You are on page 1of 114

Ki m Lawr ence

Urodzona wadczyni
ROZDZIA PIERWSZY

Rafik Al Kamil wo!y koszul$ i nie zapinaj'c guzikw, okrakiem usiad na krze-
)le. By bardzo wzburzony, wr$cz kipia, ale tak dobrze panowa nad sob', !e siedz'cy
naprzeciw niego szpakowaty m$!czyzna nic nie dostrzeg. Rafik mia ochot$ rzuci, si$
na lekarza i wydusi, z niego odwoanie tego, co przed momentem powiedzia.
Francuski specjalista na pewno skama!
Rafik zacisn' pi$)ci, aby nie ulec irracjonalnej pokusie, i siedzia nieporuszony jak
gaz. Po pierwsze, dlatego !e lekarz by od niego o dwadzie)cia lat starszy, a po drugie,
nieufno), bya nieuzasadniona. Intuicyjnie czu, !e wysoko ceniony specjalista zawsze
mwi prawd$.
Doktor Pierre Henri w zwi$zych sowach poda diagnoz$. Powiedzia gorzk'
prawd$, czyli to, czego pacjenci woleliby nie sysze,.
Rafik nie mg uwierzy,, !e nie po!yje cho,by tak dugo jak jego ojciec, a co gor-
sza, nawet nie b$dzie obchodzi najbli!szych, trzydziestych trzecich urodzin.
Gdy wielki szum w uszach nieco osab, spo)rd tysi'ca k$bi'cych si$ my)li wy-
onia si$ najwa!niejsza: nie wolno si$ podda,.
.atwo powiedzie,, trudniej si$ do tego zastosowa,.
Lecz lata surowej dyscypliny nie poszy na marne, pomogy i teraz, wi$c Rafika z
wolna ogarn' wzgl$dny spokj.
Doktor Henri wsta i poprawi marynark$. Jako specjalista o )wiatowej sawie nie
potrzebowa biaego kitla, aby dodawa, sobie powagi. Podszed do aparatu rentgenow-
skiego i powoli wkadaj'c zdj$cie do koperty, przygotowywa to, co musi powiedzie,.
Podawanie chorym niepomy)lnej diagnozy nale!ao do jego obowi'zkw, ale bardzo te-
go nie lubi. Rzadko brakowao mu sw. Zwykle potrafi w miar$ ogl$dnie przygotowa,
pacjentw na to, co usysz'.
Wiedzia, !e wa!ne s' nie tylko same sowa, ale i sposb, w jaki si$ je przekazuje.
Wyrok nale!y poda, tak, aby czowiek nie czu si$ nieodwoalnie skazany. Bardzo istot-
ne jest podkre)lanie cho,by minimalnych szans, jakie daje zalecana terapia. Pacjenci po-
T

L

R
winni wierzy,, !e maj' szans$ dugo !y, mimo choroby. Skazaniec zawsze chce mie,
nadziej$.
Ludzie chorzy bardzo si$ r!ni'. Do)wiadczeni lekarze maj' coraz wi$ksz' intu-
icj$, dzi$ki ktrej podaj' przykr' diagnoz$ w sposb dostosowany do psychiki danego
pacjenta. Zawsze jednak zdarzaj' si$ wyj'tki, a obecny pacjent niew'tpliwie by wy-
j'tkowy.
Doktor Henri usiad naprzeciw chorego i ponownie zrobio mu si$ gor'co pod
wpywem jego badawczego wzroku. Rzadko dr$czya go niepewno),, lecz gdy patrzy na
nast$pc$ tronu Zantary, mia wra!enie, !e role si$ odwrciy i zamiast by, lekarzem, jest
pacjentem.
Krlewicz przed chwil' usysza straszny wyrok, ale cakowicie nad sob' panowa.
Francuz pomy)la, !e nie warto si$ stara, zrozumie, Rafika Al Kamila, ktry jest nie-
zwyky pod wieloma wzgl$dami. Nie wynikao to z jego pozycji ani maj'tku, chocia!
nawet dla francuskiego specjalisty, ktrego mo!ni tego )wiata prosili o konsultacje, ma-
j'tek rodu panuj'cego w Zantarze by niewyobra!alny.
Doktor Henri widywa przer!ne reakcje pacjentw: szok, gniew, niedowierzanie.
A tutaj pierwszy raz spotka czowieka, ktry zachowa si$ oboj$tnie, w ogle nie zarea-
gowa na to, co usysza. By w nie lada kopocie. Bardzo trudno okaza, wspczucie pa-
cjentowi, ktry wygl'da, jakby nie potrzebowa !adnej pociechy. Cz$sto wystarczy
mocny u)cisk doni lub serdeczne poklepanie po ramieniu, lecz w tym wypadku podobne
gesty zapewne zostayby odebrane jako brak szacunku. A by, mo!e, wobec nast$pcy
tronu byyby przest$pstwem.
- Panie doktorze, co) mi si$ zdaje, !e b$d$ zmuszony poci'gn', pana za j$zyk -
rzek Rafik.
Zakopotany lekarz poczerwienia. Przemkn$a mu my)l, !e krlewicz wreszcie
ujawni jak') emocj$, chocia! jest ni' tylko niecierpliwo),. Opanowanie tego chorego
byo imponuj'ce. To nie przejaw oboj$tno)ci wobec losu, lecz...
Doktor Henri pokr$ci gow', bo zabrako mu wa)ciwego sowa. Po namy)le
uzna, !e takie zachowanie jest nienaturalne. On sam czu wi$cej gniewu i goryczy, ni!
Rafik Al Kamil okaza. Ilekro, musia oznajmi, pacjentowi, !e jest nieuleczalnie chory,
T

L

R
mia wra!enie sromotnej pora!ki. Tym razem szczeglnie, poniewa! Rafik by modym
m$!czyzn', powinien by, peen si i rado)ci !ycia. Jego bliska )mier, b$dzie tragiczn'
strat'.
Czy mo!liwe, !e krlewicz zachowuje si$ oboj$tnie, poniewa! nie zdaje sobie
sprawy z powagi sytuacji? A zatem trzeba dokadniej wytumaczy, zagro!enie.
Doktor poprawi okulary i popatrzy na nast$pc$ tronu.
- Wasza Wysoko),, czy wystarczaj'co jasno powiedziaem, jaka to choroba? - za-
pyta cicho.
- Tak, chocia! medyczna terminologia przekracza moje mo!liwo)ci zrozumienia.
Lekarz nie uwierzy. Od razu na pocz'tku wizyty uderzya go wyj'tkowa inteli-
gencja krlewicza, m'dry wyraz czarnych oczu. Zreszt' nawet gdyby tego nie zauwa!y,
zadawane przez Rafika Al Kamila pytania )wiadczyy o du!ej wiedzy i jasno)ci umysu.
- Prosz$ mnie poprawi,, je)li si$ myl$. - Rafik w duchu baga lekarza, aby powie-
dzia, !e zaszo nieporozumienie. - Mam bardzo rzadk' chorob$, ktra na dodatek jest ju!
w zaawansowanym stadium i dlatego nie ma nadziei na wyleczenie. Czy dobrze zro-
zumiaem? - Lekko zmarszczy brwi. - Jest jeszcze co), co powinienem wiedzie,?
Doktor Henri chrz'kn' raz i drugi.
- Zadaje pan sobie pytanie: dlaczego ja, prawda?
Rafik wsta i wsun' koszul$ w spodnie. Zastanawia si$, co odpowiedzie,. Mia
metr dziewi$,dziesi't wzrostu, szerokie ramiona, dugie nogi, wysportowan' sylwetk$.
Wyr!niaby si$ w)rd innych m$!czyzn, nawet gdyby nie mia klasycznych rysw, ja-
kie uwiecznili staro!ytni greccy rze/biarze.
- A dlaczego nie ja? - zapyta spokojnie.
Dlaczego wa)nie on miaby by, wyj'tkiem, ktry nie podlega kaprysom okrutne-
go losu? Zwykli )miertelnicy musieli znosi, gorsze ciosy. On nie by zwykym )miertel-
nikiem, lecz wybra0cem i mia szczeglne zadanie do spenienia. Zapewne ka!dy czo-
wiek zajmuj'cy wysok' pozycj$ potrzebuje du!o czasu, aby zdziaa, co) dobrego. On
mia cel, ktrego realizacja wymagaa lat, a czu, !e czas ucieka jak piasek przesiewany
przez palce.
- Bardzo... hm... rozs'dne podej)cie... dobra filozofia - pochwali lekarz.
T

L

R
- Ile !ycia mi zostao?
Rzekomo informacja jest pot$g'; nawet taka, bez ktrej czowiek byby szcz$)liw-
szy.
Doktor Henri odwrci wzrok.
- Trudno precyzyjnie okre)li,... Nie mo!na dokadnie powiedzie,...
Czyli prognoza jest za, pomy)la Rafik.
- Prosz$ powiedzie, mi w przybli!eniu - rzek stanowczym tonem.
- Mo!e si$ pan uda, do innego specjalisty.
Po usyszeniu diagnozy, ktrej nie chc' przyj', do wiadomo)ci, chorzy cz$sto
szukaj' innych konsultantw. Szczeglnie ci, ktrych sta, na przywiezienie prywatnym
odrzutowcem lekarza a! z Pary!a.
- Pan jest najlepszym specjalist' w swojej dziedzinie, prawda?
Rafik pomy)la, !e powinien czu,... Co wa)ciwie?
Nie wiedzia co, ale na pewno co) wi$cej. Gdy usysza wyrok i zda sobie spraw$,
co to znaczy, na moment dosownie zamar. A teraz czu zniecierpliwienie.
- Ile czasu mi zostao? - powtrzy.
- Trudno oceni,. Mo!e sze),...
Rafik wiedzia, !e stawia znanego specjalist$ w niezr$cznej sytuacji, ale mu nie
wspczu. Ogarniaa go coraz wi$ksza irytacja. Sze), dni, tygodni czy miesi$cy? Tak
czy owak, to za mao, nie starczy czasu, aby odpowiednio przygotowa, modszego brata
do przej$cia wszystkich obowi'zkw.
- Ma pan mniej wi$cej p roku - oznajmi lekarz.
Dumny krlewicz nie pokaza po sobie, jakim ciosem jest ten wyrok )mierci.
- Choroba r!nie post$puje u r!nych ludzi - doda lekarz. - A je!eli zdecyduje si$
pan na leczenie paliatywne, na terapi$, o ktrej wspomniaem...
- Takie leczenie zakca prac$ mzgu, niszczy pami$,, prawda?
Doktor Henri potakuj'co skin' gow'.
- Tak, ale zamiast kilku miesi$cy... Mo!na przedu!y, !ycie do roku.
Rafik niecierpliwie machn' r$k'.
- Terapia z takimi skutkami ubocznymi nie wchodzi w rachub$.
T

L

R
- Mgbym co tydzie0 przeprowadza, analizy.
- To nie ma sensu.
- Bardzo mi przykro.
Sowa wspczucia sprawiy, !e na pi$knej twarzy odmalowaa si$ pogarda dla lo-
su.
Rafik pr$dko si$ opanowa i rozci'gn' usta w bladym u)miechu.
- Dzi$kuj$ i !egnam.
Gdy wyszed na korytarz, maska opada, emocje doszy do gosu w gwatownym
wybuchu. Zakl', uderzy pi$)ci' w )cian$, zamkn' oczy, ale nadal widzia lito), na
twarzy Francuza. Zniesie wszystko oprcz lito)ci. Wzdrygn' si$ na my)l, !e odt'd
wszyscy b$d' si$ nad nim u!ala,.
Jego arystokratyczne rysy zastygy w wyrazie determinacji i dumy. Nie dopu)ci,
aby si$ nad nim litowano. Westchn' jeden raz, g$boko. Nie ulegnie panice, nie da si$
zastraszy,, nikomu nie pozwoli si$ rozczula,. Umrze tak, jak dotychczas !y: sam b$dzie
do ko0ca dyktowa warunki.
Przed )mierci' trzeba jeszcze du!o zdziaa,. Wyprostowa si$ i zdecydowanym
krokiem wyszed na )wie!e powietrze.
P godziny p/niej zorientowa si$, !e jest w stajni, lecz nie pami$ta, jak si$ tam
znalaz. Podszed wierny suga, ktry dawno temu po raz pierwszy wsadzi go na konia.
Hassan ukoni si$ z szacunkiem, ale bez uni!ono)ci.
- Wasza Wysoko),...
Rafik lekko si$ u)miechn'.
- Osioda, konia? - zapyta stajenny.
- Tak.
Rafik poklepa klacz stoj'c' w najbli!szym boksie. Pomy)la, !e dotychczas konne
przeja!d!ki byy najbardziej o!ywcz' przyjemno)ci' i na razie jest peen !ycia. Zawsze
w trudnych momentach, w chwilach du!ego napi$cia jecha na pustyni$. Widok od-
wiecznie tego samego krajobrazu rozja)nia mu umys, przywraca rwnowag$ ducha.
Hassan osioda czarnego ogiera.
- Od samego rana jest nerwowy - ostrzeg. - Przyda mu si$ troch$ ruchu.
T

L

R
Jakby na potwierdzenie ogier stan' d$ba i w powietrzu bi kopytami.
- Waszej Wysoko)ci przeja!d!ka te! dobrze zrobi - doda stajenny, bacznie si$
przygl'daj'c ulubionemu krlewiczowi.
Pami$ta Rafika, gdy by dzieckiem, a potem penym energii modzie0cem. Obec-
nie to dojrzay m$!czyzna, stanowczy, uparty, ktry umie wspczu, innym, ale nigdy
sobie. Nast$pca tronu uosabia wszystkie przymioty, jakie powinny cechowa, wadcw.
Hassan chwilami widzia w Rafiku chopca, ktry przed laty przybiega do stajni, i
t$skni za tamtym dzieckiem. Wedug niego ka!dy czowiek powinien mie, takie miej-
sce, w ktrym czuje si$ bezpieczny. Byo mu przykro, !e dla krlewicza takim miejscem
s' stajnie.
- Chyba masz racj$. Dzi$kuj$ ci. - Rafik u)miechn' si$ ciepo. - Id$ si$ przebra,.
- Zawsze do usug.

Gabby uprzejmie si$ przedstawia. Musiaa to zrobi,, poniewa! zatrzymao j'
dwch wysokich brodatych m$!czyzn w czarnych szatach. Zawsze bya uprzejma wobec
du!ych m$!czyzn w czerni. Ci dwaj trzymali r$ce na wysadzanych klejnotami buatach.
Miaa nadziej$, !e starodawna bro0 su!y im jedynie jako ozdoba.
Bya optymistk', lecz ostatnie dwa dni mocno nadwer$!yy jej wrodzon' pogod$
ducha. Nie potrafia oceni,, czy m$!czy/ni o kamiennych twarzach zrozumieli, co po-
wiedziaa, wi$c na wszelki wypadek powtrzya. Tym razem przedstawiaj'c si$, wolno
cedzia sowa.
- Jestem umwiona - skamaa gadko. - Obiecano mi posuchanie u krla.
M$!czy/ni patrzyli na ni' w milczeniu, a wy!szy omit jej sylwetk$ taksuj'cym
spojrzeniem. Gabby nie umiaa maskowa, uczu,, wi$c baa si$, !e na twarzy ma wypi-
san' desperacj$. Za p/no po!aowaa, !e nie wystroia si$ stosownie do okazji; gdyby
bya eleganck' dam', brodacze potraktowaliby j' mniej sceptycznie.
- Po drodze przytrafi mi si$ drobny wypadek - wyja)nia. - Dlatego jestem ubru-
dzona.
Przygadzia potargane wosy, ktrych !adnej fryzjerce nie udawao si$ uo!y, w
porz'dn' fryzur$. Starszy Arab odezwa si$, lecz nie do niej. M$!czy/ni rozmawiali po
T

L

R
arabsku. Modszy rzuci cudzoziemce gro/ne spojrzenie, z szacunkiem skoni si$ swemu
towarzyszowi i znikn' za bocznymi drzwiami.
Gabby u)miechn$a si$ promiennie, co zwykle wywoywao po!'dan' reakcj$, ale
m$!czyzna w czarnej szacie zdawa si$ nieczuy na czar z$bw jak pery i doeczkw w
policzkach.
- Lubi' mnie dzieci i zwierz$ta - dodaa Gabby bez zwi'zku.
Nadal brak reakcji.
Uznaa, !e ten ponury osobnik ma za zadanie chroni, krlewsk' rodzin$ przed
kontaktem ze zwykymi lud/mi i dlatego jest jak gaz. Czy krl Zafir kiedykolwiek
opuszcza sw' wie!$ z ko)ci soniowej? Z drugiej strony bardzo prawdopodobne, !e po-
nurak wie, kim ona jest i tak wa)nie traktuje krewnych czy znajomych skaza0cw.
Urz$dnik w ambasadzie twierdzi, !e jest po stronie jej brata, ale jednak uwa!a, !e Paul
zawini. Gabby wygosia krytyk$ s'downictwa w kraju, ktry nazwaa piaskownic'.
Uprzejmy urz$dnik zirytowa si$.
- Panno Barton! Po pierwsze, pani brata zapano z narkotykami, czyli na gor'cym
uczynku. A po drugie, Zantara nie jest piaskownic'. Wprawdzie mamy piaszczyste pu-
stynie, ale gry na wschodzie... - Zauwa!y pusty wzrok Gabby, wi$c przerwa lekcj$
geografii i zmieni temat. - Przyje!d!aj'cy do Zantary wiedz', jaki jest nasz stosunek do
narkomanw i handlarzy narkotykami. Zalecenia naszego rz'du dla obcokrajowcw...
Gabby to nie interesowao, wi$c bezceremonialnie mu przerwaa. Wyja)nia, !e nie
przyjechaa studiowa, rz'dowych zalece0 dla kogokolwiek, ale wyci'gn', brata z wi$-
zienia. Obiecaa, !e zabierze go do domu i sama wymierzy mu odpowiednio surow' kar$.
- Mj brat nie handluje narkotykami. Paul jest naiwny - przyznaa niech$tnie. -
Bardzo gupi.
Tylko imbecyl zgadza si$ przenie), podejrzan' zabawk$, bo nieznajoma dziew-
czyna wygl'da bezradnie i u)miecha si$ do niego. Gabby bya pewna, !e nikt nie uwie-
rzy w zeznania Paula, poniewa! tutaj nikt go nie zna. .adne kobiety od lat go wykorzy-
styway, a on mimo to zachowa dzieci$c' ufno), i wiar$ w dobro, i uczciwo), ludzi...
szczeglnie adnych dziewcz't.
T

L

R
Ostatnia dziewczyna prawdopodobnie znikn$a bez )ladu, a atwowierny Paul du-
go posiedzi za kratkami o chlebie i wodzie, je!eli jego siostra nie dokona cudu.
Nie zanosio si$ na cud.
Gabby wystraszya si$, !e ulegnie czarnej rozpaczy, wi$c aby temu zapobiec, g$-
boko odetchn$a i znowu promiennie si$ u)miechn$a. Ze wzgl$du na ukochanego brata
musi zachowa, pogod$ ducha. Na razie udao jej si$ zaj), dalej, ni! przepowiedzia pe-
symista w ambasadzie.
Urz$dnik wykpi rozwi'zanie, ktre przedstawia. Radzi, aby zrezygnowaa z sza-
lonego planu i wymy)lia co) bardziej realistycznego. Cierpliwie tumaczy, !e nie wej-
dzie na paacowy dziedziniec, a nawet je)li jakim) cudem minie bram$, nie zostanie do-
puszczona przed oblicze monarchy. Takiego zaszczytu nie dost'pi nawet zwierzchnik
urz$dnika, brytyjski arystokrata, ktry przebywa w Zantarze od ponad roku. Gabby za-
pytaa, czy on ma lepszy pomys, a wtedy zacz' opowiada, o taktownym zachowaniu i
dyplomacji. Po!egnaa go, nie wysuchawszy do ko0ca.
Postanowia dosta, si$ do paacu za wszelk' cen$, lecz nie przewidziaa, !e cena
oka!e si$ bolesna. Ju! miaa kilka si0cw, a co b$dzie dalej? Niewa!ne. Liczyo si$ to, !e
znalaza si$ za pilnie strze!on' bram'.
W egzotycznym, rop' pyn'cym kraju najwa!niejsz' osob' by krl Zafir, wi$c
Gabby postanowia dotrze, przed oblicze monarchy i przedstawi, spraw$ Paula.
Prawdziwy pech, !e natkn$a si$ na stra! przyboczn'. Trzeba jako) omin', t$
przeszkod$.
Rozbolay j' mi$)nie twarzy, wi$c przestaa si$ u)miecha,. Wa)nie si$ zastana-
wiaa, czy udawa, sodk' idiotk$, gdy nadszed kolejny czarno odziany osobnik. M$!-
czyzna o kamiennym obliczu obejrza Gabby od stp do gw. Widocznie oceni j' jako
nieszkodliwego intruza, bo po angielsku o)wiadczy, !e odprowadzi j' za bram$.
- Najpierw przedstawi$ moj' pro)b$ krlowi Zafirowi.
Im cz$)ciej powtarzaa o audiencji u monarchy, tym bardziej zwariowany zdawa
si$ ten pomys.
T

L

R
- Podobno pani twierdzi, !e otrzymaa zaproszenie. Musiaa zaj), pomyka, ktr'
zaraz wyja)ni$. Ot! krl Zafir dzisiaj nie udziela audiencji, nikogo nie przyjmuje. Bar-
dzo mi przykro, pani...
- Barton.
- Musz$ pani' prosi, o zmian$ planu.
M$!czyzna mia nienaganne maniery i by nadzwyczaj uprzejmy, lecz nieugi$ty.
- Dobrze, zmieni$ plan.
- Bardzo susznie.
Gabby syn$a z tego, !e nie rezygnowaa z raz powzi$tego planu, lecz dwaj Ara-
bowie o tym nie wiedzieli. Grzecznie sza za przewodnikiem i uprzejmie go zagadywaa,
a! przesta odpowiada,. Wobec tego i ona zamilka. Liczya na sprzyjaj'c' okazj$ i u-
dzia si$, !e zdoa j' wykorzysta,. Doszli do kolejnego wyo!onego mozaik' dziedzi0ca.
Tutaj ponury opiekun zatrzyma si$, poniewa! zawoa go niski m$!czyzna, ktry, o
dziwo, nie by uzbrojony po z$by. Przewodnik odszed, aby porozmawia, z m$!czyzn'
stoj'cym pod arkadami. Widocznie by przekonany, !e Angielka jest posuszna i zaczeka
na jego powrt.
Gabby przykleia do ust zdawkowy u)miech i ledwo przewodnik stan' obok swe-
go znajomego, rzucia si$ do ucieczki. Nie zwa!aj'c na krzyki, skr$cia w prawo i znala-
za si$ w labiryncie w'skich korytarzy. Biega tak dugo, a! ugi$y si$ pod ni' nogi i
upada. Zadyszana staraa si$ nie my)le, o uzbrojonych m$!czyznach, ktrzy j' )cigali.
Zdj$a buty, wsun$a do kieszeni spodni i dalej posza boso. Korytarze ci'gn$y si$ bez
ko0ca. Dwukrotnie syszaa niewyra/ne gosy oraz dalekie kroki; to prawdopodobnie by
po)cig.
Za trzecim razem kroki i gosy rozlegy si$ znacznie bli!ej. Wystraszona przywara
do )ciany, jakby dzi$ki temu moga si$ sta, niewidzialna. Gowia si$, jak wybrn', z
matni. Wszystko wskazywao na to, !e jeszcze tego wieczora za kratkami znajdzie si$
dwoje Bartonw.
Bya w)cieka na siebie. Nale!ao starannie przygotowa, si$ do wyprawy. Niepo-
trzebnie skorzystaa z okazji, jak' by roztargniony kierowca i otwarty samochd do-
T

L

R
stawczy. Zdecydowaa si$ bez namysu, w jednej sekundzie, a gdyby si$ zawczasu przy-
gotowaa, zdobyaby przynajmniej plan paacu.
Odgos krokw przerwa ponure rozmy)lania, wi$c rozejrzaa si$. Z lewej strony
dostrzega troch$ zniszczone spiralne schody. Pr$dko wbiega na gr$ i znalaza si$ przed
starymi drzwiami z metalowymi ,wiekami. Znowu usyszaa kroki. Nacisn$a klamk$ i
odetchn$a z ulg', gdy drzwi si$ otworzyy. Wesza do )rodka, zamkn$a drzwi, przekr$-
cia klucz w zamku i zasun$a dwie wielkie zasuwy. Opara si$ o drzwi i ci$!ko dysz'c,
czekaa, a! serce troch$ si$ uspokoi. Potem rozejrzaa si$.
Pomieszczenie byo nietypowe, bo o)miok'tne, ale na szcz$)cie puste.
Serce zacz$o bi, spokojniej, oczy przyzwyczaiy si$ do pmroku. W porwnaniu
z innymi salami, ktre Gabby przelotnie widziaa, ten pokj by may i do), skromnie
umeblowany stylowymi i nowoczesnymi meblami. Jedn' )cian$ zajmoway pki z
ksi'!kami, kilka ksi'!ek le!ao na stole. Przeciwlega )ciana bya zasoni$ta grub' mate-
ri'. Przez materi$ przebijao )wiato, co oznaczao, !e tam znajduje si$ okno.
Gabby osaba, nogi si$ pod ni' ugi$y, powoli osun$a si$ na podog$. Usiada
rozdygotana, brod$ opara na kolanach.
T

L

R
ROZDZIA DRUGI

Rafik opar si$ o por$cz balkonu i podziwia pozacane wie!e paacu oraz panora-
m$ miasta. Zna w widok, ogl'da go niezliczone razy, lecz teraz pi$kno sprawio mu
bl, napenio go gorycz'.
W ci'gu kilku lat Zantara zmienia si$ nie do poznania, ale jeszcze zostao wiele do
zrobienia. Nast$pca tronu zakada, !e stopniowo zrealizuje swe ambitne plany i umiej$t-
nie godz'c tradycj$ z nowoczesno)ci', wprowadzi ojczyzn$ w dwudziesty pierwszy
wiek. Niestety, nie b$dzie mu to dane! Trudno opisa, jego frustracj$ i poczucie ogromnej
pora!ki.
Zacisn' z$by, wyprostowa si$, niecierpliwym gestem przygadzi wosy. Nie pora
rozczula, si$ nad sob', trzeba kontynuowa, rozpocz$te dzieo, jak dugo to b$dzie mo!-
liwe. Jest du!o do zrobienia, a mao czasu.
Tytu i obowi'zki przejmie modszy brat. Rafik bardzo kocha Hakima, lecz nie
)lep' mio)ci', wi$c wiedzia, !e brat nie ud/wignie ogromu odpowiedzialno)ci.
Terytorium Zantary obfitowao w bogactwa naturalne; od lat wydobywano rop$, a
niedawno odkryto wielkie zo!a r!nych mineraw. Odpowiednia eksploatacja bogactw
naturalnych gwarantuje dobrobyt kraju oraz zamo!no), mieszka0cw. W Zantarze wy-
sokie stanowiska piastowali ludzie, ktrzy faszywie deklarowali poparcie dla dugofa-
lowych planw krla Zafira i Rafika. Niby chwalili reformy, lecz gdyby nadarzya si$
okazja, !adne ideay ani zasady moralne nie powstrzymayby ich przed bezwzgl$dnym
d'!eniem do uzyskania osobistych korzy)ci.
Jako nast$pca tronu Rafik od dawna by celem zabiegw mo!nych rodw, ktrych
czonkowie marzyli o tym, aby spo)rd nich wybra !on$. Wtedy automatycznie mieliby
dost$p do tronu, a przynajmniej tak im si$ zdawao.
Zantara osi'gn$a polityczn' stabilno), budz'c' zawi), s'siadw. Rafik zdawa
sobie spraw$, !e sytuacja mo!e si$ zmieni,, gdy jakie) nieprzewidziane okoliczno)ci za-
kc' delikatn' harmoni$. Na przykad wystarczyoby wyra/nie faworyzowa, jeden z
pot$!nych rodw. Nie zamierza jednak tego robi, i dlatego nie czu si$ zagro!ony poli-
tycznymi rozgrywkami, ktre chwilami nawet go bawiy.
T

L

R
Hakim, niestety, by ulegy, chcia si$ podoba,. Dzi$ki temu cieszy si$ wi$ksz'
sympati' ni! starszy brat, ale byby jak wosk w r$kach bezwzgl$dnych graczy. Dlatego
musi mie, przy sobie kogo) m'drego i uczciwego, kto b$dzie go wspiera przy podej-
mowaniu trudnych, niepopularnych decyzji. Nagle Rafik dozna ol)nienia. Rozwi'zanie
jest proste i oczywiste! Hakim musi si$ o!eni, z odpowiedni' kobiet', ktr' trzeba przy-
gotowa, do roli szarej eminencji.
Robi'c przegl'd ewentualnych kandydatek, coraz mocniej marszczy brwi i odrzu-
ca jedn' kobiet$ po drugiej. Przysza bratowa musi by, wyj'tkow' osob'.
Jedyn', ktra w przybli!eniu odpowiadaaby jego wymaganiom jest...
Nie doko0czy my)li, poniewa! usysza bardzo wyra/ny i bardzo kobiecy gos.
Co teraz b$dzie, Gabby?".
Rafika ogarn' niepokj. Czy ma halucynacje suchowe? Czy to jeden z objaww
jego choroby? Czy te! kto) o)mieli si$ wtargn', do jego prywatnego ustronia? By za-
skoczony, !e kto) odwa!y si$ wej),, a jednocze)nie zaintrygowao go, do kogo nale!y
gos. Powoli rozsun' kotar$ mi$dzy balkonem a pokojem.
Gabby uniosa gow$ i, o)lepiona )wiatem, zobaczya misternie rze/bion' balu-
strad$. M$!czyzna stoj'cy na tle balustrady by wysoki i niezwykle przystojny. Mia za-
kurzone buty, bryczesy i bia' szat$ do poowy uda. Materia by tak cienki, !e gdy w
powiewie wiatru szata przylgn$a do torsu, Gabby dostrzega ciemne wosy na szerokiej
piersi. Zapomniaa o swoich kopotach i jak urzeczona patrzya na szerokie czoo, wy-
datne ko)ci policzkowe, orli nos, kwadratow' szcz$k$, zmysowe usta, czarne oczy ocie-
nione g$stymi rz$sami.
Zwyky )miertelnik nie ma prawa tak wygl'da,!
- Gabby? - zapyta nieznajomy.
Mia niski gos o aksamitnym brzmieniu. Gabby poczua, !e dostaje g$siej skrki,
wi$c potara rami$.
- Tak. Nie.
Bya za na siebie, !e rumieni si$ jak pensjonarka i nie mo!e oderwa, oczu od kla-
sycznie pi$knej twarzy.
- Zapomniaa pani, jak ma na imi$?
T

L

R
W Zantarze widywano kobiety ubrane wedug zachodniej mody, ale raczej nosiy
suknie, a nie spodnie, i rzadko)ci' byy b$kitnookie blondynki. Siedz'ca na pododze
dziewczyna miaa jasne wosy i oczy jak niebo. Maluj'ce si$ w nich zdumienie )wiad-
czyo, !e jest bardziej zaskoczona widokiem Rafika ni! on jej obecno)ci' w swym poko-
ju.
Czyli nie jest to wcze)niej zaaran!owane spotkanie, a taka bya jego pierwsza
my)l.
Kobiety, ktre postanowiy go zdoby,, cz$sto zadziwiay go pomysowo)ci' i
zdolno)ciami aktorskimi. Rafik nieraz si$ zastanawia, czy spotka kobiet$, ktra b$dzie
pragn', jego samego, a nie tego, co on sob' reprezentuje, albo czy b$dzie go pragn',
pomimo tego, co reprezentuje. Rozwa!ania byy czysto teoretyczne, poniewa! wiedzia,
!e wybr !ony b$dzie decyzj' polityczn'. Ma!e0stwo jego rodzicw zostao zawarte ze
wzgl$dw politycznych, a mimo to byo udane. Krl i krlowa darzyli si$ szacunkiem,
!adne z nich nie !ywio nierealnych zudze0. To byo drugie ma!e0stwo krla Zafira.
Pierwszy raz o!eni si$ z mio)ci. Ukochana !ona dugo nie moga zaj), w ci'!$, wi$c
radzono monarsze, aby si$ rozwid, ale stanowczo si$ sprzeciwia. Nie chcia zrezy-
gnowa, z wielkiego uczucia, co spowodowao, !e istniej'cej od pokole0 monarchii grozi
kryzys dynastyczny. Po kilku latach krlowa Sadira wreszcie zasza w ci'!$. Rado),
krla i poddanych trwaa niestety krtko, poniewa! krlowa zmara przy porodzie, a
dziecko tydzie0 p/niej.
Krl Zafir oszala z rozpaczy, a gdy przy sterze zabrako jego silnej r$ki, poddani
podzielili si$ na wojuj'ce frakcje. Nasta czas wielkiego politycznego chaosu.
Rafik nie potrafi wyobrazi, sobie ojca zakochanego do tego stopnia, !eby przed-
kada, mio), nad obowi'zek. Jeszcze trudniej wyobra!a sobie, !e sam popenia podob-
ny b'd. Teraz to ju! bez znaczenia. Nie b$dzie mia !ony ani dzieci. Nie ma !adnej przy-
szo)ci.
Opami$ta si$. Gardzi u!alaniem si$ nad sob'. Lepiej zaj', si$ czym) konkretnym.
Na przykad zada, kilka pyta0 blondynce.
T

