Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Warehouse
Warehouse
Warehouse
Ebook98 pages56 minutes

Warehouse

Rating: 5 out of 5 stars

5/5

()

Read preview

About this ebook

Najpierw byłem lekko zaniepokojony.
Niedługi czas po tym, jak ukazał się Warehouse, podszedł do mnie mężczyzna i zaczął coś mówić. Szybko zorientowałem się, o co mu chodzi. Sens jego wypowiedzi
w zasadzie można by wtłoczyc w to proste i jakże konkretne zdanie:
- JEŻELI PISZESZ O NAS, TO MOŻLIWE, ŻE BĘDZIESZ NAM PŁACIŁ.
Następnie w toalecie dla pracowników, na ścianie z niebieskiej sklejki, pisane po angielsku zdania zdawały się nader jednoznacznie nawiązywać do książki. Interpretacje sięgały dużo dalej, niż zamierzenia samego autora. Lekkie zaniepokojenie zmutowało się tym samym w całkiem przyzwoity lęk. A kiedy jeden z wyżej postawionych uradował się możliwością przypisania sobie roli homoseksualisty, który pojawił się w książce, mój całkiem przyzwoity lęk ewoluował do postaci w pełni ukształtowanego przerażenia. Jednym słowem, uświadmiłem sobie mój absolutny brak kontroli nad procesem ustalania granic interpretacji Warehousu.
Koniec końców zdołałem określić świat moich emocji według dużo bardziej radosnego paradygmatu wraz z wydedukowaniem logicznego wniosku z tego całego bałaganu interpretacyjnego:
RZEKOME GRANICE NIGDY TAK NAPRAWDĘ NIE ISTNIAŁY.
No i dobrze.

Serdecznie zapraszam do lektury książki.

Michał Warchoł

LanguageJęzyk polski
Release dateMay 21, 2015
ISBN9788393990108
Warehouse

Related to Warehouse

Related ebooks

Reviews for Warehouse

Rating: 5 out of 5 stars
5/5

1 rating0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Warehouse - Michał Warchoł

    Strona redakcyjna

    Projekt okładki

    Dariusz Krupa

    Korekta

    Iwona Stachowicz

    Skład i łamanie

    Krzysztof Szporak

    © Copyright by Michał Warchoł

    Warszawa 2014

    ISBN 978-83-939901-2-2

    Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

    Druk i oprawa

    Drukarnia Cyfrowa

    OSDW Azymut sp. z o.o.

    ul. Senatorska 31

    93-192 Łódź

    Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu Rozpisani.pl.

    Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych, dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci dotrzeć do czytelników na całym świecie!

    Kontakt

    www.rozpisani.pl

    info@rozpisani.pl

    Publikację elektroniczną przygotował: azymut

    Mojej żonie Karolinie

    ... wytrwaj kochanie, za kilka minut

    to się wydarzy...

    Będziemy budować ich coraz więcej

    R. Salisbury, Salisbury’s CEO

    Warehouse przenika mnie, istnieje we mnie, istnieje poza mną, nawołuje i krzyczy, wrzeszczy w mojej głowie!!! Muszę iść w jego stronę... powinienem iść w jego stronę... tylko on może mi pomóc, jedynie on... nikt inny nie posiada mocy mogącej wyciągnąć mnie w stronę światła. On jest tym, czego potrzebuję... CHODŹ... muszę do niego wejść... CHODŹ, DRZWI JUŻ SĄ OTWARTE... coś się stanie, coś niezwykłego... już... teraz!!!

    Niezrównoważony młody człowiek

    System SLAM jest kluczowy w kwestii przestrzegania standardów bezpieczeństwa i higieny w miejscu pracy

    Health and Safety policy

    Ludzie, musimy być najlepsi!

    Grid Champion

    Dziwnie mówisz o czymś, co jest tylko budynkiem

    Psychiatra

    To JEST coś więcej...

    Pacjent

    1

    Skończyłem studia. Po rozdaniu dyplomów wróciłem do mieszkania na ulicy Kleberga w Lublinie. Przebrałem się w nieco wygodniejsze ciuchy i ruszyłem w kierunku najbliższego sklepu spożywczego.

    Sprzedawca stał za kasą. Podszedłem z trzema bułkami i dwoma parówkami w koszyku.

    — Niestety, brakuje pięćdziesięciu groszy.

    Stał i gapił się na mnie bardziej badawczo niż patrzył wcześniej.

    Wyszedłem ze sklepu.

