You are on page 1of 3207

Paullina Simons

JEDZIEC MIEDZIANY .
KSIGA 1
LENINGRAD .
CZ 1
Blask bezksiycowy
Kocham Marsowych Pl parad
Wraz z wpadajcymi przez okno promieniami
soca w pokoju zagoci poranek.
Tatiana Mietanowa spaa, nic sny niewinne,
niespokojnie radosne, ciepe, jasne i pachnce
czerwcowym jaminem jak leningradzkie noce.
Lecz przede wszystkim, odurzona yciem, nia
rozbuchane sny nieokieznanej modoci.
Nie dane jej byo spa dugo.
Gdy promyki soca wpezy na ko, nacigna
na gow przecierado, prbujc od nich uciec.
Otworzyy si drzwi, zaskrzypiaa podoga: do
sypialni wesza Dasza, jej starsza siostra.
Daria, Dasza, Daszeka, Daszka.
Dla Tatiany bya uosobieniem wszystkiego, co
najdrosze, Lecz w tej chwili Tania miaa ochot
j udusi.
Dasza prbowaa j obudzi - niestety skutecznie.
Potrzsaa ni energicznie silnymi rkami, a w jej
zwykle dwicznym, melodyjnym gosie
pobrzmieway irytujco zgrzytliwe nutki.
- Psst!
Tania!
Obud si.
Obud si!
Tatiana jkna.
Dasza cigna z niej przecierado.
To, e jedna bya starsza od drugiej o siedem lat,
uwidocznio si naj bardziej wanie teraz, kiedy
Tatiana chciaa spa, podczas gdy Dasza...
Tytuy czci i rozdziaw zaczerpnite z "Jedca
miedzianego" Aleksandra Pusz kina; tu w
przekadzie Juliana Tuwima (przyp.
red.).
11 .
- Przesta - wymamrotaa Tania, na prno
macajc rk w poszukiwaniu przecierada.
- Nie widzisz, e pi?
Kim ty jeste?
Moj matk?
Ponownie otworzyy si drzwi, ponownie
zaskrzypiaa podoga.
O wilku mowa.
- Tania?
- rzucia Irina Mietanowa.
- Obudzia si?
Natychmiast wstawaj.
Trudno byo powiedzie, e matka ma melodyjny
gos.
W ogle nie miaa w sobie nic agodnego.
Niska i porywcza, zawsze tryskaa gniewn
energi.
Niebieska sukienka, przewizane chustk wosy:
pewnie szorowaa podog we wsplnej azience i
nie chciaa, eby opaday jej na oczy.
Bya brudna i zmczona, lecz wygldao na to, e
uporaa si ju z niedzieln robot.
- Dlaczego?
- spytaa Tatiana, nie podnoszc gowy.
Dasza muskaa wosami jej plecy.
W pewnej chwili pooya rk na nodze siostry i
na chylia si, jakby chciaa j pocaowa.
Tanie zalaa fala czuoci, lecz zanim Dasza
zdya cokolwiek powiedzie, w sypialni
ponownie za brzmia szorstki gos matki:
- Szybko.
W radiu bdzie wany komunikat.
Zaraz, za par minut.
- Gdzie ty bya?
- spytaa cichutko Tatiana.
- Wrcia dopiero po wicie.
- Nie moja wina, e wit by o pnocy - odrzeka
szeptem rozanielona Dasza.
- Przyszam o dwunastej, jak na porzdn
dziewczyn przy stao.
- Umiechna si.
- Ju spaa.
- witao o trzeciej, a o trzeciej jeszcze ci nie
byo.
Dasza zagryza warg.
- Powiem tacie, e nie zdyam.
e kiedy podnosili mosty, byam jeszcze po
drugiej stronie rzeki.
- wietnie.
I wyjanij mu przy okazji, co tam robia o trzeciej
nad ranem.
- Tania przewrcia si na drugi bok.
Tego ranka Dasza wygldaa wyjtkowo adnie.
Miaa niesforne, ciemnobrzowe wosy, ciemne
oczy i okrg, pen ycia twarz z setk min na
kad okazj.
Teraz goci na niej wyraz wesoego
rozdranienia.
Tatiana te bya rozdraniona, cho mniej wesoa.
Chciaa jeszcze pospa.
Matka miaa napit twarz.
Tatiana odchrzkna.
- Jaki komunikat?
Matka bez sowa cigna przecierado z sofy.
- Mamo, jaki komunikat?
- Rzdowy, za kilka minut - mrukna Irina
Mietanowa, krcc gow, jakby sprawa bya
zupenie oczywista.
- To wszystko, co wiem.
Tatiana niechtnie przetara oczy.
Komunikat.
Mieli przerwa muzyczny program radiowy, eby
nada rzdowe obwieszczenie.
Rzadki przypadek.
- Moe znowu zaatakowalimy Finlandi.
- Tania ziewna.
- Cicho bd - burkna matka.
- A moe Finowie zaatakowali nas?
W zeszym roku odebralimy im kawa ziemi i od
tamtej pory bardzo chc go odzyska.
- Niczego im nie odbieralimy - zaprotestowaa
Dasza.
- W zeszym roku wkroczylimy do Finlandii tylko
po to, eby odzyska ziemie, ktre stracilimy
podczas wielkiej wojny.
Powinna przesta podsuchiwa do rosych.
- Nieprawda, nic nie stracilimy - odpara Tatiana.
- Towarzysz Lenin odda im te ziemie
dobrowolnie.
To si nie liczy.
- Taniu, nie prowadzimy wojny z Finlandi, jasne?
A teraz wstawaj.
Tatiana ani drgna.
- W takim razie kogo moglimy napa?
otw?
Litw?
Biaoru?
Tylko po co?
Przecie ju tam jestemy.
W zeszym roku Stalin zawar pakt z Hitlerem i
uznalimy, e to nasze ziemie, prawda?
- Tatiano Gieorgijewno!
Prosz natychmiast przesta!
- Ilekro mama nie bya w nastroju do artw, do
imienia dziewczt zawsze dodawaa imi ojca.
Tatiana spowaniaa, a przynajmniej udaa, e
powanieje.
- To co nam jeszcze zostao?
- spytaa.
- Mamy ju p Polski...
- Powiedziaam, przesta!
- krzykna matka.
- Do tych wygupw.
Wstawaj.
Dario Gieorgijewno, cignij j z ka, ale ju!
Dasza nie zareagowaa.
Irina Mietanowa wysza z pokoju, gniewnie
mruczc pod nosem.
Dasza szybko odwrcia si w stron siostry.
- Musz ci co powiedzie - szepna
konspiracyjnym szeptem.
- Co miego?
- Zaciekawiona Tatiana usiada.
Dasza rzadko kiedy zdradzaa jej sekrety ze swego
dorosego ycia.
- Co wspaniaego!
Zakochaam si!
Tatiana przewrcia oczami i opada na poduszk.
- Przesta!
- wykrzykna Dasza i usiada na niej okrakiem.
- To po wana sprawa.
- No dobrze - odrzeka Tania z umiechem.
- Kiedy go poznaa?
Wczoraj?
Po tym, jak podnieli mosty?
- Wczoraj spotkalimy si trzeci raz.
Tatiana pokrcia gow.
Rado siostry bya zaraliwa.
- Za ze mnie.
- Nie - odpara Dasza, askoczc j pod pachami.
- Zejd dopiero wtedy, gdy powiesz, e si z tego
cieszysz.
- Niby dlaczego miaabym to mwi?
- zachichotaa Tatiana.
- Wcale si nie ciesz.
Przesta!
To nie ja si zakochaam, tylko ty.
Przesta!
Przesta!
Do pokoju wrcia mama.
Na okrgej tacy niosa sze filianek i srebrzysty
samowar.
- Do tego!
- krzykna.
- Syszycie?
- Tak, mamo - odrzeka Dasza, askoczc siostr
po raz ostatni.
- Ajaj, boli!
- wrzasna Tatiana.
- Mamo, ona mi zamaa ebro!
- Zaraz ja wam co zami.
Jestecie ju za due na takie zabawy.
Dasza pokazaa siostrze jzyk.
- Od razu wida, jak bardzo jeste dorosa -
mrukna Tatiana.
- Mama nie wie, e masz dopiero dwa latka.
Poniewa Dasza nie schowaa jzyka, Tania
chwycia go dwoma pal cami i mocno cisna.
Dasza gono zapiszczaa.
Tatiana zwolnia chwyt.
- Co ja powiedziaam!
- krzykna matka.
Dasza nachylia si i szepna:
- Sama si przekonasz.
Nigdy dotd nie widziaa tak przystojnego
chopaka.
- Naprawd?
Jest przystojniejszy od Siergieja, ktrym tak mnie
katowaa?
Przecie to on mia by najadniejszy.
- Przesta!
- sykna Dasza, dajc jej klapsa w nog.
- Ale w zeszym tygodniu jeszcze by, prawda?
- Nigdy tego nie zrozumiesz, bo wci jeste
niepoprawnym dzieckiem.
- Kolejny klaps i wrzask matki.
Dziewczta spowaniay.
Do pokoju wszed tata, Gieorgij Wasiljewicz
Mietanow, ojciec Tatiany.
By niski, mia czterdzieci kilka lat i gste,
czarne, mocno zwichrzone wosy, ktre zaczynay
ju siwie; Dasza odziedziczya po nim swoje.
Mijajc ko, zerkn na ukryte pod
przecieradem nogi Tani i po wiedzia:
- Ju poudnie.
Wstawaj" albo bd kopoty.
Za dwie minuty masz by ubrana.
- Ju si robi.
- Tatiana byskawicznie wstaa i okazao si, e
spaa w bluzce i spdnicy.
Dasza i mama pokrciy gow; mama prawie si
umiechna.
Tata spojrza w okno.
- Co my z ni zrobimy, Irino?
Nic, pomylaa Tania.
Tylko niech tata na mnie nie patrzy.
- Musz wyj za m.
- Dasza usiada.
- Wyjd za m i nareszcie bd moga si
przebiera w swoim wasnym pokoju.
- Chyba artujesz - odrzeka Tatiana, podskakujc
na ku.
- Bdziemy mieszkali tutaj, w tym pokoju.
Ty, twj m i ja, wszyscy razem w jednym ku,
z Pasz w nogach.
Jakie to romantyczne...
- Nie wychod za m, Daszeko - odezwaa si
matka.
- Tania ma racj, cho raz.
Za mao tu miejsca.
Ojciec bez sowa wczy radio.
W dugim, wskim pokoju stao due ko, w
ktrym spay siostry, sofa, na ktrej spali mama i
tata, oraz niska metalowa leanka, na ktrej spa
Pasza, bliniaczy brat Tatiany.
Poniewa prycz ustawiono w nogach ka
dziewczt, Pasza mawia, e jest ich maym
podnkiem.
Dziadkowie mieszkali tu obok, w pokoju na
kocu krtkiego korytarza.
Niekiedy Dasza sypiaa na maej sofie, ktra staa
przed ich drzwiami.
Zdarzao si tak zwaszcza wtedy, gdy wracaa
pno do domu i nie chciaa budzi rodzicw -
nazajutrz dostaaby bur.
Sofa w korytarzu miaa zaledwie ptora metra
dugoci i wygodniej spaoby si na niej Tatianie,
ktra bya niewiele dusza.
Ale Tatiana nie musiaa sypia w korytarzu,
poniewa rzadko kiedy wychodzia wieczorami,
natomiast Dasza to zupenie inna historia.
- Gdzie Pasza?
- Koczy niadanie - odrzeka mama.
Jak zawsze, bya w cigym ruchu.
Podczas gdy tata zamar na starej sofie niczym
kamienny posg, ona krya po pokoju, zbierajc
pudeka po papierosach, poprawiajc ksiki na
pce i zmiatajc rk kurz z maego stolika.
Tatiana wci staa na ku, Dasza wci na nim
siedziaa.
Mietanowowie mieli szczcie: mieszkali w
dwch pokojach na kocu wsplnego korytarza.
Przed szeciu laty zbudowali tam przepierzenie,
dziki czemu czuli si niemal tak, jakby mieli
osobne mieszkanie.
Natomiast Iglenkowie, ci z naprzeciwka - byo ich
a szecioro - toczyli si w jednym duym pokoju
z drzwiami wychodzcymi na korytarz.
To jest dopiero pech.
Przez wydte firanki sczyy si jaskrawe
promienie soca.
Tatiana wiedziaa, e nadejdzie taka chwila,
krtka, krciutka chwilka, kiedy olni j
wszystkie moliwoci, ktre nis z sob ten dzie,
e uamek sekundy pniej wszystko pierzchnie
niczym pikny sen.
I rzeczywicie pierzcho.
Mimo to...
To zalewajce pokj soce, ten odlegy warkot
autobusw wpadajcy przez otwarte okno, ten
lekki wiatr...
T cz niedzieli Tatiana lubia najbardziej:
pocztek.
Wszed Pasza z dziadkiem i babci.
Byli blinitami, Tania i on, lecz blinitami
zupenie do siebie niepodobnymi.
Pasza - do zudzenia przy pomina ojca - obojtnie
skin siostrze gow.
- adna fryzura - rzuci.
Tatiana pokazaa mu jzyk; nie zdya si jeszcze
uczesa.
Brat usiad na leance, babcia tu obok niego.
Poniewa bya najwysza z Mietanoww, caa
rodzina radzia si jej we wszystkim oprcz
kwestii moralnych, w ktrych za autorytet uchodzi
dziadek.
Srebrzystowosa babcia bya kobiet niezwykle
imponujc, konkretn, praktyczn.
Dziadek by pokorny, ciemnowosy i bardzo miy.
Usiad na sofie obok taty i wymamrota:
- To co powanego, synu.
Tata w napiciu skin gow.
Zdenerwowana mama wci sprztaa.
Babcia pogaskaa wnuczka po plecach.
- Pasza - Tatiana podpeza do brzegu ka i
pocigna brata za nog pobawimy si w parku w
wojn?
Zobaczysz, e tym razem wygram.
- Marzycielka - odrzek Pasza.
- Nie masz ze mn szans.
Zatrzeszczao radio.
By 22 czerwca 1941 roku, godzina dwunasta
trzydzieci.
- Tania, przesta gada i usid - rozkaza ojciec.
- Zaraz si zacznie.
Irino, ty te.
Siadaj.
Z radioodbiornika popyn gos towarzysza
Wiaczesawa Mootowa, ministra spraw
zagranicznych.
Towarzysze i towarzyszki, obywatele Zwizku
Radzieckiego.
Rzd radziecki pod przewodnictwem towarzysza
Stalina poleci mi zoy na stpujce
owiadczenie.
O godzinie czwartej rano, bez wypowiedzenia
wojny i bez adnych konkretnych da wzgldem
Zwizku Radzieckiego, niemieckie wojska
zaatakoway granice naszego kraju, bombardujc z
powietrza ytomierz, Kijw, Sewastopol, Kowno
i wiele innych miast.
Do ataku doszo, mimo e Zwizek Radziecki i
Niemcy podpisay pakt o nieagresji, pakt
skrupulatnie przez nas przestrzegany.
Zostalimy za atakowani, chocia od chwili
ratyfikowania powyszego paktu niemiecki rzd
nie wnosi najmniejszych zastrzee co do
sposobu, w jaki Zwizek Radziecki wywizuje si
ze swoich zobowiza...
Rzd wzywa was, obywatele Zwizku
Radzieckiego, do zwarcia szeregw wok partii
bolszewickiej, wok radzieckiego rzdu i jego
wiel kiego przywdcy, towarzysza Stalina.
Walczymy o suszn spraw.
Wrg zostanie zmiadony.
Zwycistwo bdzie nasze.
Radio umilko i zaszokowana rodzina
Mietanoww znieruchomiaa w penej napicia
ciszy.
Pierwszy otrzsn si tata.
- Boe - szepn i spojrza na Pasz.
- Musimy natychmiast podj pienidze z banku -
powiedziaa mama.
- Tylko nie kolejna ewakuacja - wymamrotaa
babcia.
- Ktry to ju raz?
Nie przeyjemy.
Lepiej zosta w miecie.
- I znowu zatrudni mnie na kursach
ewakuacyjnych?
- rzuci dziadek.
- Mam prawie szedziesit cztery lata.
Mnie pora umiera, a nie wyjeda.
- Ale nasz garnizon nie idzie na wojn, prawda?
- spytaa Dasza.
- To znaczy, e wojna przyjdzie do nas?
- Wojna!
- wykrzykn Pasza.
- Taniu, syszaa?
Zacign si do wojska.
Zacign si i bd walczy za matk Rosj.
Zanim bezgranicznie podekscytowana Tatiana
zdya odpowiedzie - na usta cisno jej si
tylko jedno sowo: "Klawo!
" - ojciec spoj rza na syna i zerwa si z sofy.
- Co ty wygadujesz?
Kto ci przyjmie?
- Tatusiu - odrzek z umiechem Pasza.
- Na wojnie przyda si kady mczyzna.
- Mczyzna tak, ale nie dziecko - warkn ojciec,
klkajc na pododze i zagldajc pod ko crek.
- Jak to?
- powiedziaa powoli Tatiana.
- Wojna?
To niemoliwe.
Przecie towarzysz Stalin podpisa z nimi traktat
pokojowy.
Mama rozlaa herbat.
- Moliwe, Taniu, moliwe.
- I co?
spytaa Tatiana, z trudem panujc nad gosem.
Bdziemy musieli si...
ewakuowa?
Tata wycign spod ka star, zniszczon
walizk.
- Ju?
spytaa Tania.
- Tak szybko?
Dziadek i babcia opowiadali jej o niespokojnych
czasach wielkiej rewolucji tysic dziewiset
siedemnastego roku, kiedy to wyjechali za Ural do
jakiej maej wioski, ktrej nazwy nawet nie
pamitaa.
Najpierw dugie czekanie na pocig, zaadunek
caego dobytku, potem ten straszny tok w
wagonach, przeprawa barkami przez Wog...
Ekscytowaa j odmiana.
Ekscytowao j nieznane.
Kiedy miaa osiem lat, bya przejazdem w
Moskwie, ale czy to si liczyo?
Moskwa nie jest egzotyczna, mylaa.
Moskwa to nie Afryka, Ameryka czy cho by Ural.
Moskwa to tylko Moskwa.
Odrobin pikna mona tam znale tylko na placu
Czerwonym, nigdzie wicej.
Kilka razy wraz z ca rodzin bya na
caodziennej wycieczce w Carskim Siole i w
Peterhofie, eby zobaczy letnie paace carw w
piknie utrzymanych ogrodach.
Bolszewicy urzdzili tam wspaniae muzea.
Chodzc szerokimi korytarzami Peterhofu,
ostronie stpajc po zimnej posadzce z
ykowatego marmuru, wprost nie moga uwierzy,
e kiedy mieszkali tam ludzie, e to wszystko
naleao do nich.
A potem wrcili do Leningradu, do dwch
pokojw przy Pitej Radzieckiej, i zanim dotarli
na miejsce, musieli przej obok otwartych drzwi
do klitki, w ktrej gniedzio si szecioro
Iglenkoww.
Kiedy miaa trzy lata, spdzali wakacje na Krymie,
na tym samym Krymie, ktry tego ranka
zaatakowali Niemcy.
Z tamtej kwietniowej wyprawy pamitaa bardzo
duo: pierwszy raz w yciu jada wtedy ziemniaka
na surowo - pierwszy i ostatni - pierwszy raz w
yciu widziaa ropuchy w maym stawie, pierwszy
raz w yciu spaa w wycieanym kocami
namiocie.
Jak przez mg pamitaa rwnie zapach morskiej
wody.
To wanie tam, w chodnych wodach Morza
Czarnego, pierwszy i ostatni raz w yciu poczua
dotyk olizgej meduzy, ktra musna jej drobne,
nagie ciako, prowokujc j do radosnego, acz
penego trwogi krzyku.
Na myl o ewakuacji z podniecenia cisno j w
doku.
Urodzia si w tysic dziewiset dwudziestym
czwartym, w roku mierci Lenina, po rewolucji,
po wielkim godzie i po wojnie domowej.
Urodzia si po tym, co najgorsze, lecz nie zdya
jeszcze zazna niczego lepszego.
Urodzia si w trakcie, podczas.
Dziadek spojrza na ni swymi czarnymi oczami,
chcc odgadn, ja kie miotaj ni emocje.
- Tanieczko, o czym ty tak dumasz?
Tatiana sprbowaa przybra obojtn min.
- O niczym.
- Co ci chodzi po gowie?
To wojna.
Rozumiesz?
Wojna.
- Rozumiem.
- Chyba nie.
- Dziadek zamilk na chwil.
- Taniu, ycie, ktre dotd znaa, ju si
skoczyo.
Zapamitaj moje sowa.
Od dzisiaj nic ju nie bdzie tak, jak to sobie
wyobraaa.
- Wanie!
- wykrzykn Pasza.
- Damy Niemcom kopa i wylemy ich do pieka,
gdzie ich miejsce.
- Umiechn si do Tatiany, ktra od powiedziaa
mu umiechem.
Mama i tata milczeli.
- Tak - szepn tata.
- A co potem?
Babcia usiada obok dziadka.
Pooya swoj du do na jego rce,
zasznurowaa usta i lekko skina gow, dajc
wnuczce do zrozumienia, e pewnych rzeczy nie
zamierza nikomu zdradza.
Dziadek te wiedzia swoje, ale to, co wiedzieli,
razem i osobno, nie mogo rwna si z
podnieceniem, ktre odczuwaa Tatiana.
Nie szkodzi, pomylaa.
Oni tego nie rozumiej.
Nie s ju modzi.
Byo ich siedmioro i wszyscy milczeli.
Cisz przerwaa mama.
- Co robimy, Gieorgiju Wasiljewiczu?
- Za duo dzieci, Irino Fiodorowno - odrzek ze
smutkiem ojciec, mocujc si z walizk Paszy.
- Tyle dzieci i o kade trzeba si martwi.
- Naprawd, tato?
- spytaa Tatiana.
- A o ktre z nas wolaby si nie martwi?
Tata podszed bez sowa do wsplnej szafy,
otworzy szuflad syna i zacz
wrzuca do walizki jego ubranie.
- Wysyam go, Irino.
Na obz w Tomaczewie.
Mia wyjecha w przyszym tygodniu, z Woodi
Iglenko, ale wyjedzie wczeniej.
A Woodi z nim.
Nina si ucieszy.
Zobaczysz.
Wszystko bdzie dobrze.
Mama otworzya usta i pokrcia gow.
- Tomaczewo?
Czy tam aby bezpiecznie?
Na pewno?
- Absolutnie - odrzek tata.
- Absolutnie nie - zaprotestowa Pasza.
- Tato, wybucha wojna!
Nie jad na aden obz.
Wstpi do wojska.
Tak trzymaj.
Paszka, pomylaa Tatiana, tak trzymaj, lecz tata
od wrci si nagle i przeszy
syna wzrokiem.
Tania wstrzymaa oddech.
Wszystko zrozumiaa.
Ojciec chwyci Pasz za rami i mocno nim
potrzsn.
- Co ty powiedzia?
Oszalae?
Do wojska?
Pasza prbowa si wyszarpn, lecz ojciec nie
zwolni uchwytu.
- Tato, pu mnie.
- Pawe, jeste moim synem i bdziesz mnie
sucha.
Najpierw wyjedziesz z Leningradu.
O twoim wojsku porozmawiamy potem.
Teraz musimy zapa pocig.
Ciasny pokj i tylu obserwatorw - byo w tej
scenie co enujcego i niestosownego.
Tatiana chciaa si odwrci, lecz nie miaa gdzie.
Spoj rzaa na swoje rce i zamkna oczy.
Wyobrazia sobie, e ley latem na rodku piknej
ki i pogryza sodk koniczyn.
A wokoo nikogo.
Jak to moliwe, eby w cigu paru sekund
wszystko si zmienio?
Otworzya oczy i mrugna.
Jedna sekunda.
Mrugna ponownie.
I druga.
Przed kilkoma sekundami spaa.
Przed kilkoma sekundami przemawia Mootow.
Przed kilkoma sekundami bya taka radosna.
Przed kilkoma sekundami mwi tata.
A teraz Pasza wyjeda.
Mrug, mrug, mrug.
Dziadek i babcia dyplomatycznie milczeli.
Jak zwykle, jak to oni.
Dziadek, niech mu Bg wybaczy, robi wszystko,
eby si tylko nie od zywa.
Jeli chodzi o gadatliwo, babcia bya jego
dokadnym przeciwiestwem, lecz tym razem
najwyraniej postanowia pj w lady ma.
Moe dlatego, e ilekro otwieraa usta, dziadek
ciska j za nog, a moe z innego powodu, w
kadym razie nie powiedziaa ani sowa.
Dasza, ktra nigdy nie baa si ojca, i ktrej nie
przeraaa odlega perspektywa wojny, wstaa i
owiadczya:
- Tato, to czysty obd.
Dlaczego wysyasz go z domu?
Niemcy s daleko.
Syszae, co powiedzia towarzysz Mootow.
Zaatakowali Krym, to tysice kilometrw std.
- Milcz, Daszeko - odpar ojciec.
- Nie znasz Niemcw.
- Ale Niemcw tu nie ma - powtrzya Dasza nie
znoszcym sprzeciwu tonem.
Tatiana bardzo jej tego tonu zazdrocia.
Jej wasny gos by cichy i mikki jak echo -
pewnie brakowao jej jeszcze jakiego kobiecego
hormonu.
Zreszt nie tylko tego od gosu.
Miesiczkowaa dopiero od roku, ale co to byo za
miesiczkowanie.
Okres miewaa raz na trzy miesice.
Pierwszy dostaa zim.
Trwa troch, doszed do wniosku, e mu si nie
podoba, znikn i wrci dopiero na jesieni.
Ot, tak, jakby nigdy nic.
Od tamtej pory nawiedzi j tylko dwukrotnie.
Gdyby miesiczkowaa czciej, miaaby pewnie
bardziej sugestywny gos, taki jak Dasza.
A wedug miesiczek Daszy mona by regulowa
zegarek.
- Dario!
- krzykn tata.
- Nie zamierzam si z tob wykca.
Twj brat nie zostanie w Leningradzie, i kropka.
Ubieraj si.
Pasza.
W spodnie i adn koszul.
- Tato...
- Powiedziaem, ubieraj si!
Nie tramy czasu.
Gwarantuj, e za godzin nie bdzie miejsca na
adnym obozie i nigdzie ci nie wcisn.
Moe to by bd, moe ojciec nie powinien by
tego mwi, bo Tatiana nigdy dotd nie widziaa,
eby brat porusza si tak niemrawo jak teraz.
Dobrych dziesi minut szuka swojej jedynej
koszuli.
Kiedy si przebiera, wszyscy odwrcili wzrok.
Tatiana ponownie zacisna powieki, szukajc w
pamici obrazu ki, zapachu czereni i pokrzyw.
Tak, chtnie zjadaby czarnych jagd...
Zdaa sobie spraw, e zgodniaa, i otworzya
oczy.
- Nie chc jecha -jcza Pasza.
- Niedugo wrcisz - odrzek tata.
- Wysyam ci tylko na wszelki wypadek.
Na obozie bdziesz bezpieczny.
Zostaniesz tam z miesic, a my zobaczymy, co z t
wojn.
Potem wrcisz, a jeli zarzdz ewakuacj
wywioz was z miasta, ciebie i twoje siostry.
Tak! Wanie to Tatiana pragna usysze.
- Gieorgij - odezwa si cicho dziadek.
- Gieorgij.
- Tak, tato?
- spyta z szacunkiem ojciec.
Nikt nie kocha dziadka bardziej ni tata.
Nikt, nawet Tatiana.
- Gieorgij, nie moesz mu tego zabroni.
- Czego?
Wstpienia do wojska?
Oczywicie, e mog.
Ma dopiero siedemnacie lat.
Dziadek potrzsn siw gow.
- Wanie, siedemnacie.
Chtnie go wezm.
Ojciec zrozumia, e znalaz si w puapce, i na
jego twarzy zagoci wyraz strachu.
Zagoci i szybko znikn.
- Nie wezm.
Co ty mwisz?
- Byo wida, e tata nie jest w stanie wyrazi
tego, co naprawd czuje, e chce, by rodzina
przestaa wreszcie gada i pozwolia mu ratowa
syna w jedyny sposb, jaki zna.
Dziadek opar si o poduszk.
Wspczujc ojcu i chcc mu jako pomc, Tatiana
powiedziaa:
- Chyba jeszcze nie...
- lecz przerwaa jej mama, mwic:
- Paszeka, we sweter, kochanie.
- Nie wezm!
- krzykn Pasza.
- Jest rodek lata!
- Dwa tygodnie temu by mrz.
- A teraz jest gorco.
Nie wezm adnego swetra.
- Suchaj matki - sykn ojciec.
- Nocami bdzie zimno.
Bierz sweter.
- Pasza westchn buntowniczo, mimo to wzi
sweter i wrzuci go do walizki.
Tata zamkn j i trzasn zameczkami.
- A teraz posuchajcie, oto mj plan...
- Jaki plan?
- spytaa przygnbiona Tatiana.
- Mam nadziej, e uwzgldnie w nim jedzenie,
bo...
- Milcz i posuchaj, bo dotyczy i ciebie - warkn
tata, po czym zacz mwi.
Tatiana opada na ko.
Skoro nigdzie nie wyjedaj-ju teraz, za raz,
natychmiast - nie chciaa nic sysze.
Pasza wyjeda na obozy dla chopcw co roku,
do Tomaczewa, do ugi albo do Gatozyny.
Wola ug, bo stamtd mia blisko do ich daczy -
tylko pi kilometrw prosto przez las - i Tania
moga go odwiedza.
Natomiast Tomaczewo leao dwadziecia
kilometrw od ugi, a czonkowie prowadzcej
obz kadry byli bardzo surowi i urzdzali po
budk ju o wicie.
Pasza mwi, e jest tam troch jak w wojsku.
No i dobrze, pomylaa Tatiana, nie suchajc
tego, co mwi ojciec.
Na bez rybiu i rak ryba.
Dasza uszczypna j mocno w nog.
- Aj!
- krzykna gono Tania z nadziej, e siostra
dostanie bur.
Ale nikt nie zwrci na ni uwagi.
Nikt nic nie powiedzia.
Nawet na ni nie spojrzeli.
Wszyscy patrzyli na Pasz, a chudy jak patyk Pasza
- by w brzowych spodniach i beowej koszuli o
przetartym konierzyku i wystrzpionych rkawach
- sta
porodku pokoju niczym wieo rozkwity kwiat.
Taki pikny, taki kochany...
O czym doskonale wiedzia.
By ulubionym dzieckiem.
Ulubionym wnukiem i bratem.
Ulubionym, bo jedynym.
Jedynym synem.
Tatiana wstaa z ka, podesza bliej, obja go i
powiedziaa:
- Umiechnij si.
Szczciarz z ciebie.
Ja zostaj w domu.
Odsun si od niej, ale tylko o wier kroku.
Nie dlatego, e by skrpowany, nie.
Po prostu nie uwaa si za szczciarza.
Tania wiedziaa, e brat chce wstpi do wojska,
e pragnie tego jak niczego innego na wiecie.
Nie mia ochoty jecha na jaki gupi obz.
- Pasza - rzucia wesoo.
- Najpierw musisz wygra wojn ze mn.
Dopiero wtedy bdziesz mg walczy z
Niemcami.
- Zamknij si, Taniu - mrukn Paszka.
- Zamknij si, Taniu - powtrzy tata.
- Tato - spytaa - mog spakowa swoj walizk?
Ja te chc jecha na obz.
- Gotowy, Pasza?
- Tata nawet nie raczy jej odpowiedzie.
Obozy byy tylko dla chopcw.
- To chodmy.
- Opowiem ci kawa, Paszka.
- Niezraona niechci brata, Tatiana nie
zamierzaa rezygnowa.
- Nie mam ochoty wysuchiwa twoich gupich
kawaw.
- Ten ci si spodoba.
- Wtpi.
- Tatiana!
- warkn gronie tata.
- Nie pora na arty.
- Gieorgij - wstawi si za ni dziadek.
- Niech opowie, co to komu szkodzi.
Podzikowawszy mu skinieniem gowy, Tatiana
odchrzkna.
- Prowadz onierza na stracenie.
"Fatalna pogoda" - mwi o nierz do tych z
plutonu egzekucyjnego.
"Ty jeszcze narzekasz?
- odpowiadaj tamci.
- My musimy wrci".
Nikt nie zareagowa.
Nikt si nawet nie umiechn.
Pasza unis brwi, uszczypn siostr lekko i
szepn:
- Mio, e si starasz.
Tatiana ciko westchna.
Pewnego dnia bdzie w wymienitym humorze.
Pewnego, ale chyba nie tego.
2
- Tatiano, tylko bez dugich poegna - powiedzia
ojciec, podnoszc z podogi walizk i torb z
dodatkowym jedzeniem na obz.
- Zobaczysz brata za miesic.
Zejd na d i przytrzymaj drzwi.
Mam bol plecy.
- Dobrze, tato.
Mieszkanie przypominao pocig, a raczej wagon:
dugi korytarz, a w korytarzu dziewicioro drzwi
do dziewiciu pokojw.
Byy tam dwie kuchnie, jedna od frontu, druga od
tyu, a przy kuchniach azienki i ubikacje.
W dziewiciu pokojach toczyo si dwadziecia
pi osb.
Przed piciu laty byo ich jeszcze wicej, bo a
trzydziecioro troje, ale omioro przeprowadzio
si, umaro albo...
Rodzina Tatiany mieszkaa na kocu korytarza.
To byo najlepsze miejsce.
Mieli do dyspozycji wiksz kuchni, no i schody,
na dach i na podwrze; Tatiana lubia nimi
chodzi, gdy idc schodami, nie musiaa mija
pokoju szalonego Sawina.
Mieli te wiksz pyt w kuchni i wiksz
azienk.
Poza tym dzielili te pomieszczenia tylko z trzema
rodzinami, z Pietrowami, Sarkowami i z szalonym
Sawinem, ktry nigdy nie gotowa i si nie kpa.
Sawina w korytarzu nie byo.
I dziki Bogu.
Idc do drzwi, musiaa min wsplny telefon.
Sta przy nim Piotr Pietrow i Tatianie przemkno
przez gow, e maj duo szczcia.
Bo ich telefon dziaa.
Bo mogli z niego korzysta.
Telefon u jej kuzynki Mariny by zepsuty, i to cay
czas; stare kable czy co w tym rodzaju.
Tania moga do niej tylko pisa albo odwiedza j
osobicie, co zdarzao si do rzadko, gdy
Marina mieszkaa za rzek, na drugim kocu
miasta.
Pietrow by bardzo zdenerwowany, wrcz
wzburzony.
Czeka na poczenie, a poniewa nie mg kry
po korytarzu - kabel by za krtki - przebiera
nogami w miejscu.
Dosta poczenie w chwili, gdy Tatiana go mijaa;
trudno byo tego nie zauway, gdy natychmiast
zacz wrzeszcze do suchawki:
- Luba!
To ty?
To ty, Luba?
Krzykn tak gono, nagle i niespodziewanie, e
Tatiana a podskoczya, wpadajc na cian.
Otrzsna si, mina go szybko, po czym
zwolnia, eby posucha.
- Luba, syszysz mnie?
Fatalne poczenie, wszyscy gdzie dzwoni.
Luba, wracaj do Leningradu!
Syszysz?
Wojna wybucha.
Bierz, co moesz, reszt zostaw i wsiadaj do
pocigu.
Luba!
Nie, nie za godzin, nie jutro, tylko teraz,
rozumiesz?
Natychmiast!
- Sucha chwil.
- Przecie mwi ci, eby daa sobie z tym
spokj!
Ogucha, babo, czy co?
Tatiana zerkna przez rami i ujrzaa jego
zesztywniae plecy.
- Tatiana!
- Tata przeszywa j wzrokiem, ktry mwi: jeli
zaraz tu nie przyjdziesz...
Lecz Tatiana zwlekaa, gdy bardzo pragna
usysze co jeszcze.
- Tatiano Gieorgijewno!
Prosz natychmiast nam pomc!
- Tak samo jak matka, tata uywa tego oficjalnego
zwrotu tylko wtedy, gdy chcia podkreli, o jak
wan chodzi spraw.
Tania ruszya spiesznie wskim korytarzem,
mylc o Pietrowie i o tym, dlaczego Paszka nie
moe sam otworzy drzwi.
Jak choby Woodia Iglenko, chopak w wieku
Paszy, ktry mia je cha z nim na obz do
Tomaczewa, Schodzi z Mietanowami dwigajc
walizk i ani mu przez gow nie przeszo, eby
prosi kogo o otwarcie drzwi.
No tak, ale Woodia mia trzech braci.
Woodia po prostu musia dawa sobie rad sam.
- Pasza, co ci poka - powiedziaa cicho do
brata.
- To bardzo proste.
Kadziesz rk na klamce i cigniesz.
Drzwi si otwieraj.
Wychodzisz na ulic i drzwi si zamykaj.
Zobaczmy, czy sobie poradzisz.
- Przesta gada i otwieraj - mrukn Pasza.
- Nie widzisz, e nios walizk?
Na ulicy przystanli.
- Taniu - powiedzia tata.
- We sto pidziesit rubli, ktre ci daem, i kup
troch jedzenia.
Tylko nie marud.
Id, kup i wracaj.
Syszysz?
- Tak, tato.
Zaraz pjd.
- Prosto do ka, co?
- prychn z umieszkiem Pasza.
- No, chodmy, ju pora - powiedziaa mama.
- Tak - odrzek ojciec - pora.
- Na razie.
- Tatiana klepna brata w rami.
Mrukn co przygnbiony i pocign j za wosy.
- Tylko zwi sobie wosy, zanim wyjdziesz.
Nie strasz ludzi.
- Przesta - odpara wesoo Tania - bo w ogle je
zetn.
- Chodmy ju, chodmy - ponagla tata, cignc
syna za rkaw.
Tatiana poegnaa si z Woodia, pomachaa
matce, po raz ostatni spojrzaa na plecy przybitego
brata i wrcia na gr.
Dziadek i babcia wanie wychodzili.
Szli z Dasz do banku, eby wyj oszczdnoci.
Tania zostaa sama.
Westchna z ulg i opada na ko.
Wiedziaa, e urodzia si za pno.
Paszka te.
Powinna bya si urodzi w dziewiset
siedemnastym, jak Dasza.
Oprcz nich rodzice mieli jeszcze troje dzieci, ale
si nie uchoway.
Dwaj bracia, jeden urodzony w tysic dziewiset
dziewitnastym, drugi w dwudziestym pierwszym,
zmarli na tyfus.
Urodzona w dwudziestym drugim dziewczynka rok
pniej zmara na szkarlatyn.
W tysic dziewiset dwudziestym czwartym,
kiedy umiera Lenin, kiedy nagle skoczy si
NEP, ten krt kotrway powrt do prywatnej
inicjatywy i wolnej przedsibiorczoci, kiedy
plutony egzekucyjne Stalina konsekwentnie
powikszay jego wpywy we wadzach, bardzo
zmczona trzydziestodwuletnia Irina Fiodorowna
urodzia ich, najpierw Pasz, a sze minut pniej
j.
Tanie.
Rodzina pragna Paszy, chopca, syna, dlatego
narodziny crki byy dla nich kompletnym
zaskoczeniem.
Blinita?
Nikt nie mia blinit.
Kto sysza o blinitach?
Poza tym nie byo dla niej miejsca.
Przez pierwsze trzy lata ycia musiaa dzieli
koysk z bratem.
Potem spaa z Dasz.
Mimo to fakt pozostawa faktem: zajmowaa cenn
przestrze kow.
Dasza nie moga wyj za m, poniewa jej
siostrzyczka leaa noc tam, gdzie mia lee jej
m.
Daszka czsto wyrzucaa to Tatianie.
Mwia: "Przez ciebie umr jako stara panna", na
co Tania odpowiadaa:
"Oby jak najszybciej, eby na twoim miejscu mg
spa mj m".
Przed miesicem skoczya szko i natychmiast
posza do pracy, eby nie spdza kolejnych
wakacji w udz na czytaniu, pywaniu odzi i na
gupich zabawach z dzieciakami mieszkajcymi w
domach przy wiecznie zapylonej drodze.
Spdzaa tam wszystkie wakacje, na daczy pod
ug albo pod Nowogrodem nad jeziorem Ilmen,
gdzie dacz mieli rodzice kuzynki Mariny.
Kiedy nie moga si wprost doczeka
czerwcowych ogrkw, lipcowych pomidorw i
sierpniowych malin; w mylach zbieraa grzyby i
czarne jagody, w mylach owia ryby w rzece.
Kiedy, ale nie tego lata.
Tego lata wszystko miao by inaczej.
Zdaa sobie spraw, e zmczyo j bycie
dzieckiem.
Jednoczenie nie bardzo wiedziaa, jak by kim
innym, dlatego zaatwia sobie prac w Zakadach
Kirowa, w fabryce w poudniowej czci
Leningradu.
Praca: to ju prawie doroso.
A wic pracowaa i nieustannie czytaa gazet,
krcc gow na poczynania Francji, na marszaka
Petaina, na Dunkierk i na Nevillea Chamberlaina.
Prbowaa by bardzo powana i ze skupieniem
kiwaa gow, czytajc o kryzysie w Ardenach i na
Dalekim Wschodzie.
To byy jej ustpstwa na rzecz dorosoci: Kirw i
"Prawda".
Lubia tam pracowa, w tej najwikszej fabryce w
Leningradzie i prawdopodobnie w caym Zwizku
Radzieckim.
Syszaa, e u Kirowa buduj czogi, ale nie
bardzo w to wierzya.
Jak dotd nie widziaa ani jednego.
Pracowaa w dziale sztucw: pakowaa do
pudeek noe, yki i widelce.
Bya przedostatni robotnic na linii montaowej.
Dziewczyna pracujca za ni, ta ostatnia, zaklejaa
pudeka tam.
Tatiana bardzo jej wspczua; zaklejanie pudeek
musiao by okropnie nudne.
Ona moga przynajmniej pobrzkiwa trzema
rodzajami sztucw.
Fajnie bdzie pracowa tam latem, pomylaa,
lec na ku, ale jeszcze fajniejsza byaby
ewakuacja.
Chtnie by troch poczytaa.
Wanie zacza zabawn, cho bolenie
prawdziw ksieczk Michaia Zoszczenki, zbir
satyrycznych opowiada na temat realiw ycia w
Zwizku Radzieckim, ale polecenia ojca byy
bardzo wyrane.
Z utsknieniem popatrzya na ksik.
Po co ten popiech?
Doroli zachowuj si tak, jakby si gdzie palio.
Niemcy s dwa tysice kilometrw std.
Towarzysz Stalin na pewno nie pozwoli, eby ten
zdrajca Hitler wkroczy w gb kraju.
A ona na pewno nie zostanie w domu sama.
Gdy tylko zdaa sobie spraw, e natychmiastowej
ewakuacji nie bdzie, wojna stracia dla niej ca
atrakcyjno.
Czy naprawd jest a tak interesujca?
Moe, ale opowiadanie Zoszczenki "ania",
opowie o mczynie, ktry idzie do ani,
rozbiera si w szatni, a numerek przywizuje sobie
do nogi w kostce, byo przekomiczne: "...gdzie
rozebrany do rosou czowiek ma schowa te
numerki?
[...] A numerek zosta na nodze.
Trzeba si rozebra; cigam spodnie i szukam,
numerka ani ladu.
Sznurek jest, a numerka nie ma.
Spyn z wod.
Podaj szatniarzowi sznurek, a ten nie bierze.
Na podstawie sznurka - powiada - rzeczy nie
wydaj.
Gdyby tylko pozwoli, to kady obywatel naciby
sznurkw i palt w kraju by zabrako.
Poczekaj, niech si rozejd, to wydam ci palto,
ktre pozostanie".
Poniewa nikt nie zamierza si ewakuowa,
pooya si na ku, opara nogi o cian i
konajc ze miechu przeczytaa opowiadanie jesz
cze raz.
Ale c, rozkaz to rozkaz.
Musiaa i po zakupy.
Ale bya niedziela, a w niedziel Tatiana nie
lubia wychodzi ubrana byle jak.
Dlatego bez pytania poyczya czerwone sanday
Daszy.
Miay wysokie obcasy, tote chodzia w nich jak
nowo narodzone ciel na uginajcych si nogach;
Daszce szo znacznie lepiej, bo ju si nauczya.
Szczotkowaa janiutkie wosy, aujc, e nie ma
gstych, czarnych lokw jak reszta rodziny.
Jej byy takie proste, takie...
bez charakteru.
Zawsze wizaa je w kucyk albo zaplataa
warkocze.
Tego dnia uznaa, e kucyk bdzie lepszy.
Nikt nie potrafi wytumaczy, dlaczego s proste i
jasne.
Bronic crki, mama mwia, e jako maa
dziewczynka te miaa jasne, proste wosy.
Tak, a kiedy babcia wychodzia za m, waya
tylko czterdzieci siedem kilo.
Tatiana woya swoj jedyn eleganck sukienk,
sprawdzia, czy ma czyst twarz, zby i rce, po
czym wysza.
Sto pidziesit rubli to olbrzymie pienidze.
Nie wiedziaa, skd oj ciec je wzi, i nie miaa
pyta, ale pojawiy si w jego rkach jak za
dotkniciem czarodziejskiej rdki.
Co miaa kupi?
Ry?
Wdk?
Ju zapomniaa.
Mama powiedziaa:
- Nie wysyaj jej, ona nic nie zaatwi.
Tatiana ochoczo popara j skinieniem gowy.
- Susznie - dorzucia.
- Wylij Dasz, tato.
- Nie!
- wykrzykn ojciec.
- Na pewno sobie poradzisz.
We torb, id do sklepu i kup...
No wanie, i kup co?
Ziemniaki?
Mk?
Mijajc pokj Sarkoww, zobaczya ann i
eni, ktrzy siedzieli w fotelach, pijc herbat i
czytajc.
Robili wraenie spokojnych i odpronych, jakby
bya to ot, kolejna zwyczajna niedziela.
Sami w takim wielkim pokoju, pomylaa.
Ci to maj szczcie.
Szalonego Sawina w korytarzu nie byo.
I dobrze.
Dziwne.
Zdawao si, e owiadczenie towarzysza
Mootowa, to sprzed dwch godzin, byo tylko
niewielkim odstpstwem od normalnego toku dnia.
Zacza nawet powtpiewa, czy dobrze je
zrozumiaa, i dopiero kiedy skrcia na Grecki
Prospekt, gdy zobaczya zwarte grup ki ludzi
spieszcych w kierunku Newskiego, zdaa sobie
spraw, e to jednak prawda.
Nie pamitaa, kiedy ostatni raz widziaa takie
tumy na ulicach Leningradu.
Szybko zawrcia i posza w stron Prospektu
Suworowskiego.
Tak, przechytrzy ich i wyprzedzi.
Skoro wszyscy szli na Newski, ona pjdzie do
sklepw w okolicy parku Taurydzkiego, ktre byy
troch gorzej zaopatrzone, za to mniej uczszczane.
Naprzeciw niej sza jaka para.
Popatrzyli na jej sukienk i umiechnli si.
Tatiana spucia oczy, ale te si umiechna.
Sukienka bya naprawd wspaniaa, biaa w
szkaratne re.
Dostaa j w trzydziestym smym, na czternaste
urodziny.
Ojciec kupi j na tar gu w witokrecie, w
maym miasteczku w Polsce, dokd pojecha
subowo, gdy pracowa w Leningradzkich
Zakadach Wodocigowych.
By wtedy w witokrecie, w Warszawie i w
Lublinie.
Kiedy wrci, Tatiana uznaa, e prawdziwy z
niego wiatowiec i globtroter.
Dasza i mama dostay czekoladki z Warszawy,
lecz ostatni czekoladk zje dzono ju dawno temu,
a dokadnie przed dwoma laty i trzystoma sze
dziesicioma trzema dniami.
Tymczasem ona.
Tania, wci nosia swoj sukienk ze
szkaratnymi rami wyhaftowanymi na grubej,
gadkiej nienobiaej bawenie.
Tak, wyhaftowano na niej nie pczki, tylko w peni
rozkwite re.
Bya to naprawd doskonaa letnia sukienka, taka
na wskich ramiczkach.
Nie miaa rkaww, bya mocno dopasowana w
talii i szeroko rozkloszowana na dole, tak e kiedy
Tatiana okrcaa si szybko wok wasnej osi,
sukienka wirowaa wraz z ni niczym czasza
spadochronu.
W czerwcu tysic dziewiset czterdziestego
pierwszego Tania miaa z ni tylko jeden problem:
sukienka bya na ni za maa.
Krzyujce si na plecach atasowe paseczki, ktre
moga kiedy bez trudu cign, cign si ju
nie daway.
Dranio j, e jej wasne ciao, w ktrym czua
si coraz bardziej nieswojo, przeroso ulubion
sukienk.
Nie to, eby rozkwito jak ciao Daszy, eby miaa
rozoyste biodra, pene piersi, jdrne uda i prne
ramiona.
Nie, wprost przeciwnie.
Jej biodra, cho krge, wci byy wskie, nogi i
rce szczupe, za to piersi wci rosy i wanie w
tym tkwi problem.
Gdyby piersi nie urosy, nie musiaaby polunia
paskw na plecach i wystawia na pokaz
krgosupa od opatek a po krzy.
Bardzo lubia t sukienk.
Lubia, gdy materia ociera si jej o skr, lubia
dotyka haftowanych r, drania j natomiast
wiadomo, e musi demonstrowa wiatu
fragment swego ciaa, tkwicego w bawenianym
kokonie, ktry bezlitonie ciska jej puca.
Z przyjemnoci i rozrzewnieniem wspominaa
chwil, kiedy jako chuda czternastolatka woya
sukienk pierwszy raz, eby pj w niej na
niedzielny spacer po Newskim Prospekcie.
To wanie dlatego, dla tych piknych wspomnie,
woya j i dzisiaj, w dniu, kiedy Niemcy
zaatakowali Zwizek Radziecki.
Jej dusz echtaa rwnie wiadomo, e na
sukience jest metka z napisem:
"Fabrique en France".
"Fabrique en France"!
Jake mio byo mie co, co zamiast z rk
radzieckich partaczy, wyszo z rk starannych i
romantycznych Francuzw.
Bo czy istnieli na wiecie ludzie bardziej
romantyczni ni oni?
Francuzi to prawdziwi mistrzowie mioci.
Kada nacja ma swoj specjalno.
Rosjanie s niezrwnani w cierpieniu, Anglicy w
powcigliwoci, Amerykanie w umiowaniu
ycia, Wosi w umiowaniu Chrystusa, a Francuzi
w nadziei na mio.
Dlatego szyjc sukienk dla Tatiany, nasczyli j
obietnic, jakby chcieli powiedzie: w j,
cherie, a bd ci w niej kochali tak samo jak nas,
w j, a znajdziesz mio.
Dlatego w okraszonej szkaratem bieli Tania nigdy
nie tracia nadziei.
Gdyby sukienk uszyli Amerykanie, byaby
szczliwa.
Gdyby uszyli j Wosi, zaczaby si modli,
gdyby uszyto j w Anglii, dumnie wyprostowaaby
ramiona, ale poniewa uszyli j Francuzi, ya
nadziej.
Cho akurat teraz sza Prospektem Suworowa,
prbujc nie zwaa na to, e sukienka ciska jej
rozkwitajce piersi.
Na dworze byo ciepo i rzeko, dlatego
wiadomo, e wanie tego piknego, penego
nadziei dnia Hitler zaatakowa Zwizek Radziecki,
porazia j jak prd.
Idc, krcia gow.
Dziadek nigdy Hitlerowi nie ufa i powtarza to od
samego pocztku, od tysic dziewiset
trzydziestego dziewitego, kiedy to towarzysz
Stalin podpisa z Niemcami pakt o nieagresji.
Mwi, e Stalin przespa si z szatanem, no i teraz
szatan go zdradzi.
Wic dlaczego wszyscy s tacy zaskoczeni?
Niby czego si spodziewali?
e szatan zachowa si honorowo?
Zawsze uwaaa, e dziadek jest najmdrzejszym
czowiekiem na wiecie.
Od trzydziestego dziewitego, od napadu Hitlera
na Polsk, cigle powtarza, e wkrtce przyjdzie
kolej na Zwizek Radziecki.
Od wiosny, a wic od paru miesicy, znosi do
domu konserwy.
Babcia mwia, e przesadza, e za duo ich
kupuje; nie chciaa, eby wydawa
pienidze na co tak nieuchwytnego jak "wszelki
wypadek".
Szydzia z niego i drwia.
Wojna?
- mwia, ypic spode ba na puszk mielonki.
Jaka wojna?
I kto to bdzie jad?
Na pewno nie ja.
Po co wydawa pienidze na wistwa?
Dlaczego nie kupisz marynowanych grzybw albo
pomidorw?
A dziadek, ktry kocha j, jak aden mczyzna
nie kocha adnej kobiety, pochyla z pokor
gow, czekajc, a babcia da upust zoci, i
miesic pniej przynosi do domu kolejne
konserwy.
Kupowa rwnie cukier, kaw, tyto i wdk.
Z przechowywaniem tych ostatnich produktw
mia duo kopotw, poniewa na kade urodziny,
na kad rocznic i na kadego 1 Maja otwierano
butelk wdki, palono tyto, pito kaw i sodzon
herbat i pieczono sodkie ciasto.
Dziadek nie potrafi odmwi niczego rodzinie,
natomiast sobie odmawia niemal wszystkiego.
Dlatego na swoje urodziny nigdy nie otwiera
wdki.
Ale babcia i tak napoczynaa worek cukru, eby
upiec mu jagodziank.
Tak wic w sumie przybywao jedynie mielonki -
co miesic puszka lub dwie -
ktrej nikt nie lubi i nikt nie jad.
Tatiana miaa kupi wdk i ry, lecz okazao si,
e zadanie jest trudniejsze, ni oczekiwaa.
W sklepach przy Prospekcie Suworowa wdki nie
byo.
Mieli ser.
Ale ser si nie przechowa.
Mieli chleb, lecz chleb te si nie przechowa.
Kiebasa znikna, puszki te.
I caa mka.
Przyspieszywszy kroku, sza Prospektem - mia
ledwie kilometr dugoci i krzyowa si z
jedenastoma innymi ulicami - zagldajc do
wszystkich sklepw po kolei, ale nigdzie nie
znalaza ani konserw, ani przetworw.
Bya dopiero trzecia po poudniu.
Mina dwa banki.
Oba byy nieczynne.
Na drzwiach wisiay po spiesznie nabazgrane
napisy: ZAMKNITE.
Dziwne.
Jak to zamknite?
Chyba nie zabrako im pienidzy, to przecie
banki.
Tania zachichotaa.
Zdaa sobie spraw, e za dugo czekali.
Za dugo pakowali rzeczy Paszy, za dugo si
sprzeczali i gapili smutno na siebie.
Powinni byli natychmiast wyj, ale nie, najpierw
musieli wyprawi Paszk na obz.
Potem czytaa Zoszczenk.
Tak, szkoda, e nie wysza godzin wczeniej.
Gdyby wysza i pobiega na Newki, staaby ju w
kolejce wraz z innymi.
Ale chocia przygnbiao j, e nie potrafi zdoby
nawet gupiego pudeka zapaek, czua, i ciepy,
letni wiatr niesie ze sob zapach nowego, e
zwiastuje porzdek rzeczy, ktrych dotd nie znaa
i nie rozumiaa.
Biorc gboki oddech, pomylaa: czybym miaa
zapamita ten dzie do koca ycia?
Nieraz ju to powtarzaam: och, tego a tego dnia na
pewno nie zapomn, a mimo to zapominaam.
Wci pamitam, kiedy pierwszy raz zobaczyam
ropuch.
Zwyk ropuch.
Kto by pomyla?
Wci pamitam, jak pierwszy raz posmakowaam
sonej wody z Morza Czarnego.
Pamitam, jak pierwszy raz zgubiam si w lesie.
Moe pamita si tylko to, co spotyka czowieka
pierwszy raz w yciu?
Nigdy dotd nie widziaam prawdziwej wojny,
wic kto wie, moe ten dzie te zapamitam.
Skrcia w stron sklepw przy Taurydzkiej.
Lubia t cz miasta pooon z dala od
Newskiego.
Drzewa byy tu zielesze i wysze, a ludzi duo
mniej.
Lubia poby troch w samotnoci.
Zajrzawszy do kilku sklepw spoywczych,
chciaa ju zrezygnowa.
Zastanawiaa si powanie, czy nie wrci do
domu i nie powiedzie ojcu, e nie sprostaa
zadaniu, ktrym j obarczy, lecz myl ta na
peniaa j lkiem.
Dlatego sza dalej.
Przed sklepem na rogu Suworowa i Satykowa-
Szczedrina staa duga kolejka.
Tania karnie stana za ostatni osob w ogonku.
Przestpujc z nogi na nog, staa i staa, od czasu
do czasu pytaa o godzin, po czym staa dalej.
Kolejka przesuna si o metr.
Tatiana ciko westchna i spytaa, po co
waciwie stoj.
Stojca przed ni kobieta gniewnie wzruszya
ramionami i odwrcia si.
- Co?
Co? - mrukna, tulc do piersi torebk, jakby
Tania chciaa j obrabowa.
- Stj jak wszyscy i nie zadawaj gupich pyta.
Wic Tania staa i czekaa.
Gdy ogonek przesun si o kolejny metr,
ponownie spytaa o godzin.
- Pytaa mnie o to samo dziesi minut temu -
warkna kobieta.
- Dodaj sobie.
Wtem moda kobieta stojca przed ni zacza
mwi o bankach i Tatiana zastrzyga uszami.
- Zabrako pienidzy.
- To do stojcej obok staruszki.
- Wyobraa pani sobie?
Zabrako pienidzy.
I co oni teraz zrobi?
Mam nadziej, e trzyma pani troch pod
materacem.
Zmartwiona staruszka pokrcia gow.
- Mam dwiecie rubli - odrzeka.
- To oszczdnoci caego ycia.
Wziam wszystko.
- I dobrze.
Niech pani kupuje co si da, zwaszcza
konserwy...
Staruszka ponownie pokrcia gow.
- Nie lubi konserw.
- No to kawior.
Syszaam, e jaka kobieta kupia na Newskim
dziesi kilo kawioru.
Co ona z nim zrobi?
Ale to nie moja sprawa.
Ja kupu j oliw.
I zapaki.
- Niech pani kupi sl - doradzia mdrze staruszka.
- Herbat bez cukru wypijesz, owsianki bez soli
nie zjesz.
- Nie lubi owsianki.
Nigdy nie lubiam.
Nie przekn ani yki.
Papkowate gluty.
- No to kawior.
Lubi pani kawior?
- Nie.
Ale moe wezm kiebasy - rzucia w zadumie ta
modsza.
- Troch dobrej, suchej kiebasy...
Tak, proletariat obali cara ponad dwadziecia lat
temu.
Przez ten czas duo si nauczyam i wiem, czego
oczekiwa.
Stojca przed Tatian jdza gono prychna.
Staruszka i jej ssiadka odwrciy gow.
- Akurat!
- warkna jdza.
- Nic pani nie wie.
To wojna!
- I chrapliwie chrzkna, co zabrzmiao jak
sapnicie parowozu.
- A kto pani pyta?
- To wojna, towarzyszki i towarzysze!
Witamy w rzeczywistoci, ktr podarowa nam
Hitler.
Nakupujcie kawioru i masa i zjedzcie wszystko
jeszcze dzisiaj.
Tak, tak, zapamitajcie moje sowa: ju w styczniu
za dwiecie rubli kupicie co najwyej bochenek
chleba.
- Zamknij si, babo!
Tatiana spucia gow.
Nie lubia ktni.
Ani w domu, ani na ulicy.
Ze sklepu wyszo dwoje ludzi z wielkimi
papierowymi torbami pod pach.
- Co daj?
- spytaa grzecznie Tania.
- Such kiebas - burkn mczyzna i spiesznie
odszed, jakby si ba, e Tatiana dopdzi go,
powali na ziemi, pobije i odbierze mu t
przeklt kiebas.
Tymczasem ona nie lubia suchej kiebasy.
Wytrwale staa dalej.
P godziny pniej zrezygnowaa.
Nie chcc rozczarowa ojca, szybko posza na
przystanek.
Chciaa zapa autobus dwadziecia dwa na
Prospekt Newski.
Na Newskim moga przynajmniej kupi kawior.
Kawior?
- pomylaa.
Bdziemy musieli zje go ju w przyszym
tygodniu, bo do zimy si nie przechowa.
Czy po to ojciec wysa j na zakupy?
Po ywno na zim?
Niemoliwe.
Do zimy jeszcze daleko.
A nasza armia jest niezwyciona, sam towarzysz
Stalin tak mwi.
Do wrzenia po tych niemieckich winiach nie
bdzie ju ani ladu.
Gdy skrcaa za rg Satykowa-Szczedrina, pka
gumka, ktr zwizaa wosy, i wiatr dmuchn jej
nimi w twarz.
Przystanek by po drugiej stronie ulicy,
naprzeciwko parku.
Zwykle jedzia stamtd do Mariny, sto
trzydziestk szstk, ale tego dnia chciaa dojecha
na Newski.
Wiedziaa, e musi si pospieszy, bo wygldao
na to, e i kawior wkrtce wykupi.
Par krokw dalej zobaczya stoisko z lodami.
Lody!
Dzie sta si nagle pikniejszy.
Na stoku siedzia sprzedawca.
Czy ta gazet, chronic si przed socem pod
maym parasolem.
Tatiana przyspieszya kroku.
Wtem usyszaa warkot silnika.
Odwrcia si: autobus by jeszcze daleko.
Gdyby kawaek podbiega, na pewno by zdya.
Wesza na jezdni, eby przej na drug stron
ulicy, spojrzaa na stoisko z lodami, potem na
autobus, jeszcze raz na stoisko, i zatrzymaa si.
Miaa wielk ochot na lody, ochot wprost
przemon.
Zagryza warg i przepucia autobus.
Nie szkodzi.
Niedugo nadjedzie nastpny, a tymczasem usid
na przystanku i zjem lody.
Podesza do stoiska i spytaa:
- Lody, tak?
- Przecie pisze, e lody.
Nie wida?
Czego chcesz?
- Podnis gow i natychmiast zagodnia.
- Na jakie masz ochot, zotko?
- Na...
- Zadra jej gos.
- Czy ma pan mietankowe?
- Mam.
- Sprzedawca otworzy pokryw chodziarki.
- W pudeku czy w roku?
- W roku poprosz - odrzeka Tatiana,
podskakujc jak maa dziewczynka.
Skwapliwie zapacia; za taki smakoyk
zapaciaby nawet dwa razy wicej.
Wiedzc, e czeka j wprost niebiaska
przyjemno, szybko przebiega na drug stron
ulicy i usiada na awce pod drzewami, eby
spokojnie zje lody i poczeka na autobus, ktrym
miaa pojecha po kawior, czyli po zapasy na
wojn.
Na przystanku nie byo nikogo.
Tym lepiej, gdy moga rozkoszowa si smakiem
w samotnoci.
Odwina biay papierek, wrzucia go do kosza na
mieci obok awki, powchaa lody, polizaa
sodki, zimny karmel, zamkna ze szczcia oczy i
umiechajc si bogo, czekaa, a ld roztopi si
jej na jzyku.
Pyszne, pomylaa.
Przepyszne.
Wiatr rozwiewa jej wosy, wic przytrzymaa je
woln rk, krc wargami po maej, beowej
kulce na stokowatym wafelku.
Zaoya nog na nog, potem j zdja, odrzucia
do tyu gow i czujc, jak w gardle rozlewa jej
si sodka lepko, zanucia piosenk, ktr
ostatnio piewali niemal wszyscy: "Pewnego dnia
spotkamy si we Lwowie, mj ukochany i ja".
Wspaniay dzie.
Przez pi minut nie byo adnej wojny, tylko
cudowna, czerwcowa niedziela w spokojnym
Leningradzie.
Kiedy oderwawszy wzrok od lodw, spojrzaa
przed siebie, zobaczya, e z drugiej strony ulicy
patrzy na ni jaki wojskowy.
W miecie garnizonowym, takim jak Leningrad,
wojskowy to nic nadzwyczajnego.
onierzy mieli tu na pczki.
Zobaczy onierza to tak, jak zobaczy staruszk z
pen siatk albo kolejk przed sklepem, albo
budk z piwem.
W normalnych okolicznociach Tatiana ominaby
go wzrokiem i posza dalej, zwaszcza e ten gapi
si na ni z min, ja kiej nigdy dotd u nikogo nie
widziaa.
Przestaa liza lody.
Jej chodnik ton ju w cieniu, natomiast chodnik
onierza zalewao silne popoudniowe soce.
Patrzya na niego przez krtk chwil i wanie
wtedy, w momencie, gdy spojrzaa mu prosto w
twarz, po czua, e co w niej drgno.
Chciaaby powiedzie, e drgno leciutko, ot,
niezauwaalnie, lecz byo zupenie inaczej.
Byo tak, jakby serce za czo pompowa krew
czterema komorami naraz, zalewajc ni i puca, i
cae ciao.
Zamrugaa.
Nie wiedzie czemu, zacza oddycha szybciej i
pycej.
onierz roztapia si powoli w tobladym
socu.
Wtem zasoni go autobus.
Omal nie krzykna i zerwaa si z awki, ale nie
po to, eby wsi, tylko po to, eby nie straci z
oczu onierza.
Otworzyy si drzwi; kierowca spojrza na ni
wyczekujco.
Niewiele brakowao i Tania, dziewczyna agodna
i dobrze wychowana, zwymylaaby go i kazaa i
precz.
- Wsiadamy, panienko?
Nie mog czeka w nieskoczono.
Wsiadamy?
- Nie, nie, ja nie wsiadam.
- No to co, do diaba, robisz na przystanku?
- zagrzmia kierowca i zatrzasn drzwi.
Tatiana cofna si w stron awki i zobaczya, e
onierz pdzi do autobusu.
Pdzi, pdzi i nagle przystan.
Znieruchomia.
Ona te.
Kierowca ponownie otworzy drzwi.
- Jedziecie?
- spyta.
onierz spojrza na Tatian, potem na kierowc.
- Na Lenina i Stalina!
Niech was szlag trafi!
- Trzasny drzwi, autobus odjecha.
Tania staa przy awce.
Zrobia krok do tyu i szybko usiada.
onierz wzruszy ramionami.
- Mylaem, e to mj - powiedzia obojtnie,
przewracajc oczami.
- Ja te - wychrypiaa niemiao Tatiana.
- Lody si topi- zauway usunie.
Rzeczywicie si topiy.
Spyway z roka prosto na sukienk.
- O Boe...
- Zejdzie, spierze si.
Tatiana sprbowaa zebra roztopion mas rk,
ale tylko j roztara.
- Cudownie - mrukna i stwierdzia, e dr jej
palce.
- Dugo pani czeka?
- Mia gboki, dwiczny gos i mwi...
Z lek kim akcentem?
Pewnie przyjezdny, pomylaa, nie odrywajc
wzroku od plamy na sukience.
- Nie, niezbyt - odrzeka szybko i wstrzymawszy
oddech, podniosa oczy, eby na niego spojrze.
Podnosia je i podnosia.
By bardzo wysoki.
I mia na sobie wyjciowy mundur.
Eleganckie spodnie, elegancki frencz, czapka z
emaliowan czerwon gwiazd nad daszkiem, a na
ramionach szerokie epolety ze stalowoszarymi
galonami.
Wyglday bardzo imponujco, lecz Tatiana nie
wiedziaa, co oznaczaj.
By szeregowcem?
Mia karabin.
Czy szeregowcy chodzili z karabinem?
Na jego lewej piersi byszcza srebrny medal w
zotej obwdce.
I mia ciemne wosy.
Mody i ciemnowosy, pomylaa.
Same plusy.
Niemiao spojrzaa mu w oczy.
Miay kolor karmelu i byy odrobin ciemniejsze
ni lody, ktre przed chwil jada.
Czy s to oczy onierza?
A moe oczy mczyzny?
Tak czy inaczej, byy spokojne i przyjanie
umiechnite.
Patrzyli na siebie tylko chwil, lecz bya to chwila
stanowczo za duga.
Obcy patrz na siebie krcej, znacznie krcej.
Tatiana czua si bardzo dziwnie.
Miaa ochot otworzy usta i wypowiedzie jego
imi.
Szybko ucieka wzrokiem w bok.
Draa i byo jej gorco.
- Lody wci si topi - powtrzy uprzejmie
onierz.
Tania zaczerwienia si i odchrzkna.
- Lody?
- odrzeka.
- Rzeczywicie.
Ale nie szkodzi, ju skoczyam.
- Wstaa i teatralnym gestem wrzucia je do kosza,
aujc, e nie ma przy sobie chusteczki, ktr
mogaby wytrze plam na sukience.
Ile on ma lat?
- mylaa.
Tyle co ja czy wicej?
Nie, chyba jednak wicej.
Jest mody, cho starszy ode mnie, i patrzy na mnie
oczami prawdziwego mczyzny.
Wbia wzrok w chodnik midzy swoimi
czerwonymi sandaami i jego czarnymi
wojskowymi butami i znowu si za czerwienia.
Nadjecha autobus.
onierz odwrci si i ruszy do krawnika.
Tatiana nie odrywaa od niego oczu.
Szed jak kto nie z tego wiata, zbyt dugim, zbyt
pewnym siebie krokiem, mimo to nie byo w tym
ani nic racego, ani nienaturalnego.
Patrzc na niego, miaa wraenie, e znalaza
ksik, ktr gdzie zapodziaa i o ktrej zupenie
zapomniaa.
O, jest!
No i tak.
Za chwil otworz si drzwi, onierz wskoczy do
autobusu, pomacha jej na do widzenia i ju nigdy
go nie zobaczy.
Nie odchod!
- krzykna w myli.
Im bliej by autobusu, tym wolniej szed,
wreszcie zatrzyma si i cofn, krcc gow do
zirytowanego kierowcy, ktry niecierpliwie
machn rk i zatrzasn drzwi.
Autobus powoli odjecha.
onierz wrci i usiad na awce.
Zakupy i to, co miaa robi pniej, do koca dnia,
wyfruno Tani z gowy bez sowa poegnania.
Milczeli.
Przecie nie mona inaczej, pomylaa, dopiero co
si po znalimy.
Nie, zaraz, chwileczk.
Wcale si nie poznalimy.
W ogle si nie znamy.
Nic dziwnego, e siedzimy tak i milczymy.
Nerwowo zerkna w lewo, potem w prawo.
Nagle przyszo jej do gowy, e onierz syszy
bicie jej serca.
Tak, na pewno.
Walio tak gono, e przeposzyo wrony z drzew
za awk.
Ogarnite panik, od leciay, gwatownie opoczc
skrzydami.
Wiedziaa, e to przez ni.
eby wreszcie przyjecha ten nieszczsny autobus.
Teraz, zaraz, na tychmiast.
By wojskowym, tak, ale widywaa wielu
wojskowych.
By przystojny, owszem, ale przystojnych
mczyzn te widywaa.
Latem poprzedniego roku widziaa nawet
przystojnych onierzy, dwch, moe nawet trzech.
Jeden z nich - zapomniaa ju, jak mia na imi;
ostatnio wszystko zapominaa -
kupi jej lody.
Nie, to nie mundur j pociga ani jego wygld.
Intrygowa j sposb, w jaki onierz patrzy na
ni z drugiej strony ulicy, z chodnika za
dziesiciometrowej szerokoci pasem betonu, nad
ktrym biegy przewody trakcji tramwajowej.
Sign do kieszeni i wyj paczk papierosw.
- Zapali pani?
- Nie, nie - odrzeka.
- Nie pal.
onierz schowa papierosy.
- Nie znam nikogo, kto by nie pali - rzuci lekko.
Wrd jej znajomych nie palio tylko dwoje: ona i
dziadek.
Nie, nie moga duej milcze - to byo zbyt
aosne - ale kiedy otworzya usta, eby co
powiedzie, przyszy jej do gowy tak gupie
sowa, e czym prdzej zacisna wargi, modlc
si w duchu o jak najszybszy przyjazd autobusu.
Ale autobus nie nadjeda.
- Czeka pani na dwadziecia dwa?
- spyta w kocu onierz.
- Tak - odrzeka cichutko Tatiana.
- To znaczy, nie.
- Spojrzaa w lewo i zobaczya autobus.
Trzycyfrowy numer: sto trzydzieci sze.
- Czekam na ten - dodaa i niewiele mylc,
wstaa.
- Sto trzydzieci sze?
wymamrota onierz.
Tania wyja pi kopiejek i wsiada.
Zapaciwszy, przesza na ty autobusu, usiada i
zobaczya, e onierz te wsiada i rusza
przejciem w jej stron.
Usiad rzd za ni.
Tatiana wbia wzrok w okno, prbujc o nim nie
myle.
Sto trzydzieci sze.
Boe wity, dokd on jedzie?
No tak.
Do Mariny, na Prospekt Pouostrowski.
Nie ma wyboru, wysidzie na Pouostrowskim i za
dzwoni do drzwi kuzynki.
Ktem oka widziaa onierza.
Ciekawe dokd jedzie?
Autobus min park Taurydzki i skrci w Prospekt
Litiejny.
Tatiana wygadzia sukienk i przesuna palcami
po szkaratnych rach.
Potem schylia si midzy fotelami i poprawia
sanday.
Ale gwnie modlia si o to, eby onierz nie
wysiad na nastpnym przy stanku.
Tylko nie na tym, nie na tym.
Na tym te nie.
Gdzie mia wysi, tego nie wiedziaa, wiedziaa
jedynie, e nie chce, by wysiad tutaj i teraz.
onierz nie wysiad.
Siedzia spokojnie, patrzc w okno.
Od czasu do czasu spoglda przed siebie i Tania
moga przysic, e zerka na ni.
Przejechali przez most Litiejny na Newie.
Sklepy.
Wikszo bya zamknita.
Przed otwartymi stay dugie kolejki.
Ulice powoli pustoszay.
Leningradzkie ulice, jasne i wymare.
Mijali przystanek za przystankiem, zapuszczajc
si coraz gbiej w pnocn cz miasta.
W przebysku trzewiejszego mylenia Tania zdaa
sobie spraw, e mina swj przystanek, e nie
ma pojcia, gdzie jest.
Zdenerwowana, poruszya si sztywno i
niespokojnie.
Co teraz?
Tego nie wiedziaa, wiedziaa jednak, e nie moe
wysi, przynajmniej nie w tej chwili.
Po pierwsze, onierz wci siedzia i naj
wyraniej nie zamierza pocign za sznurek
dzwonka, po drugie, nie znaa tych okolic
Leningradu.
Gdyby wysiada, musiaaby przej na drug
stron ulicy i zaczeka na powrotny autobus.
Tylko na co waciwie liczya?
Na co czekaa?
Chciaa zobaczy, gdzie wysidzie onierz, eby
przyjecha tu ktrego dnia z Marin?
Na t myl zdenerwowaa si jeszcze bardziej.
Przyjecha z Marin?
Po co?
eby odszuka swego onierza?
Idiotyczne.
Absurdalne.
Nie, chciaa po prostu wyj z tego z twarz i
wrci do domu.
Pasaerw powoli ubywao.
W kocu zostali tylko oni, ona i on.
Autobus przyspieszy.
Tatiana nie wiedziaa, jak z tego wybrn.
onierz nie wysiada.
W co ja si wpakowaam?
Podja decyzj.
Teraz albo nigdy.
Zadzwonia, ale kiedy tylko zadzwonia, kierowca
odwrci si i spyta:
- Chcesz tu wysi?
Tu nic nie ma, same skady i magazyny.
Um wia si z kim?
- Nie...-wykrztusia Tatiana.
- To lepiej zaczekaj.
Zaraz bdzie ostatni przystanek.
Upokorzona Tania ciko opada na fotel.
Autobus wjecha na ptl.
- Koniec trasy - obwieci kierowca.
Tatiana wysiada na gorcy, zabocony asfalt na
kocu opustoszaej ulicy.
Baa si odwrci.
Przytkna rk do piersi, eby uspokoi gono
dudnice serce.
Boe, co teraz?
Nic.
Trzeba zaczeka na powrotny autobus.
Powoli ruszya przed siebie.
Jeden gboki oddech, drugi...
Dopiero po trzecim oddechu odwaya si zerkn
w prawo i...
Wci tam by.
I umiecha si do niej wesoo.
Mia idealnie biae zby - u Rosjanina to rzecz
niezwyka.
Wbrew sobie, odpowiedziaa mu niemiaym
umiechem.
Zrobia to z ulg.
Z ulg, lkiem i z czym jeszcze.
- No dobrze, poddaj si - powiedzia onierz,
nie przestajc si umiecha.
- Dokd jedziesz?
Milczaa.
C moga odpowiedzie?
Mwi z lekkim akcentem.
Bardzo poprawnie, ale z akcentem.
Prbowaa odgadn, czy akcent i te bielutkie zby
pochodz z tego samego miejsca, a jeli tak, gdzie
to miejsce jest.
W Gruzji?
A moe w Armenii?
W kadym razie na pewno leao gdzie nad
Morzem Czarnym.
onierz lubi wod.
Son wod.
- Sucham?
- spytaa w kocu.
- Pytaem, dokd jedziesz.
Podniosa wzrok i dostaa skurczu szyi.
Ona bya drobna i wiotka, on growa nad ni jak
olbrzym.
Nawet na wysokich obcasach sigaa mu zaledwie
do obojczyka.
O to te bdzie musiaa go spyta - pod
warunkiem, e odzyska mow - o ten wzrost.
Zby, akcent i wzrost: skd po chodzisz,
towarzyszu?
Przystanli na rodku opustoszaej jezdni.
Gupio tak.
Wybucha wojna, pewnie dlatego tak tu pusto.
Zamiast toczy si na ptli, ludzie toczyli si
przed sklepami, eby kupi co do jedzenia.
Ale nie ona, nie Tatiana: ona staa jak idiotka na
rodku ulicy.
- Chyba przegapiam mj przystanek -
wymamrotaa.
- Musz wrci.
- Aha.
W takim razie dokd jechaa?
- powtrzy grzecznie.
Wci sta dokadnie naprzeciwko niej.
Nie odszed i wcale nie zamierza od chodzi.
Sta, przesaniajc sob soce.
- Dokd?
- powtrzya retorycznie.
Miaa rozczochrane wosy.
Tak, na pewno.
Nigdy si nie malowaa, ale teraz aowaa, e nie
pocigna szmink ust, e nie poczernia sobie
rzs, e nie zrobia czegokolwiek, eby tylko nie
wyglda tak gupio i nijako.
- Zejdmy z jezdni - zaproponowa.
Weszli na chodnik.
- Usidziesz?
- spyta, wskazujc awk na przystanku.
- Zaczekamy.
- Usiedli.
On usiad troszk za blisko.
O wiele za blisko.
Tatiana odchrzkna.
Raz, drugi i trzeci.
- To dziwne - powiedziaa.
- Moja kuzynka mieszka na Prospekcie
Pouostrowskim.
Jechaam do niej i...
- To kilka kilometrw std - zauway.
- Ze dwanacie przystankw.
Tania zdenerwowaa si jeszcze bardziej.
- Tak, musiaam si zagapi.
onierz spowania.
- Nie martw si.
Dostarczymy ci na miejsce.
Za kilka minut nadjedzie autobus.
Tatiana zerkna na niego i spytaa:
- A dokd ty jechae?
- Ja?
Su w garnizonie.
Dzisiaj jestem na patrolu.
- W jego oczach igray wesoe iskierki.
wietnie, pomylaa Tatiana, uciekajc wzrokiem
w bok.
wietnie.
On jest na zwykym patrolu, a ja omal nie
dojechaam do Murmaska.
Idiotka.
Kretynka.
Zawstydzona, zaczerwienia si i nagle
zawirowao jej w gowie.
Spojrzaa na swoje buty.
- Oprcz lodw nic dzisiaj nie jadam - szepna,
czujc, e zaraz zemdleje.
Czas wyduy si i zamar.
onierz obj j i spokojnym, stanowczym tonem
powiedzia:
- Nie.
Nie mdlej.
Wytrzymaj.
I wytrzymaa.
Osabiona i zdezorientowana, nie chciaa widzie
jego pochylonej gowy, jego zatroskanych oczu.
Pachnia.
Czym przyjemnym i bardzo mskim, ani
alkoholem, ani potem, jak wikszo Rosjan.
Ciekawe czym?
Mydem?
Wod kolosk?
Rosjanie nie uywali wody koloskiej.
Nie, po prostu pachnia sob.
- Przepraszam - szepna, prbujc wsta.
Podtrzyma j.
- Dzikuj.
- Nie ma za co.
Ju lepiej?
- Tak, znacznie.
To chyba z godu,
Wci j podtrzymywa.
Za rami, doni wielkoci maego pastwa, na
przykad Polski.
Lekko drc, wyprostowaa si, a wwczas j
puci.
Na ramieniu pozostao ciepe, puste miejsce.
- Najpierw siedziaa w autobusie, potem na
socu...
- odrzek z nutk zatroskania w gosie.
- Ale nic ci nie bdzie.
Chod.
Jest nasz autobus.
Ten sam autobus i ten sam kierowca.
Spojrza na nich, unis brwi, ale nic nie
powiedzia.
Tym razem usiedli razem, ona przy oknie, on przy
niej.
Usiad i po oy rk na drewnianym oparciu jej
fotela.
By blisko, za blisko, tak blisko, e nie moga na
niego spokojnie patrze, nie moga uciec przed
jego spojrzeniem, a to wanie jego spojrzenie,
jego oczy pocigay j najbardziej.
- Zazwyczaj nie mdlej - powiedziaa, patrzc w
okno.
Skamaa.
Mdlaa bardzo czsto.
Wystarczyo, eby kto potrci j krzesem w
kolano, i ju leaa nieprzytomna na pododze.
Nauczyciele pisali o tym do rodzicw dwa, trzy
razy w miesicu.
Zerkna na niego.
- Jak ci na imi?
- spyta z zaraliwym umiechem.
- Tatiana.
- Leciutki zarost, ostra linia nosa, czarne brwi,
maa, szara blizna na czole.
By opalony.
I mia niesamowite zby.
- Tatiana - powtrzy dwicznym, gbokim
gosem.
- Tatiana.
- Tym razem wypowiedzia jej imi powoli i
agodnie.
- Tania?
Tanieczka?
- Tania.
- Podaa mu rk.
Uj j, lecz si nie przedstawi.
Jej maa do znikna w wielkiej, ciemnej, ciepej
doni.
Musia sysze, jak bije jej serce.
Tak, na pewno.
Musia wyczu jej puls w nadgarstku, we
wszystkich yach.
- Aleksander.
Jej do wci spoczywaa w jego doni.
- Tatiana.
Dobre rosyjskie imi.
- Aleksander te - odrzeka, spuszczajc oczy.
W kocu niechtnie zabraa rk.
Mia wielkie, czyste donie, dugie, grube palce i
starannie przycite paznokcie.
Przycite paznokcie u mczyzny byy kolejn
anomali, jeli chodzi o radzieckie dowiadczenie
Tatiany.
Spojrzaa w okno.
Byo brudne.
Zastanawiaa si, kto je myje i jak czsto.
Mylaa o wszystkim, eby tylko nie myle o nim,
cho czua, e w duchu prosi j, by na niego
spojrzaa, e ma ochot uj j za pod brdek i
odwrci jej gow.
Podniosa oczy.
- Opowiedzie ci kawa?
- spytaa z umiechem.
- Umieram z ciekawoci.
- Prowadz onierza na stracenie.
"Fatalna pogoda" - mwi o nierz do tych z
plutonu egzekucyjnego.
"Ty jeszcze narzekasz?
- odpowiadaj tamci.
- My musimy wrci".
Nie odrywajc od niej wesoych oczu, rozemia
si natychmiast i tak gono, e wzruszya si i
rozczulia; ale tylko troszeczk.
- Przezabawny kawa, Taniu.
- Dzikuj - odrzeka z umiechem i dodaa: -
Znam jeszcze jeden.
"Generale, co mylicie o zbliajcej si bitwie?
"- Ten znam.
"Przegrana sprawa", mwi genera.
- "W takim razie po co do niej stawa?
" - kontynuowaa Tatiana.
- "eby sprawdzi, kto przegra" - dokoczy
Aleksander.
Umiechnli si do siebie i uciekli wzrokiem w
bok.
- Paski si rozluniy - powiedzia, gdy ponownie
spojrzaa w okno.
- Sucham?
- Paski, te na plecach.
Odwr si.
Tak, jeszcze troch.
Zaraz je zwi...
Poczua, e chwyta atasowe ramiczko i
delikatnie je ciga.
- Wystarczy?
- spyta.
- Czy mocniej?
- Wystarczy - wychrypiaa, wstrzymujc oddech.
Zdaa sobie spraw, e widzi jej nagie plecy, od
karku a po krzy, i zawstydzia si.
Gdy na niego spojrzaa, odchrzkn i spyta:
- Wysiadasz na Pouostrowskim?
Idziesz do kuzynki?
Zaraz bdzie twj przystanek.
A moe chcesz, ebym ci odprowadzi do domu?
- Na Pouostrowskim?
- powtrzya, jakby syszaa t nazw pierwszy raz
w yciu.
Zmarszczya brwi.
- O Boe.
- Przytkna rk do czoa.
- Nie uwierzysz.
Nie mog wrci do domu, bd miaa kopoty.
- Kopoty?
Dlaczego?
Mog w czym pomc?
Dlaczego uwierzya, e naprawd chce pomc?
Co wicej, dlaczego nagle jej ulyo, dlaczego nie
baa si ju wraca?
Opowiedziaa mu o rublach, ktre miaa w
kieszeni, i o nieudanej wyprawie po zakupy.
- Nie wiem, dlaczego tata zleci to akurat mnie -
zakoczya.
- Nic mi si nigdy nie udaje.
- Wicej pewnoci siebie, Taniu - odrzek
Aleksander.
- Poza tym, mog ci pomc.
- Naprawd?
Zaproponowa, e zaprowadzi j do specjalnego
sklepu dla oficerw, gdzie bdzie moga kupi, co
tylko zechce.
- Ale ja nie jestem oficerem - zauwaya.
- Zatojajestem.
- Tak?
- Tak.
Porucznik Aleksander Bieow.
Jeste pod wraeniem?
- Porucznik?
Nie wierz.
- Rozemia si.
Nie chciaa, eby by a tak stary.
- Za co ten medal?
- spytaa, patrzc na jego pier.
- Za odwag - odpar, obojtnie wzruszajc
ramionami.
- Naprawd?
- Umiechna si niemiao i z podziwem.
- Co takiego zrobie?
- Nic wielkiego.
Gdzie mieszkasz, Taniu?
- Koo parku Taurydzkiego, na rogu Prospektu
Greckiego i Pitej Radzieckiej.
Wiesz, gdzie to jest?
Kiwn gow.
- Patroluj prawie cae miasto.
Mieszkasz z rodzicami?
- Tak, oczywicie.
Z rodzicami, dziadkami, siostr i z bratem
bliniakiem.
- W jednym pokoju?
- spyta tym samym tonem.
- Nie, mamy dwa!
- wykrzykna radonie Tania.
- A dziadkowie s na licie przydziaowej.
Kiedy tylko zwolni si jaki pokj, dostaniemy
trzeci.
- Dugo czekaj?
- Od dwudziestego czwartego - odrzeka Tatiana i
wybuchnli miechem.
Zdawao si, e jad przez ca wieczno i
jeszcze sekund.
- Wiesz, nie znam adnego bliniaka - powiedzia,
gdy wysiedli.
- Lubicie si?
- Tak, ale Pasza bywa irytujcy.
Myli, e jak ju jest chopcem, to zawsze musi
wygrywa.
- To znaczy, e czasami przegrywa?
- Bardzo czsto - odpara, unikajc spojrzenia jego
rozemianych oczu.
- Masz brata albo siostr?
- Nie, byem jedynakiem.
- Aleksander zamruga i szybko doda: -
Zatoczylimy peny krg, prawda?
Na szczcie do sklepu ju niedaleko.
Dasz rad doj czy zaczekamy na dwudziestk
dwjk?
Tatiana przyjrzaa mu si uwanie.
Powiedzia "byem"?
"Byem jedynakiem"?
- Dojd - odrzeka powoli, stojc w miejscu i
patrzc w zamyleniu na jego twarz.
Mia wysokie czoo i mocno zarysowan doln
szczk.
I czoo, i szczka znieruchomiay, stay niczym
cement, jakby zacisn zby.
- Skd pochodzisz?
- spytaa ostronie.
- Mwisz z lekkim...
akcentem.
- Nie, chyba nie - odpar, patrzc na jej stopy.
- Na pewno doj dziesz?
W tych butach?
- Tak, dojd.
- Czyby prbowa zmieni temat?
Zsuno jej si ramiczko.
Nagle i bez uprzedzenia Aleksander wsun pod
nie palec i musnwszy jej skr, szybko je
poprawi.
Tania spieka raka.
Koszmar.
Jake siebie nienawidzia.
Nic, tylko czerwienia si i czerwienia, i to bez
adnego powodu.
Patrzy na ni.
Zagodniaa mu twarz.
A jego oczy...
Co on mia w oczach?
By...
oszoomiony?
- Taniu...
- Chod, idziemy.
- To dziwne wiato, te ponce wgle, ten gos.
Uczucia, ktre nie wiedzie kiedy przywary do
niej niczym mokre ubranie, byy tak intensywne i
nage, e omal nie dostaa mdoci.
Miaa obtarte stopy, ale nie chciaa mu tego
mwi.
- Daleko jeszcze?
-spytaa.
- Nie, ju zaraz.
Wstpimy na chwil do koszar.
Musz si odmeldowa.
Potem zao ci opask na oczy.
Cywil nie moe zobaczy koszar.
Tajemnica wojskowa.
Nie zamierzaa patrze na niego i sprawdza, czy
mwi prawd czy artuje.
- No i prosz - rzeka z udawan obojtnoci.
- Jedziemy, idziemy i jak dotd nie rozmawialimy
jeszcze o wojnie.
- Przybraa teatralnie powan min.
- Aleksandrze, co sdzisz o ataku Hitlera na
Zwizek Radziecki?
Co go tak rozbawio?
Powiedziaa co miesznego?
- Naprawd chcesz o tym rozmawia?
- Oczywicie.
To powana sprawa.
Wci patrzy na ni z zadziwieniem w oczach.
- To tylko wojna - odrzek.
- Bya nieunikniona.
Wiedzielimy, e prdzej czy pniej wybuchnie.
Chodmy tdy.
Minli paac Michajowski albo Inynieryjny, jak
czasami go nazywano.
Sta za krtkim mostem nad Fontank, a waciwie
nad skrzyowaniem Fontanki i Mojki.
Tatiana bardzo lubia ten ukowaty, granitowy
most i czasami wspinaa si na zewntrzny parapet
i przechodzia nim na drug stron rzeki.
Oczywicie teraz nie zamierzaa nigdzie si
wspina.
Tego dnia bya bardzo dorosa.
Minli zachodni kraniec Ogrodu Letniego i wyszli
na trawiaste pole defilad zwane Polem
Marsowym.
- Moemy zostawi tej kraj Hitlerowi - powiedzia
Aleksander - albo zosta i walczy za matk
Rosj.
Ale jeli ju zostaniemy, musimy walczy na
mier i ycie.
- Wycign rk.
- Koszary s tam, za Polem Marsowym.
- Na mier i ycie?
- Podekscytowana Tatiana podniosa wzrok
i zwolnia kroku.
Szli po trawie i miaa ochot zdj buty.
- Pojedziesz na front?
- Jeli mnie wyl, to pojad.
- On te zwolni i przystan.
- Zdej mij buty, Taniu.
Bdzie ci wygodniej.
- Nie, tak jest dobrze.
- Skd wiedzia, e ledwo idzie?
Czy byo to a tak oczywiste?
- miao - zachca agodnie.
Trawa jest miciutka...
Mia racj.
Westchna z ulg, nachylia si, rozpia paski,
zdja sanday, wyprostowaa si i rzeka:
- Rzeczywicie.
Tak jest troszk wygodniej.
Aleksander milcza.
- Jaka ty teraz maleka - powiedzia w kocu.
- Wcale nie jestem maleka - odparowaa.
To ty jeste wielki.
Zaczerwienia si i spucia oczy.
- Ile masz lat, Taniu?
- Jestem starsza, ni mylisz odrzeka gosem
dowiadczonej kobiety.
Ciepy leningradzki wiatr przesoni jej twarz
wosami.
Trzymajc sanday, woln rk prbowaa co z
nimi zrobi.
Szkoda, e nie miaa zapasowej gumki do kucyka.
Aleksander odgarn je, spojrza jej w oczy, potem
na usta i tam zatrzyma
wzrok.
Czyby miaa "wsy" po lodach?
Tak, na pewno.
Co za wstyd.
Oblizaa wargi, prbujc dotrze jzykiem do
kcikw ust.
- Co?
- spytaa.
- Mam "wsy"?
- Skd wiesz, ile daj ci lat?
Powiedz, ile masz?
- Niedugo skocz siedemnacie.
- Kiedy?
- Jutro.
- Nie masz nawet siedemnastu lat...
- powiedzia ze zdziwieniem.
- Jutro ju bd miaa!
- powtrzya rozelona.
- Tak, jeste bardzo dorosa - odrzek z
roztaczonymi oczami.
- A ile ty masz lat?
- Dwadziecia dwa.
Dopiero.
- Ach tak...
szepna z nieudolnie skrywanym rozczarowaniem.
- Co?
Jestem a tak stary?
- spyta, nie przestajc si umiecha.
- Jak egipska mumia odrzeka z umiechem ona.
Szli powoli przez Pole Marsowe, on w butach, ona
boso, wymachujc czerwonymi sandaami.
Naoya je dopiero na chodniku, po czym przeszli
na drug stron ulicy i stanli przed nie rzucajcym
si w oczy trzypitrowym budynkiem z frontonem
ozdobionym brzow sztukateri.
Wyrnia go jedynie brak drzwi i dugi, ciemny
korytarz gincy w jego przepastnym wntrzu.
- To s koszary puku Pawowskiego - powiedzia
Aleksander.
- Tu stacjonujemy.
- Tego synnego puku Pawowskiego?
- Tatiana popatrzya na obdrapany budynek.
- Niemoliwe.
- A czego si spodziewaa?
Paacu z bajki?
- I wejd do rodka?
- Tylko do bramy.
Zdam bro i si odmelduj.
Zaczekasz na mnie, dobrze?
- Dobrze.
Szli korytarzem i szli, wreszcie doszli do elaznej
bramy.
Przed bram sta mody wartownik.
Zasalutowa Aleksandrowi i powiedzia:
- Wchodcie, poruczniku.
Kto wam towarzyszy?
- Tatiana, sierancie Pietrenko.
Tatiana zaczeka tutaj.
- Tak jest.
- Wartownik zerkn na ni ukradkiem, lecz nie
zdoa jej si przyjrze, bo natychmiast to
zauwaya.
Aleksander wszed za bram, zasalutowa
wysokiemu oficerowi, przystan na dziedzicu,
eby zamieni kilka sw z grup palcych
papierosy onierzy, rozemia si wesoo i
odszed.
Praktycznie rzecz bio rc, niczym si od nich nie
odrnia, moe z wyjtkiem tego, e by wyszy,
mia ciemniejsze wosy, bielsze zby, szersze bary
i duszy krok.
Niby nic, tyle tylko, e on y i promienia, a oni
byli jakby przytumieni.
Pietrenko spyta, czy Tatiana chciaaby usi.
Pokrcia gow.
Aleksander kaza jej czeka, wic nie zamierzaa
si stamtd rusza.
A ju na pewno nie zamierzaa siada na krzele
war townika, chocia miaa na to wielk ochot.
Stojc i patrzc przez bram na garnizonowe
podwrze, poczua si tak, jakby unis j
delikatny obok losu, ktry okrasi to popoudnie
nie prawdopodobnym spotkaniem i dz.
dz ycia.
Jedno z ulubionych powiedzonek dziadka mwio:
"ycie jest nie Puk ten wyrni
si w czasie wojny z Napoleonem w 1812 r.;
koszary wzniesiono wg projektu W.
Stasowa w latach 1817-1820.
W istocie jest to potny budynek, otaczajcy
prawie ca zachodni cz Pola Marsowego
(przyp.
red.).
przewidywalne.
I wanie to lubi w nim najmniej.
Szkoda, e nie ma nic wsplnego z matematyk".
W t niedziel nie moga si z nim zgodzi.
Wolaaby taki dzie od kadego dnia w szkole czy
w fabryce.
Wolaaby taki dzie od kadego dnia w yciu.
Zrobia krok w stron wartownika i spytaa:
- Czy cywilom wolno tu wchodzi?
Pietrenko umiechn si i puci do niej oko.
- Zaley, czym przekupi wartownika.
- Wystarczy, sierancie - powiedzia Aleksander,
mijajc go szyb kim krokiem.
- Chodmy, Taniu.
- By ju bez karabinu.
Wanie mieli wyj z korytarza na ulic, gdy
wtem, z ukrytych drzwi, ktrych Tatiana przedtem
nie zauwaya, wyskoczy na nich ja ki onierz.
Przestraszy j tak bardzo, e krzykna, jakby
udlia j pszczoa.
Aleksander pooy jej rk na ramieniu i pokrci
gow.
- Po co ty to robisz, Dmitrij?
onierz rozemia si gromko.
- Jak to po co?
eby zobaczy wasze miny!
Tatiana powoli si uspokoia.
Czy to tylko zudzenie, czy Aleksander naprawd
podszed bliej i zasoni j sob?
Bzdura.
Absurd.
Wraenie mino.
- A wic...
kim jest twoja nowa przyjacika, Aleks?
spyta z umiechem onierz.
- Dmitrij, to jest Tatiana.
Dmitrij ochoczo potrzsn jej rk.
Byby potrzsa tak w nieskoczono, gdyby z
wdzikiem jej nie cofna.
Wedug rosyjskich standardw by redniego
wzrostu i Aleksander growa nad nim niemal tak
samo jak nad Tatian.
Mia typowo rosyjsk twarz, szerok, rozlan,
nijak i jakby wyblak, szeroki, zadarty nos i
niezwykle cienkie usta, ktre przypominay dwa
lekko cinite paski gumy.
Na jego szyi widniay lady skalecze; pewnie
zaci si przy goleniu.
Pod lewym okiem mia mae, czarne znami.
Na furaerce nie byo nawet czerwonej gwiazdy, a
zamiast stalowoszarych galonw nosi szerokie,
czerwone epolety z cienkim, niebieskim paskiem.
No i nie mia adnego medalu.
- Bardzo mi mio - powiedzia.
- Dokd idziecie?
Aleksander powiedzia mu, dokd.
- Chtnie pomog odnie zakupy do domu -
zaproponowa Dmitrij.
- Damy sobie rad, dziki - odpar Aleksander.
- Nie, nie, zrobi to z prawdziw przyjemnoci -
nalega tamten, nie odrywajc oczu od Tatiany.
Ruszyli.
Ona i Dmitrij przodem, Aleksander z tyu.
- Powiedz no, Taniu, gdzie poznaa naszego
dzielnego porucznika?
- Tatiana obejrzaa si.
Aleksander patrzy na ni z wyranym nie
pokojem.
Spotkali si wzrokiem.
Ona szybko spojrzaa w lewo, on w prawo.
Aleks dopdzi ich i poprowadzi w stron
oficerskiego sklepu za rogiem ulicy.
- W autobusie - odrzeka Tania.
- Ulitowa si nade mn i zaproponowa pomoc.
- Masz szczcie - droczy si z ni Dmitrij.
- Aleksander uwielbia ratowa damy w potrzebie.
- Nie jestem dam - wymamrotaa Tatiana.
W tym samym momencie Aleks popchn j
agodnie, weszli do sklepu i rozmowa si urwaa.
Zwyczajne przeszklone drzwi, wywieszka z
napisem: "Tylko dla oficerw", a w rodku...
Tania oniemiaa.
Po pierwsze, nie byo kolejki.
Po drugie, na pkach stay niezliczone iloci
pkatych workw i toreb, a wszdzie unosi si
zapach wdzonej szynki i ryb, zmieszany z
aromatem tytoniu i kawy.
Aleksander spyta j, ile ma pienidzy.
Mylaa, e wysoko kwoty zaskoczy go albo
nawet oszoomi, lecz on tylko wzruszy ramionami
i rzek:
- Moglibymy wyda wszystko na cukier, ale
bdmy przewidujcy, dobrze?
- Nie wiem, na co ani na jak dugo kupuj, wic
jak mog by przewidujca?
- Kupuj tak - odpar -jakby miaa je ostatni raz
w yciu.
Bez namysu daa mu pienidze.
Kupi cztery kilo cukru, cztery kilo mki pszennej,
trzy kilo patkw owsianych, pi kilo kaszy
jczmiennej, trzy kilo kawy, dziesi puszek
marynowanych grzybw i pi puszek pomidorw.
Ona dodaa do tego kilogram czarnego kawioru, a
za kilka rubli, ktre jej pozostay, kupia dwie
puszki szynki, eby zrobi przyjemno dziadkowi.
eby sprawi przyjemno sobie, kupia ma
tabliczk czekolady.
Aleksander umiechn si, poprosi o jeszcze
cztery i zapaci za nie z wasnych pienidzy.
Zaproponowa, eby kupia zapaki.
Zmarszczya czoo i odpara - bardzo, wedug niej,
dowcipnie - e zapaek nie da si zje.
Zasugerowa, eby kupia olej silnikowy.
Powiedziaa, e nie maj samochodu.
Mimo to nalega, eby wzia cho kilka litrw.
Nie chciaa.
Nie zamierzaa wydawa pienidzy ojca na co
rwnie gupiego jak zapaki czy olej.
- Taniu - zauway Aleksander.
- Masz mk, ale nie masz zapaek.
W jaki sposb upieczesz chleb?
Jak rozpalisz ogie?
Ulega dopiero wtedy, gdy si okazao, e zapaki
kosztuj ledwie kilka kopiejek, ale i tak kupia
tylko dwiecie pudeek.
- Nie zapomnij o oleju napdowym.
- Kiedy kupimy samochd, kupi i olej.
- A jeli zim zabraknie nafty?
- To co?
Mamy prd.
Zaoy rce.
- Kup olej - powtrzy.
- Zim?
- Machna rk.
- O czym ty mwisz?
Zima.
Te mi co.
Jest dopiero czerwiec.
Zim Niemcw ju tu nie bdzie.
- Powiedz to londyczykom - odrzek Aleksander.
- Powiedz to Francuzom, Belgom i Holendrom.
Walcz...
- Pod warunkiem, e to, co robi Francuzi, mona
nazwa walk.
- Kup olej, Taniu - nalega ze miechem Aleks.
- Nie poaujesz.
Gdyby nie gos ojca, ktry rozbrzmiewa jej w
gowie, oskarajc j o bezmylne wydawanie
pienidzy, pewnie by go posuchaa.
A tak, od mwia.
Poprosia sprzedawc o gumk i zwizaa wosy
w kucyk.
Kiedy Aleksander zapaci, spytaa, jak donios to
wszystko do domu.
- Spokojna gowa - odrzek Dmitrij.
- Po to tu jestem.
- Przesta, Dima - powiedzia Aleks.
- Jako sobie poradzimy.
- Tragarz Dmitrij do usug.
Chtnie ci pomog - rzuci z szyderczym
umieszkiem tamten.
Umieszek nie uszed uwadze Tatiany.
Pamitaa, e kiedy otworzyli przeszklone drzwi z
wywieszk "Tylko dla oficerw", Dmitrij by
rwnie zdumiony jak ona.
- Suycie w tym samym oddziale?
- spytaa, gdy zaadowawszy za pasy do
drewnianych skrzynek, wyszli ze sklepu.
- Nie, nie - odrzek Dima.
- Aleksander jest oficerem, a ja zwykym
szeregowcem.
- Ironicznie wykrzywi gumowate wargi.
- Ma znacznie wyszy stopie, dziki czemu moe
wysa mnie na front do Finlandii.
- Nie do Finlandii - poprawi go agodnie Aleks.
- nie na front, tyl ko na Lisi Nos, na inspekcj
naszych umocnie.
Na co ty narzekasz?
Przyldek i przysta w Zatoce Fiskiej na pnoc
od Kronsztadu (przyp.
red.).
- Wcale nie narzekam.
Wychwalam twoj dalekowzroczno.
Tatiana zerkna na Aleksandra, nie wiedzc, jak
zareagowa na nutk szyderstwa w gosie Dimy.
- Na Lisi Nos?
- spytaa.
- Gdzie to jest?
- W Przesmyku Karelskim - wyjani Aleksander.
- Poradzisz sobie?
- Oczywicie.
- Niosa najlejsz skrzynk, t z kawiorem i
kaw, i nie moga si ju doczeka, kiedy wrci do
domu.
Daszka umrze z za zdroci, kiedy zobaczy a
dwch wojskowych.
- Nie za cika?
- Nie, nie.
- Tak naprawd skrzynka bya do cika i Tania
nie wiedziaa, czy doniesie j na przystanek.
Bo chyba szli na przystanek.
Tak, na pewno.
Piechot z Pola Marsowego na Pit Radzieck?
Nie moliwe.
Pocztkowo chodnik by bardzo wski, tote szli
gsiego.
Na czele Aleks, za nim ona, na kocu Dmitrij.
- Aleksandrze - wydyszaa.
- Czy my...
idziemy pieszo?
- Brakowao jej tchu.
Aleks przystan.
- Daj mi to.
- Nie, nie.
Postawi skrzynk na ziemi, ustawi na niej
skrzynk Tatiany i bez wysiku dwign obie.
- Pewnie bol ci stopy.
W tych sandaach...
Chodmy.
Chodnik zrobi si szerszy i moga i obok niego.
Dmitrij szed po jej lewej stronie.
- Taniu, jak mylisz, dostaniemy za to szklaneczk
wdki?
Za nasz trud i wysiek?
- Chyba tak.
Ojciec co znajdzie.
- Powiedz nam, Taniu, czy czsto bywasz w
miecie?
W restauracjach, lokalach, no wiesz.
W lokalach?
Dziwne pytanie.
- Nie, rzadko - odrzeka wstydliwie.
- Bya kiedy w "Sadko"?
- Nie, ale moja siostra czsto tam chodzi.
Mwi, e bardzo tam mio.
Dmitrij nachyli si ku niej i spyta:
- A gdybym tak zaprosi ci do "Sadka" w przysz
sobot?
Poszaby?
- Nie, chyba nie.
Dzikuj.
- Spucia oczy.
- Zobaczysz - zachca Dmitrij - bdzie pyszna
zabawa.
Prawda, Aleks?
Aleksander nie odpowiedzia.
Szli ca szerokoci chodnika.
Tatiana w rodku.
Gdy nadchodzi kto z przeciwka, Dima
przepuszcza go bokiem, chowajc si za Tanie.
Zauwaya, e robi to z cikim westchnieniem,
jakby przegrywa jak bitw i musia ustpi pola
nieprzyjacielowi.
Pocztkowo mylaa, e to przechodniw uwaa
za wrogw, lecz po chwili uwiadomia sobie, e
nie, e wrogami byli oni, ona i Aleksander,
poniewa maszerowali noga w nog, rami w
rami i nikomu nie schodzili z drogi.
- Zmczona?
- spyta cicho Aleks.
Kiwna gow.
- Chcesz troch odpocz?
- Postawi skrzynki na ziemi.
Dmitrij poszed za jego przykadem i patrzc na
Tanie, spyta:
- W takim razie gdzie si najczciej bawisz?
- Gdzie?
- powtrzya.
- Nie wiem.
Chodz do parku.
A latem jedzimy na dacz pod ug.
- Spojrzaa na Aleksandra.
- Powiesz mi, skd pochodzisz, czy mam
zgadywa?
- Chyba bdziesz musiaa zgadywa.
- Znad jakiego morza.
- Nie powiedzia ci?
- zdziwi si Dmitrij, podchodzc bliej.
- Wymiguje si.
- Dziwne.
- Bardzo dobrze, Taniu - odrzek Aleksander.
- Pochodz z Krasnodaru nad Morzem Czarnym.
- Wanie - wtrci Dmitrij.
- Z Krasnodaru.
Bya tam?
- Nie - odrzeka.
- Nigdzie nie byam.
Dmitrij zerkn na Aleksandra.
Ten dwign skrzynki.
- Chodmy - rzuci krtko.
Za cerkwi przeszli na drug stron Prospektu
Greckiego.
Tatiana bya tak pogrona w mylach - jak si z
nim spotka, jak si z nim umwi?
- e nie zauwaya nawet, i minli jej dom.
Zorientowaa si dopiero kilkaset metrw dalej,
gdy dochodzili do skrzyowania z Suworowa.
Przystana.
- Chcesz odpocz?
- spyta Aleksander.
- Nie - odrzeka, z trudem panujc nad gosem.
- Minlimy mj dom.
- Jak to?
- wykrzykn Dmitrij.
- Niemoliwe.
- Po prostu minlimy, i tyle.
Mieszkam na tamtym rogu.
Aleksander z umiechem spuci gow.
Powoli zawrcili.
- To na drugim pitrze - powiedziaa, otwierajc
frontowe drzwi.
-
Dacie rad?
- A mamy jaki wybr?
- wysapa Dmitrij.
- Jest tu winda?
Na pewno nie, zgadem?
To nie Ameryka, co, Aleks?
- Ano nie - odrzek Aleksander.
Szli schodami przed Tatian.
Nawet dwigajc skrzynki z zapasami, byli o
wiele szybsi od niej.
- Dzikuj - szepna za plecami Aleksandra.
Mwia gwnie do siebie, a waciwie tylko
mylaa.
A e mylaa za gono...
C, bywa.
- Nie ma za co - odrzek, nie odwracajc gowy.
Potykajc si.
para przed siebie.
Otwierajc drzwi do mieszkania, modlia si w
duchu, eby nie spotkali szalonego Sawina, eby
nie lea jak dugi na rodku korytarza.
Tym razem modlitwy pozostay bez echa.
Sawin, chudy jak w, cuch ncy, z gow
poronit dugimi, tustymi, wiecznie
rozczochranymi wosami, lea na pododze.
Nogi mia w pokoju, tors na korytarzu.
- Znowu wyrywa sobie wosy - szepna Tania.
- eby tylko to - odszepn idcy tu za ni
Aleksander.
- Myl, e jeszcze z nim gorzej.
Sawin warkn, jkn, przepuci Tatian,
chwyci Aleksandra za nog i wybuchn
histerycznym miechem.
- Pucie, towarzyszu - powiedzia Dmitrij,
przygniatajc mu rk butem.
- Zostaw - wtrci si Aleks, odpychajc go
okciem.
- Dam sobie rad.
Sawin zapiszcza z uciechy i jeszcze mocniej
przywar do cholewy buta.
- Nasza Tanieczka przyprowadzia do domu
przystojnego onierza!
- wrzasn.
- Przepraszam, dwch przystojnych onierzy!
Co na to twj ojciec, Tanieczko?
Pochwali ci?
Oj, chyba nie.
Na pewno nie.
Nie lubi, jak przyprowadzasz do domu chopcw.
Powie, e dwch to dla ciebie za duo.
Powie, oddaj jednego siostrze, Tanieczko,
sodyczy ty moja!
- rozemia si jak obkany.
Aleksander wyszarpn nog.
Sawin chcia chwyci za but Dmitrija, ale
spojrza mu w oczy i natychmiast cofn rk.
- Tak!
- krzykn, gdy go minli.
- Tak, Tanieczko, zabierz ich do domu!
I przyprowad nastpnych!
Przyprowad wszystkich, bo za trzy
52
dni umr.
Bo za trzy dni zastrzeli ich towarzysz Hitler, dobry
przyjaciel towarzysza Stalina!
- By na wojnie - wyjania z ulg Tatiana.
- Kiedy jestem sama, nie zwraca na mnie uwagi.
- Mam co do tego pewne wtpliwoci - odpar
Aleksander.
Tania spieka raka.
- Naprawd.
Ma nas do, bo my nie zwracamy uwagi na niego.
Aleks nachyli si ku niej i szepn:
- Czy ycie w komunalnym mieszkaniu nie jest
wspaniae?
To j zaskoczyo.
- A mona mieszka gdzie indziej?
- Nie - odrzek.
- wanie dziki temu, e mieszkamy razem, szyb
ciej uzdrowimy nasze egoistyczne, buruazyjne
dusze.
- Towarzysz Stalin te tak mwi!
- wykrzykna Tatiana.
- Wiem - powiedzia Aleksander, z trudem
zachowujc powag.
- To by cytat.
Powstrzymujc miech, Tania stana przed
drzwiami, spojrzaa na nich i podniecona
westchna.
- Dobrze.
Jestemy na miejscu.
- Nacisna klamk.
- Wejd, Alek sandrze.
- Ja te mog?
- spyta wesoo Dmitrij.
- Zapraszam.
Rodzice siedzieli przy duym, okrgym stole u
dziadkw.
Tatiana zajrzaa do pokoju i zawoaa:
- Ju jestem!
Nikt nawet na ni nie spojrza.
- Gdzie bya?
- spytaa apatycznie mama; rwnie dobrze moga
spyta: "chcesz jeszcze chleba?
".
- Mamo, tato!
Spjrzcie tylko, ile kupiam jedzenia.
Tata zerkn na ni znad kieliszka wdki.
- Dobrze, creczko.
- Powiedzia to tak, jakby wrcia z pustymi
rkami.
Tania cichutko westchna i zerkna na stojcego
w korytarzu Aleksandra.
A c to za mina?
Czyby jej wspczu?
Nie, to nie wspczucie.
To co...
cieplejszego.
- Postaw to i chod - szepna.
Wesza do pokoju i nie potrafic ukry
podekscytowania, przedstawia im goci.
- Mamo, tato, babciu i dziadku.
To jest Aleksander...
- I Dmitrij - doda szybko Dima, jakby Tania o nim
zapomniaa.
- I Dmitrij - dokoczya Tatiana.
Rodzice i dziadkowie ucisnli im rce, gapic si
z niedowierzaniem to na Aleksa, to na dziewczyn.
Mama i tata pozostali przy stole, na ktrym staa
butelka wdki i dwa kieliszki, natomiast dziadek i
babcia przesiedli si na sof, eby zrobi
wojskowym miejsce.
S smutni, pomy laa Tania.
Pij za Paszk i zagryzaj korniszonami.
Tata wsta.
- Dobrze si sprawia, Taniu.
Jestem z ciebie dumny.
- Skin na Aleksandra i Dmitrija.
- Chodcie.
Napijcie si po kieliszku.
Aleksander grzecznie pokrci gow.
- Dzikuj, ale wieczorem mam sub.
- Mw za siebie - rzuci Dmitrij, podchodzc do
stou.
Tata zmarszczy czoo.
Nie chce si napi?
A c to za mczyzna?
Aleksander mia pewnie powody, eby odmwi,
lecz Tania wiedziaa, e wanie dlatego ojcu
bardziej spodoba si Dmitj.
Ot, niby nic nie znaczca drobnostka, a zapadaa w
pami na zawsze.
Ale za to, e Aleksander odmwi, polubia go
jeszcze bardziej.
- Mleka pewnie nie kupia - powiedziaa mama.
- Nie, tata nie kaza.
- Skd pochodzisz, chopcze?
- spyta ojciec.
- Z Krasnodaru - odrzek Aleksander.
Tata pokiwa gow.
- Mieszkaem tam w modoci.
Ale mwisz tak, jakby stamtd nie
pochodzi.
- Ale pochodz - odpar agodnie Aleks.
- Aleksandrze - przerwaa im Tatiana, eby
zmieni temat.
- Moe zrobi ci herbaty?
Zaraz zaparz.
Podszed tak blisko, e zabrako jej tchu.
- Nie, dzikuj, Taniu - odrzek ciepo.
- Mog zosta tylko chwil, zaraz wracam do
koszar.
Tatiana zdja sanday.
- Przepraszam, ale moje stopy...
- Umiechna si.
Dzielnie udawaa, e nic jej nie jest, tymczasem na
duym i maym palcu miaa krwawice pcherze.
Aleksander zerkn na nie, pokrci gow,
podnis wzrok i w jego migdaowych oczach
ponownie zagocio to dziwne co.
- Boso jest lepiej-szepn.
Do pokoju wesza Dasza.
Zatrzymaa si w progu i spojrzaa na goci.
Wygldaa zdrowo i promiennie.
Tatiana zdaa sobie spraw, e siostra wyglda
zbyt zdrowo i zbyt promiennie, lecz zanim zdya
cokolwiek powiedzie, Dasza radonie
wykrzykna:
- Aleksander!
Co ty tu robisz?
Nawet nie zerkna na zaskoczon Tanie, ktra
popatrzya na Aleksa i spytaa:
- Znasz moj...
- i urwaa, widzc jego twarz.
Malowa si na niej smutek i wyrzuty sumienia.
Tatiana spogldaa to na niego, to na siostr.
Czua, e blednie, i to na wylot.
Boe, tylko nie to, tylko nie to.
Jak to moliwe?
Aleksander mia twarz bez wyrazu.
Nie patrzc na Tatian, umiechn si swobodnie
do Daszy i odrzek:
- Tak, znamy si.
- I to jeszcze jak!
- Dasza rozemiaa si gono i uszczypna go w
rk.
- Co ty tu robisz?
Tania rozejrzaa si po pokoju, eby sprawdzi,
czy kto zauway to samo co ona.
Dmitrij jad ogrek.
Dziadek mia na nosie okulary i czyta gazet.
Tata pi.
Mama otwieraa pudeko ciasteczek, a babcia
drzemaa.
Nie, nikt niczego nie widzia.
- Panowie przyszli z Tani wyjania mama.
- Przynieli jedzenie.
- Naprawd?
- Lekko zaciekawiona Dasza spojrzaa na
Aleksandra.
Skd znasz moj siostr?
- Poznalimy si przypadkowo, w autobusie.
- Wpadlicie na siebie?
Ot tak, po prostu?
Niesamowite!
To przeznaczenie!
- Ponownie uszczypna go w rami.
- Usidmy - zaproponowa Aleksander.
- Chyba si jednak napij.
- Podszed do stou, one za zostay przy drzwiach.
Dasza nachylia si do siostry.
- To ten, o ktrym ci mwiam!
- szepna gono, wyobraajc sobie, e nikt nie
syszy.
- Jaki "ten"?
- Ten, o ktrym opowiadaam ci rano - sykna
Dasza.
- Rano?
- Ty co?
Ogucha?
To ten!
Tatiana wszystko rozumiaa.
I bynajmniej nie ogucha.
adnego ranka nie byo.
Byo tylko czekanie na autobus i Aleksander.
- Ach tak...
- mrukna, nie chcc wiedzie, co czuje.
Bya zbyt wstrznita.
Dasza usiada.
Oczywicie obok Aleksandra.
Zerknwszy smutno na jego plecy, Tatiana posza
schowa zapasy.
- Tanieczko - zawoaa mama.
- Tylko poukadaj wszystko, jak trzeba, a nie po
swojemu.
- Poprosz do szklanki - powiedzia Aleksander.
- Szkoda kieliszka.
- To rozumiem - pochwali go ojciec.
- Napijmy si.
Za nowych
przyjaci.
- Za nowych przyjaci - powtrzyli chrem
pozostali.
- Taniu!
- zakrzykn Dmitrij.
- Chod, wzniesiesz z nami toast.
Tatiana wrcia do pokoju, ale tata powiedzia:
nie, crka jest za moda, eby pi.
Dmitrij go przeprosi, Dasza owiadczya, e
wypije za siebie i za siostr, na co ojciec odrzek:
"Jakby nigdy w yciu nie pia", i wszyscy
wybuchnli miechem, prcz babci, ktra
usiowaa drzema, i Tani, ktra pragna, eby ten
dzie natychmiast si skoczy.
Wysza na korytarz i skrzynka po skrzynce
przeniosa wszystkie za kupy do kuchni.
Gdy chodzia tam i z powrotem, do ucha wpaday
jej
strzpy rozmw.
- Trzeba przyspieszy prace przy umocnieniach.
- I przerzuci wojsko na granice.
- Musimy poprawi stan naszych lotnisk.
I ustawi dziaa na wysunitych pozycjach.
A wszystko ju, natychmiast.
Troch pniej ojciec powiedzia:
- Tania?
Nasza Tania pracuje w Zakadach Kirowa.
Wanie skoczya szko, i to rok przed czasem!
W przyszym roku chce pj na uniwersytet.
Patrzc na ni, nigdy by nie powiedzia, e
skoczya szko rok przed czasem.
Mwiem ju o tym czy nie?
Tatiana posaa mu umiech.
- Nie wiem, dlaczego chce pracowa u Kirowa -
powiedziaa mama.
- To tak daleko, na drugim kocu miasta.
Jak ona sobie poradzi?
- No pewnie, e nie poradzi - warkn tata.
- Niby jak ma sobie po radzi?
Odkd si urodzia, wszystko za ni robisz.
- Tania!
- krzykna mama.
- Jak ju tam jeste, to pozmywaj naczynia z
obiadu, dobrze?
Tatiana poukadaa worki i poustawiaa puszki.
Noszc skrzynki, za gldaa do pokoju, eby
zerkn na plecy Aleksandra.
Karelia i Finowie, Finowie i granice, czogi i
przewaga w uzbrojeniu, uzbrojenie i zdradliwe,
bagniste lasy, w ktrych trudno si utrzyma, tysic
dziewiset czterdziesty i wojna z Finlandi,
wojna z Finlandi i...
Gdy z pokoju wyszli Aleksander, Dasza i Dmitrij,
bya w kuchni.
Aleksander nawet na ni nie spojrza.
Jakby by rur wodocigow pen wody, i jakby
Tania zakrcia wmontowany w ni kran.
- Poegnaj si, ju wychodz - powiedziaa Dasza.
Tatiana aowaa, e nie jest niewidzialna.
- Do widzenia - rzucia z daleka, wycierajc
utytane mk rce w bia sukienk z rami.
- Jeszcze raz dzikuj za pomoc.
- Odprowadzi ci?
- Dasza wzia Aleksandra pod rk.
Dmitrij podszed do Tani i spyta, czy moe j
kiedy odwiedzi.
Moe powiedziaa tak, moe tylko kiwna gow.
Ledwo go syszaa.
- Mio byo ci pozna, Taniu.
- To on, Aleksander.
- Wzajemnie.
- To jej gos czy nie jej?
Chyba jednak nie jej.
Wyszli, a ona zostaa.
Do kuchni zajrzaa mama.
- Ten oficer zapomnia czapki.
Tania wzia czapk, ale zanim zdya wyj na
korytarz, do kuchni wrci
Aleksander.
By sam.
- Zapomniaem...
Tatiana spucia gow i bez sowa podaa mu
czapk.
Wycign rk i musn palcami jej do.
Musn i lekko przytrzyma.
Podniosa oczy i spojrzaa na niego ze smutkiem.
Co zrobiaby na jej miejscu dorosa kobieta?
Bo jej chciao si paka.
Moga tylko przekn bl i udawa doros.
- Przepraszam - szepn tak cicho, e chyba le go
usyszaa.
Potem odwrci si i wyszed.
Matka patrzya na ni ze zmarszczonym czoem.
- Co ty robisz?
- spytaa.
- Ciesz si, e kupiam jedzenie - odpara Tatiana i
zacza robi sobie kanapk.
Posmarowaa masem kawaek chleba, w
pospnym osamotnieniu zjada poow, nagle
zerwaa si z krzesa i reszt wyrzucia.
Nie moga sobie znale miejsca.
Ani w kuchni, ani w korytarzu, ani w sypialni.
Chciaaby mie swj pokoik, gdzie mogaby
zapisywa rne rzeczy w pamitniku.
Lecz pokoiku nie miaa, skutkiem czego nie miaa
te pamitnika.
Z ksiek wiedziaa, e pamitnik powinien
zawiera intymne, osobiste wynurzenia.
C, w jej wiecie nie byo intymnych sw.
A intymne myli trzymao si w gowie, nawet
jeli leao si w ku z kim tak bliskim jak
rodzona siostra.
Zreszt miaa takie myli pierwszy raz w yciu.
Lew Tostoj, jeden z jej ulubionych pisarzy,
prowadzi pamitnik jako chopiec, jako
dorastajcy modzieniec i jako mody mczyzna.
Ale jego pamitnik by przeznaczony dla tysicy
czytelnikw.
Ona prowadziaby zupenie inny.
Taki, w ktrym mogaby zapisa imi Aleksandra i
nikomu go nie pokaza.
Pragna mie pokj, w ktrym mogaby
wypowiedzie to imi na gos i nikt by jej nie
usysza.
Aleksander.
Zamiast do sekretnego pokoiku, wrcia do
wsplnego pokoju, usiada obok matki i zjada
herbatnika.
Rodzice rozmawiali o pienidzach, ktrych Dasza
nie zdoaa pobra z zamknitego banku, i o
ewakuacji.
O Paszy nie mwili, no bo jak mogli mwi o
Paszy, a Tatiana ani sowem nie wspomniaa o
Aleksandrze, bo przecie nie wypadao.
Ojciec mwi te o Dmitriju, o tym, e przy stojny
z niego mczyzna.
Tania siedziaa cicho przy stole, zbierajc swe
nastoletnie siy.
Wrcia Dasza.
Wrcia i gestem rki zaprosia j do drugiego
pokoju.
Tatiana posusznie posza za siostr.
Dasza odwrcia si na picie i spytaa:
- No i co?
- Co no i co?
- mrukna znuonym gosem Tania.
- Co o nim mylisz?
- Jest miy.
- Miy?
Przesta.
Nie mwiam?
Nigdy w yciu nie widziaa przy stojniejszego
chopaka.
Tania zdoaa wykrzesa z siebie saby umiech.
- Miaam racj?
- pytaa wesoo Dasza.
- Miaam?
- Miaa.
- To niesamowite, ecie si spotkali.
C za dziwny zbieg okolicz noci!
- Prawda?
- rzucia apatycznie Tatiana.
Miaa ochot uciec z pokoju, lecz podekscytowana
siostra blokowaa drzwi, bezwiednie prowokujc
j do ktni, tymczasem ona nie miaa na ktni
ochoty, ani na du, ani nawet na ma.
Po prostu staa i milczaa.
Jak zawsze.
Dasza bya siedem lat starsza.
Bya silniejsza, mdrzejsza, zabawniejsza i
adniejsza.
Dlatego zawsze wygrywaa.
Tatiana usiada na ku.
Siostra przysiada obok niej.
- A co mylisz o Dmitju?
Podoba ci si?
- Nie wiem, chyba tak.
Nie martw si o mnie, Daszka.
- A kto si martwi?
- Potargaa jej wosy.
- Daj mu szans.
Chyba mu si spodobaa - dodaa jakby ze
zdziwieniem.
- Pewnie przez t sukienk.
- Na pewno.
Suchaj, jestem zmczona.
To by dugi dzie.
Dasza pooya jej rk na ramieniu.
- Aleksander mi si podoba - powiedziaa.
- Podoba mi si tak bardzo, e...
e nie umiem tego wyrazi.
Tatian przeszed zimny dreszcz.
Spotkaa go, jechaa z nim i sza, umiechaa si
do niego i, doszcztnie rozbita, dopiero teraz zdaa
sobie spraw, e siostra traktuje t znajomo
bardzo powanie, e nie jest to kolejny flirt, ktry
za kilka dni skoczy si na schodach Peterhofu
albo w Ogrodach Admiralicji.
Tym razem nie miaa co do tego najmniejszych
wtpliwoci.
- Nie musisz si tumaczy, Dasza.
- Pewnego dnia wszystko zrozumiesz.
Tania zerkna na ni ktem oka, otworzya usta i...
Mina sekunda, miny dwie.
Chciaa powiedzie: Daszo, ale on przeszed na
drug stron ulicy dla mnie.
To dla mnie wsiad do autobusu, to dla mnie
pojecha na przedmiecia Leningradu.
Nie, nie moga jej tego zrobi.
Bya jej modsz siostr.
Chciaa powiedzie: Daszka, miaa ich na pczki.
W kadej chwili moesz mie kolejnego.
Jeste czarujca, inteligentna i pikna, wszyst kim
si podobasz.
Ale jego chc mie tylko dla siebie.
A jeli bdzie wola mnie?
Nie ciebie, tylko mnie?
Co wtedy?
Siedziaa i milczaa.
Nie bya pewna, czy to wszystko prawda.
Zwaszcza to ostatnie.
Bo czy to moliwe, eby wola j ni zgrabn,
ciemnowos Dasz?
Moe dla niej te przeszed na drug stron ulicy?
Moe i dla niej jecha z drugiego koca miasta w
ten pikny, jasny ranek, kiedy podnieli mosty na
Newie?
Wci milczaa.
Nie miaa nic do powiedzenia.
Zamkna usta.
Szkoda sw.
art.
Co za potworny art.
Dasza przygldaa si jej z zatroskaniem.
- Taniu, Dmitrij jest onierzem.
Nie wiem, czy jeste...
czy jeste gotowa na onierza.
- To znaczy?
- Nic, nic.
Bdziemy musiay ci troch wystroi i
podszkoli.
- Podszkoli?
- powtrzya Tatiana, czujc, e serce grznie jej
w pucach.
- No wiesz, pogadamy, pomalujemy ci usta...
- Dasza pocigna j za wosy.
- Ale nie dzi, dobrze?
Lec z ng.
I w biaej sukience w szkaratne re zwina si
na ku twarz do ciany.
Aleksander szed szybko Prospektem Ligowskim.
Przez kilka minut milczeli, wreszcie zasapany
Dmitrij powiedzia:
- Mia rodzina.
- Bardzo mia - odrzek spokojnie Aleksander.
Jemu tchu nie brakowao.
Po prostu nie chcia rozmawia z Dim o
Mietanowach.
- Pamitam Dasz.
- Dmitrij ledwo za nim nada.
- Widziaem was w"Sadko".
- Tak.
- Ale jej siostrzyczka...
adniutka jest, co?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Gieorgij Wasiljewicz mwi, e ma prawie
siedemnacie lat.
- Dima pokrci gow.
- Siedemnacie lat!
Pamitasz, co robie, kiedy miae siedemnacie
lat?
Aleksander nie zwolni kroku.
- A za dobrze.
- Wolaby nie pamita.
Wolaby mie siedemnacie lat mniej.
Dmitrij nie dawa za wygran.
- Co?
Nie syszaem.
- Pytam - powtrzy cierpliwie Dima - czy wedug
ciebie to moda siedemnastka, czy stara?
- Dla ciebie na pewno za moda - odpar chodno
Aleksander.
Dmitrij zamilk.
- Jest bardzo adna - rzek po chwili.
- Tak, ale dla ciebie za moda.
- A co ci do tego?
Ty znasz starsz, ja poznam modsz.
- Dima za chichota.
- Czemu nie?
Moglibymy pj na may czworokcik.
Dwch przyjaci i dwie siostrzyczki.
Co ty na to?
Jest w tym pewna symetria...
- Dima - przerwa mu Aleksander.
- A co z Jelen?
Mwia mi, e jej si podobasz.
Mog ci j przedstawi, choby za tydzie.
Dmitrij machn rk.
- Naprawd z ni gadae?
- Parskn miechem.
- Nie.
Takich jak Jelena mog mie na pczki.
Zreszt moe by i Jelena, prosz bardzo.
Nie, nie, Tatiana jest inna.
- Z umiechem zatar rce.
Na twarzy Aleksandra nie drgn ani jeden
misie.
Oczy byy nieruchome, usta lekko rozchylone,
czoo bez jednej zmarszczki.
Poruszay si tylko nogi.
Szybciej, szybciej, jeszcze szybciej.
Dmitrij truchta za nim.
- Zaczekaj.
Wiesz, jeli chodzi o Tanie...
Chciaem ci tylko spyta, czy nie masz nic
przeciwko temu.
- Ale skd - odrzek z kamiennym spokojem
Aleksander.
- Co mi do tego?
- Jasne!
- Dima klepn go w plecy.
- Dobry z ciebie czowiek.
Szybkie pytanko: chcesz, ebym zorganizowa co
na...
- Nie!
- Ca noc bdziesz na subie.
Zabawimy si.
Albo to pierwszy raz?
- Nie.
Nie dzisiaj.
- Przyspieszy kroku.
- ju nigdy wicej.
- Ale...
- Spni si.
Musz lecie biegiem.
Do zobaczenia w koszarach.
Tan
Obudzia si wczesnym rankiem i natychmiast
stan jej przed oczami obraz twarzy Aleksandra.
Do Daszy si nie odezwaa.
Prbowaa na ni nie patrze, ale ta, wychodzc z
pokoju, rzucia:
- Wszystkiego najlepszego!
- Wanie, wszystkiego najlepszego, Tanieczko -
dodaa mama, ktra te ju wychodzia.
- Nie zapomnij zamkn drzwi.
Ojciec pocaowa j w czubek gowy.
- Twj brat te koczy dzisiaj siedemnacie lat.
- Wiem, tato.
Ojciec pracowa jako hydraulik w miejskich
zakadach wodocigowych.
Mama bya szwaczk w przyszpitalnym zakadzie
krawieckim.
Dasza asystentk dentysty.
Pracowaa u niego od dwch lat, odkd skoczya
uniwersytet.
Mieli ze sob romans, ale kiedy romans si
skoczy, postanowia u niego zosta, poniewa
lubia t prac.
Poza tym dobrze jej paci i mao wymaga.
Tatiana pojechaa do Kirowa i przesiedziaa cay
ranek na zebraniu zaogi, wysuchujc
patriotycznych przemwie.
Kierownik wydziau, Siergiej Krasienko, spyta j,
czy chce wstpi do Armii Pospolitego Ruszenia i
kopa rowy na poudniowym kracu miasta.
Rowy i okopy miay powstrzyma
znienawidzonych Niemcw.
Dzisiaj ich nienawidzili, wczoraj kochali.
A jutro?
Wczoraj poznaa Aleksandra.
Krasienko mwi i mwi.
Wojsko miao doprowadzi do porzdku
umocnienia na pnocnym kocu miasta, te na
granicy z Finlandi.
Do wdcy Armii Czerwonej podejrzewali, e
Finowie zechc odzyska Kareli.
Karelia.
Tatiana zastrzyga uszami.
O tym samym mwi wczoraj Aleksander.
Aleksander...
Natychmiast oklapa.
Jakby uszo z niej po wietrze.
Kobiety suchay, ale adna z nich nie miaa ochoty
nigdzie wstpowa.
adna z wyjtkiem Tamary, tej z koca linii
montaowej.
- Co mam do stracenia?
- szepna, ochoczo zrywajc si z krzesa.
Tania podejrzewaa, e Tamara po prostu si
nudzi.
Przed obiadem dostaa specjalne okulary,
ochronny czepek na gow i brzow kurtk.
Po obiedzie nie pakowaa ju noy, yek i
widelcw.
Z tamocigu schodziy teraz mae, cylindryczne
pociski.
Spaday tuzinami do maych, kartonowych pudeek,
a ona wkadaa te pudeka do duych, drewnianych
skrzy.
O pitej zdja kurtk i czepek, spryskaa twarz
wod, zwizaa wosy w kucyk i wysza z fabryki
na Prospekt Strajkw, wzdu ktrego biega
wysoka na siedem metrw betonowa ciana,
synny Kirowski mur, cigncy si przez pitnacie
przecznic.
Do przystanku miaa tylko trzy.
A na przystanku czeka...
Aleksander.
Zobaczya go i - nic nie moga na to poradzi -
natychmiast si rozpromienia.
Przyoya rk do serca, przystana, lecz gdy
posa jej umiech,
zaczerwienia si, wyprostowaa, przekna to, co
miaa w gardle, i podesza bliej.
Zauwaya, e jest bez czapki; trzyma j w rku.
aowaa, e tak niedokadnie umya twarz.
W gowie kbiy jej si tysice wakich sw,
tymczasem teraz po trzebowaa sw prostych i
niewinnych, takich, ktrych uywa si pod czas
rozmowy o niczym.
- Co ty tu robisz?
- spytaa niemiao.
- Prowadzimy wojn z Niemcami - odrzek.
- Nie mam czasu na udawanie.
30 czerwca 1941 r.
Rada Wojenna Frontu Pnocnego ogosia zacig
do Leningradzkiej Armii Pospolitego Ruszenia, na
ktrej czele stan genera Subbotin (przyp.
red.).
Chciaa co powiedzie, co, cokolwiek, eby
tylko przerwa cisz.
Wic powiedziaa:
- Ach tak...
- Wszystkiego najlepszego.
- Dzikuj.
- Robisz co...
wieczorem?
- Nie wiem.
Dzi poniedziaek, wszyscy bd zmczeni.
Zjemy kolacj.
Co wypijemy.
- Westchna.
W innym wiecie pewnie zaprosiaby go na
kolacj albo na przyjcie.
W innym, ale nie w tym.
Czekali.
Wraz z nimi czekali szarzy, przygnbieni ludzie.
Ona nie bya przygnbiona.
Spojrzawszy na tumek mczyzn i kobiet, pomy
laa: czy ja te bym tak wygldaa, gdybym staa tu
sama i czekaa na autobus, jak oni?
Czy wanie tak bd wygldaa przez wszystkie
dni, ktre pozostay mi do koca ycia?
A potem pomylaa: wybucha wojna.
Jak si to ycie teraz zmieni?
- Skd wiedziae, e tu bd?
- Twj ojciec mwi, e pracujesz u Kirowa.
Zaryzykowaem i przy szedem na najbliszy
przystanek.
- Dlaczego?
- spytaa wesoo.
- Czybymy byli skazani na komunikacj miejsk?
- My w sensie Rosjanie, czy ty i ja?
- spyta z umiechem.
Zaczerwienia si i spucia oczy.
Nadjechaa dwudziestka, mogca pomieci
dwadziecia par osb.
Wsiado ponad trzydzieci.
Aleksander i Tatiana zostali.
- Chod, pjdziemy piechot - powiedzia,
popychajc j lekko w stron muru.
- Ale dokd?
- Do domu.
Chc z tob porozmawia.
Spojrzaa na niego z powtpiewaniem.
- Do domu?
To osiem kilometrw.
- Zerkna na swoje buty.
- Dzisiaj masz wygodne?
- spyta, nie przestajc si umiecha.
- Tak, dzikuj - odrzeka, przeklinajc siebie w
duchu.
Zachowywaa si jak maa dziewczynka.
- Wiesz co?
- zaproponowa.
- Przejdmy do Goworowa i wsidmy do jedynki.
Dasz rad?
To niedaleko.
Wszyscy czekaj na autobus albo na trolejbus, a
my pojedziemy tramwajem.
Mylaa chwil.
- Tramwaj do mnie nie dojeda.
- Nie, ale przy Dworcu Warszawskim
przesidziesz si do szesnastki i wysidziesz na
rogu Greckiego i Pitej Radzieckiej.
Moemy te przesi si razem do dwjki.
Ja wysid przed koszarami, a ty przed muzeum.
- Zamilk.
- Albo i piechot.
- Osiem kilometrw to dla mnie za duo -
zdecydowaa.
- Nawet w wygodnych butach.
Nie, chodmy do tramwaju.
- Ju wiedziaa, e przy adnym dworcu nie
wysidzie.
Miaaby wysi i jecha dalej sama?
Nie.
Czekali dwadziecia minut, ale tramwaju jak nie
byo, tak nie byo.
Trudno.
Zgodzia si przej kilka kilometrw do
szesnastki.
Ulica Goworowa skrcaa w ulic Szkapina,
potem meandrowaa na pnoc i wychodzia na
Kana Obwodowy.
Nie chciaa wsiada do swego tramwaju.
Nie chciaa, eby on wsiada do swego.
Tylko jak mu to powiedzie?
Musiaa te o co go zapyta.
Nigdy si z niczym nie wychylaa.
Zawsze szukaa najtaktowniejszych sw, a
poniewa nie ufaa zasadom etykiety, ktre hutay
jej si w gowie niczym dziesitki wahade,
najczciej po prostu milczaa, co odbierano jako
oznak bolesnej niemiaoci lub wyniosoci.
Dasza nie miaa takich kopotw.
Dasza mwia to, co przychodzio jej do gowy.
Tania czua, e powinna bardziej zaufa
wewntrznemu gosowi.
A gos ten a w niej dudni.
Chciaa spyta Aleksandra o Dasz.
Ju otwieraa usta, gdy wtem...
- Nie wiem, jak ci to powiedzie.
Pomylisz, e jestem arogancki, ale...
- znowu zamilk.
- Skoro uwaasz, e jeste, to pewnie jeste -
odrzeka agodnie.
Aleksander wci milcza.
- Mimo to moesz mi powiedzie - dodaa.
- Musisz porozmawia z ojcem, Tatiano.
Niech pojedzie do Tomaczewa i cignie Pasz
do domu.
W tej samej chwili po drugiej stronie ulicy
zobaczya bogato zdobiony fronton Dworca
Warszawskiego.
Pomylaa, jak by to byo cudownie, gdyby moga
pojecha do Warszawy, do Lublina, do
witokrestu, a tu nagle masz: Pasza i
Tomaczewo.
Tego si nie spodziewaa.
Chciaa porozmawia o czym innym, tym czasem
on mwi o Paszy, ktrego nawet nie zna.
- Dlaczego?
- spytaa w kocu.
Nie odpowiedzia od razu.
- Poniewa istnieje niebezpieczestwo, e
Tomaczewo wpadnie w rce Niemcw.
- Co ty mwisz?
- Nic z tego nie rozumiaa, a nawet gdyby
rozumiaa, po prostu nie chciaaby zrozumie.
Nie miaa ochoty si denerwowa.
Bya zbyt szczliwa, e Aleksander przyszed do
niej nieproszony, z wasnej woli.
Mimo to w jego gosie pobrzmiewaa dziwna,
troch nie pokojca nutka: Pasza, Tomaczewo,
Niemcy - trzy sowa wypowiedziane chodnym
tonem przez czowieka, ktrego prawie nie znaa.
Przejecha taki szmat drogi, eby j ostrzec?
Przed czym?
- Ale ja?
Co ja mog?
- spytaa.
- Porozmawiaj z ojcem.
Niech sprowadzi Pasz do domu.
Po co go tam wysya?
Dla bezpieczestwa?
- Aleksander zadra.
Przez twarz przemkn mu mroczny cie.
Patrzya na niego.
Uwanie go obserwowaa, czekajc, a powie co
wicej, a wszystko jej wyjani.
Lecz wyjanienia nie byo.
Ani wyja nienia, ani nawet sw.
Odchrzkna.
- Tam s obozy dla chopcw.
Dlatego go wysalimy.
Kiwn gow.
- Wiem.
Bardzo wielu leningradczykw wysao tam
swoich synw.
- Mia nieprzeniknion twarz.
- Przecie Niemcy s na Krymie.
Sam towarzysz Mootow tak mwi.
Nie suchae przemwienia?
- Tak, na Krymie, ale nasze europejskie granice
maj dwa tysice kilometrw dugoci, a na
kadym metrze tych granic stoj niemieckie
wojska.
S wszdzie, Taniu, na poudnie od Bugarii i na
pnoc od Polski...
- Urwa.
Tatiana milczaa.
- Najbezpieczniejszym miejscem dla Paszy jest
Leningrad.
Przynajmniej na razie.
- Skd ta pewno?
- spytaa sceptycznie Tania.
I z oywieniem dodaa: - W takim razie dlaczego
w radiu mwi, e Armia Czerwona jest
najpotniejsza w wiecie?
Mamy czogi, mamy samoloty, artyleri i karabiny.
W radiu mwi co innego - zakoczya z nagan w
gosie.
Aleksander pokrci gow.
- Taniu, Taniu, Taniu...
- Co, co, co?
- odpara, a on omal si nie rozemia, chocia
twarz mia bardzo powan.
Niewiele brakowao i ona te by si rozemiaa,
cho wcale nie byo jej do miechu.
- Taniu, ledwie dwadziecia kilometrw za
miastem przebiega granica z Finlandi.
Od wielu lat jest to granica wroga, tak wroga, e
rzuci limy tam niemal wszystkie siy,
zapominajc, e granice poudniowe
s praktycznie nie obstawione.
I wanie w tym tkwi cae niebezpieczestwo.
- Skoro tak, to dlaczego wysyasz Dmitrija na
pnoc?
Przecie, wedug ciebie, nic si tam nie dzieje.
Aleksander dugo milcza.
- Wysyam go na zwiad - odrzek w kocu i Tania
wyczua, e co przed ni ukrywa.
- Chc tylko powiedzie, e wikszo naszych si
obronnych skupilimy na pnocy.
Natomiast na poudniowym i poudniowo-
zachodnim kracu miasta nie ma ani jednej
dywizji, ani jednego puku, ani jednej jednostki.
Rozumiesz?
- Nie - odrzeka zadziornie.
- Porozmawiaj z ojcem o Paszy - powtrzy.
Zamilkli, idc rami w rami cichymi ulicami.
Soce byo zamglone, licie na drzewach
nieruchome i tylko oni, Aleksander i Tania, szli
leniwie w letnim upale.
Przed kadym skrzyowaniem zwalniali kroku,
wbijali wzrok w chodnik albo spogldali na
tabliczk z nazw ulicy.
Tatiana mylaa: Boe, nie pozwl, eby zaraz
odszed.
A on?
O czym myla Aleksander?
- Posuchaj...
- zacz.
- Przepraszam za wczorajsze.
Nic nie mogem na to poradzi.
Twoja siostra i ja...
Nie wiedziaem, e to twoja siostra.
Poznalimy si w "Sadko"...
- Wiem - przerwaa mu Tatiana.
- Oczywicie.
Nie musisz si tumaczy.
- Sam podnis ten temat.
To dobrze.
To tyle znaczy.
- Musz.
Przepraszam, jeli...
jeli ci zdenerwowaem.
- Nie, nie, wszystko w porzdku.
Dasza opowiadaa mi o tobie.
Wy...
- Urwaa.
Chciaa doda, e zupenie jej to nie przeszkadza,
lecz sowa utkwiy w gardle.
- Powiedz, jaki jest ten Dmitj?
Miy?
Kiedy wraca z Karelii?
- Powiedziaa to ot tak, dla efektu?
Chyba nie.
Po prostu chciaa zmieni temat.
- Nie wiem.
Kiedy skoczy inspekcj.
Za kilka dni.
- Zmczyam si.
Moemy wsi do tramwaju?
- Oczywicie - odrzek powoli Aleksander.
- Zaczekajmy na szesnastk.
Odezwa si dopiero, gdy tramwaj ruszy.
- Tatiano, twoja siostra i ja...
To nic powanego.
Powiem jej, e...
- Nie!
- Krzykna tak gono, e dwaj krpi mczyni,
ktrzy siedzieli przed nimi, spojrzeli na ni z
niemym zdziwieniem.
- Nie - po wtrzya nieco ciszej, lecz nie mniej
wojowniczo.
- To niemoliwe.
-Zasonia twarz rkami, po czym szybko je
opucia.
- Dasza jest moj starsz siostr, rozumiesz?
"Byem jedynakiem".
Sowa te wibroway jej w piersiach niczym
dwik skrzypiec.
- Jedyn siostr- dodaa agodniej.
Zawahaa si.
- Dla niej to...
to co bardzo powanego.
Czy musiaa mwi co wicej?
Sdzc po wyrazie jego twarzy, chyba tak.
Mylaa chwil, wreszcie z wdzikiem wzruszya
ramionami.
- Mog mie innych chopcw, ale nigdy nie bd
miaa innej siostry.
A on powiedzia tylko:
- Nie jestem chopcem.
- W takim razie mczyzn - wykrztusia Tania.
Ta rozmowa j przerastaa.
- Skd wiesz, e bd inni?
Tatiana osupiaa, lecz mimo to konsekwentnie
para dalej.
- Bo mczyni stanowi poow ludnoci wiata,
a moja siostra jest tylko jedna.
Poniewa tego nie skomentowa, niepewnie
spytaa:
- Lubisz Dasz, prawda?
- Tak - odrzek cicho - oczywicie.
Ale...
Nie pozwolia mu dokoczy.
- W takim razie zaatwione.
Nie musimy ju o tym rozmawia.
- Po wiedziaa to z cikim sercem i ciko
westchna.
On te westchn, cho nieco ciszej.
- Nie - odrzek.
- Chyba nie.
- No i dobrze.
- Tania spojrzaa w okno.
Ilekro zastanawiaa si nad swoim przyszym,
dorosym yciem, zawsze mylaa o dziadku, o
godnoci, z jak egzystowa w tym szarym
wiecie.
Dziadek mgby by, kim by tylko zechcia, ale
postanowi zosta nauczycielem.
Nie wiedziaa, czy to nauczanie surowych,
logicznych absolutw kazao mu dostrzega w
yciu tylko barwy czarne i biae, czy te kaza mu
je dostrzega jego swoisty charakter, lecz bez
wzgldu na to, jak byo naprawd, Tatiana zawsze
go podziwiaa.
Ilekro pytano j, kim chce zosta, kiedy doronie,
niezmiennie odpowiadaa:
"Chc by taka jak mj dziadek".
Wiedziaa, co zrobiby na jej miejscu.
Na pewno nie zamaby serca rodzonej siostrze.
Tramwaj min plac Powstania i skrci w Grecki.
Aleksander poprosi j, eby wysiada kilka
przystankw wczeniej, koo szpitala na rogu
Drugiej Radzieckiej i Prospektu.
- Widzisz ten wielki budynek z czerwonej cegy?
- spytaa.
- To szpital.
Tam si urodziam.
Aleksander szed obok niej.
- Powiedz, spodoba ci si Dmitrij?
Upyno co najmniej kilkanacie sekund, zanim to
sobie przemylaa.
Jakiej odpowiedzi si spodziewa?
Wypytywa w swoim imieniu czy w imieniu
Dmitrija?
Co mu odpowiedzie?
Gdyby pyta w imieniu Dimy i gdyby powiedziaa
"nie", zraniaby uczucia jego najlepszego
przyjaciela, a tego nie chciaa.
Gdyby pyta w imieniu swoim i gdyby powiedziaa
"tak", zraniaby jego, a tego te nie chciaa.
Co zrobiaby na jej miejscu inna dziewczyna?
Pewnie rozpoczaby jak gr, pewnie
zwodziaby go, kusia i udawaa.
Aleksander nalea do Daszy.
Czy jej modsza siostra winna mu bya szczer
odpowied?
Czy tej odpowiedzi chcia?
Tak, na pewno.
- Nie - odrzeka w kocu.
Jego uczucia przede wszystkim.
Po twarzy Aleksandra poznaa, e wyranie mu
ulyo.
- Ale Dasza mwi, e powinnam da mu szans.
Mylisz, e po winnam?
- Nie - odpar bez namysu.
Przystanli na rogu Drugiej Radzieckiej i
Prospektu Greckiego.
Kil kaset metrw dalej byszczaa w socu kopua
cerkwi.
Tania nie moga znie myli, e Aleksander zaraz
odejdzie.
Przyszed do niej, poprosi o rzecz niemoliw,
ona mu odmwia i baa si teraz, e ju nigdy go
nie zobaczy.
Samego, tak jak teraz.
Nie, nie moga pozwoli mu odej.
Jeszcze nie.
- Aleksandrze - spytaa cicho, patrzc mu prosto w
twarz.
- Czy twoi...
rodzice wci mieszkaj w Krasnodarze?
- Nie - odrzek.
- Ju nie.
Nie odwrcia gowy.
Spojrza jej w oczy.
- Taniu, jest tyle rzeczy, ktrych nie mog ci
wyjani, cho bardzo chc.
- To wyjanij - odrzeka cicho, wstrzymujc
oddech.
- Pamitaj jedno: to, co dzieje si w tej chwili w
Armii Czerwonej,
brak przygotowania i kompletna dezorganizacja,
mona zrozumie tylko z perspektywy wydarze
ostatnich czterech lat.
Czy to dla ciebie jasne?
Tatiana znieruchomiaa.
- Nie, wcale.
Co to ma wsplnego z twoimi rodzicami?
Aleksander podszed p kroku bliej, osaniajc
j przed promieniami zachodzcego soca.
- Moi rodzice nie yj.
Matka zgina w trzydziestym szstym, ojciec w
trzydziestym sidmym.
Zostali zastrzeleni - szepn.
- Przez NKWD, przez funkcjonariuszy naszej
pseudo-tajnej policji.
Musz ju i.
Musiaa mie zaszokowan min, bo z pospnym
umiechem poklepa j po ramieniu i powiedzia:
- Nie martw si.
Czasami bywa tak, e nadzieje si nie speniaj.
Bez wzgldu na to, co planujemy i jak bardzo
sobie tego yczymy.
Prawda?
- Tak - odrzeka, spuszczajc oczy.
Nie wiedzie czemu, czua, e Aleksander mwi
nie tylko o swoich rodzicach.
- Chcesz...
- Musz i.
Do zobaczenia.
Chciaa spyta, kiedy, lecz powiedziaa tylko:
- Do zobaczenia.
Nie miaa ochoty wraca do domu, do kuchni, do
pokoju, do mieszkania.
Chciaa znowu jecha tramwajem, znowu by na
przystanku, na wet w sklepie, na ulicy,
gdziekolwiek, byle tylko nie siedzie w domu bez
niego.
Wesza do kamienicy, otpiaa stana za drzwiami
i bezwiednie kre lc palcami semk, zebraa siy
na dalsz drog.
Na szczyt schodw i dalej.
Znacznie dalej.
Z cikim sercem wesza na pierwszy stopie.
Rodzice i dziadkowie rozmawiali o wojnie.
Nie byo urodzinowej kolacji, byo za to duo
wdki.
I gonych ktni.
Co z Leningradem?
Gdy wesza do pokoju, ojciec i dziadek sprzeczali
si na temat zamiarw Hitlera jakby osobicie go
znali.
Mama chciaa wiedzie tylko jedno: dla czego
towarzysz Stalin nie przemwi do narodu.
Natomiast Dasza za stanawiaa si, czy warto
dalej pracowa.
- A niby co miaaby robi?
- warkn tata.
- Spjrz na Tanie.
Ma zaledwie siedemnacie lat i nie pyta, czy warto
dalej pracowa.
Wszyscy, cznie z Dasza, spojrzeli pospnie na
Tatian.
Tania postawia torebk.
- Ju skoczyam siedemnacie, tato.
Dzisiaj.
- No wanie!
- wykrzykn ojciec.
- Co za zwariowany dzie.
Wypijmy za zdrowie Paszy.
I Tani - doda po chwili.
Paszy wrd nich nie byo i pokj jakby si
skurczy.
Tatiana staa przy drzwiach, zastanawiajc si, czy
to odpowiednia
chwila, eby porozmawia o bracie i o
Tomaczewie.
Nikt nie zauway,
e podpiera cian, z wyjtkiem Daszy, ktra
zerkna na ni z sofy
i spytaa:
- Zjesz krupniku?
Jest na pycie.
Tania uznaa, e to dobry pomys.
Posza do kuchni, nalaa sobie dwie warzchwie
zupy z kawakami kurczaka i marchewk,
przysiada na parapecie i wyjrzaa na podwrze.
Krupnik styg.
Nie miaa ochoty na nic gorcego.
W rodku pona.
Gdy wrcia do pokoju, matka pocieszaa ojca.
- Wojna si szybko skoczy.
Do zimy bdzie po wszystkim.
Tata w milczeniu pociera mankiety koszuli.
- Napoleon te napad na Zwizek Radziecki w
czerwcu.
- Napoleon?
- zapiszczaa mama.
- Gieorgiju Wasiljewiczu, a co ma z tym
wsplnego Napoleon?
Prosz.
Bagam.
Tania otworzya usta, eby powiedzie co o
Tomaczewie, lecz w tym samym momencie zdaa
sobie spraw, e nie tylko nie jest pewna
wiadomoci, ktr zamierzaa przekaza swojej
dojrzaej, wszechwiedzcej i nieznonej rodzinie,
ale e z pewnoci bdzie musiaa im wyjani,
skd zna plany Niemcw.
Z pewnoci?
Z pewnoci.
Szybko zamkna usta.
Tata siedzia obok mamy, spogldajc na pusty
kieliszek.
- Wypijmy jeszcze po jednym - wymrucza
pospnie.
- Za Pasz.
- Jedmy do ugi!
- wykrzykna mama.
- Na dacz, aby dalej od miasta!
Tania wzia gboki oddech.
Czy moga przepuci tak okazj?
- Moe - wybekotaa niemiao, podziwiajc
wasn bezczelno - moe zaprosimy i Pasz?
Tata, mama, Dasza, dziadek i babcia popatrzyli na
ni skonsternowani, jakby, po pierwsze, zdumiao
ich to, e Tania umie mwi, i, po drugie, jakby
mieli wyrzuty sumienia, e rozmawiaj o
dorosych sprawach w obecnoci dziecka.
Mama wybuchna paczem.
- Tak, sprowadmy Pasz.
Boe, przecie on ma dzisiaj urodziny, a siedzi tam
sam jak palec.
Ja te mam dzisiaj urodziny, pomylaa Tatiana.
Postanowia wzi kpiel.
- Gdzie idziesz?
- spyta tata.
- Do wody.
- Do wody?
warkna mama.
Jak idziesz zmywa, to zabierz talerze.
- Nie id zmywa.
Id si wykpa.
- Tania zebraa talerze i zaniosa je do kuchni.
Dasza wysza.
Tatiana nie wiedziaa dokd.
Podejrzewaa, e na spotkanie z Aleksandrem.
Nigdy sobie nie wspczua i nie zamierzaa
wspczu sobie teraz.
Byo jej tylko przykro, e dziwny splot wydarze
odmieni jej serce i e uczucie, ktre si w nim
zalgo, musiao zosta zduszone przez absurdalny
wybryk losu.
Ale litowa si nad sob?
Wpuci do serca tego zoliwego diaba?
Przenigdy.
Zmusia si do przeczytania kilku opowiada
Czechowa, ktrych apatyczno zawsze j
uspokajaa.
Przy sidmym opowiadaniu, tym o dziewczynie
siedzcej na awce ze starszym panem, zawsze
usypiaa.
Czytajc, syszaa, jak tata i dziadek sprzeczaj si
o wojn.
Wedug dziadka, wielu ludzi uwaao, e tak,
wojna to straszna rzecz, prawdziwa tragedia, lecz
wojna moe te ich wyzwoli.
Ten nowy koszmar moe im przynie co
dobrego.
Moe uwolni Rosj z bolszewickiego jarzma i
da narodowi szans na nowe, normalne, ludzkie
ycie.
- Nic nas nie uwolni od bolszewickiego jarzma -
wybekota tata, wyranie podpity.
Ojciec zawsze by pesymist, a wdka tylko ten
pesymizm pogbiaa.
Co musiao da im szans na lepsze ycie.
Tylko co?
Tego Tania nie wiedziaa.
Wkrtce potem usna.
Za kwadrans druga obudzi j odgos, ktrego
nigdy dotd nie syszaa: mroczn noc rozdzierao
przeraliwe wycie syren.
Przeraona, gono krzykna, a wwczas podszed
do niej ojciec i powiedzia, e to nic, e to tylko
alarm przeciwlotniczy.
Spytaa, czy musi wsta.
Czyby bombardowali ich Niemcy?
Ju?
- pij, Tanieczko, pij - odrzek tata, lecz jak
moga spa, gdy za oknem zawodziy syreny, a
Daszy nie byo w domu?
Kilka minut pniej wycie ucicho, lecz Dasza
wci nie wracaa.
Na porannym zebraniu u Kirowa zawiadomiono
ich, e w zwizku z wysikiem wojennym, ktry
podejmowaa caa ojczyzna, dzie pracy zosta
przeduony do sidmej wieczorem.
Tak, a do odwoania.
Czyli do koca wojny, domylia si Tatiana.
Krasienko poinformowa robotnikw, e sekretarz
moskiewskiego komitetu partii postanowi
przyspieszy produkcj czogw KW-60,
niezbdnych do obrony Leningradu.
Powiedzia, e onierze bd broni miasta
czogami, armatami i amunicj wyprodukowan u
Kirowa.
e towarzysz Stalin nie przerzuci wojsk z frontu
poudniowego, by wzmocni te, ktre stacjonuj na
pomocy.
Dlatego musi im wystarczy to, co wyprodukuj tu,
na miejscu.
Po tej masowce do wojska wstpio na ochotnika
tyle osb, e Tania mylaa, i zamkn fabryk.
Niestety, nie zamknli.
Ona i jej koleanka, znuona kobieta w rednim
wieku imieniem Zina, wrciy na lini montaow.
Po poudniu zepsu si pistolet do gwodzi i dali
jej motek.
Do sidmej rozbolay j plecy i rka.
Szy wzdu muru Kirowskiego, lecz zanim dotary
do przystanku, Tania dostrzega ciemnowos
gow Aleksandra grujc nad tumem
przechodniw.
- Musz i.
- Natychmiast zabrako jej tchu.
Przyspieszya kroku.
- Do jutra.
Zina wymamrotaa co w odpowiedzi.
- Cze - powiedziaa Tania spokojnie, cho serce
walio jej jak motem.
- Co tu robisz?
- Bya zbyt zmczona, eby udawa.
Posaa mu umiech.
- Cze.
Przyszedem, eby odprowadzi ci do domu.
Jak tam urodziny?
Dobrze si bawia?
Rozmawiaa z rodzicami?
- Nie.
- le si bawia czy nie rozmawiaa?
- Nie, nie rozmawiaam - odrzeka, unikajc tematu
urodzin.
- Moe Dasza z nimi porozmawia?
Jest odwaniejsza ode mnie.
- Naprawd?
- Tak, o wiele.
Ja zawsze tchrz.
- Prbowaem zagadn j o Pasz, ale interesuje
j to jeszcze mniej ni ciebie.
- Wzruszy ramionami.
- Trudno, nie moja sprawa.
Chciaem pomc.
Spojrza na czekajcy tum.
Nie wciniemy si.
Chcesz si przej?
- Ale tylko do najbliszego tramwaju.
Ledwo yj, lec z ng.
- Po prawia kucyk.
- Dugo czekasz?
- Dwie godziny - odpar i nagle poczua si mniej
zmczona.
Popatrzya na niego ze zdumieniem.
- Dwie godziny?
- Chciaa spyta: czekasz dwie godziny na mnie?
Ale oczywicie nie spytaa.
- Od dzisiaj pracujemy do sidmej.
Przykro mi, e musiae tak dugo tu sta - dodaa
cichutko.
Przeszli na drug stron ulicy i ruszyli w kierunku
Goworowa.
- Po co to nosisz?
- spytaa, wskazujc karabin.
- Jeste na subie?
- Nie, zaczynam dopiero o dziesitej, ale
otrzymalimy rozkaz chodzenia z broni.
- Ju tu s?
rzucia z udawan wesooci Tania.
- Nie, chyba jeszcze nie, prawda?
- Nie, jeszcze nie.
- Ciki ten karabin?
- Nie.
- Spojrza na ni z umiechem.
- Chciaaby go ponie?
- Tak.
Zobaczmy.
Nigdy w yciu nie trzymaam karabinu...
- By tak ciki, e z trudem uniosa go oburcz.
- Masz - powiedziaa kilka krokw dalej.
- Nie wiem, jak ty to robisz.
Dwigasz bro, te wszystkie rzeczy...
- Nie tylko j dwigam, ale i strzelam.
Biegam, padam na ziemi, zrywam si, biegn
dalej, a na plecach mam ciki chlebak.
- Nie wiem, jak wy to robicie.
- Chciaaby by tak silna jak on.
Pasza nie miaby z ni szans.
Nadjecha zatoczony tramwaj.
Wsiedli.
Tatiana ustpia miejsca jakiej staruszce,
Aleksander w ogle nie zamierza
siada.
Jedn rk przytrzymywa si skrzanego uchwytu
pod sufitem, drug ciska pasek karabinu.
Tania chwycia si na wp przerdzewiaej
porczy- Ilekro tramwaj hamowa czy
gwatownie rusza, wpadaa na Aleksandra i za
kadym razem go przepraszaa.
Pier mia tward jak mur Kirowski.
Chciaaby usi z nim gdzie na uboczu i wypyta
go o rodzicw;
w tramwaju rozmawia nie mogli.
Nie wiedziaa tylko, czy warto, czy jeszcze
bardziej si do niego nie zbliy, podczas gdy teraz
nie pozostawao jej nic innego, jak tylko o nim
zapomnie.
W milczeniu dojechali do Prospektu
Wozniesieskiego, tam zapali dwjk i wysiedli
przed muzeum.
- Musz i - powiedziaa niechtnie.
Nagle spyta:
- Usidziemy na chwil?
Przy Woskiej s awki, odpoczniemy.
Chcesz?
- Dobrze.
- Drobia obok niego, pilnujc si, eby nie
podskakiwa jak maa dziewczynka.
Gdy usiedli, wyczua, e co ley mu na sercu, e
chce jej co powiedzie, lecz nie moe.
Oby tylko nie zacz mwi o Daszy, pomylaa.
Przecie mamy to ju za sob, prawda?
Nie, ona niezupenie, ale on jest starszy.
On powinien si z tym pogodzi.
- Co to za budynek?
- spytaa.
- Ten po drugiej stronie ulicy,
- Europejski.
Europejski i Astoria to najlepsze hotele w miecie.
- Wyglda jak paac.
Kto tam mieszka?
- Tylko obcokrajowcy.
- Kilka lat temu tata by w Polsce i mwi, e w
jego warszawskim hotelu mieszkali gocie z
Krakowa.
Polacy!
Wyobraasz sobie?
Dugo mu nie wierzylimy.
Jak to moliwe, eby w warszawskim hotelu
mieszkali Polacy?
- Zachichotaa.
- To tak, jakbym ja wynaja pokj w
Europejskim.
Aleksander spojrza na ni z rozbawieniem i
zdziwieniem.
- S na wiecie takie miejsca, gdzie ludzie mog
podrowa dokd tylko zechc, po caym kraju.
Tania machna rk.
- Pewnie tak, na przykad Polska.
- Przekna lin i odchrzkna.
- Przykro mi z powodu twoich rodzicw.
- agodnie dotkna jego ramienia.
- Powiedz, jak to si stao.
Prosz.
Aleksander wstrzyma oddech i z wyran ulg
wypuci powietrze.
- Twj ojciec ma racj - odrzek.
- Nie jestem z Krasnodaru.
- Nie?
A skd?
- Syszaa moe o Barrington?
- Nie.
To jakie miasto?
- Tak, w Massachusetts.
W Massachusetts?
Chyba si przesyszaa.
- Massachusetts?
- wyszeptaa z oczami jak spodki.
- W Ameryce?
- Tak, w Ameryce.
- Pochodzisz z Massachusetts w Ameryce?
- powtrzya.
- Tak.
Tania oniemiaa.
Dosownie nie moga mwi.
Syszaa tylko oguszajcy i elektryzujcy omot
wasnego serca.
Gdyby nie zacisna zbw, na pewno
rozdziawiaby usta.
- Nabierasz mnie - wykrztusia w kocu.
- Nie jestem a taka naiwna.
Aleksander pokrci gow.
- Nie, nie nabieram ci.
- Wiesz, dlaczego ci nie wierz?
- Wiem.
Mylisz pewnie, kto by chcia tu przyjeda?
- Wanie.
- ycie w komunie byo dla nas wielkim
rozczarowaniem.
Przyjechalimy tu peni nadziei, w kadym razie
ojciec, i nagle okazao si, e nie ma prysznicw.
- Czego?
- Niewane.
A gorca woda?
Mieszkalimy w hotelu, ale nawet tam nie
moglimy si wykpa.
Macie gorc wod?
- Oczywicie, e nie.
Gotujemy wod na pycie i w wannie dodajemy
zimnej.
A co sobot chodzimy do publicznej ani.
Jak wszyscy w Leningradzie.
Kiwn gow.
- W Leningradzie, w Moskwie, w Kijowie, w
caym Zwizku Radzieckim.
- I tak mamy szczcie.
W duych miastach jest bieca woda, a na
prowincji nie maj nawet tego.
Dziadek mi mwi.
- To prawda.
Ale nawet w Moskwie spuczki w ubikacjach
dziaaj tylko sporadycznie.
I ten fetor...
Moi rodzice i ja jako si przystosowalimy.
Gotowalimy na drewnie i udawalimy, e
jestemy Ingallsami.
- Kim?
- Rodzin Ingallsw.
Byli traperami, yli na Dzikim Zachodzie na
pocztku dziewitnastego wieku.
Tymczasem nam przyszo y w socjalistycznej
utopii.
Kiedy chciaem dogry ojcu i powiedziaem:
"Masz racj, tato, tu jest o niebo lepiej ni w
Massachusetts".
"Socjalizmu nie da si zbudowa bez walki",
odrzek.
Przez jaki czas chyba w to wierzy.
- Kiedy tu przyjechalicie?
- W tysic dziewiset trzydziestym, zaraz po
krachu giedowym w dwudziestym dziewitym.
- Nie rozumiaa, o czym mwi, wic tylko
westchn.
- Mniejsza o to.
Miaem jedenacie lat.
I nie chciaem wyjeda z Barrington.
- Boe - szepna.
- Gotowalimy na naftowym prymusie,
mieszkalimy po ciemku, wdychalimy te
wszystkie zapachy.
Przygnbiao nas to, dobijao.
Mama zacza pi.
Czemu nie?
Przecie wszyscy pili.
- Tak - powiedziaa Tatiana.
Jej ojciec te pi.
- A kiedy si upia, sza do ubikacji, ale ubikacja
bya zawsze zajta przez obcokrajowcw, ktrzy
mieszkali z nami w tym moskiewskim paacu...
Nie, nie, nie w takim jak ten.
- Wskaza Hotel Europejski.
- Wic jeli ubikacja bya zajta, mama sza do
publicznej toalety w parku.
Musiaa jej wystarczy zwyka dziura w ziemi.
- By ciepy leningradzki wieczr, mimo to
Aleksander zadra, a Tania zadraa wraz z nim.
Delikatnie dotkna jego ramienia, a poniewa nie
zareagowa, poniewa zasaniay ich drzewa i
poniewa w pobliu nie byo ywej duszy,
przycisna palce troch mocniej i ju ich nie
zabraa.
- W sobot - kontynuowa - ojciec i ja, tak samo
jak ty, twoja mama i siostra, szlimy do publicznej
ani i czekalimy dwie godziny w kolejce, eby
si wykpa.
Mama chodzia w pitki.
Pewnie aowaa, e nie urodzia crki, bo gdyby
urodzia crk, czuaby si mniej samotna i nie
cierpiaaby tak z mojego powodu.
- A cierpiaa?
- Bardzo.
Pocztkowo jako si trzymaem, ale w miar
upywu lat zaczem ich obwinia za swj los.
Mieszkalimy wtedy w Moskwie.
Byo nas siedemdziesiciu.
Siedemdziesiciu idealistw z dziemi, ktrzy yli
jak wy, dzielc trzy mae kuchnie i trzy toalety w
dugim korytarzu.
- Hmm...
- Tobie si takie ycie podoba?
Tatiana mylaa chwil.
- Na naszym pitrze mieszka dwadziecia pi
osb, ale c mog powiedzie?
Wol nasz dacz.
- Zerkna na niego ktem oka.
- wie e pomidory, czyste, pachnce powietrze o
poranku...
- Wanie!
- wykrzykn, jakby sowo "czyste" byo tajemnym
za klciem.
- Poza tym - dodaa - nie lubi, jak wszyscy siedz
mi na gowie.
Chciaabym mie troch...
- Urwaa, szukajc odpowiedniego okrelenia.
Aleksander wyprostowa nogi i spojrza jej w
oczy.
- Wiesz, o co mi chodzi?
- spytaa niemiao.
- Tak, Taniu, wiem.
- Wic co?
Powinnimy si cieszy, e Niemcy nas
zaatakowali?
- To tak, jak zamieni diaba na szatana.
Tatiana pokrcia gow.
- Lepiej nie mw tego przy ludziach.
Jak kto ci usyszy...
- Zwyciya w niej dziewczca ciekawo.
- Ktry z nich to diabe?
- Stalin.
Jest troch zdrowszy psychicznie.
- Ty i mj dziadek...
- wymruczaa w zadumie.
- Co?
- spyta z umiechem.
- Czyby dziadek si ze mn zgadza?
Ona te si umiechna.
- Nie, to ty zgadzasz si z moim dziadkiem.
- Taniu, przesta si oszukiwa.
Niektrzy, zwaszcza Ukraicy, mog uwaa
Hitlera za zbawc narodu, ale sama si
przekonasz, jak szybko wyzbd si zudze.
Hitler zniszczy je tak samo, jak zniszczy iluzje
Austriakw, Czechw, Sowakw i Polakw.
Tak czy inaczej, czuj, e bez wzgldu na to, jak ta
wojna si skoczy i jaki bdzie miaa wpyw na
reszt wiata, tutaj, w Zwizku Radzieckim, nie
zmieni si absolutnie nic.
- Zamilk, jakby szuka odpowiednich sw.
- Czy twoja rodzina ci...
chronia?
- spyta z trosk.
- Przed tym, co tu si dziao?
Zacisna rk na jego ramieniu.
- Nie mielimy z tym do czynienia - odrzeka.
- W kadym razie nie bezporednio.
Nie chciaa o tym rozmawia.
Troch si baa.
- Kiedy syszaam, e aresztowano znajomego
taty, kogo z zakadw
wodocigowych.
Kilka lat temu mieszka z nami ojciec z crk.
Nagle zniknli, a do ich mieszkania wprowadzili
si Sarkowowie.
- Pogrya si w zadumie.
Tata twierdzi, e krpi, zjadliwi Sarkowowie s
informatorami NKWD.
- Chyba tak, chyba chcieli mi tego oszczdzi.
- Mnie nikt nie oszczdza.
Aleksander wyj papierosy i zapalniczk.
- Wprost przeciwnie.
Dlatego nie mog przesta myle o moich
rodzicach, ktrzy przyjechali tu peni nadziei, by
da si zmiady przekonaniom, ktrym byli
wierni niemal od urodzenia.
- Pstrykn za palniczk.
- Mog zapali?
- Tak, oczywicie.
- Patrzya na niego.
Lubia jego twarz.
- A tam?
- spytaa.
- Jak wam si yo?
Chyba nie za dobrze, skoro twj ojciec, rodowity
Amerykanin, porzuci ojczyzn i przyjecha tutaj.
Aleksander dugo milcza; wypali prawie caego
papierosa.
- Opowiem ci jak.
Komunizm w Ameryce lat dwudziestych -
nazywano ten okres Czerwon Dekad - by
bardzo modny, zwaszcza wrd bogaczy.
Kiedy skoczy dziesi lat, ojciec, Harold
Barrington, zada, by jego syn wstpi do
organizacji modziey komunistycznej, do Modych
Pionierw Ameryki.
Organizacja bya bardzo nieliczna i wedug
Harolda - potrzebowaa wieej krwi.
Aleksander odmwi - nalea ju do skautw.
Barrington byo maym miasteczkiem we
wschodnim Massachusetts, nazwanym tak od
Barringtonw, ktrzy mieszkali tam od czasw
Benjamma Franklina.
Przodkowie Aleksandra walczyli z Anglikami w
wojnie o niepodlego.
W dziewitnastym wieku podarowali miastu
czterech burmistrzw, a ojczynie trzech onierzy,
ktrzy walczyli i zginli w wojnie Pnocy z
Poudniem.
Ojciec Aleksandra te pragn pozostawi po
sobie jaki lad.
Chcia y po swojemu.
Jego ona przyjechaa z Woch na przeomie
wiekw, eby pokocha Ameryk, i kiedy jako
dziewitnastolatka wysza za Harolda, pokochaa
j caym sercem.
Ona te chciaa y po swojemu i eby to zrobi,
zostawia we Woszech ca rodzin.
Jane i Harold byli pocztkowo radykaami, potem
socjaldemokratami, wreszcie zostali komunistami.
yli w kraju, ktry im na to pozwala, wic
pokochali komunizm jak nic innego na wiecie.
Nowoczesna i po stpowa Jane Barrington nie
chciaa mie dzieci, a Margaret Sanger,
propagatorka Planowanego Rodzicielstwa, tylko j
w tej decyzji utwierdzia.
Po jedenastu latach takiego radykalizmu Jane
zmienia zdanie i postanowia zaj w ci.
Prbowaa pi lat i wreszcie, po licznych
poronieniach, na wiat przyszo ich jedyne
dziecko: Aleksander.
By rok tysic dziewiset dziewitnasty.
Jane miaa trzydzieci pi lat, Harold trzydzieci
siedem.
Aleksander y i oddycha komunistyczn doktryn,
odkd tylko za cz rozumie po angielsku.
W wygodnym amerykaskim domu, pod
wenianymi kocami przed poncym kominkiem,
wymawia sowa takie jak "proletariat",
"rwno", "manifest" i "leninizm", zanim poj,
co oznaczaj.
Kiedy skoczy jedenacie lat, rodzice postanowili
wprowadzi te sowa w czyn.
Harolda cigle zatrzymywano i aresztowano za
uczestnictwo w agresywnych demonstracjach na
ulicach Bostonu, wic w kocu poszed do
Amerykaskiego Zwizku Swobd Obywatelskich
i poprosi o pomoc przy uzyskaniu dobrowolnego
azylu politycznego w Zwizku Socjalistycznych
Republik Radzieckich.
eby ten azyl uzyska, gotw by zrzec si
amerykaskiego obywatelstwa i przeprowadzi si
tam, gdzie nareszcie yby w penej jednoci z
ludem pracujcym miast i wsi, gdzie nie istniay
podziay klasowe, bezrobocie, uprzedzenia
rasowe, gdzie nie byo adnej religii.
Zakaz wyznawania religii troch Barringtonw
niepokoi, lecz poniewa zawsze uwaali si za
postpowych intelektualistw, doszli do wniosku,
e podczas tego wielkiego komunistycznego
eksperymentu obejd si bez Boga.
Zwrcili paszporty i kiedy przyjechali do
Moskwy, przyjmowano ich
i karmiono jak par krlewsk.
Zdawao si, e tylko jeden Aleksander czuje
smrd w ubikacji, zauwaa brak myda i widzi
natrtnych oberwacw w szmacianych apciach,
ktrzy zbierali si przed oknami restauracji,
czekajc, a kelnerzy wynios do kuchni brudne
talerze, by zliza z nich resztki jedzenia.
Wrzaskliwe, pijackie gosy w piwiarniach, do
ktrych zabiera go Harold, tak bardzo chopca
przygnbiay, e przesta tam chodzi, chocia
pragn by z ojcem.
W hotelu, gdzie zostali zakwaterowani wraz z
emigrantami z Anglii, Woch i Belgii, chuchano na
nich i dmuchano.
Wkrtce odebrali nowe radzieckie paszporty i tym
samym ostatecznie zerwali z ojczyzn.
Jako niepenoletni, Aleksander mia otrzyma pasz
port dopiero w wieku szesnastu lat i musia si
zarejestrowa w wojskowej komisji rekrutacyjnej.
Poszed do szkoy, nauczy si rosyjskiego, zdoby
wielu przyjaci.
Powoli przystosowywa si do nowego ycia, gdy
nagle, w tysic dziewiset trzydziestym pitym,
powiedziano im, e musz poszuka sobie nowego
mieszkania i pracy, gdy rzd radziecki nie moe
ich duej utrzymywa.
Niestety, w Moskwie mieszka nie byo.
Ani mieszka, ani wolnych kwater w mieszkaniach
komunalnych.
Przeprowadzili si wic do Leningradu i po wielu
tygodniach chodzenia po rnych komitetach
znaleli dwa pokoje w zrujnowanym domu na
poudniowym brzegu Newy.
Harold zacz pracowa w fabryce, Jane pia
coraz wicej.
Alek sander milcza i duo si uczy.
Wszystko skoczyo si w maju trzydziestego
pitego.
Mia wtedy szesnacie lat.
Barringtonw aresztowano w najmniej
oczekiwany, cho najbardziej
rozpowszechniony sposb.
Pewnego dnia Jane posza na rynek i ju nie
wrcia.
Harold chcia zawiadomi syna, ale trzy dni
wczeniej bardzo si pokcili i od tamtego czasu
Aleksander nie nocowa w domu.
O trzeciej nad ranem, cztery dni po znikniciu
Jane, kto cicho zapuka do ich drzwi.
Harold tego nie wiedzia, lecz byli to
przedstawiciele Ludowego Komisariatu Spraw
Wewntrznych, ktrzy przyszli po Aleksandra.
W Wielkim Domu przesuchiwa j ledczy
nazwiskiem Leonid Sonko.
- Mwicie zabawne rzeczy, towarzyszko
Barrington.
Ciekawe, skd wiedziaem, e je powiecie?
- Widzicie mnie pierwszy raz.
- Widziaem tysice takich jak wy.
Tysice, akurat.
Czy naprawd, przyjedaj tu tysice
Amerykanw?
- Tysice - potwierdzi Sonko.
- Wszyscy przyjedaj.
eby budowa Zwizek Radziecki, eby y w
wiecie wolnym od kapitalizmu.
Komunizm wymaga ofiar, towarzyszko.
Musicie wyzby si buruazyjnej estetyki i
spojrze na nas oczyma wieo zreformowanej
radzieckiej kobiety, a nie oczyma Amerykanki.
- Wyzbyam si buruazyjnej estetyki - odrzeka
Jane.
- Zostawiam dom, prac, przyjaci, wyrzekam
si dotychczasowego ycia.
Przyjechaam tu i zaczam nowe, poniewa w nie
wierzyam, a wycie mnie zawiedli.
- Doprawdy?
Karmic was?
Ubierajc?
Dajc wam prac?
I mieszkanie?
- W takim razie dlaczego mnie aresztowano?
- Poniewa to wycie nas zawiedli - odpar
Sonko.
- Prbujemy od rodzi ludzk ras dla dobra
oglnowiatowej cywilizacji, zmie z po
wierzchni ziemi bied, i nieszczcia, dlatego nie
moemy tolerowa waszego rozgoryczenia.
- Po chwili milczenia podj: - Pozwlcie, e was
o co spytam, towarzyszko Barrington.
Par tygodni temu pojechalicie do ambasady
amerykaskiej w Moskwie, wyraajc w ten
sposb jawn pogard dla naszego kraju.
Ot pytam was: czy zapomnielicie moe, e
bdc czonkini Amerykaskiego Frontu
Powszechnego, zachcajc do obalenia demokracji
i zrzekajc si amerykaskiego obywatelstwa,
przestalicie by lojaln obywatelk Stanw
Zjednoczonych?
Ju ni nie jestecie.
yjecie, umarlicie, co to za rnica, ich to nie
obchodzi.
- Sonko wybuchn miechem.
- Ale z was gupcy.
Przyjedacie tu, obrzucacie botem swj rzd,
swoje zwyczaje i styl ycia, ktry tak bardzo was
mierzi.
Mimo to, gdy tylko zaczynaj si kopoty, do kogo
biegniecie?
- Trzasn pici w st.
- Moecie by pewni, e amerykaski rzd ma was
gdzie.
Zapomnieli ju, kim bylicie.
Wasze akta, akta waszego ma i syna, zostay
zapiecztowane przez urzdnikw Departamentu
Stanu i ukryte w sejfie.
Teraz naleycie do nas.
Sionko nie kama.
Dwa tygodnie przed aresztowaniem Jane bya w
amerykaskiej ambasadzie w Moskwie.
Pojechaa pocigiem, z Aleksandrem.
Musieli j ledzi.
W ambasadzie przyjto j bardzo chodno.
Nie, Amerykanie nie zamierzali pomaga ani jej,
ani jej synowi.
- ledzono mnie?
- spytaa.
- A jak mylicie?
Wasze wiernopoddacze deklaracje byy guzik
warte. Dobrze, e was ledzilimy.
Dobrze, e wam nie ufalimy.
I teraz, zgodnie z artykuem pidziesitym smym
radzieckiej konstytucji, zostaniecie oskareni o
zdrad stanu.
Wiecie o tym, prawda?
Wiecie, co was czeka.
- Tak - odrzeka.
- Chciaabym tylko, ebycie zaatwili to jak
najszybciej.
- A po co?
- spyta ze miechem Sonko.
By rosym, okazaym, star szym ju mczyzn,
mimo to robi wraenie silnego i biegego w
swoim fachu.
- Sami rozumiecie, co myli o was radziecki rzd.
Zerwalicie z ojczyzn, a potem oplulicie kraj,
ktry zatroszczy si o was i o wasz rodzin.
Wam, Barringtonom z Massachusetts, yo si w
Ameryce bardzo dobrze, dopki nie zapragnlicie
zmiany.
Przyjechalicie do nas.
My na to: wietnie, zapraszamy.
Bylimy przekonani, e wszyscy jestecie
szpiegami.
Obserwowalimy was, ale z ostronoci, nie z
zemsty.
Obserwowalimy was, a potem chcielimy,
ebycie stanli na wasnych nogach.
Obiecalimy si wami zaj, lecz dalimy w
zamian dozgonnej wiernoci.
Oczekuje tego sam towarzysz Stalin.
Nie, towarzysz Stalin si tego domaga.
Pojechalicie do ambasady, poniewa zmienilicie
o nas zdanie, tak samo jak zmienilicie zdanie na
temat Ameryki.
Oni powiedzieli: przykro nam, ale was nie znamy.
My mwimy: przykro nam, ale ju was nie po
trzebujemy.
Wic c wam pozostao?
Dokd moecie pj?
Oni was nie przyjm, my was nie chcemy.
Udowodnilicie, e nie mona wam ufa.
I co teraz?
- mier - odrzeka Jane.
- Ale bagam was, oszczdcie mojego syna.
- Spucia gow.
- By wtedy maym dzieckiem.
Nie zrzek si amerykaskiego obywatelstwa.
- Zrzek si go, rejestrujc si w wojskowej
komisji rekrutacyjnej i zostajc obywatelem
Zwizku Radzieckiego.
- Departament Stanu nic na niego nie ma.
Mj syn nie wstpi do amerykaskich
komunistw, nie ma z tym nic wsplnego.
Bagam was...
- Ale towarzyszko przerwa jej Sionko wasz syn
jest najbardziej niebezpieczny z caej waszej
trjki.
Po aresztowaniu widziaa ma tylko raz.
Potem stana przed radzieckim trybunaem,
ktremu przewodniczy Sonko.
Po szybkim procesie naoono jej opask na oczy,
ustawiono pod cian i rozstrzelano.
Do chwili aresztowania znacznie bardziej
przygnbiay go rozwiane zudzenia ni niepokj o
syna.
W wizieniu siedzia nieraz, wizienie go nie
przeraao.
Wyrok za przekonania by jak zaszczytny medal i
w Ameryce nosi ten medal z wielk, dum.
Siedziaem w najlepszych wizieniach w
Massachusetts - mawia.
W Nowej Anglii nie ma nikogo, kto w walce o
przekonania znisby wicej ni ja.
Zwizek Radziecki okaza si krajem garkuchni.
Komunizm nie spraw dza si w Rosji dlatego, e
bya to Rosja.
W Ameryce sprawdziby si znakomicie.
Tak, najodpowiedniejszym miejscem dla
komunizmu jest Ameryka, myla.
Dom.
Trzeba ponownie zaszczepi go w domu.
Dom?
Nie mg uwierzy, e wci nazywa ten kraj
domem.
W Zwizku Radzieckim czu si cakiem znonie,
lecz nie by tu u sie bie i radzieccy komunici
dobrze o tym wiedzieli.
Dlatego przestali go chroni, chocia dugo nie
chcia si z tym pogodzi.
Tak, by teraz wrogiem ludu.
Wszystko rozumia.
Szydzi z Ameryki.
Pogardza Ameryk za jej pytko i faszyw
moralno.
Nienawidzi etyki i uwaa, e demokracja jest
wymysem kompletnych idiotw.
Ale teraz, siedzc w betonowej celi w radzieckim
wizieniu, pragn tylko jednego: odesa syna do
Ameryki.
Koniecznie, za wszelk cen.
Zdawa sobie spraw, e Zwizek Radziecki go
nie ocali.
Ocali go moga jedynie Ameryka.
Co ja mu zrobiem?
Jak spucizn mu zostawiem?
Harold nie pamita ju, czym jest komunizm.
Oczyma duszy widzia tylko, jak pewnego
sobotniego popoudnia dwudziestego sidmego
roku stoi na trybunie w Greenwich w stanie
Connecticut i rzucajc w tum inwektywami, czuje
na sobie zadziwiony wzrok syna.
Kim jest chopiec, ktrego nazywam
Aleksandrem?
Jeli ja tego nie wiem, skd ma wiedzie o tym
on?
Znalazem swoj drog, ale jak on znajdzie swoj
w kraju, ktry go nie chce?
Niekoczce si przesuchania, proby, podania,
odmowy i zamt - wszystko to trwao rok, a przez
cay ten czas pragn jedynie zobaczy przed
mierci syna.
W trakcie jednej z rozmw ze ledczym odwoa
si do jego czowieczestwa.
- Czowieczestwo?
- odpar Sonko.
- Nie znam tego sowa.
Czowieczestwo nie ma nic wsplnego z
komunizmem, z budow lepszego porzdku
spoecznego.
Budowa nowego porzdku wymaga dyscypliny,
wytrwaoci i obojtnoci.
- Raczej bezdusznoci - odrzek Harold.
- Syn nie przyjdzie was odwiedzi - powiedzia ze
miechem Sonko.
- Wasz syn nie yje.
Tani brakowao sw.
Siedziaa obok Aleksandra i obiema rkami
gaskaa go po ramieniu.
- Tak mi przykro - szepna.
Rozpaczliwie pragna dotkn jego twarzy, lecz
nie miaa odwagi.
- Syszysz?
Tak mi przykro...
- Wiem, Taniu, wiem.
C...
- Wsta.
- Rodzicw ju nie ma, aleja wci yj.
To ju co.
Ona wsta nie moga.
- Zaczekaj.
Jak zmienie nazwisko?
Co si stao z twoim ojcem?
Ju nigdy potem go nie widziae?
Spojrza na zegarek.
- Ten czas - wymamrota.
- Kiedy jestem z tob, pdzi jak wiatr.
Musz i.
Opowiem ci kiedy indziej.
- Pomg jej wsta.
Serce wezbrao jej radoci.
Kiedy indziej?
A wic jeszcze si spotkaj?
Powoli wyszli z parku.
- Opowiadae o tym Daszy?
- spytaa.
- Nie - odrzek, patrzc prosto przed siebie.
Bez sowa dreptaa obok niego.
- Ciesz si, e mi opowiedziae powiedziaa w
kocu.
- Ja te.
- Obiecujesz, e opowiesz reszt?
- Pewnego dnia zo ci tak obietnic - odrzek z
umiechem.
- Amerykanin - szepna.
- Nie mog w to uwierzy.
Mj pierwszy Amerykanin...
- natychmiast si zaczerwienia.
Nachyli si i delikatnie pocaowa j w policzek.
Mia ciepe wargi i kujcy zarost.
- Uwaaj na siebie, Taniu.
Patrzya za nim z rozpacz i blem w sercu.
A jeli spojrzy przez rami i mnie zobaczy?
Przyszo jej do gowy, e musi wyglda gupio,
stojc tak i gapic si za odchodzcym mczyzn,
lecz zanim zdya cokolwiek zrobi, Aleksander
przystan i odwrci si.
Przyapana na gorcym uczynku, chciaa szybko
odej, lecz nogi miaa jak z waty.
Aleksander zasalutowa.
Piknie.
Gapi si na niego jak sroka w gnat.
Ciekawe, co sobie pomyla?
aowaa, e nie jest bardziej przebiega i
przewrotna, i postanowia si podszkoli.
A potem podniosa rk i te mu zasalutowaa.
Dasza bya na dachu.
Spord mieszkacw kadego budynku
wyznaczono obserwatorw, ktrzy najpierw
posprztali strych, a potem czuwali na zmian na
dachu, wypatrujc niemieckich bombowcw.
Siostra siedziaa na papie, palc papierosa i
rozmawiajc gono z dwoma najmodszymi
Iglenkami, Antonem i Kiryem.
Par krokw dalej stay wiadra z wod i leay
cikie worki z piaskiem.
Tatiana chciaa usi obok siostry, lecz nie
moga.
Dasza wstaa.
- Id.
Dasz sobie rad?
- Tak, oczywicie.
Anton mnie popilnuje.
- Anton by najlepszym przyjacielem Daszy.
Dasza pogaskaa j po gowie.
- Nie sied tu za dugo.
Zmczona?
Wracasz tak pno.
Mwiam, e Kirw jest za daleko.
Dlaczego nie chcesz pracowa u taty?
Byaby w domu w niecay kwadrans.
- Nie martw si, nic mi nie bdzie.
- Tania umiechna na dowd, e mwi prawd.
Kiedy Dasza posza, Anton prbowa j
rozweseli, ale Tatiana nie miaa ochoty z nikim
rozmawia.
Chciaa chwil pomyle.
Pomyle godzin, nawet cay rok.
O czymkolwiek, byle tylko nie o tym, co czua.
W kocu ulega i zagrali w geograficzn
okrcank.
Zasonia sobie oczy, a on, Anton, chudy
blondynek, okrca j dookoa, gwatownie za
trzymywa i pyta, gdzie ley Finlandia.
Krasnodar.
Ural.
Ameryka.
Potem ona okrcaa jego.
Gdy zabrako geograficznych nazw, podliczyli
poprawne odpowiedzi.
Jako zwycizczyni, Tania musiaa kilka razy
podskoczy.
Ale nie podskoczya.
Usiada ciko na dachu.
Moga myle tylko o Aleksandrze i o Ameryce.
- Nie bd taka ponura - powiedzia Anton.
- To takie podniecajce.
- Tak?
- spytaa.
- No jasne.
Za dwa lata bd mg wstpi do wojska.
Piefka ju wyjecha.
Wczoraj.
- Dokd?
- Jak to dokd?
Na front!
- odrzek ze miechem Anton.
- Moe nie zauwaya, ale jest wojna.
- Zauwayam.
- Tania lekko zadraa.
- Woodia pisa?
- Woodia by z Pasz w Tomaczewie.
- Nie.
Chciabym wstpi do wojska.
Kiry te.
Nie moe si ju do czeka, kiedy skoczy
siedemnacie lat.
Mwi, e siedemnastolatka wezm.
- Tak, na pewno - odrzeka wstajc.
- Ciebie te kto wemie, Taniu?
- spyta z umiechem Anton.
- Nie sdz.
Id.
Powiedz mamie, e mam dla niej czekolad.
Niech przyjdzie jutro wieczorem.
Na razie.
Zesza na d.
Dziadkowie czytali na sofie.
W pokoju palia si maa lampa.
Tania wcisna si midzy nich i wtulia.
Uwielbiaa to.
Jakby siedziaa u obojga na kolanach.
- Co si stao, kochanie?
- spyta dziadek.
- Nie bj si.
- Nie boj si, dziadku.
Jestem tylko bardzo, bardzo...
skonsternowana.
Nie wiem, co o tym wszystkim myle.
- I nie mam z kim porozmawia.
- O wojnie?
Powiedzie im?
Nie, to nie wchodzio w rachub.
- Dziadku, zawsze mwie: "Taniu, cae ycie
przed tob.
Bd cierpliwa".
Nadal tak uwaasz?
Dziadek dugo nie odpowiada.
Ju znaa odpowied.
- Och, dziadku...
- szepna aonie.
- Taniu...
- Dziadek obj j i przytuli, babcia poklepaa j
po kolanie.
- Z dnia na dzie duo si zmienio...
- Na to wyglda.
- Moe powinna by troch mniej cierpliwa.
- Te tak myl - odrzeka z umiechem.
- Cierpliwo to przereklamowana cnota.
- Ale bd moralna.
Prawa.
I nie zapominaj o trzech pytaniach, ktre kazaem
ci sobie zada, eby wiedziaa, kim naprawd
jeste.
Wolaaby, eby nie przypomina jej o pytaniach,
przynajmniej nie tego dnia.
- Dziadku, w tej rodzinie to ty jeste ekspertem od
prawoci i sprawiedliwoci -
odpara ze sabym umiechem.
- Nam nie zostao ju nic.
- Taniu, to jedyne, co pozostao nam wszystkim -
odrzek, krcc siw gow.
W ku mylaa o Aleksandrze.
Mylaa, mylaa i dosza do wniosku, e nie tylko
opowiedzia jej histori swego ycia, ale i j w to
ycie wcign, tak samo jak ycie wcigno jego.
Suchajc go, wstrzymywaa oddech i lekko
rozchylaa usta, eby mg tchn w nie cay bl
i smutek, eby ten smutek sta si jej smutkiem.
Dwiga na barkach nie znony ciar i
potrzebowa kogo do pomocy.
Potrzebowa jej.
Miaa nadziej, e jest gotowa.
A Dasza?
O Daszy nie moga myle.
Nazajutrz rano w drodze do fabryki widziaa, jak
straacy kopi zbiorniki przeciwpoarowe i
montuj hydranty.
Czyby spodziewali si a tylu poarw?
Czyby niemieckie bomby miay spali cae
miasto?
Niewyobraalne.
Rwnie niewyobraalne jak Ameryka.
Olbrzymi sobr Smolny i klasztor zaczynay
przybiera nierozpoznawalny ksztat i form.
Robotnicy obwieszali je maskujcymi siatkami,
ktre malowali nastpnie na zielono, brzowo i
szaro.
Ciekawe, co za mierzali zrobi z trudniejszymi do
ukrycia - ale i trudniejszymi do wypatrzenia z gry
- wieycami soboru Piotra i Pawa?
Albo z gmachem Admiralicji?
Na razie jak dawniej byszczay w jasnym socu.
Przed wyjciem z pracy dokadnie umya twarz i
wyszorowaa rce, a si zarowiy.
Potem stana przed lustrem w szatni i rozczesaa
wosy.
Postanowia, e tym razem nie zwie ich w kucyk.
Miaa na sobie spdniczk w kwiatki i niebiesk
bluzk z krtkimi rkawami i biaymi guziczkami.
Patrzc w lustro, nie moga si zdecydowa, czy
wyglda na dwanacie czy na trzynacie lat.
I czyj jest siostr?
No tak, Daszy.
Prosz, czekaj na mnie, czekaj.
Wybiega na ulic.
Przystanek, a na przystanku...
Aleksander z czapk w rku.
- Masz pikne wosy, Taniu - powiedzia z
umiechem.
- Dzikuj - wymamrotaa.
- Szkoda tylko, e pachn naft.
I smarem.
- No nie.
- Przewrci oczami.
- Znowu robia bomby?
Wybuchna miechem.
Popatrzyli na tum przygnbionych ludzi, potem na
siebie.
- Do tramwaju?
- spytali jednoczenie i przeszli na drug stron
ulicy.
- Przynajmniej jeszcze pracujemy - rzucia lekko
Tania.
- W "Praw dzie" pisz, e w Ameryce z prac
nietgo.
A w Zwizku Radzieckim mamy pene
zatrudnienie.
- Tak.
- Nachyli si ku niej i szepn: - W wizieniu w
Dartmoor te wszyscy pracuj, z tego samego
powodu.
Tania chciaa nazwa go wywrotowcem, ale nie
nazwaa.
Czekali na tramwaj.
- Mam co dla ciebie.
- Poda jej may pakunek w brzowym papierze.
- W poniedziaek byy twoje urodziny, ale
przedtem nie miaem okazji...
- Co to?
- Bya szczerze zaskoczona.
cisno j w gardle.
Aleksander zniy gos.
- W Ameryce jest taki zwyczaj.
Kiedy dostajesz urodzinowy prezent, musisz go
otworzy i podzikowa.
Tatiana nerwowo spojrzaa na pakunek.
- Dzikuj.
- Nie przywyka do podarkw.
W dodatku ten by owinity w papier.
Niesychana rzecz, chocia papier by zwyczajny,
brzowy.
- Nie, najpierw otwrz.
Dzikuje si potem.
- Ale...
jak?
Mam zdj papier?
- Tak.
Po prostu go rozerwij.
- A potem?
- Potem wyrzu.
- Wszystko czy tylko papier?
- Tylko papier - odrzek powoli.
- Tak adnie go zawine.
Szkoda wyrzuca.
- To tylko papier.
- Skoro tak, to po co zawijae?
- Taniu, otworzysz to wreszcie czy nie?
Szybko rozerwaa papier.
W rodku byy trzy ksiki: zbir poematw
Puszkina pod tytuem "Jedziec miedziany i inne
poematy", oraz dwie mniejsze ksiki, w tym jedna
autorstwa Johna Milla, o ktrym nigdy nie
syszaa.
"O wolnoci".
Bya po angielsku.
By te sownik.
Angielsko-rosyjski.
- Angielsko-rosyjski?
- przeczytaa z umiechem.
- Szkoda, e nie mwi po angielsku.
Twj?
- Tak.
Przywiozem go z Ameryki.
Bez niego nie przeczytasz Milla.
- Bardzo ci dzikuj, za wszystkie.
- "Jedziec" nalea do mojej matki.
Daa mi go kilka tygodni przed aresztowaniem.
Tatiana nie wiedziaa, co powiedzie.
- Uwielbiam Puszkina - szepna cichutko.
- Tak mylaem.
Wszyscy Rosjanie go uwielbiaj.
- Czytae, co napisa Majkow w pidziesit
rocznic jego mierci?
- Nie.
Skrpowana i podniecona jego spojrzeniem,
sprbowaa si skupi.
- Napisa...
Zaraz...
"Jego sowa brzmi jak nie z tego wiata.
Przesyca je niemiertelny zaczyn...
Wszystkiemu, co ziemskie - uczuciom, gniewowi i
namitnociom - nada niebiask form".
- Wszystkiemu, co ziemskie - uczuciom, gniewowi
i namitnociom - nada
niebiask form...
- powtrzy powoli Aleksander.
Tania zaczerwienia si i zerkna na ulic.
Gdzie ten tramwaj?
- A ty?
- spytaa niemiao.
- Czytae Puszkina?
- Tak.
- Wyj jej papier z rk, zmi go i wyrzuci.
- "Jedziec miedziany" to mj ulubiony poemat.
- Mj te!
- odrzeka i spojrzaa na niego zadziwiona.
Okrutna, straszna bya pora,
Mam o niej z wspomnie wieych wieci...
I o niej dla was, przyjaciele,
Snu zaczn wtek opowieci.
Bdzie w tych dziejach smutku wiele.
- Taniu, cytujesz Puszkina jak prawdziwa
Rosjanka!
- Bo jestem prawdziw Rosjank.
Nadjecha tramwaj.
Przed Muzeum Rosyjskim Aleksander spyta:
- Chcesz si przej?
Nie moga mu odmwi.
Nawet gdyby chciaa.
Ruszyli w kierunku Pola Marsowego.
- Czy ty kiedykolwiek pracujesz?
- spytaa artobliwie.
- Dmitrij wyjecha do Karelii.
Nie musisz nic robi?
- Musz.
Zostaem, eby nauczy onierzy gry w pokera.
- W pokera?
- To taka amerykaska gra.
Ktrego dnia ciebie te naucz.
Poza tym wyznaczono mnie na stanowisko oficera
odpowiedzialnego za werbunek i szkolenie
kandydatw do Ochotniczej Armii Ludowej.
Od sidmej do szstej jestem na subie.
Co drugi dzie, od dziesitej do dwunastej w nocy,
stoj na warcie.
- Zamilk.
Tatiana ju wszystko wiedziaa.
Wanie wtedy spotyka si z Dasz.
- Daj mi za to wolny weekend, ale nie wiem, jak
dugo to potrwa.
Podejrzewam, e raczej krtko.
Nasz garnizon ma broni miasta.
Ja te.
Kiedy zabraknie ludzi na froncie, wyl i nas.
Ale wtedy zabraknie nam ciebie, pomylaa.
- Dokd idziemy?
- Do Ogrodu Letniego.
Ale zaczekaj.
- Przystanli niedaleko koszar.
Na Polu Marsowym po drugiej stronie ulicy stao
kilka awek.
- Wiesz co?
Usidmy i zjedzmy kolacj.
- Kolacj?
- Urodzinow.
Tak, zjemy urodzinow kolacj.
- Obieca przynie chleb i miso.
Moe zdobd nawet kawior - doda z umiechem.
- Jako prawdziwa Rosjanka, na pewno lubisz
kawior, prawda?
Przypomniay jej si zakupy w oficerskim sklepie.
- Hmm...
A zapaki?
- Chciaa si z nim troch podrczy, lecz nie
wiedziaa, jak on na to zareaguje.
- Zapaki nie bd potrzebne?
Na pewno?
- Jeli chcesz co podgrza, podgrzejemy to na
wiecznym pomieniu, ktry ponie na Polu
Marsowym.
Przechodzilimy tamtdy w niedziel, pamitasz?
Czy moga zapomnie?
- Chcesz odgrzewa jedzenie na dumnym,
bolszewickim pomieniu?
- Cofna si o krok.
- To witokradztwo.
Rozemia si gono.
- Kiedy mamy woln noc, smaymy na nim kebab.
To te witokradztwo?
Poza tym mylaem, e Boga nie ma.
Popatrzya na niego, a raczej zerkna.
Czyby si z ni droczy?
- Susznie - odpara - nie ma.
- Oczywicie.
yjemy w komunistycznej Rosji, wszyscy jestemy
ateistami.
- Opowiem ci kawa, chcesz?
Towarzysz pyta towarzysza: "Jak tam tegoroczne
zbiory ziemniakw?
" "Dobrze, bardzo dobrze", odpowiada tamten.
"Z bo pomoc bdzie ich tyle, e uoone w
stert, sign Jego stp".
"Towarzyszu, co wy mwicie?
Przecie partia twierdzi, e Boga nie ma".
A ten pierwszy odpowiada: "Tak samo jak
ziemniakw".
- Fakt, ziemniakw nie ma - odrzek ze miechem
Aleksander.
- Id - doda agodnie.
- Zaczekaj na awce.
Zaraz wracam.
Przesza przez ulic.
Usiada, poprawia wosy, wsuna rk do
pciennej torby, pogaskaa ksiki i nagle...
Co ona tu robi?
Bya tak zmczona, e przestaa myle.
Aleksandra
nie powinno tu by.
Aleksander powinien by z Dasz.
Nie miaa co do tego adnych wtpliwoci, bo
gdyby Dasza spytaa j, gdzie bya, musiaaby jej
skama.
Szybko wstaa i ruszya w przeciwn stron, gdy
wtem usyszaa gos Aleksandra.
- Taniu!
Podbieg do niej bez tchu, z dwiema papierowymi
torbami w rku.
- Dokd idziesz?
Nie musiaa nic mwi.
Wystarczyo, e zobaczy jej twarz.
- Taniu - zacz przyjanie.
- Przyrzekam, e nakarmi ci i odel do domu.
Pozwl si nakarmi.
- Woln rk dotkn jej wosw.
- To na twoje urodziny.
Chod.
Prosz.
Wiedziaa, e nie moe z nim i.
A on?
Czy on te wiedzia?
Czy zdawa sobie spraw, e znalaza si w
sytuacji bez wyjcia, e jest zmieszana i
skonsternowana?
Czy rozumia, jakie miotaj ni uczucia?
W drodze do Ogrodu Letniego przeszli przez Pole
Marsowe.
Newa byszczaa w socu, chocia bya ju
prawie dziewita wieczorem.
le trafili.
Nigdzie nie mogli znale wolnej awki.
Ani przy dugich alejkach, ani midzy greckimi
posgami, ani pod strzelistymi wizami.
Wszdzie siedziay zakochane pary, splecione ze
sob niczym krzewy dzikiej ry.
Tatiana sza ze spuszczon gow.
W kocu znaleli miejsce przy posgu Saturna.
Miejsce niezbyt dobre, poniewa Saturn mia
szeroko otwarte usta i wanie wpycha do nich
dziecko, ktre zamierza pore.
Aleksander przynis wdk, troch wdzonej
szynki i biay chleb.
Przynis te soiczek czarnego kawioru i tabliczk
czekolady.
Tania bya bardzo godna.
Kaza jej zje cay kawior.
Pocztkowo protestowaa, ale bez wielkiego
przekonania.
Ma yk wyjada poow, po ow oddaa jemu.
- Masz.
Dokocz.
Prosz.
Wypia yczek wdki prosto z butelki.
Wypia i natychmiast ni wstrzsno; nie lubia
wdki, ale nie chciaa, eby wzi j za ma
dziewczynk.
Aleksander rozemia si, odebra jej butelk i
pocign
may yk.
- Nie musisz pi - powiedzia.
- Przyniosem j, eby uczci twoje urodziny.
Ale szklanek zapomniaem.
Zaj prawie ca awk i siedzia bardzo blisko
niej- Bliziutko, a za blisko.
Gdyby gbiej odetchna, ich ciaa by si
zetkny.
Za bardzo si wstydzia, eby cokolwiek
powiedzie, gdy miotay ni zbyt silne uczucia.
- Taniu?
- spyta.
- Smakowao ci?
- Tak.
- Odchrzkna.
- Tak, bardzo.
Dzikuj.
- Chcesz jeszcze wdki?
- Nie.
- Powiedz, upia si kiedy?
Chcc unikn spojrzenia jego rozemianych oczu,
spucia gow.
- Hmm...
Tak, kiedy miaam dwa lata.
Wypiam p litra czy co takiego.
Zabrali mnie do szpitala na Greckim.
- Kiedy miaa dwa lata?
A potem ju nigdy?
- Przypadkowo mus n nog jej nog.
Zaczerwienia si.
- Nie, nigdy.
- Odsuna nog i spytaa go o Niemcw.
Aleksander westchn i opowiedzia jej, co si
dzieje w garnizonie.
Kiedy mwi, moga na niego patrze, wdrowa
wzrokiem po jego twarzy.
Mia lekki zarost.