L

R
Jest wyj'tkowa. Jej wielkie oczy oraz jasne loki okalaj'ce twarz i opadaj'ce na ra-
miona przywiody mu na my)l portrety Tycjana. Szczupa, wiotka sylwetka mogaby na-
le!e, do eterycznych tancerek Degasa.
Nieznajoma chciaa wsta,. Rafik zauwa!y, !e dygoce, wi$c wyci'gn' do0. Spoj-
rzaa takim wzrokiem, jakim niektrzy ludzie patrz' na gady, odwrcia gow$ i sprbo-
waa si$ podnie),. Rafik lekko wzruszy ramionami. Lubi samodzielne kobiety, ale nie
takie, ktre niepotrzebnie popisuj' si$ niezale!no)ci'.
W maju, po prawie rocznym romansie, zerwa z kolejn' sympati'. Gretchen, moda
prawniczka z Pary!a, bya bardzo ambitna i jeszcze bardziej niezale!na, ale z wdzi$kiem
przyjmowaa drobne oznaki kurtuazji ze strony m$!czyzn.
Przed Gretchen bya Cynthia, projektantka mody mieszkaj'ca w Mediolanie. Obie
kochanki pragn$y tego samego co on: seksu bez emocjonalnego zaanga!owania. Upra-
wiali wi$c seks odpowiadaj'cy obu stronom.
Nie pami$ta, dlaczego rozsta si$ z Gretchen, ktra uosabiaa wszystko, czego
oczekiwa od kobiety. Bya cakowicie pochoni$ta sob', co wedug niego stanowio du-
!y plus. Poza tym rzadko paplaa o niczym.
Oboje byli zadowoleni z kontaktw, ale powoli wkrada si$ nuda. Dlaczego?
Pierwszy raz wzi' pod uwag$ ewentualno),, !e utrata libido jest zwi'zana z cho-
rob', ktra zabiera mu przyszo),, mo!liwo), decydowania o sobie. Nieoczekiwanie za-
pragn' prze!y, miosny dramat, czyli co), czego dotychczas unika.
Spojrza na usta blondynki i ogarn$o go po!'danie, wi$c pomy)la, !e mo!e jesz-
cze nie jest za p/no. Nie poci'gay go kobiety traktuj'ce sw' kobieco), jak irytuj'c'
przypado),, a odnis wra!enie, !e ta dziewczyna obraziaby si$, gdyby m$!czyzna
przepu)ci j' w drzwiach.
Patrzy na jej usta du!ej, ni! wypadao, i uzna, !e nie jest w jego typie ani fizycz-
nie, ani pod innymi wzgl$dami. Czy mogaby speni, rol$ chwilowego urozmaicenia?
.atwo byoby kaza, j' usun',, lecz zwyci$!ya ciekawo),. Jak ta cudzoziemka znalaza
si$ a! tutaj?
Gabby irytowao, !e jest bacznie obserwowana. Nie chc'c si$ przyzna, do sabo)ci,
ostro!nie opara okie, na wyst$pie przy )cianie. Odrzucia zaoferowan' pomoc, aby nie
T

L

R
zdradzi, si$ z uczuciami, ktre j' ogarn$y. Nie umiaaby wyja)ni,, dlaczego zadr!aa na
my)l, !e nieznajomy zaci)nie palce na jej doni.
Nerwowo drgn$a, gdy m$!czyzna zapyta:
- Dobrze si$ pani czuje?
Zerkn$a na niego spod rz$s. Czy powiedzie,, !e czuje si$ fatalnie? Chyba nie
warto. Taki czowiek na pewno nie wie, co to wspczucie. Niedbale odgarn$a loki z
zaczerwienionej twarzy.
- Czuj$ si$ dobrze - skamaa.
Poprawia pogniecion' i rozdart' bluzk$. Staraa si$ nie pokaza, po sobie, !e jest
wystraszona, bo obecno), tego czowieka troch$ j' przytacza.
- Wystraszy mnie pan. My)laam, !e tu nikogo nie ma.
On oczywi)cie nie by nikim. To na pewno kto) wa!ny. Dlaczego ten wspaniay
przedstawiciel m$skiego rodu nie wyprasza jej za drzwi? Czy on te! nie ma prawa tutaj
by,? To przypuszczenie podnioso j' na duchu. Czy przypadkowo natkn$a si$ na jaki)
sekret? Czy tutaj miao odby, si$ tajemne spotkanie zakochanych? Mao prawdopodob-
ne. Ten czowiek nie wygl'da na romantycznego kochanka. Mia zmysowe usta, ale...
Nie doko0czya my)li, poniewa! rozlego si$ stukanie do drzwi. Instynktownie za-
cz$a si$ cofa,.
- Pani Barton, prosz$ natychmiast otworzy,. Wolabym nie wywa!a, drzwi.
Zdenerwowaa si$. Jak przystojny nieznajomy zareaguje, gdy si$ dowie, !e jest
poszukiwan' uciekinierk'?
Rafik pozna gos Rashida, najstarszego czonka krlewskiej stra!y przybocznej.
Odwrci si$ ku blondynce i dostrzeg strach w b$kitnych oczach. Trwao to zaledwie
uamek sekundy, bo dziewczyna pr$dko si$ opanowaa, wyprostowaa i zrobia min$
buntowniczki.
- Chciaabym wiedzie,, w czyim pan jest obozie: wrogw czy sprzymierze0cw? -
zapytaa szeptem.
Czekaj'c na jego odpowied/, uwa!nie obejrzaa drzwi; byy solidne, wytrzymaj'
nawet trz$sienie ziemi. A wi$c jest bezpieczna... je)li nie liczy, niespodziewanego towa-
rzysza.
T

L

R
- Kim pani jest? - spyta Rafik.
Gabby niecierpliwie machn$a r$k'. Wpatrzona w drzwi, nie dostrzega wyrazu
niedowierzania, jaki odmalowa si$ na twarzy nast$pcy tronu.
- Teraz nie czas na wyja)nienia. Przepraszam. Musz$ si$ skupi,.
Rafik by przyzwyczajony do tego, !e wszyscy okazuj' mu nale!ne wzgl$dy.
Ostatni raz potraktowano go tak obcesowo, gdy by chopcem. A i wtedy zrobia to jego
matka, czyli osoba maj'ca do tego prawo. Wiedzia, !e powinien zareagowa, na to za-
chowanie, ale blondynka coraz bardziej go intrygowaa.
Pomy)la, !e warto zaprosi, j' na kolacj$, bo przecie! ma du!o czasu do stracenia i
mo!e go traci, w miym towarzystwie.
Gabby poprawia fryzur$ i zociste wosy z ja)niejszymi pasmami opady na ra-
miona. Rafik omit spojrzeniem smuk' sylwetk$ i znowu ogarn$o go po!'danie.
Przepowiedziano mu rych' )mier,, ale libido jeszcze o tym nie wiedziao.
Roze)mia si$.
Gabby zrobia obra!on' min$.
- Pan uwa!a, !e to )mieszne?
- Uwa!am, !e to nadzwyczajne, !e si$ )miej$.
I !e ciebie po!'dam, doda w duchu.
Gabby oczywi)cie nie zrozumiaa odpowiedzi.
- Kim pani jest, Gabby Barton?
Zmarszczya brwi, bo pod badawczym spojrzeniem poczua si$ nieswojo.
- Nie jestem zodziejk', je)li o to mnie pan pos'dza. Nie zamierzam kra), rodo-
wych sreber.
- Wierz$. Ale przy)wieca pani jaki) konkretny cel, prawda? Dlaczego pani si$ tutaj
znalaza?
Gabby miaa dziwn' ochot$ zwierzy, si$ ze swych kopotw. Mo!e warto opo-
wiedzie, zagmatwan' histori$? Gdyby mo!na rozwi'za, problem si', warto byoby mie,
silnego sprzymierze0ca. Lecz nigdy nie zrzucaa swych kopotw na cudze barki, a tym
bardziej na barki czowieka, ktrego dopiero poznaa.
Spu)cia wzrok.
T

L

R
- Kobieta pena tajemnic - rzek Rafik.
- Ja i tajemnice?
- Chciabym wiedzie,, jak si$ pani znalaza w paacu.
- Otrzymaam zaproszenie...
Rafik unis jedn' brew i znacz'co spojrza na drzwi.
Gabby wyprostowaa si$.
- Dobrze, dobrze. Przyznaj$ si$, !e jestem tu nieproszona. Udao mi si$ w)lizn',.
- W)lizn',? - powtrzy. - To absolutnie niemo!liwe. Jak przesza pani niezauwa-
!ona obok kilku stra!nikw?
- Udao mi si$ wjecha, w wozie dostawczym.
Rafik pomy)la o tym, ile kosztuje utrzymanie stra!y przybocznej jego ojca oraz
stra!nikw przy bramie. Drgn$y mu k'ciki ust, ale opanowa si$ i nie wybuchn' )mie-
chem. Dziewczyna bya niezwyka, jedna na milion. Albo niezrwnowa!ona psychicznie,
co te! nale!y bra, pod uwag$.
- Samochd zwolni, wi$c wyskoczyam.
- W biegu? - zapyta Rafik z niedowierzaniem.
Kimkolwiek ona jest, nie brakuje jej odwagi... a raczej lekkomy)lno)ci czy brawu-
ry.
- Samochd jecha wolno - dodaa Gabby.
Podniosa r$k$; na okciu miaa zdart' skr$ i si0ce.
Rafik zobaczy )lady krwi na bluzce.
- Jest pani ranna?
Nie czekaj'c na odpowied/, du!ymi krokami ruszy w stron$ drzwi. Gabby patrzy-
a na niego wystraszona. Baa si$, !e wpu)ci stra!nika, wi$c niewiele my)l'c, podbiega,
zast'pia mu drog$ i opara si$ o drzwi. I nawet o)mielia si$ schwyci, go za r$k$.
Spojrzeli sobie prosto w oczy i oboje na du!sz' chwil$ zaniemwili. Gabby stra-
cia poczucie rzeczywisto)ci. Nie widziaa nic poza czarnymi hipnotycznymi oczami i
nie syszaa nic poza szumem wasnej krwi.
Rafik przypomnia sobie o oddychaniu, odwrci wzrok od bagalnych b$kitnych
oczu i spojrza na r$k$ na swym ramieniu.
T

L

R
Gabby widziaa jego zdumienie, ale nie cofn$a r$ki. Nadal mocno go trzymaa,
wpijaj'c palce w twarde mi$)nie.
- Prosz$... bagam... niech pan ich nie wpuszcza - szepn$a wyra/nie przestraszona.
- Musz$ otworzy, drzwi, bo chc$ wezwa, lekarza.
- Nie trzeba. To drobiazg.
Gabby powoli rozlu/nia u)cisk i cofn$a r$k$. Aby udowodni,, !e mwia prawd$
o drobiazgu", odchylia bluzk$ i odsonia obojczyk, na ktrym zacz$y wyst$powa,
si0ce.
- Nic mnie nie boli - zapewnia.
Rafik musn' palcami widoczn' cz$), obojczyka. W pokoju zrobio si$ duszno.
Gabby chciaa zachowa, oboj$tn' min$ i spokojnie oddycha,, ale nie udao si$. Zrobio
jej si$ podejrzanie sabo i gor'co, wi$c si$ odsun$a.
- Naprawd$ nic mi nie jest.
Rafik nie odzywa si$, poniewa! czeka, a! ust'pi wrzenie krwi. Dot'd nigdy nie
pozwala rz'dzi, nami$tno)ciom. Popatrzy na bia' szyj$, podnis wzrok do czerwo-
nych ust. Oddycha z coraz wi$kszym trudem, jakby w pokoju nagle zabrako powietrza.
To mogaby by, ta kobieta!
- Nie warto liczy,, !e stra!nicy odejd'. Lepiej z godno)ci' przyzna, si$ do pora!ki.
- Moja godno), nie uznaje pora!ki - odparowaa Gabby, pogardliwie wykrzywiaj'c
usta.
- Fakt, !e pani nie chce uzna, si$ za przegran', nie oznacza, !e postawi pani na
swoim.
Gabby zacisn$a usta i patrzya z rosn'c' niech$ci'. Przecie! wie, !e znalaza si$ w
beznadziejnej sytuacji. I wie, !e sama zawinia.
- Ja i pora!ka? - zapytaa z ironicznym u)miechem. - Nie mog$ przegra,, bo to nie
jest gra.
- Odsuwa pani to, co nieuchronne.
- Dzi$kuj$ za t$ zot' my)l - rzeka z przek'sem. - Je)li pan chce mi pomc, prosz$
powiedzie, stra!nikom, !e mnie tu nie ma.
T

L

R
- Zastanowi$ si$, czy warto pani pomc, ale nie rozumiem, dlaczego miabym ka-
ma,.
- Czy oni wiedz', !e pan tutaj jest?
- Raczej nie. Prawdopodobnie b$d' zaskoczeni, gdy mnie zobacz'.
- Tak my)laam - ucieszya si$ Gabby. - Pan te! nie ma prawa tu by,?
Rafik przymkn' powieki, aby nie dostrzega bysku rozbawienia w jego oczach.
- To pomieszczenie nale!y do nast$pcy tronu.
- Naprawd$? On ma taki zwyczajny pokj? - Zdumiona Gabby rozejrzaa si$. -
Chyba krlewicz czasem ma do), zota i blichtru, a na pewno lubi ksi'!ki. - Wzi$a do
r$ki gruby tom oprawny w skr$ i przeczytaa tytu. - To nie jest atwa lektura. Wygl'da
na to, !e nast$pca tronu ma powa!ne zainteresowania.
- Zna go pani?
Gabby wybuchn$a )miechem i skrzy!owaa r$ce na piersi.
- A jak pan s'dzi?
- Nie b$d$ zgadywa,.
- Ostatecznie mog$ si$ przyzna,, !e przeczytaam jeden artyku o nim.
- By krytyczny?
- Wr$cz przeciwnie. Wasz krlewicz jest podobny do bogw z Olimpu. Albo kto)
dobrze zapaci dziennikarce, !eby wyliczya jego zalety, albo ona si$ w nim podkochuje.
2miertelnik nie mo!e by, tak wspaniay. Gdy czytam takie hymny pochwalne, a! mnie
mdli.
Arab mia dziwn' min$, wi$c przypomniaa sobie ostrze!enie, ktre usyszaa w
ambasadzie. Urz$dnik powiedzia, !e tubylcy s' bardzo dra!liwi na punkcie rodziny kr-
lewskiej i radzi nie krytykowa, i nie mwi, nic obra/liwego.
- Pr$dzej czy p/niej b$d$ zmuszony otworzy, drzwi - rzek Rafik. - Lojalnie
uprzedzam.
Gabby westchn$a zrezygnowana.
- Prosz$ tu zosta,, siedzie, cicho i nie robi, niczego szalonego.
- Pan te! b$dzie mia kopoty?
T

L

R
Chciaaby mu wspczu,, ale trudno si$ litowa, nad czowiekiem, ktry nie wy-
gl'da na zmartwionego tym, !e jest w opaach.
- Ju! mam powa!ne kopoty - powiedzia Rafik.
Gabby zas$pia si$.
- Powiem im, !e nie pomaga mi pan w ucieczce.
- Dzi$kuj$ - rzek, lekko si$ kaniaj'c.
- Dlaczego pan si$ tu znalaz?
- A dlaczego pani? - odpar pytaniem na pytanie.
- Bo szukam kogo).
- Nast$pcy tronu?
- Ostatecznie mgby by, on, ale wolaabym kogo), kto ma troch$ wadzy.
Rafikowi wyrwa si$ zduszony )miech.
- Przekona si$ pani, !e nast$pca tronu ma... troch$ wadzy.
Gabby wzruszya ramionami i niepewnie spojrzaa na drzwi. Wci'! oddzielay j'
od wi$zienia, ale jak dugo b$dzie wolna?
- Jego tu nie ma, jeste)my tylko my. Nie chciaabym go obrazi,, ale potrzebna mi
jaka) wa!na osoba, ktra wysucha, co mam do powiedzenia.
- O!
- Prosz$ si$ nie ba,, nie zanudz$ pana szczegami.
Przestaa by, wojownicza, zdawaa si$ mniejsza i delikatniejsza.
- Uczciwie powiem, gdy pani zacznie mnie nudzi,.
- W)lizn$am si$ do paacu, bo chc$ dotrze, do krla Zafira.
T

L

R
ROZDZIA TRZECI

Rafik wyjrza na balkon, akurat gdy Gabby pu)cia balustrad$ i zachwiaa si$.
Kln'c pod nosem, rzuci si$ na ratunek. Szarpn' j' do tyu i trzyma jakby w !elaznych
obr$czach.
Nie miaa siy sta,, w gowie si$ jej kr$cio, a serce walio jak motem. Dziwia si$,
!e wlecze nogi po pododze, a za moment unosi si$ do gry. Gdy troch$ oprzytomniaa,
zrozumiaa, co si$ stao. Z westchnieniem ulgi przylgn$a do Rafika, ktry obj' j' w talii
i mocno trzyma. Czy!by j' przytuli?
- Prosz$ si$ nie ba,, na pewno nie skocz$ - szepn$a roztrz$siona. - Mam l$k wy-
soko)ci.
- Aha.
Teraz, gdy min' moment parali!uj'cego przera!enia, dostrzega pewne szczegy.
Do), niepokoj'ce... Przede wszystkim zauwa!ya m$!czyzn$, do ktrego si$ tulia.
- Dzi$kuj$ - rzeka speszona.
- Rozczarowaa mnie pani.
- Dlaczego?
- Bo s'dziem, !e nic nie jest straszne kobiecie, ktra wyskakuje z p$dz'cych po-
jazdw.
Nadal stali przytuleni, wi$c gdy Gabby g$biej odetchn$a, poczu falowanie jej
piersi.
- Przykro mi, !e pana zawiodam, ale ka!dy z nas ma jak') sabostk$.
Spojrzaa na do0 m$!czyzny o dugich smukych palcach. Na serdecznym palcu
by pier)cie0 z czerwonym kamieniem osadzonym w grubej zotej obr'czce. Czy to ka-
mie0 szlachetny? Czy wa)ciciel pier)cienia jest !onaty? Czy ma kochaj'c' !on$ i gro-
madk$ dzieci? Przed oczami mign$o jej kilka obrazw domowego szcz$)cia i poczua
si$ dziwnie niezadowolona. Miaa dwadzie)cia cztery lata, a jak dot'd nie spotkaa m$!-
czyzny, ktrego pokochaaby tak bardzo, !e chciaaby si$ z nim zwi'za, na cae !ycie.
Bya ryzykantk', lecz w najbardziej osobistej kwestii unikaa ryzyka.
T

L

R
Od czasu do czasu ogarniay j' w'tpliwo)ci i wtedy sm$tnie si$ zastanawiaa, czy
gdzie) na )wiecie jest kto), kto czeka wa)nie na ni'. Westchn$a t$sknie i przez jej ciao
przebieg dreszcz. Rafik pomy)la, !e teraz jest mi$kka, ciepa, delikatna i krucha. Jako
m$!czyzna czu, !e wyj'tkowo mocno go poci'ga, a jako krlewicz zdawa sobie spraw$,
!e nawet w innych okoliczno)ciach, nawet gdyby mg dugo !y,, ta kobieta byaby nie
dla niego.
Gabby wyczua zmian$ nastroju, zarumienia si$, odsun$a i wesza do pokoju.
Pierwszy raz tak gwatownie reagowaa. Odwrcia gow$, spojrzaa w czarne oczy i mu-
siaa przyzna,, !e spotkaa naprawd$ wyj'tkowego czowieka.
- Dlaczego chciaaby pani rozmawia, z monarch'?
Gabby na par$ minut zapomniaa o Paulu.
- Prosz$ wybaczy,, ale to nie pa0ski interes.
W tym momencie rozlego si$ go)ne stukanie.
Wystraszona podskoczya nerwowo. Nie odrywaj'c od niej oczu, Rafik skin'
gow' w stron$ drzwi.
- Pani sprawa mo!e zainteresowa, krla. O co chodzi?
Gabby rzucia mu nieprzyjazne spojrzenie.
- Ostatecznie mog$ panu powiedzie,. Chc$ prosi, o interwencj$. Chodzi o mojego
brata. Paul siedzi w areszcie, czeka na rozpraw$.
Na twarzy Rafika odmalowa si$ niesmak, wi$c dumnie uniosa gow$. Taka bya
najcz$stsza reakcja, chocia! ludzie zwykle usiowali ukry, niesmak. A Arab bynajmniej
si$ nie stara.
- O, ten Anglik przemycaj'cy narkotyki w lalce jest pani bratem?
- Paul nie jest przemytnikiem. - Gabby gniewnie rozbysy oczy.
Rafik pogardliwie si$ skrzywi.
- Ech, nie warto nic wi$cej mwi,. - Bezradnie machn$a r$k'. - Pan ju! wyrobi
sobie zdanie na ten temat, prawda? W tym zacofanym kraju wszyscy wyci'gaj' pochop-
ne wnioski. - Gos jej zadr!a, poniewa! u)wiadomia sobie, !e brat nie ma szansy wyj),
na wolno),.
T

L

R
Rafik nagle dozna ol)nienia. Przyszo mu do gowy genialne rozwi'zanie, ktre
porazio go jak grom z jasnego nieba. Szuka odpowiedzi na gn$bi'cy go problem, a
tymczasem odpowied/ jego znalaza, je)li mo!na tak to uj',.
U)miechn' si$, bo odpowied/" patrzya na niego oczami penymi niech$ci.
Czy oszala?
Mia prawdziw' gonitw$ my)li. Angielka posiadaa cechy, ktrych brakowao jego
bratu; bya zdecydowana, wytrwaa, pomysowa, wykazaa chwalebny brak szacunku dla
ludzi u wadzy. Przede wszystkim za) bya lojalna, a lojalno), jest cech', ktrej nie
mo!na kupi, za !adne pieni'dze. Ilu ludzi zrobioby dla drugiej osoby tyle, ile ona dla
brata? Nawet teraz, gdy ju! powinna wiedzie,, !e sprawa jest przegrana, nie poddawaa
si$.
Popatrzy na bezradnie opuszczone ramiona i zy pyn'ce po policzkach i ogarn$y
go w'tpliwo)ci co do intencji, jakimi si$ kieruje. Pr$dko odsun' je na bok i ruszy w
stron$ drzwi. Chodzio o przyszo), kraju, wi$c nie mg si$ rozczula,.
Na odgos przesuwanej zasuwy Gabby zgarbia si$. Rafik uchyli drzwi i zerkn'
przez rami$, wi$c wyprostowaa si$ i dumnie uniosa gow$. Psychicznie przygotowaa
si$ na wkroczenie uzbrojonych stra!nikw, lecz nikt si$ nie pojawi. Na palcach podesza
do drzwi. Miaa cich' nadziej$, !e droga oka!e si$ wolna, bo nieznajomy umo!liwi
ucieczk$. Niestety, zudzenia prysy, gdy usyszaa szmer rozmowy.
Jeden gos nale!a do przystojnego Araba, a drugi prawdopodobnie do stra!nika,
ktry prowadzi j' do bramy i ktremu ucieka. Nie bya pewna, bo teraz ten gro/ny
czowiek mwi inaczej. W jego gosie brzmiaa wyra/na nuta szacunku.
Zastanawiaj'ce!
Gabby usiowaa rozwika, intryguj'c' zagadk$, ale zanim dosza do sensownego
wniosku, Arab wrci. Wskaza zarzucon' poduszkami otoman$.
- Prosz$ usi'),.
To nie byo zaproszenie, lecz prawie rozkaz.
- Co si$ dzieje? Gdzie jest stra!nik?
- Udao mi si$ przekona, Rashida, !e pani nie stanowi zagro!enia dla naszego bez-
piecze0stwa.
T

L

R
Gabby z niedowierzaniem pokr$cia gow'.
- Pa0skie sowo wystarczyo, !eby cerber zrezygnowa ze mnie i odszed?
- Pani pozwoli, !e si$ przedstawi$. - Nie odrywaj'c od niej oczu, lekko si$ skoni.
- Jestem Rafik Al Kamil, nast$pca tronu.
Gabby zaczerwienia si$ po korzonki wosw.
Gdyby tak przedstawi si$ kto) inny, pomy)laaby, !e jest psychicznie chory, po
czym uprzejmie zapytaaby, czy wzi' przepisane lekarstwo. Obejrzaa wysok' sylwetk$
od gry do dou i z powrotem, od zakurzonych butw do twarzy o klasycznych rysach.
Przerazia si$ sw' gupot' i )lepot'. A wi$c tak wygl'da krlewicz opisany w artykule.
Bardzo krytycznie oceniaa ma!e0stwa z rozs'dku, ale musiaa przyzna,, !e Rafik Al
Kamil mgby su!y, jako zach$ta do takich zwi'zkw. Zaczerwienia si$ jeszcze moc-
niej, chocia! to zdawao si$ niemo!liwe. Pomy)laa, !e jest najwi$ksz' idiotk' na )wie-
cie.
- Pan jest... nast$pc' tronu? - wykrztusia.
- Kiepska namiastka... Nie dorwnuj$ mojemu ojcu - rzek lekko ironicznym to-
nem. - Krl Zafir aktualnie przebywa za granic'. O, widz$, !e jest pani rozczarowana. -
Przyjrza si$ sponionej twarzy i byszcz'cym oczom. - Dlaczego? Przecie! osi'gn$a pa-
ni to, o co chodzio. Chciaa pani najwy!szej instancji przedstawi, spraw$ swego brata,
prawda?
Gabby post'pia, jakby zapomniaa, czego chciaa. Zamiast skorzysta, z niespo-
dziewanej okazji, zamiast przymilnie si$ stara, o uwolnienie Paula, tupn$a nog' i
gniewnie krzykn$a:
- Dlaczego nie przedstawi si$ pan wcze)niej? Zreszt' sk'd mam mie, pewno),, !e
pan jest tym, za kogo si$ podaje? Mo!e pan si$ tylko podszywa pod krlewicza? Prosz$ o
dowd.
Na twarzy Rafika odmalowao si$ niebotyczne zdumienie.
- 4'da pani, !ebym ja dowid swej to!samo)ci?
Gabby spojrzaa mu prosto w oczy i zawstydzia si$, !e wybuchn$a irracjonalnym
gniewem. Przecz'co pokr$cia gow', wycofuj'c !'danie. Potulnie zaj$a wskazane
T

L

R
miejsce, chocia! wolaaby siedzie, na drewnianym krze)le. Wedug niej niska otomana
nadawaa si$ do haremu...
Obserwowaa Rafika, ktry przesun' sobie krzeso i usiad. Porusza si$ z wdzi$-
kiem drapie!nika, wi$c wyobrazia go sobie na polowaniu.
- Czy kaza, poda, co) do picia?
Gabby przecz'co pokr$cia gow', nabraa tchu i wygosia wyuczon' mow$. Rafik
przez cay czas sucha w milczeniu, nie przerwa, nawet gdy gos jej zadr!a, a w oczach
zal)niy zy. Gabby bardzo zale!ao na tym, aby spokojnie przedstawi, sytuacj$ Paula i
wasne argumenty. Nie chciaa sprawia, wra!enia rozhisteryzowanej kobiety, lecz si$ nie
udao. Uronia kilka ez, ktre otara r$kawem. Bya pewna, !e przedstawia nieodparte
argumenty i na zako0czenie o)wiadczya:
- Paul jest niem'dry, beznadziejnie gupi, ale przecie! nie popeni !adnego prze-
st$pstwa. Moim zdaniem on sam pad ofiar' oszustwa.
- Pani mo!e tak mwi,, ale nie ja.
Gdyby chodzio o nastolatka, mo!e miaby dla niego wi$cej zrozumienia. Lecz nie
by w stanie uwierzy,, !e trzydziestoletni m$!czyzna jest tak naiwny, jak twierdzi jego
siostra.
Gabby widziaa, !e nast$pca tronu jest nieugi$ty. Zmartwiona przygryza warg$,
lecz po chwili znowu si$ odezwaa.
- Paul zrobi du!y b'd, ale nie zasu!y na to, !eby siedzie, za kratkami przez
dwadzie)cia lat. Je)li to cokolwiek pomo!e, obiecuj$, !e zgotuj$ mu pieko na ziemi.
Niech pan pozwoli mu wrci, do domu.
- Ciekaw jestem, czy pani brat docenia to, !e ma w siostrze tak wiern' obro0czy-
ni$.
Zdesperowana Gabby zapomniaa o dyplomatycznej grzeczno)ci.
- Nie przyszam tutaj prosi, o szczeglne wzgl$dy, ale !'da, sprawiedliwo)ci. Je)li
moja interwencja nie poskutkuje...
- Pani !'da? - powtrzy zdumiony Rafik.
- Tak. Ale mog$ pa), na kolana i opowiada, panu, jaki jest fantastyczny... Chocia!
sprawia pan wra!enie, jakby w ogle mnie nie sucha. - Chciaaby wiedzie,, czy cokol-
T

L

R
wiek z tego, co powiedziaa, wywaro na nim jakie) wra!enie. - O, przypomniao mi si$.
- Wstaa i z tylnej kieszeni spodni wyci'gn$a kilka kartek. - Oto opinie paru osb. Nie
twierdz$, !e Paul jest anioem, bo czasem diabe w nim siedzi. Powiem panu w zaufaniu,
!e ma tyle rozumu, co mae dziecko. Ale ani krzty zo)ci, zej woli - zapewnia, wyci'-
gaj'c r$k$ z kartkami.
Rafik nie odebra ich od razu, a gdy wreszcie wzi', nawet na nie nie spojrza.
Wpatrywa si$ w Gabby z napi$ciem, co wytr'cio j' z rwnowagi.
- Mo!e zechce pan przeczyta, cho, jedn' opini$ o Paulu - podpowiedziaa.
- Jestem pewien, !e pani brat zosta przedstawiony w korzystnym )wietle. Mao
prawdopodobne, aby przywioza pani krytyczne opinie.
Gabby do reszty stracia cierpliwo),.
- Pan wcale nie zamierza traktowa, mnie powa!nie - zawoaa. - Dlaczego zmusi
mnie pan, !ebym tracia czas i strz$pia sobie j$zyk?
- Bo chciaem si$ przekona,, ile znaczy dla pani wolno), brata.
- Potraktowa mnie pan jak szczura, na ktrym przeprowadza si$ eksperymenty? -
zapytaa uprzejmym tonem, ale w oczach miaa wojownicze byski. - Czy nagrod' b$dzie
cukierek?
Rafik nieznacznie wzruszy ramionami.
- Mgbym u!y, porwnania bardziej pochlebnego ni! do szczura - rzek oschle.
- Jakie to b$dzie zwierz$? Pies?
Rafik uda, !e nie sysza pytania.
- Chciaem wybada,, na ile si$ pani zgodzi, !eby uzyska, zwolnienie brata. - Bacz-
nie j' obserwuj'c spod przymru!onych powiek, doda: - Prosz$ mi powiedzie,, co pani
jest gotowa zrobi,.
- Nie rozumiem. - Gabby patrzya na niego skonsternowana.
- Jak' cen$ zapaci pani za uwolnienie brata?
Gabby poczua przypyw nadziei, lecz na wszelki wypadek bya ostro!na.
- Czy to znaczy, !e pan mo!e uratowa, Paula?
- Tak.
- Ale czy na pewno pan go uwolni?
T

