You are on page 1of 356

Wygnanie wadcy

G. Adamow

CZ PIERWSZA
Na prno kryje nam ten szlak, Z zachodnich brzegw ku wschodowi, Natury srogiej mrone tchnienie! Rozumu okiem przenikliwym Widz: Rosyjski Kolumb pord lodw Pynie i lekceway Los. omonosow, 1752.

Rozdzia 1 UCIEKINIER
Byo ciche poudnie. Sierpniowe soce stao wysoko na niebie. onierze wolni od suby spali w chodnych sypialniach, inni w cieniu drzew zajmowali si tresowaniem psw, rozbierali i czycili bro lub przerabiali teoretyczny kurs strzelania. Toczyo si zwyke, codzienne ycie pogranicznej stranicy. W gabinecie dowdcy inspektor Ministerstwa Bezpieczestwa, major Komarow, zaznajamia si z pracami stranicy. Praca organw bezpieczestwa, tu na granicy, jest rnorodna. Kategori najliczniejszych wykrocze stanowi uciekinierzy spoza kordonu. Kadego z nich trzeba przesucha, zdoby odpowiednie informacje i sprawdzi jego zeznania, przejrze skpe dokumenty, jakie postrzpione papiery, z ktrymi zazwyczaj ludzie ci usiuj przekroczy granic. Wszystko to naley zrobi moliwie szybko, przy czym w bardzo trudnych warunkach, zwaywszy, e rda informacji znajduj si za granic. Ot i obecnie na tej niewielkiej stranicy przebywa siedmiu ludzi zatrzymanych za nielegalne przekroczenie granicy. Maj oni dzisiaj by przesani do dowdztwa rejonu; jeden z nich znajduje si na stranicy ju prawie dwadziecia dni. - Co to za sprawa? - odrywajc oczy od papierw i podnoszc okrg, ogolon gow, zapytuje major towarzysza Nikitina. - Dlaczego tak dugo trzymacie u siebie Kardana? - Ach, to pechowiec, towarzyszu majorze - odpowiedzia Nikitin. - Postrzelili go, gdy przepywa rzeczk. Mia jednak tyle jeszcze si, e prawie dopyn do brzegu po naszej stronie; pozostawao tylko trzy metry do przebycia, gdy zacz ton. Nasi onierze popieszyli mu z pomoc. Stiepanow rzuci si do wody i wycign go prawie nieprzytomnego. - Tak... - przemwi Komarow. - Czy rana powana? - Nie bardzo. W biodro. Ale krwi straci duo. onierze nasi zaoyli mu opatrunek na miejscu i przyprowadzili tutaj. Nasz lekarz odesa go do szpitala sowchozu; trzeba byo wyj kul. - Jaka kula? - Z karabinu Sandersa. - Jak si czuje obecnie? - Ju wyzdrowia. Trzy dni temu wypisali go ze szpitala. Al w pierwszych dniach byo z nim le. Widocznie nerwy nie wytrzymay. To mia si, to paka, bagajc, eby go nie wydawa z powrotem. - Protok przesuchania przesalicie do dowdztwa rejonu? - Posaem zaraz na drugi dzie po zatrzymaniu go. Kardan uciek z obozu koncentracyjnego pod Kotolani. Dowdztwo rejonu stosunkowo szybko sprawdzio jego zeznania, jeszcze gdy by w szpitalu. W kotolaskiej gazecie pojawio si ogoszenie komendanta obozu o ucieczce Kardana, jego

fotografia, znaki szczeglne i obietnica nagrody za jego schwytanie. Znaki szczeglne zgadzaj si. Otrzymaem polecenie odesania Kardana do dyspozycji rejonowego dowdztwa. Po rosyjsku Kardan nie rozumie, ale zna dobrze jzyk francuski. - Tak, tak... - w zamyleniu powiedzia Komarow pocierajc wygolony podbrdek. - No, dalej, zrobimy przegld zatrzymanych. - Od kogo yczycie sobie zacz, towarzyszu majorze? - Po kolei... Kto tam pierwszy? - Komarow spojrza na list. - Kornelius! No, dawajcie Korneliusa. Starszy lejtenant wycign rk do aparatu, ktry sta na stole, i nacisn guzik. Srebrzysty ekran aparatu rozjani si i zaraz ukaza si na nim wysoki pokj z opuszczonymi w oknach roletami. W kcie stao ko, obok st i krzeso. Na stole - otwarta ksika, karafka z wod, szklanka, przybory do pisania. Na ku spa mczyzna, zwrcony twarz do ciany. - Zawarcie znajomoci z Korneliusem trzeba bdzie odoy na pniej - zauway major. - Odsypia - umiechn si starszy lejtenant. - Wszyscy oni przez pierwsze dwa - trzy dni pi bez przerwy. Nastpny na licie, zdaje si, Ganiecki? - Tak, dawajcie Ganieckiego. W pokoju, podobnym do poprzedniego, Ganiecki - may, wychudzony czowieczek ze smutnymi oczyma i dugimi, aonie opuszczonymi wsami - sta pod oknem i troskliwie oglda swj sfatygowany but, usiujc podwiza sznurkiem odstajc zelwk. - Hm... Tak... Sprawa nieatwa - powiedzia Komarow. - Moglibycie mu da, towarzyszu Nikitin, buty ze specjalnego zapasu... No, idmy dalej. W nastpnych pokojach jedni czytali, inni chodzili niespokojnie z kta w kt, jeszcze inni pisali listy. Kardan, krpy mczyzna, o niadej, chudej twarzy z cienkim, garbatym nosem i czarnymi, gstymi wsami, sta tyem do okna. Manipulujc przed sob lusterkiem, przechylajc gow tak i owak, bacznie- przyglda si jakiej plamce na podbrdku. Nagle umiechn si, odoy lusterko, opuci gow i pocz podkrca wsa; potem z wyrazem niezadowolenia targn go par razy w d i przeszed si po pokoju. Przystan koo stou pod oknem i zamylony patrzy w przestrze. Posta par minut, obrci si i wichrzc gste, zwisajce nad czoem wosy znw zacz chodzi wolno po pokoju: Na czole, pod wosami, bysna niewielka, rowa blizna. Major Komarow- uwanie go obserwowa. - Czy blizna na czole jest odnotowana w znakach szczeglnych? - zapyta nie odrywajc oczu od ekranu. - Zaznaczona, towarzyszu majorze - odpowiedzia komendant stranicy. - O wsach co wspomniano? - Tak. Czarne i gste. - Nic wicej?

- Nie. Wsy - w ogle nie s znakiem szczeglnym. Dzi ma, nastpnego dnia zgoli... - Zapewne, o ile jednak s... Kardan podszed do krzesa. Siad, opar si wygodnie, z naturaln swobod zaoy nog na nog i sign po otwart ksik lec na stole. Skoniwszy gow zacz czyta. Niedua, niada do mikkim, prawie nieuchwytnym ruchem dugich palcw odwrcia kart. Kardan czytaa Komarow nie spuszcza z niego uwanych, spokojnych oczu. Kardan znw odwrci kart. W gabinecie panowaa cisza. Komendant stranicy, nieco zniecierpliwiony, spoglda to na ekran, to na majora. Ten, nie odwracajc gowy, w kocu cicho zapyta. - W zeznaniach poda zawd? - Tak, towarzyszu majorze. Elektryk - monter: - Ile lat pracuje? - Dwadziecia, od osiemnastego roku ycia. - Gdzie pracowa ostatnio? Komendant stranicy przerzuci par kartek w teczce z papierami: - W fabryce instalacji elektrycznych Fidlera i Poltoniego. - W charakterze? - Prostego robotnika. - Dugo by prostym robotnikiem? - Dwa lata i osiem miesicy. - Prawdziwo zezna stwierdzona? - Stwierdzona. - Jakie wyksztacenie? - Nisza szkoa elektrotechniczna w Traworze. - Tak... Nie podnoszc gowy Kardan wyj z kieszeni kurtki papierosa, zapali, zacign si i ze wstrtem rzuci na pask popielniczk. - Jakie papierosy pali Kardan? - nieoczekiwanie zapyta major, gwatownie nachylajc si w stron ekranu. - Doprawdy, nie wiem... - odpowiedzia zaskoczony komendant stranicy. - Dowiedzcie si, prosz.

- Rozkaz, towarzyszu majorze. Komendant nacisn guzik na stole. Po upywie minuty do gabinetu wszed onierz zarzdzajcy gospodarstwem. - Czy wy zaopatrujecie Kardana w papierosy? - Ja, towarzyszu starszy lejtenancie. - Co to za papierosy? - Wiosna, towarzyszu komendancie. - Wiosna? - wtrci Komarow. - To, zdaje si, s papierosy trzeciego gatunku? Czy -wszyscy zatrzymani dostaj takie same? - Zatrzymani otrzymuj gatunek tytoniu lub papierosw wedug wasnego wyboru, towarzyszu majorze. Kardan prosi o zwyczajne papierosy. Powiedzia, e do lepszych nie jest przyzwyczajony. - Ach, tak! No, to wszystko w porzdku. Wspominalicie, zdaje si - tu Komarow zwrci si do komendanta - e Kardan zna jzyk francuski. Czy mieszka we Francji? - Tak, zezna, e par lat tam pracowa. Komendant odprawi onierza. Komarow powoli wsta i wyczy ekran telewizyjny. Major by wysokim, barczystym mczyzn. Mia mocn, jakby z metalu odlan szyj, du, okrg, gadko ogolon gow. Twarz o rysach wyrazistych, opalone, nieco pene policzki, wysokie czoo, szare, spokojne oczy pod gstymi, z lekka rudawymi brwiami. Zacinite, o adnym rysunku wargi, ciki, prawie kwadratowy, poyskujcy od dokadnego golenia podbrdek. Zaoywszy rce na plecy, lekkim krokiem, mimo cikiej postaci, Komarow przeszed si po gabinecie. - Tak... - odezwa si. - Ciekawy typ... Starszy lejtenant nic nie odpowiedzia, spogldajc w dalszym cigu badawczo na Komarowa. Zbyt dobrze zna tego gonego w ich zawodowej sferze tropiciela, by nie przywizywa wagi do najdrobniejszych nawet objaww jego zainteresowania z jakiegokolwiek powodu. - A gdzie mj lejtenant? - zapyta major. - Gdzie Chiski? - Jeszcze nie wrci z objazdu posterunkw. Wyjecha wczesnym rankiem. - Tak, tak... Komarow podszed do stou i znowu wczy pokj Kardana do telewizora. - Jednak pali... - zauway patrzc uwanie na ekran i najwyraniej mylc o czym innym.

- Dlaczego jednak, towarzyszu majorze? - zdecydowa si zapyta starszy lejtenant. Komarow spojrza na niego. - Dlaczego jednak? - wolno powtrzy pytanie. - Oczywiste, e Kardan nie lubi tych papierosw. Ma wstrt do nich... Gdyby tylko do papierosw... - mwi, jakby gono mylc, Komarow. - Czy zwrcilicie uwag, jak si zachowuje, jak siada na krzele, zakada nog na nog? Swobodne, lekkie maniery... nie kanciaste ruchy czowieka cikiej pracy fizycznej. Dwa lata i osiem miesicy jako robotnik fizyczny, trzy lata cikich robt w obozie koncentracyjnymi. W cigu takiego czasu kady zawodowy inteligent straciby swoj wytworno ruchw. Brwi starszego lejtenanta powoli unosiy si w gr. - I to nie wszystko - cign Komarow. - Jak on czyta! Zauwaylicie? Ksika w jego rkach to nie rzadki, przypadkowy go! Przywyk do niej, umie si z ni obchodzi. Jak sprawnie jego palce odwracaj stronice! Swobodnie, lekko, pewnie! Czy tak czytaj ludzie z grubymi palcami, z rkami przyzwyczajonymi do cikiej pracy? Kto zapuka do drzwi. Rozleg si mody, dwiczny gos: - Czy mona? - Prosz... wejdcie! - z oywieniem powiedzia Komarow. Do gabinetu wszed szybkim krokiem mody lejtenant, wysoki, dobrze zbudowany; spod gstych brwi, zrastajcych si prawie u nasady nosa, patrzyy bystre, czarne oczy. Jego wejcie oywio atmosfer gabinetu. Z widoczn w oczach i umiechu sympati Komarow spojrza na modego lejtenanta i zapyta: - No, jak tam posterunki, linia graniczna, Lwie Markowiczu? - Mog zameldowa, towarzyszu majorze, e praca idzie sprawnie. Czujno i karno onierska wzorowe. Usiowaem ich zapa na czym, ale nie udao si. Jedno tylko - tu Chiski zwrci si do komendanta stranicy- na odcinku Siedmiu dbw linia infraczerwonych automatycznych aparatw niezupenie wydaje mi si pewna. Za maym wzniesieniem udao mi si niepostrzeenie przepezn. Co prawda, wasz pies... zdaje si Reks... usysza... W kadym razie zwrciem uwag sierantowi. - No, dobrze - powiedzia Komarow. - Siadaj, Lwie Markowiczu. -- Chiski usiad, zdj czapk i otar opalone czoo. - Och, diabelnie si zmachaem! Soce pali niemiosiernie. A tam, na tej spiekocie - ze miechem zwrci si do Komarowa - na czce rozsiad si jaki dziwak - staruszek i goli si. Lusterko chwieje si na pieku, nie chce sta, staruszek je poprawia, ustawia tak i siak, a ono wci si przewraca. Staruszek klnie, pluje... twarz caa w mydle... Z pi minut patrzylimy na to z sierantem i zamiewalimy si. Co to za jeden, towarzyszu starszy lejtenancie?

- Ach! - umiechn si Nikitin - stary dziadek, pastuch z ssiedniego sowchozu. Mwic nawiasem, czowiek wyksztacony, co prawda po starowiecku. Zna francuski, stale korzysta z naszej biblioteki. On tam goli si co dzie, skoro zapdzi bydo przed upaem do lasu. Srogi staruszek, wielki dziwak, peen godnoci i mwi grnolotnym stylem. Komarow i Chiski mieli si. - To orygina, ten wasz pastuch! - No, piknie! Pal diabli tego cudaka - przerwa Komarow, - Koczmy, towarzyszu Nikitin. Dzisiaj z lejtenantem musimy jecha dalej... - A co z Kardanem? - zapyta komendant stranicy. - Ot wanie, co do Kardana... - rzek Komarow - Kiedy mylicie odesa go do rejonu? - Dzisiaj o godzinie siedemnastej, z ca parti, towarzyszu majorze. Nikitin, przejdcie z lejtenantem Chiskim przez korytarz i przy pokoju Kardana powiedzcie gono do lejtenanta po rosyjsku, e ten zatrzymany jest podejrzany i e dzisiaj o godzinie dwudziestej- drugiej wyprawicie go, oddzielnie od caej partii, do dowdztwa rejonu. Gdy wrcicie, dokoczymy przegldu pozostaych uciekinierw. - Rozkaz, towarzyszu majorze. Chiski i starszy lejtenant wyszli. Komarow wczy do telewizora pokj Kardana. Ten czyta w dalszym cigu, ale ju lec na ku, twarz do Komarowa. Komarow obserwowa go nie odrywajc oczu. Ksika wida bardzo zainteresowaa Kardana. Przewraca stronice rwnomiernie i szybko jedn po drugiej. Upyno kilka minut. Nagle brwi Kardana drgny, rozszerzone oczy nieruchomo zatrzymay si na jakim wierszu, niada twarz zacza powoli szarze. Odoy ksik i zamkn oczy. wiato soneczne zalewao pokj. Kardan otworzy oczy, leniwie obrci gow, spojrza w okno, na podniesion rolet, jakby walczc z pragnieniem opuszczenia jej. Potem powoli wsta, przecign si, dotkn z bolesn min skry nad warg i wzi lusterko. Stanwszy tyem do okna, w potoku wiata sonecznego, znowu zacz przyglda si odbiciu swej twarzy, dotykajc skry na podbrdku, wykrzywiajc si, krcc i przesuwajc lusterko w rne strony. W kocu pooy je na st i przeszed si par razy po pokoju. Nagle snop promieni sonecznych bysn przez okno Kardana i olepi na chwil Komarowa. Zajczek przelizn si po suficie, znik, pojawia si i znw znika, gdzie nad drzwiami. Trwao to z dziesi minut. Gadzc od czasu do czasu podbrdek, Komarow uwanie ledzi harce plamki wietlnej. Kardan lea ju na ku, twarz do gry, i bezmylnie, zdawao si patrzy w sufit ponad drzwiami wejciowymi w miejsce nie objte ekranem, gdzie bez przerwy skaka zajczek wpadajc przez okno. Komarow wsta, wyczy ekran i zaoywszy rce na plecy, z opuszczon gow, rwnymi krokami pocz chodzi po gabinecie. Minie szczk drgay na jego spokojnej twarzy.

Chodzi dugo, potem nagle stan przed stoem, wczy dwik do aparatu telewizyjnego i wezwa dowdztwo rejonu. Za jego porednictwem poczy si z Moskw i poprosi do ekranu wiceministra bezpieczestwa. Rozmowa trwaa dugo. - No c, Dymitrze Aleksandrowiczu - powiedzia wreszcie wiceminister - eksperyment wasz akceptuj. Tylko zastanwcie si, czy dla bahej rzeczy nie odrywacie si od waniejszych spraw? ledzeniem Kardana mgby si zaj jaki mniej odpowiedzialny funkcjonariusz. Na budownictwie arktycznym zaczyna si dzia niedobrze. - Towarzyszu ministrze - stumionym, spokojnym gosem odpowiedzia Komarow - ja czuj, e za Kardanem kryje si co bardzo wanego. Przypomn sobie minione lata. A jeli bd potrzebny w sprawach budownictwa arktycznego, to atwo mnie bdzie znale. - Wierz w wasz wch, Dymitrze Aleksandrowiczu. On was, zdaje si, nigdy nie zawid. - Dzikuj, towarzyszu ministrze. - No, to bdcie zdrowi. ycz powodzenia. Komarow wyczy aparat, wsta, wzi owek ze stou, zdecydowanym i rwnym krokiem podszed do wielkiej ciennej mapy okrgu i zagbi si w jej studiowanie.

Rozdziali 2 RYZYKOWNY EKSPERYMENT


Bezksiycowa noc w lesie bya jeszcze ciemniejsza. Porywisty wiatr hucza w konarach drzew, skrzypiay gazie, szumiay licie jak fala morska, gdy wpada na piaszczyste wybrzee. Napyway chmury. Gdzie, daleko pomrukiwa grom. W lesie, w ciemnociach, midzy dwiema czarnymi cianami rozkoysanych drzew, droga bya ledwo widoczna. Z przodu, w znacznej odlegoci byskay w wietlistym oboku czerwone punkty - tylne wiata elektro mobilu1 Panszina. Elektrocykle2, z pogaszonymi wiatami, suny cicho w lad za nim. Cicho, piewnie gray motory pod siodekami, opony mikko mlaskay. Wiatr gwizda w uszach, napenia nozdrza aromatem widncych traw, opadych lici i zapachem ziemi przed burz. Jak uderzenie malekim bacikiem, chlasna w twarz pierwsza, dua kropla deszczu. - Bdzie burza - powiedzia Komarow pgosem. - Z pewnoci, towarzyszu majorze - pada odpowied z ssiedniego siedzenia. - Dim denerwuje si. Boi si zgubi lad. Pies niecierpliwie zaskowycza usyszawszy swe fanie. Nagle olepiajca byskawica owietlia niebo, ziemi, las - i zgasa. Ciemno na chwil staa si gsta, niemal dotykalna. Z oguszajcym trzaskiem pka nad gow opona nieba, z hukiem, uderzajc o siebie, potoczyy si z niewidzialnej gry ogromne, puste elazne beczki. Lun deszcz. Czerwone ogniki na przodzie, ledwo widoczne, jakby przez gst, migocc siatk, nagle podskoczyy w gr, potem w bok i zniky. tawy obok wiata rozrs si, przeskoczy na drug stron drogi; jaskrawe promienie roztopionym brzem oblay wynurzone z ciemnoci pnie drzew. Owietlon przestrze przeciy jakie cienie. W szumie burzy dolecia z daleka saby krzyk i urwa si nagle. Napyna ciemno, pokna promienie i zalaa wietlisty obok. - Stop, Patonow!-- urywanym gosem zawoa Komarow i podnisszy do ust aparat mikroradia3 zakomenderowa: - Lejtenant, stop! Wysiada. Do mnie. Sierancie, wychodcie z Dimem! Po kilkunastu sekundach dwie sylwetki zarysoway si w ciemnociach. - Tutaj, towarzyszu majorze - rozleg si cichy gos Chiskiego. - Naprzd! - rzuci Komarow.
1 Elektromobil - samochd wprawiany w ruch motorem elektrycznym, zasilanym w energi elektryczn przez akumulatory. 2 Elektrocykl - motocykl poruszany motorem elektrycznym. 3 Mikroradio - kieszonkowy, odbiorczy i nadawczy, aparat radiowy. Jego uycie-stao si, moliwe z chwil wynalezienia bardzo pojemnych akumulatorw. Mikroradio wyglda jak suchawka mikrofonu (telefonu); z boku ma przymocowany trzon, ktry mona wycign do gry (jak w teleskopie) tworzc anten. Wewntrz suchawki znajduje si akumulator, zewntrz krek z ruchom strzak, ktr mona nastawia na dan fal.

Cztery cienie ludzkie milczc, w potokach deszczuj ruszyy zalan drog. Na przedzie, z napit jak struna smycz bieg Dim cignc za sob sieranta. Nagle smycz rozlunia si i opada, sierant omal nie wpad na zastygego w bezruchu psa. - Stj! - stumionym gosem zawoa sierant. W poprzek drogi staa czarna brya maszyny. Da si sysze saby, przyguszony jk. Komarow rzuci si do otwartych na ocie drzwiczek elektromobilu. Promie latarki kieszonkowej owietli na pododze kabiny zwizanego onierza stray granicznej, z zakneblowanymi ustami. Obok lea karabin. - Panszin! - gucho krzykn Komarow; szybko i umiejtnie uwalniajc z wizw onierza, podczas gdy Chiski wyjmowa mu knebel. - Nie ranny? - zapyta Komarow. onierz milczc, jakby z trudem odzyskujc przytomno, poruszy przeczco gow. - Oguszony? - Uderzyli mnie czym... po gowie... towarzyszu majorze - wykrztusi Panszin podnoszc si przy pomocy Chiskiego. - Bronilicie si? - Prosiem o lito, towarzyszu majorze - weselej, umiechajc si odpowiedzia mocniejszym ju gosem Panszin. - Rzuciem karabin... Rozemieli si... Jeden powiedzia: To i lepiej. Wszystko poszo tak, jak przepowiedzielicie, towarzyszu majorze. - Mwili po rosyjsku? - Po rosyjsku. - Ilu ich byo? - Zdaje si, e czterech. W maskach. - W jaki sposb zatrzymali maszyn? - W poprzek drogi przecignli sznur... Spostrzegem go na czas... zahamowaem. Maszyn zarzucio. - Gdzie Kardan? - Zwizali go i zabrali ze sob. - W ktr stron? - Drog. W stron mostu. Chiski nagle skoczy w gb kabiny. - Majorze! Kartka! W rogu siedzenia biela kawaek papieru.

Komarow wzi go i owietli latark. Na papierze by napis drukowanymi literami: mier zdrajcy. Tak bdzie z kadym. Bez podpisu. Komarow milcza, przypatrywa si kartce, wreszcie, gadzc podbrdek, powiedzia: - Gupia robota... Pisane dla naiwnych. Deszcz bbni po masce karoserii. - Zdoacie doprowadzi maszyn do stranicy? - zapyta Komarow Panszina, wychodzc na ulew. - Na pewno, towarzyszu majorze. Ju przyszedem do siebie. - Doskonale! Sierancie, oddajcie mu Dima. Przy takiej pogodzie pies si nam nie przyda. Gdzie elektrocykle? - Tutaj, towarzyszu majorze - odpowiedzia sierant. - Andriejew przyprowadzi je. - Do maszyn! -- zakomenderowa Komarow. - Powiedzcie, Panszin, komendantowi stranicy, eby staruszka Pawa nie rusza, ale z oczu go nie spuszcza. Szczeglnie, gdy dziadek goli si na socu... Mody i gupi... koguta nie kupi... No, ruszajcie!... Huk grzmotu zaguszy ostatnie sowa Komarowa. Byskawica na chwil owietlia drog pen kau. Elektrocykle penym biegiem pomkny w ulew. - Daleko do posterunku? - zapyta przez wist wiatru Komarow, wyjmujc z wiszcego na piersi futerau infraczerwon nocn lornetk4. - Zaraz bdzie - odpowiedzia sierant. Wsun dwa palce w usta, cicho gwizdn i zwolni bieg maszyny. Na skraju drogi pojawi si cie. Elektrocykl stan. Cie podszed blisko. Zarysowaa si sylwetka onierza w paszczu, z karabinem. - Przechodzi kto drog? - zapyta Komarow. - Czterech. Pobiegli w stron mostu. Dwch nioso jaki ciar na ramionach. - Dobrze! - powiedzia Komarow. - Naprzd! Podnis do oczu nocn lornetk i dugo wpatrywa si w ciemnoci wzdu drogi. - Nic nie wida - szepn. Gdy przejechali kilometr, znowu z ukrycia wyszed onierz i zaraportowa: - Przebiego czterech. Z tumokiem na ramionach. W stron mostu. Ale lornetka nic jeszcze nie moga uchwyci. Za mostem droga rozwidlaa si. Z gstych, przydronych krzakw wyoni si owietlony byskawic onierz ociekajcy wod i zaraportowa:
4

Infraczerwona lornetka. - Za czerwonym kracem widma przebiegaj niedostrzegalne dla oka infraczerwone promienie o dugoci fali od 1 mm do 0,76 mikrona. Infraczerwona lornetka chwyc te promienie zmieniajc je w widzialne, dziki czemu umoliwia w nocy widzenie oddalonych przedmiotw.

- Tylko co przebiego piciu. Wsiedli w oczekujc maszyn ze zgaszonymi wiatami. Pojechali praw drog. Usyszaem sowa: Gieorgiju Nikoajewiczu, siadajcie przy szoferze. - Co to za maszyna? - zapyta Komarow. - Koloru nie mogem rozrni. Z ksztatu karoserii- tulska TEM-146. Elektrocykle wziy najszybszy bieg. Deszcz sabn. Burza mijaa. Wiatr zapiera oddech. Las skoczy si i od razu stao si widniej. - Ile jeszcze posterunkw przed nami? - zapyta Komarow sieranta, nie odejmujc lornetki od oczu. Zdaje si, pi? - Pi, towarzyszu majorze. - Czy to droga do stacji? - Tak jest. Droga do centrum rejonu zostaa na lewo. - Najbliszy pocig ze stacji? - Czwarta pidziesit osiem. Do Kijowa. - Doskonale... Jest i auto! - cicho krzykn Komarow. Daleko, w szarej mgle majaczya nika, ciemna plama, szybko posuwajca si naprzd. Po paru minutach plama zacza przybiera bardziej wyrane ksztaty. Bysny czci metalowe. Przez lornetk mona ju byo rozpozna nisk, wyduon karoseri tropionego auta. Komarow prawie lea na ramie przy czepki, wpatrujc si uporczywiej a do blu w oczach, w zarysy auta. - Tak - powiedzia w kocu, prostujc si i opuszczajc lornetk. - Dobrze zauway. TEM-146. Jak nazwisko onierza na rozwidleniu drg, towarzyszu sierancie. - Krasawin, towarzyszu majorze. - Zapamitajcie: macie zaraportowa komendantowi stranicy o spostrzegawczoci i sumiennym penieniu suby przez Krasawina. - Rozkaz, towarzyszu majorze! Komarow wydoby aparat mikroradia, po omacku, odchyli dolne wieczko paskiego futerau mikrofon, wysun anten, przyoy suchawk do ucha i przesun strzak na inny punkt tarczy. - Dowdztwo rejonu, szedziesit cztery?... Indianin... Kto przy mikrofonie?... Przyczcie dyktafon... Mwi Komarow Starszy inspektor z Gwnego Urzdu... Dwiecie osiemdziesit sze. Przekacie terminowo na stacj Wiszniewsk: Do stacji zblia si elektromobil tulski TEM-146. Piciu lub szeciu pasaerw. Uwaa na krpego mczyzn: szeroka, niada twarz o wydatnych kociach policzkowych, czarne wosy spadajce na czoo, czarne, gste wsy, wydatny, ostry nos z garbem. Mie na oku take pozostaych. Jad w lad za TEM-146 dwoma elektrocyklami waszej pogranicznej

stranicy. Numery: dwa zera dziewidziesit sze i dwa zera dziewidziesit siedem. Poda mi na stacji informacje. Wszystko. Z przeciwnej strony, siejc matowe wiato, pdzio ogromne auto ciarowe zaadowane gr workw, tumokw i skrzynek. Mign mglisty, rozpywajcy si zarys jakiego budynku przy drodze, za nim drugi, trzeci. Zaczo wita. Nadchodzi ranek. Z daleka ukazaa si grupa budynkw. Rwnoczenie dolecia daleki, przecigy dwik syreny. - Ekspres Odessa-Kijw - zauway sierant. - Zdymy? - z trwog zapyta Komarow. - Zdymy. To sygna przed zakrtem toru, 30 kilometrw od stacji. Pocig musi nas jeszcze min, tam - z prawej strony. Na drodze coraz czciej zaczy si pojawia samochody i ludzie. Trzeba byo zmniejszy szybko. Par razy TEM-146 znika z oczu, potem znw pokazywa si, gdy elektrocykl zwiksza szybko. Z prawej strony na rozjanionym ju horyzoncie ukazaa si ciemna wstga, szybko sunca w poprzek kierunku drogi elektrocyklw i TEM-146. Stacja kolei bya ju zupenie blisko. Ale i ruch na szosie coraz wikszy. Komarow spostrzeg przez lornetk, jak elektromobil wpad w ulic prowadzc do stacji i zrcznie lawirujc midzy samochodami, skry si wrd nich. - Zwikszy szybko - rzuci Komarow i obejrza si. Elektrocykl Chiskiego, w odlegoci dwustu metrw, pdzi z tyu. Chiski w cywilnym ubraniu, podobnie jak i Komarow, siedzia obok onierza-kierowcy, rwnie po cywilnemu. Wiatr targa jego czarne wosy. Komarowowi wydao si, e w niadej, pocigej twarzy modego lejtenanta bysny zby w szerokim umiechu. Komarow odpowiedzia serdecznym, porozumiewawczym umiechem. Przypomnia sobie rado swego modego pomocnika, kiedy ten dowiedzia si, e major bierze go ze sob. Lejtenant po raz pierwszy bra udzia w tak powanej pogoni... Pocig elektryczny ju sta na stacji. Na semaforze zapono zielone wiato. TEM-146 wolno odjeda od stacyjnego podjazdu. Komarow i Chiski wyskoczyli w biegu, zanim elektrocykle stany. Szybko popdzili szerokimi kamiennymi schodami do budynku stacyjnego. Na ostatnim stopniu sta mczyzna. Komarow przebieg koo niego, szepnwszy tylko jedno sowo: Indianin. Mczyzna pody za majorem, mwic pgosem: - Trzeci wagon, pity przedzia... Dwch. Czterech zostao. - Miejcie ich na oku - rzuci Komarow wybiegajc z budynku na peron. Wzdu peronu, nabierajc szybkoci, migay lakierowane wagony z zasuwajcymi si automatycznie w biegu skrzydami drzwi. By to pocig popieszny, o opywowych ksztatach, bez przerw midzy wagonami, z wciganymi stopniami i porczami.

Gdy Komarow dobieg do koca peronu, ostatni wagon zrwna si z nim. Komarow spojrza na wzrokiem penym rozpaczy. Ale nagle przysiad, skoczy w potwarte jeszcze drzwi wagonu i przycisn je ramieniem. W nastpnym mgnieniu oka, o mao nie obaliwszy go z ng, wpad na niego Chiski i obj go ramieniem. Dwigajc na sobie Chiskiego, Komarow zrobi krok do wntrza wagonu i puci drzwi, ktre cicho zasuny si za nim. Pocig pdzi ju wrd pl, mikko, koyszc si i gucho stukajc na spojeniach szyn.

Rozdzia 3 POD OBSERWACJ


- ...Stanowczo twierdz, e gdyby nie przedwczesna mier, Kraskow daby jedyne w swoim rodzaju rzeczy. Taka na przykad Dziewczyna z kwiatami, jak -wysok ma warto. Albo Na boisku sportowym! Ile pikna w tych ptnach, jaka delikatno rysunku! Nie waham si powiedzie, e byy to dopiero pierwsze kroki geniusza. - No... zaraz geniusza! Przesadzasz, Lwie Markowiczu - cicho odpar Komarow poprawiajc wetknite w ucho zakoczenia rurki akustycznej. Drugi jej koniec przyciska szczelnie do otworu przewodu regulatora powietrznego5 by uchwyci gosy dochodzce z ssiednich przedziaw. To nie przeszkadzao mu podtrzymywa rozmowy z Chiskim o sztuce. Gdy bya mowa o sztuce, w szczeglnoci o malarstwie, Chiski traci spokj i opanowanie, w czym tak starannie usiowa naladowa Komarowa. - Zapewniam was, Dymitrze Aleksandrowiczu, to by artysta o olbrzymich zdolnociach. Po prostu za mao znacie jego prace - gorco dowodzi Chiski. Komarow podnis ostrzegawczo rk, pochyli gow do ciany wagonu i nasuchiwa. Pocig lekko si koyszc pdzi szybko naprzd. Sycha byo monotonny warkot motorw pod podog i czstotliwe stukanie k. Za szczelnie zamknitym oknem, w zapadajcym zmierzchu, wiroway kby przydronego kurzu. Chiski, pochylony naprzd, z wycignit szyj, rwnie zacz nasuchiwa. Komarow wreszcie podnis gow, mia zawiedzion min, poprawi zakoczenie rurki akustycznej w uchu, mocniej przycisn jej drugi koniec do otworu regulatora powietrznego i powiedzia: - O czym mwi,... ale tak cicho, e nic nie mog zrozumie. W ktrym z dalszych przedziaw gono gadaj, zaguszaj... Rozrniem tylko: Nikoajew i lotnisko. Chiski zamyli si. Wzi ze stolika wieczorny biuletyn dla pasaerw pocigu i usadowiwszy si wygodnie, zacz czyta. Zmierzch gstnia. - W Wozniesiesku staniemy zero trzydzieci - na wp pytajco, na wp twierdzco powiedzia Komarow. - Tak jest, Dymitrze Aleksandrowiczu. - To znaczy, wedug poudnika Nikoajewa, o jedenastej trzydzieci... Chiski pochyli si w stron kontaktu i cicho zapyta: - wiato nie bdzie wam przeszkadzao?
5

Regulator powietrzny - urzdzenie doprowadzajce powietrze i utrzymujce dany stopie jego ciepa, czystoci i wilgotnoci. Regulator powietrzny skada si z szeregu aparatw: chodzcego lub podgrzewajcego, zwilajcego lub osuszajcego i innych. Dziki temu urzdzeniu mona zim i latem w kadym zamknitym miejscu utrzymywa odpowiednio umiarkowan temperatur.

Uchwyci niewyrane skinienie gowy Komarowa siedzcego w ciemnym kcie. wiato zalao przedzia. Komarow z przymknitymi oczami siedzia nieruchomo przy cianie. Milczenie trwao dugo. Motory huczay, koa prdko i niewyranie co wystukiway pod podog. Wreszcie Komarow westchn i podnis oczy, - Co nowego w biuletynie? - zapyta cicho. - Program zimowego sezonu w Wielkim Teatrze... Nowa opera Charamowa... Odkrycie profesora Kurdiumowa... Nowa metoda transfuzji krwi... O!... chwilk... Chiski szybko przebieg oczyma par wierszy. - Nagle zmar Wiszniakow... Pamitacie, Dymitrze Aleksandrowiczu? Sprawa sfaszowania georadiogramw w arktycznym budownictwie. W wizieniu ledczym, w zagadkowych okolicznociach - donosi komunikat. Oczy Komarowa zabysy. - Szczegw nie podaj? - zapyta. - Nie, tylko w przeddzie lekarz bada Wiszniakowa i stwierdzi, e by zupenie zdrw. - Dziwne - Komarow zamyli si. - Wypadki nagej mierci stay si u nas do rzadkie. Co by to mogo by? Po krtkim milczeniu Chiski powiedzia: - Na linii Wadywostok - Jokohama - San Francisko skasowano rejsy elektrostatkw Karelia, Dniepr i Szczors, a na linii Leningrad - Londyn - Nowy Jork elektrostatki Diesna, Potawa i Don. Oddano je do dyspozycji WAR-u celem przyspieszenia jego transportw morskich. - Tak, maj tam jakie trudnoci transportowe - zauway Komarow; - Syszaem o tym jeszcze przed wyjazdem z Moskwy... Niead, zamt... majc do rozporzdzenia tak potn flot!... Gotw jestem pomyle, e Katulin zapomnia, jak to si prowadzi powane przedsiwzicie... Chiski przerwa mu: - Powane przedsiwzicie?... To niewaciwe sowo. Wielkie! Gigantyczne! Brak mi sw na waciwe okrelenie... Ju drugi rok idzie budowa, czwarty jak porusza do gbi cay Zwizek Radziecki, ba - cay wiat, a ja wci jeszcze nie mog si przyzwyczai i mwi o tym spokojnie, na zimno. Zastanowi si tylko: przebudowa Arktyki! Dech zapiera na sam myl o tym! Nie! awrow to geniusz! A ja dotd nie miaem monoci uda si tam. - Wszystko to prawda - powoli powiedzia Komarow, zajty swymi mylami. - Obawiam si tylko, czy wasze yczenie nie speni si o wiele prdzej, ni sdzicie... czy nie znajdzie si tam dla nas jaka robota... - Sdzicie, majorze? - ywo zapyta Chiski. - Skd? Dlaczego? - Ta sprawa rozpalia zbyt wielkie namitnoci, poruszya zbyt wiele wrogich si midzynarodowych.

Komarow umilk, po chwili znw zacz: - Nie podoba mi si sprawa Wiszniakowa... i jego zagadkowa mier. Ten zamt w sprawach budownictwa... To nie pasuje do Katulina. Na matowym ekranie nad drzwiami rozbys zielony napis: Kolacja w wagonie restauracyjnym od godziny 21 do 24. Menu... Tu nastpowa dugi spis da, zaksek i napojw. Napis trwa pi minut, zgas, a zamiast niego zapon nowy: W wagonie-sali koncertowej od godziny 22 seans telewizyjno-dwikowy: Otello Szekspira, ze sceny leningradzkiego Teatru Wielkiego. W rolach gwnych: Otello - Bierkutow, Desdemona - Korolewa, Jago - Sikorski. Komarow wskaza gow na drzwi i poleci Chiskiemu: - Idcie, rozejrzyjcie si, ale nie tracie ze mn cznoci... Chiski odoy biuletyn, wsta, przejrza si w lustrze, poprawi krawat i wyszed z przedziau. W wskim korytarzu dwch mczyzn ywo rozmawiao, trzeci sta przy oknie i patrza na poruszajce si w ciemnociach jaskrawe wiato. To elektro-kombajny popiesznie koczyy drugi zbir pszenicy o przypieszonym dojrzewaniu. Chiski rwnie stan przy oknie, koo wejcia do ssiedniego przedziau. Wkrtce drzwi otworzyy si, z przedziau wyszed barczysty mczyzna redniego wzrostu, z jasnymi, zaczesanymi do tyu wosami, z podun, ogolon twarz. Szybko zamkn drzwi za sob. W tej krtkiej chwili Chiski obejrzawszy si zdy zauway w przedziale mczyzn z czarnymi wsami. Lea na awce i czyta gazet. Pasaer, ktry wyszed z przedziau, szybko i nieznacznie rozejrza si, potem spokojnie ruszy w stron wagonu restauracyjnego. Chiski, przycisnwszy czoo do szyby i zasoniwszy rkami oczy od wiata korytarza, uda, e pochon go cakowicie widok ycia nocnego w polu. Po upywie minuty pody za nieznajomym. W hermetycznie zamknitych przejciach midzy wagonami silnie koysao, goniej stukay koa i huczay motory. Chiski przeszed dwa wagony, nie spuszczajc oczu z nieznajomego, ubranego w jasnobrzowy garnitur. Wagon restauracyjny by jasno owietlony, mieni si ywymi kolorami kwiatw na stolikach, lni biel serwet, szkem i metalem nakry stoowych. Przez krysztaow szyb wewntrznych drzwi, wrd elegancko ubranych i z oywieniem rozmawiajcych ludzi, Chiski spostrzeg swego nieznajomego, ktry ju zajmowa miejsce przy stoliku. Wzdu wewntrznych cian wagonu, nad stonkami, biega czterograniasta rura z czarnej lakierowanej masy plastycznej. Nad kadym stolikiem, w ciance rury bya wmontowana tabliczka z rnokolorowymi guziczkami i cyframi obok nich. Nieznajomy przejrza jadospis, obrci si do tabliczki i nacisn par guzikw. Potem wzi gazet, osun si na oparcie krzesa i zacz czyta.

Chiski postanowi przekaza informacje o nieznajomym. W korytarzyku, gdzie sta, na prawo byy drzwi z napisem: Toaleta. Chiski szybko wszed tam i zamkn drzwi na zasuwk. Wyjwszy kieszonkowy radiotelefon, nastawi go na fal Komarowa. Po chwili rozlego si ciche brzczenie. Chiski prawie szeptem wymwi nad mikrofonem haso: - Indianin i Lew... Tak, to ja... Gwny zosta, towarzysz w wagonie restauracyjnym... Tak... Rozumiem... Do koca?... Dobrze... Rozejd si... Tak jest... Chiski schowa aparat do kieszenie wyszed z kabiny i uda si do sali restauracyjnej. Tutaj niepostrzeenie dotar do oddalonego stolika w rogu wagonu. W tym momencie w rurze nad stolikiem nieznajomego rozleg si cichy dzwonek i otworzyy si malekie drzwiczki. W ich otworze wida byo dwie tamy transportera: wysza, z brudnymi naczyniami, nieustannie przesuwaa si, druga, z kromkami chleba na talerzu, staa nieruchomo. Nieznajomy zdj talerz. Tama przesuna si nieco i znw stana; w otworze pojawi si stos talerzy, sosjerki oraz komplet yek, widelcw i noy. Potem na suncej wolno tamie ukazyway si kolejno naczynia z zamwionymi daniami. Nieznajomy zdejmowa je, ustawia na stoliku, potem zabra si do jedzenia. Sdzc po iloci zamwionych da i popiechu, z jakim je spoywa, musia by bardzo godny. Ba, od rana nic nie jad... - wspczujco pomyla Chiski. Dla siebie Chiski zamwi skromn kolacj; take odczuwa gd. Strzaka wielkiego ciennego zegara ju zbliaa si do godziny 23. Chiski posiliwszy si postawi brudne naczynia na grn tam i zabra si do owocw. Nieznajomy skoczy kolacj. Posta chwil przy stoliku, jakby niezdecydowany, i ruszy w stron sali koncertowej. Chiski, odczekawszy par chwil, uda si za nim. Sala bya zaciemniona. Na mocno owietlonym ekranie demonstrowano scen z leningradzkiego teatru. Otello mwi z Jagonem, unosi si, oburza, zatruty ju jadem podejrze. Widzowie z napit uwag ledzili znakomit gr Bierkutowa i Sikorskiego. Trzeci akt dobiega koca, gdy Chiski zauway, e pocig zwalnia biegu. Jedziemy pod gr! - pomyla, ale zaraz odrzuci to przypuszczenie. Dla ekspresu, ktry robi sto pidziesit kilometrw na godzin, adna pochyo nie moe stanowi przeszkody powodujcej tak znaczne zmniejszenie szybkoci. Pocig stopniowo zwalnia biegu. Do sali dochodziy czste, przyguszone gwizdy. Szedziesit... czterdzieci kilometrw... - ze wzrastajcym niepokojem okrela Chiski szybko, wsuchujc si w stukot k. Zwrci si do ssiada i szeptem zapyta: - Czy nie wiecie, towarzyszu, dlaczego pocig zwolni biegu? - Remont toru od trzech dni - uprzejmie odpowiedzia nieznajomy nie odrywajc oczu od ekranu.

W tym momencie wzdu okien z obu stron wagonu przemkno kilka czerwonych wiate ostrzegawczych. Chiski uspokoi si, a widzc, e jego nieznajomy siedzi na miejscu, znw zacz patrze na ekran. Po piciu minutach pocig zacz przyspiesza i jakby odrabiajc stracony czas, pomkn w ciemno ze zdwojon szybkoci. Po pnocy, na p godziny przed Wozniesieskiem, ekran zgas, bysno wiato na sali, widzowie zaczli rozchodzi si. Nie tracc z oczu nieznajomego, Chiski uda si za nim do swego wagonu. Gdy nieznajomy wszed do przedziau, lejtenant otworzy drzwi swego i gucho krzykn. Przedzia by pusty. Komarow znik. W otwarte wbrew surowym przepisom okno, ze wistem wlatywa wiatr, trzepoczc firankami, napeniajc przedzia kbami kurzu, piasku i wszelkiego porwanego pdem miecia. Rczniki, serwetka, wazonik z kwiatami leay na pododze. Kurz przymi wiato; trudno byo oddycha. Machinalnie zamknwszy za sob drzwi, Chiski chwil sta na rodku przedziau, rozgldajc si ze zdumieniem i usiujc co z tego zrozumie. W kocu powoli podszed do okna i zamkn je przekrcajc rczk hermetycznego zatrzasku. Potem puci w ruch wentylatory i zwikszy dopyw czystego powietrza z regulatora. Jego mzg gorczkowo pracowa, gste, czarne brwi zetkny si u nasady nosa. Co si tu stao? Gdzie on si podzia?... Moe po prostu wyszed i zaraz wrci? Ale okno!... Uwanie obejrza przekrcon przed chwil rczk hermetycznego zatrzasku i sprawdzi jego dziaanie. Nie... w porzdku. Okno musiao by przez kogo otwarte. Ale tego surowo zabraniaj przepisy dla pasaerw, eby nie zanieczyszcza wieego powietrza, ktre aparatami dochodzi do przedziaw... Widocznie co bardzo wanego zmusio Komarowa do przekroczenia tych przepisw. Komarow nie naley do ludzi postpujcych nieopatrznie- Tak... Ale gdzie on si podzia? Opuci przedzia w popiechu, nie zdywszy zamkn okna? Wtem nowa myl cisna mu serce! Napad! Wyrzucili go przez okno! Chiski szybko obejrza si. Nie... Nie wida adnych ladw walki... Komarow nie daby si tak atwo wzi... Przy tym haas... Zbiegliby si ludzie... Chiski nieco si uspokoi. Znowu podszed do okna i pocz systematycznie oglda stolik, doln cz ramy okiennej, miejsce, gdzie siedzia Komarow. Pod cienk warstw kurzu nie zauway nic podejrzanego. Prawda, serwetka! Na stoliku bya serwetka! Mody lejtenant podnis j z podogi i pocz bada centymetr po centymetrze. Jest! W rodku serwetki, tu przy zgiciu, ledwie widoczna, zaznaczaa si szeroka plama o niewyranie zaokrglonym konturze.

Chiski wyj z kieszeni lup i skierowa j na podejrzane miejsce. Teraz kontury plamy wystpiy wyranie. Podeszwa! Podeszwa buta! Ale... czy to nie on sam przypadkiem nastpi na serwet?... Nie... Dobrze pamita, podwiadomie, ale z zakorzenionego gboko nawyku, omija lec na pododze serwetk. Od pierwszej chwili, gdy przeraony nieobecnoci Komarowa wszed do przedziau, stara si niczego nie dotyka przeczuwajc, e wszystko to trzeba bdzie zbada, przemyle... Prcz tego, on ma wski but, a tu lad daleko szerszy. Komarow ma wanie stop szerok... Chiski ostronie pooy serwetk na stoliku, odciskiem ladu do gry. Oba zagicia przylegay rwno do kantw stolika. Serwetka znalaza si na swym miejscu. Kontur ladu zaczyna si od strony, gdzie siedzia Komarow, tak e nosek buta przypada na rodek serwetki. Chiskiemu zrobio si gorco. Po raz pierwszy samodzielnie musia wysnuwa wnioski. Tak, wic Komarow stan jedn nog na stoliku. W jakim celu? Do okna? Chiski odchyli rczk hermetycznego zamknicia, pocz wolno i ostronie opuszcza ram okna. Gorcy, kujcy ziarenkami piasku wiatr uderzy go w twarz, rozwichrzy mu wosy. Centymetr za centymetrem Chiski oglda czarne, kauczukowe ebro ramy okiennej. Ledwo dostrzegalne i nieco postrzpione dranicie... zupenie wiee, jeszcze nie wygadzone, szo w poprzek ebra od wewntrz na zewntrz. A oto drugie, wzdu ebra... Nie mogo by wtpliwoci! Komarow wyskoczy przez okno! Poczuwszy nagle osabienie Chiski zamkn okno i pad na awk. W penym biegu pocigu!... To mier! Samobjstwo! Lejtenant zerwa si z miejsca i skoczy do drzwi. Alarmowa! Zatrzyma pocig! Trzeba go szuka... moe ju tylko trupa... Chwyci za klamk i zatrzyma si. Nie! Nie, nie... Wykluczone!... Komarow nie naraaby si na pewn, a bezcelow mier... e te od razu nie przyszo mu na myl!... Wida tak trzeba byo... i... mona byo... Co tu musiao zaj... Gdzie Kardan? Niemoliwe, aby Komarow zostawi Kardana. A wic i Kardan rwnie... Nagle przypomnia sobie: czerwone wiata, remont toru, zwolniony bieg pocigu... To jasne! Saby umiech oywi twarz lejtenanta, wstpia we nadzieja. Przechylony w ty, z piecami na oparciu, siedzia tak kilka minut nieruchomo, z zamknitymi oczami. Potem wsta, zdj z haczyka odkurzacz i zacz uprzta przedzia. Daleko za oknem pokazao si wiato. Perowy, wietlisty obok wci rs i wreszcie zala horyzont. Pocig zwalnia biegu, zatrzs si na pierwszej zwrotnicy. Ot i Wozniesiesk.

***

W Wozniesiesku nieznajomy nie sprawia kopotu lejtenantowi. By pewny siebie i widocznie czu si tutaj bezpiecznie. Nie chcc nasuwa mu si na oczy, lejtenant przekaza inwigilacj miejscowym funkcjonariuszom. Codziennie Chiski, osobicie lub przez mikroradio, otrzymywa raporty o tym, co robi nieznajomy, jak si prowadzi, kogo odwiedza. Zreszt ju pierwszego dnia pobytu w Wozniesiesku czowiek ten przesta by nieznajomym. W wielkiej fabryce, ktr odwiedzi rano po przyjedzie, znano go od dawna: Piotr Oskarowicz Gnter, kontroler-odbiorca WAR-u - Wielkich Arktycznych Robt. Do Wozniesieska przyby on na inspekcj kontrolerw-odbiorcw w tutejszych fabrykach. Gnter by bardzo surowy, wymagajcy, nawet drobiazgowy. Najmniejszy szczeg nie uszed jego uwagi. Administracja fabryk i kontrolerzy z szacunkiem przyjmowali jego uwagi. Jego wymagania byy uzasadnione i nie wywoyway sprzeciww. W Wozniesiesku Gnter zabawi dwa dni. Te dwa dni Chiski spdzi w hotelu, prawie nie wychodzc na ulic. Chocia kadej chwili mg otrzyma zawiadomienie o wyjedzie Gntera, nieustannie szuka Komarowa w eterze przy pomocy swego mikroradia. Cigle mia nadziej, e major, by moe, znajduje si jeszcze w zasigu dziaania tego maego aparatu, gdzie w odlegoci dwustu kilometrw od Wozniesieska. Wtpliwoci i obawa nie daway spokoju modemu lejtenantowi. W cigu roku wsplnej pracy z Komarowem zdy ca dusz przywiza si do swego zwierzchnika, zawsze spokojnego, opanowanego, uzdolnionego tropiciela, czowieka o rozlegych i rnorodnych zainteresowaniach. Rozmowy z nim o pracy zawodowej, dugie, serdeczne dysputy o yciu, sztuce, sprawiay Chiskiemu prawdziw przyjemno. Otwieray mu one nowe horyzonty, czsto wrcz nieoczekiwane, tak e mody czowiek gotw by caymi godzinami sucha swego zwierzchnika i przyjaciela. Komarow by samotny. Dwa lata temu straci on. Nalea do tych ludzi, ktrzy kochaj tylko raz w yciu; tote zasklepiona, lecz nie zabliniona rana serca dotychczas go bolaa. Czego mu wci brakowao, czu jakby puste, nie zajte miejsce koo siebie. Syn zmar jako may chopiec. Crka w przeszym roku wyjechaa z kochanym czowiekiem do Taszkientu. Rzadkie widzenia z ni za porednictwem telewizefonu nie mogy wypeni pustki jego mieszkania. Pene entuzjazmu przywizanie modego lejtenanta wzruszyo Komarowa swoj szczeroci. Pokocha go jak syna dawno utraconego, a teraz jakby na nowo odnalezionego. ...Niepokj drczy lejtenanta. To wyobraa sobie okaleczone ciao Komarowa lece samotnie koo toru, to zdawao mu si, e widzi swego majora otoczonego wrogami, gdy ranny, opadajc z si odpiera ciosy, to wreszcie majaczyo mu si, e zmczony, osabiony pragnieniem, posuwa si w palcych promieniach soca

Chiski rzuca ksik, zrywa si z krzesa, chodzi nerwowo po pokoju, znw chwyta radioaparat i posya w eter swoje sekretne wezwania. Najprociej, zdawao si, byoby wszcz poszukiwania przez Urzd Bezpieczestwa. Lecz Komarow mg by niezadowolony, e w spraw, ktr on podj si prowadzi samodzielnie, zostali wcignici inni ludzie. Jedynym krokiem, na ktry zdecydowa si Chiski pierwszego dnia, byo zasignicie informacji na odcinku naprawianego toru pod Wozniesieskiem. Dowiadywa si, czy ubiegej nocy lub dzisiejszego rana nie znaleziono tam rannego lub zabitego czowieka, wysokiego, barczystego, z ogolon gow, ubranego w szare ubranie, w ciemnoszarych mikkich kamaszach, zapinanych suwakiem byskawicznym. Przeczca odpowied nieco uspokoia Chiskiego. Trzeciego dnia rano Gnter odlecia pasaerskim samolotem, ktry szed bez ldowania do Charkowa. Chiski uda si za nim. W Charkowie Gnter, zajty tymi samymi sprawami, spdzi trzy dni, po czym kolej, ekspresem Sewastopol-Moskwa, wyjecha do stolicy, Chiski jecha tym samym pocigiem. Im bliej byo Moskwy, tym bardziej wzrastao podniecenie lejtenanta. W Moskwie wiele powinno si byo wyjani i zdecydowa. Komarow jeszcze w pocigu wyrazi przekonanie, e jeeli jego podejrzenia s suszne, to Kardan nie ominie Moskwy, e nic, w tej chwili bardzo jeszcze popltana, ma swj pocztek wanie tam, w stolicy. Musi wic lejtenant mie si szczeglnie teraz na bacznoci, dokadnie ledzi Gntera w Moskwie, chwyci ni, ktr ten, by moe, niebacznie upuci. Prcz tego Chiski postanowi osobicie powiadomi wiceministra o znikniciu Komarowa. Moe ju o nim co wie? Jemu przecie major ma obowizek donosi o przebiegu sprawy i o zwizanych z tym zmianach miejsca pobytu na terytorium Zwizku. Jeli tylko zdrw... jeli yje... Do Moskwy... jak najprdzej do Moskwy! Pocig przyby do Moskwy pno, koo drugiej w nocy. Wprost z wagonu Gnter skierowa si do podziemnego garau przy dworcu. Ku zdziwieniu Chiskiego wybra tam mocne auto niewygodne do jazdy po ruchliwych ulicach miasta. Usiadszy przy kierownicy wyprowadzi auto z garau. Chiski w odpowiedniej odlegoci jecha za nim na szybkim, jednoosobowym elektrocyklu. Po paru minutach zrozumia wybr Gntera. Jego brzowy elektromobil wkrtce skrci na podmiejsk szos. Trzymajc si w przyzwoitej odlegoci Chiski nie straci z oczu elektromobilu. Noc bya ciemna, bezgwiezdna. Neonowe lampy dobrze owietlay szerok, gadk drog, jazda nie przedstawiaa trudnoci. Wiatr wista w uszach. Po obu stronach drogi migay wrd drzew kontury upionych willi, przelatyway wiata nocnych, podmiejskich kawiar i restauracji, przydrone stacje zasilania akumulatorw. Liczba mijanych maszyn bya coraz mniejsza. Droga pustoszaa. Chiski zgasi wiata elektrocyklu i zwikszy szybko. Tylne czerwone wiata auta Gntera zbliyy si. Drog Chiski zna doskonale. Okolic pamita jeszcze z lat modzieczych. I teraz, mknc w ciszy z ogromn szybkoci, poznawa osiedla, stacje, sanatoria, domy wypoczynkowe, cignce si wzdu drogi.

Ju dawno w tyle zostay Mytyszcze;. Czeluskin, wkrtce, za Klam, powinno byo zjawi si Puszkino. Elektromobil Gntera w owietlonym oboku wasnych latarni pdzi wytrwale naprzd. Dokd go licho niesie? - pomyla Chiski i spojrza na wiecc tarcz zegarka. Ju byo wp do trzeciej. Z prawej strony mign w ciemnoci znany mu maszt z wiatrakiem pompujcym wod do ogrodw. Klama - odnotowa w myli Chiski. Zaledwie to pomyla, gdy wietlny obok przed nim zgas i elektromobil Gntera znik. Nie nabierzesz mnie, obywatelu! - pomyla Chiski, przyspieszajc biegu elektrocykla. - Tu jest tylko jeden zakrt, na prawo, w ulic Komunardw. Bystrymi oczami wypatrzy w ciemnociach zakrt i skierowa elektrocykl w ulic. Wkrtce Chiski oswojony z ciemnoci spostrzeg przed sob ciemn mas elektromobilu. Odlego midzy maszynami szybko si zmniejszaa. Widocznie Gnter zwalnia. Nagle elektromobil zazgrzyta hamulcami i stan. Chiski omal nie wylecia z siodeka, zatrzymawszy wz w penym biegu. Po kilku sekundach lejtenant lea na ziemi w cieniu krzakw rosncych wzdu drogi, przycigajc ku sobie przewrcony na bok elektrocykl. Trzasny drzwiczki elektromobilu. Day si sysze powolne kroki na piaszczystej ciece, potem na kamiennych stopniach. Widocznie Gnter sta ju przed drzwiami domu. Wstrzymawszy oddech lejtenant czoga si powoli, ostronie w kierunku willi. Kilkanacie krokw od niej przywar do ziemi i znieruchomia. Z wntrza domu dochodzi jaki przytumiony gos. Gnter cicho powiedzia. - Swj... Kosariew... Ukony od Asty! Nowe mruczenie za drzwiami. - P do sidmej - pgosem odpowiedzia Gnter. Szczkn acuch, stukna gono zasuwka, bez szmeru otworzyy si drzwi, a potem, ju bez zachowania ostronoci, z lekkim trzaskiem zostay zamknite. Nastaa cisza. Chiski lea w dalszym cigu, nie podnoszc gowy. Upyno z dziesi minut. Czarne otwory okien patrzyy w noc, nie mign w nich najmniejszy bysk wiata. Chiski z powrotem przyczoga si do elektrocyklu, potem, cicho stpajc, przeszed na drug stron ulicy. Pragn, o ile na to pozwalay ciemnoci, obejrze will, ssiednie budynki, zapamita miejsce. Trzymajc si moliwie najdalej od jezdni, w czarnym cieniu drzew, ruszy w lewo i doszed do rogu.

Zdaje si, e to ulica Padziernikowa? - pomyla i postanowiwszy sprawdzi ruszy z powrotem, by doj do drugiego rogu. Nie spuszczajc oczu z domu mija go sunc cicho prawie nad ziemi. Wtem instynktownie uskoczy w bok, pod parkan; mia wraenie, e jaki cie wyoni si zza rogu i zaraz znik. Nie, co jest! Ledwo dosyszalny szmer skradajcych si krokw doszed do uszu lejtenanta. Przywar plecami do parkanu, serce walio mu, cisn pici. Aha. Maj wasn ochron! Bezszelestne stpanie przysuwa si, ju jest blisko. Wysoki cie zgstnia w ciemnociach, da si sysze stumiony oddech. Lejtenant cisn zby, serce zaczo wali mu motem. I nagle cie, zupenie bliski, zrobi ostry zwrot, gono zaskrzypia piasek, podniosa si ludzka rka. Chiski zamar. Przemkna mu w myli zasada Komarowa: - W bjce nie broni si, lecz atakowa! Byskawicznym ruchem Chiski pochwyci zagraajc rk i cisn j jak w kleszczach. Rozleg si stumiony jk, ale w nastpnej chwili lejtenant wylecia w gr, wywin koza i grzmotn caym ciaem o ziemi. Chiski jeszcze nie zdy si opamita, gdy jaka potna, cika posta runa na niego

Rozdzia 4 SKOK W NOC


Gdy Chiski poszed do wagonu restauracyjnego, Komarow ze zdwojon uwag pocz przysuchiwa si odgosom z ssiedniego przedziau. Zgodnie z przewidywaniem usysza wkrtce, jak kto otworzy drzwi. Kto wyszed, ale kto? Obaj czy tylko jeden? Tego Komarow nie mg okreli. Nie pozostawao nic innego, tylko czeka i nasuchiwa dalej. Komarow dugo siedzia nieruchomo w swym kcie, chwytajc niewyrane odgosy rozmowy, dochodzce z bliszych i dalszych przedziaw, lub szmery, ktre rozlegay si w samym regulatorze. Z tego strumienia szmerw i brzmie naleao wyowi tylko te, ktre byy istotne i mogy mie znaczenie. Po pewnym czasie wyczulone ucho pochwycio delikatny szmer. By to swoisty szelest cienkiego, mikkiego papieru. Wic kto zosta w przedziale i czyta gazet. Ale kto? Kardan czy jego kompan? W tym momencie Komarow usysza stumiony sygna mikroradia schowanego w kieszeni. Kto go wzywa. Oczywicie Chiski! Istotnie, z mikrofonu dochodzio umwione na biec dekad oglne haso: Indianin i ich wasne, wzajemne: Lew. Chiski komunikowa, e gwny zosta w przedziale, a jego towarzysz jest w wagonie restauracyjnym. W takim razie niech Chiski ledzi go i nie odstpuje na krok, nawet gdyby wysiad w Wozniesiesku bez gwnego i zasza konieczno rozdzielenia si... Nie?... Dlaczego?... Wszystko moliwe!... Wic to Kardan zosta w przedziale. Dlaczego? Co zamierza? Powinien pj- do wagonu restauracyjnego! Od rana nic nie jad, musi by godny!... Postanowi czeka do Wozniesieska? No, to... czekajmy. Komarow znowu zamyli si. Nikoajew... Dlaczego mwili o Nikoajewie? I lotnisko... Co prawda te sowa nie nastpoway bezporednio po sobie w ich rozmowie. W Nikoajewie jest lotnisko. Ale poczenia z ekspresem w Wozniesiesku do Nikoajewa nie ma. Wic z Wozniesieska udadz si do Nikoajewa? Ale przecie i w Wozniesiesku jest lotnisko! Nie, tu co nie pasuje... Komarow gubi si w domysach. Wysuwa rne moliwoci, ale adna nie wytrzymywaa krytyki. Czas pyn. Bya godzina dwudziesta trzecia, gdy Komarow zauway, e pocig zwalnia. Koa stukay wolniej, motory huczay ciszej. W ciemnociach za oknem migno czerwone wiato. Komarow nagle drgn. Z ssiedniego przedziau doszed wyrany szmer: szybkie szuranie ng po pododze, jakie metaliczne szczkanie... Pocig wci zwalnia. Drugie czerwone wiato wolno przepyno wstecz za oknem... Co si stao? Naprawa toru?... A! do diaba! Komarow omal nie krzykn: przez sw rurk akustyczn usysza omot jakiego spadajcego przedmiotu, lekki wist... Komarow skoczy z siedzenia nie spuszczajc oczu z okna. W tym momencie za oknem przepyno trzecie wiato. W jego krwawym blasku ujrza, jak koo okna przeleciaa w powietrzu jaka ciemna masa, podobna do tumoka, z rozrzuconymi w obie strony ramionami i utona w ciemnociach. - A to diabe! - mrukn Komarow przez zacinite zby.

Byskawicznie wyrwa rurk z otworu w cianie, schowa do kieszeni, rzuci si do okna i opuci ram. Gorcy, duszny wiatr wtargn do przedziau, zatrzepota firankami, nanis tumany kurzu. Trzymajc si ramy, jednym ruchem, zaledwie dotknwszy nog stolika, Komarow znalaz si za oknem. Nog zawadzi o ram, do o mao nie pucia pod wpywem ciaru, ale przytrzyma si drug i zawis w powietrzu. Pod nim przelatyway czarne cienie jakich maszyn, stosy pyt i innych materiaw. Zbliao si czwarte wiato. Komarow silnie si rozbuja, wcign gboko powietrze i odbi nogami od wagonu. Z dou, z ciemnoci, z zawrotn szybkoci leciaa na niego jaka ciemna, kopulasta masa. Komarow wycign rce. Naprzd rkami, potem klatk piersiow uderzy o co twardego. Jkn i koziokujc stoczy si w d po nasypie... Pocig dzwonic acuchami i zderzakami, ziejc ogniami, z hukiem przelecia obok, znika jv ciemnociach i wkrtce umilk zupenie. Na stepie zapanowaa z powrotem noc i cisza.

***

Z daleka, nie wiadomo skd, jako dziwnie i cicho zatrzeszcza krtk seri karabin maszynowy i urwa... Potem, zupenie blisko, odezwa si drugi... Nie, to nie karabin... To jakby terkotaa maszyna do szycia... w domu... u babki... Wiono wspomnieniem wczesnego, sonecznego dziecistwa... Potem nagle zimny dreszcz przeszed po ciele. Komarow otworzy oczy. Na pochyoci czystego nieba krace dugiego, postrzpionego oboczka pony w zotej obwdce. Tu przy uchu, w gstej trawie konik polny cyka sw porann piosenk. Komarow, szybko przyszed do siebie. - Oto masz karabin maszynowy i babcin maszyn do szycia! - Umiechn si i usiad. Konik polny zatrzepota skrzydekami, wzbi si w powietrze, zatoczy uk i znik za pryzm wiru. Bl w piersiach i w prawym ramieniu przypomnia majorowi wszystko, co zaszo w nocy. W oddali klekotay maszyny, huczay motory, brzczao elaziwo. Moje szczcie, e upadem tutaj. - Naprawa toru na tym odcinku zostaa ju skoczona, narzdzia, szyny, kamienie przesunito dalej, na miejscu zostay tylko kupki piasku i drobnego wiru. W poudniowych stepach nawet w sierpniu wita bardzo wczenie. Soce stao ju na horyzoncie. Zota obwdka na oboczku zblada. Powia orzewiajcy wiatr. Cicho szumiaa pszenica stojca zwart, wysok cian po obu stronach plantu. Chwiejc si i rozcierajc stuczon pier Komarow powoli wsta, otrzsn py z ubrania i utykajc ruszy wzdu toru patrzc uwanie w ziemi i w traw, ktra porastaa niewysokie zbocze nasypu. ladw byo duo - wieych i starych, trawa wszdzie pognieciona, zakurzona lub przysypana ziemi.

Komarow obliczy sobie, e wyskoczy z wagonu i upad mniej wicej szedziesit metrw od tego miejsca, w ktrym powinien by upa Kardan. Jednak, przeszedszy znacznie wicej, nie spostrzeg nic takiego, co by mona byo uwaa za lad Kardana. Wtedy Komarow oddali si nieco od nasypu i ruszy z powrotem do punktu wyjcia. Po lewej rce mia an falujcej pszenicy. Zociste morze kosw cigno si jak okiem sign, a po sam widnokrg. Ani w pszenicy, ani na drodze, ani na kupkach piasku - nigdzie nie byo najmniejszego podejrzanego ladu. - Co u diaba? - mrukn Komarow. Potar podbrdek i zmarszczy si; nie ogolona od dwch dni broda kua, co byo bardzo nieprzyjemne. - Gdzie on si mg podzia? Czy nie poszed w stron Znamienki?... Ale Nikoajew! Zobaczymy z drugiej strony toru. Komarow przeszed przez plant. I tu grunt by poryty, leay kupki wiru i piasku, a dalej ciana szumicej pszenicy. Krok za krokiem Komarow pocz szczegowo bada przestrze midzy plantem a pszenic i nagle pochyli si do samej ziemi. Na nieduym kamieniu, w skonych promieniach soca, jak okruch czerwonego szka, byszczaa kropla krwi. Nieco dalej, na piasku czerwienia si druga. Komarow ostronie dotkn jej palcem. Palec zaczerwieni si. - wiea - pomyla Komarow i podnis gow. Tu przed nim, zgniecione, rozsunite w obie strony kosy tworzyy wskie przejcie. Przyjrzawszy si dokadnie, Komarow zauway na falujcej powierzchni pszenicznego morza jakby ciemn prg wijc si daleko w kierunku poudniowowschodnim. - Tak... Oczywicie... Depta pszenic?! Nikt inny nie pozwoliby sobie na to. Wic, do Nikoajewa?... mrucza Komarow. Przyjrza si sobie, oczyci jeden rkaw, potem drugi, poprawi marynark i zdecydowanie ruszy wygniecionym szlakiem. Ju po dwch krokach poczu si Jakby zagubiony w gstym podwodnym lesie. Niby pywak w morzu kujcej wody Komarow rozgarnia przed sob obydwiema rkami falujc gstwin o cikich kosach, podobnych do malekich kolb kukurydzy. Kosy kuy w oczy, w uszy, w nos. Droga bya mozolna i mczca. Py zboowy przenika do nosa, do ust, drapa w gardle, soce, stojce ju wysoko, pieko niemiosiernie odkryt ogolon gow, nogi pltay si w gstwinie odyg. Ale Komarow wci szed nie mylc o odpoczynku, pilnie wpatrywa si w zboe, by nie straci ladu. Oblicza, o ile mg wyprzedzi go Kardan? Jeeli wyskoczy szczliwie i zaraz ruszy w drog, to wyprzedzi go o jakie cztery godziny. To byoby bardzo duo. Ale nie! Krew jeszcze niezupenie zakrzepa... Wic mona przypuszcza, e w pszenic wszed jakie dwie godziny temu. Prcz tego, szed pierwszy, torowa drog, byo mu ciej. W takim razie sprawa nie wygldaa tak beznadziejnie. I zacisnwszy zby Komarow dalej rozgarnia fale pszenicznego morza, jakby pyn abk. W bkicie dzwoniy skowronki. Soce palio gow coraz mocniej. Ciko byo oddycha. Czu amanie w rkach, plecach i w szyi. Bolaa stuczona przy upadku pier. Przed oczami coraz czciej skakay mu ogniste plamy. Zasychao w gardle, mczyo pragnienie. Morze pszenicy nie miao koca. Wydawao si, e cae ycie upynie w tym szelecie kosw, w jednostajnym, nucym ruchu rk naprzd i w bok, znw naprzd i znowu w bok... Nagle, po jeszcze jednym rozgarniciu kosw, jak za rozsunit firank, zmczonym oczom ukaza si nieobjty, soneczny wiat. Skoczy si an pszenicy.

W kierunku poudniowym, daleko, prawie a po horyzont, cigno si puste, te rysko. Ale spojrzawszy w prawo Komarow ujrza kolumn ogromnych- maszyn, cikich i niezgrabnych jak stado przedpotopowych zwierzt. Jedna za drug, w znacznych odstpach, suny w stron Komarowa wzdu ciany nieztej pszenicy. Byy to elektryczne kombajny dokonywajce niw. Komarow wycierajc chusteczk twarz i gow podszed do pierwszej maszyny. Maszyna bya pitrowa. Cicho buczc suna na niskich, grubych koach, poyskujc miedzi, mas plastyczn i stalowym szkem. Za kombajnem posuwaa si ogromna platforma o wysokich burtach, zaadowana rzdami kwadratowych, somiano-tych cegieek. Od kombajnu szo dugie koryto, wzniesione nad platform. Korytem tym bez przerwy pyn strumie cegieek i ukada si w rzdy. Z prawej strony kombajnu w poziomej paszczynie obracay si dugie skrzyda pochylajc pszenic pod noe niwiarki, std zte kosy na tamie transportera szy do maszyny i znikay w niej. Dawniej kombajn przeprowadza zbir zboa tylko do momentu otrzymania czystego ziarna i snopw somy, obecnie maszyna, stopniowo udoskonalana, przeksztacia si w kombajn-myn i w fabryk prasowanej w cegieki somy. Przeszedszy przez odpowiednie urzdzenia, ziarno zmienia si w czyst mk i otrby, a soma zostaje pocita i sprasowana w cegieki, ktre potem id jako surowiec do papierni lub fabryk chemicznych. Za szerokim, oszklonym oknem w przedniej czci kombajnu Komarow- zobaczy mod twarz, spogldajc na niego ze zdumieniem. Komarow podnis rk. Maszyna stana. W odmykajcych si z boku drzwiczkach ukaza si mody czowiek i po schodkach zszed na ziemi. Ubrany by w nienobiay kombinezon z lekkiej materii, na gowie mia kapelusz z szerokim rondem, na nogach biae, lekkie pantofle. W opalonej twarzy byszczay ywe, pene ciekawoci oczy. Mody mczyzna szybko podszed do Komarowa i z yczliwym umiechem wycign do niego rk. . - Witajcie, towarzyszu! Czym mog suy? Zmczylicie si! Prosz, wejdcie do mojej kabiny. Tam jest chodno, odpoczniecie i odwieycie si... Modzieniec mwi szybko, badawczo spogldajc na Komarowa. Ciekawo malowaa si na jego twarzy. Komarow podnis przekrwione oczy i ochrypym gosem powiedzia: - Dzikuj bardzo... Ale przede wszystkim... Nie zauwaylicie, czy przede mn nie wyszed kto z pszenicy? - Tak, tak!... - z popiechem potwierdzi kombajnista. -> To mnie wanie uderzyo! Jestecie drug osob, ktra wysza z pszenicy. I to w tym samym miejscu. Widocznie szlicie ladem pierwszego i dlatego, mam nadziej, pszenica nie bardzo ucierpiaa. Popltanych i zgniecionych odyg nasze maszyny nie lubi... - Wiem... - przerwa mu Komarow. - Wybaczcie... Ale gdzie si podzia ten czowiek? - To ja sam odwiozem go do sowchozu!. - odpowiedzia kombajnista i niespokojnie si obejrza. - Ale wejdmy do kabiny. Tam pomwimy. Idca z tyu maszyna dogania mnie. Mog wynikn przykroci, jeli j zatrzymam.

W kabinie kombajnisty, wskiej i dugiej, byo wygodnie i chodno. Na przedniej cianie, wok okna, mieciy si tablice rozdzielcze do kierowania wszystkimi kombajnami tej grupy, przybory kontrolujce, czerwone i zielone lampki sygnalizacji, automatyczny szofer i ekran telewizefonu. Pod oknem naprzeciwko drzwiczek wejciowych sta stolik i dwa lekkie krzesa, wzdu tylnej ciany wska kanapka, nad ni pka z ksikami, w rogu - maa chodnia. Na stole stao przygotowane niadanie: miso, jarzyny, otwarta puszka skondensowanego bulionu, owoce, karafka z orzewiajcym napojem. Kombajnista widocznie zamierza zje niadanie. - Siadajcie, towarzyszu, do stou - serdecznie zaprasza modzieniec przepuszczajc gocia do kabiny. Pokrzepcie si. niadanie skromne, ale posilne. Ja tylko puszcz maszyn w ruch i zaraz przycz si do was. Komarow ciko usiad na krzele, z rozkosz wypi jedn, potem drug szklank przyjemnego napoju z karafki. - Moglicie nie podnosi rki - cign gadatliwy kombajnista sadowic si w fotelu kierowcy przed oknem w przedniej cianie i uruchamiajc maszyn. - Automatyczny szofer i tak by zatrzyma kombajn przed wami. - Automatyczny szofer dziaa infraczerwonym hamulcem? - zapyta Komarow, z apetytem zabierajc si do jedzenia. - Nie, ma zwyk wiatoczu komrk. Aparat ten na odlego dwudziestu piciu metrw reaguje na kady przedmiot wystajcy ponad trzydzieci centymetrw od ziemi. Uprzedza o tym kierowc dzwonkiem, a gdy ten pi, lub go chwilowo nie ma, sam zatrzymuje kombajn. Taka sama wiatoczua komrka utrzymuje maszyn na skraju pszenicznego pola i nie pozwala jej zboczy z kursu. Maszyna rwno, z lekka si koyszc suna naprzd. Za tyln cian kabiny mikko huczay motory. Wewntrzne agregaty wznowiy przerwan prac, zewntrz, za bocznym oknem zaczy obraca si wskie, dugie skrzyda grabi, naginajce kosy pod noe niwiarki. Mody kombajnista wsta z siedzenia kierowcy i usiad przy stole. - Co was tu przynioso, towarzyszu? - zapyta nie mogc powstrzyma swej ciekawoci. - Dlaczego z trudem przedzieralicie si przez an, kiedy pi kilometrw std jest doskonaa droga? Komarow milczc skoczy drug kanapk i popi lemoniad. - Bardzo mi przykro, przyjacielu - zacz wreszcie - e nie mog odpowiedzie na wasze, najzupeniej uprawnione, pytanie. Natomiast sam chciabym zapyta was o to i owo. Czy moglibycie opisa mi wygld tego czowieka, ktry pojawi si przede mn? Mody kombajnista zmiesza si i poczerwienia. - Chtnie... Wybaczcie, jeli zbyt natarczywie pytaem... Co do tego czowieka, by to krpy, barczysty mczyzna, o niadej twarzy, gstych, czarnych wsach i czarnych wosach. Praw do mia obwizan chusteczk do nosa; przez chusteczk przesikaa krew. Szed utykajc. Wyjani mi, e mia wypadek pracujc przy remoncie torw, e chcieli go odesa do Wozniesieska, ale on wola, skoro musia porzuci na pewien czas prac, spdzi par dni u swej rodziny w Nikoajewie. Poniewa

wszystkie samochody ich odcinka byy w rozjazdach, liczy na to, e zabierze si pierwsz napotkan po drodze maszyn. Bunkry mego kombajnu byy ju wypenione mk, miaem j wanie odstawi do sowchozu. Wic zabraem go ze sob. Komarow sucha uwanie. - Jeszcze jedno pytanie, towarzyszu. W jakim jzyku mwilicie z tym czowiekiem? Zdziwiony kombajnista spojrza na Komarowa. - Jak to, w jakim? Oczywicie po rosyjsku! Umiech zadowolenia zjawi si na ustach Komarowa. - Tak, tak... po rosyjsku. No, oczywicie po rosyjsku. - Opanowawszy mimowolny umiech pyta dalej. - Czy nie zauwaylicie w jego mowie cudzoziemskiego akcentu? - Nie - odpowiedzia kombajnista - adnego. Majorowi pojaniay oczy. - Doskonale! Znakomicie! To wanie, co chciaem wiedzie. Bardzo wam jestem wdziczny. A gdziecie go zostawili? - Oczy Komarowa promieniay. - W sowchozie. Tam mu obiecali, e pierwszym wolnym elektromobilem albo helikopterem6 odstawi go do miasta. Komarow nastawi uszu. - A co dalej, nie wiecie? - Nie wiem. Szybko wyadowaem mk i wrciem na pole. - Macie, zdaje siei bezporedni czno z sowchozem. Widz w rogu aparat telewizefonu. Czy nie moglibycie poprosi do ekranu kogo z sowchozu? W kilka minut potem Komarow ju wiedzia, e nieznajomy, przywieziony do sowchozu przez kombajnist, pitnacie minut temu odjecha ciarowym elektromobilem do miasta, e zatrzyma auta nie mona, gdy ma zepsuty telewizefon, e wszystkie osobowe auta sowchozu s w rozjazdach, pierwsze wrci za dwadziecia minut; do Nikoajewa z sowchozu jest zaledwie sto kilometrw. Ekran zgas. Komarow z niezadowoleniem pociera kujcy podbrdek. - Jak prdko pojedziecie do sowchozu? - zapyta. Kombajnista spojrza na przyrzd kontrolujcy ilo mki w bunkrach, potem na pole pszenicy. - Za jakie dwadziecia minut. Dorniemy do drogi, tam koczy si mj odcinek, bunkry napeni si mk. - A jak daleko do sowchozu?

6 Helikopter - rodzaj samolotu, ze migem na osi pionowej. Helikopter moe wznosi si i opada prostopadle, nie potrzebuje placu do startu i ldowania. W odrnieniu od zwykego samolotu, helikopter moe wisie nieruchomo w powietrzu w jednym miejscu, a w miastach przelatywa z jednego dachu na drugi lub ldowa wprost na ulicy.

- Z p godziny jazdy. - Nie ma rady, towarzyszu, trzeba nam bdzie ruszy std natychmiast. Mody kombajnista ze zdumieniem spojrza na pewnego siebie i tak wymagajcego gocia. - Przepraszam... Nie rozumiem... Czemu tak nagle?... Robota nie skoczona... to wprowadzi zamt w pracy caej kolumny... Naruszymy porzdek, ustalon norm... Po chwili wahania Komarow odezwa si: - Rozumiem, przyjacielu, i bardzo przepraszam za bezceremonialno. Ale - tego wymagaj; wzgldy bezpieczestwa pastwa. Komarow odgi klap marynarki. Bysn pod ni zoty znaczek. W pierwszej chwili kombajnista osupia, potem zarumieni si z radoci: pierwszy raz w yciu zdarzy mu si tak rzadki wypadek - uczestniczy w sprawie oglno-pastwowego znaczenia. Zakrztn si, podbieg do tarcz sygnalizacyjnych: - Ju, towarzyszu... towarzyszu... Nie wiem, jak mam was nazwa? - I nie czekajc odpowiedzi na swoje niemiae pytanie, kontynuowa: - Tylko wezw pomocnika, zdam mu kierownictwo kolumny... Trzeba j... inaczej uszykowa! W kilka minut potem wielki kombajn, koyszc si ciko na niskich koach i nabierajc rozpdu, ruszy ryskiem wzdu anw pszenicy.

Rozdzia 5 NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE


Niedaleko sowchozu Komarow wyszed z kabiny kombajnu, siad na aweczce w przydronej alei i wyjwszy aparat z kieszeni, wysa w eter swe haso. Par minut z kim mwi; w tym czasie nadjecha osobowy elektromobil, wysany przez dyrektora sowchozu do jego dyspozycji. Elektromobil szybko pomkn po szorstkiej jezdni. W tyle pozostay pola pszenicy z wolno suncymi po nich kombajnami. Pocztkowo cigno si, jakby ostrzyone maszynk na jea, paskie rysko, potem zaczy si pola z arbuzami. Tutaj pracoway dziwaczne maszyny o dugich metalowych apach z pazurami. apy kolejno opaday, podnosiy z ziemi ogromn, cik kul, podrzynay kcze, obracay si i ostronie skaday arbuz na wozie idcym za maszyn. Skoczyy si pola z arbuzami, zaczy si sady. - Ju niedaleko lotnisko - powiedzia - kierowca obrciwszy si do Komarowa - a miasto tam... Gdzie yczycie sobie podjecha? - Najpierw na lotnisko. Tam mamy si spotka. Rzeczywicie, zanim jeszcze ukazaa si biaa wiea dworca lotniczego, w przydronej alei zjawi si lekki elektrocykl. Jadcy na nim podnis rk, elektromobil zwolni biegu i obie maszyny poszy razem. Komarow wysun gow przez okno i pytajcym wzrokiem spojrza na elektrocyklist. Ten zapyta o numer. - Dwiecie osiemdziesit sze - odpowiedzia Komarow. - Ciarowy samochd sowchozu przyjecha do miasta pusty - raportowa elektrocyklista. - Pasaer wysiad kilometr przed lotniskiem, przy wejciu do ostatniego ogrodu. Wkrtce potem interesujcy was osobnik pojawi si na lotnisku. Rysopis zgadza si. - Gdzie on jest w tej chwili? - Zapisa si na samolot Nikoajew-Worone-Kujbyszew-Swierdowsk i poszed do restauracji dworcowej. Samolot odchodzi czternasta dziesi... - za par minut. - Zd? - szybko zapyta Komarow. Kierowca ruszy ramionami. - Wtpi, towarzyszu... - Jazda!. - krzykn Komarow zwracajc si do kierowcy. - Penym gazem! Do dworca lotniczego! Elektromobil szarpn, podskoczy i popdzi na eb na szyj. Wiatr przenikliwie zagwizda w uszach Komarowa. Elektrocykl nie pozostawa w tyle. - Czy jest pod obserwacj? -- zapyta Komarow starajc si przekrzycze wiatr i huk motorw. Elektrocyklista twierdzco skin gow. Komarow spojrza na zegarek. Pozostawao tylko trzy minuty do odlotu. Komarow zrozumia; e moe si spni; na dugo, a moe i zupenie straci Kardana z oczu. Chwil trwa w przekonaniu, e

wszystko przepado. Chodna, wolno narastajca wcieko opanowaa go. Jakie mog wynikn nieszczcia, jeeli podejrzenia w stosunku do tego czowieka s suszne? Dywersja! Katastrofa! Zgin ludzie! I jak on. Komarow, spojrzy w oczy wiceministrowi bezpieczestwa pastwowego?-. Jak doniesie o swym niepowodzeniu, o tym, e po prostu wypuci z rk tego czowieka? Zgrzytn zbami i rozpaczliwym wysikiem woli zdusi ogarniajcy go niepokj. Przede wszystkim nie jcze, nie szale, lecz dziaa! Wrci z drogi helikopter, wysawszy rozkaz przez radio? Jaki powd? eby przyj spnionego pasaera? Nonsens! To zwrci tylko uwag Kardana.... Na nic! Dopdza na drugim aparacie? Ale czy lotnisko rozporzdza drug maszyn? A jeeli nawet tak, nim przygotuj do odlotu... i jak rozwija szybko... Na nic! Posa rozkaz do Woronea, Kujbyszewa, Swierdowska, eby czekali tam na Kardana i ledzili go? Ale Kardan moe na danie- spuci si gdziekolwiek po drodze na spadochronie - czste zjawisko na liniach powietrznych Zwizku Radzieckiego. Potem szukaj wiatru w polu! Na nic! Na nic! Co robi? Elektromobil pdzi ju wjazdow alej dworcow. Na szczcie bya pusta. Maszyny zbliay si do biaego budynku dworca.Z prawej strony przez gazie drzew wida byo szeroki, rwny plac - miejsce startu samolotw. Przy peronie sta gotowy do odlotu ogromny helikopter, podparty, niby jedn nog, wysokim na wzrost dwch ludzi, sprynowym amortyzatorem w ksztacie supa rozszerzonego u podstawy. Kadub helikoptera, podobny z ksztatu do wieloryba, byszcza w socu szerokimi oknami kabin. Jego pkolisty ster do zwrotw w paszczynie poziomej wisia wysoko w powietrzu. Z przodu, spoza kaduba, wyglday srebrzyste paty metalowego miga. Nad kadubem, nieustannie zwikszajc szybko obrotu dugich migie, wy olbrzymi, horyzontalny rotor7. Drzwi i okna helikoptera byy ju hermetycznie zamknite, odprowadzajcy stali na peronie machajc chusteczkami i kapeluszami. Potny Dedal szykowa si do skoku w wysokie, blade od upau niebo. Trzymajc rczk drzwiczek Komarow siedzia zacisnwszy zby, gotw do skoku z maszyny. Dra z nerwowego napicia. I nagle, nieoczekiwanie dla samego siebie, krzykn kierowcy: - Do helikoptera! Z lewej strony stopnia! Z wysikiem otworzy drzwiczki napierane przez gwatowny pd. Elektromobil, jak meteor, przeci wir powietrza wywoany ruchem migie i helikoptera i zarzuciwszy tylnymi koami, z ostrym zgrzytem stan przy amortyzatorze. Komarow byskawicznie wyskoczy z pojazdu. W tej samej chwili helikopter zrobi gigantyczny skok w powietrze i zawis wysoko nad ziemi. Z ust zgromadzonych na lotnisku ludzi wyrwa si krzyk. Zamarli z przeraenia. rd aurowych prtw amortyzatora wida byo malek posta czowieka wspinajcego si pewnymi ruchami w gr pod brzuch kaduba. Helikopter chyo wznosi si coraz wyej, wreszcie wzi kurs i znik na horyzoncie. Towarzyszcy Komarowowi elektrocyklista pobieg na dworzec do kabiny radiowej.
7

Rotor - cz maszyny wprawiajca w ruch obrotowy migo w helikopterach. Umieszczony jest na osi pionowej miga.

***

Wiszc ju w powietrzu, zacisnwszy zby, Komarow z wpraw sportowca podcign si w gr i po minucie, chwytajc rkami prty, znalaz si w aurowym dzwonie amortyzatora, pod kadubem helikoptera. Dedal by ju na wysokoci blisko dwch tysicy metrw i cicho warczc lecia w kierunku pnocno-wschodnim, gdy z jego kaduba zacza wysuwa si opona z plastycznej masy, ktra okrya amortyzator ze wszystkich stron, nadajc mu opywowe ksztaty. Wewntrz zrobio si zupenie ciemno. Oparty nogami o jeden prt i mocno trzymajc si rkami drugiego, Komarow odetchn z ulg. Huraganowy, lodowato zimny wiatr ju przenika go na wskro, a skra rk i twarzy pieka. Przytrzymujc si jedn rk. Komarow szybko rozpi skrzany pasek i nie bez wysiku przywiza si do jednego z prtw. Rce mia swobodne. Wyj wic mikroradio i pocz je nastawia na dan fal. Trzeba si byo spieszy: Dedal ju wkrtce przekroczy dwustukilometrow stref zasigu mikroradia. Komarow schwyci fal Nikoajewa, miejscowego urzdu bezpieczestwa. - Indianin... Indianin... - poczo unosi si w eterze. - Dwiecie osiemdziesit sze... Dwiecie osiemdziesit sze... Tak, tak... Komarow... Kto przy aparacie?... Wczcie dyktafon. Mwi z amortyzatora pasaerskiego helikoptera Dedal. Nikoajew - Swierdowsk. Natychmiast kacie komendantowi Dedala, cile poufne, aby mnie przyj na pokad... Bez haasu i zbdnych rozmw... Co?... Fali Dedala nie znam... Co? Nie. Lepiej, ebycie to sami zakomunikowali. Stuka w luk nie chc... Popieszcie si... Bardzo zimno... Trudno oddycha- To wszystko... Helikopter jeszcze wznosi si w gr, temperatura szybko spadaa, chd dokucza coraz bardziej. Rce i nogi kostniay, niewymownie trudno byo woy z powrotem aparat radiowy do kieszeni. Krew motem walia w skroniach, krcio si w gowie, zbierao si na mdoci, brako powietrza. Komarow chwyta je spazmatycznymi haustami. Dedal szybowa prawdopodobnie ju na wysokoci siedmiu - omiu tysicy metrw. Minuty wydaway si godzinami. Leniwie pyny myli. Dlaczego zwlekaj na Dedalu? Czyby jeszcze nie otrzymali rozkazu? Wkrtce zamarzn... Moe zastuka w luk!... Znuenie wzrastao - rezultat intensywnie przeytego dnia i niskiego cinienia na tej wysokoci. Rce straciy si uchwytu,) uginay si osabione kolana. Ciao poczo zwisa, podtrzymywane pasem. Myl gasa. Daleki, cichy jk miga zmieni si w ryk wypeniajcy i rozrywajcy gow. Trzeba zastuka... Osabn zupenie... Wszystko przepadnie... Wskutek niesychanego napicia woli zakrcio mu si w gowie. Co ciepego pado na do. Krew... z nosa... Znw... coraz czciej... Ostatkiem si Komarow oderwa od prta cik jakby z elaza rk i podnis j do gry, by uderzy w luk.

Rka trafia w prni i zostaa tam pochwycona czyimi ciepymi, przyjacielskimi domi. Komarow lekko drgn. Jak przez sen spostrzeg obok siebie gitk, metalow drabink, szybko schodzcych dwch ludzi w elektryzowanych kombinezonach i w tlenowych maskach. Zrczne palce byskawicznie odpiy pasek. Jeszcze chwila i wcignity do gry silnymi rkami Komarow ockn si w niewielkiej kabinie. Lec na kanapce, wdychajc bogate w tlen ciepe powietrze, w rozkosznym pnie odda si troskliwym doniom, ktre rozebray go, wysmaroway skostniae ciao i poday pokrzepiajcy napj. Wyszepta pierwsze sowa: - Czy Worone ju blisko? - Worone? - usysza zdumione pytanie zamiast odpowiedzi. - Zrobilimy zaledwie sto kilometrw od Nikoajewa! Z radosnym zdziwieniem spojrza Komarow na swego rozmwc. Ten dobrodusznie umiecha si. Zna byo, e nie kamie. Wic upyno zaledwie dziesi - pitnacie minut od chwili startu! A wydawao si wiecznoci... Komarow umiechn si i pokiwa gow. Jad arocznie i po jedzeniu od razu poczu si lepiej. Gdy si poywia, do kabiny wszed komendant powietrznego statku. Komarow rozmwi si z nim i uzyska obietnic, e o kadym daniu ldowania na spadochronie, komendant uprzedzi go natychmiast. Krtki sen ostatecznie przywrci siy Komarowa. Do salonu pasaerskiego wszed ogolony, rzeki, spokojny jak zawsze, z przyjemnoci pocierajc gadki podbrdek. Jego wejcie nie wywoao dnego zainteresowania wrd pasaerw. Kardan z obandaowan rk, z gazet na kolanach drzema w wygodnym, gbokim fotelu przy oknie. Komarow zrobi tylko niedostrzegalny ruch brwiami. Od razu wpad mu w oczy nierosyjski tytu gazety.

***

W Woroneu helikopter ldowa na lotnisku centralnym o godzinie szesnastej. Po paru minutach postoju kontynuowa swj lot, zostawiajc w miecie Kardana i Komarowa. Zjadszy obiad w restauracji dworca lotniczego Kardan dugo chodzi ulicami, jakby chcia dokadnie pozna miasto. O zmroku skrci w cich, wysadzan krzewami i drzewami, ulic Komunardw i doszed ni a do parku Elektrykw. Przed ostatnim domem z wysokim ukowym wjazdem przeszed par razy tam i z powrotem i jakby uspokojony panujc wok cisz, zdecydowanie wszed na rzsicie owietlony podjazd.

Ukryty za gstym krzakiem jaminu, Komarow widzia przez szyb wejciowych drzwi, jak Kardan wchodzi po schodach na gr. Poczekawszy nieco Komarow wyj z kieszeni aparat mikroradia i zacz z kim cicho rozmawia. Z dziesi minut trwa na swym posterunku nie spuszczajc oczu z owietlonego podjazdu. Wok byo cicho i pusto. Tylko z ulicy Rewolucji Padziernikowej dochodzi nieprzerwany szum i gwar tumu, przytumione sygnay elektromobilw i elektrocyklw. Od strony parku dolatyway urywki melodii z Peer Gynta8 chwilami zaguszane dwicznymi gosami i wybuchami miechu. Nagle z czarnego cienia drzew wyoni si czowiek i zbliy si do Komarowa. Par minut mwili ze sob i czowiek znowu znik w ciemnociach. Komarow w dalszym cigu obserwowa podjazd. Po upywie kwadransa czowiek powrci. - Posterunki rozstawione, towarzyszu majorze - cicho zaraportowa. - W ogrodzie tego domu znajduje si hangar z dwoma sportowymi helikopterami typu Ikar. Na drugim pitrze mieszka laborant fabryki kondensowanych rodkw ywnoci, Zammel. Jeden helikopter naley do niego. - Wic tak rzeczy stoj... - w zamyleniu powiedzia Komarow. - Jego numer, charakterystyczne znaki? - Numer MF 26-140. Czerwony kadub w ukone, niebieskie pasy. - Doskonale, towarzyszu lejtenancie. Rysopis przyjezdnego ju podaem. W cigu pitnastu minut przyl wam powikszone zdjcie, ktre udao mi si zrobi mikroaparatem w czasie drogi. Id teraz do zarzdu. Dostarczcie je posterunkom. Utrzymujcie ze mn czno, co godzina prosz przysya przez radio meldunki. W razie odlotu albo przygotowa do odlotu natychmiast zakomunikujcie. - Rozkaz, towarzyszu majorze! Przez cztery dni Kardan nie opuszcza mieszkania Zammela. Posterunkowym udao si tylko dwa razy zauway jego profil w oknie wychodzcym na podwrze. Czwartego dnia, pnym wieczorem, otrzyma nareszcie Komarow meldunek, e czerwony helikopter stoi przed hangarem i e go przygotowuj do odlotu. Po piciu minutach nadszed nowy meldunek, e do helikoptera weszli Zammel i Kardan. Po upywie minuty helikopter wznis si w powietrze, okry, miasto i wzi kurs na pnocny zachd. Komarow w swoim helikopterze z pogaszonymi wiatami polecia za nim. Miasto podobne do ognistego jeziora szybko przemkno pod maszyn. Noc bya bezksiycowa, ciemna, chocia gwiadzista. Tylko dziki infraczerwonej lornecie Komarow mg mie na oku maszyn Kardana, lecc za ni w znacznej odlegoci. Po godzinie lotu, gdy bielejca plama Tuy przepyna z lewej strony, Komarow, nie odejmujc lornety od oczu, powiedzia do pilota: - Lecimy na Moskw.
8

Peer Gynt - suita kompozytora norweskiego Griega.

- Tak jest! - zgodzi si pilot. - Wkrtce ukae si Moskwa. Jako daleko na horyzoncie zacz migota wietlisty obok. Obok rs i rozjania si wypeniajc czwart cz czarnego nieba. Na tym tle maszyn Kardana byo wida doskonale. Jeszcze par minut i z dala wyonio si gorejce morze pynnej, rozpalonej do biaoci lawy. - Moskwa! - powiedzia pilot. Helikopter Kardana zacz znia lot i zmniejsza szybko. Pilot Komarowa naladowa go. Zalana wiatem Moskwa znowu znika pozostawiajc w grze migotliw un. Maszyna Kardana opucia si jeszcze niej i pocza wolno kry, jakby szukajc dogodnego miejsca do ldowania. Komarow podnoszc si nieco wyej, ledzi jej manewry. W dole pod maszynami nagle zapon ogromny rwnoboczny trjkt zielonych wiate. Maszyna Kardana natychmiast si tam skierowaa, zawisa na rodku trjkta i wolno zacza opada. Helikopter Komarowa odlecia sto metrw w bok i run w d na dobrze widoczn przez lornet pust jezdni jakiej ulicy. Szum rotora gin w huku maszyny Kardana. I tu, i tam szum zamilk prawie rwnoczenie - dowd, e aparaty dotkny ziemi w tyra samym momencie. Lekkie, elastyczne uderzenie, cisza: ldowanie poszo gadko. - Czekajcie na mnie tutaj - szepn Komarow do pilota. - Pjd na zwiady. Wyszed z kabiny i rozpyn si w ciemnociach. Komarow spojrza na wiecc tarcz zegarka. Byo pno, trzecia godzina. Gdzie daleko byskao wiato latarni. Kopulaste masywy drzew i kontury domw odcinay si niewyranie w czerni nocnej. Komarow okreli pooenie trjkta zielonych wiate, cicho przeszed ulic i pod oson ciemnych drzew ostronie ruszy w obranym kierunku. Doszedszy do rogu, po krtkim wahaniu zawrci w prawo i bezszelestnie stpajc, zacz si posuwa wzdu parkanu pod zwisajcymi gaziami. Co pi krokw stawa, wstrzymywa oddech, wsuchujc si i wpatrujc w ciemno a do blu w oczach. Dugo tak szed, skrci w inn ulic, potem zawrci - wolno, ostronie. Tutaj gdzie, po tej stronie ulicy, powinien sta niewielki budynek, rodzaj willi z czterema strzelistymi wieyczkami - po jednej na kadym rogu budynku. Dobrze go zapamita patrzc przez lornet z helikoptera. Ale nic podobnego do wieyczek nie byo wida, chocia na poszukiwanie ich straci ju blisko p: godziny czasu. Jak na zo, zapomnia wzi ze sob lornet. Moe wrci po ni? Dobrze mi tak - ze zoci pomyla sobie. - Przejd jeszcze kawaek... Nie znajd, to wracam po lornet. Wtem usysza lekki szmer, wic znieruchomia na miejscu. Jakby co ywego rzucio si w bok, w stron parkanu. Komarow sucha wstrzymawszy oddech. Pyny minuty pene wyczerpujcego napicia. Cisza dzwonia w uszach. Przywidziao mi si... Tak, przywidziao mi si. Komarow ostronie, na palcach, ruszy naprzd. Przeklty piasek! Coraz to zatrzeszczy pod nogami... Ciemno cho oko wykol... Wpadn na co i narobi haasu... Zaledwie wycign przed siebie rk, gdy rwnoczenie usysza czyje westchnienie, mign cie, kto chwyci rk Komarowa i bolenie mu j wykrci.

Zaskoczony tym Komarow jkn, ale wolna rka prawie automatycznie, jak stalowa dwignia, szybko spada na przeciwnika, uniosa go w powietrze i rzucia na ziemi. W nastpnej chwili Komarow caym swym ciarem zwali si na przeciwnika, przycisn go do ziemi, mruczc przez zby: - Mody... gupi... koguta... nie kupi... I nagle usysza saby, przyduszony jk, bolesny i radosny zarazem: -- Komarow! Napite muskuy zmiky, zawirowao z radoci w gowie, na chwil zaparo mu oddech. - Chiski!...

Rozdzia 6 PAR LAT WSTECZ


Lato owego roku byo upalne i duszne, niebo blade, bez jednego oboczka. W poudnie soce palio niemiosiernie. awrow wszed na bulwar nadbrzeny. Od rzeki powiao chodem. Znalazszy si w cienistej alei platanw odetchn z ulg i zdj biay beret. Mimo witecznego dnia ludzi byo niewiele. awrow szed szybko, roztargnionym wzrokiem patrzc na drugi brzeg, na miae, lekkie uki mostw. Za rzek wida byo wysokie budowle, podobne do paacw, z kolumnami, z balkonami, z posgami w niszach. Jak zwykle latem w dzie witeczny rzeka roia si od rnego rodzaju odzi. Z biaonienych jachtw, szalup, kutrw, ubranych flagami, wypenionych ludmi, dolatywaa muzyka. Wolno i majestatycznie, rozdzierajc od czasu do czasu powietrze ostrzegawczymi sygnaami syreny, pyn wielki elektrostatek.9 Nie mniejszy ruch panowa w powietrzu. Nad rzek i miastem unosiy si jaskrawo pomalowane aeromobile10 z wysuwanymi, krtkimi skrzydami, podobne do chrabszczy; helikoptery o wskich jak u konika polnego lub dwupitrowych w ksztacie baszty kadubach; ornitoptery11 z ptasimi skrzydami. awrow jakby tego wszystkiego nie widzia. Za gstym szpalerem ywopotu okalajcego alej ukazaa si wielka budowla. Z tarasw i balkonw osnutych pnczami dobiegay dziecice gosy, migay barwne suknie kobiet. rodek gmachu wygina si pkolem w gb od linii fasady. Przed gwnym wejciem zieleniy si trawniki z klombami kwiatw, szemray fontanny wyrzucajce w gr supy mienicej si wody. W gbi pkola, za rzdem prostych kolumn cign si obszerny przedsionek, podobny do zaktka gstego ogrodu. Cicho szeleszczcym eskalatorem12 awrow dosta si na pierwsze pitro i stan przed wysokimi, rzebionymi drzwiami z tabliczk: Irina Wasiljewna Dienisowa, inynier. W obu skrzydach drzwi, na wysokoci czowieka, byszczay dwa srebrne owale. Jeden z nich odbi, jak matowe zwierciado, twarz awrowa - mod, pocig, z cienkim nosem i maymi, starannie podstrzyonymi czarnymi wsikami. Pod wysokim czoem, o nieco wklsych skroniach, byszczay, to kryjc si w dugich rzsach, to zapalajc si wewntrznym ogniem, niebieskie, zamylone oczy. awrow czeka spokojnie przed drzwiami; wkrtce owal zrobi p obrotu i drzwi cicho si otworzyy.
9

Elektrostatek statek poruszany motorami, ktrym dostarczaj energii elektrycznej potne akumulatory. Aeromobil jedno lub dwuosobowy pojazd, poruszany motorem elektrycznym; przystosowany do poruszania si na ldzie, wodzie i w powietrzu. 11 Ornitopter aparat lotniczy z ruchomymi skrzydami, oparty na zasadzie lotu ptakw. Utrzymuje si w powietrzu, podobnie jak szybowiec, wyzyskujc opr prdw powietrza. Posiada rwnie niewielkie motory. Ornitoptery szkoleniowe i dowiadczalne obliczone s na wprowadzenie w ruch wasnymi siami lotnika. 12 Eskalator - ruchome schody.
10

awrow wszed do wysokiego przedpokoju, drzwi z agodnym trzaskiem zamkny si za nim. Usysza lekkie kroki. - Sergiusz! Kochany! Jak to adnie z twej strony, e nie zapomniae o mnie! Ju zaczynaam si nudzi i miaam wanie dzwoni do ciebie. Przed awrowem staa moda dziewczyna. Dwa grube warkocze o miedzianym poysku spyway jej na ramiona. Wielkie, szare, nieco wypuke oczy lniy jak bryki lodu, a policzki o delikatnym rumiecu byy tak wiee, jakby umyte przed chwil w rdlanej wodzie. - Dzie dobry, Irino!... Przyjmij yczenia w pierwsz rocznic... - Dzikuj, Sergiuszu! To radosny dla mnie dzie. Pierwsza rocznica pracy w fabryce na stanowisku. - Kt u nas nie cieszy si w takim dniu! Ju dawno wybieraem si do ciebie. - Strasznie si dugo wybiera!... - umiechna si. -- Ale chodmy! Przez salon przeszli do nieduego pokoju z mikkimi meblami. Okna byy szczelnie zamknite, ale powietrze, dostarczone przez regulatory, byo czyste, wiee i pachnce jedlin. - Cigle wybieraem si - mwi awro w siadajc. - Bardzo chciaem ci zobaczy, ale przede wszystkim pomwi o pewnej sprawie... Umilk raptownie, niezdecydowany, czy mwi dalej. Irina usiada wygodnie w rogu kanapy, podwinwszy nogi pod siebie. - Mw, prosz - i grzebic w kieszeni dorzucia: - Ach! jaka szkoda! Ju nie mam cukierkw! Odrzuciwszy warkocze na plecy, skoczya z kanapy, wybiega z pokoju i po chwili wrcia z garci cukierkw w przezroczystych papierkach. - Prosz, sku si! atwiej ci bdzie mwi! No, sucham! - Ssc cukierek sadowia si na kanapie. awrow w zamyleniu zwija i rozwija szeleszczcy papierek od cukierka. - Dugo wahaem si, Irino - zacz. - Ale to mnie porwao. I im dalej, tym bardziej. Czasami wpadaem w rozpacz, czasami znw taka mnie ogarniaa rado, e wszystko wydawao si atwe i moliwe. Ach, Irino, gdyby ty moga mnie zrozumie! awrow wsta gwatownie i podniecony zacz duymi krokami przemierza pokj. Irina suchaa go spuciwszy oczy. - Mw, Sergiuszu, przecie zawsze ci rozumiaam - szepna. - Iro! - krzykn awrow zatrzymawszy si przed ni z cukierkiem w podniesionej doni. - To pomys olbrzymi! W pierwszej chwili moe si wyda niewykonalny, ale po zastanowieniu przyznasz, e obecnie sta nas na to, e nastay czasy dla takich potnych projektw Rumieniec powoli znika z twarzy Iriny, jej rwne, cienkie brwi podnosiy si coraz wyej, a szare, szeroko otwarte oczy ze zdumieniem spoglday na zarumienionego awrowa.

- Jaki pomys?... - zmieszana zapytaa zmienionym gosem. - Co za projekty? - Posuchaj, Iro! - cign awrow. - Tobie i Mikoajowi tylko chc zwierzy si z tego, nad czym ju cay rok myl i pracuj. A pierwsz z pierwszych, jeste ty, Iro... - Wic mw, Sergiuszu, nie mcz mnie - powiedziaa Irina i potrzsna gow, jakby odganiajc od siebie jakie wasne, inne myli. - Twoj specjalnoci jest metalurgia i budowa maszyn, Irino - zacz awrow - ja za jestem studentem-hydrogeologiem, pocztkujcym dopiero pracownikiem naukowym. Ale myle moemy rwnie naukowo i przy tym swobodnie. Nie krpuje nas tradycja, pewnego rodzaju marazm, przyzwyczajenia; ktre cechuj nieraz nawet wielkich uczonych. Modoci, nieobarczonej ciarem tradycji, zakorzenionymi nawykami, udaje si nieraz przeskoczy kolejno szczebli rozwoju... agodny, melodyjny dwik przerwa awrowowi. Dwik ten wychodzi z czarnej, lakierowanej skrzynki z rnokolorowymi gwkami regulatorw i z matowo-srebrnym owalem ekranu. - Patrz. Sergiuszu - cicho powiedziaa Irina wskazujc na ekran - Mikoaj! Na ekranie wida byo okrg, ogolon gow Mikoaja Bieriozina, jego piegowat twarz o wystajcych kociach policzkowych. Na zadartym nosie wielkie, rogowe okulary. Na wysokoci szerokich ramion bukiet jaskrawych, kwiatw. -- Zupenie zapomniaam - szybko mwia Irina - Mikoaj wczoraj jeszcze zapytywa, czy bd w domu... Wybiera si zoy mi yczenia... - Bagalnie spojrzaa na awrowa i dodaa: - Nie wiedziaam, e przyjdziesz. Co robi? Czy on nie bdzie przeszkadza? awrow z wyranym niezadowoleniem kiwn gow. Irina podbiega do telewizora, przekrcia rczk i szybko wysza. Z przedpokoju wkrtce doleciao trzaniecie drzwi, kroki i gosy - agodny, melodyjny Iriny, ostry i gony Bieriozina. awrow niecierpliwie patrzy na drzwi. Do pokoju wszed Bieriozin gadzc ogolon gow. awrow z umiechem wycign do niego do: - Jak si masz, Mikoaju! Wida sam los skierowa ci tutaj... - Aha! Stao si co, co si sta musiao... I ty ju jeste tutaj?! - Dlaczego ju? Prawie miesic nie widziaem Iriny.

***

- Ach tak!.. -. Przyjm, Irino, w tym radosnym dla ciebie dniu moje szczere yczenia, eby ci praca daa jak najwicej zadowolenia i radoci!... - I podajc Irinie bukiet, nagle zapyta: - Ale czy wam nie przeszkadzam?

- Ale nie! C Znowu!... Dzikuj, e pamitae o dniu jakby drugich moich urodzin. Siadaj! Chcesz cukierka? Bardzo smaczne, moje ulubione - mwia Irina wkadajc kwiaty do wazonu. - Dla takiego akomczucha jak ty wszystkie cukierki s dobre - rzuci Bieriozin sadowic si w fotelu. - Masz racj - umiechna si Irina zajmujc, swe miejsce w rogu kanapy. - Bd umiera i wezm ze sob... Nie chcesz cukierka?... To we pomaracz lub gruszk, s w szafie ciennej. - Pomaracza w taki upa - nie zaszkodzi... Na cianie by namalowany spory obraz: dwie dziewczynki z bukietami polnych kwiatw w rku. Bieriozin nacisn may guziczek w rodku obrazu - dziewczynki rozsuny si w przeciwne strony i znikny w cianie. - Oho! - zawoa Bieriozin, wyjmujc z szafy ogromn pomaracz - Sergiusz, pomoesz? Sam nie dam rady. No wic... - cign siadajc na fotel i zdejmujc skrk z pomaraczy. - Mw, Sergiuszu, dlaczego to sam los, jak, powiadasz, skierowa mnie tutaj? - Mam wraenie, e nie bardzo opierae si naciskowi losu - z umiechem zauway awrow, ale zaraz spowania. - Wanie zaczem przedstawia Irinie swoj myl. Chc si was poradzi- Iriny i ciebie. - To zaczyna by interesujce. No, mw, nie krpuj si - niedbale powiedzia Bieriozin, starannie obierajc pomaracz.

***

Dziwna przyja czya tych dwch modych ludzi, tak niepodobnych do siebie. Poznali si pi lat temu, w do niezwykych okolicznociach. Pewnego razu, spdzajc zimowe wakacje w domu wypoczynkowym, awrow sam jeden, o zmroku, jedzi na ywach po stawie. Nagle usysza woanie o pomoc. awrow jak wicher pomkn w stron, skd dochodzi krzyk. W wodzie, wrd odamkw lodu, ujrza rzucajcego si czowieka. Ld w tym miejscu by cienki, trzeszcza i ugina si pod ywami. Czowiek w usiowa wydosta si na ld, ale ld zaamywa si pod jego ciarem, toncy wpada z powrotem w wod, zanurza si z gow, po paru sekundach wypywa krztuszc si i chrypic. Twarz mia zsinia. Nikogo nie byo w pobliu, wszyscy ywiarze poszli ju na kolacj. May, wty awrow nie straci jednak gowy. Dodajc otuchy i uspokajajc toncego, zdj pasek, pooy si na lodzie, doczoga si jak najbliej przerbli i rzuciwszy koniec paska toncemu, ostronie wycign go na mocniejszy ld. Ocalony straci przytomno i awrow z wielkim trudem dowlk go do domu wypoczynkowego. Na tym si jednak nie skoczyo. Nie odzyskujc przytomnoci Mikoaj Bieriozin ciko zachorowa na zapalenie puc.

Wiadoma rzecz, im wicej powicamy si dla dobra ludzi, tym bardziej przywizujemy si do nich i tym bardziej staj si nam oni drodzy. awrow odwiz chorego sanitarnym elektromobilem do Moskwy. Martwi si, gdy stan chorego by jeszcze grony, codziennie dowiadywa si o zdrowie Bieriozina. Potem, gdy stan chorego zacz si poprawia, odwiedza go, przynosi sodycze, ksiki, knifony13, sowem, uprzyjemnia mu pobyt w szpitalu, jak mg. Koledzy artowali, e awrow zowi w stawie kujcego leszcza i zosta jego przyjacielem. Mikoaja Bieriozina nie bez powodu przezwano leszczem. Osiek, z wielk ry gow, z kwadratowymi barami, z krtkimi nogami, Mikoaj Bieriozin by ulubiecem profesorw i nauczycieli, cenili go jako zdolnego, rokujcego wielkie nadzieje suchacza. Ale koledzy nie lubili Bieriozina za pewno siebie, chepliw zarozumiao, za ostrono sdu i za to, e zawsze i wszdzie pcha si na pierwsze miejsce. Bieriozin nie mia szczerych, oddanych przyjaci, wic nieoczekiwanie zawizana przyja z awrowem ucieszya go. W stosunku do przyjaciela Mikoaj hamowa swj charakter i stara si by delikatny. Ale przez, dugi czas gryzo go dziwne uczucie: mia jakby uraz do awrowa za to, e ten ocali mu ycie. To, e on, Bieriozin, by ocalonym, a nie zbawc, poniao go w jego wasnych oczach i jak sdzi, rwnie w oczach kolegw, co tak prosto dawao si przecie wytumaczy. Bieriozin od dziecistwa miertelnie ba si wody, organicznie nie znosi jej widoku i nie umia pywa. Z licznych rodzajw sportu uprawia z zapaem tylko cik atletyk i narty. Przyjaciele byli nierozczni. Rnica wieku - trzy lata - i to, e awrow by na drugim, a Bieriozin na pitym kursie, nie przeszkadzaa im. Obaj nie mieli w Moskwie rodziny, mieszkali w domu akademickim, co jeszcze wicej ich zbliao. W nieskoczenie dugich rozmowach roili o przyszoci. Gwnie Bieriozin mwi o sobie. Marzy o karierze naukowej, postanowi zosta potamologiem-hydrologiem14 i powici si badaniu rzek. Szczeglnie pocigay go rzeki radzieckiej Arktyki i Subarktyki. Stara si nawet zainteresowa tymi zagadnieniami awrowa gorco go przekonywujc, e Wielka Pnocna Droga Morska, biegnca wzdu brzegw radzieckiej Arktyki, z kadym rokiem bdzie odgrywa coraz wiksz rol w yciu caego kraju. Pracujc w tej dziedzinie, mwi Bieriozin, atwo mona wysun si na czoo. Profesor Dienisow, znany potamolog, wykadajcy w ich instytucie, nieraz przyjacielsko rozmawia z Bieriozinem, wypytujc o jego plany na przyszo, radzi mu specjalizowa si w potamologii. Profesor nawet zaprosi go do siebie, pokazywa swoje domowe laboratorium i napomyka, e taki zdolny suchacz mgby zosta w przyszoci jego pomocnikiem. - A crk ma przeliczn! - z zachwytem mwi Bieriozin i jego pucoowata, pokryta piegami twarz, a nawet i uszy pony z podniecenia... - Ma na imi Irina, studiuje w instytucie budowy maszyn... Mdra, wesoa, przystojna. Radz ci, Sierioa, przerzu si na potamologi. Z takim czowiekiem jak
13

Knifon - aparat wietlnodwikowy w ksztacie pudeka, w ktrym drukowany tekst zmienia si w dwik, ilustracje - w kino dwikowe. Czytelnik czyta tekst i rwnoczenie moe widzie na maym ekranie, mieszczcym si na wieku pudeka, przesuwajce si obrazy. Niektre knifony maj form tamy, ktra cakowicie przechodzi na ekran, wywietlajc i tekst, i odpowiadajce mu obrazy wzrokowo-dwikowe. 14 Potamologia - nauka o rzekach, stanowi cz hydrologii. Hydrologia - nauka, badajca zasoby wodne na ziemi, przemiany i oddziaywanie wody w przyrodzie.

Dienisow praca jest ciekawa pod kadym wzgldem. Popracuj u niego jako asystent, pojad na dwa trzy miesice na jak stacj potamologiczn na Wodze, napisz rozpraw... - Stj! Kola! - ze zdumieniem przerwa mu awrow - przecie ty postanowie specjalizowa si w zagadnieniach Arktyki, na rzekach pnocy, po co ci Woga? Powiniene wybra si na Jan albo Indigirk! - Jeszcze czego! Ani mi si ni pdzi tak daleko. W ostatecznoci mona bdzie pojecha na Irtysz, na Ob, gdzie koo Omska, Krasnojarska, bliej kulturalnych orodkw... Tam bdziesz na widoku!... Skromny i prostoduszny awrow studiowa sw ukochan hydrogeologi15 i nie budowa tak wielkich planw na przyszo. Chocia go co razio w tych marzeniach Bieriozina, jednak, zdawao si, e cakowicie ulega wpywom swego przedsibiorczego i ambitnego przyjaciela. Czasami jednak awrow, nieoczekiwanie dla Bieriozina, buntowa si. Pewnego razu awrow nie mia powodzenia na kolokwium z astrofizyki16. Bieriozin zaproponowa mu koleesk pomoc: jest w doskonaych stosunkach z profesorem Tierientiewem, uprosi wic profesora, aby poprawi stopie, a sam pomoe awrowowi w opanowaniu przedmiotu tak, eby nastpnym razem zaliczono mu kolokwium. Odpowied, jak da awrow na t przyjacielsk propozycj, zdumiaa Bieriozina; awrow rozgniewa si, zaczerwieni i nawet zacz krzycze. - Sam poprawi stopie. Nie potrzebuj twojej protekcji. I tak koledzy ju mwi, e zbyt lubisz osobiste stosunki z profesorami! I wypad z pokoju. Bieriozin obrazi si. Kilka dni czeka na awrowa, a nie doczekawszy si, sam poszed do niego. Duo i gorco mwi o zupenej bezinteresownoci, o uczuciu przyjani, jakie ma dla awrowa, co natchno go do tej koleeskiej propozycji, dowodzi, e z tym profesorem jest po prostu w dobrych stosunkach, ale nawet nie bywa u niego w domu. Koniec kocw przyjaciele pogodzili si. awrow szczerze lubi Bieriozina, wierzy w jego zdolnoci i wielk przyszo naukow, stara si nie dostrzega nieprzyjemnych rysw jego charakteru lub je usprawiedliwia. Bieriozin za zbyt ceni sobie przyja awrowa - ulubieca caego instytutu; przyja z awrowem, czciowo przynajmniej, przeamywaa chodn rezerw kolegw wzgldem Bieriozina. awrow wkrtce zapomnia o zajciu, Bieriozin natomiast zapamita je na dugo. Ze zdumieniem uwiadomi sobie, e Sergiusza awrowa, swego, mona powiedzie, jedynego przyjaciela, mimo ju caego roku znajomoci, w gruncie rzeczy zupenie nie zna. awrow jest skromny, milczcy, wicej sucha, mniej mwi... A nagle taki wybuch!... Wkrtce drugi wypadek zmci pojcie Bieriozina o awrowie. Kiedy latem na play rzeki Moskwy, przyjaciele rozbrykali si. Pocztkowo artem zaczli si mocowa, potem rozpalili si i podnieceni przez szybko gromadzcy si tum kpicych si zaczli walczy prawie na serio. Krpy, krtkonogi i
15 16

Hydrogeologia - nauka, badajca pochodzenie i ruch wd ldowych. Astrofizyka - nauka o skadzie i budowie cia niebieskich, o ich fizycznych i chemicznych waciwociach.

zapalczywy Bieriozin przegina cienkiego, ale zwinnego przeciwnika i dugo nie mg mu nic zrobi. awrow wylizgiwa si z silnych ramion, jego prawie chopica figurka migaa w oczach mao zwrotnego Bieriozina. I w kocu zupenie niespodzianie Bieriozin nagle poczu, e ziemia ucieka mu spod ng, a twarze otaczajcych widzw zmieniaj si w skbion row mas. Z rozwartymi ramionami Bieriozin gruchn caym ciaem na piasek, przy akompaniamencie miechu i oklaskw widzw. awrow przycisn opatki Bieriozina do piasku szybko zerwa si i jak strzaa popdzi do wody. Za nim, ryczc, z rozpalonym wciekoci obliczem pdzi Bieriozin, gotw, zdawao si, rozerwa awrowa w kawaki i utuc na proszek. Woda - wybawicielka rozdzielia ich. Ciko dyszc, Bieriozin stan na brzegu, jakby przed niewidzialn cian, a nieco przestraszony awrow, szybko wyrzucajc rkami by ju daleko i pyn ku rodkowi rzeki. Od tego dnia Bieriozin pocz baczniej przyglda si Sergiuszowi. awrow okaza si wcale nie takim trusi, ani takim sabeuszem, jak mona byo przypuszcza. Wypytujc awrowa o jego dziecistwo zacz lepiej rozumie charakter przyjaciela.

Rozdzia 7 DZIECISTWO I LATA CHOPICE AWROWA


Przyszed na wiat jako sabe, chorowite dziecko. Uratoway go zabiegi lekarzy i pena powicenia troskliwo matki. Potem soce i morze poudniowego uzdrowiska dziecicego zahartoway chopca. Sergiusz rs, rozwija si, krzep fizycznie. Stopniowo znikay nie koczce si katary, przezibienia, elektryzowane17 ciepe ubrania, weniane poczochy. Zaczo mu nawet przybywa na wadze. Ale z tych dziecicych lat pozostay: skonno do zamyle, niezrczno ruchw, brak wiary we wasne siy. W szkole Sergiusz stroni od haaliwej gromady tryskajcych yciem dzieci, najczciej sta bojaliwie na uboczu, patrzc na ich wesoe zabawy i bieganin. Ba si zdradzi ze sw saboci, niezrcznoci, okaza si mieszny, cho caym sercem garn si do wesoego, radosnego ycia. Pewnego razu w czasie pauzy w sali gimnastycznej zacz wiczy na drkach, ale spad, narazi si na miech, najad si wstydu i wicej nie poszed do sali. Namowy nauczycieli nie odniosy skutku. Lekcje gimnastyki stay si dla Sergiusza mczarni. Im bardziej zwracano uwag na niego, tym bardziej stawa si niezrczny i coraz czciej wywoywa oglny miech. Pozostawiono go wic w spokoju, zdecydowano da mu czas, by wcign si w ycie szkoy. I wtedy poczu si nieszczliwy, e nie jest taki jak inne dzieci, chocia koledzy, miejc si z jego niezdarnoci, w istocie traktowali go przyjanie. Jego ssiad w awce, dugonosy Wania Kolesow, wybuchowy, pyszakowaty, zadzierysty chopiec, by najwikszym siaczem w klasie i nie znosi sprzeciwu. Pewnego razu kto rozla atrament na jego awce. Wania nie zauway tego i cay si powala. Chopcy wybuchnli miechem, Sergiusz rwnie. Wania wpad w zo i zacz krzycze, e to Sergiusz naumylnie wyla atrament. I zagrozi mu wcir. Sergiusz, chocia wiedzia, e atrament rozla enia Katienin, nie zdradzi go, bo Wania budzi strach we wszystkich, a eni by dobrym, spokojnym chopcem i bardzo podoba si Sergiuszowi. Na nastpnej pauzie Wania zacz poszturchiwa Sergiusza, chcc wywoa bjk. eni z daleka ze strachem patrzy na to. Sergiusz z pocztku cofa si, uchylajc si od walki, lecz potem, przypadkiem rzuci okiem na eni i poczu, e jeszcze chwila, a eni przyzna si, e to on rozla atrament. Wtedy co niepojtego stao si z Sergiuszem, zacisn zby i pierwszy uderzy Wani. Otaczajcy chopcy a krzyknli ze zdumienia, a potem zaczli klaska w donie i woa z zachwytem: Brawo! Nie daj si, Sieroa! Wania z furi grzmoci Sergiusza, ale ten nie ustpowa i chocia niezrcznie, jednak broni si. Skoczyo si na tym, e Wania przewrci Sergiusza i zwali si na niego. W tym momencie zabrzmia dzwonek i trzeba byo skoczy bjk. Sergiusz wyszed z niej mocno poturbowany. Serce walio mu motem, plecy i boki bolay, zadrapany policzek pali i nawet nieco spuch. Ale, rzecz dziwna, Sergiusz jakby nie czu tego wszystkiego, natomiast doznawa jakiego uspokojenia, a nawet zadowolenia. Chopcy gono, z oywieniem komentowali bjk, kcili si, krzyczeli, gorczkowali si. Wszyscy chwalili Sergiusza i podziwiali jego odwag.

17

Elektryzowana odzie - zwyka odzie z rozprowadzon wewntrz cienk sieci przewodw elektrycznych. Puszczony w razie potrzeby prd elektryczny ogrzewa j i w ten sposb odzie utrzymuje wszdzie rwn temperatur, chronic ciao przed zimnem.