Chciaa go spyta, czy nigdy nie goli si
dokadnie, lecz uznaa, e to zbyt poufae, i nie
spytaa.
Zarost by najwyraniejszy w okolicy ust i jeszcze
bardziej uwydatnia jego wargi.
Chciaa go spyta, co si stao z jego bocznym
zbem - by nadamany - ale te nie spytaa.
Oczy mia jak czekoladowe lody i chciaa go
prosi, eby przeposzy z nich ten lekki, czuy
umiech, gdy...
Ona te miaa ochot si do niego umiechn.
- A wic...
mwisz po angielsku?
- Tak, ale nie mam okazji.
Nie mwiem po angielsku, odkd matk i ojca...
- Nie dokoczy.
Tatiana potrzsna gow.
- Przepraszam, nie chciaam.
Chciaam tylko, eby nauczy mnie cho kilku
sw.
Oczy zapony mu tak jasno, e poczua, i caa
krew spywa jej do policzkw.
- Jakich sw, Taniu?
- spyta powoli.
- Chcesz, ebym uczy ci angielskiego?
Dugo milczaa, bojc si, e zacznie si jka.
- Nie wiem jakich - wykrztusia w kocu.
- Jak jest po angielsku...
wdka?
- To atwe - odrzek.
- Vodka.
- wybuchn miechem.
mia si adnie.
Szczerze, gboko, dwicznie, po msku,
miechem gonym i zaraliwym, ktry rodzi si
w gbi jego piersi.
Wyj
korek z butelki.
- Za co wypijemy?
- spyta.
- Masz urodziny, wypijmy za twoje zdrowie.
I za urodziny w przyszym roku.
Salut.
- Dzikuj.
Za to i ja wypij yczek - odrzeka, biorc butelk.
- Lubi obchodzi urodziny z Pasz.
Puciwszy t uwag mimo uszu, odstawi butelk i
spojrza na posg
Saturna.
- Pod innym posgiem byoby milej, nie uwaasz?
Kiedy patrz, jak
poera wasne dzieci, jedzenie staje mi w gardle.
- Gdzie by chcia usi?
- spytaa, pogryzajc czekolad.
- Nie wiem.
Choby tam, koo Marka Antoniusza.
- Rozejrza si wokoo.
- Mylisz, e jest tu gdzie posg Afrody...
Tatiana szybko wstaa.
- Moemy ju i?
Za duo zjadam, musz si troch przej.
Ale kiedy doszli do rzeki, nagle zapragna spyta,
czy kiedykolwiek nazywano go innym imieniem.
Kilka krokw dalej uznaa, e pytanie jest nie na
miejscu, i nie zadaa go.
Trudno.
Musia jej wystarczy ten gasncy wieczr i
spacer granitowym nabrzeem.
Nie moga te spyta, czy lubi, gdy nazywaj go
pieszczotliwym zdrobnieniem, a jeli tak, to
jakim.
- Chcesz usi?
- Nie - odrzek.
- Chyba, e ty chcesz.
- Tak, usidmy.
Usiedli na awce z widokiem na New.
Po drugiej stronie rzeki strzelaa w niebo zota
wieyca soboru Piotra i Pawa.
Aleksander wycign dugie nogi i oplt
ramionami oparcie, zajmujc prawie ca awk.
Tatiana przysiada na samym brzeku.
Musiaa uwaa, eby nie dotkn
kolanem jego kolana.
Ju dawno zauwaya, e Aleksander niemal
zawsze porusza si non szalancko i swobodnie.
Chodzi, siedzia, odpoczywa i ubiera si tak,
jakby zupenie nie zdawa sobie sprawy z
wraenia, jakie wywiera na niemiaej
siedemnastolatce.
Bia ze gboka wiara, e ma swoje miejsce we
wszechwiecie.
Jakby caym sob mwi: wszystko to zostao mi
dane.
Moje ciao, twarz, wzrost, moja sia.
Nie prosiem o to, adnej z tych cech nie
stworzyem ani o ni nie walczyem.
To dar, za ktry co dziennie dzikuj, myjc i
czeszc wosy, dar, o ktrym nie myl, i ktry
wykorzystuj tak, jak powinienem.
Dar ten ani nie napawa mnie dum, ani nie zmusza
mnie do pokory.
Nie podsyca we mnie arogancji
czy prnoci, lecz nie zmusza mnie rwnie do
faszywej skromnoci czy niemiaoci.
Kadym ruchem ciaa zdawa si mwi: wiem,
kim jestem.
Tatiana zapomniaa o oddychaniu.
Nabraa powietrza dopiero po duszej chwili i
spojrzaa na New.
- Lubi na ni patrze - powiedzia cicho
Aleksander.
- Zwaszcza w biae noce.
W Ameryce niczego takiego nie ma.
- Moe na Alasce?
- Moe.
Ale to...
Lnica rzeka, na jej brzegach miasto, po lewej
stronie soce, ktre zachodzi za gmach
uniwersytetu, naprzeciwko nas sobr Piotra i
Pawa...
- Pokrci gow i umilk.
Zapada cisza.
- Jak to uj Puszkin w "Jedcu miedzianym"?
- spyta po chwili Aleksander.
I mrokom nocy wstpu bronic, Na zoty strop
nowego dnia...
Urwa.
Nie pamitam, co dalej.
Tania znaa "Jedca" praktycznie na pami, wic
dokoczya za niego.
...Jutrznia, na zmian zorzy gonic, Dla nocy p
godziny ma
Wci patrzya na rzek, a on na ni.
- Taniu, skd u ciebie te piegi?
- spyta cicho.
- Tak, wiem, s okropne.
To od soca - odrzeka, czerwienic si i
dotykajc twarzy, jakby chciaa zetrze brzowe
kropeczki z nasady nosa i spod oczu.
Prosz, bagam, przesta tak na mnie patrze,
mylaa, bojc si jego spojrze i swego serca.
- A te jasne wosy?
Te od soca?
Jego prawa rka spoczywaa na oparciu awki, tu
za jej plecami, czego bya a za bardzo wiadoma.
Wystarczyoby, eby przesun do kilka
centymetrw w prawo i dotknby jej wosw.
Ale nie, nie przesun.
- Biae noce s niesamowite, prawda?
- spyta, nie odrywajc od niej wzroku.
- W przeciwiestwie do naszych zim -
wymamrotaa.
- Fakt, leningradzkie zimy s duo mniej zabawne.
- Kiedy Newa zamarza, przychodzimy tu si
polizga.
Nawet po ciemku.
Przy wietle zorzy.
- My?
- Pasza, ja, nasi przyjaciele...
Dasza te.
Ale ona jest duo starsza i ju z ni nie chodz.
- Po co powiedziaa, e Dasza jest duo starsza?
Ze zoliwoci?
Zagryza wargi.
Zamknij si wreszcie, pomylaa.
Sied
i milcz.
- Musisz j bardzo kocha - odrzek.
Co chcia przez to powiedzie?
Wolaa nie pyta.
- Pasz te kochasz?
- Paszka to co innego.
Paszka i ja...
- Urwaa.
Jada z bratem z tej samej miski.
Z miski, ktr podawaa im Dasza.
- pi z siostr w jednym ku.
Cigle mi powtarza, e nie mog wyj za m, bo
nie chce spa z moim mem.
Spotkali si wzrokiem.
Chciaa odwrci gow, lecz nie moga.
Miaa tylko nadziej, e w promieniach
zachodzcego soca Aleksander nie zobaczy, jak
bardzo pokraniaa.
- Jeste za moda, eby wychodzi za m.
- Wiem.
- Zawsze miaa kompleks na punkcie swojego
wieku.
- Ale nie jestem za moda...
Na co?
- pomylaa i w tym samym momencie usyszaa
spokojny gos Aleksandra:
- Za moda na co?
Wyraz jego oczu, Newa, park - czua, e duej
tego nie wytrzyma.
Nie wiedziaa, co odpowiedzie.
Co odpowiedziaaby na jej miejscu Dasza?
Albo inna dorosa kobieta?
- Na to, eby suy w Armii Pospolitego Ruszenia
- odrzeka w kocu odwanie.
- Moe mnie przyjm?
Szkoliby mnie?
- Rozemiaa si wesoo i zaenowana umilka.
Aleksander gwatownie zamruga.
- Jeste za moda.
Nie przyjm ci, dopki...
- Nie dokoczy.
Nie rozumiaa, skd to wahanie w jego gosie,
skd lekkie drenie
ust. Pod doln warg mia zagbienie, ktre
wygldao jak mikkie
gniazdko...
Ta rozwietlona socem noc, ta rzeka - nie, nie
moga patrze na
jego usta ani sekundy duej.
Zerwaa si z awki.
- Musz wraca.
Robi si pno.
- Dobrze.
- On te wsta, cho o wiele wolniej.
- Taki adny wieczr...
- Tak.
- Odwrcia si i ruszyli wybrzeem.
- Tsknisz za Ameryk?
- Tak.
- Chciaby tam wrci?
- Chyba tak.
- A moesz?
Zmarszczy brwi.
- Jakim cudem?
Kto by mi pozwoli?
I czy w ogle mam do tego prawo?
Pragna wzi go za rk, dotkn go, jako mu
uly.
- Opowiedz mi o Ameryce - poprosia.
- Widziae ocean?
- Tak, Atlantyk.
Jest niesamowity.
- Sony?
- Tak, i zimny, olbrzymi.
W wodzie pywaj meduzy, a na wodzie biae
aglwki.
- Kiedy te widziaam meduz...
A jakiego jest koloni?
- Atlantyk?
Zielonego.
- Jak drzewa?
Popatrzy na New, na drzewa i na ni.
- Jak twoje oczy.
- Jest szaro-ciemnozielony?
- Z emocji ciskao j w piersiach, nie moga
oddycha.
Oddychaam cae ycie, pomylaa, teraz nie
musz.
Zaproponowa, eby wraca przez Ogrd Letni.
Zgodzia si, ale zaraz przypomnia jej si widok
splecionych z sob par.
- Moe jednak nie.
Nie ma krtszej drogi?
- Nie.
Wysokie wizy rzucay dugie cienie.
Przeszli przez bram i zanurzyli si w labirynt
wskich alejek midzy posgami.
- Noc jest tu zupenie inaczej - zauwaya.
- Nigdy nie bya tu noc?
- Nie - przyznaa.
- Ale bywaam gdzie indziej.
Raz...
Aleksander nachyli si ku niej.
- Taniu, powiedzie ci co?
- Co?
- spytaa, odchylajc si lekko w przeciwn
stron.
- Ciesz si, e nie wychodzisz nigdzie
wieczorami.
Bardzo mi si to podoba.
Oniemiaa, sza chwiejnie przed siebie i gapia si
na wasne buty.
On szed tu obok, dostosowujc krok do jej kroku.
Bya ciepa noc;
jej nagie rami dwa razy musno szorstki materia
jego wojskowej koszuli.
- To najlepsza pora, Taniu.
Chcesz wiedzie dlaczego?
- Lepiej mi nie mw.
- Bo ju nigdy nie bdzie tak jak teraz.
ycie ju nigdy nie bdzie tak proste i
nieskomplikowane.
- To ma by nieskomplikowane ycie?
- Pokrcia gow.
- Tak.
Jestemy po prostu par przyjaci, ktrzy
spaceruj po Lenin gradzie w wietlistym
zmierzchu.
Przystanli przed bram.
- O dziesitej mam sub.
Gdyby nie to, odprowadzibym ci do domu...
- Nie, nie, pjd sama.
Nic mi nie bdzie, nie martw si.
Dzikuj za kolacj.
Nie, nie moga patrze mu w oczy.
Na szczcie bya niska i patrzya na guziki jego
munduru.
Ich si nie baa.
Aleksander odchrzkn.
- Powiedz, czy nazywaj ci jako...
jako inaczej?
Inaczej ni Tania albo Tatiana?
Drgno jej serce.
- Ale kto?
- spytaa.
Nie odpowiada przez ca wieczno.
Odesza, lecz pi krokw dalej zatrzymaa si i
odwrcia.
Pragna jeszcze raz zobaczy jego cudown
twarz.
- Czasami mwi mi Tatia.
Umiechn si.
To nieznone milczenie.
Byo najgorsz tortur.
Co si wtedy robi?
- Jeste bardzo pikna, Tatiu - szepn.
- Przesta - wymamrotaa bezgonie, odzyskawszy
wadz w nogach.
- Jeli chcesz - zawoa - moesz mi mwi Szura.
Szura!
Przeliczne imi.
Chciaa krzykn: tak, z rozkosz, ale nie
krzykna.
- Kto tak na ciebie mwi?
- Nikt - odrzek i zasalutowa.
Zamiast i, dosownie fruna.
Wyrosy jej u ng jaskrawoczerwone skrzyda i
eglowaa na nich po lazurowym leningradzkim
niebie.
Jednake im bliej domu, tym byy krtsze i
cisze, wreszcie znikny na dobre.
Zwizaa wosy i sprawdzia, czy ksiki le na
dnie torby.
Za nim wesza na gr, przez kilka minut opieraa
si o cian domu, przy ciskajc do piersi zwinite
w pici donie.
Dasza siedziaa przy stole z...
Dmitrijem.
Ot, niespodzianka.
- Czekamy na ciebie trzy godziny rzucia
rozdraniona.
- Gdzie ty bya?
Tatiana zastanawiaa si, czy wyczuj, e obok
niej szed Aleksander.
Czy dojdzie ich aromatyczny zapach jaminu,
zapach soca z jej nagich ramion, zapach wdki,
kawioru i czekolady.
A moe zobacz kilka nowych piegw u nasady
nosa?
Spacerowaam w blasku bijcym z bieguna
pnocnego.
Ogrzewaam twarz w promieniach pnocnego
soca.
Czyby mieli dostrzec to wszystko w jej
udrczonych oczach?
- Przepraszam.
Coraz duej pracujemy.
- Jada co?
Babcia zrobia kotlety z tuczonymi ziemniakami.
Pewnie umierasz z godu.
Zjedz.
- Nie, dzikuj.
Jestem zmczona.
Przepraszam ci, Dima.
- Posza si umy.
Dima zosta jeszcze dwie godziny.
O jedenastej do pokoju wrcili dziadkowie, wic
on, Dasza i Tatiana poszli na dach i w gasncym
wietle wieczoru siedzieli tam a do pnocy.
Tania mwia niewiele.
Dmitrij by miy i dowcipny.
Pokaza im pcherze na rkach; cae dwa dni kopa
okopy.
Tatiana czua, e nieustannie na ni zerka, e chce,
by ona zerkna na niego.
Ilekro to robia, szeroko si do niej umiecha.
- Jestecie dobrymi przyjacimi?
- spytaa Dasza.
- Ty i Aleksander?
- O tak - odrzek Dima.
- Znamy si od niepamitnych czasw.
Je stemy jak bracia.
Tania szybko zamrugaa.
Widziaa jak przez mg i oszoomiona prbowaa
skupi si na jego sowach.
Dobry Boe, modlia si tej nocy, odwrciwszy
si do ciany i na cignwszy na gow kwieciste
przecierado i dwa cienkie, brzowe koce.
Jeli gdzie jeste, prosz ci, naucz mnie ukrywa
to, czego nigdy nie umiaam okazywa.
Przez cay czwartek pracowaa przy miotaczach
ognia i mylaa o Aleksandrze.
Tego wieczoru znowu na ni czeka.
Ju nie pytaa, co tu robi, a on niczego nie
wyjania.
Nie przynis te kolejnego prezentu, po prostu
przyszed.
Mwili niewiele.
Szli, potrcajc si niechccy rkami i ramionami,
a raz, kiedy tramwaj gwatownie zahamowa,
wpada na niego i musia j obj.
- Dzi wieczorem przyjd do was - powiedzia
cicho.
- Dasza mnie zaprosia.
- Ach tak...
wietnie.
Oczywicie.
Rodzice bardzo si uciesz.
Rano byli w znakomitym humorze.
Wczoraj mama rozmawiaa przez telefon z Pasz.
Paszka dobrze sobie radzi...
- Urwaa.
Bya zbyt smutna, eby mwi dalej.
Na przystanek szesnastki szli tak powoli, jak tylko
mogli, a potem, rami w rami, stali bez sowa a
do Greckiego.
- Do zobaczenia, poruczniku.
- Chciaa powiedzie "Szura", lecz nie moga.
- Do zobaczenia, Tatiu.
Tego wieczoru pierwszy raz spotkali si we
czworo na Pitej Radzieckiej i poszli razem na
spacer.
Kupili lody, mleczny koktajl i piwo, i przez cay
ten czas Dasza trzymaa Aleksandra pod rk.
Tatiana sza w przyzwoitej odlegoci od Dmitrija,
wykorzystujc swe skromne umiejtnoci, eby nie
patrze na przyklejon do Aleksandra siostr.
Z zaskoczeniem stwierdzia, e to bardzo
nieprzyjemny widok.
O wiele bardziej wolaa t Dasz, ktra spotykaa
si z nim gdzie w niezbadanym, mglistym i
zmylonym Leningradzie.
Aleksander robi wraenie wesoego i
zadowolonego, jak zadowolony byby kady
onierz w towarzystwie dziewczyny takiej jak
Daszka.
Na Tatian ledwie zerka.
Jak wygldali razem, on i Dasza?
Dobrze?
Lepiej ni Aleksander i ona?
Tego nie wiedziaa.
Nie miaa pojcia, jak wyglda u jego boku.
Wiedziaa jedynie, jak si przy nim czuje.
- Taniu!
- To Dmitrij.
Co do niej mwi.
Tylko dlaczego tak gono?
- Przepraszam, Dima, zamyliam si.
- Nie uwaasz, e Aleksander powinien mnie
przenie?
Moe do dywizji zmotoryzowanej?
- Nie wiem.
A daby sobie rad?
Czy ci ze zmotoryzowanej nie musz umie
prowadzi czogu albo...
albo czego takiego?
Aleksander tylko si umiechn.
Dmitrij milcza.
- Taniu!
- wykrzykna Dasza.
- Co ty moesz wiedzie o subie u
zmotoryzowanych?
Lepiej si nie odzywaj.
Aleks - spytaa chichoczc - powiedz, bdziecie
forsowa rzeki i przypuszcza szare na wroga?
- Nie - odpar Dmitrij - to nie tak.
Najpierw Aleks wyle mnie, e bym oczyci
teren.
Dopiero potem wyjdzie w pole sam i dostanie za
to kolejny awans.
Dobrze mwi, poruczniku?
- Powiedzmy - odrzek Aleksander.
- Chocia bywa, e kiedy musz i sam, zabieram
i ciebie.
Tatiana prawie ich nie syszaa.
Dlaczego Dasza idzie tak blisko niego?
I dlaczego Aleksander zabra na spacer Dmitrija?
Co to wszystko znaczy?
- Taniu!
- To znowu Dima.
- Czy ty mnie suchasz?
- Tak, tak, oczywicie.
- Dlaczego on cigle podnosi gos?
- Jeste jaka rozkojarzona.
- Nie, nie.
adny wieczr, prawda?
- Nie sabo ci?
Moe wemiesz mnie pod rk?
Dasza zerkna na ni beztrosko i rzucia:
- Uwaaj, ona zaraz zemdleje.
Kiedy ju sobie poszli, ucieka do ka,
nacigna na gow koc i udaa, e pi.
Nie odezwaa si nawet wtedy, kiedy obok niej
pooya si Dasza.
- Taniu.
Taniu.
pisz?
Taniu?
Nie chciaa rozmawia z siostr w prowokujcej
do zwierze ciemnoci.
Chciaa jedynie wypowiedzie na gos jego imi.
Szura.
W pitek stwierdzia, e u Kirowa zostay tylko
najmniej wartociowe robotnice, albo mode, jak
ona, albo bardzo stare.
Mczyzn zostao ledwie kilku.
Albo naleeli do kadry kierowniczej, albo mieli
po sze dziesitce, albo byli
szedziesiciokilkuletnimi kierownikami.
Przez pierwsze pi dni wojny docierao
podejrzanie mao wiadomoci z frontu.
Spikerzy radiowi z dum wychwalali Armi
Czerwon za jej wielkie zwycistwa, nie
wspominajc ani sowem o sile wojsk nie
mieckich, o ich pozycjach na terytorium Zwizku
Radzieckiego, o grocym Leningradowi
niebezpieczestwie czy o ewakuacji.
Radio byo wczone cay dzie i podczas gdy
Tatiana napeniaa miotacze ognia zagszczon
naft i nitroceluloz, zza podwjnych drzwi
wypaday na tamocig najrozmaitsze pociski.
Brzdk, brzdk, brzdk - jakby odmierzay
upywajce sekundy, a w cigu dugiego dnia
sekund tych byo bardzo duo.
Brzdk, brzdk, brzdk, i tak od rana do wieczora.
Mylaa tylko o jednym: o tym, jak dotrwa do
sidmej.
Podczas przerwy obiadowej radio podao, e od
przyszego tygodnia bd racjonowa ywno i
artykuy pierwszej potrzeby.
Podczas tej samej przerwy Krasienko
poinformowa ich, e najprawdopodobniej od
poniedziaku rozpoczn wiczenia wojskowe i e
dzie pracy zostaje przeduony do smej
wieczorem.
Przed wyjciem przez dziesi minut szorowaa
rce, eby zabi za pach nafty, lecz na prno.
Wychodzc z Zin za bram fabryki i spie szc
wzdu muru Kirowskiego, pragna podzieli si
z kim swoj nie pewnoci i niepokojem.
A potem zobaczya oficersk czapk Aleksandra,
zobaczya, jak Aleksander j zdejmuje, jak obraca
j w rkach, i natychmiast o wszystkim
zapomniaa.
Ba! omal nie zacza biec.
Powoli przeszli na drug stron ulicy i skrcili w
kierunku Goworowa.
- Przejdmy si troch.
- Nie moga uwierzy, e wypowiedziaa te sowa
po caym dniu harwki.
Zreszt, wcale nie odczuwaa zmczenia.
Wiedziaa, e w sobot i niedziel nie bdzie go
miaa dla siebie ani przez minut.
- To znaczy?
- spyta.
Wzia gboki oddech.
- Do szesnastki.
Powoli szli opustoszaymi ulicami, cisi i
anonimowi.
Po prawej stronie biegy szyny tramwajowe i
leay pola, po lewej wznosiy si fabryczne
budynki zakadw Kirowa.
Nie ryczay syreny alarmowe, nad gowami nie
latay samoloty.
wiecio blade soce.
Ludzi nie byo.
- Dlaczego Dima nie jest oficerem, jak ty?
Aleksander milcza chwil.
- Chcia by oficerem.
Bylimy razem w szkole oficerskiej.
Tego nie wiedziaa.
- Dima nic o tym nie mwi.
- Nic dziwnego.
Mylelimy, e dotrwamy do koca razem, on i ja,
ale Dima odpad.
- Co si stao?
- Nic.
Nie potrafi wytrzyma pod wod bez wpadania w
panik, nie umia wstrzyma oddechu, denerwowa
si pod pozorowanym ostrzaem, by zbyt
agresywny, nie potrafi zachowa zimnej krwi,
mia saby czas na pi kilometrw i nie umia
zrobi pidziesiciu pompek.
Po prostu nie dawa sobie rady.
Jest dobrym onierzem.
Bardzo dobrym onierzem.
Ale oficerem byby kiepskim.
- Nie to co ty - tchna Tania z akcentem na "ty".
Zerkn na ni z rozbawieniem i pokrci gow.
- Ja bybym onierzem zbyt agresywnym.
Nadjecha tramwaj.
Niechtnie wsiedli.
- I co na to wszystko Dima?
Nie prbowaa ju utrzyma rwnowagi.
Lubia wpada na Aleksandra i nie moga si
wprost doczeka, kiedy wpadnie na niego po raz
kolejny.
Ilekro tramwaj rusza, ona ruszaa w przeciwn
stron, prawie nie trzymajc si porczy.
A on sta niczym skaa i zrcznie obejmowa j w
talii.
Tego wieczoru te j obj - obj i ju nie puci.
Czeka, a Tania co powie, ale nie moga.
Wreszcie cofn rk.
- Na co?
- spyta.
- Na to, e nie zosta oficerem?
- Nie.
Na to, e ty nim zostae.
I tak w ogle.
- Boja wiem...
Tramwaj si zatrzyma.
eby nie upada, przytrzyma j za rami.
Momentalnie dostaa gsiej skrki.
- Uwaa - kontynuowa - e za atwo mi wszystko
przychodzi.
- Co znaczy wszystko?
- Po prostu wszystko.
e za dobrze mi idzie na subie, na strzelnicy...
Tania czekaa.
Na strzelnicy i gdzie jeszcze?
Co jeszcze przychodzio mu zbyt atwo?
- Nieprawda - odrzeka.
- Miae bardzo cikie ycie.
- W dodatku dopiero co si zaczo.
- Powiedzia to z wymuszon agodnoci.
Posuchaj.
Duo z Dmitrijem przeszlimy i znam go na wylot.
Jestem pewien, e wkrtce zacznie ci opowiada
niestworzone rzeczy.
O mnie.
Dziwne, e jeszcze nie zacz.
- Tak?
Prawdziwe czy zmylone?
- Nie wiem.
Pewnie i takie, i takie.
Dima ma specyficzny dar: potrafi miesza prawd
z kamstwem tak dobrze, e mona od tego
zwariowa.
- To ci dopiero dar - odpara.
- Wic skd bd wiedziaa, co jest prawd, a co
nie?
- Nie bdziesz.
Wanie na tym to polega.
- Spojrza na ni i do da: - Jeli chcesz pozna
prawd, spytaj mnie.
- I mog pyta o wszystko?
- Podniosa wzrok.
- Tak.
Przestao jej bi serce.
Przestao bi w chwili, gdy mocno zagryza warg,
eby nie spyta: kochasz mnie?
Pragna wpa w przeraenie, ktre
sparaliowaoby i j, i jej myli, lecz nie moga.
Chcia, eby go o co spytaa?
A co cisno jej si na usta?
Co prbowao si przebi przez zacinite zby,
przez milczenie, przez pozbawione tchu piersi i
zastyge bez ruchu serce?
- A chciaaby?
- spyta agodnie.
- Nie - odrzeka, patrzc na metalowy uchwyt i
siw gow siedzcej przed nimi kobiety.
- Kana Obwodowy - powiedzia Aleksander.
- Jestemy na miejscu.
- Wysiedli, lecz zamiast jak zwykle zaczeka na
szesnastk, poszli piechot, chocia do domu byo
prawie pi kilometrw.
Minli elazn bram i ukryte za ni drzwi.
I brama, i drzwi prowadziy donikd.
Wygldao to tak, jakby zbudowano je i
porzucono.
- Spjrz - powiedzia Aleksander.
- Te bramy, te drzwi, wszystkie maj uszy,
wszystkie podsuchuj.
Wczoraj, dzisiaj, podsuchuj cay czas.
Kiedy pracujesz u Kirowa, kiedy odpoczywasz,
nawet kiedy pisz, kto ci podsuchuje,
przytykajc szklank do ciany, i...
- Chyba artujesz.
Za cian pi dziadkowie.
Chcesz powiedzie, e na mnie donosz?
- Nie, nie o to mi chodzi.
Chc tylko powiedzie, e nikomu nie mona ufa.
e nikt nie jest bezpieczny.
- Nikt?
- spytaa, zerkajc na niego figlarnie.
- Nawet ty?
- Zwaszcza ja.
- To znaczy, e nie mona ci ufa?
- Mona - odrzek z umiechem.
- Ale nawet ja nie czuj si bez pieczny.
- Przecie jeste oficerem Armii Czerwonej!
- Tak?
Powiedz to oficerom z roku trzydziestego
sidmego i trzydziestego smego.
Wszystkich rozstrzelano.
Wanie dlatego nikt nie chce wzi na siebie
odpowiedzialnoci za t wojn.
Zrobia p kroku w jego stron.
- A ja?
-spytaa.-Jestem bezpieczna?
- Tatiano - szepn jej do ucha.
- Oni nas ledz, zawsze i wszdzie.
Pewnego dnia mog wyskoczy z ukrytych drzwi,
aresztowa ci i postawi przed biurkiem
czowieka, ktry spyta, o czym rozmawiaa z
Aleksandrem Bieowem w drodze do domu.
- Za duo mi naopowiadalicie, poruczniku
Bieow.
- Tania lekko odchylia gow.
- Tylko dlaczego?
Skoro zakadasz, e prdzej czy pniej mnie
przesuchaj, dlaczego...
- Musiaem komu zaufa.
- Dlaczego nie zaufae Daszy, ryzykujc jej ycie?
Dugo milcza.
- Bo chciaem zaufa tobie.
Lekko trcia go biodrem.
- I dobrze - rzucia wesoo.
- Jestem jak studnia.
Ale zrb co dla mnie i ju nic wicej mi nie mw,
dobrze?
- Za pno - odrzek, trcajc biodrem j.
- Chcesz powiedzie, e ju nic nas nie uratuje?
- spytaa ze miechem.
-e jestemy skazani?
- Na wieczno.
Chcesz lodw?
- Tak, chtnie.
- Tania promieniaa.
- mietankowe, tak?
- Moje ulubione.
Usiedli na awce, eby moga spokojnie zje, ale
nie wstali nawet wtedy, kiedy ju zjada.
Siedzieli, rozmawiali, wreszcie Aleksander zerk
n na zegarek.
Zrobio si pno.
Dochodzia dziesita, kiedy przystanli na rogu
Greckiego i Drugiej Radzieckiej, trzy ulice od jej
domu.
- A wic...
przyjdziesz?
- Westchna.
- Dasza mwia, e przyjdziesz.
- Tak.
- On te westchn.
- Z Dmitrijem.
Tatiana milczaa.
Stali naprzeciwko siebie.
By tak blisko, e czua jego zapach.
Nigdy dotd nie spotkaa mczyzny, ktry
pachniaby tak adnie i wieo.
Zdawao si, e chce jej co powiedzie.
Otworzy usta, pochyli gow i zmarszczy czoo.
Czekaa w napiciu.
Rozpaczliwie pragna, eby to powiedzia, a
jednoczenie chciaa od niego uciec.
Przeklinaa swoje brzydkie robocze buty,
aowaa, e nie ma na nogach piknych,
czerwonych sandaw i przypomniawszy sobie, e
s to sanday Daszy, e ona.
Tania, adnych butw nie ma, zapragna stan
przed nim boso.
Miotana nie znanymi dotd emocjami i poczuciem
winy, powoli zrobia krok do tyu.
On te.
- Id - powiedzia.
- Do zobaczenia.
Odesza, czujc na sobie jego wzrok.
Odwrcia si.
Patrzy za ni z oddali.
Przyszli o jedenastej.
Na dworze wci byo jasno.
Dasza nie wrcia jeszcze z pracy.
Jej szef uwija si jak w ukropie, wyrywajc
ludziom zote koronki: w cikich czasach zoto
byo pewniejsze ni pienidze, bo nie tracio na
wartoci.
Dasza harowaa do pnej nocy, nienawidzc tego,
co robi, i pragnc, eby wszyscy zachowywali si
tak, jakby ycie nie ulego zmianie, eby Leningrad
by
dawnym Leningradem, ciepym, ospaym,
zakurzonym i penym zakochanych par.
Stali speszeni w kuchni, ona, Dmitrij i Aleksander.
Do eliwnego zlewu kapaa woda z kranu.
- Cocie tacy ponurzy?
- spyta Dima, patrzc to na ni, to na niego.
- Jestem zmczona.
- Skamaa, cho niezupenie.
- A ja godny.
- Aleksander zerkn w jej stron.
- Chodmy na spacer, Taniu.
- Nie, Dima.
- Chod.
On zaczeka na Dasz.
Nic tu po nas - doda z umiechem, - Bardzo
chcieliby zosta sami, prawda, Aleks?
- Niczego tu nie zdziaaj- mrukna Tatiana.
I dziki Bogu.
Aleksander podszed do okna i wyjrza na
podwrze.
Tania odchrzkna.
- Nie mog, Dima.
Jestem...
Dmitrij wzi j pod rami.
- Chod, Tanieczko.
Ju jada, tak?
Chodmy.
Zaraz wrcimy, obiecuj.
Tatiana widziaa tylko kwadratowe ramiona
Aleksandra.
Miaa ochot spyta: Szura...
- Aleksandrze - spytaa - przynie ci co do
jedzenia?
- Nie, Taniu, dzikuj - odrzek, spogldajc na
ni przez rami.
Jego smutne oczy rozbysy na chwil i przygasy.
- Id do kuchni.
Babcia zrobia pieroki.
Zjedz troch.
Jest i barszcz.
Dmitrij wycign j na korytarz.
Ostronie przestpili nad Sawinem, ktry lea
spokojnie na pododze, i wygldao na to, e bez
przeszkd dotr do drzwi, lecz ten w ostatniej
chwili chwyci Tanie za kostk.
Dmitrij nastpi mu na nadgarstek, Sawin
wrzasn i wyszarpn rk.
- Nie wychod, Tanieczko!
- zawodzi.
- Za pno na spacery!
Zosta w domu!
- Nie patrzy na Dmitrija, ktry zakl i ponownie
przy gnit mu butem nadgarstek.
Gdy wyszli na ulic, zaproponowa, e kupi jej
lody.
Nie chciaa, eby kupowa jej lody, ale mimo to
odrzeka:
- Dobrze, waniliowe.
Smutna i nieszczliwa, jada idc.
Noc bya ciepa.
A Tania moga myle tylko o jednym.
- O czym tak mylisz?
- spyta Dmitrij.
- O wojnie - skamaa.
- A ty?
- O tobie.
Nigdy dotd nie spotkaem kogo takiego jak ty.
Jeste inna ni dziewczta, ktre zwykle widuj.
Tatiana skrzywia si i nie odrywajc wzroku od
lodw, wymamrotaa "Dzikuj".
- Mam nadziej, e Aleksander co zje -
powiedziaa.
- Dasza moe wrci dopiero za godzin.
- O tym chcesz rozmawia?
O Aleksandrze?
- Nawet jej niewyrobione ucho wychwycio
dziwny chd w jego gosie.
- Ale skd - odrzeka szybko.
- Po prostu podtrzymuj rozmow.
- Zmienia temat.
- Co dzisiaj robie?
- Kopaem okopy.
Umocnienia na pnocnym froncie s prawie
gotowe.
W przyszym tygodniu Finowie mog nas
atakowa.
- Szyderczo wykrzywi usta.
- Wiem, o czym mylisz.
Zastanawiasz si pewnie, dla czego nie jestem
oficerem, jak Aleksander.
Tatiana milczaa.
- Dlaczego mnie o to nie spytaa?
- Nie wiem.
- Serce zabio jej szybciej.
- Jakby ju wiedziaa.
- Ja?
Nie.
- Miaa ochot wyrzuci lody i uciec do domu.
- Rozmawiaa z nim o mnie?
- Nie - odrzeka spita.
- I nie dziwi ci, e ja jestem zwykym
frontowcem, a on oficerem?
Nie wiedziaa, co odpowiedzie.
To byo gupie.
Nie znosia kama.
Z trudem przychodzio jej zachowywanie
milczenia, przybieranie obojtnej miny i unikanie
czyjego wzroku, ale kamstwo?
Nie przeszoby jej przez gardo.
- Aleks i ja chcielimy zosta oficerami.
Taki mielimy plan.
- Jaki plan?
Dmitrij nie odpowiedzia i pytanie zawiso w
powietrzu jak miecz, a potem utkwio w jej
gowie.
Zadray jej rce.
Nie chciaa by sama z Dmitrijem.
Nie czua si bezpiecznie.
Doszli do parku Taurydzkiego.
Chocia soce stao trzydzieci stopni nad
horyzontem, pod drzewami zapad ju mrok.
- Przejdziemy si alejkami?
- spyta Dmitrij.
- Ktra godzina?
- Nie wiem.
- Musz ju wraca.
- Nieprawda, nie musisz.
- Musz.
Rodzice nie lubi, kiedy wychodz pnym
wieczorem, nie przywykli do tego.
Zdenerwuj si.
- Nie, twoi rodzice mnie lubi.
- Podszed bliej.
- Zwaszcza ojciec.
Poza tym - doda - s zbyt zajci myleniem o
Paszy i nawet nie zauwa, e ci nie ma.
Tatiana zatrzymaa si i odwrcia.
- Id - oznajmia i ruszya w stron domu.
Chwyci j za rk.
- Nie, zaczekaj.
- cisn jej do.
- Chod.
Usidmy pod drzewami.
- Dmitrij, nigdzie nie usid.
Moesz mnie puci?
- Chod...
- Nie.
Pu mnie.
Zacisn palce i podszed bliej.
- A jeli nie puszcz?
Tania ani drgna.
Woln rk obj j w talii i przycign do siebie.
- Dima.
- Bya spokojna i opanowana, patrzya mu prosto
w oczy.
- Co ty robisz?
Zwariowae?
- Tak, zwariowaem.
- Nachyli si, eby j pocaowa, lecz krzykna i
gwatownie odwrcia gow.
- Nie!
Pu mnie.
Wtedy j puci.
- Przepraszam - wychrypia drcym gosem.
- Musz wraca do domu.
- Ruszya przed siebie najszybciej jak moga.
- Jeste dla mnie za stary.
- Nie.
Nie.
Prosz.
Mam tylko dwadziecia trzy lata.
- Chciaam powiedzie, e to ja jestem za moda
dla ciebie.
Mj chopak nie moe...
nie moe ode mnie tyle wymaga - dokoczya po
namyle.
- Nie tyle?
A ile?
- Niczego nie moe wymaga.
- Przepraszam, Taniu.
Nie chciaem ci wystraszy.
- Nie szkodzi.
Po prostu nie jestem dziewczyn, ktra wysiaduje
pod drzewami.
- Z tob, pomylaa z drcym sercem,
wspominajc Ogrd Letni.
- Teraz ju o tym wiem i pewnie dlatego jeszcze
bardziej mi si po dobasz.
Tylko czasami nie wiem, jak si przy tobie
zachowa.
- Szanuj" mnie i bd cierpliwy.
- Bd cierpliwy jak Hiob.
- Nachyli si ku niej.
- Wiesz dlaczego?
Dlatego, e nie zamierzam z ciebie rezygnowa.
Przyspieszya kroku.
- Mam nadziej, e Dasza lubi Aleksandra -
powiedzia po chwili.
- Lubi.
- Bo on bardzo lubi j.
- Tak?
- spytaa cicho.
- Skd wiesz?
- Przedtem mia duo zaj...
pozasubowych, e tak powiem, ale od jakiego
czasu prawie nigdzie nie wychodzi.
Tylko nic nie mw siostrze, bdzie jej przykro.
Miaa ochot odpowiedzie, e nic z tego nie
rozumie, ale baa si, e Dima zacznie jej
tumaczy.
Dasza i Aleksander siedzieli na maej sofie w
korytarzu, czytajc opowiadania Zoszczenki i
zanoszc si miechem.
- To moja ksika wymamrotaa gderliwie Tatiana.
Nie wiedzie czemu, Dasza uznaa, e to
przezabawne; nawet Aleksander si umiechn.
Idc do pokoju, Tania potkna si o jego
wycignite nogi i byaby upada, gdyby jej nie
podtrzyma.
Podtrzyma, natychmiast puci i spyta:
- Co ty masz na ramieniu?
- Gdzie?
Nic, nie.
- Wymawiajc si zmczeniem, przeprosia ich,
powiedziaa dobranoc i znikna w pokoju
dziadkw.
Dziadkowie siedzieli na sofie i suchali radia,
rozmawiajc cicho o Paszy.
Tania wcisna si midzy nich i od razu poczua
si lepiej.
Nieco pniej, gdy ju leaa w ku, usyszaa
szept Daszy:
- Taniu?
Taniu?
- Co?
Jestem zmczona.
Siostra cmokna j w rami.
- Przestaymy ze sob rozmawia.
Pasza wyjecha i ju ze sob nie rozmawiamy.
Tsknisz za nim, prawda?
Niedugo wrci.
- Tak, tskni.
Ostatnio jeste bardzo zajta.
Porozmawiamy jutro, dobrze?
- Taniu, zakochaam si!
- szepna Dasza.
- Ciesz si - odszepna Tania i odwrcia si do
ciany.
Dasza pocaowaa j w ty gowy.
- Tym razem to naprawd to.
Och, Tanieczko, po prostu nie wiem, co ze sob
zrobi!
- Moe si troch przepij?
- Cay czas myl tylko o nim.
Doprowadza mnie do szalestwa.
Jest taki...
i chodny, i gorcy zarazem.
Dzisiaj by miy, spokojny i zabawny, ale s takie
dni, kiedy...
Nie potrafi go rozgry.
Tatiana milczaa.
- Wiem, e nie mona oczekiwa za duo i nie od
razu.
To, e do mnie przychodzi, to prawdziwy cud.
Przedtem nie mogam go namwi i dopiero w
niedziel...
Tania miaa ochot zauway, e to nie Dasza go
namwia, lecz oczywicie nie powiedziaa ani
sowa.
- Darowanemu koniowi nie zaglda si w zby.
Chyba nas lubi.
Wiedziaa, e on jest z Krasnodaru?
Nie by tam, odkd wstpi do wojska.
Nie ma ani braci, ani sistr.
I nie chce rozmawia o swoich rodzicach.
Jest taki...
Nie umiem tego okreli.
Taki milczkowaty.
Nie lubi mwi o swoich sprawach.
Ale o moje wypytywa.
- Tak?
- Tania nie zdoaa wykrztusi nic wicej.
- Mwi, e nie chce tej wojny.
- Nikt nie chce wojny.
- Ale to ju co, prawda?
Jest nadzieja, e po wojnie bdzie inny, e jako
nam si uoy.
- Dasza wtulia twarz w jej wosy.
- Taniu, lubisz Dmitrija?
Tatiana z trudem zapanowaa nad gosem.
- Jest miy.
- Bo on ciebie bardzo.
- Nieprawda.
- Prawda.
Nie znasz si na tym.
- Troch si znam i wiem swoje.
- Chciaaby o czym porozmawia, o co mnie
zapyta?
- Nie!
- Musisz by troch mielsza, masz ju
siedemnacie lat.
Nie moesz by troch bardziej...
ulega?
- Wobec Dmitrija?
Nie, Dasza.
Zanim zasna, zdaa sobie spraw, e mniej boi
si wojny, ktra bya czym mglistym i
nieokrelonym, ni blu zamanego serca, ktry by
a nadto realny.
W sobot posza do biblioteki i poyczya
rozmwki rosyjsko-angielskie.
W szkole uczya si alfabetu aciskiego i niele
go znaa.
Prawie przez cae popoudnie powtarzaa zwroty i
zdania, zwaszcza te najbardziej idiotyczne.
Najtrudniejsze do wymwienia byo th, w i
mikkie r.
A zdanie: The weather will be thunder and rain
tomorrow zbudowano specjalnie po to, eby j
dobi.
Niele wychodzio jej be.
W niedziel przyszed Aleksander i osobicie
poprzykleja do szyb papierowe paski, eby
podczas bombardowania szko nie wypado od
podmuchu eksplozji.
- Wszyscy musz to zrobi - wyjani.
- Ju niedugo po miecie bd chodzi specjalne
patrole i sprawdza, czy wszystkie okna s dobrze
pozaklejane.
Jeli Niemcy dojd do Leningradu, nigdzie nie
bdzie szka.
Mietanowowie przygldali si mu z wielkim
zainteresowaniem, a mama bezustannie si nim
zachwycaa.
Jaki jest wysoki, powtarzaa, jaki sprawny, jakie
zwinne ma rce, jak pewnie stoi na parapecie.
W kocu spytaa, gdzie si tego wszystkiego
nauczy.
- Mamo odrzeka niecierpliwie Dasza - przecie
on suy w Armii Czerwonej!
- Czy w armii ucz stania na parapecie?
- rzucia cicho Tania.
- Och, zamknij si, Tanieczka - odpara ze
miechem Dasza; Aleksander te si rozemia, ale
nie kaza jej si zamkn.
- Co to za dese?
- spytaa mama, kiedy zeskoczy na podog.
Tatiana, Dasza, mama i babcia popatrzyy na okno.
Zamiast zwykego biaego krzya - w Leningradzie
przybywao ich z dnia na dzie
- w ich oknie widniao co, co przypominao
drzewo.
Drzewo o grubym, lekko pochylonym pniu i
podunych liciach na wierzchoku.
- A c to jest, modziecze?
- spytaa wadczo babcia.
- To jest palma, Anno Lwowno.
Do Aleksandra podesza Dasza.
- Co takiego?
- Dlaczego ona zawsze musi podchodzi tak
blisko?
- Palma.
Tatiana obserwowaa go w napiciu.
- Palma?
- powtrzya niepewnie Dasza.
- Tropikalne drzewo - wyjani.
- Ronie w obu Amerykach i na wyspach
poudniowego Pacyfiku.
- Hmm...
- zadumaa si mama.
- Troch dziwnie to wyglda, nie
uwaasz?
- Lepsza palma ni krzy - wymamrotaa Tatiana.
Umiechn si do niej.
Ona do niego.
- Mody czowieku - powiedziaa babcia.
- W naszych oknach niczego nie komponuj.
Nam wystarcz zwyke krzye.
Obejdziemy si bez
palm.
Potem Dasza i Aleksander wyszli, zostawiajc
Tanie w domu z mar kotn, zmczon rodzin.
Niewiele mylc, posza do biblioteki i
przesiedziaa tam kilka godzin, powtarzajc obco
brzmice angielskie sowa.
Byy bardzo trudne, i do czytania, i do pisania.
Postanowia, e przy najbliszej okazji poprosi
Aleksandra, eby powiedzia co po angielsku.
Ot, tak, eby usysze, jak ten jzyk brzmi.
Boe, ju mylaa o nastpnym spotkaniu, jakby na
pewno miao do niego doj.
Poprzysiga sobie e zabroni mu przychodzi pod
zakady.
Poprzysiga to sobie tej nocy, lec w ku
twarz do ciany.
Poprzysiga to cianie, wodzc palcem po starej
papierowej tapecie, gaszczc j i powtarzajc:
przyrzekam, przyrzekam, przyrzekam.
Potem pomacaa rk pod kiem i do tkna
"Jedca miedzianego".
Nie, powie mu to kiedy indziej.
Najpierw posucha, jak Aleksander mwi po
angielsku, porozmawiaj o wojnie i dopiero
wtedy...
W nocy ponownie zawyy syreny.
Dasza wrcia bardzo pno, budzc siostr,
ktrej palce wci spoczyway na cierpliwej
cianie.
W poniedziaek Krasienko wezwa j do biura i
oznajmi, e chocia Tania znakomicie daje sobie
rad przy miotaczach ognia, musi j natychmiast
przenie na wydzia budowy czogw.
Wanie dostali nowe rozkazy z Moskwy: bez
wzgldu na liczebno zaogi, Kirw musi
produkowa pidziesit czogw miesicznie.
- A kto bdzie robi miotacze?
- Same si zrobi.
- Krasienko zapali papierosa.
- Mia z ciebie dziewczyna, Taniu.
Id.
Zjedz troch zupy w stowce.
- Mylicie, e przyjm mnie do Ochotniczej...
- Nie!
- Podobno pitnacie tysicy naszych robotnikw
pracuje przy budowie umocnie za ug.
To prawda?
- Prawda jest taka, e ty ich budowa nie bdziesz.
A teraz jazda std.
- Czy udz grozi niebezpieczestwo?
- Niedaleko ugi by Pasza.
- Nie - odpar Krasienko.
- Niemcy s daleko.
Nasi ludzie buduj umocnienia na wszelki
wypadek.
A teraz id ju.
Na wydziale produkcji pracowao znacznie wicej
ludzi, a linia montaowa bya bardziej
skomplikowana ni ta przy miotaczach, ale dziki
temu Tatiana miaa mniej do roboty.
Kazano jej wkada toki do cylindrw
wysokoprnego silnika czogowego.
Hala montaowa, szara i ciemna, bya wielkoci
lotniczego hangaru.
Do koca dnia zmontowali p czogu.
Silnik by na swoim miejscu - dziki Tatianie -
mocno skrcona rama i gsienice te, jednak
wntrze kaduba ziao pustk, bo nie byo w nim
ani przyrzdw, ani paneli, ani broni, ani
pojemnikw na amunicj, ani wyrzutni, ani nawet
wieyczki, dlatego machina bardziej przypominaa
ciko opancerzony samochd ni radziecki KW-
60.
Jednake w przeciwiestwie do pakowania mao
kalibrowych pociskw, do napeniania miotaczy
naft czy do pokrywania bomb warstw smaru,
zmontowanie poowy czogu dao Tani poczucie
spenienia, jakiego nie zaznaa podczas caego
miesica pracy u Kirowa.
Czua si tak, jakby sama go zbudowaa.
I kolejny powd do dumy: po poudniu Krasienko
powiedzia jej, e Niemcy nie mog na wet marzy
o czogu tak doskonaym, tak znakomicie
uzbrojonym, tak atwym w obsudze, tak zwrotnym
i szybkim, mimo to opancerzonym
czterdziestomilimetrowej gruboci blach stalow
i wyposaonym w dziao kalibru osiemdziesit
pi milimetrw.
Wci uwaali, e najlepszy jest ich Tygrys.
- wietnie si sprawia - zakoczy Krasienko.
- Kiedy doroniesz, powinna zosta mechanikiem.
O smej Tania wyszorowaa rce, poprawia
konierzyk, wyszczotkowaa wosy i wybiega na
ulic, nie wierzc, e po jedenastu godzinach
harwki moe jeszcze biec, a jednak biega, w
obawie, e Aleksander nie bdzie na ni czeka.
Ale nie: czeka.
Czeka, lecz si nie umiecha.
Zdyszana prbowaa nad sob zapanowa.
Pierwszy raz od pitku bya z nim sam na sam, nie
liczc morza obcych na przystanku.
Miaa ochot powiedzie: "Jestem taka
szczliwa, e przyszede".
Hmm, a co si stao z: "Ju nigdy tu nie
przychod"?
Kto j zawoa.
Niechtnie odwrcia gow.
Ilja, szesnastolatek, ktry pracowa przy montau
gsienic czogu.
- Czekasz na autobus?
- spyta, zerkajc na milczcego Aleksandra.
- Nie, do zobaczenia jutro.
- Gestem rki daa Aleksandrowi znak i przeszli na
drug stron ulicy.
- A ten to kto?
- Ilja?
- spytaa zaskoczona Tatiana.
- Pracuje ze mn.
- Naprzykrza ci si?
- Co?
Ale skd.
- Szczerze mwic, Ilja troch si jej naprzykrza.
- Przeszam na inny wydzia - dodaa z dum.
- Montujemy czogi na front w udz.
- Szybko je montujecie?
- Jeden w dwa dni.
To chyba niele, prawda?
- eby pomc tym z ugi, musielibycie montowa
dziesi dziennie.
Wyczuwajc co w jego gosie, podniosa gow,
lecz twarz mia jak z kamienia.
- Wszystko w porzdku?
- spytaa.
- Tak.
Zmarszczya czoo.
- Co si stao?
- Nic.
Ludzie stojcy na przystanku tramwajowym w
milczeniu palili papierosy.
Nikt z nikim nie rozmawia.
- Chcesz si przej?
- spytaa niemiao.
Pokrci gow.
- Cay dzie byem na szkoleniu wojskowym.
- Mylaam, e ju dawno ci wyszkolili -
zaartowaa, trcajc go lekko w rami.
- Nie, to ja szkoliem ich.
Manewry, strzelnica, budowa schronw...
- Spostrzega, e jest dziwnie przygaszony.
Czyby a tak dobrze znaa jego gos?
Jego twarz?
- Co si stao?
- spytaa po raz drugi.
- Nic.
- Nagle chwyci j za rk i podcign rkaw
sukienki, od saniajc ciemny siniak na ramieniu.
- Taniu, co to jest?
Boe.
- Nic.
- Prbowaa zabra rk, lecz nie moga, gdy stali
za blisko siebie.
- To nic, naprawd.
- Nie miaa odwagi spojrze mu w oczy.
- Nie wierz.
Mwiem ci, eby nie zadawaa si z Dmitrijem.
- Nie zadaj si z Dmitrijem.
- Wymienili spojrzenia i Tania wbia wzrok w
guzik munduru Aleksandra.
- Chcia tylko, ebym z nim usiada.
- Jeli znowu chwyci ci za rami, w dodatku tak
mocno, masz mi natychmiast o tym powiedzie.
- Dopiero teraz j puci.
Te dugie, szczupe, silne palce...
Szkoda, e zabra rk.
- Dima jest miy.
Po prostu mia do czynienia z innego rodzaju
dziewcztami.
- Odkaszlna.
- Kto nie mia?
Posuchaj, rozmawiaam z nim.
Jestem pewna, e to si ju nie powtrzy.
- Naprawd?
Tak samo jak rozmawiaa z rodzicami o powrocie
Paszy?
Tatiana milczaa chwil.
- Mwiam, e to dla mnie trudne.
Nie udao ci si namwi do tego nawet mojej
dwudziestoczteroletniej siostry.
Moe sam sprbujesz?
Przyjd, napij si z tat wdki i sprbuj.
Poka mi, jak to si robi, bo ja nie potrafi.
- Nie potrafisz porozmawia z rodzicami o swoim
bracie, ale potrafisz da odpr Dmitrijowi?
- eby wiedzia - podniosa gos i ze smutkiem
pomylaa: czy my si kcimy?
Dlaczego?
W tramwaju byy dwa wolne miejsca.
Ona trzymaa si metalowej porczy na oparciu
fotela przed sob, on splt
donie na kolanach.
Cay czas milcza i unika jej wzroku.
Co nie dawao mu spokoju.
Dmitrij?
Mimo to siedzieli blisko siebie: jej rami dotykao
jego ramienia, jego noga jej nogi.
Nie odsuna si; jakby moga, jakby cho raz o
tym po mylaa.
Hipnotyzowa j i przyciga jak magnes.
Jego udo miao twar do marmuru.
Chcc zagodzi napicie, zacza mwi o
wojnie.
- Gdzie przebiega teraz linia frontu?
- Przesuwa si na pnoc.
- Ale jest jeszcze daleko, tak?
Daleko od...
Patrzy prosto przed siebie.
- Mimo caego mstwa, jestemy narodem
cywilw.
Te gupie manewry - prychn - te wiczenia, te
uziemione samoloty, te aosne czogi...
Nie wiedzielimy, z kim bdziemy mieli do
czynienia.
Przytulia si leciutko do jego ramienia, chonc
go przez skr.
- Suchaj, dlaczego Dmitrij nie chce i na front?
Przecie bez walki nie wypdzimy Niemcw.
- Dima ma Niemcw gdzie.
Obchodzi go tylko...
- Urwa i spojrza w okno.
Tatiana czekaa.
- Wkrtce dowiesz si o nim jednego: Dima
uwaa, e przetrwanie jest jego niezbywalnym
prawem.
- Co znaczy "niezbywalne prawo"?
- Prawo, ktrego nie mona nikomu odebra -
wyjani z umiechem.
Tania zmarszczya czoo.
- Kto tak powiedzia?
Czy my w ogle mamy takie prawa?
Nie s zastrzeone dla pastwa?
- My?
Gdzie?
- Tu.
- Zniya gos.
- W Zwizku Radzieckim.
- Nie, Taniu, tu ich nie mamy.
Masz racj, w Zwizku Radzieckim prawa te s
zastrzeone dla pastwa.
I dla Dmitrija.
Zwaszcza prawo do przetrwania za wszelk cen.
- Niezbywalne prawo...
- powtrzya w zadumie Tatiana.
- Nigdy dotd nie syszaam tego okrelenia.
- Nic dziwnego.
- Zagodniaa mu twarz.
- Jak spdzia reszt nie dzieli?
Bya gdzie?
Jak si miewa mama?
Ilekro j widz, wyglda tak, jakby zaraz miaa
upa.
- Tak, ostatnio ma duo zmartwie.
- Spojrzaa w okno.
Nie chciaa rozmawia o Paszy.
- Wiesz, co wczoraj zrobiam?
Nauczyam si kilku angielskich sw.
Chcesz posucha?
- Bardzo, ale najpierw wysidmy.
Czy chocia dobre s te sowa?
Nie bardzo wiedziaa, co ma na myli, ale i tak si
zaczerwienia.
Wysiedli i mijajc Dworzec Warszawski, Tania
zobaczya tum stojcych grupkami ludzi: kobiet z
dziemi, staruszkw i staruszek z bagaami.
Wszyscy jakby na co czekali.
- Na co oni czekaj?
- spytaa.
- Na pocig.
Ci s mdrzy.
Wyjedaj.
- Wyjedaj?
- Tak.
Ty te powinna wyjecha - doda, gdy przeszli
jeszcze kilka krokw.
- Dokd?
- Dokdkolwiek.
Byle dalej.
Dlaczego jeszcze tydzie temu myl o ewakuacji
bya taka ekscytujca, a teraz brzmiaa jak wyrok
mierci?
Bo to nie bya ewakuacja.
To byo wygnanie.
- Z tego, co sysz - cign Aleksander - Niemcy
daj nam w ko.
Bij nas, miad.
Jestemy nieprzygotowani, le wyposaeni, nie
mamy ani czogw, ani broni.
- Nie martw si - odrzeka ze sztuczn beztrosk w
gosie.
- Jutro skoczymy nasz czog.
- Nie mamy nic oprcz ludzi, Taniu.
Bez wzgldu na to, jak dobre wiadomoci podaj
przez radio.
- S bardzo krzepice.
- Chciaa powiedzie to wesoo, lecz nie zdoaa.
- Taniu.
- Tak.
- Czy ty mnie suchasz?
Prdzej czy pniej Niemcy uderz na Leningrad.
Tu jest niebezpiecznie.
Powinna wyjecha.
- Moja rodzina nie ruszy si z miejsca!
- To wyjed sama.
- Co ty mwisz?
- wykrzykna ze miechem.
- Nigdy w yciu sama nie wyjedaam!
Sama chodz najwyej do sklepu.
Nie mog wyjecha.
Zreszt dokd?
Na Ural albo gdzie, dokd ewakuuj ludzi z za
chodu?
Chciaby, ebym tam wyjechaa?
A moe wylesz mnie do Ameryki?
Czy w Ameryce byabym bezpieczna?
- Zachichotaa.
C to za absurd?
- Tak - odpar pospnie.
- Tam byaby bezpieczna.
Wrciwszy do domu, wszcza z ojcem rozmow o
wyjedzie i o Paszy.
Tata zacign si dymem.
Dokadnie trzy razy; Tania liczya.
Potem wsta, zgasi papierosa i mocno akcentujc
sowa, odrzek:
- Taniusza, co ci do gowy przychodzi?
Niemcy tu nie przyjd.
Nig dzie nie wyjad.
A Paszy nic nie grozi.
Jestem tego pewny.
Posuchaj, jeli tak bardzo si martwisz, mama
jutro do niego zadzwoni.
Dobrze?
- Taniu - powiedzia dziadek - poprosiem o
pozwolenie na wyjazd do obwodu mootowskiego
na Uralu.
Mam tam kuzyna...
- Wasiliju, twj kuzyn umar dziesi lat temu -
przerwaa mu babcia, krcc du, siw gow.
- Podczas godu w trzydziestym pierwszym.
- Ale jego ona yje.
- Umara na dyzenteri w dwudziestym smym.
- Druga ona umara, ale pierwsza, Maria
Michajowna, yje.
- Ale nie mieszka w Mootowskiem, tylko w tej
maej wiosce, w ktrej i my kiedy mieszkalimy...
- Kobieto!
- rykn dziadek.
- Chcesz ze mnjecha czy nie?
- Ja z tob pojad, dziadku - rzucia wesoo Tania.
- Czy tam jest adnie?
- Pojad z tob, Wasilij - powiedziaa babcia - ale
nie udawaj, e mamy tam jak rodzin.
Rwnie dobrze moglibymy wyjecha na
Czukotk.
- Na Czukotk?
- spytaa Tatiana.
- Czy to na krgu polarnym?
- Tak - odrzek dziadek.
- Koo Cieniny Beringa?
- Tak.
- To moe jedmy na Czukotk?
Skoro ju musimy...
- Na Czukotk?
- wykrzykn dziadek.
- A kto mnie puci na Czukotk?
I kogo tam bd uczy?
- Tania jest gupia.
- Mama pokiwaa gow.
Tatiana zamilka.
Mylaa o dziadku, ktry uczy matematyki na
Czukotce.
Mylaa o czym absurdalnym.
O czym tak absurdalnie absurdalnym, e gdyby
nie obecno rodziny, wybuchnaby miechem.
- Dlaczego pytasz o Cienin Beringa?
- mrukn dziadek.
- Ona ma niedorzeczne myli - wtrcia Dasza.
- I niedorzeczne ycie wewntrzne.
- Wcale nie - odpara Tania.
- Co jest na drugim brzegu Cieniny Beringa?
- Alaska - odrzek dziadek.
- Ale co to ma do rzeczy?
- Wanie, Taniu, lepiej si nie odzywaj - dodaa
mama.
Nazajutrz wieczorem tata wrci z pracy z
kartkami dla caej rodziny.
- Nie uwierzycie - powiedzia.
- Kartki na ywno.
C, jako sobie poradzimy.
Zreszt cakiem sporo tego...
- Robotnicy dostawali osiemset gramw chleba
dziennie, kilogram misa i p
kilograma patkw owsianych tygodniowo.
Wydawao si, e to rzeczywicie duo.
- Mamo, dzwonia do Paszy?
- spytaa Tatiana.
- Prbowaam.
Poszam nawet na poczt gwn, na Wielkiej
Koniuszennej, ale si nie dodzwoniam.
Sprbuj jutro.
Wiadomoci z frontu byy zowieszcze.
Komunikaty frontowe - po rozwieszane po caym
Leningradzie na drewnianych tablicach, gdzie
kiedy wywieszano codzienne gazety -
niepokojce w swej oglnikowoci.
Radio podawao, e Armia Czerwona zwycia,
chocia wojska nie mieckie wci posuwaj si
naprzd.
Jak to zwycia?
- zastanawiaa si Tatiana.
Jak moe zwycia, skoro Niemcy coraz bliej?
Kilka dni pniej dziadek oznajmi, e ma due
szans na posad w obwodzie mootowskim i
zaproponowa, eby zaczli si pakowa.
- Bez Paszy nigdzie nie pojad - warkna mama.
- Poza tym - dodaa spokojniejszym tonem gosu -
szyj teraz mundury dla wojska.
Ojczyzna mnie potrzebuje.
- Kiwna gow.
- Wszystko bdzie dobrze.
Wojna niedugo si skoczy.
Suchalicie radia?
Armia Czerwona zwycia.
Wypieramy wroga z kraju.
- Irino, Irino...
westchn dziadek.
- Ten wrg to najwiksza, najlepiej uzbrojona i
wyszkolona armia w wiecie.
Nie syszaa?
Anglicy walcz z nimi od ptora roku.
Sami.
Nie dali im rady, chocia maj ten synny RAF.
- Tak, tatusiu - wtrci ojciec, idc onie na
odsiecz ale teraz Niemcy prowadz prawdziw
wojn, nie tylko powietrzn.
Radziecki front to wielki front.
Bd mieli z nami cik przepraw.
- Moe i tak, ale lepiej tego nie sprawdzajmy.
- Ja nie jad - owiadczya mama.
- Popieram mam - wtrcia Dasza.
No pewnie, pomylaa Tania.
Paszy z nimi nie byo, wic nie zabiera gosu.
Siedzieli w kiszkowatym pokoju, tata i mama
palc, babcia i dziadek krcc siwymi gowami.
Dasza szya.
Ja te nie jad, zdecydowaa Tania.
Nie moga jecha, bo si okopaa.
Okopaa si Aleksandrem i nie bya w stanie z
tego okopu wyj.
ya dla tej jednej wieczornej godziny, dla tych
kilku chwil, ktre popychay j ku przyszoci i ku
ledwie uksztatowanym bolesnym uczuciom,
ktrych nie potrafia ani wyrazi, ani zrozumie.
"Przyjaciele, ktrzy spaceruj po Leningradzie w
wietlistym zmierzchu".
Nie moga da i nie daa od niego niczego
wicej, mimo to podczas tej jednej, jedynej
godziny po dugim dniu pracy, kiedy serce omal
nie wyskoczyo jej z piersi i kiedy brako jej tchu,
bya na prawd szczliwa.
W domu otaczaa si rodzin, ale bya z nimi i nie
bya zarazem.
Wieczorami za obserwowaa ich, jak choby
teraz, nieufnie sondujc ich nastrj.
- Mamo, dzwonia do Paszy?
- Tak, ale nikt nie odbiera.
Tam, w obozie.
Nikt nie podnosi suchawki.
Pewnie podali mi zy numer.
Dzwoniam do rady w tej wsi, w Dogodnie, ale
tam te gucho.
Sprbuj jutro.
Wszyscy chc si gdzie dodzwoni.
Linie s przecione.
Mama prbowaa dzwoni jeszcze kilka razy, lecz
bez skutku.
Z frontu wci nie byo dobrych wiadomoci, nie
mwiono te o ewakuacji.
Aleksander przesta ich odwiedza.
Dasza pracowaa do pnego wieczora.
Dmitrij wyjecha na fisk granic.
Codziennie po pracy Tatiana szczotkowaa wosy i
wybiegaa z za kadu, mylc:
"prosz, czekaj na mnie", i Aleksander czeka.
Jednake nie zaprasza jej ju na spacer po
Ogrodzie Letnim, nie proponowa, eby usiedli na
awce pod drzewami.
Znuonym krokiem wdrowali powoli od
przystanku do przystanku i niechtnie egnali si na
Greckim, trzy ulice od jej domu na Pitej
Radzieckiej.
Idc, gawdzili o Ameryce, o jego yciu w
Moskwie, o wakacjach Tatiany nad jeziorem Ilmen
i pod ug, o wojnie - cho ze wzgldu na
denerwujcy brak wieci o Paszy, o wojnie
rozmawiali coraz mniej - czasem Aleksander uczy
j angielskiego, czasem opowiadali sobie kaway,
a czasem milczeli.
Bywao, e balansujc niepewnie na wysokiej
krawdzi Kanau Obwodowego, dla zachowania
rwnowagi Tatiana niosa jego karabin.
- Tylko nie spadnij - powiedzia kiedy.
- Nie umiem pywa.
- Naprawd?
- spytaa z niedowierzaniem i omal nie spada.
Byskawicznie przytrzyma luf karabinu.
- Lepiej nie sprawdzajmy.
Nie chc straci broni.
- Spokojnie - odrzeka, chwiejc si
niebezpiecznie na krawdzi.
- Bardzo dobrze pywam.
Zanurkuj po karabin, i ju.
Pokaza ci?
- Nie, dzikuj.
Czasem, kiedy Aleksander mwi, przygldaa mu
si tak intensywnie, e po jakim czasie z
zaenowaniem stwierdzaa, e ma rozchylone usta.
Nie wiedziaa, jak przybiera min, gdy o czym
opowiada: jego karmelowe oczy mrugay,
janiay, miay si i pospniay, rozedrgane usta
poruszay si, otwieray i oddychay.
Patrzya to na oczy, to na wargi, suna wzrokiem
od linii wosw do podbrdka, bojc si, e
przegapi jaki szczeg.
O pewnych sprawach nie chcia mwi i nie
mwi.
Na przykad o swoim ojcu, o tym, jak zmieni
nazwisko na Bieow ani o tym, za co dosta medal.
Nigdy go o to nie wypytywaa.
Braa to, co jej dawa, i niecierpliwie czekaa na
reszt.
- Za dugo pracuj - powiedziaa w pitek
wieczorem ze znuonym umiechem czowieka,
ktry ma za sob dwanacie godzin harwki.
- Dzisiaj zrobiam dla ciebie cay czog.
Taki z czerwon gwiazd i z numerem trzydzieci
sze na wieyczce.
Umiesz prowadzi czog?
- Ba!
- odrzek.
- Umiem nim nawet dowodzi.
- To jaka rnica?
- Oczywicie odrzek z umiechem.
- Jako dowdca nic nie robi.
Wykrzykuj tylko rozkazy i czekam, a nas zabij.
- Bardzo mieszne - wymamrotaa.
- Chc si przenie do piekarni.
Zamiast robi czogi, niektrzy szczciarze piek
chleb.
- Im wicej, tym lepiej.
- Czogw?
- Chleba.
- Obiecali nam premi za zmontowanie caego
czogu, uwierzysz?
Premi!
Zachichotaa.
- System zarobkw podczas wojny niby dla czego
mielibymy tak ciko pracowa za par rubli
wicej?
- stoi w cakowitej sprzecznoci z tym, czego
uczono nas od urodzenia, a tu prosz: premia.
- Nic si nie martw.
Nie przestan was indoktrynowa, dopki nie
zechcecie pracowa nawet za kopiejk wicej.
- Przesta, ty wywrotowcze - szepna z
umiechem.
- Nic dziwnego, e cay czas ogldasz si przez
rami.
Zina narazia si bardzo po dobn uwag.
Powiedziaa, e chtnie wstpi do wojska, bo w
wojsku nie moe by gorzej ni w zakadzie.
Aleksander popad w zadum.
Chodnik by szeroki, mimo to szli blisko siebie,
potrcajc si ramionami.
- Zina ma racj rzek w kocu.
- Lepiej uwaaj, nie popenij adnego bdu.
Syszaa o Karlu Otsie?
- O kim?
- By dyrektorem w czasach, kiedy wasza fabryka
nazywaa si Za kady Putiowskie.
Karol Ots.
Po zabjstwie Kirowa w trzydziestym
czwartym prbowa zaprowadzi tam porzdek,
uchroni robotnikw przed...
powiedzmy, e przed odwetem.
Tatiana syszaa o Siergieju Kirowie od ojca i od
dziadka.
- Aresztowali go?
Skazali na mier?
Aleksander kiwn gow.
- Tak.
Ktrego dnia, podczas kontroli czogu T-28,
stwierdzono brak jakiej ruby.
Tego samego dnia czog mia by przekazany
wojsku.
Wybuch skandal, zaczto gorczkowo szuka
"wraego sabotaysty".
- Aleksander wzi gboki oddech.
Tatiana czekaa.
Przystanli na skrzyowaniu.
- Ots wiedzia, e to tylko gupi bd.
Ot, zwyke przeoczenie mechanika, ktry
zapomnia przykrci rub.
Wiedzia i dlatego nie chcia dopuci do
polowania na czarownice.
- Niech zgadn - szepna Tania.
- Nie udao mu si.
- Rwnie dobrze mg stawi czoo cyklonowi,
twierdzc, e to tylko lekki wiatr.
- Cyklonowi?
- Z fabryki znikny setki ludzi.
Tania spucia gow.
- Ots te?
- Uhm.
Jego zastpcy, ksigowi, kadrowcy, kierownicy
produkcji i narzdziowni, nie wspominajc ju o
byych pracownikach zakadw, ktrzy
awansowali na wysze stanowiska rzdowe.
Pierwszy sekretarz miejskiego komitetu partii,
pierwszy sekretarz obwodu newskiego, mer
Leningradu...
On te znikn.
wiato zmienio si na zielone, potem na
czerwone, potem znowu na zielone.
Przeszli przez jezdni, kiedy palio si czerwone,
ale ju si nie dotykali.
Tatiana pogrya si w gbokiej zadumie.
- Wic co chcesz przez to powiedzie?
- spytaa w kocu.
- eby starannie dokrca wszystkie ruby?
- Wanie.
- Zina ma racj.
Harujemy do upadego, jest wyczerpana.
Chce tylko jednego: wyjecha do Miska, do
siostry.
Aleksander potar oczy i woy czapk.
- Powiedz jej - rzuci spity - eby daa sobie
spokj z Miskiem.
Niech skupi si na tym, co robi, na czogach.
Jaki macie plan?
- Przedtem pitnacie, teraz ju trzydzieci
miesicznie.
Nie na damy.
- Za duo od was wymagaj.
- Czekaj, zaraz.
- Pooya mu rk na ramieniu i zaskoczona sama
sob, szybko j cofna.
- Dlaczego Zina ma da sobie spokj z Miskiem?
- Bo Misk pad - odrzek ponuro Aleksander.
- Trzynacie dni temu.
- Co takiego?
- To, co syszaa.
- Trzynacie dni temu?
Nie, nie, to niemoliwe.
Misk jest tylko kilka kilometrw od...
- Sowa uwizyjej w gardle.
- Taniu, nie kilka, ale kilkaset.
Nogi miaa jak z waty.
- Nie, bliej, znacznie bliej.
Dlaczego nic mi nie powiedziae?
- Taniu, to tajemnica wojskowa!
Mwi ci tylko to, co mog, nic wicej.
Cigle mam nadziej, e ci z radia wreszcie
powiedz prawd, ale oni wci kami, dlatego
ostronie dawkuj wiadomoci.
Misk pad ju w sze dni po rozpoczciu wojny.
Nawet towarzysz Stalin by zdziwiony.
- Przemawia do nas w zeszym tygodniu.
Dlaczego nic nie powiedzia?
- Nazwa was brami i siostrami, prawda?
Chcia, ebycie powstali i walczyli.
Po co mia mwi, e Niemcy s ju w gbi
kraju?
- Daleko zaszli?
Aleksander milcza.
- A co z naszym Pasz?
- spytaa przybita, ledwo poruszajc ustami.
- Taniu!
Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz!
Od samego po cztku, od pierwszego dnia wojny
przychodziem tu i powtarzaem, e bycie zabrali
go z Tomaczewa!
Tatiana odwrcia gow, z trudem powstrzymujc
zy.
Nie chciaa, eby widzia j zapakan.
- Do ugi jeszcze nie dotarli - odrzek.
- Ani do Tomaczewa.
Nie martw si.
Ale powiem ci jeszcze, e od pocztku wojny
stracilimy tysic dwiecie samolotw.
- Nie wiedziaam, e tyle ich mielimy.
- Mniej wicej tyle.
- I co my teraz zrobimy?
- My?
- Zerkn na ni i przystan.
- Mwiem ci: wyjed z Leningradu.
- A ja ci mwiam, e rodzice nie wyjad bez
Paszy.
Aleksander zamilk.
Poszli dalej.
- Zmczona?
- spyta cicho.
- Chcesz wraca do domu?
Tak, jestem zmczona, ale nie chc wraca do
domu,
- Przejdziemy si na most Paacowy?
- spyta, nie doczekawszy si odpowiedzi.
- Chyba s tam jeszcze lody.
Gdy zjada, ruszyli brzegiem Newy prosto w
zachodzce soce, zostawiajc za sob soczyst
ziele i biay przepych Paacu Zimowego, gdy
wtem po drugiej stronie ulicy dostrzega
mczyzn, na widok ktrego gwatownie
przystana.
Wysoki, szczupy, mia dug jowiszow brod i
sta przed Ermitaem z wyrazem potwornej
rozpaczy na twarzy.
Natychmiast to zauwaya.
Jak trzeba przey tragedi, eby mie tak
smutn twarz?
Sta przed wojskow ciarwk, obserwujc, jak
modzi onierze aduj do niej skrzynie z Paacu
Zimowego.
Patrzy wanie na nie, na skrzynie, patrzy z tak
wielkim blem i smutkiem, jakby egna si z
ukochan.
- Kto to jest?
- spytaa wstrznita.
- Kustosz Ermitau.
- Dlaczego tak patrzy na te skrzynie?
- Ich zawarto to jedyna pasja jego ycia.
Nie wie, czy kiedykolwiek je zobaczy.
Tatiana szybko zamrugaa.
Niewiele brakowao i podbiegaby do mczyzny,
eby go pocieszy.
- Powinien mie wicej wiary, nie sdzisz?
- Masz racj - odrzek Aleksander z umiechem.
- Powinien.
Po wojnie na pewno je zobaczy.
- Patrzy na nie tak, jakby po zwycistwie mia
zamiar przytarga je tu wasnymi rkami.
- Na podwrzu muzeum parkoway cztery
opancerzone ciarwki.
- Co si tam dzieje?
Aleksander nie odpowiedzia, lecz powstrzyma j
gestem rki, wskazujc szerokie, zielone drzwi.
Po chwili wyszo z nich czterech onierzy z
kolejnymi skrzyniami.
We wszystkich byy mae otwory.
- Obrazy?
Kiwn gow.
- Cztery ciarwki obrazw?
- To jeszcze nic.
To tylko niewielka czstka caego adunku.
- Dlaczego wywoje z Ermitau?
- Poniewa jest wojna.
- Jest wojna, dlatego wywo std dziea sztuki?
- Tak.
- Skoro tak bardzo si boj, e Hitler zajmie
Leningrad, dlaczego nas nie ewakuuj?
Umiechn si i niemal zapomniaa, o co go
pytaa.
- Taniu, jeli wszyscy wyjad, kto bdzie walczy
z Niemcami?
Chyba nie obrazy.
- Zaraz.
Przecie my nie umiemy walczy, nikt nas nie
uczy.
- Nie, ale my umiemy.
Dlatego tu jestem.
W naszym garnizonie stacjonuj tysice onierzy.
Obwarujemy si i bdziemy walczy.
Na pierwszy ogie pjd frontowcy...
- Dmitrij?
- Tak, Dmitrij.
Wyjdzie na ulic z karabinem, a jak go zabij, na
ulic wyjad ja, czogiem, takim, jakie montujecie
u Kirowa.
A kiedy za bij i mnie, kiedy padn wszystkie
barykady, kiedy nie bdzie ju ani czogw, ani
nawet karabinw, wtedy wyl ciebie.
Z kamieniem w rku.
- A kiedy mnie zabij?
- Jeste ostatni lini obrony.
Jeli polegniesz, hitlerowskie wojska
przemaszeruj przez Leningrad, tak jak
przemaszeroway przez Pary.
Pamitasz?
- To niesprawiedliwe - mrukna ponuro Tania.
- Francuzi nie walczyli.
Miaa w tej chwili ochot znale si jak najdalej
od Ermitau, z ktrego wywoono dziea sztuki.
- Oni nie, ale ty na pewno bdziesz walczy.
O kad ulic, o kady dom.
A kiedy przegrasz...
- Ocaleje tylko sztuka.
- Tak!
- wykrzykn z uniesieniem.
- Ocaleje sztuka.
Malarz namaluje wspaniay obraz, uniemiertelni
ci na ptnie w chwili, gdy na tle pomnika Piotra
Wielkiego na miedzianym koniu idziesz na
niemiecki czog z kijem w rku.
Obraz zawinie w Ermitau, a kiedy wybuchnie
kolejna wojna, kustosz znowu stanie na chodniku,
by zapaka nad bez cennym dzieem sztuki.
onierze weszli do gmachu, by kilka minut
pniej wyj na ulice z kolejnymi skrzyniami.
- Jakie to romantyczne powiedziaa Tatiana.
- Mwisz tak, jakby warto byo umiera za
Leningrad.
- A nie warto?
Nie warto umiera za matk Rosj?
Nie chcesz broni jej przed Hitlerem?
- By nazist...
Moe to nie takie ze.
Salutujemy towarzyszowi Stalinowi...
- Zasalutowaa jak onierz.
- Moemy salutowa i Hitlerowi.
- Podniosa rk w gecie hitlerowskiego
pozdrowienia.
- Odbierze nam wolno i zrobi z nas
niewolnikw.
No to co?
Bdziemy mieli co je.
Bdziemy yli.
ycie czowieka wolnego jest lepsze, ale lepiej
jest y ni nie y, prawda?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Nie bdziemy mogli podrowa po wiecie -
cigna Tatiana.
- Ale teraz te nie moemy.
Zreszt kto by mia ochot zwiedza te po tworne
zachodnie slumsy, w ktrych jeden morduje
drugiego za pi dziesit...
centw, tak?
Czy nie tego ucz nas w szkole?
- Spojrzaa mu w oczy.
- Wiesz, wolaabym chyba umrze przed
pomnikiem Piotra Wielkiego z kamieniem w rku.
A wolnym yciem, ktrego nie znam i nie pojmuj,
niech sobie yj inni.
- Wiem, Taniu - odrzek chrapliwie Aleksander -
wiem.
- Czuym, a zarazem rozpaczliwym gestem pooy
rk na jej obnaonej szyi.
Do mia tak wielk, e sigaa od obojczyka a
po piersi.
Tania czua, e jeszcze chwila i przylgnie do jej
serca.
Podniosa wzrok i, zupenie bezbronna, zobaczya,
e Aleksander na chyla si nad ni, lecz w tym
samym momencie dobieg ich gos stranika, ktry
stan na krawniku po drugiej stronie ulicy i
krzykn:
- Hej, wy tam!
Jazda std!
Jazda!
Na co si tak gapicie?
Nie ma na co si gapi!
Napatrzylicie si?
To idcie std!
Aleksander zabra rk i przeszy go wzrokiem.
Stranik odszed, mamroczc, e oficerowie Armii
Czerwonej musz przestrzega prawa jak wszyscy
inni.
Kiedy egnali si kilka minut pniej, adne z nich
nie wspomniao o tym, co si przed chwil stao,
mimo to jednak Tania patrzya w ziemi, a on w
bok.
Na kolacj byy zimne ziemniaki z zimn smaon
cebul.
Szybko zjada i posza na dach wypatrywa
samolotw.
Tego wieczoru niemieckie bombowce mogy
zmie z powierzchni ziemi cae miasto, poniewa
patrzc w niebo, widziaa jedynie namitne oczy
Aleksandra i czua jego gorc rk na swym
mocno bijcym sercu.
W tamtych tygodniach Tania stracia niewinno.
Stracia j wraz z uczciwoci, ktra odesza raz
na zawsze, ustpujc miejsca zakamaniu.
Zakamanie to miao towarzyszy jej wszdzie, na
kadym kroku, dzie w dzie i noc w noc, miao
jej przypomina o sobie, ilekro dotkna stop
stopy picej obok Daszy.
Wszystko przez to, co do niego czua.
Jednake to, co czua, byo szczere i prawdziwe.
I czua to, gucha na ostrzegawczy krzyk sumienia.
Och, eby tak spacerowa po Leningradzie noc w
noc, we wszystkie biae noce, kiedy wit i
zmierzch stapiaj si ze sob niczym ruda platyny,
mylaa, odwracajc si do ciany, znowu do
ciany, jak zwykle, jak zawsze do ciany.
Aleksandrze, nocy moja i dniu, myli moja.
Wiem, e niedugo odejdziesz, e kiedy
odejdziesz, znowu bd sob, e bd ya dalej i
z czasem skieruj swe uczucia ku komu innemu,
bo tak to na tym wiecie jest.
Lecz niewinnoci nie odzyskam ju nigdy.
Dwa dni pniej, w drug niedziel lipca, do
Tatiany i Daszy przyszli Aleksander i Dmitrij.
Byli po cywilnemu.
Aleksander mia na sobie czarne pcienne
spodnie i bia koszul z krtkimi rkawami.
Tania widziaa go w takiej koszuli pierwszy raz,
pierwszy raz - nie liczc twarzy i rk - widziaa
nag skr jego ramion.
A ramiona mia muskularne i opalone.
I by starannie ogolony.
Niesamowite.
Do wieczora jego po liczki zawsze ciemniay od
zarostu.
Z trzepoczcym si jak ptak sercem stwierdzia, e
jest nieprawdopodobnie przystojny.
- Dokd chcecie i?
- spyta Dmitrij.
- Chodmy gdzie.
Jedmy do Peterhofu.
Zapakowali troch jedzenia i ruszyli na Dworzec
Warszawski; do Peterhofu bya godzina jazdy
pocigiem.
Szli wzdu Kanau Obwodowego, gdzie Tatiana i
Aleksander spacerowali co dnia.
Tania milczaa.
Raz, kiedy Aleksander zeskoczy z wskiego
chodnika, eby ich wyprzedzi, jego nagie rami
musno jej rami, te nagie.
- Taniu - rzucia Dasza w pocigu.
- Powiedz Dimie i Aleksowi, jak nazywasz
Peterhof.
- Sucham?
- spytaa wyrwana z zamylenia.
- Peterhof?
To Wersal Zwizku Radzieckiego.
- Kiedy bya maa - wyjania Dasza - chciaa by
krlow i mieszka w Wielkim Paacu.
Prawda, Tanieczko?
- Uhm.
- A jak nazyway ci dzieciaki spod ugi?
- Nie pamitam.
- Zaraz, zaraz, jako tak miesznie...
Nazyway ci krlow...
Tatiana zerkna na Aleksandra, Aleksander na
Tatian.
- Taniu - wtrci Dmitrij.
- A gdyby tak zostaa krlow, jaki byby twj
pierwszy edykt?
- Nakazaabym przywrci pokj w krlestwie i
ci wszystkich przestpcw.
Wszyscy wybuchnli miechem.
- Tskniem za tob, Taniu - powiedzia Dmitrij.
Aleksander przesta si mia i spojrza w okno.
Tania te.
Siedzieli naprzeciw siebie, na skos.
- Dlaczego nigdy nie chodzisz z rozpuszczonymi
wosami?
- spyta Dima, dotykajc jej kucyka.
- Raz widziaem ci z rozpuszczonymi i
wygldaa przelicznie.
- Dima - prychna Dasza - daj sobie spokj.
Ona jest za uparta.
Cigle jej powtarzamy: po co je hodujesz, skoro
cigle nosisz kucyk?
Ale nie, ona wie lepiej.
Nic tylko kucyk i kucyk.
Prawda, Tanieczko?
- Tak, Daszo - odrzeka Tatiana, modlc si, eby
Aleksander nie zobaczy jej zaczerwienionej
twarzy.
- Rozwi go, Taniu - poprosi Dmitrij.
- miao.
- Wanie, rozwi - wspara go Dasza.
Tatiana powoli zdja gumk, rozpucia wosy i
ponownie spojrzaa w okno.
Nie odezwaa si a do kocowego przystanku.
W Peterhofie, zamiast pj na wycieczk z
przewodnikiem, pospacerowali po starannie
wypielgnowanych ogrodach wok paacu i w
kocu znaleli miejsce na trawniku pod drzewami
niedaleko Wielkiej Fon tanny Kaskadowej.
Tam rozoyli si na piknik.
Ze smakiem zjedli jajka na twardo, chleb i ser.
Dasza przywioza na wet wdk.
Ona, Aleksander i Dmitrij pili z butelki, Tania
odmwia.
Potem wszyscy zapalili - wszyscy z wyjtkiem
Tani.
- Tanieczko - powiedzia Dmitrij - nie palisz, nie
pijesz, to co ty robisz?
- Gwiazdy!
- wykrzykna Dasza.
- Prawda, Taniu?
W udz uczya chopcw robi gwiazdy.
Wszystkich nauczya!
- Wszystkich?
- spyta Aleksander.
- Wanie, wanie - powtrzy Dmitrij.
- Wszystkich?
Duo ich tam byo?
- Peno.
Nie moga si od nich opdzi.
- O czym ty mwisz, Dasza?
- spytaa zaenowana Tatiana, z trudem unikajc
wzroku Aleksandra.
Dasza uszczypna j w udo.
- Opowiedz im, Tanieczko, opowiedz - rzucia ze
miechem.
- Byli jak dzikie bestie, cignli do niej jak
niedwiedzie do miodu.
- Wanie - zachca Dmitrij opowiedz, Taniu.
Aleksander milcza.
Tatiana zrobia si czerwona jak burak.
- Daszo, miaam wtedy siedem lat.
Byo nas duo, caa grupa, chopcy i dziewczta...
- Tak, ale wszyscy krcili si tylko wok ciebie.
- Dasza odsuna si i spojrzaa na ni czule.
- Bo nasza Tania bya najadniejsza.
Miaa mae, okrge oczy, piegi na nosku i jasne,
janiutkie woski.
Turlaa si po udz jak soneczna kulka.
Staruszki nie mogy sijej natuli.
- Tylko staruszki?
- spyta obojtnie Aleksander.
- Zrb gwiazd, Taniu - poprosi Dmitrij, kadc
jej rk na plecach.
- Poka, co potrafisz.
- Wanie - dodaa Dasza.
- To doskonae miejsce, prawda?
Majestatyczny paac, fontanny, trawniki, kwitnce
gardenie...
- Niemcy w Misku - mrukna Tatiana, prbujc
nie patrze na Aleksandra.
A on lea na boku, niedbale podpiera si okciem
i wyglda tak sympatycznie, tak znajomo, tak...
Jednoczenie by taki nieosigalny, taki
niedostpny...
- Daj sobie spokj z Niemcami - odpar Dmitrij.
- To miejsce na mio.
Tego si wanie obawiaa.
- Nie daj si prosi, Taniu - rzuci agodnie
Aleksander, siadajc po turecku.
- Poka nam t synn gwiazd.
- Zapali papierosa.
- No zrb - zachcaa Dasza.
- Nie masz ochoty zrobi gwiazdy?
Niemoliwe.
Moliwe.
Tego dnia Tania nie miaa ochoty.
Westchna i niechtnie wstaa.
- No, dobrze.
Chocia szczerze mwic, nie wiem, jak byabym
krlow, gdybym robia gwiazd na oczach
swoich poddanych.
Miaa na sobie sukienk, ale nie t w szkaratne
re, tylko tak zwyk, row.
Odesza kilka metrw dalej i spytaa:
- Gotowi?
- Widziaa, e Aleksander pochania j wzrokiem.
- No to patrzcie.
- Wystawia do przodu praw stop, wyrzucia do
gry ramiona, zatoczya ciaem idealny uk,
poderwaa nog, opada najpierw na
praw rk, potem na lew, by chwil pniej,
powiewajc rozpuszczonymi wosami, nie tracc
czasu na oddech i zostawiajc za sob Dmitrija,
Dasz i Aleksandra, potoczy si boskim krgiem
w stron Wiel kiego Paacu, ku dziecistwu i
niewinnoci.
Wracajc z zaczerwienion twarz i rozwianymi
wosami, pozwolia sobie zerkn na Aleksandra.
Na twarzy mia wypisane wszystko to, co pragna
zobaczy.
Dasza opada na niego, zanoszc si miechem.
- A nie mwiam?
Moja siostrzyczka ma ukryte talenty.
Tatiana spucia oczy i usiada na kocu.
Dmitrij pogaska j po plecach.
- Hmm...
- wymrucza.
- Powiedz nam, Tanieczko, co jeszcze chowasz w
zanadrzu?
- Ju nic - ucia oschle Tania.
Nieco pniej Dmitrij spyta:
- Daszo, Taniu, jak bycie zdefinioway mio?
- Co?
- Mio, Czym dla was jest?
- Dima!
- Dasza umiechna si do Aleksandra.
- Popatrz no, po patrz!
- Po prostu pytam.
- Dmitrij nala sobie wdki i spojrza z umiechem
na Tatian.
- Pikna okolica, adna niedziela, czemu mam nie
za pyta?
- Bo ja wiem - odrzeka Dasza.
- Odpowiedzie?
Aleksander spojrza na ni, wydmuchn dym i
wzruszy ramionami.
- Jak chcesz.
Ten koc jest za may, pomylaa Tatiana.
Ona siedziaa w pozycji kwiatu lotosu, majc
naprzeciwko siebie Dasz i Aleksandra, a po jej
lewej stronie lea na brzuchu Dima.
- No dobrze - zacza Dasza.
- Mio to...
Pom mi, Taniu, dobrze?
- Przesta, Daszka.
Wiem, e sama sobie poradzisz.
- Tatiana wolaa nie mwi, e siostra ma spore
dowiadczenie na tym polu.
- Hmm...
Mio to...
Mio jest wtedy, kiedy on mwi, e przyjdzie i
przychodzi - rzeka, trcajc okciem Aleksandra.
- Mio jest wtedy, kiedy on si spnia, lecz
przeprasza za spnienie.
Mio jest wtedy, gdy on patrzy tylko na mnie.
- Trcia go okciem ponownie, dwa razy.
- Co ty na to?
- Bardzo adnie, Daszo - odrzek Aleksander.
Tatiana odkaszlna.
- Co?
- rzucia Dasza.
" Nie podobao ci si?
- Nie, nie, ale skd - odrzeka z umylnym
wahaniem Tania.
- Tylko...
- Tylko co?
No mw, mdralo.
Czego nie powiedziaam?
- Powiedziaa wszystko, tylko wydaje mi si, e
opisaa, co znaczy by kochan.
- Zamilka.
Oni te milczeli.
- Czy mio nie jest tym, co mu dajesz, a nie tym,
co od niego dostajesz?
To pewna rnica, nie sdzisz?
A moe si myl?
- Cakowicie - odrzeka z umiechem Dasza.
- Co ty moesz o tym wiedzie?
- Nic - szepna Tatiana, spuszczajc oczy.
- Tanieczko - spyta Dmitrij.
- A wedug ciebie?
Czym jest mio wedug ciebie?
Tatiana czua, e zastawiaj na ni puapk.
- Powiedz - nie ustpowa Dima.
- Czym jest mio?
- Powiedz, Taniu - wspara go Dasza.
- Wytumacz Dmitrijowi, czym jest mio.
- I kliwym, cho czuym tonem dodaa: - Mio
to dla Tani lato sam na sam z ksik.
I spanie do poudnia, to przede wszystkim.
Mio to lody, zwaszcza mietankowe...
Nie, najpierw lody, dopiero potem spanie.
Taniu, powiedz szczerze: czy gdyby moga spa
do poudnia przez cae lato, a przez reszt dnia
czyta, jedzc lody, czy nie byaby to dla ciebie
penia szczcia?
- Dasza wybuchna miechem.
- Mio to...
Ju wiem.
Mio to dziadek!
Tak jest, to on jest na pierwszym miejscu.
Mio to Wielki Paac.
Mio to opowiadanie kawaw, to rozmieszanie
innych.
Mio to Pasza.
Tak, Paszka jest nawet przed dziadkiem.
Mio to...
Mam!
- wykrzykna radonie.
- To gwiazdy na golasa!
- Nago?
- powtrzy Aleksander, nie odrywajc wzroku od
Tatiany.
- Mogaby pokaza nam cho jedn?
- rzuci Dmitrij.
- Och, Taniu, szkoda, e ci wtedy nie widzieli.
Nad jeziorem Ilmen robia nago pi gwiazd, a
potem jak z katapulty wpadaa prosto do wody.
Zaraz!
Ju sobie przypomniaam!
Wanie tak j nazywano: krlow gwiazd znad
jeziora Ilmen!
- Tak, ale nie nagich - zaprotestowaa cicho
Tatiana.
Aleksander z trudem powstrzymywa miech.
Dasza i Dmitrij tarzali si po kocu.
Tania zaczerwienia si jeszcze bardziej i cisna
w siostr kawakiem chleba.
- Miaam wtedy siedem lat.
- Teraz te masz siedem!
- Zamknij si.
Dasza pchna Tatian na plecy i usiada na niej
okrakiem.
- Tania, Tania, Tania - zapiszczaa, askoczc j
pod pachami.
- Je ste najzabawniejsz dziewczyn, jak
kiedykolwiek znaam.
- Nachylia si nad ni i dodaa: Ile ty masz
piegw!
- Cmokna j w czubek nosa.
-Niesamowite.
Pewnie duo spacerujesz.
Wracasz z pracy pieszo?
- Nie.
A teraz za ze mnie, jeste za cika.
- Tatiana poaskotaa j i zepchna na koc.
- Taniu, nie odpowiedziaa na pytanie - zauway
Dmitrij.
- Wanie - wtrci Aleksander.
- Odpowiedz, Taniu.
Chwil trwao, zanim wrci jej normalny oddech.
- Mio...
- Z mocno bijcym sercem mylaa, co moe
powiedzie, a co byoby jednym wielkim
garstwem.
I co byoby prawd?
Ca czy choby tylko czciow?
Ile z tej prawdy mogaby zdradzi, wiedzc, kto jej
sucha?
- Mio...
- powtrzya powoli, patrzc tylko na siostr.
- Mio jest wtedy, kiedy on jest godny, a ty go
karmisz.
Kiedy wiesz, e jest godny.
- Taniu, przecie ty nie umiesz gotowa!
Ukochany umarby przy tobie z godu!
- A gdyby mia chtk na ciebie?
- zarechota Dmitrij.
- Co wtedy?
- mia si tak gono, e dosta czkawki.
- Czy kocha to wiedzie, kiedy facet ma chtk?
I go podkarmi?
- Zamknij si, Dmitrij - warkn Aleksander.
- Dima, jeste ordynarny - powiedziaa Dasza.
- Nie masz klasy.
- Spojrzaa na Aleksandra i pchna go lekko w
pier.
- A teraz ty - rzucia ochoczo.
Tatiana siedziaa nieruchomo w pozycji kwiatu
lotosu.
Patrzya na Wielki Paac, mylc o zotej sali
tronowej i wspominajc swoje dziecice
marzenia.
- Mio to by kochanym - odrzek Aleksander.
- Z wzajemnoci.
Tatiana nie odrywaa wzroku od fasady letniego
paacu Piotra Wielkiego.
Draa jej dolna warga.
Dasza pochylia si z umiechem i szepna:
- Piknie to uje, Aleksandrze.
Dopiero kiedy wstali, zoyli koc i wyszli z parku,
eby zapa po wrotny pocig do miasta, Tatiana
uwiadomia sobie, e nikt nie spyta o mio
Dmitrija.
Tej nocy leaa twarz do ciany, czujc coraz
wiksze wyrzuty sumienia.
Odwrci si tyem do Daszy oznaczao przyzna
si do nieprzyznawalnego, zaakceptowa
nieakceptowalne, wybaczy niewybaczalne.
Oznaczao, e dopki bdzie miaa t ciemn
cian, dopty jej yciem bdzie rzdzi fasz.
Bo jak moga normalnie y, jak moga normalnie
oddycha, skoro noc w noc musiaa zasypia
plecami do rodzonej siostry?
Do siostry, ktra przed kilkunastu laty zabraa j w
udz na grzyby; poszy tylko z koszykiem, bez
noa i bez papierowej torby, "eby grzybki si nie
bay".
Do siostry, ktra co lato tak troskliwie si ni
zajmowaa, ktra zawsze krya j przed rodzicami,
ktra dla niej gotowaa, ktra zaplataa jej wosy, i
ktra j kpaa, kiedy Tatiana bya ma
dziewczynk.
Do siostry, ktra zabraa j kiedy na wieczorny
spacer ze swoimi amantami, eby pokaza Tani, co
to jest randka.
Skrpowana Tatiana staa pod cian na
Prospekcie Newskim, jedzc lody, podczas gdy
starsi chopcy caowali si ze starszymi
dziewcztami.
Potem Dasza ju nigdy jej nie zabieraa i od tamtej
pory staa si jeszcze bardziej opiekucza.
Nie, Tatiana nie moga tak y ani dnia duej.
Musiaa poprosi Aleksandra, eby przesta
przychodzi po ni do Kirowa.
Czua to, co czua.
Nie miaa co do tego najmniejszych wtpliwoci.
Jednoczenie wiedziaa, e musi zachowywa si
zupenie inaczej.
Co do tego te nie miaa wtpliwoci.
Odwrciwszy si tyem do ciany, delikatnie
pogadzia gste loki siostry.
- Jak mio...
- wymruczaa Dasza.
- Kocham ci - szepna Tatiana, ronic gorce
zy.
- Mmm...
Ja ciebie te.
pij ju.
Ale Tania nie spaa.
Podczas gdy jej umys po raz kolejny ustanawia
nienaruszaln granic rozdzielajc dobro od za,
jej serce bio miarowym rytmem, a oddech szepta
cichutkie: Szura, Szu-ra, Szu-ra.
W poniedziaek po wycieczce do Peterhofu, kiedy
umiechnity Aleksander spotka
przed fabryk pospn Tatian, ta zacza
rozmow nie od powitania, tylko od stanowczego:
- Nie moesz tu przychodzi.
Natychmiast przesta si umiecha.
Sta chwil bez sowa, po czym popchn j lekko
do przodu i rzek:
- Chod.
Przejdmy si.
Ruszyli w stron Goworowa.
- Co si stao?
- Patrzy w ziemi.
- Ja ju tak duej nie mog.
Po prostu nie mog.
Aleksander zagryz warg.
- Nie dam rady - kontynuowaa Tatiana, czerpic
si z betonowego chodnika pod stopami; cieszya
si, e id, i e nie musi patrze mu w oczy.
- Jest mi za ciko.
- Dlaczego?
Speszona pytaniem, zamilka.
Nie, nie moga powiedzie tego na gos.
- Przecie jestemy tylko przyjacimi, prawda?
- mwi spokojnie Aleksander.
- Dobrymi przyjacimi.
Przychodz tu, bo wiem, e jeste zmczona.
Masz za sob ciki dzie, czeka ci duga droga
do domu i dugi wieczr.
Przychodz, poniewa kiedy jeste ze mn,
czasami si umiechasz i chyba jeste szczliwa.
Moe si myl, ale chyba nie.
Dla tego przychodz.
Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
- Aleksandrze!
- wykrzykna Tatiana.
- Jeli jest tak, jak mwisz, jeli naprawd nic si
midzy nami nie dzieje, to...
- Wzia gboki oddech.
- To dlaczego nie powiemy Daszy, e codziennie
mnie odprowadzasz?
Dlaczego codziennie wysiadamy trzy ulice przed
moim domem?
- Dasza by tego nie zrozumiaa - odrzek powoli.
- Poczuaby si uraona.
- Oczywicie.
I nic dziwnego.
- Taniu, to nie ma nic wsplnego z Dasz.
eby zachowa spokj, Tatiana coraz mocniej
zaciskaa pici.
Zaciskaa je tak mocno, e zbielay jej kykcie.
- Wprost przeciwnie - odpara - ma.
Noc w noc le z ni w jednym ku i cay czas
si boj.
Ju duej nie mog.
Prosz...
Doszli do przystanku tramwajowego.
Aleksander zastpi jej drog.
- Taniu, spjrz na mnie.
Odwrcia gow.
- Nie.
Wzi j za rce.
- Spjrz na mnie.
Podniosa wzrok.
Mia takie due, takie czue i bezpieczne donie.
Zabrako jej tchu.
- Taniu, spjrz mi w oczy i powiedz: Aleksandrze,
nie chc, eby po mnie przychodzi.
- Aleksandrze szepna nie chc, eby po mnie
przychodzi.
Nie puci jej rk, a ona ich nie zabraa.
- Po wczorajszym?
- spyta amicym si gosem.
Spucia gow.
- Tak, gwnie po wczorajszym.
- Taniu!
- wykrzykn.
- Powiedzmy jej!
- Sucham?
- Mylaa, e si przesyszaa.
- Tak!
Powiedzmy jej.
- Ale o czym?
- wykrztusia sparaliowana strachem i lekko za
draa w bluzce z krtkimi rkawami.
- Nie mamy jej nic do powiedzenia.
- Taniu, prosz.
- Pony mu oczy.
- Powiedzmy jej prawd i po gdmy si z
konsekwencjami.
Bdmy uczciwi.
Dasza na to zasuguje.
Zerw z ni i...
- Nie!
- Sprbowaa wyszarpn rce.
- Bagam, nie.
Bdzie zdruzgotana.
Musimy myle o innych...
O innych?
A co z nami?
- cisn jej donie, - Taniu - szepn - co z tob i
ze mn?
- Aleksandrze...
Nerwy miaa w strzpach.
- Prosz...
- Ty prosisz!
- powiedzia gono.
- Mam tego do.
Wszystko dla tego, e nie chcesz postpi
honorowo.
- Czy honorowo jest rani innych?
- Dasza jako to przeyje.
- ADmitrij?
Aleksander milcza.
- Dmitrij te?
- powtrzya.
- Pozwl, e Dmitrijem bd martwi sieja,
dobrze?
- Nie, mylisz si.
Dasza tego nie przeyje.
Jeste mioci jej ycia.
- Nieprawda.
Nawet mnie nie zna.
Tatiana nie moga tego sucha.
Wyszarpna rce.
- Nie.
Nie.
Ju nic nie mw.
Sta przed ni na chodniku.
- Jestem onierzem Armii Czerwonej.
Nie jestem lekarzem w Ameryce.
Ani naukowcem w Anglii.
Jestem onierzem i mieszkam w Zwizku
Radzieckim.
Do niedzieli mog ju nie y, mog umrze w
kadej chwili, na tysic sposobw.
Kto wie, moe to nasze ostatnie wsplne minuty.
Nie chcesz spdzi ich ze mn?
Patrzya na niego jak zahipnotyzowana.
- W tej chwili marz tylko o jednym: eby pooy
si do ka...
- Tak!
- wykrzykn z zachwytem.
- Ze mn!
Sabnc, pokrcia gow.
- Nie mamy dokd pj...
Podszed jeszcze bliej, przytkn donie do jej
policzkw i drcym, cho nieco odwaniejszym
gosem szepn:
- Co wymylimy, Tatiasza, zobaczysz.
Przyrzekam, e jako...
- Nie!
Opuci rce.
- le mnie zrozumiae - wykrztusia.
- Chciaam powiedzie, e nic nie moemy na to
poradzi.
Spuci oczy.
Ona te.
- Dasza jest moj siostr.
Dlaczego nie moesz tego zrozumie?
Nie zami serca rodzonej siostrze.
Cofn si o krok.
- Jasne - rzuci chodno.
- Ju mi to mwia.
Bd inni chopcy, ale siostr masz tylko jedn.
- Odwrci si i ruszy w przeciwn stron.
Pobiega za nim.
- Zaczekaj!
Aleksander szed dalej.
Nie moga za nim nady.
- Prosz ci, zaczekaj!
- zawoaa, przytrzymujc si tej ciany
jakiego domu.
- Wr - szepna cichutko.
Bagam...
Wrci.
- Chodmy - rzuci obojtnie.
- Zaraz musz by w koszarach.
- Posuchaj.
Jeli przestaniemy si widywa, nie bdziemy
musieli nic mwi.
Im, naszym bliskim, tym, ktrzy nam wierz,
ktrych nie wolno nam zdradzi.
A Dasza...
- Tatiano!
- Podszed bliej tak szybko i gwatownie, e
oderwaa si od ciany i omal nie upada.
Podtrzyma j za okie.
- O czym ty mwisz?
- spyta gniewnie.
- Zdrada?
Zdrada to rzecz wzgldna.
Mylisz, e co?
e jeli nic im nie powiedziaa, to ich nie
zdradzia?
- Przesta.
Ale on mwi dalej.
- e nie zdradzasz ich, kiedy unikasz mego wzroku
tylko dlatego, e si boisz, by nie wyczytali z twej
twarzy tego co ja?
Kiedy wybiegasz z tej gupiej fabryki z umiechem
widocznym z drugiego koca ulicy?
Kiedy rozpuszczasz wosy?
Kiedy dr ci wargi?
- Oddycha gono i szybko.
Wargi ci zdradzaj...
- Przesta.
- Bya zdenerwowana i mocno zaczerwieniona.
Prbowaa si od niego uwolni, ale
bezskutecznie.
- Taniu, ty ju ich okamujesz.
W kadej minucie, ktr ze mn spdzasz,
okamujesz siostr, Dmitrija, rodzicw.
Boga i sam siebie.
Kiedy wreszcie przestaniesz?
- To ty przesta - szepna.
Puci jej rk.
- Masz racj - wychrypiaa, z trudem apic
oddech.
Ale nie okamywaam siebie, dlatego nie mog
tego duej cign.
Prosz...
Nie chc si z tob kci.
I nie chc rani Daszy, nie mam na to siy.
Ju na nic nie mam siy.
- Siy czy ochoty?
Bagalnym gestem uniosa rce.
- Siy.
Siy.
Nigdy w yciu tak nie kamaam.
- Uwiadomia sobie, do czego si przyznaje, i
zaczerwienia si jak piwonia, lecz c, nie po
zostawao jej nic innego, jak odwanie prze
naprzd.
- Nie masz pojcia, ile mnie kosztuje codzienne
ukrywanie si przed Dasz.
To udawanie, ta pozorna obojtno, to zaciskanie
zbw...
Czy wiesz, jak pac za to cen?
- O tak, wiem - odpar ponuro.
- Bo oprcz ciebie, tylko ja znam prawd.
I dlatego chc skoczy t maskarad.
- Skoczy j i co?
- wykrzykna gniewnie.
- Zastanawiae si nad tym?
I co?
Co dalej?
W dalszym cigu bd mieszkaa z Dasz!
- Wzburzona, wybuchna szyderczym miechem.
- Mylisz, e bdziesz mg mnie odwiedza?
e ty powiesz Dmitrijowi, ja powiem jej, i e
wszystko bdzie jak dawniej?
e bdziesz przychodzi do nas na obiadki?
Gawdzi z moimi rodzicami?
I co ze mn?
Niby dokd miaabym pj?
Z tob?
Do koszar?
Przecie ja nie mam dokd pj!
Moesz ze rwa z Dasz, moesz zrobi, co tylko
zechcesz, ale ju nigdy wicej mnie nie zobaczysz.
Rozumiesz?
- Nie gro mi, Tatiano - odrzek gono, gniewnie
byskajc oczami.
- A ja mylaem, e wanie o to chodzi...
Tania jkna.
W oczach miaa zy.
Aleksander zwiesi gow.
- Ju dobrze, nie irytuj si tak.
- Pogaska j po ramieniu.
- To przesta mnie denerwowa!
Cofn rk.
- yj swoim yciem, Aleksandrze.
Jeste mczyzn.
- Spucia oczy.
Nie zrywai z Dasz.
Dasza...
Ona jest w sam raz dla ciebie.
To dobra dziewczyna, a ja jestem...
- lepa!
- wykrzykn.
Jej serce toczyo zaciek i osamotnion bitw z
samym sob.
Bitw, ktr powoli przegrywao.
- Boe, czego ty ode mnie chcesz?
- Wszystkiego!
- sykn.
Pokrcia gow i przytkna do piersi zacinite
donie.
Powid rk po jej wosach.
- Taniu, prosz ci ostatni raz.
- A ja ostatni raz mwi "nie" - odpara amicym
si gosem.
Przesta j gaska.
Cofna si o krok i agodnie pooya mu rk na
ramieniu.
- Szura...
Nie jestem pani jej ycia.
Nie mog powici ycia rodzonej siostry.
Nie mog go zniszczy tylko po to, eby sprawi
przy jemno tobie i sobie...
Gwatownym ruchem odtrci jej do.
- wietnie.
Teraz wszystko jest jasne.
Bardzo si co do ciebie myliem.
Dobrze, jak chcesz.
Ale powiem ci jedno: bez wzgldu na to, jak
postpisz, zrobi po swojemu, nie po twojemu.
Zerw z Dasz, a ty ju nigdy wicej mnie nie
zobaczysz.
- Nie, prosz...
- Id ju, dobrze?
- Ruchem gowy wskaza kana na kocu ulicy.
- Id.
Wracaj do domu.
Do swojej Daszy.
- Szura...-jkna bolenie.
- Nie nazywaj mnie tak - przerwa jej chodno i
zaoy rce na piersiach.
- Id.
Odejd!
Tatiana szybko zamrugaa, eby powstrzyma zy.
Kiedy spacerowali, kiedy byli razem, oddychaa
jego oddechem, dlatego ilekro si rozstawali, w
jej pucach pozostawaa bolesna pustka, pustka
niemal fizyczna.
Gdy wracaa do domu, natychmiast otaczaa si
rodzin, eby mniej o nim myle, mniej go
pragn.
Jednake noc w noc musiaa ka si obok siostry,
wbija wzrok w cian i baga j o si.
Dasz rad, mylaa.
Spdzia z Dasz siedemnacie lat, a z nim tylko
trzy tygodnie.
Dasz rad.
Czuj, co czujesz, lecz zachowuj si, jak na siostr
przystao.
Odwrcia si i odesza.
Zgodnie z obietnic, przy najbliszej okazji
Aleksander zabra Dasz na spacer Newskim
Prospektem i owiadczy, e musi mie czas na
przemylenie kilku spraw.
Dasza pakaa, co sprawiao mu wielk przykro,
poniewa nie lubi, kiedy kobieta pacze, i bagaa,
co te nie sprawio mu adnej przyjemnoci.
By twardy i nie uleg.
Nie mg jej po wiedzie, e Tatiana
doprowadzia go do furii.
e wciek si na malek, drobn istotk, ktra
zmieciaby si na jego doni i ktra mimo swej
kruchoci nie chciaa ustpi choby na krok,
nawet jemu.
Nie widzia jej zapierajcej dech twarzy przez
kilka dni i doszed do wniosku, e tak jest lepiej.
Dowiedzia si, e Niemcy s osiemnacie
kilometrw na poudnie od sabo ufortyfikowanej
ugi, a wic tylko trzydzieci sze kilometrw od
Tomaczewa.
Do garnizonu nadesza wiadomo, e zdobyli
Nowogrd, e zajli to miasto w kilka godzin.
Nowo grd lea na poudniowy wschd od ugi -
to wanie tam Tatiana robia swoje nagie
gwiazdy.
W udz stacjonoway dziesitki tysicy onierzy
Armii Pospolitego Ruszenia.
C z tego, skoro dopiero zaczynali kopa okopy.
Ze wzgldu na grob ataku Finw znakomit
wikszo sprztu i wojsk saperskich przerzucono
na pnoc od Leningradu, skutkiem czego granica
fisko-rosyjska staa si najpilniej strzeon
granic Zwizku Radzieckiego: najpilniej
strzeon i najspokojniejsz.
Dmitrij na pewno si cieszy, myla Aleksander.
Natomiast gwatowne natarcie wojsk nie mieckich
od strony poudniowej bardzo wszystkich
zaskoczyo.
Wszyst kich, a szczeglnie Armi Czerwon.
onierze pospiesznie budowali lini obrony
wzdu
studwudziestopiciokilometrowego odcinka rzeki
ugi, od jeziora Ilmen do Narwy.
Wznieli troch umocnie, rozmiecili kilkanacie
stanowisk artyleryjskich, wykopali rowy
przeciwczogowe, lecz wkrtce okazao si, e to
stanowczo za mao.
Zdajc sobie spraw, e trzeba co zrobi, i to
natychmiast, dowdztwo obrony Leningradu
rozkazao zaadowa na ciarwki betonowe
kozy zaporowe i przewie je z Karelii do ugi.
Tymczasem wojska radzieckie, zdziesitkowane i
wyczerpane walk, byy w cigym odwrocie.
I nie by to odwrt zwyky, planowy.
Armia po prostu uciekaa, i to byskawicznie, gdy
podczas pierwszych trzech tygodni wojny cofna
si a piset kilometrw w gb kraju.
Nie byo wsparcia lotniczego, a - mimo
najlepszych chci Tatiany - tych kilka czogw,
ktrymi dysponoway wojska pancerne, znaczyo
tyle co nic.
W poowie lipca Armia Czerwona skadaa si
gwnie z piechoty, ktra z karabinem w rku
musiaa stawi czoo hitlerowskim czogom,
artylerii samobienej, bombowcom i onierzom
wojsk zmechanizowanych.
Rosjanom zaczynao brakowa i broni, i ludzi.
Obrona ugi spocza teraz na barkach onierzy z
Ochotniczej Armii Ludowej, ktrzy nie mieli ani
przeszkolenia, ani - co gorsze - karabinw.
Byli po prostu ywym murem zoonym z mczyzn
i kobiet, murem, ktry wyrs na drodze Hitlera.
Bro zdobywali, odbierajc j po legym
onierzom.
Niektrzy ciskali w rkach szufle i szpadle, inni
nie mieli nawet tego.
Aleksander nie musia si zastanawia, czym s
kije wobec czogw.
Dobrze o tym wiedzia.
Dym i grom
Aleksander przesta wystawa na ulicy i wiat
Tatiany si zmieni.
Wychodzia z pracy jako jedna z ostatnich i
mijajc powoli wielk, po dwjn bram fabryki,
odwracaa gow z nadziej, e zobaczy jego
twarz, jego mundur, czapk w doniach.
Sza wzdu fabrycznego muru, dochodzia do
przystanku i czekaa, a autobus wypluje jedn
porcj pasaerw, by zabra nastpn.
Potem siadaa na awce.
Po jakim czasie wstawaa i sza piechot osiem
kilometrw, szukajc go i wszdzie go widzc.
Poniewa wracaa do domu o jedenastej, czasem
nawet pniej, przygotowana o sidmej kolacja
bya ju zimna i niesmaczna.
Rodzice i dziadkowie w napiciu suchali radia,
nie wypowiadajc ani sowa na jedyny temat,
ktry ich interesowa: na temat Paszy.
Pewnego wieczoru Dasza wrcia zapakana i
powiedziaa, e Alek sander chce z ni zerwa.
Szlochaa cae pi minut, a Tatiana delikatnie
poklepywaa j po plecach.
- Ale ja si nie poddam - chlipaa Daszka.
- Ani myl.
Aleks za duo dla mnie znaczy.
Co go drczy.
Pewnie boi si staego zwizku, jak wikszo
onierzy.
Ale ja nie zrezygnuj.
Powiedzia, e potrzebuje troch czasu, bo chce
sobie co przemyle.
Troch to chyba nie wieczno.
Pomyli, pomyli i wrci, prawda?
- Nie wiem, Daszeko.
- Czy istniej ludzie, ktrzy zawsze dotrzymuj
sowa?
Tatiana takich nie znaa.
Raz odwiedzi j Dmitrij i spdzili godzin z
rodzicami i dziadkami.
Bya troch zaskoczona, e Dima nie wpada
czciej, ale pono nie mia czasu, w co nie
bardzo wierzya.
Krci i kluczy, robi wraenie rozkojarzonego.
Nie wiedzia, gdzie s Niemcy, nie zna ich
aktualnych pozycji.
Jego wargi na jej policzku pod koniec wieczoru
byy rwnie odlege jak Finlandia.
Dzieci ssiadw miay na dachu ekscytujc
rozrywk: wypatryway bomb zapalajcych.
Ale bomby nie spady.
Noc bya bardzo cicha, nie liczc miechu Antona
i jego przyjaci.
I bicia jej serca.
Siedzc na dachu, mylaa o tych wieczornych
chwilach.
O chwili, gdy wychodzia z fabryki, gdy nie
czekajc na reszt ciaa, jej gowa automatycznie
odwracaa si w lewo, a oczy wypatryway jego
twarzy.
O chwili, gdy sza spiesznie ulic z kcikami ust
radonie uniesionymi ku biaemu niebu.
O czerwonych skrzydach, ktre wyrastay jej u
ramion na jego widok.
A nocami wci odwracaa si do ciany, tyem do
Daszy, ktrej prawie nigdy nie byo w domu.
Marniaaby tak dalej, lecz pewnego ranka
Mietanowowie usyszeli w radiu, e Niemcy
wci napieraj i e mimo bohaterskich wysikw
onierzy Armii Czerwonej, s ju niedaleko ugi.
Lecz to nie wiadomo o udz sprawia, e
rodzice i dziadkowie zaniemwili, e nie mogli
nawet je.
Z tego, co wiedzieli, uga leaa ledwie par
kilometrw od Tomaczewa, gdzie, jak sdzili -
nie, w co gboko wierzyli - obozowa
bezpiecznie Pasza.
Jeli wojska niemieckie miay niebawem
przetoczy si przez ug, to co si stanie z
Tomaczewem, gdzie przebywa ich syn, ich wnuk,
ich brat?
Tatiana prbowaa pocieszy ich pustymi, nic nie
znaczcymi sowami:
- Nic mu si nie stanie, wszystko bdzie dobrze,
zobaczycie.
- Kiedy to nie pomogo, sprbowaa czego
innego: - Jako si z nim
skontaktujemy.
Przesta, mamo, nie pacz.
- Poniewa i to nie poskutkowao, szybko dodaa:
- Mamo, czuj, e on wci tam jest.
To mj brat, w do datku bliniak.
Mwi ci, jest cay i zdrowy.
- Niestety, rodzina nie dawaa si pocieszy.
Mimo tych dziarskich przemw, brak wiadomoci
o Paszy dawa si we znaki i jej.
Coraz bardziej si o niego martwia.
W radzie miejskiej nic nie wiedzieli.
W dzielnicowej te nie.
Tatiana posza tam z mam.
- C wam mog powiedzie?
- rzucia surowa kobieta z wsami.
- W biuletynie informacyjnym pisz tylko, e
Niemcy s pod ug.
O Tomaczewie nie ma tam ani sowa.
- W takim razie dlaczego nie podnosz suchawki?
- spytaa mama.
- Dlaczego?
Telefony nie dziaaj?
- A kim ja jestem?
Towarzyszem Stalinem?
Tylko on wie wszystko.
- Czy mona tam dojecha?
- Do ugi?
O czym wy mwicie?
Na front?
Moe jeszcze autobusem, co?
Tak, oczywicie, powodzenia!
- Rozemiaa si, poruszajc szarymi wsami.
Tamara!
Chod no, musisz to usysze!
Tatiana chciaa powiedzie co niegrzecznego,
lecz zabrako jej od wagi.
aujc, e si bardziej" nie postaraa i nie
namwia rodziny na cignicie Paszy z obozu,
wyprowadzia mam z urzdu.
Tej samej nocy, gdy leaa twarz do ciany - z
rk pod ksik od Aleksandra na pododze -
usyszaa paczliwy szept rodzicw.
Mama cichutko szlochaa, a tata j uspokaja.
- Ciii - mwi.
- Ciii...
Potem on te zacz szlocha i Tatiana zapragna
zapa si pod ziemi.
Od czasu do czasu dochodziy j urywki zda i
aosne westchnienia.
- Moe nic mu nie jest.
- To mama.
- Moe.
- To ojciec.
- Gieorgij - zawodzia mama - przecie nie
stracimy naszego Paszy, to niemoliwe.
Naszego chopca, naszego...
- Ukochanego syna.
Jedynego syna...
Mama gorzko zapakaa.
Zaszelecio przecierado.
Kto pocign nosem.
- Jaki Bg chciaby go nam odebra?
- Boga nie ma, Irino - pociesza j ojciec.
- I nie mw tak gono.
Obudzisz dziewczynki.
- Wszystko mi jedno!
- wykrzykna mama, ale ponownie zniya gos.
- Dlaczego Bg nie chce zabra ktrej z nich?
- Nie mw tak.
Na pewno by tego nie chciaa.
- Dlaczego, Gieorgij, dlaczego?
Wiem, e ty te tak mylisz.
Nie zamieniby Paszy na Tatian?
Albo nawet na Dasz?
Tania jest taka nie miaa, taka saba, nigdy do
niczego nie dojdzie...
miaa czy niemiaa, jakie czekaj ycie?
Nie to co naszego syna.
Nie to co Pasz.
Tatiana nacigna przecierado na gow.
Dasza wci spaa.
Mama i tata te wkrtce zasnli, lecz ona zasn
nie moga.
Wci syszaa te straszne sowa: Dlaczego
zamiast Paszy Bg nie zabra do siebie jej,
Tatiany?
Zdenerwowana i zalkniona, nie wierzc w to, co
robi, nazajutrz po pracy posza do koszar puku
Pawowskiego.
Umiechnitemu sierantowi Pietrence podaa
nazwisko Aleksandra, opara si o cian i czekaa
z nadziej, e nogi nie odmwi jej posuszestwa.
Kilka minut pniej przed bram wyszed
Aleksander.
Napicie na jego twarzy natychmiast ustpio
miejsca...
Niestety, tylko na chwil.
- Cze, Taniu - rzuci chodno, stajc w
stosownej odlegoci od niej.
- Wszystko dobrze?
- Mia mocno podkrone oczy.
- Mniej wicej - odrzeka.
- A u ciebie?
Wygldasz, jakby...
Szybko zamruga.
- U mnie?
Te dobrze.
Jak si miewasz?
- Niedobrze - wyznaa i natychmiast ogarna j
obawa, e pomyli, i to przez niego.
- Widzisz...
- Z trudem panowaa nad gosem.
Po brzmiewaa w nim nutka strachu o Pasz, ale
nie tylko.
Nie chciaa, eby Aleksander j przejrza.
Wiedziaa, e musi wzi si w gar.
- Posuchaj, czy...
czy mgby dowiedzie si czego o Paszy?
Spojrza na ni z politowaniem.
- Taniu, Taniu...
Po co?
- Prosz.
Mgby?
Rodzice rozpaczaj.
- Lepiej nie wiedzie.
- Prosz.
Mama i tata musz...
Nie mog tak dalej y.
Ja te musz wiedzie.
Bez tego nie jestem w stanie...
- Mylisz, e bdzie im atwiej, jeli si
dowiedz?
- Tak, absolutnie.
Zawsze jest lepiej wiedzie, bo wtedy mona
stawi czoo prawdzie.
Ucieka wzrokiem w bok.
Ta niepewno ich dobija.
- Poniewa Aleksander nie odpowiada, zagryza
warg i dodaa: - Gdyby znali prawd, Dasza i ja,
a moe nawet mama, wyjechay bymy do
Mootowa z dziadkiem i babci.
Zapali papierosa.
- Aleksandrze, sprbujesz?
- Cieszya si, e moe wypowiedzie jego imi na
gos.
Pragna dotkn jego ramienia.
Widok jego twarzy uszczliwia j, a zarazem
sprawia bl, pragna podej bliej.
By w mundurze.
Musia wyj do niej prosto z kwatery, bo mia le
zapit koszul, ktrej nie zdy nawet woy do
spodni.
Moga podej bliej?
Nie, chyba nie.
Pali w milczeniu.
Przechyli gow, ale ani na chwil nie oderwa od
niej wzroku.
Usiowaa spoglda obojtnie.
Zdoaa si nawet blado umiechn.
- Wyjedziesz do Mootowa?
- spyta.
- Tak.
- To dobrze - powiedzia sucho i bez chwili
wahania.
- Taniu, bez wzgldu na to, czy dowiem si czego
o Paszy, czy nie, ty musisz wyjecha.
Twj dziadek mia szczcie, e dosta prac.
Wikszo ludzi zostaje tu, w Leningradzie.
- Rodzice mwi, e miasto jest teraz
najbezpieczniejsze.
Dlatego tylu ludzi tu zjeda - dodaa z powag.
- Tysice.
Ze wsi, zewszd...
- Taniu, w Zwizku Radzieckim nie ma teraz
bezpiecznych miejsc.
- Uwaaj - szepna.
Nachyli si ku niej, a ona podniosa gow, nie
tylko ochoczo, ale i z radosnym wyczekiwaniem.
- Co?
- spytaa.
- Co?
- Lecz zanim zdy odpowiedzie, z bramy
wypad Dmitrij.
- Tania?
- rzuci, marszczc brwi.
- Cze.
Co wy tu robicie?
- Przyszam do ciebie.
- A ja pal - odrzek spokojnie Aleksander.
- Akurat teraz?
- rzuci z umiechem Dmitrij.
- Musisz wreszcie rzuci.
Jak to mio, e przysza, Tanieczko, jestem
wzruszony.
- Obj j i przytuli.
- Chod, odprowadz ci do domu.
A moe chciaaby gdzie pj?
Taki adny wieczr...
- Do zobaczenia - rzuci Aleksander.
Tania mylaa, e oszaleje.
Poszed do pukownika Michaia Stiepanowa.
Suy pod jego dowdztwem w wojnie zimowej z
Finlandi, w tysic dziewiset czterdziestym,
kiedy to pukownik by dopiero kapitanem, a on,
Aleksander, podporucznikiem.
Od tamtej pory Stiepanow
mg awansowa nie tylko na generaa brygady,
ale nawet na generaa majora, jednak wola
zachowa dotychczasowy stopie i pozosta do
wdc Garnizonu Leningradzkiego.
By szczupy i wysoki, prawie tak wysoki jak
Aleksander.
Porusza si sztywno, lecz zwinnie i z wdzikiem,
a jego niebieskie oczy po wlekaa delikatna mga,
ktra nie opadaa nawet wwczas, gdy si
umiecha.
Aleksander zasalutowa.
- Dzie dobry, towarzyszu pukowniku.
- Dzie dobry, poruczniku - odrzek Stiepanow,
wychodzc zza biurka.
- Spocznijcie.
- Ucisnli sobie rce i pukownik wrci za
biurko.
- Jak si macie?
- Bardzo dobrze, towarzyszu pukowniku.
- Jak tam?
Major Orw dobrze was traktuje?
- Tak jest, towarzyszu pukowniku, dzikuj.
- W czym mog wam pomc?
Aleksander odchrzkn.
- Przyszedem o co spyta.
- O co?
Spocznij, powiedziaem, spocznij.
Aleksander rozsun stopy i zaoy rce do tyu.
- O naszych ochotnikw, towarzyszu pukowniku.
Co si z nimi dzieje?
- O ochotnikw?
Przecie wiecie.
Sami ich szkolilicie.
- O tych spod ugi koo Nowogrodu.
- Koo Nowogrodu?
- Stiepanow pokrci gow.
- Brali udzia w kilku bitwach.
Sytuacja w Nowogrodzie jest...
mama.
- Tak?
- Niewyszkolone kobiety szy z granatami na
tygrysy.
Niektre nie miay nawet granatw.
Rzucay kamieniami.
- Stiepanow zmruy oczy.
- Dlaczego was to interesuje?
Aleksander trzasn obcasami.
- Towarzyszu pukowniku, prbuj odnale
pewnego siedemnastolatka, ktry wyjecha na obz
do Tomaczewa.
Telefony nie dziaaj i jego rodzina wpada w
panik.
- Po chwili doda: - To mody chopak, towarzyszu
pukowniku.
Nazywa si Pawe Mietanow.
Pojecha na obz w Dogotinie.
Stiepanow przyglda mu si chwil, w kocu
odrzek:
- Wracajcie do swoich obowizkw.
Zobacz, co da si zrobi.
Niczego nie obiecuj.
Aleksander zasalutowa.
- Dzikuj, towarzyszu pukowniku.
Tego samego wieczoru do kwatery, ktr
Aleksander dzieli z trzema innymi oficerami,
przyszed Dmitrij.
Akurat grali w karty.
Aleksander tasowa z papierosem zwisajcym
luno z kcika ust.
Gdy otworzyy si drzwi, ledwie odwrci gow.
Dmitrij kucn przy jego krzele.
- Czemienko - mrukn porucznik Anatolij
Marazow, nie odrywajc wzroku od kart.
- A honory przeoonemu to gdzie?
Dmitrij wsta i zasalutowa.
- Melduj si, towarzyszu poruczniku.
- Spocznij, szeregowy.
- Co sycha, Dima?
- spyta Aleksander.
- Niewiele - szepn Dmitrij i znw kucn.
- Moemy gdzie po gada?
- Moemy pogada tutaj.
Wszystko w porzdku?
- Tak, tak.
Powiadaj, e si std nie ruszymy.
- Ruszymy si, ruszymy, Czemienko - rzuci
Marazow.
- Mamy broni miasta.
- Finowie chc si sprzymierzy z Niemcami -
prychn Dima.
- Jeli si sprzymierz, ju po nas.
Moemy od razu zoy bro.
- Nie ma to jak onierski hart i duch walki -
mrukn Marazow.
- Bieow, to ty mi go dae?
- Porucznik ma racj, Dmitrij - powiedzia
Aleksander obojtnym gosem.
- Dziwi mnie twoja postawa.
Zupenie do ciebie nie pasuje.
Dima umiechn si niemiao.
- Wstpujc do wojska, nie na to liczylimy, co?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Chodzi mi o wojn - doda szybko Dmitrij.
- Tylko o wojn.
- Nie, na wojn nie liczyem - odpar Aleksander.
- Chyba nikt nie liczy na wojn.
Ty liczye?
- Dobrze wiesz, e nie, aleja miaem mniejszy
wybr.
- A ty, Bieow?
- spyta Marazow.
- Miae jaki wybr?
Aleksander odoy karty, zgasi papierosa i wsta.
- Zaraz wracam.
- Ruszy do drzwi.
Dmitrij potruchta za nim.
Po niewa na korytarzu byo duo oficerw,
zbiegli na d i bocznymi drzwiami wyszli na
brukowane podwrze.
Mina pierwsza w nocy.
Nie bo ciemniao i poszarzao.
Kilka krokw dalej stao trzech onierzy, mic
papierosy.
Aleksander wiedzia, e na wiksz prywatno
nie maj co liczy.
- Dima, przesta wygadywa bzdury - powiedzia.
- Ja te nie mia em adnego wyboru.
- Miae.
Moge by gdzie indziej.
Aleksander nie odpowiedzia.
Wolaby by wszdzie, byle tylko nie tutaj, z
Dima.
- W Finlandii robi si niebezpiecznie.
- Wiem.
- Aleksander nie chcia rozmawia o Finlandii.
- Za duo onierzy, i tu, i tam.
W dodatku wszdzie peno tych z NKWD, z
jednostek ochrony pogranicza.
Na Lisim Nosie te.
onierze, okopy, druty kolczaste.
Niebezpiecznie.
Nie wiem, co zrobimy.
Mwisz, e Finowie uderz na Lisi Nos?
Na pewno?
Aleksander milcza, zacigajc si i wypuszczajc
dym.
- Na pewno - odrzek w kocu.
- Zechc odebra swoje ziemie.
Uderz.
Prdzej czy pniej uderz.
- To co moemy zrobi?
Cierpliwie czeka na odpowiedni chwil, nie?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Mylisz, e ta chwila kiedy nadejdzie?
- Nie wiem, Dima.
Zobaczymy.
Dmitrij westchn.
- Suchaj, mgby mi zaatwi przeniesienie do
pierwszego puku strzelcw?
- Dima, niedawno przeniosem ci do drugiego
batalionu piechoty.
- Tak, ale drugi batalion pjdzie do ataku.
Ludzie Marazowa te, w drugim rzucie.
Wolabym ju rozpoznanie.
Albo zaopatrzenie, co w tym stylu.
Miabym szans zwia, nie sdzisz?
- Chcesz suy w zaopatrzeniu?
- zdziwi si Aleksander.
- Wozi amunicj na front?
- Nie, mylaem o przewoeniu poczty,
papierosw, i tak dalej.
Aleksander wykrzywi usta w umiechu.
- Zobacz, co da si zrobi.
Dmitrij rzuci papierosa na ziemi i rozgnit go
czubkiem buta.
- Co ci jest, Aleks?
Czemu taki ponury?
Ostatnio chodzisz jak struty.
Przecie nic si nie dzieje.
Niemcy daleko, mamy pikne lato...
Aleksander milcza.
- Posuchaj, chciaem z tob pogada...
Tania to bardzo mia dziewczyna.
- Co?
- Tania.
Mwi, e mia z niej dziewczyna.
- Tak.
Dmitrij przestpi z nogi na nog.
- Nie chciabym, eby si zmienia.
Nie powinna tu przychodzi i rozmawia z
onierzami.
A ju na pewno nie z tob.
- Racja.
- Wiem, e jestecie dobrymi przyjacimi i e
chodzisz z jej siostr, ale, szczerze mwic, nie
chc, eby popsu jej reputacj.
Tania to Ta nia, a garnizonowe dziwki, z ktrymi
si zadawae...
Aleksander zrobi krok w jego stron.
- Do, wystarczy.
Dmitrij rozemia si lekko.
- Tylko artowaem.
Dasza wci przychodzi?
Dawno u nich nie byem.
Tatiana ma zwariowane godziny pracy.
Ale Dasza przychodzi, tak?
- Tak.
- Przychodzia co noc i prbowaa wszystkiego,
eby tylko do niej wrci.
Ale nie zamierza rozmawia o tych sprawach z
Dim.
- Sam widzisz.
Gdyby zobaczya tu siostr, niepotrzebnie by si
zdenerwowaa, prawda?
- Prawda - odrzek Aleksander.
- Masz papierosa?
Dmitrij natychmiast sign do kieszeni.
- Uwielbiam to.
Porucznik prosi o fajk zwykego kamasza.
Lubi, jak mnie prosisz.
Aleksander zapali.
Dmitrij odchrzkn.
- Gdybym ci nie zna, powiedziabym, e moja
maleka Tanieczka zawrcia ci w gowie.
- Ale mnie znasz, prawda?
Dima wzruszy ramionami.
- Chyba tak.
Tylko e czasami patrzysz na ni tak jako...
- Bzdura - przerwa mu Aleksander.
- Wyobrania ci ponosi.
Dmitrij westchn.
- Wiem, wiem...
Ale c, nic na to nie poradz.
Zakochaem si w tej dziewczynie na zabj.
Aleksander dugo milcza.
Papieros powoli spala mu si w palcach.
- Tak?
- Tak.
A co?
Dziwisz si?
- Dima rozemia si serdecznie.
- Mylisz, e za wysokie progi?
e Tania nie dla mnie?
- Nie, dlaczego?
Ale z tego, co sysz, nadal bywasz w "Sadko".
Dmitrij wzruszy ramionami.
- A co to ma wsplnego z Tani?
- Zanim Aleksander zdy odpowiedzie,
podszed krok bliej i zniy gos.
- Tania jest moda i prosia mnie, ebym si tak nie
spieszy.
Szanuj jej wol i jestem cierpliwy.
- Unis brwi.
- wiesz co?
Powoli zaczyna si do mnie przekonywa...
Aleksander cisn papierosa na ziemi i rozgnit
go butem.
- No, dobrze - mrukn.
- Chyba skoczylimy.
- Ruszy w stron wejcia.
Dmitrij chwyci go za okie.
Aleksander odwrci si na picie i wyszarpn
rk.
- Przesta warkn, gniewnie byskajc oczami.
Niebo poszarzao jeszcze bardziej.
- Nie jestem Tani.
Dmitrij szybko si cofn.
- Dobrze, ju dobrze.
- Cofn si krok dalej.
- Chryste, ty i twj temperament.
Musicie co z tym zrobi, towarzyszu Bamngton -
sykn, akcentujc kad sylab ostatniego sowa.
Umiechn si i jakby zmala, skarla.
W zapadajcej nocy jego mae zby stay si
ostrzejsze i bardziej te, wosy bardziej tuste, a
oczy wsze.
Nazajutrz rano Tatiana biega do pracy z nadziej
w sercu.
Nauczya si ju nie zwraca uwagi na
bezdusznych, wszechobecnych
funkcjonariuszy NKWD, ktrzy stali przed bram
fabryki z odraajcymi karabinami w rku, ktrzy
kryli po wszystkich halach, ktrzy maszerowali
korytarzami z broni przy nodze.
Patrzyli na ni, gdy ich mijaa, i zawsze wtedy
aowaa, e nie jest jeszcze nisza, jeszcze
drobniejsza i mniej zauwaalna.
Mieli pospne, nieprzeniknione twarze i gapili si
na ni nieruchomymi oczami: wtedy szybko
mrugaa, uciekaa wzrokiem w bok i spiesznie sza
do drzwi, by znikn wrd robotnikw przy
tamocigu, gdzie panowaa wiksza
anonimowo.
eby nie znudzia ich monotonia i rutyna pracy - i
eby nie zaniedbywali swoich obowizkw - co
dwie godziny przerzucano ich na inny wydzia.
Tatiana to obsugiwaa dwig, ktry podnosi
czog i stawia go na gsienicach, to malowaa
czerwon gwiazd na wieyczce maszyny, ktra
miaa by przewieziona na wydzia wyposaenia.
Malowaa nie tylko gwiazdy, ale i sowa: ZA
STALINA!
, ktre odcinay si biel od zielonej skorupy
czogu.
Odkd tylko Aleksander przesta wystawa pod
fabryk, Ilja, chudy, krtko ostrzyony wyrostek,
nie odstpowa jej na krok i cigle zasypywa
przernymi pytaniami.
Poniewa bya dobrze wychowana, cierpliwie mu
odpowiadaa, ale w kocu nie wytrzymaa i daa
upust zoci.
- Przesta - warkna.
- Nie mog si skupi.
Zastanawiaa si te, jakim cudem Ilja zawsze
pracuje w jej pobliu, i to bez wzgldu na to, ile
razy i dokd j przenoszono.
W stowce zawsze siada obok niej i Ziny, ktra
go nie znosia i wcale tego nie ukrywaa.
Ale tego dnia Tatianie zrobio si go al.
- Jest samotny - powiedziaa, przeuwajc
kawaek kotleta i zbierajc chlebem sos z talerza.
- Pewnie nikogo nie ma.
Zosta, Ilja.
I tak Ilja zosta.
Tatiana potrafia by wspaniaomylna i
wyrozumiaa.
Nie moga si ju doczeka wieczoru.
Bya pewna, e po ich ostatniej rozmowie
Aleksander przyjdzie po ni do Kirowa.
Miaa na sobie swoj najlejsz sukienk i
najdelikatniejsz bluzk, a rano wzia nawet
kpiel, chocia kpaa si przed pjciem spa.
Po pracy wybiega bram na ulic.
Ze lnicymi, rozwianymi wosami, z czyciutk,
zarowion twarz, bez tchu spojrzaa w lewo i...
Aleksandra nie byo.
Mina sma.
Tatiana usiada na awce i z rkami na kolanach
przesiedziaa tam do dziewitej.
Potem wstaa i ruszya pieszo do domu.
Rodzice wci nie mieli wiadomoci o Paszy i
bardzo rozpaczali.
Cay czas pakali.
Daszy nie byo.
Dziadek i babcia powoli si pakowali.
Tania posza na dach, usiada i obserwowaa
wielkie balony zaporowe, ktre pyny po
pnocnym niebie niczym biae wieloryby.
Anton i Kiry czytali na gos "Wojn i pokj"
Tostoja, wspominajc Woodi, ktry przepad w
Tomaczewie.
Suchaa ich jednym uchem, wspominajc Pasz.
Pasza te przepad.
I te w Tomaczewie.
Aleksander nie przyszed.
Pewnie niczego si nie dowiedzia.
Albo dowiedzia si i nie mg spojrze jej w
twarz.
Nie, znaa prawd: nie przyszed, poniewa z ni
zerwa.
Mia do i jej, i jej dziecinnego sposobu
mylenia.
Po prostu z ni skoczy, i tyle.
Spacerujc w parku, byli przyjacimi, ale on by
te mczyzn i postawi na niej kresk.
Dobrze, e nie przyszed.
Mia racj.
Nie, wcale nie zamierzaa paka.
Jednake myl, e dzie po dniu bdzie musiaa
y i bez niego, i bez Paszy, e bdzie musiaa
stawi czoo tylu samotnym wieczorom i tej
strasznej wojnie, napenia j tak przenikliw
pustk, e nie zwaajc na rozemianych kolegw,
omal nie jkna.
Pragna jednego: zobaczy chopca, ktry przez
siedemnacie lat od dycha tym samym powietrzem
co ona, ktry chodzi z ni do tej samej klasy, ktry
dzieli z ni pokj i ono matki.
Pragna odzyska przyjaciela i brata.
Niemale czua, jak siedzi z ni na dachu pod
ciemniejcym niebem;
biae noce skoczyy si szesnastego lipca.
Nie, Paszy na pewno nic nie jest.
Pasza na ni czeka, a ona go nie zawiedzie.
Nie zamierzaa by taka jak reszta rodziny.
Nie zamierzaa bezczynnie siedzie, pali i
zaamywa rk.
Wiedziaa, e wystarczyoby pi minut z Paszk i
byoby jej lej na sercu.
I na pewno zapomniaaby o ubiegym miesicu.
I o Aleksandrze.
Tak.
Musi co zrobi, eby zapomnie o Alek sandrze.
Kiedy wszyscy pooyli si spa, zesza na d,
wzia kuchenne noyce i bezlitonie cia wosy,
patrzc, jak gstymi puklami spadaj do zlewu.
W maym, brudnym lustrze niewiele widziaa.
Bez okalajcych twarz wosw jej gboko
osadzone zielone oczy pony jeszcze silniejszym
blaskiem.
Bez wosw miaa jeszcze smutniejsze usta.
I wicej piegw na nosie.
Wyglda jak chopiec?
Tym lepiej.
Wyglda modziej?
Delikatniej?
Co pomylaby Aleksander, widzc j w takiej
fryzurze?
Kogo to obchodzi.
Wiedziaa, co by pomyla.
Szura.
Szura.
Szura...
O wicie woya jedyne spodnie, jakie moga
znale, wzia troch sody do pieczenia i wody
utlenionej do czyszczenia zbw oraz szczoteczk
- bez szczoteczki nigdzie by nie wyjechaa -
wygrzebaa stary piwr Paszy, zostawia na stole
krtki list do rodzicw i posza pieszo do fabryki.
Ostatniego dnia pracy przydzielono j do silnikw
wysokoprnych.
Wkrcaa wiece arowe, ktre podgrzeway
powietrze w cylindrach, eby paliwo mogo si
zapali.
Bya w tym dobra - wkrcaa je nie pierwszy raz -
dlatego pracowaa machinalnie, denerwujc si i
mylc o tym, co j czeka.
W porze obiadu poszy z Zin do Krasienki i
owiadczyy, e chc wstpi do Armii
Pospolitego Ruszenia; Zina wspominaa o tym co
naj mniej od tygodnia.
Krasienko odrzek, e Tatiana jest za moda.
Ale Tania si zapara.
- Dlaczego to robisz?
- spyta Krasienko ze wspczuciem.
- uga nie jest dla dziewczt takich jak ty.
Powiedziaa, e zna sytuacj, i wie, e jest bardzo
cika.
Ogoszenia w korytarzach krzyczay: WSZYSCY
DO UGI!
WSZYSCY DO OKO PW!
Dodaa, e wie, i wyjechay tam pitnastoletnie, a
nawet czternastoletnie dziewczta.
e ona i Zina chc zrobi, co tylko si da, eby po
mc onierzom Armii Czerwonej.
Zina staa obok i bez sowa potakiwaa.
Krasienko musia im wyda specjaln przepustk.
- Siergieju Andriejewiczu, tak bardzo prosimy...
- Nie - odpar.
Tania nie ustpia.
Owiadczya, e w takim razie wemie
przysugujcy jej urlop, i to ju od jutra, i pojedzie
do ugi tak czy inaczej.
Nie baa si Krasienki, wiedziaa, e on j lubi.
- Siergieju Andriejewiczu, przecie nie moecie
nas zatrzyma.
Jak by to wygldao, gdybycie zabraniali
ochotnikom pomaga ojczynie i onierzom Armii
Czerwonej?
Zina cay czas kiwaa gow.
Krasienko ciko westchn, wypisa im
przepustki i podstemplowa dowody osobiste.
Gdy ruszyy do drzwi, yczy im szczcia.
Tatiana chciaa mu powiedzie, e jedzie szuka
brata, ale poniewa na pewno prbowaby jej to
wyperswadowa, powiedziaa tylko "dzikuj".
Poszy do wielkiej, ciemnej sali.
Tam wrczono im kilofy i szufle - Tania
natychmiast si zorientowaa, e narzdzia s dla
niej za cikie - i odesano na Dworzec
Warszawski, gdzie miay czeka wojskowe
ciarwki.
Tatiana zastanawiaa si, czy bd to ciarwki
opancerzone, takie jak te, ktrymi wywoono
obrazy z Ermitau, albo jak te, ktrymi czasem
jedzi
Aleksander.
Ale nie.
Przed dworcem stay zwyczajne ciarwki z
ciemnozielon plandek, jakich byo peno w
Leningradzie.
Wsiady.
Wraz z nimi wsiado czterdzieci osb.
onierze zaadowali jakie skrzynie.
Miay na nich usi.
- Co w nich jest?
- spytaa Tania.
- Granaty - odrzek onierz z umiechem.
Tatiana nie usiada.
Ciarwki ruszyy; w sumie byo ich siedem.
Jechali konwojem na poudnie.
Do ugi.
Ale ju w Gatczynie kazano im si przesi do
pocigu.
- To dobrze - powiedziaa Tania.
- Bdziemy mogy wysi w Tomaczewie.
- Zwariowaa?
- odpara Zina.
- Przecie jedziemy do ugi.
- Wiem.
Wysidziemy, wsidziemy do nastpnego i
dojedziemy.
- Nie.
- Prosz ci, Zina.
Ja musz wysi.
Musz znale brata.
Zina spojrzaa na ni z niedowierzaniem.
- Taniu!
Pamitasz, jak mi powiedziaa, e Misk pad?
Czy prosiam ci wtedy, eby pojechaa ze mn
szuka mojej siostry?
- Zacisna usta.
Miaa mae, ciemne oczy i szybko mrugaa.
- Nie, ale chodzi o to, e moim zdaniem
Tomaczewo jeszcze nie pado.
Jest nadzieja, e...
- Nigdzie nie wysiadam - przerwaa jej Zina.
- Jak wszyscy jad do ugi i jak wszyscy bd
pomagaa naszym onierzom.
Nie chc, eby ci z NKWD rozstrzelali mnie za
dezercj.
- Zina!
- wykrzykna Tatiana.
- Za jak dezercj?
Nie jeste dezerterk, tylko ochotniczk.
Wysid ze mn.
- Powiedziaam: nie.
Do tego.
- Zina odwrcia gow.
- Dobrze, jak chcesz - odrzeka Tania.
- W takim razie wysid sama.
Kapral wetkn gow do pokoju i krzykn, e
Aleksandra chce widzie pukownik Stiepanow.
Pukownik pisa co w dzienniku.
Robi wraenie jeszcze bardziej zmczonego ni
przed trzema dniami.
Aleksander cierpliwie czeka.
Wreszcie Stiepanow podnis gow.
Pod oczami mia ciemne worki, a z jego spitej
twarzy mona byo wyczyta, ile wysiku kosztuje
go kierowanie podwadnymi.
- Przepraszam, e tak dugo to trwao.
Niestety, nie mam dla was do brych wiadomoci.
- Rozumiem, towarzyszu pukowniku.
Stiepanow spojrza na swj dziennik.
- Sytuacja w Nowogrodzie bya rozpaczliwa.
Kiedy nasi onierze zdali sobie spraw, e
Niemcy s ledwie kilka kilometrw dalej, e
otaczaj pobliskie wioski, zwerbowali pionierw
z obozw w okolicach Tomaczewa, eby ci
pomogli im otoczy miasto lini okopw.
Wzili te chopcw z Dogotina.
O Pawle Mietanowie nic konkretnego niewiem,
ale...
- Pukownik odchrzkn.
- Jak dobrze wiecie, wojska nie mieckie pary
naprzd znacznie szybciej, ni oczekiwalimy.
Mwienie nie wprost.
Sowieckie dwuznaczniki.
Tak samo jak w radiu.
Mwili to, ale chcieli powiedzie tamto.
- To znaczy?
- spyta Aleksander.
- Nowogrd pad.
- A ci chopcy?
Co z nimi?
- Poruczniku, wiem tylko to, co wam
powiedziaem.
- Stiepanow pomilcza chwil i spyta: - Dobrze
znalicie tego Mietanowa?
- Znam jego rodzin, towarzyszu pukowniku.
- A wic to sprawa osobista?
Aleksander zamruga.
- Tak jest, towarzyszu pukowniku.
Stiepanow ponownie zamilk.
Bawi si pirem i spuciwszy wzrok, patrzy na
swj dziennik, unikajc wzroku Aleksandra.
W kocu przemwi, ale nawet wwczas nie
podnis gowy.
- auj, e nie mam dla ciebie lepszych
wiadomoci, Aleksandrze.
Niemcy zrwnali Nowogrd z ziemi.
Pamitasz pukownika Janowa?
Zgin.
Tamci strzelali do onierzy i do cywilw, na
olep, jak leci.
Spldrowali miasto, a potem doszcztnie je
spalili.
Nie cofajc si i nie spuszczajc wzroku z jego
twarzy, Aleksander spokojnie spyta:
- Nie wiem, czy dobrze was zrozumiaem,
towarzyszu pukowniku.
Dowdztwo Armii Czerwonej posao do walki
nieletnich chopcw?
Stiepanow wsta.
- Chcecie nas uczy, jak prowadzi wojn,
poruczniku?
Aleksander trzasn obcasami, zasalutowa, lecz
nie wyszed.
- Z caym szacunkiem, towarzyszu pukowniku, ale
posya niewyszkolonych chopcw do walki wraz
z wyszkolonymi oficerami, rzuca ich na er
hitlerowcom to czyste szalestwo.
Pukownik nie wyszed zza biurka.
Stali naprzeciw siebie i milczeli - jeden mody,
drugi ju stary, cho mia
dopiero czterdzieci cztery lata.
Cisz przerwa Stiepanow.
- Powiedzcie rodzinie, e ich syn zgin w obronie
matki Rosji - wychrypia
zaamujcym si gosem.
- e zgin w subie naszego wielkiego
przywdcy, towarzysza Stalina.
Przed poudniem Aleksandra poproszono do
bramy.
Szybko zszed na d, bojc si, e to Tatiana.
Nie potrafiby z ni rozmawia, w kadym
razie jeszcze nie teraz.
Wieczorem mia zamiar pj po ni do Kirowa.
Zszed i zobaczy Dasz, ktra staa z Pietrenk.
Bya zaszokowana i spita.
- Co si stao?
- spyta, odprowadzajc j na bok z nadziej, e
nie spyta go ani o Tomaczewo, ani o Pasz, lecz
ona wcisna mu do rki wistek papieru i
powiedziaa:
- Spjrz.
Spjrz, co zrobia moja zwariowana siostra!
Rozprostowa papier.
Pierwszy raz widzia pismo Tatiany.
Literki byy okrge, mae i zgrabne.
"Kochani Mamo i Tato, wstpiam do
Leningradzkiej Armii Pospolitego Ruszenia, eby
odnale Pasz i przy wie go do domu.
Tania".
Z trudem panujc nad twarz, ostronie zwrci
list Daszy.
- Kiedy wyjechaa?
- Wczoraj rano.
Kiedy wstalimy, ju jej nie byo.
- Wczoraj?
Dlaczego nie zawiadomia mnie od razu?
- Mylelimy, e si wygupia, e wrci.
- Mielicie nadziej, e znajdzie Pasz?
- spyta powoli Aleksander.
- e przywiezie go do Leningradu?
- Nie wiem!
Czasami zachowuje si jak sfiksowana.
Nie mam pojcia, co chciaa zrobi.
Sama nie trafi nawet do sklepu, a pojechaa na
front.
Mama i tata wychodz z siebie.
Tak bardzo martwi si o Pasz, a tu masz.
- Martwi si czy s li?
- Szalej z niepokoju.
miertelnie si o ni boj.
Tania...
- Urwaa.
Zwilgotniay jej oczy.
- Najdroszy...
- Podesza bliej i zarzucia mu rce na szyj.
Twarz Aleksandra pozostaa obojtna i
nieprzenikniona jak kamienny mur.
- Nie wiem, do kogo si zwrci.
Pom nam, prosz.
Pom odnale moj siostr.
Nie moemy jej straci...
- Wiem.
- Bagam.
Zrobisz to...
dla mnie?
Poklepa j po plecach i cofn si.
- Zobacz.
Co wymyl.
Pominwszy swego bezporedniego przeoonego,
majora Orowa, poszed prosto do pukownika
Stiepanowa i dosta zgod na wyjazd do ugi:
wraz z dwudziestoma ochotnikami i dwoma
sierantami mia do starczy amunicj na pierwsz
lini frontu.
Wiedzia, e onierze Armii Czerwonej zaczynaj
ustpowa pod naporem wroga, e bardzo
potrzebuj wsparcia, uzupenie i zapasw.
Obieca, e za kilka dni bdzie z powrotem.
- Wracajcie, poruczniku - doda na zakoczenie
Stiepanow.
- Z ludmi.
Jak zawsze.
- Postaram si, towarzyszu pukowniku - odrzek
Aleksander i zasalutowa.
Niewielu ochotnikw wracao do koszar.
Przed wyjazdem poszed do Dmitrija i
zaproponowa mu wyjazd.
Ale
ten odmwi.
- Dima, powiniene jecha.
- Pojad, kiedy mnie wyl- odpar Dmitrij, krcc
gow.
- Nie za mierzam dobrowolnie wpywa do
paszczy rekina.
Syszae o Nowogrodzie?
Aleksander usiad za kierownic.
Wiz onierzy, trzydzieci pi naganw,
trzydzieci pi nowiutkich tetetek, dwie skrzynki
granatw, trzy skrzynki min przeciwczogowych,
siedem skrzynek amunicji, skrzyni pociskw
artyleryjskich i skrzyni pociskw
modzierzowych.
Dobrze, e ciarwka bya opancerzona.
aowa, e nie dali mu czogu, jednego z tych,
ktre Tania montowaa u Kirowa.
Na trasie przejazdu leay trzy miasta: Gatczyna,
Tomaczewo i wreszcie uga.
Gdy dotarli do Gatczyny, usyszeli daleki pomruk
artylerii.
Droga bya bardzo wyboista.
Ciarwka cay czas podskakiwaa, a wraz z
ciarwk podskakiwali ludzie i adunek.
Syszeli wybuchy bomb i pociskw.
Eksplodoway jak fajerwerki, jak we nie, i
Aleksander ujrza przed sob twarz ojca, ktry
pyta go, po co tu przyjecha, po co stuka do wrt
mierci, skoro ma jeszcze tyle ycia przed sob.
- Przyjechaem po ni, ojcze, po ni...
- Co mwilicie, towarzyszu poruczniku?
- spyta Oleg Kasznikow, mody, krzepki sierant.
- Nic, nic.
Czasami rozmawiam ze swoim ojcem.
- Ale to nie byo po rosyjsku.
Mwilicie po angielsku?
- Po angielsku?
A skd.
Tak sobie mamrocz.
Kiedy wysiedli w udz, grzmot artylerii przybra
na sile.
Teren by paski, a zza horyzontu bi czarny dym.
Ten huk, pomyla Aleksander.
Ten huk.
Niesie z sob gniew i mier.
Czwartego lipca wieczorem rodzice zabrali go na
przejadk odzi po zatoce Nantucket.
Ogldali pokaz ogni sztucznych.
Siedmioletni Aleksander mocno zadziera gow,
oczarowany tczowym wiatem eksplo- Rodzaj
rewolwem bbenkowego, produkowanego w
Belgii, w Rosji od 1893 r.
(przyp.
red.)dujcych z hukiem fajerwerkw.
Nie wyobraa sobie, eby mogo istnie co
bardziej widowiskowego ni te rozedrgane banvy,
ni ten oywczy deszcz kolorw.
Dokadnie naprzeciw bya droga do rzeki.
Po lewej stronie rozcigay si pola, a po prawej
las.
Aleksander spostrzeg grupk dziesicioletnich
dzieci, ktre zbieray to, co pozostao z
tegorocznych zbiorw.
Na skraju pola onierze, starcy i kobiety kopali
okopy.
Wiedzia, e kiedy tylko dzieci skocz, cay teren
zostanie zaminowany.
cisn w rku karabin, spokojnym gosem
rozkaza ludziom czeka i poszed do pukownika
Piadyszewa, ktry organizowa lini obrony na
dwunastokilometrowym odcinku rzeki.
Piadyszew ucieszy si z amunicji.
Natychmiast kaza onierzom rozadowa
ciarwk i rozdzieli zapasy.
- Tylko siedemdziesit sztuk broni?
- spyta.
- Wicej nie mielimy - odrzek Aleksander.
- Ale niedugo przyjedzie kolejny transport.
Zaprowadzi ochotnikw na brzeg, gdzie dostali
szpadle i gdzie przez kilka godzin mieli kopa
okopy.
Potem wzi lornetk, zlustrowa las po drugiej
stronie rzeki i doszed do wniosku, e Niemcy s
ju w zasigu strzau, cho nie zajli jeszcze
pozycji.
onierze zrobili przerw na posiek.
Zjedli konserwy, popili wod z rzeki.
Aleksander zostawi ich pod opiek Kasznikowa i
Szapkowa i poszed poszuka ochotnikw z
Kirowa, ktrzy przyjechali do ugi przed czterema
dniami.
Nie znalaz adnego, ale ju nazajutrz spotka na
polu Zin.
Zgita wp, zawzicie machaa szpadlem.
Kopaa kartofle i wraz z ziemi wrzucaa je do
kosza.
Zasugerowa, eby najpierw troch je oczycia,
bo w koszu byo wicej ziemi ni kartofli.
ypna na niego spode ba, gotowa co
odburkn, ale kiedy zobaczya jego czerwon
gwiazd i karabin, nie powiedziaa ani sowa.
Wida byo, e go nie poznaje.
Bywa.
Nie kady ma pami do twarzy.
- Szukam waszej przyjaciki.
Jest tu gdzie?
Ma na imi Tania.
W oczach Ziny zamigota strach.
- Nie widziaam jej.
Pewnie jest tam.
- Machna rk.
Czego ona si boi?
- pomyla Aleksander, oddychajc z ulg.
- A wic jest tu?
Gdzie?
- Nie wiem.
Rozdzielili nas.
- Gdzie was rozdzielili?
- Nie wiem.
- Bya wyranie zdenerwowana.
Nie trafia do kosza i kartofle rozsypay si po
ziemi.
Nawet ich nie zebraa.
Kopaa dalej.
Aleksander trzasn kolb karabinu w ziemi.
- Towarzyszko!
Przestacie.
Wyprostujcie si i popatrzcie na mnie.
Nie pamitacie mnie?
Spita Zina pokrcia gow.
- Nie zastanowio was, skd wiem, jak wam na
imi?
- Macie swoje sposoby - wymamrotaa.
- Nazywam si Aleksander Bieow.
Przychodziem do Kirowa po Tatian.
Std was znam.
Przypominacie sobie?
Na jej nieprzyjaznej, umorusanej ziemi twarzy
zagoci wyraz ulgi.
- Jej rodzina umiera z niepokoju - mwi dalej
Aleksander.
- Wie cie, gdzie ona jest?
- Posuchajcie - bronia si gniewnie Zina.
- Tatiana chciaa, ebym z ni wysiada, aleja nie
wysiadam.
Nie jestem dezerterk.
- Jak to?
Gdzie miaycie wysi?
Nie moecie by dezerterk.
Suycie w Armii Pospolitego Ruszenia.
Ale do Ziny nic nie docierao.
- Wszystko jedno.
Od tamtej pory jej nie widziaam.
Nie dojechaa.
W Tomaczewie wyskoczya z pocigu.
Aleksander poblad.
- Wyskoczya?
- Tak.
Kiedy pocig zwolni na rozjedzie, zesza na
stopie i skoczya.
Widziaam, jak stacza si z nasypu.
- Zina pokrcia gow.
- Dlaczego jej na to pozwolilicie?
- spyta ze cignit twarz.
- Ja?
- wykrzykna Zina?
- Nikt jej nie pozwoli!
Nie skacz, mwiam, nie skacz!
Ale si upara.
Chciaa, ebym i ja wyskoczya!
Niby dlaczego, pytam?
Ja nie szukam brata.
Wstpiam do Armii Pospolitego Ruszenia, broni
matki Rosji.
Aleksander odszed krok dalej.
- A dla matki Rosji, towarzyszko?
Skoczyaby z pocigu?
Zina nie odpowiedziaa.
Odwrcia si, pochylia i wbijajc szpadel w
ziemi, wymamrotaa:
- Ja tam nigdzie skaka nie zamierzam.
Nie jestem dezerterk.
Aleksander szybko odszuka swoich onierzy.
Wraz z Kasznikowem i picioma ochotnikami
wsiad do pustej ju ciarwki i pojechali do
oddalonego o osiemnacie kilometrw
Tomaczewa.
Miasto byo prawie opustoszae.
Jedzili nie brukowanymi ulicami i jedzili, a w
kocu
znaleli kobiet z maym dzieckiem i torb.
Powiedziaa, e Dogotino ley trzy kilometry na
zachd.
- Ale nikogo tam nie znajdziecie - dodaa.
- Nikogo.
Mimo to pojechali.
Kobieta miaa racj.
Chaty byy puste, wioska zbombardowana, sze
budynkw strawi poar.
Aleksander nie rezygnowa.
- Tania!
woa.
Tatiana!
Zajrza do wszystkich domw, nawet do tych
zniszczonych.
Jego ludzie te woali.
W ich ustach imi Tani brzmiao dziwnie obco.
Ale Kasznikow by dobrym sierantem.
O nic nie pyta.
onierze cieszyli si, e mog pomc, choby
tylko dlatego, e nie musieli ju kopa okopw.
- Tania!
Tania!
Ich gosy rozbrzmieway pord lasw i pl.
Nie znaleli ywej duszy.
Na ziemi walay si tylko koce, podpisane plecaki
i szczoteczki do zbw.
Na skraju wsi sta may drogowskaz z napisem:
DOGOTINO - OBZ DLA CHOPCW.
Wsk ciek przeszli dwa kilometry przez las i
trafili na ma k ze stawem, nad ktrym stao
dziesi porzuconych namiotw.
Obejrzawszy obozowisko, Aleksander doszed do
wniosku, e musiao ich by jedenacie.
Jeden namiot znikn.
W miejscu, gdzie sta.
ziay jeszcze dziury po ,,ledziach".
Kaza onierzom zwin pozostae.
Byy due, z grubego ptna.
Uzna, e to dobry pomys.
Wypeniony popioem krg porodku obozowiska
by zimny, jakby od wielu tygodni nie rozpalano
tam ogniska.
Nie znalaz ani resztek jedzenia, ani mieci
pozostawionych przez chopcw czy przez Tatian.
Do ugi wrcili pnym wieczorem.
onierze wyadowali namioty i rozstawili je pod
lasem na tyach wojskowego obozowiska.
Aleksander leg na ziemi i przykry si kocem.
Dugo nie mg zasn.
W Ameryce nalea do skautw.
Czsto wyjedali, rozstawiali w lesie namioty,
zbierali jagody, rozpalali ognisko, piekli w arze
zowione ryby, jedli konserwow szynk i sodkie
pianki, piewali piosenki.
Pno chodzili spa, a za dnia uczyli si, jak
przetrwa w lesie i jak wiza wzy marynarskie.
Dla omio-, dziewicioletniego chopca bya to
prawdziwa idylla.
Spdzone na skautowskich obozach wakacje
naleay do jego najpikniejszych wspomnie z
dziecistwa.
Wiedzia, e jeli tylko Tatiana nie skrcia sobie
karku, skaczc z pocigu, na pewno dotara do
opustoszaego obozowiska.
Jeeli bya bystra, moga zabra brakujcy namiot.
Ale co zrobia potem?
Wrcia do Leningradu?
Nie, chyba nie.
Jeli ju postanowia odszuka brata, nie moga
wrci do domu bez adnych wiadomoci.
A wic dokd pojechaa?
Do ugi.
Tak, do ugi.
Pojechaa tam, uznawszy, e Pasza pomaga
onierzom kopa okopy.
Oywiony nadziej, w kocu zasn.
Nazajutrz o wschodzie soca usysza odlegy
warkot.
Nadlatyway samoloty.
Radzieckie?
Niestety.
Chocia leciay na wysokoci trzystu metrw,
wszyscy do skonale widzieli czarne swastyki na
ich burtach.
Szesnacie maszyn w szyku dwjkowym
przemkno z rykiem nad lini okopw, zrzucajc
po drodze adunek.
Zewszd rozlegy si okrzyki przeraenia, lecz za
miast bomb z nieba spad
deszcz ulotek.
Spyway na ziemi niczym malekie spadochrony,
a jedna z nich wyldowaa u jego stp.
Rosjanie!
- przeczyta.
- Wasz koniec blisko!
Przyczcie si do zwycizcw i ocalcie ycie!
Poddajcie si, a przeyjecie!
Nazizm jest lepszy od komunizmu.
Damy wam jedzenie, prac i wolno!
Zrbcie to teraz!
Natychmiast!
Druga ulotka bya przepustk uprawniajc do
przekroczenia linii frontu.
Aleksander pokrci gow, rzuci j na ziemi i
poszed si obmy w lenym strumyku
wpadajcym do rzeki ugi.
O dziewitej rano nadleciay kolejne samoloty,
wszystkie z czarnymi swastykami.
Leciay nisko, ledwie sto metrw nad ziemi,
ostrzeliwujc pracujcych w polu ludzi.
Wszyscy popdzili do lasu, midzy drzewa.
Jeden z namiotw stan w ogniu.
Aleksander woy hem i wskoczy do okopu.
To nie bomby, pomyla.
Szkoda im cennych bomb.
Oszczdzaj.
Moe i tak, lecz ju kilka minut pniej okazao
si, e hitlerowcy na pewno nie oszczdzaj bomb.
Kiedy spady, buchn potworny krzyk, zaguszony
hukiem eksplozji.
Aleksander poszuka wzrokiem swoich ludzi, lecz
nie mg ich znale.
Bombardowanie trwao p godziny, a potem
samoloty odleciay, zasypujc ich na poegnanie
deszczem ulotek.
Tym razem widniao na nich tylko jedno zdanie:
Poddajcie si albo zginiecie!
Poddajcie si albo zginiecie.
Kby czarnego dymu, ponce namioty, jki i
krzyki, sowem, apokalipsa.
Rzek pyny ludzkie zwoki.
Na brzegu, wzdu linii okopw i betonowych
stanowisk strzeleckich, wili si ranni.
Kasznikow przey.
Mia tylko oberwane ucho i krwawi obficie na
mundur.
Szapkow by cay i zdrowy.
Do poudnia znosili rannych z pola, a przez reszt
dnia kopali.
Tym razem nie okopy, lecz masowe groby.
Aleksander i jego szesnastu ochotnikw wykopali
olbrzymi mogi pod lasem, by nastp nie
wypeni j ciaami dwudziestu trzech ofiar
porannego bombardowania.
Zgino jedenacie kobiet, dziewiciu mczyzn,
staruszek i dwoje dzieci poniej dziesitego roku
ycia.
Nie byo wrd nich ani jednego onierza.
Aleksander obejrza zwoki wszystkich kobiet.
Ilekro spoglda w martw twarz, zamierao mu
serce.
Potem przeszed wzdu rzdu rannych, lecz
Tatiany wrd nich nie byo.
Szuka nawet Paszy, tak na wszelki wypadek;
Tania pokazaa mu kiedy zdjcie, na ktrym
dwunastoletni Pawe sta w kpielwkach obok
siostry, cignc j za janiutkie warkocze.
Szuka, nie wierzc, e go znajdzie.
Wiedzia, e Paszy w udz nie ma.
Ziny te nie znalaz.
W kocu poszed do Piadyszewa i stanwszy na
baczno, powiedzia:
- Trudno pracowa w takich warunkach.
Prawda, towarzyszu pukowniku?
- W jakich warunkach?
Wojennych?
- Nie, towarzyszu pukowniku.
Chodzi mi o to, e jestemy le przy gotowani do
walki z gronym przeciwnikiem.
Czeka nas ciki bj.
Ju tro wznowimy budow umocnie.
- Nie, poruczniku.
Budow umocnie wznowicie ju dzisiaj, dopki
jeszcze widno.
Mylicie, e co?
e jutro Niemcy maj wito i nie bd nas
bombardowa?
Aleksander nie mia adnych wtpliwoci, e
bd.
- Poruczniku Bieow - kontynuowa Piadyszew.
- Dopiero co przy jechalicie, a dzisiaj
pracowalicie w pocie czoa...
- Przyjechalimy trzy dni temu, towarzyszu
pukowniku.
- Susznie, trzy dni temu.
A wiecie, od kiedy nas bombarduj?
Od dziesiciu dni.
Bombardowali nas wczoraj - nie wiem, gdzie
wtedy by licie - i przedwczoraj.
Bombarduj nas codziennie, od dziewitej do
jedenastej, jak w zegarku.
Najpierw zrzucaj ulotki, a potem bomby.
Resz t dnia spdzamy na grzebaniu zabitych i
kopaniu okopw.
Ich gwne siy nadcigaj z prdkoci pitnastu
kilometrw dziennie.
Skosili nas w Misku, skosili w Brzeciu
Litewskim, a teraz kosz nas w Nowogrodzie.
My jestemy nastpni w kolejce.
Macie racj.
Nie mamy adnych szans.
Ale kiedy mwicie, e jestemy le przygotowani
do walki, to powiem wam, e zrobimy wszystko,
co si da, a potem zginiemy.
I w tym rzecz.
- Drcymi rkami zapali papierosa i opar si
ciko o stolik.
Aleksander zasalutowa.
- Wracam do pracy, towarzyszu pukowniku.
O zmierzchu wraz z trzema onierzami ponownie
obszed cae obozowisko.
Mijajc setki onierzy na brzegu ugi - czekali na
Niemcw, grajc w karty, palc i gawdzc - ze
zdziwieniem zauway, e jest wrd nich
mnstwo oficerw.
Zdawao si, e na dziesiciu szeregowych
przypada co najmniej jeden.
Byli tam nie tylko porucznicy i pod porucznicy, ale
i kapitanowie, a nawet majorzy.
Wszyscy na pierwszej linii frontu, gotowi stawi
czoo nieprzyjacielowi.
Na pierwszej linii frontu.
Boe, skoro majorzy siedz w okopach, w takim
razie kto dowodzi wojskiem?
Aleksander wola o tym nie myle.
Kwadrat po kwadracie, starannie przeczesa ca
okolic, zagldajc w twarz kadej kobiecie
kopicej kartofle lub wybierajcej ziemi z
okopw.
Tani nie byo.
Wrci do Piadyszewa.
- Jeszcze jedno pytanie, towarzyszu pukowniku.
Pi dni temu przyjechali tu ochotnicy z zakadw
Kirowa.
Czy mogli zosta skierowani gdzie indziej?
Moe wysano ich dalej na wschd?
- Nie wiem.
Dowodz tylko tym odcinkiem.
To ostatni punkt oporu.
Dalej jest ju tylko Leningrad.
Moemy ucieka albo si podda.
- O poddaniu si nie ma mowy, towarzyszu
pukowniku - odpar stanowczo Aleksander.
- Pierwej zginiemy.
Zdumiony Piadyszew szybko zamruga.
- Wracajcie do Leningradu, poruczniku.
Wracajcie, dopki jeszcze moecie.
I zabierzcie ze sob swoich ludzi.
Niech przynajmniej oni ocalej. Kiedy nazajutrz
rano przyszed porozmawia z pukownikiem,
zobaczy, e namiotu ju nie ma, i e dziury po
"ledziach" s zasypane zie mi.
Poniewa nad ug przybywao coraz wicej
onierzy, front po dzielono na trzy odrbne
sektory: stao si oczywiste, e dowodzenie z
trzech niezalenych stanowisk bdzie duo
atwiejsze.
Namiot nowego dowdcy rozbito pidziesit
metrw od miejsca, gdzie jeszcze poprzedniego
dnia sta namiot Piadyszewa.
Nowy dowdca nie tylko nie wiedzia, gdzie jest
jego poprzednik, ale i nie zna
nawet jego nazwiska.
By 23 lipca.
Aleksander nie mia czasu podziwia skutecznoci
dziaania NKWD,
gdy o dziewitej rano rozpoczo si kolejne
bombardowanie i ostrza
artyleryjski, ktry trwa a do poudnia.
Byo jasne, e przed przystpieniem do ataku
Niemcy chc wybi jak najwicej onierzy.
Aleksander czu, e to ju ostatnie chwile, e za
dzie lub dwa zainicjuj drug faz blitzkriegu.
Pozostaway mu tylko dwie moliwoci: szuka
Tani albo wej do okopu i stawi czoo
hitlerowskim czogom.
Z cikim sercem chodzi wzdu brzegu rzeki,
rozgldajc si na wszystkie strony.
Jego ludzi skierowano do budowy umocnie.
Tym, ktrych wyszkoli, wrczono karabiny i
oznajmiono, e za porzucenie broni na polu walki
grozi rozstrzelanie.
Podczas kolejnego bombardowania zobaczy, jak
trzech jego podwadnych ucieka midzy drzewa,
cisnwszy karabiny na ziemi.
Kiedy wybuchy umilky, wrcili i umiechnli si
do niego z zaenowaniem.
Aleksander pokrci gow i odpowiedzia
znuonym umiechem.
Tak min kolejny dzie.
Podczas gdy onierze zajmowali pozycje wzdu
brzegu ugi, podczas gdy ustawiali armaty,
adowali na ciarwki ziemniaki, by wywie je
do Leningradu, podczas gdy minowali pola,
Aleksander kry po okolicy i ze cinitym
sercem szuka Tatiany.
Wiedzia ju, e Pasza zgin.
Ale gdzie jest Tania?
Dlaczego nigdzie nie moe jej znale?
Skoczya i stoczya si z nasypu, nie robic sobie
adnej krzywdy.
atwizna w porwnaniu z tym, co wyczyniali w
udz, skaczc ze stromego, twardego i
kamienistego brzegu rzeki.
Trawiasty stok by niczym materac, niczym mikka
gbka.
Bolao j tylko rami, na ktre upada.
Bez trudu dotara do Dogotina i stwierdzia, e w
obozie nikogo nie ma.
To j zaszokowao.
Nie wiedzc, co robi, zostaa tam do koca dnia.
Popywaa w stawie, zjada troch jagd,
odpocza w jednym z namiotw.
Miaa w plecaku kilka sucharw, ale postanowia
zachowa je na pniej.
Bdc dzieckiem, chodzia z bratem nad rzek,
gdzie urzdzali wycigi w pywaniu.
Pasza by ciszy i silniejszy, ale ona miaa co,
czego mu brakowao: wytrzymao.
Za pierwszym razem wygra.
Za drugim te.
Ale ju za trzecim razem przegra.
Zirytowany porak, gono krzykn, a ona
radonie zapiszczaa.
Umiechna si.
Cudowne wspomnienia.
Nie, nie zamierzaa rezygnowa z poszukiwa.
Domylia si, e wraz z innymi obozowiczami
przewieziono Pasz do ugi, do pomocy przy
wznoszeniu umocnie.
Postanowia pojecha tam, odnale Pasz, potem
Zin i namwi j do powrotu do Leningradu.
Nie chciaa mie jej na sumieniu.
Wystarczyo, e ma na sumieniu brata.
Ale nazajutrz rano, gdy sza samotnie przez
Dogotino, nadleciay nie mieckie samoloty.
Ukrya si w jednej z chat, lecz w tym samym
momencie przez dach wpada maa bomba
zapalajca i drewniana ciana byskawicznie
stana w ogniu.
Na cianie wisiaa stara lampa naftowa.
Tania zobaczya j w ostatniej chwili i jak szalona
wypada na dwr.
Kilka sekund pniej dom eksplodowa, a zaraz
potem w ogniu stany trzy ssiednie chaty.
Tatiana zostaa bez namiotu, bez piwora, bez
plecaka i bez sucharw.
Za chatami rosy krzaki.
Upada na ziemi i przez gste pokrzywy
doczogaa si do powalonego dbu.
Bombardowanie Dogotina i pobliskiego
Tomaczewa trwao godzin.
Widziaa ponce pokrzywy - pokrzywy, przez
ktre niedawno si czogaa.
Kilka bomb trafio w las, podpalajc grne
gazie, ktre, cae w pomieniach, spady tu obok
niej.
Umr, mylaa.
Samotnie, w tej opustoszaej wiosce, pod tym
starym dbem.
Nikt mnie nigdy nie znajdzie.
Bo i kto by mnie szuka?
Umr i zamieni si w mech, a na Pitej
Radzieckiej otworz kolejn butelk wdki.
Wypij, zagryz kiszonym ogrkiem i powiedz, e
to za nasz Tanie.
Cho samoloty odleciay, leaa pod dbem
jeszcze godzin.
Tak na wszelki wypadek.
Miaa spuchnit twarz i swdziay j rce -
pokrzywy.
Lepsze to ni bomby.
Dzikowaa Bogu za przezorno, ktra kazaa jej
zadba o przepustk.
Miaa j przy sobie, w kieszeni.
Ze stemplem i podpisem Krasienki.
Bez niej daleko by nie zasza.
Zatrzymaliby j na najbliszym posterunku albo w
radzie miejskiej.
Wrcia do Tomaczewa, zapukaa do drzwi
najbliszego domu i po prosia o co do zjedzenia.
Pozwolili jej przenocowa, a kiedy rano wysza na
ulic, zobaczya wojskow ciarwk.
Pokazaa onierzom przepustk i spytaa, czy
mogliby podrzuci j do ugi.
Wysiada na wschodnim kracu miasta, tym od
strony Nowogrodu.
Pierwszego dnia kopaa ziemniaki i okopy na polu.
Nie widzc ani jednego chopca ubranego w
obozowy mundur, spytaa sieranta o ochotnikw z
Tomaczewa.
- Wysano ich do Nowogrodu - wymamrota i
odszed.
Do Nowogrodu?
Nad Ilmen?
Pasza by nad Ilmenem?
Czyby i ona miaa tam pojecha?
Umya si w strumieniu, lega na trawie pod
drzewem i zasna.
Nazajutrz rano niemieckie samoloty
zbombardoway kartoflisko, okopy i j.
Bomby odamkowe byy straszne, potworne.
Eksplodoway tak, jakby chciay zabi tylko j.
Zrozumiaa, e musi wydosta si z ugi, i to za
wszelk cen.
Do Nowogrodu.
Tak, do Nowogrodu.
Sza przez dym, za stanawiajc si, jak, u licha,
tam dotrze, gdy wtem zatrzymao j trzech
onierzy.
Spytali, czy jest ranna, i kazali jej i do szpitala
polowego.
Niechtnie posza.
Jeszcze wiksza niech ogarna j wwczas, gdy
si dowiedziaa, czego od niej chc: miaa
doglda umierajcych.
A byo ich wielu.
onierzy, cywilw, mczyzn, kobiet, wiejskich
dzie ci i starcw.
Wszyscy leeli w wojskowym namiocie i wszyscy
umierali.
Pierwszy raz w yciu widziaa mier: zamkna
oczy i zapragna wrci do domu, lecz o
powrocie nie byo mowy.
Przy wejciu do na miotu stali ci z NKWD,
pilnujc porzdku i ochotnikw takich jak ona.
Ze cinitym sercem i zacinitymi zbami
nauczya si tamowa krwotoki, mocno bandaujc
ran: krew krzepa, przestawaa pyn i ranny
umiera.
Nie moga nauczy si przeprowadzania transfuzji,
po niewa nie byo krwi.
Nie moga te powstrzyma szerzcych si infekcji
ani zmniejszy drczcego rannych blu.
Lekarze nie podawali umierajcym morfiny: mieli
rozkaz podawa j lej rannym, eby ci mogli
szybko wrci na front.
Tatiana wiedziaa, e gdyby nie brak krwi i
penicyliny, tego nowego lekarstwa, mogliby ocali
ycie wielu ludziom, a przynajmniej uly im w
cierpieniu, podajc morfin.
Poczucie tragicznej bezradnoci, ktre ogarno j
pierwszej nocy w szpitalnym namiocie, byo tak
wielkie, e zaguszyo nawet rozpacz na myl o
biednym Paszy.
Nazajutrz rano jeden z onierzy miertelnie
rannych w pier spyta j, czy jest chopcem czy
dziewczyn.
- Dziewczyn - odrzeka.
- Udowodnij - powiedzia i umar, zanim zdya
cokolwiek zrobi.
Przez radio stojce koo oficerskich namiotw
syszaa gos hitlerow skiego spikera, ktry z
silnym akcentem zaprasza Rosjan do Niemiec.
Rzucili jej nawet przepustk uprawniajc do
przekroczenia linii frontu, a kiedy odmwia,
prbowali j zabi z karabinu maszynowego.
Potem zamilkli, milczeli do wieczora, a
wieczorem ponownie rozpoczli bombardowanie.
Midzy kolejnymi atakami Tatiana mya
umierajcych i bandaowaa rany.
Poniewa od dawna nic nie jada, nazajutrz w
poudnie wysza w pole poszuka ziemniakw.
Usyszaa samoloty, zanim zdya je zobaczy.
Jak to?
- pomylaa, padajc w bruzd midzy zielonymi
krzaczkami.
Przecie do wieczora daleko.
Przeleaa tam kwadrans, a kiedy bombowce
odleciay, wstaa, wrcia do obozowiska i
stwierdzia, e w miejscu szpitala polowego
ponie wielkie ognisko, z ktrego wypezaj
jczcy, na wp zwgleni ludzie.
Setki tych, ktrzy przeyli, chwycio hemy, wiadra
i kuby i popdzio do rzeki po wod.
Gaszenie poaru trwao trzy godziny i skoczyo
si wieczorem, kiedy Niemcy rozpoczli kolejne
bombardowanie.
Potem zapada noc.
Szpitalnego namiotu ju nie rozstawiono.
Ranni leeli na kocach albo na trawie, jczc i
wydajc ostatnie tchnienie w ciepym, letnim
powietrzu.
Tatiana nie moga nikomu pomc.
Woywszy na gow zielony hem z czerwon
gwiazd - czerpaa nim wod z rzeki -
moga tylko usi przy kobiecie, ktra podczas
nalotu stracia creczk.
Ciko ranna w brzuch, leaa na goej ziemi i
opakiwaa mier dziecka.
Tatiana nasuna hem na czoo, wzia j za rk i
siedziaa tak, do pki kobieta nie przestaa
szlocha.
Wtedy wstaa, wesza midzy drzewa i pooya
si.
Teraz moja kolej, mylaa.
Tak.
Czuj, e teraz moja kolej.
Do Nowogrodu.
Tylko jak si tam dosta?
Przecie to pidziesit kilometrw std.
Umya si i nie zdjwszy hemu, zasna.
Wczesnym rankiem spojrzaa w kierunku rzeki i na
jej drugim brzegu zobaczya dziaa i wieyczki
niemieckich czogw.
Kapral, ktry spa w pobliu, kaza jej wsta,
nastpnie zebra jeszcze kilku ochotnikw i poleci
im natychmiast wraca do ugi.
Odcigna go na bok i cicho spytaa, czy zamiast
do ugi mogaby dosta si jako do Nowogrodu.
Odepchn j kolb karabinu i wrzasn:
- Czy ty zwariowaa?
W Nowogrodzie s Niemcy!
Przyjrza si jej twarzy i nieco zbity z tropu spyta:
- Jak si nazywacie, towarzyszko?
- Tatiana Mietanowa.
- Posuchajcie, Mietanowa: jestecie za modzi,
eby tu by.
Ile macie lat?
Pitnacie?
- Siedemnacie.
- Prosz, natychmiast wracajcie.
W udz idcie prosto na dworzec.
O ile wiem, wojskowe pocigi jeszcze kursuj.
Jestecie z Leningradu?
- Tak.
- Nie chciaa paka przed obcym.
- W Nowogrodzie s Niemcy?
- powtrzya cichutko.
- A co z ochotnikami, ktrzy tam pracowali?
- Do jasnej cholery!
- krzykn kapral.
- Przestaniesz z tym Nowogrodem czy nie?
Rosjan ju tam nie ma, rozumiesz?
Niedugo nie bdzie ich i w udz.
Jeli nie wyjedziesz, ciebie te nie bdzie, jasne?
Poka przepustk.
Wyja dokument z kieszeni.
Obejrza go, zwrci i mrukn:
- To przepustka z Kirowa.
Wracaj do fabryki.
Do domu.
Wrci do domu bez Paszy?
Ale nie, nie moga mu tego powiedzie.
Jej grupa liczya dziewi osb.
Bya wrd nich najmodsza i naj drobniejsza.
Od ugi dzielio ich dwanacie kilometrw, tak e
prawie do wieczora wdrowali przez pola i lasy.
Tatiana powiedziaa, e zd akurat na wieczorne
bombardowanie, lecz znueni towarzysze podry
kazali jej milcze.
Poczua si jak w domu.
Dotarli na stacj o wp do sidmej.
Pocig nie przyjecha, lecz p godziny pniej
Tatiana usyszaa warkot niemieckich samolotw.
Ukryli si w maym budynku dworcowym.
Budynek by z cegy i pocztkowo wydawao si,
e wytrzyma lekki ostrza i osoni ich przed
odamkami.
Jednake podczas bombardowania jedna z kobiet
wpada w panik i krzyczc jak obkana,
wybiega na dwr, gdzie natychmiast skosia j
seria z karabinu maszynowego.
Pozostali patrzyli na to tym bardziej przeraeni, e
wkrtce stao si jasne, i Niemcy chc zburzy
budynek, w ktrym si schowali.
e chc zniszczy tory.
e samoloty nie odlec, dopki nie zmiot dworca
z powierzchni ziemi.
Tania usiada na pododze, podcigna kolana do
piersi, mocniej nasuna hem i zamkna oczy.
Pomylaa, e hem zaguszy ryk mierci.
ciany runy, rozlazy si jak mokry papier.
Tatiana wypeza spod poncych belek, lecz nie
miaa dokd pj.
Wszdzie bucha dym, wszdzie leeli ludzie.
Osabiona i zlana potem, pomacaa wokoo
rkami.
Od strony drzwi hukna seria wystrzaw, ale
kiedy z sufitu spad wielki dwigar, przeraliwy
jazgot umilk.
Umilko i rozpyno si wszystko, cznie ze
strachem.
Pozosta tylko al, e nie zobaczy ju Aleksandra.
Zaczyna traci nadziej.
Za rzek, ktra stanowia naturaln granic midzy
wojskami, widzia niemieckie czogi i tysice
agresywnych, znakomicie wyszkolonych i po zby
uzbrojonych onierzy.
Wiedzia, e nic ich nie powstrzyma, a ju na
pewno nie kilkuset ochotnikw z opatami w rku.
Po stronie radzieckiej stay tylko dwa czogi.
Po niemieckiej co naj mniej trzydzieci.
Liczebno jego plutonu zredukowano do
dwunastu ludzi, a drog do Leningradu zagradzay
pola minowe.
Straci trzech podwadnych.
Zakopywali min i mina wybucha.
Nie byli saperami, tylko strzelcami, ale ci z
pierwszej linii zabrali im karabiny.
Bro mia tylko on i jego sieranci.
Odwrciwszy si od rzeki, nie wiedzia, w ktr
stron patrze.
Pnym wieczorem wezwa go do siebie nowy
pukownik.
Aleksander duo bardziej wola Piadyszewa.
- Ilu zostao wam onierzy, poruczniku?
- Tylko dwunastu, towarzyszu pukowniku.
- Duo.
- Zaley do jakiego zadania, towarzyszu
pukowniku.
- Niemcy zbombardowali stacj w udz i pocigi
z Leningradu nie mog dotrze na front.
Wemiecie swj pluton i zaprowadzicie tam
porzdek.
Inynierowie musz naprawi tory, bo jutro rano
spodziewamy si nowego transportu ludzi i
amunicji.
- Robi si ciemno...
- Wiem.
Chtnie podarowabym wam troch soca, ale nie
mog.
Biae noce te si skoczyy, a to zadanie trzeba
wykona natychmiast.
- Aha, jeszcze jedno - doda, gdy Aleksander
ruszy do drzwi.
- Po dobno w czasie bombardowania na stacji byli
jacy cywile.
Usucie zwoki.
Pojechali na dworzec i w wietle lamp naftowych
oszacowali zniszczenia.
Z ceglanego budynku pozostay gruzy, a wyrwane
si eksplozji szyny leay pidziesit metrw
dalej.
- Jest tam kto?
- krzykn Aleksander.
- Odezwijcie si!
Odpowiedziaa mu cisza.
Aleksander podszed bliej rumowiska.
- Jest tam kto?
Zdawao mu si, e usysza cichy jk.
- Oni nie yj, towarzyszu poruczniku - powiedzia
Kasznikow.
- Ten gruz...
- Tak, ale posuchajcie...
Jest tu kto?
- Zacz odrzuca na bok cegy i kamienie.
- Pomcie.
- Najpierw powinnimy usun zerwan trakcj,
eby elektrycy mogli doprowadzi prd.
Aleksander wyprostowa si i przeszy go
chodnym spojrzeniem.
- Sierancie, co jest waniejsze: trakcja czy ranni?
- Pukownik kaza - wymamrota Kasznikow.
- Tu rozkazy wydaj ja.
Do roboty.
Szybko.
- Zacz odrzuca gazy, kawaki futryn, parapetw
i drzwi.
Byo ciemno i niewiele widzia.
Rce mia uwalane pyem i ziemi, skaleczy si
szkem, cho zda sobie z tego spraw dopiero
wwczas, gdy poczu, e co kapie mu z doni na
do.
Nagle znowu co usysza.
Tak, na pewno.
- Syszelicie?
-To by cichy jk.
- Nie, towarzyszu poruczniku - odrzek Kasznikow,
patrzc na niego z wyranym zatroskaniem.
- Rce wam odpady czy co?
Do roboty.
Szybciej!
Zabrali si do pracy.
Pod warstw cegie i pod nadpalon belk znaleli
pierwsze zwoki.
Po chwili drugie.
I trzecie.
Potem znaleli cay stos cia.
Leay jedne na drugim, niczym przywalona
gruzem piramida.
Jak poukadane, pomyla Aleksander.
Wybuch bomby porozrzucaby je na wszystkie
strony.
Nie, kto je tak uoy, na pewno.
Wyty such i ponownie usysza zduszony jk.
Przywiecajc sobie lamp, odcign na bok
zwoki mczyzny, potem zwoki kobiety.
Kto jkn.
Cichutko.
Prawie bezgonie.
Na samym dnie, pod trzecimi zwokami znalaz
Tatian.
Leaa na brzuchu, na gowie miaa wojskowy
hem.
Nie rozpozna ani ubrania, ani hemu, ale wiedzia,
e to ona, zanim jeszcze go zdj.
Pozna j po kruchej, delikatnej figurce, ktrej
przypatrywa si inten sywnie przez wiele dni.
- Tania...-wyszepta zdumiony.
Odcign na bok pozostae zwoki, odrzuci
zmiadone belki i od garn jej wosy.
Bya pprzytomna.
W tym wietle lampy naftowej zdawao si, e
ledwo yje, lecz nie ulegao wtpliwoci, e to
ona pojkiwaa.
Ubranie, wosy, buty i twarz miaa uwalane pyem
i krwi.
- Taniu - wychrypia, rozcierajc jej policzek.
Policzek by ciepy.
To dobrze.
To dobry znak.
- Czy to ta Tania?
- spyta Kasznikow.
Aleksander nie odpowiedzia.
Zastanawia si, jak j podnie.
Pod warstw kurzu i zakrzepej krwi nie widzia
rany.
- Ona umiera - wymamrota Kasznikow.
- A wy, kurwa, kto?
- warkn Aleksander.
- Lekarz?
Nie, nie umiera.
I przestacie gada.
Zostacie tu z ludmi i oczycie teren.
Bez was nie dadz rady.
Przekazuj wam dowdztwo, sierancie.
Potem wracaj cie do Leningradu.
Syszycie?
Poradzicie sobie?
Oddalimy im bro, omiu onierzy, i znalelimy
j.
Nic tu po nas.
Dlatego zrbcie tu porzdek, i do Leningradu.
- Ostronie obrci Tatian i wzi j na rce.
Bya bezwadna i cichutko pojkiwaa.
- A co z rannymi?
- A syszycie co?
Nawet jej nie syszelicie.
Cocie tacy troskliwi?
Tamci nie yj.
Jeli chcecie, to sprawdcie.
Zanios j do lekarza.
- I z wami?
Trzeba by nosze...
- Nie.
Sam j zanios.
Do obozowiska byo trzy kilometry i doszed tam
dopiero o jedenastej w nocy.
Lekarza nie znalaz, znalaz za to jego pomocnika,
Marka, ktry spa w namiocie.
- Lekarz nie yje - powiedzia Mark.
- Odamek przeci go na p.
- Mielicie tylko jednego?
- Tak.
A co?
Ja wam nie wystarcz?
- Wystarczycie.
Mark zerkn na Tatian i owiadczy:
- Wykrwawia si.
Zostawcie j przed namiotem.
- Ziewn i pooy si.
- Nie sdz.
To nie jej krew.
- Pomocnik najwyraniej chcia sobie pospa, lecz
Aleksander ani myla
ustpowa.
- W tym wietle trudno cokolwiek powiedzie.
Jeli przeyje do rana, to j zbadam.
Aleksander postpi krok do przodu.
- Nie, kapralu.
Zbadacie j teraz.
Mark usiad na pryczy i westchn.
- Jest bardzo pno, poruczniku...
- Pno?
Macie tu jakie przecierado albo ko?
- ko?
Mylicie, e co?
e to sanatorium?
Dam jej przecierado.
Rozoy przecierado na ziemi.
Aleksander uklk i ostronie pooy na nim
Tatian.
Mark obejrza jej gow, twarz, zby i szyj.
Pod nis jej rce, a gdy unis nog, Tatiana
jkna goniej ni poprzednio.
- Aha - mrukn Mark.
- Macie co ostrego?
Aleksander poda mu n.
Tania miaa na sobie dugie spodnie.
Mark rozci obie nogawki, naj pierw lew, potem
praw.
Prawa kostka u nogi i gole byy bardzo spuchnite
i czarnosine.
- Ma zamany piszczel.
Tyle krwi, a to tylko piszczel.
No, ale zamaa go w kilku miejscach.
Dobra, zobaczmy, co dalej.
- Rozpi jej bluzk, rozci brudn koszulk,
zbada jej piersi, ebra i brzuch.
Krew.
Jej drobne, kruche ciao byo uwalane krwi.
Aleksander odwrci wzrok.
Mark ciko westchn.
- Nie wiem, czy to jej krew czy nie.
Na nogach nie ma adnych ran, przynajmniej
zewntrznych...
- Ucisnjej brzuch.
- Chyba macie racj.
Skra jest ciepa, sucha...
Aleksander milcza.
Troch mu ulyo, cho serce mia jak z oowiu.
- Widzicie?
Tu, po prawej stronie.
Trzy zamane ebra.
Gdzie j znalelicie?
- Na stacji.
W gruzach, pod trupami.
- Wszystko jasne.
Miaa szczcie.
Wida, tak jej byo pisane.
- Mark wsta.
- W lazarecie nie ma wolnych ek.
Ale zaniecie j tam i pocie na ziemi.
Rano kto si ni zajmie.
- Nie zostawi jej na ziemi do rana.
- Co si tak przejmujecie?
Piszczel i ebra to jeszcze nic.
Szkoda, e nie widzielicie innych.
- Kapralu, jestem oficerem Armii Czerwonej i
widziaem ciko rannych.
Na pewno nie macie tu jakiej pryczy?
Mark wzruszy ramionami.
- Oczy cae, brak ran zagraajcych yciu: nie
wyrzuc z ka ciko rannego w brzuch tylko
dlatego, eby moga sobie polee.
- Oczywicie.
- Nie wiem, co z ni zrobimy.
Trzeba by j zawie do miasta, do normalnego
szpitala.
Nastawi nog, zaoy gips...
Tu nie da rady.
Aleksander pokrci gow.
Tory byy zerwane, a frontowcy zabrali mu
ciarwk.
- Nie martwcie si o jutro.
Macie tu jakie rczniki i bandae?
- Aleksander nachyli si, owin Tatian
przecieradem i wzi j na rce.
Mark niechtnie otworzy lekarsk torb.
- Nie dalibycie jej morfiny?
- Nie, poruczniku - odpar ze miechem tamten.
- Nie dam morfiny dziewczynie, ktra zamaa
sobie nog i kilka eber.
Bdzie musiaa troch pocierpie.
- Rzuci jej na brzuch trzy rczniki i bandae.
Aleksander poszed do swego namiotu.
Pooy Tanie na przecieradle, zapi jej bluzk i
poszed do strumienia po wod.
Wrciwszy, po ci jeden rcznik na osiem maych
kawakw, zwily je zimn wod i zacz
obmywa jej czoo, policzki, oczy i usta.
- Tatia - szepta.
- Co z ciebie za wariatka...
- W tym samym momencie Tatiana otworzya oczy.
Patrzyli na siebie bez sowa.
- Tatia...
Wycigna rk i dotkna jego twarzy.
- Aleksander?
- wyszeptaa bez zdziwienia.
- Czy ja ni?
- Nie.
- ni...
nia mi si twoja twarz.
Co si stao?
- Jeste w moim namiocie.
Co ty robia na tej stacji?
Niemcy j zbombardowali.
Tatiana dugo milczaa.
- Nie pamitam.
Chyba wracaam do Leningradu.
A ty?
Co tu robisz?
By zy, uraony, e go odrzucia, dlatego mgby
skama.
Ale prawda bya taka prosta, taka zwyczajna.
- Szukaem ci.
Przymkna oczy.
- Dlaczego tak tu zimno?
- To nic, to nic.
Sanitariusz rozci ci spodnie i...
Podniosa rk i dotkna rozchestanej bluzki.
Aleksander odwrci wzrok.
Tam, w Leningradzie, cay czas gra, trzyma
dystans, lecz teraz nie mg ju udawa, e si nie
cieszy, e Tania nic dla niego nie znaczy.
Znalaz j ca we krwi, uratowa jej ycie i
przepeniaa go rado.
Dotkna rk twarzy i spojrzaa na palce.
- To moja krew?
- Nie, chyba nie.
- Co mi jest?
Dlaczego nie mog si poruszy?
- Masz zamane ebra...
Tania gono jkna.
- I nog.
- Moje plecy - szepna.
- Bol mnie plecy.
Aleksander zmarszczy czoo.
- Jak to?
- Nie wiem.
Strasznie mnie pal.
- To pewnie ebra.
W zeszym roku, podczas wojny zimowej, te
zamaem sobie ebro.
Plecy paliy mnie ywym ogniem.
- I co tam...
cieknie.
Wrzuciwszy rcznik do wiadra, Aleksander
spojrza jej w oczy.
- Taniu, dobrze mnie syszysz?
- Uhm.
- Moesz usi?
Sprbowaa.
- Nie.
- Obiema rkami przytrzymywaa rozcit bluzk i
koszulk.
- Sama nie.
Serce omal nie wyskoczyo mu z piersi.
Pomg jej usi.
- Musz ci rozebra.
Ubranie masz porwane i przesiknite krwi.
Na nic si nie zda.
Pokrcia gow.
- Musz, Taniu.
Obejrz twoje plecy, a potem ci umyj.
Jeli s tam jakie rany, wda si zakaenie.
Zmyj ci krew z wosw, a potem obandauj
ebra i nog.
Od razu poczujesz si lepiej, zobaczysz.
Ponownie pokrcia gow.
- Nie bj si.
- Przytuli j, a poniewa w dalszym cigu
milczaa, ostronie zdj z niej bluzk i koszulk.
Krucha, delikatna, ranna, osabiona i pomaga,
przywara do niego caym ciaem.
Plecy miaa we krwi.
Tak bardzo mnie potrzebuje, myla sunc palcami
po jej ciepej skrze.
A ja tak bardzo potrzebuj jej.
- Powiedz, gdzie boli.
- Tam - wyszeptaa.
- Tam, gdzie dotykasz.
Pod twoimi palcami.
Nachyli si i zmruy oczy.
Brud i zakrzepa krew.
- Masz rozcit skr.
Zaraz ci umyj.
Nic ci nie bdzie.
Uniosa rk i lekko pogadzia go po policzku.
Przytuli jej gow do piersi, przywar ustami do
jej mokrych wosw, a potem pomg jej si
pooy.
Zasonia piersi rkami i zamkna oczy.
- Tatiasza - szepn.
- Musz ci umy.
Nie otworzya oczu.
- Nie, ja sama.
- Dobrze, tylko czy dasz rad usi?
Milczaa chwil.
- Sprbuj.
Podaj mi rcznik.
- Tatia, chc ci pomc.
- Wzi gboki oddech.
- Prosz.
Nie bj si.
Nigdy w yciu bym ci nie skrzywdzi.
- Wiem - wymamrotaa, nie mogc lub nie chcc
otworzy oczu.
- Dobrze.
Zrobimy tak.
Le, jak leysz, a ja umyj ci tylko to, co wida.
W wietle lampy naftowej w kcie namiotu umy
jej wosy, rce, brzuch i grn cz piersi.
Ilekro dotyka prawego boku, Tania gono
jczaa.
- Ciii...
- szepta.
- Ktrego dnia, nie teraz, ale niedugo, wyjanisz
mi, co robia na stacji podczas bombardowania.
Dobrze?
Pomyl o tym.
Miaa szczcie, wielkie szczcie.
Unie rk.
Teraz ci wytr i obandauj.
Za kilka tygodni bdziesz jak nowo narodzona.
Nie otwierajc oczu i wci zasaniajc piersi,
odwrcia gow.
cign z niej rozcite spodnie i nie tykajc
bielizny, umy jej nogi.
Gdy dotkn zamanej piszczeli, gwatownie
drgna i zemdlaa.
Zaczeka, a si ocknie.
- A tak boli?
- Jakby mi j ucili - wymamrotaa.
- Masz co na bl?
- Tylko wdk.
- Nie lubi wdki.
Gdy wyciera jej brzuch, jeszcze mocniej zacisna
powieki i za amujcym si gosem szepna:
- Prosz, nie patrz na mnie.
Jemu te ama si gos.
- Wszystko bdzie dobrze, Taniu, zobaczysz.
Wszystko bdzie dobrze.
- Ucaowa jej mikk pier tu nad doni, ktr
j zasaniaa, po czym si wyprostowa.
- Musz obrci ci na brzuch.
- Sama nie dam rady.
- Nie, ja to zrobi.
- Umy jej plecy z tak sam dokadnoci i
starannoci jak reszt ciaa.
- Masz tu tylko powierzchowne skaleczenia,
pewnie od szka.
To te ebra tak bol.
- Co na siebie wo?
- wymamrotaa.
- Nic innego nie mam.
- Nie martw si.
Jutro co znajdziemy.
- Obrci j, posadzi i delikatnie wytar.
Bandaowa j od tyu, eby nie widzie piersi,
ktre wci zasaniaa.
Owin ebra i zawizujc banda, mia ochot po
caowa j w rami.
Nie pocaowa.
Potem przykry j kocem, usztywni nog
kawakiem drewna i mocno obandaowa.
- No i jak?
- spyta z bladym umiechem.
- Mwiem: niedugo bdziesz jak nowo
narodzona.
A teraz obejmij mnie za szyj.
- Zrobia to z wielkim trudem.
Przenis jna materac.
Przytulia si do niego, a gdy j pooy, nie
chtnie go pucia.
Przykry j wenianym kocem.
Nacigna go pod szyj i spytaa:
- Dlaczego tak mi zimno?
Chyba nie umieram, prawda?
- Nie.
Zoy przecierado i zebra rczniki.
Nic ci nie bdzie - doda z umiechem.
- Musimy tylko odstawi ci do miasta.
- Ale jak?
Nie mog chodzi.
Poklepa j lekko po zdrowej nodze.
- Kiedy jeste ze mn, nie musisz si o nic
martwi.
Wszystkim si zajm.
- Nie martwi si - odrzeka, przypatrujc si mu
intensywnie w mdym wietle lampy.
- Moe do jutra naprawi tory.
To tylko trzy kilometry std.
Szkoda, e nie mam ju ciarwki.
Frontowcy zabrali.
Przyda im si bardziej ni nam....
Myla chwil.
Dobra.
Wyruszymy z samego rana.
Przysun si bliej.
- Gdzie bya, zanim was zbombardowali?
- Nad rzek.
Tam te nas bombardowali.
- Z trudem przekna lin.
- S na drugim brzegu.
- Wiem.
Jutro, najdalej pojutrze sforsuj ug.
Musimy wyruszy bardzo wczenie, o wicie.
A teraz - doda z umiechem - le tu i nig dzie nie
wychod.
Przed namiotem jest piecyk naftowy.
Pjd nad strumie, umyj si, przynios wody i
zaparz herbat.
- Wyj z plecaka butelk wdki i unis jej
gow.
- Nie lubi...
- Prosz, wypij.
Bdzie ci bardzo bolao, a po alkoholu poczujesz
si troch lepiej.
To twoje pierwsze zamanie?
- Nie.
Kiedy byam maa, zamaam rk.
- Wypia yk wdki i a si wzdrygna.
- Dlaczego cia sobie wosy?
- Wci podtrzymywa jej gow.
Bya tu obok niego, bya tak blisko, e musia
zacisn na chwil po wieki i potrzsn gow.
- Nie chciaam, eby mi przeszkadzay.
Wygldaj okropnie, praw da?
- Spojrzaa na niego swymi sodkimi, bezbronnymi
oczami.
- Nie, s bardzo adne - wychrypia.
Znowu mia ochot j pocaowa i z trudem si
powstrzyma.
Uoy j wygodniej i wyszed z na miotu, eby si
pozbiera.
Jej bezradno, to, e bya od niego cakowicie
zalena, sprawio, e uczucia, jakie do niej ywi,
uczucia dotychczas skrztnie skrywane, wypyny
na powierzchni, gdzie unosiy si jak korek,
drczc go i bolenie dranic.
Poszed nad strumie, zaparzy
herbat i wrci do namiotu.
Tania bya na wp przytomna.
Ni to spaa, ni to czuwaa.
aowa, e nie ma morfiny.
- Zostao mi troch czekolady.
Chcesz?
Uoya si na zdrowym boku i zacza ssa lepki
kawaeczek.
Aleksander usiad na trawie i obj ramionami
kolana.
- Chcesz reszt?
Pokrcia gow.
- Taniu, co ci strzelio do gowy?
Dlaczego to zrobia?
- Szukaam brata.
- Zerkna na niego i ucieka wzrokiem w bok.
- Dlaczego nie przysza do mnie, do koszar?
- Raz byam.
Pomylaam, e gdyby si czego dowiedzia, na
pewno daby zna.
- Podniosa wzrok.
- Czy...
- Przykro mi, Taniu.
- Uwanie obserwowa jej okrg, blad twarz.
- Pasz wysano do Nowogrodu.
Tak mi przykro...
- Ciii...
- wyszlochaa zdawionym szeptem.
- Ju nic nie mw.
Prosz.
- Zadraa.
- Tak mi zimno.
- Opara rk o jego but.
- Dasz mi troch herbaty, zanim zasn?
Podtrzyma jej gow i przytkn kubek do ust.
- Jestem taka zmczona.
- Nie odrywaa wzroku od jego twarzy.
Jak kiedy, jak na przystanku przed Zakadami
Kirowa.
Wsta.
- Gdzie idziesz?
- spytaa.
- Nigdzie.
Bd spa tutaj, a jutro rano zabior ci do domu.
- Na trawie bdzie ci zimno.
Chod do mnie.
Pokrci gow.
- Chod, Szura - powtrzya cichutko i wycigna
do niego rk.
- Po si przy mnie.
Nie potrafiby odmwi, nawet gdyby chcia.