L

R
Zapado dugie milczenie. Gabby z zapartym tchem czekaa na odpowied/.
- Warunki uwolnienia s' do omwienia.
Gabby odetchn$a z ulg' i zerwaa si$ na rwne nogi. Gdyby chodzio o innego
czowieka, przepeniona wdzi$czno)ci' ucaowaaby go z dubeltwki. Zerkn$a na zmy-
sowe usta i wyobrazia sobie, jak by to byo, gdyby pocaowaa zantarskiego krlewicza.
Zrobio jej si$ gor'co. Oderwaa wzrok od ust i spojrzaa na szerok' pier).
- Zrobi$ wszystko - o)wiadczya.
Odpowiedziaa natychmiast, bez sekundy wahania, wi$c Rafika ogarn$y lekkie
wyrzuty sumienia.
- Niech si$ pani dobrze zastanowi.
Uwa!a, !e post$puje przyzwoicie. Nie mia zych intencji, !adne oszustwo ani
wykorzystywanie nie wchodzio w gr$. Je!eli kandydatka na bratow' wycofa si$, zechce
odej),, nie b$dzie jej zatrzymywa.
Wsta z krzesa. Growa nad Gabby, co uznaa za niezbyt mie, wi$c te! wstaa.
Oczywi)cie nie growaa nad krlewiczem i brakowao jej gracji cechuj'cej jego ruchy.
- Nie musz$ si$ zastanawia,. Zrobi$ wszys...
Urwaa w p sowa, poniewa! Rafik poo!y palec na jej ustach. Pozornie niewin-
ny gest zmusi j' do milczenia, a co gorsza zamkn' przepyw sygnaw z mzgu do r'k i
ng. Dlatego staa, jakby bya sparali!owana. Potem powoli podniosa wzrok. Dopiero
teraz zauwa!ya g$bokie bruzdy koo ust, napi$t' skr$ i ziemist' cer$ Rafika. Zrobio
jej si$ smutno, lecz !al znikn', gdy ich oczy si$ spotkay.
Arabski nast$pca tronu nie by czowiekiem potrzebuj'cym wspczucia.
- Niech pani poczeka z wyra!eniem zgody, a! si$ dowie, jakie s' warunki.
Powid palcem po czerwonych wargach, lekko musn' policzek i opu)ci r$k$.
Czy!by w jego sowach brzmiaa gro/ba?
- Warunki? Co to znaczy?
- Nic nie dostajemy za darmo.
- Czasem si$ zdarza.
- Na pewno jest pani godna. Ka!$ przynie), co) do jedzenia.
- Nie!
T

L

R
Schwycia go za r$k$, wi$c przystan'. Gabby oblaa si$ szkaratnym rumie0cem i
speszona cofn$a si$. Bya za na Rafika, poniewa! lekkim uniesieniem lub zmarszcze-
niem brwi sprawia, !e niewinny gest by niewa)ciwy.
- Nie jestem godna, ale chc$...
Chciaaby zmusi, nogi do dziaania i uciec, !eby nie mie, do czynienia z czowie-
kiem o oczach, ktrych spojrzenie przeszkadza si$ skupi,.
Ale nie powinna ani na moment zapomina, o Paulu. Rafik mo!e uratowa, jej brata,
a ona co robi? Zamiast okaza, wdzi$czno),, sprzeciwia si$. A wobec krlewicza, w jego
paacu wypada by, uprzejm'.
- Mimo to zje pani lunch.
Uprzejmo), dobra w teorii bywa trudna w praktyce. Czy arabski nast$pca tronu ma
prawo rozkazywa, cudzoziemcom?
- Czowiek godny i wyczerpany nie powinien podejmowa, wa!nej decyzji, a o ta-
k' pani' poprosz$.
- Nie jestem wyczerpana.
Rozmin$a si$ z prawd'. Rafik bacznie si$ jej przyjrza.
- 2miem w'tpi,. Kiedy pani ostatnio jada i kiedy porz'dnie si$ wyspaa?
Gabby przez dwa dni my)laa wy'cznie o ratowaniu brata, a nie o jedzeniu i spa-
niu. U)wiadomia sobie, !e od ostatniego posiku i wypoczynku upyn$o sporo czasu.
Poczua zm$czenie i wystraszya si$, !e za moment zabraknie jej si do opuszczenia pa-
acu.
- Przygania kocio garnkowi - wypalia bez namysu. - A kiedy pan ostatni raz po-
rz'dnie si$ wyspa?
Zapatrzya si$ w zmysowe usta i zirytowana pomy)laa, !e na )wiecie nie ma
sprawiedliwo)ci, bo mimo braku snu Rafik wygl'da fantastycznie. Irytacja przesza w
niepokj, gdy zauwa!ya, !e na czoo wyst'pi mu pot, a oczy zrobiy si$ dziwnie puste.
- 6le si$ pan czuje?
Rafik zamruga. Z trudem oprzytomnia i oderwa si$ od erotycznej sceny ogl'da-
nej oczyma wyobra/ni. Kosztowao go to tyle wysiku, !e si$ spoci. Ogarn$a go zo),.
- Czuj$ si$ dobrze - wycedzi przez zaci)ni$te z$by.
T

L

R
- Wypada wierzy, - mrukn$a Gabby z pow'tpiewaniem. - Ale gdyby mnie zapy-
tano, komu jest potrzebny solidny posiek, powiedziaabym, !e panu.
W duchu przyzna jej racj$. Zaskoczyo go, !e ona co) zauwa!ya, a w najbli!szym
otoczeniu nikt nie widzia, jak bardzo schud.
Zakrawao na ironi$, !e zupenie obca osoba zobaczya to, co najbli!si przeoczyli, a
on dugo lekcewa!y. Gdyby nie zlekcewa!y objaww...
Gwatownie pokr$ci gow'. Nie ma sensu gdyba,. Spostrzegawczo), bardzo
przyda si$ Angielce do odegrania roli szarej eminencji.
- Nie ma znaczenia, kim czowiek jest - dodaa Gabby. - Ka!dy ma obowi'zek
dba, o zdrowie.
Wygosia t$ uwag$ nie)wiadoma, !e zwykli )miertelnicy nie krytykuj' nast$pcy
tronu.
- Jestem zdrowy, a moje !ycie to nieustaj'ca beztroska zabawa - rzek Rafik z iro-
ni'.
- Je)li o mnie chodzi, mo!e si$ pan hu)ta, na !yrandolu. - Oboj$tnie wzruszya ra-
mionami, jakby chciaa da, mu do zrozumienia, !e )wiatowe !ycie jej nie interesuje. -
Nic o panu nie wiem. By, mo!e, ludzie z pa0skiej zamkni$tej sfery nie odczuwaj' braku
snu.
Rafik u)miechn' si$, bo pomy)la, !e to byoby bardzo wygodne. Nocne poty,
bezsenno),, stae zm$czenie byy najmniej przykrymi objawami, ktre wreszcie zmusiy
go do poddania si$ badaniu. Przez cae !ycie by zdumiewaj'co silny, nigdy nie choro-
wa, wi$c do gowy mu nie przyszo, !e lekarz wykryje )mierteln' przyczyn$ niedyspo-
zycji.
- Powiedziaam co) )miesznego? - zdziwia si$ Gabby.
Rafik przecz'co pokr$ci gow'.
- Nie. To bya wnikliwa uwaga.
- Zgadam, !e panu wystarcza mao snu?
Rafik pomin' pytanie milczeniem, bo nie chcia si$ przyzna,, !e od du!szego
czasu marzy o tym, aby si$ wyspa,.
T

L

R
- Nasza sfera nie jest tak szczelnie zamkni$ta, jak pani s'dzi. Zdarzaj' si$ dopywy
)wie!ej krwi.
Gabby bya ciekawa, sk'd ta nowa krew pynie i jak jest przyjmowana. Nie po-
trzeba szczeglnie bujnej fantazji, by wyobrazi, sobie Rafika Al Kamila jako szejka,
ktry konno jedzie po now' ofiar$, porywa j' i zawozi do namiotu z jedwabiu.
Gabby nigdy nie bya wewn'trz namiotu mieszkalnego, ale wyobrazia sobie czar-
nookiego uwodziciela, gdy zrzuca tradycyjne szaty i...
Rafik przerwa jej fantazjowanie.
- Staram si$ by, go)cinny. Zale!y mi, !eby pani bya wypocz$ta i miaa jasny
umys, gdy b$dziemy omawia, wiadom' kwesti$. Niech pani nie dziaa pochopnie, bo
obietnica b$dzie wi'!'ca. Na dugo.
Gabby zastanawiaa si$, czy gro/na nuta w jego gosie jest wytworem jej bujnej
fantazji. Po wyj)ciu Rafika zacz$a si$ gowi,, co ostatnie sowa znacz'.

- Czego on za!'da? - szepn$a.
Podesza do du!ego lustra w misternie rze/bionej ramie i gdy ujrzaa sw' podobi-
zn$, zaamaa r$ce. Pami$taa, !e rano - a mo!e to byo poprzedniego dnia - gadko za-
czesane wosy zwi'zaa w ko0ski ogon. Teraz byy rozpuszczone, niesforne loki opady
na czoo, po makija!u ani )ladu, a twarz i ubranie zabrudzone. Gdy wyskoczya z samo-
chodu, upada twarz' w piach.
- Wygl'dam jak straszydo!
Ponownie przejrzaa si$ w lustrze. Jedno mo!na wykluczy,: uwolnienie Paula nie
odb$dzie si$ za cen$ jej cnoty. Zreszt' w ogle nie braa tego pod uwag$.
Przypomniaa sobie, jak momentalnie si$ rozpalia, gdy Rafik poo!y palec na jej
ustach. Chyba si$ nie domy)li, !e ogarn$o j' po!'danie. Nie rozumiaa, dlaczego przez
uamek sekundy wyobra!aa sobie, !e oboje zareagowali podobnie.
A jednak to mao prawdopodobne, aby nast$pca tronu gustowa w obszarpanych,
brudnych kobietach. Zreszt' nawet gdyby jej widok mg podnieci,, Rafik nie sprawia
wra!enia m$!czyzny, ktry za rozdawane aski !'da seksu. Taki przystojny m$!czyzna
raczej musi si$ op$dza, od kobiet.
T

L

R
Jeszcze chwil$ staa przed lustrem i palcami przeczesywaa g$ste loki, ktrych
jednak nie udao si$ przygadzi,. Zaj$ta sob', nie zorientowaa si$, !e kto) bezszelestnie
wszed do pokoju. Drgn$a nerwowo, gdy zauwa!ya, !e nie jest sama.
- Och, nie syszaam, !e pani wesza.
Dziewczyna ukonia si$. Bya modziutka, bardzo adna i patrzya na Gabby z cie-
kawo)ci'.
- Przepraszam. Krlewicz Rafik przysa mnie, !ebym zaprowadzia pani' do jej
apartamentu.
Gabby zdziwia si$, !e dziewczyna mwi o apartamencie, ale o nic nie pytaa. Za-
kr$cio jej si$ w gowie, gdy pomy)laa, !e z niechcianego intruza awansowaa do statusu
go)cia honorowego. Wa)ciwie czua si$ lepiej, gdy usiowano usun', j' z paacu, bo
tamto miao posmak normalno)ci, a to, co teraz j' czeka, zdawao si$ nierzeczywiste. Za-
stanawiaa si$, czy zwyci$sko wybrnie z tarapatw.
Po drodze prbowaa nawi'za, rozmow$ z przewodniczk', ale Arabka jedynie
chichotaa i spogl'daa na ni' wielkimi czarnymi oczami. Gabby daa za wygran' i umil-
ka. Przewodniczka prowadzia j' szerokimi korytarzami i przez pi$kne dziedzi0ce, a!
doszy do cz$)ci paacu, ktrej poprzednio Gabby nie widziaa. Tutaj przepych by ba-
)niowy.
Gdy skr$ciy kolejny raz, Gabby wyrwa si$ okrzyk zachwytu. W bocznej )cianie
znajdowa si$ witra! od podogi do sufitu. Padaj'ce z zewn'trz )wiato lao si$ na podo-
g$ niby pynne zoto.
- Chyba )ni$ - szepn$a Gabby.
Zdziwiona przewodniczka uprzejmie si$ u)miechn$a. Wskazaa szerokie schody
prowadz'ce na pi$tro i szybkim krokiem posza dalej. Gabby miaa nogi jak z oowiu i
nie moga nad'!y,. Przy ko0cu korytarza Arabka zatrzymaa si$, otworzya drzwi i za-
prosia Gabby do )rodka.
- Tu jest pani apartament.
Bawialnia bya co najmniej trzykrotnie wi$ksza od caego mieszkania, ktre pa0-
stwo Bartonowie urz'dzili dla crki na poddaszu rodzinnego domu. Cieszyli si$, !e jest
domatork', nie poci'gaj' jej egzotyczne kraje. Pod koniec studiw Gabby dowiedziaa
T

L

R
si$, !e w miejscowej szkole podstawowej jest potrzebna nauczycielka i natychmiast
zgosia si$ do pracy. Mnstwo ludzi marzy o przygodach, dalekich podr!ach, a ona by-
a inna, nie chciaa zwiedza, krajw na antypodach. Zakrawao wi$c na ironi$, !e znala-
za si$ w bardzo egzotycznym miejscu, o ktrego istnieniu dotychczas nie miaa poj$cia.
Obrcia si$ naokoo i cicho gwizdn$a.
- Ja chyba )ni$.
Przewodniczka u)miechn$a si$ i wskazaa otwarte drzwi prowadz'ce na du!y
balkon.
- Prosz$ obejrze, widok. Wszyscy go podziwiaj'. Kiedy) mieszka tutaj angielski
premier z !on'. Pani premierowa zrobia du!o zdj$,.
Gabby patrzya na Arabk$ z niedowierzaniem.
Nawet premier tu mieszka? No, no!
- Obejrz$ p/niej - rzeka speszona.
Miaa do), widokw z wysoko)ci, tym bardziej !e nie byo m$!czyzny, ktry po-
)pieszyby na ratunek. Pomy)laa, !e wpada z deszczu pod rynn$, poniewa! Rafik Al
Kamil sam jest niebezpieczny. Lecz tylko on mo!e wyda, rozkaz, aby jej brata wypusz-
czono z wi$zienia. Zamkn$a oczy, zacisn$a kciuki i szepn$a:
- Prosz$ uwolni, Paula.
Oczyma wyobra/ni ujrzaa ukochanego brata. Najpierw by u)miechni$ty, potem
spowa!nia, )ciemniay mu wosy i... to ju! nie by Paul...
Otworzya oczy, gwatownie zamrugaa. Przeszy j' zimny dreszcz, bo my)li po-
biegy w niebezpiecznym kierunku. Pami$taa, jaki !ar bi od nast$pcy tronu, gdy na
balkonie mocno j' trzyma.
Podobnie si$ czua, gdy pochoni$ta prac' zapominaa o posikach. Dotychczas
jednak czysto fizyczny gd nie budzi po!'dania na widok przystojnego m$!czyzny.
Gabby u)miechn$a si$ do przewodniczki.
- Bardzo chce mi si$ pi,. Czy mog$ prosi, o fili!ank$ herbaty?
- Zaraz pani dostanie. Przypilnuj$, !eby do posiku podano herbat$. Mo!e ma pani
ochot$ na k'piel? Zd'!y si$ pani umy, i przebra,. Czyste rzeczy s' w sypialni.
T

L

R
Gabby uprzejmie podzi$kowaa, ale pomy)laa, !e nie skorzysta. Gdy zostaa sama,
obejrzaa apartament. W sypialni rzucia si$ na olbrzymie !ko, odsun$a kap$ i poga-
dzia eleganck' po)ciel. Wstaa i nacisn$a jeden przycisk; automatycznie zasun$y si$
zasony. Nacisn$a drugi i usyszaa cich' melodi$. Nie umiaa wy'czy, aparatury, ale
na szcz$)cie muzyka dziaaa koj'co.
Dzi$ki muzyce bya mniej zagubiona, a czua si$, jakby rzucono j' na g$bok' wo-
d$. Ciekawe, jak dugo zdoa st'pa, po powierzchni, zanim jak kamie0 pjdzie na dno.
Cay apartament by luksusowo urz'dzony, lecz na widok azienki Gabby dosow-
nie wyszy oczy na wierzch. W olbrzymiej wannie zmie)ciaby si$ caa dru!yna pikar-
ska... Skoro starczy czasu na k'piel, nie zaszkodzi si$ umy,. Odkr$cia krany, rozebraa
si$ i wsypaa zawarto), krysztaowego flakonu do wody. W azience zapachniao r!ami.
Zesza po schodkach i za)miaa si$, gdy pachn'ca woda opluskaa stopy. Wesza g$biej,
przykucn$a, nabraa wody w donie, polaa plecy. Skrzywia si$, gdy krople spady na
zadrapania.
Opara gow$ na mi$kkim podgwku i niebawem poczua ulg$, napi$cie zacz$o
znika, jak za dotkni$ciem czarodziejskiej r!d!ki. Zanurzya si$ wraz z gow', wynu-
rzya, odsun$a mokre wosy z twarzy, poo!ya si$ na plecach.
Powieki miaa dziwnie ci$!kie, wi$c przymkn$a oczy.
Tylko na chwil$...
Ciepa woda i muzyka zrobiy swoje. Gabby zasn$a twardym snem.
Rafik zastuka do drzwi apartamentu przeznaczonego dla wa!nych go)ci. Przed
godzin' rozsta si$ z Gabby i nie zmarnowa ani minuty. Przez ten czas zapozna si$ z
aktami zebranymi w grubej teczce. Przeczyta wszystkie dokumenty dotycz'ce Paula
Bartona i ku swemu zaskoczeniu doszed do wniosku, !e Anglik chyba nie popeni !ad-
nego przest$pstwa.
Mo!liwe, !e by niewinny, ale Rafik wcale mu nie wspczu. Zawsze ostro kryty-
kowa ludzi id'cych przez !ycie bez konkretnego celu, unikaj'cych odpowiedzialno)ci,
pozostawiaj'cych za sob' baagan, ktry kto) inny musi uporz'dkowa,.
Zapoznawa si$ z obszernymi danymi o Paulu, cho, interesoway go raczej infor-
macje o jego siostrze. Te niestety byy bardzo sk'pe. Irytowao go, !e trzeba b$dzie uzu-
T

L

R
penia, luki. Na razie nie znalaz nic, co mogoby uniemo!liwi, przeprowadzenie planu i
dlatego postanowi dziaa,.
Ponownie zapuka, lecz nie byo odpowiedzi, wi$c bez zaproszenia wszed do
)rodka. Z salonu dobiegaa muzyka jazzowa, ale pokj by pusty.
- Pani Barton! - zawoa Rafik. - Gabriello!
Brak odpowiedzi. Wy'czy muzyk$ i zawoa go)niej. Cisza. Odczeka chwil$ i
zapuka do drzwi sypialni. Nadal brak odpowiedzi.
Niewiele my)l'c, wszed i rozejrza si$. Jedynym )ladem czyje) obecno)ci byy
starannie uo!one czyste rzeczy, ktre pokojwka przyniosa na jego rozkaz.
Zawoa jeszcze raz. By przekonany, !e Gabby go syszy, ale si$ nie odzywa. Ta-
kie lekcewa!enie wcale go nie bawio. Angielka zachowywaa si$ jak psotne dziecko. Do
sprawdzenia pozostaa azienka.
Po krtkim wahaniu poszed tam. W pierwszej chwili nic nie widzia, ale gdy oczy
przyzwyczaiy si$, poprzez g$st' par$ dostrzeg posta, le!'c' w wannie.
Odwrci gow$, cho, nie tak szybko, jak powinien. Zaczerwieni si$, ale na
szcz$)cie nie byo )wiadkw. Uparcie patrzy na )cian$, lecz widzia smuke jasne ciao...
Reagowa jak dorastaj'cy chopiec, ktry pierwszy raz ujrza nag' kobiet$.
Gabby nawet nie prbowaa si$ zakry,.
- Przepraszam, !e wszedem. Go)no woaem. B$d$ czeka w salonie.
Ju! chcia wyj),, gdy usysza podejrzany d/wi$k, wi$c zaintrygowany odwrci
gow$.
- Pani Barton?
Cisza.
U)wiadomi sobie, !e Gabby albo mocno )pi, albo stracia przytomno),. Kln'c pod
nosem, wszed do wody. Gabby le!aa nieruchomo, wi$c przerazi si$ nie na !arty. Do-
strzeg, !e jej piersi si$ unosz' i odetchn' z ulg', ale zaraz ogarn' go gniew, niemal
w)cieko),.
Nim krzykn', woda zalaa twarz Gabby. Zaciskaj'c z$by, pochyli si$ i wyci'gn'
jej gow$ z wody. Gabby mrukn$a co) niezrozumiaego. Chcia wzi', j' na r$ce, lecz si$
T

L

R
mu wy)lizn$a. Sprbowa ponownie, tym razem z lepszym skutkiem. Bya lekka jak
pirko, ale mokra i )liska, wi$c z trudem j' trzyma.
Spojrzaa na niego oczami b$kitnymi jak niebo. Pomy)la, !e gdyby nie przyszed
w por$, te oczy pozostayby zamkni$te na wieki. Beztroska moga si$ zako0czy, tragicz-
nie.
Zaspana Gabby w pierwszej chwili nie poznaa go. Widziaa jedynie ponur' twarz
z gniewnie zaci)ni$tymi ustami. Gdy przypomniaa sobie wydarzenia ostatnich dni, wy-
straszya si$.
- Co pan robi? - Zorientowaa si$, !e jest naga. - Dlaczego... jestem... rozebrana?
Przera!ona zacz$a si$ gwatownie wyrywa,, krzycze, na cae gardo i okada, Ra-
fika pi$)ciami. Postawi j' i poda r$cznik.
- Niech si$ pani uspokoi - rzek.
Gabby nieufnie popatrzya na r$cznik, wyrwaa go Rafikowi i owin$a si$. Opatu-
lona od stp do gw poczua si$ troch$ bezpieczniej, ale nadal dygotaa i szcz$kaa z$-
bami.
- Je!eli tkniesz mnie cho, palcem, to...
Co moga zrobi,? Jak dot'd, nikt nie przybieg na ratunek.
T

L

R
ROZDZIA CZWARTY

- Prosz$ si$ uspokoi,. Nic pani nie grozi. Nie jest pani szczeglnie poci'gaj'ca...
Zawsze podobay mu si$ chodne, wyniose boginie, wi$c teoretycznie rzecz bio-
r'c, po!'dania nie powinna budzi, mokra, krzycz'ca, wyrywaj'ca si$ j$dza. A jednak!
Wsun' r$ce g$boko do kieszeni, aby zamaskowa, fakt, !e jest bardzo podniecony. Teo-
ria nie sprawdzia si$ w kontakcie z rzeczywisto)ci'... z mokr' i )lisk' blondynk'.
Gabby zmarszczya brwi. Usiowaa przypomnie, sobie zdarzenia, ktre doprowa-
dziy do tego, !e znalaza si$ w ramionach Rafika.
- Jak doszo...? - zacz$a niepewnie.
- Do czego?
Wej)cie do pachn'cej wody byo ostatni' rzecz', ktr' pami$taa. Pokr$cia gow'
i z wyrzutem popatrzya na Rafika.
- Chciaam si$ od)wie!y,. Czy pan zawsze chykiem wchodzi do azienki i pod-
gl'da k'pi'ce si$ kobiety?
Rafik sp'sowia ze zo)ci.
- Nie wszedem chykiem.
- Dlaczego pan nie zapuka?
- Pukaem.
Dziecinny wykr$t! A ciao w eleganckim garniturze nie jest ciaem dziecka. Prze-
wrcia oczami, udaj'c oboj$tno),, ktrej nie czua. Widocznie podczas k'pieli zasn$a i
stracia rachub$ czasu. Jak dugo le!aa w wodzie? Zamy)lia si$. Czy!by do herbaty
wsypano )rodek nasenny? Nie, przecie! nic nie pia. Zreflektowaa si$. Arab w eleganc-
kim, )wietnie skrojonym garniturze nie jest dzikusem. Lecz mgby by, szejkiem... Nie-
wa!ne, jak jest ubrany. W g$bi duszy jest barbarzy0c', wi$c susznie si$ go boi.
Czy czuje jedynie strach i nic wi$cej?
Spu)cia wzrok, aby nie patrze, w czarne oczy,
- Zasn$a pani podczas k'pieli.
T

L

R
Gabby otworzya usta, aby zaprzeczy,, ale spojrzaa na Rafika i nic nie powiedzia-
a. Pami$taa niejasno co), co rozs'dek radzi zignorowa,. Arabski lubie!nik mgby
wymy)li, lepsz' historyjk$.
- Mo!e zdrzemn$am si$, ale to pana nie upowa!nia do tego, !eby...
- Ocali, pani' przed )mierci'.
Gabby parskn$a ironicznym )miechem.
- Robi pan z siebie bohatera. Mnie ocali, przed )mierci'? Te! pomys!
Udawaa niedowierzanie, a przez cay czas zawstydzona my)laa o tym, !e widzia
j' nag'. Miaa ochot$ zwin', si$ w k$bek, zamkn', oczy i wmawia, sobie, !e to
wszystko jest snem, a raczej nocnym koszmarem.
- Moga si$ pani utopi,.
Na my)l o tym, co jej grozio, ponownie ogarn' go gniew. Chciaa pogardliwie
skomentowa, niedorzeczne przypuszczenie, ale si$ rozmy)lia.
- Zamkn$am oczy tylko na chwil$ - o)wiadczya.
W jej gosie zabrzmiaa jednak nuta niepewno)ci.
- .adna mi chwila. Gdy wszedem do wanny, woda bya zimna. Spaa pani jak ka-
mie0.
Wskaza palcem w d, wi$c spojrzaa na nogawki spodni. Byy mokre do kolan. A
na koszuli i marynarce widniay mokre plamy.
Nis j' nag'!
Gabby pokr$cia gow', aby usun', sprzed oczu !enuj'cy obraz. Zaczerwienia si$
jak piwonia. Przez dugie lata b$dzie wspomina, przygod$ w zantarskim paacu...
- Mocno spaam? To znaczy... byam... - j'kaa si$.
- Bardzo nierozs'dna - doko0czy Rafik.
Speszona przygryza warg$.
- Nie zrobiam tego z premedytacj'. - Zakrya twarz i j$kn$a: - O, Bo!e! Taki
wstyd!
- Dlaczego? - zdziwi si$ Rafik.
Gabby zerkn$a na niego przez palce. Czy jest t$py i dlatego nic nie rozumie?
- Bo byam...
T

L

R
- Naga? - doko0czy rozbawiony. - Lepiej umiera, ze wstydu ni! umrze, napraw-
d$. Na pocieszenie powiem, !e widziaem niejedn' nag' kobiet$.
Lecz w tej chwili !adnej nie pami$ta.
- To nie pocieszenie - gniewnie sykn$a Gabby.
Pomy)laa, !e tamte kobiety na pewno miay urod$ hollywoodzkich aktorek, byy
pi$kne, pos'gowo zbudowane. Najch$tniej zapadaby si$ pod ziemi$.
- Pan wybaczy, ale chciaabym si$ ubra,.
Rafik ani drgn'.
- Bez )wiadkw - dodaa ostrzejszym tonem.
- Rozumiem.
Ukoni si$ i odwrci.
- Dzi$kuj$ - szepn$a Gabby.
- Caa przyjemno), po mojej stronie - rzuci przez rami$.
Po jego wyj)ciu Gabby mrukn$a:
- Wa)nie to mnie martwi.
Widocznie usysza, bo za drzwiami rozleg si$ go)ny )miech.
Gabby poczua si$ do reszty upokorzona.
Wolaaby si$ ubra, we wasne rzeczy, ale bluzka bya podarta i brudna. Wzi$a do
r$ki dug' sukni$, ktr' pokojwka zostawia. Zachwycona ogl'daa szat$ z delikatnego
jedwabiu w kilku odcieniach b$kitu. Pi$kna, elegancka suknia. Nawet w marzeniach nie
widywaa siebie w takim stroju. Suknia pasowaa jak ula. Gabby podesza do lustra i gdy
zobaczya, jak wygl'da, u)miechn$a si$ od ucha do ucha i zalotnie pokr$cia biodrami.
- Nawet mj dekolt nie/le wygl'da - szepn$a.
Lecz czekaj'cy w salonie m$!czyzna nie zachwyci si$, poniewa! widzia j' nag' i
wie, !e nie ma pon$tnie penych ksztatw. Gdzie) kiedy) przeczytaa, !e m$!czyznom
nie zale!y na idealnej sylwetce kochanki. Kobiety same uwa!aj', !e powinny by, nie-
skazitelnie pi$kne.
Gabby spowa!niaa i odesza od lustra. Paul marnieje w wi$zieniu, a ona si$ zasta-
nawia, co krlewicz Rafik o niej my)li, co powie, gdy zobaczy j' w sukni. Zawstydzia
T

L

R
si$, !e jest pytka, samolubna, a na dodatek ulega zudzeniom. Nauczycielka ze szkoy
podstawowej w Cheshire nie jest !adn' atrakcj' dla arabskiego nast$pcy tronu.
Pokr$cia gow', aby zapomnie, o tym, !e w oczach Rafika widziaa po!'danie.
Gdy wesza do salonu, Rafik wsta. By elegancki, pewny siebie i... bardzo atrak-
cyjny. W milczeniu patrzyli na siebie. Gabby czua, jak wzrok Rafika prze)lizguje si$ po
niej. Dr!'c' r$k' poprawia sukni$.
- Moje rzeczy s' brudne. Dzi$kuj$ za czysty strj.
- Bardzo korzystna zmiana.
Odcienie b$kitu na sukni podkre)liy b$kit oczu, umyta twarz bez makija!u bya
bez skazy, a wilgotne wosy mi$kko spyway na plecy.
Gabby oboj$tnie wzruszya ramionami i mrukn$a:
- Zasuga czystej sukni.
- Co innego miaem na my)li.
Usiowa wymaza, z pami$ci nag' posta, w wannie. Przyszo mu to z trudem.
Gabby zauwa!ya, !e Rafik wpatruje si$ w jej dekolt. Oblaa si$ rumie0cem i spu)cia
gow$, aby wosami zakry, pon'ce policzki.
- Pani obecny strj nie nadaje si$ do samochodu dostawczego. Wygl'da pani, jakby
si$ wstydzia - mwi rozbawiony. - Proponuj$, !eby)my zapomnieli o niedawnym... in-
cydencie.
- Wedug mnie to wcale nie by incydent - burkn$a Gabby. - Prosz$ mi wreszcie
powiedzie,, czego pan ode mnie oczekuje.
Rafik pokr$ci gow'.
- Najpierw musi pani co) zje),.
Wskaza stolik. Su!ba zabraa zimne potrawy i przyniosa )wie!e, gor'ce.
- Nie jestem godna.
Kamstwo zaraz si$ wydao, bo zaburczao jej w brzuchu.
Rafik podszed do stolika i zdj' przykrycie z salaterki. Gabby pocieka )linka.
- Niech pani usi'dzie.
T

L

R
Chciaa zaoponowa,, ale uznaa, !e sprzeciw nie ma sensu. Im szybciej zastosuje
si$ do polecenia nast$pcy tronu, tym pr$dzej si$ dowie, co musi zrobi,, aby wyci'gn',
Paula z wi$zienia.
- Czy pan b$dzie patrzy, jak jem?
Baa si$, !e pod obserwacj' dostanie niestrawno)ci.
- Ja te! si$ posil$.
Z gracj' usiad przy okr'gym stole. Gabby pomy)laa, !e sytuacja przypomina
randk$. Nao!ya sobie spor' porcj$ i wzi$a pierwszy k$s do ust. Niebo w g$bie.
- Nie wiem jak pan, ale ja mog$ jednocze)nie je), i rozmawia,.
Lecz nie moga patrze, na Rafika i logicznie my)le,. Nawet nie prbowaa. Wbia
oczy w talerz i zacz$a mwi, rzeczowym tonem.
- Paulowi grozi kara dwudziestu pi$ciu lat, wi$c !adna cena nie b$dzie za wysoka.
Niech pan przestanie by, tajemniczy i powie wreszcie, czego ode mnie oczekuje. 4'da
pan mojej duszy i mam podpisa, cyrograf?
Roze)miaa si$ z swego konceptu, ale Rafik zachowa powag$.
- Co pani s'dzi o mojej ojczy/nie?
Gabby zaczynaa traci, cierpliwo),.
- Nie miaam czasu na zwiedzanie - mrukn$a.
- B$d$ mwi pani po imieniu, Gabriello.
- A jak ja mam si$ zwraca, do pana?
Wszystko, co przychodzio jej do gowy, mogoby zosta, uznane za obraz$ maje-
statu.
- Mam na imi$ Rafik.
- Nie wypada, !ebym ja mwia nast$pcy tronu po imieniu.
- Dlaczego? - Spojrza na ni' zdziwiony.
Uwa!aa, !e mwienie mu po imieniu brzmiaoby zbyt intymnie, wi$c pomin$a
pytanie milczeniem.
- Dlaczego kaza mnie pan tutaj przyprowadzi,? O co w tym wszystkim chodzi?
Jedzenie, suknia...
T