Do domu wrci Sergiusz podniecony i milczcy. Matce, ktra zauwaya zadrapania, powiedzia, e uderzy si o drzwi otwartej szafy, a szczka wcale go nie boli. Pniej owiadczy, e ma duo lekcji do odrobienia, ale zamiast pj do swego pokoju, przeszed przez cae mieszkanie do komrki sucej za skad rnych rupieci i poamanych mebli. Tam, nie wiadomo w jakim celu, wbito w sufit par grubych elaznych hakw. Sergiusz odszuka mocn link, znalaz gadki, rwny drek i przystawiwszy skadan drabink, nie bez strachu wdrapa si na ostatni szczebel. Sapic, ryzykujc, e spadnie, cisnwszy zby i starajc si nie patrzy w d, dugo manipulowa pod sufitem i w kocu zmajstrowa co w rodzaju trapezu. Codziennie w tajemnicy przed domownikami z uporem wiczy na trapezie, przechodzc od najprostszych do bardziej skomplikowanych ewolucji. Nie raz spad, ale potarszy stuczone miejsca znw wdrapywa si na trapez i dalej wiczy. Kadego dnia, gdy opuszcza sw sal gimnastyczn, czu si dumny jak po odniesionym zwycistwie. Po dwch miesicach potrafi ju, wygiwszy si w uk, od jednego rozmachu przerzuci si nad drkiem i robi mynka. Potrafi rozhuta si i wiszc gow w d, z zamierajcym od emocji sercem, przelatywa jak wahado z jednego koca pokoju do drugiego. Po kadym osigniciu, po opanowaniu jakiego zrcznego i miaego ruchu wyobraa sobie zdumione twarze kolegw i nauczycieli, kiedy on wejdzie do szkolnej sali gimnastycznej i zacznie spokojnie, jak gdyby nigdy nic, przerabia swoje ewolucje. Nikt ju nie bdzie si z niego mia. Nagle przypomnia sobie o drkach. A jeeli powiedz mu, eby sprbowa na drkach? A on wanie na drkach tak si zblamowa. I jedenastoletni uparciuch odoy dzie swego tryumfu. W swej sali gimnastycznej zsun dwa stare ka o porczach z elaznych rur i na tak zaimprowizowanym przyrzdzie zacz now seri wicze. Potem przysza kolej na hantle; sysza bowiem, e hantle rozwijaj klatk piersiow oraz minie rk i plecw. Z biegiem czasu myl o tryumfie pocza nasuwa si coraz rzadziej. Sergiusza porwa sam urok wicze sportowych i pragnienie stania si zrcznym, silnym, miaym. Rodzice ju dawno poznali tajemnic syna, a i Sergiusz przesta si z ni ukrywa. Z pokoju usunito zbyteczne rupiecie. Na pododze lea gruby dywan, na rodku stay prawdziwe drki, a z sufitu zwisa trapez i kka. Caoci dopeniay dwa maszty od podogi do sufitu, suce do wspinaczki. Tryumf przyszed znacznie pniej, gdy Sergiusz mia trzynacie lat i przeszed do sidmej klasy. Wtedy zaczto mwi o nim nie tylko w klasie. Na oglnomoskiewskiej szkolnej spartakiadzie Sergiusz zdoby trzecie miejsce i malutki awrow, jak go teraz wszyscy nazywali, sta si dum szkoy. Dwa lata jeszcze oddawa si z zapaem lekkiej atletyce, pywaniu, biegom, boksowi, nartom i jedzie na ywach. Wyprostowa si, sta si lekki i zrczny. Nastpnie zacz nagle pisa wiersze. Doszed do przekonania, e jego prawdziwym powoaniem jest poezja. Zreszt, trwao to krtko. Ju w smej klasie powanie zacz si interesowa naukami przyrodniczymi, duo i wytrwale czyta, pracowa w szkolnym laboratorium. Potem by z wycieczk na Uralu i ostatecznie w dziesitej klasie wszystkie swe zainteresowania skupi na geologii.

Upr, wytrwao, sia woli, ktre rozwija w sobie jako chopiec oddajcy si z zapaem gimnastyce, szczliwie sharmonizoway si w nim ze skromnoci. I dopiero przy bliszym poznaniu mona byo spostrzec, e ten spokojny, szczupy, maomwny modzieniec ma tak powane i wielostronne wyksztacenie, a przy tym jest silny i zrczny.

***

Poznajc awrowa bliej, Bieriozin nieraz podziwia swego przyjaciela. Ale ten podziw nie trwa dugo. Stare przyzwyczajenia okazay si silniejsze i Mikoaj w dalszym cigu uwaa Sergiusza za dobrego koleg, za skromnego, pilnego, ale nieco ograniczonego studenta. W stosunku do awrowa Mikoaj Bieriozin, ulubieniec profesorw, przyszy wielki uczony, zajmowa postaw pobaliwej wyszoci. Ale przyja wzbudzaa w nim uczucie serdecznego ciepa i chronia go w pewnej mierze od samolubnego, zimnego sobkostwa. Bieriozin zaznajomi awrowa z rodzin profesora Dienisowa i by rad, gdy stary profesor wyrazi si z uznaniem o jego przyjacielu. W tym czasie rodzice awrowa przenieli si z Moskwy do Woronea, gdzie ojciec jego zosta dyrektorem nowej wielkiej fabryki. awrow chtnie spdza wieczory u Dienisoww. Pozna starszego syna profesora, Walerego, suchacza instytutu lotniczego; modszy Dienisow, dziewicioletni Dimka, chodzi jeszcze do szkoy, crka profesora, Irina, studiowaa w wyszej uczelni. Modzi ludzie szybko zaprzyjanili si. Jednak to szybkie i serdeczne zblienie si awrowa z rodzin Dienisoww wkrtce przestao podoba si Bieriozinowi, szczeglnie gdy zauway, e Irina traktuje awrowa z nieukrywan sympati. Z pocztku dziwio go to, potem zaczo drani. Jak mg, stara si okaza Irinie sw wyszo nad awrowem, nad t mi, ale naiwn miernot. Jednak przyja Iriny i awrowa nie malaa, lecz wzrastaa, zwaszcza zacienia si po mierci starego profesora. Irina, czua i oddana crka, ciko przezywaa mier ojca. awrow, jak mg, stara si uly jej w nieszczciu. Bieriozin z odznaczeniem skoczy studia w instytucie i pocztkowo pracowa jako asystent Dienisowa, a po jego mierci zaj stanowisko samodzielne. Wygosi par odczytw w Wszechzwizkowym Towarzystwie Potamologw, przyjtych yczliwie przez pras; w Sprawozdaniach tego towarzystwa ogosi dwie prace, ktre zwrciy uwag na modego, rokujcego wielkie nadzieje uczonego. awrow w tym czasie koczy studia w instytucie i przygotowywa prac dyplomow. Irina, ktra dosza ju do rwnowagi po stracie ojca, ubiegej wiosny otrzymaa dyplom inynieramechanika i od roku pracowaa w moskiewskich zakadach hydrotechnicznych. Jej brat Walery lotnik-konstruktor - wyjecha do Woronea, do fabryki samolotw. Dom Dienisoww sta si dla awrowa i Bieriozina jakby domem rodzinnym. Stary profesor ju nie y, ale przyjaciele nieraz wspominali jego serdeczn gocinno i zadowolenie, gdy do jego stou zasiada caa wodniacka, jak si wyraa, rodzina.

Irina dawno ju uwiadomia sobie, e te dwa dopywy zlewaj si niezbyt zgodnie. Im bardziej podoba si jej skromny i delikatny awrow, tym bardziej Bieriozin stawa si zoliwy i nieznony, tym wyraniej stara si odsun przyjaciela na drugi plan. Chocia oceniaa zalety Bieriozina, jego zdolnoci naukowe, jego inteligencj i dowcip, jednak taki stosunek do malutkiego awrowa sprawia jej przykro. Choby i dzisiaj - z jak niedba, wynios pobaliwoci szykowa si wysucha awrowa! I sadowic si wygodniej w swym ulubionym rogu kanapy, Irina zacza prawie aowa, e Bieriozin odwiedzi j wanie dzisiaj.

Rozdzia 8 SZKIC PRZEDWSTPNY


- No, mw, mw - powtarza Bieriozin podnoszc do ust czstk pomaraczy - suchamy! - Prosz ci tylko, Mikoaju - powiedzia awrow - traktuj serio to, co powiem. Dla mnie to bardzo wana sprawa, - Po takim wstpie, przysigam, e bd sucha z nalenym szacunkiem. awrow obj domi kolano, opuci gow i chwil milcza. - Pamitasz, Mikoaju, jak par lat temu namawiae mnie, bym zainteresowa si potamologi, a w szczeglnoci badaniem rzek radzieckiej Arktyki? Nie przerzuciem si na potamologi, ale myl o Arktyce opanowao mnie. - Z tego wynika - zawoa Bieriozin - e jednak wtedy podsunem ci jak now ide o Arktyce! A ty cay czas siedziae cicho i nie przyznawae si do tego, milczku! - To czysty przypadek - wtrcia Irina. - Nie przerywaj, pozwl mu mwi. - Ju milcz, milcz... Dalej, Sergiuszu, Irina si niecierpliwi! awrow jakby nie zauway tej maej sprzeczki swoich przyjaci i cign dalej: - Zaczem systematycznie studiowa prace dotyczce Arktyki, zwaszcza radzieckiej. Zdumiao mnie, ile ju dokonano w tej dziedzinie w Zwizku Radzieckim. Zaledwie par dziesitkw lat temu Arktyka zacza budzi si ze snu. - Jak to, dopiero zacza? - zgryliwie zapyta Bieriozin. - To wedug ciebie i Tiksi-port, i Igarka, i Dikson-port, i dziesitki innych miast za koem polarnym, najwiksze na wiecie lodoamacze, setki towarowych i pasaerskich okrtw, kursujcych na Pnocnej Drodze Morskiej od Murmaska i Archangielska do Wadywostoku i Szanghaju - to wszystko dla ciebie dopiero budzenie si ze snu?! Nie, mj kochany! Jeeli swj pomys opierasz na takim zaoeniu, to radz ci, zacznij, poznawanie Arktyki od pocztku. - Masz najzupeniejsz suszno - spokojnie, pewnym gosem odpowiedzia awrow. - Wanie na takim zaoeniu opieram swj pomys. Ale prosz ci, nie uno si, tylko posuchaj. Powiedz mi, ile dni w roku pracuj - nie psennie, lecz gorczkowo, w popiechu - te okrty? - Jak tu odpowiedzie na takie pytanie! To przecie zaley od roku. Czasami trzy, czasami cztery, zdarza si nawet i pi miesicy. Jeli, oczywicie, nie bra pod uwag przypadkowych i krtkich rejsw zimowych. Wszystko to zaley od stanu lodw, od tego, jak dugo powierzchnia morza jest zamarznita, od rnych meteorologicznych i hydrologicznych przyczyn. Sam doskonale wiesz o tym! - Oczywicie, wiem... I wanie stan taki uwaam za nie zadowalajcy: nasza Arktyka nie yje jeszcze peni ycia. Przecie ona cakowicie zaley od Pnocnej Drogi Morskiej, jest z ni organicznie

zwizana. adne koleje, adne helikoptery i stratoplany18 nie mog jej zastpi. Dwa do trzech tysicy kilometrw drogi morskiej i od omiu do dwunastu tysicy kilometrw drogi ldowej! Czy te krtkie trzy miesice, w czasie ktrych tylko yje ten szlak, mog wystarczy wzrastajcym cigle potrzebom naszego Zwizku? Czy mamy pogodzi si z takim stanem rzeczy? Bieriozin przez chwil wpatrywa si w awrowa, potem skierowa zdumione spojrzenie na Irin. - Nie rozumiem - powiedzia w kocu, wzruszajc ramionami. - Mam wraenie, e zaczynasz bredzi. Rwnie dobrze mgby postawi tysic innych pyta. Na przykad, czy musimy pogodzi si z tym, e w krajach arktycznych p roku trwa dzie, p roku noc, a na rwniku dzie nastpuje po nocy dokadnie co dwanacie godzin. Przecie takie pytanie to nonsens. Nasze ludzkie ycie musimy przystosowa do tych ram, jakie wyznacza nam przyroda. - Przyroda - w zamyleniu powiedzia awrow. - Czy w historii mao mamy wypadkw, gdy czowiek, poznawszy prawa przyrody, przeama je i podporzdkowa swej woli? Wanie istota postpu polega na tej walce z przyrod, na ujarzmieniu jej, na obracaniu jej si i zasobw na potrzeby czowieka. Najlepsze tego przykady masz u nas, w Zwizku Radzieckim. Zgodnie z prawami przyrody Peczora wpada do Pnocnego Oceanu Lodowatego, a mymy zmusili j, aby cz swoich wd oddaa, przez Wog, Morzu Kaspijskiemu. Wedug praw przyrody Amu-Daria setki lat wpadaa do Morza Aralskiego, a mymy skierowali jej wody rwnie do Morza Kaspijskiego, zasililimy ten wysychajcy zbiornik wd, a w bezpodne piaski Kara-Kumu tchnlimy ycie... - Ale jaki to ma zwizek z Pnocn Drog Morsk?- przerwa mu Bieriozin. - Poziom wiedzy i sia organizacji w naszej epoce s takie, e Zwizek Radziecki moe i powinien wzi si do przystosowania tego szlaku morskiego do swoich potrzeb yciowych. Narody Zwizku Radzieckiego powinny przebudowa Pnocn Drog Morsk. - Jaki nowy super-lodoamacz, o kilometrowej dugoci, z maszynami o sile miliona koni? - ironicznie zapyta Bieriozin. - To byoby tak samo biernym przystosowaniem si do wrogich si przyrody, jakie z koniecznoci musielimy stosowa dotychczas - spokojnie, nie reagujc na zaczepk, odpowiedzia awrow. atwo wyobrazi sobie taki lodoamacz, ktry zim kruszyby najgrubszy ld arktyczny i torowa drog do Igarki lub Tiksi-portu. Ale powikszajc moc lodoamacza przystosowujemy si tylko do odpornej mocy lodu. Budujc oraneri i inspekty w tundrze, przystosowujemy nasze gospodarstwa rolne do warunkw Arktyki, ale nie zmieniamy ich. By unikn niebezpieczestwa, jakie nasuwa nie odmarzajcy do gbi grunt w pnocnych tundrach, ukadamy tory naszych kolei na specjalnych podkadach, ale nie usuwamy samego niebezpieczestwa. My cigle bronimy si - podstpem, sprytem - postpujemy tak, jak postpuje sabszy z mocniejszym stokrotnie wrogiem. Tym wrogiem, ktry dotychczas jeszcze panuje w Arktyce, jest mrz. Z tym wadc musimy rozpocz jawn wojn, zwyciy go i wygna na zawsze. A wtedy dopiero Wielka Pnocna Droga stanie si morsk magistral, pracujc nie w cigu trzech - czterech miesicy, lecz przez cay rok.

18

Stratoplan - samolot przystosowany do lotw w stratosferze, na wysokoci powyej 11 kilometrw, gdzie mona rozwija szybko ponad 1000 km na godzin. Kabina stratoplanu jest hermetycznie zamknita, odpowiednie cinienie i czysto powietrza utrzymuj w niej aparaty regulatorw powietrznych.

awrow podniecony pocz kry po pokoju. Oczy pony mu. Irinie wydao si nawet, jakby jego posta staa si wysza, rolejsza. W gosie jego dwiczaa sia i pewno. Bieriozin, z ktrego twarzy dawno ju znik ironiczny umiech, zerwa si z fotela: - Ale to zwyke szalestwo! Wygna mrz z terytoriw polarnych! Przecie to zjawisko prawie w skali kosmicznej. Moe jeszcze zechcesz przesun biegun i zmieni nachylenie osi ziemskiej? - Uspokj si, Mikoaju - powiedziaa Irina odrywajc oczy od awrowa. - Sergiusz pokaza nam dopiero cel, do ktrego dy, nic jeszcze nie powiedzia o rodkach, ktrymi chce go osign. Moe to nie takie straszne, jak ci si wydaje. awrow serdecznie, z wdzicznoci spojrza na Irin. - Wcale nie zamierzam zmienia nachylenia osi ziemskiej. Jest znacznie prostszy sposb. Bieriozin machn lekcewaco rk. Jego twarz, zwykle rumiana i piegowata, nabraa koloru cegy, midzy rzadkimi brwiami zarysowaa si gboka bruzda. - Wszystko jedno, jakie masz na to sposoby; sam cel jest niedorzeczny, godny fantazji sensacyjnego powieciopisarza - powiedzia ponurym gosem. - Kiepski pocztek jak na przyszego uczonego... - Wedug mnie, nietgi to uczony, ktremu brak wyobrani - powanie odpowiedzia awrow. - Czy mam ci przypomnie, co na ten temat powiedzia Lenin? - Moesz nie przypomina. To nie ma zwizku z tym, co powiedziaem. Mwiem o wyobrani, nie liczcej si z realnymi podstawami... Wstyd mi za ciebie, Sergiuszu! Miaem ci za czowieka bardziej zrwnowaonego. - Nie spiesz si, Mikoaju, z wyrokiem - pojednawczo wtrcia Irina, z umiechem czstujc go cukierkami. - We ten, niebieskawy. Zawiera domieszk jakiej nowej witaminy, ktra dziaa kojco na nerwy. Musimy wysucha Sergiusza do koca. - Dobrze, wysuchajmy bajki do koca - z rozpogodzon twarz powiedzia Bieriozin biorc cukierek. Mw dalej, Sergiuszu. awrow spokojnie sta przy oknie i patrzy w dal. Gdy Bieriozin skoczy, szybko zwrci si do niego. - Przede wszystkim par wstpnych uwag. Wadca-mrz, ktry jeszcze panuje w krajach polarnych, tu i wdzie ju zosta pozbawiony swych woci. Co prawda, stao si to bez udziau czowieka. Zimno natkno si tam na inn si przyrody, przed ktr musiao ustpi. Nasz port w Murmasku ley za krgiem polarnym na tej samej szerokoci co Mare-Sale na poudniowym brzegu Morza Karskiego i prawie na tej samej szerokoci co Tiksi-port na wybrzeu Morza aptieww. Jednak oba te porty zamarzaj w zimie, a port w Murmasku jest wolny od lodw przez cay rok. Dlaczego? Poniewa do niego dochodzi wprawdzie saby, ale ciepy prd pnocnej odnogi potnego Golfsztromu. Oto sia, przed ktr musia ustpi mrz na pierwszym odcinku Wielkiej Pnocnej Drogi Morskiej. - Tak, ale ten ciepy prd atlantycki dochodzi tylko do Morza Barentsa, dalszych odcinkw Pnocnej Drogi Morskiej nie dosiga. - Wycignwszy nogi, ze znudzon min wtrci Bieriozin...

- To prawda - z zapaem cign dalej awrow. - Ale jest jeszcze inna odnoga Golfsztromu, ktra przenika daleko w gb polarnych wd. Od Nordkapu idzie ona prosto na pnoc i pynie wzdu zachodnich brzegw Szpicbergu. Dalej, skrciwszy na wschd, zanurza si w chodne wody Oceanu Lodowatego. Na gbokoci kilkudziesiciu do paruset metrw oblewa z pnocy archipelag Ziemi Franciszka Jzefa i przyciskajc si do podwodnego grzbietu ldowego, siga daleko na wschd. Jako bardzo saby, nie atwo dajcy si stwierdzi prd ten dochodzi do Morza Czukockiego... - Ale dziaanie tej drugiej odnogi Golfsztromu na lody polarnego basenu jest ju niedostrzegalne. Morze jest tam skute lodem bodaj silniej ni w Mare-Sale i w Tiksi -- zauway Bieriozin. - Ba, gdyby dziaanie tej odnogi byo wyrane, odpadby mj problem. Ciepy prd Golfsztromu odciby lodom centralnego basenu drog na poudnie, do wybrzey Arktyki, do Pnocnej Drogi Morskiej. Wtedy warstwa ciepego powietrza, unoszca si stale nad tym prdem, powodowaaby nieprzerwan cyrkulacj olbrzymich mas powietrza. Ciepe powietrze poudnia, z gorcych pusty Kara-Kumu, przepywaoby a na pnoc. Wilgotne, ciepe powietrze, unoszc si nad tundrami Syberii, ogrzaoby nierozmarzajc nigdy ziemi i wrcio ycie tym bezpodnym pustyniom. Powietrze to, idc dalej na pnoc, nie daoby zamarza morzu na wybrzeach radzieckiej Arktyki. A wtedy i Wielka Pnocna Droga byaby wolna od lodw i mogaby pracowa normalnie cay rok, jak to ma miejsce w poudniowej czci Morza Barentsa, koo Murmaska. - Gdyby, eby... - umiechajc si ironicznie zauway Bieriozin. - Niestety, tego wszystkiego nie ma, a rzeczywisty stan rzeczy nie zaley od nas. - Tak sdzisz! - awrow gwatownie zatrzyma si przed Bieriozinem. - A ja mwi, e jeli tego nie ma, to powinno by! - Jak?! - krzykna Irina. - Co powinno by? - z niepewnoci zapyta Bieriozin. - Drugi strumie Golfsztromu, bezpodnie zamierajcy w gbinach wd polarnych, powinien otrzyma now potg, wtedy wleje on nowe ycie w tereny, radzieckiej Arktyki. awrow sta na rodku pokoju. Twarz mu zblada, niebieskie oczy pony. Bieriozin dozna wraenia, jakby sta przed nim inny, nieznany mu czowiek. Szybko spojrza na Irin, rwnie zdumion, ale zupenie inaczej - na jej twarzy malowa si zachwyt i rado, jakby przeczuwaa zwycistwo tego czowieka. Zawi i zo opanoway nagle Bieriozina. - I to wszystko stanie si na skinienie, rdki czarodziejskiej z twego rozkazu? - zapyta z wymuszon dobrodusznoci i przyjacielsk ironi. - Nie, to si stanie na rozkaz i z woli narodu radzieckiego- spokojnie odpar awrow i doda: Oczywicie, jeli nard uzna i zgodzi si na mj projekt, jeli wemie w swe rce dzieo jego realizacji. - Tak... - cign Bieriozin. - Ale narodowi trzeba bdzie przedstawi nie tylko sam projekt tak pikny i tak pontny. Trzeba bdzie jeszcze przedstawi i narodowi, i partii, i rzdowi sposoby realizacji i dowie, e kraj nasz rozporzdza odpowiednimi rodkami. A z czym ty przyjdziesz do narodu? Jakie podasz sposoby? Spotgowa si Golfsztromu? Wydoby go z gbi Oceanu Lodowatego na powierzchni? Wymiej ci, jak tylko zaczniesz o tym mwi!

- Mam wraenie, Mikoaju - spokojnym, cichym gosem zauwaya Irina - e nie masz ochoty odstpi tego zaszczytu innym i pierwszy chcesz omieszy pomys Sergiusza. Sergiusz przychodzc tutaj, do swoich przyjaci, na pewno oczekiwa czego innego i przykro mi bardzo... Wraliwe ucho Bieriozina zowio w tych sowach nut potpienia i obcego charakterowi Iriny chodu. - Ale Irino! - szczerze krzykn awrow - co te ty mwisz! Przeciwnie, bardzo jestem rad z tej ostrej krytyki. Te przyjacielskie uwagi to zaprawa do walki, ktra mnie czeka. Walka bdzie nieatwa i duga, wiem o tym. Mikoaj pomaga mi przygotowa si do odparcia zarzutw, jakie wysun moi przyszli krytycy... Pytasz si - tu zwrci si do Bieriozina - o sposb? On ju jest, Mikoaju! Ju dawno i z powodzeniem korzystamy z niego. Co prawda stosujemy go do innych celw. Po prostu nie przyszo nam na myl, e mona go stosowa z doskonaym rezultatem rwnie dla ogrzania Arktyki. - C to za sposb? - z mimowolnym zainteresowaniem zapyta Bieriozin. - Dowiadczenia Mariejewa.19 - Mariejewa? Twrcy podziemnych, termoelektrycznych stacji? Proponujesz prdem, dostarczonym przez te stacje, podgrzewa nurt Golfsztromu? awrow zamia si wesoo. - No, nareszcie zaczynasz mnie rozumie, chocia niezupenie. Dla podniesienia temperatury Golfsztromu nie myl posugiwa si prdem z podziemnych stacji. To byoby zbyt skomplikowane i kosztowne. Do tego celu potrzebne s nie gboko pooone termoelektryczne stacje, lecz tylko same sztolnie Mariejewa, wysoka temperatura tych gbin, do ktrych one dochodz. Oczywicie, e sztolnie musiayby mie bez porwnania wiksz rednic. Przepuszczajc nawet stosunkowo niewielk ilo wd Golfsztromu, albo lecych pod nim chodnych wd oceanu przez szereg takich podwodnych sztolni, bdzie mona podnie i stale podtrzymywa temperatur ciepego prdu. A nastpstwa tego wiadome... - Brawo, brawo, Sergiuszu! - zawoaa Irina zeskakujc z kanapy. - To zdumiewajce! Mj drogi! To genialne w swej prostocie... i tak realne w wykonaniu! Chwycia awrowa za rce i zdawao si, e zacznie z nim skaka i kry po pokoju, jak to czyni mae dzieci. - Za pozwoleniem, Sergiuszu - nie dawa za wygran Bieriozin. - Mwisz o przepuszczaniu wd Golfsztromu przez podziemne sztolnie... A gdzie ty je mylisz wierci? - Na dnie morza... Na caej linii przepywu Golfsztromu w radzieckim odcinku Oceanu Lodowatego... Ale... - awrow z przeraeniem spojrza na zegarek. - Skandal! O godzinie dziewitnastej mam konsultacj u profesora. Pozostaje mi zaledwie dziesi minut czasu. Mikoaju, Irino, spotkamy si jeszcze. Tutaj, w najbliszy wolny dzie od pracy. Pomylcie o moim projekcie i krytykujcie, krytykujcie jak najostrzej! No, do widzenia, przyjaciele... Uciekam!

19

Mariejew - bohater naukowo-fantastycznej powieci G. Adamowa Zdobywcy wntrza ziemi.

Rozdzia 9 JAK SI RODZ WROGOWIE


W pokoju zrobio si jako pusto i cicho. Irina par minut postaa przy oknie, potem powoli, milczc, wrcia na kanap. Bieriozin siedzia spokojnie, cho by do gbi wzburzony. Dobrze, e Irina milczy... To mi daje mono zastanowienia si. Jest jasne, e ona trzyma stron Sergiusza. Nareszcie zaczynasz mnie rozumie... I ten pewny siebie umiech Smarkacz! I do kogo on to mwi, do niego, Mikoaja Bieriozina, zdobywajcego ju opini uczonego... Ona, zdaje si, nie tylko trzyma stron Sergiusza, ale i lubi go... Zakochaa si? Co robi?... Co jej powiedzie? Za chwil zacznie pyta... Skd ta zuchwao myli u takiego trusi awrowa? Pomys realny, chocia .wrcz oszaamiajcy. Dlaczego ten pomys przyszed do gowy nie jemu, skoczonemu uczonemu, tylko tej miernocie? To on powinien go ogosi... On! Mikoaj Bieriozin, a nie jaki tam student... Mokos! Irina pjdzie za nim, jeli Sergiusz zdobdzie uznanie... Trzeba temu przeszkodzi. Moe przyczy si? Pracowa razem? Dwch autorw - Sergiusz awrow i Mikoaj Bieriozin... Sta na drugim miejscu? Wsppracownik? Asystent Sergiusza awrowa?... Nigdy! - No, co powiesz o tym, Mikoaju? Irina siedziaa zamylona w swym rogu na kanapie, z podwinitymi nogami, bawic si kocem paska od sukni. Bieriozin ruszy ramionami. - O czym tu mwi, Irino! Szczerze mi al Sergiusza. Modziecze porywy, pd rozpalonej wyobrani. Jeeli swj pomys wzi na serio, to zgubi sam siebie. Sergiusz powinien przygotowa si do poytecznej, praktycznej pracy, a on chce... wierci sztolnie na dnie morza. -Powinien ju mie na tyle rozsdku... Bieriozin umiechn si pogardliwie i znowu wzruszy ramionami. Koci byy rzucone. Z poczuciem jakiego niepokoju w gbi duszy Bieriozin uwiadomi sobie, e sta si niewolnikiem przed chwil wypowiedzianych sw, e ju nie ma odwrotu. - W swoim czasie pomys Mariejewa rwnie uznano za szalestwo i odmwiono mu praktycznych podstaw - ywo odpowiedziaa Irina. - Nowo i miao zazwyczaj dziaaj na nas dranico. Czy naprawd, Mikoaju, tak zdecydowanie ujemnie oceniasz pomys Sergiusza? Mnie on, przeciwnie, zainteresowa. Znam Sergiusza i ty go znasz, a nawet powiniene zna go lepiej ni ja. Sergiusz nie rzuca sw na wiatr, swj projekt musia przemyle gboko i gruntownie. - Rnie bywa, Irino, z t miaoci i nowoci pomysw - powiedzia Bieriozin. - S pomysy, ktre wyrastaj z twardego gruntu rzeczywistoci, i pomysy bujajce w powietrzu, wyssane z palca fantazji. Mariejew by dojrzaym czowiekiem, mia olbrzymie dowiadczenie naukowe i praktyczne. A Sergiusz? Chopczyk, modzieniec siedzcy jeszcze na studenckiej awie! Czy sta go na matematyczne i techniczne opracowanie projektu, czy cile obliczy siy naszego przemysu i naszej nauki? - Newton odkry prawo powszechnego cienia, majc lat dwadziecia cztery i sta si wielki - z energi odpowiedziaa Irina. - Przestamy mwi, Mikoaju, o niedojrzaej modoci i mdrej staroci.

Jestemy modzi i podcinanie skrzyde modoci zostawmy starcom. Nie krpuj nas wizy przyzwyczaje ani tradycji... Irina spostrzega, e mwi prawie sowami awrowa, zmieszaa si, lecz zaraz, potrzsnwszy zdecydowanie gow, chciaa mwi dalej. Bieriozin przerwa jej. - W kadym razie - powiedzia pojednawczo - powinna, Irino, zachowywa si spokojnie. Twj zachwyt podnieci go i spotguje jego pewno siebie. Sergiusza w tej chwili naley raczej oblewa zimn wod, a nie rozpala. Usiad i ze strachem czeka, co powie Irina. - Nie mam zamiaru podnieca zapau Sergiusza - po krtkim milczeniu odpowiedziaa - ale te nie bd gasi jego porywu. Chc mu pomc, chc go podtrzyma. Niech sfery kierownicze naszego pastwa, naszej nauki wydadz sd o wartoci projektu. Sergiusz ma do rozsdku i uzna swj bd, jeli mu go poka i dowiod... Nagle z ssiedniego pokoju dolecia dwiczny, wesoy miech i gromkie szczekanie. - Pluton! Do nogi! - rozleg si dziecinny gos. --Przesta! Przewrcisz mnie! Drzwi otworzyy si i do pokoju wpad dziesicioletni chopiec, a za nim wspaniay pies nowofundlandzkiej rasy. Ogromny pies niemal siga bem goych ramion chopca. Potne apy, wielki, dumnie podniesiony eb, charakterystyczne zwarcie masywnych szczk mogy wywoa zachwyt nawet u najbardziej wraliwego na czysto rasy kinologa20 Pies by czarny, bez najmniejszej plamki. Tylko nad mdrymi oczami odcinay si dwie ciemnote smugi, nadajce jego spojrzeniu jaki figlarno-aosny wyraz. Chopiec mia na sobie tylko sportowe spodenki, by na bosaka, dobrze zbudowany, opalony. Czarne, kdzierzawe wosy niby futrzana czapka pokrywaa jego gow, due, czarne oczy patrzyy prosto i miao. Nieregularne rysy - due usta z penymi wargami, szeroki, nieco spaszczony nos - nadaway tej twarzy swoisty urok. - A gdzie wujaszek Sergiusz? - zawoa chopiec zatrzymawszy si na rodku pokoju. - Syszelimy z Plutonem jego gos. - Obaj jestecie le wychowani - z wyrzutem powiedziaa Irina, chocia jej oczy z mioci i nieukrywanym zadowoleniem spoglday na chopca. - Wujaszek Sergiusz przed chwil wyszed. Przywitaj si, Dima! Dima zachmurzy si, oywienie zniko z jego ruchliwej twarzy. - Nawet nie zajrza do nas - szorstko odpowiedzia chopiec. - Ju ja mu powiem, kiedy znowu przyjdzie... Pluton! Witamy si!

20

Kinologia - nauka o psach i ich hodowli.

Chopiec i pies niechtnie zbliyli si do Bieriozina. Dima poda mu rk, Pluton podnis swoj kosmat ap. Bieriozin zaledwie dotkn doni Dimy i energicznie, z obrzydzeniem odsun si od psa wraz z fotelem, chowajc nogi. - Zabierz tego zwierza - powiedzia do chopca i krzywic wargi zwrci si do Iriny: - Co za barbarzyski przeytek trzyma psa w domu! Z podniesion ap, Pluton spojrza zdumionym okiem na swego przyjaciela. Jaki niegrzeczny! - zdawao si mwi jego spojrzenie. - Widocznie boi si. A to dziwak! Odwrciwszy si z godnoci, Pluton podszed do Iriny, pooy jej na kolana swj ogromny eb i zamknwszy oczy jakby zawczasu rozkoszowa si pieszczot, czeka, a Irina podrapie go w ucho. Irina rozemiaa si. Ujwszy eb psa w obie donie, zajrzaa Plutonowi w oczy i powie- Pluton - przeytkiem? Nasz wspaniay pies - dzikim przeytkiem? Syszysz Pluton? No, nie obraaj si, popeni jeszcze jedno barbarzystwo i podrapi ci w ucho. Jej palce szybko zaczy czochra eb psa, tonc w jego gstych kudach. - Czemu jeste dzi taki zy, Mikoaju? Dokuczae Sergiuszowi, ze wstrtem odsune si od Plutona! Wiem, nie lubisz psw. Ale dzisiaj jeste w jakim szczeglnie zym humorze. - Ale nic podobnego, Irino! - z udan pogod broni si Bieriozin. - Przeciwnie, szedem tutaj w jak najlepszym nastroju, peen, jeli mona si tak wyrazi, rowych nadziei! Co prawda, troch zdenerwowa mnie Sergiusz. Ale to niewane. Ja... - cign nagle zmieszany i zacinajc si chciabym Irino... pomwi z tob o innej sprawie. - Ach, tak! - z roztargnieniem odpowiedziaa Irina. - No... dobrze. Dima, wyjd z Plutonem do ogrodu. Przyjd tam do was, gdy skocz rozmow z Mikoajem Antonowiczem. Dima, ktry siedzia na pododze obok Plutona, skoczy uradowany i pobieg do drzwi wraz z psem. - Mw, Mikoaju. Sucham - powiedziaa Irina. Na policzki Bieriozina wystpiy czerwone plamy. Nie wiedzia, od czego zacz. - Iro - powiedzia wreszcie zduszonym gosem, nie podnoszc oczu - ju czas, abym ci wyzna... Chciaem powiedzie... Niewtpliwie miaa mono przekona si jak jeste mi droga... I z kadym dniem stajesz mi si blisza i milsza... Iro, chciaem powiedzie, e ci kocham...

***

Blady, skonfundowany Bieriozin zjeda na d eskalatorem. Wyszedszy na dwr, obejrza si i nie od razu uwiadomi sobie, gdzie si znajduje. By na wewntrznym dziedzicu: trawniki, klomby kwiatw, fontanna rozpryskujca tczowy py wodny...

Z odlegego rogu dziedzica, gdzie wznosiy si maszty do wspinaczki i byszczay przyrzdy gimnastyczne, dochodziy dziecinne gosy, miech, pacz, od czasu do czasu gone szczekanie. Bieriozin ciko usiad na awce koo fontanny i otar czoo. Oczywicie, oczywicie... I tutaj awro w stan w poprzek jego drogi... Ona tego wyranie nie powiedziaa, ale nie trudno byo si domyli... Gdyby byo inaczej, dlaczego si tak zmieszaa, gdy on, otrzymawszy odmown odpowied, napomkn o Sergiuszu? Bieriozin uderzy si pici w kolano. Dobrze, dobrze - mj ty radziecki Newtonie... Wiedziae, e kocham Irin, mwiem ci o tym nie raz. A ty chytrze milcza wtedy. Gigantyczne projekty... oszaamiajca skala? Zobaczymy. Zobaczymy... Co - zobaczymy? Czy moesz przedstawi co przewyszajcego projekt Sergiusza lub choby co rwnego? Ty, Mikoaju Bieriozin, mody uczony z wielk przyszoci. A przewodnictwo ciepa z kopalnych? Myl ta przysza nieoczekiwanie. Przewodnictwo ciepa... ze przewodnictwo ciepa... I od razu rado popyna do serca. Gupiec! Gupiec! Po trzykro gupiec! On, zdaje si, zapomnia o tym! Z pewnoci nie wzi tego pod uwag! Bieriozin rozemia si. Dwaj mczyni rozmawiajc ze sob przeszli ciek koo awki i ze zdumieniem spojrzeli na niego. Bieriozin zauway to spojrzenie. Wsta i szybko poszed ku ukowemu podjazdowi, wychodzcemu na bulwar nadbrzeny.

Rozdzia 10 AKCJA ROZWIJA SI


Po upywie dwch lat od tych, zdawaoby si, mao wanych, prywatnych zdarze, na caej przestrzeni olbrzymich terytoriw Zwizku Radzieckiego zapanowa niebyway ruch. Gazety pene byy doniesie, artykuw, notatek o projekcie awrowa. Nie byo domu, nawet mieszkania, gdzieby obojtnie odnoszono si do projektu. W restauracjach, w kawiarniach, w kabinach stratoplanw, w wagonach metro, w teatrach ludzie mwili i dyskutowali na ten temat. Jedni opowiadali si za projektem, drudzy namitnie go krytykowali. Kilka miesicy temu awrow zoy rzdowi Zwizku obszerny memoria, w ktrym szczegowo omawia istot swego projektu. Prcz stosu materiaw pomocniczych - wykresw, schematw, opisw, wylicze - memoria zawiera pozytywny wniosek dwch instytucji, z ktrych pomoc awrow przez cay rok opracowywa szczegy swego pomysu. Rzd uzna projekt za godny uwagi i poda do prasy jego gwne zasady, celem wywoania powszechnej dyskusji. W tym czasie Zwizek Radziecki doszed do niebywaej potgi i rozkwitu. Cikie rany, zadane ongi przez wojn z niemieckim faszyzmem, dawno ju zostay zaleczone. Rozbiwszy pod dowdztwem wielkiego Stalina swych miertelnych wrogw, Zwizek Radziecki z powrotem podj przerwane wojn pokojowe dzieo budownictwa. Z roku na rok kraj rozkwita, rs i rozszerza si. Ju od dawna wielka Woga poczona zostaa kanaami i systemem potnych zbiornikw z Donem, Peczor i Pnocn Dwin otrzymujc nadmiar ich wd, co pozwolio zaopatrzy w wod suche tereny Zawoa, podnie poziom wd kurczcego si Morza Kaspijskiego i poczy krace radzieckich terytoriw sieci wygodnych, gbokich szlakw transportowych. Star Amu-Dari skierowano w jej dawne koryto, prowadzce nie do Morza Aralskiego, lecz do Kaspijskiego. Dziki temu pustynia, na ktrej ongi wiatr przesypywa z miejsca na miejsce pagrki suchego, martwego piachu, zamienia si w urodzajny kraj pokryty polami biaonienej baweny, arbuzw i kdzierzawym runem sadw owocowych. W grskim grzbiecie Kaukazu przebito tunele. Obywatele radzieccy przeksztacili Wog, Kam, Amur, Ob, Irtysz, Jenisej, Len i nawet surow pikno - Angar w kolosalne naszyjniki potnych elektrowni wodnych. Wody tych rzek zaopatrzyy w energi elektryczn nieobjte obszary Radzieckiego Kraju. W podziemnych gazowniach, rozrzuconych po caym Zwizku, arzy si nie gasncym nigdy pomieniem niskogatunkowy wgiel, przetwarzany bezporednio na gaz opaowy. Dziesitki tysicy potnych wiatrakw, jako wzy energii elektrycznej, pokryy pola, wykorzystujc bkitn energi powietrznego oceanu. Wielkie i mae heliocentrale na Kaukazie, na Krymie, w republikach Azji rodkowej przeksztacay ciepo soneczne w energi elektryczn. Stacje wybudowane na wybrzeach radzieckich mrz, wykorzystujce si odpywu, przypywu i nieustannego ruchu fal morskich, elektrownie wyzyskujce jako si olbrzymi rozpito temperatury w Arktyce - cay ten ocean energii nieustannie produkowanej i chronionej w bateriach olbrzymich akumulatorw, sta do rozporzdzenia obywateli radzieckich, gotw wykona dla nich kad prac.

***

Projekt awrowa wywoa oglny zachwyt. Dziwiono si, e ta wielka i zdawao si, tak prosta myl nikomu dotychczas nie przysza do gowy. Szlak pnocny - najwaniejsza morska magistrala Zwizku Radzieckiego, okazuje si, pracowa efektywnie rzeczywicie tylko trzy - cztery miesice w cigu roku. Jak mona byo pogodzi si z tym faktem? e te nikt przedtem nie zwrci na to uwagi! Miliony ton adunkw przerzucano z popiechem w czasie tych trzech - czterech miesicy z najbogatszych okrgw radzieckich Dalekiego Wschodu, z Mandurii, Chin, Japonii, z zachodnich portw Ameryki Pnocnej; ten strumie mija si z rwnie potnym strumieniem przeciwnym, idcym z pnocnych i centralnych okrgw Zwizku, ze Skandynawii, z portw Wielkiej Brytanii i Europy pnocno-zachodniej. Ta droga od dawna ju staa si szerokim, midzynarodowym szlakiem morskim, doskonale zbadanym przez radzieckich uczonych i eglarzy, specjalistw od Arktyki. Zawczasu, przed rozpoczciem okresu nawigacyjnego, radzieccy meteorologowie polarni przepowiadali dat wiosennego ruszenia lodw na terenie radzieckich mrz arktycznych, kierunek i si oczekiwanych wiatrw. Samoloty patrolujce na wszystkich odcinkach szlaku zawiadamiay przez radio okrty, podajc im wiadomoci o miejscach wolnych od lodu. Najwiksze na wiecie lodoamacze stay w portach arktycznych, w kadej chwili gotowe pomc okrtom, ktre niespodziewanie natkny si na zapory lodowe. Przeszy ju do historii bohaterskie rekordy Sybiriakowa, Czeluskina, Liedtkego, pyncych prawie na lepo, ktre mimo to potrafiy przezwyciy przeszkody lodowe i jednym rejsem przepyn drog z Murmaska do Wadywostoku lub odwrotnie. Obecnie transportowce przystosowane do warunkw arktycznych robiy te same rejsy w cigu jednego miesica, z zapewnieniem cakowitego bezpieczestwa. Ale szlak ten by dostpny tylko przez trzy - cztery miesice w cigu roku! Miliony ton adunku musiay i drog ldow, kolejami albo okrajc Europ i Azj, poudniowymi, podzwrotnikowymi morzami. Realizacja projektu awrowa zmieniaby gruntownie istniejcy stan rzeczy.

Rozdzia 11 DYSKUSJA PUBLICZNA


Min miesic od dnia ogoszenia projektu. Entuzjazmowano si nim i zachwycano, rozlegy si jednak i gosy nawoujce do ostronoci i rozsdku. Wyraano wtpliwo, czy siy i zasoby kraju mog sprosta takiemu przedsiwziciu. Projekt pochonie miliony ton nowych wysokowartociowych materiaw; trzeba bdzie otworzy nowe kopalnie, zbudowa huty i fabryki maszyn, co pocignie z kolei wydatki na wyposaenie tych zakadw. Jak wyobraa sobie autor projektu - zapytywa znany inynier, grnik Narachmietow - techniczne zagadnienie usunicia wykonanych pokadw ze sztolni o gbokoci kilku kilometrw? Przecie najmocniejsza lina stalowa o takiej dugoci nie wytrzyma wasnego ciaru i urwie si, nie mwic ju o dodatkowym ciarze pracujcych narzdzi i usuwanych pokadw ziemi. Oceanograf Bachmietiow w wielkim artykule pt. Bdmy rozsdni zaatakowa projekt awrowa. Pisa, e nikt na caym wiecie, w tej liczbie i Zwizek Radziecki, nie posiada dostatecznego dowiadczenia w dziedzinie budownictwa podwodnego. Struktura dna Pnocnego Oceanu Lodowatego jest jeszcze mao zbadana. Celem zabezpieczenia podwodnych sztolni przed zalaniem w czasie ich budowy, naley przedtem wybudowa wielkie sklepienia - schrony. Jeeli za ju rednica samych sztolni musi mie znaczn rozpito, to jakie rozmiary musi osign w schron - sklepienie? Czy naszym konstruktorom uda si zaprojektowa, a naszym budowniczym wybudowa je? Czy te gigantyczne budowle nie run pod dziaaniem podwjnego, olbrzymiego cinienia: masy wodnej i wasnego ciaru? Dziennik radiowy Murmaski Poranek nada referat wybitnego znawcy spraw polarnych, profesora glacjologii21 S. M. Radieckiego. Profesor uzna projekt awrowa w ogle za zbyteczny. Klimat na caej kuli ziemskiej, a wic i w Arktyce, ociepla si. Nie ma wic sensu, aby ludzko zajmowaa si spraw, ktra prdzej czy pniej i tak zostanie rozwizana przez przyrod. Decydujce znaczenie mia wykad wybitnego meteorologa i rwnoczenie znanego malarzapejzaysty, profesora Gracjanowa. Wykad odby si w Moskwie, w Paacu Rad przed dwudziestotysicznym audytorium i by transmitowany przez wszystkie stacje telewizyjne. Nastpstwa wykadu okazay si jednak zupenie nieoczekiwane dla samego prelegenta. Profesor na pocztku wyrazi gbokie uznanie dla projektu awrowa. - Projekt ten - mwi - z punktu widzenia naukowego i technicznego opracowany jest bez zarzutu. Tego rodzaju pomysy, majce znaczenie dla losw caej ludzkoci, bdce wyrazem osigni, do jakich wzniosa si epoka, pojawiaj si raz na stulecia. Niestety, jedna ga nauki nie moe nady za projektem awrowa. Jest ni klimatologia. Oczywicie i w tej gazi posunlimy si znacznie naprzd, poznalimy wiele nowych zjawisk, ustalilimy ich regularno, nie znan dawniej, ale to nie wystarcza. Kto z klimatologw zdobdzie si na tyle odwagi, by cile i z ca pewnoci przewidzie
21

Glacjologia - nauka o lodach, ich waciwociach i ruchach.

wszystkie nastpstwa, jakie wywoaj w dotychczasowym stanie naszego klimatu nowe prdy ciepe? Moemy tylko najoglniej powiedzie, e powietrze, ogrzane przez ciepy prd morski, bdzie wznosi si w wysze warstwy atmosfery, natomiast w rozrzedzon, nisz warstw, wtargnie chodne powietrze z pnocy i poudnia. Prd zimnego powietrza z pnocy, jako mniej wany, moemy w tej chwili pomin. Zajmiemy si natomiast prdem idcym z poudnia. Ot, na miejsce uchodzcych w gr mas powietrza, w powstae wskutek tego rozrzedzenie, bd napywa masy chodnego powietrza z poudnia. Najpierw rusz chodne masy powietrzne z wybrzea mrz polarnych, za nimi pjd masy unoszce si nad tundr, potem nad tajg, dalej nad rosyjskimi i kazachskimi stepami i w kocu, jeszcze dalej na poudnie - z resztek pusty Azji rodkowej. Te ostatnie, ciepe i gorce prdy powietrzne, przepywajc z poudnia nad tajg, tundr i morzami polarnymi, bd im oddawa wiksz cz swego ciepa, ogrzewa zmarznit ziemi, topi tysicletni ld podgruntowy, ogrzewa wod mrz polarnych i przeszkadza jej zamarzaniu. Ale na tym nie koniec. Te poudniowe, ciepe prdy powietrza, zrazu ochodzone nad przestrzeniami polarnymi i potem znowu ogrzane przez przeduony Golfsztrom, ujd w grne warstwy atmosfery, kierujc si z powrotem na poudnie, eby wypeni powstae tam rozrzedzenie. Przepywajc w grnych, chodnych warstwach atmosfery, prdy te znowu ochodz si, a nasycajca je para przeksztaci si w wod i obfite deszcze zaczn pada nad tundr, tajg, stepem i resztkami pmartwych pusty Kara-Kumu i Kizy-Kumu oywiajc je. Ale olbrzymie masy wody, jakie powstan wskutek topnienia podgruntowego lodu i obfitych deszczy, rozlej si po powierzchni ziemi, przepenione rzeki i jeziora wystpi z brzegw, powd zatopi suche grunta, zmieniajc je w jedno nieobjte okiem bagnisko, przerywane gdzieniegdzie paskowzgrzami oraz wierzchokami pagrkw i gr. Co si wtedy stanie z naszymi fabrykami, kopalniami, kolejami? Co si stanie z miastami i osiedlami w naszej Arktyce i Subarktyce? Co si stanie z jedyn w wiecie, a tak cenn tajg, ktrej zagospodarowaniu pokolenie nasze powicio tyle si i kosztw? Kto moe przewidzie, jak wpynie zmiana klimatu na zdrowie ludnoci, na przystosowanie do klimatu rolin, ktre od czasu Miczurina uprawiamy tam z tak troskliwoci? - Precz z projektem awrowa! - przerwa prelegentowi czyj ostry gos. - Nie precz, mj szanowny, ale zbyt krewki towarzyszu - szybko odpali profesor - nie precz z projektem, ale odoy go. Oto, moim zdaniem, jedynie suszne rozstrzygnicie. Odoy do czasu, kiedy klimatologia bdzie w stanie wypowiedzie swoje decydujce sowo. Profesor zacz zbiera kartki swego referatu, zamierzajc opuci trybun, ale zanim to zdoa uczyni, w sali przez dziesitki gonikw rozbrzmia spokojny dwiczny gos: - Iwanie Afanasjewiczu, nastraszye nas swymi obrazami o kocu wiata. A zupenie niepotrzebnie! Towarzyszu przewodniczcy, pozwlcie powiedzie mi par sw. - Kto prosi o gos? - Karielin, czonek Akademii. Karielina powitano rzsistymi oklaskami. Uczony wiatowej sawy, w modoci by geologiem, potem klimatologiem, da ludzkoci, prcz wielu innych odkry, teori powstawania i ksztatowania si klimatu oraz zadziwiajco cis metod przewidywania pogody. W nauce metoda ta ustalia si pod nazw metody Karielina.

Modzie cenia prawo, prostot i gboki umys Tichona Iwanowicza, a lubia za figlarn dobroduszno. Gdy klimatologia wesza do programu szk, rednich jako przedmiot obowizujcy, Tichon Iwanowicz zaofiarowa swe wykady tym szkoom, ktre pracuj wedug czasu moskiewskiego. O wyznaczonej godzinie, przed milionami radzieckich uczelni pojawiaa si na ekranach telewizefonw charakterystyczna posta Tichona Iwanowicza. - Ot, kochani przyjaciele - rozpocz Tichon Iwanowicz, gdy nieco ucichy powitalne owacje - wedug mnie profesor Gracjanw nieco przeholowa. Musz si przyzna, e towarzysz awrow zwrci si do mnie z prob, bym zbada jego projekt i wyrazi swoj opini. Zaczem od czytania i przegldania materiaw, a skoczyo si na tym, e ten niezwyky projekt porwa mnie swoj wielkoci. Zaczem opracowywa go pod kierunkiem samego autora. Noce mijay nam niepostrzeenie... A wnioski wypady zupenie odmienne od tych, ktre przedstawi nam tutaj Iwan Afanasjewicz. Na czym polega jego bd? Ot przede wszystkim na tym, e kae nam czeka, a klimatologia dojdzie do takiego stopnia doskonaoci, e bdzie moga z matematyczn niemal cisoci rozwizywa stojce przed ni zagadnienia. Ale to oznaczaoby rezygnacj z pomocy nauki w ogle, gdy adna nauka, jak dotd, nie skoczya swego rozwoju i skoczy go nie moe. Przyroda cigle, nieustannie stawia nam wci nowe i nowe zadania. Problem rozwizany dzisiaj, z kolei wysuwa nowe zagadki. Na tym wanie polega szczcie naszego ycia, naszej dziaalnoci naukowej, bo odkrywa przed nami perspektyw nie koczcego si postpu, nieustannego posuwania si naprzd. Gdybymy przyjli stanowisko Iwana Afanasjewicza, czowiek, chcc postpowa cile wedug wskaza nauki, nie mgby zrobi nawet jednego kroku naprzd, gdy nie ma i nie moe by absolutnie cisego i wszechstronnie wyczerpujcego uzasadnienia naukowego. Tak wic pewien procent ryzyka bdzie istnia zawsze i oczekiwa, a zostanie zupenie usunity, oznaczaoby rezygnacj z wszelkiej ywej, praktycznej dziaalnoci. A przecie ludzie omielali si pywa po przestworzach oceanu nawet wtedy, gdy nie znali ani kompasu, ani chronometru22, ani sekstansu23Drugi bd Iwana Afanasjewicza tkwi w tym, e wedug jego zdania dziaanie ogrzanej odnogi Golfsztromu bdzie miao charakter nagego kataklizmu, czego w rodzaju wybuchu wulkanu. Tymczasem oddziaywanie prdw morskich na klimat jest na tyle zbadane, e moemy dokadnie przewidzie, jaki bdzie wpyw ogrzanej odnogi Golfsztromu na klimat pnocnej czci eurazyjskiego kontynentu. I Tichon Iwanowicz opowiedzia suchaczom o silnym, pnocno-atlantyckim prdzie, stanowicym przeduenie Golfsztromu. Prd ten, chocia ma stosunkowo wysok temperatur, pync do zachodnich brzegw Europy bynajmniej nie powoduje nadmiernych opadw i nie zmienia umiarkowanego klimatu w podzwrotnikowy. Temperatura wd w odnodze arktycznej bdzie zaleaa od woli ludzkiej. rednice sztolni, a co za tym idzie ilo przepuszczanej przez nie wody, jak rwnie gboko sztolni, od czego zaley sia ciepa wysyanego przez jdro ziemi, s obliczone w projekcie

22 Chronometr - bardzo dokadny zegar, uywany przy obserwacjach astronomicznych, przy ustalaniu dugoci i szerokoci geograficznej, w ogle w tych wszystkich wypadkach, ktre wymagaj szczeglnie cisego okrelenia czasu. 23 Sekstans - instrument okrelajcy kt, uywa si go w astronomicznych i nawigacyjnych obserwacjach. Sekstans przedstawia szst cz okrgu (60), podzielon na stopnie, jest zaopatrzony w lusterko i niewielk rurk.

tak, aby nagrzanie wd caego odcinka polarnej odnogi rozwijao si stopniowo. Szybko tego procesu moemy regulowa dowolnie; powiedzmy w cigu trzech - czterech lat. - Przy sposobnoci -cign Tichon Iwanowicz - chciabym nawiza do uwag profesora Radieckiego, wygoszonych w tych dniach przez radio. Profesor Radiecki uwaa projekt awrowa za zbdny ze wzgldu na to, e -temperatura Arktyki podnosi si sama przez si, w sposb naturalny. I profesor Radiecki proponuje nam czeka z zaoonymi rkami, a w nagrod za nasz cierpliwo niebo zele cakowite ocieplenie si Arktyki. A przecie profesor Radiecki powinien wiedzie, e proces ten jest powolny, liczy go trzeba na cae stulecia, przy czym nie wiemy, nie tylko kiedy si zakoczy, ale i na jakim stopniu ocieplenia zatrzyma si. Dlaczeg wic nasze pokolenie miaoby uchyla si od podjcia tak potnego zadania? T uwag zreszt wypowiedziaem na marginesie. Wracam do wykadu profesora Grac janowa. Ustalilimy, e wpyw ogrzanej wody prdu atlantyckiego w basenie polarnym bdzie oddziaywa stopniowo na klimat kontynentu. Profesor Gracjanw straszy nas wynikami tego ocieplenia i topienia si gruntowego lodu w strefie wiecznej marzoci. Lecz jeli w masach atmosfery proces ten nie bdzie si rozwija z tak katastrofaln szybkoci, jak to wyobraa sobie szanowny prelegent, tym wikszej powolnoci tego procesu naley oczekiwa, jeli chodzi o powierzchni ziemi. Trzeba wzi pod uwag, e skorupa lodu gruntowego w strefie wiecznej marzoci jest pokryta grub, nieraz liczc par metrw warstw mchu, bdcego znakomitym izolatorem termicznym. W dugie letnie dni rednia temperatura w lipcu, np. w Wierchojasku - na biegunie zimna - wynosi 15-16 stopni powyej zera, a maksymalna dochodzi do upaw 34-38stopniowych. A jednak te letnie upay nie wywouj dostrzegalnych zmian w warstwie gruntowego lodu. Std wniosek, e powolne i stosunkowo nieznaczne podniesienie temperatury zimowej nie doprowadzi do tak katastrofalnych roztopw, jakich obawia si prelegent. Proces topnienia gruntowego lodu pod izolujc poduszk mchu bdzie powolny i dugotrway. Oczywicie, z gry naley si przygotowa na znaczne zmiany w naturze tych terenw. Prawdopodobnie pojawi si nowe rzeki, w niektrych miejscach koryta starych rzek nie zdoaj pomieci przybytku podskrnych wd, bd zagraa wylewy, wyoni si szereg nowych jezior zapadliskowych. Trzeba bdzie zaj si przygotowaniem zbiornikw i kanaw dla spywu nadmiaru wody, wzmocni fundamenty pod budynkami i torami kolejowymi, sztucznie zamrozi niektre kopalnie i szyby. Jeeli jednak maleka Holandia jeszcze w pbarbarzyskim okresie swojej historii zdoaa wyrwa morzu znaczne tereny ziemi, to czy kraj tak potny jak nasz, w okresie swego rozkwitu, w epoce niezwykego rozwoju nauki, techniki i planowej organizacji si, da si zatrzyma przez jak tam zaskrn wod w deniu do coraz wyszych stopni kultury? Nie! Nigdy! Burza oklaskw przerwaa mow sdziwego uczonego. Ale owacja natychmiast ucicha, gdy Tichon Iwanowicz podnis rk do gry. - I niech nam nie mwi cign dalej - emy ju osignli wszystko, co nam potrzeba, e doskonale przystosowalimy si do istniejcego stanu rzeczy, wic e nie ma powodu, jak mwi, wdawa si w awantur. ycie - to ruch! Nieustanny ruch naprzd! My dopiero zaczynamy waciwe ycie i byby wstyd uchyla si od nakazu ycia. Projekt awrowa jest takim wanie nakazem. Musimy pj za nim, Jeeli chcemy sta si godni naszej wielkiej przeszoci, naszej wspaniaej teraniejszoci i jeszcze bardziej cudownej przyszoci!

Ostatnie sowa akademika Wywoay entuzjazm. Rozlegy si okrzyki: Brawo, Niech yje awrow i jego projekt! Wielu rzucio si do trybuny i oklaskiwao uczonego, ktry wolno schodzi po stopniach. Dzwonek przewodniczcego ledwo byo sycha nawet przez dziesitki megafonw. Na trybunie zjawi si modzieniec wysoki, niady, z dugimi czarnymi wosami i gorejcymi oczami. Energicznym ruchem rk poprosi o cisz. - My, modzie, chcemy dziaa - zacz wreszcie modzieniec - pracowa, tworzy! Chcemy take zostawi lad po sobie, lad niestarty przez wieki. Chcemy suy naszej ojczynie, caej ludzkoci, jak to czynili nasi wielcy przodkowie. Nie boimy si ryzyka i ofiar, pragniemy by pionierami postpu. Proponuj w tej chwili zebranie podpisw i uchwalenie rezolucji wzywajcej nasz rzd, aby nie zwlekajc wyznaczy komisj do rozpatrzenia i dalszego technicznego, opracowania projektu awrowa. Niech yje awrow i jego projekt! Skoczywszy przemwienie wrd grzmotu oklaskw i okrzykw hura, modzieniec szybko zbieg z trybuny i znik w tumie. Przewodniczcy ledwie zdy go zapyta: - Kto przemawia? Wasze nazwisko? - Kranicki - odpowiedzia modzieniec. - Zbiera podpisy! Niech prezydium rozda arkusze! Dajcie arkusze! - rozlegay si krzyki z rnych kocw sali. W cigu minuty z rk do rk, z jednego rzdu do drugiego, po caej ogromnej sali poczy kry biae arkusze, pokrywajce si szybko setkami i tysicami podpisw. W tym szumie rozmw rozleg si gos przewodniczcego: - Uwaga! Uwaga! Nadaj Tbilisi! Patrzcie i suchajcie Tbilisi! Ogromny srebrny ekran za prezydium nagle rozbys drgajcym rowym wiatem, jego gadka powierzchnia szybko zacza ucieka w gb. Jeszcze chwila - i wraz z sal Paacu Rad, jakby jego przeduenie, zczya si nowa ogromna sala, z ginc w dali perspektyw bocznych kolumn, dwigajcych na sobie obszerny balkon w ksztacie podkowy. Sal t i amfiteatralny balkon wypenia podniecony tum ludzi, prezydium zajmowao swe zwyke miejsce nad trybun; na trybunie sta mczyzna o czarnych, kdzierzawych wosach; gos jego rozlega si teraz rwnoczenie pod sklepieniem obydwu paacw: moskiewskiego i tbiliskiego. - ...Wysuchawszy wykadu profesora Gracjanowa i odpowiedzi czonka Akademii, Karielina, zgodnie przyczamy si do inicjatywy naszych moskiewskich towarzyszy. Niech yje awro w i jego projekt. - Uwaga! - znw rozleg si gos przewodniczcego. - Patrzcie i suchajcie Charkowa. Po piciu minutach: - Teraz bdzie Misk! Potem:

- Murmask! - Wadywostok! - Stalingrad!

Rozdzia 12 POSIEW
Wiosenne soce mocno przypiekao, ale w wielkim domu towarowym, ktrego okna ocienione byy markizami, panowa przyjemny chd. Infraczerwony automat cicho zamkn za Bieriozinem drzwi nie pozwalajc ulatnia si rzewemu powietrzu, dostarczanemu przez regulatory. awrow zdj beret i wytar czoo. Jego peny i rumiany na twarzy towarzysz uczyni to samo. By gadko ogolony; pod wskimi, przymruonymi oczami zwisay mu obrzke woreczki jak u ludzi chorych na serce, ale z wydatnych, czerwonych warg nie schodzi mu wesoy dobroduszny umiech. Oczy jego byy w nieustannym ruchu. Szybko przelizgiway si po napotykanych po drodze przedmiotach, na mgnienie zatrzymujc si na tym lub owym szczegle; wtedy, niby aparat fotograficzny chwytay i utrwalay na czuej tamie pamici wszystko, co nasuno si wyostrzonej uwadze. By to Eryk Goberti, moskiewski korespondent prasy zagranicznej. Jego artykuy i korespondencje zawsze budziy zainteresowanie i wiadczyy o duym talencie. Jedni czytelnicy zachwycali si jego pracami, inni ostro je krytykowali. Goberti ju dziesi lat przebywa w Zwizku Radzieckim, ledzc starannie jego rozwj i rozkwit. Kade osignicie radzieckie, kada nowa fabryka czy elektrownia, rekord radzieckich lotnikw albo hodowcw baweny, odkrycia radzieckich uczonych, kady nowy krok w rozwoju kraju - wszystko to barwnie i pocigajco opisywa w kolejnych korespondencjach, zyskujc sobie szacunek w caym Zwizku. - Id do dziau spoywczego - powiedzia awrow spojrzawszy na zegarek. - Ja rwnie - obwieci Goberti. - No, to idziemy razem - przyczy si Bieriozin. Przeszli przez dzia owocowy, potem przez dzia produktw misnych i rybnych. Po drodze wielu ludzi poznawao awrowa, zatrzymywano go, witajc i ciskajc do. Goberti podczas jednej takiej sceny przypadkiem spojrza na Bieriozina. Ten umiechn si zoliwie, ledwie widocznie wzruszy ramionami i odwrci si. Goberti, zdumiony, nic nie rozumiejc, patrzy dalej. Lecz Bieriozin kroczy naprzd nie odwracajc gowy. W kocu, w czasie trwajcej nieco duej rozmwki z dwiema entuzjastycznie nastrojonymi modymi kobietami, Bieriozin odwrci si i gniewnie, nie czekajc a mode kobiety odejd, gono powiedzia: - Czemu marudzisz, Sergiuszu? Jeszcze nie oswoie si ze swoj saw? - Dobrze, dobrze, ju id - rumienic si odpowiedzia awrow. - Nie wypada przecie samemu przerywa... Goberti obserwowa uwanie i sucha. Jego mae, szare oczki zabysy podliw ciekawoci. W dziale spoywczym awrow nacisn guziczek w stole koo wazy z prbkami kawioru, wsun w szczelin swj bilet z adresem i may kwadratowy talon.

- To jednak dziwne - powiedzia Goberti wybierajc produkty - e w Zwizku Radzieckim s jeszcze rzeczy, za ktre trzeba paci! - Jest ich niewiele - odpowiedzia awrow - tylko bardzo luksusowe. Niektre gatunki wykwintnych ryb, kawior, stare ryciny, helikoptery. Nie s to rzeczy: pierwszej potrzeby i nie ma ich, tak wiele, eby kady mg z nich korzysta bez ogranicze. -Na przykad, radziecki kawior, jedyny na wiecie! Trzeba si nim i z wami podzieli. Ale musz ucieka, wstpi jeszcze do dziau sztuki. Chc troch pogrzeba w rycinach. Do widzenia, panie Goberti, do widzenia, Mikoaju! Kiedy wpadniesz do Iriny albo do mnie? - Mam duo roboty, Sergiuszu, wasnej i e si tak wyra, twojej - kwano umiechn si Bieriozin. Twoja replika na mj artyku zawiera sporo momentw nieoczekiwanych i wyznaj, do dla mnie kopotliwych. Zbieram teraz materiay, eby ci odpowiedzie. - Momentw nieoczekiwanych? - wzruszy ramionami awrow. - Gdyby przed napisaniem artykuu porozmawia ze mn, nie byoby adnych momentw nieoczekiwanych. Przecie moje argumenty dostpne byy dla kadego. No, bd zdrw! Wpadnij... awrow kiwn na poegnanie rk i wyszed. Pozostali przez pewien czas milczeli. Goberti pierwszy przerwa milczenie. - Panie Bieriozin - zapyta, wci pragnc wybada swego nowego znajomego - uwaa pan odpowied awrowa na paski artyku za niewyczerpujc? - Daleko jej do tego - odpowiedzia Bieriozin niecierpliwie poruszywszy ramionami - gdy si w niej dobrze rozpatrzy... To jeszcze nie ostatnie sowo w naszej dyskusji. - Przypominam sobie, pan pisa co o przewodnictwie ciepa. Tak, tak... o zym przewodnictwie ciepa gbokich pokadw ziemi. Nieprawda? - Tak, pisaem o tym. - Pan chcia udowodni, e te gbokie pokady, to jest sztolnie, prdko ostygn, przestan ogrzewa wod Golfsztromu i caa ta budowa nie przyniesie najmniejszego poytku. Czy waciwie ujmuj pask myl? - Najzupeniej. - C na to awrow? Bieriozin gniewnie wzruszy ramionami i przez chwil milcza. - awrow przypuszcza - niechtnie zacz Bieriozin - e w gbi, pod dnem oceanu znajdzie wielkie gniazda radioaktywnych mineraw: uranu, toru, aktynu. Wzmoony proces rozpadu tych pierwiastkw dostarczy sztolniom dodatkowego rda ciepa. Jest to rdo wieczne, niegasnce. Bieriozin oywi si i nie zdajc sobie sprawy z tego, mwi ze wzrastajcym uniesieniem: - Pan rozumie, dawniej przyjmowano, e wewntrzne ciepo ziemi, to po prostu resztki ciepa sonecznego jeszcze z tej epoki, kiedy ziemia oderwaa si od soca. To nieprawda. Uczeni ju dawno

obliczyli, e ten zapas ciepoty starczyby naszej planecie na dwadziecia dwa miliony lat, gdy w rzeczywistoci ona istnieje ju koo trzech miliardw lat. - Rnica istotnie powana! Ale skd w takim razie bierze si ciepo ziemi? - Z wasnych zasobw planety - oto skd si bierze! - wykrzykn Bieriozin. - Pan rozumie, uran, na przykad, znajduje si w licznych skaach, szczeglnie w granitach. Cigle, bez przerwy podlega rozpadowi i zmienia si w inne pierwiastki - w ciki ow i w lekki gaz, hel. A z wszelkim rozpadem i przemian wie si wydzielanie ciepa, podwyszenie temperatury tych pokadw, w ktrych te procesy zachodz. - To tak si przedstawia! I dlatego sztolnie nie ostygn? - Naturalnie! - krzykn Bieriozin i spostrzegszy si, doda przyciszonym gosem: - To znaczy, tak sdzi awrow... Niektrzy jednak uczeni uwaaj, e na tych gbokociach nie uda si znale z radioaktywnych... - Hm, hm - w zamyleniu bka Goberti, delikatnie bbnic palcami po stole. - Trzy dni temu wrciem do Moskwy. Musz panu powiedzie, e paski artyku zrobi furor w zagranicznych koach dziennikarskich. Syszaem, e jaka francuska gazeta zamierza go przedrukowa. - Tak? Bardzo si ciesz... Nie wie pan, co to za gazeta? - Nie, nie wiem. W kadym razie tym artykuem bardzo si zainteresowano. Oczywicie, wie pan o tym, e projekt awrowa zrobi wstrzsajce wraenie na Zachodzie! Wszystkie koa postpowe i prasa od razu oceniy go bardzo wysoko. I musz doda - z wielkim entuzjazmem. Ale mam na myli inne koa. One te s mocno poruszone, chocia tego nie ujawniaj. - O kim pan myli? - Mam na myli -pewne, co prawda, do cise i wskie sfery. Tam wprost rozrywano mnie sdzc, e im dostarcz jakich szczegw o projekcie. - Naprawd? A to dlaczego? Zdawao si, e za granic dosy jest ludzi trzewych - z gorycz zauway Bieriozin. - Ludzie s tam trzewi... trzewiejsi bodaj ni gdzie indziej, ale przewidujcy. Szczeglnie, jeli wasn krwi, to jest akcjami i dywidendami, s zwizani z losem Kanau Sueskiego. Bieriozin podnis zdziwione oczy. - Nie zastanawiaem si nad tym. - A jest si nad czym zastanowi - powanie powiedzia Goberti. - Jeli si panu nie spieszy, usidmy i pogadajmy. Ot tam, w kciku, nikt nam nie przeszkodzi. Mam ochot z panem pomwi. Nie bd ukrywa - cign, gdy ju wygodnie usiedli w oddalonym rogu sali, wrd krzeww ranych rosncych w drewnianych kadziach - nie taj, e chocia caa moja sympatia jest po stronie towarzysza awrowa i jego projektu, to jednak moje korespondencje s w istocie tylko odbiciem radzieckiej rzeczywistoci. Projekt awrowa z entuzjazmem przyjo cae spoeczestwo waszego

kraju. Z rwnym entuzjazmem, dziki moim korespondencjom, przyjy go szerokie masy na Zachodzie. Myl jednak, e projekt, niestety, mao ma widokw realizacji... - Dlaczego pan tak myli? - z ywym zainteresowaniem zapyta Bieriozin. Goberti chwil milcza, patrzc badawczo w twarz swego rozmwcy. - Widzi pan - powiedzia wreszcie - spraw, jak pan wie o tym, rozstrzygnie rzd radziecki. Rzd za bdzie musia wzi pod uwag nie tylko entuzjazm mas, nie tylko gospodarcze, techniczne i produkcyjne moliwoci kraju, ale rwnie i pewne inne czynniki, ktrych szeroki og nie jest w stanie przewidzie... - C to za czynniki? - niecierpliwie przerwa Bieriozin. - Zewntrzne - krtko odpowiedzia Goberti - Interesy pewnych k zagranicznych. Projekt dotyka najbardziej ywotnych interesw midzynarodowego Towarzystwa Akcyjnego Kanau Sueskiego cign po chwilowej przerwie - std towarzystwo to jest tak zainteresowane losami projektu awrowa. Bo przecie, jeeli projekt bdzie zrealizowany i Pnocna Droga Morska stanie otworem dla bezpiecznej nawigacji w cigu caego roku, to Kana Sueski stanie wobec katastrofy! Przypuszczam wic, e zainteresowani uyj wszelkich rodkw oddziaywania na rzd radziecki, by uchyli niebezpieczestwo, groce dywidendom akcjonariuszy Kanau Sueskiego. - Tak... Ma pan chyba racj - odpowiedzia zamylony Bieriozin. - Widzi pan - rozemia si Goberti nie spuszczajc badawczego spojrzenia z twarzy Bieriozina - widzi pan, na jakich niewidzialnych nitkach wisi sawa i powodzenie yciowe paskiego przyjaciela. Bieriozin ostro spojrza spode ba na Gobertiego i nic nie odpowiedzia. - Ale nie o to chodzi - dobrodusznie cign dalej Goberti. -- Chodzi o to, e jeli pan walczy z projektem awrowa z pobudek oczywicie patriotycznych, to paskie stanowisko w niektrych koach zagranicznych wzbudza sympati. Oto dlaczego paski artyku wywoa tam zainteresowanie. Przy sposobnoci, kiedy pan da odpowied na zarzuty awrowa? - Prawdopodobnie w cigu dziesiciu dni - wolno, ponurym gosem odpowiedzia Bieriozin nie podnoszc gowy. - Chce pan, przel paski nowy artyku do swojej gazety? - zapyta Goberti. - To bdzie dowodem bezstronnoci redakcji, jeeli po moich entuzjastycznych korespondencjach ukae si paski krytyczny artyku. Jestem przekonany, e artyku wpynie ogromnie na opini wiatow. Bieriozin nie od razu da odpowied. - Jeli do paskiej gazety... - niezdecydowanie wreszcie powiedzia. - No c... pomyl nad tym. Gazeta jest przyjanie nastawiona. - To by si dobrze skadao! Ja, rwnie za dziesi dni, wysyam swoj korespondencj o powoaniu pastwowej komisji do zbadania projektu awrowa. Pan, zdaje si, rwnie wchodzi do tej komisji jako jeden z najpowaniejszych jego oponentw.

- Tak jest. Wracajc do artykuu, to mog go da tylko pod warunkiem, e pjdzie bez podpisu. - Pan wybaczy - zmiesza si Goberti - ale paski podpis powinien figurowa pod artykuem... W przeciwnym razie redakcja nie uwierzy, e jest on paskiego pira. - Dobrze! Orygina podpisz, ale w druku artyku pojawi si anonimowo. - To paskie prawo. Wic zaatwione? - wesoo zakoczy Goberti i wsta. Wyszedszy na ulic nowi przyjaciele znaleli si pod cienistymi koronami klonw i platanw. Bieriozin nis bukiet wieych kwiatw, Goberti - swoje torebki i pudeka. Mnstwo cichych elektromobilw rnego ksztatu i barwy, jedno- i dwuosobowych elektrocyklw mkno w obu kierunkach ulicy. Wiosennie, odwitnie ubrani ludzie zapeniali chodniki, wysoko w powietrzu unosiy si gromady aeromobilw, helikopterw i ornitopterw, to wznoszc si, to opadajc na dachy pobliskich kamienic. Goberti i Bieriozin, pogreni we wasnych mylach, zamieniajc od czasu do czasu par sw, szli ku placowi. Naprzeciw nich, po stromej pochyoci, sun do gry eskalator wypeniony ludmi. Plac by olbrzymi, okrgy, obramowany wysokimi budowlami. Porodku, na zielonej wyspie trawnika, w piercieniu wodotrysku, wznosi si pomnik z brzu, przedstawiajcy znakomitego rosyjskiego uczonego, omonosowa. Skrciwszy z ulicy na plac omonosowa, Goberti i Bieriozin weszli pod sklepienie podjazdu pierwszego domu. Tu agodnie owietlonymi schodami-eskalatorem spucili si do wielkiej, zalanej wiatem, podziemnej hali. W jej rodkowej czci, midzy dwoma rzdami kolumn, stay elektromobile, poyskujce matowymi polaryzowanymi24 szkami latarni i kabin. Po bokach cigny si rzdy jedno- i dwuosobowych elektrocyklw, z otwartymi siedzeniami w ksztacie foteli; Midzy maszynami przeciskali si ludzie i wybrawszy odpowiedni, odjedali. Goberti i Bieriozin zatrzymali si przed czteroosobowym elektromobilem z przezroczyst grn czci karoserii. Bieriozin siad przy kierownicy. Maszyna powoli, z cichym graniem motoru ruszya podziemnym tunelem. Przed nimi ukazaa si szeroka plama wiata - wyjazd na ulic. - Pan dokd, panie Goberti? - zapyta Bieriozin ostronie wyprowadzajc samochd na szklan jezdni. - Niedaleko, do Klamy. Chc odwiedzi przyjaciela, a przy sposobnoci posiedzie z wdk, odpocz nad wod. A pan? - Znacznie bliej, nad rzek Moskw, wybrzee Frunzego. - Z bukietem? - uprzejmie umiechn si Goberti. - Jak pan widzi... - Ach, modzie! - aonie westchn Goberti. - Cae ycie przed wami -jak bukiet.

24

Szko, w ktrym promienie wiata zaamuj si i odbijaj pod okrelonym ktem.

- Nie zawsze, niestety - ponuro przemwi Bieriozin. - W bukietach zdarzaj si nieraz kwiaty z kolcami. - Re, na przykad?! - zauway Goberti przymruonymi oczami spojrzawszy ukosem na swego towarzysza. - Najczciej... Nie bdzie pan mia nic przeciwko temu, e najpierw pojedziemy na wybrzee, ja tam wysid, a pan pojedzie dalej? - Prosz bardzo, nie spiesz si... Czy nie za duszno w kabinie? - To prawda, soce przygrzewa. Niech pan wpuci, z aski swojej, troch wieego powietrza. Rczka regulatora znajduje si koo pana. Maszyna cicho suna. Mijali szerokie ulice wysadzane rzdami cienistych drzew, chodniki z barwnym tumem ludzi. Migay owietlone tunele na skrzyowaniach. Mknli koo zielonych kp ogrodw i skwerw, przecinali place z puszystymi jak dywan trawnikami, na ktre fontanny rzucay brylantowy py. Goberti i Bieriozin milczeli. Po dziesiciu minutach, w pkrgu podjazdu z kolumnami, na granitowym wybrzeu rzeki Moskwy, Bieriozin poegna swego towarzysza. Ze le ukrywanym podnieceniem, jakby przed decydujc bitw, posuwa si eskalatorem w gr do mieszkania Iriny...

Rozdzia 13 POSIEW (cig dalszy)


W gruncie rzeczy nic osobliwego nie zaszo. Bieriozin przeczuwa ten wynik. Zapewne, maleki pomyk nadziei tkwi w jego piersi, ale zgas z chwil, gdy rozpocz rozmow... Ostatni rozmow, Czy ostatni? Znw, jak z gr dwa lata temu, Bieriozin siedzi na tej samej awce obok fontanny na dziedzicu domu, w ktrym mieszka Irina. Jak wwczas z ogrdka dla dzieci dolatuje wesoy miech, gone okrzyki, basowe szczekanie Plutona. Wtedy tlia jeszcze jaka iskierka nadziei. A teraz? Teraz adnej. No c, to byo do przewidzenia. Niespodzianie dla samego siebie Bieriozin do spokojnie przyj wynik dzisiejszej rozmowy z Irin. Dozna nawet uczucia pewnej ulgi jak po dugim, mczcym oczekiwaniu, ktre si wreszcie skoczyo. I Irina staa si dla Bieriozina jaka daleka, obojtna, obca. Przygarbiony siedzia na awce, z pustk wewntrzn, tpo spoglda na odcinite lady w mokrym piasku cieki. I znw wyonia si przed nim posta Sergiusza. Imi przyjaciela przeladowao go wszdzie - o awrowie mwiy dzienniki radiowe, ekrany telewizorw, o nim krzyczay na ulicach i placach plakaty, jego imi brzmiao w rozmowach przechodniw. Czowiek ten stan mu na drodze popularnoci i sawy, zepchn go w kt. Zo i zawi z now si wybuchy w duszy Bieriozina. Gwatownie opar si o porcz awki i zaoy nog na nog. Projekt... Projekt... Gdyby nie projekt, ten smarkacz z powrotem wrciby na uczniowsk aw, zaton w bezimiennym tumie... Nagle Bieriozin przypomnia sobie Gobertiego. Nacisk z zagranicy. To moe spowodowa odrzucenie projektu. Gdyby da artyku z nowymi dowodami, z nowymi zarzutami... Taki artyku wzmocni opozycj obcych rzdw, ktre popieraj Towarzystwo Kanau Sueskiego, wpynie na decyzj rzdu radzieckiego... W komisji nie tylko on, Bieriozin, jest przeciwnikiem projektu. Gracjanw, Radiecki, Nurachmietow. Ale jakie przytoczy dowody? Jakie da nowe argumenty? A choby to, e podejmujc tych rozmiarw zadanie, nie wolno polega na wtpliwych, nie odkrytych jeszcze radioaktywnych zoach pod dnem oceanu. Czy taki argument nie wystarcza? Tu przecie chodzi o gospodarczy poytek caego kraju! Ile si, jakich nakadw wymaga projekt... o wtpliwych skutkach! Jakie kolosalne bogactwa zaoszczdzimy, gdy zostanie poniechany! Guche szczekanie rozlego si nagle i zupenie blisko. Bieriozin drgn. - Naprzd! Naprzd, Pluton! Zza krzaka na zakrcie alejki wyskoczy zaprzony do lekkiego, niskiego wzka ogromny pies nowofunlandzkiej rasy, z rozwart paszcz i wywieszonym jzykiem. Na wzku siedzia czerwony z emocji Dima. Pluton ostro skrci, wzek podskoczy, wywrci si i wyrzuci Dim na piasek. Pluton, wesoo szczekajc i nie ogldajc si, popdzi dalej. - Stj, Pluton, stj! - krzycza zapltawszy si w lejce Dima. Pluton stan, ze zdumieniem obejrza si i ze skruch kiwn ogonem. Bieriozin skoczy Dimie na pomoc.

Chopiec by powalany, zakurzony, mia rozdart kurtk, twarz i rce podrapane. Zagryzajc wargi, stara si wyplta z lejc i powsta. - Potuke si, Dima? - pyta Bieriozin rozpltujc lejce i podnoszc chopca. - Nie wolno tak szybko jedzi! - To nic, Mikoaju Antonowiczu - mrucza Dima otrzepujc kurz. - Wcale mnie nie boli. Pluton skowycza, usiowa przej przez wzek i nareszcie dostawszy si do Dimy, poliza mu rk. - No, chodmy, usid na awce - mwi Bieriozin. - Odpocznij, ogarnij si. Irina przestraszy si, gdy zobaczy ci w takim stanie. Troskliwie wytar chusteczk zakurzon twarz i rce chopca. Niecierpliwie skaczc na trzech nogach czwarta zapltaa mu si w uprzy - Pluton przywlk do awki wywrcony wzek. Usiad przy podrapanych i powalanych nogach chopca i skruszonym, aosnym wzrokiem patrzy na Dim. - Mnie naprawd nic nie boli, Mikoaju Antonowiczu - mwi Dima wyprzgajc Plutona. - Tylko prosz nic nie mwi Irinie.. - Dlaczego, Dima? - Irina obiecaa mi helikopter, jak skocz czternacie lat. I teraz, gdy tylko co przeskrobi lub nie dam sobie z czym rady, to ona zaraz: Gdzie tobie, Dima, do helikoptera i w dodatku w Arktyce... - Dlaczego w Arktyce? - zdziwi si Bieriozin. - A tak... - zajkn si Dima. - Nie, doprawdy - nalega z jakiego powodu Bieriozin - powiedz, co ma do tego Arktyka? Czy wujaszek Sergiusz obieca ci zabra? - Tak, obieca... wujaszek Sergiusz i Ira cigle tylko mwi o Arktyce, Golfsztromie, o lodach, biaych niedwiedziach... Strasznie ciekawe! ap, Pluton, podnie ap! Zapltae si! Ja z Kosti Simakowem postanowilimy polecie do Arktyki, pracowa z wujaszkiem Sergiuszem, polowa na biae niedwiedzie... Pluton, pjd tu! - Nie, nie, nie tutaj! - zaniepokoi si Bieriozin, chowajc nogi pod awk. - Prosz ci, trzymaj go z daleka ode mnie... - Nie bjcie si, Mikoaju Antonowiczu - powanie powiedzia Dima przeprowadzajc Plutona na drug stron. - On nigdy nie gryzie. Pluton jest mdry i dobry. - Nie radz ci zbytnio ufa Plutonowi. Pies i wilk nale do tego samego gatunku. - Te pomys - obrazi si Dima. - Pluton zagryzby kadego wilka! - Tak... Moliwe, moliwe... Gdy strzeli mu co do gowy, to i na czowieka si rzuci. A wujaszek Sergiusz czsto u was bywa? - Czsto. Wujaszek lubi Plutona i czsto si z nim bawi.

- Tak... A c oni? Sprzeczaj si o Golfsztrom? - Z Plutonem? - rozemia si Dima. - Z Irin! Z Irin, oczywicie! - Z Ir? Sprzeczaj si. Waciwie nie sprzeczaj si, rozmawiaj, miej si. - Aha! A ty zawsze widzisz si z wujaszkiem Sergiuszem, kiedy on przychodzi do Iry? - Naturalnie! Pluton zawsze poczuje, e wujaszek Sergiusz przyszed i zaraz leci do pokoju Iry, a ja za nim. - Oczywicie, oczywicie... A Ira nie wyprasza was z pokoju? Moe maj jakie sekrety? -sztucznie zamia si Bieriozin. - Po co? Przecie my im nie przeszkadzamy. Kiedy oni si miej, to i my si z Plutonem miejemy. Nie widzielicie, Mikoaju Antonowiczu, jak Pluton si mieje? Strasznie zabawne. Pokazabym wam, Mikoaju Antonowiczu, ale w tej chwili Pluton jest smutny, wstydzi si, e wywrci wzek. No, pjd do domu. - Dima zerwa si z awki. - Majtki porwane, musz woy inne. Bieriozin oderwa si od swoich myli, uwanie spojrza na Dim, potem niezdecydowanie powiedzia: - Poczekaj, Dima. Wic postanowie polecie do Arktyki? - Tak, za dwa lata... Jak skocz czternacie lat i dostan helikopter. - Chopcy bd ci zazdroci! Zostaniesz prawdziwym bohaterem. Bdziesz opowiada swoje przygody, a wszyscy sucha bd z otwartymi ustami. - Naturalnie! - Dimie zabysny oczy. - A tymczasem namawiam chopcw w szkole, eby zaoy kko polarne. Bdziemy poznawa Arktyk, jej przyrod... - Widziae wypchane biae niedwiedzie, foki, morsy? Przyjd kiedy do mnie. Mieszkam obok naszego instytutu, tam jest bogate muzeum arktyczne. Poka ci. Tam s i sanie polarne, i odzie, narty, bro - wszystko! Mam cudown kolekcj broni ze wszystkich stron wiata: i afrykaskie uki ze strzaami, i bojowe maczugi z wysp Oceanu Spokojnego, i dzidy, i fajki malajskie... - To nadzwyczajne! A macie bumerang? - I bumerang mam. Przyjd. Poka ci, jak si strzela z uku, jak si rzuca bumerangiem. Dobrze? - Na pewno przyjd! - Pamitaj! Bd czeka. W przyszy poniedziaek, wieczorem... A mj adres znasz? - Znam, znam! Zeszego roku z Ir bylimy u was, Mikoaju Antonowiczu, ale nie zastalimy was... Pamitam... Elektrocyklem pi minut. - No, doskonale! egnaj, przyszy bohaterze, musz ju i. Bd zdrw! A Irinie, wujaszkowi Sergiuszowi, w ogle nikomu nie mw. Niech nikt nie wie, e ju szykujesz si do wyprawy. Dobrze?

- Nie, nikomu nie powiem! I wy nie opowiadajcie, Mikoaju Antonowiczu! - Bd spokojny! Bieriozin przyjanie skin gow Dimie i szybko si oddali.

Rozdzia 14 PLANY
Kolekcja Bieriozina bya rzeczywicie niezwyka. Zajmowaa dwa wielkie, jasne pokoje jego mieszkania. Na cianie rozmieszczone byy wachlarzowato najrnorodniejsze dzidy: od prostych, opalonych z obu kocw kijw mieszkacw Ziemi Ognistej, do cienkich, ostrych oszczepw Kafrw i dugich, ozdobionych rysunkami i pirami dahomejskich dzid z ostrymi, elaznymi grotami. Obok ukw wisiay koczany, pene strza. Napisy troskliwie uprzedzay, e niektre strzay s zatrute. Byy tu i maczugi bojowe - ze zwykej, skatej dbiny albo nabijane zbami rekina, kami dzikw, tygrysw, jaguarw lub elaznymi gwodziami. Wisiay wszelkiego rodzaju tarcze: drewniane, plecione, obcignite grub skr nosoroca czy bawou, obwiedzione dugimi sznurami przdzy wenianej, z wymalowanymi znakami magicznymi. Na osobnych stoach leay hemy wojenne z przeraajcymi wroga ozdobami w postaci czaszki bawou lub bizona, straszliwej paszczy krokodyla, gowy tygrysa, goryla, lamparta lub hieny. Na ukonych pkach oszklonych gablot i szaf spoczyway bojowe, kamienne siekierki, tomahawki, topory, polinezyjskie widekowe proce i rzemienne lassa plemion poudniowo-amerykaskich. By rwnie komplet bumerangw z Australii i bardzo rzadki egzemplarz bumeranga znalezionego w wykopaliskach staroytnych ruin meksykaskich, wreszcie par rzadko spotykanych dmuchawek z wysp Archipelagu Malajskiego. Dalej szy noe i kinday - kamienne, rogowe, elazne, brzowe. W drugim pokoju znajdowa si zbir broni europejskiej: starogreckie i rzymskie hemy, tarcze, uki ze strzaami, miecze, kopie, redniowieczne kusze, rycerskie zbroje, cikie miecze i paasze, arkabuzy, muszkiety, grube jednostrzaowe pistolety. Z kolei szy bardziej wspczesne stalowe szable, marynarskie puginay, bagnety, strzelby myliwskie, wielostrzaowe wojskowe karabiny z magazynkami i nabojami, rewolwery, zwyke bbenkowe i automatyczne, wreszcie caa kolekcja broni najnowszej, opartej na niezwykych zasadach budowy i o nie zawsze zrozumiaym zastosowaniu. Bieriozin, bdc jeszcze studentem, pocz gromadzi swe zbiory. Bya to jego wielka namitno. Zazwyczaj tacy namitni kolekcjonici lubi pochwali si swymi skarbami, zgromadzonymi nieraz kosztem wielkich wysikw i powice. Bieriozin unika tego rodzaju demonstracji. Ale dla Dimy otworzy wszystkie szafy i gabloty; nikomu nie pokazywa swych skarbw z tak przyjemnoci i zapaem. Wszystkie te cuda zupenie oszoomiy maego Dim. Podczas paru pierwszych wizyt z namitn ciekawoci przyglda si przedmiotom z dalekich, osnutych czarown mg krajw, niemiao dotyka strasznej gowy tygrysa, kosmatych frdzli na tarczach lub starogreckiej wczni i z zachwytem sucha objanie Bieriozina. - Nawet w muzeach nie ma takich piknych kolekcji, prawda? - pyta Dima. - Nie wiem... - odpowiedzia Bieriozin. - Moe w Muzeum Czerwonej Armii... Tam chyba jest wicej. W kadym razie - nie mg powstrzyma chci pochwalenia si - nie atwo znajdziesz podobn.

Bieriozin mionie, z poncymi oczyma, z dumnym umiechem patrzy na stoy, stoiska, witryny. Dima ze zdziwieniem spojrza na niego; i on zbiera kolekcj - co prawda tylko stalwek i pir do pisania - ale postanowi, kiedy bdzie ju bogata i interesujca, ofiarowa j Muzeum Kultury Materialnej. Umwi si nawet z dyrektorem muzeum i ju od paru miesicy jest czonkiem Stowarzyszenia Czynnej Pomocy przy tym muzeum. Z czasem jego kolekcja znajdzie si tam w oddzielnych witrynach z napisami na tabliczkach: Historia pir do pisania. Dzia zebrany, dopeniany i prowadzony przez W. W. Dienisowa. Kostia Miakiszew ju od roku prowadzi swj dzia scyzorykw i rnych przyrzdw do temperowania w tyme muzeum, a o dziale Wasi Gorbunowa i Miszy Borodkina Historia igy do szycia by nawet cay artyku w czasopimie Kultura. Po tym artykule Wasia i Misza zaczli otrzymywa listy i zapytania od dzieci, a nawet i od dorosych. Jedni autorzy listw chcieli wzi udzia w dopenianiu dziau, inni prosili o pomoc w organizowaniu podobnych oddziaw w muzeach miejscowych, jeszcze inni proponowali wymian dubletw. W ogle Wasia i Misza stali si znakomitociami na cay Zwizek. I Dima by pewien, e w cigu dwch lat on rwnie tak postawi i uzupeni swj dzia, i stanie si sawny na cay Zwizek Radziecki. Tote Dima patrzy ze zdumieniem na Bieriozina: zebra tak wspania kolekcj i trzyma j u siebie w domu! Przecie kade, nawet najwiksze muzeum przyjoby j z radoci! Taka kolekcja cigaaby codziennie tysice zwiedzajcych!... To dziwak! - Dlaczego, Mikoaju Antonowiczu, nie umiecicie takiej cudownej kolekcji w muzeum? - zapyta w kocu Dima. - Widzisz... - zacz Bieriozin wycigajc ze stoiska jaki dziwaczny pistolet i podaj go Dimie - kolekcja jest jeszcze niekompletna. Widziae kiedy pistolet byskowy? - Byskowy? Dima od razu zapomnia o swym nierozsdnym pytaniu. Pistolet mia szerok, pask kolb, jak u dawnych mauzerw, i dwie krtkie lufy, jedna nad drug. Grna lufa koczya si wylotem w ksztacie rozchylonego kielicha i miaa byszczc jak lustro wewntrzn powierzchni. - To kieliszkowate zakoczenie - objania Bieriozin - gra rol reflektora, a maleki otwr w jego rodku - to otwr lufy, do ktrej jest ono przytwierdzone. To lufa byskowa. Przez ni z zapalnika, ktry znajduje si tutaj, wewntrz kolby, id do reflektora malekie naboje, adunki byskowe, wypenione specjalnym proszkiem. Jest to mieszanina magnezji z innymi substancjami. Za naciniciem tego oto guzika, z malekiego akumulatora, ukrytego w kolbie, przeskakuje iskra elektryczna do pierwszego naboju, znajdujcego si przy reflektorze. Zapala proszek, ktry wybucha tak silnym i ostrym wiatem, e adne oko - ludzkie, zwierzce czy rybie - nie moe go znie i natychmiast lepnie. Mae stworzonka bysk tego wiata moe nawet zabi na miejscu, dla wikszych i niebezpiecznych przeznaczona jest lufa dolna. Z niej, rwnoczenie z wybuchem wiata, wylatuje kula. Celowa naley prosto w oczy zwierzcia, przez t szczelin celownicz, w grnej czci reflektora.

- Aha! Rozumiem... - Dima pomyla chwil, potem niepewnie zapyta. - A jeeli koo niedwiedzia bdzie Pluton... Czy on te olepnie? - Koo jakiego niedwiedzia? - zapyta Bieriozin i rozemia si: - Ach, ty mylisz o Arktyce? Nie zrozumiaem! Tak, z Plutonem moe by le. Zreszt, jeeli Pluton bdzie koo niedwiedzia, to on, oczywicie, nie bdzie patrzy na ciebie, tylko na niedwiedzia... Ale, w zwizku z Arktyk! Wujaszek Sergiusz by u was? - By - z roztargnieniem odpowiedzia Dima celujc z pistoletu w tarcz na drzwiach. - O czym rozmawia z Ir? - Znw o sztolniach... o Golfsztromie... - Dima nacisn guzik w kolbie i zapyta: - A mona postrzela z pistoletu, tak na niby? - Mona. Ale innym razem. A o czym jeszcze rozmawiali? - Wujaszka Sergiusza wzywa sam minister. Minister powiedzia wujaszkowi, e co o nim pisali w zagranicznych gazetach. Wujaszek Sergiusz i Ira mieli si... A do czego suy ta sprynka? - Ta? Jeli si chce wypuci dziesi kul od razu... A nie wiesz, z czego si mieli? - Z tego, e antyradziecka gazetka... Mikoaju Antonowiczu, co to takiego? Przeszym razem tego tutaj nie widziaem. Dima pobieg do ssiedniego pokoju, do gabinetu. Bieriozin gniewnie zmarszczy brwi i poszed za Dim. Dima sta koo dziwnego wozu, podobnego do malekiego elektromobilu, ktrego przezroczysta karoseria znajdowaa si midzy szerokimi acuchami gsienic, skadajcych si z zazbionych ze sob pytek. Wewntrz byo wida dwumiejscowe siedzenie, przed siedzeniem znajdowa si pulpit, z rygielkami, guzikami i tarczami rnych miniaturowych aparatw, z boku przy siedzeniu - drzwiczki z klamkami. - Co to jest, Mikoaju Antonowiczu? Jeszcze nie widziaem takiego wozu. - To jest wszdowz polarny. Przysano mi model celem udoskonalenia i lepszego przystosowania do rzek syberyjskich. - Wszdowz? - zdumia si Dima. - To jakby traktor? - Jak bdziesz w Arktyce wrd lodw i pojedziesz takimi traktorami, to zrozumiesz dopiero ich poytek. Bieriozin najwyraniej by daleko myl i od traktorw, i od wszdowozw polarnych, ale zmusza si, by odpowiada chopcu. - W Arktyce, mj kochany, ld na morzu przewanie jest nierwny, spitrzony w pagrki, zway lub rozdarty gbokimi szczelinami, gadkich miejsc nie znajdziesz. Tymi gsienicami wz polarny zaczepia o nierwnoci lodu, wdrapuje si na zway, speza z nich i znowu si wdrapuje. Wewntrz, pod siedzeniem, znajduj si baterie. Prd elektryczny idzie z nich do dwch skrzynek, umieszczonych z

obu stron pulpitu. W tych skrzynkach mieszcz si mae, ale bardzo silne motory elektryczne. One to wprawiaj w ruch gsiennice i osadzon na nich kabin. W kabinie jest ciepo i przytulnie. Niedugo sam si przekonasz... A o czym jeszcze mwi Sergiusz z Ir? - Wujaszek Sergiusz? - Chopiec w wyobrani ju mkn polarnym wozem przez tajemnicze lodowe przestrzenie. Z trudem oderwa si od tych obrazw i spojrza na Bieriozina nie widzcymi oczami. Wujaszek Sergiusz... - powtrzy. - Nie pamitam... Ach, tak. Wkrtce ma wyjecha z Ir. Do jakiej fabryki. Kaza im minister. A to, co to jest, Mikoaju Antonowiczu? O, tutaj, midzy gsienicami? Co, jakby pozy hydroplanu? Zamylony Bieriozin ze zoci potar doni ogolon gow. - To? - nie patrzc, prawie machinalnie odpowiedzia. - To s balony z powietrzem, ktre utrzymuj wszdowz na wodzie. Wszdowz polarny jest amfibi25. Widzisz z tyu rub? Ale... Wybacz, Dima... Rozbolaa mnie gowa... Bd przez chwil cicho. Blady, rozstrojony Bieriozin przeszed si po pokoju. To ju do tego doszo! Minister daje im wsplne polecenia... Zabrzcza cicho dzwonek. Na ekranie telewizora, stojcego w rogu na postumencie, zjawia si gowa i ramiona Gobertiego. Wachlowa si i ociera chusteczk czerwon twarz. Bieriozin zakrci si. - Dima, prosz ci, id do zbrojowni. Zajmij si tam czym chcesz! Tylko uwaaj, eby czego nie zepsu. Mam gocia, w wanej sprawie, musz z nim pomwi. Jak skocz, przyjd do ciebie... No, id prdko! Gdy Dima wyszed, Bieriozin wpuci gocia do gabinetu. Usiadszy w fotelu i wymieniwszy z gospodarzem zwyke frazesy o pogodzie, o zdrowiu, Goberti ze stropion min wycign z kieszeni zoon gazet. - Kochany Mikoaju Antonowiczu... Zaszo mae nieporozumienie z paskim artykuem... Bardzo mi przykro... Moja redakcja uwaaa za niemoliwe umieci go w swoim pimie. Mam list z redakcji, w ktrym mi pisz, e byoby to rac niekonsekwencj i staoby w sprzecznoci ze stanowiskiem pisma i z moimi poprzednimi korespondencjami. Zastpca redaktora z wasnej inicjatywy przesa artyku przedstawicielowi tej gazety, ktra przedrukowaa dawniejszy paski artyku, skierowany przeciw projektowi awrowa. Bieriozin skoczy, jakby go kto uku. - Przegld?! - krzykn. - Przecie to arcyreakcyjne, antyradzieckie pismo?! - Tak, Przegld... Ale, naprawd, nie ma w tym nic strasznego - powiedzia Goberti. - Po pierwszym artykule zupenie logiczne jest wydrukowanie drugiego, w tym samym duchu. Oto czek, paskie honorarium. Jak pan widzi, sumka nieza, Mikoaju Antonowiczu.

25

Amfibia - dosownie znaczy: zwierz ziemno-wodne; tutaj chodzi o wz mechaniczny, przystosowany do poruszania si na ldzie i na wodzie.

- Ale mj artyku, mj podpis! - krzycza szczerze zrozpaczony Bieriozin biegajc po pokoju. - Przecie mnie to zupenie kompromituje... Czy pan tego nie rozumie! - Na mio bosk, nieche si pan uspokoi. Powtarzam, nic strasznego si nie stao. Oto paski artyku... niech pan patrzy - Goberti otworzy gazet - wydrukowany bez podpisu. Komu przyjdzie do gowy, e autorem jest wanie pan? - Co mi pan opowiada! Czy mona polega na tej redakcji zoonej z obuzw, szubrawcw-i krtaczy. Gdy bd potrzebowali, bez adnych ceregieli ujawni anonim i wykorzystaj mj podpis. - Zapewne, nie s to ludzie o zbyt czystych rkach - zgodzi si Goberti - ale pozytywnie patrzce koa na Zachodzie licz si z t gazet. Tego, czego pan si obawia, nie omiel si nigdy zrobi, choby ze wzgldu na naszego zastpc redaktora, ktry jest czowiekiem bogatym i bardzo wpywowym. Przygnbiony Bieriozin chodzi po pokoju. Oto z czego mieli si Sergiusz z Ir! Tak... w tej gazecie wszystkie argumenty, nawet arcynaukowe, wygldaj zupenie inaczej. - Jak idzie praca w komisji? - po krtkim milczeniu zapyta Goberti. - Z pewnoci jest w peni. - Tak, byy dwa posiedzenia... - odpowiedzia zamylony Bieriozin, ciko opadajc na fotel. Czonkowie komisji otrzymali ju rysunki techniczne i inne materiay do rozpatrzenia. - Ju! - w oczkach Gobertiego bysna iskra ywego zainteresowania. - Czy i rysunki techniczne sztolni rwnie? - Oczywicie - obojtnie odpowiedzia Bieriozin. - Ju pan je przejrza? - Przejrzaem. Czytam obecnie notatk o ekonomicznych perspektywach Pnocnej Drogi Morskiej. - No i c, ciekawe? Przekonywajce? - Jak by si tu wyrazi? Realne i logiczne rachuby, oparte na fantastycznym zaoeniu. To si czsto zdarza w tego rodzaju literaturze i to wanie, powiedziabym, hipnotyzuje czytelnika. - W kadym razie pewnie bardzo ciekawe... Nie uwaaby pan za moliwe zrobi mi ma przysug, kochany Mikoaju Antonowiczu? - przyjanie umiechnity mwi Goberti. - Tak czy owak jestemy teraz kolegami po pirze... I moe mnie pan zrozumie! Niech pan mi uyczy na jeden dzionek te wykresy sztolni i t notatk. Po prostu chciabym si zapozna. Co? yka dziennikarska mnie ponosi, rozumie pan... No, prosz... - Ale, panie Goberti! Jak pan moe! Takich materiaw w adnym wypadku nie wolno ogasza! - Wcale nie myl ich ogasza bez paskiego pozwolenia! Moe pan by spokojny. Bd milcza jak ryba! Tajemnica za tajemnic, co? - dobrodusznie mia si Goberti. - Przecie pan nie obawia si, e rozgosz o paskiej wsppracy - co prawda, mimowolnej -- w Przegldzie! Czy nie tak? Bieriozin a si zatrzs. - Nie, nie! Na wszystkie witoci, niech pan o mnie le nie myli! - z przeraeniem krzykn Goberti. Zrozumcie mnie, Mikoaju Antonowiczu. Niech pan postawi si na chwil w moje pooenie! Jestem

publicyst, dziennikarzem, niech mnie diabli porw! Przecie teraz nie zasn, strac spokj, apetyt, zdrowie, wiedzc, e oto tu, tak bliski i tak moliwy, jak mwi wasz Puszkin, ley skarb! I ja go nie znam! Jest niedostpny! A przy tym przecie pan tu niczym nie ryzykuje. Przysigam na zdrowie moich sdziwych rodzicw, e bez paskiego pozwolenia nie ogosz ani jednego sowa, ani jednego przecinka z tych materiaw! Ale chc by pierwszym wrd moich kolegw, ktrzy z chwil zezwolenia, wyl radiodepesz do swojej gazety. Czy nikt nie moe zrozumie przekltej duszy starego dziennikarza! - rozdzierajcym gosem jcza Goberti. Czy Bieriozin zrozumia ca gbi duszy starego dziennikarza i zlitowa si, czy te skoniy go inne powody, do e po chwili notatka awrowa spoczywaa ju w kieszeni Gobertiego. A Bieriozin, rozwijajc zwj niebiesko-czerwonych arkuszy z wykresami, podawa niektre z nich swemu gociowi. - Gdzie tu pan ma skrzynk pocztow - zapyta Goberti zaklejajc kopert z wykresami i kadc w specjalne wycicie swj bilet wizytowy z adresem. - Nie mam ochoty nosi ze sob i jeszcze zgubi. Tak bdzie najpewniej. - A nie otworzy kto koperty u pana w domu? - niespokojnie zapyta Bieriozin. - - Prcz ony w mieszkaniu nie ma nikogo. Dzikuj, Mikoaju Antonowiczu, serdecznie dzikuj za tak wyjtkowe zaufanie! - rozpywa si Goberti wsuwajc kopert w szczelin skrzynki pocztowej. Wrci na fotel wyranie czym zatroskany. - Pan ju wypowiedzia si na komisji? - zapyta po chwili milczenia. - Tak, dotychczas raz jeden. - Oczywicie, przeciw. - Rozumie si! Moje stanowisko jest znane. - Taak... I wielu czonkw komisji zajmuje takie krytyczne stanowisko? - Niezbyt wielu- Piciu, szeciu na dwudziestu trzech. - Tak, to mao. Poraka pewna. - Goberti zamyli si. - Projekt zapewne w komisji przejdzie... Jak pan sdzi? - Myl, e przejdzie. - A co dalej? Bieriozin gniewnie wzruszy ramionami: - Dalej? Rzd zatwierdzi projekt... jeeli... jeeli nie zajd te nowe okolicznoci... zewntrzne, o ktrych pan kiedy wspomnia. - Tak... Oczywicie. Ze swej strony najchtniej powitabym tak wanie decyzj rzdu. - Goberti znowu zamyli si. - Ale pan, co pan zamierza dalej, jeeli rzd zatwierdzi projekt?

- Bd dalej walczy... uzasadnia, przekonywa... - Bieriozin wsta z fotela i znowu niespokojnie pocz chodzi po pokoju. - Nawet gdy roboty rusz, zawsze je mona wstrzyma. Znw zapanowao guche milczenie. - Zechce pan posucha przyjacielskiej rady, Mikoaju Antonowiczu? - zapyta wreszcie Goberti. ywi dla pana tyle sympatii i... wdzicznoci, wic mam nadziej, e pan pozwoli... - Prosz, prosz bardzo! - Niech pan tego nie robi. - Czego mam nie robi? - zdziwiony Bieriozin zatrzyma si na rodku pokoju. - Jeli komisja przyjmie projekt, radz panu, kochany Mikoaju Antonowiczu, w paskim interesie zaprzesta bezpodnej dalszej walki i gono owiadczy to na ostatnim posiedzeniu komisji... - Nie rozumiem.... Po co to? - dziwi si w dalszym cigu Bieriozin. - ...I zoywszy publicznie to owiadczenie - cign dalej pewnym gosem Goberti - doda zaraz, e jest pan gotw na jakimkolwiek stanowisku, w jakimkolwiek dziale pracy powici wszystkie swe siy i ca sw wiedz jak najpomylniejszej realizacji projektu, przyjtego przez rzd. Nie wierzc swym uszom, Bieriozin nieruchomo sta na miejscu, utkwiwszy oczy w spokojnej, penej przyjacielskiego wylania twarzy Gobertiego... ...Dima ju -traci nadziej, e doczeka si Bieriozina. Z pocztku przy ogldaniu kolekcji chopca nawet interesoway gosy dochodzce z gabinetu, szczeglnie jaki obcy gos, pynny, aksamitny. Ale czekanie przecigao si i Dima, nieco uraony, zabiera si ju do wyjcia, gdy nagle Bieriozin wszed do zbrojowni - blady, zdenerwowany. Rozmowa ju si nie kleia. Bieriozin skary si na bl gowy, wic Dima wkrtce poegna go, umwiwszy si, e przyjdzie za tydzie.

Rozdzia 15 PIERWSZE KROKI


Maa sala konferencyjna Pastwowej Komisji Planowania draa od oklaskw. Projekt awrowa, o przebudowie Wielkiej Pnocnej Drogi Morskiej i obszarw wiecznej marzoci na terytorium Zwizku Radzieckiego, zosta przyjty przez komisj. Autor projektu skromnie siedzia przy ogromnym stole prezydialnym. Gorco winszowano mu, ciskano donie, a sdziwy Karielin trzykrotnie go ucaowa. Dzwonek, ktrym przewodniczcy usiowa przywrci spokj, dugo nie mg przedrze si przez ten huragan gratulacji. W kocu nastpi wzgldny spokj, podnieceni czonkowie komisji zaczli z powrotem zajmowa swe miejsca i przewodniczcy mg przemwi. - Czonkowie pastwowej komisji przygotowawczej: towarzysz Mikoaj Antonowicz Bieriozin i profesor Iwan Afanasjewicz Gracjanw prosz o gos w sprawach osobistych. Udzielam gosu towarzyszowi Bieriozinowi. Prosz o spokj? Bieriozin, blady, z gboko wpadnitymi oczami, wszed na trybun. Ostatnie dwa miesice przeszy mu w gorczkowej pracy. Prawie cay swj czas powica walce z projektem awrowa: pisa artykuy, wystpowa na zebraniach, przemawia przez radio. Dzisiaj, przed samym gosowaniem, wypowiedzia sw ostatni mow. Wedug oglnej opinii bya to jedna z lepszych odpowiedzi co do siy wyrazu, erudycji i szerokoci ujcia zagadnienia. Ale, jak mwiono, jego wystpieniu brako przenikliwoci, umiejtnoci przewidywania i wreszcie susznej oceny si i moliwoci wielkiego narodu. I oto teraz Bieriozin sta na trybunie wyranie zdenerwowany, jakby mia si way na jaki miay i nie do odwoania krok. Na sali zapanowao pene napicia oczekiwania milczenie. - Uwaaem i uwaam - przemwi w kocu Bieriozin nieco zachrypnitym gosem - e projekt awrowa jest niedostatecznie pod wzgldem naukowym uzasadniony, e pocignie olbrzymi i rwnoczenie bezcelowy wkad si i rodkw caego narodu, pochonie mnstwo ofiar w pracy dokonywanej w tak niezwykych, a dotd niezupenie zbadanych warunkach. Uwaaem i uwaam, e tak olbrzymie zuycie zasobw kraju w razie niepowodzenia projektu na dugo zahamuje dalszy rozwj naszej nauki i techniki. Dlatego z takim uporem zwalczaem projekt. Zosta on jednak przyjty przez komisj. W ten sposb projekt awrowa, otrzymujc sankcj wyszego organu pastwowego, zmienia si w przedsiwzicie o znaczeniu oglnopastwowym. Od tej chwili realizacja projektu awrowa staje si punktem honoru caego kraju, punktem honoru kadego obywatela naszego Zwizku. - Gos Bieriozina nabra siy i sta si niemal natchniony. - Ja, syn naszej Wielkiej Ojczyzny nie czuj si w prawie do izolowania si, do ustosunkowania si wrogo lub choby nawet neutralnie wobec przedsiwzicia, ktre wkrtce z caym entuzjazmem podejmie mj kraj. Dlatego uwaam za swj obowizek oznajmi tu publicznie, e, od tej chwili odrzucam wszystkie swoje zastrzeenia przeciwko projektowi i e gotw jestem odda wszystkie swe sabe siy, ca sw wiedz i dowiadczenie towarzyszowi awrowowi, memu staremu przyjacielowi. Gotw jestem spenia wszelk prac zmierzajc do realizacji dziea, na kadym stanowisku, jakie uzna si za stosowne mi

powierzy. Pragn, aby moja Wielka Ojczyzna wysza zwycisko z tego na historyczn miar zakrojonego przedsiwzicia, nawet, jeli tego potrzeba, za cen mojej przegranej... Huczne oklaski zaguszyy ostatnie sowa Bieriozina. Rozlegy si gosy: Brawo!, Brawo Bieriozin!, Niech yje radziecki patriotyzm!. Oczy awrowa promieniay. Zerwa si z miejsca i rzuci si w kierunku Bieriozina. - Mikoaju! Mj drogi! Jake si ciesz! I na wysokiej trybunie, w oczach caej sali, padli sobie w ramiona. Znw zapanowaa cisza. - Towarzysz Gracjanw ma gos, w sprawie osobistej - obwieci przewodniczcy. - Nie umawiaem si z towarzyszem Bieriozinem - zacz profesor - ale on w piknych i mocnych sowach wypowiedzia to wanie, co i ja chciaem z tego miejsca powiedzie. I ja, wraz z caym krajem, pjd t drog, ktra zostaa wybrana. Podziel z narodem rado zwycistwa lub, w przeciwnym razie, gorycz przegranej. I ja oddaj wszystkie swe siy na uytek przyszego budownictwa... Nowy wybuch owacji przerwa potny bas dochodzcy z sali. Ogromna, posta profesora Radieckiego podniosa si w trzecim rzdzie. - I ja cakowicie przyczam si do gosu moich przedmwcw... Zagrzmiay znowu owacje.

***

Ju w dziesi dni po historycznym posiedzeniu Pastwowej Komisji Planowania rzd ogosi ustaw o organizacji Ministerstwa Wielkich Arktycznych Robt - WAR. Ministrem zosta Wodzimierz Leontiewicz Katulin zachowujc tek ministra przemysu budowlanego. Dowiadczony organizator, wsawiony pomylnym przeprowadzeniem prac majcych na celu skierowanie koryta Amu-Darii do Morza Kaspijskiego, cieszy si ogromn popularnoci w caym kraju. Pierwszym krokiem Katulina, czego si wszyscy spodziewali, byo mianowanie awrowa swoim zastpc i kierownikiem budowy acucha podwodnych sztolni. Setki tysicy ludzi wszelkich specjalnoci - metalurdzy, chemicy, budowniczowie maszyn, grnicy, elektrotechnicy, geologowie, transportowcy, lekarze, klimatolodzy, geodeci, melioratorzy, marynarze, radiotelegrafici - czynili starania o zaliczenie ich w szeregi zaszczytnej armii budowniczych tego najwikszego przedsiwzicia epoki. Fabryki, zakady, kopalnie oczekiway decyzji, ktre z nich zostan oddane do dyspozycji nowego ministerstwa i bd dostarcza sw produkcj na potrzeby WAR-u. Wszyscy zdawali sobie spraw, e tak olbrzymia budowa musi rozporzdza wasnymi przedsibiorstwami. Z chwil powoania do pracy Bieriozina, do czego osobicie przy czyni si awrow, ta skomplikowana sprawa szybko pocza si

posuwa naprzd. Kady dzie przynosi spisy przedsibiorstw z rnych gazi przemysu przechodzcych pod zarzd WAR-u. Tak wietnie postawione Moskiewskie Zakady Hydrotechniczne, gdzie pracowaa Irina obecnie ju jako kierownik produkcji, znalazy si od razu na pierwszej licie przedsibiorstw, przechodzcych do dyspozycji WAR-u. Wielka armia konstruktorw i badaczy w centrali WAR-u, w biurach konstruktorskich zakadw i fabryk, w naukowo-badawczych instytutach i laboratoriach przystpia pod kierownictwem awrowa do pracy nad obmyleniem nowych konstrukcji, nowych metod wytopu metali, nad wynalezieniem nowych materiaw budowlanych - wszystkiego, co byo niezbdne dla celw tak wielkiego budownictwa. Ju po upywie miesica liczna i dobrze zaopatrzona flota okrtw i lodoamaczy, majca przeprowadzi badania, staa gotowa do wyjcia na Ocean Lodowaty Pnocny. Zadaniem ekspedycji byo wynale najodpowiedniejsze pod wzgldem geologicznym i radiogeologicznym miejsce do budowy sztolni pod polarnym nurtem Golfsztromu. Czas dla przygotowania wyprawy na te szerokoci nie zosta przeoczony: przepowiednie o stanie lodw na lipiec, sierpie, wrzesie, nawet na padziernik przedstawiay si wyjtkowo pomylnie. Z Wyspy Rudolfa, z Przyldka yczenia na Nowej Ziemi, z Przyldka Mootowa na Ziemi Pnocnej, z Wyspy Wiesego, z wysp Bolszoj Kotielnoj, Beneta i Henrietty w cigu caego czerwca radiostacje donosiy o przewadze wiatrw poudniowych, o wolnej od lodw przestrzeni lub o rozrzedzonym stanie lodw w rejonie ich obserwacji, o dodatnich wskanikach meteorologicznych ustalonych wedug metody akademika Karielina. Linia budowy sztolni pod nurtem Golfsztromu, poczynajc od zachodnich granic radzieckiego sektora Oceanu Lodowatego Pnocnego a do poudnika Wyspy WrangJa, to jest przestrze koo trzech tysicy kilometrw, bya podzielona na pi odcinkw. Prac ekspedycji uatwiaa w znacznym stopniu ta okoliczno, e prawie na wszystkich odcinkach byy znane i dostatecznie zbadane gbokie zoa radioaktywne. Pozostawao tylko wynale najwygodniejsze miejsce na dnie morza, nadajce si do wiercenia sztolni. Dwudziestego lipca z Murmaska, biorc kurs na Ziemi Franciszka Jzefa, wyruszy do gwnego odcinka budowy pierwszy okrt-laboratorium ekspedycji, Nowy Perseusz. Do bazy w Zatoce Cichej towarzyszy mu wielki, o wypornoci dziesiciu tysicy ton, lodoamacz Czeluskin, ktry mia zapewni bezpieczestwo cigoci prac nie tylko Nowego Perseusza, ale i dwch innych okrtw badawczych, Czekina i Nierpy, ktre zostay wysane do przeprowadzenia podobnych prac w tym samym rejonie oceanu. Dwudziestego trzeciego lipca radio z portu Dikson donioso, e lodoamacze Liedtke i Jermak, ukoczywszy zimowy remont, wyruszyy na odcinek nr 2, towarzyszc trzem okrtom-laboratoriom z omonosowem na czele i jednemu okrtowi pomocniczemu. Dwudziestego smego lipca, korzystajc z nadzwyczajnie pomylnego stanu lodw w tym roku, flotylla badawcza w skadzie: super-lodoamacza Gieorgij Siedow i Chariton aptiow, trzech

okrtw - laboratoriw z Amundsenem na czele i jednego okrtu pomocniczego, wyruszya z portu Ambarczyk do pitego odcinka. W cztery dni pniej przyszy meldunki z Nordwiku i Tiksi-portu. Z Nordwiku wyruszyy do trzeciego odcinka: przystosowany do pywania wrd lodw pancernik Lenin i o dziesiciu tysicach ton wypornoci Krasin, towarzyszc dwom okrtom - Mendelejewowi i Marii Proncziszczewej, z okrtem pomocniczym Zochow. Z Tiksi-portu za wyruszyy do czwartego odcinka dwa potne lodoamacze - Makarw i Dmitrij aptiow, cztery okrty-laboratoria z Kapitanem Beringiem na czele i jeden okrt pomocniczy.

Rozdzia 16 PIERWSZA PYTA W FUNDAMENCIE


Prace w tym dziale budownictwa, ktrym kierowa awrow, zdumieway swym rozmachem. Z niebywa dotychczas szybkoci opracowywano szczegy projektu, nowe konstrukcje, specjalne mechanizmy, przygotowywano kadry techniczne do pracy pod wod i pod ziemi. Setki instytutw, laboratoriw, oddziaw dowiadczalnych w fabrykach nie mogy zatrudni, nawet po najsurowszejselekcji, wszystkich pragncych uczestniczy w realizacji projektu awrowa. Dziesitki i setki tysicy amatorw-specjalistw w najrnorodniejszych gaziach nauki i techniki - zapeniao przez ca dob publiczne, otwarte dla wszystkich laboratoria, stacje eksperymentalne, przystpujc spontanicznie do rozwizywania poszczeglnych, wcale nie drobnych zada, jakie powstay na skutek potrzeb WAR-u. Przez tych to amatorw zostay rozwizane takie na przykad problemy, jak rozczynnik dla hydromonitorw26 Gienina, mechaniczne tynkowanie izolujce ciany sztolni od gorca, antyradowe skafandry27 chronice ludzi przed szkodliwym dziaaniem radu przy przekopywaniu z radioaktywnych, wreszcie metody zabezpieczenia podwodnych budowli nad sztolniami przed zalaniem w razie katastrofy. Gdy pod kierunkiem awrowa tak pomylnie posuway si prace przygotowawcze, to znw Bieriozin rozwija niezwyk sprawno w organizowaniu dostaw. Katulin i nawet sam awrow musieli przyzna, e nie spodziewali si po nim takiej energii, pomysowoci i takiego talentu organizacyjnego. Pod jego zarzdem znajdowaa si olbrzymia ilo materiaw budowlanych, maszyn, mechanizmw, instrumentw, technicznego uzbrojenia i rodkw ywnoci. Bieriozin organizowa przyjmowanie i wysyanie tego wszystkiego do gwnych baz morskich budownictwa, jak Murmask, Archangielsk, Narian-Mar, Nowy Port, Igarka, Dikson, Nordwik, Tiksi-port, Wadywostok. Setki tysicy ludzi pracowao w myl jego instrukcji na punktach odbiorczych, tranzytowych i kocowych przyjmujc i rejestrujc adunki; karawany statkw rzecznych i morskich, dugie skady pocigw na kolejach Zwizku Radzieckiego wiozy cement, rury stalowe, liny, belki, pyty stalowego szka, konserwy, drzewo budulcowe, butle pynnego tlenu, meble do przyszych mieszka w osiedlach podwodnych. Budowao si nowe nabrzea w portach, odnogi kolejowe, fabryki i kopalnie. W tej pracy, przekraczajcej, zdawaoby si moliwoci jednego czowieka, Bieriozin znajdowa jeszcze czas, by pomaga dostarczajcym fabrykom w zwikszeniu ich produkcyjnej wydajnoci, zabiega o ich rozszerzenie i unowoczenienie, angaowa do pracy dowiadczonych, wyprbowanych, czstokro osobicie mu znanych ludzi. W sprawozdaniach tych fabryk coraz czciej wymieniano nazwisko Bieriozina z wdzicznoci za okazan w por pomoc i rad. Wszyscy, ktrzy pamitali dawn opozycj wzgldem projektu awrowa, nie mogli si teraz nadziwi jego
26

Hydromonitor aparat wyrzucajcy pod wielkim cinieniem strumie wody. Strumie taki odrywa cz pokadu od oglnej masy i w stanie rozpuszczonym transportuje do miejsca wyadowania. Hydromechanizacja przy pomocy hydromonitorw znajduje szerokie zastosowanie w przeprowadzaniu wielkich robt ziemnych, jak rwnie w wydobywaniu poytecznych kopalin wgla kamiennego, torfu, rud elaznych i kolorowych metali. 27 Skafander specjalny ubir dla nurkw do pracy pod wod, zaopatrzony w aparat do oddychania; suy rwnie lotnikom stratosferycznym, gdzie powietrze jest bardzo rozrzedzone; antyradowe skafandry ochraniaj nurka przed dziaaniem szkodliwych dla zdrowia, a nawet zagraajcych yciu promieni radu i innych cia promieniotwrczych.

oddaniu sprawom budownictwa, niezmordowanej troskliwoci, jak przejawia w stosunku do wszystkiego, co choby w najmniejszym stopniu mogo wpyn na bieg pracy. Jego osobiste sprawy jakby zeszy na drugi plan. Zdawao si, e yje tylko projektem i dla projektu. Jedyne co w jego yciu pozostao z przeszoci - to spotkania z Dim, co prawda znacznie rzadsze, ale w dalszym cigu systematyczne. Gorzkie i bogie zarazem spotkania, kiedy mg pomwi o Irinie, dowiedzie si o jej yciu, opacajc to podtrzymywaniem marze chopca o jego przyszych podrach. awrow zawsze doznawa zadowolenia, gdy wpadajc do gabinetu Bieriozina, na pytanie: Gdzie Mikoaj Antonowicz, sysza odpowied: - Wczoraj polecia do Magnitogorska. - Kiedy wrci? - Dokadnie nie wiemy. Mia zamiar odwiedzi jeszcze Stalisk. awrow teraz rzadko widywa si z Irin. Mimo olbrzymiej, pochaniajcej go pracy, awrow czasem tskni. Pki projekt podlega dyskusji, pki go omawiali w rnych spoecznych i pastwowych instancjach i trzeba byo wystpowa z odczytami, mwi przez radio, pisa artykuy, odpowiada na tysice zapyta, Irina bya jego niestrudzonym pomocnikiem i sekretarzem. awrow przyzwyczai si do jej wsppracy, przywyk widzie j przy sobie dwanacie i szesnacie godzin na dob, sysze jej spokojny gos i umiech. Teraz za czsto ogarniaa go tsknota. Irina stanowczo odrzucia propozycje pracy w centralnym biurze WAR-u. Za nic nie chciaa porzuci pracy w swej fabryce, tym bardziej e pochono j cakowicie projektowanie nowych konstrukcji gigantycznych pomp dla systemu odwadniajcego w hydromonitorowych instalacjach Gienina. Z pierwszego odcinka ju 5 sierpnia Nowy Perseusz przesa radiow depesz do awrowa w Ministerstwie WAR-u, e plac na osiedle i sztolni nr. 3 wybrano i zbadano. Tego dnia awrow przesa Bieriozinowi zarzdzenie o wysaniu potrzebnych materiaw i pierwszej partii nurkw-budowniczych na wskazane miejsce i wyadowaniu ich na dnie oceanu.. Po dwu dniach zaczy napywa radiodepesze z odcinkw drugiego, czwartego i czciowo z trzeciego o wyborze i zbadaniu odpowiednich miejsc w rejonach posiadajcych pokady radioaktywne. Tylko w pitym odcinku i na wschodnim kracu trzeciego, gdzie kry statek ekspedycyjny Maria Proncziszczewa, orkan i nagy napyw lodw nieco opniy prac. Jednak i tam oddziay nurkw przeprowadzay badanie dna, nie doznajc zbytnich przeszkd z powodu niepogody i kry na powierzchni oceanu. smego sierpnia olbrzymie transarktyczne elektrostatki, Wasilij Proncziszczew, Koyma i Robotnik z adunkiem materiaw i maszyn budowlanych, przyjwszy na pokad ludzi wypyny o wicie z Murmaska do miejsca przeznaczenia - koo Wyspy Rudolfa. Pogoda bya wyjtkowo dobra i 17 sierpnia kapitanowie tych okrtw raportowali przez radio, e wszystkie adunki na specjalnych spadochronach, jak rwnie i nurkowie budowlani szczliwie zostali spuszczeni na dno, gdzie przystpili do wyrwnywania i szklenia placu, wybranego na osiedle.