Zgasi lamp, zdj buty i brudny, zakrwawiony
mundur, poszpera w plecaku, woy wiey
podkoszulek, pooy si przy niej i okry
wenianym kocem.
W namiocie panowaa aksamitna ciemno.
On lea na wznak, ona na lewym boku, z gow w
zagbieniu jego ramienia.
Sysza wierszcze grajce w trawie.
I jej cichy oddech.
Czu go na swoim ramieniu i piersi.
Czu, jak naga i bezbronna tuli si do niego caym
ciaem.
Nie mg oddycha.
- Taniu?
- Tak?
- spytaa gosem drcym i penym nadziei.
- Jeste zmczona?
Porozmawiamy?
- Nie.
- Nadzieja nieco przygasa.
- Jak trafia do ugi?
Opowiedz.
Od samego pocztku.
Opowiedziaa mu wszystko po kolei, a gdy
skoczya, dugo milcza.
- I zanim dworzec run, wczogaa si pod te
zwoki?
- spyta w kocu z niedowierzaniem.
- Tak.
Ponownie zamilk.
- Sprytny manewr.
Wojskowy.
- Dzikuj.
Zapada cisza i nagle usysza, e Tania pacze.
Przytuli j mocniej.
- Przykro mi z powodu Paszy - powtrzy.
- Szura...
- Mwia tak cicho, e musia wyty such.
- Pamitasz, opowiadaam ci, jak jedzilimy nad
Ilmen.
- Pamitam.
- Pogaska j po gowie.
- Ciocia Rita, wujek Borys, kuzynka Marina...
- Ta Manna?
- Jak to ta?
- Ta, do ktrej jechaa autobusem?
- Umiechn si w ciemnoci, a ona uszczypna
go lekko w brzuch.
- Tak.
Mieli tam dacz i dk.
Czsto razem pywalimy, ja i Pasza.
Wiosowalimy na zmian, on do poowy jeziora,
a potem ja.
Pewnego razu doszo midzy nami do gupiej
sprzeczki.
Pokcilimy si o to, gdzie jest rodek jeziora.
Po prostu nie chcia, ebym wiosowaa, wic
gada i gada, potem zacz
krzycze, wrzeszcze, wreszcie powiedzia, e jak
chc powiosowa, to prosz bardzo.
Zamachn si, grzmotn mnie wiosem i
wpadam do wody.
- Tania zadraa i rozemiaa si cichutko.
- Nic mi si nie stao, ale nie chciaam, eby o tym
wiedzia, wic wstrzymaam oddech,
przepynam pod dk i wynurzyam si z drugiej
strony.
Pasza mnie nie widzia.
Woa, krzycza, coraz bardziej przeraony,
wreszcie wskoczy do wody, eby mnie ratowa.
Wtedy wdrapaam si do dki, zagwizdaam, a
kiedy si odwrci, przyoyam mu wiosem w
gow.
- Otara sobie twarz rk.
- Jak zwykle miaam pecha i straci przytomno.
By w kapoku...
- Ty, oczywicie, nie.
- Nie, ja nie.
Zobaczyam, e pywa z twarz w wodzie i
mylaam, e udaje.
Chciaam sprawdzi, jak dugo zdoa wstrzyma
oddech - byam pewna, e jestem w tym lepsza -
dlatego czekaam i czekaam.
W kocu wskoczyam do wody i wcignam go
do dki.
Nie wiem, jak to zrobiam.
Wiosowaam do brzegu, a on lea na dnie i
jcza, e za mocno go uderzyam.
Wyobraasz sobie, jak bur dostaam, gdy
rodzice zobaczyli guza na jego gowie?
Kiedy ju mnie ukarali, rozpowiedzia wszystkim,
e cay czas oszukiwa, e wcale nie straci
przytomnoci.
- Ponownie si rozpakaa.
- Rozumiesz ju, jak si teraz czuj?
Jakby za chwil mia wyj z wody i powiedzie,
e to tylko art, gupi kawa.
- Tatiasza - wychrypia Aleksander.
- Taniu, ci przeklci Niemcy grzmotnli go
wiosem za mocno.
- Wiem - szepna.
- Tak mi smutno, e by sam, bez nas.
- Umilka; umilk i on.
Lea, wsuchujc si w jej nierwny oddech.
e by bez ciebie, pomyla.
Z tob byoby mu lej.
Poruszya gow i wyczu, e chce mu co
powiedzie.
- Hmm?
- Szura, pisz?
- Nie.
- Tskniam za tob.
Brakowao mi twoich...
odwiedzin.
Nie gniewasz si, e to mwi?
- Nie, Taniu, o nic si nie gniewam.
- Powid wargami po jej krtkich, jedwabistych
wosach.
- Ja te za tob tskniem.
Bardzo.
Nie powiedziaa nic wicej.
Gaskaa go rk po piersi - tak delikatnie, tak
czule - i milczaa.
Przytuli j.
Bolenie jkna.
Raz, potem drugi i trzeci.
Mijay minuty.
Minuty.
I godziny.
- Szura, pisz?
- Nie.
- Chciaam tylko powiedzie...
Dzikuj ci, onierzu.
Patrzy w ciemno, prbujc przywoa
wspomnienia z dziecistwa, obraz matki, ojca,
miasta, w ktrym si urodzi.
Patrzy i patrzy, lecz nic nie widzia.
Czu tylko ciar jej gowy w zagbieniu
zdrtwiaego ramienia, dotyk rki gadzcej jego
pier.
Wtem rka spocza na mocno bijcym sercu.
Tania musna wargami jego podkoszulek i...
usna.
Po chwili usn i on.
Na dworze poszarzao.
- Taniu?
- Ju nie pi.
- Wci trzymaa rk na jego piersi.
Wsta i poszed nad strumie.
W lesie byo jeszcze ciemno.
Tak, tu mg si umy.
Ci nad ug si nie myli.
Ledwie siedemdziesit pi metrw dalej, na
drugim brzegu rzeki, byli Niemcy z dziaami i
armatami wycelowanymi w Rosjan, ktrzy spali,
obejmujc karabiny.
A on spa na materacu i pic, obejmowa Tanie.
Nabra czystej wody i wrci do namiotu.
Owin Tanie kocem, po mg jej usi, umy j,
da jej troch chleba i kubek herbaty.
- I jak si dzisiaj czujesz?
- spyta z umiechem.
- Pewnie wieo i rzeko.
- Tak - odrzeka cicho.
- Chyba mog kutyka na jednej nodze.
- Po wyrazie jej twarzy pozna, e straszliwie
cierpi.
Powiedzia, e zaraz wrci, obudzi Marka i
poprosi go o jakie ubranie i lekarstwa.
Lekarstw nie byo, znalaza si za to sukienka;
naleaa do pielgniarki, ktra zmara przed
kilkoma dniami.
- Kapralu, dajcie mi chocia gram tej przekltej
morfiny.
- Nie mam - warkn Mark.
- Za kradzie morfiny grozi rozstrzelanie.
Ona ma zaman nog, tak?
To tylko noga.
Przyprowadcie mi tu rannego w brzuch, i te nie
dostanie morfiny.
Wolicie, ebym da j jej czy kapitanowi Armii
Czerwonej?
Aleksander nie odpowiedzia.
Wrci do namiotu, usiad przy Tani i ostronie
ubra j w sukienk.
- Dobry z ciebie czowiek, Aleksandrze -
powiedziaa, gaszczc go po twarzy.
- Przede wszystkim mczyzna - odrzek cicho,
wtulajc policzek w jej do.
- Pewnie bardzo ci boli.
Masz, wypij troch wdki.
- Dobrze, zrobi wszystko, co kaesz.
Wypia kilka ykw.
- Gotowa do drogi?
- Zostaw mnie - odpara.
- Id sam.
Znajd dla mnie miejsce w lazarecie.
Ludzie cigle umieraj, bd wolne ka.
- Mylisz, e przejechaem taki kawa drogi, eby
ci teraz zostawi?
- Zwin namiot, materac i koc.
Tania siedziaa na ziemi.
- Chod, pomog ci.
Utrzymasz si na jednej nodze?
- Tak.
- Wstaa z cichym jkiem.
Sigaa mu ledwie ramienia.
Tak bardzo pragn ucaowa jej wosy.
Prosz, myla.
Prosz, nie patrz na mnie, nie patrz...
Przytrzymywaa si jego rki.
- Daj mi plecak.
Bdzie ci atwiej.
Rzeczywicie byo.
- Ukucn przed tob, a ty obejmiesz mnie za szyj.
Tylko mocno si trzymaj, syszysz?
- Dobrze.
A karabin?
- Ty na barana, karabin do rki.
Dobra, idziemy.
Wsta i wzi karabin.
- Gotowa?
- Tak.
Ruszyli.
Niemal co krok Tania cicho pojkiwaa.
- Boli?
Przytulia si jeszcze mocniej.
- Nie jest tak le.
Dwiga j na plecach przez trzy kilometry.
Gdy dotarli do ugi, okazao si, e torw jeszcze
nie naprawiono.
- Co teraz?
- spytaa z niepokojem, gdy odpoczywali.
Da jej wody.
- Musimy i przez las do nastpnej stacji.
- Daleko?
- Sze kilometrw.
Pokrcia gow.
- Nie, nie dasz rady.
- Masz lepszy pomys?
- Przykucn.
- Chodmy.
Szli len drog na pnoc, gdy wtem usyszeli
samoloty przelatujce tu nad drzewami.
Gdyby by sam, szedby dalej, lecz z Tani i nie
mg: gdyby w pobliu spada bomba, odamki
mogy trafi j w plecy.
Zboczy w las i uoy j za powalonym drzewem.
- Le - rozkaza i ciskajc karabin, pooy si tu
obok.
- Obr si na brzuch.
Rce na gow.
O tak.
Nie bj si, wszystko bdzie dobrze.
- Teraz ju si nie boj - odrzeka niepewnie i
znieruchomiaa.
Po chwili musna doni jego pier.
- Hmm?
Pomc ci?
Szkoda, e nie wzia hemu.
- Aleksandrze...
- Wsta dzie i nagle znowu jestem Aleksandrem?
- Och, Szura...
- szepna.
Nie wytrzyma.
Pochyli gow i pocaowa j w usta.
Wargi miaa mikkie i pene, dokadnie takie,
jakimi je sobie wyobraa.
Zadraa i oddaa pocaunek z tak wielk czuoci
i namitnoci, e bezwiednie jkn.
Oszoomia go sia, z jak obja go za gow i
przycigna do siebie.
- Boe...
- tchn jej prosto w usta.
Przerway im spadajce bomby.
Aleksander czu, e co musiao, po prostu musiao
ich powstrzyma.
Wierzchoek pobliskiej sosny stan w ogniu,
zama si wp i spad na mokre poszycie kilka
metrw dalej.
Aleksander obrci Tanie na brzuch, leg na mchu i
przywar do niej caym ciaem.
- Wszystko dobrze?
- szepn.
- Przestraszya si bomb?
- Ich najmniej - odszepna.
- Chod - powiedzia, gdy wybuchy ucichy.
- Musimy dotrze na stacj.
Szybko.
Wstaa, unikajc jego wzroku.
Przykucn, ponownie wzi j na barana i
podnis karabin.
- Jestem cika.
- Nie cisza ni mj plecak - wysapa.
- Trzymaj si.
Ju niedaleko.
Ilekro kolba karabinu trcaa j w zaman nog,
czu, e Tania sztywnieje z blu, jednak ani razu
nie krzykna, a nawet nie jkna.
W pewnej chwili jej gowa opada mu na kark.
Mia nadziej, e tylko przysna.
Pod czarnym od dymu niebem, przez poncy las,
nis j sze kilometrw do nastpnej stacji.
Bomby ju nie spaday, lecz zewszd dochodziy
odgosy wybuchw i grzmot dzia.
Dotarli do dworca.
Aleksander posadzi Tanie i osun si na ziemi.
Przysuna si bliej i mocno przytulia.
- Zmczony?
- spytaa agodnie.
Kiwn gow.
Czekali.
Na stacji byo peno ludzi, kobiet z maymi
dziemi, dziadkw i bab z caym dobytkiem.
Brudni, pospni i zszokowani, te czekali na
pocig.
Aleksander wyj z plecaka ostatni kawaek chleba
i przeama go na p.
- Nie, zjedz cay - powiedziaa Tania.
- Opadniesz z si.
- Jada co wczoraj?
Nie.
- Tak.
Surowego ziemniaka i troch jagd.
No i czekolad od ciebie.
- Przylgna do niego niemal caym ciaem, zoya
mu gow na ramieniu i zamkna oczy.
- Wszystko bdzie dobrze.
- Obj j i pocaowa w czoo.
- Zobaczysz.
Jeszcze troch i bdzie dobrze.
Obiecuj.
Nadjecha pocig.
Z wagonami do przewoenia byda.
- Czekamy na pasaerski?
- spyta.
- Nie - odrzeka sabym gosem.
- le si czuj.
Im szybciej wrcimy do Leningradu, tym lepiej.
Wsidmy.
Bd staa na jednej nodze.
Podsadzi j i wskoczy do wagonu.
Wagon by straszliwie zatoczony.
Stali tu przy drzwiach, zerkajc na krajobraz.
Jechali tak kilka godzin, cinici i wtuleni w
siebie.
Ona trzymaa gow na jego piersi, ondelikatnie j
podtrzymywa, nie chcc urazi jej obolaego boku
i plecw.
W pewnej chwili poczu, e zwiotczaa, e zaczyna
osuwa si na podog.
- Nie - szepn.
- Stj.
Wytrzymaj.
Obja go za szyj i wytrzymaa.
Drzwi byy otwarte na wypadek, gdyby kto chcia
wyskoczy w biegu.
Mijali pola i drogi zatoczone rolnikami
wlokcymi za sob winie i kozy oraz uchodcami
cigncymi wozy z dobytkiem.
Tymi samymi drogami przebijay si karetki
pogotowia i motocyklici.
Aleksander obserwowa ponur twarz Tani.
- O czym tak mylisz?
- Dlaczego ci gupcy dwigaj na grzbiecie cae
swoje ycie?
Gdy bym to ja wyjedaa, nie zabraabym nic.
Tylko sam siebie.
- A swoje rzeczy?
- spyta z umiechem.
- Chyba jakie masz.
- Tak, ale zostawiabym je w domu.
- Wszystkie?
Nie zabraaby nawet "Jedca miedzianego"?
Spojrzaa na niego ze sabym umiechem.
- "Jedca" moe bym wzia.
Chodzi o to, e albo prbujesz si ratowa, albo
dwigasz na grzbiecie wszystko, co masz, i jeste
atwiejszym celem dla wroga.
Nie uwaasz, e powinnimy najpierw
zdecydowa, czego waciwie chcemy?
Czy wyjedamy na dobre?
Czy zaczynamy nowe ycie?
Czy kontynuujemy stare, tyle tylko, e w nowym
miejscu?
- Dobre pytania, Taniu.
- Wiem.
- W zadumie spojrzaa na pola.
Aleksander nachyli si, potar policzkiem o jej
krtkie wosy i przy tuli j jeszcze mocniej.
Z poprzedniego ycia zachowa tylko jedn rzecz.
Ameryka istniaa dla niego jedynie w pamici.
- Szkoda, e nie znalazam Paszy - szepna Tania.
- A ja auj, e nie znalazem go dla ciebie -
odrzek wzruszony.
Tatiana bolenie westchna i zamilka.
Na Dworzec Warszawski przyjechali wczesnym
wieczorem.
Usiedli na awce nad kanaem, eby zaczeka na
tramwaj.
Nadjechaa szesnastka.
- Wsiadamy?
- spyta Aleksander.
- Nie.
Czekali dalej.
Nadjecha kolejny tramwaj.
- Moe tym?
- Nie.
Nadjecha trzeci tramwaj.
- Nie powiedziaa Tatiana, zanim zdy o
cokolwiek zapyta i zoya mu gow na ramieniu.
Przepucili cztery tramwaje.
Siedzieli przytuleni, milczeli i patrzyli na kana.
- Za chwil wsidziemy i odwieziesz mnie do
starego ycia - szepna w kocu.
Aleksander nie odpowiedzia.
- Wtedy, przed fabryk, pamitasz?
Kiedy si pokcilimy.
Czy miae jaki...
plan?
Owszem, chcia, eby wyjechaa z Leningradu.
W miecie grozio jej zbyt due
niebezpieczestwo.
- Raczej nie.
- Tak mylaam.
Przepucili pity tramwaj.
- Szura, co ja im powiem o Paszy?
Zacisn zby i dotkn rkjej twarzy.
- Powiesz, e ci przykro.
e zrobia, co w ludzkiej mocy.
- A moe on przey?
Moe gdzie tam jest, tak samo jak ja?
- Ty nie jeste "gdzie".
Jeste ze mn.
Gono przekna lin.
- Ale do wczoraj byam sama.
Do wczoraj." - Spojrzaa na niego z nadziej.
- Moe...
Aleksander pokrci gow.
- Och, Taniu...
Ucieka wzrokiem w bok.
- Dugo mnie szukae?
- Nie.
- Nie chcia jej mwi, e przeszuka kady metr
kwadratowy ugi.
- Ale skd wiedziae, e jestem akurat tam?
- W Tomaczewie te szukaem.
- Ale dlaczego w ogle szukae?
Patrzya na niego z tak wielk nadziej, z takim
utsknieniem, e nie mg tego znie.
- Taniu - zacz.
- Dasza mnie prosia...
- Ach tak...
- Momentalnie spospniaa.
- Ach tak...
- odsuna si od niego, tak e ju si nie dotykali.
- Tatiu...
- Jest nasz tramwaj - powiedziaa, prbujc wsta.
- Chodmy.
Wzi j za rk.
- Pomog ci.
- Dam sobie rad.
- Podskoczya na jednej nodze i jkna z blu.
Otworzyy si drzwi.
- Przesta.
Powiedziaem, e ci pomog.
- A ja powiedziaam, e dam sobie rad.
- Przesta skaka, bo ci puszcz.
- To pu.
Rozdraniony westchn i zaszed jej drog.
- Ani kroku dalej, syszysz?
Jak tam twoje ebra?
Cudownie, praw da?
Obejmij mnie za szyj.
Zanios ci.
- Co ci tak zdenerwowao?
- spyta, gdy ju usiedli.
- Nic.
Nie jestem zdenerwowana.
Pooy jej rk na ramieniu.
Tania bez sowa patrzya w okno.
Po kwadransie milczenia dojechali na Grecki do
szpitala.
Pielgniarki natychmiast wyszukay dla Tani ko,
ubray j w czyst koszul i po day rodek
przeciwblowy.
- Nie ma to jak morfina, co?
- spyta Aleksander z umiechem.
- Za raz przyjdzie lekarz.
Nastawi ci nog i zaoy gips.
Musz i.
Powiem twoim rodzicom, e tu jeste, a potem
pojad po swoich ludzi.
- Westchn.
- Pewnie utknli w tej udz.
Tania opara si o poduszk.
- Dzikuj za pomoc - powiedziaa oschle.
Aleksander przysiad na brzegu ka.
Odwrcia gow.
Wycign rk i wzi j pod brod.
W oczach miaa zy.
- Tatiu, czym si tak denerwujesz?
Przecie gdyby nie Dasza, nie pojechabym ci
szuka.
- Wzruszy ramionami.
- Nie wiem dlaczego, ale chyba tak miao by.
Jeste w domu i niedugo wyzdrowiejesz.
- Pogaska j po policzku.
- Za duo przesza, za bardzo ci boli...
- Pocigna nosem, prbujc ponownie odwrci
gow, lecz z niezwyk, wprost obezwadniajc
czuoci przytrzyma j za podbrdek.
- Ciii...
- szepn, obejmujc j delikatnie i caujc we
wosy.
- Taniu, nie mam pojcia, jakie pytania ci drcz,
ale wiedz, e na wszystkie odpowiedziabym
"tak".
Sprbowaa si odsun.
- Nie mam adnych pyta - odpara.
- Na wszystkie ju odpowiedziae.
Zrobie to dla Daszy.
Bdzie ci bardzo wdziczna.
Pokrci gow i rozemia si z niedowierzaniem,
pozwalajc jej opa na poduszk.
- I dla Daszy ci pocaowaem?
Tatiana spsowiaa.
- Taniu - doda cicho Aleksander.
- Nie powinnimy o tym rozmawia.
Nie teraz, nie po tym, co przesza.
- Masz racj.
W ogle nie powinnimy rozmawia.
- Nawet na niego nie spojrzaa.
- Powinnimy, ale nie o tym.
- Id, Aleksandrze.
Id do mojej siostry i powiedz, e uratowae mnie
dla niej.
- Nie dla niej - odrzek wstajc.
- Uratowaem ci dla siebie.
Jeste niesprawiedliwa.
- Wiem - powiedziaa smutno, patrzc na koc.
- To wszystko razem jest niesprawiedliwe.
Wzi j za rk.
Bardzo pragn j pocaowa i zmaga si ze sob,
nie chcc sprawia wikszego blu ani jej, ani
sobie.
W kocu z cikim sercem przycisn usta do jej
drcej doni i szybko wyszed.
W jeden punkt
Chciao jej si paka, ale za bardzo bolay j
ebra.
Gdy do pokoju wesza pielgniarka Wiera, Tania
zasonia rk oczy.
- Nie pacz, skarbie, nie pacz, bo nie wytrzymasz
z blu.
Wszystko bdzie dobrze, zobaczysz.
Niedugo przyjd twoi rodzice.
Najlepiej popij troch.
Dam ci co na sen, chcesz?
- Ma siostra jeszcze troch morfiny?
Wiera zachichotaa.
- Przecie daam ci a dwa gramy.
Ile by chciaa?
- Przynajmniej kilogram.
Wreszcie zasna.
Gdy otworzya oczy, na krzesach wok ka
siedziaa rodzina.
Sdzc po ich minach, byli na przemian wzruszeni
i przeraeni.
Dasza trzymaa j za rk.
Mama ocieraa jej twarz.
Babcia niespokojnie poklepywaa dziadka po
ramieniu, a tata patrzy na ni z wyrzutem w
oczach.
- Taniu, nie byo ci dwa dni.
- Dasza nie przestawaa caowa jej wieo
obcitych wosw.
Mama gaskaa jej donie.
- Co ci przyszo do gowy, creczko?
- zawodzia.
- Co ci przyszo do gowy?
- Szukaam Paszy - odrzeka Tatiana, ciskajc j
za rk.
- Nie znalazam.
Tak mi przykro...
- Nie ple.
Co ty pleciesz?
- Tata podszed do okna.
- Nie chodzia do szkoy?
Nie skoczya szkoy rok wczeniej?
Czego was tam uczyli?
Na pewno nie zdrowego rozsdku.
- Tanieczko - szlochaa mama.
- Jeste naszym aniokiem, nasz ma
dziewczynk.
Co bymy zrobili, gdyby przyszo nam straci i
ciebie?
Jak bymy yli?
Ojciec powiedzia, eby mama nie mwia bzdur.
- Nie wiadomo, moe Pasza yje!
Z frontu wraca mnstwo ochotnikw, wracaj cay
czas.
Wci jest nadzieja.
- Niech tata powie to Ninie Iglenko - mrukna
Dasza.
- Pacze po Woodi tak gono, e sycha j w
caym domu.
- Ona ma czterech synw - odpar ponuro ojciec.
- Jeli wojna szybko si nie skoczy, wszyscy
pjd na front.
Nina musi przywykn do myli, e moe ich
straci.
- Spuci gow.
- A my mamy tylko jednego Pasz, dlatego musz
mie nadziej.
Gdyby Tatiana nie bya tak osabiona, uciekaby
od nich gdzie pieprz ronie.
Nie moga, po prostu nie moga opisa im tego, co
widziaa nad ug.
Gdyby powiedziaa, e owijaa w przecierada
dziesitki zwok, e na jej oczach konali ludzie, e
widziaa zmiadone i zwglone koczyny,
przeszyte kulami dzieci, nikt by jej nie uwierzy.
Ona sama prawie w to nie wierzya.
- Ty wariatko - szepna Dasza.
- Umieralimy tu ze strachu.
No i mj biedny Aleksander.
ycie dla ciebie ryzykowa.
Pojecha ci szuka.
Bagaam go, eby co zrobi.
Nie chcia, musia pomin drog subow...
- Tatiano - przerwa jej dziadek.
- Ten modzieniec ocali ci ycie.
- Naprawd?
- spytaa cichutko.
- Och, biedactwo ty moje - zaszlochaa mama,
gaszczc jej rk.
- Nic nie pamitasz.
Gieorgij, ona nic nie pamita.
Ile ty musiaa przej...
- Przecie ci mwiam - powiedziaa Dasza.
- Przywaliy j gruzy.
Aleksander wykopa j spod sterty cegie!
- Niesamowite!
- wykrzykn ojciec.
- Oto prawdziwy mczyzna!
Gdzie ty go znalaza, Daszo?
To prawdziwy skarb.
Trzymaj si go i nie puszczaj.
- Nie zamierzam, tato.
W tym samym momencie "skarb" wkroczy do
pokoju z Dmitrijem.
Rodzina otoczya go zwartym krgiem.
Tata i dziadek energicznie po trzsali mu rk.
Mama i babcia obejmoway go i ciskay.
Dasza przy cigna go do siebie i pocaowaa w
usta.
I jeszcze raz, i jeszcze raz.
I jeszcze raz.
- Wystarczy, Darto Gieorgijewno - przerwa jej
tata.
- Daj onierzowi odsapn.
Dmitrij podszed do ka, obj Tanie i lekko
przytuli.
Oczy mia zatroskane i rozbawione zarazem.
- Hmm...
- powiedzia, caujc j w czubek gowy.
- yjesz.
Wyglda na to, e miaa duo szczcia.
- Tatiano - rzek powanie tata.
- Zdaje si, e miaa co powiedzie
porucznikowi Bieowowi.
- Nasz porucznik dostanie kolejny medal za
odwag - prychn Dmitrij.
- Przywiz Tatian, a potem wrci nad ug i
przyprowadzi do Leningradu jedenastu z
dwudziestu ochotnikw, z ktrymi go tam wysano.
Poszo jeszcze lepiej ni w Finlandii, co, Aleks?
Aleksander podszed do ka.
- Jak si czujesz, Taniu?
- Zaraz.
- Dasza przykleia mu si do ramienia.
- W Finlandii?
Co si stao w Finlandii?
- Jak si czujesz?
- powtrzy Aleksander,
- wietnie odrzeka Tania, nie mogc spojrze mu
w oczy.
Umiechna si do matki.
- Nic mi nie jest, mamo.
Niedugo wrc do domu.
- Co si stao w Finlandii?
- powtrzya Dasza, ciskajc Aleksandra za rk.
- Nie chc o tym mwi - odpar.
- Ja opowiem - rzuci wesoo Dmitrij.
- Poszed na akcj z trzydziestoma ludmi i wrci
tylko z czterema.
Ale nasz porucznik gow ma nie od parady.
Obrci klsk w zwycistwo, dosta medal i
awans.
Dobrze mwi, Aleks?
Aleksander jakby go nie sysza.
- Jak twoja noga, Taniu?
- Dobrze.
Niedugo bdzie jak nowa.
Niedugo?
- wykrzykna mama.
- Dopiero we wrzeniu.
Dopiero wtedy zdejm ci gips.
I co ty biedna poczniesz?
- Nie wiem.
Chyba zaczekam do wrzenia.
Mama pokrcia gow i pocigna nosem.
- Gieorgij, on nis j na plecach.
Taki kawa drogi dwiga j na plecach.
- Chwycia Aleksandra za rce.
- Nie wiem, jak panu dzikowa...
- Nie trzeba - odrzek z umiechem Aleksander.
- Zaopiekujcie si
tylko Tatian.
- Dobrze, e Taniusza way ledwie trzy kilo!
- wtrcia ze miechem
Dasza.
- Podzikuj mu, Taniu - nalega niecierpliwie
przepeniony wdzicznoci ojciec, napierajc na
ko.
- Podzikuj naszemu porucznikowi.
Z rk wci w doni Dmitrija, zdoaa wykrzesa
saby umiech i spojrze Aleksandrowi w twarz.
- Dzikuj, poruczniku.
Zanim zdy odpowiedzie, Dasza zarzucia mu
rce na szyj, otara si o niego caym ciaem i
spytaa:
- Widzisz, jak nas uszczliwie?
Jak ci mam dzikowa?
Na szczcie w tej samej chwili do pokoju wesza
pielgniarka i kazaa im wyj.
Dmitrij przytkn gumowate wargi do kcika ust
Tatiany.
- Dobranoc, najdrosza - powiedzia.
- Jutro przyjd ci odwiedzi.
Miaa ochot wy.
Dasza zostaa, eby poprawi koc i podoy
poduszk pod jej chor nog.
Bya bardzo poruszona i podekscytowana.
Tania nie widziaa jej w takim stanie od wielu
tygodni.
- Taniu - szepna.
- Jeli Bg istnieje, niechaj bd Mu dziki.
Kie dy Aleksander wrci, odbylimy dug
rozmow.
Tak si cieszyam, e ci odnalaz, tak bardzo si
cieszyam.
Przekonaam go, e warto sprbowa jeszcze raz.
Jest wojna, powiedziaam, c mamy do stracenia?
Spjrz tylko, co dla mnie zrobie.
Czy zrobiby to, gdyby nic do mnie nie czu?
A on na to: Daszo, nigdy nie mwiem, e nic do
ciebie nie czuj.
- Pocaowaa j we wosy.
- Dlatego dzikuj ci, siostrzyczko.
Dzikuj, e przeya, e na niego zaczekaa.
- Nie ma za co - odpara gucho Tania.
Wiedziaa, e skoro Aleksander ponownie
zagoci w yciu Daszy, w jej yciu te na pewno
zagoci.
W takim razie skd ta pustka?
Skd ten nagy bl w sercu?
- Taniu.
Mylisz, e Pasza...
e on yje?
Tatianie przypomniay si niemieckie ulotki
spadajce z nieba jak confetti, pociski siekce
ziemi stalowym deszczem, pospne dziaa
wycelowane w ni i w Aleksandra.
I w Pasz.
- Chyba nie - odrzeka, zamykajc oczy.
Bez wzgldu na to, co si z nim stao, miaa
uczucie, e bezpowrotnie go stracili.
Godzin pniej zdawao jej si, e zaskrzypiay
drzwi i gdy otworzya oczy, zobaczya Aleksandra,
ktry siedzia na brzegu ka z karabinem przy
nodze.
Wszed tak cicho, e nic nie syszaa.
- Co ty tu robisz?
- Przyszedem spyta, jak si czujesz.
- Zostawie Dasz?
Kiwn gow.
- Jad do soboru w.
Izaaka.
Do pierwszej mam sub w wiey nad kopu.
Wypatrujemy niemieckich samolotw.
Teraz jest tam Pietrenko.
To dobry onierz.
Jeli si troch spni, na pewno nie wygada.
- Sobr w.
Izaaka by najwysz budowl w Leningradzie.
- W takim razie co robisz tutaj?
- Chciaem si upewni, czy nic ci nie jest.
I porozmawia o Daszy...
- Czuj si dobrze.
Naprawd.
Nie powiniene tu przychodzi.
Dasza ma racj.
I tak ju narozrabiaam.
Spnisz si na sub.
- O mnie si nie martw.
Jak si czujesz?
- wietnie.
- Przeszya go wzrokiem.
- Bohater z ciebie, co?
Rodzice i dziadkowie mwi, e Dasza nie moga
lepiej trafi.
- Spucia gow.
- Tatiu...
- Powiedziaa mi, e do siebie wrcilicie -
rzucia ze sztuczn we sooci.
- Czemu nie?
Jest wojna, c macie do stracenia, prawda?
Nie ma tego zego, co by na dobre nie wyszo.
- Tatiu...
- Nie nazywaj mnie tak - warkna.
Aleksander ciko westchn.
- Taniu, czego ty ode mnie chcesz?
- eby zostawi mnie w spokoju.
- Jakebym mg?
- Nie wiem, ale lepiej co wymyl.
Widziae Dmitrija?
Widziae,
jaki by zatroskany?
Moja wyprawa do ugi wydobya na jaw jego
najlepsze cechy.
Nie wiedziaam, e potrafi by taki czuy.
- Tak, i jak czule ci caowa.
- Aleksandrowi pociemniay oczy.
- By bardzo miy.
- A ty mu na to pozwolia.
- Ale przynajmniej go nie pieprz!
Aleksander drgn i gono wcign powietrze.
Tatiana te.
Nie moga uwierzy, e to powiedziaa.
- A co?
- spyta kliwie.
- Zamierzacie pj ze sob do ka?
Wstrznita Tania nie odpowiedziaa.
Do pokoju zajrzaa pielgniarka.
Zostawia otwarte drzwi, eby "wpuci troch
wieego powietrza".
- Taniu, nie wiem, czego ode mnie chcesz -
powiedzia Aleksander, gdy ponownie zostali
sami.
- Mwiem ci od samego pocztku, ebymy
przestali udawa i gra.
Ale teraz ju za pno.
Dmitrij...
- urwa, krcc gow.
- Teraz bdzie dwa razy trudniej.
A Tania pragna tylko jednego: eby znowu j
pocaowa.
- Skoro tak - rzucia gniewnie - po raz trzeci
zadam ci to samo pytanie: co ci tu sprowadza?
- Nie denerwuj si tak.
- Nie jestem zdenerwowana!
Chcia dotkn jej twarzy, ale odwrcia gow.
- Hmm...
- mrukn wstajc.
- Ode mnie si odwracasz.
- W progu przystan i warkn: - Tak dla twojej
wiadomoci: kobieta nie moe
"pieprzy" mczyzny.
Jak zwykle rzeka i energiczna Wiera powiedziaa
Tani, e zostanie w szpitalu do poowy sierpnia,
dopki nie zrosn si ebra, i dopki nie bdzie
moga chodzi o kulach.
Poniewa piszczel pk w trzech miejscach,
gipsowy opatrunek pokrywa jej nog od stopy a
do kolana.
Rodzice i dziadkowie przynosili jej jedzenie, ktre
ze smakiem po chaniaa.
Pierogi z kapust, kotlety z piersi kurczcia,
zapiekanki z mielonym misem i ciasto z czarnymi
jagodami, ktre smakowao troch mniej ni
dawniej, gdy w cigu dwch dni suby w Armii
Pospolitego Ruszenia nie jada praktycznie nic
oprcz jagd.
Mama i tata odwiedzali j pocztkowo codziennie,
ale wkrtce zaczli przychodzi co drugi dzie.
Czasami wpadaa Dasza, z porucznikiem
Bieowem pod rk.
Caowaa Tanie w czoo i mwia, e niestety, nie
moe dugo zosta.
Przychodzi i Dmitrij.
Siada na ku, przytula j i wychodzi wraz z
nimi.
Pewnego wieczoru, gdy dla zabicia czasu grali w
karty, Dasza powiedziaa, e jej dentysta wyjecha.
Chcia zabra j do Swierdowska, za Ural, ale
ona odmwia i znalaza prac w szwalni, w ktrej
pracowaa mama.
- Teraz ju nie mog si ewakuowa - dodaa,
patrzc z umiechem na Aleksandra.
- Jestem niezbdna krajowi w czasie wojny.
- Rozwara do i pokazaa Tani gar zotych
zbw.
- Skd je masz?
Dasza wyjania, e to zapata od pacjentw,
ktrym w zeszym miesicu zdejmowali zote
koronki.
- Braa od nich...
zby?
- spytaa zdumiona Tatiana.
- Tak, zamiast pienidzy - odrzeka
przepraszajcym tonem Dasza.
- Nie kady jest tak czysty i niewinny jak ty.
Tania nie drya tematu.
Czy miaa prawo prawi jej moray?
Zaczli rozmawia o wojnie; o wojnie rozmawiao
si teraz jak o po godzie.
Aleksander powiedzia, e uga padnie lada dzie,
i Tatian po nownie ogarno poczucie klski.
Wystarczyo ledwie kilka dni i wysiek tysicy
ludzi poszed na marn.
Przestaa o cokolwiek pyta.
Pobyt w szpitalu by jeszcze bardziej nierealny ni
krtki pobyt w opustoszaym Dogotinie.
Tkwia midzy czterema szarymi cianami z
jednym oknem i nie widywaa praktycznie nikogo,
nie liczc tych, ktrzy sporadycznie j odwiedzali.
Opowiadali jej tylko o tym, o co ich spytaa, wic
moe gdyby o nic nie pytaa, wojna skoczyaby
si przed jej wyjciem ze szpitala?
I co potem?
Nic, mylaa ciemnymi nocami.
Bd ya po dawnemu.
Wrc do pracy.
A w przyszym roku pjd na uniwersytet, tak jak
zamierzaam.
Pjd na uniwersytet, naucz si angielskiego i
kogo poznam.
Poznam miego rosyjskiego studenta, najlepiej
inynierii.
Pobierzemy si i za mieszkamy z jego rodzicami i
dziadkami.
A potem bdziemy mieli dziecko.
Nie, nie potrafia wyobrazi sobie takiego ycia.
Nie potrafia wyobrazi sobie adnego ycia poza
tym, jakie teraz prowadzia: poza wygldaniem
przez okno na Prospekt Grecki, jedzeniem
owsianki na niadanie, zupy na obiad i
gotowanego kurczaka na kolacj.
Pragna tylko, eby Aleksander przyszed do niej
sam.
Chciaa mu powiedzie, e si mylia, e nie miaa
prawa tak si zachowywa.
Pragna, eby znowu by tu przy niej.
Po raz kolejny przeczytaa krtkie opowiadania
Zoszczenki, lecz nie wiedzie czemu, przestay j
mieszy.
Caymi dniami leaa w pokoju.
Dni byy dugie, a nocami nie moga spa.
Jeszcze bardziej dobijay j zy w oczach matki i
pospne milczenie ojca.
Ilekro pomylaa o swojej nieudanej wyprawie
po Pasz, robio jej si niedobrze.
Ale najbardziej drczya j nieobecno
Aleksandra.
Pocztkowo byo jej przykro, potem bya za,
jeszcze potem bya za na siebie za to, e jest za, a
w kocu ogarno j co w rodzaju urazy i
rezygnacji.
I wanie wtedy - zaraz po obiedzie, kiedy
zupenie tego nie oczekiwaa -
przyszed Aleksander.
Przynis jej lody.
- Dzikuj - szepna.
- Prosz - odrzek cicho i usiad na krzele,
patrzc, jak Tania je.
- Jestem na patrolu - wyjani.
- Sprawdzam, czy okna s zaklejone tam i czy
nie dzieje si nic podejrzanego.
- Sam?
- Nie - odrzek, wywracajc oczami.
- Z siedmioma czterdziestolatkami, ktrzy nigdy w
yciu nie nosili karabinu.
- Naucz ich.
Jeste dobrym nauczycielem.
Zerkn na ni i doda:
- Do poudnia budowalimy zapor
przeciwczogow na Prospekcie Moskiewskim.
Tramwaje ju tam nie jed.
- Odgarn wosy z czoa.
- Ale Kirw wci pracuje.
Dopiero teraz postanowili przenie si dalej na
wschd.
Inne zakady te si wynosz.
Rozmontowuj maszyny, aduj je na ciarwki,
na ostatnie pocigi...
Taniu?
Czy ty mnie suchasz?
- Co?
- Oguszajcy huk, ktry rozbrzmiewa jej w
uszach, nagle usta.
- Dobre?
- Lody?
Pyszne.
Mia niespodzianka.
- I wanie tak trzeba podchodzi do ycia.
- Wsta.
- Musz i.
- Nie!
- wykrzykna i ciszej dodaa: - Zaczekaj.
Usiad.
- Chciaam ci przeprosi.
Za tamten wieczr.
Po prostu...
Pokrci gow.
- Niewane, nie ma za co.
- Dlaczego przychodzisz dopiero teraz?
- spytaa ze smutkiem; nic innego nie przychodzio
jej do gowy.
- Jak to?
Przecie jestem tu codziennie.
Tania zamilka, milcza i on.
Patrzyli na siebie.
- Przyszedbym sam, ale uznaem, e to nie ma
sensu.
Ani ty nie po czuaby si lepiej, ani ja.
Przed oczyma przemkna jej seria obrazw.
Pochyla si nad ni, zmywa krew z jej nagiego
ciaa.
Zabrako jej tchu.
pi z gow w zgiciu jego ramienia, z ustami
przycinitymi do jego piersi, dotyka go.
Z nikim, z nikim tak blisko nie bya.
Obejmuje go, tuli si do niego w po cigu.
I najgorsze: to promieniujce z trzewi uczucie, gdy
rozchyli ustami jej usta.
Odwrcia gow.
- Wiem - szepna.
- Masz racj.
Wsta i tym razem go nie zatrzymywaa.
- Do zobaczenia - powiedzia, caujc j w czoo.
W czoo, pomylaa.
Lepsze to ni nic.
- Przyjdziesz?
- spytaa, gdy by ju w drzwiach.
- Tylko na chwil, jeli bdziesz mg...
Obrci czapk w rkach.
- Taniu...
- Wiem.
Lepiej nie przychod.
- Te wszystkie pielgniarki...
Prdzej czy pniej doniosyby twojej rodzinie.
le by si to skoczyo.
Ale przynajmniej by si skoczyo.
- Masz racj.
Kiedy wyszed, niczym zagorzaa pokutnica
zacza biczowa si mylami: jestem z, jestem
bardzo z siostr.
Zawsze uwaaam si za dobr siostr, ale nigdy
dotd nie poddano mnie prbie.
No i prosz.
Wystarczya jedna prba i zachowuj si jak...
Tydzie pniej obudzia si z uczuciem, e kto
gaszcze j po twarzy.
Chciaa otworzy oczy, ale pomylaa, e to tylko
sen, poza tym bya tak bardzo zmczona i
oszoomiona lekami, e ich nie otworzya.
Gaska j jaki mczyzna.
Mia due donie, a jego oddech pachnia
wdk.
Znaa tylko jednego mczyzn o duych doniach.
Oczy miaa wci zamknite, lecz jej oddech sta
si pytszy i bardziej chrapliwy.
- Tatia?
- Zabra rk.
Tak bardzo nie chciaa si obudzi.
Tak bardzo pragna, eby Aleksander, ten ze snu,
gaska j w ciep, sierpniow noc.
Rozwara po wieki.
To by Aleksander.
Ten prawdziwy, nie ten ze snu.
Siedzia przy niej bez czapki i znowu mia te
malane oczy; widziaa je nawet po ciemku.
- Obudziem ci?
- Tak.
Chyba tak.
- Dotkna jego ramienia.
- Czy mi si zdaje, czy to jeszcze noc?
- Tak.
- Patrzy na koc, a ona patrzya na jego ciemne
wosy.
- Jest koo trzeciej.
Rozmawiali po cichu.
Szeptem.
- Co si stao?
Wszystko w porzdku?
- Tak, tak.
Wpadem, eby spyta, jak si czujesz.
Wci o tobie myl.
Leysz tu...
Pewnie ci smutno.
Nie czujesz si samotna?
- Tak.
- Znowu poczua zapach alkoholu.
- Pie?
- Piem.
- Z trudem skupi wzrok.
- Pierwszy raz od dugiego czasu.
Miaem dzisiaj wolne i poszedem z Marazowem
na kielicha.
- Urwa.
- Tatiu...
Serce walio jej jak motem, nie moga zapa
tchu.
Jego rce spoczyway na kocu.
Pod kocem byy jej nogi.
- Szura - szepna i nagle, cho tylko przez chwil,
poczua si szczliwa.
Tak samo jak wtedy, gdy wychodzc z fabryki,
spogldaa w lewo i widziaa jego umiechnite
usta.
Nie, teraz czua si jeszcze szczliwsza.
- Nie mogem znale odpowiednich sw.
Pomylaem, e moe jak troch wypij, to...
- Nie, wszystko, co mwisz, ma sens.
Co chciae powiedzie?
Aleksander chwyci jej rce i przycisn sobie do
piersi.
Wci mia pochylon gow.
I wci milcza.
Co robi?
Tatiana bya jak dziecko.
Kada inna dziewczyna wiedziaaby, co robi,
tymczasem ona nie miaa nawet pojcia, co w
takiej chwili przystoi, a co nie.
Boe, mylaa, jestem jak niemowl.
Ile bym daa, eby tylko wiedzie, jak si
zachowa.
Teraz, podczas tych kilku bezcennych minut.
C z tego, e le w szpitalnym ku, e mam
obandaowane ebra i nog w gipsie.
Najwaniejsze, e on tu jest, e jest sam.
Sam.
Nagle wyrosa midzy nimi twarz Daszy, jakby
sumienie chciao odebra sercu nawet t jedn,
jedyn chwil skradzionej radoci.
I tak po winno by, pomylaa, rozpaczliwie
pragnc unie jego twarz i...
Raptem twarz Daszy znikna, a wwczas Tatiana
nachylia si i pocaowaa go we wosy.
Pachniay mydem i papierosowym dymem.
Aleksander podnis gow.
Dzielia ich odlego dwch, najwyej trzech
centymetrw.
Wcigna powietrze, odetchna jego oddechem i
nagle po czua silne ukucie w podbrzuszu.
- Szura - szepna -jestem taka szczliwa, e
przyszede...
Przechyli gow i pocaowa j w usta.
Mocno, gboko.
Puci jej
rce, a ona obja go za szyj i przywara do niego
ze wszystkich si.
Caowali si jak w gorczce, caowali si tak
gwatownie, jakby lada chwila miao zabrakn im
tchu.
Bl, ten dziwny bl w podbrzuszu sta si nie do
zniesienia i Tatiana jkna.
Aleksander dotkn jej policzkw,
- Tatiu, sodyczy ty moja - wymrucza.
- Jeste taka...
taka...
Nie wiem, co robi, nie wiem, co robi.
Taniu...
- Caowa j w usta, sun po wargach jzykiem,
caowa j w oczy, w policzki, w szyj, a ona po
jkiwaa z cicha, obejmujc go i tulc.
Czua, e ponie, e spala si od rodka.
Mia tak natarczywe usta, tak zachannie j
caowa, e nagle przestaa oddycha i zacza
osuwa si na poduszk.
Podtrzyma j.
Delikatnie przesun rkami po jej nagich plecach
w miejscu, gdzie miaa rozchylon koszul, i
powoli rozwiza tasiemki.
Kompletnie ubrany, siedzc na brzegu ka,
ostronie zsun z niej koszul i Tatiana poczua
si tak, jakby pyna w powietrzu, jakby agodnie
opadaa na poduszk.
Drc, cicho sapna.
Nie przestajc jej obejmowa i namitnie szepta,
oderwa si od jej twarzy.
Oczy pony mu jak latarnie.
- Taniu, jeste...
Duej tak nie mog.
Ilekro ci widz, tutaj, w domu czy na ulicy...
Chon ci maymi dawkami, chon duymi i
wci mi mao...
- Jego rce spoczyway tu nad grn krawdzi
bandaa.
- Szura - wyszeptaa z bolesn saboci w gosie.
- Co si ze mn dzieje?
Co mi jest?
Pooy rce na jej piersiach, zacz delikatnie je
uciska, a potem rozoonymi na pask domi
ostronie potar jej sutki.
Tatiana jkna.
Potar je mocniej, podnis gow i wymamrota:
- Boe, jaka ty pikna...
- Nie przestajc pieci jej lewej piersi, na chyli
si, przywar wargami do prawej sutki i zacz j
ssa.
Potem ssa
lew.
Patrzya, jak to robi, czujc, e duej tak nie
wytrzyma.
Obja go za gow, przycigna do siebie jeszcze
mocniej i jkna tak gono, e zasoni jej rk
usta.
- Ciii...
- szepn.
- Kto usyszy.
- I cay czas pieci jej pier, cay czas wodzi
palcami wok stwardniaej sutki.
Tania jkna dwa razy goniej ni poprzednio.
Lekko docisn rk.
- Ciii...
- powtrzy bez tchu.
- Szura, ja chyba umieram.
- Nie, Tatiu, nie umierasz.
- Tchnij na mnie, daj mi swj oddech...
Pocaowaa go namitnie, burzc mu wosy.
Pieszczoty, natarczywy dotyk jego palcw
doprowadzay j do obdu.
Czua, e zaraz zemdleje, i jkna tak gono, e
tym razem Aleksander oderwa
si od niej i od sun.
Siedziaa w bkitnym wietle pnaga i
pprzytomna, ciko dyszc i patrzc mu prosto w
oczy.
Donie kurczowo zaciskaa na przecieradle.
- Taniu - szepn, chonc j z penym zadziwienia
podaniem.
- Masz siedemnacie lat.
Jak to moliwe, e w tym wieku jeste taka...
taka niewinna?
- Przepraszam.
Chciaabym umie wicej.
Przysun si bliej, obj j i mocno przytuli.
- Jak to?
- Chciaabym mie wicej dowiadczenia.
Ja jeszcze...
- artujesz, prawda?
- tchn namitnie w jej wosy.
- Nie rozumiesz?
To wanie ta niewinno doprowadza mnie do
szalestwa.
Czy ty tego nie widzisz?
Pogaska j po nagich plecach.
- Tylko ciii...
- szepn, caujc j w szyj.
- Nie jcz, bo mnie aresztuj.
Nie chciaa, eby przerywa, pragna, eby robi
to w nieskoczono, lecz nie miaa odwagi go
poprosi.
agodnie pchna mu gow w d.
- Prosz...
- Nic wicej nie zdoaa wykrztusi.
Aleksander umiechn si, wsta i podszed do
drzwi.
Nie miay zamka.
Wzi karabin i zablokowa nim klamk.
Wrci do ka, uoy Tanie na wznak, zasoni
jej usta i ssa sutki, dopki omal nie zemdlaa,
jczc mu w do, drc i wijc si pod nim jak
w.
- Boe - wydyszaa, gdy wreszcie przesta.
- Czy to ju...
koniec?
- Nigdy nie prbowaa niczego wicej?
- spyta zdyszany.
Spojrzaa mu w oczy.
Powiedzie prawd?
Jakeby moga, przecie by mczyzn.
Zagryza warg i nie odpowiedziaa.
Usiad, obj j i przytuli.
- Nigdy?
Powiedz.
Prosz.
Musz zna prawd.
Nigdy?
Nie chciaa skama.
- Nie - szepna.
- Nigdy.
Popatrzy na ni z rozbawieniem, smutkiem i
podaniem.
- Och, Taniu...
Co my zrobimy?
Ale Tania zapomniaa o caym wiecie.
Moga myle tylko o jednym.
- Szura...
- Wzia jego do i przyoya j sobie do piersi.
- Szura, bagam...
Odsun si powoli i pooy rce na kocu.
- Tu nie moemy.
- To gdzie?
Uciek wzrokiem w bok.
Czua, e on te nie wie.
- A ty?
- spytaa, gotowa si rozpaka.
- Nie chcesz dla siebie niczego wicej?
- Chryste, nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Ale czego?
Powiedz tylko, co mam robi.
- A co proponujesz?
- spyta z lekkim umiechem.
- Nie wiem.
- Niemiao dotkna jego uda.
- Ale zrobi wszystko.
- Pocaowaa go w szyj.
- Wszystko.
Powiedz tylko co, i to zrobi...
- Przesuna do troch wyej.
Dray jej palce.
Teraz z kolei on jkn i chwyci j za rk.
- Taniu, zaczekaj.
Czy na pewno tego chcesz?
Chcesz, eby odbyo si to wanie tak?
Tutaj?
- Nie wiem - sapna, sunc jzykiem po jego
wargach.
- Chc tego samego co...
Nagle uchyliy si drzwi i do pokoju wpada
smuga jasnego wiata.
- Tatiana?
- Gos pielgniarki z korytarza.
- Dobrze si czujesz?
Co si dzieje z tymi drzwiami?
Tania byskawicznie nacigna koszul.
Aleksander zapali wiato, odblokowa klamk i
otworzy drzwi.
- Wszystko w porzdku, siostro - powiedzia
gosem oschym i oficjalnym.
- Przyszedem powiedzie jej dobranoc.
- Dobranoc?
- wykrzykna pielgniarka.
- Zwariowalicie, czy co?
Jest czwarta rano!
O czwartej rano nie ma adnych odwiedzin!
- Nie zapominajcie si, towarzyszko - odpar
Aleksander podniesionym gosem.
- Jestem porucznikiem Armii Czerwonej.
Pielgniarka nieco spotulniaa.
- Syszaam krzyk, mylaam, e j boli.
- Nie, siostro - wychrypiaa Tatiana.
- My si tak...
mialimy.
- Wanie zamierzaem wyj.
- Wszystkich pacjentw pobudzicie.
- Dobranoc, Tatiano - rzuci Aleksander,
widrujc j wzrokiem.
- Mam nadziej, e wkrtce wydobrzejesz.
- Dzikuj, poruczniku.
Prosz mnie jeszcze odwiedzi.
- Byle nie o czwartej rano - wymamrotaa
pielgniarka, wchodzc do rodka, eby poprawi
pociel.
Gdy go mina, Aleksander przytkn palce do ust i
posaa Tani causa.
Potem wyszed.
Tej nocy ju nie spaa.
Ani w nocy, ani rano.
Poprosia Wier, eby j wykpaa, i to dwa razy,
poza tym cay czas obsesyjnie szorowaa zby i
jzyk, eby mie pachncy oddech.
Nic nie jada - pia tylko wod - ale po poudniu,
godna i kompletnie rozkojarzona, skubna troch
chleba z obiadu.
Mylaa, e zadrcz j wyrzuty sumienia, e nie
poradzi sobie sama ze sob.
Ale nie.
Cay czas, minuta po minucie, odtwarzaa w
pamici to, co czua, gdy Aleksander caowa j w
usta, gdy pieci jej piersi.
Nigdy dotd czego takiego nie zaznaa.
Chodzia do szkoy, mieszkaa przy Pitej
Radzieckiej, jedzia do ugi.
Miaa wielu przyjaci, a podczas letnich wakacji
przeya wiele zwariowanych przygd.
W udz poegnaa si z dziecistwem, lecz i
wtedy, i zawsze potem towarzyszy
jej Pasza.
Nie odstpowa jej na krok, bawi si z ni, po
prostu z ni by.
Nie, eby od czasu do czasu nie dostrzegaa tego,
co podwiadomie dostrzega kada dziewczyna w
jej wieku.
Ot, choby kolegw Paszy, ktrzy za dugo si jej
przypatrywali czy stawali za blisko niej.
Rzecz w tym, e ona nigdy nie patrzya zbyt dugo
na nich.
Ani na nich, ani na nikogo.
Dopki nie spotkaa Aleksandra.
By dla niej czym zupenie nowym.
Czym transcendentnym i od wiecznym.
Pocztkowo mylaa, e ich zayo jest
rezultatem tego, co dobrze rozumiaa:
wspczucia, empatii, czuoci i przyjani, e s
dwojgiem ludzi, ktrzy do siebie pasuj.
Ktrzy odczuwajc potrzeb bliskoci, musz
siedzie obok siebie w tramwaju, musz na siebie
wpada i wzajemnie si rozmiesza.
Ktrzy potrzebuj szczcia i modoci.
Jednake teraz nie moga uwierzy, e tak bardzo
go poda, e poda go z wprost nadprzyrodzon
si.
e podanie to a j dawi.
Nie potrafia tego zrozumie.
Dziwne pulsowanie w podbrzuszu drczyo j cay
dzie, gdy si kpaa, gdy mya zby i gdy
szczotkowaa wosy.
Tego wieczoru poyczya od Wiery szmink do
ust.
Kiedy tylko przyszli, Dasza, Aleksander i Dmitrij,
Dasza spojrzaa na ni i uniosa brwi.
- Nigdy dotd si nie malowaa.
Co takiego!
- Powiedziaa to tak, jakby dopiero teraz zdaa
sobie spraw, e siostra ma usta.
Dmitrij usiad na brzegu ka.
- Wanie - rzuci z umiechem.
- Dziwne, prawda?
Tylko Aleksander milcza.
Nie wiedziaa, jak ma min, poniewa baa si
podnie wzrok.
Zrozumiaa, e jedn z konsekwencji poprzedniej
nocy bdzie to, e ju nigdy nie mie spojrze na
niego w towarzystwie innych.
Zostali bardzo krtko.
Aleksander si spieszy.
Siedziaa jak sparaliowana do chwili, gdy kto
zapuka do drzwi i ponownie wszed do pokoju.
Wwczas zesztywniaa jeszcze bardziej.
Aleksander podszed do ka dugim,
zdecydowanym krokiem, usiad i czuym,
wadczym ruchem star jej szmink z ust.
- Co to jest?
- spyta.
- Wszystkie dziewczta si maluj - odrzeka bez
tchu, ocierajc wargi.
- Nawet Dasza.
- Ale ty nie musisz.
- Pogaska j po policzku.
- Masz liczn twarz, nie szpe jej szmink.
- Dobrze.
- Czekaa.
Zoya gow na poduszce i z nadziej podniosa
wzrok.
Tak bardzo chciaa poda mu usta...
Lecz on wci milcza.
- Taniu - zacz w kocu z cikim westchnieniem.
- Dzisiaj w nocy...
Tania mimo woli jkna.
- Widzisz?
- Natychmiast zagodniay mu oczy.
- Wanie tego nie moesz robi.
- Dobrze.
- Chwycia go za rkaw i przesuna palcami po
jego ustach.
- Szura...
Odsun si i wsta.
Oczy mia ciemne i powane.
Tatiana patrzya na niego, nie potrafic ukry
zdumienia.
- Przepraszam ci, Taniu - rzek chodno.
- Za t noc.
Za duo wypiem, wykorzystaem ci...
- Nie, to nieprawda.
- Prawda.
Popeniem straszny bd.
Nie powinienem by tu przy chodzi.
Odebrao jej mow.
Zdoaa tylko pokrci gow.
- Boe, Taniu, ja wiem...
- Bolenie wykrzywi twarz.
- Ale nie mona tak y.
Bo gdzie bymy...
- Tutaj.
- Spsowiaa i spucia oczy.
Wesza pielgniarka.
ypna spode ba na Aleksandra i spytaa, czy
wszystko w porzdku.
Milczeli, dopki nie wysza.
- Tutaj?
- szepn.
- Z pielgniarkami na korytarzu?
Pitnacie minut w dzikim popiechu?
Na pewno tego chcesz?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Bya tak podniecona, e chtnie spdziaby z nim
pi minut, gdyby nawet pielgniarka staa tu za
drzwiami.
Zwiesia gow.
Aleksander ciko westchn.
- Dobrze, a potem?
Co bdziemy z tego mieli?
Ty. I ja.
- Nie wiem.
- Zagryza warg, eby si nie rozpaka.
- A co maj z tego inni?
- Inni robi to przy cianie w ciemnym zauku!
- wykrzykn.
- Albo w parku na awce.
Albo w koszarach!
Albo na sofie rodzicw!
Nie kady sypia w jednym ku z Dasz!
Nie kady ma Dmitrija!
- Wbi wzrok w podog.
- nie wszystkie s takie jak ty, Taniu.
Odwrcia gow.
- Zasugujesz na co lepszego - doda.
Nie chciaa, eby widzia jej zy.
- Przyszedem ci przeprosi.
To si ju nie powtrzy.
Zadraa i zamkna oczy.
Przez chwil czua si jak lepa,
- Dobrze.
Obszed ko i stan tu przed ni.
Nie odoy nawet karabinu.
Tatiana otara policzki.
- Nie pacz.
Prosz, nie pacz.
W nocy byem gotowy powici wszystko,
cznie z tob, eby tylko zaspokoi dz, ktra
trawi mnie, odkd ci spotkaem.
Na szczcie czuwa nad tob Bg i Bg nas po
wstrzyma.
Przede wszystkim powstrzyma mnie i kiedy nasta
wit, przejrzaem na oczy, ale...
- Urwa.
- Ale nadal ci pragn.
- Patrzc na karabin, gboko odetchn.
Tatiana stracia gos.
- Ty i ja...
- Aleksander pokrci gow.
- Ale teraz ju za pno.
Przewrcia si na plecy i zasonia rk twarz.
Za pno.
Czas, miejsce, ycie.
- Nie moge pomyle o tym, zanim tu
przyszede?
- spytaa.
- Nie moglimy porozmawia wczoraj albo
przedwczoraj?
- Nie mog bez ciebie.
Wczoraj byem pijany, dzisiaj jestem trzewy.
Przepraszam.
Bardzo ci przepraszam.
zy nie pozwoliy jej odpowiedzie.
Aleksander wyszed, ani razu jej nie dotknwszy.
ug spalili, Tomaczewo pado, a onierze
feldmarszaka von Leeba przecili lini kolejow
Kingisepp-Gatczyna.
Mimo wysiku setek tysicy ochotnikw kopicych
okopy pod ogniem z modzierzy, Rosjanie nie
utrzymali ani jednego odcinka frontu.
Mimo rozkazu, eby za wszelk cen broni kolei,
kolej przesza w rce Niemcw.
Tatiana wci leaa w szpitalu.
Nie moga sta na zamanej nodze ani chodzi o
kulach.
Ilekro zamkna oczy, widziaa tylko Aleksandra.
Nie moga wyzby si smutku i blu.
Nie moga zdusi trawicego j ognia.
W poowie sierpnia, na kilka dni przed powrotem
do domu, dziadek i babcia przyszli powiedzie jej,
e wyjedaj z Leningradu.
- Tanieczko - zacza babcia.
- Jestemy za starzy, eby siedzie w miecie
podczas wojny.
Nie przetrwamy ani bombardowa, ani walk, ani
oblenia.
Twj ojciec chce, ebymy wyjechali.
I ma racj, musimy wyjecha.
Lepiej nam bdzie w Mootowie.
Dziadek dosta dobr prac, a latem...
- A Dasza?
- przerwaa jej z nadziej Tatiana.
Jedzie z wami, tak?
Dziadek powiedzia, e Dasza nie chce zostawia
siostry.
To nie mnie nie chce zostawia, pomylaa Tania.
Nie mnie.
Dziadek doda, e kiedy zdejm jej gips, ona,
Dasza, a moe nawet
i Marina te ewakuuj si do Mootowa,
zakadajc, oczywicie, e do tego czasu Niemcy
nie okr Leningradu.
- Z nog w gipsie nie daaby rady, duszyczko.
Tak, pomylaa Tatiana.
Bez Aleksandra, ktry ponisby mnie na plecach,
na pewno nie daabym rady.
- Wic Marina na razie zostaje?
- Tak - odrzek dziadek.
- Ciocia Rita bardzo choruje, a wujek Borys jest w
Iorsku.
Spytalimy j, czy chce jecha z nami, ale
powiedziaa, e nie.
Nie chce zostawia matki w szpitalu i ojca, ktry
szykuje si do walki z Niemcami.
Ojciec Mariny, Borys Razin, by inynierem i
pracowa w fabryce bardzo podobnej do
Zakadw Kirowa.
Oni te robili czogi, pociski i katiusze, a po pracy
przygotowywali si do walki.
- Powinna z wami jecha - powiedziaa Tatiana.
- Ona...
- Szukaa w miar delikatnych sw.
- Ona le znosi napicie.
- Tak, wiemy - odpar dziadek.
- Jest tak jak zawsze: zwycia mio i wizy
rodzinne.
Na szczcie my, ja i babcia, dwigamy te wizy
ze sob.
- Umiechn si do ony.
- Wizy, a moe raczej acuchy.
- Pamitaj, Tanieczko - powiedziaa babcia,
poklepujc j po zdrowej nodze.
- Dziadek i ja bardzo ci kochamy.
Wiesz o tym, prawda?
- Tak, babciu, wiem.
- Kiedy przyjedziesz do Mootowa, przedstawi
ci mojej przy jacice Dusi.
Jest bardzo stara i bardzo religijna i na pewno ci
si spodoba.
- wietnie - wymamrotaa Tania ze sabym
umiechem.
Dziadek pocaowa j w czoo.
- Czekaj nas cikie dni.
Zwaszcza ciebie, Taniu.
Ciebie i Dasz.
Teraz, kiedy Paszy ju nie ma, rodzice potrzebuj
was bardziej ni kie dykolwiek przedtem.
Dla wszystkich nadejdzie czas wielkiej prby.
Bdzie obowizywaa tylko jedna zasada: zasada
przetrwania za wszelk cen.
I to wy zdecydujecie, jak cen warto za
przetrwanie zapaci.
Zawsze chod z wysoko uniesionym czoem, a jeli
przyjdzie ci zgin, gi pewna, e nie zszargaa
duszy.
Babcia pocigna go za rkaw.
- Do, wystarczy.
Tanieczko, zapomnij o duszy i zrb wszystko, eby
przey.
W przyszym miesicu czekamy na was w
Mootowie.
- Taniu - doda dziadek, obejmujc j i tulc na
poegnanie.
- Pamitaj, zawsze id za gosem serca.
Syszysz?
- Tak, dziadku, gono i wyranie.
Wieczorem, gdy przysza Dasza z Aleksandrem i
Dmitrijem, Tania wspomniaa, e dziadek zaprasza
je do Mootowa, e musz tylko zaczeka do
wrzenia, a zdejm jej gips.
- To niemoliwe - odrzek Aleksander.
- We wrzeniu nie bdzie ju pocigw.
Jak zwykle trzyma si na uboczu i unika
bezporedniej rozmowy z Tatian.
Tatiana chciaaby mu odpowiedzie, ale nie
moga, gdy wci przeywaa burz uczu.
Nie ufaa swojej twarzy, nie ufaa gosowi i
oczom.
Dlatego jak zwykle milczaa, unikajc jego
wzroku.
Dmitrij usiad tu przy niej.
- Jak to nie bdzie?
spytaa Dasza.
- Po prostu nie bdzie - powtrzy Aleksander.
- Byy w czerwcu, kiedy mogycie wyjecha, byy
i w lipcu, ale w lipcu Tania zamaa nog.
We wrzeniu, kiedy zdejm jej gips, z Leningradu
nie wyjedzie ani jeden pocig, chyba e zanim
Niemcy dotr do Mgi, zdarzy si cud.
- Jaki cud?
-spytaa z nadziej Dasza.
- Bezwarunkowa kapitulacja Niemiec - odpar
oschle Aleksander.
- Strata ugi przypiecztowaa nasz los.
Na pewno sprbujemy powstrzyma ich w Mdze,
gwnym wle kolejowym, skd prowadzi droga
do reszty Zwizku Radzieckiego.
Otrzymalimy rozkaz: utrzyma Mg za wszelk
cen i bez wzgldu na okolicznoci.
Oddawanie linii kolejowych Niemcom jest teraz
przestpstwem.
- Umiechn si lekko.
- Ale ja zawsze miaem niezwyk zdolno
przepowiadania przyszoci i wiem, e do
przestpstwa dojdzie, i e we wrzeniu nie
wyjedzie std ani jeden pocig.
W jego pozornie obojtnym gosie Tatiana
usyszaa ukryty wyrzut.
Taniu, mwiem ci, eby wyjechaa z tego
przekltego miasta, ale nie chciaa mnie sucha.
A teraz zamaa nog i wszystko przepado.
ycie w szpitalu byo radosne w porwnaniu z
tym, co czekao j po powrocie do domu.
Gdy wkutykaa do mieszkania - z trudem, o kulach
- okazao si, e Dasza gotuje obiad dla
Aleksandra, e uszczliwiony Aleksander siedzi
za stoem i je, e artuje z mam, rozmawia o
polityce z tat, e pali i e wcale nie zamierza
wyj.
Nie wychodzi i nie wychodzi.
I nie wychodzi.
Tatiana skubaa obiad niczym przejedzona mysz.
Kiedy on wreszcie wyjdzie?
Robi si pno.
Nie maj tam capstrzyku czy co?
- Dmitrij, o ktrej jest capstrzyk?
- O jedenastej, ale Aleksander ma dzisiaj wolne.
Ach tak.
- Syszaa?
- spytaa z umiechem Dasza.
- Mama i tata pi teraz u dziadkw.
Mamy dla siebie cay pokj.
Wspaniale, prawda?
W jej gosie byo co dziwnego.
Co, co si Tani bardzo nie podobao.
- Tak.
- Kiedy ten Aleksander std wyjdzie?
Dmitj wrci do koszar.
Kilka minut przed jedenast mama i tata za czli
zbiera si do wyjcia.
Mama wzia Dasz pod rk i szepna:
- On nie moe zosta na noc, syszysz?
Ojciec dostanie szau.
Zabije i jego, i ciebie.
- Dobrze, mamo.
Niedugo wyjdzie, obiecuj.
Akurat, pomylaa Tania.
Kiedy rodzice poszli spa, Dasza odcigna j na
bok.
- Taniu, mogaby pj na dach pobawi si z
Antonem?
Tak ci prosz.
Chc poby godzink z Aleksandrem.
W pokoju, Tanieczko, w prawdziwym pokoju!
Tatiana zostawia ich samych.
W prawdziwym pokoju.
W swoim po koju.
Wysza do kuchni i zwymiotowaa do zlewu.
Gow rozsadza jej wywoujcy mdoci jazgot,
ktry nie usta nawet wwczas, gdy posza na dach
posiedzie z Antonem.
Anton by kiepskim obserwatorem, bo
najzwyczajniej w wiecie spa.
Na szczcie bombowce nie nadleciay i nad
miastem panowaa cisza.
Nie sycha byo nic, adnych odgosw wojny.
Tatiana przesypywaa piasek w wiadrze i pakaa.
To przeze mnie, mylaa.
Wszystko przeze mnie.
Wzdrygna si i gono rozemiaa.
Anton wymamrota co przez sen.
Zrobiam to sama sobie, to tylko moja wina.
Gdyby nie postanowia szuka Paszy, gdyby nie
wstpia do Ochotniczej Armii Pospolitego
Ruszenia, gdyby nie pojechaa Bg wie dokd,
gdyby Niemcy nie zbombardowali dworca i gdyby
nie zamaa nogi, Dasza wyjechaaby z dziadkami
do Mootowa i w ich mieszkaniu nie dzia yby si
teraz te potwornoci.
Te niewyobraalne potwornoci.
Siedziaa na dachu do chwili, gdy jaki czas potem
Dasza kazaa jej i spa.
Nazajutrz wieczorem mama powiedziaa, e
poniewa Tatiana siedzi cay dzie w domu i nic
nie robi, mogaby przynajmniej gotowa.
Odkd tylko Tania sigaa pamici, zawsze
gotowaa babcia Anna, ktra bya na utrzymaniu
ma, czyli dziadka.
W soboty i niedziele gotowaa mama, czasami
gotowa te dziadek.
W wita, takie jak Nowy Rok, gotowali wszyscy,
to znaczy, wszyscy z wyjtkiem Tani, ktra
zmywaa naczynia i szorowaa garnki.
- Chtnie, mamo - odrzeka - ale ja nie umiem.
- To nic trudnego - prychna Dasza.
- Wanie, Taniu - wtrci z umiechem
Aleksander - to nic trudnego.
Zrb nam pyszny pierg z kapust.
Czemu nie, pomylaa Tatiana; nog miaa chor,
ale moga zaj czym rce.
Postanowia sprbowa.
Nie moga cay dzie siedzie i czyta, nawet jeli
czytaa rozmwki angielsko-rosyjskie.
Albo "Wojn i pokj".
Nie moga siedzie i cay czas myle o
Aleksandrze.
Od chodzenia o kulach bolay j ebra, wic
przestaa ich uywa; to znaczy kul, nie eber.
Do sklepu pokutykaa, wspierajc si na chorej
nodze.
Pierg z kapust: jej pierwsza, samodzielnie
przyrzdzona po trawa.
Chciaaby zrobi te pierg z grzybami, ale w
sklepie nie byo grzybw.
Ciasto wyroso dopiero przy trzeciej prbie, po
piciu godzinach pracy.
Do pieroga ugotowaa ros.
Aleksander przyszed na kolacj z Dmitrijem.
Tania miaa straszn trem - nie wiedziaa, czy
bdzie mu smakowao - i spytaa, czy aby na
pewno nie chc zje w koszarach.
- Absolutnie nie - droczy si z ni Aleksander.
- Mielibymy przepuci tak smakowit okazj?
Dmitrij tylko si umiechn.
Jedli, pili, rozmawiali o wydarzeniach dnia, o
wojnie, o ewakuacji, o tym, e jest jeszcze
nadzieja na powrt Paszy, i nagle tata powiedzia:
- Taniu, to jest troch za sone.
- Nie, nie wymlaskaa mama.
- Po prostu ciasto nie wyroso.
I za duo cebuli.
A kapusta jest bez smaku.
Dlaczego jej nie przyprawia?
- Nastpnym razem duej gotuj marchewk w
rosole - wtrcia Dasza.
- dodaj listek bobkowy.
Zapomniaa o listku.
- Jak na pierwszy raz, pierg jest cakiem smaczny
powiedzia z umiechem Dmitrij.
Aleksander poda Tani swj talerz i rzek:
- Pyszny.
Czy mgbym prosi o dokadk?
I o jeszcze jeden talerz rosou?
Po kolacji Dasza odcigna j na bok.
- Mogaby pj z Dmitrijem na dach?
- szepna bagalnie.
- Tylko na troch, oni zaraz wychodz...
Tania wiedziaa, e na dachu zawsze s dzieci, i e
nie zostanie z nim sam na sam.
Ale Dasza znowu miaa zosta sam na sam z
Aleksandrem.
Musiaa przesta ich widywa, jego i j.
Jego nie chciaa widzie ju nigdy w yciu, jej
przez dwa tygodnie.
Za dwa tygodnie skoczy si lato, a wraz z latem
zauroczenie Daszy Aleksandrem.
Na pewno.
Leningradzka zima ostudzi kade uczucie.
Ale jak to?
Nie widywa Aleksandra?
Moga okamywa innych, ale nie siebie.
Wstrzymywaa oddech cay dzie, do chwili, gdy
syszaa jego kroki w korytarzu.
Od dwch dni przystawa przed jej drzwiami,
umiecha si i mwi:
- Cze, Taniu.
- Cze - odpowiadaa, czerwienic si jak burak i
wbijajc wzrok we wasne buty; ilekro patrzya
mu w oczy, co w niej dygotao.
A potem uciekaa.
A jeszcze potem Dasza braa j na stron i
szeptaa.
Bya gotowa zrobi wszystko, eby o nim
zapomnie.
Od pocztku wiedziaa, e tak trzeba, i mocno
zaciskaa zby, eby nie zmieni zdania.
Tylko dlaczego wieczr w wieczr musiaa
oglda jego twarz?
W miar upywu dni zdaa sobie spraw, e jest za
moda, eby ukry to, co ma w sercu, lecz
wystarczajco dorosa, by wiedzie, e zdradzaj
j oczy.
Baa si, e zerknie na niego, i e zobaczy to
Dmitrij, ktry pomyli: zaraz, dlaczego ona patrzy
na niego, zamiast na mnie?
Albo co gorsze:
co ona ma w tych oczach?
Albo jeszcze gorzej: dlaczego odwraca wzrok?
Dlaczego nie patrzy na niego jak inni?
Jak ja patrz na Dasz, jak Dasza patrzy na mnie?
Tak wic zdradzao j to, e na niego patrzya, ale
chyba jeszcze bar dziej to, e na niego nie patrzya.
Obd.
A Dmitrij wszystko to widzia.
Ilekro zerkaa na Aleksandra, ilekro odwracaa
wzrok, wodzi oczami to za nim, to za ni.
Aleksander by starszy.
Umia si lepiej maskowa.
Przez wikszo czasu traktowa j tak, jakby
poznali si poprzedniego dnia, tego dnia, o
pnocy, przed godzin.
Moe bya to godzina pijana, a ju na pewno
okopcona papierosowym dymem, ale potrafi
przynajmniej zachowywa si tak, jakby Tania nic
dla niego nie znaczya.
I jakby on nic nie znaczy dla niej.
Jak on to robi?
Jak ukrywa ich wieczorne spacery, niemiay
dotyk ramion?
Jak ukrywa to, czym wypeni jej ycie?
Te natarczywe rce na jej piersiach, usta na jej
ustach, wszystko to, co jej mwi.
Jak ukrywa przed nimi to, co zdarzyo si w
udz?
Tam, w udz, gdy obmywa jej zakrwawione
ciao, gdy leaa przy nim nago, gdy caowa j we
wosy, tuli czuymi ramionami, gdy tak mocno
bio mu serce.
I jak potrafi zapanowa nad swoimi oczami?
Bo gdy byli sami, patrzy na ni tak, jakby wiata
poza ni nie widzia.
Kama?
Wtedy?
Czy teraz?
Moe wanie tak postpuj doroli.
Najpierw cauj piersi dziewczyny, a potem udaj,
e nic si nie stao.
I jeli udaj dobrze, oznacza to, e s naprawd
doroli.
A moe caowanie piersi nic nie znaczy?
Nie, jak to moliwe?
Dotyka kogo w ten sposb i twierdzi, e to nic?
A moe to kolejna oznaka dorosoci?
Ilekro wspominaa, jak j pieci, czua si
poniona.
Zbita z tropu, mylaa: jak to?
Caowa mnie, a teraz prawie si do mnie nie
odzywa?
Spuszczaa gow, pragnc, eby zniknli, eby
przepadli raz na zawsze.
Ale od czasu do czasu, kiedy Aleksander siedzia
przy stole, kiedy wszyscy rozmawiali, a ona
przynosia lub wynosia do kuchni szklanki,
widziaa, e ukradkiem na ni zerka, e patrzy na
ni tak jak kiedy.
Najczciej jednak wymieniali nic nie znaczce
gesty.
Otwiera drzwi, przepuszcza j przodem, a
wwczas lekko ocieraa si o niego ramieniem i
ya tym do koca dnia.
Albo podawaa mu szklank herbaty i czubkami
palcw - przypadkowo?
- dotykaa jego palcw, po czym rozmylaa o tym
przez ca noc.
Do nastpnego spotkania.
Do chwili, gdy znowu moga si o niego otrze.
Do kolejnego: "Cze, Taniu".
Ale raz, kiedy Dmitrij ju wszed, kiedy szeroko
umiechnita Dasza po biega do kuchni,
Aleksander powiedzia:
- Witaj, Taniu!
Wrciem.
Bardzo j to rozbawio i wbrew sobie miaa
ochot wybuchn miechem.
A spojrzawszy na niego, stwierdzia, e on te si
bezgonie mieje.
Pewnego wieczoru sprbowa jej blinw z serem i
oznajmi:
- Taniu, przesza sam siebie.
Poprawio jej to humor, ale ju po chwili Dasza
pocaowaa go i po wiedziaa:
- Tanieczko, niebiosa ci nam zesay.
Tania nawet si nie umiechna, lecz nagle
zobaczya, e obserwuje jDmitrij, wic czym
prdzej wykrzywia usta w umiechu, wiedzc, e
znowu si zgapia.
Nieco pniej, gdy Dasza i Aleksander usiedli
razem na sofie, Dima powiedzia:
- Daszo, musz przyzna, e nigdy dotd nie
widziaem, eby Aleks by z kim tak szczliwy
jak z tob.
I znowu wszyscy si umiechnli, cznie z
Aleksandrem, ktry na wet nie zerkn
na smutn Tanie.
Tak, pomylaa ponuro, przechwytujc spojrzenie
Dmitrija.
I podzikujcie za to mnie.
Nauczya si gotowa inne potrawy i piec sodkie
ciasto, poniewa wiedziaa, e Aleksander je lubi.
Pochania wszystko za jednym posiedzeniem, a
potem pi herbat i pali
papierosa.
- Wiesz, co jeszcze lubi?
- spyta pewnego razu.
Zamaro jej serce.
- Placki ziemniaczane.
- Nie umiem robi plackw.
Chryste, gdzie byli tamci?
Mama i tata odpoczywali w pokoju dziadkw.
Dasza wysza do azienki.
Aleksander umiechn si, natychmiast
umiechna si i ona.
- To nic trudnego.
Wystarczy troch ziemniakw, mka, cebula.
Sl.
- Czy to z...
W tym samym momencie wrcia Dasza.
Nazajutrz Tatiana usmaya placki.
Polaa je mietan, a oni pochonli je, twierdzc,
e nigdy dotd nie jedli czego rwnie pysznego.
- Gdzie ty si tego nauczya?
- spytaa Dasza.
Szybko odkrya, e jedyn przyjemnoci, jakiej
moe zazna pod czas tych dugich dni, jest
dokarmianie Aleksandra.
Bya to przyjemno bardzo intensywna i
bynajmniej nie zakcona smutkiem, ktry drczy
j, zanim rodzina wrcia do domu, zanim znowu
moga zobaczy jego twarz.
Ale ju podczas kolacji zaczynay zbiera si
chmury, a po kolacji zawsze byo tak samo:
Aleksander wraca do koszar - co bardzo
przeywaa - albo zostawa sam na sam z Dasza,
co przeywaa jeszcze bardziej.
Gdzie si spotykali, kiedy nie mieli tego
przekltego pokoju?
Tam, w szpitalu, Aleksander opowiada jej o
zaukach i awkach w parku, ale si na tym nie
znaa.
Jak zawsze nadopiekucza Dasza nigdy z ni o tym
nie rozmawiaa.
Dasza nie rozmawiaa z ni o niczym.
Nikt z ni o niczym nie rozmawia.
Nigdy nie widywaa Aleksandra samego.
A on wszystko przed ni ukrywa.
Ale ktrego wieczoru, kiedy wszyscy poszli na
dach, Anton zaproponowa Tani ich zwariowan
gr w kierunki i pastwa.
Tatiana powiedziaa, e z nog w gipsie nie moe
si obraca.
- Sprbuj - namawia Anton.
- Podtrzymam ci.
- Dobrze - odrzeka, pragnc, eby cho troch
zakrcio jej si w gowie.
Zamkna oczy i zacza podskakiwa niezdarnie
na zdrowej nodze.
Anton podtrzymywa j przyjacielskim ramieniem i
zanosi si miechem, bo nie potrafia odgadn
ani jednego pastwa, a kiedy wreszcie otworzya
oczy, ujrzaa Aleksandra.
Patrzy na ni z tak po spn min, e zabrako jej
tchu, e znowu rozbolay j ebra.
Usiada obok Dmitrija, mylc, e nawet doroli
nie potrafi ukry wszystkiego.
- wietna zabawa.
- Dima obj j za rami.
- Taniu - rzucia Dasza - czy ty kiedykolwiek
doroniesz?
Aleksander nie powiedzia nic.
Ze wszystkich dobrodziejstw, jakimi niechtnie
obdarza j los, najbardziej cieszya si z tego, e
dziki zamanej nodze nie musi chodzi na spacery
z Dmitrijem.
Cieszya si rwnie i z tego, e w domu zawsze
jest peno ludzi, dziki czemu nie musi zostawa z
nim sam na sam.
Jednake kiedy zeszli z dachu, ogarnita panik
stwierdzia, e tym razem to rodzice wyszli na
spacer, i e oba pokoje s wolne.
Dmitrij umiechn si znaczco i znaczco musn
ramieniem jej rami.
Dasza umiechna si do Aleksandra i spytaa:
- Zmczony?
Tatiana omal nie zemdlaa.
Z opresji wybawi j nie kto inny jak sam
Aleksander.
- Nie - odrzek.
- Ale musimy ju wraca.
Chod, Dima.
Nie odrywajc wzroku od Tatiany, Dmitrij
powiedzia, e on wraca nie musi.
- Musisz, musisz - odpar Aleksander.
- Porucznik Marazow chce nas widzie przed
capstrzykiem.
Chodmy.
Tatiana bya mu wdziczna, chocia czua si po
trosze tak, jakby Niemcy obcili jej nogi,
twierdzc, e powinna podzikowa im za to, e
jej nie zabili.
Kiedy rodzice wrcili ze spaceru, poprosia ich
cicho, eby nigdy,
przenigdy nie wychodzili wieczorem z domu.
Nawet jeli bdzie gorco i zechc si napi
zimnego piwa.
Za dnia powoli obchodzia najblisze sklepy w
poszukiwaniu czego do zjedzenia.
Zauwaya, e zaczyna brakowa woowiny i
wieprzowiny.
Mieli przydzia na dwiecie pidziesit gramw
misa tygodniowo na osob, ale nie moga kupi
nawet tego.
Od czasu do czasu udawao jej si wysta
kurczaka.
Kapusty, jabek, ziemniakw, cebuli i marchwi
wci byo pod do statkiem.
Ale ju z masem bywao gorzej.
Drodowe ciasto "siadao" i pierg by
niesmaczny, chocia Aleksander nadal prosi o
dokadk.
Zwykle znajdywaa tylko mk, jaja i mleko.
Nie moga duo kupi, nie moga duo nosi.
Najczciej kupowaa tylko tyle, eby starczyo na
kolacj.
Wracaa do domu, ucinaa sobie krtk drzemk,
uczya si angielskich swek, a potem wczaa
radio.
Radia suchaa codziennie, poniewa wrciwszy z
pracy, ojciec zadawa jej zawsze to samo pytanie:
"Czy s jakie wiadomoci z frontu?
". Byo to pytanie numer dwa.
Pytanie numer jeden brzmiao podobnie, cho
zupenie inaczej: "S jakie wiadomoci?
". Tyle.
Wiedziaa, o co mu chodzi.
Chodzio o Pasz.
Dlatego czua si w obowizku wcza radio.
Pozycje Armii Czerwonej, pozycje wojsk
feldmarszaka von Leeba - nie chciaa tego
sucha.
Ale tak, bywao, e wiadomoci podnosiy j na
duchu.
Nawet kolejne zwycistwa Hitlera byy lepsze od
wewntrznej szarpaniny, ktr przeywaa.
Wczaa radio z nadziej, e beznadziejno
sytuacji na froncie cho troch j rozweseli.
Wiedziaa, e jeli spiker zacznie odczytywa list
wolnych czstotliwoci, w kraju nie zdarzyo si
nic godnego uwagi.
Zwykle przekazywa jakie wiadomoci, ale tu
przedtem z gonika dochodzia seria dziwnych
piskw i trzaskw.
Ratta-tat-tat - brzmiao to jak stukot maszyny do
pisania.
Dziennik trwa ledwie kilka sekund.
Ot, dwa, trzy zdania na temat fisko-rosyjskiego
frontu.
"Armia fiska szybko odzyskuje ziemie utracone
podczas wojny w tysic dziewiset
czterdziestym".
"Finowie s coraz bliej Leningradu".
"Finowie s na Lisim Nosie, zaledwie
dwadziecia kilometrw od granic miasta".
Potem byo o Niemcach.
Spiker czyta powoli, bardzo powoli, eby
suchacze mieli wraenie, e jakie wiadomoci
s, chocia ich nie byo.
Kiedy po raz kolejny wymieni list miast lecych
na poudnie od Leningradu, ktre wpady w rce
Niemcw, musiaa wsta i otworzy map.
Kiedy stwierdzia, e wrd zajtych
miejscowoci jest Carskie Sioo, doznaa tak
wielkiego wstrzsu, e na chwil zapomniaa o
Aleksandrze.
Przecie Carskie Sioo, mylaa, to letni paac
carw, tak samo jak Peterhof, miejsce, gdzie pisa
Puszkin.
Ale nie, najgorsze jest to, e Carskie Sioo ley
tylko dziesi kilometrw na poudnie od
Zakadw Kirowa, dziesi kilometrw na
poudnie od Leningradu!
Niemcy dotarli a tam?
- Tak - odrzek Aleksander.
- S bardzo blisko.
Kiedy bya w udz i kiedy leaa w szpitalu,
miasto bardzo si zmienio.
Zote wieyce Admiralicji i soboru Piotra i Pawa
pomalowano na szaro.
Po wszystkich ulicach kryli onierze, a jeszcze
bardziej rzucay si w oczy granatowe mundury
tych z NKWD.
Wszystkie okna byy oklejone papierem,
przechodnie chodzili szybko i zdecydowanym
krokiem.
Tatiana czsto siadywaa na awce naprzeciw
cerkwi i obserwowaa ludzi i niebo.
Po niebie pyway wszechobecne balony
zaporowe, niektre okrge, inne owalne.
Racje ywnociowe byy coraz bar dziej skpe,
chocia wci udawao jej si zdoby mk na
pierg z grzybami czy z kapust.
Przychodzc na kolacj, Aleksander czsto
przynosi im jedzenie.
W sklepach byway jeszcze kury na ros, ale
doda do rosou mona byo tylko marchewk.
Lici bobkowych ju nie byo.
Dmitrij wycign j na dach; Dasza i Aleksander
zostali na dole sami.
Dima obj j i powiedzia:
- Taniu, tak mi smutno.
Jak dugo mam czeka?
Moe dzisiaj po zwolisz mi na co wicej?
- Co ci jest?
- spytaa, kadc mu rk na ramieniu.
- Pociesz mnie troch.
- Przycign j do siebie i pocaowa w policzek,
prbujc przywrze ustami do jej warg.
W tym, e jej dotyka, byo co nienaturalnego.
Nie wiedziaa dlaczego.
- Przesta, Dima.
- Odsuna si lekko i skina na Antona, ktry
podbieg bliej i gawdzi z ni, dopki Dmitrj nie
mia tego do i sobie nie poszed.
- Dziki.
- Zawsze do usug odrzek Anton.
Dlaczego mu nie powiesz, eby wreszcie si od
ciebie odczepi?
- Nie uwierzysz, ale im czciej mu to mwi, tym
czciej do mnie przychodzi.
- Starsi faceci tacy ju s - powiedzia Anton z
min czowieka do wiadczonego.
- Czy ty nic nie rozumiesz?
Pofolguj mu troch, to ci zostawi!
- wybuchn miechem.
Tania te si rozemiaa.
- Chyba masz racj.
Starsi tacy ju s.
Graa z Dmitrijem w karty, czytaa mu ksiki,
opowiadaa kaway, poia go wdk.
Szczeglnie upodobaa sobie wdk, poniewa
Dima za duo pi i szybko zasypia
na sofie w korytarzu.
Braa wtedy sweter babci, sza na dach, siedziaa z
Antonem, mylaa o Paszy i o Aleksandrze.
Zabijali razem czas, ona i Anton.
Opowiadali sobie kaway, czytali Zoszczenk,
"Wojn i pokj", patrzyli w niebo, zastanawiali
si, kiedy Niemcy dotr do Leningradu.
I jak dugo to wszystko jeszcze potrwa.
A kiedy dzieci szy spa, zapalaa lamp naftow,
otwieraa angielski sownik i rozmwki i
zaczynaa powtarza swka.
Pen.
Tobie.
Love.
The United States of America.
Potato pancakes - umiaa ich bardzo duo.
Tak by chciaa zosta na dwie minuty sam na sam z
Aleksandrem i powiedzie mu, jakich zabawnych
zwrotw si nauczya.
Ktrej nocy, kiedy Anton zasn na dachu tu
obok niej, prbowaa wymyli sposb
naprawienia swego ycia.
Przecie kiedy wszystko byo dobrze, tak dobrze
jak to tylko moliwe.
I nagle, po dwudziestym drugim czerwca,
rozptao si pieko, po nure i zowieszcze, pieko,
ktre zdawao si nie mie koca.
Chocia nie zawsze tak byo.
Wieczornej godziny z Aleksandrem brakowao jej
bardziej, ni chciaa przyzna to przed sam sob.
Godziny, kiedy po wyjciu z Kirowa siadywaa na
awce, muskajc go ramieniem, kiedy spacerowali
pustymi ulicami, kiedy rozmawiali lub milczeli,
gdy cisza wlewaa si w sowa, jak adoga
wlewa si do Newy, ktra wpada do Zatoki
Fiskiej i do Batyku.
Wieczornej godziny, gdy si do siebie umiechali,
gdy biel jego zbw razia w oczy, gdy mia si,
zaraajc j miechem.
Gdy nie moga oderwa od niego oczu, gdy
widzia to tylko on, nikt wicej, bo on i tylko on
mia do tego prawo.
Godziny, gdy byli sami.
Co robi?
Jak to naprawi?
Przecie musi jako z tego wybrn.
I ze wzgldu na sam siebie, i ze wzgldu na
Dasz, i ze wzgldu na niego.
Druga nad ranem.
Miaa na sobie tylko star sukienk i sweter babci,
i byo jej zimno, ale wolaaby spdzi reszt ycia
na dachu ni na dole z mam i tat, ktrzy
rozpaczali po stracie Paszy, i z bagalnym szeptem
Daszy: "Taniu, id na dach, chc zosta z nim sam
na sam".
Mylaa te o wojnie.
Gdyby tak nadleciay niemieckie samoloty, gdyby
tak zrzuciy bomb na ich dom, moe zdoaaby ich
uratowa i sama przy tym zgin?
Ciekawe, chodziliby w aobie?
Pakaliby po mnie?
A on?
Niczego by nie aowa?
Niby czego miaby aowa?
Wiedziaa czego, bo ju teraz aowa, e si w to
wplta.
aowa od samego pocztku.
Ale nawet wtedy, na pocztku, kiedy jedzili
razem autobusem, kiedy, czyci i niewinni,
dotykali si niemiao ramionami, czy znaleliby
ustronne miejsce -
nie liczc spacerw pustymi ulicami, gdy
odprowadza j z fabryki do domu -
gdzie przez dwie, trzy minuty mogaby po wiczy
wymow angielskich swek?
Ona nie znaa takiego miejsca.
A on?
Bezsensowne rozwaania jeszcze bardziej j
przygnbiay.
Tylko tego jej brakowao.
Pragn jedynie ulgi, mylaa.
Ani jego wynioso, ani sporadyczne ktnie z
Dasz, ani jego zmienne nastroje, ani to, e cigle
wygrywa z nimi w karty, nie zmienio uczu, jakie
dla niego ywia, podania, ja kie odczuwaa.
Nie mia zbyt wielu wolnych wieczorw.
Zwykle musia wraca na capstrzyk albo i na
sub do soboru w.
Izaaka, gdzie wypatrywa nieprzyjacielskich
samolotw.
Dostawa najwyej dwie nocne przepustki
tygodniowo: o dwie za duo.
A dzisiaj by jeden z tych nieszczsnych
wieczorw.
"Taniu, id na dach.
Chciaabym zosta z nim sama".
Dobieg j odlegy grzmot.
Po niebie bezgonie pyway wielkie balony
zaporowe.
Wieczorne godziny.
Godziny poranne, godziny dnia, znowu godziny
wieczorne.
Musiaa co zrobi.
Tylko co?
Zesza na d.
Nalaa sobie herbaty, eby ogrza zzibnite rce,
i usiada na kuchennym parapecie, wygldajc na
ciemne podwrze.
Ktem oka zobaczya przechodzcego korytarzem
Aleksandra.
Min drzwi, zawrci i przystan w progu.
Przez chwil milczeli.
- Co tu robisz?
- spyta cicho.
- Czekam, a wyjdziesz, ebym moga si pooy
- odrzeka chodno i odwanie.
Niepewnie wszed do kuchni.
Zerkna na niego spode ba.
Podszed bliej.
Na myl, e zaraz poczuje jego zapach, zamaro jej
serce.
Zatrzyma si krok przed ni.
- Rzadko kiedy zostaj do pna.
- I dobrze.
Nikt ich nie obserwowa i patrzya na niego bez
mrugnicia okiem.
- Tatiasza - powiedzia z bolesn
wyrozumiaoci.
- Wiem, e ci ciko.
Przepraszam.
To moja wina.
Mam wyrzuty sumienia.
Nie mwiem?
Nie powinienem by wtedy przychodzi.
- Aha, bo przedtem byo atwiej, tak?
- atwiej ni teraz.
- Masz racj.
- Pragna zeskoczy z parapetu i podej bliej.
Pragna znowu jedzi z nim tramwajem, siedzie
z nim na awce, spa z nim w namiocie.
Pragna czu go tu przy sobie.
Na sobie.
Ale po wiedziaa tylko: - Powiedz, czy to dziki
tobie Dima jest co wieczr w Leningradzie?
Bo ilekro tu przychodzi, coraz bardziej si ze mn
spoufala.
Bysn oczami.
- Mwi, e mu pozwalasz.
- Doprawdy?
- Czy to dlatego by dla niej taki oschy?
- Co ci po wiedzia?
- Bya zbyt zmczona, eby gniewa si na
Dmitrija.
Aleksander podszed bliej.
Jeszcze troch, pomylaa, i poczuj jego zapach.
- Niewane - odrzek z blem w gosie.
- Mylae, e mwi prawd?
- A mwi?
- Wiesz co?
- Spucia nogi z parapetu i odstawia szklank.
Podszed jeszcze bliej.
- Co, Taniu?
- spyta cicho.
Pachnia mczyzn, mydem i szamponem.
Umiechna si blado.
I spowaniaa.
- Zrb mi przysug i trzymaj si ode mnie z
daleka.
Dobrze?
- Prbuj - odrzek, cofajc si o krok.
- Nieprawda.
Dlaczego wci tu przychodzisz?
- sykna.
- Zerwij z Dasz.
- Gboko westchna.
- Jak wtedy.
I odejd.
Id na swoj wojn.
I zabierz ze sob Dmitrija.
Do niego nic nie dociera i mam ju tego do.
- Mam do was wszystkich.
Nie, tego mu nie powiedziaa.
- Doj dzie do tego, e nie bd miaa siy mu
odmwi - dodaa z wysikiem.
- Przesta.
Nie mog teraz odej.
Niemcy s za blisko.
Twoja rodzina bdzie mnie potrzebowaa...
- Urwa.
- Ty te.
- Nie.
Dam sobie rad.
Prosz, jest mi za ciko.
Czy tego nie widzisz?
Poegnaj si z Dasz, poegnaj si ze mn i
wyjedcie.
Prosz ci, Aleksandrze, prosz...
- Taniu.
- Mwi tak cicho, e prawie bezgonie.
- Jakebym mg ci nie widywa?
Szybko zamrugaa.
- Kto mnie bdzie karmi?
Zamrugaa jeszcze raz.
- Dobrze, jak chcesz - odpara zdenerwowana.
- Bd ci gotowaa i puszczaa si z twoim
najlepszym przyjacielem, a ty bdziesz pieprzy
moj siostrzyczk.
Czy tym razem dobrze zrozumiaam warunki
umowy?
wietnie.
Doskonale.
Aleksander odwrci si na picie i wyszed.
Nazajutrz wczesnym rankiem posza na Prospekt
Grecki, eby Wiera obejrzaa jej ebra.
- Wiero, znalazaby dla mnie co do roboty?
Tu, w szpitalu.
Wiera zmruya oczy.
- Co si stao?
Jeste smutna.
Z powodu nogi?
- Nie...
- Ju miaa otworzy przed ni serce i wyla swj
smutek na jej tlenion i niczego nie
podejrzewajc gow, ale zdya wzi si w
gar.
- Nie, nie.
Po prostu nie mog chodzi i miertelnie si nudz.
Cay dzie siedz na dachu i wypatruj
bombowcw.
Znajdziesz co dla mnie?
- C - odrzeka w zadumie Wiera.
- Pracy tu peno...
- Na przykad?
- spytaa z oywieniem Tatiana.
- Mogaby siedzie za biurkiem i wypenia
formularze.
Albo roznosi jedzenie w stowce.
Albo bandaowa rany czy mierzy temperatur.
Kiedy wydobrzejesz, mogaby nawet nauczy si
pielgniarstwa.
Tania umiechna si szeroko.
- Doskonale!
- Nagle zmarszczya czoo.
- Ale co z Kirowem?
Kiedy zdejm mi gips, powinnam tam wrci.
Wanie: kiedy zdejm mi gips?
- Tatiano, przecie w Zakadach Kirowa jest teraz
front!
- wykrzykna Wiera.
- Nie bd taka odwana.
Gdyby wrcia, natychmiast dali by ci karabin i
zaczli ci szkoli do walki.
Ucieka stamtd w ostatniej chwili.
Ale tu, w szpitalu, zawsze brakuje rk do pracy.
Zbyt wielu ludzi
wstpuje do wojska, zbyt mao wraca.
- Umiechna si do niej.
- Nie
kady ma tyle szczcia co ty.
Gdyby ten oficer nie wygrzeba ci spod
gruzw...
Gdyby Tatiana moga skaka, wracaaby do domu
w podskokach.
Tego wieczoru przy kolacji z entuzjazmem
oznajmia, e znalaza
prac blisko domu.
- I bardzo dobrze!
- powiedzia ojciec.
- Nareszcie!
Zamiast w domu, bdziesz moga je w szpitalu.
- Tania nie powinna jeszcze chodzi - wtrci
Aleksander.
- Moe okule na cae ycie.
- Nie moe nic nie robi i y naszym kosztem!
- zagrzmia ojciec.
- Kto j wykarmi?
W pracy powiadaj, e znowu zmniejsz nam
racje.
Bdzie jeszcze gorzej.
- Pjd do pracy, tato - zapewnia go wesoo
Tania.
- I bd mniej jada, dobrze?
Aleksander ypn na ni spode ba i dgn
widelcem tuczone ziemniaki na talerzu.
Ojciec grzmotn pici w st.
- To twoja wina!
- krzykn.
- Powinna bya wyjecha z dziadkami!
My mielibymy wicej jedzenia, a ty nie
naraaaby si na niebezpieczestwo, pozostajc
w miecie.
- Pokrci gow.
- Powinna bya z nimi wyjecha.
- Co ty mwisz?
- Caa wesoo pierzcha.
Tania podniosa odrobin gos.
- Dobrze wiesz, e nie mogam wyjecha, bo
miaam zaman nog.
- Zmarszczya czoo.
- Przesta, Taniu.
- Dasza pooya jej rk na ramieniu.
Mama rzucia widelec.
- Gdyby nie twoje idiotyczne pomysy, niczego by
sobie nie zamaa!
Tatiana odtrcia rk Daszy i spojrzaa na matk.
- Gdyby nie wolaa, ebym to ja umara zamiast
Paszy, nie pojechaabym go szuka!
Rodzicom odebrao mow.
Pozostaym chyba te.
- Nigdy czego podobnego nie powiedziaam!
- krzykna mama wstajc.
-Nigdy!
- Syszaam!
- Nieprawda!
- Syszaam na wasne uszy!
Dlaczego Bg nie zabra Tani zamiast niego!
Ju zapomniaa?
- Przesta - powiedziaa Dasza drcym gosem.
- Mama na pewno tak nie mylaa.
- Taniu, Tanieczko - szepn Dmitrij.
- Uspokj si.
- Tatiano!
- wrzasn ojciec.
- Jak miesz tak do nas mwi, wie dzc, e to
wycznie twoja wina?
Tania prbowaa wzi gboki oddech, ale nie
moga.
- Moja?
- krzykna.
- To twoja wina!
To ty posae Pasz na mier i nie zrobie nic,
eby go ocali...
Ojciec zerwa si gwatownie i uderzy j w twarz
tak mocno, e spada z krzesa.
Aleksander szybko wsta i odepchn go na bok.
- Nie powiedzia.
- Nie.
- Precz!
- rykn ojciec.
- To rodzinna sprawa.
Wyno si!
Aleksander pomg Tani wsta.
Stali midzy sof i stoem, tu obok
Daszy, ktra a chwycia si za gow.
Ojciec i mama patrzyli na nich,
ciko dyszc.
Tania miaa rozbity nos i mocno krwawia.
Aleksander osania j jak
mur.
- Moesz mnie bi, ile chcesz!
- krzykna, przytrzymawszy si jego rkawa.
- Moesz mnie nawet zabi, ale i tak nie wrcisz
ycia Paszy!
A nikt nie wyjedzie std, dlatego e nie ma ju
dokd!
Ojciec wpad w furi.
Krzykn i znowu chcia j uderzy, lecz
Aleksander odepchn go jedn rk, drug
podtrzymujc Tanie.
- Nie - powtrzy.
- Nie.
W tej samej chwili Dasza zerwaa si z krzesa i
gono zawodzc, chwycia ojca za rk.
- Tatusiu, tatusiu, nie bij, prosz.
- Przeszya Tanie wzrokiem.
- Co ty narobia!
- Ona te prbowaa j uderzy, lecz powstrzyma
j Aleksander.
- Co ty wyprawiasz?
- spyta cicho.
Dasza spojrzaa na niego nic nierozumiejcym
wzrokiem.
- Co?
Ty jej bronisz?
Nie widzisz, co zrobia?
Mama pakaa, ojciec dziko wrzeszcza.
Dmitrij gapi si w talerz, Tatiana znieruchomiaa.
- Przesta, Dasza - powiedzia stanowczo
Aleksander.
- Tania nic nie zrobia.
Wszyscy przestacie.
Moe gdybycie posuchali jej w czerwcu, kiedy
moglicie sprowadzi Pasz do domu, nie
skakalibycie sobie teraz do oczu, a wasz syn i
brat mgby jeszcze y.
Ale teraz ju za pno, wic dajcie jej wity
spokj.
Odwrci si do nich plecami i spyta:
- W porzdku?
- Poda Tani serwetk ze stou.
- Masz, krwawisz.
Przy u nasady, zaraz przestanie.
Szybko, przy.
Spojrza na jej ojca.
- Gieorgiju Wasiljewiczu, rozumiem, e prbuje
pan ratowa syna.
Prosz mi wierzy, dobrze pana rozumiem.
Ale niech si pan nie wyywa na Tani.
Tata cisn kieliszkiem o podog i wyszed
chwiejnie z pokoju.
Mama wysza za nim.
Trzasna drzwiami i rozszlochaa si.
- Ona zawsze tak - szepna Tania.
- Pacze, dopki kto jej nie przeprosi.
Zwykle robi to ja.
Dasza przeszya Aleksandra wzrokiem.
- Nie mog uwierzy, e trzymasz jej stron, e
wystpie przeciwko mnie.
- Przesta bredzi - odrzek gono Aleks.
- Trzymam jej stron, bo nie pozwoliem, eby
uderzya siostr, ktra ma zaman nog.
Dlaczego nie uderzysz kogo swojego wzrostu
albo choby mnie?
Wiem, dla czego - doda gniewnie.
- Bo mogaby to zrobi tylko raz.
- Masz racj - warkna Dasza i wzia zamach,
chcc go spoliczkowa.
Chwyci j za rk i mocno odepchn.
- Przestaa nad sob panowa.
Wychodz.
Dmitrij, ktry od jakiego czasu nie powiedzia ani
sowa, wsta, wes tchn i ruszy za Aleksandrem.
Gdy tylko wyszli, Dasza rzucia si na Tatian.
Ta stracia rwnowag i upada na st, prosto w
tuczone ziemniaki, ktre wasnorcznie
przyrzdzia.
- I zobacz, co zrobia!
- wrzasna Dasza.
- Zobacz, co zrobia!
Otworzyy si drzwi i do pokoju wpad
Aleksander.
Chwyci j za rk, szarpn, odcign od siostry
i spyta:
- Taniu, moesz nas na chwil zostawi?
Wci przyciskajc serwetk do nosa, Tatiana
wysza i przystana na korytarzu.
Syszaa, jak na siebie krzycz, on na ni, ona na
niego.
Tu obok sta Dmitrij.
Patrzyli na siebie bez sowa.
Wreszcie Dima wzruszy ramionami.
- On ju taki jest.
Ma koszmarny temperament.
Tania chciaa powiedzie, e nigdy dotd nie
straci przy niej opanowania, ale wolaa posucha
tego, co dziao si za drzwiami.
- Nie powinien si w to miesza - mrukn Dmitrij.
- To rodzinna sprawa, nie sdzisz?
Burza szybko minie.
- Przypomina mi si stary kawa: "Wasilij,
dlaczego ty mnie cigle bijesz?
Przecie nie robi nic zego?
". A Wasilij na to: "I dobrze.
Gdybym wiedzia, co robisz, pewnie bym ci
zabi".
Dmitrij rozemia si, jakby nigdy w yciu nie
sysza nic zabawniejszego.
Zza drzwi dochodzi podniesiony gos Aleksandra.
- Czy nie widzisz, e to nie ona mnie od ciebie
odpycha, tylko ty sama?
Swoim zachowaniem?
Jak mog trzyma stron dziewczyny, ktra bije
wasn siostr?
Dasza co odpowiedziaa.
- Nie przepraszaj.
Nie potrzebuj twoich gupich przeprosin.
- Cisza.
- Nie, ja tak duej nie mog...
Dasza zaniosa si histerycznym szlochem.
- Aleks, prosz, nie odchod.
Przepraszam, masz racj, kochanie, masz racj,
tylko nie odchod.
Co mam zrobi?
Chcesz, ebym j przeprosia?
- Jeli tkniesz j choby palcem, natychmiast z
tob zerw.
Rozumiesz?
- Tak.
Ju nigdy jej nie uderz.
I znowu cisza.
Tatiana osupiaa.
Nie wiedzc, gdzie uciec wzrokiem, wytara
krwawicy nos, zerkna na Dmitrija i wzruszya
ramionami.
- Ani chwili sam na sam - powiedziaa.
- Nawet pokci si spokojnie nie mog.
- zacza osuwa si po cianie na podog.
Dmitrij podtrzyma j, zaprowadzi na sof, otar
jej twarz i poklepa j po plecach.
- Lepiej?
- powtarza.
- Ju lepiej?
Sarkowowie zastukali do drzwi z korytarza,
pytajc, czy wszystko w porzdku.
Jedna ktnia i wszyscy wszystko sysz, wszyscy
o wszyst kim wiedz.
- Tak - odpowiedziaa Tatiana.
- To tylko drobna sprzeczka, ju w porzdku.
Zaraz potem na korytarz wysza Dasza.
Przeprosia j pospnie, wrcia do pokoju i
zamkna drzwi.
Tania poprosia Dmitrija, eby ju sobie poszed, i
pokutykaa na dach.
Tam usiada i dugo si modlia o niemieck
bomb.
Jaki czas pniej z klatki schodowej wyszed
Aleksander.
Wanie rozmawiaa z Anionem i chocia drgno
jej serce, udaa, e go nie widzi.
Trzymali si za rce.
Wtem Anton trci j okciem i przesta mwi.
Tatiana westchna i odwrcia gow.
- Tak?
- spytaa smutno.
- Daj rk - powiedzia Aleksander.
- Nie.
- Daj rk.
- Anton - odrzeka gono Tania - pamitasz
Aleksandra, chopca Daszy?
Przywitajcie si.
Ucisnli sobie donie.
- Anton - poprosi Aleks - czy mgby zostawi
nas na chwil samych?
Anton niechtnie odszed i przykucn na tyle
blisko, e mg ich podsuchiwa.
- Odejdmy troch dalej - rzuci Aleksander.
- Noga mnie boli - odpara Tatiana.
- Tu jest dobrze.
Nie tracc czasu na wymian zda, Aleksander
wzi j na rce, przenis kilka krokw dalej i
postawi w rogu dachu, gdzie nie byo ani Antona,
ani Mariszki, siedmioletniej dziewczynki z
pierwszego pitra, ktra dosownie mieszkaa na
dachu, poniewa jej rodzice cigle pili.
- Daj rk, Taniu.
Bezwolnie go posuchaa.
Trzsy jej si donie.
- Dobrze si czujesz?
Czsto tak drysz?
- Czasami.
Nic mi nie jest - pokrcia gow.
- Dlaczego?
- Nie pozwol, eby ktokolwiek ci skrzywdzi.
- Ale co mi z tego przyjdzie?
Teraz wszyscy s na mnie wciekli.
Zabawie si z Dasz i wyjdziesz, ale ja zostan.
Ja bd spaa z ni w jednym ku, siedziaa w
tym samym pokoju, chodzia tym samym
korytarzem.
I wci bd mieciem.
Na jego twarzy malowa si wyraz czuoci i
wspczucia.
- Z nikim si nie zabawiem, Taniu.
Nie pozwol, eby ci krzywdzili.
Mam gdzie, czy Dasza si o nas dowie, albo czy
Dmitrij...
- Urwa.
Tatiana zamara.
- Mam gdzie, czy dowie si o nas cay wiat.
Nie po zwol ci skrzywdzi.
Nigdy.
Nikomu.
- Zamilk, patrzc jej w oczy.
- Dobrze o tym wiesz.
Dlatego jeli nie chcesz, eby mnie powiesili, jeli
nie chcesz powiedzie siostrze prawdy, musisz
zachowa wiksz ostrono w obecnoci ludzi,
ktrzy mog ci uderzy.
- Gdzie ty si uchowa?
W Ameryce tego nie robi?
Bo tu, w Rosji,
rodzice bij dzieci, a dzieci przyjmuj to z pokor.
Bo tu starsze siostry bij modsze, a modsze
musz to znosi.
Tu po prostu tak jest.
- Rozumiem - odrzek Aleksander.
- Ale ty jeste za moda, zbyt krucha, eby kto ci
bi.
Poza tym on za duo pije.
Nie wie, co robi.
Musisz uwaa.
Donie mia ciepe i kojce.
Tatiana przymkna oczy, wyobraajc sobie tylko
jedno.
Z jej lekko rozchylonych ust wydoby si cichy jk.
- Ciii...
- cisn jej palce.
- Nie rb tego.
- Szura, pogubiam si, nie wiem, co robi.
Zupenie si pogubiam.
Nagle zabraa rce i oczami daa mu znak.
Z klatki schodowej wysza Dasza.
- Przyszam zobaczy, co z Tani.
- Patrzya to na ni, to na niego.
- Jeszcze tu jeste?
Mwie, e musisz i.
- Bo musz.
- Aleksander wsta i poklepa j lekko po
policzku.
- Do zobaczenia za kilka dni.
A ty, Taniu, id do lekarza.
Niech sprawdzi, czy nie masz zamanego nosa.
Tatiana z trudem kiwna gow.
- Czego on chcia?
- spytaa Dasza, gdy odszed.
- Niczego.
Przyszed sprawdzi, jak si czuj.
- Raptem poczua, e nie wytrzyma, e zaraz
wszystko jej powie.
Otworzya usta i...
- Wiesz co?
Jeste moj starsz siostr i bardzo ci kocham.
Do jutra mi przejdzie, ale teraz jeste ostatni
osob, z ktr chciaabym rozmawia.
Wiem, e robi to za czsto, e wysuchuj ci,
kiedy masz ochot pogada, e odchodz, kiedy
kaesz mi odej.
Jutro znowu bd posuszna, ale teraz nie chc.
Chc posiedzie tu i pomyle.
- Umilka.
- Dlatego prosz, id sobie.
Dasza ani drgna.
- Posuchaj, Taniu.
Bardzo mi przykro, naprawd.
Ale nie powinna bya mwi tego o tacie i
mamie.
Dobrze wiesz, co przeywaj.
Dobrze wiesz, e maj wyrzuty sumienia...
- Nie chc sysze tych dwuznacznych przeprosin!
- Co ci napado?
Nigdy dotd tak si nie odzywaa.
Do nikogo.
- Prosz ci, Daszo, odejd.
Owinwszy si starym swetrem, Tania
przesiedziaa na dachu prawie do rana.
Zmarzy jej stopy i policzki.
Z oszoomieniem stwierdzia, e czca ich
intymno nie wygasa, e wci trwa.
Chocia mao ze sob rozmawiali, chocia by dla
niej bardzo chodny i chocia ostatnio pado
midzy nimi wiele gorzkich sw, nie miaa
najmniejszych wtpliwoci, e gdyby tylko
potrzebowaa wsparcia i obrony, mczyzna, ktry
odnalaz j pod ruinami w udz, natychmiast
przyszedby jej z pomoc.
Przekonanie to dodao jej si, po mogo krzykn
na pap, pomogo powiedzie mu prawd bez
wzgldu na to, jak bardzo go t prawd zrania.
Gdyby Aleksander nie doda jej si, nigdy nie
omieliaby si tego zrobi.
Gdy za nim stana, gdy wyrs przed ni niczym
mur, zapomniaa o krwawicym nosie i o bolcych
ebrach, i poczua si jeszcze odwaniejsza:
wiedziaa, e obroniby j nawet przed Dasz.
Bya tego pewna jak wasnego serca i nagle, w
samym rodku nocy, pogodzia si ze sob, ze
swoim yciem, a nawet z siostr.
Dmitrj, pono bardzo w niej zakochany, nie zrobi
nic, w ogle nie zareagowa -
zgodnie z przewidywaniami.
Nie zmienia o nim zdania ani na jot.
By typowym Rosjaninem, czowiekiem
radzieckim, ale nie winia go za to, e jest wierny
swojej naturze.
Jednoczenie ze wszystkich si prbowaa
sprzeciwi si swojej.
Czua, po prostu wiedziaa, e naley do
Aleksandra i e nic tego nie od mieni.
Mylaa, e wymae go z pamici, e zdoa bez
niego y.
Mrzonki.
Zakochaa si w chopaku rodzonej siostry i nie
potrafi si odkocha.
W aden sposb.
Miaa wraenie, e ksiyc Jowisza i soce
Wenus ustawiy si dla nich w jednej linii.
Aleksander wszed do swej kwatery i na grnej
pryczy zobaczy Dmitrija.
- Co si dzieje?
- spyta znuony.
- To ty mi powiedz.
- Przecie widzielimy si p godziny temu.
Id spa.
Wstaj o pitej.
- W takim razie przejd do rzeczy.
- Dmitj zeskoczy z ka.
- Chc, eby skoczy t maskarad i przesta
zawraca gow mojej dziewczynie.
- O czym ty mwisz?
- Czy ja nie mog mie czego tylko dla siebie?
Ty yjesz jak krl, masz wszystko, czego dusza
zapragnie.
Jeste porucznikiem Armii Czerwonej, masz pod
sob ludzi, ktrzy wypeniaj kady twj rozkaz.
Ja pod tob nie su...
- Ale suycie pode mn, szeregowy - przerwa mu
Marazow, zeskakujc z pryczy.
- Jest pno, czeka nas dugi dzie.
Nie powinnicie podnosi gosu.
Pozwolono wam tu wej w drodze wyjtku.
Dmitrij zasalutowa mu i zamilk.
Aleksander sta obok i czeka.
- Baczno, szeregowy.
- Marazow podszed bliej.
- Mylaem, e chcecie odpocz, zaczeka na
przyjaciela...
- Mam do niego ma spraw, towarzyszu
poruczniku - odrzek Dmitrij.
- Sprawa byaby maa tylko wtedy, gdybycie mnie
nie obudzili, ale poniewa mnie obudzilicie,
przestaje by maa i staje si dua.
Spocz nij.
- Marazow podcign dugie kalesony, powoli
obszed w peni umundurowanego Dmitrija i
mrukn: - Czy ta maa sprawa nie moe zaczeka
do jutra?
- Towarzyszu poruczniku - Aleksander
odchrzkn - czy mgbym porozmawia z nim w
cztery oczy?
- Jak sobie yczycie - odrzek Marazow, z trudem
tumic umiech.
- Wyjdmy na korytarz.
Aleksander zamkn za sob drzwi.
- Co ty wyczyniasz, Dima?
Chcesz sobie zaszkodzi u dowdcy?
- Przesta pieprzy, dobra?
- sykn Dmitrij.
- Powiesz mi, kiedy bdziesz mia dosy?
Moesz mie kad dziewczyn na wiecie, dla
czego przystawiasz si akurat do mojej?
Aleksander opanowa si z trudem, eby nie zada
mu tego samego pytania.
- Nie mam pojcia, o co ci chodzi.
Ojciec rozbi jej nos.
Chciaem jej pomc.
- Jestem zwykym wyrobnikiem.
Musz wszystkich sucha i za wszystkich
nadstawia karku.
Tylko ona traktuje mnie jak czowieka.
Bo ma to we krwi.
Wszystkich tak traktuje.
- Dima, ycie wyrobnika ma swoje plusy.
Pomyl tylko, ilu rzeczy nie musisz robi.
Czy wysano ci na poudnie, gdzie Hitler
przepuszcza wszystkich przez maszynk do misa?
Nie.
Oddzia Marazowa zostaje tu, na miejscu.
Czekacie, a front dotrze do Leningradu, I to ja si
o to postaraem.
Ja. eby ci pomc.
- Zamilk.
- Bo jeste moim przyjacielem.
- Podszed krok bliej.
- Przez te wszystkie lata byem dla ciebie dobry.
Co si stao z nasz przyjani, Dima?
- Mio j zniszczya, ot co!
- warkn Dmitrij.
- Tania jest dla mnie waniejsza.
Chc przey t kurewsk wojn.
Dla niej.
- Aha...
- Aleksander dugo milcza.
-No tojprzeyj, kto ci broni?
- Podkochuje si w tobie jak gupia koza - szepn
Dmitrij.
- Ale to niemoliwe, to tylko jej wyobrania.
Przecie ona nie wie, kim jeste.
A moe ju wie?
Aleksandrowi drgno serce.
Wiszca nad nimi arwka bya rozbita.
Ta na kocu korytarza to si zapalaa, to gasa.
Zza drzwi dochodzi miech onierzy.
W rurach szumiaa woda.
Milczeli.
Stali naprzeciw siebie i mierzyli si wzrokiem.
O czym on mwi?
- myla Aleksander.
O mojej przeszoci?
O Ameryce?
- Oczywicie, e nie - odrzek w kocu.
- Niby skd?
- Bo gdyby si dowiedziaa, zrobioby si bardzo
niebezpiecznie, nie uwaasz?
Niebezpiecznie dla nas.
Aleksander podszed powoli krok bliej.
Dmitrij podnis rce i opar si o cian.
- Dima, przesta ple gupstwa.
Powiedziaem, e ona nic nie wie.
- Nie chc nikogo skrzywdzi - wychrypia cicho
Dmitrij.
- Chc tylko mie swoj szans.
Aleksander zacisn zby i wrci do pokoju.
Marazow lea na ku z rkami pod gow.
- Czemienko zaazi ci za skr?
- rzuci obojtnie.
- Chcesz, ebym si nim zaj?
- Nie, dziki.
Sam z nim sobie poradz.
- Mog go przenie.
- Przenosiem go cztery razy.
- Aha.
Nikt go nie chce, wic dae go mnie?
- Nie tobie, tylko Kasznikowowi.
- Tak, ale Kasznikow podlega mnie.
Marazow sign po piersiwk, pocign yk
wdki i poczstowa Aleksandra.
- Id na nas niemieckie czogi - powiedzia.
- A my nie mamy ludzi, nie utrzymamy si.
Chyba bdziemy musieli si podda, co?
- O nie - odpar z umiechem Aleksander.
- Jeli bdzie trzeba, pj dziemy na nich z
kamieniami w rku!
Marazow zasalutowa i opad na poduszk.
- Poruczniku Bieow - rzuci.
- Ostatnio widuj was tylko na subie.
Nie macie pojcia, jakie dziewczyny przychodz
teraz do klubu.
Aleksander odpowiedzia mu umiechem i
pokrci gow.
- To ju nie dla mnie.
Zaskoczony Marazow podpar si na okciu i
westchn.
- Nie rozumiem, poruczniku.
Widz was, sysz.
Mwicie po rosyjsku, ale te sowa...
Nie wierz wasnym uszom.
Co si, kurwa, dzieje?
Aleksander milcza.
- Zaraz, zaraz.
Chyba si nie...
O psiakrew!
- I rykn zaraliwym miechem.
- Bredzisz!
Masz fioa?
Chyba jeszcze nie umierasz?
- Umiera, nie umieram, ale na pewno nie pi.
- No nie!
Kogo by tu obudzi?
Musz to komu powiedzie.
Wychyli si z ka i grzmotn poduszk
picego pod nim oficera.
- Obud si, Grinkow!
Jak ci powiem, to zdbiejesz.
- Odwal si - warkn tamten, odrzucajc
poduszk.
Aleksander wybuchn miechem.
- Marazow, przesta, ty wariacie.
Przesta, bo przenios i ciebie.
- Kto to jest?
- O czym ty mwisz?
- Aleks zasoni twarz poduszk.
- Czekaj...
To ta, o ktrej gadasz przez sen?
Zaskoczony Aleksander podnis gow.
- Ja nie gadam przez sen.
- Gadasz, gadasz, i to jak!
Grinkow!
Co Bieow mwi przez sen?
- Odwal si.
- Grinkow odwrci si twarz do ciany.
- Odwal si?
Nie, nie, co innego...
Powtarza imi jakiej dziewczyny.
Czekaj, zaraz sobie przypomn...
Aleks, jeste kutas.
Nie chcesz po wiedzie kolegom oficerom.
- Tylko dlatego, e wam bezgranicznie ufam.
- Aleksander przewrci si na bok.
Marazow klasn w donie.
- Chc j pozna.
Musz pozna dziewczyn, ktra zawrcia we
bie naszemu Aleksandrowi.
Nieco pniej, gdy Aleksander, bijc si z
mylami, dugo nie mg zasn, doszed do
wniosku, e nieatwo jest odmieni ludzkie serce.
Jeli ycie w Zwizku Radzieckim czego go
nauczyo, to na pewno tego.
Lecz wiedzia rwnie, e sprbuje.
Tylko najpierw musi z ni po rozmawia.
Tak, potem bdzie ju atwiej.
Wiedzia te, e gwiazdy rozwietl mrok jego
duszy tylko wwczas, jeli na to zasuy.
Najwyraniej jeszcze nie zasuy.
Najwyraniej jeszcze nie pora.
Rano mama spytaa j, czy jest z siebie
zadowolona.
Nie, odrzeka Tatiana.
Nieszczeglnie.
Gdy wszyscy wyszli i gdy ona te szykowaa si
do wyjcia, kto za puka do drzwi.
Otworzya: w progu sta Aleksander.
- Nie mog ci wpuci - szepna, wskazujc
ann Sarkow, ktra przystana w korytarzu i
podejrzliwie im si przygldaa.
W Tatianie lk walczy z podnieceniem.
Nie moga go wpuci, nie moga zamkn drzwi,
mimo to...
- Spokojnie - odrzek, wchodzc do rodka.
- Na dole czeka na mnie cay pluton wojska.
Budujemy zapory na poudniowo-wschodnim
kracu miasta.
- Spuci oczy.
- Mam ze nowiny.
Wczoraj Niemcy zdobyli Mg.
- O Boe...
- Dobrze pamitaa, co mwi o pocigach.
- co teraz?
Aleksander pokrci gow.
- To ju koniec.
Chciaem tylko spyta, jak si czujesz po
wczorajszym.
I sprawdzi, czy nie idziesz do pracy.
- Id.
- Taniu, nie.
- Tak, Szura, tak.
- Nie!
- prawie krzykn.
Tatiana zerkna przez rami i szepna:
- Sarkow o wszystkim doniesie.
Powie, e bye.
Gwarantuj.
- Wanie dlatego daj mi czapk, ktr tu wczoraj
zostawiem.
Wlepili mi kar.
Musz j mie.
Wszed do pokoju i po chwili wyszed na korytarz
z czapk.
- Prosz ci, nie id do szpitala.
- Szura, ja tu wariuj.
Siedz sama caymi dniami, dzie w dzie.
W szpitalu zobacz przynajmniej tych, ktrzy
naprawd cierpi.
To podniesie mnie na duchu.
- Bdziesz musiaa duo chodzi, noga nie
wytrzyma.
Poczekaj, za dwa tygodnie zdejm ci gips, a
wtedy...
- Ani myl.
Za dwa tygodnie trafi nie do szpitala, tylko do
domu wariatw.
- Szkoda, e Kirw jest ju na linii frontu - odrzek
cicho Aleksander.
- Mogaby wrci do pracy.
Czekabym na ciebie.
Codziennie.
- Umiechn si i doda: - Jak kiedy, pamitasz?
Boe, jak mogaby zapomnie.
Serce walio jej jak motem, ale Sarkow wci
ich obserwowaa.
- Do tego - mrukn Aleksander i zatrzasn
drzwi.
Tatiana otworzya usta i szybko je zamkna.
- No to koniec - wyszeptaa.
- Bd jeszcze wiksze kopoty.
Aleksander podszed bliej.
Zrobia krok do tyu.
On kolejny krok do przodu.
- Jak twj nos?
- spyta.
- Dobrze.
Nie jest zamany.
- Skd wiesz?
- Podszed jeszcze bliej.
Obronnym gestem wycigna przed siebie rce.
- Szura, prosz...
Kto gono zapuka do drzwi.
- Tanieczko, wszystko w porzdku?
- Tak, tak, w porzdku odkrzykna.
Zgrzytna klamka.
- Chciaam tylko spyta, czy zrobi ci co do
jedzenia.
- Znowu Sar kow.
- Nie, anno, dzikuj- odrzeka Tania, z trudem
zachowujc zimn krew.
Sarkow ypna spode ba na Aleksandra, ktry
spojrza na Tatian i przewrci
oczami.
Tania omal nie wybuchna miechem.
- Ju wychodzimy - dodaa.
- Tak?
A dokd?
- Ja do pracy...
- Ani mi si wa - sykn Aleksander.
- A porucznik Bieow idzie budowa zapory.
- Zapory, towarzyszko Sarkow, zapory -
powiedzia Aleksander.
ruszajc w jej stron.
- Wiecie, co to takiego?
To zesp umocnie prawie
dwudziestokilometrowej dugoci.
Sarkow wycofaa si na korytarz.
- A kadego z nich broni osiem gniazd karabinw
maszynowych, dziesi stanowisk
przeciwpancernych, trzynacie modzierzy i
czterdzieci sze karabinw maszynowych na
wysunitych pozycjach.
- Ach tak..
- Tak, bronimy naszego ukochanego miasta,
towarzyszko.
- Z tymi sowami ponownie zatrzasn drzwi.
Tatiana staa za nim, krcc gow.
- No to mnie wsypae - powiedziaa z
promiennym umiechem.
Wzia torb i przekrcia klucz w zamku.
- Chodmy, panie budowniczy.
Podczas gdy Sarkowa mamrotaa do siebie w
kuchni nad szklank herbaty, oni ruszyli schodami
w d.
Aleksander wzi Tanie za rk, chcc pomc jej
zej.
Prbowaa si wyszarpn, lecz na prno.
- Aleksandrze...
- Nie.
- Przycign j do siebie.
Zaszumiao jej w gowie.
Zaszumiao, zahuczao i zatrzeszczao, jak by nagle
zapono tam wielkie ognisko.
- Posuchaj - wychrypiaa.
- Poprosz Wier, eby przydzielia mnie do
stowki.
Moe wpadniesz na obiad?
Chtnie ci obsu - dodaa z umiechem.
Aleksander pokrci gow.
- Lubi, kiedy mnie karmisz, i niewiele rzeczy
sprawia mi wiksz przyjemno, ale bd za
daleko.
Nie zd.
- Szura, pu mnie.
Jestemy na schodach mojego domu...
Nie puci.
Jeszcze mocniej cisn j za rk.
- Co si stao?
- spytaa, przeczuwajc co zego.
Aleksander zawaha si i w jego czekoladowych
oczach zagoci gboki smutek.
- Taniu...
- westchn.
- Musimy porozmawia.
O Dmitriju.
- O Dmitriju?
- Tak, ale nie teraz.
To dusza rozmowa, rozmowa...
sam na sam.
Przyjd do mnie do witego Izaaka.
Serce walio jej jak motem.
- Do witego Izaaka?
Szura, z trudem kutykam do szpitala, a to ledwie
dwie ulice std.
Nie dojd, nie dam rady.
- Mwic to wiedziaa, e doszaby tam, nawet
gdyby musiaa si czoga.
- Wiem.
Nie chc, eby chodzia sama.
Na ulicach jest bezpiecznie, ale twoja noga...
- Pogaska j po policzku.
- Czy kto nie mgby ci pomc?
Tylko nie Anton.
Moe jaka koleanka?
Dziewczyna, ktrej ufasz, ktra mogaby
odprowadzi ci w poblie soboru.
Par ulic przeszaby sama.
Tatiana zagryza warg.
- Ale jak wrc do domu?
Aleksander umiechn si i przycign j do
siebie.
- Jak zwykle - odrzek z umiechem.
- Odprowadz ci.
Patrzya na guziki jego koszuli.
- Taniu, musimy, koniecznie musimy porozmawia,
i dobrze o tym wiesz.
Owszem, wiedziaa.
- Ale tak nie mona.
- Mona, Taniu, i trzeba.
- Dobrze.
Ale teraz id.
- Przyjdziesz?
- Sprbuj.
Id ju.
- Podnie...
Zanim zdy dokoczy, podniosa gow, a
wtedy mocno j po caowa.
- Czy ty masz pojcie, co si ze mn dzieje?
- wyszepta z rkami w jej wosach.
- Nie - odrzeka, saniajc si na nogach.
- Wiem tylko, co dzieje si ze mn.
Tego wieczoru zdarzy si cud: naprawiono
telefon kuzynki Mariny, Tatiana zaprosia j do
siebie i kilka minut przed sm Marina bya ju u
niej.
Tania dugo nie wypuszczaa jej z obj.
- Marinko, jeste ywym dowodem na to, e Bg
istnieje.
Tak bardzo mi ciebie brakowao.
Co si z tob dziao?
- Bg istnieje, to przecie oczywiste.
Co si ze mn dziao?
- Marina wybuchna miechem.
- Powiedz lepiej, co dziao si z tob.
Syszaam o twojej eskapadzie do ugi.
- Szybko zamrugaa.
- I o Paszy.
- Westchna, umiechna si lekko i spytaa: -
Dlaczego wygldasz jak chopak?
- Mam ci tyle do powiedzenia...
- Widz.
- Marina usiada przy stole w pokoju, gdzie
jeszcze wczoraj Aleksander osania
Tatian wasnym ciaem.
- Masz co do jedzenia?
Okropnie zgodniaam.
Marina, ciemnooka dziewczyna o szerokich
biodrach, maych piersiach i krtkich, czarnych
wosach, miaa dziewitnacie lat i pieprzyki na
twarzy.
Studiowaa na Uniwersytecie Leningradzkim i bya
najblisz przyjacik i powiernic Tani.
Spdzili razem wiele wakacji, one i Pasza,
wczc si po udz i pobliskim Nowogrodzie.
Dzielca je rnica wieku staa si widoczna
dopiero niedawno, mniej wicej przed rokiem:
Tatiana przestaa po prostu pasowa do
towarzystwa Mariny.
Tania spiesznie podaa Marinie kawaek chleba,
troch sera i zaparzya herbat.
- Jedz, tylko szybko, bo zaraz musimy i na
spacer.
licznie ci w tej sukience.
Jak mino lato?
- Nie moemy i na spacer.
To znaczy, ty nie moesz.
Spjrz na swoj nog.
Pogadajmy tutaj.
- Mama, tata i Dasza byli w pokoju obok;
suchali radia.
Nie odzywali si do Tani od wczorajszej
awantury.
- Zacznij od wosw - wymamrotaa Marina z
ustami penymi sera.
- Ostrzyga si?
Zawsze nosisz takie dugie spdnice?
- Nie, ale teraz mam nog w gipsie.
Wstawaj, idziemy.
- Tania po cigna j za rk.
Musiaa si spieszy.
Umwia si z Aleksandrem na dziesit,
tymczasem bya ju prawie dziewita, a one nie
wyszy jeszcze z domu.
Powiedzie jej?
Wszystko?
Jeszcze raz pocigna kuzynk za pulchn rk.
- Chod.
Ju si najada.
- Ale jak ty pjdziesz?
Przecie ledwo kutykasz.
Zreszt po co mamy gdzie chodzi?
Kiedy zdejm ci gips?
- W takim razie chodmy pokutyka.
Gips?
Chyba nigdy.
Jak wygldam?
Marina przestaa je i zmruya oczy.
- Co powiedziaa?
- ebymy poszy pokutyka.
- No dobrze.
- Marina otara usta i wstaa.
- Co si dzieje?
- Nic.
Dlaczego?
- Tatiano, wiem, e co jest nie tak.
- O czym ty mwisz?
- Taniu, znamy si od siedemnastu lat i nigdy dotd
nie pytaa mnie, jak wygldasz.
- Bo masz zepsuty telefon.
Moemy ju i?
- Masz za krtkie wosy, za dug spdnic i
woya bia, obcis bluzk.
Co si, do diaba, dzieje?
W kocu Tatiana zdoaa wycign j za drzwi.
Powoli doszy Greckim do placu Powstania, tam
wsiady do tramwaju i Newskim Prospektem
dojechay do Admiralicji.
Tania kutykaa, wspierajc si na ramieniu
przyjaciki.
Trudno jej byo i i jednoczenie mwi: niemal
ca energi pochaniao samo chodzenie.
- Dlaczego wyskoczya z tego pocigu?
To wtedy si poamaa?
- Nie.
A wyskoczyam z pocigu, bo musiaam.
- I musiaa wyldowa pod ton cegie?
- prychna Marina.
- To wtedy zamaa nog?
- Tak.
Przestaniesz wreszcie czy nie?
Marina rozemiaa si i obja j serdecznie.
- Przykro mi z powodu Paszy - dodaa cicho.
- By wspaniaym chopakiem.
- Tak chciaam go odnale...
- Wiem.
- Marina przystana.
- To byo niedobre lato.
Nie widziaam ci od pocztku wojny.
Tatiana kiwna gow.
- Niewiele brakowao i bymy si spotkay.
Jechaam do ciebie, pierwszego dnia wojny.
- I co?
Nie dojechaa?
Tak bardzo pragna wszystko jej opowiedzie, o
swoich uczuciach, o wyrzutach sumienia, o strachu
i o wstydzie.
Jednake zamiast tego opowiedziaa jej o Daszy i
Aleksandrze, o sobie i Dmitriju, o udz i o tym,
jak Aleksander jej szuka.
Powiedziaa jej wszystko oprcz prawdy.
Przelizgiwaa si midzy kamstwami jak midzy
szczelinami w kruchym lodzie.
Czy moe jej zaufa?
Zaufa osobie, ktra nie ma nic do stracenia?
Czua, e ilekro mwi prawd, midzy ni i
najbliszymi jej ludmi rozwiera si bezdenna
otcha.
Dlaczego?
- mylaa.
Jak to moliwe?
Jak to moliwe, e prawda, zaufanie i otwarto
dzieli, natomiast kamstwo, zdrada i oszukastwo
czy?
Jak to moliwe, e nie moe za ufa matce, ojcu i
siostrze, e nie moe opowiedzie im o tym, co j
gnbi?
ycie rodzio w ludziach pogard dla innych.
Ogrody Admiralicji.
Nareszcie, pomylaa.
Ogrody leay na brzegu Newy, midzy mostem
Paacowym i soborem Izaaka.
To ju niedaleko.
Gdyby wytya such, mogaby usysze jego
oddech.
Umiechna si.
Gazie wysokich, obsypanych limi wizw
osaniay awki i alejki tak samo jak w Ogrodzie
Letnim.
Jedyna rnica polegaa na tym, e w Ogrodzie
Letnim Tania spacerowaa i siedziaa z nim.
Z Aleksandrem.
- Czy przyszymy tu w jakim konkretnym celu?
- spytaa Marina.
- Nie - odrzeka Tania.
- Po prostu siedzimy i rozmawiamy.
- aowaa, e nie ma zegarka.
Ktra moe by godzina?
- Kiedy czsto tu przychodziam - powiedziaa
Marina.
- Raz by am nawet z tob, pamitasz?
Tatiana spieka raka.
- Tak, pamitam.
- ycie podarowao mi kilka miych chwil.
Wydaje si, e to byo tak niedawno.
Mylisz, e kiedy wrc?
- Oczywicie, na pewno, bardzo na to licz.
Zwaszcza e ja jeszcze ich nie zaznaam - dodaa
z cieniem umiechu na ustach.
- Nawet z Dmitrijem?
- No wiesz!
Ale skd!
- Tatiana zacisna usta.
Marina rozemiaa si, obja j i przytulia.
- Nie smu si, Taniu.
Jako si std wydostaniesz.
- Nie.
Nie ma ju pocigw.
Niemcy zdobyli Mg.
Marina zamilka.
- Od trzech dni nie mamy wiadomoci od ojca.
Walczy w Iorsku.
To niedaleko Mgi, prawda?
- Tak - szepna Tatiana.
- Niedaleko.
Marina przytulia j jeszcze mocniej.
- Chyba ju nikt std nie wyjedzie.
Mama jest ciko chora, ojciec...
- Wiem.
- Tania poklepaa j po nodze.
- Damy sobie rad, zobaczysz.
Musimy tylko by silne.
- Tak, zwaszcza ty.
- Marina potrzsna gow, odpdzajc ze myli.
- Powiesz mi w kocu, dlaczego mnie tu
przyprowadzia?
- Nie.
- Taniu...
- Nie.
Marina poaskotaa j w rami.
- No, powiedz.
Opowiedz mi o Dmitriju.
- Nie ma o czym.
Marina zachichotaa.
- e te akurat ty spotykasz si z wojskowym.
Nie mog w to uwierzy.
- Zerkna na ni ktem oka.
- A moe...
Umwia si z nim?
Tutaj?
- Nie!
wykrzykna Tatiana.
- Jestemy tylko przyjacimi.
- Tak, tak, oczywicie.
onierze znaj tylko jeden rodzaj przyjani.
Teraz z kolei Tatiana zerkna na ni ktem oka.
- To znaczy?
- Pamitasz, w zeszym roku chodziam z
wojskowym.
- Marina drwico cmokna jzykiem.
- Zobaczyam, jak yje, i powiedziaam sobie: daj
sobie spokj, dziewczyno, on nie dla ciebie.
Ale tego lata po znaam kogo naprawd miego,
pewnego studenta.
Wstpi do wojska i wysali go do Woroncowa.
- Westchna.
- Od tamtej pory ani razu si do mnie nie odezwa.
- Nie rozumiem.
I dlatego nie lubisz wojskowych?
Dlatego, e id na wojn?
- Nie, Taniu.
Dlatego, e uganiaj si za kobietami.
- Za kobietami?
- powtrzya cicho Tatiana.
- Tak.
Za takimi, co to lubi si zabawi, za zwykymi
ulicznicami,
za garnizonowymi dziwkami, za tymi, ktre
przychodz do oficerskich barw i klubw, eby
odda si pierwszemu lepszemu odakowi.
Za wszystkimi.
Po prostu tacy ju s.
To dla nich tak, jak wypali papierosa.
Ilekro wychodz na przepustk, ilekro maj
wolny dzie czy urlop.
- Marina pokrcia gow.
- Nie wiem, jak zdoaa opdzi si od Dmitrija.
Kobiety atwe, trudne, mode dziewczyny, takie jak
ty, to dla nich to samo.
Kolejny podbj, i tyle.
- Marinko, co ty mwisz?
Tu? W Leningradzie?
Chyba nie.
Tak jest tylko na Zachodzie.
I w Ameryce.
Marina wybuchna miechem.
- Uwielbiam ci, Taniu.
Naprawd.
Jeste taka...
- Aleksander jest inny...
wymruczaa do siebie wstrznita Tatiana.
- Kto?
Aha, chopak Daszy.
Jest inny?
Tak mylisz?
Porozmawiaj z siostr, niech ci powie.
Wiesz, gdzie si poznali?
W"Sadko".
Poznali si w"Sadko".
- Chcesz powiedzie, e...
- Porozmawiaj z Dasz, Taniu.
- Nieprawda!
To nie tak!
Nie wiesz, co mwisz!
- Tatiana zaczynaa aowa, e poprosia j o
pomoc.
- Posuchaj kontynuowaa Marina.
- Chc ci tylko powiedzie, e z onierzami takimi
jak Dmitrij trzeba zachowa du ostrono.
Oni maj...
Oni czego oczekuj.
I jeli tego nie dostan, czsto prbuj wzi to
si.
Rozumiesz?
Tatiana milczaa.
Jak to, u licha, si stao, e zaczy o tym
rozmawia?
- Nadal przyjanisz si z Antonem Iglenk?
To miy chopiec i bardzo ci lubi.
- Marina!
Anton to tylko kolega.
- Siedziaa, ciko dyszc, z rkami na kolanach.
- Nawet mnie nie lubi.
Marina umiechna si ciepo i potargaa jej
wosy.
- Jeste urocza, Taniu.
I jak zwykle lepa.
Pamitasz Misze?
Pamitasz, jak za tob chodzi?
- Kto?
Tatiana wytya pami.
- Misza z ugi?
- Tak.
W wakacje przez trzy lata z rzdu.
Pasza nie mg go od ciebie odpdzi.
- Zwariowaa.
- Tania i Miszka lubili zwisa do gry nogami z
gazi drzewa, uczya go robi gwiazd.
Pasza te.
- Taniu, czy kiedykolwiek rozmawiaa o tych
sprawach z Dasz?
- Niech Bg broni!
- wykrzykna Tatiana, prbujc wsta.
Czua si tak, jakby kto dgn j kilka razy tpym
noem.
Marina podtrzymaa j za rami.
- To lepiej porozmawiaj.
Dasza jest twoj starsz siostr.
Powinna ci pomc.
Ale bd ostrona, zwaszcza z Dmitrijem.
Chyba nie chcesz by kolejnym karbem na
onierskim pasie.
Tatiana mylaa o Aleksandrze.
Nie znaa go od tej strony.
Nagle uj rzaa nad sob jego gow, usta delikatnie
caujce jej piersi, gdy leaa ranna w namiocie.
Pokrcia gow.
Nie, to nieprawda.
Aleksander jest inny.
I raptem przypomniao jej si to, co mwi
Dmitrij.
Co opowiada o jego pozasubowych zajciach.
Zrobio jej si niedobrze.
- Chodmy do domu - mrukna przygnbiona i
powoli ruszyy w kierunku przystanku na
Newskim.
Powiedziaa Marinie, e nie musi jej
odprowadza.
- Nic mi nie bdzie.
Od placu Powstania dojd sama.
Naprawd.
Zaraz przyjedzie twj autobus.
Nie martw si o mnie, dam sobie rad.
Marina odpara, e nie moe zostawi jej samej w
rodku miasta, w dodatku w nocy.
Tatianie nawet do gowy nie przyszo, e powinna
si czego ba.
- Aleksander mwi, e od pocztku wojny
przestpczo gwatownie spada.
e prawie nie istnieje.
- C, skoro Aleksander tak mwi...
- Marina popatrzya jej prosto w oczy.
- Dobrze si czujesz?
- Tak.
Id ju.
- I dopiero wtedy zobaczya niech wypisan na
twarzy Mariny, niech, ktrej, pochonita
wasnymi mylami, przed tem nie widziaa.
Zmruya oczy.
Nic z tego nie rozumiaa.
Wycigna rk i dotkna jej policzka.
Marina szybko zamrugaa.
I wwczas Tania wszystko poja.
- Kto na ciebie czeka, Marino?
- spytaa cicho.
- Do kogo wracasz?
- Nikt, do nikogo - szepna Marina.
- Mama w szpitalu, taty nie ma.
Naprzeciwko mieszkaj Lublinowie, ale...
- Marinko - przerwaa jej agodnie Tatiana.
- Tak nie moe by.
Za mieszkaj z nami.
Mamy wolny pokj.
Dziadek i babcia wyjechali.
Samotno zabija.
Przeprowad si do nas.
Bdziesz spaa z Dasz i ze mn.
- Naprawd?
- Tak, naprawd.
- Pytaa o to rodzicw?
- Nie musz.
Po prostu spakuj si i przyjed.
Twoja mama jest sio str naszego taty.
Tata na pewno pozwoli.
Przyjed, dobrze?
Marina obja j i przytulia.
- Dzikuj - szepna.
- Te puste pokoje...
Bez mamy i taty czuj si bardzo samotna.
Tatiana poklepaa j po plecach.
- Wiem...
Spjrz, jest twj autobus!
Pomachawszy jej na poegnanie.
Marina przebiega na drug stron ulicy, a Tania
usiada na awce, eby zaczeka na tramwaj.
Coraz bardziej j mdlio.
Nadjecha tramwaj.
Otworzyy si drzwi, spojrza na ni konduktor.
Tania pokrcia gow.
Drzwi si zamkny, tramwaj odjecha.
Jak moga wrci do domu, nie zobaczywszy si z
Aleksandrem?
Nie moga, po prostu nie moga.
Wstaa i pokutykaa przez park w stron soboru.
Podeszli do niej dwaj onierze.
Przystanli, trzasnli kolbami karabinw w
chodnik i spytali, dokd idzie.
Powiedziaa, e do soboru.
Jeden z nich odrzek, e o tej porze sobr jest
zamknity.
Tak, powiedziaa, ale ja szukam porucznika
Bieowa.
Chyba go znali, bo na ich po wanych twarzach
wykwit!
lekki umiech.
- Mwiem ci, Wiktor, ale nie chciae mi
wierzy.
Powinnimy byli pj do szkoy oficerskiej.
- Mylaem, e oficerowie maj wicej pracy, a
nie wicej...
- onierz zerkn na Tatian i urwa.
- A ty kim dla niego jeste?
- spyta.
- Jestem jego kuzynk z Krasnodaru.
- Aha, kuzynk...
Dobra, chod, zaprowadzimy ci.
Tylko nie wiem, jak wejdziesz na gr.
To spiralne schody, ponad dwiecie stopni, a ty
masz nog w gipsie.
- Dam sobie rad - odpara Tatiana.
Chocia sobr strzela w niebo ledwie kilkaset
metrw dalej, nigdy dotd nie bya tak daleko.
Tatiana ciko dyszaa, posapywaa, bardzo bolaa
j noga.
Przed soborem, nad brzegiem Newy, wznosi si
pomnik Piotra Wielkiego, Jedca miedzianego.
Na pocztku wojny owinito go ptnem i
obudowano drewnianym rusztowaniem, ktre
nastpnie wypeniono piaskiem.
Pomnik ufundowaa caryca Katarzyna Wielka w
hodzie Piotrowi zaoycielowi miasta.
Ale tego wieczoru nie byo wida ani czarnego
konia, ani jedca, ani jego wycignitej rki.
Nic, tylko rusztowanie i worki z piaskiem, ktre
miay chroni Piotra przed Niemcami.
- Od jutra w caym miecie bdzie obowizywaa
godzina milicyj na - powiedzia
onierz imieniem Wiktor.
- Koniec z nocnymi spacerami.
Dlatego postaraj si, eby porucznik Bieow
dobrze t wizyt zapamita...
kuzyneczko.
Wprowadzili j do przestronnego wntrza i
Tatiana usyszaa cichy wist wahada, ktre
komunici zamontowali w soborze, eby miejsce
kultu przeksztaci w muzeum nauki.
Stranik pilnujcy wskich drzwi na schody spyta,
czy Tatiana jest czysta.
- Chyba tak.
adnej bomby przy sobie nie ma.
- Obszukalicie j?
- Zaraz.
- Wiktor przesun rkami wzdu jej bokw i
Tatiana skrzywia si z blu; wci doskwieray
jej zamane ebra.
Bya sam na sam z trzema obcymi onierzami, w
mrocznym, zowieszczym budynku, i nagle ogarn
j strach.
Wmawiaa sobie, e to nic, e to tylko
podwiadomo, ale kiedy donie Wiktora
spoczy na jej biodrach, nie wytrzymaa i cofna
si o krok.
- Moe ktry z was mgby...
mgby powiedzie porucznikowi, e przyszam.
- Wzia gboki oddech.
- Nie.
Wiecie co?
Chyba wrc do domu.
Przekacie mu, e byam.
- Puci j!
- W drzwiach stan Aleksander z karabinem.
Tatiana odetchna.
Wiktor natychmiast zabra rce.
- My tylko tak, towarzyszu poruczniku.
Sprawdzalimy, czy nie ma broni.
Mwi, e jest wasz kuzynk z...
- Szeregowy!
- Aleksander podszed bliej.
Growa nad Wiktorem jak sobr nad pomnikiem
Piotra Wielkiego.
- Nawet w Armii Czerwonej obowizuj pewne
zasady, a zasady te zabraniaj napastowania
modych dziewczt.
Ostrzegam, jeli jeszcze raz was na tym nakryj,
wycign surowe konsekwencje dyscyplinarne.
- Obj Tanie w talii i pchn j lekko w stron
schodw.
- Wy dwaj wracajcie na ulic, gdzie wasze
miejsce.
A wy, kapralu, zostacie tu, dopki nie zmieni
was Pietrenko i Kapow.
- Tak jest!
- odpowiedzieli chrem onierze.
Kapral stan przy drzwiach.
Wahado Foucaulta (przyp.
red.).
Aleksander z trudem powstrzyma si od umiechu.
- Chod.
Czeka nas duga wspinaczka.
- Kiedy minli pierwszy zakrt i znaleli si za
zaomem ciany, umiechn si szeroko i szepn:
- Taniu, tak si ciesz, e przysza.
Zrobio jej si gorco.
Westchna, czujc, e caa w rodku taje.
- Ja te - odrzeka cichutko.
- Przestraszyli ci?
- Pogaska j po gowie.
- S nieszkodliwi.
- Jeli tak, to dlaczego po mnie zszede?
- Usyszaem twj gos.
Troch si baa.
Patrzy na ni tak...
tak...
- Co?
- spytaa niemiao.
- Nic, nic.
- Przykucn przed ni.
- Wskakuj.
Obejmij mnie za szyj.
Jak wtedy.
Pamitasz?
- Chcesz mnie tam zanie na barana?
To dwiecie stopni.
- Przesza kawa drogi.
Przynajmniej tyle mog dla ciebie zrobi.
Wemiesz karabin?
Kiedy wsta, przytrzymujc si porczy, Tania
delikatnie pocaowaa go w konierzyk munduru z
nadziej, e Aleksander tego nie zauway.
Wnis j na sam gr, na przeszklony kruganek
z kolumnami, ktre czciowo przesaniay widok
na miasto, niebo i horyzont.
Postawi j na pododze, odebra jej karabin i
opar go o cian zocistej kopuy.
- Wyjdziemy na taras, chcesz?
Stamtd jest lepszy widok.
Jestemy bardzo wysoko - doda z umiechem.
- Nie bdziesz si baa?
- Nie - odrzeka, patrzc mu w oczy.
- Nie.
Wyszli na wski taras biegncy wok kruganka.
Bya tam tylko niska elazna porcz, nic wicej.
Gdyby nie zaciemnienie, widok z tego miejsca
zapieraby dech w piersi, pomylaa Tatiana.
W miecie pogaszono wszystkie wiata i w
aksamitnym mroku nie moga nawet do strzec
sylwetek wielkich, biaych balonw zaporowych
suncych cicho po czarnym niebie.
Byo chodno.
Pachniao wie wod.
- No i co?
adnie tu?
- Aleksander podszed bliej.
Tatiana nie moga si poruszy, nawet gdyby
chciaa.
Tu przed ni bya tylko porcz.
- Mmm...
- Patrzya w ciemno.
Baa si odwrci i zdradzi mu to, co ma w
sercu.
- Co tu robisz sam w nocy?
- Nic.
Siedz.
Pal.
Myl.
W rzeczywistoci na wie soboru Izaaka
prowadz 562 stopnie
Obj j wp, splt donie na jej brzuchu i mocno
j przytuli.
Na szyi poczua jego usta.
- Och, Taniu...
Zalaa j fala podania.
Nagle, gwatownie.
Byo niczym rozrywajca si bomba, ktrej
odamki ra zakoczenia wszystkich nerww.
Nie, nie podanie.
To byo podanie raptowne i palce.
Prbowaa si odsun, lecz za mocno j
obejmowa.
Pragna tylko jednego: osun si na podog.
Ilekro jej dotyka, miaa ochot si pooy.
Dlaczego?
Dlaczego?
- Szura, zaczekaj...
- wychrypiaa, nie poznajc wasnego,
przepojonego wyczekiwaniem gosu, ktry tak
naprawd mwi zupenie co innego.
Chod do mnie, chod, bliej...
Zamkna oczy.
- Nie widz adnych samolotw.
- Ja te nie.
- Nadlec?
-jkna cichutko.
- Tak - szepn, nie przestajc caowa jej
obnaonej szyi.
- Ogoszenia i plakaty nareszcie mwi prawd.
Wrg stoi u bram.
- Mylisz, e zdoamy uciec?
- Nie.
Utkwilimy tu jak w puapce.
Ten gorcy oddech, te wilgotne usta - Tatiana
zadraa.
- Wic co z nami bdzie?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Chciae porozmawia...
- Porozmawia?
- powtrzy, przyciskajc j do siebie jeszcze
mocniej.
- Tak, o...
o...
- Zapomniaa o czym.
- O Dmitriju?
Zsun jej bluzk i pocaowa j w obnaon
opatk.
- Masz adn bluzk - tchn z ustami tu nad jej
nagim ramieniem.
- Przesta, Szura, prosz...
- Nie - odrzek, ocierajc si o jej plecy.
- Nie mog.
To tak, jakby poprosia mnie, ebym przesta
oddycha.
Pooy jej donie na piersiach.
Troch bolay j ebra, lecz by to bl miy,
rozkoszny i Tatiana jkna.
Odwrci j twarz ku sobie i z ustami na jej szyi,
szepn:
- Ciii...
Ci na dole wszystko sysz.
Dwik dobrze si niesie.
- To zabierz rce - szepna.
- Albo zaso mi usta.
- Dobrze, zasoni - wymrucza, caujc j coraz
namitniej.
Chwil pniej pomylaa, e zaraz zemdleje.
- Szura - jkna, tulc si do niego ze wszystkich
si.
- Boe, musisz przesta.
Musimy przesta.
Tylko jak?
- Czua coraz wikszy ar w podbrzuszu, coraz
silniejszy ucisk.
- Nie przestaniemy.
- Przestaniemy.
- Nie - tchn z ustami na jej ustach.
- Ale...
ale jak si tego pozby?
Co zrobi, eby...
eby wreszcie mi ulyo?
Nie mog tak y, nie mog przesta o tobie
myle.
Boe, jak bardzo chc zazna ulgi...
Aleksander oderwa wargi od jej warg.
- Taniu - wyszepta arliwie.
- Niczego w yciu nie pragn bardziej, jak tego,
eby ci j da.
- Jego rce zaciskay si na niej jak imado.
Przypomniay jej si sowa Mariny: "To dla nich
tak, jak wypali papierosa".
I wtedy, wbrew sobie, wbrew wasnej pewnoci i
niezachwianej wierze, zapominajc o tych
cudownych chwilach na szczycie witego soboru,
dopucia do gosu to, co tak bardzo j gnbio.
Nie ufajc in stynktowi, bojc si i wtpic,
odepchna go od siebie.
- Co si stao?
- spyta.
- Dlaczego?
Prbowaa zebra si na odwag.
Szukaa odpowiednich sw, lkaa si i pyta, i
odpowiedzi, nie chciaa go zdenerwowa.
Nie, nie zasugiwa na to.
W kocu ufaa mu, w kocu wierzya mu bardziej
ni cynicznej Marinie.
Mimo to sowa, ktre kuzynka wypowiedziaa w
parku, wci przygniatay jej pier, wci
buzoway jej w odku.
Nie chciaa obarcza go dodatkowym
brzemieniem.
Wiedziaa, e i bez tego mu ciko.
Jednoczenie nie moga pozwoli na to, eby jej
dotyka.
- Taniu, co si stao?
- powtrzy.
Powiedz.
- Zaczekaj...
Szura, czy moesz...
- Odesza kilka krokw dalej.
- Zaczekaj, dobrze?
Nie podszed do niej.
Przystana dwa metry dalej, powoli usiada i
podcigna kolana.
- Mielimy rozmawia o Dmitriju - powiedziaa,
czujc si jak przekuty balon.
Aleksander zaoy rce.
- Porozmawiamy, ale najpierw powiesz mi, co ci
drczy.
Pokrcia gow.
Nie, nie moga, po prostu nie moga go o to
zapyta.
- Nic, naprawd.
- Umiechna si.
Uwierzy, e szczerze?
Sdzc po jego minie, chyba nie.
- Nic.
- Tym bardziej mi o tym opowiedz.
Patrzc na swoj dug brzow spdnic, na
wystajce spod gipsu palce, kilka razy gboko
odetchna.
- Szura, to dla mnie bardzo trudne.
- Wiem.
- Przysiad z rkami na kolanach.
- Nie wiem, jak to powiedzie - szepna ze
spuszczon gow.
- Jak zwykle.
Otwrz usta i powiedz.
Wci nie moga zdoby si na odwag.
- Musimy omwi wiele wanych spraw, podj
wiele wanych decyzji, dlatego...
- Zerkna na niego ktem oka.
Przyglda si jej ciekawie i z zatroskaniem.
- Mamy tak mao czasu, a ja tak gupio go trac,
ale...
Ale...
- Aleksander milcza.
- Czy...
- Boe, to takie gupie.
Co ona o tym wie?
- Wiesz, kto mnie tu przyprowadzi?
Marina.
Moja kuzynka Marina.
Aleksander kiwn gow.
- To dobrze.
Tylko co Marina ma wsplnego z nami?
Czy ja j wreszcie poznam?
- Kiedy si dowiesz, co mi powiedziaa, pewnie
nie bdziesz chcia.
Opowiadaa mi o wojskowych.
- Podniosa wzrok.
Aleksander chyba wszystko zrozumia, bo na jego
twarzy odmalowa si wyraz rozdranienia i
poczucia winy.
Nie takim pragna go widzie.
- Powiedziaa mi wiele ciekawych rzeczy.
- Nie wtpi.
- Ale nie o tobie.
- Co za ulga.
- Ostrzegaa mnie przed Dmitrijem, ale
powiedziaa, e onierze traktuj dziewczta jak
zdobycz, e jestemy dla nich kolejnymi karbami
na pasie.
- Umilka, doszedszy do wniosku, e to wystarczy,
e i tak jest bardzo dzielna.
Aleksander powoli przysun si bliej.
Nawet jej nie dotkn.
Po prostu przykucn i cicho spyta:
- Chcesz mnie o co zapyta?
- Nie.
- A chcesz, ebym ja zapyta o co ciebie?
- Nie.
- No to nie zapytam.
- Odpowiedziaabym, ale nie chc, eby mnie
pyta.
Tak bardzo pragna spojrze mu w oczy.
Po prostu nie chciaa zobaczy w nich poczucia
winy.
I pomylaa: a jeli po tym wszystkim, po naszym
lecie, po Kirowie, po udz, po tych
niezgbionych, zapierajcych dech w piersi
chwilach, dowiem si zaraz, e Marina miaa
racj?
Nie, nie moga go o to spyta.
Ale budowa tak gorce uczucia na kamstwie?
- Taniu, o co chciaa mnie zapyta?
- powtrzy Aleksander.
Powiedzia to tak agodnie, tak cierpliwie.
By silny, dobry, taki jak zawsze, dlatego
wzmocniona jego si, spytaa cichutko:
- Szura, czy jestem dla ciebie kolejn...
zdobycz?
Tyle e troch modsz i trudniejsz?
Kolejnym karbem na twoim pasie?
- Niemiao podniosa gow i popatrzya na niego
niepewnym, bezbronnym spojrzeniem.
Obj j i przytuli do siebie jak malekie, ciasno
obandaowane za winitko.
- Taniu - szepn, caujc j we wosy.
- Taniu, nie wiem, co z tob zrobi.
- Odsun si lekko i z roziskrzonymi oczami uj
jej twarz w donie.
- Tatiasza - spyta bagalnie - o czym ty mwisz?
A szpital?
Ju zapomniaa?
Ty - zdobycz?
Zapomniaa, e gdybym tylko chcia, mgbym ci
wtedy mie?
Tamtej albo kadej nastpnej nocy?
- I nie odrywajc od niej wzroku, jeszcze ciszej i
jeszcze agodniej doda: - Za pomniaa, e chtnie
by mi si wtedy oddaa?
I e to wanie ja po oyem kres tej
bezsensownej sytuacji?
Tatiana zamkna oczy.
Aleksander zacisn donie na jej policzkach.
- Otwrz oczy; Taniu.
Otwrz oczy i spjrz na mnie.
Zawstydzona, powoli rozwara powieki.
Patrzy na ni tak agodnie, tak czule.
- Taniu, uwierz, nie jeste dla mnie ani zdobycz,
ani kolejnym karbem na pasie.
Wiem, co czujesz, wiem, e ci ciko, ale
chciabym, e by nie zamartwiaa si czym, co
nie jest prawd.
- Pocaowa j gboko i namitnie.
- Czujesz moje usta?
- szepn.
- Kiedy ci cauj...
- Pocaowa j raz jeszcze.
- Nie czujesz moich warg?
Nie rozumiesz, co mwi?
Co mwi moje rce?
Tatiana zamkna oczy i jkna.
Dlaczego bya przy nim taka bez bronna, dlaczego?
Mia racj.
Mia racj.
Oddaaby mu si nie tylko wtedy, ale i teraz, zaraz,
na tej twardej pododze.
Aleksander patrzy na ni z lekkim umiechem.
- A moe - szepn - zamiast pyta o kolejny karb
na moim pasie, spytaj mnie lepiej, dlaczego nim
nie jeste?
Trzsy jej si rce.
- Dobrze - wychrypiaa.
- Dlaczego?
Parskn miechem.
Tania odchrzkna.
- Wiesz, co jeszcze powiedziaa?
- Marina?
- Westchn i odsun si od niej.
- No?
Tatiana obja si za kolana.
- Powiedziaa, e wszyscy wojskowi robi to z
garnizonowymi dziwkami i nigdy adnej nie
odmawiaj.
- Prosz, prosz...
- Aleksander pokrci gow.
- Lepsze z niej ziko.
Jak to dobrze, e do niej nie dojechaa.
Wtedy, w czerwcu.
- Wiem.
- Na wspomnienie tamtych chwil w autobusie,
zagodniaa jej twarz.
Jemu te.
Co ona sobie myli?
Co robi?
Za na sam siebie, potrzsna gow.
- Posuchaj, nie chciaem ci tego mwi, ale...
- Aleksander wzi gboki oddech.
- Kiedy tylko wstpiem do wojska, przekonaem
si, e ze wzgldu na charakter naszej suby,
trwae i szczere zwizki z kobietami bd bardzo
trudne.
- Wzruszy ramionami.
- Ze wzgldu na charakter suby i na realia ycia
w tym kraju.
Brak mieszka, brak hoteli:
Rosjanin i Rosjanka nie maj po prostu dokd
pj.
Chcesz prawdy?
Prosz.
Nie chc, eby si jej baa, nie chc, eby baa
si mnie.
W wolne dni, na przepustce czy na dwudniowym
urlopie, chodzimy na piwo i czsto towarzysz
nam mode kobiety, ktre...
ktre s skonne zabawi si z onierzami bez
adnych zobowiza.
- I ty si z nimi...
- Tatiana wstrzymaa oddech.
- Zabawiae?
- Tak, kilka razy - odrzek, uciekajc wzrokiem w
bok.
- Prosz, nie denerwuj si, Taniu.
- Nie jestem zdenerwowana - wymamrotaa
Tatiana.
Oszoomiona, tak.
Rozdarta wtpliwociami, tak.
I zahipnotyzowana tob.
- Jestemy modzi, po prostu si bawilimy.
Zawsze utrzymywaem dystans, nie chciaem si z
nimi wiza...
- A z Dasz?
- Co z Dasz?
- spyta ze znueniem.
- Czy Dasz te...
- Sowa nie chciay przej jej przez gardo.
- Tatiu, prosz.
- Aleksander pokrci gow.
- Nie myl o tym.
Spytaj j, jak bya dziewczyn.
Nie mnie o tym mwi.
- Przecie si z ni zwizae!
- wykrzykna.
- Ona nie jest z kamienia.
Ma serce.
- Nie - odpar.
- Ma ciebie.
Tatiana ciko westchna.
Rozmawia z Aleksandrem o siostrze - to byo dla
niej za trudne.
Wysuchiwanie opowieci o anonimowych
dziewczynach byoby duo atwiejsze.
Siedziaa, obejmujc mocno kolana.
Miaa ochot spyta, jak jest z nim teraz, ale sowa
grzzy jej w gardle.
Nie, o nic nie bdzie go pytaa.
Pragna, eby wszystko byo jak kiedy, przed
szpitalem, zanim szokujca reakcja jej ciaa
przesonia to, co naprawd do niego czua.
Aleksander delikatnie pogaska j po udach.
- Czuj, e si boisz.
Taniu, bagam ci, nie zwaaj na gupstwa.
- Dobrze - odrzeka ze skruch.
- To nieistotne, to nie ma nic wsplnego z nami.
Nie chc, eby roz dzielio nas co, co nie ma
adnego znaczenia.
Spjrz tylko, ile dzieli nas i bez tego.
- Dobrze - powtrzya.
- Zapomnij o tym.
Czego si boisz?
- Tego, e si co do ciebie myl szepna.
- Tatiu, ty?
Akurat ty?
Jak to moliwe?
- Rozgoryczony, zacisn pici.
Czy nie rozumiesz, e przyszedem do ciebie
wanie dlatego, e byo mi le?
Nie widziaa, e zeraa mnie samotno?
Tatiana przycisna donie do piersi.
- Nie, bo ja te byam samotna.
- Opara si o barierk.
- Szura, otaczaj mnie pprawdy i
niedomwienia.
Nie mamy dla siebie chwili czasu, eby
porozmawia jak kiedy.
eby ze sob poby, tak sam na sam...
- Brakuje nam prywatnoci.
- To ostatnie sowo powiedzia po angielsku.
- Czego?
- Postanowia, e w domu zajrzy do sownika.
- Szura, a teraz?
Czy oprcz Daszy...
- Tatiano.
Wszystko to, czym si tak zamartwiasz, ju dawno
nie istnieje.
Znikno.
Wyparowao z mojego ycia w chwili, gdy ci
spotkaem.
Wiedziaem, e musz z tym skoczy, bo gdyby
kiedykolwiek mnie o to spytaa, nie mgbym
spojrze ci w twarz.
Bo musiabym kama.
- Patrzy na ni, a ona dostrzega w jego oczach
niem prawd.
Umiechna si, odetchna i nagle poczua, e to
nieznone napicie i mdoci, ktre odczuwaa od
rozmowy z Marin, szybko ustpuj.
Pragna, eby j obj.
- Przepraszam - wyszeptaa.
Przepraszam, e w ciebie zwtpiam.
Jestem chyba za moda...
- Taniu, ty jeste...
ty jeste...
- Boe!
- wykrzykn.
- To czysty obd.
Nigdy nie mie dla siebie czasu.
Nie mc porozmawia, wyjani, wytumaczy.
Nigdy nie mie chwili...
Chwile ju mielimy, pomylaa.
W autobusie.
Przed Zakadami Kirowa.
W udz.
I w parku.
Mielimy chwile, ktre zapieray dech w piersi.
Teraz pragniemy wiecznoci.
- Przepraszam, Szura.
- Chwycia go za rce.
- Nie chciaam ci zdenerwowa.
- Taniu, gdybymy tylko mieli cho chwil
prywatnoci, ju nigdy by we mnie nie zwtpia.
Znowu to angielskie sowo.
- Prywatnoci?
Aleksander umiechn si smutno.
- Chwil sam na sam, z dala od oczu i uszu innych.
Chwil intymnoci, ktrej w dwch pokojach, w
towarzystwie szeciorga osb nie sposb
uwiadczy.
To jest wanie prywatno.
- Aha...
- szepna Tatiana, czerwienic si jak piwonia.
Prywatno:
tego sowa szukaa, odkd go tylko poznaa!
- W rosyjskim czego takiego nie ma.
- Wiem.
- A w Ameryce mwicie na to...
- Privacy.
Prywatno.
Tatiana zamilka.
Nie wstajc, Aleksander przysun si bliej i
obj j nogami.
- Taniu, kiedy znowu bdziemy sami?
- spyta, patrzc jej w oczy.
- Jestemy sami teraz.
- Kiedy bd mg ci pocaowa?
- Pocauj mnie teraz - szepna.
Lecz on jakby jej nie sysza.
- Czy wiesz, e moe ju nigdy?
Nadchodz Niemcy.
Rozumiesz, co to znaczy?
e ju nigdy nie bdzie tak jak kiedy.
- Ju nie jest.
Od dwudziestego drugiego czerwca.
- Masz racj, nie jest.
Ale do niedawna tylko si zbroilimy, a teraz
mamy prawdziw wojn.
Tu, w Leningradzie, stoczymy bitw o wolno.
Ilu z nas przeyje?
Ilu t wolno zdobdzie?
- Boe, to dlatego przychodzie do nas, ilekro
miae okazj, cignc za sob Dmitrija?
Aleksander westchn i kiwn gow.
- Baem si, e ju nigdy wicej ci nie zobacz.
Tatiana z trudem przekna lin i jeszcze mocniej
zacisna rce na kolanach.
- Ale...
dlaczego?
Dlaczego zawsze przychodzisz z nim?
Nie moesz mu powiedzie, eby da mi wity
spokj?
On mnie nie sucha, nie wiem, co robi.
Aleksander nie odpowiedzia, wic przechylia
gow, chcc pochwyci jego spojrzenie.
- Szura - szepna.
- Opowiedz mi o Dmitriju.
Co mu jeste winien?
Aleksander spojrza na papierosy.
- Szura, co mu obiecae?
- spytaa cichutko.
- Mnie?
- Dmitrij wie, kim jestem, Taniu.
- Przesta.
- Ledwo poruszya wargami.
- Nie uwierzysz w to, Taniu.
Ale kiedy ci powiem, nie bdzie ju dla nas
odwrotu.
- Odwrotu nie ma ju teraz - wyszeptaa, pragnc
odmwi szybk modlitw.
- Nie wiem, co z nim zrobi.
- Pomog ci.
Szura.
- Serce roso jej i walio jak motem.
- Mw.
Usiad przy cianie naprzeciwko niej i wycign
nogi.
Ona wci opieraa si o elazn balustrad.
Wyczua, e Aleksander nie chce jej bliskoci.
Nie teraz, nie w tej chwili.
Zdja pantofelek.
Jego but by dwa razy wikszy od jej stopy.
Aleksander zadra, jakby zmierzaa ku niemu
dzika bestia.
- Kiedy aresztowano moj matk - zacz, nie
patrzc na Tanie - ci z NKWD
przyszli i po mnie.
Nawet nie mogem si z ni poegna.
- Odwrci wzrok.
- Jak si domylasz, nie lubi o niej rozmawia.
Kiedy miaem czternacie lat i chodziem z ojcem
na zebrania partii
komunistycznej, oskarono mnie o szerzenie
kapitalistycznej propagandy, dlate go trzy lata
pniej, ju w Leningradzie, aresztowano mnie i
przewieziono do Kriestw, wizienia dla
pospolitych kryminalistw; w Szpalemej i
Wielkim Domu -
wizieniu dla politycznych - nie byo ju miejsca.
Krtki, niejawny proces i w trzy godziny po
przyjedzie byem ju skazanym winiem.
Przesuchanie?
- prychn.
- Nie zawracali tym sobie gowy.
ledczy mieli duo pracy, przesuchiwali innych,
waniejszych
Szpalerna - stare carskie wizienie w Leningradzie
na ulicy Szpalemej (przyp.
red.).
Wielki Dom (Bolszoj dom) - wielkie wizienie
ledcze NKWD w Leningradzie na Prospekcie
Litiejnym (przyp.
red.).
aresztantw.
Dostaem dziesi lat obozu we Wadywostoku.
Wyobra asz sobie?
- Nie.
- Naprawd nie moga sobie tego wyobrazi.
- Wiesz, ilu nas wsiado do pocigu?
Tysic osb.
Jeden z winiw odcign mnie na bok i szepn:
"Niedawno wyszedem i znowu mnie zamknli".
Powiedzia, e w obozie, do ktrego mamy jecha,
przeby wa osiemdziesit tysicy osadzonych.
Osiemdziesit tysicy!
Tylko w jednym obozie!
Odparem, e to niemoliwe, e nie wierz.
Miaem zaledwie siedemnacie lat.
- Spojrza jej w oczy.
- Jak ty teraz, Taniu.
Boe, przecie nie mogem spdzi dziesiciu lat
modoci w wizieniu, prawda?
- Nie - szepna Tatiana.
- Widzisz, zawsze wierzyem, e czeka mnie dobre
ycie.
Wierzyem w siebie.
Rodzice te we mnie wierzyli.
Wizienie?
Nigdy nie braem tego pod uwag.
Nigdy nie kradem, nie wybijaem okien, nie
napadaem na staruszki.
Nigdy nie zrobiem nic zego.
Mimo to skazali mnie na dziesi lat.
Przejedalimy przez most na Wodze, niedaleko
Kazania.
Pod nami przepa, co najmniej trzydzieci
metrw, a na dnie przepaci rzeka.
Wiedziaem, e to moja ostatnia szansa, e teraz
albo nigdy, e jeli nie skocz, utkn we
Wadywostoku na ca wieczno.
Zbyt duo oczekiwaem od ycia, zbyt duo miaem
nadziei.
Dlatego skoczyem.
- Parskn miechem.
- Nawet nie zatrzymali pocigu.
Byli pewni, e zginem.
- Nie wiedzieli, z kim maj do czynienia.
- Tania chciaa obj go i przytuli, lecz siedzia
za daleko.
- To wtedy odkrye, e umiesz pywa?
Odpowiedzia lekkim umiechem.
Podeszwy jego butw dotykay jej stp.
- Tak, troch umiaem.
- Miae co przy sobie?
- Nie, nic.
- Ani dokumentw, ani pienidzy?
- Ani dokumentw, ani pienidzy.
- Chyba chcia powiedzie co innego, ale zmieni
zdanie.
- Byo lato trzydziestego szstego.
Ruszyem na poudnie.
Szedem, pynem ryback odzi, jechaem
wozem.
owiem ryby, pracowaem u chopw i cay czas
wdrowaem na poudnie.
Z Kazania do Uljanowska, gdzie urodzi si Lenin;
ciekawe miasto, niemal jak witynia.
Potem do Saratowa, wci z biegiem Wogi,
owic ryby, pomagajc przy niwach i wdrujc,
cay czas wdrujc na poudnie.
Chciaem dotrze do Gruzji, potem do Turcji.
Przekroczy granic na Kaukazie i...
- Ale nie miae pienidzy.
- Ani kopiejki.
Po drodze troch zarobiem i mylaem, e w
Turcji pomoe mi znajomo angielskiego.
Ale w Krasnodarze znowu dopad mnie los.
- Zerkn na ni ktem oka.
- Jak zwykle.
Bya cika zima i rodzina, u ktrej si
zatrzymaem, Bieowowie...
- Bieowowie!
-wykrzykna Tania.
Aleksander kiwn gow.
- Mia chopska rodzina.
Ojciec, matka, czterech synw, crka...
- Odchrzkn.
- I ja.
Wszyscy zachorowalimy na tyfus.
Zachorowaa caa wie, cay Biay Jar, trzysta
szedziesit osb.
Zmaro dwiecie osiemdziesit osiem, w tym sami
Bieowowie, Najpierw crka, potem pozostali.
Przyjechali przedstawiciele rady miejskiej w
Krasnodarze i wraz z milicj spalili wie w
obawie, e epidemia rozprzestrzeni si na miasto.
Spalili moje ubranie, a mnie zabrali na
kwarantann, ebym umar albo wyzdrowia.
Wyzdrowiaem.
Ci z rady chcieli mi wyda nowe papiery, wic
bez wahania powiedziaem, e nazywam si
Bieow.
Poniewa ze wsi zostao jedynie zgliszcza...
- Aleksander unis brwi.
- Swoj drog to moliwe tylko tutaj, w Zwizku
Radzieckim.
Tak czy inaczej, poniewa ze wsi zostay tylko
zgliszcza, nie mogli sprawdzi, czy naprawd
jestem najmodszym synem Bieowa.
Tatiana zamkna usta.
- Wydali mi nowy dowd osobisty, na nowe
nazwisko.
I tak staem si Aleksandrem Nikoajewiczem
Bieowem, siedemnastoletnim sierot...
- Ponownie uciek wzrokiem w bok.
- Jak brzmiao twoje amerykaskie nazwisko?
- spytaa cicho Tania.
- Anthony Alexander Bamngton.
- Anthony?
Aleksander pokrci gow.
- Po ojcu matki.
Zawsze uywaem tylko drugiego imienia, nigdy
pierwszego.
- Wyj papierosy.
- Mog?
- Tak, tak.
- Potem wrciem do Leningradu i zamieszkaem u
"krewnych", u ciotki Miry Bieowej.
Musiaem wrci...
- Zawaha si i doda: - Za raz powiem ci,
dlaczego.
Tak wic zamieszkaem u ciotki.
Nie widzieli siostrzeca od dziesiciu lat, byem
dla nich jak obcy, ale pozwolili mi zosta.
Skoczyem szko i wanie w szkole poznaem
Dmitrija.
- Boe, trudno uwierzy, e tyle przeszede...
- To jeszcze nie koniec, Taniu, to jeszcze nie
koniec...
W szkole czsto si z nim bawiem.
By wysoki, chudy i raczej nielubiany.
Kiedy na przerwach bawilimy si w wojn,
zawsze trafia do niewoli.
Nazywali my go Jecem".
Mwilimy, e Zwizek Radziecki powinien by
pod pisa konwencj genewsk wycznie ze
wzgldu na niego, bo ilekro si bawilimy,
zawsze "gin" albo zostawa ranny.
- Dalej, Szura, mw dalej.
- Pewnego dnia dowiedziaem si, e jego ojciec
jest stranikiem w Szpalemej...
- Aleksander umilk.
Tatiana wstrzymaa oddech.
- Twoi rodzice jeszcze yli?
- Nie miaem pojcia, dlatego postanowiem si z
nim zaprzyjani.
Miaem nadziej, e pomoe mi ich zobaczy.
Wiedziaem, e jeli yj, na pewno si o mnie
zamartwiaj.
Chciaem da im zna, e nic mi nie jest, e jako
sobie radz.
Zwaszcza matce - doda, z trudem panujc nad
gosem.
- Kiedy bylimy sobie bardzo bliscy.
Tatianie zwilgotniay oczy.
- Z ojcem nie?
Aleksander wzruszy ramionami.
- Z ojcem?
By taki, jaki by.
Przed aresztowaniem czsto si kcilimy.
C mog powiedzie?
Mylaem, e wszystko wiem.
On myla, e nie wiem nic.
I tak to szo.
Tatiana patrzya na niego jak zahipnotyzowana.
- Musieli bardzo ci kocha...
- Gono przekna lin.
- Tak - odpar z nagym oywieniem i zacign si
dymem.
- Kie dy kochali.
Wspczua mu tak bardzo, e rozbolao j serce.
- Krok po kroku zdobyem zaufanie Dmitrija i
wreszcie zostalimy przyjacimi.
Imponowao mu, e to wanie jego wybraem
sobie na kumpla.
- Och, Szura...
- Tatiana wszystko zrozumiaa.
Przysuna si bliej, obja go za szyj.
- Musiae mu zaufa.
Przytuli j.
W drugiej rce trzyma papierosa.
- Tak.
Musiaem mu powiedzie, kim naprawd jestem.
Nie miaem innego wyboru.
Mogem bezczynnie czeka, a rodzice umr, albo
mu zaufa.
- Zaufae Dmitrijowi...
- powtrzya Tania z niedowierzaniem w gosie.
Cofna rce i usiada wygodniej.
- Tak.
- Spojrza na swoje due donie, jakby szuka w
nich sensu ycia.
- Wcale tego nie chciaem.
Ojciec, ten wierny, zagorzay komunista, zawsze
powtarza, e nikomu nie wolno ufa, i cho to
nieatwe, dobrze t nauk sobie przyswoiem.
Ciko mi byo tak y, tote przy najmniej raz w
yciu chciaem komu zawierzy.
Raz, chocia jeden, je dyny raz.
Poza tym bardzo potrzebowaem jego pomocy.
Bylimy przyjacimi, wic powiedziaem sobie,
e jeli to dla mnie zrobi, jeli zobacz ojca i
matk, nie zerw tej przyjani do koca ycia.
I wanie to mu powiedziaem.
Dima, bd twoim przyjacielem a do mierci i
zawsze bd ci pomaga.
- Zapali kolejnego papierosa.
Tatiana czekaa z coraz bardziej zbolaym sercem.
- Jego ojciec, Wiktor Czemienko, dowiedzia si,
e...
- Zaama mu si gos.
- e matka ju nie yje.
Opowiedzia mi, co z ni zrobili.
Ale tak, ojciec jeszcze y, chocia niewiele ycia
mu pozostao; siedzia w wizieniu prawie od
roku.
Czemienko wprowadzi nas do Szpalemej,
Dmitrija i mnie.
Moglimy spdzi pi minut z Haroldem
Barringtonem, szpiegiem obcego wywiadu.
Byem tam ja, mj ojciec, Dmitrij, Wiktor
Czemienko i stranik.
adnej prywatnoci.
Tatiana wzia go za rk.
- No i jak...
Aleksander spojrza w noc.
- atwo to sobie wyobrazi - odrzek.
- Byo bolenie krtko.
Szara, betonowa cela.
Harold Barrington patrzy na Aleksandra,
Aleksander na niego.
Harold siedzia na ku.
Nawet nie mrugn.
Dmitrij sta porodku celi, Aleksander tu obok
niego.
Za nimi sta stranik i Wiktor Czemienko.
Z sufitu zwisaa naga arwka.
- Mamy tylko chwil, towarzyszu Barrington
powiedzia Dmitrij.
Rozumiecie?
Tylko chwil.
- Dobrze odrzek po rosyjsku Harold, z trudem
powstrzymujc zy.
- Dzikuj, e przyszlicie mnie odwiedzi.
Ciesz si, e widz dwch dzielnych zuchw.
Jak ci na imi, synu?
- spyta Dmitrija.
- Dmitrij Czemienko.
- A tobie, synu?
Drc na caym ciele, Harold przenis wzrok na
Aleksandra.
- Aleksander Bieow.
Harold kiwn gow.
- No dobra - mrukn!
stranik.
- Napatrzylicie si?
To chodmy.
- Chwileczk - powstrzyma go Dmitrij.
Chcielimy powiedzie towarzyszowi
Barringtonowi, e mimo przestpstw, jakich
dopuci si przeciwko proletariatowi, nasze
spoeczestwo nigdy o nim nie zapomni.
Aleksander milcza.
Patrzy na ojca.
- Spoeczestwo nie zapomni o nim dlatego, e te
przestpstwa po peni -
warkn stranik.
Zagryzajc wargi, Harold spojrza na syna, ktry
sta tyem do stranika i twarz do niego.
- Popw, mog ucisn im do?
- spyta.
Stranik wzruszy ramionami i podszed bliej.
- Musze to widzie.
No? Szybko.
- Towarzyszu Barrington - odezwa si
Aleksander.
- Nigdy w yciu nie syszaem, jak mwi rodowity
Amerykanin.
Moecie powiedzie co po angielsku?
Harold stan przed Dmitrijem i ucisn mu do.
- Thank y ou-szepn.
Potem podszed do Aleksandra i ucisn rk
jemu.
Aleksander leciutko pokrci gow, chcc zmusi
go do zachowania spokoju.
- " Obym to ja by umar zamiast ciebie!
Absalomie, synu mj, synu mj".
Przesta -powiedzia bezgonie Aleksander.
Przesta.
Harold puci jego rk i cofn si o krok, z
trudem zachowujc rwnowag.
- Po angielsku?
- rzuci.
-Dobrze.
Zatem kilka wersetw z Kiplinga, by moe nieco
przeinaczonych.
Jeli zdoasz znie to, e przez ciebie wyrzeczon
prawd otry przekrciy tak, e puapk na
gupcw bdzie - Jeli widzisz, e niszcz rzeczy,
za ktre oddae ycie - Synu!
- schyl si i odbuduj je z pomoc zuytych
narzdzi.
Harold cofn si i pobogosawi Aleksandra
znakiem krzya.
Jego policzki spyway zami.
- Idziemy!
- wrzasn stranik.
- Ale ju!
I love you, Dad - powiedzia bezgonie
Aleksander.
I wyszli.
Biblia Gdaska, II Ks.
Samuela, 19, l.
Tatiana pakaa.
Aleksander obj j i westchn.
- Taniu, Taniu...
- Otar jej twarz.
- eby zachowa spokj, zaciskaem zby.
Zaciskaem je tak mocno, e jeden mi pk.
Ten.
Widzisz?
- Pokaza jej ktry.
- Teraz ju wiesz, dlaczego.
No i tak...
Zdyem zobaczy ojca.
Bez Dmitrija nie udaoby mi si to.
- Znw westchn i cofn rk.
Tatiana kucna.
Dray jej wargi.
- Zrobie dla niego co niezwykego.
Pocieszye go przed mier ci.
- Zawstydzona, lecz przepojona gorcym
uczuciem, z mocno bijcym sercem pochylia
gow i pocaowaa Aleksandra w rk.
Zaczerwienia si, odchrzkna i podniosa
gow.
- Taniu - spyta.
- Kim ty jeste?
- Tani.
- Podaa mu rk.
- Tani.
Zamilkli.
- To jeszcze nie koniec.
- Wiem, ale reszty si domylam.
- Wyja z paczki papierosa.
eby mie cakowit jasno sytuacji, musiaa
pozna jeszcze jedn prawd.
Prawd malek, lecz mimo to prawd.
Domylia si wszystkiego w chwili, gdy
Aleksander powiedzia, e da Dmitrijowi co,
czego ten nigdy dotd nie mia.
Nie bya to przyja, nie byo to towarzystwo ani
poczucie braterstwa.
Drcymi rkami wetkna mu papierosa midzy
wargi, pstrykna zapalniczk, przypalia, a gdy
zacign si dymem, pocaowaa go w policzek i
zdmuchna pomie.
- Dzikuj - powiedzia.
Zanim odezwa si ponownie, wypali po ow
papierosa.
- Nie przeszkadza ci mj oddech?
Duo pal...
- Twj?
Nigdy - odrzeka, czerwienic si jak dzika ra.
- Chcesz, to ci powiem, co byo dalej.
Wstpilicie na uniwersytet.
Potem do wojska.
Jeszcze potem do szkoy oficerskiej, ale Dmitrij
odpad.
- Spucia gow.
- Pocztkowo mu to nie przeszkadzao.
Nadal bylicie przyjacimi.
Dima wiedzia, e zrobisz dla niego wszystko.
A potem...
- Podniosa wzrok.
- Potem zacz prosi.
- Widz, e wszystko wiesz.
- O co ci prosi?
- A jak mylisz?
Unikali swego wzroku.
- O to, eby przenis go tam, gdzie zechce, eby
zrobi dla niego taki czy inny wyjtek, o
przywileje i specjalne traktowanie.
- Tak.
- O co jeszcze?
Aleksander milcza.
Milcza tak dugo, e cierpliwie czekajc, mylaa,
i zapomnia, o co go pytaa.
Gdy si wreszcie odezwa, w jego gosie
zabrzmiaa dziwna nutka.
- O dziewczyny.
Jest ich peno, starczyoby dla kadego, mimo to
czasami podobaa mu si ta, z ktr akurat byem.
Mwi mi o tym, a ja si wycofywaem.
Po prostu znajdowaem sobie inn i wszystko
toczyo si po staremu.
Tatiana patrzya w noc.
Jej oczy byy zielone, czyste jak najczystszy ocean.
- Powiedz, prosi ci, eby si wycofa, tylko
wtedy, kiedy bye z dziewczyn, ktra bardzo ci
si podobaa, prawda?
- To znaczy?
- Nie chodzio mu o pierwsz lepsz.
Interesowaa go tylko ta, ktrej okazywae
wyjtkowe wzgldy.
Tak?
- Chyba tak - odrzek w zadumie Aleksander.
- Wic kiedy poprosi o mnie - kontynuowaa
powoli Tatiana - po prostu si wycofae.
- Nie.
Udaem, e nie wiem, o co mu chodzi, e nic do
ciebie nie czuj.
Miaem nadziej, e ta obojtno go zniechci.
Niestety, nie zniechcia.
Tania potrzsna gow i rozpakaa si.
- Zdradza ci twarz, Szura.
On mnie nie zostawi.
Obj j i przytuli.
- Wiem, Taniu.
Mgbym teraz uciec od ciebie a do Japonii, ale
jemu to obojtne.
Zakocha si w tobie, chce ci tylko dla siebie...
Popatrzya mu w oczy i jeszcze mocniej przywara
do jego piersi.
- Szura - szepna - co ci powiem, dobrze?
Suchasz mnie?
- Tak.
- Nie, nie, nie wstrzymuj oddechu.
- Posaa mu blady umiech.
- Mylisz, e to co strasznego?
- Nie wiem.
Trudno mi w tej chwili zgadywa.
Moe masz dziecko?
Mieszka z przyszywan cioci i...
Rozemiaa si lekko.
- Nie.
Gotowy?
Mog mwi?
- Mw.
- Dmitrij si we mnie nie kocha.
Aleksander drgn i wytrzeszczy oczy.
Tatiana pokrcia gow.
- Nie.
Absolutnie.
Ani troch.
Moesz mi wierzy.
- Skd wiesz?
- Po prostu wiem.
- W takim razie czego od ciebie chce?
Tylko mi nie mw, e...
- Ode mnie nie chce niczego.
Posuchaj, tylko uwanie: jedyne, czego Dmitrij
chce, czego pragnie, czego poda, to wadza.
Tylko to si dla niego liczy.
Wadza: mio jego ycia.
- Wadza nad tob?
- Ale skd!
Nad tob.
Ja jestem tylko rodkiem do osignicia celu.
Aleksander spojrza na ni z powtpiewaniem.
Tatiana westchna.
- Dmitrij nie ma wadzy.
Ty j masz.
Dima moe jedynie cieszy si tym, co zyska
dziki tobie.
Do tego sprowadza si jego ycie.
Pokrcia gow.
- Jakie to smutne...
- Smutne?
Po czyjej jeste stronie?
- Szura, spjrz tylko na siebie.
A potem na niego.
On ci potrzebuje, dziki tobie jest syty, cay i
zdrowy.
Im jeste silniejszy, tym wicej przybywa mu si.
Dmitrij dobrze o tym wie.
lepo na tobie polega, a ty chtnie speniasz jego
pragnienia.
Mimo to im wicej masz, tym bardziej ci
nienawidzi.
On kieruje si wol przeycia, a jednoczenie
ilekro do stajesz awans czy medal, ilekro masz
now dziewczyn, ilekro mie jesz si radonie
w zadymionym korytarzu, czuje si mniejszy i
gorszy.
Dlatego im silniejszy si stajesz, tym wicej od
ciebie chce.
- W kocu zechce czego, czego nie bd mg mu
da.
Co wtedy?
- To, e wszystko ci odbiera, zaprowadzi go do
pieka.
- Tak, a mnie na rozwak.
- Aleksander pokrci gow.
- W jego probach i daniach cigle pobrzmiewa
ukryta groba: jeli nie, to id do NKWD.
Wystarczy jedno sowo o twojej amerykaskiej
przeszoci i natychmiast trafisz w tryby
radzieckiego wymiaru sprawiedliwoci.
- Wiem - westchna ze smutkiem Tatiana.
- Moe gdyby mia wicej, przestaby prosi...
- Nie, Taniu.
Mam co do niego ze przeczucia.
Bdzie prosi i da, da i prosi, a w kocu
odbierze mi wszystko.
- Nie, Szura, mylisz si.
Nie odbierze ci wszystkiego.
Takiej wadzy nigdy nad tob nie zdobdzie.
- Pewnie bdzie prbowa, pomylaa, wznoszc
ku niemu oczy.
Ale nie wie, z kim ma do czynienia.
- Poza tym - szepna - wiadomo, co si dzieje z
pasoytem, kiedy jego nosiciel...
- Tak.
Znajduje sobie nowego nosiciela.
Wiesz, czego on najbardziej pragnie?
- Tego samego co ty.
- Taniu, przecie ja najbardziej pragn ciebie.
Spojrzaa mu prosto w oczy.
- Wiem, Szura.
On te o tym wie.
On si we mnie nie kocha.
On chce twojej krzywdy.
Aleksander spojrza w czarn pustk pod
sierpniowym niebem.
- Szura - szepna Tania.
- Gdzie twoja odwana i obojtna mina?
Bd taki, kiedy do ciebie przyjdzie, a zacznie ci
prosi o to, czego najbardziej pragne przede
mn.
Aleksander nie odpowiedzia.
Siedzia bez ruchu i milcza.
- Przede mn - powtrzya.
Boe, dlaczego on nic nie mwi?
- Szura?
- Przesta, Taniu.
Ja ju nie mog.
Nie mog duej o tym rozmawia.
Nie potrafia opanowa drenia rk.
- Ty, ja, to, co midzy nami zaszo, Dasza...
Mimo to odwiedzasz mnie, kiedy tylko masz
okazj.
- Mwiem, nie potrafi bez ciebie y.
Przeszed j dreszcz.
- Boe, musimy o sobie zapomnie, Szura.
Nie do wiary, ale po prostu nie jestemy sobie
pisani...
- Nie mw tak - rzuci z umiechem.
- A to, e dwa miesice temu usiada na tej
awce?
Zao si o wasny karabin, e innego dnia nigdy
by tego nie zrobia.
Mia racj.
Doskonale pamitaa autobus, ktry postanowia
przepuci, eby kupi sobie lody.
- Skd wiesz?
- Std, e innego dnia nigdy bym do tej awki nie
podszed.
Dzieli nas tyle przeszkd i kiedy zaciskamy zby,
kiedy prbujemy ze sob zerwa, eby si jako
pozbiera, znowu interweniuje los: z nieba sypi
si cegy, a ja wygrzebuj ci spod nich rann,
lecz yw.
Czy to te przy padek?
Tatiana stumia szloch.
- Nie - szepna.
Nie moemy zapomnie, e zawdziczam ci ycie.
- Podniosa wzrok.
- e do ciebie nale.
- Lubi, kiedy tak mwisz.
- Przytuli j jeszcze mocniej.
- Uciekaj, Szura.
Uciekaj i zabierz ze sob swoj bro.
Uratuj mnie przed nim.
On musi uwierzy, e nic ci nie obchodz, wtedy
przestanie si mn interesowa.
Zobaczysz.
Da mi spokj, pjdzie na front.
Musimy przetrwa t wojn, zanim dotrzemy tam,
gdzie nam pisane.
Zrobisz to dla mnie?
- Postaram si.
- Przestaniesz przychodzi?
- spytaa drcym gosem.
- Nie.
Tak daleko nie uciekn.
Wystarczy, e bdziesz si trzymaa z dala ode
mnie.
Mylaa, e pknie jej serce.
Przywara do niego caym ciaem.
- Dobrze.
- Z gry prosz ci o przebaczenie, e bd dla
ciebie oschy i zimny.
Mog ci zaufa?
Potara policzkiem o jego rami.
- Tak - szepna, - Zaufaj mi, Szura.
Nigdy ci nie zawiod.
- I nie wyprzesz si mnie?
- spyta czule.
- Nigdy?
- Tylko przed Dasz.
I przed Dmitrijem.
- No i co?
- spyta z ironicznym umiechem.
- Nie cieszysz si teraz, e Bg powstrzyma nas
przed tym, co mogo si zdarzy w szpitalu?
- Nie.
- Siedzieli, patrzc sobie w oczy.
Ona wycigna do.
On pooy na niej swoj.
- Spjrz - powiedziaa cicho.
- Sigam palcami tylko do poowy twoich.
- Widz.
- cisn jej rk tak mocno, e jkna i
zaczerwienia si po czubki uszu.
Pocaowa j w policzek, tu koo nosa.
Mwiem ci ju, e uwielbiam twoje piegi?
S takie podniecajce...
Wymruczaa co w odpowiedzi i pocaowali si
gboko, nie rozplatajc palcw.
- Tatiasza...
Masz niesamowite usta...
- Oderwa si od niej i znieruchomia.
- Jeste...
- Niechtnie otworzya oczy.
- Boe, ty w ogle nie jeste wiadoma swego
ciaa, Taniu.
To jedna z twoich najbardziej wzruszajcych i
najbardziej irytujcych cech.
- Nie wiem, o czym mwisz...
- Zupenie odebrao jej rozum.
- Szura, jak to moliwe, e nigdzie nie moemy
pj?
- Zaama jej si gos.
- Co to za ycie?
- Komunistyczne, Taniu, komunistyczne,
Przywarli do siebie jak dwoje zrozpaczonych
rozbitkw.
- Ty wariacie - szepna.
- Dlaczego si ze mn kcie, wiedzc, e
wszystko sprzysigo si przeciwko nam?
- Wtedy, przed Kirowem?
Rzuciem wyzwanie losowi.
To jedyne, co mog.
Nie daj si pokona, przynajmniej prbuj.
Kocham ci.
Pragna to powiedzie, lecz nie moga.
Kocham ci, kocham.
Pochylia gow.
- Moje serce jest chyba za mode...
Obj j i utuli.
- Tatiu - szepn - tak, masz mode serce.
- Pocaowa j.
midzy
piersiami.
- A moje serce chce przy nim by.
Gdyby mi ci odebrano...
Nagle wsta, szybko i gwatownie.
Z tyu dobieg jaki haas i na taras wyjrza
sierant Pietrenko.
Nadesza pora na zmian warty.
Aleksander znis j na d, a potem objli si i
ruszyli powoli w kierunku Pitej Radzieckiej.
Bya druga nad ranem.
O szstej oboje zaczynali prac, lecz mimo to tulili
si do siebie, korzystajc z ostatnich godzin nocy.
Gdy doszli na Newski, wzi j na barana.
Ona niosa karabin,
on nis j.
Szed powoli i niespiesznie.
Wok nich spa ciemny Leningrad.
Gdy nazajutrz wieczorem wrcia z pracy, w
pokoju zastaa zawodzc matk, a w korytarzu
Dasz, ktra pakaa nad szklank herbaty.
Mietanowowie wanie otrzymali telegram z
dawno nie istniejcego do wdztwa w
Nowogrodzie, telegram, informujcy rodzin, e
trzynastego lipca czterdziestego pierwszego roku
pocig wiozcy niejakiego Pawa Mietanowa i
setki innych modych ochotnikw zosta
zbombardowany
przez niemieckie samoloty.
Nikt nie ocala.
Tydzie potem pojechaam go szuka, mylaa
otpiaa Tatiana, kr c po pokoju.
Co robiam, kiedy pocig mojego brata wylecia w
po wietrze?
Pracowaam?
Jechaam tramwajem?
Czy cho raz o nim po mylaam?
Tak, mylaam o nim wiele razy.
I czuam, e ju go nie ma.
Kochany Pasza.
Stracilimy ci, nawet o tym nie wiedzc.
Koszmar.
Przey miesic, kilka dni, jedn noc, przey
jedn minut w przekonaniu, e wszystko jest w
porzdku, gdy tymczasem to, na czym budowao
si ycie, leao ju w gruzach.
Zamiast ci opakiwa, snulimy plany,
chodzilimy do pracy, marzylimy i kochalimy,
nie wiedzc, e ju od szede.
Jak moglimy by tak lepi?
Czy nie zapowiaday tego wyrane znaki, jak
choby to, e tak bardzo nie chciae wyjeda,
to, e tak dugo nie mielimy od ciebie adnej
wiadomoci?
Zapowiaday,
Nastpnym razem je dostrzeemy, nastpnym
razem powiemy: nie,
zaraz, przecie to znak.
Nastpnym razem bdziemy wiedzieli.
I natychmiast przywdziejemy aob.
Czy moglimy ci zatrzyma?
Jeszcze raz ci przytuli, jeszcze raz pobawi si z
tob w parku i oszuka nieugity los?
Odwlec to, co nie uniknione, chocia o kilka dni, o
kilka niedziel, o kilka wieczorw?
Czy warto by byo czeka ten jeden, jedyny
miesic, a potem pozwoli ci odej?
Znajc nieuchronn przyszo, czy warto by byo
oglda twoj twarz przez jeszcze jeden dzie,
przez jeszcze jedn godzin czy choby tylko
minut?
Tak.
Tak, na pewno warto.
I dla ciebie, i dla nas.
Pijany ojciec spa, a mama pakaa, czyszczc
kozetk.
Tatiana chciaa odebra jej wiadro z wod i
posprzta, ale mama j odepchna.
Dasza pakaa w kuchni, gotujc obiad.
Tanie przepeniao bolesne poczucie
nieodwoalnoci i silny lk przed tym, co ich
czekao.
Niezrozumiaa teraniejszo, ktra zabia jej
brata, moga sprawi, e przyszo bdzie jeszcze
straszniejsza.
Tatiana wesza do kuchni.
- Dasza, miesic temu spytaa mnie, czy moim
zdaniem Pasza jeszcze yje.
Powiedziaam ci wtedy, e...
- Nic mnie to nie obchodzi - warkna siostra.
- Ale dlaczego mnie o to spytaa?
- Bo mylaam, e mnie pocieszysz, e poklepiesz
mnie czule po ramieniu.
Nie chc o tym rozmawia.
Moe tob to nie wstrzsno, ale nami tak.
Na kolacj przyszed Aleksander.
Przyszed i spojrza pytajco na Tatian.
Ta powiedziaa mu o telegramie.
Przygotowanej przez Dasz kapusty z szynk nie
jad nikt oprcz Aleksandra i Tani, ktra - mimo
tlcej si jeszcze nadziei -ju od wyprawy do ugi
czua, e brat nie yje.
Ojciec wci lea na kozetce.
Mama siedziaa obok niego, wsuchujc si w
monotonne tik-tak, tik-tak radiowego metronomu.
Dasza posza nastawi samowar i Tania zostaa
sam na sam z Aleksandrem.
Pochylili gowy i bez sowa spojrzeli sobie w
oczy.
- Odwagi, Aleksandrze - szepna Tania.
- Odwagi, Taniu.
Potem Tatiana posza na dach, by w chodn
leningradzk noc wypatrywa niemieckich bomb.
Lato si skoczyo.
Wkrtce miaa nadej zima.
CZ 2
Zimy ostre wiewy
Szturm!
Atak!
Ile kosztuje kamstwo?
Ile paci za dusza?
Jak cen paci za kto, kto kamie na kadym
kroku, z kadym oddechem, przy kadym raporcie
Radzieckiego Biura Informacyjnego, przed kad
list polegych i nad kad kartk ywnociow?
Tatiana kamaa od rana do chwili, gdy noc
ogarnia j niespokojny sen.
Chciaa, eby Aleksander przesta do nich
przychodzi.
Kamstwo.
Pragna, eby zerwa z Dasz.
Niestety.
Kamstwo.
Koniec z wyprawami do soboru Izaaka.
Dobra wiadomo.
I kolejne kamstwo.
Koniec z jazd tramwajami, ze spacerami
brzegiem kanau i parkowymi alejami, koniec z
wyprawami do ugi.
Zapomnie o jego ustach, zapomnie o
przyspieszonym oddechu.
Dobrze.
Bardzo dobrze.
wiet nie.
Kamstwo.
By zimny.
By znakomitym aktorem i potrafi udawa, e ten
obojtny umiech, te spokojne rce, nawet ten
wypalony do koca papieros nie znaczy absolutnie
nic.
Ilekro na ni patrzy, nie drgn mu ani jeden
misie na twarzy.
Dobrze.
Dobre kamstwo.
Na pocztku wrzenia w Leningradzie
wprowadzono godzin milicyjn.
Po raz kolejny zmniejszono racje ywnociowe.
Aleksander odwiedza ich coraz rzadziej i
rzadziej.
I bardzo dobrze.
Kamstwo.
Kamstwo.
W obecnoci Tatiany i Dmitrija by dla Daszy
niezwykle czuy.
wietnie.
Kamstwo.
Kamstwo.
Kamstwo.
Zbieraa si na odwag, robia dobr min do zej
gry i ze cinitym sercem posyaa Dmitrijowi
promienny umiech.
Tak, potrafia to robi.
I kolejne kamstwo.
Podawanie herbaty.
Niby taka prosta czynno, a jednak wymagajca
sporej dozy obudy.
Bo herbat naleao poda najpierw komu
innemu, a dopiero potem jemu.
I opanowa przy tym drenie rk.
Jake pragna wyrwa si z zaczarowanego
krgu, jakim by Leningrad na pocztku wrzenia.
Wyrwa si z krgu rozpaczy i nieszczliwej
mioci.
Kochaa Aleksandra.
No, nareszcie.
Nareszcie co prawdziwego.
Kurczowo si tego trzymaa.
Od kiedy dostali telegram z wiadomoci o
mierci Paszy, ojciec pracowa coraz mniej i coraz
czciej pi.
Poniewa rzadko wychodzi z domu, Tatianie
trudno byo gotowa, sprzta, odpoczywa i
czyta.
Znowu kamstwo.
Nie byo jej trudno, tylko nieprzyjemnie.
Pozostawa jej tylko dach, jedyne miejsce, gdzie
moga zazna wzgldnej ciszy i spokoju.
Spokoju wewntrznego ju od dawna nie zaznaa.
Siedzc na dachu, zamykaa oczy i wyobraaa
sobie, e nie ma ju gipsu i e znowu spaceruje z
Aleksandrem, e id Newskim do placu
Paacowego, wybrzeem wok Pola Marsowego,
e przechodz przez most na Fontance, e id przez
Ogrd Letni, e wracaj na wybrzee, skrcaj do
Smolnego, mijaj park Taurydzki, przecinaj ulic
Satykowa-Szczedrina, przechodz obok swojej
awki, potem na drug stron Prospektu
Suworowa, e s ju prawie w domu.
A kroczc u jego boku, czua si tak, jakby
wkraczaa w nowe ycie.
Spacerujc w wyobrani z Aleksandrem, syszaa
jednoczenie stumione echo artyleryjskich
wystrzaw i eksplozji.
To, e strzelano znacz nie dalej ni wtedy, w
udz, niewiele j pocieszao.
Bo teraz nie byo przy niej Aleksandra.
Czstotliwo i dugo jego wizyt zmniejszaa si
rwnie szybko jak racje ywnociowe Tani, a on
sam dozowa siebie tak, jak rada miejska
dozowaa mieszkacom kartki.
Tatiana bardzo za nim tsknia.
Pragna poby z nim sam na sam, cho przez
chwil, cho przez sekund, tylko po to, eby sobie
przypomnie, e lato czterdziestego pierwszego
nie byo iluzj, e naprawd spacerowali kiedy
wzdu murku nad kanaem, e naprawd niosa
jego karabin, e on patrzy na ni i mia si.
Dzisiaj nie mia si ju prawie nikt.
- Niemcy jeszcze daleko, prawda?
- spytaa Dasza przy herbacie;
przy tej przekltej herbacie.
- Kiedy przyjd, odeprzemy von Leeba, i ju, tak?