L

R
Urwaa, poniewa! u)wiadomia sobie, !e nikt nie wie, gdzie ona si$ znajduje. Zo-
staa porwana, a nawet tego nie zauwa!ya! Stracia apetyt.
- Powiedziaam urz$dnikowi w ambasadzie... - Gor'czkowo szukaa w pami$ci
nazwiska. - Powiedziaam panu Parkerowi, !e o szstej do niego zadzwoni$. Je)li tego
nie zrobi$, przyjedzie po mnie.
- Doprawdy? Ani sowem nie wspomnia o tym podczas naszej rozmowy.
Gabby zrobia wielkie oczy.
- Rozmawia pan z pracownikiem ambasady i powiedzia mu, gdzie jestem?
4egnaj'c si$ z powa!nym starszym panem, obiecaa, !e nie zrobi nic nieprzemy-
)lanego. Wystraszya si$, bo Rafik mia dziwn' min$.
- Poskar!y si$ pan na mnie?
- Nie zo!yem za!alenia.
Odetchn$a z ulg'. Urz$dnik by beznadziejny, ale wolaaby nie straci, sympatii
jednego z niewielu ludzi, ktrzy byli po stronie Paula.
- Pan Parker wystraszy si$, gdy mu powiedziaem, gdzie jeste). Mia wra!enie, !e
powierzya) jemu zaatwienie sprawy. Zamierza wyst'pi, w twoim imieniu.
Gabby pogardliwie wykrzywia usta.
- Z niego miaabym tyle po!ytku, co z zeszorocznego )niegu. Gl$dzi o kanaach
dyplomatycznych, uprzedza, !e zaatwianie spraw t' drog' wymaga czasu. A ja nie mo-
g$ czeka,.
W czarnych oczach mign' dziwny bysk. Gabby usiowaa zgadn',, co to znaczy,
ale Rafik zaskoczy j', o)wiadczaj'c:
- Tak si$ skada, !e mnie si$ te! spieszy.
Popatrzya na niego nieufnie.
- Sucham?
- Ja te! nie mog$ czeka,. Gabriello, daj$ sowo, !e nie zamierzam ci$ porwa,.
- Wcale tego nie powiedziaam. - Gabby zarumienia si$.
- Ale pomy)laa), prawda? Drzwi s' otwarte i brama b$dzie otwarta, je)li zdecydu-
jesz si$ odej),. Jeste) wolna, post'pisz, jak zechcesz. Nie ma zaryglowanych drzwi,
T

L

R
stra!nikw... Pozwol$ sobie przypomnie,, !e to ty mnie szukaa)... a raczej szukaa) mo-
jego ojca. Optymizm odnis zwyci$stwo nad rozs'dkiem.
Gabby opanowaa zo),.
- Czy pan si$ ze mn' bawi jak kot z mysz'? To jaka) gra czy naprawd$ chce pan
pomc mojemu bratu?
- To zale!y od ciebie.
- Czego chcesz... Rafiku?
- Jeste) nauczycielk', prawda?
- Sk'd wiesz? - krzykn$a zdumiona.
Pomin' pytanie milczeniem.
- Nie jeste) z nikim zwi'zana uczuciowo, nigdy nie bya) powa!nie zakochana.
Trudno mi w to uwierzy,, ale je)li ta informacja jest prawdziwa, to nie istnieje jedyna
przeszkoda, ktra mogaby mi uniemo!liwi, przeprowadzenie planu.
4ona przyszego krla powinna by, dziewic'. Lecz nawet krl Zafir, ktry przy-
wi'zywa du!' wag$ do takich kwestii, zdawa sobie spraw$, !e w dzisiejszych czasach
to jest rzadko osi'galne.
Gabby poczua, !e oblewa si$ szkaratnym rumie0cem.
- Sk'd masz takie informacje? Jak...?
- Gdy ty odpoczywaa), ja zapoznaem si$ ze spraw' twojego brata.
- Wiesz, !e jest niewinny, prawda?
- Tego jeszcze nie wiem.
Gabby odo!ya widelec i zmru!ya oczy.
- A ja jestem pewna.
- Czy mogliby)my na razie nie roztrz'sa, kwestii winy lub niewinno)ci twojego
brata?
Spojrzaa na niego z niesmakiem.
- Widz$, !e nie interesuje ci$ sprawiedliwo), - wycedzia przez zaci)ni$te z$by.
- Dotychczas nie wtr'caem si$ do s'downictwa, ale jestem gotw zrobi, wyj'tek.
- Nareszcie wiem co) o tobie. Jeste) oportunist'. Powiedz!e, czego chcesz.
T

L

R
Zauwa!ya, !e Rafik jest dotkni$ty brakiem szacunku. Niezra!ona wy!ej uniosa
gow$, skrzy!owaa r$ce na piersi i bez mrugni$cia patrzya mu prosto w oczy. Nie za-
mierzaa udawa, szacunku, ktrego nie czua.
- Ty chcesz, !eby twj brat wyszed z wi$zienia i zosta oczyszczony z zarzutw. A
ja chc$, !eby mj brat si$ o!eni.
Gabby nie widziaa zwi'zku mi$dzy jednym a drugim. Pokr$cia gow', odsun$a
loki opadaj'ce na twarz.
- Co to ma wsplnego ze mn'?
- Pomog$ ci osi'gn', twj cel, je)li ty pomo!esz mi osi'gn', mj.
- Jak ja mog$ pomc? Chcesz, !ebym porozmawiaa z dziewczyn' twojego brata?
- Hakim nie ma dziewczyny. A raczej ma kilka, ale !adna nie nadaje si$ na !on$
przyszego krla Zantary.
- Jak to? Wi$c nie ty jeste) nast$pc' tronu? - Gabby rozumiaa coraz mniej.
Rafik wola nie odpowiada, na to pytanie. Aby odwrci, jej uwag$, o)wiadczy:
- Uwa!am, !e ty b$dziesz odpowiedni' !on' dla mojego brata.
Gabby zamrugaa.
- Bardzo kiepski dowcip. Wcale nie zamierzasz mi pomc ratowa, Paula, prawda?
- Zo!ya serwetk$ i wstaa. - Czy twoj' ulubion' rozrywk' jest obserwowanie wypad-
kw drogowych?
Rafik te! wsta i popatrzy na ni' z gry.
- Zapytaa) o nast$pc$ po moim ojcu. Ja jestem pierwszy w kolejno)ci, ale nie b$d$
krlem.
Gabby podejrzliwie zmru!ya oczy. O co tutaj chodzi? Czy zantarski krlewicz ma
wypaczone poczucie humoru?
- Dlaczego? - zapytaa.
Przyjrzaa mu si$. Urodzi si$, by obj', tron po ojcu i wygl'da na wadc$, co
rzadko si$ zdarza w rodzinach panuj'cych. By krlewski w ka!dym calu i jak zd'!ya
zauwa!y,, umia rozkazywa,.
T

L

R
Rafik podszed bli!ej, opar jedn' r$k$ o )cian$ za Gabby i pochyli si$. Jego bli-
sko), bya niepokoj'ca. Gabby wystraszya si$, a jednocze)nie ogarn$o j' podniecenie,
ale za !adne skarby nie chciaa si$ z tym zdradzi,.
- Daj mi sowo honoru, !e to, co powiem, zostanie mi$dzy nami - rzek Rafik ci-
cho.
- A je!eli odmwi$?
Rafik uda zdziwienie.
- Chcesz mi grozi,?
Jemu grozi,? Baa si$, !e zemdlona padnie u jego stp...
Pokr$cia gow' i z trudem wykrztusia przez )ci)ni$te gardo:
- Nie.
- Mj ojciec pi$, lat temu mia dwa ataki serca. Po drugim musia si$ podda, ope-
racji. Mo!e jeszcze dugo !y,, ale mo!e...
Gabby nie wiedziaa, co powiedzie,. Odsun$a si$ od Rafika.
- To samo odnosi si$ do ka!dego z nas.
- Nie do mnie.
- Dlaczego? Bo ty b$dziesz !y wiecznie? - Za)miaa si$ i chciaa odej),.
- Jestem )miertelnie chory. Niedugo umr$.
Gabby gwatownie si$ odwrcia.
- Ty chory? Masz obrzydliwe poczucie humoru. Mnie to nie bawi.
Rafik te! si$ nie )mia. Zaniepokojona bacznie mu si$ przyjrzaa.
Zblada, dr!'c' r$k' zakrya usta.
- O, Bo!e! - szepn$a. - Mwisz prawd$?
- Podobno zostao mi p roku !ycia. Przez ten czas musz$ przygotowa, brata do
roli, ktra niespodziewanie go czeka.
Gabby cofaa si$, a! poczua za sob' krzeso. Bezsilnie na nie opada.
- Musi by, jakie) lekarstwo.
- Nie ma.
Rafik mia min$ )wiadcz'c' o tym, !e rozmowa na ten temat bardzo go kr$puje.
- Jeste) mody, silny.
T

L

R
Obrzucia go taksuj'cym spojrzeniem. Wygl'da jak czowiek zupenie zdrowy,
peen energii, ch$ci do !ycia.
- Diagnoza nie podlega dyskusji, bo fakty s' niezbite. Trzeba z godno)ci' przyj',
wyrok losu.
- Z godno)ci'?
- Tylko to mi pozostao. Za p/no. Nic ju! nie mo!na zrobi,.
Gabby poczua, !e co) si$ w niej zaamuje.
- I mwisz o tym tak spokojnie? - zapytaa.
Rafik nieznacznie wzruszy ramionami. Jej reakcja bardzo go zaskoczya.
- Dlaczego ci$ to obchodzi? Nie znamy si$, jeste)my sobie obcy.
Gabby powoli wstaa, przekrzywia gow$ i przyjrzaa mu si$. Pomy)laa, !e czo-
wiek o tak pi$knych rysach powinien dugo !y,. Niemo!liwe, aby by umieraj'cy. Zasza
okropna pomyka.
- Musi by, jakie) lekarstwo - powtrzya.
Poirytowany jej uporem niecierpliwie machn' r$k'.
- Nie ma. Niedugo umr$.
Gabby wyrwa si$ guchy j$k.
- Nie wierz$, !e jeste) )miertelnie chory. Nie wygl'dasz na chorego czowieka.
- Jeszcze czuj$ si$ zdrowy.
Stosunkowo dobre samopoczucie powoduje, !e pacjenci zgaszaj' si$ na badania,
gdy jest za p/no. Choroba zwykle zaczyna si$ podst$pnie, pierwsze symptomy ograni-
czaj' si$ do zm$czenia, nocnych potw, chudni$cia. Nic szczeglnego.
- To dobry znak, prawda? - zapytaa Gabby z nadziej'. - Naukowcy stale dokonuj'
nowych odkry, w dziedzinie medycyny. Choroby, ktre dawniej byy nieuleczalne...
Rafikowi drgn' mi$sie0 na policzku.
- W mojej sytuacji nic si$ nie da zrobi,, nie b$dzie cudu. Gdy zaczn$ gwatownie
sabn',, jedynym ratunkiem b$d' transfuzje krwi, ale pomog' na krtko.
- Nie rozumiem, dlaczego przyjmujesz to ze spokojem.
Rafik przymkn' oczy, aby Gabby nie dostrzega, !e s' rozognione.
T

L

R
Dlaczego pi$kna Angielka krytykuje jego postaw$? Czy uwa!a, !e jest inne wyj-
)cie? Czy wedug niej powinien rozdziera, szaty? Nie mg sobie pozwoli, na uleganie
rozpaczy. Musia by, skupiony, aby przeprowadzi, to, co nale!ao zrobi, dla dobra kra-
ju.
Odetchn' g$boko raz i drugi i opanowa irracjonalne pragnienie, by potrz'sn',
Gabby albo j' pocaowa,.
- Wszystkich nas czeka ten sam koniec - rzek sentencjonalnie.
Gabby ogarn$o szczere wspczucie. Niewiele my)l'c, poo!ya do0 na piersi Ra-
fika.
- Nie udawaj filozofa. Wedug mnie to nie jest odwaga, ale !aosny defetyzm. Na-
prawd$ nie jeste) zy? Gdyby mnie co) podobnego spotkao, byabym w)cieka.
Rafik oderwa wzrok od smukej doni na swej piersi i spojrza Gabby w oczy.
- Wygl'dasz, jakby) ju! bya w)cieka.
- Bo jestem.
- Nie warto pomstowa, na przeznaczenie.
- Ja si$ nie zoszcz$ na przeznaczenie, ale na ciebie, bo jeste) taki... bierny. To
oznaka sabo)ci! Powiniene) walczy,, a zachowujesz si$, jakby) ju! by martwy. Prze-
cie! jeszcze !yjesz. - Wbia w niego gniewny wzrok. - Czuj$, jak mocno bije ci serce...
Obj$a go, zamkn$a oczy i wargami musn$a jego usta. Najpierw lekko, potem
mocniej. Zadr!a, ale nie odda pocaunku.
Odsun$a si$. Tumaczya sobie, !e nie chodzio o pocaunek, ale o podkre)lenie
tego, co powiedziaa. Sposb by wy)wiechtany, jak z melodramatu, ale nic lepszego nie
przyszo jej do gowy.
Poo!ya r$k$ na sercu i podniosa na Rafika byszcz'ce oczy.
- Czy teraz wiesz, !e !yjesz?
- Hm... Forsujesz swj punkt widzenia - odpar przytumionym gosem.
Obj' j' i delikatnie pocaowa. Uwodzicielsko powid j$zykiem po dr!'cych
wargach. Wyrwa mu si$ zduszony j$k, mocniej obj' Gabby i przyci'gn' do siebie. By
podniecony, wi$c j' te! ogarn$o po!'danie. Oddawaa pocaunki coraz nami$tniej. Gdy
Rafik wreszcie si$ odsun', w gowie miaa zam$t, patrzya nieprzytomnym wzrokiem.
T

L

R
- Dlaczego gor'co caujesz, a zaraz potem zachowujesz si$ jakby nigdy nic?
By lekko zaczerwieniony, ale poza tym chodny. Czy!by tylko si$ jej zdawao, !e
wzbudzia po!'danie?
- Ka!dy czowiek ma prawo przyj', wyrok po swojemu.
- Pami$tasz o swoich prawach, a zapominasz o moich. - Pokr$cia gow'. - Nie
znam twojego brata. Nie chc$ wyj), za nieznanego czowieka. I nie chc$, !eby) ty mnie
caowa. - Ostatnie zdanie byo kamstwem.
- Wi$cej tego nie zrobi$ - obieca Rafik. - Chocia! to byo nader przyjemne.
Pomy)la, !e w przyszo)ci b$dzie musia trzyma, si$ z dala od b$kitnookiej bra-
towej. Nie rozumia, dlaczego przy niej przestaje jasno my)le, i panowa, nad sob'. By
do g$bi wstrz')ni$ty, bo pierwszy raz dopu)ci do tego, !eby po!'danie go za)lepio,
wzi$o gr$ nad rozs'dkiem, nad logicznym my)leniem.
- Teraz zajmijmy si$ spraw', od ktrej zacz$li)my. Nadal zale!y ci, !eby wyci'-
gn', brata z wi$zienia?
Gabby niecierpliwie prychn$a.
- Naprawd$ nie !artowae), mwi'c, !e je)li si$ zgodz$ wyj), za twojego brata,
Paul zostanie oczyszczony z zarzutw i uwolniony?
- Tak.
- Chcesz, !ebym po)lubia twojego brata... - Poo!ya palec na spuchni$tych war-
gach. - Wobec tego co to byo? Sprawdzian? Czy zdaam egzamin?
- To by b'd - wycedzi Rafik przez zaci)ni$te z$by.
- Przynajmniej pod jednym wzgl$dem si$ zgadzamy.
- Wi$cej nie b$dzie o tym mowy.
Gabby dumnie uniosa gow$ i te! udawaa brak zainteresowania tematem.
- Bardzo susznie.
- Rozumiem, !e takiej decyzji nie podejmuje si$ bez g$bokiego namysu. Wola-
bym da, ci wi$cej czasu, ale czas jest jedynym luksusem, ktrego nie posiadam.
Zo), natychmiast wyparowaa i Gabby poczua strach.
- Nie mw tak - szepn$a.
T

L

R
- Gdy b$dziesz rozwa!a, ostateczn' decyzj$, pami$taj, !e nie mog$ przewidzie,
wyniku rozprawy.
Jawna hipokryzja wywoaa ironiczny u)miech Gabby. Mo!e nast$pca tronu nie
stanowi prawa, ale na pewno by ponad prawem.
- B$d$ pami$ta,.
- Wyznajemy surowe zasady, podj$li)my bezpardonow' walk$ z narkomanami i
handlarzami. Cakiem mo!liwe, !e twj brat jednak sp$dzi w wi$zieniu ,wier, wieku.
Gabby stracia pewno), siebie. Zrobio jej si$ sabo, gdy wyobrazia sobie Paula na
wi$ziennym barogu, cierpi'cego za zbrodni$, ktrej nie popeni.
Rzucia Rafikowi pytaj'ce spojrzenie.
- Dlaczego akurat mnie spotyka wielki zaszczyt? - Pokr$cia gow'. - Ja si$ nie na-
daj$ na wadczyni$ Zantary. Na pewno masz w notesie telefony wysoko urodzonych ko-
biet, ktre zrobi' wszystko, byle nosi, koron$.
- Po co notes? Czasy si$ zmieniy, s' komputery...
- No, prosz$, wsz$dzie post$p. Wobec tego otwrz plik i znajd/ inn' ofiar$.
- Je!eli ty zechcesz by, ofiar'", najbli!sze ,wier, wieku sp$dzisz w luksusie. B$-
dziesz miaa wadz$ i wpywy, o jakich zwykli )miertelnicy mog' tylko marzy,.
- Nigdy nie marzyam o wadzy i wpywach.
- Masz okazj$ nadrobi, zalego)ci. - Rafik u)miechn' si$ ironicznie.
- Jak twj brat zapatruje si$ na ten plan? Czy on ma cokolwiek do powiedzenia w
kwestii swego o!enku?
Zakopotany Rafik nie odpowiedzia, wi$c niecierpliwie sapn$a.
- Co b$dzie, je)li on nie zechce si$ ze mn' o!eni,? - zapytaa, cedz'c sowa. - Je!e-
li mu si$ nie spodobam? Nie zmusisz go, !eby mnie po)lubi.
Rafik patrzy na ni' bez mrugni$cia.
- Jego te! zamierzasz szanta!owa,? - zapytaa, patrz'c podejrzliwie.
- Hakim dotychczas wid beztroski !ywot, ale wie, jakie obowi'zki ma nast$pca
tronu.
- Wi$c jednak b$dzie szanta!.
T

L

R
Rafik bysn' z$bami w drapie!nym u)miechu, ktry Gabby wyda si$ bezwzgl$d-
ny.
- Mam nadziej$, !e to nie b$dzie konieczne.
- Bo twojemu bratu wystarczy jedno spojrzenie na mnie, !eby si$ zakocha, bez
pami$ci?
Zamiast si$ roze)mia,, Rafik obrzuci j' wymownym spojrzeniem od stp do gw.
- Cakiem mo!liwe.
Powinien si$ cieszy,, a przynajmniej by, zadowolony, lecz tak si$ nie stao.
Gabby skrzywia si$.
- Rozumiem.
Bya przekonana, !e Rafik z niej kpi. Pod wpywem taksuj'cego spojrzenia poczua
si$ bardzo nieswojo.
- Nie wypada obgryza, paznokci.
- Ja wcale... - Urwaa, poniewa! u)wiadomia sobie, !e wo!ya palec do ust. - Sam
widzisz, !e nie umiem si$ zachowa,.
- Na pewno potrafisz by, czaruj'ca, gdy chcesz.
Fakt, !e b$dzie czaruj'ca dla Hakima, sprawi, !e niezadowolenie przeszo w roz-
goryczenie.
- Mj brat jest znacznie milszy ode mnie.
- O to nietrudno - rzucia Gabby szyderczym tonem.
- Ma ulegy charakter.
- Czy to znaczy, !e je)li mu ka!esz mnie po)lubi,, bez dyskusji ci$ posucha?
- Jestem zbyt subtelny, !eby mu kaza,, a ty nie doceniasz siebie...
- Nie udawaj, !e masz skrupuy.
Rafik spowa!nia.
- Nie czas na skrupuy. My rozumiemy to, co rozumie niewielu ludzi na )wiecie.
- Co mianowicie?
- Obowi'zek. Oboje mamy silne poczucie obowi'zku. Ile sistr zrobioby tyle co
ty, !eby uchroni, brata przed kar' za niem'dry post$pek? Jeste) wyj'tkow' kobiet',
T

L

R
masz wewn$trzn' si$, wykazaa) stanowczo), i pomysowo),. Nie powinna) wyj), za
czowieka silnego.
- Na przykad takiego jak ty?
Pytanie bardzo go zaskoczyo. Popatrzy na jej usta, za)mia si$ i pokr$ci gow'.
- Ty i ja? Nie, to byaby katastrofa.
Gabby poczua si$ ura!ona, ale w g$bi duszy przyznaa mu racj$.
- Katastrofa podobna do zderzenia czoowego - mrukn$a, my)l'c o pocaunku,
ktry podziaa jak zderzenie.
- W dzisiejszej dobie uwa!a si$, !e ma!e0stwo to zwi'zek rwnoprawnych part-
nerw.
- A jest inaczej?
Uwa!aa, !e wszystko, co pozornie nowoczesny krlewicz mwi, )wiadczy o tym,
!e w g$bi duszy jest barbarzy0c'.
- Kto) musi dyrygowa,.
Wiadomo, kim on byby! Gabby nie pochlebiao, !e ich oboje podci'gn' pod ten
sam strychulec.
- Mam na my)li osob$, ktra potrafi podejmowa, decyzje i ponosi, konsekwencje.
Osob$, ktr' sta, na to, !eby przedo!y, obowi'zek nad osobiste pragnienia.
Gabby mimo woli ucieszya si$, !e poznaje jego przekonania.
- Czy ty tak post$pujesz?
Ciekawe, z jakich pragnie0 zrezygnowa ze wzgl$du na obowi'zki. Czy chodzio o
kobiet$?
Rafik milcza.
- Przepraszam. - Za)miaa si$ nieszczerze. - Ty pewnie stale to robisz. Lecz nie
zrozumiae), o czym mwi$. Ludzie, ktrzy dowiaduj' si$, !e maj' jeszcze tylko kilka
tygodni !ycia, zwykle chc' zrobi, wszystko, co odkadali na p/niej.
- Ja byem w uprzywilejowanej sytuacji, wykorzystaem wiele sprzyjaj'cych oka-
zji, du!o zrobiem.
Gabby pomy)laa, !e powinna si$ nad sob' u!ala,, poniewa! Rafik zmusza j' do
dokonania trudnego wyboru, ale chocia! to irracjonalne, wspczua jemu.
T

L

R
- I teraz mnie proponujesz podobny styl !ycia? - zapytaa gucho.
- Ja proponuj$, a ty sama decydujesz.
Gabby pokr$cia gow' i wbia w niego pon'cy wzrok.
- Wiesz, !e nie mam wyboru.
Rafika gryzo sumienie, ale stumi wyrzuty.
- Zawsze jest wybr. Do niczego ci$ nie zmuszam.
Powinien trzyma, si$ od niej z dala, zachowa, fizyczny i emocjonalny dystans.
Wspczucie dla przyszej bratowej mogoby zrodzi, problemy.
- Nie jestem cierpi$tnic' ani zwolenniczk' ofiar caopalnych. I wcale nie dzi$kuj$
gwiazdom, !e mnie tutaj przywiody. Nie rozumiem, dlaczego uparcie d'!ysz do realiza-
cji poronionego pomysu.
- Gabriello, to, co ty nazywasz poronionym pomysem, ja nazywam obowi'zkiem.
Gabby zatkaa uszy.
- Przesta0 tak do mnie mwi, - zawoaa.
- Przecie! to twoje imi$.
- Ale irytuje mnie, jak je wymawiasz. Gabriello! - Sprbowaa go na)ladowa,, lecz
si$ nie udao. - Jestem Gabby, zwyczajna Gabby. Nie !adna krlowa. I chc$ mie, m$!a,
ktry nie potrzebuje podpory.
- A nie boisz si$, !e zostaniesz przez niego zdominowana?
Gabby poczerwieniaa z gniewu. Na kogo si$ zo)ci? Na Rafika za zo)liwe przy-
puszczenie, czy na siebie, bo przed oczami mign$y jej erotyczne wizje?
- Nie. Ja b$d$ przez niego uwielbiana - zawoaa dr!'cym gosem.
Wyobrazia sobie, jak by to byo, gdyby naga le!aa w ramionach m$!czyzny po-
dobnego do Rafika.
- Hakim jest z gruntu dobrym czowiekiem.
Gabby przez chwil$ milczaa, bo walczya z gwatownymi emocjami.
- Je)li jest niepodobny do ciebie, to ju! du!y plus. Jaki masz plan? Jak b$dziesz
szanta!owa brata? - Widziaa, !e Rafik jest poirytowany, lecz brn$a dalej. - Czy wobec
niego te! u!yjesz argumentu o )mierci?
T

L

R
Rafik !achn' si$. Po!aowaa, !e nie ugryza si$ w j$zyk. Prbowaa podtrzyma,
gniewny nastrj, ale robio jej si$ sabo na my)l, !e Rafik przedwcze)nie umrze.
Nagle z !alu rozpakaa si$.
Rafik na widok ez zapomnia, !e ma si$ trzyma, z dala od niej. Podszed z wyci'-
gni$t' r$k'. Gabby wytara mokre policzki i cofn$a si$.
- Nie lubi$ si$ wypakiwa, na m$skiej piersi, wi$c nie b$d$ szlocha, na twojej -
sykn$a. - Tobie wcale nie jest przykro. Gdyby) szczerze mi wspczu albo mia praw-
dziwe wyrzuty sumienia... Gdyby ci zale!ao na czymkolwiek poza obowi'zkiem i oj-
czyzn', nie robiby) tego... To idiotyczny pomys.
- Oboje znale/li)my si$ w sytuacji, ktra nam nie odpowiada. Prosz$ ci$ o jedno:
spotkaj si$ z Hakimem. Aktualnie przebywa za granic', ale przyjedzie za jakie) dwa, trzy
dni.
Gabby patrzya na niego podejrzliwie.
- Mam si$ tylko spotka,?
- Potraktuj to jako pierwsz' randk$.
- S'dzisz, !e b$dzie druga?
- Wyra/nie powiedziaem, na czym mi zale!y. Mojemu bratu potrzebne jest psy-
chiczne wsparcie, a ty jeste) osob' siln', pomysow' i przedsi$biorcz'.
Gdyby bya tak pomysowa, jak on sobie wyobra!a, wymy)liaby lepszy sposb
uzyskania zwolnienia Paula.
- Pozwolisz mojemu bratu jecha, do domu?
- Trzeba zaatwi, formalno)ci.
- Jak dugo to potrwa?
- Kilka dni. Potem b$dzie mg wrci, do Anglii.
Gabby westchn$a. Im pr$dzej si$ to stanie, tym lepiej, bo wkrtce Rafik ocknie si$
i zrozumie niedorzeczno), swego planu. Bya przekonana, !e on w ten sposb chce za-
pomnie, o wasnej tragedii. W jej mniemaniu udawanie zgody rwnao si$ oszustwu,
lecz nie miaa wyj)cia.
- Dobrze, spotkam si$ z twoim bratem.
Rafik ani przez moment nie w'tpi, !e Gabby si$ zgodzi.
T

L

R
- 2wietnie. Mamy troch$ czasu. Proponuj$, !eby)my go dobrze spo!ytkowali.
- Spo!ytkowali? Co przez to rozumiesz?
W innej sytuacji oznaczaoby to, !e pjd' do !ka. Rafik by pewien, !e Gabby
oburzyaby si$, gdyby wiedziaa, co mu chodzi po gowie.
- Pokrtce zapoznam ci$ z histori' Zantary. 4ona nast$pcy tronu powinna zna, na-
sz' przeszo),, zwyczaje...
- B$dziesz mnie uczy, odpowiedniego zachowania przy stole, posugiwania si$
sztu,cami?
Po twarzy Rafika przemkn' cie0 zniecierpliwienia.
- Nasze obyczaje, ceremonie s' inne...
- Czuj$ si$ jak Eliza Doolittle.
Rafik by niezadowolony, !e stale mu przerywa.
- Jedn' z pierwszych rzeczy, ktr' musisz zapami$ta,, jest to, !e nie przerwa si$
czonkom rodziny krlewskiej. Do zobaczenia jutro.
- Nie mog$ si$ doczeka,.
Martwio j', !e po!egnalne sowa zawieray ziarno prawdy.
Baa si$, !e oczarowana egzotycznym krlewiczem straci gow$ i powie mu za
du!o.
T

L

R
ROZDZIA PI!TY

Spotkali si$ dopiero nast$pnego dnia po dwunastej.
Przedpoudnie Gabby sp$dzia z Sayedem, ktry przedstawi si$ jako czonek oso-
bistej su!by nast$pcy tronu. Inni dworzanie traktowali go z wielkim szacunkiem, wi$c
Gabby wywnioskowaa, !e jest bardzo wpywowy.
Nie moga si$ zorientowa,, co mu o niej mwiono, je!eli w ogle cokolwiek po-
wiedziano. Wobec niej zachowywa si$ nienagannie, a d!entelmen nie okazuje zb$dnej
ciekawo)ci. Sayed oprowadzi j' po paacu i pokaza tyle, ile mo!na zobaczy, w ci'gu
kilku godzin. W olbrzymiej, )wietnie zaprojektowanej i urz'dzonej bibliotece Gabby do-
sownie oniemiaa, chocia! wsz$dzie ogl'daa wspaniao)ci.
Po raz drugi oniemiaa na widok Rafika. Zauwa!ya go, gdy wszed na drewniane
schody wiod'ce na ppi$tro. Z zachwytu na moment przestaa oddycha,. Ubrany by
podobnie jak poprzedniego dnia, czyli mia bryczesy, wysokie buty i bia' szat$. Gabby
nie moga uwierzy,, !e ten, zdawaoby si$, okaz zdrowia jest )miertelnie chory.
Rafik ukoni si$ jej i zagadn' Sayeda. M$!czy/ni rozmawiali po arabsku, wi$c
Gabby nie rozumiaa ani sowa. Wreszcie Sayed nisko si$ ukoni i odszed.
- Jaki jest nast$pny punkt programu? - spytaa Gabby. - Nauka manier przy stole?
- Podczas lunchu oceni$, czy nauka b$dzie konieczna.
Gabby zmarszczya brwi, a jej oczy pociemniay z gniewu, ale opanowaa zo), i
krzywo si$ u)miechn$a.
- Uprzedzam, !e b$d$ siorba, zup$.
Rafik nie zareagowa na to, lecz powiedzia co), co wprawio j' w zakopotanie.
- Licz$ na twoje czaruj'ce towarzystwo podczas kolacji.
Wesoe iskierki w czarnych oczach powi$kszyy jej za!enowanie, ale udawaa, !e
nie widzi, !e Rafik bawi si$ jej kosztem.
- Razem zjemy lunch i kolacj$? - zapytaa spokojnie, cho, jej serce mocno zatrze-
potao. - Czuj$ si$ zaszczycona.
- Ch$tnie przyszedbym wcze)niej, ale musiaem si$ zaj', niespodziewanym pro-
blemem. Mam nadziej$, !e mj zast$pca dobrze si$ spisa.
T

L

R
- Jego towarzystwo bardzo mi odpowiadao. - Cho,by dlatego, !e Sayed nie budzi
gwatownych reakcji ciaa. - Jak mu wyja)nie)...?
- Co miabym wyja)nia,? - Rafik patrzy na ni' zdezorientowany.
- Jak wytumaczye) moj' obecno),?
Rafik mia min$, jakby nie rozumia, o co go pyta. Poo!y do0 na oparciu krzesa,
a Gabby spojrzaa na pier)cie0 z czerwonym kamieniem. Wa)ciwie nie patrzya na pier-
)cie0, lecz na do0: pi$kn', siln', m$sk' i...
- Dlaczego miabym cokolwiek tumaczy,?
My)li o doniach wywoay tylko lekki rumieniec, a Gabby mocniej poczerwienia-
a, gdy zerkn$a na arystokratyczne rysy. Za!enowana rozci'gn$a usta w zdawkowym
u)miechu.
- Przepraszam. Znowu wyskoczyam z niem'drym pytaniem.
- Sayed mwi, !e zadaa) du!o m'drych pyta0.
Gabby zmarszczya brwi. Wolaaby, !eby Rafik nie my)la, !e chciaa sprawi, do-
bre wra!enie.
- Doprawdy? Widocznie przyczyniy si$ do tego rzeczowe uwagi Sayeda - powie-
dziaa, sil'c si$ na !artobliwy ton.
- Ja te! postaram si$ by, rzeczowy. - Poda jej rami$. - Czy zechce mi pani towa-
rzyszy,?
Gabby oboj$tnie wzruszya ramionami i odwrcia si$. Okazao si$, !e stoi przed
obrazem, ktry przyci'gn' jej uwag$, ledwo wesza do biblioteki. Z bliska uroda spor-
tretowanej damy bya jeszcze bardziej uderzaj'ca. Czarnowosa pi$kno), miaa perow'
karnacj$ i oczy b$kitne jak szafiry w naszyjniku zdobi'cym smuk' szyj$.
- Jej oczy chodz' za czowiekiem - powiedziaa Gabby. - Kim jest ta dama?
- To krlowa Sadira.
Gabby oderwaa wzrok od portretu i zerkn$a na Rafika: Patrzy na ni', a nie na
portret.
- Twoja matka?
- Nie. Pierwsza !ona mojego ojca. Jego wielka mio),.
T