Dwudziestego smego sierpnia o godzinie czternastej na dnie oceanu w niezwykych warunkach odby si uroczycie historyczny akt zaoenia fundamentw pierwszego osiedla. Na t uroczysto, specjaln odzi podwodn, przybyli: minister WAR-u Katulin, awrow, Bieriozin i wielu zaproszonych goci. Ogromny, okrgy plac na dnie oceanu by zalany wiatem potnych podwodnych reflektorw. Mnstwo wszelkiego rodzaju mechanizmw z motorami i bateriami w szklanych kloszach leao na placu wrd stosw materiau budowlanego. Przy obwodzie placu, nad gbokim kolistym rowem, przygotowanym pod fundamenty, stay wielorkie dwigi obracajce, majc w swych stalowych uchwytach siedemdziesiciotonowe pyty ze szka stalowego. Elektryczne traktory na szerokich gsienicach, z przyczepionymi olbrzymich rozmiarw pugami, jakby odpoczyway po skoczonej pracy. Po szorstkiej, szklanej powierzchni placu wiy si rnej gruboci we i rury. Grube stalowe tamy transporterw przecinay paszczyzn, dwigajc rnego rodzaju adunki - od olbrzymich pyt i belek na szkielet budowli do naczy z chemicznymi substancjami, sucymi do ich spawania. Parset dziwacznych postaci ludzkich w fantastycznych ubiorach metalowych, w przezroczystych kulach na gowach, w milczeniu skupio si wok podwodnej trybuny. Na trybunie sta czowiek, ktry od czasu do czasu wznosi to jedn, to drug metalow rk. Przez przezroczyst powok hemu wida byo jego poruszajce si bezgonie wargi. Ruchy jego rk przestraszay zwabione wiatem ryby, ktre snuy si nad gowami ludzi, wrd mechanizmw i tam transporterw albo, zawisnwszy nieruchomo, zdumionym, tpym wzrokiem przyglday si tym dziwnym istotom, ktre zgromadziy si tutaj, w podwodnym wiecie. Na trybunie sta minister, wielkich arktycznych robt Katulin i wygasza inauguracyjn mow. Malekie radioaparaty, wmontowane w hemy skafandrw, przekazyway jego sowa zaodze i gociom. Potem zgromadzeni podnieli rwnoczenie rce i z widocznym wysikiem, przezwyciajc opr wody, prbowali klaska. Nic z tego nie wyszo, oklaskw nie byo sycha. Ale w uszach wszystkich pod hemami brzmiay okrzyki: Niech yje Zwizek Radziecki!, Niech yje budownictwo arktyczne!. Katulin zszed z trybuny i wziwszy awrowa pod rk ruszy w kierunku rowu na obwodzie placu. Gromada goci posuwaa si za nimi. Katulin wyda rozkaz, gwny inynier budowy powtrzy go i ruchem rki da znak. Ogromna przezroczysta pyta, utrzymywana metalowymi uchwytami picioramiennego dwigu, pocza powoli opuszcza si w koliste wydrenie rowu. Katulin gestem przywoa awrowa. - Wam si naley zaszczyt pooenia kamienia wgielnego tej wielkiej budowy, kochany Sergiuszu Pietrowiczu - usysza awrow sowa Katulina. awrow skoczy w wydrenie rowu. Pyta wolno spywaa w d. awrow podnis rce do gry i dotknwszy metalowymi palcami pyty, jakby j skierowa do dou i postawi krawdzi na dnie. Oczywicie, by to tylko gest symboliczny: pyta i tak sama opadaby dokadnie na oznaczone miejsce, a awrow nie byby w stanie nawet pokierowa jej olbrzymim ciarem. awrow lekko, jak akrobata, wspi si po linie na, plac i wpad w stalowe objcia Katulina. Oguszajce owacje zabrzmiay w uszach awrowa.

W tym momencie na caym okrgu placu poczy opada pyty, osadzone w apach innych dwigw. Na krawdzie osadzonych pyt skierowano niebiesko-ogniste strumienie spajajcego materiau. Karuzela uchwytw dwigowych obrcia si o siedemdziesit dwa stopnie i nastpna pyta ju opuszczaa si w d na kipicy grzbiet poprzedniej. Ruszyy transportery, podsuwajc nowe pyty pod dwigi, i wolne apy automatycznie chwytay je z tamy, podnosiy i wczay si w obrotowy ruch karuzeli. Tum, otaczajcy Katulina, awrowa i innych goci, szybko si zmniejsza, budowniczowie pobiegli na swe posterunki przy mechanizmach. Zaczto wielkie roboty arktyczne.

CZ DRUGA

Rozdzia 17 W FABRYCE
Ministerstwo Wielkich Arktycznych Robt Kierownik Gwnego Urzdu Zaopatrzenia Moskwa, 19 lutego 19 Droga Iro! Wkrtce zostanie zakoczone osuszanie podwodnych osiedli i zacznie si wiercenie sztolni nr 2. 3, 6, 9, 10. Budownictwo WAR-u, jak ci wiadomo, jest bardzo zainteresowane w produkcji waszej fabryki, szczeglnie jeli chodzi o pompy i hydromonitory. Nasz odbiorca w waszej fabryce, inynier Gnter, donosi mi, e odczuwacie brak wykwalifikowanych i dowiadczonych pracownikw. Przeto pozwalam sobie, w imieniu dobra sprawy, pomc wam cho troch. Polecam ci oddawc niniejszego pisma, dobrze mi znanego towarzysza Konstantyna Michajowicza Akimowa inyniera-metalurga, jako wietnego konstruktora automatw i dowiadczonego praktyka. Usiowaem namwi Konstantyna Michajowicza do objcia stanowiska u mnie w centralnym aparacie WAR-u, ale on pragnie pracowa w produkcji, w fabryce, z tego powodu nie mogem upiera si przy swej propozycji. Mimo to bd bardzo rad, jeli si okae, e udao mi si pomc wam w trudnociach. Przyjmij wyrazy niezmiennej przyjani - Mik. Bieriozin. Irina czytaa list, ukradkiem spogldajc na tgiego, cikawego mczyzn, ktry siedzia na fotelu przy jej krelarskim stole. Jego ywe, rozumne oczy, szczera twarz wywary na niej dobre wraenie. Sdzc z przyprszonych siwizn gstych wsw i zmarszczek pod oczami, musia to by ju starszyczowiek. Spokojne, opanowane ruchy wiadczyy o duym dowiadczeniu yciowym i poczuciu godnoci osobistej. W ostatnich czasach, z powodu wzrastajcego tempa prac WAR-u, fabryka istotnie odczuwaa brak pracownikw, szczeglnie wrd zag produkcyjnych, co leao w zakresie kompetencji Iriny. W stosunku do Bieriozina Irina czua si niewyranie, jak to bywa zwykle, gdy stajemy si mimowoln przyczyn niezasuonej przykroci dla innego czowieka. Z Bieriozinem Irina nie spotykaa si ju od wiosny, ale jego pena powicenia praca, ktr zdoby sobie powszechny szacunek a nawet i popularno, byy jej znane. Kocowe sowa listu i jego oglny ton wzruszyy Irin, czua w nich troskliwo nie tylko o fabryk, o dobro budownictwa, ale i o ni sam. Irina bya wdziczna Bieriozinowi za pami, za jego dobro i chocia nie chciaa si do tego przyzna - za niezachwian wzgldem mej wierno. Irina z ufnoci w oczach spojrzaa na Akimowa, ktry milcza wyczekujco. Z krtkiej rozmowy Irina dowiedziaa si, w jakich dziaach pracowa dotychczas. Najbardziej ucieszya j wzmianka Akimowa, e specjalnie interesuje go automatyzacja produkcji odlewniczej: zagadnienia automatyzacji pocigay go zawsze i dotychczas, nie bez powodzenia, pracowa w tym dziale. A wanie dzia odlewniczy fabryki odczuwa najwiksze braki. - Jak liczna jest zaoga fabryki? - zainteresowa si z kolei Akimow.

- Niezbyt - odpowiedziaa Irina. - W poszczeglnych oddziaach pracuje dwustu dwunastu ludzi, w dziale dostaw i skadu - okoo pidziesiciu, biuro konstruktorskie - dwiecie szedziesit siedem, w laboratoriach - osiemdziesit siedem, zarzd i administracja - trzydzieci pi. Wszystkiego okoo szeciuset pidziesiciu ludzi. Jak widzicie, nieduo. - A jak z mechanizacj, z automatyzacj? - zapyta Akimow. - W jakim stopniu macie zmechanizowany i zautomatyzowany proces produkcji? - Chodzi wam tylko o dziay produkcji? - Ciekawsze byyby cyfry dotyczce caej fabryki, jeli nie sprawi to wam trudnoci. - Prosz bardzo! - z odcieniem dumy umiechna si Irina. Pogrzebaa w kieszeni i wyja gar cukierkw. - Prosz - wycigna z umiechem do do Akimowa. - Moje ulubione... - A to co? Zadatek? - z kolei umiechn si Akimow biorc jeden cukierek. - Bierzecie mnie ju w jasyr. Sodycze, ja te ulegam temu naogowi. - Niemoliwe! - wykrzykna Irina. - Bardzo si ciesz! Bo wszyscy miej si ze mnie, e jestem akomczuch... No, tak. Nasz wydzia administracyjny jest zmechanizowany, powiedziaabym, w siedemdziesiciu piciu procentach. W biurze konstruktorskim wszystkie obliczenia, rozrachunki, ktre zabieraj tyle czasu konstruktorom, wykonuj wycznie analityczne maszyny rachunkowe. Nawet krelarska robota jest zmechanizowana wicej ni w poowie. Nasi konstruktorzy tylko myl, wynajduj, ustanawiaj formuy, rwnania, robi rzuty, szkice, a prawie caa mudna robota obliczeniowa zostaa zepchnita na maszyny. - Tak - powiedzia zamylony Akimow - to dlatego, e wasza fabryka nie ma wicej ni dwadziecia lat. Fabryka nowa... Niestety, pracowaem dotd w starych fabrykach, co prawda znacznie unowoczenionych, gdzie mechanizacja i automatyzacja dotkna gwnie dziaw produkcyjnych. A jak przedstawiaj si u was te dziay? - O, tutaj osignlimy ostateczne granice! - z dum stwierdzia Irina, - Dawniej, trzydzieci czterdzieci lat temu, w takiej fabryce pracowaoby nie mniej ni dziesi - dwanacie tysicy ludzi! A przecie wykonujemy tylko cz caego procesu produkcji, bo reszt dostarcza nam w formach gotowych czterysta innych zakadw wspdziaajcych z nami. - Obawiam si, czy nie bd aowa, e przychodz do takiej fabryki. - A to dlaczego? - ze zdumieniem zapytaa Irina. - Zlitujcie si - z umiechem rozkadajc rce mwi Akimow - a co ja tu bd robi w tym krlestwie samoczynnych automatw? Mam by niak tych stalowych dzieci i od czasu do czasu wyciera ktremu z nich nos? Nudna robota! - Ach, o to wam chodzi! - rozemiaa si Irina. - No, nie martwcie si. Zatrzymalimy dla was te ostatnie sze procent, brakujce do stu, eby automatyzacja u nas bya zupena. Dla lotnika na przykad najtrudniejsz rzecz jest osignicie ostatnich metrw puapu, a dla wytwrcy - to wanie te ostatnie procenty mechanizacji i zautomatyzowania. Kiedy moglibycie przystpi do pracy, Konstantynie Michajowiczu?

- Chciabym wykorzysta przysugujce mi dziesi dni na zaznajomienie si z ca fabryk, oddziaem i ludmi. Ledwo dostrzegalne niezadowolenie odbio si na twarzy Iriny. - Micha Borysowicz Kantor - powiedziaa z westchnieniem - penicy chwilowo funkcje kierownika oddziau form odlewniczych, chocia jest pracownikiem pilnym i bardzo interesujcym si spraw, zbyt jednak jest mody, niedowiadczony... i jaki chwiejny, niemiay. Naturalnie, to z czasem minie. - Pewnie lamazara - przerwa jej Akimow, pogardliwie zmruywszy oczy i odymajc wargi. - Nie lubi takich. - Tak, istotnie, dziwny charakter - pokiwaa gow Irina. - Doskonay sportowiec, miay, peen inicjatywy w tej dziedzinie, a przy maszynie niepewny, bojaliwy... Bdc kierownikiem produkcji caej fabryki, w rzeczywistoci musz rwnie kierowa i tym dziaem. A wanie ten dzia wypuszcza obecnie bardzo wan seri: czci hydromonitorowych instalacji do podwodnych sztolni. - Ach, tak... - przecigle powiedzia Akimow. - No dobrze. Postaram si moliwie skrci czas zapoznania si z fabryk. I natychmiast zaczn pomaga towarzyszowi Kantorowi. To bdzie tak samo wygldao, jakbym ju pracowa, chocia bez formalnej odpowiedzialnoci. Jeli nie macie nic przeciwko temu, to ju jutro stawibym si do pracy. - Doskonale! Dyrektora w tej chwili nie ma w fabryce. Przedstawi was potem. Jestem pewna, e nie sprzeciwi si waszej kandydaturze. Szczeglnie, majc rekomendacj Mikoaja Antonowicza. Irina umiechna si i wstaa. - Musz pj do fabryki. Jeli macie ochot, to mog j wam pokaza. - Bd bardzo wdziczny - odpowiedzia Akimow. Irina i Akimow, ubrani w ciepe elektryzowane ubrania, wyszli na obszerne zewntrzne podwrze fabryki, pokryte puszystym niegiem. Pitrowy, prawie cakowicie szklany gmach, w ksztacie olbrzymiej podkowy, otacza podwrze. Szerokie, oczyszczone ze niegu drogi, wyoone pytami z matowego szka, wiy si midzy placykami, na ktrych latem rosy kwiaty i szemray fontanny. Dach budynku by paski, opasany niskim parapetem i cian krzeww pokrytych niegiem. - Macie tam lotnisko? - zapyta Akimow schodzc z Irin po schodach na podwrze i wskazujc na aeromobil, ktry cicho opada na dach. - Nie tylko. Po pochyej jezdni dostaj si tam elektromobile i elektrocykle. Mamy tam hangar i gara postj dla wszystkich rodzajw rodkw lekkiego transportu naziemnego i powietrznego. Latem s tam rwnie: restauracja, place do tenisa i innych gier ruchomych, jest tam duo zieleni... Cikie, masywne, rzebione drzwi otworzyy si gocinnie przed nimi z chwil, gdy przecili niewidzialny infraczerwony promie automatycznego portiera.

Przez pusty korytarz Irina i Akimow, wyczywszy prd w swych elektryzowanych ubraniach, weszli do wielkiej hali zalanej wiatem sonecznym. Pokryte bia glazur ciany, lnice przybory, biae z plastycznej masy stoy zastawione laboratoryjnymi naczyniami, kwiaty i roliny dekoracyjne w wazonach, wreszcie stojcy porodku olbrzymi szecian, oboony biaymi pytkami, zastawiony urzdzeniami kontrolnymi - wszystko to razem wywoywao wraenie poczenia chemicznego laboratorium, sali operacyjnej i nowoczesnej fabryki-kuchni, urzdzonej wedug ostatnich wymaga higieny. Dwch ludzi w nienej biaoci kombinezonach ze szklanej materii siedziao przy laboratoryjnych stoach. Pi szerokich, biaych rur biego w rnych odstpach, od puapu ku grnej paszczynie szecianu. Z przodu, z dolnej jego czci, wychodziy inne rury i zgite w prawo, szy w kierunku poprzecznej ciany. Powietrze, dostarczane przez regulatory powietrzne do tej hali nowych martenowskich piecw, byo czyste, wiee i przyjemnie ciepe. Sycha byo buzowanie niewidocznych, odlegych pomieni. - Macie pi piecw? - zapyta Akimow. Irina skina gow. - Jak jest kontrolowany skad i czysto szychty28? - U wejcia grnych rur, w skadzie, ktry dostarcza materiau, znajduj si przyrzdy kontrolujce chemiczn czysto surowca, a tutaj, u dou rur, przed ich ujciem do pieca, mieci si automatyczna waga kontrolna. - Aha! Jaka to waga? Jej dokadno? Pojemno piecw? - Pojemno - pi ton kady. Wagi systemu Gromowa, z dokadnoci do jednego miligrama. - Jak jest kontrolowany proces topienia? - Prcz pirometrw29 Forbesa, jeszcze za pomoc aparatw naszego konstruktora Bergmana, opartych na dziaaniu fotokomrki30. Aparatw tych uywamy na razie tylko w naszej fabryce, chodzi bowiem o ich wyprbowanie. Chwytaj one wszystkie odcienie pomienia w piecu. Gdy pojawia si pomie tego koloru, na ktry aparat jest nastawiony, zaczyna w nim dziaa przekanik31, w dolnej rurze wyjciowej otwiera si kran i roztopiony metal zostaje skierowany do odlewni. Niezbdna dokadno jest cakowicie osigalna. - Czym ogrzewane s piece? - Gwnie gazem, dostarczanym rurocigami z szybw podziemnej gazowni z moskiewskiego zagbia wglowego. Ale prawdopodobnie w najbliszym czasie przejdziemy cakowicie na energi elektryczn.
28

Szychta - zesp materiau poddanego metalurgicznemu procesowi. Do pieca martenowskiego, celem wypawu stali, wsypuje si szycht, ktra skada si ze zomu elaznego, surwki, rudy elaznej, wapniaka i ferospaww. Wszystkie te materiay s dawkowane w okrelonej kolejnoci i w okrelonych ilociach. 29 Pirometr przyrzd do mierzenia wysokich temperatur (powyej 600). 30 Fotokomrka przyrzd, ktry posiada waciwo zmiany oporu na prd elektryczny w zalenoci od siy wiata padajcego na. 31 Przekanik przyrzd o czuych elektromagnesach, pozwalajcy automatycznie wcza lub wycza maszyn.

- Tak... tak... Dalej - odlewnia? - Tak. Sdz, e moemy tam przej. Dawniej w takich odlewniach, ciemnych, zadymionych, zatrutych unoszcymi si gazami, zasypanych stosami wilgotnej gliny na formy, pracowali brudni, zakopceni ludzie, unoszc z sob w pucach i w porach ciaa boto i py. Obecnie zwiedzajcy widz tu lnice biaoci ciany, mnstwo wiata, ziele i kwiaty, wdychaj wiee, czyste powietrze. Dyurny kontroler odlewni, w okularach, w biaym kombinezonie i rkawiczkach, powita goci i towarzyszy im w czasie ogldzin. W odlewni, od rur dostarczajcych roztopiony metal, przeprowadzonych tutaj z ssiedniego oddziau piecw martenowskich, pionowo odchodziy lnice, cylindryczne maszyny rnych wielkoci, poczynajc od ogromnych o rednicy wzrostu czowieka, a do malutkich, nie wikszych od fletu. Z tych maszyn i mechanizmw wydobyway si przytumione gosy: niskie, basowe buczenie - z wielkich, wysoki tenorowy dwik - z rednich, histeryczny pisk - z najmniejszych cylindrw. To roztopiony metal poddany dziaaniu siy odrodkowej przeksztaca si w cylindry i rury przyszych pomp, czci hydromonitorw i innych hydrotechnicznych instrumentw. Obok wyjciowego otworu kadej z tych wirujcych maszyn sun z lekkim szelestem transporter. Rwnomiernie, w krtkich odstpach czasu otwiera si otwr wyjciowy kadej maszyny i wypchnity wewntrznym mechanizmem, gotowy, czysty, ochodzony odlew ukada si na tam transportera, ktry przesuwa go poza otwr w cianie. Inny mechanizm automatycznie otwiera wewntrzny kran, wpuszcza do maszyny now porcj roztopionego metalu i przytumiony dwik wciekle wirujcej maszyny znowu narasta. - W jaki sposb odbywa si kontrola jakoci odleww? - zapyta Akimow. - Za pomoc defektoskopu32 Kononowa, umieszczonego wewntrz przy otworze wyjciowym maszyny - odpowiedziaa Irina - przewietlanie rentgenem... W nastpnym oddziale odlewniczym pracowao wrd huku i gwizdu mnstwo innych wirujcych maszyn ustawionych pionowo lub poziomo. Tutaj odlewano bardziej skomplikowane czci, jak toki, abki, suwaki, krany, lewarki, opatki. Czci te wychodziy z maszyn, ukadane Wedug gatunkw na transportery i nieprzerwanym strumieniem pyny do skadu. Irina poznaa Akimowa z dwoma przebywajcymi tutaj kontrolerami oddziaowymi. Jednym z nich by Kantor, tymczasowy kierownik oddziau, mody, atletycznie zbudowany mczyzna, z ogolon gow i ywymi, czarnymi oczami. - Oto nasz nowy kierownik oddziau, towarzysz Akimow, Konstantyn Michajowicz.

32

Defektoskop - przyrzd ujawniajcy w wyrobach metalowych wszelkiego rodzaju defekty, jak wewntrzne pknicia, puste wzdcia, obce ciaa. Defektoskop jest oparty na zasadach zmiany pola magnetycznego lub prdw Foucaulta pod wpywem istniejcego defektu w metalu. Do tych celw stosuje si rwnie analiz, opart na przewietlaniu metalu promieniami Roentgena.

- Bardzo mi mio - powiedzia Kantor ciskajc do Akimowa tak silnie, e ten mimo woli si skrzywi. - Ciar z karku mi spadnie... Bdzie si kogo poradzi. Bo dotychczas cige musiaem lata do Iriny Wasiljewny i nudzi j... W wielkiej, bardzo skomplikowanej maszynie cylindrycznej buczenie zwolna zamierao. Po upywie minuty ucicho zupenie, wyjciowy otwr maszyny otworzy si i rwnoczenie z jej wntrza rozleg si gony dzwonek. Ukaza si, powoli wysuwany na zewntrz, cylinder peen wklni, wypukoci i dziur, naznaczony szerokim czerwonym pasem wzdu caej jego byszczcej, jakby wypolerowanej, powierzchni. Zaledwie cylinder ukaza si w otworze, z krawdzi maszyny zsun si szeroki, czarny piercie, podparty z dou pionowym, metalowym prtem. Piercie posun si naprzd i obj wychodzcy z maszyny cylinder. Gdy ten ju prawie cay wyszed z maszyny, zsun si z niej drugi piercie i obj cylinder z drugiego koca. Piercienie przesuny cylinder nad peznc w dole tam transportera i uniosy go ponad platform elektrycznego wzka. Tutaj rozwary si, ostronie zoyy cylinder na wzku, znw zamkny si i powrciy na swj posterunek u wejciowego otworu maszyny. Dzwonek umilk. Tymczasem maszyna znw zostaa naadowana porcj roztopionego metalu i kontynuowaa sw monotonn pie. - Michale Borysowiczu! Znowu brak! - z wyrzutem powiedziaa Irina, zwracajc si do Kantora. - Zaraz zbadam przyczyn, Irino Wasiljewno. Nie rozumiem tego, przecie przed chwil regulowaem maszyn - mwi zmieszany Kantor patrzc w okienko przyrzdu regulujcego. Za szkem przesuwaa si tama zdj rentgenowskich poszczeglnych czci i odcinkw produkowanego przedmiotu. Po upywie minuty, nie odrywajc oczu od okienka, Kantor zakomunikowa: - Jest bbel na dziewitym odcinku cylindra... - Czy gazy? - zapytaa Irina. - Nie, powietrze. -Nasza wina, raczej moja, nie jestem martenowcem. W maszynie zostao zakcone vacuum33. Znw w jaki sposb przenikno tam par centymetrw szeciennych powietrza - mwi Kantor, szybko manipulujc jakim skomplikowanym instrumentem na maszynie. - Zatrzymujecie maszyn? - z obaw zapytaa Irina. - Nie. Mam nadziej, e zd przywrci vacuum w czasie ruchu maszyny, wydal niepotrzebne powietrze. Pynny metal jeszcze nie ci si na tyle, by wchon w siebie powietrze. Do tego czasu mamy jeszcze ptorej minuty. Nie obawiajcie si, Irino Wasiljewno, zdymy... Znw przeoczyem... Moja wina... - Jaki to gatunek farby? - zainteresowa si nagle Akimow, uwanie przygldajc si czerwonemu pasowi na odstawionym braku i przesuwajc po nim palcem.
33

Vacuum prnia, zamknita przestrze o rozrzedzonym powietrzu.

- Zwyka farba, wedug formuy Karusa - obojtnie odpowiedziaa Irina i zmartwiona oczywistym niedbalstwem Kantora, zwrcia si do niego: - Bdcie uwaniejsi, Michale Borysowiczu. Nie odchodcie od maszyny, dopki jej nie uregulujecie. Gdy drzwi oddziau odlewniczego zamkny si za Irin i Akimowem, znaleli si oni w olbrzymiej, cigncej si przez ca szeroko budynku hali oddziau mechanicznego z dwustronnym wiatem. Przez ca jej dugo staa dwudziestu szeregami niezliczona ilo obrabiarek, przedzielonych wskimi pasami dekoracyjnych rolin. wisty, zgrzyty, stuki, sapanie pracujcych mechanizmw, zdawaoby si, powinny wytwarza piekielny haas, ale olbrzymie rozmiary hali oraz umiejtnie zastosowane tumiki przy kadym warsztacie, agodziy ten huk. Setki warsztatw rny, pioway, obiy, strugay, wierciy, szlifoway. Rozgrzane wirki od razu wpaday w skrzynki-zbieracze ustawione pod podog, py metalowy wchaniay potne wentylatory, a odwieane bez przerwy powietrze byo czyste i przyjemne. Dziesiciu kontrolerw oddziau chodzio midzy warsztatami, od czasu do czasu zatrzymujc si, by zlikwidowa zdarzajce si przerwy lub usun defekty, o czym warsztat sygnalizowa dzwonkiem alarmowym i wiatem czerwonej lampki. Irina i Akimow posuwali si wzdu szeregu olbrzymich warsztatw dorwnujcych rozmiarami niewielkim domom i przeznaczonych do obrbki duych czci skadowych. Potny transporter z ruchomych, stalowych pyt przynis ze skadu wielki tok pompy, o rednicy prawie dwch metrw, i poda go na warsztat. W drodze od warsztatu do warsztatu Irina i Akimow obserwowali cay proces obrbki toka i fazy zmian, jakim podlega. Wreszcie tok wyszed z ostatniego warsztatu i stoczy si na transporter, ktry dostarczy go do skadu. Trudno byo rozpozna w tym olbrzymim toku o idealnie gadkim szlifie i skomplikowanym ksztacie ow bry metalu, ktra zaledwie godzin temu pocza przesuwa si od obrabiarki do obrabiarki. Na Irin i Akimowa to wszystko nie wywierao ju adnego wraenia, od dawna stao si dla nich zjawiskiem codziennym. Dopiero w nastpnym oddziale, w montowni - w sercu fabryki - Akimow zdumia si w pierwszej chwili. Ta hala bya jeszcze wiksza. Jej koniec gin w oddali, wrd gstwiny pasw transmisyjnych i tam transporterw poruszajcych si we wszystkich kierunkach. Pionowe, poziome, ukone, proste, wygite, grube i cikie, to znw lekkie i cienkie, z maymi wgbieniami, z miniaturowymi przyrzdami pyny nieprzerwanym, niekoczcym si strumieniem, tworzc jaki potworny kb. Opaday przez luki w suficie i podnosiy si ku grze, wychodziy z otworw w cianach, podobnych do olbrzymich sit, znikay pod podog i wypezay z powrotem. Trzeba byo dobrze si przypatrzy, eby w ich ruchu, to szybkim, to zwolnionym, uchwyci zupen zgodno i harmoni. Ca powierzchni hali wypeniay zwarte szeregi obrabiarek, nad nimi za kbia si gsta sie transporterw. Ludzie mogli porusza si tylko w wskich przejciach. Akimow idc z Irin wzdu wysokich potnych warsztatw, podobnych do wielorkich i wielookich potworw, obserwowa, jak do rury, w ktrej z trudem mona byo rozpozna przyszy hydromonitor,

w drodze od jednego warsztatu do drugiego, co dodawano, tak e po kadym przesuniciu rura przybieraa coraz bardziej znane formy. Dwunasty warsztat wypuci ju zupenie gotowy olbrzymi hydromonitor i zoy go na transporterze, a ten przenis do skadu. Siedzc go wzrokiem, Irina odezwaa si do Akimowa: - Chodmy dalej, Konstantynie Michajowiczu. Moe jeszcze do skadu i do wyadowywania? - Na razie dzikuj, Irino Wasiljewno. To, co najwaniejsze, ju zobaczyem. Jak na pierwszy raz dosy. Chciabym, jeli nie macie nic przeciwko temu, wrci do mego oddziau, do Kantora, bliej pozna ludzi i przebieg produkcji. - Dobrze! Prosz bardzo. Ja wstpi do konstruktorw, potem wrc do siebie. Prosz przyj za ptorej godziny, przedstawi was dyrektorowi. W formowni odlewniczej Akimow zasta tylko Kantora, gdy swego koleg posa on do biblioteki, by znalaz jak informacj. Prawie p godziny rozmawia Akimow z Kantorem o pracy oddziau, o waciwociach kadej wirwki odlewniczej, o jakoci metalu dostarczonego przez oddzia piecw nowomartenowskich. - Nie mog si skary, Konstantynie Michajowiczu - mwi Kantor. - Dostarczany metal ma ustalony skad chemiczny, waciwoci mechaniczne, temperatur... - Jednak - wtrci Akimow wskazujc na elektrowz z wybrakowanymi cylindrami pomp - widz, e ilo brakw wzrasta: gdymy niedawno tu byli, maszyna daa tylko jeden brak, a teraz s ju dwa. Czy to tylko z winy niedopilnowania maszyny? - Niestety, tak, Konstantynie Michajowiczu - ze smutkiem przyzna si Kantor. - W biegu nie mogem dobrze maszyny uregulowa. Mj kolega rwnie nie wiedzia, jak si do tego zabra. Tote posaem go do biblioteki. Pomilczawszy chwil Kantor doda cicho, nie patrzc na Akimowa: - Mwic prawd, to ju druga partia brakw. Pierwsze dwie wadliwe sztuki odesaem ju do skadu surowca celem przetopienia... Moe wy, Konstantynie Michajowiczu, sprbujecie uregulowa maszyn podczas ruchu? W przeciwnym razie bd musia j zatrzyma, co byoby przykre... Zaplanowana produkcja oddziau jest tak wielka... Na stole piewnie zadwicza sygna telewizefonu. Kantor wczy aparat. Na ekranie pokazaa si niezadowolona twarz dyrektora. Dyrektor suchym gosem wezwa Kantora do siebie. - Naturalnie, z powodu brakw - powiedzia zdenerwowany Kantor do Akimowa, wyczajc aparat. Wybaczcie, musz opuci oddzia na jaki kwadrans. Gdybycie zechcieli tymczasem obejrze maszyn, czy nie da si jej uregulowa... - Dobrze, dobrze, Michale Borysowiczu, nie denerwujcie si - pociesza Akimow Kantora. - Nie upadajcie na duchu. Zrobi, co bd mg.

Zostawszy sam Akimow posta chwil przy nieszczsnej maszynie, potem podszed do stou laboratoryjnego, wzi naczynie z zielonkaw ciecz, wstrzsn nim, powcha i wyranie zadowolony woy je do kieszeni, urwawszy oprcz tego kawaek waty. Z paczki czystych, lekko przydymionych klisz do zdj rentgenowskich wzi jedn, wrci do maszyny i wsun j w szczelin defektoskopu. Moe z pi minut Akimow sta nieruchomo, uwanie wpatrujc si w zegary na maszynie, z jedn rk przy guziku tarczy sygnalizacyjnej, drug trzymajc na rczce aparatu barwicego braki czerwon farb. Jednak nie uchwyci waciwego momentu. Dzwonek krtko zadzwoni, klapa wychodzcego otworu maszyny otworzya si. W tej samej chwili rka nacisna guzik, druga przesuna lewarek. Dzwonek umilk. W otworze ukaza si nowy cylinder z krciutkim, jakby ucitym, czerwonym paskiem - znakiem braku. Akimow obrci niklowane kko u wejciowego otworu i szybko wyj z kieszeni naczynie i wat. Zmoczy zielonkaw ciecz wat i podczas gdy cylinder ukada si na tamie transportera, par razy pocign zwilon wat po czerwonym pasku. Pasek znik, zabarwiwszy na czerwono wat, ktr Akimow schowa do kieszeni. Transporter unis form do oddziau mechanicznego celem dalszej obrbki. Akimow wyj chusteczk, otar spocone czoo i z ulg westchn. Po piciu minutach powtrzy t sam operacj z dzwonkiem i lewarkiem. Z otworu maszyny, ju bez sygnaowego dzwonka i czerwonego znaku, wysun si nowy, czysty, byszczcy cylinder i leg na transporterze, ktry dostarczy go do oddziau mechanicznego. Puciwszy w podobny sposb do dalszej obrbki trzeci i czwarty tok, Akimow powrci do maszyny, wyj wsunit do defektoskopu klisz rentgenowsk, przekrci niklowane kka z powrotem i pewnymi, dokadnymi ruchami szybko zacz regulowa maszyn. Wkrtce, juz bez interwencji Akimowa i bez alarmujcego dzwonka, ukaza si nowy cylinder. By czysty, nie posiada czerwonego znaku. Maszyna pracowaa prawidowo. Kantor powrci przygnbiony. Musia wysucha nagany dyrektora z powodu wybrakowanych egzemplarzy. Otrzyma polecenie zatrzymania maszyny a do cakowitego jej uregulowania. Kantor ucieszy si, gdy zobaczy, e maszyna pracuje doskonale. ciska rk Akimowa z tak gorc wdzicznoci, e ten nie wytrzyma i zacz drepta na miejscu. - Dosy, dosy, Michale Borysowiczu! - krzykn. - Przecie to drobiazg! - Nie mwcie, Konstantynie Michajowiczu, - okazywa sw wdziczno Kantor, gdy Akimow prostowa cinite palce. - Tak szybko i tak dokadnie wyregulowa maszyn! Oto, co znaczy dowiadczony pracownik.

Rozdzia 18 NA OKRCIE
Przez jasn mg, ktra ju drug dob wisiaa nad morzem i lodem, soce wydawao si wielk matow kul. Maria Proncziszczewa okrt-laboratorium zarysowa si z daleka jak niky, ledwo dostrzegalny cie na skraju lodowego pola. Byo ciepo: podbiegunowa wiosna - koniec czerwca - w caej peni. Karmanow, trzeci zastpca kapitana, zatrzyma pi elektryczn i wycign j ze szpary w lodzie, by nie zamarza. Potem, zsunwszy czapk na ty gowy, wyczy prd w swoim elektryzowanym kombinezonie i obejrza si. Pogoda bya bezwietrzna, panowaa gboka cisza. Z okrtu nie dochodzi aden dwik. Z lodowych bry najbliszego acucha gr lodowych ciekay cieniutkie strumyki wody, cicho szemrzc. Karmanow chwilk odpocz i znw zamierza wzi si do pracy - mia wyci prbki lodu z rnych gbokoci, by zbada w laboratorium gsto, ciso, sprysto i amliwo lodu. Nagle nad bkitnym cieniem dalszej gry lodowej, zauway trzy czarne punkty, tworzce trjkt, ktry porusza si to w jedn, to w drug stron. Karmanow na chwil zastyg na miejscu, nastpnie wycign rk i chwyci stojc obok strzelb byskow, opart o wystp lodowych zwaw. Na tle niegu, ktry pokrywa spitrzenia lodowe, samego niedwiedzia nie byo wida. Ale trjkt punktw - czarny nos i dwoje czarnych oczu - zdradziy go dowiadczonemu polarnikowi. Niedwied znajdowa si w znacznej odlegoci, wic strza by niepewny. Poza tym ustawa o ochronie zwierzt na tej szerokoci geograficznej pozwalaa uy broni tylko w wypadku obrony zagroonego ycia lub w razie koniecznej potrzeby zdobycia ywnoci. Niedwied widocznie nie zamierza atakowa. Czarne punkty wci majaczyy w znacznej odlegoci. Prawdopodobnie zwierz wszyo i badao sytuacj. Jaki czas zwierz i czowiek stali nieruchomo, obserwujc si wzajemnie. Nagle czowiek zerwa si z miejsca, pobieg pochylony w kierunku przeciwnym od niedwiedzia i skry si za najbliszym wystpem lodowym. Po upywie minuty Karmanow ostronie wyjrza ze swojej kryjwki. Czarne punkty znikny. Posypawszy czapk niegiem, Karmanow wdrapa si na grzbiet lodowego zwau i rozejrza si. O mao nie krzykn ze zdumienia: o jakie sto metrw od niego, w zagbieniu midzy zwaami lodowymi migna biaa masa o tawym odcieniu. Umyka czy atakuje? Jeszcze nie zgasa w mzgu ta trwoliwa myl, gdy na wierzchoku ssiedniego zomu lodowego ukazao si zwierz w caej swej wysokoci. Niedwied by olbrzymi, mia chyba ze trzy metry. Sekund sta jak posg na lodowym postumencie, potem skierowa w stron Karmanowa swj dugi eb z czarnym, lnicym nosem.

Karmanow rzuci si do ucieczki. W tym samym momencie niedwied zsun si w d i pogoni za nim. Chocia ciki i nieruchawy z wygldu, bieg jednak zdumiewajco szybko. Nerwowo ciskajc bro Karmanow bieg wolno, potyka si na nierwnym, potrzaskanym lodzie, zapada w mikki nieg i z rzadka oglda si za siebie. Na niewielkim rwnym placu przystan za ogromnym zomem, odetchn i obrciwszy si, szczkn bezpiecznikiem strzelby. Potem, twardo stpajc, zrobi dwa kroki w bok i wyszed z ukrycia. Na widok czowieka niedwied zatrzyma si w biegu i przysiad niezdecydowanie na tylnych apach. W tej samej chwili Karmanow przyoy bro do ramienia i nacisn guzik w szyjce kolby. Trysno wiato i odbiwszy si w zaamaniach lodu, mikko bysno przed oczyma Karmanowa. Rwnoczenie gwizdna kula. Przez migajce mu w oczach pomaraczowe plamy Karmanow spostrzeg, e niedwied podskoczy, rykn i jakby podcity kos, run caym swym ciarem na bok. Ogromne apy z czarnymi pazurami kilkakrotnie kurczowo drgny ryjc nieg i zastygy. Karmanow ciki dyszc opuci bro i umiechn si. Wszystko stao si zgodnie z prawem: goni i napada niedwied, czowiek si tylko broni. By to stary, wyprbowany sposb: udajc ucieczk, skoni zwierz do ataku. Karmanow ostronie ruszy w stron powalonego niedwiedzia, trzymajc bro w pogotowiu. Pozostao zaledwie par metrw, gdy nagle niedwied zerwa si, stan na dwie apy, z oguszajcym rykiem rzuci si na Karmanowa i uderzy go ap w rami. Gorcy oddech ogromnej paszczy obla twarz Karmanowa. Krzykn i ze zwisajcym bezwadnie ramieniem upad na wznak. Niedwied caym swym ciarem zwali si na niego.

***

- To dziwne... dziwne... awrow w zamyleniu chodzi po niewielkim, jasnym laboratorium okrtowym, zaoywszy rce na plecy. Cikie drzwi otwartej szafy ogniotrwaej przeszkadzay mu, wic je machinalnie zamkn. Potem stan przy stole, na ktrym wznosiy si stosy tam georadiogramowych34, arkuszy wylicze, formu i przekrojw geologicznych. Wzi jedn z ostatnich tam, wyprostowa j i znw zacz uwanie przyglda si cienkiej, leniwie wijcej si linii georadiogramu, ktra prawie przy samym kocu nagym, amanym skokiem podnosia si do gry. - Nie wydaje si wam dziwny, towarzyszu - zwrci si do Wiszniakowa - ten stay spadek napicia, poczynajc od rejonu smej sztolni? A potem ostre, niczym nie dajce si wyjani wzniesienie w pobliu pitej sztolni...

34

Georadiogram wykres, wykazujcy radioaktywno warstw ziemi badanego odcinka.

Pokiwa gow, usiad i wolno rozprostowa tam na stole. Nie patrzc wzi pierwsze z brzegu menzurki35 z jakim niebieskawym roztworem i przycisn nimi koce uporczywie zwijajcej si tamy. - Nie widz tu nic dziwnego, Sergiuszu Pietrowiczu - odpowiedzia Wiszniakow, niski i korpulentny mczyzna, z gadko wygolonymi policzkami o niezdrowej, ciemno woskowej barwie, z malekimi, niespokojnymi oczami gboko osadzonymi pod wysokim czoem. - Rozkad substancji radioaktywnych w gbokich pokadach bywa do nierwnomierny. Najwyraniej gniazdo z uranowych przy pitej sztolni bdzie bardzo ograniczone w kierunku poziomym. Wanie georadiograf36 pokazuje na tamie stopniowy spadek zawartoci z radioaktywnych i dopiero w znacznej odlegoci od smej sztolni nowe gniazdo... Gono sapic Wiszniakow sta koo awrowa i przypatrujc si wykresowi na tamie, wodzi po niej grubym, sztywnym palcem. - Wszystko to prawda - powiedzia awrow - ale odlego midzy sidm sztolni a sm bdzie zbyt wielka. Niedobrze, niedobrze... Na jakich zasigach pracowa przyrzd? - Od trzech do piciu kilometrw - odpowiedzia Wiszniakow. - To le! - mikko zauway awrow. - Majc tak niekorzystny profil, naleao przewietla jdro w znacznie gbszym zasigu. Jako starszy radiogeolog odcinka, winnicie, towarzyszu, wiedzie, e jeeli nie napotkamy z radioaktywnych, bdziemy musieli zaoy na tym odcinku zwyk sztolni cieplicow. A w tym celu naleao szuka tutaj jakiego batolitu37 z ogniskiem magmy38 na gbokoci dwunastu do pitnastu kilometrw. - Przepraszam, Sergiuszu Pietrowiczu - z szacunkiem odpowiedzia Wiszniakow - wasze polecenie mwio o przewietleniu tylko do piciu kilometrw... - W zarzdzeniu grudniowym - ostro przerwa awrow - dotyczcym drugiego, trzeciego i pitego odcinka poleciem, na skutek niepomylnych wynikw poszukiwa zeszorocznych dla sztolni sidmej, dwunastej, szesnastej i siedemnastej, podjcie bada na gbokoci od omiu do dwunastu kilometrw. Suszno tego zarzdzenia ju si sprawdzia na pitym odcinku, zaraz w pocztkach nawigacji! Twarz awrowa nabiega krwi. Z trudem hamowa gniew. - Ale ja nie otrzymaem tego waszego zarzdzenia - odpowiedzia zdumiony Wiszniakow. - Nic o nim nie wiem... - Na posiedzeniu przed wyruszeniem ekspedycji w tym roku podaem tre tego zarzdzenia.

35 36

Menzurka - wysokie, wskie naczynie szklane z podziak, okrelajc objto pynu. Georadiograf - samopiszcy przyrzd, ktry wykazuje radioaktywno poszczeglnych warstw ziemi. 37 Batolit - ogromna, nieprawidowego ksztatu masa substancji o okrelonym skadzie, zalegajca gboko wewntrz ziemi. 38 Magma roztopiona masa znajdujca si w gbokich pokadach ziemi. Wraz z zastyganiem magmy dokonuje si zoony proces jej rozpadu na rne kruszce.

- Nie braem udziau w tym posiedzeniu, Sergiuszu Pietrowiczu. Przypominacie sobie zapewne, e wtedy wyjedaem z Moskwy. - Ale by obecny wasz zastpca! - W przeddzie wyruszenia Marii Proncziszczewej zosta on skrelony z listy zaogi na skutek nagej choroby... i nie zdy mi nic zakomunikowa. Gony tupot ng, bieganina po pokadzie, trwone okrzyki, donone sowa komendy przerway tumaczenia si Wiszniakowa. - Niedwied! niedwied! - Karmanow na lodzie! - Wachtowi z broni - za burt! Wezwa lekarza! Spuci psy! Haas i bieganina na pokadzie wzmagay si. Wiszniakow z przeraeniem zwrci si ku drzwiom. -Jaki nieszczliwy wypadek, Sergiuszu Pietrowiczu - wykrztusi Wiszniakow. - Prdko na gr - krzykn awrow. Obaj rzucili si do wyjcia. Popchnity st zakoysa si, jedna ze stojcych na tamie menzurek upada. Struga niebieskawej cieczy zalaa prawie cakowicie tam, ktra przed chwil bya przyczyn ostrej wymiany zda.

***

Karmanowa znaleziono pod martwym ju niedwiedziem. Uderzenie osabionej apy zamao mu tylko obojczyk, ale cay by potuczony wskutek zwalenia si na niego blisko ptonowego ciaru zwierzcia. Skok niedwiedzia by ostatnim przed mierci wysikiem potnego organizmu. adne chyba zwierz nie odznacza si tak zdumiewajc ywotnoci jak biay niedwied. Jego odporno na rany staa si przysowiowa wrd polarnych myliwych. rd zaogi i pracownikw naukowych, towarzyszcych noszom z Karmanowem na pokad okrtu, spotkanie z niedwiedziem i jego pomiertna walka, jak si kto wyrazi, wywoao niezwykle poruszenie. Mwiono o wytrzymaoci tego zwierzcia, przypominano niezwyke polowanie Nansena, kiedy to biay niedwied z kul w sercu przebieg jeszcze trzydzieci krokw i dopiero potem upad. Gwny mechanik opowiedzia, jak pewnego razu na Wyspie Wrangla zapdzono niedwiedzia na brzeg skay, ktra prostopade wznosia si szeset metrw nad poziom przybrzenego lodu. Niedwied, widzc, e nie ma wyjcia, nie namylajc si dugo skoczy w przepa, a zdumieni myliwi po upywie minuty spostrzegli go w oddali szybko uchodzcego midzy lody. Kiedy nosze wcignito na pokad, awrow zapyta lekarza o stan Karmanowa i upewniwszy si, e nie grozi niebezpieczestwo, wrci z powrotem do laboratorium. Myl o nieuniknionym

zahamowaniu robt, na wanym odcinku, przygnbiaa go. Trzeba bdzie, oczywicie, zbada odcinek po raz trzeci z gbokim przewietlaniem zoa i zmarnowa moe cae lato. W laboratorium nie byo nikogo. awrow podszed do stou i z przykroci zauway na nim bkitn powd. Wane dokumenty - georadiogramy, arkusze z wyliczeniami, geologiczne projekty - zamoky; linie na nich, cyfry, sowa zamazay si. Zy na siebie za niezrczno, awrow zacz elektryczn suszk troskliwie osusza tam georadiogramu, ktr rozpatrywa z Wiszniakowem. Nad strumieniem suchego i prawie gorcego powietrza awrow przesun w prawo i lewo mokr tam. Tama pocza wygina si, marszczy i chrzci, a zamazane linie wyjania si i nabiera wyrazistoci. Nagle awrow krzykn i znieruchomia z tam w rkach przy otworze suszki. Rozszerzonymi oczami wpatrywa si w ten odcinek linii, gdzie midzy osiemdziesitym czwartym i osiemdziesitym pitym poudnikiem dugoci wschodniej ostro wznosia si ku grze. Niewyranie, poniej zaamania, wystpowaa druga linia - spokojna, z lekka tylko wygita, jako naturalne przeduenie caej linii na tamie. awrow nie dowierzajc sobie, odwrci oczy, ze zdumieniem obejrza si i znowu spojrza na tam. Nie, druga linia, chocia sabo, ale znaczya si pod amanym odcinkiem pierwszej - ostrej i wyranej. Teraz awrow zauway jeszcze co nowego: jaki rudawy odcie w tym amanym odcinku. Tymczasem dolna, ledwo zarysowujca si linia niczym nie rnia si w kolorze od linii zasadniczej. Podrobione?... Faszerstwo?.., W jakim celu?... - rozmyla awrow, w dalszym cigu przesuwajc powoli tam pod strug ciepego powietrza. Teraz uwanie ledzi sabo wijc si lini na georadiogramie. Znw ta sama historia, ale na drugim kocu tamy i na odwrt. Nad zasadnicz lini, znacznie dalej na wschd i bliej miejsca wybranego na sm sztolni, ledwo widoczna znaczya si na tamie linia ostro biegnca ku grze, wskazujc na bogate zoa radioaktywne. O takim samym rudawym odcieniu sza poniej inna rwna i wyrana linia, wica przerw, jak tworzya niewyrana idca ku grze linia, z lini zasadnicz. Nie mogo by wtpliwoci! awrow wysuszy tam do koca, lecz ju nic podejrzanego nie zauway. Zamknwszy oczy, siad na krzele obok zalanego stou, ale po chwili, gdy rozlego si skrzypienie otwieranych drzwi, zdoa odzyska spokj zewntrzny. Obrciwszy si i patrzc wprost w oczy wchodzcemu Wiszniakowowi, awrow zapyta: - Powiedzcie mi, towarzyszu, w jakim celu sfaszowalicie wskazania georadiografu? Wiszniakow gwatownie zatrzyma si i zachwia jakby nagle czym ugodzony. Pen twarz obla rumieniec, mae oczka trwoliwie latay. - To... to nie ja... - wykrztusi nagle zachrypym gosem.

- W takim razie, kto? - nie spuszczajc z niego wzroku cign awrow. - Przecie georadiogramy mielicie pod kluczem. Przy mnie wyjlicie je z tej oto szafy ogniotrwaej. Kt wic prcz was, albo bez waszej wiadomoci, mg popeni to haniebne faszerstwo? - Nie... nie wiem... zapewniam was - jka niewyranie Wiszniakow. Twarz zacza mu sinie. Dawic si i chwiejc na nogach, dobrn do krzesa i pad na nie, nie przestajc jka: - Za... zapewniam was... Sergiuszu Pietrowiczu... nie ja... Klucze mogli podrobi... Nagle powieki mu opady, gowa zwisa na piersi, pochyli si na porcz krzesa i powoli zacz si zsuwa na podog. awrow skoczy do telewizefonu i wezwa lekarza okrtowego. Kiedy po paru minutach do laboratorium na wezwanie awrowa wpad kapitan, Wiszniakowa ju tam nie byo. Nieprzytomnego przeniesiono do szpitala. - Wasylu Dymitrowiczu - odrywajc si od swych myli i z trudem hamujc wzburzenie rzek awrow polecam wam aresztowa starszego radiogeologa na waszym okrcie, Wiszniakowa. W tej chwili znajduje si on w szpitalu, w stanie nieprzytomnym. Po porozumieniu z lekarzem wylecie go samolotem do Moskwy, celem przekazania wadzom ledczym. Oskaram Wiszniakowa o wiadome sfaszowanie danych georadiografu, co mogo pocign za sob olbrzymie szkody w budowie sztolni. Umotywowany rozkaz na pimie otrzymacie za p godziny... Kapitan milcza nie dowierzajc swym uszom. W kocu urywanym gosem zapyta: - Sergiuszu Pietrowiczu! Czy to moliwe? A na co mu to byo? - To wanie musz wykry wadze ledcze... Ja rwnie tego nie rozumiem... Prosz, spjrzcie prowadzc kapitana do stou i wskazujc mu na georadiogram mwi awrow. - Tu, midzy osiemdziesitym sidmym i dziewidziesitym pierwszym stopniem dugoci wschodniej przyrzd zanotowa wielkie, szybko wzrastajce natenie promieniotwrcze na gbokoci czterech kilometrw. I wanie ta szybko wznoszca si ku grze linia zostaa czym starta czy zmyta. Zamiast niej jakim innym atramentem zostaa przeprowadzona linia, faszywie wskazujca brak powanych z radioaktywnych. A tu znw zrobiono na odwrt, zaznaczono obecno bogatych z, chocia wcale ich tam nie ma. awrow znuony pad na krzeso. - To straszne! - cicho przemwi kapitan pochyliwszy si nad stoem i uwanie wpatrujc si w tam. - Z tego wynika, e gdybycie w tym miejscu zaoyli sztolni, caa robota poszaby na marne? awrow kiwn gow. - Chcia nas skierowa na faszyw drog... - Ale na co byo mu to potrzebne? - znw zapyta kapitan. - Na co mu to byo? - nic nie rozumiejc powtrzy awrow pytanie kapitana.

***

Pierwsza podr inspekcyjna, przedsiwzita w drugim roku od rozpoczcia Wielkich Arktycznych Robt, przyniosa awrowowi wiele nieprzyjemnoci, zawodw, a pod koniec nawet i dotkliwych ciosw. Zaczo si od tego, e na Pachtusowie, ekspedycyjnym statku-laboratorium, na penym oceanie, wrd lodw, nagle z niewyjanionych przyczyn usta dopyw prdu elektrycznego ze wszystkich potnych baterii. Okrt znalaz si w powanym niebezpieczestwie. Nacieray lody. Dwukrotnie tak go cisny, e mimo mocnej konstrukcji, przewidywanej na niebezpieczestwo rejsw polarnych, mimo potnego pancerza stalowego, okrt o mao nie zosta zgnieciony. Przez kilka dni zaoga marza w nieogrzewanych pomieszczeniach, karmia si suchymi, skamieniaymi z zimna prowiantami, pki nie przyszed z pomoc lodoamacz Chariton aptiow. awrow usun ze stanowiska gwnego elektryka Pachtusowa, wezwa z Wadywostoku komisj ledcz i komisj ekspertw dla wyjanienia przyczyn katastrofy i ukarania winnych. Na miejsce wycofanego z flotylli ekspedycyjnej Pachtusowa wyznaczono rezerwowy statek-laboratorium Andromed, ktra nadesza z Wadywostoku. Przestpstwo Wiszniakowa na Marii Proncziszczewej wstrzsno awrowem. Rozbity, prawie chory, spdzi na okrcie nie jeden dzie, jak sobie uoy, lecz cae trzy dni, porzdkujc wraz ze Spicynem, zastpc Wiszniakowa, pozostawione przez niego w nieadzie dokumenty i dane. Nastpna inspekcja na sztolni nr 6 poprawia nieco nastrj awrowa: budowa sztolni rozwijaa si zgodnie z planem, stan robt i organizacja osiedla byy zadowalajce. Wezwawszy Bieriozina z Moskwy na Przyldek yczenia i poleciwszy mu zabra ze sob korespondenta, Eryka Gobertiego, dla zaznajomienia si z postpami w budowie, awrow spotka si z nimi w umwionym miejscu. Std ju we trjk udali si podwodn odzi awrowa do sztolni nr 3 - koo Wyspy Rudolfa - pierworodka WAR-u.

Rozdzia 19 NA DNIE OCEANU


Kapitan lodzi podwodnej spojrza w gr na wypuky, matowy ekran i dal rozkaz: - Baczno! Przygotowa si do wejcia do portu! - Tak jest, przygotowa si do wejcia do portu! W dolnej czci ekranu, z przodu, w kierunku dzioba odzi, wrd zwykej na tej gbinie ciemnoci, pocza wystpowa okrga, ta plama. Plama szybko rosa, nasycaa si wiatem i w kocu wypenia ca przedni cz ekranu. Po upywie minuty- w wietle tej plamy mona ju byo rozrni pocztkowo zamazane, potem coraz bardziej wyrane zarysy ogromnego sklepienia tunelu, owietlonego wewntrz mnstwem jaskrawych lamp. Z obu stron otworu wejciowego stay szeroko rozwarte skrzyda wierzei. Wewntrz na rwnym dnie tunelu, prawie przez ca jego stumetrow dugo, wida byo dwa dziwaczne urzdzenia, podobne do szkieletw gigantycznych wielorybw z krtkimi, wzniesionymi ku grze, szeroko rozchodzcymi si ebrami. Na jednym z tych urzdze, ujta lekko z bokw jego ebrami, leaa duga, ksztatu kaszalota39 d, szeroka z przodu i zwajca si ku tyowi. Wygldao to tak, jakby na swego rodzaju ou spoczywaa jedna z tych radzieckich odzi podwodnych, ktrych prototypem by znakomity, Pionier40, d podwodna, synna od czasu, gdy pierwsza w historii przepyna pod wod bez wynurzenia si dwa oceany: od Leningradu do Wadywostoku. - Dwie setne dugoci naprzd! - poda now komend kapitan. - Tak jest, dwie setne dugoci naprzd! - powtarza wachtowy lejtenant pracujcy przy klawiaturze tarczy rozrzdowej. - Kurs jedna setna w prawo na burt! Jedna dziesita dugoci naprzd. Zanurzenie trzy metry! Tego si trzyma! - paday komendy kapitana jedna po drugiej, tak e lejtenant ledwo zdy je powtrzy i wykona. Trudna operacja wejcia do podwodnego portu-tunelu trwaa zreszt niedugo. Po dziesiciu minutach d podwodna spocza obok pierwszej, ktra ju znajdowaa si w porcie. Zewntrzne wrota portu w tym czasie zamkny si automatycznie i woda, wypeniajca tunel, zacza szybko opada. Wkrtce wyonio si wyoone matowym szkem dno podwodnego portu, jednak caa jego znaczna przestrze, zalana wiatem, bya jeszcze pusta. Cisz przeryway tylko gone westchnienia pomp toczcych powietrze, by przywrci w tunelu normalne cinienie. Wreszcie, prawie rwnoczenie, od prawych burt obu odzi odchyliy si szerokie pomosty i uoyy poziomo nad mokrym dnem. W odlegym kocu tunelu rozleg si agodny szelest rozsuwajcej si ciany. Przez powstay w ten sposb otwr wtargno do tunelu jasne wiato i charakterystyczny
39 40

Kaszalot odmiana wieloryba. Patrz naukowo-fantastyczna powie G. Adamowa: Tajemnica dwch oceanw. Dietgiz. 1941 r.

gwar zamieszkaej miejscowoci: urywane gosy ludzkie, huczenie pracujcych maszyn, szczk i zgrzyt metalu. Pod stropem tunelu rozlego si mlaskanie elektrycznych platform, suncych po gumowych szynach. Elektrowozy stany przy pomocie wikszej odzi podwodnej, ktra wczeniej zawina do portu. Z jej wntrza wyszli ludzie, ukazaa si tama transportera, wysuwajca na pomost cikie beczki, niewidoczne urawie poczy przenosi bele i skrzynie. Dwik gosw ludzkich, oskot przenoszonych adunkw, jk motorw, melodyjne dzwonki wozw elektrycznych unosiy si pod sklepieniem tego niezwykego portu. Przerwana na chwil praca wyadowania i zaadowania podwodnej odzi potoczya si dalej. W otwartych wewntrznych wrotach portu-tunelu ukazao si dwch ludzi. Na przedzie energicznie posuwa si znacznej tuszy mczyzna w starszym wieku, z przystrzyon na okrgo siw brod, z czarn, szpakowat, wijc si czupryn i ywymi czarnymi oczami, nad ktrymi zwisay krzaczaste brwi. Ubrany by w lun, brzow kurtk z wyoonym konierzem i ciemnym krawatem, kurtk ciga szeroki pas. Za nim postpowa mody czowiek o smagej cerze, z pocig, ogolon twarz i wielkimi, poncymi oczami. Na pomocie odzi podwodnej ukazaa si grupa pasaerw w towarzystwie kapitana. - Jeszcze raz dzikuj, towarzyszu komendancie, za przyjemny rejs - zwrci si do kapitana awrow. Chodmy, chodmy! Ju dy ku nam Gurewicz, zaraz bdzie bura! Szykujcie si, towarzyszu Bieriozin! - z wesoym umiechem zwrci si awrow do swego kolegi. - No c - westchn Bieriozin umiechajc si i gadzc doni sw okrg, ogolon gow. - Ju przyzwyczaiem si do roli kozia ofiarnego. - Taki ju los wszystkich szefw zaopatrzenia - rozemia si kto z tyu. Tak rozmawiajc zeszli z pomostu na szklane, mokre dno tunelu. - Jak si macie, Sergiuszu Pietrowiczu i wy, Mikoaju Antonowiczu! - wita przyjezdnych Gurewicz. Dawnomy was nie widzieli w naszym podwodnym legowisku. - Z pewnoci wiele si u was zmienio - mwi awrow ciskajc do Gurewicza i kierujc si do wyjcia z portu-tunelu. Wszyscy ruszyli za nim. Dokoa suny wozy elektryczne, w grze urawie przenosiy w swych chwytnych apach cikie adunki. - Nic dziwnego, Sergiuszu Pietrowiczu, przecie nie bylicie u nas chyba z pi miesicy. Pozwlcie, e wam przedstawi Andrzeja Glebowicza Kranickiego, kierownika stacji pomp. - Bardzo mi mio- powiedzia awrow zwracajc si do modzieca. - Wiele syszaem o was, Andrzeju Glebowiczu, same pochway. Jestecie tu, zdaje si, dopiero dwa miesice. No, jake? Wcignlicie si ju do pracy? - Cakowicie, po uszy, Sergiuszu Pietrowiczu - odpowiedzia lekko zmieszany Kranicki. - Praca jest nadzwyczajnie ciekawa. Od samego pocztku, jak tylko zosta opublikowany wasz projekt, staem si

jego gorcym zwolennikiem. Nawet za temat pracy dyplomowej wziem opracowanie czci montau stacji hydromonitorw. - Ach, to wy! - powiedzia awrow ustpujc z drogi szybko mkncej platformie elektrycznej. - To wasz projekt przysa mi Moskiewski Instytut Hydrotechniczny? Teraz przypominam sobie doskonale wasze nazwisko... Bardzo si ciesz, e was poznaem. - awrow z umiechem spojrza na modzieca, potem nagle przymruy oczy i wolno zapyta: -Przepraszam... i twarz wasza wydaje mi si jakby znajoma, ja ju was gdzie musiaem widzie? Nie przypominam sobie, czy spotkalimy si gdzie? Kranicki niepewnie spojrza na awrowa: - Nie przypominam sobie, Sergiuszu Pietrowiczu, myl, e nie. - Ju wiem! - krzykn awrow kadc rk na ramieniu Kranickiego. -. To wycie zabierali gos w dyskusji w Paacu Rad i zoylicie wniosek, by prosi rzd o powoanie komisji. - Ach, to... -- zarumieni si. Kranicki. - Tak, to ja. Ale was wtedy nie byo na referacie profesora Gracjanowa. - To prawda - umiechn si awrow. - Ale zapomnielicie o telewizefonie. ledziem przebieg dyskusji ze swego pokoju. Bardzo si ciesz, e was tutaj widz. - I zwrciwszy si do Gurewicza pocz zasypywa go fachowymi pytaniami: - Jak stoicie z wykonaniem planu? Jak pracuj mechanizmy? Ile posuwacie si w cigu dnia? Wedug ostatniego wykazu zwolnilicie tempo. Za nimi, prowadzc oywion rozmow i przypatrujc si temu, co ich otaczao, posuwaa si reszta przybyych. Na kocu, pozostajc nieco w tyle, szli Bieriozin i Goberti. - Panie Goberti! - krzykn nagle awrow. - Czemu pan zosta w tyle? Prosz tutaj! Niech pan spojrzy! - Lec, lec, Sergiuszu Pietrowiczu! - odpowiedzia Goberti, szybko zbliajc si do awrowa i Gurewicza. Stojca przed nimi platforma elektryczna, zaadowana wielkimi toboami, przesuna si w bok i oczom goci, ktrzy w tym momencie doszli do wejciowych wrt tunelu, ukaza si niezwyky widok. Pod wysok kopu sklepienia, w wietle wielkich, kulistych lamp, ukazao si osiedle. Z lewej strony cigny si rzdem niewielkie domki, w ksztacie szecianw toncych w zieleni krzeww i drzew. Z prawej strony stay milczce, jakby upione budynki skadw, pitrowe, czworoktne pracownie, z ktrych dolatywa szczk obrabianych metali. Bliej rodka wznosia si, grujc nad innymi budynkami, elektrownia, a dalej stacja pomp i kompresorw. W samym rodku osiedla, sigajc a do szczytu sklepienia, wznosia si olbrzymia baszta z przezroczystego materiau z aurowym splotem belek, lin i schodw, wypeniajcych jej wntrze. Z podstawy wiey wychodziy potne rury, ktre, niby okrge walce, cigny si do zewntrznej ciany osiedla, przechodziy przez ni i giny w mrokach podwodnych gbin. Zewntrzna ciana osiedla bya rwnie przezroczysta. Widok zachwyci wszystkich, zwaszcza tych, ktrzy ogldali go po raz pierwszy, wrd nich Gobertiego. Ten patrzy, jakby przeraony i zarazem oczarowany, na istniejc realnie i jednoczenie jakby nieobecn przegrod midzy osiedlem a oceanem. Tam, za cian, rozwijao si wasne, tajemnicze ycie. Na poziomie dna wybuchay rnokolorowe ogniki, na krtk chwil zapalay si i

gasy jakie wysokie odygi pokryte wzorzystymi limi i dziwacznymi kwiatami. W grze nad nimi i nad kopu osiedla migay w rnych kierunkach to ciemne gitkie cienie, to kwieciste girlandy i punkty ogniste, blade i przymione, ledwo widoczne przy silnym owietleniu osiedla. Milczenie trwao dugo. W kocu Goberti gboko westchn, zdj z gowy sw kraciast cyklistwk i wytar chusteczk wysokie, pomarszczone czoo. - Czy to szko? - zapyta zachrypnitym gosem. - Szko - odpowiedzia awrow - ale szko stalowe, bardzo lekkie i rwnoczenie nadzwyczaj mocne. Mwiem ju panu o nim, moe si pan obecnie przekona, e to nie mistyfikacja. - Nie byem w stanie sobie tego wyobrazi - wyjka Goberti, - Musi pan wzi pod uwag, kochany panie Goberti, e obecnie ju nie zadowalamy si tym, czego nam dostarcza przyroda w gotowym lub na wp gotowym stanie, choby to byo najlepsze, co moe nam zaofiarowa. Nie! Sami tworzymy taki materia, jaki jest nam potrzebny. Dzisiejsza chemia, fizyczna i syntetyczna, tak gboko wnikny w istot materii, na tyle poznay wewntrzne prawa budowy, powstawania i rozpadania si atomu, e biorc z przyrody najpospolitszy, najtaszy, znajdujcy si wszdzie pod rk materia, moemy z niego zrobi co zupenie nowego, czego nie spotyka si w przyrodzie. I zapewniam pana, e ten nowy materia jest znacznie lepszy od tego, ktry wychodzi z pracowni przyrody. - A ta przezroczysta stal? - Ta przezroczysta stal - to po prostu masa plastyczna. Tyle tylko, e twardoci, lekkoci, odpornoci na kwasy i temperatur przewysza wszelkie znane gatunki stali i stopy metalowe. - Nad gow mamy prawdopodobnie olbrzymie cinienie wody - zapyta Goberti. - Nie tak znw wielkie, jakby si wydawao - odpowiedzia awrow. - Gboko w tym miejscu nie dochodzi dwustu metrw, a napr wody na sklepienie nie przekracza dwudziestu atmosfer. Prosz wzi rwnie pod uwag doskona odporno, jaka wynika z matematycznie dokadnej pkolistoci sklepienia, ktre przy tym wspiera si na baszcie, zbudowanej z tego samego materiau. Taka konstrukcja moe wytrzyma znacznie wiksze cinienie. Ale chodmy dalej. Najpierw do sztolni - z tymi sowy awrow zwrci si do Gurewicza, lecz natychmiast spostrzeg si i zawoa: - Przepraszam najmocniej! Zapomniaem panw zapozna z sob, Samuel azarewicz Gurewicz - naczelnik budowy i gwny inynier sztolni nr 3 i towarzysz Kranicki, a ten pan, Eryk Goberti - korespondent pism zagranicznych. Dokonawszy tej ceremonii awrow ruszy naprzd. - Na jakiej gbokoci pracujecie obecnie? - zwrci si do Gurewicza. - Tysic dwiecie dziesi metrw, Sergiuszu Pietrowiczu. - Temperatura? - Pidziesit pi stopni.

- Przypominam sobie - wtrci Goberti - e zamierzalicie, panowie, osign temperatur blisko trzystu pidziesiciu stopni. Na jakiej gbokoci otrzymacie j, jeli wolno zapyta? - Mniej wicej okoo piciu kilometrw - odpowiedzia Gurewicz. - Kolosalne... kolosalne... - mrucza Goberti, skwapliwie zapisujc co w swoim notesie. Osiedle wydawao si puste. Z rzadka tylko spotykano pojedynczego przechodnia, ktry, uprzejmie pozdrowiwszy goci, znika w najbliszym budynku. Z lewej strony osiedla, z bujnie rosncej zieleni, dobieg nagle wesoy dziecicy miech. - Czyby tu byy dzieci? - ze zdziwieniem zapyta Goberti. - No jake! - odpowiedzia Gurewicz. - Przecie w osiedlu mamy sporo ludzi z rodzinami, ktrzy przywieli ze sob dzieci. W tej chwili, prawdopodobnie, jest pauza w szkole i dzieciarnia wybiega do naszego malekiego ogrodu. - Do diaba! - nie mg wytrzyma Goberti. - Tocie si urzdzili z komfortem na dnie morza. - Bez dzieci byoby nudno - wyjani Gurewicz. - A zapewniam pana, e czuj si tutaj niegorzej ni na powierzchni ziemi. Ziele, powietrze nasycone ozonem, kwarcowe lampy, pod ktrymi dzieci opalaj si niegorzej ni na socu... Uprawiaj nawet tenis i futbol. Takiego bramkarza jak nasz Andrzej Glebowicz nawet na powierzchni ziemi nie atwo znajdziecie - mwi Gurewicz wskazujc na umiechajcego si Kranickiego. - Jeeli chce pan, panie Goberti, dobrze spdzi urlop i wypocz, prosz przyjeda do nas. Na pewno pan nie poauje - zakoczy Gurewicz otwierajc wysokie, szklane drzwi u podna baszty. Goberti nie zdy odpowiedzie, pochon go nowy widok. Cichy chrzst krccych si k, szelest pezajcych lin, melodyjny dwik motorw, cikie sapanie ukrytych gdzie pomp wypeniay rozleg przestrze wntrza baszty. Jej przeciwlega, przezroczysta ciana rysowaa si daleko na przodzie. Wysoko nad gow splatay si w aurow sie niezliczone belki, pochylnie, wsporniki, rd ktrych z rzadka migaa maleka posta ludzka. Na rnych wysokociach tu i wdzie tkwiy w tej sieci baki i rezerwuary gazowe, oplecione rurami i wami przewodowymi. Okrga, rwna podoga bya wyoona wielkimi kwadratami pyt. Z podogi wychodzio mnstwo kabli i rur. W ogromnym luku poruszay si w gr i na d przezroczyste kabiny wind z adunkiem lub czasem z ludmi. W drugim luku, otoczonym lekk balustrad, wida byo stopnie metalowych schodw gincych w gbi wietlistej pustki. Po czystym, wieym powietrzu osiedla, w baszcie odczuwao si jaki ledwo uchwytny, echccy w gardle zapach. - Co tu tak czu? - zapyta awrow, gwatownie zwracajc si do Gurewicza. - Ju od kilku dni ten zapach unosi si w baszcie - odpowiedzia Gurewicz, z niezadowoleniem gadzc swe puszyste, siwe wsy. - Musimy uywa niskogatunkowego rozpuszczalnika, zupenie nieodpowiedniego w zamknitych miejscach. - Dlaczego nie zastpicie go wysokogatunkowym? - niecierpliwie zapyta awrow.

- Innego nie mamy, Sergiuszu Pietrowiczu - chmurnie odpowiedzia Kranicki. - Caa ostatnia partia rozpuszczalnika jest do niczego. - Trzeba byo natychmiast zawiadomi nas o tymi - ju nie ukrywajc wzburzenia zauway awrow. - Komunikowalimy o tym bezporednio towarzyszowi Bieriozinowi telewizefonem - odpowiedzia Gurewicz. awrow spojrza pytajco na Bieriozina. - Ju zarzdziem terminow wysyk do sztolni nr 3 nowej partii rozpuszczalnika, Sergiuszu Pietrowiczu - popiesznie odpowiedzia zmieszany Bieriozin. - Zasza pomyka w -fabryce. Nasz dostawca otrzyma upomnienie. awrow z niezadowoleniem pokrci gow. - Zastosujcie odpowiednie zarzdzenia, tak eby si to ju wicej nie powtrzyo. - Kiedy przybdzie nowa partia? - W cigu dziesiciu dni - zastanowiwszy si odpowiedzia Bieriozin. - Transport ju pynie na Wasiliju Proncziszczewie: - Za dziesi dni? O, nie! - stanowczo owiadczy awrow. - Natychmiast kacie przysa tutaj, w trybie katastrofalnej potrzeby, samolotem ton rozpuszczalnika. Starczy wam tona na dziesi dni? - zapyta Gurewicza i Kranickiego. - Do chwili przybycia Proncziszczewa? - W zupenoci, Sergiuszu Pietrowiczu! - To dobrze! Prosz was, Mikoaju Antonowiczu, udajcie si do kantoru, poczcie si telewizefonem z kim naley na Wielkiej Ziemi i zarzdcie wysyk tej tony. A wy, towarzyszu Kranicki, zaprowadcie z aski swej Mikoaja Antonowicza do kantoru. Spucimy si do sztolni z towarzyszem Gurewiczem. Dogonicie nas... No idziemy dalej - cign awrow, gdy Bieriozin i Kranicki wyszli z baszty. - Wind czy schodami, Sergiuszu Pietrowiczu? - zapyta Gurewicz. - Chodmy schodami.

Rozdzia 20 W ONIE ZIEMI


Metalowe schody biegy zakosami w d, przerywane co dwadziecia - trzydzieci metrw podestem. Z prawej strony schody dotykay ciany sztolni, z lewej ziona przepa - owietlona, przeraajca, od ktrej zamierao serce. Lekkie schody jak pajczyna wisiay w powietrzu i Goberti, zacisnwszy zby, z trudem zmusza si do przesuwania nogi ze stopnia na stopie. Z przodu i z tyu schodw spyway w d dwie siatkowe klatki windy towarowej i osobowej. Zalana wiatem przepa rozwara si przed oczami schodzcych, z chwil gdy stanli na pierwszym podecie schodw. Sztolnia opuszczaa si gboko, w d, w gwiadzist mg skupionych w niej wiate. Po jej gadkich, jasnoniebieskich cianach spywao mnstwo przewodw, kabli i rur. Z gbin sztolni dolatywa guchy, jednostajny szum, bulgotanie grubych rur, cikie oddechy pomp i kompresorw; gdzie gronie jczay potne motory. Ogldajc si na wszystkie strony i wsuchujc w potniejcy huk, w milczeniu stpali po schodach coraz niej i niej. Na kadym podecie wisiay na cianie marmurowe tablice z rczkami cznikw i wycznikw oraz z rnokolorowymi guzikami. Goberti schodzi razem z awrowem, rozgldajc si z ciekawoci i raz po raz co notujc. - C to za dwiki wydaje ta rura. Sergiuszu Pietrewiczu? - zapyta wreszcie po dugim milczeniu. - Ta gruba? Musz panu najpierw wyjani dziaanie rury, ktra idzie rwnolegle z t. Jak pan widzi, jest ona nieco ciesza. T ciesz rur pynie pod wasnym cinieniem - ju mwiem panu, w tym miejscu na dnie oceanu cinienie rwna si dwudziestu atmosferom - woda morska, opadajc w d a na dno sztolni. W dolnym kocu rury woda rozdziela si na kilkadziesit potnych strumieni, z ktrych kady przez wylot wasnej wownicy wytryskuje na zewntrz i z ogromn si uderza, rozbijajc ska na dnie szybu... - Przepraszam, Sergiuszu Pietrowiczu. Ja, naturalnie, nie bardzo orientuj si w technice, ale co nieco syszaem, e w ten sposb rozmywa si grunt piaszczysty, gliniasty, a nawet, jake si one nazywaj... - Pan chcia powiedzie - skay osadowe? - Tak, tak, mikkie skay. Ale przed chwil towarzysz Kranicki informowa nas, e przebija si sztolni w pokadzie bazaltu. W bazalcie! Przecie ta skaa, zdaje si, rwnie twarda jak granit. C wic moe jej zrobi woda, nawet pod cinieniem dwudziestu atmosfer? - Zupenie logiczne pytanie - odpowiedzia umiechajc si awrow. - Ale trzeba panu wiedzie, e pod takim cinieniem strumie wody uzyskuje moc stali i dziaa jak stalowy om. Jednak prcz tego otrzymalimy jeszcze dodatkow si dziki zdobyczom radzieckiej chemii. Niedawno jeden z naszych instytutw chemicznych wynalaz zwizek chemiczny, ktry nazywa si rozpuszczalnikiem geologicznym. O nim wanie bya mowa na grze. Nie mog wyjani dokadnie skadu tego zwizku. Tylko tyle powiem, e jedna jego drobina, rozpuszczona w metrze szeciennym wody, pozwala pod

silnym cinieniem przetrawi i rozpuci prawie w mgnieniu oka wierzchni warstw kadej skay, nawet ska tak twardych jak na przykad granit, bazalt, dioryt. Dziaa on podobnie jak kwas solny, ktry rozpuszcza wikszo metali, organicznych tkanek i koci. T rur idzie wic woda z nieznaczn przymieszk rozpuszczalnika, ale to wystarcza, eby nasze hydromonitory nawet w bazalcie pogbiay sztolni w cigu jednej doby na dziesi do pitnastu metrw. - Tak... To ciekawe!... A czemu tak wzdycha ta druga rura? - zapyta Goberti. - Ta druga, to rura odprowadzajca - cign awrow. - Wewntrz niej, w rnych odstpach znajduj si silne pompy elektryczne, ktre tocz do gry miazg, to znaczy wyzyskan ju wod z rozpuszczon w niej ska. Rura ta wysunita jest daleko poza osiedle na dnie morskim i tam tworzy si nowa, jeli tak mona powiedzie, geologiczna warstwa z wyrzucanej w ten sposb skay. Odgos pracy tych pomp dolatuje do nas z tej rury. - Nadzwyczajne! - przemwi Goberti zdejmujc czapk i wycierajc pokryte kropelkami potu czoo i ys, zarowion czaszk. - Przy sposobnoci, Samuelu azarewiczu - zwrci si awro w do Gurewicza - jak pracuj pompy odprowadzajce miazg. Jaka jest ich wydajno? - Wspaniale, Sergiuszu Pietrowiczu, i monta idealny. wietna konstrukcja! Tok ma rozszerzajc si elastyczn obrcz, dziki czemu idealnie przystaje do cianek cylindra pomp. Wydajno wysza od projektowanej! - Doskonale! A jakiej fabryki? - Moskiewskiej hydrotechnicznej. Konstrukcja Iriny Wasiljewny Dienisowej, kierownika dziau produkcji w tej fabryce. Komunikowaem si z ni za porednictwem wizetonu, bogosawic j za te pompy... Blada zazwyczaj twarz awrowa zarowia si. - Ach, tak! - powiedzia z umiechem. - Bardzo si ciesz... Bardzo... Goberti energicznie wachlowa czapk zaczerwienion twarz. - Zaczyna si robi gorco - cign. - Serce mara nietgie i le znosz tak temperatur. - Zaraz bdzie przystanek, panie Goberti - odezwa si Gurewicz. - Niech pan pocierpi jeszcze minut. Po dwch kondygnacjach schodw, na podecie, w cianie sztolni znajdoway si szczelnie zamknite drzwiczki. Gurewicz otworzy je, potem nastpne i przepuci goci. Znaleli si w wysokim, umeblowanym pokoju. agodne wiato, cisza i przyjemny chd zachcay do odpoczynku. W bocznych drzwiach ukaza si mczyzna w biaym kitlu i szybko ruszy w stron goci. - Nasz lekarz - przedstawi Gurewicz i zwrci si do niego - IIja Siergieicz, pan Goberti skary si na serce. Czy moe kontynuowa schodzenie w d?

Lekarz podszed do dziennikarza, sprawdzi puls, wzi ze stou jaki miniaturowy przyrzd i przyoy go do piersi Gobertiego. Na zewntrznej stronie przyrzdu zadrgaa strzaka i zacza szybko, nierwnomiernie waha si w obie strony. Lekarz pokiwa gow. - Tylko w skafandrze - powiedzia. - Nie powinien pan mczy serca. - W takim razie - Gurewicz zwrci si do awrowa - proponuj, ebymy si wszyscy ubrali. I tak musielibymy to zrobi na nastpnej stacji. Na dole temperatura jest stosunkowo wysoka. - No, dobrze - zgodzi si awrow. - Dawajcie skafander! - wesoo krzykn Goberti, ktremu cisza i chd przywrciy zwyky humor. Moje serce ju nieraz patao mi figla w najbardziej interesujcych momentach. Lepiej od razu si zabezpieczy. Po dziesiciu minutach kilka dziwacznych postaci ludzkich wyszo gsiego z pomieszczenia podziemnej stacji i w dalszym cigu opuszczao si w d, ale ju w kabinie wolno suncej windy ciarowej. Ubrani w szerokie, workowate kombinezony brzowego koloru, na plecach mieli niedue tornistry, na gowach przezroczyste hemy. W kostiumach tych wygldali jak nurkowie szykujcy si do zanurzania w wod. Za przezroczyst ciank hemu wida byo oywion twarz Gobertiego. - Tak, to rozumiem! - mwi, z zadowoleniem gadzc na sobie ubir rk w rkawicy. - Oddycha lekko, przyjemny chodek... Nadzwyczajne! - To skafander-chodnia, izolujcy od zewntrznej temperatury gazw i szkodliwego wpywu wyadowa radowych - powiedzia Gurewicz. - wieego powietrza dostarcza regulator powietrzny, ukryty w tornistrze na plecach skafandra. Tam rwnie znajduje si radiotelefon, ktry kontaktuje pana ze wiatem zewntrznym. - Nadzwyczajne! Genialne - zachwyca si Goberti zapisujc co w swym notatniku przyczepionym na tamie do pasa skafandra. Winda wci opadaa. Jeden za drugim mijay podesty z marmurowymi tablicami rozdzielczymi. Na co trzecim podecie na tablicy wyrniaa si wielkoci rczka jednego wycznika, pomalowana na jasny kolor, wystajca znacznie wicej ni inne. - C to za drek? - zapyta Goberti wskazujc na wycznik. - To wycznik na wypadek katastrofy. Dopki znajduje si w pozycji poziomej, prd przepywa przez ca sztolni. Opuszczajc go w d i przyciskajc do tarczy, przerywamy dopyw prdu do caej sztolni, wszystkie mechanizmy przestaj dziaa. - Dlaczego taki wycznik znajduje si prawie na kadym podecie?

- eby w razie katastrofy, z dowolnego miejsca mona byo przerwa dopyw prdu i zatrzyma mechanizmy. Normalna za kontrola prdu znajduje si na gwnej stacji rozrzdowej41 w baszcie nad sztolni. W dole pod jaskrawym wiatem lamp co byszczao matowo, jakby szklany krg pokrywa cae dno sztolni. Huk powiksza si, rs, wlewa si w uszy przez zewntrzne mikrofony. Trzeba byo podnosi gos w czasie rozmowy. - Dlaczego sztolnia idzie ukonie? - zapyta GobertL - Dlatego, e na gbokoci piciu kilometrw pod niewielkim ktem czy si ona za porednictwem poziomego tunelu z inn sztolni - odpowiedzia awrow. - Par kilometrw std z ssiedniego osiedla przeprowadzaj sztolni pod takim samym ktem nachylenia. - Po c to? - T sztolni bdzie sza z oceanu stosunkowo chodna woda. ciany, jak pan widzi, s tynkowane. Pokrywa je izolujca masa nie przepuszczajca podziemnego ciepa. Dlatego woda w drodze nie bdzie si nagrzewa. O, tam wida mechanizmy nakadajce tynk. Goberti ju dawno zwrci uwag na mnstwo maszyn, podobnych z wygldu do ogromnych chrabszczy. Ustawione rwnym szeregiem na krgu caej ciany, trzymay si w jaki niepojty sposb nad ciemn, jeszcze nag przestrzeni wieo przebitej skay. Maszyny wolno spuszczay si po cianie, rwnomiernie poruszajc w prawo i w lewo swymi omioma apami podobnymi do opat, przesuway si po ciemnej skale, zostawiajc za sob wiee, jasnoniebieskie pasy tynku. Kade pi maszyn byy poczone wami z grub rur. W ten sposb przypominay ogromne, zaprzone chrabszcze, ktrych lejce trzyma ukryty w rurze niewidzialny wonica. - Jakim cudem te maszyny trzymaj si ciany i nie spadaj z niej? I w jaki sposb tak zrcznie pracuj? - pyta zachwycony Goberti. - Maszyny trzymaj si dziki tym oto metalowym pasom, wmontowanym w cianie pod tynkiem i cigncym si w d. Elektromagnesy, ktre posiada wewntrz kada maszyna, przycigaj je do tego pasa i nie pozwalaj spa, umoliwiajc jednak rwnoczenie poruszanie si w d i wzdu metalowego pasa. Z rury, poprzez szare we spywa izolacyjna masa tynkowa, ktra potem wchodzi w opatki. Te rozprowadzaj mas rwn warstw po cianie; pierwsza para - przed maszyn, druga dalej, na szeroko po obu stronach maszyny, trzecia para - najdusza, jeszcze dalej, a do granic zasigu ssiedniej maszyny. Czwarta para, wibrujca, utrwala ju naoon warstw tynku. - Nadzwyczajne! Genialne! - nie przestawa zachwyca si Goberti. - Ale mielicie, Sergiuszu Pietrowiczu, wyjani mi, dlaczego tynkujecie ciany tej sztolni... - Zaraz, zaraz... Ssiednia sztolnia numer trzy-bis i tunel, czcy obie sztolnie, nie bd izolowane od ciepa podziemnego - cign awrow. - Wanie tam chodna woda, spadajca z pierwszej, tej
41

Stacja rozrzdowa kierowanie czynnociami transportowymi, procesem wytwrczoci lub oddzielnymi mechanizmami z jednego orodka. Stacje rozrzdowe stosuje si na kolejach (kierownictwo ruchu pocigw na danym odcinku lub w wle kolejowym), w wielkich fabrykach, w okrgach sieci elektrycznej

wanie sztolni, bdzie si nagrzewa do prawie krytycznej temperatury i, pocztkowo w postaci pary, potem gorcej wody bdzie wytryskiwa drug sztolni do gry, w ocean. - Ach, tak... - z akcentem zrozumienia mwi Goberti. - Jednak wybaczcie mi ignorancj, Sergiuszu Pietrowiczu, dlaczego wyrzekacie si jednej z tych parzystych sztolni? Przecie woda w dwch sztolniach prdzej by si nagrzaa? - Susznie. Ale nam jest potrzebna nie tylko woda ciepa, lecz i ruch. Musimy stworzy warunki dla szybszej cyrkulacji wody. Gdyby woda nagrzewaa si w kadej sztolni niezalenie i w jednakowym stopniu, proces wymiany z grnymi warstwami wody dokonywaby si bardzo powoli. W warunkach za, ktre stwarzamy, zyskujemy intensywniejsz cyrkulacj wody z tej stosunkowo chodnej sztolni, przez gorcy tunel, do drugiej sztolni. Chodna, a wic cisza woda bdzie opada w d, by zaj w tunelu i w drugiej sztolni miejsce lejszej, gorcej wody, ktra ze wzmoon si bdzie bi w gr przez drug sztolni. Kabina windy wolno opuszczaa si we wzrastajcy wci huk i wycie. Z dou pyn na spotkanie byszczcy, gigantyczny piercie w ksztacie grubej obrczy, opasujcej dokoa cian sztolni. Obrcz spoczywaa na olbrzymich metalowych belkach, wprawionych w cian sztolni. Przez przezroczyste ciany obrczy wida byo wewntrz rozstawione mechanizmy, narzdzia, aparaty. Z rzadka migay pojedyncze postacie ludzi w skafandrach. Kabina windy przesza przez otwr obrczy, ktrej grubo wynosia okoo czterech metrw, i pasaerowie ujrzeli pod sob jeszcze okoo dziesiciu takich obrczy, rwnolegle opasujcych ciany sztolni w odlegoci dwudziestu piciu metrw jedna od drugiej. - Co to za gigantyczne koa? - zapyta Goberti wpatrujc si we wntrze zbliajcej si obrczy. - To s galerie sztucznej metamorfizacji42 - odpowiedzia Gurewicz. - Tutaj tworzy si sztuczn granitow powok dookoa sztolni, chronic ciany od obsuni. Prd elektryczny roztapia ska i... Tu nagle dziwny, przerywany dwik, podobny do huczcego jak grom kaszlu olbrzyma, przerwa sowa Gurewicza. Naczelny inynier zblad i zmieszany spojrza na awrowa, ktry odpowiedzia mu rwnie zdumionym spojrzeniem. Od tego niezwykego dwiku caa sztolnia jakby zadrgaa i nawet huk i ryk, napeniajce j, zamary jakby pochonite przez oguszajcy dwik. Ale niezwyky ten dwik min przeleciawszy jak burza; po chwili znw wszystko wrcio do normy i zwyky, jednostajny huk wypeni sztolni. Blisko minut wszyscy, milczc, w wielkim napiciu nasuchiwali, jakby oczekujc na co. - Co to mogo by? - zapyta wreszcie awrow. Gurewicz wzruszy ramionami. - Nie rozumiem - odpowiedzia po chwili. - Nie mogem nawet uchwyci, skd rozleg si ten grzmot. - Miaem wraenie - odezwa si Goberti, ktremu udzieli si niepokj towarzyszy - miaem wraenie, e grzmot szed zewszd, jakby z jdra ziemi, ze wszystkich stron.

42

Metamorfizacja przemiana minerau (skay) z zachowaniem jego poprzedniego skadu chemicznego; metamorfizacja dokonuje si pod dziaaniem wysokiej temperatury lub wysokiego cinienia, albo wreszcie pod wpywem dziaania chemicznego.

- Byo w nim co metalicznego - powiedzia w zamyleniu Gurewicz. - Rzeczywicie - ywo potwierdzi awrow. - Wynikaoby, e dwik ten powsta gdzie tutaj, w sztolni, wrd mechanizmw i wiza. - To mnie wanie niepokoi, Sergiuszu Pietrowiczu. Za wszelk cen, a przede wszystkim jak najszybciej trzeba ustali rdo tego dwiku. Minwszy ostatni galeri metamorfizacji, kabina wolno zbliaa si do dna sztolni. Pokrywa je ogromny, nieco wypuky krg. Z centralnego, czarnego placyku promienicie rozchodziy si po krgu wskie, szare pasy. Z daleka mona byo rozrni czowieka w skafandrze, stojcego na ogrodzonym placyku przed podwyszeniem, podobnym do katedry. Wkrtce kabina stana. Opuciwszy j wszyscy znaleli si na powierzchni krgu ze stalowego szka i weszli na szar drk, prowadzc od schodw do rodka. W dole, pod nogami, kipic tobrzow pian, wciekle bulgotaa ciemna woda. Pod przezroczyst podog, zgite, czarne rury, niby nogi gigantycznego pajka, cigny si we wszystkie strony, dochodzc do szklanych cian sztolni i tworzc jakby szkielet ogromnego namiotu z przezroczystym sklepieniem. Od kadej rury odchodziy i zwisay w d liczne we - sikawki. Z ich otworw tryskay, podobne do metalowych prtw, biae strumienie wody i z fantastyczn si biy w szlamowat mas na dnie, wydymajc ku grze wodniste pagrki. Dolne koce wy wolno zataczay uki, jak trby olbrzymiego sonia, i w pewnym okrelonym momencie ssiednie strumienie zleway si z sob i razem biy ze zdwojon si. Huk i ryk wody osigay tutaj takie natenie, e gin w nich zgiek wywoywany przez inne maszyny i pracujce mechanizmy, nie sycha byo ludzkiego gosu, a krg ze stalowego szka wyranie drga pod nogami. Goberti ze strachem postawi stop na tej przezroczystej, wibrujcej powierzchni. Usiujc opanowa instynktowny lk szed za szybko i pewnie idcymi przodem Gurewiczem i awrowem. Czowiek na podwyszeniu przywita ich skinieniem gowy w przezroczystym hemie skafandra. Mia on przed sob na pochyej tablicy katedry mae koa sterowe, wyczniki, rczki, lewarki, guziki. W prawym kcie tablicy zielone lampki, tworzc kwadrat, pony spokojnym, mikkim wiatem, ale jedna z nich zgasa, a w lewym kcie, porodku kwadratu ciemnych lampek, jedna palia si ostrym czerwonym wiatem. Gurewicz szybko zbliy si do pracownika. Nadspodziewanie gono i wyranie, poprzez panujcy tu haas, zabrzmiay pod hemami wszystkich jego sowa: - Co tu si stao, Gennadiuszu Siemionowiczu? Co to by za huk? Pracownik wskaza rk czerwon lampk w lewym kcie pulpitu: - W rurze wycigowej dwudziesta czwarta pompa przerwaa prac... Wezwaem ju stra ratunkow. Goberti, stojcy za awrowem, dotkn jego rkawa. awrow obrciwszy si spostrzeg jego pytajcy wzrok. Goberti kiwn gow w stron pracownika. awrow dotkn niedostrzegalnego guzika na piersi Gobertiego i przesun go na inn pozycj. - Prosz mwi normalnym gosem - powiedzia awrow. - Uruchomiem wzmacniacz paskiego radiotelefonu. Ten towarzysz pracuje przy hydromonitorach.

Ma on przed sob tablic rozdzielcz. Std kieruje prac przebijania skay, osabia lub wzmacnia strumie wody w zalenoci od spoistoci gruntu, zwiksza lub zmniejsza doz rozpuszczalnika... awrow chcia co jeszcze powiedzie, ale w tym momencie nowy, groniejszy huk wstrzsn sztolni a do podstaw. W nastpnej chwili, zlewajc si z oguszajcymi odbiciami echa, rozleg si wcieky ryk spadajcej z wielkiej wysokoci wody. Chmara odamkw stalowego szka, kawakw elaza, odpryskw cementu ze wistem rozprysna si na wszystkie strony. Zadarszy gowy, ludzie skamienieli ze strachu: ujrzeli na znacznej wysokoci, pod nisz galeri sztucznej metamorfizacji, olbrzymi ciemnobrzowy uk wody, buchajcej z wielkiego otworu w rurze odpywowej, bliszej schodw. Potna pyta metalowa, oderwawszy si od rury, uderzya w schody, z gwizdem i oskotem zerwaa jedno ich przso i lecc wraz z nim w powietrzu, wirujc, odbijajc si po drodze o rury, odskakujc od nich, z hukiem runa na stalowo-szklane pokrycie dna, niedaleko od tablicy rozdzielczej. Pokrycie drgno, lecz wytrzymao cios. Rwnoczenie z gry chlusn brzowy wodospad, zalewajc szklane dno. Wszystko to stao si w mgnieniu oka, z byskawiczn szybkoci. Pracownik przy hydrom on i torach chwyci si za pier i pad w gst lepk ciecz potoku, ktry porwa go, przepchn przez ogrodzenie i pocz unosi w kierunku ciany. Ludzie miotali si po zalanym wod szklanym dnie sztolni, chwytajc za sztachety centralnego placyku, biegli, lizgajc si i potykajc, do podna schodw. Olepiony mtnymi strumieniami ciekajcej po hemie wody, awrow rzuci si na pomoc porwanemu przez prd wody dozorcy hydromonitorw. Chwyci go za rk w poowie drogi do ciany, polizn si, pad na kolano, ale podnis si i dyszc, z si, ktrej by po nim nikt si nie spodziewa, przerzuci sobie ciao przez plecy. Uginajc si, brodzc ju powyej kostek w kbicej si wodzie, zacz si posuwa ku ogrodzeniu placyku. Akurat w tym samym momencie, starajc si przekrzycze huk spadajcej wody, kto z gry woa ostrym, penym rozpaczy gosem: - Katastrofa! Ratujcie awrowa! Pod nisz galeri metamorfizacji, drobno przebierajc nogami po schodach, trzymajc przy piersi teczk i co niezrozumiale krzyczc bieg Bieriozin. Wyprzedzajc go znacznie, z gorejcymi, oszalaymi oczami, blady jak kreda pdzi w d Kranicki. Przeskakiwa po pi - sze schodw naraz i nagle spostrzegszy ziejc przepa na miejscu zerwanego przsa, na sekund nie zatrzymujc si, jak futbolowa pika przelecia nad przerw koo czerwonego drka ocalaego niszego podestu. W locie zdy uderzy rk w drek z gry w d i przycisn go do marmurowej tablicy rozdzielczej, wycigajc rwnoczenie drug rk, aby schwyci porcz podestu na pocztku nastpnego przsa schodw. Od razu zamilk oguszajcy huk wodospadu, gigantyczny strumie rozwcieczonej wody zwin si, zwzi, jakby wcignity z powrotem do rury, ucich nieustanny jk hydromonitora pod szklan podog dna, przerway cmokanie niewidzialne pompy, stany windy. Ale Kranickiemu nie udao si

chwyci porczy. Przeleciawszy przez cay podest, zaczepi nog o grny stopie schodw, przekoziokowa w powietrzu i pad gow w d. W ciszy penej grozy, gucho i mikko uderzajc ciaem o stopnie schodw, potoczy si w d, odbijajc si jak mocno wypchany worek waty. W kilka sekund przelecia pierwsze przso, przetoczy si przez nastpny podest i zacz si stacza po nastpnym przle. - Andrzej!... -- rozleg si pod wszystkimi hemami krzyk peen przeraenia i blu. Roztrcajc wszystkich, ciko dyszc i kajc, Gurewicz rzuci si do windy i puciwszy j po zapasowym torze, unis si do gry. Uoywszy dozorc hydromonitorw na placyku, miertelnie blady awrow, a take Goberti i wszyscy inni pobiegli do drugiej kabiny i podyli za Gurewiczem. - Doktora!... Doktora!... Prdzej doktora!... - krzycza tymczasem Gurewicz. - Gierasimow, wezwa lekarza, Kamykow obejmie kierownictwo hydrotechnicznym pogotowiem ratunkowym! Andrzej... mj drogi... mj chopcze... Kranicki lea nieruchomo na podecie. Lekarz ju bieg z gry, doganiajc Bieriozina. Na ostatnim wiszcym nad przepaci podecie obaj wskoczyli do zjedajcej windy. Z grnego luku biegli schodami przeraeni ludzie. Linami, przecignitymi wzdu grubych rur, spuszczali si w d monterzy z instrumentami. W ciszy zamilkej sztolni rozlegay si haaliwe krzyki, woania, rozkazy. W cigu minuty wok Kranickiego zgromadzi si tum. Widok by straszny. Przez nienaruszony przezroczysty hem wida byo jego twarz, zalan krwi. Dokoa warg osiada krwawa piana. Z piersi ze wistem wydobywao si przerywane rzenie. Zatrzepotay powieki, otworzyy si, oczy, pocztkowo jakby martwe, potem mign w nich blask wiadomoci. Z wysikiem rozwary si wykrzywione usta, poprzez rzenie i wist oddechu wymwi ledwo dosyszalne sowa: - Ludzie... awrow... Klczcy koo niego lekarz, przesunwszy rk pod gumowym konierzem skafandra do hemu i wycierajc wat krwaw pian warg, popiesznie odpowiedzia: - Nie mwcie, wszystko jest w porzdku... Saby umiech przelizn si po twarzy Kranickiego. - To dobrze... - szepn i zamkn oczy. Lekarz powsta. Kamienny wyraz jego twarzy nie wry nic dobrego. - Do mnie, do gabinetu pierwszej pomocy - powiedzia. Ostronie podniesiono Kranickiego, pooono na stojce ju obok nosze i wniesiono do windy. Winda szybko ruszya w gr. Do gabinetu nie wpuszczono nikogo prcz dwch lekarzy, ktrzy przybiegli z osiedla. Wkrtce przyprowadzono te tu i kierowc hydromonitora. Szed chwiejc si, ale wida byo, e nie dozna adnych grocych yciu uszkodze.

awrow sta oparty o porcz podestu blady i milczcy. Wszystko majaczyo mu si jak we mgle. W duszy roso uczucie niejasnej trwogi, oczekiwania nowego, nie dajcego si unikn nieszczcia. Trzask otwieranych w pobliu drzwi przywrci go do przytomnoci. Koo podestu stana druga kabina windy; znajdowao si w niej dwch ludzi i jaki ogromny kawa metalu. - Sergiuszu Pietrowiczu, spjrzcie na odcinek krgu tokowego, ktry wyrzdzi nam takie szkody usysza awrow gos Gurewicza. awrow z trudem odsun si od porczy i wszed do kabiny. - Obejrzyjcie ze odamek, Sergiuszu Pietrowiczu - powiedzia Gurewicz zdejmujc hem i wycierajc chusteczk zaczerwienione oczy. awrow schyli si nad metalow bry i natychmiast si cofn. Jego twarz, i tak ju blada, poblada jeszcze bardziej. - Prnie... Wzdcia... - szepn. - Zupenie nieprzydatny, zdefektowany krg... Zmusi si do dokadnego obejrzenia zomu. Pot zacz mu wystpowa na czoo. Wolno wyprostowa si. - To z toku pompy? - zapyta Gurewicza, - Tak, Sergiuszu Pietrowiczu - odpowiedzia Gurewicz. awrow stal chwil nieruchomo, zamknwszy oczy. Potem, nic nie widzc dokoa, ruszy przez rozstpujacy si tum ku schodom. - Irina... Irina... - bezdwicznie szepta wznoszc si po stopniach schodw. Gurewicz aosnym wzrokiem patrzy za oddalajcym si awrowem. Potem westchnwszy i krcc aonie gow, szybko ruszy na d, by wyda odpowiednie zarzdzenia. Rozpoczo si usuwanie skutkw katastrofy.

Rozdzia 21 ZAMT
ledztwo w sprawie Wiszniakowa, starszego radiogeologa na Marii Proncziszczewej, posuwao si bardzo powoli. Wadze ledcze w cigu ptora miesica zdoay zaledwie wyjani okolicznoci przestpstwa, -ale Wiszniakow uporczywie nie przyznawa si do udziau w nim. W dalszym cigu twierdzi, e oba georadiogramy - roboczy i kontrolny - zostay sfaszowane przez nieznan mu osob, ktrej udao si dobra elektrycznym kluczem do ogniotrwaej szafy. Kto mg dopuci si tego zdradzieckiego czynu? W jakim celu przestpca to zrobi? Na te pytania ledztwo nie dawao odpowiedzi. Z drugiej strony zdoano ustali, e Wiszniakow od dawna cieszy si wrd radiogeologw opini uczciwego i systematycznego pracownika. T opini potwierdzili dyrektorzy instytutw naukowych, byli naczelnicy i czonkowie geologicznych ekspedycji badawczych i wielu innych pracownikw naukowych, wrd nich rwnie Bieriozin, ktry przy tym zaznaczy, e osobicie Wiszniakowa nie zna, a sw opini opiera na ogoszonych przez niego pracach naukowych. Wyrazi te sdziemu ledczemu zdziwienie, a nawet oburzenie, e Wiszniakow powouje si na niego, podczas gdy mnstwo innych osb zna go znacznie lepiej. Bieriozin skadajc zeznania by tak zdenerwowany, e sdzia musia go nawet uspokaja, wskazujc na to, e kady obywatel Zwizku Radzieckiego ma prawo odwoywa si do pomocy innych obywateli celem wyjanienia prawdy w kadej zawikanej sprawie. W ten sposb ledztwo, prcz stwierdzenia faktu przestpczego faszerstwa georadiogramw i zbadania biografii Wiszniakowa, dalej nie zdoao si posun. Zupenie inaczej potoczyo si ledztwo w sprawie katastrofy Pachtusowa na wschodnim odcinku budowy. Komisja ledcza ju w pierwszym dniu swych dochodze otrzymaa zeznania na pimie elektryka pierwszej klasy, Chodajewa, e wina katastrofy cakowicie spada na mego. Znajc zarzdzenie gwnego elektryka o wyczaniu prdu rozbijajcej ld dziobnicy43 okrtu w czasie, gdy statek posuwa si po wolnej od lodw wodzie, Chodajew zapomnia to uczyni - a raczej, wydawao mu si, e to zrobi. Gwny elektryk Pachtusowa zosta usunity za brak dozoru nad prac swych podwadnych, a Chodajewa pozbawiono tytuu elektryka pierwszej klasy i prawa zajmowania odpowiedzialnych stanowisk przy agregatach44 na okres dwch lat. Znacznie bardziej skomplikowana okazaa si sprawa Moskiewskiej Fabryki Maszyn Hydrotechnicznych. Z wszczciem ledztwa, zwizanego z wypuszczeniem przez fabryk pompy ze zdefektowanym tokiem, co spowodowao katastrof na sztolni nr 3, wstrzymano si do przyjazdu awrowa,

43

Dziobnica przednia masywna cz okrtu, jest to przeduenie stpki (czworoktna belka, idca wzdu dolnej czci okrtu od rufy do dzioba). 44 Agregat poczenie dwch lub paru maszyn.

Nigdy nie widziano awrowa tak surowego i skupionego w sobie, jak po powrocie z podry inspekcyjnej robt arktycznych. Znika jego modziecza ufno, straci sw zwyk agodno i rado ycia. Okazao si, e otwarta, radosna, natchniona walka z przyrod jest bardziej skomplikowana, ni sdzi, gdy zaczynaa si praca WAR-u. mier Kranickiego pozbawia awrowa spokoju i panowania nad sob. Jak Irina moga dopuci si tak karygodnej niedbaoci, niedopatrzy i posa zagraajcy yciu przyrzd tam, gdzie pracuj bohaterscy ludzie z takim powiceniem? Ich pierwsza rozmowa, zaraz po powrocie awrowa do Moskwy, bya pena gniewu i goryczy. Waciwie mwi tylko awrow, Irina milczaa. O katastrofie w sztolni nr 3 wiedziaa ju z gazet i z licznych komisji kontrolujcych prac fabryki. Wiedziaa, jakie zarzuty obciaj j osobicie, wiedziaa, e czeka si tylko na przyjazd awrowa i jego sprawozdanie, by sprawa przesza do rk organw ledczych... Oto przyjecha i z ust jego spywa potok gorzkich, gniewnych sw, kochane, niebieskie oczy zapalaj si ogniem oburzenia, to zasnuwaj mg alu i boleci. Bo mwi przede wszystkim o Kranickim, wspaniaym modziecu, ktry z takim powiceniem nie zawaha si zgin, by ocali innych. I to boleniej rani serce, ni najbardziej obraliwe sowa i podejrzenia. Jake chciaaby by wtedy na miejscu Kranickiego! Irina milczaa i suchaa, podbrdek jej od czasu do czasu drga niedostrzegalnie, nieco wypuke, rozpalone z bezsennoci oczy smutnie patrzyy z wychudzonej, zmczonej twarzy. Nagle awrow spojrza na Irin i zamilk. Milczco przeszed si dwa razy po pokoju, posta chwil przy oknie, potem niezdecydowanie podszed do otomany, na ktrej siedziaa Irina i usiad koo niej. - Biedactwo moje... - cicho powiedzia. - I tobie take ciko byo w te dni... Irina nic nie odpowiedziaa, kiwna tylko pochylon gow, a podbrdek zadra silniej. - Jak to si mogo sta w fabryce? Jak to mogo uj twojej uwagi? Powiedz, Irinko... - Nie trzeba, Sergiuszu... - Po chwili milczenia zapytaa: - Kiedy zamierzasz przekaza spraw wadzom ledczym? - Jutro - spuciwszy wzrok, ledwo dosyszalnym gosem powiedzia awrow. - Jak najprdzej... Nie chodzi o mnie, lecz - o fabryk, o towarzyszy. Fabryka nie ponosi winy i nikt... nikt nie winien... formalnie... Tylko ja... Tak mwi mi serce i sumienie... Wielkie zy poczy spywa po jej wychudzonych policzkach, zadrgay ramiona; zasoniwszy twarz chusteczk Irina pochylia gow na rami awrowa... Na drugi dzie po przyjedzie awrowa komisja ledcza rozpocza sw prac.

Ustalenie winnych byo bardzo atwe. Obserwator oddziau odlewniczego, inynier Kantor, dopuci do wysyki zdefektowanego toku z bdcej pod jego obserwacj, le naregulowanej maszyny. Aby ukry rozmiary niedocigni w swej pracy, a moe dla bardziej przestpczych celw, odda jeden z takich tokw, jako nadajcy si do uytku. Kierownik produkcji fabrycznej, tymczasowo penicy funkcje kierownika oddziau form odlewniczych, inynier Irina Dienisowa, wiedzc o niedostatecznej sprawnoci fachowej swych pomocnikw - Kantora i Lebiediewa, a take o technicznej niedokadnoci maszyny odlewniczej, nie zainteresowaa si bliej tym oddziaem, nie pomoga Kantorowi w uregulowaniu maszyny, lecz cakowicie pozostawia go wasnym siom. Jednak Irina stanowczo sprzeciwia si takiemu sformuowaniu winy Kantora. Zadaa sprawdzenia wskanikw licznika maszyny i zdj rentgenowskich defektoskopu ze wszystkich wypuszczonych przez oddzia tokw. Ekspertyza stwierdzia, e dane licznika, dotyczce wypuszczonych przez maszyn zdefektowanych tokw, cile zgadzaj si z danymi licznika na transporterze, dotyczcymi liczby takich tokw, wysyanych na skad. Wynikao z tego, e wszystkie wadliwe toki zostay wyeliminowane z uycia; w jaki sposb do oddziau produkcyjnego dosta si jeszcze jeden wybrakowany tok - nie ustalono. Rwnie zdjcia defektoskopu potwierdziy dane licznika maszyny. Nic w tym zreszt nie byo dziwnego, gdy licznik i aparat, odrzucajcy braki, pracoway w cisej cznoci z defektoskopem. Tylko cztery zdjcia wyday si komisji niewyrane, wtpliwe i ekspertyza nie moga z dostateczn pewnoci stwierdzi, czy zdjcia te wykazyway jakie defekty w tokach. Narzucia si alternatywa, e albo defektoskop na skutek jakiej przyczyny zepsu si wtedy, albo te braki byy tak nieznaczne, e nawet defektoskop nie wysa alarmujcych impulsw do aparatu dyskwalifikujcego i do licznika. Ekspertyza dosza do wniosku, e prawdopodobnie wanie do liczby tych czterech wtpliwych tokw naley i ten, ktry w rezultacie wywoa katastrof w sztolni nr 3. Obwinia ludzi, dozorujcych maszyn, wadze ledcze nie zdecydoway si, jeeli bowiem najczulsze aparaty nie otrzymay lub nie zrozumiay sygnaw defektoskopu, to tym bardziej czowiek nie mgby zauway defektw na niewyranych zdjciach. Zarzut wiadomego wypuszczenia zdefektowanych tokw przez Irin i Kantora odpad. Wadze ledcze przerway badania w tym kierunku. Pozostawao jeszcze zdecydowa, co robi z pozostaymi trzema tokami, ktrych zdjcia defektoskopu wydaway si podejrzane. Eksperci postawili wniosek, aby jeszcze raz zbada przenonymi defektoskopami wszystkie pompy i toki, znajdujce si w skadach, a nawet i te, ktre ju pracuj w sztolniach przy rurach odpywowych. Kierownictwo WAR-u zatwierdzio ten wniosek. awrow wysa zarzdzenie do wszystkich sztolni, a Bieriozin - do skadw. Inynier Irina Dienisowa za niedostateczn kontrol pracy swych podwadnych zostaa przez dyrekcj zdegradowana ze stanowiska kierownika caej produkcji na kierownika dziau odlewniczego w teje fabryce, na jej za miejsce mianowano inyniera Akimowa. Kantor pozosta na stanowisku operatora dziau.

***

W pocztkach sierpnia drugiego roku prac arktycznych budowa znacznej iloci sztolni bya w penym toku. Dla wikszoci sztolni koczono budow podwodnych osiedli, w paru zaczto ju wiercenie szybw i tylko dla trzech - jednej na trzecim odcinku i dwch na pitym, ostatnim - jeszcze nie znaleziono odpowiednich miejsc na dnie morza. Warunki lodowe, burze, nage spadki temperatury i wreszcie katastrofa Pachtusowa nie pozwoliy okrtom ekspedycyjnym zbada dokadnie dna pod Golfsztromem na tych odcinkach. awrow uwaa, e trzeba bdzie niedokoczone prace rozpoznawcze przerzuci na lato przyszego, trzeciego roku. Bez wtpienia przeszkody te powodoway odchylenia w planie caego budownictwa, ale nawet w razie ujemnego wyniku poszukiwa, nawet stwierdzenie braku radioaktywnych gniazd w gbokich pokadach ziemi, ju nie mogy zachwia i zniweczy samej idei projektu. W najgorszym razie trzeba byoby przystpi do budowy zwykych sztolni termicznych. Przy pomocy czuych aparatw geologicznych bez wikszego trudu udaoby si odnale najbliej podchodzce do dna morskiego wierzchoki batolitw - gigantycznych mas intruzyjnych45 ktre ongi, w odlegych epokach geologicznych, uniosy si w stanie pynnym z jdra ziemi, ale nie doszy do jej powierzchni i z biegiem czasu zaczy powoli stygn. Jednak tylko niektre batolity - drobne, najstarsze i pozbawione poczenia z centralnym ogniskiem magmy - mogy ju ostygn zupenie. Wiksza cz niewtpliwie posiada dotychczas dostatecznie wysok temperatur, mogc zapewni na dugi okres niezbdne ciepo doprowadzonym do nich gbokim sztolniom. Istnienie takich batolitw pod dnem Pnocnego Oceanu Lodowatego wyranie stwierdza sejsmiczna mapa46 Arktyki, usiana czarnymi punktami epicentrw47 licznych trzsie ziemi za krgiem polarnym. A na terenach, gdzie czsto zdarzaj si trzsienia ziemi, zawsze mona spodziewa si pkni skorupy ziemskiej, szczelin, ktrymi magma podnosi si z gbin ziemi. Wreszcie takie wulkanicznego pochodzenia wyspy Oceanu Lodowatego, jak Ziemia Franciszka Jzefa, Henrietty, aneta z grupy Wysp De Longa, Wyspy Heralda, dowodz wielkiej geologicznej aktywnoci jdra Basenu Polarnego w pniejszych geologicznych epokach. W ten sposb nawet brak na niektrych odcinkach Golfsztromu radioaktywnych gniazd nie przekrelaby planu wielkich prac, najwyej mg opni jego ostateczn realizacj. Druga i trzecia sztolnia pierwszego odcinka, cignca si wzdu pnocnych wybrzey Ziemi Franciszka Jzefa, a take czwarta, szsta i sidma na drugim odcinku, midzy tym archipelagiem i Ziemi Pnocn, zbliay si ju do drugiego kilometra gbokoci. Sztolnia nr 3, dotychczas
45

Intruzja - wdarcie si magmy w osadowe i metamorficzne skay. Intruzyjne skay powstaj jako rezultat powolnego zastygania magmy w gbinach skorupy ziemskiej; zaliczamy do nich: granit, dioryt, sjenit i inne. 46 Sejsmiczna mapa - przeniesiony na map geograficzn zapis drga skorupy ziemskiej w jej poszczeglnych odcinkach. 47 Epicentrum - punkt, linia lub paszczyzna na powierzchni ziemi, odpowiadajca kierunkowi podziemnego uderzenia w czasie trzsienia ziemi.

przodujca, wskutek katastrofy lipcowej pozostaa w tyle i dopiero po upywie dwch dekad zacza powoli dorwnywa, przodujcej obecnie, szstej sztolni. Zreszt sytuacja na trzeciej sztolni niezbyt niepokoia awrowa: jej gniazdo radioaktywne leao blisko powierzchni dna morskiego. Gurewicz na pewno pierwszy skoczy wykop i puci wody Golfsztromu przez sztolnie: dawno za zapada decyzja, e sztolnie rozpoczn prac kada osobno, z chwil ukoczenia budowy, nie czekajc na inne. Tymczasem nowe troski i obawy zaczy si gromadzi nad budownictwem polarnym jak chmury. Sierpie zblia si ku kocowi, a wraz z nim pocztek jesieni i przerwanie arktycznej nawigacji. Wszystkie podstawowe materiay do budowy sztolni i osiedli, zapasy ywnoci i cae wyposaenie na okres dugiej i ciemnej zimy naleao dostarczy na miejsce w cigu krtkiego lata. Nie mona byo zbytnio polega na nawigacji pod lodem, ktr moga przeprowadza podwodna flota towarowa. Podwodne statki towarowe, o stosunkowo maej pojemnoci, nie mogy zastpi olbrzymich okrtw nawodnych i poradzi sobie z milionami ton adunkw, ktrych wymagay gigantyczne rozmiary budownictwa. Dlatego te porty pnocne pracoway latem w niezwykym napiciu, setki okrtw, zaadowywanych i rozadowywanych w portach, pruo ocean i morza bez przerwy. Ale z biegiem czasu wystpowa coraz wikszy i niezrozumiay chaos w pracy portw i okrtw. To dok w Murmaniu wypuci z kapitalnego zimowego remontu spalinowiec Kasatk z ogromnym opnieniem, to przybyy do Tiksi-portu olbrzymi okrt elektryczny Socjalizm nie znalaz adunku, ktry mia by przygotowany dla zimowisk na Wyspach Nowosyberyjskich i dla sztolni nr 13 i nr 14. Elektryczny transportowiec Gwiazda Morska, pojemnoci trzydziestu tysicy ton, szed prawie pusty z Archangielska po nowy adunek, gdy nagle po drodze otrzyma rozkaz z Moskwy, by skrci do Nordwiku i zabra stamtd sl i rud do Wadywostoku. Po omiu dobach nawigacji Gwiazda Morska dowiedziaa si w Nordwiku, e adunek ten dopiero co zabraa Bieucha i popyna z nim do Amdermy. A tymczasem w Amdermie soli maj pod dostatkiem, a z rud nie wiedz co robi. Zanim drog radiow skomunikowano si z Moskw, by rozpata ten kbek, Bieucha, tracc cenny czas, czekaa w Amdermie, a Gwiazda Morska w Nordwiku. Bieriozin, do ktrego naleay sprawy zaopatrzenia i transportu, szybko znajdowa wyjcie z sytuacji, miaymi posuniciami zastpowa jedne statki drugimi, przerzuca zbyteczne adunki z jednego portu do drugiego, usuwa komendantw portu, zawiadowcw w skadach. Jednak im bliej byo sierpnia, tym bardziej roso zamieszanie, rway si ustalone rozkady ruchu okrtw i dostaw do sztolni. Wreszcie w poowie sierpnia wypadki t stay si tak liczne; e zwrciy uwag ministra, stao si jasne, e Bieriozin tymi rodkami, jakimi rozporzdza, nie by w stanie podoa trudnociom, mimo caej swej energii i pomysowoci. Na nadzwyczajnym posiedzeniu kierownikw WAR-u pod przewodnictwem ministra, postanowiono zmobilizowa dla morskich transportw wszystkie wolne statki, nawet nie przystosowane do tych celw, wrd nich niektre okrty badawczo-naukowe. Rwnie postanowiono prosi rzd o oddanie kilku elektrostatkw pasaerskich i towarowych z batyckich i dalekowschodnich linii do dyspozycji WAR-u, wreszcie uchwalono zastosowa szereg innych stanowczych krokw.

Zima szybko zbliaa si, czasu pozostao mao. Rozkad prac trzeba byo przestawi jak najprdzej, nie tracc ani jednego dnia. Szczegln uwag naleao zwrci na uporzdkowanie i przyspieszenie transportw morskich. Dlatego Katulin postanowi zwolni Bieriozina od obowizkw kierowania aprowizacj i dostawami ldowymi, aby mg skupi wszystkie swe siy na transportach morskich i zaopatrzy sztolnie w niezbdne zapasy na zim.

Rozdzia 22 NIESPODZIEWANA DECYZJA


Na rodzin Dienisowej spado nage nieszczcie. Walery, starszy brat Iriny, zagin bez wieci. Trzy dni temu na nowym helikopterze wasnej konstrukcji rozpocz prbny lot z Woronea, gdzie pracowa ju od trzech lat w fabryce samolotw. Lot mia by prb na czas i odlego, wedug marszruty w zamknitym krgu: Worone - Archangielsk - przyldek Mootowa na Ziemi Pnocnej przyldek Wellen na Czukotce - Wadywostok - Irkuck - Worone. Po piciu godzinach od chwili startu, gdy samolot znajdowa si w rejonie Przyldka Mootowa, komunikacja radiowa nagle przerwaa si i nie udao si jej ju nawiza. Z osiedla na przyldku zakomunikowano, e helikoptera nie zauwaono. Poczenie radiowe przerwao si, gdy samolot by w pobliu osiedla, a straszliwa zamie, ktra nagle wybucha w pnocnej czci Morza Karskiego, prawdopodobnie uniemoliwia lotnikowi zrzuci nad osiedlem kontrolne chorgiewki. Jeeli w tym czasie helikopter unosi si w powietrzu pozbawiony cznoci radiowej, to orkan mg zepchn go z kursu i spowodowa katastrof. Gdyby si tak stao, to jaki jest los zaogi? Dnie mijay, a o helikopterze nie byo adnych wiadomoci, mimo e z Moskwy rozesano zapytania do wszystkich portw polarnych, osiedli, zimowych placwek, stacji i nawet do kursujcych okrtw. Naleao rozpocz poszukiwania zaginionego samolotu, ale nikt nie by zorientowany co do miejsca, gdzie mg ldowa albo spa. Gdzie zdarzy si wypadek? Przed Przyldkiem Mootowa, na zachd od niego? W takim razie nad Morzem Karskim? Albo moe nad jedn z wysp archipelagu Ziemi Pnocnej? Albo jeszcze gdzie dalej na wschd, nad wielkimi przestrzeniami Morza aptieww? Ju po upywie doby od przerwania cznoci radiowej z helikopterem zawieja ustaa rwnie nagle, jak wybucha. Pogoda poprawia si i z Przyldka Mootowa wyleciay natychmiast trzy helikoptery wywiadowcze. Przez dwie doby helikoptery spatroloway wielkie przestrzenie pl lodowych i wolnych od kry wd dokoa Ziemi Pnocnej, ale nie natrafiy na aden lad zaginionego samolotu. Helikopter Walerego prowadzi znany lotnik polarny Mayszew. Na t okoliczno kad nacisk awrow podczas obiadu u Iriny, starajc si podtrzyma nadziej w jej sercu. - Mayszew, stary polarny wilk - mwi. - W Arktyce Mayszew znajdzie wyjcie z kadej sytuacji. Nawet jeeli spadli na wod, samolot musia utrzyma si na powierzchni choby tyle czasu, eby zaoga zdoaa przedosta si na ld i zabra ze sob wszystko niezbdne do ycia... Irina siedziaa blada, z podkronymi oczami, gorco pragna i jednoczenie baa si uwierzy sowom awrowa. Dima, tak zazwyczaj ywy i gadatliwy, cicho siedzia przy stole i przysuchiwa si rozmowie przenoszc kolejno oczy z Iriny na Sergiusza.

- Pierwsze loty wywiadowcze dokoa Ziemi Pnocnej - mwi awrow ukrajawszy sobie kawaek pieroga - nie mogy przynie adnych rezultatw. Co znacz trzy samoloty na dziesitki tysicy kilometrw kwadratowych! Waciwe poszukiwania zaczn si za dwa - trzy dni, kiedy na baz w osiedlu na Przyldku Mootowa przerzuci si kilkadziesit polarnych helikopterw, zapasy energii elektrycznej i ywnoci; lotnicy zaczn systematycznie, kwadrat za kwadratem, penetrowa morze i lody, kad nierwno gruntu. Zobaczycie, e wszystko skoczy si dobrze. Czonkowie wyprawy Papanina majc tylko naftowe prymusy potrafili przey dziesi miesicy na pyncej krze lodowej. A dzisiaj, z elektrycznymi akumulatorami, w elektrycznych kombinezonach Walery na pewno zdoa si tam urzdzi z caym komfortem!... No, przepraszam, musz ju ucieka, mam w WAR-ze posiedzenie. Wieczorem wpadn jeszcze do was. awrow skoczy obiad nie tknwszy ukrajanego kawaka pieroga. Zauwaywszy to ju po jego wyjciu, Irina zblada jeszcze bardziej i gorczkowo zagryza warg: zrozumiaa, e awro w swymi optymistycznymi sowami chcia nie tylko podtrzyma w niej nadziej, ale i zaguszy wasny niepokj...

***

Z wypiekami na twarzy, z rozwichrzonymi wosami Dima siedzia nieruchomo w swym pokoju nad dziwn ksik w grubej oprawie. Dima czyta, mia przed oczami i wchania wszystkimi zmysami opowie o yciu wielkiego badacza i podrnika polarnego, o jego miaych wyprawach i zdumiewajcych przygodach w pustyni Oceanu Lodowatego. Opowie bya ywa i napisana z talentem. Zrcznie skomponowane obrazy wizetonfilmu ukazyway na ekranie, wmontowanym w okadk knifonu, t heroiczn wypraw. Dima zapomnia o otaczajcym go wiecie. ciska w palcach kontakt do regulowania ruchu tamy z mikroskopijnym drukiem pod powikszajc soczewk na lewej okadce knifonu. Od czasu do czasu zaczyna dziaa ekran na paskim pudeku prawej okadki i wtedy Dima nie odrywa byszczcych oczu od ywych scen wizetonfilmu. Wraz z bohaterami powieci Dima przebija si przez zamie, wpada w zasypane niegiem szczeliny lodowe, ton w nienej masie, przeciga przez wydmy niene i zway lodowe sanki z ciarem, odpiera ataki biaych niedwiedzi, polowa na foki, walczy z morsami, dzielnie pokonywa napr lodw na statek. Wreszcie z bohaterskimi towarzyszami wyprawy, przezwyciywszy tysiczne przeszkody, saniajc si z wyczerpania, osign stay ld - dosta si na ma wysepk ogromnego archipelagu. Rozpoczyna si nudny okres zimowy w wykopanej ziemiance, podobnej do zwierzcego legowiska, w mrokach nie koczcej si nocy polarnej, w wiecznym zimnie, w nieustannej walce z biaymi niedwiedziami i podstpnymi polarnymi lisami, Samotni ludzie, oderwani od wiata, zapomniani w krlestwie mrozu, ciemnoci i martwej ciszy...