- Tak - odrzek Aleksander.
Akurat.
Kolejne kamstwo.
Patrzya, jak siostra tuli si do niego, jak go
uwodzi.
Odwracaa wtedy wzrok i spogldaa na Dmitrija.
- Opowiedzie ci kawa?
- Co?
Nie, Taniu.
Nie mam nastroju.
- Nie szkodzi - mwia, obserwujc
umiechajcego si do Daszy Szur.
Same kamstwa, kamstwa, kamstwa.
Ale kamstwa nie wystarczay.
Dmitrij nie chcia si od niej odczepi.
Wci nie miaa adnych wiadomoci od Mariny, a
Wiera i inne pielgniarki ze szpitala coraz bardziej
bay si wojny.
Tatiana te si baa:
front by coraz bliej.
Wojna przestaa by czym abstrakcyjnym, czym,
co pochono odleg ug i Pasz, czym, z czym
walczyli Ukraicy w spalonych wioskach czy
Anglicy w swoim poprawnym, wychuchanym
Londynie.
Ale w sumie, mylaa, to chyba lepiej, e wreszcie
nadesza, bo nie mog tak duej y.
Zdawao si, e cae miasto wstrzymao oddech.
Tatiana te.
Przez cztery dni z rzdu podawaa na kolacj
kapust, ktr smaya na coraz mniejszej iloci
oleju.
- Co to jest?
- spytaa mama.
- Co ty nam podajesz?
- To ma by smaona kapusta?
- narzeka ojciec.
- Nie mona nawet chleba zamoczy w oleju.
Gdzie jest olej?
- Zabrako - odpara Tania.
W radiu podawali tylko najbardziej
przygnbiajce wiadomoci.
Wygldao to tak, jakby dziennikarze celowo
czekali, jakby czyhali na kolejn klsk Rosjan i
dopiero wtedy siadali przed mikrofonem.
Pod koniec sierpnia, zaraz po upadku Mgi, podano,
e Niemcy zaatakowali Dubrowk.
W Dubrowce, maym miasteczku po drugiej stronie
rzeki, mieszkaa mama mamy, czyli babcia Maja.
Dubrowka pada szstego wrzenia.
I nagle nadesza wiadomo, o ktr byo rwnie
trudno jak o olej do smaenia, gdy bya to
wiadomo dobra: babcia Maja miaa zamieszka
z nimi przy Pitej Radzieckiej!
Niestety, Michai, ojczym mamy, zmar
na grulic kilka dni wczeniej.
Kiedy Niemcy spalili Dubrowk, babcia ucieka
do miasta.
Zaja cay pokj, tak e rodzice musieli
przeprowadzi si do pokoju Tatiany i Daszy.
Do, Taniu, odejd.
Babcia Maja cae ycie mieszkaa w Leningradzie
i nawet do gowy jej nie przyszo, eby si
ewakuowa.
- Tu si urodziam, tu umr - owiadczya,
otwierajc walizk.
Po raz pierwszy wysza za m na przeomie
wiekw; zaraz potem na wiat przysza matka
Tatiany.
M babci zagin podczas wojny w tysic
dziewiset pitym i chocia nie wysza ponownie
za m, przez trzydzieci lat ya z biednym,
chorym na grulic wujkiem Michaiem.
Kie dy Tania spytaa j, dlaczego go nie
polubia.
- A Fiodor?
- odpara babcia.
- Przecie moe jeszcze wrci.
To by dopiero byo.
Babcia Maja malowaa i studiowaa sztuki pikne;
przed rewolucj sprzedawaa obrazy galeriom, ale
po tysic dziewiset siedemnastym zacza
zarabia na ycie, ilustrujc bolszewickie
materiay propagandowe.
W jej domu w Dubrowce wszdzie leay albumy
ze szkicami krzese, kwiatw i owocw.
Powiedziaa im, e dom spon tak szybko, i nie
miaa czasu nic uratowa.
- Ale nic si nie martw, Tanieczka.
Narysuj ci pikne krzeso.
- Moe lepiej jabko?
- odrzeka Tatiana.
- Teraz jest sezon.
Nazajutrz, sidmego wrzenia, tu przed kolacj
przyjechaa do nich Marina.
Jej ojciec zgin podczas walk na przedmieciach
Izerska, jako niewyszkolony dziaowy obsugujcy
dziao czogu, ktry sam zmontowa.
Mietanowowie uwielbiali wujka Borysa i gdyby
nie koszmar, jaki przeywali po mierci Paszy,
jego mier bardzo by ich poruszya.
Matka Mariny wci leaa w szpitalu; z dala od
wojny, powoli umieraa na niewydolno nerek.
Naiwno Tani zadziwia nawet j sam.
Z dala od wojny?
Jak to?
Czy to moliwe, eby wszystko to, co si ostatnio
dziao, nie miao adnego zwizku z wojn?
Najpierw wujek Misza, teraz ciocia Rita.
Ludzie umierajcy z dala od okopw, ktre
wykopa Aleksander?
Byo w tym co niesprawiedliwego.
Ojciec patrzy na walizk Mariny.
Mama te.
I Dasza.
- Marinko - powiedziaa Tatiana - chod, pomog
ci si rozpakowa.
Ojciec spyta, czy Marina z nimi zamieszka.
- Chyba tak - odrzeka Tania.
- Chyba?
- Tatusiu, jej tata zgin, a twoja siostra umiera w
szpitalu.
Chcesz j std wyrzuci?
- Taniu - wtrcia Marina - zaprosia mnie, nie
uprzedzajc ojca?
Nic to, nie martw si, wujku.
Mam swoje kartki.
Ojciec ypn spode ba na Tatian.
Mama te.
I Dasza.
- Chod, Marinko - powtrzya Tatiana.
- Pomog ci si rozpakowa.
Tego wieczoru wydarzy si may kopot z kolacj.
Dziewczta zostawiy jedzenie na pycie - tylko na
chwil - i wrciwszy do kuchni, stwierdziy, e
may wiey pomidor, cebula i smaone ziemniaki
po prostu znikny.
Zostaa tylko pusta i brudna patelnia.
Do jej dna przy waro kilka przypalonych
ziemniakw pokrytych odrobin oleju.
Dasza i Tatiana rozglday si po kuchni, nie
wierzc wasnym oczom, zajrzay nawet do
pokoju, przekonane, e poday kolacj i po prostu
o tym zapomniay.
Ale nie, ziemniaki naprawd znikny.
Dasza, jak to Dasza: wzia Tanie za rk i zacza
chodzi od drzwi do drzwi, pytajc, czy nikt nie
widzia ich kolacji.
anna Sarkowa bya brudna i rozchestana jak
szalony Sawin.
- Wszystko w porzdku?
- spytaa Tatiana.
- Tak!
- warkna Sarkowa.
- Ziemniaki?
Te co.
M mi zgin, ot co!
Nie widziaa go w szpitalu?
Tania pokrcia gow.
- Moe go postrzelili....
- Postrzelili?
- spytaa Tatiana.
- Gdzie?
- A skd mam wiedzie?
Ziemniaki!
Nie, nie widziaam waszych gupich ziemniakw.
- zatrzasna drzwi.
Sawin lea na pododze i co do siebie
mamrota.
W jego klitce pachniao wszystkim, tylko nie
smaonymi ziemniakami.
- Co on bdzie jad?
- szepna Tatiana.
- Nie nasza sprawa - odrzeka Dasza.
Iglenkw nie byo w domu.
Po mierci Woodi, ktry zgin wraz z Pasz,
stary Iglenko prawie nie wychodzi
z fabryki i caymi dniami przetapia zom na
amunicj.
Niedawno dostali kolejn z wiadomo:
ich najstarszy syn, Pitka, poleg w Pukowie.
Pozostao im tylko dwch najmodszych, Anton i
Kiry.
- Biedna Nina - westchna Tatiana, gdy wracay
do pokoju.
- Biedna?
- prychna Dasza.
- Co ty, do diaba, bredzisz?
Ma jeszcze dwch synw.
Prawdziwa z niej szczciara.
- - dodaa, gdy weszy do korytarza.
- Wszyscy jak najci.
- Chyba nie - odpara Tatiana.
- Smaone ziemniaki nieatwo ukry.
Tego wieczoru jedli chleb z masem.
Jedli i narzekali.
Potem tata skrzycza je za to, e nie dopilnoway
kolacji.
Tatiana milczaa, pamitajc o ostrzeeniu
Aleksandra, e powinna zachowa ostrono w
obecnoci ludzi, ktrzy mog j uderzy.
Po kolacji rodzina dosza do wniosku, e nie warto
ryzykowa.
Mama i babcia powyjmoway zapasy - konserwy,
mk, mydo, sl i wdk - i poutykay je we
wszystkich zakamarkach pokoju, a nawet za sof,
t w korytarzu.
- Jakie to szczcie - zauwaya mama - e mamy
przepierzenie.
Te hieny tu nie wejd, po moim trupie.
Koniec z trzymaniem jedzenia w kuchni.
Ju ja tego dopilnuj.
Potem przyszed Aleksander.
Gdy powiedzieli mu o ziemniakach, po radzi,
eby zamyka na klucz drzwi kuchenne.
Dasza przedstawia go Marinie.
Podczas powitania przygldali si sobie duej ni
wypada.
Zaenowana Marina ucieka wzrokiem w bok i
zrobia krok do tyu.
Aleksander umiechn si, obj Dasz i
powiedzia:
- A wic to jest ta twoja kuzynka...
Tatiana pragna zapa si pod ziemi, a Marinie
odebrao mow.
- Taniu - spytaa, gdy znalazy si w kuchni.
- Dlaczego Aleksander patrzy na mnie tak, jakby
mnie zna?
- Nie mam zielonego pojcia.
- Jest czarujcy...
- Tak mylisz?
- Do kuchni zajrzaa Dasza; sza do azienki,
zostawiwszy Aleksandra w korytarzu.
- To trzymaj rce przy sobie, bo on jest mj -
dodaa wesoo.
- Jest naprawd czarujcy, prawda?
- szepna Marina, gdy ponownie zostay same.
- Tak, da si lubi.
Zmyjesz patelni?
Czarujcy Aleksander sta w progu, palc
papierosa i umiechajc si do Tani.
Tata nie przestawa jcze i narzeka.
Uwaa, e studenckie racje ywnociowe Mariny
s za mae, i e kolejna gba do wykarmienia
jeszcze bardziej uszczupli rodzinne zapasy.
- Przysza tu, eby zje konserwy ojca -
wymamrota do mamy, spogldajc na rzd puszek.
Tatiana nie wiedziaa, czy ma ochot je zje, czy
pocaowa.
- To twoja siostrzenica, tato - szepna cichutko,
eby nie usyszaa jej Marina.
- Jedyna crka twojej jedynej siostry.
Nazajutrz, smego wrzenia, w miecie byo
bardzo niespokojnie, i to od samego rana.
Nalot, nalot!
- krzyczao radio.
Wysoko nad miastem przeleciay niemieckie
samoloty.
- Syszysz?
- wykrzykna Wiera, chwytajc Tanie za rk.
- Syszysz ten huk?
Wyszy na Ligowski i stany przed bocznym
wejciem do szpitala.
Z oddali dochodzi guchy grzmot.
Nie przybiera na sile, tylko na czstotliwoci.
- Wieroczko, to to modzierze - powiedziaa
spokojnie Tatiana.
- Zwyczajne modzierze.
Wystrzeliwuj miny...
- Miny?
- Tak.
Nie wiem dokadnie, jak to dziaa, ale ustawiaj
na ziemi rur, ktra wystrzeliwuje miny, takie
pociski.
Due, mae, rozrywajce, zapalajce, z zaponem
opnionym i przyspieszonym.
Najgorsze s odamkowe, ale s te takie mae,
przeciwpiechotne.
Wystrzeliwuj je po sto naraz.
Tak, te s najgorsze, miertelnie niebezpieczne.
Wstrznita Wiera rozdziawia usta.
Tania wzruszya ramionami.
- uga.
auj, e tam byam.
Wierka, moesz obci mi nog?
Weszy do rodka.
- Chyba zdejm ci tylko gips.
Amputacja byaby zbyt drastyczna.
Ogldaa swoj nog pierwszy raz od ptora
miesica.
Chciaaby pooglda j duej, ale gdy tylko
wykutykaa z sali, dobiegy j krzyki z pokoju
pielgniarek.
Wszystkie siostry pobiegy na gr.
Tania ruszya za nimi.
Ilekro stawaa na chorej nodze, przeszywa j
tpy bl.
Gdy wysza na dach, kilkaset metrw wyej
przeleciay dwie formacje po osiem samolotw w
kadej i zaraz potem po drugiej stronie miasta
buchn sup ognia i czarnego dymu.
Boe, pomylaa, to nie sen, to si dzieje
naprawd.
Niemcy bombarduj Leningrad.
Mylaam, e uga ju nie wrci, e czego
gorszego ju nie zobacz.
Z ugi mogam przy najmniej uciec i wrci tu,
gdzie cisza i spokj.
Dokd uciekn teraz?
Wtem poczua cierpk, gryzc wo.
Co to jest?
- Wiero - powiedziaa - id do domu.
Wracam do rodziny.
- Ten zapach.
Co to za dziwny zapach?
Wszystko wyjanio si po poudniu.
Pon magazyn Badajewa, ktry zaopatrywa
Leningrad w ywno.
T cierpk, gryzc wo wydziela palcy si
cukier.
- Tatusiu - spytaa, gdy przybici i spospniali
siedzieli przy stole.
- Co teraz?
Co bdzie z miastem?
Ojciec dugo milcza.
- Chyba to samo co z Pasz.
Mama wybuchna paczem.
- Przesta!
Nie mw tak!
Nie strasz dzieci!
Dasza, Tatiana i Marina wymieniy nieme
spojrzenia.
Bombardowanie trwao a do wieczora.
Anton zabra Tanie na dach.
Chodzenie bez gipsu na nodze byo do dziwne,
lecz nie tak dziwne jak widok czarnego dymu nad
miastem.
Aleksander mia racj, pomylaa.
Od samego pocztku mia racj.
Sprawdzio si wszystko to, co mwi.
Z sercem przesyconym czuoci i szacunkiem
postanowia, e od tej pory zawsze bdzie go
suchaa.
I nagle przeszed j lekki dreszcz: dreszcz strachu.
Aleksander mwi, e...
Tak.
e na ulicach Leningradu rozgorzeje walka na
mier i ycie.
e Dmitrij pjdzie w bj z karabinem w rku,
Szura z granatem, a ona z kamieniem.
Czy nie mwi te, eby kupowa ywno tak,
jakby miay to by ostatnie zakupy w jej yciu?
Moe troch przesadza, moe chcia j tylko
nastraszy.
Tak, na pewno, pomylaa z ulg.
Ale czy nie namawia jej, eby uciekaa z miasta?
Namawia, i to nieraz.
Patrzc na aobny caun dymu, przesaniajcy
miasto niczym wielka, czarna kopua, i my lc o
przyszoci rodziny, odniosa wraenie, e w
mroku czai si co zego.
Przeczucia.
Miaa ze przeczucia.
Podekscytowany Anton wpatrywa si w niebo.
- Taniu!
- zawoa.
- Taniu, jestem mistrz nad mistrze!
Tu koo mnie spada taka maa, zapalajca, i
zgasiem j tym!
- Pokaza jej kij z czym w rodzaju betonowego
kopaka na kocu, po czym zacz
podskakiwa, wymachiwa piciami i piskliwie
krzycze: - Chodcie tu, Szwaby!
Chodcie!
Czekam na was!
- Anton - odrzeka ze miechem Tatiana.
- Sfiksowae jak Sawin.
- Bardziej!
Znacznie bardziej!
On tu jest?
Nie, na szczcie.
Tatiana popatrzya w kierunku Newskiego i rzeki.
Poary.
Wszdzie poary.
Zza drzwi na schody wychyna czyja gowa.
Mama.
Nie miaa od wagi wyj na dach.
- Tatiano Gieorgijewno!
Czy ty zwariowaa?
Natychmiast zejd na d!
- Nie mog, jestem na subie.
- Prosz natychmiast zej!
Syszysz?
- Za godzin, mamusiu.
Id.
Zaczekajcie na mnie w mieszkaniu.
Rozsierdzona mama wymamrotaa co pod nosem i
dziesi minut pniej wrcia z Aleksandrem i
Dmitrijem.
Tatiana pokrcia gow.
- Co ty wyprawiasz, mamo?
Sprowadzia posiki?
- Tatiano - Aleksander podszed do niej
zdecydowanym krokiem - zejd na d.
- Dmitrij zosta przy drzwiach.
Tatiana nie ruszya si z miejsca.
Aleksander unis brwi.
- Natychmiast, Taniu.
Tania ciko westchna.
- A on?
Przecie nie mog zostawi go tu samego, prawda?
- Nic mi nie bdzie!
- wrzasn Anton, wymachujc kijem.
- Jestem uzbrojony!
Ruszyli w stron drzwi.
Aleksander zerkn na Antona i rzuci:
- W hem, onierzu.
- Taniu droga - powiedzia Dmitrij, gdy weszli do
mieszkania.
- Nie powinna wychodzi na dach podczas nalotu.
- Kiedy indziej nie ma sensu - odpara agodnie
Tatiana.
- Chyba e zechc si poopala.
- Wesza do pokoju.
- W tym miecie si nie poopalasz - warkn
Aleksander.
- Powanie, Taniu, co ty sobie wyobraasz?
Dmitrij ma racj, twoja matka te.
Chcesz, eby zostaa jej tylko Dasza?
Anton mia szczcie.
Nie wszystkie bomby to bomby zapalajce, nie
wszystkie spadaj na dach jak martwy gob.
Zapomniaa ju, jak byo w udz?
Pamitasz, co si dzieje, kiedy bomba wybucha w
powietrzu?
Fala uderzeniowa rozbija szko, rozrywa drewno i
plastik.
Po co oklejalimy okna tam?
Wiesz, co by si stao, gdyby taka bomba
eksplodowaa na dachu?
- Oklejcie tam i mnie - odpara oschle Tatiana.
- Najlepiej we wzorek, w mae palemki.
- Nie odszczekuj, mdralo!
- powiedziaa Dasza.
- Do mamy przez ciebie kopotw.
- cisna Aleksandra za rk.
- Nasi dzielni chopcy nie bd ci ju
odgrzebywa.
- Mnie przy tym nie byo - mrukn Dmitrij z
byskiem w oku.
- A szkoda.
Prawda, Aleksandrze?
- Wiesz co, Taniu?
- wtrcia mama.
- Lepiej zacznij szykowa kolacj i zostaw nas,
ebymy mogli spokojnie porozmawia.
Pom jej, Marino.
Makaron z odrobin masa, fasola i marchewka.
Tania uznaa, e to za mao, i usmaya mielonk z
puszki dziadka, chocia nikt jej nie lubi.
- Widz, e rodzice nadal nie chc przy tobie
rozmawia - zauwaya Marina.
- Fakt.
- Ale ci wojskowi...
Bardzo si tob przejmuj.
Zwaszcza Aleksander.
- Aleksander przejmuje si wszystkim i
wszystkimi.
Przyniesiesz troch masa?
Tego chyba nie wystarczy.
Kolacj zjedli w pospnej atmosferze.
Aleksander i Dmitrij wyjedali na front i nikt nie
chcia myle o najgorszym: oni na wojnie, a w
Leningradzie Niemcy.
Tatiana wiedziaa, e w przeciwiestwie do
Dmitrija, Szura ma dowodzi artyleri, lecz
zupenie jej to nie pocieszao.
Mimo to, kiedy pili ju herbat, zdoaa wykrzesa
z siebie odrobin energii i z oywieniem spytaa:
- No i co teraz?
- Musicie korzysta ze schronu na dole - odrzek
Aleksander.
- Macie szczcie, e w ogle tam jest.
W wikszoci domw s tylko piwnice.
Schodcie tam codziennie, jak najczciej.
Aha, Dasza.
Dopilnuj, eby Tatiana nie siedziaa na dachu.
Bombami niech zajm si chopcy.
Syszysz?
- Tak, kochanie.
Tatiana syszaa go a za dobrze.
Odchrzkna i spytaa:
- Aleksandrze, czy w tym magazynie spalio si
duo ywnoci?
Szura wzruszy ramionami.
- Troch cukru, troch mki...
Parodniowe zapasy.
Ale magazyn to nic.
Najgorsze jest to, e Niemcy okryli miasto.
- Nie do wiary - powiedziaa Dasza.
- Niemcy w Leningradzie.
Latem byli jeszcze tak daleko...
- Ale teraz s blisko.
Zamknli piercie.
- Piercie?
- mrukna Tania.
- Trudno to nazwa piercieniem.
- A ty kto?
- wrzasn pijany ojciec.
- Jakim prawem zaprzeczasz porucznikowi Armii
Czerwonej?
Aleksander uciszy ich gestem rki.
- Twj ojciec ma racj, Taniu, Nie sprzeczaj si
ze mn, chocia w tym wypadku masz troch racji.
Tatiana z trudem powstrzymaa si od umiechu.
- Niestety - kontynuowa powanie Szura - nasze
pooenie geograficzne sprzyja Niemcom.
Otacza nas za duo wody - wyjani z umiechem.
- Powiem inaczej: z adog, z New, z Zatok
Fisk i z Finami od pnocy piercie wok
Leningradu jest kompletny.
- Popatrzy na Tanie.
- Co ty na to?
Teraz lepiej?
Wymamrotaa co niezrozumiaego i przypadkowo
pochwycia spojrzenie Mariny.
Dmitrij obj j i musn nosem jej wosy.
- Zaczynaj odrasta - powiedzia.
- Zapu dugie, dobrze?
Uwielbiam, kiedy s dugie.
Nie, to, co robi Aleksander, to za mao, pomylaa.
To, co robimy razem, te nie wystarczy.
Boe, jak dugo bdziemy to cign?
Musimy przesta ze sob rozmawia w obecnoci
Dimy, Daszy, rodzicw i Mariny.
Jeli nie przestaniemy, bd kopoty.
Jakby czytajc jej w mylach, Szura przysun si z
krzesem bliej Daszy.
- Niemcy sju nad New?
- spytaa Dasza.
- Tak - odrzek.
- Zapucili si a nad adog, a do Szlisselburga.
Szlisselburg by maym miastem lecym w
miejscu, skd wypywaa
Newa, by siedemdziesit kilometrw dalej
przeci Leningrad i wpa
do Zatoki Fiskiej.
- Szlisselburg te zajli?
- Nie - westchn Aleksander.
- Ale jutro zajm.
- A potem?
- Potem ich powstrzymamy.
- Magazyn si spali - powiedziaa mama.
- Jak dowioz nam ywno?
- ywno - doda Dmitrij - benzyn, olej
napdowy, amunicj...
- Najpierw powstrzymamy Niemcw, a potem
bdziemy si martwi o reszt -
przerwa mu Aleksander.
Dima parskn chrapliwym miechem.
- Chc wej do miasta, niech sobie wchodz.
Wszystkie wiksze budynki s zaminowane.
Kada fabryka, kade muzeum, katedra i most.
Jeli Hitler tu wejdzie, zginie pod gruzami.
Ale my go nie powstrzymamy.
My umrzemy razem z nim.
- Nie, Dmitrij - odpar Szura.
- Powstrzymamy go, zanim tu wejdzie.
- A wic z Leningradu pozostanie jedno wielkie
pogorzelisko, tak?
- spytaa Tatiana.
- A co bdzie z nami?
Nikt jej nie odpowiedzia.
Aleksander pokrci gow.
- Jutro wyjedamy z Dmitrijem do Dubrowki.
Sprbujemy ich po wstrzyma.
- Ale dlaczego akurat my?
- wykrzykn Dima.
- Dlaczego akurat ty i ja?
Dlaczego nie moemy si podda?
Podda si Misk, podda si Kijw i Tallin, ktry
najpierw doszcztnie spon.
Podda si cay Krym, z radoci poddaa si
Ukraina!
- Wpada w coraz wiksz zo.
- Po choler mamy gin?
eby powstrzyma Hitlera?
A niech tu przyjdzie!
- Dmitrij - powiedziaa mama.
- W tym miecie mieszka twoja Tania.
I Dasza, dziewczyna Aleksandra.
- Nie wspominajc ju o mnie - wtrcia Marina.
- Chocia nie mam chopaka, ja te tu mieszkam.
- Wanie - rzuci oschle Aleksander.
- Chcesz zej Niemcom z drogi, eby mogli
dopa twoj dziewczyn?
- Dmitrij!
- wykrzykna Dasza.
- Wiesz, co oni robi z Ukrainkami?
- Ja nie wiem - odrzeka Tatiana.
- Co?
- Niewane, Taniu - odpar agodnie Szura.
- Czy mgbym dosta jeszcze troch herbaty?
Dima wbi wzrok w pust szklank.
- Tobie te przynios - powiedziaa Tania.
- Mj ojciec ich nie powstrzyma, nie zdoa -
wyszeptaa Marina.
- Mylicie, e kto da im rad?
Szura milcza.
- Nikt!
- wykrzykn Dmitrij.
- Nikt!
Mamy trzy ndzne dywizje.
To za mao, nawet gdyby przyszo nam walczy do
ostatniego onierza i do ostatniego czogu!
Aleksander wsta i zasalutowa.
- A propos.
Musimy i.
Dzikuj za herbat, Taniu.
Spojrza na Dmitrija.
- Wstacie, szeregowy, idziemy.
Od was zaley ycie tej rodziny.
Na Tatian nawet nie zerkn.
- Wanie tego najbardziej si boj - wymamrota
Dima.
Dasza wybuchna paczem i przytulia si do
Aleksandra.
- Wrcisz?
- spytaa.
- Obiecaj, e wrcisz cay i zdrowy.
- Postaram si.
- Dopiero teraz spojrza na Tatian.
Tania ani nie pakaa, ani nie prosia o nic
Dmitrija.
Kiedy wyszli,
zjada kawaek sodkiego ciasta, delektujc si
nim jak najwikszym rarytasem.
- Podoba mi si ten Dima - powiedziaa Marina.
- Jest szczery.
Lubi, kiedy onierz jest szczery.
Zaskoczona Tatiana zmarszczya brwi.
- onierz, ktry nie chce walczy?
Co to za onierz?
Jak chcesz, moesz go sobie wzi.
Nazajutrz rano, gdy si ubierali, radio podao, e
na dach domu przy Sadowej spada bomba
zapalajca, i e nie zdoano jej ugasi.
Eksplodowaa, zabijajc dziewi osb, z ktrych
adna nie miaa dwudziestu lat.
Mj brat te nie mia dwudziestu lat, pomylaa
Tatiana, wkadajc buty; wci bolaa j noga.
- Widzisz?
- mrukna mama.
- A nie mwiam?
Na dachu jest nie bezpiecznie.
- Mamo, miasto jest oblone, wszdzie jest
niebezpiecznie.
Bombardowanie rozpoczo si punktualnie o
smej.
Tania nie zdya nawet pj po jedzenie.
Caa rodzina zesza do schronu.
Zdenerwowana Tatiana ogryzaa paznokcie i
bbnia palcami w kolano, lecz niewiele to
pomagao.
Przesiedzieli tak godzin.
Potem ojciec da jej swoje kartki i wysa j do
sklepu.
- Tanieczko - poprosia mama - wemiesz i moje?
Mam duo pracy.
Szyj nowe mundury.
Jeden mundur dla naszego Aleksandra, dziesi
rubli dla mnie - dodaa z umiechem.
Tatiana chciaa pj z Marin, ale Marina
musiaa pomc babci si ubra.
Dasza bya w kuchni i praa co w eliwnym
zlewie.
Koniec kocw, Tania posza sama.
Na Fontance w pobliu teatru znalaza duy sklep.
W teatrze grali "Dwunast noc" Szekspira, a przed
sklepem cigna si duga kolejka.
Gdy stana przed lad, oznajmiono jej, e
poniewa Niemcy zbombardowali magazyn
Badajewa, wadze po raz kolejny zmniejszyy
racje ywnociowe.
Ojcu przysugiwao p kilograma chleba, ale
wszyscy pozostali mogli wykupi jedynie po
trzysta pidziesit gramw, a Marina i babcia
jeszcze mniej, bo tylko po dwiecie pidziesit.
W sumie na ca rodzin przypadao dwa
kilogramy chleba dziennie.
Oprcz chleba Tania kupia troch marchwi, fasoli
sojowej, trzy jabka, dziesi deka masa i p
litra mleka.
Wrcia biegiem do domu i powiedziaa rodzinie
o zmniejszonych racjach.
Zupenie si tym nie przejli.
- Dwa kilo chleba?
- spytaa mama, odkadajc szycie.
- To a za duo.
Jest wojna, nie musimy si obera.
Zaciniemy pasa, i ju.
Poza tym mamy jeszcze zapasy.
Jako sobie poradzimy.
Tatiana podzielia chleb na dwie porcje,
niadaniow i kolacyjn, na stpnie obie porcje
podzielia na dwanacie mniejszych.
Najwicej przeznaczya dla ojca.
Najmniej dla siebie.
W szpitalu nikt ju nie udawa, e czeka j jakie
szkolenie.
Kazano jej sprzta ubikacje, my pacjentw i
pra brudn pociel.
Roznosia te jedzenie w stowce, dziki czemu
moga podje troch sama.
Ilekro do stowki wpadali onierze, pytaa ich,
czy s z koszar puku Pawowskiego.
Bombardowanie trwao cay dzie.
Tego wieczoru zdya posprzta po kolacji, ale
ju o dziewitej po nownie zawyy syreny.
Pobiegli do schronu.
Siedzieli tam i siedzieli.
Miny dopiero dwa dni, mylaa Tania.
Boe, jak dugo jeszcze?
Kiedy spotkam Aleksandra, spytam go o to,
wycign z niego prawd.
Schron by dugi i wski.
Paliy si tam tylko dwie lampy naftowe - dwie
lampy na szedziesicioro ludzi, ktrzy siedzieli
na awkach lub opierali si o pomalowane na
szaro ciany.
- Tatusiu - spytaa Tatiana.
- Jak dugo to potrwa?
- Pewnie kilka godzin - odrzek znuony ojciec;
jego oddech cuch n wdk.
- Nie, pytam o wojn.
- Skd mam wiedzie?
- mrukn, prbujc wsta.
- Skoczy si, kiedy nas wszystkich zabij.
- Mamo, co mu jest?
- Tanieczko, jak moesz by tak lepa?
Pasza.
Ojciec wci myli o Paszy.
- Nie jestem lepa - wymamrotaa Tatiana,
przysuwajc si do Daszy i Mariny.
- Rodzina go potrzebuje...
Daszo, Marinka mwi, e podkochiwa si we
mnie Misza, ten z ugi, pamitasz?
Ona chyba zwariowaa.
- Fakt, zwariowaa - odrzeka siostra.
- Dziki.
Marina spojrzaa na nie i westchna.
- To wy zwariowaycie, obie.
A ty, Daszo, bdziesz musiaa to kiedy
odszczeka, zobaczysz.
- Widzisz, Taniu?
- rzucia Dasza, nawet nie podnoszc gowy.
- Miszka byby dla ciebie lepszy.
Nazajutrz byo dokadnie to samo.
Tym razem Tatiana zabraa ze sob "Notatki z
podziemia" Dostojewskiego.
Dzie pniej stwierdzia, e duej tak nie
wytrzyma.
Boe, pomylaa, przecie nie mog siedzie tu
cay dzie i bbni palcami w kolano.
Tote kiedy rodzina ponownie schodzia do
schronu, zostaa w tyle, wrcia biegiem na gr i
posza na dach, gdzie czuwali Anton, Mariszka,
Kiry i kilku mczyzn, ktrych nie znaa.
Wiedziaa, e przy odrobinie szczcia rodzice nie
zauwa nawet jej nieobecnoci.
Na dachu wist i huk rozrywajcych si bomb by
do przeraajcy, mimo to zostaa tam a dwie
godziny.
Ku ich rozczarowaniu, w pobliu
nic nie wybucho.
Miaa racj: rodzice niczego nie zauwayli.
- Gdzie siedziaa, Tanieczko?
- spytaa mama.
- Przy drugiej lampie?
- Tak.
Nie mieli od nich adnych wiadomoci - ani od
Aleksandra, ani od Dmitrija.
Dziewczta umieray ze zdenerwowania.
Z trudem nad sob panoway, warczay i na siebie,
i na pozostaych.
Tylko babcia Maja za chowywaa niewzruszony
spokj i nieustannie malowaa.
- Babciu - spytaa Tatiana, rozczesujc jej dugie,
siwiejce ju wosy - skd u ciebie to
opanowanie?
- Jestem za stara, eby mnie to obchodzio.
Co innego wy, modzi - odrzeka babcia z
umiechem.
- Wy chcecie y, a mnie ycie zobojt niao.
- Popatrzya na Tanie i musna donijej policzek.
- Nie mw tak.
- Tatiana obja j i przytulia.
- A jeli Fiodor wrci?
- Nie powiedziaam, e nie chc y - odrzeka
babcia, gaszczc j po gowie.
- Powiedziaam tylko, e ycie mi zobojtniao.
Tatiana martwia si o Marin.
Kuzynka wychodzia z domu wczesnym rankiem,
sza na uniwersytet, potem odwiedzaa matk w
szpitalu i wracaa pnym wieczorem.
Wieczorami mama szya.
Wieczorami ojciec pi, krzycza i spa.
Wieczorami suchay z Dasz radia.
Wieczorami byo bombardowanie i Tania
wymykaa si ukradkiem na dach.
Za dnia dobiegay ich odgosy wojny.
W Leningradzie nieustannie grzmiao.
Huk dochodzi z bliska i z daleka, zamiera na
chwil w poudnie, by wieczorem usta na dobre.
Tatiana pracowaa, chodzia po chleb, leczya
chor nog i zachowywaa si tak, jakby jej ycie
toczyo si dalej, jakby nie zatrzymao si w
miejscu jak ten tramwaj przy Kanale
Obwodowym.
Babcia Maja miaa cay pokj dla siebie.
Mama spaa na sofie, ojciec na leance Paszy.
Tatiana, Dasza i Marina spay w jednym ku.
Tania cieszya si, e wraz z przybyciem kuzynki
midzy ni i siostr wyrs
swoisty bufor, dziki ktremu moga myle o
bombardowaniu zamiast o Daszy.
Bo Dasza przeywaa tragedi.
Bo podczas wojny miaa prawo kocha
Aleksandra.
Jednake bufor by za may, poniewa ktrej nocy
siostra pooya si nie przy Marinie, tylko przy
niej.
- Taniu, pisz?
- Nie.
Co si stao?
- Mylisz, e oni...
zginli?
- Przestacie, dziewczyny - mrukna Marina.
Rano id na zajcia.
- Wiemy.
Dasza przytulia si do siostry i cichutko
wyszlochaa:
- Zginli?
Tatiana nabraa powietrza i gboko odetchna, za
siebie i za Alek sandra.
- Nie - szepna.
- Oni yj.
- Nie chciaa rozmawia z siostr o Szurze.
Ani teraz, ani nigdy.
- Martw si o siebie, Daszka.
Zobacz tylko, jak my yjemy.
Czy ty w ogle to widzisz?
Rano poprosili mnie w szpitalu, ebym posza na
gr i pomoga przy opatrywaniu ofiar
bombardowania.
Poszam, ale kiedy zobaczyam, co z nich zostao...
Wiesz, e przy Ligowskim zawali si dom?
- Nie.
- Gruzy przygnioty dziewczyn.
Miaa siedemnacie lat...
- Tyle samo co ty.
- Tak.
Jej ojciec pomaga straakom j odkopywa.
Kopali przez cay dzie.
Znaleli j dopiero o szstej, kiedy wychodziam
ze szpitala.
Ju nie ya.
Miaa dziur w czole.
Dasza milczaa.
- O szstej?
- spytaa Marina.
- O szstej byo bombardowanie.
Nie zesza do schronu?
- Marinko - powiedziaa Dasza - nie warto z ni o
tym gada.
-Przytulia si do Tatiany i szepna: - Jeli nie
zaczniesz schodzi do schronu, powiem ojcu.
Tej nocy syreny obudziy ich o trzeciej nad ranem.
Wygldao na to, e Niemcy postanowili si
zabawi.
Tatiana odwrcia si do ciany i pewnie spaaby
dalej, gdyby rodzice i siostra nie wywlekli jej z
ka.
Gdy toczyli si na ppitrze za schodami,
pomylaa, e gorzej ju by nie moe.
Aleksander i Dmitrij wrcili do Leningradu
dwunastego wrzenia, pierwszego dnia, kiedy nie
byo ani jednego bombardowania.
Przyjechali z Dubrowki tylko na jeden wieczr, po
onierzy i bro.
Uszczliwiona Dasza tona we zach i nie
rozstawaa si z Aleksandrem nawet na sekund,
odmawiajc pomocy przy gotowaniu kolacji.
Dmitrij nie rozstawa si z Tatian, ale podczas
gdy Dasza czule obejmowaa Szur, Tania staa
sztywno jak koek w pocie, rozgldajc si bez
radnie po pokoju.
- Dobrze, ju dobrze - powtarzaa, prbujc nie
patrze na czarne wosy Aleksandra i na jego
krzepkie plecy.
Naprawd prbowaa, lecz na prno.
Patrzya wic, wiedzc, e musi jej to wystarczy,
e przy nich go nie obejmie.
- Taniu - powiedziaa Marina, kiedy Dmitrij
poszed si umy, a Dasza wybiega do kuchni,
eby wstawi wod na herbat.
- Ten mczyzna walczy za ciebie na froncie.
Mogaby okaza mu troch wicej
zainteresowania.
Okazuj, i to a za duo, pomylaa Tatiana, z
trudem odrywajc wzrok od twarzy Szury.
- Marina ma racj - wtrci z umiechem
Aleksander.
- Mogaby okaza mu chocia tyle samo
zainteresowania co anna Sarkowa.
Przechodzc koo jej uchylonych drzwi,
zobaczyem, jak ley na ku ze szklank
przytknit do ciany.
- Naprawd?
Aleksander wzi karabin, grzmotn kolb w
cian i gono spyta:
- Znacie ten kawa?
Kolega oprowadza koleg po swoim mieszkaniu.
Go pyta: "Po co ci ta wielka miska?
". A tamten odpowiada: "To nie miska, to gadajcy
zegar".
Bierze motek...
- Aleksander wzi zamach i ponownie grzmotn
kolb w cian.
- Uderza nim w misk i nagle...
- Niech ci szlag, sukinsynu!
- wrzasna Sarkowa.
- Jest druga rano!
Tatiana miaa si tak gono, e Aleksander
odoy karabin i delikatnie poklepa j po
plecach.
- Dzikuj, Taniu - rzek z umiechem.
- Umieram z godu.
Co jest na kolacj?
Tatiana, idc do kuchni, zauwaya, e Marina nie
spuszcza z niej oczu.
Usmaya dwie puszki mielonki, ugotowaa garstk
ryu, troch makaronu i odgrzaa ros, ktry
zapomnia ju, e jest rosoem.
Gdy staa przy pycie, do kuchni wszed
Aleksander; chcia si umy.
Tatiana wstrzymaa oddech.
Szura zajrza do garnkw i westchn.
- Hmm...
Ry, makaron i...
woda?
Wody nie chc.
- To jest ros - odrzeka cichutko Tania.
Szura pochyli gow.
Gdyby przesuna si trzy centymetry w lewo,
mogaby go dotkn.
Nie miejc gbiej odetchn, powolutku si
przesuna.
- Strasznie zgodniaem - szepn, patrzc jej w
oczy, lecz zanim zdy
cokolwiek doda, do kuchni wesza Marina.
- Dasza przesya ci rcznik - powiedziaa.
- Zapomniae.
- Dziki.
- Wzi rcznik i znikn w azience.
Tatiana gapia si w zup, jakby szukaa w niej
jego odbicia.
Marina podesza bliej i zajrzaa do garnka.
- Widzisz tam co ciekawego?
- Nie - odrzeka Tania, prostujc si i cofajc.
- Hmm...
Nic dziwnego.
Ciekawsze rzeczy dziej si tutaj.
- Jak tam jest?
- spytaa Dasza przy kolacji.
- Strasznie?
- A wiesz - odrzek Aleksander, jedzc szybko i
apczywie - to dziwne, ale nie.
Ciko byo tylko przez pierwsze dwa dni,
prawda, Dima?
Dima wie.
Cay czas siedzia w okopach.
Niemcy chcieli nas sprawdzi.
Atakowali, atakowali, ale wytrzymalimy i
przestali.
Nasi zwiadowcy przysigaj, e zaczli si
okopywa.
I to jak: buduj betonowe bunkry.
- Betonowe bunkry?
- powtrzya Dasza.
- Co to znaczy?
- To znaczy - odrzek powoli Aleksander - e
prawdopodobnie nie zamierzaj wkracza do
Leningradu.
Wszyscy si ucieszyli wszyscy z wyjtkiem ojca,
ktry siedzia, na
wp pic na kozetce, i Tatiany, ktra dostrzega
zowieszcze wahanie w twarzy Aleksandra.
- A ty?
- spytaa ostronie, zagryzajc warg.
- Te si z tego cieszysz?
- Tak - mrukn Dmitj, jakby zwracaa si do
niego.
- Nie - odpar Aleksander.
- Mylaem, e bdziemy walczy.
Wal czy jak onierze...
- I jak onierze gin!
- przerwa mu Dima, walc pici w st.
- Tak, gdyby zasza taka potrzeba...
- Mw za siebie.
Wolabym ju, eby Niemcy siedzieli w tych
bunkrach przez dwa lata i zagodzili nas na mier.
- Przesta.
- Aleksander odoy sztuce.
- Mielibymy gni w okopach?
Nie uwaasz, e to nie przystoi?
e zalatuje tchrzostwem?
- Posa mu zimne spojrzenie, otar usta i sign
po kieliszek.
Tatiana podaa mu butelk.
- Nie, to nie jest tchrzostwo - odpar Dmitj.
- To jest bardzo mdre posunicie.
Siedzisz i czekasz.
A kiedy nieprzyjaciel zmiknie, atakujesz.
To si nazywa strategia.
- Dimoczka - powiedziaa mama, nerwowo
skubic makaron.
- Chyba nie chcesz nas tu zagodzi?
- Nie, nie - odrzek Dmitrij.
- To bya tylko przenonia.
Tatiana patrzya na Aleksandra.
Aleksander milcza.
- Jest jeszcze wdka?
- spyta Dima, podnoszc prawie pust butelk.
- Mam ochot si urn.
Wszyscy zerknli na ojca i szybko odwrcili
wzrok.
- Aleksandrze - rzucia wesoo Tatiana; lubia
wymawia jego imi na gos.
- Przysza do nas dzisiaj Nina Iglenko.
Chciaa poyczy troch mki i szynki.
Mamy duo, wic jej dalimy.
aowaa, e nie bya przewidujca tak jak my i
nie...
- Taniu - przerwa jej Aleksander i Tania usiada
ciko na krzele.
A jednak.
Miaa racj.
Szura co wiedzia i nie chcia im tego zdradzi.
- Nie dawaj nikomu ani grama ywnoci,
rozumiesz?
Pod adnym pozorem.
Nikomu, nawet Ninie.
- Przecie nie godujemy - odrzeka Tatiana.
- Wanie - wtrcia Dasza.
- Racjonowanie ywnoci to dla nas nie
pierwszyzna.
Ot, choby podczas kampanii fiskiej.
Gdzie ty wtedy by?
- Walczyem z Finami - odpar pospnie
Aleksander.
Kampania, konflikt - przecie to nic innego jak
wojna.
Tatiana zastanawiaa si, skd u Daszy te
eufemizmy.
Czyby siostra pisaa teksty propagandowe do
radia?
- Posuchajcie - powiedzia Aleksander.
- Wszyscy.
Pilnujcie ywnoci, jakby by to najcenniejszy
skarb, skarb, ktry moe ocali wam ycie.
- Boe, dlaczego jeste taki powany?
- mrukna Dasza.
- Gdzie twoje synne poczucie humoru?
Niemcy nas nie zagodz.
Jestem pewna, e ci z rady miejskiej zdobd
ywno.
Zgoda, jestemy okreni, ale chyba nie
cakowicie, prawda?
Aleksander zapali papierosa.
- Dasza, zrb co dla mnie: oszczdzaj zapasy.
- Dobrze, najdroszy.
Masz moje sowo.
- Pocaowaa go w policzek.
- Ty te, Taniu - doda Szura.
- Dobrze, najdroszy.
Masz moje sowo.
- Tania go nie pocaowaa.
- Jak dugo bombardowali Londyn?
spytaa Dasza.
- W tysic dziewiset czterdziestym?
Czterdzieci nocy i dni.
- Czterdzieci nocy i dni?
powtrzya Dasza.
- Mylisz, e nas te...
Tatiana zesztywniaa.
Chciaa go spyta o to samo i teraz ju nie musiaa.
- Duej - odrzek Aleksander.
- Bd nas bombardowa, dopki Leningrad si
nie podda, dopki nie padnie albo dopki ich nie
odeprzemy.
- Podda si?
- spytaa Dasza.
- Jeli zajdzie taka konieczno, wyj d na ulic i
bd z nimi walczya.
Jak na dziewczyn, ktra nie wyciubiaa nosa ze
schronu, Dasza przemawiaa bardzo odwanie.
Aleksander pokrci gow.
- Nie wiesz, co mwisz.
Walki uliczne s katastrofalne w skutkach nie tylko
dla oblonych, ale i dla atakujcych.
I jedni, i drudzy trac mnstwo ludzi.
Co prawda, nasz ukochany przywdca nie dba o
ycie swoich onierzy, za to Hitler wykazuje
zadziwiajco zdrowe zainteresowanie
przetrwaniem rasy aryjskiej.
Dlatego sdz, e nie bdzie ryzykowa i nie
wprowadzi wojska do Leningradu.
- Zerkn na Tatian.
- Myl, e speni si yczenia Dimy - doda z nie
ukrywan pogard w gosie.
Dmitrij siedzia rozwalony na sofie, tu obok ojca.
Albo by pijany, albo zupenie otpiay.
Tania spojrzaa na niego i posza po szklanki do
herbaty.
- Bdzie jak w Londynie?
- spytaa Dasza z byszczcymi oczami, odrzucajc
dugie, krcone wosy.
- Kiedy Niemcy bombardowali Londyn, ludzie yli
tak, jakby nic si nie stao.
Dziaay nocne kluby, modzi chodzili na tace...
Widziaam zdjcia.
Byo bardzo wesoo.
- Umiechna si, gaszczc Aleksandra po nodze.
- Daszo - wykrzykn Szura.
- Gdzie ty mieszkasz?
W Londynie?
Londyn to dla ciebie jak Mars, rozumiesz?
W Leningradzie nie ma nocnych klubw.
Mylisz, e otworz je teraz, podczas blokady?
Dasza spochmurniaa.
- Jakiej blokady?
- Boe, Daszo!
Niemcy Londynu nie oblegali!
Naprawd nie widzisz adnej rnicy?
- Bd nas...
oblega?
- spytaa niepewnie Dasza.
Aleksander nie odpowiedzia.
Mama, Marina i babcia cieniy si przy stole,
poerajc go wzrokiem.
Tylko Tatiana staa w drzwiach z tac pen
szklanek i spodkw.
- Jestemy okreni - powiedziaa, nie patrzc na
Szur.
- Dlatego Niemcy si okopuj.
Nie chc traci swoich ludzi.
Zagodz nas na mier.
Prawda, Aleksandrze?
- Do, Taniu, wystarczy.
Jeden wieczr i tyle pyta.
Oszczdzajcie ywno, to najwaniejsze.
- Aleksandrze - odezwaa si z niedowierzaniem
mama.
- Syszaam, e Niemcy s ju w Peterhofie.
To prawda?
- Pamitasz, kochanie?
- wymruczaa Dasza, ciskajc go za rk.
- Bylimy w Peterhofie.
Och, to by taki cudowny dzie!
Nasze ostatnie beztroskie chwile.
Pamitasz?
- Tak, pamitam - odrzek Szura, nie patrzc na
Tanie.
- Potem wszystko si zmienio...
- westchna smutno Dasza.
- Tak, Irino Fiodorowna.
Niemcy s ju w Peterhofie.
Wynieli dywany z paacu i wyoyli nimi okopy.
- Kochanie - powiedziaa Dasza, pocigajc yk
herbaty.
- Moe jednak Dmitrij ma racj?
W Leningradzie zostao prawie trzy miliony ludzi.
Chcecie ich wszystkich powici?
To chyba przesada.
Czy do wdztwo obrony miasta nie rozwaa
moliwoci poddania si?
Aleksander przyglda si jej bez sowa.
Tatiana prbowaa wyczyta co z jego wzroku.
- Gdybymy si poddali...
- kontynuowaa Dasza.
- Poddali si i co?
- wykrzykn Szura.
- Daszo, my nie jestemy im potrzebni.
Ani my, ani ty.
Czytaa, co robili na Ukrainie?
- Staram si o tym nie czyta.
- Ja czytaam - powiedziaa Tatiana.
- Dmitrij myla przez chwil, e pobyt w
niemieckim obozie dla jecw wojennych jest
niezym pomysem.
Uwaa tak, dopki si nie dowiedzia, e nazici
rozstrzeliwuj winiw, e grabi i pal wsie,
zarzynaj bydo, burz stodoy, morduj
wszystkich ydw, kobiety, dzieci...
- Zapomniae doda, e kobiety przedtem gwac
- wtrcia Tania.
Dasza i Aleksander oniemieli.
- Podaj mi dem, dobrze?
- poprosia Dasza.
- Tak, i przesta tyle czyta - doda Szura, patrzc
w pust szklank.
- Skoro jestemy obleni - spytaa Dasza,
nabierajc yk troch demu - w jaki sposb
wadze sprowadz tu ywno?
- Nam jedzenia nie zabraknie - odrzeka mama.
- Duo zaoszczdzilimy.
- Nie wiem, mamo.
Moim zdaniem Dmitrij ma racj.
Powinnimy si podda i...
Patrzc ponuro na Tatian, Aleksander pokrci
gow.
- Nie - powiedzia.
- Prawda, Taniu?
"Nie ulegniemy i nie zawiedziemy.
Wytrwamy do koca.
Bdziemy walczy na morzach i oceanach.
Bez wzgldu na koszty, bdziemy broni naszej
wyspy w po wietrzu".
- "Bdziemy walczy na plaach - podja
odwanie Tatiana, patrzc mu prosto w oczy.
- Bdziemy walczy na polach i na ulicach.
Bdziemy walczy na wzgrzach.
- Z trudem przekna lin.
- Nie poddamy si.
Nigdy" - zakoczya z drcymi rkami.
- Churchill.
Zirytowana Dasza ciko westchna.
- Moesz nam zrobi herbaty, Churchillu?
Marina wesza do kuchni, eby pomc Tani
pozmywa.
- Boe - szepna.
- Nigdy w yciu nie widziaam nikogo gupszego i
bardziej tpego ni twoja siostra.
Tatiana zblada i zesztywniaa.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Kilka dni pniej Tatiana i Dasza zrobiy domowy
remanent, eby sprawdzi, ile zostao im
ywnoci, z ktrej wikszo Tania kupia z
Aleksandrem pierwszego dnia wojny.
Pierwszy dzie wojny.
By tak odlegy, jakby nalea do innego ycia, do
zupenie innych czasw.
Do nieodwracalnej przeszoci.
Natomiast teraniejszo obdarowaa ich
czterdziestoma trzema kilogramami mielonki w
puszkach, dziewicioma puszkami przecieru
pomidorowego i siedmioma butelkami wdki.
Zaszokowana Tatiana przypomniaa sobie, e
przed omioma dniami, kiedy spali
si magazyn Badajewa, mieli ich a jedenacie.
Ojciec musia pi wicej, ni mylay.
Mieli te dwa kilo kawy, cztery kilo herbaty,
dziesi kilo cukru w trzydziestu torebkach,
pitnacie maych puszek sardynek, cztery kilo
kaszy jczmiennej, sze kilo patkw owsianych i
dziesi kilo mki.
- Sporo tego, co?
- spytaa Dasza.
- Ile moe potrwa ta caa blokada?
- Aleksander mwi, e do koca - odrzeka
Tatiana.
Mieli te siedem pudeek zapaek po dwiecie
pidziesit zapaek
w kadym.
Mama zaoszczdzia dziewiset rubli, co
wystarczyo na kupno ywnoci na czarnym rynku.
- Chod, mamo - powiedziaa Tania.
- Idziemy.
Natychmiast.
Poszy z matk do komercyjnego sklepu, ktry
otwarto w sierpniu w Rejonie Oktiabrskim,
niedaleko cerkwi w.
Mikoaja.
Szy ponad godzin, a gdy wreszcie doszy,
wytrzeszczyy oczy, widzc ceny towarw na
pkach.
Byy tam jajka, ser, maso, szynka, a nawet kawior.
Ale cukier kosztowa siedemnacie rubli za kilo.
Mama rozemiaa si i ruszya do drzwi, ale
Tatiana chwycia j za rk i powiedziaa:
- Nie sknerz.
Kup co.
- Puszczaj, idiotko - warkna matka.
- Mylisz, e co?
e jestem gupia i zapac siedemnacie rubli za
kilo cukru?
Albo dziesi rubli za dziesi deka sera?
artuj z nas sobie czy co?
- Spojrzaa na sprzedawc.
- To jaki art?
- wrzasna.
- Kogo na to sta?
Nikogo.
Dlatego nie ma tu kolejek, jak przed zwykymi
sklepami!
Mody sprzedawca umiechn si szyderczo.
- Oj, kobiety, kobiety...
Albo kupujecie, albo wychodzicie.
- Wychodzimy - odpara matka.
- Chodcie, dziewczta.
Tatiana nie ruszya si z miejsca.
- Mamo, pamitasz, co mwi Aleksander?
- Wyja z torebki pienidze, ktre zaoszczdzia,
pracujc u Kirowa i w szpitalu.
Niewiele tego byo.
Zarabiaa ledwie dwadziecia rubli tygodniowo, z
czego dzie si oddawaa rodzicom, lecz mimo to
zdoaa odoy sto rubli.
Kupia za to piciokilogramowy worek mki
("Czterdzieci rubli!
Zgroza!
I po co nam wicej mki?
"), cztery kostki drody po dwa i p rubla za
kostk, kilogram cukru i tuszonk po trzydzieci
rubli za kilo.
Zostao jej trzy ruble, wic spytaa, co moe za to
dosta.
Sprzedawca zaproponowa pudeko zapaek, p
kilograma herbaty lub czerstwy chleb, z ktrego
mona byo zrobi grzanki.
Po dugim namyle Tania wybraa chleb.
Przez reszt dnia kroia bochenek na mae kawaki,
ktre opiekaa w duchwce.
Matka, ojciec, a nawet Dasza miali si z niej i
szydzili.
- Wydaa trzy ruble na czerstwy chleb i jeszcze go
opieka.
Pewnie myli, e bdziemy to jedli!
Tania nie zwracaa na nich uwagi.
Cay czas pobrzmieway jej w uszach sowa
Aleksandra: "Kupuj tak, jakby miaa je ostatni
raz w yciu".
Tego wieczoru Aleksander wysucha
sprawozdania z wyprawy do sklepu i powiedzia:
- Irino Fiodorowno, powinna pani wyda wszystko
co do kopiejki i za dziewiset rubli nakupi
czerstwego chleba.
Tak jak Tatiana.
Dzikuj, Szura, pomylaa Tania.
Siedziaa po drugiej stronie pokoju, a w pokoju
byo peno ludzi.
Nie dotykaa go od wielu dni.
Prosi, eby trzymaa si od niego z daleka, wic
si trzymaa, cho przychodzio jej to z wielkim
trudem.
Mama pogardliwie machna rk.
- Siedemnacie rubli za kilogram cukru.
Jeszcze nie zgupiaam.
Mam racj, Gieorgij?
Ale Gieorgij ju spa.
Pewnie znowu za duo wypi.
- Mamo, mam racj czy nie?
Babcia Maja jak zwykle malowaa.
- Nie wiem, Irino.
A jeli to Aleksander ma racj?
Niemcy byli bardzo punktualni.
Co wieczr o pitej wyy syreny, a radiowy
metronom zaczyna popiskiwa z czstotliwoci
dwustu piskw na minut.
Przeraajc monotoni nieustannych wybuchw
przewyszaa jedynie przeraajca monotonia
wewntrznego zakamania, w ktrym ya Tania,
nieustanny strach o Aleksandra i tragiczne
przygnbienie taty, ktry oddali si od rodziny do
tego stopnia, e straci poczucie czasu.
- Niemoliwe - powiedzia ktrego wieczoru, gdy
zawyy syreny.
- Bombarduj nas chyba od tysica dni...
- Nie, tatusiu - odrzeka cicho Tatiana.
- Dopiero od jedenastu.
Ostatnio denerwowa j nie tylko ojciec.
Mam cakowicie pochaniao szycie.
Babcia Maja spokojnie malowaa, jakby w ogle
nie byo wojny, a Marina mylaa tylko o swojej
matce; zreszt z Marin Tania nie chciaa za czsto
rozmawia.
A Dasza...
Dasz cakowicie pochania Aleksander.
Dziadek i babcia byli bezpieczni; niedawno
dostaa od nich list.
Pasza nie y.
Dmitrij chodzi zadumany i nieszczliwy.
On te coraz wicej pi.
Ktrego wieczoru dosownie pchn j na cian
przy kuchennym oknie i gdyby nie Dasza, Bg wie,
czym by si to skoczyo.
Pocieszenie znajdywaa jedynie wrd przyjaci
na dachu i w towarzystwie Szury.
Na dachu jak zwykle zastaa ma, kdzierzaw
Mariszk, ktra z na dziej wypatrywaa kolejnych
samolotw i kolejnych bomb.
Zaniedbana, na wp porzucona siedmiolatka
biegaa wokoo, radonie wymachujc rczkami.
- Tutaj, tutaj!
- piszczaa.
- Przylecie tutaj!
Anton czeka w pogotowiu z cementowym
kopakiem do gaszenia bomb zapalajcych.
- Anton - spytaa Tania, siadajc na papie i
wyjmujc z kieszeni kawaek suchara.
- Co bdzie, jeli bomba spadnie ci na gow?
Masz ten gupi kopak, ale kopak ci wtedy nie
pomoe.
Lepiej na hem i usid.
Ani myla siada.
Podekscytowany zacz jej opowiada o bombach
odamkowych, ktre przecinaj czowieka na p,
zanim zdy podnie gow, eby sprawdzi, co
na niego spada.
Tania mogaby przysic, e bardzo by chcia taki
widok zobaczy.
Pogryzajc suchar, ze znuonym rozbawieniem
obserwowaa malutk, drobniutk Mariszk.
Dziewczynka podbiega do niej i powiedziaa:
- Cze, Tanieczko.
Co jesz?
- Suchy chleb.
- Tania signa do kieszeni.
- Chcesz troch?
Mariszka energicznie kiwna gwk i zanim
Tania zdya powiedzie: "Tylko nie wyrywaj!
", chwycia kawaek suchara i przekna go
w caoci.
- Masz jeszcze?
I nagle Tatiana dostrzega w jej twarzy co, czego
przedtem nie widziaa.
Szybko wstaa i wzia j za rk.
- Gdzie twoi rodzice?
- Ruszyy w stron schodw.
Dziewczynka wzruszya ramionami.
- Chyba pi.
- Taniu!
- zawoa Anton.
- Zostaw j.
Zaprowadzia Mariszk do domu.
- Mamusiu, tatusiu, zobaczcie, kto do nas
przyszed.
Matka i ojciec ani drgnli.
Oboje spali z twarzami wtulonymi w brudn
poduszk.
W pokoju cuchno jak w toalecie publicznej.
- Chod do nas - powiedziaa Tatiana.
- Znajd ci co do jedzenia.
Nazajutrz o wp do sidmej rano umyta i ubrana
Tania nachylia si nad pic siostr.
- Daszeko, nastpnym razem nie nastawiaj
budzika, tylko suchaj syreny.
Wstawaj.
Idziemy do sklepu.
Dasza sennie mlasna jzykiem.
- Do sklepu?
wymamrotaa.
wietnie radzisz sobie sama.
- No chod - namawiaa Tania, cigajc z nich
koc.
- Obejrzysz po ranne przedstawienie.
Dziewczta ani drgny.
- Jak si spnisz, na pewno zdysz na gwne.
Zaczyna si do kadnie o pitej.
Dasza i Marina nawet nie otworzyy oczu.
- Nie?
To obejrzyj chocia wieczorne - rzucia przez
rami, wychodzc z pokoju.
- Pocztek: punkt dziewita.
Moe Aleksander wrci, pomylaa.
Moe przyjdzie i porozmawiamy jak ywy
czowiek z ywym czowiekiem.
Czy ju nikt nie chce ze mn rozmawia?
Czy ju nikt mnie nie widzi?
Nie wyczuwa mojej obecnoci?
Wszyscy zniknli, odcili si ode mnie, jakbym
umara.
Przyjd, Szura.
Przyjd.
Zapia paszcz i szybkim krokiem ruszya ulic
Niekrasowa.
Przyjd i przypomnij mi, e jeszcze yj.
Wieczorem, midzy nalotami, Aleksander
rzeczywicie przyszed zjedzeniem i z
nachmurzonym Dmitrijem.
W pokoju jak zwykle zaroio si od ludzi.
Tatiana pobiega do kuchni, eby odgrza fasol i
ry.
Szura poszed za ni - serce omal nie wyskoczyo
jej z piersi - lecz w tej samej chwili doczya do
nich Sarkowa, a zaraz potem Pietrow, Dasza i
Marina.
Aleksander natychmiast wyszed.
Do stou usiedli wszyscy oprcz ojca, ktry spa
pijany w ssiednim pokoju.
Tatiana moga si do Aleksandra odzywa, lecz w
obecnoci tylu ludzi, tylu twarzy i oczu nie moga
na niego patrze.
Patrzya wic na jedzenie albo na mam.
Wzroku Daszy, Mariny i babci te wolaa unika,
gdy coraz czciej odnosia wraenie, e co
wyczuwaj.
Aleksander opowiada o zym przygotowaniu
radzieckich wojsk, ktre broniy si przed
Niemcami nad New.
- Dwa dni temu - mwi - mj batalion wysano w
okolice Szlisselburga; mielimy kopa okopy.
Zabralimy kilka modzierzy, ale, wiecie, znowu
ten koszmarny baagan.
- Zniy gos.
- Nie byo tam nawet tych
z NKWD.
- Nie mog by wszdzie naraz - powiedziaa
Tatiana.
- Maj za duo pracy.
Pilnuj pogranicznikw, stray fabrycznej,
milicjantw...
- I gestapowcw - dokoczy za ni Aleksander.
- Nie zapominajmy te o ministrach spraw
wszelakich, w tym wewntrznych, i o czujnych
stranikach adu tudzie spokoju.
Umiechnli si; ona do talerza.
Musiaa, po prostu musiaa dotkn jego rki, eby
oderwa go od przeszoci i wrci do
teraniejszoci.
Nie, nie moe tego zrobi: przy stole siedzi
rodzina, przy stole siedzi Dmitrij.
Ale czua te, e Szura bardzo tego chce, e tego
pragnie, i postanowia, e za chwil wstanie,
dotknie jego rki, a potem niech si dzieje co chce.
Zacza zbiera talerze.
Podesza bliej, napara biodrem na jego okie i
szybko posza dalej.
- Wiesz, Taniu - kontynuowa - gdyby Niemcy
zaatakowali w pierwszych dwch tygodniach
wrzenia, chybaby nas rozgromili.
Nie mielimy ani czogw, ani dzia, a pod
Szlisselburgiem stay tylko resztki si z Karelii, le
uzbrojeni ochotnicy.
Pamitasz ochotnikw z ugi?
Pamitasz, jak byli wyszkoleni?
Nie wszyscy zachowuj si rwnie
przytomnie jak ty.
- Dlaczego rozmawiasz z ni o wojnie?
- wtrcia Dasza.
- Jej to w ogle nie interesuje.
Lepiej pomw z ni o Puszkinie.
Albo o gotowaniu.
Ostatnio bardzo lubi gotowa.
Ale wojna?
Ona nie wie nawet, e si
toczy.
- Dobrze - odpar z powan twarz Aleksander.
- Taniu, chciaaby
porozmawia o Puszkinie?
- A propos gotowania...
- wykrztusia zmieszana Tatiana.
- A raczej ywnoci.
Gdzie jest teraz najbezpieczniej?
Ilekro id do sklepu, zawsze mnie ostrzeliwuj.
To takie...
niewygodne.
Szura wybuchn miechem.
- adnie to uja.
Najlepiej nigdzie nie chod.
A podczas ostrzau czy bombardowania sied w
schronie.
Nikt si nie odezwa.
- Tak, ale skd oni strzelaj?
- spytaa szybko Tatiana, eby nie uprzedzia jej
Dasza.
- Z Pukowskich Wzgrz.
Nie musz ju nawet wysya na nas samolotw.
Zauwaya, e lata ich coraz mniej?
- Jak to?
Wczoraj wieczorem naliczylimy prawie setk.
- Wieczorem i noc tak, bo wtedy trudniej je
zestrzeli, ale za dnia bardzo si oszczdzaj.
Siedz sobie na Pukowskich Wzgrzach, wal z
dzia, a pociski spadaj a na Smolny.
Wiesz, gdzie jest Pukowe?
Nie daleko Kirowa.
Tatiana zaczerwienia si i wbia wzrok w brudne
naczynia.
Do.
Musiaa go powstrzyma.
Nie, nie przestawaj, Szura, mw dalej.
Mw dalej, bo umr.
- Dziki Bogu, e ju tam nie pracujesz -
powiedziaa mama, gdy Tania wrcia z kuchni.
Aleksander radzi, eby nie chodzia Prospektem
Suworowa.
Odrzeka, e tamtdy nie chodzi.
- Najczciej kupuj w sklepie przy Niekrasowa
powiedziaa znaczco, zerkajc na niego ktem
oka.
- Jestem tam codziennie o sidmej.
Prawda, Dasza?
- Skd mam wiedzie?
- odrzeka Dasza.
- O tej porze jeszcze pi.
- Unikaj ulic biegncych z pnocy na poudnie -
powtrzy Szura.
Dasza parskna miechem.
- Kochanie, przecie poowa ulic w Leningradzie
biegnie z pnocy na poudnie!
- A ty skd wiesz?
- rzucia Tatiana.
- Wychodzisz z domu tylko wtedy, kiedy nie
strzelaj.
Dasza obja Aleksandra za szyj i pokazaa jej
jzyk.
- I dobrze.
Jestem przynajmniej rozsdna.
- A ty, Taniu?
- spyta cicho Szura.
- Ty te wychodzisz tylko wtedy, kiedy nie
strzelaj?
- artujesz?
- wykrzykna Dasza.
- Ona zupenie zwariowaa.
Spytaj j, jak czsto bywa w schronie.
Aleksander przeszy Tanie wzrokiem.
Ta wzruszya ramionami.
- Bywam - odrzeka z zaenowaniem.
- Pewnie, e bywam.
Wczoraj siedziaam pod schodami.
- Tak, przez trzy minuty.
Aleks, ona duej nie usiedzi.
- Ale na dach chyba nie wychodzi?
Nikt mu nie odpowiedzia.
eby unikn jego spojrzenia, Tania po krcia
korbk maszyny do szycia.
- A na Newski?
Mog chodzi na Newski?
- Wykluczone.
Tam jest najciszy ostrza.
Uwaaj tylko, eby nie trafi w Astori.
Wiesz, gdzie jest hotel Astoria?
Niedaleko soboru Izaaka.
Tania czua, e ponie jej twarz.
- Niewane - doda szybko Aleksander.
- Hitler chce wyda w Astorii uczt na cze
zwycistwa.
Najpierw przemaszeruje ze sztandarami Newskim,
a potem bdzie biesiadowa.
Trzymaj si z daleka od tamtych okolic.
I nigdy nie chod pnocn stron ulic biegncych
ze wschodu na zachd.
Rozumiesz?
Tatiana dugo milczaa.
- Kiedy ma by ten bankiet?
- spytaa w kocu.
- W padzierniku.
Hitler uwaa, e do tego czasu mieszkacy
Leningradu opuszcz miasto.
Ale moim zdaniem uczta si opni.
- Co my bymy bez ciebie zrobili, Aleksandrze?
- powiedziaa Marina.
Dasza obja go jeszcze mocniej.
- Przesta, Marinko.
Chcesz poflirtowa, to poflirtuj z chopcem
Tatiany.
- miao, Marino, miao - wymamrotaa Tania,
spogldajc na p przytomnego Dim, ktry
przysypia na sofie.
- Naprawd?
- rzucia Marina, unoszc brew.
- Mam poflirtowa z twoim chopcem?
Za blisko ucieke, Szura, pomylaa Tatiana.
Za blisko.
Kiedy zbieraa szklanki, Dmitrij obudzi si nagle i
pocign j na siebie.
- Tanieczko - wymamrota.
- Tanieczko...
Tania prbowaa wsta, lecz na prno.
- Taniu...
- Mia cuchncy oddech.
- Kiedy?
Kiedy?
Ju duej nie mog.
- Pu mnie, Dima.
- Oddychaa jak po cikim biegu, brakowao jej
tchu.
- Mam mokr cierk w rku.
- Przesta, Dmitrij - powiedziaa mama.
- On chyba za duo pije...
Tania wyczua, e stan za ni Aleksander.
Usyszaa te jego gos.
- Tak, stanowczo za duo.
- Odepchn Dim i pomg jej wsta.
Zanim si odsun, zdy jeszcze ucisn jej
rk.
Dzikuj, Szura.
- Taniu, co mu jest?
- spytaa mama.
- Ostatnio jest jaki dziwny.
Gderliwy, maomwny...
Bardzo niemiy.
Tania obserwowaa go chwil.
- Czuje, e mier coraz bliej, i mniej si mn
interesuje.
- Odwrcia si i nie zerknwszy na Aleksandra,
wysza do kuchni, lecz tu przedtem zdya
pochwyci spojrzenie Mariny i babci.
Dasza bya w drugim pokoju.
Dogldaa ojca.
Tatiana mylaa, e wytrzyma.
e wytrzyma niemal wszystko.
Ale pewnego wieczoru - dwa tygodnie po
zbombardowaniu magazynu Badajewa - kiedy
wszyscy wrcili ju z pracy i zamiast je kolacj,
sterczeli w schronie godni i li, Dasza usiada
przy niej i podekscytowanym gosem wykrzykna:
- Wiecie co?
Wychodz za m za Aleksandra!
Lampy naftowe daway za duo wiata, eby
Tania moga ukry to, co w niej eksplodowao.
Nawet Marina gono sapna.
Tylko rozradowana, promiennie umiechnita
Dasza, ktra nie zwracaa uwagi na rozrywajce
si na grze pociski, nie dostrzega tego, co dziao
si z jej siostr.
- To wspaniale, Daszka - powiedziaa Marina.
- Gratulacje!
- Daszeko!
- zapiszczaa mama.
- Nareszcie jedna z moich crek zaoy wasn
rodzin.
Kiedy?
Kiedy?
Siedzcy obok ojciec wymamrota co
niezrozumiaego.
- Syszaa, Taniu?
Wychodz za m!
- Tak, syszaam.
- Tatiana odwrcia si, by napotka wspczujce
spojrzenie Mariny.
Nie wiedzc, co jest gorsze, popatrzya na
umiechnit siostr.
- Moje gratulacje.
Musisz by bardzo szczliwa.
- Szczliwa?
Odchodz od zmysw!
Dasza Bieowa.
Boe!
- Za chichotaa.
- Kiedy tylko dostanie urlop, pjdziemy do urzdu
stanu cywilnego.
- Nie martwisz si?
- Tania miaa zamknite oczy.
Dasza machna krzepk rk.
- Nie.
Czym mam si martwi?
On te si nie martwi.
Damy sobie rad.
- Ciesz si, e jeste taka pewna siebie.
- Co ci jest?
- Dasza obja j i przytulia.
Tania nie wiedziaa, jakim cudem jeszcze siedzi.
- Spokojnie, przecie nie wyrzuc ci z ka.
Babcia odstpi nam pokj, chocia na kilka dni.
- Cmokna j w policzek.
- Bd matk!
Wyobraasz sobie?
- Nie.
- Wanie!
- wykrzykna podniecona Dasza.
- Ja te nie.
- Jest wojna.
On moe zgin.
- Wiem.
Mylisz, e nie wiem?
I nie kracz, bo wykraczesz.
- Ja nie kracz.
- Tania zadraa.
- Nie chc, eby zgin.
- Dziki Bogu, e nareszcie wyszli z tej przekltej
Dubrowki i siedz koo Szlisselburga.
Tam jest spokojniej.
Wiesz - powiedziaa z umiechem - kiedy
zamykam oczy, czuj, e on tam jest, e yje.
Mam szsty zmys - dodaa z dum.
Marina gono zakaszlaa.
Tatiana otworzya oczy i przeszya j wzrokiem.
Kaszel natychmiast usta.
- Co ty robisz, Daszka?
Chcesz zosta wdow, zamiast dziewczyn
polegego onierza?
- Taniu!
Tatiana zamilka.
Ulga.
Gdzie jej teraz szuka?
Przecie nie u mamy, nie u ojca, nie u dziadka i
babci, ktrzy s tak daleko, nie u babci Mai, ktra
jest zbyt stara, eby cokolwiek j obchodzio, nie u
Mariny, ktra wie za duo, nie wiedzc niczego,
nie u Dmitrija, ktry utkn w swoim wasnym
piekle, a ju na pewno nie u Aleksandra, u tego
niemoliwego, irytujcego Aleksandra, ktremu
nigdy nie wybaczy.
Ogarn j tak wielki smutek, e nie moga duej
usiedzie w miejscu.
Wysza ze schronu w samym rodku ostrzau,
syszc za sob gos Daszy:
- Chryste, co j napado?
ciana, Marina i Dasza - jak spdzia tamt noc?
Jak to zrobia?
Jak wytrzymaa?
Bya to najgorsza noc w yciu Tatiany.
Nazajutrz wstaa pniej ni zwykle i zamiast i
na Niekrasowa, posza do sklepu przy Starym
Newskim, niedaleko szkoy, do ktrej kiedy
chodzia.
Syszaa, e maj tam dobry chleb.
Zawyy syreny.
Nawet nie przyspieszya kroku.
Sza ze zwieszon gow.
wist pociskw, ich przeraliwy gwizd,
oguszajce wybuchy i odlegy krzyk ludzi by
niczym w porwnaniu z krzykiem jej zranionej
duszy.
Zdaa sobie spraw, e wojna ju jej nie przeraa.
Ot, nowo: pierwszy raz w yciu nie odczuwaa
strachu.
Jak dotd to Pasza by nieustraszony, Dasza pewna
siebie, dziadek do blu szczery, tata surowy - i
pijany - mama despotyczna, a babcia Anna
arogancka.
Na wtych ramionach Tatiany spoczywa ciar
ich kompleksw.
Kompleksw?
Tak.
Niemiaoci?
Tak.
Ich obaw i lkw?
Tak, po raz trzeci.
Lecz swoich lkw i obaw nie odczuwaa.
Ju nie baa si wojny.
Umrze podczas wojny to tak, jak umrze od
uderzenia pioruna, ktry razi ziemi tysic razy
dziennie.
To nie wojna j przeraaa.
Przeraao j to, co dziao si w jej zamanym
sercu.
Prac koczya o pitej, lecz zostaa do szstej, a
gdy wybia szsta, postanowia zosta do sidmej.
O smej, kiedy zmywaa podog w po koju
pielgniarek, przysza Marina.
Tania nie chciaa jej widzie.
- Co ty wyprawiasz?
Wszyscy umieraj z niepokoju.
Myl, e ci zabili.
- Nikt mnie nie zabi.
Zmywam podog.
- Miaa wrci trzy godziny temu.
Co si stao?
- Zmywam podog, nie widzisz?
Odsu si.
Zamoczysz sobie buty.
- Tania nie odrywaa wzroku od szmaty na
szczotce.
- Taniu, oni tam czekaj.
Dmitrij, Aleksander...
Jeste taka samolubna.
Nie mog witowa zarczyn Daszy, bo
zamartwiaj si o ciebie.
- Dobrze - odrzeka Tatiana przez zacinite zby.
- Powiedz im, e mnie znalaza, i e nic mi nie
jest.
Niech sobie wituj.
Jestem zajta.
Dzisiaj robi na dwie zmiany i wrc pniej.
- Taniu, przesta.
Wiem, jak ci ciko, ale musisz wypi za zdrowie
siostry.
- Ja pracuj!
- krzykna Tatiana.
- Nie widzisz, e pracuj?
Zostaw mnie, dobrze?
- Olepiona zami, popatrzya na ociekajc
mydlinami szmat.
- Taniu, prosz...
- Daj mi spokj, Manno.
Daj mi wity spokj.
Marina niechtnie wysza.
Tatiana zmya podog w pokoju pielgniarek, na
korytarzu, w azience i w kilku salach.
Potem lekarz poprosi j o pomoc przy
opatrywaniu piciu ofiar ostatniego ostrzau.
Godzin pniej cztery z nich ju nie yy.
Tania siedziaa przy ostatniej, przy
osiemdziesicioletnim staruszku.
Umar, trzymajc j za rk, a tu przed mierci
popatrzy na ni i umiechn
si.
Kiedy wrcia do domu, wszyscy ju spali; Dmitrij
i Aleksander ju dawno wrcili do koszar.
Przespaa si na kozetce w korytarzu, wstaa
pierwsza, umya si i znw posza do sklepu przy
Newskim.
Kiedy wrcia, zastaa w domu pieko.
Ojciec szala z wciekoci.
Nie wiedziaa, o co mu chodzi, i mao j to
obchodzio, ale gdy wszed
wrzeszczc do pokoju, pomylaa, e pewnie jest
zy na ni.
- Znowu zrobiam co nie tak?
- spytaa znuonym, obojtnym gosem.
Ojciec chrypia i bezadnie bekota, za to mama,
rwnie za, lecz trzewa, powiedziaa, e
poprzedniego dnia, kiedy Tania przepada Bg wie
gdzie, a oni oblewali zarczyny Daszy, przysza do
nich maa dziewczynka imieniem Mariszka i
poprosia o jedzenie.
- Powiedziaa, e od tygodnia dokarmia j jaka
Tania!
Od tygodnia karmisz j naszym jedzeniem?
- Tak.
- Tatiana nawet nie spucia gowy.
- Jej rodzice s wiecznie pijani.
Bya godna.
Codziennie dawaam jej kawaek chleba.
Mwia, e mamy due zapasy, - Posza do kuchni
po n.
Matka i ojciec ruszyli za ni, nie przestajc
krzycze i wrzeszcze.
Nazajutrz po kolacji Aleksander i Dmitrj
zaproponowali krtki spacer; musieli wrci
przed nalotem i godzin milicyjn.
Tatiana nie patrzya ani na Dmitrija, ani na Dasz,
nie wspominajc ju o Aleksandrze.
- Gdzie ty wczoraj przepada?
- spyta Dima.
- Czekalimy na ciebie i czekalimy.
- Pracowaam.
- Wzia sweter i ze wzrokiem wbitym w podog
mina Aleksandra.
Tego wieczoru w miecie byo bardzo spokojnie i
gdyby nie zbombardowany dom na rogu smej
Radzieckiej, gdyby nie zasana szkem ulica,
pewnie zapomnieliby o wojnie.
Szli Prospektem Suworowa w kierunku
Taurydzkiego, ona i Dmitj z przodu, Dasza i
Aleksander z tyu.
Dima spyta, dlaczego Tania idzie ze spuszczon
gow.
Tatiana tylko wzruszya ramionami, odgarniajc z
twarzy szybko odrastajce wosy.
- Dasza wychodzi za Aleksa.
Fantastycznie, prawda?
- Dmitj obj j w talii.
- Tak - odpara gono i oschle.
- To fantastycznie, e Dasza wychodzi za Aleksa.
- Ani si nie obejrzaa, ani nawet nie podniosa
gowy.
Czua na sobie jego wzrok i nie wiedziaa, jakim
cudem udaje jej si i w miar prosto.
Dasza zachichotaa.
- Wysaam list do dziadkw.
Na pewno si uciesz.
Bardzo ci lubi...
Tatiana usyszaa cichy, zduszony miech i
potkna si o krawnik.
Gdyby nie Dmitj, pewnie by upada.
- Tania jest ostatnio bardzo smutna - powiedziaa
Dasza.
- Chyba chce, eby si jej owiadczy.
- Chcesz, Tanieczko?
- spyta Dima, ciskajc j za rami.
- Chcesz, ebym poprosi ci o rk?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Przystanli na skrzyowaniu, eby przepuci
tramwaj.
- Opowiedzie wam kawa?
"Kochanie, mwi on - zacza, nim zdyli si
odezwa - kiedy si pobierzemy, bd dzieli z
tob wszyst kie smutki i zmartwienia".
"Ale kochanie, odpowiada ona, ja nie mam
adnych zmartwie".
A on na to: "Powiedziaem, kiedy si pobierzemy".
- Baaardzo mieszne - mrukna Dasza.
Tatiana rozemiaa si sztucznie i odchylia gow,
a wwczas spod wosw ukaza
si czarny siniak nad jej napuchnitym okiem.
Dmitrij rozdziawi usta.
Tania szybko zasonia oko wosami.
- Co si stao, Dima?
- spyta Aleksander.
Dmitrij nie odpowiedzia.
Aleksander podszed bliej.
Tania wbia wzrok w chodnik.
- Nic takiego - szepna.
- Moesz na mnie popatrze?
Tania miaa ochot podnie gow i zawy.
Ale po jednej stronie staa Dasza, po drugiej
Dima, poza tym nie moga spojrze w t jedyn,
ukochan twarz.
Po prostu nie moga.
Zdoaa tylko powtrzy, e to nic.
To nic.
- Och, Taniu...
Aleksander a poblad z wysiku, eby nad sob za
panowa.
- Taniu...
- To wycznie jej wina - powiedziaa Dasza,
biorc go pod rk.
- Dobrze wiedziaa, e ojciec jest pijany, mimo to
cay czas mu odszczekiwaa.
Skrzycza j troch za dokarmianie tej sieroty...
- Skrzycza mnie za Mariszk, ale uderzy za to, e
nie wypraam mu pocieli.
A pociel miaa wypra ty!
- Tak mocno ci uderzy?
- spyta zatroskany Dima.
- Nie, to moja wina.
Straciam rwnowag i upadam na otwart
szuflad.
To nic takiego.
- Taniu, Taniu...
-powtrzy Aleksander.
- Co?
- sykna, przeszywajc go wzrokiem.
Aleks spuci gow.
- Zaraz, chwileczk - bronia si Dasza.
- Ojciec bredzi, by pijany, nie zwracaam na
niego uwagi.
Miaam wykca si z nim o jakie bzdury?
- O bzdury?
To znaczy o mnie, tak?
- spytaa Tatiana.
- Nie moga podej i powiedzie: tato,
przepraszam, to ja miaam wypra ci pociel?
- Po co?
Przecie by pijany.
- On zawsze jest pijany!
- krzykna Tatiana.
- Zawsze!
Poza tym jest wojna!
Nie uwaasz, e i bez niego mamy do kopotw?
Mamy, Daszo.
Wierz mi, e mamy.
- Ciko dyszc, popatrzya na siostr i do daa: -
Niewane.
Chodmy.
Kiedy przeszli na drug stron ulicy, usyszaa
chrapliwy gos Aleksandra:
- Idziemy, Daszo.
- Pocign j za sob i pobiegli w przeciwnym
kierunku.
Tatiana i Dmitrij zostali sami.
- Dima - rzucia Tania, prbujc si umiechn.
- Co u ciebie?
Syszaam, e Niemcy ju si okopali.
Walki ustay?
- Chcesz rozmawia o wojnie?
- Ale oczywicie, e chc.
Powiedz, czy to prawda, e Hitler rozkaza zetrze
Leningrad z powierzchni ziemi?
Dmitrij wzruszy ramionami.
- Musisz spyta o to Aleksandra.
- Syszaam te, e...
-Nagle co jej zawitao.
- Wiesz, lepiej wracajmy do domu.
- Taniu, nie obrazisz si, jeli wrc do koszar?
Mam...
Mam kilka spraw do zaatwienia.
- Oczywicie, Dima.
- Sta przy niej tak blisko i tak daleko zarazem.
Czy interesowa si kim poza sob samym?
Chyba nie.
- Nie wiem, kiedy bd mg do was wpa.
Syszaem, e wysyaj nas za rzek.
Przyjd, kiedy wrc.
Jeli wrc.
Ale napisz.
- Dobrze.
- Poegnaa si z nim na rogu ulicy i odprowadzia
go wzrokiem.
Czua, e nieprdko si zobacz.
Wrcia sama, a kiedy bya ju blisko domu,
zobaczya, e z drzwi wybiega Aleksander.
Dzielio ich najwyej dziesi metrw.
Szura przy stan, sta chwil, ciko dyszc, nagle
dostrzeg j i
znieruchomia.
Tatiana czua, e nie potrafi nad sob zapanowa,
e nie moe stawi mu teraz czoa.
Odwrcia si i ruszya szybko w przeciwn
stron.
- Taniu!
Wyrs przed ni jak spod ziemi.
Cofna si i wycigna przed sie bie rce.
- Zostaw mnie - szepna.
- Daj mi spokj.
- Gdzie ty bya?
- spyta cicho.
- Co rano przychodziem na Niekrasowa, przez
trzy dni z rzdu czekaem przed sklepem.
Prbowaem ci zapa...
- No i mnie zapae - sykna jadowicie.
- Taniu, twoje oko...
Jak moga do tego dopuci?
- Ja te zadaj sobie to samo pytanie.
Tylko nie chodzi mi o oko.
Aleksander szybko zamruga.
- Taniu...
- Nie chc z tob rozmawia!
- krzykna.
- Rozumiesz?
- Cofna si jeszcze o krok.
- Ani teraz, ani nigdy - dodaa spokojniej, ze zami
w oczach.
- Taniu, wszystko ci wyjani...
- Nie.
- Zaczekaj...
- Nie!
- Taniu...
- Nie!
- Zacisna zby i podesza bliej.
Nie moga w to uwierzy, ale miaa ochot
zdzieli go w twarz.
Miaa ochot uderzy swego Aleksandra.
Spojrza na jej zacinite pici i zmarszczy
czoo.
- Obiecaa, e mi wybaczysz...
- zacz z absurdalnym niedowierzaniem w gosie.
- e wybacz ci obojtn twarz!
- Jkna bolenie.
- A nie obojtne serce.
Zanim zdy j powstrzyma, wymina go,
pchna drzwi i wbiega na gr.
Ojciec lea na pododze w korytarzu, pijany i
nieprzytomny.
Mama i Dasza pakay w pokoju.
Boe, pomylaa Tatiana, ocierajc zy.
Czy to si kiedy skoczy?
- Och, co tu si dziao - szepna Marina.
- Aleksander mwi takie rzeczy, e nie uwierzysz.
Wpad tu jak burza i...
Spjrz tylko na cian.
- Podekscytowana wskazaa pknity i odupany
tynk.
- To jego robota.
Powiedzia, e pijc na umr, twj ojciec odwraca
si od was, kiedy najbardziej go potrzebujecie.
e was zawid, e mia was chroni, nie
krzywdzi.
Boe, by jak szarujcy czog!
- Aleksander wyranie jej zaimponowa.
- Dokd ona ma pj, krzycza, skoro Niemcy do
niej strzelaj, a ojciec prbuje j zabi?
By niesamowity!
Radzi matce, eby zawioza go do szpitala.
Powiedzia: "Na mio bosk, jest pani matk!
Niech pani ratuje wasne dzieci!
" - Tatiana ucieka wzrokiem w bok.
- Ojciec by bardzo pijany i chcia go uderzy, ale
Aleksander chwyci go za ramiona, pchn na
cian, skl go i skrzycza, a potem wybieg.
Nie wiem, jak to si stao, e go nie zabi.
Niesamowite, co?
- Niesamowite - szepna Tatiana.
Swojego ojca Szura zawsze nosi w sercu.
Ojca, matk i siebie.
Tania bya jedyn osob na wiecie, ktrej
cakowicie ufa, dlatego dwigaa cz tego
brzemienia wraz z nim.
Bya to cz niewielka, lecz na tyle dua, by
zaciy jej nagle jak kamie.
Przez chwil - ale to w zupenoci wystarczyo -
przestaa wspczu sobie i pomylaa o
Aleksandrze, a kiedy o nim pomylaa, jej gniew
nieco zmala.
Usiada na sofie i spojrzaa na ojca.
- A tak si upi?
- Nie, to ze strachu.
Przecie ci mwiam, wygldao to tak, jakby
Aleksander chcia go zabi.
Co ci jest?
Ogucha?
- Nie.
- Och, Taniu - szepna cichutko Marina; staa dwa
metry od drzwi jednego pokoju i trzy metry od
drzwi drugiego.
- Co teraz zrobisz?
- O czym ty mwisz?
Pomog tacie.
Ojciec wci nie odzyskiwa przytomnoci i
Mietanowowie zaczli si niepokoi.
Mama dosza do wniosku, e naprawd powinien
spdzi kilka dni w szpitalu i wreszcie
wytrzewie.
Tatiana uznaa, e to dobry pomys.
Ojciec za duo pi.
Poprosia o pomoc Piotra Pitrowa i zanieli go
do izby wytrzewie w szpitalu Suworowa.
W szpitalu na Greckim, gdzie pracowaa, nie byo
ju miejsc.
Przyjto go i pooono w duej sali wraz z
czterema innymi pijakami.
Tania poprosia o gbk i wod, po czym obmya
mu twarz, przysiada na ku i wzia go za
bezwadn rk.
- Tak mi przykro, tatusiu...
Siedziaa tak chwil, ciskajc mu do.
- Syszysz mnie, tato?
Tato?
W kocu gucho jkn, jakby chcia
odpowiedzie.
Jkn i otworzy oczy, ale nie mg skupi
wzroku.
- Tutaj, tatusiu, tutaj.
Przekrzywi gow.
- Jeste w szpitalu, tato.
Zostaniesz tu tylko kilka dni, dopki nie
wytrzewiejesz.
Potem wrcisz do domu.
Wszystko bdzie dobrze, zobaczysz.
Delikatnie cisna go za rk.
- Tak mi przykro, e nie zdoaam odnale Paszy.
Ale my te ci potrzebujemy.
Do oczu napyny mu zy.
Otworzy usta, a kiedy ponownie cisna go za
rk, chrapliwie wyszepta:
- To moja wina...
Pocaowaa go w gow.
- Nie, tatusiu, nieprawda.
To wojna.
Musisz wytrzewie.
Zamkn oczy.
Tania wrcia do domu.
Dasza na ni krzyczaa, a Marina prbowaa
odgrywa rol rozjemczyni.
Tatiana siedziaa na sofie i milczaa, wyobraajc
sobie, e siedzi spokojnie midzy dziadkiem i
babci, e jest jej ciepo i dobrze.
W pewnej chwili Dasza tak si zirytowaa, e
chciaa j uderzy, lecz Marina chwycia j za
rk i powstrzymaa.
- Co ty wyprawiasz?
Przesta!
Dasza wyszarpna si i znw si zamachna.
- Przesta!
- krzykna Marina.
- lepa jeste?
Nie widzisz, e ona cierpi i bez tego?
Tatiana posaa jej ciepe spojrzenie, przeszya
siostr zimnym wzrokiem, wstaa i ruszya do
drzwi.
Musiaa si pooy.
Musiaa zapomnie i o tym dniu, i o dniu
poprzednim.
Dasza chwycia j za rami.
Tania cofna si, spojrzaa na ni i nie
mrugnwszy okiem, powiedziaa:
- Dasza, jeszcze sekunda i strac cierpliwo.
Przesta.
Daj mi spokj.
Moesz?
Dasza bez sowa zabraa rk.
Pniej, kiedy leay ju w ku, Marina
pogaskaa j czule po plecach.
- Wszystko bdzie dobrze, Taniu - szepna.
- Bdzie dobrze.
- Co ty bredzisz?
Jestemy obleni, codziennie nas ostrzeliwuj,
niedugo zabraknie jedzenia, tata cigle pije...
- Nie o tym mwi.
- W takim razie lepiej ju pij.
Daszy z nimi nie byo.
Tatiana spaa twarz do ciany, z rk na "Jedcu
miedzianym" Aleksandra.
Bolao j oko, ale nazajutrz rano poczua si
troch lepiej.
Posmarowaa rozcicie jodyn i posza do pracy z
brzowawym czoem.
Podczas przerwy na obiad wybraa si na spacer
w stron Pola Marsowego.
Ledwo je poznaa, gdy wok parku cign si
rzd betonowych gniazd artyleryjskich, a trawniki
byy poprzecinane okopami.
Wywieziono wszystkie awki, a sam park
zaminowano, tak e nie moga tamtdy wej.
Moga jedynie sta siedemset metrw od
ukowatego wejcia do koszar puku
Pawowskiego i patrze na palcych i miejcych
si gono onierzy, ktrzy stamtd wychodzili.
Staa tak p godziny.
Potem wrcia do szpitala.
Wracajc mylaa:
ani bomby, ani zamane serce nie odbior mi tych
czerwcowych chwil, gdy wraz z tob szam boso
przez Pole Marsowe.
Tego wieczoru po kolacji Niemcy zbombardowali
szpital, w ktrym lea ojciec.
Trafiony trzema bombami budynek stan w ogniu i
mimo wysikw stray poarnej, pali si dugo w
noc; jak wikszo osiemnastowiecznych
budynkw w
Leningradzie, ciany mia nie z cegy, tylko z gliny
wzmocnionej wiklinow siatk.
Zoy si jak domek z kart i po prostu spon.
Kilka osb, ktrym udao si wyskoczy oknem,
spadao na ziemi, przeraliwie krzyczc.
Urodzony w poprzednim stuleciu ojciec mia
czterdzieci trzy lata.
Trawiony wyrzutami sumienia i pijany, nawet nie
wsta z ka.
Dasza, Tatiana, Manna i mama przybiegy na
miejsce tragedii i przeraone patrzyy bezsilnie,
jak gorejce pieko pochania straakw, ich
nieskuteczne sikawki, budynek i noc.
Na prno chlustay wod w wypalone okna na
parterze, na prno znosiy piach z dachw
ssiednich domw - byo to tylko bezadne
dziaanie popychanych si inercji cia.
Tatiana owijaa zwglone zwoki mokrymi
przecieradami ze szpitala na Greckim.
Zostaa tam do rana.
Dasza i Marina wrciy do domu z mam.
Uratowaa si tylko garstka ludzi.
Ojca wrd nich nie byo.
Straacy nie zdoali nawet znale jego ciaa i
zajci dogaszaniem pogorzeliska, nie zamierzali
nikogo za to przeprasza.
W ogle nie szukali zwok.
- Dziewczyno - powiedzia jeden.
Spjrz na te zgliszcza.
Wszystko spalio si na wgiel.
Zosta tylko popi.
Kiedy ostygnie, rozsypie ci si w rku w czarny
proch.
- Obojtnie poklepa j po ramieniu.
- Daj sobie z tym spokj.
Stracia ojca?
Cholerne Szwaby.
Towarzysz Stalin ma racj.
Nie wiem, kiedy i jak, ale pewnego dnia jeszcze
nam za to zapac.
Gdy wsta wit, posza powoli do domu.
Idc, wspominaa ug, chwil, gdy przysypay j
gruzy.
Gdy lec pod ciaami trojga ludzi, czua, jak
uchodzi z nich ycie.
Miaa nadziej, e ojciec si nie obudzi.
e nie cierpia.
Cicho wesza do mieszkania, wzia kartki
ywnociowe - wszystkie oprcz kartek ojca - i
posza po chleb.
O ile ycie w dwch ciasnych, zatoczonych
pokojach byo przedtem cikie, o tyle po mierci
ojca stao si nie do zniesienia.
Mama bya niepocieszona i nie odzywaa si do
Tani.
Dasza bya za i te si do niej nie odzywaa.
Tatiana nie wiedziaa, czy siostra gniewa si na
ni za ojca, czy za Aleksandra.
Dasza nie chciaa jej tego powiedzie.
W ogle nic do niej nie mwia.
Marina codziennie odwiedzaa matk i spogldaa
na Tanie wspczujcym wzrokiem.
Babcia malowaa.
Pewnego dnia namalowaa szarlotk, ktra
wygldaa tak apetycznie, e Tania miaa ochot j
zje.
Chcc opowiedzie o wszystkim Aleksandrowi,
kilka dni po mierci ojca Dasza poprosia Tatian,
eby ta posza z ni do koszar.
eby mie w kim oparcie, Tania zacigna tam
Marin.
Tak, bardzo chciaa go zobaczy, a jednoczenie...
tak mao miaa mu do powiedzenia.
A moe a za duo?
Nie bya tego pewna i baa si spojrze mu w
oczy.
Lecz ani Szury, ani Dimy w koszarach nie byo.
Wyszed do nich Anatolij Marazow.
Tania syszaa o nim od Aleksandra.
- Czy Dmitrij suy w paskim oddziale?
- spytaa.
- I tak, i nie.
Jego bezporednim przeoonym jest sierant
Kasznikow, ale dowdztwo wysao go do
Tichwina.
- Do Tichwina?
A do Tichwina?
- Tak.
Popynli bark wzdu brzegu jeziora.
W Tichwinie brakuje ludzi.
Tani zabrako tchu.
- Aleksander te popyn?
- Nie, Aleksander jest w Karelii.
- Marazow unis brew.
- A wic to pani?
- spyta.
- To pani jest dziewczyn, dla ktrej rzuci
wszystkie inne?
- A skd - powiedziaa niegrzecznie Dasza,
podchodzc bliej.
- To ja.
Mam na imi Dasza.
Nie pamita mnie pan?
Poznalimy si na po cztku czerwca, w "Sadko".
- Dasza?
- wymamrota Marazow.
Tatiana poblada i jeszcze mocniej przywara
plecami do ciany.
Marina nie spuszczaa z niej oka.
- A pani?
- spyta Marazow.
- Jak pani na imi?
- Tatiana.
Oczy rozbysy mu i przygasy.
- Wy si znacie?
- spytaa Dasza.
- Nie - odrzek Marazow.
- Przez chwil patrzy pan na ni tak, jakbycie si
znali.
Marazow nie odrywa wzroku od Tatiany.
- Nie - odpar powoli, obrzucajc j niepewnym
spojrzeniem.
- Po znalimy si dopiero teraz.
- Wzruszy ramionami.
- Powiem Aleksandrowi, e mia goci.
Za kilka dni jad do Karelii...
- Tak - przerwaa mu Dasza - i prosz mu
powiedzie, e nasz ojciec umar.
Tatiana odwrcia si i cignc za sob Marin,
wysza na ulic.
Odsuny si od siebie niczym fragmenty
pknitego muru.
Mama nie moga wsta z ka, dogldaa jej
babcia.
Nie chciaa mie nic wsplnego z Tatian.
Nie chciaa sucha ani jej przeprosin, ani prb o
wybaczenie i w kocu Tania przestaa si do niej
odzywa.
Przytaczaa j bezbrzena pustka, wyrzuty
sumienia i brzemi od
powiedzialnoci.
Krojc rano chleb, kadc na talerzu ma kromk i
w milczeniu jedzc, powtarzaa sobie, e to nie jej
wina.
Zjedzenie po rannej porcji chleba trwao zaledwie
trzydzieci sekund.
Potem zbieraa palcem wszystkie okruszki, a
nastpnie odwracaa talerz i strzsaa je na st.
Trzydzieci sekund.
P minuty wmawiania sobie, e to nie jej
wina.
Po mierci ojca miay o p kilograma chleba
mniej.
Ktrego dnia mama nie wytrzymaa, wcisna
Tani do rki dwiecie rubli i kazaa kupi co do
jedzenia.
Tatiana wrcia do domu z siedmioma
ziemniakami, trzema cebulami, p kilogramem
mki i z kilogramem biaego chleba, o ktry byo
rwnie trudno jak o miso.
Co rano chodzia do sklepu i czasem, stojc w
kolejce, mylaa, e gdyby natychmiast nie
zawiadomiy wadz o mierci taty, do koca
wrzenia mogyby kupowa na jego kartki.
Byo jej wstyd, ale mimo to wci o tym mylaa.
Skoczy si wrzesie, nasta padziernik i smutek
si nieco przytpi.
Jednake pustka pozostaa.
I dopiero wtedy Tania zdaa sobie spraw, e to
nie bl j drczy, tylko gd.
Mroczny nocy cie
Nawet w ciepych miesicach lata w Leningradzie
cigno dziwnym chodem, jakby Arktyka
nieustannie przypominaa miastu, e ledwie kil
kaset kilometrw dalej czyha wieczna zima i mrok.
Wiay stamtd lodowate wiatry, nawet w czerwcu,
nawet w biae noce.
Ale teraz, kiedy nasta padziernik, gdy na
spaszczone, pospne, wyludnione i ciche miasto
co dziennie spaday setki bomb i pociskw, wiatr
nis z sob nie tylko mrony oddech Arktyki, ale i
niejasne poczucie rozpaczy, udrki i beznadziei.
Tatiana opatulia si w szare palto, woya szar
czapk z nausznikami - kiedy nalec do Paszy -
szyj i usta owina brzowym szalikiem, lecz w
nos co chwila dgayj lodowate podmuchy
powietrza.
Racj chleba znowu zmniejszono - do trzystu
gramw dziennie dla Tani, mamy i Daszy, i do
dwustu dla babci i Mariny - w sumie niecae
ptora kilograma na ca rodzin.
Oprcz razowego chleba w sklepach nie byo
dosownie nic.
Ani ja jek, ani masa, ani biaego pieczywa, ani
misa, ani cukru, ani patkw owsianych, ani kaszy
jczmiennej, ani owocw, ani warzyw.
Raz, na samym pocztku padziernika, Tatiana
wystaa trzy cebule i ugotowaa zup cebulow.
Zupa bya cakiem nieza.
Jeszcze lepsza byaby z sol, ale Tania bardzo sl
oszczdzaa.
Starali si nie uszczupla zapasw, jednak co
wieczr - bogosawic dziadka -
musieli otwiera puszk tuszonki.
Przestali gotowa w kuchni, poniewa zapach
rozchodzi si po caym korytarzu, a wtedy
zagldali do nich Sarkowa, Sawin i Pietrowowie.
Wchodzili, stawali przy pycie i pytali:
- Taniu, zostanie cho troch dla nas?
Sawin mlaska jzykiem i gono chichota, a
kiedy Dasza wypdzaa go z kuchni, chichot
ustpowa miejsca wybuchowi niepohamowanej
wesooci.
- Tak jest!
Zjedz wszystko sama, pikna dzieweczko!
Zjedz caluk tuszonk.
Mam najwiesze wiadomoci, od samego Hitlera.
Herr Hitler zamierza wycofa wojska z Leningradu
w chwili, gdy otworzysz ostatni puszk tuszonki.
- mia si histerycznie.
- A moe ju o tym syszaa?
Kupili may, eliwny piecyk zwany "burujk", z
dug, blaszan rur, ktr wyprowadzili na
zewntrz przez dziur w ramie okiennej, i od
tamtej pory gotowali wycznie u siebie.
"Burujk" zuywaa bardzo mao drewna, sk w
tym, e ogrzewaa niewielk cz pokoju.
Aleksander by w Karelii, Dima w Tichwinie.
Nie mieli od nich adnych wiadomoci.
W drugim tygodniu padziernika yczenie Antena
w kocu si spenio.
Nad Greckim wybucha bomba: jeden z odamkw
wisn tu nad dachem i wbi mu si w nog.
Tatiany tam wtedy nie byo.
Gdy do wiedziaa si o wypadku, przyniosa mu
ukradkiem puszk tuszonki i wygodniay Anton
apczywie j zjad.
- A twoja mama?
- spytaa Tania.
- Mama je w pracy.
Zup.
I patki.
- A Kiry?
- Co ci jest?
- warkn Anton.
- Przyniosa to dla niego czy dla
mnie?
Mariszka wygldaa coraz gorzej.
Zaczy jej wypada wosy.
Tatiana przynosia jej codziennie troch patkw
owsianych, lecz wiedziaa, e nie moe jej duej
dokarmia; mama i Dasza by j zabiy.
W patkach byo troch soli i cukru, nie byo za to
ani masa, ani mleka.
Waciwie podawaa jej co w rodzaju kleiku, a
Mariszka jada te gluty jak ostatni posiek w yciu.
W kocu Tania zaprowadzia j na oddzia
dziecicy przy Greckim - tu przed szpitalem
musiaa wzi j na barana.
Kiedy bya modsza, czasami nie jada przez p
dnia - po prostu o tym zapominaa.
Potem pami wracaa, a wtedy Tania mwia:
- Boe, umieram z godu!
Burczao jej w brzuchu, do ust napywaa lina.
Siadaa przy stole, zachannie zjadaa talerz zupy z
tuczonymi ziemniakami, napychaa si do
przesytu, wstawaa i ju nie umieraa.
Uczucie, ktrego ostatnio coraz czciej
dowiadczaa - pod koniec wrzenia niejasne i
rozmyte, od pocztku padziernika coraz
wyraniejsze - byo podobne do uczucia sprzed lat
w tym, e burczao jej w brzuchu i e do ust
napywaa lina.
Jada wtedy cienki ros, gliniasty czarny chleb i
patki owsiane, a potem wstawaa od stou, by
stwierdzi, e wci jest godna.
Sigaa po suchary, ktre upieka w duchwce, ale
torba z sucharami chuda z godziny na godzin.
Noce duyy si w nie skoczono.
Dasza i mama zaczy podjada suchary w drodze
do pracy.
Najpierw bray po dwa, potem coraz wicej i
wicej.
Babcia skubaa suchary cay dzie, kiedy
malowaa i czytaa.
Marina braa je ze sob na uniwersytet i
codziennie zanosia kilka umierajcej matce.
Pewnego zimnego ranka mama daa Tatianie reszt
pienidzy - pi set rubli -
kazaa jej i do komercyjnego i kupi, co si da.
Do sklepu przy cerkwi w.
Mikoaja byo daleko i gdy Tania tam wreszcie
dosza, porazia j podwjna ironia tego, co
zobaczya.
Nie do, e sklep by zbombardowany, to jeszcze
w jego wypalonym oknie wisiaa kartka z na
pisem: YWNOCI BRAK.
Pod napisem widniaa data: 18 wrzenia.
Tatiana powoli wrcia do domu.
Osiemnastego wrzenia, mylaa.
Trzy tygodnie temu.
Tata jeszcze y, a Dasza zamierzaa wyj za m.
Za Aleksandra.
Mama nie uwierzya w opowie o
zbombardowanym sklepie i w ataku zoci chciaa
j uderzy.
Zapanowaa nad sob w ostatniej chwili, co
Tatiana uznaa za cud tak wielki, e obja j,
mocno przytulia i powiedziaa:
- Nie martw si, mamusiu.
Zajm si tob, zobaczysz.
Zwrcia jej pienidze i pooya na stole
przydziaowy chleb.
Odkroia maleki kawaek i w drodze do szpitala
zjada go arocznie, mylc tylko o obiedzie, o
zupie i o patkach owsianych.
Ostatnio my laa niemal wycznie o jedzeniu.
Ostry gd, ktry atakowa od samego rana, zabija
wszelkie odczucia, dlatego idc w kierunku
Fontanki, znowu mylaa o chlebie.
W pracy mylaa jedynie o obiedzie, po poudniu
jedynie o kolacji, a po kolacji o kawaku suchara,
ktry mogaby zje przed pjciem spa.
W ku mylaa o Aleksandrze.
Pewnego dnia Marina zaproponowaa, e pjdzie
po chleb zamiast Tani.
Zaskoczona Tatiana daa jej kartki.
- Pj z tob?
- Nie, z przyjemnoci ci wyrcz.
Wrcia do domu i pooya na stole najwyej p
kilo czarnego chleba.
- A gdzie reszta?
- spytaa Tatiana.
- Zjadam - odrzeka Marina.
- Przepraszam.
- Zjada kilogram chleba?
- Tatiana nie moga uwierzy wasnym uszom.
- Byam bardzo godna.
Tania przeszya j wzrokiem.
Chodzia po zakupy od ptora miesica i ani razu
do gowy jej nie przyszo, eby zje chleb
przeznaczony dla piciu osb, ktre na
niecierpliwie czekay.
Przy czym cay czas umieraa z godu.
I cay czas tsknia za Aleksandrem.
Pewnego ranka w poowie padziernika, idc w
kierunku Fontanki, Tania signa do kieszeni,
eby sprawdzi, czy nie zapomniaa kartek, gdy
wtem, zamroczona porannym godem, zobaczya
jakiego oficera.
By podobny do Aleksandra - bardzo chciaa, eby
by do niego podobny - wic podesza bliej.
Nie, to niemoliwe, to nie on.
Ten wyglda duo starzej i by brudny, tak samo
jak jego pokryty botem paszcz.
Przystana, a potem zrobia jeszcze jeden krok do
przodu.
Gdy podniosa oczy, w jego twarzy ujrzaa smutek
przemieszany z dziwn czuoci.
Podesza jeszcze bliej.
Wycigna rk, dotkna jego piersi...
- Szura, co ci si stao?
- Boe, Taniu...
Jak ty schuda.
Twoja twarz...
- Zawsze byam szczupa.
Ale co z tob?
Wszystko dobrze?
- Twoja pikna, okrga twarz...
- Zaama mu si gos.
- T twarz miaam kiedy.
Szura, w innym yciu.
Jak byo...
- Strasznie - odrzek, wzruszajc ramionami.
- Zobacz, co ci przy wiozem.
- Otworzy czarny plecak i wyj z niego grub
pajd biaego chleba oraz owinity w biay
papier...
ser!
Ser i kawaek wieprzowiny!
Tatiana wytrzeszczya oczy.
Oddech miaa szybki i pytki.
- Boe - wyszeptaa.
- Moi bardzo si uciesz.
- Na pewno.
- Poda jej ser i chleb.
- Ale zanim si uciesz, musisz to zje.
- Nie mog.
- Moesz i zjesz.
Taniu, prosz, nie pacz.
- Ja nie pacz - odrzeka, z trudem powstrzymujc
zy.
- Jestem po prostu...
wzruszona.
- Wzia chleb, ser i miso i zacza arocznie
je, a on nie spuszcza z niej swoich ciepych,
miedzianych oczu.
- Szura, nawet nie wiesz, jaka jestem godna.
Nie potrafi tego opisa.
- Wiem, Taniu, wiem.
- A ty?
W wojsku dobrze was karmi?
- Tak.
Frontowcw z pierwszej linii cakiem niele.
Oficerw jeszcze lepiej.
Reszt dokupuj.
ywno przychodzi najpierw do nas, do piero
potem do was.
- I tak powinno by - odrzeka uszczliwiona,
pochaniajc kolejny kawaek chleba.
- Powoli, Taniu, powoli.
Brzuch ci rozboli.
Zwolnia, ale tylko troch.
I rzucia mu saby umiech.
- Dla nich przywiozem maso i worek mki.
- Sign do wewntrznej kieszeni paszcza.
- I dwadziecia jajek.
Kiedy ostatni raz jada jajka?
Tatiana doskonale t chwil pamitaa.
- Pitnastego wrzenia.
Dasz mi kawaeczek masa?
Moesz troch zosta czy musisz wraca?
- Przyjechaem do ciebie, Taniu.
Patrzyli na siebie, nie dotykajc si nawet palcem.
Patrzyli na siebie, nie rozmawiajc.
- Mam ci tyle do powiedzenia - szepn w kocu
Szura.
- A czasu jak zawsze za mao.
- Spojrzaa na dug kolejk przed sklepem.
Przestaa je.
- Mylaam o tobie - powiedziaa spokojnie.
- Nie, Taniu, o mnie nie myl.
Cofna si o krok.
- Nie martw si.
Wiem, e tego nie chcesz.
Wyranie dae mi to do zrozumienia.
- Co ty mwisz?
- spyta skonsternowany.
- Masz pojcie, jak tam jest?
- Wiem tylko, jak jest tutaj.
- Giniemy.
Umieramy.
Nawet wysi oficerowie.
Grinkow zgin.
- Boe.
- Wanie.
- Ciko westchn.
- Chod, staniemy.
By jedynym mczyzn w kolejce.
Stali czterdzieci pi minut.
W zatoczonym sklepie byo cicho, bo ludzie
prawie si do siebie nie od zywali.
A oni nie mogli przesta rozmawia.
Rozmawiali o tym, o czym si zwykle rozmawia, o
nadchodzcej zimie, o Niemcach, o jedzeniu - po
prostu nie mogli si nagada.
- Musimy mie wicej ywnoci - powiedziaa.
- Miasto, Leningrad.
Tylko jak j przewie?
Moe samolotami?
- Ju to robi.
ywno, paliwo, amunicja...
Przywo pidziesit ton dziennie.
- Pidziesit ton...
To chyba duo, prawda?
Aleksander milcza.
- Prawda?
- powtrzya.
Wyczua, e Szura unika odpowiedzi.
- Za mao - odrzek w kocu.
- O ile?
- Nie wiem.
- Powiedz.
- Naprawd nie wiem.
- C - odpara z udawan wesooci - musi
wystarczy.
Pidziesit ton.
Niesamowite.
Dobrze, e mi powiedziae, bo Nina nie ma
adnych zapasw i...
- Przesta!
- wykrzykn.
- Dlaczego?
Mwi tylko, e Nina...
- Pidziesit ton - powtrzy chrapliwie.
- Mylisz, e to duo?
Paww, czowiek, ktry odpowiada za
wyywienie miasta, karmi trzy miliony ludzi
tysicem ton mki dziennie.
Co ty na to?
- To, co dostajemy, odpowiada tysicowi ton mki
dziennie?
- spytaa wstrznita Tatiana.
- Tak.
- Aleksander pokrci gow i spojrza na ni z
niespokojnym byskiem w oczach.
- A samolotami dowo tylko pidziesit ton?
- Tak, w dodatku nie samej mki.
- W takim razie skd bior pozostae dziewiset
pidziesit ton?
- Transportuj barkami, wzdu brzegu jeziora.
Lduj trzydzieci kilometrw za lini oblenia.
- Szura, to niemoliwe, to za mao.
Gdybymy nie mieli wasnych zapasw, ju dawno
pomarlibymy z godu.
Aleksander nie odpowiedzia.
Tatiana patrzya na niego chwil, potem odwrcia
gow.
Chciaa na tychmiast wrci do domu i sprawdzi,
ile zostao im puszek.
- Dlaczego nie mog przysa wicej samolotw?
- Bo wszystkie maszyny skierowano do obrony
Moskwy.
- A co z obron Leningradu?
- spytaa cichutko, nie oczekujc odpowiedzi.
Nie otrzymaa jej zreszt.
- Mylisz, e Niemcy odejd std przed zim?
W radiu mwi, e wzmacniamy lini obrony, e
prbujemy si przebi, e budujemy mosty
pontonowe...
Jak sdzisz?
Aleksander uparcie milcza i Tatiana ponownie
odwrcia gow.
Spojrzaa na niego dopiero, kiedy wyszli ze
sklepu.
- Idziesz ze mn do domu?
- spytaa.
- Tak, Taniu.
Id z tob do domu.
- To chod.
Przywioze maso, ugotuj ci pyszn owsiank.
I jajka.
- Masz jeszcze patki?
- Hmm...
Mama, Dasza, babcia i Marina coraz czciej
podjadaj midzy posikami.
Gwnie babcia i Marina.
Jedz je na surowo, prosto z worka.
- A ty?
Te sigasz do worka?
- Jeszcze nie.
- Nie powiedziaa mu, jak czsto miaa na to
ochot, jak czsto wtykaa nos do worka, jak
wdychaa ten mdawy, zalatujcy pleni zapach,
aujc, e nie ma ani cukru, ani mleka, ani jajek.
- A powinna.
Szli powoli brzegiem zamglonej Fontanki.
Przypomnia jej si Kana Obwodowy, ich letnie
spacery po pracy.
Zabolao j serce.
Trzy ulice przed Pit Radzieck zwolnili i oparli
si o zimn cian.
- Szkoda, e nie ma tu awki - szepna.
- Marazow powiedzia mi o twoim ojcu.
Tania milczaa.
- Bardzo mi przykro.
Przepraszam.
Wybaczysz mi?
- Nie ma czego wybacza.
- Wszystko przez t bezradno - cign
sfrustrowany.
- Nie po trafi ci obroni.
Prbowaem.
Prbowaem od samego pocztku.
Pamitasz?
Pamitaa.
- Chciaem tylko, eby wyjechaa z Leningradu.
Nie zdoaem ci namwi.
Nie zdoaem obroni ci przed ojcem.
- Pokrci gow.
- Jak twoja brew?
- Musn j czubkami palcw.
- W porzdku.
- Cofna si o krok.
Opuci rce i spojrza na ni z wyrzutem.
- Co u Dmitrija?
- spytaa.
- Miae od niego jakie wiadomoci?
Aleksander westchn.
- Nie wiem, co ci powiedzie.
Kiedy w poowie wrzenia wysano nas do
Szlisselburga, zaproponowaem mu, eby pojecha
ze mn.
Od mwi.
Twierdzi, e to zbyt niebezpieczne.
Dobra, ja na to, jak chcesz.
Potem mj batalion zgosi si na ochotnika na
wypad do Karelii.
Chcielimy odeprze Finw, poszerzy drog dla
naszych ciarwek
transportujcych ywno od adogi do
Leningradu.
Byli troch za blisko.
Coraz czciej dochodzio do utarczek midzy
nimi i NKWD.
Ci z NKWD uwielbiaj strzela i koczyo si to
zwykle mierci Bogu ducha winnych kierowcw.
Powiedziaem Dmitrijowi, eby ze mn jecha.
Tak, mwi, to niebezpieczne.
Tak, zaatakujemy wroga na jego terytorium, ale
jeli si nam powiedzie...
- Zostaniecie bohaterami - dokoczya za niego
Tatiana.
- Udao si?
- Tak - odrzek cicho Aleksander.
Tania z podziwem pokrcia gow z nadziej, e
to, co w tej chwili czuje, nie jest zbyt oczywiste.
- I zgosie si na ochotnika?
- Tak.
- Dali ci w kocu awans?
Zasalutowa wesoo i odrzek:
- Kapitan Bieow, do usug.
Widzisz ten medal?
- Co ty?
Naprawd?
- wykrzykna z radosnym umiechem.
Popatrzy bacznie w jej twarz.
- Bo co?
Jeste ze mnie...
dumna?
- Hmm...
- wymruczaa Tania, nie przestajc si umiecha.
- Wanie na tym polega mj plan - cign
Aleksander.
- Gdyby Dima pojecha ze mn, mgby zosta
kapralem, a im wyszy stopie, tym dalej od linii
frontu.
- Jest bardzo krtkowzroczny.
- Co gorsze, wysano go z Kasznikowem na
wschd.
Marazow po szed w moje lady i jest ju
porucznikiem.
A Dmitrija wsadzili na bark i powieli adog
do Tichwina.
Doczy do dziesiciu tysicy innych, bdzie
misem armatnim dla Schmidta.
Tatiana syszaa o Tichwinie.
We wrzeniu Rosjanie odbili to miasto Niemcom i
teraz zaciekle go bronili, eby za wszelk cen
utrzyma li ni kolejow prowadzc do jeziora.
Gdyby j stracili, Leningrad przestaby
otrzymywa jakkolwiek pomoc.
Ju dawno przestaa si umiecha.
- Szkoda, e nie zdoae go namwi -
powiedziaa.
- Awans dobrze by mu zrobi.
- Wiem.
- Gdyby zosta bohaterem - dodaa apatycznie -
moe nie musiaby si eni z moj siostr.
Aleksander momentalnie spochmurnia.
- Och, Taniu...
- C - dodaa gono.
- Ty jeste kapitanem, a on jest w Tichwinie.
Teraz bdziesz musia si z ni oeni, prawda?
- Nie odrywaa wzroku od jego twarzy.
Aleksander potar oczy czarn od brudu rk.
Tania nigdy dotd nie widziaa go w takim stanie.
Mylc o sobie, zupenie zapomniaa o nim.
- Boe, Szura, co ja wyprawiam?
Przepraszam.
Chodmy do domu.
Jak ty wygldasz?
Chod.
Zagrzej wody i zrobi ci gorc kpiel.
I ugotuj pyszn owsiank.
Chod.
- Chciaa doda: "kochanie", ale niemiaa.
Omal nie dodaa: "Oe si z ni.
Skoro ma ci to uatwi ycie, oe si z ni choby
zaraz".
Aleksander nie ruszy si z miejsca.
- Chod, Szura, prosz...
- Zaczekaj.
- Zagryz warg.
- Gniewasz si na mnie za ojca?
Nie kci si z ni, nie sprzecza, nie mwi, e to
nie jego wina.
Po prostu bra na siebie odpowiedzialno, by y
z ni, jak z kolejnym ciarem na barkach.
C, barki mia szerokie, bardzo szerokie:
zmiecioby si na nich sporo ciarw, w tym
kilka ciarw Tani i, co dziwne, na widok jego
krzepkiej piersi troch jej ulyo.
Wycznie dziki niemu, niemniej ulyo.
Pragna pocieszenia?
Prosz.
Miaa swoje pocieszenie.
- Nie, Szura - odrzeka ciepo.
- Nikt si na ciebie nie gniewa.
Uciesz si, e yjesz.
Aleksander podnis gow.
- Nie pytaem o nich.
Pytaem o ciebie.
Popatrzya na niego ze wspczuciem.
Potrzebowa jej czowiek w elaznej zbroi,
czowiek, ktry dowodzi batalionem czogw.
Gdyby by ranny, mogaby go opatrzy.
Gdyby by godny, mogaby go nakarmi.
Gdyby chcia porozmawia, chtnie by z nim
porozmawiaa.
Lecz on by smutny.
Pragna mu powiedzie, e to nie z powodu ojca
jest na niego za.
Ale nie moga, poniewa pragna te pocieszy go
tak samo, jak on pocieszy j.
Nie chciaa, eby by smutny nawet przez chwil.
Wzia go za rk.
Brudne paznokcie, krwawe zadrapania na skrze...
Tak, lecz do mia ciep, siln i tak rozkosznie
ciska palcami jej palce.
- Nie, Szura - powiedziaa czule.
- Nie jestem na ciebie za.
- Chc tylko, eby bya bezpieczna.
To wszystko.
Zawsze i wszdzie.
Podesza bliej, a on obj j i przytuli.
- Wiem - wyszeptaa w klap jego paszcza.
- Nic mi nie bdzie.
- Czua, e lada chwila osunie si ze szczcia na
chodnik.
Aleksander odgarn jej wosy i pocaowa j w
rozcit brew.
- Nie uciekaj ode mnie jak wtedy, gdy ci
dotknem.
- Dobrze - wymruczaa z zamknitymi oczami,
mocno obejmujc go w pasie.
- Nie bd.
- Spjrzcie tylko, kogo znalazam!
- wykrzykna wesoo, wchodzc z Aleksandrem
do mieszkania.
Dasza zapiszczaa radonie i podbiega do niego z
wycignitymi ramionami.
Tatiana zagotowaa wod.
Daa mu mydo, wiey rcznik, brzytw i Szura
poszed si wykpa.
- Ciepa, czy dola?
- zawoaa z kuchni, wstawiajc jeszcze jeden
garnek wody.
- Zimna!
- odkrzykn ze miechem.
- Dolej!
Chod tu i dolej!
Tatiana zaczerwienia si, umiechna i podaa
Daszy dzbanek z wrztkiem.
Wszed do pokoju czyciutki, cieplutki,
odwieony i ogolony.
Mia lnice, mokre wosy, mia tak biae zby i
tak wilgotne wargi, e Tania z trudem si
powstrzymaa, by do niego nie podbiec i nie
zarzuci mu rk na szyj.
Usiad na sofie w podkoszulku i dugich
kalesonach, a Dasza posza wypra jego mundur.
Manna, babcia i Tatiana otoczyy go zwartym
wianuszkiem, tylko naburmuszona mama trzymaa
si od nich z daleka.
Tania nie powiedziaa jej, e Aleksander
przywiz jajka.
Zamierzaa, ale gdy zobaczya, e mama wci nie
moe wybaczy mu tego, e skrzycza j i ojca,
postanowia zachowa to w tajemnicy.
Najpierw przebaczenie, dopiero potem jajka.
Aleksander da im kilogram masa.
Schowaa je pod workiem z mk na kuchennym
parapecie.
Mama wypia szklank sabej herbaty, zjada
kromk biaego chleba z masem, burkna:
"Dzikuj" i posza do pracy.
Babcia wzia pienidze, po czym zapakowaa do
worka kilka srebrnych sztucw, kilka srebrnych
wiecznikw i stary koc z ka, jakby te
zamierzaa gdzie wyj.
Tatiana musiaa wraca do kuchni, mimo to
pozostaa w pokoju i sie dzc na krzele, patrzya
na Aleksandra.
- Dokd ona si wybiera?
- spyta.
- Babcia?
- odrzeka Dasza, wchodzc do pokoju; Tania
szybko od wrcia wzrok.
- Za New, na Ma Ocht.
Ma tam przyjaci.
Wymienia rzeczy na ziemniaki i marchew.
Bya dla nich dobra, gdy wszystko byo dobrze,
wic teraz, gdy jest le, oni s dobrzy dla niej.
Mundur bdzie do dugo schn - dodaa,
spogldajc z umiechem na Aleksandra.
- Nie szkodzi odrzek wesoo.
- Musz wraca dopiero za cztery dni.
Do tej pory wyschnie?
Tatiana zamkna oczy.
Serce drgno jej ze szczcia.
Cztery dni z Aleksandrem!
- Taniu, zrobisz niadanie?
- spytaa Dasza, ponownie znikajc w azience;
Marina miaa wykady i szykowaa si do wyjcia
w drugim pokoju.
- Tatiasza, dasz mi szklank herbaty?
- poprosi Aleksander.
Szybko wstaa.
Co ona wyprawia?
Siedzi tu i gapi si na niego jak sroka w gnat.
Szura musi by bardzo zmczony i godny.
- Tak, oczywicie.
Siedzia na krzele z wycignitymi nogami.
Nogi mia tak dugie, e nie moga przej, a on
bynajmniej nie zamierza ich zabiera.
Pali papierosa i patrzy na ni z umiechem.
- Przepraszam - powiedziaa, z trudem zachowujc
powan min.
- Przejd nad nimi - odrzek, zniajc gos.
- Tylko si nie potknij, bo bd musia ci zapa.
Tatiana zaczerwienia si jak piwonia i w tej
samej chwili zobaczya, e od progu obserwuje ich
Marina.
- Przepraszam - powtrzya, lekko drcym
gosem.
Aleksander niechtnie cofn nogi.
- Marino - westchn - chod, niech no na ciebie
spojrz.
Co sycha?
Tania przyniosa mu szklank mocnej, dobrze
osodzonej herbaty, dokadnie takiej, jak lubi.
- Dzikuj - szepn, patrzc jej w oczy.
- Prosz.
- Ona spojrzaa w oczy jemu.
- Moje nogi wci przeszkadzaj?
- Tak - szepna.
- Ten pokj jest dla ciebie za may.
Zanim zdy odpowiedzie, wrcia Dasza z
czystymi przecieradami.
- Jak babcia radzi sobie za New?
- spyta Szura, uciekajc wzrokiem w bok.
Dasza ukadaa przecierada na stole.
- Wczoraj przyniosa pi burakw i dziesi
ziemniakw.
Ale sprzedaa ju lubn zastaw mamy, a dzisiaj
wzia wieczniki.
Bg wie, co sprzeda jutro.
- A te zote zby od dentysty?
- spytaa Tatiana.
- Chopi nie bior zota?
- Usiada przy cianie, tyem do siostry, twarz do
Aleksandra.
- Po co im zoto?
- A po co im wieczniki?
- eby wstawi do nich wiece - odrzek Szura.
- eby mie wiato, troch ciepa...
No i eby tuc nimi Niemcw.
Taniu...
- Po patrzy na ni z umiechem.
- Gdzie moja owsianka?
Gdzie obiecane jajka?
Kto zapuka do drzwi i Tania posza otworzy.
W progu staa Nina Iglenko.
Spytaa, czy nie maj czego dla Antona; odkd
zosta ranny, przymierali godem.
Na korytarz wyszed Aleksander.
W porwnaniu z drobn, ubran w stary sweter
Nin by wysoki, wielki jak gra.
- Towarzyszko - powiedzia.
- Wszystkie matki dostaj takie same kartki.
Przykro mi, ale nic nie mamy.
- Zamkn drzwi i spojrza na Tatian.
- Anton jest ranny?
Nic mi nie mwia.
- Sta tak blisko niej.
Czua jego zapach, oddychaa jego oddechem,
niewiele brakowao, a do tknby piersi jej
twarzy.
- Nic mu nie bdzie - odrzeka z udawanym
lekcewaeniem, na prno walczc z dreniem rk;
nie chciaa, eby si o niego martwi.
- To tylko dranicie.
- Taniu, wiedziaa, e wszystkim matkom daj
takie same racje ywnociowe?
- spyta, robic krok do przodu, tak e
przestraszona wpada na wieszak.
- Tak, syszaam.
- Macie tyle samo co oni.
- Wiem.
Przepraszam, ale musz zrobi niadanie.
- Mia na sobie tylko kalesony i nie moga sta
przy nim ani sekundy duej.
Wysza za drzwi, dopdzia Nin i wcisna jej do
rki kawaeczek masa.
- Niech ci Bg bogosawi, Tanieczko - szepna
z wdzicznoci Nina.
- Bdzie ci chroni, dopki yjesz, zobaczysz.
Za twoje dobre serce.
Tatiana wrcia do kuchni i wanie gotowaa
owsiank, gdy zajrza do niej Aleksander.
Wszed i opar si o gorcy piec.
- Uwaaj, sparzysz sobie plecy - powiedziaa, nie
podnoszc wzroku znad pyty.
Dugo nic nie mwi, a potem sykn:
- Znam ci jak nikt.
Wiem, co robisz...
- No pewnie.
Owsiank i jajecznic.
Chwyci j za podbrdek.
- Nie moesz rozdawa jedzenia.
Rozumiesz?
Bo umrzecie z godu.
Otworzya usta i udajc, e chce ugry go w
palec, kiwna gow.
Zabra rk dopiero po chwili.
Ugotowaa owsiank z odrobin masa i z kilkoma
yeczkami cukru.
Do wody dodaa dwie yki mleka.
Starczyo na cztery porcje.
Najwiksz daa Aleksandrowi, nieco mniejsz
Daszy, jeszcze mniejsz Marinie, a najmniejsz
przeznaczya dla siebie.
Szura przywiz im dwadziecia jajek.
Z piciu zrobia jajecznic z masem i sol.
Czekaa ich prawdziwa uczta.
Aleksander spojrza na swoj miseczk i oznajmi,
e nie bdzie jad.
Dasza pochona swoj, zanim skoczy mwi.
Marina te.
Jajecznica znikna w okamgnieniu.
Tylko oni siedzieli bez ruchu, Tania i Aleksander.
- Co wamjest?
- spytaa Dasza.
- Aleks, musisz je wicej ni ona.
Jeste mczyzn.
Tania jest najmniejsza, najdrobniejsza.
Wystarczy jej poowa tego co tobie.
Jedz.
Prosz.
- Wanie powiedziaa Tatiana, nie podnoszc
gowy.
- Jeste mczyzn.
Ja jestem najdrobniejsza.
Powinnam je najmniej.
Jedz.
Prosz.
Aleksander wzi jej miseczk i da jej swoj.
- Ty jedz.
Ja mog kupi jedzenie w koszarach.
Jedz.
Tania zjada owsiank w kilka sekund.
Jajecznic te.
- Och, Aleksandrze - powiedziaa Dasza.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo si tu zmienio.
Jest duo ciej.
Ludzie s podlejsi.
Wszyscy myl tylko o sobie.
- Westchna i spojrzaa w okno.
Tatiana i Aleksander patrzyli na ni w milczeniu.
- Dostajemy tylko trzysta gramw chleba dziennie
- cigna.
- Czy moe by jeszcze gorzej?
- Tak, i bdzie - odrzeka Tania, wyrczajc Szur.
- Za kilka dni znowu zmniejsz nam racj.
- Ile wam zostao mielonki?
- spyta.
- Dwanacie puszek.
- Tak - wtrcia Tatiana - ale cztery dni temu
mielimy osiemnacie.
Przez cztery dni zjedlimy sze puszek.
Gd dopada nas nawet w nocy.
- Chciaa doda, e godowali nieustannie, i na
jawie, i we nie, ale nie dodaa.
Dasza i Marina musiay i do pracy.
Siostra podesza do Aleksandra, a ten obj j w
talii.
- Och, Aleks, tak strasznie schudam.
Przestan ci si podoba.
Nie dugo zaczn wyglda jak Tania.
Pocaowaa go w usta.
- Dasz sobie rad, kiedy nas nie bdzie?
Co bdziesz tu robi?
- Padn na ko, zasn i obudz si dopiero
wtedy, kiedy wrcisz.
Tatiana biega do domu, nie zwracajc uwagi na
popoudniowy ostrza.
A w domu byo tak mio, tak przytulnie.
Aleksander wyszed jej na spotkanie, umiechajc
si radonie, a ona odpowiedziaa mu umiechem i
rzucia:
- Witaj, ju jestem!
Rozemia si.
Tak adnie, tak serdecznie.
Miaa ochot go pocaowa.
Zszed do piwnicy i przynis sze narczy
drewna na opa.
- Jak tu przytulnie, prawda, Taniu?
- spytaa Dasza, obejmujc go za
szyj.
- Dziewczta - odrzek - bdziecie musiay zacz
pali w piecu.
Robi si zimno.
- Przecie mamy centralne.
- Daszo, na polecenie rady miejskiej ciepownie
ogrzewaj budynki mieszkalne tylko do plus
dziesiciu stopni Celsjusza.
Mylisz, e to wystarczy?
- Do tej pory nie byo tak le - odpara Tatiana,
zdejmujc palto.
Aleksander poklepa Dasz po ramieniu.
- Przynios wicej drewna z piwnicy.
Rozpalcie w duym piecu, a nie w "burujce",
ktra nie ogrzeje nawet pingwina.
Dobrze, Taniu?
Tatiana nagle zadraa.
- Bdziemy potrzebowali duo opau -
wymamrotaa i posza do kuchni robi kolacj.
Babcia przyniosa z Maej Ochty siedem
ziemniakw.
Zjedli kolejn puszk mielonki i wszystkie
kartofle.
Po kolacji Aleksander zasugerowa, eby od tej
pory jedli tylko p puszki mielonki dziennie, i
Dasza si zdenerwowaa.
Powiedziaa, e to za mao, e nawet caa im nie
wystarczy.
Aleksander tylko westchn.
Kiedy zawyy syreny, kaza wszystkim zej do
schronu, Tatianie te.
Kiedy Dasza poprosia, eby poszed z nimi,
spojrza na ni w zadumie i odrzek:
- Idcie, o mnie si nie martwcie.
Dasza nalegaa.
- Jaki byby ze mnie onierz - odpar - gdybym
pdzi do schronu podczas kadego ostrzau?
Idcie.
Ty te, Taniu.
Mam nadziej, e nie chodzia na dach?
Zapad wieczr.
- Marinko - poprosia Dasza - moesz spa dzisiaj
z babci?
U niej jest cieplej ni tutaj.
Chciaabym zasn obok Aleksandra.
Chyba nie masz nic przeciwko temu, mamo.
Przecie si pobieramy.
- Aleksander bdzie spa z tob i...
z Tani?
- Marina zerkna na Tatian.
Ta szybko odwrcia wzrok.
- Tak - odrzeka z umiechem Dasza, wyjmujc z
komody czyste przecierado.
- Chyba e nie zechce.
Aleksander mrukn co pod nosem.
- Tanieczko - droczya si z ni Dasza, cielc
ko.
- Jak mylisz, gdzie go pooy?
Moe w rodku, midzy nami?
- Rozemiaa si lekko.
- Dobrze by ci to zrobio.
Pierwszy raz spaaby z mczyzn.
- Rozbawiona uszczypna Aleksandra w rk.
- Z drugiej strony, sama nie wiem, kochanie.
Chyba nie powinna zaczyna od ciebie.
Nie patrzc na Tatian, Aleksander mrukn, e w
rodku byoby mu niewygodnie, a Tatiana
wymamrotaa, e wanie.
- Spokojnie - powiedziaa Dasza.
- Chyba nie mylisz, e pooyabym ci obok
wasnej siostry?
Pnym wieczorem Tatiana przywara do swojej
ciany, Dasza po oya si przy niej, a obok Daszy
Aleksander w dugich kalesonach.
Prawie nie mogli si poruszy, za to byo im o
wiele cieplej.
Na myl, e Szura ley tu obok, tak blisko i tak
daleko zarazem, e dzieli ich serce siostry, Tani
zwilgotniay oczy.
Na sofie cicho pakaa mama.
Tatiana za cisna powieki.
Nagle dobieg j szept Daszy.
- Mwie, e si pobierzemy.
Ale kiedy, kochanie, kiedy?
- Lepiej zaczekajmy.
- Na co?
Mwie, e wemiemy lub, kiedy tylko
dostaniesz urlop.
Zrbmy to jutro.
Pjdziemy do urzdu stanu cywilnego, wszystko
razem potrwa najwyej dziesi minut.
Tania i Marina mog by wiadkami.
Nie ma na co czeka, kochanie.
Tatiana przywara do ciany jeszcze mocniej.
- Daszo, zrozum.
Trwaj cikie walki.
Nie syszaa ostatnich wiadomoci?
Towarzysz Stalin ogosi, e ci, ktrzy trafi do
niewoli, bd uznani za przestpcw.
Wpa w rce Niemcw to teraz zbrodnia, a eby
nikt nie przeszed na ich stron dobrowolnie, nasz
wielki przywdca po stanowi odebra racje
ywnociowe rodzinom jecw wojennych.
Jeli si pobierzemy i jeli wezm mnie do
niewoli, stracicie kartki.
Ty. Tania.
Twoja matka, babcia, wszyscy.
ebycie mieli co je, musieliby mnie zabi.
- Och, nie...
- Dlatego trzeba zaczeka.
- Ale na co?
- Na lepsze czasy.
- Mylisz, e nadejd?
- Tak.
Umilkli.
Tania odwrcia si twarz do siostry i popatrzya
na ty gowy Aleksandra.
Przypomniao jej si, jak leaa w jego ramionach
naga i chora, czujc we wosach jego oddech.
W rodku nocy Dasza wstaa i wysza do azienki.
Tania mylaa, e Szura pi, lecz on spojrza na ni
i mimo ciemnoci dostrzega jego byszczce oczy.
Przesun pod kocem stop i leciutko dotkn jej
nogi;
miaa na sobie skarpetki i podwjn flanelow
piam.
Kiedy na korytarzu trzasny drzwi, szybko
zamkna oczy.
Aleksander cofn nog.
Nazajutrz wieczorem ugotowaa tylko p
mielonki.
Przypado ledwie po yce na kadego, ale byo to
przynajmniej miso.
Dasza powiedziaa, e za mao jedz.
- Anton umiera odrzeka Tatiana.
- Jedz.
Nina Iglenko nie jada mielonki od sierpnia.
Po kolacji mama chciaa si zabra do szycia.
Od pocztku wrzenia braa szycie do domu.
Wojsko potrzebowao mundurw zimowych i
dyrekcja fabryki zaproponowaa jej premi za
dwadziecia zamiast dziesiciu mundurw
dziennie.
Premi i dodatkow racj ywnociow.
Za trzysta gramw chleba i za kilka rubli mama
harowaa do pierwszej w nocy.
Tego wieczoru usiada na krzele, wyja materia,
podniosa gow i zamara.
- Gdzie maszyna?
Nikt jej nie odpowiedzia.
- Gdzie moja maszyna?
- powtrzya mama.
- Taniu, gdzie jest maszyna do szycia?
- Nie wiem, mamo.
Przykutykaa do niej babcia.
- Sprzedaam j, Ino.
- Co takiego?
- Wymieniam j na olej i fasolk sojow, ktr
dzisiaj zjedlimy.
Bya taka pyszna...
- Mamo!
- krzykna Irina.
Wpada w histeri.
Ukrya twarz w doniach i przez kilka minut
rozpaczliwie pakaa.
Upokorzona i zaenowana Tania zastyga bez
ruchu.
Aleksander wyszed na korytarz ze zbola min.
- Mamo, jak moga?
- wyszlochaa Inna.
- Dobrze wiesz, e dzie w dzie i noc w noc
ciko pracuj, e zabijam si tu, eby tylko
zarobi, eby przynie do domu cho troch
jedzenia.
Dla siebie, dla was, dla nas wszystkich!
Gdybym szya dwadziecia pi mundurw
dziennie, daliby mi jeszcze troch patkw!
Mamo, co ty zrobia?
Tatiana wysza z pokoju.
Aleksander siedzia na sofie i pali papierosa.
Tania wyja owek i uklka, eby podnie
worek z patkami.
Patki znikay, znikay coraz szybciej, dlatego
chciaa zaznaczy ich poziom.
Znikaa mka, znika cukier, znikao kade
jedzenie.
- Wsta - powiedzia Aleksander.
- Pomog ci.
To dla ciebie za cikie.
- Podnis worek, a ona zajrzaa do rodka i
narysowaa na papierze czarn lini.
- I co ty na to, Tatiu?
- spyta cicho Szura.
- Twoja mama prywaciark.
Kto by pomyla.
- To dzisiaj powszechne.
Haso "Socjalizm w jednym kraju" nie sprawdza
si, kiedy kraj prowadzi wojn.
- Wskazaa worek z mk.
Aleksander podnis go i kiwn gow.
- Tak samo jak podczas wojny domowej i zaraz
po.
Podczas wojny bestia waruje, eby ocali ycie.
Zauwaya?
- Dopki nie nabierze si, eby znowu dwign
swj paskudny eb.
Opu troch niej.
- Dotkna palcem jego rki.
Nie podniosa gowy.
- Co ona teraz zrobi?
- spyta.
- Mama?
Nie wiem.
A babcia?
Nie ma ju nic do sprzedania.
- Wrcia do kuchni, eby pozmywa po kolacji.
Pozmywaa i wanie ruszya do drzwi, gdy drog
zastpi jej Aleksander.
Zrobia krok w lewo, on te zrobi krok w lewo.
Zrobia krok w prawo, on te zrobi krok w prawo.
Podniosa wzrok.
Mia rozemiane oczy.
Stali przez chwil naprzeciw siebie.
Nagle Tania udaa, e chce skoczy w lewo, a gdy
Aleksander ponownie sprbowa
zaj jej drog, zrobia zwd i obiega go szybko z
prawej.
Rozemiaa si gono i zerkna przez rami.
- Nastpnym razem musisz by duo szybszy!
Cztery dni pniej wrci do koszar.
Gdy wychodzi z domu, wszyscy mieli zy w
oczach.
Dobrze przynajmniej, e przez najbliszy tydzie
mia zosta w Leningradzie, patrolowa ulice,
remontowa sprzt, wznosi umocnienia i szkoli
rekrutw.
Nocowa ju u nich nie mg, ale czsto bywa na
kolacji, a o wp do sidmej rano odprowadza
Tatian do sklepu przy Fontance.
- Syszaem, e Dmitrij jest ranny - powiedzia
ktrego dnia.
- Nie!
- Tak.
- Jak to si stao?
Ranili go w walce?
- Nie.
Postrzeli si z nagana w stop.
- No tak, zapomniaam.
On to nie ty.
Szura dotkn jej ramienia i doda, e Dima ley w
szpitalu w Wochowie.
- Na domiar zego ma dystrofi.
- Dystrofi?
Wyczua, e Aleksander nie ma ochoty o tym
mwi.
- Zanik mini - odrzek niechtnie.
- Z niedoywienia.
Tatiana poklepaa go lekko po plecach.
- Nie martw si.
Szura.
Ja na to nie zachoruj.
Nie mam mini.
Cierpliwie czekali w kolejce.
Aleksander prbowa pochwyci jej spojrzenie,
jakby czego od niej chcia.
Zupenie nie moga si domyli czego.
Nie moga czy nie chciaa?
Jego racje ywnociowe bardzo im pomagay.
Dostawa icie krlewsk porcj chleba osiemset
gramw dziennie!
- ponad poow tego, co oni wszyscy razem.
Przysugiwao mu rwnie sto pidziesit
gramw misa, sto czterdzieci gramw patkw i
a p kilograma warzyw.
Ilekro przychodzi wieczorem z kolejn porcj
ywnoci, Tatiana skakaa ze szczcia.
Ciekawe.
Cieszya si na jego widok czy na widok jedzenia?
I zawsze, ale to zawsze kaza jej rozdziela
wszystko na sze rwnych czci.
- Taniu - mwi - tylko pamitaj: porcje maj by
rwniutkie.
Woowiny brakowao, przynosi wic taw
wieprzowin albo ylaste kurze udko o grubej
skrze.
Tylko dziki olbrzymiemu wysikowi woli Tatiana
nie prbowaa podsun mu najwikszej porcji,
ale robia co moga, eby wybra dla niego
najlepszy kawaek.
Na wymian nie mieli ju nic, ani wiecznikw,
ani naczy, z wyjtkiem szeciu talerzy, ktre
postanowili zatrzyma dla siebie i Aleksandra.
Babcia Maja chciaa wymieni na ywno stare
koce i palta, ale mama tupna nog i powiedziaa:
- Nie, wykluczone.
Zim bdzie lodowato.
- Pierwsze mrozy na deszy ju w trzecim tygodniu
padziernika.
Pozostao im jedynie sze przecierade na trzy
ka i tylko sze rcznikw.
Babcia chciaa sprzeda jeden, ale tym razem
zaprotestowaa Tatiana, gdy Aleksander nie
miaby si czym wyciera.
Babcia przestaa chodzi za New.
Wychodzc z kuchni, usyszaa, e Dasza,
Aleksander, Marina, mama i babcia kc si o
co w pokoju.
Ju miaa otworzy drzwi, gdy wtem usyszaa gos
Szury.
- Nie, nie moecie jej tego powiedzie, nie teraz.
- Przecie i tak si dowie - odpara Dasza.
- Kiedy, ale nie teraz!
- Dlaczego?
- spytaa mama.
- Co to za rnica?
Powiedzcie jej, i ju.
- Zgadzam si z Aleksandrem - odezwaa si
babcia.
- Tania jest bardzo saba, bardzo to przeyje.
Tatiana wesza do pokoju.
- Co przeyj?
- spytaa.
Wszyscy zamilkli.
- Nic, Tanieczko, nic - odrzeka szybko Dasza,
patrzc na Aleksandra, ktry spuci gow i
usiad.
Tania trzymaa tac ze szklankami, spodeczkami i
dzbankiem herbaty.
- Co si stao?
Twarz Daszy bya mokra od ez.
- Och, Taniu...
- Co "och Taniu"?
Ponownie zapado milczenie.
Nikt na ni nie patrzy.
Tatiana przeniosa wzrok na babci, potem na
matk, na kuzynk, siostr i na Aleksandra.
Chryste, niech kto wreszcie na mnie spojrzy, po
mylaa.
- Aleksandrze - spytaa - co mielicie mi
powiedzie?
Szura podnis gow.
- Taniu, twj dziadek nie yje.
Zmar we wrzeniu na zapalenie puc.
Tatiana wypucia tac.
Szklanki roztrzaskay si o podog, gorca
herbata zbryzgaa jej poczochy.
Tania kucna i bez sowa pozbieraa szko i
skorupy.
Milczaa ona, milczeli oni.
Po chwili wstaa i wysza do kuchni.
Zanim zamkna za sob drzwi, usyszaa jeszcze,
jak Aleksander mwi:
- No i co?
Zadowoleni?
Kiedy do niej przyszli, staa przy oknie, trzymajc
si parapetu.
- Tak mi przykro, kochanie - powiedziaa Dasza.
- Chod, przytul si do mnie.
- Obja j mocno i szepna: - Wszyscy go
uwielbialimy.
Jestemy zdruzgotani.
- To zy znak, Daszo - odrzeka Tania.
- Nie, Tanieczko, nie...
- To zy znak - powtrzya z uporem Tatiana.
- Dziadek umar, bo nie mg i nie chcia patrze,
jak marnieje jego rodzina.
Spojrzay na Aleksandra.
Aleksander milcza.
Nazajutrz rano poszli do sklepu i stanli w
kolejce.
Prawie si do sie bie nie odzywali.
Kiedy wykupiwszy przydzia, mijali kana przy
Fontance, Szura woy rk do kieszeni paszcza i
powiedzia:
- Jutro musz wraca.
Ale spjrz.
Spjrz, co ci kupiem.
- Na otwartej doni poda jej malek tabliczk
czekolady.
Umiechna si blado i zwilgotniay jej oczy.
Wzi j za rk i poklepa si w pier.
- Chod do mnie.
Wtulia twarz w jego paszcz, a wwczas Szura
obj j i mocno przytuli.
Staa tak i pakaa.
Dugo.
Bardzo dugo.
Rana w nodze nie chciaa si zagoi.
Anton coraz bardziej sab.
Tatiana przyniosa mu kawaeczek czekolady od
Aleksandra.
Chopiec zjad go, lecz bynajmniej nie apczywie.
By blady i apatyczny.
Tatiana przysiada na ku.
Milczeli.
- Taniu, pamitasz zeszoroczne lato?
- spyta cicho Anton.
- Nie.
- Pamitaa tylko lato tego roku.
- W sierpniu, kiedy wrcia z ugi, ty, ja,
Woodia, Pitka i Pasza poszlimy pogra do
Ogrodu Taurydzkiego, pamitasz?
Tak bardzo chciaa odebra nam pik, e
kopna mnie w kostk.
- Umiechn si lekko.
- W kostk tej samej nogi.
- Tak, pamitam.
Ciii...
- Wzia go za rk.
- Rana si zagoi, zobaczysz.
Minie zima i znowu zagramy.
Zacisn rk na jej palcach i zamkn oczy.
- Ale ju nie z Paszk.
Ani z moimi brami.
- Zagramy we dwoje szepna.
Tylko ty i ja.
- Nie, Taniu.
Ze mn te ju chyba nie zagrasz...
Oni tam na ciebie czekaj, pomylaa.
Czekaj, eby zagra.
Z tob i ze mn.
Do sklepu miaa daleko, kolejki te byy dugie,
ale poniewa zawsze wychodzia o wp do
sidmej - nie ma to jak niemiecka punktualno -
wyprawa zajmowaa jej najwyej ptorej godziny
i o smej, kiedy nad miasto nadlatyway
bombowce i zaczynay wy syreny, bya ju w
domu.
Jednake ostatnio zauwaya co dziwnego.
Albo samoloty nadlatyway za wczenie, albo za
pno wychodzia, poniewa trzy razy z rzdu
bombardowanie zaskoczyo j na Niekrasowa.
Zesza do najbliszego schronu tylko dlatego, e
przyrzeka to Aleksandrowi.
Przytuliwszy do piersi bezcenny chleb i
poprawiwszy hem - gdyby nie Szura, na pewno
chodziaby w samej czapce - usiada w tumie
przypadkowych przechodniw i mieszkacw
domu.
Chleb nie nalea do najsmaczniejszych.
Nie by biay ani mikki, nie mia te chrupicej
skrki, mimo to pachnia jak marzenie.
Siedziaa tam p godziny i przez p godziny ze
wszystkich stron wpatrywao si w ni trzydzieci
par oczu.
W kocu jaka staruszka powiedziaa:
- Podziel si z nami, dzieweczko.
Nie sied tak, daj cho kawaek.
- To dla mojej rodziny - odpara Tatiana.
- Jest nas pi, same kobiety.
Czekaj na ten chleb.
Jeli si z wami podziel, nie bdziemy miay co
je.
- Tylko kawaek - nalegaa staruszka.
- May kawaeczek...
Wybuchy ustay i Tatiana pierwsza wybiega na
ulic.
Postanowia, e od tej pory bdzie chodzi
szybciej i e ju nigdy si nie spni.
Jednake mimo postanowienia w aden sposb nie
moga zdy do domu przed porannym
bombardowaniem.
I do sklepu o dziesitej?
Wykluczone.
Musiaa pracowa, w szpitalu te jej
potrzebowali.
Wysa mam albo Dasz?
Moe chodziyby szybciej ni ona?
Nie.
Mama od rana do nocy szya mundury, w dodatku
rcznie.
Za kilka mundurw dostawaa dodatkow porcj
patkw owsianych, dlatego praktycznie nie
wstawaa od stou.
Dasza odmwia, poniewa rano robia pranie.
Marina te odmwia,
i dziki Bogu.
Prawie przestaa chodzi na wykady.
Wykupywaa swj przydziaowy chleb,
natychmiast go zjadaa, a wrciwszy do domu, do
magaa si chleba od Tatiany.
- Marinko, to niesprawiedliwie - mwia Tania.
- Wszyscy jestemy godni.
Wiem, e to trudne, ale musisz wzi si w gar.
- Aha.
Tak samo jak ty?
- Wanie - odpara Tania, wyczuwajc, e
kuzynka nie mwi o jedzeniu.
- Dobrze ci idzie.
Tak trzyma.
Mimo to Tania czua, e idzie jej fatalnie.
Tak, nigdy dotd nie szo jej gorzej, a tymczasem
rodzina nie moga si jej nachwali.
Ze wiatem musiao by co nie tak, skoro
chwalono j za kompletn fuszerk.
Nie martwio jej to, e jest powolna.
Martwio j to, e czua, i z dnia na dzie jest
coraz wolniejsza.
Wszelki wysiek i popiech napotyka nieznany
dotychczas opr: opr wasnego ciaa.
Poruszao si znacznie wolniej ni kiedy, czego
namacalnym dowodem byy niemieckie
bombowce, ktre punktualnie o smej nadlatyway
nad Leningrad, by oywiwszy drzemice surmy i
trby bojowe, przerwa porann godzin szczytu.
Soce te wstawao o smej.
Sza do sklepu i wracaa prawie po ciemku.
Pewnego ranka mina mczyzn idcego w t
sam stron.
By od niej wyszy, starszy i chudszy, i mia na
gowie kapelusz.
Mina go i dopiero wtedy uwiadomia sobie, e
ju od dawna nikogo nie wyprzedzia.
Ludzie chodzili kady swoim krokiem, lecz nigdy
nikogo nie wyprzedzali.
Albo id szybciej od niego, pomylaa, albo on
idzie jeszcze wolniej ni ja.
Przystana i odwrcia si.
Mczyzna zdryfowa na cian domu niczym
zwiotczaa pachta spadochronu, opar
si o ni i znieruchomia.
Tania podesza, eby pomc mu usi.
Mczyzna ani drgn.
Mimo to sprbowaa posadzi go na chodniku.
Zdja mu kapelusz.
Patrzy na ni nieruchomymi oczami.
Byy szeroko otwarte jak przed kilkoma
sekundami, jak wtedy, gdy szed.
Ale teraz nie y.
Przeraona rzucia kapelusz i nie ogldajc si za
siebie, szybko posza dalej.
W drodze powrotnej skrcia w ukowskiego,
eby nie przechodzi koo zwok mczyzny.
Zacz si nalot, ale nie zwracaa na to uwagi.
Gdyby ci ze schronu chcieli jej odebra bezcenny
chleb, nie miaaby siy ich odpdzi.
Poprawia hem i para naprzd.
Opowiedziaa o wszystkim rodzinie.
Nie wywaro to na nich adnego wraenia.
- Tak?
- odrzeka Marina.
- A ja widziaam martwego konia na rodku ulicy.
Mia rozpruty brzuch, ludzie wycinali z niego
miso.
To jeszcze nic.
Podeszam i spytaam, czy nie zostao czego dla
mnie.
Gdy pooya si spa, przed oczami stana jej
twarz mczyzny, jego powolny krok i mieszny
kapelusz.
Lecz to nie jego mier j drczya, gdy - niestety
- mier ju widziaa, i tam, w udz, i tu, w
Leningradzie, gdy tak nagle zabrako Paszy, gdy
patrzya na poncy szpital, w ktrym zgin
ojciec.
Nie, drczy j chd mczyzny, dugo kroku i
szybko, poniewa tu przed mierci nieznajomy
szed i chocia ona sza szybciej, to przecie
wyprzedzaa go do dugo.
- Ile zostao nam mielonki?
- spytaa mama.
- Jedna puszka - odrzeka Tatiana.
- Niemoliwe.
- Mamo, jedlimy j co wieczr.
- Ale to niemoliwe.
Niedawno mielimy dziesi.
- Tak, dziewi dni temu.
- Zostaa nam jeszcze mka?
- spytaa mama nazajutrz.
- Tak, kilogram.
Co wieczr piek z niej placki.
- To jest placek?
- rzucia Dasza.
- Smakuje jak mka z wod.
- Bo to jest mka z wod- odpara Tatiana.
- Aleksander nazywa je marynarskimi sucharami.
- Nie moesz upiec chleba?
-jkna mama.
- Zamiast tych gupich plackw upiecz lepiej
chleb.
- Chleb?
Z czego?
Nie mamy mleka.
Nie mamy drody.
Nie mamy masa.
A ju na pewno nie mamy wicej jajek.
- Zmieszaj mk z wod i dolej troch mleka
sojowego.
Mleko sojowe chyba jeszcze jest?
- Tak, dokadnie trzy yki.
- No wanie.
I dodaj cukru.
- Dobrze, mamo.
Na kolacj upieka przany chleb z cukrem i
resztk mleka.
Zjedli te ostatni puszk mielonki.
By 31 padziernika.
- Co to?
- spytaa Tatiana, rozamujc kawaek chleba i
zagldajc pod czarn skrk.
- Co to jest?
By pocztek listopada.
Babcia Maja leaa na sofie.
Mama i Marina ju wyszy.
Tania zwlekaa.
Delektowaa si jedzeniem.
Nie miaa ochoty i do szpitala.
Dasza pochylia si na krzele i wzruszya
ramionami.
- Nie wiem.
Co to za rnica?
Jak smakuje?
- Ohydnie.
- Jedz.
Pewnie wolaaby biay, co?
Tatiana wydubaa co z chleba, zbadaa palcem i
woya to do ust.
- Boe.
Wiesz, co to jest?
- Nie.
- Trociny.
Dasza przestaa u, ale tylko na sekund.
- Trociny?
- Tak.
A to...
- Pokazaa jej may, brzowawy wirek.
- To jest tektura.
Jemy papier.
Trzysta gramw dziennie, a oni daj nam papier.
- I tak mamy szczcie - odpara Dasza, wkadajc
do ust ostatni okruszyn chleba i patrzc
wygodniaym wzrokiem na t w rku siostry.
- Mog otworzy puszk pomidorw?
- Nie.
Zostay nam tylko dwie.
Poza tym nie ma mamy i Mariny.
Je li j otworzymy, wszystko zjemy.
- I o to chodzi.
- Nie.
Bd na kolacj.
- Pomidory?
Same pomidory?
Co to za kolacja?
- Gdyby nie zjada na niadanie wszystkich trocin
i caej tektury, miaaby czym zagryza.
- Nie mogam si powstrzyma.
- Wiem.
- Tatiana woya do ust ostatni kawaeczek
chleba, za mkna oczy i zacza powoli u.
- Posuchaj - dodaa, z trudem przeknwszy lin.
- Mam jeszcze troch sucharw.
Zjemy?
Ale tylko po trzy kawaki na gow.
- Pewnie.
- Dziewczta zerkny na pic babci.
Zjady po siedem.
Z tego, co byo kiedy starym, odgrzanym w
duchwce chlebem, zostay jedynie aosne
okruszki.
- Taniu, czy ty miesiczkujesz?
- Co takiego?
- Miesiczkujesz?
- powtrzya niespokojnie Dasza.
- Nie - odrzeka Tania.
- Dlaczego pytasz?
- Bo ja te nie.
- Aha.
Dasza zamilka.
Patrzyy na siebie, pytko oddychajc.
- Denerwujesz si?
- spytaa w kocu Tania z wyranym lkiem w
gosie.
Siostra pokrcia gow.
- Nie, nie o to chodzi.
Aleksander i ja...
My nie...
- Zerkna na Tanie i urwaa.
- Niewane.
Martwi mnie to, e nagle przestaam
miesiczkowa.
Tak po prostu, ni z tego, ni z owego.
- Nie martw si, Dasza.
- Tatiana odczua wielk ulg, jednoczenie
zrobio jej si al siostry.
Chciaa j jako uspokoi.
- Dostaniesz okresu, kiedy zaczniemy normalnie
je.
Dasza podniosa gow.
Tatiana ucieka wzrokiem w bok.
- Taniu, czy ty tego nie czujesz?
Nie czujesz, e twoje ciao powoli umiera?
- Dasza rozpakaa si i ukrya twarz w doniach.
- Bo ja tak...
Tatiana obja j i szepna:
- Kochanie, wci bije mi serce, tobie te.
Jeszcze nie umieramy.
W pokoju byo zimno.
- Chc, eby wrci ten wcieky gd -
powiedziaa Dasza.
- Taki jak w zeszym miesicu.
Pamitasz?
- Pamitam.
- Ju go nie czuj.
A ty?
- Te nie - przyznaa cicho Tatiana.
- Chc, eby wrci.
- Wrci.
Zaczniemy lepiej je i wrci.
Tego wieczoru Tatiana przyniosa soik
przejrzystego pynu ze szpitalnej stowki.
W pynie pywa pojedynczy ziemniak.
- Ros z kurczaka.
I z woow prg.
- Ros?
- spytaa mama, zagldajc do soika.
- A gdzie kurczak?
Gdzie prga?
- Dzieci zjady.
Miaam szczcie, e w ogle cokolwiek
dostaam.
- Tak, Tanieczko, miaa.
Nalej.
Ros smakowa jak woda z ziemniakiem.
By zupenie niesiony i nie pywao na nim ani
jedno oko tuszczu.
Poniewa Aleksandra nie byo, Tania podzielia
zup na pi porcji.
- Mam nadziej, e Aleks niedugo wrci -
westchna Dasza.
- Na pewno przywiezie jedzenie.
On to ma szczcie.
Dostaje due racje.
Ja te mam nadziej, e niedugo wrci, pomylaa
Tatiana.
Musz go zobaczy, duej tak nie wytrzymam.
- Boe, czekalimy na kolacj od pierwszej po
poudniu - powiedziaa mama.
- A przecie kto musi gasi poary, zbiera
rozbite szko, opatrywa rannych.
Nikomu nie pomagamy.
Mylimy tylko o jednym:
o jedzeniu.
- I wanie o to chodzi Niemcom - odrzeka
Tatiana.
- Chc, ebymy uciekli z miasta, a my jestemy
gotowi to zrobi za jednego ziemniaka.
- Ja tam nigdzie nie uciekn - oznajmia mama.
- Nie mog.
Musz uszy pi mundurw, w dodatku rcznie.
- ypna spode ba na milczc babci, ktra
spokojnie ua chleb.
- My te nie - powiedziaa Tatiana.
- Bdziemy tu siedzie, pracowa, szy, ale miasta
nie opucimy.
Nie uciekniemy.
Nikt jej nie odpowiedzia.
Kiedy zacz si nalot, wszystkie zeszy do
schronu.
Na schodach Tatiana potkna si o nogi kobiety,
ktra umara, siedzc przy cianie, i ktrej nikt
stamtd nie zabra.
Tania usiada nieco dalej.
Musiaa przeczeka mrok, ktry j nagle ogarn.
Dasza codziennie pisaa do Aleksandra.
Dzie w dzie wysyaa krtki list.
Szczciara, mylaa Tatiana.
Pisa do Szury, wiedzie, e to przeczyta.
Szczciara.
Pisali rwnie do Mootowa, do owdowiaej
babci.
Poczta funkcjonowaa okropnie.
Potem w ogle przestano dostarcza listy.
Wtedy Tatiana zacza chodzi na poczt przy
Starym Newskim, gdzie szary, bezzbny staruszek
oddawa jej listy, pytajc, czy ma co do jedzenia.
Przynosia mu kawaek suchara.
Ktrego dnia nadszed dugo oczekiwany list o
Aleksandra.
Droga Duszo i wszyscy pozostali!
Jedynym bogosawiestwem wojny jest to, e
wikszo kobiet nie musi jej oglda, e widz j
jedynie uodpornione na bl pielgniarki, ktre
opatruj rannych.
Stacjonujemy za Szlisselburgiem, skd prbujemy
zaopatrywa
w amunicj ufortyfikowan wysp Orieszek.
Mimo silnego ostrzau z oddalonego o dwiecie
metrw brzegu jeziora adoga, nasi onierze
utrzymuj si tam od wrzenia.
Orieszek.
Pamitasz t nazw?
W 1887 powieszono tam Aleksandra, stryjecznego
brata Lenina, za udzia w za machu na cara
Aleksandra III.
onierze i marynarze strzegcy rde Newy
zostali okrzyknici bo haterami Nowej Rosji:
Rosji, ktra nastanie po Hitlerze.
Mwi nam, e kiedy zwyciymy, w Zwizku
Radzieckim bdzie zupenie inaczej.
Przy rzekaj nam lepsze ycie, lecz w imi tego
lepszego ycia musimy by gotowi na mier.
Mwi, gicie na polu chway, eby wasze dzieci
mogy godnie y.
Dobrze, bdziemy gin.
Walki nie ustaj nawet noc.
Ani walki, ani deszcz.
Od tygodnia siedzimy tu przemoczeni jak szczury
w kanaach.
Nie moemy wyschn.
Trzech moich zmaro na zapalenie puc.
Hitler chce nas zabi, a my umieramy na zapalenie
puc: to niemal komiczne, a raczej komicznie
niesprawiedliwe.
Ciesz si, e nie jestem teraz w Moskwie.
Syszaa, co si tam dzieje?
Myl, e dziki temu jeszcze yjemy.
I my, i wy.
Hitler przerzuci du cz grupy Armii Pnoc
spod Leningradu pod Moskw, w tym wikszo
samolotw i czogw.
Jeli zdobd Moskw, bdzie po nas, ale na razie
zawieszono nam wyrok.
Czuj si dobrze.
Powiedz Tatianie, eby chodzia pod cianami
domw.
Kiedy zacznie si ostrza czy bombardowanie,
niech wejdzie do bramy czy schronu.
I niech nosi hem, ktry jej daem.
Dziewczta, pod adnym pozorem nie oddawajcie
nikomu chleba.
I nie wychodcie na dach.
Uywajcie myda, ktre wam zostawiem.
Pamitajcie, e bdc czystym, czowiek czuje si
troch lepiej.
Ojciec zawsze mi to powtarza.
Niestety tu, na froncie, o czystoci i cieple trzeba
zapomnie.
Jedynym pocieszeniem jest to, e na zimnie gin
wszy, ktre roznosz tyfus.
Wierzcie, myl o Was w kadej minucie dnia.
Cho z daleka, serdecznie Was wszystkich
pozdrawiam.
Do zobaczenia.
Aleksander
Tatiana wkadaa hem.
Uywaa myda.
Ostrza przeczekiwaa w bramach.
W domu coraz czciej chodzia w filcowych
butach, filcowej
Dawna nazwa wyspy z Twierdz Szlisselbursk
(przyp.
red.).
czapce i palcie, ktre uszya mama, kiedy miaa
jeszcze maszyn.
I nie wiedzie czemu moga myle tylko o
jednym: o Aleksandrze, ktry dzie i noc siedzia
nad adog w przemoczonym mundurze.
Nad zaspionym Piotrogrodem
Nie mogy ju duej zaprzecza, e to, co dziao
si w Leningradzie, przechodzio ludzkie pojcie.
Umara matka Mariny.
Umara Mariszka.
Umar Anton.
Ostrza nie ustawa.
Nie ustaway bombardowania, chocia Niemcy
zrzucali ostatnio mniej bomb zapalajcych.
Tatiana poznaa to po mniej szej liczbie poarw:
idc na Fontank, mijaa po drodze znacznie mniej
miejsc, gdzie moga ogrza rce.
Pewnego listopadowego ranka zobaczya na ulicy
dwoje martwych ludzi.
Dwie godziny pniej leao ich tam ju
siedmioro.
Nie byli ani ranni, ani nawet dranici.
Po prostu nie yli.
Przeegnaa ich znakiem krzya, przystana i
pomylaa: co ja robi?
Dlaczego?
I po co?
Przecie mieszkam w komunistycznym kraju.
Nakrelia w powietrzu znak sierpa i mota i
powoli posza dalej.
W Zwizku Radzieckim nie byo miejsca dla Boga.
Co wicej, Bg sta w sprzecznoci z powszechnie
przyjtymi zasadami ycia: z wiar w prac, we
wsplne bytowanie, w obron pastwa przed
nonkonformistycznymi indywidualistami, w
towarzysza Stalina.
Szkoa, gazety i radio uczyy, e Bg jest
zaciekym przeladowc,
znienawidzonym tyranem, ktry od stuleci
zniewala robotnika i przesania mu oczy, tak e
ten nie dostrzega drzemicego w nim potencjau.
W bolszewickiej Rosji Bg by tylko kolejn
przeszkod na drodze, ktr kroczy
Czowiek Radziecki.
Prawdziwy komunista nie mg wierzy w Boga,
poniewa oznaczaoby to, e stawia Go ponad
pastwem.
A ponad pastwem nie mogo sta absolutnie nic.
Pastwo opiekowao si ludmi, karmio ich i
bronio przed wrogiem.
Powtarzano to Tani i w przedszkolu, i w szkole, i
na zbirkach pionierw, do ktrych wstpia w
wieku dziewiciu lat. Wstpia do pionierw,
poniewa nie miaa wyboru, ale kiedy moga ju
wstpi do Komsomou - bya wtedy w ostatniej
klasie - zdecydowanie odmwia.
Nie ze wzgldu na Boga, tylko tak, po prostu.
Czua, e nie bdzie dobr komunistk.
Za bardzo podobay jej si opowiadania
Zoszczenki.
Bdc dzieckiem, spotykaa w udz bogobojne
kobiety.
Prboway j naucza, chciay j ochrzci, wpoi
jej wiar.
Uciekaa przed nimi do ogrodu.
Chowaa si w bzach i patrzya, jak powczc
dugimi spdnicami, id drog przez wie, jak z
yczliwym umiechem egnaj j znakiem krzya.
Syszaa nawet, jak j woaj: Tatiu, Tatiu...
Tatiana przystana.
I przeegnaa si.
Dziwne, bo troch j to pocieszyo.
Jakby nie bya sama.
Posza posiedzie w cerkwi po drugiej stronie
ulicy.
Czy zbombardowano kiedy jak wityni?
- mylaa.
Na przykad katedr witego Pawa w Londynie?
Skoro Niemcy nie trafili w olbrzymi katedr, na
pewno nie trafi w malek cerkiewk.
Poczua si bezpieczniej.
Przed drzwiami poczty lea martwy mczyzna.
Umar dosownie w progu.
- Dugo tu ley?
- spytaa urzdnika.
Ten odsoni w umiechu bezzbne dzisa.
- Powiem ci za kawaek suchara.
- Za drogo, nie jestem a tak ciekawa.
Ale suchara panu dam.
Po ciemku nie widziay, co si dzieje z ich
ciaami.
Nikt by tego nie znis.
Dasza pozdejmowaa wszystkie lustra, i te w
pokoju, i te w kuch ni.
Nie chciay w nie spoglda, nawet przypadkowo.
Z czasem przestay nawet patrze na siebie.
Nie chciay widzie ludzi, ktrych kochay - nie w
takim stanie.
eby ukry swoje ciao i przed sob sam, i przed
wzrokiem innych, Tatiana wkadaa flanelowy
podkoszulek, flanelow bluzk, weniany sweter,
weniany sweter Paszy, grube poczochy, dugie
spodnie, na spodnie spdnic, a na to wszystko
zimowe palto.
Palto zdejmowaa jedynie do snu.
Dasza powiedziaa, e zaniky jej piersi.
- Piersi?
- fukna Marina.
Straciam matk, a ty mi mwisz o piersiach?
Zamieniaby piersi na matk?
Bo ja tak.
Dasza przeprosia j, ale w kuchni rozpakaa si i
wyszlochaa:
- Ja chc mie piersi!
Tanieczko, ja chc mie piersi...
Tatiana pogaskaa j po plecach.
- Przesta, Daszo.
Odwagi.
Nie jest tak le.
Mamy jeszcze troch patkw.
Ugotuj owsiank.
Po mierci cioci Rity Marina nie przestaa chodzi
na uniwersytet, chocia, jak powiedziaa Tatianie,
profesorowie niczego ich nie uczyli.
Nie byo ani ksiek, ani wykadw, dziaaa
jednak w miar ciepa biblioteka, gdzie mona
byo przesiedzie kilka godzin, czekajc na cienk
zup w studenckiej stowce.
- Nie znosz zupy - powiedziaa Marina ktrego
dnia.
- Nienawidz.
Po co jajem?
To bez sensu.
- Nieprawda.
Jest przynajmniej gorca.
- Tatiana przykucna przy zwiotczaym worku;
zostao im jeszcze troch jczmienia.
- Od jczmienia trzymajcie si z daleka.
Starczy na cay miesic.
- Na miesic?
Ta garstka?
- Dobrze, e nie mona go je na surowo.
Tania bya w bdzie.
Nazajutrz jczmienia ubyo.
Tak samo jak w udz, ktrego dnia na miasto
spad deszcz ulotek.
Najpierw ulotek, potem bomb.
Rnica polegaa na tym, e w udz byo ciepo,
e w udz mieli co je.
e wtedy Tatiana w co wierzya.
Wierzya, e znajdzie Pasz.
e wojna wkrtce si skoczy.
Wierzya w towarzysza Stalina.
Teraz wierzya tylko w jedno.
W pewnego czowieka.
W czowieka niezmiennego i niezomnego.
Ulotki zrzucane przez pilotw Luftwaffe byy
napisane po rosyjsku.
Kobiety!
- gosiy.
Ubierajcie si na biao.
Idc Suworowa po dwie cie pidziesit gramw
chleba, miejcie na sobie biae ubranie, ebymy
lepiej was widzieli.
Nie chcemy do was strzela ani rzuca na was
bomb!
Ubieraj si na biao, bo zginiesz, Tatiano!
- Tak to zrozumiaa.
Jedn ulotk zachowaa.
Znalaza j kilka dni przed dwudziest czwart
rocznic Wielkiej Rewolucji, ktr obchodzono
sidmego listopada.
Przyniosa j do domu i odruchowo rzucia na st.
Ulotka przeleaa tam do nastpnego dnia, kiedy to
wrci Aleksander.
By chudszy ni przed dwoma tygodniami i mia
jeszcze bardziej zapade policzki.
Oczy mu nie byszczay, umiech znikn, znikn
wrodzony urok, czar i animusz.
Przepad bez ladu.
Zosta tylko mczyzna, ktry obj Dasz, a nawet
mam.
- Witaj, mj drogi, witaj - powiedziaa mama.
- Dobrze, e jeste.
Boe mj, tyle czasu na zimnie i deszczu...
- Sucho tu, cho niewiele cieplej - odrzek
Aleksander, obejmujc babci, ktra nie mogc
usta na nogach, musiaa cay czas opiera si o
cian.
Potem poklepa po policzku Marin, a gdy spojrza
na Tatian, ktra staa w drzwiach z rk na
klamce, stwierdzi, e nie potrafi do niej podej,
e nie potrafi jej dotkn.
e po prostu nie moe.
Obejmowa j chwil wzrokiem.
Pomacha jej rk.
To ju co.
Pomacha, odwrci si, wszed do pokoju,
odoy karabin, zdj gruby paszcz, usiad i
poprosi o mydo.
Dziewczta wiergotay i skakay wok niego jak
wrble.
Dasza przyniosa mu kawaek chleba, ktry
przekn w caoci.
Marina miaa tak min, jakby chciaa mu go
odebra.
- Jutro wito, rocznica rewolucji - powiedziaa
Dasza.
- Mylisz, e dostaniecie co ekstra?
- Kupi jedzenie, kiedy tylko wrc do koszar.
Jutro co wam przy nios.
- A teraz?
Teraz nic nie masz?
- Daszo, jad prosto z frontu.
Tatiana podesza bliej.
- Zrobi ci herbaty?
- spytaa.
- Zrobi, dobrze?
- Tak, poprosz.
- Ja zrobi!
- warkna Dasza i wybiega do kuchni.
Aleksander poczstowa Tanie papierosem.
- Masz, zapal powiedzia cicho.
miao.
Zaskoczona Tatiana pokrcia gow.
- Przecie wiesz, e nie pal.
- Wiem, ale nikotyna zabija apetyt...
- Zmarszczy czoo.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Umiechn si blado.
- Patrz - szepn.
- Patrz jak najduej.
I Tania patrzya, dugo i czule.
Nie moga si powstrzyma.
Poklepaa go lekko po plecach.
- Szura, to nie ten etap.
Ja ju nie mam apetytu.
- Cofna rk.
Aleksander zapali.
Obserwoway ich babcia i Marina, ale Tani byo
wszystko jedno.
Twarz Aleksandra naleaa do niej, i tylko do niej.
Podesza do nich Marina.
- Poczstuj mnie - powiedziaa.
- Ja apetyt mam.
Aleksander wyj papierosa z ust.
Marina wzia go i spojrzaa na Tatian.
- Na pewno nie chcesz?
- spytaa.
- Przed chwil mia go w ustach.
Aleksander popatrzy na nie znuonymi, lekko
rozbawionymi oczami.
- Marinko, pal i daj jej wity spokj.
Wzi ze stou ulotk.
- "Dla uczczenia rocznicy Rewolucji
Padziernikowej przewodniczcy miejskiego
komitetu partii komunistycznej danow prbuje
zdoby dla dzieci dwie yeczki mietany.
Naley oczekiwa, e..." - Przesta czyta i
zmarszczy brwi.
- Co to jest?
- To?
Nic takiego.
- Tatiana podesza do stou.
Marina usiada.
Bab cia nadal staa przy cianie.
Tatiana rozpia palto, spod ktrego wyjrzaa
biaa sukienka w szkaratne re.
Aleksander zblad.
- To...
twoja sukienka?
Tylko ona staa przodem do niego, dlatego tylko
ona widziaa wyraz jego twarzy.
Zrobia krok do tyu i leciutko, prawie
niezauwaalnie po krcia gow.
Przesta, Szura.
Ten pokj jest dla nas za may.
- Tak - szepna.
Sukienka zwisaa na niej jak na wieszaku.
Tania zapia palto.
Wrcia Dasza.
- Prosz - powiedziaa, zamykajc nog drzwi.
- Jest saba, ale herbat jeszcze mamy.
Poza herbat...
- Urwaa.
Postawia szklank na stole.
- Co si stao?
- Nic.
- Aleksander spojrza na ulotk.
- Co to jest?
Dasza popatrzya pytajco na Marin, lecz Marina
tylko wzruszya ramionami.
- Dlatego nosz t sukienk - wyjania Tatiana.
- eby do mnie nie strzelali.
Aleksander zerwa si z krzesa tak gwatownie, e
obla si gorc herbat.
Wsta i grzmotn pici w st.
- Czy ty zwariowaa?
- wrzasn.
- Rozum ci odjo?
Dasza chwycia go za rkaw paszcza.
- Co ci napado?
Dlaczego tak na ni krzyczysz?
- Taniu!
- wrzasn Aleksander jeszcze goniej i ruszy na
ni jak czog.
Tatiana ani drgna.
Mrugna powiekami.
Tylko raz.
Dasza wcisna si midzy nich, odepchna
Aleksa i ciko dyszc, krzykna:
- Siadaj!
Co ci jest?
Dlaczego tak wrzeszczysz?
Aleksander usiad, nie spuszczajc wzroku z
Tatiany, ktra wyja zza sofy star szmat i
zacza wyciera zalan podog.
- Taniu, lepiej do niego nie podchod, bo zaraz...
- Bo zaraz co?
- spyta gono Aleksander.
- Daj spokj, Daszka - szepna Tatiana.
Pozbieraa rozbite szko i ruszya do drzwi.
Aleksander chwyci j za rk.
- Rzu to i natychmiast si przebierz.
Prosz - doda, nie zwalniajc ucisku.
Tatiana pooya szko na st.
- Taniu - powiedzia, widrujc j wzrokiem;
jake pragna, eby przesta tak na ni patrze i
eby puci jej rk.
- Taniu, czy wiesz, co Niemcy zrobili w udz?
Bya tam, nie widziaa?
Zrzucili ulotki na ochotniczki, na kobiety i
dziewczta, ktre kopay okopy i zbieray
ziemniaki.
Nocie biae ubranie i biay szal, nie chcemy
strzela do cywilw.
Kobiety pomylay: "dobrze, pewnie", i czym
prdzej przebray si w swoje najlepsze biae
sukienki.
Niemieccy piloci tylko na to czekali.
Przelatujc na wysokoci dwustu, trzystu metrw,
strzelali do nich jak do kaczek.
To bya prawdziwa masakra.
Biay strj uatwia celowanie.
Tatiana odsuna si o krok.
- Id si przebra.
W co brzowego.
I ciepego.
- Aleksander wsta.
- Sam zaparz herbat.
- Spojrza zimno na Dasz.
- Moesz co dla mnie zrobi?
Nigdy nie bierz mnie za kogo, kto moe
skrzywdzi twoj siostr.
- Nie zostaniesz na noc?
- spytaa Dasza.
Pokrci gow.
- Najpniej o dziewitej musz si zameldowa
w garnizonie.
Zjedli zup z kawakiem kapucianego licia.
Zagryli cikim jak cega chlebem i kilkoma
ykami kaszy gryczanej, a na deser wypili nie
sodzon herbat.
Aleksandrowi dali kieliszek bezcennej wdki.
Po kolacji zszed do piwnicy po drewno i rozpali
w piecu.
W pokoju zrobio si ciepo i przytulnie.
Niesamowite, pomylaa Tatiana.
Niesamowite.
Siedzia przy stole z Dasza po jednej i z mam po
drugiej stronie, a za nim staa Marina.
Babcia leaa na sofie.
Tania przycupna w najdalszym kcie pokoju,
patrzc na somkowej barwy ciecz w szklance.
Wszyscy byli blisko niego.
Wszyscy oprcz niej.
- Musi by ci bardzo ciko - powiedziaa mama.
- Siedzisz w okopie, mylisz o jedzeniu...
- Irino Fiodorowno, zdradz pani may sekret.
- Nachyli si ku niej i szepn: - Kiedy jestem na
froncie, o jedzeniu nie myl ani przez chwil.
Mama pogaskaa go po ramieniu.
- Drogi mj, nie daoby si wywie dziewczt z
Leningradu?
Prawie nie mamy jedzenia.
Aleksander ponownie pokrci gow, prbujc
uwolni si od otaczajcych go kobiet.
- To niemoliwe.
Zreszt adoga to nie mj rejon.
Stacjonujemy za New, ostrzeliwujemy Niemcw
w Szlisselburgu.
- Zadra.
- S nie ugici.
Poza tym jezioro jeszcze nie zamarzo, a barkami...
W Leningradzie mieszka ponad dwa miliony
cywilw, a barkami ewakuowano ledwie kilka
tysicy, gwnie matek z dziemi.
- My te jestemy dziemi i mamy matk.
- Maych dzieci, Daszo, maych.
Wszystkie pracujecie, kto was puci?
Ty i twoja mama szyjecie mundury dla wojska.
- Poklepa matk po ramieniu.
- Tania pracuje w szpitalu.
Jak dajesz sobie rad, Taniu?
Tatiana staa przy oknie, z dala od stou.
- Dzisiaj uszyam czterdzieci dwa worki -
odpara, wzruszajc ramionami.
- Za mao.
Zmaro siedemdziesit osiem osb.
Szkoda, e nie mamy ju maszyny.
Mama ypna spode ba na babci.
- Smakoway ci te kartofelki, creczko, oj
smakoway - powiedziaa babcia.
- Ale teraz nie mam ju nic i nic nie mog ci da.
- Jutro przynios wam ziemniaki z wojskowego
sklepu - odrzek Aleksander.
- I troch biaej mki.
Przynios wszystko, co tylko uda mi si kupi.
Ale wywie was std nie mog.
Syszaycie o "Konstruktorze"?
To kuter torpedowy.
Pyn do Nowej adogi z kobietami i dziemi na
pokadzie, kiedy zaatakoway ich niemieckie
bombowce.
Pierw szej bomby zdoali unikn.
Druga trafia.
Zgino dwiecie pidziesit osb.
- Wolaabym ju chyba zaryzykowa i zosta tutaj,
ni umiera w lodowatej wodzie
- powiedziaa Dasza.
- Jak dajecie sobie rad?
Trzymacie si?
Trzymasz si, Manno?
- Z trudem.
Przecie widzisz, jak wygldamy.
- Tak, bywao lepiej...
- odrzek Aleksander, zerkajc na milczc
Tatian.
- Umar Anton - szepna, nie podnoszc gowy.
- W zeszym tygodniu.
- Wanie - wtrcia Dasza.
- Moe teraz Nina przestanie nas wresz cie
nachodzi.
- Anton...
- Aleksander odchrzkn.
- Tak mi przykro, Taniu...
Ale mam nadziej, e nie rozdajesz jedzenia.
Prawda?
Tatiana nie odpowiedziaa.
- Co z Dmitrijem?
- spytaa, zmieniajc temat.
- Ani razu nie napisa.
Aleksander zapali papierosa.
- Ley w szpitalu w Wochowie.
Walczy o ycie.
Pewnie nie ma siy pisa.
- Wymienili z Tatian ukradkowe spojrzenia.
Zawya syrena.
Aleksander popatrzy wok stou.
Nikt si nawet nie poruszy.
- Przestalicie schodzi do schronu czy Tatiana
was przekabacia?
Dasza owina si szczelniej swetrem.
- Marina i ja schodzimy, ale...
- Taniu - przerwa jej Aleksander.
- Kiedy ostatni raz bya w schronie?
Tatiana wzruszya ramionami.
- W zeszym tygodniu.
Siedziaam obok kobiety, ktra w ogle si nie
odzywaa.
Trzy razy prbowaam nawiza rozmow i
dopiero za czwartym razem zdaam sobie spraw,
e ona nie yje.
- Tania uniosa brwi.
- to od dawna.
- Wytrzymaa tam tylko pi sekund, a
bombardowanie trwao trzy godziny.
Nie pamitam, kiedy ostatni raz przeczekaa cay
nalot.
- We wrzeniu - powiedziaa mama, sigajc po
materia.
- A ty?
- wykrzykna Dasza.
- Nie jeste lepsza od niej.
Ty te nie bya tam od wrzenia.
- Mam robot.
Prbuj dorobi.
Ty te powinna...
- Przecie szyj!
Tylko e ja szyj w schronie!
- Tak, tak, widziaam, co zrobia z tym mundurem:
przyszya rkaw do gry nogami.
Nie mona szy po ciemku.
Podczas gdy one si sprzeczay, Tatiana
obserwowaa Aleksandra, a on obserwowa
j.
- Taniu - spyta - dlaczego nie zdejmujesz rkawic
na noc?
W pokoju jest ciepo.
I nie stj przy oknie.
Chod do nas, usid.
- Och, Aleksandrze!
- wykrzykna Marina, obejmujc go za szyj.
- Ta twoja Tanieczka, nie uwierzysz, co zrobia.
- No?
- spyta, lekko odwracajc gow.
- Co zrobia?
- Twoja?
- wtrcia Dasza.
- Raczej nasza.
Ale naprawd nie uwierzysz, bo...
- Ja opowiem!
- przerwaa jej gniewnie Marina.
- Ja!
- Moe rzucimy monet?
- spyta artobliwie Aleksander.
- Czyja musz tego sucha?
-jkna Tatiana, podchodzc do stou i zbierajc
szklanki.
- Moe Aleksander dorzuciby troch drewna do
pieca?
Szura natychmiast wsta.
- Bd sucha i podkada.
- W ostatni sobot - zacza Dasza, nie zwracajc
uwagi na Marin wracaymy z Marink z
publicznej jadodajni na Prospekcie Suworowa.
Kiedy wychodziymy.
Tania smacznie spaa, a tu nagle biegnie do nas
Kostia, ten z pierwszego pitra.
Biegnie i krzyczy na ca ulic:
Szybko!
Twoja siostra si pali!
Twoja siostra si pali!
Aleksander wrci do stou i usiad.
Wci patrzy na Tatian, lecz oczy mia jakby
chodniejsze.
- Taniu, kochanie, moe dokoczysz?
- spytaa Dasza.
- Tak bdzie zabawniej.
Opowiedz, co si stao.
Tatiana znieruchomiaa z tac pen naczy.
Miaa krtkie wosy, za padnite oczy i znuon
twarz.
- Nic si nie stao - szepna.
- Opowiedz, Tatiano poprosi Aleksander,
przeszywajc j wzrokiem.
Tania ypna spode ba na Marin.
- Kostia jest za may, eby zostawia go samego na
dachu.
Poszam zobaczy, czy nic mu nie jest.
Spada maa bomba zapalajca i nie mg jej
ugasi.
Pomogam mu, i tyle.
- Posza na dach?
- spyta cicho Aleksander.
- Tylko na godzin - odrzeka Tania, prbujc
zbagatelizowa spraw.
Zdoaa si nawet umiechn.
- Ot, takie tam ognisko.
Zasypaam je piaskiem, i ju.
Kostia to histeryk.
- Spojrzaa na Marin.
- Peno tu takich.
- Ognisko?
- wykrzykna Dasza.
- I nie patrz tak na Marink.
Histeryk?
Histeryk!
W takim razie zdejmij rkawiczki i poka mu rce.
Aleksander milcza.
- Przecie on tego nie chce - mrukna Tatiana,
ruszajc do drzwi.
- Wiecie co?
- Szura wsta.
- Niczego ju nie chc.
Id, wychodz.
Jestem spniony.
Chwyci karabin, paszcz i plecak i otarszy si o
Tatian, znikn na korytarzu.
Dasza popatrzya na siostr, na Marin, mam i
babci.
- Co go napado?
- spytaa znuona.
W pokoju panowaa gucha cisza.
- Lka si o was - szepna babcia.
- Bardzo si lka.
- Co ty wyprawiasz, Marinko?
- spytaa Tatiana.
- Przecie wiesz, e on si o nas zamartwia.
Po co zadrczasz go tymi bzdurami?
Na dachu nic mi nie grozi, a rce szybko si
zagoj.
- Susznie!
- powiedziaa Dasza, odwracajc si na picie w
stron kuzynki.
- Tania ma racj.
I o co ci chodzio z t "twoj Tanieczka"?
- Wanie!
- warkna gniewnie Tatiana.
- Co to byo?
- Nic.
To tylko taka przenonia.
- Bardzo gupia przenonia - prychna Dasza.
Tej nocy nio jej si, e nie pi, e noc trwa cay
rok, i e w ciemnoci odnalazy jajego palce.
Wstaa wczesnym rankiem, akurat wtedy, gdy kto
zapuka do drzwi.
Aleksander.
Przynis dwa kilo czarnego chleba i szklank
kaszy gryczanej.
Mama, babcia, Dasza i Marina byy jeszcze w
kach.
Zaczeka na ni w kuchni.
Tania mya zby nad zlewem, a on sta z
zaoonymi rkami i przed dug chwil milcza.
Mia zimne oczy.
Potem powiedzia, e w ubikacji cuchnie jak nigdy
dotd.
Tatiana tego nie zauwaya.
Ostatnio nie zauwaaa prawie niczego.
Bya ju ubrana.
Przed snem zdejmowaa tylko palto i rkawiczki.
- Szura, nie wychod, zosta.
Jest za zimno.
Kilogram chleba to nie duo, na pewno sobie
poradz.
Daj mi swoje kartki, to kupi co i dla ciebie.
- Chcesz dwiga moje zakupy?
Po moim trupie.
- Tak?
- warkna, ruszajc w jego stron tak szybko i
gwatownie, e a si cofn.
- Skoro ty moesz walczy z Niemcami...
- Nie mam wyboru.
- Ja te nie mam wyboru.
Daj kartki.
- Nie.
Gdzie masz palto?
I jak twoje rce?
- Dobrze, nic mi nie bdzie.
- Chciaa, eby ich dotkn, eby po gaska jej
donie, lecz on tylko spojrza
na ni tymi samymi chodnymi
oczami.
Wyszli razem na mrz.
Termometr wskazywa dziesi stopni poniej
zera.
O sidmej rano niebo byo jeszcze ciemne, a po
ulicach hula lodowaty wiatr, ktry wdziera si
pod palto, szczypa w uszy i wy, lamentowa
przez ca drog do sklepu.
W sklepie byo troch cieplej.
Stanli w krtkiej, bo ledwie trzydziestoosobowej
kolejce.
Najwyej czterdzieci minut, pomylaa Tatiana.
- To niesamowite - powiedzia Aleksander, z
trudem tumic gniew.
- Jest listopad, a ty cigle chodzisz po zakupy.
Tania nie odpowiedziaa.
Bya zbyt pica.
Wzruszya ramionami i owina gow szalikiem.
- Dlaczego to robisz?
Dasza te umie chodzi.
Mogaby cho raz pj z tob.
Dasza albo Marina.
Dlaczego zawsze chodzisz sama?
Tatiana nie wiedziaa, co powiedzie.
Najpierw byo jej za zimno, za mocno szczkaa
zbami.
Potem nieco si ogrzaa, jednak zby szczkay
dalej, same.
Susznie, pomylaa.
Dlaczego to robi?
Dlaczego marz n, po ciemku i podczas nalotw?
Dlaczego nie chodzimy na zmian?
- Bo Marina zjada wszystko w drodze do domu.
Bo mama wiecznie szyje.
Bo Dasza rano pierze.
Kogo mam wysa?
Babci?
Aleksander nie odpowiedzia, lecz twarz wci
mia gniewn.
Tatiana dotkna jego rkawa.
Cofn si i odwrci gow.
- Dlaczego jeste zy?
- spytaa.
- Dlatego, e wyszam na dach?
- Nie.
Dlatego e...
- Urwa.
- Dlatego e mnie nie suchasz.
- Westchn.
- Nie jestem na ciebie zy.
Jestem zy na nie.
- Niesusznie.
Po prostu tak wyszo.
Wol chodzi po chleb ni pra.
- Aha, bo Dasza niby tak czsto pierze, co?
Mogaby duej spa, i to przez sze dni w
tygodniu, tak samo jak ona.
- Szura, co ci tak denerwuje?
To, e robi, co mi ka?
Ciebie te sucham.
Aleksander zacisn zby.
- Tak?
Naprawd?
Nie azisz na ten cholerny dach?
Schodzisz do schronu?
Przestaa dokarmia Nin?
Jasne, suchasz mnie jak nikt!
Nie wierzya wasnym uszom.
- Mylisz, e sucham ich bardziej ni ciebie?
- Stao przed nimi kilkanacie osb.
Kilkanacie osb strzygo uszami.
- Mwie, e nie jeste na mnie zy.
- Jestem, ale nie za to.
Chcesz wiedzie, za co?
- Chc - odrzeka zmczona.
Nie, tak naprawd wcale nie chciaa.
- Za to, e robisz wszystko, co ci ka.
- No i?
- Wszystko.
Id, mwi, i Tania idzie.
Mwi: daj troch, a Tania pyta, ile.
Odejd, mwi, i Tania odchodzi.
Bij ci, a ty ich bronisz.
Dawaj swj chleb, mwi, dawaj mleko, dawaj
herbat...
Zrozumiawszy, do czego zmierza, prbowaa go
powstrzyma.
- Nie, nieprawda, to nie tak.
Zacisn zby jeszcze mocniej.
Z trudem panowa nad gosem.
- On jest mj, mwi, a Tania na to: dobrze,
oczywicie, wecie go sobie, prosz bardzo.
Tania na to: mnie tam wszystko jedno, nie
obchodzi mnie ani jedzenie, ani chleb, ani ycie,
ani on, nic mnie ju nie obchodzi.
- Zbliy twarz do jej twarzy.
- Walcz i walcz, ale na prno.
- Och, Szura...
- westchna, patrzc na niego z wyrzutem.
Zamilkli i stali w milczeniu, dopki nie odebrali
swoich przydziaw.
Aleksander dosta ziemniaki, marchew, miso,
chleb, mleko w proszku, maso i mietan.
On nis torb, ona bez sowa sza za nim.
Szed za szybko, nie moga za nim nady.
Najpierw tylko zwolnia, ale widzc, e Szura nie
za mierza skrci kroku, przystana.
Wtedy odwrci si i warkn:
- Idziesz?
- Id - odrzeka.
- Ja tak szybko nie mog.
Spotkamy si w domu.
Poda jej rami.
- Chodmy.
Dzisiaj rocznica rewolucji.
eby to uczci, za kilka minut Niemcy zaczn nas
bombardowa i przestan dopiero pnym
wieczorem.
Zobaczysz.
Wzia go pod rk.
Miaa zy w oczach.
Chciaa dotrzyma mu kroku, chciaa, eby byo
cho troch cieplej.
Do podartych, zwizanych sznurkiem butw
wciska si nieg.
Rozdarte, zwizane sznurkiem serce zalewa
smutek.
Szli zanieonym chodnikiem, patrzc pod nogi.
- Nikomu ci nie oddaam - szepna.
- Nie?
- spyta z gorycz.
- Jak moesz?
Postpiam tak, jak powinna postpi siostra, a ty
obracasz to przeciwko mnie.
Powiniene si wstydzi.
- I wstydz si.
Zacisna palce na jego przedramieniu.
- Jeste silniejszy.
Nie widz, eby o mnie walczy.
- Walcz o ciebie codziennie.
- Znowu przyspieszy kroku.
Pocigna go za rkaw i rozemiaa si
bezgonie.
Fizyczna sabo odebraa jej ducha.
- Tak?
Proszc Dasz, eby za ciebie wysza?
Wtem rozleg si oguszajcy klekot, potem
przenikliwy, coraz bardziej przeszywajcy wist.
Sekund pniej zawyy syreny, cho te w jej
sercu zawodziy jeszcze goniej.
- Dmitrij jest ranny i chory!
- wykrzykna.
- Dmitrij znikn ze sceny, wic zrobie si
odwaniejszy!
Masz go z gowy, wic pozwalasz sobie na coraz
wicej przed moj rodzin i wciekasz si na mnie
o stare, dawno przebrzmiae sprawy.
Nie zamierzam tego znosi.
Masz wyrzuty sumienia?
Oe si z Dasz, od razu ci uly.
Lun deszcz.
Deszcz bomb.
Aleksander wcign j do bramy.
- Nie prosiem jej o rk!
- wrzasn.
- Zgodziem si z ni oeni, eby Dmitrij da ci
wity spokj!
Ju zapomniaa?
- Aha!
- krzykna.
- A wic na tym polega twj genialny plan!
Chciae oeni si z Dasz dla mojego dobra!
Jaki ty troskliwy, Alek sandrze, jaki ludzki!
Zasypaa go gniewnymi sowami, zmrozia
parujcym oddechem, po tem chwycia za klapy
paszcza i przylgna do jego piersi.
- Jak moge?
- krzykna.
- Jak moge...
- wyszeptaa.
- Poprosie j o rk, Szura...
- Co to byo?
Krzyk czy szept?
Potrzsna nim, niezdarnie, apatycznie, tuka go
w pier piciami - tuka, a moe tylko
poklepywaa?
Aleksander obj j, przycign do siebie i
przytuli tak mocno, e zabrako jej tchu.
- Boe - szepn.
- Co my robimy?
Zamkna oczy.
Po chwili otworzya je i podniosa gow.
- Co ci jest.
Szura?
Boisz si o mnie?
Czujesz, e umieram?
- Nie.
- Odwrci wzrok.
Odsuna si od niego i stana po drugiej stronie
drzwi.
- Widzisz, jak umieram?
- Umierajc - odrzek amicym si gosem -
bdziesz miaa na sobie bia sukienk w
szkaratne re, a wosy bd ci spywa na
ramiona.
Kiedy zginiesz, na tym przekltym dachu albo idc
samotnie ulic, na sukience wykwitnie kolejna
ra i nikt nawet nie zauway, e wykrwawia si
za matk Rosj.
Tatiana z trudem przekna lin.
- Przecie j zdjam.
Ju j zdjam.
Aleksander patrzy na ulic.
- Wszystko jedno.
Ostatnio prawie nic nie ma znaczenia.
Spjrz tylko, co si dzieje.
I po co my tu stoimy?
Chodmy do domu.
Zaniesiesz im trzysta gramw chleba.
Tatiana nie ruszya si z miejsca.
On te nie.
- Taniu - spyta - dlaczego wci udajemy?
Na mio bosk, dla czego?
Zostao nam ledwie kilka chwil, kilka niezbyt
dobrych chwil.
Odsaniamy przed sob kolejne warstwy ycia,
zdzieramy je z siebie jak skr, braknie nam
wykrtw i pretekstw, a mimo to z uporem
kamiemy dalej.
Dlaczego?
- Powiem ci dlaczego!
- krzykna.
- Ze wzgldu na ni!
Dlatego, e ona ci kocha.
Dlatego, e w tych ostatnich chwilach chcesz j
pocieszy.
Dlatego!
- A ty, Taniu?
- spyta amicym si gosem.
Patrzy na ni, jakby chcia, eby co powiedziaa.
Ale Tania milczaa.
- Ty nie chcesz pocieszenia?
- Nie - odrzeka cicho.
- Tu nie chodzi o mnie.
- Spucia gow.
- Ja wytrzymam.
Ona nie.
- Ja te nie.
Zmarszczya brwi i popatrzya mu prosto w oczy.
- Wytrzymasz.
Wytrzymasz nie tylko to, ale i duo wicej.
A teraz przesta.
- Dobrze, przestan.
- Przyrzeknij mi co.
Nie odpowiedzia.
- Przyrzeknij mi, e...
- e co?
- rzuci.
- e nie oeni si z ni czy nie zami jej serca?
Po jej policzku spyna maa za.
Tania przekna lin i poprawia palto.
- e nie zamiesz jej serca - szepna.
Nie wierzy wasnym uszom.
Ona te nie.
- Taniu, nie drcz mnie.
- Przyrzeknij.
- Tak jak ty mnie czy tak jak ja tobie?
- Co to znaczy?
- Nic.
- Przyrzekniesz?
- Dobrze.
Przyrzekn, jeli ty mi przyrzekniesz, e...
- e co?
- e nie bdziesz nosia biaej sukienki, nie
bdziesz rozdawaa chleba, i e ju nigdy wicej
nie wyjdziesz na dach.
Jeli zamiesz cho jedn obietnic, natychmiast
jej powiem.
Natychmiast.
Syszysz?
- Sysz - wymamrotaa Tatiana, dochodzc do
wniosku, e to nie sprawiedliwe.
Przycign j do siebie i przytuli.
- Przyrzeknij, e zrobisz wszystko, eby przey.
Podniosa wzrok, oddajc mu wzrokiem serce.
- Przyrzekam - szepna.
- Tak jak ja tobie?
- Nie rozumiem.
Co to znaczy?
Uj w donie jej twarz.
Momentalnie stracia wadz w nogach.
- Taniu, jeli przeyjesz - szepn, tulc j do
siebie jeszcze mocniej -
przysigam, e nigdy nie zami serca twojej
siostrze.
Nazajutrz rano posza do sklepu sama.
Wanie odebraa chleb dla rodziny - kawaek by
tak may, e cho bardzo osabiona, nie czua jego
ciaru - gdy wtem kto uderzy j w ty gowy i w
prawe ucho.
Skulia si i pochylia, bezradnie patrzc, jak
mody, najwyej pitnastoletni chopak o dzikich,
zdesperowanych oczach wyszarpujejej chleb i
pakuje go do arocznych ust.
Stojce w kolejce kobiety zaczy go tuc toreb
kami, lecz on nie zwraca na to uwagi i jad,
dopki nie zjad wszystkiego.
Kierowniczka sklepu wyskoczya zza lady i
grzmotna go kijem w gow.
- Nie!
- krzykna Tatiana, lecz byo ju za pno.
Chopak upad, toczc wokoo wzrokiem rannego
zwierzcia.
Tania nachylia si nad nim z krwawicym uchem,
chcc pomc mu wsta, lecz on odepchn j,
zerwa si z podogi i wybieg na ulic.
Sprzedawczyni nie moga da jej wicej chleba.
- Luba - szlochaa Tatiana - jak ja wrc do domu?
Z pustymi rkami?
- Dziecko drogie, nic na to nie poradz - odrzeka
tamta, patrzc na ni ze wspczuciem.
- Ci z NKWD zastrzeliliby mnie jak psa.
Nie masz pojcia, co tu wyczyniaj.
- Prosz - bagaa Tatiana.
- Dla mojej rodziny.
- Tanieczko, wierz mi, nie mog.
Wczoraj zastrzelili trzy kobiety za podrabianie
kartek.
Na miejscu, na ulicy.
I zostawili je tam jak kawa cierwa.
Wracaj do domu, skarbie.
I przyjd jutro.
- Przyjd jutro...
- wymamrotaa Tatiana, wychodzc ze sklepu.
Chciaa wzi chleb na jutrzejsze kartki, ale co by
jedli nazajutrz?
Co by jedli za dwa dni?
A za trzy?
Nie moga wrci do domu i nie wrcia.
Posiedziaa w schronie, a po bombardowaniu
posza do szpitala.
Wiery nie byo.
Kart pracy te ju nie byo.
Kogo obchodziy karty pracy?
Przespaa si w zimnym pokoju, a potem posza do
stowki, gdzie dostaa szklank biaej cieczy,
namiastk rozwodnionego kleiku.
Szukaa Wiery, lecz na prno.
Po siedziaa troch w pokoju pielgniarek, potem
zajrzaa do jednej z sal i przycupna na ku
umierajcego onierza.
Kiedy wzia go za rk, spyta, czy jest
zakonnic.
Nie, odrzeka, ale moe mi pan wszystko po
wiedzie.
- Nie mam nic do powiedzenia - wychrypia
onierz.
- Dlaczego krwawisz?
Zacza co mwi, ale dosza do wniosku, e to
bez sensu.
- Z tego samego powodu, dla ktrego pan ley w
szpitalu.
Mylaa o Aleksandrze, o tym, jak prbowa j
ratowa i chroni.
Przed miastem, przed Dmitrijem, przed prac w
tym brudnym, koszmarnym szpitalu, gdzie moga
zarazi si wszystkimi moliwymi chorobami.
Przed gruzami w udz.
Przed niemieckimi bombowcami, przed godem.
Nie chcia, eby dyurowaa na dachu.
Nie chcia, eby chodzia sama do sklepu, eby
zdejmowaa ten absurdalny hem i rozbieraa si
przed snem.
Kaza jej si my, nawet w zimnej wodzie, kaza
jej my zby, chocia nie byo na nich resztek
jedzenia.
Chcia tylko jednego.
eby przeya.
Ta wiadomo przyniosa jej lekk ulg.
I odrobin pocieszenia.
To musiao wystarczy.
Wrcia do domu o sidmej wieczorem.
Rodzina szalaa z niepokoju.
Kiedy opowiedziaa, co si stao, skrzyczeli j za
to, e natychmiast ich nie zawiadomia.
- Daj spokj - powiedziaa mama.
- Co tam chleb.
Okazao si, e Dasza wysaa na poszukiwania
Aleksandra.
- I po co?
- spytaa wyczerpana Tatiana.
- Kiedy przeze mnie zginie.
Zdziwia si, e nie s na ni li.
Kilka minut pniej dowiedziaa si
dlaczego.
Aleksander przynis im troch oleju, fasolki
sojowej i p cebuli!
Dasza udusia fasolk z yk mki i szczypt soli,
i wysza z tego przepyszna kolacja.
- Tak?
Zostao troch dla mnie?
- Tanieczko, byo tego tyle, co kot napaka -
odrzeka siostra.
- Mylaymy, e zjesz na miecie - dodaa mama.
- Jada, prawda?
- spytaa babcia.
- Tak - odrzeka zniechcona Tatiana.
- O mnie si nie martwcie.
O smej wrci Aleksander.
Szuka jej od trzech godzin.
- Co si stao?
- rzuci, wchodzc do mieszkania.
Tatiana wszystko mu opowiedziaa.
- Gdzie bya cay dzie?
- spyta, jakby byli w pokoju zupenie
sami.
- W szpitalu.
Szukaam czego do jedzenia.
- Ale nie znalaza.
- Zjadam troch patkw na wodzie.
- Czyli nie jada.
- Aleksander zdj paszcz.
- Nie szkodzi, zjesz teraz.
Jest fasola.
Mama ucieka wzrokiem w bok, babcia cicho
zakaszlaa.
Aleksander nic z tego nie rozumia.
Popatrzy na Dasz.
- Przyniosem fasol.
Mwia, e j udusisz.
- Tak - odrzeka zaenowana Dasza - ale byo tego
tak mao, e...
e wszystko zjadymy.
Aleksander poczerwienia.
- Nie zostawiycie niczego dla Tatiany?
- Nie jestem godna - wtrcia szybko Tania.
- Tobie te nie zostawiy.
Dasza rozemiaa si nerwowo.
- Kochanie, przecie moesz zje w koszarach, a
Tania jada w szpitalu...
- Tania kamie!
-wrzasn.
- Nie, naprawd jadam - szepna Tatiana.
- Kamiesz!
- krzykn.
- Zabraniam ci, syszysz?
Zabraniam ci przynosi im chleb!
Oddaj im kartki i niech same chodz do sklepu!
Skoro maj ci gdzie i nie racz nawet zostawi
ci yki jedzenia, niech same si o siebie troszcz!
Tatiana staa bez sowa z sercem tak
przepenionym czuoci, e przez chwil
zapomniaa nawet o tym nieszczsnym chlebie.