L

R
Gabby nie bya pewna, czy jako druga !ona chciaaby, aby ukochana m$!a wodzia
za ni' oczami.
- Czy twoj' matk$ te! mocno kocha?
- Nie. My)l$, !e bardzo j' lubi, a na pewno szanowa, ale czowiek tylko raz prze-
!ywa takie... szale0stwo.
Gabby zerkn$a przez rami$ i zobaczya, !e Rafik si$ przysun'.
- Krl Zafir nie kocha drugiej !ony? - zawoaa.
- Dlaczego jeste) zgorszona? Nie ma sensu wspczu, mojej matce, bo nie kochaa
m$!a, a przynajmniej nie mio)ci' romantyczn', ale bardzo go szanowaa. Oboje mieli
podobn' wizj$ przyszo)ci kraju oraz silne poczucie obowi'zku.
Gabby przemkn$a my)l, !e przekazali to przynajmniej jednemu dziecku. Ich nie-
uleczalnie chory syn nie my)la o )mierci w kategoriach osobistych, lecz martwi si$ o
przyszo), Zantary. Ogarnia j' coraz wi$kszy gniew, !e Rafik nie zazna osobistego
szcz$)cia. Kto i dlaczego skazuje go na tak wielkie po)wi$cenie?
- Ma!e0stwo moich rodzicw byo bardzo udane. - Zirytowa si$, bo usysza w
swym gosie podejrzan' nut$. - Przed ich )lubem w kraju panowa chaos. Moja matka
stanowia wsparcie, bardzo pomagaa m$!owi. Dzi$ki niej nadrobi wieloletnie zanie-
dbania.
Gabby wci'! my)laa o tym, co powiedzia wcze)niej.
- Wedug ciebie wielka mio), jest szale0stwem?
Popatrzya na dumny profil, du!ej zatrzymaa wzrok na nami$tnych ustach. Za-
stanawiaa si$, czy Rafik pozna to szale0stwo i mwi z wasnego do)wiadczenia.
- Wadca Zantary ma obowi'zek oddali, !on$, ktra nie mo!e da, mu potomka.
Lecz krl Zafir nie zgodzi si$ rozwie), z ukochan' kobiet', chocia! z powodu braku na-
st$pcy krajowi grozia destabilizacja.
Gabby zrobio si$ !al pi$knej krlowej.
- Ty te! uwa!asz, !e twj ojciec powinien si$ rozwie),?
Rafik nieznacznie wzruszy ramionami.
- Przedo!y szcz$)cie osobiste nad obowi'zek.
- Co twoja odpowied/ znaczy? Tak czy nie?
T

L

R
Niepotrzebnie zapytaa. Ze sw i z zachowania Rafika wynikao, !e jego osobiste
pragnienia i potrzeby s' mniej wa!ne od dobra ojczyzny. Mia wrodzone poczucie obo-
wi'zku. Zapewne nie pozwolono mu by, beztroskim dzieckiem ani wesoym nastolat-
kiem. Musia pami$ta,, !e jest przyszym krlem.
- Bycie monarch' narzuca odpowiedzialno),.
- Biedna krlowa Sadira. Bya bardzo pi$kna, miaa cudowne oczy.
Patrzya na portret, ale czua na sobie wzrok Rafika.
- Ty masz pi$kniejsze.
Powiedzia to przytumionym gosem, wi$c zdumiona odwrcia si$. Spojrzeli so-
bie w oczy. Jedne i drugie wyra!ay uczucia, ktre ich ogarn$y.
Panuj'c' cisz$ zakcay go)ne oddechy oraz tykanie kilku zegarw.
Gabby baa si$, !e szalej'ce serce wyskoczy jej z piersi. Miaa wra!enie, !e po!'-
danie przykuo j' do miejsca. Czy zdoa si$ wyrwa, z niewoli?
Rafik patrzy na ni' rozognionym wzrokiem.
- Zgodniaam. - Zabrzmiao to dwuznacznie, wi$c zarumienia si$ za!enowana i
dodaa: - Ch$tnie zjadabym co) i wypia.
Rafik odetchn' i poczu jej perfumy.
- Ja te! czuj$ gd.
Nie zwyky gd, lecz po!'danie doprowadzaj'ce krew do wrzenia. Odwrci si$ i
zrobi dwa kroki, gdy rozlego si$ delikatne pukanie. Wszed Sayed.
- O co chodzi? - rzuci Rafik poirytowanym tonem.
Pr$dko si$ opanowa i przybra oboj$tny wyraz twarzy. Sayed sta na parterze, wi$c
musia mwi, go)no, aby by, syszanym na ppi$trze.
- Nadesza niedobra wiadomo),. W Bahu obsun$a si$ ziemia.
Rozmowa potoczya si$ po arabsku. Gabby oczywi)cie nie rozumiaa ani sowa, ale
bacznie obserwuj'c twarze m$!czyzn, dosza do wniosku, !e mwi' chyba o jakiej) tra-
gedii.
Wrcia my)lami do tego, co zdarzyo si$ przed chwil'. Czy wszystko tylko si$ jej
przywidziao? Chyba tak, bo gdy Rafik odwrci si$ do niej, mia twarz bez wyrazu.
- Musz$ natychmiast jecha,.
T

L

R
- Zabierz mnie z sob' - poprosia nie)miao. - To znaczy...
- Dobrze.
Rafik tumaczy sobie, !e nie zaszkodzi, je!eli przysza krlowa zobaczy kawaek
kraju. Mo!e ulegnie czarowi pi$knych widokw? Zreflektowa si$. To nie by odpowied-
ni moment, aby my)le, o malowniczym pejza!u.

Lot trwa trzy kwadranse. W helikopterze rozmowa bya niemo!liwa, ale czas mi-
n' bardzo szybko. Zafascynowana Gabby patrzya na zmieniaj'c' si$ panoram$ geogra-
ficznie bardzo zr!nicowanego kraju.
Po wyj)ciu z helikoptera owin$a si$ jedwabnym szalem, r$k' osonia oczy i ro-
zejrzaa si$. Na zielonej oazie stao kilka czarnych namiotw, a za nimi wznosi si$ stary
kamienny mur. Zaskakuj'cy widok!
- Co to jest? - zapytaa.
- Ruiny zamku krzy!owcw - odpar Rafik. - Teraz woda przyci'ga Beduinw, a
dawno temu przyci'gn$a krzy!owcw. Poo!enie na wzniesieniu zapewnia bezpiecze0-
stwo. Ani przyjaciel, ani wrg nie mo!e podej), niezauwa!ony.
Z zachowania witaj'cych ich osb wynikao, !e Rafik zalicza si$ do przyjaci.
- Przyszy same kobiety - zdziwia si$ Gabby. - Dlaczego?
- M$!czy/ni pracuj' poza oaz'. Mj ojciec niedawno zezwoli na prowadzenie
wykopalisk archeologicznych w dolinie niedaleko st'd.
- Nieszcz$)cie zdarzyo si$ na terenie wykopalisk?
Rafik potakuj'co skin' gow'.
- S' ranni?
- Niestety. Akcja ratunkowa nie jest tak skuteczna, jak by)my chcieli. Nawisy
skalne uniemo!liwiaj' dowiezienie ratownikw helikopterem, a droga nie nadaje si$ dla
samochodw. Dlatego pozostaje...
Wskaza obok kurzu, z ktrego niebawem wyonia si$ grupa je/d/cw.
Gabby przeszy dreszcz niepokoju, gdy zauwa!ya jednego konia bez je/d/ca.
- Jad' po ciebie? - spytaa cicho.
Spojrza na ni' zaskoczony.
T

L

R
- Oczywi)cie.
- Mog$ jecha, z tob'?
Rafik przecz'co pokr$ci gow'. By niezadowolony z siebie, ale na Gabby patrzy
prawie z rozczuleniem.
- Niestety, nie mo!esz. - Uj' j' pod brod$ i zmusi, by na niego spojrzaa. - Niepo-
trzebnie ci$ przywiozem.
- Co b$dzie, je)li tam...? - Skin$a w stron$ m$!czyzn, ktrzy zatrzymali si$ par$
krokw od nich. - Je!eli tobie... - Urwaa, poniewa! usyszaa w swym gosie nut$ nie-
pokoju. - Co zrobisz, je)li poczujesz si$ gorzej, zasabniesz?
- Nic mi nie b$dzie.
Gabby pomy)laa, !e krlewicz traktuje odpowiedzialno), bardziej dosownie ni!
wi$kszo), zwykych ludzi.
- Ty zostaniesz tutaj.
Odwrci si$ do kobiet, co) powiedzia i nie ogl'daj'c si$, odszed.
Gabby wpatrywaa si$ w je/d/cw, a! rozpyn$li si$ w pustynnym krajobrazie.

Kobiety ch$tnie si$ ni' zaj$y, lecz one nie znay angielskiego, a ona arabskiego,
wi$c rozmowa bya niemo!liwa. W miar$ upywu czasu Gabby ze zdenerwowania za-
cz$a obgryza, paznokcie.
Rozpalono ogniska i pod niebo wzniosy si$ k$by dymu. Nadchodzia noc, a m$!-
czy/ni nie wracali. Gabby na r!ne sposoby prbowaa si$ dowiedzie,, kiedy Rafik wr-
ci, ale kobiety kwitoway jego imi$ chichotami i spojrzeniami, ktre s' podobne na ca-
ym )wiecie. Nad ranem zm$czenie wzi$o gr$. Gabby zwin$a si$ w k$bek przy ogni-
sku i usn$a. Obudzia si$ kilka godzin p/niej.
Rafik siedzia z nogami wyci'gni$tymi w stron$ wygasego ogniska.
- Nareszcie jeste)! - zawoaa.
Spojrza na ni' znad fili!anki.
- Dzie0 dobry. Przepraszam, !e zostawiem ci$ na tak dugo.
Gabby odrzucia koc i gwatownie usiada. Skrzywia si$, bo zabolay j' )cierpni$te
mi$)nie.
T

L

R
- Powiniene) mnie obudzi,, gdy wrcie). Jak dugo tu siedzisz?
- Krtko.
Dostrzega krew zastyg' na czole.
- Jeste) ranny!
- Mnie nic nie jest.
Z tonu jego gosu wywnioskowaa, !e stao si$ co) bardzo zego.
- S' ranni? - szepn$a.
Rafik dr!'c' r$k' odstawi fili!ank$. My)la o m$!czy/nie, wa)ciwie chopcu,
ktry umar mu na r$kach, i o tym, !e musi zawiadomi, matk$ o )mierci syna.
- Jeden czowiek zgin', a dwudziestu jest rannych - odpar z oci'ganiem. - Pi$ciu
ma bardzo powa!ne obra!enia, jeden straci r$k$.
Znu!ony potar brudne czoo. Gabby z trudem opanowaa instynktowny odruch, by
go obj', i pocieszy,. Na pewno odtr'ciby gest wspczucia. U)wiadomia sobie, !e Ra-
fik naprawd$ prze!ywa t$ tragedi$.
- Bardzo mi przykro - powiedziaa.
Rafik lekko si$ u)miechn' i w brudnej twarzy bysn$y biae z$by.
- Rannych ju! odwieziono do szpitala. Helikopter niebawem wrci po ciebie.
- Ty te! pojedziesz?
Przecz'co pokr$ci gow'.
- Ja musz$ zosta,.
Nawet nie prbowaa mu tego wyperswadowa,. Wiedziaa, !e nie zmieni zdania.
- A co z moj' edukacj'?
Rafik spojrza na ni'; miaa potargane wosy i podkr'!one oczy. Zabolao go serce.
- Daruj$ ci nauk$ manier przy stole, bo tutaj by egzamin.
- Zdaam?
Rafik oci$!ale wsta.
- Tak.

Paul rozpromieni si$, podbieg do Gabby, obj' j', wzi' na r$ce i zacz' kr$ci, si$
w kko.
T

L

R
- Postaw mnie! Pu),! - zawoaa roze)miana. - Do), ta0ca. Dzi$kuj$.
Gdy j' postawi, poprawia wosy starannie uczesane przez nadworn' fryzjerk$.
Paul patrzy na ni' z uznaniem.
- To ja dzi$kuj$ tobie. Nie wiem, jak to osi'gn$a), !e mnie wypuszczono, ale b$d$
ci wdzi$czny do grobowej deski.
Gabby odwrcia wzrok.
- Nie zrobiam nic wielkiego.
Przed spotkaniem zastanawiaa si$, czy powiedzie, bratu prawd$. Po dugim na-
my)le dosza do wniosku, !e lepiej zachowa, szczegy uwolnienia w tajemnicy.
Nie chciaa, !eby Paul czu si$ wobec niej winny, chocia! mao prawdopodobne,
aby powa!nie potraktowa jej wersj$.
- Parker z ambasady mwi co) zupenie innego. Twierdzi, !e jeste) czarodziejk'.
- Nie znam si$ na czarach.
- Wol$ wierzy, tobie. - Podszed do lustra i przez chwil$ ogl'da sw' podobizn$. -
Chyba pozostan$ brodaczem. - Potar saby zarost i zerkn' na siostr$. - Zapuszcz$ dug'
brod$.
- Wedug mnie lepiej wygl'dasz ogolony.
- Masz racj$. - Paul sm$tnie westchn'.
- Co Parker mwi o mnie?
- Ka!da rozmowa musi by, o tobie, prawda? - za!artowa Paul. - Facet uwa!a, !e
masz wysoko postawionych znajomych. Wybiem mu to z gowy, ale przyznam si$, !e
gdy przysano po mnie limuzyn$, zacz'em mie, w'tpliwo)ci. Szkoda, !e jej nie widzia-
a)... Duga na pi$, metrw, a w )rodku... - Gwizdn' przeci'gle i pokr$ci gow'. -
Wtedy doznaem ol)nienia.
- Ol)nienia?
Paul powa!nie skin' gow'.
- Oni chc' mnie obaskawi,.
Gabby patrzya na niego z niedowierzaniem.
- Jacy oni?
T

L

R
- Wiesz, siostruniu, czasami jeste) mao poj$tna. Oni to ludzie, ktrzy niesusznie
wtr'cili mnie do lochu, a teraz boj' si$ skandalu na cay )wiat. O, czekolada!
Wzi' tabliczk$, ktr' Gabby wyo!ya z torebki na st.
- To b$dzie mj pierwszy posiek jako wolnego, niewinnego czowieka. - Wo!y
spory kawaek czekolady do ust, przewrci oczami i szepn': - Rozkosz! Wiesz, na
pewno chodzi o to, !ebym nie udziela wywiadw, nikogo nie poda do s'du za faszywe
uwi$zienie.
Gabby przestraszya si$.
- Czowieku, chcesz zrobi, jeszcze wi$ksze gupstwo? - zawoaa.
- B'd/ spokojna. Marz$ o powrocie do domu.
Gabby odetchn$a z ulg'.
- Samolot jest dzi) wieczorem.
- Tak pr$dko? Nawet nie zd'!$ si$ tu rozgo)ci,. - Usiad na kanapie i z rozczule-
niem spojrza na siostr$. - Jednak potrafisz czyni, cuda. - Spowa!nia. - Jak rodzice?
- Sam dzisiaj zapytasz ich o zdrowie.
- Wyobra!am sobie, jak bardzo si$ o mnie martwili.
- Jako) prze!yli.
- Czy tutaj jest telewizja kablowa? Ch$tnie obejrzabym jaki) mecz.
Gabby patrzya na niego poirytowana, a jednocze)nie rozbawiona. Paul by od niej
o sze), lat starszy, ale zawsze traktowaa go, jakby by modszy. Ona przez kilka dni
prze!ywaa m$ki, bo widziaa go zamkni$tego w ponurej celi, a on zaraz po wyj)ciu z
wi$zienia my)la o sporcie. Wcale nie udawa lekkoducha, po prostu taki by.
Czasami chciaa by, podobna do niego.
- Jak tam byo? - zapytaa.
Paul nie odpowiedzia. Zamiast kanau sportowego znalaz film rysunkowy, ktry
zacz' ogl'da,.
- Je)li wolisz pomin', t$ w'tpliw' przygod$ milczeniem, to nie mw - dodaa
Gabby.
- Nie wysilaj si$. Wspczucie /le wpywa na ci)nienie. Zapewniam ci$, !e nie
cierpi$ z powodu okropnych przej),. Co ci powiedzie,? Wi$zienie z zasady ma by, nie-
T

L

R
przyjemne. Ale nie byo tak /le, a poza tym wiedziaem, !e mnie wypuszcz'. Nie zrobi-
em nic zego, no i miaem zapewnion' pomoc czarodziejki.
U)miechn' si$ i mrugn' porozumiewawczo. Gabby dobrze go znaa, a jednak
dziwia si$, !e tak pr$dko otrz'sn' si$ po tygodniu w wi$zieniu. By bardzo odporny
psychicznie.
- Inaczej wygl'dasz - rzek Paul. - Sprawia) sobie now' sukni$?
- Tak.
Poza tym miaa now' fryzur$ i makija!. Gdy przed opuszczeniem paacu obejrzaa
si$ w lustrze, z trudem si$ poznaa. Brat by niezbyt spostrzegawczy, wi$c je!eli on do-
strzeg zmian$, musiaa by, du!a.
Paul pomaca mi$kki niebieski materia.
- Masz zupenie inny styl.
- Ktry tobie si$ nie podoba?
- Podoba, ale przyzwyczaiem si$ do tego, !e chodzisz w spodniach. Wiesz, wy-
gl'dasz troch$ jak... nietykalna.
- Nietykalna? - powtrzya zaskoczona.
Po zastanowieniu stwierdzia, !e to nawet byby plus. Bya pewna, !e nie spodoba
si$ Hakimowi, lecz je!eli b$dzie chodna i sztywna, skuteczniej go zniech$ci. Dobrze
byoby zepsu, plan nast$pcy tronu. Wedug niej Rafik przecenia poczucie obowi'zku
swego brata i przekona si$, !e ludzie nie s' marionetkami, ktrymi on mo!e dowolnie
porusza,.
Gn$bio j' jednak co) innego. Ot! ilekro, przypomniaa sobie, !e pocaowaa Ra-
fika, miaa ochot$ ze wstydu zapa), si$ pod ziemi$. Dlatego tym dziwniejsze, !e gdy on
j' caowa, chciaa, !eby to trwao jak najdu!ej. Jedno upokarzaj'ce, drugie nie do wia-
ry.
Jak to w ogle mo!liwe? Uczucia, jakie Rafik wzbudzi, przeraziy j', poniewa!
nieopanowane podniecenie, nage po!'danie dot'd byy obce jej naturze. Dlaczego spo-
)rd wielu znanych m$!czyzn akurat ten ponury, tragiczny, irytuj'cy czowiek znalaz
drog$ do jej serca, rozbudzi u)pione zmysy?
T

L

R
Cz$sto my)laa o tym, jak Rafik wygl'da przed po!egnaniem w Bahu. Podziwiaa
jego trosk$ o ojczyzn$ i poddanych, a jednocze)nie martwia si$ o niego, bo by powa!-
nie chory.
Zacisn$a pi$)ci. Nie, nie b$dzie martwi, si$ o czowieka, ktry nawet nie raczy
jej zawiadomi,, kiedy wrci do paacu. Je!eli wrci... Rano otrzymaa kartk$ z jednym
zdaniem.
Nie rozumiaa, dlaczego wpada w zo),. Czy zmienia si$ nie tylko zewn$trznie?
Czy staje si$ kobiet' z obsesj' na punkcie nieosi'galnego m$!czyzny? Bya przekonana,
!e trzyma hormony pod kontrol', mo!e si$ wi$c zaj', nast$pnym punktem programu,
czyli udowodnieniem, !e nie nadaje si$ na krlow'.
- Wydajesz si$ nietykalna jak... - zastanawia si$ Paul. - Hm, jak kto?
- Mo!e krlowa?
Niepotrzebnie si$ z tym wyrwaa. Ch$tnie potargaaby misternie uo!one wosy i
usun$a staranny makija!. Miaa wra!enie, !e jest uwi$ziona w ciele obcej osoby. Chwi-
lowo znalaza si$ w puapce.
Paul wybuchn' gromkim )miechem.
- Ty i krlowa? Pierwszorz$dny dowcip. - Po chwili spowa!nia i zapyta: - O kt-
rej startuje samolot?
- O wp do sidmej.
- Czyli brak czasu na drzemk$ - zmartwi si$.
- W wi$zieniu si$ nie wysypiae)?
- Spaem a! za du!o, bo nie byo nic innego do roboty. Znasz mnie, wi$c wiesz, !e
mog$ spa, zawsze i wsz$dzie. Krl snu. - Wyci'gn' si$ na kanapie i ziewn'. - Jeste)
spakowana, gotowa do podr!y? Zamwi, takswk$?
Gabby speszya si$.
- Ja jeszcze troch$ tu zostan$.
- Nie wracasz do domu?
Dom!
Gabby )cisn$o si$ serce, gdy u)wiadomia sobie, co traci. Pr$dko zamrugaa, aby
powstrzyma, zy. Mogaby pojecha, razem z Paulem... Daa nast$pcy tronu sowo, !e
T

L

R
zostanie, lecz obiecaa pod przymusem, a to si$ nie liczy. Teoretycznie nic jej nie za-
trzymuje. Poza prawo)ci' charakteru, ktr' wedug Rafika posiada.
Jeszcze tej nocy mogaby spa, we wasnym !ku... Bardzo poci'gaj'ca perspek-
tywa. Co j' trzyma? Kto zdoa zatrzyma,? Rafik?
Trudno pos'dza, krlewicza o to, !e wtargn'by do samolotu, aby j' wyci'gn',.
Oczyma wyobra/ni ujrzaa wydatne ko)ci policzkowe, zmysowe usta, czarne oczy. To
twarz czowieka, ktry nie cofnie si$ przed niczym, byle osi'gn', swj cel. By uparty,
wi$c niepotrzebnie strz$pia sobie j$zyk, przekonuj'c go, !e obmy)li nierealny plan.
Wkrtce rozwj wypadkw udowodni mu to, o czym nie chce sysze,.
- Dobrze mi zrobi' wakacje - powiedziaa bez przekonania.
Zgodnie z planem Rafika b$d' bardzo dugie, plus minus dwadzie)cia lat. Nie, to
niemo!liwe! Trzymaa si$ swojej wersji, poniewa! alternatywa napawaa j' przera!e-
niem.
- Przecie! nie lubisz urlopw, wolisz siedzie, w domu - susznie zauwa!y Paul.
- Podr!uj$ rzadziej ni! ty, bo mam mniej wolnego czasu.
Paul pracowa tylko tyle, aby zarobi, na kolejny wyjazd w nieznane. Pa0stwo Bar-
tonowie wci'! mieli nadziej$, !e syn przestanie si$ wczy, po )wiecie, ale jak dot'd je-
go mania podr!nicza nie osaba.
- W ubiegym roku zobaczyam Lake District - przypomniaa Gabby.
Paul skrzywi si$ z niesmakiem.
- Pojechaa) z grup' maluchw i mieszkaa) pod namiotem. Przez cay czas pada
deszcz. Ja tego nie nazywam wakacjami.
- Tam jest pi$knie nawet w deszczu.
Paul pokr$ci gow'.
- Wiesz, czasem si$ o ciebie martwi$. I dlatego zostan$ tu z tob'.
- Nie! - krzykn$a.
Paul by wyra/nie zaskoczony jej reakcj'.
- Ty musisz jecha, do domu - dodaa pr$dko. - Rodzice odchorowali wiadomo), o
twoim uwi$zieniu. Uwierz', !e jeste) wolny, gdy ci$ zobacz' na wasne oczy.
T

L

R
- Masz racj$. Biedacy stale maj' ze mn' kopoty. A ja przecie! nie chc$ zatruwa,
im !ycia. - Paul zrobi skruszon' min$.
- Wiem o tym. - Gabby spojrzaa na niego z czuo)ci'.
- Cae szcz$)cie, !e crka im si$ udaa.
Gabby umkn$a wzrokiem.
- Szkoda, !e nie mog$ zosta, - rzek Paul. - Pokazabym ci widoki... oczywi)cie nie
wi$zienne. B$dziesz mieszka, w tym hotelu? Ile kosztuje doba? Pogadam z kierowni-
kiem i mo!e troch$ opu)ci cen$.
- Dzi$kuj$ za dobre ch$ci, ale mam zaproszenie od... pewnej rodziny.
- Brawo! Najlepiej zwiedza, kraj z tubylcami. A mo!e zaprosili ci$ jacy) Anglicy?
- Nie, miejscowi. Proponuj', !ebym zamieszkaa w krlewskim paacu.
Paul zrobi wielkie oczy, klasn' w r$ce i u)miechn' si$ od ucha do ucha.
- Czyli miaem racj$.
- Racj$?
- Tutejsze wadze wystraszyy si$, !e napytam im biedy, i dlatego ci nadskakuj'.
Korzystaj z okazji. Mo!e uda ci si$ zobaczy, jakiego) czonka rodziny krlewskiej.
- Licz$ na to.
- 4artowaem. Paac jest olbrzymi. Mao prawdopodobne, !eby) spotkaa krla
Zafira, a jeszcze mniej, !eby ci$ zaprosi do swego stou.
Go)no si$ )mia ze swego dowcipu, a Gabby niech$tnie pomy)laa o czekaj'cym
j' wieczorze.
- Zbieraj si$, bo ju! czas - powiedziaa. - Samolot nie b$dzie na ciebie czeka.
- A nie mwiem? - szepn' Paul, gdy wsiedli do limuzyny. - Traktuj' ci$ z hono-
rami. Korci mnie, !eby zosta, i te! korzysta, z ask.
- A ich korci, !eby znowu wpakowa, ci$ do wi$zienia.
Paul beztrosko si$ za)mia i poklepa j' po doni.
- Zawsze si$ martwisz na zapas.
Na lotnisku te! potraktowano ich ze szczeglnymi wzgl$dami. Gabby wystraszya
si$, bo Paul znikn', ale na szcz$)cie wrci, zanim nerwy j' zawiody.
- Gdzie bye)? Ju! zapowiedziano twj samolot.
T

L

R
- Lec$ pierwsz' klas'! Wierzysz?
- Wierz$, wierz$. Obiecaj mi jedno.
- Co takiego?
- 4e nie b$dziesz rozmawia z obcymi kobietami.
- Ju! nigdy do !adnej si$ nie odezw$.
- Syszaam to sto razy - mrukn$a Gabby.
Gdy samolot wystartowa, doznaa ulgi, jakby si$ pozbya wielkiego ci$!aru. Paul
by bezpieczny. Osi'gn$a to, po co przyjechaa do Zantary, ale niestety, zapaci bardzo
wysok' cen$.
Gdy wysza z klimatyzowanego dworca, skwar uderzy j' jak obuchem. Rozejrzaa
si$, ale nigdzie nie widziaa auta, ktrym przyjechaa. Zastanawiaa si$, co zrobi,, gdy
podjechaa czarna limuzyna z przydymionymi szybami i otworzyy si$ tylne drzwi.
- Wsiadaj.
Zabrzmiao to jak trza)ni$cie bicza. Gabby chciaaby odej),, lecz nie moga.
- To zaproszenie czy rozkaz? - wycedzia ze zo)ci'.
- Niewa!ne, byle poskutkowao.
Pogardliwie prychn$a, wsiada, starannie obci'gn$a spdnic$ i powoli skrzy!o-
waa nogi. Tym sposobem odwlekaa to, co nieuchronne, ale w ko0cu musiaa spojrze,
na Rafika.
- Jak wypado spotkanie z bratem? - zapyta. - Czy Paul dobrze si$ czu?
Nie rozumiaa, dlaczego pyta o co), co go nie interesuje. Zamierzaa odburkn',, ale
spojrzaa na niego i zapomniaa, co chciaa powiedzie,.
Mia tradycyjn' bia' szat$, a na gowie bia' arafatk$ ze zotym plecionym pa-
skiem. Tradycyjne nakrycie gowy podkre)lao czyste, szlachetne rysy. Gabby patrzya
nie tyle na rysy, co na zmysowe usta. Nie moga oderwa, od nich oczu. M$!czyzna ma-
j'cy takie usta musi cudownie caowa,... Ju! wiedziaa, jak Rafik cauje.
Upyn$o p minuty, nim podniosa rozmarzony wzrok ku czarnym oczom. Rafik
patrzy pytaj'co, wi$c zawstydzona sp'sowiaa.
- Jak na godzonego wi$/nia mj brat wygl'da zadziwiaj'co dobrze - rzeka
oschle.
T

L

R
- Wytumaczya) mu sytuacj$?
- Pytasz, czy powiedziaam mu, !e jego wolno), kosztowaa mnie moj'? Wyobra/
sobie, !e nie pisn$am ani sowa. Tobie pewno wydaje si$, !e zaproponowae) przyzwo-
ity ukad, ale wi$kszo), ludzi uznaaby mnie za ofiar$ szanta!u. I ja czuj$ si$ ofiar'.
Nie rozumiaa, dlaczego tyle mwi. Przecie! nast$pcy tronu nie interesuj' jej uczu-
cia. Rafik zby j' milczeniem, nie zareagowa na wybuch.
Gabby odwrcia si$ i patrzya przez okno, ale czua na sobie jego wzrok. Nie mo-
g'c du!ej tego wytrzyma,, zerkn$a z ukosa. Rafik patrzy na ni' wilkiem.
- O co ci chodzi? Mo!e powiesz, !e mnie nie szanta!ujesz?
- Co) ty z siebie zrobia?
Pytanie bez zwi'zku zaskoczyo j'.
- Ja? Nic nie zrobiam.
- Wosy... twarz...
- To nie ja, ale nasani przez ciebie nadworni fachowcy. Nie podobam ci si$?
- Ani troch$.
- Jeste) nieuprzejmy. - To )mieszne, ale zale!ao jej na aprobacie.
- Dlaczego pozwolia) si$ tak odmieni,?
Na moment zaniemwia oburzona.
- Su!'ce wypeniy twj rozkaz. Podobnie jak ja.
Rozkaz dla niej przyniesiono na srebrnej tacy.
Razem ze szczegami o miejscu spotkania z Paulem i godzinie odlotu. Odr$czna
notatka zawieraa te! informacj$, !e wieczorem zje kolacj$ w towarzystwie dwch kr-
lewiczw i !e pokojwka przyniesie odpowiednie stroje do wyboru.
Pokojwka przyniosa stroje, a razem z ni' przysza fryzjerka oraz rzekoma mi-
strzyni od makija!u. Wszystkie trzy podziwiay karnacj$ Gabby. Gdy nieopatrznie zdra-
dzia, !e nie dba o cer$ i kupuje kosmetyki z przeceny, natychmiast przestay j' podzi-
wia,. Oceniy, !e w jej urodzie jest du!o do poprawienia.
Rafik by w)cieky.
- Mylisz si$. Nie wydaem takiego rozkazu.
T

L

R
- Co masz mi do zarzucenia? Uczesano mnie, umalowano, a mimo to nadal nie
speniam wymaga0 i nie dostan$ celuj'cego stopnia?
- Wygl'dasz jak zupenie przeci$tna kobieta.
Gabby pomy)laa, !e przeci$tnych kobiet nie sta, na luksusy.
- Teraz ty si$ mylisz. Gdybym bya przeci$tna, wsiadabym do samolotu i pojecha-
a do domu.
- Przedtem miaa) indywidualny styl.
- My)laam, !e zale!y ci, !ebym si$ go pozbya.
Rafik spojrza na ni' jako) dziwnie i odsun' kosmyk wosw z jej policzka.
- A ja o tym my)laem.
Gabby zadr!aa, gdy poczua jego palce na policzku.
- Wczoraj twoje wosy wygl'day, jakby) ich nigdy nie czesaa. A gdy spaa)... -
Wsun' palce w jasne wosy i przypomniao mu si$, !e to samo zrobi, gdy j' caowa.
Jak trudno zachowa, si$ oboj$tnie...
- Rzadko wygl'dam tak /le jak wczoraj. Zasn$am przy ognisku, pod goym nie-
bem...
- A przed snem martwia) si$ o mnie.
Poo!y do0 na jej karku.
- Martwiam si$ o wszystkich. Jak ranni?
Rafik cofn' r$k$.
- Stan dwch z nich nadal jest ci$!ki.
- Bardzo mi przykro.
Wspczua rannym, ale zaraz przestaa o nich my)le,. Dziwia si$ sobie, nie ro-
zumiaa swojej bezradno)ci. Pierwszy raz w !yciu czua si$ bezwolna.
- Teraz ju! za p/no, !eby) zmienia fryzur$.
- Wiesz, co powiedzie,, !eby kobieta )wietnie si$ czua - rzucia z gryz'c' ironi'. -
Wypchnij mnie z auta, a b$d$ wygl'da, tak, jak lubisz.
Poo!ya do0 na klamce. Rafik zakl' i schwyci j' za obie r$ce. Gabby odsun$a
si$ od niego. W gowie jej si$ kr$cio, w uszach szumiao.
- 4artowaam - szepn$a.
T