Nagle Dima zblad, osun si na oparcie krzesa, z oczu potoczyy si zy. Wala! Wala! Drogi... kochany... Przecie i z nim moe by to samo! W jakiej rozpadlinie Ziemi Pnocnej ley samotny, ranny... wrd szcztkw strzaskanego samolotu... Jak ywy stan mu w pamici brat: wysoki, barczysty, opalony na twarzy, wesoy, zawsze skory do miechu i zabawy... Czy moliwe, eby Wala zgin? Znik na zawsze? I nigdy ju nie zobaczy jego kochanej twarzy, nie usyszy jego gosu... Po raz pierwszy w czasie tych cikich dni Dima z tak wyrazistoci i blem odczu ca gbi nieszczcia. Bl by tak silny, e Dima nie mg si opanowa i zapaka, zasaniajc twarz rkami. Nieustajcy szmer zwrci wreszcie uwag chopca. Aparat wizetonfilmu dziaa dalej, rzucajc wiato na pusty ekran. Nie odrywajc wzroku od ekranu, Dima z mokrymi od paczu policzkami machinalnie wyczy aparat. Naga myl bysna mu w gowie: Wala spad gdzie na Ziemi Pnocnej... Trzeba go tam szuka... Tylko tam, i moliwie najprdzej... Dima nie mg zda sobie sprawy, dlaczego jest pewien, e helikopter Walerego spad wanie na Ziemi Pnocn, a nie gdzie indziej na lody okrajce ten archipelag. Oczami wyobrani widzia przed sob wsk mroczn szczelin o wysokich, prawie prostopadych cianach pokrytych niegiem i lodem, a na dnie szczeliny, wrd lodowych pyt strzaskany kadub helikoptera, obok za, w pobliu ciany wwozu, czowieka na poy zasypanego niegiem. Czowiek ten by martwy. Przy oderwanych drzwiach kabiny siedzia Wala z okrwawion i zmienion z blu twarz, z rk bezwadnie zwisajc, jak u lalki, i- ze zaman nog... Ach, gdyby Dima mg by na wyspie w tej chwili! Szukaby, szuka nie pic, nie odpoczywajc i znalazby brata! Nie wolno mu siedzie tutaj bezczynnie, gdy tam Wala ginie. Wprawdzie Sergiusz powiedzia, e dzisiaj wylec pierwsze helikoptery nad morze, a jutro nad Ziemi Pnocn, ale co oni tam zobacz z gry. Czy go dojrz, jeeli Wala ley w gbokiej szczelinie? Konieczna jest ekspedycja sankami. Trzeba zbada kade wgbienie, kady wwz, nawoywa, dawa sygnay syren, strzela! Ach, gdyby on tam by, gdyby mg wzi udzia w tych poszukiwaniach! I nagle Dima omal nie za tchn si oszaamiajc myl: Mikoaj Antonowicz! Ten mu pomoe. Dima sta chwil z gow odrzucon w ty, z byszczcymi oczami, jak ptak gotowy do lotu. Tak, tak! Bieriozin pomoe... Ira nie puci, ale Bieriozin pomoe. Dima pokae, co moe dokona trzynastoletni chopiec dla swego rodzonego, kochanego brata. Helikoptery i tak nic nie wykryj! Trzeba bdzie rozpocz poszukiwania na sankach, a do tego czasu on zdy tam, na Przyldek Mootowa... Tylko trzeba si pieszy, nie wolno traci ani jednego dnia... Dima pobieg do pokoju Iriny, do telewizefonu. W mieszkaniu nie ma nikogo, nikt nie przeszkodzi. Mikoaj Antonowicz na pewno pomoe. Tyle razy rozmawia z nim o wyprawie do Arktyki, nawet dawa wskazwki, jak do niej si przygotowywa... Ten knifon o Arktyce otrzyma Dima rwnie od Bieriozina. Dobrze byoby poradzi si Iry... Niestety, to wykluczone. Ona we wszystkim wierzy Sergiuszowi. A ten mwi, e wszystko skoczy si szczliwie. Zreszt czy Ira orientuje si cho troch w Arktyce! Ponadto ma przykroci w fabryce... Jest przygnbiona, smutna...

W pokoju Iriny Dima gorczkowo nastawi aparat na fal telewizefonu Bieriozina i nacisn guzik sygnau. Ekran pozostawa pusty, milczcy. Dima poczeka chwil i znw nacisn guzik, dugo nie odrywajc palca. Nagle - o radoci! - ekran zajania agodnym wiatem, szybko przebiegy po nim falujce cienie i ukaza si znany mu rg gabinetu z pkami penymi ksiek i knifonw ze zwitkami tam wizefonu, st pokryty rulonami krelarskimi, papierem, przezroczystotymi arkuszami dyktafonu i ogolona gowa Bieriozina nad stoem. Skupiona twarz Bieriozina oywia si i nabraa uprzejmego wyrazu. - A, Dima! Jak si masz, mj kochany! Co powiesz? - Dzie dobry, Mikoaju Antonowiczu! - szybko, w podnieceniu zacz mwi Dima. - Ja musz... koniecznie musz jak najprdzej pojecha na Przyldek Mootowa. Wakacje ju si kocz, zostaje tylko miesic... Bieriozin rozemia si: - Ale w gorcej wodzie kpany! Co ci tak przynaglio? miech w takiej chwili przykro dotkn Dim... Ale Bieriozin jeszcze nic nie wie... - Widzicie, Mikoaju Antonowiczu... Chodzi o to... Przecie wiecie, e Wala przepad bez wieci gdzie... koo Przyldka Mootowa... - No, wic co? - umiechajc si zapyta Bieriozin i pogadzi rk sw okrg, wygolon gow. Jeszcze ciebie tam brakuje, co? - Ach, nie, Mikoaju Antonowiczu! - odpar gorczkowo Dima. - Ja powinienem, koniecznie... wzi udzia w poszukiwaniach... Cichy sygna przerwa Dimie, przez ekran co przemkno, umiechnita twarz Bieriozina znika, potem znw si ukazaa, ale ju powana. Bieriozin przysuchiwa si czemu. - Chwileczk. Poczekaj Dima - rzek Bieriozin-. - Kto do mnie przyszed. Zaraz... Dima patrzy w pusty ekran, wodzi niecierpliwie oczami po zotych literach na grzbietach ksiek i zwitkach tam wizefonu, rozpacz zacza go ogarnia. Co bdzie, jeeli Bieriozin go znw wymieje i powie - ktry to ju raz - e trzeba poczeka, jeszcze troch pocierpie? Nagle z ekranu da si sysze odgos otwieranych drzwi, kroki, niewyrane sowa. Kroki zaraz ucichy, rozleg si natomiast podniecony gos Bieriozina: - Co nowego? Mwcie prdzej! - Po pierwsze przyjecha Konowaow. Gos by spokojny, peny, aksamitny, wyda si Dimie dziwnie znajomy, jakby go gdzie ju sysza, ale kiedy i gdzie, nie mg sobie przypomnie.

- Ach, nareszcie! - ucieszy si Bieriozin. - Co wicej? - Po wtre, Wiszniakow umar... Przez par chwil trwao cikie, kopotliwe milczenie, potem z ekranu rozleg si gos niewidzialnego Bieriozina: - Niemoliwe! Co wy mwicie! Wiszniakow? Gdzie? Kiedy? - Wczoraj. W wizieniu ledczym, Mikoaju Antonowiczu. Otwarcie powiem: gdy zauwayem, jak jego zeznania was zdenerwoway... Jestecie dla nas waniejsi od dziesitka Wiszniakoww... A przy tym, okazao si, e nie umia trzyma jzyka za zbami... Nie byo wyjcia, trzeba byo... To bardzo przykre, ale sprawa jest waniejsza od wszystkiego... - Ale to morderstwo! - jkn Bieriozin. - Nie chc nic o tym sysze! Syszycie? Nie chc, nie chc! Gos Bieriozina podnosi si coraz wyej, przechodzc w jaki skowyt. Dima usysza kroki zbliajce si do ekranu, w jego prawym rogu migna blada, przeraona twarz Bieriozina. Podnis oczy, spojrza na Dim i nagle miertelny strach wykrzywi jego twarz. Podnisszy rce Bieriozin gwatownie cofn si w ty i znik z ekranu. Zaraz potem da si sysze trwony szept, szybkie kroki, trzasny drzwi i wszystko ucicho. Dima znw sta przed pustym ekranem, zmieszany, z bijcym sercem. Ogarn go strach. Jakie zabjstwo? Jaki ma z tym zwizek Mikoaj Antonowicz? I czym on, Dima, tak go zmartwi, a nawet przerazi? Teraz na pewno Mikoaj Antonowicz rozgniewa si i nie zechce mu pomc. Rozpacz owadna chopcem cakowicie. Tak mino z pi minut. Dima straci ju nadziej, chcia wyczy aparat, pj do swego pokoju, rzuci si na ko i ukry w poduszce twarz. Wtem da si sysze ostry trzask otwieranych drzwi, szybkie, zdecydowane kroki i na ekranie znw ukazaa si twarz Bieriozina - blada, ale spokojna. Bieriozin usiad na swym zwykym miejscu za biurkiem i przekadajc jakie papiery, nie podnoszc oczu, przemwi nieco zachrypnitym gosem: - Przepraszam ci, Dima, zapomniaem zupenie o tobie. - Nic nie szkodzi... - szybko odpowiedzia Dima. - Prosz bardzo, Mikoaju Antonowiczu... Ja moe kiedy indziej... - Mniejsza O to - rzek Bieriozin i spojrza szybko na Dim jakimi pustymi oczami. - Dowiedziaem si o mierci mego znajomego i bardzo si tym przejem. Tak... A co do twej sprawy... Powiedz szczerze: bardzo chcesz dosta si do Arktyki? - Och, bardzo... bardzo, Mikoaju Antonowiczu - cicho powiedzia Dima. Serce cisno mu si z radoci i strachu. Co robisz! Nie rb tego, nie rb! - przeraliwie woao mu przeczucie w duszy. Ale Bieriozin ju mwi dalej i Dima nie mg powstrzyma jego zdecydowanych, rzeczowych sw.

- Dobrze! Skoro masz silne postanowienie... W tych dniach udaje si tam pewien czowiek. Wemie ci z sob. Przygotuj si. Gromad potrzebne do drogi rzeczy. Tylko nie za duo. Elektryzowane ubranie, troch bielizny, mydo, rcznik, szczoteczk do zbw... O reszcie pomyli ten czowiek. - Dobrze, Mikoaju Antonowiczu - ledwo poruszajc wargami mwi Dima. - Dzikuj... bardzo dzikuj... Na Przyldek Mootowa? Tak? - Tak, tak... - niecierpliwie i ze zoci odpowiedzia Bieriozin. Znw jaki wewntrzny trwoliwy gos odezwa si w duszy Dimy: Nie rb tego... nie rb... Ale ju inny niewidoczny nurt porwa i unis Dim, chopiec raz jeszcze szepn: - Dzikuj, bardzo dzikuj... - Gupstwo, nie ma za co. Tylko pamitaj, Dima! eby nikt o tym nie wiedzia. Zwaszcza, e to ja ci pomogem. Irina nie przebaczyaby mi tego nigdy. - Nikomu, nikomu, Mikoaju Antonowiczu! - gorco zapewnia Dima. - Sowo pionierskie... Tylko... Dima zajkn si, wcign gboko powietrze, jeszcze bardziej poczerwienia i podnis bagalne oczy na Bieriozina. - No, co jeszcze? - niecierpliwie zapyta Bieriozin. - Mikoaju Antonowiczu... Ja chciabym z Plutonem... Nie mog bez niego... Bardzo prosz... Pluton wszystko rozumie i nikomu nie bdzie przeszkadza... On mi bdzie bardzo potrzebny. Mona? Bieriozin zmarszczy brwi i chwil rozwaa. - No, dobrze! - powiedzia w kocu. - Zabieraj Plutona. Za dwa dni zgosisz si do mnie przez telewizefon, o tej samej porze. No, do widzenia. Pamitaj, nikomu ani sowa! - Dzikuj, Mikoaju Antonowiczu, nikomu nie powiem. Ekran opustosza, zamar, zmieni si w gadk, owaln, srebrzyst pytk. Dima posta chwil przed aparatem czerwony, wzburzony, nieomal chwiejc si na nogach wskutek nagego przypywu znuenia. Potem podszed do kanapy i pad na ni, nie mogc zebra kbicych si myli, wstrzsay mm nerwowe dreszcze i ogarno go osabienie.

Rozdzia 23 PIERWSZE LADY


W wysokim, widnym pokoju byo cicho i chodno. Na pomalowanych jasno cianach wisiay portrety wodzw kraju i wielka, kolorowa mapa Zwizku. Cae urzdzenie byo takie, e sprzyjao skupionej pracy. Niewielka szafka odbiorczego i nadawczego radia staa obok biurka. Na biurku - dwa telewizefony z ekranami na odchylonych przykrywkach, pudo korespondencyjnego wizefonu, rurka dyktafonu w ksztacie czarnej lilii na wysokiej, gitkiej odydze wychodzcej z brzowej szkatuki zapisujcego aparatu. Komarow siedzia przy biurku pogrony w czytaniu. Od czasu do czasu przerywa lektur, wybiera z lecej obok paczki jedno lub dwa zdjcia fotograficzne i dugo, badawczo przyglda si im. Komarow odczytywa Zbir codziennych raportw posterunkw w Klamie w sprawie Nr OK 0468. Nr 3, z dnia 22 sierpnia. 12.15. Obserwator D. Wacicielem willi, wychodzcej na ulice: Komunardw, Szkoln i Gorkiego, jest obywatel Adolf Augustowicz Jokisz, lat 58, urodzony we Lwowie, skd przyby do Moskwy 23 lata temu. Wykada greck i rzymsk literatur w Moskiewskim Pastwowym Instytucie Kultury Antycznej. Wraz z Jokiszem mieszkaj: 1) jego ona Cecylia, crka Wincentego, lat 52, tumaczka w tyme instytucie, zamna za ob. Jokiszem od lat trzydziestu, przybya do Moskwy rwnoczenie z mem ze Lwowa; 2) syn, Wadek, lat 14, ucze smej klasy szkoy, nr 78 w Klamie, okrgu Moskiewskiego. 12.20. Posterunek nr 2. Przez ogrodow furtk od ulicy Gorkiego wszed mczyzna z teczk, w palcie z wysoko podniesionym konierzem (zdjcie tamy telewizora nr 26). Na podwrzu spotka si z chopcem, synem waciciela willi (zdjcie nr 27). Po krtkiej rozmowie weszli obaj od strony wewntrznego podjazdu do willi. 12.45. Posterunek nr 1. Od strony zewntrznego podjazdu wszed do willi mczyzna z niewielk walizk (zdjcie nr 13), przyjecha elektromobilem SD 014-86. Po 32 minutach, o 13,17, wyszed bez walizki, siad do elektromobilu i pojecha w prawo; znik za rogiem ulicy Rewolucji Padziernikowej. Dalsz obserwacj przej obserwator A. 18.00. Posterunek nr 3. Od strony wewntrznego podjazdu przez furtk ogrodow wysza na ulic Szkoln ona waciciela willi (zdjcie tamy telewizora nr 34). 18.00 - 18.40. Obserwator B. ona waciciela (zdjcie nr 134) wysza z podwrza na ulic Szkoln, po drodze spotkaa kobiet, z ktr, zatrzymawszy si, porozmawiaa (zdjcie nr 135), a potem posza dalej do ulicy ukowskiego i wesza do domu towarowego. Odebraa kilka paczek z ywnoci i sodyczami, kwiaty. T sam drog wrcia do domu. 18.40. Posterunek nr 3. Przez furtk ogrodow od strony ulicy Szkolnej wrcia ona waciciela willi, z pakunkami i kwiatami. Udaa si do hangaru; po 12 minutach wysza z hangaru bez pakunkw i wesza do willi.

18.45. Obserwator A. Mczyzna w elektromobilu S D 014-86 (zdjcie nr 13) pojecha od willi, nie zatrzymujc si po drodze, Autostrad Pnocn, dalej Gradask przez centrum Moskwy do Zakadw Hydrotechnicznych. Jego nazwisko - Konstantyn Michajowicz Akimow. Pracuje w zakadach jako kierownik dziau produkcji. O godz.20 pojecha tym samym elektromobilem na plac Dobryniski, stan przed domem nr 3, budynek K, gdzie zajmuje mieszkanie nr 82. Przed tym odstawi elektromobil do podziemnego garau na tym placu. 19.10. Posterunek nr 3. Do ogrodowej furtki od ulicy Szkolnej podszed od ulicy Gorkiego mczyzna w czapce i chopiec z duym, czarnym psem rasy nowofundlandzkiej (zdjcie z tamy telewizora nr 35). Mczyzna mia du waliz, chopiec - pakunek, zawinity w gazet. Furtk otworzy syn waciciela willi. Obserwowani weszli, pies natomiast nie chcia wej i zacz skomle. Dopiero na stanowcze wezwanie chopca: Pluton! Tutaj!, pies wbieg na podwrze. Furtk natychmiast zamknito. Przybyy chopiec cay czas oglda si niespokojnie, trzymajc psa za obro. 20.25. Posterunek nr 1. Zewntrznym wejciem od ulicy Komunardw wyszli z willi mczyzna w czapce i mczyzna z teczk, w palcie z wysoko podniesionym konierzem (zdjcie z tamy telewizora nr 16). Obaj przeszli ulic Komunardw i skrcili na ulic Rewolucji Padziernikowej. Obserwacja przechodzi do obserwatora C. 20.25 - 20.35. Obserwator C. Mczyzna z teczk i mczyzna w czapce, wyszedszy z willi zewntrznym wyjciem z ulicy Komunardw, skrcili w ulic Rewolucji Padziernikowej, potem na prawo, w ulic Gorkiego. Na rogu ulicy Puszkina podeszli do jaskrawo czerwonego elektromobilu nr M I 319-24, ktry widocznie oczekiwa na nich. Auto z miejsca ruszyo penym biegiem przez ulic Puszkina, skrcio na lewo w ulic Parkow i zniko. Niestety, w tym momencie nie miaem auta do dyspozycji. Dalsze poszukiwania na elektrocyklu - bez rezultatu. Komarow z niezadowoleniem pokrci gow i pooywszy przed sob zdjcia, wymienione w trzech ostatnich raportach, zacz si im bacznie przyglda. Ekran jednego z telewizefonw, stojcych na biurku, rozjani si bez dwiku. Ukazaa si na nim opalona twarz lejtenanta Chiskiego. Oczy mia zamylone. Lew rk obandaowan. Komarow przycisn kolanem guzik pod stoem. Drzwi otworzyy si automatycznie, wpuciy Chiskiego do gabinetu i zaraz si zamkny. - Siadajcie, siadajcie, Lwie Markowiczu - powiedzia Komarow, zaledwie Chiski si zameldowa. Mwcie... Przede wszystkim jak rka? - zapyta troskliwie. - Gupstwo, nieznaczne zwichnicie. Wida chwycilicie, majorze, nie z caej siy - z umiechem odpowiedzia Chiski. - Nie gniewacie si na mnie? - zapyta Komarow mruc oczy pene przyjaznego ciepa. - Skde, Dymitrze Aleksandrowiczu! Takie spotkanie warte byoby i dziesiciu rk! - No, gdybycie mieli dziesi rk, na pewno nie dabym rady - umiechn si Komarow, ale zaraz urwa i zapyta rzeczowo: - Wic co nowego?

- Cay ranek straciem na poszukiwaniu ladw czerwonego auta. Zabrano je wczoraj o godzinie szesnastej z nowoarbackiego garau... - Gdzie to? - przerwa Komarow. - Nad rzek Moskw? - Nie, na pocztku magistrali, niedaleko od Hydrotechnicznego Instytutu. Fotograficzny licznik garaowy zanotowa numer auta i czas jego wyjcia na ulic. Midzy godzin szesnast i dwudziest pierwsz w adnym z garaw moskiewskich wz ten nie by zarejestrowany. - A o dwudziestej pierwszej? - zapyta Komarow. - O godzinie dwudziestej pierwszej odnotowa przybycie tego auta licznik podziemnego garau na placu Majakowskiego. Udao mi si. Zaraz po zagaraowaniu auto poszo do przegldu i mycia, ale na szczcie nie zdyli tego zrobi, nawet nie dotknli si jeszcze do niego. O godzinie dwudziestej drugiej przez telewizefon zatrzymaem wz w garau, przyjechaem tam i na moje polecenie, z zachowaniem ostronoci, przeprowadzono go do specjalnego boksu. Klucz od boksu mam przy sobie. Dokadnie obejrzaem maszyn. - Doskonale, wietnie - z zadowoleniem powiedzia Komarow. - Co wam powiedziay liczniki? - Waciwie nic nowego. Potwierdziy to, co ju wiemy. - Mianowicie? - O godzinie szesnastej wz wyszed z nowoarbackiego garau z jednym pasaerem - kierowc. Przeszed piset pidziesit metrw, stan i po dziesiciu minutach zabra dwch niezbyt cikich pasaerw - obydwaj wayli zaledwie osiemdziesit osiem kilogramw - potem zrobi trzydzieci jeden kilometrw piset dwanacie metrw. Postj po odbyciu tej drogi o godzinie dziewitnastej zgadza si z raportem posterunku numer trzy w Klamie. Wykaz zegarw i licznika wozu o drodze powrotnej, o adunku i czasie przyjcia do garau zgadza si z moimi obliczeniami i wykazem licznika w garau. - Doskonale. Co jeszcze? - Dokadnie obejrzaem kabin wozu z zewntrz i wewntrz, zrobiem zdjcia, ktre zbadaem po powikszeniu. - Tak... tak... Choby to nawet nic nie dao, naleao to zrobi koniecznie. - To jednak co nieco dao, Dymitrze Aleksandrowiczu. - Aha! Tym lepiej. - Po pierwsze, na odbiciu siedzenia znalazem kilka wijcych si wosw byszczcej sierci czarnego koloru, a na chodniku w nogach lady ap duego psa. Niewtpliwie to ten czarny nowofundlandzki pies, o ktrym wspomina posterunek numer trzy. - Moemy wic twierdzi, e wanie tym autem przyjecha do Klamy mczyzna w czapce z chopcem i psem, a potem odjecha zabrawszy ze sob mczyzn z teczk.

- Uwaam to za ustalone, Dymitrze Aleksandrowiczu. Prcz tego obok tylnego siedzenia elektromobilu znalazem kawaek aluminiowego papieru z wdrukowanym tekstem, prawdopodobnie strzpek gazety lub czasopisma. Chiski wyj z teczki kawaek gazety i poda go majorowi. Ten uwanie obejrza pod wiato cieniutki i niezbyt trway aluminiowy papierek, przeczyta urywki zda wydrukowanych po obu stronach i zamyli si. - No, dobrze - powiedzia w kocu Komarow podnoszc gow. - Co jeszcze? Chiski ze smutkiem rozpostar rce: - Na razie, nic wicej, Dymitrze Aleksandrowiczu. - No, c! Napracowalicie si dobrze, dowiedzielicie si sporo. Co zamierzacie dalej? Trzeba i ladami pki wiee i ciepe. Chiski chwil milcza. - Przede wszystkim - zacz - chciabym jeszcze dzisiaj zbada teren w promieniu piciuset pidziesiciu metrw dokoa nowoarbackiego garau, skd wzity by czerwony elektromobil. Gdzie na tym obwodzie wz zatrzyma si po raz pierwszy. Moe kto zapamita jego jaskrawy czerwony kolor. Rwnoczenie warto by poleci sierantowi Wasiljewowi... Na stole przed Komarowem rozleg si cichy sygna, rozjani si ekran drugiego telewizefonu. Chiski umilk. Komarow wczy aparat. Ekran w dalszym cigu pozosta pusty, ale z dwikowej czci aparatu da si sysze gos: - Hallo. Kto przy aparacie? - Dwiecie osiemdziesit sze - odpowiedzia Komarow. - Koo. - Ksiyc. - Klama. Posterunek numer dwa. Nagy meldunek, towarzyszu majorze. Na podwrzu wida wzmoony ruch ludzi midzy will i hangarem. Wniesiono do hangaru kufer i skrzyni. Przybyy o szesnastej trzydzieci, przez furtk od ulicy Szkolnej, mczyzna wyszed z willi ubrany w roboczy kombinezon, z jakim instrumentem w rkach i skierowa si do hangaru. Przypuszczam, e to przygotowania do odlotu. - Kardan nie pokazywa si? - szybko zapyta Komarow. - Nie pokazywa si, towarzyszu majorze. P godziny temu wyszed z willi na podwrze przybyy tu wczoraj chopiec z psem, w towarzystwie syna waciciela willi. Pospacerowali z dziesi minut po ogrodzie i wrcili do domu. - Nic wicej?

- Na razie wszystko, towarzyszu majorze. - Dzikuj. Uwaajcie. Gdy zaczn wyprowadza helikopter z hangaru, natychmiast meldujcie. Bd przy aparacie. Komarow wyczy telewizefon i zaraz go przeczy na inn fal. Na ekranie ukaza si niewielki pokj stacji rozdzielczej przy hangarze. Zawiadowca rozkadu lotw, siedzcy przy pulpicie, na ktrym wida byo rnokolorowe guziki, rczki, palce si i zgaszone lampki, wiecce si linie tablic, podnis oczy i pytajco spojrza na Komarowa. - Co rozkaecie, towarzyszu majorze? - Przygotujcie jak najprdzej popieszn maszyn do natychmiastowego odlotu i trzymajcie j w pogotowiu. - Rozkaz, towarzyszu majorze - odpowiedzia lejtenant-zawiadowca, przesuwajc jedn z rczek na pulpicie i przyciskajc guzik. - Z pilotem? - Tak. Na wszelki wypadek - do lotu dugodystansowego, na duej wysokoci i na duszy czas. Maszyn przyprowadzi nieco bliej, na may placyk. - Rozkaz, towarzyszu majorze. Za siedem minut maszyna bdzie na maym placyku. Komarow wyczy aparat, ekran zgas. - Wic, mj drogi - zwrci si major do Chiskiego - znw musz opuci Moskw. I nie wiem, kiedy wrc. Z raportu posterunku numer trzy o przygotowaniu ywnoci dla hangaru wiadomej nam willi w Klamie domyliem si, e Kardan szykuje si do nowej podry. Ca noc rozmylaem i nie mogem zdecydowa: czy dalej ledzi Kardana, czy pozosta w Moskwie i zabra si doi rozpltywania wza, zawizanego w Klamie. Dzisiaj omwiem spraw z wiceministrem bezpieczestwa. Zdecydowalimy, e osobicie zajm si Kardanem i nie spuszcz go z oczu, dopki nie wyjani celu, dla ktrego przedosta si do Zwizku Radzieckiego. Obawiam si, e ten czowiek przyniesie nam nieszczcie. Ma jakie kontakty w Zwizku, moliwe, e s to wsplnicy. Wszystko pachnie mi organizacj przestpcz, w ktrej Kardan, zdaje si, zamierza odegra gwn rol. Zobaczymy. - Wy, Lwie Markowiczu, nie tracie ladw, na ktre wpadlicie w Moskwie. Uzbrjcie si w cierpliwo i wytrwao. Bdziecie pracowa pod kierownictwem mego zastpcy, kapitana Swietowa. Nie zapominajcie o raportach ze stacji Wiszniewsk, dotyczcych obserwacji nad wybawcami Kardana. No, do widzenia, przyjacielu - zakoczy Komarow wstajc i wycigajc obie donie do Chiskiego. - Czasu pozostao mi niewiele. W kadej chwili mog mnie wezwa. Chciabym jeszcze zostawi szczegow instrukcj dla kapitana Swietowa i dla was... Chiski, egnajc si z majorem, by wzruszony i smutny. - Dymitrze Aleksandrowiczu - powiedzia drcym gosem - prosz, dajcie od czasu do czasu zna o sobie... - Na pewno, mj drogi. Przy pierwszej sposobnoci.

Rozdzia 24 U WRT ARKTYKI


Dima y jak we nie. Nie mg skupi myli, nic nie docierao do jego wiadomoci. Chodzi roztargniony, na pytania odpowiada nieprzytomnie, jakby z trudem budzc si ze snu. Bieriozin wyznaczy wyjazd na dzie 22 sierpnia. Dima, na wp przytomny, da si unie wypadkom jak schwytany na arkan. Czasami, spojrzawszy przypadkiem na wymizerowan twarz siostry, doznawa uczucia blu i wstydu, wtedy zjawiaa si niemiaa myl: A moe nie powinienem... moe cofn si... Ale natychmiast w wyobrani widzia twarz Bieriozina szyderczo umiechnit i Dimie zdawao si, e ju syszy, jak Bieriozin cedzi przez zby: Stchrzy... Wiedziaem, e tak bdzie. Wic Dima odpdza t myl. Nie, nie jest tchrzem. Musi pojecha, musi odnale brata. Wyjedajc zostawi Irinie list, wyjani jej, e nie mg inaczej postpi, e bezwzgldnie wrci na pocztek roku szkolnego. Tylko nie powie nic o Arktyce? napisze, e pojecha... gdzie indziej. Bo Irina na pewno zacznie go szuka, wyle za nim radiodepesze... Tak te Dima postpi. Tego dnia, 22 sierpnia, kiedy po raz ostatni wychodzi z domu, z maym zawinitkiem w rku, prowadzc na smyczy powanie kroczcego Plutona, mia w kieszeni list do Iriny, w ktrym oznajmia, e pewien syberyjski myliwy zabiera go ze sob do tajgi na polowanie i e dokadnie za miesic wrci do Moskwy. Tylko, bagam ci, Ireczko, nie niepokj si, w tajdze bdzie nam bardzo przyjemnie - pisa majc na myli z pewnoci myliwego, siebie i Plutona. Nastpnie, przesya serdeczne ucaowania i znw prob, by siostra bya spokojna. Wiedzc, e wyjazd z Moskwy nastpi w nocy, a list moe doj wczeniej, bo po upywie dwch godzin, Dima wrzuci go do ulicznej skrzynki pocztowej, przedtem umylnie zamazawszy numer domu i mieszkania: list pjdzie do rejonowej centrali pocztowej i tam ugrznie na jaki czas. Zanim na podstawie nazwiska Iriny ustal dokadny adres, zanim list dorcz - minie noc, a jego wtedy ju nie bdzie w Moskwie.

***

I oto, po caonocnym locie helikopterem, Dima spaceruje po Archangielsku, w milczeniu oglda ulice, skwery, od czasu do czasu gaska Plutona, ktry z powag kroczy obok na krtkiej smyczy. Za kadym razem Pluton podnosi ciki eb, pytajcym wzrokiem spoglda na Dim i mocniej przyciska si do jego nogi. Nie rozmawia przez czas duszy z towarzyszem podry jako nie wypada, a rozmowa z nim zupenie si nie klei. W gruncie rzeczy Dima prawie nic nie wie o czowieku, z ktrym musia spdzi wiele czasu w cigu podry. Czowiek ten nazywa si Gieorgij Nikoajewicz. Tak go nazwano, kiedy Dima zaznajamia si z nim w willi, gdzie pod Moskw. Nazwiska nie powiedziano, ale Dima na to nie zwrci uwagi. Na og czowiek ten podoba mu si. Gieorgij Nikoajewicz zaprowadzi Dim do swego pokoju, dugo z nim

rozmawia. Wypytywa, dlaczego Dima tak pragnie dosta si do Arktyki, i cay czas umiecha si dobrodusznie, chwalc jego msk odwag i mio do brata. Potem zgodzi si z przypuszczeniem Dimy, e brat jego, zapewne, ldowa gdzie na Ziemi Pnocnej: dzi ju nie ma takich samolotw w Zwizku Radzieckim, eby spaday, rozbijay si i gubiy ludzi. Dima na pewno odnajdzie brata, jeli bdzie wytrway i odwany. Potem Gieorgij Nikoajewicz owiadczy, e Dima powinien zmieni nazwisko. Zawiadczenie, ktre otrzyma przed wyjazdem, jest wystawione na nazwisko Wadima Pawowicza Antonowa. Jeliby go kto pyta, dokd jedzie, Dima powinien odpowiedzie, e jedzie do ojca, Pawa Nikoajewicza Antonowa, ktry pracuje w podwodnym osiedlu sztolni nr 6. Dalej Dima powinien pamita, e Gieorgij Nikoajewicz jest ich dobrym znajomym i e nazywa si Konowaow. Na prob ojca Konowaow wiezie Dim do osiedla, gdzie ten bdzie mieszka i chodzi do szkoy. Byoby najlepiej, by Dima jak najmniej mwi o sobie, eby przypadkiem nie wygada si. Bo gdyby dowiedzieli si, e on nie jest Antonowem, odesano by go z powrotem do Moskwy, a on, Gieorgij Nikoajewicz, miaby z tego powodu wielkie przykroci. Dima obieca solennie, e bdzie o tym pamita, ale serce ciskao mu si ze strachu, gdy sobie pomyla o tajemniczoci, jaka pocza go otacza. Gieorgij Nikoajewicz zachwyci si Plutonem. Wprawdzie w Arktyce bardziej przydaaby si zwyka syberyjska ajka48 ale, oglnie biorc, Pluton - to wspaniay pies. Nowy znajomy pogaska Plutona po bie i poechta jego mikkie uszy. Dima a poczerwienia z radoci, z zachwytem pocz mwi o rozumie i sile swego przyjaciela, w kocu kaza Plutonowi przywita si z Gieorgijem Nikoajewiczem. Pluton speni polecenie ze zwyk sobie agodnoci i dostojestwem, lecz wida byo, e bez zbytniego entuzjazmu, bo wbrew zwyczajowi nie poruszy nawet ogonem. T rezerw Plutona tumaczyy prawdopodobnie obce otoczenie, nowi ludzie i doznane wzruszenia tego niezwykego dnia. Dima wyszed od Gieorgija Nikoajewicza bardzo zadowolony, jednak potem nie zetkn si ju z nim a do chwili wsiadania do helikoptera. Przed samym odlotem - bya ju noc - Gieorgij Nikoajewicz dorczy Dimie dokument osobisty z fotografi. Tre dokumentu opiewaa, e Wadim Pawowicz Antonw, lat 14, udaje si pod opiek kontrolera adunkw Ministerstwa WAR-u, G. N. Konowaowa, do swego ojca P. N. Antonowa, do podwodnego osiedla przy sztolni nr 6, gdzie ma zamieszka i uczy si dalej w szkole osiedla. Te spokojne, urzdowe sowa wzbudziy w Dimie ufno, miao wic wszed do kabiny helikoptera. Podczas lotu Gieorgij Nikoajewicz by milczcy, nieustannie pali, wci podnoszc do ogolonej grnej wargi rk i zaraz j opuszczajc. Od razu poradzi Dimie, eby si przespa, gdy jutrzejszy dzie zapowiada si pracowicie i moe nie bdzie chwili na odpoczynek. Dima chtnie zastosowa si do rady i prdko zasn w fotelu z ruchomym oparciem, czujc ciepo Plutona, ktry lea u jego ng na dywanie, pooywszy ciki eb na wycignitych apach. Wyldowawszy wczesnym rankiem w Archangielsku, udali si z lotniska do miasta i zjedli niadanie w wielkiej zautomatyzowanej restauracji; nakarmili rwnie Plutona. Potem, pozostawiwszy Dim i psa na bulwarze koo fontanny, Gieorgij Nikoajewicz poszed zaatwi swe sprawy. Nie byo go cztery
48

ajka rasa syberyjskich psw myliwskich. (Przyp. tum.)

godziny. W oczekiwaniu na niego Dima czyta wypoyczon na miejscu, w pawilonie bibliotecznym, ksik o Arktyce. Gieorgij Nikoajewicz wrci zadowolony i wes, powiedzia, e musz pojecha na Soomba wysp na Dwinie Pnocnej, niedaleko Archangielska - gdzie stoi ich statek elektryczny. Tam zjedz obiad, po czym Gieorgij Nikoajewicz zaatwi jeszcze to i owo, a wieczorem mona ju bdzie wsi na okrt. Serce Dimy zabio trwonie i radonie. W p godziny dojechali duym, pakownym elektrobusem49 do portu rzecznego, a potem w d nadbrzenym bulwarem. Dima pochania oczami widoki. W porcie stay ogromne oceaniczne wielopokadowe okrty z napdem elektrycznym, odbywajce pasaerskie rejsy do Murmaska, Szpicbergu, do radzieckich portw Morza Czarnego i Batyckiego oraz dalej za granic. Okrty byy gustownie pomalowane, lniy w socu metalowymi czciami i szybami wielkich iluminatorw. Dzib i rufa najszybszych okrtw byy okryte a do grnego pokadu przezroczyst opon o idealnie opywowych ksztatach. Na penym morzu taka opona pokrywaa cay okrt, ktry stawa si podobny do gadkiej torpedy, bez najmniejszego wystpu prcz przezroczystego klosza nad mostkiem kapitaskim. Mona te tu byo zobaczy wielkie stare okrty parowe lub spalinowe. Dalej, w gr rzeki, za dugim mostem, ktry obejmowa j piknym ukiem, wida byo mnstwo biaych rzecznych statkw niby stado wielkich abdzi. Od ujcia Dwiny Pnocnej przez system jej dopyww, kanaw czcych i jezior, potem New, Wog, Dnieprem, Donem utrzymyway one eglug rzeczn z Leningradem, Moskw, Archangielskiem, Rostowem nad Donem, z Charkowem itd. Po spokojnej zielonkawoniebieskiej wodzie, odbijajcej soce, snuy si we wszystkich kierunkach kutry, holowniki, jachty z wysokimi, biaymi aglami. Z gry rzeki, byszczc iluminatorami i oknami kajut, zblia si wielki, trzy pokadowy okrt wypeniony barwnym tumem pasaerw. Nad rzek panowa zgiek kipicego ycia, pracy ludzkiej i maszyn. Odzywa si przecigy ryk syreny i ostre sygnay statkw. Elektrobus jecha wzdu skadw portowych, od ktrych po szynach przesuway si do przestani i z powrotem wielkie dwigi z cikimi adunkami. Na dole, z podziemnych galerii, i w grze, przez mostki na palach, ze spichrzw i skadw pezy bez ustanku do otwartych burt okrtw tamy transporterw, podsuwajc adunki pod pokadowym windom. Nawet port w Moskwie wydawa si teraz Dimie may i cichy w porwnaniu z tymi wrotami Arktyki, zdajcymi si nie mie koca. Do elektrobusu wsiadali pasaerowie - energiczni, ogorzali marynarze, polarnicy z odlegych zimowisk, spokojni, zamyleni ludzie z tajg, prowadzcy olbrzymie gospodarstwa lene kraju, budowniczowie podwodnych osiedli i sztolni arktycznych. Byli to ludzie weseli, rozmowni, towarzyscy, zawizywali oywione rozmowy, wypytywali, kto dokd jedzie, do jakiej pracy, opowiadali nowicjuszom o cudach podwodnego ycia i pracy. Przez okno elektrobusu Di ma spostrzeg na redzie i w basenach jakie inne, niepodobne do pozostaych statki - z niebieskimi chorgiewkami, trzepoczcymi na cienkich, niewysokich masztach.

49

Elektrobus - autobus, poruszany elektrycznoci z akumulatorw.

Te statki nisko osdzone, wydaway si szerokie i adowne. Dimie zamarto serce. Po niebieskich flagach od razu pozna, e te s statki polarne. Elektrobus zatrzyma si przy klubie portowym i Gieorgij Nikoajewicz powiedzia, e wysiadaj. Zjedli obiad w zimowym ogrodzie restauracji klubowej. Potem Gieorgij Nikoajewicz zaprowadzi Dim do pokoju wypoczynkowego, a sam wyszed zapowiadajc swj powrt za trzy godziny. Zaczo si mczce, denerwujce czekanie. Przed zbliajcym si odjazdem w nieznan i pocigajc dal Dim pocz ogarnia smutek i strach. Chwilami zdawao mu si, e lada chwila mczyzna czytajcy gazet przy ssiednim stoliku wstanie, podejdzie do niego i zapyta: Skd jeste, chopcze? Co tutaj robisz? I Dima mia ochot uciec, ukry si w kcie, gdzieby go nikt nie mg zauway. Wzi jak ksik ze stou, usiowa j czyta, ale nie potrafi, si skupi; tpo patrzy na otwart stronic, bojc si podnie oczu. Mczyzna wyszed i Dima odetchn z ulg, wkrtce jednak owadn nim nowy niepokj; co bdzie, jeli Gieorgij Nikoajewicz rozmyli si, nie wrci i pozostawi Dim samego? Na chwil myl ta uradowaa go nawet. Wszystko dobrze si uoy i nie bdzie jego winy, jeeli wyjazd nie dojdzie do skutku. Dima wrci do Moskwy, do domu, znw bdzie z Irin, z awrowem, z kolegami. A Wala? Trzeba ratowa Wal! przecie on zginie! Niemnie wolno wraca! Trzeba jak najszybciej dosta si na Przyldek Mootowa, ju tyle dni mino bezczynnie! Jak tam rozwijaj si poszukiwania? Czy maj psy? Dobrze, e zabra z sob Plutona. W najgorszym razie Pluton sam pocignie sanki. Nagle zadrgao mu serce: a co bdzie, jeli nie pozwol wzi udziau w ekspedycji, jeli go wypdz? Nie, nie, za nic na wiecie. On im pokae... Na myl o tym Dima zachmurzy si, gwatownie poruszy si na krzele, zaoy nog na nog, trciwszy lecego na dywanie Plutona. Pies zerwa si, z aosnym zdumieniem spojrza na Dim i pooy mu swj ciki eb na kolanach. Pod tym przenikliwym spojrzeniem chopiec zmiesza si, jakby wyczyta w wiernych oczach psa nieme i aosne pytanie: Po co jestemy tutaj? Dlaczego nie idziemy do domu? Dima pogaska przyjaciela, podrapa go za uchem, potem nagle schyli si, przycign psi eb i szepn: - Plutonku kochany... To dla Wali... Nie porzucimy go, bdziemy go szuka... Tymczasem Gieorgija Nikoajewicza nie ma i nie ma. Soce, opuszczajc si coraz niej, przerzucio przez okna swe szerokie, zociste makaty. Pluton gono westchn i uoy si z powrotem. Dima zacz drzema. Dopiero w nocy, kiedy soce, skrywszy si za horyzontem na par godzin, zalao krwaw un poow nieba, wrci Gieorgij Nikoajewicz. Wkrtce te wszyscy trzej, minwszy most, weszli na ogromny dwupitrowy prom, by przeprawi si na wysp, gdzie stay gotowe do drogi statki z ich karawany. W czasie przeprawy Gieorgij Nikoajewicz, chmurny i jaki niezadowolony, powiedzia, e Czapajew jeszcze nie jest gotw do podry, zaadunek opnia si i trzeba bdzie jeszcze par dni stercze w Archangielsku. Wiadomo ta bardzo zmartwia Dim.

***

Ze stoczni w Murmasku Czapajew wyszed dwadziecia lat temu. By to okrt przystosowany specjalnie do eglugi po wdach polarnych, zaopatrzony we wszystkie wspczesne rodki techniczne do walki z lodami. Jego spawany kadub, bez nitw, by zrobiony z wyjtkowo twardej i lekkiej stali, gruby lodowy pas z teje stali okala ze wszystkich stron burt, chronic przed niebezpiecznym naporem lodw. Podwodna cz kaduba miaa podwjne ciany. Podwjna ilo stalowych eber czyli tzw. wrg i pokadnic - poprzecznych belek wicych pod pokadami kad par wrg, wzmacniaa odporno okrtu na zwarcie lodw. Dno mia Czapajew zaokrglone i dziki temu w czasie wyjtkowo silnych zwar okrt wygina si ku grze, jakby wylizgujc si z miadcych obj lodu. Prcz tego dzib pod wod mia city tak, e mg w czasie kursu wchodzi na ld, wrzyna si w niego i ama go si caego swego ciaru, torujc w ten sposb drog. Mimo wszystko Czapajew nie by prawdziwym nowoczesnym lodoamaczem. By to zwyky okrt polarny do przewozu adunkw i ludzi w warunkach arktycznych mrz. Stalowa, przezroczysta opona zakrywaa z boku i z gry pokady Czapajewa. Ludzie, zabezpieczeni przed kaprysami arktycznej pogody, mogli spokojnie pracowa na pokadach. Przez to przezroczyste, zabezpieczajce przykrycie mogli nawet w czasie soty ledzi stan morza i lodw, przyglda si szalejcym na zewntrz ywioom. Wszystkie maszyny na okrcie byy poruszane elektrycznoci. Ona obracaa ruby, ogrzewaa pomieszczenia, poczwszy od mostku kapitaskiego i pasaerskich kajut a do najbardziej zapadego kta. Na elektrycznoci przygotowywano posiki, elektryczno dostarczaa czystego i ogrzanego powietrza, zasilaa aparatur radia i telewizefonw, radiopelengatory50, echolot51, ultradwikowe reflektory52, uprzedzajce okrt o podwodnych i nadwodnych przeszkodach pojawiajcych si na drodze, wreszcie urzdzenia radiolokacyjne53. Sercem tego ukadu byy baterie akumulatorw, rozoone na wszelki wypadek w trzech miejscach: na dziobie, porodku okrtu i na rufie. W tych maych, lekkich i nadzwyczaj pojemnych akumulatorach znajdowa si ogromny zapas zakonserwowanej energii elektrycznej, wystarczajcej na zaspokojenie wszelkich potrzeb okrtu w cigu ptora do dwch lat. Stao si to moliwe z chwil, gdy Moskiewski Instytut Fizyczny wynalaz nowy stop, tzw. elektrod, pozwalajcy skupi wielkie iloci energii elektrycznej w niskiej temperaturze skroplonego powietrza i odpowiednio zachowan uywa w miar potrzeby.

50

Radiopelengator przyrzd okrelajcy pooenie nadawczej stacji radiowej; za pomoc radiopelengatora ustala si dokadnie kurs okrtu, samolotu, strato planu. 51 Echolot przyrzd elektryczny do mierzenia gbokoci wody; przyrzd mierzy czas, w ktrym dwik dochodzi do dna morskiego i wraca z powrotem jako echo. 52 Ultradwikowy reflektor urzdzenie wice prac przyrzd chwytajcego dwik (mikrofonu) z reflektorem (przyrzd wysyajcy ostry pk promieni). Ultradwikowy reflektor pozwala ustali pooenie samolotu w powietrzu, okrtu nawodnego lub podwodnej odzi i automatycznie (przy pomocy motorw elektrycznych) skierowa na zbliajcy si przedmiot promienie reflektora. 53 Radiolokacja sposb okrelania przedmiotw, znajdujcych si w powietrzu, na ziemi, na wodzie i pod wod przy pomocy skierowanego pku fal radiowych. Dziaanie przyrzdw radiolokacji oparte jest na zasadzie odbijania si fal radiowych od napotykanych na drodze przeszkd i chwytanie odbitych fal na ekran w punkcie obserwacyjnym. W nocy, podczas mgy, obserwator moe zawczasu stwierdzi zblianie si okrtu, samolotu, odzi podwodnej, jak rwnie brzegu, gry, skay podwodnej itp.

Te- przenone akumulatory wywoay prawdziw rewolucj w przemyle i w yciu codziennym. Motory elektryczne, nie powizane teraz sieci przewodw z odlegymi rdami energii, wypieray wszdzie inne typy motorw. Zamiast olbrzymich skadw wgla, wielkich kotw w fabrykach i parowozach, zamiast skomplikowanej sieci przewodw dla pocigw, zamiast bakw benzynowych, cikich balonw ze skroplonym gazem dla traktorw i aut, stawiao si niewielkie baterie akumulatorw elektrycznych z lekkimi, prostymi motorami. Miniaturowe akumulatory umieszczao si w kuchenkach elektrycznych; w elazkach do prasowania, w dnach rondli i patelni, we wszelkie przyrzdy ogrzewajce i lampy, w elektryczne brzytwy, w aparaty mikroradia i zegarki, w elektryczn odzie - wszdzie, gdzie byo potrzebne niezalene, automatyczne rdo wiata, ciepa i siy. Zuyte i zepsute akumulatory atwo wymieniao si na nowe. adowanie ich odbywao si bez trudnoci w dowolnej wielkiej elektrowni lub na przydronych podstacjach elektrycznych. Na Czapajewie suyy do tego celu dwa maszty wiatraczne - jeden na dziobie, drugi na rufie. Przy wietrznej pogodzie podnoszono je z niszych pomieszcze ponad grny pokad. W ten sposb wiatraki, wykorzystujc si wiatrw polarnych, uzupeniay zapasy energii elektrycznej w miar wyczerpywania si akumulatorw okrtowych.

Rozdzia 25 NA CZAPAJEWIE
Ogromny biay niedwied z rozwart czerwon paszcz rzuci si ryczc na Dim i obali go na ld. niadanie! niadanie! - usysza chopiec poprzez ryk zwierzcia. Dima krzykn, drgn i szeroko otworzy oczy. Mia przed sob zaciszn, jasn, lnic lakierem kajut. Na wieszakach koo drzwi lekko chwiao si ubranie. Szklanka i karafka z wod cicho dzwoniy w swych gniazdach na pce. Koo koi, pooywszy przednie apy i eb na piersi chopca, sta chwiejc si Pluton i cicho skomla lub warcza ze strachu, gdy podoga kajuty usuwaa mu si spod tylnych ap. Jeszcze trwonie bio mu serce w piersi, gdy rozbudzony Dima westchn z ulg i umiechn si do Plutona. Pies zaskomla jak szczeni, zeskoczy na podog i radosne szczekanie zagrzmiao- w maej kajucie. Ale kajuta nagle znw si pochylia, Pluton urwa szczekanie aosn nut, przypad do podogi patrzc trwonie na swego pana. Megafon woa: - niadanie! niadanie! Pierwsza zmiana ju koczy. Dima rozemia si przypomniawszy sobie sen i zerwa si z koi. Popiesznie myjc si rozmawia z Plutonem: - Nie smu si, Pluton! Zaraz pjd na niadanie i tobie przynios co do jedzenia. Godny? Co? Potem pjdziesz na pokad. Dima szybko skoczy toalet i nakazawszy Plutonowi, by lea spokojnie, wyszed z kajuty. Wzdu caej wielkiej, wysokiej jadalni cigny si dwa rzdy zgrabnych, smukych kolumn z masy plastycznej koloru soniowej koci. Przez szerokie okna z przezroczystej stali wlewao si mgliste wiato, wida byo cikie, oowiane fale z biaymi grzbietami. Fale przewalay si, potem powoli si wznosiy, pczniay i nagle, zgarbione, bysnwszy dugim rzdem biaych kw, rzucay si naprzd na niewidzialnego wroga i bezsilnie opaday w d, by po chwili znw wznie si do nowego ataku. Nad falami, to unoszc si w gr, to szybko opadajc na wod, latay we wszystkich kierunkach czarnobiae i biae mewy. Wraz z przytumionym zawodzeniem wiatru do jadalni dochodziy ich jkliwe gosy. Wiatr porywa ptaki, ktre szyboway daleko, koziokujc, wzlatujc ku grze i potem cikimi ruchami skrzyde doganiajc okrt. Inne mewy siedziay na wodzie, koysane falami, kpic si na ich spienionych grzbietach. Dima chwil patrzy przez okno na wzburzone morze, potem uda si do oddalonego stou, ktry wybra sobie jeszcze pierwszego dnia podry. Zewszd sycha byo szczk naczy, gone rozmowy, arty, miech. Tamy transporterw byy w nieustannym ruchu, podajc z szerokich, wychodzcych ze rodka stou rur przykryte talerze-termosy, zastaw stoow, paskie naczynia z napojami. Przesunwszy si przez okrgy wierzchoek stojaka, tama transportera znikaa w drugiej rurze, unoszc w swych wgbieniach brudne naczynia. - Jak si masz, modziecze! - wesoo, jak starego znajomego, przywita Dim siedzcy za stoem marynarz w kitlu z pozacanymi guzikami, z niebieskim proporczykiem i zotymi galonami na rkawie.

Marynarz by niewysoki, szczupy, opalony. Na jego ruchliwej twarzy pony ywym blaskiem wielkie, czarne oczy. Twarde, czarne, byszczce wosy mia gadko przyczesane. Jak u wikszoci ludzi tego typu, ruchliwych, bystrych, energicznych, trudno byo okreli jego wiek. Rwnie dobrze mona mu byo da trzydzieci jak i- czterdzieci lat. - Siadaj, siadaj - cign dalej, nalewajc kaw z termosa do szklanki. - No, jak ci si spao? Jak si czujesz na wieym wiaterku? - Dzikuj. Iwanie Pawowiczu - niemiao odpowiedzia Dima sadowic si w fotelu. - Spaem bardzo dobrze... Tylko troch krci mi si w gowie. Sia wiatru - pi jednostek - jakby usprawiedliwiajc si i rwnoczenie popisujc swoj znajomoci morskiego sownika, doda Dima. - O, tak! - znaczco podnisszy palec potwierdzi Iwan Pawowicz. - Pi jednostek! To nie arty, A zamwie ju sobie niadanie? Nie ma co tu wysiadywa! Dima szybko przejrza lecy w ramce pod szkem spis da i nacisn par guzikw wmontowanych w st. - Koniecznie zamw sobie bity kotlet z foki, jaki przyrzdzaj tu, na Ziemi Pnocnej. Sprbuj - palce liza! - poleca Iwan Pawowicz. Dima umiechn si. Czowiek ten bardzo mu si podoba. Dima pozna Iwana Pawowicza Karcewa pierwszego dnia podry okrtem, w czasie obiadu i odtd stara si przychodzi do jadalni na t zmian, podczas ktrej Iwan Pawowicz jada posiki. Dima zdy ju dowiedzie si, e jego nowy znajomy jest gwnym elektrykiem na Czapajewie. Szko morsk skoczy jako szturman, ale potem zainteresowaa go elektrotechnika i ju dziesi lat w tej specjalnoci pracuje w polarnej flocie. - To miso foki jest takie smaczne? - zapyta Dima zdejmujc z tamy kaw w termosie, zamwione danie i przybory stoowe z jego numerem. - A ja mylaem, e miso foki je si tylko wtedy, gdy okrt ugrznie w lodach, albo gdy si rozbije. Do stolika podszed wysoki, barczysty mczyzna o spokojnych, szarych oczach, z gadko ogolonymi policzkami i gow. Skinieniem gowy powita siedzcych, zaj wolny fotel i zagbi si w studiowaniu jadospisu. - Jeste zacofany, modziecze - odpar Iwan Pawowicz - o jakie dwadziecia lat. Kucharz z osiedla na Przyldku Mootowa, na Ziemi Pnocnej; ju dawno wynalaz taki sposb przyrzdzania misa fok, e polarnik woli je od najlepszej dziczyzny. - A nie znajc tego sposobu mona je miso foki ze smakiem? Czy jedlicie je, Iwanie Pawowiczu? pyta Dima. - Jadem w najprymitywniejszych warunkach, pi lat temu. Zima bya wczesna, tak jak to bdzie j w tym roku. Panoway mgy i zabdziem wrd lodw. Pi dni tuaem si, byem godny, w kocu zabiem fok. Upiekem j byle jak i wydaa mi si tak smaczna jakby bya przyrzdzona w sposb wynaleziony przez kucharza z Ziemi Pnocnej! Ale jedz, kawa ci ostygnie! - Strasznie ciekawe! - powiedzia Dima jakby budzc si i zabra si do niadania. - Ale jak to si stao, e zabdzilicie? Opowiedzcie, Iwanie Pawowiczu!

- Kiedy indziej. To duga historia. Po niadaniu, przyjd do okienka maszynowni. Zwolni si, pospacerujemy. - Przepraszana .was, towarzyszu - zwrci si do Iwana Pawowicza mczyzna z ogolon gow i szarymi oczami. - Wspomnielicie w rozmowie, e zima w tym roku bdzie wczesna. Czy nie moglibycie mi wyjani, dlaczego tak sdzicie? - O tym ju wszyscy dawno wiedz - uprzejmie odpowiedzia Iwan Pawowicz. - Ju przeszej jesieni i zim nasi i zagraniczni hydrolodzy zwrcili uwag, e temperatura Golfsztromu w Arktyce nieco opada i ilo ciepych wd, wlewajcych si do Basenu Polarnego, zmniejszya si. By jeszcze szereg innych wskanikw meteorologicznych i hydrologicznych. Opracowane metod akademika Karielina, pozwoliy z ca pewnoci przepowiedzie wczesn i surow zim w tym roku. - Ach, tak! - zauway mczyzna o szarych oczach, gadzc w zamyleniu swj kwadratowy, starannie wygolony podbrdek. - A kiedy, waszym zdaniem, zakoczy si nawigacja na morzach polarnych? Iwan Pawowicz pokrci gow, poruszy ramionami. - Waciwie --odpowiedzia - -liczc si z przepowiedni, mona by zrobi jeszcze dwa - trzy rejsy. Ale ten rejs zaczlimy z takim opnieniem... adowanie zatrzymao nas w porcie dziesi dni! Wyobracie sobie tylko nagle oburzy si Karcew - zmarnowano dziesi bezcennych dni krtkiego lata arktycznego! A w portach nagromadzio si od dawna mnstwo zalegajcych adunkw. Pozbawione materiaw budownictwo sztolni moe stan w czasie zimy. Wrd tych adunkw znajduje si i ywno. Jeli si jej nie dostarczy w por podwodnym osiedlom, to odcici na ca zim od wiata ludzie zaczn odczuwa gd. Dlatego, bez wzgldu na pogod, nie zwaajc na ryzyko, jakie grozi okrtom, trzeba bdzie odbywa kursy dopki si da. Karcew umilk bbnic nerwowo palcami po stole. Milcza rwnie i mczyzna z szarymi oczami. Dima z apetytem paaszowa kotlet z foki na sposb polarny, spogldajc w okno. Morze byo spokojniejsze. Fale podnosiy si leniwie i niegronie suny naprzd. Przejaniao si. - Jak mylicie, dlaczego wszystko si tak zoyo?- zapyta nieznajomy. Iwan Pawowicz wzruszy ramionami. - Rnie mwi. Jedni uwaaj, e winna wszystkiemu pna wiosna i std spniony pocztek nawigacji. Inni znw, e szereg okrtw za dugo przetrzymano w remoncie, przy czym nie pracuj tam, gdzie potrzeba i nie s cakowicie wyzyskane. - Ale, moe, wskutek pnego rozpoczcia letniej nawigacji, liczy si na zimow, podwodn? Karcew machn rk. - Do budownictwa osiedli i sztolni potrzebne s przede wszystkim cikie materiay. Nawet nasza podwodna flota towarowa nie da sobie z nimi rady. Ale, wybaczcie, musz ju i... Zagadaem si... Karcew szybko wyszed z jadalni. Mczyzna z szarymi oczami pogadzi w zamyleniu podbrdek i milczc zacz je niadanie.

Dima popiesznie wypi kaw, zoy na tam naczynia i znw par razy nacisn guzik zamwie. Ssiad ze zdziwieniem spojrza na niego. - Czyby -by jeszcze godny? Jak si nazywasz, chopcze? Dima patrzy w okno i zachwyca si zmiennoci barw zorzy wieccej nad ziemi. Zaskoczony niespodziewanym pytaniem, Dima sta chwil zmieszany, potem, przypomniawszy sobie rady Gieorgija Nikoajewicza, niechtnie odpowiedzia: - Mam na imi Dima... A to dla psa. Ja jad z psem... - Ach, tak! Duy, pikny pies! Zauwayem go wczoraj. Zdaje si, rasy nowofundlandzkiej? - Tak - krtko odpowiedzia Dima, coraz bardziej zmieszany. Dima zwyk by rozmawia uprzejmie nawet wtedy, gdy nie mia ochoty, dlatego krpowaa go konieczno krtkich, urywanych odpowiedzi. Ten rosy, silny mczyzna bardzo mu si podoba. Jego posta tchna spokojem, a w rwnym, penym gosie wyczuwao si ciepo. Wyglda na dobrego czowieka... Dima chtnie by pogawdzi, ale boi si wygada. Po raz pierwszy w yciu Dima nie mg mwi z kim tak, jakby chcia i to sprawiao mu przykro. - Dokd jedziesz, Dima? - gos nieznajomego brzmia przychylnie i wspczujco. W tym momencie na tamie ukazao si kilka kawakw chleba i dwa talerze z numerem Dimy. Dima skwapliwie odkry talerze-termosy, przeoy kawaki chleba z misem i czujc, e si rumieni, jakby si czego wstydzi, szybko powiedzia, wstajc z miejsca: - Jad do ojca, do podwodnego osiedla... Chopiec szybko skierowa si do drzwi. Mczyzna odprowadzi go wzrokiem i dopiero, gdy Dima znik za drzwiami, wrci do przerwanego niadania.

Rozdzia 26 NOWY PRZYJACIEL


Baza lotnicza na Wyspie Wiesego donosia przez radio, e morze, daleko na zachd od wyspy, jest pokryte cikim pakowym54 lodem i prosta droga do sztolni nr 6 moe by niebezpieczna. Z Wyspy Samotnej, lecej prawie w centrum Morza Karskiego, wywiad lotniczy donosi, na odwrt, e w rejonie wyspy morze przewanie jest wolne, tylko miejscami spotyka si drobne kry i rzadkie, wielkie pyty pakowego lodu, ktre atwo wymin. Radiostacja z Wyspy Domowej nadsyaa rwnie uspokajajce wiadomoci, dodajc, e w pobliu zachodniego brzegu Ziemi Pnocnej pynie gsta awica sajki, ktrej towarzysz stada biaych delfinw. Sajka - wycznie morska ryba, trzyma si zimnych wd, nie unikajc nawet granic staego lodu. Natomiast biae delfiny, dla ktrych sajka na otwartym morzu stanowi gwne poywienie, Boj si przestrzeni pokrytych staym lodem, gdy podobnie jak pokrewne im wieloryby, kaszaloty, delfiny poudniowe itp., musz czsto wypywa na powierzchni, by odnowi zapas powietrza w swych pojemnych pucach. Morze pokryte lodem uniemoliwia im t czynno. Oto dlaczego pojawienie si biaych delfinw na zachodnim brzegu Ziemi Pnocnej jakby potwierdzao pomylne wiadomoci z Wyspy Domowej. W Arktyce prosta droga nie zawsze bywa najkrtsza. Kapitan Czapajewa, Wasilij Nikoajewicz Lewada, stary dowiadczony marynarz polarny, zna warto tej prawdy. Lepiej posuwa si dug, okrn drog, ale po czystej wodzie, ni przebija si krtk, przez cikie, niebezpieczne lody, ryzykujc uszkodzenie okrtu lub ugrznicie na dugo w lodach. Kapitan Lewada zdecydowa przeprowadzi pync za nim karawan okrtw drog okrn, przez rejon Wyspy Samotnej. Wprawdzie na szerokoci Przyldka yczenia i dalej trzydzieci mil na poudnie lea szeroki pas zwartego lodu, grubego na siedem stopni, ale kapitan by pewien, e Czapajew zdoa bez wielkiego trudu przezwyciy t przeszkod i przeprowadzi szczliwie nawet tak nieprzystosowane do pywania wrd lodw okrty jak Potawa i Szczors. Na dugoci Przyldka yczenia Czapajew skrci ostro na wschd. Potawa i Szczors, odcinajc si wyranie swymi ogromnymi, a rwnoczenie zgrabnymi sylwetkami na tle szarego nieba, popyny za swym przodownikiem. Kapitan Lewada z obaw spoglda na nie z wysokoci swego mostku. Czym kierowali si w Moskwie i Archangielsku, wysyajc tutaj tych elegantw?! Ponawieszali na nich wzdu linii wodnej stalowe pasy przeciwlodowe i myl, e ju je uchronili przed niebezpieczestwem. A wrgi! A pokadnice! Przecie ich delikatny szkielet nie jest przystosowany do potnych uciskw lodu. Dobrze, e chocia wszyscy pasaerowie s na Czapajewie. Przynajmniej o nich bdzie spokojny. No, dobrze! pocieszy si stary kapitan. - Czapajew jest szerszy od tych strojnisiw! Utoruje im przejcie; a latem zwarcia lodw nale do rzadkoci. Pod wieczr mocno si ochodzio. Sypn gsty nieg.
54

Pakowy ld twardy, wieloletni ld.

W burtach Czapajewa rozwary si podune szczeliny, z ktrych wolno poczy si wysuwa midzy prostopadymi supkami szerokie paty przezroczystego metalu. W grze paty te zetkny si z rwnie przezroczystym dachem i zamkny hermetycznie. W ten sposb cay Czapajew zosta zabezpieczony przed sot; na pokadach zrobio si ciepo i przytulnie. Automatyczne mioty, poruszajce si rwnomiernie w gr i w d, zmiatay nieg umoliwiajc cakowit widzialno przez przezroczyst powok. W wirujcym caunie niegu nikt nie zauway nadpywajcej pierwszej drobnej kry. Dopiero guche uderzenia w kadub okrtu day zna o niej. Dima sta na swym ulubionym miejscu, na dziobie statku, gdzie zbiegay si przezroczyste ciany tworzc ostry kt. Chopiec patrzy zamylony na niene wiry miotajce si przed nim za cian. Wsuchiwa si w jk wiatru. Jest wic w sercu Arktyki, wok kry, nieg i mrz. I waciwie nic ciekawego. Nawet nudno. Nie to, co w domu. A jak tam teraz w domu? Na pewno go szukaj. Ira pacze...Moe wrci? Wyzna wszystko Iwanowi Pawowiczowi... Nie, nawet nie wolno o tym myle. Musi odnale brata! Ale czy atwo znale czowieka tutaj, w tych bezkresnych lodach? Kry uderzay o burty Czapajewa coraz silniej, wiatr nagle ucich, jakby go nigdy nie byo. Wzrok mg odrni wielkie kry lodowe wok okrtu. Czapajew rozgarnia je dziobem, a one cisny si z dwch stron, pitrzyy jedna na drug, amay. Oto w oddali jedna, okrga, wielka, zupenie jak wysepka, nawet si nie koysze. Czapajew idzie wprost na ni, odpycha mniejsze kry, jakby chcia zetkn si z t wanie. Jest coraz bliej, ju cakiem blisko... Na chwil serce zamaro w chopcu. Buch! Lekkie uderzenie, delikatny wstrzs pokadu pod nogami - i, i olbrzymia kra bezdwicznie pka, jak skra na bbnie; przebiegy po niej dwie rysy, rozszerzajce si w oczach. Ju s trzy kry! Jedna z nich pochylia si na bok, stana sztorcem, przezroczysta jak szko, zielona, z odcieniem niebieskim. Czapajew obojtnie pynie dalej, jakby go adna sia na wiecie nie moga, zatrzyma. Kra stojca sztorcem posza wzdu burty, bezsilna, pobita. aonie skrzypi, piszczy - - a zby bol. Zreszt, ten pisk i zgrzytanie sycha ju zewszd. Wszdzie - jak okiem sign - ld; bliej rowy, dalej fioletowy, nagle zapon, zalni jak soce. Skd wzio si soce? Dima obejrza si. Na niebie kbiy si ciemne, niskie chmury, nieg ju nie pada. Na zachodzie, nisko, prawie na linii horyzontu, przebijao pomaraczowe soce i na poegnanie stroio barwami ten wiat lodw. Koo Dimy stan w wysoki mczyzna z szarymi, spokojnymi oczami. Patrzy i milcza, jakby nie spostrzegajc chopca. Tak stali obaj pewien czas, nie wymwiwszy ani sowa. Potem mczyzna spuci wzrok i spojrza na Dim. Spotka wszy spokojne, przyjazne spojrzenie, Dima znw poczu sympati do nieznajomego, pragnienie, by z nim pomwi i zakopotanie, e mu tego nie wolno. Mczyzna umiechn si i spokojnie zapyta: - No jake? Podoba ci si ten widok? Nagle jaka zo opanowaa Dim. Czego on chce? Czego si czepia? I tak mi smutno. I nieoczekiwanie dla samego siebie chopiec odburkn: - A co pana to obchodzi, co ja odczuwam? Wstrtny widok!

I szybko odwrciwszy si pobieg do trapu, pdem przebieg pokad i wpad do kajuty. Na widok Dimy Pluton, drzemicy na pododze, skoczy przeraony na nogi. - Lee, Pluton, lee - przemwi Dima zduszonym gosem. Pooywszy si wraz z psem na pododze, opar gow na wycignitych apach Plutona. Podniecenie nie mijao i Dima przycisn si do Plutona mruczc: - Patrzy i patrzy... Siedzi mnie czy co? Czego on chce? Jakby co wiedzia o mnie... Pluton cicho warkn i lizn Dim w ucho. - Pluton, nie wolno liza! Pies leciutko uderzy ogonem po puszystym dywanie, obwchujc gow Dimy, echcc wosy swym wielkim, szorstkim nosem. Zewntrz skrzypiay kry, ocieray si o burt; chopcu zdawao si, e rani mu serce. Wok cay wiat by pusty, zimny, jakby wymary; tylko on, Dima, pozosta w nim, samotny, skrzywdzony. Zaszlocha, skoczy z dywanu i siad na fotelu. Pluton powoli wsta, podszed do niego i pooy mu swj ciki eb na kolanach. Dima machinalnie podrapa go za uchem. A waciwie, dlaczego tak niegrzecznie odpowiedzia nieznajomemu? Dlaczego unis si nagle? le zrobi. Co on sobie teraz pomyli? I Dima znw zobaczy przed sob spokojn twarz i szare, nieco zdziwione oczy. Chopiec zerwa si i wybieg na korytarz. Dopiero oprzytomniawszy, na pokadzie, zauway, e Czapajew stoi w miejscu. Z tyu na lodowym polu wida byo olbrzymie, nieruchome sylwety Potawy i Szczorsa, Pole przerzynay dugie zway lodowe, wrd nich wznosiy si gry narzuconych jedna na drug pyt, sterczay pojedyncze, ostre kry - a wszystko byo pokryte bkitnawym niegiem, ktry wgbi, bliej horyzontu, przybiera ciemnofioletow barw. Zapada zmrok. Z rufy rozlego si jakby ciche brzczenie trzmiela i nagle nad Czapajewem wzbi si w powietrze nieduy, niebieski w te pasy helikopter. Chwil wisia nieruchomo nad okrtem, mtnie pobyskujc wirujcym rotorem i oknami kabiny, potem zawiroway przednie miga i helikopter, wznoszc si coraz wyej, szybko jak strzaa polecia na wschd. Patrolowanie lodw, przemkna myl przez gow Dimy zmierzajcego w kierunku kajut pokadowych. Na kocu agodnie owietlonego korytarza, przed drzwiami, do ktrych z trudem trafi po wielu wypytywaniach, Dima gboko odetehn i zagryzajc wargi, zmarszczywszy brwi gono zapuka. - Zaraz, zaraz - rozleg si z kajuty spokojny gos. Szczkna zasuwka, drzwi si otworzyy i na progu zjawia si znajoma, rosa posta. - To ty, Dima?! - zawoa zdziwiony mczyzna. - Co si stao? Wejd, wejd!

Dima potkn si o prg, ale zdy zapa krawd drzwi, ktre silnie zatrzasn za sob. - Ja... - zacz drcym gosem - niedawno odpowiedziaem panu ordynarnie... zuchwale. Przyszedem przeprosi... Na ustach mczyzny zawis spokojny, dobrotliwy umiech, z szarych oczu spyno dobre spojrzenie. - Doprawdy, Dima - zabrzmia jego przyjemny, nieco przyciszony gos - doprawdy, nie byo czym si tak przejmowa. Ja wiem, e jeste dobrym chopcem. Po prostu zapomnijmy o tym i zostamy przyjacimi. Dobrze? I mczyzna poda Dimie sw szerok, siln do. Ze zami radoci Dima pochwyci j i jego maa rka utona w ciepej, mikkiej doni mczyzny. A ten, objwszy ramieniem chopca, zaprowadzi go do szerokiej kanapy. Na okrgym stoliku stay przybory do kawy, niedopita filianka, koszyczek z pieczywem i krysztaowa waza z winogronami. - Siadaj, siadaj - mwi mczyzna zajmujc wraz z Dim miejsce na kanapie i naciskajc w przegrdce jeden za drugim guziki do bufetu. - Rozgo si. Bardzo si ciesz, e wstpie do mnie. Nudno samemu pi kaw. Jeste w szczliwym pooeniu. Masz w kajucie towarzysza psa. Bardzo pikny pies! Mczyzna mwi powoli, ruchy mia spokojne. Rozmawiajc wycign rk do pobliskiego okna, wychodzcego na pokad i spuci rolet. W kajucie, przy matowym wietle lampy, zrobia si zupenie przytulnie. Wszystko tu podobao si Dimie i zrobio mu si al Plutona, lecego teraz samotnie w ciemnej, pustej kajucie. Chopiec by wdziczny nieznajomemu, e ten pamita rwnie o Plutonie i spiesznie odpowiedzia: - Dzikuj... dzikuj... - chopiec zajkn si. Mczyzna zrozumia i odpowiedzia: - Nazywam si Dymitr Aleksandrowicz. - Dzikuj, Dymitrze Aleksandrowiczu. Pluton to mj najlepszy przyjaciel. Jest mdry, taki mdry, prawie jak czowiek! Nawet potrafi si mia! Bardzo zabawne! Ja go kiedy przy was, Dymitrze Aleksandrowiczu, rozmiesz. Sami zobaczycie! Naprawd? W przegrdce odezwa si krtki dzwonek f otworzyy si drzwiczki transportera bufetowego. Dymitr Aleksandrowicz zdj z tamy filiank, spodeczek i yeczk, cukier, koszyczek z now porcj pieczywa, talerzyki z owocami, konfiturami i cukierkami. Przy gorcej kawie rozmowa o Plutonie potoczya si ochoczo. Dima mg godzinami mwi a swym przyjacielu, przytacza jego rodowd, ktry zna na pami, zachwyca si jego rozumem, si i nadzwyczajnymi wyczynami.. Dymitr Aleksandrowicz okaza si wielkim znawc psw, prawdziwym kinologiem. Tyle interesujcych rzeczy opowiedzia o psach, szczeglnie o rasie nowofundlandzkiej, e, Dima nie mg wyj z podziwu i jego kochany Pluton ukazywa mu si w zupenie nowym wietle. Dima, na przykad, nawet

nie podejrzewa, ze psy nowofundlandzkie nieraz bray udzia w dawnych wyprawach polarnych, a znakomity Toros, towarzysz Payera i Weyprechta, ktrzy odkryli Ziemi Franciszka Jzefa, zasyn na cay wiat. W zacisznej kajucie czas upywa szybko. Z zewntrz dobiego nagle ciche brzczenie i po chwili umilko. - Helikopter wrci z wywiadu - powiedzia nasuchujc Dymitr Aleksandrowicz. - Na pewno Czapajew zaraz ruszy, w drog. Moe chcesz to zobaczy? Bardzo ciekawe, jak pracuje lodoamacz w nocy. Krtka, szara noc sierpniowa ju zapada. Wszystko wok stracio swe naturalne kontury przybierajc nieokrelone, pynne ksztaty. Ld, wrd ktrego Czapajew sta nieruchomo, by inny ni przed paru godzinami. By to ciki, pakowy, stary ld, tworzcy powan przeszkod na drodze. Ca przestrze, jak mg sign wzrok, wypenia ten ld, podobny do grubej, biaej kory pokrytej skibami, jakby przeszed po nim gigantyczny pug. Zaledwie Dymitr Aleksandrowicz i Dima wydostali si na przd okrtu, gdy jaskrawe, jasnofioletowe wiato zalao przestrze dokoa. Ld zalni miliardami tczowych iskier. To potne reflektory Czapajewa rozdary gstniejc ciemno, napeniajc olepiajcym blaskiem dzik krain lodw i niegu. Okrt cofa si powoli. Rozleg si znany zgrzyt rozpychanego lodu. Cofnwszy si o jakie pidziesit metrw Czapajew na chwil przystan i natychmiast ca si ruszy naprzd. Dima kurczowo ciska rkami burt oczekujc straszliwego zderzenia. Ld szybko si przyblia. Rozlego si guche, syczce uderzenie. Czapajew drgn i Dima poczu, jak razem z okrtem wznosi si wyej, coraz wyej. Czapajew wchodzi na ld. Jeszcze par sekund i nagle pod nogami rozleg si potny trzask, jk i skrzypienie - z przodu i z bokw Czapajewa pobiega do niego wijca si sie czarnych szczelin i okrt zacz powoli opada. Z wyciem i gwizdem wielkie kry uderzay o siebie, topic si wzajemnie, inne, przytoczone dziobem okrtu, zanurzay si w czarn wod, jeszcze inne wypyway z niej i wydajc przeraliwe kanie, jakby ujarzmione, cigny za okrtem. Czapajew cofa si, to znw wchodzi na ld, ama go, kruszy, bra pod siebie tafle, sunc naprzd. A ld uporczywie szed naprzeciwko, wysyajc z ciemnoci coraz to nowe zastpy wojownikw odzianych w lnice zbroje. Czasami okrt skrca w bok, w kierunku pkni i drobnych rozlewisk, o ktrych mwio kapitanowi lece przed nim zdjcie lotnicze. Czapajew sun wtedy po czystej wodzie, pokrytej ju cienk warstw wieego lodu i oguszajcy trzask zderze przeistacza si w piewne dzwonienie. Blisko trzy godziny trwaa ta walka z ywioem, ale Dima nie mg oderwa si od burty. Kady rozpd okrtu obiecywa co nowego, kade cofnicie si napeniao Dim niecierpliwym oczekiwaniem. Nie mia ochoty opuszcza pokadu. Coraz czciej pokazyway si szerokie szczeliny. Kanay staway si rozleglejsze, zwarte pole lodowe zmienio si w wielkie kry, ktre wkrtce pod ciosami stalowego dzioba Czapajewa zaczy znika. - No, wygralimy bitw - powiedzia Dymitr Aleksandrowicz. - Front nieprzyjacielski zosta przerwany i wkrtce znajdziemy si na wolnej wodzie. Moemy i spa, Dima. Pluton na pewno wynudzi si i nie wie, co o tobie myle.

Rozdzia 27 WALKA Z LODEM


Szczliwie przedarszy si przez obszary zwartego lodu, Czapajew i towarzyszce mu okrty ju dwa dni pyny spokojnie po czystej wodzie na poudniowy wschd, w kierunku Wyspy Samotnej. Przez cay ten czas pogoda bya adna, cho mglista; od czasu do czasu niebo przejaniao si, ukazywao si soce, potem znw napywaa mga, zwiastun bliskoci pl lodowych, lub pada deszcz ze niegiem. Okrty przepyny dwa szerokie pasy rozbitego lodu. Na ogromnej krze, w oddali, Dima spostrzeg niewielkie stado morsw. Przez lornetk wida byo wyranie ich olbrzymie ciaa. Jedne leay spokojnie, pooywszy na lodzie swe okrge gowy z dugimi potnymi kami, inne poruszay si peznc z miejsca na miejsce. Pitego wrzenia Czapajew skrci nagle na pnoc. Powia ostrzejszy wiatr, oowiane chmury nisko szy po niebie, na cikich falach unosiy si pojedyncze kry, przepywajce szybko obok okrtu w kierunku poudniowym. Par mew i wielki burmistrz55, ktry ju drugi dzie uporczywie towarzyszy okrtowi, kryy w pobliu, skrzeczc chrapliwie. Wiatr porywa je jak strzpki papieru i unosi daleko, mewy znw doganiay okrt i kryy nad nim na swych jakby zamanych skrzydach. Pod wieczr wiatr osab, zacz pada gsty nieg. Czapajew zblia si do nowej zapory lodowej. Mimo e pracoway wszystkie reflektory, dalej ni na pitnacie metrw od okrtu nic nie mona byo rozrni w wirujcej gstwinie zamieci nienej. Gdy Dima, zgasiwszy wiato w kajucie i pozostawiajc tylko niebiesk nocn lampk, ukada si do snu, rozlegy si pierwsze uderzenia bry lodowych o kadub okrtu. Uderzenia staway si coraz czstsze i silniejsze, zaczy si drapania, tarcia i zgrzyty, ktre wkrtce zlay si w jeden nieustajcy huk. Gieorgij Nikoajewicz, ktry przez cay czas podry prawie nie komunikowa si z Dim, spa na swej koi, zwrcony twarz do przegrody, Dima natomiast, mimo usiowa, nie mg zasn. Pluton podnoszc od czasu do czasu gow, z trwog przysuchiwa si temu, co dziao si na zewntrz, i zdumionym wzrokiem spoglda na chopca. Nagle Dima poczu, jak od uderzenia drgn cay okrt i rufa pocza opada w d; za chwil rozleg si od strony dzioba przyguszony trzask i chrobot. Gieorgij Nikolajewicz zbudzi si, unis si na okciu i ze strachem obejrzawszy si za siebie, pocz co mrucze zachrypnitym ze snu gosem, wreszcie zapyta: - Forsujemy lody? - Tak - odpowiedzia Dima. - Ld musi by gruby.., - Z czego wnioskujesz, e gruby? - Mwi mi Iwan Pawowicz.

55

Burmistrz - gatunek wielkiej polarnej mewy.

- a-a-a... - ziewn przecigle Gieorgij Nikoajewicz. - No, piknie, niech forsuje, ja pi dalej. Piekielna bya dzisiaj robota w adowni pod pokadem! Pooy si z powrotem i wkrtce chrapn. Dima lea z otwartymi oczami, wsuchujc si w coraz potniejszy trzask i chrobot lodw. Tylna cz okrtu opadaa powoli w d - co oznaczao, e dzib wtacza si na ld... Lodoamacz walczy z coraz wikszym wysikiem: widocznie ld by coraz grubszy i twardszy.Wreszcie, z trudem wypeznwszy na ld Czapajew na chwil zamar na miejscu, chocia jego kadub nie przesta drga, wstrzsany obrotami ruby. Potem okrt pocz pochyla si to na jedn, to na drug burt. Rozleg si oguszajcy trzask, rufa podniosa si do gry. Czapajew wyrwna poziom i stan. ruby przestay pracowa i od razu zrobia si przeraliwa cisza. Dima nasuchiwa. Spokojnie, nie sycha krzykw, bieganiny, tupotu ng - tego wszystkiego, czego oczekiwa ze strachem. Jednak Gieorgij Nikoajewicz dalej spokojnie chrapa. Dima prdko ubra si i zawoawszy Plutona, cicho wyszed z kajuty. Na owietlonym reflektorami pokadzie spotka tylko dwch - trzech pasaerw i paru ludzi z zaogi. - Przepraszam - zatrzyma jednego z nich - dlaczego stoimy? - Zaraz ruszamy dalej, chopcze - brzmiaa odpowied. Ld gruby i zwarty, dziewi stopni. Bdziemy go piowa. Piowa ld? - Dima stan zdumiony. - Przygotowuj piy czy co? Nie dochodzc do dzioba, w przejciu midzy pokadowymi kajutami a burt, Dima spotka Dymitra Aleksandrowicza i bardzo si ucieszy. - Nie picie, Dymitrze Aleksandrowiczu? Jak to dobrze! Mwi, e bd piowa ld. Bardzo gruby i zwarty. Dziewi stopni... - jednym tchem powiedzia Dima. - Widzielicie, Dymitrze Aleksandrowiczu, jak piuj ld? Maszynami czy jak? A jakie to s stopnie lodu? Dymitr Aleksandrowicz umiechn si syszc ten potok pyta. - Spokojnie, Dima - mwi prowadzc chopca na dzib okrtu - nie wszystko na raz. O piowaniu lodu nie syszaem i nie zdarzyo mi si widzie. Zaraz zobaczymy i dowiemy si. A stopnie lodu... Oznacza si nimi spoisto lodu. Jeden stopie -: to rzadki ld, dwa - gstszy, trzy - to ju zwarty ld, ktry trzeba rozbija dziobem okrtu, eby przepyn,! tak dalej. Ld na dziesi stopni - to zamarznite, mocno spojone bryy lodu, ktrym nieraz nie moe podoa nawet najmocniejszy lodoamacz. A jeeli przy tym ld jest gruby, wieloletni - tzn. pakowy - i skada si z wielkich pyt lub obszernych pl lodowych, wtedy bez pomocy specjalnych narzdzi aden okrt nie moe przepyn. Ale ju jestemy na swym stanowisku - doda Dymitr Aleksandrowicz podchodzc do dzioba Czapajewa. - Jak widzisz, adnych maszyn do piowania nie przygotowano. I rzeczywicie wok okrtu cigna si owietlona biaa pustynia lodowa. Kopulaste pagrki, ostre kominy, wyszczerbione wiszary, zway odamw, szczeliny zasypane miaem - przegrodziy drog Czapajewa. Wszystko to w wietle reflektorw jarzyo si miliardami rnokolorowych, zych ognikw. nieg przesta pada, ale wiatr unosi wysoko w powietrze, zdawao si a do samego nieba,

tumany nienego pyu, skrca je w lnice kolumny, rozwija niby chwiejne zasony i rzuca na przezroczyst cian okrtu. Dimytr Aleksandrowicz i Dima, oczarowani widokiem, nie zauwayli, jak Czapajew po cichu ruszy z miejsca i powoli, jakby skradajc si, pocz zblia si do lodowej bariery, ktra zagrodzia mu drog. W najszerszym miejscu dzioba okrtu, z obu stron wysuny si ku przodowi dwie dugie proste rury, pochylone w d, jak lufy dziwnych armat, gotowych do strzau. Gdy dzib okrtu znalaz si w odlegoci dziesiciu metrw od byszczcej przegrody lodowej, z obu rur ze wistem trysny dwa grube, lnice strumienie cieczy i uderzyy w ld. Lekkie oboczki pary na chwil zasoniy tryskajce strumienie i uniesione wiatrem rozpyny si w powietrzu. Czapajew w dalszym cigu powoli, ostronie przysuwa si do lodu i wszdzie, gdzie uderzay twarde jak stal strumienie, jak pod ciosami omu wzlatyway w powietrze chmury krystalicznych odamkw i pyu, otwieray si gbokie rany w ciele lodu. Coraz dalej przenikay w ld te noe z cieczy, ryjc coraz gbsze bruzdy i szczeliny. Potne pompy ju napeniy wod cysterny na rufie, a city od spodu dzib wznis si wysoko, gdy Czapajew dotkn lodu akurat porodku midzy dwoma prostymi i gbokimi wciciami. W tym samym momencie ruba wzia maksymaln liczb obrotw, Czapajew ruszy penym biegiem i szybko pocz wsuwa si na ld. Zaledwie posun si nieco naprzd, gdy rozleg si trzask. Dima, chwyciwszy Dymitra Aleksandrowicza za rk, krzykn przestraszony i zachwycony: ogromna, prawie dziesiciometrowej dugoci brya lodu zaamaa si pod okrtem, rozleciaa na dziesitki odamkw i zatona w wodzie. Czapajew sun szerokim kanaem, wymiatajc pokruszony ld, wgniatajc go pod nienaruszone pole lodowe. Strumienie wody w dalszym cigu tryskay z rur i gdy Czapajew zbliy si do koca przebitego kanau, ju nowe szczeliny i wycicia byy gotowe na przedzie. Lodoamacz znw podnis si na ld i nowy odcinek drogi otwiera si przed nim. Silny, przecigy gos syreny Czapajewa, zaguszajcy wist wiatru, rozleg si triumfalnie nad pustyni lodow. Po chwili w ciemnociach nocy dala si sysze rwnie przeciga odpowiedz, jedna, potem druga, - Id naprzd! Pycie za mn! - krzykn Dima, klaszczc w doni i przekadajc na jzyk ludzki t rozmow okrtw. - Id naprzd! Pyn za wami! - odpowiedziay Szczors i Potawa. - A ty skd znasz si na tym - zapyta Dymitr Aleksandrowicz. - Iwan Pawowicz wytumaczy mi wszystkie sygnay dwikowe. Gdyby Czapajew da trzy krtkie gwizdki, to znaczyoby: Ruszajcie penym biegiem w ty! A Potawa i Szczors odpowiedziayby rwnie trzema krtkimi gwizdkami: Ruszamy penym biegiem w ty! Jest dziesi rnych sygnaw. - Iwan Pawowicz zrobi z ciebie prawdziwego polarnika - mia si Dymitr Aleksandrowicz. - W duszy ju dawno jestem polarnikiem - odpowiedzia Dima - ale nie syszaem nigdy, eby w ten sposb piowali ld. To na pewno gorca woda? Nieprawda? - Skde! Nawet wrzc wod nie daoby si tak szybko zrobi tych gbokich szczelin. Przecie to ld gruboci trzech metrw. Gwn rol gra tutaj nie temperatura, lecz cinienie, pod jakim bij te strumienie wody. Pod cinieniem dziesiciu - dwunastu atmosfer strumie wody otrzymuje twardo stalowego omu. Sprbuj przerba go szabl, a przekonasz si, e klinga rozleci si w kawaki jak

szko. Strumie taki moe przebi czowieka na wylot. A tutaj woda wytryska z rury hydromonitora pod cinieniem dwudziestu - trzydziestu atmosfer. Taki strumie, rozbije nie tylko ld, ale i kamie. Mimo to, nawet tak potny strumie nie dziaaby rwnie szybko, jak obecnie, gdyby nie rozpuszczalnik geologiczny. Syszae co o tym? - Nie, nigdy. Co to takiego, Dymitrze Aleksandrowiczu? - Rozpuszczalnik geologiczny rozpuszcza ziemi, cilej mwic wszystko, z czego skada si ziemia: granity, piaskowce, gliny, rudy. Jest to nowy materia chemiczny niedawno wynaleziony u nas. Drobna grudka tego materiau na cystern wody nadaje jej wasno rozmywania, rozpuszczania z niezwyk szybkoci nawet granitu, szczeglnie jeli dziaa pod wielkim cinieniem. W ten sposb woda czy w sobie si mechaniczn z chemiczn si rozpuszczalnoci i temu nie oprze si ju aden ld. Na schodach, prowadzcych z pokadu na bak, rozleg si tupot ng i za chwil na grze ukaza si przejty czym Karcew w towarzystwie kilku ludzi z zaogi. Ludzie ci byli ubrani w elektryzowane kombinezony i obadowani rnymi instrumentami. Spostrzegszy Dymitra Aleksandrowicza i Dim, Karcew skierowa si ku nim, rzuciwszy po drodze par krtkich polece towarzyszcym mu ludziom. - Przygldacie si piowaniu lodw? - zapyta marynarz. - No, jak wam si to podoba? - Nadzwyczajnie! - krzykn Dima nie dajc Dymitrowi Aleksandrowiczowi czasu na odpowied. - Ju wiem i o cinieniu, i o rozpuszczalniku geologicznym... po prostu, jak noem w maso! - Odbieracie mi jego entuzjazm, Dymitrze Aleksandrowiczu! - rozemia si Karcew. - Niestety, mamy now bied: koczy si nam rozpuszczalnik geologiczny. Ta resztka starczy najwyej na ptorej godziny... - Jak to? - zapyta Dymitr Aleksandrowicz. - Nie wzilicie dostatecznego zapasu? - W tym sk wanie! Zaszo jakie dziwne nieporozumienie. Przy popiesznym adowaniu naszemu kierownikowi hydromonitora zamiast rozpuszczalnika geologicznego dostarczono balony z jakim innym odczynnikiem chemicznym. Jak tam byo, nie wiadomo, ale sytuacja przedstawia si do powanie... - Dziwne... dziwne... - mrucza Dymitr Aleksandrowicz w zamyleniu, pocierajc podbrdek. Dima bardzo lubi ten gest. Spojrzenie szarych oczu Dymitra Aleksandrowicza stawao si wtedy jakie dalekie, nieobecne, jakby patrzyy w gb samych siebie, twarz zmieniaa si - przybierajc wyraz obcy i tak bliski zarazem, e jeszcze bardziej pocigaa serce i wzbudzaa ufno. Taki czowiek, myla sobie Dima, jeeli poradzi, to na pewno szczerze i dobrze. .Mona by pewnym jego pomocy w kadej potrzebie. - Co zrobicie, gdy zbraknie rozpuszczalnika geologicznego? - zapyta Dymitr Aleksandrowicz. Iwan Pawowicz, zamiast odpowiedzie, skin na ludzi, ktrzy razem z nim przyszli na dzib.

Podzieliwszy si na grupy, poczli krzta si koo przezroczystych cian, w tym miejscu, gdzie z zewntrz, rwnolegle do metalowych want56 wznosiy si dwie cienkie, dugie rury. Nad grubym .przezroczystym dachem dzioba okrtowego rury te szeroko rozchodziy si, poczone trzeci rur, prostopadle pooon, z ktrej wychodzio mnstwo krtkich; otwartych rurek. Marynarze opucili po jednej przezroczystej pycie z kadej strony burty, otwierajc sobie dostp do idcych ku grze rur. Na dzib z triumfujcym wyciem wdar si wiatr kujc zimnem i miakim pyem nienym. Wspinajc si po linach marynarze zaczli oglda rury, sprawdza je i przedmuchiwa jakimi przyrzdami. - Co oni robi? - zapyta Dymitr Aleksandrowicz. - Kapitan postanowi uciec si do nowego rodka - odpowiedzia Karcew - zastosujemy go po raz pierwszy. Wskutek popiesznego zaopatrywania Czapajewa nie zdono w porcie cakowicie zmontowa nowych maszyn. Nie s one wyprbowane. Monta postanowiono dokoczy w czasie drogi. Zostao to zrobione. Przynajmniej j moja cz, elektrotechniczna, jest gotowa do pracy. Prb maszyny trzeba bdzie przeprowadzi nie na lekkim, lecz jak widzicie, na cikim lodzie. Jeli si tak mona i wyrazi, w bojowych warunkach. To moe by niebezpieczne. - Co to za nowy sposb? - zainteresowa si Dymitr Aleksandrowicz. - Bdziemy pali ld... - Jak to pali? - zapyta zdumiony Dima. - Jake mona pali ld? Wytumaczcie mi, prosz, Iwanie Pawowiczu! Iwan Pawowicz rozemia si, drobne zmarszczki utworzyy siatk w kcikach jego ywych oczu. - Najpierw przypatrz si, jak to si robi, objani potem. W tej chwili nie mam czasu. Ogldziny rur wkrtce zostay zakoczone. Marynarze z powrotem podnieli pyty burtowe i odeszli. Na dziobie znw si ocieplio i tylko mokry pokad przypomina, e przed chwil buszowa tu zimny, arktyczny wiatr i nieg. Dima nie spuszcza oczu z rur i zasypywa pytaniami Dymitra Aleksandrowicza. - Co to znaczy? Pali ld! Jak to jest moliwe? Bd polewa naft, potem zapala i w ten sposb topi ld czy co? Powiedzcie, Dymitrze Aleksandrowiczu! Czy syszelicie o tym? Nie, Iwan Pawowicz nabiera mnie! On lubi artowa. - Bd cierpliwy, Dima - zdoa w kocu wtrci sowo Dymitr Aleksandrowicz patrzc sam z zainteresowaniem na rury. - Zaraz zobaczymy, na czym rzecz polega. - Patrzcie, patrzcie, Dymitrze Aleksandrowiczu! - krzykn nagle Dima wskazujc na gr. - Ruszyy! Rzeczywicie, poprzeczna rura, dotychczas leca daleko w tyle, uniosa si teraz do gry i pocza opada powoli przez dzib na ld. Hydromonitory przestay pracowa, zniky strumienie wody.

56

Wanty liny zrobione z konopi lub ze stali, ktre cz maszt z burtami okrtu.

Czapajew powoli posuwa si wyobionym kanaem, siedem do omiu metrw przed granic lodu zatrzyma si opuciwszy nisko poprzeczn rur. W jaskrawym wietle reflektorw Dima zauway ciki, czarny proszek wysypujcy si na ld z krtkich rurek. Wiatr jeszcze nie zdy go poderwa i roznie, gdy przez proszek przebiega niebieska iskra elektryczna. W mgnieniu oka nastpi wybuch i strumienie biaego, olepiajcego ognia polay si z krtkich rurek na ld. Niby ogniste noe z ogromn szybkoci poczy wbija si i zagbia w ld, owietlajc go od wewntrz tak silnie, e wiato reflektorw jakby przygaso. Dim a olepio; zamkn na chwil oczy. Gsty obok pary buchn z sykiem nad poncym lodem i uniesiony wiatrem, znik w ciemnociach nocy. Czapajew znowu zacz si zblia powoli do lodu. Poprzeczna rura, niby czarna pia, zanurzona w kbach pary, posuwaa sinaprzd, przeszywajc ld swymi poncymi zbami, a pozostae z tyu ogniste gniazda pony dalej, zlewajc si ze sob i opadajc w gb. Przez przezroczysty, owietlony ld wida byo, jak pas pomienia przedar si wreszcie do poziomu wody i niby szmaragdowa klinga szybko opada w d. A na przodzie wybuchay nowe i coraz to nowe gniazda pomieni, szybko tonc w wodzie, tak e przed Czapajewem, niby triumfalna droga, rozpostar si kana zalany biaym, olepiajcym blaskiem. Gdy dzib Czapajewa znajdowa si o trzy metry od lodu, czarna dotychczas woda wok okrtu nagle zapona, przybierajc jasno zielony kolor. Rj zielonych, kosmatych meteorw odrywa si od lodu i znika, jakby rozpuszczajc si w gbinach morza. Owiecony z gry wiatem reflektorw, z przodu pomieniami gorejcego lodu, z dou szmaragdowymi gwiazdami ula przewiercajcego ld, Czapajew pyn w jakim niewiarogodnym morzu wiata, plamieni i perowych obokw pary. Ld by ju zupenie blisko i wyglda jak olbrzymi plaster miodu zoony z nieskoczonej iloci komrek. Nawet przez przezroczyste ciany okrtu dochodzi krysztaowy dwik i szelest. Ledwo dzib okrtu dotkn lodu, gdy przepalona termicznymi promieniami masa pocza si rozsypywa, osiada i z sykiem pogra w wodzie. Czapajew wchodzi w t lodow kasz posuwajc si za ognistymi grabiami, ktre oczyszczay mu drog. Gdy z przodu, na lodzie, zjawiay si sterczce odamy lub grzdy zwaw lodowych, rura powoli unosia si nad przeszkodami, polewajc je ognist ulew, potem przesuwaa si dalej, kontynuujc sw niszczycielsk prac. Dima by zupenie oszoomiony. Jakby zapomnia jzyka w ustach. Chwilami to niewyranie co bekota, to wykrzykiwa przerywanym gosem: - Cudownie! Jak piknie! O, jak piknie! - Nie tylko piknie - cicho, z tumionym wzruszeniem mwi Dymitri .Aleksandrowicz. - Co za sia! C moe zatrzyma dzisiejszego czowieka? Do czego zdolna jest nauka w rkach wolnego narodu! Wreszcie Dima zmczy si. Coraz rzadziej sycha byo okrzyki jego zachwytu, na olepione wiatem i kolorami oczy poczy opada powieki. Dymitr Aleksandrowicz rwnie poczu znuenie. - No i co, widzielicie? - rozleg si wesoy gos Iwana Karcewa. - To mi sztuka! Co? I to pierwsza prba! Co powiesz, may niedowiarku? Rozumiesz teraz, jak si pali ld? Dima podnis zmczone oczy i blado si umiechn. - Nie, nie bardzo rozumiem. Proszek jaki si pali...

- Proszek, mwisz! - krzykn Karcew. - Nie proszek, lecz termit57!. Syszae co o termicie? Nie? No, to suchaj, wyjani ci. Termit ju dawno jest stosowany w przemyle. Ten proszek to atwopalna mieszanina pewnych metali; gdy ponie, wytwarza wysok temperatur dochodzc do trzech i p tysica stopni. Niedawno wynaleziono now mieszanin proszku, ktry, jak woda, spywa rur pod wpywem pola magnetycznego. Rozumiesz? Termit pynie rur, wylewa si z niej i zapala od iskry. W zetkniciu z lodem, poncy termit nie tylko topi go i przemienia w par, lecz rwnoczenie rozkada par wodn na tlen i wodr. Termit - cilej, jeden z jego skadnikw - pochania tlen i spala si w bardzo wysokiej temperaturze, a wodr przy teje wysokiej temperaturze czy si z tlenem powietrza i rwnie zapala si. Otrzymane w ten sposb ciepo gboko przenika w mas lodow i rozbija j, tworzc wewntrz sie drobnych szczelin, ktre na skutek dziaania dalej napywajcego ciepa szybko rozszerzaj si i zmieniaj ld w nien kasz... Zrozumiae? Ale ty ledwo stoisz na nogach... - Dosy! - powiedzia Dymitr Aleksandrowicz. - Teraz potrzebna mu ju tylko koja i poduszka. Chodmy, Dima. Dima prbowa opiera si, ale wnet ustpi! i pody za Dymitrem Aleksandrowiczem czujc, jak pokad chwieje mu si pod nogami. Nie pamita, w jaki sposb znalaz si w kajucie, kiedy si rozebra i zasn ledwie dotknwszy gow poduszki.

57

Termit - sproszkowana mieszanina aluminium z tlenkami niektrych metali (elaza, miedzi); stosuje si przy spawaniu i odlewaniu metalowych wyrobw, rwnie w produkcji zapalajcych bomb; poncy termit daje temperatur do 3 500 stopni.

Rozdzia 28 NOC W CZASIE ZAMIECI


Wczesnym rankiem przez wielkie rozlewisko Czapajew i pynce za nim okrty przesuny si dalej wrd lodw. Potem, puciwszy w ruch sw termiczn maszyn, Czapajew rozpocz na nowo uporczyw walk. Dima spa twardo prawie do obiadu, nie syszc ani megafonu, wzywajcego trzy razy na niadanie, ani Gieorgija Nikoajewicza, usiujcego obudzi go. O godzinie dwunastej Pluton, straszliwie znudzony i godny, cign wreszcie kodr z Dimy, pooy si na jego piersi i pocz obwchiwa ucho. Dima nie wytrzyma tego askotania i po paru energicznych, lecz beznadziejnych prbach pozbycia si rda drczcej pieszczoty, otworzy oczy. Wanie w tym momencie ruba Czapajewa stana. Zrobio si cicho, do kajuty doleciay dwa przecige sygnay syreny Czapajewa i spdziy resztki snu z oczu chopca. - Syszysz, Pluton? - cicho powiedzia Dima. - Czapajew woa: Nie pycie za mn, zatrzymajcie si! Chopiec nasuchiwa. - Syszysz, syszysz! - zawoa za chwil, podchwyciwszy odlegy gos: - Takie same sygnay. To Potawa odpowiada: Zatrzymuj si. Ale dlaczego si zatrzymali? Dima ubra si szybko i pobieg do jadalni zostawiwszy aonie skomlcego Plutona. W korytarzu spotkawszy jednego z pasaerw Dima zapyta o przyczyn zatrzymania si okrtu, - Nie wiem, jaki defekt. Podobno nic gronego, niedugo mamy ruszy. Dima szybko zjad niadanie i nakarmiwszy Plutona poszed z nim razem na pokad. Czapajew sta midzy wysokimi zwaami lodw. W oddali, pod szarym, zachmurzonym niebem widniaa czarna masa Potawy. Szczors sta widocznie dalej, za zwaami. W towarzystwie Plutona Dima wszed do nadbudwki kajut pokadowych i zastuka do znajomych mu drzwi. - Za chwil! - rozleg si gos Dymitra Aleksandrowicza, ale Dimie wydawao si, e syszy prosz, wic wszed do kajuty. Komarow nie spodziewajc si, e chopiec wejdzie od razu, siedzia przed ekranem telewizefonu i przyglda si odbiciu jakiego na p ciemnego pomieszczenia, zawalonego do sufitu beczkami, wielkimi pakami, tumokami, wrd ktrych poruszali si pracujcy ludzie. Ten widok na ekranie tylko mign Dimie przed oczami i zaraz znik. Komarow bardzo prdko wyczy aparat, szybko wsta i z niezadowoleniem na twarzy podszed do Dimy. - Dzie dobry, Dymitrze Aleksandrowiczu! Czy nie wiecie, dlaczego Czapajew stoi?

- Jak si masz, Dima! Zamaa si jedna z rur maszyny termicznej. Maszynista za pno spostrzeg niezbyt wielki wystp lodowy na drodze i nie zdy podnie rury. Rura utkwia w lodzie, a Czapajew naciska dalej. Lewa cienka rura nie wytrzymaa tego naporu i pka. - To stao si w nocy? - Nie, z godzin temu. Chodmy na dzib, zobaczymy. Na lodzie przed dziobem Czapajewa pracowaa gromadka ludzi, wrd ktrych obaj przyjaciele zauwayli rwnie Karcewa. Obok zamanej rury leaa nowa, caa, ktra, oczywicie, miaa zastpi star. Ale robota jako nie sza. Czas upywa, nowa rura w dalszym cigu leaa na lodzie, a zamane czci starej nadal tkwiy na swym miejscu. Goniki wezway ju na obiad pierwsz zmian, potem drug. Dymitr Aleksandrowicz i Dima musieli pj do jadalni. Przy schodach spotkali Karcewa, ktry zmczonym krokiem wstpowa z lodu na pokad. - Witajcie, Iwanie Pawowiczu! - zawoa Dima. - Czemu to Czapajew stoi? - Rura dopywowa zamana. - Widzielimy. To tak trudno j naprawi? - Okazuje si, e nie atwo. Pod wpywem wysokiej temperatury spoia si z rur poprzeczn, ogniow. Wida metal tej rury ma za nisk granic topliwoci. No i std rozgardiasz. Nie mamy ochoty zmienia wszystkich trzech rur, eby nie traci czasu. Ale trudno, trzeba bdzie. Temperatura powietrza opada, okrt moe zamarzn wrd lodw. A wtedy wydostanie si z nich byoby uciliwe. No, id... - Czy nie przyjdziecie na obiad, Iwanie Pawowiczu? - krzykn za nim Dima. - Wykluczone! - doleciaa odpowied i Karcew znik w luku oddziau maszynowego. Zapada ju zmierzch, gdy Komarow i Dima znowu znaleli si na dziobie okrtu. Silny wiatr podrywa py nieny z lodw, chwilami przysaniajc grupk ludzi pracujcych przy rurach termicznych. Robota widocznie zbliaa si do koca. Cay dzie przezroczyste zasony okrtu byy otwarte przy trapach, opuszczonych z obu burt. Na pokadzie byo zimno, wiatr wdziera si pod dach, wy i tuk si o pokrycie. Zacz pada gsty nieg i biaa wirujca ciana zasonia ludzi pracujcych na lodzie oraz ich jaskrawe latarnie. Na schodach z lewej strony poczy miga wiateka wznoszc si ku pokadowi. - Zaczyna si zamie. Widocznie przerwano prac - powiedzia Komarow. - Chodmy do kajuty oglnej. Tam na pewno przyjdzie Iwan Pawowicz. A Gieorgij Nikoajewicz u siebie, w kajucie? - Tak, pi. Wyszlimy z Plutonem cicho, eby go nie zbudzi. Posuwali si ciemnym, pustym w tej chwili, przejciem midzy praw burt a nadbudwkami pokadowymi. Wiatr z wyciem i wistem wpada przez opuszczon cz zasony, przynoszc kby

niegu. Olepieni wiatrem, oguszeni jego wyciem, Komarow i Dima, zasaniajc twarz rkami, szybko przeszli koo trapu, by ukry si przed zamieci. Gdy minli nadbudwk pokadow, Komarow zatrzyma si i zawahawszy si chwil, powiedzia: - Zaczekaj tu na mnie Dima. Na chwil pobiegn do siebie. Szybko ruszy w stron swej kabiny. - Przez cztery godziny nie obserwowaem go... wiele mogo... - mrucza otwierajc drzwi. Komarow wczy aparat telewizefonu i szybko nastawi fal. Ekran rozjani si ukazujc cz sabo owietlonego, zawalonego adunkami pomieszczenia. Z minut manipulowa ekranem w ten sposb, e pokazyway si na nim i znikay coraz to nowe czci pomieszczenia. Potem, jakby upewniwszy si o bezcelowoci swych poszukiwa, wyczy aparat i znowu go wczy, nastawiajc na now fal. Na ekranie zjawio si wntrze, podobne do poprzedniego, ale tu, w oddalonym kcie ruszaa si jaka zgita posta ludzka. Komarow uwanie wpatrywa si w ekran. Czowiek na ekranie wyprostowa si. Mia na sobie szerokie okrycie w rodzaju paszcza, twarz gina mu w gboko na czoo nasunitym kapturze. Sta przy jakim wysokim, wskim przedmiocie z byszczcymi gakami na przedniej stronie. Podnis zgit rk, jakby patrzy na zegarek. Drug rk obraca jedn z gaek. Komarow, wstrzymujc oddech, pochyli si nad ekranem. Czowiek nage pocz szybko zasania tumokami i pakami w wski przedmiot. Z chwil, gdy przedmiot zupenie zosta ukryty, czowiek ten gwatownie obrci si i szybko popdzi ku wyjciu. Komarow gono odetchn i potar rk nabiege krwi czoo. Potem szybko wyczy aparat i zaraz wczywszy go ponownie, nastawi na now fal. Na ekranie ukaza si kapitan Czapajewa. Ujrzawszy Komarowa kapitan drgn i szybko zapyta: - Co si stao towarzyszu majorze? - Natychmiast wylijcie ludzi, eby przeszukali wszystkie przegrody adowni Czapajewa. Tylko nie bierzcie nikogo z druyny adowniczej. Niech szukaj dugich, wskich, czarnych skrzynek z byszczcymi gakami na jednej cianie. Spotkam si z wami, kapitanie, w rufowym przedziale adowni numer dwa.. Twarz kapitana Lewady zblada jak arkusz lecego przed nim papieru. Zachrypnitym gosem powiedzia: - Sucham, towarzyszu majorze! Rozkaz bdzie wykonany. Na rufie, przy adowni, Komarow zasta starszego zastpc kapitana z dwoma ludmi z zaogi okrtu. Zanim odkryto luk i spuszczono si w d, nadszed kapitan Lewada. - Ludzie rozesani ju do wszystkich przegrd - zameldowa Komarowowi.

Skrzynk szybko znaleziono w miejscu wskazanym przez Komarowa. Major odsun od niej ludzi i przyoy ucho do jednej z aluminiowych gaek. Rozlego si spokojne tykanie mechanizmu zegarowego. Major pewnym ruchem nacisn gak i obrci j w przeciwnym kierunku do strzaki. Tykanie ustao.. Komarow wyprostowa si z ulg i odetchn. - Wyniecie na ld! - rozkaza i zwrci si do kapitana Lewady: - Postpcie tak z innymi bombami, jeli si znajd i wynocie je na ld. Kacie szuka na okrcie czowieka w paszczu z kapturem i chwastem. Za pi minut spotkam si z wami, kapitanie, przy adowni numer pi. Major szybko wyszed na pokad i skierowa si do trapu, gdzie zasta Dim z Plutonem. Chopiec i pies stali za kajutami, wcinici w kt, chronic si przed przykrym wiatrem, ktry wpada na pokad przez otwart burt. - Przepraszam ci, Dima, e tak dugo czekae - powiedzia major spokojnym gosem, jakby oddala si tylko na szklank lemoniady. - Nie zmarze? - Nie, Dymitrze Aleksandrowiczu. Pjdziemy do oglnej kajuty? - Id sam, kochanku. Ja mam tu jeszcze co do zaatwienia, zjawi si potem. Ju mieli si rozej, gdy Komarow zapyta chopca: - Nie widziae, Dima, czy nie przechodzi kto tdy? - Przechodzi. Ale nie tdy, schodzi trapem na ld. I nie ba si zamieci! Dymitr Aleksandrowicz stan i bacznie spojrza na Dim. - Nie mylisz si, Dima? - zapyta powanym tonem. - Skd? - odpowiedzia Dima. - Wyranie widziaem poprzez nieg. Szybko przelecia. Nawet mylaem, czy to nie Gieorgij Nikoajewicz przypadkiem. Paszcz bardzo podobny. - Mwie przecie, e pi w kajucie? - No tak! Spa, gdy wychodziem z Plutonem. - Biegnij prdko do swojej kajuty! Sprawd, ale go nie bud. Poczekam tutaj na ciebie. Zostaw ze mn Plutona. - Dobrze. Dymitrze Aleksandrowiczu. Pluton, zosta! Dima znikn za kabin szturmana. Pochylony naprzd, usiowa Komarow rozejrze si w gstej, biaej mgle, kbicej si wok okrtu i pochwyci co uchem w wyciu narastajcego wiatru. Ale niczego nie mona byo rozrni w piekielnej wichurze za przejrzystymi cianami okrtu. Po chwili z lewej burty doleciay gosy nawoujcych si ludzi, tupot ng i huk motoru. Na burt podnoszono jaki ciki przedmiot. - Zdejmuj schody z lewej burty - niespokojnie pomyla Dymitr Aleksandrowicz i obejrza si.

Spoza kabiny szturmana wynurzy si Dima. - No co? - szybko zapyta Komarow. - Nie ma go w kajucie - zadyszanym gosem odpowiedzia chopiec. - I paszcza nie ma, ani lornetki... - Wic to by on? - Tak, Dymitrze Aleksandrowiczu! - trwonym gosem, zaraziwszy si niepokojem Komarowa, krzykn Dima - By w paszczu, z chwastem przy kapturze. U nikogo nie zauwayem takiego chwaciku. Komarow jednym ruchem nacisn na gow hem swego elektryzowanego ubrania i skoczy w stron trapu. - Pdz za nim! - krzykn do Dimy. - Daj mi Plutona! Nie zdajc sobie sprawy z tego, co robi, Dima rwnie nacign hem i ruszy za Dymitrem Aleksandrowiczem, krzyczc: - Ja rwnie! Z wami! Pluton nie pjdzie beze mnie! Zbiegli prawie rwnoczenie w trjk z trapu Komarow, Dima i Pluton - i od razu utonli w okropnej wichurze. - Daj rk! - krzykn Komarow. - W ktr stron pobieg? - W prawo! W stron rufy! - z trudem odpowiedzia Dima nie mogc odetchn, z tak si wiatr wciska si w usta i nos. Milczc, pochyliwszy gow, mocno trzymajc Dim za rk, Komarow ruszy w prawo. Wiatr wciekle uderza w nich, zasypujc twarz kujcym niegiem i zbijajc z ng. Dima, nie wypuszczajc rki majora, potyka si o nierwny ld, upada na kolana, podnosi si i biega dalej. Komarow kroczy cisnwszy zby, przeszywa oczami skbione tumany niegu. Po paru krokach okrt znik z oczu, ale nieoczekiwanie przestrze dookolna nasycia si niezwykym, mlecznofioletowym wiatem. To zapony potne reflektory Czapajewa, jednak tyle byo z nich poytku co z jednej wiecy. Dalej ni na odlego wycignitej rki nic nie byo wida w falujcym caunie nienym. - Trzymajmy si dalej od okrtu! - krzykn z caych si Komarow nachylajc si nad Dim. - Tam ld jest rozbity! Wylij naprzd Plutona! Wciekle wyjcy wiatr porywa sowa. Dima sysza tylko jakie niewyrane dwiki, ale ostatnie sowa zrozumia. Pochyliwszy si nad Plutonem, krzykn: - Pluton, naprzd! Szukaj! Szukaj! Gieorgija Nikoajewicza! Szukaj Pluton! Pluton spojrza na wzburzon twarz Dimy i szczekn gucho. Skoczy naprzd i podnisszy mord do gry, pocz wszy dokoa stojcych; bieg to w prawo, to w lewo, ginc w biaym tumanie, to znw wyania si nagle u ng Dimy, siwy od niegu, ktry wbija si w jego gst, czarn sier.

Dima przywar do Komarowa i podnisszy si na palce, krzykn: - Nie wiem, czy odnajdzie lad! Tyle nawalio niegu! - To wracaj z nim na okrt. Pjd sam. - Nie, nie! Poczekajmy! Pluton powie. Nagy poryw wiatru uderzy z ogromn sil Dim w piersi w tym momencie, gdy chopiec opuszcza si na pity, oderwa go od Komarowa i pchn w wysok, dopiero co nawian zasp. Dima natychmiast znik bez ladu. Komarow rzuci si w to miejsce, gdzie chopiec sta przed chwil. Ale w tym miejscu nie byo ju nikogo. Dymitr Aleksandrowicz gono woa Dim i posuwa si na kolanach, rozoywszy szeroko rce. Z rozkoysanej, wyjcej, biaej mgy wyskoczyo nagle z guchym rykiem jakie poczwarne zwierz i skoczyo na Dymitra Aleksandrowicza. Niedwied przemkna myl przez gow, ale zaraz pozna psa. - Pluton! Pluton! - krzykn z caych si Dymitr Aleksandrowicz. - Dima! Szukaj! Szukaj Dim! Nagle poczu pod rk energicznie poruszajc si nog, a przed nim wyonia si biaa kula z dwoma byszczcymi punktami. Bya to gowa Dimy, cakowicie oblepiona niegiem. Pluton, trzymajc w swej paszczy rami chopca, wyciga go z zaspy. - Trzymaj si mocno! - krzycza Komarow usiujc powsta, ale wiatr, niby gsta fala wody, spada na niego i z powrotem rzuca go w nieg. Wreszcie udao mu si wraz z Dim stan na nogi. Pluton z przerywanym szczekaniem krci si koo nich, odbiega i znw wraca, w kocu, ujwszy w pysk rk chopca, pocz go cign za sob. - Pluton co znalaz - krzykn Dima Dymitrowi Aleksandrowiczowi. - Pluton co znalaz! Chodmy za nim - pokaza gestem major. Zgici, z pochylonymi gowami, kadc si piersiami na wiatr jak na desk i mocno trzymajc si za rce, ruszyli za Plutonem. eby wypuci dech z puc, trzeba byo zasania nos rk. Pluton bieg przodem, podnisszy nos do gry i wietrzc jakie jemu tylko wiadome zapachy, ktre przynosi wiatr z biaej, wyjcej pustyni. Z trudem przeszli kilka metrw, gdy przed Koma rowem wyrosa nagle wysoka brya lodu, przysypana przymarzymi odamkami. Z wielkim wysikiem obeszli j. Z tyu za zwaem lodowym byo nieco spokojniej i atwiej mona byo oddycha. Major wyj z kieszeni elektryczn latark i zawiesi sobie na piersi. Jaskrawy pk promieni przebi wirujcy, gwidcy caun nieny na p metra. Dalej chwiaa si jednolita biaa ciana.

Dima obejrza si. Ani Czapajewa, ani wiata reflektorw nie byo wida. Tylko nieg i wiatr, jak ywa, rozwcieczona istota, wadca lodowej pustyni; dwaj ludzie i pies byli zagubieni w tym dzikim krlestwie. Pluton pobieg w bok, koo zwau lodowego i znik, za chwil wrci i szczekaniem nawoywa, by i za nim. Odpoczwszy Dymitr Aleksandrowicz ruszy za nim, potykajc si, upadajc, to przeac przez wielkie, zasypane niegiem odamy lodu, to znw tonc w zaspach. Dima wlk si za Komarowem, trzymajc go za pas. Po paru krokach natknli si na oczekujcego ich psa. Pluton obrci ku nim biay, oblepiony niegiem eb, spojrza na nich, jakby wzywajc za sob i wietrzc podniesionym nosem, wlaz na kup zwalonych bry lodu. Major i Dima wdrapywali si na ostre odamy, obsuwali si i znw cignli pod gr, pomagajc sobie wzajemnie. Nagle obydwaj, straciwszy oparcie, runli w d i upadli w gbok zasp, potuczeni i oguszeni. Pluton poliza gorcym jzykiem policzek chopca i Dima oprzytomnia. W dole byo stosunkowo spokojniej, jak w grskiej dobnie zasonitej od wiatru. W grze hucza, wy i miota si wicher jak zwierz, ktremu wymkna si zdobycz. Par razy gboko zaczerpnwszy powietrza Komarow zapyta: - Nie potuke si, Dima? - Gupstwo. Uderzyem si par razy, ale nie bardzo boli. Chodmy dalej, Dymitrze Aleksandrowiczu, Pluton wie jak trzeba i. Spjrzcie, niepokoi si. Pies, rzeczywicie, znowu zacz biega, wszy w powietrzu, jakby proszc, by i za nim. Komarow siedzia w niegu, z opuszczon na piersi gow, pocierajc od czasu do czasu podbrdek zakryty doln czci hemu. Latarka, wiszca na piersi, owietlaa jego twarz, ale Dima przez gsty, wirujcy nieg zaledwie mg odrni surowe, jakby skamieniae rysy. Po dugim milczeniu major podnis wreszcie gow i powiedzia: - Pluton zbyt pewnie si zachowuje. Albo w pobliu jest rzeczywicie czowiek, albo zwszy co innego. W kadym razie pjdziemy za nim jeszcze kawaek. Zobaczymy. Major pomg wsta Dimie. Chopiec, zaciskajc zby, jkn cicho i chwyci si za biodro. W nieprzeniknionych, szalejcych ciemnociach, w wyciu wichru Komarow nie usysza tego jku i nie spostrzeg twarzy chopca zmienionej z blu. Otrzsnli z siebie patami spadajcy nieg i ruszyli za Plutonem, ktry niecierpliwie szczeka i oglda si na nich. Dima szed, kulejc. Z trudem nada za majorem. Po paru krokach, lizgajc si i wpadajc w zaspy, znw znaleli si przed zwaem lodowym. Pluton, brodzc w niegu po brzuch, wazi na zwa, jego posta to znikaa za wielkimi odamami lodu, to znaczya si niewyranym cieniem nad nimi. Cay czas oglda si, nieustannie szczeka, ale tak potny zazwyczaj jego gos zaledwie dochodzi do uszu. Nagle znik znowu, a szczekanie, unoszone wiatrem, dochodzio teraz jakby gdzie z dou.

Dima i major wdrapali si na zwa, mocno trzymajc si za rce. Wiatr, jakby uradowany ze spotkania, z wciekoci i wyciem, niosc chmary niegu, run na nich od razu ze wszystkich stron. Jak dbo somy porwa Komarowa, unis go do gry i rzuci w d. Nerwowo ciskajc do Dimy, major potoczy si w d, cignc za sob chopca po nierwnym zboczu, tam, skd dobiegao nieustanne szczekanie Plutona. Wystawion naprzd nog udao mu si oprze o jaki wystp i na chwil zahamowa spadanie, ale ju w nastpnej chwili zwali si na niego Dima, zbi go z ng i pocign za sob. Gowami wpadli w gbok zasp u podna zwau. Majc zatkane niegiem usta i nozdrza, gwatownie poruszajc gowami, na prno tracili siy, pragnc wydosta si z uwizi. Ale wkrtce przysza im nieoczekiwana pomoc Pluton rzuci si w kierunku chopca i pocz rozgrzebywa nieg. Pies pracowa gorczkowo, piszczc i poszczekujc. Dokopawszy si do Dimy, lizn go po twarzy, potem chwyci zbami woln rk i zacz wyciga go z zaspy. Rozpaczliwie grzebic rkami i nogami, aosnym gosem podniecajc Plutona, Dima wygrzeba si wreszcie i zszed po zboczu zaspy. Rwnoczenie z nim znalaz si tam i Komarow, ktry o wasnych siach wydoby si z tego nienego grzzawiska. Wszyscy trzej, przytuleni do siebie, gwatownie oddychali. Plutonowi jzyk wysun si z pyska, a boki pracoway jak kowalskie miechy. Ocalaa latarka, na piersi majora, sabo owietlaa przez gsto padajcy nieg znuonych ludzi i zmczonego psa, ogarnitych szalejcym ywioem. - Dobrze, e chocia mrz jest niewielki! - krzykn Komarow pochylajc si nad twarz Dimy i wpatrujc si w niego. - Odmrozilibymy sobie twarze. Jak si czujesz? Odpi rkawiczk od rkawa, zdj j i ciep mikk do przesun po twarzy chopca, sprawdzi czy hem dobrze przylega do czoa, policzkw i podbrdka, wsun pod hem pasmo wystajcych wosw. Jak Ira, pomyla Dima i ciepo tej rki rozlao si bog fal po caym jego ciele. Oczy chopca same si przymkny, Dima poruszy si i delikatnie, przelotnie przycisn twarz do mikkiej i silnej doni. Biedny chopiec - pomyla major zrozumiawszy ruch Dimy. - Tskno mu do rodziny. Wcign rkawiczk na zzibnite palce i trzasnwszy guzikami, wczy prd. Potem obj ramieniem Dim, przycisn do siebie i powtrzy: - Jak si czujesz, mj kochany? - Dobrze, Dymitrze Aleksandrowiczu. Nie jestem zmczony. Ruszajmy... Gieorgij Nikoajewicz zabdzi... - Pjdziemy, pjdziemy! Jeszcze z dziesi minut bdziemy szuka. Troch musisz pocierpie. Jeli go nie znajdziemy, wrcimy na okrt. Pluton nas doprowadzi. - Na pewno! Na pewno nas doprowadzi! W wicie i wyciu wiatru sowa ledwo dochodziy do uszu nawet tu, w dole, pod oson lodowych pyt, ale obaj rozumieli si wzajemnie.

- Pluton, naprzd! - krzykn Dima chwyciwszy za pas Komarowa. - Szukaj! Szukaj Gieorgija Nikoajewicza! Z gonym szczekaniem, z podniesion gow wypoczty pies rzuci si naprzd. Major i Dima z trudem kroczyli za nim, co chwila potykajc si, wpadajc w gboki nieg i z trudem wchodzc na zwalone stosy bry lodowych. Szli dugo, wytajc siy. Komarow pogrony w swych mylach, nie zauway, e Dima coraz ciej zwisa na jego pasie. Nagle ciar urwa si i major straciwszy rwnowag upad, bolenie uderzywszy kolanem o ostry kant sterczcego odamu lodu. - Co ci jest, Dima? - krzykn zwracajc si do chopca. Dima lea twarz do ziemi przy bryle lodu. Przed chwil przeszed przez ni, ale potkn si i upad. Chopiec usiowa podnie si, lecz za kadym razem z tumionym jkiem upada na nieg. wiato latarki owiecio jego wykrzywion z blu twarz i byszczce w oczach zy. - Co ej jest? Co si stao, mj kochany? - powtarza Dymitr Aleksandrowicz, ostronie podnoszc Dim i sadzajc na niegu. - Ju przedtem stukem sobie nog - powiedzia Dima przysunwszy usta do ucha Komarowa. - Teraz znw... w to samo miejsce... Boli bardzo... - Gdzie? Poka? Dima wskaza na lewe biodro. Skierowawszy latark, major przede wszystkim obejrza tkanin ubioru w tym miejscu. Ubir by cay, tkanina i przewody nie porwane, wic ciao nie mogo by odmroone. Komarow odetchn i zacz dotyka koci. Ko rwnie bya caa. - Wracamy do okrtu! - zdecydowanie powiedzia wstajc z kolan. - Powiedz Plutonowi, eby nas prowadzi do Czapajewa. - A Gieorgij Nikoajewicz? - usysza Komarow saby gos Dimy poprzez wycie wiatru. - On przecie zabdzi. - Pluton prowadzi nas do Potawy. Teraz ju jestem tego pewien, mj kochany. Gieorgij Nikoajewicz na pewno tam poszed. Czy moesz wsta? - Zdaje mi si, e bd mg. Dima unis si, ale zaraz z jkiem upad z powrotem. - Bardzo boli - szepn pobladszy. Dymitr Aleksandrowicz nie usysza sw, ale zrozumia chopca. - Ka Plutonowi, eby nas prowadzi do domu! - gono powiedzia. - Pluton! Pluton! - krzykn Dima. - Prowad nas do domu! Do domu!

Pluton krccy si cay czas koo Dimy, podnis na niego oczy i jakby nie dowierzajc, siad na tylne apy. - Do domu, Pluton! - znowu krzykn Dima. - Do domu! Pluton zerwa si z miejsca, jeszcze raz uwanie popatrzy na chopca i nieustannie ogldajc si, jakby sprawdzajc, czy dobrze zrozumia rozkaz, powoli ruszy. Komarow pomg Dimie wsta i wzi go na plecy. Nie zdy jednak zrobi kroku, gdy rozleg si potny huk, zaguszajcy nawet wycie burzy. Ld zadra i jkn pod nogami, wielkie bryy, odrywajc si od zwau, leciay w d w obokach nienego pyu. Komarow ledwo zdoa utrzyma si na nogach, uchyli przed duym odamkiem lodu, spadajcym na pyt, na ktrej siedzia przed chwil Dima. Przestraszony Pluton, gono szczekajc, przypad do Komarowa i przycisn si do jego ng. Zaraz po pierwszym wybuchu nastpi drugi, potem trzeci, najsilniejszy.