Aleksandrowi zabrako tchu.
Gdyby wzrok mg zabija, Dasza ju dawno by
nie ya.
- Kto przyniesie wam jedzenie, jeli ona umrze?
Kto przyniesie wam zup?
Kto przyniesie gar patkw?
- Przynosz patki z fabryki - odpara wojowniczo
matka.
- I zjada pani poow w drodze do domu!
- wrzasn.
- Mylicie, e nic nie wiem?
e nie wiem, e Marina odbiera cay przydzia
przed kocem miesica, a potem domaga si
chleba od Tani, ktra obrywa w gow od jakiego
gwniarza, podczas gdy wy smacznie picie?
- Ja nie pi - zaprotestowaa mama.
- Ja szyj.
Aleksander ypn spode ba na Tatian.
- Od tej pory przestajesz kupowa dla nich chleb.
Zrozumiaa?
- Znowu mwi do niej tak, jakby byli sami.
Tania posza si umy.
Kiedy wrcia, Aleksander siedzia przy stole i
pali papierosa.
Zdy si ju uspokoi.
- Chod tu - powiedzia.
Marina bya w drugim pokoju z mam.
Babcia rozmawiaa w korytarzu z Nin Iglenko.
- Gdzie Dasza?
- Tatiana podesza bliej.
Zobaczya jego oczy.
- Szuka otwieracza do konserw.
Chod.
Bliej.
- Szura - szepna stajc tu przed nim.
- Skd ta obojtna mina?
Przecie obiecae.
Wbi wzrok w jej sweter.
- Nie martw si.
Nic mi nie bdzie.
- Przez ciebie czuj si jak...
Nie rb tego, Taniu.
- Pooy jej rk na biodrze.
Tania cichutko jkna, nachylia si i przytkna
czoo do jego czoa.
Trwali tak przez chwil.
Potem si wyprostowaa.
A on cofn rk.
- Spjrz, co dla ciebie mam.
- Wyj z kieszeni ma, najwyej stugramow
puszk.
Wrcia Dasza.
- Mam otwieracz.
Ale po co ci otwieracz?
Aleksander otworzy puszk i pokroi jej
zawarto na malekie kawaeczki.
- miao, sprbuj.
- Co to jest?
- spytaa Tatiana.
Chciaa si umiechn, lecz zabrako jej si.
Bya to najwspanialsza, najpyszniejsza rzecz,
jakiej kiedykolwiek kosztowaa.
W smaku przypominaa i mielonk, i wdzon
kiebas, i wieprzowin, a na wierzchu miaa
grub warstw tuszczu i galaretki.
- Co to jest?
- powtrzya Tania.
Z jej oczu mona byo wyczyta rado, ktrej nie
potrafia wyrazi ani mow ciaa, ani choby tylko
ustami.
- Tuszonka.
- Tuszonka?
Co to jest?
- Co w rodzaju mielonki.
- Hmm...
Jest duo smaczniejsza.
- Mog sprbowa?
- spytaa Dasza.
- Nie.
- Aleksander nawet nie odwrci gowy.
- To dla Tani.
Ty ju jada.
Zjadycie ca fasol, a ty chcesz jeszcze?
- Tylko kawaeczek, tak dla smaku...
- Nie.
- Taniu, przepraszam za t przeklt fasol.
Wiem, e jeste na mnie za.
- Nie, nie jestem.
- Ale ja jestem - powiedzia Aleksander.
- Jeste doros kobiet.
Zawiodem si na tobie.
- Przecie j przeprosiam - wymamrotaa Dasza.
Tatiana zjada jeden kawaeczek, potem drugi.
Zostao p puszki.
- Masz, to dla ciebie.
- Nie - odpar Aleksander.
Zjada jeszcze jeden kawaek.
Zostay tylko dwa.
Zlizaa cay tuszcz i galaretk, potem wyja
kawaek z puszki i podaa go Aleksandrowi.
Ten pokrci gow.
- Prosz, zjedz - poprosia.
- Jeden dla ciebie, jeden dla Daszy, do brze?
Dasza porwaa swj kawaek jak wygodniaa
hiena.
Tatiana zerkna na ten ostatni i daa go
Aleksandrowi.
Gdy zjad, kiwna gow i wylizaa puszk.
- Pyszne, przepyszne.
Skd to masz?
- Amerykaska pomoc dla Rosji.
Dali leningradczykom skrzynk tuszonki i dwie
wojskowe ciarwki.
- Wolaabym skrzynk tuszonki.
- No, nie wiem - odrzek z umiechem.
- To bardzo dobre ciarwki.
Chciaa odpowiedzie mu umiechem, ale tu obok
staa siostra.
- Daszo-spytaa-jak tam Nina?
- Nina?
Strasznie.
Zaraz potem Aleksander wrci do koszar.
Nazajutrz rano Dasza posza z Tani do sklepu.
Dwa dni pniej zostaa w ku, ale przed domem
czeka na Tanie uzbrojony onierz.
- Sierant Pietrenko!
Co pan tu robi?
- Rozkaz kapitana.
- Pietrenko zasalutowa, posyajc jej ciepe
spojrzenie.
- Mam odprowadzi pani do sklepu.
Trzy dni pniej sierant si nie pojawi, za to
przed sklepem czeka
Aleksander.
Odprowadzi j do domu, po czym wrci do
koszar.
Nazajutrz rano przyszed po ni do domu.
Kiedy wracali ze sklepu, zostawi j na chwil na
Niekrasowa, eby pomc kobiecie, ktra
prbowaa cign dwie pary sanek.
Na jednych sankach leay owinite w
przecierado zwoki, na drugich
"burujka".
Aleksander poszed powiedzie jej, eby najpierw
zawioza do domu piecyk, a potem wrcia po
ciao.
Tatiana czekaa na niego cierpliwie, oparta o
cian domu, gdy wtem zobaczya trzech
wyrostkw, ktrzy szli ku niej zdecydowanym
krokiem.
Popatrzya na Szur, ale ten, odwrcony tyem do
niej, by co naj mniej sto metrw dalej.
- Szura!
krzykna, lecz jej cichy gos uton w gwidcym
wietrze.
Spojrzaa na idcych w jej stron chopcw.
W jednym z nich rozpoznaa napastnika, ktry
przed kilkoma dniami odebra jej chleb w sklepie.
Ulica bya opustoszaa, na jezdni pitrzyy si
wysokie na metr zaspy.
Nigdzie ani samochodw, ani autobusw.
Tylko ona, Tatiana.
Zrezygnowana, ciko westchna.
Chciaa uciec, odbiec nieco dalej, ale ten wysiek,
ten koszmarny wysiek!
Nie moga si poruszy, wic po prostu staa.
Kiedy tamci podeszli bliej, bez sowa podaa im
chleb, swj i Aleksandra.
Dwaj wcignli j do pobliskiej bramy.
Prbowaa si wyszarpn, lecz nie moga.
Trzeci, ten, ktry uderzy j w sklepie, spojrza na
ni zwierzcymi lepiami i warkn:
- Gotowi?
Bysno ostrze noa.
Tania nawet nie mrugna.
Wstrzymaa oddech, spojrzaa mu prosto w oczy i
powiedziaa:
- Uciekajcie.
Szybko.
On was zabije.
Wyrostek zmarszczy czoo.
- Kto?
- Uciekajcie!
W tej samej chwili oberwa rkojeci pistoletu i
run w nieg.
Pozostaych dwch nie zdyo nawet drgn.
Aleksander oguszy najpierw jednego, potem
drugiego.
Nie miny dwie sekundy i leeli nieruchomo na
ziemi.
Aleksander wyprowadzi j na ulic.
- Odsu si - powiedzia, odbezpieczajc pistolet i
celujc w nie przytomnych napastnikw.
Pooya rk na lufie broni.
- Nie, Szura.
Wyszarpn si i zacisn zby.
- Taniu, te bandziory zaraz wstan i napadn kogo
innego.
Odsu si.
- Szura, prosz.
Widziaam ich oczy.
Oni nie doyj do rana.
Nie brud sobie rk.
Aleksander niechtnie schowa pistolet, podnis
torby z chlebem, obj j i poprowadzi do domu.
- Wiesz, co by si stao, gdyby mnie tu nie byo?
- Wiem.
- Pragna na niego spojrze, lecz miaa si
jedynie na to, eby patrze pod nogi.
- To samo, co dzieje si ze mn, kiedy tu jeste.
Nazajutrz rano przynis jej pistolet.
Rosyjscy oficerowie mieli na wyposaeniu tetenki,
lecz on podarowa jej niemiecki P-38, ktry
zdoby przed dwoma miesicami pod Pukowem.
- To tchrze.
Napadaj na ciebie tylko dlatego, e wietrz atwy
up.
Nie musisz strzela, wystarczy, jak go wyjmiesz.
Od razu uciekn, zobaczysz.
- Szura, ale ja nigdy...
- Jest wojna, Taniu.
Pamitasz, jak bawia si w wojn z Pasz, jak
chciaa z nim wygra?
Wygraj z nimi.
Tylko uwaaj: grasz o znacznie wysz stawk.
Potem da jej plik banknotw.
- Co to?
- spytaa.
- Tysic rubli.
Poowa mojego odu.
Czarny rynek wci funkcjonuje.
Kupuj, co si da, bez wzgldu na cen.
Po prostu kupuj.
Na targu sprzedaj mk, moe co jeszcze, nie
wiem.
Boj si ci zostawia, ale musz.
Pukownik Stiepanow wysya mnie nad adog.
- Dzikuj - szepna.
Mia cignit twarz.
- Nie chod sama.
Prosz.
Nie bdzie mnie tydzie, moe dziesi dni.
Moe duej.
- W przeraliwym zimnie zawiso co
niewypowiedzianie strasznego.
- Nie martw si o mnie.
Najgorsze, e stracilimy Tichwin.
Dmitrij postrzeli siew sam por.
Tichwin by...
Niewane.
- Wiem.
- Nie mamy ju poczenia kolejowego.
ywno mona dostarczy do Leningradu tylko
barkami, jeziorem; problem w tym, e nie moemy
jej dowie na brzeg.
- Milcza chwil.
- Chleb, ktry dostajecie, piek z rezerw mki.
Musimy odbi Tichwin i odzyska dostp do linii
kolejowej.
Jeli tego nie zrobimy, ludzie wymr z godu.
- Boe - szepna.
- Wanie.
Tymczasem rada miejska kazaa nam zbudowa
now drog.
Ma prowadzi na drugi brzeg jeziora przez mae
wioski na pnoc od Zaboria.
Musimy budowa, nie mamy wyboru.
Inaczej zginiemy.
Tatiana zadraa.
- Jak chcecie przewie ywno po ledwo
zamarznitym jeziorze?
Jego oczy byy bezdennie smutne.
- Jeli nie odbijemy Tichwina, nie bdzie czego
przewozi.
Bez Tichwina nie mamy szans.
adnych szans.
Musicie oszczdza to, co wam zostao.
Niedugo znowu zmniejsz przy dzia.
- Zostao tyle co nic.
Doszli do rogu Newskiego i Litiejnego, gdzie
mieli si poegna.
- Wczoraj powiedziaa do mnie "Szura" w
obecnoci rodziny.
Musisz bardziej uwaa, bo Dasza zacznie co
podejrzewa.
- Wiem - odrzeka pospnie.
- Wiem.
Za piset rubli kupia na targu niecay kilogram
mki; dwiecie pidziesit rubli za kubek.
Za trzysta nabya p kilo masa, troch mleka w
proszku i paczuszk drody.
Poniewa zostaa im jeszcze odrobina cukru,
upieka chleb.
May bochenek chleba, kilka kawakw pieczywa
cienko posmarowanego masem: oto, co byo
warte tysic rubli, poowa miesicznego
uposaenia onierza, ktry broni miasta przed
hitlerowcami.
Mieli jednak przynajmniej drewno na opa, a
nawet troch nafty od Aleksandra.
Podzielili bochenek na pi kawakw, pooyli je
na talerzach, rozkroili noami i zjedli widelcami.
Tatiana nie wiedziaa, co myl mama, Dasza,
babcia i Marina, ale ona dzikowaa Bogu za
Aleksandra.
Listopadowe poranki byy bardzo ciemne.
eby zatrzyma w mieszkaniu jak najwicej
ciepa, pozasaniay okna kocami, ale koce nie
przepuszczay wiata.
Jakiego wiata?
- pomylaa pewnego dnia Tatiana, idc do kuchni
ze szczoteczk do zbw i wod utlenion.
Zazwyczaj uywaa wody utlenionej i sody, ale
kiedy zostawia sod na pycie i kto j zjad.
Odkrcia kran.
Krcia nim i krcia.
Na prno.
Nie byo wody.
Tania westchna, poczapaa z powrotem do
pokoju i wesza do ka.
Dasza i Manna cicho jkny.
- Nie ma wody powiedziaa Tatiana.
O dziewitej, kiedy na dworze pojaniao, posza z
siostr do rady dzielnicowej.
Wychudzona urzdniczka z owrzodzon twarz
powiedziaa im, e poniewa w Leningradzie
zabrako mazutu, pita elektrownia miejska
odcia dopyw prdu.
- Co prd ma wsplnego z wod?
- spytaa Dasza.
- A co napdza pompy?
- burkna urzdniczka.
Dasza powoli zamrugaa.
- Poddaj si.
To jaki egzamin?
Tatiana pocigna j za rkaw.
- Chod, idziemy.
- Spojrzaa na urzdniczk.
- Prd pewnie wcz, ale do tego czasu rury
zamarzn na dobre.
Woda bdzie dopiero w czasie wiosennych
roztopw - dodaa oskarycielsko.
- Niepotrzebnie si martwicie - odpara kobieta.
- Do tego czasu
wszyscy pomrzemy.
Tatiana popytaa w kamienicy i okazao si, e na
parterze woda jest - cinienie byo po prostu za
sabe, eby wypchn j na wysze pitra.
Nazajutrz rano przyniosa wiadro niegu z ulicy.
Roztopia nieg na "burujce" i spukaa muszl
klozetow.
Potem przyniosa z dou wiadro czystej wody,
eby mogy si umy.
- Dasza, pjdziesz ze mn?
Siostra wci leaa w ku.
- Och, Taniu...
- wymamrotaa.
- Jest tak zimno.
Ciko wsta.
Do szpitala Tatiana docieraa dopiero o dziesitej,
czasami nawet
o jedenastej, poniewa najpierw musiaa pj do
sklepu i przynie
wody.
Patkw owsianych ju nie mieli.
Zostao im tylko troch mki, herbaty i wdki.
No i trzysta gramw chleba dziennie dla Tatiany,
Daszy i mamy oraz dwiecie dla Mariny i babci.
- Przytyam powiedziaa ktrego dnia Dasza.
- Tak, ja te - mrukna Marina.
- Mam trzy razy wiksze stopy.
- Ja te.
Nie mog woy butw.
Chyba z tob nie pjd, Taniu.
- Dobrze, pjd sama.
Mnie stopy nie spuchy.
- Ale dlaczego?
- spytaa rozpaczliwie Dasza.
- Dlaczego puchn?
Co si ze mn dzieje?
- Z tob?
warkna Marina.
- Dlaczego zawsze chodzi o ciebie?
Zawsze ty, ty, i tylko ty!
- Co to znaczy?
- A ja?
- krzykna Marina.
- A Tania?
My si nie liczymy?
Wiesz, co ci dolega?
Ty w ogle nie dostrzegasz innych!
- A ty niby dostrzegasz, co?
Nic, tylko resz i resz!
Zaczekaj tylko, a powiem Tani, ile patkw
ukrada, zodziejko!
- Tak, jestem godna, ale nie jestem przynajmniej
lepa!
- O czym ty, do diaba, bredzisz?
- Dziewczta, dziewczta!
- krzykna cicho Tatiana.
O co si kcicie?
O to, ktra z was bardziej spucha?
Ktra bardziej cierpi?
Przecie to bez sensu.
I ty masz racj, i ty.
A teraz wchodcie do ka i za czekajcie, a
wrc.
Tylko si nie awanturujcie, zwaszcza ty, Marinko.
- I co my zrobimy?
spytaa pewnego wieczoru mama, kiedy babcia
wysza do drugiego pokoju, a dziewczta leay w
ku.
- Z czym?
- spytaa Dasza.
- Z babci - odrzeka mama.
- Odkd przestaa chodzi za New, caymi dniami
siedzi w domu.
- Wanie - wtrcia Marina.
- Siedzi w domu i yka po yce podjada mk od
Aleksandra.
- Zamknij si - warkna Tatiana.
- Mki ju nie ma.
Babcia wybiera py z worka.
- Taniu - zmienia temat Marina - pono szczury
ucieky z miasta.
Mylisz, e to prawda?
- Nie wiem.
- Widziaa ostatnio jakiego kota albo psa?
- Nie - odrzeka Tatiana.
- Chyba ju ich nie ma.
Mama podesza bliej i przykucna przy ku.
- Posuchajcie - zacza.
Mwia spokojnie, agodnie, a nawet cicho.
Tania z trudem rozpoznaa w jej tonie gos matki.
Na gowie wci miaa chustk.
- Nie chodzi o jedzenie.
Chodzi o zimno.
Babcia siedzi tu cay dzie.
Nie wiem, czy wystarczy nam opau do "burujki".
Dasza podpara si okciem.
- Nie.
Na pewno nie.
Na "burujce" tylko gotujemy, a i tak nie wiem, czy
wystarczy nam drewna.
Pamitacie, kiedy ostatni raz palilimy w piecu?
Kiedy by tu Aleksander, pomylaa Tatiana.
Zawsze przynosi drewno, rozpala ogie i w
mieszkaniu jest ciepo.
Mama zaamaa rce.
- Musimy jej powiedzie, eby palia cay dzie.
- Dobrze, powiemy, ale wkrtce zabraknie nam
opau.
- Taniu, ona tu marznie.
Widziaa, jak powoli chodzi?
Dasza kiwna gow.
- Jeszcze niedawno chodzia do jadodajni i
siedziaa tam cay dzie, czekajc na talerz zupy, a
ostatnio w ogle nie wstaje z sofy, nie siada nawet
do stou.
Taniu, nie daoby si umieci jej w szpitalu?
- Moemy sprbowa - odrzeka Tatiana spod
ciany.
- Nie wiem, czy s wolne ka.
Mamy mnstwo dzieci.
I rannych.
- Sprbujmy jutro, dobrze?
- poprosia mama.
- Bdzie jej chocia troch cieplej.
W szpitalach jeszcze grzej, prawda?
- Zamknli trzy skrzyda - odrzeka Tatiana,
wypezajc z ka.
- Czwarte jest przepenione.
Posza do babci.
Babcia Maja leaa na sofie, przykryta tylko
paltem, poniewa koc zsun si na podog.
Tania podniosa go, okrya staruszk po sam szyj
i uklka.
- Babciu - szepna - powiedz co.
Babcia cichutko jkna.
Tania pooya jej rk na czole.
- Nie masz siy?
- spytaa.
- Nie mam, skarbie.
Tatiana posaa jej blady umiech.
- Pamitasz, jak siadaam przy tobie, kiedy
malowaa?
Farby tak mocno pachniay, a ty bya nimi
uwalana.
Siadaam blisko, jak najbliej ciebie, eby te si
pobrudzi.
Pamitasz?
- Pamitam, soneczko.
Bya taka sodka...
- Kiedy miaam cztery lata, uczya mnie rysowa
banana.
Nigdy w yciu nie widziaam banana i nie
umiaam...
- Twj banan by bardzo adny, zotko.
Och, Tanieczko, Tanieczko...
- Co, babciu?
- Ile bym daa, eby znowu by mod...
- Nie wiem, czy zauwaya - szepna Tatiana -
ale modzi te cienko przd.
- Nie mwi o nich - odrzeka babcia, otwierajc
na chwil oczy.
- Mwi o tobie.
Nazajutrz rano Tania jak zwykle przyniosa dwa
wiadra wody i posza do sklepu.
Kiedy wrcia, babcia Maja ju nie ya.
Leaa na sofie nieruchoma i zimna.
- Przyszam j obudzi - wyszlochaa Marina - a
ona...
Stany przed kiem i zamilky.
Po chwili Marina pocigna nosem, wzruszya
ramionami i odwrcia si do stou.
- Chodmy je.
Mama te si odwrcia.
- Tak, zjedzmy nasz poranny chleb.
Zaparzyam troch cykorii.
Sarkowa napalia pod kuchni wasnym drewnem,
to skorzystaam.
Usiady i Tatiana podzielia chleb na dwie
poowy: niewiele ponad p kilo na teraz,
niewiele ponad p kilo na potem.
Jedn poow rozkroia na cztery kawaki i zjady,
po sto dwadziecia pi gramw kada.
- Marino powiedziaa stanowczo Tatiana.
Przynie do domu swj przydzia, syszysz?
- A co z porcj babci?
- spytaa Marina.
- Podzielmy j i zjedzmy.
Tak te zrobiy.
Tania powiedziaa, e pjdzie do rady miejskiej,
eby zawiadomi o mierci babci i zaatwi
pogrzeb.
Mama powstrzymaa j gestem.
- Zaczekaj.
Jeli tam pjdziesz, dowiedz si, e babcia nie
yje.
- No tak.
- A kartki?
Przestanie dostawa kartki.
Tatiana wstaa.
- Mamo, bdziemy odbiera jej chleb do koca
miesica.
To jeszcze dziesi dni.
- A co potem?
Tatiana zacza zbiera talerze ze stou.
- Nie mam pojcia.
Moja wyobrania tak daleko nie siga.
- Przesta sprzta - mrukna Dasza.
- Przecie nie ma wody.
Zostaw te talerze.
By na nich tylko chleb.
Niech stoj tu sobie do kolacji.
- Spojrzaa na matk.
- Jeli nie pjdziemy do rady miejskiej, to do
kogo?
Sami jej nie wyniesiemy.
Chcesz j tu zostawi?
Mamy je i szy z babci na sofie?
Mama milczaa chwil.
- Lepiej niech ley tutaj ni na ulicy.
Tatiana odstawia talerze i wyja czyste
przecierado z komody.
- Nie, mamo.
Nie moemy jej tu zostawi.
Umarych si grzebie.
Nawet w Zwizku Radzieckim - dodaa ponuro.
- Daszka, pomoesz mi?
Zanim j zabior, trzeba owin ciao.
Najlepiej tym.
Dasza zdja z babci koce.
- Ale koce zatrzymamy.
Przydadz si.
Tatiana rozejrzaa si po pokoju.
Wszdzie panowa baagan: na pkach
porozrzucane ksiki, na pododze ubranie, na
stole brudne talerze.
Gdzie to jest?
Moe tam...
Tak.
Na okiennym parapecie lea may szkic wglem:
apetyczna szarlotka, ktr babcia narysowaa we
wrzeniu.
Tania pooya go delikatnie na piersi zmarej.
- Dobrze, zaczynajmy.
Owiny zwoki, a mama zaszya przecierado.
Gdy skoczya, Tatiana przeegnaa si, szybko
otara zy i posza do rady miejskiej.
Przyszli po poudniu.
Mama poczstowaa ich dwoma kieliszkami
wdki.
- Macie jeszcze wdk, towarzyszko?
- wykrzykn ten wyszy.
- Nie do wiary.
To mj pierwszy kieliszek od miesica.
- Wiecie, e wdka jest teraz najlepszym
pienidzem?
- spyta ten niszy.
- Mona za ni kupi dobry chleb.
Mama, Dasza, Marina i Tatiana wymieniy
spojrzenia.
Zostay im jeszcze dwie butelki.
Po mierci ojca i wyjedzie Dmitja pi j tylko
Aleksander, w dodatku pi
bardzo mao.
- Dokd j zabieracie?
- spytaa mama.
- Pojedziemy z wami.
- Tego dnia adna z nich nie posza do pracy.
- Ciarwka jest pena - odrzek ten wyszy - nie
starczy dla was miejsca.
Zawieziemy j na najbliszy cmentarz, ten przy
Staroruskiej.
Moecie j tam odwiedzi.
- A grb?
A trumna?
- Trumna?
- Grabarz otworzy usta i rozemia si cicho.
- Towarzyszko, nie zaatwi wam trumny nawet za
reszt tej wdki.
Niby kto maje robi?
I z czego?
Tatiana kiwna gow.
Gdyby miaa trumn, te spaliaby j w "burujce".
Zadraa i zapia palto.
Mamie spopielaa twarz.
- No, a grb?
- spytaa amicym si gosem.
- Towarzyszko, widzielicie ten nieg?
- spyta ten wyszy.
- T za marznit ziemi?
Chodcie z nami, chodcie.
Chodcie i zobaczcie, ile trupw tam mamy.
Tatiana pooya mu rk na ramieniu.
- Towarzyszu - powiedziaa cicho.
- Zniecie j tylko na d.
To dla nas najtrudniejsze.
Reszt zajmiemy si same.
Posza na strych, gdzie kiedy wieszali pranie.
Teraz adnego prania tam nie byo, jednak znalaza
to, czego szukaa: dziecice sanki, jasno niebieskie
saneczki o czerwonych pozach.
Ostronie zniosa je na ulic.
Ciao babci leao ju na zanieonym chodniku.
- Chodcie, dziewczta.
Pjdziemy we trzy.
Marina bya zbyt osabiona, eby im pomc.
Tania wraz z Dasza uoyy zwoki na sankach i
powoli ruszyy na Starorusk.
Odchodzc, Tania niechtnie zerkna przez rami
na otwart ciarwk.
Warstwa lecych jeden na drugim trupw bya
wysoka na trzy metry.
- A tylu ich dzisiaj zmaro?
- spytaa kierowc.
- Nie - odrzek.
- To tylko ci, ktrych zebralimy rano.
Wczoraj znalelimy na ulicy piciuset.
Sprzedaj wdk, dziewczyno.
Sprzedaj wdk i kup chleb.
Brama cmentarna bya zabarykadowana zwokami,
nagimi i zaszytymi w
przecierada.
Leaa tam midzy innymi matka z maym
dzieckiem, ktra przy wioza na cmentarz ojca:
zamarzli oboje na niegu, tu przed wejciem.
Tania czym prdzej zamkna oczy, eby odpdzi
koszmarne myli.
Chciaa jak najszybciej wrci do domu.
- Nie przejdziemy.
Nie damy rady.
Zostawmy babci tutaj.
Co moemy zrobi?
Zdjy ciao z sanek, pooyy je delikatnie przed
bram i postay tam kilka minut.
Potem wrciy do domu.
Za dwie butelki wdki kupiy jedynie dwa
bochenki biaego chleba.
Tichwin wpad w rce Niemcw i chleba zabrako
nawet na czarnym rynku.
Min tydzie.
Tania nie moga spuka muszli klozetowej.
Nie moga si umy.
Szura krciby na to nosem.
Ale Szura si nie odzywa.
yje?
Jest cay i zdrowy?
- Kiedy wreszcie zreperuj te rury?
- spytaa ktrego dnia Dasza.
- Oby jak najpniej - odrzeka Tatiana.
- Jak je naprawi, znowu zaczniesz pra.
Dasza obja j i przytulia.
- Kocham ci, siostrzyczko.
Dowcipkujesz, cho tak nam ciko.
- Kiepskie to dowcipy.
Daszka, oj kiepskie.
Zamarznite rury i brak wody coraz bardziej
dawa si im we znaki.
Ale najgorsze byo to, e noszc wod, ludzie
rozlewali j na schody, gdzie byskawicznie
zamarzaa.
Na dworze byo dwadziecia stopni mrozu, noc
jeszcze wicej, tak e schody nieustannie pokrywa
ld.
eby zdoby cho troch wody, najpierw trzeba
byo zej na ulic.
Tatiana chwytaa si porczy, przytrzymywaa
wiadro i zjedaa na d na pupie.
Wnoszenie wiadra na gr byo jeszcze
trudniejsze.
Podczas kadej wyprawy przynajmniej raz upadaa
i musiaa ponownie zjeda na d.
Schody kuchenne byy jeszcze zdradliwsze.
Mieszkanka trzeciego pitra spada z nich, zamaa
nog i nie moga wsta.
Zamarza, zamienia si w bry lodu.
Nikt nie mg jej stamtd ruszy, ani wtedy, ani
potem.
Siedziay na sofie i wsuchiway si w pynce z
radia trzaski, ktre od czasu do czasu przerywao
jakie zdanie, niekiedy zrozumiae, jak na
przykad: "Moskwa walczy o ycie", innym razem
absurdalne, jak choby: "Racje chleba
zmniejszono do stu dwudziestu piciu gramw
dziennie dla niepracujcych i do dwustu dla
pracujcych".
Bywao, e wyawiay z trzaskw inne sowa:
straty, zniszczenia, Churchill...
Stalin zapowiada utworzenie drugiego frontu w
Wochowie pod warunkiem, e Churchill
odcignie Niemcw, tworzc front w pnocnej
czci Europy.
Churchill odpowiada, e nie starczy mu na to ani
ludzi, ani rodkw, jednak wyraa gotowo
pokrycia rosyjskich strat materialnych.
Stalin cierpko odpar, e rachunek za straty
materialne przedstawi samemu Hitlerowi.
Moskwa powoli konaa, kady oddech
powicajc walce z najedc.
Bombardowali j tak samo jak Leningrad.
Babcia Anna nie pisze ju od miesica
powiedziaa Dasza ktrego listopadowego
wieczoru.
- A Dmitrij?
Pisa do ciebie?
Nie - odrzeka Tatiana.
- I chyba ju nie napisze.
Aleksander te milczy.
Nie, nie, napisa.
Trzy dni temu dostaam list.
Zapomniaam wam powiedzie.
Chcecie przeczyta?
Droga Daszo, Irino Fiodorowno, Babciu Maju,
Marino i Taniu!
Mam nadziej, e ten list zastanie Was w zdrowiu.
Czy na mnie czekacie?
Boja bardzo za Wami tskni.
Dowdztwo wysao mnie z dwudziestoma ludmi
do Kokoriewa, rybackiej wioski bez rybakw.
Tam, gdzie stay kiedy domy, ziej teraz leje po
bombach.
Po tej stronie jeziora nie byo ciarwek ani
nawet paliwa do tych, ktrymi przyjechalimy.
Mielimy zbada grubo lodu i sprawdzi, czy
utrzyma ciarwk z ywnoci i amunicj, a jeli
nie ciarwk, to przynajmniej konia z
wyadowanymi saniami.
Konie byy, cho tylko kilka.
Weszlimy na ld.
Jest tak zimno, e jezioro powinno porzdnie za
marzn, ale nie, w niektrych miejscach ld by
zaskakujco cienki.
Prawie natychmiast stracilimy jedn maszyn i
konia.
Stalimy na brzegu, patrzylimy na ten przeklty
ld i wtedy powiedziaem: szlag by to trafi,
dajcie mi konia.
Wskoczyem na koby, pognaem przed siebie i
cztery godziny pniej byem ju w Kobonie!
Chwyci tgi mrz.
Do szedem do wniosku, e ld wytrzyma.
Gdy wrciem z saniami wyadowanymi
ywnoci, awansowali mnie zaraz na dowdc
ochotniczego batalionu aprowizacji i transportu.
Mam pod sob samych cywilw.
To oczywiste: prawdziwi onierze s potrzebni
gdzie indziej.
Zanim ld pogrubia, moi ludzie musieli jedzi do
Kobony saniami, po mk i ywno.
Mwi Wam, Babcia Maja poradziaby sobie z
komi lepiej ni niektrzy z nich.
Albo nigdy w yciu nie jedzili, albo nigdy nie
pracowali na mrozie, tak czy inaczej, pocztkowo
byo mnstwo wypadkw.
Jedni spadali z konia, inni wpadali pod ld i
tonli.
Piervszego dnia stracilimy ciarwk
wyadowan bakami z naft.
Prbowalimy dostarczy do Leningradu cho
troch paliwa; brakuje go niemal tak samo jak
ywnoci i piekarze nie maj czym pali w
piecach.
Zostawmy te przeklte ciarwki, powiedziaem,
zaprzgnijmy konie.
Powoli, powolutku przejechalimy saniami
trzydzieci kilometrw z Kobony do Kokoriewa.
Tego dnia przewielimy ponad dwadziecia ton
ywnoci.
Niby niewiele, ale zawsze to co.
Pisz z Kobony.
adujemy mk na sanie i serce mi pka, bo wiem,
jak bardzo jej Wam brakuje.
Frontowcom te zmniejszono racje i dostajemy
teraz p kilo chleba dziennie.
Syszaem, e racje dla niepracujcych
zredukowano do stu dwudziestu piciu gramw.
Postaramy si to naprawi.
Nie musz Wam chyba mwi, e Niemcy nie
skacz z radoci na widok naszej maej lodowej
drogi.
Bombarduj j bezlitonie, i w dzie, i w nocy,
chocia w nocy naloty s chyba rzadsze.
Pierwszego tygodnia stracilimy prawie
czterdzieci maszyn i sporo ywnoci.
W kocu do wdztwo zrozumiao, e mona mnie
lepiej wykorzysta i przenieli mnie do artylerii
przeciwlotniczej.
Obsuguj dziao przeciwlotnicze; moe
wystrzeliwa pociski albo miota miny.
Odczuwam wielk satysfakcj, wiedzc, e poluj
na samoloty, ktre lec, by zatopi ciarwki z
przeznaczon dla Was ywnoci.
Nie liczc kilku miejsc, ld jest teraz gruby, a my
mamy kilka dobrych maszyn.
Czterdziestokilometrow tras pokonuj w
godzin!
Nasz drog nazywamy Drog ycia.
Co w tym chyba jest, prawda?
Mimo to bez Tichwina niewiele Wam pomoemy.
Musimy to miasto odbi.
Musimy.
Moe zaproponuj dowdztwu swoje usugi?
Co ty na to, Dasza?
Wsid na t wychudzon, szar koby i z
pepesz w rku zaszaruj na Niemcw!
To tylko art, ale swoj drog pepesza to wiet na
bro.
Nie wiem, kiedy wrc do Leningradu, ale kiedy
wrc, na pewno przywioz duo jedzenia.
Dlatego trzymajcie si i czekajcie.
Odwagi.
Wasz Aleksander
Id, nie podno gowy.
Owi si szczelniej szalem, jeli musisz, nacignij
go nawet na oczy, tylko nie patrz, niczego nie
dostrzegaj, tylko nie ogldaj miasta ani wasnego
podwrza zasanego trupami, nie patrz na zasan
trupami ulic.
Omi je i id dalej.
Nie, ani si wa, przecie nie chcesz tego widzie.
Rano widziaa umarego mczyzn.
Lea na chodniku i mia rozprut.
pier.
Nie zabia go bomba.
Kto wykroi mu noem wielki poe ciaa.
Tatiana signa do kieszeni, namacaa rkoje
pistoletu i nie od rywajc wzroku od ziemi, w
milczeniu posza dalej.
Pistolet musiaa wyjmowa dwa razy.
Bya sama, a soce wstawao coraz pniej.
Dziki Ci, Boe, za Aleksandra.
Pod koniec listopada wybuch bomby wyrwa okno
w pokoju, w ktrym jaday.
Musiay zatka dziur kocami babci Mai, bo nie
miay nic innego.
Temperatura natychmiast spada o kilkanacie
stopni.
Przeniosy "burujk" do swego pokoju i ustawiy
j przy ku, eby mama nie marza, szyjc
mundury.
W ramach nieustajcej zachty dla rozwoju
prywatnej inicjatywy, kierownictwo fabryki
pacio jej teraz dwadziecia rubli za kad sztuk
ponad norm.
Przez cay listopad uszya ledwie pi mundurw.
Potem daa Tatianie sto rubli i kazaa jej kupi co
do jedzenia.
Tania wrcia ze szklank czarnej brei.
Bya to woda z ziemi, w ktrej roztopi si cukier
ze spalonego magazynu Badajewa.
- Kiedy piach osidzie - powiedziaa najweselej,
jak umiaa - zrobimy sodk herbat.
Przesu si, nie podno gowy.
Stj i pilnuj swego miejsca.
Wypchn ci z kolejki, nie starczy chleba i
bdziesz musiaa szuka innego sklepu.
Zosta, ani kroku, kto inny to posprzta.
Na ulicy eksplodowaa bomba.
Trafia w kolejk na Fontance i rozerwaa na
strzpy sze kobiet.
Co robi?
Zaj si ywymi, ich rodzinami?
Czy uprztn trupy?
Nie podno oczu, Tatiano.
Nie, nie podno oczu.
Wbij wzrok w nieg i patrz tylko na swoje
rozpadajce si buty.
Mama mogaby uszy nowe, ale mama nie uszya
ostatnio ani jednego munduru, ani z pomoc Daszy,
ani z pomoc Tatiany, podczas gdy w padzierniku
szya ich dziesi dziennie.
Ale wtedy miaa maszyn.
Aleksandrze.
Chc dotrzyma przyrzeczenia.
Chc przey, ale nawet ja, z moimi maymi
potrzebami i spowolnionym metabolizmem, nie po
trafi przey na dwustu gramach chleba dziennie -
chleba, ktry w jednej czwartej skada si z
jadalnej celulozy, z trocin i kory drzewnej.
Chleba przyprawionego wytokami z nasion
baweny, ktre kiedy uwaano za trujce.
Kiedy, ale nie teraz.
Chleba, ktry nie jest chlebem, tylko twardym
sucharem.
Czy to ty nazwae go kiedy marynarskim
sucharem?
Chleba, ktry jest czarny i ciki jak kamie.
Na dwustu gramach takiego chleba chyba nie
przeyj.
Nie przeyj na wodnistej zupie.
Na wodnistej owsiance.
Nie przeya Luba Pitrowa.
Ani Wiera.
Ani Kiry.
Ani Nina Iglenko.
A Dasza?
A mama?
A Marina?
Czy one przeyj?
Dawaam i daj z siebie za mao.
ycie wymaga czego wicej, czego nie z tego
wiata.
Wymaga siy,
ktra zabije ch przeycia i zastpi j kompletn
pustk.
Ktra zastpi pustk zimno.
I gd.
Godu ju nie byo.
Miejsce godu zajo osabienie, ciga apatia i
obojtno.
Na ostrza i bombardowanie Tatiana nie zwracaa
najmniejszej uwagi.
Nie miaa siy kry si czy ucieka.
Nie miaa siy pomaga rannym ani znosi z ulicy
zabitych.
Otacza j pancerz paraliujcego odrtwienia,
przypominajca mur bezwolno, przez ktr coraz
rzadziej i rzadziej przebijay si mgliste promyki
uczu.
Na widok matki bolao j serce.
Widok siostry wzbudza czuo.
Marina, nawet ta chciwa i zachanna Marina,
poruszaa ukryte struny; Tania nie chciaa jej
osdza, cho kuzynka j rozczarowaa.
Nina Iglenko wzbudzaa lito i wspczucie:
zaczekaa, a umrze jej syn, a potem umara sama.
Tatiana musiaa przesta cokolwiek odczuwa.
Ju teraz zaciskaa zby, eby przey kolejny
dzie.
Wiedziaa, e musi zacisn je jeszcze mocniej.
Bo nie byo ju jedzenia.
Nie zadr.
Nie stchrz przed tym krtkim yciem.
Nie spuszcz gowy.
I podnios oczy.
Wyrzuc z serca wszystko i wszystkich.
Z wyjtkiem ciebie, Aleksandrze.
Ciebie zatrzymam.
Armaty w twierdzy
Leningradzki grudzie, skrajne przeciwiestwo
biaych nocy.
Biae noce: wiato, lato, soce i pastelowe
oboki.
Grudzie: ciemno, za miecie niene i niskie,
pospne niebo.
Niebo, ktre przytacza.
Blade wiato pojawiao si mniej wicej o
dziesitej rano, by ju o drugiej niemrawo znikn,
ponownie ustpujc miejsca ciemnoci.
Cakowitej ciemnoci.
Na pocztku grudnia wyczono prd ju nie na
dzie, ale na dobre.
Miasto pogryo si w wiecznym mroku.
Przestay kursowa tramwaje.
Autobusy nie jedziy od wielu miesicy, po
niewa zabrako paliwa.
Tydzie pracy zmniejszono najpierw do trzech dni,
potem do dwch, wreszcie do jednego.
Przywrcono elektryczno w zakadach
zmilitaryzowanych: u Kirowa, w piekarni, w
zakadach wodocigowych, w fabryce mamy i w
jednym skrzydle szpitala Tatiany.
Ale tramwaje nie jedziy.
W domu Mietanoww byo ciemno i zimno.
Woda docieraa jedynie na parter.
W tych strasznych, ponurych dniach dusz Tatiany
dawi gruby caun, ktry odbiera ca ch ycia.
Chocia to nieprawdopodobne, moga myle tylko
o jednym: o tym, e ona te jest miertelna.
Na pocztku grudnia Ameryka wreszcie
przystpia do wojny; poszo o Hawaje, ktre
zaatakowali Japoczycy.
- No prosz - mrukna mama znad szycia.
- Moe teraz Amerykanie bd po naszej stronie...
Kilka dni pniej odbito Tichwin.
To Tatiana zrozumiaa doskonale.
Tichwin!
Linia kolejowa, Droga ycia, jedzenie!
Moe zwiksz racje?
Nie, racji nie zwikszyli.
Nadal dostaway po sto dwadziecia gramw
chleba na gow.
Kiedy wyczyli prd, przestao dziaa radio.
Nie byo ju ani trzaskw, ani szumw, ani
wiadomoci.
Nie byo te wiata, wody, drewna i jedzenia.
Tik-tak.
Tik-tak.
Siedziay i patrzyy na siebie.
Tatiana wiedziaa, o czym myl.
Kto nastpny?
Kto bdzie nastpny?
- Opowiedz nam jaki kawa, Taniu.
Tatiana westchna.
- Klient mwi do rzenika: "Pi gramw kiebasy
poprosz".
"Pi gramw?
- odpowiada rzenik.
- Pan artuje?
" "Bynajmniej - mwi klient.
- Gdybym artowa, poprosibym o pi gramw
kiebasy w plasterkach".
Mama i Dasza te westchny.
- Dobry kawa, creczko.
Tania sza korytarzem, taszczc wiadro wody.
Drzwi do pokoju Sawina byy zamknite.
Zmarszczya czoo.
Sawin nie wychodzi ju od jakiego czasu.
Za to drzwi do pokoju Pitrowa byy uchylone.
Pietrow siedzia przy stole, na prno prbujc
skrci papierosa.
- Pomc?
- Postawia wiadro i wesza do rodka.
- Tak.
Dzikuj, Tanieczko.
- Trzsy mu si rce.
- Co si stao?
Niech pan idzie do pracy, dostanie pan obiad.
Chyba nie przestali was karmi?
Niemiecka artyleria stacjonujca w Pukowie
zniszczya Zakady Kirowa niemal doszcztnie, ale
Rosjanie wybudowali w ruinach mniejsz
fabryk i jeszcze przed kilkoma dniami Piotr
Pawowicz jedzi jedynk a na front.
Tramwaj numer jeden.
Mgliste wspomnienia.
- Co si stao?
- powtrzya.
- Nie chce pan i?
Pokrci gow.
- Nie martw si o mnie, Tanieczko.
I bez tego masz do kopotw.
- Ale dlaczego?
Dlatego, e cigle do was strzelaj?
Piotr Pawowicz ponownie pokrci ys,
pomarszczon i jakby skurczon gow.
- Nie?
To dlaczego?
- Tania zamkna drzwi i podesza bliej.
- Dla czego?
- powtrzya cicho.
Powiedzia, e do Kirowa przeniesiono go
niedawno: mia tam naprawia silniki czogowe.
Nie byo ani dostaw, ani czci zapasowych, ani
nawet samych silnikw.
- Wynalazem sposb zastpowania silnikw
czogowych samolotowymi.
Naprawiaem je, montowaem w czogach, potem
w samolotach...
- wietnie.
Dostaje pan robotnicze racje ywnociowe, tak?
Trzysta pidziesit gramw chleba dziennie?
Machn rk i zacign si dymem.
- Nie o to chodzi.
Chodzi o ten szataski pomiot, o tych z NKWD.
- Splun na podog ze zoci i pogard.
- Omal nie zastrzelili tego, ktry pracowa tam
przede mn.
Nie umia naprawia silnikw.
Przyprowadzili mnie, odbezpieczyli karabiny i do
roboty, mwi, naprawiaj!
Na prawiaj!
Tatiana pooya mu rk na ramieniu.
Zadray jej donie.
I serce.
- Ale naprawi pan te silniki, tak?
- tchna.
- Tak, ale co by byo, gdybym nie da rady?
Nie wystarczy im, e za bija nas gd?
e zabijaj nas Niemcy?
Cigle im mao, cigle mao!
Tatiana wycofaa si powoli do drzwi.
- Przykro mi z powodu paskiej ony - szepna
wychodzc.
Po poudniu drzwi do pokoju Pitrowa byy wci
uchylone.
Tania zajrzaa do rodka.
Piotr Pawowicz siedzia przy stole z na wp
wypalonym papierosem midzy palcami.
Nie y.
Trzsc si rk Tatiana nakrelia w powietrzu
znak krzya i cicho zamkna drzwi.
Patrzyy na siebie z sofy, z ka i spod cian.
Cztery kobiety.
Spay i jady w jednym pokoju.
Stawiay talerze na kolanach i uy wieczorny
chleb.
Potem siaday przy "burujce" i przez otwarte
drzwiczki gapiy si w ogie.
Ogie by jedynym rdem wiata.
Miay mnstwo za paek, ale nie miay ju prawie
nic do spalenia.
Gdyby tak...
Nic do spalenia.
Boe Olej silnikowy.
Wtedy, w tamt soneczn czerwcow niedziel,
kiedy byy jeszcze lody, kiedy potrafia odczuwa
rado, Aleksander kaza jej kupi olej silnikowy.
Nie posuchaa go, nie kupia.
A teraz...
Zegar umilk.
- Marino, co ty robisz?
Marina zdzieraa tapet ze ciany.
Zdarszy wielki kawa, namoczya go w wodzie.
- Co ty robisz?
- powtrzya Tatiana.
Marina wzia yk i zacza zdrapywa papier z
podkadu.
- Jaka kobieta powiedziaa mi w sklepie, e ten
podkad jest z mki ziemniaczanej.
- Drapaa coraz szybciej, nieprzytomnie i
histerycznie.
Tatiana ostronie wyja papier z wiadra.
Marina wyrwaa go jej i krzykna:
- Zostaw!
To moje!
Tania cofna si o krok.
- Ta mka jest z klejem.
- I co z tego?
- Klej jest trujcy.
Marina rozemiaa si i woya do ust yk pen
szarawej papki.
- Co ty robisz?
- Rozpalam - odrzeka Dasza, wrzucajc do
"burujki" ksik za ksik.
- Palisz ksiki?
- Pewnie.
Jest zimno.
Tatiana chwycia j za rk.
- Nie, Daszka, przesta.
Prosz, nie pal ksiek.
Tak nisko jeszcze nie upadymy.
- Taniu!
Gdybym miaa wicej siy, zabiabym ci,
pokroia na kawaki i zjada - odpara Dasza,
wrzucajc do ognia kolejn ksik.
- Tylko nie mw mi, e...
- Nie, bagam...
- Nie mamy ju drewna - odrzeka trzewo siostra.
Najszybciej, jak moga, Tatiana zajrzaa pod
ko.
Jej Zoszczenko, jej John Stuart Mili, jej angielski
sownik.
Przypomniaa sobie, e w sobot po poudniu
czytaa "Jedca miedzianego" i zostawia
bezcenn ksik na sofie.
Odwrcia si i z przeraeniem ujrzaa j w rku
Daszy.
- Nie!
- wrzasna, rzucajc si na siostr.
Skd miaa si krzycze i biec?
Skd miaa si cokolwiek odczuwa?
Jednym szarpniciem wyrwaa - dosownie
wyrwaa!
- ksik z rk Daszy.
- Nie!
- Przycisna j do piersi.
- Boe, Dasza, to moja...
- Wszystkie s twoje - odrzeka apatycznie siostra.
- Co to za rnica?
Najwaniejsze, eby byo ciepo.
Tatiana bya tak wstrznita, e nie moga przez
chwil mwi.
Oblizaa wargi.
- Ale dlaczego akurat ksiki?
Mamy jeszcze meble.
St i sze krzese.
Jeli bdziemy oszczdzay, wystarczy na ca
zim.
- Otara usta i popatrzya na rk.
Miaa zakrwawion do.
- Chcesz porba meble?
- Dasza wrzucia do ognia "Manifest
komunistyczny" Marksa.
- Prosz bardzo.
Z Tani dziao si co niedobrego.
Nie chciaa straszy matki ani siostry; Marina nie
baa si ju niczego.
Tania czekaa na Aleksandra.
Chciaa go spyta, co to jest, dlaczego krwawi, ale
zanim Szura wrci, zauwaya, e Marina te
krwawi.
- Chod - powiedziaa.
- Idziemy do szpitala.
Czekay i czekay, wreszcie przyszed lekarz.
- Gnilec - oznajmi beznamitnie.
- To gnilec.
Wszyscy na to choruj.
Dlatego krwawicie.
Naczynia krwionone s za cienkie i pkaj.
Potrzebujecie witaminy C.
Zobacz, czy jeszcze jest.
Dostay zastrzyk.
Tani si poprawio.
Marinie nie.
- Taniu, pisz?
- szepna w nocy.
- Nie.
Co si stao?
- Nie chc umiera.
- Gdyby miaa si paka, pewnie by si
rozpakaa, jednak bya w stanie wyda tylko
cichy, zawodzcy jk.
- Taniu, ja nie chc umiera!
Gdybym nie zostaa z mam, byabym teraz w
Mootowie, z babci, i bym nie umara.
- Nie umrzesz.
- Tatiana pooya jej rk na czole.
- Nie chc umrze, ani razu nie poczwszy tego, co
ty czujesz.
- Brakowao jej tchu.
- Chciaabym poczu to chocia raz w yciu.
Chocia raz!
Jakby z oddali dobieg gos Daszy.
- A co ona czuje?
Marina nie odpowiedziaa.
- Tanieczko - szepna.
- Powiedz, jakie to uczucie?
- O czym ty mwisz?
- spytaa Dasza.
- O zobojtnieniu?
O zimnie?
O powolnym zdychaniu?
Tatiana delikatnie pogaskaa j po czole.
- Dobre - szepna.
- Dobre.
Jakby nigdy nie bya sama.
A teraz przesta.
Gdzie twoja sia, Marinko?
Pamitasz, jak wiosowaymy, a Pasza pyn za
dk, prbujc nas docign?
Gdzie twoja sia?
Nazajutrz rano Tatiana obudzia si obok martwej
Mariny.
Dasza nawet nie mrugna okiem.
- Do koca miesica mamy jej chleb -
powiedziaa.
Tatiana pokrcia gow.
- Ju go zjada.
Zjada chleb za cay grudzie.
Tania owina zwoki kuzynki kwiecistym
przecieradem, mama je zaszya, po czym zsuny
ciao po schodach na ulic.
Prboway uoy je na sankach, ale nie day rady
nie miay si.
Tatiana przeegnaa Marin znakiem krzya i
zostawiy j na zanieonym chodniku.
Kolejny dzie.
Kolejny zastrzyk witaminy C, kolejna porcja
czarnego chleba.
Tatiana posza do pracy, eby nie straci
robotniczego przy dziau, ale w szpitalu nie byo
nic do roboty.
Moga tylko posiedzie z umierajcymi.
Wic siedziaa.
Pewnego spokojnego wieczoru tydzie po mierci
Mariny siedziay na sofie przed prawie wygas
"burujk".
Wszystkie ksiki ju dawno spaliy wszystkie
oprcz tych, ktre Tatiana ukrya pod kiem.
Czerwonawy ar nie dawa prawie adnego
wiata i mama szya po ciemku.
- Co szyjesz?
- spytaa Tatiana.
- Nic.
Nic takiego.
Gdzie jestecie?
- Tutaj, mamo.
- Daszo, pamitasz ug?
Dasza pamitaa.
- Pamitasz, jak Tania omal nie zadawia si
oci?
Jak nie moglimy jej wycign?
Dasza pamitaa i to.
- Miaa wtedy pi lat.
- Kto t o wycign?
- Pasza.
Mia takie mae donie.
Po prostu woy ci rk do garda i wycign.
- A pamitasz - spytaa Dasza - jak Tania wypada
z dki i wszyscy wskoczylimy do wody?
Mylelimy, e nie umie pywa, nagle patrzymy, a
ona pynie pieskiem w przeciwn stron.
Mama pamitaa.
- Miaa wtedy dwa latka.
- Mamo - spytaa Tatiana - a pamitasz, jak
wykopaam na podwr ku taki wielki d?
Chciaam zastawi puapk na Pasz, ale
zapomniaam go zasypa i zamiast Paszy wpada
w ni ty.
- Przesta - odrzeka mama.
Jeszcze teraz jestem na ciebie za.
Sprboway si rozemia.
Mama nie przestawaa porusza rkami.
- Wiesz, Taniu, kiedy si urodzilicie, ty i Pasza,
bylimy w udz.
Caa rodzina unosia si w zachwycie nad Paszk,
wszyscy mwili, jaki to pikny, jaki wspaniay
chopiec.
Daszka miaa wtedy siedem lat.
Po desza do eczka, podniosa ci i
powiedziaa: "Moecie go sobie wzi.
Ja tam wole j.
To dziecko bdzie moje".
My w miech.
Dobrze, mwimy, chcesz, to j we.
Ale skoro to twoje dziecko, musisz nada jej
imi...
mamie zaama si gos.
- A nasza Daszka na to: "Bdzie miaa na imi
Tatiana...".
Kolejny dzie, kolejny zastrzyk witaminy C.
Z palcw sczya si krew, prosto na dwiecie
gramw chleba, ktry kroia dla matki i siostry.
Jeszcze jeden dzie.
Tego dnia na dom na rogu Pitej Radzieckiej
spada bomba zapalajca.
Na dachu nie byo ju ani Antona, ani Mariszki, ani
Kosti, ani Tatiany, i nie mia jej kto ugasi.
Przepalia trzy pitra od strony cerkwi przy
Greckim.
Stra nie przyjechaa.
Bomba palia si, palia, a si wypalia.
Czy to tylko zudzenie, czy w miecie jest jakby
ciszej, mylaa Tatiana.
Albo ogucha, albo Niemcy rzadziej strzelaj.
Owszem, ostrzeliwali ich codziennie, ale chyba
krcej, z mniejsz zaciekoci, jakby si tym
znudzili.
No pewnie, bo niby do kogo mieli strzela?
Wszyscy poumierali.
Nie, nie wszyscy.
ya ona, Tatiana.
I Dasza.
I mama.
Nie, mama ju nie.
Wanie szya bia peleryn do zimowego
munduru polowego, a pod wenian czapk miaa
swoj chustk.
Siedziaa przed ledwie letni "burujk", szya i
raptem powiedziaa:
- Nie mog.
Ju nie mog.
- Przestaa porusza rkami i gow.
Ale oczy wci miaa otwarte.
Nagle odetchna.
Tylko raz, lekko.
Bardzo pytko.
I odesza.
Tatiana i Dasza uklky.
- Szkoda, e nie znam adnej modlitwy - szepna
Tania.
- Pamitam troch "Ojcze nasz".
Ale tylko kawaek.
Tatiana klczaa tyem do piecyka.
Plecy miaa ciepe, piersi zimne.
- Ktry kawaek?
- "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj".
Tania pooya rk na kolanach matki.
- Pochowamy j z tym, co szya - szepna.
- Nie z tym, ale w tym - odrzeka sabym gosem
Dasza.
- Uszya dla siebie worek.
- Dobry Boe - powiedziaa Tatiana, ciskajc
matk za zimne kolano.
- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj...
Daszo, co dalej?
- Nie wiem.
Moe amen?
- Amen - powtrzya Tatiana.
Tego wieczoru pokroiy chleb na trzy porcje, jak
zwykle.
Tatiana zjada swoj.
Dasza swoj.
Porcja matki zostaa na talerzu.
W nocy mocno si do siebie przytuliy.
- Nie zostawiaj mnie, Taniu - szepna Dasza.
- Bez ciebie nie dam rady.
- Nie zostawi ci, siostrzyczko.
Ani ja ciebie, ani ty mnie.
Nie moemy zosta same.
Kady kogo potrzebuje.
Potrzebujemy kogo, kto bdzie nam przypomina,
e jestemy ludmi, a nie zwierztami.
- Zostaymy tylko we dwie, Taniu.
Tylko ty i ja.
Tatiana przytulia j jeszcze mocniej.
Ty. Ja.
I Aleksander.
Wrci kilka dni pniej.
Z podkronymi oczami, z gst, czarn brod
wyglda jak rozbjnik, ale poza tym by cay i
zdrowy.
Tatianie zrobio si cieplej na sercu.
Szura.
Na jego widok...
C moga powiedzie?
Dasza obejmowaa jego, on Dasz, a ona staa w
progu i patrzya.
A Szura patrzy na ni.
- Jak si masz?
- spytaa cichutko.
- Dobrze.
A wy?
- Niezbyt - odrzeka Dasza.
- Niezbyt.
Chod, poka ci mam.
Umara pi dni temu.
Grabarze ju nie przychodz.
Nie mamy siy jej znie.
Dasza posza przodem, on za ni.
Mijajc Tatian, musn jej twarz doni.
Owin zwoki biaym caunem, ostronie znis je
oblodzonymi schodami na d, uoy na sankach i
zawiz na Starorusk.
Odsun za marznite trupy przed bram i poszli
dalej, w gb cmentarza, gdzie Aleksander uoy
matk na niegu.
Potem uama dwie gazie i Tatiana zwizaa je
sznurkiem w ksztat krzya.
Krzy pooyli na zwokach.
- Znasz jak modlitw?
- spytaa.
- Za jej dusz.
Aleksander spojrza na ni, pokrci gow,
przeegna si i wymam rota co pod nosem.
- Naprawd nie znasz adnej modlitwy?
- szepna, gdy ju wracali.
- Nie po rosyjsku - odszepn.
W domu niemal powesela.
- Zobaczcie.
Nie uwierzycie, co tu mam.
Same pysznoci..
- Urwa.
- Tylko dla was.
Przywiz worek ziemniakw, siedem pomaracz,
ktre wytrzasn Bg wie skd, p
kilograma cukru, wier kilo jczmienia, olej
lniany i - wyj to z worka, umiechajc si
szeroko do Tatiany - trzy litry oleju silnikowego.
Gdyby tylko moga, na pewno odpowiedziaaby
mu umiechem.
Pokaza jej, jak si go pali.
Nala na spodek kilka yek oleju, zanurzy w nim
sznurek, przykry to wszystko drugim spodkiem, po
czym podpali wystajcy kawaek sznurka.
wiato byo na tyle silne, e mogli przy nim szy,
a nawet czyta.
Potem wyszed i p godziny pniej wrci z
narczem drewna; znalaz w piwnicy zerwane
belki stropowe.
Przynis te wod.
Tatiana bardzo chciaa go dotkn.
Ale dotykaniem zajmowaa si Dasza.
Nie odstpowaa go na krok.
Tania nie moga nawet pochwyci jego spojrzenia.
Zaparzya herbat z cukrem prawdziwa rewelacja.
Ugotowaa trzy ziemniaki i troch jczmienia.
Podzielia chleb.
Jedli.
Naprawd jedli.
Potem podgrzaa misk wody na "burujce",
poprosia go o mydo i umya twarz, szyj i rce.
- Dzikuj - powiedziaa.
- Wiesz co o Dmitriju?
- Nie ma za co, Taniu.
O Dmitriju?
Nie.
A ty?
- Nie.
- Wosy mi wypadaj - powiedziaa Dasza.
- Spjrz.
- Wyrwaa z gowy czarny kosmyk.
- Przesta, nie rb tego.
- Spojrza na Tatian.
- Tobie te wypadaj?
- Mia takie ciepe oczy.
Grzay prawie tak samo jak "burujka".
- Nie - wymamrotaa.
- Ju wypady.
Za kilka dni zupenie wyysiej.
I krwawi.
- Zerkna na niego, ocierajc usta.
- Moe pomaracze pomog.
- Zjedzcie wszystkie, tylko powoli.
I nie wychodcie noc na ulic.
To zbyt niebezpieczne.
- Nie wychodzimy.
- Zawsze zamykajcie drzwi na klucz.
- Tak, wiemy.
- W takim razie dlaczego byy otwarte?
- Tania zapomniaa...
- Nie zwalaj wszystkiego na Tanie.
Po prostu zamykaj te cholerne drzwi, i ju.
Po kolacji przynis pi z kuchni i poci na
kawaki st i krzesa.
Kiedy piowa, Tatiana staa tu przy nim.
Owinita kocami Dasza siedziaa na sofie.
W pokoju byo lodowato.
Ju tam nie wchodziy.
Spay i jady w dawnym pokoju babci, w ktrym
byy wszystkie okna.
- Ile ton mki nam teraz przysyaj?
spytaa Tania, patrzc, jak Aleksander ukada
pocite drewno.
- Nie wiem.
- Wiesz.
Ciko westchn.
- Piset.
- Piset ton?
- Tak.
- To chyba duo - powiedziaa Dasza.
- Aleksandrze, to duo?
- Nie.
- Ile ton dostarczali nam w czerwcu?
Boe, kim ja jestem?
Szefem zaopatrzenia?
- Powiedz, ile?
Westchn jeszcze ciej.
- Siedem tysicy dwiecie.
Tatiana spojrzaa bez sowa na siostr.
Dasza zamyka si w sobie, po mylaa.
Coraz bardziej i bardziej.
- Nie jest tak le - powiedziaa wesoo, z trudem
panujc nad drcym gosem.
- Piset ton mki starcza teraz na znacznie duej.
Stoczyli si na sofie przed "burujk".
Zza metalowych drzwiczek sczyo si troch
wiata.
Aleksander siedzia midzy Tatian i Dasz.
Tania miaa na sobie uszyte przez mam palto i
spodnie zszywane z kawakw materiau.
Czapk nacigna na uszy i oczy, wystawa jej
tylko nos.
Nogi przykryli kocem.
W pewnej chwili Tatiana omal nie usna i
bezwiednie pochylia gow, wspierajc j na
ramieniu Aleksandra.
Aleksander pooy jej rk na kolanie.
- W wojsku mamy nowe powiedzenie: chciabym
by niemieckim onierzem, suy pod rosyjskim
generaem, mie angielsk bro i amerykaskie
racje ywnociowe.
- Mnie wystarczyyby same racje - odrzeka
Tatiana.
- Mylisz, e teraz, kiedy Ameryka przystpia do
wojny, bdzie nam lej?
- Tak.
- Skd wiesz?
- Na pewno.
Jest przynajmniej nadzieja.
- Jeli kiedykolwiek z tego wyjdziemy -
powiedziaa Dasza - przy sigam, e wyjad z
Leningradu i przeprowadz si na Ukrain, nad
Morze Czarne, w kadym razie gdzie, gdzie jest
zawsze ciepo.
- W Zwizku Radzieckim nie ma takich miejsc -
odpar Aleksander.
Siedzia w paszczu i w czapce opuszczonej na
uszy.
- Jestemy wysunici za daleko na pnoc, std
mrone zimy.
- Czy jest na wiecie takie miejsce, gdzie zim nie
jest zimno?
- Jest, choby Arizona.
- Arizona?
To gdzie w Afryce?
- Nie - odrzek z cichym westchnieniem.
- Taniu, wiesz, gdzie jest Arizona?
- W Ameryce.
- Jedynym rdem ciepa byy drzwiczki piecyka.
I Szura.
Przytulia gow do jego ramienia.
- Tak - powiedzia.
- To stan w Ameryce.
Niedaleko Kalifornii.
Pustynia.
Latem bywa tam czterdzieci stopni w cieniu.
Zim dwadziecia.
I tak rok w rok.
Tubylcy nie wiedz, co to mrz i nieg.
- Przesta - powiedziaa Dasza.
- To jakie bajki.
Opowiadaj je Tatianie, ja jestem za stara.
- Nie, to prawda.
Tania zamkna oczy, wsuchujc si w jego
piewny gos.
Pragna, eby nie przestawa mwi.
Masz pikny gos, Szura.
Jest taki spokojny, miarowy, melodyjny, miay i
gboki, e mogabym przy nim usn.
Utula do snu, zachca do wiecznego odpoczynku.
Dalej, Taniu, dalej.
Na co czekasz?
- Niemoliwe - mrukna Dasza.
- A zim?
Co oni tam robi?
- Nosz koszule z dugimi rkawami.
- Przesta, znowu zmylasz.
Tatiana poprawia czapk i spojrzaa na miedziane
pomyki w piecyku.
- Tatiu?
Ty wiesz, e nie zmylam, prawda?
Chciaaby mieszka w Arizonie, w krainie
wiecznego lata i przedwionia?
- Tak.
- Jak j nazwae?
- spytaa apatycznie Dasza.
- Tatian - odrzek Aleksander.
- Nie.
To byo krtsze sowo, z akcentem w innym
miejscu.
Tatia.
Tak, powiedziae, Tatia.
Nigdy dotd jej tak nie nazywae.
- Wanie.
- Tatiana nacigna czapk na nos.
- Co ci si stao?
Dasza z trudem wstaa.
- Mnie tam wszystko jedno.
Nazywaj j, jak chcesz.
Posza do ubikacji.
Tatiana usiada prosto.
- Tatia - szepn.
- Tatiasza.
Taniu.
Syszysz mnie?
- Tak, Szura.
- Oprzyj gow.
Oprzyj.
Opara.
- Jak dajesz sobie rad?
- Przecie widzisz.
- Tak, widz.
- Pocaowa j w rkawiczk.
- Odwagi, Tatiano.
Od wagi.
Kocham ci, Szura, pomylaa.
Tak bardzo ci kocham.
Przyszed nazajutrz wieczorem.
- Dziewczta!
- wykrzykn radonie.
- Wiecie, jaki dzisiaj dzie?
Spojrzay na niego pustym wzrokiem.
Tatiana spdzia kilka godzin w szpitalu, ale nie
pamitaa, co tam robia.
Sprboway si umiechn.
- Nie.
Jaki?
- spytaa Dasza.
- Nowy Rok!
Wytrzeszczyy oczy.
- Zobaczcie tylko, co przyniosem: trzy puszki
tuszonki!
Po jednej dla kadego.
I troch wdki.
Ale wypijemy tylko troszeczk, bo moe wam
zaszkodzi.
Na chwil odebrao im mow.
- Skd mamy wiedzie, e dzi Nowy Rok -
odrzeka w kocu Tatiana.
- Nasz budzik chodzi jak chce, a radio nie dziaa.
Aleksander postuka palcem w swj zegarek.
- Mam dokadny czas, wojskowy.
Zawsze wiem, ktra godzina.
Ale musicie by troch weselsze.
Obchodzi Nowy Rok w takim nastroju?
Nie byo ju stou, wic postawili talerze na
pododze, usiedli przy piecyku, zjedli tuszonk,
troch biaego chleba i yeczk masa.
Aleksander poczstowa Dasz papierosem, a Tani
da twardego cukierka, ktry natychmiast woya
do ust.
Siedzieli i gawdzili, dopki Aleksander nie
spojrza na zegarek i nie sign
po butelk.
Kilka minut przed pnoc wstali, eby wznie
toast za czterdziesty drugi rok.
Gono odliczyli ostatnie sekundy, trcili si
kieliszkami, wypili, a potem Aleksander wyciska
Dasz, a Dasza Tatian.
- miao - powiedziaa.
- Nie bj si, moesz go pocaowa.
Przecie to Nowy Rok.
Tatiana podniosa gow, a wwczas Szura
delikatnie pocaowa j w usta.
Pierwszy raz od spotkania w soborze Izaaka.
- Szczliwego nowego roku, Taniu.
- Tobie te, Aleksandrze.
Dasza siedziaa na sofie.
Miaa zamknite oczy.
W jednej rce trzymaa kieliszek, w drugiej
papierosa.
- Za czterdziesty drugi - wymamrotaa.
- Za czterdziesty drugi - powtrzy Szura.
Jeszcze raz spojrza na Tatian i usiad przy
Daszy.
Spali w jednym ku, Tatiana przy cianie, tyem
do siostry i Aleksandra.
Ile zostao mi warstw?
- mylaa.
Czy to moliwe, eby jeszcze co przykryway?
Przecie ju prawie umaram.
Nazajutrz Tatiana i Aleksander poszli powoli na
poczt.
Tania chodzia tam co tydzie, eby sprawdzi, czy
nie nadszed list od babci.
Po mierci dziadka babcia napisaa tylko raz,
zawiadamiajc je, e
przeprowadzia si do maej wioski nad potn
Karn.
Listy Tatiany byy krtkie; nie bya w stanie
napisa wicej ni kilka akapitw.
Pisaa o szpitalu, o Wierze, o Ninie Iglenko i o
szalonym Sawinie, ktry do chwili swego
tajemniczego zniknicia przed dwoma tygodniami
jak zwykle lea na korytarzu, i cakowicie
obojtny na ostrza i gd, zdawa si odczuwa
jedynie zimno, gdy coraz czciej przykrywa si
kocem.
Tak, o Sawinie pisa moga.
O sobie nie, tym bardziej o rodzinie.
Pozostawiaa to siostrze, ktra zawsze potrafia do
pisa kilka wesoych zda pod ponurymi
wynurzeniami Tatiany.
Tania tego nie umiaa.
Nie umiaa pisa wesoo o padzierniku, o
listopadzie i o grudniu czterdziestego pierwszego.
Natomiast Dasza sprytnie wszystko kamuflowaa,
piszc tylko o Aleksandrze i o ich maeskich
planach.
C, bya dorosa.
Doroli umieli si maskowa.
List, ktry niosa tego dnia, napisaa sama; siostra
bya zbyt zmczona, eby wzi do rki owek.
Ostronie szli przez nieg, patrzc pod nogi i
mruc oczy na lodowatym wietrze.
Tania miaa w butach peno niegu, lecz nieg si
nie topi.
Mylaa o swoim nastpnym licie.
Moe napisze w nim o mamie.
I o Marinie.
I o cioci Ricie.
I o babci Mai.
Poczta znajdowaa si na pierwszym pitrze
starego gmachu przy Newskim.
Kiedy miecia si na parterze, ale kiedy po
wybuchu bomby wyleciay wszystkie szyby,
przeniesiono j na pitro.
Tylko e na pitro trudno byo wej, gdy na
oblodzonych schodach zawsze leay trupy.
- Pno ju powiedzia Aleksander, gdy dotarli na
miejsce.
- O dwunastej musz si zameldowa w koszarach.
- Masz jeszcze duo czasu - odrzeka Tatiana.
- Nie bardzo, jest jedenasta.
Szlimy ptorej godziny.
Tania zadraa.
- Id, Szura - wymamrotaa.
- Uciekaj z tego zimna.
Poprawi jej szalik.
- Nie id do sklepu, syszysz?
Wracaj prosto do domu.
Zostawiem wamjedzenie i pienidze.
- Tak, wiem...
- Taniu, prosz...
- Dobrze, Szura.
Przyjdziesz wieczorem?
Pokrci gow.
- Wyjedam.
Dziaonowy, ktry mnie zastpowa...
- Nie kocz.
- Wrc, jak tylko bd mg.
- Obiecujesz?
- Tatiu, sprbuj wywie was z miasta.
Rozumiesz?
Musicie jeszcze troch wytrzyma.
Po prostu musicie.
Chciaa mu powiedzie, e dzikuj Bogu za to, i
widzi jego twarz.
Chciaa, lecz nie miaa siy, wic tylko kiwna
gow i ostronie wesza na schody.
Szura zosta na dole.
Na drugim stopniu potkna si i byaby spada,
gdyby jej nie podtrzyma.
Chwycia si porczy, odwrcia gow i na jej
twarzy zagocio co w rodzaju lekkiego umiechu.
- Dam sobie rad, Szura.
- A jak odpdzisz tych wygodniaych wyrostkw,
ktrzy id za tob a do domu?
Popatrzya na niego ciepym, szczerym wzrokiem -
chciaa, eby zna prawd.
- Nie dam sobie rady, Szura.
Bez ciebie bardzo mi le.
- Wiem - szepn - wiem.
Trzymaj si porczy.
Mocno.
Powoli, stopie po stopniu, dotara na gr, po
czym odwrcia si,
eby sprawdzi, czy Aleksander jeszcze tam jest.
By.
Posaa mu rk
od ust pocaunek.
Nazajutrz Dasza nie moga wsta z ka.
- Dasza, prosz...
- Nie mog.
Id ty.
- Pjd, ale nie chc i sama.
Aleksander wyjecha.
- Wiem.
Tatiana poprawia przykrywajce siostr koce i
palta.
Wiedziaa, e nic z tego nie bdzie.
Dasza miaa zamknite oczy i leaa w tej samej
pozycji, w jakiej zasna.
Poprzedniej nocy te si prawie nie ruszaa.
Kilka razy cicho zakaszlaa, to wszystko.
- Wsta, musisz wsta.
- Pniej.
Teraz nie mog.
- Nawet nie otworzya oczu.
Tatiana posza po wod.
Zajo jej to godzin.
Potem rozpalia w piecyku - wrzucia do ognia
nog od krzesa - a kiedy piecyk si rozgrza,
zaparzya herbat.
Napoiwszy siostr taw, ledwo sodk lur,
posza do sklepu.
Mina dziesita i na dworze byo jeszcze ciemno.
O jedenastej zrobi si janiej, pomylaa.
Tak, kiedy wrc z chlebem, bdzie zupenie
jasno.
- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj -
wymamrotaa.
Szkoda, e nie znaam tego wczeniej.
Modliabym si ju od wrzenia.
Ciemno.
Cay czas ciemno.
Jest pno czy wczenie?
Czy to wieczr, czy noc?
Spojrzaa na zegarek, lecz w mroku nie moga
dostrzec wskazwek.
Mrok.
Wieczny mrok.
Mrok rano, kiedy nosz wod, mrok przed
poudniem, kiedy obmywam twarz siostrze, mrok,
kiedy id do sklepu, mrok, kiedy wybuchaj
pociski.
Gdy ponie jaki dom, robi si janiej.
Mona wtedy przystan i troch si ogrza.
Dzisiaj staam chyba do poudnia, bo do szpitala
dotaram dopiero o pierwszej.
Jutro te znajd jaki poar.
Ale w domu jest ciemno.
Dobrze, e jest olej silnikowy od Szury.
Zapalam knot, siadam i prbuj czyta ksik.
Albo patrz na Dasz.
Dasza - ona te na mnie patrzy.
Dlaczego?
Od piciu dni jest jaka dziwna.
Od trzech w ogle nie wstaje z ka.
I ma ciemniejsze oczy.
Co w nich jest?
Gapi si na mnie tak, jakby nie wiedziaa, kim
jestem.
- Daszka?
Co si stao?
Cisza.
Siostra ani drgna.
- Dasza!
- Czego tak wrzeszczysz?
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Chod tu.
Tatiana uklka przy ku.
- Co ci jest, Daszka?
- spytaa agodnie.
- Przynie ci co?
- Gdzie Aleksander?
- Nie wiem.
Chyba nad adog.
- Kiedy wrci?
- Nie wiem.
Moe jutro?
Dasza wytrzeszczya oczy.
- Co si stao?
- Chcesz, ebym umara?
- Co takiego?
- Cho pywa, Tatiana dosownie osupiaa.
- Co ty pleciesz?
Jeste moj siostr.
Potrzebuj ci, wszyscy kogo potrzebujemy.
Inaczej przestalibymy by ludmi.
- Wiem.
- Wic o co chodzi?
- Tym kim jeste dla mnie ty, Taniu.
- Wanie.
- A dla ciebie?
- wyszeptaa Dasza.
- Kto jest tym kim dla ciebie?
Boe.
Tatiana szybko zamrugaa.
- Ty, Daszo - odrzeka niemal bezgonie.
Przez straszne fale
- Widziaam was.
Ciebie i jego.
Tatianie zamaro serce.
- O czym ty mwisz?
- Widziaam ci.
Obserwowaam.
Pi dni temu, na poczcie.
- Na jakiej poczcie?
- Bylicie na poczcie.
Tatiana zmarszczya czoo.
Poczta.
Rzeczywicie.
Ale co si stao na poczcie?
Nie pamitaa.
- Przecie ci mwiam, wiedziaa, e tam
idziemy.
- Wszdzie z tob chodzi.
- eby nas chroni i broni...
- Nie nas.
- Nas, Daszo, nas.
Bardzo si o nas martwi.
Dlatego ze mn chodzi.
Zapomniaa ju, ile jedzenia nam przynis?
- Ja nie o tym...
- odpara ze znueniem Dasza.
- Dziki niemu nikt nie moe odebra mi chleba.
Ani kartek.
Jak mylisz, kto odpdza ode mnie tych przekltych
kanibali?
- Nie chc o tym mwi.
Ale Tania chciaa.
- Daszo, on przynosi nam chleb martwych
onierzy, a kiedy nie moe go znale, oddaje nam
p swojego przydziau.
- Och, Taniu...
- Przesta z tym "och, Taniu".
Dlaczego za nami posza?
- Miaam wyrzuty sumienia.
Nie napisaam do babci, a ona tak lubi czyta moje
listy.
Twoje za bardzo j przygnbiaj, nie potrafisz
ukry prawdy.
Pomylaam, e napisz do niej co wesoego, e
tak trzeba.
Nie poszam za wami.
Zobaczyam was dopiero na poczcie.
- Przedtem bylimy w sklepie.
Tatiana wrzucia do ognia kolejn nog krzesa.
Jedna noga na noc to za mao, ale musiay
oszczdza.
Kiedy Aleksander rba st, nie uwiadamiaa
sobie, jak bardzo akn ciepa.
A stou ju prawie nie byo.
Zostay jedynie cztery krzesa.
Gdy Szura przynis jedzenie, nie zdawaa sobie
sprawy, jak bardzo
s godne.
Ziemniakw te ju nie byo.
Ani pomaraczy.
Zostaa tylko gar jczmienia.
Poprawia koce i wesza do ka.
Chciaa odwrci si twarz do ciany, ale si nie
odwrcia.
Milczay.
Dasza powoli przekrcia si na bok.
- Chc, eby go zabili - szepna.
- eby zgin na froncie.
- Przesta, nie mw tak.
- Tatiana chciaa si przeegna, lecz nie moga
wyj zimnej rki spod ciepych kocw.
Wiedziaa, e ogie nie dugo zganie.
e znowu pogr si w ciemnoci.
Byy cakowicie wyczerpane.
Zobojtniae, apatyczne i zbyt osabione, by ama
sobie serce.
Ale kiedy Dasza powiedziaa: "Widziaam was.
Widziaam, jak na siebie patrzylicie", Tania
uwiadomia sobie, e maj jeszcze sporo si.
- Daszeko, co ty pleciesz?
Nikt na nikogo nie patrzy, nikt nikogo nie widzia.
Czapka zasaniaa mi p twarzy!
- Sta u stp schodw.
Ty dwa stopnie wyej.
Omal nie spada, ale ci podtrzyma.
Powiedzia co, a ty spojrzaa na niego i kiwna
gow.
Potem popatrzylicie na siebie i wesza na gr.
On nie odrywa od ciebie oczu.
Wszystko widziaam.
- Kochanie, to tylko twoja wyobrania.
Zamartwiasz si bzdurami.
- Czyby?
Taniu, powiedz, od kiedy jestem a tak lepa?
Tatiana pokrcia gow.
- Co ty mwisz?
- Od samego pocztku?
Od dnia, kiedy weszam do pokoju i zobaczyam,
jak stoicie naprzeciwko siebie?
Byam lepa przez te wszystkie dni?
Boe, powiedz!
Mw co!
- Zwariowaa.
- Moe jestem lepa, ale na pewno nie gupia.
Mylisz, e nie potrafi tego wyczu?
Nigdy przedtem nie widziaam, eby tak na kogo
patrzy.
A na ciebie patrzy z tak czuoci, z tak
tsknot, z tak za channoci, e gdybym miaa
czym wymiotowa, odwrciabym si i
zwymiotowaa.
- To nie tak, Daszo...
- szepna cichutko Tatiana.
- Nie?
A wiesz, jakie miaa oczy, kiedy ty na niego
patrzya, siostrzyczko?
- Nie wiem.
Nie wiem, o czym mwisz.
Odprowadzi mnie na poczt, poegnalimy si i
weszam na schody.
Jeli na niego spojrzaam, to tylko na poegnanie.
- Nie, Taniu, nie na poegnanie.
- Przesta.
Jestem twoj siostr...
- Tak, ale on nie jest mi nic winien.
- On mnie chroni...
- On ci pragnie.
- Nieprawda.
- Bya z nim?
- Gdzie?
- Odpowiedz.
To proste pytanie.
Czy spaa z Aleksandrem?
Czy si
z nim kochaa?
- Jak moesz!
Oczywicie, e nie.
Przecie...
- Tak dugo mnie okamywaa.
Teraz te kamiesz?
- Nie kami.
- Nie?
Ani teraz, ani przedtem?
- Ani teraz, ani przedtem.
- Sowa z trudem przeszy jej przez
gardo.
- Nie wierz.
- Dasza zamkna oczy.
- Boe, nie wytrzymam.
Duej tego nie znios.
Tyle dni, tyle nocy, tyle godzin.
Rozmawialimy, spalimy w jednym ku,
jedlimy z tego samego talerza i nagle okazuje si,
e to wszystko kamstwo.
Jak to moliwe?
- Nieprawda!
On ci kocha.
Zapomniaa ju, jak ci cauje?
Jak ci dotyka?
Jak si z tob...
kocha?
- Caowa mnie, dotyka...
Ale nie spalimy ze sob od sierpnia.
Ciekawe dlaczego.
- Przesta...
- Ostatnio nie jestem zbyt apetyczna.
Ty te nie.
- Te dni przemin.
- Tak, a ja wraz z nimi.
- Nie mw tak.
- Co zrobisz, kiedy umr?
Bdzie ci atwiej?
- Co ty pleciesz?
Jeste moj siostr...
- Gdyby tylko moga, wybuchnaby paczem.
- Nie wyjechaam, zostaam tu, z tob!
I nigdzie bez ciebie nie wyjad.
Nie zostawi ci.
Jeszcze nie umieramy.
On ci kocha...
- Ucisna sobie piersi, eby stumi jk.
- Tak - odpara chrapliwie Dasza.
- Ale ja bym chciaa, eby kocha
mnie tak jak ciebie.
Tatiana dugo nie odpowiadaa.
Z rk na sercu wsuchiwaa si w trzask ognia,
zastanawiajc si, kiedy z drewna zostanie jedynie
po pi.
- On mnie nie kocha - odrzeka gucho, patrzc w
ciemno.
- Powiedz, jak dugo chciaa to przede mn
ukrywa?
Do samego koca.
- Niczego przed tob nie ukrywam, Daszo.
- Taniu, Taniu...
Jest ciemno, zimno, za progiem stoi mier, a ty
wci masz si, eby kama, eby si gniewa.
Jak to moliwe?
Ja nie mog nawet wsta, a ty?
Gniew?
O tak.
Kamstwa?
Tak...
- wietnie, bdzie ci cieplej.
Gniewaj si na mnie, wciekaj, znienawid mnie,
jeli doda ci to si.
- Znienawid?
- Dasza ledwo poruszya ustami.
- A mam powody?
- Nie odrzeka Tatiana, odwracajc si do ciany.
Kam.
Kam do samego koca.
Nazajutrz Dasza nie moga wsta.
Chciaa, ale po prostu nie moga, chocia Tatiana
zdja z niej wszystkie koce i palta.
Bya dziewita rano i ponownie przespay poranny
alarm.
W kocu Tania posza do sklepu sama.
Dotara tam o dwunastej, by stwierdzi, e chleba
ju nie ma.
Tego dnia przywieli bardzo mao i do smej
wszystko rozdali.
- Nic nie zostao?
- spytaa.
- Zupenie nic?
Nie moecie mi jako pomc?
Za przeszklon lad staa...
Nie, to nie Luba.
Luby ju nie byo.
Nowa sprzedawczyni milczaa.
Tatiana posza poszuka jedynego czowieka, ktry
mg jej pomc.
- Szukam kapitana Bieowa.
Jest w koszarach?
- Kapitan Bieow?
- Wartownik, ktrego nie znaa, zajrza do wykazu
dyurw.
- Tak, jest.
Ale nie ma kto po niego pj.
- Bardzo was prosz.
Nie dostaam dzisiaj chleba, a moja siostra...
- A ty co?
Mylisz, e kapitan to piekarz?
Wynocha std.
Tatiana nie ruszya si z miejsca.
- Moja siostra jest jego narzeczon.
- I bardzo dobrze - warkn tamten.
- Opowiesz mi teraz histori swojego ycia?
- Jak si nazywacie?
- spytaa Tatiana.
- Kristow.
Kapral Kristow.
- Kapralu, wiem, e nie moecie opuszcza
stanowiska.
Wpucie mnie i poszukam go sama.
- Mam ci wpuci do bazy?
Zwariowaa.
- Tak.
- Tania przytrzymaa si bramy.
Pokonaa kawa drogi, czua, e lada chwila
zemdleje, lecz nie zamierzaa wraca do domu bez
jedzenia dla siostry.
- Tak, zwariowaam, ale spjrzcie na mnie.
Nie odejmuj wam jedzenia od ust, nie prosz
nawet, bycie std odeszli.
Prosz tylko o widzenie z kapitanem Bieowem.
Pomcie mi cho troch.
Cho troch...
- Do tego gadania.
- Kapral zdj karabin z ramienia.
- Wynocha std, zrozumiano?
Tatiana chciaa pokrci gow, ale nie miaa siy.
Poruszya jedynie ustami.
- Zaczekam - szepna.
- Zawiadomcie sieranta Pietrenk, porucznika
Marazowa, pukownika Stiepanowa.
Oni mnie znaj.
Powiedzcie im, e odprawilicie siostr
umierajcej narzeczonej kapitana Bieowa.
- Grozisz mi?
- spyta z niedowierzaniem Kristow, podnoszc
bro.
- Co si tam dzieje, kapralu?
- Przez podwrze szed jaki oficer.
- Kopoty?
- Nie, nie.
Ta tutaj nie chce std odej.
Oficer przystan i spojrza na Tatian.
- Wy do kogo?
- spyta.
- Do kapitana Bieowa.
- Kapralu, kapitan jest na grze.
Zawiadomilicie go?
- Nie, towarzyszu poruczniku.
- Otwrzcie bram.
Jak ci na imi, dziewczyno?
- Tatiana.
Wprowadzi j na podwrze.
- Tatiana...
Kapral wam dokucza?
- Tak.
- Nie przejmujcie si, jest nadgorliwy.
Zaraz wracam.
Aleksander spa.
Ca noc by na patrolu.
- Towarzyszu kapitanie - powiedzia porucznik.
Aleksander obudzi si gwatownie.
- Na dole czeka jaka dziewczyna.
To wbrew regulaminowi, ale mog j tu przysa.
Ma na imi Tatiana.
Zanim skoczy mwi, Aleksander zerwa si z
ka.
- Gdzie?
Gdzie czeka?
- Przy bramie.
Wprowadziem j na podwrze.
Mam nadziej, e nie macie nic przeciwko temu.
- Nie, nie, nie mam.
- Ten sukinsyn Kristow chcia do niej strzela.
Mao brakowao i...
- Dzikuj, poruczniku.
- Aleksander wybieg z pokoju.
Tatiana siedziaa na schodach, tulc si do ciany.
- Tatia?
Co si stao?
- Dasza nie moe wsta.
W sklepie nie ma chleba.
- Bya tak osabiona, e nawet nie podniosa
gowy.
- Chod.
Poda jej rk, ale nie miaa siy si podnie.
Aleksander obj j i pomg wsta.
- Za duo chodzia.
- Tak.
- Pjdziemy do stowki.
Zdoby dla niej kawaek czarnego chleba, yeczk
masa, p zimnego ziemniaka, troch oleju, a
nawet kubek czarnej kawy z odrobin cukru.
- Jedz.
- A Dasza?
- Jedz.
Dla Daszy te co mam.
Da jej jeszcze jedn kromk chleba, p
ziemniaka i gar fasoli.
Tatiana schowaa to wszystko do kieszeni.
- Chciabym z tob pj, ale nie mog.
Dzisiaj mnie nie puszcz.
- Nie szkodzi.
Boe, pomylaa, sama nie dojd.
Nie dojd.
Obiadu jeszcze nie byo i przy stoach siedziao
tylko kilku oficerw, Chciaa go wypyta o
miniony tydzie, o sieranta Pietrenk, ktrego od
dawna nie widziaa, o Dmitrija.
Chciaa mu powiedzie o kapralu Kristowie, o
annie Sarkowej, ktra umara poprzedniego dnia.
No i o poczcie.
Powinna pj na poczt, ale nie miaa siy.
Chciaa mu powiedzie o Daszy, lecz czua, e nie
da rady, e po prostu nie zdoa.
Mylenie, wypowiadanie sw, ukadanie ich w
logiczn cao byo czym niewyobraalnie
trudnym, znacznie trudniejszym ni jedzenie,
powolne przeuwanie twardego chleba.
Chleb.
Moga myle tylko o chlebie.
Nie.
Opowie mu o wszystkim innym razem.
Oboje milczeli.
Odprowadzi j do bramy.
Nagle Tatiana potkna si na rwnym chodniku i
omal nie upada.
- Boe, Tatia...
Nie odpowiedziaa, lecz na dwik tego sowa
ywiej zabio jej serce.
Wspara si na jego ramieniu.
- Nie martw si, dam sobie rad.
- Zaczekaj.
- Posadzi j na awce i odszed.
Kilka minut pniej wrci z sankami.
- Siadaj.
Zawioz ci do domu.
Stiepanow da mi dwie godziny wolnego.
Nie bdziesz musiaa nic robi.
Po prostu usidziesz.
Wpisa si w ksidze wyj na wartowni.
- Przepraszam, towarzyszko - wymamrota kapral
Kristow, zerkajc lkliwie na Aleksandra.
- Nie wiedziaem...
Aleksander ju otwiera usta, eby go zwymyla,
lecz Tania po cigna go za rkaw.
Nic nie powiedziaa, nawet nie pokrcia gow -
nie miaa na to siy.
Aleksander zamkn usta, zacisn pi i
potnym uderzeniem powali kaprala na ziemi.
- Wrc za dwie godziny - warkn.
- Wtedy si z wami policz.
Kaza jej usi na sankach, lecz ona si pooya.
Boe, nie chc lee, pomylaa.
Jeszcze nie jestem trupem.
Ale nie.
Nie moga si podnie.
Leaa na boku, a on cign sanki cichymi,
zanieonymi ulicami Leningradu.
Nie da rady, mylaa, jestem dla niego za cika.
On, zawsze on.
Kiedy si poznalimy, dwiga moje zakupy.
Teraz musi dwiga mnie.
Chciaa dotkn skraju jego paszcza, lecz nie
zdoaa.
Usna.
Gdy otworzya oczy, zobaczya jego twarz i
poczua dotyk rki na zimnym policzku.
- Tatiu - szepn.
- Wsta, jestemy w domu.
Pomylaa: Boe, umr z jego rk na twarzy.
To dobrze.
Nie mog si poruszy.
Nie mog wsta.
Po prostu nie mog.
Zamkna oczy i po czua, e odpywa w niebyt.
Z daleka, jakby zza gstej mgy, doszed czyj gos.
- Kocham ci, Tatiu.
Syszysz?
Kocham ci, jak nigdy nikogo nie kochaem.
A teraz wsta.
Zrb to dla mnie.
Prosz, wsta i zajmij si siostr.
Ja zajm si tob.
- Kto pocaowa j w policzek.
Otworzya oczy.
By tak blisko, mia takie szczere oczy.
Czy to on mwi, czy nie on?
nio mi si?
Lec twarz do ciany, tyle razy wyobraaa
sobie, e jej to mwi, tak bardzo tych sw
wyczekiwaa.
Czy by znowu marzyy jej si biae noce?
Wstaa.
Nie daby rady wnie jej na gr oblodzonymi
schodami.
Przytrzymaa si porczy, on obj j i powoli,
krok po kroku, dotarli razem do drzwi mieszkania.
Prg, dugi korytarz, pokj.
Tatiana przy stana.
- Id - szepna.
- Zobacz, czy ona...
- Nie moga dokoczy.
Aleksander wnis j do rodka i zajrza do
sypialni.
- Chod.
Wszystko w porzdku.
Chod.
Wesza i uklka przy ku.
- Daszo, spjrz.
Aleksander przynis jedzenie...
Oczy siostry byy jak dwa wielkie, brzowe
spodki.
Jak puste spodki.
Wodzia nimi po ich twarzach, bezgonie
poruszajc ustami.
- Musz i - powiedzia Aleksander.
- Jutro wyjd wczeniej, bo znowu nie dostaniesz
chleba.
Zjadycie cay jczmie?
- Pocaowa Dasz w czoo.
- Rano przynios wicej.
Dasza podniosa rk.
- Nie odchod.
- Musz.
Wytrzymasz.
Obie wytrzymacie.
Tylko codziennie chod cie po chleb.
Niedugo znowu przyjd.
Taniu, pomc ci?
Dasz rad wsta?
- Tak.
- Zaczekaj.
- Wsun jej rce pod pachy.
- Hop!
I do gry.
Wstaa.
Chciaa na niego spojrze, lecz wiedziaa, e
obserwuje ich
Dasza, dlatego zamiast na niego, popatrzya na ni.
Tak byo atwiej, bo
nie musiaa podnosi gowy.
- Dzikuj, Szu...
Aleksandrze.
Leay pod kocami, balansujc na granicy
wiadomoci.
Wtem kto zapuka do drzwi.
Zanim wypeza spod kocw i palt, upyno kilka
minut.
Chwiejnie podesza do drzwi.
W progu sta Aleksander w biaym mundurze
polowym.
Na gowie mia wielk czap, w rku trzyma koc.
- Co si stao?
spytaa, chwytajc si za serce.
Na jego widok jak zwykle zabio szybciej, nawet
teraz, w rodku nocy.
Otworzya szerzej oczy.
Otrzewiaa.
- Co si stao?
- Nic - odrzek.
- Przygotujcie si.
Gdzie Dasza?
Musi wsta.
- Dokd idziemy?
Ona nie wstanie, nie da rady.
Bardzo kaszle.
- Wstanie.
Chod.
Wysyamy nad adog ciarwk z amunicj.
Pojedziecie do Kobony.
Taniu, wydostan was z Leningradu, rozumiesz?
Wszed do sypialni.
Dasza leaa w ku.
Miaa zamknite oczy i nieruchome usta.
- Daszo - szepn.
- Daszeko, obud si.
Musimy i.
Teraz, zaraz, szybko.
- Nie mog - wymamrotaa, nie otwierajc oczu.
- Moesz i wstaniesz - powiedzia stanowczo.
- W koszarach czeka ciarwka, zawiezie was
nad adog.
Przedostaniecie si na drug stron jeziora, do
Kobony, a w Kobonie jest mnstwo jedzenia,
syszysz?
Potem pojedziecie do Mootowa, do babci.
Ale najpierw musisz wsta, Daszo.
- Odrzuci koce.
- Nie dojde do koszar...
- Tania ma sanki.
Spjrz.
- Wyj zza pazuchy kromk biaego chleba ze
skrk.
Uskuba kawaek miszu i woy jej do ust.
- Biay chleb!
Jedz.
Nabierzesz si.
Dasza apatycznie ua.
Nawet nie otworzya oczu.
Nagle gono za kaszlaa.
Tania owina si kocem.
Patrzya na chleb.
Tylko na chleb.
Patrzya na chleb tak, jak kiedy patrzya na Szur.
Moe Dasza nie zdoa wszystkiego zje?
Moe zostawi cho okruszynk?
Nie, zjada wszystko.
Kromka bya bardzo maa.
- Masz jeszcze?
- Zostaa tylko skrka.
- Daj, zjem.
- Nie zdoasz jej pogry.
- Pokn.
- Dasza, nie zostawisz nic siostrze?
- Moe usta na nogach?
Moe.
Aleksander spojrza na Tatian.
Patrzc akomym wzrokiem na skrk chleba,
Tania potrzsna gow.
- Niech je.
Ja jeszcze stoj.
Aleksander ciko westchn i poda Daszy resztk
chleba.
- Dobrze.
Potrzebujecie czego?
Pomc wam si pakowa?
Tatiana spojrzaa na niego pustymi oczyma.
- Ja nic nie mam.
Jestem gotowa.
Buty na nogach, palto na sobie...
Wszystko sprzedaymy albo spaliymy.
- Wszystko?
- rzuci.
Jedno sowo, lecz jak bardzo nabrzmiae
przeszoci.
- Zostay tylko ksiki.
- Przynie.
- Nachyli si ku niej i szepn.
- Kiedy szczcie zupenie si od ciebie odwrci,
rozpruj tyln okadk
"Jedca".
Gdzie je masz?
Ona wyja stary plecak Paszy, on wpez pod
ko.
Potem pomg Daszy wsta.
Trzy sylwetki zmagay si z ciemnoci w ciszy
przerywanej jedynie suchym kaszlem i
pojkiwaniem Daszy.
W kocu Aleksander wzi j na rce, wynis z
mieszkania, a gdy zjechali schodami na d, uoy
j na sankach i przykry kocem.
Chwycili za sznurek i powoli ruszyli przez
zanieon ulic, cignc za sob niebieskie
saneczki ojaskrawoczerwonych pozach.
- Co z ni bdzie?
- spytaa cicho Tatiana.
- W Kobonie jest szpital i jedzenie.
Kiedy si jej polepszy, pojedziecie do Mootowa.
- Brzydko kaszle.
Aleksander nie odpowiedzia.
- Dlaczego tak kaszle?
- spytaa Tania i sama zakaszlaa.
Aleksander milcza.
- Babcia od tak dawna nie pisze...
- Na pewno ma si dobrze.
Lepiej ni wy.
Ciko ci cign?
Pu.
Pu sznurek.
Id przy mnie.
- Nie.
- Tak bardzo chciaa odpocz.
- Pomog ci.
- Oszczdzaj siy.
- Rozwar jej do.
Pucia sznurek i szurajc nogami, poczapaa
dalej.
- We mnie pod rk.
- Tak zrobia.
Z zimna stracia czucie w stopach.
W miecie panowaa cisza i nie mal zupena
ciemno.
Na niebie wiecia jedynie zorza polarna, Tatiana
spojrzaa na siostr, ktra leaa bez ruchu na
sankach.
- Jest bardzo osabiona.
- Na pewno.
- Jak ty to wytrzymujesz?
- spytaa cicho.
- Musisz nosi karabin, sta na warcie, walczy
skd masz na to si?
- Daj wam to, czego najbardziej ode mnie
potrzebujecie.
Bez sowa sunli przez nieg.
Aleksander zwolni.
Tania chwycia za sznurek.
Tym razem Szura nie zaprotestowa.
- Poczuj si lepiej, kiedy wyjedziecie z miasta.
Kiedy zyskam pewno, e jestecie bezpieczne.
Mylisz, e tak bdzie lepiej?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Tak, lepiej, bo nareszcie zjedz co po ywnego.
I ona, i Dasza.
Jednoczenie gorzej, bo nie bdzie tam jego.
Bo przestanie go widywa.
Zacisna zby.
Milczaa.
I nagle usyszaa ciche:
- Wiem.
Miaa ochot si rozpaka, lecz wiedziaa, e to
niemoliwe.
Przy mknite, piekce od czarnego mrozu oczy
byy zupenie suche.
Gdy godzin pniej dotarli wreszcie do koszar,
ciarwka miaa za chwil odjecha.
Aleksander wnis Dasz pod plandek.
Na pododze siedziao szeciu onierzy, moda
kobieta z maym dzieckiem na rkach i ledwo
ywy mczyzna.
Wyglda sto razy gorzej ni Dasza, pomylaa
Tatiana, lecz spojrzawszy na siostr, stwierdzia,
e ta nie moe nawet siedzie o wasnych siach.
Gdy tylko Szura przestawa j podtrzymywa,
przechylaa si to w jedn, to w drug stron.
Tania nie moga sama wej, nie miaa siy.
Nie bya w stanie ani si podcign, ani tym
bardziej podskoczy.
Kto musia j podsadzi.
Pasaerowie ciarwki nie zwracali na ni
uwagi, nie patrzy na ni nawet Aleksander, ktry
nie cierpliwie prbowa zmusi Dasz do
otwarcia oczu.
Kto krzykn: "Jedziemy!
" i samochd powoli ruszy przez nieg.
- Szura!
- wykrztusia Tatiana.
Aleksander przyczoga si do drzwi, chwyci j
za rk i wcign do rodka.
- Zapomniae o mnie?
- wydyszaa, zerkajc na siostr.
Dasza miaa otwarte oczy.
Dasza ich obserwowaa.
Kto zamkn drzwi i zapada ciemno.
Tatiana ruszya na czworakach w stron siostry.
W milczeniu jechali w kierunku adogi.
Aleksander siedzia przy swoim karabinie.
Dasza leaa na pokrytej trocinami pododze z
gow na jego kolanach.
Tania dwigna nogi siostry i wsuna si pod
nie, tak e Dasza leaa teraz na nich.
Szura podtrzymywa jej gow, Tania stopy.
On opiera si o cian szoferki, ona o burt
maszyny.
Pomacaa wokoo rk, podniosa z podogi
szczypt trocin i wsypaa je sobie do ust.
Smakoway jak chleb.
Signa po wicej.
- Nie jedz tego - powiedzia Aleksander.
Widzia j?
W tej ciemnoci?
- To brudne.
Mija czas.
Niekiedy, w migotliwym wietle reflektorw
jadcego z naprzeciwka pojazdu, widziaa przez
chwil jego twarz.
Spotykali si wzrokiem i patrzyli na siebie, dopki
wiato nie znikno w mroku.
Nie dotykajc si, siedzieli bez sowa na pododze
i przy kadej okazji prbowali odnale si w
pmroku.
Czas.
Te nieskoczenie dugie minuty.
- Ktra godzina?
- Druga.
Niedugo bdziemy na miejscu.
Bya godna, byo jej przeraliwie zimno.
Pragna, eby Dasza na braa si, eby moga
wreszcie wsta, a jednoczenie wyjazd do
Mootowa zdawa si czym kracowo
ostatecznym.
Czekaa na chwil wiata, eby znowu spojrze
na Aleksandra.
Jej oczy przywyky wreszcie do ciemnoci i
dostrzegaa ju zarys jego ciaa, jego gowy,
ksztat ramion, ktrymi tuli Dasz, eby j ogrza.
Potrzsna j za nog, najpierw delikatnie, potem
mocniej.
Siostra poruszya si lekko i zakaszlaa.
Tatiana z ulg zamkna oczy, by natychmiast
otworzy je ponownie.
Nie, nie chciaa zamyka oczu.
Wiedziaa, e za chwil znajdzie si po drugiej
stronie jeziora, tak daleko od Szury.
Gdybym wycigna rk, pomylaa, mogabym
go dotkn.
- Taniu?
- Tak?
- Jak si nazywa wioska, w ktrej mieszka twoja
babcia?
- azaewo.
- Wycigna do niego rk.
On wycign rk do niej.
- azariewo.
Mijajce wiato.
Dotknli si palcami i ponownie zapada
ciemno.
Aleksander zasn.
Dasza te usna.
Wszyscy pasaerowie mieli za mknite oczy -
wszyscy z wyjtkiem Tatiany, ktra nie odrywaa
wzroku od picego Aleksandra.
Moe umaram?
- mylaa.
Umarli nie mog zamkn oczu.
Moe wanie dlatego nie pi.
Bo ju umaram.
Patrzya na niego i patrzya.
Obie rce trzyma na gowie Daszy.
- Dlaczego nie kupie sobie lodw?
- Nie miaem ochoty.
- To dlaczego tak akomie patrzysz na moje?
- Nieprawda, nie patrzy.
- Nie?
Chcesz sprbowa?
- Chc.
- Nachyli si i lizn lody.
- Dobre?
- Pyszne.
W kocu ciarwka stana.
Aleksander otworzy oczy.
Ludzie drgnli, zaczli si niemrawo podnosi.
Pierwsza wstaa kobieta z dzieckiem.
- Wiktor, chod, kochanie.
Dojechalimy, pora wysiada.
Aleksander wysun si spod Daszy i poda rk
Tatianie.
- Wsta - powiedzia agodnie.
- Ju czas.
Zachwiaa si z wycieczenia.
- Szura, co ja z ni zrobi w Kobonie?
Ona nie moe chodzi.
Nie udwign jej, ja to nie ty.
- Nic si nie martw.
Pomog wam onierze i lekarze.
Spjrz na t kobiet - szepn.
- Niesie dziecko, ale jej m nie moe nawet sam
siedzie, tak samo jak Dasza.
Da sobie rad, zobaczysz.
Chod, pomog ci zej.
Zeskoczy w nieg, wycign rce Tania nie
zeskoczyaby, nawet gdyby moga -
chwyci j w talii i powoli postawi na ziemi.
Nie cofn rk.
- Szybciej!
- krzykn stojcy za nimi sierant.
- Szybciej tam!
Aleksander puci Tatian, odwrci si i posa
mu ponure spojrzenie.
Sierant szybko go przeprosi.
- Chodcie, towarzyszki, chodcie!
Do jeziora!
Ciarwka czeka.
Szybciej.
Im szybciej wsidziecie, tym szybciej ruszymy.
To trzydzieci kilometrw lodem, dwie godziny
jazdy, ale na drugim brzegu jest maso, moe nawet
ser.
Pospieszcie si!
Kobieta z dzieckiem schodzia ju stokiem.
Tu za ni kutyka m.
Aleksander wzi Dasz na rce.
- Postaw j.
Szura - powiedziaa Tatiana.
- Pjdziemy razem.
Dasza stana na niegu i natychmiast ugiy si
pod ni nogi.
- Chod, siostrzyczko, pomog ci.
Syszaa?
Dadz nam troch masa.
Dasza jkna i otworzya oczy.
- Gdzie ja jestem?
- wychrypiaa.
- Na Drodze ycia.
Chod.
Zaraz dostaniemy co do jedzenia.
Wszystko bdzie dobrze, zbada ci lekarz...
Siostra popatrzya na Aleksandra.
- Jedziesz z nami?
Wzi j pod rk.
- Nie, zostaj.
Tu niedaleko jest moja bateria przeciwlotnicza.
Ale kiedy dojedziecie do Mootowa, zaraz
napiszcie.
Przyjad, gdy tylko do stan urlop.
- Mwi, nie patrzc na Tatian, lecz ona musiaa
na niego zerka, inaczej nic by nie usyszaa.
Dasza przesza kilka metrw i osuna si w nieg.
- Nie mog.
- Moesz - odpara Tania.
- Chod.
Poka mu, e ycie jeszcze co dla ciebie znaczy.
Udowodnij, e potrafisz tam doj, e chcesz si
ratowa.
Chod, Dasza, chod.
- Pomoga jej wsta.
Siostra przesza kilka metrw i przystana.
- Nie - szepna.
Wzili j pod rce i sprowadzili niebezpiecznym
zboczem na brzeg jeziora, gdzie czekaa wojskowa
ciarwka.
Aleksander wcign Dasz do rodka, uoy j na
pododze i zeskoczy, eby podsadzi Tatian,
ktra z trudem utrzymywaa si na nogach.
Staa, opierajc gow o brezentow burt
maszyny.
Kto krzykn.
Za warcza silnik.
- Chod, Taniu.
- Szura podszed bliej.
- Pomog ci wsi.
Musisz zadba o siostr, musisz by silna.
- Bd.
- Powiedziaa to, czy tylko si jej zdawao?
- Nie bj si, nocjest tu spokojniej.
Niemcy pi.
- Nie boj si.
- Przywara do jego ramienia.
Obj j i przytuli.
- Bd silna, Taniu - wyszepta chrapliwie.
- Dla mnie.
Przeyj.
- Przeyj - odrzeka.
- Dla ciebie.
Nachyli si, lecz ona nie moga podnie gowy.
Pocaowa j w czapk.
Stali tak kilka chwil.
- Odjedamy!
-krzykn kierowca.
Aleksander pomg jej wsi.
Sam te wskoczy do rodka, usadzi je wygodniej
i zoy gow Daszy na kolanach Tatiany.
- Tak dobrze?
- spyta.
- Dobrze - odrzeky.
Aleksander uklk.
- Daszo, pamitaj, kiedy w Kobonie dadz ci je,
jedz bardzo po woli, maymi kawakami.
Due uszkodz ci odek, syszysz?
Z dnia na dzie bdziesz moga je wicej.
Zup jedz yeczk do herbaty, dobrze?
Dasza wzia go za rk.
Pocaowa j w czoo.
- Do widzenia.
Do zobaczenia.
- Do widzenia...
szepna.
Jak ona do ciebie mwi?
Szura?
Zerkn na Tatian.
- Tak.
- Do widzenia, Szura - szepna Dasza.
- Kocham ci.
Tania zamkna oczy, eby go nie widzie.
Gdyby moga, zatkaaby sobie uszy, eby go nie
sysze.
- I ja ciebie - odrzek Aleksander.
- Napisz.
- Wsta.
- Poegnaj si z Tatian - powiedziaa Dasza.
- A moe ju si poegnalicie?
- Do widzenia, Taniu.
- Do widzenia, Aleksandrze - szepna, patrzc mu
w oczy.
- Gdy tylko dojedziecie do Mootowa, natychmiast
piszcie.
- Zeskoczy z ciarwki.
- Natychmiast, syszysz?
- Aleksandrze!
- zawoaa Dasza.
- Tak?
- Od jak dawna kochasz moj siostr?
Szura zerkn na Tatian i przenis wzrok z
powrotem na Dasz.
Otworzy usta, zamkn je i potrzsn gow.
- Od kiedy?
Powiedz.
Spjrz na nas.
Czy warto mie teraz jakie tajemnice?
Powiedz, jedyny, powiedz...
Aleksander zacisn zby.
- Nie kocham jej i nigdy nie kochaem - odrzek z
moc.
- Kocham tylko ciebie, przecie wiesz.
- A nasz lub?
Mwie powanie?
- Tak.
Przyjad do ciebie latem i pobierzemy si.
Jedcie ju, ruszajcie.
Posa Daszy pocaunek i znikn, nawet nie
spojrzawszy na Tatian.
Tak rozpaczliwie pragna, eby cho na ni
zerkn, tak bardzo pragna ujrze prawd w jego
oczach.
Prawdy nie ujrzaa.
Nie ujrzaa nic.
Nawet nie poczua na twarzy jego oddechu.
Usyszaa tylko, e si jej wypar.
Opuszczono brezent, ciarwka ruszya i znowu
pogryli si w ciemnoci.
Tylko e teraz nie byo z nimi Aleksandra, ktrego
twarz majaczyaby na pograniczu mroku i wiata,
tylko e teraz nie byo nawet ksiyca.
By tylko dobiegajcy z oddali odgos wybuchw,
odgos, ktrego Tania prawie nie syszaa, tak
gono bio jej pknite serce.
Za mkna oczy, eby leca tu obok Dasza nie
moga dostrzec promieniujcego z nich blu.
- Taniu?
Nie odpowiedziaa.
Od wcigania mronego powietrza rozbola j nos.
Rozchylia wargi i zacza oddycha ustami.
Kuo j w piersiach.
- Tanieczko?
- Tak?
- szepna.
- Dobrze si czujesz?
- Otwrz oczy, siostrzyczko.
Nie moga.
Nie chciaa.
- Otwrz.
Rozwara powieki.
- Daszo, jestem bardzo zmczona.
Ty drzemaa tyle godzin.
Teraz moja kolej.
Cignam ci na sankach, podtrzymywaam ci
nogi, po mogam ci zej ze zbocza.
Teraz te wspierasz si na mnie, wic po zwl mi
chocia chwil odpocz.
Dobrze?
Dasza milczaa, patrzc na ni trzewo i z pen
wiadomoci.
Tatiana ponownie zamkna oczy.
Siostra gwatownie zakaszlaa.
- Powiedzia, e nigdy ci nie kocha i nie kocha.
Jak si wtedy po czua, siostrzyczko?
Tatiana z trudem stumia w sobie bolesny jk.
- Nijak - wychrypiaa.
- Normalnie.
- W takim razie dlaczego drgna, jakby ci
uderzy?
- Ja?
Co ty pleciesz?
- Otwrz oczy.
- Nie.
- Kochasz go nad ycie, prawda?
Jak, jakim cudem zdoaa to przede mn ukry?
Przecie kochasz go nade wszystko...
Tak.
Kocham go nade wszystko.
- Daszo - odrzeka Tania z moc - ciebie kocham
bardziej.
- Ale oczu nie otworzya.
- I wcale tego nie ukrywaa.
Nie, wprost przeciwnie.
Marina miaa racj.
Po prostu byam lepa.
- Mwia tak gono, e syszaa j i kobieta z
dzieckiem, i jej m, i kierowca ciarwki.
- Nie ukrywaa mioci, zostawiaa j na
widoku, w tysicu rnych miejsc.
Tak, teraz to widz, teraz widz wszystko.
- Rozpakaa si i znowu gwatownie zakaszlaa.
- Ale jak to moliwe?
Przecie bya dzieckiem, ma dziewczynk!
Maa dziewczynka nie moe tak kocha!
- Jkna bolenie.
Dorosam, Daszo, dorosam.
Gdzie midzy wakacjami nad jeziorem Ilmen i
pocztkiem wojny, maa dziewczynka
przedzierzgna si w kobiet.
Zza brezentowej burty dochodzi huk dzia i
modzierzy.
Pod plandek panowao guche milczenie.
Tatiana mylaa o dziecku w ramionach modej
matki o ziemistej cerze i owrzodzonych
policzkach.
Jej m cigle si na ni osuwa, bez wzgldu na
to, jak mocno go od siebie odpychaa.
W kocu kobieta nie wytrzymaa i wybuchna
paczem.
Dziecko nawet nie zakwilio.
- Moe pomc?
- spytaa Tatiana.
- Ma pani swoje wasne kopoty - burkna
kobieta.
- Mj m jest bardzo osabiony.
- Taniu - szepna Dasza.
- Posad mnie i oprzyj o cian.
Od tego leenia boli mnie w piersi.
Id.
Pom jej.
Tatiana podczogaa si do kobiety.
Ta jeszcze mocniej przytulia do siebie dziecko.
Tania lekko potrzsna mczyzn za rami.
Prbowaa posadzi go prosto i tym razem upad
na podog.
By szczelnie owinity szalem, palto mia zapite
pod sam szyj.
Zacza je rozpina.
Trwao to co naj mniej dziesi minut.
Kobieta nie przestawaa mwi.
- Marnie z nim.
Z creczk te nie lepiej.
Nie mam dla niej mleka.
Co za pech: urodzia si w padzierniku.
Co za pech.
A w lutym, kiedy zaszam w ci, bylimy tacy
szczliwi.
Mylelimy, e to znak od Boga.
Pobralimy si we wrzeniu.
Bylimy tacy przejci: nasze pierwsze dziecko.
Leonid pracowa w wodocigach.
Mia bardzo duy przy dzia, ale kiedy zabrako
wody...
Dlaczego go pani rozpina?
I nie czekajc na odpowied, mwia dalej:
- Mam na imi Nadieda.
Najgorsze, e nie mogam zdoby mleka dla maej.
Prbowaam karmi j mlekiem w proszku, ale po
nim miaa straszn biegunk, wic przestaam.
M te musia je, a jedzenia byo coraz mniej.
Dziki Bogu, e wreszcie udao nam si zaatwi
miejsce w ciarwce.
Mwili, e w Kobonie jest chleb i ser.
Co ja bym daa za kawaek kurczcia, za co
gorcego.
Zjem wszystko, nawet konin.
I eby byo cho troch dla Leonida.
Tatiana przyoya dwa palce do szyi mczyzny,
potem zapia mu palto, owina twarz szalikiem,
zsuna go ze stp ony i wrcia do Daszy.
W ciarwce zapada martwa cisza.
Tania syszaa tylko pytki od dech siostry i jej
gwatowny kaszel.
Oddech, kaszel i ostatnie sowa Aleksandra.
Zamkna oczy, eby nie patrze na kobiet, na jej
martwe dziecko i martwego ma.
Pooya rk na gowie siostry.
Dasza jej nie od trcia.
Do Kobony dojechali o wicie.
Nad ciemnym horyzontem wstaa szkaratna mga.
Wyblaka twarz Daszy zmatowiaa.
I ten jej oddech.
Dlaczego tak chrapliwie oddycha?
- Moesz wsta?
Dojechalimy.
- Nie dam rady.
Nadieda krzyczaa, eby kto pomg jej mowi.
Na prno.
Zza brezentowej plandeki wychyna gowa
onierza.
- Wysiada.
Musimy zaadowa wz.
Zaraz wracamy.
Tatiana pocigna siostr za rk.
- Chod, Daszka, chod.
- Sprowad kogo.
Nie mog...
Tania szarpna j i Dasza wstaa na czworaki.
- Dojd tylko do plandeki, pomog ci zej.
- Moe pani pomc mojemu mowi?
- poprosia paczliwie Na dieda.
- Bagam.
Ma pani tyle siy, on nie da rady...
Tatiana pokrcia gow.
- Jest dla mnie za ciki.
- Przecie jeszcze pani chodzi.
Prosz nam pomc.
Niech pani nie bdzie tak egoistk.
- Zaraz.
Najpierw siostra, potem wy.
- Odczep si, kobieto - mrukna Dasza.
- Twj m nie yje.
Daj spokj mojej siostrze.
Nadieda przeraliwie krzykna.
Gdy Dasza doczogaa si do rozchylonej
plandeki, Tatiana obrcia j nogami naprzd,
pocigna i siostra runa w nieg.
Tam znieruchomiaa.
- Daszka, bagam.
Nie dam rady ci...
Podszed do nich kierowca.
Jednym ruchem dwign Dasz na nogi i
powiedzia:
- Wstacie, towarzyszko.
Wstacie i idcie do namiotu.
Zjecie co, napijecie si gorcej herbaty.
Idcie ju, idcie.
- Nie zapominajcie o mnie!
- krzykna spod plandeki Nadieda.
Tatiana nie miaa ochoty czeka, a nieszczsna
kobieta dowie si prawdy o mu.
- Dasza - powiedziaa.
- Wesprzyj si na mnie.
Pjdziemy razem.
Spjrz.
- Wskazaa pobliskie zbocze.
- To rzeka.
Jestemy nad Kobon.
- Nie dam rady - wydyszaa siostra.
- Za stromo.
Na tamtym brzegu ledwo zeszam, a to jest
wzgrze...
- Nie, to agodny stok.
Czerp si ze mnie.
Syszysz?
Czerp si ze mnie i wejd na ten przeklty stok!
- Dla ciebie to atwe, co?
- Tak mylisz?
- atwe.
Po prostu chcesz y, to wszystko.
Tak, chc y, ale to nie wystarczy.
Z trudem ruszyy przez nieg.
- A ty?
Ty nie chcesz y?
Dasza nie odpowiedziaa.
- O tak, o tak.
Bardzo dobrze ci idzie.
Nie ma tu nikogo do pomocy.
- Tatiana cisna j za rami i szepna; -
Zostaymy tylko my, tylko ty i ja, Daszko.
Chod.
onierze s zajci, a tamci pomagaj swoim, tak
jak ja tobie.
Chcesz y.
Musisz y, syszysz?
Latem Aleksander przyjedzie do Mootowa i
pobierzecie si.
Dasza znalaza w sobie si, by si cicho
rozemia.
- Taniu, ty nigdy nie rezygnujesz, prawda?
- Nie, nigdy.
Dasza upada.
Zrozpaczona Tatiana odwrcia si i zobaczya
Nadied, ktra wchodzia na stok bez dziecka i
bez ma.
Chwycia j za rk.
- Nadiedo, pom mi.
Pom Daszy.
Upada i...
Kobieta wyszarpna si i sykna:
- Zostaw mnie!
Nie widzisz, e zostaam sama?
- Bagam...
- A ty mi pomoga?
Moi nie yj.
Zostaw mnie, syszysz?
- Nadieda odesza.
Nagle Tania usyszaa znajomy gos:
- Tatiana?
Tatiana Mietanowa?
Odwrcia gow i zobaczya Dmitrija.
Kutyka ku niej, podpierajc
si karabinem.
- Dmitrij!
- Podesza bliej.
Obj j na powitanie.
- Pom nam, Dima.
Dasza upada i nie moe wsta.
Dmitrij niezdarnie przyklk.
- Poczekaj, Daszo, poczekaj.
Jestem ranny, sam ci nie udwign, ale
sprowadz kogo do pomocy.
- Wsta i ponownie uciska Tatian.
- eby tak na siebie wpa.
Niesamowite.
To chyba przeznaczenie.
Sprowadzi kolegw, ktrzy ponieli Dasz do
lazaretu.
Tania ruszya za nimi w fiokoworowym wietle
arktycznego dnia.
Przyszed lekarz.
Osucha Daszy serce, puca, zbada puls, kaza
otworzy usta, pokrci gow, wsta i oznajmi:
- Galopujce suchoty.
Ju po niej.
- Jak to "ju po niej"?
- spytaa Tatiana.
- Co pan mwi?
Niech pan co jej da, sulfamid albo...
Lekarz wybuchn miechem.
- Wszyscy jestecie tacy sami, wszyscy.
Dziewczyno, twoja siostra to beznadziejny
przypadek.
Mylisz, e bd marnowa na ni bezcenny
sulfamid?
Zwariowaa?
Spjrz na ni.
Zostaa jej najwyej godzina ycia.
Nie dabym jej nawet kawaka chleba, bo i po co?
Widzisz, czym kaszle?
Syszysz, jak oddycha?
Jestem pewien, e grulica zaatakowaa ju
wtrob.
Id do ssiedniego namiotu.
Zjedz troch zupy i owsianki.
Ty moe z tego wyjdziesz, ale musisz regularnie
je.
Tatiana zagryza warg.
- To znaczy, e nic mi nie jest?
- spytaa cicho.
- Moe mnie pan
zbada?
Lekarz rozpi jej palto i przytkn stetoskop do
piersi.
Potem osucha jej plecy.
- To ty potrzebujesz sulfamidw, nie ona.
Masz zapalenie puc.
Pielgniarka si tob zajmie.
Olga!
- Wychodzc przystan.
- I nie zbliaj si do siostry.
Grulica jest zaraliwa.
Dasza leaa w czystym ku, Tatiana na ziemi.
Szybko zmarza.
Przesuna Dasz w stron ciany, pooya si
przy niej i mocno przy tulia.
- Kiedy miaam nocne koszmary, zawsze si do
ciebie tuliam.
- Pamitam - wychrypiaa siostra, - Bya taka
sodka...
- Na jej drcych wargach igrao sinawe wiato
dnia.
-Nie mog oddycha...
Tatiana uklka przy ku, rozchylia jej usta,
nakrya je swoimi ustami i oddaa siostrze swj
oddech, oddech pytki, zimny i aosny, od dech, w
ktrym nie byo ani oywczej siy, ani niczego
innego.
Chtnie oddaaby jej puca.
Prbowaa oddycha gbiej, lecz nie moga,
oddychaa wic pytko, przez nieskoczenie dugie
minuty, szepczc do siostry cichym szeptem ycia.
Do namiotu wesza pielgniarka.
- Przesta - powiedziaa agodnie, pomagajc jej
wsta.
- Doktor zabroni ci do niej podchodzi.
To ty masz zapalenie puc?
- Tak odrzeka Tatiana, ciskajc zimn rk
Daszy.
Pielgniarka podaa jej trzy biae tabletki, szklank
wody i kromk czarnego chleba.
- Jedz.
Namoczyam j w sodzonej wodzie.
- Dzikuj - wykrztusia Tania, z trudem apic
oddech.
Pielgniarka pooya jej rk na ramieniu.
- Chod.
Sprbujemy znale jakie ko.
Odpoczniesz przed niadaniem.
Tatiana pokrcia gow.
- Nie oddawaj jej chleba.
Zjedz sama.
- Ona potrzebuje go bardziej ni ja.
- Nie, kochanie.
Ju nie.
Gdy pielgniarka wysza, Tania rozkruszya
tabletki na ramie ka, wsypaa proszek do wody,
wypia may yk, uniosa Daszy gow i wlaa jej
do ust bezcenny lek.
Potem daa jej kawaeczek chleba, ktry siostra
przekna, dawic si bolenie i krztuszc.
Na beowej powoczce poduszki wykwity plamy
krwi.
Tania otara jej usta i ponownie przywara do nich
swoimi ustami.
- Taniu?
- Tak?
- Czyja umieram?
Czy tak wyglda umieranie?
- Nie, Daszo.
- Tatiana nie miaa siy powiedzie nic wicej.
Uniosa gow i spojrzaa jej w zamglone oczy.
Siostra zamrugaa.
- Taniu, kochanie...
Jeste taka dobra.
Tatiana ponownie tchna w ni cichy szept ycia.
Nie syszaa jej rzcego oddechu.
Syszaa jedynie swj, ciki i pytki.
Wtem poczua dotyk ciepej rki na ramieniu.
- Chod.
- Gos pielgniarki.
- Pora na niadanie.
Nie uwierzysz, co dla ciebie mam.
Zjesz prawdziw kasz i chleb z masem.
Napijesz si herbaty z cukrem, dam ci nawet
szklank prawdziwego mleka.
Chod.
Jak ci na imi?
- Nie mog zostawi siostry...
- Chod, skarbie - powtrzya wspczujcym
gosem pielgniarka.
- Mam na imi Olga.
Chod, niadanie zaraz si skoczy.
Dwigna j z ziemi.
Tania wstaa, lecz wystarczyo, e spojrzaa na
Dasz i ponownie opada na kolana.
Siostra miaa otwarte usta.
I nieruchome, szeroko rozwarte powieki.
Patrzya ponad jej ramieniem w szkaratne niebo
Kobony.
Tatiana zamkna jej oczy pocaunkiem i zrobia na
czole znak krzya.
Potem wstaa, wzia Olg za rk i wysza z
namiotu.
Usiada przy stole i wbia wzrok w pusty talerz.
Olga przyniosa jej troch kaszy, ale Tania zjada
tylko poow.
Gdy pielgniarka spytaa j dlaczego, Tatiana
odrzeka, e reszta jest dla Daszy, i zemdlaa.
Jaki czas potem ockna si w ku.
Olga podaa jej kawaek chleba i kubek herbaty.
Tania ponownie odmwia.
- Umrzesz, jeli nie bdziesz nic jada.
- Nie umr.
Prosz da to mojej siostrze.
- Ona nie yje.
- Nieprawda.
- Chod, zaprowadz ci do niej.
Poszy na zaplecze.
Dasza leaa na ziemi obok zwok trzech innych
osb.
Tania spytaa, kto j pochowa.
- Och, dziewczyno, dziewczyno...
- odpara ze miechem Olga.
- Nikt.
Nikt ich nie pochowa.
Wzia tabletki?
Tatiana pokrcia gow.
- Olgo, moesz zdoby jakie przecierado?
Dla niej.
Dla mojej siostry.
Pielgniarka przyniosa przecierado, tabletki,
kubek czarnej herbaty z cukrem, chleb i maso.
Tania usiada na metalowym krzele tu przy
zwokach i tym razem zjada, tym razem wzia te
lekarstwo.
Skoczywszy, rozoya na ziemi przecierado,
usiada i obja gow martwej siostry.
Siedziaa tak dugo.
Bardzo dugo.
Potem owina szczelnie ciao, mocno zwizaa
naderwane ptno i posza poszuka Dmitrija.
W Kobonie, maym, ciemnym nadmorskim
miasteczku, stacjonowao duo onierzy, lecz
Dimy wrd nich nie byo.
Musiaa go znale.
Po trzebowaa pomocy.
Zawrcia nad rzek.
Zatrzymaa jakiego oficera i spytaa o Dmitrija
Czemienk.
Oficer go nie zna.
Spytaa dziesiciu innych onierzy, lecz oni te go
nie znali.
Jedenasty spojrza na ni i rzuci:
- Tatiana?
Co ci jest?
Przecie to ja!
Dima.
Nie poznaa go.
- Musisz mi pomc - odrzeka apatycznie.
- Taniu, nie poznajesz mnie?
- Poznaj - odpara beznamitnie.
- Chod.
Pokutyka przed siebie, wspierajc si lekko na
jej pochylonych ramionach.
- Nie spytasz mnie nawet, co z moj nog?
- Tak, zaraz.
- Wprowadzia go za przepierzenie i wskazaa
owinite przecieradem zwoki.
- Pomoesz mi pogrzeba Dasz?
- spytaa drcym gosem.
Dmitrij gono wcign powietrze.
- Och, Taniu...
- Pokrci gow.
- Nie mog jej zabra, ale tutaj te jej nie
zostawi.
Prosz, po m mi.
- Taniu...
- Chcia j obj, lecz si cofna.
- Gdzie j pogrzebiemy?
Ziemia jest zamarznita na kamie.
Nie rozkopaby jej nawet bul doer.
Tania czekaa.
Na soce.
Na olnienie.
Na jakie rozwizanie.
- Droga ycia.
Niemcy wci j bombarduj, prawda?
- Tak.
- Ld pka.
- Tak.
- Do Dmitrija zaczynao co powoli dociera.
- W takim razie chodmy.
- Taniu, ja nie mog...
- Moesz.
Mog ja, moesz i ty.
- Nie rozumiesz...
- Nie, to ty nie rozumiesz.
Nie mog jej tak zostawi.
Nie zostawi jej i te umr.
- Stana twarz do niego.
- Czy bdziesz umia uszy dla mnie worek, kiedy
umr?
A moe rzucisz mnie na te zwoki?
Powiedz, co ze mn zrobisz?
Dmitrij trzasn kolb karabinu w ziemi.
- Taniu...
- Prosz, pom mi.
Dima ciko westchn.
- Nie mog.
Spjrz na mnie.
Trzy miesice leaem w szpitalu.
Nie dawno mnie wypisali i skierowali do Kobony.
a tu caymi godzinami, stopa boli mnie jak
jasna cholera, a Niemcy nieustannie bombarduj
jezioro.
Nie zd uciec.
- Postarasz si o sanki?
- spytaa zimno, siadajc przy Daszy.
- Czy zrobisz dla mnie chocia to?
- Taniu...
- Tylko sanki, Dmitrij, tylko sanki.
Po jakim czasie wrci z sankami.
Tatiana wstaa.
- Dzikuj.
Moesz ju i.
- Taniu, co ty robisz?
- wykrzykn.
- Kogo to wszystko obchodzi?
Przesta si o ni martwi, przecie ona nie yje.
Ta cholerna wojna ju jej nie dotyczy!
Podniosa gow.
- Kogo?
- powtrzya.
- Kogo to obchodzi?
Mnie.
Moja siostra nie umara samotnie.
Byam z ni, jestem i zostan do samego koca.
Odejd dopiero wtedy, gdy j pogrzebi.
- Odejdziesz i co?
Co potem?
Jeste osabiona, chora.
Pojedziesz do dziadkw?
Gdzie oni teraz s?
W Kazaniu?
W Mootowie?
Nie powinna tam jecha.
Cigle docieraj tu potworne opowieci o
uciekinierach.
- Nie wiem, dokd pojad.
Ale nie martw si, dam sobie rad.
- Dmitrij!
- zawoaa, gdy ju odchodzi.
- Tak?
- Jeli zobaczysz Aleksandra, powiedz mu o
Daszy.
Kiwn gow.
- Oczywicie.
Bd u niego w przyszym tygodniu.
Przykro mi, e niewiele ci pomogem.
Tatiana odwrcia si gwatownie.
Olga pomoga jej uoy zwoki na sankach, po
czym zepchny sanki na zamarznit rzek.
Tania powoli zesza na brzeg, chwycia sznurek i
pod szarym, milczcym niebem, pocigna Dasz
po zamarznitym jeziorze.
Byo wczesne popoudnie, lecz zapadaa ju
ciemno.
Niemieckie bombowce spay.
Kilkaset metrw od brzegu ziaa wyrwa w lodzie.
Tatiana przystana i resztk si zsuna zwoki z
sanek.
Potem uklka i pooya rk na biaym
przecieradle.
Daszo, pamitasz, kiedy miaam pi lat - ty
skoczya wtedy dwanacie -
uczya mnie nurkowa w jeziorze Ilmen.
Nurkowaa i zachcaa mnie, mwic, e to
cudowne uczucie, e pod wod jest tak cicho, tak
spokojnie.
A potem nauczya mnie wstrzymywa oddech
duej od Paszki.
Mwia, e musz z nim wygra, e dziewczta
zawsze powinny wygrywa z chopcami.
Dlatego teraz...
Id, Daszo.
Id popywa.
Jak dawniej.
Jak kiedy.
Wia lodowaty wiatr i Tatiana bardzo zmarza.
- Szkoda, e nie znam adnej modlitwy - szepna.
- Szkoda, bo bardzo by mi si teraz przydaa.
Dobry Boe, prosz Ci, spraw, eby moja siostra
Dasza odpyna do nieba w spokoju.
Spraw, eby ju nigdy nie byo jej zimno, a chleba
naszego powszedniego daj jej tyle, ile tylko zdoa
zje.
Prosz Ci, Boe...
Zepchna zwoki do wody.
W gasncym wietle dnia biay worek zdawa si
niebieski.
Dasza zanurzya si niechtnie, jakby nie chciaa
rozsta si z yciem.
Ciao obrcio si powoli i znikno pod lodem.
Tatiana dugo klczaa nad czarn wyrw.
W kocu wstaa i odkaszlnwszy w rkawic,
ruszya do brzegu, cignc za sob puste sanki.
CZ 3
azariewo
Wiosenne dni
Do azariewa pojecha w ciemno.
Nie mia wybom.
Nie otrzyma dosownie nic, ani jednego listu, ani
jednej kartki pocztowej.
Dasza i Tatiana nie napisay do niego ani sowa.
Nachodziy go powane wtpliwoci co do Daszy,
ale skoro zim przey Sawin -
Aleksander przekona si o tym na wasne oczy -
moga przey i ona.
Najbardziej niepokoio go to, e ani razu nie
napisaa.
Z Leningradu pisaa nieustannie.
Min stycze, min luty, a listu jak nie byo, tak
nie byo.
Tydzie po ucieczce dziewczt z Leningradu
pojecha do Kobony i szuka ich wrd chorych
uchodcw na wybrzeu.
Na prno.
Nie znalaz ani jednej, ani drugiej.
W marcu, bardzo zaniepokojony i przygnbiony,
napisa list do obwodu mootowskiego.
Wysa rwnie telegram do rady miejskiej z pro
b o wiadomo na temat Darii i Tatiany
Mietanowych.
Odpowied na desza dopiero w maju, kiedy
poczta zacza normalnie funkcjonowa.
Mootowska rada miejska w jednozdaniowym
licie zawiadamiaa, e adnych informacji na ich
temat nie maj.
Natychmiast wysa kolejny telegram z pytaniem,
czy wiejska rada narodowa w azariewie ma
telegraf.
Tym razem odpowied przysza ju nazajutrz.
Zawieraa jedynie dwa sowa: "Nie.
Stop".
Ilekro mia wolne, szed do mieszkania przy
Pitej Radzieckiej i otwiera drzwi kluczem, ktry
zostawia mu Dasza.
Sprzta, zamiata, umy podog, gdy w marcu
wymieniono popkane rury i puszczono
wod, zrobi nawet pranie.
Wstawi szyb w drugim pokoju.
Znalaz stare zdjcia Mietanoww.
Zacz je przeglda, ale szybko zamkn al bum i
odoy go na pk.
Niemal z kadej strony patrzyy na niego oczy
duchw.
Wanie tak si czu.
Wszdzie widzia duchy.
Ilekro przyjeda do Leningradu, szed na poczt
przy Starym Newskim, eby sprawdzi, czy nie
nadeszy jakie listy do Mietanoww.
Staremu poczmistrzowi robio si niedobrze na
jego widok.
Z kolei w garnizonie nieustannie wypytywa
sieranta odpowiedzialnego za odbir i
przekazywanie korespondencji, czy nie nadeszy
listy od sistr Mietanowych.
Sierantowi te robio si niedobrze na jego
widok.
Jednake aden list nie nadszed.
Ani list, ani telegram, ani kartka pocztowa.
W kwietniu stary poczmistrz umar.
Nikt o tym nie wiedzia, nikogo o tym nie
powiadomiono.
Co wicej, Aleksander znalaz go martwego za
biurkiem, ze stertami listw na pododze, na
ladzie, w pudach i w nie otwartych workach.
Przegldajc stosy korespondencji, wypali
trzydzieci papierosw.
Nic, adnego listu.
Wrci nad adog, eby dalej ochrania Drog
ycia - teraz ju wodn- i wyczekujc kolejnego
urlopu, wszdzie widzia ducha Tani.
Leningrad powoli uwalnia si ze szponw mierci
i rada miejska za cza mie coraz powaniejsze
obawy - obawy cakiem uzasadnione - e wraz z
nastaniem wiosny rozkadajce si zwoki, zatkane
rury kanalizacyjne i pynce ulicami cieki mog
doprowadzi do wybuchu epidemii.
Urzdnicy zainicjowali frontalny atak na miasto.
Wszyscy yjcy i mogcy chodzi mieszkacy
sprztali gruzy i zbierali trupy z ulic.
Wymieniono pknite rury, naprawiono
elektryczno.
Ruszyy tramwaje i trolejbusy, a kiedy przed
soborem w.
Izaaka ponownie zasadzono tulipany i kapust,
zdawao si, e Leningrad chwilowo si odrodzi.
Tulipany, pomyla Aleksander.
Szkoda, e Tania ich nie widzi.
Racj chleba dla niepracujcych zwikszono do
trzystu gramw dziennie.
Nie dlatego, e byo wicej mki, nie.
Dlatego, e byo mniej ludzi.
Na pocztku wojny, 22 czerwca 1941, a wic w
dniu, kiedy Aleksander pozna
Tatian, w Leningradzie mieszkao trzy miliony
ludzi.
8 wrzenia 1941, kiedy Niemcy zaczli oblega
miasto, byo ich dwa i p
miliona.
Wiosn czterdziestego drugiego pozostao tylko
milion.
Lodow Drog ycia przez jezioro adoga
ewakuowano p miliona ludzi, pozostawiajc ich
samym sobie w Kobonie.
A oblenie jeszcze si nie skoczyo.
Kiedy stopnia nieg, Aleksandra mianowano
dowdc oddziau od powiedzialnego za
wykopanie kilkunastu masowych grobw na
cmentarzu Piskariowskim - onierze uywali do
tego celu dynamitu - w ktrych pogrzebano prawie
p miliona zwok.
Cmentarz Piskariowski to tylko jeden z siedmiu
leningradzkich cmentarzy, na ktre trupy zwoono
niczym drewno na opa.
A oblenie wci trwao.
Okrnymi drogami, w ramach pomocy Lend-
Lease, do miasta coraz czciej trafiaa
amerykaska ywno.
Wiosn kilka razy przywieziono mleko w proszku,
syrop w proszku, a nawet jajka w proszku.
Aleksander kupi kilka rzeczy, w tym rozmwki
angielsko-rosyjskie, ktre sprzeda mu kierowca
ciarwki w Kobonie.
Kupi je z myl o Tani.
Tak dobrze radzia sobie z nauk angielskiego.
Z polecenia rady miejskiej wszystkie uszkodzone
pociskami budynki przy Newskim przesonite
faszywymi fasadami.
I tak, gadko, powoli i po cichu, Leningrad
wkroczy w lato roku czterdziestego drugiego.
Niemcy ostrzeliwali i bombardowali miasto z
niesabnc si.
Stycze, luty, marzec, kwiecie, maj.
Pi miesicy bez adnego listu, bez adnej
wiadomoci, bez choby cichego tchnienia.
Jak dugo mona milcze?
Jak dugo mona to milczenie znosi?
Jak dugo mona nosi w sercu nadziej i
wiadomo, e musiao si zdarzy co
nieuniknionego i niewyobraalnego?
e to moliwe.
Prawdopodobne.
e to niemal pewne.
Bo mier Aleksander widzia wszdzie, i na
froncie, i na ulicach Leningradu.
Widzia ciaa okaleczone, rozszarpane i
zamroone, widzia ciaa przypominajce
chodzce szkielety.
Widzia wszystko.
Mimo to wci wierzy.
W czerwcu do garnizonu przyjecha Dmitrij.
Aleksander by wstrznity i mia tylko nadziej,
e nie da tego po sobie pozna.
Dima postarza si nie o miesice, lecz o lata.
Mocno kula, chodzi lekko pochylony na praw
stron.
By wychudzony i wycieczony.
Dray mu donie.
Patrzc na niego, Aleksander myla: dlaczego
przey wanie on?
Dlaczego nie Dasza i Tatiana?
Jeli on mg z tego wyj, dlaczego nie wyszy
one?
Jeli mogem ocale ja, dlaczego nie ocalay one?
- Lewa stopa zdrowa, prawa do niczego -
powiedzia Dmitrij.
- Gupiec ze mnie, co?
- Umiechn si ciepo i Aleksander niechtnie
wskaza mu prycz.
Mia nadziej, e Dima znikn wreszcie z jego
ycia.
Niestety, jak pech, to pech.
Byli sami.
W zamylonych oczach Dmitrija dostrzeg dziwny
bysk, ktrego tak bardzo nie lubi.
- Przynajmniej nie musz ju walczy - rzuci
wesoo Dima.
- Nie ma tego zego, co by na dobre nie wyszo.
- Wanie - odrzek Aleksander.
- Zawsze chciae wyldowa na tyach.
- adne mi tyy - prychn Dmitrij.
- Wiesz, e od razu wysali mnie do Kobony...
- Do Kobony?
- Tak - odrzek niespiesznie Dima.
- A co?
Czyby Kobona miaa dla ciebie jakie specjalne
znaczenie?
Przyjedaj tam ciarwki z arciem od
Amerykanw, i tyle.
Aleksander zmruy oczy.
- Tak.
Nie wiedziaem, e tam suye.
- Bo dawnomy si nie widzieli.
- Bye tam w styczniu?
- Nie pamitam.
Mino tyle czasu...
Aleksander wsta i podszed bliej.
- Dima!
- wykrzykn.
- Wywiozem std Dasz i Tatian.
Przez adog do Kobony!
- Pewnie s ci bardzo wdziczne.
- Nie wiem.
Moe je widziae?
- Pytasz, czy wrd tysicy uciekinierw
widziaem w Kobonie dwie dziewczyny?
- Nie dwie dziewczyny, tylko Tanie i Dasz-
odpar zimno Aleksander.
- Chyba by je rozpozna, prawda?
- Nie rozpoznabym nawet...
- Pytaem, czy je widziae - powtrzy
Aleksander podniesionym gosem.
- Nie, nie widziaem.
I przesta krzycze.
Ale wiesz...
- Dmitrij po krci gow.
- Wsadzi dwie bezbronne dziewczyny do
ciarwki i wysa je...
Waciwie dokd one pojechay?
- Gdzie na wschd.
- Nie zamierza mu mwi, dokd.
- W gb kraju?
Czy ty zwariowa?
- Dima zachichota.
- Chyba nie chciae posa ich na pewn mier?
- Co ty bredzisz?
- warkn Aleksander.
- A co miaem zrobi?
Nie syszae, co si tu dziao zim?
Nie widzisz, co si dzieje teraz?
- Syszaem - odrzek z umiechem Dmitrij.
- Nie moge zrobi nic innego?
Ty albo pukownik Stiepanow?
- Nie, ani ja, ani Stiepanow.
- Aleksander mia tego do.
- Suchaj, musz...
- Chc tylko powiedzie, e wszyscy uciekinierzy,
ktrzy do nas trafili, stali u progu mierci.
Dasza jest silna, ale Tania?
Dziwi si, e przeya przepraw przez ld.
- Wzruszy ramionami.
- Mylaem, e ona pierwsza...
Wiesz, nawet ja zachorowaem na dystrofi.
Wikszo uciekinierw bya chora i
wycieczona.
Ponownie wsadzono ich do ciarwek,
powieziono do stacji kolejowej
szedziesit kilometrw dalej, a tam czekay na
nich bydlce wagony.
- Zniy gos.
- Nie wiem, czy to prawda, ale kr pogoski, e
siedemdziesit procent tych ludzi zmaro z zimna i
osabienia.
- Pokrci gow.
- A ty chciae, eby Dasza i Tania przez to
przeszy?
adny z ciebie narzeczony!
- rzuci z gonym miechem.
Aleksander zacisn zby.
- Ciesz si, e stamtd uciekem - doda Dmitrij.
- W Kobonie byo nieciekawie.
- Tak?
- odpar z pogard Aleksander.
- Pewnie zbyt niebezpiecznie.
- Nie, nie w tym rzecz.
Ciarwki musiay wjeda a na ld, bo
uciekinierzy nie mieli siy chodzi.
Pomagalimy im wysi, pomagalimy im wsi,
i tak dalej.
Nie dalej jak w zeszym miesicu Niemcy
rozwalili trzy wozy pene ludzi -
Dmitrij ciko westchn.
- adne mi tyy.
W kocu poprosiem o przeniesienie do
zaopatrzenia.
Aleksander odwrci si i zacz skada ubranie.
- W zaopatrzeniu te jest niebezpiecznie.
- Co ja gadam?
- pomyla.
Co ja gadam?
Niech zostanie w tym cholernym zaopatrzeniu!
- Z drugiej strony - doda - moesz dobrze na tym
wyj.
Bdziesz sprzedawa papierosy.
Wszyscy takich kochaj.
Przepa midzy tym, co czyo ich kiedy, i tym,
co czyo ich teraz, bya zbyt wielka.
Aleksander wiedzia, e nie da si jej spi
mostem czy pokona odzi.
Czeka tylko, a Dmitrij wyjdzie lub spyta o
rodzicw Tatiany, lecz ten nie mia
zamiaru wychodzi ani o nich pyta.
W kocu Aleksander nie wytrzyma.
- Nie interesuje ci, co si stao z Mietanowami?
Dima wzruszy ramionami.
- Pewnie to samo, co z tysicami innych
leningradczykw.
Umarli?
- Zabrzmiao to tak, jakby pyta, czy poszli po
zakupy.
Aleksander
spuci gow.
- To jest wojna - doda Dima.
- Przeyj tylko najsilniejsi.
Dlatego musiaem w kocu zrezygnowa z Tatiany.
Nie chciaem.
Bardzo j lubiem i wci lubi.
Mile j wspominam, ale ledwo starczyo mi si,
eby zadba o samego siebie.
Nie mogem martwi si o ni, nie majc ani
jedzenia, ani ciepego ubrania.
Tania przejrzaa go na wylot, pomyla
Aleksander, wkadajc ubranie do szafki i unikajc
jego wzroku.
Nigdy mu na niej nie zaleao.
- A skoro ju mowa o przeyciu - doda Dmitrij -
chciabym ci o co spyta.
Oho, zaczyna si.
Aleksander czeka.
- Amerykanie przystpili do wojny.
To dla nas lepiej, prawda?
- Oczywicie.
Bardzo nam pomagaj.
Land-Lease...
- Nie, nie, nie o to mi chodzi.
- Dmitrij wsta.
- Nie mwi o kraju, tylko o nas, o tobie i o mnie.
O naszych planach.
Aleksander odwrci si i stan twarz do niego.
- Po tej stronie jeziora nie widziaem zbyt wielu
Amerykanw - od rzek powoli, udajc, e nie
rozumie, do czego Dmitrij zmierza.
- Wanie!
- wykrzykn tamten.
- Ale w Koboniejest ich mnstwo!
Przyjedaj ciarwkami, przypywaj statkami,
przywo nam czo gi, dipy, sprzt.
Jad wschodnim brzegiem adogi, z Murmaska
przez Pietrozawodsk i odiejnoje Pole.
W Kobonie a si od nich roi.
- Naprawd?
- Moe si nie roi, ale jest ich tam sporo.
Suchaj, to s Amerykanie, nie rozumiesz?
- rzuci podekscytowany.
- Moe nam pomog?
Aleksander podszed bliej.
- Niby jak?
-spyta ostro.
- Jak?
- powtrzy cicho Dmitrij.
- Po amerykasku!
Gdyby pojecha do Kobony...
- Pojechabym do Kobony i co?
Co dalej?
Z kim miabym gada?
Z kierowcami?
Mylisz, e jak rosyjski onierz zwrci si do
nich po angielsku, to powiedz: jasne, pewnie,
wskakuj na pokad, bracie, zabierzemy ci do
Ameryki?
- Aleksander zacign si dymem.
- A nawet zakadajc, e to moliwe, niby jak
mielibymy wyprowadzi std ciebie?
Uwaasz, e Amerykanw czy jaka wi, i e ze
wzgldu na t
wi kto zechce zaryzykowa dla mnie ycie?
Powiedzmy, tylko jak ta wi ma pomc tobie?
- Nie mwi, e to dobry plan - odrzek
zaskoczony Dmitrij.
- Ale na pocztek...
- Dima, bye ranny.
Spjrz tylko na siebie.
- Aleksander zmierzy go wzrokiem.
- Nie moesz ani walczy, ani nawet biega.
Daj spokj, trzeba o tym zapomnie.
- Jak to?
- wykrzykn histerycznie Dmitrij.
- Co ty mwisz?
Przecie wiem, e chcesz...
- Dima!
- Co?
Musimy co zrobi!
Przecie mielimy...
- Dima!
Mielimy przebi si przez granic, przez patrole
NKWD, i ukry si na fiskich bagnach!
Postrzelie si w stop i mylisz, e dasz rad
uciec?
Dmitrij nie wiedzia, co odpowiedzie i
Aleksandrowi troch ulyo.
Cofn si i odwrci.
- Zgoda - wychrypia Dima - ucieczka przez Lisi
Nos byaby trudniejsza, ale moe udaoby si
przekupi tych pachokw z Land-Lease.
- Pachokw?
- warkn gniewnie Aleksander.
Wzi gboki oddech.
Nie warto byo si wcieka.
- Nie, Dima.
To s wietnie wyszkoleni onierze, ktrzy
naraajc si na ataki niemieckich odzi
podwodnych, pokonali dwa tysice kilometrw w
arktycznym mrozie po to, eby przywie ci
tuszonk.
- Tak, i wanie oni mog nam pomc.
- Dmitrij podszed bliej.
- Posuchaj, kto bdzie musia mi pomc.
- Podszed jeszcze bliej.
- to niedugo.
Nie mam najmniejszego zamiaru zgin w tej
kurewskiej wojnie.
- Zmruy wskie oczy.
- A ty?
- Jeli bdzie trzeba, zgin - odpar cicho
Aleksander, wytrzymujc jego spojrzenie.
Dmitrij uwanie sondowa go wzrokiem.
Aleksander nie znosi, gdy kto mu si przypatruje.
Zapali kolejnego papierosa.
- A ta forsa?
- spyta Dima.
- Wci j masz?
Przy sobie?
- Nie.
- Moesz do niej dotrze?
- Nie wiem.
- Aleksander wyj z paczki papierosa.
Rozmowa do biega koca.
- Jednego ju palisz zauway oschle Dmitrij.
Dosta a trzydzieci dni urlopu.
Poprosi Stiepanowa o jeszcze wicej i pukownik
przeduy mu urlop do dwudziestego czwartego
lipca.
- Wystarczy?
- spyta z lekkim umiechem.
- Albo wystarczy, albo nie, towarzyszu
pukowniku.
To si dopiero okae.
- Kapitanie...
- Stiepanow zapali papierosa i poczstowa
Aleksandra.
- Kiedy wrcicie...
- Westchn.
- Nie moemy zosta duej w garnizonie.
Sami widzielicie, co si tu dziao.
Jeszcze jedna taka zima i bdzie po miecie.
Nie moemy na to pozwoli.
Po prostu nie moemy.
- Wypuci dym.
- Musimy przerwa blokad.
Wszyscy razem.
Na je sieni.
- Tak jest, towarzyszu pukowniku.
Popieram ten pomys.
- Doprawdy, Aleksandrze?
Widziae, co zrobili z naszymi ludmi pod
Tichwinem i Mg?
- Tak, towarzyszu pukowniku, widziaem.
- Syszae, co si dzieje na newskim przyczku
pod Dubrowk?
- Tak, towarzyszu pukowniku, syszaem.
- Newski przyczek pod Dubrowk by enklaw
Armii Czerwonej na tyach wroga, ktr Niemcy
wykorzystywali jako poligon artyleryjski.
Codziennie gino tam co naj mniej dwustu
rosyjskich onierzy.
Stiepanow pokrci gow.
- Bdziemy przeprawia si przez New
pontonami.
Z minimalnym wsparciem artyleryjskim.
Mamyjednostrzaowe karabiny...
- Ja mam pepesz, towarzyszu pukowniku.
I automat.
Stiepanow umiechn si i kiwn gow.
- Niepotrzebnie was strasz.
- Nie straszycie.
Wojna jest straszniejsza.
- Wiem, kapitanie, wiem.
Walka bdzie zacieka i nierwna, ale nie trzeba
si jej ba.
Aleksander stan na baczno i spojrza mu prosto
w oczy.
- Towarzyszu pukowniku, czy ja si kiedykolwiek
baem?
Stiepanow podszed bliej i ucisn mu rk.
- Gdybym mia wicej onierzy takich jak ty,
wygralibymy t wojn ju dawno temu.
Jed.
Szczliwej podry.
Kiedy wrcisz, zacznie si pieko.
Dasza i Tania, myla, jadc przez p Zwizku
Radzieckiego.
Dasza i Tania.
Czy nie napisayby do mnie, gdyby jeszcze yy?
Zwtpienie atakowao go z si artyleryjskiej
nawanicy.
Od p roku nie mia od nich adnej wiadomoci,
od p roku nie sysza z jej ust ani jednego sowa,
mimo to przemierzy tysic szeset kilometrw,
jadc cigle na wschd, mijajc po drodze jeziora
adog i Oneg, rzeki Dwin, Suchon, Un i
Karne, by dotrze a na Ural.
Czy to nie szalestwo?
Tak, to byo czyste szalestwo.
Podczas czterodniowej podry do Mootowa
wspomina kad spdzon z ni chwil.
Przez tysic szeset kilometrw spacerowa z ni
nad Kanaem Obwodowym, przychodzi po ni do
Kirowa, tuli j w udz, nis j przez las na
stacj, caowa w szpitalu, rozmawia z ni na
szczycie soboru Izaaka, jad z ni lody, cign j
na sankach do domu.
Przez tysic szeset kilometrw rozdawaa
wszystkim chleb, nie zostawiajc nic dla siebie, i
podskakiwaa radonie na dachu na widok nie
mieckich bombowcw.
Niektre wspomnienia wywoyway w nim
dreszcz przeraenia, lecz mimo to nie prbowa
ich odpdza.
Ona i on w drodze z cmentarza po pogrzebie matki.
Ona, a naprzeciw niej trzech wyrostkw z noami.
Dwa obrazy powracay z uporem natrtnego
refrenu.
Tatiana w hemie i w dziwnym ubraniu.
Tatiana uwalana krwi.
Tatiana pod zwaami gruzw, belek i trupw.
Tatiana wci ciepa i ywa.
I obraz drugi.
Tatiana w szpitalnym ku.
Naga pod jego domi.
Jczca pod dotykiem jego warg.
Jeli dane byo komu przey, czy nie przeyaby
tego dziewczyna, ktra przez cztery miesice z
rzdu wstawaa o szstej rano i kutykaa przez
martwe miasto, eby zdoby chleb dla swojej
rodziny?
Ale jeli przeya, dlaczego do niego nie napisaa?
Dziewczyna, ktra caowaa jego rk, ktra
podawaa mu herbat, ktra, wstrzymujc oddech,
patrzya na niego najpikniejszymi oczami, jakie
kiedykolwiek widzia: czy to moliwe, e taka
dziewczyna nie yje?
e przestaa go kocha?
Prosz Ci, Boe, niechaj ju mnie nie kocha, byle
tylko przeya.
Trudna to bya modlitwa, gdy nie mg sobie
wyobrazi wiata bez Tatiany.
Brudny i godny, po czterech dniach w piciu
rnych pocigach i czterech wojskowych dipach,
dziewitnastego czerwca w poudnie do jecha do
Mootowa.
Dojecha i usiad na drewnianej awce przy stacji.
Nie, nie mg i do azariewa.
Nie mg si przeama.
Miaaby uciec z umierajcego Leningradu tylko po
to, eby umrze w Kobonie o krok od
wybawienia?
Koszmar.
Nie potrafiby stawi temu czoa.
Gdyby tam poszed i stwierdzi, e rzeczywicie
umara, byoby jeszcze gorzej.
y bez niej?
Po co?
Mia ochot wsi do nastpnego pocigu i
wrci do Leningradu.
Wyprawa do azariewa wymagaa wikszej
odwagi ni prowadzenie ognia z katiuszy czy z
dziaa przeciwlotniczego, gdy tam, nad adog,
mg go zabi kady niemiecki samolot.
Nie ba si umrze.
Ba si, e zamiast niego, umara ona.
Widmo jej mierci odbierao mu odwag.
Gdyby nie ya, oznaczaoby to, e Bg te umar,
a we wszechwie cie rzdzonym przez kompletny
chaos nie przeyby ani sekundy.
Zginby jak ten nieszcznik Grinkow, ktrego
przeszya zbkana kula, gdy wraca z pola walki.
Takim chaosem bya wojna.
Bya chaosem i grzmicym zamtem, ktry
wypluwa tysice rozerwanych na strzpy zwok i
rzuca je na przemarznit ziemi.
W kosmosie nie istniao nic bardziej chaotycznego
ni wojna.
Natomiast Tatiana bya adem.
Uporzdkowan materi w nieskoczonej
przestrzeni.
Bya chorym dwigajcym sztandar mstwa,
sztan dar, za ktrym Aleksander przemierzy tysic
szeset kilometrw, za ktrym dotar a nad
Karne, a na Ural.
Do azariewa.
Dby, bita droga: prowincjonalne Mootowo.
Siedzia na awce dwie godziny.
Powrt by niemoliwy.
Dalsza droga nie do pomylenia.
A wic dokd?
Przeegna si, wsta i zebra swoje rzeczy.
Idc w kierunku azariewa, czu si jak skazaniec
w drodze na egzekucj.
azariewo leao dziesi kilometrw dalej, za
gstym sosnowym lasem.
Oprcz sosen, w lesie rosy wizy, dby, brzozy,
pokrzywy i czarne jagody, tak e idc, cay czas
chon oywczy zapach lata.
Dwiga plecak, karabin, pistolet, adownic, duy
namiot, koc, hem i worek z ywnoci, ktr kupi
w Kobonie.
Za drzewami szumiaa Karna.
Wchodzc do lasu, pomyla, e warto by si
umy, ale szybko zmieni zdanie.
Wola i.
Musia i.
Zerwa z krzaczka gar jagd.
Bardzo zgodnia.
Dzie by ciepy, soneczny i nagle serce wezbrao
mu nadziej.
Przyspieszy kroku.
Las si skoczy i Aleksander ujrza zakurzon
wiejsk drog.
Po obu stronach drogi stay drewniane chaty i
stare, walce si poty.
Midzy sosnami i wizami byszczaa rzeka, a hen
za rzek, za potnymi, gstymi lasami, strzelay w
niebo obe, wiecznie zielone szczyty Uralu.
Aleksander wzi gboki oddech.
Czy azariewo pachnie Tatian?
Poczu zapach dymu, wieej wody i sosnowych
igie.
I zapach ryb; na skraju wsi staa wdzarnia.
Idc dalej, min kobiet siedzc na awce przed
domem.
Kobieta wytrzeszczya oczy.
Aleksander zrozumia: nieczsto widywano tu
oficerw Armii Czerwonej.
Kobieta wstaa.
- Boe!
Aleksander?
To niemoliwe...
Aleksander nie wiedzia, co odpowiedzie.
- Moliwe, to ja - odrzek w kocu.
- Tak mam na imi.
Szukam Tatiany i Daszy Mietanowych.
Wie pani, gdzie mieszkaj?
Kobieta si rozpakaa.
Aleksander odchrzkn.
- Spytam kogo innego - wymamrota i poszed
dalej.
Kobieta potruchtaa za nim.
- Zaczekaj, zaczekaj!
- Wskazaa przed siebie.
- Dzisiaj pitek, a w pitki chodz na zebranie
kka krawieckiego.
Tam, na placu.
- Krcc gow, zawrcia do domu.
Zalaa go fala niewysowionej ulgi.
- A wic one...
yj?
Kobieta nie odpowiedziaa.
Ukrya twarz w doniach i pobiega przed siebie.
"Chodz"?
Pyta o Dasz i Tatian, a ona powiedziaa
"chodz".
Aleksander zwolni, zapali papierosa i wypi yk
wody z manierki.
Poszed dalej, lecz trzydzieci metrw przed
placem przystan.
Nie, nie mg tam pj.
Jeszcze nie teraz.
Wiedzia, e jeli Dasza i Tatiana yj, za chwil
bdzie musia stawi czoo problemom innym ni
te, z ktrymi boryka si dotd, problemom, ktre
sobie wyobraa.
Wiedzia rwnie, e rozwie je tak samo jak
wszystkie inne, ale najpierw...
Gorczkowo przepraszajc, przeszed przez czyj
ogrd, otworzy furtk i znalaz
si na wskiej ciece.
Chcia obej placyk.
Chcia cho przez chwil popatrze na Tatian tak,
jak patrzy na ni kiedy, gdy nie musieli si
ukrywa, tak, eby ona nie widziaa jego.
Bo potem zobaczy Dasz.
Bo potem znowu bdzie musia udawa.
Za chwil Bg mia spojrze na czowieka, lecz
czowiek pragn przedtem dowodu na Jego
istnienie.
Przy dugich, drewnianych stoach na niewielkim
placu pod baldachimem wysokich wizw
siedziaa grupka ludzi.
Prawie same kobiety; by wrd nich tylko jeden
mody mczyzna.
A jednak, pomyla Aleksander.
To naprawd kko krawieckie.
Podszed nieco bliej.
Zasania go pot i rozoysty krzak bzu.
Kwiaty muskay mu twarz.
Wdychajc ich zapach, ostronie wysun gow.
Daszy nigdzie nie byo.
Zobaczy za to cztery starsze kobiety, modego
chopca, starsz od niego dziewczyn i Tatian.
Pocztkowo nie mg uwierzy, e to jego Tania.
Szybko zamruga, zmruy oczy.
Chodzia wok stou, pokazywaa co,
demonstrowaa, nachylaa si, prostowaa.
W pewnej chwili stana i otara czoo.
Miaa na sobie t sukienk z krtkimi
rkawami.
Bya boso.
Zobaczy jej odsonite do kolan nogi, lekko
opalone ramiona, pojaniae od soca wosy, dwa
krtkie warkocze.
Nawet z tej odlegoci widzia piegi na jej nosie.
Bya pikna, pikna a do blu.
I ya.
Zamkn oczy i ponownie je otworzy.
Nie, wci tam bya.
Nachylajc si nad robtk chopca, powiedziaa
co i wszyscy wybuchnli miechem.
Chopiec dotkn rk jej plecw.
Tania umiechna si promiennie i w socu
bysny jej nienobiae zby.
Aleksander nie wiedzia, co robi.
Jedno byo oczywiste: Tatiana yje.
W takim razie dlaczego do niego nie napisaa?
I gdzie jest Dasza?
Nie mg sta bez koca za krzakiem bzu.
Wrci na gwn drog, wzi gboki oddech,
zgasi papierosa i ruszy w stron placu, nie
odrywajc wzroku od jej warkoczy.
Serce walio mu w piersi jak przed bitw.
Tatiana podniosa gow, zobaczya go i ukrya
twarz w doniach.
Wszyscy wstali i rzucili si ku niej, nawet
staruszki, zdumiewajco zwinne i szybkie.
Odepchna ich.
Odepchna st i awk, i pucia si pdem ku
niemu.
Sparaliowao go wzruszenie.
Chcia si umiechn, ale czu, e lada chwila
upadnie na kolana i wybuchnie paczem.
Rzuci plecak, koc i karabin.
Boe, pomyla.
Boe, za sekund jej dotkn.
I do piero wtedy si umiechn.
Tatiana wskoczya w jego otwarte ramiona, a on
unis j w gr, nie mogc si jej natuli i
nawdycha.
Zarzucia mu rce na szyj i ukrya twarz midzy
jego ramieniem i nieogolonym policzkiem.
Cho oczy miaa suche, jej ciaem wstrzsa
gwatowny szloch.
Bya cisza ni tam, nad adog, gdzie pomaga
jej wsi do ciarwki.
W butach i w grubym palcie waya znacznie mniej
ni teraz.
I cudownie pachniaa.
Mydem, socem i brzowym karmelem.
Boe, tuli j, czu dotyk jej ciaa.
- Ciii...
- wymamrota, pocierajc nosem jej warkocz.
- Ciii...
Taniu, prosz...
- Zaama mu si gos.
- Aleksandrze...
- szepna mu w szyj i kurczowo obja go za
gow.
- yjesz.
Dziki Bogu.
Przytuli j jeszcze mocniej, rozkoszujc si
pieszczot jej pachncego latem ciaa.
- Nie, dziki Bogu, e ty yjesz.
- Przesun domi po jej plecach.
Sukienka bya z cienkiej baweny i czu przez ni
mikko jej skry.
W kocu postawi j na ziemi, lecz rk nie cofn.
Nie zamierza jej puszcza.
Nigdy, przenigdy.
Czy zawsze bya taka drobna?
- Masz adn brod - szepna z niemiaym
umiechem i dotkna jego policzka.
Delikatnie pocign j za warkocz.
- A ty pikne wosy.
- Jeste brudny...
- A ty olniewajca.
- Nie mg oderwa wzroku od jej ywych,
ksztatnych i namitnych ust.
Miay barw lipcowych pomidorw...
Pochyli gow, wzi gboki oddech i...
Przypomnia sobie o Daszy.
Przesta si umiecha, opuci rce i cofn si o
krok.
Tatiana zmarszczya czoo.
- A gdzie Dasza?
W jej oczach ujrza...
Co to byo?
Uraza, bl, smutek, poczucie winy, gniew?
Gniewaa si na niego?
Trwao to ledwie uamek sekundy i nagle jej oczy
przesoni lodowaty welon, nagle co si w niej
zamkno.
Spojrzaa na niego chodno i chocia wci trzsy
si jej rce, gos miaa niski i opanowany.
- Dasza umara.
Bardzo mi przykro.
- Och, Taniu, to mnie jest przykro...
- Wycign do niej rk, lecz Tatiana si cofna.
Szybko i gwatownie.
- Co si stao?
- spyta zaskoczony.
- Przykro mi z powodu Daszy - powtrzya,
spuszczajc gow.
- Przejechae taki kawa drogi...
- O czym ty mwisz?
Przecie...
Zanim zdy dokoczy, zanim ona zdya
cokolwiek wyjani, otoczyli ich czonkowie
kka krawieckiego.
- Tanieczko?
- spytaa niska, tga kobieta o siwawych wosach i
maych, okrgych oczach.
- Kto to?
Czy to Aleksander?
Ten od twojej Daszy?
- Tak - odrzeka Tatiana.
- To jest Aleksander mojej Daszy.
- Zerk na na niego i dodaa: - Aleksandrze, to
jest Naina Michajowna.
Naina wybuchna paczem.
- Och, biedaku ty mj...
- Obja go i mocno wyciskaa.
Biedaku?
Aleksander spojrza na Tatian.
- Naino Michajowno, prosz...
- szepna Tania, cofajc si jeszcze dalej.
Naina pocigna nosem.
- Tanieczko - szepna.
- On...
on o niczym nie wiedzia?
- Nie - odrzeka Tatiana.
- Ale teraz ju wie.
Naina zakaa jeszcze goniej.
- Aleksandrze - powiedziaa Tatiana - to jest
Wowa, wnuk Nainy, iZojaJego siostra.
Wowa, krzepki, dobrze zbudowany dryblas,
odrazu mu si nie spodoba.
Mia okrg twarz, okrge oczy, okrge usta,
ciemne wosy i by modsz, ciemnowos kopi
swojej niskiej, tgiej babki.
Ucisn mu rk.
Zoja, rosa, czarnowosa wiejska dziewucha,
obja go mocno, napierajc wielkimi piersiami na
jego pier.
Potem wzia go za rk i powiedziaa:
- Bardzo nam mio.
Duo o tobie syszelimy...
- Wiemy o tobie wszystko - wykrzykna
kdzierzawa kobiecina, ktr Tatiana przedstawia
jako Aksini, starsz siostr Nainy.
- Wszystko - powtrzya gono.
Ona te obja go i wyciskaa.
Podeszy do niego dwie staruszki.
Obie byy siwowose, bardzo chude i bardzo
kruche.
Jedna z nich, Raisa, caa si trzsa.
Trzsy jej si rce, gowa, a nawet usta.
Jej matka miaa na imi Dusia.
Bya wysza i tsza od crki i nosia na szyi
srebrny krzyyk.
Pobogosawia Aleksandra i wymamrotaa:
- Nie martw si, synu.
Bg bdzie nad tob czuwa.
Aleksander chcia powiedzie, e teraz, kiedy
wreszcie znalaz Tatian, nie musi si o nic
martwi, ale zanim zdy otworzy usta, Aksinia
spytaa go, jak si czuje, co zapocztkowao
kolejn seri uciskw i sprowokowao kolejny
atak paczu.
- Czuj si dobrze - odrzek.
- Naprawd.
Szkoda ez.
Rwnie dobrze mgby mwi po angielsku.
Kobiety pakay i pakay.
Zdumiony spojrza na Tatian.
Staa z boku.
Z Wowa.
- A wic ty...
- wyszlochaa Naina.
- Och, nie mog, po prostu nie mog.
- Niech pani przestanie, Naino Michajowno -
powiedziaa agodnie Tatiana.
- Nic mu nie bdzie.
- Wanie - powtrzy Aleksander.
- Nic mi nie bdzie.
- Biedaku ty mj.
- Naina chwycia go za rkaw.
- Przejechae taki szmat drogi.
Pewnie jeste bardzo zmczony...
Jeszcze pi minut temu nie by.
Spojrza na Tatian.
- Troch zgodniaem.
- Posa jej lekki umiech.
- Oczywicie - odrzeka apatycznie.
- Chodmy co zje.
Nic z tego nie rozumia i nagle zacz traci
cierpliwo.
- Wybaczcie na chwil, wybaczcie...
- mrukn, uwalniajc si od staruszek i ruszajc w
stron Tatiany.
- Taniu, moglibymy porozmawia?
Odwrcia gow.
- Chod.
Zrobi ci co do jedzenia.
- Czy moemy...
- Zabrako mu sw.
- Taniu, tylko na chwil.
- Ale oczywicie, e moemy - powiedziaa
Naina Michajowna.
- Porozmawiamy, zaraz porozmawiamy.
Chod, pjdziemy do domu.
- Wzia go pod rk.
- To musi by najgorszy dzie twojego ycia.
Szczerze mwic, nie wiedzia, co o tym dniu
sdzi.
- Ale my ci dogodzimy - cigna Naina.
- Nasza Tania to wietna kucharka.
"Nasza" Tania?
- Wiem - odrzek.
- Najesz si, napijesz i porozmawiamy.
Wszystko ci opowiemy.
Na dugo przyjechae?
- Nie wiem.
- Przesta zerka na Tatian.
Czu, e to na nic.
W gwarze i zamieszaniu zupenie zapomnieli o
przyborach krawieckich.
- Zaraz je przynios - powiedziaa obojtnie
Tatiana i zawrcia.
Aleksander ruszy za ni, a za Aleksandrem Zoja.
- Moesz zostawi nas na chwil samych?
- rzuci i nie czekajc na odpowied, dopdzi
Tanie.
- Co si z tob dzieje?
- Nic-odpara.
- Taniu!
- Co?
- Powiedz co.
- Jak mina podr?
- Co ty mwisz, jaka podr?
Dlaczego nie napisaa?
- A dlaczego ty nie napisae do mnie?
Zamurowao go.
- Bo nie wiedziaem, e yjesz.
- Ja te nie wiedziaam, e yjesz.
- Mwia z pozornym spokojem i gdyby jej nie
zna, nie zauwayby, e pod okrywajcym jej
twarz we lonem trwa gwatowna burza, z ktr
Tania nie chce si zdradzi.
- Miaa do mnie napisa, miaa da mi zna, e
bezpiecznie do tarycie na miejsce.
Pamitasz?
- Nie - odpara kliwie.
- To Dasza miaa napisa.
Ju zapomniae?
Ale Dasza umara i nie napisaa.
- Zebraa ze stou igy, nici, koraliki, guziki,
wykroje i wepchna to wszystko do torby.
- Dasza...
Tak mi przykro, tak bardzo mi przykro.
- Dotkn jej plecw.
Drgna, odsuna si i szybko zamrugaa, eby
odpdzi zy.
- Mnie te.
- Jak to si stao?
Udao wam si wyrwa z Kobony?
- Mnie tak.
Jej nie.
Umara rano, zaraz po przyjedzie.
- Boe.
Nie patrzyli na siebie.
Milczeli.
Zwloka j ze stoku na brzeg jeziora.
Bagaa j, dodawaa jej si, pchaa j i
podtrzymywaa, chocia sama leciaa z ng.
- Tak mi przykro - szepn.
- Na twj widok odywaj wszystkie wspomnienia
- odrzeka.
- Rany s jeszcze zbyt wiee.
- Podniosa oczy.
Ujrza w nich smutek i bl.
Powoli wrcili do pozostaych.
Wowa klepn go w rami i spyta:
- Jak tam na wojnie?
- Dobrze, dzikuj.
- Powiadaj, e kiepsko nam idzie.
Niemcy dotarli a pod Stalingrad.
- Tak, s bardzo silni.
Wowa ponownie klepn go w rami.
- eby wojowa, trzeba by silnym.
Zacigam si.
W przyszym miesicu kocz siedemnacie lat.
- Jestem pewien, e wojsko zrobi z ciebie
prawdziwego mczyzn - odrzek
Aleksander, silc si na wesoo.
Zobaczy, e Tatiana nie sie wielk torb z
przyborami krawieckimi.
- Pomc ci?
- spyta.
- Nie, nie, i tak ci ciko.
- Przywiozem co dla ciebie.
- Dla mnie?
- Nawet na niego nie spojrzaa.
Co si tu dzieje?
- Taniu...
- Aleksandrze - przerwaa mu Naina Michajowna
jutro idziemy do ani.
Wytrzymasz do jutra?
- Nie.
Wykpi si w rzece.
- To tylko jeden dzie, moe jednak...
Pokrci gow.
- Jechaem cztery dni.
Za dugo nie widziaem wody.
- Cztery dni!
- wykrzykna Raisa.
- Jecha a cztery dni!
Naina otara twarz.
- Wanie, i po co?
Ach, ta wojna.
Co za strata, co za tragedia...
Staruszki zgodnie pocigny nosami.
Z ust Tatiany wyrwa si zduszony jk.
Aleksander chcia, eby na niego spojrzaa,
pragn spojrze jej w oczy.
Chcia j spyta, o co tu chodzi.
Pragn dotkn jej nagich ramion, pragn tego tak
bardzo, ale...
mia zajte rce.
- Taniu...
- Nachyli si ku niej i niewiele brakowao, by
musn ustami jej wosy.
Wstrzymaa oddech i...
odsuna si od niego.
Przygnbiony zauway, e Wowa nie odstpuje jej
na krok i e Tania zdaje si nie mie nic
przeciwko temu.
Powoli szli drog.
Z wiejskich chat tumnie wychodzili ludzie.
Jedni krcili gowami, inni wskazywali go palcem,
jeszcze inni pakali.
Wielu mu salutowao.
Jaka kobieta obja go i ze wspczuciem
ucisna.
Ja ki starzec chwyci go za okie.
- Jestemy z ciebie dumni - powiedzia.
Dziwne.
Aleksander wyczu, e starzec nie gratuluje mu
wojennych sukcesw.
Bynajmniej.
- Przejecha po dziewczyn taki kawa drogi...
- Ucisn mu do.
- Jeli bdziesz czego potrzebowa, od razu wal
do mnie.
Jestem Igor.
- Taniu - rzek cicho Aleksander - mam wraenie,
e wszyscy mnie tu znaj.
- Bo ci znaj - odrzeka beznamitnie Tatiana,
patrzc prosto przed siebie.
- Jeste kapitanem Armii Czerwonej i przyjechae
polubi moj siostr.
Dobrze o tym wiedz.
Niestety, moja siostra umara.
O tym te wiedz.
Jest im bardzo przykro.
Natychmiast rozszlochaa si idca z przodu Naina
i zamykajca po chd Dusia.
- W domu damy ci duo wdki i wszystko ci
opowiemy powiedziaa Naina.
- Opowiemy?
- Zerkn na Tanie.
- My?
- Mia nadziej, e zostan tylko we dwoje, i
przeczucie, e grubo si myli.
- Taniu - spyta - jak si czujesz?
Jak...
- Och, wietnie!
- przerwa mu Wowa, obejmujc j ramieniem.
- O wiele lepiej ni na pocztku.
Aleksander spochmurnia i odwrci gow.
By coraz bardziej zdenerwowany.
W tym samym momencie, gdy zacisnwszy zby,
spojrza przed sie bie, Tatiana odsuna si od
Wowy, podesza bliej i pooya mu rk na
ramieniu.
- Musisz by bardzo wyczerpany, prawda?
- spytaa agodnie, za gldajc mu w oczy.
- Cztery dni w pocigu.
Jade co dzisiaj?
- Rano.
- Ponownie uciek wzrokiem w bok.
- Umyjesz si, zjesz co i od razu odyjesz -
powiedziaa z umiechem.
- No i musisz si ogoli - dodaa, ciskajc go za
okie.
Natychmiast poczu si lepiej.
Bdzie musia porozmawia z ni o Wowie.
Tak, koniecznie.
W jej oczach dostrzeg wahanie i niepewno.
Musz, po prostu musz wszystko sobie wyjani.
Kiedy ostatni raz ze sob rozmawiali?
Kiedy nikt im nie przeszkadza?
W Leningradzie, w soborze Izaaka.
Czu, e jeli cho na chwil zostan sami,
wszystko znowu bdzie dobrze.
Tak, ale najpierw musia porozmawia z ni o
Wowie.
- Wiesz - powiedziaa Aksinia - wyrwalimy
Tanieczk ze szponw mierci.
Staruszki natychmiast zaniosy si szlochem.
Aleksander spojrza czule na idc obok niego
Tatian.
- Daj torb, ponios.
Ju miaa mu j da, gdy wtem odezwa si Wowa:
- Nie, nie, ja ponios.
- Taniu, nie spotkaa w Kobonie Dmitrija?
Naina odwrcia si szybko i spojrzaa na niego
bagalnie wielkimi jak spodki oczami.
- Ciii - sykna.
- My o nim nie rozmawiamy.
- To bydlak!
wykrzykna Aksinia.
- Skoczony bydlak!
- Przesta, Aksinio - skarcia j Naina i spojrzaa
na Aleksandra.
- Ale to fakt szepna.
Skoczony z niego bydlak.
Aleksander zmarszczy czoo.
- Taniu, czy to znaczy, e go tam spotkaa?
- Uhm.
- Powiedziaa tylko tyle, nic wicej.
Aleksander pokrci gow.
A to sukinsyn.
Nachylia si ku niemu Zoja i konspiracyjnym
szeptem dodaa:
- O Dmitriju nie rozmawiamy rwnie dlatego, e
Wowa podkochuje si w Tani.
Aleksander unis brwi.
- Naprawd?
Dom Nainy sta na kocu wsi, niedaleko rzeki.
By biay, kwadratowy i may.
- Wszyscy tu mieszkacie?
- spyta Aleksander, zerkajc na idc przodem
Tatian.
- Nie, nie - odrzeka Naina.
- Tylko my i Tania.
Wowa i Zoja mieszkaj z matk na drugim kocu
wsi.
Ich ojciec zgin latem, podczas walk na Ukrainie.
- Babciu wtrcia Zoja.
U was nie bdzie dla niego miejsca.
Aleksander ogarn wzrokiem dom.
Zoja miaa racj.
W ogrdku pasy si dwie kozy, a w drucianym
kojcu chodziy trzy kurczaki.
Skoro starczyo miejsca dla kz i kurczakw...
Dwa drewniane stopnie, obszerna przeszklona
weranda, dugi drewniany st i dwie mae sofy.
Aleksander zajrza do ciemnej izby, porodku
ktrej sta wielki rosyjski piec.
Zajmowa niemal trzeci cz po mieszczenia.
Mia dug, eliwn pyt i skada si z trzech
czci:
w rodkowej si palio, w bocznych si pieko.
Komin szed w gr i skrca w lewo, pod nim
za, na paskim wierzchu pieca, leay koce i
poduszki.
W wielu wiejskich chatach wykorzystywano to
miejsce jako ko.
Gdy ogie wygas, byo tam bardzo ciepo.
Naprzeciwko pieca sta st, dalej maszyna do
szycia i czarny kufer.
Po prawej stronie byo dwoje drzwi, pewnie do
dalszych pomieszcze.
- Niech no zgadn - powiedzia Aleksander do
stojcej obok Tatiany.
- pisz tam, na przypiecku.
- Tak.
Jest bardzo wygodnie.
Wejd na chwil.
- Podesza do stou.
- Zaczekaj, zaczekaj - wtrcia Naina
Miachjowna wdrapujc si na schodki.
- Chyba naprawd za mao tu miejsca...
- Nie szkodzi, mam namiot - odpar Aleksander,
idc za Tatian.
- Nie, adnych namiotw - powiedziaa Naina.
- Zatrzymasz si u Wowy i Zojki.
Dadz ci osobny pokj.
Bardzo adny, z duym kiem, i w ogle...
- Nie - odrzek Aleksander.
- Ale dzikuj.
- Tanieczko, nie mylisz, e u Wowy byoby mu
wygodniej?
Mgby...
- Naino Michajowno, przecie powiedzia, e nie
chce.
- No tak - wtrcia Aksinia, wchodzc na werand
- ale u nich miaby...
- Nie - powtrzy Aleksander.
- Bd spa w namiocie, w ogrodzie.
Dam sobie rad.
Tatiana przywoaa go gestem rki.
Ruszy ku niej tak szybko, e omal si nie potkn.
- pij tu - szepna - na piecu.
Bdziesz mia ciepo.
- A ty?
Gdzie bdziesz spaa?
Tania zaczerwienia si jak piwonia.
Aleksander nie wytrzyma: wybuchn miechem,
pocaowa j w policzek i Tatiana zaczerwienia
si jeszcze bardziej.
- Jeste najzabawniejsz dziewczyn, jak
kiedykolwiek spotkaem.
Cofna si o krok i stana w drzwiach do drugiej
izby.
- Posuchaj - powiedzia - pjd...
- Z Wow i Zojk?
- spytaa Naina, wchodzc do izby.
- wietny pomys.
Wiedziaam, e Tanieczka go przekona.
Ona samego diaba przekabaci.
Zoja!
- Nie!
- wykrzykna Tatiana.
Aleksander mia ochot j pocaowa.
- Naino Michajowno - owiadczya kategorycznie
Tania.
Aleksander nie przejecha p kraju po to, eby
spa u Wowy i Zoi.
Zostanie tutaj.
Bdzie spa na piecu.
- Aha.
- Nainie Michajownie zabrako tchu.
- A ty?
Boe, dlaczego cigle si czerwieni?
Po prostu nie moga przesta, i tyle,
- Na werandzie.
- C, skoro tak, to zabierz swoj pociel i daj mu
wie.
- Oczywicie.
- Ani mi si wa szepn Aleksander.
Naina powiedziaa, e idzie po rcznik, i znikna
w komorze.
Tatiana i Aleksander natychmiast zwrcili si ku
sobie.
Tania miaa
spuszczon gow, ale staa twarz do niego, staa
tak blisko, e niemal go dotykaa.
Mia wraenie, e chonie jego zapach.
- Umyj si i zaraz wracam - powiedzia z
umiechem.
Nie wie dzia, co zrobi z rkami.
Mia ochot dotkn jej doni, pragn j przy
tuli...
- Nigdzie nie odchod.
- Nie odejd.
Da ci mydo?
- Nie, mam swoje.
- Wiem, ale spjrz tylko, co tu mam.
Otworzya szuflad i wyja ma butelk.
- Kupiam w Mootowie.
Za dwadziecia rubli.
Masz.
To prawdziwy szampon do wosw.
- Wydaa dwadziecia rubli na szampon?
- spyta z udawanym oburzeniem.
Biorc butelk, chwyci j za palce.
- Lepiej wyda dwadziecia na szampon ni
dwiecie pidziesit na szklank mki
- odrzeka, zwinnie cofajc rk.
- Za pienidze z ksiki?
- Tak - odrzeka cicho.
- Za te, ktre ukrye w okadce "Jedca".
Bardzo si przyday.
Dzikuj.
- Spucia gow jeszcze niej.
- Za wszystko.
- Nie ma za co.
To ja dzikuj tobie.
Za wszystko.
Nie mg oderwa od niej oczu.
- Tatiasza, jakie ty masz jasne wosy...
Obojtnie wzruszya ramionami.
- To od soca.
- A nosek obsypao ci piegami.
- Te od soca.
W tym okresie nie uywano jeszcze szamponu -
zwaszcza w ZSRR (przyp.
red.).
- Jeste taka...
- Chod, poka ci, jak doj do rzeki.
- Zaczekaj.
Zobacz, co ci przywiozem.
- Przykucn i otworzy plecak, pokazujc jej kilka
puszek tuszonki, duy worek cukru, worek soli,
papierosy i wdk.
- I jeszcze rozmwki angielsko-rosyjskie - doda
cicho.
- Uczya si troch?
- Nie bardzo, nie miaam czasu.
Wioze to wszystko a tutaj?
Nie do wiary.
Jak to udwigne?
- Zamilka.
- Dzikuj.
Chod.
Wziwszy rcznik od Nainy Michajowny,
Aleksander przepuci Tanie przodem i wyszli do
ogrodu.
Przystan tu obok niej, lecz nie mia jej dotkn,
wiedzc, e z werandy obserwuje ich sze par
oczu.
Tatiana wycigna rk.
Nawet nie popatrzy w tamt stron.
Nie odrywa wzroku od jej jasnych brwi.
Mia ochot ich dotkn.
Mia ochot dotkn jej ciaa.
Wstrzymujc oddech, musn palcem ma blizn
nad jej okiem, pamitk po awanturze z ojcem.
- Znikna - powiedzia.
- Prawie jej nie wida.
- Skoro tak - spytaa lekko - to dlaczego jej
dotykasz?
Spjrz, to tam.
Widzisz?
Midzy tymi sosnami.
Przejdziesz przez drog i zobaczysz ciek.
Doprowadzi ci do polany.
Zawsze tam pior.
Karna to potna rzeka.
Na pewno trafisz.
- Nie, zabdz- szepn jej do ucha.
- Lepiej mnie zaprowad.
- Tania musi zrobi kolacj.
- Sza ku nim Zoja.
- Ja ci zaprowadz.
- Wanie.
- Tatiana natychmiast si cofna.
- Zoja ci zaprowadzi.
Jeli zaraz nie wrc do kuchni, nic dzisiaj nie
zjemy.
- Nie, Zoju, wybacz - odpar Aleksander i
pocign Tatian za sob.
- Pjdziesz ze mn nad rzek, powiesz mi
wreszcie, co ci tak zdenerwowao i...
- Nie teraz - szepna.
Nie teraz.
Westchn, puci jej rk i poszed nad rzek.
Kiedy wrci, czysty, ogolony i w wieym
ubraniu, zauway, e Zoja bezwstydnie si do
niego wdziczy.
Nic dziwnego.
W miecie nie byo modych mczyzn i
kokietowaaby nawet jednookiego, bezzbnego
pokrak.
Natomiast Tatiana uparcie unikaa jego wzroku.
- Ogolie si - rzucia, pochylajc si nad
skwierczc patelni.
- Skd wiesz?
- Patrzy na jej plecy.
Na jej wsk tali.
Na zgrabne, krge biodra.
Na jej ydki i nagie uda widoczne pod krtk, t
sukienk.
Cay w rodku pulsowa.
- ycie na wsi bardzo ci suy powiedzia.
Tatiana wyprostowaa si i ruszya w stron drzwi
na werand, lecz chwyci j za rk i przytkn
do do swojej twarzy.
- Teraz lepiej?
- Potar ni policzek i ucaowa jej palce.
agodnie zabraa rk.
- Rzadko kiedy widywaam ci ogolonego -
wymamrotaa.
- Do twarzy ci i z zarostem, i bez.
Cuchn cebul, a ty si umye, odwieye.
Jeste taki...
pachncy.
- Odchrzkna i odwrcia gow.
- Tatiu - szepn, nie puszczajc jej uwalanej mk
rki.
- Nie po znajesz mnie?
To ja, Aleksander.
Co si stao?
Podniosa wzrok, zamrugaa i ujrza w jej oczach
uraz.
Ciepo i smutek te, ale przede wszystkim wielk
uraz.
- Tatiu...
- Aleksandrze, mj drogi, chod do nas.
Tania niech sobie gotuje, a ty chod.
Napijemy si, pogawdzimy...
Wyszed na werand i Naina podaa mu kieliszek.
Pokrci gow.
- Bez Tatiany nie wypij.
Taniu, moesz tu przyj?
Stana obok niego, pachnc sodko ziemniakami i
cebul.
- Przecie nasza Tanieczka nie pije - powiedziaa
Naina.
- Za niego wypij - odrzeka cicho Tania.
Aleksander poda jej kieliszek, muskajc palcami
jej palce.
Naina nalaa im wdki.
- Za Aleksandra - powiedziaa Tatiana amicym
si gosem.
W oczach miaa zy.
- Za Aleksandra - powtrzyli pozostali.
- za Dasz.
- I za Dasz - szepn cicho Aleksander.
Wypili i Tatiana wrcia do kuchni.
Odwiedzio ich kilkunastu wieniakw.
Wszyscy chcieli pozna Aleksandra, wszyscy
przynieli drobne podarunki.
Jaka kobieta daa mu jajko.
Jaki starzec haczyk na ryby.
Inny starzec przynis yk do haczyka.
Moda dziewczyna podarowaa mu kilka
cukierkw.
ciskali mu rk, niektrzy nisko si mu kaniali, a
jaka kobiecina pada na kolana i ucaowaa jego
kieliszek.
Aleksander by bardzo wzruszony i wyczerpany.
Wyj papierosa.
- Moe wyjdziemy do ogrodu?
- rzuci Wowa.
- Nasza Tania nie lubi dymu.
Aleksander zakl pod nosem.
Wowa troszczy si o zdrowie Tatiany:
tego ju za wiele.
Ale zanim zdy cokolwiek powiedzie, ujrza
przed sob jej twarz i poczu na ramieniu jej rk.
Przyniosa im popielniczk.
- Pal, Aleksandrze, pal - powiedziaa.
- Taniu, przecie dym ci szkodzi - niemiao
zaprotestowa Wowa.
- Dlatego wychodzimy...
- Wiem - przerwaa mu stanowczo Tatiana.
- Ale Aleksander nie przyjecha tu z frontu po to,
eby pali na dworze.
Bdzie pali, gdzie zechce.
Aleksander pokrci gow.
- Nie musz.
- Pragn, eby znowu pooya mu rk na
ramieniu, pragn ponownie zobaczy jej twarz.
- Pomc ci, Taniu?
- Tak.
Najbardziej mi pomoecie siedzc i jedzc.
Pora na kolacj.
Cztery kobiety zasiady po jednej stronie dugiego
stou, przy ktrym stay dwie awy.
- Tatiana siedzi na kocu - rzucia z umiechem
Zoja.
- Stamtd ma bliej do pyty.
- Wiem - odrzek Aleksander.
- Usid obok niej.
- Zwykle to ja tam siedz - zaprotestowa Wowa.
Aleksander nie mia ochoty z nim walczy.
Wzruszy ramionami, po patrzy na Tanie i unis
brwi.
Tatiana wytara rce i odchrzkna.
- A moe usid midzy wami?
- wietnie - powiedziaa Zoja.
- A ja obok Aleksandra.
- Zapraszam - mrukn Aleksander.
Tatiana przygotowaa saatk z ogrkw i
pomidorw, ziemniaki z cebul i wieprzowin.
Otworzya soik marynowanych grzybw.
Nakroia biaego chleba, przyniosa maso, mleko,
ser i jaja na twardo.
- Co ci poda, Szu...?
- Odkaszlna.
- Moe saatki?
- Tak, poprosz.
Tania wstaa.
- I grzybw?
- Tak, dzikuj.
Zacza nakada jedzenie na talerz.
Jedynym powodem, dla ktrego nie zrobi tego
sam, byo to, e dotykaa nog jego nogi, i e
biodrem ocieraa si o jego okie.
By gotw prosi j o dokadk, ba!
o trzy dokadki i deser, byle tylko nie przestaa go
dotyka.
Tak bardzo chcia j obj, przytuli...
Westchn i wzi widelec.
- I jeszcze troch ziemniakw - powiedzia.
- Tak, dzikuj.
I kromk chleba.
Aha, i maso...
Myla, e Tania usidzie, ale nie, obesza st,
eby naoy jedzenie staruszkom.
A potem Wowie.
Robia to z tak poufaoci, e cisno mu si
serce.
Wowa podzikowa, a ona umiechna si,
patrzc mu prosto w oczy.
Na niego patrzya.
Do niego si umiechaa.
Na mio bosk!
Aleksander nie poczu si jeszcze gorzej tylko
dlatego, e nie dostrzeg w jej oczach niczego, co
wskazywaoby, e darzy wyrostka uczuciem.
W kocu usiada.
- Tak si ciesz, e znowu masz co je -
powiedzia.
- Ja te - odrzeka.
- Ja te.
Tam, w mieszkaniu przy Pitej Radzieckiej, byo
tak ciemno, e nie mg si jej dokadnie przyjrze
- i dziki Bogu - widzia za to struk krwi
wypywajc z kcika jej ust, gdy kroia czarny
chleb dla niego, dla Daszy i na kocu dla siebie.
A teraz jada chleb biay, wiey i pachncy.
Chleb, maso, jajka...
- Tak jest duo lepiej - szepn.
- Dziki Bogu.
- Tak - odszepna ledwo syszalnie.
- Dziki tobie.
Najbardziej denerwujce byo to, e Zoja celowo i
nachalnie ocieraa si okciem o jego okie.
Dziewczyna graa w t gr jak prawdziwa
mistrzyni.
Aleksander zastanawia si, czy Tatiana w ogle
to zauwaa.
Przysun si do niej jeszcze bliej.
- Bdziesz miaa wicej miejsca, Zoju -
powiedzia z obojtnym umiechem.
- Tak, ale cisnlicie teraz biedn Tanieczk -
powiedziaa siedzca naprzeciwko Naina.
- Nie, nie - odrzeka Tatiana.
Prawie dotykali si nogami.
Aleksander trci j lekko kolanem.
- Czy wypiem wystarczajco duo, ebycie
opowiedzieli mi wresz cie, jak byo z Tani?
- spyta, apczywie jedzc.
Znowu popyny zy.
Ale Tatiana nie pakaa - pakay tylko staruszki.
- Och, Aleksandrze!
Chyba nie, chyba za mao wypie.
- To moe chocia zaczniecie?
- Tania nie lubi, jak o tym mwimy - wyjania
Naina.
- Ale, Tanieczko, przecie to Aleksander.
Jemu chyba moemy opowiedzie.
Tania ciko westchna.
- Tak, jemu moecie.
- Chciabym, eby to Tania opowiedziaa.
Nala ci jeszcze wdki?
- Nie - odrzeka - ale nalej tobie.
Co tu opowiada...
Jak ju mwiam, dotarymy do Kobony i Dasza
umara.
Ja przyjechaam tutaj.
Byam bardzo osabiona, chora...
- Omal nam nie umara!
- wykrzykna Naina.
- Naino Michajowno, prosz.
Troch chorowaam i...
- Troch?
- wyszlochaa Aksinia.
- Aleksandrze, to dziecko przyjechao do nas w
styczniu i do marca walczyo o ycie!
Co ona miaa?
Ja ki gnilec czy co tam...
- Boe mj, jak ona krwawia!
- wymamlaa Dusia.
- Krwawia i krwawia, jak nasz carewicz Aleksy.
- Takie s objawy gnilca - powiedzia agodnie
Aleksander.
- Carewicz nie chorowa na gnilec - odrzeka
Tatiana.
- Mia hemofili.
- A zapalenie puc?
- wykrzykna Aksinia.
- Ju zapomniaa?
Puca jej si dosownie zapady, i to oba!
- Nieprawda, tylko jedno...
- To wanie zapalenie puc omal jej nie zabio -
oznajmia stanowczo Naina.
- Nie moga oddycha, ot co!
- Poklepaa Tanie po rku.
- Akurat!
- krzykna Aksinia.
- Nie zapalenie puc, tylko grulica.
Ty ju nic nie pamitasz, Naino.
Zapomniaa, jak kaszlaa?
Krwi kasz laa, i to caymi tygodniami!
- O Boe...
- szepn Aleksander.
- To nie byo nic powanego, naprawd.
Miaam lekk grulic.
Wyleczyli mnie, zanim wyszam ze szpitala.
Lekarz powiedzia, e niedugo dojd do siebie, e
w przyszym roku po grulicy nie bdzie ani ladu.
- I pozwolia, ebym przy tobie pali.
- To co?
Zawsze przy mnie palie, przywykam.
- Jak to co?
- wykrzykna Aksinia.
- Taniu, przez miesic leaa w izolatce.
Siedziaymy przy niej, a ona leaa i plua
krwi...
- Powiedz mu, jak si tej grulicy nabawia -
zachcaa j Naina.
- Powiedz mu, powiedz.
Tania zadraa.
- Moe pniej.
- To znaczy kiedy?
- szepn Aleksander kcikiem ust.
Tatiana milczaa.
- Tanieczko!
- wykrzykna Aksinia.
- Powiedz mu, co musiaa przey, eby tu
dojecha, powiedz.
- Powiedz, Taniu - szepn czule.
Gdyby nie to, e jedzenie byo smaczne, ju dawno
straciby apetyt.
- Mnie i setki innych - zacza z wyranym trudem
Tatiana - wsadzono do ciarwek i zawieziono
do pocigu.
Wsiedlimy koo Wochowa...
- Opowiedz mu o pocigu!
- Niebynajwygodniejszy...
- Powiedz, ile was tam byo!
- Nie wiem, duo.
- I co si dziao, kiedy kto umar - wymamrotaa
Dusia i przeegnaa si.
- Po prostu wyrzucano go z pocigu.
eby byo wicej miejsca.
- Kiedy dojechali do Wogi - wychlipaa Naina -
miejsca byo do.
- Niemcy wysadzili most i pocig nie mg
przejecha!
- wykrzykna Aksinia.
- Kazano im wysi i przej rzek po lodzie.
Wyobra asz sobie?
Po lodzie!
W ich stanie!
Aleksander szybko zamruga, raz i drugi.
Nie odrywa wzroku od rozbawionej i lekko
znuonej twarzy Tatiany.
- Ile osb przeszo?
Ile zmaro z zimna i osabienia?
Powiedz mu, powiedz.
- Nie wiem, Aksinio, nie liczyam.
- Nikt nie przeszed - mrukna Dusia.
- Nikt.
- Tania przesza - powiedzia Aleksander,
dotykajc okciem jej ok cia i nog jej nogi.
- Inni te - odrzeka Tatiana.
- Ale niewielu - dodaa ciszej.
- Powiedz mu, ile kilometrw musielicie i do
najbliszej stacji.
Nie byo ciarwek, nie byo nic, a ci biedacy,
grulicy i chorzy na za palenie puc, szli przez
nieg i zawiej taki szmat drogi!
Ile to kilometrw?
Pitnacie?
- Aksinia wytrzeszczya oczy.
- Nie, nie - poprawia j Tania.
- Najwyej trzy.
I nie byo adnej zawiei.
Po prostu bardzo zmarzlimy.
- A dali wam co do jedzenia?
- spytaa Aksinia.
- Nie!
- Tak, dali, cho niewiele.
- Taniu, powiedz mu jeszcze o tym pocigu.
Jak to nie miaa gdzie si pooy i musiaa cay
czas sta.
Wiesz, jak dugo staa?
Trzy dni!
Od Wochowa do Wogi!
Powiedz mu, Taniu, powiedz.
- Tak - odrzeka cicho Tatiana, dziobic widelcem
jedzenie.
- Od Wochowa do Wogi.
Dusia otara oczy.
- Po tym, jak przeszli Wog, pomaro tyle ludzi,
e miaa dla siebie ca leank.
Tak, Taniu?
Pooya si...
- I ju nie wstaa!
- wykrzykna Aksinia.
Tatiana pokrcia gow.
- No nie, w kocu wstaam...
- Tak, ale gdyby nie ten konduktor, to by nie
wstaa.
Pytaj, dokd jedzie, a ona nic.
Nie mg si jej dobudzi...
- Ale w kocu mnie obudzi.
- W kocu tak, ale pocztkowo myla, e nie
yjesz.
- Wysiada w Mootowie i spytaa o drog do
azariewa - dodaa Raisa.
-Kiedy jej powiedzieli, e to a dziesi
kilometrw...
Staruszki ponownie si rozszlochay.
- Przepraszam, e musisz tego wszystkiego
wysuchiwa - szepna Tatiana.
Aleksander przesta je i poklepa j delikatnie
po plecach.
Stwierdziwszy, e ani si nie cofna, ani nawet
nie drgna, nie zabra rki i przez chwil czu
ciepo jej ciaa.
Potem niechtnie sign po widelec.
- Wiesz, co zrobia, kiedy si dowiedziaa, e
czeka j dziesiciokilometrowy marsz?
- Niech no zgadn - odrzek Aleksander.
- Zemdlaa.
- Tak!
Skd wiedziae!
- spytaa Aksinia, przypatrujc si mu ciekawie.
- Mdlej cay czas szepna Tatiana.
- Miczak ze mnie, i tyle.
- Kiedy wysza z izolatki, siedziaymy przy niej i
przytrzymywaymy mask tlenow, eby moga
normalnie oddycha - powiedziaa Naina.
- A kiedy zmara jej babcia...
Aleksander bezwiednie upuci widelec.
Siedzia bez sowa ze wzrokiem wbitym w talerz,
nie mogc spojrze nawet na Tatian.
To ona na niego spojrzaa, agodnie i ze smutkiem
w oczach.
- Gdzie ta wdka, Taniu?
- spyta.
- Chyba jednak za mao wypiem.
Nalaa i jemu, i sobie.
Trcili si kieliszkami, wspominajc Leningrad,
Pit Radzieck, rodzin Tani, ktra bya te jego
rodzin, adog
i tamt noc.
- Odwagi, Szura - szepna Tatiana.
Nie by w stanie odpowiedzie.
Po prostu wypi.
Siedzcy przy stole milczeli.
- Jak umara?
- spyta.
Naina wytara nos.
- Na czerwonk.
W grudniu.
- Nachylia si ku niemu i dodaa: - Moim zdaniem
po mierci ma nie chciaa ju y.
- Zerkna na Tatian.
- Ona te tak myli.
- Tak - szepna Tatiana.
- Po prostu nie moga.
Naina nalaa Aleksandrowi kolejny kieliszek.
- Przed mierci powiedziaa do mnie tak: "Naino,
chciaabym, e by zobaczya moje wnuczki, ale
biednej Tani pewnie ju nie zobaczysz.
Jest taka drobna, taka krucha.
Nie zdoa tu dotrze".
- Nie docenia wnuczek powiedzia Aleksander i
wypi.
- Powiedziaa: "Jeli przyjad, zaopiekuj si nimi.
Zatrzymaj dla nich mj dom...".
- Dom?
- Aleksander momentalnie si oywi.
- Jaki dom?
- A mieli tu tak chat...
- Gdzie?
- W lesie, nad rzek.
Tania ci pokae.
Kiedy troch wydobrzaa, chciaa tam zamieszka.
- Naina znaczco uniosa brwi.
- Sama!
- Co takiego - mrukn Aleksander.
Staruszki rozpromieniy si, poprychay i zgodnie
pokiway gowami.
- Wnuczka Anny miaaby mieszka sama?
- rzucia Naina.
- Po moim trupie.
Co to za bzdury?
Kto mieszka sam?
Powiedziaymy jej:
naleysz do rodziny, Taniu.
Twj dziadek by kuzynem mojego pierwszego
ma.
Zamieszkasz z nami, i ju.
Bdzie ci lepiej, wygodniej.
No i jest.
Prawda, Tanieczko?
- Tak, Naino Michjowno.
- Tatiana dooya Aleksandrowi ziemniakw.
- Wci godny?
- spytaa cicho.
- Szczerze mwic, nie wiem.
Nic ju nie wiem.
Ale na pewno jeszcze zjem.
- Nasza Tanieczka ju wydobrzaa - mwia dalej
Naina - ale musi na siebie uwaa.
Co miesic chodzi do Mootowa na badania.
Grulica moe w kadej chwili wrci.
Dlatego wszyscy palimy na dworze...
- I to z wielk chci - wtrci Wowa, kadc
Tatianie rk na ramieniu.
No tak, pomyla Aleksander.
Musz z ni pogada, i to szybko.
- Nie masz pojcia, jaka bya chuda, kiedy do nas
przyjechaa - po wiedziaa z umiechem Aksinia.
- Mam - odrzek.
- Prawda, Taniu?
- Tak, Szura, masz.
- Sama skra i koci - mlasna Dusia.
- Nawet Chrystus by jej nie odratowa.
Aksinia posaa Tatianie czuy umiech.
- Ale podkarmiymy j troszk, prawda, skarbie?
Codziennie jajeczka, mleczko, maseko.
Przytya nam jak zoto, co, Aleksandrze?
- Hmm...
- Aleksander wsun rk pod st i lekko cisn
Tanie za udo.
- Jest jak ciepa bueczka - dodaa Aksinia.
- Jak bueczka?
- powtrzy Aleksander i spojrzaa na Tanie, ktra
bya czerwiesza ni piwonia.
Sukienka nie zakrywaa jej ud, wic pieci j
delikatnie, siedzc naprzeciw szeciu niemal
zupenie obcych osb.
Nie, musia zabra rk.
Po prostu musia.
Zaczynao mu brakowa tchu, przestawa nad sob
panowa.
- Dooy ci?
- spytaa z umiechem Tatiana.
Wstaa i signa po patelni.
Dray jej palce, oddychaa przez nos.
- Jedzenia jest duo.
Bardzo...
duo.
Teraz z kolei on nie by w stanie na ni spojrze.
- Nie, dzikuj.
Ale chtnie si jeszcze napij.
- Aleksandrze - powiedziaa Naina.
- Musisz wiedzie, e nie by ymy z niej
zadowolone, oj, nie.
Cay czas trzymaymy twoj stron.
- Taniu - spyta wesoo - czym zdenerwowaa
nasze mie panie?
Dlaczego przestaa si umiecha i ypna spode
ba na Aksini?
- Kazaymy jej do ciebie napisa - rzeka Naina z
ustami penymi ziemniakw.
- Napisa i opowiedzie, co si stao z Dasz.
Nie chcia ymy, eby przejechawszy taki szmat
drogi, dowiedzia si, e twoja ukochana nie yje.
Zaoszczd mu smutku, mwiymy.
Dugiej drogi.
Napisz.
Wszystko mu opowiedz.
- A ona nie!
- wykrzykna Aksinia.
Serce i dusza pony mu ywym ogniem.
- Dlaczego odmwia?
- spyta, patrzc na Tatian.
- Nie wiem, nie chciaa powiedzie.
Ale mwi ci, Aleksandrze, na myl, e masz
przyjecha tu po swoj Dasz, umieraymy z
przygnbienia.
O niczym innym nie mogymy rozmawia.
- Fakt, o niczym innym - wycedzia Tatiana.
- Dola ci jeszcze?
- Moe by przestay myle, gdyby do mnie
napisaa - mrukn.
- Tak, poprosz.
Nalaa wdk tak szybko, e omal nie przewrcia
kieliszka.
Krcio mu si w gowie.
- Czytaymy listy, ktre Dasza pisaa do babci
Anny - powiedziaa Naina.
- Ta dziewczyna za tob szalaa.
Bye dla niej bohaterem.
Aleksander wypi wdk dwoma haustami.
- Taniu, mwiymy ci, eby do niego napisaa!
- wykrzykna Dusia.
- Ale ona nie.
Nasza Tanieczka jest czasami bardzo uparta.
- Czasami?
- Aleksander zabra Tani kieliszek i wypi do dna.
- Mwi jej, napisz, przecie potrafisz.
A ona nie, ona swoje.
- Dusia przeegnaa si szybko.
- Nawet nie chciaa wzi pira do rki.
- Popatrzya na Tanie z gorzkim wyrzutem.
- Modliymy si, eby Bg zaoszczdzi ci blu i
pozwoli zgin na froncie.
Aleksander unis brwi.
- Modliycie si o moj mier?
- Codziennie modliam si z Tani o twoj dusz -
wyjania Dusia.
- Nie chciaymy, eby cierpia.
- Chyba powinienem wam podzikowa.
Taniu, ty te prosia Boga, ebym zgin na
wojnie?
- Ale skd - odrzeka szybko.
Nie moga zachowa chodnego dystansu.
Nie potrafia by wobec niego nieszczera.
Nie potrafia kama, nie moga na niego spokojnie
patrze ani go dotkn.
Nie moga niczego.
Co j tumio, co j nieustannie blokowao.
Powioda wzrokiem wok zatoczonego stou.
- Och, Aleksandrze!
- wykrzykna Aksinia.
- Jaki pikny list napisae do Daszy.
Jaki poetycki!
Jaki romantyczny!
Serce nam pkao, kiedy czytaymy, e nic ci nie
powstrzyma, e przyjedziesz do niej latem i si
pobierzecie.