L

R
Skok z auta wydawa si$ bezpieczniejszy ni! blisko), Rafika. Bya coraz bardziej
podniecona. Nadal trzyma j' za r$k$ i przysun' twarz tak blisko, !e poczua jego od-
dech na policzku i zobaczya plamki w rozpalonych oczach.
W tym momencie przez gow$ przemkn$a jej my)l, ktr' uparcie od siebie odsu-
waa. Rafik niedugo umrze!
Chciaa krzycze, z rozpaczy, ale gardo miaa )ci)ni$te. Dlaczego tak reaguje?
Przecie! nie lubi Rafika, bo jest wrogiem. A jednak serce j' bolao. Jeszcze przez chwil$
patrzyli sobie w oczy, potem Rafik odsun' si$ i czar prys.
Gabby usiada na doniach, aby ukry, ich dr!enie.
- Szkoda, !e nie masz poczucia humoru - mrukn$a.
Za)miaa si$ z przymusem i spojrzaa przez okno.
Niech ta jazda wreszcie si$ sko0czy.
Szeroka, prosta autostrada przecinaa bezkresn' pustyni$, na ktrej tu i wdzie
sterczay skay o dziwnych ksztatach. Gabby skomentowaa du!y ruch.
- Dzi) mamy )wi$to, ktre tradycyjnie caymi rodzinami sp$dza si$ nad morzem.
Teraz ludzie wracaj' do domu.
- Mj znajomy nurek par$ lat temu sp$dzi tu kilka miesi$cy.
- Tutaj jest raj dla nurkw. Na dnie morza le!y mnstwo wrakw. Roi si$ tam od
morskich stworze0, ktre atwo obserwowa,. Ja te! lubi$ nurkowa,.
- Cz$sto mijamy zielone plamy na pustyni. Co to takiego? - zapytaa Gabby.
Lecz zamiast na widok za oknem, patrzya na pi$kny profil Rafika.
- Tam dziaaj' systemy irygacyjne. Nasze rolnictwo jest bardzo wydajne. Nawet
bez ingerencji czowieka pustynia nie jest tak sucha i pozbawiona !ycia, jak si$ wydaje
na pierwszy rzut oka. Wiele gatunkw dostosowao si$ do panuj'cych warunkw, do
skokw temperatury. Widziaem drzewa figowe rosn'ce daleko od /rda wody.
Gabby fascynowaa duma, z jak' mwi o swym kraju.
- Na poudniu padaj' obfite deszcze i tam jest... - Urwa i spojrza na Gabby. - Czy
to ci$ interesuje?
- Nieszczeglnie, ale lubi$ sucha, twojego gosu.
T

L

R
Lubi$" byo stanowczo za sabym okre)leniem. Sil'c si$ na nonszalancki ton, do-
daa:
- Skoro mam by, wadczyni' tego wszystkiego, co widz$... - Ironiczny u)miech
zamar jej na ustach. - Wiesz, !e do tego nie dojdzie, prawda? Powiedziae) ojcu i bratu,
!e jeste) chory? - zapytaa prawie szeptem.
- Powiem w odpowiednim czasie - odpar Rafik z pozornym spokojem.
B$dzie musia to zrobi,, ale jeszcze nie teraz. Wiedzia, !e dla ojca on i Hakim s'
wszystkim. Gdy rozejdzie si$ wie), o jego chorobie, poddani zaczn' go inaczej trakto-
wa,, a chcia odsun', to na tak dugo, jak to tylko mo!liwe.
- Maj' prawo wiedzie,. Poza tym nie powiniene) si$ zmaga, z chorob' sam. Powi-
niene)...
Rafik nie chcia du!ej tego sucha,.
- Przesta0! Mam ciebie, wi$c nie potrzebuj$ !adnej grupy wsparcia.
Gabby zaczerwienia si$ i odwrcia gow$, ale Rafik zd'!y dostrzec zy w jej
oczach. By zadowolony, !e !adna kobieta nie b$dzie go opakiwa,. Chyba ka!dy m$!-
czyzna z przera!eniem my)li o tym, !e ukochana kobieta b$dzie obserwowa, jego po-
wolny koniec.
- Raz na zawsze zapami$taj, !e nie potrzebuj$ twojego zrozumienia, wspczucia
ani lito)ci. Czy jasno si$ wyra!am?
- Nie mgby) ja)niej.
Rafik pochyli si$ i wbi w ni' pon'cy wzrok.
- Je)li zamierzasz komukolwiek powiedzie,...
- Potrafi$ trzyma, j$zyk za z$bami.
- Bardzo dobrze.
Niebawem dojechali do paacu.
T

L

R
ROZDZIA SZSTY

- Na kolacj$ zapraszam ci$ do maej jadalni przeznaczonej wy'cznie dla rodziny -
rzek Rafik.
W tej maej" jadalni wielko)ci boiska bya przepi$kna posadzka.
Widz'c zachwyt Gabby, Rafik z dum' oznajmi:
- To bizanty0ska mozaika.
St mia co najmniej dziesi$, metrw dugo)ci. Stay na nim krysztay i zote
)wieczniki oraz le!ay srebrne sztu,ce.
- Jak tu przytulnie - powiedziaa Gabby z ironi', ktrej Rafik na szcz$)cie nie do-
strzeg.
Hakim siedzia przy stole i czyta gazet$. Gabby z ciekawo)ci' popatrzya na
modszego krlewicza, ktrego !on' miaaby zosta,. By wysoki i szczupy, mia krtko
przystrzy!one, ale z przodu nastroszone wosy. Ubrany by w srebrnoszary garnitur,
czarn' koszul$ i sportowe buty. Przywita si$ bez ceregieli; brata mocno klepn' po ple-
cach, a Gabby przyjrza si$ z jawn' ciekawo)ci'.
- Dobry wieczr. Jestem Hakim. Pani Gabriella Barton, prawda? Du!o o pani sy-
szaem.
- Du!o? - powtrzya zdziwiona, rzucaj'c Rafikowi pytaj'ce spojrzenie.
Uj$a wyci'gni$ta do0 i gdy Hakim pocaowa j' w r$k$, pomy)laa, !e trudno
b$dzie zachowywa, si$ chodno, z dystansem.
- Przypomina mi pan czowieka, ktrego dobrze znam.
Hakim bysn' ol)niewaj'co biaymi z$bami.
- On te! jest wspaniaym m$!czyzn', prawda? Prosz$ mi mwi, po imieniu.
Gabby roze)miaa si$.
- Chodzi o mojego brata. - Przyjrzaa si$ braciom; jeden patrzy na ni' ponurym
wzrokiem, a drugi mia w oczach wesoe iskierki. - Nie jeste)cie ani troch$ podobni.
Modszy by lekkoduchem, ale czaruj'cym i nieskomplikowanym, a starszy po-
wa!nym czowiekiem o trudnym charakterze.
Hakim rzuci bratu triumfalne spojrzenie.
T

L

R
- Widzisz? Zyskaem aprobat$.
Podczas kolacji toczya si$ wartka rozmowa prowadzona p!artem. Zgrzyt nast'-
pi, gdy Hakim zapyta:
- Czy zebraa) do), materiau do pracy dyplomowej?
Zaskoczona Gabby milczaa, wi$c odpowiedzia Rafik.
- Gabriella jeszcze nie zd'!ya zapozna, si$ z nowymi inicjatywami dla dzieci Be-
duinw.
- Dzi$ki Rafikowi spokojnie ze wszystkim si$ zaznajomisz.
Gabby pomy)laa o pocaunkach i sowo spokojnie" wydao jej si$ nieodpowied-
nie. Zerkn$a na usta Rafika i speszya si$, poniewa! zauwa!y jej spojrzenie. Ul!yo jej,
gdy si$ zorientowaa, !e Hakim nie zauwa!y wymiany spojrze0.
- Wol$ by, Gabby ni! Gabriell' - powiedziaa nieswoim gosem.
- Mnie te! Gabby bardziej si$ podoba - rzek Hakim. - Ten projekt dla dzieci po-
wsta w gowie mojego brata. Nie masz poj$cia, jak wiele osb go krytykowao, ile
sprzeciwu trzeba byo pokona,. Ale Rafik si$ upar, !eby nauczaniem obj', rwnie!
dziewczynki. O ile dobrze zrozumiaem, pracujesz w szkolnictwie.
- Ucz$ w szkole podstawowej.
- Niemo!liwe! W niczym nie przypominasz nauczycielki. Prawda, bracie?
Rafik patrzy na niego pustym wzrokiem, a gdy milczenie stao si$ kr$puj'ce, po-
wiedzia:
- Gabriella jest )wietnie wykwalifikowana.
- Nie w'tpi$. Intryguje mnie, jak si$ spotkali)cie.
Oboje odpowiedzieli jednocze)nie.
- Przypadkowo.
- U znajomych.
Gabby bya za na Rafika. Czy on te! jest zy? Mia spuszczone oczy i udawa, !e
je, a ju! wcze)niej zauwa!ya, !e jedynie przesuwa jedzenie po talerzu.
Hakim z rozbawieniem patrzy to na jedno, to na drugie.
- Widocznie los tak chcia - rzek sentencjonalnie.
T

L

R
Gabby czua si$ coraz bardziej za!enowana, bo uwagi Hakima )wiadczyy, !e
uwa!a j' za kochank$ brata. Czy Rafikowi to nie przeszkadza? Dlaczego mao si$ odzy-
wa? Jego udzia w rozmowie ogranicza si$ do monosylab. Przerwy w konwersacji wy-
penia Hakim, ktry lubi mwi,, najch$tniej o sobie.
Krtko po deserze Gabby wymy)lia pretekst, aby si$ po!egna,. Martwio j', !e
Rafik prawie nic nie zjad. Mo!e cierpia, lecz by niem'dry albo zbyt uparty, !eby si$
przyzna,.

Chodzia po sypialni, mrucz'c pod nosem niepochlebne uwagi o nast$pcy tronu.
Powtarzaa sobie fragmenty rozmowy, gdy nagle uderzy j' przysowiowy grom z jasne-
go nieba. Bya przekonana, !e ma odporne serce, a zakochaa si$! I w dodatku pokochaa
nie tego brata, ktrego ma po)lubi,. Bardzo zabawne!
Wcale nie byo jej do )miechu. Posza do sypialni, rzucia si$ na !ko i bezmy)lnie
zapatrzya si$ w sufit. Zakochaa si$ w czowieku, ktry nawet gdyby mia dugo !y,,
wcale by si$ ni' nie zainteresowa. Czy mo!e by, wi$ksza ironia losu? Dlaczego jest tyle
niesprawiedliwo)ci?
Z !alu nad sob' rozpakaa si$.

Po wyj)ciu su!'cej, ktra podaa kaw$, Rafik zwrci si$ do brata.
- Co s'dzisz o pannie Barton?
Stara si$ mwi, bezosobowym tonem, lecz nie bardzo mu si$ udao. Aby zacho-
wa, oboj$tno),, pod koniec kolacji powtarza sobie, !e osi'gn' to, do czego d'!y, a
nawet wi$cej, ni! oczekiwa. Zakada, !e podczas kolacji Gabriella b$dzie tak niezno)na,
jak tylko ona potrafi. Jemu ju! pokazaa pazurki! A tymczasem bya spokojna, uprzejma,
)miaa si$ z dowcipw, nawet gdy nie byy zabawne. Wygl'dao na to, !e ona i Hakim
pr$dko znale/li wsplny j$zyk.
Pod koniec kolacji, gdy Hakim poo!y r$k$ na ramieniu Gabby, Rafika ogarn$a
)lepa w)cieko),, mia ochot$ rzuci, si$ na brata. Zamkn' oczy i stara si$ uspokoi,.
U)wiadomi sobie, !e reaguje jak stary przywdca stada, ktry musi ust'pi, modszemu
osobnikowi. To !aosne!
T

L

R
- Co o niej s'dz$? - powtrzy zaskoczony Hakim. - Nigdy nie pytae) mnie o zda-
nie.
- Teraz pytam.
- Musz$ si$ zastanowi,... Jest bardzo adna, mia, ale troch$ za powa!na.
Rafik zw'tpi, czy mwi' o tej samej osobie.
- Ona za powa!na? Chcesz przez to powiedzie,, !e nie jest pytka? Czy to /le?
- Chodzi mi o co) innego. Ona jest... !'dna wiedzy.
Widocznie b$kitnooka Angielka bardzo przypada Rafikowi do gustu, skoro o niej
rozmawia. Nic w tym osobliwego. Nawet )lepy by dostrzeg, !e tych dwoje co) 'czy.
Hakim z do)wiadczenia wiedzia, !e tylko ludzie, ktrzy bardzo si$ sobie podobaj',
ostentacyjnie si$ ignoruj'.
Nie dziwio go, !e Gabby wpada Rafikowi w oko, ale dziwne... wi$cej ni! dziw-
ne... !e o niej rozmawia. Dotychczas nigdy si$ nie zwierza. Hakim cz$sto miewa za-
mane serce, ale raczej mao prawdopodobne, !eby Rafik z powodu kobiety sp$dzi cho,
jedn' bezsenn' noc.
- 4'dna wiedzy? - powtrzy Rafik.
Marzy, !e trzyma w ramionach czu' i uleg' Gabriell$. Taka bya, gdy spaa, ale
po przebudzeniu natychmiast si$ zmienia i przypominaa dzik' kotk$.
- M'dra i inteligentna, wi$c troch$ mnie onie)miela. - Hakim wzruszy ramionami.
- Ty jeste) intelektualist', a ja nie. Mnie bardziej odpowiadaj' dziewczyny, ktre...
Rafik bezceremonialnie mu przerwa.
- Daruj mi szczegy. Wiem, jakie kobiety tobie si$ podobaj'.
Hakim roze)mia si$ beztrosko.
- Ale wci'! si$ rozwijam i mo!e ktrego) dnia ci$ zadziwi$. - Wcze)niej, ni! s'-
dzisz, doda w duchu. - Gabby jest bardzo mia dla oka. Mnie wszystko si$ w niej podo-
ba, ale id$ o zakad, !e ty widzisz skazy.
- Tak s'dzisz?
- Zwykle ostrzegasz mnie przed nieodpowiednimi kobietami. Jestem zaskoczony,
!e nas zapoznae). Dlaczego koniecznie chciae) mi j' przedstawi,? Od kiedy interesuje
ci$, co ja my)l$?
T

L

R
Po twarzy Rafika przemkn' mroczny cie0.
- Mo!e troch$ ci$ zaniedbywaem. Przepraszam.
Hakim patrzy na niego zaskoczony.
- Je)li twoje przeprosiny oznaczaj', !e dostan$ nowe auto, to )wietnie. Ale by-
najmniej nie czuj$ si$ pokrzywdzony z tego powodu, !e nie uczestniczyem w dugich
debatach o rozwoju rolnictwa. - Zmru!y oczy i mimo nonszalanckiej miny z trosk' w
gosie zapyta: - O co w tym wszystkim chodzi?
Ogarn$o go niebotyczne zdumienie, bo przysza mu do gowy nieprawdopodobna
my)l. Czy mo!liwe, aby Rafik prosi go o rad$? Czy chce usysze,, !e mo!e si$ zwi'za,
z kobiet', ktra nie odpowiada wymogom racji stanu?
- Do czego potrzebna ci moja opinia? Chyba dostae) grub' teczk$ z doniesieniami
na temat Gabby i dokadnie przejrzae) papiery.
Wiedzia, !e Rafik romansuje na podobnej zasadzie, na jakiej przyst$puje do r!-
nych negocjacji. W ka!dej sytuacji wcze)niej zbiera dane, obmy)la sposb post$powania
i nieugi$cie d'!y do celu.
Nazajutrz rano teczka, o ktrej Hakim !artem napomkn', znalaza si$ na biurku.
Rafik bez zagl'dania schowa j' i zamkn' szuflad$ na klucz. Doniesienia mo!na przej-
rze, p/niej. Niezale!nie od tego, jakie informacje znajduj' si$ w teczce, Hakim nie za-
su!y na tak' !on$. Gabriella b$dzie krlow', z jakiej ka!dy kraj mgby by, dumny.
- To, co ona robia i jak !ya, zanim j' poznali)my, jest bez znaczenia.
Hakim przesta miesza, kaw$. Rafik by powa!niejszy ni! zwykle. Co mu si$ sta-
o? Czy my)li o o!enku?
- Gdyby) jutro chcia wzi', )lub, wypadaoby si$ zainteresowa,, co przysza !ona
ma na sumieniu.
- To samo dotyczy ciebie.
Hakim nie wierzy wasnym uszom.
- Ty to mwisz? Dotychczas twierdzie), !e twoja lub moja narzeczona musi by,
czysta jak za, bez skazy i wstydliwych tajemnic. Zaraz mi powiesz, !e przysza krlowa
nie musi by, dziewic'.
Wybuchn' )miechem, ale Rafik pozosta powa!ny.
T

L

R
- Lepiej by, ostatnim m$!czyzn' kobiety ni! pierwszym - o)wiadczy.
Oczywi)cie najlepiej pierwszym i ostatnim, niestety, w dzisiejszych czasach zdarza
si$ to coraz rzadziej. On ju! jest na bocznym torze, ale Hakim ma przed sob' cae !ycie. I
nie wie, jakie to szcz$)cie, bo czowiek docenia tylko to, co traci.
Hakim spowa!nia.
- Mam wra!enie, !e rozmawiam z obc' osob'. Gdzie si$ podzia mj brat?
- Wygadujesz gupstwa.
- A ty wiesz, o czym gadasz? - Wbi w Rafika badawczy wzrok. - Mwisz jak
czowiek zakochany. Ale czy kiedykolwiek bye) zakochany?
- Rzadziej ni! ty.
- Nie odpowiedziae) na moje pytanie.
- I nie odpowiem.

Gabby z balkonu podziwiaa o)wietlony paac na tle granatowego, wygwie!d!o-
nego nieba. Usyszaa, !e kto) j' woa, wi$c wstaa i ostro!nie spojrzaa w d. Pod bal-
konem sta Hakim z r$k' na sercu i szelmowskim u)miechem na ustach.
- Jako ucze0 marzyem, !eby zagra, Romea, ale byem najadniejszym i najni!-
szym chopcem w szkole, wi$c musiaem gra, Juli$.
- Od tamtego czasu podobno cz$sto grae) Romea.
- Och, naopowiadano ci bajek. Spu), warkocz, !ebym mg wej), do ciebie.
- Zdecyduj si$, kim jestem: Juli' czy Roszpunk'.
- Niestety, nie mam czasu, !eby sprawdzi,. Jeszcze dzi) wracam do Pary!a.
- Jak to? Miae) zosta, kilka dni, prawda?
- Tak, ale Rafik powiedzia co), co wpyn$o na zmian$ mojej decyzji.
Gabby zaniepokoia si$.
- Co ci powiedzia? - Ul!yo jej, a jednocze)nie ogarn$o j' oburzenie i strach. -
Chyba zdajesz sobie spraw$, !e nie mo!esz wyjecha,.
- Dlaczego?
Chciaa go przekona,, !e jest potrzebny choremu bratu, ale ze zdenerwowania
mwia nieskadnie.
T

L

R
- Ten pomys ze mn' jest szalony, nierealny. Nie martw si$, bo rozejdzie si$ po
ko)ciach. Jeste) Rafikowi bardzo potrzebny. Odtr'ca ludzi, zachowuje si$, jakby by
Herkulesem, ale...
Hakim spowa!nia i innym tonem zapyta:
- Dlaczego jestem mu potrzebny?
Gabby j$kn$a, zamkn$a oczy, poo!ya do0 na ustach.
- Nie wiesz? O Bo!e! Co ja zrobiam?
- Czego nie wiem?
- Nie mog$ ci powiedzie,, bo daam sowo.
Hakim zakl', sprawdzi, czy !elazna podpora balkonu wytrzyma jego ci$!ar i za-
cz' si$ wspina,.
Gabby obserwowaa go przera!ona, a stoj'cy przy fontannie Rafik patrzy niena-
wistnym wzrokiem. Widzia ca' scen$ od pocz'tku, a sw jedynie si$ domy)la, ponie-
wa! zagusza je szum wody. Zobaczy, !e Hakim obejmuje Gabby i prowadzi do sy-
pialni.
Wiedzia, co si$ stanie...
Nie, nic si$ nie stanie! On do tego nie dopu)ci!
Ogarni$ty pierwotnym szaem byskawicznie podbieg, ale zatrzyma si$ tam, gdzie
przed chwil' sta jego brat. Co dalej? Wej), na gr$? Czy ma do zaoferowania wi$cej ni!
Hakim? Czy powiedzie, Gabby: We/ mnie, bo ja umieram"?
P godziny p/niej wci'! tkwi w tym samym miejscu. Dopiero gdy w'czya si$
automatyczna deszczownia, zimna woda przywioda go do rzeczywisto)ci. Mia ochot$
krzycze, na cae gardo i wali, gow' o mur, bo po!'da kobiety, ktr' pchn' w ramiona
brata.
Okrutna przewrotno), losu!

Hakim zgarbi si$. Siedzia z twarz' ukryt' w doniach.
- Przepraszam - szepn$a Gabby. - My)laam, !e Rafik ci powiedzia.
Hakim podnis gow$. By blady jak )ciana, oczy mia przekrwione.
T

L

R
- Nie wierz$. On nigdy nie chorowa. Dlaczego zatai przede mn', a zwierzy si$
tobie?
- Bo jestem obca.
- Ale ja jestem bratem!
- W tym s$k. Ja si$ nie licz$... Rafik pragnie chroni, ciebie, jak dugo mo!na.
Hakim przeci'gn' doni' po zazawionych oczach.
- Ochrania mnie od dwudziestu czterech lat - rzek ami'cym si$ gosem.
- Teraz chodzi o to, !eby)my... - Zawstydzia si$, !e w'czya siebie. - Ty, wasz oj-
ciec, przyjaciele... Wszyscy powinni)cie by, przy nim.
- Obserwowaem was podczas kolacji. My)laem, !e Rafik chce si$ z tob' o!eni,.
Zawsze traktowa mnie z politowaniem, bo nie potrafibym rz'dzi, krajem samodzielnie,
bez pomocy osoby o silnym charakterze. - Popatrzy na Gabby jakby z pretensj'. - Musi
mie, bardzo dobre mniemanie o tobie.
Gabby pokr$cia gow'.
- Wr$cz przeciwnie. Uwa!a, !e jestem niezno)na. Ciebie bardzo kocha. Wie, !e
b$dziesz mia trudne zadanie. Jego przez cae !ycie przygotowywano do obj$cia wadzy,
a na ciebie obowi'zki spadn' znienacka. Chce ci pomc, ale przesadza w gorliwo)ci.
Hakim u)miechn' si$ krzywo.
- Nie czuj$ si$ obra!ony, !e ma o mnie kiepsk' opini$, bo tylko na tak' zasuguj$.
Ja tego nie potrafi$...
- Czego?
- Nie umiabym rz'dzi, krajem. - Wsta i przygadzi potargane wosy. - Rafik
susznie podejrzewa, !e nie umiabym dba, o interesy Zantary i poddanych. Wiem o tym
a! nadto dobrze.

Gabby zasn$a przed szst'. P/no wstaa i dlatego do )niadania zasiada sama.
Nie moga nic przekn',, !o'dek bola j' na sam' my)l o jedzeniu. Zastanawiaa si$ nad
rozwojem sytuacji. Jak Hakim post'pi? Czy prosto od niej poszed do brata? A mo!e
uciek? Nie, chyba nie stchrzy.
T

L

R
Jakie to wszystko niesamowite. Dopiero niedawno dowiedziaa si$ o zantarskich
krlewiczach, a teraz jest wpl'tana w ich sprawy.
Post'pia /le. Nale!ao poprosi, Hakima, aby zaczeka, a! Rafik sam mu powie o
chorobie. A przede wszystkim nale!ao dotrzyma, danego sowa i milcze,.
Pogr'!ya si$ w niewesoych my)lach. Nie przewidziaa takich komplikacji. Nie
chciaa by, szanta!owana, nie chciaa si$ zakocha,... Co robi,?
2cisn$a bol'ce skronie, lecz nie zatrzymaa my)li kr'!'cych wok jednego tema-
tu. Nie pragn$a by, krlow'. Chciaa by, z m$!czyzn', ktry stara si$ wepchn', j' do
!ka swego brata.
Sykn$a, gdy gor'ca kawa sparzya wargi. Zbyt pr$dko odstawia fili!ank$, wi$c
kawa prysn$a na )nie!nobiay obrus. Chciaa napi, si$ wody, ale w drzwiach stan'
Sayed.
- Przepraszam, !e pani przeszkadzam, ale bardzo si$ martwi$ o krlewicza Rafika.
Gabby upu)cia szklank$ i zalaa obrus.
- Stao si$ co) zego?
Je!eli zdarzyo si$ nieszcz$)cie, ona i Hakim s' odpowiedzialni. Aby si$ opano-
wa,, mocno zacisn$a pi$)ci.
- Chyba tak - rzek Sayed. - Krlewicz Rafik... nast$pca tronu... jest zy.
Gabby kamie0 spad z serca. Dobrze, !e Rafik nie mia ataku choroby.
- Wedug mnie krlewicz Rafik zawsze jest zy.
Nie. U)wiadomia sobie, !e to nieprawda. Wobec niej by krytyczny, ale wobec
innych tolerancyjny. Nie lubi gupcw, natomiast ch$tnie chwali tych, ktrzy na po-
chwa$ zasugiwali.
Sayed energicznie pokr$ci gow'.
- To powa!na sprawa. Znam krlewicza Rafika od dziecka i pierwszy raz widz$ go
w takim stanie. Bardzo si$ martwi$.
Gabby te! si$ martwia.
- Dlaczego przyszed pan z tym do mnie?
- Pomy)laem, !e mo!e pani...
T

L

R
Urwa zakopotany i bezradnie rozo!y r$ce. Gabby zrobio si$ !al starego czo-
wieka.
- My)li pan, !e podo!$ gow$ pod topr? - za!artowaa.
- Tak, prosz$ pani. Mo!e nast$pca tronu pani wysucha.
Gabby wlepia oczy w Sayeda. Rafik miaby jej sucha,? Przecie! nikogo nie su-
cha, a ona bya ostatni' osob', ktrej pozwoli si$ wtr'ca,, krytykowa,. Dworzanie chy-
ba opacznie rozumiej' jej obecno), w paacu.
- Mo!e jest chory?
- Na pewno nie. Krlewicz Rafik cieszy si$ doskonaym zdrowiem - rzek Sayed z
przekonaniem. - Nigdy nie chorowa, nawet jako dziecko.
Gabby spu)cia wzrok.
- Zobacz$, co si$ da zrobi,.
Miaa w'tpliwo)ci, czy cokolwiek osi'gnie, ale Sayed odetchn' z ulg'. Widocznie
uwa!a, !e Angielka posiada nadprzyrodzon' moc.
- Gdzie znajd$ nast$pc$ tronu?
- W pokoju w wie!y. Pani wie, gdzie to jest.
Gabby dostrzega cie0 u)miechu na twarzy Sayeda.
Czy ju! kr'!' plotki? Wolaa nie wiedzie,, jak' znieksztacon' wersj$ prawdy lu-
dzie powtarzaj'.
Niepewnie przystan$a pod drzwiami. Gdy wyci'gn$a r$k$, aby zapuka,, usysza-
a podniesiony gos.
Zawahaa si$. Po chwili usyszaa odgosy, jakby kto) przewraca meble. Popchn$-
a drzwi i wkroczya do pokoju wyprostowana jak struna. Od razu zauwa!ya )lady
zniszczenia. Rafik biega po pokoju jak rozw)cieczone zwierz$, nic nie omija, przewra-
ca wszystko, co stao mu na drodze.
- Po co przysza)? - warkn'.
Zaniepokojone b$kitne oczy patrzyy w gniewne czarne. Atak szau sprawi, !e
opada warstwa cywilizacji i Rafik by sob'. Przywodzi na my)l wulkan przed wybu-
chem. Gabby od pocz'tku podejrzewaa, !e jest cholerykiem. Nie chciaa by, iskr' wy-
wouj'c' po!ar. Oblizaa suche wargi, poczua, !e dr!y z podniecenia. Bardzo dziwne...
T

L

R
- Co si$ stao? Jeste) chory czy...?
- Nie jestem chory, lecz umieraj'cy.
Gabby zblada, przygryza warg$, odgarn$a wosy za uszy.
- Czy zdarzyo si$ co) zego i dlatego jeste) w okropnym nastroju?
Rafik pogardliwie wykrzywi usta.
- Tak, stao si$ - wycedzi przez zaci)ni$te z$by.
Wielkimi krokami ruszy w stron$ otwartych drzwi balkonowych. Gabby podbie-
ga, schwycia go i zatrzymaa, mocno zaciskaj'c palce. Ci$!ko dysz'c, Rafik krytycznie
spojrza na jej r$k$.
- Przepraszam. Zapominam, !e nie wypada bez pozwolenia dotyka, krlewskich
potomkw.
Rafik warkn' co) niezrozumiaego.
- Przesta0 biega, jak op$tany. Potrafisz okaza, sw' wy!szo),, gdy siedzisz. Wi-
dziaam to na wasne oczy.
Rafik mia w gowie szum, wi$c /le j' sysza, ale zdoby si$ na kwa)ny u)miech i
usiad. Gabby przykucn$a obok krzesa.
- Teraz mo!esz mi powiedzie,, !e to nie moja sprawa.
- To jest twoja sprawa.
- O?
- Rano otrzymaem list od Hakima. Mj brat ju! polecia do Pary!a.
Gabby zblada. Gdyby Hakim by obecny, rzuciaby si$ na niego z pi$)ciami.
- Wyjecha? Jak on mg? Po tym...?
Urwaa i zakrya usta. Nie rozumiaa, jak mo!na tak post'pi, wobec chorego brata.
Spojrzaa na Rafika oczami penymi ez i szepn$a:
- My)laam, !e on ma wi$cej...
Gos si$ jej zaama.
- Mj brat jest patentowanym gupcem. Przepraszam za to, co ci zrobi. Jego po-
st$powanie jest...
Doko0czy zdanie w j$zyku ojczystym, ale Gabby domy)lia si$, !e przeklina.
- Co on mi zrobi? - zdziwia si$.
T

L

R
Rafik go)no przekn' )lin$. Zacisn' pi$)ci, jakby kogo) dusi.
- Ucierpiaa) od czonkw rodziny Al Kamilw. Najpierw ja ci$ wykorzystaem...
ale przynajmniej nie zaci'gn'em do !ka. Wiedziaem, !e nie zamierzam...
Przymkn' oczy i zacz' zorzeczy, w kilku j$zykach. Gabby zrozumiaa, o co Ra-
fik pos'dza brata.
- Do !ka? - krzykn$a rozzoszczona. - My)lisz, !e przespaam si$ z czowiekiem,
ktrego znam od paru godzin?
Gdyby chodzio o Rafika, wystarczyaby minuta znajomo)ci.
- Nie mwmy o tym - wykrztusi.
Nie mg mwi, o tym ani my)le,, bo z!eraa go zazdro),.
- Ale ja wo... Przerwa jej w p sowa.
- Widziaem, !e Hakim wszed na balkon i do sypialni.
- Widziae)? - Gabby gro/nie zmru!ya oczy. - 2ledzie) rodzonego brata?
- Szedem do ciebie, bo chciaem co) omwi,.
Przez cay dzie0 stara si$ trzyma, uczucia w karbach, a wieczorem postanowi, !e
pozwoli Gabby odjecha,. Po dokadnym przestudiowaniu zarzutw wobec Paula uzna,
!e Anglik pr$dzej czy p/niej zostanie wypuszczony z wi$zienia.
Niestety, zobaczy, !e Hakim - jak Romeo - przez balkon wchodzi do sypialni
Gabby.
- Ja wszedbym normalnie, przez drzwi.
- Co chciae) omwi,?
- Ju! niewa!ne. I pomy)le,, !e ja sam pchn'em ci$ w jego ramiona.
Gabby !achn$a si$.
- Nie jestem bezwoln' kuk'. Jeszcze nikt mnie nie zmusi do niczego wbrew mojej
woli.
Prba uspokojenia go przyniosa odwrotny skutek.
- Czyli zakochaa) si$ w Hakimie?
Podejrzenie nie byo bezpodstawne. Wiele razy widzia, jak pr$dko kobiety ulegaj'
urokowi jego brata. Gabby z niedowierzaniem patrzya na tego zdawaoby si$ m'drego,
bystrego czowieka.
T