Rozdzia 29 SAMOTNI NA KRZE


Na lodzie dziao si co strasznego. W ciemnociach, wrd wistu, i wycia wiatru z hukiem toczyy si, uderzajc o siebie, ogromne bryy. Unosiy si kby niegu i jak optane wiroway w powietrzu. Z gwizdem i zgrzytem zakoysa si ld pod nogami. Z tyu, zupenie blisko, prawie u ng majora, po biaej paszczynie niegu przemkna w wowych skrtach czarna linia. Linia ta szybko pocza si wydua i rozszerza. Ld pka, pomyla Komarow i ca si puc krzykn: - Do domu, Pluton! Do domu! - Co -takiego? Go si stao? - ze strachem pyta Dima. - Za chwil zobaczymy! Komarow rzuci si za Plutonem. Dima szarpn si, chcc wyrwa si z obj majora i zeskoczy na ld. - Sam pjd! - krzykn. - Sam! Pucie. Dymitrze Aleksandrowiczu, mj drogi... kochany... Pucie! Ja sam... ja mog... - Le spokojnie, Dima, spokojnie! Tak bdzie prdzej. Dima uspokoi si, mocno obejmujc majora za szyj.. Pluton bieg opuciwszy gow. Co chwila oglda si jednak i czeka na Komarowa z Dim, potem znw rusza naprzd, szczekajc. Major szed pochylony, ostronie stawiajc stopy w szczeliny midzy odamkami. Wspinajc si na bryy jedn rk podtrzymywa Dim, drug chwyta si wystpw lodowych. Wiatr wia teraz w plecy, uderza i pcha z tak si, e atwo byo upa na twarz. Nogi szy jakby same, nie nadajc za korpusem. Okazao si, e trudniej byo i z wiatrem, ni, jak poprzednio, pod wiatr. W skbionym wciekle caunie niegu wyonia si nagle wysoka ciana lodowego zwau. Pluton zatrzyma si, potem zacz krci si to w jedn, to w drug stron wzdu wau, wreszcie znik w ruchomej cianie niegu. Z daleka dobiegy guche klanicia, za chwil wysoko w grze poczy wybucha ogniste, szkaratnoczerwone punkty, rozsypujc si w roje maych gwiazd. Klanicia i wybuchy szybko nastpoway po sobie, potem urway si. - Rakiety, Dymitrze Aleksandrowiczu! - drgn Dima. - Rakiety sygnalizujce awari! - odpowiedzia Komarow. - Z Czapajewem co niedobrze. Co si tam teraz dzieje? - z nieukrywan trosk doda major i po chwili, spuciwszy Dim z plecw powiedzia: Posied tu, dopki Pluton nie wrci. Pluton dugo nie wraca. Chwilami wrd wycia i huku burzy dobiegao z daleka jego urywane i przyguszone szczekanie. Potem i ono zamilko. Co huczao daleko, nieg ci jak biczem po twarzy, wiatr, zmieniajc cigle kierunek, uderza z wciekoci to z przodu, to z bokw.

Milczc wsuchiwali si w huczce ciemnoci. Dima siedzia na bryle pod oson wysokiego zwau, Komarow - obok chopca, przyciskajc go do swych piersi. Nagle serce Dimy cisno si blem. - Pluton! Pluton! -z rozpacz zawoa chopiec wycigajc szyj i przysuchujc si. Ale wiatr porywa jego gos, unosi z triumfujcym wyciem i rwa na strzpy. Sowa momentalnie giny, zdawao si tu, obok. - Ale czy on nie przepadnie? Czy nie zabdzi? - z trwog zapytywa Dima i znowu krzycza z caych si: - Pluton! Pluton! Tu! Do mnie! Pluton! - Uspokj si, Dima, Pluton zbyt pewnie szed... Mino pi, dziesi minut. Pluton nie wraca. Dima nie mg usiedzie na miejscu. Zsun si z lodowej bryy i nieustannie powstrzymujc zy, rwcym si gosem przywoywa swego przyjaciela. Niepokj udzieli si i Komarowowi, wic przyczy swj gos do nawoywa Dimy. Mino pitnacie minut. Major wyj z tylnej kieszeni pistolet byskowy i podnis go w gr, gotowy do strzau. Nagle z szalejcej wirami nienej zasony rozlego si zupenie blisko znajome, krtkie szczekanie i Pluton, cay biay, oblepiony niegiem, mao nie obaliwszy Dimy, skoczy mu na pier! Pies, jakby oszalay z radoci, krci si midzy nimi, rzuca si na nich, usiowa poliza twarz Dimy, nieustannie i wesoo szczeka. Wreszcie uspokoiwszy si nieco, gono sapic, wyczerpany zupenie, pooy si u ng chopca, od czasu do czasu chwytajc pyskiem nieg. Dima obejmowa i przyciska do siebie jego ogromny eb, zaglda w oczy i zarzuca pytaniami: - Gdzie bye, Pluton? Gdzie przepadae? Baem si o ciebie... - Do domu, Dima, do domu! - nagli Komarow podnoszc chopca na bry. - Musimy si pieszy! - Pluton zmczony... - prbowa oponowa Dima. - Nie ma czasu na odpoczynek! Ka mu, eby szed naprzd! I Komarow wzi chopca na plecy, gotowy do drogi. Gos majora by tak wadczy i zdecydowany, e Dima bez szemrania usucha. - Naprzd, Pluton! Do domu, do domu! - krzykn. Pluton wsta powali i ogldajc- si na Dim, ruszy wzdu zwau w t stron, skd przybieg. Dugo prowadzi Dim i majora jak krt, jemu tylko wiadom drog. Nie napotkali ani jednego wysokiego, trudnego do przejcia zwau. I byo znacznie atwiej ni poprzednio. Na rwnym lodzie Dima zsun si z plecw majora i w milczeniu, cho kulejc, szed obok niego. Komarow wzi chopca pod rk. Wiatr pcha ich teraz z tak si, e chwilami musieli przechyla si plecami w ty i opiera si z caej siy nogami.

Pluton szed przodem, trzymajc si w pobliu, z nisko opuszczon gow. Z parujcej mlecznej mgy nagle rozleg si krzyk, jeden, potem drugi. Pluton gono zaszczeka, rzuci si naprzd i na minut znik. Znw rozlegy, si krzyki, przeplatane przyguszonym szczekaniem psa. Szczekanie zabrzmiao goniej i nagle z nienej zawiei wyskoczy Pluton, a za nim wyonia si oblepiona niegiem posta ludzka. - Dima! Dima! - rozleg si znajomy gos. - To ty? Dymitr Aleksandrowicz? Skdecie si tu wzili? Iwan Pawowicz trzyma w objciach chopca, ciska donie Dymitra Aleksandrowicza i wrd wistu wiatru niewyranie, gorczkowo wykrzykiwa: - Czapajew... Co za nieszczcie! Czapajew wysadzony... Znik..: Ja tylko jeden... Jeden! ocalaem..: Jakie straszne wybuchy! Biedny Czapajew!... - Co z ludmi? - chwyciwszy go za rami zapyta major.. - Nie wiem... nie wiem... Przyjmowaem na lodzie zapasy, przewidziane na wypadek awarii By ze mn Siemionw z druyny Termotechnik Matusiejew i jeszcze dwch ludzi. Pobiegli w stron Czapajewa... odcign adunki dalej od ok retu... I nie wrcili... A wy, gdzie bylicie? Jakecie si tu znaleli? W wietle latarki, w kbicych si wirach nienych, wida byo twarz Karc w a, jego szeroko otwarte, obkane oczy, drgajc szczk. - Pniej... Pniej, Iwanie Pawowiczu -- odpowiedzia Dymitr Aleksandrowicz. - Gdzie Czapajew? - Znik... Ludzie nie powrcili... Ja rwnie pobiegem do Czapajewa. Nagle zauwayem, e wiato, ktre okryo mnie w momencie wybuchu, zaczo sabn... Jakby si oddalao... Mao nie wpadem do wody koo gry pak i tumokw. Na kracu lodu nie byo nikogo... Ani Czapajewa, ani ludzi. wiato zniko... Na wodzie pyway jakie ciemne przedmioty. Zgin, poszed na dno! Taka rozpacz brzmiaa w sowach i bia z oczu Karcewa, e major przerwa pytania o okrcie. Sprawa bya jasna. - Gdzie s te adunki? - zapyta Karcewa. - Niedaleko, dziesi krokw std. Chodmy. Jest tam i wz polarny. Schronimy si przed burz. Wzi Komarowa za rk i pocign za sob. Dima, trzymajc si pasa majora, wstrznity straszn wieci, kulejc, szed za nimi. Pluton bieg, jakby ju znan drog. Wiatr wy i pcha ich z tyu, zbijajc z ng. Po kilku krokach z szarej, wirujcej ciemnoci wyoni si, niby zwa paskich pyt lodowych, dugi, niski pagrek na p zasypany niegiem. Karcew poszed wzdu pagrka i po chwili ukazay si we mgle nike, te plamy wietlne. Iwan Pawowicz zbliy si do niewielkiego wzniesienia, z ktrego wntrza, jak z alabastrowego wazonu, przebijao sabe wiato, a z tyu wznosiy si jakie cienkie, dugie cienie. Karcew obszed ten zanieony pagrek, rozgarn nogami nieg i wszed po trzech stopniach. Co metalicznego brzko, otworzyy si niskie drzwi z przezroczyst tafl u gry i Karcew powiedzia:

- Ot i wz polarny. Wejdcie. Wewntrz kabina wozu bya podobna do dugiej kajuty, z szafkami na ywno i przyrzdy, z ma elektryczn kuchni. Wzdu bocznych cian stay mikkie tapczany, nad nimi, midzy oknami, wisiay skadane koje z pociel, przycinite w tej chwili do cian. Porodku kabiny sta may, wski stolik, przy przednim oknie - fotel kierowcy. W suficie nad stoem pona lampa, w metalowej kuli. Na zewntrz zamie bia niegiem w okno, wya i miotaa si, ale wewntrz kabiny byo ciepo, przytulnie i jasno. - Trzeba by spuci daszek nad drzwiami... nawieje niegu do sa - mwi Iwan Pawowicz w obokach niegu i pary zamykajc drzwi za sob. - W popiechu nie zdyem tego zrobi. Rozbierajcie si, siadajcie... Dima wyczerpany, blady, pad na mikki tapczan. Zdjwszy z niego ubranie, Dymitr Aleksandrowicz obejrza przede wszystkim stuczon nog. Ko bya caa, wic Dymitr Aleksandrowicz wysmarowa stuczone miejsce, pooy kompres i powiedzia: - Nic gronego, Dima. Poleysz spokojnie i przejdzie. Rozbieraj si chopcze do spania, pomog ci. Zdjwszy elektryzowane ubrania, zmordowani i znueni przeyciami, Karcew i Komarow usiedli na tapczanie koo Dimy, a-Pluton uoy si w przodzie, koo siedzenia kierowcy. - Opowiedzcie, Iwanie Pawowiczu jak to si wszystko stao? - powiedzia Komarow wycigajc nogi. - Jak tu opowiedzie, Dymitrze Aleksandrowiczu! - westchn Karcew ciskajc domi gow. Straszne! Straszne! Jeszcze nie mog przyj do siebie... - Znw gboko westchn i cign dalej: Byem u siebie w kajucie. Dopiero co skoczyem swoj wacht i chciaem odpocz przed kolacj. Nagle rozleg si wstrzsajcy huk. Wyleciaem z koi jak pika. Sia wybuchu rzucia mnie w drzwi. Wszystko dokoa zaczo si wali. Wybiegem z kajuty. Na korytarzu zasta mnie drugi i trzeci wybuch, jeden silniejszy od drugiego. Rzucao mn od przegrody do przegrody, uderzyem o co gow... Zewszd krzyki, jki, kania... Jako wydostaem si na pokad. By ju tam kapitan, jego pomocnicy, prawie caa zaoga. ciany pokadowe byy opuszczone, okrt otwarty. W tumanach niegu, w wyciu wichru, ludzie miotali si po pokadzie. Usyszaem rozkaz, eby spuszcza samochody-amfibie z lewej burty i umieci w nich pasaerw. Czapajew chwia si coraz silniej i osiada na rufie. Zauway mnie kapitan i rozkaza wzi paru ludzi, zej na ld z prawej burty i przyjmowa zapasy, przewidziane na wypadek awarii. Puszczone w ruch dwigi poczy wyrzuca adunki na ld. Moi ludzie zajli si odciganiem ich dalej od okrtu, a ja ukadaem je i zabezpieczaem przed niegiem. I... ludzie nie wrcili. Moe zaama si pod nimi ld lub wpadli w szczelin. W tak zamie wszystko moe si zdarzy. A moe zabrali si ktrym wozem polarnym i odjechali? Chocia wtpi, wrciliby przecie po mnie. A Czapajew znik, poszed na dno... ciskajc gow rkami, zamknwszy oczy, Iwan Pawowicz wi si na tapczanie jakby z blu nie do wytrzymania. Z zamierajcym sercem, w jakim odrtwieniu sucha Dima opowiadania marynarza. Komarow, zwiesiwszy gow milcza, potem cicho, jakby do siebie, powiedzia: - Wic nie wszystkie znaleli...

Zamie szalaa za cianami. Kabina drgaa od nieustannych wstrzsw, na dachu chrzci nieg i z mikkim szelestem uderza w szyby. Iwan Pawowicz podnis gow. - Ale teraz powiedzcie, skd wycie si tu znaleli? Dlaczego nie jestecie razem z pasaerami na ktrym z wozw? Jake si ucieszyem zobaczywszy Plutona. Domyliem si od razu, e i Dima musi by gdzie blisko... Pluton zapa mnie za rk, cign, oczywicie do was, potem znik. Dugo krzyczaem, woaem na niego. I nagle Pluton znw si pojawi, a wy za nim. Opowiedzcie, Dymitrze Aleksandrowiczu... Komarow milcza w dalszym cigu, przypatrujc si swoim paznokciom. Twarz jego jakby skamieniaa, wargi mia mocno zacinite i Dima znw odczu dziwn, urzekajc si tego czowieka. Wreszcie major powoli podnis oczy i cichym, rwnym gosem zapyta: - Jak sdzicie, Iwanie Pawowiczu, co spowodowao wybuchy na Czapajewie? - Nie wiem, Dymitrze Aleksandrowiczu, nie wiem - odpowiedzia Karcew. - Moe wrd adunkw znajdoway si wybuchowe lub atwopalne materiay... Wybuchy nastpiy w rodkowych komorach adowni... - Ach tak! To sprawa staje si coraz janiejsza... Karcew unis brwi i ze zdumieniem spojrza na Komarowa. - Janiejsza? A c tu jest w ogle jasnego? - Dlatego z Dima znajdujemy si tutaj, e cigalimy przestpc, ktry spowodowa wybuchy... Blady, przeraony Dima gwatownie siad na tapczanie i w pierwszej chwili nie mg wymwi sowa. Potem, zacinajc si, wyjka: - Gieorgij Nikoajewicz - przestpc? Karcew patrzy zdumiony na Komarowa, to na Dim i pyta: - Przestpc? Dlaczego Gieorgij Nikoajewicz? Przepraszam, nic nie rozumiem... Tym samym spokojnym, rwnym gosem, w dalszym cigu przygldajc si swoim paznokciom, Komarow zacz mwi: - W czasie szalejcej zamieci Konowaow zbieg z Czapajewa i znik w ciemnociach. Podylimy z Dim za nim. Pluton prowadzi nas niewtpliwie jego ladem. Ale pies szed zbyt pewnie. Trudno byo przypuci, by w tak zamie mg przez duszy czas utrzyma si na ladzie czowieka. Wtedy pomylaem sobie, e Pluton czuje zapachy z Potawy i Szczorsa, ktre znajdoway si stosunkowo niedaleko, bo jakie czterysta - piset metrw od Czapajewa. - Susznie! - machinalnie zauway Karcew. - W tym czasie Dima dwukrotnie stuk sobie nog i nie mg i. Nie mogem ryzykowa ycia chopca. Tym bardziej e ucieczka Konowaowa nie miaaby sensu, gdyby przypuci, e ucieka od okrtu, w gb lodowego pola. To byoby po prostu samobjstwem. Biorc na rozum, jego celem moga by tylko Potawa. Dlaczego on si tak spieszy, tego wtedy nie rozumiaem. W kadym razie

zdecydowaem si wrci na Czapajewa, eby nie naraa Dimy i aby poczy si przez radio z Potaw i Szczorsem, zanim tam przybdzie Konowaow... Teraz rozumiem, dlaczego on si tak spieszy na jeden z tych okrtw. - Dlaczego? - w dalszym cigu nie rozumiejc zapyta Karcew. - Dlatego, e szuka ocalenia po tym, jak puci w ruch maszyny piekielne w adowni Czapajewa. Na Potaw zgosiby si jako ocalony z katastrofy okrtu... - Wybaczcie... To jaka pomyka... nieporozumienie - przerwa Karcew. - Przecie na wasne oczy widziaem Konowaowa, gdy na rozkaz kapitana schodzi wraz z mymi ludmi na ld. Konowaow bieg od tej strony, schodami do gry, na okrt. Byem przekonany, e posano go w jakim celu na ld... Komarow skoczy na nogi. Wargi mu poblady, rce zacisny si. - Co wy mwicie? Wic on zosta na Czapajewie? Wic to by podstp! Zrozumcie! Nikt go nie posya na ld. Zszed z okrtu! Dima go widzia. Wida z tego, e uciek z okrtu tylko na czas wybuchu, a potem wrci, eby wraz z ocala zaog i pasaerami uda si na Potaw... Oczywicie... - Dymitr Aleksandrowicz mwi coraz spokojniej, siadajc na tapczanie i pochylajc, gow. - Z pewnoci tak... Ukry si wrd zwaw lodowych w pobliu okrtu i przeczeka... a mymy go szukali gdzie indziej... Co za diabelska przebiego... Komarow nagle urwa, gwatownie zaoy nog na nog i ciskajc donie, gono zachrzci stawami palcw. - To ja si pomyliem - mrukn przez zacinite zby. - Moja wina... - Dlaczego to ma by wanie wasza pomyka? Co to wszystko znaczy? Kim jestecie? - zapyta zupenie zdezorientowany Karcew. Komarow machinalnie, prawie mimowolnym ruchem odgi wyg przy rkawie swej kurtki. W wietle lampy mign na chwil znaczek Pastwowego Urzdu Bezpieczestwa. - Jestem majorem Pastwowego Urzdu Bezpieczestwa - gucho zabrzmia gos Komarowa. Karcew przez pewien czas patrzy na Dymitra Aleksandrowicza z jakim szczeglnym wyrazem ciekawoci i szacunku. Dima siedzia, zapomniawszy o zmczeniu i o blu w nodze. Myla tylko o strasznych zdarzeniach, ktrych uczestnikiem sta si tak nieoczekiwanie. Milczenie przecigao si. Wreszcie Komarow drgn i wyprostowa si. - No, moi kochani - rzek z lekkim umiechem - jak to mwi, ranek mdrzejszy od wieczora. Trzeba odpocz, przespa si, Dima jest zupenie wyczerpany. Noc ju mija, na dworze jakby nawet poszarzao. Ale, Iwanie Pawowiczu! Czycie nie prbowali rozmwi si z Potaw? - Nie, Dymitrze Aleksandrowiczu - odpowiedzia Karcew. - W wozie nie ma aparatu radiowego, powinien by wrd sprztu awaryjnego. Jutro, gdy minie zamie, za dnia sprbujemy doprowadzi

nasz wz do Potawy. Chocia... Gdy byem w kajucie, jeszcze przed wybuchem, spojrzaem na barometr, silnie opada... - No, trudno! Chodmy spa! - zakoczy rozmow Komarow, ukadajc si na tapczanie. Karcew opuci nad Dim grn koj, zgasi wiato i wkrtce w ciepej, zacisznej kabinie, ukoysani monotonnym wyciem wiatru i szelestem padajcego niegu, wszyscy zasnli.

***

Gdy Karcew obudzi si, by dopiero szary wit. Rwnoczenie wsta i Komarow. Przez noc twarz Karcewa zka i wyduya si, nowa sie zmarszczek powstaa pod oczami. I na twarzy Dymitra Aleksandrowicza zna byo ogromne zmczenie. Z wyrazem niezadowolenia potar nieco pociemniay podbrdek i powiedzia cicho, ogldajc si na mocno picego Dim. - Chodmy, Iwanie Pawowiczu, zobaczymy, co si tam dzieje na wiecie. Woyli elektryzowane ubiory, wczyli prd, Iwan Pawowicz z trudem otworzy na p zasypane niegiem drzwi i wyszli z kabiny. Wiatr usta prawie zupenie, nieg przesta pada, widzialno bya doskonaa. nieg pokrywa wszystko dokoa, po niebie pyny gste, szare oboki. acuchy zwaw lodowych za wozem wyrwnay si, pojedyncze bryy zaledwie wystaway z gbokich zasp. Koo wozu wznosi si wysoki pagrek nieny, o trzydzieci krokw dalej - drugi, mniejszy. Na wprost przed Karcewem i Komarowem cigna si daleko paska, niena rwnina, za ktr, gdzie przy horyzoncie, szare niebo przechodzio w intensywny ciemnoniebieski kolor. Karcew sta przy wozie, jakby przymarz do lodu i zmieszany, niemal przeraony oglda si dokoa. - Co to jest? - mrucza. - Jak to? Gdzie Potawa? Gdzie Szczors? Patrzcie... Ani Potawy, ani Szczorsa! - Dziwne - powiedzia Komarow wpatrujc si w nien rwnin przed sob. - I wy, i ja z Dim zeszlimy na ld praw burt Czapajewa. Ale przecie i z lewej burty wida byo na lodzie zway, pojedyncze bryy, nierwnoci, a na lewo, nieco dalej, sta Szczors i Potawa. Dziwne - powtrzy. - Teraz mamy przed sob rwne niene pole... Unisszy brwi, z wyrazem pytania na twarzy ,obejrza si na Karcewa. Ten sta, spuciwszy gow, z postarza nagle twarz i milcza... Komarow pooy mu rk na ramieniu. - Co wam jest, Iwanie Pawowiczu? O czym tak si zadumalicie? Karcew powoli podnis na niego oczy i Komarow a drgn spojrzawszy w nie: oczy byy zgaszone, zmczone, beznadziejne.

- Pole lodowe rozpado si wzdu kanau, wyrbanego przez Czapajewa... - powiedzia Karcew. Nasza cz pola odpyna przez noc od drugiej, przy ktrej sta Szczors i Potawa... Jestemy sami na pyncej krze, w centrum Morza Karskiego...

CZ TRZECIA

Rozdzia 30 ZA TROPEM
Przy rozwizywaniu zadania wchodziy w rachub tylko cztery rzeczywiste elementy: trzej ludzie i jeden czerwony elektromobil. Kim byli ci ludzie - wiadomo. Ale co ich czyo z Kardanem? Komarow mwi, e za Kardanem stoi, by moe, caa organizacja. Jeeli tak, to trzeba odnale jej gwn komrk i zorientowa si w jej celach. Sdzc z instrukcji Komarowa, Kardan jest tylko wykonawc, co prawda jednym z najodwaniejszych. Siedzc go, mona pewniej i szybciej dobrn do centrum organizacji, pozna jej cele, skad i zasig. Ale, jeeli Jokisz, Akimow i Gnter te s czonkami organizacji, to rwnie i przez nich mona dobrn do samego jej rodka. Komarow bdzie dziaa po jednej linii, a tu mona sprbowa i po drugiej. Nie ulega wtpliwoci, e sprawa ma znaczenie oglnopastwowe. Komarow Wie, do czego si bierze. Nie bez powodu rzuci wszystkie inne sprawy. A moe wze uda si rozwiza tu w Moskwie, i uczyni to wanie on, Chiski? Chiski a si zaczerwieni na tak myl, natychmiast jednak cignwszy chmurnie brwi opamita si: Co za gupie pomysy! Trzeba myle, a nie fantazjowa! Lejtenant przeszed si po znanym do najdrobniejszych szczegw pokoju, z ktrym wizao si tyle wspomnie. Chiski pracowa tu, w gabinecie Komarowa, zgodnie z jego yczeniem. - Tak... Wic Jokisz, Akimow, Gnter... Inwigilacja Jokisza trwaa dalej. Dotychczas nic nowego. Nikt do niego nie przychodzi, on sam za bywa tylko w instytucie, gdzie ma wykady. Trzeba poczeka na konkretniejsze dane o nim, o jego stosunkach- z Akimowem, Gnterem i tymi, ktrzy ukrywaj si za jego plecami. Czy Dimitr Aleksandrowicz rwnie czekaby bezczynnie? Zalecam wam cierpliwo i wytrwao mwi w swej instrukcji. Chiski wycign szuflad, wyj z niej okrge pudeko z t, na p przezroczyst i cile zwinit tam. Tama bya gsto usypana delikatnymi, falistymi kreskami. Chiski rozwin tam do poowy, wsun j w dwikow cz dyktafonu i nacisn czerwony guzik na pudle aparatu. Z czarnej tuby gonika wypyn znajomy mski gos. Chiski gwatownie pochyli si nad gonikiem, oczy mu - zagodniay, na wargach wykwit przyjazny umiech.; Gos Komarowa brzmia prosto i serdecznie, jak zawsze, gdy Dymitr Aleksandrowicz zwraca si do swego modego ucznia i przyjaciela: Zalecam wam cierpliwo i wytrwao. Skupcie uwag na najwaniejszych kierunkach i na tych podejrzanych osobach, co do ktrych nagromadzio si najwicej kompromitujcego materiau i o ktrych mwi wam najmocniej wasza intuicja. Posiadajc t intuicj ufajcie jej, ale sprawdzajcie j zawsze konkretnymi faktami i materiaem dowodowym. Nie spuszczajcie oka z drugorzdnych, na pierwsze wejrzenie, nici i osb. Jeli sami jestecie zbyt zajci, przekacie obserwacj nad nimi pomocnikom. Pamitajcie, e to, co dzisiaj wydaje si drugorzdne, nazajutrz moe sta si najwaniejsze...

Chiski nacisn guzik, wyczy aparat, potem powoli wsta. Siedem dni uporczywej obserwacji nie dao adnych rezultatw... No c.... Moe smy dzie co przyniesie... A nie smy, to dziewity, dziesity? Najwaniejsze - uwaa na Akimowa. A Jokisz? W takich organizacjach nie ryzykuje si osobami wanymi, czynic ich dom miejscem zebra, wzow stacj, na ktrej przesiadaj si pasaerowie... Niech go wic nadal obserwuje sierant Strunin i jego cztery posterunki. Gntera ma na oku sierant Kisielew. Gnter - rwnie jest postaci drugorzdn, w przeciwnym razie nie uywano by go do zwykej bandyckiej roboty na drodze publicznej - do porwania Kardana czy raczej Konowaowa W tej chwili jest on ju Konowaowem, zaciera lady... To wany trop... Gruba zwierzyna... Dymitr Aleksandrowicz ma racj jak zawsze... wietna, nieomylna intuicja! Gdzie te on jest w tej chwili? Co si z nim dzieje? Idzie ladem grubej zwierzyny... zuchwaej, z ostrymi kami Taki skok z pocigu w biegu! Gdyby tak razem z Dymitrem Aleksandrowiczem... Spokojniej byoby na duszy... No, tak... A tu, kto by pracowa?... Wic, Akimowa zostawiam sobie... A teraz druga wana ni: czerwony elektromobil - chopiec Dima - pies Pluton Chiski znw podszed do stou, wycign z szuflady dwa papiery: szyfrow depesz radiow oraz rozszyfrowany jej tekst i pocz uwanie czyta. Rosyjski Port. Moskwa. Skrzynka pocztowa WK 04672. Do Chiskiego. Kardan jest na Czapajewie. Jedzie z dokumentem, wystawionym na nazwisko Gieorgija Nikoajewicza Konowaowa, rozdzielcy adunkw WAR-u. Razem z nim chopiec z Moskwy, Dima - Wadim Pawowicz Antonw - z Plutonem, duym, czarnym psem nowofundlandzkiej rasy. Chopiec udaje si do ojca w sztolni numer sze, pod opiek Konowaowa. Oczywicie, i Konowaow rwnie tam jedzie. Ostronie wybada w centrali WAR-u kto zna Konowaowa, kto go skierowa do sztolni, jaki jest cel jego delegacji. Konowaowa mam na oku. Odpowied pod umwionym adresem przed przybyciem Czapajewa do sztolni; data: dziesity - dwunasty. Przewidywane warunki nawigacji - trudne ze wzgldu na stan lodw. Pozdrowienia. ycz pomylnoci. Komarow. Przeczytawszy depesz Chiski zamyli si, potem wysun drug szuflad i wyj z niej teczk, zawierajc kartki zapisanego papieru, zdjcia fotograficzne, wygadzone tamy wizefonu i filmw. Z koperty wyj pognieciony kawaek gazety, znaleziony w czerwonym elektromobilu. By on pokryty jak byszczc, przezroczyst mas. W kopercie znajdowao si rwnie par fotografii tego strzpu gazety z powikszonymi literami drukowanego tekstu. Oczywicie, te wielokrotnie powikszone zdjcia miay na celu ujawni detale, niedostrzegalne goym okiem. I rzeczywicie, na brzegu niektrych zdj mona byo dostrzec do wyran, chocia przerywan, siatk linii, jakie pozostawia odcisk ludzkich palcw. Pod jedn fotografi figurowa napis: Daktyloskopijne zdjcie nr 57806. Z dokumentu nr 04-WP-1481. Odciski wskazujcego i redniego palca lewej rki chopca lat 13 - 14. Zajmuje si prac fizyczn, albo gimnastyk na przyrzdach. Daktyloskopista Lebiediew. Pod drug fotografi figurowa napis tego Lebiediewa: Daktyloskopijne zdjcie nr 57806. Z dokumentu nr 04WP-1481. Odciski wielkiego i wskazujcego palca prawej rki mczyzny lat 33 - 35. Na trzeciej fotografii, sdzc z napisu, by odcisk redniego palca tego samego mczyzny. Rozpatrzywszy uwanie dwa ostatnie zdjcia. Chiski pooy obok nich zdjcie jakiego czarnego uku, stanowicego odcinek prawidowego koa. Obok zawikanego splotu mnstwa odciskw, na maym, czystym kawaku czarnej powierzchni uku odcina si wyranie odcisk ludzkiego palca. Pod

zdjciem figurowa napis Lebiediewa: Daktyloskopijne zdjcie nr 57808. Odcisk duego palca lewej rki mczyzny lat 33-35. Zdjcie z dokumentu nr 04-WP-1485, koa sterowego elektromobilu nr M I 319-24. Daktyloskopista Lebiediew. Chiski opar si plecami o porcz krzesa. Ostatecznie poszukiwania dorzuciy tylko jeden nowy szczeg: - zdjcia daktyloskopijne. Biedny sierant Wasiljew! Trudne ma zadanie. W promieniu piciuset metrw wok nowoarbackiego garau jest tyle ulic i zaukw... Masa materiau, jeli chodzi o elektromobil, ale nic o jego pasaerach... Chiski westchn, wsta od stou i wzi czapk No, c - pomyla zdmuchujc jaki pyek z otoku - zajm si Akimowem. Mam wraenie, e to pewniejsza droga do elektromobilu. Woy czapk na gow, zgasi wiato i wyszed z pokoju.

***

- Mwicie, e w krtkim czasie awansowa? Widocznie jego poprzednik nie speni waszych oczekiwa? . Dyrektor fabryki rozoy rce: - Nie tylko moich. To bya przykra historia. Irina Wasiljewna Dienisowa jest bardzo dzielnym inynierem i wanie siao si to nieszczcie. Musielicie sysze o katastrofie w sztolni numer trzy, latem przeszego roku... Ta katastrofa narobia wiele haasu. Chiski skin potakujco gow i spuci oczy: lka si zdradzi wzruszenie, ktre opanowao go nagle. - Pka tam pompa w sieci odpywowej - kontynuowa dyrektor. - Pomp miaa defekt i nie wytrzymaa wielkiego cinienia. Katastrofa spowodowaa mier czowieka. Pompa wysza z naszej fabryki. Irina Wasiljewna; bya odpowiedzialna za jako produkcji. Spraw zbadaa komisja specjalna - ale nie znalaza zej woli. Maszyny, jak wykazay aparaty kontrolne, dziaay dnia tego niezupenie prawidowo, obserwatorzy maszyn mieli niedostateczn wpraw. Irina Wasiljewna zbytnio im zaufaa. Musielimy, usun j z tego stanowiska. Na jej miejsce zosta mianowany towarzysz Akimow, czowiek dowiadczony, znakomity racjonalizator produkcji. - Aha! Tego nie wiedziaem... A od czasu, jak stanowisko obj Akimow, niedokadnoci ustay w fabryce i ju nie zdarzaj si braki? - Jakby tu wam powiedzie - zawaha si dyrektor. - Braki zdarzaj si. Ale albo sami je wykrywamy, albo punkty kontrolne WAR-u zatrzymuje je i zwracaj. Kontrola przyj jest obecnie bardzo surowa. - Dienisowa w dalszym cigu pracuje w waszej fabryce?

- Tak, naturalnie! Irina-Wasiljewna jest zbyt cennym pracownikiem, eby fabryka chciaa si jej pozby. Obecnie jest ona kierownikiem, oddziau odlewniczego, ktry prowadzi poprzednio towarzysz Akimow. - Dienisowa podlega Akimowowi? - Akimow kieruje produkcj caej fabryki, wic podlega mu i oddzia odlewniczy. - Wybaczcie, e zadam pytanie, ktre, by moe, nie ma bezporedniego zwizku ze spraw, ale nie pozbawione jest znaczenia... - Prosz bardzo! Nie krpujcie si..., - Czy nie zauwaylicie, jak uoyy si osobiste stosunki midzy Dienisowa i Akimowem? - Stosunki osobiste? Zdaje si, e s zupenie dobre, koleeskie. Konstantyn Michajowicz bardzo ceni i szanuje Irin Wasiljewn. Nieraz mwi mi o tym. Chocia dwa miesice temu doszo midzy nimi do nieporozumienia. - O c im poszo? - W naszej fabryce zachorowa kontroler produkcji. Trzeba go byo odesa do domu, wic poprosiem Irin Wasiljewn, by zastpia na par godzin chorego, dopki nie przybdzie zmiana. Irina Wasiljewna zauwaya na punkcie kontrolnym do powany brak i zatrzymaa go. Akimow uchyli jej zarzdzenie. Dienisowa zgosia si do mnie z protestem przeciwko ingerencji Akimowa. Musiaem zajc si t spraw i pogodzi ich. Tymczasem brak zosta wypuszczony z fabryki i teraz szukamy go.. Wic Dienisowa miaa racj? - Brak, zatrzymany przez Irin Wasiljewn, w znacznej swej czci nasuwa tylko wtpliwoci, ale lepiej byo go nie wypuszcza z fabryki. - A co do reszty? - Tam by niewtpliwie defekt i stanowisko Iriny Wasiljewny byo najzupeniej suszne. - Jak zareagowa na to Akimow? - Oczywicie, uzna defekt, zbada- jego przyczyn i na skutek meldunku Konstantyna Michajowicza udzieliem nagany dwom obserwatorom oddziaowym. - Czy nie pamitacie ich nazwisk i- oddziaw, do ktrych nale? - Filimonow i Diewiatkin, z oddziau montaowego. - Tak... - powiedzia Chiski zapisujc nazwiska w notesie. - I po tym zdarzeniu stosunki midzy Akimowem i Dienisowa popsuy si? - Tego bym nie powiedzia. Konstantyn Michajowicz w dalszym cigu zachowuje si uprzejmie i jak dawniej i ceni bardzo Irin Wasiljewn, natomiast ona, jak mi si wydaje, staa si bardziej powcigliwa i sztywna. Sdz, e przyczyna ley w rnicy ich wieku. Konstantyn Michajowicz jest

czowiekiem ju starszym, ma due dowiadczenie yciowe. Nie bierze zbytnio do serca tych drobnych i nieuniknionych zadranie, jakie zdarzaj si w kadej pracy. Moda za, bezporednia, ywego usposobienia Irina Wasiljewna wida nie potrafi jeszcze pogodzi si z tego rodzaju konfliktami i przenosi je na grunt osobisty. - Tak... Rozumiem... - zamyli si Chiski. - Zechciejcie mi powiedzie, czy nie mgbym... oczywicie tak... incognito... pomwi osobicie z Dienisow i przy jej pomocy zapozna si z .tokiem pracy w dziale odlewniczym? - Oczywicie. Tylko, niestety, nie da si to zrobi w tej chwili. Irina Wasiljewna sze dni temu wzia urlop celem zaatwienia spraw osobistych. Nieszczcia rodzinne. W zwizku z tym musiaa wyjecha. Wrci za trzy dni - wtedy prosz bardzo. - Ha, trudno - odpowiedzia Chiski. - Poczekam trzy dni. Ale czy nie mgbym zapozna si z oddziaami w czasie jej nieobecnoci? - Oczywicie. Zaraz poprosz jej zastpc, towarzysza Kantora, i zaznajomi was. - Doskonale. Bd wam rwnie bardzo wdziczny, jeli umoliwicie mi przejrzenie materiaw obu komisji, ktre rozpatryway spraw. - Su wam zawsze wszelk pomoc. Dyrektor przysun stojcy na stole telewizefon i nakrci numer.

***

W cigu tych trzech dni Kantor okaza nieprzecitny talent wykadowcy i przewodnika. Ale i suchacz by pojtny, wraliwy i przy tym bardzo oryginalny. Na przykad, wyjaniasz mu przeznaczenie i charakter pracy jakiego kontrolnego przyrzdu wirowej maszyny odlewniczej, a on zadaje wasne, niezwyke pytania, mona by nawet powiedzie, dziwne: czy dane przyrzdy s zawsze prawidowe, w jakich wypadkach przyrzdy kami, czy zdarza si, e maszyna wypuci brak, a przyrzdy tego nie zauwa?... Tak, oczywicie, zdarzay si tego rodzaju wypadki, ale tego lepiej nie przypomina. On, Kantor, drogo wtedy za to zapaci. I nie on jeden, rwnie Irina Wasiljewna, ktra zajmowaa wtedy stanowisko kierownika produkcji w fabryce. Gdyby towarzysz Akimow by przyjty do fabryki o jeden dzie wczeniej, nie byoby tej caej awantury. - Aha! A kiedy Akimow obj funkcj kierownika oddziau? - Akurat tego samego dnia, gdy maszyna zacza kaprysi i wypuszcza, na moje nieszczcie, braki. - To ciekawe - zauway Chiski. - Jak to si wszystko stao? Taka natarczywo gocia doprowadzaa Kantora do rozpaczy. Ale trzeba byo odpowiada. Dyrektor poleci, aby ciekawo gocia zaspokaja cakowicie i w najdrobniejszych szczegach, o cokolwiek by pyta...

- Jak to si stao? On, Kantor, by jeszcze wtedy niedowiadczonym pracownikiem, prawie bez praktyki, a jego kolega z oddziau - rwnie. Kierownika oddziau nie byo. Irina Wasiljewna, ktra wwczas kierowaa ca produkcj fabryki, musiaa zastpowa czasowo rwnie kierownika oddziau odlewniczego. To nie byo atwe. No i c... Tego dnia - nie wiadomo w jaki sposb, prawdopodobnie wskutek jego niedbalstwa - do maszyny dostao si powietrze. Usun go cakowicie Kantor nie potrafi. Maszyna wypucia dwa zdefektowane toki, jeden po drugim. Akurat zjawia si Irina Wasiljewna i przedstawia nowego kierownika oddziau - Akimowa. Naleao, go natychmiast prosi o pomoc. Ale Kantor tego nie zrobi. Przemwia w nim jaka gupia ambicja, nie chcia si skompromitowa przed nowym kierownikiem. A w rezultacie - katastrofa na sztolni... mier czowieka. Zostawiono go mimo -wszystko na miejscu, eby si uczy. A Irin. Wasiljewn zdegradowano, chocia winien jest waciwie on... Dotychczas nie moe tego zapomnie, nie moe jej spojrze prosto w oczy. Kantor westchn. - Tak... - powiedzia po chwili Chiski. - Ale w jaki sposb te dwa zdefektowane toki dostay si do dalszej produkcji? - Nie, one tam nie poszy, zostay odesane do skadu brakw. Wykazay to automatyczne liczniki skadu. Ale maszyna wypucia jeszcze cztery wtpliwe toki. Dane defektoskopu, dotyczce tych tokw, byy nike, niewyrane, wskutek czego przyrzdy kontrolne wypuciy je na transporter, zamiast zoy na wzek elektryczny, odwocy braki... - No tak, ale wiedzc, e maszyna pracuje niesprawnie, musielicie obserwowa defektoskop i zauway, e z nim jest co nie w porzdku? Kantor spojrza ze zdumieniem na Chiskiego. Co za czowiek? Co za pytania? Czego on chce? Dziwna ciekawo... - Nie wiem, jak wam na tp odpowiedzie, towarzyszu. Moliwe, e defektoskop dopiero zacz szwankowa i nie miaem powodu, by zwraca na niego szczegln uwag. Moliwe rwnie, e stao si to ju po wypuszczeniu jednego braku i po moich usiowaniach, by uregulowa maszyn. Ale wtedy nie miaem monoci obserwowa defektoskopu. W tym momencie bowiem wezwa mnie dyrektor, wanie z powodu tego braku. - Wtedy zastpi was kolega? - Nie, jego rwnie wtedy nie byo. Posaem go do biblioteki po informacje z powodu tego wypadku. Przy maszynie zosta towarzysz Akimow. - Akimow? By tutaj z towarzyszk Dienisow? - Nie! Gdy Irina Wasiljewna przedstawia nas, Akimow pobienie obejrza oddzia, a potem razem wyszli z Irin Wasiljewn dalej oglda fabryk. Po pewnym czasie Akimow wrci do oddziau sam. - Tak... Rozumiem... Ale powiedzcie mi... Wybaczcie, moe to ni ma bezporedniego zwizku z prac defektoskopu i raczej dotyczy dyscypliny zawodowej... Czy na przykad pozwolilibycie mnie, obcemu czowiekowi, pozosta tu, samemu, przy maszynach?

- Z kolei ja prosz o wybaczenie. Ale sami powiedzielicie, e jestecie tu obcym czowiekiem, a towarzysza Akimowa Irina Wasiljewna przedstawia mi jako nowego kierownika oddziau, a wic mego bezporedniego szefa. Jakie tu moe by porwnanie? I co tu ma do rzeczy dyscyplina zawodowa? - Tak, taki Nie wziem tego pod uwag. Oczywicie, macie najzupeniejsz racj. Ale wrmy do defektoskopu. Jakecie go poprawili? Jak przerwalicie wypuszczanie brakw? Jak naregulowalicie maszyn? Ustpliwo Chiskiego i nawrt do technicznej strony zagadnienia nieco uspokoiy Kantora. Wydao mu si nawet, e zachowa si zbyt ostro wzgldem gocia. - Ot - powiedzia pojednawczo - przyznam si szczerze, e zarwno maszyn, jak i defektoskop nie ja doprowadziem do porzdku. W cigu tych dwudziestu -trzydziestu minut mojej nieobecnoci uczyni to wanie Akimow. Obcy, jak raczylicie powiedzie, czowiek. I wecie pod uwag - Akimow zrobi to w toku pracy, nie zatrzymujc maszyny, nie naruszajc organizacji pracy caej fabryki! Oto, co znaczy dowiadczenie, praktyka! - Tak... Rzeczywicie, zna w tym rk specjalisty - zgodzi si Chiski, ale zaraz chytrze umiechajc si zapyta: - A skd macie pewno, e Akimow nie zatrzyma maszyny? Czy to on wam powiedzia? - A po co? Gdyby nawet nie powiedzia i tak licznik maszyny wykazaby to. Codzienny bilans licznika zapisuje si w ksice oddziau. Gdyby maszyna staa choby tylko pi - dziesi minut, rzucioby si to od razu w oczy. - Ile tokw, w przyblieniu, moga wypuci maszyna w cigu tej p godziny? - Nie w przyblieniu - prawie obraony odpowiedzia Kantor - lecz zupenie cile mog powiedzie: sze sztuk, co pi minut jeden tok. - Zdaje mi si, e na kadym toku maszyna wybija kolejny numer? - Oczywicie! - Na zdefektowanych egzemplarzach rwnie? - Naturalnie. - A czy mona doj, jakie numery posiadaj te zdefektowane egzemplarze? - Mona. Trzeba by zajrze do specjalnego Dziennika brakw. Zapisuje si w nim dokadnie czas i przyczyny pojawienia si braku, numery wybrakowanych egzemplarzy, rodki zastosowane celem uniknicia przyczyn defektw. - To ciekawe. Porzdek, zasugujcy na najwysz pochwa. Czy mona by obejrze ten dziennik? Przerzucajc kartki grubej ksiki dziennika, Chiski zatrzyma si na stronicy, ktra go szczeglnie zainteresowaa.

- Nr 848 i nr 849? Czy to s toki, ktre maszyna wypucia w waszej nieobecnoci i ktre potem poszy do skadu? - Tak. - Z tego wynika, e te wtpliwe cztery egzemplarze, o ktrych mwilicie, mogy mie numery albo zaraz poniej nr 848, albo bezporednio powyej nr 849? - Tak. Ale wybaczcie, towarzyszu... Co was waciwie interesuje w naszej fabryce? Sprawy techniczne czy te ustalenie danych liczbowych? - I jedno, i drugie - odpowiedzia Chiski nie podnoszc oczu znad ksigi i zapisujc co w swym notesie. - Do czego wam to potrzebne? - nie wytrzyma Kantor. - Zwyka ciekawo - brzmiaa dobroduszna odpowied. Chiski wsta, zamkn ksig, schowa notes do kieszeni i umiechajc si wycign rk: - Bardzo wam dzikuj, towarzyszu. Przepraszam, e zajem wam tyle czasu. Na razie byoby to wszystko. Chiski uprzejmie skin gow Kantorowi i skierowa si do wyjcia.

Rozdzia 31 DNI SMUTKU I RADOCI


Znalazszy si w gabinecie Iriny Chiski poczu si nagle dziwnie skrpowany, nie wiedzia od czego zacz rozmow. Irina przyja go uprzejmie, ale mody lejtenant widzia znuenie na jej twarzy, jej puste, jakby nie widzce oczy, opuszczone kciki ust, nienaturalnie postarzajce jej mod twarz. Nieszczcia rodzinne... - przypomnia sobie Chiski sowa dyrektora i zrobio mu si al tej modej dziewczyny. - Lepiej bdzie bez wstpw, od razu do rzeczy... To j rozerwie. - Towarzyszko - zacz - sdz, e dyrektor ju was uprzedzi co do mnie? - Tak - odpowiedziaa Irina. - Prosz, czym mog suy? -- W cigu ostatnich trzech dni przed waszym przyjazdem zdyem zapozna si z oddziaem odlewniczym, z jego technologi, maszynami i aparatur. Ale niektre szczegy s dla mnie niejasne i bybym wam bardzo wdziczny, gdybycie mi pomogli je zrozumie. - Sucham was. - Chodzi mi o prac defektoskopu w wirowej maszynie odlewniczej i o inne jej aparaty kontrolne. Jak to jest moliwe, aby przy zastosowaniu tych aparatw maszyna moga wypuci produkt z defektem. Przecie aparaty kontroluj cay przebieg procesu technicznego - od stadium pocztkowego do ostatniego- Co wicej - caa praca maszyny jest tak idealnie zautomatyzowana i jeli si tak mona wyrazi, samoistnie kontrolowana, e dajmy na to, otrzymujc nieodpowiedni materia z piecw martenowskich, moe samodzielnie, automatycznie odrzuci go. A tymczasem braki, cho rzadko, jednak pojawiaj si. Jak to jest moliwe? - Rozumiem wasze zdziwienie - Irina umiechna si, w jej oczach zalni blask ywego zainteresowania. Rozumiem... Zupenie prawidowo ujlicie funkcj maszyny. Obarcza j odpowiedzialnoci za defekty byoby niesuszne. Kady defekt obcia czowieka, kierujcego maszyn. I w przypadku, o ktry wam chodzi, winni jestemy my i to winni wiadomie. Nie pozwalamy stan maszynie, gdy w wyjtkowym wypadku otrzyma porcj niewaciwego metalu z piecw martenowskich. A to dlatego, e zatrzymanie maszyny dezorganizuje prac caej fabryki, ktra jest cile powizana. Wolimy wic wypuci jedn lub dwie zdefektowane czci, o ktrych wiadomo nam z gry, ni zatrzymywa maszyn i poczone z ni wszystkie mechanizmy. W czasie za, gdy maszyna wypuszcza ten brak, ktry i tak nie pjdzie do produkcji, lecz automatycznie zostanie odesany do skadu brakw, zawsze moemy w toku pracy albo naprawi uszkodzenie, lub sygnalizowa do oddziau piecw martenowskich, e napywa nieodpowiedni, nie standaryzowany materia. Zreszt, robi to automatycznie sama maszyna. - Ale w takim razie cz fabryki zwizana z wasz maszyn i tak nie bdzie pracowa, nie otrzymawszy porcji materiau - ani wartociowego ani brakowanego.

- Ale nie! Bo puste gniazdo w transporterze, przechodzc przez punkt kontrolny, poruszy rczk sygnalizatora, ktry poda sygna do skadu czci zapasowych- Skad automatycznie wyle wasnym transporterem nadajc si cz do pustego gniazda pierwszego transportera, apic go po drodze. W ten sposb praca innych maszyn nie zostanie przerwana. - Jak zoonym i zadziwiajco zharmonizowanym organizmem jest wasza fabryka! - nie mg ukry swego zachwytu Chiski. - Nasza fabryka jest prawie cakowicie zautomatyzowana - umiechajc si, ze zwyk w takich wypadkach dum, odpowiedziaa Irina. Na jej bladej twarzy pojawi si lekki rumieniec, oczy nabray blasku. Oywia si... - pomyla Chiski, nie spuszczajc oczu z Iriny. - liczna panna - Powiedzielicie, e za omyki maszyny odpowiada zawsze czowiek. Ale na czym polega jego wina? To mnie zainteresowao, przejrzaem wic oddziaow ksig brakw. Wemy ktrykolwiek wypadek; jaki si zdarzy u was. Jest ich tak niewiele, e na pewno kady pamitacie... No, na przykad, dwa zdefektowane toki, oznaczona numerami 848 i 849. Kto ponosi win za wypuszczenie tych brakw i na czym konkretnie polega tu wina? Irina spucia oczy, z jej policzkw znik rumieniec Chwil milczaa, jakby walczc z opanowujcym j wzruszeniem, potem znw spojrzaa na Chiskiego. Histori zdefektowanych tokw i przyczyny ich pojawienia si, wszystko to, co opowiadaa teraz Irina, Chiski zna ju dobrze. - Tak... - przecigle wtrci Chiski. - Towarzysz Kantor opowiedzia mi ciekawy wypadek, wykazujcy, w jaki sposb defektoskopy mog jednak przepuci zbrakowany produkt. Zdarzyo si to z owymi czterema tokami, ktre nastpiy po dwch jawnych brakach, o ktrych przed chwil mwilimy. Jak sdzicie, co mogo si sta wtedy z defektoskopem? - Dotychczas sami nie wiemy, co waciwie mogo si z nim sta i jak wytumaczy ten wypadek. - A nie prbowalicie rozwiza tej zagadki? Uwaam, e to bardzo ciekawy wypadek zarwno z punktu widzenie teoretycznego, jak i praktycznego. Wydaje mi si, e pomgby tu bardzo eksperyment, to znaczy wiadome powtrzenie tego procesu w sztucznie stworzonych warunkach. Co sdzicie o tym? --Nie wiem, towarzyszu. Takich eksperymentw nie przeprowadzalimy. - Szkoda... Takie laboratoryjne badanie byoby bardzo poyteczne. - Owszem - zgodzia si Irina. - A w ogle, jak sdzicie, czy mona przeprowadzi taki eksperyment? Dajmy na to, tu, w waszym oddziale, czy moglibycie przy mnie zmieni dane defektoskopu tak, jak to byo wtedy? Zainteresowao to widocznie Irin, bo skupia si, w oczach jej odbijaa si napita praca myli.

- Ciekawe - powiedziaa cicho, jakby do siebie - rzeczywicie, bardzo ciekawe... Chiski w milczeniu obserwowa Irin, niewiadom gr jej oczu, zmieniajcy si wyraz twarzy. Nagle Irina umiechna si, podniosa oczy na Chiskiego i nieco zmieszana jego uporczywym spojrzeniem, powiedziaa:- Znalazam! Zdaje si, e potrafi to zrobi!... Chodmy na oddzia! Zaraz sprbuj... Irina wstaa i nie ogldajc si, szybko posza w stron drzwi wychodzcych na oddzia. Chiski wsta rwnie chcc jej towarzyszy. W tym momencie zegar radiowy zagra kuranta, wskazujcego godzin osiemnast. Chiski, zrobiwszy jeden krok, zatrzyma si. Jak szybko i niepostrzeenie przelecia czas! O godzinie osiemnastej trzydzieci musi zoy raport u kapitana Swietowa. - Wybaczcie, Irino Wasiljewno - zatrzyma panienk. - Bardzo auj, ale za p godziny mam bardzo wane spotkanie. Ledwo zd. Bardzo auj, e nie mog by obecny podczas tego ciekawego eksperymentu. Pozwolicie, e wpadn jutro i dowiem si, czy eksperyment si uda. - Prosz bardzo - z rk na klamce odpowiedziaa Irina, myl bdc ju przy maszynie. - O godzinie czternastej. Czy mona bdzie? - Prosz bardzo. Bd tu na was czekaa. Kto postronny uznaby takie poegnanie gocia przez gospodyni za niezbyt grzeczne. Ale mody lejtenant by widocznie innego zdania, bo nie ukrywa swego zadowolenia i cicho pogwizdywa wychodzc na podwrze fabryki.

***

Eksperyment dugo si nie udawa. Trzeba byo, nie przerywajc pracy maszyny, obserwowa prawidowo danych defektoskopu o jakoci kadego wyprodukowanego toku i dopiero potem przeprowadza dowiadczenie sfaszowania danych. Dopiero pnym wieczorem, podniecona i zadowolona, uzyskaa Irina pierwsze pozytywne rezultaty: zdjcie rentgenewskie defektoskopu byo niewyrane i nic nie mona byo na nim rozpozna. Wtedy Irina celowo wpucia do maszyny nieco powietrza. Kantor ze zdumieniem przyglda si Irinie. Ale na wszystkie pytania otrzymywa niezmienn odpowied: eksperyment. Z maszyny wyszed nowy, lnicy tok - bez alarmujcego dzwonka, bez czerwonego znaku. Defektoskop, izolowany sztucznie na pewien czas od wszystkiego, co si dziao wewntrz maszyny, nie mg sygnalizowa wyranego braku. Koo pnocy Irina, wzruszona i zmczona, wrcia do domu.

Ale po upywie nocy radosne podniecenie rozwiao si. Smutek wrci i Irin znowu ogarn bl. Gdzie Dima? Co si z nim dzieje? Czy yje? Czy zdrw? Smutna i przygnbiona, pracowaa w swym gabinecie, oczekujc Chiskiego. Z tgo stanu wyrway j na krtko poranne wiadomoci Gazety Radiowej o tragicznym zatoniciu wrd lodw lodoamacza Czapajew, o ocaleniu prawie caej zaogi i pasaerw, oprcz czterech, ktrzy przepadli bez wieci. Nazwiska tych ludzi byy nieznane Irinie. Ale zasmucia si na myl, e to nowy cios dla awrowa. Zadzwonia do niego, ale automat-sekretarz powiedzia, e awrowa nie ma w Moskwie, e za dzie - dwa wrci. Irina dziwia si samej sobie, jak moga zapomnie o tym, e awrow rzeczywicie wylecia z Moskwy trzy dni temu na inspekcj jakich fabryk. Punktualnie o godzinie czternastej rozlego si stukanie do drzwi i czyj nieznajomy, zachrypnity gos zapyta: - Czy mona? - Prosz. Wszed Chiski, Irina z przeraenia opara si o porcz krzesa. Chiski by nie do poznania. Wydawao si, e jaka cika, miertelna choroba w cigu jednej nocy uczynia ze starca. Blada, woskowa twarz zaostrzya si, plecy przygarbiy jakby pod ciarem nieszczcia. - Pozwlcie... - powiedzia siadajc na krzele i zapomniawszy nawet przywita si z Irin. Irina milczco skina gow. Po chwili krpujcego milczenia z wahaniem, cicho zapytaa: - Co wam jest, towarzyszu lejtenancie? Czy si co stao? Czy jestecie chorzy? - Tak... Nieszczcie... Osobiste nieszczcie - cicho odpowiedzia Chiski. - Syszelicie dzisiejszy komunikat radiowy... O katastrofie Czapajewa? - Tak, syszaam... - Tam by mj najserdeczniejszy przyjaciel... mj przeoony i drugi ojciec... - Zgin? - cicho krzykna Irina. - Nie wiem - rozpaczliwie rozoy rce Chiski. - Przepad... bez wieci... - Podano trzy nazwiska... - Jego nazwisko Komarow... - Tak, tak... - z gbokim wspczuciem powiedziaa Irina. - Przypominam sobie... Ale dlaczego od razu przypuszcza najgorsze. Komunikat nie mwi o jego mierci. Moe zosta gdzie na lodzie... Za dwa trzy dni odnajd go... Na pewno zaczy si ju poszukiwania! Nie trzeba patrze na spraw tak tragicznie. W gruncie rzeczy nie ma do tego adnych podstaw... - Tak uwaacie? - z budzc si nadziej w gosie zapyta Chiski - To samo mwi i kapitan Swietow...

To mj przyjaciel, dobry znajomy... wyjani. - No, wic widzicie - pocieszajco umiechna si Irina. - Wszyscy na pewno tak myl. Miejsce katastrofy Czapajewa jest znane dokadnie. Rozbitkowie nie mogli oddali si zbytnio od niego. Zobaczycie, e za par dni nasze polarne helikoptery odnajd ich. - Wiecie, Irino Wasiljewno - z oywieniem zwrci si do niej Chiski - uwaam, e najwaniejsza rzecz w danym wypadku to szybkie zorganizowanie poszukiwa. Mam nadziej, e minister zrobi wszystko, by je przypieszy. A teraz, przejdmy do naszej sprawy. Jak uday si wam eksperymenty, Irino Wasiljewno? - Uwaam, e dobrze. Udao mi si stworzy warunki, w ktrych defektoskop nie jest w stanie ledzi procesu, zachodzcego wewntrz maszyny w czasie wypuszczania przez ni braku. - Naprawd? To rzeczywicie sukces. Jakecie do tego doszli? - Znalazam dwa sposoby. Nie wiem, moe istniej jeszcze inne... Pierwszy polega na tym, e defektoskop w danym stopniu zostaje izolowany od zachodzcych procesw przez zaoenie mu jakby ciemnych, mtnych okularw. Przez te okulary prawie nic nie wida i defektoskop bdzie dawa zdjcia janiejsze lub bardziej mtne - zgodnie z yczeniem operatora. - A drugi sposb? - Drugi sposb... - zacza Irina, ale nie zdya skoczy. Przerwa jej sygna telewizefonu. - Przepraszam na chwil... - zwrcia si do Chiskiego i wczya ekran. W owalu ekranu ukazaa si gowa dyrektora, najwyraniej czym wzburzonego. Spojrzawszy przelotnie na Chiskiego powiedzia guchym gosem: - Dzie dobry, towarzyszko Irino Wasiljewno. Bdcie tak dobrzy przyj zaraz do mnie... Tak... Przeprocie towarzysza Chiskiego, ale sprawa naga. Niedugo was zatrzymam. - Dobrze, Wiktorze Andriejewiczu. Zaraz bd. Zostawszy sam w gabinecie Chiski zamyli si. Nie, to nie jest takie proste. Nie naley si udzi i oszukiwa siebie. Szanse s rwne, rwnie dobrze Komarow mg zosta na lodzie, jak i zgin... Wybuch by przecie straszny... Za drzwiami, w przytumionym huku pracujcego oddziau, rozlegy si gone kroki. Kto gwatownie otworzy drzwi. Chiski podnis si. W drzwiach sta tgi mczyzna redniego wzrostu, z siwymi wsami, wysokim wypukym czoem, z przenikliwie patrzcymi oczami. Mczyzna przez chwil bacznie przyglda si Chiskiemu, jakby chcc utrwali w pamici jego rysy, potem, obejrzawszy gabinet, przemwi cienkim piewnym gosem: - Czy Irina Wasiljewna wysza? Czekacie na ni, towarzyszu? - Tak. Niedugo ma wrci. - Nie wiecie, dokd posza? - Dyrektor wezwa j do siebie...

Chiskiemu nie podoba si uporczywy i badawczy wzrok tego mczyzny. Ale i on nie spuszcza z niego oczu patrzc rwnie przenikliwie i bacznie. - Aha! Dzikuj! - uprzejmie powiedzia mczyzna i odwrci si zamierzajc wyj. W tym momencie z hali oddziau wysun si Kantor i zastpi mu drog. - Wybaczcie, towarzyszu Akimow, zapomniaem wam powiedzie... Jeszcze Kantor nie zdy skoczy tych sw, gdy mczyzna energicznie ruszy na niego. Zdumiony Kantor urwa nie dokoczywszy zdania i cofn si. Drzwi si zatrzasny, Chiski znowu pozosta sam. Nagle zerwa si z krzesa. Krew uderzya mu do gowy, serce silniej zabio. To taki jest ten Akimow! e go te od razu nie poznaem! Zdjcie niezupenie udane... Dlaczego on tak uwanie si przyglda? Czy wie? Czy zrozumia? Czy pozna mnie? Niedobrze! Nie trzeba byo odpowiada rwnie bacznym spojrzeniem... Ciekawy typ. Wcale nie taki szary jak na zdjciu. Mdry, silny przeciwnik... Trzeba si mie na bacznoci... Chiski przeszed si par razy po gabinecie od drzwi do przeciwlegej ciany. Czas upywa, Irina nie wracaa. Chiski pocz ju traci cierpliwo. W kocu drzwi otworzyy si. Wesza Irina saniajc si jak lepa. Podszedszy do stou chwycia si za blat, jakby bojc si upa. Chiski usysza jej szept: - To niemoliwe... niemoliwe... To nie on... Chiski rzuci si ku niej. - Co wam jest, Irino Wasiljewno? Co si stao? Rce Iriny opady, zachwiaa si. Chiski podtrzyma j i doprowadzi do krzesa. Posadziwszy, szybko nala wody z karafki i poda szklank. - Wypijcie, Irino Wasiljewno - poprosi. - Co si stao. Irina przekna nieco wody dzwonic zbami o szklank. - I on jest tam - powiedziaa przerywanym gosem. - Ale to chyba niemoliwe... Jak on mg si tam dosta?... Jak to si stao? - Kto? O kim mwicie, Irino Wasiljewno? Uspokjcie si! ykajc zy, przykadajc chusteczk do zaczerwienionych oczu, Irina szybko zacza mwi: - Mj brat... Dima... Mj kochany... Najpierw Wala, teraz Dima rwnie przepad tam bez wieci... Ale to nie Antonw, to mj Dima Bo tam jest Pluton... Powiedzia mi o tym przed chwil dyrektor, otrzyma depesz radiow z Archangielska... W depeszy mwi o chopcu nazwiskiem Antonow... Ale to mj Dima... On uciek z domu... Dima z Plutonem... - Mwcie dalej, mwcie, Irino Wasiljewno! - z trudem wstrzymujc wzruszenie powiedzia Chiski. Bagam was... To bardzo wane. Nie moecie nawet wyobrazi sobie, jak to jest wane! Dla was i dla... mnie!

Ostatnie zdanie zdziwio Irin. Nagle opanowaa si, ze zdumieniem, prawie nieufnie spojrzaa na Chiskiego i umilka. - Dlaczego i dla was, towarzyszu? Przestraszyem j - z gniewem pomyla Chiski. - Teraz ju nie ma rady... Trzeba i do koca. Badawczo wpatrujc si w Irin odgi wyg mankietu na rkawie. Spod mankietu bysn zoty znaczek. Irina podniosa oczy na Chiskiego i nagle twarz jej zapona. Wstaa i wycigna do niego obie rce. - Teraz wszystko rozumiem, towarzyszu! Nie wyobraacie sobie, jak si ciesz! Po upywie pitnastu minut Chiski zna ju ca histori zniknicia Dimy, to wszystko, co przedsiwzia Irina dotychczas celem odnalezienia go, i dlaczego sdzi, e chopiec nazwiskiem Wadim Antonow, w rzeczywistoci jest jej bratem, Dim. Po chwili milczenia Chiski, zamylony, odezwa si: - Tak, moliwe, e macie racj. Ju obecno Plutona przemawia za tym. A i nasze dane potwierdzaj wasz domys... - Wasze dane? - ze zdumieniem zapytaa Irina. - Wic co wiecie o Dimie? - Jedynie co... Nie wiedzielimy, kim on jest, jakie jest jego prawdziwe nazwisko. I jeeli w chopiec z Czapajewa jest naprawd waszym bratem, Dim, to dzie dzisiejszy byby dla mnie rwnoczenie dniem nieszczliwym i bardzo pomylnym. - Chiski westchn i po chwili cign dalej: - Ju tego dnia, kiedy chopiec wylecia z Moskwy, a nawet w przeddzie by on pod nasz obserwacj, jak rwnie osobnik, ktry mu towarzyszy. - Przywracacie mi ycie - powiedziaa Irina. - Wic nic zego nie mogo go spotka? Nieprawda? - Do chwili wybuchu na Czapajewie na pewno. I z pewnoci nie stanie mu si nic zego, jeeli jest razem z moim przeoonym na lodzie. Miejmy nadziej, e ich odnajd... Niedawno mwilicie mi to samo. Prawda? Irina niepewnie skina gow i zapytaa: - Co to za czowiek, z ktrym Dima wyjecha? - Nazywa si Konowaow, magazynier adunkw WAR-u na Czapajewie... Zreszt - szybko poprawi si Chiski - Konowaow czy Pietrow, nazwisko, prawdopodobnie, nic wam nie powie. Wrmy do Dimy. Jeeli ten chopiec z Czapajewa jest rzeczywicie waszym bratem... Ale to trzeba ostatecznie ustali. W tym celu bdziecie musieli przyj o godzinie jedenastej do mego subowego gabinetu... Wiecie, gdzie mieci si nasze ministerstwo? Zgosicie si do pokoju numer trzysta jeden. Przepustka bdzie przygotowana. Bdziecie mogli przyj? - Naturalnie, naturalnie! - skwapliwie zgodzia si Irina.

- Jeszcze jedna proba, Irino Wasiljewno. Prosz przynie ze sob jakie rzeczy brata, ktre on czsto trzyma w rkach przed swoim znikniciem, ale ktrych nikt prawie nie dotyka po tym. Mog to by ksiki, zeszyty, twarde - najlepiej lakierowane rzeczy, drobiazgi z jego dziecinnego gospodarstwa. Wic do widzenia. Do jutra. Nie poddawajcie si rozpaczy. Miejmy nadziej, e wszystko skoczy si szczliwie. Nastpnego dnia, w gabinecie Chiskiego, Irina zapomniawszy o wszystkim na wiecie patrzya na zdjcie fotograficzne. Przeywaa jakby rzeczywiste spotkanie z bratem, ktry wrci zdrw i cay. - To on... Dima... - mwia. - Nawet gdyby to wietne zdjcie byo sto razy gorsze, poznaabym mego chopca. I Pluton jest tutaj! Spjrzcie na t wspania mord... Irina nagle zatrzymaa si, ze zdumieniem przygldajc si w dalszym cigu uwanie zdjciu. - Nie rozumiem... Co to znaczy? Jakim cudem znalaz si on tutaj? - Irina podniosa oczy na Chiskiego. - Kto? - szybko zapyta Chiski podnoszc si z krzesa i pochylajc si przez st nad zdjciem w rkach Iriny-. - O kim mwicie, Irino Wasiljewno? - O tym mczynie, ktry stoi razem z Dim - cigna Irina pokazujc zdjcie. - To przecie Mikoaj Antonowicz Bieriozin. Jakim sposobem on si tu znalaz razem z Dim? Chiski na chwil zamkn oczy i powoli opad na krzeso. Ten nagy, zupenie niewiarygodny przypadek o mao go nie pozbawi przytomnoci. Chiski na chwil zamilk, by przyj do siebie. Zagadka czerwonego elektromobilu bya rozwizana. - Jestecie pewni, e poznajecie tego czowieka? - zapyta nie wierzc jeszcze szczliwemu przypadkowi. . - Na pewno Bieriozin! - bez cienia wtpliwoci odpowiedziaa Irina. - Jake mogabym go nie pozna, skoro on przez szereg lat by naszym dobrym znajomym, czsto bywa u nas! Od dwch lat dopiero przesta przychodzi... Nie przypuszczaam, e spotykaj si z Dim. A moe to prosty przypadek? Nie wiecie?... Zdjcie przedstawia jakie podwrze. Dokoa ogrd, gste krzewy. I domek nieduy, jakby jaka podmiejska willa. Czy nie tak? Chiski skin gow: - Tak, to na peryferiach Moskwy. - Ale skd oni si tam wzili? I w dodatku razem? Chiski milcza i nie patrzc na Irin, wzruszy ramionami. - Doprawdy, nie wiem tego. Na stole rozleg si sygna telewizefonu. Chiski wczy aparat. Na ekranie ukazaa si gowa Lebiediewa, gwnego daktyloskopisty. - No co? - krzykn Chiski. - Macie ju wynik?

- Tak, towarzyszu lejtenancie! - pada odpowied z ekranu. - Odciskw daktyloskopijnych znalelimy duo, szczeglnie na pirniku. Odciski te s identyczne z tymi, ktre ju posiadacie. Zdjcia przyl wam wieczorem. - Doskonale! - zawoa Chiski. - Bardzo wam dzikuj, towarzyszu. Lebiediew znik z ekranu. Wyczywszy aparat Chiski zwrci si do Iriny: - Tak wic, Irino Wasiljewno, mog z ca pewnoci powiedzie, e brat wasz jest tam... na lodzie. Miejmy nadziej, e jest razem z Komarowem, moim przeoonym, i Karcewem, gwnym elektrykiem Czapajewa. Mamy ju wiadomo, e w najbliszych dniach, jak tylko w rejonie katastrofy Czapajewa ustali si pogoda, zaczn si wszechstronne poszukiwania. Chiski chwil pomyla, a potem poprawi tub dyktafonu, stojcego obok Iriny - i beznamitnym, nieco oficjalnym tonem pocz mwi dalej: - Teraz pomwmy o czym innym. Opowiedzcie mi askawie wszystko, co wiecie o Bieriozinie. Kim on jest? Gdzie mieszka? Gdzie pracuje? Jak dawno go znacie? Dlaczego przesta bywa u was? Musz ws z gry uprzedzi: to, cocie tu dzisiaj widzieli i syszeli, wszystko, co w dalszym cigu owiadczycie mi przed tym dyktafonem, macie obowizek zatrzyma w tajemnicy, nie opowiada o tym nikomu, nawet najbliszej osobie. Tego wymagaj wysze interesy pastwa i dobro naszej ojczyzny. Czycie mnie zrozumieli? - Zrozumiaam, towarzyszu lejtenancie gono i wyranie odpowiedziaa Irina.

Rozdzia 32 DONIOSA ROZMOWA


- Zapytuj ci, czy stalimy si gorsi? Czy ju nie umiemy pracowa? Gdzie ley przyczyna? Mj minister opowiada mi, jak dziesi lat temu przeprowadza zwrcenie koryta Amu-Darii do Morza Kaspijskiego. Przedsiwzicie przecie niemae! A nie byo ani jednej katastrofy, nawet drobnego nieszczliwego wypadku! Dlaczego teraz jest inaczej? Produkcja fabryk jest doskonaa, ale wrd najlepszych materiaw, instrumentw lub maszyn tu i wdzie pojawiaj si defekty... Powstaj katastrofy, opnia si budownictwo, rozazi si ustalony plan... awro w chodzi po pokoju, zaoywszy rce na plecy. Ostatni rok bardzo go zmieni. Policzki mu zapady, gboka zmarszczka przecia czoo, w niebieskich oczach zrodzi si chd, spojrzenie mia czujne i niespokojne. Irina siedziaa w swym ulubionym rogu na kanapie, w zwykej pozie - podwinwszy nogi pod siebie. Opuciwszy gow, machinalnie zwijaa i rozwijaa jaki sznurek. Przy ostatnich sowach awrowa podniosa gow i uwanie spojrzaa na niego: - Co chcesz przez to powiedzie, Sergiuszu? awrow w dalszym cigu nerwowo chodzi po pokoju jakby nie syszc pytania Iriny. - Po tak wietnie przeprowadzonych pracach na Angarze i Amu-Darii - kontynuowa awrow - kto mg si spodziewa wypadkw takiego baaganu na budownictwie arktycznym, biorc nawet pod uwag, e jest to przedsiwzicie o skali dziesi, sto razy wikszej! A ju niektre z nich maj charakter wyranych przestpstw Pompy z defektami z twojej fabryki! Jedna z nich doprowadziaby do katastrofy na sztolni numer trzy. Po sprawdzeniu znalazy si jeszcze w dwch sztolniach! Omyka? Dobrze! Przypumy. Do sztolni numer trzy przysyaj nieodpowiedni rozpuszczalnik geologiczny. Byem wtedy na miejscu i udao mi si szybko naprawi sytuacj. Ale co to jest? Czy take omyka? coraz bardziej unoszc si i coraz szybciej, jakby uprzedzajc argumenty Iriny, mwi awrow. Ale Irina siedziaa cicho, znw opuciwszy gow na piersi. - No dobrze, niech bdzie! Ale dalej! Dlaczego okrt elektryczny Tankista popyn do sztolni numer pi z adunkiem potrzebnym dla sztolni numer siedem, i potem trzeba byo zawraca z drogi Robotnika, eby przej ten adunek i odwiz go do waciwego miejsca przeznaczenia, na sztolni numer siedem? A spnione wyjcie z portu niektrych okrtw? Nie zliczysz tego wszystkiego! A rwnoczenie widz na wasne oczy, jak ludzie pracuj. Zasypuj mnie wynalazkami. Zaogi okrtw wya ze skry, eby nadrobi opnienie adunkw i przyby na czas, gdzie potrzeba. Fabryki po dziesi razy sprawdzaj jako swej produkcji, zanim j wypuszcz. Na sztolniach ludzie pracuj zapominajc o sobie i o niebezpieczestwach. Przecie mimo wszystko wiksza cz sztolni ju w poowie jest gotowa! A pierwsza, trzecia, szsta, sidma i dziesita ju rozpoczy przebijanie pochyych tuneli czcych... - Przy sposobnoci... - oywia si nagle Irina przerywajc awrowowi. - Dwa miesice temu, zastpujc chwilowo naszego fabrycznego kontrolera wysyek, stwierdziam brak i zatrzymaam go.

Nie wiem dlaczego wmiesza si w to Akimow - wiesz, kierownik produkcji, wyznaczony na moje miejsce - i wypuci brak. - I przemilczaa to? - zatrzymawszy si krzykn awrow. - Nie, wniosam protest do dyrektora Dyrektor rozpatrzy spraw i natychmiast zwrci si do WAR-u z prob o zwrot tej nieszczsnej skrzynki. Po paru dniach przyszo pismo pomocnika Bieriozina, donoszce, e skrzynia zostaa ju zaadowana w Murmasku na okrt, ale nie wiadomo ktry i dalej, e zosta wysany radiotelegram do wszystkich sztolni z daniem zwrotu tej skrzyni. Ale dotychczas skrzyni nie otrzymalimy i nie wiemy, gdzie jest. - No widzisz! Jak u nas idzie robota! Ach, Iro!... Wszystko to i katastrofa Czapajewa nasuwa mi wprost straszne myli... - Czapajewa? - szepna Irina i zakaa. - Dima - mj biedny chopiec... awrow mocno przytuli Irin. - Iro... droga moja!... Po c ci o tym przypomniaem? Irina szybko otara oczy, wstrzsna gow i powiedziaa cicho: - Nie widziaam ci pi dni, Sergiuszu... - Tak, tak... - szybko odpowiedzia awrow nie spuszczajc z niej rozkochanych oczu. - Byem w Tule, w fabrykach... - W dwa dni po twoim wyjedzie - mwia dalej Irina - otrzymaam radiotelegram od komendanta portu w Archangielsku. Waciwie nie ja osobicie, lecz dyrektor naszej fabryki. Komendant portu obawia si zbyt nagego ciosu... Dyrektor powoli zaznajomi mnie z treci depeszy... - No... no... - nagli awrow podniecony. - Komendant portu donosi, e caa zaoga i pasaerowie Czapajewa szczliwie dostali si na pokad Potawy, oprcz czterech ludzi, ktrych widzia kapitan, jak zginli, usiujc przeskoczy z lodu na wz polarny, oraz trzech, ktrzy przepadli bez wieci. Wrd tych trzech - chopiec, Dima Antonw z psem Plutonem rasy nowofundlandzkiej. Komendant portu zapytywa, czy ten chopiec nie jest przypadkiem moim bratem, o ktrego zapytywaam komendantur portu kilkanacie dni temu. Przypominam sobie, e zaraz po znikniciu Dimy moskiewska milicja rozesaa wszdzie jego rysopis... I znalaz si - szepna Irina. - Znalaz si, eby znw znikn... I w takich okolicznociach! - Jakie tam wysuwaj przypuszczenia co do losu tych trzech ludzi? - zapyta awrow. - Jak ze sw komendanta portu wynika, kapitan Czapajewa twierdzi, e jeden z nich, gwny elektryk lodoamacza, na pewno zosta na krze lodowej, dwaj drudzy prawdopodobnie zginli w czasie wybuchu, chocia niewykluczone, e i oni zeszli na ld i tam spotkali si z gwnym elektrotechnikiem. Komendant portu donosi prcz tego, e z Przyldka yczenia, z wysp Wiesego i Samotnej, czternastego wrzenia, to znaczy jutro, wylec helikoptery na poszukiwania zaginionych. Do tego czasu w centrum Morza Karskiego szalaa burza niena, od czternastego pogoda ma si poprawi.

Ira umilka zwijajc nerwowo sznurek na palcu. Potem dodaa: - To samo rwnie potwierdza Chiski, lejtenant Bezpieczestwa. - Lejtenant Bezpieczestwa? - powtrzy zdziwiony agrw. - C on ci potwierdzi w sprawie pasaerw Czapajewa? I skd si wzi ten Chiski? - By u nas w fabryce, w sprawie katastrofy w sztolni numer trzy - oglnikowo odpowiedziaa Irina. Ot, on mi powiedzia, e wrd tych, ktrzy przepadli bez wieci, znajduje si rwnie jego przeoony i przyjaciel... Chiski by bardzo przygnbiony. Gdy dowiedzia si o domysach komendanta portu w Archangielsku, e Dirna zosta na lodzie z jego przyjacielem; Chiski potwierdzi to z ca pewnoci. Powiedzia mi nawet, z kim Dima dosta si na Czapajewa - Nie moe by? - dziwi si w dalszym cigu awrow. - Kt to jest? - Niejaki Konowaow, Gieorgij Nikoajewicz, on wzi Dim z sob. Ten Konowaow jecha na Czapajewie jako magazynier adunkw WAR-u... - Konowaow! - krzykn awrow. - Czekaj no... Tak, podpisywaem niedawno.. tak... jakie trzy tygodnie temu... skierowanie dla jakiego Konowaowa do pracy w sztolni numer sze. - Co ty mwisz, Sergiuszu! Nie mylisz si? - Na pewno nie! Teraz doskonale sobie przypominam... Zazwyczaj nie ja podpisuj tego rodzaju skierowania. Robi to kierownik oddziau kadr. Ale tym razem... - awrow zamyli si, potem powoli powiedzia: - To dziwne... Tego czowieka poleca mi Bieriozin i prosi, eby skierowa go do pracy w sztolniach. Entuzjasta, powiada, ponie dz pracy... I Bieriozin prosi, bym osobicie napisa kilka sw do kierownika budowy sztolni. Zrobiem to na wasnym blankiecie. Dziwne! C to za czowiek, ktry porywa dzieci? Jak mg Bieriozin poleca mi takiego osobnika? awrow sta na rodku pokoju blady, zamylony. - Konowaow, jak si okazuje, nie zgin, mona bdzie od niego dowiedzie si czego o Dimie powiedziaa z oywieniem Irina. - Tak, tak... - odpowiedzia awrow, nie przestajc snu swoich myli. - Pomwi z nim. Jutro jad do tej sztolni. Zatonicie Czapajewa wraz z adunkiem moe wywoa tam trudnoci. Nawigacja skoczya si, a odziami podwodnymi, w zimie, nie wszystko bdzie mona dowie. - I awrow doda, jakby do siebie: - I Czapajew, Czapajew... Jedno z drugim. Czybym mia racj?... Irina z uwag spojrzaa na awrowa. - Zacze co mwi o Czapajewie przemwia cicho. - Czy jego katastrofa otworzya ci na co oczy... Co chciae przez to powiedzie, Sergiuszu? - O Czapajewie? Tak... Ale na razie to tylko domysy, Irino. Za wczenie mwi o nich gono. A wiesz, dobrze byoby, ebym i ja si zobaczy z Chiskim... Po wizycie u niego miabym i z tob co do pomwienia, Irino. - Ale czy zdymy, Sergiuszu - powiedziaa Irina. - Za kilka dni lec z Porskunowem.

- Co? - awrow ze zdumieniem spojrza na Irin. - Z Porskunowem? Z lotnikiem polarnym? Dokd? - Na Morze Karskie. Szuka Dimy! - Ale to szalestwo, Iro! - krzykn zdumiony awrow. -: Zastanw si! Sama powiedziaa przed chwil, e z rnych kracw Morza Karskiego wylec lotnicy na poszukiwania. Ci s znakomicie wyposaeni, znaj teren, maj specjalne helikoptery, przystosowane do lotw polarnych. Co ty chcesz robi, Irino? Droga moja, nie szalej... Zastanw si... - Nie obawiaj si, Sergiuszu - zdecydowanym gosem odpowiedziaa Irina. - Nie ma adnego niebezpieczestwa. Porskunow nie gorzej, a moe nawet lepiej, zna Morze Karskie. I on ma polarny helikopter. A przy tym wszystkim... - Na twarzy Iriny odbio si cierpienie - nie mog... zrozum, Sergiuszu, mj drogi, nie mog siedzie tu bezczynnie, nie mog czeka biernie na wiadomoci od innych... Gos jej zacz dre i Irina umilka opuciwszy gow. awrow dugo, ze smutkiem patrza na ni. - Le, Iro - powiedzia cicho i pocaowa j w czoo. - Masz suszno. Nieszczcie znosimy atwiej, walczc z nim. Le, droga. Oczywicie, lotnicy zrobi swoje dobrze i bez ciebie, ale bdzie ci lej. Gdybym by wolny, poleciabym z tob... - awrow umilk i doda twardo, gronie marszczc brwi: Wkrtce wrc i pomwi z Chiskim. On nie bez powodu przychodzi do was, do fabryki. Tak, jeli on nie przyjdzie do mnie, to ja pjd do niego, jak tylko wrc ze sztolni.

Rozdzia 33 W POPRZECZNYM TUNELU


Promie soca, muskajc powieki, wciska si do oczu. Wargi picego awrowa rozchyla szczliwy umiech. Sygna telewizefonu rozwia sen. awrow otworzy oczy i od razu opady go myli o przyjedzie, o codziennych troskach, o fachowych rozmowach z Kundinem. Skromnie urzdzony pokj zalewao te soneczne wiato zewntrznych lamp: szerokie, ukone pasy wiata paday na podog i na poduszki posania. Telewizefon uparcie alarmowa awrow wycign rk do stolika i wczy ekran. Zjawia si twarz Kundina - kierownika budowy sztolni numer sze. Jego poczciwe, niebieskie oczy, grube wargi i postrzpiona broda jakiego lnianego koloru wywoay umiech na twarzy awrowa. - Dzie dobry, Sergiuszu Pietrowiczu - zacign piewnym tonem Kundin z ekranu. - Odpoczlicie po podry? - Doskonale, Grzegorzu Siemionowiczu! - wesoo odpowiedzia awrow - Nawet zaspaem. Dzikuj, ecie mnie obudzili. - Pozwolicie, e wpadn do was. Pjdziemy razem do stowki, zjemy niadanie, tam powiecie mi, jak chcecie spdzi pierwszy dzie. A moe wolicie zje niadanie u siebie? - Pjdziemy do stowki. Z ludmi weselej. Wstpcie po mnie. Wysoki, barczysty Kundin wydawa si jeszcze wyszy obok swego maego, szczupego towarzysza. Przy wejciu do stowki Kundin zatrzyma wychodzcego stamtd krpego mczyzn, z gadk, niad twarz i o gstych, czarnych wosach. - Jak si czujecie u nas, towarzyszu Kurilin? Mam nadziej, ecie si ju przyzwyczaili? - I zwracajc si do awrowa, doda: - Nasz nowy pracownik, Sergiuszu Pietrowiczu, trzy dni temu przyjecha na Potawie. Przysany przez WAR na kierownika skadw zamiast Maksimowa. Towarzyszu Kurilin, to Sergiusz Pietrowicz awrow, zastpca ministra WAR-u. Kurilin szybko, przenikliwie spojrza na awrowa i w milczeniu ucisn wycignit do niego rk. - Dzikuj - odpowiedzia Kundinowi. - W ogle czuj si niele, jeli pomin... Kurilin zaci si, jakby nie znajdujc sw. - Rozumiem - umiechn si Kundin, z trosk patrzc mu w oczy. - Z gry? Kundin wskaza na sklepienie. Kurilin skin twierdzco.

- Nie przejmujcie si - uspokaja go Kundin. - Przechodz to wszyscy nowicjusze. Przez pierwsze dwa trzy dni czuj ucisk i lekk trwog, wiedzc, e maj nad gow warstw wody gruboci paruset metrw. - Wraenie to mija szybko i bez ladu - doda awrow. - Pomylcie sobie, e macie nad sob czarne niebo, bez gwiazd. I jeszcze jedno: jak najprdzej nauczcie si obchodzi ze skafandrem i wychodcie na dno morza. - Robi to ju od dwu dni - odpowiedzia Kurilin patrzc gdzie przez rami awrowa. - Mj mistrz, gwny metamorfizator Saduchin, jest, zdaje si, ze mnie zadowolony. Wczoraj po poudniu braem nawet udzia w alarmie. I obecnie udaj si tam. - Co to za alarm? - zwrci si awrow do Kundina. - Par dni temu, gdy przybya Potawa, zarzdziem mobilizacj wszystkich wolnych od pracy celem zabrania z morskiego dna zrzuconych adunkw. ycz powodzenia, towarzyszu Kurilin. - Duo tych adunkw? - zapyta awrow poegnawszy si z Kurilinem. - Bardzo duo! Nie wiem, jak sobie z nimi poradzi. Wszyscy wolni od wacht i dyurw pracuj na dnie morza. - Po niadaniu pjdziemy tam - zaproponowa awrow. - A jak tam na Potawie. Wszystko w porzdku? W duej, jasnej jadalni usiedli przy stole koo okna i zamwili niadanie. Ludzi byo niewielu. Prawie wszyscy znali awrowa jeszcze z jego poprzednich pobytw w sztolni, wic musia nieustannie wita, si z podchodzcymi do stolika. - Zdaje si, wszystko w porzdku - cign Kundin. - Chocia po katastrofie Czapajewa, zanim przyszed Liedtke, miay miejsce lekkie zwarcia lodw, ale i Potawa, i Szczors wytrzymay je szczliwie. Kundin gono westchn i pokiwa gow: - A zaginionych nie odnaleziono jeszcze, Sergiuszu Pietrowiczu? Blada zazwyczaj twarz awrowa jeszcze bardziej poblada. - Jak sdzicie, yj? - zapyta. - Wrd nich jest chopiec z psem. - Tak, tak... - Przyjaniem si z tym chopcem. To brat mojej dobrej znajomej... Miy, dzielny chopiec. Kundin wzdycha wspczujco, suchajc historii zniknicia Dimy z Moskwy. Po upywie godziny awrow i Kundin, woywszy skafandry, wyszli z osiedla przez wyjciow komor tunelu portowego na dno morskie. Od osiedla cigny si we wszystkie strony szerokie, szklane drogi, owiecone girlandami lamp elektrycznych. W oddali lampy rozpyway si w zielonkawej ciemnoci gbin w mgliste plamy perowej barwy. Promienicie rozchodzce si drogi czyo koo

zewntrzne i wewntrzne. Pomidzy nimi na dnie morskim wieciy rozsypane ogniki, wrd nich w kbach iu brodziy postacie ludzkie w skafandrach. Tu i wdzie unosiy si z dna wielkie, okrge balony, ktre ludzie prowadzili za sob jak sonie. - Widzicie? - powiedzia Kundin wskazujc na ogniki. - S to nie przetransportowane jeszcze adunki. - Tak, pracy jeszcze na par dni. Wemy si za tego olbrzyma. Zeszli na mikkie dno i rozgarniajc ramionami wod, mcc i, skierowali si ku ogromnej, do poowy zarytej beczce. Na beczce lea podwjny spadochron z palc si na wierzchu lampk. W ten sposb adunek spuszczony by na dno z Potawy. Kundin odchyli powok spadochronu, namaca pod ni aparat ze zgszczonym powietrzem i nacisn guzik. Spadochron zacz si powoli wypenia, spyn nad beczk i po chwili, zmieniwszy si w kul, podnis j z dna. Pocigany przez awrowa i Kundina z obu stron, balon popyn niewysoko nad dnem, unoszc ze sob ciki adunek. Po drodze toczy si wolny wzek elektryczny. Kundin podnis rk i zatrzyma go. Manewrujc balonem, opucili beczk na pomost wzka, ktry znik po chwili wrd innych wzkw elektrycznych, suncych drog do osiedla. awrow i Kundin zabrali si do cikiej skrzyni, by j przygotowa do wysyki. Skrzynia bya obcignita byszczc, nieprzemakaln materi i obwizana sznurem na krzy. awrow milcza, pogrony w swych mylach. Gdy rce pracoway prawie automatycznie, w gowie snuy mu si myli o Dimie i o niebezpieczestwach, jakie mu gro, to o Bieriozinie. Czy moliwe, aby jego domysy byy suszne? Czyby Mikoaj... I Konowaowa poleca... Jak najprdzej trzeba wrci do Moskwy i pomwi z Chiskim! Jak Mikoaj mg si na to zdecydowa? Dlaczego? Po co? - Trzymajcie link, Sergiuszu Pietrewiczu! - zawoa przeraonym gosem Kundin. - Wyrwie mi si! A, do diaba! Ju polecia! Wypeniony balon szybko pocz wznosi si w gr, i zniknby wkrtce w ciemnociach- wraz z adunkiem, ale za nim, jak torpeda, wzbia si posta ludzka, zakuta w stal. By to awrow, ktry natychmiast puci w ruch rub swego skafandra. Powierzchnia oceanu jest pokryta lodami. Jeeli to s ruchome lody, mog cisn i rozerwa balon. Wtedy ciki adunek spadajc na dno mgby przypadkiem uderzy kogo z pracujcych. Nie byoby to zreszt nic strasznego. - Wszyscy ludzie s w skafandrach. Ale nawet przez skafander uderzenie takie nie naley do przyjemnoci, pozostawia siniak, moe nawet zrani. Mniej wicej na setnym metrze od dna awrow dogoni uciekiniera i uczepi si liny. Rwnoczenie z gbiny wypyna jeszcze jedna mtnie poyskujca sylwetka i czowiek w skafandrze chwyci za drug lin. awrow zatrzyma sw rub, przycign si do guzika regulujcego nono balonu i wypuci ze troch powietrza. Balon zacz opada. Wtedy awrow skierowa wiato latarki na czowieka. Za przezroczystym hemem ujrza twarz Kurilina. - Oho! - przyjanie krzykn awrow. - Szybko oswoilicie si ze skafandrem! Dzikuj za pomoc. W sam por!

- Nie ma za co, Sergiuszu Pietrowiczu - powcigliwie umiechn si Kurilin wiszc na linie. Doskonale wiedziaem, e pomoc nie bya wam potrzebna, poleciaem po prostu dla treningu. - Patrzc na was, jak posugujecie si skafandrem, nikt by nie powiedzia, e jestecie nowicjuszem... Pracujecie tu w pobliu? Obaj jednoczenie stanli na dnie. Uwolniony od ich ciaru balon, znw nacign linki i unis ciar. W obokach iu zblia si Kundin. - Tam na drodze stoi mj wz elektryczny - odpowiedzia Kurilin. - Jechaem po nowy adunek na koo zewntrzne. - Doskonale. Zabierajcie skrzyni, rwnoczenie podwieziecie nas do osiedla. Wracamy, Grzegorzu Siemionowiczu - zwrci si awrow do Kundina. - Musimy zajrze jeszcze do tunelu.

***

Ale Kundin zaproponowa, aby przed spuszczeniem si do tunelu zobaczy, jak gospodaruje nowy kierownik skadw. Kurilin chtnie, wprost z zapaem pokaza nowy sposb rozmieszczania instrumentw, czci zapasowych i materiaw budowlanych. Wszystko znajdowao si we wzorowym porzdku, wszystko byo posortowane i uoone na stoiskach pod odpowiednimi numerami. W przejciach spoczyway nieruchomo tamy transporterw, pod sufitem stay na szynach dwigi o chwytnych apach. - Tylko... - zauway awrow przystanwszy przed stoiskiem z napisem Petrowidol - dlaczego tak rzecz trzymacie na widoku i blisko przejcia? Czy to bezpiecznie? - Najzupeniej, Sergiuszu Pietrowiczu - pospiesznie odpowiedzia Kurilin. - W tym stanie, bez prdu elektrycznego i zegarowego mechanizmu, petrowidol58 jest rwnie niegrony jak kawa cegy. Bardzo ciekawy materia! - A gdzie s mechanizmy zegarowe i akumulatory do niego? - zapyta Kundin. - A, tutaj, cay rzd - pokaza Kurilin. - Stoj gotowe. - Wtpi, czy si tu przydadz - powiedzia awrow. Kurilin niewyranie poruszy ramionami. - No, chodmy dalej do tunelu - doda awrow wycigajc do do Kurilina. - Skad macie w doskonaym porzdku. Dzikuj wam. Kurilin ukoni si, ucisn rk naczelnika. awrow i Kundin wyszli ze skadu. Ruszyli ulic, podobn do alei, midzy dwoma rzdami willowych domkw, obeszli centraln wie podtrzymujc strop i weszli do jej rodka. Tu, w szatni, naoyli mikkie skafandry, izolujce od gorca i wsiedli do windy. Przezroczysta kabina poleciaa szybko w
58

Petrowidol bardzo silny materia wybuchowy, uywa si go do wysadzania najtwardszych ska.

d jak w przepa. Migay przelatujce lampy. W oddali po niebieskiej cianie sztolni cigny si ogromne rury, pki wownic i rnokolorowych kabli. Zblia si i wzrasta guchy, podziemny huk. Gdy winda stana, Kundin wezwa przez radio inyniera Saduchina - kierownika metamorfizacji przekopywanych pokadw, albo jak go zazwyczaj nazywano, gwnego metamorfizatora. Saduchin, wysoki, jeszcze zupenie mody mczyzna, powita awrowa i jego wit na dnie, koo windy. Przez szyb hemu wida byo jego okrge, rumiane policzki i byszczce radoci oczy, z powodu spotkania z awrowem. awrow przypomnia sobie, jak surowym ogniem pony te wesoe oczy, gdy dwa miesice temu, na posiedzeniu u ministra, Saduchin oskara Bieriozina za bezad w pracy floty i w dostawach do sztolni! Ach, jak Mikoaj wcieka si wtedy... Mikoaj, Mikoaj... Dlaczego to imi wzbudza tyle niepokojcych uczu? Nieustanny, oguszajcy huk wypenia przestrze. Huk ten wypywa z tunelu, ktrego olbrzymi otwr rysowa si na przeciwlegej cianie sztolni. Ten poziomy tunel, nawet w obecnym, nie wykoczonym stanie zdumiewa swymi rozmiarami. rednica tunelu bya rwna rednicy sztolni, tak e najwysze budynki mogy swobodnie si zmieci pod jego sklepieniem. Dziesitki lamp i reflektorw zaleway go tawym, sonecznym wiatem. Pocztek tunelu by ju prawie gotw, zdjto wszelkiego rodzaju rusztowania. ciany mia pokryte niebiesk emali, by sprowadzi do minimum tarcie wody, gdy bdzie przez niego przepywa. Ale ju o sto metrw dalej czowiekowi, niewiadomemu rzeczy, trudno byoby zorientowa si, sdziby, e panuje tu nieopisany chaos. Z gbi tunelu, tam gdzie pracoway hydromonitory, nieustannie, dniem i noc, rozlega si zaguszajcy wszystko ryk. Zdawao si, e to ziemia jczy z blu, zadawanego jej przez jak obc, nieubagan si. Gdyby nie wzmacniacze w radiotelefonicznych aparatach skafandrw, ludzie nie mogliby si wzajemnie porozumiewa. Pooona na czas budowy podoga ze szka, nad dolnym ukiem okrgego tunelu, nieustannie draa pod nogami. Potne sapanie pomp w rurze odpywowej, uoonej pod podog, rwnomiernie przeszywao ten ryk. Galerie metamorfizacji o przezroczystych cianach, zalane wewntrz wiatem, byy podobne do gigantycznych obrczy. Po okrgym sklepieniu cigny ku nim pki kolorowych wy i kabli i opuszczajc si w d, tworzyy jakby dziwaczn harf z nacignitymi strunami. Wewntrz galerii czyy si one z podstawami olbrzymich widrw i igie, ktre gboko wdraay si w ska. Przez te we i widry w gb pokadw przenikay aparaty elektryczne, rne substancje chemiczne, instrumenty kontrolujce i pomiarowe, niezbdne dla metamorfizacji skay i ledzenia przebiegu tego procesu. Tam, w gbi, mechanizmy uzbrojone w potne elektrody, pod dziaaniem prdu o wielkim napiciu, roztapiay kamie, zmieniajc go w pynn law. Potem na miejsce przyrzdu roztapiajcego przez rury widrw wchodziy elektryczne chodnice, a specjalne aparaty wstrzykiway w roztopion mas lawy szereg odpowiednich substancji chemicznych. Dziaanie tych substancji, olbrzymie cinienie wasne, powodowane rozszerzaniem si na skutek ciepa, a potem powolne ochadzanie elektrycznymi chodnicami, przeksztacao ska w now krystaliczn substancj o twardoci granitu.

Ta granitowa powoka, rezultat sztucznej metamorfizacji pokadu, chronia tunel przed cinieniem wyej lecych warstw ziemi, przed obsuniciami, a nawet od skutkw trzsienia ziemi, ktrego sia nie przekraczaa czterech - piciu stopni. Czowiek wiele nauczy si od przyrody, a czasem potrafi j nawet przecign. Proces metamorfizacji, to znaczy przemiany jednego gatunku skay w inny, zachodzi rwnie w przyrodzie, midzy innymi i w tych wypadkach, gdy pynna lawa z jdra ziemi przedziera si w gr, do bardziej chodnych warstw; jest to tak zwany metamorfizm kontaktowy. Przedzierajc si ku grze, gorca lawa sw temperatur, swym cinieniem i chemicznym oddziaywaniem moe przeksztaci grube warstwy wapienia w szlachetny marmur, zwyk glin - w delikatn glink porcelanow, piaskowiec - w szklist mas, mikki, gliniasty upek - w twardy byszcz. Proces ten rozwija si powoli, trwa wieki i tysiclecia. W tych czasach, w ktrych toczy si nasza opowie, czowiek wynalaz sposoby sztucznego przeprowadzania procesu metamorfizacji ska dla swoich potrzeb, przy czym dugo trwania tego procesu z wiekw i tysicleci daa si skrci do dni i tygodni. Dziki temu stao si moliwe nadawanie dowolnej skale waciwoci, ktrych w stanie naturalnym nie posiada. Na przykad wapie, glin czyni twardymi jak granit, a granitowi nada przezroczysto krysztau grskiego. Tych potnych galerii-obrczy byo w tunelu dwanacie, w odlegoci dwudziestu piciu metrw jedna od drugiej. Gdy pierwsza galeria od wejcia do tunelu skoczya proces metamorfizacji na swoim odcinku, rozbierano j i przenoszono na nowy odcinek, ktry w tym czasie hydromonitory przebiy na przedueniu tunelu. ar w tunelu by nieprawdopodobny. Wypeniaa go przejrzysta mga parujcej z hydromonitorw wody. Ta mga byaby znacznie gstsza i przenikaaby przez sztolni do osiedla, gdyby nie potne wentylatory, ktre nieustannie wsysay gorce, wilgotne powietrze, przepuszczay je przez ochadzajce i osuszajce urzdzenia i z powrotem wtaczay do tunelu, ju suche i mniej lub wicej ostudzone. - Ktr galeri chcielibycie zwiedzi, Sergiuszu Pietrowiczu? - zapyta Saduchin. - Jakie stadium procesu macie w szstej galerii? - odpowiedzia pytaniem awrow stajc wraz z towarzyszcymi mu osobami na gwnym eskalatorze, ktry ich powiz dnem sztolni do wejcia tunelu. Sklepienie tunelu gino gdzie w grze, w jaskrawym wietle lamp. Z przodu rozwijaa si perspektywa galerii podobnych do okrgych eber gigantycznej rury. Ludzie wydawali si ziarnkami piasku w stosunku do dziea wasnych rk. - Od pierwszej do szstej galerii idzie obecnie ochadzanie - odpowiedzia Saduchin. - Ale szsta dopiero zacza, a pierwsza ju koczy. Jutro jej operatorzy przejd do nowej galerii, przy cianie szczytowej tunelu. - Jaki grunt? - upek gliniasty z warstwami wapna.

- Temperatura lawy? - Tysic dwiecie pidziesit stopni. - Maksymalne jej ochodzenie? - W upku - trzydzieci pi niej zera, w wapieniu - minus czterdzieci dwa. awrow i towarzyszcy mu ludzie zbliyli si do pierwszej galerii. Dolna jej cz staa przed nimi jak prg wysokoci paru metrw. Przez przedni, przezroczyst cian wida byo stojce wewntrz na pododze rne przyrzdy i aparaty, poczone z wami i kablami zwisajcymi ze sklepienia. Przy tarczy rozdzielczej sta operator i ledzi uwanie wykazy przyrzdw, trzymajc rk na wyczniku. Eskalator unis awrowa i jego towarzyszy dalej. Na idcej w przeciwn stron ruchomej tamie z rzadka spotykao si ludzi w skafandrach. Ci podnosili rk na powitanie. - Wstpimy do smej galerii - powiedzia awrow. - Trafimy na stadium roztapiania gruntu, nieprawda? - Tak, Sergiuszu Pietrowiczu - odpar Saduchin. - Jak dawno tu pracujecie? Mam wraenie, e za poprzedniej mojej bytnoci nie byo was tutaj. - Istotnie, Sergiuszu Pietrowiczu. Pracuj tu dopiero, czwarty miesic. - A gdzie pracowalicie przedtem? - Dwa lata jako kierownik budowy gbokich chodnikw na jednej z kopal rodkowego Uralu. Tam rwnie robio si wykop bez umocnie, stosujc jedynie metamorfizacj. - Jaka bya rednica chodnika? - No, nie ma porwnania z naszym - umiechn si Saduchin. - Mniej wicej taki stosunek jak lornetki do teleskopu trzymetrowej rednicy. Przy galerii nr 8 wszyscy zeszli z eskalatora. W pustej obrczy olbrzymiego koa szy w gr tamy ruchomych schodw i szyny wind. awrow postanowi zobaczy sektor Delta, lecy w grnej czci galerii. Mechaniczne schody szybko uniosy wszystkich w gr. W zalenoci od krzywizny galerii eskalator zblia si to do przedniej, to do tylnej ciany krgu.

Rozdzia 34 WRG Z JDRA ZIEMI


Sektor Delta lea w grnej czci tunelu, w tym miejscu, gdzie jego koliste ciany przechodziy w sklepienie. Z tego wzgldu sufit sektora by rwnie nieco wygity, a podoga, dla uatwienia pracy, skadaa si z paru szerokich stopni, idcych- tarasami. Na tych tarasach stay aparaty i mechanizmy, jakie wysokie przyrzdy na wzkach elektrycznych, kompresory z poruszajcymi si tokami, zwoje kabla i przewodw. Rnej gruboci i barwy wownice i kable dochodziy do aparatw i wychodziy z nich, wznosiy si do sufitu i znikay w nim, a przewody, niby skomplikowana koronka, oplatay przyrzdy na cianie. Po rodku tej aparatury znajdowaa si tablica rozdzielcza, przy ktrej plecami do drzwi sta nieruchomo operator w skafandrze. - Jak si macie, towarzyszu Siesawina - powiedzia Saduchin, wchodzc do wntrza. - Jak tam idzie? Poznajcie si... Sergiusz Pietrowicz awrow, zastpca ministra... operator metamorfizacji, inynier Mira Antonowna Siesawina... Za szerokimi szkami hemu bysna blada dziewczca twarz o przeraonych, czarnych oczach i natychmiast obrcia si z powrotem do tarczy rozdzielczej. - Spjrzcie na magmomanometr59 towarzyszu Saduchin - zabrzmia pod hemami wszystkich przeraony gos dziewczyny. - Nie rozumiem, co si z nim dzieje. Dobrze, e przyszlicie. Ju miaam was zawoa... - Co si stao? - szybko zapyta Saduchin zbliajc si do przyrzdu i uwanie wpatrujc si we. Oho! Cinienie dwiecie dziewi i pi dziesitych. Do diaba! Strzaka idzie szybko w gr... Cinienie wzrasta... - Kiedy zaczo wzrasta cinienie? - niespokojnie zapyta Kundin. - Z godzin temu. Przez pierwsze trzydzieci minut narastanie byo ledwo widoczne, potem szybko zaczo si zwiksza, a teraz - spjrzcie... Ju dwiecie dziesi... przy tej samej temperaturze. Zniam napicie prdu! - zdecydowanie zakoczya Siesawina. - Jeszcze chwil - wtrci awrow. - Czy substancja chemiczna i gazy ju zostay wprowadzone? - Tak - odpowiedziaa Siesawina - dzisiaj rano. - Wecie prbk ochodzonej lawy i zrbcie przyspieszon analiz60 polarymetrem61 - cign awrow. - Potem stopniowo zniajcie temperatur. - Hallo! Hallo! - nagle wdar si pod hemy czyj gos z zewntrz. - Szukam Saduchina! Mwi sektor Delta, galeria dziewita! Natychmiast potrzebny Saduchin!
59

Magmomanometr - przyrzd wskazujcy cinienie magmy; magma - pynna masa, znajdujca si wewntrz kuli ziemskiej, midzy skorup i centralnym jdrem Ziemi. 60 Przypieszona analiza okrelenie pierwiastkw albo grup pierwiastkw, wchodzcych w skad rnych zoonych cia, metod przypieszon. 61 Polarymetr przyrzd, mierzcy odbicie i stopie zaamania promienia wietlnego, przechodzcego przez roztwr badanego ciaa. Polarymetr wskazuje zawarto kadego pierwiastka w danym ciele.

- Saduchin, sucham z galerii smej - zaraz odpowiedzia gwny metamorfizator. - O co chodzi, towarzyszu Miedwiediew? - W roztopionym gruncie podnosi si cinienie. Ju jest dwiecie dziesi i trzy dziesite. - Natychmiast zrbcie polarymetryczn analiz przyspieszon prbki ochodzonej lawy! - rozkaza Saduchin. - Po pobraniu prbki obniajcie powoli temperatur do dwudziestu stopni. Zakomunikujcie mi rezultat analizy. - Rozumiem, towarzyszu Saduchin - odpowiedzia gos Miedwiediewa - wyczam si. Saduchin przesun strzak swego radioaparatu w skafandrze na inn fal. - Towarzysz Grabin! - krzykn do mikrofonu. - Towarzysz Grabin! - Tu Grabin - odpowiedzia czyj gboki bas. - Mwi z galerii dziesitej, sektor Delta. - Mwi Saduchin. Ile pokazu je wasz magmomanometr? - Niedobrze, towarzyszu. Cinienie doszo do dwustu dwudziestu. Wziem prbk lawy do analizy przyspieszonej. - -Bardzo dobrze. Zakomunikujcie mi rezultat analizy. Wyczam si. Pod hemami awrowa i wszystkich znajdujcych si w sektorze zabrzmiay rwnoczenie dwa gosy eski i mski. Obydwa te gosy szukay Saduchina i znalazszy go, pospiesznie zakomunikoway, e w galeriach szstej i sidmej sektora Delta bardzo wyranie wzrasta cinienie lawy. Co prawda, cinienie to nie byo tak wysokie i nie wzrastao tak szybko jak w galeriach smej, dziewitej i dziesitej. Ale po chwili przyszy alarmujce meldunki z galerii jedenastej i dwunastej. Podczas tych rozmw i doniesie Siesawina przez wbit gboko w grunt rur widra wydobya w hermetycznie zamknitym, ogniotrwaym naczyniu prbk lawy i pocza j spuszcza po wownicy elektrycznego roztapiacza. Zazwyczaj w takich wypadkach naczynie z prbk na sekund zatrzymuje si przy przejciu przez otwr w suficie, a potem opuszcza si powoli na acuszkach; operator zdejmuje naczynie, a acuszki, po naciniciu odpowiedniego guzika, wracaj do rury. Siesawina wesza na elektryczny wzek, stojcy pod otworem, i wycigna rk, by wzi naczynie z prbk, gdy nagle cylinder zerwa si w d, na gow Siesawiny, zabezpieczon tylko mikkim hemem skafandra. Dziewczyna krzykna i instynktownie zasonia gow rkami, na ktre spad cylinder. Uderzenie byo tak silne, e Siesawina zachwiaa si i upada na platform wzka. Ju upadajc otrzymaa drugie uderzenie w piersi, innym cylindrem, wypchnitym z rury wraz z chmur rozpylonego gruntu. Saduchin i Kundin, stojcy blisko Siesawiny, rzucili si jej na pomoc. Zasypywani gorcym pyem i grudkami ziemi, chwycili j w ramiona. - Na bok! - krzykn zdyszanym gosem Kundin. - Na bok, Saduchin! Ale noga Siesawiny ugrzza na platformie elektrycznego wzka midzy bateri akumulatorw a muf sterow i dziewczyna, ju na p przytomna, jkna gono, gdy Kundin i Saduchin zaczli j ciga z platformy. Wtedy Saduchin pozostawi Siesawin w rkach Kundina, a sam pocz wyswobadza jej nog.

Nagle rozleg si przeraliwy krzyk awrowa: - Cofa si! Lawa! Wntrze pomieszczenia rozbyso wybuchami purpurowego wiata. W otworze sufitu zamiast czarnego strumienia sproszkowanej ziemi pokazay si ciemnoczerwone bble i gsta lawa pocza zwolna spywa na ludzi, skupionych przy elektrokarze. awrow sta po drugiej stronie wozu. Nie namylajc si, ca si obu ramion pchn elektrokar z lec na nim Siesawin na Kundina i Saduchina. W tym samym momencie zabyso olepiajce biae wiato i z gry w gstych obokach tej pary lun strumie biaotej, gorcej lawy. Elektrokar, przewrciwszy Saduchina i Kundina, pocign ich za sob spod lejcej si lawy. awrow natomiast nie zdoa przezwyciy inercji swego ciaa i uchroni si cakowicie od uderzenia strumienia lawy. Pomienista struga zdya lizn jego lewe rami. Na szczcie znakomity, ogniotrway materia skafandra wytrzyma t prb. awrow poczu tylko silne uderzenie i upad na kolana, krzyczc: - Zamkn otwr! Tymczasem na pododze szybko rosa kaua lawy o ciemno purpurowych brzegach. Ju zacza zblia si do ludzi. Saduchin pierwszy skoczy na nogi, podbieg do tarczy rozdzielczej i prawie nie patrzc, nacisn jeden z guzikw. Zwisajca na ptli pod otworem pokrywa podniosa si i tworzc nad sob fontann lawy w ksztacie parasola, pocza powoli unosi si do gry, z trudem przezwyciajc wielkie cinienie strumienia. Pokrywa, mimo silnego napdu elektrycznego, nie zdoaa zamkn szczelnie otworu, tak e cika struga lawy w dalszym cigu przesczaa si spadajc na podog. - Podeprze pokryw rur! - zarzdzi awrow wstajc i spieszc wraz z Kundinem na pomoc Siesawinie. Podczas gdy odcigali uwolnion spod przewrconego elektrokaru dziewczyn, Saduchin przysun pod niedomknity otwr nowy elektrokar z rur i puci w ruch jej stokowaty wierzchoek, ktry wpar si w pokryw i przycisn j do sufitu. Wszystko to trwao zaledwie par minut. W kbach pary, wypeniajcej pomieszczenie, lnio ciemn czerwieni na stalowej pododze jeziorko lawy. Kundin i awrow podnieli nieprzytomn Siesawin. Saduchin wezwa lekarza, dwch operatorw - z drugiej zmiany i rezerwowego, jednoczenie wyczy prd w roztapianiu elektrycznym i przygotowa do dziaania elektryczn maszyn ochadzajc. awrow odchodzc wyda rozkaz Saduchinowi: - Natychmiast, a do odwoania, wyczy prd w sektorach Delta wszystkich galerii, ktre przeprowadzaj roztapianie skay! - Tak... tak... - bka Kundin. - Trzeba przerwa metamorfizacj. Prdzej, Saduchin... Prdzej...

W tym momencie do pomieszczenia sektora wbieg dyurny lekarz. Kundin i awrow pooyli Siesawin na tapczanie w kabinie operatora i powierzyli j opiece lekarza. Pod hemami rozleg si dwiczny, spokojny gos, wzywajcy Kundina. By to gos kierownika hydromechanizacji sztolni, Arsieniewa, ktry komunikowa Kundinowi, e za tarcz hydromonitora niezwykle silnie paruje woda, cinienie pary midzy tarcz i pokadem znacznie wzroso, a temperatura rozmywanej skay podniosa si nagle. Obecno Kundina niezbdna. - Chodmy razem! - powiedzia awrow do Kundina. - To, co si dzieje za tarcz hydromonitora, niewtpliwie wie si z tym, co zachodzi tutaj. Tunel trafi na magmow y. Czym prdzej biegnijmy do tarczy! Kundin z zakopotaniem skin gow. awrow szybko skierowa si do wyjcia, poleciwszy Saduchinowi: - Niech sektory Delta wszystkich galerii zmieni roztapiacze elektryczne na maszyny ochadzajce! - Co za nieszczsny dzie! - krzykn Kundin podajc za awrowem. Eskalator galerii nastawili na maksymaln szybko, prawie zlecieli w d na dno tunelu i przenieli si na gwny eskalator. Przesuwajc si przez dolne uki napotykanych po drodze galerii, eskalator szybko unosi ich w kierunku tarczy hydromonitora. Tarcza widniaa przed nimi w nieustannym, wci wzrastajcym huku, od ktrego, wydawao si, dry caa ziemia. Za ostatni galeri tarcza ukazaa si w caym swym ogromie. Gigantyczny krg zamyka szczelnie tunel przezroczyst cian. Metalowe ebra promienicie rozchodziy si ze rodka tarczy we wszystkie strony. ebra te, z osadzonymi na kocu koami, opieray si na szynach biegncych rwnolegle po sklepieniu, po zaokrglonych cianach, pod szklan podog tunelu, utrzymujc gigantyczn tarcz w pionowym pooeniu. Mnstwo rnych maszyn, motorw, mechanizmw w miar wyduania si przekopu przesuwao tarcz naprzd. Wysoko, w centrum przezroczystego krgu, tam gdzie zbiegay si ebra oporowe, miecia si platforma gwnego operatora hydromonitorw. Od tej platformy rozchodziy si wzdu ciany szczytowej we wszystkich kierunkach cienkie jak pajczyny linie eskalatorw, lekkich poprzecznych galerii i nieruchomych, idcych zakosami schodw. Na caym krgu tarczy, uoone w prawidow szachownic, wisiay lekkie balkony z ciemniejcymi kwadratami drzwi, przez ktre mona si byo przedosta na drug stron, w przestrze midzy tarcz a cian rozmywanej skay. Po tej drugiej stronie, jakby skuwka paskiego parasola, wystawaa skomplikowana, lecz prawidowa sie wownic i sikawek, upstrzonych jaskrawo wieccymi lampami. Z czarnych, sztywno sterczcych sikawek tryskay potne strumienie wody, jak lnice brylantowe sznury, i w kbach perowej pary i wodnego pyu uderzay w niewidzialn ska. Czarna, pynna masa pienistymi kaskadami ciekaa w d do zbiornika, skd przez rur odpywow wycigay j pompy do gry i wyrzucay na dno oceanu. Gdy tylko awrow i Kundin zeszli z eskalatora, podszed do nich tgi mczyzna w skafandrze. Za szkami hemu wida byo pen twarz z duymi, spokojnymi oczami pod wysokim, gadkim czoem. Czoo filozofa, pomyla nie wiadomo dlaczego awrow, wpatrujc si w t twarz.

By to Arsienjew. - Towarzyszu Kundin - spokojnie przemwi, zaledwie przybyli zeszli z eskalatora - uwaam... Purpurowa byskawica nagle zalnia gdzie w grze tarczy i przerwaa Arsienjewowi. Zaraz po niej nastpia caa seria bezgonych purpurowych byskw. Gste kby pary, podobne do burzowych chmur, szybko rozlay si po caej przestrzeni za tarcz, przysaniajc sikawki i strumienie lnicej wody, osabiajc wiato lamp. - Lawa! - krzykn Kundin. - Co wy robicie, towarzyszu Kundin? - szybko powiedzia awrow spogldajc ze zdumieniem na Kundina. - Czemu stoicie i patrzycie! Wydajcie odpowiednie zarzdzenia! Wyczy motory posuwajce tarcz! Tarcza musi si swobodnie cofa pod cinieniem pary! Zwikszy dopyw wody w sektorze Delta przy tarczy. Wczy maszyny chodzce! W grze na sektorze Delta zapona ogromna, purpurowa una. Wolno wzrastajcym, rozcigliwym strumieniem polaa si w d ciemnoczerwona lawa. - Wypeni zarzdzenia zastpcy ministra! Wezwa drug zmian! - skwapliwie rozkaza Kundin Arsienjewowi, zdumionemu wtrcaniem si nieznanego mu czowieka. Spojrzawszy bystro na awrowa, Arsienjew natychmiast poda jego zarzdzenia operatorowi hydromonitora na centralnej platformie tarczy. Za tarcz w gstym caunie pary ju nic nie byo wida prcz purpurowo gorejcego pomienia. Wszystko dokoa oblane byo tym zowieszczym wiatem. awrow sta nieruchomo, z zadart gow, i nie spuszcza oczu z purpurowej plamy pod sklepieniem tunelu. Co robi? Potoku lawy nie da si zatrzyma... Wic katastrofa? Zmarnowany wysiek? Jaka jest moc magmowej yy? Nie powinna by dua... W przeciwnym razie wpyw temperatury zauwaono by ju wczeniej... Lawa jest ciemna... Widocznie wesza ju w stadium ostygania... W jakim kierunku idzie ya?... Wzdu tunelu... Rozlewa si po caym tunelu... Nie, nie po caym... Tylko w czterech galeriach... To znaczy, e idzie ukonie i tylko w sektorze Delta podchodzi do tunelu... Serce awrowa zabio radonie w przeczuciu dalszych wnioskw. Zatem ya magmy jest niewielka i ju wesza w stadium naturalnego ostygania... - Nic gronego! - nieoczekiwanie dla samego siebie powiedzia gono awrow. - Jak to, Sergiuszu Pietrowiczu? - rozleg si niedowierzajcy gos Kundina. awrow gwatownie zwrci si ku niemu i spostrzeg przeraone oczy, wykrzywione niepewnym umiechem usta. - Lawa jest ciemnoczerwona - odpowiedzia awrow wskazujc rk ku grze. - I nie tryska jak fontanna. Wic cinienie sabe. Nic gronego, Grzegorzu Siemionowiczu - uspokajajco umiechn si do Kundina. - Nie zginiemy!

Co si z nim dzieje? - myla rwnoczenie awrow. - Straci gow? Przeraony sam nie widzi, czy co? A przecie jest dowiadczonym geologiem! Niedobrze... Przez szczeliny midzy tarcz a cianami z sykiem i wistem wpaday kby gorcej pary. Naleao oczekiwa, e lada chwila pod jej wzrastajcym cinieniem tarcza posunie si wstecz. Przybiega na pomoc wezwana z osiedla druga zmiana operatorw. Kundin, widocznie spokojniejszy, telefonicznie rozkaza Kurilinowi, by przysa do tarczy bateri widrw i maszyn ochadzajcych. Brygada Arsienjewa na dugim acuchu elektrycznych wzkw podwozia pod tarcz grub, czarn wownic. U jej nasady rozwidlao si jak ramiona omiornicy par cieszych rur. awrow i Kundin przyczyli si do brygady. Naleao si pieszy. Za tarcz, w zbiorniku, wyrs ju pagrek zastygajcej, parujcej lawy. Tarcza w tym miejscu powoli rozgrzewaa si, lecz nieustannie spadajcy z gry gsty strumie rozmytej skay opnia szybko nagrzewania. Spuszczone ze sklepienia tunelu na grubych linach apy uchwytw podjy przedni cz wownicy, ktra jak gigantyczny, czarny boa-dusiciel pocza wznosi si w gr, do sektora Delta. Kundin wezwa Saduchina z smej galerii, a sam wraz z awrowem wszed na eskalator idcy krto po powierzchni tarczy. Z tamtej strony przezroczystej ciany migay spltane cienie czarnych wownic i sterczcych sikawek, matowo byszczay tryskajce z nich, teraz ju rubinowe, strumienie wody gince zaraz w gstym caunie krwawej pary. Eskalator zakosami nis coraz wyej awrowa i Kundina. Daleko w dole wida byo wci zmniejszajce si postacie ludzi. Olbrzymie mechanizmy i aparaty na dnie tunelu wyglday teraz jak zabawki. Dotknwszy przypadkowo okciem ciany szczytowej, awrow poczu jej lekkie drganie od wzrastajcego nacisku pary. Z boku wyonia si i zsuwaa w d wielka, pokrga platforma gwnego posterunku hydromonitorw z samotn, nieruchom postaci operatora przy pulpicie tarczy rozdzielczej. Gdy awrow wznis si na owietlon purpurowym wiatem platform sektora Delta, przednia cz wielkiej wownicy ju wisiaa obok w powietrzu. Z dou komunikowa Kurilin, e bateria widrw i elektrycznych aparatw ochadzajcych zostaa dostarczona do szczytowej ciany tunelu. Wkrtce przybyli na grn platform Saduchin i Arsienjew. Jeszcze jeden uchwyt, spuszczony ze sklepienia, podj w dole olbrzymi wider i wcign go na platform. Bya to gruba metalowa rura. Jej dugi, stokowaty koniec mia gboko wcita gwint. Wewntrz rury znajdoway si motory elektryczne, obracajce gwint tamy lekkiego, zbatego transportera, uchwyty i inne mechanizmy. Nadszed moment wykonania najtrudniejszej i najniebezpieczniejszej pracy w zwizku z katastrof. Trzeba byo otworzy hermetycznie zamknite drzwi w cianie szczytowej, przedosta si do wypenionej gorcymi gazami i par przestrzeni za cian, zbliy si do potoku lawy i wprowadzi wider w otaczajc go ska. - Towarzyszu Saduchin - powiedzia Kundin - przygotujcie si do zamroenia gruntu dokoa magmowej yy. Kogo wemiecie do pomocy?

- Pjdzie ze mn Grabin z dziesitej galerii - owiadczy Saduchin. - Wzywam go telefonicznie. Bdzie tu za par minut, a ja tymczasem przygotuj to, co potrzebne. Nowy uchwyt podnosi ju z dou na platform poziom podstaw widra i niezbdne instrumenty. Na cianie szczytowej koo drzwi wisiaa niedua tablica rozdzielcza z paru rnokolorowymi guzikami. Saduchin przycisn jeden z nich. Platforma wraz z ogrodzeniem pocza si powoli wysuwa, a staa si dwukrotnie dusza. Wtedy Saduchin telefonicznie kaza opuci uchwyt z adunkiem i cika podstawa delikatnie stana na platformie. Ustawiwszy t podstaw, Saduchin przy pomocy Arsienjewa i Kundina woy w ni wider szpicem w kierunku drzwi w cianie szczytowej. W tym momencie eskalator przynis Grabina. By to mody mczyzna z gst czupryn ryych wosw, niezmiernie chudy, czego nie mg ukry nawet workowaty skafander. Kiedy Grabin pochyli si, przechodzc z eskalatora na platform awrow mia wraenie, e ten zamie si w poowie. Kiwniciem gowy przywita Grabin wszystkich znajdujcych si na platformie i w milczeniu zabra si zaraz do umocowywania jednego z rozgaziajcych si ramion wownicy u podstawy widra. Najwidoczniej Grabin nalea do tego gatunku ludzi, ktrzy nie lubi marnowa sw. Podczas pracy wypowiedzia jedynie par krtkich, niezbdnych zda. Gdy Grabin znalaz si na platformie, Kundin podszed do tablicy rozdzielczej i nacisn inny guzik. Za przezroczyst cian szczytow, w gstych kbach mgy, nasyconej purpurowym wiatem lawy, ukaza si jaki cie oddzielajcy si od ciany. Cie w zagbi si w czerwon przestrze i za chwil rozpyn w niej. - Saduchin i Grabin, uwaga! - komenderowa Kundin. - Otwieram drzwi. Pozostali cofn si do bariery! Saduchin sta z przodu, naprzeciw drzwi, Grabin z tyu podstawy widra. - Gotowe - oznajmi Grabin. Skrzyda drzwi rozsuny si i rozwaro si wejcie w przestrze za cian. Natychmiast runy stamtd kby pary i gazw, zasoniy wszystkich znajdujcych si na platformie, wiony ku grze i poczy rozpeza si jak obok pod sklepieniem. Przez ten gsty caun zauway awrow, jak posta Saduchina przekroczya drzwi i rozpyna si, jak posuna si szybko w otwr wysoka podstawa z lecym na niej wielkim widrem, cignc za sob grub, czarn wownic z przewizanym pkiem rozgazie w przedniej czci. Trzymajc si podstawy przesuna si rwnie wysoka posta Grabina i znika w purpurowej mgle. Saduchin i Grabin przeszli na wysunit platform za cian szczytow i zbliali si do bulgoccego miertelnym arem strumienia lawy. - Towarzyszu Gieorgijewski! - wezwa Kundin telefonicznie operatora z centralnej platformy. Zamknijcie dopyw wody na wszystkich sektorach, prcz sektora Delta! W sektorze Delta uruchomi rozpylacz!

- Tak jest, zatrzyma dopyw wody we wszystkich sektorach, a w sektorze Delta puci w ruch rozpylacz! - powtrzy centralny operator. I od razu umilko jednostajne wycie, jakby wpado w jak przepa, rozwart nagle pod tunelem. W uszach dzwonio od tej nagej ciszy, chocia nie bya ona zupena; w dole w dalszym cigu pracoway maszyny, huczay motory, potnie wzdychay pompy, szumiay eskalatory. - Towarzyszu Kurilin, nastpny wider na platform! - zarzdzi Kundin. - Gotowe, towarzyszu! - odpowiedzia z dou Kurilin.