- Wanie - wtrcia Tatiana.
- Pamitasz ten poetycki list?
I nagle gdy spojrza jej w oczy...
Zmarszczy czoo.
Dziwne.
Nie potrafi skupi myli.
- Tak - odrzek - pamitam.
- Wysa ten list, eby podtrzyma Dasz na duchu.
I pomc Tatianie.
- Powinna bya odpisa - rzuci z wyrzutem.
- powiedzie mi o siostrze.
Tatiana zerwaa si z miejsca i zacza sprzta ze
stou.
Aleksander wzruszy ramionami.
- Niewane - mrukn.
- Moe Tania bya po prostu zbyt zajta?
Kto ma dzisiaj czas na pisanie?
Zwaszcza na wsi.
Trzeba pj na zebranie kka krawieckiego,
trzeba co ugotowa...
Zabraa mu talerz.
- Smakowao?
- spytaa.
Mia jej tyle do powiedzenia.
Tylko gdzie?
Byo tak samo jak przedtem.
Jak tam, w Leningradzie.
- Tak, dzikuj.
Napijesz si ze mn?
- Nie - warkna.
- Dzikuj.
- I co teraz zrobisz?
- spyta Wowa.
- Wracasz?
Tatiana gono wcigna powietrze.
On wstrzyma oddech.
- Nie wiem.
- Zostaniesz, jak dugo zechcesz - powiedziaa
Naina.
- Kochamy ci jak czonka rodziny.
Gdyby nie los, byby ju mem Daszy.
- Ale nie jest - rzucia z zalotnym umiechem Zoja,
kadc mu rk na ramieniu.
- Nie martw si, rozweselimy ci.
Dugi masz urlop?
- Trzydzieci dni.
- Zoju - spytaa Tatiana - co sycha u twego
Stiepana?
Widziaa si z nim dzisiaj?
Zoja natychmiast zabraa rk.
Rozbawiony Aleksander zerkn z umiechem na
Tanie.
A jednak, pomyla.
Tania ma na ni oko.
Tatiana zbieraa talerze.
Aleksander spojrza w lewo, potem w prawo.
Nikt si nie ruszy.
Nikt nawet nie drgn.
Zoja i Wowa take siedzieli jakby nigdy nic.
Wsta.
- Dokd idziesz?
Pal tutaj.
- Chc ci pomc.
- Nie, nie!
- wykrzyknli chrem biesiadnicy.
- Siadaj.
Tania po sprzta.
- Wiem, ale nie chc, eby robia to sama.
- Dlaczego?
- spytaa szczerze zdumiona Naina.
- Aleksandrze - wtrcia Tatiana.
- Nie przejechae p kraju, eby sprzta ze
stou.
Aleksander usiad i spojrza na Zoj.
- Fakt, jestem troch zmczony.
Ale ty?
Mogaby jej pomc?
- Powiedzia to bez cienia umiechu na twarzy,
lecz zdawao si, e Zoi bardzo to odpowiada.
Posaa mu umiech, szeroki jak jej bujne piersi, i
nie chtnie wstaa.
Tatiana przyniosa herbat.
Najpierw nalaa Aleksandrowi, potem staruszkom,
Wowie, Zoi i na kocu sobie.
Otworzya jagodowy dem i ju siadaa, gdy
wtem...
- Tanieczko, mogaby mi dola herbaty?
- poprosi Wowa.
Stojc okrakiem nad aw, Tatiana wzia od
niego szklank, lecz Aleksander chwyci j za
nadgarstek.
Szklanka zabrzczaa na spodku.
- Wiesz co, Wowa?
Czajnik stoi na pycie, imbryk masz przed nosem.
Siadaj, Taniu, do si nabiegaa.
Wowa sam sobie doleje.
Tatiana usiada.
W izbie zapado milczenie.
Wszyscy patrzyli na Aleksandra.
Wowa wsta i poszed po wrztek.
W kocu nadesza pora, kiedy Wowa i Zoja
zaczli si zbiera do domu.
Aleksander nie mg si tej chwili doczeka, lecz
szybko zmarkotnia, usyszawszy gos Wowy:
- Odprowadzisz mnie, Taniu?
Wysza z nim do ogrodu.
Aleksander udawa, e sucha Zoi i Nainy, i
obserwowa ich ktem oka.
aowa, e tyle wypi.
Koniecznie musia porozmawia z Tani.
Zaraz, teraz.
Wreszcie wrcia.
Tak bardzo chcia, eby na niego spojrzaa.
Niestety.
- Chcesz pj na spacer?
spytaa Zoja.
I zapali?
- Nie.
- Jutro idziemy popywa w sadzawce.
Pjdziesz z nami?
- Zobaczymy.
- Nawet nie podnis gowy.
Zaraz potem Zoja wysza.
- Usid, Taniu - powiedzia.
- Tu, koo mnie.
- Dobrze.
Chcesz co jeszcze?
- Tak, ciebie.
Usid.
- A moe napijesz si czego innego?
Mamy troch koniaku...
- Nie, dzikuj.
- A moe...
- Siadaj, Taniu.
Ostronie usiada.
Przysun si bliej.
- Musisz by bardzo zmczona.
Wyjdziesz ze mn do ogrodu?
Chciabym zapali.
Nie dane jej byo odpowiedzie: uprzedzia j
Naina.
- Mwi ci, Aleksandrze, pocztkowo byo jej
bardzo ciko.
Tania westchna, wstaa i znikna w komorze.
- Ona nie chce o tym mwi - szepna Aksinia.
- Wiem - odrzek Aleksander; on te nie chcia.
- Dobrze to rozumiem.
Aksinia jakby tego nie syszaa.
- Marnie wygldaa, oj marnie.
Bya jak zjawa.
- Staruszki pochyliy gowy i zamrugay
zazawionymi oczami.
Pewnie by go rozbawiy, gdyby nie to, e chcia
wreszcie zosta sam na sam z Tatian.
- Nie wyobra asz sobie, co znaczy straci ca...
- Wyobraam.
- Nie mia ochoty o tym mwi, nie z nimi.
Wsta, chcc poszuka Tani.
- To jeszcze nic - szepna Naina.
- Ona nie chce mwi o Kobonie, o tym, co si tam
stao.
Przy niej nie chciaymy o tym wspomina, ale...
- Dmitrij to bydl!
- wykrzykna Aksinia.
Aleksander usiad.
- Opowiedzcie, tylko szybko.
Trzasny drzwi - wrcia Tania.
- Przepraszam ci, Tanieczko, ale chtnie
obiabym go kijem.
- Przestacie mwi o Kobonie, dobrze?
- rzucia Tatiana.
- Biada ci, Dmitrij - wycedzia Dusia.
- Ktrego dnia upadniesz i nikt nie pomoe ci
wsta.
Tania przewrcia oczami i wysza, zamykajc z
trzaskiem drzwi.
- Po mojemu ten ajdak zama jej serce - sykna
Aksinia.
- Chyba go kochaa.
Aleksander zachowywa spokj z coraz wikszym
trudem.
Dusia gwatownie pokrcia gow.
- Nie, ale skd!
Jej by nie nabra.
Nasza Tanieczka przejrzy kadego na wylot.
- Tak, to niesamowite, prawda?
- odpar Aleksander.
Aksinia zniya gos.
- Naszym zdaniem kryje si za tym co innego.
Moe jaki romans.
Aleksander unis brwi.
- Romans?
Niemoliwe.
Naina pokrcia gow.
- To ty tak mylisz, Aksinio, ale ja mwi, e nie.
Ta dziewczyna stracia wszystkich i wszystko.
Bya zdruzgotana.
Jaki tam romans!
- A moim zdaniem romans - powtrzya stanowczo
Aksinia.
- Bardzo si mylisz - odpara Naina.
- Tak?
To dlaczego cigle chodzi na poczt i sprawdza,
czy nie ma do niej listw?
- spytaa triumfalnie Aksinia.
- Nikt jej nie zosta, stracia ca rodzin, a mimo
to cigle chodzi i czeka.
- Susznie - zauway Aleksander.
Co on mia zrobi?
Wyj gdzie?
Nie pamita.
Mia za sob dugi dzie.
Nie pamita ju nawet, o czym rozmawiali,
- A zauwayycie, e na zebraniach naszego kka
zawsze siada tak, eby widzie drog?
- Wanie!
- zgodnie potakny staruszki.
- Jakby kogo wypatrywaa, jakby na kogo
czekaa.
Aleksander podnis wzrok.
Za Aksinia staa Tatiana, patrzc na niego swymi
wyrazistymi, wiernymi oczami.
- Naprawd, Tatiasza?
- spyta, z trudem panujc nad gosem.
- Czekasz na kogo?
- Ju nie - odrzeka z uczuciem.
- A widzisz?
- prychna Naina.
- Mwiam, e nie byo adnego romansu.
Tania usiada obok Aleksandra.
- Tanieczko, chyba nie masz nic przeciwko temu,
e o tobie plotkujemy, prawda?
- spytaa Naina.
- Twj przyjazd to najciekawsza rzecz, jaka
wydarzya si w azariewie od lat.
Spytajcie Wowy!
- dodaa ze miechem.
- Mj wnuk si w niej podkochuje.
Aleksander spojrza na Tatian.
Gdyby znalaz odpowiednie sowo, na pewno by
je wypowiedzia.
Przecie pragn jedynie spdzi z ni dwie
sekundy sam na sam.
Dwie sekundy penej wiadomoci tego, co robi,
wystarczyaby nawet jedna.
Czy to duo?
Nie, pena wiadomo nie wchodzia w rachub,
ale dlaczego nie mg dotkn jej ciepego,
zdrowego i odywionego ciaa?
Wyszed zapali i umy si.
Kiedy wrci, chcia si spokojnie rozebra i
zdj buty.
Zamiast tego cigle sysza: "Tanieczko, kochanie,
podasz mi lekarstwo?
" "Tanieczko.
kochanie, poprawisz mi koc?
" "Tanieczko, kochanie, przyniesiesz mi szklank
wody?
". Nie mg duej czeka.
Zdj buty.
- Taniu...
- Gowa opada mu na st i momentalnie zasn.
Kto delikatnie nim potrzsa, kto delikatnie go
gaska.
Byo ciemno.
- Chod, Szura.
- To Tania.
Prbowaa dwign go z awy.
- Chod.
Dasz rad wej na piec?
Wejd, po si...
Stan na pycie, wskoczy na ciepy piec i
ponownie zasn.
Balansujc na granicy wiadomoci, czu, e
Tatiana ciga mu skarpetki, rozpina mundur, e
zdejmuje mu pas.
Poczu dotyk jej mikkich warg na powiekach, na
policzku i na czole.
Co delikatnie musno mu twarz.
Pewnie jej wosy.
Chcia si obudzi, ale nie mg.
Otworzy oczy i spojrza na zegarek.
Pno, sma rano.
Poszuka wzrokiem Tatiany.
Nigdzie jej nie byo, ale c, lea pod jej kocem,
pod gow mia jej poduszk.
Umiechn si, przewrci na brzuch i wtuli w
ni twarz.
Pachniaa mydem, wieoci i ni.
Wyszed na dwr.
By ciepy, soneczny poranek.
wiergotay ptaki, pachniay kwiaty wini i bez.
Lato.
Jak za czasw pokoju.
A bzy go rozweseliy.
Pod koniec wiosny na Polu Marsowym byo ich
peno.
Uwielbia ten zapach.
Ale jeszcze bardziej podoba mu si zapach
oddechu Tatiany, gdy caowaa go na dobranoc.
Zapach bzw si do niego nie umywa.
W domu panowaa cisza.
Ochlapa si szybko i wyszed jej poszuka.
Wanie wracaa drog, z dwoma cebrzykami
ciepego krowiego mleka;
wiedzia, e jest ciepe, gdy wetkn do cebrzyka
palec.
Miaa rozpuszczone wosy i licznie zarowion
twarz.
Tego ranka woya krtk, niebiesk spdnic i
kus bia bluzk, ktra odsaniaa jej brzuch i
podkrelaa krgo jdrnych piersi.
Zobaczy j i z wraenia zamaro mu serce.
Wzi od niej cebrzyki.
Przez chwil szli w milczeniu.
Zaczynao mu brakowa tchu.
- Pewnie teraz przyniesiesz wody ze studni.
- Teraz?
- powtrzya.
- A czym mye twarz po goleniu?
- Po jakim goleniu?
- A zby?
- spytaa z lekkim umiechem.
- Zbw te nie mye?
Rozemia si gono.
- Tak, wiem, twoj wod.
- Zniy gos.
- Po niadaniu pokaesz mi dom dziadkw,
dobrze?
To daleko?
- Nie.
- Miaa nieprzeniknion twarz.
Nie przywyk do tego.
Musia t nieprzenikniono rozproszy.
- Hmm...
- Po co chcesz tam i?
Dom jest zamknity.
- We klucz.
Gdzie spaa?
- Na werandzie.
Byo ci wygodnie?
Chyba nie.
Spae w mundurze.
Nie mogam ci obudzi i...
- A prbowaa?
- spyta z udawan obojtnoci.
- Niewiele brakowao, a musiaabym wystrzeli w
powietrze z twojego pistoletu, eby wsta i
wszed na piec.
- Nigdy nie strzelaj w powietrze, Taniu.
Kula leci do gry, ale zawsze spada.
- Przypomnia mu si dotyk jej ust na powiekach i
policzku.
- Zdja mi skarpetki i pas - doda z umiechem.
- Szkoda, e tylko to.
- Nie mogam ci podnie.
- Zaczerwienia si i spucia oczy.
- Wczoraj sporo wypie.
Jak si czujesz?
- wietnie.
A ty?
- Hmm...
- Zerkna na niego ukradkiem.
- Masz zapasowy mundur?
- Nie.
- Dzisiaj ci go wypior.
Jeli zostaniesz na duej, dam ci cywilne ubranie.
- A chcesz, ebym zosta?
- Oczywicie - odrzeka obojtnie.
- Masz za sob cik podr.
Nie ma sensu, eby zaraz wraca.
- Taniu.
- Podszed jeszcze bliej.
- Ju wytrzewiaem.
Opowiedz mi o Dmitriju.
- Nie, nie mog.
Opowiem, ale...
- Rozmawiaem z nim dwa tygodnie temu.
Twierdzi, e nie widzia was w Kobonie.
- Co ci powiedzia?
- Nic.
Spytaem go, czy widzia ciebie albo Dasz, a on
na to, e nie.
Tatiana pokrcia gow i spojrzaa przed siebie.
- O, tak - szepna.
- Widzia mnie.
I mnie, i Dasz.
Zadray mu rce.
Po ciance cebrzyka spyno kilka kropel mleka.
Szli, a on opowiada o Leningradzie, o Hitlerze, o
niemieckich stratach i o tym, e w caym miecie
zasadzono warzywa.
- Wiesz, e przed soborem witego Izaaka rosn
teraz ziemniaki i kapusta?
I te tulipany.
Co ty na to?
- wietnie - odrzeka z nieprzeniknion min.
Nie chcia, eby si smucia.
Czy a tyle spraw musz wyjani, za nim zdoa
wykrzesa z niej choby jeden umiech?
- A racje?
- spytaa ze wzrokiem wbitym w ziemi.
Podwyszyli?
- Tak, do trzystu gramw na niepracujcych i do
szeciuset dla pracujcych.
Niedugo ma by biay chleb.
Ci z rady miejskiej obiecali, e na wiosn.
- atwiej jest wyywi milion ni trzy miliony
ludzi.
- Teraz ju niecay milion.
Ewakuuj ich barkami przez adog.
- Zmieni temat.
- Widz, e w azariewie biaego chleba nie
brakuje.
- Otaksowa j spojrzeniem.
- Nie brakuje chyba niczego...
- A zmarych?
Pochowano?
Cicho westchn.
- Nadzorowaem kopanie masowych grobw na
Cmentarzu Piskariewskim.
- Masowych grobw?
- Tak.
Wysadzalimy ziemi dynamitem.
- Boe, dlaczego?
- Taniu, przesta.
- Masz racj.
Nie mwmy o tym.
Zobacz.
Ju jestemy w domu.
- Przyspieszya kroku.
Rozczarowany Aleksander poszed za ni.
- Pokaesz mi to ubranie?
Chciabym si przebra.
Tania wbiega do izby i nachylia si nad czarnym
kufrem.
Ju miaa go otworzy, gdy z sypialni dobieg ich
gos Dusi.
- Tanieczko, to ty?
Wesza Naina.
- Dzie dobry, skarbie.
Nie poczuam zapachu kawy.
Dlatego si obudziam.
Rano zawsze pachnie kaw, a dzisiaj nie
pachniao.
- Zaraz zaparz, Naino Michajowno.
W progu sypialni stana Raisa.
- Tanieczko, zotko, pomoesz mi doj do
wychodka?
- Oczywicie.
- Tania dopchna kufer do ciany i spojrzaa na
Aleksandra.
- Potem ci poka.
- Nie, Tatiano - rzuci niecierpliwie.
- Pokaesz mi teraz.
- Teraz nie mog.
Raisa sobie nie poradzi.
Widzisz, jak si trzsie?
Usid i posied tu sobie pi minut, dobrze?
Boe, czy nie wykaza wystarczajco duej
cierpliwoci?
- Mog siedzie i godzin.
Wczoraj przesiedziaem cay wieczr.
Tania zagryza warg.
Aleksander ciko westchn.
- No dobrze.
Masz modzierz i tuczek?
- By w zbyt dobrym na stroju, za bardzo za ni
szala, eby si dugo gniewa.
- Zetr kaw, chcesz?
- Tak, dzikuj.
Bardzo mi pomoesz.
Dam ci kawaek gazy.
- Za wahaa si.
- A mgby rozpali w piecu?
Zaraz zrobi niadanie.
- Oczywicie.
Tatiana zaprowadzia Rais do wychodka.
Potem podaa jej lekarstwo.
Potem ubraa Dusi.
Potem posaa wszystkie ka, wreszcie usmaya
jajka z ziemniakami.
Aleksander nie odrywa od niej wzroku.
Gdy siedzia przed domem, palc papierosa,
podesza do niego z filiank kawy.
- Jak pijesz?
- Kaw?
- Tak.
- Z gst, ciep i bardzo sodk mietank.
- Przekrzywi gow.
-
Zbierz j z mleka w cebrzyku, z samego wierzchu.
Tylko duo.
Bardzo
duo...
Filianka zabrzczaa na talerzyku.
Twarz Tani stracia ca nieprzenikniono.
Punkt dla niego.
Mia ochot rozemia si w gos, chwyci j i
przytuli.
Po niadaniu pomg jej sprztn ze stou.
Gdy zanurzya rce
w misce z mydlinami, patrzy na ni chwil, po
czym rwnie woy
donie do wody i zacz delikatnie pieci jej
palce.
- Co robisz?
- szepna chrapliwie.
- Jak to co?
- spyta niewinnie.
- Pomagam ci zmywa.
- Kiepsko ci idzie.
- Mimo to rki nie zabraa i spojrzawszy jej w
twarz, stwierdzi, e welon smutku i blu w jej
oczach zaczyna powoli opada.
Podniecony, zafascynowany jej jasnymi wosami i
brwiami, pieci j coraz mielej.
- Naczynia bd lni czystoci powiedzia,
zerkajc na cztery staruszki gawdzce w
porannym socu ledwie kilka metrw dalej.
Delikatnie, powoli, sun palcami wzdu jej
liskich palcw, zataczajc kciukiem krgi po
wewntrznej stronie otwartej doni.
Tatiana miaa rozchylone usta i szkliste oczy.
Prawie przestaa oddycha.
A w nim pon ogie.
- Tatiu - szepn.
- Twoje piegi...
S takie liczne, takie pod...
Jak spod ziemi wyrosa za nimi Aksinia.
Umiechna si i uszczypna Tatian w poladek.
- To soce j tak wycaowao!
Niech to szlag, pomyla Aleksander.
Te baby wszystko sysz!
Kiedy Aksinia odwrcia si, by odej, nachyli
si szybko i pocaowa Tanie w upstrzony piegami
nosek.
Jej palce wylizgny si spomidzy jego palcw i
nie wycierajc rk, Tatiana podesza do kufra.
Ruszy za ni, te z mokrymi rkami.
- A teraz?
- spyta.
- Czy to dobra pora na przymiark?
Tatiana wyja du, bia bawenian rozpinan
koszul z krtkimi rkawami, zrobion na drutach
kamizelk, koszul lnian i trzy pary wizanych
spodni z bielonego lnu.
Do tego dwa podkoszulki i krtkie spodenki z
troczkami.
- Kpielwki - wyjania.
- Co ty na to?
- wietne - powiedzia z umiechem.
- Skd je masz?
- Uszyam.
- Sama?
Wzruszya ramionami.
- Mama mnie nauczya.
To atwe.
Nie pamitaam tylko twoich rozmiarw.
- Chyba jednak pamitaa.
Taniu, uszya to wszystko...
dla mnie?
- Tak na wszelki wypadek.
Nie wiedziaam, czy przyjedziesz, ale chciaam,
eby mia co wygodnego do noszenia.
- Len jest bardzo drogi - rzek, mile poechtany.
- W "Jedcu" byo duo pienidzy.
- Zagryza warg.
- Kupiam dla wszystkich drobne upominki.
Hmm. To nie sprawio mu przyjemnoci.
- Dla Wowy te?
Skruszona ucieka wzrokiem w bok.
- Rozumiem.
- Wrzuci ubranie do kufra.
- Kupia mu prezent za moje pienidze?
- Tylko butelk wdki i papie...
- Tatiano.
- Wzi gboki oddech.
- Nie tutaj.
Najpierw si przebior.
Zaraz do ciebie przyjd.
Woy spodnie i bia koszul; bya troch
przyciasna w piersi, ale poza tym pasowaa
idealnie.
Kiedy wyszed przed dom, staruszki a zacmokay
z zachwytu.
Tatia na zbieraa pranie do kosza.
- Powinnam bya uszy troch wiksze.
Ale adnie ci.
- Przekna lin i spucia oczy.
- Rzadko kiedy widywaam ci po cywilnemu.
Aleksander popatrzy wokoo.
Spdza z ni ju drugi dzie i wci nie mg si
uwolni od tych przekltych staruszek, wyjani,
co j gryzie, powiedzie jej, co gryzie jego, nie
wspominajc ju o tym, e nie mia ani jednej
okazji, eby j wreszcie przytuli i pocaowa.
Mia tego do.
- Tylko raz - odrzek.
- W Peterhofie.
Pamitasz Peterhof?
- Wycign do niej rk.
- Chod.
Pjdziemy na spacer.
Podesza bliej, lecz rki mu nie podaa.
Nachyli si i chwyci j za palce.
Bya tak blisko, e zakrcio mu si w gowie.
- Pokaesz mi drog nad rzek.
- Przecie j znasz, bye tam wczoraj.
- Zabraa rk.
- Szura, nie mog, naprawd nie mog.
Musz wywiesi pranie, wypra kilka rzeczy...
- Nie, chodmy.
- Pocign j za sob.
- Szura, prosz ci, nie!
Przystan.
C to za nutka zabrzmiaa w jej gosie?
Gniewu?
Nie.
Strachu?
Zajrza jej w oczy.
- Co ci jest, Taniu?
- Bya zdenerwowana, dray jej palce.
Spucia wzrok.
Uj w donie jej twarz.
- Co si...
- Szura, bagam.
- Prbowaa odwrci gow i wwczas wszystko
zrozumia.
Zrobi krok do tyu i rzuci jej lekki umiech.
- Taniu - powiedzia agodnie.
- Chc, eby pokazaa mi dom dziadkw.
Rzek.
Pole.
k.
Gaz czy kamie, wszystko jedno co.
Chc, e by pokazaa mi jakie miejsce, gdzie
mielibymy odrobin spokoju.
Rozumiesz?
To wszystko.
Musimy porozmawia, ale nie zamierzam
rozmawia w obecnoci twoich nowych
przyjaci.
Ani rozmawia, ani robi niczego innego.
- Przesta si umiecha.
- Dobrze?
Spucia gow jeszcze niej.
- wietnie.
- Wzi j za rk.
- Chodmy.
- Tanieczko, dokd idziesz?
- zawoaa Naina.
- Nazbiera jagd do ciasta!
- odkrzykna Tatiana.
- Ale Tanieczko, co z praniem?
- Wrcisz do poudnia?
- To Raisa.
- Kto mi poda lekarstwo?
- Kiedy wrcimy?
- spytaa Tania.
- Kiedy wszystko sobie wyjanimy - odrzek.
- Powiedz jej.
Po wiedz: wrc, kiedy Aleksander mnie uleczy.
- Chyba nawet ty mnie nie uleczysz - odpara
zimno Tania.
Przyspieszy kroku.
- Zaczekaj.
Musz...
- Nie.
- Tylko...
- Sprbowaa wyszarpn rk.
Zacisn palce.
Sprbowaa jeszcze raz.
- Taniu, ze mn nie wygrasz.
Na pewno pokonasz mnie na wielu innych
frontach, ale w walce wrcz zawsze bd lepszy.
I dziki Bogu, w przeciwnym razie miabym
powane kopoty.
- Taniu!
- krzykna z oddali Naina.
- Wowa zaraz przyjdzie!
Co mu powiedzie?
Tatiana podniosa gow.
Aleksander spojrza na ni zimno i obojtnie
wzruszy ramionami.
- Albo ja, albo pranie.
Wybieraj.
Wiem, e to trudne.
Ja albo Wowa.
- Puci jej rk.
- To te trudny wybr?
- Stali o krok od siebie.
- No wic?
Decyzja naley do ciebie.
- e niedugo wrc!
- krzykna do Nainy.
- e zobaczymy si pniej.
- Westchna i ruszyli przed siebie.
Szed zbyt szybko, nie moga za nim nady.
- Zaczekaj.
Gniew kipia w nim i skwiercza jak granat tu
przed wybuchem.
Aleksander wzi kilka gbokich oddechw, eby
si uspokoi i zaoy z powrotem zawleczk.
- Powiem ci co ju teraz, od razu.
Jeli chcesz unikn kopotw, bdziesz musiaa
powiedzie Wowie, eby si od ciebie odczepi.
Tania milczaa.
Aleksander przystan i przycign j do siebie.
- Syszysz?
- spyta, podnoszc gos.
- A moe chcesz, ebym ja si od ciebie odczepi?
Jeli tak, powiedz mi to teraz, natychmiast.
Ani nie podniosa wzroku, ani si nie cofna.
- przepraszam.
Nie denerwuj si.
Nie chc go zrani, to wszystko.
- Wanie - sykn.
- Innych oszczdzasz, ranisz tylko mnie.
- Nieprawda.
- Spojrzaa na niego z pospnym wyrzutem.
- Wszystkich, tylko nie ciebie.
Nie zamierza tak tego zostawia.
- Co to, do diaba, znaczy?
- cisn j za rami.
- Tak czy inaczej, jeli mamy si wreszcie
dogada, Wowa bdzie musia da ci spokj, i to
na dobre.
Niemiao uwolnia rami.
- Nie wiem, dlaczego tak si nim przejmujesz.
- Taniu, jeli uwaasz, e nie ma powodu,
udowodnij mi, e si myl.
Nie zamierzam si w to bawi.
Nie tutaj.
Nie w azariewie.
Nie z obcymi, rozumiesz?
Nie bd oszczdza jego uczu, Wowa to nie
Dasza.
Albo ty mu powiesz, i tak byoby najlepiej, albo
powiem mu ja, ale wtedy bdzie znacznie gorzej.
Tatiana zagryza warg.
Milczaa.
- Nie chc si z nim bi.
I nie chc udawa przed Zojk, ktra cay czas si
o mnie ociera.
Miabym to robi tylko po to, eby nie burzy
spokoju tego domu?
Ani mi si ni.
To j poruszyo.
- Zojka si o ciebie...
ociera?
- Pokrcia gow.
- Wowa tego nie
robi.
- Nie?
- Mia przyspieszony oddech.
Ona te.
I wtedy Aleksander
leciutko si o ni otar.
- Powiesz mu, eby zostawi ci w spokoju.
Syszysz?
- Tak - odrzeka cichutko i poszli dalej.
- Ale szczerze mwic - dodaa jeszcze ciszej -
Wowa to najmniejszy kopot.
Skrcili na drog.
- Dokd idziemy?
- Przecie chciae zobaczy dom dziadkw.
Aleksander odetchn i rozemia si smutno.
- Co ci tak rozbawio?
- Jej te nie byo do miechu.
- Wiesz, nie przypuszczaem, e to moliwe.
Nie po tym, co widziaem przy Pitej Radzieckiej.
Ale jakim cudem znowu ci si udao.
- Niby co mi si udao?
- spytaa zadziornie.
- Powiedz mi, jak ty to robisz?
- warkn.
- Przecie ci ludzie s jeszcze bardziej
wygodniccy i samolubni ni twoja rodzina!
- Nie mw tak o mojej rodzinie, dobrze?
- Dlaczego tak si do ciebie garn?
Moesz mi to wytumaczy?
- Ani myl.
- Dlaczego dajesz si wciga w ich ycie?
- Nie zamierzam o tym rozmawia.
Jeste zoliwy.
- Cholera jasna!
- wykrzykn.
- Czy ty masz w tym domu chocia chwil
spokoju?
Chocia jedn krtk chwilk?
- Nie!
I dziki Bogu.
Reszt drogi przeszli we wrogim milczeniu.
Minli ani, dom wiejskiej rady narodowej,
malek chatk z napisem
"Biblioteka" nad drzwiami i may budynek ze
zotym krzyem na biaej kopule.
Weszli do lasu, skrcili w wsk ciek
prowadzc do rzeki i w kocu dotarli do
szerokiej polany na agodnym stoku.
Na polanie rosy wysokie sosny i pochylone
brzozy, a w dole, za rzdem topl i gazw,
skrzya si Karna.
Po lewej stronie staa drewniana chatka.
Z boku miaa niewielkie za daszenie, ktre suyo
za drewutni, tylko e teraz nie byo tam drewna.
- Hmm...
- Aleksander obszed dom trzydziestoma dugimi
krokami.
- Duy to on nie jest.
- Mieszkali tu tylko we dwoje.
- eby obej chatk wraz z nim, Tania musiaa
zrobi pidziesit krokw.
- Czekali na wnuczki i wnuka.
Gdzie by was pomiecili?
- Nigdzie.
A jak miecimy si w domu Nainy Michajownej?
- Z trudem.
- Wyj z plecaka saperk i zacz podwaa deski
w oknach.
- Co ty robisz?
- Chc zobaczy, co jest w rodku.
Tania zesza na piaszczysty brzeg, usiada, zdja
sanday i zanurzya stopy w wodzie.
On zapali papierosa i wzi si do roboty.
- Masz klucz?
- zawoa.
Tatiana milczaa.
Mia tego do.
Podszed bliej.
- Tatiano, mwi do ciebie.
Pytaem, czy przyniosa klucz.
- Ju ci odpowiedziaam - warkna.
- Nie!
- wietnie.
- Wyj z kabury pistolet i trzasn zamkiem.
- Skoro nie masz klucza, rozwal t cholern
kdk w drobny mak.
- Zaczekaj!
Zaczekaj!
- Zdja z szyi sznurek z kluczem.
- Masz, ap.
- Odwrcia gow.
- Tu nie ma wojny.
Nie musisz wszdzie tego nosi.
- Owszem, musz.
- Zawrci i zerkn za siebie.
Jej jasne wosy, jej nagie plecy, jej ramiona...
Schowa klucz do kieszeni i z pistoletem w jednej
i z saperk w drugiej rce, wszed w butach do
wody.
Stan przed ni z szeroko rozstawionymi nogami i
rzuci:
- No dobra.
Zaczynajmy.
Co zaczynajmy?
- Cofna si podpierajc rkami i usiada nieco
dalej.
- Nie wiesz?
- wykrzykn.
- Dlaczego jeste za?
Co zrobiem?
Czego nie zrobiem?
Czego nie dopilnowaem, a z czym przesadziem?
Powiedz.
Zamieniam si w such.
- Dlaczego tak do mnie mwisz?
- Zerwaa si na rwne nogi.
- Nie masz prawa by na mnie zy!
- A ty nie masz prawa by za na mnie!
Taniu, tracimy tylko cenny czas.
Zreszt bardzo si mylisz.
Mam prawo by zy, ale w przeciwiestwie do
ciebie, ciesz si, e yjesz i jestem szczliwy, e
ci widz.
- Ty dae mi wicej powodw do zoci...
- Urwaa.
- Ja te si ciesz, e yjesz.
- Spucia gow.
- jestem szczliwa, e przyjechae.
- Otoczya si tak wysokim murem, e zupenie
tego nie wida.
Czy nie dociera do ciebie, e od p roku nie
miaem od was adnej wiadomoci?
Od p roku!
- powtrzy podniesionym gosem.
- Mylaem, e nie yjecie!
- Nie wiem, co mylae.
- Omina go wzrokiem i spojrzaa na rzek.
- To ci powiem, eby wszystko byo jasne.
Przez p roku nie wiedziaem, co si z wami
dzieje, tylko dlatego, e nie chciao ci si wzi
pira do rki!
- A ja nie wiedziaam, czy chcesz, ebym do ciebie
napisaa.
- Tania podniosa dwa kamyki i wrzucia je do
wody.
- Nie wiedziaa?
- Czy ona kpi?
- Co ty pleciesz?
Taniu, to ja, Aleksander!
Nie pamitasz mnie?
Nie wiedziaa, e czekam na wiadomo?
e si o ciebie niepokoj?
Uznaa, e nie warto pisa do mnie o mierci
Daszy?
Drgna, jakby uderzy j w twarz.
- Nie zamierzam rozmawia z tob o Daszy!
- Ruszya w gr stoku.
Poszed za ni.
- Jeli nie ze mn, to z kim?
Moe z Wow?
- Lepiej ju z nim ni z tob!
- Wspaniale!
Cudownie!
- Prbowa si opanowa, lecz czu, e jeli
Tatiana nie przestanie tak mwi, opuci go cay
rozsdek.
- Nie napisaam do ciebie, bo mylaam, e
Dmitrij wszystko ci powie. Obieca, e powie,
wic sdziam, e wiesz.
- Chyba czego nie do powiedziaa, lecz
Aleksander by zbyt wzburzony, eby to zauway.
- Mylaa, e mi powie?
- powtrzy z niedowierzaniem.
- Tak!
- warkna wojowniczo.
- I dlaczego nie napisaa?
- wrzasn, podchodzc bliej i grujc nad ni jak
wielkolud nad karzekiem.
- Cholera jasna!
Nie sdzisz, e za cztery tysice rubli moga
napisa chocia jeden cholerny list?
e na to zasuguj?
Moga kupi piro i papier, a nie wdk i
papierosy dla swego wiejskiego kochanka!
- Schowaj to!
- krzykna.
- Nie wa si podchodzi do mnie z tym elastwem
w rku!
Cisn na ziemi pistolet i saperk i ruszy na ni
jak taran.
Cofna si, lecz on przystan.
Dzielio ich ledwie p kroku.
- Co ci jest, Taniu?
Czybym ci przytacza?
Stoj za blisko?
- Na chyli si ku niej.
- Czyby si mnie baa?
- doda zjadliwie.
- Tak!
Tak!
Tak!
Chwyci gar kamykw i rzuci je do rzeki z tak
si, e woda a zakipiaa.
Przez dobr minut milczeli, ciko dyszc.
Aleksander czeka, a Tatiana co powie, a gdy si
nie odezwaa, sprbowa
wskrzesi atmosfer chwil, gdy byli razem, tylko
we dwoje, pod Kirowem, w udz i w soborze
witego Izaaka.
- Kiedy tu przyjechaem, kiedy mnie zobaczya...
- Urwa.
- Bya bardzo szczliwa.
- Tak?
- spytaa podniesionym gosem.
- Co mnie zdradzio?
To, e szlochaam?
- Mylaem, e paczesz ze szczcia.
- Tak dobrze si na tym znasz?
Zastanawia si, czy to nie jaka aluzja, lecz by
zbyt zdenerwowany, eby trzewo myle.
- Co wtedy powiedziaem?
- Nie pamitam.
- Czy musimy si bawi w zgadywanki?
- warkn.
- Nie moesz po prostu odpowiedzie?
- Tatiana uparcie milczaa.
Aleksander westchn.
- Spytaem tylko, gdzie jest Dasza.
Tania obja si wp, jakby uderzy j w brzuch.
- Jeli jeste nieszczliwa dlatego, e
przypominam ci chwile, o ktrych wolaaby
zapomnie, moemy si z tym upora...
- Gdyby tylko...
- Zaczekaj!
Powiedziaem "jeli".
Ale jeeli masz inne powody...
- Tania mocno draa, bya bardzo zdenerwowana.
Zniy gos, rozoy rce i spojrza na ni czule.
- Posuchaj, a moe zrobimy inaczej: ja wybacz
tobie, e nie napisaa, a ty wybaczysz mnie, e
zrobiem co, co ci tak drczy.
- Zdajesz sobie spraw, ile rzeczy mnie drczy?
Nie wiedziaabym nawet, od czego zacz.
Po jej smutnych, uraonych oczach pozna, e
Tania nie kamie.
Oczy.
Jej oczy.
Byy to te same oczy, w ktre patrzy przy Pitej
Radzieckiej, gdy krzyczaa, e wybaczyaby mu
obojtn min, lecz nie obojtne serce.
Myla, e maj to ju za sob.
Przecie jego serce bio tylko dla niej, przecie
nosi je niczym medal na piersi.
Czy nie skoczyli ju z kamstwami i
niedomwieniami?
Co si zdarzyo pniej, po rozmowie na ulicy?
Potem bya ju tylko mier.
Nigdy tej sprzeczki nie zaagodzili.
Ani tego, co j poprzedzao.
Ani tego, co nastpio pniej.
A przez te wszystkie wydarzenia przewijaa si
Dasza, ktr Tania prbowaa uratowa, i ktrej
nie uratowaa.
Ktr on rwnie prbowa uratowa, i ktrej
uratowa nie zdoa.
- Taniu, masz do mnie pretensje o to, e chciaem
oeni si z Dasz?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Tu mi, bratku.
- Dlatego, e napisaem do niej ten list?
Tania wci milczaa.
Mam ci.
- Czy s jeszcze inne powody?
Pokrcia gow.
- Mwisz tak, jakby bya to jaka drobnostka, co
trywialnego, zupenie nieistotnego.
Gardzisz moimi uczuciami, sprowadzasz je do
gupich "pretensji".
- Nieprawda - odrzek zaskoczony.
- Nigdy nie gardziem twoimi uczuciami i nie
gardz.
Drobnostka?
Nie, ale przecie to ju mino...
- Nie!
- krzykna.
- Nie mino!
To wci yje, we mnie i wszdzie dokoa!
Teraz mieszkam tutaj, w azariewie, a w
azariewie wszyscy czekali, a przyjedziesz, eby
oeni si z moj siostr!
Nie tylko staruszki, ale dosownie wszyscy.
Syszaam to codziennie, przy kadym obiedzie,
przy kadej kolacji, na kadym spotkaniu kka
krawieckiego.
Dasza i Aleksander.
Dasza i Aleksander.
Biedna Dasza, biedny Aleksander!
- Zadraa.
- ty mwisz, e wszystko mino?
- Taniu, ale czy to moja wina?
- A czyja?
Ich?
To oni poprosili Dasz o rk?
- Mwiem ci, chciaem si z ni oeni tylko
dlatego...
- Do tych gierek, nie rb sobie artw.
Obiecae jej, e latem si pobierzecie.
- Zapomniaa ju dlaczego?
- warkn.
- Przesta!
W soborze uzgodnilimy, e bdziemy trzyma si
od siebie z daleka, ale ty nie moge, nie
wytrzymae, dlatego postanowie oeni si z
moj siostr!
- Ale Dmitrij da ci potem spokj, prawda?
- spyta pospnie.
- Gdyby przesta do nas przychodzi, te daby mi
spokj!
- Ciekawe, co by wolaa?
Spojrzaa na niego zdumiona i znieruchomiaa.
- Pytasz powanie?
- spytaa z rozszerzonymi oczami.
- Naprawd pytasz, co bym wolaa?
- Tak!
U witego Izaaka bya gotowa mnie baga,
ebym ci nie zostawia.
Nie mydl mi oczu.
Teraz atwo ci powiedzie.
- atwo?
Tak mylisz?
- Rozsierdzona, zacza chodzi w kko tak
szybko, e niemal wirowaa.
Sadzc drugie kroki, z trudem za ni na da i
zaczynao mu si krci w gowie.
- Przesta!
- krzykn.
- Przesta tak chodzi!
- Tania zatrzymaa si.
- Rozumiem.
Najpierw ustalasz zasady, a potem nie podoba ci
si, e wedug nich postpuj, tak?
Naucz si z tym y!
- Ja z tym yj!
yj z tym od dnia, kiedy ci poznaam!
- Aaaa!
- wrzasn.
- Wic o to chcesz si kci!
O to?
Tej ktni nie wygrasz, bo to woda na mj myn!
- Nie chc tego sucha!
- No jasne!
- Obiecae Daszy, e si z ni oenisz.
Dasza powiedziaa o tym babci, babcia wszystkim
ssiadom.
Napisae list.
W licie te obiecywae, e do niej przyjedziesz i
e si pobierzecie.
Sowa maj swoj wag.
Nawet sowa kamliwe.
Ciekawe.
Dlaczego mia wraenie, e Tatiana wcale nie
mwi o Daszy?
- Skoro tak bardzo ci to wzburzyo, dlaczego do
mnie nie napisaa?
Dlaczego nie powiedziaa: "Aleksandrze, Dasza
umara, ale ja przeyam i czekam"?
Przyjechabym wczeniej.
Oszczdziaby mi szeciu miesicy niepewnoci i
lku o ciebie!
- Po twoim licie do Daszy?
- spytaa z niedowierzaniem.
- Mia abym do ciebie pisa i prosi, eby
przyjecha do azariewa?
Mylae, e po tym licie o cokolwiek ci
poprosz?
Musiaabym by idiotk albo...
-Urwaa.
- Albo?
- Albo dzieckiem.
Aleksander wzi gboki oddech.
- Och, Taniu...
Cofna si o krok.
- Te gry, w ktre graj doroli, te wszystkie
kamstwa.
Jestecie w tym dobrzy.
- Spucia gow.
- Dla mnie a za dobrzy.
Tak bardzo pragn jej dotkn.
Jej usta, jej gniew, jej twarz...
Tak bardzo pragn tuli j i caowa.
- Taniu...
- szepn, wycigajc do niej rce.
- O czym ty mwisz?
Jakie gry?
Jakie kamstwa?
- Po co przyjechae?
- spytaa chodno.
Omal nie zadawi si sowami.
- Jak moesz o to pyta?
- Mog, bo w ostatnim licie napisae, e
przyjedziesz oeni si z Dasz.
e bardzo j kochasz.
e jest kobiet twego ycia.
e nikt, tyl ko ona.
Czytaam ten list.
Dokadnie tak napisae.
A pamitasz, co po wiedziae nad adog?
Pamitasz swoje ostatnie sowa?
Nigdy mnie...
- Tatiano!
- krzykn, czujc, e granat znw jest
odbezpieczony.
- Co ty, do diaba, bredzisz?
Przecie kazaa mi kama!
Kama do samego koca!
Ju zapomniaa?
Ju w listopadzie chciaem, ebymy po wiedzieli
jej prawd.
A ty?
Nie!
Kam, Szura, kam, kam!
Oe si z ni, ale obiecaj, e nie zamiesz jej
serca!
Pamitasz?
- Tak, i spisae si na medal - odpara lodowato.
- Tylko czy musiae by a tak przekonujcy?
Przeczesa rk wosy.
- Przecie wiesz, e kamaem.
- Kiedy?
- spytaa gniewnie, bez lku podchodzc bliej.
- W ktrym momencie?
Kiedy mwie, e si z ni oenisz?
e j kochasz?
Kiedy?
- Na mio bosk!
Co miaem odpowiedzie?
Przecie umieraa!
Leaa w twoich ramionach i umieraa!
- Odpowiedziae tak, jak kazao ci odpowiedzie
zakamanie.
- Oboje bylimy zakamani!
- krzykn, majc ochot wyrwa jej wosy z
gowy.
- I ty, i ja!
Przez ciebie!
Wszystko przez ciebie, bo dobrze wiesz, e tak nie
mylaem!
- Miaam tak nadziej - odrzeka gniewnie.
- Ale czy nie moesz zrozumie, e przez ca
drog do Mootowa nie syszaam niczego innego?
e syszaam te sowa, idc przez zamarznit
Wog, walczc o kady oddech w szpitalu?
Nie moesz tego zrozumie?
Teraz te z trudem oddychaa, a on patrzy na ni.
trawiony wyrzutami sumienia.
- Jako bym to przeya.
Niewiele mi potrzeba.
Wystarczyaby odrobina pocieszenia.
- Zacisna pici i spojrzaa na niego z uraz w
oczach.
- Ale tak, pragnam czego tylko dla siebie -
dodaa drcym gosem.
- Moge mi to da, a potem powiedzie jej to, co
mu siae!
Chciaam, eby cho raz na mnie spojrza, eby
da mi do zrozumienia, e to nic, e tak trzeba,
ebym w ciebie uwierzya.
Ale nie.
Potraktowae mnie jak zwykle.
Jakby mnie tam wcale nie byo.
Aleksander poblad.
- Co ty mwisz?
To nieprawda, nigdy ci tak nie traktowaem!
Ukrywaem swoje uczucia, to nie to samo!
- Aaaa, c za wyrafinowana rnica, zwaszcza
dla dziewczyny takiej jak ja.
Skoro tak dobrze potrafisz ukrywa uczucia nawet
przede mn, moe jednak kochae Dasz?
Moe potrafiby kocha Marin, Zojk, kad
dziewczyn, z ktr kiedykolwiek bye?
Moe wanie tak postpuj doroli mczyni?
Kiedy s z dziewczyn sam na sam, traktuj j jak
swoj wybrank, ale publicznie do niczego si nie
przyznaj, wszystkiemu bez wahania zaprzeczaj.
- Zwiesia gow.
- Czy ty zwariowaa?
Zapomniaa ju, e jedyn osob, ktra nie
dostrzegaa prawdy, bya twoja lepa siostra?
Marina rozgryza nas w pi minut!
Chocia nie, nie tylko twoja siostra.
Twoja siostra i ty, Taniu.
- Dasza nie dostrzega prawdy?
- Jeszcze mocniej zacisna pici i podesza
bliej.
- Jakiej prawdy?
Ja nie potrafiam, nie umiaam tak dobrze kama.
Ale ty jeste mczyzn.
Ty umiae.
Wypare si mnie sowami, swoim ostatnim
spojrzeniem.
Przez jaki czas wydawao mi si, e tak jest
dobrze, e tak trzeba.
Bo niby co moge do mnie czu?
Po Leningradzie?
Po tym piekle?
- Zamilka, ciko dyszc.
- Mimo to tak bardzo pragnam wierzy!
Dlatego kiedy napisae do Daszy, otworzyam list
z nadziej, e si myliam, e znajd tam co dla
siebie.
Chocia jedno sowo, jedn sylab przeznaczon
tylko dla mnie, rozumiesz?
Tak rozpaczliwie pragnam dowodu na to, e
moje ycie nie byo jednym wielkim garstwem!
Jednego sowa!
- krzykna, bijc go piciami w pier.
- Rozumiesz?
Prbowa przypomnie sobie, co w tym licie
napisa.
Nie pamita.
Nie pamita nic.
Obj j i przytuli.
Bia go, szarpaa, prbowaa mu si wyrwa,
wreszcie si rozpakaa.
- Taniu, prosz.
Przecie wiedziaa, jak cierpi...
- Wiedziaam?
- Wylizgna si z jego ramion i krzykna: - Skd
miaam wiedzie?
Skd?
- Nie wyczua tego?
- A ty?
- Co ja?
- wrzasn.
- Nie domylaa si, co czuem, obejmujc ci
przed t nieszczsn ciarwk i bagajc, eby
przeya?
eby przeya dla mnie?
- Skd mam wiedzie, czy nie mwie tego kadej
dziewczynie, ktr wyprawiae na drugi brzeg
adogi?
- Boe, Taniu...
- Nie znam innych mczyzn.
Nie umiem gra, udawa i kama.
- Spucia gow.
- Ilekro bylimy sam na sam, bye dla mnie
dobry, czuy, i nagle dowiaduj si, e enisz si z
Dasz.
Nad adog mwisz jej, e mnie nie kochasz i
nigdy mnie nie kochae.
Potem, nawet na mnie nie spojrzawszy, wysyasz
nas na niemal pewn mier, znikasz i przez p
roku milczysz, przez p roku nic do mnie nie
piszesz.
Czy dziewczyna taka jak ja moga domyli si
prawdy?
Przecie cae moje ycie skadao si tylko z
kamstw!
Z twoich przekltych kamstw!
- Przesta!
- krzykn.
- Zapomniaa ju, co byo u witego Izaaka?
- Ile dziewczyn tam zwabie?
- A uga?
ugi te nie pamitasz?
- Byam dam w potrzebie - ucia zjadliwie.
- Dmitrij mwi, e uwielbiasz pomaga biednym
dziewcztom.
Aleksander czu, e zaraz wybuchnie.
- A jak mylisz, po jak choler przychodziem na
Pit Radzieck i przynosiem wam jedzenie?
Dla kogo to robiem?
- Nie twierdz, e nie wzbudzaam w tobie litoci.
- Litoci?
- wrzasn.
- Kurwa ma, litoci?
Tatiana zaoya rce i odwanie podniosa gow.
- Tak, litoci.
- Wiesz co?
- warkn, miadc j wzrokiem.
- Lito byaby dla ciebie zbytnim luksusem.
Oto cena, ktr pacisz za ycie w zakamaniu.
Ale widz, e ci to nie w smak, prawda?
- eby wiedzia!
- Staa przed nim niczym mur, nie cofna si ani o
centymetr.
- Bo bardzo cierpi!
A ty?
Po co tu przyjechae?
eby mnie jeszcze bardziej dobi?
- Przyjechaem, bo nie wiedziaem, e Dasza nie
yje!
Bo nie chciao ci si wzi do rki pira!
- A jednak - skonstatowaa spokojnie.
- Przyjechae oeni si z Dasz.
Dlaczego nie powiedziae tego od razu?
Aleksander bezsilnie zacisn piersi i odwrci
gow.
- Za duo kamstw, co?
rzucia zjadliwie.
Zaczynaj ci si plta.
- Przekrcasz fakty, Tatiano.
Od samego pocztku proponowaem, ebymy
powiedzieli Daszy prawd, ebymy przestali si
ukrywa.
Po rozmawiajmy z nimi, mwiem.
Wyznajmy prawd i poniemy konsekwencje.
To ty powiedziaa "nie".
Uwaaem, e postpujemy le, ale mimo to
powiedziaem: dobrze, zgoda...
- Nieprawda!
Gdyby tak byo, nie przychodziby codziennie do
Kirowa wbrew mojej woli!
- Wbrew twojej woli?
- A si zachwia.
Westchna.
- To niewiarygodne.
Jeste wysoki, przystojny, prowadzisz ciekawe
ycie, nosisz wielki karabin: ktra ci si oprze?
Uwaasz, e co?
e jeli ja, niedowiadczona siedemnastoletnia
dziewczyna, rozdziawiam na twj widok usta, to
masz ju prawo eni si z moj siostr?
e skoro jestem tak moda, to nie zamiesz mi
serca?
e niczego od ciebie nie po trzebuj?
e moesz bez koca bra, bra i bra?
- Wiem, e potrzebujesz - sykn przez zacinite
zby.
- Wiem te, e nie tylko braem.
- Ale tego mi nie odebrae!
- krzykna.
- Bo na to nie zasugujesz!
Podszed bliej.
- To te mgbym ci odebra.
Podniosa rce i odepchna go ze wszystkich si.
- Pewnie!
miao!
Dobij mnie!
Na co czekasz?
- Przesta mnie odpycha!
- Przesta mi grozi!
I trzymaj si ode mnie z daleka!
- Nie doszoby do tego, gdyby mnie posuchaa.
Powiedzmy im, mwiem...
- A ja mwiam, e siostra jest dla mnie
waniejsza ni twoje potrzeby, ktrych nie
rozumiaam.
Twoje i moje, bo swoich te nie rozumiaam.
Chciaam tylko, eby uszanowa moj prob.
Ale nie!
Przy chodzie do nas i przychodzie, i kawaek
po kawaku rozdare mi serce na strzpy.
Jakby tego byo mao, przyszede i do szpitala,
eby zadrczy mnie jeszcze bardziej, a potem
zwabie mnie do soboru Izaaka, eby ostatecznie
mnie dobi!
- Nieprawda!
- Prawda!
I dobrze o tym wiedziae!
A kiedy ju zyskae pewno, e mnie masz, e
moje serce naley tylko do ciebie, pokazae mi,
ile dla ciebie znacz, proszc o rk moj rodzon
siostr!
- A co mylaa?
- krzykn.
- To s skutki ycia w zakamaniu, skutki
kretyskiej biernoci.
Tego, e nie walczy si o swoje, e zdradza si
ukochanego czy ukochan!
Wiesz, co si wtedy dzieje?
Ludzie yj dalej.
eni si, wychodz za m i maj dzieci z kim
innym.
I wanie takiego ycia chciaa!
ycia w kamstwie!
- Nieprawda!
yam prawd!
Jedyn prawd, jak znaam!
Miaam rodzin i nie chciaam powica jej dla
ciebie!
Tylko o to walczyam.
Aleksander nie wierzy wasnym uszom.
- Taniu, a inna prawda?
Innej nie byo?
Zamrugaa i spucia gow.
- Bya.
Nie odepchnam ci, ale jak mogam?
Byam...
Weszam w to wiadomie, z szeroko otwartymi
oczami.
Miaam nadziej, e bdziesz bystrzejszy, ale ty
bystrzejszy nie bye, wic trwaam przy tobie
wierzc, e nigdy mnie nie zostawisz.
Oddaabym ci wszystko, absolutnie wszystko,
pragnc dla siebie tak niewiele.
- Wyparowaa z niej caa miao.
- Wystarczyoby, eby wyznajc mio Daszy,
cho raz na mnie spojrza.
Wystarczyoby, eby piszc do niej miosny list,
wspomnia w nim o mnie chocia jednym sowem.
Ale ty nic do mnie nie czue, ty uwaae, e nie
potrzebuj nawet tego...
- Tatiano!
- wrzasn.
- Moesz mnie oskara, o co chcesz, ale nie wa
si mwi, e nic do ciebie nie czuem!
Nie wa mi si tego wmawia!
Ani mnie, ani sobie!
Wszystko, co zrobiem w tym zasranym yciu,
zrobiem tylko dlatego, e czuem do ciebie to, co
czuem!
Jeli w tej chwili nie przestaniesz bredzi,
przysigam Bogu, e...
- Przepraszam...
- szepna, ale byo ju za pno.
Chwyci j za ramiona i mocno potrzsn.
Bya taka bezbronna, taka delikatna i krucha.
Miotany gniewem i podaniem, drczony
wyrzutami sumienia, odepchn j mocno, zakl,
podnis plecak i ruszy pdem w gr stoku.
Prbowaa go dopdzi.
- Szura!
- woaa.
- Zaczekaj!
Prosz!
Na prno.
Znikn w lesie.
Pobiega do domu.
Jego rzeczy wci tam byy, lecz on nie wraca.
- Co si stao, Tanieczko?
- spytaa Naina Michajowna; niosa wanie
koszyk pomidorw.
- Nic, nic - odrzeka Tania, ciko dyszc.
Wzia od niej koszyk.
- Gdzie Aleksander?
- W domu dziadkw.
Odbija deski z okien.
- Oby tylko przybi je z powrotem - mrukna
Dusia znad Biblii.
- Ale po co on to robi?
- Nie wiem.
Tatiana odwrcia si, eby staruszki nie
zobaczyy jej twarzy.
- Poda lekarstwo, Raiso?
- Tak, poprosz.
Podaa jej lekarstwo, po ktrym Raisa trzsa si
tak samo jak przed tem, poskadaa pranie, a potem
- bojc si, e Szura odejdzie - ukrya za domem
jego namiot i karabin.
Nie majc nic pilniejszego do roboty, posza nad
rzek i wypraa na tarze jego mundur.
Aleksander wci nie wraca.
Posza do lasu, nazbieraa peen hem czarnych
jagd, upieka ciasto i zrobia kompot.
Aleksandra wci nie byo.
Naapaa ryb i ugotowaa uch.
Wspomnia kiedy, e bardzo lubi uch.
Aleksander nie wraca.
Obraa ziemniaki, stara je i upieka placki.
Przyszed Wowa.
Przyszed i spyta, czy nie poszaby z nim
popywa.
Odmwia.
Siada do maszyny i uszya dla Szury now, nieco
wiksz koszul bez rkaww.
A Szura wci nie wraca.
Dlaczego uciek?
Dlaczego nie zosta do koca sprzeczki?
Ona zostaa, dlaczego nie mg zosta on?
Baa si, lkaa, mimo to zamierzaa wyjani
wszystko do ostatka, nie baczc na jego
wybuchowy temperament.
Szsta.
Pora i do ani.
Zostawia mu list.
Drogi Szura.
Jeli jeste godny, zjedz zup i placki.
Jestemy w ani.
Albo zaczekaj na nas, to zjemy razem.
Daam ci now kodr.
Jest wiksza, w sam raz dla Ciebie.
Tania.
W ani dugo mya si i szorowaa.
Dla niego.
Siostra Wowy spytaa j, czy Aleksander pjdzie z
nimi na ognisko.
- Nie wiem.
Musisz spyta jego.
- Hmm, jest strasznie pocigajcy - wymruczaa
Zoja, koyszc wielkimi piersiami.
- Mylisz, e bardzo przeywa mier Daszy?
- Bardzo.
- Moe trzeba go troch pocieszy?
Tatiana spojrzaa jej prosto w oczy.
Ty gupia.
Nie masz pojcia, czym go mona pocieszy.
- Nie wiem, o co ci chodzi.
- Pewnie, niby skd miaaby wiedzie?
Niewane.
- Zoja rozemiaa si i posza si przebra.
Tania wytara si i rozczesaa wosy.
Woya mikk, bawenian sukienk w niebieski
wzorek, ktr wasnorcznie uszya; bya obcisa,
krtka, a na plecach miaa szerokie rozcicie.
Wyszy.
Przed ani czeka na nie Aleksander.
Tatianie ulyo.
Popatrzya na niego, lecz nie mogc rozszyfrowa
jego miny, szybko odwrcia wzrok.
- Jest!
- wykrzykna Naina.
- Nareszcie!
- Gdzie ty by cay dzie?
- Jak tam okna?
- spytaa Dusia.
- Okna?
- burkn.
- Jakie okna?
- W domu Wasilija.
Tania mwia, e pozdejmowae wszystkie deski.
- Tak.
- Nie odrywa wzroku od Tatiany, ktra
prbowaa ukry si za Rais.
- Jeste godny?
- spytaa cichutko.
- Jade co?
- Chciaa mwi goniej, lecz nie moga.
Aleksander bez sowa pokrci gow.
Powoli ruszyli do domu.
Aksinia wzia go pod rk.
Podesza do nich Zoja i spytaa, czy chciaby pj
z nimi na ognisko.
- Nie - mrukn i nachyli si ku Tatianie.
- Co zrobia z moimi rzeczami?
- Wszystko schowaam - odszepna z mocno
bijcym sercem.
Chciaa go dotkn, ale baa si, e Szura znowu
wybuchnie i e pokc si na oczach caej wsi.
- Tania robi bardzo dobr uch - powiedziaa
Naina.
- Lubisz uch?
- A jej ciasto z jagodami!
- zapiszczaa Dusia.
- Pysznoci!
- Dlaczego?
- szepn.
- Co dlaczego?
- nie zrozumiaa Dusia.
- Nic, nic, niewane.
Doszli do domu i Tatiana zacza nakrywa do
stou.
Zerkna na swoje ko, eby sprawdzi, czy
przeczyta list i wzi now koszul.
List znikn, lecz koszula leaa tam, gdzie
przedtem.
Wszed Aleksander.
Staruszki siedziay na werandzie.
- Gdzie moje rzeczy?
- Szura...
- Przesta - warkn.
- Oddaj mi namiot i karabin, zaraz wyjedam.
- Aleksandrze, pozwl na chwil, moesz?
- zawoaa Naina.
- Nie mog wycign korka.
Szura poczapa na werand.
Rce dray Tatianie bardziej ni Raisie.
Upucia blaszany talerz.
Gono zabrzcza i znieruchomia na pododze.
Przyszed Wowa.
Na werandzie zrobio si gwarno i wesoo.
Aleksander wrci do izby.
Ju otworzy usta, eby co powiedzie, lecz Tania
powstrzymaa go gestem rki.
W progu sta Wowa.
- Pomc ci, Tatiusza?
Zanie co na st?
- Nie, dzikuj.
Moesz mnie na chwil zostawi?
- Chod, Aleksandrze.
Tania chce zosta sama.
- Nie sama, tylko ze mn- warkn Szura, nie
odwracajc gowy.
Wowa niechtnie wyszed.
- Gdzie moje rzeczy?
- Szura, dlaczego chcesz wyjecha?
- Dlaczego?
Bo nie ma tu dla mnie miejsca.
Jednoznacznie daa mi to do zrozumienia.
Nie trzeba mi dwa razy powtarza.
Dziwne, e jeszcze mnie nie spakowaa.
Zadray jej usta.
- Zjedz z nami kolacj.
- Nie.
- Prosz ci.
- Zaama jej si gos.
- Usmayam placki.
- Podesza krok bliej.
- Nie, dzikuj.
- Nie moesz wyjecha.
Nie dokoczylimy rozmowy.
- Wprost przeciwnie, dokoczylimy.
- Co mam powiedzie?
Jak mam to naprawi?
- Powiedziaa ju wszystko.
Wystarczy "do widzenia".
Dzieli ich st.
Tatiana powoli go obesza.
- Szura - szepna.
- Tak bardzo chc ci dotkn...
- Nie.
- Cofn si w stron werandy.
Zza drzwi wychyna gowa Nainy.
- Ju?
- Zaraz, Naino Michajowno, za chwil.
Miae mnie wyleczy, Szura.
Miae mnie przekona.
Przekonaj mnie...
- Powiedziaa, e nikt ci z tego nie wyleczy,
nawet ja.
Teraz ci wierz.
Gdzie schowaa rzeczy?
- Szura...
Zacisn zby.
- Czego ty chcesz?
Kolejnej awantury?
- Nie.
- Zamrugaa, eby si nie rozpaka.
- Gonej, paskudnej awantury, jednej z tych, do
jakich przywyka?
- Nie.
- Spucia gow.
- W takim razie oddaj mi rzeczy.
Wyjd std po cichu i wyjad.
Nie bdziesz musiaa niczego wyjania, ani
swoim nowym przyjacioom, ani swemu
kochankowi.
Tatiana nie drgna z miejsca.
- Na co czekasz?
- warkn gono.
- Gdzie moje rzeczy?
Zaenowana i zdenerwowana, poprowadzia go do
szopy za domem.
- Dokd idziecie, Tanieczko?
Przecie mamy je!
- Zaraz wracam!
- Ramiona jej dygotay.
Prbowaa wzi go za rk, a gdy si wyszarpn,
stana przed nim i obja go w pasie.
- Prosz, nie odchod - szepna, patrzc na niego
bagalnie.
- Nie chc, e by odchodzi.
Szura, odkd wyszam ze szpitala, nie byo minuty,
e bym na ciebie nie czekaa.
Prosz...
- Zoya mu gow na piersi.
On milcza, trzymajc rce na jej nagich
ramionach.
Ona nie podnosia wzroku.
- Boe, dlaczego ty jeste taki tpy?
- Przytulia si jeszcze mocniej.
-Naprawd nie rozumiesz, dlaczego nie
napisaam?
- Nie.
Dlaczego?
Wdychaa jego zapach.
- Baam si, e jeli powiem ci o Daszy, w ogle
tu nie przyjedziesz.
- aowaa, e nie jest odwaniejsza, e nie moe
spojrze mu w oczy, ale nie chciaa, eby znowu
si rozgniewa.
Wzia go za rk, przytkna j sobie do policzka
i czerpic z niej si, w kocu podniosa wzrok.
- Leningrad prawie nas zabi.
Pomylaam, e jeli nie dowiesz si o Daszy i
przyjedziesz, e jeli do tego czasu wydobrzej i
bd wygldaa jak w zeszym roku, to moe twoje
uczucia wrc...
- Wrc?
- wychrypia.
- Taniu, co ty mwisz?
- Jedn rk muska jej policzek, drug obj j i
przytuli, sunc doni po jej nagich plecach.
- Nie widzisz, e ja...
- Urwa.
Nie mg powiedzie nic wicej.
Tatiana to wyczua.
I ju nie musia.
Zrozumiaa go bez sw.
- Tatiu - wyszepta.
- Zasu na twoje wybaczenie, wszystko
naprawi, bd dla ciebie dobry, ale musisz mi na
to pozwoli.
Nie moesz si przede mn zamyka, po prostu nie
moesz.
- Przepraszam.
Ale zrozum.
- Obja go ze wszystkich si.
- Tyle kamstw, tyle zwtpienia...
- Spjrz na mnie.
Podniosa oczy.
- Tatiasza, jakiego zwtpienia?
Przyjechaem tu tylko dla ciebie.
- W takim razie zosta.
Dla mnie.
On pochyli gow, ona swoj spucia, tak e
pocaowa j w mokre wosy.
Przez chwil stali nieruchomo, wreszcie spyta:
- Czy znw jestemy nad adog?
Zacisn palce na jej ramionach tak mocno, tak
sugestywnie, e omal nie zasaba.
- Spjrz na mnie.
Natychmiast spojrzaa.
- Taniu, moemy ju je?
zawoaa z ganku godna i zirytowana Naina.
- Wszystko si przypali!
Aleksander pocaowa Tanie tak gwatownie i
namitnie, e ugiy si pod ni kolana i gdyby jej
nie podtrzyma, pewnie by upada.
- Co ona tam robi?
Taniu, jestemy godni!
Oderwali si od siebie, sami nie wiedzc jak,
wzili jego rzeczy i wrcili do domu.
Tatiana nalaa mu zupy, podsuna talerz, podaa
yk i dopiero potem obsuya pozostaych.
Aleksander nie jad: czeka, a Tania usidzie.
- Aleksandrze - zagadn Wowa - co robi kapitan
Armii Czerwonej?
- Nie mam zielonego pojcia, ale wiem, co robi
ja.
- Dola ci mietany?
- spytaa Tatiana.
- Tak, poprosz.
- A wic co robisz?
- Wanie - wtrcia Aksinia - opowiedz.
Ssiedzi umieraj z ciekawoci.
- Su w brygadzie pancernej.
Wiecie, co to takiego?
Wszyscy z wyjtkiem Tatiany pokrcili gow.
- Dowodz kompani pancern.
Na polu walki wspieramy piechot.
- Przekn ks placka.
- A przynajmniej mamy j wspiera.
- Czym?
- spyta Wowa.
- Czogami?
- Tak.
I samochodami pancernymi.
Taniu, mog prosi o dolewk?
Mamy rwnie dziaa przeciwlotnicze, modzierze
i artyleri polow.
Armaty, haubice, cikie karabiny maszynowe.
Ja dowodz stanowiskiem bojowym katiuszy.
- Niesamowite - westchn Wowa.
- Chyba ci tam dobrze, prawda?
Zawsze to mniej niebezpiecznie ni na pierwszej
linii.
- Sto razy bardziej ni gdziekolwiek indziej.
Jak mylisz, kogo Niemcy prbuj unieszkodliwi
najpierw: onierza z naganem, ktry przed kadym
wystrzaem musi na nowo odciga kurek, czy
mnie z wyrzutni, ktra w minut potrafi zarzuci
ich pidziesicioma pociskami?
- Dola ci jeszcze uchy?
- spytaa Tania.
- Nie, Tatiasza...
- Urwa.
Tatiana zamara.
- Najadem si.
Dzikuj, Taniu.
- Syszelimy, e Stalingrad niedugo padnie -
powiedziaa Zoja.
- Jeli padnie, przegramy wojn.
Napijemy si?
Tatiana nalaa mu kieliszek wdki.
- Aleksandrze - spytaa Dusia - ilu onierzy
musimy straci pod Stalingradem, eby
powstrzyma Hitlera?
- Tylu, ilu bdzie trzeba.
Dusia si przeegnaa.
- Moskwa - rzuci podekscytowany Wowa.
- To bya dopiero jatka.
Aleksander gono wcign powietrze.
Boe, pomylaa Tatiana.
Prosz, tylko nie kolejna scena.
- Wowa - odpar Szura, przeszywajc go
wzrokiem i nachylajc si nad stoem; Tania
natychmiast przywara do jego boku.
- Wiesz, co to jest jatka?
W padzierniku, przed rozpoczciem bitwy, w
Moskwie i okolicach stacjonowao osiemset
tysicy onierzy.
A wiesz, ilu ich zostao po bitwie?
Dziewidziesit tysicy.
Wiesz, ilu naszych zgino w pierwszych szeciu
miesicach wojny?
Ilu modych chopcw po lego, zanim Tania
wyjechaa z Leningradu?
Cztery miliony.
Jednym z tych chopcw moge by ty, wic nie
mw o tym jak o jakiej podniecajcej zabawie.
Wszyscy milczeli.
Tatiana odchrzkna.
- Nala ci jeszcze wdki?
- Nie, dzikuj.
- W takim razie sprztn...
Wsun rk pod st, chwyci j za nog i leciutko
pokrci gow.
Tatiana nie wstaa.
On nie cofn rki.
Pocztkowo dzieli go od skry cienki materia
sukienki, ale widocznie bardzo mu to
przeszkadzao, gdy podcign j do gry i
pooy do na jej nagim udzie.
Zakuo j w podbrzuszu.
- Nie zbierzesz talerzy, Tanieczko?
- spytaa Naina.
- Nie moemy si ju doczeka twego ciasta.
I herbaty.
Aleksander przesun rk nieco wyej.
Tatiana zacisna zby.
Czua, e za sekund gono jknie w obecnoci
czterech staruszek, Wowy i Zojki.
- Tania zrobia wspania kolacj - powiedzia
Szura.
- Przesza sam siebie.
Jest zmczona.
Dajmy jej troch odpocz.
Zoja, Wowa, moglibycie posprzta ze stou?
- Aleksandrze, nie rozumiesz...
- zacza Naina.
- Rozumiem doskonale.
- Rka przesuna si centymetr wyej.
Tatianie zbielay palce, ktrymi przytrzymywaa
si blatu.
- Szura, prosz...
- szepna chrapliwie,
Zacisn rk jeszcze mocniej.
Ona jeszcze mocniej zacisna palce.
- Nie, Taniu.
Mog zrobi przynajmniej tyle.
- Popatrzy na Nain.
- Prawda, Naino Michajowno?
- Mylaam, e Tanieczka lubi sprzta.
- Wanie - popara j Dusia.
- Mylaymy, e sprawia jej to przy jemno.
- Tak, na pewno - odpar Aleksander.
Jeszcze troch i zacznie my wam nogi.
Nie sdzicie, e od czasu do czasu kady ucze
powinien na la Jezusowi kielich wina?
- Jezusowi?
- wyjkaa Dusia.
- A co Jezus ma z tym wsplnego?
Rka Aleksandra cisna udo Tatiany jak
kleszczami.
Tania otworzya usta i...
- Dobrze - powiedziaa Zoja.
- Posprztamy.
Aleksander zwolni ucisk i delikatnie poklepa
Tanie po kolanie.
Tatiana gono odetchna i po kilku sekundach
zdja rce ze stou.
Nie moga spojrze ani na Szur, ani na nikogo
innego.
- Dzikuj, Zoju - rzek Aleksander z umiechem,
nie odrywajc wzroku od Tani.
Ta nie bya w stanie wykona jakiegokolwiek
ruchu.
- Id na papierosa - powiedzia.
Tatiana nie moga nawet mrugn.
Kiedy wyszed, staruszki nachyliy si ku niej i
zniyy gos.
- Jaki on agresywny - szepna Naina.
- Najgorsze, e w naszym wojsku nie ma Boga -
wymamrotaa Dusia.
- Zhardzia na tej wojnie, oj zhardzia.
- Tak - wtrcia Aksinia - ale zobaczcie tylko, jaki
jest opiekuczy wzgldem Tanieczki.
To pikne...
Tatiana popatrzya na nich nic nie rozumiejcym
wzrokiem.
Co one mwi?
O czym rozmawiaj?
Co si stao?
- Syszaa, Taniu?
Tatiana wstaa.
Miaaby nie wesprze swego jedynego obrocy,
swego stranika i dowdcy?
- Aleksander nie jest hardy.
I ma zupen racj.
Nie powinnam si wszystkim zajmowa.
Wypili herbat i zjedli ciasto z jagodami, ktre
byo tak dobre, e nie zostaa ani okruszynka.
Kiedy staruszki wyszy, Zoja cisna Aleksandra
za rk i kuszco spytaa, czy na pewno nie
chciaby pj z ni na ognisko.
Aleksander zabra rk i ponownie odmwi.
- No chod - namawiaa Zoja.
- Nawet Tania idzie.
Z Wow - dodaa z naciskiem.
- Wtpi - szepn cicho Aleksander, spogldajc
na Tatian, ktra sodzia mu herbat.
- Tanieczko - poprosi Wowa - opowiedz
Aleksandrowi ten wiski kawa.
Ten wiesz.
Omal nie umarlimy ze miechu.
- Chyba syszaem wszystkie jej kaway -
powiedzia Aleksander.
Tania siedziaa, tulc si do jego boku.
Byo w tym co bolenie znajomego i miego.
Miaa ochot zoy mu gow na ramieniu.
Nie zoya.
- Opowiedz, Taniu.
- Nie, nie chc.
Wowa poaskota j pod pach.
- Opowiedz, skona ze miechu!
- Przesta, Wowa.
- Zerkna na Aleksandra, ktry w milczeniu po
pija herbat.
- Nie opowiem - dodaa zaenowana.
Wiedziaa, e Szurze kawa si nie spodoba, i nie
chciaa go irytowa.
- Nie, nie.
- Aleksander odstawi szklank.
- Uwielbiam twoje kaway.
Opowiedz - rzuci z umiechem.
Tatiana westchna.
- Czapajew i Pitka wojuj w Hiszpanii.
Czapajew pyta: "Pietka, kogo ci ludzie witaj?
Co krzycz?
" "Jak Dolores Jebanuli"" - odpowiada Piefka.
"A ona?
- pyta Czapajew.
- Co ona krzyczy?
" A Piefka na to: "e lepiej jest na stojco ni na
kolanach".
Wowa i Zoja ryknli miechem.
Aleksander mia kamienn twarz.
Siedzia i bbni palcami w szklank.
- To takie kaway opowiadacie teraz na sobotnim
ognisku?
Tania spucia gow.
Milczaa.
Nieprzyzwoita gra sw; mowa o dziaaczce ruchu
robotniczego Dolores Ibarruri (przyp.
red.).
Wowa trci j okciem.
- Dzisiaj te idziemy, prawda?
- Nie, dzisiaj nie.
Zanim Wowa zdy ponownie otworzy usta,
Aleksander spojrza na niego i nie odstawiajc
szklanki, sykn:
- Powiedziaa, e nie dzisiaj.
Ile razy trzeba ci powtarza, zanim co do ciebie
dotrze?
A tobie, Zoju?
Wowa i Zojka wytrzeszczyli oczy.
- Ale...
ale o co chodzi?
- wyduka Wowa.
- Idcie - odpar Aleksander.
- Oboje.
Idcie na ognisko, byle szybko.
Wowa chcia zaprotestowa, ale Szura wsta i
nachyli si ku niemu.
- Powiedziaem, idcie - powtrzy powoli i
spokojnie, nie znoszcym sprzeciwu gosem.
Zojka i Wowa wyszli.
Zadziwiona Tatiana uniosa brwi.
- Podobao ci si?
- szepn Aleksander.
Pocaowa j w gow i wyszed na papierosa.
Tatiana posaa sobie na werandzie i pomoga
staruszkom pooy si spa.
Kiedy wrcia, Aleksander wci siedzia przed
domem.
Tego wieczoru koniki polne byy wyjtkowo
gone.
W oddali zawy wilk, gdzie bliej zahukaa sowa.
Tania zmywaa talerzyki po ciecie.
Wanie sza po kilka ostatnich, gdy...
- Taniu, przesta si krci i chod do mnie.
Miaa mokre rce.
Nerwowo podesza bliej.
Mie pulsowanie w podbrzuszu za nic nie chciao
ustpi.
Ani podczas jedzenia, ani podczas zmywania
naczy, ani podczas prania, ani w obecnoci
staruszek.
- Bliej.
- Rzuci papieros na ziemi, pooy jej rce na
biodrach i przycign j do siebie midzy szeroko
rozstawione nogi.
Pod Tatian ugiy si kolana.
Aleksander patrzy na ni chwil, po czym wtuli
twarz w jej piersi.
Nie wiedzc, co zrobi z rkami, ostronie
pooya je na jego gowie.
Wosy mia krtkie, gste, proste i suche.
Mie w dotyku.
Zamkna oczy, prbujc normalnie oddycha.
- Dobrze si czujesz?
- szepna.
- O tak.
Tatiu, nie moga o mnie pomyle?
Chocia przez pi sekund.
Nie moga pomyle, co przeywaem przez te
p roku?
- Mogam.
Przepraszam.
- Gdyby pomylaa, gdyby do mnie napisaa,
natychmiast bym od pisa, a wwczas wyzbyaby
si swoich lkw i zagodzia moje.
- Wiem.
- Doszedem do wniosku, e istniej tylko dwa
wytumaczenia tego, e milczysz.
Pierwsze, e nie yjesz.
Drugie, e...
e znalaza kogo innego.
Nie przypuszczaem, e moje kamstwa tak bardzo
ci dotkn.
Sdziem, e mnie zrozumiesz, e dostrzeesz
prawd.
- A ty?
- Pogaskaa go po gowie.
- Ty mnie rozumiae?
Do strzege prawd?
Znalazam kogo innego.
Boe.
Potar czoem ojej pier.
- Jak nazwaa ci Aksinia?
Ciep bueczk?
Tatianie zabrako tchu.
- Ciep bueczk.
- Trzscymi si palcami delikatnie piecia jego
wosy.
Oddychaa pytko, coraz szybciej.
- Tak mao tu miejsca...
- Tu?
- szepna, nie chcc burzy nastroju nocy.
- Midzy...
nami?
Czy w domu?
- Midzy nami?
- powtrzy zdumiony.
- Nie, w domu.
Tania zadraa.
- Zimno ci?
Skina gow z nadziej, e nie dotknie jej
palcej skry.
- Wracamy?
Skina gow ponownie, cho wcale nie miaa
ochoty wraca.
Nie chciaa, eby zabiera rce.
Pragna, eby obejmowa j tak bez koca, eby
dotyka jej bioder, plecw, ng, eby dotyka j
wszdzie i nie ustannie.
Spojrza na ni.
Rozchylia usta i ju miaa si nad nim pochyli,
gdy
wtem...
Za werandzie zaszurao i po schodach zesza
Naina Michajowna.
- Musz jeszcze raz - wymamrotaa, idc do
wychodka.
- Oczywicie - mrukn Aleksander, nie silc si
nawet na umiech.
Naina przystana.
- Tanieczka?
A co ty tu robisz?
Id spa, skarbie.
Ju noc, a wiesz, jak wczenie wstajemy.
- Zaraz pjd, Naino Michajowno.
Kiedy staruszka znikna za wgem chaty, Tatiana
spojrzaa na zmarkotniaego Aleksandra i ze
smutkiem wzruszya ramionami.
Weszli do rodka.
Tania wyja z kufra du, bia koszul nocn i
pomylaa:
gdzie ja si przebior?
Aleksander nie mia takich problemw.
Zdj przy niej koszul i w lnianych spodniach
wskoczy do ka.
Nigdy nie widziaa go bez munduru, bez koszuli
czy bez dugich, wojskowych kalesonw.
Nigdy nie widziaa go nago.
By bardzo uminiony.
Boe, czy ja zaczn wreszcie normalnie oddycha?
Chyba nie.
Nie moga si przy nim przebra.
Postanowia spa w sukience.
- Dobranoc - powiedziaa, zmniejszajc pomie
w lampie.
Aleksander nie odpowiedzia.
Wrcia Naina.
- Dobranoc.
- Znikna w komorze.
- Dobranoc, Naino Michajowno.
Szura wci milcza.
Tatiana wesza pod koc, gdy wtem usyszaa jego
gboki gos.
- Tatiu.
Wstaa i niemiaa podesza do drzwi.
- Chod tu.
Nie pragna niczego innego, ale bardzo si baa.
Obesza st.
- Wejd na pyt.
Stana na pycie i zanim zdy cokolwiek
powiedzie, obja go za gow i pocaowaa.
- Chod do mnie.
- Prbowa wcign j na przypiecek.
- Szura, nie mog...
- Nie moga te przesta go caowa.
- Wiesz, co by si tu dziao?
- Taniu, niech si dzieje, co chce, niech napisz o
tym w jutrzejszych gazetach, nic mnie to nie
obchodzi.
Chod.
- Wcign j na gr, obj rkami i nogami i nie
odrywajc ust od jej ust, przygnit j swym
masywnym ciaem.
- Boe, Tatiu - szepn.
- Tak bardzo za tob tskniem.
- Ja za tob- odrzeka, gaszczc go po plecach.
Przesta j caowa, uwi jej gniazdo z ramion, a
ona gaskaa go po plecach, nie mogc si
nadziwi, jakie s gadkie i mie w dotyku.
Ponownie j przygnit.
Usta mia coraz bardziej zachanne, rce co raz
bardziej zaborcze.
Ma tylko dwie donie?
W takim razie dlaczego s wszdzie naraz?
Tuli j, otula, wchania - nie moga otworzy
oczu, chocia bardzo chciaa go widzie.
Podcign jej sukienk, dotkn na gich ud.
Mimowolnie rozchylia nogi i jkna.
- Och, Taniu - szepn z umiechem.
- Jcz, tylko nie za gono.
Za czekaj, nie, nie tak gono...
Rozchylia nogi jeszcze bardziej.
Pieci palcami wntrze jej ud.
- Nie -jkna.
- Przesta, prosz...
Poliza jej wargi.
- Taniu, twoje uda...
- Przesun do nieco wyej.
Prbowaa si cofn, lecz nie miaa gdzie.
- Szura, prosz, przesta.
- Nie mog.
Czy oni mocno pi?
- Nie, gdzie tam.
Budzi ich byle wierszcz, co pi minut biegaj do
wychodka.
Prosz.
Nie potrafi by cicho.
Musiaby mnie udusi.
Szeptali sobie prosto w wilgotne usta.
- Przesta.
Przesta...
- Ale przesta nie mogli.
Niechtnie zabra rk i pooy j na jej nagim
brzuchu.
- adna sukienka.
- To nie sukienka.
- Nie?
W kadym razie co mikkiego i bardzo miego w
dotyku.
Zdejmij j.
Odepchna go lekko,
- Nie.
Znieruchomieli na chwil, eby wrci im oddech.
Szura delikatnie potar palcami jej nog.
- Przesta - szepna.
Ciao pulsowao jej od ud do ppka.
- Przesta mnie dotyka.
- Nie mog.
Za dugo na ciebie czekaem.
- Przytkn usta do jej szyi.
- Nie chcesz mnie, Taniu?
Powiedz, e mnie nie chcesz.
- Prbowa cign z niej sukienk.
- Zdejmij to...
- Prosz - wydyszaa.
- Szura, ja nie wytrzymam, musisz przesta.
Nie przesta.
Najpierw opado jedno ramiczko, potem drugie.
Pooy jej rk na swojej piersi.
- Czujesz, jak bije?
Nie chcesz si na mnie pooy?
Dotkn nagimi piersiami mojej piersi?
Chod, tylko na sekund.
Potem si ubierzesz.
Patrzya na niego w ciemnoci.
Jego byszczce oczy, jego wilgotne usta...
Jak mogaby mu odmwi?
Podniosa rce, a on zdj z niej sukienk.
Chciaa zasoni piersi, lecz j powstrzyma.
- Nie, zostaw.
Chod, po si na mnie.
- A ty?
- spytaa cichutko.
- Nie chcesz pooy si na mnie?
- Jeli mam przesta, lepiej ty na mnie.
Jkna, ostronie pooya si na nim, a on obj
j i przytuli.
- Och Taniu...-Czujesz, jak bije?
- Tak.
- Jej serce te bio tak mocno, jakby chciao
wyskoczy z piersi.
Bdzi domi po jej nagich plecach, pieci j
przez bielizn, zsun
majteczki, pieci jej poladki, piersi.
- Marzyem o twoich piersiach przez cay rok -
szepn z umiechem.
Chciaa mu powiedzie, e przez rok marzya o
jego piknych, niepowstrzymanych rkach, lecz nie
moga mwi.
Chciaa mu powiedzie, e marzya o jego
piknych, niepowstrzymanych ustach, o ustach
caujcych jej sutki, lecz nie moga mwi.
Pragna nachyli si nad nim i woy mu je do
ust, lecz za bardzo si wstydzia.
Moga tylko obserwowa jego twarz i ciko
dysze.
Aleksander zamkn oczy.
- Tatiu, bagam, ciszej.
Duej nie wytrzymam...
- Zacz ssa jej sutki.
Jkna tak gono, e przesta, lecz nie na dugo.
Uoy j na wznak.
- Boe, jaka ty pikna...
- Przez chwil caowa jej piersi.
- Tania zacisna palce na przecieradle.
Jedn rk zasoni jej usta, drug pieci jej uda.
- Taniu, mylisz, e zgodniaem?
- Hmm...
- wydyszaa mu w do.
- Nie.
Ja umieram z godu.
Teraz uwaaj, ani mru-mru.
Pooy si na niej.
- Boe...
Tatiu, zasoni ci usta, ty przytrzymaj si mojego
ramienia i zrobimy tak...
Krzykna tak gono, e stoczy si z niej, zasoni
twarz ramieniem i bolenie jkn.
Leeli obok siebie, dotykajc si tylko nogami; ona
miaa podwinit sukienk, on wci by w
spodniach.
Szura znieruchomia z rk na twarzy.
Tatiana niechtnie woya sukienk.
- Ja chyba umr - wyszepta.
- Umr, Tatiu.
Ty umrzesz?
- pomylaa, zsuwajc si z przypiecka.
Chwyci j za rami.
- Gdzie idziesz?
pij tu, ze mn.
- Nie, Szura.
- Dlaczego?
spyta wesoo.
Nie ufasz mi?
- Ani troch - odrzeka z umiechem.
- Obiecuj, e bd grzeczny.
- Wyjd i wszystko zobacz.
- Co zobacz?
I co zrobi?
Taniu.
- Poklepa si w pier.
- Tak jak w udz, pamitasz?
Zawoaa mnie i przyszedem.
Teraz ja ci woam.
Ostronie wtulia si w zagbienie jego ramienia,
Aleksander na cign koc, obj j i przytuli.
Pooya rk na jego gadkiej piersi i poczua, jak
mocno bije mu serce.
- Szura, kochanie...
- Jako wytrzymam.
- Sdzc po tonie jego gosu, wytrzymywa z
wielkim trudem.
- Jak w udz.
- Przesuna doni po jego piersi.
- Moesz troch niej?
artuj, to tylko art - doda szybko, gdy Tatiana
nagle znieruchomiaa.
- Uwielbiam, jak dotykasz mnie wosami.
- Pogaska j po gowie i pocaowa w skro.
- Uwielbiam, jak dotykasz mnie...
wszystkim.
- Przesta, Szura, prosz...
- wymamrotaa, caujc go w pier i za mykajc
oczy.
W jego ramionach byo tak bezpiecznie, tak
wygodnie.
Czubkami palcw pieci muszle jej uszu.
- Jak mio...
- szepna.
Mijay minuty.
Minuty czy moe...
Sekundy.
Chwile.
Uamki chwil.
- Taniu?
pisz?
- Nie.
- Popatrzyli na siebie z umiechem.
Rozchylia usta, eby go pocaowa, lecz on
pokrci gow.
- Nie, bo nie wytrzymam.
Pocaowaa go w rami, pogaskaa po gowie.
- Szura, jestem taka szczliwa, e do mnie
przyjechae.
- Ja te.
Potara ustami o jego nag skr.
- Taniu szepn.
Chcesz porozmawia?
- Tak.
- Opowiedz mi.
Wszystko od pocztku.
Nie przestawaj, dopki nie skoczysz.
Zacza od pocztku, lecz o saniach, o przerbli w
pokrywajcym adog lodzie i o Daszy
opowiedzie nie bya w stanie.
A on nie by w stanie tego sucha.
Potem zasna i obudzia si, gdy we wsi zapiay
koguty.
- O Boe - szepna, prbujc wyswobodzi si z
jego obj.
- Chod.
Musz i, szybko.
Aleksander ani drgn, spa jak kamie i trudno go
byo dobudzi.
Wysuna si spod jego ramienia i zeskoczya na
podog.
Woya wie sukienk, pobiega do studni po
wod, a potem po
kozie mleko, ktre wymienia we wsi na krowie.
Kiedy wrcia, Szura ju si goli.
- Dzie dobry - rzuci wesoo.
- Dzie dobry - odrzeka, zbyt zaenowana, eby
na niego spojrze.
- Zaczekaj, pomog ci.
- Usiada na krzele, wzia mae, pknite
lusterko i podniosa je na wysoko piersi.
Brzytwa bya chyba tpa, bo co chwila si zacina.
- Kiedy poderniesz sobie gardo - powiedziaa.
- Co oni wam daj w tym wojsku?
Powiniene zapuci brod.
- To nie brzytwa - odrzek.
- Brzytwa jest ostra.
- Nie brzytwa?
A co?
- Nic, nic.
Spostrzega, e wpatruje si w jej piersi.
- Aleksandrze...
- Odoya lusterko.
- Aha.
Wsta dzie i znowu jestem Aleksandrem.
Nie moga si nie umiechn.
Byo jej tak wesoo, bya tak podekscytowana, e
chwyciwszy cebrzyki z mlekiem, niemal pofruna
do domu.
Aleksander zrobi kaw.
Usiedli bez sowa w tchncym wieoci poranku
i lekko si o siebie ocierajc, pili gorcy napar.
- Pikny dzie - szepn.
Zawoaa j Naina i Tania wrcia do swoich
obowizkw.
Tymczasem on zacz si pakowa.
- Co robisz?
- spytaa, wyszedszy na werand.
- Uciekamy std - odrzek.
- Natychmiast.
- Tak?
- Na jej twarzy wykwit!
promienny umiech.
- Tak.
- Nie mog.
Musz zrobi pranie.
I niadanie...
- I o to wanie chodzi.
Powinienem by waniejszy i od prania, i od
niadania.
- Posuchaj, pom mi.
We dwoje uwiniemy si raz dwa.
- A potem pjdziesz ze mn?
- Tak.
- Powiedziaa to, czy tylko poruszya wargami?
Posa jej umiech.
Wiedziaa, e usysza.
Usmaya jajecznic z ziemniakami.
Aleksander byskawicznie zjad i rzuci:
- Dobra, teraz pranie.
Chwyci kosz i ponis go nad rzek.
Ona wzia tar i mydo.
Szed tak szybko, e nie moga za nim nady.
- Odkd to opowiadasz wiskie kaway?
Pokrcia gow.
- Szura, to tylko gupi dowcip.
Nie wiedziaam, e si zdenerwujesz.
- Owszem, wiedziaa.
Dlatego nie chciaa go opowiedzie.
Tatiana przyspieszya kroku, prawie biega.
- Nie chciaam ci zdenerwowa.
- Dlaczego?
Czy kiedykolwiek si zdenerwowaem, suchajc
twoich kawaw?
Co go tak drczy?
- mylaa.
To, e kawa by nieodpowiedni?
wiski?
To, e opowiedziaa go Wowie?
Obcym, ktrych Szura nie zna?
e to do niej nie pasuje?
e nie pasuje do tego, co o niej wiedzia?
Tak.
Na pewno.
Zacz o tym mwi, bo co go niepokoi.
Odezwaa si dopiero na brzegu rzeki.
- Nie wiem nawet, o co w tym kawale chodzi.
- Hmm, chyba jednak wiesz.
Aha, pomylaa.
Mam ci.
Martwisz si, bo nie wiesz, bo nie jeste pewny.
Wesza do wody i spukaa tar.
Aleksander obserwowa j, palc papierosa.
- Pierzesz w sukience?
Nie zmoknie?
- Troch, ale tylko d.
Bo? - Spojrzaa na niego i natychmiast si
zarumienia.
- Na co tak patrzysz?
- Tylko d?
A gra?
- spyta z umiechem.
- Nie.
Gdybym zanurzya si po szyj, nie mogabym
pra.
Zgasi papierosa, zdj koszul i buty.
- Pomog ci.
Podawaj mi rzeczy.
On, kapitan Armii Czerwonej sta po kolana w
wodzie i silnymi, po tnie uminionymi i
liskimi od mydlin rkami robi co, co powinna
robi kobieta, podczas gdy ona, Tania, suchutka i
wesolutka jak motylek, podawaa mu ubrania: byo
w tym co tak ciepego, wzruszajcego i za
bawnego, e kiedy nachyli si, by wyj z wody
poszw, podesza na palcach bliej i mocno go
pchna.
Straci rwnowag i znikn pod
wod.
Gdy si wynurzy, wybuchna tak gonym i
serdecznym miechem, e z trudem wbiega na
stok, eby od niego uciec.
Dopdzi j trzema dugimi susami.
- Musicie nad sob popracowa, towarzyszu
kapitanie - wydyszaa.
- A gdybym tak bya Niemcem?
Wzi j na rce i bez sowa zanis na brzeg.
- Nie!
Natychmiast mnie postaw!
Mam na sobie adn sukienk!
- Wiem - odrzek i wrzuci j do rzeki.
Wstaa, ociekajc wod.
- I zobacz, co zrobie - parskna.
- W czym ja teraz wrc?
Chwyci j w ramiona, mocno pocaowa i
podnis jak pirko.
Po czua, e si zataczaj, e trac rwnowag,
tym razem oboje, i e za chwil upadn.
I rzeczywicie upadli, lecz Tania byskawicznie
wstaa i usiada na nim okrakiem, chcc go
podtopi.
Niestety, za mao waya, wic ju kilka sekund
pniej bez trudu zrzuci j z siebie, zanurzy jej
gow i przytrzyma.
- Poddajesz si?
- spyta, gdy wychyna, eby nabra powietrza.
- Nigdy!
- Ponownie wepchn jej gow pod wod.
- Poddajesz si?
- Nigdy!
A wic jeszcze raz.
Za czwartym razem wysapaa:
- Zaczekaj!
Boe, spjrz!
Ich pranie - bielizna, przecierada i poszwy -
powoli spywao z prdem rzeki.
On zacz je wyawia, ona, miejc si i
ociekajc wod, wysza na brzeg.
Niebawem do niej doczy.
Rzuci pranie i podszed bliej.
- Co?
- Na widok jego rozmarzonej twarzy zakrcio jej
si w gowie.
- No co?
- Jaka ty pikna - szepn namitnie.
- Twoje piersi, twoje sutki, twoje ciao...
Obj j wp i podnis.
- Ople mnie nogami.
- Jak to?
- Obja go za szyj i pocaowaa.
- Zwyczajnie.
Obejmij mnie nogami.
- Podtrzyma j jedn rk, drugjej pomg.
- Szura, ja...
Postaw mnie.
- Nie.
Ich wilgotne usta nie mogy si sob nasyci.
Kiedy otworzyli oczy, po prostu musia j
postawi, gdy na polanie stao sze zdumionych
wieniaczek z koszami penymi bielizny, ktre
przypatryway im si z potpieniem.
- Wanie...
skoczylimy - wymamrotaa Tatiana.
Szura zarzuci jej na ramiona mokr poszw, eby
przykry mocno przewitujc sukienk.
Tania nigdy nie nosia stanika - nawet go nie miaa
- i pierwszy raz w yciu uwiadomia sobie, jak
bardzo stercz jej sutki, jak bardzo wida je przez
materia.
Nagle ujrzaa siebie oczyma Aleksandra.
- No to adnie - wymamrotaa.
- Jutro bdzie o tym trbi caa wie.
Czy mogo mnie spotka co bardziej
upokarzajcego?
- Mogo - odrzek.
- Gdyby tak przyszy tu trzy minuty pniej...
Tatiana spieka raka, a on rozemia si i obj j
ramieniem.
Weszli do domu.
Ona w mokrej sukience, on w samych spodniach.
Staruszki byy przeraone.
- Pranie odpyno - wyjania bez przekonania
Tania.
- Musielimy po nie...
nurkowa.
- Jak yj, nigdy o czym takim nie syszaam -
wymamrotaa Dusia i zrobia znak krzya.
Aleksander przebra si w brzowe wojskowe
spodnie, woy czarne wojskowe buty i bia
koszul z krtkim rkawem od Tatiany.
Tania przygldaa mu si zza przecierade, ktre
wieszaa jak popado na sznurze przed domem.
Szura przyklkn i zacz szpera w plecaku.
Mski profil, nagie, muskularne ramiona, krzepkie
ciao, wilgotne, czarne wosy, papieros w kciku
ust - by tak pikny, e zabrako jej tchu od samego
patrzenia.
Spojrza na ni z umiechem.
- Mam co dla ciebie.
- Wyj z plecaka bia sukienk w szkaratne
re.
Opowiedzia jej, jak j znalaz w mieszkaniu przy
Pitej Radzieckiej.
- Chyba ju z niej wyrosam - odrzeka wzruszona
Tatiana.
- Ale jutro j wo, chcesz?
- Koniecznie.
- Aleksander schowa sukienk do plecaka,
chwyci namiot i karabin.
- Chodmy.
Niczego nie zabieraj.
- Ale dokd?
- Byle dalej.
- Zniy gos.
- Tam, gdzie bdziemy sami i gdzie nikt nam nie
przeszkodzi.
Popatrzyli sobie w oczy.
- We pienidze.
- Mwie, ebym niczego nie braa.
- Aha, i dowd osobisty.
Moe pjdziemy do Mootowa.
Owiadczya staruszkom, e wychodz, a
podniecenie, ktre j ogarno, zaguszyo
wszelkie wyrzuty sumienia.
- Wrcicie na kolacj?
- spytaa Naina.
Aleksander zarzuci karabin na rami i wzi
Tatian za rk.
- Chyba nie.
- Ale Taniu, o trzeciej mamy spotkanie kka
krawieckiego.
- Hmm...
- mrukn Szura.
- C, Tani dzisiaj nie bdzie, ale ycz paniom
miego szycia.
Ruszyli biegiem w stron rzeki.
Tatiana nie obejrzaa si nawet przez rami.
- Dokd idziemy?
- Do domu twoich dziadkw.
- Dlaczego akurat do domu dziadkw?
Taki tam baagan...
- Tak?
- No i bardzo si tam pokcilimy.
- Nie, Taniu, to nie bya ktnia.
Wiesz, co to byo?
Wiedziaa.
Bez sowa cisna go za rk.
Weszli do chatki, pustej, lecz dokadnie
wysprztanej.
Bya w niej tylko jedna izba z czterema
podunymi oknami i wielkim piecem po rodku,
jednak i podoga, i okna lniy czystoci, a
bielutkie, wieo wyprane firanki nie pachniay ju
pleni.
Tatiana wyjrzaa zza drzwi.
Aleksander klcza tyem do niej; rozstawia
namiot.
Przycisna rk do piersi.
Uspokj si, powtarzaa sobie.
Uspokoisz si wreszcie czy nie?
Wysza przed dom, eby nazbiera troch chrustu,
gdyby chcia rozpali wieczorem ognisko.
Poraona strachem i mioci, chodzia po
piaszczystym, zasanym igliwiem brzegu Karny, a
wok niej krlowao soneczne czerwcowe
poudnie.
Zdja sanday i zanurzya stopy w zimnej wodzie.
Teraz podej do niego nie moga, ale potem
mogliby troch popywa.
- Uwaga!
- Aleksander mign tu obok niej, wskoczy do
rzeki i zanurkowa.
Mia na sobie tylko wojskowe szorty.
- Chcesz si wykpa?
- zawoa.
Z mocno bijcym sercem pokrcia gow.
- Niele ci idzie - powiedziaa, patrzc, jak Szura
pynie ku niej na plecach.
- Niele, niele!
- odkrzykn.
- Chod, przecign ci.
Pod wod, do drugiego brzegu - doda z mokrym
umiechem.
Gdyby nie bya tak bardzo zdenerwowana, pewnie
odpowiedziaaby umiechem i przyjaby
wyzwanie.
Szura wyszed na brzeg i przeczesa rk wosy.
Lniy mu nagie mokre ramiona, nogi i pier.
Jakby bia z niego jaka powiata.
Tania nie moga oderwa wzroku od tego silnego,
wspaniaego ciaa.
I te mokre, obcise szorty...
Nie, czua, e nie wytrzyma, e nie da rady.
- Cudowne uczucie - powiedzia, podchodzc
bliej.
- Chod, po pywamy.
Ponownie pokrcia gow i na chwiejnych nogach
posza na skraj polany nazbiera czarnych jagd.
Uspokj si.
Prosz, bagam...
- Tatiu.
- Sta tu za ni z rcznikiem na ramionach.
Podaa mu jagody.
Wzi j za rk i agodnie pocign j za sob na
traw.
- Sonko ty moje, usid na chwil.
Usiada, a on uklk i delikatnie pocaowa j w
usta.
Tania gaskaa jego ramiona.
Brakowao jej tchu.
- Tatia, Tatiasza...
- Caowa jej rce, nadgarstki i zgicia okci.
- Co, Szura?
- szepna matowym gosem.
- Jestemy razem.
- Wiem - odrzeka, z trudem tumic jk.
- Nikt nam nie przeszkadza.
- Hmm...
- Nikt, Taniu - powtrzy z naciskiem.
- Pierwszy raz w yciu jestemy razem i nikt tu nie
przyjdzie.
Tak samo jak wczoraj, na piecu.
Z jego oczu bio tyle uczucia, e musiaa spuci
gow.
- Spjrz na mnie.
- Nie mog - szepna.
Delikatnie unis jej twarz.
- Taniu, boisz si?
- Bardzo.
- Nie, prosz.
Nie bj si mnie.
- Pocaowa j tak gboko, tak na mitnie i tak
czule, e pomie trawicy jej podbrzusze
gwatownie strzeli w gr.
Zachwiaa si siedzc i zatoczya.
- Tatiasza - szepn.
- Skd w tobie tyle pikna?
Powiedz.
- W porwnaniu z tob wygldam okropnie.
Obj j jeszcze mocniej.
- Boe, co za bogosawiestwo...
- Wzi j za rce.
- Jeste moim cudem, Taniu.
Bg zesa mi ci, ebym nie straci wiary.
Zesa ci, eby mnie zbawi, pocieszy uleczy
i...
Na razie tyle - zakoczy z umiechem.
- Z trudem nad sob panuj.
Tak bardzo chc si z tob kocha, Tatiu...
Wiem, e si boisz, ale pamitaj, nigdy ci nie
skrzywdz.
Nigdy.
Pjdziesz ze mn do namiotu?
- Tak - odrzeka cicho, lecz wyranie.
Zanis j do namiotu, posadzi na kocu i zasoni
wejcie.
W rodku panowa ciepy pmrok, gdy z
zewntrz sczyo si jedynie tawe, rozmyte
wiato.
- Zanisbym ci do domu - powiedzia z
umiechem - ale nie ma tam ani kocw, ani
poduszek.
Tylko twardy przypiecek.
- Hmm...
- wymruczaa.
- Tu jest dobrze.
- Usiadaby nawet na twardej posadzce paacu w
Peterhofie, byle tylko z nim.
Ledwo j obj, a ona znowu zapragna znale
si pod nim.
Boe, jak on to robi?
- Szura...
- Tak?
-Caowa j w szyj, ale...
Ale nie robi nic wicej.
Jakby na co czeka, jakby si namyla...
Podnis gow i po wyrazie jego oczu poznaa, e
co go drczy.
- Co si stao?
Uciek wzrokiem w bok.
- Powiedziaa wczoraj wiele przykrych sw.
Nie, ebym na niektre nie zasugiwa, ale...
- Nie zasugujesz na adne - przerwaa mu z
umiechem.
- Mw.
Powiedz.
Wzi gboki oddech.
Milcza.
- Zapytaj mnie.
- Wiedziaa, co chce usysze.
Spuci oczy.
Tania pokrcia gow.
- Spjrz na mnie.
- Spojrza.
Uklka, uja w donie jego twarz i pocaowaa
go w usta.
- Szura, naprawd nie wiesz?
Przecie z nikim innym nie mogabym tego zrobi.
Nale do ciebie, tylko do ciebie.
Jak moge tak myle?
Uszczliwiony, popatrzy na ni z ulg i szepn:
- Och, Taniu...
Nie wiesz, nie masz pojcia, ile to dla mnie
znaczy...
- Ciii...
- Dobrze o tym wiedziaa.
Zamkn oczy.
- Masz racj.
Nie zasuguj na to, co chcesz mi da.
- Jeli nie tobie, to komu?
- Obja go mocno.
- Gdzie twoje donie?
Chc je poczu.
- Donie?
- Pocaowa j arliwie.
- Podnie rce.
- Zdj z niej sukienk i uoy Tanie na kocu, by
wdrowa po niej
wygodniaymi ustami i zachannymi palcami.
- Musz ci rozebra, Taniu.
Do naga, dobrze?
- Tak.
Zdj z niej biae, baweniane majteczki.
Omdlewaa z podniecenia, on te.
Powid wzrokiem po jej ciele i szepn:
- Boe, nie mog.
Jaka ty pikna...
Przytkn policzek do jej piersi.
- Serce wali ci jak motem...
- Czubkiem jzyka musn jej sutk.
- Nie bj si, Tatiu.
- Nie boj si - szepna z rkami w jego
wilgotnych wosach.
Pochyli si nad ni i szepn:
- Powiesz mi, co mam robi, a ja to zrobi,
dobrze?
Powoli, najwolniej, jak tylko bdziesz chciaa.
Powiedz, co mam robi.
Nie moga mwi.
Chciaa, eby natychmiast stumi poncy w niej
ogie, lecz nie bya w stanie poruszy ustami.
Musiaa polega na nim.
Pooy jej do na brzuchu.
- Stercz ci sutki.
S takie wilgotne, takie pikne, a si prosz, eby
je possa...
- Possij je-jkna.
- Tak - wymrucza.
- Jcz tak gono, jak chcesz.
Oprcz mnie, nikogo tu nie ma, a ja przejechaem
tysic szeset kilometrw, eby usysze, jak
jczysz.
- Caowa j, zachannie ssa sutki, a ona wyginaa
ku niemu biodra i piersi.
Pooy si i delikatnie wsun do midzy jej
uda.
- Zaczekaj, zaczekaj -powiedziaa, zaciskajc je ze
wszystkich si.
- Nie, rozchyl.
- Wsun do jeszcze gbiej i zacz powoli
sun palcami w gr.
- Ciii...
- szepn, obejmujc j za szyj.
- Tatiu, jak ty drysz.
- Musn jej najczulsze miejsce.
Tatiana zesztywniaa.
Aleksander wstrzyma oddech.
Ona te.
- Czujesz, jak delikatnie ci dotykam?
- szepn z ustami na jej policzku.
- Masz tam takie janiutkie woski...
Splota rce na brzuchu.
Ani na chwil nie otwieraa oczu.
- Czujesz, Taniu?
Jkna.
Przesuwa palcami w gr i w d, potem zacz
zatacza nimi malekie krgi.
Tania jeszcze mocniej zacisna rce.
- Mam przesta?
- Nie!
- Tatiu, czujesz mnie na swoim biodrze?
- Hmm...
Mylaam, e to lufa karabinu.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz.
- Nachyli si, ssa jej sutki, pieci j midzy
udami, w gr i w d, zatacza palcami coraz
szybsze krgi i nagle...
Przesta.
Nagle zabra rk.
- Nie, nie!
- wymruczaa, otwierajc oczy.
Drce napicie ciaa doprowadzio j na prg
spenienia i gdy znieruchomia, zacza dygota tak
mocno, e musia si na niej pooy i przytkn
czoo do jej czoa.
- Ciii...
- szepn.
- Ju dobrze, ju dobrze.
Powiedz, co mam robi.
- Nie wiem - odrzeka niepewnie.
- A co...
moesz?
Skin gow.
- Dobrze.
- cign szorty i uklk przed ni.
Tatiana wytrzeszczya oczy, usiada i a si
cofna.
- Boe, Aleksandrze - wymamrotaa, nie wierzc
wasnym oczom.
- Nie bj si.
- Umiechn si szeroko.
- Nie uciekaj.
- Przytrzyma j za nogi.
- Nie.
- Pokrcia gow.
- Nie, nie.
Prosz.
- W swej nieskoczonej mdroci Bg sprawi, e
wszystko do siebie pasuje i dziaa, jak naley.
- Szura, przecie to niemoliwe.
Jeste za...
- Zaufaj mi - odrzek, patrzc na ni z podaniem.
Uoy j na wznak.
- Nie mog czeka ani sekundy duej.
Ani sekundy.
Musz w ciebie wej.
Teraz, natychmiast.
- Boe, Szura, nie.
- Tak, Taniu, tak.
Powiedz: tak, Szura.
- Boe...
Tak, Szura.
Leg midzy jej nogami.
- Tatiu - szepn namitnie, jakby wci nie mg
w to uwierzy.
- Jeste naga.
Leysz pode mn nago!
- A ty nago na mnie.
- Zaama jej si gos.
Otar si o jej udo.
- Nie mog w to uwierzy - tchn jej w usta.
- Nie przypuszczaem, e ten dzie kiedykolwiek
nadejdzie.
Nie potrafiem wyobrazi sobie ycia bez ciebie,
tymczasem ty jeste, ty yjesz i leysz pode mn.
Dotknij mnie tam.
Obejmij.
Signa w d.
- Czujesz, jaki jestem twardy?
To dla ciebie, Tatiu, to dziki tobie.
Czujesz?
- Boe wity, tak...
- wychrypiaa bez tchu.
Jego widok j zaszokowa, dotyk oszoomi.
- To niemoliwe - wymamrotaa, pieszczc go
lekko.
- Zabijesz mnie.
- Tak.
Rozsu nogi.
Rozsuna.
- Nie, szerzej.
- Pocaowa j i szepn.
- Otwrz si przede mn.
O tak...
Nie przestawaa go pieci.
- Jeste gotowa?
- Nie.
- Jeste.
Pu mnie teraz - doda z umiechem.
- Obejmij mnie za
szyj.
Mocno.
Wchodzi w ni powoli, powolutku, milimetr po
milimetrze.
Tatiana
kurczowo zaciskaa palce na jego ramionach, na
plecach, na kocu, na rosncej za gow trawie.
- Zaczekaj, zaczekaj, prosz...
Aleksander znieruchomia, cho z wielkim trudem.
Czua si tak, jak to sobie przedtem wyobraaa,
jakby Szura rozdziera j i przebija, jednak za fal
blu kryo si co jeszcze.
Nienasycone podanie.
- Ju - szepn wreszcie.
- Jestem w tobie.
- Pocaowa j i gboko
odetchn.
- Jestem w tobie, Tatiasza.
Cay.
Cichutko jkna i obja go za szyj.
- Naprawd?
- Tak.
Podnis si lekko.
- Sprawd.
Signa w d.
- Niemoliwe.
To...
pasuje.
- Na styk, ale pasuje - odrzek z umiechem i
pocaowa j w usta.
- Jakby sam Bg poczy nasze ciaa...
- Zaczerpn tchu.
- Jakby powiedzia: odtd bdziecie razem.
Tatiana leaa nieruchomo.
On te, z ustami przycinitymi do jej czoa.
Czy to ju?
- pomylaa.
Wci trawi j ogie, wci nie odczuwaa
upragnionej ulgi.
Obja go mocniej.
Mia zaczerwienion twarz.
- Ju?
- szepna.
- To ju?
- Niezupenie.
- Odetchn jej oddechem.
- Po prostu...
Tatiu, tak rozpaczliwie na to czekalimy...
Chc t chwil maksymalnie przeduy.
- Spojrza jej w oczy.
- Rozumiesz?
- Tak.
- Pulsowanie w podbrzuszu byo nie do zniesienia.
Uniosa
biodra.
Mino kilka sekund.
- Gotowa?
- Cofn si lekko i wszed w ni ponownie.
Tatiana zacisna zby i jkna.
- Zaczekaj, zaczekaj.
Wyszed z niej cakowicie i ponownie w ni
wszed.
Pprzytomna Tania omal nie krzykna, lecz baa
si, e Aleksander
znieruchomieje,
mylc, e j zabolao.
Wyda z siebie zduszony jk, wyszed z niej cay i
cay wszed.
Chwycia go mocniej za ramiona.
- Och, Szura...
- Nie moga oddycha.
- Wiem.
Obejmij mnie.
Tak.
Zacz porusza si nieco szybciej, nieco
gwatowniej.
Tatiana draa jak w gorczce.
- Boli?
- Nie - szepna kompletnie zagubiona.
- Wolniej nie mog.
- Och Szura...
- Oddech.
Dlaczego nie mog oddycha?
- Tatiu, Boe...
Jeste moja, zawsze bdziesz tylko moja!
Coraz szybciej, coraz mocniej.
Tatiana przywara do niego ze wszystkich si i
otworzya usta w bez gonym krzyku.
- Przesta?
- Nie.
Mimo to znieruchomia.
- Zaczekaj.
- Musn nosem jej policzek.
- Przytrzymaj si mnie.
Mocno.
Och Taniu...
- szepn i nagle wszed w ni tak gwatownie,
zacz porusza si tak szybko, e omal nie
zemdlaa.
Chwila bez tchu.
I kolejna.
I jeszcze jedna.
Serce tuko si w piersi jak szalone.
Palio j w gardle, usta byy mokre, oddech coraz
wolniejszy.
Powoli odzyskiwaa such, wch i zmys dotyku.
Otworzya oczy.
Zamrugaa.
Aleksander wzi gboki oddech i leg na niej bez
ruchu.
Wci obejmowaa go za szyj.
W miejscu, gdzie przed chwil by, odczuwaa
sodkie pieczenie.
Szkoda.
Tak bardzo pragna poczu go tam ponownie.
Tak chciaa, eby ponownie j wypeni.
Podmucha na jej wilgotne czoo i piersi.
- Dobrze si czujesz?
- szepn czule, scaowujcjej piegi.
- Bardzo bolao?
Taniu, kochanie, nic ci nie jest?
Powiedz.
Nie moga.
Mia zbyt gorce usta.
- Nie.
Dobrze mi - odrzeka z niemiaym umiechem.
- A tobie?
Pooy si obok niej.
- Cudownie.
- Przesun palcami po jej ciele, od twarzy po
ydk i z powrotem.
- Nigdy w yciu nie czuem si lepiej.
- Umiechn si tak radonie, e omal nie
rozpakaa si ze szczcia.
Przytulia twarz do jego twarzy.
Zamilkli.
Jego rka znieruchomiaa na jej biodrze.
- Bya cichsza, ni mylaem.
- Hmm...
Prbowaam nie zemdle.
Parskn miechem.
Przekrcia si na bok.
- Szura, czy tobie...
Ucaowa jej powieki.
- Taniu - szepn.
- By w tobie, speni si w tobie...
Boe, to czary, prawdziwe czary.
Trcia go okciem w bok.
- Mylae...
No wiesz.
e jak bdzie?
- Byo lepiej ni wszystko to, co podsuwaa mi
moja aosna wyobrania.
- Wyobraae to sobie?
- Powiedzmy.
- Przytuli si do niej.
- Niewane.
A ty?
Jak to sobie wyobraaa?
- Pocaowa j ze miechem.
- No nie, jeste niezwyka!
Opowiedz.
Wszyciutko.
Naprawd to sobie wyobraaa?
Daa mu lekkiego kuksaca.
- Nie.
- Czego jak czego, ale na pewno nie wyobraaa
sobie tego.
Delikatnie przesuna palcami po jego ciele, od
szyi do brzucha.
Tak bardzo chciaa, eby pozwoli si dotkn.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Co chcesz wiedzie?
- Jak to sobie wyobraaa?
Mylaa chwil.
- Sama nie wiem.
- No powiedz.
Przecie musiaa si czego spodziewa.
- Hmm...
Tak, ale nie tego.
- A czego?
Zaenowana wolaaby, eby nie patrzy na ni z
takim uwielbieniem.
- Nie zapominaj, e miaam brata.
Wiedziaam, jak wygldacie.
Ale wiesz, tak normalnie.
Kiedy jestecie spokojni i...
- Szukaa odpowiedniego sowa.
- Kiedy on...
Kiedy to jest mae i nie wyglda tak...
zatrwaajco.
Aleksander wybuchn miechem.
- Nigdy w yciu nie widziaam tego...
- W stanie zatrwaajcym?
- Tak.
- Z czego tak si mia?
- Co jeszcze?
- Mylaam, e bdzie mniej przeraajcy, i e tak
wiesz...
e tak po cichu, spokojnie...
- Odkaszlna.
- Powiedzmy, e zaskoczya mnie jego ruchliwo.
Obj j i radonie pocaowa.
- Jeste przezabawna!
Co ja mam z tob zrobi?
Wci drczyo j to dziwne, podniecajce
napicie w podbrzuszu.
Patrzya na Szur.
Fascynowao j jego ciao.
Przesuna palcami po jego brzuchu.
- I co teraz?
To ju...
koniec?
- A chcesz, ebymy skoczyli?
- Nie - odrzeka bez wahania.
- Taniu, kocham ci.
Zamkna oczy.
- Dzikuj - szepna.
- To nie wystarczy.
- Unis jej gow.
- Ty nie powiedziaa mi tego ani razu.
Niemoliwe, pomylaa.
Przecie pokochaam go od pierwszego wejrzenia,
przecie kochaam go w kadej minucie nocy i
dnia.
- Kocham ci, Aleksandrze.
- Dzikuj szepn.
- Powiedz to jeszcze raz.
- Kocham ci.
- Obja go i przytulia.
- Kocham ci bez tchu, mj ty onierzu.
- Umiechna si czule.
- Ale wiesz, ja te nie syszaam, eby mi to
mwi.
- Syszaa, Tatiu, syszaa.
Milczeli chwil.
Tatiana ani nie oddychaa, ani nawet nie mrugaa.
- Wiesz, skd o tym wiem?
- Skd?
- Bo wstaa z tych sanek.
Tam, w Leningradzie.
Pamitasz?
Pyn czas.
Gdy kochali si po raz drugi, bl by nieco
mniejszy.
Za trzecim razem poczua, e si unosi, e pynie,
e wypenia j pulsujcy ar, ar tak intensywny, i
zaskoczona, gono krzykna.
- Boe, nie przestawaj.
Prosz...
- Nie?
- Szura zastyg bez ruchu.
- Co ty robisz?
- Otworzya oczy i rozchylia usta.
- Powiedziaam, nie przestawaj.
- Chc usysze, jak jczysz - wymrucza.
- Chc, eby jczaa bez przerwy.
- Szura, bagam...
- Kurczowo obejmowaa go za szyj, gniota war
gami jego wargi.
- O co?
ebym przesta?
Czy ebym nie przestawa?
- Tak!
Nie przestawaj, prosz...
Porusza si w niej coraz gbiej, coraz wolniej.
Tania krzykna.
- Wolisz tak?
- spyta.
Tania nie moga mwi.
- Czy...
- Gwatownie przyspieszy.
- Czy tak?
Tatiana krzykna jeszcze goniej.
- Boe, Tatiu, a tak ci dobrze?
- Tak.
- Wic jak wolisz?
- Wszystko jedno.
- Jcz, Taniu, jcz.
Dla mnie.
- Znowu zmieni rytm.
- Gono, goniej...
Nie musia jej dwa razy prosi.
- Nie przestawaj, Szura, prosz, nie przestawaj -
szeptaa jak w gorczce.
- Nie przestan, Tatiu.
Nie przesta i w kocu ciao Tatiany zesztywniao,
a uamek sekundy pniej ogarna j cudowna,
pulsujca rozkosz, rozkosz gorca niczym strumie
lawy.
Upyna duga chwila, zanim przestaa dre.
- Co to byo?
- wykrztusia, ciko dyszc.
- Moja Tatia odkrya co, co w kochaniu
najpikniejsze.
- Przywar policzkiem do jej policzka.
- To, Taniu Jest ulga.
To jest spenienie.
Obja go kurczowo i rozpakaa si ze szczcia.
- Boe, Aleksandrze...
- Jak dugo tu jestemy?
- Nie wiem.
Kilka minut?
- Gdzie twj "dokadny" zegarek?
- W plecaku.
Chciaem, eby czas przesta pyn.
- pisz?
- Nie.
Mam zamknite oczy.
Jestem...
odprona.
- Powiesz mi prawd, jeli ci o co spytam?
- Oczywicie - szepna z umiechem.
- Czy kiedykolwiek dotykaa mczyzny?
Tylko dotykaa...
Otworzya oczy i rozemiaa si cicho.
- Szura, co ty pleciesz?
Nie liczc mojego brata, kiedy by modszy, nigdy
w yciu nie widziaam nagiego mczyzny.
Leaa w jego ramionach, pieszczc jego policzek
i jabko Adama.
Przytkna palec do ttnicy szyjnej.
Pocaowaa j i przywara do niej wargami, chcc
poczu, jak pulsuje.
Dlaczego jest dla mnie taki dobry, taki kochany?
- pomylaa.
Dlaczego tak sodko pachnie?
- A te hordy modych, dzikich lubienikw, ktrzy
cigali ci po caej udz?
aden z nich...
- aden z nich co?
- Ci nie dotkn?
Pokrcia gow.
- Jeste zabawny.
Nie.
- Nawet przez ubranie?
- Co takiego?
- Nie odrywaa ust od jego szyi.
- Oczywicie, e nie.
Szura, co ty chcesz ze mnie wycign?
- Wszystko to, co byo przede mn.
- Przed tob?
- spytaa artobliwie.
- Czy w ogle co przed tob byo?
- To ty mi powiedz.
- No dobrze.
Co chcesz wiedzie?
- Kto widzia ci nago.
Oprcz rodziny.
Ale nie wtedy, kiedy jako omioletnia
dziewczynka robia te synne gwiazdy.
A wic tego chcia?
Caej prawdy?
Tak bardzo baa si mu powiedzie.
Jak to zniesie?
- Szura, pierwszym mczyzn, ktry widzia mnie
czciowo rozebran, bye ty.
Tam, w udz.
- Naprawd?
- Podnis gow, eby spojrze jej w oczy.
Potara ustami o jego szyj.
- Naprawd.
- I nikt ci nie dotyka?
- Dotyka?
- No wiesz.
Piersi i...
- Sign w d i odnalaz j czubkami palcw.
- Boe, oczywicie, e nie.
- Serce zabio mu szybciej: wargami czua
pulsowanie krwi.
Skoro tak bardzo tego chcia, dobrze, powie mu to
tu i teraz.
- Pamitasz las w udz?
- Jake mgbym zapomnie?
To by najcudowniejszy pocaunek w moim yciu.
- Szura, tam, w tym lesie, pierwszy raz caowaam
si z mczyzn.
Pokrci gow i spojrza jej w oczy z
powtpiewaniem, a moe na wet z
niedowierzaniem, jakby wyznaa mu jedynie p
prawdy.
- No co?
- spytaa z umiechem.
- Wprawiasz mnie w zakopotanie.
- Co si stao?
- Nie mw mi tylko, e...
- Dobrze, nic ci nie powiem.
- Powiedz, tak prosz.
- Przecie mwi.
Osupiay Aleksander szybko zamruga.
- Kiedy pocaowaem ci w udz...
- Tak?
- Powiedz.
- Szura...
- Przylgna do niego caym ciaem.
- Czego ty chcesz?
Prawdy czy czego innego?
- Nie wierz.
- Pokrci gow.
- Po prostu nie wierz.
- No to nie wierz.
- Pooya si na wznak z rkami pod gow.
Nachyli si nad ni.
- Mwisz tak, bo wiesz, e chc to usysze -
szepn, pieszczc jej piersi i brzuch.
Nie mg oderwa od niej rk; byy w cigym
ruchu.
- A chcesz?
Dugo nie odpowiada.
- Nie wiem.
Nie.
Tak, niech Bg mi dopomoe.
Ale powiedz ca prawd.
Poklepaa go po plecach.
- Ju powiedziaam - rzucia wesoo.
- Oprcz ciebie, nikt mnie nig dy nie dotkn.
Lecz Aleksander wci by powany.
Spojrza na ni malanymi oczami i spyta:
- Jak to moliwe?
- Nie wiem, po prostu moliwe.
- Jak ty to zrobia?
Prosto z ona matki trafia w moje ramiona?
- Prawie - odrzeka ze miechem.
- Kocham ci.
Rozumiesz?
Przed tob nie miaam ochoty nikogo caowa.
W udz tak bardzo tego pragnam, e nie
wiedziaam, co zrobi.
Nie wiedziaam, jak ci to powiedzie.
P nocy nie spaam, prbujc co wymyli,
zmusi ci, eby mnie pocaowa.
I kiedy weszlimy do tego lasu, powiedziaam
sobie, teraz albo nigdy.
e jeli ty mnie nie pocaujesz, nie pocauje mnie
ju nikt.
- Dotykaa go i nieustannie piecia.
- Boe, wiesz, jak na mnie dziaasz?
- wyszepta chrapliwie.
- Przesta.
Co ty ze mn robisz?
- A ty ze mn?
Kochali si, nie odrywajc od siebie ust i gdy
roznamitniony dotar wreszcie na szczyt
spenienia, gdy ona dotara tam razem z nim, bya
niemal pewna, e Szura stumi w sobie gony
krzyk.
- Taniu-tchnjej prosto w usta.
-Nie wiem, jak ja z tob przeyj.
- Skarbie - wymrucza, przygniatajc j caym
ciaem.
- Otwrz oczy.
Dobrze si czujesz?
Tatiana milczaa.
Wsuchiwaa si w czuy ton jego gosu.
- Taniu - szepn, pieszczc jej twarz, szyj i
piersi.
- Masz skr jak noworodek, wiesz?
- Nieprawda.
- Skr jak noworodek, sodki oddech i
jedwabiste wosy.
- Uklk, by delikatnie ssa jej sutki.
- Jeste boska, absolutnie boska.
Obja go za gow.
Spojrza jej prosto w oczy.
- Przebacz mi, Tatiano - powiedzia ze zami w
oczach.
- Zraniem twe czyste serce zimn, obojtn
twarz.
Ale wierz mi, moje serce zawsze byo gorce,
zawsze tob przepenione.
Nie zasuya na to, co zesa ci los, przez co
musiaa przej.
Ani na cierpienia, jakich do znaa od siostry, ani
na to, co przeya w Leningradzie, ani na to, co
zrobiem ci ja.
Tu przed waszym odjazdem, tam, nad adog...
Opuciem brezent, zasoniem wejcie i nawet na
ciebie nie spojrzaem.
Nie wiesz, ile mnie to kosztowao.
Czuem, e gdybym spojrza, wszystko by si
skoczyo.
e ju nie potrafibym okamywa Daszy.
e nie dotrzymabym obietnicy.
Nie chodzi o to, e na ciebie nie spojrzaem.
Ja po prostu nie mogem na ciebie spojrze.
Tyle ci daem, kiedy bylimy sami.
Miaem nadziej, e to wystarczy, by beze mnie
przetrwaa.
- I wystarczyo, Szura - szepna ze zami w
oczach.
- Jestem tu.
I bd.
- Zoya mu gow na piersi.
- Przepraszam, e w ciebie zwt piam.
Ale teraz moje serce jest lekkie i czyste.
Aleksander ucaowa j midzy piersiami.
- Wyleczye mnie, Szura.
Mruczc i szepczc, leaa pod nim szczliwa,
ponownie zaznajc rozkosznej ulgi.
- Boe, a ja mylaam, e kochaam ci przedtem...
Przytkn usta do jej skroni.
- Dziki temu uczucie zyskuje zupenie nowy
wymiar, prawda?
- Nie odrywa od niej rk.
Nie odrywa od niej ciaa.
Tuli j, nie przestajc si w niej porusza.
Umiechna si bogim umiechem modoci.
- Jeste moj pierwsz mioci, wiesz?
Wcisn si w ni jeszcze gbiej i zliza sony pot
z jej czoa.
- Wiem.
- Ach tak?
Skd?
- Ha!
- rzuci wesoo.
- Wiedziaem o tym od samego pocztku, za nim
jeszcze znalaza odpowiednie sowo na
okrelenie tego, co czujesz.
Czytaem z ciebie jak z otwartej ksigi.
Czy mg istnie inny powd twojej
niemiaoci?
- Niemiaoci?
- Uhm.
- Czy to byo a tak oczywiste?
- Tak.
Kiedy kto z nami by, nie moga spojrze mi w
oczy, ale je li cho na chwil zostawalimy sami,
dosownie chona mnie wzrokiem.
Tak jak teraz.
- Pocaowa j w usta.
- Byle drobiazg wprawia ci w zaenowanie.
Pamitasz, jak jedzilimy tramwajem?
Ilekro ci pod trzymywaem, czerwienia si jak
ra.
Twoja rka na mojej rce, kiedy opowiadaem ci o
Ameryce, twj umiech.
Tatiu, twj umiech, kiedy biega mi na spotkanie
przed Kirowem.
- Umiechn si do wspomnie.
- Usidlia mnie swoj pierwsz mioci.
- Ach wic to tak?
- wymruczaa, droczc si z nim artobliwie.
- W pierwsz mio uwierzye, a w pierwszy
pocaunek nie?
Za kogo ty mnie masz?
- Za najmilsz dziewczyn, jak kiedykolwiek
znaem.
- Gotowy?
- Taniu...
- Pokrci gow i umiechn si z
niedowierzaniem.
- Co w ciebie wstpio?
Rozemiaa si, gaszczc go po brzuchu.
- Szura, czybym za bardzo ci podaa?
- Nie, ale jeszcze troch i mnie zabijesz.
Bardzo chciaa czego sprbowa, ale nie miaa
miaoci go o to po prosi.
Pomylaa chwil, odchrzkna i spytaa:
- Kochanie?
Mog si na tobie pooy?
- Oczywicie.
Umiechn si i otworzy ramiona.
Chod.
Pooya si na nim i pocaowaa go w usta
mikko, lecz zmysowo.
- Lubisz tak?
- Uhmmm...
Okrya pocaunkami jego twarz, szyj i pier.
- Wiesz, jak masz skr?
- szepna.
- Jak moje ulubione lody.
Gadk, mietankow...
Jest karmelowa, ale cieplutka.
- Ponownie po tara ustami o jego pier.
- Smaczniejsza ni lody?
- Tak.
- Wrcia ustami do jego ust.
- O wiele.
- Pocaowaa go gboko, a potem delikatnie
possaa mu jzyk.
- Lubisz tak?
Jkn w odpowiedzi.
- Szura...
- spytaa niemiao.
- Chciaby moe, ebym pocaowaa ci tak...
gdzie indziej?
Podnis gow i spojrza na ni.
Podekscytowana i zawstydzona Tatiana uwanie
obserwowaa jego pikn twarz.
- Hmm...
- zacz powoli.
- Owszem, i to bardzo.
Umiechna si, na prno prbujc ukry
podniecenie.
- Musisz tylko...
Musisz mi tylko powiedzie, co mam robi,
dobrze?
- Dobrze.
Chwil wsuchiwaa si w bicie jego serca, potem
przywara policzkiem do jego uminionego
brzucha, by sekund pniej przesun si jeszcze
niej.
Musna go wosami, delikatnie potara piersiami i
czujc, e pod ni teje, powioda jzykiem po
wskiej linii wosw od ppka a do podbrzusza.
Wreszcie musna go ustami, uklka i obja go
domi.
By wspaniay.
- Co teraz?
- Teraz we mnie do ust - odrzek, nie odrywajc
od niej wzroku.
A sapna.
- Caego?
- Wzia tyle, ile si zmiecio.
- Poruszaj gow, w gr i w d.
- Tak?
Szura cicho jkn.
- Tak.
- Czy tak?
- Boe, tak te jest cudownie...
Pod jej namitnie drcymi wargami i zwinnymi
palcami sta jeszcze bardziej.
Chwyci j za wosy, a ona znieruchomiaa na
chwil i podniosa wzrok.
- O tak...
- szepna, zachannie wsuwajc go jeszcze
gbiej.
- Jeste cudowna - wychrypia.
- Nie przestawaj, nie przestawaj...
Ale Tania przestaa.
Aleksander otworzy oczy.
- Jcz, Szura.
Chc usysze, jak jczysz.
Usiad i pocaowa j w usta.
- Nie przestawaj, Taniu, Boe, nie przestawaj.
- agodnie pchn jej gow w d, po czym opad
na koc.
Tu przed spenieniem, uj w donie jej twarz i
szepn:
- Taniu, ja zaraz...
- Wiem.
Zrb to w moich ustach.
Potem, gdy przytulia si do jego piersi, spojrza
na ni rozbawiony i powiedzia:
- Doszedem do wniosku, e bardzo mi si to
podoba.
- Mnie te - odrzeka cicho.
Dugo leaa bez sowa, czujc, jak pieci j
czubkami palcw.
- Dlaczego przez dwa dni si kcilimy, zamiast
robi to, co robimy?
Potarga jej wosy.
- To nie bya ktnia, Tatiaszo.
To bya gra wstpna.
- Przepraszam - szepna.
- Ja ciebie.
Tatiana ponownie zamilka.
- Co si stao?
- spyta.
- O czym mylisz?
Skd on mnie tak dobrze zna?
Wystarczy, e mrugn, a on ju wie, e czym si
denerwuj albo e co mnie niepokoi.
Wzia gboki oddech.
- Szura, czy duo dziewczt kochae przede mn?
- Nie, mj anioku - odrzek czule.
- Nieduo.
- A Dasz?
- spytaa cichutko, czujc, e zaraz si rozpacze.
Aleksander dugo nie odpowiada.
- Taniu, nie wracaj do tego.
Tatiana milczaa.
- Nie wiem, jakiej odpowiedzi oczekujesz - doda
po chwili.
- Co chcesz usysze?
- Prawd.
- Nie, nie kochaem Daszy.
Lubiem j, dobrze si razem bawilimy.
- Jak dobrze?
- Dobrze.
- Miae mwi prawd.
- Po prostu dobrze.
- Potar palcem jej sutk.
- Nie domylia si jeszcze, e nie bya w moim
typie?
- A co powiesz o mnie swojej kolejnej
dziewczynie?
- Hmm...
e miaa cudowne piersi.
- Przesta.
- e miaa modziutkie, sterczce piersi o duych,
nieprawdopodobnie wraliwych sutkach...
- Podnis jej nogi i opar je sobie o ramiona.
- Usta dla bogw, oczy dla krlw...
- Wszed w ni i namitnie szepn: - e
najcudowniejsza bya tam, w rodku.
- Jak mylisz, ktra godzina?
- Nie wiem - wymrucza sennie.
- Niedugo wieczr.
- Nie chc wraca.
- A kto wraca?
Nie wrcimy.
Nigdy.
- Nie?
- Tylko sprbuj.
Wieczorem wyszli z namiotu.
Tatiana usiada na kocu w jego kurtce na
ramionach, a on zacz ustawia ognisko z chrustu,
ktry zebraa, gdy przyszli na polan.
Pi minut pniej ogie buzowa a mio.
- Pikne ognisko - powiedziaa cicho.
- Dzikuj.
- Wyj z plecaka dwie puszki tuszonki, chleb i
manierk z wod.
- Spjrz.
Rozwin aluminiow foli.
Byo w niej kilka kwadratowych kawakw
czekolady.
- Boe...
- wymamrotaa bezgonie, patrzc na niego w
zadziwieniu.
Zjedli.
- Bdziemy spa w namiocie?
- spytaa.
- Jeli chcesz, mog rozpali w piecu.
Widziaa, jak dla ciebie po sprztaem?
- Tak.
Kiedy zdye to zrobi?
- Wczoraj, po naszej ktni.
Mylaa, e co?
e cae popoudnie spacerowaem?
- Po ktni?
- powtrzya zdziwiona.
- Zanim wrcie po rzeczy?
- Tak.
Daa mu sjk w bok.
- Po prostu chciae, ebym...
- Przesta, bo zakocham ci na mier.
Niewiele brakowao i dotrzymaby sowa.
Siedzieli przy ognisku.
Tatiana pakaa w jego ramionach.
- Co ci, Tatiu?
- Och Szura...
- Ciii...
Nie pacz.
- Brakuje mi Daszy.
- Wiem.
- Mylisz, e dobrze postpilimy?
e dobrze si z ni obeszlimy?
- Zrobilimy, co moglimy, i ty, i ja.
Zakochalimy si w sobie, zamalimy sobie serce,
zranilimy innych - przecie tego nie chcielimy.
Walczyem z tym.
Chciaem pokocha Dasz, niech Bg ma j w
swojej opiece.
Naprawd chciaem.
To nie moja wina, e nie mogem.
Tatiana popatrzya na ognisko i na srebrzysty
ksiyc skrzcy si w rzece.
- Ja te prbowaam si w tobie odkocha.
Ze wzgldu na ni.
- Ale nie moga.
- Nie.
- Zerkna na niego ktem oka.
- Szura - spytaa niepewnie.
- Czy ty...
czy ty cigle jeste we mnie zakochany?
- Spjrz na mnie.
- Spojrzaa.
- Tatiu, ja ci uwielbiam, ja za tob szalej!
Chc si z tob oeni.
- Co takiego?
- Tak.
Tatiano, wyjdziesz za mnie?
Zostaniesz moj on?
Nie pacz, Tatiu, nie pacz...
Nie odpowiedziaa.
- Tak, Aleksandrze.
Wyjd za ciebie.
Zostan twoj on.
- To dlaczego paczesz?
Nazajutrz o wicie, zmczona i obolaa posza
chwiejnie do rzeki.
Aleksander ruszy za ni.
Karna bya zimna, a oni stali w niej nago.
- Mam mydo - powiedzia.
- Cudownie.
Namydli j ca i sennie wymamrota:
- Zmywam z ciebie lk, ktry ci drczy, zmywam
z ciebie nocny strach...
Obmywam wod twoje rce i nogi, twoje mio
niosce serce i twj ycie dajcy brzuch...
- Daj mydo.
Teraz ja ci umyj.
- Zaczekaj.
Jak to idzie?
Co Bg powiedzia Mojeszowi?
- Nie mam pojcia.
- "Nie ulkniesz si strachu nocnego ani strzay
leccej za dnia..." Dalej nie pamitam, a ju na
pewno nie po rosyjsku.
Co o dziesiciu tysicach padajcych po twojej
prawicy.
Przeczytam i wszystko ci opowiem.
Powinno ci si spodoba.
Ale i tak wiesz, co chc powiedzie.
- Wiem - szepna.
- Niczego ju si nie lkam.
Jak bym moga?
Teraz?
Z tob?
Daj mydo.
- Lec z ng - wymamrota.
- Jestem wykoczony.
Namydlia mu piersi i powdrowaa rkami niej.
- Hmm, chyba nie cakiem...
Straci rwnowag i upad na plecy.
Pooya si na nim i dodaa:
- Zmczony, ale nie wykoczony...
Obejmowaa go za szyj, przywierajc caym
ciaem do jego ciaa.
Nie dotykaa nogami dna.
- Zobacz, soce wychyno zza gr - wymruczaa.
- Piknie, prawda?
Lecz on nie patrzy ani na gry, ani na wschodzce
soce.
Jedn rk j obejmowa, drug gaska po twarzy.
- Na brzegu Karny znalazem prawdziw mio.
- Ja znalazam j na Satykowa-Szczerdina, kiedy
siedziaam na awce, jedzc lody.
- Nieprawda.
Nawet mnie nie szukaa.
To ja znalazem ciebie.
Zapado dugie milczenie.
- Naprawd mnie szukae?
- Cae ycie.
- Szura, jak to moliwe, e od samego pocztku
jestemy sobie tak bliscy, e mamy ze sob tyle
wsplnego?
- To nie jest blisko, Tatiu.
- Nie?
- Nie.
- A co?
Powiedz.
- Wi duchowa.
Chodnym, mglistym rankiem rozpali ognisko na
brzegu leniwie pyncej rzeki.
Zjedli po kawaku chleba i popili wod.
Aleksander zapali papierosa.
Biblia Gdaska, Ksiga Psalmw.
- Przyjechalimy nieprzygotowani - powiedziaa
Tatiana.
- Powinnimy byli zabra szklank.
I yeczk.
Talerze.
I kaw.
- Nie wiem, jak ty - odpar z umiechem - ale ja
najwaniejsze za braem.
Zaczerwienia si.
Wzi j za rk.
- Tatiu - doda z umiechem - za kilka godzin
bdziesz miaa wszystko.
- Jak to?
- Chod, trzeba si ubra.
Idziemy do Mootowa.
- Naprawd?
- Jego gos, jego sowa wypowiedziane pod
srebrzystym ksiycem: czy to by
tylko sen?
- Po co?
- Wstrzymaa oddech.
- Musimy co kupi,
- Talerze?
- Talerze, koce, poduszki, szklanki, patelni, kosz
na bielizn, jedzenie.
I obrczki.
- Obrczki?
- Tak, obrczki.
Takie na palec.
Powoli szli do Mootowa.
Trzymaa go pod rk.
Przez konary strzelistych sosen sczyy si
promienie soca.
- Wiesz, uczyam si angielskiego.
- Naprawd?
Mwia, e nie miaa czasu.
Uwierzyem.
Widziaem, jak yjesz.
Tatiana odchrzkna.
- Aleksandrze Barrington - powiedziaa po
angielsku.
- Chc ci kocha zawsze.
Przytuli j ze miechem.
- A ja ciebie - odpowiedzia w swoim ojczystym
jzyku.
Zamilk i spojrza jej w oczy.
- Co?
- spytaa.
- Co si stao?
- Bardzo wolno idziesz.
Dobrze si czujesz?
- Dobrze.
- Zaczerwienia si.
Wszystko j w rodku bolao.
- No co?
- Ponios ci kawaek, chcesz?
- zaproponowa z umiechem.
- Jak kiedy.
Pamitasz?
Tak. Ale tym razem we mnie na rce.
- Ktrego dnia - rzek, podnoszc j bez wysiku -
powiesz mi, dla czego wsiada do autobusu sto
trzydzieci sze i dojechaa a do ptli.
Daa mu kuksaca.
- A ty mi powiesz, dlaczego pojechae ze mn.
- Co takiego?
- spytaa z niedowierzaniem.
- Cerkiew - powtrzy.
Musimy znale cerkiew.
- Ale po co?
Zerkn na ni ktem oka.
- A gdzie chcesz wzi lub?
Tatiana zagryza warg.
- Tam, gdzie wszyscy.
W urzdzie stanu cywilnego.
Aleksander rozemia si i ruszy przed siebie.
- W urzdzie?
To bez sensu.
Lepiej od razu wracajmy do namiotu.
- Chtnie - mrukna Tatiana; wzmianka o cerkwi
troch j zaniepokoia.
Aleksander bez sowa wzi j za rk.
- Ale dlaczego akurat w cerkwi?
- spytaa.
- Taniu - odrzek, patrzc przed siebie.
- Biorc lub, zawierasz wite przymierze.
Chcesz je zawrze ze Zwizkiem Radzieckim czy z
Bogiem?
Tania nie odpowiedziaa.
- Tatiu, w co wierzysz?
- W ciebie.
- A ja w Boga i w ciebie.
Pobierzemy si w cerkwi.
Najblisza cerkiew, pod wezwaniem witego
Serafina, bya w centrum miasteczka.
Pop, ojciec Michai, przyjrza im si i mrukn:
- Hmm, jeszcze jeden wojenny lub.
- Zerkn na Tatian.
- Nie za moda jeste, crko?
- Jutro kocz osiemnacie lat - odrzeka gosem
dziesicioletniej dziewczynki.
- Macie wiadkw i obrczki?
Bylicie w urzdzie stanu cywilnego?
- Nie, nie mamy i nigdzie nie bylimy - odrzeka
Tania, cignc Aleksandra za rkaw.
Ten wyswobodzi si i spyta popa, gdzie mona
kupi obrczki.
- Kupi?
- powtrzy zaskoczony pop.
By wysoki, chudy, mia sondujce niebieskie oczy
i dug, siwaw brod.
- Kupi obrczki?
Nig dzie.
W miecie jest jubiler, ale on nie ma zota.
- Gdzie mieszka?
- Synu, pozwl, e ci o co zapytam: dlaczego
chcecie pobra si w cerkwi?
Idcie do urzdu, jak wszyscy.
Dadz wam lub w p minuty, a urzdnik moe
by waszym wiadkiem.
Tatiana znieruchomiaa.
Aleksander wzi gboki oddech.
- Tam, skd pochodz, lub jest ceremoni
publiczn i wit.
Za mierzamy pobra si tylko raz, dlatego chcemy,
eby wszystko odbyo si jak naley.
Chcemy?
- pomylaa Tatiana.
My?!
Miaa coraz gorsze przeczucia.
- Dobrze, synu - odrzek z umiechem ojciec
Michai.
- Z radoci pocz dwoje modych ludzi
rozpoczynajcych nowe ycie.
Przyjdcie jutro z obrczkami i wiadkami.
Dam wam lub.
- Nic z tego, nie mamy obrczek - powiedziaa z
ulg Tania, gdy wychodzili z cerkwi.
- Trudno.
- Ale bdziemy mieli - odpar Aleksander,
wyjmujc z plecaka cztery zote zby.
- Na dwie powinno wystarczy.
Tatiana osupiaa.
- To od Daszy - wyjani Szura.
- Nie rb takiej miny.
To zwyke koronki.
Tania bya przeraona.
- Bdziemy nosili obrczki zrobione z zbw,
ktre Dasza ukrada swoim pacjentom?
- Masz lepszy pomys?
- Powinnimy zaczeka.
- Na co?
Tego nie wiedziaa.
Bo rzeczywicie, na co?
Ruszya za nim z cikim sercem.
Jubiler mieszka i pracowa w maym domku na
skraju miasteczka.
Popatrzy na zby, popatrzy na Aleksandra i
Tatian i oznajmi, e owszem, zrobi obrczki, ale
za cen dwch zotych zbw ekstra.
Aleksander odrzek, e nie ma wicej zota, ma za
to butelk wdki.
Jubiler tylko pokrci gow.
Szura gono westchn, wyj z plecaka dwie
zote koronki i spyta o sklep, w ktrym mogliby
kupi naczynia i pociel.
- Daj spokj - sykna Tatiana.
- Pewnie zadaj zba za koc.
Jubiler przedstawi im swoj tg on Sofi,
ktra sprzedaa im dwie kodry, dwie poduszki i
dwa przecierada - wszystko razem za dwiecie
rubli.
- Dwiecie rubli!
- wykrzykna Tania.
- Nie zarobiam tyle za zmontowanie dziesiciu
czogw i piciu tysicy miotaczy ognia.
- Tak, ale ja wysadziem w powietrze dziesi
czogw, zuyem pi tysicy miotaczy ognia i
dostaem za to dwa tysice rubli.
Nigdy nie myl o pienidzach.
Po prostuje wydawaj.
Kupili rwnie czajnik, patelni, dzbanek, kilka
talerzy, szklanek, pik do gry i dwie blaszane
misy.
- Po co nam misy?
- spytaa Tatiana.
- Zobaczysz - odrzek z umiechem Aleksander.
- To urodzinowa niespodzianka.
- Jak zaniesiemy to wszystko do domu?
Cmokn j w czubek nosa.
- Kiedy jeste ze mn, o nic si nie martw.
Ja si tym zajm.
Sofia sprzedaa im dwa kilogramy tytoniu, lecz
jedzenia sprzeda nie moga.
Polecia za to sklep, gdzie kupili jabka, pomidory,
ogrki, chleb i maso.
Znaleli ustronne miejsce na brzegu rzeki,
otworzyli puszk tuszonki i zjedli pyszny obiad.
- Wiesz, co mnie zdumiewa?
- spytaa Tatiana, amic chleb.
- e w zeszym roku dae mi na urodziny "Jedca
miedzianego".
- Bo?
- Jak woye tam pienidze?
Nalaa mu szklank kwasu.
- Niczego nie wkadaem.
One ju tam byy.
- Naprawd?
- Naprawd.
Spojrzaa na niego zaskoczona.
- Dae mi tyle pienidzy, prawie mnie nie znajc?
- Ciekawio j, skd je wzi, lecz Szura milcza.
Zdya ju do tego przywykn i wiedziaa, e
powie jej dopiero wtedy, gdy sam zechce.
Patrzya na niego.
Bardzo go pragna.
- Co?
- Nic, nic - odrzeka, szybko odwracajc wzrok.
Podczoga si bliej i odebra jej chleb.
- Co ci powiem - szepn z umiechem.
- Jeli czego ode mnie chcesz i wstydzisz si
poprosi, szybko zamrugaj, trzy razy.
To wystarczy.
Noc spdzili w namiocie nad brzegiem Karny.
Wykpali si, na wiele godzin przed zachodem
soca zapadli w twardy sen i spali pitnacie
godzin bez przerwy.
Nazajutrz przed poudniem zwinli namiot i wraz z
nowo zakupionymi rzeczami ukryli go w lesie.
Tatiana woya bia sukienk w szkaratne re.
- Mwiam, e jest za maa.
- Aleksander obserwowa j, lec na kocu.
Tania uklka.
- cigniesz paseczki?
Tylko nie za mocno.
Nie tak jak wtedy, w autobusie.
- Szura ani drgn.
Zerkna przez rami.
- Co si stao?
- Boe, ta sukienka...
- Delikatnie popieci jej plecy, cign paseczki
i caujc opatki, wyszepta, e jest tak pikna, i
sam pop zechce si z ni oeni.
Tania rozpucia wosy i zaoya je sobie za uszy.
Aleksander przebra si w wyjciowy mundur.
Zasalutowa jej i spyta:
- No i jak wygldam?
Wstydliwie oddaa mu honory.
- Jeste najprzystojniejszym mczyzn, jakiego
kiedykolwiek widziaam.
- A ju za dwie godziny - odrzek, caujc j czule
- bdziesz on
najprzystojniejszego ma.
Wszystkiego najlepszego, moja osiemnasto letnia
narzeczone.
Obja go za szyj.
- To nie do wiary, e pobieramy si w moje
urodziny.
- Dziki temu nigdy mnie nie zapomnisz.
- Tak, tak - odrzeka, delikatnie wsuwajc rk
midzy jego uda.
- Kto mgby ciebie zapomnie?
Urzdnik spyta ich obojtnie, czy s zdrowi na
umyle i czy zawieraj ten zwizek z wasnej i
nieprzymuszonej woli.
Potem wzruszy ramionami i wbi im stempel do
papierw.
- A ty chciaa, eby taki typ da nam lub - sykn
Aleksander, gdy wyszli na ulic.
Tania nie odpowiedziaa.
Tania mylaa.
Zdrowi na umyle?
Nie bya tego pewna.
- Wbili nam stempel.
"Osoba posugujca si niniejszym dokumentem
zawara zwizek maeski dnia 23
czerwca 1942 r.".
I wpisali na zwiska.
W twoim moje, w moim twoje.
- Wiem.
- Aleksandrze, a jeli Dmitrij...
- Ciii...
- Przytkn jej dwa palce do ust.
- co z tego?
Ten sukinsyn ma nas powstrzyma?
- Nie.
- Mam go gdzie.
Nie wymawiaj przy mnie jego imienia.
Rozumiesz?
- Tak.
Ale nie mamy wiadkw.
- Kogo znajdziemy.
- Moglibymy wrci po Nain Michajown, po
Dusi i...
- Chcesz zepsu mi dzie czy wyj za mnie za
m?
Tatiana umilka.
Obj j i szepn:
- Nie martw si.
Znajdziemy doskonaych wiadkw, zobaczysz.
Poszli do jubilera i Aleksander zaproponowa mu
butelk wdki w zamian za p
godziny wiadkowania w cerkwi.
Jubiler chtnie si zgodzi, a jego ona Sofia po
namyle wzia nawet aparat fotograficzny.
- Ale wam spieszno - powiedziaa, gdy szli do
witego Serafina.
- Tyle przy tym zaatwiania, e wszystkiego si
odechciewa.
- Zmarsz czya brwi i otaksowaa Tatian
spojrzeniem.
- Nie jeste przypadkiem w odmiennym stanie?
- Tak, jest - odpar Aleksander, nie tracc
kontenansu.
- Ju wida?
Niemoliwe.
- Delikatnie poklepa Tanie po brzuchu i
umiechn si szeroko.
- To nasze trzecie, ale pierwsze z prawego oa.
Tatiana uszczypna go i wyrwaa mu wos z
przedramienia.
- Dlaczego cigle to robisz?
sykna.
- Co?
- spyta ze miechem.
- Wprawiam ci w zaenowanie?
- Wanie - odrzeka, z trudem zachowujc
powag.
- Tatiu, po prostu nie chc, eby cokolwiek o nas
wiedzieli.
Ani oni, ani kobiety, z ktrymi mieszkaa.
Ta sprawa nie ma z nimi nic wsplnego.
Dotyczy tylko ciebie i mnie.
I Boga.
Staa u jego boku.
Popa jeszcze nie byo.
- Nie przyjdzie - szepna, zerkajc przez rami.
Jubiler sta z on przy drzwiach, z butelk wdki
w rku.
- Przyjdzie.
- Czy przynajmniej jedno z nas nie musi by
ochrzczone?
- Ja jestem.
Dziki matce, byej Woszce, jestem katolikiem.
Poza tym czy nie ochrzciem ci wczoraj w
rzece?
Tania spieka raka.
- Zuch dziewczyna - szepn.
- Trzymaj si, zaraz bdzie po wszystkim.
- Zamkn usta, dumnie podnis gow i patrzc
na otarz pewnym siebie wzrokiem, spokojnie
czeka.
Tatiana czua si jak we nie.
Jak w koszmarze sennym, z ktrego nie moga si
obudzi.
Nie w swoim koszmarze.
W koszmarze Daszy.
Jak to moliwe, e braa lub z jej Aleksandrem?
Jeszcze przed tygodniem nie bya w stanie nawet
tego sobie wyobrazi.
A tu prosz: lub.
Jakby nagle zacza y czyim yciem.
- Jaka ja jestem uczciwa - szepna.
- Usychaam z tsknoty za jej kochankiem, a kiedy
tylko umara, zajam jej miejsce.
- Taniu, o czym ty mylisz?
- spyta zaskoczony Aleksander, odwracajc si
lekko w jej stron.
Nigdy do niej nie naleaem.
Zawsze byem tylko twj.
- Wzi j za rk.
- Nawet podczas blokady?
- Zwaszcza podczas blokady.
Dawaem ci wszystko, cho niewiele mi w duszy
zostao.
To ty dzielia si sob ze wszystkimi.
Ja tylko z tob.
Ich mio przetrwaa cikie prby.
I nagle lub.
Sztandar, wielki plakat obwieszczajcy wiatu, e
spotkali si, pokochali i postanowili si pobra.
Jakby od zawsze miao tak by.
Jakby ich zalotom nie towarzyszyo kamstwo,
zdrada, wojna, gd i mier wszystkich tych,
ktrych kochaa.
Z kad sekund miaa coraz wicej wtpliwoci.
Odeszo wielu ludzi, ludzi o wielkim, czuym
sercu.
Odszed Pasza, ktry zgin, zanim zacz tak
naprawd y, odesza mama, ktra tak bardzo
prbowaa przetrwa po mierci ukochanego
dziecka.
Odszed tata w alkoholowej chmurze wyrzutw
sumienia, ktrych zaguszy nie moga nawet
wojna, odesza Marina, ktra tsknic za domem i
za matk, nie moga znale sobie miejsca w ich
ciasnym mieszkaniu przy Pitej Radzieckiej.
Odesza Dasza.
Jeli ju tak miao by, dlaczego jej mier
wydawaa si tak nienaturalna?
Dlaczego zakcia obowizujcy we
wszechwiecie porzdek?
Czyby Aleksander mia racj, a Tatiana si
mylia?
Czy powinna wini siebie za swoj le pojt
uczciwo i niewytumaczalne oddanie siostrze?
Czy powinna bya pozwoli, eby Aleksander
powiedzia jej kiedy: "Wol Tatian"?
A moe to ona powinna bya powiedzie siostrze,
e Aleksander naley tylko do niej.
Moe tak byoby uczciwiej?
Moe uczciwiej byoby wyzna ca prawd,
zamiast ucieka za parawan lkw i obaw?
Nie, pomylaa.
Nie.
Aleksander by dla mnie jak Bg.
Poraa mnie, oniemiela, paraliowa, jakbym
miaa dwanacie lat.
To Dasza do niego pasowaa, nie ja.
Na pierwszy rzut oka tylko ona moga roci do
niego prawo.
Ja nadawaam si jedynie do przedszkola, ja
pasowaam tylko do to warzyszki Pierodskowej,
ktra codziennie braa mnie na kolana i caowaa.
Do dziadka, ktry mwi: Taniu, masz by taka i
taka, i ktremu odpowiadaam: dobrze, dziadku,
bd taka, jaka chcesz.
- Jestem egoistk!
- wykrzykna.
Aleksander spojrza na ni i unis brwi.
Tatiana kiwna gow i powtrzya: - Wieczn
egoistk.
Dasza umiera i na scen wkraczam ja.
Wkraczam powoli, ostronie, eby nie urazi
zakochanego Wowy ani yjcych zudzeniami
Nainy i Dusi.
Wkraczam na scen i mwi: zaczekaj, najpierw
musz sprawdzi, czy kochajc ci, bd moga
chodzi na zebrania kka krawieckiego, czy
mio nie odmieni mojego ycia.
- Tatiano, gwarantuj ci, e mio odmieni
wszystko.
Podniosa gow.
Sta przy niej taki wysoki, taki przystojny.
Wci bya nim zauroczona, teraz jeszcze bardziej
ni przedtem.
- Szura - szepna.
- Tak?
- Na pewno tego chcesz?
Na pewno?
Nie musisz tego dla mnie robi.
Nachyli si ku niej z umiechem.
- Ale oczywicie, e musz.
Jako m zyskam do ciebie pewne...
niezbywalne prawa.
- Mwi powanie.
Pocaowa j w rk.
- Chc, Tatiu.
Pragn tego z caego serca.
Tatiana wiedziaa, e gdyby wyzna Daszy
prawd, nie miaby wyboru: musiaby pj swoj
drog i nie staby si czci jej przesyconego
zdrad i blem ycia.
Straciaby i jego, i Dasz.
Nie mogaby z ni y, wiedzc, e jej pene
piersi, jej liczne wosy, usta i dobro serca nie
wystarcz dla mczyzny, ktrego kochaa.
Przepaci, ktra podzieliaby ich rodzin, nie
spiby aden most, nawet most siostrzanej
mioci.
Nie, Tatiana nie moga roci do niego praw.
Dobrze o tym wiedziaa.
Rzecz w tym, e wcale nie rocia.
e nie prbowaa go odzyska.
Aleksander nie by towarem, a ona klientk, ktra
przychodzi do sklepu i mwi: podoba mi si.
Chyba go wezm.
Tak, powinien si nada.
Nie walczya o jego serce.
To on do niej przyszed.
To on wkroczy w jej mode, samotne ycie i
pokaza jej, e mona y pen piersi.
To on przeszed na drug stron ulicy i
powiedzia: jestem twj.
To on.
Zerkna na niego ktem oka.
Pogodzony ze sob, sta i cierpliwie czeka.
By taki pewny siebie, taki doskonay.
Przez witra w oknie sczyy si promienie soca.
Pachniao kadzidem.
To Dusia zaprowadzia j kiedy do cerkwi i
nauczya si modli.
Od tamtej pory Tania przychodzia tu co wieczr z
wasnej woli, pragnc wyzby si
przytaczajcego smutku i zwtpienia.
Ktrego lata, w udz, bya bardzo przygnbiona
i nie wiedziaa, jak si w tym przygnbieniu
odnale.
Chcc j pocieszy, dziadek powiedzia: "Zadaj
sobie trzy pytania, Tatiano, i dowiesz si, kim
jeste.
Spytaj siebie, w co wierzysz.
Spytaj siebie, czy masz nadziej.
I najwaniejsze:
spytaj siebie, kogo kochasz?
".
Podniosa gow.
- Szura - szepna - pierwszej nocy powiedziae,
e mamy w sobie...
Jak to nazwae?
- Si yciow - odrzek.
Ju wiem, kim jestem, pomylaa, biorc go za
rk.
Mam na imi Tatiana.
Wierz w Aleksandra.
To on jest moj nadziej.
I kocham go nad ycie.
- Jestecie gotowi, moje dzieci?
- Do cerkwi wszed ojciec Michai.
- Dugo czekacie?
Stan przed otarzem.
Jubiler i Sofia podeszli bliej; Tania pomylaa, e
pewnie wypili ju ca butelk wdki.
- Dzisiaj twoje urodziny - zagai z umiechem
ojciec Michai.
- lub to pikny prezent, prawda?
Tatiana przytulia si do Aleksandra.
- Nadszed czas cikiej prby - kontynuowa
duchowny - i czasami odnosz wraenie, e moj
wadz ogranicza brak Boga w sercach modych
ludzi.
Ale tu, w tej cerkwi.
Bg jest i widz, e jest rwnie w was.
Ciesz si, e do mnie przyszlicie.
Bg pragnie, bycie zawarli ten zwizek dla
wsplnej radoci, bycie w czasach dobrych i
zych nieli sobie pomoc i pocieszenie, bycie
sprowadzili na ten wiat dzieci.
A ja, moi drodzy, chc wyprawi was w t praw
drog przez ycie.
Czy je stecie gotowi suy Bogu i sobie
wzajemnie?
- Tak - odpowiedzieli Tatiana i Aleksander.
- Sakrament maeski zosta ustanowiony przez
naszego Stwrc.
Jego znaczenie podkreli sam Chrystus, dokonujc
pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej.
Maestwo jest symbolem tajemnicy zwizku
midzy Chrystusem i Jego Kocioem.
Czy rozumiecie, e tych, ktrych Bg zczy,
czowiek nie ma prawa rozczy?
- Tak.
- Macie obrczki?
- Tak.
- Dobry Boe - kontynuowa ojciec Michai,
trzymajc krzy nad ich gowami -
spojrzyj askawie na tego mczyzn i na t
kobiet po chodzcych ze wiata, za ktry Syn
Twj odda ycie.
Spraw, by ich wsplne ycie byo symbolem Jego
mioci do tego grzesznego i zepsutego wiata.
Bro ich przed nieprzyjacimi.
Prowad ich w pokoju.
Nie chaj mio, ktr si wzajemnie darz, bdzie
pieczci na ich sercach, opocz na ramionach i
koron na ich gowach.
Bogosaw im w pracy, w przyjani, w nocy i za
dnia.
Bogosaw im w radoci i w smutku, w yciu i w
godzinie mierci.
Policzki Tatiany byy mokre od ez.
Miaa nadziej, e Aleksander tego nie zauway.
Ojciec Michai dostrzeg to na pewno.
Szura wzi j za rce i spojrza z umiechem w
jej rozpromienion twarz.
Gdy wyszli z cerkwi, podnis j, obrci i
namitnie pocaowa.
Jubiler i Sofia apatycznie zaklaskali w donie.
- Nie ciskaj jej tak - mrukna Sofia.
- Dziecko wyciniesz.
Zaraz, zaczekajcie.
- Podniosa ciki aparat.
- Zrobi zdjcie nowoecom.
Trzasna migawka.
Raz.
I drugi.
- Przyjdcie do mnie w przyszym tygodniu.
Moe zdobd papier na odbitki.
- Pomachaa im na do widzenia.
- Nadal uwaasz, e powinnimy byli wzi lub
w urzdzie stanu cywilnego?
- spyta Aleksander.
- Przed tym urzdasem od "zdrowych na umyle"?
Tatiana pokrcia gow.
- Miae racj.
Skd wiedziae, e bdzie tak cudownie?
- Poniewa to Bg kaza nam si odnale.
A my podzikowalimy Mu, biorc lub w cerkwi.
Tatiana zachichotaa.
- lub w par dni.
Szybcy jestemy.
A wiesz, ile czasu upyno, za nim zrobilimy to
pierwszy raz?
- Cay rok.
- Znowu zakrci ni w powietrzu.
- Sam lub to atwizna.
Tak samo jak kochanie si.
Najtrudniej byo namwi ci, eby ze chciaa si
ze mn kocha.
I eby za mnie wysza.
- Przepraszam.
Bardzo si denerwowaam.
- Wiem.
Robiem nawet zakady.
Wiesz, jak obstawiaem?
Dwadziecia do osiemdziesiciu.
- Osiemdziesit, e ci si uda?
- A skd!
Dwadziecia!
- Wicej wiary, mu - szepna Tatiana i
pocaowaa go w usta.
Wracali do domu drog przez las, dwigajc na
plecach nowo zakupione rzeczy.
To znaczy, Aleksander je dwiga.
Tatiana niosa tylko dwie poduszki.
- Powinnimy wpa do Nainy Michajowny -
powiedziaa.
- Musz odchodzi od zmysw.
- Znowu to samo - odrzek lekko zirytowanym
tonem.
- Zamiast o mnie, cigle mylisz o innych.
Chcesz tam wraca w dniu swojego lubu?
W nasz noc polubn?
Mia racj.
Dlaczego cigle mylaa o innych?
Dlaczego?
Dlatego, e nie lubia rani ich uczu.
Tak te mu powiedziaa.
- Wiem, Tatiu, i bardzo si z tego ciesz.
Dogadzaj im, ile dusza za pragnie.
Co ci powiem: najlepiej zacznij ode mnie.
Nakarm mnie.
Podogldaj.
Ukochaj.
A potem pjdziemy do Nainy Michajowny.
Powoli sza obok niego.
Aleksander westchn.
- Jeli chcesz, odwiedzimy ich jutro.
Zgoda?
Do chatki dziadkw dotarli o szstej wieczorem.
Na drzwiach wisiaa karteczka od Nainy
Michajowny.
"Taniu, gdzie jeste?
Umieramy z nie pokoju.
N.M.".
Aleksander zdar j i schowa do kieszeni.
- Nie wchodzimy?
- spytaa Tatiana.
- Wchodzimy, ale...
Zaczekaj.
Najpierw musz co zrobi.
- Co?
- Zobaczysz.
- wraz z rzeczami znikn w rodku.
Czekajc, zrobia kilka kanapek z masem, serem i
tuszonk.
Aleksander wci nie wychodzi.
Zataczya.
Popyna przez polan leciutko jak pirko,
cichutko nucc ulubion melodi:
"Pewnego dnia spotkamy si we Lwowie, mj
ukochany i ja".
Sukienka wirowaa coraz szybciej i szybciej, a
Tania umiechaa si radonie, patrzc na
szkaratne re, ktre wykwitay w powietrzu pod
jej rkami.
Gdy podniosa wzrok, ujrzaa Aleksandra.
Sta w drzwiach chatki, patrzc na ni jak
urzeczony.
- Zrobiam kanapki - wydyszaa.
- Jeste godny?
Pokrci gow i podszed bliej.
Tania zarzucia mu ramiona na szyj i szepna:
- Szura, nie mog uwierzy, e jestemy mem i
on.
Wzi j na rce i ruszy w stron chatki.
- W Ameryce jest pewien zwyczaj.
Zaraz po lubie m przenosi on przez prg
nowego domu.
Pocaowaa go w nos.
Szura by pikniejszy ni poranne soce.
Zamkn nog drzwi.
W rodku panowa cienisty pmrok, jak we nie.
Zapomnieli kupi lamp naftow.
Nie szkodzi, kupimy jutro, po mylaa Tania.
W azariewie.
- I co teraz?
- spytaa, pocierajc nosem o jego policzek; zdy
ju porosn kujcymi woskami.
- Widz, e posae.
Bardzo przemylnie.
W dodatku na piecu.
- Staram si.
- Posadzi j na ku, rozsun jej nogi i zadar
sukienk.
Bardzo chciaa na niego spojrze, lecz podanie
zamkno jej oczy.
- Nie przyjdziesz do mnie?
- spytaa.
- Za moment.
Po si na wznak.
- Zdj z niej majteczki i zanurzy gow midzy jej
udami.
Przez chwil syszaa tylko jego przyspieszony
oddech.
- Szura?
- Dotkna jego gowy.
Czua na sobie jego wzrok, czua, jak pieci j
jzykiem...
I palcami.
- A wszystko to pod bia sukienk w szkaratne
re - szepn.
- Jaka ty pikna...
Jeste taka pikna.
- Ponownie poczua dotyk jego wilgotnych ust.
I dotyk kujcych woskw na udach.
Nie wytrzymaa.
Po chona j fala rozkoszy i niemal
natychmiastowego spenienia.
Wci jeszcze draa, gdy Aleksander leg na ku
i pooy rk na jej pulsujcym podbrzuszu.
- Boe - tchna.
- Szura, co ty ze mn robisz?
- Jeste niewiarygodna.
- Naprawd?
- wymruczaa, spychajc go w d.
- Moesz?
Tak bardzo prosz...
- Umiechn si, a ona szybko zamkna oczy.
- No co?
W przeciwiestwie do ciebie, ja nie musz
odpoczywa.
- Obja go za gow.
- Tatiu, jeste tu taka janiutka, taka miciutka...
Mwiem ci, e to uwielbiam?
Tatiana cichutko jkna.
Mia takie delikatne usta, takie czue i
podniecajce.
- Och, Szura...
- Tak?
Zatracajc si w sobie, przez chwil nie moga
mwi.
- Co pomylae, kiedy pierwszy raz zobaczye
mnie w tej sukience?
- Co pomylaem?
Tania tylko jkna.
- Pomylaem...
Syszysz?
- Tak.
- Pomylaem, e...
- Och, Szura...
- e jeli Bg istnieje, ktrego dnia na pewno
bdziesz kochaa si ze mn w tej sukience.
Bardzo Go o to prosiem.
- Och...
- Tatiasza, czy nie jest mio wiedzie, e On
naprawd istnieje?
- O tak, Szura, o tak...
- Powiedz - wydyszaa, lec na boku z
przymknitymi oczami.
Zascho jej w gardle, nie moga zapa tchu.
- Musisz mi natychmiast po wiedzie, e to ju
wszystko, e nic wicej nie ma.
Ledwo yj.
- Zaskocz ci - rzuci z umiechem Szura.
- Nie!
To niemoliwe.
- Dostrzega dziwny bysk w jego oczach.
Szura poklepa j po gowie.
- Niemoliwe?
- Pooy si i zachannie caujc j w usta,
rozsun jej nogi.
- Dopiero si rozkrcam - szepn.
- Do tej pory ci oszczdzaem, ale teraz...
- Oszczdzae?
- powtrzya z niedowierzaniem.
Gono krzykna, gdy w ni wszed, a potem
zajczaa pod jego ciarem, czujc, e znowu
ogarnia j znajoma rozkosz.
- Cudownie, prawda?
Obejmujesz mnie, jakby...
- Tak, cudownie...
- Taniu...
- Caowa j w ramiona, w szyj i w usta.
- To nasza noc polubna.
Uwaaj, bo zostanie z ciebie tylko sukienka.
- Obiecujesz?
- W Ameryce nowoecy skadaj sobie przysig
- powiedzia, gaszczc obrczk na jej
serdecznym palcu.
- Wiesz jak?
Ledwo go syszaa.
Mylaa o Ameryce.
Chciaa go spyta, czy s tam wioski, takie z
chatkami nad brzegiem rzeki.
W Ameryce, gdzie nie byo ani wojny, ani godu,
ani Dmitrija.
- Suchasz mnie?
Ksidz mwi: "Czy ty, Aleksandrze, bierzesz t
kobiet za prawnie polubion on?
".
- Jak?
Polinion?
Parskn miechem.
- To te.
Polubion.
A potem skadamy przysig.
Powiedzie ci, jak brzmi?
- Powiedz.
- Pooya sobie jego palce na ustach.
- Musisz powtarza za mn.
- Ju powtarzam.
- Ja, Tatiana Mietanowa, bior tego mczyzn za
ma...
- Ja, Tatiana Mietanowa, bior tego wielkieeeego
mczyzn za ma.
- Pocaowaa go w kciuk, w palec wskazujcy i
rodkowy.
Mia cudowne palce.
- lubuj...
- lubuj...
- Tym razem pocaowaa go w serdeczny.
- e bd go kocha, wspiera i szanowa...
- e bd go kocha, wspiera i szanowa...
- Teraz obrczka i may palec.
- e bd mu posuszna...
Tatiana przewrcia oczami.
- e bd mu posuszna.
- I e wyrzekajc si innych, bd mu wierna a do
mierci.
Pocaowaa go w rk i otara zy wntrzem jego
doni.
- I wyrzekajc si innych, bd mu wierna a do
mierci.
- Ja, Aleksander Bamngton, bior t kobiet za
on...
- Przesta, Szura.
- Usiada na nim i popiecia piersiami jego pier.
- Przyrzekam...
Pocaowaa go w obojczyk.
- e bd j kocha...
- Zaama mu si gos..
- Kocha, wspiera i szanowa.
Przytulona wsuchaa si wjambiczny rytm jego
serca.
- I e wyrzekajc si innych, bd jej wierny a...
- Przesta.
- Pier mia mokr od jej ez.
- Prosz.
Obj j za gow.
- S rzeczy gorsze ni mier.
Serce wezbrao jej czuoci.
Przed oczyma stan obraz matki po chylonej nad
szyciem.
Przypomniay jej si ostatnie sowa Mariny: "Nie
chc umrze, ani razu nie poczuwszy tego, co ty
czujesz".
Przypomniaa si Tani rozemiana Dasza, ktra
zaplataa jej warkocze.
Boe, ile to czasu mino?
- Tak?
- spytaa.
- Jakie?
- Jakie?
Na przykad ycie w Zwizku Radzieckim.
- Ty te tu yjesz.
Wol ju marn ycie w Zwizku Radzieckim ni
dobr mier.
Ty nie?
- Gdybym mia y z tob, to tak.
- Poza tym nie widziaam, eby kto mia dobr
mier.
- Widziaa.
Co powiedziaa Dasza, zanim umara?
Tatiana przywara do niego caym ciaem, chcc
dotkn jego wielko dusznego serca.
- e jestem dobr siostr.
Aleksander przytuli j jeszcze mocniej.
- I bya - szepn.
- Dasza miaa dobr mier.
Pocaowaa go w miejsce tu nad sercem.
- A ty?
Co mi powiesz, zanim zostawisz mnie sam na tym
wiecie?
Co powiesz, ebym wiedziaa, ebym usyszaa?
Szura pochyli si nad ni i szepn:
- Taniu, kocham ci.
W azariewie nie ma mierci.
Ani mierci, ani wojny, ani komunizmu.
Jestemy tylko my, ty i ja.
I ycie.
Maeskie ycie - doda z umiechem.
- Trzeba je wykorzysta.
- Zeskoczy z ka.
- Chodmy na dwr.
- Dobrze.
- W sukienk.
- Nacign spodnie.
- tylko sukienk.
Z umiechem zeskoczya za nim.
- Ale dokd idziemy?
- Potaczy.
- Potaczy?
- Tak.
Na weselu si taczy.
Zaprowadzi j na polan.
W chodnym powietrzu unosi si zapach
sosnowych szyszek, sycha byo szum rzeki i
ciche potrzaskiwanie konarw drzew.
- Spjrz na ksiyc, Tatiu - szepn, wskazujc
odleg dolin w grach Uralu.
- Widz - odrzeka, widzc tylko jego.
- Ale nie mamy muzyki.
Przycign j do siebie.
- Taniec w promieniach wschodzcego ksiyca -
powiedzia.
- Z mod on w lubnej sukni.
Popynli w walcu przez polan.
Aleksander piewa:
O, jak nas taniec lekko nis W polubnej nocy
pikny czas, Bo znalelimy mio sw, Chocia
milczao kade z nas".
piewa po angielsku, lecz Tatiana zrozumiaa
niemal wszystko.
- Masz adny gos.
Szura.
Znam t piosenk.
Wiesz, jak nazywa si po rosyjsku?
"Nad piknym, modrym Dunajem".
- Bardziej podoba mi si po angielsku.
- Mnie te.
- Przytulia gow do jego nagiej piersi.
- Musisz na uczy mnie sw, ebym moga ci j
zapiewa.
Wycign rk.
- Chod, Tatiasza.
Tej nocy nie spali.
Nietknite kanapki leay pod drzewem tam, gdzie
je zostawia.
Aleksander.
Aleksander.
Aleksander.
Upalne wakacje sprzed lat, jej d, jej krlestwo
nad jeziorem IImen - wszystko to znikno w
otchani dziecistwa, ktre odeszo na zawsze, gdy
zadziwiona i oczarowana, ulega Aleksandrowi.
A on, to czule, to drapienie, koi jej wygodniae
ciao cudami, o jakich nawet nie nia.
I byo tak, jakby niemiertelny zaczyn, wszystko,
co ziemskie - uczucia, gniew i namitno -
przybrao niebiask form.
Wczesnym rankiem senna i zmczona Tatiana
usiada na kocu nad brzegiem krystalicznie czystej
rzeki, a on zoy jej gow na kolanach.
- Kochanie - szepna - chcesz si wykpa?
- Tak, ale nie mam siy.
Lec z ng.
Kilka godzin spali, kilka pywali, potem ubrali si
i poszli do domu Nainy.
Staruszki siedziay na werandzie.
Piy kaw i z oywieniem rozmawiay.
- Plotkuj- powiedziaa Tatiana, wyprzedzajc go
o krok.
- O nas.
- Zaczekaj, a si dowiedz - odrzek i lekko
uszczypn j w po ladek.
Staruszki bardzo si zdenerwoway.
Dusia pakaa i modlia si.
Naina patrzya z wyrzutem na Aleksandra.
Podekscytowana Aksinia dygotaa jeszcze bardziej
ni zwykle, jakby nie moga si doczeka, a
opowie wszystko przyjacikom.
- Gdzie ty bya?
- wykrzykna Naina.
- Nie wiedziaymy, co si stao.
Mylaymy, e ci zabili!
- Powiedz im, Taniu - rzek Aleksander, z trudem
zachowujc powag.
- Czy kto ci zabi?
Wszystkie kobiety - cznie z Tani - spiorunoway
go wzrokiem.
Szura zasalutowa im i poszed si ogoli; z
gstym, czarnym zarostem wyglda
jak pirat.
Co teraz?
Co robi?
Udawa?
Powiedzie prawd?
Boe, te wszyst kie pytania, te wyjanienia...
Czy ona to wytrzyma?
Czy potrafi im wytumaczy zasady, jakimi rzdzi
si jej wiat?
Wierzyy w jedno, a teraz miaaby im powiedzie
zupenie co innego?
Jeszcze przed paroma dniami unosiy si z
zachwytu nad Aleksandrem, ktry przejecha tysic
szeset kilometrw, eby oeni si z Dasz, a tu
masz: rzekomo przybity i zaamany narzeczony eni
si z jej rodzon siostr.
Nie wygldao to zbyt dobrze, zwaszcza dla niej.
- Powiesz nam wreszcie, gdzie przepadlicie?
- Nigdzie, Naino Michajowno.
Bylimy w Mootowie.
Kupilimy troch naczy, jedzenia, konserw i
wdki.
Poza tym...
Poza tym co?
Co jej powiedzie?
- Gdzie spalicie?
Nie byo was trzy dni!
Naprawd nie wiedziaymy, co o tym myle.
Wrci Aleksander.
- Powiedziaa paniom, e si pobralimy?
Puca czterech staruszek, ktre chralnie sapny z
wraenia, wyssay prawie cae powietrze z
werandy.
Szura i jego subtelno.
Tatiana potara oczy, pokrcia gow, usiada na
krzele i westchna.
- Jestem godny jak wilk - powiedzia Aleksander
i wszed do izby.
- Tatiu, mamy co do jedzenia?
- Wrci, ujc pitk chleba.
Da jej kawaek, usiad obok Dusi, obj j i rzek:
- Moje panie, czybycie nie lubiy nowoecw?
Niemoliwe.
Moe zorganizujemy mae przyjcie?
Naina nie wytrzymaa.
- Aleksandrze, nie wiem, czy zauwaye, ale
jestemy bardzo zdenerwowane.
Zdenerwowane i zasmucone.
- Pobrali si!
- wykrzykna Aksinia.
- Jak to?
- Dusia a si przeegnaa.
- Co to znaczy?
Niemoliwe!
Moja Tanieczka jest czysta i niewinna jak...
Aleksander zakrztusi si, gono zakaszla i wsta.
- Taniu, chodmy co zje.
- Zaczekaj.
Aleksander usiad.
- Tatiano Gieorgijewno, chc usysze, e to
nieprawda - powiedziaa Dusia.
- e on tylko artuje.
e ma za nic cztery stare kobiety i chce
przysporzy im lat.
- On chyba nie artuje, Dusiu - odrzeka Naina
Michajowna.
Tatiana przeszya Aleksandra wzrokiem.
- Dusiu, nie trzeba si denerwowa...
- Zaczekaj - przerwa jej Szura.
- Nie rozumiem, po co te nerwy.
Przecie si pobralimy.
To chyba dobrze, prawda?
- Dobrze?
- wykrzykna Dusia.
- A co z Bogiem?
- I z twoj siostr- dodaa surowo Naina.
- Gdzie dobre obyczaje i przyzwoito?
- zapiszczaa Aksinia, jakby dobre obyczaje i
przyzwoito byy ostatni rzecz, jak pragna
widzie w azariewie.
- Taniu!
- Raisa zadygotaa jak podczas trzsienia ziemi.
- Twoja siostra nie zdya jeszcze ostygn w
grobie!
- Aleksandrze - dorzucia srogo Naina.
- Mylaymy, e przyjechae oeni si ze
witej pamici Dasz, niech spoczywa w pokoju.
Jedno zerknicie wystarczyo: Tatiana spostrzega,
e Szura zaczyna traci cierpliwo.
- Zaraz wam wszystko wyjani - przerwaa im
spiesznie.
Za pno.
Aleksander wsta i powiedzia:
- Nie, pozwl, e ja to zrobi.
Przyjechaem do azariewa po Tatian.
Przyjechaem, eby si z ni oeni.
Pobralimy si i nic tu po nas.
Chod, Taniu, idziemy.
Wezm twj kufer.
Po maszyn do szycia kogo przylemy.
- Kufer?
- wykrzykna Naina.
- Tatiana std nie odejdzie!
- Owszem - odpar Aleksander - odejdzie.
- Przecie nie musi!
Szura obj Tanie za szyj.
- Moje drogie panie, jestemy nowoecami.
- Unis brwi.
- Na prawd chcecie, ebymy tu zostali?
Nain zatchno.
Dusia ponownie si przeegnaa, Raisa si
zatrzsa, a zachwycona Aksinia zaklaskaa w
donie.
Tatiana cisna Aleksandra za rk.
- Ciii...
- szepna.
- Prosz ci, wyjd.
Tylko na chwileczk.
Po zwl mi z nimi porozmawia, dobrze?
- Nie, lepiej ju chodmy.
- Zaraz pjdziemy.
Zaczekaj w ogrodzie.
- Nie wiem, dlaczego musicie i - powiedziaa
Naina.
- Moecie spa w mojej sypialni.
Pociel sobie na piecu.
Zanim Tatiana zdya zareagowa, Aleksander
nachyli ku niej i od rzek:
- Naino Michajowno, prosz mi wierzy, nie
wytrzymacie tu z nami...
Aj!
- Wyjd, Aleksandrze!
- Tania roztara mu plecy w miejscu, gdzie go
uszczypna.
- Prosz.
- Gdy wyszed, usiada.
- W chatce dziadkw bdzie nam wygodniej,
naprawd.
- Chciaa powiedzie, e bd tam mieli wicej
prywatnoci, ale staruszki by tego nie zrozumiay.
- Jeli bdziecie czego potrzeboway, dajcie nam
zna.
Szura chce naprawi wam pot.
Jeli zechcecie zaprosi nas na kolacj, chtnie
przyjdziemy.
- Tanieczko - odrzeka Naina - tak si o ciebie
martwimy.
Ty z wojskowym.
Akurat ty!
Dusia wymamrotaa pod nosem imi jakiego
witego.
- Nie wiem, jak on - kontynuowaa Naina - ale
mylaam, e ty wolisz kogo bardziej podobnego
do siebie.
Kogo odpowiedniejszego.
- Nie martwcie si - odrzeka Tatiana.
- Nic mi przy nim nie grozi.
- Oczywicie, e zaprosimy was na kolacj -
powiedziaa Naina.
- Bardzo ci kochamy.
- I niech Bg ci oszczdzi koszmarw
maeskiego oa - dodaa Dusia.
- Dzikuj - odrzeka Tatiana, z trudem
zachowujc powag.
Stojcy nieopodal Aleksander zgi si wp ze
miechu.
Dwigajc ciki kufer, by wzgldnie bezbronny.
Bardzo jej to odpowiadao, gdy moga na niego
nakrzycze.
- Dlaczego nigdy nie mog zaatwi nic po
swojemu?
Dlaczego mi nie pozwalasz?
- Bo gdyby zaatwia to po swojemu, musiaaby
godzinami doi krow, pra ich ubrania, potem
szy im nowe i robi Bg wie, co jeszcze!
- Nie rozumiem.
Mylaam, e po lubie troch si uspokoisz, e
bdziesz mniej opiekuczy, mniej...
No wiesz.
Ale nie.
Ty i ten twj amerykaski styl ycia.
Wystajesz jak czarny koek zza biaych desek.
Aleksander parskn miechem.
- Nic nie rozumiesz - odpar nieco zadyszany.
- Dlaczego tak my laa?
- Bo ju si pobralimy.
- eby rozwia wszelkie zudzenia, ostrzegam ci,
kochanie, e po niewa jeste moj on,
wszystko, co do tej pory widziaa, nasili si w
dwjnasb.
Absolutnie wszystko.
- Wszystko?
- Tak.
Moja nadopiekuczo.
Zaborczo.
Zazdro.
Wszystko.
Wyjdzie ze mnie dzika bestia.
Nie chciaem mwi ci tego przedtem, bo
mogaby si wystraszy.
- Boe!
- Widzisz?
Ale nic z tego.
Maestwa nie da si uniewani.
- Zer kn na ni poncymi oczami.
- Zwaszcza maestwa tak dokadnie...
skonsumowanego.
Nie doszli nawet do domu, nie wytrzymali.
Szura wnis kufer midzy sosny, usiad na nim, a
ona usiada mu na kolanach.
- Tylko ciiiicho - szepn, podwijajc jej sukienk.
- Tu jest las.
Przeposzymy zwierzta.
- To tak, jakby kto poprosi ci, eby zdja na
dzie piegi, prawda?
- spyta, gdy ju odpoczywali.
Pod wieczr odwiedziy ich cztery staruszki.
Akurat grali w pik.
Tania wanie mu j odebraa i radonie piszczc,
prbowaa si przy niej utrzyma.
W pewnym momencie Aleksander podnis j i
mocno przy tuli.
On by tylko w szortach, ona w koszulce i
majtkach.
Speszona Tatiana stana przed nim jak tarcza,
chcc osoni jego prawie nagie ciao przed
czterema parami wytrzeszczonych oczu.
Aleksander spokojnie zaoy rce i szepn:
- Powiedz im, e...
Nie, sam im powiem.
- I zanim zdya jakkolwiek zareagowa,
podszed do goci wielki jak gra i jak gra nie
ustpliwy.
- Drogie panie - zacz.
- Drobna uwaga na przyszo.
Chyba bdzie lepiej, jeli zamiast przychodzi do
nas, zaczekacie, a my przyjdziemy do was.
- Szura - wymamrotaa Tatiana.
- Id si ubra.
- Gra w pik non to jeszcze nic - doda na
odchodnym.
- Zobaczycie tu takie rzeczy, e a strach.
- Wszed do domu, wyszed ubrany i oznajmi, e
idzie do wsi po ld i siekier.
- Po ld i siekier?
- powtrzya zdumiona.
- Skd wemiesz ld?
- Z przetwrni ryb.
Musz je jako chodzi, nie uwaasz?
- A siekier?
- Od dobrego czowieka imieniem Igor!
- odkrzykn, posyajc jej causa na poegnanie.
Odprowadzia go wzrokiem.
- Szybko wracaj!
Naina Michajowna bardzo j przepraszaa na
niespodziewane naj cie.
Dusia mamrotaa pod nosem modlitw za
modlitw.
Raisa si trzsa.
Aksinia promieniaa.
Tatiana zaprosia je na szklank kwasu.
- Prosz, wejdcie.
Zobaczcie, jak adnie tu posprzta.
I naprawi drzwi.
Grny zawias by zepsuty, pamitacie?
Staruszki rozejrzay si za czym do siedzenia.
- Tanieczko - zauwaya nerwowo Naina.
- Tu nie ma adnych mebli.
Aksinia wydaa wesoy okrzyk.
Dusia si przeegnaa.
- Wiem, Naino Michajowna - odrzeka Tatiana,
spogldajc na podog.
- Ale niewiele nam potrzeba.
Mamy kufer, troch rzeczy...
Alek sander powiedzia, e zrobi awk.
Przyniesiemy maszyn do szycia i...
Damy sobie rad.
- Ale jak...
- Przesta, Naino - przerwaa jej Aksinia.
- Daj dziewczynie spokj.
Dusia zerkna na zmit pociel na piecu.
Tania zaczerwienia si i umiechna.
Szura mia racj.
Lepiej by byo, gdyby to oni je odwiedzili.
Spytaa, kiedy mogliby przyj na kolacj.
- Choby dzisiaj - odrzeka Naina.
- Wydamy przyjcie.
Ale moecie przychodzi co wieczr.
Tu nie ma gdzie gotowa ani na czym siedzie.
Umrzecie z godu.
Przychodcie, przychodcie codziennie.
Tyle moecie chyba dla nas zrobi, prawda?
- Nie moemy - odpar Aleksander.
Wrci bez lodu (Jutro"), przynis za to siekier,
motek, gwodzie, pi, desk i naftowy prymus.
- Nie oeniem si z tob, eby codziennie tam
chodzi.
Zaprosia je do rodka?
- spyta ze miechem.
- Odwana jeste, ono!
A zdya przedtem posa?
- Rozemia si jeszcze goniej.
Tatiana siedziaa na zimnej pycie pieca i krcia
gow.
- Jeste niemoliwy.
- Ja?
Ani myl tam i.
Ale moe zaprosisz je tutaj na pokolacyjny
vaudeville]
- Vaudeville] - nie zrozumiaa.
- Niewane.
- Rzuci rzeczy na podog w kcie izby.
- Zapro je na mae przedstawienie.
My bdziemy si kochali, a one bd chodzi
wok pieca i cmoka z zachwytu, ile dusza
zapragnie.
Naina powie:
"A mwiam, eby wybraa mojego Wow.
Wowa sprawiby si o wiele lepiej".
Raisa otworzy usta, eby powiedzie: "Ohoho!
", ale nie powie nic, bo za bardzo bdzie si
trzsa.
Dusia wyszepcze: "Dobry Jezu, przecie prosiam
Ci, eby oszczdzi jej koszmarw maeskiego
oa!
". Aksinia...
- Zaczekaj tylko, a rozpowiem we wsi o twoich
koszmarach - przerwaa mu oschle Tatiana.
Szura rozemia si i poszed popywa.
Tatiana ogarna izb, poukadaa rzeczy i posaa
ko.
Przebraa si i gotowa do wyjcia, usiada przy
piecu, czekajc, a zagotuje si woda na prymusie.
Wrci Aleksander.
Zdj mokre szorty i podszed bliej.
Tania podniosa wzrok i serce drgno jej na
widok tego, co zobaczya.
- Co?
- spyta, trcajc j lekko nog.
- Nic - odrzeka szybko, odwracajc wzrok.
Ale trci j nog po nownie, a ona tak bardzo
chciaa na niego popatrze.
Tak bardzo chciaa go posmakowa.
Przezwyciywszy niemiao, uklka na
drewnianej pododze i delikatnie uja go w
donie.
- Czy wszyscy mczyni s tacy pikni czy tylko
ty?
- szepna czule.
- Tylko ja - odrzek z umiechem.
- Pozostali s odraajcy.
- Po oy jej rce na ramionach.
- Wsta.
Tu jest dla ciebie za twardo.
- Czy w Ameryce maj dywany?
- Wielkie, takie od ciany do ciany.
- Podaj mi poduszk - szepna.
Poszli do Nainy na kolacj.
Tatiana gotowaa, Aleksander naprawia pot.
Przyszli Wowa i Zoja, wyranie skonsternowani
nieoczekiwanym zwrotem sytuacji i kaprysem losu,
dziki ktremu ich maa, cicha Tania wysza za
m za oficera Armii Czerwonej.
Wszyscy obserwowali kady ich ruch, jej i
Aleksandra, dlatego, gdy podawaa mu jedzenie i
gdy na ni spojrza, wspominajc niedawno
przeyte chwile, szybko ucieka wzrokiem w bok.
Baa si, e siedzcy przy stole wyczytaj
wszystko z jej twarzy.
Po kolacji Aleksander nie poprosi nikogo o
pomoc przy sprztaniu ze stou.
Pomg jej sam i kiedy zmywaa na dworze
patelni, uj w donie jej twarz i powiedzia:
- Tatiu, nigdy si ode mnie nie odwracaj.
Teraz jeste moja, dlatego ilekro na ciebie
spojrz, chc widzie to w twoich oczach.
Popatrzya na niego z uwielbieniem.
- O wanie - szepn, caujc j w usta i splatajc
palce z jej liskimi od mydlin palcami.
Nazajutrz po poudniu nagi do pasa Aleksander
majstrowa na bosaka przy dwch blaszanych
misach, podczas gdy Tatiana to podrygiwaa, to
podskakiwaa, to taczya drobnymi kroczkami tu
za nim, pytajc go co chwil, co robi.
Uwiadomia sobie, e nie lubi niespodzianek.
W kocu Szura nie wytrzyma: chwyci j za rk,
odcign na bok i poprosi, eby posza co
ugotowa, poczyta, powtrzy angielskie swka,
eby zaja si czymkolwiek i nie zawracaa mu
gowy przez najblisze dwadziecia minut.
Ale Tatiana nie moga go zostawi nawet na
minut.
Co prawda przestaa podskakiwa, ale co chwila
zagldaa mu przez rami.
Aleksander wla do mniejszej misy mleko, gst
mietan, doda cukru, tek i szybko zamiesza.
Tania podwina bluzk i otara si piersiami o
jego nagie plecy.
- Hmm...
- powiedzia.
- Przydaby si kubek czarnych jagd.
Tatiana chtnie pobiega do lasu.
Napeniwszy wiksz mis lodem
i sol, Aleksander woy do niej t mniejsz,
usiad i dug, drewnian yk zacz powoli
miesza.
- Co robisz?
Kiedy mi powiesz?
- Niedugo.
- Ale kiedy?
Powiedz teraz.
- Jeste niemoliwa.
Za p godziny.
Wytrzymasz p godziny?
- P godziny?
Co bdziemy przez ten czas robi?
- Znowu zacza podskakiwa i podrygiwa.
Aleksander rozemia si gono.
- Ja ci chyba udusz.
Posuchaj, nie mog przesta miesza.
Przyjd za p godziny.
Tatiana krya po polanie, obserwujc go z
daleka.
Bya szczliwa.
Szczliwa do utraty zmysw.
Tak szczliwa, e brakowao jej sw.
- Szura, patrzysz?
Spjrz!
- Zrobia gwiazd i stana na jednej rce.
- Patrz, kochanie, patrz!
Zawoa j p godziny pniej.
Podbiega w podskokach i spogldajc na gst,
niebieskaw mas w misie, spytaa:
- Co to jest?
Poda jej yk.
- Sprbuj.
Sprbowaa.
- Lody?
- spytaa zdumiona.
Z umiechem kiwn gow.
- Lody.
- Zrobie dla mnie lody?
- Tak.
To urodzinowy prezent.
Wszystkiego najlepszego, Tatiu...
Boe, co si stao?
Dlaczego paczesz?
Jedz.
Roztopi si.
Tatiana usiada na trawie z mis midzy nogami i
rozpakaa si na dobre.
Zdumiony Szura bezradnie rozoy rce i poszed
si umy.
- Zostawiam troch dla ciebie - powiedziaa ze
zami w oczach, gdy wrci.
- Nie, zjedz wszystko.
- Za duo.
Zjadam poow.
Jeli nie zjesz, co z tym zrobimy?
- Tak sobie myl...
- Uklk tu przy niej.
- Tak sobie myl, e chtnie bym ci rozebra,
posmarowa nimi, a potem wszyciutko zliza.
Tatiana upucia yk.
- Szkoda by byo pysznych lodw - odrzeka
chrapliwie.
Wkrtce zmienia zdanie.
Potem wykpali si i Szura usiad na brzegu, eby
zapali.
- Taniu, poka mi swoj synn nag gwiazd.
- Tutaj?
Nie, to niedobre miejsce.
- Jeli nie tutaj, to gdzie?
miao!
Tatiana wstaa i skrzc si kroplami wody,
podniosa rce.
- Patrzysz?
- Po czym odbia si i potoczya w stron rzeki,
wykonujc po drodze dwa, trzy, cztery, pi,
sze...
a siedem obrotw.
- No i jak?
- zawoaa z rzeki.
- Cudownie!
- odkrzykn, nie odrywajc od niej oczu.
Nawet bez zegarka Aleksander - jak na
wojskowego przystao - obudzi si bladym
witem i poszed popywa, podczas gdy
rozespana Tatiana czekaa na niego, zwinita w
kbek niczym bueczka prosto z gorcego pieca.
Szura wskoczy do ka i zimny jak ld, przylgn
do niej caym ciaem.
Tania przeraliwie krzykna i sprbowaa uciec.
Na prno.
- Nie!
Prosz, nie!
To nieludzkie!
Mam nadziej, e ukarz ci za to w wojsku.
Zao si, e Marazowowi nigdy tego nie
zrobie.
- Oczywicie, e nie, ale nie mam do niego
niezbywalnych praw, a ty jeste moj on.
Odwr si do mnie.
- Pu mnie, to si odwrc.
- Taniu, wcale nie musisz si odwraca - szepn,
powoli wchodzc w ni od tyu.
- Ale puszcz ci dopiero wtedy, gdy ogrzejesz
mnie i od rodka, i od zewntrz...
Kiedy skoczyli si kocha, zrobia mu na
niadanie dwanacie plackw ziemniaczanych.
Potem usiada na kocu i rozkoszujc si kolejnym
sonecznym dniem, patrzya, jak Szura je.
Jad apczywie, zachannie.
- Hmm?
- rzuci.
- Co?
- Nic - odrzeka z umiechem.
- apczywie jesz.
Jak ty przeye zim?
- Ja?
- spyta zaskoczony.
- A ty?
Oddaa mu swoje placki.
Protestowa, lecz niezbyt dugo, tymczasem ona,
nie mogc oderwa oczu od jego twarzy,
przysuna si bliej, i jeszcze bliej.
Topniaa przy nim jak ld.
- Co, Tatiu?
- szepn, gdy podaa mu ostatni kawaek placka na
widelcu.
- Zrobiem co, co ci si spodobao?
Zaczerwienia si, pokrcia gow, cichutko
pisna i cmokna go w nie ogolony policzek.
- Chod, mu - wymruczaa.
- Idziemy si goli.
Golc go, spytaa:
- Wiesz, e jutro rano Aksinia chce napali dla nas
w ani?
Po wiedziaa, e stanie przed drzwiami i bdzie
pilnowaa, eby nikt nie wszed.
- Tak, mwia.
Lubi Aksini, ale wiesz, dlaczego to
zaproponowaa: eby nas podsuchiwa.
- Musiaby zachowywa si troch ciszej -
odrzeka, cierajc resztki myda z jego gadkiego
policzka.
- Ja?
Zarumienia si i umiechna.
- Co bdziemy dzisiaj robi?
- spytaa, odkadajc rcznik.
- Trzeba nazbiera jagd do ciasta.
- Trzeba, ale najpierw musz zawlec ten pie do
rzeki, ebymy mie li na czym siedzie, myjc
zby.
Jeszcze potem musz zrobi st do czyszczenia
ryb.
Ty pjdziesz na zebranie kka krawieckiego, do
tych bab.
Bd nieszczliwy.
- To tylko dwie godziny, zaraz potem wrc.
- I znowu bd szczliwy.
- Takie masz zadanie: by szczliwy.
Obj j wp.
- Tu, w azariewie, mam tylko jedno zadanie.
Kocha si z moj apetyczn on.
Tatiana omal nie jkna.
- Duo mwisz, mao...
- Jak moja angielszczyzna?
- spytaa po angielsku.
- Dobrze.
Byo wczesne przedpoudnie.
Szli zasanym limi brzegiem rzeki kilka
kilometrw od domu, niosc dwa kubeki czarnych
jagd.
Mieli rozmawia tylko po angielsku, ale Tatiana
co chwil przechodzia na rosyjski.
- Czytam o wiele lepiej ni mwi.
John Stuart Mili przesta by nie zrozumiay i jest
teraz tylko niepojty.
- Subtelna rnica - odrzek z umiechem
Aleksander.
Wyrwa z mchu dwa grzyby.
- Jadalne?
Odebraa mu je i odrzucia daleko za siebie.
- Tak, ale mona je zje tylko raz.
Wybuchn miechem.
- Musz ci nauczy zbiera grzyby.
Szura.
Nie mona ich tak wyrywa.
- A ja musz ci nauczy angielskiego.
- To jest mj nowy m, Aleksander Barrington -
powiedziaa po angielsku Tatiana.
- A to jest moja moda ona, Tatiana Mietanowa.
- Pocaowa j w warkocz i po rosyjsku doda: -
Powiedz to, czego ci nauczyem.
Tania spieka raka.
- Nie - zdecydowanie odpara po angielsku.
- Nie powiem.
- Prosz.
- Nie.
Szukaj jagd.
- Widziaa, e jagody zupenie go nie interesuj.
- A potem?
- spyta dwuznacznie.
- Powiesz?
- Ani teraz, ani potem - odpara odwanie i czym
prdzej spucia oczy.
Przycign j do siebie.
- Potem - szepn - twj angielskojzyczny
jzyczek sprawi mi wielk przyjemno w ku.
Prbowaa wyswobodzi si z jego ramion, lecz
na prno.
- Dobrze - odrzeka po angielsku - e nie
rozumiem, co on do mnie mwi.
- Nie rozumiesz?
- Postawi kubeek.
- Zaraz ci wytumacz.
- Potem, potem.
Teraz we kaboek i zbieraj jagody.
- Dobrze.
- Cmokn j w policzek.
- I nie kaboek, tylko kubeek.
Tatiu, no powiedz...
- Obj j wp.
- Twoja niemiao dziaa na mnie jak afrodyzjak.
No powiedz.
Zabrako jej tchu.
- We kubeek - szepna po angielsku.
- Chodmy do domu.
Bdziemy praktykowa kochanie.
Wybuchn miechem.
- Znowu to samo.
Bdziemy si kocha, Taniu.
Bdziemy si kocha.
Byo spokojne, upalne popoudnie.
Aleksander rozpiowywa pie drzewa.
Tatiana staa tu obok niego.
- Hmm?
Trcia go okciem.
- No?
- rzuci.
- Chodzisz za mn jak may cie.
Musz to skoczy i zrobi awk.
- Chcesz si w co pobawi?
- Nie.
Mam robot.
- Moglibymy pobawi si...
No wiesz, w rozkazy - szepna zapraszajco.
- Pniej.
- To moe w chowanego?
- Pniej.
- Tak, tak, pan kapitan boi si przegra.
Ju raz przegra.
- Ach ty...
- Chcesz pobryka?
Zerkn na ni przez rami.
- Nie, nie - odrzeka, czerwienic si jak piwonia.
- Pobawi si, w rzece.
Stan ci na rkach, a ty podniesiesz mnie wysoko
i...
- Tylko pod warunkiem, e bd mg ci zrzuci.
- Zrzuci?
Nie syszaam, eby tak to nazywali, ale zgoda, z
wielk chci.
Rozemia si gono, nie przestajc piowa.
- Zrzuc ci nawet dwa razy, ale najpierw musz
poci ten przeklty pie.
Tatiana milczaa przez chwil.
- Pokaesz mi, jak si robi wojskowe pompki?
Dasz rad zrobi pidziesit?
- Jeli mnie odpowiednio zachcisz...
- Oczywicie.
Teraz?
- Jeste niesamowita.
Nie, pniej.
Tatiana zmarszczya brwi.
- Sprbujemy si na rk?
- Na rk?
- powtrzy z ironicznym umiechem.
- Chyba artujesz.
- Ja?
Bynajmniej.
No chod, wielkoludzie.
Co? Boisz si?
- Poaskotaa go pod pach.
- Przesta.
Poaskotaa go ponownie.
- Tchrzysz, tchrzysz, tchrzysz...
- Do tego, miarka si przebraa.
- Odoy pi, ale ona bya ju w poowie polany
i pdzia z piskiem w stron lasu.
- Poczekaj tylko, a ci zapi!
- krzykn.
Z radoci daa mu si dopdzi.
Obrci j twarz do siebie i wydysza:
- Nigdy nie askocz mnie, kiedy mam pi w rku.
Rozemiaa si.
- Szura, przecie ty zawsze masz co w rku.
Jeli nie pi, to papierosa albo siekier...
Chwyci j za poladki.
- O wanie.
Albo...
Chwyci j za piersi.
- Sam widzisz.
To co?
Posiujemy si?
Na ziemi, tak jak lubisz.
- Obj j tak mocno, e zabrako jej tchu.
Albo nie wiedzia, jak bardzo jest silny, albo ba
si, e nie potrafi jej skutecznie utuli; miaa
nadziej, e po prostu jest silny.
Bardzo, ale to baaardzo silny.
- No?
Czekam, Szura?
- Poklepaa go agodnie po plecach.
- Hmm?
Puci j i gono odetchn.
- No dobra - rzuci z umiechem.
- Oderwaa mnie od pracy.
Co teraz?
Pompki?
Czy pobrykamy w rzece?
Stali bez ruchu.
Byszczay jej oczy.
Jemu jeszcze bardziej.
Zrobia p kroku w lewo, potem w prawo...
Ale tym razem by szybszy.
- Nic z tego, kochanie.
- Obj j w talii.
- Chcesz sprbowa jeszcze raz?
Krok w prawo, krok w lewo...
Za wolno.
- Jeszcze raz?
- spyta z umiechem.
Ponownie znieruchomiaa, zrobia byskawiczny
skok w lewo i zanim zdy si wyprostowa,
staa ju kilka krokw za nim.
Radonie piszczc, pada mu w ramiona,
pocaowaa go i szepna:
- Zrobimy tak: zawi ci oczy, obrc ci kilka
razy dokoa, a po tem bdziesz musia znale
mnie na polanie.
- Zachichotaa.
- Przesta mnie askota.
- Mam do zabawy w ciuciubabk - odpar, nie
przestajc jej askota.
- Zrbmy inaczej: ja zawi oczy tobie i bdziesz
musiaa zgadn, co wkadam ci do ust.
Wybuchna miechem.
Aleksander spojrza na ni niewinnie.
- No co?
- Szura!
- wykrzykna Tatiana.
- Zaoysz si, e zgadn, co to bdzie, zanim
jeszcze zawiesz mi oczy?
On te si rozemia, wzi j na rce i ponis w
stron domu.
- Dobrze, zgoda - powiedzia.
- Ale pod warunkiem, e nazwiesz to po angielsku.
- Wsun rk pod sukienk i delikatnie j
popieci.
- Szura?
- Tak?
- Postaw mnie.
Ja si schowam, a ty mnie znajdziesz.
- Po co?
Przecie ju ci znalazem.
- Przytuli j czule.
- Szura, nie tak mocno!
Nie mog si rusza.
- Wiem.
I wanie o to chodzi.
Nie chc, eby ucieka.
- Co to za zabawa?
- Ta, w ktr bawimy si codziennie.
- To znaczy?
- Obudzi si, wsta, pokocha si, umy si,
ugotowa niadanie, zje, pokocha si po raz
drugi, popywa w rzece, pokocha si po raz
trzeci, pogra w pik, w domino czy w
chowanego, pokocha si po raz czwarty...
- No tak, ale teraz bdziemy si kocha bez
chowanego.
I to ma by zabawne?
Obudzili si wczenie, zowili kilka pstrgw,
troch popywali, a potem Tatiana zdecydowaa,
e najwysza pora nauczy Szur smay bliny.
Rzecz w tym, e nie wiedzie czemu Aleksander w
ogle nie sucha tego, co mwia.
- Szura!
Nie bd powtarzaa po raz czwarty.
Chcesz si nauczy czy nie?
- Jestem mczyzn - odpar z umiechem - a jako
mczyzna jestem fizycznie niezdolny do
kucharzenia.
- Lea na pododze, podczas gdy ona mieszaa
ciepe, gste mleko z mk i cukrem.
- Ale lody zrobie.
- Zrobiem je dla ciebie, to zupenie co innego.
- Szura!
- Co?
- Dlaczego patrzysz na mnie, a nie na ciasto?
- Bo nie mog oderwa od ciebie oczu - odpar
spokojnie.
- Bo podnieca mnie myl, e gotujesz dla mnie z
takim oddaniem, e potrafisz przyrzdzi wszystko,
co zechc.
Nie mog si tob nasyci - doda z nieco
mniejszym opanowaniem - dlatego przesza mi
ochota na bliny.
- To patrz na ciasto, nie na mnie - odrzeka
drcym gosem.