L

R
- Wcale nie. To tylko by...
- Seks - doko0czy Rafik
Zamkn' oczy i wyrzuci z siebie potok sw, z ktrych Gabby zrozumiaa kilka
soczystych epitetw. Zacz' pi$)ci' wali, w por$cz fotela.
- Przesta0 - zawoaa Gabby.
Nie przesta i na kostkach pojawia si$ krew. Gabby zapaa go za r$k$ i prbowaa
powstrzyma,. Rafik nie zauwa!y jej wysikw, ale ni st'd, ni zow'd uspokoi si$. Gabby
obejrzaa jego r$k$.
- Skaleczye) si$. Przydaoby si$...
Rafik wlepi w ni' )widruj'cy wzrok i za)mia si$ gorzko, a jej zamaro serce.
Przytulia jego r$k$ do piersi, a w b$kitnych oczach zal)niy zy. Przydaoby mu si$
cho,by dziesi$, lat !ycia, a ma przed sob' najwy!ej p roku. Poczua ucisk w gardle.
Nie wiedziaa, co powiedzie,, !eby to nie zabrzmiao jak komuna,
- Przykro mi.
Rafik zerkn' na ni' i ogarn$o go uczucie tkliwo)ci. Pierwszy raz kobieta wzru-
szya go do g$bi.
- Mnie te! jest przykro. Szkoda, !e nie wyobraziem sobie chocia! przez sekund$...
Urwa i przycisn' jej r$k$ do swej piersi. Gabby czua pod palcami bicie jego ser-
ca. Kochaa go coraz mocniej.
- Nie przypuszczaem, !e mj brat jest do tego stopnia wyzuty z honoru. Napisa do
mnie par$ sw.
Uj' twarz Gabby w donie, a ona pomy)laa, !e w oczach postronnego obserwato-
ra wygl'daj' jak para zakochanych. Przyszy j' dreszcz.
- Co napisa?
Zastanawiaa si$, czy powiedzie,, dlaczego Hakim wyjecha. Dr$czyy j' wyrzuty
sumienia, !e zamaa dane sowo. Gdyby si$ przyznaa, ul!yoby jej, lecz Rafik nie czu-
by si$ lepiej, gdyby wiedzia, dlaczego brat uciek.
Ilekro, pomy)laa o modszym krlewiczu i jego tchrzliwym post$powaniu, z
gniewu zaciskaa pi$)ci. Nic go nie usprawiedliwiao. W !yciu ka!dego czowieka jest
czas prby. Dla Hakima to by najwa!niejszy !yciowy egzamin, ktrego nie zda. To
T

L

R
straszne, gdy nie mo!na pomc osobie, ktr' si$ kocha, ale w krytycznych momentach
trzeba wasne uczucia schowa, do kieszeni. Tak post$puje szczerze kochaj'cy czowiek.
P/niej mo!na rozpami$tywa, wasny bl, potem b$dzie du!o czas.
Teraz my)li Gabby skupiy si$ wok Rafika. On przesoni wszystko inne.
- Ludzie traktuj' mio), jako wymwk$, jakby wszystko usprawiedliwiaa.
Gabby wystraszya si$, !e czyta w jej my)lach.
- Hakim twierdzi, !e si$ zakocha, a on nie wie, co to mio),. - Rafik odwrci
gow$ i go)no sapn'. - 4eni si$ z rozwdk'... Rzekomo powiedziaem co), co u)wia-
domio mu, !e powinien tak post'pi,. Dotychczas nie zastanawia si$ nad konsekwen-
cjami swoich czynw. - Prychn' pogardliwie. - Ich dzieci b$d' gupie jak but z lewej
nogi.
- 4eni si$? Tego si$ nie spodziewaam.
Intrygowao j', czy to prawda, czy Hakim tylko wymy)li taki pretekst.
- Mj brat jest sko0czonym idiot'.
- Jeste) zy, bo twj plan wzi' w eb - powiedziaa Gabby.
- Nieprawda.
- Zawsze trzeba szuka, plusw.
Rafik w duchu przyzna jej racj$. Plusem jest to, !e nie b$dzie )wiadkiem, jak
Gabby przysi$ga wierno), jego bratu.
- Jaki jest tutaj? - zapyta.
Uwa!a, !e Gabby cierpi, ale robi dobr' min$ do zej gry.
- Hakim o!eni si$, a przecie! o to ci chodzio. Mo!e !ona b$dzie miaa na niego
dobry wpyw.
- Ju! mi to oboj$tne.
Gabby pogadzia go po doni i chciaa cofn', r$k$, ale Rafik j' przytrzyma.
- Hakim jest niepodobny do ciebie... mimo to zaufaj mu.
- Jak mo!esz jednym tchem mwi, o nim i o zaufaniu?
- Niewa!ne. Ka!dy z nas popenia b$dy, on te!. Mo!e ta kobieta oka!e si$ t', kt-
rej on potrzebuje.
- Ona jest...
T

L

R
- Wiem. Gupia.
- Niewa!ne.
Gabby zdumiaa si$.
- Niewa!ne, kto b$dzie rz'dzi Zantar'? Szkoda, !e wcze)niej tak nie my)lae).
Niepotrzebnie si$ wygadaam.
Rafik zaczerwieni si$.
- Post$powanie mojego brata wobec ciebie byo...
Gabby ogarn$a w)cieko),.
- Dlaczego udajesz, !e jeste) zy, bo twj brat mnie wykorzysta? Nie b'd/ hipo-
kryt'. Twoja troska o mnie jest nieszczera. Chodzi o to, !e ju! nie mo!esz wszystkich
kontrolowa,, rozstawia, po k'tach.
- Kontrolowa,?
- Masz bzika na tym punkcie. I jeszcze co) ci powiem. Ty te! jeste) gupi. - 2miaa
si$ i pakaa jednocze)nie. - Zajmujesz si$ tym, co b$dzie po twojej )mierci... - Wyrwaa
r$k$ i wierzchem doni otara mokre policzki. - Zajmujesz si$ przygotowaniami, bo nie
chcesz w peni prze!y, ostatnich miesi$cy. A to wielka strata. Powiniene) wykorzysta,
ka!dy moment...
Urwaa, odwrcia si$, przygryza warg$. Rafik poo!y do0 na jej ramieniu.
- Zostaw mnie - mrukn$a, poci'gaj'c nosem. - Ja nie umieram.
Jak moga co) takiego powiedzie,? Dlaczego nie ugryza si$ w j$zyk?

T

L

R
ROZDZIA SIDMY

Rafik zmieni si$ na twarzy, r$ka mu opada.
- Teraz ju! chyba mog$ jecha, do Anglii - powiedziaa Gabby pgosem.
- Do Anglii? - powtrzy Rafik gucho.
Gabby przekrzywia gow$, spojrzaa w czarne oczy i przestaa oddycha,. Czy w
czarnych oczach naprawd$ mign$o po!'danie? Mo!e podniecenie Rafika nie byo wy-
tworem jej fantazji...
- Nie ma sensu, !ebym du!ej tu zostaa, prawda?
Rafik patrzy na ni' wzrokiem, z ktrego nie moga nic wyczyta,. Czua si$ za-
wiedziona, ale wzruszya ramionami i rozci'gn$a usta w wymuszonym u)miechu.
- Potraktuj$ pobyt w Zantarze jako pouczaj'ce do)wiadczenie. Paul jest wolny,
wi$c osi'gn$am to, po co przyjechaam, a w dodatku miaam co) w rodzaju wakacji.
- Odjedziesz? - szepn' Rafik.
- Tak.
Poci'gn$a nosem i zamrugaa, aby powstrzyma, zy.
- Chcesz wrci, do domu?
- Niewa!ne, czego chc$. Lepiej powiedz, czego ty chcesz. - U)miechn$a si$ krzy-
wo. - Zachowujesz si$, jakbym mwia w nieznanym ci j$zyku, a )wietnie wadasz an-
gielskim.
- Nie zawsze czowiek mo!e mie, to, czego chce - o)wiadczy Rafik.
- Sprbuj udawa,, !e ty mo!esz. Zapomnij, !e jeste) pierworodnym krlewiczem,
zapomnij o obowi'zkach wobec ojca i kraju. - Przyjrzaa mu si$. - Nie warto ci radzi,,
prawda? Zawsze najpierw b$dziesz nast$pc' tronu, a dopiero potem m$!czyzn'.
- Czasami marz$ o tym, !eby byo inaczej.
- Kto ci broni marzy, teraz? Zapomnij o Hakimie. Twierdzie), !e nie tracisz czasu
ani wysiku na sprawy poza twoj' kontrol'.
- Nie s'dziem, !e pilnie mnie suchasz.
- Chon$am ka!de sowo.
- Twoja logika jest saba.
T

L

R
- Mj rozs'dek te!, gdy rozmawiam z tob' du!ej ni! minut$. Wiesz, !e mam racj$,
ale nie chcesz mi jej przyzna,. Sprbuj na sekund$ zapomnie, o obowi'zkach. Wiem, !e
to, co teraz powiem, zabrzmi jak blu/nierstwo...
- Ale nic ci$ nie powstrzyma i powiesz, prawda?
- Zapomnij o... ojczy/nie. Zantara b$dzie istnie, dugo po naszej )mierci. Cho, raz
w !yciu pomy)l o sobie.
- O sobie?
- Tak. Czego w g$bi duszy pragniesz? W tej chwili nie chodzi mi o szczytne plany
krlewicza, ale o czym marzysz jako czowiek. Gdyby ci powiedziano, !e mo!esz dosta,
to, czego pragniesz, co by) wybra? Zao!$ si$, !e nigdy o tym nie pomy)lae).
D'!ya do tego, by ten niewolnik obowi'zku cho, raz w !yciu post'pi samolubnie.
Rafik spojrza na pi$knie wykrojone czerwone usta. Co noc widzia je w snach, a po
przebudzeniu cierpia katusze.
- Nieraz my)laem - wyzna niech$tnie.
- Naprawd$? Co to takiego? - Gabby u)miechn$a si$ zach$caj'co.
Rafik spu)ci oczy. Dugo milcza wpatrzony w czubki butw, a potem powoli
wsta. Gabby te! wstaa i wspara si$ pod boki.
- Nie rusz$ si$ st'd, dopki mi nie powiesz.
Gdy spojrza na ni' pociemniaymi oczami, poczua rozkoszny dreszcz podniece-
nia.
- Stale my)l$ o twoich ustach.
Patrzya na niego z niedowierzaniem. Ponury krlewicz chciaby j' caowa,? Na-
tychmiast uo!ya wargi do pocaunku i zadr!aa, gdy poczua usta Rafika na swoich.
Rozchylia wargi.
Pocaunki trway bardzo dugo.
Rafik caowa j' coraz gwatowniej, jak umieraj'cy z godu czowiek, ktry znalaz
co), co uratuje mu !ycie.
Ogie0 po!'dania strawi resztki zdrowego rozs'dku. Gabby wiedziaa, !e je)li pj-
d' do !ka, Rafik potraktuje to jako mi' przygod$, bo s'dzi, !e dla niej seks jest bez
wi$kszego znaczenia. By przekonany, !e sp$dzia noc z jego bratem.
T

L

R
Nie szkodzi. Je!eli cho, na krtko zapomni o chorobie i o tym, co go czeka, to ju!
du!o. Pragn$a da, mu wszystko, co moga, i wzi', od niego tyle, ile zechce da,.
Rafik podnis gow$, ale nie odsun' si$. Rozdygotana Gabby wpatrywaa si$ w
niego wielkimi oczami. Rafik zadr!a, powid palcem po zar!owionym policzku, du-
!ej zatrzyma palec na doeczku.
- Du!o o tym my)laem - szepn'.
- Wi$c dlaczego nic nie robie)?
Stan$a na palcach i musn$a k'ciki jego ust. Rafik porwa j' w ramiona i zacz'
nami$tnie caowa,. Stracia poczucie czasu i miejsca. Bya zdumiona, !e po!'danie
owadn$o j' bez reszty i !e to jest cudowne.
- Miaa) zosta, moj' bratow' - szepn' Rafik mi$dzy pocaunkami.
- Hakim mnie nie potrzebuje.
- A mnie jeste) potrzebna.
Wewn$trzny gos mwi mu, !e post$puje niewa)ciwie, ale go nie sucha, bo ciao
mwio co) innego. Nie mia siy przeciwstawi, si$ !'daniom ciaa. Rozum usu!nie
podpowiedzia, !e to b$dzie tylko seks.
- W tej chwili twoje potrzeby s' najwa!niejsze - powiedziaa Gabby.
Rafik spos$pnia.
- Ofiarujesz siebie na pociech$ umieraj'cemu?
W oczach Gabby zal)niy zy.
- Nie ma mowy o umieraniu. Nie znam czowieka tak penego !ycia. Wcale nie
uwodz$ ci$ z altruistycznych pobudek.
Rafik bacznie si$ jej przyjrza. Na jego twarzy pojawi si$ wyraz zadowolenia, bo
widocznie podobao mu si$ to, co zobaczy. Jeszcze jako tako panowa nad po!'daniem,
ale z wysiku trz's si$ coraz mocniej.
- Niestety, nie mog$ zapewni, ci przyszo)ci. - Nie chcia my)le, o tym, co mo-
goby by, ich udziaem. - To b$dzie...
- Seks. - Gabby wolaa sama to powiedzie, ni! usysze, z jego ust, ale poczua
przykry ucisk w gardle. Z trudem opanowaa si$ i dodaa: - Nowoczesnym kobietom od-
powiada beztroski seks.
T

L

R
Lecz ona nie jest tak' kobiet'! Jej sowa miay uspokoi, Rafika, ale nie by zado-
wolony. Czy przejrza jej gr$?
- Moje kochanki byy zadowolone z beztroskich kontaktw - mrukn'.
On dawniej te!. Teraz chcia wi$cej, a nie mia do tego prawa. Gabby chodzi o
krtki romans, wi$c nie odmwi jej, bo nie ma siy.
Gabby ukuo !'do zazdro)ci.
- Czyli ja jestem taka sama.
Nieprawda. Bya inna, bo nie miaa wrodzonej elegancji, do)wiadczenia... Lista
brakw bya duga.
- Jeste) diametralnie inna - rzek Rafik bez zastanowienia.
Pomy)la, !e on te! si$ zmieni, poniewa! nie pragnie takich kochanek jak po-
przednie.
- No, nareszcie sobie u)wiadomie), !e nie nadaj$ si$ na krlow'.
Rafik milcza zaskoczony tak' interpretacj' swych sw.
- Czy to wa!ne, gdy jeste)my tylko my dwoje?
Nie odpowiedzia, a Gabby pomy)laa, !e b$dzie zmuszona baga, o pieszczoty.
- My)lisz o przyszo)ci? Nikt nie wie, co ma dla nas w zanadrzu.
Rafik zdoby si$ na niky u)miech.
- Ja wiem o tym wi$cej ni! inni.
Gabby podziwiaa go za filozoficzne podej)cie do tragicznej sytuacji.
- Mnie przyszo), nie interesuje, my)l$ wy'cznie o dniu dzisiejszym. A ty mo!esz
darowa, mi tera/niejszo),.
Rafik rozpromieni si$, bezwiednie zacz' mwi, w ojczystym j$zyku. Gabby nic
nie rozumiaa, ale brzmienie gosu i blask oczu byy czaruj'ce. Rafik pocaowa j' i wzi'
na r$ce. Przytulona szeptaa na ucho rzeczy, o ktrych w innych warunkach wstydziaby
si$ pomy)le,. Gdy poo!y j' na tapczanie, zauwa!ya, !e jest mocno zasapany. Uniosa
si$, wspara na okciu i zaniepokojona spytaa:
- Gorzej si$ czujesz? Mo!e nie powiniene)...? - Zawstydzia si$, !e zapomniaa o
jego chorobie. - Czy lekarz pozwoli ci...?
Rafik oboj$tnie wzruszy ramionami.
T

L

R
- Nikogo nie pytam o pozwolenie - o)wiadczy wynio)le. - Mo!e niedugo umr$. -
Obrzuci smuke ciao penym zachwytu spojrzeniem. - 2mier, przy tobie byaby pi$kna.
U)miechn' si$, a Gabby patrzya na niego przera!ona.
- Jak mo!esz !artowa,? - szepn$a.
Zamiast odpowiedzie,, wsun' r$k$ pod bluzk$ i pieszczotliwie pogadzi brzuch.
- Masz skr$ jak jedwab - rzek przytumionym gosem. - Jeste) cudownie mi$kka,
ciepa i...
Urwa, poniewa! pomy)la, !e jest okropnym egoist'. By gorszy od Hakima! Po-
czu obrzydzenie do samego siebie, odsun' si$ i zamkn' oczy.
- Nie mog$...
Gabby zrozumiaa, !e to jej wina.
- Czego mi brak?
Rafik otworzy oczy.
- Tobie nic. Jeste) ideaem kobiety.
- A ty ideaem m$!czyzny. Chod/ do mnie. Nie wiem, czy to dobry pomys, ale o
tym porozmawiamy p/niej. Nie teraz. Prosz$ ci$, nie teraz.
Rafik pochyli si$ nad ni', wi$c zadr!aa pena oczekiwania. Zacz' j' caowa, tak,
!e zapomniaa, gdzie jest, zapomniaa o caym )wiecie. Istnia tylko Rafik.
Po!'danie wlao si$ w jej !yy szalej'cym ogniem. Pprzytomna ledwo czua, !e
Rafik rozpi' bluzk$. Pie)ci j' i caowa, jakby chcia wyssa, z niej !ycie. Bez po)piechu
caowa j' od szyi ku piersiom. Chcia rozpi', stanik, a wtedy nagle poczua si$ za!eno-
wana. Wystraszya si$, !e jej mae piersi nie zyskaj' uznania, wi$c udaa rozbawienie i ze
)miechem zapytaa:
- Umiesz zdejmowa, damsk' bielizn$?
Z trudem opanowaa ch$,, by si$ przykry,. Zacisn$a usta, zamkn$a oczy.
- Spjrz na mnie - szepn' Rafik.
Gdy posusznie zrobia, o co prosi, u)miechn' si$ czule, chocia! oczy pon$y mu
dzikim ogniem. Bardzo go pragn$a, nic innego si$ nie liczyo. Na moment przestaa od-
dycha,, gdy zacz' delikatnie pie)ci, piersi.
- Mo!esz by, dumna ze swojego pi$knego ciaa.
T

L

R
Pocaowa jedn' pier), pieszczotliwie poliza, pocaowa drug'. Gdy unis gow$,
Gabby zdziwia si$, !e jest zaczerwieniony.
- Podziwiam ci$ ca'. Wierzysz mi?
Podniecona jedynie skin$a gow'. Rafik zdj' jej spdnic$ i figi, wspar si$ na
okciu i patrzy zachwycony.
- Cudowne zjawisko... - Go)no przekn' )lin$. - Jeste) tak pi$kna, !e to a! boli.
Gabby bya zaskoczona jego sowami, a on sam jeszcze bardziej.
- Ty te! jeste) wspaniay. Umiesz jednocze)nie caowa,, pie)ci, i rozbiera,.
Rafik u)miechn' si$ przewrotnie.
- Jeszcze co) potrafi$. - Na widok jej rumie0ca za)mia si$ gardowo. - Ale troch$
wyszedem z wprawy.
Wolaa nie pyta,, czy to si$ stao z powodu choroby. Ciekawe, co znaczy jego
troch$"? Tydzie0? Miesi'c?
- Nie przejmuj si$ - powiedziaa dr!'cym gosem. - Nie jestem wymagaj'ca.
Rafik wsta, wi$c j$kn$a zawiedziona. Usiada, schwycia go za nog$, ale odsun$a
si$ i poo!ya, bo zacz' si$ rozbiera,.
Zamiast rozpi', koszul$, szarpn' tak mocno, !e wyrwa guziki. Mia tors greckie-
go pos'gu, lecz nie by zimn' rze/b'. Najwi$kszy artysta nie wyrze/biby tak pi$knego
ciaa.
Gabby patrzya na niego jak urzeczona.
Rafik zdj' spodnie i szorty i za)mia si$ gardowo, gdy odwrcia wzrok.
- Mo!esz patrze, na mnie i pie)ci,. Pie), mnie, bo chc$ czu, twoje donie, jak ty
czujesz moje. Od chwili gdy ci$ ujrzaem, tylko o tym marz$.
Gabby zadr!aa i nie)miao poo!ya do0 na zocistej piersi. Pocaowaa Rafika,
wkadaj'c w to cae serce. Gdy przylgn$li do siebie, z garda Rafika wyrwa si$ zduszony
j$k. Oboje zacz$li mwi, jednocze)nie, ka!de w swoim j$zyku. Sowa bez zwi'zku mie-
szay si$ z nami$tnymi pocaunkami, pieszczotami, j$kami.
Z obawy, !e za wcze)nie straci panowanie nad sob', Rafik przewrci si$ na plecy,
wi$c Gabby le!aa na nim.
- Kochaj mnie - szepn$a.
T

L

R
Przewrci si$ i le!'c na niej, wspar si$ na okciu. Patrzy na obrzmiae czerwone
wargi i rozpalone oczy. Serce Gabby bio tak go)no, !e nie usyszaaby, gdyby Rafik co)
powiedzia, ale on milcza. Zacz' pieszczotliwie przesuwa, donie od szyi ku piersiom i
coraz ni!ej. Podniecony obserwowa, jak Gabby reaguje na pieszczoty, sucha j$kw i
ka0.
4adna kochanka nie bya tak wra!liwa na pieszczoty i !adnej tak mocno nie pra-
gn'. Dosownie dygota z po!'dania. Gabby przygryza warg$ do krwi, lecz wcale tego
nie zauwa!ya. Rafik ju! doprowadzi j' niemal do szale0stwa. Jak to b$dzie, gdy poczu-
je go w sobie?
Rafik lekko ugryz j' w ucho i szyj$, pocaowa oczy.
- Dlaczego jeste) spi$ta? - spyta zdziwiony.
Dopiero po drugim silnym pchni$ciu znalaz si$ w wilgotnym wn$trzu, bezwiednie
krzykn' i na moment zastyg.
Gabby miaa wra!enie, !e wypeni sob' cae jej ciao. Stracia poczucie rzeczywi-
sto)ci, zostao jedynie szalone po!'danie. Szeptaa imi$ Rafika i syszaa, !e on powtarza
jej imi$. Nareszcie prze!ya niewysowion' rozkosz, o jakiej marzya.
Powoli wrcili do rzeczywisto)ci. Rafik chcia si$ odsun',, ale Gabby zawoaa:
- Nie! Nie!
Spojrza na ni' pytaj'co. Bya jeszcze pi$kniejsza; miaa czerwone wargi i policzki,
rozpromienione oczy, wosy rozrzucone na poduszce.
- Zosta0 we mnie du!ej - poprosia. - Wystarczy, !eby) by... - Pieszczotliwie po-
gaskaa go po plecach. - Cudowne prze!ycie... Mogliby)my jeszcze raz... je)li masz
ochot$ i siy...
- Mam, czarodziejko. Nigdy nie czuem si$ taki ch$tny i silny.
Drugi raz kochali si$ wolniej, nami$tno), bya zabarwiona czuo)ci'. Gabby ze
szcz$)cia rozpakaa si$. Rafik kocha j' tak dugo, a! zy obeschy.
To miaa by, maa ucieczka od rzeczywisto)ci i du!a przyjemno),, a nie wielkie
prze!ycie potwierdzaj'ce fakt istnienia. Rafik nigdy nie pragn' tak bardzo !y,, jak wa-
)nie teraz. Gdy spocone ciao ostygo, a mzg zacz' normalnie funkcjonowa,, Rafik
T

L

R
rozzo)ci si$, !e uleg pierwotnej !'dzy. Przeklina siebie we wszystkich znanych mu
j$zykach, a po wyczerpaniu zapasu sw rozgniewa si$ na Gabriell$.
Oszukaa go!
Spojrza na ni' i poczu w piersi bl, ktrego wola nie analizowa,. Pogadzi wo-
sy pachn'ce olejkiem r!anym. Mocniej obj' Gabby, ktra zamruczaa jak zadowolona
kotka.
- Przepraszam za zy.
Na szcz$)cie nie zapyta, dlaczego pakaa.
- Dzi$kuj$ - szepn$a, cauj'c go w r$k$.
Rafik le!a nieruchomo, nie chciao mu si$ nawet my)le,, a czekaa go rozmowa,
ktrej wolaby unikn',. Nie by do niej przygotowany. Powinien si$ wstydzi,... i wsty-
dzi si$ przed sob'. Lecz od wstydu silniejsze byo typowo m$skie zadowolenie. Ta
pi$kna istota nale!y do niego!
Gabby pieszczotliwie pogadzia go po piersi i natychmiast ogarn$o go po!'danie.
Lecz wiedzia, !e nie wolno odkada, rozmowy na p/niej, nie ma sensu zwleka,.
- Jak to mo!liwe? - spyta.
Gabby leniwie przewrcia si$ na brzuch, wspara na okciu i spojrzaa Rafikowi w
oczy.
- Zadaj$ sobie to samo pytanie. - Bya przekonana, !e chodzio mu o zwyky seks,
lecz dodaa: - To byo... ty jeste)... zupenie nieprawdopodobny.
- A ty bya) dziewic' - rzuci ponuro.
Zamrugaa zaskoczona.
Nie rozumiaa, dlaczego jest na ni' zy. Jego zachowanie byo irracjonalne. Jak za-
reagowa,? Zaprzeczy,? Broni, si$?
- To ci$ dr$czy?
- Dr$czy? - powtrzy z niedowierzaniem. - A jak my)lisz? Znam wiele kobiet.
Ka!da w twoim wieku ju! miaa albo ma kochanka.
- Kazae) zebra, informacje o mnie, prawda? Chyba wynikao z nich, !e nikogo nie
mam. Sam powiedziae), !e...
T

L

R
- Obecnie nie jeste) z nikim zwi'zana - doko0czy ostrym tonem. - Wiedziaem, !e
teraz nikogo nie masz, ale !eby nigdy? Nawet przez my)l mi nie przeszo, !e dziewczy-
na, ktra tak wygl'da i jest taka nami$tna... - Poo!y si$ na plecach, wsun' r$k$ pod
gow$. - Wczoraj widziaem, jak Hakim wszed z tob' do sypialni.
- Do sypialni, ale nie do !ka. To zasadnicza r!nica. Nie moja wina, !e masz
brudne my)li.
- O, zaczynasz mie, do mnie pretensje.
Gabby spojrzaa na niego z wyrzutem.
- Co to jest? Przesuchanie? Z twoim bratem uci$am sobie pogaw$dk$.
- Pogaw$dk$?
Niemo!liwe, aby mody m$!czyzna chcia tylko rozmawia,.
- My)lae), !e poszli)my do !ka?
- Chciaa), !ebym tak my)la.
- Jakim prawem mnie krytykujesz? Nie moja wina, !e mnie )ledzie).
- 2mieszny zarzut.
Umkn' wzrokiem, czyli jednak poczuwa si$ do winy.
- Staraam si$ powiedzie, ci, !e mi$dzy Hakimem a mn' nic nie byo, ale nie su-
chae). I teraz wszystko zepsue).
Zrobio jej si$ bardzo przykro, bo okazao si$, !e seks wcale nie uszcz$)liwi Rafi-
ka. Przyjrzaa mu si$ bacznie i dostrzega poszarza' skr$. Gdy si$ kochali, gdy byli
jednym ciaem, zapomniaa o chorobie, ale teraz wystraszya si$.
- Och, to moja wina.
Podniosa z podogi narzut$ i chciaa przykry, Rafika, lecz nie pozwoli. Poo!y
jej r$k$ na swym brzuchu, a j' ogarn$o po!'danie. A jednocze)nie wyrzuty sumienia, !e
zachowuje si$ skandalicznie. On jest chory, a ona my)li o seksie!
- Co robisz? - warkn'.
- Nie wiem. Kiepska ze mnie piel$gniarka. Mo!e co) ci przynie),? Poda, wod$ i
aspiryn$? - Skrzywia si$. - Jestem okropn' egoistk'. Powiniene) oszcz$dza, siy.
Rafik u)miechn' si$ kwa)no.
- Wtedy nie ukradbym ci dziewictwa.
T

L

R
Gabby zamkn$a oczy.
- Nie pojmuj$, dlaczego mwisz, jakby to byo co) wielkiego. Zreszt' nie ukrade),
bo sama tego chciaam. Gorzej wygl'dasz. Dlaczego?
- W nocy kiepsko spaem.
Nieprawda. Wcale nie spa, poniewa! wyobra!a j' sobie w ramionach Hakima.
- To jedyny powd?
- Tak.
- Dzisiaj b$dziesz lepiej spa.
Pieszczotliwie gaskaa go po brzuchu, przesuwaj'c do0 coraz ni!ej.
- Przesta0! - sykn' gniewnie.
Gabby zmarszczya brwi.
- O co ci chodzi?
- Jeszcze pytasz? - Udawa, !e nie widzi bolesnego zdziwienia w b$kitnych
oczach. Mimo woli zerkn' na piersi, zakl' i rozkazuj'co rzuci: - Ubierz si$.
Gabby drgn$a, jakby j' uderzy.
- Dlaczego mam si$ ubra,? Przestaam by, pi$kna?
Rafik popatrzy na ni' zezem.
- Nie mog$ my)le,, gdy widz$ twoje piersi.
Tak czy owak nie mg my)le,, gdy! fakt, !e Gabby bya dziewic' stanowi za
du!y wstrz's.
Gabby u)miechn$a si$ uwodzicielsko.
- Potem b$dziesz my)la do woli.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, !e sytuacja jest powa!na.
- Dlaczego powa!na?
- Bo bya) niewinna.
- Wiem, !e u was kobieta, ktra nie jest dziewic', jest mniej warta, ale u nas...
Mwisz tak, jakbym ju! bya w ci'!y.
- Cakiem mo!liwe, !e jeste).
Uderzy si$ w czoo i usiad, a zachwycona Gabby obserwowaa gr$ mi$)ni.
- Ci'!a tak od razu? - zdziwia si$.
T

L

R
- Ty nie wzi$a) piguki, a ja zapomniaem o prezerwatywie.
Pierwszy raz post'pi tak lekkomy)lnie. Dla kochanki to !adna pociecha. Nie mia
nic na swe usprawiedliwienie.
Gabby otworzya usta, aby go zapewni,, !e nie jest w ci'!y. Przypadkowo bya
zabezpieczona, poniewa! od miesi'ca stosowaa antykoncepcj$ jako lekarstwo na niere-
gularne i bolesne miesi'czki. Zamiast o tym powiedzie,, rzeka:
- Nawet gdybym zasza w ci'!$, to jeszcze nie koniec )wiata.
- Dziecko nale!y traktowa, powa!nie.
- Przecie! nie ma !adnego dziecka.
- Nie pomy)leli)my o konsekwencjach, a je!eli zasza) w ci'!$, dziecko b$dzie
dziedziczy, po mnie.
- Wobec tego musimy si$ pobra, - rzucia Gabby z ironi'.
Rafik skin' gow'.
- Tylko )lubny syn ma prawo do tronu.
- To mo!e by, dziewczynka.
Rafik machn' r$k', a Gabby wybuchn$a zduszonym )miechem.
- Oboje oszaleli)my. Mwimy o nieistniej'cym dziecku.
- Mo!e teraz nie istnieje, ale jeszcze mam p roku !ycia przed sob'. Nie wiem,
dlaczego wcze)niej o tym nie pomy)laem.
- Nie pomy)lae), bo bye) rozs'dny, a teraz nie jeste).
- To byoby dobre rozwi'zanie sukcesji po moim ojcu. Gdy nadejdzie pora, zosta-
niesz regentk', b$dziesz rz'dzi, w imieniu syna.
Gabby na moment oniemiaa.
- Ju! wszystko zaplanowae)?
Jej ostry ton sprawi, !e Rafik uwa!niej na ni' spojrza.
- Czy powiedziaem co) niewa)ciwego?
Gabby otulia si$ narzut'.
- Niewa)ciwego? Ale! sk'd. B$d$ zachwycona, je)li to drobne przeoczenie oka!e
si$ rozwi'zaniem kopotw z sukcesj'. Dwie kwestie zaatwione za jednym zamachem. -
Usiada tyem do niego. - Opowiadasz o dziecku, ktrego nie ma na )wiecie, i cae
T