Rozdzia 35 WALKA Z LAW


Pochylony caym ciaem naprzd w kierunku drzwi, awrow nata such i wpatrywa si w skbione oboki purpurowej pary za cian szczytow, usiujc pochwyci stamtd jaki znak-ycia. Ludzie i maszyny znikli bez ladu w obokach. Czy zdoaj opanowa gorejcy ywio? Przyrzdy daj sobie rad z maymi, sztucznymi ogniskami, ale jak si zachowaj wobec ogniska naturalnego, z napywajcymi bez przerwy potokami lawy? A co bdzie, jeeli tylko najblisze powierzchni masy lawy poczy stygn, a za nimi pjdzie waciwa, rzadka, roztopiona lawa z gbokiego jdra ziemi? awrow oddycha ciko, ciskajc zdrtwia rk porcz platformy; patrza i sucha z obaw, by nie uroni najmniejszego dwiku, najmniejszego ruchu za drzwiami ciany szczytowej, gdzie w tej chwili, by moe, decyduje si los olbrzymiej sztolni. Nagle w purpurowych oparach za cian rozleg si wist. wist z kadym mgnieniem wzrasta, stawa si coraz ostrzejszy. awrow z ulg odetchn, poczu, e wraca do ycia. Odruchowo podnis rk, by otrze pot z czoa, lecz do w szorstkiej rkawicy zelizna si tylko po szkle hemu. - wider wszed w ska! - zabrzmia pod hemem awrowa gos Kundina. Ogromna rado opanowaa awrowa. - Wszed! Wszed! - krzykn gono w odpowiedzi, nie mogc powstrzyma wzruszenia. Wrd gstej mgy, oblane purpurowym wiatem, ukazay si w drzwiach dwie ludzkie postacie i sunce za nimi zoone podwozie widra. - wider wszed w ska - drcym gosem meldowa Kundinowi Saduchin. - Mona we wpuci ochadzacz. Dawajcie nastpny wider. awrow mia ochot porwa w objcia tych nieustraszonych ludzi. Po paru minutach przez rur wownicy, jak poknita przez boa-dusiciela ofiara, przesuna si maszyna ochadzajca i znika za drzwiami kierujc si do pierwszego widra. Drugi wider ju lea na rozsunitym podwoziu, gdy wist za cian szczytow pocz si zmienia w guche brzczenie. Saduchin i Grabin wraz z wzkiem ze widrem znw weszli w rozwarte drzwi. Tym razem uda si za nimi i awrow. Kundin i Arsienjew pozostali zewntrz na platformie, koczc przygotowania do operacji. Za drzwiami sza rwna podoga, ju o dwa kroki dalej niewidoczna w obokach pary. Wydawao si, e jeszcze krok - i pod nogami otworzy si otcha. Purpurowe drganie stawao si coraz silniejsze, z przodu rosa czerwona wstga lejcej si lawy. Ta pitnastometrowa odlego od skay wydawaa si awrowowi nieskoczenie duga. Z gry rzsicie paday wielkie krople wody osabiajc si aru. Ale platforma bya prawie sucha - wilgo natychmiast wyparowywaa z niej. - Ostronie, pochyo! - przestrzega awrowa Saduchin idcy przodem. Wzek skrciwszy w lewo gadko stoczy si na przd platformy i po chwili stan.

Z prawej strony, w odlegoci paru metrw od ludzi, z sykiem laa si jednolita, gruba struga czerwonej lawy. - Struga jakby wiksza - zahucza bas Grabina. - I lawa jakby rzadsza - doda niewidzialny Saduchin. awrow poczu, jak zamiera mu serce. Dotykajc rk podwozia ruszy naprzd, rwnolegle do lecej na pododze wownicy. Po paru krokach wyonia si przed nim oblana czerwonym wiatem posta Saduchina stojcego przy barierze. Dalej bya ju przepa, wypeniona kbami pary. Przez prty bariery przechodzio jedno rozgazienie wownicy i gino, w ciemnej skale. Tu przy niej wownic okala piercie z przezroczystego metalu. Za piercieniem poprzez mg wida byo tarcze przyrzdw rejestrujcy eh prac widra, temperatur i cinienie dronej skay. Dolatywa stamtd guchy pomruk. To wider wgryza si w grunt. - Z czego wnosicie, e lawa staa si rzadsza? - zapyta Saduchina awrow. - Bo przed tym wylewaa si z przerwami, rozcigliwymi grudkami - odpowiedzia Saduchin. Spjrzcie na elektropirometr, ktry wstawiem w sam strumie lawy. Temperatura lawy w przecigu p godziny podniosa si o czterdzieci dwa stopnie. Trzeba jak najprdzej ustawi dokoa strumienia lawy moliwie najwiksz ilo maszyn chodzcych. - Jedna bateria nie wystarczy - zagrzmia krtko Grabin. - Towarzyszu Kundin, trzeba pomyle o tamponie - powiedzia awrow. - Sprawa wyglda mi coraz gorzej... - Dobrze, Sergiuszu Pietrowiczu - odpowiedzia telefonicznie Kundin pozostajcy po tamtej stronie szczytowej ciany. - Zaraz wydam zarzdzenie o przygotowaniu tamponu i drugiej baterii. - Bliej siebie ustawiajcie widry, towarzyszu - zwrci si awrow do Saduchina. - I spieszcie si! - Podnosz platform - uprzedzi Saduchin awrowa. Do bariery by przymocowany nieduy krg z guzikami i rczkami, midzy ktrymi znajdowao si rwnie malutkie koo sterowe. Saduchin nacisn jeden guzik. Przednia cz platformy wraz ze znajdujcymi si na niej ludmi i przyrzdem pocza podnosi si do gry. Saduchin obrci koem sterowym i platforma, nie przestajc unosi si do gry, zboczya nieco w lewo. Koo platformy, wlokc sw wownic, przepyn w d przezroczysty piercie widra. awrow przegiwszy si przez barier nie spuszcza z oczu piercienia, bacznie przygldajc si wskazwkom przyrzdw. Nagle strzaki magmomanometru i pirometru gwatownie skoczyy do gry. Manometr wskazywa cinienie krytyczne - dwiecie - trzydzieci, a pirometr - tysic trzysta szesnacie stopni. Rwnoczenie z nagym skokiem strzaek przyrzdw przezroczysty piercie u nasady widra zatrzs si i pocz drga. awrow krzykn rozpaczliwie: - Stj!... Stj!... Krytyczne cinienie! Przycisn platform do widra!

Saduchin nie namylajc si, momentalnie zmieni kierunek ruchu platformy i ca jej si skierowa na nasad widra, ktra w tym momencie znalaza si dokadnie na poziomie platformy. Ale zaledwie platforma ruszya ku ciemnej, przegryzionej rozpuszczalnikiem skale, gdy rozleg si grony ryk, ktry powoli przeszed w przelewajce si huczenie. I nagle, jak salwa z mnstwa armat, potoczy si po tunelu oguszajcy grzmot. W strumieniach pynnego ognia, z przeraajcym wyciem i wistem, jak olbrzymi wielometrowy pocisk, wyskoczy wider z dronej skay. Przelecia nad gowami ludzi, wlokc za sob czarn wownic, z hukiem uderzy w cian szczytow blisko otwartych drzwi i spad na platform. Za nim na platform, z prawej strony podwozia, gdzie sta Grabin, lun potny strumie biao-tej, olepiajcej lawy. Olbrzymia brya cicho oderwaa si od skay i na sekund zawisnwszy w powietrzu, runa w d. Zawadzia swym kocem o wgie platformy. Rozpaczliwy krzyk ludzi, rozdzierajcy skowyt i zgrzyt metalu rozbrzmiay na chwil i utony w oglnym huku. Struga lawy od razu zmienia si w szeroki potok. Pomienistym, tym, gstym caunem, kipic bblami, z przelatujcymi po niej zielankawoniebieskimi jzykami ognia spadaa w d, zatapiajc koniec platformy i wszystko, co tam si znajdowao. W pynnej, dyszcej ogniem zasonie migno par ciemnych, wirujcych cieni i natychmiast zniko. Ostatnie, co zdoa zauway awrow w tej krtkiej chwili, by to niewiarygodny skok jakiego fantastycznego jedca, leccego w dymie i pomieniu przez barier, wprost w ognisty potok. I jeszcze tylko zapamita wraenie wzbudzajcej ufno trwaoci bariery, gorczkowo ciskanej w obu rkach...

***

awrow gboko odetchn i oprzytomnia. Lea na zewntrznej platformie. Lekarz klczc pochyla si nad nim. Z balonu cieniutk ig wpuszcza pod skafander awrowa jaki oywiajcy gaz najnowsze osignicie medycyny radzieckiej. - Jaki stan? - usysza awrow drcy gos. - Powiedzcie! Trzeba go std wynie... Czym prdzej... Kundin ostronie zszed z eskalatora na platform, ogldajc si z trwog na rozptany ywio za cian szczytow. Oczy mia oszalae ze strachu, jego sine wargi dray. Za plecami lekarza przez przezroczyst cian szczytow zobaczy awrow gorejcy tym pomieniem gsty wodospad lawy, ciko spadajcy w d. I od razu wszystko stano mu w pamici. - Saduchin?... Grabin?... Gdzie s? - przemwi ledwo dosyszalnym gosem. -- Uspokjcie si, Sergiuszu Pitrowiczu - odpowiedzia drcym gosem Kundin. - Saduchin yje... - A Grabin? Mwcie! Gdzie Grabin? - krzykn awrow podnoszc si. Kundin odwrci oczy i w milczeniu wskaza gow ognisty zwj rozwijajcy si nieustannie za cian.

awrow sta chwil odrtwiay-, wpatrzony nieruchomymi, szeroko rozwartymi oczami w potok lawy. Drzwi w cianie byy otwarte. Platforma z tamtej strony tylko w poowie przycignita. Na niej, przy drzwiach, lea dugi wider z wyrastajcymi, jak teleskop wewntrznymi rurami oblepionymi stygnc law. Po tamtej stronie ciany gruba, czarna wownica, zwinita w krg jak gigantyczny boa-dusiciel, rozrzucia po pododze, u ng ludzi, swe wielkie macki. Kilku ludzi krztao si koo baterii widrw, ustawiajc przyrzdy. awrow powoli opuci rce i podnis gow. Twarz mia wykrzywion z blu. - O may wos i wy, drogi Sergiuszu Pietrowiczu, doznalibycie jego losu - paczliwym gosem przemwi Kundin. - Kraj nie wybaczyby mi... awro w nie sucha go. - I nawet ciaa nie znajdziemy... - szepn. Po chwili milczenia awrow gwatownie podnis gow. - Co zamierzacie robi, towarzyszu Kundin? - krtko zapyta. Kundin spojrza na niego zmieszany, roztrzsiony i nie od razu odpowiedzia. - Trzeba trzeba zwoa narad Tak silnego strumienia nie da si ju zatrzyma... Niech si wyleje chocia czciowo... awrow podszed- do otwartych drzwi i spojrza na kbic si par, zabarwion teraz na to. Pierwszy strumie lawy rwnie zmieni swj purpurowy kolor, jakim pon pocztkowo, na ty. - Jaka odlego dzieli nas w tej chwili od przebijanego tunelu ze sztolni dodatkowej? - zapyta awrow nie spuszczajc oczu z potoku lawy. - Dwa tysice dwiecie metrw - odpowiedzia Kundin. - Kacie centralnemu operatorowi sztolni, by przesa do sztolni dodatkowej nastpujce moje zarzdzenie: przesuwa cian szczytow, metamorfizowa ska wok tunelu i z jak najwiksz ostronoci przeprowadza gbokie sondowanie jdra na temperatur i cinienie. Poinformujcie ich dokadnie o naszej katastrofie. Podczas gdy Kundin telefonicznie przekazywa to zarzdzenie, awrow sta nieruchomo przy drzwiach i gorczkowo rozwaa w myli wszystkie sposoby walki z ywioem. Co robi? Co tu mona zrobi? Tak silny strumie nie da si zatka tamponem. Najwidoczniej ya ta ma czno z gwnym ogniskiem magmy, lecym bardzo gboko. Wic lawa bdzie wycieka bez przerwy... Rozporzdzalnymi rodkami nie damy jej rady... Za par godzin stanie si to oczywiste... Ale czeka biernie, zaoywszy rce... nie podobna!... Trzeba walczy!... - Skoczylicie, Grzegorzu Siemionowiczu? - energicznie zwrci si awrow do Kundina. - Skoczyem - odpowiedzia Kundin spojrzawszy na awrowa.

- Kacie wczy sikawki w dolnych sektorach - prdko zarzdzi awrow. - Zwikszy doz rozpuszczalnika geologicznego, eby szybciej usun law, gromadzc si u dou ciany szczytowej. Dostawi jeszcze par maszyn ochadzajcych, by przyspieszy zastyganie lawy. Zwikszy ilo wentylatorw, eby nie dopuci pary i gazw z tunelu do osiedla. Cofn wstecz cian szczytow na dziesi metrw. - Zaraz wydam zarzdzenia, Sergiuszu Pietrowiczu - pospiesznie odpowiedzia Kundin. - Przystpi do tamponowania pierwszego, sabszego strumienia awy - cign awrow. Rwnoczenie przeprowadza gbokie sondy wzdu trasy, by ustali zarysy i granice magmowej yy. Po chwili z dou dolecia huk sikawek, ktre rozpoczy sw prac. Rwnoczenie platforma drgna pod nogami awrowa: ciana szczytowa powoli, pynnie, prawie niewidocznie dla oka ruszya z miejsca i zacza wsteczny ruch po szynach. Nic nie szkodzi - zacisnwszy zby pomyla awrow. Dzisiejsze cofanie zmieni si jutro w atak. Zobaczymy, kto zwyciy...

***

Przez reszt dnia i przez ca noc w tunelu wrzaa praca. W galeriach, przeprowadzajcych topienie, grunt zosta zamroony. Wszyscy operatorzy metamorfizacji znajdowali si za cian szczytow tunelu, zajci sondowaniem i zamraaniem gruntu dokoa bijcego cigle potoku lawy. Wielkie, dugie igy sondujcych aparatw zagbiay si w grunt na dziesitki i setki metrw. Przyrzdy zapisujce sygnalizoway stan temperatury i cinienia, wyrzucay prbki przewiercanych pokadw. Coraz wyraniej zarysowyway si kontury magmowej yy, jej objto, rozcigo i kierunek. awrow nie myli si, gdy twierdzi, e ya idzie ukonie w odlegoci kilkudziesiciu metrw od boku tunelu. Elektryczne roztapiacze w galeriach za daleko weszy w grunt rozmikczajc warstw przedzielajc tunel od yy magmowej, wskutek czego lawa, znajdujca si pod wielkim cinieniem gazw, rozerwaa t warstw i teraz wylewa si za cian szczytow. Wczesnym rankiem, na naradzie, ktra odbya si w domku awrowa, starszy geolog sztolni wyoy to wszystko. Jego zdaniem ya magmy, przechodzca w pobliu tunelu, jest ju izolowana, nie ma dopywu wieej lawy z jakiego gboko lecego w jdrze ziemi ogniska. wiadczy o tym zmniejszanie si - potoku lawy i szybkoci jej wylewu, co wykazay ostatnie pomiary. Bardzo moliwe, e wpyna na to rwnie praca maszyn ochadzajcych, ktre zamroziy grunt dokoa wylotu yy, chocia na razie w do jeszcze znacznej od niego odlegoci. Saduchin zakomunikowa zebranym, e pierwszy, niewielki strumie lawy w sektorze Delta w smej galerii zosta ju zatamponowany. Stokowaty tampon z ogniotrwaej i sprystej masy zatka jak korek otwr i pod cinieniem czterystu pidziesiciu atmosfer posuwa w gb pokadu, zawierajc w sobie potny aparat ochadzajcy.

Biorc pod uwag to powodzenie awrow kaza przygotowa cztery razy wikszy tampon dla likwidacji gwnego potoku lawy za cian szczytow tunelu. - T niebezpieczn operacj powierzam wam, towarzyszu Saduchin - zwrci si awrow do modego inyniera z przyjaznym umiechem. Po pamitnym zdarzeniu na platformie ciany szczytowej, kiedy obydwaj tak szczliwie uniknli grocego niebezpieczestwa, zawizao si midzy nimi jakie serdeczne uczucie braterstwa. Gorcy rumieniec obla okrg twarz Saduchina. Spokojnym gosem odpowiedzia: - Dzikuj, Sergiuszu Pietrowiczu... Bdzie wykonane...

Rozdzia 36 ZDRADZIECKI CIOS


Zwolniwszy uczestnikw narady, awrow pozwoli sobie na dwugodzinny odpoczynek. W pokoju po opuszczeniu rolet zrobio si ciemno. Z osiedla dochodziy sabe odgosy nie zamierajcego nigdy ycia, koyszce do snu pykanie jakiej maszyny, basowe oddechy pomp odprowadzajcych miazg. Przed zamknitymi oczami awrowa uporczywie staway obrazy ubiegej doby, blask lawy, twarze ludzi. Pogrony w cik, niespokojn drzemk, rzuca si na posaniu nie mogc mocniej usn. Jak to si stao? W jaki sposb wyszed cao z tego ognistego pieka? Jak zgin Grabin? Olbrzymia brya spadajc uderzya w rg platformy. Platforma jak sprysta trampolina podrzucia do gry za barier podwozie ze widrem i Grabina. Grabin by lejszy od podwozia, wylecia wyej i awrowowi zdawao si wwczas, e czowiek osioda maszyn, leci na niej jak ognisty jedziec, wprost w przepa, przez ty, zowrogi obok pary. Kipicy potok lawy porwa go i unis ze sob... Kundin opowiada potem, jak Arsienjew, odzyskawszy szybko przytomno umysu, rzuci si na platform. Znalaz tam awrowa przewieszonego przez barier. awrow konwulsyjnie trzyma si obu rkami porczy i by nieprzytomny. Z trudem udao si go oderwa. Rwnie Arsienjew odszuka Saduchina lecego na platformie przy barierze, zasypanego grub warstw obsunitego gruntu. Dobrze, e brya tylko kocem zawadzia o platform. Ale co robi Kundin? Skd si wzi potem na platformie? awrow prdko odepchn przykr myl i powrci do Arsienjewa. Kundin gdzie go zaraz posa i od tego czasu awrow nie widzia si z nim. Nie podzikowa, nie ucisn rki. Jakiej trzeba byo odwagi, by rzuci si bez chwili zastanowienia w t, ognist mg, nic nie widzc przed sob, nie wiedzc, czy platforma ocalaa, czy te zerwao j uderzenie bryy! Trzeba zaraz odszuka tego nieustraszonego czowieka, zobaczy, pomwi z nim... Jak te on wyglda bez skafandra? Zmczenie zwyciyo, sen jak cika brya pokry wiadomo. Migna moda, rowa twarz Saduchina z wielkimi, dziecicymi oczami. Niezwykle mia twarz... Zasonia j niada twarz Kurilina. Dziwne, teraz, w pnie awrow zauway row szram na czole pod opadajcymi, czarnymi wosami, usysza jakie nieprzyjemne brzmienie w tym uprzejmym, spokojnym gosie. Kurilin rozwia si w tej mgle, a awrow na prno usiowa przypomnie sobie, co ma powiedzie Kundinowi, ktry nagle si zjawi. Wtedy Kundin zacz stuka, potem wali pici w,drzwi i woa: Sergiuszu Pietrowiczu! Sergiuszu Pietrowiczu! Rozpaczliwym wysikiem woli awrow otworzy oczy i siad na ku. W dalszym cigu sycha byo stukanie w drzwi i gos Kundina, ktry woa: - Sergiuszu Pietrowiczu! Sergiuszu Pietrowiczu! Obudcie si. Terminowa radiodepesza z Moskwy! Wic to nie by tylko sen! Po chwili awrow trzyma w rku tam depeszy. Depesza bya szyfrowana. - Grzegorzu Siemionowiczu, wezwijcie z aski swojej telegrafist z kluczem szyfrw. A ja tymczasem ubior si, ktra godzina? - Sidma trzydzieci.

- Niemoliwe! A ja o szstej chciaem ju by w tunelu. Zapomniaem nastawi budzik radiowy. - Nie spieszcie si, Sergiuszu Pietrowiczu - z zakopotaniem, opuszczajc oczy mwi Kundin. - W tunelu prace spowodowane katastrof prowadzone s planowo. Strumie lawy osab. Nagromadzona w dole lawa rozmyta prawie cakowicie. Saduchin zajty tamponem... Jak widzicie, wszystko w porzdku... jeli si tak mona wyrazi... Ju id, przyl tu telegrafist. Kiedy awrow umyty i ubrany wyszed z sypialni, telegrafista ju koczy rozszyfrowywanie depeszy, na stole stao niadanie, a Kundin zdejmowa ze ciennego transportera termos z kaw. Telegrafista poda awrowowi kartk z tekstem depeszy, poegna si i wyszed. awrow przebieg oczami depesz i krzykn: - Jake ja mogem o tym zapomnie! Grzegorzu Siemionowiczu, mia tu do nas przyby niejaki Konowaow, Gieorgij Nikoajewicz. Czy on tu pracuje? Kundin ze zdziwieniem wzruszy ramionami. - Jak to? - cign awrow. - Depesza dotyczy take jego. Posuchajcie: WAR. Sztolnia numer sze, wiceminister awrow. Natychmiast odsun od pracy Konowaowa Gieorgija Nikoajewicza. Wecie go pod surowy nadzr, nacie mu domowy areszt. Powracajc do Mosk wy rozkacie komendantowi waszej odzi podwodnej, pod jego osobist odpowiedzialnoci, przyj Konowaowa i odstawi do Moskwy. Minpabez: Tatarinow, lejtenant Chiski. - Konowaow? - z takim samym zdumieniem zapyta Kundin. - Nie rozumiem. adnego Konowaowa tu nie ma... - Jak to? Ilu ludzi przybyo do was z Potawy i Szozorsa? - Siedmiu, ale aden z nich nie nosi takiego nazwiska. - Gdzie on si mg podzia z Czapajewa? - w zamyleniu zapyta awrow biorc z rk Kundina szklank kawy. - Moe wysiad w naszej dodatkowej sztolni, sze bis, albo uda si dalej, do sztolni numer siedem zauway Kundin zajadajc ogromny befsztyk. - A o co tu chodzi? - Trzeba bdzie zaraz odpowiedzie Chiskiemu. Podam mu i wasze przypuszczenia - powiedzia awrow puszczajc mimo uszu pytanie. Na kartce swego notesu napisa tre depeszy, pooy swj podpis i poda Kundinowi. Szybko skoczywszy niadanie awrow i Kundin opucili will. Kundin uda si na radiostacj, obiecawszy awrowowi, e dogoni go przy centralnej wiey. awrow szed dalej ulic, zamylony, nie zwracajc uwagi na mijajcych go przechodniw. - Dzie dobry, towarzyszu - zawoa z tyu jaki znajomy gos. awrow obejrza si. Przed nim sta Kurilin, bez czapki, z jakim cikim pakunkiem w rkach.

- Dzie dobry, towarzyszu Kurilin! - odpowiedzia awrow z uczuciem ciekawoci i niechci zarazem. Dokd tak wczenie? Podnisszy oczy, ukradkiem spojrza na czoo Kurilina i omal nie krzykn ze zdumienia: pod opadajcym kosmykiem czarnych wosw wida byo niewielk row blizn! Kurilin patrzy bacznie w oczy awrowa i co mwi. Zmieszany spostrzeeniem, tak dziwnie odpowiadajcym sennemu widzeniu, awrow zrozumia ze sw Kurilina tylko tyle, e ten idzie na dno morza transportowa zrzucone adunki. - A co wy niesiecie ze sob? - nieoczekiwanie dla samego siebie zapyta awrow i zaraz spostrzeg swj nietakt. Co mi do tego? - pomyla. Ale Kurilin, patrzc spokojnie w oczy awrowa, odpowiedzia: - Narzdzia potrzebne do pracy, Sergiuszu Pietrewiczu. A jak tam z tunelem? - Nic gronego... - niechtnie odpowiedzia awrow. - Sdz, e tylko na trzy - cztery dni zatrzyma si przekopywanie tunelu. egnajcie, towarzyszu Kurilin. awrow skin gow, odwrci si i ruszy w stron wiey. - egnajcie, egnajcie, towarzyszu awrow! - usysza za sob gos Kurilina z jak dziwn intonacj. Ta intonacja, ledwie uchwytna, ale ju znana ze snu, tak uderzya awrowa, e mimo woli odwrci si. Ale Kurilin szed spokojnie w kierunku portu, z lekka przechylony na bok pod ciarem swych narzdzi. Gupie nerwy! - pomyla ze zoci awrow. - Z pewnoci przemczenie... I szybciej ruszy w swoim kierunku.

***

Przeszedszy otwarte wrota tunelu portowego, omijajc porozrzucane wszdzie adunki, Kurilin doszed do komory wyjciowej. W ubieralni, mieszczcej si w bocznej czci komory, odnalaz wrd wielu innych swj metalowy skafander i powoli, niezbyt wprawnymi ruchami naoy go na siebie. Potem, przeszedszy ze swoim pakunkiem do komory, nacisn jeden z guzikw na tarczy rozdzielczej przy drzwiach wyjciowych. Rozleg si charakterystyczny szmer wody wlewajcej si do komory. Wyczekawszy, a komora napenia si i pompy automatycznie przerway prac, Kurilin nacisn drugi guzik i przez otwierajce si drzwi wyszed na dno oceanu. Tu zaraz puci w ruch rub swego skafandra, unis si nad dnem i nie zapalajc latarki opisa wielki pkrg wok osiedla. Pod nim od czasu do czasu przesuway si drogami puste lub zaadowane elektrokary prowadzone przez konduktorw. Par maszyn oczyszczao drogi z osiadajcego na nich iu. Ale ruch by niewielki, bowiem wiksza cz ludzi pracowaa w osiedlu i w tunelu naprawiajc szkody wywoane przez katastrof.

Przy samym osiedlu, koo przezroczystego sklepienia, byo pusto. Kurilin podpyn do sklepienia, od strony swego skadu, najmniej uczszczanego miejsca w osiedlu. Nawet gdyby si tam kto znajdowa w tej chwili, na pewno nie zauwayby Kurilina w ciemnociach oceanu. Kurilin opuci si z pakunkiem na dno w cie skadu, ktry znajdowa si kilkanacie metrw za cian sklepienia. Tu pocz szuka i szybko znalaz jakie znane mu miejsce na dnie koo sklepienia, rozkopa je opatk i wydoby jeszcze par paczek podobnych do tej, ktr przynis ze sob. Z jednej paczki wychodziy dwa przewody. T paczk . postawi Kurilin przy podstawie sklepienia. Pozostae uoy na pierwszej, potem jeden z przewodw dolnej paczki poczy z nastpn, a drugi - z lec na Wierzchu i powoli, jakby co obliczajc, przekrci okrg gak, wystajc z dolnej paczki. - Czasu wystarczy - mrukn - mog ju odej... No, egnajcie, towarzyszu awrow. Kaniam si unienie. I puciwszy rub na maksymaln liczb obrotw, Kurilin odpyn w ciemn przestrze oceanu.

Rozdzia 37 PIERWSZY DZIE NA KRZE


Gos Karcewa, peen rozpaczy i beznadziejnoci, poruszy Komarowa do gbi. Major znw spojrza w to miejsce, gdzie jeszcze wczoraj sta Czapajew, i po chwili milczenia zacz mwi starajc si nada swym sowom akcent otuchy i pewnoci. Nie rozpaczajcie, Iwanie Pawowiczu! Jestemy ludmi dorosymi, zawd wasz i mj nie naley do atwych. W niejednych bylimy opaach. Miejmy nadziej, e i tym razem nie zginiemy. Nie damy si! Co? Jak sdzicie, przyjacielu? Znw spojrza na Karcewa i zdumia si nieoczekiwanym widokiem. Malutki, szczuplutki Karcew, sigajcy zaledwie do ramienia Komarowa, patrza zezem na niego, z pobaliwym umiechem. Spojrzenie i umiech zdaway si mwi: Zachciao si wam pociesza mnie, kochany towarzyszu? Noc, jeli to wam sprawia przyjemno... Ale gdybycie wiedzieli to, co ja wiem... chciabym was widzie!... - Oczywicie, macie racj, Dymitrze Aleksandrowiczu - powiedzia stary marynarz spuszczajc oczy z tym samym lekkim umiechem. - Tylko nie mwcie o rozpaczy! To byoby nie na czasie i nie na miejscu. - Ciesz si... - wykrztusi Komarow. - Co mamy robi w tej sytuacji? Jako dowiadczony polarnik bdziecie teraz musieli myle za nas wszystkich. Mwcie... Karcew milcza i patrzy w szar przestrze, gdzie w nocy znikny Potawa i Szczors. Wiatr gwizda midzy zwaami, wichrzy sier Plutona, ktry siedzia na niegu, u ng marynarza. Kbiaste chmury przepyway po niebie. Par mew, krzyczc aonie, chwiao si na wietrze. Po chwili mewy opady niej i uleciay gdzie na zachd, znikajc za wysokimi zwaami. - Widocznie niedaleko jest otwarte morze - w zamyleniu powiedzia Iwan Pawowicz ledzc lot ptakw. - Tak, sytuacja nieprzyjemna. Ale mam nadziej, e nie potrwa to dugo. Gdyby Czapajew ocala, ju wysaliby helikopter na poszukiwania. Ale wszystko wskazuje na to, e zaton. - A ludzie? - Myl, e wszyscy szczliwie przeszli na Potaw lub na Szczors. Ale te okrty nie maj samolotw. - Chcecie przez to powiedzie, e na pomoc nie ma co liczy? - Co znowu! Na poszukiwania wylec maszyny ze wszystkich najbliszych baz i osiedli Morza Karskiego. Tylko nie wiadomo, jak maj pogod. Nawet taki sztorm, jak tutaj, przy dobrej widzialnoci nie zatrzyma lotnikw. Jeeli za s opady niene i zamie, to przy zej widzialnoci loty nie przyniosyby poytku i pobyt nasz na tej krze moe si przecign. - A kra nie rozpadnie si, jak to si stao ubiegej nocy?

Karcew wzruszy ramionami. - Oczywicie, wszystko moe si zdarzy. Wiatr silny, fala dua i jak to zwykle bywa na pytkich morzach, ostra; kra moe nie wytrzyma. - Co robi? - Chodmy napi si kawy. Przy kawie pomylimy. Roboty bdzie dosy. - Zgoda... - umiechn si Komarow. Popychani wiatrem ruszyli w stron wozu w towarzystwie Plutona. Niedaleko stercza wysoki, samotny zwa. Olbrzymia kra gruboci dwch metrw, wyrzucona na powierzchni lodu, staa prawie pionowo na przymarznitej i pokrytej niegiem grudzie lodowych odamkw. Karcew skierowa si w jej stron. - Nie zawadzi zapozna si z okolic. Poczekajcie chwil, Dymitrze Pawowiczu, zaraz wrc. - Pjd z wami. Wkrtce znaleli si u podna lodowej gry i poczli wdrapywa si na jej szczyt. Wejcie nie byo atwe, ale dali sobie rad. Na ostrym, srebrzystym wierzchoku silne porywy wiatru nie pozwoliy im stan na nogi. Ale wystarczyo i to, co ujrzeli lec z zadartymi gowami. Olbrzymie pole lodowe, miejscami rwne, miejscami znieksztacone chaotycznie nagromadzonymi zwaami, cigno si w obie strony a do horyzontu. Tylko daleko na zachodzie odcinao si ciemne pasmo wodnego nieba wskazujc na obecno oczyszczonego z lodu morza. - To bdzie wanie jedno z pierwszych naszych zada: zbada rozmiary i stan naszego pola lodowego - powiedzia Karcew schodzc ze szczytu. Dima jeszcze sodko spa, gdy Komarow i Karcew weszli do kabiny. Marynarz nastawi kaw i zacz wyjmowa z szafy zapasy. - Jestemy teraz jak Robinson na wyspie - mwi pgosem, zrcznie i z wpraw cechujc wszystkich marynarzy speniajc czynnoci gospodarcze. - Rnica polega tylko na tym, e on mia pod nogami twardy grunt, a my niepewny ld, ktry na dobitk pynie nie wiadomo dokd, pchany wiatrem i prdami. - Jeeli nasze pole pynie, to w jakim kierunku? - zapyta Komarow przeciskajc si midzy szaf a stoem i siadajc na skadanym krzele. - Gdzie w kierunku Ziemi Pnocnej, na poudniowy wschd - odpowiedzia Karcew nalewajc sobie i Komarowowi gorcej kawy. - Na poudniowy wschd? To wiatr si zmieni? Bo wczoraj wia jakby wprost z zachodu? - Wiatr nie zmieni kierunku, ale pole lodowe nie pjdzie prosto na wschd, lecz odchyli si ku poudniowi.

- A to dlaczego? - Dlatego, e prcz wiatru, dziaa na nie jeszcze sia obrotowa Ziemi. - Jak sdzicie, ile czasu potrzeba, by nasze pole dopyno do Ziemi Pnocnej? - Od Wyspy Rewolucji Padziernikowej, rodkowej z czterech duych wysp archipelagu Ziemi Pnocnej, znajdujemy si w odlegoci stu - stu dwudziestu mil. Az jak szybkoci pynie pole lodowe - niewiemy. Trzeba to bdzie zbada. A moe stoi, jeeli midzy naszym polem i brzegiem morze zamarzo. - Jak to sprawdzi? - Trzeba bdzie okrela pooenie astronomicznie... zanurza w wod co w rodzaju sondy. - To ju wasz wydzia, Iwanie Pawowiczu. A ja co miabym do roboty? - Nie wy sami, ale wszyscy razem musimy si zabra przede wszystkim do przejrzenia wyrzuconych na ld zapasw, przewidzianych na wypadek katastrofy. Mam wraenie, e caego asortymentu nie zdyli wyrzuci. Musimy zobaczy, czy jest tam skrzynka z przyrzdami nawigacyjnymi i astronomicznymi, czy s przewodniki i mapy. Chocia najprostsze i najniezbdniejsze rzeczy powinny by i w wozie polarnym. Karcew wsta od stou i wsun rk w jedn z kieszeni na cianie kabiny, koo siedzenia kierowcy. - Aha, jest fotoelektryczny sekstans, dugociomierz62 i niewielka mapa. Dobre i to. Rozmawiali pgosem, ukadajc plan najwaniejszych prac, obliczajc przypuszczaln drog dryfujcego lodu, dopki nie usyszeli krtkiego ziewnicia i niespokojnego gosu Dimy: - Pluton! Gdzie Dymitr Aleksandrowicz? Gdzie Iwan Pawowicz? Pluton spojrza wiernymi oczami na Dim i poprzesta na dobrodusznym machniciu ogonem. - Jestemy, piochu jeden! - odpowiedzia Karcew. - Wstawaj prdko na niadanie. - A dlaczego mnie nie obudzilicie - zapyta obraony Dima, szybko wyskakujc i wkadajc ubranie. A gdzie tu si mona umy? - Wyjd na dwr, wytrzyj sobie twarz niegiem i bdziesz umyty - rozemia si Karcew. - wietnie! - rozbawiony chopiec wypad z kabiny. Dzie zacz si niezwykle i uczucie nowoci ju nie opuszczao Dimy. Za kadym zwaem kryo si co nieznanego, kady krok nasuwa nowe odkrycia. Do przegldu kompletu awaryjnego wzito si zaraz po niadaniu. Wiatr nawia na adunki gr niegu i cile go ubi. opat nie mieli, wic trzeba byo pracowa czymkolwiek. Dima znalaz jak dug deseczk z masy plastycznej od skrzynki z zapasami ywnoci i pilnie odgarnia ni nieg. Zaraony oglnym zapaem Pluton rwnie drapa apami.

62

Dugociomierz przyrzd umoliwiajcy oznaczenie dugoci geograficznej.

Obok nienego pyu wkrtce zasoni Dim i Plutona. Pies fyrka nosem, trzs bem i co chwila wsadza mord w wykopan jam, co w niej wszc. Wkrtce Pluton sta si cakiem biay i tak zasypywa Dim grudkami niegu, e chopcu trudno byo oddycha i pracowa. Wszystkie prby odpdzenia psa nie udaway si, Pluton z uporem powraca do jamy i w dalszym cigu zajadle kopa. Jego oblepiona niegiem morda bya tak zabawna, e trudno byo powstrzyma si od miechu. Podziwiajc niezwyk pilno Plutona, dokopano si wreszcie do pierwszej skrzynki. Gdy zostaa oczyszczona ze niegu, Karcew gono przeczyta napis: - Gotowane szynki... Wybuch miechu, prawdopodobnie po raz pierwszy, rozleg si w tej pustyni lodowej. - Wic to cigno tak Plutona! - mia si Karcew. - Szkoda, e nie cay adunek skada si z szynek. Pluton w mig by go odkopa. Teraz odkopywanie poszo prdzej, bo, jak zreszt przypuszcza dowiadczony marynarz, znaleli w tym miejscu pk drgw, opat, oskardw, motw i pi do cicia lodu. Prcz tego znaczna cz mniej lub wicej porzdnie uoonego zapasu bya przykryta ogromnym, nieprzemakalnym ptnem. Kiedy jedn stron stosu oczyszczono ze niegu i podniesione ptno wsparto na drgach, powstao co w rodzaju wielkiego namiotu zapenionego paczkami rnej wielkoci i ksztatu, beczkami i tumokami. Wycigano je po kolei z namiotu, segregowano, a Dima zapisywa wszystko w notesie Iwana Pawowicza. Czego tu nie byo! Nieczerstwiejcy .chleb w wielkich beczkach, rne wyroby z misa, konserwowane, mleko, jarzyny, konfitury, wiea woszczyzna, kasza, kawa, kakao, cukier, czekolada, cukierki. Zapasw tych starczyoby dla stu ludzi na dwa - trzy miesice. Midzy skrzynkami ywnoci zdarzay si skrzynki z broni: karabiny z optycznym celownikiem, strzelby gazowe, byskowe, ultradwikowe; wielostrzaowe pistolety z kompletem naboi i czci zapasowych. Znaleziono te skrzynie z narzdziami, z elektrycznymi nartami, futrzan i elektryzowan odzie, z naczyniami kuchennymi, akumulatorami. Na widok jakiej dugiej skrzyni Karcew okaza szczegln rado i zadowolenie. Na skrzyni by napis: Skafandry 5 sztuk - nr nr 0-4. - No, kochani towarzysze - wesoo, zawoa - nasz los zmienia w tej chwili kolor: z szarego na rowy. - Czy w tych skafandrach mona pywa pod wod, Iwanie Pawowiczu? :- zainteresowa si Dima. - Naturalnie! Jeeli bdzie nam za ciasno na lodzie, wejdziemy do wody. - Za ciasno? - Dima ze zdumieniem obj okiem przestrze lodow. - Jak moe tu by za ciasno? - Pobdziemy tu duej, to moe sam zobaczysz - odpowiedzia Karcew, - Zapisuj prdzej! Dymitr Aleksandrowicz cignie co ciekawego. Z pocztku kady napis na skrzyni lub na beczce wywoywa wybuch radoci, potem uczucie nowoci stpiao i robota posza spokojniej, bardziej rzeczowo. Niektre skrzynki, sdzc z naklejonego napisu, zawieray porcje rnego rodzaju ywnoci na miesic dla piciu ludzi. Niektre skrzynki i beczki rozleciay si, gdy usiowano wycign je z namiotu. Tak rozpada si beczka z kiebasami i skrzynia z

pieczon dziczyzn. Droga od namiotu do miejsca nowego skadu bya usiana kiebasami, jarzbkami, gmi, kurami. Nad obozowiskiem unosi si apetyczny zapach bufetu lub kulinarnego sklepu. To byo ponad siy nawet dla tak zdyscyplinowanego psa, jak Pluton. Stan nieruchomo nad wielkim, pieczonym indykiem, o niesamowicie kuszcym zapachu i niecierpliwie skomlc patrzy bagalnym wzrokiem na Dim. Wtem sytuacja nagle si zmienia. Nad obozowiskiem, nie wiadomo skd, pojawiy si jedna za drug mewy. Z krzykiem kryy nad rozrzuconymi smakoykami, wcale niedwuznacznie okazujc zodziejskie zamiary. Ptaki rzucay si na ld, wzlatyway z powrotem w gr, ze wistem przecinajc powietrze przelatyway prawie nad gowami ludzi, ktrzy popiesznie zbierali rozrzucon ywno. W kocu jedna z mew zdoaa dopa wielkiego zwoju kiebasy, porwaa go i nisko lecc ze sw zdobycz usiowaa wycofa si z terenu. Ale to si jej nie udao. Kilka mew z ostrym krzykiem rzucio si na ni i w powietrzu rozgorzaa zacita walka. Zdumiony tym zuchwalstwem Pluton w pierwszej chwili zastyg nad swym indykiem. Potem zapomniawszy o wasnych dzach, rzuci si z gonym ujadaniem na zodziejsk band, walczc krzykliwie midzy sob. Po paru skokach by tu, gotw surowo rozprawi si z rabusiami paskiego dobra, gdy skcone stadko, chwyciwszy dziobami kiebas, unioso si wyej, przeleciao nad granic niewysokiego zwau lodowego i zniko za nim. Pluton jednak nie mg zostawi bezkarnie tego oburzajcego zuchwalstwa i po chwili jego szczekanie, zmieszane ze swarliwymi gosami mew, dochodzio ju z tamtej strony zwau. - Pluton, wracaj! - krzycza za nim Dima. - Tu, do mnie! Pluton! Ale Pluton, w haasie, jaki stwarzao jego wasne szczekanie i przeraliwy krzyk walczcej zgrai mew, widocznie nie sysza gosu Dimy. Bowiem szczekanie coraz bardziej oddalao si i wkrtce, zamilko zupenie. - A to dure! - oburza si chopiec. - Co robi? Jak tu go szuka? - Czego si martwisz? - powiedzia Karcew. - Pobryka i wrci. Zapisuj. Chciabym do poudnia skoczy z przegldem zapasw. Robota sza dalej, ale serce Dimy bio niespokojnie. Co chwila spoglda na zwa, za ktrym znik Pluton i przysuchiwa si, usiujc uchwyci co uchem. Nagle drgn i zamar w czujnym oczekiwaniu. - Co si stao, Dima? - zapyta stojcy koo niego Komarow. - Pluton wraca!... - krzykn Dima rzuciwszy si co tchu w stron zwau. - Co mu zagraa!... Teraz i Komarow, i Karcew usyszeli dalekie szczekanie psa. Im byo blisze, tym wyraniej odczuwao si w nim nuty strachu i zoci. Komarow i Karcew pobiegli za Dim, dogonili go i razem, pomagajc jeden drugiemu, zelizgujc si i potykajc, zadyszani wdrapali si na wysoki zwa. Daleko, wrd chaotycznie rozrzuconych grzbietw lodowych i bry, to wyaniajc si, to niknc miga czarny punkt. Wkrtce mona ju byo pozna Plutona, ze wszystkich si pdzcego ku obozowi. Pies

zapada w niegu po brzuch, wdrapywa si na zway lodu, od czasu do czasu oglda si i krtko, ze strachem i zoci poszczekiwa. - Co go tak przestraszyo? - dziwi si Komarow, uwanie wpatrujc si w dal. - Ot to! - krzykn Karcew. - Spjrzcie! - Gdzie? Gdzie? - rwnoczenie pytali Komarow i Dima. - Tam! Na ostatnim zwale, ktry dopiero co min Pluton. tawa plama stacza si w d... - Widz! Widz! - krzykn Dima. - Co to takiego? - Biay niedwied! Sprawa jest powana. Trzeba biec po bro. - Mam pistolet byskowy - powiedzia Komarow. - Obawiam si, e to zbyt saba bro - odpowiedzia Iwan Pawowicz i pdem, na zamanie karku pobieg po zboczu lodowego pagrka. tawa plama szybko posuwaa si za psem midzy dwoma zwaami. Dosigaa ju prawie koca korytarza midzy grzbietami, gdy na wierzchu przedniego ukaza si Pluton. Pies szybko spuszcza si po spadzistym zboczu. Musia by bardzo zmczony. Ten bieg przez ostre i liskie przeszkody wyczerpa psa przyzwyczajonego do wygd miasta z gadkimi, rwnymi jezdniami. Pies potyka si, przewraca, raz nawet wywin koza przez gow. Kiedy Pluton wreszcie znalaz si u podna zwau i puci si pdem po rwninie, z tyu na wierzchoek grzbietu lekko jak pika gumowa wyskoczy niedwied. Chwil sta nieruchomo, olbrzymi, masywny, wycignwszy may pluszowy eb z wskim, dugim pyskiem, wszc zapachy obozu. Po krtkim wahaniu niedwied elastycznymi skokami pocz spuszcza si po zboczu. Zdenerwowanie Dimy doszo do ostatnich granic. Blady, zagryzajc wargi, z napiciem obserwowa Plutona i niedwiedzia. - Pluton jest bardzo zmczony, Dymitrze Aleksandrowiczu... - jka nie mogc usta na miejscu. Bardzo zmczony... eby go niedwied nie dogoni! - Nie dogoni, Dima. Nie denerwuj si - pociesza chopca Komarow. - Nieprawda? Tu ld jest rwny... ale nieg gboki... - To nic. Za to zyska na czasie, gdy niedwied si namyla. Niedwied bieg coraz szybciej, koyszc si i potrzsajc gow. Trudno byo odgadn jego zamiary: czy poluje na psa, czy spieszy si, by dopa do rda smakowitych zapachw i uprzedzi rywala, ktry mgby wczeniej opanowa jak nieznan lecz kuszc zdobycz. Tak czy owak, sytuacja Plutona stawaa si coraz groniejsza. Gboki nieg utrudnia drog. Pluton coraz czciej zapada i z trudem wygrzebywa si ze niegu. Niedwied bieg rwnym i zdumiewajco szybkim galopem. Odlego midzy nim i Plutonem wyranie si zmniejszaa. Dima porwa si na nogi i paczliwym gosem zawoa:

- On dogania... dogania go... Dymitrze Aleksandrowiczu!... - Pies rzeczywicie zwalnia - pgosem powiedzia Komarow, mierzc oczyma przestrze dzielc psa od niedwiedza. - Czekaj tu. Trzeba pomc Plutonowi. I nie ogldajc si pocz szybko schodzi ze zwau na pole lodowe. U podna Komarow wyj z kieszeni niewielki pistolet byskowy. Zalnio jak lustro wntrze lufy. Komarow bieg w milczeniu naprzeciw niedwiedzia. Nage pojawienie si czowieka widocznie zaskoczyo zwierz, bo nieco zwolnio biegu. O sto metrw od zwau Pluton, zdyszany, podbieg do Komarowa, zatrzyma si gwatownie i zaraz z gonym szczekaniem rzuci si na zwierza. Teraz, czujc koo siebie czowieka, pies najwyraniej zapomnia o strachu. Komarow zatrzyma si, nie spuszczajc z oczu niedwiedzia, ktry zblia si ju teraz wolno, ostronie. Podmuch wiatru przynis niedwiedziowi zapach czowieka. Jego czarne, agatowe oczy bojaliwie biegay: zapach ten widocznie by mu znany i mwio niebezpieczestwie. Zwierz zwolnio kroku nie przestajc wszy. Komarow sta nieruchomo, z opuszczonym pistoletem. Pluton by ju bezpieczny, jemu samemu za jeszcze nic nie grozio, a strzela dla samego zabijania major nie mia ochoty. Nagle gony wystrza zakci pen napicia cisz. Niedwied wciekle rykn i pad. Komarow szybko obejrza si i spostrzeg Karcewa, zbiegajcego po spadzistej pochyoci, z karabinem w rku. Major gniewnie wzruszy ramionami i obrci si z powrotem w stron niedwiedzia. Gronie ryczc zwierz szybko pezo odkrytym polem w stron dalekich zwaw. Niedwied posuwa si na przednich apach, tylne wloky si za nim. Widocznie kula Karcewa przebia mu stos pacierzowy. - Przeklte nerwy! - krzycza biegnc Karcew. - Celowaem w gow, a trafiem w grzbiet. - Mona byo wcale nie strzela. I tak by odszed. - Tak albo nie - odpowiedzia Karcew zrwnawszy si z Komarowem. - A ryzykowa w takich wypadkach nie wolno. No, trzeba go dogoni. Patrzcie, jak zmiata. Nie prdko go dogonimy... - Iwan Pawowicz ruszy za szerokim, krwawym ladem niedwiedzia. - Na co to wam, Iwanie Pawowiczu? - z wyrzutem zapyta Komarow idc za nim. -Dobi chc, Dymitrze Aleksandrowiczu! - odpowiedzia stary marynarz. - Z tej rany ju si nie wylie, a po co ma si mczy? Z tyu dobiego woanie Dimy, ktry ich dopdza. Niedwied zauway pogo. Nie przestajc rycze, pocz szybciej przebiera przednimi apami. Par razy obraca si i z wciekoci zacz gry swe tylne, bezwadne apy, drapic przednimi nieg i ld. Pez tak szybko, e odlego midzy nim a ludmi prawie nie zmniejszaa si. Tylko Pluton rwc naprzd wielkimi skokami dogania go. Wkrtce by blisko zwierza, ktry gniewnie ledzi jego ruchy i gronie wy.

W kocu Pluton nabra odwagi, skoczy i wpi si zbami w tylne apy niedwiedzia. Zwierz byskawicznie cofn si w ty i zrobiwszy p obrotu koo swych nieruchomych ap, rzuci si na Plutona. Ten zaledwie zdy si uchyli. Ale, rwnie rozwcieczony, ju nie ucieka, tylko porusza si ostroniej. Skaka dokoa niedwiedzia, czekajc na sposobno, by rzuci si na z tyu. Niedwied zatrzyma si, zmuszony do obrony, a tymczasem ludzie krok za krokiem zbliali si, nieodparcie, nieuniknienie. - Oho! - powiedzia Karcew. - Pluton wyrobi si z czasem na wietnego psa myliwskiego. Dobrze pracuje, jakby urodzi si w Arktyce... Z niewielkiej odlegoci Karcew jednym strzaem pooy zwierz skracajc jego mki. Gdy zadyszany Dima wreszcie ich dogoni, wszystko ju byo skoczone. Ogromne zwierz leao nieruchomo. Pluton, warczc gronie, z wciekoci szarpa trupa niedwiedzia. Karcew nie chcia straci sposobnoci i zaraz zacz przy pomocy Komarowa oprawia niedwiedzia, pki ciao nie zamarzo. - Tak wam zrobi piecze niedwiedzi na drugie niadanie, e palce liza! - mwi z oywieniem, cigajc zrcznie ostrym noem skr o gstym i puszystym futrze. Po upywie godziny wszyscy trzej, obadowani wielkimi szynkami niedwiedzia, brnli w stron obozu. Pluton zjad niadanie na miejscu, obficie uraczony przez Karcewa. Ale gdy mu na karku przymocowano mocno zwinit, cik skr i gdy zrozumia, e trzeba paci za smaczne niadanie, jego nastrj si zmieni. Ponuro wlk si z tyu, od czasu do czasu spoglda, obrciwszy gow, na swj ciar, od ktrego zalatywa ten wstrtny i nienawistny zapach. Wkrtce po obozie rozszed si nccy zapach niedwiedziej pieczeni, nad ktr obrzdy kulinarne odprawia stary marynarz. Drugie niadanie wypado wspaniale i jedzcy oddali mu nalen sprawiedliwo.

Rozdzia 38 NIEZBDNE PRZYGOTOWANIA


Przed samym poudniem, skoczywszy niadanie, zabra si Iwan Pawowicz do wyznaczania wsprzdnych geograficznych lodowego pola. Trzeba byo znale odpowied na bardzo wane pytanie: czy pole lodowe porusza si czy nie? Wzi elektryczny sekstans i dugociomierz i wyszed z tymi instrumentami na dwr. Niebo byo pokryte gstymi, szarymi chmurami, ale brak soca nie martwi go. Nowoczesny elektryczny sekstans przy pomocy fotokomrki, czuej na najmniejsz ilo wiata, automatycznie wyszukiwa soce poprzez oboki i pozwala ustali szeroko geograficzn nawet w pochmurn pogod. Elektryczne oko zastpowao w tym wypadku sabe i niedokadne oko czowieka. Dugociomierz, ktrym rozporzdza Karcew, by rwnie wynalazkiem ostatnich lat. Dziki fotokomrce automatycznie i cile ustala poudnie wedug miejscowego czasu sonecznego, a jego elektryczny chronometr stale i dokadnie wskazywa czas na zerowym poudniku, z ktrego wyprowadza si rachunek. Gdy dugociomierz wskazywa miejscowe poudnie, Karcew wyczy prd z obu przyrzdw i zapisa ich dane. Potem, zrobiwszy krtkie obliczenie, zwrci si do Komarowa i Dimy, pilnie przygldajcych si jego pracy: - Pole lodowe pynie na zachd-poudnio-zachd. Od wczorajszego wieczora, od miejsca, gdzie znajdowa si Czapajew, zrobio w tym kierunku blisko pi mil. - No, c! - zauway Komarow. - To niele. Skoro pyniemy, to gdzie wreszcie dopyniemy. - Tak, oczywicie - powcigliwym tonem odpowiedzia Karcew, notujc otrzymane wsprzdne na niewielkiej mapie Morza Karskiego, znalezionej w kabinie polarnego wozu. Jeeli jednak wiatr ustanie albo zmieni kierunek na poudniowy, to pole popynie na pnoc. A wtedy bdzie mniej przyjemnie. - Dlaczego si to wam nie podoba, Iwanie Pawowiczu? - wtrci Dima. - Dlatego, e jeli pole popynie na pnoc, to zawsze istnieje niebezpieczestwo, e wyjdzie na peny ocean, jak to zdarzyo si kiedy ze szkunerem Brusiowa wita Anna, ktry zgin... - Ach, tak... - z zamyleniem powiedzia Komarow i machn rk: - Jako to bdzie, zobaczymy. A tymczasem koczmy przegld naszych zapasw. - Nord-west ju ustaje - mrukn niezadowolony Karcew - to niedobrze... Ale macie racj, chodmy koczy przegld. I maa kolonia, wyrzucona na ld, energicznie wzia si do pracy. Po dwch godzinach wszystko ju byo w naleytym porzdku. Ogromne zapasy ywnoci, broni, akumulatorw, odziey i narzdzi zostay systematycznie uoone w szeciany.

Ale tego, na co z tak niecierpliwoci czeka marynarz, nie znaleziono. Skrzyni z aparatur radiow i skrzyni zawierajcej instrumenty astronomiczne, dokadne mapy z informatorami, widocznie nie zdono wyrzuci za burt. Zmartwio to Karcewa i Komarowa. Szczeglnie przykry by brak radia: rozwiaa si nadzieja, e wyl wiadomo o sobie na Wielk Ziemi i do najbliszych osiedli. Podczas obiadu Karcew nakreli plan zaj na najblisze dni. - Przede wszystkim - mwi - trzeba by przygotowanym na wszelkie ewentualnoci. Dima, na przykad, nie umie obchodzi si z broni, a to jest wprost niebezpieczne w naszej sytuacji. Dzisiejsza wizyta niedwiedzia powinna sta si dla nas przestrog. W gruncie rzeczy, gdyby nie Pluton, zwierz zaskoczyoby nas zupenie nieprzygotowanych. Musimy przestrzega elementarnych przepisw Arktyki bez broni ani na krok od okrtu. Dim jak najprdzej trzeba nauczy obchodzenia si z broni. - Ja ju troch umiem - powiedzia Dima. - Pewien mj znajomy w Moskwie pokazywa mi. On ma wielk kolekcj broni. - Tym lepiej - odpowiedzia Karcew. - Tylko w Arktyce nie wolno umie troch, tu trzeba wada broni doskonale... Dymitrze Aleksandrowiczu, nie wzilibycie si za Dim? Znacie si na tym... A ja zajbym si czym innym. - Chtnie. A wy co zamierzacie robi? - Chciabym jak najprdzej zoy i doprowadzi do porzdku skafandry. Grunt pod nogami mamy nie bardzo pewny. Rozumiecie. Trzeba przygotowa si na gorsze. Czy umiecie posugiwa si skafandrem? - Nie miaem jeszcze okazji, Iwanie Pawowiczu. - No, widzicie... Jak tylko dobior odpowiedni dla was numer i doprowadz do porzdku, zaraz zabierzemy si do wicze. I bardzo was bd prosi nie lekceway tego, nie odkada... - Przyrzekam, Iwanie Pawowiczu, i w kadej chwili jestem gotw... - A ja kiedy? - z byszczcymi oczami zapyta Dima. - Razem z Dymitrem Aleksandrowiczem. Numer czwarty troch bdzie za duy, ale gupstwo, jako si przyzwyczaisz. - I spucimy si pod wod? - dopytywa si Dima zachwycony t perspektyw. - Jeli zajdzie potrzeba... - Wspaniale! Bd si uczy strzela i pywa pod wod. Jedno i drugie bdzie mona robi codziennie. Nieprawda, Iwanie Pawowiczu? - Zobaczymy. Musimy jeszcze zbada nasze pole lodowe, jego rozmiary, stan lodu i wiele innych rzeczy. Musimy rozmieci nasze zapasy w kilku punktach pola, na wypadek, gdyby rozpado si na czci. Widzisz, ile jest roboty? Jeszcze troch pieczeni niedwiedziej, Dymitrze Aleksandrowiczu? Zrbcie przyjemno kucharzowi...

Komarow badawczo spojrza na Karcewa. - Dzikuj. Z przyjemnoci. - I biorc talerz z dodatkow porcj, zapyta: - Dlaczego tak si spieszycie, Iwanie Pawowiczu, z tym wszystkim? S jakie przyczyny ku temu? - Wszystkie, Dymitrze Aleksandrowiczu, i rwnoczenie, jak dotychczas nie ma adnych. Pogoda w Arktyce jest bardzo kapryna. W tej chwili powietrze jest przejrzyste, za p godziny za moe napyn najgstsza mga, a po upywie nastpnej godziny znw moe by jasno. Albo wiatr ucichnie, a za p godziny zacznie d taki sztorm, e nie zbierzesz nawet kawakw z naszego pola. A wtedy bdzie za pno bra si za skafandry i uczy si, jak ich uywa. Tak to bywa w Arktyce. - Rozumiem - powoli, w zamyleniu powiedzia Komarow. Pocierajc nieogolony podbrdek i marszczc brwi zapyta: - Przy sposobnoci, Iwanie Pawowiczu, nie zauwaylicie przypadkiem, czy w naszych zapasach nie ma jakiej brzytwy? Bardzo nieprzyjemnie... - Tak... - wspczujco powiedzia Karcew rzucajc okiem na Komarowa. - Niestety, o ile pamitam, brzytew tam nie ma. W ostatecznoci bdziemy uywa mojego noa. Tak go wyostrz, e bdzie goli lepiej od brzytwy. Zreszt zapytajmy Dimy, on zapisywa zawarto skrzy, powinien wiedzie. Suchaj no, Dima... Co ci si stao? Dima ucich i siedzia zaspiony. - Ja bez Plutona nigdzie si nie rusz! - pewnym gosem odpowiedzia Dima. - Nie zostawi Plutona! Choby na kawaku kry, a zostan z nim! Zadrgay mu wargi i zamilk. - Ach, rzeczywicie! - zmiesza si Karcew. - Wyobracie sobie, zapomniaem... Naprawd, zapomniaem! Nie gniewaj si, Dimka. A kto by tu zostawia Plutona! Takiego wspaniaego psa... Co trzeba wymyli. Na pewno co wymyl! Nie powiniene si gniewa, lecz po prostu przypomnie mi. Tak i tak, Iwanie Pawowiczu, a o Plutonie tocie zapomnieli. A ty, zaraz dba! Patrzcie go, jaki w gorcej wodzie kpany... Karcew niepostrzeenie przeszed od obrony do ataku-, ale Dima nie zwrci uwagi na to, skoczy, gotw rzuci si staremu marynarzowi na szyj. - Naprawd? Wymylicie, Iwanie Pawowiczu, mj drogi... Prosz! Wymylcie!... Obserwujcemu t scen Komarowowi zaszkliy si oczy. - Na pewno znajdziemy wyjcie! Nie wyobraam sobie, ebymy odeszli std i zostawili Plutona samego. - No, widzisz! Dymitr Aleksandrowicz to samo myli Moemy, jak to si mwi, uwaa temat za wyczerpany... A teraz do roboty! Do zachodu soca jeszcze cztery godziny. Ja bior si za skafandry, a wy, Dymitrze Aleksandrowiczu, zajmiecie si Dim. Zgoda? Nikt nie oponowa, wic wkrtce Karcew otwiera dugie skrzynie ze skafandrami, a major z Dim rozoyli si naprzeciw oddalonego zwau z caym arsenaem rnego rodzaju broni. Major rozpocz nauk od strzelby byskowej. W zasadzie bya to bro podobna do pistoletu byskowego, tylko miaa dusze lufy i wikszy reflektor na kocu lufy grnej.

- Najlepiej, oczywicie - objania major - jeeli bdziesz celowa dokadnie, ale mae odchylenie nie ma znaczenia. Zwierz, nawet najsilniejsze, i tak zostanie unieruchomione byskiem wiata, a kula wykoczy je. Gdyby nawet pierwsza kula nie trafia, moesz posa drug, trzeci. Dziki wiatu spotkanie z kadym zwierzciem przestaje by niebezpieczne, dlatego w czasie strzau nie ma si co denerwowa i spieszy. Najwaniejsz rzecz w razie zetknicia z wrogiem - to pierwszy bysk wiata. Zrozumiae? Dima okaza si zrcznym i pojtnym uczniem i major by zadowolony z jego postpw. Gdy Komarow nieco zmczony, ale w dobrym humorze, z Dim weszli do kabiny wozu polarnego, zastali Karcewa klczcego przed rozpostartym na pododze stworem, podobnym do garbatego czowieka, przyodzianego od stp do gw w zbroj. Tylko gow mia ten czowiek okrg, przezroczyst i pust, jeli nie bra pod uwag dwch czarnych krkw, przymocowanych od wewntrz w tych miejscach, gdzie normalnie znajduj si uszy. Z zewntrz, na czole hemu byszcza reflektor niewielkiej latarki. Na pasie, z przodu, bya przymocowana zgita adownica, zamykana gadkim wieczkiem, wisiaa latarka, toporek, pugina w pochwie, z kadego boku pistolet ze sznurami zwisajcymi z garbu na plecach. - Wasz skafander jest ju gotw, Dymitrze Aleksandrowiczu - podnoszc si z kolan powiedzia Karcew do Komarowa. - Zdaje si, e numer pierwszy bdzie dla was w sam raz. Jeeli nie jestecie zmczeni, to przymierzcie. Zreszt siadajcie i odpoczywajcie, a ja tymczasem wyjani wam z grubsza urzdzenie skafandra. Marynarz nacisn guzik i otworzy adownic przy pasie skafandra. Na tylnej ciance adownicy ukaza si szereg guzikw z wypukymi cyframi i szereg dwigni, ktrych gwki wyglday ze szczelin wycitych w cianie. - To jest wasza centralna stacja. Wasz, e si tak wyra, mostek kapitaski z kabin, z ktrej kieruje si wszystkimi mechanizmami okrtu. W garbie, w tornistrze na plecach, znajduj si naadowane akumulatory elektryczne, may, ale silny motor i ruba ze skadanymi opatkami, ktra moe wysuwa si z tornistra na zewntrz, rozkada swoje opatki i obracajc si bdzie was utrzymywa w ruchu. Ta dwignia, gdy j przesuniecie w szczelinie, uruchamia motor i rub. Ten guzik zapala latark na hemie. Guzik z numerem drugim, moe, jak widzicie, porusza si po krgu. Suy on do uruchomienia radiotelefonu, dziaajcego na niewielk odlego. Ten przesuwany po krgu guzik apie t lub ow fal radiow, wcza j i wycza. W ten sposb moecie wczy si do dziesiciu zewntrznych stacji nadawczych. Wszystkie nasze skafandry maj t sam fal. Gdy wszyscy przesuniemy guzik na to miejsce, to moemy rozmawia ze sob tak, jak w tej chwili w kabinie. W ten sposb, krok za krokiem, odkrywa Karcew swoim suchaczom tajemnic posugiwania si mechanizmami skafandra, dziki ktremu czowiek sta si wadc morskich gbin. adownica miaa rwnie poczenie z ruchami sterw w stopach, z aparatem wsadzajcym do ust gitk rurk od termosa z gorcym, pynnym poywieniem (bulion, kawa, kakao) i wreszcie ze zbiornikiem tlenu, znajdujcym si w tornistrze na plecach. Uzbrojenie skadao si- z dwch pistoletw: byskowego i ultradwikowego, zasilanych elektrycznoci z wasnych akumulatorw lub znajdujcych si w tornistrze. Szczeglne znaczenie i moc na wielkich gbokociach, gdzie jest zupenie ciemno, mia pistolet byskowy. W tych warunkach

intensywno bysku jakby powikszaa si przez kontrast, szczeglnie dla tych mieszkacw gbin, ktrzy posiadaj wzrok, a ktrzy albo wcale nie znaj wiata, albo przyzwyczajeni s do wiata rozproszonego, sabego. Wreszcie Karcew otworzy skafander przesuwajc specjaln ig przez szwy, wzmocnione elektrycznym prdem, i prosi, by major przymierzy stalow odzie. Przed zaoeniem hemu Komarow zauway: - Ale to zupenie lekkie! Mylaem, e bdzie znacznie cisze. - No, pewnie! - odpowiedzia Karcew ogldajc skafander majora ze wszystkich stron, jak krawiec podczas pierwszej miary. Skafander jest zrobiony z najlepszego na wiecie, najtwardszego, a rwnoczenie elastycznego stopu. Wytrzymuje olbrzymie cinienie podwodne i rwnoczenie nie tamuje ruchw. A przecie pancerz jest podwjny. Midzy dwiema materiami znajduje si sie przewodw i szkielet skafandra. No, no, Dymitrze Aleksandrowiczu, ubranko ley jak ula! I bardzo eleganckie, z wciciem... - Krojczy musia mie dobry gust - rozemia si Komarow. - Bardzo mi mio, e dogodziem tak wymagajcemu klientowi - ukoni si Karcew. - A teraz naoymy hem i wszystko, zdaje si, ju bdzie w porzdku. Zakoczyli swe prace dopiero o zmierzchu. W czasie kolacji Dima co chwila utyka nosem w st. - Spa, spa! - powiedzia Karcew, gdy wstali od stou. - Soce o tej porze wschodzi jeszcze do wczenie, a jutro musimy wsta ju o wicie. Roboty mamy po uszy... Komarow i Dima ju spali na swych pryczach, Karcew jeszcze co majstrowa w tylnym przedziale wozu. Po chwili i on, zgasiwszy wiata, pooy si. W kabinie zapanowaa cisza.

Rozdzia 39 MIOSC I WIERNO


W nocy, dosownie, jakby kto szarpn Dim. Od razu przebudzi si, chocia spa bardzo mocno, otworzy oczy, podnis si na okciu i spojrza dokoa. Cienki, rogaty ksiyc zaglda z jasnego nieba przez okna kabiny. agodna smuga srebrzystego wiata padaa na picego Komarowa. Twarz jego bya jaka surowa, kamienna, jakby martwa, ale major, lecy na dolnej koi po przeciwnej stronie, oddycha rwno, spokojnie. Na drugiej dolnej koi, zwinwszy si w kbek, spa Karcew cicho pogwizdujc nosem. Cisza bya zupena, wlewa si w ni tylko mikki i rwny szmer regulatora powietrznego. Co si stao?... Wida nic strasznego, przeciwnie, raczej co przyjemnego, bo Dima czu si na duszy lekko i radonie. Sen opuci Dim zupenie. Oparty na okciu, spoglda w przedni cz kabiny. Tam, przy cianie, pod wygitym oknem byszcz szka przyrzdw kierowniczych, puste siedzenie czeka na kierowc, a na pododze rozoony wielki skafander Komarowa, zupenie jakby lea czowiek... Serce Dimy nagle zabio radonie. Ale tak, przecie myla cay czas o skafandrze, nawet we nie. To bdzie nadzwyczajne... Tak bdzie najlepiej... Nadzwyczajne - i strasznie mieszne. Dima nawet parskn miechem i zaraz, przeraony, szybko schowa si z gow pod futrzan kodr. Ale wszyscy spali spokojnie; wic po chwili znw wysun kdzierzaw gow spod kodry. Chopiec pooy si na wznak, utkwi oczy w suficie i marzy o czym: to umiecha si i bezgonie porusza wargami, to niecierpliwie spoglda w d i przysuchiwa si miarowemu sapaniu marynarza. Wystarczyo, by Karcew poruszy si, ju Dima niecierpliwie podnosi gow z nadziej - przebudzi si czy nie? Ach, eby ju prdzej by wit! Wreszcie zaczo wita! Gdy tylko Karcew unis si na okciu, by spojrze przez okno na wstajcy dzie, Dima zapyta szeptem: - Ju nie picie, Iwanie Pawowiczu? - A ty czemu nie pisz? - rwnie cicho zapyta Karcew. - Ach, powiedzcie, czy naprawd obudzilicie si? - Nie dziwacz... C ty mylisz, e ja przez sen z tob gadam? Zwinity w kbek Pluton sodko spa pod stoem. Usyszawszy gos chopca delikatnie uderzy ogonem o podog, potem wsta ociale, przecign si i szeroko ziewn.

- Suchajcie... - szybkim, podnieconym szeptem przemwi Dima... - Suchajcie, Iwanie Pawowiczu... Wymyliem... Sowo honoru... To bdzie co nadzwyczajnego. Nie znacie Plutona, jest strasznie mdry. Wystarczy pokaza mu jak sztuk, on zaraz to zrobi... Wszystkiego mona go nauczy... - Nie moe by! - umiechn si Karcew ubierajc si. - To i apa wdlin w powietrzu te mona go nauczy? Gadasz tyle czasu, a nie powiedziae jeszcze, co takiego nadzwyczajnego wymyli. - No, przecie myl o skafandrze! - zrozpaczony niedomylnoci Karcewa krzykn Dima. - Trzeba Plutona wsun tam... w skafander. Czy nie moecie zrozumie? - Wsun? - ze zdumieniem zapyta Karcew. - A co on tam bdzie robi? - Bdzie pywa z nami pod wod... - Mylisz nauczy Plutona otwiera adownic i kierowa skafandrem? - zdziwi si Karcew. - Ale skde! - gorco kontynuowa Dima zsuwajc si w samej koszuli na podog. - Nie potrzebuje otwiera ani kierowa! Bd go prowadzi na lince... - Brawo, Dima - krzykn major. - Zostaniesz -w przyszoci znakomitym wynalazc. Kapitulujcie, Iwanie Pawowiczu! Ty na pewno nie spae ca noc, tylko mylae o Plutonie? - zwrci si do Dimy. - Nie, obudziem si przed witem. - To ta myl, widocznie, przeladowaa ci nawet we nie - z powag zakonkludowa major, do czerwonoci trc si mokrym rcznikiem. - Hm... Wynalazca! - odezwa si Karcew i widocznie nie chcc podda si od razu, doda: - No, dobrze... Pomylimy... Ale najpierw musisz nauczy go wazi do skafandra, a potem zobaczymy. A zastanowie si nad tym, jak on si tam zmieci, nieborak? Gdzie woy apy? A gowa? Spjrzcie na ni. Przecie to kocio, a nie gowa! Nawet hem Dymitra Aleksandrowicza na ni nie wejdzie. Sam zobacz... - Iwanie Pawowiczu... - baga Dima szybko wcigajc spodnie. - Iwanie Pawowiczu, mj kochany... Jako to urzdzicie... Prosz was... - A moe mamy w naszych zapasach skafander wikszych rozmiarw? - wtrci Komarow. - Jest!... Jest... - radonie krzykn Dima. - Pamitam... Zapisywaem... Jest numer zerowy, to rozmiar wikszy ni skafander Dymitra Aleksandrowicza! - No, dobrze, zahaczymy - zakoczy rozmow Iwan Pawowicz kierujc si do wyjcia. - A teraz myjemy si i szykujemy do niadania! Porwa duy rondel, otworzy drzwi i wybieg na dwr. W jego lady poszli Komarow i Dima z elektryzowanymi rcznikami na ramionach. Pluton szczeka wesoo, skaczc wielkimi susami po terenie obozowiska. Soce jeszcze nie wzeszo, ale dzie zapowiada si spokojny i jasny. Wysoko po czystym niebie pyny lekkie oboczki w zocistoczerwonych obwdkach. Wschd pon purpurowym pomieniem,

zasnuty przezroczystym dymem porannej mgy. Wierzchoki zwaw rumieniy si rzucajc ca gam rowych odblaskw na otaczajcy je nieg i drobne odamki lodu. Major zatrzymacie we drzwiach kajuty. - Spjrz, Dima - powiedzia obejmujc chopca ramieniem i tulc do siebie - jak piknie dokoa! Widzisz, na przykad, ten wysoki pagrek... Ponie i lni jak usypany rubinami. Albo cie tego zwau... Niebieski, a dokoa wszystko jest czerwone i rowe. Przypatrz si szczegom, a potem spjrz na cao. Dima zatrzyma si, sta chwil nieruchomo, powoli ogldajc wszystko dokoa. Oczy mu pociemniay, nabray gbi, nozdrza rozszerzyy si, dziecica twarz nagle staa si zamylona, powana, mska, jakby ujrza co cennego, obok czego minut temu przeszedby nawet nie zwrciwszy uwagi. - Jak piknie... - powiedzia cicho. Ale w tym momencie Pluton wpad na chopca z wesoym, gonym szczekaniem, skoczy mu przednimi apami na ramiona, przewyszajc go o gow, i o mao nie przewrci. Zeskoczywszy na nieg, pies zacz kry koo chopca jakby zapraszajc go do zabawy. Stary marynarz tymczasem odszed nieco dalej, napeni rondel czystym niegiem i wrciwszy do wozu, postawi na elektryczn kuchenk. Komarow naciera ju twarz niegiem. To samo robi Dima opdzajc si od rozbrykanego Plutona. Wycierajc zaczerwienion twarz ciepym rcznikiem Dima przypadkiem spojrza na wschd i nagle zacz gono krzycze: - Soce! Soce! Spjrzcie prdko, Dymitrze Aleksandrowiczu! Co to takiego? Komarow szybko si obrci i zobaczy co niezwykego. Soce ju w trzech czwartych wytoczyo si nad ziemi. Ale co to byo za soce! Matowoczerwona cega przecita ciemnymi poziomym pasami leaa na horyzoncie. Na czystym nieboskonie wida byo jakby spaszczone okno z podun krat, z ktrym czerwieniay blaski poaru. Karcew, ktry wyjrza z kabiny, popatrzy na to osobliwe, bez promieni, jakby nagie ciao niebieskie, na zdziwione twarze swych towarzyszy i pokiwa gow. - Wkrtce ukae si soce - powiedzia. - A co to jest? - zapyta zdziwiony Komarow. - To tylko podniesione i znieksztacone przez refrakcj63 odbicie soca. Samo soce jest jeszcze pod horyzontem. Pogoda dzi jest mrona i w powietrzu mnstwo igieek lodowych, w ktrych najsilniej zaamuj si promienie soneczne. Musicie przyzwyczai si do wszelkich sztuczek refrakcji. Jest ich mnstwo... No, ale woda zaraz si zagotuje, szykujcie si do niadania. Za chwil przyjd.

63

Refrakcja zaamanie promieni wietlnych przechodzcych z jednego rodowiska w drugie. Na skutek zaamania si promieni, gdy przechodz przez atmosfer ziemsk, wydaje si, e ciaa niebieskie le wyej ni w rzeczywistoci.

- Rozkaz, towarzyszu komendancie! Szykowa si do niadania! - odpowiedzia Komarow i poszed do kabiny. Dima pozosta jeszcze na dworze rozkoszujc si niezwykym wschodem. Rozpalona cega po chwili zacza gasn. Linie na niej pokrzywiy si. Wkrtce rozpyna si zupenie we wzmagajcym si poarze nieba. W kocu strzeliy do gry jasne promienie jak zote strzay, na wszystko pad zocisty odblask, ld i nieg zalniy miliardami tczowych iskier, wspaniae, triumfalne soce poczo wstpowa nad horyzontem. Napatrzywszy si do syta Dima westchn i w kocu odezwa si na woanie marynarza. - Id, ju id, Iwanie Pawowiczu! Po niadaniu Karcew przy pomocy Komarowa i Dimy przygotowa jeszcze dwa skafandry: dla siebie i chopca. Potem wszyscy trzej woywszy swe stalowe zbroje wiczyli si w ich uywaniu: rozmawiali ze sob przez radiotelefon, puszczali w ruch motory i ruby znajdujce si na plecach w tornistrze, uywali sterw umieszczonych w stopach. Pluton szczeka przeraliwie, patrzc na dziwaczne postacie zakute w stal, w ktrych poznawa i nie poznawa swego pana i jego nowych przyjaci. Po obiedzie Karcew odszuka w skadzie ogromny, obliczony wida na miar olbrzyma, skafander numer zero. Kiedy czci tego skafandra zostay dobrane i zoone, Dima odetchn z ulg. - Wejdzie, Iwanie Pawowiczu! Na pewno wejdzie! Co? - Tak, bdzie mia do miejsca. Tylko trzeba bdzie przyzwyczai Plutona do skafandra... - Pluton bdzie w nim zajmowa pozycj siedzc, Iwanie Pawowiczu. Tylne apy wpuci w nogawice, a przednie zoy na piersi... - Nie, Dima tak nie bdzie dobrze! Zamiast w pozycji siedzcej bdzie lea na brzuchu. A pod wod pyn trzeba w pozycji horyzontalnej. Wtedy i tylne apy bdzie musia podciga pod siebie. Gdy za skafander stanie w wodzie ukonie, pies zacznie obsuwa si to w jedn, to w drug nogawic... Patrz, jakie s szerokie. Dima zaspiony spoglda na rozpostarty na pododze skafander i z uporem powtarza: - Wic co bdzie?... Wszystko jedno, ja Plutona nie porzuc... - A kt ci to mwi, e masz go porzuci? - rozgniewa si Karcew. - Gadasz w kko: nie porzuc, nie porzuc! Pomyl raczej, jak zrobi, eby byo lepiej. Bo w tej sytuacji zaraz pierwszego dnia tak wymczysz psa, e go potem kiebas nie zwabisz do skafandra. - Co tu robi? - powiedzia zmieszany Dima i nagle, oywiwszy si, zapyta: - A gdyby tak wypcha czym nogawice? eby mg opiera si apami?

- A wiesz, to dobra myl! - odpowiedzia marynarz. - Tylko zrobimy tak: napchamy tam czego twardego, a u gry umocujemy deseczk. Pluton bdzie mg w razie potrzeby siedzie na niej tak, jakby suy. Zawoaj psa i przyucz go do wchodzenia w skafander. Wbrew przewidywaniom, Pluton za nic nie chcia wej w skafander. Najwyraniej nie mia do niego zaufania. Dima na prno przywoywa go, kusi smakoykami, sam kad si do skafandra i usiowa wcign Plutona - nic nie pomagao. Pluton lea obok skafandra przykrywszy pysk apami, jcza, skomla i oczami winowajcy patrzy na swego przyjaciela i drczyciela w jednej osobie. Wreszcie Dima, czerwony, spocony, straci cierpliwo i zrozpaczony nie wiedzia, co dalej robi z uparciuchem. Komarow i Karcew pocztkowo starali si dopomc Dimie radami, wskazwkami, wreszcie sprbowali przykadu - sami wchodzili do skafandra. Gdy jednak Dima zacz cign Plutona do skafandra, a oni zaczli mu pomaga popychajc go z tyu, Pluton spojrza na nich gronie i tak znaczco warkn, e obydwaj czym prdzej zostawili przyjaci, by porozumieli si sami... Tego dnia dyur gospodarczy przypada na Komarowa. Zbliaa si pora obiadowa, wic major zabra si do gotowania, a Karcew zacz sprawdza elektryczne narty i cay wz, bowiem nazajutrz rano mieli wszyscy wyruszy na badanie pola lodowego. Karcew szybko dobra trzy pary odpowiednich nart, doprowadzi je do porzdku, wyprbowa i ju mia zamiar zaj si wozem, gdy major zawoa go na obiad. W kabinie zobaczy Karcew ponurego, bladego, wyczerpanego wysikiem Dim. Pluton lea w przedniej czci kabiny koo rozpostartego skafandra, z gow pooon na wycignitych apach. Nawet nie spojrza na wchodzcego Karcewa, wyglda zmczony i przybity. - No, Dima, jak z Plutonem? - ze wspczuciem zapyta marynarz. Dima milcza nie podnoszc oczu, potem rozdranionym gosem powiedzia: . - To nic... Ale ja go zmusz! Nie mylcie, e Pluton nie rozumie. On wszystko doskonale rozumie! Tylko nie chce. A dlaczego, nie wiem... - Pewno si boi - zauway major nalewajc zup na talerze, - Widocznie zapamita, e zamykamy si w skafandrze i boi si tego. - Wszystko jedno - z uporem odpowiedzia Dima - dopn swego, e Pluton wlezie do skafandra! - Pluton i Dima mieli przed chwil powan rozmow - zwrci si Komarow do Karcewa, zabierajc si do jedzenia. - Dima krzycza nawet na Plutona. Ten najwyraniej chce speni rozkaz, zblia si, wcha skafander i jak kod kadzie si koo niego... - To nic - pociesza Karcew. - Wicej cierpliwoci i agodnoci, a pies podda si... Obiad mija w milczeniu: Nagle Karcew, siedzcy tyem do wejcia, przypadkowo rzuci okiem za siebie i zastyg z yk podniesion do ust. Potem spokojnie pooy j na talerz. - Ostronie - powiedzia obojtnym gosem. - Nie ruszajcie si... Spjrzcie nieznacznie przed siebie...

Komarow i Dima ledwo wstrzymali okrzyk. Ujrzeli, jak Pluton powoli podnis si z podogi. Dokadnie obwchujc skafander pies ostronie wchodzi do rodka. Pa chwili Pluton z zakopotaniem pocz drepta na miejscu, jakby szukajc najwygodniejszej pozycji, w kocu z westchnieniem opad na szerokie legowisko w swej zwykej pozie - zoywszy gow na wycignitych apach - i uspokoi si... - Kochany... - szepn Dima. - Plutonek, mj najdroszy... , Czujne ucho psa uchwycio pieszczotliwy ton znanego mu gosu. Nie zmieniajc pooenia, Pluton spojrza w stron Dimy i cicho uderzy ogonem o skafander. Dima nie mg duej wytrzyma. Wsta powoli od stou i ostronie zbliy si do skafandra, mruczc: - Dobry pies... Tak trzeba... dobrze... Plutonek mj, kochany... W tkliwym jzyku przyjaci imi to oznaczao wyszy stopie mioci i pieszczot, wic Pluton silniej zastuka ogonem, nie spuszczajc swych wiernych oczu z Dimy. Dima uklk i objwszy potny kark psa, przytuli twarz do gstej sierci. Pluton lea wci w tej samej pozycji radonie uderzajc ogonem po skafandrze... Teraz wszystko stao si atwe. W kabinie rozleg si radosny miech Dimy, zaguszany grubym szczekaniem Plutona. Cokolwiek robi Dima ze skafandrem, Pluton, nie spuszczajc z chopca oczu, powtarza wszystko chtnie i szybko. Przezwyciywszy pierwszy, nieuzasadniony strach, pies wykazywa cuda pojtnoci. Po trzech godzinach, gdy si lekcja zacza na nowo, Pluton sam nadstawia Dimie gow, wystajc z konierza skafandra, by woy mu hem. Potem, kiedy i Dima nakada swj stalowy kostium, Pluton gono i radonie szczeka, widzc umiechnit twarz chopca przez szyb hemu, syszc przez telefon znany mu gos i wszystkie pieszczotliwe nazwy, jakie wychodziy z ust przyjaciela. Pod wieczr marynarz postanowi, wyprbowa wz polarny, co obwieci wszystkim znajdujcym si w kabinie. Przed rozpoczciem prby obejrza kabin i upewni si, e wszystko znajduje si na swoim miejscu, a naczynia - w swych gniazdkach. Dima przerwa lekcj z Plutonem i podszed razem z Iwanem Pawowiczem do okna na przodzie kabiny. Iwan Pawowicz usiad na fotelu kierowcy i ustawi przed sob tablic rozdzielcz z guzikami, rygielkami, wycznikami, potem nacisn guzik syreny. Rozleg si gony, przecigy gwizd. - Ka Plutonowi lee, a sam trzymaj si mocno oparcia fotela - zwrci si Karcew do Dimy. - Bdzie mocno koysa. Nie ustoicie na nogach. Nacisnwszy drugi guzik, wczy motory. Pod podog kabiny rozlego si huczenie. Wz drgn, gsienice zaczy si posuwa. Ogromny pojazd ruszy z miejsca i pez po mikkim, gbokim niegu, szczkajc lekko pytami gsienic. Coraz szybciej obraca si krg acuchw zostawiajc na niegu ebrowane odciski pyt. Wz polarny ostro i zrcznie omin samotny zwa, potem zwolniwszy biegu, chwiejc si i przewalajc z boku na bok, zacz wpeza na wa lodowych odamkw. Dima, w oczekiwaniu silnych wstrzsw, rozstawi szeroko nogi i mocno trzyma si oparcia fotela, ale dozna przyjemnego rozczarowania. Podoga pod nim silnie zakoysaa si, mikko osiadajc na wspaniaych sprynach amortyzatorw. W cigu minuty wz polarny pokona przeszkod i znalaz

si na rozlegym biaym polu. Tu, otoczony obokiem nienego pyu, rozwin maksymaln szybko, zrobi wielkie pkole i skierowa si w stron postrzpionego grzbietu zwaw, przez ktre wczoraj ucieka Pluton przed niedwiedziem. Prowadzc wz wzdu grzbietu, Karcew znalaz stosunkowo agodne przejcie. Zwolniwszy biegu skierowa maszyn na t agodn pochyo usian sterczcymi zewszd odamkami lodu. Tutaj dopiero pozna Dima, co to jest jazda wrd lodw. Cho niezbyt trzso, ale wszystko przypominao mu koysanie wielkiego okrtu na dugiej morskiej fali. Tumaczyo si to tym, e dugo gsienic chronia wz od zapadania w wyboje, a gbokie osadzenie karoserii midzy wysokimi gsienicami, przy niskim pooeniu rodka cikoci, uniemoliwiao przechylanie si maszyny na boki. Wahajc si jak zawieszona na sznurach koyska, kabina bya bezpieczna midzy wielkimi stalowymi tamami, pezncymi po nierwnym zboczu. Znakomita maszyna wszystkich zachwycia. Po godzinie jazdy, gdy wrcili do obozu, ju z zapalonymi wiatami, Karcew zaproponowa, by jutro wyruszy na zbadanie lodowego pola. Zaraz po powrocie major wzi si do przygotowywania kolacji, w kuchennym zbiorniku skoczy si zapas wody i Komarow poprosi Karcewa, by przynis niegu. Z nim poszed Dima, a z Dim - Pluton. Wyszedszy z kabiny i spojrzawszy na niebo Dima spostrzeg dziwny obok. Cienki, przezroczysty mulin o zielonkawopomienistym kolorze zajmowa wier poudniowej czci nieba i nieruchomo wisia na ciemnym tle. Wielkie, lnice gwiazdy przewiecay przez obok jak czyje badawcze oczy spoza woalki. Ksiyca jaszcze nie byo, soce dawno ju zaszo i Dima nie mg zrozumie, skd bierze si wiato. - Co to za dziwny obok na niebie - zapyta w kocu Iwana Pawowicza. - Gdzie? - podnis gow marynarz. - A! To jest zorza pnocna - wyjani napeniajc rondel niegiem. - Zorza pnocna?! - z rozczarowaniem powiedzia Dima. - A ja mylaem, e ona inaczej wyglda... pikniej... - Rnie bywa - odpowiedzia Iwan Pawowicz. - Nieraz jeszcze zobaczysz... Bywaj tak pikne zorze polarne, e patrzysz i napatrzy si nie moesz.

Rozdzia 40 ZNIKNICIE DIMY


W nocy temperatura nagle podniosa si. Zacz pada ciepy deszcz, ale nad ranem usta. Niebo byo szare, zasnute chmurami. Wz polarny szybko posuwa si po nienej kaszy. Spod gsienic tryskay fontanny wody zmieszanej ze niegiem. Ld by mikki, gbczasty, nie zdoa zamarzn na twardo, jak to bywa zim i dlatego atwo podlega wahaniom temperatury, szczeglnie dziaaniu ciepego deszczu. Wz gnit i kruszy odamki lodu, bez trudu wznosi si i speza z wysokich zwaw. Karcew prowadzi maszyn na zachd, do skraju lodowego pola. Dima sta koo niego, trzymajc si oparcia fotela. W gr, w d... W gr, w d... Z boku na bok, nieraz pod tak ostrym ktem, e Dimie robio si nieswojo. W kocu to monotonne koysanie znuyo Dim, zdecydowa si usi koo Komarowa na mikkiej kanapie, by da odpoczynek zmczonym nogom. W tym momencie maszyna wesza na grzbiet zwau i Karcew, wyczywszy motor, powiedzia: - Spjrz, Dima, przed siebie na lewo... Niedwiedzia rodzina... - Gdzie? Gdzie? - zatrzs si Dima. - Tam! Trzy tawe plamy. Koo wysokiego zwau podobnego do katedry. Stoj nieruchome i patrz w nasz stron. Trzy plamy nagle spyny w d i zniky za zwaami lodowymi. - Widz! Widz! - zawoa Dima. - Ach, ju nie wida. Ucieky, zlky si nas? - Uciekaj - odpowiedzia Karcew. - To niedwiedzica z maymi. Gdy niedwiedzica ma mae, jest bardzo ostrona. O! znw je wida... Za zwaami, na ktrych Karcew przed chwil spostrzeg zwierzta, daleko na poudnie i zachd cigno si otwarte, rwne pole pokryte janiejszym jak gdyby mniej grzskim niegiem. Na tej paszczynie Dima wyranie rozrnia olbrzymi niedwiedzic biegnc drobnym kusem na poudnie i dwa niedwiadki toczce si niby puszyste kule za matk. Mae nie naday i niedwiedzica od czasu do czasu zatrzymywaa si czekajc na nie. Czasami popchna gow to jedno, to drugie i znw wybiegaa naprzd. Nagle niedwiedzica stana, cofna si troch i pocza uwanie bada nieg pod nogami. Potem z nieco opuszczon gow- widocznie wszc, powoli posza w prawo, potem w lewo i wrcia w towarzystwie nie odstpujcych j niedwiadkw na poprzednie miejsce. Tutaj raz jeszcze spojrzaa na zway, na wz polarny i wida powzia decyzj. Ostronie uszedszy kilkanacie krokw, wci w kierunku poudniowym, niedwiedzica nagle pooya si na, niegu, rozpaszczya si na nim rozrzuciwszy po bokach swe grube apy i powoli pocza pezn. Niedwiadki chwil stay nieruchomo, wycignwszy pyszczki i uwanie ledzc

ruchy matki. Potem razem, jak na komend, pooyy si i rwnie rozoywszy apy zaczy szybko czoga si za matk. Dima nie mg powstrzyma si od miechu - tak pocieszne byy ruchy niedwiadkw. Widocznie bay si, e matka zanadto oddali si od nich, wic si spieszyy. Ale nie miay jeszcze wprawy i dlatego lazy miesznie jak aby. - Dlaczego one pezn, Iwanie Pawowiczu? - zapyta miejc si Dima. - Niedwiedzica poczua pod niegiem cienki ld. Widocznie bya tu bardzo niedawno wyrwa, ktra zamarza, ale nie zdya pokry si jeszcze dostatecznie grubym i bezpiecznym lodem. Karcew wczy motory i zacz zjeda ze zwau, skrcajc na poudnie. W ostatniej chwili Dima zauway, e niedwiedzia rodzina szczliwie przeprawia si przez cienki ld, podniosa si na nogi i podya wprost na poudnie. Wkrtce wz polarny, przejechawszy niewielk przestrze po rwnym polu, zbliy si do miejsca, gdzie niedwiedzica rozpocza przepraw. - Dymitrze Aleksandrowiczu - zwrci si Karcew do majora - opucie z aski swojej rczk hermetyzacji u drzwi. A ty, Dima, trzymaj si mocniej. - Pojedziemy po cienkim lodzie? - z niepokojem zapyta chopiec. Karcew, zamiast odpowiedzi, skin potakujco gow. - Maszyna nie zatonie? - Nie, przecie zrobiona jest z bardzo lekkiej masy, lejszej od drzewa, a twardszej od stali. I acuchy gsienic i koa obrotowe s z tego samego materiau. Prcz tego, pod karoseri znajduj si dwa dugie, puste balony. Wz toczy si po niebezpiecznym miejscu, nie zmniejszajc szybkoci. Prcz staego szczkania ogniw gsienicowych do kabiny dochodzi saby trzask i piskliwe skrzypienie. Dwiki te staway si coraz czstsze i goniejsze... Nagle ld z trzaskiem i hukiem pk pod wozem; wielkie odamy lodu wypyny z obu stron maszyny, lnic przezroczyst zieleni. Maszyna pocztkowo pogrya si w wod a po dolne ramy okien, gsienice zatony zupenie. Ale ju w nastpnej chwili wz wypyn, gbiej osiadajc tyln, ciej zaadowan stron, podczas gdy lejszy przd wznosi si do gry. Chocia gsienice pozostay pod wod, jednak z kabiny wida byo, e nie przerway pracy swych szybkich obrotw. Na chwil wz przesta si posuwa, lecz Karcew przesun na tablicy rozdzielczej niewielk rczk, z tyu pod kabin rozleg si warkot nowego motoru i maszyna znowu ruszya naprzd. - Pucilicie rub, Iwanie Pawowiczu? - zapyta Dima. Karcew, zajty prowadzeniem maszyny kiwn gow. Gdy tylko ebrowane ogniwa wysunitych naprzd przed kabin gsienic dotykay kraca lodu, ld ama si. Gsienice wtaczay go pod siebie, oczyszczajc drog wozowi. Przepynwszy w ten sposb kilkadziesit metrw gsienice opary si w kocu o gruby, mocny ld.

Karcew nacisn guzik: gsienice ostrzej posuny si w gr, a obrt ruby wzrs. Pojazd powoli zacz wpeza na ld, tamy gsienic coraz wyej wznosiy si nad nim, tylna cz wozu wraz z kabin pocza wyania si z wody. Przeprawa zaja zaledwie par minut i wkrtce wz polarny toczy si nien rwnin w kierunku zachodnim. Po pewnym czasie nieg wyda si majorowi na tyle twardy, e mona ju byo wyj z kabiny. Karcew zatrzyma maszyn, major i Dima wyszli i przypili narty. Maszyna ruszya powoli, a narciarze posuwali si za ni w towarzystwie Plutona ucieszonego t przechadzk. Wynalazca nart elektrycznych wzi za podstaw dawn nart zwykego typu i wyci w niej dugi prostokt - od pocztku jej przedniego zagicia, prawie do samego koca. Otrzyma w ten sposb wsk ram. I to wszystko, co zostao ze starej narty. W t ram wynalazca wmontowa dug, pask skrzynk, ktra zawieraa w sobie silnik, akumulator z duym zapasem energii elektrycznej i mechanizm przekazujcy. Zewntrz dokoa skrzynki, przez ca jej dugo, szed acuch gsienicowy z ebrowanych ogniw, tak jak w wozie polarnym. Nad acuchem by may mostek dla stopy. Z przodu, na wysokoci nieco poniej piersi czowieka, obie narty byy poczone stojakiem w ksztacie prostokta, zrobionym ze sprystej, gitkiej rurki. Na grnej, poziomej poprzeczce stojaka, wzdu wycitych w rurze szczelin, tkwiy dajce si przesuwa dwie gaki, wewntrz za rurki szy od nich do odpowiedniej narty przewody, ktre przekazyway motorom yczenia narciarza. Mona byo przyspieszy lub zwolni bieg acucha gsienic dowolnie do jednej z trzech szybkoci i mona byo wyczy prd. Nad kadym acuchem, na pocztku i na kocu ramy, poruszay si w poprzek szorstkie, metalowe szczoteczki, ktre oczyszczay ebrowane ogniwa gsienic z nabijajcego si niegu i drobin lodu. Podczas gdy dawne narty lizgay si po niegu lub lodzie, to nowe pezay dwigajc na sobie stojcego lub siedzcego na specjalnie urzdzonym siodeku czowieka. Po rwnym niegu lub lodzie nowe narty mogy mkn z szybkoci nieosigaln dla najbardziej wprawnego i wytrzymaego narciarza na nartach lizgowych. Prcz szybkoci elektryczne narty posiaday jeszcze jedn zalet: atwo bray wzniesienia czepiajc si lodu ostrymi pytkami i sprawnie hamoway na najbardziej stromych zjazdach. Komarow posuwa si rwnolegle z Di m, wiczc go w uywaniu nart i manewrowaniu poprzecznym drkiem. Dima przewraca si, tuk sobie kolana i boki, ale w zapale jazdy nie odczuwa blu. Przypomnia sobie wszystko, co mu opowiada i pokazywa Bieriozin u siebie w domu, tak e Komarow podziwia szybkie postpy swego ucznia. W poudnie Karcew zatrzyma wz i okreli wsprzdne geograficzne pola lodowego. Okazao si, e pole pynie cigle w tym samym kierunku, chocia znacznie wolniej ni wczoraj, wskutek prawie cakowitego ustania wiatru. Wyniki oblicze przyjto z zadowoleniem; pole pyno w kierunku Ziemi Pnocnej, a stamtd wedug zapewnie starego marynarza, niedaleko do osiedla na Przyldku Cynowym w Cieninie Szokalskiego. Wz polarny ruszy dalej, Komarow i Dima towarzyszyli mu na nartach.

Zbliaa si pora obiadowa. Poniewa Karcew podczas przejadki nie mg porzuci stanowiska kierowcy maszyny, major musia peni obowizki kucharza. - Wracamy do kabiny - powiedzia do Dimy. - Trzeba wzi si do przyrzdzania obiadu. - Bardzo bym chcia jeszcze troch powiczy - odpowiedzia chopiec. - Czy mog, Dymitrze Aleksandrowiczu? Zostan z Plutonem, jeli nie jestem potrzebny przy kuchni... Komarow pokiwa niezdecydowanie gow, w kocu zgodzi si, uwaajc, e chopiec powinien jak najprdzej nabra wprawy w jedzie na nartach. - Tylko eby si nie oddala od wozu - powiedzia. - Nie, nie! Bd trzyma si w pobliu - obieca Dima. - A bro masz przy sobie? - Tak! Pistolet byskowy... - No, dobrze! Po chwili major wszed do kabiny i zatrzasn za sob drzwi. Postawiwszy narty w kcie i krzyknwszy Karcewowi gotowe, kucn przed drzwiczkami szafki z zapasami pod kuchennym stoem. Drzwiczki zaciy si, wic major, klczc, dugo i bezskutecznie usiowa otworzy szafk. Poamawszy sobie paznokcie wyj n i straci jeszcze sporo czasu, nim wreszcie otworzy drzwiczki. Odetchn z ulg. Wycign produkty, spojrza na zegarek i szybko zabra si do przygotowywania posiku. Tymczasem Karcew usyszawszy gotowe, nie ogldajc si, puci maszyn penym biegiem, chcc nadrobi czas stracony na lekcj jazdy na nartach. Niedugo to jednak trwao. Rwne dotychczas pole zaczo powoli zmienia si, pokazay si nierwnoci. Trzeba byo zwolni szybko, przej na may bieg i ostronie przedziera si przez labirynt lodowy. Wjechawszy na jeden z lodowych grzebieni Karcew spojrza przed siebie i cicho zakl pod nosem. Z zachodu szybko posuwaa si i rosa gsta ciana mlecznobiaej mgy. Za par minut ogarnie wz, zasoni drog, tak e nawet z tego grzbietu zjazd moe by niebezpieczny. - Do licha! Mga! - powiedzia gono Karcew i skierowa maszyn w d, w osonite wrd lodowych zwaw miejsce. - Mga? - zapyta Komarow wygldajc zza szafy i nagle krzykn: - Gdzie Dima? Zblad, skoczy do drzwi i otworzy je. Maszyna zdya ju zej prawie do podna lodowego zbocza, wic horyzont zamknity by ze wszystkich stron zwaami. Jednym susem, nie liczc si z niebezpieczestwem, major wyskoczy z wozu i biegiem pocz wspina si na dopiero co przebyty grzbiet. Doszedszy do szczytu, zadyszany, rzuci okiem na wschd. Caa

przestrze a do horyzontu bya usiana mas sterczcych lodw. Rwne pole, ktre dopiero co przejechali, schowao si jakby oddzielone od wozu dziesitkami kilometrw. Komarow obejrza si. Pod gr bieg przeraony Karcew. - Gdzie Dima? - krzycza w biegu. - Nie wida go... - zdenerwowany odpowiedzia Komarow. - Z powrotem! Do maszyny! Trzeba da sygna syren! Tonc w biaej mgle, nie mogc nic dojrze przed sob, potykajc si, polizgujc i upadajc, Komarow z trudem dobrn do wozu. Rozleg si gos syreny, zwykle mocny, oguszajcy przy dobrej pogodzie, lecz w tej chwili - saby, zamierajcy natychmiast, jakby wchaniany przez olbrzymi warstw waty zwalonej na wz. Po wejciu do kabiny Komarow zobaczy Karcewa przygotowujcego swe narty. Karcew rzuci okiem na majora. - Pjd go szuka - powiedzia gono, by przekrzycze wycie syreny nastawionej na nieustanny dwik. - Pjdziemy razem - powiedzia major. Karcew kiwn potakujco gow i oddzieliwszy narty od czcej je ramy, zarzuci na plecy. Po piciu minutach wyszli z kabiny, zamknwszy j dokadnie. Szli wrd chaosu nagromadzonych bry, w gstej, nieprzeniknionej mgle, zwizani sznurkiem, eby si nie zgubi. Szli po obrywajcych si liskich odamkach, padajc na ostre wystpy, podnoszc si; szli, nie wiedzc gdzie si wdrapuj, gdzie stawiaj nogi, dokd zelizguj si i skacz, chwilami musieli czoga si na brzuchu, eby nie zgubi kolein wygniecionych przez gsienice. Dobrze, e Karcew nie zapomnia wzi ze sob latarni elektrycznej. Jej wiato z trudem przebijao mikk cian mgy, jednak pomagao rozrni kolein, wyaniajce si z mgy przeszkody i trudne do przejcia miejsca. Po dwch godzinach marszu wyszli nareszcie na rwne pole niegowe - znueni, potuczeni, z podrapanymi twarzami. - Bez wtpienia, chopiec zabdzi w tej mgle - powiedzia major, gdy doszli do rwnego pola i stanli, eby odpocz i naoy narty. - Mga? Zabdzi? - odpowiedzia pytaniem zadyszany Karcew. - Jake mg zabdzi, kiedy z nim jest Pluton, ktry zaraz by go przyprowadzi do wozu, albo spotkalibymy go po drodze. Lkam si czy nie co gorszego... Mg spotka niedwiedzia. To si czsto tu zdarza. Albo jaka szczelina w lodzie, nie grona dla gsienic, ale katastrofalna dla niego... Urwali rozmow, tylko od czasu do czasu rzucali pojedyncze sowa i nisko zgici, dugo, powoli i z trudem sunli na nartach wzdu kolein wozu. Gdyby Pluton prowadzi chopca tym ladem, choby jak najwolniej, dawno by si ju powinni byli spotka. A ich jak nie ma, tak nie ma! Wreszcie rozleg si stumiony gos Karcewa.

- S! lady nart... ng... ap... Komarow i Karcew z trwog przygldali si ladom, dokadnie owietlajc je latarni. Coraz wiksze ogarniao ich zdumienie. Co zmusio Dim porzuci lady gsienic? Dlaczego odszed od linii ladw... nie, wprost uciek?... Wyranie wida - pobieg w bok od kolein cignc narty za sob, a nie stojc na nich. Powia lekki wiatr. I jak to si zdarza z kapryn pogod w Arktyce, mga zacza szybko rzedn i odpywa na poudnie. Ukaza si bkit nieba, soce zalao wesoym wiatem nien rwnin. Karcew zdj szybko karabin z ramion i strzeli. Zaraz potem zagrzmia wystrza majora.

Rozdzia 41 NARTY UCIEKY


Dziwic si, dlaczego wz tak szybko oddala si od niego, Dima puci narty na peny bieg, chcc go dopdzi. Mia jednak jeszcze zbyt ma wpraw w kierowaniu nartami, tym bardziej e wicej patrzy przed siebie ni pod nogi. Po chwili narty uderzyy o wystajc, a prawie niewidoczn spod niegu bry i Dima zlecia z nich wywijajc koza; wpad gow w zasp. Dziwnym przypadkiem narty dobrze umocnione prostopad ram, zrzuciwszy Dim, tylko silnie przechyliy si, lecz si nie wywrciy; zrobiy obrt dokoa swej osi i nie przestajc pracowa gsienicami, zaczy sun wzdu napotkanej bryy, a potem dalej po rwnym polu, w kierunku poudniowym. Pluton, zaskoczony t now zabaw, ze zdumieniem obwchiwa swego przyjaciela, tymczasem Dima wsta, strzsn z siebie nieg i wtedy zauway zniknicie nart. Z przeraeniem obejrza si i rzuciwszy si w pogo za nimi krzykn: - Pluton! ap! Trzymaj! Pluton uwanie spojrza na Dim, na jego rk, na narty widniejce w dali i wielkimi susami rzuci si naprzd. nieg by do gboki, tote Dima szybko si zadysza, zapadajc si za kadym posuniciem nogi. W gowie mia zamt. Dlaczego maszyna z majorem i Iwanem Pawowiczem tak szybko si oddalia? Czy Pluton dogoni narty? Co zrobi bez nich? Jak dopdzi wz? Dlaczego zostawili, go samego? Tymczasem sunce narty poczy stawa si coraz mniej widoczne, wyglday jak ciemne kreski na niegu, Plutona wida byo jeszcze wyranie, ale odlego midzy nim i nartami nie malaa, przeciwnie, jakby si zwikszaa. Pluton ma cik drog po gbokim niegu, a dla nart to wanie droga najlepsza... I nagle bysna mu myl, od ktrej Dimie serce zamaro: jeeli zaraz nie zatrzyma Plutona, to Pluton bdzie bieg za nartami godzin i dwie, dopki ich nie dogoni lub nie padnie wyczerpany. Dima stan przeraony i pocz krzycze, z trudem chwytajc powietrze ustami: - Pluton! Wracaj! Do mnie! Pluto-o-on! Do nogi! Te kilka sekund, dopki nie przekona si, e pies go usysza, wyday si Dimie dugie jak godziny. Wreszcie spostrzeg, e kontury Plutona rosn. Pies wraca do niego. Dima poczu, e mu dr nogi z osabienia, e mu ciemnieje w oczach. Ciko dyszc z bijcym sercem upad na nieg i zamkn oczy. Pluton w rozpdzie o mao nie wpad na Dim. Z wysunitym jzykiem, czsto i gboko robic bokami, leg koo chopca zdywszy przedtem lizn go w policzek. Odpoczwszy nieco Dima pooy rk na karku Plutona i zamyli si. Co robi? Bez nart nigdy nie dogoni wozu polarnego. A moe Iwan Pawowicz i Dymitr Aleksandrowicz wrc, bd go szuka? Przecie nienaumylnie zostawili go tutaj samego? Dlaczego tak szybko odjechali? Moe si co zepsuo w maszynie i nie mogli jej zatrzyma? W takim razie niedugo powrc... Trzeba szuka nart...

Pierwsza lepsza sterczca kra lub zwa powinny je zatrzyma... Dima wsta i obejrza si. Nagle taki ogarn go strach, e chwyci za szyj Plutona i przycisn si do niego jakby szukajc obrony. Dopiero teraz zrozumia, jak jest samotny w tej strasznej biaej pustyni - bezludnej, gronej w swym milczeniu, penej nieoczekiwanych niebezpieczestw. Gdzie tu myszkuje niedwiedzica z maymi... Zimny dreszcz przebieg mu po plecach. Znw obejrza si, dotkn wiszcej na biodrze pochwy byskowego pistoletu. W ktr stron posza rodzina niedwiedzia? Na pewno nie ma ich blisko, Pluton poczuby... Jakie szczcie, e chocia Pluton jest z nim!... - Co robi, Plutonie? - ze smutkiem i strachem zwrci si do psa. Pluton podnis gow, wiernymi oczami spojrza na swego pana i machn ogonem. Ca sw postaw zdawa si mwi: Rozkazuj!... Dima westchn, posta jeszcze chwil bezradnie i bojaliwie obejrza si dokoa, wreszcie niezdecydowanie ruszy ladem nart... Pogoda bya spokojna. Lekki mrz przyjemnie chodzi zaczerwienion od marszu twarz. Mija pierwszy strach. Dima poczu gd, ale stara si nie myle o tym. W kieszeni znalaz nieduy kawaek czekolady, ktry wzi ze sob na wiczenia z nartami; ale postanowi go zje dopiero, gdy bardziej si przegodzi. Przeszedszy kilometr chopiec zauway blisko horyzontu jakie dugie, nierwne wzniesienie. Zway - pomyla z radoci. - Na pewno uwizy tam narty. Przyspieszy kroku nie spuszczajc oczu ze zwaw, ktrych zarysy staway si coraz wyraniejsze. Dima spieszy si. I byo ciko, nogi wizy w gbokim, mikkim niegu. Zrobio mu si gorco. Grube krople potu spyway spod hemu na twarz. Dima wyczy prd elektryczny w ubraniu. Zway rosy, ju wida byo ich nieforemne ksztaty, przerwy midzy nimi. lady nart prowadziy prosto w tym kierunku. Nagle do uszu Dimy dolecia jaki jednostajny, guchy huk. Z kadym krokiem huk wzrasta, rozszerza si i potnia. Pluton rwnie zwrci na to uwag. Potrzsajc cikimi uszami, przysuchiwa si nie objawiajc jednak ani strachu, ani zoci. Uspokoio to Dim, ktry ruszy dalej ladem nart. Huk powoli traci sw jednostajno, day si sysze potne, rytmiczne westchnienia i cikie uderzenia. Morze! - pomyla Dima. - Naturalnie, e morze! Zaczy si zjawia niewielkie, rzadko rozrzucone bryy lodu, na p zasypane niegiem. Siady biegy prosto po rwnej jeszcze przestrzeni, ale z przodu, ju niedaleko przed zwaem, cign si szeroki pas pokryty gsto odamkami lodu. Gdzie tu - pomyla Dima i zniecierpliwiony pobieg naprzd. Jeszcze kilkanacie krokw i Dima krzykn radonie. Niedaleko, na stosunkowo rwnym placu, wrd zasypanych niegiem odamkw lodu leay narty cae, nieuszkodzone. Uderzywszy o jeden z odamkw, przewrciy si na bok. Prawa narta wisiaa w powietrzu i turkotaa obracajc si gsienic. Lewa leaa bokiem na niegu i wystajcymi kracami

pytek gsienicowych zaczepiaa o nieg. Obie narty, sczepione ram, krciy si we wszystkich kierunkach, krelc na niegu i w powietrzu wymylne figury. Wygldao to zupenie tak, jakby taczyy. Na widok tego dziwnego zachowania si nart Pluton szczekn zdumiony. Po paru skokach Dima dopad nart. Ujwszy ram, nacisn i przesun guzik. Narty zakoczyy swj taniec, chopiec, uszczliwiony odetchn z ulg. Natychmiast ustawi narty we waciwej pozycji i jakby chcc si upewni, e to nie zudzenie, wszed na nie. Gdy tylko dotkn rkami poprzeczki, gdy wyczu palcami gaki uruchamiajce, opanowao go poczucie siy i pewnoci. Teraz te narty s jego naprawd! Szuka ich i zdoby je sam, wasnymi siami, bez cudzej pomocy, przezwyciywszy znuenie, niepewno i strach. Ju nie obawia si samotnoci w tej pustyni, gdy i tu moe walczy i zwycia. - Go mnie, Pluton! - krzykn wesoo Dima. Puci w ruch narty i zrobi par zawiych zwrotw midzy odamkami lodu, przysuchujc si rwnomiernemu, monotonnemu szumowi, ktry dolatywa spoza zwaw. Nagle jakie dziwne szczekanie, guche beczenie, zwierzce wycie rozdaro ten szum. Gosy te szy stamtd, spoza zwaw, najwyraniej od strony morza. Dima raptownie zatrzyma narty i skupi si cay, nakazawszy Plutonowi milcze. Co to takiego? - pomyla, z trwog ogldajc si dokoa i kadc rk na futerale pistoletu. Dima zna ju ryk- niedwiedzia, ale to, co sysza, brzmiao zupenie inaczej. Dima bez przerwy patrza na najbliszy zwa. Straci, i ciekawo walczyy w duszy chopca: puci narty na peny bieg i uciec std jak najprdzej, czy wej na szczyt zwau i spojrze, dowiedzie si... Znw rozleg si bek i wycie. Dima zdecydowa si. Raz jeszcze nakazawszy Plutonowi milczenie skin nr, niego i puciwszy narty na may bieg skierowa si w stron zwau. Lekki wiatr od morza wia mu wprost w twarz i unosi w ty szelest gsienic. U podna zwau postaw narty w zacisznym miejscu i razem z Plutonem pocz s wspina po nierwnym zboczu. Dobrnwszy do grzbietu, ostronie wysun gow i zamar z zachwytu. Przed nim leao szerokie, ponure morze usiane gsto, a po horyzont, pywajcymi krami. Guchy szum dochodzi od morza, ktre bio cikimi falami o ld. Przestrze midzy zwaem i morzem bya pokryta ciaami morsw, gsto lecych jeden obok drugiego. Dima pozna je od razu. Widzia ju te zwierzta i na obrazkach starych ksiek, i na filmach knifonw, i z pokadu Czapajewa. Ogromne, ciemno lub tobrunatne cielska dochodziy dugoci czterech, piciu metrw. Ich dugie, grube ky zwisay w d pod stosunkowo niewielk gow. Jedne morsy leay, opuciwszy gow na ld, obrcone bokiem z powodu zbyt wielkiej dugoci kw. Inne urzdziy si wygodniej, kadc gowy na karki ssiadw. Stado widocznie odpoczywao. Na wysokich, wypukych plecach samic leay mae morsy-oseski, dugie na ptora metra, i starsze, ale trzymajce si jeszcze matki. Par oseskw

pezao po ciaach starych morsw, ktre nie zdradzay z tego powodu adnego niepokoju, nie przeryway snu. Tylko jeden olbrzymi mors, lecy na boku, cigle podnosi wysoko gow i oglda si. Opuszcza gow na ld, widocznie na chwil zasypia, lecz zaraz znowu unosi j i rozglda si dokoa. By to wartownik stada. Od czasu do czasu wyaniay si z wody ciemne grzbiety, gowy ze zwisajcymi kami i zbliay si do lodowego pola. Unoszc si nad wod, z zadartymi gowami, przybysze wbijali swe ky w ld i trzymajc si nimi, usiowali wdrapa si na brzeg. Lecz lece blisko morsy budziy si i ochryple szczekay, najwyraniej nie majc ochoty ustpowa miejsca w tej ciasnocie. Przybysze musieli wic pyn dalej wzdu kry, dopki nie znaleli wolnego miejsca. Niektre z pyncych morsw miay na grzbiecie, blisko szyi, jakie wielkie wypukoci. Dima nie mg zrozumie, co to za garby. Mia wielk ochot podej bliej do tych interesujcych zwierzt i dokadnie im si przypatrzy. Stado leao spokojnie i z najbliszego wysokiego zwau mona to byo zrobi bez adnego ryzyka. Niewiele mylc, Dima ostronie, raz jeszcze surowo nakazawszy milczenie Plutonowi, przekrad si przez pas lodowych bry oddzielajcych go od morza i po cichu pocz wdrapywa si na ostatni wa lodowy. Pluton czoga si na brzuchu wraz z chopcem. Pies najwidoczniej mia wielk ochot zaszczeka. Ale Dima trzyma ostrzegawczo palec do gry i trzeba byo milcze. Dobrnli do grzbietu lodowego zwau. Dima ostronie wysun gow i spojrza w d z piciometrowej wysokoci. Wida byo wietnie! C za potwory - po prostu gry misa i tuszczu! Kade zwierz podobne byo do olbrzymiej marchwi - grubej z przodu i zwajcej si w ogonie. Krtki ogon, zronity z dwch petw, ley pasko na lodzie. Skra - gruba, twarda, prawie zupenie naga, uoona w gbokie fady. Krtkie, szerokie przednie petwy u jednych wcinite pod ciao, u innych wysunite na zewntrz, na kadej petwie wida przez skr pi dugich, gitkich palcw, poczonych bon. I jakie szkaradne, straszne mordy! Okrge, wypuke oczy jak u krowy, wywinite nozdrza w ksztacie pksiyca, pod nimi, na misistej grnej wardze wydtej nad kami, szczecina dugich, gstych wsw. Na maym lodowym przyldku, dokadnie na wprost siebie, mia Dima straujcego morsa. Zupenie blisko od niego, bez plunicia, wyonia si z wody gowa nowego morsa, za gow ukaza si grzbiet z dziwnym garbem. Dima o mao nie rozemia si gono: bya to samica ze swoim maym na grzbiecie. Morsitko szczelnie przylgno do grzbietu matki, mocno obejmujc jej szyj przednimi petwami. Samica sapic i fyrkajc wypucia z puc powietrze i wbiwszy ky w kraniec lodu, staraa si wej na kr. Lecz grone ruchy stranika i jego ryk zmusiy j do zaprzestania wysikw i szukania innego miejsca do odpoczynku. Dima spojrza w d. Zwa lodowy wygina si pod nim, tworzc gbok, prawie okrg studni o wysokich, spadzistych cianach. Otwarta cz studni wychodzia na morze i na rwny placyk nad wod. Na, prawo od Dimy i od wejcia do studni placyk by bardzo wski, tak e tylko par morsw mogo si na nim pomieci. W lewo od wejcia placyk by zawalony odamkami lodu. Widocznie to miejsce nie pocigao pragncych odpocz morsw. Przy samym wejciu do studni, w wygodnym wgbieniu midzy odamkami lodu, lea nieruchomo may mors-osesek i sodko spal. Na niego to wanie, jak si wydao Dimie, oglda si czsto i niespokojnie strujcy mors.

- To pewnie samica - pomyla Dima zauwaywszy par takich spojrze. - A to jej mae... Dima raz jeszcze z ciekawoci spojrza na plac pokryty potwornymi cielskami, majc zamiar zej ze szczytu i wrci do nart.

Rozdzia 42 WALKA
Wtem spojrzawszy przypadkowo w lewo, na zawalony odamkami kraniec pola, Dima zdrtwia z przeraenia i przylgn mocno gow do lodu. Z wysokoci piciu metrw widzia wyranie, jak wrd odamkw i bry rozpaszczony na lodzie i wyginajcy si jak kot na polowaniu skrada si w stron morsw wielki, biay niedwied. Dalej spostrzeg Dima mae, puszyste kulki, ktre przylgny do lodu poruszajc trjktami czarnych punktw - dwojgiem oczu i nosem. Bya to znajoma rodzina - niedwiedzica z maymi. Gdyby Dima lepiej orientowa si w yciu Arktyki, to prcz przeraenia wpadby rwnoczenie w zdumienie. Prawie adnemu z podrnikw i badaczy Arktyki nie zdarzyo si by wiadkiem napadu biaego niedwiedzia na morsa, chocia liczne wieci i legendy o tym kryy uporczywie wrd rdzennej ludnoci i owcw polarnych. Wikszo uwaa, e niedwied mimo swej siy i okruciestwa woli unika morsa, zakutego w podwjny pancerz: twardej skry i grubej warstwy tuszczu. Prcz tego potwr ten posiada grone ky i odznacza si odwag w obronie, od ktrej szybko przechodzi do ataku. Uwiadomiwszy sobie, e niedwiedzica ma uwag pochonit morsami, a jego pozycja na wysokim zwale gwarantuje mu cakowite bezpieczestwo, Dima postanowi zosta i popatrze, czym to si skoczy. Na wszelki wypadek wyj z pochwy pistolet byskowy, a drug rk obj Plutona za szyj i przycisn go do siebie. Niedwiedzica powoli i ostronie, to kryjc si za lodowymi bryami, to kadc si na niegu, podsuwaa si coraz bliej. W momencie gdy samica morsa podnosia gow i ogldaa si, niedwiedzica natychmiast opadaa na ld, zamieraa i przykrywajc ap swj czarny nos, zlewaa si niemal ze niegiem. Ale gdy strujca samica opuszczaa gow, niedwiedzica sza dalej. Wszystkie jej minie byy napite i faloway mikko pod puszystym futrem. Widocznie dotkliwy gd zmusi niedwiedzic do kroku tak ryzykownego jak walka z morsem. Dima straci rachub czasu. W silnym napreniu nerww z zapartym oddechem ledzi ruchy chytrego i cierpliwego drapiecy. Niedwiedzica przysuwaa si coraz bliej do podna zwau, na ktrym lea Dima, cay czas bacznie patrzya na samic morsa, ale Dima zdoa podchwyci jej spojrzenie rzucone w bok. Dima zrozumia, e niedwiedzica polowaa na maego morsa picego pod zwaem. Ju tylko par metrw dzielio niedwiedzice, od celu. Wygiwszy si w uk, wziwszy pod siebie wszystkie cztery apy, z wycignit wsk gow niedwiedzica chwil hutaa si na apach jakby ubijajc nieg pod sob. I nagle, gdy strujca samica opucia gow, niedwiedzica daa susa niewysoko nad lodem, przeleciaa w powietrzu cztery - pi metrw i w nastpnej chwili jednym uderzeniem apy odrzucia maego morsa jak pik w wygicie studni. Morsik zdy wyda saby, ledwo dosyszalny w szumie morza i haasujcego stada dwik, podobny do beczenia nowonarodzonego jagnicia.

Ale ten prawie nieuchwytny dwik doszed do uszu matki. Z-niespodziewan szybkoci obrcia si w ty i ze wciekym wyciem pocza kutyka na mikkich, wygitych petwach do miejsca, gdzie zostawia swe mae. Niedwiedzica nie przewidywaa, e znajdzie si w zamknitej przestrzeni z jednym tylko wyjciem. Musiaa skoczy po swoj zdobycz do przeciwlegej ciany, schwyci zabitego morsika w pysk i zawrci do wyjcia. Nie zdya tego wszystkiego uczyni. Rozwcieczona morsica, z zalanymi krwi oczami, nie przestajc rycze, uprzedzia niedwiedzic i zagrodzia wyjcie swym olbrzymim ciaem. Przeraone rykiem stado w mgnieniu oka rzucio si do wody i zniko w odmtach morza. Dwie matki - niedwiedzica i samica morsa stay naprzeciwko siebie, oko w oko: jedna - z niezmiern rozpacz na widok trupa swego dziecicia i z dz pomszczenia si, druga - ze wciekym pragnieniem zdobycia poywienia dla siebie i swych bezradnych niedwiadkw. Przez chwil obie stay nieruchomo, jakby badajc si wzajemnie: samica morsa nieustannie wya, niedwiedzica z upem w paszczy szukaa moliwoci, by przeskoczy wroga i umkn z zasadzki. Lecz ogromne cielsko zapeniao prawie cae przejcie, a wysoko zadarta gowa z gronymi kami nie pozwalaa na skok z ciarem w pysku. I niedwiedzica, wypuciwszy trupa maego morsa i krtko ryknwszy, pierwsza ruszya do walki. Wykonaa niewielki skok zadajc morsowi druzgoccy cios w gow. Sia tego ciosu zdolna bya zama kark byka. Lecz gowa morsa tylko lekko przechylia si w bok, a ogromne ciao zaledwie drgno ku przodowi. Wtedy potne, byskawiczne ciosy posypay si na samic ze wszystkich stron, stalowe pazury wbijay si w szyj, ryy gbokie bruzdy i rozryway skr. Potworny ryk obu zwierzt rozlega si w powietrzu. Dima oguszony tym rykiem trzs si ze strachu, lecz nieprzeparte pragnienie, by nic nie uroni z tej strasznej sceny, sprawio, e niewiadomie podsun si na sam kraniec lodowej studni. Pluton skomli cicho i wyrywa si, by uciec z tego strasznego miejsca, lecz rka Dimy mocno go trzymaa. Tymczasem w dole, pod gradem ciosw, zalana krwi samica morsa powoli, ciko, ale nieustpliwie posuwaa si naprzd, spychajc wroga ku stromej cianie. Samica morsa przesunwszy si z przejcia ku rodkowi studni odsonia swe przednie petwy. Natychmiast odezwa si u niedwiedzicy odwieczny instynkt, nakazujcy jej uycie specjalnego chwytu w walce z przeciwnikiem. Niesychanie szybkim skokiem znalaza si u boku samicy morsa i staraa si chwyci jej przedni petw. Gdyby si jej to udao, jednym rzutem przewaliaby przeciwnika na bok, czynic go na chwil bezsilnym Ta krtka chwila wystarczyaby, by ostrymi kami wgry si w doln cz pyska samicy - w najbardziej sab i niezabezpieczon cz ciaa kadego morsa. Lecz krwawe zby biaej drapienicy tylko kapny w powietrzu, a ona sama natychmiast odskoczya od ciany. Te same tysiclecia wypracoway u jej wroga rwnie instynktowny chwyt obrony: morsica momentalnie schowaa pod siebie petw i niedwiedzica ledwo zdya uchyli sw szyj od miertelnego ciosu potnych kw. Znw przy akompaniamencie wciekego ryku posypa si grad ciosw na samic morsa. Ta za, jakby ich nie czujc, posuwaa si nieustannie naprzd jak czog. Jej

bierno omielia w kocu niedwiedzic. Jakby chcc oguszy przeciwniczk, wydaa wcieky ryk i z caej siy uderzya samic morsa w czaszk, prawie jednoczenie uskoczya w bok i powtrzya atak na drug petw. Zaledwie jednak niedwiedzica wycigna pysk i ku petwie, samica morsa z nieoczekiwan szybkoci u tak ociaego i nieruchliwego zwierzcia zadara gow, bysny w powietrzu ky i wbiy si w szyj niedwiedzicy, przygwadajc j do lodu, po czym zwalio si na niedwiedzic ogromne cielsko, o wadze ptorej tony. Rozleg si chrzst pkajcych krgw i wszystko si skoczyo. Par chwil samica morsa leaa na ciele wroga, potem silnie poderwaa gow i wycigna okrwawione ky. Dwie straszne rany ukazay si z tyu ba niedwiedzicy, wielkie fontanny czerwonej krwi trysny z nich, wsikajc w biay, wygnieciony nieg. Nie spojrzawszy nawet na martwego przeciwnika, niepomna wasnych ran, samica morsa natychmiast pocza si toczy niezgrabnie ku rozdeptanemu, zalanemu krwi trupowi swego maego. Z aosnym kaniem obwchiwaa je, delikatnie szturchaa pyskiem, jakby chcc obudzi, krzyczaa i jczaa jak czowiek. Dima o mao sam nie zapaka patrzc na t scen. Dugo jczaa poraniona matka nad swym martwym dzieckiem. Wreszcie, jakby przekonawszy si o bezskutecznoci swych usiowa, by je podnie, pocza powoli popycha okrwawione ciao na kraniec lodu. Tam obja trupa petwami, mocno przycisna do siebie i z aosnym jkiem rzuciwszy si do wody znika w odmtach.