- Co zrobisz, kiedy znajdziesz si w lesie i
bdziesz musia co ugotowa?
- Nie musz smay blinw.
Bd jad kor, jagody, grzyby...
- Zrb co dla mnie i grzybw lepiej nie jedz,
dobrze?
A teraz patrz.
Aleksander ciko westchn i zajrza do miski.
- No dobrze.
Mleko, mka i cukier, tak?
Ju?
To wszystko?
Mog teraz popatrze na ciebie?
Szybki ruch drewnianej yki i na nosie wyldowa
mu kleks ciasta.
- Powiedziaam, eby uwaa.
Spojrza na ni z niedowierzaniem i pokrci
gow.
- Dziecko drogie, czy ty wiesz, z kim masz do
czynienia?
- Woy rk do miski i...
Tatiana niespiesznie otara twarz z ciasta i nie
przerywajc mieszania, spokojnie odrzeka:
- Nie, ale wiem na pewno, e ty nie wiesz, kto tu
rzdzi.
- I zanim zdy zareagowa, wylaa na niego
zawarto miski, byskawicznie wstaa i wybiega
z chatki.
Dopdzi j na polanie.
Ociekajc gstym ciastem, chwyci j w talii,
podnis, mocno przytuli i zatka
jej usta, eby przestaa si mia, lecz rozbrykana i
podniecona Tatiana nie moga si opanowa i
chichotaa dalej.
Momentalnie wyczua, e jej dygoczce ze miechu
ciao kojarzy si mowi z dreniem, jakie ogarnia
j w zupenie innej sytuacji, i chocia jej domysy
okazay si suszne, chichotaa coraz goniej.
Uwalani gstym, ciepym ciastem, liscy i sodcy,
kochali si nieprzytomnie i wzajemnie lizali, a
wreszcie nasycony Aleksander wysapa:
- Czy zjedzenie surowego ciasta i zjedzenie
smaonego blina to jedno i to samo?
- Chyba tak - odrzeka zdyszana Tatiana.
Byo poudnie.
Aleksander sprawia pstrgi na wasnorcznie
skleconym stoliku.
Wojskowym noem skroba je i odcina im by.
Tatiana staa tu obok z torebk na wntrznoci i
garnkiem na ryb; zamierzaa ugotowa uch z
ziemniakami.
Mieli tylko jeden ostry n i Szura wada nim z
wielk wpraw.
- Jeli tylko nie bdziesz musia gotowa tego, co
zowisz lub upolujesz, na pewno nie umrzesz z
godu.
- Taniu, gdybym musia, usmaybym t ryb na
zwykym ognisku.
- Zerkn na ni przez rami.
- Hmm?
No co?
Nie wierzysz?
- owisz ryby, umiesz rozpali ognisko, zrobi
st, walczysz, mgby pracowa w tartaku.
Czy jest co, na czym si nie znasz?
- Za czerwienia si, zanim skoczya mwi.
- To ty mi powiedz.
- Pocaowa j namitnie i oderwa usta od jej
ust dopiero wtedy, gdy cicho jkna.
- Boe - szepn.
- Dlaczego ty jeste taka...
apetyczna?
Tatiana odchrzkna.
- Musz przesta si czerwieni.
- Nie.
Prosz...
Tak, jest co, czego nie umiem robi.
Nie umiem smay blinw.
- Kiedy pjdziemy do Mootowa po lubne
zdjcia?
- Ten jubiler zada za nie naszych obrczek.
Przytulia si do niego i podniosa gow.
- Czy mamy do nafty do prymusa?
- Tak.
Bo?
- Czy kiedy nastawi zup, moglibymy gdzie
pj?
- Wzia gboki oddech.
- Szura, Dusia pytaa mnie, czy nie pomogabym
jej w cerkwi.
Tak ci prosz...
Dawno tam nie byam, mam wyrzuty sumienia i...
Aleksander przesta si umiecha.
- Bywasz tam a za czsto.
- Mylaam, e jestem twoim maym cieniem.
- Ale nie wtedy, kiedy tam chodzisz.
- Szura westchn.
- Czego znowu chc?
- Okno wypado.
- Tatiana z ulg wypucia powietrze.
- Pytaa, czy mgby je wstawi.
To jedyne okno z witraem.
- Aha, a wic tym razem Dusia chce zapdzi do
roboty mnie, nie ciebie.
- Pjd z tob.
Obiecaa butelk wdki za fatyg.
- Jeli da ci wity spokj, to sprawa zaatwiona.
Przyniosa mu papierosy i zapalniczk.
- Potrzymam.
Otwrz usta.
- A to co?
- Przypali papierosa i kilka razy si zacign.
Nie wiedzc, co zrobi z papierosem, Tania
powchaa go, te si zacigna i gwatownie
rozkaszlaa.
Aleksander zacign si jeszcze kilka razy i
powiedzia:
- Do, wystarczy.
A ty nigdy nie bierz papierosa do ust.
Sysz, jak w nocy oddychasz.
Rzzisz.
- To nie grulica.
To dlatego, e tak mocno mnie przytulasz.
- Od wrcia wzrok.
Aleksander popatrzy na ni bez sowa.
Trzymaa okienko z witraem.
Staa na drabinie, podczas gdy on smarowa ram
lepk mieszanin sproszkowanego wapna, gliny i
wody.
- Szura?
- Hmm?
- Mog ci zada hipotetyczne pytanie?
- Nie.
- Co bymy zrobili, gdyby Dasza przeya?
Czy kiedykolwiek o tym
mylae?
- Nie.
- Ja czasami myl.
- Na przykad kiedy?
- Choby teraz.
Aleksander zamilk.
- Moesz pomyle razem ze mn?
- nie ustpowaa Tatiana.
- Nie chc.
- Prosz.
Aleksander westchn.
- Lubisz si zadrcza.
Czy ycie byo dla ciebie zbyt askawe?
Tatiana podniosa gow.
- Tak, byo.
- Trzymaj rwno.
O tak...
To jedyny witra Dusi.
Gdyby pk, nie wybaczyaby nawet tobie.
Nie za ciko ci?
- Nie, nie.
Zaczekaj, podnios wyej...
- Jeszcze tylko chwila.
Ju prawie gotowe.
Tatiana podniosa nog, stracia rwnowag i
runa w d, wypuszczajc okno.
Aleksander chwyci je i szybko zszed z drabiny,
eby po mc jej wsta.
Bya lekko oszoomiona, ale caa.
Miaa tylko niewielkie zadrapanie na plecach i na
kostce u nogi.
Zmarszczya czoo i przeszya
go wzrokiem.
- Co?
- spyta Szura.
- Podziwiasz mj refleks?
Dusia bdzie modlia si za mnie do koca ycia.
- Prbowa oczyci jej spdnic, lecz jeszcze
bardziej j zabrudzi.
- Spjrz na moje rce.
Jeszcze troch i scementuj si z tob na dobre.
- Z umiechem pocaowa j w obojczyk.
Ale Tatiana si nie umiechna.
- Co ci?
- spyta.
- Podziwiam twj byskawiczny refleks.
Brawo, Szura.
Chciaam tylko zauway, e majc wybr midzy
on i witraem, bez wahania wybrae witra.
Rozemia si gono, pomg jej wej na
drabin, stan tu za ni i nie dotykajc jej
ubrudzonymi rkami, lekko ugryz j w poladek.
- Nieprawda - odpar.
- Leaa ju na pododze.
- Nie widziaam, eby wykorzysta swj
legendarny refleks, kiedy leciaam w d
jak kamie do studni.
- Hmm...
A co by si stao, gdyby witra spad ci na gow?
Wtedy te nie byaby ze mnie zadowolona.
- Tak samo jak teraz - odrzeka z umiechem.
Ugryz j czule jeszcze raz i wstawi okno.
Dusia, ktra wanie wesza do kocioa, bya tak
szczliwa, e nawet go pocaowaa, mwic, e
dobry z niego czowiek.
Aleksander lekko pochyli gow i trci Tatian
okciem.
- A nie mwiem?
Tania pocigna go za koszul.
- Chod, dobry czowieku.
Trzeba ci umy.
Wrcili do domu przez pachncy ywic las.
Tatiana od razu posza po rczniki i mydo.
- Taniu, ale przedtem mnie nakarm.
- Nie moesz je uwalany wapnem i cementem.
- Chcesz si zaoy?
Wiem, czym si to mycie skoczy.
Dasz mi je dopiero za dwie godziny, a ju teraz
umieram z godu.
Nalej talerz zupy i nakarm mnie jak dziecko.
- Dwie godziny?
- wymruczaa, czujc znajome gorco w
podbrzuszu.
- Hmm, mgby uwin si szybciej...
- Nakarm mnie, Tatiu, ponarzekasz potem.
- Jego rozemiane oczy ogrzeway j niczym ogie.
Nalaa mu uchy i wzia yk.
- Nie odpowiedziae na moje hipotetyczne
pytanie.
- Na szczcie zapomniaem, o co pytaa.
- O Dasz.
Przeu i przekn kawaek ryby z ziemniakiem.
- Przecie znasz odpowied.
- Tak?
- Oczywicie.
Gdyby Dasza przeya, musiabym dotrzyma
sowa i si z ni oeni, a ty wyldowaaby w
ku z Wow.
- Szura!
- Co?
Kopna go w ydk.
- Jak masz sobie artowa, to lepiej nie
rozmawiajmy.
- wietnie.
Mog prosi o dolewk?
Po obiedzie poszli si umy.
On szorowa sobie rce, ona namydlaa mu plecy.
- Gdyby ya, nie mgbym si z ni oeni -
powiedzia.
- Przecie wiesz.
Musiabym wyzna jej prawd tu, w azariewie.
A ty?
Co by zrobia?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Siedzieli w wodzie, niedaleko brzegu.
Aleksander my jej gow.
- Brakuje ci jej - szepn, przeczesujc palcami jej
liskie wosy.
- Tak.
Wiele razy zastanawiaam si, jak by si z ni tutaj
mieszkao.
- Usiada wygodniej.
- Tskni za nimi wszystkimi.
Za rodzin.
Tak samo jak ty musiae tskni za matk i ojcem
- dodaa drcym gosem.
- Nie miaem na to czasu.
Byem zbyt zajty ratowaniem sobie ycia.
- Odchyli jej gow i spuka szampon z wosw.
Jednake Tatiana wiedziaa swoje.
- Czasami mam dziwne przeczucia co do Paszy.
- Dziwne?
Tania wstaa i wzia od niego mydo.
- Sama nie wiem.
Pocig wylecia w powietrze, ale nie znaleziono
adnych zwok.
Jego mier jest przez to mniej rzeczywista.
On te wsta i poszli na gbsz wod.
- Chcesz powiedzie, e bardziej rzeczywista
byaby wtedy, gdyby widziaa, jak umiera?
- Co w tym rodzaju.
Czy to ma jaki sens?
- adnego.
Nie widziaem, jak umierali moja matka i ojciec, a
mimo to oboje nie yj.
- Wiem.
- Namydlia go delikatnie i czule.
- Ale Pasza to mj brat-bliniak, moja druga
poowa.
Jeli on nie yje, dlaczego yj ja?
- Na mydlia sobie piersi i potara twardymi
sutkami o jego pier.
- Tego nie wiem.
Ale tak - doda z umiechem - yjesz, i to bardzo.
Co ci powiem.
Chcesz si pobawi w hipotezy?
Dobrze.
Teraz ja zadam ci pytanie.
- Odebra jej mydo i rzuci je na brzeg.
- Zamy, e Dasza yje.
My jeszcze si nie pobralimy, ale...
- Podnis j i podtrzyma biodrami.
- Ale kochalimy si ju na stojco.
Jak teraz...
- Wszed w ni i oboje gucho jknli.
- Jak tutaj, w tej rzece.
Powiedz mi, kochana ono, co by wtedy zrobia?
Pozwoliaby mi odej, wiedzc, jakie...
Tatiana gono krzykna.
- ...to uczucie?
Nie bya w stanie odpowiedzie.
- Ju nie chc si w to bawi - wychrypiaa,
oplatajc go nogami i mocniej obejmujc za szyj.
- To dobrze.
Wyczerpana i nasycona, siedziaa w wodzie,
opierajc si plecami o wielki gaz, a on lea przy
niej z gow na jej piersi.
Przez chwil o czym rozmawiali, co do siebie
mruczeli, spogldali na Karne i bdzili wzrokiem
po grach.
Potem Aleksander zamilk i tulc si do niej, usn
z nogami w agodnym nurcie rzeki.
Tania umiechna si, obja go jeszcze mocniej,
ucaowaa go w gow i zanurzya usta w jego
mokrych wosach.
Dugo siedziaa bez ruchu, wreszcie gboko
odetchna, chonc za pach myda, wieej wody i
kwitncych na brzegu czereni.
Wilgotna trawa, zeszoroczne licie, piasek,
ziemia i Aleksander.
- Dawno, dawno temu - zacza szeptem - y
sobie pewien czowiek, prawdziwy ksi wrd
wieniakw.
Kochaa go skromna, cicha dziewica.
Dziewica ucieka do krainy bzw i mleka, by
niecierpliwie czeka na swego ksicia, ktry w
kocu przyjecha i podarowa jej soce.
Nie mieli dokd uciec, a ucieka musieli przed
wszystkim i przed wszystkimi.
Ani schronienia, ani ratunku: nie mieli dosownie
nic, oprcz swego malekiego krlestwa, w
ktrym mieszkali oni - ona i jej pan - oraz dwoje
niewolnikw.
- Nabraa powietrza i utulia Szur jeszcze czulej.
- yli tak sobie i yli, a kady kolejny dzie by
prawdziwym cudem, darem od Boga.
I dobrze o tym wiedzieli.
Potem ksi musia wyjecha, ale nic si nie
stao, poniewa dziewica...
- Tatiana urwaa.
Zdawao jej si, e Aleksander wstrzyma oddech.
- Szura?
- Opowiadaj - wymamrota - opowiadaj.
Co byo dalej?
Dlaczego nic si nie stao?
Co zrobia dziewica?
- Jak mi idzie?
- Niele.
Najbardziej podobao mi si to o...
Chyba co ojej panu.
Cmokna go w policzek.
- Ale ostateczn ocen wystawi na kocu.
Potar czoem o jej piersi.
- Powiedz, dlaczego nic si nie stao.
Tatiana sprbowaa co szybko wymyli.
- Dlatego, e dziewica cierpliwie czekaa na jego
powrt.
- Hmm, no tak, to tylko bajka.
I co byo dalej?
- I ksi wrci.
- No i?
- I yli dugo i szczliwie.
Aleksander dugo milcza.
- Gdzie?
- spyta w kocu.
Tatiana popatrzya na gry Uralu.
Nie odpowiedziaa.
Szura siekn i wsta.
- Nieza bajka.
Cakiem nieza.
- Nieza?
Wymyl lepsz.
- Nie umiem.
- No pewnie.
Ty umiesz tylko wysadza czogi w powietrze.
miao, sprbuj,
- Dobrze.
- Usiad po turecku, opuka twarz wod i zacz: -
Dawno, dawno temu ya sobie pikna dziewica...
- Zerkn na ni i doda: - Dziewica najpikniejsza
z dziewic.
A pewien rycerz, sprzedajny zaprzaniec i renegat,
mia szczcie by jej ukochanym.
Kocha j bardzo, raz po raz...
Trcia go nog, lecz umiechna si jeszcze
szerzej ni on.
- Rycerz pojecha broni krlestwa przed
maruderami...
I ju nie wrci.
- Aleksander popatrzy na brzeg.
- Dziewica czekaa na niego...
bardzo dugo.
- To znaczy?
- Bo ja wiem?
Ze czterdzieci lat?
Tatiana uszczypna go w nog.
- Co ty bredzisz?
- No wic czekaa na niego i czekaa, ale w kocu
przestaa i oddaa si miejscowemu lennikowi.
- Po czterdziestu latach?
Kto by j zechcia?
Aleksander przenis wzrok na ni.
- Ale uwaga, uwaga, suchajcie, o bracia i siostry!
Rycerz wrci, by stwierdzi, e dziewica
prowadzi dwr i puszcza si z kim innym...
- Jak w "Eugeniuszu Onieginie".
- Tak, z tym e w przeciwiestwie do Oniegina,
rycerz poczu si jak idiota, wyzwa lennika na
pojedynek w obronie czci i honoru dziewicy i
przegra.
Rozerwano go komi i powiartowano na jej
oczach, ktre ocieraa jedwabn chusteczk,
snujc mgliste wspomnienia z krainy bzw i
miodu, gdzie niegdy mieszkali.
Potem obojtnie wzruszya ramionami i posza na
herbat.
- Aleksander parskn miechem.
- To jest dopiero bajka!
- Tak.
- Tatiana wstaa i wysza na brzeg.
- Bardzo gupia bajka.
Ona przygotowywaa si do wyjcia, on siedzia i
pali.
- Po co ty tam chodzisz?
- mrukn.
- Kko krawieckie.
Co za gupota.
- Id tylko na godzin.
- Umiechna si i obja go za szyj.
- Godzin chyba moecie zaczeka, prawda,
towarzyszu kapitanie?
- spytaa matowym gosem.
- Hmm...
Na mio bosk, nie poradz sobie bez ciebie?
Pocaowaa go w wilgotne czoo.
- Zauwaye, e z dnia na dzie robi si coraz
gorcej?
- Zauwayem.
Nie moesz szy tutaj?
Przyniosem ci maszyn, zrobiem ci stoek.
Wczoraj szya co po ciemku...
Wanie, co szya?
- Nic, nic.
Takie tam...
- Moesz szy takie tam tutaj.
- Szura, ja ich ucz owi ryby.
- Co takiego?
- Daj komu ryb i zaraz j zje.
Naucz go owi i bdzie mia co je do koca
ycia.
Aleksander pokrci gow i westchn.
- No dobrze.
Pjd z tob.
- Wykluczone.
Cerkiew to cerkiew, ale eby mj m, oficer
Armii Czerwonej, szed na zebranie kka
krawieckiego?
To nie uchodzi to bardzo niemskie.
Poza tym, ty ju umiesz owi ryby Zosta w domu
i pobaw si karabinem.
Za godzin bd z powrotem.
Zrobi ci co pysznego do jedzenia, zanim wyjd?
- Tak.
Wiem nawet, na co mam ochot - odrzek,
pocigajc j za sob na koc.
Nad ich gowami stao palce soce.
- Szura, spni si.
- Powiesz im, e m by bardzo godny i musiaa
go nakarmi.
- I co ty tu masz, wielkoludzie?
- mrukna pewnego upalnego popoudnia, siedzc
na polanie z jego plecakiem i mapnikiem midzy
nogami i ostronie wykadajc na koc jedn rzecz
po drugiej.
Chciao jej si pi.
W azariewie byo bardzo gorco.
Gorco z rana, upalnie
w poudnie i ciepo w nocy Spali nago przy
otwartych oknach, nieustannie pywali w rzece,
lecz na prno.
Aleksander co piowa.
- Nic ciekawego - rzuci, nawet na ni nie
spojrzawszy
Tatiana wyja z plecaka pistolet, piro, papier,
tali kart, dwa pudeka nabojw, wojskowy n i
dwa granaty rczne, a z mapnika map.
Mapa bardzo j zainteresowaa, lecz zanim
zdya j rozoy, podszed do niej Szura z pi i
papierosem w ustach.
- Wiesz co?
- Ostronie zabra granaty.
- Tym si lepiej nie bawmy.
- Dobrze.
- Szybko wstaa.
- Nauczye mnie strzela z P-38, wic moe teraz
postrzelamy z karabinu?
- Spojrzaa na mapy.
- Ile moe wystrzeli pociskw?
- Trzydzieci pi - odrzek, dopalajc papierosa.
- Mgby nauczy mnie strzela z modzierza, ale
modzierza tu nie masz.
Rozemia si gono.
- Mylaa, e nosz go na szyi?
- Ale mapy masz.
- Zerkna na nie jeszcze raz.
- Tak.
Bo?
- Szura, chciaabym, eby zmienili ci przydzia.
Nie mgby zosta na przykad cznikiem?
Powiedz pukownikowi Stiepanowowi, e
oenie si z mi dziewczyn, ktra nie moe y
bez swego onierza.
- Dobrze, powiem.
Odebraa mu pi, rzucia j na ziemi, wzia go
za rk i poprowadzia do domu.
- Jeszcze nie skoczyem - zaprotestowa,
wskazujc pie.
- No to co?
Jeste moim mem czy nie?
- Tak, ale...
- Ja te mam do ciebie niezbywalne prawa.
- Jak to dziaa?
Siedziaa na nim nago, opierajc si domi o jego
pier.
- Jak co dziaa?
- Modzierz.
Mwie Wowie, e strzelasz z modzierza.
- Nie tylko z modzierza.
No dobrze, co chcesz wiedzie?
- Jak ma luf?
Krtk czy dug?
- Dug.
- Aha, dobrze.
Wic masz t luf i co z ni robisz?
- Trzeba ustawi j pod ktem czterdziestu piciu
stopni...
- I?
- I wrzuci do niej pocisk.
Pocisk spada i uderza w iglic na dnie.
Nastpuje eksplozja materiau miotajcego i...
- Wiem, co dalej.
Pocisk opuszcza luf z prdkoci siedmiuset
metrw na sekund.
- Co w tym rodzaju.
- Zaraz to sobie powtrz.
Ustawiasz luf.
Wrzucasz pocisk.
Puf!
I ju.
- Wiedziaem, e to zrozumiesz.
- Jeszcze raz.
Ustawiam.
Wrzucam.
Puf!
Szybko si ucz.
- To na pewno.
- Szura?
- Hmm?
- Dlaczego lufa musi by duga?
- eby pocisk nabra odpowiedniej prdkoci
wylotowej.
Wiesz, co to jest?
- Mniej wicej.
Aleksander wrci do piowania, a Tatiana wysza
na dwr, szybko napia si wody i stana nad
mapnikiem.
Byo jeszcze upalniej ni przedtem i koniecznie
musiaa si wykpa.
Zawahaa si i zafascynowana przykucna.
- Szura, tu s tylko mapy Skandynawii.
Finlandia, Szwecja i Morze Pnocne midzy
Norwegi i Angli.
Dlaczego?
- To mapy sytuacyjne.
- Ale dlaczego tylko Skandynawii?
- Podniosa gow.
- Przecie z nimi nie walczymy.
- Nie?
A z Finlandi?
- O! Cienina Karelska.
- No to co?
- Nie walczye tam w wojnie czterdziestego roku?
Aleksander podszed do niej, pooy si na
brzuchu i pocaowa j w rami.
- Tak, pod Wyborgiem.
Tatiana zmarszczya czoo.
- A w zeszym roku?
Nie wysae tam Dmitrija na zwiad?
Szura poskada mapy.
- Pamitasz wszystko, co mwi?
- Kade sowo.
- Szkoda, e mnie o tym nie uprzedzia.
- Po co ci te mapy?
- Taniu, to tylko mapa Finlandii.
- Wsta i poda jej rk.
- Nie gorco ci?
- Finlandii i Szwecji.
Tak, okropny upa.
- Nie caej Szwecji.
- Podmucha na jej czoo i szyj.
- Norwegii i Anglii.
- Zamkna oczy i opara si o niego.
- Masz gorcy oddech.
- Tatiu, o co ci chodzi?
- Szwecja jest teraz neutralna, tak?
Zaprowadzi j do domu.
- Tak.
Prbuje zachowa neutralno.
Co jeszcze?
- Sama nie wiem...
A co masz?
- Wszystko widziaa, wszystkiego prbowaa, i
to a w nadmiarze.
- Wzi j na rce i podszed do ka.
- Czego by chciaa?
- spyta z umiechem.
- Co mog dla ciebie zrobi?
- Hmm...
- wymruczaa jak kotka, pieszczc domi jego
spocone ramiona.
- No wiesz, to, po czym zawsze koczymy razem.
- Dobrze, Tatiasza - odrzek, pochylajc si nad
ni.
- Z prawdziw rozkosz.
Oderwali si od siebie spragnieni i spoceni.
Przez chwil leeli na plecach, ciko dyszc,
potem obrcili si twarzami do siebie i radonie
umiechnli.
Aleksander przynis im wody i kilka minut
pniej, kiedy moga ju normalnie oddycha,
spytaa go, za co dosta swj pierwszy medal.
Przez dug chwil Aleksander milcza.
Tania czekaa.
Firanki wydymay si na lekkim wietrze, lecz by
to wiatr bardzo gorcy.
Szura by spocony, ona te.
Powinni i si wykpa, ale Tatiana nie
zamierzaa wstawa, dopki Szura nie opowie jej
o Karelii.
W kocu wzruszy ramionami.
- Za nic takiego - odrzek obojtnie.
- Walczylimy na bagnach nad Zatok, na odcinku
od Lisiego Nosa do Wyborga.
Odparlimy Finw a do miasta, ale ugrzlimy
na tych przekltych mokradach.
Oni byli dobrze okopani i mieli mnstwo amunicji,
a my siedzielimy w bocie i nie mielimy nic.
Doszo do strasznej bitwy, stracilimy ponad dwie
trzecie stanu.
Musielimy si wycofa.
- Ciko westchn.
- Czysta gupota.
By marzec.
Kilka dni pniej, trzynastego, podpisano
zawieszenie broni, a my sterczelimy tam, tracc
bez powodu setki ludzi.
Suyem wtedy w piechocie.
Mielimy prymitywne, jednostrzaowe karabiny.
I kilka modzierzy - doda z umiechem.
Tatiana pooya mu rk na piersi.
- Kiedy wyruszalimy, mj pluton liczy
trzydziestu onierzy.
Dwa dni pniej zostao mi tylko czterech.
Gdy wrcilimy na miejsce zgrupowania, okazao
si, e na mokradach, tu za lini obrony pod
Wyborgiem, zosta Jurij, syn pukownika
Stiepanowa.
Mia osiemnacie lat, niedawno wstpi do
wojska.
Aleksander umilk.
Umilk czy zamilk na dobre?
Tatiana cierpliwie czekaa.
Czua przyspieszony rytm jego serca.
Szura delikatnie zdj jej rk z piersi.
Ju jej nie pooya.
- No wic...
wrciem.
Szukaem go kilka godzin i w kocu znalazem.
By ciko ranny.
- Aleksander zacisn usta i odwrci wzrok.
- Nie przey.
Ale Tatiana na niego patrzya.
- Boe...
- Za Jurija Stiepanowa dostaem swj pierwszy
medal.
Twarz mia opanowan, oczy bez wyrazu.
Tania wiedziaa, ile go to
kosztuje.
Ostronie pooya mu rk na piersi.
Aleksander powoli zamruga,
prbujc uciec od dawnego ycia.
- Pukownik by wdziczny?
- Tak - odrzek Szura obojtnym gosem.
- By dla mnie bardzo dobry.
Przenis mnie z piechoty do zmotoryzowanych.
A kiedy zosta dowdc garnizonu
leningradzkiego, zabra mnie ze sob.
Tatiana znieruchomiaa.
Leaa cicho, cichutko, ledwo oddychaa.
Nie chciaa wiedzie.
Nie chciaa o nic pyta.
Ale zapyta musiaa.
- Nie poszede na bagna sam - powiedziaa
wreszcie z gbokim westchnieniem.
- Nie.
Z Dmitrijem.
- Nie wiedziaam, e suy w twoim plutonie.
- Nie suy.
Spytaem go, czy chce ze mn i, i si zgodzi.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego si zgodzi?
Trudno uwierzy, e dobrowolnie poszed na
niebezpieczn wypraw do
nieprzyjacielskich linii obronnych w poszukiwaniu
rannego onierza.
- Fakt, ale poszed.
- Zaczekaj.
Czy dobrze to zrozumiaam?
Ty i Dmitrij poszlicie sami na mokrada, eby
ratowa Jurija Stiepanowa?
- Nie potrafia zapanowa nad sob tak dobrze jak
Aleksander i dra jej gos.
- Tak.
- Wiedzielicie, e go tam znajdziecie?
- Tatiu, czego ty ode mnie chcesz?
Mylisz, e co przed tob ukrywam?
Tatiana milczaa chwil.
- A ukrywasz?
- spytaa cicho.
Aleksander patrzy w sufit.
- Ju ci mwiem.
Poszlimy i azilimy tam przez dwie godziny.
Znalelimy go.
Przynielimy go do bazy.
To wszystko.
- To wtedy Dmitrij dosta awans na starszego
szeregowego?
- Tak.
Tatiana zoya mu gow na piersi i czubkami
palcw zacza kreli mu koa na brzuchu, koa
due, rednie i mae.
- Szura?
- Boe!
- Po podpisaniu zawieszenia broni w tysic
dziewiset czterdziestym Wyborg znalaz si na
granicy fisko-radzieckiej, prawda?
- Tak.
- Jak daleko jest z Wyborga do Helsinek?
Aleksander dugo nie odpowiada.
- Nie mam pojcia.
Tatiana zagryza warg.
- Na mapie jest blisko.
- To mapa, Tatiu - odrzek niecierpliwie.
- Na mapie wszdzie jest blisko.
Nie wiem, co najmniej trzysta kilometrw.
- Rozumiem.
A jak daleko...
- Taniu!
- Co?
Jak daleko jest z Helsinek do Sztokholmu?
- Na mio bosk, do Sztokholmu?
- Wci unika jej wzroku.
- Pewnie jeszcze trzysta.
Ale przez morze, przez Batyk i Zatok Botnick.
- Tak, przez Batyk i przez Zatok...
Mam jeszcze jedno pytanie.
- Hmm?
- mrukn niemal rozbawiony.
- Gdzie przebiega granica teraz?
Aleksander tylko westchn.
- Finowie doszli a do Lisiego Nosa, tak?
Tam, dokd wysae na zwiad Dmitrija?
- Tatiano, to przesuchanie nie ma sensu.
Do, wystarczy.
Usiada gwatownie i zacza schodzi z pieca.
Chwyci j za rk.
- Zaczekaj.
Gdzie idziesz?
- Nigdzie - odpara.
- Przecie skoczylimy, prawda?
Id si wykpa, a potem musz ugotowa obiad.
- Chod tutaj.
- Nie.
Musz...
- Chod do mnie.
Tatiana zacisna powieki.
Ten jego gos.
Ten gos, te oczy, te rce, te usta.
Usiada.
- O co ci chodzi?
- Uoy j obok siebie, pieszczc jej piersi.
- Po co te pytania?
- Po nic.
Po prostu mylaam.
- Spytaa mnie o medal, wszystko ci
opowiedziaem.
Spytaa mnie o granice, opowiedziaem ci o
granicach.
Spytaa mnie o Lisi Nos, opowiedziaem ci o
Lisim Nosie.
Przesta ju wreszcie myle - szepn, delikatnie
ciskajc jej sutk.
Wci byli spoceni i spragnieni, wci byo im
gorco.
Aleksander pocaowa j.
- Masz jeszcze jakie pytania?
- Nie wiem.
Pocaowa j ponownie, tym razem duej, czulej,
namitniej i serdeczniej.
- Nie, chyba nie - szepna.
Wanie tak na ni dziaa: caowa j dopty,
dopki nie zapona ywym ogniem.
I doskonale wiedzia, jak na ni dziaa.
Momentalnie j rozbraja.
O tym te dobrze wiedzia.
Nie odrywajc od niej ust, wsun w ni dwa
palce, powoli je wysun, wsun je ponownie...
- Nie - szepna Tatiana.
- Nie mam ju adnych pyta.
Mino kilka upalnych dni.
Tatiana znowu podskakiwaa jak dziecko.
- Co to bdzie?
- spytaa.
- Zrobie ju aw.
Rzu to, odpocznij.
Chodmy popywa.
Tak, popywa!
Nawet Karna jest dzisiaj ciepa.
Po nurkujemy i sprawdzimy, ktre z nas duej
wytrzyma pod wod.
Aleksander wnis do domu dwie dugie na metr
kody drewna.
Sigay mu bioder.
- Potem.
Musz to skoczy.
- Ale co to bdzie?
- Zobaczysz.
- Dlaczego nie moesz mi powiedzie?
- Kuchenny blat.
- Blat?
Po co?
Potrzebny nam st.
- Znowu zacza podskakiwa.
- Jemy na pododze.
Dlaczego nie zrobisz stou?
A jeszcze lepiej chod ze mn popywa.
- Chwycia go za rk.
- Potem, Tatiu.
Jest co do picia?
Boe, co za upa.
Tatiana szybko przyniosa mu wody i kawaek
ogrka.
- Chcesz papierosa?
- Tak.
Przyniosa papierosy.
- Blat?
- powtrzya.
- Szura, potrzebny nam st.
- To bdzie taki wysoki st.
Albo wysoka awa.
- Ale dlaczego wysoki?
- Zobaczysz.
Tatiu, czy wiesz, e cierpliwo jest cnot?
- Tak!
- wykrzykna niecierpliwie.
- Powiedz, co to bdzie.
Aleksander agodnie wyprowadzi j na dwr.
- Moesz mi przynie kromk chleba?
Zgodniaem.
Bardzo prosz...
- Dobrze, ale bd musiaa pj do Nainy.
Wszystko zjedlimy.
- wietnie, id.
Tylko zaraz wracaj.
Wrcia z chlebem, masem, jajkami i kapust.
- Szura!
Zrobi dzisiaj pierg z kapust.
- Naprawd?
Nie mog si doczeka.
- Zawsze jeste godny.
Jak ja ci wykarmi?
Zdje koszul.
Gorco ci?
- Koszmarnie.
- Skoczye?
- spytaa z promiennym umiechem.
- Prawie.
Musz tylko wyheblowa.
Tatiana podesza bliej.
- Wyheblowa?
- Wygadzi.
Nie moe by adnych drzazg.
- Nie?
Suchaj, wiesz, co powiedziaa Dusia?
- Nie, skarbie, nie mam zielonego pojcia.
- e to najgortsze lato od siedemdziesiciu piciu
lat, od tysic osiemset szedziesitego sidmego!
Dusia miaa wtedy cztery lata.
- Naprawd?
- Tatiana podaa mu manierk z wod.
Wypi do dna i poprosi o jeszcze.
Postawi manierk na blacie i wzi hebel.
Tania uwanie go obserwowaa.
- Nie rozumiem.
Siga mi piersi.
Dlaczego jest taki wysoki?
Aleksander pokrci gow, odoy hebel i umy
si w wiadrze z wod.
- Chod tutaj - powiedzia.
- Podsadz ci.
Posadzi jna blacie i stan przed ni.
- No i jak?
- Wysoko - odrzeka, nie odrywajc od niego
wzroku.
Mia spokojne oczy i rozemiane usta.
- Ale nie boj si wysokoci.
I moja twarz jest teraz na wysokoci twojej.
To mi si podoba.
Podejdcie no bliej, onierzu.
Aleksander rozchyli jej nogi.
Popatrzyli sobie w oczy i pocaowali si.
Wsun jej rce pod sukienk.
Nie miaa na sobie bielizny.
- Hmm...
- Pieci j chwil, po czym rozwiza tasiemk
szortw.
- Czy tak jest wystarczajco blisko?
wymrucza, obejmujc jej biodra i powoli w ni
wchodzc.
- Chyba tak - wychrypiaa.
- Tak...
Porusza si w niej ostronie, nagle cign z niej
sukienk, pochyli gow i przywar ustami do
piersi.
- Obejmij mnie za szyj - wydysza.
- Chc poczu na sobie twoje twarde sutki.
Tatiana nie moga oderwa rk od blatu.
- Za szyj - powtrzy, poruszajc si coraz
szybciej.
- Nadal uwaasz, e blat jest za wysoki?
Tania nie moga odpowiedzie.
- Tak mylaem.
- Wcisn si w ni jeszcze gbiej, jeszcze
mocniej obj j w talii.
- Ni z tego, ni z owego jest w sam raz, prawda,
moja nie cierpliwa ono?
Prawda?
Prawda?
Nieco pniej, gdy sta przed ni, spocony i
zdyszany, pocaowaa go w szyj i spytaa:
- Powiedz, zrobie ten blat tylko po to?
- Ale skd.
- Pocign z manierki potny yk, a potem pola
wod jej twarz i piersi.
- Mona obiera na nim kartofle.
- Ale my nie mamy kartofli odrzeka ze miechem.
- Hmm...
Szkoda.
- Miae racj: ten blat jest w sam raz.
Nareszcie mam gdzie wyrabia ciasto.
- Umiechna si do niego z uwalanymi mk
rkami.
Ciasto wanie uroso - zamierzaa zrobi kruchy
pierg z kapust.
Aleksander siedzia na blacie, kiwajc nogami.
- Nie zmieniaj tematu.
Naprawd uwaasz, e Piotr Wielki nie powinien
by zakada Leningradu i unowoczenia Rosji?
- Ale skd.
Przesta.
Zabierz nog.
To Puszkin tak uwaa.
Piszc "Jedca", waha si, nie by o tym do
koca przekonany.
- Dugo bdzie si piek?
- Aleksander nie odsun si ani o centymetr.
Pstrykn jej w twarz odrobin mki.
- A Puszkin wcale si nie waha.
Sens "Jedca miedzianego" jest taki, e Rosj
trzeba wprowadzi do Nowego wiata choby
si.
- Puszkin uwaa, e Leningrad zbudowano zbyt
wielkim kosztem.
- Cisna w niego gar mki.
- lepiej ze mn nie zaczynaj, bo przegrasz.
A pierg bdzie gotowy za trzy kwadranse.
- Tak, od chwili, gdy wstawisz go do pieca.
- Kiwajc nogami i nie odrywajc wzroku od
Tatiany, otar sobie twarz.
- Posuchaj tylko, co napisa: "Czyi nie tak samo
twoja do, wzniesiona nad otchani pust,
szarpna Rosj tward uzd, e dba wspia si
jak ko?
". Los, Taniu, przeznaczenie.
Przeznaczenia nie pokonasz.
- Moesz si troch przesun?
- Tania signa po waek.
- Ale na pisa rwnie: "Cesarz rzek - i na ten
rozkaz w jednej chwili na wszystkie strony miasta,
rd odmtu szalejcych wd generaowie
wyruszyli ratowa przeraony lud".
Strach, Szura!
Wanie o to mi chodzio.
Lud nie chcia ani wybawienia, ani
nowoczesnoci.
Aleksander celowo potrci udem waek.
- Taniu, tam, gdzie kiedy nie byo nic, jest teraz
wielkie miasto.
Tam, gdzie byy tylko mokrada, kwitnie
cywilizacja!
- Przestaniesz wreszcie kiwa nogami czy nie?
Powiedz to Puszkinowskiemu Eugeniuszowi, ktry
zwariowa.
Powiedz to Paraszy, ktra si utopia.
- Eugeniusz by saby.
Parasza te.
I co?
Czy kto postawi im pomnik?
- Szura, nie ma najmniejszych wtpliwoci, e
Puszkin si waha.
W "Jedcu" zada nam pytanie: czy ludzkie ycie
nie jest zbyt wysok cen za powstanie nowego
miasta?
- Wprost przeciwnie, wtpliwoci s - upiera si
Aleksander.
- Moim zdaniem Puszkin by co do tego zupenie
przekonany.
Czy ten pierg bdzie mia nadzienie, czy
upieczesz samo ciasto?
Tatiana przestaa wakowa.
- Jak moesz tak mwi?
- Przecie widz.
Gdzie nadzienie?
Trcia go wakiem w nog.
- Przynie patelni z pyty.
Jak moesz mwi, e to, co Puszkin pisze, jest
jednoznaczne?
Pamitasz ten fragment?
To sedno caego utworu!
- Wzia gboki oddech.
w bladym blasku ukopany, Wysoko wycigajc
do, On, Jedziec goni go Miedziany I dwicznie
w bruk omoce ko.
Wypucia powietrze.
- W zakoczeniu poematu nie ma ju ani
wykadanych granitem cian, ani zocistych
wieyc, ani biaych nocy, ani Letniego Ogrodu.
- Umiechna si do niego z wezbranym sercem.
Szura odpowiedzia umiechem.
- Puszkin koczy swoje dzieo, mwic nam, tak,
Peters burg zbudowano, ale pomnik Piotra
Wielkiego oy niczym w zym nie, by przez ca
wieczno ciga nieszczsnego Eugeniusza
piknymi ulicami miasta.
I wszdzie, dokd, obkany Ucieka, gnany zmor
trwg.
Tam Jedziec ciga go Miedziany I ciko dudni
kopyt stuk.
Tania lekko zadraa.
Dlaczego?
Przecie byo tak gorco.
Aleksander poda jej patelni.
- Tatiu, skarbie, czy moesz si ze mn sprzecza i
jednoczenie nakada nadzienie?
Zreszt nie.
Od razu przyznam ci racj, bo inaczej nigdy nie
zjemy obiadu.
- Szura, czy ty naprawd tego nie widzisz?
Parasza nie yje.
Eugeniusza ciga Jedziec Miedziany i bdzie go
ciga przez ca wieczno.
Oto, jak cen zapacilimy za Leningrad.
- Tania wygarna yk na dzienie i zacza
zlepia brzegi ciasta.
- Parasza na pewno chciaaby y.
A Eugeniusz na pewno nie chciaby zwariowa.
Wolaby ju mieszka na bagnach.
Aleksander usiad na blacie.
- "Wic tu, nie skpic mu pacierza, dobrzy go
ludzie pochowali" - Obojtnie wzruszy
ramionami.
- Wszystko jedno.
Nadal twierdz, e Eugeniusz to dobra cena za
ycie w wolnym wiecie.
Tatiana znieruchomiaa.
- A za socjalizm w jednym kraju?
- Przesta.
Nie mona porwnywa Piotra Wielkiego ze
Stalinem!
- Odpowiedz.
Aleksander zeskoczy z blatu.
- Wszelkim kosztem, Taniu!
Mimo oporu i protestw!
Byle do wolnego wiata!
Ale nie do niewolnictwa.
To najbardziej podstawowa, najwaniejsza,
najywotniejsza rnica.
Umrze za Hitlera i umrze, eby go powstrzyma.
Oto, jaka to rnica.
Tatiana podesza bliej.
- Ale umrze tak czy inaczej.
Prawda, Szura?
- Sam zaraz umr, jeli czego nie zjem - mrukn.
- Ju, ju.
Wstawia pierg do duchowni, umya rce i
opukaa twarz.
W piecu buzowa ogie i w izbie byo nie do
wytrzymania.
Otworzyli drzwi, pootwierali wszystkie okna - na
prno.
- Mamy trzy kwadranse.
Co chcesz robi?
Nie, zaczekaj.
Po co ja pytam?
Boe wity, moe najpierw sprztn z blatu?
Zobacz, caa jestem w mce.
Lubisz to, prawda?
Och, Szura, jeste nienasycony.
Nie moemy robi tego cay czas...
- Szura?
- Och, Szura...
- Boe...
- Robisz mi na zo.
- Siedzieli w gasncym wietle dnia pod
wschodzcym sierpem ksiyca, jedzc pierg z
kapust i cebul, pomidory i razowy chleb z
masem.
- Dobrze wiesz, e zgin za Hitlera i zgin za
Stalina to jedno i to samo.
Aleksander przekn ks ciasta.
- Zgoda, ale zgin, eby powstrzyma Hitlera, to
zupenie co innego.
Jestem amerykaskim sojusznikiem.
Walcz po ich stronie.
- Stanowczo kiwn gow.
- bd walczy.
Tatiana spojrzaa na swj pierg.
- Chyba za krtko siedzia w piecu.
- Jest dziewita.
Zjadbym go na surowo cztery godziny temu.
Nie chcc kontynuowa tematu - bya przekonana,
e i tak ma racj - wrcia do Puszkina.
- Hmm...
Rosja, ktr symbolizuje w "Jedcu" Eugeniusz,
nie chciaa nowoczesnoci.
Piotr Wielki nie powinien by jej nikomu narzuca,
- Co ty pleciesz?
- wykrzykn Aleksander.
- Po pierwsze, nie byo adnej Rosji!
Podczas gdy reszta Europy wchodzia w wiek
Owiecenia, my cigle tkwilimy w
redniowieczu.
Piotr Wielki zbudowa Petersburg i nagle
odkrylimy francusk kultur, jzyk francuski.
Nagle zaczlimy si ksztaci, podrowa,
budowa prawdziw gospodark.
Powstaa klasa rednia, powstaa wyrafinowana
arystokracja.
Odkrylimy muzyk i ksiki.
Ksiki, Taniu, ksiki, ktre tak bardzo kochasz.
Szczliwe rodziny, o ktrych pisa Tostoj".
Gdyby nie Piotr Wielki, Tostoj nigdy by nic nie
stworzy.
Dziki powiceniu Eugeniusza i Paraszy
zatriumfowa lepszy wiat.
wiato zwyciya mrok.
- Tak, atwo ci mwi o ich powiceniu.
Ciebie nikt nie ciga, a ju na pewno nie wielka
brya brzu.
- Spjrz na to z innej strony.
Co jemy dzisiaj na obiad, a waciwie na pn
kolacj?
Pierg z kapust.
Chleb.
Pomidory.
Dlaczego?
Wiesz dlaczego?
- Nie widz adnego...
- Cierpliwoci, zaraz ci wszystko wytumacz.
Jemy to, co jemy, dla tego, e nie chciao ci si
wsta o pitej rano.
Obudziem ci i powiedziaem: jeli zaraz nie
pjdziemy nad rzek, pstrgi odpyn.
Posuchaa mnie?
- Czasami ci sucham...
- Tak, i w te dni jemy ryb.
Miaem racj?
Miaem.
Tak, oczywicie.
Wstawa o pitej rano to prawdziwy koszmar.
Ale potem mona pysznie zje.
Zachannie odgryz kawaek pieroga.
- I wanie o to mi chodzi:
wielkie, wspaniae rzeczy, ktre warto mie,
wymagaj wielkiego po wicenia.
Ot, choby Leningrad.
Warto byo.
- A powicenie dla Stalina?
- Nie!
Nie, nie i jeszcze raz nie!
- Aleksander odstawi talerz.
- Po wiedziaem, wielkie rzeczy, rzeczy
wspaniae.
Powicenie dla Stalina i jego nowego porzdku
wiatowego jest nie tylko ohydne, ale i kompletnie
bezsensowne.
Co by byo, gdybym kaza ci wstawa co rano?
Kaza, rozumiesz?
Gdybym zmusza ci do tego si.
Gdyby znuona i wyczerpana musiaa wychodzi
na zimno, eby...
Nie, nie.
Nie eby owi ryby: zbiera grzyby!
Grzyby trujce, takie, ktre wyrywam z ziemi i
wyrzucam, ktre atakuj wtrob i zabijaj
czowieka w pi minut.
- Wybuchn miechem.
- Powiedz, chciaoby ci si wstawa?
- Teraz te mi si nie chce - mrukna, wskazujc
jego talerz.
- Jedz.
To nie ryba, ale...
- Pierg jest pyszny, Tatiu - odrzek wesoo z
penymi ustami.
- S takie bitwy, do ktrych trzeba stan, eby nie
wiem jak nie chciao nam si walczy.
I warto w nich zgin.
- Chyba tak...
- Tania odwrcia wzrok.
Aleksander przekn jedzenie i odstawi talerz.
- Chod do mnie.
Przysuna si bliej i obja go mocno.
- Nie rozmawiajmy ju o tym.
- Nie bdziemy.
Wiesz co?
Chodmy ponurkowa w wieczornej Karnie.
Ranek.
Z chatki dobieg przeraliwy krzyk.
Nis si przez las i Aleksander usysza go mimo
trzasku siekiery, ktr rba
drewno.
Wrci pdem do domu, wpad do izby i ujrza
Tatian siedzc na kuchennym blacie.
Siedziaa w kucki, z kolanami pod brod.
- Co si stao?
- wysapa.
- Mysz!
Gotowaam i tu koo mnie przebiega mysz!
Aleksander popatrzy na jajka smace si na
pycie, na bulgoczc na prymusie kaw, na talerze
z pokrojonymi pomidorami, a potem na Tanie
siedzc dobry metr nad podog.
Popatrzy i mimo woli rozcign usta w szerokim
umiechu.
- Co ty tam...
- Z trudem powstrzyma si od miechu.
- Co ty tam robisz?
- Przecie mwi!
- krzykna.
- Mysz!
Przebiega i...
- Tania a si wzdrygna.
- otara si o mnie ogonem.
Moesz j zapa?
- Tak, ale co ty robisz na blacie?
- Jak to co?
Uciekam.
- Nieszczliwa, zmarszczya brwi.
- Bdziesz tam sta czy wreszcie j zapiesz?
Aleksander obj j i podnis.
Zarzucia mu rce na szyj, kurczowo zacisna
palce i wysoko podcigna nogi.
Pocaowa j, poklepa po plecach, pocaowa
jeszcze czulej, w kocu powiedzia:
- Tatiu, myszy potrafi si wspina.
- Nieprawda.
- W Finlandii widziaem, jak mysz wdrapaa si na
wierzchoek masztu przed namiotem komendanta,
eby zje kawaek sera.
- Skd wzi si ser na maszcie?
- Mymy go tam pooyli.
- Po co?
- eby sprawdzi, czy myszy potrafi si wspina.
Tatiana omal nie parskna miechem.
- Wszystko jedno.
Nie dostaniesz ani niadania, ani kawy, ani mnie,
pki ta mysz std nie wyjdzie.
Aleksander wynis j na dwr i wrci po talerze
z jedzeniem.
Jedli, siedzc obok siebie na awce.
- Taniu, naprawd boisz si...
myszy?
- Tak.
Zabie j?
- Niby jak?
Nigdy mi nie mwia, e boisz si myszy.
- Bo nigdy mnie nie pytae.
Nie wiesz, jak j zabi?
Na mio bosk, jeste kapitanem Armii
Czerwonej.
Czego oni was tam ucz?
- Jak zabija ludzi, nie myszy.
Tania prawie nie tkna jedzenia.
- Wrzu tam granat, zastrzel j, zrb co.
Ona albo ja.
Aleksander pokrci gow.
- Chodzia ulicami Leningradu, kiedy Niemcy
zrzucali na miasto
pisetkilogramowe bomby, ktre uryway rce i
nogi stojcym w kolejce kobietom.
Stawiaa czoo ludoercom, skoczya z jadcego
pocigu, eby odnale brata, i boisz si zwykej
myszki?
- Nareszcie co do ciebie dotaro.
- Przecie to bez sensu.
Kto tak nieustraszony jak ty...
- Mylisz si.
Znowu.
Jeszcze jakie pytania?
A moe chcesz co doda?
- Tylko jedno - odpar powoli z kamienn twarz.
- Wyglda na to, e znalelimy trzecie
zastosowanie dla naszego blatu.
- I wybuchn miechem.
- miej si, miej.
Prosz bardzo.
Jestem tu po to, eby ci rozbawia.
Wyj jej talerz z rk i poprosi, eby przed nim
stana.
Zrobia to bardzo niechtnie.
- Tatiu, nawet nie wiesz, jaka jeste zabawna.
- Pocaowa j w pier.
- Uwielbiam ci.
- Gdyby naprawd mnie uwielbia - odrzeka, na
prno prbujc uwolni si z jego obj - nie
flirtowaby ze mn, tylko urzdziby najazd na
nasz dom.
Aleksander wsta.
- Jedna uwaga: jeli ju poszo si z kim do ka,
trudno to nazwa flirtowaniem.
Gdy znikn w rodku, usiada z umiechem na
awce, eby skoczy je.
Kilka minut pniej stan w progu z karabinem w
jednej rce, z pistoletem w drugiej i z bagnetem w
zbach.
Na kocu bagnetu dyndaa martwa mysz.
- No i co?
spyta kcikiem ust.
Dobrze si sprawiem?
Tania z trudem zachowaa powan min.
- wietnie - odrzeka.
- Ale nie musiae pokazywa mi upw
wojennych.
- Musiaem, musiaem.
Gdyby nie zobaczya trupa na wasne oczy, nie
uwierzyaby mi, e trup nie yje.
- Uwierzyabym.
I przesta mnie cytowa.
A teraz uciekaj std.
Wynie j gdzie i wracaj.
- Ostatnie pytanie.
- No nie.
- Ukrya twarz w doniach, eby si nie rozemia.
- Mylisz, e warto byo t mysz zabi?
- Pjdziesz wreszcie czy nie?
mia si przez ca drog do lasu i z powrotem.
Siedzieli na gazie i owili ryby.
owili, a raczej prbowali owi.
Tatiana zanurzya link w wodzie, natomiast
Aleksander po prostu lea, pieszczc jej nagie
plecy.
Odkd uszya sobie now, niebiesk sukienk z
rozciciem biegncym od karku prawie do
poladkw, nie mg skupi si na drobiazgach
takich jak owienie ryb czy zbieranie jagd.
Nie chcia, eby nosia co innego i nic innego nie
mg robi.
- Szura, nie zapalimy ani jednej ryby.
Naina Michjowna bdzie godna tylko dlatego,
e nic ci si nie chce.
- Hmm...
Wanie o niej myl, o Nainie Michajownie.
A nie mwiem?
Trzeba byo wsta o pitej.
Tatiana westchna i umiechna si, patrzc na
lnic w socu rzek.
- Miae mi poczyta.
Wzie ksik.
Poczytaj.
"Okrutna, straszna bya pora, mam o niej
wspomnie wieych wieci..."
- Wolabym raczej...
- Poczytaj.
Ja bd owia i zbieraa.
Pocaowa j w plecy.
- Zostaw t link.
Mam tego do.
- Dochodzi szsta, a my nie mamy nic na kolacj.
Wyj jej link z rk.
- Dlaczego nigdy mnie nie suchasz?
- Pooy si na wznak.
- Podcignij sukienk i usid na mnie.
- Stkn cicho.
- Nie, nie tak.
Od wr si.
Przodem do rzeki, tyem do mnie.
- Tyem do ciebie?
- Tak.
Zamkn oczy.
- Chc widzie twoje plecy, kiedy na mnie
siedzisz.
Potem, odprona, nasycona i lekko
skonsternowana Tatiana wymamrotaa:
- Moe jednak zarzuc link?
I tak siedz tyem.
Aleksander przesun palcami wzdu jej
krgosupa.
Nie odpowiedzia.
Tania wstaa.
- Pocaowa ci?
Szura lea z zamknitymi oczami.
- Tak.
- Ani drgn.
- Tatiano, ile zostao nam dni?
- spyta zdawionym gosem.
Tania odwrcia si szybko i podniosa link.
- Nie wiem szepna, patrzc w wod.
- Nie licz.
- Teraz ci poczytam, chcesz?
Mam.
Ten fragment na pewno ci si spodoba.
Oeni si?
Czemu by nie?
To oczywicie rzecz nieprosta;
Lecz jestem miody, mam sil moc, Mog pracowa
dzie i noc;
Wszystkim kopotom w mig zaradz, Gniazdo
uwij...
Zamilk.
Tatiana wiedziaa, e bohaterka poematu Puszkina
miaa na imi Parasza.
Cierpliwie czekaa z oczami, ktre przesania
serdeczny bl.
Aleksander czyta dalej, gosem niszym i jakby
zachrypnitym.
Gniazdo uwij niby ptak I m Tatian do
wprowadz.
Rok minie, moe nawet dwa - Ciep posadk
czek dostanie, Tania si dzieci wychowaniem
Zajmie i poprowadzi dom...
I zanim mier nas uspokoi, Szczliwie bdziem
y oboje I wnuki grb nasz zrosz z...
Gono zatrzasn ksik.
- Podobao si?
- Czytaj dalej, onierzu - odrzeka, ciskajc link
drcymi rkami.
- miao i odwanie.
- Nie.
Zamiast si odwrci, Tatiana popatrzya na
leniwie pync rzek i zacza recytowa z
pamici.
Tak marzy sobie.
I markotno Byo na duszy od tych dum, I pragn,
by tak gniewnie w okno Deszcz nie siek...
Zamilkli i nie odzywali si do siebie a do
powrotu do chatki.
Poszli do Nainy, wrcili i Aleksander rozpali
ognisko.
Tania zaparzya herbat i usiedli, ona po turecku,
on obok niej.
By cichy i milczcy, spokojniejszy ni zwykle.
- Szura - szepna.
- Chod do mnie.
Po mi gow na kolanach.
Jak zawsze.
agodnie, tkliwie i czule pogaskaa go po twarzy.
- Co si stao, onierzu?
- Nachylia si, eby poczu jego zapach.
Herbata i papierosy.
Otulia go udami i piersiami i pocaowaa w oczy.
- Co ci drczy?
- Nic.
- Nie powiedzia nic wicej.
Tatiana westchna.
- Opowiedzie ci kawa?
- Pod warunkiem, e nie opowiadaa go Wowie.
- Spadochroniarze przychodz do skadacza,
takiego co to skada
spadochrony przed skokiem.
"Hej - pytaj.
- Dobrze skadasz?
" A ten na to: "Jak dotd nikt nie narzeka".
Aleksander omal si nie rozemia.
- Bardzo mieszne.
- Wsta i wzi od niej kubek.
- Id zapali.
- Pal tutaj.
I zostaw kubki.
Zajm si nimi pniej.
- Ale ja nie chc, rozumiesz?
Dlaczego zawsze wszystkim nadskakujesz?
Tatiana zagryza warg.
- Zwaszcza Wowie.
Rce ma poamane czy co?
Nie moe obsuy si sam?
- Szura, nakadam jedzenie wszystkim, nie tylko
jemu.
Pierwszemu tobie - dodaa cicho.
- Jak by to wygldao, gdybym go nie obsuya?
- Guzik mnie to obchodzi.
Po prostu nie obsuguj go, i ju.
Tatiana zamilka.
Za co si na ni gniewa?
Siedziaa przed dogasajcym ogniem.
Gdyby nie may krg wiata wok ogniska i
ksiyc, byoby zupenie ciemno.
Pachniao wie wod, palcym si drewnem i
noc.
Wiedziaa, e Aleksander siedzi na awce przed
domem i e j obserwuje.
Robi to coraz czciej.
Siedzia, obserwowa j i pali.
I pali.
I pali.
Zerkna przez rami.
Jak teraz.
Wstaa, podesza bliej i delikatnie nastpia mu
na palce u stp.
- Szura - szepna niemiao.
- Chcesz si pooy?
Pokrci gow.
- Id.
Jeszcze troch posiedz.
Zaczekam, a ogie doganie.
Otaksowaa go wzrokiem.
Popatrzya mu w oczy, spojrzaa na jego usta, na
lekko drce rce.
Ponownie zagryza warg.
- Id - powtrzy.
Podesza jeszcze bliej, rozsuna mu nogi i
uklka.
Mia pytki, przyspieszony oddech.
Pogaskaa go po udach.
- Powiedz, co lubi?
Nie odpowiedzia.
- A ty?
Co lubisz?
- Jak piecisz mnie ustami - odrzek zdawionym
gosem.
- Hmm...
- Rozwizaa tasiemki jego spodni.
- Nie za ciemno?
Widzisz?
- Tak.
- Obj j za gow, a ona uja go w donie.
- Szura?
- Hmm?
- Kocham ci.
Zmierzchao.
Aleksander by w lesie; rba drewno na opa.
Zawoaa go, lecz nie odpowiedzia.
Chciaa go zobaczy przed wyjciem do Nainy.
Na awce postawia talerz smaonych ziemniakw,
pooya dwa pomidory i ogrek; kiedy wraca z
lasu, zawsze by godny.
Obok talerza zostawia kubek sodzonej herbaty,
papierosa i zapalniczk.
Jej zabawny m straci zainteresowanie zabaw.
Wci tylko pali albo rba drewno.
To wszystko.
Pali dla przyjemnoci, rba, eby miaa czym
pali pod pyt.
Od czasu do czasu wstawali przed witem, kiedy
Karna bya gadka jak szko i kiedy w powietrzu
unosia si sinawa wilgo.
Wstawali i, rozespani, szli bez sowa owi ryby
w odosobnionej zatoczce niedaleko polany.
Aleksander mia racj.
Wczesny ranek to najlepsza pora.
W kilka minut potrafili zapa pi, sze ryb.
Szura wkada je do podbieraka zawieszonego na
gazi rosncej na brzegu to poli.
Siga po papierosa, a Tatiana mya zby, wracaa
do ka i czekaa, modlc si i nasuchujc jego
krokw.
Wypaliwszy i wykpawszy si, przychodzi do
niej, a ona zawsze przyjmowaa go z otwartymi
ramionami.
Wci j niezmiernie podnieca.
Wci do niego naleaa.
Do niego i tylko do niego.
Oddawaa mu si jakkolwiek, gdziekolwiek i
kiedykolwiek zechcia, nawet jeli po kpieli w
Karnie mia lodowato zimne rce i nogi.
Jednake o ile przedtem czerpa z tego wielk
przyjemno, ostatnio dotyka jej tak, jakby go
parzya, jakby si na niej spala.
Ten ogie kusi go i pociga, lecz teraz pieci j
tak, jakby wiedzia, e wiadomie za daje sobie
rany, ktre nie zagoj si do koca ycia, e moe
od nich umrze.
Co si stao z Szura, ktry ciga j, chwyta,
powala na ziemi, by askota i pieci?
Co si stao z Szura, ktry kocha si z ni w
penym socu, eby wszystko widzie?
Gdzie si podzia ten rozemiany artowni, ten
beztroski zuchwalec?
Powoli, stopniowo zmieni si w Aleksandra,
ktry tylko pali, rba drewno i nieustannie j
obserwowa.
Czasami budzi j nagle w rodku nocy, wyrywa z
bezpiecznego, spokojnego snu.
Zastygaa wwczas bez ruchu, a on tuli j tak
mocno, jakby chcia j zmiady, udusi.
Syszaa jego chrapliwy oddech, czua, e bdzi
ustami w jej wosach, i pragna wtedy przesta
oddycha na dobre.
Kroia pomidory i bezgonie pakaa.
- Idziesz gdzie?
Podkrad si bezszelestnie i stan tu za ni.
Szybko otara zy i od chrzkna z nadziej, e w
gasncym wietle dnia Aleksander niczego nie
zauway.
- Ju prawie skoczyam.
By bardzo spocony.
Do piersi przylgny mu wiry.
- Znowu rbae?
- spytaa z mocno bijcym sercem.
- Co ja zrobi z tym drewnem?
- Pocaowaa go w szyj.
- Hmm...
Cudownie pachniesz.
- Na jego widok zabrako jej tchu.
- Dlaczego masz zaczerwienione oczy?
- Kroiam cebul do ziemniakw.
- Widz tylko jeden talerz.
Idziesz gdzie?
- spyta bez umiechu.
- Nie.
- Tania ponownie odchrzkna.
- Pjd si umy.
- Po co?
- Podniecona i bezbronna, podesza do niego
jeszcze bliej.
- Kiedy jeste w butach, a ja boso, zawsze czuj
si przy tobie taka maleka...
Jego ciao byo niczym imado.
Lew rk przytrzymywa jej gow, praw
obejmowa j za biodra.
By dosownie wszdzie, i na niej, i wok niej, i
w niej.
Nie moga si poruszy.
Ulegajc mu cakowicie i z oddaniem, czua, jak
Szura zmaga si ze swoj mioci, jak walczy z
podaniem.
I nareszcie zrozumiaa: dobrze wiedzia, jak
bardzo jest silny.
Uniosa biodra.
- Och, Szura...
Tak bardzo ci kocham.
- Jestem tu, Taniu - odrzek zaamujcym si
gosem.
- Czujesz?
- Tak, mj onierzu, czuj.
Czua rwnie, e znowu wzbiera w niej znajoma
fala, wic zacisna usta, eby stumi jk.
Jednake wiedziaa, e on te to wyczu, gdy po
woli z niej wyszed.
Zaczyna si, pomylaa, bagalnie wycigajc do
niego rce.
Zaczyna si, by trwa ca noc, do chwili, gdy
agodnymi, rytmicznymi i coraz szybszymi ruchami
da upust mioci, podaniu i tsknocie, gdy
cakowicie wyczerpawszy siebie i mnie, ukoi nasz
bolesny al.
Wieczr.
Tatiana obserwowaa Aleksandra, ktry lea na
brzuchu z gow zwrcon w jej stron.
Siedziaa cichutko, wsuchujc si w jego oddech,
i prbowaa odgadn, czy zasn.
Nie, chyba nie.
Co kilka oddechw lekko dra, jakby o czym
myla.
Nie chciaa, eby myla.
Powoli zakrelia palcem krg na jego plecach.
Aleksander wymamrota co i odwrci gow.
Czego mu brak?
Co mog mu da?
- Zrobi ci masa?
- Pocaowaa go w rami i przesuna rk po jego
silnym karku.
- pisz?
Spojrza na ni jednym okiem.
- Umiesz robi masa?
- Umiem.
- Mia na sobie tylko szorty.
Usiada na nim okrakiem.
- Gdzie si nauczya?
- Jak to gdzie?
- artobliwie uszczypna go w poladek.
- Robiam to wiele razy.
- Naprawd?
Wiedziaa, e ju go ma.
- Naprawd.
Gotowy?
Szyna za szyn, za szyn szyna - zacza, krelc
palcami dwie rwnolege linie od szyi w d
krgosupa, a po gumk szortw.
- Podkad za podkadem, za podkadem podkad -
kontynuowaa, krelc krtkie, poprzeczne linie
midzy "szynami".
- Nadjeda spniony pocig...
- Wyrysowaa mu zygzak na plecach.
- I z wagonu wysypuje si ziarno.
- Poaskotaa go w boki.
Aleksander rozemia si i podoy sobie rce
pod gow.
Miaa ochot go pocaowa.
Ale nie.
Wiedziaa, e to nie naley do gry.
- Nadchodz kury i dziob, dziob, zaczynaj je
dzioba.
- Dgna go kilka razy sztywnymi palcami.
- Nadchodz gsi i skub, skub, zaczynaj je
skuba.
- Kilka razy mocno go uszczypna.
- Co to za masa?
- wymrucza.
- Nadchodz dzieci i tup, tup, zadeptuj caaae
ziarno.
- Zabbnia mu w plecy otwartymi domi.
- Ajaj!
- wykrzykn.
- Dlaczego mnie bijesz?
- Nadchodz zodzieje.
Sol ziarno, posypuj je pieprzem i...
zjadaj!
- zapiszczaa, askoczc go mocno pod pachami.
Aleksander wi si jak piskorz.
To cudownie, e ma askotki, pomylaa.
Nie moga oprze si pokusie i lekko ugryza go w
opatk.
By zbyt rozkoszny, lec tak pod ni i wyginajc
si na wszystkie strony.
Gdy go ugryza, zamrucza jak kot.
- Nadchodzi biedny dziadek i zbiera ziarno.
Ponownie dgna go palcami.
- Nadchodzi dozorca ogrodu zoologicznego...
- Nie, tylko nie dozorca!
- Siada i zaczyna pisa.
- Wyrysowaa mu na plecach st, krzeso i
kilkanacie falistych linii.
- Prosz przyj moj crk do zoo i zebra ziarno
z torw.
Stawia kropk...
Nakleja znaczek...
- Klepna go w kark.
- Trrr!
- Daa mu kuksaca w bok.
- Pora wysa list!
- Trzasna gumk szortw, zsuna je nieco i
musna palcami jego poladki.
Aleksander znieruchomia.
- Ju?
- spyta zduszonym gosem.
- Koniec?
Pooya si na nim i wybuchna miechem.
- Tak.
- Pocaowaa go midzy opatkami.
- Podobao ci si?
- Uwielbiaa tak lee.
Plecy mia jak twarde ko.
Nis mnie na nich, pomylaa.
Dziewi kilometrw, mnie i karabin.
Potara policzkiem o jego opalon opatk.
Cay miesic na socu...
Szybko zamrugaa.
- Hmm, interesujce.
Czy to rosyjski masa?
Opowiedziaa mu, jak to bdc ma dziewczynk,
bawia si w masa z dziemi w udz.
Masowali si po dwadziecia razy dziennie,
askoczc si wzajemnie coraz mocniej i mocniej.
Nie wspomniaa, e z Dasz te robia to bez
koca.
Wysun si spod niej i oznajmi:
- Teraz moja kolej.
- Nie!
- zapiszczaa.
- Tylko delikatnie!
- Po si na brzuchu...
Nie, zaczekaj.
Zdejmij sukienk.
Ze zwizanymi w kucyki wosami, leaa przed
nim kremowa i gadka jak najgadszy jedwab.
Ramiona miaa piegowate - od soca - lecz
pozostaa cz plecw przypominaa ko
soniow.
Aleksander nachy li si, czubkiem jzyka
wykreli lini od opatki do szyi i rozwiza ta
siemki w jej wosach.
- To te trzeba zdj - doda, cigajc z niej
majteczki.
Uniosa biodra.
- A czym trzaniesz, eby wysa list?
Uwielbia, kiedy unosia biodra, dlatego widok ten
jakby go zahipno tyzowa.
Chwyci zbami fadk skry pod jej opatk i
odrzek:
- Skoro tak naprawd nie ma tu ani pocigu z
ziarnem, ani stpa jcych po plecach niedwiedzi,
moe wyobrazimy sobie, e jeste
547 .
w majteczkach?
- Umiechna si i zamkna oczy, a on pocaowa
j, zdejmujc szorty.
- amiesz reguy-jkna.
Usiad na niej okrakiem.
- No dobrze.
Jak to idzie?
- Szyna za szyn, za szyn szyna - podpowiedziaa.
Wyrysowa dwie rwnolege linie na jej plecach,
od opatek po po ladki.
- wietnie, ale nie musisz jecha a tak daleko.
- Nie?
- Nie - odrzeka amicym si gosem.
- Teraz kury.
Co robiy kury?
- Dziob, dziob, dziobay.
Dgn j kilka razy czubkami palcw, przesun
domi po bokach i obj j ej piersi.
- A gsi?
- Skub,skub,skubay.
Delikatnie cisn jej sutki.
- To nie tak.
- Podpara si okciami.
- Musisz si postara.
Aleksander cisn je mocniej.
- Uhm...-wymruczaa.
- Nadchodz zodzieje...
- Uklk midzy jej rozsunitymi nogami.
- Sol ziarno...
- Unis jej biodra.
- Posypuj je pieprzem...
- Wszed w ni i Tatiana krzykna, kurczowo
zaciskajc rce na przecieradle.
- I jedz je, i jedz, i jedz...
Nachyli si, dotkn jej lnicych, zocistych
wosw, zamkn oczy, wyprostowa si i
ponownie chwyci j mocno za biodra.
- Czy to by amerykaski masa?
- wymruczaa kilka minut pniej.
- Na pewno, bo masowae mnie wedug zupenie
innych regu.
Aleksander rozemia si, lecz oczu nie otworzy.
- Zdajesz sobie spraw, e od tej pory zabawa w
masa bdzie kojarzya mi si wycznie z tym, co
robilimy?
- To dobrze - odrzek.
- Tak samo jak zabawa w chowanego?
- Tak, j te zepsue.
Kocham ci.
- Ja ciebie.
- Obj j od tyu jeszcze mocniej, nie mogc
nasyci si jej bliskoci.
Pnym wieczorem grali w rozbieranego pokera.
Tania, Tania, Tania...
Ta nieustraszona, kochajca ycie,
nieposkromiona, nieprawdopodobnie pikna Tania
nie znosia przegrywa.
A przegrywaa jak si patrzy.
Ale tym razem Aleksander musia skoncentrowa
si na kartach, nie na niej.
Przegrawszy bluzk, jego cichutko pojkujca ona
odchylaa si lekko do tyu, podczas gdy on
leniwie ssa jej sutki.
Siedzieli na polanie, przy ognisku pod srebrzystym
ksiycem.
- Zanie mnie do rodka - szepna.
- Najpierw zupenie ci rozbior.
Nie mg si od niej oderwa.
- Przy tobie jestem jak pijany...
Zerkna w d.
- Moe ty, ale na pewno nie on.
- Zachichotaa, obja go i po cigna na siebie.
- Ju nie przegram.
Koniec z tym, koniec.
Jej szo fatalnie, jemu znacznie lepiej: Tania miaa
na sobie tylko bielizn.
- Majteczki i obrczka - powiedziaa.
- Dwa rozdania i si odegram.
- Zdejmiesz obrczk- odrzek - i moesz jej ju
nie wkada.
Uwanie ogldaa karty; on ledwie zwraca uwag
na swoje.
Trzymaa je tu przy piersiach, eby nie zdoa
podejrze.
W blasku ognia miaa tak romantyczn, tak
poetyck twarz.
Zapragn rzuci karty i...
Wzi gboki oddech.
Nie.
Wiedzia, e niebawem znowu bdzie naleaa do
niego.
- Wymieniam - powiedziaa po angielsku.
- Dwie.
Skupiona zmarszczya czoo i nagle si
rozpromienia.
Zatrzepotaa powiekami, popatrzya na niego i
przesza na rosyjski.
- Dobra, podbijam stawk o dwie kopiejki.
- Sprawdzam - odrzek Aleksander, z trudem
zachowujc powag.
- No, Taniu?
Poka, co tam masz.
- Ha!
Wyoya karty.
- Prosz bardzo.
- Miaa fula.
- Hmm...
- Wyoy swoje.
Mia karet krli.
- Cztery krle?
No i co z tego?
- To, e znowu wygraem.
Majteczki.
cigasz majteczki.
- Jak to?
- Tak to.
Kareta bije fula.
- Ale z ciebie kamca!
- Rzucia karty i zasonia piersi rkami.
Chwyci j za palce.
- Tatiu, to nie uga, ju je widziaem.
Ju je...
Zasonia si ponownie.
- Nareszcie rozumiem, dlaczego zawsze
wygrywasz.
Oszukujesz.
Aleksander skrca si ze miechu.
Nie mg tasowa kart.
- Ile razy mam wam to powtarza, pamitliwa
towarzyszko?
Zasady to zasady.
- Pocign za gumk majteczek.
- Zdejmuj.
Odsuna si nieco dalej.
- To s oszukacze zasady.
Zagrajmy jeszcze raz.
- Prosz bardzo, ale pod warunkiem, e bdziesz
graa nago.
- Szura!
Nie dalej jak wczoraj powiedziae Nainie
Michajownie, e ml jest starszy od czwrki.
Oszukujesz.
Nie bd graa w karty z szulerem.
- Taniu, Naina Michajowna miaa trjk, nie
czwrk, a ja miaem strita.
Stritjest starszy od trjki.
- Aleksander umiechn si szeroko.
- W pokera nie musz oszukiwa.
Moe w domino, ale nie w pokera.
- Jeli nie musisz, to dlaczego oszukujesz?
- Do tego.
- Odoy karty.
- Majteczki cigasz tak czy inaczej.
Wygraem uczciwie i sprawiedliwie.
- Uczciwie oszukiwae.
Aleksander by tylko w spodniach.
Tatiana wci zasaniaa piersi, lecz usta miaa
wilgotne, lekko rozchylone i bdzia oczyma po
jego na gim torsie.
- Taniu, czy chcesz, ebym wyegzekwowa
wygran si?
Zerwaa si na rwne nogi.
- Prosz bardzo, sprbuj!
Lubi jej zadziorno i waleczno.
Skoczy za ni, lecz zrobi to odrobin za pno.
Zanim si zorientowa, staa ju w rzece.
Przystan na brzegu.
- Zwariowaa!
- Tak, a ty oszukujesz, eby mnie rozebra!
- odkrzykna.
Skrzyowa rce na piersi.
- Czy naprawd musz oszukiwa, eby ci
rozebra?
Przecie prawie cay czas chodzisz nago.
- Ach ty...
Parskn miechem.
- Wychod.
- Nie widzia jej.
Musiaa sta gdzie dalej.
- Wyjd, Taniu.
- Skoro taki bystry, to po mnie przyjd.
- Jestem bystry, ale jeszcze nie zwariowaem.
Nie wejd do rzeki po ciemku.
Wya.
- Tchrzysz!
- Jak chcesz.
- Wrci do ogniska, zebra karty i kubki, schowa
do kieszeni papierosy.
Zanis do domu koc, wyszed i stan w progu.
Po lana tona w ciszy.
Karna te.
Pochodniao.
- Taniu!
- krzykn.
Nic.
adnej odpowiedzi.
- Taniu!
Cisza.
Szybko poszed nad rzek.
Mrok.
Ciemno.
Ksiyc by blady, woda czarna, bez gwiazd.
- Tatiano!
Cisza.
Nagle Aleksander przypomnia sobie, e rodkiem
rzeki rwie silny nurt, e s tam kamienie, o ktre
si czsto potykali, e czasami pyn tamtdy
gazie i grube konary drzew.
Wpad w panik.
- Taniu!
- wrzasn.
- To wcale nie mieszne!
Wyty such.
Nic.
Ani plusku wody, ani oddechu, ani adnego ruchu.
Cisza.
Wbieg w spodniach do wody.
- Jeli to tylko dowcip, lepiej do mnie nie
podchod!
Nic. Milczenie.
Rzuci si do wody i popyn pod prd.
- Tania!
Odwrci gow, spojrza na brzeg i...
Staa tam w dugiej koszuli, wycierajc wosy i
spokojnie go obserwujc.
Na tle poncego ogniska nie widzia jej twarzy,
ale kiedy si odezwaa, wyczu, e zadowolona z
siebie, umiecha si do niego zadziornie.
- Jeste tam, oszucie?
A mwie, e nie wejdziesz do wody po ciemku.
Odebrao mu mow.
Ulyo, ale i odebrao mow.
Wybieg z rzeki tak szybko, e a si cofna.
Cofna si, potkna i przeraona usiada na
ziemi.
Sta nad ni chwil, ciko dyszc i krcc gow.
- Jeste niemoliwa.
- Pomg jej wsta i ociekajc wod ruszy do
chatki.
Posza za nim.
- Szura, to by tylko art...
- Bardzo zabawny.
Boki zrywaem ze miechu!
- Kto tu nie ma poczucia humoru - wymamrotaa.
Odwrci si gwatownie i krzykn:
- Mylisz, e miesznie by byo, gdyby si
utopia?
Ciekawe co roz bawioby mnie najbardziej?
- Chwyci j za ramiona, puci i wszed do chatki.
Wbiega do rodka, stana przed nim i spojrzaa
na niego bagalnie.
- Szura...
- Wzia go za rk i woya j sobie pod koszul.
Aleksander wstrzyma oddech.
Ta dziewczyna bya naprawd nie moliwa.
Zdja bielizn.
Rka pozostaa midzy jej udami.
- Miae przyj mi na ratunek - szepna Tania ze
skruch, rozpinajc mu spodnie.
- Zapomniae, e dzielni rycerze zawsze
pomagaj wtym damom w potrzebie?
Popieci j palcami.
- Wtym?
- Przycign j do siebie.
- Chyba masz na myli kogo innego.
I zapominasz, e jedynym zadaniem damy jest
kocha si z rycerzem, a nie wprawia go w
przeraenie.
- Nie chciaam wprawi go w przeraenie -
wymruczaa, gdy pooy j na ku.
Wycigna do niego ramiona.
W migotliwym wietle lampy naftowej patrzy, jak
otwarta i drca, ley przed nim nago, cichutko
pojkujc.
Kochali si bardzo dugo i wiedzia, e niemal do
koca ugasi poncy w niej ogie.
Mg myle tylko o niej.
O Tani.
Przesun doni po jej stopach, po ydkach i
kolanach, delikatnie dotkn jej midzy udami,
popieci brzuch, lekko ucisn piersi, powoli
obj za szyj.
- Co, Szura?
- szepna.
- Co, kochanie?
Nie odpowiedzia.
- Jestem twoja, onierzu.
- Przykrya jego rk swoj rk.
- Czujesz?
- Czuj, Taniu.
Czuj.
- Chod -jkna - chod.
We mnie, ale tak, jak najbardziej lubi...
Jak najbardziej lubi, Szura...
Wzi j, a potem, gdy leeli ju pod kocem,
wtuleni w siebie, nasy ceni i psenni, otworzy
usta, eby co powiedzie, lecz ona przytkna mu
palec do ust i szepna:
- Ciii...
Wszystko wiem.
Wszystko rozumiem.
Wszystko czuj.
Nic nie mw.
Jak w transie, objli si i przytulili do siebie
jeszcze mocniej, pragnc, by zespoli ich na wieki
gorcy spazm bogiego ukojenia.
Lecz Aleksander ukojenia nie zazna.
Codziennie czu si jak drobina pyu, ktr wiatr
wymiata z piasku na ciep, nieruchom traw.
I tak yli, od rana do nocy, od pierwszych fal na
rzece do ostatniej pieni skowronka, od zapachu
pokrzyw do ywicznego zapachu sosnowych
szyszek, od spokojnego, porannego soca do
bladoniebieskiego ksiyca nad polan.
Tak spdzali swe pene bzw dni.
On rba drewno na opa, ktre wiza w narcza
sznurkiem.
Ona pieka mu ciasto z jagodami, robia kompot z
jagd i smaya jagodowe naleniki.
Czarnych jagd byo tego roku w brd.
On robi dla niej meble, ona pieka dla niego
chleb.
Grywali w domino.
W deszczowe dni siadywali na werandzie Nainy,
grali do upadego i Tatiana zawsze wygrywaa,
bez wzgldu na to, jak bardzo si stara.
W chatce lub przy ognisku grali w rozbieranego
pokera.
W pokera Tania zawsze przegrywaa.
Bawili si w chowanego; Aleksander uwielbia t
zabaw.
Tatiana uszya mu pi koszul i dwie pary
wojskowych szortw.
- eby czu mnie, kiedy bdziesz w mundurze -
wyjania.
Chodzili razem na grzyby.
On uczy j angielskiego.
Recytowa jej wiersze, ktre pamita z
dziecistwa, w tym wiersz Roberta Frosa: Cignie
mnie w mroczn gb tej kniei, Lecz woa trzewy
wiat nadziei I wiele mil od snu mnie dzieli, I
wiele mil od snu mnie dzieli.
I wiersz Emmy Lazarus: Tu, przed omywanymi
morzem bramami za chodu soca, stanie potna
kobieta...
Rozpaliwszy pod pyt, czyta jej Puszkina,
chocia do "Jedca miedzianego"
zagldali coraz rzadziej i rzadziej.
Oboje za bardzo t lektur przeywali.
W jednej z ksiek znalaz zdjcie, ktre przed
rokiem da Daszy.
Przedstawiao go podczas ceremonii wrczania
medalu za prb ratowania syna pukownika
Stiepanowa.
- Zobacz.
Nie jeste dumna z ma?
- Bezgranicznie - odrzeka z umiechem.
- Pomyl tylko.
Kiedy ja byam ma dziewczyn i pywaam dk
po jeziorze Ilmen, ty nie miae ju ojca i matki,
zdye wstpi do wojska i zosta bohaterem.
- Nieprawda - odrzek, - Bya wtedy krlow
nagich gwiazd i czekaa na mnie.
- Nie odebralimy lubnych zdj.
- A kto ma czas i do Mootowa?
Nie rozmawiali o jego wyjedzie, ale dni pyny
coraz szybciej.
Pod koniec ju nie pyny, tylko pdziy
trzykrotnie szybciej ni zwykle, jakby w
bezlitosnym zegarze pka jaka spryna.
Nie rozmawiali o przyszoci.
Wr, poprawka.
Nie mogli rozmawia.
Nie byli w stanie.
Nie po tym co przeszli.
Nie po dwudziestym czerwca.
Aleksander z trudem mwi o nastpnym dniu.
Nie mieli przeszoci.
Nie mieli przyszoci.
Po prostu byli.
yli.
Modzi i pikni.
Tu, w azaewie.
Tak wic jedli, bawili si, rozmawiali,
opowiadali sobie kaway, owili ryby, siowali si
i spacerowali po lesie.
Ona uczya si angielskiego i pywaa nago w
rzece.
On pomaga jej pra ich ubrania i ubrania czterech
staruszek, nosi wod ze studni i mleko.
Czesa j co rano i nie zmordowany, wiecznie ni
podniecony, codziennie si z ni kocha.
Przeywa najpikniejsze dni swego ycia.
Nie mia adnych zudze.
Wiedzia, e azariewo ju si nie powtrzy, ani
dla niego, ani dla niej.
Tatiana zudzenia miaa.
Tak byo lepiej: nie chcia ich jej odbiera.
Wystarczyo tylko na niego spojrze.
I spojrze na ni.
Chocia dwudziestodziewiciodniowy cykl
ksiyca bieg coraz szybciej po ptli smutku,
Tatiana usugiwaa Szurze tak chtnie, tak czsto
si miaa i tak czsto go dotykaa, e zastanawia
si, czy w ogle myli o przyszoci.
O przeszoci mylaa.
Wiedzia to.
Czu.
Na pewno mylaa o Leningradzie; na jej twarzy
pojawia si wwczas wyraz kamiennego smutku.
Ale przyszo otulia j ran nadziej, a jeli
nie nadziej, to przynajmniej poczuciem
rozpiewanej beztroski.
Co robisz?
- pytaa, gdy siedzia na awce i pali papierosa.
Nic, od powiada, houbic swj bl.
Pali i marzy.
O niej.
Tak samo jak przed kilku laty marzy o Ameryce.
Marzy o wsplnym yciu, o yciu, w ktrym nie
byoby nic oprcz niej, O
prostym, maeskim yciu, o tym, eby zawsze
czu jej zapach i smak, sysze jej ciepy gos,
widzie jej miodowe wosy.
Marzy, eby bya mu wiecznym pocieszeniem.
Codziennie o tym ni.
Czy znajdzie sposb, eby odwrci si od niej i
odej?
Czy kiedy kolwiek uwolni si od spojrzenia jej
wiernych oczu?
Czy Tania mu wybaczy?
Czy kiedykolwiek wybaczy mu, e j zostawi, e
skaza j na mier, e j zabi?
Ilekro wybiegaa nago z chatki i radonie
piszczc, wskakiwaa do rzeki, ilekro wychodzia
z wody i sza ku niemu przez polan, czu si tak,
jakby kto uderzy go pici w brzuch.
Widzc jej stwardniae od chodu sutki, jej pikne,
drce ciao, widzc, jak bardzo pragnie, by j
przytuli, zaciska zby i modli si, by nie
dostrzega jego wykrzywionej blem twarzy.
Pali i obserwowa j z awki.
Co robisz?
- pytaa.
Nic, odpowiada, houbic bl, ktry powoli
przechodzi w szalestwo.
Coraz czciej si denerwowa i wybucha
gniewem.
Irytowao go, e Tania tak chtnie pomaga innym.
Widzc to, dogadzaa mu i nadskakiwaa jeszcze
bardziej, a w kocu zaczo brakowa mu tchu.
- Co ci poda?
- pytaa nieustannie.
- Co jeszcze ci poda?
Przy nie ci co?
Nie, odpowiada, niczego mi nie potrzeba, a ona
przynosia mu papierosa, wkadaa mu go do ust,
przypalaa, nachylaa si i caowaa w czoo,
wodzc rozkochanymi oczyma po jego udrczonej
twarzy.
Chcia po wiedzie: przesta, odejd, zostaw
mnie.
Co si z tob stanie, kiedy wyjad, kiedy mnie nie
bdzie?
Co ci zostanie, jeli oddasz mi wszystko?
Wiedzia, e Tatiana nie umie inaczej.
e po prostu jest sob.
Naleaa tylko do niego i bya mu bezgranicznie
oddana.
Zakocha si w niej, poniewa nie potrafia
ukrywa uczu.
Wkrtce bdzie musiaa si nauczy, myla,
biorc zamach i opuszczajc siekier setki razy
dziennie.
Nauczy si ukrywa uczucia nawet przed sam
sob.
Gniewa si na ni o najgupsze drobnostki.
Denerwowaa go jej we soo.
Nieustannie piewaa, nieustannie podskakiwaa,
jakby miaa w nogach spryny.
Nie rozumia, jak moe by tak beztroska,
wiedzc, e za pitnacie, za dziesi, za pi, e
ju za trzy dni jej m wyjeda.
Sta si o ni potwornie zazdrosny, co zaskoczyo
nawet jego samego.
Nie mg znie, gdy kto na ni patrzy.
Nie mg znie, gdy si do kogo umiechaa.
Nie mg znie, gdy rozmawiaa z Wow, i
dostawa szau, gdy usugiwaa mu przy stole.
Stale wybucha gniewem, lecz na ni nie potrafi
si gniewa nawet pi minut.
W arsenale, ktry zgromadzia, by wydoby go z
bezdennej otchani smutku, byo zbyt wiele broni.
I nie mg si ni nasyci.
Ani wtedy, gdy spacerowali, ani wtedy, gdy jedli,
ani wtedy, gdy spali, ani wtedy, gdy si kochali.
Miotajc si midzy czuoci i niepohamowan
dz, musia mie j kilka razy dziennie.
Ogarnia go fizyczny bl, ilekro wychodzia do
Nainy czy na spotkanie kka krawieckiego.
Jej niemiaa euforia, jej wszechogar niajca
sodycz i nieskrywana bezbronno rozdzieraa mu
serce.
akn tylko jednego: bliskoci i dotyku jej ciaa,
jej zdawionego szeptu:
"Och, Szura".
Nie potrafi ju szczytowa, widzc, jak go
obserwuje.
Musia przewraca j na brzuch, bo wtedy nic nie
widziaa.
Wszystko po to, eby lej mu byo wyjeda.
Ale wyjazd by czym nie do pomylenia.
Za jak cen?
Zadawa sobie to pytanie tyle razy, e zapomnia
ju odpowiedzi.
Pocztkowo bya prosta: to ona, to sama Tatiana
bya odpowiedzi.
Ale pocztek ju dawno min i zblia si koniec.
Tatiana posza do przetwrni ryb - pono mieli
przywie ledzie - a on kry
apatycznie wok chatki, czekajc na jej powrt.
Po jakim czasie wszed do rodka, zajrza do jej
kufra i na samym dnie znalaz
co dziwnego.
Kufer nalea do jej dziadka, dlatego nigdy nie
zwraca na wikszej uwagi, ale wyjwszy
warstw przecierade, dokumenty i trzy ksiki,
zobaczy czarny pcienny plecak.
Zaciekawiony, natychmiast go otworzy.
W rodku by jego stary P-38, butelka wdki,
zimowe buty, pitnacie puszek tuszonki, suchary,
termos, pienidze i ciepe ubranie w ciemnym
kolorze.
Czekajc na Tatian, wypali dziesi papierosw.
Usysza j, zanim j zobaczy.
Nucia walca, ktrego kiedy jej piewa.
- Szura!
- zawoaa radonie.
- Nie uwierzysz.
Mam ledzia!
Praw dziwego ledzia!
Urzdzimy dzisiaj uczt.
Podskakujc, podbiega do niego i zarzucia mu
rce na szyj.
Zgi si wp, pocaowa j - dziwne, miaa
wilgotne policzki - pokaza jej plecak i spyta:
- Co to jest?
- Co?
- To.
Co to jest?
- Szperae w moich rzeczach?
Lepiej pom mi sprawia ledzia.
- Nie tkn adnego ledzia, dopki mi nie powiesz,
co to jest.
- Powiem ci czy nie, i tak musimy co zje.
Zajmie mi to p godziny...
- Tatiano!
Gono westchna.
- To mj plecak.
- Po co ci plecak?
Idziesz w gry?
- Nie.
- Pooya ledzia i usiada na awce.
Aleksander wyj z plecaka ciemnobrzowy
sweter i ciemnobrzowy kapelusz.
- Hmm, bardzo gustowne.
- Widzia, e jest spita.
- eby nie rzuca si w oczy.
- eby nie rzuca si w oczy?
W takim razie lepiej ukryj swoje wymowne
usteczka.
Dokd si wybierasz?
- Co ci napado?
- Dokd si wybierasz, Taniu?
- powtrzy podniesionym gosem.
- Chc by przygotowana na wszystko.
- To znaczy na co?
- Nie wiem.
- Spucia oczy.
- Chc z tob jecha.
Na chwil zaniemwi.
- Ze mn?
Dokd?
- Wszdzie.
- Podniosa gow.
- Tam gdzie ty.
Odebrao mu mow.
Prbowa co powiedzie, lecz nie mg, za
brako mu sw.
- Ale Taniu...
ja...
ja wracam na front.
Wbia wzrok w ziemi.
- Na pewno?
- spytaa cichutko.
- Oczywicie.
Gdzie indziej mgbym wraca?
Spojrzaa na niego czule.
- Ty mi powiedz.
Aleksander szybko zamruga i nie wypuszczajc
plecaka z rki, cof n si o krok, jakby si jej ba.
- Taniu, jad na front - powtrzy.
- Pukownik Stiepanow przeduy mi urlop, ebym
mg tu przyjecha.
Daem mu sowo, e wrc.
- A wy, Amerykanie, zawsze dotrzymujecie sowa.
- Tak, eby wiedziaa - odrzek z gorycz.
- Nie ma sensu o tym rozmawia.
Dobrze wiesz, e musz wrci.
Spojrzaa na niego zielonymi oczami.
- W takim razie wrc z tob - odpara cicho.
- Do Leningradu.
- Wzia jego milczenie za znak zgody i szybko
dodaa: - Pomylaam, e gdyby znowu przydzielili
ci do garnizonu...
- Tatiano!
- krzykn przeraony.
- Chyba artujesz?
Do jasnej cholery, powiedz, e to tylko gupi art!
By tak zdenerwowany, e musia pj na chwil
do lasu, eby wzi si w gar.
Gdy wrci, Tatiana czycia ledzia.
Typowe.
On dostawa szau, ona sprawiaa ryb.
Podszed do stou i silnym uderzeniem wytrci jej
ledzia z rki.
- Przesta!
- krzykna.
- To boli.
Co w ciebie wstpio?
Poszed do lasu jeszcze raz, tymczasem ona
podniosa ledzia, obmya go z piasku i zacza
patroszy.
Aleksander wrci, odebra jej tego przekltego
ledzia, rzuci go na gazet i pooy jej rce na
ramionach.
- Spjrz na mnie, Taniu.
Prbuj si opanowa, widzisz?
Widzisz, ile mnie to kosztuje?
Co ty sobie mylisz?
Nie moesz ze mn wrci, i nie wrcisz.
Pokrcia gow.
- Wrc - odpara cichutko.
- Nie!
Wykluczone.
Po moim trupie.
Musiaaby mnie najpierw zabi.
Dostan urlop i przyjad ci odwiedzi.
- Nie przyjedziesz.
Zginiesz beze mnie.
Czuj to.
Nie zostan tu sama.
- Kto ci pozwoli wyjecha?
Bo chyba nie ja.
Zapomniaa, e Leningrad jest nadal oblony?
e blokada nadal trwa?
e wci ewakuujemy stamtd ludzi?
Zapomniaa?
Zapomniaa ju, jak tam byo?
Niemoliwe, bo mino ju p roku, a ty cigle
budzisz si z krzykiem w rodku nocy.
Na Leningrad cigle spadaj bomby.
Codziennie, kadego dnia!
Tam nie ma ycia, rozumiesz?
To zbyt niebezpieczne, nigdzie nie pojedziesz.
- Jeli masz lepszy pomys, to powiedz.
Ja musz sprawi ledzia.
Aleksander podnis ledzia, chcc wrzuci go do
rzeki, lecz chwycia go za rk i powstrzymaa.
- Nie!
To nasza kolacja!
Staruszki te chciayby zje.
- Nigdzie nie pojedziesz.
Do, koniec.
Nie zamierzam o tym wicej rozmawia.
- Odwrci plecak do gry nogami i wysypa
wszystko na ziemi.
- I kto to pozbiera?
- spytaa spokojnie Tatiana.
Aleksander chwyci wojskowy n i bez sowa
poci ubranie na kawaki.
Tania przestraszya si troch, lecz nawet nie
mrugna.
- Jeste spokojny jak nigdy.
Szura, mog uszy sobie nowe.
Aleksander zakl i nachyli si nad ni z
zacinitymi piciami.
- Boe, ty celowo mnie prowokujesz!
Tania ani drgna.
Szura podnis plecak i ju mia go rozpru, gdy
chwycia go za rk.
- Nie.
Nie.
Prosz.
- Uczepia si jego nadgarstka, prbujc
wyszarpn i n, i plecak, ale nie miaa
najmniejszych szans.
Chcia j odepchn, lecz powstrzymaa go myl,
e wiedzc, i gruje nad ni si, Tatiana nie
zaprzestaa walki.
eby wygra, musiaby zrobi jej krzywd.
Puci n, puci plecak.
Gono posapujc, Tatiana posza czyci ledzia.
Jego wojskowym noem.
Na kolacji u Nainy Aleksander mwi niewiele;
by zbyt zdenerwowany.
Kiedy Tania spytaa go, czy chce dokadk ciasta z
jagodami, ypn na ni spode ba i warkn:
- Mwiem, e nie!
Dostrzeg wyrzut w jej oczach.
Chcia j przeprosi, lecz nie mg.
W drodze powrotnej nie zamienili ze sob ani
sowa.
- Cigle jeste na mnie zy?
- spytaa, gdy rozebrali si ju i pooyli.
- Nie!
- By w szortach.
Nakry si kocem i odwrci tyem do niej.
- Szura?
- Pogaskaa go po plecach i pocaowaa w gow.
- Szura.
- Jestem zmczony.
Chce mi si spa.
Nie chcia, eby przestaa go pieci i oczywicie
nie przestaa.
Wyjecha.
Co j napado?
- No chod - szepna.
- Dotknij mnie, jestem nago.
Czujesz?
Czu a za dobrze.
Pooy si na wznak i unikajc jej wzroku,
powiedzia:
- Tatiano, chc, eby mi obiecaa, e tu
zostaniesz.
- Wiesz, e nie mog - odrzeka spokojnie.
- Bez ciebie nie dam
rady.
- Oczywicie, e dasz.
Tak samo jak przedtem.
- Szura, nie byo adnego przedtem.
- Przesta.
Nic nie rozumiesz.
- To mi wytumacz.
Aleksander milcza.
- Mw.
Powiedz co - poprosia, kadc mu rk na
brzuchu i powoli sunc ni w d.
Odtrci jej do.
- Zostay nam tylko trzy dni.
Nie chc psu ich gupimi ktniami.
- Nie, ale zepsujesz je swoim ponurym nastrojem i
zachowaniem.
- Znw pooya mu rk na podbrzuszu.
On ponownie j odtrci i nagle go olnio.
- Aha, ju rozumiem!
To dlatego bya taka wesolutka, tak?
Jakby zupenie ci nie obchodzio, e niedugo
wyjedam.
Jasne!
Mylaa, e pojedziesz ze mn.
Przytulia si lekko i pocaowaa go w rami.
- Szura - szepna.
- Mylisz, e wytrzymaabym tu cay miesic,
wiedzc, e wyjedziesz?
e mnie zostawisz?
Nie mogabym y.
Mu - dodaa gosem mrocznym jak otcha
kopalnianego szybu.
- Wszystko, co miaam, oddaam tobie.
Jeli wyjedziesz, nic mi nie zostanie.
Aleksander zerwa si z ka, czujc, e lada
chwila postrada zmysy.
Zeskoczy z przypiecka i stan na pododze.
- W takim razie bdziesz musiaa radzi sobie z
niczym!
- wrzasn.
- Bo ja wyjedam, i wyjedam bez ciebie!
Bez sowa pokrcia gow.
- I co tak krcisz gow?
- krzykn.
- Trwa wojna, do cikiej cholery.
Wojna!
Zginy miliony ludzi.
Chcesz umrze?
Chcesz by kolejnymi niezidentyfikowanymi
zwokami w masowym grobie?
Tatiana zadraa.
- Pojad z tob - szepna cichutko.
- Prosz.
- Posuchaj.
Jestem onierzem.
Ten kraj prowadzi wojn i musz wrci.
Ale ty jeste tu bezpieczna.
Przyjechaem, eby cho na chwil uciec od
zabijania, i dobrze si razem bawilimy...
- Czy to moliwe, eby sowa nie chciay przej
mu przez gardo?
- Byo, mino, rozumiesz?
Mino - powtrzy goniej.
- Ja wracam, ty zostajesz.
- Mil cza chwil, ciko dyszc.
- Nie chc, eby ze mn jechaa.
Poza tym nie wracam do garnizonu.
Przenieli mnie.
- Dokd?
- To tajemnica.
Powiem ci tylko tyle, e Leningrad nie przetrwaby
kolejnej zimy.
- Chcecie przerwa blokad?
Gdzie?
- Tajemnica.
- Zawsze mi wszystko mwie, prawda?
Prawda?
- powtrzya z naciskiem.
Co to za nutka zabrzmiaa w jej gosie?
Boe.
Nie zamierza jej o to pyta.
- Tak, ale tym razem nie mog.
- Ach tak...
- Tatiana usiada.
- Trzeciego dnia naszej znajomoci wyznae mi,
e jeste Amerykaninem.
Ot tak, po prostu.
Trzeciego dnia znajomoci otworzye si przede
mnjak ksiga.
A teraz nie moesz mi powiedzie, dokd ci
przenosz?
- Zeskoczya na podog.
Aleksander cofn si, aby dalej od jej oczu, ciaa
i otwartych doni.
- Powiedz, Szura - powtrzya bagalnie.
- Nie pobralimy si po to, eby mia przede
mnjakie tajemnice.
- Przesta!
Nie chc o tym rozmawia, rozumiesz?
- Nie!
- krzykna.
- Po co si ze mn oenie, skoro nie zamierzasz
przesta kama?
- Oeniem si - odpar zaamujcym si gosem -
eby pieprzy si z tob, kiedy tylko zechc!
Dotaro?
Kiedy tylko zechc, jasne?
Mylaa, e co?
Marzy o tym kady onierz na urlopie!
Gdybym si z tob nie oeni, uchodziaby we wsi
za kurw!
- Nie wierzy, e wypowiedzia te sowa.
Zmienia si na twarzy.
Zatoczya si na cian, nie wiedzc, czy ukry
twarz w doniach czy zasoni piersi.
- Po co?
wychrypiaa.
- Po co si ze mn oenie?
Aleksander dra jak na febrze.
- Tatiu...
- Przesta!
- krzykna przeraliwie.
- Najpierw mnie obraasz, a potem "Tatiu"?
Kim dla ciebie byam?
Kurw?
- Gucho jkna, za mykajc oczy.
- Taniu, prosz...
- Mylisz, e nie wiem, co robisz?
Chcesz, ebym ci znienawidzia,
tak?
- Zacisna zby.
- Ot powiem ci, e po dugich prbach w kocu
ci si udao!
- Taniu, bagam...
- Od wielu dni prbowae mnie odepchn, eby
atwiej ci byo wyjecha!
- Przecie wrc.
- Do kogo?
Kto ci przyjmie?
Poza tym czy aby na pewno by wrci?
Czy nie przyjechae przypadkiem po to?
- Podbiega do kufra, po szperaa midzy
przecieradami, znalaza "Jedca miedzianego" i
wyrwaa z okadki gar stu- i tysicdolarowych
banknotw.
- Co to jest?
- krzykna, ciskajc w niego pienidzmi.
- Po to przy jechae?
Po to?
Po dziesi tysicy dolarw?
Chciae je zabra i uciec do Ameryki beze mnie?
A moe zamierzae zostawi mi sto dolarw w
podzice za to, e tak chtnie rozkadaam dla
ciebie nogi?
- Taniu...
Rozwcieczona chwycia karabin i dgna go
kolb w brzuch.
- Zwr mi to, co odebrae.
- Mwia z wielkim trudem, z trudem nad sob
panowaa.
- auj, e tak dugo na ciebie czekaam i e ci si
oddaam, ale teraz zastrzel mnie, ty kamco i
zodzieju.
I tak tego chcesz.
Dalej!
Zabieraj ap i pocignij za spust!
- Dgna go kolb jeszcze raz i skierowaa luf
midzy swoje piersi.
- miao, Aleksandrze!
Trzydzieci pi pociskw prosto w serce.
Bez sowa wyj jej karabin z rk.
Tatiana uderzya go w twarz.
- Chc, eby wyjecha.
Natychmiast!
- Po policzku stoczya jej si pojedyncza za.
- Dobrze si bawilimy, ale ju nie bdziemy.
Pieprzye si ze mn, jak chciae i kiedy chciae
- sykna.
- Tak, nareszcie to do mnie dotaro.
Tylko o to ci chodzio, o nic wicej.
I dobrze.
Zaatwie swoje, a teraz id.
Nic tu po tobie.
- cigna obrczk z palca i cisna mu j w
pier.
- Masz.
Daj j swojej kolejnej kurwie!
Dygoczc na caym ciele, pochylia ramiona,
wesza na piec i owina si przecieradem.
Wygldaa jak czowiek zmary z godu.
Aleksander poszed si wykpa.
Pywa, pragnc, eby zimne wody Karny zmyy z
niego cay bl, wyrzuty sumienia, mio i cae
ycie.
Do peni ksiyca brakowao ledwie trzech dni.
Moe gdybym zosta tu, w wodzie, myla, rzeka
zaniosaby mnie a do Wogi, a do Morza
Kaspijskiego, i nikt by mnie nie odnalaz.
Pynbym tak i pyn, i wresz cie przestabym
cokolwiek odczuwa.
Tak, przesta odczuwa.
Niczego innego nie pragn.
Wrci do chatki i z zasanej banknotami podogi
podnis obrczk.
Wszed na piec, pooy si bez sowa obok
Tatiany i wsucha si w jej nierwny oddech.
Co chwil mocno draa, jak kto, kto dugo
paka.
Leaa zwinita w kbek, tyem do niego.
Aleksander odrzuci przecierado, otar si o ni,
lekko rozchyli jej nogi, wszed w ni, przycisn
usta do jej szyi i wtuli j w siebie.
Jak zwykle.
Jak zawsze.
Tak, jak ona wtulaa w siebie jego.
Tatiana prawie si nie poruszya.
Nie odepchna go, lecz z jej ust nie wydoby si
aden dwik.
Chce mnie ukara, pomyla Aleksander, za
mykajc oczy.
Zasuguj na co znacznie gorszego.
Mimo to nie mg znie jej guchego milczenia.
Nie mg te nasyci si jej rozpalonym,
zniewalajcym ciaem.
Caowa jej gow, wosy, ramiona i wszed w ni
jeszcze gbiej.
W kocu cicho jkna, zacisna palce na jego
rce, a on nawet nie prbowa si powstrzyma.
Nie tym razem.
Tania cichutko pakaa.
- Tatiasza szepn.
- Przepraszam za te okrutne sowa.
Boe, przecie wiesz, e tak nie myl.
- Nieprawda - odrzeka apatycznie.
- Jeste onierzem i tak mylisz.
- Nie.
Chryste, jake siebie nienawidzi.
Nieprawda.
Jestem twoim mem.
- Przytuli j jeszcze mocniej.
- Czujesz, Taniu?
To moje ciao, moje rce, moje usta, moje serce.
Nie chciaem tego powiedzie.
- Szura, kiedy wreszcie przestaniesz mnie
okamywa?
Kiedy zaczniesz mwi to, co mylisz?
Zanurzy twarz w jej wosach.
Tak cudownie pachniaa.
- Przepraszam.
Tatiana nie odpowiedziaa.
- Odwrcisz si do mnie?
- Nie.
- Prosz.
Odwr si i powiedz, e mi wybaczasz.
Spojrzaa na niego zapuchnitymi od paczu
oczami.
- Boe, Tatiu...
- Nie mg znie widoku jej zbolaej twarzy.
- Chod bliej.
Podmuchaj na mnie.
Pachniesz...
jagodami.
- Przytkn wargi do jej warg i wcign do puc
jej ciepy oddech.
- Powiedz, e mi wybaczasz.
- Wybaczam ci - odrzeka beznamitnie.
- Pocauj mnie.
Usta te niech wybacz.
Pocaowaa go, zamykajc oczy.
- Nie, nie wybaczya mi.
Jeszcze raz.
Pocaowaa go delikatnie, lekko rozchylia wargi i
cicho jkna.
Przesuna rkami w d, uja go w donie i
zacza pieci.
I piecia.
I piecia...
- Dzikuj - szepn.
- Powiedz: Szura, wiem, e to nieprawda, e nie
chciae tego powiedzie.
Bye po prostu zy.
Tatiana ciko westchna.
- Wiem, e nie chciae tego powiedzie.
- Powiedz: wiem, e kochasz mnie do szalestwa.
- Wiem, e mnie kochasz.
- Nie - odpar z uczuciem.
- Kocham ci do szalestwa.
- Czubkiem jzyka wodzi po jedwabistych
powiekach, bojc si wypuci powietrze, ktre
wyssa z jej puc.
- Przepraszam, e ci uderzyam - szepna
Tatiana.
- Dziwne, e mnie nie zabia.
- Posuchaj...
- Znowu zaama jej si gos.
- Czy po to tu przyjechae?
Po pienidze?
Zacisn palce na jej ramionach.
- Przesta, Taniu.
Nie, nie przyjechaem po pienidze.
- Skd je masz?
- Od matki.
Mwiem ci, w Ameryce bylimy do bogaci.
Ojciec postanowi przyjecha tu bez niczego, ale
matka na wszelki wypadek za braa dolary.
To jedyna rzecz, jak zostawia mi na kilka tygodni
przed aresztowaniem.
Wydrylimy okadki ksiki.
W jednej ukrylimy dziesi tysicy dolarw, w
drugiej cztery tysice rubli.
Mylaa, e pienidze pomog mi std uciec.
- Co zrobie z ksik w trzydziestym szstym,
kiedy ci aresztowali?
- Ukryem j w Leningradzkiej Bibliotece
Publicznej.
Potem daem j tobie.
- Mj przewidujcy Aleksander...
Dae mi j w sam por, prawda?
Najcenniejsze egzemplarze, w tym wszystkie
dziea Puszkina, zostay wywiezione ju w
czerwcu, a pozostae ksiki przeniesiono do
piwnic.
Mgby straci duo pienidzy.
Aleksander nie odpowiedzia.
- Ale dlaczego mi j dae?
Chciae, eby kto je bezpiecznie przechowa?
Przeszy j wzrokiem.
- Nie.
Chciaem powierzy ci ycie.
Tatiana umilka.
- Ksika nie leaa tam cay czas, prawda?
Szura ponownie nie odpowiedzia.
- W tysic dziewiset czterdziestym, kiedy
pojechae walczy w Finlandii, zabrae
pienidze ze sob, prawda?
I to pytanie zby milczeniem.
- Boe...
- Tania zoya mu gow na piersi.
Aleksander chcia co powiedzie, ale po prostu
nie mg.
Cisz przerwaa Tatiana.
- Kolejna rzecz, ktrej Dmitrij ci zazdroci...
Kiedy poszede po syna pukownika Stiepanowa,
zabrae go ze sob, bo chcielicie uciec przez
Finlandi, tak?
Aleksander znieruchomia.
- Zamierzalicie dotrze bagnami do Wyborga,
potem do Helsinek, wreszcie do Ameryki!
Zabrae pienidze, poniewa bylicie gotowi, po
niewa nadesza chwila, o ktrej marzye od tylu
lat...
- Pocaowaa go w pier.
- Czy tak byo, mu mj, serce moje, ycie moje?
Tak byo?
- Policzki miaa mokre od ez.
Aleksandrowi odebrao mow.
Czu, e jeszcze troch i przestanie myle,
przestanie odczuwa.
Nie chcia z ni o tym rozmawia.
Nigdy.
- To by wietny plan - szepna drcym gosem.
- Zniknlibycie i nikt by was nie szuka.
Pomyleliby, e zginlicie.
Zaoylicie, e Stiepanow nie yje.
To by tylko pretekst, eby wrci na bagna.
I nagle si okazao, e Jurij yje!
- Rozemiaa si cicho.
- Boe, Dmitrij musia by bardzo zdziwiony,
kiedy owiadczye, e wracasz z Jurijem do
swoich.
Spyta pewnie: Co ci napado?
Zwariowae?
Od tylu lat chcesz uciec do Ameryki i nareszcie
mamy okazj.
I ty, i ja!
- Westchna.
- Zgadam?
Wtuli twarz w jej wosy.
- Jakby tam bya.
Skd to wszystko wiesz?
Uja mu twarz w donie.
- Bo znam ci lepiej ni ktokolwiek inny.
- Milczaa chwil.
- A wic wrcilicie do kraju, mylc, e
bdziecie mieli kolejn okazj do ucieczki.
Co musiae zrobi, Szura?
Obieca Dmitrijowi, e jeli nie zginiesz,
wydostaniesz go ze Zwizku Radzieckiego i
pomoesz mu uciec do Ameryki?
Odtrci jej rce, leg na wznak i zamkn oczy.
- Przesta.
Nie mog o tym mwi.
Po prostu nie mog.
Tatiana z trudem panowaa nad gosem.
- I co teraz?
- Nic odpar pospnie, patrzc w sufit.
- Zostaniesz tutaj, a ja wrc na front.
Dmitrij jest kalek, a ja bd walczy.
O Leningrad.
Zgin za ten przeklty Leningrad.
- Boe, nie mw tak!
- Chwycia go za rami i paczc odwrcia ku
sobie.
Obj j i mocno przytuli, mimo to wci nie
mogli nasyci si swoj bliskoci.
- Nie mw tak, Szura!
- Gono szlochaa, nie moga nad sob
zapanowa.
- Prosz - szepna.
- Nie zostawiaj mnie samej w tym kraju.
Nigdy dotd nie widzia jej tak bardzo
zdenerwowanej.
Nie wiedzia, co robi.
- Przesta, Taniu.
- Przesta.
Przesta mnie kocha.
Pozwl mi odej.
Uwolnij mnie.
Mijay godziny.
W rodku nocy kocha si z ni ponownie.
- Chod.
- Zaamywa mu si gos, pkao serce.
- Rozsu nogi tak, jak to lubi.
- Smakowaa niczym zy najsodszego nektaru.
- Obiecaj mi - powiedzia, caujc jej janiutkie
wosy i sunc jzykiem po wntrzu ud.
- Obiecaj, e nie wyjedziesz z azaewa.
W odpowiedzi gucho jkna.
- Bdziesz grzeczn dziewczynk?
- Jego palce byy coraz czulsze i jednoczenie
coraz bardziej natarczywe.
- Powiedz, e bdziesz.
- Usta mia delikatne, namitne, oddech gorcy i
przenikliwy.
- Przysignij, e zaczekasz na mnie w azariewie.
e bdziesz dobr on, e jak na dobr on
przystao, zaczekasz na swego ma.
- Przyrzekam, Szura.
Pniej leaa w jego ramionach nasycona i nie
nasycona zarazem.
- Zostan sama.
Bd czekaa w nieskoczono.
Obj j ze wszystkich si, tak e prawie nie moga
oddycha.
- Sama, ale bezpieczna - szepn.
Jak spdzili ostatnie trzy dni, tego Aleksander nie
wiedzia.
Zalewani falami wrogoci i rozpaczy, zmagali si
ze sob, zorzeczyli i kochali si gwatownie, nie
znajdujc ani odrobiny, ani krzty ukojenia.
Tego ranka on nie mg dotkn jej, ona jego.
Siedziaa na awce przed domem, a on si
pakowa.
By w polowym mundurze, ktry wypraa i
wyprasowaa elazkiem rozgrzanym na pycie.
Uczesa si, woy czapk, sprawdzi, czy henn
jest przypity do
plecaka i zwinitego namiotu.
Pistolet, amunicja, dokumenty, granaty, karabin.
Niczego nie brakowao.
Zostawi jej wszystkie pienidze, oprcz paru
rubli na podr.
Kiedy wyszed, Tatiana wstaa, znikna w chatce
i kilka minut pniej wrcia z kubkiem osodzonej
kawy z mlekiem.
Na talerzu podaa mu biay chleb, trzy jajka i
pokrojonego pomidora.
- Dzikuj.
- Aleksander nie mg mwi.
Sowa utykay mu w gardle.
Tatiana ciko usiada.
- Jedz.
Masz przed sob dug drog.
Jad apatycznie.
Siedzieli obok siebie, ale on patrzy w jedn
stron, ona w drug.
- Odprowadzi ci na stacj?
- Nie.
Nie mgbym....
Kiwna gow.
- Ani ja.
Skoczy je, postawi talerz na ziemi i popatrzy
na drewutni.
- Narbaem ci sporo drewna.
- Tak.
Powinno wystarczy...
na bardzo dugo.
Delikatnie rozwiza wstki w jej warkoczach.
Wyj grzebie i rozczesa gadkie, jasne wosy,
pieszczc palcami jedwabiste kosmyki.
- Jak ci przysya pienidze?
Dostaj dwa tysice rubli miesicznie.
Tutaj to duo pienidzy.
Przyl ci tysic piset, piset zatrzymam na
papierosy.
- Nie, nie przysyaj.
Bdziesz mia jeszcze wiksze kopoty.
Lenin grad to nie azariewo.
Musisz si zabezpieczy.
Zdejmij obrczk.
Dmitrij nie moe si dowiedzie.
I bez niego masz do kopotw.
Pienidze mi niepotrzebne.
- Potrzebne, Taniu, potrzebne.
- To wylij je w licie.
- Nie.
Cenzorzy natychmiast by je ukradli.
- Cenzorzy?
A wic nie pisa do ciebie po angielsku?
- Jeli chcesz, ebym przey, lepiej nie pisz.
- Niczego bardziej nie pragn.
- Wyl pienidze do rady miejskiej w Mootowie.
Chod tam raz na miesic i sprawdzaj, dobrze?
Napisz, e to dla rodziny Daszy.
- Zamkn oczy i przywar ustami do jej lnicych
wosw.
- Lepiej ju pjd.
Jest tylko jeden pocig dziennie.
- Odprowadz ci do drogi - odrzeka amicym
si gosem.
- Masz wszystko?
Tak.
Ani razu na siebie nie spojrzeli.
Ruszyli ciek przez las.
Zanim polana znikna mu z oczu, Aleksander
odwrci si, eby po raz ostatni spojrze na
bkitn rzek, na ciemnozielone sosny, na chatk,
na awk, na lec w wodzie kod, na miejsce,
gdzie jeszcze wczoraj sta jego namiot.
Na ich ognisko.
- Napisz - powiedzia, - Daj zna, jak sobie
radzisz.
ebym si nie martwi.
- Dobrze - odrzeka, obejmujc si ramionami.
- Ty te napisz.
Doszli do drogi.
Pachniao igliwiem i ywic.
Las by cichy i spokojny, soce jasne i ciepe.
Stanli naprzeciwko siebie, ona w tej sukience,
ze wzrokiem wbitym w ziemi, on w wojskowym
mundurze, z karabinem na ramieniu.
Patrzy w dal.
Tania podniosa rk, poklepaa go lekko po piersi
i przyoya mu do do serca.
- Uwaaj na siebie, onierzu - powiedziaa ze
zami.
- Przeyj.
Dla mnie.
Ucaowa jej rk.
Na serdecznym palcu miaa dwie obrczki, swoj i
jego.
Nie mg mwi.
Nie mg wypowiedzie na gos jej imienia.
Drcymi palcami dotkna jego twarzy.
- Wszystko bdzie dobrze, kochany - szepna.
- Bdzie dobrze.
Puci jej rk, ona cofna swoj.
- Odwr si i wracaj - powiedzia.
- Nie patrz na mnie.
Nie bd mg odej.
Tania odwrcia si.
- Id.
Nie patrz.
- Tatiu, prosz.
Nie mog ci tak zostawi.
Wracaj do domu.
- Szura, nie chc, eby mnie zostawia.
- Wiem.
Ja te nie chc, ale bagam, pozwl mi odej.
Musz mie pewno, e jeste bezpieczna, inaczej
umr.
- Zamilk.
- Musz i.
Taniu, podnie gow.
Podnie gow i umiechnij si do mnie.
Tatiana odwrcia si, podniosa zapakane oczy i
posaa mu umiech.
Patrzyli na siebie bardzo dugo.
Ona mrugna.
Mrugn on.
- C widz w twoich oczach?
- spyta.
- Skrzynie carowej na rampie przed Paacem
Zimowym - szepna.
- Wicej wiary, Tatiano.
- Drc rk dotkn skroni, ust i serca.
Nad pustkowiem fal
Wrcia do domu, pooya si i ju nie wstaa.
Pogrona w pnie, syszaa gosy czterech
staruszek.
Kryy po izbie, poprawiay koc i poduszk pod
jej gow, gaskay j i co mamrotay.
- Musi zaufa Panu powiedziaa Dusia.
W Panu wydobrzeje.
- Mwiam jej, e zakocha si w wojskowym to
zy pomys - po wiedziaa Naina.
Zami dziewczynie serce i odejd.
- Nie chodzi o to, e on jest wojskowym - odpara
drcym gosem Raisa.
- Chodzi o to, e ona za bardzo go kocha.
Aksinia poklepaa Tatian po plecach.
- Szczciara.
- Szczciara?
- obruszya si Naina.
- Gdyby nas posuchaa i zostaa w domu, do
niczego by nie doszo.
- I gdyby czciej chodzia ze mn do cerkwi -
dodaa Dusia.
- Obecno w domu Pana naszego daaby jej
pocieszenie.
- Jak mylisz, Tanieczko?
- spytaa Aksinia.
- Pocieszyaby ci teraz obecno w domu Pana
naszego?
- Nic z tego - skonstatowaa Naina.
- Tak jej nie pomoemy.
- Nigdy mi si nie podoba.
- To Dusia.
- Mnie te nie.
Nie rozumiem, co w nim widziaa.
To Naina.
- Jest dla niego za dobra.
- Raisa.
- Dla kadego jest za dobra.
- Naina.
- Zbliy si do Boga i bdzie jeszcze lepsza.
- Dusia.
- Mj Wowa to taki miy, agodny chopak.
Bardzo si o ni stara.
- To znowu Naina.
- Zao si, e ten Aleksander ju po ni nie
wrci.
e wyjecha na dobre.
- Raisa.
- Te tak myl.
Oeni si z ni...
- Naina.
- Zbruka.
- Dusia.
- I porzuci.
- Raisa.
- Zawsze wiedziaam, e on nie ma Boga w sercu.
- Znowu Dusia.
Aksinia nachylia si do Tatiany i szepna:
- Przed powrotem powstrzyma go tylko mier.
Dzikuj, Aksinio, pomylaa Tania, rozwierajc
cikie powieki i wstajc.
Niestety, tego wanie si boj.
Staruszki atwo namwiy j do powrotu do domu
Nainy.
Wowa przenis kufer i maszyn do szycia.
Pocztkowo Tatiana nie moga wzi si w gar.
Nie znajdowaa w sobie adnego pocieszenia.
Jej serce wypenia jedynie pospny mrok, ktrego
za nic nie potrafia rozproszy.
Nie potrafia odnale adnego miego
wspomnienia, nie przychodzi jej do gowy aden
wesoy dowcip, aden muzyczny refren.
Nie byo takiej czci ciaa, ktrej dotknicie nie
wywoywaoby dreszczy.
I wszdzie widziaa Aleksandra.
Tym razem nie byo godu, tym razem gd nie
stpi jej smutku.
Nie miaa te zajtych puc.
Teraz bya silna i zdrowa, wic nie pozostawao
jej nic innego, jak mocno zacisn zby i dwiga
wiadra z wod, i doi koz, i nalewa ciepe
mleko Raisie, ktra sama nala go nie moga, i
wywiesza pranie, i sucha, jak staruszki
zachwycaj si zapachem czystej bielizny, ktra
przez cay dzie wisiaa na socu.
Szya dla nich i dla siebie, czytaa im, kpaa je,
uprawiaa ogrdek, dogldaa kurczt, zrywaa
jabka i powoli, wiadro po wiadrze, ksika po
ksice, koszula po koszuli, ponownie owadna
ni ich starcza bez radno.
Tatiana nareszcie odnalaza pocieszenie.
Tak samo jak przedtem.
Dwa tygodnie pniej przyszed pierwszy list od
Aleksandra.
Tatiaszo.
Czy moe by jeszcze ciej?
Tsknota jest jak fizyczny bl, ktry chwyta mnie z
rana i nie opuszcza nawet wtedy, gdy zasypiam.
W tych wyblakych, pustych dniach pociesza mnie
jedynie wiadomo, e yjesz, e jeste
bezpieczna i zdrowa, e najgorsze, co moe Ci si
przytrafi, to suba u czterech dobrodusznych
staruszek.
Zostawiem Ci duo drewna.
Pamitaj, e na samym wierzchu le najmniejsze
polana.
Te wiksze s na zim.
Spal je ostatnie i jeli nie dasz rady przenie ich
sama, popro o pomoc Wow; niech mi Bg do
pomoe.
Nie przemczaj si.
Wiadra napeniaj tylko do poowy.
S dla Ciebie za cikie.
Zaraz po powrocie wysano mnie nad New, gdzie
przez sze dni
planowalimy atak, by wreszcie spuci odzie na
wod i wyruszy na drugi brzeg.
Nie mielimy najmniejszych szans.
Niemcy ostrzelali nas z "waniusz", odpowiednika
naszych katiusz, i wszystkie odzie poszy na dno.
Stracilimy tysic ludzi i nie posunlimy si ani o
metr.
Teraz szukamy innego miejsca na przepraw.
Jestem cay i zdrowy i czuj si dobrze.
Czubym si jeszcze lepiej, gdyby nie to, e od
dziesiciu dni pada deszcz, i e siedz po pas w
bocie.
Nie ma gdzie spa, wic pimy w szlamie i mule.
Rozkadamy paszcze z nadziej, e wkrtce
przestanie la.
Brudny i przemoczony, bardzo sobie wspczuem
do chwili, gdy po mylaem, co Ty przesza
podczas blokady.
Od tamtej pory robi to cay czas.
Ilekro jest mi ciko i le, myl, jak musiaa si
czu, grzebic siostr w zamarznitych wodach
adogi.
Bg mgby da Ci lejszy krzy do dwigania.
Dopki si nie przegrupujemy, a wic co najmniej
przez kilka tygodni, bdzie tu w miar spokojnie.
Wczoraj pocisk trafi w bunkier dowdcy.
Dowdca by na szczcie gdzie indziej, jednak
lk pozosta.
Kiedy przyj dzie kolej na nas?
Gram w karty i w pik.
Pal.
I myl o Tobie.
Wysaem Ci pienidze.
Pod koniec sierpnia przejd si do Mootowa.
Duo jedz, moja Ciepa Bueczko, moje Nocne
Soneczko.
Ucauj ode mnie wntrze doni i przytknij j sobie
do serca.
Aleksander
Tatiana przeczytaa list sto razy i nauczya si go
na pami.
Spaa, podkadajc go sobie pod policzek,
czerpaa z niego si.
Ukochany mj.
Mj drogi, drogi Szura.
Nie pisz mi o krzyu najpierw zrzu z ramion
swj.
Jak przeyam ostatni zim?
Nie wiem, ale teraz niemal tskni za tamtymi
czasami.
Wtedy co si we mnie poruszao.
Miaam si, eby kama, udawa przed Dasz,
utrzymywa j przy yciu.
Chodziam, rozmawiaam z mam, byam zbyt
zajta, eby umiera.
eby ukrywa przed Tob mio.
Teraz budz si rano i myl, jak zdoam
przetrwa do nocy.
eby powrci do ycia, otoczyam si ludmi,
ssiadami.
To, ile pracowaam przedtem, to nic w
porwnaniu z tym, ile pracuj teraz.
Od rana do wieczora pomagam Irinie Piersikowej,
ktrej amputowano nog w Mootowie; infekcja
czy co w tym rodzaju.
Lubi j chyba dlatego, e nosi imi mojej mamy.
Myl o Daszy.
Bardzo mi jej brakuje.
Ale to nie jej twarz widz przed zaniciem, tylko
Twoj, jedyny.
Jeste moim granatem rcznym, moj artyleri.
Zamiast serca mam teraz Ciebie.
Mylisz o mnie, gdy ciskasz w rku karabin?
Co robi?
Jak ustrzec Ci przed mierci?
Myl o tym w kadej minucie dnia.
Co mog zrobi, eby przey?
Bez wzgldu na to, czy Niemcy zrani Ci, czy
zabij, koledzy zostawi Ci na polu walki.
Kto Ci uleczy, jeli padniesz?
Kto Ci pogrzebie, jeli zginiesz?
Pogrzebie, jak na to zasugujesz, midzy krlami i
bohaterami.
Twoja Tatiana
Tatiu.
Pytasz, jak ustrzec mnie przed mierci.
Na razie jako sobie radz, cho z trudem.
Jednake idzie mi znacznie lepiej ni Iwanowi
Pietrence.
Dowdca mwi mi: wybierz najlepszych ludzi.
Salutuj mu, wybieram i najlepsi gin.
I jak ja wtedy wygldam?
Dzisiaj wpadlimy pod najgorszy ostrza, jaki
kiedykolwiek widziaem.
Nie wiem, jak udao mi si uj z yciem.
Zaopatrujemy naszych na drugim brzegu rzeki;
przewozimy onierzy, zapasy i amunicj.
Ale Niemcy s nieugici: siedz jak spy na
wzgrzach pod Siniawinem i strzelaj.
Ani nie moemy ich obej, ani ich stamtd
wykurzy.
Zwykle pyn tylko moi podwadni dowdca wie,
e szkoda mnie na te samo bjcze misje ale dzisiaj
zabrako nam ludzi.
Pietrenko zgin.
Ju wracalimy, kiedy trafi go odamek pocisku.
Urwa mu rk.
Zarzuciem go sobie na plecy i w obdzie, ktry
mnie nagle ogarn, schyliem si po rk.
Podniosem j i Pietrenko zsun si na dno odzi.
Spojrzaem na niego i pomylaem: co ja robi?
Kto mu t rk przyszyje?
Po chwili zdaem sobie spraw, e nie o to mi
chodzio.
Po prostu chciaem, eby pochowano go w caoci.
Rozszarpany wybuchem czowiek nie ma godnoci.
Ciao powinno by cae, eby dusza moga je od
nale.
Pochowaem go w lesie, pod brzzk.
Mwi, e lubi brzozy.
Musiaem zabra jego karabin - wci brakuje nam
broni - ale hem zostawiem.
Lubiem go.
Gdzie jest sprawiedliwo, skoro dobrzy ludzie
gin, a Dmitrij, okulay i zniedoniay, wci
yje?
Wiesz, o czym mylaem w tej odzi?
e musz przey.
e gdybym zgin, Tatiasza nigdy by mi tego nie
wybaczya.
Ale jak sama wiesz, ta wojna jest
niesprawiedliwa.
mier zabiera i dobrych, i zych.
Tych pierwszych nawet czciej.
Tatiu, jeli polegn, nie martw si o moje ciao.
Moja dusza do niego nie wrci.
Nie wrci ani do ciaa, ani do Boga.
Pofrunie prosto do Ciebie, do azariewa.
Nie chc by ani z krlami, ani z bohaterami.
Chc by z Tob, z krlowjeziora Ilmen.
Aleksander
Wicej listw nie przyszo.
Spokojnie min sierpie, rozpocz si wrzesie.
Tatiana robia, co moga, eby tylko nie myle.
Pomagaa staruszkom, pomagaa mieszkacom
wioski, uczya si angielskiego, spacerowaa po
lesie, czytajc na gos Johna Stuarta Milla i niemal
wszystko rozumiejc.
Aleksander wci si nie odzywa i jej dusza
draa z niepokoju.
Ktrego pitku, na spotkaniu kka krawieckiego,
ukrywajc twarz w swetrze, ktry dla niego robia,
usyszaa, jak Irina Piersikowa pyta j czy dostaa
list od Aleksandra.
- Nie pisze ju od miesica - szepna Naina.
- Ciii...
Przy niej o tym nie rozmawiamy.
W radzie miejskiej te nic nie wiedz.
Tania chodzi tam co tydzie.
Ciii...
- Tak czy inaczej, Bg go nie opuci -
wymamrotaa Dusia.
- Nie martw si, Tatiasza - dodaa wesoo
Aksinia.
- Dobrze wiesz, e listy id teraz tygodniami.
- Wiem, Aksinio - odrzeka Tatiana znad swetra.
- Nie martwi si.
- Opowiem ci co.
Od razu poczujesz si lepiej.
Kilka miesicy przed twoim przyjazdem do
azariewa mieszkaa tu kobieta imieniem Olga.
Jej m te by na froncie.
Czekaa na list od niego i czekaa, a tu nic.
Denerwowaa si tak samo jak ty i nagle dostaa
dziesi listw naraz!
- Dosta dziesi listw od Aleksandra - odrzeka
z umiechem Tatiana - byoby cudownie.
- I bdzie, kochanie, zobaczysz.
- Tak, tak!
- wykrzykna Dusia.
- Olga uoya je wedug dat i za cza czyta.
Przeczytaa dziewi, a w dziesitym dowdca
pisa, e jej m zgin na froncie.
Tatiana poblada.
- Ach tak...
- Nic wicej nie zdoaa wykrztusi.
- Dusiu!
- wrzasna Aksinia.
- Na mio bosk, czy ty zwario waa?
Zaraz powiesz, e Olga posza utopi si w rzece!
Tatiana odoya sweter i wstaa.
- Dokoczcie beze mnie, dobrze?
Ja ju id.
Trzeba ugotowa obiad.
Upiek pierg z kapust.
Chwiejnie wrcia do domu i natychmiast wyja z
kufra "Jedca miedzianego".
Aleksander powiedzia, e schowa w nim
wszystkie pienidze.
Patrzya na okadk, patrzya i patrzya, wreszcie
wzia gboki oddech i ostronie podwaya
papier brzytw.
Pienidze byy na swoim miejscu.
Tatiana odetchna, wyja je i przeliczya.
Pi tysicy dolarw.
Bez najmniejszego zdenerwowania przeliczya je
ponownie, biorc do rki kady banknot z osobna.
Dziesi studolarwek.
I cztery bank noty tysicdolarowe.
Pi tysicy.
Przeliczya jeszcze raz.
Dokadnie pi tysicy dolarw.
Ogarny j wtpliwoci; przez chwil mylaa, e
po prostu pomylia kwot, e Aleksander mwi
nie o dziesiciu, ale o piciu tysicach do larw.
Ale przecie dokadnie to pamitaa.
Noc, blask lampy naftowej i jego gos: "To jedyna
rzecz, jak zostawia mi na kilka tygodni przed
aresztowaniem.
Wydrylimy okadki ksiki.
W jednej ukrylimy dziesi tysicy dolarw, w
drugiej cztery tysice rubli".
Pooya si na ku, patrzc w sufit.
Powiedzia, e zostawia jej wszystkie pienidze.
Nie. Powiedzia: "Zostawiam ci pienidze".
Widziaa, jak skleja okadk.
Dlaczego wzi tylko pi tysicy?
eby j uagodzi?
eby si nie martwia?
eby nie zrobia mu kolejnej sceny?
eby nie wrcia z nim do Leningradu?
Zamknwszy oczy, przytulia pienidze do piersi i
sprbowaa zgbi jego serce.
Dzieliy go ledwie metry od wolnoci, od
Ameryki, a mimo to postanowi
zrezygnowa z czego, o czym marzy cae ycie.
Czu to co czu postpowa tak, jak postpowa.
Mg marzy o powrocie doczyzny
dziaSnS" w sleble- l kochaj caym sercem-
Dob-
By czowiekiem, ktry zawsze dotrzymuje sowa
A da sowo Dmitrijowi.
CZ 4
Podnisszy apy, jec grzyw...
Z sercem strapionym, bliski ez...
Nie zamierzaa zostawa w azariewie ani
sekundy duej.
Napisaa do Aleksandra dziesi listw,
spokojnych, wyciszonych i podnoszcych na
duchu.
Zmylia kilka wydarze, uoya je w po rzdku
chronologicznym i dokadnie opisaa.
Potem namwia Nain Michajown, eby
wysyaa listy w cotygodniowych odstpach.
Wiedziaa, e gdyby wyjechaa bez sowa,
staruszki natychmiast by do niego napisay albo, co
gorsze, wysay telegram z wiadomoci o jej
tajemniczym znikniciu: gdyby jeszcze y,
zareagowaby tak gwatownie, e mgby zgin.
Dlatego oznajmia im, e wybiera si do pracy w
mootowskim szpitalu i e wrci na Boe
Narodzenie.
Powiedziaa to tak stanowczo, e nawet nie
zaprotestoway, nie liczc kilku niemiaych pyta
Dusi.
Naina Michajowna chciaa tylko wiedzie,
dlaczego Tania nie wyle listw sama, z
Mootowa.
Tatiana wyjania, e Aleksander zabroni jej
wyjeda z azaewa i bardzo by si
zdenerwowa, gdyby nagle zacz dostawa listy z
innym stemplem pocztowym.
- Dobrze wiecie, jaki jest opiekuczy - zakoczya.
- Tak, tak, opiekuczy i nierozsdny - odrzeka
Naina, energicznie kiwajc gow.
Z wielk chci przyczya si do spisku, ktry -
jej zdaniem - mia oszuka niepoprawnego
Aleksandra.
Uszywszy sobie nowe ubranie i zapakowawszy do
plecaka tyle butelek wdki i tyle puszek tuszonki,
ile tylko moga udwign, Tatiana poegnaa si
ze staruszkami i wczesnym rankiem wyruszya w
drog.
Dusia si za ni modlia.
Naina pakaa.
Raisa pakaa i trzsa si bardziej ni zwykle.
Aksinia nachylia nad Tani i szepna:
- Oszalaa.
Tak, dla niego, pomylaa Tatiana.
Miaa na sobie ciemnobrzowe spodnie, brzowe
poczochy, br zowe buty i zimowe palto, te
brzowe.
Wosy ukrya pod brzow chustk.
Wszystko po to, eby nie rzuca si w oczy.
Dolary zaszya w mankiecie spodni.
Przed wyjciem zdja obrczk, nawloka j na
wasnorcznie zrobion plecionk ze sznurka i
zawiesia sobie na szyi, ale przedtem ucaowaa j
i szepna:
- Bdziesz bliej mego serca.
Szura.
Idc przez las, mina ciek prowadzc na ich
polan.
Przystana, wahajc si, czy nie zej nad rzek i
nie spojrze na ni ostatni raz.
Ale nie.
Myli, wspomnienia - nie, nie daaby rady.
Pokrcia gow i ruszya przed siebie.
Pamitaa, e Aleksander odwrci si i spojrza.
Na polan, na ich chatk, na ognisko.
Ona nie moga.
Nie bya tam od jego wyjazdu.
Wowa zabi okna deskami, zamkn drzwi na
kdk i przenis drewno do domu Nainy.
W Mootowie posza do rady miejskiej, eby
sprawdzi, czy nie na deszy pienidze za
wrzesie.
O dziwo, nadeszy!
Spytaa, czy jest moe jaki list albo telegram, ale
nie, nie byo.
Skoro wci dostawa od, oznaczao to, e ani
nie zdezerterowa, ani nie zgin.
Odbierajc pienidze, zastanawiaa si, dlaczego
przysa jej pienidze i nie napisa, ale
przypomniaa sobie, e listy babci szy do
Leningradu miesicami.
C, nie miaa nic przeciwko temu, eby dosta
trzydzieci listw naraz, po licie za kady dzie
wrzenia.
Na stacji kolejowej w Mootowie powiedziaa
komendantowi NKWD, e w walczcym i
godujcym Leningradzie brakuje pielgniarek, e
postanowia wrci i pomc.
Pokazaa mu przepustk ze stemplem ze szpitala na
Greckim; nie musia wiedzie, e mya tam
podogi, sprztaa toalety i szya worki na zwoki.
Za fatyg zaproponowaa mu butelk wdki.
Poprosi o list ze szpitala, zapraszajcy j do
Leningradu.
Wyjania, e list spali si w poarze, ale e ma
list pochwalny z zakadw Kirowa,
list pochwalny od dowdztwa Leningradzkiej
Armii Pospolitego Ruszenia i jeszcze jedn
butelk wdki za dobre chci komendanta.
Komendant podstemplowa dokumenty i moga
kupi bilet.
Zanim wsiada do pocigu, wpada na chwil do
Sofii, ony jubilera, ktra bya tak powolna, e
czekajc, Tatiana miaa wraenie, e si starzeje.
Ju mylaa, e spni si na pocig, ale Sofia
znalaza w kocu dwa zdjcia, ktre zrobia
Aleksandrowi i Tatianie na schodach cerkwi w
dniu ich lubu.
Tania schowaa je do plecaka i pobiega na stacj.
Pocig by znacznie wygodniejszy od tego, ktrym
przyjechaa do Mootowa.
Przynajmniej troch przypomina pocig
pasaerski i jecha do Kazania, a wic na
poudniowy zachd.
Tatiana musiaa jecha na pnoc, ale wiedziaa,
e Kaza to due miasto, i e na pewno bdzie
moga si tam przesi.
Zamierzaa dotrze do Kobony i przeprawi si
bark przez adog do Kokoriewa.
Gdy pocig rusza, spojrzaa na Karne przesonit
sosnami i brzozami i pomylaa: czy jeszcze
kiedykolwiek zobacz azariewo?
Chyba nie.
W Kazaniu zapaa pocig do Ninego Nowogrodu
- nie do Nowo grodu dziecistwa jej i Paszy, do
innego Nowogrodu, niecae trzysta kilometrw od
Moskwy.
Tam przesiada si na pocig towarowy do
Jarosawia, a w Jarosawiu wsiada do autobusu
zmierzajcego do Woogdy.
W Woogdzie dowiedziaa si, e owszem, mona
dojecha po cigiem do Tichwina, ale e Tichwin
jest pod cigym ostrzaem artyleryjskim.
Zreszt z Tichwina nie mogaby si dosta do
Kobony, poniewa jadce w tamtym kierunku
pocigi wylatyway w powietrze trzy, cztery razy
dziennie, a wraz z pocigami ludzie i zapasy.
Dziki Bogu, e konduktor, ktry sprzeda jej bilet,
by skory do rozmowy.
Spytaa go, w jaki sposb przewo do Leningradu
ywno, skoro nie mog jej przewie z Kobony.
Dowiedziawszy si, postanowia jecha t sam
drog.
Z Woogdy ruszya do Pietrozawodska na
zachodnim brzegu Onegi.
Nie dojedajc do kocowej stacji, wysiada w
Podporoju i przesza pidziesit kilometrw do
miejscowoci Lodowe Pole, lecej dziesi
kilometrw od brzegu adogi.
W Lodowym Polu poczua, e ziemia trzsie si jej
pod nogami i wiedziaa ju, e jest blisko celu
podry.
Wstpiwszy do kantyny na talerz zupy z chlebem,
podsuchaa rozmow czterech kierowcw przy
ssiednim stoliku.
Wynikao z niej, e Niemcy przestali
bombardowa Leningrad, przerzucajc niemal
wszyst kie samoloty i artyleri na wochowski
front, dokadnie tam, gdzie chciaa dotrze.
Druga Armia generaa Mierieckowa staa ledwie
cztery kilometry od Newy, a niemiecki
feldmarszaek Manstein robi wszystko, eby nie
da si odeprze od brzegu rzeki.
Jeden z kierowcw po wiedzia:
- Syszae o osiemset szedziesitej pierwszej
dywizji?
Nie mogli posun si ani o metr i cay dzie
siedzieli pod ostrzaem.
Stracili szedziesit pi procent stanu i sto
procent kadry dowdczej!
- To jeszcze nic!
- wykrzykn jeden z trzech pozostaych.
- Syszae, ilu ludzi straci Mierieckow midzy
sierpniem i wrzeniem pod Wochowem?
Ilu byo zabitych, rannych i zaginionych w akcji?
Sto trzydzieci tysicy!
- To duo?
W Moskwie...
- Sto trzydzieci ze stu pidziesiciu tysicy!
Tatiana miaa do podsuchiwania, ale
potrzebowaa wicej informacji.
Wszcza z kierowcami rozmow i dowiedziaa
si, e barki z ywnoci odpywaj z przystani na
poudnie od miasteczka Siastroj, dziesi
kilometrw na pnoc od linii frontu.
Siastroj lea mniej wicej sto kilometrw na
poudnie od miejsca, gdzie teraz bya.
Pocztkowo zamierzaa prosi ich o podwiezienie,
ale nie podoba jej si sposb, w jaki rozmawiali.
Chcieli spdzi noc w Lodowym Polu, poza tym
jeden z nich nieustannie obmacywa
j wzrokiem, chocia miaa na gowie brzow
chustk...
Wytara usta, podzikowaa im i wysza.
Czua si bezpieczniej, wie dzc, e ma przy sobie
nabity pistolet Aleksandra.
Pokonanie stu kilometrw zajo jej trzy dni.
Pocztek padziernika by do zimny, ale nieg
jeszcze nie spad, poza tym droga bya brukowana.
Szo z ni wielu ludzi: wieniakw, uciekinierw,
robotnikw sezonowych i wracajcych na front
onierzy.
Przez p dnia maszerowaa rami w rami z
onierzem wracajcym z urlopu.
Sprawia wraenie rwnie przygnbionego jak
Aleksander przed wyjazdem z azariewa.
Potem zapaa okazj, potem znowu sza.
Chocia ziemi wstrzsa oguszajcy huk
rozrywajcych si w po bliu pociskw, ona para
naprzd ze wzrokiem wbitym w ziemi i z cikim
plecakiem na ramionach.
Baa si mniej ni wtedy, gdy musiaa ucieka
przez kartoflisko w udz, albo wtedy, gdy
siedziaa na tamtejszej stacji kolejowej, wiedzc,
e niemieckie samoloty nie odlec,
dopki jej nie zabij.
Baa si mniej, ale si baa.
Mimo to cay czas sza, nie odrywajc oczu od
ziemi.
Sza nawet nocami.
Nocami byo spokojniej, a po jedenastej ostrza
ustawa zupenie.
Sza przez kilka godzin, a potem szukaa stodoy,
w ktrej mogaby si przespa.
Jedn noc spdzia w domu rodziny, ktra ugocia
j kolacj, a na deser zaproponowaa usugi
najstarszego syna.
Tatiana kolacj zjada, za syna podzikowaa i
zapacia im za gocin.
Na rzece Wochow, dziesi kilometrw na
zachd od Siastroju, znalaza ma bark, ktra
wyruszaa w rejs wok przyldka Nowa adoga.
Przewonik wanie podnosi trap.
Tatiana odczekaa do ostatniej chwili, a potem
podbiega bliej i pokazawszy mu butelk wdki
oraz pi puszek tuszonki, powiedziaa, e wiezie
ywno dla rodziny w oblonym Leningradzie.
Przewonik spojrza akomie na wdk.
Tania szybko do daa, e wdk moe sobie
zatrzyma, byle tylko zdya zobaczy umierajc
matk.
Wiedziaa, e wikszo miejscowych przeywa
wielk tragedi ich uwizieni w Leningradzie
krewni ju nie yli albo wanie umierali.
Przewonik schowa butelk i wpuci j na
pokad.
- Ale ostrzegam - rzuci.
- Moe by niebezpiecznie.
Bdziemy dugo pynli, a Niemcy bombarduj nas
cay dzie.
- Wiem - odrzeka Tatiana.
- Jestem na to przygotowana.
Podr mina bez gronych przygd.
Barka przybia do Osinowiec, na pnoc od
Kokoriewa, gdzie Tania zapaa ciarwk do
Leningradu.
Za butelk wdki i cztery puszki tuszonki kierowca
pozwoli jej usi w szoferce, a nawet podzieli
si z ni chlebem.
Tatiana wygldaa przez okno.
Czy naprawd zdoa wrci do mieszkania przy
Pitej Radzieckiej?
Musi.
Nie ma wyboru.
Ale wrci do Leningradu?
Boe.
Zadraa.
Nie, nie chciaa o tym myle.
Kierowca wysadzi j przy Dworcu Finlandzkim
w pnocnej czci miasta.
Dojechaa tramwajem na Newski, a stamtd sza
ju pieszo.
Leningrad by pusty i pospny.
Zapada noc i na ciemnych ulicach pony tawe
latarnie; dobrze, e w ogle pony, bo oznaczao
to, e w miecie jest prd.
Musiaa przyjecha o dobrej porze, poniewa nie
mieckie dziaa milczay.
Ale idc, widziaa trzy dopalajce si poary i
wielkie wyrwy zamiast okien w wielu domach.
Miaa nadziej, e kamienica przy Pitej
Radzieckiej wci stoi.
I staa.
Taka sama jak przedtem, zielonkawa, ponura i
brudna.
Tatiana wzia gboki oddech.
Zbieraa w sobie co, co Aleksander nazywa
odwag.
Odwag potrzebn do tego, eby otworzy drzwi i
wej schodami do dwch pustych pokoi, gdzie
bio kiedy sze ludzkich serc.
Gdzie rozbrzmiewa wesoy miech, gdzie pito
wdk, jedzono kolacj, gdzie nia, marzya i
pragna.
Gdzie po prostu ya.
Rozejrzaa si.
Cerkiew po drugiej stronie Greckiego wci staa,
caa i nietknita.
Na Suworowa zobaczya kilkoro ludzi
wracajcych z pracy.
Bya ich garstka, najwyej troje.
Chodnik by czysty i suchy.
W nos szczypa lekki mrz.
To dla niego.
Wszystko dla niego.
Jego serce wci bio, wci j przyzywao.
Tak, Szura doda jej odwagi.
Kiwna gow i nacisna klamk.
W ciemnozielonym korytarzu cuchno moczem.
Przytrzymujc si porczy, Tatiana powoli wesza
na gr.
Byszczce, brzowe drzwi.
Klucz pasowa.
W mieszkaniu panowaa cisza.
Kuchnia.
Pusto.
Wszystkie drzwi zamknite.
Wszystkie z wyjtkiem drzwi do pokoju Sawina.
Tatiana za pukaa i zajrzaa do rodka.
Sawin lea na pododze, suchajc radia.
- A ty kto?
- zapiszcza na jej widok.
- Tania Mietanowa.
Pamita mnie pan?
Jak si pan miewa?
- Umiechna si.
Niektre rzeczy nigdy si nie zmieniaj.
- Bya tu podczas wojny w dziewiset pitym?
Popdzilimy Japocw a mio.
- Wskaza palcem radio.
- Suchaj.
Syszysz?
Z gonika dobyway si tylko popiskiwania i
trzaski.
Tatiana po cichu wysza z pokoju.
Rosjanie tamt wojn przegrali,
pomylaa.
Sawin podnis wzrok.
- Szkoda, e nie przyjechaa w zeszym miesicu,
Tanieczko.
Na Leningrad spado wtedy tylko siedem bomb.
Byo bezpieczniej.
- Prosz si nie martwi, dam sobie rad.
Gdyby pan czego potrzebowa, jestem u siebie.
W drugiej kuchni te nikogo nie byo.
Ku swemu zdziwieniu stwierdzia, e drzwi do jej
pokojw nie s zamknite na klucz.
W korytarzu zobaczya dwoje obcych ludzi,
kobiet i mczyzn, ktrzy siedzieli na sofie,
pijc herbat.
Tatiana wytrzeszczya oczy.
- Kim jestecie?
Nazywali si Inga i Stanisaw Krakowowie i mieli
po czterdzieci kilka lat.
On by lekko brzuchaty i zaczyna ysie, ona bya
drobna i za suszona.
- A kim ty jeste?
- spyta Stanisaw, nie raczc nawet na ni
spojrze.
Tatiana zdja plecak.
- To s moje pokoje - owiadczya.
- Siedzicie na mojej sofie.
Inga szybko wyjania, e przedtem mieszkali na
rogu Sidmej Radzieckiej i Suworowa.
- Mielimy adne, samodzielne mieszkanie -
powiedziaa.
- Was n kuchni, wasn azienk i sypialni.
- Ich dom zbombardowano w sierpniu.
Poniewa w Leningradzie brakowao mieszka,
rada miejska przydzielia im pokoje Mietanoww.
- Nie martw si - powiedzia Stanisaw, nie
patrzc na Tatian.
- Niedugo znajd dla nas nowe, moe nawet
dwupokojowe.
Prawda, Ingo?
- Ale ja ju wrciam - oznajmia Tatiana.
- To mieszkanie jest zajte.
- Aleksander tak adnie tu posprzta, pomylaa ze
smutkiem.
- No i co z tego?
- mrukn Stanisaw.
- Niby gdzie mamy si po dzia?
Rada miejska daa nam przydzia, i kropka.
- A pozostae pokoje?
- spytaa Tania, rozgldajc si po korytarzu.
Pokoje tych, ktrzy poumierali.
- Wszystkie zajte.
Posuchaj, o czym tu gada?
Miejsca jest dosy.
Moesz mie dla siebie cay pokj.
Po co narzeka?
- Ale oba pokoje nale do mnie.
- Nie.
- Stanisaw spokojnie popija herbat.
- Nale do pastwa, a nasze pastwo prowadzi
wojn.
- Rozemia si smutno.
- Nie jestecie dobr proletariuszk, towarzyszko.
- Stasik i ja jestemy czonkami partii w
leningradzkim zwizku in ynierw -
dodaa Inga.
- Doskonale - odrzeka Tatiana, czujc, e ogarnia
j straszliwe zmczenie.
W ktrym pokoju mog zamieszka?
Krakowowie zajli ten, w ktrym spaa z Dasz,
mam, ojcem i Pasz.
Jedyny ogrzewany pokj w mieszkaniu.
Piec w pokoju dziadka i babci by zepsuty, a nawet
gdyby dziaa, nie miaaby czym pali.
- Mog przynajmniej zabra mojburujk?
- A my to co?
- burkn Stanisaw.
- Bdziemy marzn?
- Jak ci na imi?
- spytaa Inga.
- Tania.
- Taniu - powiedziaa niemiao Inga - moesz
przysun ko do ciany.
ciana jest ciepa.
Mj m ci pomoe...
- Przesta - warkn Stanisaw.
- Sama sobie przesunie.
- Wanie - odpara Tatiana i wysza.
Odsuna sof dziadka na tyle, eby przytuli do
ciany leank Paszy.
ciana rzeczywicie bya ciepa.
Tatiana przykrya si paltem i trzema kocami,
zasna i spaa siedemnacie godzin.
Nazajutrz posza do biura meldunkowego w radzie
miejskiej.
- I po co wrcia?
- spytaa niegrzecznie urzdniczka, wypeniajc
zapotrzebowanie na nowe kartki ywnociowe.
- Blokada wci trwa.
- Wiem - odrzeka Tatiana - ale w szpitalach
brakuje pielgniarek.
Kto musi doglda rannych onierzy, prawda?
Kobieta wzruszya ramionami, nie odrywajc
wzroku od papierw.
Czy kto w tym miecie zechce na mnie spojrze?
- pomylaa Tania.
Tylko jeden czowiek.
Tylko on.
- Latem byo lepiej - mrukna urzdniczka.
- Byo wicej ywnoci.
A teraz nie dostaniesz ju ziemniakw.
- Nie szkodzi.
- Ziemniaki.
Blat do obierania ziemniakw, ktry Aleksander
zrobi w azariewie.
Tatian przeszy ostry bl.
Z kartkami w rku posza do sklepu przy Newskim.
Nie miaa odwagi i na rg Fontanki i
Niekrasowa, gdzie kupowaa jedzenie przed
rokiem.
Chleba ju nie dostaa - byo za pno - kupia za
to prawdziwe mleko, fasol, cebul i cztery yki
oleju.
Za sto rubli nabya puszk tuszonki.
Poniewa jeszcze nie pracowaa, przysugiwao
jej tylko trzysta pidziesit gramw chleba
dziennie, podczas gdy robotnicy dostawali a
siedemset.
Tak, zamierzaa pj do pracy, i tojak
najszybciej.
Szukaa burujki, ale na prno.
Posza nawet do domu towarowego Gostinyj Dwr
po drugiej stronie Newskiego, ale tam te nic nie
znalaza.
Zostao jej trzy tysice rubli i chtnie wydaaby
poow na piecyk, lecz piecykw po prostu nie
byo.
Z torb wypenion jedzeniem, mina Hotel
Europejski, skrcia w Michajowsk, potem na
Wosk i usiada na awce, gdzie Aleksander
opowiada jej kiedy o Ameryce.
Ani drgna, gdy zacz si ostrza.
Nie drgna nawet wtedy, kiedy pociski zaczy
spada na Michajowsk i Newski.
Gdy jeden z nich eksplodowa na chodniku po
drugiej stronie ulicy, pokrcia tylko gow.
Aleksander bdzie zy, kiedy si dowie, e
przyjechaam, pomylaa, wstajc i ruszajc w
stron domu.
Pragna jednak, by y, i byo jej obojtne, czy j
za to zabije.
Widywaa go w ataku szau, zwaszcza podczas
ostatnich dni w azariewie.
Jakim sposobem doszed do siebie - jeli w ogle
doszed - tego nie wiedziaa.
Wrcia do szpitala na Greckim.
Miaa racj: w szpitalu brakowao pielgniarek.
Kadrowa zobaczya stary stempel w jej papierach,
spytaa, czy Tatiana jest wykwalifikowan
pielgniark, na co ta odpara, e nie, e
pracowaa jako pomoc pielgniarska, ale e
wystarczy kilka dni, aby wszystko sobie
przypomniaa.
Poprosia, eby skierowano j do pracy na
oddziale intensywnej opieki medycznej.
Dostaa biay fartuch, by pod czas pierwszej
dziewiciogodzinnej zmiany pomaga pielgniarce
imieniem Jelizawieta, a podczas drugiej
pielgniarce imieniem Maria.
Jelizawieta i Maria unikay jej wzroku.
W przeciwiestwie do pacjentw.
Po dwch tygodniach harwki na dwie zmiany
moga ju doglda ich sama.
Wtedy zdobya si na odwag i posza do koszar.
Chciaa si tylko dowiedzie, czy Aleksander yje
i gdzie stacjonuje.
Wartownika w budce przed bram nie znaa;
nazywa si Wektor Burienicz.
By mody, przyjacielski i chtny do pomocy.
Zajrza do rejestru i oznajmi, e Aleksandra
Bieowa w koszarach nie ma.
Tatiana spytaa go, gdzie moe by.
Burienicz odrzek z umiechem, e nie wie.
- Ale jest cay i zdrowy, tak?
Wartownik wzruszy ramionami.
- Tego nam nie mwi.
Tatiana wstrzymaa oddech i spytaa o Dmitrija
Czemienk.
Okazao si, e Dmitrij yje.
Tania wypucia powietrze.
Burenicz wyjani, e Czemienki w tej chwili nie
ma, bo czsto wyjeda w teren jako
zaopatrzeniowiec.
Tatiana wytya pami.
- A Anatolij Marazow?
- spytaa.
- Jest?
Miaa szczcie: Marazow by i kilka minut
pniej dostrzega go przez bram.
- Tatiana!
- wykrzykn uradowany.
- Co za niespodzianka.
Aleksander mwi, e wyjechaa pani z siostr...
- Spuci gow.
- Przykro mi z powodu Daszy.
- Dzikuj.
- Oczy wezbray jej zami, ale troch ulyo.
Skoro Marazow mwi o Aleksandrze bez cienia
emocji w gosie, oznacza to, e wszystko jest w
porzdku.
- Przepraszam.
Nie chciaem pani zdenerwowa.
- Nie, nie, nie jestem zdenerwowana.
- Stali w bramie.
- Przejdziemy si?
- zaproponowa Marazow.
- Mam kilka minut czasu.
Poszli w stron placu Paacowego.
- Przysza pani do Dmitrija?
Ju u mnie nie suy.
- Wiem.
- Zawahaa si.
Jak poradzi sobie z tymi wszystkimi kamstwami?
Co moga o nim wiedzie?
- Syszaam, e by ranny.
Kilka miesicy temu spotkaam go w Kobonie...
- Skoro nie przysza odwiedzi Dmitrija, to do
kogo waciwie przysza?
- Tak, ale ju wrci.
Jest zaopatrzeniowcem.
Ale cigle narzeka.
Nie mam pojcia, czego chce.
- Czy wci jest pan...
w kompanii Aleksandra?
- Nie.
Aleksander ju nie dowodzi.
By ranny...
- Marazow urwa, bo Tatiana nagle si potkna.
- Prosz uwaa.
Wszystko w porzdku?
- Tak, przepraszam.
Zawadziam o co butem.
Obja si ramionami.
Czua, e zaraz zemdleje.
Musiaa nad sob zapanowa, i to za wszelk
cen.
Musiaa.
- Co mu si stao?
- Podczas ataku poparzy sobie rce.
Jeszcze we wrzeniu.
- Rce?
- Boe, jego rce...
- Tak.
Mia poparzenia drugiego stopnia.
Przez wiele tygodni nie mg utrzyma kubka
wody.
Ale ju wydobrza.
- Gdzie teraz jest?
- Wrci na front.
Tatianie zabrako tchu.
- Musz i.
Czekaj na mnie.
- Dobrze, oczywicie.
- Zaskoczony Marazow przystan.
- Po co pani wrcia do Leningradu?
- W szpitalach brakuje pielgniarek.
Pracuj jako pielgniarka...
- Tatiana przyspieszya kroku.
- Przenosicie si do Szlisselburga?
- Tak.
Prdzej czy pniej, ale na pewno.
W Morozowie zaoylimy now baz
operacyjn...
- W Morozowie?
Ciesz si, e jest pan cay i zdrowy.
Dokd teraz?
Porucznik pokrci gow.
- Prbujc przeama blokad, stracilimy tylu
ludzi, e nieustannie si przegrupowujemy.
Ale myl, e po nastpnym wypadzie powinienem
doczy do Aleksandra.
- Naprawd?
Ugiy si pod ni nogi.
Mam nadziej, e tak bdzie.
Ciesz si, e pana spotkaam.
- Taniu, dobrze si pani czuje?
Na pewno?
- Marazow patrzy na ni ze znajomym smutkiem
na twarzy.
Tak samo jak podczas ich pierwszego spotkania
we wrzeniu.
Jakby dobrze j zna.
Posaa mu blady umiech.
- Tak, oczywicie, nic mi nie jest.
- Sztywno podesza bliej i po oya mu rk na
ramieniu.
- Dzikuj - szepna.
- Powiedzie Dmitrijowi, e pani bya?
- Nie, prosz mu nic nie mwi.
Bya ju na ulicy, gdy krzykn:
- A Aleksandrowi?
Tania odwrcia gow.
- Te nie!
- zawoaa cicho.
- Nie.
Nazajutrz wieczorem, wrciwszy ze szpitala,
zobaczya w korytarzu Dmitrija.
Rozmawia z Krakowami.
- Dmitj?
- wykrztusia zaszokowana.
- Jak...
Co ty tu robisz?
- Przeszya wzrokiem Ing i Stanisawa.
- To my go wpucilimy, Tanieczko - wyjania
Inga.
- Powiedzia, e w zeszym roku czsto si
widywalicie.
Dmitrij podszed bliej i obj j.
Jej rce wisiay bezwadnie wzdu
bokw.
- Syszaem, e o mnie pytaa.
Byem wzruszony.
Naprawd wzruszony.
Wejdziemy do pokoju?
- Kto ci powiedzia, e o ciebie pytaam?
- Burienicz, ten wartownik.
Zameldowa, e bya u mnie moda dziewczyna.
Dzikuj, Taniu.
Przeyem kilka cikich miesicy...
Mia zapadnite oczy i by mocno pochylony.
- Dmitrij, to nie najlepsza pora - odrzeka, ypic
spode ba na Krakoww.
- Jestem bardzo zmczona.
- Musisz by godna.
Nie chce ci si je?
- Jadam w szpitalu - zegaa Tatiana.
- A tu nie mam prawie nic.
- Jak go std wyrzuci?
- mylaa.
- Jutro wstaj o pitej rano i czekaj mnie dwie
dziewiciogodzinne zmiany.
Dzisiaj ani na chwil nie usiadam.
Moe innym razem?
- Nie, Taniu.
Nie wiem, czy jeszcze si spotkamy.
Zrb mi chocia herbaty.
I daj cho kromk chleba.
Przez pami dla starych, dobrych czasw.
Tatiana wolaa sobie nie wyobraa, jak
zareagowaby Aleksander, dowiedziawszy si o
odwiedzinach Dmitrija.
Nie wiedziaa, e przyjdzie jej z nim rozmawia,
nie miaa tego w planie.
Nagle uwiadomia sobie,
e Szura jeszcze z nim nie rozmawia, e jeszcze
nie stawi mu czoa.
Dobrze, pomylaa.
Skoro on, to i ja.
To nasza wsplna sprawa.
Poyczya od Sawina naftowy prymus - obiecaa,
e od czasu do czasu bdzie mu za to gotowa - i
usmaya Dmitrijowi gar fasoli sojowej z
marchwi, groszkiem i cebul.
Daa mu take kromk razowego chleba z masem,
ale kiedy poprosi o kieliszek wdki, skamaa,
mwic, e wdki nie ma - nie chciaa, eby si
upi, kiedy zostanie z nim sam na sam.
W pokoju palia si tylko lampa naftowa; prd by,
ale w sklepach nie byo arwek.
Jad, trzymajc talerz na kolanach.
Ona przysiada na drugim kocu sofy i nagle zdaa
sobie spraw, e nie zdja palta.
Wstaa, rozebraa si i posza zaparzy herbat.
- Dlaczego tu tak zimno?
- Nie ma ogrzewania - odrzeka Tatiana; wci
bya w biaym fartuchu, a wosy miaa
przewizane bia chustk.
- Powiedz, jak ci si wiodo, Taniu.
Dobrze wygldasz.
Dorosa - doda z umiechem.
- Dojrzaa.
Wygldasz jak moda kobieta.
- Nic na to nie poradz - odpara.
- Dzieje si tyle rzeczy, e...
- Nie, nie, naprawd adnie wygldasz.
Wojna ci suy.
Przytya, odkd widziaem ci ostatni raz...
Tatiana spojrzaa mu prosto w oczy.
- Dmitrij - powiedziaa spokojnie.
- Ostatni raz widzielimy si w Kobonie, kiedy
prosiam ci o pomoc przy pochwku siostry.
Moe ty zapomniae, ale ja wci pamitam.
- Tak, wiem...
- Obojtnie machn rk.
- Stracilimy ze sob kontakt, ale nigdy nie
przestaem o tobie myle.
Ciesz si, e udao ci si wyjecha z Kobony.
Wielu zostao tam na zawsze.
- Choby moja siostra.
- Miaa ochot spyta go, jak mg tak bez czelnie
skama Aleksandrowi, lecz nie chciaa
wymawia na gos imienia ma.
Nie zniosaby tego, nie przy tym czowieku.
- Przykro mi z powodu Daszy - odrzek Dmitrij.
- Moi rodzice te umarli, dlatego wiem, jak si
czujesz.
Zamilk.
Tania czekaa.
Czekaa, a Dmitrij skoczy je i wyjdzie.
- Jak wrcia do Leningradu?
Ledwo panujc nad gosem, pokrtce strecia mu
przebieg podry.
Nie miaa ochoty z nim rozmawia.
Gdzie jest Dasza?
Gdzie s Aleksander, mama i ojciec?
Dlaczego musi siedzie z nim sama?
Wzia gboki oddech i spytaa go, co teraz
porabia.
- Jestem zaopatrzeniowcem.
Wiesz, co robi zaopatrzeniowcy?
Tania wiedziaa, mimo to pokrcia gow.
Mwic o sobie, o nic przynajmniej nie pyta.
- Odbieram zapasy - z ciarwek, z samolotw,
skd si da - i rozwo je wzdu linii frontu.
- Do Leningradu te?
- Tak, te.
Odwiedzam wszystkie punkty odbiorcze po tej
stronie Newy.
Tu i w Karelii.
- Uciek wzrokiem w bok.
- Rozumiesz teraz, dla czego jestem taki
nieszczliwy?
- Oczywicie.
Wojna jest niebezpieczna.
Nie chcesz bra w niej udziau.
- Nie chc mieszka w tym kraju.
- Powiedzia to tak cicho, e prawie
niedosyszalnie.
Prawie.
- Jedzisz do Karelii?
- spytaa, czujc, e gwatownie opada z si.
- Do fiskiej granicy?
- Tak.
I do tych z Morozowa.
Zbudowalimy tam nowe stanowisko dowdcze
dla...
- Ale konkretnie dokd?
Gdzie?
- Nie wiem, czy syszaa o miejscowoci Lisi
Nos...
- Tak, syszaam.
- Tatiana zacisna rk na oparciu sofy.
- No wanie.
Czsto musz chodzi na piechot, od kwatery do
kwatery.
Wiesz, e zaopatruj nawet generaw?
- doda, unoszc brwi.
- Naprawd?
- Tania ledwie go suchaa.
- Poznae kogo ciekawego?
Dmitrij zniy gos.
- Zaprzyjaniem si z generaem Mechlisem.
- Rozemia si z satysfakcj.
- Przywo mu gazety, pira i to, co zdoam
skombinowa na lewo.
Nigdy nie prosz o pienidze.
Papierosy, wdka: dla generaa wszystko.
Lubi te moje wizyty, oj lubi.
- Co takiego...
- Tania nie miaa pojcia, kim jest genera
Mechlis.
- Ktr armi dowodzi ten...
jak mu tam...
- artujesz?
- Nie.
Dlaczego?
- Tatiana bya coraz bardziej wyczerpana.
- Mechlis jest dowdc wojsk NKWD!
- szepn Dmitrij.
- Praw rk Berii!
Tatiana baa si kiedy bomb, godu i mierci.
Jako maa dziewczynka baa si zabdzi w lesie.
Baa si rwnie czowieka, ktry chcia j
skrzywdzi tylko po to, eby skrzywdzi.
Krzywda bya jego rodkiem i celem.
Ale tego wieczoru nie baa si o siebie.
Przygldajc si zdeprawowanej, zowieszczo
przymilnej twarzy Dmitrija, baa si o Aleksandra.
Jeszcze niedawno miaa wyrzuty sumienia, e
zamaa dan mowi obietnic i wyjechaa z
azariewa.
Teraz bya przekonana, e Szura po trzebuje jej
tutaj.
e potrzebuje jej bardziej ni kiedykolwiek dotd.
Kto musia go chroni - nie od przypadkowej
mierci, tylko od celowego zniszczenia.
Znieruchomiaa i bez mrugnicia okiem
przygldaa si Dmitrjiowi.
Patrzya, jak odstawia kubek i jak przysuwa si
bliej niej.
Nagle mrugna i wrcia do rzeczywistoci.
- Co ty robisz?
- Znam si na tym, Taniu - odrzek.
- Wida, e nie jeste ju dzieckiem...
Na jej twarzy nie drgn ani jeden misie.
- Inga i Stanisaw mwili, e duo pracujesz, e
caymi dniami nie ma ci w domu.
S przekonani, e spotykasz si z jakim lekarzem.
To prawda?
- Skoro oni ci to powiedzieli - odrzeka kliwie
Tatiana - to na pewno prawda.
Komunici nie kami.
Dmitrij kiwn gow i przysun si jeszcze
bliej.
- Co ty robisz?
- Tatiana wstaa.
- Posuchaj, robi si pno.
- Przesta, Taniu.
Jeste samotna.
Ja te jestem samotny.
I nienawidz swego ycia.
Nienawidz kadej jego minuty.
Ty te si czasami tak czujesz?
Tylko teraz, pomylaa Tania.
- Nie, Dima.
Zwaywszy wszystkie okolicznoci, nie mog
narzeka.
Pracuj, jestem potrzebna i szpitalowi, i
pacjentom.
yj.
I mam co je.
- Ale musisz by chyba bardzo samotna.
- Wprost przeciwnie.
Cay czas jestem midzy ludmi.
Poza tym mwie, e widuj si z jakim
lekarzem.
Posuchaj, przestamy o tym rozmawia.
Ju pno.
Dmitrij wsta.
Tatiana obronnym gestem wycigna przed siebie
rce.
- Do, Dima, skoczmy z tym.
Nie jestem dla ciebie.
- Przeszya go wzrokiem.
Zawsze o tym wiedziae, a mimo to nie dawae
mi spokoju.
Dlaczego?
Dmitrij rozemia si lekko.
- Moe miaem nadziej, e mio modej, dobrej
kobiety, takiej jak ty, zbawi starego ajdaka
takiego jak ja?
Tatiana zmrozia go spojrzeniem.
- Zatem mona ci jeszcze zbawi.
To dobrze.
Dmitj rozemia si jeszcze goniej.
- Nie, nie, Taniu, ju nie - odpar.
- Dlaczego?
Moe dlatego, e pewna dobra moda kobieta nie
chciaa mnie pokocha.
- Nagle spowania.
- Pytanie tylko, kogo pokochaa...
Tatiana nie odpowiedziaa.
Staa w miejscu, gdzie kiedy sta st, za nim
Aleksander poci go na opa do burujki.
W tym maym, ciemnym pokoju byo tyle duchw.
Tyle uczu, tyle pragnie, tyle godu...
Dmitrij bysn oczami.
- Nie rozumiem - powiedzia.
- Dlaczego przysza do koszar?
Dlaczego o mnie pytaa?
Mylaem, e tego chcesz.
Prbujesz mnie zwie?
Droczysz si ze mn?
- Mwi tak gono, e musieli go sysze picy
za cian Krakowowie.
Podszed bliej.
Wiesz, jak nazywamy dziewczyny, ktre si z nami
drocz?
- Parskn miechem.
- Tak mylisz?
Mylisz, e si z tob drocz?
e chc czego, udajc, e tego nie chc?
Uwaasz, e to do mnie pasuje?
Dmitj mrukn co pod nosem.
- Tak mylaam.
Od samego pocztku byam wobec ciebie uczciwa.
W koszarach pytaam i o ciebie, i o Marazowa.
Po prostu chciaam zobaczy znajom twarz.
- Nie zamierzaa ustpowa, chocia by jej
zupenie obojtny.
- O Aleksandra te pytaa?
- Dmitrij mwi coraz goniej.
- Bo jeli tak, to wiedz, e w garnizonie go nie ma.
Jeli jest na subie, siedzi w Morozowie, a jeli
ma wolne, pewnie szlaja si po wszystkich
spelunach w Leningradzie.
Tatiana poblada.
Miaa nadziej, e Dmitrij tego nie dostrzee i nie
usyszy nowej nutki w jej gosie.
- Pytaam o wszystkich, ktrych znaam.
- O wszystkich z wyjtkiem Pietrenki - odpar,
jakby doskonale o tym wiedzia.
- To dziwne, bo z tego, co wiem, bardzo si z nim
za przyjania.
W zeszym roku czsto si widywalicie.
Dlaczego o niego nie spytaa?
Zanim go zabili, opowiada mi, e odprowadza
ci kiedy do sklepu.
Na rozkaz kapitana Bieowa, naturalnie.
Bardzo wam pomaga, tobie i twojej rodzinie.
A ty nawet o niego nie spytaa.
Ciekawe dlaczego.
Tatiana zaniemwia.
Tak bardzo brakowao jej Aleksandra, tak bardzo
pragna, by obroni j przed tym potworem, e nie
wiedziaa, jak zareagowa.
Nie spytaa o Pietrenk, poniewa Szura napisa
jej, e Pietrenko nie yje, a przecie Szura nie
mg do niej pisa.
Co robi?
Co robi, eby skoczy wreszcie z kamstwami
wypeniajcymi jej ycie?
Miaa tego do.
Bya tak znuona i zdenerwowana, e ju
otworzya usta, eby powiedzie mu o
Aleksandrze.
Tak.
Powiedzie prawd i po nie konsekwencje.
Konsekwencje.
To j wanie powstrzymao.
Wyprostowaa si i patrzc zimno na Dmitrija,
sykna:
- Co ty chcesz ze mnie wycign, co?
Prbujesz mnie podej, prbujesz mn
manipulowa.
Pytaj prosto z mostu albo milcz.
Mam do tych gierek.
Co chcesz wiedzie?
Dlaczego nie spytaam o Pietrenk?
Dlatego, e najpierw spytaam o Marazowa i kiedy
si dowiedziaam, e jest w koszarach, nie
musiaam ju pyta o innych.
Jasne?
Zaskoczony Dmitrij przestpi z nogi na nog.
Wida byo, e czuje si nieswojo.
Kto zapuka do drzwi.
- Co si tu dzieje?
- W progu stana rozespana Inga w szlafroku.
- Strasznie haasujecie.
Wszystko w porzdku?
- Tak.
Dzikuj, Ingo.
- Tatiana zatrzasna drzwi; postanowia, e
wyjani jej wszystko pniej.
- Przepraszam - powiedzia Dmitrij.
- Nie chciaem ci zdenerwowa.
Po prostu le zrozumiaem twoje intencje.
- Nie szkodzi.
Pno ju.
Poegnajmy si.
Prbowa podej bliej, lecz Tania zrobia krok
do tyu.
Dmitrij wzruszy ramionami.
- Zawsze chciaem, eby si midzy nami uoyo.
- Doprawdy?
- Tak.
- Dima!
Jak moesz...
- Urwaa.
Sta w pokoju, w ktrym spdzi tyle letnich
wieczorw.
Pi tu i jad.
Siadywa tu z jej rodzin, ktra zapraszaa go,
pragnc, by uczestniczy w ich yciu.
Teraz spdzi tu ledwie godzin, opowiadajc o
sobie i oskarajc Tatian Bg wie o co.
Krci i kama, robi wszystko, tylko nie spyta o
ludzi, z ktrymi kiedy tu rozmawia.
Nie spyta ani o jej matk, ani o ojca, ani o
dziadkw, ani o Marin, ani o babci ze strony
mamy.
Nie spyta o to w Kobonie, nie spyta i teraz.
Jeli nawet wiedzia, co si z nimi stao, nie
wypowiedzia ani jednego pocieszajcego sowa,
nie wykona ani jednego pocieszajcego gestu.
Jak mg mie na dziej, e wszystko si midzy
nimi uoy, skoro myla tylko o sobie, skoro ani
przez sekund nie potrafi pomyle o innych?
Nie spyta o jej rodzin?
I dobrze, byo jej wszystko jedno.
Pragna jedynie, eby przesta wreszcie przed ni
udawa.
Miaa ochot mu to powiedzie, ale dosza do
wniosku, e szkoda fatygi.
Cho milczaa, Dmitrij musia co wyczu, bo
spuci gow i jeszcze bardziej si zgarbi.
- Nie wiem, co powiedzie...
- wymamrota.
- Wystarczy dobranoc - odrzeka zimno Tania.
Ruszy do drzwi.
Posza za nim.
- Taniu, myl, e ju si nie zobaczymy.
- Zaley, co nam pisane.
- Z trudem przekna lin.
Zdrtwiay jej rce.
Czua, e uginaj si pod ni nogi.
Dmitrij zniy gos do szeptu.
- Jad tam, gdzie...
Ju mnie chyba nie zobaczysz.
- Naprawd?
- Nie miaa siy mwi.
W kocu wyszed, pozostawiajc za sob czarny
wir ohydy, a w wirze tym Tatian, ktra leaa na
pryczy, przyciskajc do piersi lubn obrczk, nie
poruszajc si i nie pic a do rana.
Aleksander siedzia przy stole w oficerskim
namiocie w Morozowie, gdy wszed
Dmitrij z wdk i papierosami.
Aleksander mia na sobie wojskowy paszcz, ale
poparzone rce zgrabiay mu z zimna.
Chcia pj do kantyny, eby ogrza si i co
zje, ale nie mg opuci na miotu.
By pitek i za godzin mia spotkanie z generaem
Goworowem, ktry chcia
omwi z nim szczegy ataku na niemieckie
pozycje.
By listopad i po czterech nieudanych prbach
sforsowania Newy, 67 Armia niecierpliwie
czekaa, a rzeka zamarznie.
Dowdztwo nareszcie zrozumiao, e atwiej
bdzie atakowa tyralier po lodzie ni
przeprawia si pontonami, ktre byy dla
Niemcw bardzo atwym celem.
Dmitrij postawi na stole kilka butelek wdki i
pooy tyto na skrty.
Aleksander mu zapaci.
Chcia zosta sam: wanie przeczyta dziwny list
od Tatiany.
Nie pisa do niej przez kilka tygodni, chocia mg
poprosi o pomoc pielgniark.
Wiedzia jednak, e jeli Tania dostanie list
napisany obc rk, popadnie w obd, prbujc
doczyta si midzy wierszami, jak ciko jest
ranny.
Nie chcc jej denerwowa, wysa do Mootowa
pienidze za wrzesie, odczeka, a rce mu si
wygoj, i pod koniec miesica napisa do niej sam.
Napisa, e poparzenia byy prawdziwym darem
od Boga.
Jako ciko ranny, nie wzi udziau w dwch
tragicznych atakach na drugi brzeg Newy, ktre
zdziesitkoway Rosjan do tego stopnia, e z
Leningradu musiano cign wszystkie posiki.
Front wochowski chtnie wspomgby front
leningradzki, gdyby tylko mia czym, ale po
dyrektywie Hitlera, ktra nakazywaa Mansteinowi
utrzyma si na brzegu Newy i wok Leningradu
wszelkimi siami i wszelkimi rodkami, Armia
stracia prawie wszystkich ludzi.
Niemcy rwnali z ziemi Stalingrad.
Ukraina naleaa ju do Hitlera.
Leningrad ledwo si trzyma.
Armia Czerwona bya bardzo osabiona.
Goworow planowa kolejny atak na
nieprzyjacielskie pozycje na drugim brzegu rzeki, a
Aleksander siedzia przy stole, prbujc
zrozumie, co si stao jego onie.
By ju listopad, tymczasem ani w jednym licie -
przychodziy nie zwykle regularnie, chocia
brakowao w nich charakterystycznej dla Tatiany
spontanicznoci i arliwoci - nie wspomniaa o
jego poparzeniach.
Wanie prbowa zrozumie dlaczego, gdy
wszed Dmitrij.
Wszed i wygldao na to, e nie zamierza wyj.
- Nalejesz mi kielicha?
- poprosi.
- Jak za starych, dobrych czasw?
Aleksander niechtnie nala mu kieliszek wdki i
mniejszy kieliszek dla siebie.
Dmitrij usiad naprzeciwko stou.
Rozmawiali o inwazji
i o przeraajcych bitwach na froncie
wochowskim.
- Ja ci nie rozumiem - powiedzia cicho Dmitrij.
- Jak moesz by tak spokojny, wiedzc, co ci
czeka?
Cztery prby sforsowania rzeki za koczyy si
kompletn klsk i wikszo naszych nie yje.
Syszaem, e atak po lodzie bdzie ostatni, e
pozwol nam wrci dopiero wtedy, kiedy
przerwiemy blokad.
Te o tym syszae?
- Tak, co nieco.
- Nie mog tu zosta.
Nie mog.
Wczoraj byem nad New.
Szwaby wystrzelili rakiet a z Siniawina:
przeleciaa nad rzek i rozwalia ca kompani
naszych.
Akurat szykowali si do przeprawy.
Wybucha sto metrw ode mnie.
Zobacz.
- Pokaza mu zadrapania na twarzy.
- To si po prostu nie koczy.
- Ano nie.
Dmitrij zniy gos.
- Pewnie nie uwierzysz, ale na Lisim Nosie prawie
nikogo nie ma!
Czsto tam jed i widz Finw w lesie.
Naszych jest tam najwyej kil kudziesiciu.
To znak.
Syszysz?
To znak.
Moesz ze mn pojecha.
Do trzemy do granicy, porzucimy ciarwk i...
- Dima!
- szepn Aleksander.
- Porzucimy ciarwk?
Spjrz na siebie.
Ledwo chodzisz.
Rozmawialimy o tym w czerwcu...
- Nie tylko w czerwcu.
Rozmawialimy o tym do upadego.
Mam do gadania.
Nie mog duej czeka.
Jedmy tam, i ju.
Uda si - dobrze.
Nie uda si - najwyej nas zastrzel.
Tu czy tam, co to za rnica?
Przynajmniej wykorzystamy szans.
Aleksander wsta.
- Posuchaj...
- Nie, to ty posuchaj.
Wojna mnie odmienia...
- Naprawd?
- Tak!
Przekonaem si, e musz walczy o przeycie.
Za wszelk cen.
Nic, co do tej pory zrobiem, nie odnioso adnego
skutku.
Ani przenoszenie si z plutonu do plutonu, ani
postrza, ani miesice spdzone w szpitalu, ani
Kobona, ani nic!
Prbuj przetrwa, eby uciec.
Niemcy robi wszystko, eby mnie zabi, ale ja
postanowiem zrobi wszystko, eby ocale.
- Dmitrij zniy gos.
- Patrzc wstecz, numer, ktry wykrcie z
nieyjcym ju i dawno zapomnianym Jurijem
Stiepanowem, jeszcze bardziej mnie zoci.
On wykitowa, a my wci tu jestemy.
Wszystko dlatego, e musiae z nim wrci.
Gdyby nie ty, byli bymy ju w Ameryce.
Aleksander zacisn zby, obszed st, nachyli
si nad nim i sykn:
- Powtarzaem ci to wtedy, powtrz i teraz.
Bd powtarza to do znudzenia.
Jed!
Id!
miao!
Dam ci poow pienidzy.
Drog do Helsinek i Sztokholmu znasz na pami.
Dlaczego nie zaryzykujesz?
Dmitrij odsun si z krzesem.
- Dobrze wiesz, e sam nie dam rady.
Nie znam angielskiego...
- I nie musisz zna!
Wystarczy, e dotrzesz do Sztokholmu i poprosisz
o azyl.
Przyjm ci nawet bez znajomoci jzyka.
- Moja noga...
- Zapomnij o nodze.
Wlecz j za sob, cignij.
Dam ci poow pienidzy i...
- Poow pienidzy?
Co ty bredzisz?
Mielimy uciec razem, zapomniae?
Taki by plan.
Razem.
Sam nigdzie nie pjd!
- Jeli nie chcesz i sam, zaczekaj, a powiem, e
nadesza odpowiednia chwila.
- Aleksander zacisn pici.
- A chwila ta jeszcze nie nadesza, jasne?
Na wiosn...
- Kurwa ma!
Nie bd czeka do wiosny!
- Jaki masz wybr?
Chcesz uciec czy pospieszy si i zawali spraw?
Wiesz, e ci z NKWD rozstrzeliwuj dezerterw
na miejscu?
- Do wiosny zdechn i tak.
- Dmitrij wsta, eby skuteczniej stawi mu czoo.
- Ty te.
Co ci jest?
Co ci, kurwa, napado?
Ju nie chcesz ucieka?
Wolisz umrze?
Aleksander odwrci udrczony wzrok.
Nie odpowiedzia.
- Pi lat temu, kiedy bye nikim, kiedy nikogo nie
miae i kiedy mnie potrzebowae,
wywiadczyem ci przysug, towarzyszu kapitanie
Armii Czerwonej.
Aleksander zrobi krok do przodu i Dmitrij opad
na krzeso.
- Tak, wywiadczye.
I nigdy ci tego nie zapomn.
- Dobrze, ju dobrze, nie zaczynaj...
- Jasno si wyraziem?
Zaczekamy na odpowiedni chwil.
- Ale na Lisim Nosie nikogo teraz nie ma!
- wykrzykn Dmitrij.
- Kurwa ma, na co tu czeka?
Odpowiednia chwila wanie nadesza.
Po tem nasi wyl tam wicej wojska, Finowie
pjd w ich lady i znowu bdzie burdel!
Teraz panuje tam kompletny zastj, rozumiesz?
Trzeba to wykorzysta, zanim wykoczy nas bitwa
o Leningrad.
- Kto ci zatrzymuje?
Jed.
- Powtarzam ci ostatni raz, e bez ciebie nigdzie
nie pojad.
- A ja ci powtarzam, e nigdzie nie zamierzam
jecha.
Nie teraz.
- A kiedy?
- Powiem ci kiedy.
Najpierw przeamiemy blokad.
Tak, bdzie nas to duo kosztowao, ale
przeamiemy j, a na wiosn...
Dmitrij zachichota.
- Moe Tania j przeamie.
Aleksander myla, e si przesysza.
Tania?
Czy Dima mwi o Tani?
- Sucham?
- spyta cicho i powoli.
- Mwi, e powinnimy cign tu Tanie.
Nieza z niej szmuglerka!
- O czym ty mwisz?
- Co za dziewczyna - rzuci z podziwem Dmitrij.
- Jestem przekonany, e gdyby tylko chciaa,
mogaby zwia a do Australii!
- Od rzuci do tyu gow i rykn miechem.
Zanim si spostrzeemy, bdzie jedzia do
Mootowa i z powrotem, zaopatrujc w ywno
p Leningradu!
- Co ty pieprzysz?
- Mwi ci: zamiast traci dwiecie tysicy
onierzy, cznie z tob i ze mn, wystarczyoby
sprowadzi tu Tatian Mietanow.
Przeamaaby blokad w trymiga!
Aleksander zgasi papierosa.
- Nie wiem, o czym mwisz.
- Mia nadziej, e Dmitrij nie zauway jego rk
zacinitych na oparciu krzesa.
- Mwi, Taniu, wstp do wojska, za miesic
zostaniesz generaem!
A ona na to, e czemu nie...
- Jak to?
- przerwa mu Aleksander.
- Rozmawiae z ni?
- Tydzie temu, przy Pitej Radzieckiej.
Zrobia mi kolacj.
Nareszcie naprawili im rury.
Mieszkaj z ni jacy obcy, ale...
Hmm, nieza z niej kuchareczka.
Aleksander z trudem zachowa kamienn twarz.
- Dobrze si czujesz?
- spyta rozbawiony Dmitrij.
- Dobrze.
Ale o czym ty mwisz, Dima?
Czy to kolejne kamstewko?
Tatiany nie ma w Leningradzie.
- Wierz mi, rozpoznam j na kocu wiata.
Dobrze wyglda.
Powiedziaa mi, e spotyka si z jakim lekarzem.
- Parskn miechem.
- Dasz wiar?
Nasza maa Tanieczka.
Kto by pomyla, e tak wietnie sobie poradzi...
Aleksander chcia go uciszy, ale nie ufa
wasnemu gosowi.
Jeszcze mocniej zacisn rce i milcza.
Przecie nie dalej jak wczoraj dosta od niej list.
List z azariewa!
- Pytaa o mnie w koszarach.
Zrobia mi kolacj.
Jest w Lenin gradzie od poowy padziernika.
A jak si tam dostaa!
Przesza przez front, jakby nie byo tam ani
Mansteina, ani jego
tysickilogramowych bomb!
- Dmitrij pokrci gow.
- W czasie bitwy chciabym mie j u swego boku.
- W czasie bitwy, Dima?
- wychrypia Aleksander.
- Czyby za mierza walczy?
- Baaardzo zabawne.
- Suchaj, co mnie to wszystko obchodzi?
Ju pno.
Zaraz mam od praw z Goworowem.
Przepraszam, ale zostaw mnie teraz samego.
Po wyjciu Dmitrija zdenerwowa si do tego
stopnia, e w napadzie szau roztrzaska krzeso.
Teraz ju wiedzia, co byo nie tak z listami
Tatiany.
Osabiony gniewem, nie mg si uspokoi ani
przed rozmow z generaem, ani po.
Wzburzenie przesaniao logiczny osd.
Zaraz po naradzie poszed do pukownika
Stiepanowa.
- No nie...
- Stiepanow wsta zza biurka.
- Widz to w waszych oczach, kapitanie.
Aleksander zdj czapk.
- Towarzyszu pukowniku, zawsze bylicie dla
mnie bardzo dobrzy.
Od lipca nie miaem ani jednego wolnego dnia.
- Kapitanie, w lipcu dostalicie ponad pi
tygodni urlopu!
- Prosz tylko o kilka dni, towarzyszu pukowniku.
Jeli chcecie, mog pojecha do Leningradu jako
zaopatrzeniowiec.
Tym sposobem sprawa bdzie czysta.
Stiepanow podszed bliej i zniy gos.
- Co si dzieje, Aleksandrze?
Aleksander lekko pokrci gow.
- Nic takiego.
Wszystko w porzdku.
Stiepanow zmruy oczy.
- Czy ma to co wsplnego z pienidzmi, ktre
wysyasz co miesic do Mootowa?
- Ju nie bd wysya.
Stiepanow zniy gos jeszcze bardziej.
- A moe ze stemplem mootowskiego urzdu stanu
cywilnego, ktry widziaem w twojej ksieczce
wojskowej?
Aleksander zacisn zby.
- Towarzyszu pukowniku, musz natychmiast
pojecha do Leningradu, eby...
- Urwa, prbujc zebra myli.
- Tylko na kilka dni.
Stiepanow westchn.
- W niedziel mamy decydujc odpraw.
Jeli nie wrcisz do dziesitej...
- Wrc.
Dzikuj.
Nigdy was nie zawiodem i nie zawiod.
I nigdy wam tego nie zapomn.
- Jed, synu - odrzek pukownik.
- I daj sobie spokj z zaopatrzeniem.
Pozaatwiaj wszystkie sprawy osobiste, bo
nastpn okazj bdziesz mia dopiero wtedy,
kiedy przeamiemy blokad.
Tatiana ledwo powczya nogami.
Wci dogldaa pacjentw, chocia ju dawno
powinna i do domu.
Bya troch godna, ale nie lubia gotowa tylko
dla siebie; aowaa, e nie moe odywia si
doylnie, jak niektrzy chorzy.
Dogldanie ciko rannych i umierajcych byo
lepsze ni samotno w zimnym pokoju przy Pitej
Radzieckiej.
W kocu wysza ze szpitala i ze spuszczon gow
powloka si do domu.
Na sofie w korytarzu siedziaa Inga, pijc herbat.
Co oni robi w jej mieszkaniu?
Przecie to zupenie obcy ludzie.
Co za absurd.
- Dobry wieczr - rzucia znuonym gosem,
zdejmujc palto.
- Hmm...
Kto u ciebie by.
Tatiana drgna.
- Zrobia tak, jak ci prosiam?
Chyba go nie wpucia?
- Nie, nie wpuciam - odrzeka krtko Inga.
- By bardzo niezadowolony.
Kolejny wojskowy...
- Wojskowy?
Jaki wojskowy?
- Nie wiem.
Tatiana podesza do sofy.
- Ten sam, ktry...
- Nie, inny.
Wysoki.
Tatianie drgno serce.
Wysoki!
- Gdzie...
Dokd poszed?
- Nie wiem.
Powiedziaam, e go nie wpuszcz.
O nic wicej nie pyta.
Widz, e chodzi za tob cay puk wojska,
Tanieczko...
Tatiana chwycia palto, odwrcia si, otworzya
drzwi i...
Sta przed ni Aleksander.
- Boe - tchna, czujc, e zaamuj si pod ni
nogi.
- Boe...
- Widziaa jego mroczn twarz, wiedziaa, e jest
wcieky, ale nic j to nie obchodzio.
Z oczami penymi ez zoya mu gow na piersi.
Nawet jej nie obj.
- Chodmy - rzuci zimno, biorc j za rk.
- Do pokoju.
- Tania zabronia mi kogokolwiek tu wpuszcza.
- Inga odstawia filiank.
- Taniu, nie przedstawisz nas?
- Nie przedstawi - warkn Aleksander, wpychajc
Tatian do pokoju i zamykajc nog drzwi.
Podesza do niego z dygoccymi ramionami i
zapakan twarz.
- Szura...
- Bya tak wzruszona, e z trudem wypowiedziaa
na gos jego imi.
Powstrzyma j ostrzegawczym gestem.
- Nie podchod do mnie.
Lecz ona jakby go nie syszaa.
- Szura, jestem taka szczliwa, e ci widz.
Jak twoje rce?
- Nie!
- Odepchn j mocno.
- Trzymaj si ode mnie z daleka.
Podszed do okna.
Przy oknie byo zimno.
Tania stana przed nim.
Musiaa go dotkn.
Musiaa go dotkn tak rozpaczliwie, e
zapomniaa o blu wywoanym wizyt Dmitrija,
brakiem piciu tysicy dolarw i jej wasnymi,
jake spltanymi uczuciami.
- Szura - spytaa amicym si gosem.
- Dlaczego mnie odtrcasz?
- Co ty robisz?
- Oczy mia gniewne i zgorzkniae.
- Skd si tu wzia?
Przecie wiesz.
Potrzebowae mnie, wic przyjechaam.
- Nie potrzebuj ci tutaj!
- wrzasn.
Chwyci jak ksik i cisn ni w cian.
Tatiana drgna, lecz nie odesza.
- Nie tutaj!
- powtrzy.
Chciaem, eby bya bezpieczna!
- Wiem.
Szura, chc ci dotkn...
- Nie!
Nie podchod.
- Mwiam ci, ja tak nie mog.
Czuam, e ci mnie brakuje.
e musz by blisko ciebie.
- Blisko mnie?
- prychn szyderczo, opierajc si o parapet.
Pokj rozwietlao jedynie wiato ulicznej
latarni.
Aleksander mia mroczn twarz i czarne oczy.
- Co ty mwisz?
- spytaa bagalnie.
- Oczywicie, e blisko ciebie.
- Tak?
To po choler posza do koszar i wypytywaa o
Dmitrija?
- Nie pytaam o niego!
Chciaam wypyta o ciebie.
Nie wiedziaam, co ci si stao.
Przestae pisa...
- Ty nie pisaa do mnie przez p roku!
- krzykn.
- Nie moga zaczeka dwch tygodni?
- Nie, nie mogam, bo milczae prawie miesic.
Szura...
- Tatiana podesza krok bliej.
- Jestem tu dla ciebie.
Dla ciebie.
Mwie, ebym nigdy nie odwracaa od ciebie
wzroku.
Spjrz mi w oczy i powiedz, co czuj.
- Bagalnym gestem otworzya ramiona.
- Co czuj, Szura?
Aleksander szybko zamruga i zacisn zby.
- To ty spjrz mi w oczy i zobacz, co czuj.
Tania opucia rce i splota palce.
- Obiecaa!
Obiecaa.
Daa mi sowo!
Tatiana dobrze o tym pamitaa.
Spojrzaa w jego ukochan twarz.
Bya taka saba, tak bardzo go pragna.
Widziaa, e on te jej potrzebuje bardziej ni
kiedykolwiek dotd.
Po prostu zalepia go gniew.
Jak zawsze.
- Aleksandrze, mu mj, to ja, twoja Tania.
- Omal si nie rozpakaa.
- Szura, prosz...
Nie odpowiedzia.
Tatiana zdja buty i stana przed nim w biaym
fartuchu.
Czarne wosy, czarne wojskowe buty, czarny
paszcz: growa na ni jak mroczna skaa.
- Bagam, nie kmy si, Szura.
Tak si ciesz, e ci widz.
Po prostu chc...
- Nie, postanowia, e nie spuci wzroku, e
wytrzyma jego spojrzenie.
- Szura - szepna, drc na caym ciele.
- Nie odpychaj mnie...
Odwrci gow.
Rozpia mu paszcz i wzia go za rk.
- "Ucauj ode mnie wntrze doni i przytknij j
sobie do serca".
Tak napisae - szepna, caujc go w rk i
przykadajc j sobie do piersi.
Jego donie, jego rce.
Te wielkie, ciemne rce, ktrymi dwiga j i pie
ci.
Zamkna oczy i cicho jkna.
- Boe, Tatiano...
- Przycign j do siebie, gwatownie pchn na
sof i z ustami na jej ustach, z rkami w jej
wosach wychrypia: - Czego ty ode mnie chcesz?
- Zerwa z niej fartuch, halk i bielizn,
pozostawiajc jedynie pas do poczoch.
cisn jej nagie uda i pprzytomny z podniecenia
powtrzy: - Taniu, Boe, czego ode mnie chcesz?
Tatiana milczaa.
Nie moga mwi.
- Jestem na ciebie wcieky.
- Caowa j, jakby zaraz mia umrze.
- Nie obchodzi ci, e jestem na ciebie wcieky?
- Nie...
Wyaduj si na mnie.
Prosz, Szura, tak ci prosz...
Kilka sekund pniej by ju w niej.
Obja go kurczowo za gow.
- Zaso mi usta- szepna, czujc, e zaraz
krzyknie.
Aleksander nie zdj nawet paszcza ani butw.
Kto zapuka do drzwi.
- Taniu?
Wszystko w porzdku?
- Precz std!
- wrzasn Aleksander.
- Zaso mi usta, Szura - powtrzya Tatiana,
paczc ze szczcia.
- Boe, zaso mi usta...
- Nie, nie wstawaj, prosz...
wymruczaa, chwytajc go za klap paszcza i
obejmujc jego gow.
- Jak twoje rce?
- Po ciemku ich nie widziaa.
Czua tylko, e s szorstkie.
- Dobrze.
Caowaa go w usta, w policzki, w oczy, nie moga
si go nacaowa.
- Szura, kochany, nie wstawaj.
Tak bardzo za tob tskniam.
Zosta...
Przez kilka mrocznych chwil tulia si do niego
caym ciaem.
- Zosta.
Czujesz, jaka jestem ciepa?
Tam zimno, nie wstawaj...
- Leaa pod nim, na prno powstrzymujc zy.
- Dlatego nie pisae?
Przez te rce?
- Tak.
Nie chciaem ci martwi.
- Nie wiedziae, e brak listw doprowadzi mnie
do obdu?
Aleksander wsta.
- Mylaem, e po prostu zaczekasz.
- Szura, mu kochany, jeste godny?
- wymruczaa.
- Nie mog uwierzy, e znowu ci dotykam.
Nie, to niemoliwe.
Co ci zrobi?
Mam wieprzowin i ziemniaki.
Zjesz?
- Nie.
- Pomg jej wsta.
- Dlaczego tak tu zimno?
- Piec nie dziaa, a burujka jest w tamtym pokoju.
Poyczam od Sawina prymus.
- Umiechna si, wdrujc domi po jego
paszczu.
- Skarbie, moe zaparz ci herbaty?
- Zamarzniesz tu na mier.
Masz ciepe ubranie?
- Boe, ja caa pon.
- Przytulia si do niego ze wszystkich si.
Zdj z leanki koc i szybko j okry.
- Dlaczego nie pisz na sofie?
Tatiana nie odpowiedziaa, wic dotkn ciany.
Popatrzyli na siebie w ciemnoci.
- Dlaczego oddaa im cieplejszy pokj?
- Sami wzili.
Ich jest dwoje, ja jedna.
S bardzo smutni.
On ma kopoty z krgosupem...
Szura, a moe zrobi ci gorc kpiel?
Napuszcz wody.
- Nie.
Ubieraj si.
Natychmiast.
- Aleksander zapi pas i wyszed na korytarz.
Rozczochrana Tatiana posza za nim.
Szura min Ing, wszed do pokoju, w ktrym jej
m czyta gazet, i poprosi
go, eby zamienili si pokojami z Tatian.
Stanisaw odpar, e nie zamierza si z nikim
zamienia.
Aleksander na to, e owszem, zamieni si
natychmiast, po czym zacz przenosi rzeczy
Tatiany z pokoju zimnego do ciepego, a ich rzeczy
z ciepego do zimnego.
Stanisaw sta w korytarzu i przez dobry kwadrans
narzeka i kl.
Mijajc go, Tatiana szepna:
- Stanisawie Stiepanyczu, bagam, niech go pan
nie prowokuje.
Ale Stanisaw zlekceway ostrzeenie i kiedy
Aleksander przechodzi koo niego z cikim
kufrem, zaszed mu drog i rozwcieczony
sykn:
- Za kogo ty si uwaasz, co?
Nie wiesz, z kim masz do czynienia.
Nie masz prawa mnie tak traktowa.
Aleksander upuci kufer, chwyci karabin, pchn
Krakowa na cian i dgn go luf w szyj.
- Nie mam?
- wrzasn.
- Ty skurwysynu!
To ty nie wiesz, z kim masz do czynienia!
Mylisz, e si ciebie boj?
le trafie, zasracu!
Zjedaj do tamtego pokoju i nie denerwuj mnie,
bo nie rcz za siebie.
- Zacisn zby.
- ani mi si wa jej dokucza, syszysz?
- Dgn go w szyj jeszcze raz i kopn kufer,
przewracajc go na bok.
- Masz.
Zanie go sobie sam.
Tatiana staa z boku i patrzya.
Nie przysza z pomoc Stanisawowi, chocia
Szura mg zrobi mu krzywd.
Inga zerkna na ni i mrukna:
- Chryste, przychodz do ciebie sami wariaci.
Chod, Stanisawie, idziemy.
Krakw rozciera sobie gardo.
Zacz co mwi, ale Inga wrzasna:
- Przesta!
Zamknij gb i jazda std!
Tatiana wesza do pokoju, szybko cigna z
ka ich pociel, wyrzucia j na korytarz i
rozesaa swoj.
- No, jest pewna rnica, co?
- powiedzia Aleksander siadajc na sofie.
- Chod do mnie.
Tania pokrcia gow.
- Ach ty...
Nie chce ci si je?
- Potem.
- Czy tym razem zdejmiesz paszcz?
- Chod tu, to ci powiem.
Pada mu w ramiona.
- Nie, nie zdejmuj.
Nie zdejmuj niczego.
Napucia wody do wanny, zaprowadzia go za
rk do ciasnej azienki, rozebraa, namydlia,
obmya, wycaowaa i rozpakaa si na widok
jego rk.
- Twoje biedne donie - powtarzaa.
- Biedne donie...
- Mia mocno zaczerwienione palce, lecz zapewni
j, e zagoj si bez najmniejszego ladu.
lubn obrczk nosi na szyi, tak samo jak ona.
- Ciepa woda?
- Tak, ciepa.
- Mog jeszcze wstawi.
A potem - dodaa wesoo - przyjd tu i ci oblej.
Pamitasz?
- Pamitam - odrzek bez umiechu.
- Och Szura...
- Uklka przy wannie, uja w donie jego twarz i
pocaowaa go w mokre czoo.
- Wiesz, moemy si w co pobawi.
- Nie pora na zabawy, Taniu.
- Ta na pewno ci si spodoba wymruczaa.
- Udajmy, e jestemy w azariewie, e ja myj
patelni, a ty gaszczesz mnie po palcach.
Pamitasz?
Zanurzya rce w wodzie.
- Pamitam.
- Szura zamkn oczy i lekko si umiechn.
On wyciera si i ubiera, a ona posza do kuchni i
ugotowaa mu na kolacj niemal wszystko, co
miaa: ziemniaki, marchew i kawaek
wieprzowiny.
Zaniosa talerz do pokoju, usiada na sofie i
zafascynowana patrzya, jak Szura je.
- Nie jestem godna - powiedziaa.
- Jadam w szpitalu.
Jedz, kochany, jedz.
Podczas tej szalonej, bezsennej nocy opowiedziaa
mu to, co opowiedzia jej Dmitrij: o generale
NKWD, o Lisim Nosie, o jego jednoznacznych
aluzjach.
Aleksander wbi wzrok w sufit.
- Czekasz, a odpowiem, zanim zadasz mi pytanie?
- mrukn.
- Nie.
O nic ci nie pytam.
- Leaa w jego ramionach, bawic si obrczk.
- Nie bd o nim rozmawia.
Nie tutaj.
- Dobrze.
- Te ciany maj uszy.
- Grzmotn pici w cian.
- W takim razie wszystko ju syszay.
Pocaowa j w czoo.
- Naopowiada ci kamstw, Taniu.
- Wiem.
- Rozemiaa si cicho.
- Ale powiedz mi, ile spelun jest w Leningradzie i
dlaczego musiae szlaja si dokadnie po
wszystkich?
Pomyka autorki: odchodzc z Lazariewa,
Aleksander zostawi obrczk Tani (przyp.
red.).
- Taniu, spjrz na mnie.
Spojrzaa.
- To nieprawda.
Przecie...
- Szura, ja wiem.
- Pocaowaa go w pier i okrya ich dwoma
wenianymi kocami.
- Dzisiaj jest tylko jedna prawda.
- Tak, tylko jedna - odrzek, wpatrujc si w
ciemno.
- Och Taniu...
- Ciii...
- Masz swoje zdjcie?
Takie, ktre mogaby mi da?
- Jutro poszukam.
Boj si pyta, ale...
Kiedy musisz wraca?
- W niedziel.
cisno jej si serce.
- Tak szybko...
- Ilekro bior urlop, pukownik nadstawia za
mnie karku.
- To dobry czowiek.
Podzikuj mu ode mnie.
- Tatiano, ktrego dnia bdziemy musieli
porozmawia o skadaniu i
dotrzymywaniu obietnic.
Kiedy dajesz komu sowo, musisz go dotrzyma.
- Pogaska j po gowie.
- Wiem.
- Nie.
Ty umiesz tylko obiecywa i jeste w tym bardzo
dobra.
Ale z dotrzymywaniem obietnic masz wielkie
trudnoci.
Obiecaa, e zostaniesz w azariewie.
- Bo tego chciae - odrzeka w zadumie Tatiana i
wcisna si w zagbienie jego ramienia.
- Nie dae mi wyboru.
- Nie moga si go natuli.
- Byam w takim stanie, e przyrzekabym ci
wszystko.
- Nie, rami to za mao.
Usiada mu na brzuchu.
- No i przyrzekam.
- Pocaowaa go w usta.
- Chciae, to przyrzekam.
Zawsze robi to, co chcesz.
Pogaska j.
czule po plecach.
- Nie, ty zawsze robisz swoje.
Ale przyznaj, e cudownie jczysz.
- Hmm...
- Otara si piersiami o jego pier.
- Tak, w tym te jeste znakomita.
- Mia coraz bardziej natarczywe donie.
- zawsze potrafisz znale odpowiednie sowa.
Tak, Szura, na turalnie.
Obiecuj, Szura.
Kocham ci.
Szura.
A potem i tak robisz, co chcesz.
- Kocham ci, Szura - szepna, zraszajc jego
twarz zami.
Drczyo j tyle smutkw, tyle chciaa mu
powiedzie i z zaskoczeniem stwierdzia, e on te
nie wszystko jej wyzna.
Czua, e co nie daje mu spokoju, e Szura z
trudem nad sob panuje.
Wiedziaa jednak,
e wieczna listopadowa noc jest zbyt krtka na
roztrzsanie nieszcz, zbyt krtka na
analizowanie tego, co oboje czuli - po prostu za
krtka.
Aleksander chcia usysze jej podniecajcy jk,
wic jczaa, zapominajc o Indze i Stanisawie,
ktrzy spali tu za cian.
Przy migotliwym wietle bijcym z drzwiczek
burujki kochaa si z nim, piecia go i tulia, nie
mogc powstrzyma si od paczu, ilekro osiga
spenienie, ilekro osigali je razem.