    Tutaj, gdzie się nie obejrzysz, wszędzie brakuje. Skończone studia dorzuciły cegiełkę cierpienia w postaci świadomości wyostrzonej sześcioletnim treningiem intelektualnym.

    Hubert pracował w call center. Użerał się przez słuchawkę z potencjalnymi klientami za sześćset złotych miesięcznie. To rodziło raczej smutek i złość w tym niezwykle ambitnym człowieku. Odwiedziłem go po powrocie ze Szkocji. Ręce wciąż śmierdziały kartoflami, czułem je nazbyt wyraźnie, kiedy przechylałem kieliszek wypełniony po brzegi spirytusem rozrobionym z pomarańczą.

    — Trzeba wyjechać.

    — Powinniśmy.

    Ja też poszedłem do call center. Rozmowa z klientami (potencjalnymi) jakoś się nie kleiła. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że powinienem szybko wyjść z pokoju, w którym naszła mnie ochota, aby słuchawką od telefonu porozbijać głowy wszystkim naokoło i sobie samemu na końcu.

    Opuściłem budynek, przeszedłem na drugą stronę ulicy, po czym skręciłem w prawo, aby ostatecznie zniknąć za rogiem kwiaciarni.

    Zimą Hubert zapadł na zdrowiu. Zadzwonił do mnie. Chciał pożyczyć dwieście złotych. Potrzebował mocnych zastrzyków, które dawałyby szansę na szybkie ustąpienie zapalenia płuc.

    Powinniśmy wyjechać.

    Przebywałem w moim domu rodzinnym na wsi. Członkowie rodziny siedzieli przy stole i głośno rozmawiali. Babcia siedziała na ławce przy piecu kaflowym. Rozgrzewała ręce. Zgromadzeni przy stole przekrzykiwali się nawzajem. Wszyscy wydawali się podenerwowani. W ten niedzielny, zimowy wieczór każdy z nich chciał mieć rację. Tematy, jakie tłukły się po stole, odbijane od jednej gęby w stronę drugiej, nie miały nic wspólnego z normalnym życiem. Alkoholizm pod postacią wypitych trzech piw na tydzień. Lenistwo jako brak chęci kopania szpadlem w ściśniętej dwudziestostopniowym mrozem ziemi. Obradująca przy stole rodzina w niedzielę wieczorem lubiła dzielić się na oskarżających i oskarżanych. Poczucie winy zbierało żniwo. Czasem ci oskarżający stawali się oskarżanymi, a wtedy było jeszcze głośniej.

    ...to nie moje...

    Cofnąłem się o dwa kroki. Po mojej lewej ręce znajdował się biały kredens. Drzwi wyjściowe już bardzo blisko.

    — Podaj cukier! — warknął ojciec oskarżany o zaniechanie wszelkich działań, aby rodzinie działo się lepiej. Gorycz oskarżeń chciał zapewne skompensować nazbyt słodką herbata. Podałem mu cukier, po czym znowu cofnąłem się o dwa kroki. Dzięki sile rozpędu zrobiłem trzeci... i już byłem za drzwiami.

    Nazajutrz wsiadłem do autobusu i wyjechałem do miasta. Potrzebowałem na chwilę gdzieś usiąść. Wybrałem szpitalne łóżko oddziału nerwic w Lublinie. Każdego ranka ktoś chodził po korytarzu i majtał dzwonkiem. Wstawaliśmy z łóżek, gęsiego szliśmy na poranną gimnastykę, aby w końcu wrócić na śniadanie i dostać pierwszą porcję psychotropów. W kieliszku.

    Ja nie brałem. Potrzebowałem wyryczeć się, poukładać sobie w głowie. I to dostałem. Ryczałem, a oni patrzyli. Ci z depresjami, bulimiczki i anorektyczki, nerwicowcy różnej maści patrzyli na mnie na równi z tymi, którzy gromadzili gówno w miednicy, aby potem położyć całość na parapecie. Patrzyli też lekarze, terapeuci i stażyści. Moja dusza srała, a oni nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego. Wręcz mnie zachęcali do wysrania czegoś więcej i klaskali, jak mi się udało. Nigdy nie srało mi się tak dobrze.

    W końcu przestałem. Po dwóch tygodniach miałem dość. Lekarz przy wypisie mówił mi, abym się nie przejmował.

    — To oddział otwarty. Przez niego przewija się mnóstwo ludzi. Po prostu przychodzą podreperować nadszarpnięte nerwy. O, popatrz, napisałem dwutygodniowa kuracja. W tej postaci pewnie lepiej

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1