***

Dima zsun si ze zwau, stan na nogi i zaraz opad na odam lodu. Osab zupenie, rce mu si trzsy, nie mg wsun pistoletu do futerau. Pluton rwnie zdradza niezwyky niepokj, biega koo zwau, podnosi gow wszc w powietrzu i gronie warcza czujc w pobliu zapach krwi. Mino z pi minut, zanim Dima przyszed do siebie... Wreszcie wsta, wszed na narty i zawoa na psa: - Pluton, do domu! Narty szybko suny starym ladem. Dima oglda si nieustannie na milczcy zwa jakby w obawie, e niedwiedzica wstanie i puci si za nim w pogo. Dopiero gdy skoczy si pas rozrzuconych bry, Dima odetchn z ulg i puci narty na trzeci bieg. Ale po paruset metrach musia zwolni szybko, gdy pies nie mg za nim nady. Im bardziej oddala si Dima od morza, tym czu si spokojniejszy. By pewien, e jak w tej chwili posuwa si swoim ladem, tak dogoni wz, trzymajc si wyobionych przez gsienice kolein. Przejechawszy ze trzy kilometry Dima zauway przed sob cian gstej, mleczno-biaej mgy,

przecinajcej mu drog z zachodu na wschd. Im bardziej zblia si do niej, tym wikszy ogarnia go niepokj. Mog zgubi lad - myla hamujc po trochu narty. - Co robi? Iwan Pawowicz i Dymitr Aleksandrowicz na pewno mnie szukaj i nie mog znale. Bezradnie obejrza si dokoa, nie wiedzc, co pocz. ciana mgy bya ju zupenie blisko; pierwsze, jeszcze rzadkie i na p przezroczyste oboczki okryy chopca. Dalej pyny gste kby mgy unoszc si w prawo, na wschd. Dimie wcale nie umiechao si zagbia w ten mleczny odmt. Mia wraenie, e utonie w nim, zagubi si i przepadnie. Ju i tak z trudem rozrnia biegncego Plutona. Chopiec gwatownie zahamowa: kolein nie byo ju wida. Co robi? W ktr stron si skierowa? Zaburczao w odku, zacz odczuwa gd. Zapomnia o nim na zwale. Teraz jednak uczucie godu wzrastao. Dima wyj resztk czekolady i uczciwie podzieliwszy si z Plutonem, wsun swj kawaek do ust. Pluton od razu pokn sw cz. Oblizujc si i wymachujc ogonem pies lekko odchyli gow. Dima dobrze zna ten gest, ktry znaczy, e po zaksce z przyjemnoci zabraby si do obiadu. Ale e i jemu zostao tylko przyjemne wspomnienie po czekoladzie, wic uda, i nie zrozumia przymwki. Mga bya ju tak gsta, e dalej jak na wycignit rk nic nie byo wida. Dima zszed z nart, pochyli si i prawie dotykajc twarz niegu, przyglda si jego powierzchni. ladw nie byo. Dim ogarn strach. Gdzie si one podziay? Przecie widzia je cay czas, a do zatrzymania si, prawie do ostatniej chwili. Chopiec rozglda si z obaw, potem zacz peza po niegu dokoa nart. Tylko z tyu znalaz lady, ktre, narty zostawiy za sob. Postanowi posuwa si tym ladem wstecz. Widocznie niedaleko, nie zdajc sobie sprawy, zboczy ze starego ladu. Ale zrobiwszy zaledwie jeden krok po nowym ladzie Dima w strachu cofn si z powrotem do nart i chwyci je kurczowo: zdy bowiem zauway, e zarys nart roztapia si we mgle, e jeszcze krok - i znikn mu z oczu. Dima pocign narty za sob i na czworakach, wpatrujc si w nieg, zacz czoga si w ty po ladzie. Pluton kry koo niego, rwnie wpatrujc si w nieg, obwchiwa go, zaczepia Dim warczc i warujc. To pezanie przeraonego chopca pies uwaa tylko za zabaw. Przeszedszy w ten sposb z dziesi metrw wyczerpany Dima opad na nieg. adnego ladu nie znalaz. Dokoa staa szarobiaa, nieprzenikniona mga - gucha, lepa, obojtna. Ani dwik, ani promie soca nie przedostawa si przez ni, jakby wszystko dokoa umaro, cay wiat zgin, rozpuci si w tym bielejcym kleju i tylko oni, chopiec i pies, dwie mae, ywe istoty pozostay porzucone, zapomniane. Byo dosy przyczyn do paczu... Ale trzeba przecie ,co robi. Nie bdzie wiecznie tu siedzia i becza. Trzeba zabra si do poszukiwa. Gdzie si podziay stare lady? Dima przypomnia sobie, e gdy posuwa si na nartach

od strony morza, stare lady mia z lewej strony. Jeeli we mgle, wziwszy w lewo, przeci je niepostrzeenie, to cofajc si nowym ladem powinien trafi na stary. Ale on go nie przeci! Wic widocznie zaraz na pocztku oddali si w prawo! A w tej chwili wrci na dawne miejsce i stare lady powinny i w pobliu rwnolegle... I a do zwaw nad morzem bd szy rwnolegle... Dima rzuci si na nieg i uwanie wpatrywa si cignc za sob narty; zacz czoga si w bok, konwojowany przez psa. Za chwil radosny dziecicy miech zadwicza w pustyni. Dima skoczy na nogi i trzymajc si nart zacz taczy z radoci. Znalaz stare lady. eby ich tylko znowu nie zgubi... Przykucn i nie spuszcza z nich oczu. Nawet pooy rk na ladzie, by go nie wypuci, nie da mu uciec... Ale jak posuwa si dalej? Z nart nie bdzie widzia ladw. Dima trzyma z takim trudem znalezione lady dosownie w swych rkach i nie wiedzia, co robi? Rado z powodu znalezienia malaa, szczyci si, na razie, nie byo czym. Chopiec siedzia spuciwszy gow. Znw powraca strach i beznadziejno. Nagle skoczy gwatownie, przestraszywszy spokojnie siedzcego z nim psa, potem rwnie szybko przysiad z powrotem nad podwjn lini ladw i wskazujc na nie zawoa: - Pluton, tutaj! Patrz! Do domu, Pluton! Do domu! Znudzony bezczynnoci pies oywi si, skoczy i machajc ogonem, to pytajcym wzrokiem patrzc na Dim, to opuszczajc gow w d, biega wzdu ladw naprzd i w ty. Chopiec wyj chusteczk do nosa, podar j na wskie paski i powiza ze sob. Powstaa w ten sposb do duga biaa linka. Jeden jej koniec przywiza do obroy Plutona, drugi wzi do rki i wszed na narty. - Do domu Pluton! Do domu! Szukaj! Pluton chwil sta, jakby namylajc si, potem obrci si i ruszy wzdu starych ladw, mao nie urwawszy zaimprowizowanej smyczy. Dima ledwo zdy wczy prd i puci narty za psem. Pdzi tak peen ufnoci w swego Plutona, wyrzucajc sobie, e wczeniej nie pomyla o tym sposobie. Teraz ju szybko dobrnie do ladw wozu polarnego. A co dalej? Dima odpdzi t nasuwajc si trwon myl. Zobaczymy... Tak przyjemnie byo pdzi na nartach! Dima nawet zmruy oczy. Doznawa jeszcze wikszej rozkoszy. Waciwie niepotrzebne mu s oczy w tej chwili. I tak nic nie widzi - ani na dole, na niegu, ani z przodu, ani z bokw. Narty lekko zakoysay si w biegu, Dima machinalnie otworzy oczy i przeraony krzykn: - Stj! Pluton, stj! Do mnie! W rozpraszajcej si i jakby janiejszej mgle, w krgu sabych i dziwnych blaskw, o dziesi krokw przed nim, na samej drodze sta wielki niedwied. Sta bokiem, opuciwszy wsk, wycignit szyj, jakby przyglda si starym ladom nart na niegu.

Z przymion wiadomoci, dzwonic zbami ze strachu, usiowa uwolni nogi z nart i wycign pistolet z futerau. Rwnoczenie guchym szeptem powtarza: - Do mnie... Do mnie... Pluton... Wszystko to trwao nie duej ni mgnienie oka: wyswobodziwszy nog Dima zaczepi o nart i zwali si w nieg; przeklty futera nareszcie otworzy si i pistolet znalaz si w jego rku. Pluton machajc ogonem podbieg bliej, a niedwied... Niedwied nagle... rozpostar w powietrzu olbrzymie skrzyda, machn nimi par razy i przeksztaciwszy si w niedu mew, ze wistem przelecia nisko, prawie nad gow chopca i znik we mgle. Oparszy si na rkach, z zadart gow i z otwartymi ze zdumienia ustami, Dima bezmylnie patrzy na lot niezwykego ptaka. Korzystajc ze sposobnoci Pluton nie omieszka lizn Dimy w policzek. A on powoli podnis zdrtwia rk, obj szyj psa i szepn: - Plutonku... Co to... Co to takiego?... Mino par minut zanim Dima zupenie oprzytomnia. Ciko podnis si z lodu, stan na nartach i sabym gosem krzykn: - Do domu, Pluton... Do domu... Szukaj... I znw delikatnie brzczc zaszeleciy gsienice, narty suny za Plutonem. Mga rzeda naprawd. Chocia niewyranie, mona ju byo rozrni stare lady nart, ale Pluton nie bieg nimi, tylko idcymi rwnolegle tymi ladami, jakie pozostawi on i Dima, gdy gonili uciekajce narty. Zapach tych ladw wzbudza wicej zaufania, nasuwa psu lepiej znane wspomnienia zwykego trybu ycia, domu, dokd kaza mu biec jego may waciciel... Mga rzeda coraz bardziej, lecz wstrznitemu Dimie cigle wydawaa si jeszcze ciemna i gsta. Mgliste myli, jak we nie, przelatyway mu przez gow: - Co to byo takiego?, Zwariowaem czy co? Przecie widziaem na wasne oczy... Rozjaniao si coraz bardziej. Narty suny rwno i szybko za Plutonem, ktrego wida byo wyranie. Nagle w powietrzu rozleg si wystrza. Za nim drugi. Dima otrzsn si i gono zawoa: - Naprzd, Pluton! Naprzd! To nasi! Dima momentalnie zapomnia o wszystkim, wszystko, zostao poza nim. - Naprzd, Pluton! Nasi! Nasi! Hura! Z wielkim, radosnym szczekaniem, dotykajc brzuchem niegu, Pluton mkn jak na skrzydach.

I nagle mga zostaa w tyle jak zdarta zasona. Niespodziewane soce, bkitne niebo, z rzadkimi, jasnymi oboczkami i lnica brylantami niena rwnina - wszystko to rzucio si w oczy Dimie i olepio go. Z dala za biegy na spotkanie dwie mae czarne, figurki, ostro odcinajc si na tle tego jasnego, radosnego wiata, i strzelay nieustannie, oguszajco, jak na wielkie wito.

Rozdzia 43 WIECZNE, NIEPOWTARZALNE


Wz polarny, jak okrt w czasie burzy, to przelewa si midzy zastygymi falami lodu, to ciko wznosi si na nie. Odbijajce si od niegu i lodw promienie soca raziy oczy, lecz przeamane przez polaryzujce szka okien rozsieway w kabinie przyjemne, agodne wiato. Twarz Karcewa zdradzaa wielkie zmczenie, spowodowane nieustannym napiciem uwagi. I obawa o chopca kosztowaa go niemao zdrowia - pomyla Komarow spogldajc na Dim, ktry chrapa na grnej koi. - Ile przey ten chopiec! Major umiechn si i pokiwa gow. Teraz to nawet Karcew zazdroci Dimie. To nie arty - by wiadkiem walki niedwiedzia z lwem morskim. Tyle lat przey w Arktyce i ani razu nie spotka si z czym podobnym! Chopiec wykaza wielki spryt w poszukiwaniu ladw w czasie mgy. To dobrze o nim wiadczy. Zuch! Major wsta i trzymajc si ptli, zwisajcych z sufitu kabiny, podszed do siedzenia kierowcy. - Ju dosy, Iwanie Pawowiczu - powiedzia. - Wkrtce zupenie opadniecie z si. Albo zatrzymajcie wz i odpocznijcie, albo pucie mnie do kierownicy i nauczcie, jak prowadzi. Znuony Karcew umiechn si. - Nie, Dymitrze Aleksandrowiczu, to nieodpowiednie miejsce do nauki. Mam wraenie, e zway skocz si niedugo i wydostaniemy si albo na brzeg morza, albo na rwne pole. Wtedy zatrzymamy si i poka wam, jak si kieruje. Rzeczywicie musicie nauczy si i tego... Nie wiadomo, co moe si zdarzy. Przewidywania Karcewa okazay si suszne. Po upywie p godziny z wysokoci ostatniego grzbietu ujrzeli za szerok nien rwnin ciemny pas wody z lnicymi plamami odbitych w niej promieni sonecznych i z biao-niebieskimi punkcikami. Byo to z dawna upragnione morze z pywajc po nim kr. Wyjechawszy z labiryntu zwaw wz potoczy si po rwnej przestrzeni i wkrtce zbliy si do kraca pola lodowego. Dima obudzi si, ziewn i przecign si z rozkosz. W odpowiedzi usysza przecige ziewanie Plutona picego koo drzwi wyjciowych, obok skafandrw stojcych jak rycerze na stray. Karcew zdecydowa, e skafandry powinny sta w tym miejscu, zoone, gotowe do uycia w razie nagej potrzeby. - Zbudzie si, bohaterze? - zapyta Karcew wyczywszy motory i wstajc z siedzenia. - Dobrze spae? Odpocze?

- Doskonale, Iwanie Pawowiczu! - odpowiedzia mocnym gosem Dima. - Dlaczego stoimy? Przyjechalimy? - Dojechalimy do morza. Wyjdmy! Major otworzy drzwi wyjciowe i pierwszy zszed na ld. - Jak tu piknie! - powiedzia. - Rzeczywicie, jak piknie! - z zachwytem krzykn Dima schodzc po stopniach. - Co to jest, Dymitrze Aleksandrowiczu, Iwanie Pawowiczu!... Ile tcz, ile soc... Ach! Wiem! Wiem! To halo64 prawda? Soce stao jeszcze do wysoko nad horyzontem, ale wyranie chylio si ku zachodowi. Jednak nie od razu mona byo rozpozna waciwe soce w szeregu jego tczowych odbi na pochyoci nieba. Waciwe soce otaczay koncentrycznie dwa piercienie z tczy: jeden, wszy - wewntrzny, drugi, szerszy - zewntrzny. Od strony soca piercienie miay ciemnoczerwony kolor, ktry stopniowo przechodzi we wszystkie kolory tczy a do niebieskiego, zlewajcego si z niebem. Dwa biae pasy przecinay na krzy i soce, i okrajce je piercienie: jeden pas szed od zachodu poprzez soce i gin w zenicie, drugi, rwnie przechodzcy przez soce, szed rwnolegle do horyzontu. Sze agodnie zabarwionych wszystkimi kolorami tczy, odbitych soc stao w punktach przecicia biaych pasw z okalajcymi waciwe soce tczowymi piercieniami. Kade z tych odbitych soc otaczay niewielkie, lnice barwami tczy koa. Tcze, tcze i tcze... Wszdzie, gdzie rzuci okiem, wida geometryczne sploty tcz - wielkich i maych, szerokich jak chorgwie i wskich jak wstki... Ca zachodni poow nieba wypeniao takie bogactwo i przepych barw, e nawet Karcew, ktry wiele dziww ju widzia, sta zachwycony zjawiskiem. - Takie halo nie czsto si zdarza - powiedzia wreszcie stary marynarz. - Przewanie bywa jeden blady piercie dokoa soca i po jednym odbiciu z boku. A mi szyja zdrtwiaa!... Jednak, kochani towarzysze, nie mamy czego sobie winszowa. - Dlaczego? - zapyta major. - To prognostyk. Halo prawie zawsze poprzedza cyklon65 albo antycyklon66. Bdmy przygotowani na burz. - Tak... To nieprzyjemne -I przemwi major. - A skd si bior te halo - zapyta Dima. - To bardzo proste, mj may towarzyszu. Mrz wzrasta, dzie jest pogodny, soce nisko stoi nad horyzontem. Promienie soca, idce do naszych oczu, natrafiaj po drodze w niszych warstwach
64

Halo - krgi otaczajce ciaa niebieskie, kiedy miedzy obserwatorem a ciaem niebieskim znajduje si chmura drobnych i krysztakw lodu. 65 Cyklon obszar sabego cinienia powietrza i wirowego ruchu atmosfery; powoduje zachmurzenie i due opady, czste burze i huragany. 66 Antycyklon obszar wysokiego cinienia barometrycznego; w jego centrum pyn opadajce prdy powietrza, utrzymujc sta pogod i bezchmurne niebo.

powietrza na mnstwo malekich krysztakw lodu, a kady krysztaek lodu - to pryzmat, ktry rozkada biay promie soca na kolor tczy. - Tak, tak! - ywo pochwyci Dima. - To tak jak szklany pryzmat. I na cianie, i na pododze robi si tcza, gdy si zapie pryzmatem promie soca midzy szczelin w zamknitym oknie a cian. - Tak, wanie... No c, Dymitrze Aleksandrowiczu - zwrci si marynarz do majora- jak zadecydujemy: zosta tu na noc czy jecha dalej? - Co? - zamylony major nie od razu zrozumia pytanie. - Ach tak... No c... Jak- uwaacie, tylko wydaje mi si, e powinnicie odpocz. - To gupstwo - machn rk Karcew. - Musiaem tylko rozprostowa koci po dugim unieruchomieniu przy sterach. Jedmy. Wykorzystujmy pogod. Jutro licho wie, co bdzie. Soce jeszcze ze trzy godziny bdzie wiecio, a o zmroku staniemy na nocleg... Wz szybko ruszy na poudnie. Z prawej strony szumiao morze, z lewej cigno si pole najeone zwaami. Podrnikom dugo towarzyszyo wspaniae halo. Dopiero gdy wz skrci na poudniowy wschd, halo skryo si za wysokimi grzbietami zwaw. W krzele kierowcy siedzia teraz Komarow, a Karcew pokazywa mu, jak i w jakich wypadkach naley posugiwa si guzikami i rczkami na desce rozdzielczej. - Wszystko to jest bardzo proste, Dymitrze Aleksandrowiczu. Trzeba tylko zapamita, do czego suy kady guzik i kada rczka, i naby troch wprawy, eby je szybko stosowa. - Tak - umiechn si Komarow. - Obawiam si jednak, czy zd si wywiczy. Czekaj mnie rne sprawy niecierpice zwoki. Mam nadziej, e nas szybko odnajd i wyrwiemy si std. - Rozumiem, rozumiem, Dymitrze Aleksandrowiczu - przyciszonym gosem powiedzia Karcew. - Z caego serca ycz wam tego. Ale pozwlcie, e was zastpi przy kierownicy. Zbyt wolno posuwamy si, a czas ucieka. - No i wicz si tu z wami! - rozemia si major ustpujc miejsca - Ale zachanny z was czowiek Dima bawi si z Plutonem i spoglda na Karcewa. Kiedy Komarow odszed od starego marynarza i uda si do kuchni szykowa kolacj, Dima podszed do kierowcy, obejrza si i pochyliwszy si nad marynarzem, po cichu i namitnie zacz mwi: - Iwanie Pawowiczu... powiedzcie szczerze... Naprawd uwaacie, e mi si tylko ze strachu przywidziao? Daj wam pionierskie sowo, e widziaem niedwiedzia, tak jak was widz w tej chwili! A wy mwicie - mira... Karcew z ledwo widocznym umiechem spojrza ukosem na Dim. - Ale dziwak z ciebie, kochanku - rwnie cicho odpowiedzia. - Dlaczego miabym ci mwi nieprawd? To jest tak samo mniej wicej jak w tej chwili z halo. Tylko tu rzecz polega na krysztakach lodu, a tam - na drobniutkich kropelkach wody unoszcych si w powietrzu i tworzcych mg. Podobne zaamanie promieni. Takie wypadki zdarzaj si czsto w Arktyce. Zwyky kamie zmienia si w chatk. Idziesz i idziesz we mgle do tej chatki i zamiast niej znajdujesz kamie. Albo pyniesz

odzi midzy lodami i nagle wyrasta przed tob spadzista ciana lodowa. Czapka ci z gowy zlatuje, gdy chcesz zmierzy okiem wysoko tej gry, a podjedziesz bliej, okazu, e si, e to zwyky spadzisty kraniec lodu, na metr wystajcy nad wod. A tobie mewa przemienia si w niedwiedzia. Wszystko to mirae, zudzenia. Czekaj no... Tu zdaje si wz nie przejdzie, zway dochodz prawie do samego kraca lodu. eby nie trzeba byo zawraca! Karcew zatrzyma wz. Wszyscy trzej w towarzystwie Plutona wyszli z kabiny. Karcew pocz przemierza krokami wski pas dzielcy zwa od kraca lodu. - Sprbujemy! - krzykn stojc na przyldku, ktry wchodzi w morze. - A nu si uda... Miejsca powinno wystarczy. Wz silnie przechylony na bok, ruszy dalej. Trzsc mocno na nierwnym, zawalonym odamkami lodu terenie, wz wyszed w kocu na rwny placyk, otoczony ze wszystkich stron cianami zwaw. Zapad ju gsty zmrok, gdy stanli na nocleg. Tymczasem major przyrzdzi kolacj, siedli wic do stou, na ktry padao, agodne wiato lamp. Dima najpierw nakarmi Plutona. Nie zapomina o tym nigdy, choby sam by najbardziej godny. Przy stole rozmowa si nie kleia. Wszyscy byli zmczeni dugim, penym wrae i wysiku dniem, marzyli o koi, odpoczynku i nie. Z klejcymi si do snu oczami wyczywszy prd w ubraniu, Dima ju mia zamiar rozbiera si, gdy Karcew, ktry zamyka drzwi, wyjrza na zewntrz i nagle krzykn: - Dima! Chod prdzej! Patrz! Dima dwoma skokami dopad drzwi i wysun gow: - Co? Gdzie? Karcew w milczeniu wskaza rk na poudnie. Tam, na ciemnym niebie, usianym wielkimi gwiazdami, byszczay pki bladych, cienkich jak nici promieni, a na samym horyzoncie cigno si wskie pasmo wiata, na ktre pocztkowo Dima nie zwrci uwagi. Nagle pasmo to spyno ku grze i paskim ukiem rozpostaro si po niebie czczachd ze wschodem. Z uku poczy tryska fale wiata, ktrego poszczeglne promienie dochodziy a do zenitu. Na chwil wszystko zastygo, potem ze wschodu na zachd szybko przebiegy fale wiata, krace wstgi zapony Jasnozielon i czerwon barw, przesuwajc si to w gr, to w d. Promienie coraz szybciej poczy strzela do gry, zbliajc si wci do bieguna magnetycznego wpoudniowo-zachodniej czci nieba. Wszystko byo w ruchu: promienie krzyoway si, goniy wzajemnie, zleway si ze sob. Byy to ju nie pojedyncze promienie, lecz cae pki. - Zaponwszy rwnoczenie, w szybkiej gonitwie pdziy po niebie. Ju dobiegy do bieguna i wszystka tam dokoa zagrao barwami. Ze wszystkich stron tryska tysice promieni. Skd si wziy? Skd biegn? Z dou czy z gry? Nikt tego nie zgadnie, nie uchwyci okiem. Mrz przenika przez zimne ju dawno ubranie Dimy. Goe donie zgrabiay, nie zdajc wic sobie z tego sprawy, schowa je pod pachami. Chopiec nic nie sysza, nic nie czu, tylko patrzy i patrzy. Nie poczu nawet, e kto woy mu hem na gow i poda rkawice.

Wszyscy stali w milczeniu, mimo woli nasuchujc. Wydawao si niemoliwe, e tak wspaniae widowisko odbywao si bez dwiku, bez choby oddalonych grzmotw, bez wybuchw.. Lecz wok panowaa martwa cisza. Caa rwnina lodowa zapona jakim czarownym wiatem. nieg lni tczowymi barwami jakby usiany brylantami, rubinami, szmaragdami. Ale ju wszystko blado. Blaski, zniky rwnie szybko, jak pojawiy si. Tylko jeszcze na pnocy tlia si wska wstga, po ktrej przebiegay fale ogniste. Nad lodem zawis ciemny caun nocy i gwiazdy na niebie z powrotem zamigotay bladym, niemiaym wiatem. - No i po wszystkim! - rozleg si gos Karcewa. - Przedstawienie skoczone. Trzeba i spa. Komarow, ktry dotychczas nie wymwi ani sowa, zacz strzsa szron z ramion Dimy i w milczeniu pocign go do wozu. - Co ty wyprawiasz, Dima! - krzykn nagle. - Masz wyczony prd w ubraniu! Czemu stoisz! Zamarzniesz! I wziwszy chopca pod pachy, energicznie postawi go na schodki i wepchn do kabiny.

Rozdzia 44 OSTATNI DZIE NA KRZE


W nocy wiatr wzmg si i nad ranem sztorm rozhula si nie na arty. Karcew par razy wstawa, podchodzi do okna, z niepokojem sucha wistu i wycia burzy, huku morza niewidocznego za zwaami, guchych uderze idcych spod lodu. Za kadym razem podnosi si ze swego miejsca i Pluton. Oparszy przednie apy na kanapie stawa koo Karcewa i patrzy w ciemn noc za oknem, to znw spoglda pytajcym wzrokiem na starego marynarza. Karcew pogaska szeroki kark Plutona i cicho zapyta: - I ty nie pisz, bratku? No nic, moe tymczasem obejdzie si... Pluton delikatnie poruszy ogonem i wraca na podog jakby uspokojony. Ranek wsta szary, niewesoy. Zaraz po niadaniu Karcew zacz oglda skafandry. Sprawdza dokadnie akumulatory, zapasy jedzenia, adunki ze skroplonym tlenem i substancj pochaniajc dwutlenek wgla. - Czemu tak interesujecie si skafandrami, Iwanie Pawowiczu? - zapyta major; wedug umowy, odpowiedzialno za ich stan naleaa do niego i Komarow utrzymywa je w porzdku. - Niepokoi was sztorm? - Trzeba si mie na bacznoci, Dymitrze Aleksandrowiczu - odpowiedzia Karcew. - Wielkie pola lodowe rzadko wytrzymuj takie sztormy... Otworzy szafk zawierajc ywno i razem z Komarowym wycign z niej du skrzynk w pokrowcu z gstej tkaniny. Na grnej paszczynie skrzynki znajdowaa si biaa gaka wkrcona w wsk rurk. Karcew odkrci gak i umocowawszy na kocu rurki niewielk pompk zacz nadyma pokrowiec. Tkanina szybko pczniaa i wkrtce skrzynka znalaza si wewntrz duego elastycznego balonu o ksztacie piki. - No, wszelkie niezbdne przygotowania skoczone - powiedzia Karcew zdejmujc pompk i zaraz zakrcajc gak na rurce. - Wic umawiamy si, Dymitrze Aleksandrowiczu? Z chwil sygnau alarmowego... - Dobrze, dobrze, Iwanie Pawowiczu, bdcie spokojni. Ja i Dima wiemy, co mamy robi na wypadek alarmu. - Trzeba by Dim obudzi, a szkoda. Tak smacznie pi. - Chcecie wyprowadza std wz? - Tak, koniecznie. Nie powinien pozostawa tak blisko morza. A prcz tego, w tak pogod chciabym by jak najbliej naszego skadu... - No, to nie ma si co namyla. Siadajcie do kierownicy, a ja obudz Dim. Po paru minutach wz ruszy w drog, a Dima, ju ubrany, zasiad do niadania.

Wz koyszc si, powoli, ostronie sun po nierwnym polu na pnocny wschd. Wiatr czasami pcha go z tyu, potem nagle uderza z boku groc zsuniciem ze zbocza, wy i wista wznoszc kby nienego pyu na wierzchokach zwaw. Wkrtce wz wydosta si na rwne pole. Zaczy zjawia si szczeliny w lodzie, to wskie, ledwo dostrzegalne, wijce si jak we czarnymi liniami, to szersze z widniejc wod na dnie. Wz swobodnie przesuwa si po nich, cige zwikszajc szybko. Jedna ze szczelin nagle, w oczach Karcewa, pocza szybko rozszerza si i gdy maszyna w penym biegu zbliya si do niej, szczelina, miaa ju przeszo dwa metry szerokoci. Nie hamujc biegu, Iwan Pawowicz nacisn guzik na tarczy rozdzielczej. Stojc na swym posterunku, u drzwi przy skafandrach, Komarow zobaczy przez tylne okno kabiny, e dwie szerokie, grube pozy, zazwyczaj sterczce do gry po obu stronach drzwi, nagle z gonym szczkiem opady grnymi kocami w d i legy daleko na lodzie za wozem. Przednia cz wozu ju zwisaa nad wod, lecz cisza tylna przewaaa nie dajc przedniej spa dziobem do wody. Szczelina rozszerzaa si w dalszym cigu, przeciwny jej brzeg odpywa do szybko, lecz wz posuwa si jeszcze szybciej. Wyrwnawszy do poziomu dziobow cz acuchw, wz dosign drugiego brzegu i zaczepi si o ld, pracujc ostrymi ebrami ogniw. Nagle ty wozu zsun si z lodu i spad w d, ku wodzie. W nastpnej chwili jednak zakoysa si mocno i zawis w powietrzu powstrzymywany prnymi pozami. Byy one tak silnie przymocowane do tylnej osi, e doskonale wytrzymyway ciar wozu, tylko si lekko uginay. Przednie czci gsienic coraz dalej wchodziy na ld, szybko wcigny wz na drug stron szczeliny, chocia koce pz cigny si jeszcze daleko z tyu, a szeroko szczeliny przez ten czas znacznie wzrosa. Wyszedszy cakowicie na ld i zoywszy pozy na stae miejsce wz potoczy si po rwnym polu w tym samym, co i poprzednio kierunku. Wkrtce zacz pada gsty nieg. Wiatr krci nim i rzuca w okna; blady, drgajcy tuman zasoni wiat, drogi ju nie byo wida. Zacza si zamie. Karcew zwolni biegu. Wz jakby po omacku, ostronie posuwa si naprzd. Coraz czciej trafiay si szczeliny. Niektre bardzo ju szerokie, nagle zaczynay si zwa i Karcew przeczekawszy par chwil przejeda przez nie bez pomocy pz- Coraz wikszy niepokj ogarnia starego marynarza. Zatrzymawszy wz przed jedn z takich zbiegajcych si szczelin, Karcew pocz przysuchiwa si czemu wrd gwizdu i wycia zamieci, potem obrci si i ruchem gowy przywoa do siebie majora. Ten szybko podszed, zaniepokojony wyrazem twarzy towarzysza. - Wsuchujcie si uwanie, Dymitrze Aleksandrowiczu! - krzykn Karcew, by zaguszy ryk wiatru. Nic nie czujecie pod nogami? - Pod nogami? - zapyta Komarow i skupiwszy si, po chwili odrzek: - Wz si chwieje! Iwan Pawowicz pokiwa gow. - Kiepska sprawa - powiedzia. - Fala dosza ju tutaj i szybko rozbija pole na czci. Nie wiem, czy dobrniemy do naszej bazy... A jeli dobrniemy, czy tam bdzie bezpiecznie...

Tymczasem szczelina prawie si zamkna, Karcew wic pocz przesuwa przez ni wz. Ale zaledwie wz znalaz si po drugiej stronie szczeliny, ld przechyli si pod nim i wz powoli pocz zsuwa si z powrotem ku szczelinie. Komarow zapa si za krzeso. - Co to takiego? - gono krzykn Dima trzymajc si porczy kanapy, na ktrej pakowa amunicj i przywizywa j do strzelby i pistoletw. - Widzicie, co si dzieje? - powiedzia Karcew dajc peny bieg naprzd i zrzucajc tylne pozy na ld. Ju jedziemy po krach. Przed nami prawdopodobnie powsta szeroki pas wody. Wielka kra wyrwnaa pooenie pod szybko oddalajcym si od szczeliny wozem. Teraz ju wyranie czuo si miarowe koysanie. Gdy jednak po pewnym czasie wz min rodek kry, ta znw zacza si pochyla, tak e Karcew musia zmniejszy prdko obrotw motorw. Wz powoli posuwa si ku niewidocznemu w nienej zawiei kracowi kry. Wreszcie ukazaa si szeroka przestrze wody. Przeciwlegego brzegu nie byo wida. Na ciemnooowianej powierzchni wody rozbijay si wysokie, ostre fale. Od czasu do czasu wyaniay si ze nienej mgy i znikay w niej niewielkie odamki lodu, koyszce si na wzburzonej wodzie. - Trzeba bdzie przepyn - powiedzia Karcew, uporczywie patrzc przed siebie i szykujc si do wczenia motorw. - Czy nie lepiej objecha przerw? - zapyta major, ktremu rwnie nie umiechaa si przeprawa przez wzburzony kana niewiadomej szerokoci. - Ba, nie wiadomo, ile czasu stracilibymy na objedanie. Sdzc z szerokoci i dugoci, przerwa musi by znaczna. A musimy si spieszy, bo za ni, na pnocy, znajduje si nasz skad. No, walimy... Sprawdcie, Dymitrze Aleksandrowiczu, czy drzwi s szczelnie zamknite. Przekonawszy si, e wszystko jest w porzdku, Karcew pocz ostronie prowadzi wz na kraniec kry opuszczajcej si wci niej. Wz prawie niepostrzeenie zsun si na wod. Zawarczaa ruba i wz-amfibia popyn. Fale biy w okna zasaniajc je jasnozielonym mulinem. Przednia cz kabiny raz po raz zanurzaa si w wod. Pozostawiona z tyu kra znikna za wirujc cian niegu. Wiatr wy wciekle jakby gonic uciekajcy wz. Nagle wysoka fala wzda si przed oknami z prawej strony, uderzya w wz i ze zowieszczym szumem przewalia si przez dach. Po chwili, zupenie nieoczekiwanie, ze nienej mgy wyonia si przed kabin, wysoka, nieomal prostopadle spadajca ciana zwau lodowego. Najwyraniej gra ta oderwaa si od pola lodowego wzdu linii zwau; wydosta si na ni z wody byo niemoliwoci. Ostrym skrtem na lewo, uniknwszy zderzenia, Karcew poprowadzi wz wzdu lodowej ciany, szukajc brzegu o agodnym spadku. Burza sza od zachodu, trzeba byo pyn pod wiatr. Rozrni co przed sob byo niezmiernie trudno, jednak Karcew zauway, e ciana lodowa nieustannie napiera na wz z prawej strony. Ju par razy odpywa od ciany na odlego widzenia, ale po paru minutach gra znw zbliaa si do wozu.

- Co to znaczy? - z niepokojem myla Karcew znw odsuwajc wz od ciany. - Czy to wiatr spycha nas na cian, czy te kry zwieraj si z powrotem? Stary marynarz coraz czciej pocz spoglda w lewe okno w obawie, czy nie ujrzy we mgle opuszczonej poprzednio kry i nagle zauway, e wz mniej si koysze, a pryski fal nie zalewaj ju okna. Zwieraj si!... - z przeraeniem wywnioskowa Karcew. - Co teraz robi? Popyn jeszcze troch dalej. Najwidoczniej kra poczyna wirowa... Pozostawaa bardzo saba nadzieja, e uda si jeszcze znale w przekltej cianie lodowej jakie dogodne wejcie, ktrym dostan si na ld z pnocnej strony rozlewiska. Na pnocy jest skad ywno, odzie, akumulatory... Odcici od tych zapasw, na goym, pustym lodowcu - to byoby straszne I Zamie szalaa w dalszym cigu w grze, nad kabin; w dole, midzy krami, byo jakby spokojniej. Wz pyn powoli pod wiatr i fal. Skupiwszy uwag na kracu prawej kry, wypatrujc w jej beznadziejnie prostopadej cianie wygodnego miejsca do ldowania, Karcew zapomnia na chwil o poudniowej stronie kanau. - Uwaga! - rozleg si nagle gos majora. - Zwa lodowy z lewej strony. Jednym rzutem oka Karcew ogarn groz pooenia. Przez wirujc zason niegu spostrzeg tu, tu kraniec poudniowej kry, rwnie wysoki i niedostpny. Wpadlimy!... - przemkno mu przez gow. - eby chocia zdy obrci... Szybko skierowa wz w lewo, lecz maszyna, pod naporem przeciwnego i bocznego wiatru sabo reagowaa na ster. Po chwili wz utkn dziobow czci gsienic w brzegu poudniowej kry. Wysoko wzniesione w gr pyty przedniej czci gsienic rozpaczliwie drapay prawie prostopad cian lodu, ruba, puszczona na maksymaln lini obrotw, pchaa je z wody na ld. Na prno! Zadanie przekraczao moliwoci maszyny. - Ld naciska z tyu! - rozleg si spokojny gos majora. Marszczc z niezadowoleniem brwi, pomaca szorstki podbrdek (naostrzony n marynarski nie na wiele si przyda) i spokojnie wyda rozkaz stojcemu obok Dimie: - Przygotuj si do wyadunku:., sprawd swe ubranie. Szybciej... szybciej... nie tra czasu!... - I spojrzawszy przez okno zwrci si do Karcewa:- Kra ju nad ruf! Rozleg si gony trzask, ktry zamieni si- zaraz w przeraliwy zgrzyt, skowyt i stkanie. Gsienice bezsilnie zamary na lodowej cianie, umilka ruba zatrzymana przez Karcewa. Rwnoczenie z dziobowej czci kabiny rozlega si komenda: - Wyadowywa si na ld! Szybko! Jedno nacinicie guzika i drzwi rozwary si. Kby niegu wtargny z wiatrem do kabiny.

W szarawej cianie kry pnocnej na wysokoci dwch - trzech metrw widnia niewielki placyk. Tylna cz gsienic opieraa si poniej. Drzwi od szafy z jedzeniem, szybko wyjte przez Komarowa, legy na lodzie tworzc kadk. - Dima, wychod z Plutonem! Dima by gotw. Z wizk lekkich strzelb, podniecony, nieco przestraszony, szybko przeszed na malutki placyk w zwale lodowym. Za nim poszed Pluton, objuczony paczkami amunicji i skadanym namiotem. Wz trzyma si jeszcze, cinity lodami. Drga pod ich naciskiem od dzioba do rufy, trzask i zgrzyt aosnym echem odbijay si w sercu jego pasaerw. Gsienice wyginay si, ld ju prawie dotyka wyjciowych drzwi kabiny. Major wyrzuci na ld skafandry, narty, rny sprzt, skrzynk z akumulatorami podan mu przez Karcewa. Korzystajc z tych paru minut, jakie zawdziczali wytrzymaoci wozu, Karcew i Komarow wyrzucili jeszcze na ld tumok odziey futrzanej i dwie skrzynki ywnoci. Z tyu rozleg si grony trzask. Okno, wygite naporem gry lodowej, rozleciao si w kawaki, przednia cz kabiny osuna si w d. Wz tyln sw stron pocz opada w wod. - Na ld, Dymitrze Aleksandrowiczu! - krzykn Karcew. Zaledwie obaj wyskoczyli na placyk, gdy wz, drapic ld ebrami ogniw gsienicowych, pocz powoli zanurza si w wodzie. Po chwili, bolenie dugiej, woda wtargna w otwarte drzwi kabiny. Coraz gwatowniej osiadajc na rufie wz zelizn si i znik w odmtach. Jego byli pasaerowie, zbici w ciasn gromadk, stali w milczeniu na skraju placyku nie spuszczajc oczu z toncego wozu. Zamie z wyciem napieraa, jakby miaa ochot i ich rzuci w gbiny, gsty nieg zasypywa rozrzucone na lodzie przedmioty...

***

Rozbitkom udao si rozoy namiot. Miejsca byo w nim niewiele. Wiszca pod stropem lampa elektryczna jaskrawym wiatem owiecaa wntrze. Na wprost wejcia siedzia na tumoku futer Dima i dopija kaw. Obok niego, z prawej strony od wejcia, oparty na okciu, w na p lecej pozie spoczywa na rozesanym futrze Karcew. W rodku namiotu staa pytka elektryczna, dajc ciepo. Niewielka przestrze z lewej strony od zasonitego wejcia, miejsce Komarowa, byo w tej chwili puste. Pluton lea u wejcia, przy podniesionym do gry, jako prg, pasie ptna, wycieajcego podog namiotu. Karcew dotyka psa nogami, ktre mu najwyraniej przeszkadzay. Prcz tego od

wejciowego progu wiao i Pluton z niezadowolon min wsta i przeszed na prne miejsce majora. Pokrciwszy si pies pooy si, zwin w kbek i znowu zacz drzema. Za okienkiem w bladym, mtnym wietle wirowa nieg. Wiatr z wciekoci targa namiotem jakby chcia zerwa go z miejsca i unie ze sob. Chwilami porywy wiatru byy tak silne, e Dima mimo woli chwyta za ptle, przez ktre przechodziy stalowe ebra namiotu. Pod pcienn zason wejcia ukazaa si do w rkawicy i odpia zason. Zgity we dwoje, otrzepujc z siebie nieg, wszed do namiotu major. - No co, Dymitrze Aleksandrowiczu? - szybko zapyta Karcew. - Nic nie wida - zapinajc zason odpowiedzia Komarow. - Z wielkim trudem dobrnem do przeczy. nieg, nieg i nieg... Wci wali! Kiedy wreszcie ustanie? Wiecie, Iwanie Pawowiczu... czy to nie zudzenie, ale gdy na chwil ucicha wiatr, syszaem od strony pnocnej jaki rwnomierny huk. Czy to nie otwarte morze? Komarow kucn przed pytk i nala sobie gorcej kawy z imbryka. Karcew, patrzc w skupieniu na majora, zapyta: - Wic i wycie to syszeli? Ca noc niepokoi mnie ten huk. Jeeli od strony pnocnej rzeczywicie jest otwarte morze, to le. Bo to by znaczyo, e do naszego gwnego skadu nie uda nam si dobrn. Jeli on zreszt istnieje... - Przypuszczacie, e zaton? - zapyta major. - Albo unioso go w morze wraz z oderwan czci lodowego pola... - odpowiedzia Karcew. - Co dla nas na jedno wychodzi. Ju trzy doby trzymaa zamie w niewoli na krze ocala grupk pasaerw zgniecionego wozu. Wolno mijay godziny, zamie nie ustawaa, przeciwnie, jakby potniaa groc rozbiciem tego ostatniego schronienia. Major i Karcew dugo milczeli. Wreszcie Komarow otrzsn si i przekn yk kawy ze szklanki. - Jak sdzicie, co naley teraz robi, Iwanie Pawowiczu? - Myl, e czekanie na koniec burzy - to bezcelowa strata czasu. Godziny istnienia kry, na ktrej si znajdujemy, s bez wtpienia policzone. W kadej chwili moe si rozlecie, i to wanie wtedy, gdy si tego nie bdziemy spodziewali. Proponuj jak najprdzej std odej. Major postawi koo siebie niedopit szklank, chwil milcza i cicho zapyta: - Dokd, Iwanie Pawowiczu? - Na Ziemi Pnocn. Do Cieniny Szokalskiego, do osiedla na Przyldku Cynowym. - Jak? Ktrdy?

- Pod wod. - W skafandrach? - Tak. Musimy si zdecydowa! - twardo powiedzia Karcew. - I tak w czasie zamieci aden samolot nas nie odnajdzie, nawet jeeli zaczy si ju poszukiwania. A zamie, prawdopodobnie, nieprdko si skoczy. W poudnie bdzie janiej. Postaram si wyznaczy wsprzdne geograficzne i raz jeszcze zbada, co dzieje si na pnocnej stronie. Jeeli tam na prawd jest otwarte morze, to natychmiast zaczniemy gotowa si do drogi. Za osiem - dziesi godzin bdziemy na ldzie. - Na Ziemi Pnocnej?! - krzykn nagle Dima. - Na wyspie Komsomolec?... - I umilk zmieszany zagryzajc wargi. Karcew i Komarow zdziwionym wzrokiem spojrzeli na chopca. - Tak, na wyspie Komsomolec - powiedzia Karcew. - A dlaczego si pytasz? - Nie... ja tak tylko... - nie podnoszc oczu jka si Dima. - Tam s trzy wielkie wyspy. - Tak, tak - potwierdzi Karcew i rozwijajc projekt zwrci si do majora: - Takie jest moje zdanie, Dymitrze Aleksandrowiczu. A co wy na to? Komarow jako niechtnie oderwa utkwiony w Dim wzrok i wolno przemwi: - Czy t sam drog, pod wod, moglibymy dosta si do sztolni numer sze? Karcew nie od razu odpowiedzia. Spojrza uwanie na majora i rzek: - Mona. Ale na to trzeba trzy razy tyle czasu biorc pod uwag par przystankw na lodzie dla odpoczynku i ze wzgldu na obserwacje astronomiczne. Czy chopiec wytrzyma... - Tak... - przecigle- powiedzia major i przesun par razy rk po podbrdku. - Nie zapominajcie, kochany Iwanie Pawowiczu, e na sztolni, eby si tak wyrazi, oczekuje na mnie z niecierpliwoci Konowaow. Obawiam si, e zbyt dugo czeka nie bdzie i gotw tam czego nabroi. Prcz tego wecie pod uwag, e i na Dim czeka tam z niepokojem, a nawet moe z rozpacz, jego ojciec... Ale Dima nagle zblad, potem zarumieni si i krzykn: - Nie, nie! To nieprawda! Ja tylko tak... Bo Bieriozin i Gieorgij Nikoajewicz powiedzieli, e jeeli nie bd tak mwi, to mnie zawrc z powrotem do Moskwy... A ja chciaem dosta si do Arktyki... Koniecznie musiaem dosta si do Arktyki; Gdzie tutaj, na wyspie Komsomolec, przepad mj brat, Wala... Chciaem go szuka na tej wyspie... A oni kazali mi zmieni nazwisko i nawet dali zawiadczenie. Komarow i Karcew ze zdumieniem spojrzeli na siebie. - Powoli..: powoli... - powiedzia nic z tego nie rozumiejc Karcew. - Jakie zawiadczenie? Co za Wala? - Mwi wam przecie, e mj brat Wala... Walery. - Nie rozumiem... - zacz znw Karcew, ale mu przerwa Komarow.

- Czy masz to zawiadczenie przy sobie? - zapyta. - Tak. Prosz. - Dima pogrzeba w kieszeniach swej kurtki, wycign zoony papier i poda majorowi. - Prosz... Major rozwin papier i szybko przebieg go oczyma. - Nazywasz si Antonw? - Nie. Dienisow. Karcew nagle paln si w czoo i krzykn: - Tam, do diaba! To ty mwisz o konstruktorze Walerym Dienisowie? To twj brat? To ci historia! Ale dlaczego mylisz, e jest on na wyspie Komsomolec? Czy go znaleziono? - Poczekajcie, poczekajcie, Iwanie Pawowiczu - spokojnie powiedzia Komarow. - Iw tym si zorientujemy. Tymczasem powiedz mi, Dima, kto ci da ten papier? - Konowaow... Gieorgij Nikoajewicz. - A on skd wzi? - Nie wiem... Major znw spojrza na papier. - wiadectwo zostao wydane przez WAR... - powoli w zamyleniu powiedzia major. - Przez Ministerstwo Wielkich Arktycznych Robt. - No, oczywicie - uradowany powiedzia Dima. - To z pewnoci zaatwi Bieriozin, Mikoaj Antonowicz... Przecie on tam pracuje. - Bieriozin? - krzykn zdumiony major. - Mikoaj Antonowicz? -rwnoczenie zdumia si Karcew. - Przecie to mj bezporedni zwierzchnik! - No tak! - wyjani Dima. Pracuje w WAR-ze razem z Sergiuszem Pietrowiczem awrowem. Wstrznici wiadomoci, major i Karcew dugo patrzyli na siebie. Potem Komarow zoy papier, schowa go do wewntrznej kieszeni swej kurtki i wreszcie powiedzia: - Dobrze, mj chopcze! Udamy si wszyscy do sztolni numer sze!... Czy tak, Iwanie Pawowiczu? - Tak jest, Dymitrze Aleksandrowiczu! - z powag odpowiedzia stary marynarz patrzc znaczco w oczy majorowi. - A w tej chwili, Dima - kontynuowa Komarow wyjmujc notes i patrzc ktem oka na Karcewa musz z tob duej pomwi. Karcew spojrza w mae, trzepocce pod uderzeniami wiatru okienko namiotu i pokasujc wsta z miejsca.

- Zupenie ci rozjanio - powiedzia. - Wyjd zobaczy, co si tam dzieje na lodzie. Gdy wrc, zaczniemy zbiera si do drogi. Karcew odpi zason namiotu i wyszed zostawiajc majora z Dim.

CZ CZWARTA

Rozdzia 45 PODR POD WOD


Dokoa rozpocieraa si mtnie przewitujca, zielonkawa ciemno, przechodzca w dole w czer nocy. Bokami przepyway niewyrane, chwiejne cienie. Serce bio trwonie w oczekiwaniu czego nieznanego, gronego, niebezpiecznego... Lecz cienie mignwszy przelotnie znikay, a napite oczekiwanie znw( zmuszao do ogldania si i nasuchiwania. Tylko z przodu nic nie wzbudzao trwogi: dugie, srebrzyste promienie latarni rozleway si w mgliste plamy wietlne. Chwiejce si cienie, przypadkowo przecinajce te pasma i plamy wietlne, przybieray posta prnych, srebrnych ryb i wtedy wszystko zdawao si zrozumiae, a nawet ciekawe. Jeeli wyobrazi sobie, e nad sob mamy niebo, to wtedy wydaje si, e pokrywaj je jasnoszare oboki jak wczesnym rankiem zimowym. Na niebie nieustannie tacz jakie paskie cienie, od czasu do czasu zastpuje je ciemna chmura wolno przepywajca nad gow i potem znowu zaczynaj si niespokojne, milczce plsy cieni. To tacz fale na powierzchni morza albo przepywaj kry - przypomina sobie Dima wyjanienia Iwana Pawowicza. Jednak strasznie nuca jest ta cisza. Guche, jednostajne huczenie motoru i ruby za plecami nie mci jej, raczej zlewa si z ni. Wszystko milczy... tak chciaoby si usysze czyj gos, gdy kady nerw dry, serce zamiera na widok wyaniajcych si nagle cieni i - zda si - cay jeste jak nacignita struna! Dima wycign skurczone nogi, uoy si na piersiach i skierowa promienie swej latarki pa ssiedni skafander. - Pluton! Tu, Pluton! - zawoa cicho. - Czemu milczysz? Rozlego si sabe skomlenie. Przez przezroczysty hem aonie patrzyy wierne oczy psa jakby skarc si i szukajc pomocy u przyjaciela. Biednemu Plutonowi byo bardzo niewygodnie w wielkim skafandrze. To wyciga przednie apy, eby przesun je przez konierz i podoy sobie pod gow, to przyciska je do piersi. Od tych ruchw skafander koysa si z boku na bok wraz z psem i Dima musia mocno przyciska go do siebie, by uly mce Plutona. - Niewygodnie ci, Plutonku kochany? - mwi Dima dotykajc swym hemem hemu psa; sabe skomlenie rozlego si teraz gonym, huczcym szumem w uszach chopca. - Musisz przecierpie, mj drogi... Karcew nieustannie sprawdza kurs i bacznie obserwowa zmieniajc si rzeb, dna, pytkiego w tych okolicach Morza Karskiego. Oddzia pyn, to wznoszc si nad mielizny i podwodne pagrki, to opadajc niej na gbinach. Komarow by milczcy i zadumany.

Myl o Konowaowie nie dawaa mu spokoju. Gdzie on jest? Co robi? Jak now, moe o wiele straszniejsz, zbrodni planuje? Prdzej, prdzej do sztolni... - Patrzcie! Patrzcie! - rozlegy si nagle okrzyki Dimy. Na wprost podrnych szerokim wachlarzem przepywaa gromada do duych ryb. Z tyu za nimi jak czarna byskawica przemkn wski kontur z okrg gow i dugim ciaem. - Foka poluje - powiedzia Karcew. Z zadziwiajc szybkoci foka dogonia ryb. Otwarta paszcza, uzbrojona rzdem drobnych, ostrych zbw, porwaa j i w mgnieniu oka pokna. Z boku, wrd rozsypanej gromady ryb, uwijao si jeszcze kilka fok. Szybko i zrczno ich ruchw byy zadziwiajce. Wyginay si jak we i prawie nigdy nie chybiay celu. awica ryb bya bardzo dua i widocznie odbywaa jedn ze zwykych swych wdrwek w poszukiwaniu nowych erowisk. awica coraz gstniaa i w kocu zupenie zaciemnia powierzchni morza. Mnstwo fok towarzyszyo jej. Ryby pyny tak gsto, e mona byo powiedzie, i same wpaday w paszcze polujcych fok. Niektre z nich, zajte pocigiem, podpyway tak blisko, e nieoczekiwanie dostaway si w zasig wiate latarni. Wtedy Dima mg zauway ich okrge, gadkie, jakby ulizane gowy, mdry wyraz wielkich oczu z niezwyk renic w ksztacie czteropromiennej gwiazdy, ich przykryte klapkami nozdrza, ruchome, zwrotne petwy i zwinne ciao, zdolne do najbardziej niezwykych, akrobatycznych ewolucji w wodzie. Olepione, zdezorientowane, miotay si przez chwil w promieniach wiata, potem, oprzytomniawszy, wypuszczajc zdobycz z pyska, jak strzay ulatyway, w gr. - Jakie zrczne! - zachwyca si Dima. - Jakie bystre! Nie to, co na lodzie! Sowa jego co chwila zaguszao szczekanie Plutona, ktry obserwujc to polowanie nabra niezwykego animuszu. - Znajduj si w swoim ywiole - powiedzia Karcew. - Woda dla foki jest waniejsza od ldu. Woda to ywno, a ywno - to ycie. Po paru minutach, gdy wdrowcy przecili ju drog awicy i popynli bliej powierzchni, spostrzegli nowe zjawisko. Wrd ryb poczy szybko przemyka niewielkie, wycignite figurki o dugich gitkich szyjach, ze skrzydami poruszajcymi si jak wiosa. - A to co, Iwanie Pawowiczu?;?- zapyta zdumiony Dima. - Czy to naprawd ptaki? - Tak, to mewy poluj. Mewy owiy ryby swymi zakrzywionymi dziobami rwnie zrcznie i szybko jak foki. Ale warunki pod wod miay trudniejsze. Foka zaraz poykaa schwytan ryb, nie obawiajc si, dziki specjalnej budowie garda, e woda dostanie si do jej puc. Mewa natomiast musiaa wycign trzepocc si zdobycz z wody na powietrze i dopiero tam pore. Pomimo to mewy daway sobie doskonale z tym rad. Wkrtce awica pozostaa daleko w tyle. Droga cigna si znw w mtnozielonej mgle. Od czasu do czasu przemkna w oddali to pojedyncza ryba, to gromada raczkw-krewetek, rozpraszajcych si szybko we wszystkie strony, to galaretowata meduza, rwnomiernie zwierajca brzegi swego

rowego, przezroczystego jak szko dzwonu. Uroczycie przepyna rwnie niezwyka przedstawicielka polarnych mrz, czerwonobrunatna pnocna cjaneja - olbrzymia meduza z dzwonem do dwch metrw rednicy i mackami sigajcymi nieraz trzydziestu metrw dugoci. Macki te wiy si pod dzwonem jak pk spltanych wodorostw. Spotykane po drodze gry lodowe nasi wdrowcy okrali najczciej od dou. Niektre z tych gr byy zanurzone tak gboko, e chcc przepyn pod ich podstaw, trzeba byo opa prawie na samo dno morza. Wtedy w wietle latar wida byo pezajce po brzowym ile rnobarwne morskie gwiazdy z dugimi mackami, rozrzuconymi promienicie na dnie. Niektre z nich miay korpus wielkoci dojrzaej liwki, a macki dugoci palca czowieka. Pokryway one cae przestrzenie morskiego dna i gdy fale wzburzonej rubami wody docieray do nich, gwiazdy poczynay mruga fosforycznymi iskrami tozielonego koloru, tak e za przepywajcymi do dugo jeszcze cign si na dnie morza lnicy kolorowymi ognikami ogon. Pojawiay si rwnie wspaniae gowy Gorgony - wielkie ofiury67 koloru terrakoty z dugimi, gazistymi mackami, ktre splatay si w koronkowy koszyczek lub chwiay si na dnie jak mije szukajce eru. Kamienie podwodne pokryway, niby mech, bezbarwne, szarobiae mszanki,- czyli ascydie68, przypominajce ksztatem cytryny lub pomidory; jedne z nich byy przezroczyste jak za, inne obrose jakby dawno nieczesan brod. Na kamieniach, podobne do piknych dzwonw i wazonw z dugich, przylegajcych do siebie falistych pir, rosy morskie lilie. Dim zachwycay kwiaty morskiego dna - przeliczne kicie pnocy, kolonie polipw, podobne do prawdziwych rolin, z cienk jak owek, dochodzc do dwch metrw wysokoci odyg, z ktrej zwisay grona duych kielichw o dugich, poruszajcych si jak mae we patkach. Podranione strumieniami wody zapalay si delikatnymi, kolorowymi iskierkami i dugo niespokojnie byskay w podwodnych ciemnociach. Pojawiay si bladoliliowe holoturie69, czyli morskie ogrki, na p zaryte w ile, ktrym si karmi. Niektre kamienie byy pokryte bukietami morskich r - aktyniami70 o jaskrawych, kolorach, z rozoonymi patkami, ktre koysay si w wodzie jakby poruszane wiatrem. Zdarzaa si nawet cae gszcze wodorostw, szczeglnie morskiej kapusty, ktrej szerokie, ykowane licie przypominay zielony opian. Dno byo usiane mnstwem miczakw w muszlach na p zarytych w ile. Karcew nie mg nady z odpowiedziami na nieustanne pytania Dimy, a nawet majora, ktrego te obrazy podwodnego ycia niejednokrotnie odryway od niepokojcych myli. Jednak wiksz cz drogi odbywano na redniej gbokoci, gdzie we wzgldnym bezpieczestwie mona byo rozwija najwiksz szybko.
67 Ofiura, czyli wowido - zwierz morskie pokryte kolcami, pokrewne morskim gwiazdom; wyrnia si cienkimi, ruchomymi czukami. 68 Ascydia - zwierztko morskie o mikkim ciele w ksztacie woreczka z galaretowat bon. 8 Holoturia - morskie yjtka o skrze usianej kolcami 70 Aktynia, czyli ukwia - morskie yjtko, ma form woreczka z otworem, obramowanym promienicie rozchodzcymi si czukami.

Ciemnoci gstniay coraz bardziej, coraz rzadziej spotykao si janiejsze pasy przestrzeni owieconej z gry. Karcew wyjani, e widocznie powierzchni morza pokrywa zwarty ld. Chwilami sabe wiato z przerw i szczelin w lodzie lub nawet przerbli wyrobionych przez foki, docierao do tej nieznacznej gbokoci, na ktrej trzymali si nasi podrni. Karcew postanowi wydosta si przez jeden z takich otworw na ld, by jeszcze za dnia okreli miejsce, gdzie si znajduj. Pierwsze napotkane otwory byy zbyt wskie, ale ld stosunkowo cienki i Karcewowi udao si wysun rk na powierzchni, lecz ramiona mimo wysikw, nie mogy si przecisn. Po dugich poszukiwaniach natrafi wreszcie na nieco szersz przerbl, wyrobion, widocznie, przez wielk fok. - No, tutaj na pewno si zmieszcz - powiedzia obejrzawszy doln cz otworu. - W najgorszym razie rozszerz go toporkiem. Pomagajc sobie obracajc si rub wysun zakut w gitk stal rk na ld. W tym momencie co bardzo cikiego przycisno mu rk do lodu. Co prawda, Karcew nie poczu blu, lecz guche i mikkie uderzenie w metal skafandra doszo do jego uszu. Szarpn rk do tyu, ale nie udao mu si jej uwolni, co trzymao j mocno na powierzchni. Szarpn jeszcze raz, ju z caej siy, ale i teraz bez skutku. - Ki diabe - mrukn zdziwiony, wiszc na rce. - Brya lodu zwalia mi si na rk czy co? Rozhutawszy si lekko, wycign drug rk ponad ld i zaczepiwszy si o kraniec przerbli podcign si w gr. Zaledwie jednak jego hem wysun si nad otwr, gdy jakie potne uderzenie spado na niego, podbrdek stukn o stalowy konierz skafandra, zby szczkny. Karcew bolenie przygryz sobie jzyk. Oguszony uderzeniem, przez chwil wisia na przycinitej rce i dopiero oprzytomniawszy spojrza w gr. Zobaczy nad sob eb biaego niedwiedzia. Z ca pewnoci niedwied by nie mniej zdumiony od niego. Ale nie zdejmowa apy z rki Karcewa, czy dlatego, e zapomnia o niej, czy te spodziewa si schwyta t dziwn fok, na ktr tak dugo i cierpliwie czatowa przy otworze. Tak czy inaczej, marynarz musia czeka, a wadca lodowej pustyni zlituje si i puci go. Major i Dima, obserwujc dziwne wiczenia gimnastyczne Karcewa, ktrym towarzyszyy guche jki, zasypywali go na przemian pytaniami: Co si stao? Co wam jest, Iwanie Pawowiczu? - A do diaba!... Cholera! - nagle krzykn jakim wcieko-paczliwym gosem Karcew, odzyskawszy nareszcie dar mowy. - Puszczaj, kanalio! Woln rk maca po biodrze, lecz jak na zo futera z byskowym pistoletem wisia z drugiej strony i biedny Karcew, wijc si w ciasnym otworze, na prno usiowa wydosta bro. Co wy wyprawiacie, Iwanie Pawowiczu? - pyta major nie mogc nic zrozumie. Niedwied mnie trzyma za rk! - z rozpacz krzykn dziwic si niedomylnoci swych towarzyszw. - Nareszcie! Jest! Masz... - krzykn triumfalnie. Bysno jaskrawe wiato, rozleg si

krtki ryk i Karcew run na majora pocigajc go ze sob w gbin. Linka, ktr byli zwizani, zapltaa si, pracujce ruby to odpychay ich od siebie, to zbliay. Dima z Plutonem, ktrzy wpadli midzy nich, zwikszali rozgardiasz. Krzyki, pytania, rady, szczekanie psa - wszystko czyo si w uszach w niezrozumiay harmider. Dopiero gdy zatrzymano ruby, zdoano powoli rozwika ten spltany kbek. Skoro tylko marynarz uwolni si z pltaniny, zaraz popyn do otworu i dwoma ruchami wydosta si na ld. Martwy niedwied lea na grzbiecie jak raony piorunem. Z przestrzelonego garda sczya si cienka struga krwi. Widocznie kula idc z dou przeszya mzg i mier nastpia natychmiast. Wichura szalaa w dalszym cigu, ale nie pada ju tak gsty nieg jak poprzednio. Mimo to widzialno i teraz bya saba. Wok cigna si nieskoczona rwnina lodowa. Sdzc z szybko zamarzajcych kropli ciekajcej po skafandrze wody i z przylepiajcych si do lodu podeszew, mrz musia by silny. Szybko dokonawszy pomiarw przy pomocy wzitych z wozu polarnego instrumentw i spojrzawszy raz jeszcze na zabitego niedwiedzia Karcew wlizn si na powrt do przerbli i znik pod lodem. -No, jak tam wasz niedwied? - zapyta Komarow. - Ley... calutki... - odpowiedzia obwizujc si kocem linki i stajc na swoje miejsce w szeregu. Szkoda, e skr musimy zostawi. Wspaniae futro! No, pyniemy dalej, towarzysze!

Rozdzia 46 DO SZTOLNI NR 6
Do punktu, lecego rwnolegle na wysokoci Cieniny Szokalskiego, dopynli nasi podrni bez nadzwyczajnych wydarze. Za cienin Karcew zmieni kurs - wprost na pnocny zachd, ku sztolni lecej w rodku pnocnej czci Morza Karskiego. Jak na tak pytkie morze, gbokoci byy tu stosunkowo due: od pidziesiciu do dwustu metrw. Karcew stara si trzyma wodnego koryta, idcego midzy przybrzenymi, pytkimi wdami Ziemi Pnocnej a wielk mielizn lec na zachodzie. Tu pod lodem panowa mrok. Widocznie rozlege pola lodowe pokryway morze, std pasy przejanie, zarwno duych jak i maych, zdarzay si rzadko. Karcew, by mimo woli nie zej z toru koryta i nie wpa na pytkie wody, prowadzi swj may oddzia w pobliu dna. Koo poudnia kierownik wraz z towarzyszami wydosta si na skraj wielkiego lodowego pola. Naleao okreli pooenie geograficzne, sprawdzi kierunek drogi, zje obiad i odpocz. Pogoda bya mrona, bezwietrzna, niebo chmurne. Na czarnej spokojnej wodzie unosiy si niebieskawe kry, podobne do wielkich bry porcelany. A po horyzont rzucay pola lodowe swj jasnostalowy odblask na chmury. Tylko gdzieniegdzie przecinay lodowe niebo ciemne masy nieba wodnego, wskazujc na wolne jeszcze przestrzenie czystej wody. Zima nieodparcie wstpowaa w swe prawa. Wycignito na ld skrzynk z zapasami, zdjto skafandry i uwolniono ze skafandra i Plutona, by mg rozprostowa zdrtwiae czonki. Pies przyzwyczai si ju do podwodnej podry, jednak mczy si bardzo. Tote szala z radoci, gdy poczu grunt pod nogami. Karcew wyj z powoki skrzynki podrczne instrumenty i szykowa si do ustalenia wsprzdnych. Major i Dima wydostali ywno, pytk elektryczn i naczynia kuchenne. Rozpakowali worek z czciami -namiotu i ustawili co w rodzaju syberyjskiego szaasu. Po dziesiciu minutach w jego zacisznym wntrzu skwarzyy si na elektrycznej patelni kawaki niedwiedziego misa, w imbryku bulgotaa zaczynajca si gotowa woda z roztopionego niegu, elektryczna pytka wydawaa przyjemne ciepo. Punktualnie o godzinie dwunastej Karcew ustali pooenie kry. Skoczywszy obliczenia wrci do namiotu, zaj swe miejsce i z zadowoleniem oznajmi: Bardzo nieznacznie zboczylimy na zachd, ale posuwamy si we waciwym kierunku. Wieczorem bdziemy na trawersie Wyspy Domowej. Byoby dobrze zatrzyma si tam z dziesi minut - powiedzia Komarow wsypujc kaw do imbryka i wysa depesz radiow do Moskwy. Nie warto - odpowiedzia marynarz - w osiem godzin pniej zrobimy to w osiedlu sztolni. Zjadszy z apetytem obiad i nakarmiwszy Plutona, wdrowcy przespali si na nieprzemakalnej pododze namiotu i ruszyli dalej. O godzinie osiemnastej, dokonawszy oblicze, Karcew oznajmi, e wkrtce przetn rwnolenik Wyspy Domowej.

- O, znw sajki - zauway Dima. Malekie rybki najpierw pojedynczo, potem coraz gciej poczy napywa z pnocy. Wkrtce olbrzymia awica jak czarna chmura przysonia sabe wiato przenikajce z gry. awica bya tak gsta, e wetknity w ni kij popynby pionowo razem z rybami. Zupenie niespodziewanie w tym skupieniu sajek migno par wielkich biaych cia. Byy to zwierzta o to-biaym lub niebieskoszarym kolorze ciaa, dugoci czterech - piciu metrw, o stosunkowo cienkim tuowiu i okrgej gowie. Bardzo wypuke czoo prawie pionowo opadao na krtki i tpy pysk. Szeroka paszcza z drobnymi, stokowatymi zbami otwieraa si i chwytaa od razu ca mas sajek pochaniajc je niemal momentalnie. Sajki szy tak zwart mas, e nie mogy broni si ucieczk przed napastnikiem. Iwanie Pawowiczu, co to za drapieniki? - zapyta Dima. Bieuchy, czyli delfiny polarne. Rodzaj wielorybw, z tej samej rodziny co kaszalot, delfin poudniowy, kasatka. Niebezpieczne? Nie, spokojne. Poluj tylko na taki drobiazg. - Czy mona si do nich zbliy? Bardzo ciekawe byoby zobaczy, jak one poluj. - Moemy si troch wznie. Tylko uwaajmy, ebymy nie wpadli w sam gstwin awicy. Karcew i jego towarzysze, skrciwszy pionowe stery w stopach skafandra, unieli si w gr. Bieuchy spokojnie pyny wraz z awic, od czasu do czasu oddalajc si w bok i znikajc w zielonkawym mroku. - Wypywaj na powierzchni, by zaczerpn powietrza - mwi marynarz. - Pymy ha koniec awicy. Tam bieuch na pewno bdzie jeszcze wicej. Bieuchy trzymaj si zawsze stadami. Dopiero po stu metrach awica nieco zrzeda. Byo tu swobodniej, wic sajki caymi grupami rzucay si w bok lub opaday w d uciekajc przed bieuchami. Bieuchy trzymay si razem, byo ich chyba ze sto pidziesit sztuk. Byskawicznie wrzynay si w gstwin rybn, napychay swe paszcze, unosiy si w gr, opaday z powrotem i znw zabieray si do uczty. Podrni pynli pod nimi zwolnionym tempem. Nawet wiato latarni nie przeraao roznamitnionych owami zwierzt. Nagle w zielonkawym mroku gbiny przeleciay jak torpedy jakie szerokie, biae pasma. Jeszcze mgnienie - i nad tymi pasmami ukazay si czarne, dugie, okrge grzbiety, z wysokimi, trjktnymi klingami grzbietowych petw. Klingi wysoko sterczay nad grzbietami, podobne do szerokich kos lub szabli. Karcew krzykn ostrzegawczo: - Kasatki! Mog by niebezpieczne. Oddalmy si nieco. Za chwil bdzie tu rzenia...

W stadzie bieuch zakotowao si. Zapomniay o polowaniu, rozbiegy si i w panicznym strachu staray si uciec. Ale z ciemnoci wypyway ze wszystkich stron, jak byskawice, ogromne, szeciometrowe ciaa, szerokie, krtkie gowy z rozwartymi paszczami, w ktrych sterczay ostre, stokowate zby. Ju polaa si krew. Jedna z kasatek przemkna jak cie pod sw ofiar, ostr petw przejechaa jej po brzuchu i przecia bieuch prawie do koci grzbietowej. Jakby majc pewno, e ta zdobycz ju jej nie umknie, wygita w uk kasatka rzucia si na drug bieuch i w mgnieniu oka rozszarpaa j na kawaki. Majc odcit drog, bieuchy w panice rzucay si w rodek gstej awicy szukajc tam zbawienia. Ale na prno. Rozbjnice morza dosigay je wszdzie. Bieuchy nie s w stanie oprze si tym miaym drapiecom uzbrojonym w potne zby. Kasatki s postrachem wszystkiego, co yje w wodach morza. Napadaj nawet na wieloryba, cigaj go i zagryzaj jak stado psw jelenia. Lwy morskie i niedwiedzie nie omielaj si wej do wody, gdy spostrzeg straszliwe ostrza petw przecinajcych powierzchni morza. Jeden tylko kaszalot nie obawia si tych mordercw wielorybw, jak je z nienawici nazywaj owcy wielorybw. Ci dobrze wiedz: tam, gdzie zjawiaj si kasatki, przeraonych wielorybw nie spotka si na znacznej przestrzeni morza. Major i jego towarzysze znajdowali si z boku awicy sajek, ktre defiloway przed nimi nie koczc si stoczon mas. Rze bieuch dobiegaa koca. Tylko niewielkiej ich liczbie udao si przerwa piercie kasatek i znale ocalenie w otwartym morzu. - No, ruszajmy! Dosy tego! rednim biegiem naprzd, za mn! - komenderowa Karcew. To, co stao si w nastpnej chwili, mona opisa tylko w przyblieniu, opierajc si na domysach. Dopki nasi wdrowcy obserwowali rze bieuch, promienie latar owiecay uczestnikw bitwy ukrywajc rwnoczenie obserwatorw w ciemnociach. Gdy jednak na komend Karcewa wiato latarni przesuno si w inn stron, sylwetki ludzi stay si, widocznie, dostrzegalne w sabo owietlonej z gry zielonkawej mgle. Jedna z kasatek, zwinita prawie w krg, szybko wyprostowaa si i z nieuchwytn dla oka szybkoci rzucia si na odpywajcy acuch ludzi. Major, gdy byo ju po wszystkim, nie umia wytumaczy ani sobie ani swym towarzyszom, w jaki sposb zauway nik czarno-bia sylwet, sunc na niego w ciemnoci. By moe, e w ogle nic nie zauway, lecz po prostu wyczu jakie niebezpieczestwo i nie namylajc si - zreszt nie byo na to czasu - wyrwa z pochwy byskowy pistolet. W tym samym momencie, kiedy rozleg si rozdzierajcy zgrzyt jego skafandra w potwornej paszczy, major pchn pistolet w liskie wgbienie i nacisn guzik. Krtki, olepiajcy bysk - i nie rozwierajc szczk, nie wypuszczajc z nich majora, kasatka pocza drga konwulsyjnie, skrcajc si i rozkrcajc jak potworna spryna, walc ogonem w balon zawierajcy skrzynk z zapasami, szarpic majora i powizanych z nim jednym sznurem towarzyszy. Bezdwiczne wybuchy strzaw nastpoway jeden po drugim wraz z urywanymi sowami majora:

- Nie dopucie innych kasatek.. Blu nie czuj... Nastawcie ruby na peny bieg... Uwaajcie, eby si nie zaplta... Dima, trzymaj mocno Plutona... No, ju... szybko. Ostatni wybuch i kasatka rozwarszy szczki wolno pocza opada na dno, skrcajc si w ostatnich drgawkach. Karcew i Dima pucili ruby na peny bieg i porwali za sob majora. Po upywie minuty wszystko znikno w przezroczystej mgle: i miejsce krwawej walki, i nie koczca si chmara sajek, i zowieszcze miganie czarnobiaych cieni podwodnych straszyde. Mino sporo czasu, zanim wdrowcy przywrcili normalny szyk i ochonli. - A wiecie - opowiada potem major - w pierwszej chwili nawet zapomniaem, e jestem w skafandrze. Wydawao mi si, e jestem nagi, bezbronny i za chwil moje koci zaczn trzeszcze w tych potnych szczkach. Brrr... Nawet na samo wspomnienie ogarnia mnie lk;.. Mrz jeszcze chodzi mi po skrze. - I nie czulicie blu? - z ciekawoci zapyta Karcew. - Absolutnie! Tumacz to sobie tym, e kasatka chwycia mnie za biodro. Gdyby zapaa za stop, to mogaby wyrwa mi nog. No, no... - pokiwa gow marynarz. - Prawd mwic nigdy nie byem w takich opaach. Ale zawsze ze strachem mylaem: co bdzie, jeli wpadn w paszcz kaszalota lub rekina; czy skafander wytrzyma czy nie? Oczywicie, wszystkie teoretyczne obliczenia dotyczce wytrzymaoci skafandra na ciosy i cinienie wody znaem i nawet je praktycznie sprawdzaem. Ale sprawdza na sobie wytrzymao skafandra przy spotkaniu z takim potworem, sowo daj, nie miabym najmniejszej ochoty. Rozmowa o kasatkach, bieuchach, o ich walkach cigna si dugo. Ju od dawna przestao przenika wiato z powierzchni morza. Nad gowami wdrowcw cign si zwarty ld. Tylko od czasu do czasu, gdy podnosili si ku grze, spostrzegali niezamarznity otwr, obszerniejsz szczelin lub kana. Okoo godziny dziewitnastej wszyscy wyszli na ld. Soce jeszcze nie zaszo, stao na poudniu nisko nad horyzontem. Karcew dowiedzia si zreszt o tym tylko dziki swym przyrzdom, gdy okrela wsprzdne miejsca, w ktrym odpoczywali. Cae niebo bowiem byo zasnute chmurami i straszna zamie szalaa dokoa. Byo tak ciemno, e zapalono lampy w zdjtych skafandrach, by uatwi sobie rozoenie namiotu. Nie przyszo to atwo przy walcej z ng wichurze. Ale wreszcie umocowali namiot, wcignli do skrzynk z zapasami, uoyli skafandry i zabezpieczyli przed padajcym niegiem. Zapona elektryczna lampka, rozgrzaa si elektryczna pytka. Odpoczywali blisko godzin. Major niecierpliwi si, ogarnia go coraz wikszy niepokj. Par razy wychodzi z namiotu i zaraz wraca, zasypany niegiem, zamylony, milczcy. Na pytania odpowiada monosylabami, w kocu prosi, by przyspieszy odjazd. Nikt nie oponowa, wic szybko zwinli obz, naoyli skafandry i zanurzyli si w wod.

Ale nastrj majora widocznie udzieli si i Karcewowi. Prowadzi oddzia z maksymaln szybkoci. Zaprzestali rozmw, wszyscy pragnli jak najprdzej dopyn do sztolni. Tam skoczy si wreszcie misja majora. Tam zostan rozstrzygnite jego wtpliwoci, obawy i niepokoje. Ale jak si to stanie? Czy major znajdzie tam Konowaowa? Czy go zatrzyma? Czy Konowaow nie bdzie stawia oporu? Moe i tam rozegra si jaka tragedia? Konowaow to wrg niebezpieczny, nie podda si bez walki. Te myli niepokoiy wszystkich czonkw maego oddziau, pyncego w milczeniu ju par godzin. Wreszcie Dima nie wytrzyma: - Iwanie Pawowiczu - zapyta z wahaniem - daleko jeszcze? - Za czterdzieci minut bdziemy na miejscu. Serce Dimy zabio mocniej. Strach przed spotkaniem z Konowaowem walczy z radoci, e za czterdzieci minut stanie na pierwszym szczeblu tej drabiny, ktra go zbliy do zaginionego brata. Wala! Wala! Co si z nim dzieje?... Przez cay czas burze... Na pewno nie mogli rozpocz poszukiwa... Biedny Wala! Ach, prdzej, prdzej!... Promienie latar, jak srebrne miecze z rozszerzajcymi si i gincymi w ciemnociach klingami, przecinay wod. Wszystko dokoa jakby byo pogrone we nie, cienie pojedynczych ryb lub meduz z rzadka migay w ciemnociach i bezszelestnie znikay. Serca wdrowcw dray z niecierpliwoci i oczekiwania, ktre wydawao si bez koca. Nie rozumiem - po dugim milczeniu rozleg si pod hemami wszystkich gos Karcewa. - Ju dawno powinna bya ukaza si una od wiate podwodnego osiedla... - W gosie jego czu byo nut trwogi. Czybym zboczy z kursu? - z niedowierzaniem zapytywa samego siebie wpatrujc si w may kompas. - Ale nie, nie moe by... Przecie nie pierwszy raz... Suchajcie, Dymitrze Aleksandrowiczu zwrci si do majora - musimy zwolni biegu, bo jeeli zboczylimy z kursu, to moemy min osiedle! May oddzia szybko przecina wody wpatrujc si gorczkowo w ciemnoci. Czy prdko ukae si una? - niespokojnie zapyta Dima. Tak, ju wkrtce - odpowiedzia Karcew. - Waciwie ju dawno powinna si bya ukaza. Nic nie rozumiem... Czas upywa, ale una nie zjawiaa si.

Rozdzia 47 DUGO OCZEKIWANE SPOTKANIE


Karcew niepokoi si coraz bardziej. Co chwila podnosi kompas do oczu, bacznie przyglda si niebieskawo wieccej strzace, rozkada nieprzemakaln map i pochyliwszy nad ni hem z latark, dugo j studiowa przez mtn zason wody. Co si dzieje, Iwanie Pawowiczu? - zapyta wreszcie major zaniepokojony postpowaniem starego marynarza. - Czymy na prawd nie zboczyli z drogi? Osiedla wci nie wida. Mielizny tworzcej prg te nie ma... Zaczynam przypuszcza, e zboczylimy z drogi. Odchylenie magnetyczne 71 w tym rejonie Morza Karskiego jest due, strzaka kompasu skacze jak oszalaa... To moe pymy zygzakiem. Zawsze to zwikszy szanse natrafienia na osiedle... Stracimy wicej czasu, jeeli rzeczywicie zboczylimy z waciwej drogi - zaoponowa Karcew i westchn: - Nie ma co, musimy wyj na ld i sprawdzi pooenie... To bdzie pewniejsze. Na wierzch wydostali si przez pierwsz napotkan poyni72, rozbijajc hemami cieniutki ld, ktry zdy w cigu nocy ci wod. Zdjwszy skafandry i wycignwszy na ld skrzyni z zapasami, szybko j rozpakowali i wyjli niezbdne przyrzdy astronomiczne. Za chmurami pokrywajcymi ca kopu nieba na poudniowym wschodzie, pono wskie pasmo zorzy. Wiatru nie byo. Z obu stron postrzpionych brzegw niezbyt szerokiej poyni toczyy si w chaotycznym nieadzie zway lodowe. Wszystko pokrywa krwawoczerwony nieg, owietlony purpurowymi promieniami niewidzialnego soca. - Korzystajcie ze sposobnoci! - oznajmi Karcew, ktremu wrci dobry humor. - Daj p godziny czasu na niadanie i odpoczynek. Znieksztacone przez refrakcj soce wyjrzao zza horyzontu, gdy Komarow i Dima usiadszy przy wrzcym imbryku czekali na Karcewa. Skoczywszy obserwacj i obliczenia stary marynarz odezwa si: - No, naturalnie! Zboczylimy na wschd o dwa stopnie. Lichego macie szypra, drodzy towarzysze! Dajcie mu za kar szklank gorcej kawy... Gdy koczyli niadanie, z pnocy, poprzez zway, powia lekki wiatr. - Byle nie wprawi w ruch lodw, jeli przybierze na sile -.zauway Karcew ukadajc instrumenty i naczynia do skrzynia- Poynia moe si zamkn... popieszmy si.
71

Odchylenie magnetyczne kt midzy poudnikiem geograficznym a kierunkiem strzaki magnetycznej kompasu. 72 Poynia - niezamarze lub ju roztajae miejsce na zamarznitych rzekach, jeziorach i morzach; wielka naturalna przerbla.

Pluton, ktry lea spokojnie po sutym niadaniu, nagle drgn, skoczy na nogi i obrciwszy gow na pnoc pocz gwatownie wietrzy. - Co takiego, Pluton? - zapyta Dima. - Czy nasz niedwiednik nie poczu niedwiedzia? - odezwa si major. - Znalaz sobie, widocznie, nowy fach - zaartowa Karcew, zawizujc skrzyni skomplikowanym wzem marynarskim. - Na wszelki wypadek zobacz - powiedzia major. Zwinnie wdrapa si na najbliszy zwa, spojrza na pnoc i krzykn: - Obz! Obz z helikopterem! Iwanie Pawowiczu, chodcie czym prdzej! Karcew dosownie frun na wzniesienie. Dima wrzeszczc hura polecia rwnie a za nim Pluton. Na rwnym polu, za zwaami, czerni si wielki namiot. Paru ludzi krcio si koo wysokiego helikoptera z cicho huczcym motorem. Nagle odbiegli od maszyny, motor zawy, helikopter podskoczy i unis si od razu na sto metrw byskajc w socu propellerami. - Nie ma na skrzydach adnych znakw! - krzykn Karcew wskazujc na wznoszc si maszyn. - To dziwne... - przemwi major nie spuszczajc oczu z maszyny. - Kt to mg dolecie a tutaj? - atwo bdzie si dowiedzie. Zejdmy i zapytajmy - zaproponowa stary marynarz. - Zgoda, ale musimy zachowa wszelk ostrono; Nie naley si ujawnia przedwczenie powiedzia major schodzc ze zwau za marynarzem. Sunli ukradkiem, kryjc si za odamkami lodu i przytrzymujc rwcego si naprzd Plutona. Na ostatniej wyniosoci na rozkaz majora padli na ld i poczli obserwowa ludzi, ktrzy szybko rozbierali namiot, skadali rozrzucone na niegu przedmioty w skrzynie i worki. Nagle ludzie ci przerwali prac i jak na komend zwrcili si w stron zwaw, za ktrymi ukrywali si nasi wdrowcy. - Czyby nas spostrzegli? - niespokojnie zapyta major. - Zdaje si, e nie - odpowiedzia Karcew. - Leymy jak przylepieni... Ludzie przy namiocie zakrcili si, rozbiegli si po obozie, co chwytali, potem pucili si pdem w stron zwaw. - A to co znowu - dziwi si Karcew. - Lec jak do ataku. I bro maj w rkach... Pluton, ktry lea z tyu za Dim, nagle zaszczeka. Chopiec obejrza si i krzykn: - Patrzcie, patrzcie!... Z tej strony rwnie lec.

Major spojrza w bok. Od wschodu, to niknc, to wyaniajc si, migay midzy zwaami lodu trzy ludzkie postacie biegnce ku temu miejscu, gdzie ukrywa si nasz oddzia. - Oczywicie! - powiedzia major. - Spostrzegli nas z helikoptera i przez radio zawiadomili tych na lodzie. Od strony biegncych po rwnym polu dobiega urywana komenda i ludzie rozbiegli si w tyralier jakby chcc okry oddziaek majora. - Syszelicie? - gwatownie zapyta major obrciwszy si do Karcewa. - Oni nie mwi po rosyjsku. - Mnie si te tak zdawao - odpowiedzia marynarz. Ju tylko p kilometra oddzielao biegncych od zwaw. Ci za, ktrzy przedzierali si przez lody z prawej strony, byli jeszcze bliej. - Cofn si! - zakomenderowa major. - Do skafandrw! Chykiem, kryjc si! Gdy zmczeni i zadyszani dobiegali do swego obozu, na zwaach, ktre dopiero co porzucili, pojawiy si postacie ludzkie. Ci trzej, ktrzy biegli ze wschodu, zbliyli si rwnie, widocznie z helikoptera otrzymali rozkaz: by zmienili kierunek i przecili drog cofajcemu si oddziaowi. - Chyba zdymy - powiedzia Karcew pomagajc Dimie woy skafander: Rwnoczenie major zszywa elektryczn ig skafander na Plutonie, ktry na rozkaz Dimy wlaz we bez ocigania si. Zagrzmiao par wystrzaw. Kule uderzyy o ld, jego odamki zadzwoniy na skafandrze Dimy. Dokoa wykwito par smug dymu, -ktre pdzone lekkim wiatrem, rosnc i rozszerzajc si, otuliy majora i jego przyjaci. W powietrzu rozla si sodki zapach, oczy poczy zawi. - Czym prdzej wacie w skafander, Iwanie Pawowiczu! - rozkaza major. - Strzelaj gazowymi kulami. Sam za, skoczywszy zeszywanie skafandra Plutona, wyrwa z futerau pistolet byskowy, wybieg z krgu gazu, klkn za bry lodu i pocz mierzy. - Warto by nieco ostudzi ich zapa - powiedzia naciskajc guzik w rkojeci pistoletu. Rozleg si ostry wist. Jeden z bliszej grupy upad i znik midzy odamkami lodu. - Oho! - krzykn Karcew, zaszywajc na sobie ig stalowe spodnie i obuwie. - Jak na trzysta metrw odlegoci, to niele! Dima, przycignij Plutona na brzeg i sam bd gotw! Rozleg si nowy wist z pistoletu. Atakujcy od razu znikli jakby zdmuchnici wiatrem. Nad zwaem, gdzie ukrywaa si pierwsza grupa, trysn i zalni w promieniach soca oboczek nienego pyu. Z gry doleciao ciche brzczenie i rwnoczenie odgos kilku wystrzaw. Dymki na lodzie zgstniay. Major podnis gow. Na wysokoci piciuset metrw wisia w powietrzu helikopter. - Koczcie swj strj - powiedzia major - nie podnoszc gosu. - Czemu stoicie jak na rewii. Macie ochot dosta kul lub zatru si? Nie zapominajcie, e musimy dosta si do osiedla...

Karcew szybko koczy nakadanie skafandra. Mimo to zdy od czasu do czasu posa kul to w jedn to w drug stron. - Gotw! - krzykn po upywie minuty i zakaszla. Ale kaszel urwa si z chwil, gdy woy hem na gow. - Dima, strzelaj w ten biay nieg - powiedzia major. - Obojtne, czy trafisz czy nie, byle nie wychylali gw i musieli peza na brzuchu. Iwanie Pawowiczu, podtrzymujcie ogie! Ja si tymczasem ubior. Puci jeszcze par kul w helikopter, Dima i Karcew rozpoczli ogie. Jedna z kul majora widocznie trafia w samolot, gdy ten ostro wznis si w gr, puszczajc ca seri wystrzaw. Ze zwau rwnie wzmg si ogie, chocia ludzi nie byo wida. Dokoa maego oddziau ld i woda poyni jakby zacza parowa, lecz wiatr, ktry przybra na sile, szybko rozpdza dymy. Kule gwizday: dwie uderzyy w Dim stojcego na widoku, jedna trafia w skafander Plutona, ale wszystkie odskakiway nie wyrzdzajc najmniejszej szkody. Zgity, wstrzymujc oddech, major przebieg przez dym zakrywajcy poyni, chwyci swj skafander i ukry si za zomem. Przy niemilkncym huku pistoletw Karcewa i Dimy, major, jak zwykle nie spieszc si, woy skafander i poda komend: - Dima z Plutonem - do wody. Iwan Pawowicz - do wody. Ja bd osania odwrt. I ju nie kryjc si, sam da ognia. Par kul uderzyo w skafander, przezroczyste smugi dymkw okryy go. - Szybciej, Iwanie Pawowiczu - powtrzy major zauwaywszy jaki ruch wrd strzelajcych. - Zaraz rozpoczn atak... - Skaczemy! - odpowiedzia gos Karcewa przerywany lekkim kaszlem. Trzasn cienki ld, rozlegy si trzy silne plunicia. Rwnoczenie od strony zwaw doleciay gromkie okrzyki. O jakie dwiecie metrw od brzegu poyni podnieli si na ca sw wysoko ludzie. Krzyczc, strzelajc, lizgajc si i upadajc, poczli szybko spuszcza si ze zwau. Dwie kule jednoczenie szczkny o skafander majora. Major zachwia si pod tym podwjnym uderzeniem, lecz odzyskawszy rwnowag, posa w odpowiedzi dwie kule; zdy jeszcze zauway, e jeden z atakujcych chwyciwszy si za pier, upad w nieg. Major obrci si ku poyni i nagle skamienia: o pitnacie metrw w bok, na p zasonita bryami i odamkami lodu, powoli i ciko wydobywaa si z wody na ld posta w skafandrze, identycznym z tymi, jakie mia major i jego przyjaciele. Krzyki atakujcych zbliay si i nie byo czasu na namysy. Oczywicie: kto ze sztolni numer sze przypyn tu po co, nie wiedzc nic o wrogach. Nie namylajc si duej, z ca szybkoci, na jak pozwala skafander, major ruszy w stron nieoczekiwanego gocia. By ju przy nim, gdy nieznajomy wycign nogi na ld i wyprostowa si. W tym momencie, schwyciwszy nieznajomego w stalowe objcia, major skoczy do wody pocigajc go za sob. Co si stao? - krzykn przeraony Karcew zapuszczajc rub, by podpyn ku miejscu, gdzie w zielonkawym mroku, splecione ze sob i szarpice si, opaday coraz niej dwa skafandry. Wicie mu nogi... - usysza Karcew zdyszany, ochrypy gos Komarowa.

Nic nie rozumiejc, lecz przyzwyczajony w niezwykych momentach bez namysu spenia rozkazy przeoonych, Karcew zerwa z pasa link i... zatrzyma si: w ciemnoci nie mg rozrni, na ktr par z czterech energicznie poruszajcych si ng zarzuci ptl. Automatycznym ruchem zapali latark na hemie. Jaskrawe promienie poczy lizga si po niebieskawych skafandrach, pady na przezroczysty hem, za ktrym ukazaa si purpurowa z wysiku twarz majora, i zatrzymay si na znajomej, niadej twarzy z orlim nosem i niewielk row szram na czole. - Konowaow! - krzykn Karcew. Nawet wtedy gdy ju mia skrpowane link nogi, Konowaow nie przestawa rzuca si i wyrywa z rk majora. - Nie macie prawa... - chrypia odpychajc si nogami. - Odpowiecie za to... Puszczajcie... Ja z pilnym poleceniem awrowa... Natychmiast pucie... Spni si... Odpowiecie za to... - Spokojnie... spokojnie... -przekonywa Komarow wykrcajc Konowaowi rce na plecy. - Pascy przyjaciele na lodzie poczekaj... Wicie, Iwanie Pawowiczu... Ja potrzymam... Dima! Podaj sznur... Wkrtce Konowaow ze zwizanymi rkami i nogami wisia bezradnie w wodzie midzy majorem i Karcewem. - To wam nie ujdzie pazem! - wcieka si jeszcze Konowaow. - Odpowiecie za to... - Odpowiemy, odpowiemy! - podchwyci Karcew, ktry oprzytomnia zupenie. - Odpowiemy za ldowanie obcego samolotu na terytorium Zwizku i za strzelanie do obywateli radzieckich... Bdcie spokojni... Stary marynarz skoczy przygotowywanie dwch wielkich ptli na kocach sznura, ktrym zwizany by Konowaow i zakadajc jedn z nich przez rami, zwrci si do majora: No, Dymitrze Aleksandrowiczu, moemy holowa ten martwy adunek do osiedla! Zacie sobie drug ptl... - Do osiedla... - ochrypym gosem rozemia si nagle Konowaow. - Do osiedla? Pycie, owszem... Jeli je jeszcze znajdziecie... - Zobaczymy - po chwili milczenia odezwa si major zdziwionym gosem, puszczajc w ruch rub jednoczenie z Karcewem. - A wtedy biada ci.... Poruszy grdyk, jakby co przeyka i urwa w p sowa. Oddzia w milczeniu posuwa si naprzd cignc za sob Konowaowa. Morze byo puste. Tylko cienie jakich ryb migay z rzadka po bokach lub pojawiay si pojedyncze foki i zaraz znikay uciekajc ku powierzchni morza. Pynli szybko. Po dziesiciu minutach daleko przed nimi zamajaczy saby blask podobny do kbu wieccej mgy. - Osiedle wida z prawej strony! - radonie krzykn Karcew. Gos ten zabrzmia tak nieoczekiwanie, e w pierwszej chwili ani major, ani Dima nie byli w stanie wymwi sowa. Wic to naprawd ju koniec nieszcz, trwg i niebezpieczestw.

Dwiczny, radosny gos Dimy splt si z opanowanym, spokojnym gosem majora: - Gdzie? Gdzie? - Na prawo, jasna plama, ledwo widoczna. Plama ta powoli rosa i nabieraa wiata, stopniowo obejmowaa coraz szerzej i wyej ciemny krg podwodnego horyzontu. Nagle to mgliste- wiato przecia olepiajca byskawica, buchn olbrzymi purpurowy pomie i zaraz zgas. Potem rozleg si jakby huk piorunu. Huczce echo odbio si wielokrotnie od dna oceanu i lodu na powierzchni, -przewalio si grzmotem i zamilko. Co mikkiego, lecz nieodparcie potnego uderzyo oguszonych i olepionych udzi, pchno ich w ty, mimo e ruby pracoway na penym biegu. Spokojny, mglisty blask, ktry zaj ju by prawie czwart cz podwodnego nieba, znik i przed oczami olepionych na chwil ludzi stana ciemno bardziej jeszcze czarna i nieprzenikniona ni zwyka noc podwodnych gbin. - Co to? Co si stao - pyta Dima. - Katastrofa... - drcym gosem powiedzia major. - Katastrofa w sztolni... - Zagada!... Zagada osiedla.... - nieswoim gosem krzykn Karcew. - Naprzd! Tam gin ludzie... - rozlega si komenda majora. - Zapacisz za to, Konowaow... Nie dokoczywszy wyrwa pugina z pochwy, jednym uderzeniem przeci sznur wicy Dim ze skrzynk z zapasami i ruszy naprzd ca szybkoci motorw, pocigajc za sob Konowaowa i Dim z Plutonem. Pozbawieni tego ciaru pynli teraz szybciej. Hen, daleko w ciemnociach znw zacz wyania si szeroki, mtny blask. Karcew spostrzeg go pierwszy. Niemiao, ledwo dosyszalnym szeptem przemwi: - Osiedle, zdaje si, ocalao... Tak... ocalao, Dymitrze Aleksandrowiczu. Ostatnie sowa stary marynarz krzycza ju gosem penym i radosnym. Lecz gos jego nagle zgubi si w jakim haasie, niezrozumiaym szumie, w ktrym zaledwie mona byo rozrni pojedyncze gosy i krzyki. Trwoga znowu opanowaa majora i Karcewa. - Co tam znw nowego? - mrucza. Dima pyn z tyu, przyciskajc do siebie Plutona, nie mogc zebra myli, nie mogc obj tego wiru wydarze, w ktry zosta porwany. Czu si jak wta somka miotana ruchem potnych fal. Blask jako nagle wzrs, obj poow horyzontu, zapon jaskrawym wiatem. Pod hemy wtargny gosy dzwonkw, wycie podwodnych klaksonw, zabrzmiay wyrane, podniecone, krzyujce si gosy ludzi: - Podawajcie pyty...

- Cement! Tutaj cement! - Z drogi! Na bok, z drogi! Plama wietlna rosa, rozszerzaa si, zamieniaa w wieccy ty obok, ktrego odblaski kady si sonecznymi pasami na hemy i skafandry pdzcego naprzd oddziau. - Hura! Osiedle yje! - przeraliwie krzykn Karcew. - To gosy stamtd! - Ostronie, Arsienjew! - nagle rozleg si czyj jasny, przejty trwog gos. - Dalej! Nieco dalej od kraca... - awrow! awrow! - krzykn oszalay z radoci Dima. - Sergiusz Pietrowicz! Kochany mj... drogi... To ja! Dima! Sergiuszu PitrowiczuL. Sergiuszu Pietrowiczu! Gos jego zgin w rozpaczliwym woaniu wielu gosw: - Trzymaj! Trzymaj! Arsienjew! Arsienjew!...

Rozdzia 48 DUGO OCZEKIWANE SPOTKANIE (cig dalszy)


Oto jak potoczyy si w osiedlu wypadki po mierci Grabina. Drzwi we wszystkich sektorach byy otwarte i kby pary leciay przez nie, wypeniajc cay tunel gst, nieprzeniknion mg. Gdyby nie eskalatory, byoby trudno dobrn do ciany szczytowej. Kundin dogoni awrowa prawie przy samym wejciu do tunelu; obaj stanli na ruchomej tamie eskalatora, ktry wiz ich ku cianie. - Wydaje mi si, e mga zrzeda, Grzegorzu Siemionowiczu. - powiedzia awrow. - Nie uwaacie? - Bez wtpienia - odpowiedzia Kundin. - Rano, gdy po posiedzeniu zjechaem tutaj, na dwa kroki nie mona byo nic zobaczy... Zdaje si, e dobijamy do koca. Mogo by gorzej. Bdzie to dla nas nauczka na przyszo. Jakikolwiek rodzaj warstw napotkamy na drodze, nie wolno rozpoczyna przekopu bez dokonania gbokich sondowa. Wszystko jedno, czy to bdzie mikka warstwa osadowa, czy intruzywna. Macie racj, Sergiuszu Pietrowiczu... - zgodzi si Kundin i zaraz doda smutnym gosem. - Wszystko stao si wskutek niedopatrzenia... Moja wina. Drogo zapaciem za t lekcj... yciem ludzkim... W narastajcym szumie wody, pracujcych wentylatorw i pomp obaj umilkli. - Gdzie ciao Grabina? - zapyta po pewnym czasie awrow. - W jego pokoju. - Lekarze stwierdzili ju przyczyn zgonu? - Tak. mier spowodowao uderzenie o tarcz, gdy spada z wielkiej wysokoci. - Skafander by cay? - Tak. Ciao zupenie nie ucierpiao od wysokiej temperatury. Eskalator to wspina si na dachy galerii, to opada na dno tunelu. Na idcej w przeciwn stron tamie ukazyway si od czasu do czasu mtne sylwetki ludzi, skrzy, maszyn. Przez mg pocza po trochu przewieca pomaraczowa plama. - Lawa zmienia kolor - zauway awrow. - Tak, tak! - wzdrygn si Kundin. - To wpyw maszyn ochadzajcych. - A sia strumienia lawy? - Znacznie spada. Gsto wzrosa. Wydzielanie gazw prawie ustao. Cinienie wewntrzne zmniejszyo si o trzy czwarte.

- Dobrze. Myl, e ju nam nic nie zagraa - mwi awrow. - Za jakie dwa dni zlikwidujemy wszystko i wznowimy przekopywanie. Syszelicie artyku Gierasimowa? Przed zaniciem puciem tam dwikow z tym artykuem przez aparat. I katastrofa, i mier Grabina wywary gbokie wraenie na niektrych pracownikach WAR-u. - To trudno! - powiedzia Kundin. - Budowa musi by doprowadzona do koca. Kade wielkie dzieo pociga za sob ofiary. Przy samej cianie szczytowej, gdzie pracowao mnstwo potnych wentylatorw, mga bya rzadsza i przejrzystsza. Wrd kbw pary ciekaa w d lawa kilkoma rozcigliwymi strugami czerwonawego koloru i rozlewaa si w wielk sadzawk za cian. Ilo sikawek hydromonitora bya znacznie zwikszona, woda rozmywaa law, a pompy wycigay gorc papk i wyrzucay j na gr. Ludzi prawie nie byo wida. Pod hemami skafandrw rzadko rozbrzmieway gosy. Nie czuo si, e tu w napiciu niesychanym toczy si walka czowieka z potnym ywioem, pojedynek woli ludzkiej ze zbuntowanymi siami przyrody. Ludzie spokojnie, bez popiechu pracowali przy aparatach i mechanizmach. Za tarcz, przez caun pomaraczowoczerwonej mgy ledwo wida byo wysok cian pokadw, usian piercieniami wprowadzonych widrw. Przez otwarte drzwi w tarczy cign si ku nim spltany krg wownic. Jeszcze wyej ciemniao kilka wysunitych platform, skd nowe ruby ze wistem i chrzstem wgryzay si w pokady kontynuujc atak na y magmy. rodkowy, poziomy eskalator przenosi wysoko w grze awrowa i Kundina z bocznego sektora tarczy ma platform centraln, ku samotnej postaci operatora, stojcej przy tarczy rozdzielczej hydromonitorw, gdy jaki potny, guchy huk agodnie przedar si do tunelu i wnikn pod hemy. awrow poczu, jak nagle drgna pod jego stopami gigantyczna tarcza ciany szczytowej. Przez chwil wydawao mu si, e tarcza przesuna si w przd, potem w ty, e lada moment runie wraz z ludmi i setkami maszyn. Serce zamaro w awrowie, rkami chwyci si bariery eskalatora! W tym momencie ca nieobjt przestrze kanau wypenio straszne, mroce krew w yach wycie syren, wrd mnstwa lamp i reflektorw gwiadzistym rojem owietlajcych tunel, nagle zabysy jak meteory krwawoczerwone kule. I syreny, i kule zdaway si krzycze i woa o pomoc: Wszyscy na gr!... - miertelne niebezpieczestwo!... Ratujcie si... Zowieszcze sygnay byy wymowniejsze od sw. Nagle zewszd ukazay si cienie biegncych ludzi z galerii, z platform tarczy, z dna tunelu. Wszyscy pdzili do centralnego eskalatora. Nieca minut brzmia jk syreny, potem urwa si nagle i huk kontynuujcych prac sikawek i maszyn wyda si ludziom kojc cisz. Lecz krwawe, okrge oczy lamp nie przestaway rozlewa swego przeraajcego wiata, zabarwiajc mg zowieszczym blaskiem. W ciszy, ktra nastpia, rozleg si pod hemami wszystkich twardy gos: - Uwaga! Mwi centralny operator tarczy rozdzielczej sztolni. Szukam awrowa i Kundina!

- Ja i Kundin jestemy w tunelu - odpowiedzia awrow biegnc wraz z Kundinem do gwnego eskalatora. - Co si stao? - Ogromnej siy wybuch - meldowa wyranie centralny operator - uszkodzi doln cz sklepienia nad osiedlem w pobliu gwnego skadu materiaw. Mechanizm tarczy ochronnej sklepienia nie dziaa. Przypuszczam, e uszkodzi go wstrzs wybuchu. Warstwa ochronna wytrzymaa uderzenie, lecz ugia si tworzc wklnicie, ktre zwiksza si i szybko zblia do naronika skadu. Gro powikania. Niezbdna obecno Kundina na miejscu katastrofy. - Przechodz do pospiesznej windy... - urywanym gosem odpowiedzia Kundin. - Wkrtce bdziemy na miejscu... - Jakie s wasze zarzdzenia, towarzyszu Kundin? upomina si stanowczym gosem gwny operator. - Trzeba... wezwijcie ludzi... jak najprdzej zastosujcie rodki... zaraz bd... awrowowi krew uderzya do gowy i gwatownie odepchnwszy Kundina jakby od niewidzialnego mikrofonu krzykn gono: - Gwny operator! Tu mwi awrow! Od tej chwili sucha tylko moich rozkazw! - Tak jest, towarzyszu awrow! - szybko, jakby uradowany, odpowiedzia gwny operator. - Wszyscy z osiedla maj wyj do portu-tunelu i woy podwodne skafandry. Wrota portu-tunelu zamkn, zostawi tylko furtk. Wylijcie na dno do wyomu oddzia pogotowia z materiaem remontowym i narzdziami... - Kurilin nie odpowiada - komunikowa gwny operator. Nie mog go znale. Ka wyama drzwi do skadu. - Kurilin znik? - wykrzykn awrow. Straszny domys, jeszcze nieskrystalizowane podejrzenie przeleciao mu przez myl, lecz zastanawia si nad nim nie byo czasu. - Kacie wyama drzwi skadu! Udaj si na miejsce katastrofy. Przerywam rozmow. Nie czekajc na przybycie windy, nie zwracajc uwagi na Kundina, awrow gorczkowo zdejmowa z siebie podziemny skafander. - Skd ten wybuch? - mrucza Kundin, drcymi rkami zdejmujc swj skafander. - Zaleje nas... Zginiemy... - Milczcie! - krzykn wzburzony awrow. - Natychmiast z kabiny udacie si ze wszystkimi dziemi i zbdnymi ludmi do portu-tunelu! Syszycie? I nie ruszajcie si stamtd! - Sergiuszu Pietrewiczu... - mrucza dalej Kundin jakby nie syszc awrowa. - Musz do portu-tunelu... Tam jest mj podwodny skafander... Pobiegn po niego, Sergiuszu Pitrowiczu. awrow nic nie odpowiedzia. W tej chwili poczu pogard i nienawi do tego czowieka. Gdy tylko kabina windy stana, awrow nie ogldajc si wyskoczy z niej i pdem ruszy z wiey do osiedla.

Osiedle przypominao przeraony, brzczcy ul. Ludzie biegali w rnych kierunkach: jedni w stron zamknitych wrt portu-tunelu, drudzy - w przeciwnym kierunku, do gwnego skadu. Wyrany, donony gos gwnego operatora rozbrzmiewa pod kopu osiedla: - Zarzdzenie awrowa, zastpcy ministra, obowizuj wszystkich... U rozbitych drzwi gwnego skadu kilku ludzi przy pomocy wycigowego urawia wzkaelektrycznego w milczeniu adowao na wielkie elektrokary pyty przezroczystego metalu, worki z czarnego nieprzemakalnego materiau, pkate balony z jakim zielonkawym pynem i rne aparaty i mechanizmy. awrow zauway znan mu, pen twarz pod wysokim filozoficznym czoem. Arsienjew... - pomyla w przelocie. - W oddziele pogotowia ratunkowego... Dobrze! Moda kobieta w sportowym kostiumie biega przed awrowem dugimi, lekkimi skokami. Jej czarne, przystrzyone wosy powieway w biegu. Obejrzawszy si, ukazaa na chwil niad twarz z poncymi, czarnymi oczami i awrow machinalnie pomyla: Siesawina... Zuch... Spoza budynku skadu szybko wybieg mczyzna i gwatownie zatrzyma si przed awrowem. By to Saduchin. - Towarzyszu awrow! - zawoa zadyszanym gosem. - Dobrze, e przyszlicie! Wyburzenie warstwy ochronnej swoim wierzchokiem ju dotkno naronika... Deformuje si pod ogromnym cinieniem wody... awrow w milczeniu kiwn gow i szybko okry budynek. Niezwyky widok, znany mu tylko z dowiadcze laboratoryjnych, przedstawi si jego oczom. W sklepieniu, poczynajc od jego podstawy, widniaa wielka szczelina. Z jej kracw wyginaa si parabolicznie do wntrza osiedla przezroczysta krzywizna, ktrej zaokrglony wierzchoek siga ju tylnej ciany skadu wpierajc si w jej ostry rg. Przeraenie gwnego operatora i Saduchina stao si zrozumiae i udzielio si awrowowi. Caa potworna sia wybuchu wyadowaa si w rozdarciu potnego materiau sklepienia. Zostao one rozerwane, ale jego wewntrzna ochronna warstwa ze sztucznego, przezroczystego kauczuku, jak rozcigliwy plaster, wzia na siebie olbrzymie cinienie wody i ustpujc powoli, cigajc na pomoc przezroczysty kauczuk z ssiednich nienaruszonych czci sklepienia, wybrzuszaa si ogromn wypukoci wewntrz osiedla. Rozcigliwo kauczukowej powoki dosigaa najwyraniej ju ostatnich granic. Oddzia ratunkowy powinien by natychmiast po wybuchu podeprze wzdcie poziomym lewarem z rozsuwan paraboliczn czapk, by przeciwdziaa cinieniu wody, dopki inny oddzia nie zaata z zewntrz rozdartego sklepienia. Tego nie zrobiono. Parabola wzdcia, na ktr dziaao olbrzymie cinienie z zewntrz, rozcigna si ju na sze metrw i oczywicie wkrtce musiaa pkn. Groz pooenia powikszao i to jeszcze, e parabola, opierajc si swym wierzchokiem o rg skadu, pocza si deformowa. Rwnoczenie budynek skadu pod olbrzymim cinieniem zacz podejrzanie skrzypie. Dziesiciu ludzi z oddziau ratunkowego, wida le przeszkolonych przez Kundina, bezradnie dreptao na miejscu, nie wiedzc, co robi.

Naleao szybko co przedsiwzi, by unikn katastrofy. Lewar z paraboliczn czapk ju nie mg by zastosowany. - Saduchin - rozkaza awrow - wecie paru ludzi i rozwalcie czymkolwiek wgie skadu. - Jegorow i Anochin, za mn! - krzykn Saduchin. - Do skadu. Bierzcie omy i oskardy! Przez mikrotelefon awrow na wszelki wypadek rozkaza gwnemu operatorowi otworzy wschodni wykop pod osiedlem, zamkn szczelnie wejcie do sztolni, wyczy wszystkie jej mechanizmy prcz wiata i zej z posterunku. Zaledwie jednak skoczy wydawanie rozkazw, gdy budynek skadu ze skrzypieniem przypominajcym jk zachwia si i pocz si przechyla na bok. Jedna strona wierzchoka wybrzuszenia rozpeza si po cianie skadu, druga jeszcze wzrosa za jego wgem. Pknicie byo nieuniknione. - Saduchin, ucieka ze skadu! - krzykn z caych si awrow. - Wszyscy do portu-tunelu! W tym momencie rozleg si huk, ktry zaguszy ostatnie sowa awrowa. Wgie skadu opad i polecia w d jakby puch porwany wiatrem. Grna cz ciany rozwalia si rozsypujc grad pustakw. Potny strumie wody, gruboci metra, z wyciem uderzy w cian budynku otaczajc go wiecem wytryskw i pyu wodnego. Budynek rozlecia si jak domek z kart. Huk rozpadajcych si cian, szum wody, krzyki ludzi - wszystko zlewao si razem. awrow z ludmi oddziau ratunkowego rzuci si w prawo, ulic osiedla. Wybiegszy spoza skadu awrow zauway, e przed wrotami budynku, z tyu za biegncymi ludmi, powoli rozwierao si szko jezdni nad czarn pustk. Saduchin ostatni zdy przeskoczy dug rozszerzajc si szczelin w ktr, pienic si i bulgocc, wpada potniejcy strumie wody. .Dalej, blisko portu-tunelu, toczy si sznur naadowanych elektrokarw, konwojowany przez brygad Arsienjewa. Pod samymi prawie wrotami portu-tunelu, rozwartymi na przyjcie elektrokarw, awrow zatrzyma si. Zblad i wyrwawszy z kieszeni mikrotelefon krzykn: - Gwny operator! Gwny operator! - Sucham - zabrzmia spokojny gos gwnego operatora. Wcieko opanowaa awrowa. - Czemu tam sterczycie! - krzycza nie panujc nad sob. - Kazaem zej z posterunku. Natychmiast wynocie si z wiey! - Wybaczcie, towarzyszu awrow - odpowiedzia nieco zmieszanym gosem gwny operator. Gieorgijewski, kierownik od hydromonitorw, spad z eskalatora i potuk si, to go zatrzymao. Ale ju jedzie wind. Czekam na niego, kabina podchodzi. - Przepraszam - stropi si awrow. - Czy dacie sobie z nim rad? Przyl wam pomoc...

- Dzikuj, towarzyszu awrow, nie obawiajcie si. Gieorgijewski porusza si swobodnie. Kabina przysza. - Wyczam wind. Zagwadam sztolni... Przerywam rozmow... awrow obejrza si. W oddali midzy centraln wie osiedla, a ruinami skadu, zion wielki kwadrat wykopu. Olbrzymi wa wody, ju przez ca szeroko wyrwy, z wyciem sun nad kup gruzw, prawie dosiga otworu wykopu. Potny, pienicy si wodospad z hukiem wla si w jego czarn pustk. Wypeni si za jakie osiem minut... - szybko pomyla awrow. - Zd... Co za wspaniali ludzie! A ja zwymylaem gwnego operatora. Przez ma furtk awrow wszed do zamknitego ju portu-tunelu. Caa ludno osiedla, sto osb wraz z dziemi, zebraa si tutaj. Ludzie rozmiecili si na cumach podwodnych odzi, na stosach nierozpakowanych adunkw, skrzy, tumokw i workw. Gosy mskie, kobiece i dziecice mieszay si ze sob, sycha byo- pacz niemowlcia. Wikszo miaa ju na sobie podwodne skafandry, ale jeszcze bez hemw, reszta szybko koczya ubieranie. Koo wrt portu-tunelu paru ludzi w zwykych ubraniach szybko adowao elektrokary za pomoc maych urawi elektrycznych. Brygada Saduchina w penym podwodnym rynsztunku, z zaadowanymi elektrokarami staa przy zamknitych drzwiach kamery wyjciowej. Z kamery dochodzi stumiony szum napeniajcej j wody. - Tutaj, tutaj, towarzyszu awrow! - rozleg si znajogny gos z ubieralni. - Tu s skafandry. To woa Saduchin. - Wezwijcie do mnie komendanta portu, towarzyszu Saduchin - powiedzia awrow ubierajc si w skafander. Saduchin nacisn jeden z guzikw na cianie i powiedzia do ukrytego w niej mikrofonu: - Komendant portu do zastpcy ministra, towarzysza awrowa, do ubieralni. Sowa jego rozbrzmieway pod sklepieniem tunelu, panujc nad wielogosym szumem. - Gdzie jest brygada Arsienjewa? - zapyta awrow zszywajc spodnie skafandra ig elektryczn. - W kamerze wyjciowej - szybko odpowiedzia Saduchin. - Udali si do wyomu. - Przekacie gwnemu automatykowi sztolni, Jegorowi - cign awrow zwracajc si do Saduchina eby natychmiast po wyjciu z osiedla wypyn na szczyt sklepienia i zaj si napraw mechanizmw tarczy awaryjnej. I powiedzcie swojej brygadzie, by wzia z sob par maych dwigw elektrycznych.. Do ubieralni doszed szum pomp, ktre po wyjciu brygady Arsienjewa na dno, oprniay kamer wyjciow z wody. - Tak jest, zabra z sob mae dwigi elektryczne! - odpowiedzia Saduchin. - Spiesz do brygady...

Do ubieralni wpad komendant portu-tunelu. - Melduj si na wasze wezwanie, towarzyszu awrow. Osobicie dyurujcie przy furtce wd do portu-tunelu - przerwa mu awrow unoszc hem nad gow. - W centralnej wiey zatrzymali si gwny operator sztolni i kierownik hydromonitorw. Jeeli za trzy minuty nie zjawi si, wylecie im na ochotnika pomoc. Zarubowujc konierz hemu awrow stara si najszybciej, o ile pozwala na to skafander, wyj z ubieralni. Drzwi do kamery wyjciowej byy ju otwarte. Wanie wchodzia w nie brygada Saduchina z zaadowanymi elektrokarami i dwigami. awrow przyczy si do nich. - Nastawi telefony na ogln fal - rozkaza. - Gotowe! Nastawione! - rozlegy si pod hemem awrowa liczne gosy odpowiedzi mieszajc si z innymi, dochodzcymi z rnych stron. Woda ju zalaa poow kamery. - Towarzyszu Arsienjew! - zawoa awrow. - Jestem! - odpowiedzia znajomy gos. - Co robicie na dnie? - Zbliamy si do wyomu. Mu bardzo grzski, elektrokary posuwaj si z trudem... - Pyty macie ze sob? - Tak jest. - Pyty s znacznie mniejsze od wyomu.. Rozpocznijcie zakadanie ich i spajanie od dou. Stopniowo ukadajcie w kierunku rodka z przeciwnych stron wyrwy. - Tak jest, towarzyszu awrow... Ju doszlimy... - Bdcie ostroni... Trzymajcie si z dala od wyrwy, eby was prd nie porwa... - Bdcie spokojni... - Towarzyszu Saduchin! - Jestem... - To samo bdzie robi wasza brygada w grnej czci wyomu... - Sucham, towarzyszu awrow. - Towarzysz Jegorow! - Jestem! - rozleg si gboki, huczcy bas. - Udajcie si do mechanizmw ochronnych na szczycie sklepienia...

- Wiem, towarzyszu awrow... Woda wypeniaa komor. awrow nacisn guzik u drzwi wyjciowych, drzwi powoli wsuny si w cian. Wszyscy wyszli na dno. Od razu jedna posta ludzka wzbia si do gry i za chwil znika gdzie nad sklepieniem osiedla. Przy wyrwie, w obokach zmconego iu, poruszali si ludzie Arsienjewa, z trzaskiem i sykiem pony niebieskawe ognie, huczay elektryczne dwigi podnoszc z elektrowzkw i podajc ku wyrwie wielkie, grube pyty przezroczystego metalu. Ludzie trzymajc si z dala od wyrwy chwytali wiszce nad dnem pyty, podcigali je pod sklepienie i nakadali na rozdarte brzegi wyrwy, zalewajc gorcym pynem spawajcym. Czasami podniesiona z dna cika pyta nagle wzlatywaa jak arkusz papieru porwany wichrem i wirujc w wodzie mkna na linie w kierunku wyomu, podcigana si prdu. Mechanik z trudem odprowadza drgajcy ciki uchwyt dwigu na bok i uspokojona pyta kada si w rozlanym pomieniu na przedni pyt, wysuwajc si nieco za jej kraniec w kierunku rodka wyomu. Brygada Saduchina zacza ustawia swoje elektrowozy. Dwch ludzi unioso si nad dnem trzymajc w rkach balony z lepkim, ppynnym cementem, usiujc zbliy si do grnej krawdzi wyomu. Lecz silny prd omal ich nie porwa. Ledwie zdyli wydosta si, szybko nastawiwszy ruby na pen moc motorw. - Wciga, towarzyszu awrow! - rozleg si krzyk. - Zabezpieczy si metalow lin! - rozkaza awrow. - Drugi koniec spoi ze sklepieniem! Towarzyszu Saduchin, bez liny nie puszcza ludzi do pracy! U dou, w brygadzie Arsienjewa, praca ju sza wyrwnanym rytmem. - Podawajcie pyt! - krzycza Arsienjew do opniajcego si mechanika. - Cement! Dawa tutaj!... - Z drogi! Na bok, z drogi! - krzycza mechanik. W guchym szumie rwcej przez wyom wody, w haasie przekrzykujcych si gosw, w jku elektrowozw i dwigw, w syku i trzasku poncego cementu, pod hemami wszystkich nagle rozleg si czyj okrzyk: - Hura! Osiedle yje! Kto to? - pomyla awrow. - Troch za wczenie... I nage gono, z przeraeniem krzykn: - Ostronie, Arsienjew! Dalej od krawdzi!... Lecz Arsienjew jako dziwnie podskoczy w gr, w bok i z niepowstrzyman szybkoci, wirujc, z wycignitymi rkami, wpad wprost w otwr wyomu. Rozlegy si krzyki przeraenia:

- Trzymaj! Trzymaj! Arsienjew! Arsienjew! Arsienjew mign ostatni raz i znik w zielonkawym strumieniu wody za wyomem. Na chwil wszyscy zamilkli z przeraenia. W tej ciszy nagle zadzwoni dziecinny, peen radoci gos: - To ja! Dima! Sergiuszu Pietrowiczu! Nie! Ja chyba zwariowaem! Skdby tu Dima?.., - przemkno w gowie awrowa. Rwnoczenie prawie, przedzierajc si przez szum i zgiek, dolecia z gry potny gos Jegorowa: - Odej od sklepienia! Spuszczam tarcz ochronn! Odej od sklepienia!... Tarcza ruszya!!... Wszyscy odskoczyli w bok. Z gry, po przezroczystym sklepieniu z wzrastajc szybkoci zelizn si szeroki cie. Zerwawszy dopiero co przylutowane pyty i wznieciwszy tumany iu, tarcza werna si w dno, przykrya wyom i przylgna do sklepienia pod naciskiem wd oceanu. I od razu, jak noem uci, urwa si ryk wody, nastpia cisza. Za wyomem, przez przezroczysty metal tarczy ochronnej, na zalanych wod ruinach skadu, w sonecznym wietle latarni wida byo byszczc niebieskaw stal posta Arsienjewa z rozrzuconymi na bok rkami... - Ludzie!... Ludzie!... - rozleg si Czyj radosny gos. Wszyscy wolno obrcili gowy jakby nagle budzc si ze snu. Z ciemnoci gbin, pync szybko w stron osiedla, wyonia si dziwna procesja w skafandrach: dwch ludzi wloko za sob trzeciego ze zwizanymi rkami i nogami, za nimi pyny jeszcze dwie przycinite do siebie postacie... - Sergiuszu Pietrowiczu! - dwicza chopicy gos. - Gdzie jeste? To ja, Dima!... - Dima! - krzykn awrow zapuszczajc rub i jak strzaa popyn na spotkanie. - Dima!... Kochany!...

Rozdzia 49 PIERWSZE ROZMOWY


Zdawao si, e mina caa wieczno od chwili, gdy pod nogami po raz pierwszy drgn eskalator, a ciana szczytowa gronie si zachwiaa. Wypadki potoczyy si z tak szybkoci, e awrow nie wierzy oczom, kiedy przypadkiem spojrzawszy na zegarek stwierdzi, e mino zaledwie ptorej godziny. Ale Dima, przepeniony radoci, podniecony, z byszczcymi oczami, nieco wymizerowany jest tu przy nim. Jaki on jest w tej chwili podobny do Iriny!... Pluton plcze si u ng, macha cikim puszystym ogonem i stara si wsun ogromn gow midzy awrowa i Dim. Mocno objwszy Dim awrow wchodzi z nim do swego pokoju; pokj wydaje si jaki nowy, wesoy, gdy wypeniaj go dwiki chopicego gosi!. Dima i awrow mwi rwnoczenie, spiesz si, przerywaj sobie wzajemnie. - Jake znalaze drog? - Plutona zaprzgem do nart!... On mnie poprowadzi... A Dymitr Aleksandrowicz taki dobry... I Iwan Pawowicz - A bae si, kiedy kry zgnioty wz polarny? - Bardzo!... Ale nie mylaem o tym... Trzeba byo ratowa bro, namiot... Pluton z pocztku za nic nie chcia wej do skafandra... A potem sam... - Biedna Ira!... Jak ona baa si o ciebie... Co, Plutonku? Co, mj drogi? - Czy Ira bardzo na mnie zagniewana?... Pluton nauczy si polowa na niedwiedzie! Prawdziwy z niego niedwiednik!... Iwan Pawowicz mwi... Iwan Pawowicz wszystko wie... - Kto? Polowa? A Ira wci pakaa... Chciaa lecie z Porskunowem na poszukiwania. - Z Porskunowem? Z Jurijem Siergiejewiczem? Ten znw mnie bdzie cign za uszy... - A naley ci si... Skd si tu wzie? Dlaczego ucieke z domu? Mao byo nieszczcia z Wal, to jeszcze ty musiae narobi zmartwienia. Dima nachmurzy si, zacisn wargi i jego dziecica twarz staa si nagle zamknita i obca: - Wyjechaem, eby szuka Wali. I bd go szuka na Ziemi Pnocnej. A ty powiniene mi pomc, zamiast robi wymwki. awrow nie poznawa chopca. Te zacinite wargi, ten upr w twarzy... Zupenie jak Ira, gdy oznajmiaa, e poleci z Porskunowem. Po raz pierwszy zauwaywszy w Dimie przemian z dziecka w modzieca, awrow nawet stropi si nieco. Nie wiedzc, jak zareagowa na jego kategoryczne owiadczenie, instynktownie uchyli si od odpowiedzi. - Trzeba jak najprdzej posa Irinie depesz radiow... I do Chiskiego.... I do ministerstwa... Ale ty na pewno jeste godny i zmczony, chcesz spa... Rozbieraj si i kad... Zamwi co do jedzenia... A sam sid do pisania depesz...

awrow ukada go do snu, zamawia niadanie, bieg do gabinetu nadawa depesze i znw powraca do pokoju - oywiony, radosny i niezmiernie szczliwy. Jakby przesza burza: spada nagle, trzasna piorunami, napdzia strachu i w jakiej ptorej godziny wszystko szczliwie si skoczyo... I wyom zaatany, i Arsienjew yje, i Dima tutaj... Irina Dienisowa. Dima z towarzyszami przed chwil przyby do sztolni numer sze. Wszyscy zdrowi. Dima pooy si spa i Pluton rwnie. Wszystko w porzdku. Odwoaj lot. Sergiusz. Przy podpisywaniu depeszy awrowowi przemkna myl: Jak to, Pluton rwnie? Ale na zastanawianie si nie byo czasu. Ira zrozumie. I niecierpliw rk pisa ju nastpn depesz: Lejtenant Chiski. Odwouj moj poprzedni 188. Konowaowa vel Kurilina, ktry usiowa wysadzi w powietrze osiedle sztolni numer sze, zatrzyma major Komarow. Wszystko dobrze. Komarow, Karcew i Dima Dienisow s a mnie, w osiedlu sztolni. Konowaowa wyl do Moskwy w najbliszym czasie. Wiceminister WAR-u, awrow 189. Dalej nastpowa dokadny raport do ministra WAR-u. Wezwany radiotelegrafista wszed do gabinetu, otrzyma depesze i znik z nimi jak bezcielesny duch. Telewizefon hucza nieustannie. Saduchin donosi z tunelu, e potok lawy gstnieje i przybiera coraz ciemniejszy kolor, sikawkihydromonitorw pracuj i wydalaj wszystko, co nagromadzio si przy cianie szczytowej, maszyny ochadzajce dziaaj dalej. Jegorow, ktry zastpowa Arsienjewa, meldowa, e druyna ratownicza rozpocza ju naprawianie wyomu wewntrz osiedla.. Przed tym trzeba koniecznie wyrwna krawdzie wyomu pomieniem termitu. Ale skad jest zburzony, w gruzach nie mog znale aparatu do spawania termitem. Co robi? - Zadajcie od komendanta portu-tunelu - odpowiedzia awrow. - Przywiozem na odzi podwodnej now seri tych aparatw. Czy wykopy obejrzelicie? - Oba wykopy - wschodni i pnocny - ju s zamknite. Woda wypenia je prawie cakowicie... - Podzikujmy Karelinowi - wesoo rozemia si awrow. - Wykopy to jego pomys: zyska na czasie w razie wtargnicia wody do osiedla... - I zyskalimy, towarzyszu... - Jak si trzyma tarcza ochronna na wyomie? - Doskonale. Stoi jak przylutowana... No, to wietnie. Zwijajcie si szybko. Tarcz jak najprdzej trzeba ustawi na normalne miejsce... awrow wyczy telewizefon, odetchn gboko i wezwa lekarza szpitalnego do ekranu telewizora. W fotelu siedzia Arsienjew, ktremu lekarz masowa obnaone rami. Lekarz obrci si i pytajcym wzrokiem spojrza na awrowa. - Jak zdrowie Arsienjewa - zapyta awrow.