L

R
szcz$)cie, !e go nie ma. Zawsze uwa!aam, !e tylko najwi$ksi egoi)ci decyduj' si$ na
dziecko, !eby utrzyma, nieudany zwi'zek. Twoja postawa jest z gruntu faszywa. Dzieci
powinny by, owocem mio)ci.
- Dajesz si$ ponosi, uczuciom.
Gabby gorzkim )miechem skwitowaa zarzut wypowiedziany zimnym tonem.
Wstaa i owin$a si$ szczelnie kolorow' narzut'.
- Czy to przest$pstwo? - spytaa oschle.
- Wedug statystyk w twojej ojczy/nie wi$kszo), dzieci zostaje pocz$ta przypad-
kowo. Czy to znaczy, !e s' mniej kochane przez rodzicw?
- Dlaczego w ogle o tym mwimy? - prychn$a zniecierpliwiona.
- Bo mo!esz by, w ci'!y.
- Nie jestem. Nie wiem jak inne kobiety, ale ja wolaabym, !eby m$!czyzna, z
ktrym le!$ w !ku, my)la o mnie, a nie o zabezpieczeniu swojemu krajowi politycznej
stabilno)ci. Mo!e jestem staro)wieck' romantyczk', ale tak uwa!am.
Rafikowi z gniewu pociemniaa twarz.
- Sko0czya)?
Gabby wzruszya ramionami i chciaa odej),, ale zerwa si$, podbieg i odwrci j'
ku sobie.
- Z iloma m$!czyznami bya) w !ku? Ilu kochaa)?
- Dzi) kiepsko wystartowaam - odparowaa. - Ale mam nadziej$, !e w przyszo)ci
b$dzie lepiej.
- Gabriello, prowokujesz mnie!
Obra!ona chciaa si$ odsun',, ale mocniej chwyci j' za r$ce i szarpn' ku sobie. Z
trudem wytrzymaa spojrzenie gorej'cych oczu.
- Gdybym mg... kiedy si$ kochali)my... pomy)le, o czymkolwiek poza tob'... -
mwi Rafik urywanym gosem. - Gdybym my)la o czym) innym ni! o po!'daniu, ktre
budzisz, nie dyskutowaliby)my o ewentualnej ci'!y.
Gabby zadr!aa podniecona.
- 4adna inna kobieta nie wchodzi w rachub$. - Zauwa!y, !e odrobin$ zagodniaa.
- Jestem w)cieky na siebie, nie na ciebie.
T

L

R
- Czyli dwoje jest w)ciekych na t$ sam' osob$.
Rafik obj' j' i podprowadzi z powrotem do tapczanu.
- Niedobrze, !e ja jestem twoim pierwszym m$!czyzn'. Czowiek, ktry nie mo!e
by, z kobiet' dugo, nie powinien... - Za)mia si$, a Gabby zabolao serce. - W dodatku
mog$ zostawi, ci$ z dzieckiem. Je!eli co) mi si$ przytrafi, zanim si$ upewnisz, !e jeste)
w ci'!y...
Gabby gwatownie pokr$cia gow'.
- Nic ci si$ nie stanie. Niemo!liwe.
- Musimy wzi', t$ ewentualno), pod uwag$.
Znowu pokr$cia gow', ale milczaa. Baa si$, !e wybuchnie paczem, wi$c wolaa
nie wyja)nia,, dlaczego nie zasza w ci'!$.
- Jedynym sposobem zabezpieczenia twojej przyszo)ci, jaki przychodzi mi do
gowy, jest ma!e0stwo. Pomijaj'c kwesti$ dziecka, bya) niewinna.
Gabby pomy)laa, !e on wa)ciwie si$ jej o)wiadcza.
- Radzia) mi by, egoist' i pytaa), czego naprawd$ chc$. Pragn$ wa)nie tego.
- Widz$, !e lubisz uprawia, moralny szanta!. Powiedz mi szczerze jedno. Gdyby
nie chodzio o dziecko, gdyby)my nie mieli szansy na posiadanie potomstwa, czy wtedy
te! chciaby) si$ ze mn' o!eni,?
Bya pewna, jak' odpowied/ usyszy. Rafik zawaha si$ przez uamek sekundy. Od
dziecka uczono go, !e b$dzie odpowiedzialny za dobro kraju i ludzi i teraz caa jego
energia bya skupiona na tym celu. Chodzio o dziecko, o dziedzica.
- Tak - rzek stanowczo.
- Tak? - spytaa zawiedziona Gabby.
- Tak - powtrzy z moc'.
- Dlaczego?
- Jeste) jedyn' kobiet', z ktr' chc$ si$ kocha,. Miaem nadziej$, !e ty te! prze!y-
a) co), co zechcesz powtrzy,. - Uj' j' pod brod$, wi$c musiaa na niego spojrze,. -
Moje motywy nie s' polityczne.
- Przecie! wiesz, !e chc$ si$ z tob' kocha,. - Miaa oczy pene ez. Poirytowana
otara je wierzchem doni. - Nigdy dot'd nie pakaam. Mo!emy spa, z sob' bez )lubu.
T

L

R
- Bya) dziewic' i mo!esz urodzi, moje dziecko.
- Chcesz, !ebym zasza w ci'!$?
- Tak.
- Czy to ci$ uszcz$)liwi?
- Bardzo.
Raptem wszystko wydao si$ bardzo proste.
Gabby zastanawiaa si$, czy wa)nie o to jej chodzio. Mo!e uszcz$)liwi, czowie-
ka, ktrego pokochaa. Nie wybaczy sobie, je!eli zmarnuje szans$. Wystarczy jedno
drobne kamstwo. Rafik nigdy nie dowie si$ prawdy. On przez p roku b$dzie szcz$)li-
wy, a ona jako) poradzi sobie z wyrzutami sumienia. Zostanie z nim, chocia! o)wiadczy
si$ z poczucia obowi'zku, a nie z mio)ci. Rafik zrobi co) dla siebie, poniewa! swj czyn
usprawiedliwi tym, !e dziaa dla wy!szego celu.
- Dobrze. Je)li naprawd$ tego chcesz, zostan$ twoj' !on'.
Ch$tnie zrobi to, czego on pragnie. Lecz szkoda, !e ich dziecko nie b$dzie owocem
mio)ci obojga. A poza tym b$dzie obci'!one odpowiedzialno)ci', ktra ci'!ya Rafiko-
wi. On mia ojca, a ich dziecko b$dzie pozbawione ojcowskiego wsparcia.
- Bardzo rozs'dna decyzja - ucieszy si$ Rafik.
- Wcale nie wydaje mi si$ rozs'dna. I stawiam jeden warunek.
- Jaki?
4eby) mnie kocha, powiedziaa w duchu, a go)no o)wiadczya:
- Nikt nie b$dzie wiedzia.
- O dziecku?
- Mo!e nie zajd$ w ci'!$.
Zadba o to, ale Rafik b$dzie liczy na potomka i dzi$ki temu zazna troch$ szcz$-
)cia. W przeciwnym razie zmarnuje reszt$ cennego czasu, !eby przygotowa, brata do
roli krla.
- Zdaj$ sobie z tego spraw$.
Gabby miaa w'tpliwo)ci, czy dobrze robi.
- Wi$c jaki jest ten twj warunek? - dopytywa si$ Rafik.
- Nikt nie b$dzie wiedzia, !e jeste)my ma!e0stwem.
T

L

R
Dzi$ki temu potem... Wolaa nie my)le,, co b$dzie, gdy zabraknie Rafika. Potem
wrci do Anglii. Nikt nie musi wiedzie,, !e si$ pobrali. Opu)ci Zantar$ i w domu b$dzie
liza, rany. Baa si$, !e wpadnie w rozpacz, a teraz nie czas na zy. Musi da, Rafikowi
troch$ szcz$)cia.
- Je)li b$dziemy mieszka, razem, ludzie pomy)l', !e jeste) moj' kochank' - po-
wiedzia wyra/nie niezadowolony z jej pomysu.
- Co z tego?
- Ludzie b$d'...
Musieli to omwi,, chocia! temat by wysoce kr$puj'cy.
- Miae) ju! kochanki, prawda?
- Tak.
- Mieszkay tu?
- Jedna mieszkaa. Ojciec jej nie widywa, nie uczestniczya w dworskich uroczy-
sto)ciach.
- Ja te! nie b$d$ uczestniczy,, wi$c co za r!nica?
- Ogromna, bo ty b$dziesz moj' !on'.
- Czy to znaczy, !e twoje kochanki byy traktowane bez szacunku?
Na pewno odnoszono si$ do nich z szacunkiem, przynajmniej oficjalnie.
- Sk'd!e znowu, ale...
- Nie ma !adnego ale - powiedziaa Gabby stanowczo. - Chc$, !eby nasz cywilny
)lub by cichy.
Rafik mia nieszcz$)liw' min$.
- Mj )lub powinien by, wielkim )wi$tem.
- Trwaj'cym kilka dnia, prawda?
- Tak.
- A ty musisz oszcz$dza, siy.
- Bo b$d' potrzebne, !eby spodzi, potomka.
Gabby miaa wyrzuty sumienia, ale je!eli dzi$ki kamstwu uszcz$)liwi Rafika, b$-
dzie kamaa.
Dla niego zrobi wszystko.
T

L

R
ROZDZIA SMY

2lub odby si$ w stolicy s'siedniego kraju. Nowo!e0cy polecieli tam rano i zd'!yli
wrci, do Zantary przed zachodem so0ca. Podczas ich nieobecno)ci pokojwki przenio-
sy rzeczy Gabby do prywatnych apartamentw nast$pcy tronu. Kolacj$ zjedli na tarasie,
przy stole nakrytym biaym obrusem, ktry artystycznie udekorowano r!ami.
Gabby wzi$a do r$ki pachn'c' r!$.
- Jakie to pi$kne - szepn$a.
Rafik spojrza na ni' zdziwiony. Wedug niego zachowywaa si$ nie jak jego !ona,
lecz jak grzeczne dziecko, ktre mwi to, co wypada. Odsun' krzeso i nim usiada, po-
caowa j' w kark.
- 4aujesz swej decyzji?
Gabby przecz'co pokr$cia gow'.
- Ani troch$.
Natychmiastowa odpowied/ nieco go uspokoia. Gabby przez cay dzie0 mao
mwia, a w drodze powrotnej milczaa jak zakl$ta. Gdy pyta, dlaczego jest smutna, nie
odpowiadaa, lecz zdawkowo si$ u)miechaa.
Podejrzewa, !e stracia humor, poniewa! )lub daleko odbiega od uroczysto)ci, o
jakiej kobiety marz'. Wedug niego cywilna ceremonia bya nieprzyjemnie bezosobowa,
a panna moda zachowywaa si$, jakby bya w lunatycznym )nie.
- Nie !auj$ - powiedziaa Gabby. - Ale wszystko wydaje mi si$ nierealne. Od paru
godzin jeste)my ma!e0stwem... O, przypomniao mi si$... - Zdj$a grub' obr'czk$ ze
starego zota, a z kieszeni wyj$a zoty a0cuszek. - Lepiej, !eby ludzie nie widzieli
symbolu ma!e0stwa.
.a0cuszek z obr'czk' zawiesia na szyi i wsun$a za dekolt skromnej, prostej suk-
ni.
- Nikt nie b$dzie wiedzia, !e jestem m$!atk' - dodaa gwoli wyja)nienia.
Rafik poczu si$ ura!ony.
- Ja b$d$ wiedzia - rzek gucho. - I ja nie mam nic przeciwko temu, !eby inni
wiedzieli. Nie rozumiem, dlaczego chcesz ukrywa,...
T

L

R
- Wedug mnie tak b$dzie lepiej. Jeste)my legalnym ma!e0stwem, a to najwa!-
niejsze, prawda?
Rafik mia ochot$ zaprzeczy,, ale po namy)le jedynie wzruszy ramionami.
- Niech ci b$dzie. Bronisz si$ przed tytuem, a i tak jeste) przysz' krlow' Zanta-
ry. - Roze)mia si$ na widok jej miny. - Zapomniaa) o tym?
- Tak.
- Krlowa Gabriella.
- Cicho! Kto) mo!e usysze,.
- Wiesz, to cae udawanie troch$ mnie irytuje. Wygl'da, jakby) si$ wstydzia by,
moj' !on'.
- Nie chodzi o wstyd, ale wszystko stao si$ tak pr$dko i...
- Inaczej wyobra!aa) sobie swj )lub, prawda?
- Wcale go sobie nie wyobra!aam.
Podczas ceremonii bya bardzo wzruszona i baa si$, !e powie co), czego nie po-
winna. Musiaa si$ pilnowa,, aby nie mwi, o dozgonnym uczuciu.
Podczas skadania przysi$gi jej serce przepeniaa wielka mio),. A przez cay
dzie0 miaa hu)tawk$ uczu, od smutku i strachu do rado)ci i mio)ci. Ilekro, spojrzaa na
Rafika, chciaa powiedzie,, !e bardzo go kocha. Musiaa si$ pilnowa,, !eby nie wyzna,
mu mio)ci.
Odstawia talerz.
- Prawie nic nie zjada) - zmartwi si$ Rafik.
- Nie jestem godna.
- Ja te! nie czuj$ fizycznego godu. Jestem spragniony czego) innego...
Gabby spojrzaa w czarne oczy i ogarn$o j' po!'danie.
- Nasza noc po)lubna - szepn$a.
- Wyj'tkowa... Postaram si$, !eby wszystkie nasze noce byy wyj'tkowe.
Trzymaj'c si$ za r$ce, poszli do sypialni. W drzwiach Gabby stan$a zdumiona.
Olbrzymia sypialnia bya umeblowana cennymi antykami i o)wietlona dziesi'tkami
)wiec. Na )rodku stao o!e z rze/bionym drewnianym zagwkiem. Od drzwi do ton'-
cego w kwiatach o!a prowadzia )cie!ka z patkw r!.
T

L

R
- Czy wiesz, !e jeste) pi$kna jak r!a? - szepn' Rafik. - Zawsze pachniesz r!ami.
Gabby wzruszya si$ do ez.
- Dzi$kuj$.
Jej oczy wyraziy to, czego nie o)mielia si$ powiedzie,. Rafik drgn', odsun' si$.
- Gabriello, zabraniam ci zakocha, si$ we mnie.
- Dlaczego?
- Bo krtko... b$dziemy razem. Nie poddawajmy si$ zudnym uczuciom.
Za p/no, pomy)laa Gabby. Odrzucenie dotkliwie j' zabolao, lecz zdobya si$ na
u)miech.
- Trudno si$ oprze, Waszej Wysoko)ci, ale zrobi$, co mog$.
Rafik bacznie si$ jej przyjrza. Gdy ju! du!ej nie moga wytrzyma, jego wzroku,
wesza na r!an' )cie!k$.
- Czy przez ca' noc po)lubn' b$dziemy rozmawia,? - zapytaa z udawan' preten-
sj'.
Rafik wzi' j' na r$ce i zanis do !ka. Musiaa zmilcze, to, co chciaaby powie-
dzie,, wi$c bez sw wyrazia przepeniaj'ce j' uczucia.
Nad ranem, gdy Rafik zasn', rozpakaa si$ z !alu, !e kochali si$ przez ca' noc, a
nie pado ani jedno sowo o mio)ci.

W ci'gu dwch tygodni po )lubie uwa!aa si$ za najszcz$)liwsz' kobiet$ pod
so0cem. Postanowia doprowadzi, do tego, aby bracia si$ pogodzili. Rafik zabroni bra-
tu i bratowej nie tylko wst$pu do paacu, ale nawet zakaza przyjazdu do Zantary. Gabby
czua si$ poniek'd winna, wi$c podczas rozmowy telefonicznej powiedziaa Hakimowi o
dr$cz'cych j' wyrzutach.
- Ja nie mam !adnych pretensji - zapewni j'. - Bo dzi$ki tobie zrobiem najm'-
drzejsz' i najlepsz' rzecz w !yciu. Oby Rafik mia przy sobie kobiet$ tak' jak Carrie.
Przyjad$ natychmiast, gdy b$dzie potrzebowa mojej pomocy, ale znam go i wiem, !e
lepiej poczeka,, a! si$ wyzo)ci.
Gabby przyznaa mu racj$. Rafik atwo wpada w zo), i by nieskory do przeba-
czania.
T

L

R
Tego ranka, gdy wyszed z azienki, zapytaa:
- Czy mog$ ci towarzyszy,?
Rafik wytar mokre wosy i usiad na !ku.
- Dok'd chcesz mi towarzyszy,?
Gabby ukl$ka za nim, obj$a go, pocaowaa w kark.
- Dzisiaj odb$dzie si$ konsultacja medyczna. Chyba pami$tasz, !e kazae) sprowa-
dzi, specjalist$ z Pary!a?
- Niepotrzebnie przyjecha. Co nowego mo!e mi powiedzie,? Od dawna wiem, !e
umieram.
Gabby odsun$a si$, zamkn$a oczy, zatkaa uszy. Rafik chcia j' pocaowa,, ale
odwrcia gow$.
- Nie mog$ tego sucha,.
- Ze wzgl$du na ciebie pozwol$ si$ zbada,, zgodz$ si$ na analizy.
Gabby blado si$ u)miechn$a.
- Dzi$kuj$. Wedug mnie wcale nie wygl'dasz na chorego, ale badanie jest ko-
nieczne.
Przekrzywia gow$ i przyjrzaa mu si$. Czy to zudzenie, !e jest mniej wymizero-
wany ni! przed paroma tygodniami?
Rafik uj' jej twarz w donie.
- Przy tobie zawsze czuj$ si$ zdrowy.
Gabby obj$a go i pocaowaa.
- Czy s'dzisz, !e istnieje mo!liwo),...?
- Jaka?
- Nie przyszo ci do gowy, !e choroba si$ cofa?
Rafik zakl' i odsun' si$.
- Umwili)my si$, !e nie ulegniemy zudzeniom - wycedzi przez zaci)ni$te z$by. -
Doktor Henri wyra/nie powiedzia, !e w tym stadium nie ma szansy na remisj$.
- A mo!e jednak jest - upieraa si$ Gabby. - Ostatnio lepiej sypiasz, w ci'gu dnia
jeste) mniej zm$czony.
Rafik gwatownie wsta.
T

L

R
- Dosy,! - rzuci rozkazuj'co. - Nie b$dziemy o tym mwi,.
- Ale...
Niecierpliwie machn' r$k', lecz Gabby bya uparta.
- Nie b$dziesz mi rozkazywa, kiedy i co mog$ mwi, - zawoaa. - Dlaczego nie
bierzesz pod uwag$ mo!liwo)ci poprawy?
- Bo nie warto.
Wyszed zirytowany, ale Gabby bya zadowolona, !e podsun$a mu my)l o remisji.
Rafik odkr$ci kran i podstawi gow$ pod strumie0 zimnej wody. Gdy zo), min$-
a, wyprostowa si$ i energicznie potrz'sn' gow'. Krople wody opryskay lustro, wi$c
wytar je i przyjrza si$ swemu odbiciu. U)miechn' si$ ironicznie. Sugestia dziaa cuda.
Jak!e atwo zobaczy, w lustrze to, co czowiek pragnie widzie,.
Ogarn$y go wyrzuty sumienia. Nie chcia by, obcesowy, nie chcia ostro trakto-
wa, Gabby. Miaa dobre intencje, ale rozs'dniej, !eby nie miaa zudze0. Lepiej by,
brutalnym, ni! podsyca, faszywe zudzenia.
Czy rzeczywi)cie?
Zastanawiaj'c si$ nad swym post$powaniem, doszed do wniosku, !e jest egoist'.
Gdyby szczerze kocha Gabriell$, pozwoliby jej odjecha,, nie zatrzymaby przy sobie.
Lecz nie zdoby si$ na altruizm.
Si$gaj'c po suchy r$cznik, okciem zawadzi o niedomkni$t' szuflad$, ktrej za-
warto), wysypaa si$ na marmurow' posadzk$. W oko wpado mu mae pudeko, a raczej
napis na etykietce.
Dlaczego Gabriella bierze leki? Od kiedy jest chora?
Zaniepokojony podnis pudeko i dwukrotnie przeczyta etykietk$. Gdy zrozu-
mia, co jest w pudeku, z min' jak chmura gradowa wkroczy do sypialni.
- Uspokoie) si$? - zapytaa Gabby.
Zamiast odpowiedzie,, bez sowa podszed do !ka. S'dz'c po zimnym spojrzeniu
i wystudiowanych ruchach, by w)cieky. Stan' przy !ku i ironicznie u)miechni$ty
wpatrywa si$ w Gabby.
Bya zdezorientowana, nic nie rozumiaa, ale z wolna ogarn' j' gniew.
Jakim prawem Rafik tak na ni' patrzy?
T

L

R
- B'd/ askawa wyja)ni, to - warkn'.
Gabby zerkn$a na pudeeczko, ktre rzuci na !ko. Wiedziaa, co zawiera. Serce
jej zamaro.
- Och!
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
Nieznacznie wzruszya ramionami.
- To s' piguki antykoncepcyjne - szepn$a.
- Cz$), zu!ya).
- Tak. Lekarz przepisa mi miesi'c temu.
- Czyli zabezpieczya) si$! Nie mo!esz zaj), w ci'!$!
Przed dwoma tygodniami, nawet przed kilkoma dniami odparaby bez wahania,
lecz teraz nie bya pewna.
- Chyba tak.
Rafik by zaskoczony, !e od razu si$ przyznaa.
- Pozwolia) mi my)le,, !e b$dziemy mie, dziecko - wycedzi z w)cieko)ci'.
- O to chodzio.
- Milcz'co kamaa).
- Masz racj$.
- Wytumaczysz mi, dlaczego tak post'pia), czy sam musz$ wyci'ga, wnioski?
Gabby wojowniczo rozbysy oczy.
- Wasza Wysoko), pomylia mnie ze su!'cymi, ktrzy s' specjalnie szkoleni, !eby
si$ paszczy,. Ja nie musz$ si$ przypochlebia,. A je)li chodzi o wnioski... ty zawsze po-
chopnie je wyci'gasz.
- Czy jest inaczej, ni! z pozoru wygl'da?
Bardzo chcia usysze, potwierdzenie.
- Tak. Je)li musisz wiedzie,, dlaczego skamaam... Przyznaj$ si$ do kamstwa...
Zrobiam to z premedytacj'. Masz !ao)nie mao czasu, a bezsensownie go marnowae).
Zapomniae) o swojej ide fixe, gdy pomy)lae), !e mo!esz zostawi, potomka. Chcia-
am, !eby) by szcz$)liwy. Miaam nadziej$, !e tak b$dzie.
T

L

R
Otwarte przyznanie si$ do winy wytr'cio Rafikowi bro0 z r$ki, a Gabby poczua
ulg$. U)wiadomia sobie, jak bardzo kamstwo jej ci'!yo.
- Skoro si$ spowiadam, to jeszcze do czego) si$ przyznam.
- Sucham.
- Powiedziaam Hakimowi o twojej chorobie.
Rafik gniewnie zmarszczy brwi.
- Chyba dlatego wrci do Pary!a - ci'gn$a Gabby. - Na pewno potrzebowa ko-
biecego wsparcia... nie mojego, ale ukochanej kobiety. Hakim pomo!e ci w potrzebie...
je)li mu pozwolisz. Ale ty pewno nie pi)niesz ani sowa, prawda? Jeste) gupi i uparty.
Odpychasz wszystkich, ktrzy ci$ kochaj'. Wolaby) samotnie umrze, na pustyni, ni! si$
przyzna,, !e potrzebujesz wsparcia. To szczyt gupoty, a nie dowd siy.
Rafik patrzy na ni' z niedowierzaniem.
- Rozmawiaa) z Hakimem?
- Tak. - Spojrzaa mu prosto w oczy. - Chciaabym mie, dziecko. Z tob'. - Gos
rozs'dku radzi, aby ugryza si$ w j$zyk, ale ju! du!ej nie moga milcze,. - Pragniemy
tego samego, ale z r!nych powodw. Chciaabym mie, dziecko, bo ci$ kocham. No i
masz, przyznaam si$.
Rafik dosownie osupia.
- Czy s'dzisz, !e ze wzgl$du na tytu i bogactwo zgodziam si$ zosta, twoj' !on'?
Zamiast odpowiedzie,, Rafik odwrci si$ na pi$cie i wybieg z sypialni.
Gabby dugo siedziaa jak sparali!owana. Czego si$ spodziewaa? Czy tego, !e Ra-
fik te! wyzna mio),?
Tak. Miaa nadziej$, !e usyszy, jak bardzo jest kochana. Niestety nie usyszaa.
Gdy zrozumiaa swj b'd, wybuchn$a histerycznym )miechem.

Wpatruj'c si$ w wyniki analiz, doktor Henri szuka odpowiednich sw. 2wiatowej
sawy specjali)cie bardzo trudno si$ przyzna, do popenionego b$du.
- Przepraszam Wasz' Wysoko),, !e to dugo trwao.
U)miechn' si$ z przymusem.
T

L

R
Rafik nie widzia u)miechu. Wa)ciwie nic nie widzia, bo przed oczyma wci'!
mia Gabby pytaj'c', dlaczego jego zdaniem go po)lubia. Zrozumia, !e pod)wiadomie
zadawa sobie podobne pytanie, lecz je ignorowa, poniewa! zna odpowied/. Gdyby si$
przyzna do tego, honor nie pozwoliby mu o!eni, si$ z Gabby ani zatrzyma, jej przy so-
bie. Jako czowiek bliski )mierci mg kochaj'cej kobiecie ofiarowa, jedynie bl. Wie-
dzia, !e honor wymaga rozstania z Gabby, lecz od pierwszej chwili szuka pretekstu, aby
do tego nie dopu)ci,.
Teraz wyra/nie to widzia i zrozumia wiele innych rzeczy. Nie chodzio mu o po-
siadanie dziedzica. Pragn' tylko i wy'cznie Gabby.
Ukry twarz w doniach.
- Wiem, !e to b$dzie wielki wstrz's i bardzo przepraszam za tyle niepokoju...
Rafik unis gow$.
- Wielki wstrz's?
- Stanowczo za bardzo wierzymy komputerom... Na podstawie wynikw pierw-
szych analiz krwi doszli)my do wniosku... - Doktor Henri odwrci wzrok; ba si$, !e na-
st$pca tronu poda go do s'du. - Na szcz$)cie zorientowali)my si$, !e co) jest nie w po-
rz'dku i dwukrotnie sprawdzili)my wyniki wszystkich pacjentw. Tylko w pa0skim wy-
padku zakrad si$ b'd. Wasza Wysoko), ma agodn' posta, choroby. Czasami ta agod-
na przechodzi w powa!n'... S'dzili)my, !e wykryli)my zaawansowane stadium. Zdarza
si$, !e choroba znika, ale to zakrawa na cud.
Rafik uczepi si$ ostatniego sowa.
- O jakim cudzie pan mwi? Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiaem...
- Powiem wyra/niej. Wada komputera doprowadzia do wadliwej diagnozy.
Sprawdziem wyniki bardzo dokadnie i nie ulega w'tpliwo)ci, !e Wasza Wysoko), ma
zupenie zdrow' krew. Jest mi bardzo, bardzo przykro.
- Twierdzi pan, !e...?
- Nie ma najmniejszego )ladu choroby krwi.
- Czyli b$d$ !y?
- Tak. Oby jak najdu!ej. Zawsze wol$ dmucha, na zimne, wi$c chciabym przez
jaki) czas przeprowadza, regularne badania kontrolne.
T

L

R
- Przez miesi'c my)laem, !e jestem jedn' nog' w grobie.
Lekarz z trudem wytrzyma pene niedowierzania, a jednocze)nie oskar!ycielskie
spojrzenie krlewicza.
- Je)li pan jest najlepszym specjalist'... - zacz' Rafik. - Wol$ nie my)le, o prze-
ci$tnych lekarzach. Dobrze, !e nic nie powiedziaem ojcu, bo mgby przypaci, to !y-
ciem. A moje !ycie byo... Ten b'd...
Urwa, bo u)wiadomi sobie, !e dzi$ki komputerowej pomyce zyska Gabby.
Przed chwil' chcia udusi, omylnego lekarza, a teraz ch$tnie by go u)ciska. Inaczej na
niego spojrza, u)miechn' si$, schwyci za r$k$.
- Bardzo dzi$kuj$. Od dzi) zawsze b$d$ szuka potwierdzenia u dwch specjali-
stw.
Doktor Henri zarumieni si$.
- Ciesz$ si$, !e jest pan zdrowy.
Rafika rozsadzaa rado),. By zdrowy, mia przed sob' wiele lat !ycia. I mio),.
- Prosz$ wybaczy,. - Wsta. - Bardzo si$ spiesz$.
Zapominaj'c o sztywnej dworskiej etykiecie, przyszy krl Zantary p$dem bieg
przez dziedziniec. Zauwa!y Gabby koo fontanny, zapatrzon' w wod$.
- Gabriello!
Powoli odwrcia si$.
- Wiem, co mi powiesz.
- Wiesz?
- Tak. Ale nie odjad$. Jestem ci potrzebna. Nie mo!esz mnie odesa,, bo jako twoja
!ona mam pewne prawa.
- Wcale nie chc$, !eby) odjechaa.
Gabby przyjrzaa mu si$.
- Naprawd$? To dobrze. Braam piguk$, ale raz zapomniaam, wi$c mog$ by, w
ci'!y. Czuj$ si$ jako) dziwnie... Mo!e b$dziemy mie, dziecko.
- O, to mio.
- Mio? Nie cieszysz si$? Przecie! o!enie) si$ ze mn' wy'cznie po to, !eby mie,
potomka.
T

L

R
- Nie. O!eniem si$, bo chciaem ci$ zatrzyma,. Dziecko byo pretekstem... Umie-
raj'cy czowiek nie ma prawa sam kocha, i nie powinien pozwoli,, !eby kto) go poko-
cha.
Gabby nie wierzya wasnym uszom.
- Mwie)...
Rafik podszed i obj' j'.
- Kocham ci$. Mog$ ci to powiedzie,, bo nie umr$. B$d$ !y. B$dziemy !y, dugo
i szcz$)liwie. - Nami$tnie j' pocaowa.
- Przesta0!
- Kocham ci$.
- Co si$ stao? Mw dokadnie, ale powoli, bo kr$ci mi si$ w gowie.
- Najdro!sza, susznie twierdzia), !e nie wygl'dam na powa!nie chorego czowie-
ka. Okazuje si$, !e zasza pomyka i nie mam !adnej gro/nej choroby.
- Jeste) zdrowy? - zawoaa rozpromieniona. - B$dziesz dugo !y?
- Kto wie? Nauczyem si$, !e czowiek powinien !y, chwil' obecn'. Nie wolno
odkada, na p/niej tego co najwa!niejsze. - U)miechn' si$ uwodzicielsko. - W tym
momencie najwa!niejsze to caowa, ciebie.
Gabby nie moga uwierzy,, !e Rafik j' kocha i !e b$dzie dugo !y. Rozpakaa si$,
bo speniy si$ jej marzenia.
- Och, jaka jestem szcz$)liwa - szepn$a.
Rafik otar jej zy i czule si$ u)miechn'.
- To cud - dodaa Gabby.
- Ty wierzysz w cuda. Ja jestem sceptykiem, ale powinienem by wierzy,, bo mia-
em przed oczami prawdziwy cud, czyli ciebie, ukochana.

Huczne wesele odbyo si$ trzy tygodnie p/niej. Dzi$ki dyplomatycznym umie-
j$tno)ciom Rafik zdoa ugaska, ojca, ktremu opowiedzia ca' histori$ bez kilku
szczegw. Krl Zafir bardzo si$ przej' tym, !e mg straci, pierworodnego syna i dla-
tego askawszym okiem patrzy na nieodpowiednie ma!e0stwa obu synw.
T

L

R
Gabby kamie0 spad z serca, gdy zobaczya, !e bracia si$ pogodzili. Bardzo polu-
bia !on$ Hakima i jej synka.
Wesele przeci'gn$o si$ prawie do rana. W pewnym momencie Rafik wyprowadzi
!on$ z sali bankietowej.
- Nie wypada zostawia, go)ci - powiedziaa Gabby. - To nasze przyj$cie...
- Mam propozycj$ nie do odrzucenia.
- To brzmi ciekawie.
Przed drzwiami sypialni Rafik poleci:
- Zamknij oczy.
- Dlaczego?
- Zrb, o co prosz$.
Gabby nerwowo zachichotaa, ale zamkn$a oczy. Rafik wprowadzi j' do sypialni.
- Teraz pozwalam otworzy, oczy.
Od drzwi do !ka znowu wioda r!ana )cie!ka.
- Jak w noc po)lubn'.
- Tamta noc nie bya idealna, bo powiedziaem, !e nie powinna) si$ we mnie za-
kocha,. Pami$tasz?
- Tak.
- Dzisiaj powiem, a raczej b$d$ baga o mio),. Gabriello. Kocham ci$ nad !ycie.
- Ja ciebie kocham jeszcze mocniej - szepn$a.
- Gdy pomy)l$, co miao by, i co jest, jestem najszcz$)liwszy na )wiecie. Mam
ciebie i b$dziemy mie, dziecko. - Poo!y r$k$ na jej paskim brzuchu. - Zawsze powin-
ni)my by, tacy szcz$)liwi jak dzisiaj.
- R! nie b$dzie codziennie.
- B$d' od czasu do czasu.
Zacz' j' powoli rozbiera,.
- Szybciej, bo szkodzisz moim nerwom - poskar!ya si$.
- To celowe dziaanie.
Gabby bya w sidmym niebie. Wiedziaa, !e !ycie nie bywa usane r!ami, ale u
boku ukochanego m$!a b$dzie miaa siy pokona, wszelkie trudno)ci.
T

L

R
- Nie przeszkadza ci, !e b$dziesz pachnia r!ami? Prawdziwy m$!czyzna...
- Nic mi nie przeszkadza, bo jestem prawdziwym m$!czyzn'.
- Dla mnie jedynym na )wiecie.


T

L

R

You might also like