- Zdrw, zdrw, Sergiuszu Pietrowiczu - odpowiedzia Arsienjew umiechajc si szeroko. - Nie niepokjcie si... - Bardzo si ciesz, moi drodzy - serdecznie powiedzia awrow. - Chciabym wstpi do was potem, by pomwi z wami jako z dowiadczonym grnikiem. - Prosz bardzo, Sergiuszu Pietrowiczu, kadej chwili, choby zaraz. - Nie, polecie, odpocznijcie. Wiecie, e Kundin odjeda ze mn. Zabieram go. - Czyby? Zdumia si Arsienjew marszczc swe wysokie czoo. - Skd taki popiech? - Kundin zachowa si haniebnie podczas tych katastrofalnych godzin, okaza si tchrzem. Prcz tego, jego druyna ratownicza zupenie nieprzygotowana... Jednym sowem chc z wami pomwi o rnych sprawach... Tymczasem nie przeszkadzam... Do widzenia. Przyjd o godzinie siedemnastej., awrow wyczy ekran i w zamyleniu opad na oparcie fotela: Tak, Arsienjew jest, zdaje si, najwaciwszym kandydatem. miay, szybko decydujcy. Pracuje od pocztku budownictwa. Co za korzy z bardziej dowiadczonego Kundina, jeeli w momentach krytycznych traci gow, denerwuje si, boi si o siebie! A czy takich Kundinow nie ma i gdzie indziej na trasie budownictwa? Szybko przebieg w pamici znajome mu postacie - Kranicki, Grabin, Jegorow, Saduchin, Gurewicz, Kaganow, Sybirski, Malinin,... i wielu, wielu innych... Jedni zdali egzamin w chwilach cikich, inni wykazali si w pracy poprzedniej. Ci nie budz wtpliwoci. Tylko Sybirski... Sybirski ze sztolni szesnastej bis. Cige si pyta, przy kadym gupstwie, przy kadym drobiazgu zwraca si o rad, na nic nie moe si sam zdecydowa. Czy nie zaamie si jak Kundin w chwili niebezpieczestwa? Trzeba dobrze zastanowi si nad nim.... awrow westchn. Tak, nie atwo dwiga ten ciar odpowiedzialnoci za ycie tylu ludzi, za dokonanie wielkiego dziea, dziea caego narodu. Przesun rk po oczach i obejrza si. Przy drzwiach sta Dima w dugiej, nocnej koszuli awrowa i z niepokojem patrza na niego. - To ty, Dima? - umiechn si awrow. - Czemu nie pisz? - Co ci dolega, wuju Sergiuszu? - cicho zapyta Dima. - Nie, kochanie - szybko odpowiedzia awrow siadajc w fotelu. - Troski... Chod do mnie. Siadaj na kolana. Pamitasz, jak to bywao w domu? Siedzisz sobie, a ja ci opowiadam... - Dobrze wtedy byo, wuju Sergiuszu... Ale ja sid obok. Fotel jest szeroki - mwi Dima wciskajc si w gboki fotel awrowa i kulc bose nogi pod siebie. - A jakie ty masz troski? Te mylisz o innych?... Zupenie jak Ira - ze wzruszeniem pomyla awrow. - Te oczy zadumane... I sposb trzymania ng... Jak on si zmieni! Kochany chopiec!...

awrow mocno przycisn Dim do siebie i powiedzia: - Dlaczego take? Kogo masz na myli? - Iwan Pawowicz cay czas troszczy, si o nas - o Dymitra Aleksandrowicza, o mnie, o Plutona. Gdyby nie on, kiepsko byoby z nami! A Dymitr Aleksandrowicz cigle myla o was, o sztolniach. Bardzo si niepokoi, eby Konowaow tu czego nie nabroi. A ty, o czym mylisz? - Ja? - machinalnie zapyta awrow patrzc w wychud twarz chopca. - C ja?... I ja te myl... Tak powinno by, mj drogi. Iwan Pawowicz dobre ma serce i myla o was, Dymitr Aleksandrowicz myla i troszczy si o nas. Wszyscy powinni myle i troszczy si o blinich. Wtedy wszystkim bdzie dobrze. Taki Kranicki. - Pamitasz go? - Pamitam - powanie skin gow Dima. - Rozbi si wtedy w sztolni. Ira czsto go wspominaa. I ty pamitaj, nie zapominaj o nim. On rwnie myla wtedy o innych. I moe ocali - wszystkich; ktrzy wtedy byli w sztolni. A teraz Arsienjew przyszed mi z pomoc. Moglimy razem zgin... - Wujaszku! - krzykn przeraony Dima. - Ale to go nie powstrzymao... Tak, mj kochany, trzeba pamita o innych. I nie wolno cofa si przed wziciem odpowiedzialnoci za nich. Trzeba si o nich troszczy. Inni, by moe, troszcz si o ciebie w tej samej chwili. - awrow nie widzia ju powanych oczu Dimy. Patrza gdzie w dal, w niezmierne przestrzenie rodzinnego kraju, ktry przysa tu Kranickich i Arsienjeww, Saduchinw i Siesawiny, Komaroww i marynarzy Karceww i wielu innych. I wszystko, co mwi w tej chwili awrow, nie tyle mwi Dimie, ile sobie. I w duszy robio mu si coraz janiej, przejrzyciej. Wszystko, co przykre i bolesne, topniao w tym wietle jak poranna mga przed wschodzcym socem. Cicha muzyka radiowa, napeniajca pokj, umilka. Z aparatu radiowego pyno jakie niewyrane mruczenie. Lecz Dima nagle poblad, zerwa si z fotela i podbiegszy do aparatu wzmocni dwik. Zahucza gos spikera: ...Samolot rozbi si na wyspie Rewolucja Padziernikowa, w dwudziestym szstym, najdalej wysunitym na poudnie, odcinku, niedaleko od Cieniny Szokalskiego. Pozbawiona cznoci radiowej, nie doczekawszy si pomocy, zaoga postanowia przedosta si do osiedla Przyldek Cynowy o wasnych siach. Szalejca zamie nie zatrzymaa ich. Zdyli ju przej na elektrycznych nartach z zaadowanymi sankami elektrycznymi prawie jedn trzeci odlegoci od osiedla, gdy spostrzeg ich ratunkowy helikopter (pilot Krasawin), ktry mimo zamieci wylecia, by spatrolowa swj kwadrat. Pilot Aleksandrw jest lekko ranny, konstruktor Dienisow cay i zdrw. - Wala! - przeraliwie krzykn Dima i z poncymi oczami rzuci si na szyj awrowa.

***

Dyktafon stojcy na stole wyglda jak czarna lilia o dugiej odydze. Zdawao si, e otwarty kielich suchawki i szerokie oko okulara z napiciem i uwag spoglday na Kurilina siedzcego w fotelu przy stole. W skrzynce szelecia przesuwajca si nieustannie tama wizetonu. Na drugim fotelu siedzia major Komarow. Dwch ludzi z komendantury osiedla, z byskowymi pistoletami w rku, stao za plecami majora, nie spuszczajc oczu z Kurilina. Spoza ciany dochodzio potne chrapanie Karcewa. Spokojny gos majora rozbrzmiewa w pokoju: - ...Uprzedzam was, e wszystkie odpowiedzi i cae zachowanie si wasze podczas przesuchania bd dokadnie utrwalone przez ten aparat na tamie wizetonu i potem, w razie potrzeby, mog by reprodukowane podczas ledztwa i rozprawy sdowej. Czy na ten temat nie zgaszacie adnych zastrzee? Kurilin ciko oddycha spuciwszy oczy milcza przez chwil, petem zachrypnitym gosem powiedzia: - Protestuj przeciwko bezprawnemu zatrzymaniu mnie... Major tym samym spokojnym, rwnym tonem odpowiedzia: - To ja bd odpowiada przed prawem za zatrzymanie was. Prosz powiedzie mi swe prawdziwe nazwisko, imi i imi ojca. Po krtkim milczeniu Kurilin odkaszln i podnis rozpalone oczy: - Przecie wiecie... - Jednak? - Kurilin... Stefan, syn Mateusza. - A przedtem? Kurilin gniewnie bysn oczami, chwil milcza, potem krzykn. - Na co ta komedia! Czy sami nie wiecie? - Jednake? - Konowaow... Konowaow Gieorgij Nikoajewicz, jeeli to wam sprawia przyjemno! - To wszystko? - spokojnie, lecz stanowczo cign dalej major. - Innych nazwisk nie przybieralicie? - N... nie... - odpowiedzia Kurilin rzuciwszy szybkie, podejrzliwe spojrzenie na majora. - Narodowo? - Rosjanin. - Obywatelstwo? Milczenie. Potem powolna odpowied:

- Zwizek Radziecki... Z nastpnych odpowiedzi Kurilina wynikao, e urodzi si w Saratowie, z zawodu jest inynieremelektrykiem, pracowa w rnych miastach Zwizku Radzieckiego, ma czterdzieci pi lat, przyby tutaj na Potawie, na ktr przeszed z Czapajewa po jego katastrofie. Z wybuchem na Czapajewie nie ma nic wsplnego, a to, e wybuch nastpi w tej wanie adowni, w ktrej on pracowa, tumaczy si prawdopodobnie tym, e znajdoway si tam materiay wybuchowe, o ktrych on, Kurilin, nic nie wiedzia, a ktre mogy zapali si same, powodujc wybuch. O przyczynach wybuchu w osiedlu te nic nie umie powiedzie, tyle tylko, e udajc si na dno oceanu, do transportowania adunkw, usysza wielki huk i w strachu, straciwszy gow, stara si znale jak najdalej od miejsca katastrofy. Dlaczego usiowa ukry si przed majorem i Karcewem sam tego nie rozumie: prawdopodobnie w dalszym cigu dziaao tu przeraenie i to, e straci gow. W ogle jest czowiekiem nerwowym i miewa ataki histerii... Obz cudzoziemcw? Samolot na lodzie? Nie, o tym nic nie wie... Co do zmiany nazwiska, zamiast Konowaowa - Kurilin! Dokumenty na nazwisko Kurilin znalaz na pokadzie Czapajewa, w chwili wybuchu. Widocznie kto je zgubi w panice, jaka nastpia. Znalezienie tych dokumentw bardzo go ucieszyo. Do czego byo to mu potrzebne? To si tumaczy jego osobist histori, cikimi przeyciami. Chcia skoczy ze swoj przeszoci, zapomnie o niej, chcia, eby inni zapomnieli o niej, chcia rozpocz nowe ycie w Arktyce, biorc udzia w wielkim budownictwie. Dlaczego? Nieprzyjemne to wspomnienie... Ale jeli to konieczne... no c, moe powiedzie... niedawno opucia go ukochana kobieta... To jego wina: wydawao mu si, e pokochaa ona jego starego przyjaciela. W napadzie zazdroci mao nie zabi jej i jego. Tak... Jej nazwisko? Szkoda, oczywicie... Nie chciaby wciga nazwiska osoby ukochanej, szczeglnie, e to kobieta, w t nieprzyjemn histori... No, ale trudno: nazywa si Antonina Wasiljewna Lebiediewa. Mieszka w Rostowie nad Donem, ul. rednia, nr 78. Gos Kurilina, w miar jak skada zeznania, stawa si coraz pewniejszy, nawet uprzedzajco grzeczny. W kocu zaczy rozbrzmiewa w nim, co prawda opanowane, nuty prawie intymnej szczeroci. Kurilin zachowywa si swobodnie, rozpar si w fotelu, zaoy nog na nog. Major z ciekawoci przyglda si Kurilinowi i zmianie, jaka w nim zasza. Cyniczna brutalno, wszystkie wilcze narowy, ktrymi tak zoliwie operowa Kurilin na pocztku ledztwa, zniky zupenie. Przed majorem siedzia uprzejmy, peen ufnoci czowiek, ktry nie ma nic do ukrywania, po prostu ofiara nieporozumienia. Po co ta gra kamstwa? - myla major. - Przecie wie dobrze, e wszystko zostanie sprawdzone. Chce zyska na czasie. Zanim przyjedziemy, zanim sprawdzimy... Tak, tak... I major zdecydowa, e teraz naley zada stanowczy cios. Prosz wymieni miejscowoci, gdzie pracowalicie w cigu ostatnich piciu lat. - Niewiele, tych miejscowoci, Dymitrze Aleksandrowiczu. - Mwicie nie z Dymitrem Aleksandrowiczem, ale z majorem Bezpieczestwa. - Przepraszam, majorze - szybko i jakby zmieszany poprawi si Kurilin. - W cigu ostatnich piciu lat praco waem w Kazaniu w fabryce generatorw... potem... w tym... w Woroneu w fabryce maszyn elektrycznych i ostatnio - w Rostowie nad Donem w fabryce akumulatorw.

- Czy w cigu tych lat podrowalicie po Zwizku Radzieckim? - Nie... niewiele... Byem w Moskwie, w Leningradzie, w Rydze, w Engelsie... poza tym nigdzie. - A w tym roku? - Nigdzie. Tylko w Moskwie, przejazdem do Archangielska. - A nie bylicie w Wiszniewsku albo w jego okolicy? - W Wiszniewsku? - Po twarzy Kurilina przelecia cie, przeraone oczy przesuny si w bok od majora i zniky pod powiekami. - Nie, w Wiszniewsku nigdy nie byem. - Jeeli nie w samym miecie, to w jego okolicy? - Nie... w okolicach Wiszniewska te nie byem. - Gdzie bylicie w sierpniu tego roku? Woskowa blado powoli rozlewaa si po twarzy Kurilina; ciko oddychajc, machinalnie przesun rk po nie istniejcych wsach. - W sierpniu? - powtrzy nieco zachrypnitym gosem. - W sierpniu byem rwnie tam... to znaczy w Rostowie nad Donem. - Czy znane jest wam nazwisko Kardan? Kurilin drgn i podnis na majora oczy, w ktrych odbio si zmieszanie i strach. Poruszy bezdwicznie wargami, z ktrych jednak nie wyszo-adne sowo. - Czy rana w biodrze ju wam nie dokucza, obywatelu Kardan? Odrtwiay z przeraenia Kurilin nic nie odpowiedzia. - Czy nie lepiej skoczy t ca komedi, obywatelu Kardan? - cign major. - Powinnicie wiedzie, e szczere wyznanie zostawia wam nadziej na pobaliwo sdu. Powiedzcie otwarcie, kim jestecie naprawd, skd, po co, na czyj rozkaz przybylicie do Zwizku Radzieckiego. Wiele ju z tego wiemy, ale dla was bdzie poyteczniej, jeeli wszystko sami powiecie. Mamy podstawy do przypuszcze, e jestecie tylko zwykym narzdziem w obcych rkach. I dlatego... Major nagle urwa zdanie. Stao si co nieoczekiwanego. Kurilin ukry twarz w doniach i zatrzs si wrd guchych, gorczkowych ka. Zby dzwoniy o szklank z wod, ktr poda mu major, woda pryskaa i zalewaa mu podbrdek, rce, odzie... - Wszystko jedno - jka Kurilin - jeeli ju wiecie... Jestem Konowaow... Naprawd Konowaow... Gieorgij Nikoajewicz... Wszystko powiem... Jestem obywatelem niemieckim... Mj ojciec by bogatym ziemianinem rosyjskim... Podczas Rewolucji Padziernikowej uciek z Rosji do Niemiec. Tam urodziem si na krtko przed dojciem do wadzy faszystw. Rodzina moja stracia wszystko, podupada, wreszcie wpadlimy w ndz... musielimy ebra. Ja rwnie. Opowiadania rodzicw, krewnych i innych emigrantw rozpaliy we mnie nienawi do Zwizku Radzieckiego... Z mlekiem matki wyssaem t nienawi do kraju, gdzie mogem pdzi ycie szczliwe i wesoe. ylimy

marzeniem o powrocie... Nadziej zemsty... Uczszczaem do niemieckiej, ju faszystowskiej szkoy, ale w domu mwilimy po rosyjsku. Szybko i bezadnie, jakby obawiajc si, by mu nie przerwano, Kurilin cign dalej sw spowied. Major siedzia w milczeniu, od czasu do czasu robic krtkie notatki na lecej przed nim kartce papieru. Dyktafon rwno i obojtnie szeleci, czarny otwr gonika jakby wpatrywa si w wykrzywion strachem i rozpacz twarz Kurilina, suchajc uwanie i czujnie jego prawie histerycznych wyzna.

Rozdzia 50 NARADA TRZECH


adnych wiadomoci... Wszystkie poszukiwania bez rezultatu. Przeklta pogoda! Albo zamie, albo mgy. Czyby Dymitr Aleksandrowicz zgin? I on, i Dima... Biedna Irina Wasiljewna... I na moim odcinku gucho... Chiski przysun do siebie teczk z papierami i znowu - ktry to ju raz! - zacz je przeglda. Oto ostatni meldunek z Klamy: do Jokisza w nocy kto przylecia. Dzisiaj Jokisz po raz pierwszy po dugim milczeniu odezwa si. Rano zakomunikowa przez telewizefon Akimowowi, e otrzyma jak przesyk. Donosi o tym sierant Gawriow z komutatora fabryki. Jak to dobrze, e i tam jest posterunek. Ale co z tego! Jaki std wniosek? Co robi dalej? Chiski widzia w swej wyobrani, jak major w zamyleniu gadzi czysty, wygolony podbrdek i powoli mwi: Podsumujmy wyniki i postarajmy si wycign logiczne wnioski. Mamy ju sporo faktw potwierdzajcych nasze poprzednie domysy. To najwaniejsze. Jakie to fakty? Tak, tak, tak... - Chiski oywi si i pocz w myli ustala. - Kardan nie jest ju Kardanem, lecz Konowaowem. Tutaj, w Zwizku Radzieckim ju czekali na niego inni ludzie. Kime oni s? Jokisz - to oczywicie nic nie znaczcy pionek, punkt poredniczcy. Akimow - to gruba zwierzyna. Naturalnie, to on, korzystajc z nieobecnoci Kantora, wypuci cztery wybrakowane toki, z ktrych jeden spowodowa katastrof w sztolni numer trzy. A jego podejrzane zachowanie si, gdy Irina Wasiljewna zatrzymaa brak... Moe aresztowa Akimowa i Gntera? Co to nam da? Uniemoliwi wypuszczanie brakw, usunie grob niebezpieczestwa na sztolniach. Ale jest jeszcze Bieriozin i inni... na przykad ten wysoki, z twarz ukryt w konierzu. Zaaresztowanie Akimowa sposzy ich wszystkich, zaczn zaciera lady, ukryj si... Aresztowa i Bieriozina? Ale za co? Jakie dowody oskarenia? e pomg uciec Dimie? Prcz tego, nic wicej nie mam przeciwko niemu. A to drobnostka w porwnaniu z tym, czego jeszcze nie wiem. Jeeli za aresztowa samego Akimowa z jego pomocnikami w fabryce - sd bdzie mia w rku stosunkowo nieznaczn cz wielkiej a moe nawet ogromnej sprawy. Co do Bieriozina, wiadomo tylko, e by u Jokisza i widzia si z Konowaowem. Jak rol gra ten czowiek w organizacji? Jak si tego dowiedzie? Jak si dobra do niego?... Tylko raz jeden w cigu tych dni Akimow rozmawia z nim przez telewizefon o przesyce... Chiski przerzuci par kartek w lecej przed nim teczce. Znalaz sprawozdanie sieranta Gawriowa i uwanie, powoli przeczyta je: Akimow powiedzia: - Dzie dobry, Mikoaju Antonowiczu... Przed chwil Cezar donis mi, e otrzyma dugo oczekiwan przesyk. Zapytuje, co z ni zrobi. Gos Bieriozina: - Aha... Cocie mu odpowiedzieli?

Gos Akimowa: - Powiedziaem, eby poczeka. Musimy koniecznie III zobaczy si, Mikoaju Antonowiczu, i porozmawia. Gos Bieriozina (jako niepewnie): - Tak, zapewne, ale Iwana Iwanowicza nie ma w miecie. Bdzie za trzy dni. Wtedy zobaczymy si... Jeeli tego wymaga popiech. Gos Akimowa: - Tak, tak koniecznie. Gos Bieriozina: - Dobrze, dam mu zna, gdzie si spotkamy... Jak wasze zdrowie? Wszystko w porzdku? Gos Akimowa (niepewnie): - Jak tu wam powiedzie? Nerwy... Nerwy zaczynaj bryka. Gos Bieriozina (jakby nieco przeraony): - Co? Nie moe by! (Popiesznie). egnajcie... Bdcie zdrowi. I to wszystko. Troch nieskadne, ale dokadne. - Co to za Iwan Iwanowicz? Czy to nie ten z podniesionym konierzem? I ta do dziwna rozmowa o zdrowiu! Zwyka uprzejmo? To dlaczego Bieriozin tak si zlk? Moe to tylko tak si wydawao sierantowi? Za trzy dni maj si spotka wszyscy trzej, trzeba bdzie ich ledzi. Bd cierpliwy i nieugity, mj przyjacielu - zabrzmia w duszy znajomy gos i urwa. Krtki wist, przyguszony brzk szka, suchy trzask. Chiski byskawicznie zerwa si na nogi. Porcze fotela rozpady si na kawaki, drzazgi sztucznego drzewa wbiy si w twarz i rce. Lejtenant spojrza w okno. W zapadajcym mroku unosiy si w powietrzu na rnych wysokociach i w rnych kierunkach helikoptery z jarzcymi si nocnymi latarniami i z czerwono-zielonymi wiatami bocznymi. Chiski sta nieruchomo. Serce bio mu gwatownie, kropelki krwi wystpiy na twarzy i rkach, i powoli poczy cieka. Wrzeniowa noc zagldaa do pokoju przez ma okrg dziurk w szybie okiennej. Za oknem pulsowao ycie Moskwy jarzcej si girlandami ogni ulicznych, spowitej w srebrzysty blask nocnego wiata.

***

Telewizefon mia jaki dziwny wygld. Nad ekranem wznosi si czarny, okrgy otwr wzmacniacza, do aparatu w kierunku wewntrznej ciany, dzielcej gabinet od korytarza, cigny si wiszce w powietrzu przewody. Na wprost wzmacniacza wyginaa si abdzia szyja dyktafonu, okular telewizyjnego aparatu odbiorczego patrzy wprost na ekran telewizefonu, a jego gonik by tale przysunity do wzmacniacza, jakby nie chcia uroni adnego niewypowiedzianego jeszcze sowa. - Czternasta pidziesit - odezwa si kapitan Swietow spojrzawszy na zegarek. - Akimow wyjecha ju dawno - powiedzia gono Chiski starajc si ukry rosnce w nim podniecenie. Ale niezbyt mu si to udawao. Blado niadej twarzy, usianej draniciami, ponce gorczkowo czarne oczy, nerwowe przerzucanie papierw w teczce - wszystko to zdradzao stan zdenerwowania modego lejtenanta. - Czy jest inwigilowany? - po krtkim milczeniu zapyta kapitan. - Oczywicie - szybko odpowiedzia Chiski i rozemia si. - Sierant Kisielew i Charitonow strzeg go jak oka w gowie. Cichy, krtki sygna przerwa Chiskiemu. Mody lejtenant chwyci za suchawk jednego z aparatw: - Sucham. - Kabel. - migo. - Mwi sierant Artemin. - Przy aparacie lejtenant Chiski. - Przybyli Kisielew, Charitonow i trzeci. Trzeci wszed do gabinetu... - Dobrze... Gdzie Sinicyn? - W poczekalni. Ja oddaliem si tylko, by zakomunikowa... - Dobrze... Pamitajcie, e do was naley tylko drugi. Ten rwnie wkrtce powinien przyjecha i pj do gabinetu. Nie spuszczajcie go z oczu, dopki nie dowiecie si o nim wszystkiego, co bdzie moliwe. Zrozumielicie?, - Tak jest, towarzyszu lejtenancie. To wszystko? - Tak. Chiski odoy suchawk i wycign rk do telewizefonu. - Uwaga! - powiedzia urywanym szeptem. - Wczam... Ekran rozbys delikatnym rowym wiatem. Ukazaa si poowa jakiego duego gabinetu. Przy biurku twarz do widzw siedzia Bieriozin, szybko przebiegajc oczyma, podpisujc i odkadajc

jakie papiery. Na wprost Bieriozina siedzia tgi, siwy mczyzna. Kapitan Swietow i Chiski widzieli tylko jego szerokie plecy i ty gowy. Nie podnoszc gowy i nie przerywajc swej pracy, Bieriozin zakoczy zdanie: - ...Zaraz przyjdzie. U was nic nowego? Gonik dyktafonu w gabinecie Chiskiego pochwyci te sowa, w skrzynce aparatu co cicho zasyczao i utrwalio je. Rozmwca Bieriozina wycign papieronic i zapalajc papierosa usadowi si wygodniej, profilem do widzw. - To Akimow - cicho szepn Chiski nie spuszczajc oczu z ekranu. Kapitan skin gow. Po chwili milczenia Akimow odpowiedzia: - Dzisiaj dowiedziaem si, e wyroby naszej fabryki s odstawiane nie do portu, lecz do miejskiej bazy, mimo dokadnie wypisanego na nich adresu. Tam s poddawane ponownemu badaniu. Bieriozin z podniesionym do gry owkiem w rku spojrza przeraonym wzrokiem na Akimowa: - Co wy mwicie? Znaleli braki? Rozlego si pukanie do drzwi; do gabinetu wszed wysoki mczyzna z nalan, pucoowat twarz, z sinymi woreczkami pod oczami. - Goberti! - cicho wykrzykn zdumiony kapitan Swietow. - Korespondent Goberti! - To Goberti? - zapyta Chiski szybko pochylajc si w stron ekranu. - Nigdy go nie widziaem. Akimow i Bierozin wstali witajc si z Gobertim. - Co nowego, moi kochani? Jak stoj sprawy? - z oywieniem zapyta korespondent siadajc na fotelu naprzeciw Akimowa i ocierajc chusteczk pomarszczone, rowe czoo. - Pogoda wspaniaa, nawet gorco. A panu co si stao? - zwrci si do Bieriozina. - Ma pan jakie zmartwienie?... - Konstantyn Michajowicz mwi, e caa produkcja jego fabryki idzie nie do portu, lecz do miejskiej bazy i tam j jeszcze raz dokadnie sprawdzaj - zdenerwowanym tonem powiedzia wci jeszcze blady Bieriozin i ponownie zwrci si z zapytaniem do Akimowa: - I co dalej? Czy znaleli brak? Mwcie! Rka Gobertiego z zacinit w doni chusteczk zawisa w powietrzu. Jego malekie, bystre oczki patrzyy wyczekujco na Akimowa. Akimow przeczco pokiwa gow. Po tym wypadku z Dienisow, ktra wtrcia si do kontroli... pamitacie!... adnej zdefektowanej czci nie wypuszcza si z fabryki. Nawet i operatorzy zaczli si przyczepia.

- Chwaa Bogu! - z ulg odetchn Bieriozin poprawiajc okulary. - To bardzo rozsdnie z waszej strony, Konstantynie Michajowiczu. - Po prostu stao si to niebezpieczne - ponuro poprawi Akimow. - Tak, trzeba na pewien czas si wstrzyma - powiedzia zamylony Goberti. - Ale najwaniejsza rzecz ley gdzie indziej. Kto zarzdzi sprawdzanie? Czy to si robi z wiedz dyrektora, czy te on nic o tym nie wie? - Mam wraenie, e nie wie - odpowiedzia Akimow. - A skd wiecie o tej dodatkowej kontroli? - Gnter przypadkiem podsucha rozmow dwch szoferw ciarwek. A potem sprawdzi. - Kto jednak mg wyda takie zarzdzenie? - cign Goberti. - Czy to nie WAR, Mikoaju Antonowiczu? - Nie wiem - wzruszy ramionami Bieriozin. - Nie mam przecie teraz do czynienia z dostawami. W kadym razie to podejrzane. Musimy przerwa wytwarzanie brakw w fabrykach. Trzeba zawiadomi o tym Saratw... Konserwy z Krasnoarmiejca zrobi swoje, chocia narobi to duo nieprzyjemnego haasu. I dosy, na razie dosy. To bardzo niebezpieczne. Bieriozin by blady, spoglda bagalnie to na Gobertiego, to na Akimowa, gos mu si zaamywa. - Tak, trzeba bdzie - badawczo spojrzawszy na Bieriozina przemwi Goberti. - Ale wy si nie denerwujcie, Mikoaju Antonowiczu. Sdz, e sprawdzanie to tylko zwyka ostrono po wypadkach na sztolni numer trzy i numer jedenacie. Konstantyn Michajowicz bdzie uwaa, eby w jego fabryce nie zjawiay si ju braki. A wy, Mikoaju Antonowiczu, zawiadomcie o tym Saratow... Konserw z Arktyki ju nie da si cofn. I dowiedzcie si prosz, czy to nie z WAR-u wyszo zarzdzenie o kontroli. Dobrze? A w transportach niech wszystko bdzie w porzdku. I o to postaracie si, Mikoaju Antonowiczu. No, dobrze. A teraz Jokisz... - Czy wie pan, e do niego przyby nowy?... - zapyta Akimow Gobertiego. - Tak. Wiem. Tego nowego, podobnie jak Konowaowa, chciabym wysa na ktr sztolni... Z tych, ktre ju s prawie gotowe. Do sztolni numer sze pojecha Konowaow, a teraz na ktr by naleao posa, Mikoaju Antonowiczu? - Sztolnia numer trzy - odpowiedzia Bieriozin. - Jest prawie w tym samym stadium wykoczenia budowy co sztolnia numer sze. Obie te sztolnie wspzawodnicz... - Wic do sztolni numer trzy... Tylko jak go tam dostawi? Czy nie daoby si na jakim lodoamaczu? - Trudno bdzie. Zima wczesna. Z Wyspy Rudolfa donosz, e dokoa morze zamarzo. Lodoamacz wyrusza w tych dniach i prawdopodobnie bdzie to jego ostatni rejs. A potem zacznie si nawigacja podwodna. Tego osobnika trzeba by wysa pierwsz towarow odzi podwodn. - A kiedy to moe nastpi? Nie mona zbyt dugo przetrzymywa tego czowieka u Jokisza. - Oczywicie. Myl, e d wyruszy za dziesi dni.

- A wczeniej si nie da? No, trudno. Przejdmy do Konowaowa. S jakie wiadomoci od niego? - Ju jest w sztolni - odpowiedzia Bieriozin. - Zuch! - z zachwytem powiedzia Goberti. - To znaczy, e szczliwie wyratowa si z Czapajewa. Co pisze? - O sobie nic. Przysa mi tylko depesz radiow z prob o przypieszenie wysyki pewnych materiaw, ktrych brak w sztolni. Depesz podpisali: kierownik budowy sztolni Kundin i zarzdzajcy skadami Kurilin. Do pracy w sztolni wydaem mu papiery na to nazwisko. - Znakomicie! Czy awrow tam pojecha? Mwilicie, e po katastrofie Czapajewa awrow wybiera si do sztolni numer sze? - Pojecha... - z jakim dziwnym umiechem odpowiedzia Bieriozin. Trzy dni temu. A przed godzin przysza od niego depesza radiowa do ministra. W sztolni katastrofa: roztopiona lawa wtargna do tunelu. Ju jeden czowiek zgin. - Niemoliwe! - z niezwykym oywieniem zwrci si Akimow do Bieriozina. - Nie, to nadzwyczajne! - krzykn Goberti. - To moe sztolnia zawali si do wszystkich diabw i bez Konowaowa. Cudowna nowina. Musz j zaraz poda do prasy i do radia... To prawdziwa sensacja!... Zawiadomiem ju Gierasimowa, redaktora Gazety Radiowej. - Ja rwnie puszcz wiadomo tu i wdzie. Jeeli Konowaow niepotrzebny, to moe naleaoby zakomunikowa tam, gdzie trzeba, eby odwoali wysany mu na pomoc helikopter z pola lodowego? Jak sdzicie? Poczekamy? Dobrze. Musz ucieka. Spiesz si na wystaw sztuk piknych. Zdaje si, e omwilimy ju wszystko? Co? - Jeszcze nie wszystko - powiedzia Akimow milczcy prawie przez cay czas. - Jokisz prosi o pienidze. Mwi, e ju od dawna nic nie otrzyma. - Tak, istotnie - powiedzia Goberti wyjmujc pugilares i odliczajc banknoty. - Starczy? - W zupenoci. - A moe wam potrzeba, Konstantynie Michaowiczu? Prosz, nie krpujcie si. - Nie, nie. Nie warto. A zreszt, jeeli to wam nie sprawia trudnoci, prosz ze dwie setki. Musz wysa za granic. A zmienia radzieckich pienidzy w Banku Pastwa nie chciabym. - Naturalnie! - powiedzia Goberti podajc Akimowowi szeleszczce banknoty. - Nie naley tego robi... Akimow zoy pienidze i niezrcznie wsun je do kieszeni. - Jeszcze jedno - cign dalej. - Uwaam, e powinienem wam o tym zakomunikowa, chocia myl, e to nic wanego. Tydzie temu odwiedzi nasz fabryk jaki mody czowiek. Rozpytywa si o wszystko, interesowa si maszynami odlewniczymi i zdefektowanymi tokami. Rozmawia ze trzy razy z Dienisow. Szczerze mwic, nie podobao mi si to. ledziem go. Okazao si, e jest to lejtenant

Bezpieczestwa, niejaki Chiski. To mi si jeszcze bardziej nie podobao. Oczywicie todzib, szczeniak... (Chiski poczerwienia, zmarszczy brwi i spojrza bokiem na kapitana Swietowa. Kapitan siedzia nieruchomo, z kamiennym wyrazem twarzy, nie spuszczajc oczu z ekranu). Ju byy dwie komisje i nie mogy si poapa. Wic i teraz nie ma si czego obawia... lady zostay dobrze zatarte. Jednak na wszelki wypadek kazaem Gnterowi sprztn szczeniaka. Gnter usiowa to zrobi, ale mu si nie udao. Tylko lekko zrani Chiskiego. Chiski nie pokaza si ju w fabryce. Akimow umilk zoywszy rce na brzuchu. Bieriozin patrza na niego nieruchomymi oczami, w ktrych malowao si niekamane przeraenie. Na twarzy Gobertiego widoczne byo zmieszanie i trwoga. Chocia w pokoju nie byo gorco, na twarzy i na czole wystpiy mu rowe plamy. Wyj chusteczk i par razy powachlowa si. Pierwszy przerwa milczenie Bieriozin. - To okropne!... przemwi zmienionym gosem. - Przecie to mogo skoczy si mierci! A nasze prawo uwaa zabjstwo za najcisz zbrodni i karze za ni bezlitonie!... - Tak... to sprawa bardzo powana - powiedzia Goberti skadajc i rozkadajc na kolanach chusteczk do nosa. Akimow ironicznie spojrza na Bieriozina. - Czyby? To dopiero teraz przypomnielicie sobie o tym? A pknicie pompy w sztolni numer trzy? Czy nie z tego powodu zgin Kranicki, a mogo zgin wielu innych? A wybuch na Czapajewie i mier czterech ludzi? A co moe narobi Konowaow, zwaszcza jeeli pomoe mu lawa? Tu nie ma co chowa gowy w piasek jak stru. Kto powiedzia A, ten musi powiedzie B. Ja powiedziaem to B. - Ale tu byoby zabjstwo z premedytacj! - zacz prawie piszcze Bieriozin. - A tam mona byo wszystko zwali na przypadek, na nieszczliwy zbieg okolicznoci. - W kadym razie - z niezadowoleniem powiedzia Goberti - powinien by pan przedtem pomwi z nami lub choby ze mn. Nie mam zamiaru krpowa pana inicjatywy, jednak... - Nie byo pana w miecie - zaspiwszy si odpowiedzia Akimow. - A Mikoaj Antonowicz zaczby z pewnoci histeryzowa... jak i w tej chwili. Zreszt nie byo czasu, trzeba byo si spieszy. - Ja jednak protestuj! - mwi Bieriozin uderzajc doni w st. - Protestuj... przeciwko bezmylnemu zwikszaniu odpowiedzialnoci, tym bardziej, e bez rezultatu... - Odpowiedzialno wcale nie wzrosa - rozdranionym gosem odpar Akimow. - Zamach by robiony z helikoptera o zmroku, podczas lotu, nie zostawi wic adnych ladw. A wreszcie, musz wyzna, e mi si znudzio to wieczne przystosowywanie si do waszego tchrzostwa i liczenie si z nim. Poszedem z wami, bo chciaem mie pole do czynnego ycia i rzeczywistej walki. A wy co? Lubicie panowa, ale chcielibycie doj do wadzy bez ryzyka dla swej szanownej osoby. To si nie da zrobi, Mikoaju Antonowiczu. - Jak miecie! - wybuchn Bieriozin. - Nie zapominajcie, prosz, e nie szukaem kontaktu z wasz wilcz zgraj! To moe potwierdzi Goberti. Ja id z nim, a nie z wami! - Do, do, kochani przyjaciele! - przemwi wstajc z fotela Goberti. - Stao si, i ju nie czas na spory. Bez wzgldu na drogi, jakimi idziemy, cel mamy wsplny. Jak to mwi wietne przysowie

rosyjskie: Choruj sobie, jak chcesz, ale w trumnie le. Che, che! Jednak prosz was, kochany Konstantynie Michajowiczu, na przyszo nie urzdzajcie takich zamachw bez porozumienia ze mn. Akimow ponuro pochyli gow. - No, id -= cign Goberti. - Wyjd pierwszy. Potem Konstantyn Michajowicz. Goberti, przyjacielsko, z szerokim umiechem na twarzy, ucisn rce swych kompanw i wyszed z gabinetu. Zapado krtkie, wrogie milczenie. Bieriozin, nie podnoszc oczu, nerwowo przekada z miejsca na miejsce jakie papiery, Akimow, wycignwszy krtkie nogi, krci mynka wielkimi palcami splecionych doni. Potem w milczeniu wsta, poda rk Bieriozinowi i wyszed. Zaledwie drzwi zamkny si za nim, Bieriozin osun si na oparcie fotela, westchn gono i zamkn oczy. Za chwil rozlego si pukanie. Do gabinetu wszed sekretarz.

***

- Mona wyczy? - zwrci si Chiski do kapitana Swietowa. Z pobladej twarzy modego lejtenanta, z jego oczu bio z trudem hamowane uczucie triumfu. Kapitan w milczeniu skin gow, wsta i przecign si. Chiski nacisn guzik w aparacie, ekran zgas, gabinet Bieriozina znik. - Winszuje, lejtenancie - przemwi kapitan. - Operacja zostaa przeprowadzona wietnie. Powiedzcie, jakecie to urzdzili? - Bardzo prosto, kapitanie. Z przejtych rozmw midzy Akimowem i Bieriozinem, ktrych tekstu dostarczy sierant Gawriow, wywnioskowaem, e zebranie powinno si odby wanie u Bieriozina, w jego subowym gabinecie. Lepszego miejsca nie mogliby znale. Do ministerstwa zawsze przychodzi mnstwo ludzi, w gabinecie Bieriozina odbywaj si zebrania. A i dla mnie miejsce to byo wprost wymarzone. Miaem trzy dni czasu. Dziki ministrowi WAR-u dostaem do dyspozycji, na ostatni noc przed zebraniem, pokj ssiadujcy z gabinetem Bieriozina. Oczywicie, nie zdradziem nikomu mego celu i moich zamierze. Naszemu inynierowi radiowemu powierzyem we waciwym czasie urzdzenie wszystkiego tak, e zdy przygotowa schemat ustawienia caej aparatury. W nocy przed zebraniem wyborowalimy otwr w cianie ssiedniego pokoju do gabinetu Bieriozina, wprowadzilimy do otworu rurk dwikowego i wiatoczuego aparatu, przeprowadzilimy przewody czc je z domow sieci radiow. A reszta zupenie prosta... Zreszt, nie ma w tym nic nowego. Zasada ta sama, jak stosuje si w urzdzeniach majcych na celu tajn obserwacj ycia zwierzt w ich norach, jamach i legowiskach. Tylko uyem jej do obserwacji dwunogich zwierzt. I to wszystko.

- Bardzo dowcipne, lejtenancie. Raz jeszcze winszuj. Minister i major bd zadowoleni. Majc taki dokument - kapitan wskaza na dyktafon - mona przystpi do dziaania. - Sdz, kapitanie, e przede wszystkim naley powtrzy depesz do sztolni numer sze, ale ju z nakazem aresztowania Kurilina - powiedzia Chiski wstajc z krzesa. - Zupenie susznie - zgodzi si kapitan. - I to jak najprdzej. - Kapitan zaoy rce w ty, przeszed si po gabinecie i cign dalej: - Potem przeniesiecie zapis dyktafonu na papier, zbadacie materia i przedstawicie mi wnioski o dalszym postpowaniu. Dzisiaj punktualnie o godzinie dwudziestej bd na was czeka. Jeden z aparatw na stole odezwa si. Chiski przycisn guzik pod stoem. Otworzyy si drzwi i sekretarz ministra szybko wszed z niewielkim papierem w rku. - Lejtenancie, do was... Terminowa od ministra... Chiski poderwa si z miejsca. - Pozwolicie, kapitanie? - powiedzia przebiegajc oczami papier i nagle z radoci i zdumieniem w gosie krzykn: - Major yje! Konowaow aresztowany... Czytajcie, kapitanie!... Podniesione brwi kapitana drgny. Wzi papier z rk Chiskiego i pgosem przeczyta: Moskwa. Minister Pabez. Lejtenant Chiski. Odwouj moj poprzedni 188. Konowaowa vel Kurilina, ktry usiowa wysadzi w powietrze osiedle sztolni numer sze, zatrzyma major Komarow. Wszystko dobrze. Komarow, Karcew i Dima Dienisow s u mnie, w osiedlu sztolni. Konowaowa wyl do Moskwy w najbliszym czasie. Wiceminister WAR-u awrow. 189.

Rozdzia 51 mier na posterunku


Pierwsze komunikaty o katastrofie sztolni numer sze, o wtargniciu lawy do tunelu i mierci Grabina - wywoay przygnbiajce wraenie w caym kraju, a zwaszcza w Moskwie. Wraenie to spotgowa jeszcze artyku profesora Gierasimowa w Gazecie Radiowej. Gierasimow z gorycz przypomnia wszystkie swe przestrogi, cae ryzyko i niebezpieczestwa, na jakie byli wystawieni budowniczowie w niezbadanych dostatecznie wntrzach ziemi. I oto nowy dowd potwierdzajcy suszno jego ostrzee: mier jeszcze jednego czowieka, ewentualno zagady caej sztolni. Wstrzyma budownictwo, pki jeszcze nie za pno - nawoywa profesor. - Tylko gwne sztolnie na trasie Golfsztromu s mniej lub wicej gotowe, pozostae nie wyszy jeszcze z pocztkowego stadium budownictwa. Jeszcze jest czas przerwa trwonienie, drogocennego ycia ludzkiego i bogactwa kraju. Kilka innych gazet radiowych rwnie wystpio z podobnymi wywodami, wikszo natomiast ograniczaa si do komunikatw nadzwyczajnych o tragicznych wypadkach, oczekujc wieci o wynikach walki z ywioem. Ju w cigu nocy nadeszy wiadomoci, e sia yy magmowej jest stosunkowo niewielka i e istnieje nadzieja szybkiego zamroenia lawy. Nastpnego dnia rano gazety przepenione byy doniesieniami o heroicznej walce kolektywu sztolni z awrowem na czele, ktry cay czas osobicie bra udzia w akcji, w najbardziej niebezpiecznych miejscach. Wypowiedzi prawie wszystkich gazet tchny spokojem i wiar. W jednej z nich artyku koczy si sowami: Projekt awrowa- to przyszo naszego kraju. Jestemy gotowi walczy dla kraju na kadym froncie, z radoci oddajc nawet ycie dla jego szczcia. Czemu wic mielibymy si ba zoenia ofiar na froncie walki z przyrod? Cze bohaterem, ktrzy padli w tej walce. Cze pamici Grabina i Kranickiego, ktrzy oddali swe ycie za rozkwit ojczyzny. Wdziczno dla nich wiecznie trwa bdzie w naszych sercach. Portrety i yciorysy awrowa, Saduchina, Arsienjewa, Siesawiny zapeniay stronice dziennikw, byy wywietlane na tamach telewizefonicznych gazet, w kinematografach, w miejscach publicznych, na placach, nawet na niebie i obokach. Powszechna rado wzrosa jeszcze, gdy wraz z doniesieniem, e strumie lawy osab, nadesza ze sztolni wiadomo o zjawieniu si w osiedlu trzech osb, ktre zostay- na lodowcu po katastrofie Czapajewa i byy uwaane za zaginione. Z rosnc niecierpliwoci oczekiwali wszyscy przyjazdu awrowa. Do Ministerstwa WAR-u nieustannie zwracano si z zapytaniami o dzie i godzin jego powrotu do Moskwy. Odpowied bya dokadna i krtka, dwudziestego pierwszego wrzenia, godzina czternasta, Centralny Moskiewski Dworzec Lotniczy. Obszerny plac przed dworcem by ju wypeniony ludmi, kiedy Irina wysza ze swego auta przy bocznym wejciu podjazdu. Jak to byo umwione, na schodach czeka na ni Chiski. Irin wprost trudno byo pozna. W cigu tych dwch dni wypikniaa, jakby nowe ycie w ni wstpio. Rumiece pony na jej wychudzonej twarzy, nieco wypuke, szare oczy promieniay szczciem. Z ust nie znika umiech.

- Jake wam jestem wdziczna! - mwia Irina wstpujc z Chiskim po schodach. - Gdybycie mi wczoraj nie powiedzieli o tym bocznym podjedzie, nie dostaabym si na dworzec. - To jeden z naszych subowych podjazdw - odpowiedzia Chiski. - Czasem go uywamy i dlatego tu czekaem... - Uwaajcie, lejtenancie! - rozemiaa si Irina. - Zdaje si, e wykorzystujecie swe subowe stanowisko na rzecz osb postronnych... - Co znowu: Irino Wasiijewno! - zmiesza si mody lejtenant. - Wy tu dzisiaj nie jestecie osob postronn i macie szczeglne przywileje... - Ca noc nie zmruyam oka - mwia Irina. - Takie dwie wielkie, radoci naraz... Dwa powracajce ycia... Jakie dwa? - pomyla Chiski. - Ach, prawda... Dima i... awrow. Na obszernym, rwnym lotnisku byszczay rnokolorowe samoloty. Peron by peen ludzi, ju z daleka sycha byo gwar gonych rozmw. - O, tam Bieriozin - powiedziaa Irina. W pobliu, wrd pracownikw Ministerstwa WAR-u sta Bieriozin. Z daleka powcigliwie ukoni si Irinie, ktra odpowiedziaa mu krtkim skinieniem gowy. - Zadrapania twarzy ju zeszy wam prawie zupenie - troskliwie wpatrujc si w Chiskiego powiedziaa Irina. - A na rku? Pokacie rk. Jak mona tak nieostronie przeprowadza dowiadczenia z materiaami wybuchowymi! - Doprawdy, to zwyky wypadek. Nie warto o tym mwi... - Nie, lejtenancie, postpujecie jak mae dziecko. Przeraziam si, gdy zobaczyam lady tego wybuchu na waszej twarzy. Musicie mi przyrzec, e na przyszo bdziecie zachowywa wiksz ostrono z tego rodzaju materiaami. - Dzikuj za troskliwo, Irino Wasiijewno. Przyrzekam. - Ale nie ma za co! Okazalicie mi tyle wspczucia, kiedy byo mi ciko... Bd o tym zawsze pamitaa, Lwie Markowiczu! Irina spojrzaa na Chiskiego oczami penymi wdzicznoci. Rozleg si gong. Kierownik ruchu uroczycie i gono zakomunikowa przez megafon: Specjalny pospieszny helikopter Murmask - Moskwa min File, za dwie minuty wylduje przy gwnym peronie. Zaledwie przebrzmia gos kierownika ruchu, gdy w uciszonym na chwil tumie rozlegy si okrzyki: - Leci! Leci! Irina zblada i chwycia Chiskiego za rk.

- Dima! Mj may!... - szeptaa cicho. - Sergiusz... W oddali, na jasnym niebie ukaza si punkcik, ktry szybko rs, przybiera znane ksztaty i oto olbrzymi helikopter, lnicy szkem i metalem, dostojnie szybuje ju nad lotniskiem i w grzmocie powitalnych okrzykw powoli, mikko opuszcza si na skraj peronu. Otwarto pokadowe drzwi. Jak we mgle migny kochane twarze, w powietrzu zabrzmia radosny okrzyk chopicy: - Ira!... Ireczka!... Jestem tu!... miejc si i paczc, Irina ciskaa w objciach brata, co mwia, o co pytaa i znw, jakby nie syszc odpowiedzi, przyciskaa Dim do piersi. Pluton biega dokoa nich, usiujc zwrci na siebie uwag. W kocu z gonym szczekaniem i aosnym skomleniem zarzuci swe potne apy na plecy Iriny i Dimy i wsun swj ogromny eb midzy ich twarze. - Pluton! Mj wspaniay Pluton! Chiski sta z boku i wycignwszy szyj nie spuszcza oczu z otwartych drzwi helikoptera. Szybkim krokiem przeszed blady awrow i od razu uton w tumie witajcych go owacyjnie ludzi. Za nim ukazaa si w drzwiach wysoka mska posta i tak bliska, spokojna nawet w tej chwili twarz. Jak porwany wichrem, niby na skrzydach, Chiski zrobi par krokw i zatrzyma si przyoywszy dwa palce do czapki. - Jak si macie, lejtenancie! - zabrzmia serdeczny, z lekka drcy, kochany gos. - Witajcie towarzyszu majorze! Pozwolicie zameldowa si. Zaledwie skoczy przerywanym gosem krtki raport, e wszystko jest w porzdku i zlecone przez majora zadania zostay wykonane, ju uton w mocnych, ojcowskich objciach. - Dymitrze Aleksandrowiczu... Dymitrze Aleksandrowiczu... kochany - jka Chiski. - No, jak si czujecie? - Wszystko dobrze, mj drogi... W porzdku... Chodmy... chodmy do kabiny... tam pomwimy o wszystkim... Major zacign Chiskiego z powrotem do helikoptera. Tam zamknli si w jednej z kabin. Po pierwszych bezadnych pytaniach i odpowiedziach rozmowa staa si bardziej rzeczowa. - Gdzie Konowaow, Dymitrze Aleksandrowiczu? - zapyta Chiski. Tu, w helikopterze, pod dobr opiek. A co u was? Co znacz sowa waszego raportu o wykonaniu zadania? - Przyszlimy z kapitanem Swietowem do przekonania, e herszci organizacji zostali wykryci. Sdzimy; e mona przystpi ,do likwidacji. Czekalimy tylko na was... - Ach, tak! To wspaniale! Winszuj... Co to za jedni?

- Akimow, kierownik produkcji w Moskiewskiej Fabryce Hydrotechnicznej, Bieriozin, naczelnik wydziau morskiego WAR-u, korespondent zagraniczny Goberti... Przy kadym wymienionym nazwisku brwi majora podnosiy si coraz wyej. Z radoci i nieco zdziwiony wpatrywa si przez chwil w Chiskiego. - Lwie Markowiczu, mj kochany... Jak wpadlicie na to? Jakie macie dowody? - Dokumenty, Dymitrze Aleksandrowiczu. Bezsporne. - No, no... winszuj, z caego serca winszuj. W zeznaniach Konowaowa figuruj te same nazwiska. W ten sposb wasze i moje materiay dowodowe potwierdzaj si wzajemnie. Sprawa skoczona, moemy przystpi do operacji. No - doda major spojrzawszy przez okno kabiny - publiczno ju si rozchodzi. awrow odjeda. I Kundin widz boczkiem zmierza, do wyjcia... Tylko Iwan Pawowicz, Dima i jaka panienka czekaj jeszcze... Chyba na was. Wyjdmy. To pewnie siostra Dimy? Dima, szczliwy, mocno trzyma za rk Irin i Karcewa. Zachystujc si opowiada mu o siostrze, a Irinie - o Iwanie Pawowiczu, o lwach morskich, o niedwiedziach, o podwodnej wdrwce. - Dymitrze Aleksandrowiczu! - wyrwawszy si z rk siostry, Dima popdzi na spotkanie majora. Dymitrze Aleksandrowiczu! To moja siostra... To Ira... To moja siostra Ira... Gboka wdziczno - w oczach, sowach, gosie Iriny - wzruszya majora. Waciwa mu umiejtno panowania nad sob zawioda: major, bodaj czy nie pierwszy raz w yciu, by najwyraniej wzruszony... Umwili si, e Karcew pojedzie z Irin i Dim i zatrzyma si u nich, a pojutrze wieczorem (wczeniej, mimo najszczerszych chci, nie da si zrobi - stanowczo odpowiedzieli major i Chiski) wszyscy spotkaj si u Dienisoww, gdzie bdzie rwnie awrow i razem spdz wieczr. Gdy peron opustosza, helikopter przejecha na drugi koniec lotniska, pod dworzec towarowy. Tam, otoczony stra, wyszed z samolotu Konowaow. Zaprowadzono go do wielkiego samochodu elektrycznego, w ktrym siedzia ju major z Chiskim.

***

Obszerny pokj tonie w mroku. Tylko stojca na biurku lampa z abaurem owieca jaskrawo wielki kaamarz papier, cik statuetk ze zocistego metalu, kwiaty w porcelanowym wazonie, wytworny aparat z ekranem, stos ksiek i knifonw. Na cianach odcinaj si niewyranie obrazy w ramach, w mroku zapalaj si iskierki na politurze mebli, na krysztaach, metalu i porcelanie. Niewielka rzeba na postumencie bieleje w rogu. Mczyzna siedzcy przy biurku ma wielk, row ysin i pomarszczone czoo. Misiste donie, ktrymi osania jak daszkiem oczy od wiata, rzucaj cie na twarz. Przed nim na biurku ley niewielka karta matowego papieru aluminiowego, zapisanego okrgym jak paciorki pismem

kobiecym. Mczyzna pilnie czyta list. Przeczytawszy do koca, chwil siedzi nieruchomo, potem wzdycha, Opuszcza rce i odsania twarz. To Goberti. W mieszkaniu jest cicho i pusto. ona udaa si na tydzie samolotem za granic. Goberti ju od czterech dni jest sam. Odkada list matki i zamyla si. W pamici wyania si dumna gowa z lwi grzyw siwiejcych wosw... Baron Rammeri... prezes Midzynarodowego Towarzystwa Kanau Sueskiego... Dwadziecia lat temu, gdy baron po raz pierwszy wystpi na midzynarodowej giedzie, by on osobistoci nieznan. Nie znano rde jego majtku, jego rzutkoci, pewnoci siebie, wprost zuchwaoci w najbardziej ryzykownych operacjach. Lecz wspzawodnicy giedowi wkrtce wykryli, e rda tej finansowej potgi kryj si w pewnych neutralnych bankach. Wiele lat temu, jeszcze podczas drugiej wojny wiatowej, do bankw tych zoyli swe kapitay niemieccy przywdcy faszystowscy i magnaci przemysowi. Faszystowscy rozbjnicy sczeli, ale ich skarby, umiejtnie ukryte za podstawionymi nazwiskami, przylgny do pokrewnych rk... Gone byo, e wypieszczone i zrczne rce barona Rammeri operuj tymi kapitaami nie tylko na giedzie... Mwio si te o tym, e w jego fabrykach i przedsibiorstwach, na jego okrtach syszy si prawie wycznie niemiecki jzyk, e jednak nie kady Niemiec moe si tam dosta, e panuje tam, nie wiadomo dlaczego, wojskowa hierarchia i dyscyplina... Kiedy za midzynarodowym przyjacioom barona udao si postawi go na czele Midzynarodowego Towarzystwa Kanau Sueskiego, w sztabie tego towarzystwa zjawiy si nowe niemieckie nazwiska. Staje w pamici wspaniay gabinet barona Rammeri. Brzmi w uszach, jakby to byo wczoraj, aksamitny gos: Projekt Zwizku Radzieckiego przebudowy Pnocnej Drogi Morskiej zagraa naszym starym, odwiecznym liniom komunikacyjnym z Dalekim Wschodem. Pan powinien nam pomc... Ale jak? W jaki sposb mog by poyteczny? - roztrzsiony, przeraony i peen przykrych przeczu pyta Goberti. Zaley nam na tym, aby Zwizek Radziecki zaniecha projektu przebudowy Pnocnej Drogi Morskiej. Jeli si to nie uda, trzeba co najmniej przeszkadza w jego realizacji, uniemoliwia prac i przeciga wykoczenie budowy tak, abymy mieli czas na reorganizacj i przygotowanie si do nowych warunkw... Na ten cel gotowi jestemy powici kad sum pozostawiajc j do paskiej dyspozycji. Paskie stanowisko na terenie Zwizku Radzieckiego, zaufanie, jakie pan sobie zdoby... Prosz mi wierzy, e potrafimy by wdziczni. Staro bdzie pan mia zabezpieczon. W mieszkaniu panowaa martwa cisza. Mrok w gabinecie, gstniejcy po ktach i za meblami, wyci si nagle peen niepokoju, zowieszczych cieni i niewyranych grb. Po co Chiski chodzi do fabryki?... Zimny dreszcz przebieg po piecach, niepojty strach cisn serce. Gupstwa - Goberti potrzsn gow - na pewien czas przywarujemy. A potem si nadrobi. Jeszcze trzy sprawy do zaatwienia i - wolno. Wrc do domu, do rodzicw, bd sobie y spokojnie..., z dziemi. Ju nie potrzebuj troszczy si o przyszo. Rodzina jest zabezpieczona....

Goberti wsta, podszed do kontaktu, zapali yrandol i kandelabry cienne. agodne, kojce wiato zalao pokj i przepdzio cienie z ktw. Obrazy spoglday ze ciany przyjanie, wyrzebiony chopiec w rogu pokoju lea w wygodnej pozie i troskliwie wyciga drzazg z nogi. Tak przyjemnie - z ulg pomyla Goberti obejrzawszy jakby przywrcony do ycia pokj. Zrobi dwa kroki w stron biurka i zamar na miejscu. Aparat telewizefonu wyda krtki, agodny sygna, ekran rozjani si, ukaza owal ekranu na drzwiach wejciowych, a na nim jak nieznan twarz. Kto to? - pomyla Goberti. - Tak pno?... Wpuci?... Nie warto... Nie mam ochoty... Niech myli, e nikogo nie ma w domu. Woywszy rce do kieszeni, przeszed si dwa razy po pokoju, spogldajc na ekran. Cigle stoi... Pal go diabli! Niech wejdzie. Wizyta nie w por... Goberti wyczy ekran, nacisn guzik od drzwi wejciowych i poszed na spotkanie nieoczekiwanego gocia. Zaledwie wszed do salonu, gdy w przedpokoju usysza ciche kroki. Zatrzyma si, pociemniao mu w oczach. Przed nim olepiajco bysny znane mu zote dystynkcje na ramionach i rkawach, zobaczy surowe twarze, postacie ludzkie w uniformach. Oguszajco hucza w uszach spokojny gos: - Obywatel Eryk Goberti? Oto zarzdzenie ministra . Bezpieczestwa. Mam rozkaz zrewidowa mieszkanie i zatrzyma was... Prosz o klucze od wszystkich pomieszcze. Dry papier w ociaych rkach, migaj i tacz litery i sowa: Polecam majorowi D. A. Komarowowi... dokadn rewizj... zatrzyma... Eryka Goberti... znaleziono dokumenty... Drcy, jakby cudzy glos dochodzi gdzie z daleka, wypowiada na j oczy wicie j zbyteczne, puste sowa: - Protestuj... obcy obywatel... zaszo wyrane nieporozumienie... omyka... I znw gabinet... Ju nie ma w nim kojcej ciszy, ulecia spokj, wszystko jest obce, zimne, wyrzebiony chopiec obojtnie odwrci si, zajty sw drzazg... Obcy ludzie szybko i pewnie ruszaj si po pokoju, wycigaj szuflady z biurka, przegldaj i odkadaj papiery, listy, dokumenty... Jak przez mg przelatuj przez gow i nikn strzpy myli, sowa... Wszystko przepado... Co to za paczka listw? Ach tak... Konowaow na pewno... Nie, to sprawa Akimowa... wszystko jedno... Tak czy owak zupena kompromitacja... I tu, i tam. Baron Rammeri wycignie mnie... Nie, wszyscy si wypr... Schwytany szpieg i dywersant... Umyj rce... Co robi? Czeka bezczynnie na sd? Nie! Dopki mam ten proszek w kieszonce od kamizelki... Potem bdzie za pno... Zrewiduj, zabior... W tej chwili! Prdzej, pki ten czowiek jest odwrcony i nikt nie patrzy...

Szybki ruch rki: do kieszonki, do ust... Zgrzyt odepchnitego krzesa, oskot padajcego ciaa jakby raonego piorunem... - Afonin, jakecie go pilnowali! - krzykn z rozpacz major rzucajc si na kolana koo nieruchomo lecego na pododze Gobertiego. Przewrci bezwadne ciao na plecy, przyoy ucho do piersi, spojrza na szybko siniejc twarz i nie podnoszc si z kolan, guchym gosem powiedzia: - Nie yje... Cjanek potasu... Major powoli wsta nie spuszczajc oczu z samobjcy i gboko westchn. - Sierancie Basw, podniesiecie z Afoninem ciao i pooycie na kanapie. Wezwiecie lekarza. Potem dokoczycie rewizji... Przy zwokach zostanie Afonin... Ze cinitym sercem powrci major do przerwanej pracy. Z trudem wnika w tre papierw. Niespokojn myl przenosi si do kapitana Swietowa, do Chiskiego, do lejtenanta Ganina. Takie niepowodzenie... Moe wraz z yciem Gobertiego urway si jakie nici, wane, niezbdne do wyjanienia sprawy w szczegach, a do koca... Czy nie postpi tak samo inni. U Akimowa jest Chiski... Mody, porywczy ten mj Chiski... Nie naleao go posya do Akimowa. Wanie dlatego, e tak o to prosi. Tak, jakby sam mia z nim osobiste porachunki... Moe za tego todzioba, szczeniaka? eby ju prdzej skoczy tu rewizj... Moe jeszcze zd do Akimowa. Tak, musz si tam uda. Uwaga majora zaostrzya si, bystre oczy nie przepuszczay najmniejszego szczegu. - Prdzej, prdzej, towarzysze - pogania podwadnych. - Uwaniej i prdzej... Przyjecha lekarz, stwierdzi nag mier Gobertiego, spisa akt zejcia i zabra zwoki... Niepokj majora wzrasta. Nie mg wytrzyma duej i poczy si telewizefonem z mieszkaniem Bieriozina. Na ekranie zjawi si kapitan Swietow. Zakomunikowa, e wszystko w porzdku. Z Bieriozinem byo duo kopotu: dwa razy mdla, zapewnia, e jest niewinny. Z mieszkania Akimowa nikt nie odpowiada. Czyby skoczyli? Niemoliwe... Na stole rosy sterty papierw, sierant szybko spisywa protok... Wreszcie ostatni podpis zosta pooony. Major wsta, odetchn z ulg i wyda ostatnie zarzdzenia. I oto ju pdzi autem cichymi o wicie ulicami Moskwy. - Prdzej, towarzyszu Sawicki, prdzej...

Szofer rzuca szybkie spojrzenie na niezwykle zaniepokojon twarz majora i wycie syreny wypenia ulice. Wszystkie auta zjedaj w bok, dajc drog wciekle pdzcemu wozowi... Wreszcie tern dom. Wydaje si, jakby spa spokojnie. Przed bram trzy senne auta... Na eskalator!... Nie, jest winda... Bdzie prdzej... pitra lec w d, sme... dziewite... dziesite... jedenaste. Stop! Z mieszkania dolatuje guchy haas, tupot ng, ostre gwizdy, podniesiony gos Chiskiego: - Poddajcie si, Akimow! Antonw, Sieriebrianski - drzwi! Wrd odgosu wystrzaw major przebiega szereg pokoi... Jeszcze nie jest za pno... W jego oczach, pod naporem dwch atletycznych ramion drzwi z trzaskiem pkaj. Jednym rzutem oka major obj sytuacj. Na pododze dywan, na nim twarz do ziemi, zalany krwi ley mczyzna z pistoletem w podniesionej rce. Chiski wpada do pokoju. Za nim, z rozpdu, jak pocisk armatni, ktrego nic nie moe zatrzyma, wbiega major. Jeszcze jedno mgnienie - drgn pistolet w rku lecego czowieka, nad dywanem uniosa si gowa... - Chiski, na bok!... Cika do majora spada z tyu na Chiskiego i mody lejtenant potoczy si i upad na podog. Ale pistolet ju podniesiony, straszne, zalane krwi oko bysno nienawici i zoci. Rozleg si przeszywajcy wist... Zasoniwszy twarz podniesionymi do gry rkami, jakby potknwszy si w biegu o niewidzialn przeszkod, major run na podog, gwatownie przewrci si na wznak, drgn, wycign si i zastyg...

Rozdzia 52 OTWARCIE TRASY


Z okrtu Kotowski komunikowano przez radio, e pogoda jest doskonaa. Okrt odjeda, caa zaoga przesya serdeczne pozdrowienia z powodu majcej si odby uroczystoci. Wyczywszy aparat i podkrciwszy siwe wsy Gurewicz, kierownik budowy sztolni numer trzy, przysun do siebie stos gazet przywiezionych wanie przez tego Kotowskiego dwa dni temu. Podczas adowania okrtu nie mia czasu na czytanie. Teraz moe ju sobie spokojnie usi w wygodnym, mikkim fotelu, rozprostowa stare koci, tak e a zatrzeszcz, zapali fajk i rozoy pierwsz gazet. Gurewicz zagbi si w czytaniu. Przez dwa lata, ktre miny od znanych nam wypadkw, Gurewicz mao si zmieni. Ta sama tga posta, obfita, siwa broda, poke wiechcie siwych wsw, czarne, krzaczaste brwi nad modzieczymi oczami. Z zacisznych dawnych pokoi caej willi po katastrofie w osiedlu pozosta do dyspozycji kierownika tylko maleki pokoik w porcie-tunelu. Suy on obecnie Gurewiczowi i za gabinet, i za sypialni, a czsto nawet jako pokj stoowy. Niewielka ilo pozostaych pracownikw sztolni miecia si rwnie w porcie-tunelu albo w takich samych klitkach, albo po prostu na pryczach w hotelu. Za przezroczyst cian portu-tunelu, przez ktr dawniej wida byo osiedle, cigno si obecnie zryte dno morskie. W nieruchomej, jasnozielonej, jakby ze szka, grubej warstwie wody, przesyconej wiatem latarni, wznosi si wysoki szkielet sklepienia z pozostaymi gdzieniegdzie resztkami cian. Ani domkw mieszkalnych, ani zabudowa, ani centralnej baszty ju nie byo. Widnia tylko olbrzymi, paski krg, wyoony kwadratowymi pytami. Od krgu rozchodziy si promienicie we wszystkich kierunkach poyskujce wstgi torw. Przy resztkach sklepienia krztali si ludzie w skafandrach, pony, gasy i znw zapalay si ognie. Wysokie dwigi podnosiy pojedyncze pyty cienne, przesuway je w bok i ukaday w stosy. Midzy ebrami szkieletu robotnicy przeprowadzali poprzeczki tworzc w ten sposb kratownic, ktra niby czapka olbrzyma przykrywaa krg wyoony pytami. Na napitych linach co chwila suny z dna pki tych poprzeczek, unoszone do gry przez olbrzymie balony. Budowa sztolni numer trzy bya zakoczona, robiono ostatnie przygotowania do puszczenia wody w sztolni. Pierwsza sztolnia na radzieckim odcinku Golfsztromu szykowaa si do podjcia pracy. Stary Gurewicz rozpocz jej budow i doprowadzi do koca. By zadowolony, nawet szczliwy, gdy egna transportowiec Kotowski, ktry zabiera ze sztolni ostatnie materiay, maszyny i mechanizmy. Jednak w tej chwili, nasroywszy krzaczaste brwi, Gurewicz mrucza niezadowolony, czytajc gazet. Rozlego si pukanie do drzwi. Do pokoju wszed trzydziestoletni mczyzna. By to Subbotin, zastpca Gurewicza i kierownik budowy sztolni numer trzy-bis. - A to wy, Andrzeju Ignatowiczu - krzykn Gurewicz. - W sam por! Siadajcie, prosz, gdzie macie ochot, a waciwie, gdzie znajdziecie miejsce.

- Dam sobie rad, Samuelu azarewiczu, nie kopoczcie si - mwi Subbotin przeciskajc si midzy szaf z ksikami a fotelem i siadajc na kanapie. - Jak stoicie z wykoczeniem i uprztaniem? - zapyta Gurewicz. - Prawie skoczyem. Kratownice gotowe, z placu uprztnito wszystko. - Wczoraj przy prbie u was jedna pyt pokrywy w sektorze Delta zadzieraa, ciko wchodzia... - Ju naprawiona. Dzisiaj przed noc wszystko skoczymy. - Wic ca dob do przyjcia Majora Komarowa bdziecie lee do gry brzuchem... No, piknie! Gazety czytalicie? - Jeszcze nie... - Przeczytajcie, co pisz. Wyprzedzilimy plan, skoczylimy przed terminem. Udao si nam... Ba, mamy znakomity kolektyw, blisko do baz, agodne Morze Barentsa z dugim okresem nawigacyjnym. Inni maj gorzej! Szczeglnie ci ze wschodniego odcinka trasy - Kaganow, Malinin... - Bez porwnania... - przyzna wspczujco Subbotin. - Bezwzgldnie cisze maj warunki... Ale za to wiksz flotyll, wicej lodoamaczy i to jakich! - Ale jeszcze nie koniec... Spjrzcie na zestawienie. Niektre sztolnie wykonay budow zaledwie na czterdzieci procent! Na dwie trzecie planu... A w tundrze, mylicie, e bd czeka? Nie wytrzymamy porwnania z nimi... - Pracownicy tundry! - oczy Subbotina zabysy, twarz zajaniaa umiechem. - Tak, tam, moi kochani, pracuj naprawd. W czasie urlopu obleciaem prawie ca tundr od Obi i Jenisjeju do Koymy... Czego oni tam nie wyprawiaj! Gry lec w powietrze, gdy trzeba przebi koryto dla nowej rzeki albo zamkn doliny, ktre zmieni si w wewntrzne jeziora i morza! Ju wyprostowali Len. Pamitacie ten olbrzymi uk w jej rednim biegu? Wkrtce skocz wyprostowywanie Obi przez Taz. Mniejszych rzek nawet nie wymieniam. Teraz gdy zaczn topnie pokady wiecznej marzoci, nadmiar wody pjdzie dwoma korytami... Na niskich brzegach rzek buduj way... Cign si one nieraz setki kilometrw! - Subbotin przerwa i zamyli si. - Czemucie umilkli? - niecierpliwie zapyta Gurewicz. - S tam maszyny - zamknwszy oczy, marzycielskim tonem cign Subbotin - ktre w cigu doby przekopuj gboki i szeroki kana dugoci kilkudziesiciu kilometrw. Cign one za sob po calinie wozy z ruchomymi noami talerzowymi i obrotowymi pugami. adne bagno, aden las ich nie zatrzyma... S tam maszyny, ktre z niewiarygodn szybkoci przenikaj w kilkudziesiciu miejscach do wntrza gry i zakadaj naboje petrowidolu. W cigu jednej nocy gra wylatuje w powietrze i otwiera si nowe ujcie dla spywu przyszych wd... Przekopuj najdusze tunele, rozmywaj gry, tak jak my przy pomocy hydromonitorw i rozpuszczalnika geologicznego. W acuchu grskim Czerskiego odkryli przy tym zupenie niespodziewanie najbogatsze yy zota, przy brzegach Leny zotonone piaski i pokady wspaniaego, koksujcego wgla... W innych miejscach - pokady grafitu,

elaza, miedzi i wielokruszcowej rudy73. A tysice helikopterw lata nad tundr: zadymiaj j, opryskuj, zapylaj, eby spotgowa i przypieszy wzrost mchw pokrywajcych ziemi. To przykrycie z mchw opni i bdzie w przyszoci regulowa tajanie gruntowego lodu, aby podskrne wody zbyt gwatownie nie wyleway na powierzchni. Tak mi si tam podobao, e prawie gotw byem zosta!... - No, no! Dezerter! - pogrozi palcem Gurewicz. - I w gazetach pisz, e prace w tundrze rozwijaj si cile wedug planu. Bdzie le, jeli nasza trasa zostanie w tyle... Nie wiem jak wy, Andrzeju Ignatowiczu, ale j postanowiem: zwrc si z prob, eby mnie wyznaczyli do ktrej z opnionych sztolni. Wszystko jedno, na jakie stanowisko - pomocnik kierownika budowy, przy hydromonitorach, do skadw... A wy jak? Subbotin rozoy rce: - Jeszcze nie zdecydowaem. Chciabym do tundry... Ale moe rzeczywicie tutaj wicej si przydam... Sygna telewizefonu przerwa Subbotinowt. Gurewicz wczy aparat. Na ekranie ukazaa si twarz naczelnika ochrony. - Towarzyszu kierowniku budowy - meldowa - w magnetycznym polu ochrony zjawi si niewielki statek nawodny. Szed na maym biegu i wlk na gbokoci stu metrw rybacki tra. Puciem kierunkowy prd i zatrzymaem maszyny statku. Wysaem patrol, by sprawdzi dokumenty. - Dziwne - mrukn Gurewicz. - Przecie teraz nie pora na poowy... Zameldujcie mi natychmiast o wynikach kontroli po powrocie patrolu. - Rozkaz! - Czy to nie z kompanii barona Rammeri ci nieproszeni gocie? - umiechn si Subbotin. - Cho myl, e po tym midzynarodowym skandalu, jaki wywoa proces Bieriozina, baron ma w tej chwili rce zwizane. - Kto wie? - powtpiewajco poruszy gow Gurewicz. - W kadym razie proces Bieriozina nauczy nas wiele. Przede wszystkim za tego, e nie wolno naladowa dawnych koni w kantarach... - Co chcecie przez to powiedzie, Samuelu azarewiezu? - A to - podranionym gosem odpowiedzia Gurewicz - e trzeba umie nie tylko budowa, ale i ochrania to, co zostao zbudowane. Wszyscymy widzieli, e na budowie dziay si jakie nienormalne rzeczy, przerwy. Ja sam widziaem! Ale lizgaem si oczami po wierzchu, nie staraem si spojrze gbiej, pomyle powanie. Mwiem sobie, moja rzecz budowa, a o reszt niech si martwi inni - major Komarow, lejtenant Chiski, kapitan Swietow... C jednak z tego, e wybuduj jaki nowy cud wiata, jeeli dziki mojej lepocie dobierze si do niego wrg i zniszczy? Zupenie jak ko w kantarze z klapami na oczach! - Tak... - w zamyleniu powiedzia Subbotin. - Najprzykrzejsze jednak jest to, e powiedzielicie prawd. Rozleg si sygna telewizefonu, na ekranie znowu ukaza si Tarnowski, naczelnik ochrony.
73 Wielekruszcowe rudy - rudy zawierajce par metali, np. , srebrno-oowiano-cynkowe lub elaznochromowo-niklowe.

Dowdca patrolu zakomunikowa mi przed chwil przez radio, e to jest statek wielorybniczy, trawler Scott Jansen z Volstadtu. Rewizja nie wykrya nic podejrzanego. Kapitan statku wyjani, e nie napotkawszy na tych szerokociach wielorybw, prbowa poowu... Co mam z nim zrobi? - Wezwijcie przez radio najbliszy patrolujcy helikopter i niech wyprowadzi tego Scotta z naszych wd. I zgodnie z przepisami naoy kar. - Rozkaz!

***

Kuranty na Kremlu wydzwoniy pnoc, stacje nadawcze rozniosy po caym kraju dwiki hymnu narodowego. Wspaniae letnie soce rozsiewao blaski po bkitnym niebie. Senne morze tchno spokojem, delikatne powiewy wiatru marszczyy jego gadk powierzchni. Krtkie pnocne lato byo w peni rozkwitu. Ogromny, lnicy szkem i metalem elektryczny okrt Major Komarow, wzdymajc przedni stew pienice si bawany, pyn na pnoc. Otwarte pokady wypenia tum odwitnie ubranych pasaerw. Jedni spacerowali po pokadach, inni siedzieli w lekkich fotelach rozmawiajc lub rozkoszujc si bezkresn przestrzeni morza. Byli to gocie zdajcy na otwarcie pierwszej sztolni, ktra miaa rozpocz sw prac na trasie Golfsztromu. Na grnym pokadzie, pod przejrzystym dachem umiecili si nasi starzy znajomi: awrow, Irina, Chiski, Karcew i Dima. Od czasu do czasu wymieniajc krtkie zdania, patrzyli na rozleg rwnin morza, na wrzaskliwe mewy, nieodstpnie towarzyszce okrtowi, na odlegy, osnuty przezroczyst mg horyzont. W cigu dwch lat Dima wyrs i zmieni si nie do poznania. Mia opalon twarz o delikatnych rysach, wysmuk figur, ciemne, nieco zamylone, spokojne oczy. Tylko czarne, wijce si wosy, wymykajce si spod czapki, przypominay dawnego Dim. Na piersi chopca wisia wielki futera od lornety. Jego marzenie, by zosta polarnym marynarzem, ju miesic temu zaczo si urzeczywistnia. Dima wstpi do szkoy morskiej w Archangielsku. Jesieni, gdy rozpocznie si rok szkolny, pojedzie tam i zamieszka w, internacie szkolnym lub u rodziny Karcewa. Niedawno przejedajc przez Archangielsk, Dima z siostr i jej mem (ju rok, jak Irina i awrow pobrali si), zwiedzili cudowny, peen wiata i powietrza budynek szkolny. Szczeglnie podobay si Dimie gabinet nawigacyjny, niewielkie, lecz wygodne sypialnie i sala do pracy, z kabin dla kadego ucznia. Nastpnie byli na obiedzie u Iwana Pawowicza. Dimie przypada do serca wesoa i zgodna rodzina Karceww, ich zaciszne mieszkanie. Iwan Pawowicz mia dwoje dzieci: crk Nadi i syna Tol, rwienika Dimy, Zim Iwan Pawowicz, bdc z synem w Moskwie, odwiedzi Dienisoww. Chopcy

od razu zaprzyjanili si. Tola posiadajc zdolnoci artystyczne, wstpi do szkoy sztuk piknych w Archangielsku. Dima przekonywa go, e przyjemniejszego ycia nad ycie marynarza, i to w dodatku polarnego, nie ma na wiecie. Razem bd pywa, dokonywa odkry, walczy z huraganami i lodami! Tola jednak zosta przy swoim. Rysowa: naprawd licznie. Na poczekaniu naszkicowa uderzajco podobny portret Dimy. Dima przebaczy przyjacielowi zdrad, - Lepiej bdzie mieszka u Iwana Pawowicza - myla Dima obserwujc akrobatyczne loty mew na przodzie okrtu. - Bd razem z Tol... I Nadia wspaniaa dziewczyna. Tylko figlarz z niej i ostry ma jzyk. Iwan Pawowicz - zupenie jak rodzony ojciec... Maria Iwanowna rwnie sympatyczna i dobra... Najlepiej bdzie u nich... Dima wsta z fotela, bacznie obserwujc ciemn plam na horyzoncie. - Wida przyldek Flora - powiedzia przechodzcym mutacj gosem. - Prawda, Iwanie Pawowiczu? - Tak - potwierdzi Karcew. - To przyldek Flora. - Gdzie? Poka mi! - zapytaa Irina podchodzc do brata. - Tam, na wprost dzioba... - Ale nie-, Iro! Gdzie ty patrzysz? We dziesi rumbw na West.. Wszyscy si rozemieli. - Zmiuj si, chopcze! - powiedzia Chiski. - Wkrtce my, szczury ldowe, zupenie przestaniemy ci rozumie. Co to znaczy: dziesi rumbw na West? Nie odwracajc si, Dima powoli podnis rk, pogadzi podbrdek i powanie odpowiedzia: - To znaczy: dziesi jednostek podziaki kompasu na zachd... A kompas dzieli si na trzydzieci dwie czstki, obejmujce cztery strony wiata i kierunki porednie midzy nimi... Irina patrzya na dziesi rumbw w bok od waciwego kierunku! Kt tak patrzy! Dima wyj wielk morsk lornet z futerau i z powag ruszy na przd pokadu. Karcew delikatnie szturchn Chiskiego okciem i pochylajc si ku niemu, ruchem brwi wskaza na Dim. - Ten gest! Co? - szepn do ucha Chiskiemu. - Zauwaylicie? Zupenie jak zmary Dymitr Aleksandrowicz... Chiski kiwn w milczeniu gow. - Nic dziwnego - cign Karcew - chopak przywiza si do niego wtedy... na Czapajewie i potem w czasie naszej tuaczki... Tylko mu w oczy patrzy, chwyta kade jego sowo... - A kt go nie kocha? - szepn Chiski. - By moim drugim ojcem. A wtedy, w ostatniej chwili, odepchn mnie, i dosta kul dla mnie przeznaczon...

- Tak... - westchn Karcew. - To by nadzwyczajny czowiek! Wiele zgonw widziaem, sam nieraz byem o wos od mierci, ale gdy dowiedziaem si o tej stracie, wydao mi si, e kula tego ajdaka Akimowa przeszya nie tylko majora, ale i mnie take. - Kierowa mn za ycia... A i teraz wiezie mnie na uroczysty dzie sprawy, za ktr odda ycie... smutnie powiedzia Chiski. - Okrt Major Komarow... - z powag powiedzia Iwan Pawowicz. - Wspaniay okrt! Ja si co nieco znam na tym. Rozsawi on to imi po wszystkich morzach i oceanach wiata. - A wiecie - wtrci awrow rzuciwszy okiem na zamylonego Chiskiego - rzd postanowi nazwa sztolni numer trzy imieniem Andrzeja Kranickiego. Irina odesza od burty i siada w fotelu koo awrowa. - Ozibio si - powiedziaa wstrzsajc si i przytulajc do ramienia awrowa. - W paszcz, Ireczko - radzi awrow, troskliwie otulajc on. - Arktyka jest jeszcze Arktyk ze wszystkimi swymi kaprysami. - To lodowce z Franciszka Jzefa daj zna o sobie - wyjani Karcew. - A i w cieninach na pewno jeszcze trzyma si ld- Chocia lato jest pikne jak rzadko i rok nie obfituje w lody, jednak Krasin wida nie na prno czeka na nas w Zatoce Spokojnej... Bdzie si musia niele napracowa, by przeprowadzi Majora Komarowa Kanaem Brytyjskim do Wyspy Rudolfa. Irina zamylona patrzya w morsk dal, na rosnc plam wyspy Nordbruk, z jej synnym przyldkiem Flora, gdzie spotka si Nansen z angielsk ekspedycj Jacksona. Twarz Iriny zeszczuplaa, spojrzenie wypukych oczu stao si twardsze i pewniejsze, ale delikatny rumieniec na policzkach i agodny wyraz zostay bez zmiany. - Suchaj, Sergiuszu... - po cichu zwrcia si do ma. - Gdy wymwie nazwisko Kranickiego, od razu przyszed mi na myl Grabin. Pewnie i szsta sztolnia bdzie nazwana jego imieniem? - Myl, e tak... Irina umilka, otulia si ciepym paltem, podcigna nogi na szeroki fotel i nagle zapytaa: - Sergiuszu, nie syszae czego o Bieriozinie? Co si z nim dzieje? - Dwa miesice temu - po namyle odpowiedzia awrow - naczelnik wydziau rekonstrukcji tundry mwi mi, e widzia Bieriozina w oddalonym okrgu Republiki Jakuckiej. Pracuje nad przebudow rzek i jezior tego okrgu. Jest, jak wiesz, potamologiem, specjalist od rzek. - Tak? - zdziwia si Irina. - Przecie by zasdzony jako spoecznie szkodliwa jednostka... - Nie wypytywaem o szczegy - zmarszczy brwi awrow, wida niezadowolony z nowego tematu rozmowy. - Dotd jeszcze czuj ran, ktr zada nam ten czowiek... - Znam t histori - wtrci si Chiski. - Opowiedzcie, Lwie Markowiczu - prosia Irina.

- Doprawdy, czy warto interesowa si tym osobnikiem - warkn gniewnie Karcew. - Jakby ju nie byo innych tematw. - Jeeli jednak Irina Wasiljewna sobie yczy... - powiedzia Chiski umiechajc si i przyjanie patrzc na mod kobiet. - Historia ta przedstawia si nastpujco: Bieriozin pisa jak prac ze swojej specjalnoci. W rok po wyroku prosi o skierowanie go do robt nad rekonstrukcj tundry. Podobne proby wpyny rwnie od innych zasdzonych. Wadze skieroway ich do oddalonej, zapadej czci tundry. Mwi, e Bieriozin pracuje przykadnie... Irina dopenia opowiadania Chiskiego: - Zarozumiao, chorobliwa ambicja i zazdro wzgldem Sergiusza pchny Bieriozina na t straszn drog. Nie wahaam si podkreli na procesie, e gwnie dziki tym wstrtnym uczuciom da si opanowa Gobertiemu. Jeeli Akimow by potomkiem faszyzmu i z tego tytuu nieprzejednanym wrogiem, to Bieriozin, pomimo wszystko, moe jeszcze zosta czowiekiem... - Nie wierz, by on kiedykolwiek mg zosta czowiekiem - mrukn nieprzejednany Karcew. Tchrze i zazdronicy to najbardziej nikczemni ludzie i zawsze takimi zostan... - Macie racj, Iwanie Pawowiczu - powiedzia awrow. - Dopki te ndzne uczucia panuj w czowieku, dopty nie mona mu ufa. Ale skoczmy z tym! Nie zapominajcie, e to ju druga po pnocy. A zachodu soca nie doczekamy si tutaj. Czas ju spa, Ireczko! Chodmy do kajuty, widz, e zmarza, a im dalej, tym bdzie chodniej. - Dima! - zawoaa Irina podnoszc si. - Schodzimy. - Irenko! - odezwa si chopiec opuszczajc sw ogromn lornet i zbliajc si do siostry. - Wanie zaczyna si najbardziej ciekawy moment, a ty odchodzisz! Wkrtce ukae si Zatoka Spokojna... - Rzeczywicie, Irino Wasiijewno - przyczy si do Dimy Karcew - niech popatrzy, zdy si jeszcze wyspa. Ja z nim zostan. A i Lew Markowicz rwnie. Chodek me zaszkodzi przyszemu polarnikowi. Irina nie oponowaa. Radzc tylko Dimie ubra si cieplej, gdy chd wzronie, opucia z awrowem pokad. Od ldu powia zimny wiatr. Wkrtce na zielonych wodach oceanu pojawiy si gadkie, spukane morzem kry, najpierw pojedynczo, potem caymi gromadami. Ld coraz wyraniej wyania si z morza - pusty, bezludny. W rozpadlinach czarnych ska leay jeszcze gdzieniegdzie biae paty niegu. Bkitne ciany wysokich lodowcw zwisay nad wod. Tysiczne rzesze ptactwa gniedziy si na gzymsach i na wystpach przybrzenych wiszarw i gst chmur unosiy si w powietrzu czynic oguszajcy oskot. Zostawiajc z prawej strony przyldek Flora, Major Komarow zagbi si w cieniny i kanay lodowego archipelagu. Nad wod wznosiy si wysokie, gadkie, jakby oszlifowane ciany gr lodowych. Soce odbijao si w nich miliardami tczowych blaskw, olepiajc oczy. Nieustanny ruch fal wyobi w nich gbokie, czarne pieczary.

Zrobio si zimno. Z wysp, lecych po nawietrznej stronie, zacza napywa rzadka mga. Silniej powia wiatr, soce zmtniao i stao si podobne do tka z jajka; prszy suchy jak piasek nieg. Dimie zsiniay rce. Karcew kaza Dimie zej do kabiny i ubra si cieplej. Kiedy chopiec wrci na pokad, mga ju znika, wiecio soce, lniy gry pokryte brylantowymi czapkami niegu. - Na poudniowych stokach pagrkw, w dolinkach i rozpadlinach midzy pagrkami, rozcielay si dywany mchw i kpy rnobarwnych kwiatw polarnych. Major Komarow zwolni biegu torujc sobie drog wrd lodw. Okrt zblia si do Zatoki Spokojnej, do najstarszego zimowiska radzieckiego w Arktyce. Std ongi, bo jeszcze w 1913 roku Gieorgij Siedow, ju miertelnie chory, ruszy pieszo do bieguna pnocnego. Zaszed niedaleko, zmar na rkach swych wiernych towarzyszw - marynarzy. Za ostrym skrtem wyonia sie nagie olbrzymia czarna skaa bazaltowa - Rubin-Rock. Za ni otworzya si zatoka. Po wygadzonej powierzchni jej wd suny gry lodowe o fantastycznych ksztatach, oblane wszystkimi kolorami tczy. W gbi zatoki czerniy si zarysy wielkiego pancernika, lodoamacza Krasin i innych okrtw, witajcych Majora Komarowa przecigym wyciem syren. Wielokrotnie odbite echo wypenio zatok i dolink wrzynajc l midzy przybrzene gry. Na wybrzeu byszczao przezroczystym metalem osiedle z masztem radiowym i wiatrakiem. Dokoa osiedla i w gbi za nim, w dolinach midzy grami i pagrkami, na urwiskach rozpocieray si pasma liszajnika, kolorowe kobierce czerwonego mchu, tych polarnych makw, bkitnych niezapominajek. Na czarnych bazaltowych skaach leay zaspy niegu, po zboczach spyway srebrzyste strumienie. W zatoce Major Komarow zostawi poczt i terminowe adunki. Wkrtce znw wszed w Kana Brytyjski i pync za Krasinem, wzi kurs na pnoc. Powia zachodni wiatr, niebo pokryy oowiane chmury sypic ukone strugi deszczu i niegu. Wszystko dokoa poblado, spospniao, zszarzao. Przezroczyste ciany wysuny si z burt okrtu i osoniy pokady. Zmczony i senny Dima zszed wraz z Karcewem i Chiskim do kajuty. Rozebra si, otuli kodr i za chwil mocno zasn.

***

Wschodni wiatr napdzi mnstwo odamkw lodu, tak e wysadzanie pasaerw z Majora Komarowa na dno morskie szo z trudem i powoli. Krasin musia par razy rozbija ld dokoa okrtu i rozgarnia kry, by stworzy niedu przestrze czystej wody, niezbdn do spuszczenia kabiny z pasaerami ubranymi w skafandry. Wielu pasaerw po raz pierwszy w yciu miao na sobie skafander, tote czuli si w nim niepewnie i z trudem przebywali, nawet po gadkich drogach na dnie morskim, przestrze dzielc ich od portutunelu. Specjalne oddziay spord robotnikw sztolni i zaogi okrtu towarzyszyy pasaerom pod wod.

W porcie-tunelu powitao goci rzsiste wiato, radonie podniecony gwar zgromadzonych ludzi i dwiki orkiestry. Za stoem prezydium lni nikym blaskiem wielki, srebrzysty ekran telewizefonu, dziaajcego na du odlego. W poudnie, gdy ju wszyscy gocie znaleli si w porcie-tunelu, podniecony Gurewicz poczy si z przepenion sal Paacu Rad w Moskwie i dokona otwarcia uroczystego posiedzenia. Starego budowniczego powitano i egnano grzmotami oklaskw. W sali paacu w Moskwie i tu w porcie-tunelu kolejno wchodzili na trybun przedstawiciele partii, minister WAR-u, delegaci rnych przedsibiorstw i placwek naukowych. Wszyscy mwili o wiatowym znaczeniu tej budowy, ktr podj Zwizek Radziecki, o odrodzeniu Radzieckiej Arktyki, o szybkich zmianach klimatu, jakie nastpi w caym kraju, o wypdzeniu na zawsze z granic Zwizku Radzieckiego dotychczasowego wadcy Arktyki - mrozu. Minister serdecznie powita kolektyw pracownikw, ktrzy przed terminem ukoczyli budow sztolni, podkreli zasugi kierownika budowy - Gurewicza, z serdecznym alem wspomina modego entuzjast - Andrzeja Kranickiego i proklamowa, e sztolnia zostaje nazwana jego nazwiskiem. Tysice ludzi w Moskwie i w porcietunelu, powstawszy, chwil milczenia uczcio pami zmarego. Czonek Akademii Karelin powici sw mow specjalnie zasugom awrowa - olbrzymiej pracy, jak wykona, niebezpieczestwom, jakie pokona nie oszczdzajc swego ycia. Uroczysto zakoczya si triumfalnymi dwikami hymnu. Hymn wielkiego narodu rozbrzmiewa pod sklepieniem Paacu Rad w dalekiej Moskwie i pod warstwami wd Oceanu Lodowatego. Po zgromadzeniu oddaleni od siebie o tysice kilometrw widzowie zobaczyli na specjalnym ekranie cay olbrzymi wysiek budowniczych, cae ycie podwodnych i podziemnych pracownikw, ich zwycistwa i klski, radoci i smutki, niebezpieczestwa groce im i przeszkody, ktre przezwyciyli. Wszczo si gone, wesoe zamieszanie: zebrani zaczli znw wkada metalowe ubiory szykujc si do wyjcia z portu-tunelu na ostatni akt uroczystoci. Przy kamerze wyjciowej potworzyy si dugie kolejki. Zewntrz pod aurowym sklepieniem, na trybunach z przezroczystego metalu, wok zamknitej jeszcze sztolni, zgromadzi si tum. Dla bezpieczestwa trybuny byy ogrodzone wysok barier i podzielone linami na wskie odcinki. Przy barierze, na wysokim podium sta owalny ekran telewizefonu, na ktrym wida byo pokryw sztolni numer trzy-bis, jej robotnikw z Subbotinem na czele i cz goci, ktrzy skupili si na trybunach. Przed ekranem na postumencie lea wielki wykres pokryw obu sztolni z ponumerowanymi sektorami i pytami. Silne latarnie owiecay warstwy wody, od czasu do czasu migay nad gowami ludzi gitkie ciaa ryb zwabionych niezwykym wiatem. Wreszcie na podium ukaza si awrow i pod wszystkimi hemami rozleg si jego gos: - Uwaga! Uwaga! Towarzysz Gurewicz obecny przy agregatorach w porcie-tunelu? - Gurewicz jest przy agregatorach w porcie-tunelu!- odpowiedzia znajomy gos.

- Towarzysz Subbotin obecny przy agregatorach w sztolni-bis? - Subbotin stoi przy agregatorach sztolni-bis! - Wszystko w porzdku? - Wszystko w porzdku! - Otworzy pierwsze rury wlewowe! - drcym ze wzruszenia gosem zakomenderowa awrow i wskaza na wykresie te rury. - Otwieram pierwsz rur wlewow! - odpowiedzieli jednoczenie Gurewicz i Subbotin. Ogromna pyta na kracu pokrywy sztolni drgna, z trudem ruszya z miejsca, jakby przezwyciajc niewidoczn si przeciwn i na ukrytych koach powoli, potem coraz prdzej potoczya si po szynach w stron trybun. Rozszerzajca si szczelina przeksztacia si w ogromny, czarny otwr. Przesycona wiatem woda zakotowaa si nad nim, przebiego przez ni ledwo uchwytne drganie, jak mira w upalny letni dzie. Woda pod olbrzymim cinieniem runa w otwr bez szumu, wycia i huku, na co byli przygotowani zastygli w napiciu oczekiwania widzowie. Pierwsz wod, ktra spyna do sztolni, powitao oguszajce hura. Tymczasem pyta znika pod trybunami toczc si do portu-tunelu. - Otworzy drug rur wlewow - rozkaza awrow, gdy ucichy okrzyki. - Otwieram drug rur wlewow! - rozlegy si gosy Gurewicza i Subbotina. W pewnej odlegoci od pierwszej drgna druga pyta pokrywy i ruszya po szynach do portu-tunelu. Rwnie powoli rozsuwajcym si otworem woda spyna w d. Jedna po drugiej otwieray si ogromne rury na okrgu sztolni i wkrtce widzowie zaczli odczuwa lekkie drganie szklanych trybun pod nogami, ktremu towarzyszy guchy szum. Szum potnych strumieni wody, niesyszalny w kadej rurze oddzielnie, teraz gdy liczba ich wzrosa, zacz przybiera na sile i kiedy otwarto ostatni, dwudziest czwart rur, widzowie ju nie syszeli si wzajemnie i trzeba byo uruchomi wzmacniacze w skafandrach. Dno obu sztolni, oddzielone przegrod od dna tunelu, wedug oblicze pokryo, si ju dostatecznie grub ochronn warstw wody i mona byo przystpi do wpuszczenia jej gwnej masy. - Uwaga! - dononie brzmia gos awrowa mimo guchego szumu dwudziestu czterech wodospadw. - Uwaga! Prosz obecnych trzyma si za bariery i liny! Przystpujemy do usunicia pyt pokrywy. Baczno tam przy agregatorach! Pierwszy rzd sektora Alfa - naprzd! Skrajne pyty jednego z sektorw pokrywy nagle ruszyy z miejsca i z nieuchwytn szybkoci przeleciay po szynach pod szklane trybuny, okrajc sztolni. W tym samym momencie olbrzymi mlecznobiay bbel gorcego powietrza i pary wystrzeli z oguszajcym hukiem ze sztolni przez siatk pokrywy, wzbi si do gry i po chwili znik z oczu oszoomionych widzw. I zaraz potna niewidzialna fala mikko, lecz silnie pchna ludzi, okrajcych sztolni. Tum z okrzykiem przeraenia zachwia si najpierw w ty, potem w przd, jak pole pszenicy pod uderzeniem nagego wiatru. Par osb fala oderwaa - jednych od bariery, innych od lin, ktrych si trzymali - i poniosa w

bok do sztolni. Ale ludzie z ochrony natychmiast zapucili ruby swoich skafandrw, szybko dopdzili porwanych przez prd i przyholowali z powrotem na miejsce. Ludzie z zaogi Krasina i Majora Komarowa opowiadali potem jak byli przeraeni, gdy nagle w pewnej odlegoci od okrtw spod lodw ze wistem i hukiem, przypominajcym salw armatni, strzeli olbrzymi piropusz pary i wody, wielkie kry wyleciay w powietrze, a wszystkie lody dokoa poczy gwatownie falowa powodujc przeraenie marynarzy. I dopiero teraz zrozumiano na okrtach suszno ostrzee awrowa, ktry nie pozwoli kapitanom Krasina i Majora Komarowa wyadowywa pasaerw nad sam sztolni, lecz nakaza zatrzyma si w znacznej odlegoci od niej. Obok malekich pcherzykw jak mleczna mga unosi si teraz nad sztolni. W oboku tym szybko przesuway si po siatce pokrywy jeden po drugim rzdy grubych pyt. Bez przerwy rozbrzmiewaa komenda awrowa: - Drugi rzd sektora Alfa - naprzd! - Trzeci rzd sektora Alfa - naprzd! - Pierwszy rzd sektora Beta... - Drugi rzd sektora Beta... Jedna za drug, falami, jak czogi w ataku, staczay si szybko pyty na podwodny brzeg, osnute par, przebijajc si przez warstwy wd, przy wci potniejcym szumie. - Gos awrowa grzmia niezmordowanie: - Pity rzd sektora Gamma - naprzd! - Szsty rzd sektora Delta... - smy rzd sektora Alfa... Nad morzem i lodami saa si gstym caunem mga i osiadaa jak py na otwartych pokadach okrtw. Wiatr donosi do nich ciepy oddech pierwszej sztolni na trasie Golfsztromu...

EPILOG
Polarna noc bya jasna i spokojna. Wielkie gwiazdy spoglday przez przezroczysty caun mgy, rozpity pod niebem. Gadkie, atramentowe morze pono odblaskami poaru. Zdawao si, e to ukryte za wypukoci oceanu wojska olbrzymw w milczeniu i bezustannie miotay w niebo ogniste wcznie i strzay. W martwej ciszy jzyki zimnego pomienia mkny po nieboskonie, bezdwicznie wybuchay w zenicie i opaday w d snopami promieni, lnic najdelikatniejszymi barwami tczy. Nagle noc spucia sw czarn zason i zgasia te wspaniaoci. Na czarnej lakierowanej powierzchni morza myy tylko sabe odbicia gwiazd, jednostajny szum spienionej wody na dziobie okrtu zlewa si z niezmcon cisz nocy. Osnuty girlandami wiate okrt elektryczny Major Komarow dopywa do Diksonu. Ju wkrtce powinny ukaza si wiata miasta i portu. Gdy w oddali migno biae oko latarni morskiej, niebo zacigno si chmurami, gwiazdy zgasy i pocz pada drobny, jakby przesiany przez sito deszcz. Od strony poudniowej ukazay si wiata idce po linii przecinajcej kierunek drogi Majora Komarowa. Odbywajcy sw praktyk szturman Wadim Dienisow wiedzia ju z doniesie radia, e to pynie do Diksonu okrt elektryczny Akademik Karelin z adunkiem grafitu. W porcie Akademik Karelin przyczy si do karawany okrtw, ktre robi pierwszy nieprzerywany rejs w czasie polarnej nocy z Archangielska do Wadywostoku. Bdzie to rejs historyczny w radzieckiej i wiatowej nawigacji. Elektryczny okrt Major Komarow pyn pod flag naczelnika ekspedycji, penomocnika rzdu, awrowa. W trzy lata po uruchomieniu sztolni imienia Kranickiego, zostaa wpuszczona woda do ostatniej sztolni trasy Golfsztromu na jej wschodnim kracu, za Wysp Wrangla. Olbrzymia, niewidzialna ciana ciepego powietrza oddzielia centralny basen Oceanu Lodowatego od acucha jego poudniowych mrz, tworzc nieprzezwycion zapor dla lodw i wiatrw Pnocy. Podczas polarnej zimy radzieckie okrty z kadym rokiem przenikay coraz dalej na wschd - do Rosyjskiego Portu, do wyspy Dikson, do Przyldka Czeluskina, do zatoki Tiksi. Lody przesuway si na wschd, stawiajc zacity opr i dopiero wtedy opuszczay swe pozycje, gdy z tyu za nimi poczyna dziaa nowy oddzia termicznych sztolni. Najtrudniejszy by atak na kracach wschodniego odcinka Pnocnej Drogi Morskiej - na Morzu Czukockim. Odkryte na dziaanie wschodnich wiatrw, wiejcych z olbrzymich lodowych przestrzeni bieguna niedostpnoci, morze to zapeniay nieustannie coraz nowe masy lodw. Wprawdzie napywajce lody byy ju wyszczerbione mgami i wygadzone ciep wod trasy, jednak zwyke transportowce mogy im stawi czoo w cigu drugiej nocy polarnej po uruchomieniu ostatniej sztolni, za Wysp Wrangla, tylko przy pomocy silnych lodoamaczy. Dopiero w pitym roku po uruchomieniu sztolni Kranickiego i w drugim po ukoczeniu budowy caej trasy mogo nastpi uroczyste otwarcie zimowej, a co za tym idzie, caorocznej nawigacji na caej trasie Wielkiej Pnocnej Drogi Morskiej.

***

Wycie syren, okrtowych powitao Majora Komarowa, gdy wpywa uroczycie do portu Dikson. Pokrga zatoka jarzya si od wiate, w gbi pitrzyy si dzielnice miasta, przykryte gigantycznymi czapami z przezroczystego metalu. Wszdzie trzepotay owietlone reflektorami flagi, rozbrzmiewaa muzyka, a tysice mieszkacw polarnego miasta zalegao wybrzee, by by wiadkami pierwszej karawany okrtw, udajcych si w dalek drog - do Wadywostoku. Port wrza wyton prac. Mae, zrczne holowniki zwijay si koo wielkich, cikich okrtw, wyprowadzajc je z portu na red. W cigu trzech ostatnich lat Dikson przyzwyczai si do oywionego ruchu i ycia w okresie nocy polarnej, ale takiego skupienia okrtw w porcie i tak wytonej pracy jeszcze nie widzia. Rnokolorowe rakiety strzelay w czarne, zamglone niebo, grzmiaa muzyka, jczay rnymi gosami syreny okrtowe, potne hura i poegnalne okrzyki zgromadzonego na wybrzeu tumu szy daleko, gdy zalany wiatem Major Komarow odbija od brzegu i wychodzi na morze, by stan na czele karawany. Skoczywszy wacht szturman-praktykant flagowego okrtu, Wadim Dienisow, zszed do swojej kajuty. Mia dziewitnacie lat, by wysokiego wzrostu, szeroki w barach, czarne wosy wiy si pod otokiem czapki. Wchodzc do kajuty Wadim zauway pod otworem rury pneumatycznej poczty biae kwadraciki depesz radiowych. Nie spieszy si; jednak. Najpierw umy si, kurtk mundurow zamieni na wygodn domow, doprowadzi garderob do porzdku i dopiero po tym otworzy depesze. Przebiegszy je oczyma, umiechn si i pocierajc rk podbrdek, na chwil zamyli si. Potem schowa depesze do kieszeni i wyszed z kajuty. Minwszy agodnie owietlony, wysiany chodnikami korytarz, wewntrznym trapem dosta si na grny pokad. Tam podszed do drzwi, na ktrych zocia si tabliczka z niebieskim emaliowanym napisem: Naczelnik ekspedycji. Wadim zastuka, drzwi rozsuny si. Z obszernej kajuty-poczekalni wszed do ssiedniej kajutygabinetu. Siedzia tam przy biurku awrow i segregowa depesze radiowe. - A! Wadim! Jak si masz! - zawoa rzuciwszy bystre spojrzenie na modzieca i nie przerywajc pracy. - Siadaj! Co sycha? Nie widzielimy si przesza dob. - Od Amdermy! - odpowiedzia Wadim podsuwajc sobie fotel. - Albo ty jeste zajty, albo ja znw mani wacht. A wiesz, Sergiuszu, przeprowadziem okrt do samego Diksonu i ani jednej uwagi, ani jednej poprawki ze strony szturmana! Wprost na latarni! Kiedy zjawiy si wiata, Stiepan Wasiljewicz tylko kiwn gow i powiedzia: Dobrze. A wiadomo, e jest maomwny i skpy w pochwaach... - Lekki rumieniec zakwit na policzkach Wadima, czarne oczy zabysy, wargi rozchyli szczliwy umiech. - Zuch z ciebie! Cieszy mnie to bardzo - powiedzia awrow i poda Wadimowi par otwartych depesz. - Z yczeniami od Iry, Chiskiego i Karcewa... - Oficjalne, uroczyste - powiedzia umiechajc si Wadim, szybko przeczytawszy depesze i wyjmujc swoje z kieszeni. - Ja dostaem serdeczniejsze i bardziej interesujce.., Ira donosi, e siedemnastego

grudnia, to znaczy za siedem dni, odlatuj z Miti z Moskwy do Wadywostoku. Chce wykorzysta urlop i powita Nowy Rok z nami. Prosz, czytaj... Niebieskie oczy awrowa zabysy radoci. - A to figlarka! - rozemia si wyrywajc papier z rk Wadima. - A do mnie ani sowem nie wspomniaa! I maego przywiezie! Masz wspania, nadzwyczajn siostr, Wadimie! Wadim zanis si miechem. - Tak, w kadym razie nie gorsz od twojej ony. Wiele si namczyem, eby j tak wychowa... Przyjmuj oznaki wdzicznoci... - Rozkaz, towarzyszu szturmanie eglugi oceanicznej. Caa wdziczno po mojej stronie. Bierz zadatek... - awrow wycign szuflad i pocz w niej szuka. - Chciaem ci to wszystko wrczy we Wadywostoku, ale zmuszony jestem cz da ci ju teraz... Jako wyraz wdzicznoci za przyjemn niespodziank... Masz! Wyj z szuflady przelicznej roboty futera z masy plastycznej i otworzy go. W futerale spoczywaa ciemna fajka. No, mj przyszy wilku morski - powiedzia awrow podajc Wadimowi prezent - puszczaj przez nos i wspominaj mrz. A do tego jeszcze na pocztek kariery, paczka aromatycznego, odnikotynowanego tytoniu. Nie pochwalam twego naogu, ale, jak widzisz, godz si z nim. Tym bardziej e od czasu zjawienia si tych nowych tytoni, nie wyrzdzasz szkody ani sobie, ani otoczeniu. No, reszta we Wadywostoku... Dzikuj ci, Sergiuszu, Na wachcie bez fajeczki bardzo nudno. A Ir poprosz, eby ci czciej robia takie niespodzianki, ale wycznie za moim porednictwem... Obaj wybuchnli miechem. - Patrzcie go, jak to si rozochoci! - krzykn awrow. - A jak wyglda ta reszta? - z ciekawoci zapyta Wadim. - Reszta we Wadywostoku, jak skoczymy rejs. Bd cierpliwy... - Rozkaz, towarzyszu naczelniku, bd cierpliwy! A nasz bezpieczny kapitan znowu jest w Baku. Co on tam za czsto zaglda. - Kapitan Bezpieczestwa, Lew Markowicz Chiski, jest bezpieczny bynajmniej nie dla wszystkich... Ten i w powinien go si obawia... - Boj si, e przywiezie z Baku trzeci order... - powiedzia Dima. - Tak - umiechajc si cign awrow - tym razem nasz Lew Markowicz przywiezie z Baku wyjtkow nagrod... - Jak? - zdumia si Wadim.

- on przywiezie. - rozemia si awrow. - Dawno mi mwi o tym, e spotka nadzwyczajn pann w Baku, ktra jest na pewno najpikniejsz pann na wiecie... Doda przy tym: jeli oczywicie nie bra pod uwag Iriny Wasiljewny. Ale ja mu nie wierz. W oczach zakochanego uwielbiana kobieta zawsze jest najlepsza i jedyna na wiecie. A ty, co powiesz na ten temat? Wadim zaczerwieni si i odwrci gow: przed oczyma stana mu zotowosa gwka Nadi, crki Karcewa.. - Nie wiem... - mrukn. - Zdaje mi si, e masz racj. - Tym lepiej. A jeszcze lepiej, gdy takimi samymi oczami patrzy mczyzna na swoj on przez dugie, dugie lata wsplnego poycia. No, Dima, ruszaj do siebie. Zagadaem si, a tu jeszcze kupa roboty. - Ju id, Sergiuszu - skoczy Wadim z fotela. - Jeszcze swko. Czy wylesz odpowied Iwanowi Pawowiczowi? - Rozmawiaem z nim dzisiaj przez telewizefon. Oczekuje nas na swoim lodoamaczu w Ambarczyku, przy wejciu na Morze Czukockie. Zobaczymy si z nim i nagadamy do woli. - No, do widzenia! Dobrej nocy.

***

Karawana statkw sza na wschd. Dugim acuchem ogni rozcigaa si na kilka kilometrw. Pogoda bya to jasna i spokojna, to znw burzliwa, spaday deszcze i mgy - to znw nieyce. Od czasu do czasu surowy Nord nawiewa ostrego zimna, ale nie na dugo. Nie by ju w stanie zmieni sytuacji klimatycznej przypadkowymi wybuchami swej wciekoci. Spotykao si jeszcze niewielkie gry lodowe, oderwane od lodowcw Ziemi Pnocnej. Lodowce te nie wszdzie jeszcze cofny si z wybrzea w gb wyspy pod wpywem dziaania podniesionej oglnej temperatury. Widywao si rwnie pola lodowe, ktre zdoay si przerwa przez pas Golfsztromu z Centralnego Basenu Oceanu Lodowatego. Ale czue instrumenty radiolokacji zawczasu uprzedzay o tych wielkich masach lodu, tak e okrty mogy je omin. Na pytkich wodach, usianych rafami i skaami podwodnymi, w wskich cieninach archipelagw drog wskazywa podwjny szereg silnych reflektorw podwodnych zakotwiczonych na dnie. Okrty suny w smugach wiata i wyglday tak, jakby unosiy si na podobiestwo lekkich sterowcw nad przezroczystymi gbinami wd. Pewnego razu na obszernych mieliznach konwj spotka gr lodow, ktra osiada na dnie obok, reflektora. Gra, ktr przenikao czerwone wiato, pona w ciemnociach jak olbrzymi rubin. Zaczepiwszy o podwodny reflektor, wyczya biae wiato, a wczya czerwone. -Rwnoczenie z dolnej czci reflektora wylecia rj balonw z poncymi wewntrz czerwonymi lampkami, ktre otoczyy gr ze wszystkich stron, najwikszy za balon, na najduszej lince unosi si wysoko w powietrzu. W ten sposb gra lodowa zmienia si w wielk, widoczn z daleka latarni, uprzedzajc o swej obecnoci i ostrzegajc przed zblieniem si do niej.

Od czasu do czasu karawana spotykaa okrty pynce na zachd. Rozlegay si wtedy powitalne sygnay syren. Kady okrt odpowiada oddzielnie i ten przyjazny apel dugo rozlega si w ciemnociach, dopki nie zamar roztapiajc si w obszarach nocy. Po opuszczeniu Diksonu karawana miaa zawin do trzech jeszcze miejsc pooonych na wybrzeu: do portu w Czeluskinie, do Tiksi-portu i do Ambarczyka, by zabra terminowe adunki i pasaerw. Wielotysiczne rzesze mieszkacw tych miast, pooonych za koem polarnym, uroczycie witay karawan otwierajc drog wielkiej przyszoci dla wszystkich terenw za krgiem polarnym w Zwizku Radzieckim. Nowi pasaerowie zapeniali kajuty okrtw, gone okrzyki, oywione rozmowy i spory rozbrzmieway w jadalniach i kajutach oglnych. Cay swj wolny czas od suby spdza Wadim wrd tych ludzi - mieszkacw pnocnych miast i portw, pracownikw morskich i rzecznych, z tundry i tajgi. By milczcym, ale pilnym suchaczem ich opowiada. Potamolodzy i hydrolodzy mwili o tym, jak wzrs w przecigu ostatnich trzech lat poziom wody w rzekach, jak one wypeniy si i jakie olbrzymie przestrzenie zalayby, gdyby zawczasu nie przygotowano sieci kanaw, dajcych ujcie wodom do morza lub w rozszerzone jeziora. Hydrolodzy potwierdzali te wiadomoci, wskazujc, e sono przybrzenej wody morskiej spada wskutek wzrostu iloci wody sodkiej, ktr wlewaj rzeki do morza. Hydrobiolodzy74 donosili o zjawieniu si z Atlantyku i Pacyfiku ogromnych awic ryb ciepowodnych, ktre dotychczas unikay zimnych wd mrz pnocnych. Obecnie ryby te stopniowo przesuwaj si coraz dalej na pnoc, pync naprzeciwko siebie z zachodu i wschodu. Ludzie z tundry opowiadali o stopniowym osiadaniu gruntu w wielu miejscach wskutek tajania gruntowego lodu. Tu i wdzie, jak byo do przewidzenia, potworzyy si jeziora zapadliskowe, w ktrych nagromadzona woda przyspiesza proces topnienia lodu. Lenicy z tajgi stwierdzili proces odwrotny. Z tego, co mwili, wynikao, e obawy o los tajgi okazuj si ponne. W tajdze pod pokryw wieloletnich warstw opadajcego igliwia i lici proces topnienia wiecznego zlodowacenia rozwija si znacznie wolniej. Sabe zazwyczaj i charakterystyczne w tym pasie poziome korzenie drzew staj si mocniejsze, wszczepiaj si coraz gbiej w grunt, postpujc za opadajc w d zlodowaciaoci. Tajga nawet rozpocza atak na tundr, wysuwajc coraz dalej na pnoc swe mode odrola. Gdy karawana zbliya si do Ambarczyka, temperatura znacznie spada. Wywiad lotniczy komunikowa, e wschodnie wiatry napdziy ogromne pokady lodu na Morze Czukockie. Zdarzaj si wielkie pola lodowe, ale ld jest saby, poprzerzynany licznymi kanaami, rozlewiskami i przerblami. Przejcia zupenie bezpieczne, zwaszcza przy pomocy lodoamaczw, nawet niewielkiej mocy. Przez ten odcinek trasy przeprowadzi mia karawan flagowy okrt wschodniego oddziau lodoamaczw. By to potny dreadnought-lodoamacz, na ktrym jako gwny elektryk pracowa Karcew. W Ambarczyku odwiedzi on Majora Komarowa, eby spotka si z awrowem i Wadimem.
74 Hydrobiologia nauka badajca ycie organizmw w wodzie.

Ubiege lata nie zmieniy jego wygldu ani usposobienia. Jak dawniej by ywy, rozmowny, z tymi samymi czarnymi, gadko przyczesanymi, bez oznak siwizny wosami, z t sam ruchliw siatk zmarszczek na suchej twarzy. Karcew chwyci w objcia Wadima, swego ulubieca i wychowanka, ktry przez pi ostatnich lat mieszkaj u jego rodziny, serdecznie ciska do awrowa, jak ojciec troskliwie i radonie rozpytywa Wadima, jak mu idzie praktyka na Majorze Komarowie, chocia wszystko ju doskonale wiedzia od kapitana i starszego szturmana okrtu, swoich starszych przyjaci-polarnikw. Spotkanie byo krtkie. Dowiedziawszy si z radoci, e Irina z synem Dymitrem oczekiwa bdzie wszystkich we Wadywostoku, Karcew uda si na swj dreadnought. Zwikszona po drodze karawana, zatrzymawszy si w Ambarczyku tylko par godzin, gotowaa si ju do wyjcia na morze. Ostatni etap eglugi okaza si do ciki. Wschodni wiatr wzrasta na sile, ld zwiera si i by w nieustannym ruchu, szczeliny i rozlewiska zamykay si i otwieray z niewiarygodn szybkoci. Potny lodoamacz niemao mia soboty; Ale lody byy kruche, na p- przegryzione mgami i ciep wod. Lodoamacz-dreadnought kruszy je jak rozpuszczajcy si cukier, torujc szeroki kana dla okrtw. Jednak nieraz musia zatrzyma si, wraca na koniec .karawany, eby oswobodzi j z napierajcych lodw i oczyci kana. - To nic nie znaczy - mwi -awrow do Wadima stojc z nim na kapitaskim mostku pod przezroczystym kloszem i obserwujc cik prac lodoamacza. - To nic. -. Na przysz zim ju tego nie bdzie. Wpyw dziaajcych sztolni wzmocni si, a przy tym pucimy w ruch sztolni dwudziest trzeci... - Ostatni? - zapyta Wadim, - Wedug starego planu - ostatni, ale nowy plan podwaja zagszczenie sztolni na trasie Golfsztromu. W przyszym roku midzy dziaajcymi sztolniami zaczniemy zakada nowe. Tym razem pierwsza bdzie w Cieninie Beringa. Wtedy i Morze Czukockie osoni taka ciana, e aden wiatr wschodni nie przedrze si przez ni... - I egluga na Wielkiej Drodze Pnocnej bdzie rwnie spokojna jak w domowej wannie - prawie ze smutkiem doda Wadim. - I wobec tego niepotrzebnie przechodziem w szkole morskiej kurs nawigacji wrd lodw... - Biedaku... - rozemia si awrow. - Bardzo mi ci al. Ale historia mao si liczy z pojedynczymi romantykami, jeli ich denia s sprzeczne z romantyk wielkiego narodu... W naszych czasach prawdziwie romantyczn ide stao si ostateczne pokonanie Arktyki, przepdzenie zimna z jej terenw. Idea ta porwaa miliony ludzi i nard zwyciy przyrod w jednej z jej twierdz. - Jeste skromny, Sergiuszu - zauway Wadim. - To twoja idea. Wszyscy przecie tak mwi: Projekt awrowa, Idea awrowa... Nard podchwyci tylko twoj ide, uczyni swoj wasnoci i w ten sposb umoliwi jej realizacj. awrow powoli, w zamyleniu potrzsn gow:

- Mylisz si, Dima.... Nard nigdy nie da si porwa, nie podchwyci idei, ktra mu jest obca, ktrej nie rozumie, ktra by nie zahaczaa o jego dawne pragnienia i nadzieje czsto podwiadome, lecz nieustannie nurtujce w jego onie. Myl o Pnocnej Drodze Morskiej od dawna ya w naszym narodzie. Ju omonosow miao i pewnie wypowiada to; swoje marzenie. Brusiow i Gieorgij Siedow walczyli o nie. A armi bolszewickich polarnikw czciowo nawet rozwizaa problem. Chodzio tylko o ostatnie sowo. I ja je powiedziaem. A gdybym ja go nie wypowiedzia, uczyniby to jaki inny radziecki obywatel. Idea wisiaa w powietrzu. Naleao tylko sign po ni rk.., - Nie ma co! - westchn Wadim. - Naturalnie, masz racj... Ale wielu ludzi polarnych utyskuje w gbi duszy na ciebie za to, e zniknie swoiste, niepowtarzalne pikno walki z surow Arktyk... Odchodzi w przeszo heroiczna stronica historii... - Mj kochany - umiechn si awrow - smutek jednostek, e mia ich sercu przeszo mina, tsknota do pikna heroicznej walki z lodami przypomina mi ale amatorw podrowania dyliansami, ktre wypara w swoim czasie kolej. Zreszt, jeeli masz ochot by jecem lodu, to moesz dozna tej wtpliwej przyjemnoci, biorc udzia w wyprawach naukowo-badawczych. Z pewnoci co rok bd wyrusza takie wyprawy powyej linii ciepej trasy Golfsztromu do Centralnego Basenu Oceanu Lodowatego. Ale, spjrz no, lodoamacz Stalin ju wrci na swoje miejsce, karawana rusza dalej. Wkrtce bdziemy na trawersie Przyldka Schmidta... Na czarnym ekranie nocy, w poudniowej stronie, wybuchy nagle zorze dalekich ogni, a za chwil zatrzs powietrzem huk armat. Salwy nastpoway jedna po drugiej. To potne forty ochrony wybrzea witay korowd okrtw. Dugo byskay w ciemnociach nocy dalekie ognie i grzmiay potne salwy... Po upywie doby karawana przepywaa Cienin Beringa w pobliu Przyldka Dieniewa, ktry wita karawan morsk w podobny sposb jak Przyldek Schmidta. Obecnie droga do samego Wadywostoku staa ju otworem. Na dugo przed zjawieniem si ojczystych brzegw liczna eskadra okrtw radzieckiej floty wojennej na Oceanie Spokojnym powitaa karawan! Eskadra eskortowaa karawan statkw do Wadywostoku, gdzie czekay j radosne owacje. Po skoczonej uroczystoci Irina, wesoa i kwitnca, wesza ze swym maym synkiem Dymitrem na pokad Majora Komarowa i gorco uciskaa ma i brata. Na drugi dzie wieczorem na okrcie, w odwitnie przybranej kajucie oglnej, odbywaa si maa rodzinna uroczysto: zaoga okrtu przyjmowaa do swego skadu nowego szturmana. Kapitan zoy yczenia Wadimowi Dienisowowi z powodu doskonaego zoenia egzaminu praktycznego i uroczycie wrczy mu dyplom szturmana eglugi oceanicznej. Rwnoczenie awrow przekaza jako podarunek swemu modemu szwagrowi mundur szturmana, przyobiecany jeszcze w porcie Dikson. Wesoa uczta przecigna si do witu.

1938-1942

Spis treci
CZ PIERWSZA ..................................................................................................................................... 3 Rozdzia 1 UCIEKINIER ......................................................................................................................... 4 Rozdziali 2 RYZYKOWNY EKSPERYMENT ........................................................................................... 11 Rozdzia 3 POD OBSERWACJ ........................................................................................................... 17 Rozdzia 4 SKOK W NOC .................................................................................................................... 27 Rozdzia 5 NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE ........................................................................................... 34 Rozdzia 6 PAR LAT WSTECZ ............................................................................................................ 41 Rozdzia 7 DZIECISTWO I LATA CHOPICE AWROWA .................................................................. 48 Rozdzia 8 SZKIC PRZEDWSTPNY...................................................................................................... 52 Rozdzia 9 JAK SI RODZ WROGOWIE ............................................................................................. 57 Rozdzia 10 AKCJA ROZWIJA SI ........................................................................................................ 61 Rozdzia 11 DYSKUSJA PUBLICZNA .................................................................................................... 63 Rozdzia 12 POSIEW ........................................................................................................................... 69 Rozdzia 13 POSIEW (cig dalszy) ...................................................................................................... 75 Rozdzia 14 PLANY ............................................................................................................................. 79 Rozdzia 15 PIERWSZE KROKI ............................................................................................................ 86 Rozdzia 16 PIERWSZA PYTA W FUNDAMENCIE .............................................................................. 90 CZ DRUGA ........................................................................................................................................ 94 Rozdzia 17 W FABRYCE ..................................................................................................................... 95 Rozdzia 18 NA OKRCIE .................................................................................................................. 104 Rozdzia 19 NA DNIE OCEANU ......................................................................................................... 111 Rozdzia 20 W ONIE ZIEMI ............................................................................................................. 117 Rozdzia 21 ZAMT .......................................................................................................................... 126 Rozdzia 22 NIESPODZIEWANA DECYZJA ......................................................................................... 132 Rozdzia 23 PIERWSZE LADY .......................................................................................................... 138 Rozdzia 24 U WRT ARKTYKI.......................................................................................................... 143 Rozdzia 25 NA CZAPAJEWIE ........................................................................................................ 149 Rozdzia 26 NOWY PRZYJACIEL ........................................................................................................ 153 Rozdzia 27 WALKA Z LODEM .......................................................................................................... 159 Rozdzia 28 NOC W CZASIE ZAMIECI ............................................................................................. 166 Rozdzia 29 SAMOTNI NA KRZE ....................................................................................................... 176 CZ TRZECIA ..................................................................................................................................... 184 Rozdzia 30 ZA TROPEM .................................................................................................................. 185

Rozdzia 31 DNI SMUTKU I RADOCI ............................................................................................... 193 Rozdzia 32 DONIOSA ROZMOWA ................................................................................................. 202 Rozdzia 33 W POPRZECZNYM TUNELU .......................................................................................... 206 Rozdzia 34 WRG Z JDRA ZIEMI................................................................................................... 213 Rozdzia 35 WALKA Z LAW ............................................................................................................ 221 Rozdzia 36 ZDRADZIECKI CIOS ........................................................................................................ 227 Rozdzia 37 PIERWSZY DZIE NA KRZE ............................................................................................ 231 Rozdzia 38 NIEZBDNE PRZYGOTOWANIA ..................................................................................... 239 Rozdzia 39 MIOSC I WIERNO .................................................................................................... 244 Rozdzia 40 ZNIKNICIE DIMY .......................................................................................................... 251 Rozdzia 41 NARTY UCIEKY............................................................................................................. 257 Rozdzia 42 WALKA .......................................................................................................................... 262 Rozdzia 43 WIECZNE, NIEPOWTARZALNE.................................................................................... 269 Rozdzia 44 OSTATNI DZIE NA KRZE .............................................................................................. 274 CZ CZWARTA .................................................................................................................................. 283 Rozdzia 45 PODR POD WOD .................................................................................................... 284 Rozdzia 46 DO SZTOLNI NR 6 .......................................................................................................... 289 Rozdzia 47 DUGO OCZEKIWANE SPOTKANIE................................................................................ 294 Rozdzia 48 DUGO OCZEKIWANE SPOTKANIE (cig dalszy) ........................................................... 301 Rozdzia 49 PIERWSZE ROZMOWY .................................................................................................. 310 Rozdzia 50 NARADA TRZECH .......................................................................................................... 318 Rozdzia 51 mier na posterunku .................................................................................................. 327 Rozdzia 52 OTWARCIE TRASY ......................................................................................................... 335 EPILOG ............................................................................................................................................. 346

NA ZLECENIE RSW PRASA KSIKA i WIEDZA 1952 Tytu oryginau Przeoy z rosyjskiego S. FURMANIK Redaktor odpowiedzialny T. BURAKOWSKI Okadk projektowa S. UCKIEWICZ Wydanie drugie Ksika i Wiedza Warszawa: - Sierpie 1952 r. Toczono 55.000 + 333 egz. Zak. Graf. Dom Sowa Polskiego w Warszawie Obj. ark. wydawn. 14.6. Nr zam. 1938 Druk ukocz. 30.VIII.52 r. Pap. gaz. rot. 50 g f. 84 cm, Obj. ark. druk. 10, 3-B-50830

You might also like