Kochaa si z nim z oddaniem skowronka, ktry
wyruszajc na poudnie, wie, e albo doleci do
ciepych krajw, albo zginie.
- Biedne rce - szeptaa, caujc szramy na jego
palcach i nadgarstkach.
- Ale zagoj si, prawda?
Nie bdzie blizn?
- Twoje zagoiy si bez blizn.
- Uhm - szepna, wspominajc, jak przed rokiem
gasia poar na dachu ich domu.
- Nie wiem dlaczego.
- A ja wiem - szepn.
- To ty je zagoia.
Zagj i moje, Taniu.
- onierzu mj.
- Rozpaczliwie przytulia mu gow do piersi.
- onierzu jedyny...
- Nie mog oddycha.
Obja go tak jak kiedy, tam, w azariewie, i z
tego samego powodu.
- Otwrz usta.
Bd oddychaa za ciebie.
Nazajutrz rano, zanim wyszli z pokoju, Tatiana
obja go i powiedziaa:
- Bd miy.
- Po czym otworzya drzwi.
- Zawsze jestem miy - odrzek Aleksander.
Krakowowie siedzieli w korytarzu.
Stanisaw wsta, wycign do niego rk,
przedstawi si, przeprosi za wczorajsze, wskaza
mu miejsce na sofie i poczstowa papierosem.
Aleksander co prawda nie usiad, ale papierosa
przyj.
- Wiem, e ciko dzisiaj y, wszystkim i
kademu z osobna - po wiedzia
Stanisaw.
Ale niedugo wszystko si zmieni.
Wiecie, co mwi nasza partia?
- spyta, umiechajc si przymilnie.
- Nie, towarzyszu, nie wiem - odpar Aleksander,
zerkajc na Tatian, ktra staa obok, trzymajc go
za rk.
- e byt ksztatuje wiadomo.
Do kadych warunkw mona przy wykn.
Nowy byt, nowi ludzie.
- Ale Stanisawie - wtrcia paczliwie Inga.
- Ja nie chc tak y!
Mielimy adne mieszkanie i chc mie takie samo.
- Cierpliwoci.
Rada obiecaa nam dwupokojowe.
- Jak mylicie - rzuci Aleksander - dugo
przyjdzie nam tak y, zanim byt uksztatuje nasz
now wiadomo?
I jak j uksztatuje?
Jak nas odmieni?
- Spojrza pospnie na Tatian.
Nie spodoba jej si wyraz jego oczu.
- Szura, kochanie - powiedziaa - mam troch
kaszy.
Zjesz?
Zacigajc si mocno dymem, kiwn gow.
Kiedy wrcia z dwiema miskami kaszy i kubkiem
kawy, Stanisaw opowiada wanie o sobie i
onie.
Pobrali si przed dwudziestu laty, oboje byli
inynierami i wieloletnimi czonkami
Komunistycznej Partii Zwizku Radzieckiego.
Aleksander szybko przeprosi ich i nie czekajc na
Tatian, wszed do pokoju.
Tania zjada kasz z Krakowami, zbywajc
milczeniem ciekawskie pytania Ingi o Aleksandra.
Potem zmya naczynia z wieczora, po sprztaa w
kuchni i w kocu niechtnie wrcia do pokoju.
Podwiadomie zwlekaa.
Nie chciaa zostawa z Aleksandrem sam na sam.
Szura pakowa jej rzeczy.
ypn na ni spode ba i warkn:
- Do tego chciaa wrci?
Brakowao ci tych...
tych obcych?
Tych komunistw, ktrzy z uchem przy cianie
czatuj na kade twoje sowo i kady jk?
Za tym tsknia?
- Nie - odpara.
- Za tob.
- Nie ma tu dla mnie miejsca.
Dla ciebie te nie.
Obserwowaa go chwil, po czym spytaa, co robi.
- Pakuj rzeczy.
- Pakujesz rzeczy - powtrzya spokojnie,
zamykajc za sob drzwi.
Zaczyna si, pomylaa.
Prbowaam tego unikn, ale nie zdoaam.
- Dokd wyjedamy?
- Na drugi brzeg adogi.
Zawioz ci do Siastroju, potem wsidziemy do
wojskowej ciarwki i pojedziemy do Woogdy.
Tam zapiesz pocig.
Musimy i.
To daleko, a jutro wieczorem musz by w
Morozowie.
Tatiana energicznie pokrcia gow.
- Co?
- warkn niecierpliwie Aleksander.
- O co chodzi?
Tatiana ponownie pokrcia gow.
- Ostrzegam ci, Taniu.
Nie prowokuj mnie.
- Dobrze.
Aleja std nie wyjad.
- Owszem, wyjedziesz.
- Nie powtrzya cichutko.
- Wyjedziesz!
- krzykn.
- Nie podno na mnie gosu - szepna.
Aleksander rzuci plecak na podog, podszed do
niej i zbliy twarz do jej twarzy.
- Tatiano, za sekund podnios na ciebie co
innego.
Byo jej tak smutno...
Wyprostowaa si i odwanie spojrzaa mu w
oczy.
- Nie boj si ciebie, Szura.
- Nie?
- Zacisn zby.
- A ty mnie przeraasz.
- Podnis plecak.
Tatianie przypomnia si pierwszy dzie wojny i
Pasza, ktry mwiS;
nie, nie chc jecha.
I ojciec, ktry wysa go na spotkanie mierci.
- Przesta - powiedziaa.
- Nigdzie nie pojad.
Odwrci si do niej z twarz wykrzywion
gniewem.
- Pojedziesz!
Pojedziesz.
Zawioz ci do Woogdy, nawet jeli bdziesz
gryza mnie i drapaa.
Tania zrobia p kroku do tyu.
- Doskonale.
Nie bd ci gryza ani drapaa, ale kiedy tylko
wyjedziesz, wrc do Leningradu.
Plecak mign tu obok jej gowy.
Aleksander doskoczy do Tatiany i grzmotn
pici w cian tak mocno, e wybi
w tynku dziur.
Zatrzsy jej si nogi.
Zamkna oczy, cofna si jeszcze p kroku i
znieruchomiaa.
- Kurwa ma!
- rykn rozwcieczony, grzmocc w cian tu
obok jej gowy.
- Czy ty kiedy mnie posuchasz?
Chocia raz w yciu!
Czy chocia raz w yciu zrobisz, co ci ka?
- Chwyci j za ramiona i moc no przygnit do
ciany.
- Szura, tu nie wojsko - szepna Tatiana drcym
gosem, bojc si na niego spojrze.
- Nie zostaniesz tu, rozumiesz?
- Zostan - odpara cichutko.
Kto zapuka do drzwi.
Aleksander szarpn klamk, otworzy je i
wrzasn:
- Czego?
- Chciaam tylko sprawdzi, czy z Tani wszystko
w porzdku - wymamrotaa wystraszona Inga.
- Syszaam haas, krzyki...
- Nic mi nie jest, Ingo, dzikuj - odrzeka Tatiana,
odsuwajc si chwiejnie od ciany.
- Zanim skoczymy, usyszycie o wiele wicej -
warkn Aleksander.
- Przytknijcie tylko szklank do ciany!
- Zatrzasn drzwi, odwrci si na picie i ruszy
na Tanie, ktra cofna si i wycigna przed
siebie rce.
- Szura, prosz...
Lecz on, rozwcieczony i niepowstrzymany,
podszed jeszcze bliej i pchn j na sof.
Tania upada, zasonia sobie twarz, lecz
Aleksander odtrci jej rce i wrzasn:
- Nie zasaniaj sobie twarzy!
- cisn palcami jej policzki i po trzsn, - Nie
doprowadzaj mnie do szau, syszysz?
Tatiana krzykna, na prno prbujc go
odepchn.
- Przesta!
- wydyszaa.
- Przesta...
- Chcesz zgin czy bezpiecznie przey?
- wrzasn.
- Zgin czy przey?
Kurczowo obejmujc go za rce, chciaa
odpowiedzie, lecz nie moga.
Zgin, Szura, wol zgin.
- Widzisz, co si ze mn dzieje, kiedy tu jeste?
- Tania zacza si szarpa, wic cisn jej
policzki jeszcze mocniej.
- Widzisz, ale gwno ci to obchodzi!
Tatiana znieruchomiaa i przykrya domi jego
donie.
- Prosz - szepna, prbujc pochwyci jego
spojrzenie.
- Przesta, to boli.
Zwolni ucisk, lecz rk nie cofn.
Tania nie odsuna si, chocia trudno jej byo
oddycha.
Leaa na sofie, ciko posapujc, on lea na niej
i sapa jeszcze goniej.
Poprzez oguszajcy ryk, ktry rozsadza jej
czaszk, usyszaa odlege wycie syren i wybuchy
za oknem.
Odwrcia gow; czua, e zaraz si udusi.
Obja go za szyj.
- Och Szura...
- szepna.
Aleksander wsta i nagle upad przed ni na
kolana.
- Tatiano - powiedzia zaamujcym si gosem.
- Ten nieszczsny ajdak baga ci, eby
wyjechaa.
Jeli kochasz mnie cho troch, prosz, wr do
azariewa.
Przeyj.
Dla mnie.
Nie wiesz nawet, co ci tu grozi.
Tatiana usiada na brzegu sofy i przycigna go do
siebie.
Wci draa, wci brakowao jej tchu.
Dobijao j to, e tak bardzo si zdenerwowa.
- Przepraszam, e ci rozgniewaam - szepna,
gaszczc go po twarzy.
- Prosz, nie bd na mnie zy.
Przytrzyma jej rce.
- Syszysz te wybuchy?
Syszysz czy ogucha?
Nie widzisz, e tu nie ma co je?
- Jest - odrzeka agodnie i znowu go pogaskaa.
- Dostaj siedemset gramw chleba dziennie, do
tego obiad i kolacj w szpitalu.
Dobrze sobie radz - dodaa z umiechem.
O wiele lepiej ni w zeszym roku.
A bomby i pociski mam gdzie.
- Tatiano...
- Szura, nie kam.
To nie Niemcy ci przeraaj.
Powiedz: czego si boisz?
Nad ulic wisno kilka pociskw.
Jeden wybuch bardzo blisko.
Tatiana przytulia Aleksandra jeszcze mocniej.
- Posuchaj.
Syszysz?
To moje serce.
Zamkna oczy i zacza si modli.
Dobry Boe, dodaj mi siy.
Nie prosz o to dla siebie, tylko dla niego.
On bardzo mnie potrzebuje, dlatego bagam, nie
pozwl, ebym teraz osaba.
Odepchna go delikatnie, wstaa i podesza do
toaletki.
- Zostawie co, Szura.
Tam, w azaewie.
Aleksander opad ciko na sof.
Tatiana rozerwaa mankiet spodni i wyja zwitek
banknotw.
- Zostawie mnie i to.
Pi tysicy dolarw.
Przyjechaam, eby ci je zwrci.
Zabrae tylko poow.
Dlaczego?
- Do.
Przesta.
We gboki oddech.
W jego piwnych oczach mio mieszaa si z
blem.
- Nie bd o tym rozmawia majc Ing za
drzwiami - odrzek, ledwo poruszajc ustami.
- Dlaczego?
Przecie kcimy si przy nich i kochamy.
Uciekli od siebie wzrokiem.
Tatiana czua, e co si midzy nimi rozpada.
Kto pozbiera te roztrzaskane i zmiadone
kawaki?
Ona.
Po zbiera je i sklei.
Zostawiwszy pienidze na toaletce, podesza
bliej i usiada mu na kolanach.
- To nie azariewo, prawda, Szura?
- szepna mu we wosy.
Obj j i zaamujcym si gosem odrzek:
- Nie, Tatiu, ju nie.
Kochaa si z nim, krucha i bezbronna, tulc si do
niego, modlc, pragnc, by j wchon, przebi,
uratowa i zabi, chcc da mu wszystko i nie
dajc dla siebie niczego.
Pragna jedynie odda mu to, co
utraci: pragna zwrci mu ycie.
W kocu rozpakaa si.
Rozpalona, wyczerpana i nasycona, ciko
oddychaa i pakaa.
- Tatiasza - szepn Aleksander.
- Przesta.
Co ma myle mczyzna, ktrego ona pacze,
ilekro si z nim kocha?
- e naley tylko do niej - odrzeka, obejmujc go
za gow.
- e jest jej jedyn rodzin.
Jej caym yciem.
- Ona jego yciem, ale on nie pacze.
- Lea tyem do niej i nie widziaa jego twarzy.
Po alarmie ubrali si i wyszli.
- Za zimno na spacery - powiedziaa, tulc si do
jego ramienia.
- Dlaczego nie woya czapki?
- eby widzia moje wosy - odrzeka z
umiechem.
- Wiem, e ci si podobaj.
Aleksander zdj rkawiczk i pogaska j
gowie.
- Zmarzniesz, zawi ci szalik.
- Nie, nie trzeba.
- Wzia go pod rk.
- Podoba mi si twj nowy paszcz.
Jest duy, jak namiot.
- Posmutniaa.
Namiot.
Nie powinna bya tego mwi.
Zbyt duo wspomnie z azariewa.
Niektre sowa po prostu ju takie s.
Symbolizuj cae ycie.
Wszystkie duchy, smutki i rozkosze.
Najprostsze sowo i nagle odebrao jej mow.
- Musi by ciepy - dodaa cicho.
- W przyszym tygodniu dostan co lepszego ni
namiot.
Dadz mi wasny pokj w kwaterze gwnej,
zaledwie picioro drzwi od Stiepanowa.
Ogrzewany.
Ciepy.
- To dobrze.
Masz koc?
- Przykrywam si paszczem, ale tak, mam i koc.
Jest wojna, Taniu, ale jako sobie poradz.
Dokd chcesz i?
- Do azariewa - odrzeka, nie miejc podnie
gowy.
- Z tob.
A jeli nie tam, moe do Ogrodu Letniego?
Aleksander ciko westchn.
- Zatem do Ogrodu Letniego.
Dugo szli w milczeniu.
Tatiana trzymaa go pod rk i co chwil tulia si
do jego ramienia.
W kocu nie wytrzymaa.
- Porozmawiaj ze mn.
Szura.
Powiedz, co si dzieje.
Jestemy sami.
Mamy odrobin prywatnoci.
Mw.
Dlaczego wzie poow pienidzy?
Aleksander milcza.
Tania czekaa.
Na prno.
Przytkna policzek do jego rkawa.
Wci nic.
Popatrzya na brejowaty nieg pod nogami, na
przejedajcy ulic autobus, na konnego
milicjanta, na odamki szka
na chodniku, na czerwone wiata na pobliskim
skrzyowaniu.
Aleksander si nie odzywa.
Tania westchna.
Dlaczego to dla niego takie trudne?
Trudniejsze ni zwykle.
- Szura, dlaczego nie wzie wszystkich
pienidzy?
- Zostawiem ci to, co byo moje.
- Jak to?
Przecie wszystkie nale do ciebie.
O czym ty mwisz?
Znowu milczenie.
- Aleksandrze, po co wzie pi tysicy
dolarw?
Jeli chcesz uciec, potrzebna ci bdzie caa kwota.
Jeli nie, nie bdziesz potrzebowa ani dolara.
Dlaczego wzie tylko poow?
Gucha cisza.
Byo jak w azariewie.
Tatiana zadawaa pytanie, Aleksander zaciska
usta, popada w zamylenie, odpowiada, a ona
przez godzin rozszyfrowywaa to, co kryo si za
pojedynczymi sowami.
Lisi Nos, Wyborg, Helsinki, Sztokholm, Jurij
Stiepanow: ledwie kilka sylab, pord ktrych
tkwi on, milczcy Szura.
Poirytowana odsuna si od niego.
- Wiesz co?
Ta gra zaczyna mnie mczy.
Mam do.
Albo powiesz mi wszystko, niczego nie zatajajc,
bez tych gupich zgadywanek, w ktrych prbuj
si czego domyli i z reguy domylam si le,
albo zabieraj swoje rzeczy i wracaj na front.
Wybr naley do ciebie.
- Byli nad Fontank.
Tatiana przystana i zaoya rce.
On te przystan, ale wci milcza.
- Namylasz si?
- Pocigna go za rk, prbujc przenikn jego
wykrzywion blem twarz, i nie potrafic ukry
wzburzenia, dodaa: - Wiem, e to ubranie, ten
mundur, ten paszcz, suy ci za zbroj.
Wkadasz j i nie musisz ju nic mwi.
Ale wiem te, e kiedy j zdejmiesz, kiedy si ze
mn kochasz, jeste zupenie bezbronny i gdybym
tylko bya silniejsza, mogabym o wszystko ci
wypyta, a ty niczego by nie ukrywa.
Kopot z tym, e...
- Zaama jej si gos.
- e nie jestem sil niejsza.
e jestem wobec ciebie tak samo bezbronna jak ty
wobec mnie.
Boisz si, e ci przejrz, e dostrzeg twoj
udrk, bl i to, e si ze mn egnasz.
Tak, egnasz si ze mn, dlatego kiedy si
kochamy, od wracasz mnie na brzuch, mylc, e
skoro tego nie widz, na pewno nic nie wyczuj.
- Boe, pomylaa paczc.
Gdzie moja sia?
- Taniu, prosz ci, przesta - szepn, patrzc na
drug stron ulicy.
- Ale ja to czuj.
Szura.
- Otara twarz i wzia go za rk, lecz Aleksander
j wyszarpn.
- Tak, przyjechae tu zy i zdenerwowany, bo
mylae, e poegnae si ze mn na zawsze w
azariewie...
- Nie dlatego byem zy i zdenerwowany.
- Tymczasem okazuje si, e bdziesz musia
poegna si ze mn tu, w Leningradzie.
Ale musisz zrobi to, patrzc mi w twarz, dobrze?
Spojrzaa mu w udrczone oczy.
Ona podesza bliej, on si cofn.
Jakiego walca tacz tego zimnego poranka?
Jednake serce Tatiany byo silne, serce Tatiany
mogo to wytrzyma.
- Aleksandrze, ja wiem.
Mylisz, e nie wiem?
Nie robi nic innego, tylko analizuj to, co mi
mwisz.
Chciae uciec do Ameryki, odkd tylko
przyjechalicie do Zwizku Radzieckiego.
Perspektywa ucieczki utrzymywaa ci przy yciu
przez wszystkie lata, ktre spdzie w wojsku,
przez wszystkie lata, ktre upyny, zanim mnie
poznae.
Nadzieja, e pewnego dnia wrcisz do domu.
- Wycigna do niego rk.
Uj jej do.
- Mam racj?
- Tak - odrzek.
- Ale potem spotkaem ciebie.
Ale potem spotkaem ciebie...
Do, przesta.
Och, to zeszoroczne lato, te biae noce nad New,
Ogrd Letni, pnocne soce, jego rozemiane
oczy.
Spojrzaa mu w twarz.
Chciaa co powiedzie.
Gdzie po dziay si sowa, ktre tak dobrze znaa?
Uleciay akurat wtedy, gdy naj bardziej ich
potrzebowaa.
Aleksander pokrci gow.
- Taniu, dla mnie jest ju za pno.
Odkd ojciec postanowi zrezygnowa z ycia,
jakie wiedlimy w Ameryce, bylimy skazani na
zagad.
Przeczuem to jako pierwszy.
Potem przejrzaa na oczy matka.
Na kocu ojciec, ale on odczu to najboleniej.
Matce byo lej, bo moga obarcza win jego.
Ja uciekem w modo, potem do wojska, ale na
kogo mia zwali win on?
Tatiana zacisna rce na klapach jego paszcza,
nie chcc uroni ani sowa, ani jednego oddechu.
Obj j i przytuli.
- Kiedy ci znalazem, jeszcze przed Dasz i
Dmitrijem, przez tych kilka wsplnie spdzonych
godzin czuem, e moe jednak uda mi si y
inaczej.
- Umiechn si gorzko.
- Odzyskaem nadziej, odzyskaem poczucie sensu
istnienia...
Nie potrafi tego wyjani ani zrozumie.
- Przesta si umiecha.
- A potem day o sobie zna realia na szego
radzieckiego ycia.
Sama widziaa, prbowaem od ciebie uciec.
Mylaem: musz trzyma si od niej z daleka.
Po prostu musz.
Przed ug.
Po udz.
Po tym, jak byem u ciebie w szpitalu.
Po naszej rozmowie w soborze, po tym, jak
Niemcy zamknli piercie wok
Leningradu.
- Pokrci gow.
- Powinienem by lepiej si postara...
- Nie chciaam, eby si stara - szepna Tatiana.
- Och, Taniu, gdybym tylko nie pojecha do
azariewa!
- Co ty mwisz?
- Zblada.
- Co ty mwisz?
Jak moesz aowa...
- Nie dokoczya.
Jak mg tego aowa?
Patrzya na niego za szokowana.
Aleksander nie odpowiedzia.
- adny mi sens istnienia.
Odkd ci poznaem, raniem ci tylko i
wcigaem w otcha zagady.
- Potrzsn gow tak gwatownie, e spada mu
czapka.
Tatiana podniosa j i oczycia ze niegu.
- Co ty mwisz?
Ranie mnie?
Przesta, to ju mino.
Szura, by am i jestem z tob z wasnej woli.
- Zmarszczya czoo.
- Jakiej za gady?
Nie jestem skazana na zagad.
- Nic z tego nie rozumiaa.
- Jestem szczliwa.
- Jeste lepa.
- To otwrz mi oczy.
- Jak kiedy.
Szura, jak kiedy.
Otulia si szalikiem.
Pragna zwin si w kbek przy ognisku,
pragna wrci do azariewa.
Aleksander walczy ze strachem.
Odwrci si, ruszy przed siebie
i powiedzia:
- Wziem pi tysicy dolarw, bo chciaem da
je Dmitrijowi.
Prbowaem namwi go, eby uciek sam...
Tatiana rozemiaa si pospnie.
- Przesta.
- Pokrcia gow.
- Tego si wanie domylaam.
Czowiek, ktry nie chcia przej ze mn
piciuset metrw po zamarznitym jeziorze?
I ten czowiek miaby uciec sam do Ameryki?
Daj spokj.
Przystanli na czerwonym wietle za Zamkiem
Inynieryjnym.
Zim poprzedniego roku urzdzono tam szpital.
Od tamtego czasu gmach zbombardowano tyle
razy, e trudno go byo rozpozna.
- Dmitrij nie ucieknie sam - kontynuowaa Tatiana.
- Nigdy.
Mwiam ci, to tchrz i pasoyt.
ywi si tob i twoj odwag.
Co ci przyszo do gowy?
Kiedy tylko zda sobie spraw, e z nim nie
uciekniesz, e bdzie musia zosta w kraju bez
cienia nadziei na lepsze ycie, pjdzie do swego
nowego przyjaciela z NKWD i natychmiast ci...
Urwaa.
Nagle co do niej dotaro.
Mia tak nieszczliw twarz.
- Przecie o tym wiesz.
Wiesz, e bez ciebie...
Przecie wiesz.
Aleksander milcza.
Znowu ruszy przed siebie okaleczonym
wybuchami mostem nad Fontank, przeskakujc
gruz i kawaki granitu.
- Po co w ogle o tym mwi?
- Trcia go lekko w rk i pena nie
wytumaczalnego lku, zajrzaa mu w oczy.
Nie moga uwierzy, e Aleksander boi si o
siebie.
Jeli nie o siebie, w takim razie o kogo?
- Chyba nie chodzi ci o mnie...
- Sowa utkny jej w gardle.
Spady jej uski z oczu, otworzyo si serce.
Poja prawd, lecz prawda ta w aden sposb nie
przystawaa do Aleksandra.
Byo to raczej rozwietlajce prawd przeraenie.
Prawda rozjaniajca kty obskurnego pokoju, w
ktrym gnije sufit i meble, w ktrym odpada tynk.
Gdy Tania ujrzaa, co jej zostao...
Zasza Aleksandrowi drog.
W t ponur leningradzk sobot zrozumiaa zbyt
wiele rzeczy.
Szura myla o niej.
Myla tylko o niej.
- Powiedz - zacza cicho - co robi z onami
wysokich oficerw Armii Czerwonej, na ktrych
ciy podejrzenie zdrady stanu?
Aresztuj je jako agentki obcego wywiadu?
Co robi onom Amerykanw, ktre wyskakuj z
pocigu w drodze do wizienia?
Aleksander zamkn oczy.
C za naga odmiana.
Jego oczy byy zamknite, jej szeroko otwarte.
- Boe, Szura...
Co robi z onami dezerterw?
Aleksander nie odpowiedzia.
Prbowa j obej, lecz go zatrzymaa.
- Nie odwracaj si ode mnie.
Powiedz, co komisarz NKWD robi z onami
onierzy, ktrzy zdezerterowali, ktrzy zbiegli na
fiskie bagna?
Co robi z ich kobietami, ktre zostay w kraju?
Aleksander milcza.
- Szura!
- krzykna Tatiana.
- Co zrobi ze mn ci z NKWD?
To samo, co z onami zaginionych w akcji?
Z onami jecw wojennych?
Zostan profilaktycznie zatrzymana?
Tak to si mwi?
Tak nazwa to Stalin?
I co to waciwie znaczy?
Aleksander wci milcza.
- Szura!
- Nie, nie zamierzaa pozwoli mu odej.
Nie teraz, nie w tej chwili.
- To znaczy, e mnie rozstrzelaj, tak?
Tak?
Dyszaa jak po cikim biegu.
Patrzya na niego z niedowierzaniem w oczach,
wdychajc mokre, zimne, szczypice w nos
powietrze.
Pomylaa o Karnie, o zimnej wodzie omywajcej
jej nagie ciao, splecione z jego ciaem, o
Aleksandrze, ktry prbowa ukry si przed ni w
zakamarkach swojej duszy z nadziej, e nikt go
tam nie znajdzie.
Ale w azariewie widziaa jedynie soce
wschodzce nad Karn.
Wszystko wyszo na jaw dopiero tu, w
Leningradzie.
Na jaw wysza i ciemno, i jasno, i noc, i
dzie.
- Naprawd chcesz powiedzie, e bez wzgldu na
to, co zrobisz, mj los jest ju przypiecztowany?
Aleksander odwrci od niej udrczony wzrok.
Tatianie spad szalik.
Podniosa go sztywno i znieruchomiaa,
- Nic dziwnego, e nie moge mi powiedzie -
szepna.
- Ale jak to si stao, e tego nie widziaam?
- Jak?
Bo nigdy nie mylisz o sobie.
- Aleksander zdj karabin z ramienia i nie patrzc
na ni, zacz przestpowa z nogi na nog.
- Dlatego chciaem, eby zostaa w azaewie.
Chciaem, eby trzymaa si jak najdalej od
Leningradu, jak najdalej ode mnie.
Tatiana zadraa.
Schowaa rce do kieszeni.
- Na co liczye?
- spytaa cicho.
- e w azariewie byabym bez pieczna?
- Pokrcia gow.
- Mylisz, e by mnie nie znaleli?
Wiejska rada narodowa jest dwa kroki od ani.
Przysaliby do nich telegram z rozkazem, eby
zaprosi mnie na mae
przesuchanie.
- Wanie dlatego tak bardzo mi si tam podobao
- odrzek Aleksander.
- W radzie nie ma telegrafu.
- Dlatego?
Tylko dlatego?
Szura zwiesi gow.
Oczy przestay mu byszcze, z ust leciaa biaa
para.
- Teraz ju wiesz?
spyta.
Ju rozumiesz?
- Tak, teraz ju wiem.
I wszystko rozumiem.
- Otworzye mi oczy.
- A wic rozumiesz, e czeka nas tylko jedno?
Zmruya oczy, zrobia krok do tyu, zapltaa si
w szalik i upada.
Aleksander pomg jej wsta i natychmiast si
cofn.
Tania widziaa, e nie jest w stanie duej jej
dotyka.
Przez chwil ona te nie moga do tkn jego, ale
tylko przez chwil.
Pocztkowo otacza j gsty mrok, lecz nagle w
mroku tym dostrzega wiato.
Zabrako jej tchu.
wiato.
wiato!
Dostrzega je hen, daleko, i pofruna ku niemu z
tak wielk ulg, jakby zdjto jej z plecw olbrzymi
ciar.
Jej i jemu.
Spojrzaa na niego oczami najczystszymi z
najczystszych.
Zaskoczony Aleksander zmarszczy czoo.
Tania wycigna do niego rce.
- Szura, popatrz, popatrz.
Otacza ci ciemno, ale przed tob stoj ja!
Widzisz?
- spytaa cicho.
- Widzisz mnie?
- Tak - szepn.
Tania podesza bliej.
Aleksander uklk.
Tatiana patrzya na niego chwil i uklka przed
nim.
Szura ukry twarz w trzscych si doniach.
- Kochany - powiedziaa.
- onierzu mj, mu.
Boe, Szura, nie bj si.
Spjrz na mnie.
Nie spojrza.
Nie mg.
- Szura.
- Zacisna pici, eby si uspokoi.
Przesta.
Oddychaj.
Bagaj o si.
- Mylisz, e czeka nas tylko mier?
Pamitasz, co po wiedziaam ci w azariewie?
Nie pamitasz?
Nie znios myli, e mgby zgin.
I zrobi wszystko, co tylko mog w tym krtkim,
aosnym yciu, eby do tego nie dopuci.
W Zwizku Radzieckim nie masz szans.
adnych szans.
Zabij ci albo Niemcy, albo komunici.
To ich gwny cel.
Jeli zginiesz na wojnie, do koca ycia bd jada
trujce grzyby, sama i bez ciebie.
Dobrze o tym wiesz.
Ty powici by to, co masz najcenniejszego, a ja
yabym w wiecznym mroku.
- We si w gar, Taniu, bd silna!
- Chciae, ebym ci wypucia?
Chciae uwolni si od mojej wiernej twarzy?
- Zaama jej si gos.
- Oto moja twarz.
- Jake pragna, eby na ni spojrza.
- Jed, Aleksandrze!
Uciekaj do Ameryki i nie ogldaj si za siebie.
- Odpocznij.
We oddech.
Jeszcze jeden, i jeszcze jeden.
Nie moga nawet otrze oczu.
Trudno, pomyla1a, popakaam si, ale chyba
niele mi poszo.
Zreszt nie patrzy na mnie.
Aleksander oderwa rce od twarzy i patrzy na
ni dug chwil.
- Czy ty zwariowaa?
- powiedzia powoli.
- Przesta si wygupia, i to natychmiast.
- Szura, nie wyobraaam sobie, e mona kocha
kogo tak, jak ja kocham ciebie.
Bez wahania oddaabym za ciebie ycie.
Zrb to dla mnie.
Uciekaj!
Wracaj do domu i nie myl o mnie wicej.
- Daj spokj, Taniu, nie mwisz tego powanie.
- Co takiego?
- wykrzykna, wci klczc.
- Czego nie mwi po wanie?
Tego, e wolaabym, by przey w Ameryce ni
zgin tutaj?
Mylisz, e bredz?
Szura, przecie to jedyny sposb.
- Czekaa, a Aleksander co powie, lecz on
milcza.
- Wiem, co zrobiabym na twoim miejscu.
Pokrci gow.
- Co by zrobia?
Zostawiaby mnie, ebym zgin?
Zostawiaby mnie przy Pitej Radzieckiej z Ing i
Stanisawem, samotnego i osieroconego?
Tatiana zagryza warg.
Teraz.
Mio albo prawda.
Wygraa mio.
- Tak - szepna.
- Wybraabym Ameryk.
Aleksander jkn.
- Chod tu, moja kamczucho - odrzek, obejmujc
j czule.
Klczeli na odamkach granitu.
Na rzece tworzy si pierwszy ld.
- Szura - tchna mu w szyj - posuchaj.
Bez wzgldu na to, jak si obrcimy, nie mamy
adnych szans.
Bez wzgldu na to, co zrobimy, nic mnie nie
uratuje, dlatego prosz, prosz ci...
- Taniu!
- krzykn.
- Boe, nie zamierzam tego sucha.
- Odepchn j i z karabinem w rku zerwa si na
rwne nogi.
Wci klczc, spojrzaa na niego bagalnie.
- Moesz si uratowa, Aleksandrze Bamngton.
Ty. Mj m.
Jedyny syn swego ojca.
Jedyny syn swojej matki.
- Wycigna do niego rce.
- Jestem Parasz - szepna.
- I cen za reszt twego ycia.
Prosz!
Kiedy przeyam tylko dla ciebie.
Spjrz: padam przed tob na kolana.
Bagam ci, Szura.
Przeyj teraz dla mnie.
- Tatiano!
- Szarpn j za rk tak mocno, e zawisa w
powietrzu i przywara do niego ze wszystkich si.
- Nie bdziesz cen za reszt mojego ycia!
- Postawi j na ziemi.
- A teraz przesta.
Do tego.
- Nie przestan.
- Przestaniesz.
- Wolisz, ebymy oboje zginli?
- wyszlochaa.
- Naprawd wolisz?
Tyle cierpienia, tyle powice i wszystko na
prno?
- Potrzsna go za ramiona.
- Zwariowae?
Musisz ucieka!
Syszysz?
Uciekniesz i zbudujesz sobie nowe ycie.
Aleksander odepchn j, cofn si kilka krokw i
wskaza drugi brzeg rzeki.
- Jeli natychmiast nie zamilkniesz, przysigam
Bogu, e odejd i ju nigdy nie wrc!
Tatiana wycigna rk w t sam stron.
- Wanie tego chc!
Id.
Uciekaj.
Byle daleko, Szura.
Jak najdalej.
- Na mio bosk!
- Trzasn karabinem w ld.
- W jakim wie cie ty yjesz?
Mylisz, e co?
e moesz przylecie tu jak wrka na skrzydach i
powiedzie: jed.
Szura, jed?
Jak mgbym ci zostawi?
Naprawd mylisz, e bym mg?
Nie zostawibym obcego w lesie, a miabym
zostawi ciebie?
- Nie wiem.
- Tania skrzyowaa rce na piersiach.
- Ale lepiej co wymyl, wielkoludzie.
Umilkli.
Co teraz?
Uwanie go obserwowaa.
- Nie widzisz, e to niemoliwe?
- rzuci.
- e pleciesz bzdury?
Na prawd tego nie widzisz czy postradaa
zmysy?
Czua, wiedziaa, e to niemoliwe.
- Tak - odpara - postradaam zmysy.
- Ale ty musisz std odej.
- Bez ciebie nigdzie nie pjd, rozumiesz?
Chyba e pod cian.
- Szura, musisz ucieka...
- Przesta!
- wrzasn.
- Jeli nie przestaniesz...
- Szura!
krzykna rozdzierajco.
Jeli ty nie przestaniesz, wrc na Pit Radzieck
i natychmiast powiesz si nad wann, eby mg
spokojnie uciec!
Rozumiesz?
Przez chwil patrzyli na siebie bez sowa.
Ona na niego.
On na ni.
Potem Aleksander otworzy ramiona, Tania pada
w nie, a on obj j i ju nie puci.
I stali tak na mocie, wtuleni w siebie i zasuchani
w bicie swych serc.
- Zawrzyjmy ukad, Tatiasza - szepn w kocu
Aleksander.
- Ja ci przyrzekn, e zrobi wszystko, eby
przey, a ty przyrzekniesz, e bdziesz trzymaa
si z daleka od wanien.
Zgoda?
- Zgoda.
- Spojrzaa mu w oczy.
- onierzu mj, niechtnie mwi to w takiej
chwili, ale chciaam zauway, e miaam
cakowit racj.
To wszystko.
- Nie, cakowicie si mylia.
To wszystko.
Powiedziaem ci kiedy, e niektre, ale tylko
niektre rzeczy warte s wielkiego powicenia.
To nie ten przypadek, Tatiu.
- Nieprawda.
Powiedziae, e wielkie, wspaniae rzeczy, ktre
warto mie, wymagaj wielkiego powicenia.
Nie uwaasz, e twoje ycie...
- Taniu, o czym ty, do diaba, mwisz?
Porzu swj wiat, zajrzyj do mego - tylko na
chwil, na krciutk chwilk - i powiedz, jakie
ycie mgbym zbudowa w Ameryce, wiedzc, e
zostawiem ci tu sam, e umrzesz albo zgnijesz
w wizieniu.
- Potrzsn gow.
- Jedziec Miedziany cigaby mnie przez czarn
noc, a popadbym w obd i rozsypa si w proch.
- Tak.
To cena za wiato rozpraszajc mrok.
- Dlatego nie chc jej paci.
- Aleksandrze, tak czy inaczej mj los jest
przypiecztowany, ale ty masz jeszcze szans.
Jeste mody.
Mgby pocaowa mnie w rk i odej z
Bogiem, by robi wielkie, wspaniae rzeczy, do
ktrych jeste stworzony.
- Wzia gboki oddech.
- Nie ma ludzi takich jak ty.
- Za wisa mu na szyi, nie dotykajc nogami ziemi.
- Tak, tak, naturalnie.
Porzuci on i uciec za ocean.
Jestem wprost niezwyky.
- Jeste niemoliwy.
- Ja?
Postawi j na ziemi.
Chod, przejdmy si, bo zmarzniemy.
- Przeszli przez most, wydeptan w niegu ciek
powoli ruszyli w stron Pola Marsowego, bez
sowa minli most na Mojce i weszli do Ogrodu
Letniego.
Tatina otworzya usta, eby co powiedzie, lecz
Aleksander przy tkn jej palec do ust.
- Ciii...
Co my najlepszego robimy?
Chodmy, szybko.
Obj j i pochyliwszy gowy, poszli ciek
midzy wysokimi, nagimi drzewami, mijajc po
drodze puste awki i posg Saturna poerajcego
wasne dziecko.
Kiedy spacerowali tu ostatni raz, byo piknie i
ciepo, i Tatiana zapragna, eby Szura dotkn
jej, tu i teraz, na tym zimnie.
Ona go dotykaa i czua, e nie zasuguje na swj
los: na ycie, w ktrym kocha
j mczyzna taki jak on.
- Co ci wtedy powiedziaem?
- rzuci.
- e spdzamy tu nasze najpikniejsze chwile.
I miaem racj.
- Nieprawda.
Najpikniejsze chwile nadeszy duo pniej.
Siedziaa mu na ramionach, czekajc, a wrzuci j
do wody.
Ale on ani drgn.
- Szura - spytaa.
- No kiedy?
Aleksander sta nieruchomo jak posg.
- Szura!
- Sied odrzek.
Jaki mczyzna wrzuciby do wody nag
dziewczyn, ktra opasuje mu szyj udami?
- Mczyzna, ktry ma askotki!
Wyszli bram na nabrzee i milczc ruszyli w gr
rzeki.
Sabnc z minuty na minut, Tatiana pocigna go
za rk, eby zwolni.
- Ju nie mog chodzi z tob naszymi ulicami -
wychrypiaa.
Z nabrzea skrcili w stron parku Taurydzkiego.
elazne ogrodzenie, ich awka na chodniku przy
Satykowa-Szczedrina: minli j, popatrzyli na
siebie, zawrcili i usiedli.
Po chwili Tania poruszya si niespokojnie,
wstaa, usiada mu na kolanach i powiedziaa:
- Tak jest lepiej.
- Tak, o wiele.
Siedzieli na zimnie i milczeli.
Serce Tatiany wypenia smutek i bl.
- Dlaczego?
- tchna mu prosto w usta.
- Dlaczego nie moemy mie tego co Inga i
Stanisaw?
Nawet tu, w tym kraju, ale razem.
Dwadziecia lat razem.
- Bo Inga i Stanisaw s partyjnymi szpiegami.
Bo zaprzedali dusze za dwupokojowe mieszkanie,
ktre i tak stracili.
Nie, Taniu.
Nie dla nas takie ycie.
Za duo chcemy.
- Ja chc tylko ciebie.
- Mnie, gorcej wody z kranu, prdu, maego
domku na odludziu i pastwa, ktre nie da ycia
w zamian za te drobiazgi.
- Nie - powtrzya.
- Tylko ciebie.
Pogaska j po gowie i spojrza jej w oczy.
- I pastwa, ktre nie odbierze ci za mnie ycia.
Tatiana westchna.
- Pastwo musi czego da.
Ostatecznie broni nas przed Hitlerem.
- Tak - odpar ponuro Aleksander.
- Ale kto obroni ci przed pastwem?
Zoya mu gow na ramieniu.
Tak czy inaczej, musiaa mu pomc.
Tylko jak?
Jak mu pomc?
Jak go ratowa?
- Nie rozumiesz?
- rzuci.
- Jestemy w stanie wojny.
Wojny komunizmu z tob i ze mn.
Dlatego chciaem, eby zostaa w azaewie.
Prbowaem ukry mj skarb.
- Wybrae ze miejsce.
Sam mwie, e w Zwizku Radzieckim nie ma
bezpiecznych miejsc.
Poza tym ta wojna bdzie duga.
Minie duo czasu, zanim odmienimy nasze dusze.
- Musz przesta z tob rozmawia - odrzek, tulc
j czule do siebie.
- Pamitasz wszystko, co mwi?
- Kade sowo.
Codziennie ogarnia mnie lk, e tylko tyle mi po to
bie pozostanie.
Umilkli.
- Opowiedzie ci kawa?
- spytaa z promiennym umiechem.
- Na pewno jest wietny.
Umieram z ciekawoci.
- Kochanie, kiedy si pobierzemy, bd dzielia z
tob wszystkie zmartwienia i smutki.
- Jakie zmartwienia?
Nie mam adnych zmartwie.
- Powiedziaam, kiedy si pobierzemy.
- Tania cisna go za rk, mruc zazawione,
cho rozemiane oczy.
- Ty giniesz na froncie, e bym moga y w
Zwizku Radzieckim, albo ja wieszam si nad
wann, eby ty mg y w Ameryce: musisz
przyzna, e to bardzo ironiczna i wietnie
napisana ba.
- Hmm...
Ale poniewa nie mamy dzieci, nie moglibymy jej
nikomu opowiedzie.
- Tak, ale jest w tym co z greckiej tragedii, nie
uwaasz?
- Umiechna si i cisna mu policzki.
Aleksander pokrci gow.
- Jak ty to robisz?
Jak znajdujesz pociech, i to we wszystkim?
Jak?
- Uczy mnie nie lada mistrz - odrzeka cicho,
caujc go w czoo.
- adny mi mistrz.
Nie potrafi nawet zmusi ony do pozostania w
azariewie.
- Patrzy na ni zadumany.
- Co, mu?
- spytaa.
- O czym tak mylisz?
- Taniu, mielimy tylko jedn chwil...
Jedn, jedyn chwil w twoim czasie i moim,
kiedy moliwe byo inne ycie.
Wiesz, o czym mwi?
Wtedy, kiedy jedzc lody, podniosa gow i
zobaczya wojskowego, ktry przypatrywa si jej
z drugiej strony ulicy.
- Wiem - szepna.
- aujesz, e do ciebie podszedem?
- Nie, Szura.
Zanim ciebie poznaam, nie wyobraaam sobie
ycia innego ni to, ktre wiedli moi rodzice,
dziadkowie, Dasza, ja.
Pasza i dzieci naszych ssiadw.
Po prostu nie mogam.
Umiechna si ciepo.
- Kiedy byam ma dziewczynk i jedziam na
wakacje pod ug, nawet nie marzyam o kim
takim jak ty.
Pokazae mi nowe, pikne ycie.
- Zajrzaa mu w oczy.
- A ja?
Pokazaam ci co?
- Boga - szepn.
- Tak, Bg istnieje!
- wykrzykna.
- Kiedy tylko ci ujrzaam, na tychmiast wyczuam,
e mnie potrzebujesz.
Jestem, Szura, jestem tu dla ciebie.
Naprawimy to jako.
Zobaczysz.
Naprawimy to razem.
- Ale jak?
I co teraz zrobimy?
Nabraa zimnego powietrza, prbujc wykrzesa z
siebie ca we soo, na jak byo j sta.
- Jak?
Nie wiem.
Co zrobimy?
Pjdziemy na olep do gstego lasu, za ktrym
czeka reszta naszego krtkiego, ale jake
cudownego ycia na tej ziemi.
Ty pojedziesz na wojn, dzielny kapitanie.
Walcz, przeyj - pamitaj, e mi to obiecae -
unikaj Dmitrija...
- Taniu, mgbym go zabi.
Sdzisz, e o tym nie mylaem?
- Z zimn krwi?
Wiem, e by nie mg.
A gdyby to zrobi, Bg opuciby ciebie na polu
walki, a mnie tutaj.
- Umilka, bojc si, e zaraz oszaleje.
Nie, eby sama o tym nie mylaa, ale czua, e to
nie Wszechmocny utrzymuje Dmitrija przy yciu.
- A ty?
- spyta Aleksander.
- Co zrobisz?
Nie przypuszczam, eby zechciaa wrci do
azariewa.
Z umiechem pokrcia gow.
- O mnie si nie martw.
Przeyam zeszoroczn zim w Leningradzie i
jestem przygotowana na najgorsze.
- I na najlepsze, pomylaa, gaszczc go po
policzku.
- Niewane, co mnie czeka, chocia tak, czasami
si nad tym zastanawiam.
Dugo tu zostan czy krtko, jestem gotowa.
- Obja go z mocno bijcym sercem.
- aujesz, e przeszede przez ulic, onierzu?
Wzi j za rce.
- Taniu, zauroczya mnie, gdy tylko ci ujrzaem.
yem pustym, jaowym yciem, wanie zacza
si wojna.
Garnizon w rozsypce, wszdzie chaos, strach i
ludzie, ktrzy biegaj w popochu po miecie,
wybieraj pienidze z banku, kupuj ywno,
wstpuj do wojska i wysyaj dzieci na letnie
obozy.
I nagle w tym oszalaym chaosie zobaczyem
ciebie.
Siedziaa samotnie na awce, cudownie moda,
pikna jak mae blond soce i jada lody z takim
przejciem, z tak luboci, z tak mistyczn
rozkosz, e nie mogem oderwa od ciebie oczu.
Siedziaa tam, jakby w t letni niedziel nie
liczyo si absolutnie nic.
Tatiu, jeli kiedykolwiek zabraknie ci siy, a mnie
nagle zabraknie, nie bdziesz musiaa daleko jej
szuka.
Czerwone sandaki na wysokim obcasie, sukienka
w szkaratne re i lody: by
pierwszy dzie wojny, nie wiedziaa jeszcze,
dokd rzuci ci los i co tam znajdziesz, a mimo to
nie miaa najmniejszych wtpliwoci, e kiedy
znajdziesz to na pewno.
Dlatego przeszedem przez ulic, Tatiu.
Wierzyem, e to znajdziesz.
Wierzyem w ciebie.
Otar jej zy, zdj rkawiczk i ucaowa jej do.
- Gdyby nie ty, wrciabym do domu z pustymi
rkami.
Pokrci gow.
- Nieprawda.
Podszedem do ciebie, poniewa ju co miaa.
Mia a siebie.
Wiesz, co ci przynosz?
- Nie.
Z trudem przekn lin i zdawionym gosem
odrzek:
- Ofiar.
Listopadowe niebo byo szare i pospne, wiatr
nis chodnikiem martwe licie, a oni siedzieli tam
twarz przy twarzy, tulc si do siebie i obejmujc.
Przejecha tramwaj.
Troje ludzi szo w stron klasztoru Smolnego,
osonitego rusztowaniami i siatk maskujc.
Za granitowym murkiem drzemaa skuta lodem
rzeka, a na zasanym sczerniaym niegiem Polu
Marsowym migota wieczny pomie.
Okno na Europ
Kiedy wyjecha, pisaa do niego codziennie, a
zabrako jej atramentu.
Wtedy posza do Wani Riecznikowa, ssiada
mieszkajcego po drugiej stronie ulicy; syszaa, e
ma duo pir i e czasami je poycza.
Wania by martwy.
Siedzc za biurkiem, opar gow o blat i umar.
Tania nie moga wyrwa pira z jego
zesztywniaych palcw.
Codziennie chodzia na poczt.
Nie moga znie przerw midzy kolejnymi
listami.
Aleksander pisa duo i czsto, tymczasem zamiast
powodzi dociera do niej jedynie cienki
strumyczek listw.
Przeklta poczta.
Po pracy siedziaa w domu, uczc si
angielskiego.
Podczas nalotw czytaa ksik kucharsk matki.
Zacza gotowa dla samotnej i schorowanej Ingi.
Pewnego popoudnia urzdnik pocztowy
owiadczy, e wyda jej listy i dorzuci jeszcze
worek kartofli pod warunkiem, e ona te mu co
da.
Bojc si, e nie dostanie ju wicej listw,
napisaa o tym do Aleksandra.
Taniu.
Id do koszar i spytaj o porucznika Olega
Kasznikowa.
O ile pamitam, jest na subie od smej do
szstej.
Ma trzy kule w nodze i nie moe walczy.
To on wygrzeba Ci wraz ze mn spod gruzw w
udz.
Po pro go o jedzenie.
Obiecuj, e nie zechce nic w zamian.
Och, Taniu...
Przeka mu te listy, dostan je ju nastpnego
dnia.
Prosz ci, nie chod wicej na poczt.
Co to znaczy, e Ingajest samotna?
A gdzie jej m?
I dlaczego tak duo pracujesz?
Zima robi si coraz srosza.
Nie wiesz nawet, jak bardzo podnosi mnie na
duchu to, e jeste tak blisko.
Nie chc powiedzie, e dobrze zrobia,
wyjedajc z azariewa, ale...
Pisaem Ci, e obiecano nam dziesi dni urlopu
po przeamaniu blokady?
Taniu, a dziesi dni!
Tak bardzo bym chcia wskaza ci jakie miejsce,
w ktrym mogaby znale pociech.
Wytrzymaj, to ju niedugo.
Nie martw si o mnie.
Na razie zwozimy tylko amunicj i ludzi.
New forsowa bdziemy dopiero na pocztku
przyszego roku.
Posuchaj tylko!
Nie wiem, co zrobiem, eby na to zasuy, ale
dali mi kolejny medal i awans na dokadk!
Moe jednak Dmitrij ma racj, twierdzc, e kad
klsk potrafi obrci w zwycistwo.
Badamy grubo lodu na Newie.
Ld jest cienki, nie wiadomo, czy pknie, czy nie.
Utrzyma onierza, dziao, moe nawet katiusz,
ale czy utrzyma czog?
Tak, mylimy, utrzyma i zaraz potem zmieniamy
zdanie.
Jeden z generaw, ktry projektowa
leningradzkie metro, wpad na pomys, eby
ustawi czogi na pozach, na drewnianych
deskach, czym w rodzaju paskich szyn, eby
rwnomiernie rozoy i zmniejszy nacisk
gsienic na ld.
Czogi i wszystkie wozy pancerne miayby
sforsowa rzek, jadc po deskach.
Dobrze, mwimy, czemu nie?
Ukadamy deski.
Tylko kto przejedzie po nich czogiem, eby
sprawdzi, czy ld wytrzyma?
Wystpuj z szeregu i mwi: ja, towarzyszu
pukowniku.
Chtnie sprbuj.
Pukownik si wciek, bo nazajutrz na nasze mae
przedstawienie przyjechao piciu generaw,
cznie z nowym przyjacielem Dmitrija.
Dowdca wzywa mnie i mwi: nie zawal sprawy,
synu.
No wic do roboty.
Wybieram najciszy czog, KW-60 - pamitasz je,
prawda, Taniu?
- i wjedam tym potworem na ld.
Dowdca idzie obok, generaowie z tyu.
Dobrze, mwi, znakomicie, tylko tak dalej.
Przejechaem jakie sto pidziesit metrw i
nagle trzask: ld zaczyna pka.
Sysz to, myl: cholera!
A generaowie krzycz do dowdcy:
uciekaj, uciekaj!
No wic uciek, uciekli i oni, a czog zapad si
pod ld i poszed na dno jak...
No wiesz, jak czog.
A ja wraz z nim.
Na szczcie wieyczka bya otwarta, wic
wypynem.
Pukownik wycign mnie na brzeg i da mi yk
wdki na rozgrzewk.
Podchodz generaowie i jeden z nich mwi:
dajcie mu Czervon Gwiazd i awans.
I tak zostaem majorem.
Marazow mwi, e od tamtego dnia jestem nie do
zniesienia, e uwaam, e wszyscy powinni mnie
sucha.
Sama powiedz: przecie to do mnie zupenie
niepodobne!
Aleksander
Najdroszy MAJORZE Bieow!
Owszem, towarzyszu majorze, to bardzo do Was
podobne.
Jestem z Ciebie BARDZO dumna.
Niedugo zostaniesz generaem.
Dzikuj, e powiedziae mi o Olegu.
To bardzo miy i uczynny czowiek.
Wczoraj da mi jajka w proszku, z ktrymi, ku
swemu rozbawieniu, nie wiedziaam, co zrobi.
Dodaam do nich troch wody i zrobiy si takie
jakie...
Sama nie wiem.
Usmayam je bez oleju na prymusie Slawina.
Byy troch gumowate.
Ale Sawinowi smakoway.
Powiedzia, e carowi Mikoajowi te by
smakoway, zwaszcza w Swierdowsku.
Czasami nie wiem, co myle o naszym
zwariowanym Sawinie.
Aleksandrze, jest tylko jedno takie miejsce, w
ktrym zawsze znajduj pocieszenie.
Budz si tam i zasypiam.
Jestem tam spokojna, bezpieczna i kochana.
Miejscem tym s Twoje ramiona, Szura.
Tatiana
W grudniu do szpitala na Greckim zawita
Midzynarodowy Czerwony Krzy.
W Leningradzie byo za mao lekarzy.
Z trzech tysicy piciuset, ktrzy mieszkali tu
przed wojn, przeyo jedynie dwa tysice.
Dwa tysice lekarzy na wier miliona
hospitalizowanych.
Tatiana poznaa doktora Matthew Sayersa, kiedy
przemywaa ran garda modemu kapralowi.
Sayers wszed i zanim zdy otworzy usta,
wyczua, e jest Amerykaninem.
Po pierwsze, adnie pachnia.
By szczupym, niskim szatynem o gowie zbyt
duej w stosunku do reszty ciaa, ale bia z niego
pewno siebie, jak Tania widziaa jedynie u
Aleksandra.
Wszed do pokoju, wzi do rki kart choroby,
spojrza na pacjenta, zerkn na ni, przenis
wzrok z powrotem na pacjenta, cmokn jzykiem,
pokrci gow i przewrci oczami.
- Kiepsko to wyglda, prawda?
- rzuci po angielsku.
Tatiana zrozumiaa go, mimo to jednak nie
odpowiedziaa, pamitajc o ostrzeeniach
Aleksandra.
Sayers powtrzy to samo po rosyjsku; mwi z
silnym obcym akcentem.
- Myl, e z tego wyjdzie - odrzeka.
- Widziaam pacjentw w gorszym stanie.
Sayers rozemia si gono, zupenie nie jak
Rosjanin.
- Wierz - powiedzia.
- Wierz.
- Podszed do niej i wycign rk.
- Matthew Sayers z Czerwonego Krzya.
Potrafi pani wypowiedzie moje nazwisko?
- Sayers powtrzya bezbdnie Tania.
- Bardzo dobrze!
Jak jest po rosyjsku Matthew?
- Matwiej.
- Matwiej.
Podoba si pani to imi?
- Chyba wol Matthew - odrzeka i zaja si
charczcym pacjentem.
Miaa co do Sayersa racj.
By bardzo kompetentny, przyjacielski i
natychmiast zaprowadzi porzdek w ich ponurym
szpitalu.
Wraz z nim na Grecki zawitay prawdziwe cuda:
penicylina, morfina i plazma.
Miaa te racj co do modego kaprala z ran
garda: chopak przey.
3
Droga Taniu.
Nie mam od Ciebie adnej wiadomoci.
Co ty wyprawiasz?
Czy wszystko dobrze?
Oleg mwi, e nie widzia Ci od wielu dni.
Nie mog martwi si i o Ciebie, nie wiem, w co
mam rce woy; tak przy okazji:
prawie zupenie si wygoiy.
Napisz natychmiast, syszysz?
Nawet jeli palce Ci odpady.
Raz wybaczyem Ci tak dugie milczenie.
Nie mam pojcia, dlaczego jestem taki
wspaniaomylny.
Jak wiesz, to ju niedugo.
Potrzebuj Twojej rady.
Wysyamy oddzia zwiadowczy w sile szeciuset
ludzi.
To co wicej ni zwyky oddzia: to tajna grupa
uderzeniowa.
Oni pjd do ataku, a my zaczekamy, eby
sprawdzi, czym zaskocz ich Niemcy.
Jeli wszystko pjdzie dobrze, ruszymy za nimi.
Musz wybra batalion.
Masz jaki pomys?
PS Nie napisaa, co si przydarzyo
Stanisawowi.
Aleksander
Drogi Szura.
Nie wysyaj Marazowa.
To Twj przyjaciel.
A moe by tak rzuci do ataku...
zaopatrzeniowcw?
Kiepski dowcip.
A propos: musisz pamita, e nasz prawy
Aleksander Puszkin stan do pojedynku z baronem
DAnthesem i nie przey, by napisa o tym po
emat.
Dlatego zamiast szuka zemsty, po prostu
trzymajmy si z daleka od tych, ktrzy chc zrobi
nam krzywd.
Jestem caa, zdrowa i bardzo zajta w szpitalu.
Prawie nie bywam w domu.
Tam nikt mnie nie potrzebuje.
Szura, najdroszy, prosz, nie za martwiaj si o
mnie.
Jestem tu i czekam bez tchu na Ciebie.
Nic innego nie robi: czekam, by znowu Ci
zobaczy.
W Leningradzie jest ciemno od rana do wieczora.
Soce wieci tylko wtedy, kiedy myl o Tobie,
tak wic wszystkie dni s dla mnie soneczne i
gorce.
Tatiana
PS Pytasz, co przydarzyo si Stanisawowi.
Jak to co?
Zwizek Radziecki.
Droga Taniu.
Po ,,Jedcu miedzianym" Puszkin nie musia ju
pisa, zreszt nic wicej nie napisa, bo modo
umar.
Ale masz racj: ludzie prawi nie zawsze trafiaj
do panteonu chway.
Ale bywa, e trafiaj.
Nie obchodzi mnie, jak bardzo jeste zajta.
Oczekuj czego wicej ni kilku sw
tygodniowo.
Aleksander
PS A Ty zazdrocia Indze i Stanisawowi.
Najdrosza Tatiaszo.
Jak spdzia Nowy Rok?
Mam nadziej, e jada co pysznego.
Bya u Olega?
Mnie si nie poszczcio.
Spdziem Nowy Rok w stowce z osobami, z
ktrych adna nie bya Tob.
Brak mi Ci.
Czasami marz, ebymy mogli y kiedy tak, by
mc trci si kieliszkami na Nowy Rok.
Mielimy troch wdki i mnstwo papierosw.
yczyli nam, eby czterdziesty trzeci by lepszy od
czterdziestego drugiego.
Kiwnem gow, ale pomylaem o naszym lecie.
Aleksander
PS Stracilimy wszystkich szeciuset ludzi.
Toli nie wysaem.
Powiedzia, e podzikuje mi po wojnie.
PS Gdzie ty, do diaba, jeste?
Od dziesiciu dni nie mam od Ciebie adnej
wiadomoci.
Czyby wrcia do azariewa?
Akurat teraz, kiedy przywykem ju, e
podtrzymujesz mnie na duchu z odlegoci
zaledwie siedemdziesiciu kilometrw?
Prosz, napisz co do mnie w cigu kilku
najbliszych dni.
Przecie wiesz, e niedugo ruszamy i nie
wrcimy, do pki Front Leningradzki i
Wochowski nie ucisn sobie rk.
Musisz na pisa.
Bardzo tego potrzebuj.
Nie wysyaj mnie na ld bez jednego sowa,
Tatiano.
Kochany Szura.
Jestem tu, jestem.
Nie czujesz tego, mj onierzu?
Spdziam Nowy Rok w szpitalu i wiedz, e ja
trcam si z Tob kieliszkiem codziennie.
Nie wiem nawet, ile pracuj, ile nocy spdzam w
szpitalu.
Przestaam ju wraca do domu.
Szura!
Kiedy tylko przyjedziesz, musisz natychmiast do
mnie przyj.
Nie liczc oczywistych powodw, mam
fantastyczne nowiny, ktre musz z Tob
niezwocznie omwi.
Prosie mnie o sowo?
Oto ono:
NADZIEJA.
Twoja Tania
Sztandarw strzpy, chway blask
Aleksander spojrza na zegarek.
By wczesny ranek 12 stycznia 1943 i wkrtce
miaa si rozpocz operacja
"Iskra": bitwa o Leningrad.
Przewidziano tylko jedn, jedyn prb.
Na rozkaz towarzysza Stalina mieli przeama
blokad i wrci dopiero wtedy, gdy im si to uda.
Ostatnie trzy dni i noce Aleksander spdzi w
drewnianym bunkrze
na brzegu Newy wraz z Marazowem i szecioma
kapralami.
W gbokich okopach przed bunkrem stay dwa
cikie modzierze kaliber sto dwadziecia, dwa
przenone modzierze kaliber osiemdziesit jeden,
ciki przeciwlotniczy karabin maszynowy,
katiusza i dwa przenone dziaka polowe kaliber
siedemdziesit sze.
Aleksander by nie tylko gotowy do ataku, ale
walczyby nawet z Marazowem, eby tylko
nareszcie wyj z przytaczajco ciasnego bunkra.
Grali w karty, palili, rozmawiali o wojnie,
opowiadali sobie kaway, spali -
mia tego do ju po szeciu godzinach,
tymczasem oni musieli siedzie tam a
siedemdziesit dwie.
Myla o ostatnim licie Tatiany.
NADZIEJA.
Co to znaczy?
Co mu chciaa powiedzie?
I niby jak miao mu to pomc?
Najwyraniej nie moga napisa o tym w licie,
ale wolaby, eby nie rozpalaa jego wyobrani,
zwaszcza e nie wiedzia, kiedy bdzie mg do
niej wrci.
A musia do niej wrci.
Otuliwszy si bia peleryn maskujc, wyjrza z
okopu.
Rzeka bya ubrana tak samo jak on i jej
poudniowy brzeg ledwo majaczy w szarwce
dnia.
Oni czekali na brzegu pnocnym, niedaleko
Szlisselburga.
Jednostka Aleksandra zabezpieczaa zewntrzny i
najbardziej niebezpieczny odcinek przeprawy:
stacjonujcy w Szlisselburgu Niemcy byli
znakomicie okopani i obwarowani.
Kilometr dalej, u rde Newy, staa twierdza
Orieszek.
Kilkaset metrw przed twierdz leay ciaa
szeciuset onierzy, ktrzy przed szecioma
dniami przypucili na ni nieudany szturm.
Aleksander zastanawia si, czy polegli dla
chway kraju, czy na prno.
Odwanie i bez adnego wsparcia weszli na ld,
gdzie jednego po drugim roznis
ich ogie niemieckich modzierzy i karabinw
maszynowych.
Czy historia ich zapamita?
Aleksander popatrzy prosto przed siebie.
Tego dnia Marazow dowodzi katiusz, a on
obron przeciwlotnicz.
Wiedzia, e nadesza rozstrzygajca chwila.
Czu to.
e albo przeami blokad, albo zgin.
Armia miaa sforsowa rzek na odcinku omiu
kilometrw.
Strategia uderzenia polegaa na dotarciu do
Wochowa i poczeniu si z 2 Armi, ktra miaa
jednoczenie zaatakowa od tyu Pnocn Grup
Wojsk Mansteina.
Plan operacyjny zakada, e rzek przekroczy
dywizja piechoty i lekkie czogi i e dwie godziny
pniej na ld wejd kolejne trzy dywizje
piechoty, wspierane przez rednie i cikie czogi,
w tym szeciu podwadnych Aleksandra.
On sam mia zosta na brzegu przy zenitwkach i
dowodzc T-34, doczy do kolegw dopiero w
trzeciej fazie ataku wraz z plutonem cikich
czogw.
Za kilka minut dziewita.
Soce dopiero co wzeszo i niebo byo
ciemnofioletowe.
- Towarzyszu majorze - spyta Marazow - czy
wasz telefon dziaa?
- Zgasi papierosa i podszed bliej.
- Dziaa, poruczniku, dziaa - odrzek z umiechem
Aleksander.
- Wracajcie na stanowisko.
- Ile kilometrw polowych przewodw
telefonicznych zada Stalin od Amerykanw?
Aleksander zacign si dymem.
- Dziewidziesit dziewi tysicy.
- Hmm, no i prosz, a wasz telefon ju nie dziaa.
- Poruczniku!
Marazow zasalutowa.
- Tak jest, towarzyszu majorze.
- Ruszy do swojej katiuszy.
- Jestem gotw.
Nie uwaacie, e dziewidziesit dziewi
tysicy kilometrw to lekka przesada?
Aleksander pstrykn niedopakiem w nieg,
zastanawiajc si, czy zdy zapali jeszcze
jednego papierosa.
- Nie, to za mao.
Do koca wojny Amerykanie dostarcz nam pi
razy tyle.
- Mogliby podrzuci nam kilka sprawnych
telefonw - mrukn Marazow, uciekajc
wzrokiem w bok.
- Cierpliwoci, poruczniku.
- Aleksander patrzy na rzek, prbujc oceni, czy
jest szersza ni Karna.
Na oko bya szersza, cho niewiele.
W Karnie grasoway silne prdy, mimo to
przepywa j w jakie dwadziecia pi minut.
Ile czasu zajmie im przejcie szeciuset metrw po
lodzie, pod ogniem niemieckich karabinw i dzia?
Doszed do wniosku, e mniej ni dwadziecia
pi minut.
Zadzwoni telefon.
Aleksander wykrzywi usta w umiechu, Marazow
te.
- Nareszcie.
- Cierpliwie czekaj, a bdzie ci dane - powiedzia
Aleksander.
Po myla o Tatianie i wezbrao mu serce.
- Dobrze...
onierze!
- zawoa.
- Za chwil ruszamy.
Bdcie gotowi.
- O kilka stopni obrci luf zenitwki.
- dzielni.
Podnis suchawk telefonu i wyda rozkaz
dowdcom stanowiska modzierzy.
Ci odpalili trzy pociski dymne, ktre spady na
drugi brzeg rzeki, chwilowo olepiajc Niemcw.
W tym samym momencie z okopw wysypali si
rosyjscy onierze, ktrzy ruszyli na wroga dug,
wowat tyralier.
Przez dwie godziny nie ustawa ogie z czterech
tysicy piciuset karabinw, przez dwie godziny
ogusza huk modzierzy, Aleksander stwierdzi, e
Rosjanom idzie lepiej, ni zakadano, i to znacznie
lepiej.
Przez lornetk widzia wielu zabitych, lecz widzia
te wielu wbiegajcych na drugi brzeg i kryjcych
si midzy drzewami.
Tu nad rzek przeleciay trzy niemieckie samoloty
szturmowe, siekc wod kulami; wyrwy w lodzie
stwarzay dodatkowe niebezpieczestwo i dla
onierzy, i dla pojazdw.
Niej, troszk niej, pomyla Aleksander,
otwierajc ogie z cikiego karabinu
maszynowego.
Jedna z maszyn eksplodowaa, dwie pozostae
szybko nabray wysokoci, eby unikn trafienia.
Aleksander trzasn zamkiem zenitwki i zwolni
spust.
W ogniu stan drugi samolot.
Trzeci wspi si na jeszcze wyszy puap, ale
poniewa nie mg ju prowadzi skutecznego
ognia, odlecia na poudnie.
Aleksander zapali papierosa.
- Dobrze, chopcy, tylko tak dalej!
- krzykn do podwadnych, lecz ci byli tak zajci
cigym adowaniem i strzelaniem, e na pewno go
nie syszeli.
Ledwo sysza sam siebie, bo zatka sobie uszy
wat, eby nie oguchn.
O wp do dwunastej w poudnie na niebie
rozbysa zielona raca:
znak, e rozpoczyna si druga faza ataku.
By moe nieco za wczenie, lecz Aleksander mia
nadziej, e za skoczenie podziaa na ich korzy,
oczywicie pod warunkiem, e onierze szybko
dotr na drugi brzeg.
Spojrza na Marazowa.
- Naprzd!
- krzykn.
- Smirnow!
- Kapral zerkn na niego przez rami.
- Bierzcie bro!
Marazow zasalutowa, chwyci przenone dziako
polowe, da znak swoim ludziom i niskim zboczem
zbieg na ld.
Dwch pozostaych kaprali dwigao modzierze
kaliber osiemdziesit jeden; studwudziestki
zostawiali w okopie - mona je byo przewie
tylko ciarwk.
Ubezpieczao ich trzech onierzy z pepeszami.
Marazow przebieg trzydzieci metrw i upad na
ld.
- Boe, Tola!
- krzykn Aleksander i podnis gow.
Przelatywa nad nimi niemiecki samolot, plujc
ogniem z karabinw maszynowych.
Ludzie Marazowa te przywarowali.
Zanim samolot zdy nawrci, Aleksander
szarpn uchwytem zenitwki, wycelowa
i zwolni spust.
Trafi.
Nisko lecca maszyna eksplodowaa i zwalia si
na brzeg w kuli ognia.
Tola lea nieruchomo na lodzie.
Jego podwadni zalegli przy dziaku i
obserwowali go bezradnie.
Niemcy wzmogli ostrza.
- Kurwa ma!
Aleksander przywoa kaprala Iwanowa, przekaza
mu zenitwk, chwyci pistolet maszynowy, zbieg
zboczem na ld i machnwszy rk, kaza
onierzom wsta i pdzi dalej.
- Naprzd!
Naprzd!
Kaprale wstali, dwignli dziao i modzierz i
pognali przed siebie.
Marazow lea na brzuchu.
Dopiero teraz Aleksander zrozumia, dla czego
podwadni zaoyli, e nie mona mu pomc.
Uklk, chcc przewrci go na plecy, lecz Tola
oddycha tak ciko i bolenie, e Aleksander ba
si go dotkn.
- Tola!
Tola, trzymaj si...
Marazow dosta w szyj.
Spad mu hem.
Aleksander rozejrza si rozpaczliwie w
poszukiwaniu sanitariusza z morfin.
Nagle dostrzeg mczyzn, ktry zamiast karabinu
nis lekarsk torb.
By w grubym wenianym palcie, a zamiast hemu
mia na gowie czapk!
Bieg w prawo, w stron kilku onierzy lecych
za wielk wyrw w lodzie.
Aleksander zdy jeszcze pomyle: Chryste, co
ten kretyn robi, gdy wtem usysza czyj wrzask:
- Padnij!
Padnij!
Huk by za gony, niemal wszystko przesania
czarny dym: mczyzna w palcie przystan,
wyprostowa si, odwrci i krzykn:
- Co?
- Mwi po angielsku!
- Co?
Aleksander momentalnie otrzewia.
Stwierdzi, e lekarz stoi do kadnie na linii
ostrzau, e jeli natychmiast nie padnie, bdzie po
nim.
Zerwa si na rwne nogi i ze wszystkich si
wrzasn:
- Get thefuck down!
Lekarz usysza go i run na ld.
W sam por.
Pocisk wisn metr nad jego gow, eksplodowa
tu za nim, a sia wybuchu zmiota nie szcznika
prosto do wody.
Aleksander zerkn na Marazowa - nieruchome
oczy, buchajca z ust krew -
nakreli w powietrzu znak krzya, podnis bro,
przebieg dwadziecia metrw po lodzie, upad na
brzuch i podczoga si do przerbli.
Nieprzytomny lekarz unosi si na wodzie.
Aleksander sprbowa go dosign, lecz tamten
mia zanurzon twarz i by za daleko.
Aleksander odrzuci bro, zdj plecak, cign
adownic i wskoczy do przerbli.
Ogarno go przenikliwe zimno, lecz sekund
pniej przesta cokolwiek odczuwa, gdy
lodowata woda podziaaa jak otpiajcy zastrzyk
morfiny.
Chwyci lekarza za szyj, doholowa go do
krawdzi, ostatkiem si wypchn na ld, wypez z
wody i zwali si ciko na jczcego i
charczcego Amerykanina.
- Boe, co si stao?
- Cicho - wychrypia po angielsku Aleksander.
- Le.
Musimy do trze do tej ciarwki.
Tam, widzisz?
To jakie dwadziecia metrw.
Je li tam dotrzemy, bdziemy bezpieczni.
Tu jestemy jak na patelni.
- Nie mog si poruszy, nic nie czuj, zamarzam...
Przemarznity do szpiku koci Aleksander dobrze
go rozumia.
Rozejrza si i zatrzyma wzrok na zwokach trzech
onierzy przy przerbli.
Nie mia wyboru.
Podczoga si, chwyci za nog najbliszego trupa
i przykry nim pprzytomnego lekarza.
- Trzymaj go, syszysz?
Nie moe spa, bo oberwiesz, jasne?
Le tu.
Wrciwszy do przerbli, zarzuci sobie na plecy
kolejnego trupa, sign po plecak i karabin, po
czym powoli dopez do lekarza.
- Gotowy?
- spyta po angielsku.
- Tak.
- Trzymaj si brzegu mojego paszcza, rozumiesz?
Pucisz, i bdzie po tobie.
Polizgamy si troch.
Z trupem na plecach powlk przykrytego
zwokami lekarza w stron ciarwki.
Czu, e powoli traci such, e wybuchy pociskw
odbieraj mu zdol no logicznego mylenia.
Musia tam dotrze.
Tam, do ciarwki.
Tatiana nie miaa na plecach trupa, a mimo to
przeya blokad.
Dam rad, myla pord trzasku i oguszajcego
huku, cignc lekarza coraz szybciej i szybciej.
Zdawao mu si, e syszy warkot nisko leccego
samolotu i zastanawia si przez chwil, czy
Iwanw zestrzeli sukinsyna czy nie.
Ostatni rzecz, ktr zapamita, by
przeszywajcy wist, zaraz po tem wybuch i silne,
ale zupenie bezbolesne uderzenie, ktre cisno
go gow naprzd w burt ciarwki.
Na szczcie mam na sobie trupa, przemkno mu
przez myl.
Na szczcie mam trupa.
Otwarcie oczu pochono zbyt wiele energii.
Byo tak duym wysikiem, e otworzy je,
natychmiast zamkn, po czym zasn i spa chyba
ca wieczno.
Nie wiedzia, jak dugo.
Sysza przyciszone gosy i stumiony haas; od
czasu do czasu czu saby zapach kamfory i
alkoholu.
niy mu si pierwsze jazdy diabelsk kolejk,
niesamowitym "Cyklonem" w Revere Beach w
Massachusetts.
niy mu si piaski Nantucket Sound.
By tam krtki drewniany pomost.
Sprzedawano na nim wat cukrow, ale we nie
kupi trzy czerwone lizaki i zjad
je, czujc, e wcale nie pachn jak lizaki, tote
zamiast wypatrywa diabelskiej kolejki czy basenu
pywackiego, zamiast bawi si w policjantw i
zodziei, skupi si na samych zapachach.
ni mu si te las, jezioro i d.
Widzia, jak zbiera sosnowe szysz ki, jak
rozwiesza hamak midzy drzewami, jak wpada w
puapk na nie dwiedzie.
Obrazy byy rozmyte i niewyrane.
Wiedzia, e nie s to jego wspomnienia.
Zza zamknitych powiek i ze sparaliowanego
mzgu dochodziy gosy, kobiet i mczyzn.
Raz usysza, jak co spado na podog.
Innym razem sysza bicie czyjego serca.
Potem jecha przez Mojave, wcinity midzy ojca
i matk.
Pustynia mu si nie podobaa.
W samochodzie byo duszno i gorco, a mimo to
dosta dreszczy.
Skd to zimno?
Pustynia.
Nie wiedzie czemu, znowu doszed go zapach
pustyni.
Nie lizaka, nie morskiej soli, tylko...
Rzeki o poranku.
Otworzy oczy.
Tym razem, zanim je zamkn, sprbowa skupi
wzrok, lecz nie zobaczy adnych twarzy.
Dlaczego nie widzi twarzy?
Nic, tylko rozmazane plamy bieli.
I znowu ten zapach.
Potem ujrza ja ki ksztat, chyba ksztat gowy,
ale...
Zamkn oczy, lecz mgby przysic, e kto
wypowiedzia na gos jego imi.
Co metalicznie brzkno.
Kto go przytrzyma.
Mocno.
Tak, kto go dotyka.
Nagle mzg oy i Aleksander na si rozwar
powieki.
Lea na brzuchu.
Jasne.
Dlatego nie widzia adnych twarzy.
Znowu mga.
I czyj szept.
Chcia spyta: co?
Co? Ale nie mg.
Nie mg mwi.
Ten zapach.
Czyj oddech, czyj sodki oddech tak blisko
twarzy.
Zapach nioscy ukojenie, ktrego zazna tylko raz
w yciu.
Zatrzepota powiekami, ale wci widzia jak
przez warstw biaej gazy.
- Szura, obud si.
Aleksandrze, spjrz na mnie.
Spjrz na mnie, kochany.
- Dotyk mikkich ust na policzku.
Otworzy oczy.
I zobaczy twarz Tatiany.
Poczu, e zaraz si rozpacze, wic zacisn
powieki, mamroczc:
nie, nie...
Ale musia rozewrze je ponownie.
Ona go przywoywaa.
- Szura, natychmiast otwrz oczy.
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu polowym w Morozowie.
Sprbowa potrzsn gow, ale nie mg.
- Tatia?
- szepn.
- To ty?
Niemoliwe.
I zapad w sen.
Lea na wznak.
Sta przed nim lekarz i co mwi.
Aleksander skupi si na jego gosie.
Tak, to lekarz.
Na pewno.
Tylko co on gada?
Co to za dziwny akcent?
Mwi po rosyjsku, ale jakby nie po rosyjsku.
Nieco pniej zaczo dociera do niego znaczenie
poszczeglnych sw i zwrotw.
- Chyba z tego wychodzi...
Jak si pan czuje?
- Co ze mn?
- Powiedzia to bardzo powoli, sylaba po sylabie.
- Byo marnie.
Rozejrza si.
Lea w czym, co przypominao prostoktne
drewnia ne pudo z kilkoma okienkami.
W pudle stay dwa rzdy ek rozdzielonych
wskim przejciem, a w kach leeli
zabandaowani i zakrwawieni ludzie.
Zmruy oczy, skupiajc wzrok na stojcych w
oddali pielgniarkach, lecz w tej samej chwili
ponownie odezwa si lekarz.
Aleksander nie chtnie przenis na niego wzrok,
nie chcc odpowiada na adne pytania.
- Dugo?
- wymamrota.
- Od czterech tygodni.
- Co si, do diaba, stao?
- Nie pamita pan?
- Nie.
Lekarz przysiad na ku.
- Uratowa mi pan ycie - powiedzia po
angielsku.
Aleksander zacz co sobie przypomina.
Ld.
Wyrwa w lodzie.
Po krci gow.
- Tylko po rosyjsku - szepn.
- Chyba e chce pan, ebym straci swoje.
- Rozumiem.
- Lekarz cisn go za rk.
- Przyjd za kilka dni, kiedy poczuje si pan lepiej.
Porozmawiamy.
Chcieli mnie przenie, ale nie mogem zostawi
pana w takim stanie.
- Co pan robi na tej przekltej rzece?
Od tego s sanitariusze.
- Tak, wiem.
Biegem na ratunek sanitariuszowi.
Jak pan myli, kim mnie pan przygnit nad t
przerbl?
- Aha.
- Wanie.
Pierwszy raz w yciu byem na froncie.
Pozna pan?
- Lekarz umiechn si dobrym, szczerym,
amerykaskim umiechem.
Aleksander mia ochot rwnie si umiechn.
- Oho!
Czybymy si obudzili?
- Do izby wesza pielgniarka o czarnych wosach
i czarnych, maych jak guziczki oczach.
Przystana, eby zbada mu puls.
- Dzie dobry.
Mam na imi Ina.
Ale z was szczciarz!
- Naprawd?
- Wcale nie czu si jak szczciarz, wprost
przeciwnie.
- Dlaczego mam w ustach wat?
- Tak si wam tylko zdaje.
Od miesica jestecie na morfinie.
W zeszym tygodniu zaczlimy j odstawia, bo
wpadlibycie w nag.
Aleksander spojrza na lekarza.
- Jak si pan nazywa?
- Matthew Sayers, do usug.
Idiota, za ktrego omal nie odda pan ycia.
Jestem z Czerwonego Krzya.
Aleksander rozejrza si po szpitalnej izbie.
Cisza.
Spokj.
Moe mu si tylko to przynio.
Moe ona te mu si przynia.
Moe po prostu spa, cay czas spa.
Niesamowite.
Nie ma jej i nigdy nie byo.
Nigdy jej nie zna.
Mg spokojnie wrci do dawnego ycia.
Do jakiego ycia?
Tamten czowiek ju nie yje.
Tamtego czowieka ju nie ma.
- Tu za nami wybuch pocisk - powiedzia Sayers.
- Trafi pana odamek.
Rzucio pana na ciarwk.
Ja te nie mogem si poruszy.
- Mwi po rosyjsku niezbyt dobrze, ale jako
mwi.
- Machaem o pomoc.
Nie chciaem pana zostawia, ale...
Powiedzmy, e natychmiast po trzebowalimy
noszy.
Wtedy nadbiega jedna z moich pielgniarek.
- Sayers pokrci gow.
- Niesamowita dziewczyna.
Waciwie to nie nadbiega, tylko si przyczogaa.
Powiedziaem: "Jeste trzy razy mdrzejsza ode
mnie".
- Nachyli si nad kiem.
- eby tylko si przyczogaa.
Czogajc si, pchaa przed sob apteczk z
plazm!
- Z czym?
- Z plazm, pynem zastpujcym krew.
Jest praktyczniejsza w za stosowaniu, bo lepiej si
przechowuje, zwaszcza w waszych temperaturach.
Dla rannych to prawdziwe zbawienie, bo mona
poda j natychmiast, na dugo przed transfuzj.
- Czy mnie te musielicie zrobi...
transfuzj?
Pielgniarka poklepaa go po ramieniu.
- Tak, towarzyszu majorze, te.
- Dobrze, siostro - powiedzia Sayers.
- W Ameryce mamy pewn zasad: nie wolno
denerwowa pacjenta.
Zna j pani?
- Doktorze - spyta Aleksander.
- Byo ze mn a tak le?
- No, nie najlepiej - odrzek jowialnie Sayers.
- Zostawiem pana z pielgniark, a sam
poszedem...
Nie, poprawka: poczogaem si po nosze.
Nie wiem, jak ta dziewczyna daa sobie rad, ale
pomoga mi pana dwiga.
I to od strony gowy, a tam ciej.
Kiedy dotarlimy do brzegu, wygldaa tak, jakby
sama potrzebowaa plazmy.
- Czogasz si czy nie, jeli trafi ci pocisk, ju po
tobie - wymamrota
Aleksander, pragnc go pocieszy.
- Was te trafi - wtrcia pielgniarka.
- Niewiele brakowao i...
- Ina, czy to ty wczogaa si na ld?
- Chcia jej podzikowa, po klepa j po rku.
Pokrcia gow.
- Nie, trzymam si z dala od frontu.
Nie pracuj w Czerwonym Krzyu.
- Nie, nie - wyjani Sayers.
- Przyjechaem tu z pielgniark z Leningradu.
Zgosia si na ochotnika - doda z umiechem.
Aleksander poczu, e zaczyna sabn.
- W ktrym szpitalu pan pracuje?
- Na Greckim.
Aleksander bolenie jkn.
Jkn i nie przesta jcze, dopki Ina nie daa mu
zastrzyku z morfiny.
Sayers spyta, co si stao.
- Doktorze, ta...
pielgniarka, ta ochotniczka...
- Tak?
- Jak si nazywa?
- Tatiana Mietanowa.
Aleksander rozpaczliwie poruszy ustami.
- Gdzie ona teraz jest?
Sayers wzruszy ramionami.
- Niech pan lepiej spyta, gdzie jej nie ma.
Pewnie buduje lini kolejow.
Przeamalimy blokad.
Sze dni po tym, kiedy zosta pan ranny.
Fronty si poczyy i tysic sto kobiet natychmiast
zaczo ka tory.
Tania te.
Pracuje po tej stronie...
- Ale nie od pocztku - wytrcia Ina.
- Gwnie siedziaa przy was,
majorze.
- Tak, a kiedy si panu polepszyo, pojechaa im
pomc.
Nazywaj to torami do zwycistwa.
Moim zdaniem odrobin przedwczenie,
zwaszcza biorc pod uwag stan rannych, ktrych
tu operuj.
- Mgby j pan sprowadzi?
Aleksander chcia mu wszystko wyjani, lecz nie
mg.
By zbyt wstrznity.
- Gdzie oberwaem?
- W plecy, w prawy bok.
Na szczcie odamek poharata gwnie
nieboszczyka, ktrego pan dwiga.
Ma pan szczcie.
Ciko pracowalimy, eby uratowa pask
nerk.
- Sayers nachyli si nad nim i wykrzywi usta w
umiechu.
- Nie chciaby pan chyba mci si na Niemcach
bez sprawnej nerki, prawda, majorze?
- Dziki.
I jak wam poszo?
- Aleksander sprbowa zlokalizowa miejsce, w
ktrym bolao go najbardziej.
- Rwie mnie w plecach.
- Nic dziwnego.
Wok rany ma pan poparzenia trzeciego stopnia.
Dlatego tak dugo lea pan na brzuchu.
Niedawno zaczlimy pana przewraca.
- Sayers poklepa go po ramieniu.
- A paska gowa?
Stara nowa pan ciarwk.
Ale wszystko bdzie dobrze, jako pana
naprawimy.
Kiedy rana i poparzenia si wygoj, odstawimy
morfin.
Za miesic bdzie pan znowu wojowa.
- Sayers zawaha si.
- Porozmawiamy kiedy indziej, dobrze?
- Dobrze - wymamrota Aleksander.
- Ale, ale!
- doda wesoo lekarz.
- Dosta pan kolejny medal!
- Pomiertnie?
- Nie, nie.
Powiedziano mi, e kiedy tylko stanie pan na nogi,
dadz panu awans.
Aha.
Cigle wypytuje o pana jaki onierz,
zaopatrzeniowiec.
Zaraz, zaraz...
Czemienko?
- Prosz sprowadzi t pielgniark, dobrze?
- Aleksander zamkn oczy.
Zobaczy j dopiero nad ranem.
Otworzy oczy, a ona siedziaa przy nim na brzegu
ka.
Patrzy na ni, patrzy i milcza.
- Szura, tylko nie bd na mnie zy.
- Boe!
- Aleksander nie zdoa powiedzie nic wicej.
- Jeste bez litosna i nieugita.
Kiwna gow.
- Tak, nieugicie zamna.
- Nie.
Nieugita i...
- Bezlitonie zakochana.
Potrzebowae mnie, wic przyjechaam.
- Nie potrzebowaem ci na froncie.
Ile razy mam ci to powtarza?
Chciaem, eby bya bezpieczna.
- A kto mia zapewni bezpieczestwo tobie?
- Rozejrzaa si, eby sprawdzi, czy w izbie nie
ma lekarzy i pielgniarek, pocaowaa go w rk i
przytkna j sobie do policzka.
- Wszystko bdzie dobrze, wielkoludzie,
zobaczysz.
- Taniu, kiedy tylko std wyjd, natychmiast si z
tob rozwiod.
- Nie chcia odrywa wzroku od jej twarzy.
Nigdy.
Za nic.
- Przykro mi, towarzyszu majorze, ale nic z tego.
Chciae lubu przed Bogiem?
To go masz.
- Tatiasza...
- Kochany, Szura.
Tak si ciesz, e znowu sysz twj gos.
- Powiedz prawd: mocno oberwaem?
Tatiana zblada.
- Nie - odrzeka z umiechem.
- Mogo by gorzej.
- Pobiegem za Marazowem jak ostatni kretyn.
Co mi strzelio do ba?
To tamci powinni byli si nim zaj.
Z drugiej strony nie bardzo mogli.
Utknli.
Ani do przodu, ani do tyu...
Biedny Tola.
Tatiana umiechna si smutno.
- Pomodliam si za spokj jego duszy.
- Za mnie te si modlia?
- Nie.
Ty nie umare.
Modliam si za siebie.
Dobry Boe, prosiam, pom mi go wyleczy.
- cisna go za rk.
- Pobiege za Marazowem, wrzasne po
angielsku na Sayersa, wskoczye po niego do
wody, zawloke go do ciarwki: nic nie moge
na to poradzi, Szura.
Tak samo jak nic nie moge poradzi na to, e
wrcie do naszych z Ju rijem Stiepanowem.
Pamitasz?
Jestemy sum drobnych czsteczek.
Co te czsteczki mwi o tobie?
- e jestem kompletnym idiot.
Plecy piek mnie ywym ogniem.
Czy to aby na pewno tylko drobne zadrapanie,
Taniu?
- spyta z umiechem.
Tatiana zawahaa si.
- To poparzenia.
Ale nic ci nie bdzie.
- Wtulia twarz w jego do.
- Powiedz prawd.
Powiedz, e nie cieszysz si na mj widok.
- Nie mog, nie chc kama - szepn, wdrujc
palcami po jej piegach.
Wyja z kieszeni fiolk i podczya j do
kroplwki.
- Co to?
- Morfina.
eby plecy tak bardzo nie pieky.
- Rzeczywicie, kilka sekund pniej poczu si
duo lepiej.
Przyjrza si jej uwanie.
Bio z niej ulotne, lecz mimo to niewyczerpane
ciepo.
Sama jej obecno, jej gadka niczym jedwab
twarz koia bl skuteczniej ni morfina.
Promienne oczy, zarowione policzki, cudne,
lekko rozchylone usta...
Patrzy na ni szeroko otwartymi oczami, chon
j ca dusz i cinitym sercem.
- Jeste anioem, prawda?
Na jej twarzy wykwit!
elektryzujcy umiech.
- Nie wiesz jeszcze wszystkiego - szepna.
- Nie masz pojcia, co twoja Tania tu szykuje.
- Bya tak podekscytowana, e niemal zapiszczaa
z radoci.
- Co szykujesz?
Nie, nie, nie wstawaj.
Chc dotyka twojej twarzy.
- Szura, prawie na tobie le.
Musimy by ostroni.
- Jej umiech lekko przygas.
- Dmitrij tu zaglda.
Przychodzi, sprawdza, wypytuje, wychodzi,
wraca.
Co on knuje?
Bardzo si zdziwi na mj widok.
- Nie tylko on.
Jak si tu dostaa?
- To cz mojego planu.
- Jakiego planu?
- Tego, dziki ktremu umr przy tobie ze staroci.
- Aha, wszystko jasne.
- Szura, musimy porozmawia.
Kiedy tylko zupenie oprzytomniejesz, usidziemy
i...
- Powiedz mi teraz.
- Nie mog.
Musisz by cakowicie przytomny.
Godzin czekaam, a si obudzisz.
Przyjd jutro, - Rozejrzaa si po izbie.
- Widzisz, jak zmylnie wybraam dla ciebie
ko?
Stoi w rogu, przy cianie, dziki czemu mamy
troch prywatnoci.
- Wskazaa okno.
- Jest wysoko, ale wida kawaek nieba i dwa
drzewa.
To sosny, Szura.
- Sosny, Taniu.
Tatiana wstaa.
- Twj ssiad nic nie syszy ani nie widzi.
Nie mam pojcia jakim cudem w ogle mwi.
Poza tym ley pod namiotem tlenowym widzisz-?
Rozstawiam go, eby atwiej mu byo oddycha.
Jest jak parawan
zasania p izby.
Masz tu wicej odosobnienia ni ja przy Pitej
Radzieckiej.
- Jak tam Inga?
Tatiana zagryza warg.
- Ju tam nie mieszka.
- Tak?
W kocu si przeniosa?
- Nie, to oni j przenieli.
Popatrzyli na siebie i bez sowa skinli gowami.
Aleksander zamkn oczy.
Nie chcia, nie mg pozwoli jej odej
- Taniu - szepn.
- Czy to prawda, e wysza na ld?
e w samym rodku zaciekej bitwy wyczogaa
si na rodek rzeki" Pocaowaa go szybko i
szepna:
- Tak, najdzielniejszy rycerzu mojego serca.
Za Leningrad
- Tatiu, jutro na nic nie czekaj, tylko od razu mnie
obud.
Myla tylko o tym, kiedy j znowu zobaczy.
Przysza w porze obiadu i przyniosa jedzenie.
- Ja go nakarmi - rzucia wesoo.
Ina nie robia wraenia zadowolonej, ale Tatiana
nie zwracaa na ni uwagi.
- Siostra Mietanowa odbiera mi pacienra - wpcti.
j
tajenia westchna, podpisuje kart przebiegu
choroby.
- Byem jej pacjentem od samego pocztku.
Czy to nie ona przy niosa mi plazm?
- eby tylko to - mrukna Ina.
ypna spode ba na Tatian i wysza.
- O co jej chodzi?
- spyta Aleksander.
- Nie wiem.
Otwrz usta.
- Taniu, przecie mog sam.
- A chcesz?
- Nie.
- Pozwl mi si tob zaj - szepna czule.
- Pozwl mi zrobi co, czego tak bardzo pragn.
Dla ciebie.
Szura, dla ciebie.
- Taniu, gdzie moja obrczka?
Cay czas miaem j na szyi.
Przepada?
Tatiana z umiechem signa pod bluzk i
pokazaa mu pleciony
sznurek.
Wisiay na nim dwie obrczki.
- Oddam ci j, kiedy znowu bdziemy mogli je
nosi.
- Nakarm mnie - szepn czule.
Ale zanim zdya wzi yk, do izby wszed
pukownik Stiepanow.
- Syszaem, ecie si obudzili.
- Zerkn na Tatian.
- Przychodz nie w por?
Tania pokrcia gow, odoya yk i wstaa.
- Pukownik Stiepanow?
- spytaa.
- Tak - odrzek tamten zaskoczony.
- A wy...
Tatiana wzia go za rk i mocno ucisna.
- Tatiana Mietanowa.
Chciaam wam tylko podzikowa za wszystko, co
zrobilicie dla majora Bieowa.
- Nie pucia jego rki, a on nie cofn swojej.
- Dzikuj.
Bardzo wam dzikuj.
Aleksander mia ochot j wyciska.
- Towarzyszu pukowniku - powiedzia - siostra
wie, jacy jestecie dla mnie dobrzy.
- W peni na to zasugujecie, majorze.
Widzielicie ju swj nowy medal?
Wisia na oparciu krzesa przy ku.
- Tak, ale dlaczego nie zaczekali, a odzyskam
przytomno?
Stiepanow odchrzkn.
- Nie wiedzielimy, czy...
- I to nie byle jaki medal!
- przerwaa mu radonie Tatiana.
- To nasze najwysze odznaczenie: medal Bohatera
Zwizku Radzieckiego!
- dokoczya bez tchu.
Stiepanow popatrzy na ni, potem na Aleksandra i
przenis wzrok z powrotem na Tatian.
- Widz, e wasza pielgniarka jest z was bardzo...
dumna, majorze.
- Tak, towarzyszu pukowniku.
- Aleksander z trudem zachowa po wan min.
- Wiecie co?
Przyjd, kiedy bdziecie mniej zajci.
- Towarzyszu pukowniku, jak radz sobie nasi
chopcy?
- Dobrze, cakiem dobrze.
Dostali dziesi dni urlopu, wrcili i prbuj
wyprze Niemcw z Siniawina.
Jest ciko, ale wiecie, krok po kroku i jako to
bdzie.
S i lepsze nowiny.
W zeszym miesicu Paulus podda si w
Stalingradzie.
- Stiepanow zachichota.
- Dwa dni przed tem Hitler mianowa go
feldmarszakiem.
Powiedzia, e w historii Niemiec nie byo
feldmarszaka, ktry poddaby si
nieprzyjacielowi.
- Pewnie chcia by pierwszy - odrzek z
umiechem Aleksander.
- To naprawd dobra nowina.
Pobilimy ich pod Stalingradem, przeamalimy
blokad Leningradu...
Moe jeszcze t wojn wygramy.
Ale nawet jeli, bdzie to pyrrusowe zwycistwo.
- Macie racj.
- Stiepanow ucisn mu rk.
- Ponosimy tak wielkie straty, e nie wiem, kto
bdzie je oblewa.
- Pukownik westchn.
- Wracajcie do zdrowia, majorze.
Czeka was kolejny awans.
Ale bez wzgldu na to, co si bdzie dziao, na
front ju was nie wylemy.
- Chciabym jeszcze powalczy, towarzyszu
pukowniku.
Tatiana trcia go w rami.
- To znaczy, bardzo dzikuj, towarzyszu
pukowniku.
Stiepanow popatrzy na Tanie, potem na niego.
- Ciesz si, e wam lepiej.
Nie pamitam, kiedy ostatni raz widziaem was w
tak dobrym humorze.
miertelne rany bardzo wam su.
Pukownik wyszed.
- By tak speszony, e nie wiedzia, co ze sob
zrobi - powiedzia z umiechem Aleksander.
- miertelne rany?
O co mu chodzio?
- O nic, to tylko przenonia.
Ale miae racj, to bardzo miy czowiek.
- Spojrzaa na niego z udawanym wyrzutem.
- Widz, e nie po dzikowae mu ode mnie.
- Taniu, jestemy mczyznami, to nie uchodzi.
- Otwrz usta.
- Co to jest?
Przyniosa mu kapuniak z ziemniakami, do tego
biay chleb z masem.
- Skd wytrzasna tyle masa?
- Byo tego z wier kilo.
- Ranni onierze dostaj dodatkowy przydzia.
A ty masz przydzia ekstra dodatkowy.
- Masa i morfiny?
- spyta z umiechem.
- Uhm.
Musisz szybko wydobrze.
Ilekro wkadaa mu yk do ust, Aleksander
wciga gboko po wietrze, eby powcha jej
rk.
- Ty ju jada?
Tania wzruszya ramionami.
- Kto ma czas najedzenie?
- rzucia lekko, przysuwajc krzeso bliej ka.
- Mylisz, e pacjenci zaprotestuj, jeli siostra
mnie pocauje?
- Natychmiast - odrzeka, odsuwajc si nieco.
- Pomyl, e teraz ich kolej.
Aleksander rozejrza si.
Naprzeciwko lea umierajcy onierz bez ng.
Lekarze nic nie mogli dla niego zrobi.
Z namiotu tlenowego do biega cichy charkot.
Ranny walczy o kady oddech.
Jak Marazow.
- Co mu jest?
- Z Nikoajem Uspieskim?
Straci puco.
- Tatiana odchrzkna.
- Ale wyjdzie z tego.
To miy czowiek.
Jego ona mieszka na wsi i przy sya mu cebul.
- Cebul?
Tania wzruszya ramionami.
- To proci ludzie.
- Ina mwia, e musielicie mi zrobi transfuzj.
Czy...
- Nic ci nie bdzie - przerwaa mu szybko Tatiana.
- Stracie troch krwi, to wszystko.
- Potrzsna gow, jakby chciaa odpdzi
natrtne myli.
- Posuchaj.
- Zniya gos.
- Posuchaj bardzo uwanie...
- Dlaczego nie jeste ze mn cay czas?
Nie chcesz by moj pielgniark?
- Jak to?
Dwa dni temu kazae mi wraca do domu, a teraz
chcesz, ebym zostaa?
- Tak.
- Najdroszy - szepna z umiechem.
- On tu jest cay czas.
Nie syszae, co mwiam?
Prbuj utrzymywa zawodowy dystans.
Ina jest wietn pielgniark.
Niedugo wydobrzejesz i jeli zechcesz,
przeniesiemy ci na rekonwalescencj.
- Tam pracujesz?
Za tydzie bdzie mi lepiej.
- Nie, Szura.
Pracuj gdzie indziej.
- Gdzie?
- Posuchaj, chc z tob porozmawia, ale cigle
mi przerywasz.
- Ju nie bd.
Tylko we mnie za rk.
Tatiana wsuna rk pod koc i splota palce z
jego palcami.
- Gdybym bya dua i silna jak ty, zniosabym ci z
tego lodu sama.
cisn j za rk.
- Nie denerwuj mnie, dobrze?
Za bardzo si ciesz, e widz twoj liczn
twarzyczk.
Pocauj mnie, tak bardzo prosz...
- Nie.
Szura, posuchaj...
- Boe, dlaczego jeste taka pikna?
Cay czas promieniejesz radoci i szczciem.
Nigdy dotd tak nie wygldaa.
Nachylia si ku niemu, rozchylia usta i matowym
gosem spytaa:
- Nawet w azariewie?
- Przesta, bo si rozpacz.
Bije z ciebie taka jasno, taka...
- Ciesz si, e yjesz.
- Jak trafia na front?
- Gdyby mi nie przerywa, ju dawno wszystko
bym ci opowiedziaa.
Wyjedajc z azariewa, wiedziaam, e chc
zosta pielgniark na oddziale intensywnej opieki
medycznej.
Po twojej listopadowej wizycie postanowiam
wstpi do wojska.
Skoro miae si bi o Leningrad, chciaam si bi
i ja.
Tam, na zamarznitej Newie, tak samo jak ty.
- Taki miaa plan?
- Tak.
Aleksander pokrci gow.
- wietnie.
Ciesz si, e nic mi wtedy nie powiedziaa.
Teraz te tego nie znios, nie mam siy.
- Musisz, bo to jeszcze nie koniec.
- Nie moga ukry podniecenia.
Serce walio jej jak motem.
- Kiedy na Grecki przyjecha doktor Sayers,
natychmiast go zapytaam, czy nie potrzebuje kogo
do pomocy.
Wojsko zaprosio go do Leningradu, bo
spodziewalimy si duej liczby rannych.
- Zniya gos.
- Duej, ale nie a tak wielkiej.
Nie mamy ich gdzie ka.
W kadym razie, kiedy si okazao, e Sayers
jedzie na front, spytaam go, czy nie mogabym mu
jako pomc.
To ty mnie tego nauczye.
A on na to, e tak, jak najbardziej.
Przyjecha do Leningradu z pielgniark, ale
biedaczka zachorowaa.
Nic dziwnego w tym zimnie.
Zapaa grulic, wyobraasz sobie?
Teraz ju wydobrzaa, ale musiaa zosta na
Greckim.
Poniewa nie zdyam si jeszcze zacign, przy
jechaam tu jako jego asystentka.
Popatrz - dodaa z dum, pokazujc mu opask na
ramieniu.
- Zamiast zwykej sanitariuszki masz przed sob
pielgniark Midzynarodowego Czerwonego
Krzya!
Czy to nie wspaniale?
- Ciesz si, e pobyt na froncie tak bardzo ci si
podoba - mrukn Aleksander.
- Szura, nie na froncie!
Wiesz, skd przyjecha Sayers?
- Z Ameryki?
- No tak, ale z jakiego miasta przyjecha do
Leningradu.
- Nie mam zielonego pojcia.
- Z Helsinek!
- szepna podekscytowana Tatiana.
- Z Helsinek?
- Tak.
- No dobrze...
- A wiesz, dokd niedugo wraca?
- Nie.
- Do Helsinek!
Aleksander nie odpowiedzia.
Powoli odwrci gow i zacisn po wieki.
Sysza, e Tania go woa.
Otworzy oczy.
Miaa zarumienion twarz, oddychaa szybko i
pytko, taczya palcami po jego ramieniu.
Parskn miechem.
Pielgniarka stojca przy drzwiach spojrzaa w ich
stron.
- Cicho, nie miej si szepna Tatiana.
- Taniu, bagam, przesta.
- Wysuchasz mnie czy nie?
Kiedy tylko poznaam doktora Sayersa, zaczam
myle.
- O nie.
- O tak!
- I o czym tak mylaa?
- Prbowaam wymyli jaki plan.
- Boe, tylko nie kolejny plan.
- Zadaam sobie pytanie: czy Sayersowi mona
zaufa?
Doszam do wniosku, e tak, bo wyglda na
porzdnego Amerykanina.
Postanowiam opowiedzie mu o nas, o tobie i o
mnie, i prosi go, eby pomg ci wrci do domu,
eby nas std wywiz.
Tylko do Helsinek, bo z Hel sinek dotarlibymy do
Sztokholmu sami.
- Taniu, przesta.
Duej tego nie znios.
- Nie, posuchaj!
- sykna.
- Nie wiesz nawet, jak bardzo Bg nam sprzyja.
W grudniu przywieli do szpitala rannego
fiskiego pilota.
Przywo ich cay czas, a oni umieraj.
Prbowalimy go ratowa, ale mia cikie
obraenia gowy.
Jego samolot wpad do Zatoki.
- Jeszcze bardziej zniya gos, mwia ledwo
syszalnym szeptem:.
- Mam jego mundur.
Mundur z identyfikatorem.
Ukryam go w dipie Sayersa, w pudle z
bandaami.
Czeka na ciebie.
Aleksander wytrzeszczy oczy.
- Baam si tylko prosi Sayersa, eby zechcia
zaryzykowa, pomagajc ludziom, ktrych zupenie
nie zna.
Nie bardzo wiedziaam, jak go przekona.
- Tatiana nachylia si i cmokna go w rami.
- Ale wtedy na scen wkroczye ty, mj
bohaterze.
Uratowae mu ycie i jestem pewna, e Sayers
wydostanie ci std, nawet gdyby musia dwiga
ci na plecach!
Aleksandrowi odebrao mow.
- Przebierzemy ci w fiski mundur i przez kilka
godzin bdziesz Tove Hanssenem.
Wsadzimy ci do ciarwki Midzynarodowego
Czerwonego Krzya i wywieziemy ze Zwizku
Radzieckiego.
Zaskoczony Aleksander wci milcza.
Rozradowana Tatiana rozemiaa si bezgonie.
- Co za szczcie, nie uwaasz?
- Wskazaa opask na ramieniu i cisna go za
rk.
- W zalenoci od tego, jak szybko odzyskasz siy i
czy Batyk bdzie zamarznity, z Helsinek
moglibymy dotrze do Sztokholmu albo statkiem
handlowym, albo ciarwk pod konwojem.
Szwecja jest neutralna!
Nie, nie, nic nie mw.
Wszystko pamitam, kade twoje sowo.
- Klasna w donie.
- Czy to nie wspaniay plan?
Lepszy ni ukrywanie si miesicami na fiskich
bagnach.
Wstrznity Aleksander patrzy na ni, nie
wierzc wasnym oczom i uszom.
- Chryste, kim ty jeste, dziewczyno?
Tatiana wstaa i pocaowaa go mocno w usta.
- Twoj ukochan on.
Nadzieja jest zadziwiajcym lekarstwem.
Dni, ktre nieznonie si przedtem duyy, stay
si nagle za krtkie, gdy Aleksander chcia jak
najszybciej wsta i zacz wreszcie chodzi.
Wsta z ka jeszcze nie mg, lecz podpiera si
ju okciami, a w kocu zdoa usi.
Samodzielnie jad i niecierpliwie czeka tylko na
jedno:
na wizyt Tatiany.
Bezczynno doprowadzaa go do szau.
Poprosi Tanie, eby przy niosa mu kilka
kawakw drewna i n, i czekajc, rzebi
godzinami mae palmy, sosny, sztylety i ludziki.
Tatiana przychodzia codziennie, nawet po kilka
razy dziennie, i szeptaa:
- Szura, w Helsinkach pojedziemy na przejadk
saniami albo dorok.
Czy to nie cudowne?
I moglibymy pj do prawdziwego kocioa!
Doktor Sayers mwi, e cerkiew cesarza Mikoaja
jest bardzo po dobna do naszego Izaaka.
Szura, czy ty mnie suchasz?
A on z umiechem kiwa gow i rzebi dalej.
- Wiesz, e Sztokholm jest cay z granitu, tak samo
jak Leningrad?
- szeptaa Tania.
- A wiesz, e w tysic siedemset dwudziestym
pitym Piotr Wielki odebra Kareli Szwedom?
Co za ironia, prawda?
Ju wtedy walczylimy o ziemi, ktra da nam
teraz wolno.
Kiedy dotrzemy do Sztokholmu, bdzie ju pewnie
wiosna, a w sztokholmskim porcie jest rynek,
gdzie mona kupi wiee owoce, warzywa, ryby,
i wiesz co?
Wdzon szynk i co, co nazywaj bekonem.
Wiem to od doktora Sayersa.
Widziae kiedy bekon?
Szura, ty wcale mnie nie suchasz.
A on umiecha si tylko, kiwa gow i cichutko
pogwizdywa.
- W Sztokholmie pjdziemy do...
do...
Zapomniaam, jak to si na zywa, ale...
Mam!
Do Szwedzkiej wityni Chway.
To miejsce pochwku krlw.
Krlw i bohaterw - dodaa z promiennym
umiechem.
- Na pewno ci si spodoba.
Pjdziemy tam?
- Tak, kochanie, pjdziemy - Aleksander odoy
n i mocno j przytuli.
- Dokdkolwiek zechcesz.
- Aleksandrze?
- Doktor Sayers usiad na krzele przy ku.
- Jak pan sdzi, czy jeli bd mwi cicho, to
mog przej na angielski?
Rosyjski mnie wykacza.
- Oczywicie - odrzek po angielsku Aleksander.
- Dobrze jest sysze dawno zapomniany jzyk.
- Przepraszam, e nie mogem przyj wczeniej,
ale...
- Sayers po krci gow.
- Utknem w tym frontowym piekle na dobre.
Kocz mi si zapasy, a ci z Land-Lease nie mog
nady z dostawami.
Jem wasze jedzenie, pi bez materaca...
- Dlaczego?
- Na materacach pi ranni.
Ja sypiam na tekturze.
Aleksander zastanawia si, czy Tania te sypia na
tekturze.
- Mylaem, e wyjad duo wczeniej, ale sam
pan widzi.
Wci tu siedz.
Siedz i haruj dwadziecia godzin na dob.
Dopiero teraz dali mi troch odsapn.
Chce pan porozmawia?
Aleksander wzruszy ramionami, przygldajc mu
si uwanie.
- Skd pan pochodzi?
- Z Bostonu.
Zna pan Boston?
- Uhm.
Moja rodzina mieszkaa w Barrington.
- No prosz!
- wykrzykn Sayers.
- Jestemy prawie ssiadami.
- Westchn.
- To duga historia?
- Duga.
- Opowie pan?
Amerykanin, ktry skoczy jako major Armii
Czerwonej.
Niesamowite.
Umieram z ciekawoci.
Aleksander milcza.
- Od jak dawna nie moe pan nikomu zaufa?
- spyta agodnie Sayers.
Prosz zaufa mnie.
Aleksander wzi gboki oddech.
Skoro Tatiana mu zaufaa, pomyla, zaufam i ja.
Doktor Sayers wysucha go w skupieniu i
mrukn:
- Chryste, co za koszmar.
- Mnie pan to mwi?
Sayers zmruy oczy.
- Mgbym jako pomc?
Aleksander nie odpowiedzia.
- Czy chce pan...
wrci do domu?
- Tak.
Chc.
- Co mog dla pana zrobi?
- Niech pan porozmawia z moj pielgniark.
Prosz.
Ona wszystko panu powie.
- Wanie, gdzie jest Tania?
Musi j zobaczy.
Teraz, zaraz, natychmiast.
- Z In?
- Nie, z Tatian.
- Ach, z Tatian.
- Sayers umiechn si ciepo.
- Boe, to ona...
wie?
By tak zdumiony, e Aleksander nie wytrzyma i
rozemia si cicho.
- Doktorze, chyba bd musia powierzy panu
wszystkie tajemnice.
W paskich rkach spocznie ycie dwojga osb.
Widzi pan, Tatiana...
- Tak?
- Jest moj on.
- Aleksander poczu, jak zalewa go fala wewntrz
nego ciepa.
Sayers wybauszy oczy.
- Pask...
on?
- powtrzy z niedowierzaniem.
Zmarszczy brwi, potar czoo i nagle w jego
oczach rozbysa iskierka smutku i zrozumienia;
Aleksander umiechn si z rozbawieniem,
widzc jego min.
- Boe, jaki ja byem gupi.
Tatiana jest pask on.
No tak.
Powinienem by si tego domyli.
Teraz ju wszystko jasne...
Szczciarz z pana.
- Wiem.
- Nie, majorze, nic pan nie wie.
Ale nie szkodzi.
- Prosz z ni porozmawia, doktorze.
Ona nie bierze morfiny, nie jest ranna.
Powie panu, co robi.
- Co do tego nie mam adnych wtpliwoci.
Widz, e prdko std nie wyjad.
Czy mam pomc jeszcze komu?
- Nie, dzikuj - odrzek Aleksander.
Doktor Sayers wsta i ucisn mu rk.
- Ino, kiedy przenios mnie na sal
ozdrowiecw?
- Po co ten popiech?
Niedawno odzyskalicie przytomno.
Zajmiemy si wami tutaj.
- Przecie straciem tylko troch krwi, to wszystko.
Wypucie mnie std.
Sam pjd.
- Macie w plecach dziur wielkoci mojej pici,
majorze.
Nigdzie nie pjdziecie.
- Twoje pistki s bardzo mae, Ino.
Dlaczego si tak ze mn cac kacie?
- Powiem wam tylko jedno: nigdzie nie pjdziecie,
i ju.
Jasne?
A teraz musz przewrci was na brzuch i
oczyci t paskudn ran.
Aleksander przewrci si na brzuch bez jej
pomocy.
- Jest a tak paskudna?
- Paskudna, majorze, paskudna.
Pocisk wyrwa wam kawa ciaa...
- Pewnie z funt - mrukn z umiechem Aleksander.
- Pewnie co?
- nie zrozumiaa Ina.
- Nic, nic.
Powiedz prawd: mocno oberwaem?
Ina zacza zmienia opatrunek.
- Mocno.
Siostra Mietanowa wam nie powiedziaa?
Ona jest nie moliwa.
Kiedy was tu przywieli, doktor Sayers
powiedzia, e nie przeyjecie.
To Aleksandra nie zaskoczyo.
ycie na kracach wiadomoci nie przypominao
normalnego ycia, mimo to mier bya czym
niewyobraalnym.
- Doktor to dobry czowiek.
Chcia was ratowa, czu si odpowiedzialny za
to, co si stao.
Ale powiedzia, e stracilicie za duo krwi.
- Aha.
Dlatego le na oddziale intensywnej terapii?
- Tak, ale pocztkowo leelicie gdzie indziej.
- Poklepaa go po ramieniu.
- Na oddziale przypadkw beznadziejnych.
- Ach tak...
- Aleksander przesta si umiecha.
- Ta Mietanowa...
Sama nie wiem.
Moim zdaniem za duo czasu po wica
umierajcym.
Powinna by tu, ze mn, a ona cay czas siedzi w
umieralni.
A wic to tam pracuje, pomyla Aleksander.
- Jak sobie radzi?
- Kiepsko.
Pacjenci umieraj jeden po drugim, a ona siedzi z
nimi do samego koca.
To nie pomaga, ale...
- Umieraj szczliwi?
- Nie, to nie to.
Nie potrafi tego wyjani.
- Przestaj si ba?
- Wanie!
- wykrzykna Ina.
- Przestaj si ba.
Mwi jej: Taniu, oni i tak umr, daj sobie spokj.
Zreszt nie tylko ja tak uwaam.
Doktor Sayers te cignie j na intensywny, ale
ona nie chce o tym sysze.
- Ina zniya gos.
- Odmawia nawet lekarzowi!
Jest niemoliwa.
Aleksander umiechn si leciutko.
- I jaka bezczelna!
Nie wiem, jakim cudem uchodzi jej to na sucho.
Doktor Sayers to bardzo miy czowiek i tak ciko
pracuje.
Kiedy was przywieli, spojrza na ran, pokrci
gow i powiedzia: "Wykrwawi
si".
By smutny, bardzo zdenerwowany, sama
widziaam.
Wykrwawi si?
- Aleksander zblad.
- "Dajmy sobie spokj, ju mu nie pomoemy".
- Ina przestaa przemywa ran i zajrzaa mu w
oczy.
- A wiecie, co na to Tania?
- Nie mam pojcia.
- Nie wiem, za kogo ona si uwaa - odrzeka Ina
tonem sfrustrowanej plotkarki.
Nachylia si jeszcze bardziej i szepna: -
"Dobrze, e major Bieow tak nie pomyla, kiedy
topi si pan w lodowatej wodzie!
" Tak mu powiedziaa.
"Dobrze, e si od pana nie odwrci, e nie
zostawi pana samego!
" - Ina zachichotaa!
- Co za tupet.
eby mwi tak do lekarza.
- Fakt, co za tupet - wymrucza Aleksander.
- Nie wiem, ona si chyba zawzia.
Potraktowaa to jak jak krucjat.
Oddaa doktorowi litr krwi.
Cay litr!
Dla was.
- Duo.
Skd tyle wzia?
- Litr wasnej krwi, majorze, wasnej!
Macie szczcie.
Nasza Tania ma grup "0", jest uniwersaln
dawczyni.
To na pewno, pomyla Aleksander, zaciskajc
powieki.
- Doktor mwi: "do, wystarczy, wicej nie
mona", a ona, e litr to za mao.
Tak, mwi doktor, ale nie moesz si wykrwawi,
a ona na to, e krwi ma a za duo.
Doktor mwi: "wykluczone", ona na to:
"zobaczymy".
I cztery godziny pniej przynosi mu jeszcze p
litra krwi.
Ina opowiadaa, kadc mu na plecy wie gaz, a
on sucha.
Prawie przesta oddycha.
- Doktor mwi: "Taniu, niepotrzebnie tracisz czas.
Spjrz tylko na te oparzenia.
Zaraz wda si zakaenie".
Mielimy za mao penicyliny, a wam bardzo
spada liczba krwinek.
- Ina zachichotaa z niedowierzaniem.
- Robi nocny obchd i kogo widz przy waszym
ku?
Tatian.
Patrz, patrz i nie wierz wasnym oczom.
Siedzi z cewnikiem w rku i nie uwierzycie:
cewnik jest podczony do waszej kroplwki!
Siedzi tam i przetacza wam krew!
Biegn do niej i wrzeszcz: "Zwariowaa?
Rozum ci odjo?
Przetaczasz mu krew?
A ona patrzy na mnie i spokojnym, stanowczym
gosem mwi: "Ino, jeli tego nie zrobi, on
umrze".
Ja na to: "Na intensywnym ley trzydziestu
onierzy, ktrym trzeba oczyci rany, ktrych
trzeba pozszywa i zabandaowa.
Zajmij si lepiej nimi, trupami niech zajmie si
Bg".
A ona mwi: "On jeszcze nie umar.
On yje, a dopki yje, bd si nim opiekowaa".
Uwierzycie?
Naprawd tak powiedziaa.
"Cholera jasna, ja na to.
Dobrze, chcesz, to umieraj, mam to gdzie".
Nazajutrz rano poszam na skarg do doktora
Sayersa.
Powiedziaam mu, co zrobia, a on wpad do izby,
eby j skrzycze.
- Ina zniya gos do penego niedowierzania
wiszczcego szeptu.
- Leaa nieprzytomna przy waszym ku.
Bya bardzo osabiona, strasznie si wykrwawia,
za to wam troch si polepszyo.
Po wrciy czynnoci yciowe.
A ona?
Wstaa z podogi blada jak mier, spojrzaa na
doktora i spokojnie powiedziaa:
"Moe teraz poda mu pan penicylin?
". Doktorowi odjo mow, ale zaaplikowa wam
penicylin, plazm i dodatkow morfin.
Potem was operowa.
Usun z ciaa od amki pocisku, uratowa wam
nerk, na koniec was pozszywa.
A Tatiana nie odstpowaa go na krok.
Trzeba wam byo zmienia opatrunki, i to
regularnie, co trzy godziny.
Na umieralni byy tylko dwie pielgniarki, ona i
ja, i podczas gdy ja zajmowaam si wszystkimi
pacjentami, ona siedziaa tylko przy was.
Przez pitnacie nocy i dni przemywaa wam ran,
zmieniaa opatrunki i bandae.
Co trzy godziny.
Pod koniec wygldaa jak duch.
Ale wydobrzelicie.
Wtedy przenielimy was tutaj, na intensywny.
Mwi jej: "Taniu, za to, co zrobia, ten major
powinien si z tob oeni".
A ona: "Mylisz?
" - Ina nachylia si nad kiem.
- A tak boli, majorze?
Dlaczego paczecie?
Kiedy przysza go nakarmi, wzi j za rk i
dugo nie mg nic po wiedzie.
- Co si stao, kochanie?
- spytaa.
- Co ci boli?
- Serce.
- Szura, skarbie, zaraz ci nakarmi.
Potem musz nakarmi dziesiciu innych.
Jeden z nich nie ma jzyka.
Wyobraasz sobie, jak trudno mu je?
Jeli bd moga, wrc wieczorem.
Ina mnie zna.
Myli, e si
w tobie podkochuj.
Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Aleksander wci milcza.
Sowa utkny mu w gardle.
Przysza wieczorem.
wiato byo zgaszone, wszyscy ju spali.
Tania
usiada na brzegu ka i wzia go za rk.
- Tatiu...
- Ina ma dugi jzyk.
Zabroniam jej mwi.
Nie chciaam, eby si martwi.
Nie wytrzymaa.
- Nie zasuguj na ciebie.
- Przesta, Szura.
Mylae, e pozwoliabym ci umrze, wiedzc, e
moemy std uciec?
Miaabym ci straci o krok od wolnoci?
- Nie zasuguj na ciebie - powtrzy.
- Mu mj, zapomniae ju, co byo w udz?
Boe, zapomniae ju, co byo w Leningradzie?
W naszym azariewie?
Ja wci pamitam.
Moje ycie naley do ciebie.
Gdy si obudzi, wci siedziaa na krzele.
Spaa pochylona, w biaej chustce na gowie.
W izbie byo cicho, ciemno i zimno.
Zdj jej chustk, dotkn opadajcych na oczy
wosw, musn brwi, przesun
palcem po jej piegach, po maym nosku i mikkich
ustach.
Obudzia si.
- Hmm...
- Poklepaa go po rku.
- Lepiej ju pjd.
- Taniu, kiedy wyzdrowiej, kiedy odzyskam
spokj?
- Kochanie, nie denerwuj si.
- Nachylia si nad kiem.
- Przytul mnie, Szura.
Mocno.
Tak jak lubi...
Obj j, a ona pocaowaa go w czoo, muskajc
mu twarz kosmykami wosw.
- Powspominajmy - szepn.
- Opowiedz co.
- Mylisz o czym konkretnym?
- Dobrze wiesz, o czym myl.
- Pamitam - zacza, nie przestajc go caowa -
jak pewnego deszczowego wieczoru wrciam od
Nainy i rozoyam koc na pododze przed piecem.
Kochae si ze mn tak czule, tak namitnie, i
mwie, e przestaniesz dopiero wtedy, kiedy
poprosz.
- Umiechna si z ustami na jego policzku.
- Poprosiam?
- Nie - wychrypia.
- Byle sabeusz ci nie zadowoli, Tatiasza.
- A ciebie nie zadowoli sabeuszka.
A potem zasne na mnie.
Ja nie spaam i mocno ci tuliam.
W kocu zasnam, a rano, kiedy si obudziam,
wci na mnie leae.
Pamitasz?
- Tak.
- Aleksander zamkn oczy.
- Pamitam dokadnie wszystko.
Kade twoje sowo, kady oddech, kady umiech,
kady pocaunek.
Wszystkie nasze zabawy, wszystkie pierogi z
kapust, ktre pieka, wykcajc si ze mn o
Puszkina.
Pamitam wszystko.
- Teraz ty - szepna.
- Tylko cicho, bo ten niewidomy po drugiej stronie
przejcia dostanie ataku serca.
Aleksander odgarn jej wosy z czoa.
- Pamitam, jak Aksinia staa przed drzwiami
ani, podczas gdy my, rozpaleni i liscy od myda,
kochalimy si w kbach pary.
Musiaem cigle powtarza: cicho, ciii...
- Ciii...
- szepna Tatiana, zerkajc przez rami na
picych pod cian pacjentw.
Aleksander poczu, e si od niego odsuwa.
- Zaczekaj.
- Rozejrza si szybko po ciemnej izbie.
- Chc...
Umiechna si figlarnie.
Patrzy na ni tak jak kiedy: dobrze znaa ten
wyraz oczu.
- Tak?
Czego by chcia?
Widz, e wracasz do formy, onierzu.
- Szybciej, ni mylisz.
Przytkna policzek do jego policzka.
- Wyobraam sobie.
Zacz rozpina jej fartuch.
- Nie, Szura, przesta.
- Co znaczy przesta?
Rozepnij.
Chc dotkn twoich piersi.
- Szura, kto si obudzi, zobaczy i bd kopoty.
Kto na pewno zobaczy.
Jako pielgniarka mog ci trzyma za rk, ale
piersi?
Nie zrozumiaby tego nawet doktor Sayers.
Aleksander cisn jej do.
- Musz je pocaowa - szepn.
- Musz wtuli w nie twarz, tylko na sekund.
Tatiasza, bagam: rozepnij si i nachyl, jakby
poprawiaa mi poduszk.
To wystarczy...
Tatiana ciko westchna i niechtnie rozpia
fartuch.
Aleksander pragn zobaczy j tak bardzo, e
zapomnia o przyzwoitoci.
Wszyscy pi, myla, patrzc na ni
wygodniaym wzrokiem, wszyscy pi.
Tatiana wstaa, nachylia si nad nim i
podcigna bluzk.
Aleksander wcign powietrze tak gwatownie i
gono, e szybko j opucia.
Piersi miaa dwa razy wiksze ni przedtem.
Byy obrzmiae i biae jak mleko.
- Tatiano - jkn.
Zanim zdya si cofn, chwyci j za rk i
przycign do siebie.
- Szura, przesta...
- Tatiano.
Boe, nie...
Tania przestaa si wyrywa.
- Co takiego?
- wymruczaa, caujc go w usta.
- Boe, ty jeste...
- Tak.
Jestem w ciy,
Bez sowa wpatrywa si w jej rozpromienion
twarz.
- Co my teraz zrobimy?
- Jak to co?
Urodzimy dziecko!
W Ameryce.
Dlatego szybko zdrowiej, ebymy mogli std
uciec.
Zabrako mu sw.
- Od...
Od kiedy wiesz?
- wyjka.
- Od grudnia.
Na czoo wystpiy mu krople potu.
- I przyjechaa na front?
- Tak.
- I wysza na ten przeklty ld, wiedzc, e jeste
w ciy?
- Tak.
- I oddaa mi krew?
- Tak.
- Posaa mu czuy umiech.
- Tak.
Aleksander odwrci gow.
- Dlaczego mi nie powiedziaa?
- Szura, wanie dlatego.
Znam ci.
Umieraby z niepokoju, a sam ledwo yjesz.
Mylisz, e jeste bezradny, e nie moesz mnie
chroni, ale nic mi nie jest, naprawd.
Czuj si dobrze.
Nawet lepiej ni dobrze - dodaa z umiechem.
- Poza tym jeszcze wczenie.
Urodz dopiero w sierpniu.
Aleksander zasoni sobie oczy ramieniem.
Nie mg na ni spojrze.
- Pokaza ci piersi jeszcze raz?
- szepna.
Pokrci gow.
- Chce mi si spa.
Przyjd jutro.
Pocaowaa go w rami i wysza.
Tej nocy nie zmruy oka.
By przeraony.
Przedziera si przez granic z on w ciy?
Omija posterunki NKWD, jecha przez wrog
Finlandi z ciarn kobiet?
Dlaczego ona nie rozumie, e on si boi, e serce
ciska mu strach?
Gdzie si podzia jej zdrowy rozsdek i zdolno
oceny sytuacji?
Jaki rozsdek?
- myla.
Do reszty zgupiaem.
Ta dziewczyna przesza sto pidziesit
kilometrw, przesza przez lini frontu!
I po co?
Tylko po to, eby przynie mi pienidze, ebym
mg uciec i zostawi j na pastw losu.
To nie rozsdek, tylko czyste szalestwo.
Na piechot?
Wykluczone.
Moja ona i moje dziecko nie pjd na piechot.
Wrci myl do mieszkania przy Pitej
Radzieckiej.
Przypomnia mu si ten brud, ten zaduch, wycie
syren o poranku, pospne noce i mrz.
Przypomniaa mu si moda matka, ktra zamarza
na niegu z dzieckiem w ramionach.
Zadra.
Co byo gorsze: pozosta w Zwizku Radzieckim
czy zaryzykowa jej ycie i sprbowa uciec?
Jako onierz, jako wielokrotnie odznaczony oficer
najwikszej armii wiata, bi
si z pospnymi mylami.
Nazajutrz rano, kiedy przysza go nakarmi, wzi
si w gar i spokojnie owiadczy:
- Zostajemy.
Jeste w ciy i nigdzie nie wyjedziesz.
- Co ty pleciesz?
Oczywicie, e wyjad.
Z tob.
- Wykluczone.
- Boe, Szura, wanie dlatego nie chciaam ci nic
mwi.
Wiedziaam, jak to przyjmiesz.
- A jak mogem to przyj?
Jak?
Le tu jak koda, nie mog nawet wsta.
Jestem bezradny, bezsilny jak dziecko, a moja
ona...
- Nie jeste bezsilny!
Jeste taki sam jak przedtem, nawet w tym stanie.
Rana to rzecz tymczasowa, a ty nie.
Odwagi, onierzu.
Spjrz, co ci przyniosam.
Jajecznica.
Doktor Sayers zapewni mnie, e z prawdziwych
jajek.
Sprbuj i powiedz.
Z Helsinek do Sztokholmu: piset kilometrw
ciarwk po lodzie pod niemieckim ostrzaem.
Aleksander zadra i odwrci wzrok.
Tatiana westchna.
- Siedzi w tobie dzikie zwierz.
Dlaczego zawsze tak reagujesz?
- Jak reaguj?
- Wanie tak.
- Podaa mu widelec.
- Jedz.
Rzuci widelec na metalow tac.
- Taniu, zrb skrobank.
Niech Sayers si tym zajmie.
Zajdziesz w ci jeszcze raz.
Bdziemy mieli duo, duo dzieci, obiecuj.
Bdziemy robili dziecko za dzieckiem, bdziemy
dobrymi chrzecijanami, ale nie teraz, nie teraz!
Nie moemy uciec std, kiedy jeste w ciy, po
prostu nie moemy.
Ja nie mog - doda.
Wzi j za rk, ale wyszarpna si i wstaa.
- Chyba artujesz.
- Nie.
Mnstwo dziewczyn to robi.
Dasza miaa trzy skrobanki.
Tatiana zblada.
- Bya w ciy...
z tob?
spytaa cichutko.
- Nie, Tatiu - odpar ze znueniem, przecierajc
oczy.
- Nie ze mn.
Cho wci blada, Tania lekko odetchna.
- Mylaam, e od trzydziestego smego
przerywanie ciy jest u nas nielegalne.
- Boe wity!
Dlaczego ty jeste taka naiwna?
Trzsy jej si rce, nie moga nad sob
zapanowa.
- Tak, jestem - sykna przez zacinite zby.
- C, moe powinnam bya mie trzy skrobanki,
zanim ci spotkaam.
Moe byabym wtedy atrakcyjniejsza i mniej
naiwna.
Aleksandrowi cisno si serce.
- Przepraszam, nie to chciaem powiedzie.
- Staa za daleko i bya zbyt zdenerwowana, eby
wzi j za rk.
Mylaem, e Dasza ci po wiedziaa.
- Nie, nie powiedziaa - odpara Tatiana niskim,
udrczonym gosem.
- Nigdy nie rozmawiaa ze mn o takich sprawach.
Tak, rodzina chronia mnie, jak tylko moga, ale
nie zapominaj, e mieszkalimy w ciasnym
mieszkaniu.
Wiedziaam, e w latach trzydziestych mama miaa
sze skrobanek.
Nina Iglenko miaa ich osiem, ale nie o tym
mwi.
- Wic o czym?
O co chodzi?
- Wiesz, co do ciebie czuj, i mimo to mylisz, e
mogabym co takiego zrobi?
Aleksander zacisn usta.
- Ale skd.
Oczywicie, e nie.
Niby po co?
- Podnis gos.
- Czy kiedykolwiek zrobia co, co zapewnioby
mi spokj ducha?
Tatiana nachylia si nad nim i gniewnie szepna:
- Masz racj.
Spokj ducha albo dziecko.
Wybr naley do ciebie.
- Trzasna talerzem o tac i wysza.
Nie byo jej cay dzie i Aleksander doszed do
wniosku, e duej tego nie wytrzyma: chcia j
zobaczy zaraz, teraz, natychmiast, tymczasem od
ich spotkania upyno a szesnacie godzin.
Prosi In i doktora Sayersa, eby j
przyprowadzili, ale najwyraniej nie miaa czasu i
nie moga przyj.
Przysza dopiero wieczorem, z kawakiem biaego
chleba z masem.
- Gniewasz si na mnie - powiedzia Aleksander.
- Nie.
Po prostu mnie rozczarowaa.
- To jeszcze gorzej, - Zrezygnowany, pokrci
gow.
- Taniu, po patrz na mnie.
- Podniosa wzrok i w jej oczach koloru morza
dostrzeg bezbrzen mio.
- Zrobimy tak, jak zechcesz.
- Ciko westchn.
-
Jak zwykle.
Tatiana umiechna si, usiada na brzegu ka i
wyja z kieszeni papierosa.
- Zobacz, co dla ciebie mam.
Zapalisz?
Tylko szybko.
- Nie.
- Przycign j do siebie.
- Chc dotkn twoich piersi.
- Zacz rozpina jej fartuch.
- Nie odrzuci ci ich widok?
- Chod bliej.
Nachyl si.
W izbie byo ciemno, wszyscy ju spali.
Tatiana podcigna bluzk i Aleksandrowi
zabrako tchu.
Otworzy szeroko oczy, uj w donie jej piersi,
wtuli w nie twarz, wzi
gboki oddech i ucaowa delikatn skr, pod
ktr bio serce.
- Tatiasza...
- Tak?
- Kocham ci.
- I ja ciebie, onierzu.
- Potara sutkami jego usta, nos i policzki.
- Musz ci ogoli - szepna.
- Drapiesz.
- A ty jeste mikka i gadziutka - wymrucza, ssc
jej powikszone brodawki.
Czu, e Tania mocno zaciska zby, eby nie
jkn.
Nie wytrzymaa, jkna i natychmiast opucia
bluzk.
- Nie podniecaj mnie.
Zaraz wszyscy si obudz.
Wyczuwaj podanie na kilometr.
- Ja te - wychrypia Aleksander.
Tania zapia bluzk i opanowaa si.
- Szura, czy ty tego nie widzisz?
Nasze dziecko to znak od Boga.
- Tak?
- Oczywicie - odrzeka z promienn twarz.
I nagle Aleksander wszystko zrozumia.
- Ta powiata!
- wykrzykn.
- To dlatego bije z ciebie taki blask!
Dziecko!
- Tak.
Tak nam byo pisane.
Pomyl tylko: azariewo.
Ile razy kochalimy si w cigu tych dwudziestu
dziewiciu dni?
- Nie wiem - odrzek z umiechem.
- Ile?
Dwadziecia dziewi i kilka zer.
Rozemiaa si cicho.
- Dwa albo trzy.
Kochalimy si do upadego, mimo to nie zaszam
w ci.
Wystarczyo, e przyjechae na sobot i niedziel,
i prosz.
Jak si to mwi?
Gdzie kijem nie moesz, tam pak.
Aleksander parskn miechem.
- Dziki za komplement, ale chc ci przypomnie,
e w sobot i nie dziel te si czsto kochalimy.
- Wiem.
Przez chwil patrzyli na siebie bez sowa.
Tamtej szarej soboty i nie dzieli oboje czuli blisk
obecno mierci.
Mimo to...
- Sam Bg mwi nam, ebymy std uciekli -
powiedziaa Tatiana, jakby czytajc w jego
mylach.
- Nie czujesz tego?
Mwi, e to nasze przeznaczenie!
e dopki nosz twoje dziecko, nic mi si nie
stanie.
- Naprawd?
- spyta, gaszczc j po brzuchu.
- Bg tak mwi?
Po wiedz to kobiecie, z ktr jechaycie z Dasz
do Kobony.
Pamitasz?
Tej z martwym dzieckiem w ramionach.
- Czuj si silniejsza ni kiedykolwiek dotd -
odrzeka Tatiana, obejmujc go i tulc.
- Gdzie twoja synna wiara, wielkoludzie?
- Rozmawiaa z doktorem Sayersem?
- Pieci jej donie pod kocem.
Muska palce, nadgarstki i donie.
- Tak, oczywicie.
Musimy tylko omwi szczegy.
Czekamy, a zaczniesz chodzi.
Wszystko przygotowane.
Wypeni ju dla mnie przepustk
Midzynarodowego Czerwonego Krzya.
- Zamkna oczy.
- Jak mio...
Nie przerywaj.
Zaraz zasn.
- Nie, nie zasypiaj.
Na jakie nazwisko?
- Przepustka?
Jane Barrington.
- adnie.
Jane Barrington i Tobe Hanssen.
- Tove Hanssen.
- Moja matka i jaki Fin.
Co za para.
- Prawda?
- Westchna.
- Hmm...
Tak, nie przerywaj.
- Ani myl - odrzek coraz bardziej podniecony.
Otworzya oczy.
Popatrzyli na siebie, oywieni wspomnieniami.
Tatiana posaa mu umiech.
- Czy bd moga przyj twoje nazwisko?
Tam, w Ameryce.
- Jeli nalegasz - odpar w zadumie.
- Co si stao?
- Nie mamy paszportw.
- No to co?
W Sztokholmie pjdziemy do amerykaskiego
konsulatu.
Wszystko zaatwimy.
- Wiem, ale najpierw musimy dojecha i wyjecha
z Helsinek.
Nie moemy tam zosta ani sekundy, to zbyt
niebezpieczne.
No i przeprawa przez Batyk.
Ciko bdzie.
- A jak zamierzae uciec z tym kulawym diabem?
Tak samo uciekniesz ze mn.
"Eugeniusz [...] woa przewonika, i oto rybak
obojtny, na par groszy zawsze chtny, przez
straszne fale z nim pomyka".
- Umiechna si radonie.
- Dziki twojej matce, tobie i dziki dziesiciu
tysicom dolarw dotrzemy do twojej Ameryki.
- Splota palce obu doni z jego palcami.
Dusi si pod brzemieniem swojej mioci.
- Szura - szepna drcym gosem.
- Pamitasz dzie, kiedy dae mi"Jedca"?
- Jak wczorajszy poranek.
Tego wieczoru zakochaa si we mnie.
Tatiana zaczerwienia si i odchrzkna.
- Gdybym nie bya...
No wiesz.
Gdyby...
Gdybym tak nie tchrzya...
- Urwaa i ucieka wzrokiem w bok.
cisn j za rami.
- Co?
Czybym ci pocaowa?
- Uhm.
Pokrci gow i umiechn si do wspomnie.
- Tak bardzo si mnie baa.
Boe, zupenie straciem dla ciebie gow.
Czybym ci pocaowa?
Gdyby daa mi tylko jaki znak, kochabym si z
tob na awce pod Saturnem poerajcym swoje
dzieci!
Z dnia na dzie przybywao mu si.
Mg ju posta chwil przy ku.
Bardzo go bolao i poniewa przesta bra
morfin, rana w plecach przypominaa mu o sobie
od rana do wieczora.
Nieustannie rzebi.
Wanie wykacza malutk koysk.
Ju niedugo, myla.
Ju niedugo.
Chcia, eby przeniesiono go na oddzia
rekonwalescentw, ale Tatiana mu to
wyperswadowaa.
Powiedziaa, e miejsce na oddziale intensywnej
opieki medycznej jest zbyt dobre, eby z niego
rezygnowa.
- Pamitaj - szepna ktrego dnia, gdy stali
razem przy ku.
- Musisz wyzdrowie, ale tak, eby nikt nie
wiedzia, e ju wyzdrowiae, bo jeszcze wyl
ci na front z tym gupim modzierzem na plecach.
Aleksander szybko zabra rk i przytrzyma si
ka.
- Odwagi, Taniu - szepn.
- Co si stao?
Szed ku nim Dmitrij.
- Tatiano!
Aleksandrze!
- wykrzykn.
- Niesamowite, prawda?
Znowu wszyscy razem.
Gdyby tylko Dasza moga z nami by.
Tatiana i Aleksander milczeli.
- Jak tam w umieralni, Taniu?
Mam dla ciebie nowe przecierada.
- Dzikuj.
- Nie ma za co.
A dla ciebie papierosy, Aleksandrze.
Nie musisz mi paci, pewnie nie masz przy sobie
pienidzy.
Mog przywie ci od...
- Nie, nie trzeba.
- To aden kopot.
- Dmitrij strzela oczami to na niego, to na ni.
- Co tu porabiasz, Taniu?
Mylaem, e pracujesz na oddziale
beznadziejnych.
- Tak.
Przyszam odwiedzi moich byych pacjentw.
Lowa z ka numer trzydzieci sze lea na
oddziale beznadziejnych i teraz cigle o mnie
wypytuje.
- Nie tylko on - odpar z umiechem Dmitrij.
- Wszyscy o ciebie wypytuj.
Tatiana nie odpowiedziaa.
Aleksander usiad na ku.
Dmitrij westchn.
- Mio was widzie.
Wpadn do ciebie jutro, dobra?
Taniu, odprowadzisz mnie?
- Musz zmieni Aleksandrowi opatrunek.
- Szuka ci doktor Sayers.
"Gdzie moja Tania?
- pyta.
- Gdzie moja Tania?
" To jego sowa.
Bardzo si z nim zaprzyjania, prawda?
- Unis brew.
- Wiesz, co powiadaj o Amerykanach?
Tatiana ani nie pokrcia gow, ani nawet nie
mrugna.
- Po si, Aleksandrze, i nie ruszaj si.
- Taniu, syszaa?
- rzuci Dmitrij.
- Tak, syszaam - odrzeka.
- Powiedz mu, e przyjd, jak tylko bd moga.
- No i co?
- spyta Aleksander, kiedy Dmitrij wyszed.
- Co o tym mylisz?
- Nic.
Zmieni ci opatrunek i pjd.
- A chcesz wiedzie, co ja myl?
- Absolutnie nie.
- Posuchaj, gdzie jest mj plecak?
- Nie wiem.
Dlaczego?
Po co ci plecak?
- Kiedy oberwaem, by...
- Przywieli ci bez plecaka.
Pewnie przepad.
- Tak...
Ale wiesz co?
Po bitwie musieli si tam krci ci z zaplecza.
Zbieraj bro, i tak dalej.
Mogaby popyta?
- Dobrze - odrzeka, rozwijajc banda.
- Zapytam pukownika Stiepanowa.
- Cichutko zamruczaa.
- Wiesz?
Ilekro widz twoje plecy, mam ochot zabawi
si w szyny, podkady i pocig.
- Cmokna go w opatk.
Zamkn oczy.
- Ja te, ilekro widz twoje.
- Tatiano - powiedzia, gdy przysza go odwiedzi
pnym wieczorem.
- Musisz mi co przyrzec.
Przyrzeknij, e jeli mi si co stanie, uciekniesz
sama.
- Nie bd mieszny.
- Odwrcia wzrok.
- Co ma ci si sta?
- Prbujesz by dzielna?
- Wcale nie.
Kiedy tylko wrcisz do zdrowia, natychmiast
wyjedamy.
Doktor Sayers moe jecha w kadej chwili.
A si do tego pali.
Straszny z niego malkontent.
Na wszystko narzeka.
Na zimno, na brak rk do pracy, na...
- Tatiana urwaa.
- O czym ty mwisz?
Co si moe sta?
Na front ci nie puszcz i nigdzie bez ciebie nie
wyjad.
- Mwi wanie o tym.
Oczywicie, e wyjedziesz.
- Ani myl.
Aleksander wzi j za rk.
- Posuchaj...
Odwrcia gow, chcc wsta.
- Nie chc.
Szura, prosz, nie strasz mnie.
Tak, prbuj by dzielna.
- Mwia spokojnie, lecz oddech miaa coraz
pytszy.
- Taniu, duo rzeczy moe pj nie tak.
Zawsze istnieje niebezpieczestwo, e mnie
aresztuj.
- Wiem, ale jeli aresztuj ci siepacze Mechlisa,
spokojnie zaczekam.
- Na co?
- wykrzykn.
Wiedzia, e moe liczy najwyej na to, e
Tatiana si z nim zgodzi, e jeli ju co sobie
postanowi, w aden sposb jej tego nie
wyperswaduje.
Czytaa w nim jak w otwartej ksidze, gdy uja
jego wielkie, ciemne, chropowate donie swoimi
biaymi, jedwabicie gadkimi palcami,
przycisna je do ust i szepna:
- Na ciebie.
Chciaa wsta, ale nie zamierza jej puci.
Przy cign j do siebie, tak e musiaa usi na
ku.
- Gdzie zaczekasz?
- W Leningradzie.
Przy Pitej Radzieckiej.
Ingi i Stanisawa ju nie ma.
Mam dwa pokoje.
I zaczekam.
Kiedy wrcisz, powitam ci z dzieckiem.
- Ci z rady narodowej odbior ci korytarz i pokj z
piecem.
- To zaczekam w pokoju, ktry mi zostanie.
- Jak dugo?
Patrzya na picych pacjentw, na ciemne okna,
na wszystko, tylko nie na niego.
W szpitalnej izbie panowaa szara cisza.
Nie sycha byo nic oprcz ich wasnych
oddechw.
- Tyle, ile bdzie trzeba.
- Na mio bosk!
Wolaaby by wdow z dzieckiem i mieszka w
zimnym pokoju bez kanalizacji, ni uoy sobie
nowe ycie?
- Tak odpara stanowczo.
- Nie ma dla mnie innego ycia, wic dajmy temu
spokj.
- Taniu, prosz...
- Zabrako mu sw.
A jeli przyjd po ciebie ci z NKWD?
Co wtedy?
- Pojad tam, gdzie mnie wyl.
Na Koym.
Na Tajmyr.
Kiedy komunizm upadnie i...
- Jeste tego pewna?
- Tak.
Kiedy zabraknie ludzi do przebudowy, wtedy
mnie wypuszcz.
- Jezu Chryste.
Nie chodzi ju tylko o ciebie.
Musz myle o dziecku!
- O czym ty mwisz?
Doktor Sayers nigdzie bez ciebie nie pojedzie.
Ameryka?
Nikt mnie tam samej nie przyjmie.
Aleksandrze, pojad z tob, dokd tylko zechcesz.
Chcesz do Ameryki?
Dobrze.
Do Australii?
Dobrze.
Do Mongolii?
Na pustyni Gobi?
Do Dagestanu?
Nad Bajka?
Do Niemiec?
Do samego pieka?
Powiedz tylko, kiedy wyjedamy.
Dokdkolwiek pojedziesz, ja pojad z tob.
Ale jeli zostaniesz, ja te zostan.
Nie zostawi ojca mojego dziecka w Zwizku
Radzieckim.
Nachylia si, wtulia piersi w jego twarz,
pocaowaa go w czoo, usiada i musna ustami
jego drce palce.
- Pamitasz, co powiedziae mi w Leningradzie?
Jakie ycie bym sobie uoya, wiedzc, e
zginby tu lub zgni w wizieniu.
To twoje sowa, Szura.
- Umiechna si.
- I tu cakowicie si z tob zgadzam.
"I wszdzie, dokd, obkana, biegabym, gnana
zmor trwg.
Jedziec by ciga mnie Miedziany i ciko dudni
kopyt stuk".
- Tatiano - odrzek wzruszony Aleksander.
- Jest wojna.
Wszdzie trwa wojna.
- Odwrci wzrok.
- Na wojnie si umiera.
Uronia z, chocia prbowaa by silna.
- Prosz, nie umieraj, Szura - szepna.
- Nie zdoaabym ci pochowa, Pochowaam ju
wszystkich innych.
- Jak mgbym umrze?
- odrzek amicym si gosem.
- Przecie pynie we mnie twoja niemiertelna
krew.
Pewnego zimnego ranka do izby wszed Dmitrij z
plecakiem w rku.
Mocno kula na praw nog i mia zabandaowan
do.
Dmitrij Czernienko, ndzny sugus, chopiec na
posyki generaw, handlarz papierosami i wdk,
zaopatrzeniowiec, ktry nie chcia nosi broni.
Przykutyka do ka i poda Aleksandrowi
plecak.
- A jednak si znalaz - mrukn Aleksander.
- Co ci si stao
w rk?
- To samo co zwykle.
Gupia bjka w okopach.
Paru chopakw...
Nie wiem, musieli by wciekli.
Spjrz tylko na moj twarz.
Bya mocno posiniaczona.
- Powiedzieli, e za duo licz za fajki.
Dobra, mwi, w porzdku.
Za duo?
To bierzcie za darmo.
Wzili, a potem spucili mi manto.
- Dmitrij szyderczo wykrzywi usta.
- Ale ten si mieje, kto si mieje ostatni.
- Usiad na krzele pod oknem.
- Tatiana mnie opatrzya.
Odwalia kawa dobrej roboty.
Cudowna z niej dziewczyna, prawda?
Powiedzia to tak, e Aleksander poczu silny
skurcz w odku.
- Tak.
I dobra pielgniarka.
- Dobra pielgniarka, dobra dziewczyna i dobra...
- Dziki za plecak - przerwa mu Aleksander.
- Drobiazg.
- Dmitrij wsta i nagle znw usiad, jakby co mu
si przypomniao.
- Chciaem si upewni, czy wszystko tam masz.
No wiesz, ksiki, piro, papier.
Okazao si, e nie, wic woyem ci troch
papieru, bo moe bdziesz chcia
pisa listy.
- Umiechn si przy milnie.
- Dorzuciem te papierosy i now zapalniczk.
Aleksandrowi pociemniay oczy.
- Szperae w moich rzeczach?
- Skurcz w odku przybiera na sile.
- Chciaem ci tylko pomc.
- Dmitrij podnis si i zrobi krok w stron drzwi.
- Ale wiesz...
- Przystan i odwrci si.
- Znalazem tam co interesujcego.
Aleksander zmarszczy czoo.
Listy Tatiany niechtnie spali, lecz jednej rzeczy
spali nie mg, gdy bya niczym wiateko
nadziei w mrocznym tunelu.
Rzuci plecak na podog i skrzyowa rce na
piersi.
- Czego ty chcesz?
Dmitrij umiechn si przyjacielsko, podnis
plecak, otworzy go i wyj
sukienk Tatiany.
Bia sukienk w szkaratne re.
- Widzisz?
Leaa na samym dnie.
- No i co z tego?
- spyta spokojnie Aleksander.
- Masz racj, absolutnie nic.
Nosisz w plecaku sukienk siostry swojej
nieyjcej ju narzeczonej.
Normalne.
- Tak bardzo ci to dziwi?
- rzuci lodowato Aleksander.
- Nie moliwe.
Czego tam przecie szukae.
- Dziwi?
I tak, i nie - odrzek wylewnie Dmitrij.
- Przyznaj, troch mnie to zaskoczyo.
- Tak?
Dlaczego?
- Pomylaem, e to ciekawe.
Sukienka, Tatiana, ktra pomaga lekarzowi z
Czerwonego Krzya, i Aleksander, ktrego ten
lekarz leczy.
Uznaem, e nie jest to zwyky zbieg okolicznoci.
Zawsze podejrzewaem, e macie si ku sobie.
Zawsze.
Od samego pocztku.
Dlatego poszedem do pukownika Stiepanowa.
Pamita mnie z dawnych czasw i bardzo ciepo
mnie przyj.
Lubi go, naprawd.
Zaproponowaem, e chtnie bd ci przywozi
od, eby mg kupowa papierosy, gazety,
dodatkowe maso i wdk, a on odesa mnie do
swego adiutanta, ktry wrczy mi piset rubli.
Zdziwiem si, e jako major dostajesz tylko
piset rubli i wiesz, co mi powiedzia?
Aleksander zacisn zby, eby krew przestaa
pulsowa mu w skroniach.
- Nie, nie wiem.
- e reszt pienidzy wysyasz Tatianie
Mietanowej zamieszkaej w Leningradzie przy
ulicy Pitej Radzieckiej!
- Tak, wysyam.
- Oczywicie, przecie to zupenie normalne.
Dlatego wracam do pukownika Stiepanowa i
pytam, czy to nie wspaniae, e nasz rozpasany
Aleksander znalaz wreszcie wspania
dziewczyn, w dodatku wietn pielgniark?
A pukownik na to, e tak, e oenie si z ni
podczas
e nic mu o tym nie powiedziae, co go letniego
urlopu w Mootowie, i1 iv , e, troch zdziwio.
nawet mnie swojemu najlepszemu przyjacielowi,
wspomniae o tymMwe, ciebie czowiek.
Tak, towarzyszu pua Stiepanow odrzek, ze sW
kowniku, Inowlmewlecena i popatrzy na rannych
lecych po druAleksander odwrci gow P
giej stronie przejcia.
Zastanawi jj .
troch pochodzi.
Co mgby zro
Uprzedzi go Dmitrij krzykn.
- To wspaniaa wiadomo!
ChcJeTckoVo;S
Tatiana przysza pod wieczr .Nakarmia
Aleksandra, a potem przy niosa wiadro ciepej
wody imjd
- Nie no tego - powadzi
- Daj spokj - odrzeka z ub t J
mylisz e wiadro mi straszne?
Niewiele mwili.
Tatiana umya go, ogolia i wytara mu twarz.
lewicie uiu g wyczytaa, ale od czasu do czasu
Zamkn oczy, zby mceSO czole i palcach.
Pogaskaa go po czu zapach jej rk, municie w
v b r
twarzy i ciko westchna.
- Szura, rozmawiaam z Dmitrjem.
-Tak-Niezabrzmiaotojakpytame.
- Tak By Powiedzia, e wie o naszym lubie.
e si cieszy...
-
Ponownie westchna.
- Prdzej PJ n si dowiedzie 0 .,., ,,,-, pn w naszej
mocy, zby to przed mm ukry.
- Zrobilimy wszystko w v Y
- Posuchaj, moe si y , zieJ przestali go
obchodzie.
Czy o mo J
Mylisz, e TSj.
skoczy j z wyrnieniem?
Chcia j
szkoa czowieczestwa i umiui) ..
. , -" hziui wwi zobaczy jej wystraszon twarz.
- Kiedy dasz rad wsta?
- szepta.
Nie chc ci popdza, ale...
Wczoraj troch chodzie.
Bardzo boli?
Rana si goi, Szura, wietnie sobie radzisz.
Kiedy tylko wstaniesz, natychmiast wyjedziemy i
ju nigdy nie bdziemy musieli go oglda.
Aleksander dugo patrzy na ni bez sowa.
Otworzy usta, eby co powiedzie, lecz go
uprzedzia.
- Nie martw si, Szura.
Mam szeroko otwarte oczy i widz go takim, jakim
naprawd jest.
- Tak?
- Tak.
Poniewa, tak samo jak wszyscy, on te jest sum
maych czstek.
- Jego nie da si zmieni, Taniu.
Nawet ty go nie zmienisz.
- Tak mylisz?
- spytaa z umiechem.
cisn j za rk.
- Jest dokadnie taki, jaki chce by.
Jak chcesz go zbawi, skoro uwaa, e mona y
tylko tak, jak on yje?
e inni, ty czy ja, yj gupio i le?
Zbudowa swoje ycie na kamstwie, oszustwie, na
zoliwym podstpie, na pogardzie dla mnie i
braku szacunku dla ciebie.
- Wiem.
- Bd ostrona.
Nic mu nie mw.
- Dobrze.
- Powiedz, kiedy by si od niego odwrcia?
Kiedy odtrciaby jego rk, mwic, e ten
czowiek nie pragnie zbawienia?
Kiedy?
- Och, Szura - szepna.
- On pragnie zbawienia, tylko nie wierzy, e
kiedykolwiek go dostpi.
Nazajutrz Dmitrij znowu odwiedzi Aleksandra;
przyszed o lasce.
To obd, pomyla Aleksander.
Na drugim brzegu rzeki trwa walka, a w ssiedniej
izbie lecz rannych.
Generaowie snuj plany, pocigi wo ywno
do Leningradu, Niemcy dziesitkuj nas ze wzgrz
wok Siniawina, doktor Sayers jest gotw do
wyjazdu, Tatiana siedzi z umierajcymi, noszc w
sobie nowe ycie, tymczasem ja le tu jak koda i
obserwuj umykajcy wiat.
Mia tego do.
Odrzuci koc, wsta i ju siga do stojaka
kroplwki, gdy nadbiega Ina.
Pomoga mu si pooy i ostrzega, eby nigdy
wicej tego nie robi.
- Bo powiem Tatianie - szepna, zostawiajc ich
samych.
Dmitrij opad na krzeso.
- Musimy porozmawia - powiedzia.
- Masz do siy, eby mnie wysucha?
- Tak, mam.
- Aleksander z najwyszym wysikiem odwrci
gow w jego stron.
Nie mia ochoty go oglda.
- Ciesz si, ecie si pobrali, naprawd.
Nie czuj do was urazy, ale jak sam wiesz, mamy
co do zaatwienia, ty i ja.
- Wiem.
- Tania jest wietna, bardzo opanowana i
stanowcza.
Nie doceniaem jej.
Co ty tam wiesz, pomyla Aleksander.
- Wiem, e co knujecie.
Po prostu wiem.
Czuj to tu, w sercu.
Prbowaem z ni rozmawia, ale ona wci
powtarza, e nie ma pojcia, o czym mwi.
Ale ja wiem, rozumiesz?
Ja wiem!
- Dmitrij by podekscytowany.
- Znam ci, dlatego pytam, czy w waszych planach
nie znalazoby si cho troch miejsca dla starego
przyjaciela.
- O czym ty mwisz?
- odpar z kamienn twarz Aleksander, mylc, e
by taki czas, kiedy nie mg
zaufa nikomu innemu, e od tego czowieka
zaleao jego ycie.
- Nie mam adnych planw.
- Hmm...
Tak, ale widzisz, rozumiem teraz duo rzeczy -
odrzek Dmitrij z obudnym umiechem.
- Tatiana ci odmienia.
Zamierzalicie wyjecha razem?
Nie chciae jej porzuca i postanowie zosta?
Tak czy inaczej, wcale ci si nie dziwi.
- Odchrzkn.
- Ale nadesza pora, ebymy uciekli std we troje,
ona, ty i ja.
- Nie mamy adnych planw - powtrzy
Aleksander.
- Ale jeli co si zmieni, dam ci zna.
Godzin pniej Dmitrij przykutyka ponownie,
tym razem z Tatian.
Posadzi j na krzele, a sam przysiad w kucki
midzy nimi.
- Taniu - zacz - musisz przekona swego rannego
i wielce nie rozsdnego ma.
Wytumacz mu, e chc tylko, bycie wywieli
mnie z kraju.
To wszystko.
Chc uciec ze Zwizku Radzieckiego.
Widzisz, robi si coraz bardziej draliwy i
nerwowy, poniewa nie mog ryzykowa, e
uciekniecie, zostawiajc mnie w samym rodku
wojny.
Rozumiesz?
Aleksander i Tatiana milczeli.
On wbi wzrok w koc, lecz spostrzegszy, e Tania
patrzy spokojnie na Dmitrija, poczu nagy
przypyw siy i podnis gow.
- Taniu, jestem po waszej stronie - mwi Dmitrij.
- Nie chc was skrzywdzi, ani ciebie, ani jego.
Wprost przeciwnie - doda z umiechem.
- ycz wam wszystkiego najlepszego.
Wiem, e trudno dzisiaj o prawdziwe szczcie.
To, e wam si udao, to cud.
Ja te chc sprbowa i teraz mam szans.
Niczego innego nie pragn.
Chc tylko, ebycie mi pomogli.
- Przetrwanie niezbywalnym prawem kadego
czowieka - mrukn Aleksander.
- Co?
- nie zrozumia Dmitrij.
- Nic.
- Dmitrij - powiedziaa Tatiana - nie wiem, co to
ma wsplnego ze mn.
- Bardzo duo, najdrosza Tanieczko, bardzo duo.
Chyba e zamierzasz uciec z tym miym, zdrowym
Amerykaninem, a nie ze swoim rannym mem.
Chcecie uciec z Sayersem, kiedy bdzie wraca do
Helsinek, tak?
Tatiana i Aleksander nie odpowiedzieli.
- Nie mam czasu na gupie zabawy - warkn
Dmitrij i wsta.
- Taniu, mwi do ciebie.
Albo mnie zabierzecie, albo twj m zostanie
tutaj, w Zwizku Radzieckim.
Trzymajc Aleksandra za rk, Tatiana popatrzya
na Dmitrija ze stoickim spokojem i lekko uniosa
ramiona.
Szura cisn jej do tak mocno, e cichutko
jkna.
- Wanie!
- wykrzykn Dmitrij.
- Na t chwil czekaem.
Tania wszystko widzi i zawsze potrafi ci
przekona.
Jak ty to robisz, Tanieczko?
Skd u ciebie tyle przenikliwoci?
Twj m ma jej znacznie mniej i stawia opr, ale
w kocu ulega, poniewa wie, e innego wyjcia
po prostu nie ma.
Aleksander zwolni ucisk, lecz do Tatiany
pozostaa w jego doni.
Dmitrij skrzyowa rce na piersi.
- Nie wyjd, dopki nie usysz konkretnej
odpowiedzi.
Co ty na to, Taniu?
Przyjani si z twoim mem od szeciu lat.
Zaley mi na was, naprawd.
Nie chc adnych kopotw.
- Przewrci oczami.
- Wierz mi, nie znosz kopotw.
Pragn tylko czstki tego, co planujecie.
To chyba niewiele, prawda?
Malutkiej czsteczki.
Nie uwaasz, e postpiaby samolubnie,
odmawiajc mi szansy na nowe ycie?
Nie?
Nie wierz.
Ty, ktra podkarmiaa umierajc z godu Nin
Iglenko?
Niemoliwe.
Odmwiaby mi niewinnej drobnostki, wiedzc,
ile moesz straci?
- Spojrza wymownie na Aleksandra.
We wzburzonym sercu Aleksandra gniew walczy
z blem.
- Nie suchaj go, Taniu.
A ty daj jej spokj.
To nasza sprawa, moja i twoja.
Ona nie ma z tym nic wsplnego.
Dmitrij milcza.
Tatiana w zadumie pocieraa palcami wntrze
doni Aleksandra, mocno i rytmicznie.
Otworzya usta, eby co powiedzie.
- Ani sowa, Taniu.
- Zastanw si, Tatiano - rzek Dmitj.
- To wane sowo.
Wszystko zaley od ciebie.
Ale wiesz, mam bardzo mao czasu i bardzo bym
chcia otrzyma jak odpowied.
Tatiana wstaa.
- "Bo jeeli upadn, to jeden drugiego podniesie.
Lecz biada samotnemu, gdy upadnie!
"
Dmitrij wzruszy ramionami.
- Rozumiem, e...- Urwa.
- Nie, nic nie rozumiem.
To znaczy tak
czy nie?
- Mj m co ci przyrzek - odrzeka cichutko
Tatiana.
- A on zawsze dotrzymuje przyrzecze.
- Tak!
- Dmitrij chcia j obj, lecz Tania si odsuna.
- Dobrzy ludzie odpacaj za dobro dobroci.
Dmitrij, opowiem ci o naszych planach nieco
pniej.
Ale musisz by gotowy w kadej chwili.
Rozumiesz?
- Oczywicie!
Mog jecha choby zaraz.
- Wycign rk do Aleksandra, lecz ten bez
sowa odwrci gow.
Dopiero Tatiana poczya ich donie.
- Ju dobrze - szepna drcym gosem.
- Ju wszystko dobrze.
Dmitrij wyszed.
- Szura, co moglimy zrobi?
- spytaa Tania, biorc yk.
- Musi si uda.
Trzeba bdzie zmieni plany, ale tylko troch.
Co wymylimy.
Aleksander spojrza jej w oczy.
- On chce przey, Szura.
Sam mwie.
A co ty powiedziaa mnie?
- pomyla.
Tam, na dachu soboru, pod czarnym leningradzkim
niebem?
- Zabierzemy go.
Potem da nam spokj.
Zobaczysz.
Byleby szybko wyzdrowia.
- Uciekajmy, Taniu.
Powiedz Sayersowi, e kiedy tylko zechce
wyjecha, wyjedziemy z nim.
Tatiana wysza.
Min dzie.
Wrci Dmitrij.
Usiad na krzele przy ku, lecz Aleksander na
niego nie patrzy.
Patrzy w pustk, blisk i dalsz, patrzy na swj
brzowy koc, prbujc przypomnie sobie nazw
moskiewskiego hotelu, w ktrym mieszka z ojcem
i matk.
Nazwa cigle si zmieniaa, co wprawiao go w
weso konsternacj.
I dobrze, poniewa dziki temu mg nie myle o
Tatianie i o czowieku, ktry siedzia zaledwie
metr od niego.
Boe, nie, tylko nie to.
Nazwa.
Przypomnia sobie t nazw.
Kirw.
Dmitrij odchrzkn.
Aleksander czeka.
- Moemy pogada?
To bardzo wane.
- Wszystko jest wane.
Nic tylko rozmawiamy.
O co chodzi?
- O Tatian.
- Co z ni?
- Aleksander patrzy na kroplwk.
Ciekawe, czy dugo by j odcza.
I czy by krwawi.
Rozejrza si po izbie.
Byo ju po obiedzie i pacjenci albo spali, albo
czytali.
Przy drzwiach siedziaa pielgniarka.
Te czytaa.
Zastanawia si, gdzie jest Tatiana.
Nie potrzebowa ju kroplwki.
Tania nie odczaa jej tylko dlatego, eby nie
przenieli go na oddzia
rekonwalescentw.
Nie.
Nie myl o Tatianie.
We si w gar.
- Wiem, co do niej czujesz...
- Czyby?
- Oczywicie.
- Wtpi.
Co z ni?
- Jest chora.
Aleksander nie zareagowa.
- Tak, chora.
Nic nie wiesz.
Nie widzisz tego co ja.
Snuje si po szpitalu jak duch, cigle mdleje.
Wczoraj te zemdlaa.
Upada i Bg wie, jak dugo leaa na niegu.
Znalaz j nasz porucznik.
Przyprowadzili j do Sayersa.
Udawaa, e nic si nie stao.
- Skd wiesz, e leaa na niegu?
- Syszaem.
Ja duo sysz.
Widuj j w umieralni.
Chodzc, musi przytrzymywa si ciany.
Powiedziaa Sayersowi, e za mao je.
- To te syszae?
- Sayers mi powiedzia.
- Widz, e zdylicie si zaprzyjani.
- Nie.
Przywo mu tylko bandae, jodyn i lekarstwa z
drugiego brzegu jeziora.
Wiecznie mu ich brakuje.
Chwil rozmawiamy, i tyle.
- Dmitrij, do czego ty zmierzasz?
- Wiedziae, e le si czuje?
Aleksander popad w pospne zamylenie.
Wiedzia, dlaczego Tatiana jest godna i dlaczego
mdleje, ale zaufa Dmitrijowi?
Wykluczone, po jego trupie.
Odczeka chwil i spyta:
- Nie rozumiem.
Czego ty waciwie chcesz?
- Nie rozumiesz?
- Dmitrij zniy gos i przysun si z krzesem
bliej ka.
- Ju ci tumacz.
To, co zamierzamy zrobi, jest niebezpieczne.
Wymaga siy, odwagi i hartu ducha.
Aleksander unis brew.
- Tak?
- rzuci zdziwiony, e z ust Dmitrija mogo pa
okrelenie w rodzaju "hart ducha".
- No i?
- Uwaasz, e Tatiana da sobie rad?
Aleksander zblad.
- Czyby sugerowa, e...
- Zaczekaj.
Wysuchaj mnie, zanim co powiesz.
Ona jest osabiona, a my mamy przed sob dug,
cik drog.
Nawet z pomoc Sayersa nie bdzie nam atwo.
Wiesz, e na odcinku std do Lisiego Nosa jest
sze posterunkw kontrolnych?
Sze.
Wystarczy, e na ktrym pj dzie co nie tak i
bdzie po nas.
Ona nie moe jecha.
Aleksander zniy gos; czu, e zaraz wrzanie,
jeli go nie zniy.
- Mam do tej kretyskiej rozmowy.
- Ty mnie nie suchasz.
- Fakt, nie sucham.
- Przesta si upiera.
Dobrze wiesz, e mam racj.
- Bzdura!
- wykrzykn Aleksander, zaciskajc pici.
- Wiem, e bez Tatiany...
- Chryste, co on robi?
Prbuje przekona Dmitrija?
Przesta panowa nad gosem.
- Jestem zmczony.
Dokoczymy kiedy indziej.
- Mw ciszej - sykn Dmitrij.
- Nie dokoczymy, bo ju nie bdzie okazji.
Za czterdzieci osiem godzin wyjedamy.
Powtarzam ci jeszcze raz: nie zamierzam wisie
tylko dlatego, e jeste lepy.
- Ja?
- warkn Aleksander.
- Widz doskonale.
Tatiana pojedzie z nami.
- Po szeciu godzinach pracy kona ze zmczenia.
- Po szeciu godzinach?
Gdzie ty yjesz?
Ona haruje dwadziecia cztery godziny na dob.
Nie siedzi w ciarwce, nie kopci papierosw i
nie chleje wdy z klientami.
pi na kartonie, je to, czego nie zjedz pacjenci, i
myje twarz niegiem.
Nie opowiadaj mi lepiej o jej pracy.
- A jeli na granicy co si wydarzy?
Jeli mimo wysikw Sayersa zatrzymaj nas i
zaczn przesuchiwa?
Bdziemy musieli uy broni, bdziemy musieli
walczy.
- Zrobimy to, co trzeba - odpar Aleksander,
spogldajc na jego lask, posiniaczon twarz i
zgarbione ramiona.
- Tak, ale co zrobi ona?
- To, co bdzie musiaa.
- Ona zemdleje!
Upadnie w nieg, a ty nie bdziesz wiedzia, czy
strzela do tych z NKWD, czy biec jej na pomoc!
- Zrobi i to, i to.
- Ona nie moe biega, nie umie strzela i
walczy.
Zemdleje przy pierwszych oznakach kopotw, a
wierz mi, kopoty zawsze s.
- A ty?
- spyta Aleksander, nie potrafic ukry nienawici
w gosie.
- Ty moesz biega?
- Tak!
Jestem onierzem.
- A doktor Sayers?
On te nie umie walczy.
- Ale jest mczyzn!
Poza tym, szczerze mwic, o niego si nie
martwi...
- Wic martwisz si o Tatian?
To bardzo mie z twojej strony.
- Martwi si o to, co ona zrobi.
- Aha, to delikatna rnica.
- Martwi si, e tak si bdziesz nad ni trzs, e
co schrzanisz, e zaczniesz popenia gupie
bdy.
Ona ci spowolni.
Zamiast podj szybk decyzj, bdziesz myla i
myla, tymczasem tamci nas rozwal.
W lasach na Lisim Nosie jest mao patroli, co nie
oznacza, e ich tam nie ma.
- Masz racj.
Niewykluczone, e bdziemy musieli walczy.
- A wic zgadzasz si ze mn?
- Nie.
- Posuchaj: wiem, e to nasza ostatnia szansa.
Plan jest doskonay, ale Tatiana moe go
zaprzepaci.
Ona nie da sobie rady.
Nie bd gupi.
Jestemy tak blisko celu.
To jest to.
To, na co tak dugo czekalimy!
Nie bdzie wicej prb, nie bdzie nastpnego
razu.
Teraz albo nigdy.
- Tak, teraz albo nigdy.
- Zamknwszy na chwil oczy, Aleksander nie
mia ochoty ich otwiera.
- Sam widzisz.
A wic posuchaj...
- Ani myl.
- A ja ci mwi, e mnie wysuchasz!
Planowalimy to od wielu lat.
Teraz mamy szans!
Nie mwi, eby zostawi j tu na zawsze.
By najmniej.
Mwi tylko, ebymy my, mczyni, zrobili
wszystko, co w naszej mocy, eby std uciec.
Uciec bezpiecznie i, co najwaniejsze, przey!
Jasne?
Martwy jej si nie przydasz, ja te nie naciesz si
Ameryk, jeli mnie zabij.
Przey, rozumiesz?
W razie czego ukry si na bagnach i...
- Na jakich bagnach?
Jedziemy do Helsinek ciarwk.
- Powiedziaem, w razie czego.
Trzech mczyzn i nieporadna kobieta to tum!
Nie zdoamy si ukry, napraszamy si, eby nas
schwytali.
A gdyby co si stao Sayersowi, gdyby go zabili.,.
- Dlaczego mieliby go zabi?
Jest lekarzem Midzynarodowego Czerwonego
Krzya.
- Nie wiem, ale gdybymy musieli przedosta si
na drugi brzeg Batyku, piechot, po lodzie,
ukrywajc si w konwojach ciarwek, we
dwch dalibymy rad, ale we troje?
Natychmiast by nas przyuwayli i zatrzymali.
Tatiana nie da sobie rady.
- Przeya blokad.
Przeya adog i mier siostry.
Przeya katorg na zamarznitej Wodze.
Na pewno sobie poradzi.
- Aleksander mwi gono i pewnie, mimo to
trawi go silny niepokj.
Wiedzia, e Dmitrij nie zmyla, e
niebezpieczestwo, ktre wymieni, jest a nadto
realne.
- To wszystko prawda - doda z wysikiem - ale
zapominasz o dwch wanych rzeczach.
Jak mylisz, co si z ni stanie, kiedy od kryj, e
uciekem?
- Z ni?
Nic.
Przecie nazywa si Mietanowa.
Tatiana Mietanowa.
Po lubie zatrzymaa panieskie nazwisko.
- Umiechn si chytrze.
- Postpie bardzo sprytnie i teraz na tym
skorzystasz.
- Moe ja, ale nie ona.
- Nikt nie bdzie o tym wiedzia.
- Mylisz si.
Ja bd wiedzia.
- Aleksander zacisn zby, eby stumi bolesny
jk.
- Tak, ale wrcisz do Ameryki!
Wrcisz do domu!
- Tania nie moe tu zosta.
- Moe.
Nic jej nie bdzie.
Przecie ona nie zna innego ycia...
- Ty te nie!
- Bdzie ya tak, jakby nigdy ci nie byo...
- Co takiego?
Dmitj rozemia si cicho.
- Wiem, e masz o sobie wysokie mniemanie, ale
wierz mi, Tatiana jako to przeboleje.
Nie bdzie pierwsza.
Tak, bardzo jej na tobie zaley, ale z czasem pozna
kogo innego i...
- Doszcztnie skretyniae!
Aresztuj j w trzy dni jako on dezer tera.
W trzy dni!
Dobrze o tym wiesz, wic przesta gada
gupstwa!
- Nikt si nie dowie, e jest twoj on!
- Ty si dowiedziae!
- Posuchaj - kontynuowa spokojnie Dmitj.
- Tatiana Mietanowa wrci do Leningradu i jakby
nigdy nic podejmie prac w szpitalu.
Jeli osiedliwszy si w Ameryce, nadal bdziesz
za ni tskni, po wojnie wylesz jej oficjalne
zaproszenie, eby przyjechaa do Bostonu
odwiedzi umierajc ciotk czy dalek krewn.
I Tatiana si u ciebie zjawi.
Przyjedzie pocigiem, przypynie statkiem, jak
kady normalny podrny.
Potraktuj to jak tymczasow separacj.
Niech zaczeka na bardziej odpowiedni chwil.
I ze wzgldu na siebie, i ze wzgldu na nas.
Aleksander potar grzbiet nosa.
Boe, pomyla, niech kto wreszcie przyjdzie i
wybawi mnie z tego pieka.
Zjeyy mu si wosy na karku, oddycha szybko i
pytko.
- Dmitrij - powiedzia.
- Masz drug okazj w yciu, eby zrobi co
porzdnego.
Skorzystaj z niej.
Pomoge mi zobaczy si z ojcem, pom i teraz.
Co to za rnica, czy Tania z nami pojedzie czy
nie?
- Dua.
Nie mog traci czasu na ratowanie twojej ony.
- Dugo nad tym mylae?
- wykrzykn Aleksander.
- Zawsze mylisz tylko o sobie...
- A ty niby nie?
- Dmitrij wybuchn miechem.
- Jed z nami.
Ona wycigna do ciebie rk.
- eby ci chroni.
- Tak, ale j wycigna.
Przyjmij j.
Ona nas std wyprowadzi.
Bdziemy wolni.
Dostaniesz to, na czym ci najbardziej zaley:
uciekniesz od wojny.
Bo chyba ci na tym zaley, prawda?
- Przypomniay mu si sowa, ktre Tatiana
wypowiedziaa na dachu soboru witego Izaaka:
"Dlatego im silniejszy si stajesz, tym wicej od
ciebie chce".
Nie, nie zamierza ustpowa.
Tania powiedziaa rwnie: "Nie odbierze ci
wszystkiego.
Takiej wadzy nigdy nad tob nie zdobdzie".
- Bdziesz wolny dziki niej.
Przeyjemy: dziki niej.
- Zginiemy dziki niej.
- Gwarantuj, e ty nie zginiesz.
Skorzystaj z okazji.
Nie chc ci od biera tego, co ci si susznie
naley.
Powiedziaem, e ci std wydostan, i
wydostan.
Tania jest bardzo silna i na pewno nas nie
zawiedzie.
Przekonasz si.
Ani si nie zachwieje, ani nie upadnie.
Nie musisz nic robi, wystarczy, e powiesz "tak".
Reszt zostaw nam, jej i mnie.
Sam powiedziae: to nasza ostatnia szansa.
Masz racj.
Ja te to czuj, wyraniej ni kiedykolwiek dotd.
- Nie wtpi-mrukn ponuro Dmitrij.
- Popatrz na to inaczej - powiedzia Aleksander,
prbujc ukry rozpaczliwy gniew.
- Przez t wojn zapomniae o innych.
Przypomnij sobie Tanie.
Pomyl o niej, tylko raz.
Dobrze wiesz, e jeli tu zostanie, prdzej czy
pniej zginie.
Uratuj j.
- Omal nie doda "prosz".
- Jeli z nami pojedzie, zginiemy wszyscy - odpar
zimno Dmitrij.
- Jestem o tym przekonany.
Aleksander przewrci si na bok i znw zapatrzy
si w dal.
Oczy zaszy mu mg, pojaniay i ponownie zaszy
mg.
Ogarna go ciemno.
- Pomyl o tym inaczej - powiedzia Dmitrij.
- Pomyl o tym jak o mierci na polu walki.
Gdyby zgin na froncie, musiaaby dalej y w
Zwizku Radzieckim, prawda?
W sumie to adna rnica.
- Kolosalna.
- Aleksander spojrza na swoje sztywniejce rce.
Bo teraz Tania widzi przed sob wiato.
- Nie, adna.
Tak czy inaczej zostaaby sama.
- Nie.
- Czy to za dua cena?
Za Ameryk?
Aleksander zadra.
Serce walio mu jak motem.
Zacisn usta.
- Jeli z nami pojedzie, wszyscy przez ni
zginiemy!
- Dmitrij, ju ci powiedziaem.
Dmitrij zmruy oczy.
- Naprawd nic nie rozumiesz, czy tylko udajesz?
Ona nie moe jecha.
Aleksander wybuchn miechem.
- Nareszcie!
Zastanawiaem si, kiedy zaczniesz mi grozi.
A wic mwisz, e Tatiana nie moe jecha?
- Nie, nie moe.
- Doskonale.
W takim razie ja te zostaj.
Wszystko odwoane.
Koniec. Kropka.
Doktor Sayers natychmiast wyjedzie do Helsinek.
Za trzy dni ja wrc na front, a Tania do
Leningradu.
- Przeszy go nienawistnym spojrzeniem.
- Nikt nie pojedzie, jasne?
Jestecie wolni, szeregowy.
Moecie odej.
- Chcesz powiedzie, e bez niej nie pojedziesz?
- spyta Dmitrij z chodnym zaskoczeniem.
- Oguche?
Mwiem za cicho?
- Rozumiem.
- Dmitrij zatar rce, nachyli si i opar o ko.
- Nie doceniasz mnie, Aleksandrze.
Widz, e nie przemwi ci do rozsdku.
Szkoda.
C, w takim razie porozmawiam z Tatian i
wyjani jej sytuacj.
Ona jest duo rozsdniejsza.
Kiedy zrozumie, e jej mowi grozi powane
niebezpieczestwo, na pewno zostanie w kraju i...
Aleksander chwyci go za rami.
Dmitrij cicho krzykn, podnis woln rk, lecz
byo ju za pno.
Palce Aleksandra zacisny si na niej jak szczki
imada i zaczy j wykrca.
- A teraz posuchaj, skurwysynu.
Gwno mnie obchodzi, do kogo z tym pjdziesz.
Id do Tatiany, do Stiepanowa, do Mechlisa, do
kogo tylko chcesz.
Id i powiedz im wszystko, ale bez Tani nigdzie
nie pojad.
Jeli ona zostanie, zostan i ja.
Dotaro?
- Zacisn zby i nagym, potnym szarpniciem
zama mu rk w okciu.
Cho w uszach pulsowaa mu krew, sysza, jak
pka.
Brzmiao to jak uderzenie siekiery rozupujcej
polano w Lazariewie.
Dmitrij przeraliwie krzykn.
- To ty mnie nie doceniasz, sukinsynu!
- sykn Aleksander wykrcajc mu rk jeszcze
mocniej.
Szarpn raz, drugi i pknita ko przebia skr.
Wtedy zwolni ucisk, zacisn pi i grzmotn
go w twarz.
Uderzenie zmiadyoby Dmitrijowi nos, gdyby nie
sanitariusz.
W ostatniej chwili chwyci Aleksandra za rami,
przygnit go do ka wasnym ciaem i wrzasn:
- Przesta!
Co ty robisz?
Pu go, pu go!
Aleksander cofn rk.
Dmitrij osun si bezwadnie na podog.
- Za ze mnie - warkn Aleksander, ciko
dyszc.
Kiedy przeraony sanitariusz zwlk si z ka,
Aleksander zacz wyciera rce.
W trakcie szamotaniny wyrwa z yy cewnik
kroplwki i mia zakrwawione palce.
A jednak krwawi, pomyla.
A jednak krwawi.
Nadbiega pielgniarka.
- Na mio bosk, co si tu stao?
Szeregowy przychodzi do was w odwiedziny, a
wy co?
- Nastpnym razem niech siostra go nie wpuszcza.
- Aleksander od rzuci koc, eby wsta.
- Prosz si natychmiast pooy!
Nie macie prawa wstawa, rozumiecie?
Pod adnym pozorem.
Zaczekajcie na In.
Ja tu nie pracuj.
Boe wity, jeli co si dzieje, to zawsze na
mojej zmianie.
Dlaczego?
Dlaczego?
Zamieszanie trwao dobre p godziny.
Nieprzytomnego i zakrwawionego Dmitrija
wyniesiono z izby, a sanitariusz posprzta i zmy
podog, narzekajc, e i bez tego ma mnstwo
pracy.
Do czego to po dobne, eby pacjent katowa
zdrowego czowieka i przysparza mu rannych?
- Zdrowego czowieka?
- burkn Aleksander.
- Widzielicie, jak kuleje?
Widzielicie jego posiniaczon mord?
Popytajcie.
Oberwa nie pierwszy raz.
I zapewniam was, e nie ostatni.
Jednake mwic to, wiedzia, e nie bya to
zwyka bjka.
e gdyby go nie powstrzymano, zabiby Dmitrija
goymi rkami.
Zasn, obudzi si i rozejrza.
By wczesny wieczr.
Ina staa przy drzwiach, rozmawiajc z trzema
cywilami.
Aleksander zmruy oczy.
Szybko si uwinli, pomyla.
Lea bez mchu z rkami w plecaku.
Czubkami palcw dotyka biaej sukienki w
szkaratne re.
Tatiana: za jak cen?
W kocu pozna odpowied.
Par godzin pniej przyszed do niego pukownik
Stiepanow.
Mia zapadnite oczy i popielat twarz.
Usiad ciko na krzele i powiedzia:
- Aleksandrze, nie wiem nawet, jak zacz.
Nie przychodz tu jako twj dowdca, tylko jako...
- Towarzyszu pukowniku - przerwa mu agodnie
Aleksander.
- Sama wasza obecno dziaa na mnie jak balsam.
Wiem, dlaczego przy szlicie.
- Wiesz?
- Tak.
- To prawda?
Rozmawiaem dzisiaj z generaem Goworowem.
Po wiedzia, e Mechlis - pukownik
wypowiedzia to sowo tak, jakby je wyplu -
zdoby informacje, e jestecie jakoby byym
winiem, prowokatorem obcego mocarstwa i...
Amerykaninem?
- Stiepanow wybuchn nerwowym miechem.
- Co wy na to?
Powiedziaem, e to bzdura, e...
- Towarzyszu pukowniku, od prawie szeciu lat
wiernie su w Armii Czerwonej.
- I jestecie wzorowym onierzem, majorze.
To te mu powiedziaem.
Powiedziaem, e to niemoliwe, ale wiecie...
- Stiepanow urwa.
- Wystarczy samo oskarenie.
Pamitacie, jak byo z generaem Miereckowem?
Teraz dowodzi Frontem Wochowskim, ale jeszcze
dziewi miesicy temu siedzia w piwnicach
NKWD, czekajc, a zwolni si miejsce pod
cian.
- Tak, pamitam.
Jak mylicie, ile zostao mi czasu?
Stiepanow nachmurzy czoo.
- Przyjd po was noc.
Nie wiem, czy widzielicie, jak dziaaj...
- Niestety widziaem, towarzyszu pukowniku.
Robi to cicho i po kryjomu.
Ale nie wiedziaem, e maj swoj delegatur i
tutaj, w Morozowie,
- Tak, tu te.
S wszdzie.
Ale wy jestecie oficerem wysokiej rangi,
majorem.
Pewnie wyl was na drugi brzeg, do Wochowa.
Na drugi brzeg.
- Dzikuj, towarzyszu pukowniku.
- Aleksander zdoa wykrzesa z siebie saby
umiech.
- Mylicie, e awansuj mnie przedtem na pod
pukownika?
Stiepanow gono wcign powietrze.
- W nikim nie pokadaem tak wielkich nadziei jak
w was, majorze.
Aleksander pokrci gow.
- Miaem najmniejsze szans, towarzyszu
pukowniku.
Zrbcie mi przysug.
Jeli bd was o mnie wypytywa...
- Szuka odpowiednich sw.
- Dobrze wiecie, e mimo odwagi i mstwa,
niektrych bitew po prostu nie da si wygra.
- Wiem, majorze.
- Dlatego nie tracie czasu.
Nie brocie mnie.
Nie powoujcie si na moje zasugi i nienagann
karier wojskow.
Odetnijcie si ode mnie i wycofajcie.
- Aleksander spuci wzrok.
- nie zapomnijcie o broni.
Stiepanow milcza.
W powietrzu zawisy niewypowiedziane sowa.
Aleksander nie mg myle ani o sobie, ani o nim.
Musia spyta o ni.
- Czy Mechlis wie...
- Urwa.
Nie mg mwi.
Stiepanow zrozumia.
- Nie - odrzek cicho.
- Ale to tylko kwestia czasu.
Dziki Bogu.
A wic Dmitrij nie chcia pogry ich obojga.
Chcia ich tylko rozdzieli, ale z ucieczki nie
zrezygnowa.
"Nie odbierze ci wszystkiego.
Takiej wadzy nigdy nad tob nie zdobdzie".
Wci bya nadzieja.
- Mog jej jako pomc?
- spyta Stiepanow.
- Moe przenios j do Leningradu?
Albo nawet do Mootowa, byle dalej std.
Aleksandrowi skurczyo si serce.
Podnis wzrok.
- Tak, towarzyszu pukowniku, moecie.
Nie mia czasu na mylenie, nie mia czasu na
analizowanie odczu i uczu.
Wiedzia, e jeli tylko zacznie si zastanawia,
wszystko przepadnie.
Musia dziaa.
Teraz, natychmiast.
Po wyjciu Stiepanowa po prosi In, eby
wezwaa doktora Sayersa.
- Nie wiem, czy go do was dopuszcz - odrzeka
Ina.
Aleksander zerkn na stojcych w drzwiach
cywilw.
- Nie przejmuj si, to by tylko may wypadek.
Ale zrb co dla mnie i nie mw nic siostrze
Mietanowej, dobrze?
Wiesz, jaka ona jest.
- Wiem, wiem.
Lepiej bdcie grzeczni, bo na was naskar.
- Bd, Ino, obiecuj.
Kilka minut pniej przyszed Sayers.
- Co si tu dzieje, majorze?
- rzuci wesoo.
- Pono pobi pan jakiego szeregowego.
Aleksander wzruszy ramionami.
- Siowalimy si na rce i przegra.
- Aha.
A ten zamany nos?
Na nosy te si siowalicie?
- Panie doktorze, prosz posucha.
- Aleksander czu, e coraz bardziej sabnie.
Caa energia, ktr kiedy mia, opucia ciao, by
powdrowa do drobnej dziewczyny o
piegowatym nosku.
- Kiedy rozmawialimy o...
- Niech pan nic nie mwi.
Wiem.
- Spyta pan wtedy, czy mgby mi pan pomc, a ja
powiedziaem, e...
- Aleksander z trudem zebra myli.
- Myliem si.
Rozpaczliwie potrzebuj paskiej pomocy.
- Panie majorze, robi wszystko, co mog.
Paska pielgniarka, wie pan, ta z umieralni, umie
przekonywa.
Pielgniarka z umieralni.
Aleksander skurczy si i zapad w sobie.
- Prosz uwanie posucha.
Chc, eby zrobi pan dla mnie jedn, jedyn
rzecz.
Dla mnie i tylko dla mnie.
- Oczywicie.
- Niech pan wywiezie moj on ze Zwizku
Radzieckiego.
- Ju niedugo, majorze, ju niedugo...
- Nie, nie rozumie pan.
Niech pan wywiezie j teraz, zaraz, natychmiast.
J i tego...
- Sowa utkny mu w gardle.
- I tego skurwysyna ze zaman rk.
- Jak to?
- Mamy bardzo mao czasu.
Lada chwila kto pana wezwie i nie zd
dokoczy.
- Przecie jedzie pan z nami.
- Nie, nie jad.
- Majorze - wykrzykn zdenerwowany Sayers.
- Do diaba, co pan mwi?
- Ciii...
Wyjedziecie najpniej jutro, jasne?
- A pan?
- Niewane.
Doktorze, Tania potrzebuje paskiej pomocy.
Jest w ciy.
Wiedzia pan o tym?
Sayers pokrci gow.
- Tak, jest w ciy i bardzo si boi.
Musi j pan ochroni, musi j pan uratowa.
Prosz j std wywie.
- Aleksander uciek wzrokiem w bok i ujrza...
Karne, rzek, a w rzece Tanie.
Jej namydlone ciao, rce na jego szyi, jej ciepy
szept: placki, Szura, czy jajecznica?
Potem zobaczy, jak Tatiana wychodzi ze szpitala
na Greckim.
Jest listopad, a ona, niska, drobna, w obszernym
palcie, mija go bez sowa i odchodzi.
Tania.
Jego Tania wraca do samotnego ycia w
mieszkaniu przy Pitej Radzieckiej.
- Niech pan uratuje moj on.
- Nic z tego nie rozumiem - szepn Sayers
zaamujcym si gosem.
- Widzi pan tych cywilw?
S z NKWD.
Pamita pan?
Opowiadaem panu o moich rodzicach.
Sayers poblad.
- Ci ludzie rzdz caym krajem, ci ludzie zaoyli
Guag.
Zabior mnie.
Jutro.
Dlatego Tania nie moe tu zosta.
Grozi jej wielkie niebezpieczestwo.
Musi j pan wywie.
Sayers wci nic nie rozumia.
Protestowa, krci gow, by coraz bardziej
zdenerwowany.
- Aleksandrze - powiedzia.
- Jutro zadzwoni do amerykaskiego konsulatu.
Zadzwoni w paskim imieniu.
Aleksandra ogarn niepokj.
Czy Sayers sobie poradzi?
Czy zdoa nad sob zapanowa?
Nic na to nie wskazywao.
- Doktorze, wiem, e niewiele pan z tego rozumie,
ale nie mam czasu na tumaczenie.
Gdzie jest najbliszy konsulat?
W Szwecji?
W Anglii?
Zanim pan do nich zadzwoni, zanim oni zadzwoni
do departamentu stanu, ci z NKWD
zgarn nie tylko mnie, ale i j.
Co Tatiana ma wsplnego z Ameryk?
- Jest pask on.
- Nosz tylko jedno nazwisko, rosyjskie nazwisko,
pod ktrym si z ni oeniem.
Zanim rzd Stanw Zjednoczonych zdy si
skontaktowa z NKWD, bdzie za pno.
Niech pan zapomni o mnie.
Niech pan myli tylko o niej.
- Nie.
- Sayers nie mg usiedzie na miejscu.
Wsta, obszed ko i poprawi koc.
- Doktorze!
- wykrzykn Aleksander.
- Wiem, e to dla pana trudne, ale jak pan myli,
co si stanie z Rosjank, on Amerykanina,
wysokiego oficera Armii Czerwonej,
podejrzanego o szpiegostwo?
Jak pan myli, co zrobi z ni ci z NKWD?
Jak j wykorzystaj?
Sayers milcza.
- Powiem panu jak.
Wykorzystaj j jako bro przeciwko mnie.
Gadaj, powiedz, mw wszystko, bo twoja ona
zostanie "surowo osdzona".
Wie pan, co to znaczy?
To znaczy, e bd musia im powiedzie, e nie
bd mia adnej szansy.
Mog te wykorzysta mnie przeciwko niej.
Mowi nic si nie stanie, ale musisz wyzna ca
prawd.
I Tania j wyzna.
A potem...
- Nie!
Wsadz pana do karetki i pojedziemy do
Leningradu.
Teraz, natychmiast.
Niech pan wstaje.
Do Leningradu, a stamtd do Finlandii...
- Doskonale - przerwa mu Aleksander - ale musz
pana uprzedzi, e ci ludzie -
ruchem gowy wskaza drzwi - pojad z nami.
Nie od stpi nas na krok.
Nie uciekniemy.
Ani ona, ani ja.
Zerkn w stron drzwi, na cywilw, ktrzy
gawdzili z In, palc papierosy, i przenis wzrok
na Sayersa.
Biedak, naprawd nic nie rozumia i chwyta si
czego tylko mg.
- A ten Czemienko?
Niby dlaczego mam go zabiera?
Nie znam go, nic mu nie jestem winien.
- Musi pan.
Ten sukinsyn nareszcie wszystko poj.
Myla, e po wic Tatian, eby si ratowa,
ale teraz zna ju prawd.
Wie te, e nie powic jej, eby go zniszczy.
e nie zatrzymam jej tu, eby mg uciec.
I ma racj.
Dlatego niech pan go zabierze.
Dziki temu Tania bdzie moga wyjecha, a reszt
mam gdzie.
Sayersowi zabrako sw.
- Doktorze - doda agodnie Aleksander.
- Niech pan przestanie o mnie walczy.
Wystarczy, e ona to robi.
Mj los jest ju przypiecztowany, ale ona ma
ycie przed sob.
Ona jest najwaniejsza.
Sayers potar doni policzek i pokrci gow.
- Widziaem, jak ta dziewczyna...
- Zaama mu si gos.
- Widziaem, jak oddawaa panu krew.
Chc, eby pan wyjecha, bo wiem, jak ona to...
- Doktorze!
- Aleksander zaczyna traci cierpliwo.
- Nie pomaga mi pan.
Myli pan, e nie wiem?
- Zamkn oczy.
Oddaa mi wszystko, dosownie wszystko.
- Przecie ona bez pana nie wyjedzie!
- Nie, nie wyjedzie.
- Boe, jak bardzo j w tej chwili kocha.
- Chryste, w takim razie, jak j przekona?
- Tatiana nie moe si dowiedzie, e mnie
aresztowano.
Jeli si dowie, zostanie, eby sprawdzi, co si
ze mn stao, eby mi jako pomc, eby zobaczy
mnie ostatni raz.
A wtedy bdzie za pno.
Powiedzia mu, co trzeba zrobi.
- Nie mog!
- wykrzykn Sayers.
- Wykluczone.
- Moe pan.
Wystarczy kilka sw.
Kilka sw i kamienna twarz.
Sayers pokrci gow.
- Co moe nie wypali - kontynuowa Aleksander.
- na pewno nie wypali, bo plan nie jest ani
doskonay, ani bezpieczny.
Ale nie mamy wyboru.
Jeli ma nam si uda, musimy wykorzysta kad
dostpn bro.
Nawet t bez amunicji.
- Pan zwariowa.
Ona nigdy mi nie uwierzy!
Aleksander chwyci go za rk.
- To zaley od pana, doktorze.
Jeeli jej pan nie wywiezie, Tania zginie.
Jeli si pan zawaha, jeli zaamie si panu gos,
jeli widzc jej zrozpaczon twarz, zacznie si pan
plta, Tania natychmiast wyczuje, e to jedno
wielkie kamstwo, i nigdzie nie wyjedzie.
Jeeli uzna, e ja yj, zostanie tu, a wwczas jej
dni bd policzone.
Zobaczy puste ko, zaamana padnie na kolana,
spojrzy na pana zapakanymi oczami i powie: "Pan
kamie.
Wiem, e pan kamie.
Czuj, e on yje".
Widzia pan, jak pocieszaa innych i na pewno
zechce j pan pocieszy.
Zaleje pana fala smutku, a wtedy ona powie;
"Bagam, pojad z panem, ale chc zna prawd".
Jeli pan wtedy mrugnie, jeli zacinie pan usta,
ona natychmiast wszystko zrozumie i w tej samej
chwili skae j pan na wizienie lub mier.
J i nasze dziecko.
Tania umie przekonywa i trudno jej odmwi.
Bdzie za panem chodzia, dopki si pan nie
zaamie, ale prosz pamita: jedno sowo
prawdy, jedno sowo pocieszenia zabije j jak
kula.
- Aleksander puci jego rk.
- Niech pan ju idzie.
Niech pan spojrzy jej prosto w oczy i skamie.
Najlepiej, jak pan potrafi, z caego serca.
- Ochryp, prawie odebrao mu gos.
- Jeli j pan uratuje, bardzo mi pan pomoe.
Sayers wsta.
Mia zy w oczach.
- Kurewski kraj - wymamrota.
- Co za kurewski kraj...
- Wiem.
- Aleksander wycign do niego rk.
- Moe j pan po prosi?
Musz zobaczy j ostatni raz.
Ale niech pan nie odchodzi, niech pan zostanie z
nami.
Przy ludziach jest niemiaa.
Bdzie bardziej opanowana.
- Moe zostawi was samych chocia na chwil?
- Pamita pan, co mwiem?
Nie mog zosta z ni sam na sam, po prostu nie
mog.
Moe pan potrafi spojrze jej w oczy, bo ja nie.
Dziesi minut pniej usysza jej kroki i gos,
- Mwiam, e pi.
By niespokojny?
Jak to?
- Majorze?
- Gos Sayersa.
- Panie majorze?
- To znowu Tatiana.
- Prosz si obudzi.
- Poczu na czole jej ciep rk.
- Nie, nie jest rozpalone.
Nic mu nie bdzie.
Aleksander przykry jej do swoj doni.
Spjrz, Taniu.
Oto moja dzielna, obojtna mina.
Wzi gboki oddech i otworzy oczy.
Tatiana patrzya na niego z tak wielk tkliwoci i
mioci, e ponownie je zamkn.
- To nic.
- Mwi tak cicho, e jego ochrypy gos nis si
najwyej na kilka centymetrw.
- Jestem tylko zmczony.
Jak si masz?
Dobrze si czujesz?
- Otwrz oczy, onierzu - szepna czule Tania,
pieszczc jego twarz.
- Jeste godny?
- Byem, ale mnie nakarmia.
- Zadra.
- Dlaczego odczono ci kroplwk?
- Wzia go za rk.
- dlaczego masz tu siniak, jakby kto wyrwa ci j
z yy?
Co ty robie, kiedy mnie nie byo?
- Ju nie potrzebuj kroplwki.
Czuj si duo lepiej.
Ponownie pooya mu rk na czole i spojrzaa na
Sayersa.
- Chyba jest mu troch zimno.
Moe da mu jeszcze jeden koc?
Odesza.
Aleksander otworzy oczy.
Sayers mia udrczon twarz.
- Niech pan przestanie - sykn Aleksander.
Wrcia Tatiana z kocem.
Przykrya go i przygldaa mu si przez chwil.
- Nic mi nie jest - powiedzia - naprawd.
Opowiem ci kawa, chcesz?
Co jest produktem krzywki niedwiedzia biaego
z czarnym?
- Dwa szczliwe niedwiedzie - odrzeka.
Umiechnli si do siebie.
Aleksander nie odwrci wzroku.
- Wytrzymasz beze mnie do jutra?
- spytaa.
- Przynios ci niadanie.
Pokrci gow.
- Jutro nie.
Nie zgadniesz, dokd mnie zabieraj.
- Dokd?
- Do Wochowa.
Nie wpadnij w zbyt wielk dum, ale twj m do
stanie awans na podpukownika.
- Aleksander zerkn na Sayersa, ktry sta u stp
ka ze sztucznym umiechem na twarzy.
- Naprawd?
- Tatiana promieniaa.
- Uhm.
I medal Bohatera Zwizku Radzieckiego za
uratowanie na szego doktora.
Co ty na to?
Uszczliwiona Tania nachylia si nad nim i
odrzeka:
- Jak ja z tob wytrzymam?
Bd musiaa spenia kady twj rozkaz.
- Musiabym najpierw zosta generaem.
- Kiedy wracasz?
- spytaa ze miechem.
- Pojutrze rano.
- Dlaczego nie jutro wieczorem?
- Bo ciarwki robi tylko jeden kurs dziennie.
Odjedaj wczesnym rankiem.
Tak jest bezpieczniej, mniejszy ostrza.
- Taniu, musimy i - przerwa im niepewnie
Sayers.
Aleksander zacisn powieki.
- Panie doktorze - usysza - czy mogabym zosta
z majorem sama?
Tylko na chwil.
Nie! - pomyla Aleksander.
Otworzy oczy i posa Sayersowi znaczce
spojrzenie.
- Tatiano, naprawd musimy ju i.
Mam obchd na trzech od dziaach...
- Tylko chwilk - odrzeka.
- Zreszt prosz spojrze, macha do
pana Lowa z trzydziestki.
Sayers odszed.
Aleksander pokrci gow i pomyla: Chryste, on
nie potrafi jej odmwi.
Tatiana nachylia si nad nim i zerkna przez
rami.
Doktor patrzy
w ich stron.
- Boe - szepna - Sayers si na nas gapi.
Nie mog si ju doczeka, kiedy wreszcie
pocauj ci otwarcie.
- Poklepaa go po piersi.
- Niedugo las si skoczy i wyjdziemy na pikn
k.
- Pocauj mnie.
Teraz.
- Naprawd?
- Naprawd.
Nie odrywajc rk od jego piersi, Tatiana
delikatnie musna jego usta sodkimi jak mid
ustami i przytkna policzek do jego policzka.
- Szura, otwrz oczy.
- Nie.
- Otwrz.
Aleksander rozwar powieki.
Tatiana popatrzya na niego byszczcymi oczami i
szybko zamrugaa.
Potem wyprostowaa si, przybraa powany
wyraz twarzy i zasalutowaa.
- pijcie dobrze, majorze.
Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Tatiu.
Odwrcia si.
Chcia krzykn: Nie, Taniu, zaczekaj, nie
odchod!
Co jej powiedzie?
Z jakim sowem j zostawi?
Potrzebne mi sowo, jedno sowo...
- Tatiasza - zawoa.
Boe, jak si nazywa ten kustosz...
Zerkna przez rami.
- Orbeli.
Pamitaj.
- Taniu!
- krzykn Sayers od drzwi.
- Prosz natychmiast do mnie!
Zdenerwowana Tatiana zmarszczya czoo.
- Szura, kochanie, przepraszam, ale musz i.
Powiesz mi, kiedy si zobaczymy, dobrze?
Aleksander kiwn gow.
Sza przejciem midzy kami, dotykajc ng
pacjentw i wy woujc umiech na ich
zabandaowanych twarzach.
Poegnaa si z In, poprawia komu koc,
powiedziaa co do Sayersa, rozemiaa si,
spojrzaa na Aleksandra ostatni raz, ostatni raz
posaa mu peen mioci umiech i znika za
drzwiami.
- Tatiano - szepn cichutko Aleksander.
- "Nie ulkniesz si strachu nocnego ani strzay
leccej za dnia, ani zarazy, ktra grasuje w
ciemnoci, ani moru, ktry poraa w poudnie.
Chocia padnie u boku twego tysic, a dziesi
tysicy po prawicy twojej, ciebie to jednak nie
dotknie"."
Przeegna si i skrzyowa ramiona na piersi.
Teraz mg ju tylko czeka.
Przypomniay mu si ostatnie sowa ojca.
Josif Oibeli, akademik radziecki, kustosz Ermitau,
dziki ktremu ocalaa wikszo muzealnych
zbiorw.
Wywiezione na Ural, po wojnie powrciy do
Leningradu
Jeli zdoasz znie to, e przez ciebie wyrzeczon
prawd otry przekrciy tak, e puapk na
gupcw bdzie - Jeli widzisz, e niszcz rzeczy,
za ktre oddae ycie Synu!
- schyl si i odbuduj je z pomoc zuytych
narzdzi.
Staa przed nim boso.
Miaa na sobie t sukienk, a na gow woya
jego wojskow czapk, spod ktrej wysuway si
zociste warkocze.
Umiechna si promiennie i zasalutowaa.
- Spocznij rozkaza.
- Dzikuj, towarzyszu kapitanie.
Stana na palcach, uniosa twarz i pocaowaa go
w policzek - wyej nie sigaa.
Obj j w talii i przytuli.
Cofna si troch i odwrcia do niego tyem.
- Dobrze.
Tylko mnie zap.
Gotowy?
Upada, wesoo chichoczc, a on chwyci j,
podtrzyma i pocaowa.
- No dobrze.
Wyprostowaa si i z radosnym miechem
rozoya ramiona.
- Teraz twoja kolej!
egnaj, pieni ksiyca.
egnaj, oddechu mj, biae noce i zociste dni
moje.
egnaj, wodo wiea i ogniu.
Oby uoya sobie ycie i odnalaza ukojenie,
oby umiechna si tym zapierajcym dech w
piersi umiechem.
A kiedy twoj ukochan twarz ozoc promienie
soca wolnoci, uwierzysz, e nie na prno ci
kochaem.
I w bladym blasku ukpany
Nazajutrz przed poudniem Tatiana wesza na
oddzia intensywnej terapii, mieszczcy si w
drewnianym budynku dawnej szkoy, i stwierdzia,
e w ku Aleksandra kto ley.
Mylaa, e bdzie puste, tym czasem przydzielono
je pacjentowi bez rk i ng.
Patrzya na niego bez sowa, przekonana, e po
prostu si pomylia.
Wstaa do pno, potem spdzia kilka godzin na
oddziale beznadziejnych przypadkw.
Tego ranka umaro siedmiu pacjentw.
Ale nie, jaka pomyka?
Przecie jest na oddziale intensywnej terapii.
Lowa, pacjent numer trzydzieci sze, czyta
gazet.
W kach obok
ka Aleksandra te le inni pacjenci.
Znikn i Nikoaj Uspieski, po rucznik z jednym
pucem, i jego ssiad, mody kapral.
Ale dlaczego odebrano ko Aleksandrowi?
Posza do Iny, lecz Ina nic nie wiedziaa;
poprzedniego dnia miaa wolny wieczr.
Powiedziaa jej tylko, e Aleksander poprosi o
swj galowy mundur.
Przyniosa mu go i wysza.
Moe przenieli go na oddzia ozdrowiecw?
Ale nie, tam te go nie byo.
Tatiana wrcia na oddzia intensywnej terapii i
zajrzaa pod ko.
Plecak znikn.
Medal te.
Nowy pacjent mia zabandaowan twarz i zalane
krwi ucho.
Tania powiedziaa, e zaraz sprowadzi lekarza, i
chwiejnie wysza z izby.
Bya w czwartym miesicu ciy i zaczyna jej
rosn brzuch.
Dobrze, e wyjedaj, bo jak wytumaczyaby si
przed pielgniarkami i pacjentami?
W drodze do stowki naszy j ze przeczucia.
Baa si, e Aleksandra wysano na front, e
bdzie musia zosta na drugim brzegu jeziora.
Nie moga przekn ani ksa.
Posza poszuka doktora Sayersa.
Nigdzie nie moga go znale, znalaza za to In,
ktra szykowaa si do dyuru.
Ina powiedziaa jej, e Sayers te jej szuka.
- Wida sabo si stara - odrzeka Tatiana.
- Cay czas byam u siebie.
Sayers by na oddziale beznadziejnych
przypadkw; operowa pacjenta, ktry straci
poow odka.
- Panie doktorze - szepna Tania.
- Co si tu dzieje?
Gdzie jest major Bieow?
- Zerkna na rannego i stwierdzia, e pozostao
mu ledwie kilka minut ycia.
- Zaraz, ju prawie skoczyem - odpar Sayers,
nie odwracajc gowy.
- Moesz cisn brzegi rany?
- Co si stao?
- powtrzya Tatiana, wkadajc rkawiczki.
- Najpierw skocz szy, dobrze?
Tatiana spojrzaa na niego, przeniosa wzrok na
pacjenta i dotkna jego czoa.
- On nie yje - powiedziaa po chwili.
- Moe pan przesta.
Sayers odoy narzdzia.
Tatiana cigna zakrwawione rkawiczki i
wysza na dwr.
Bya ju prawie poowa marca i wia silny wiatr.
Doczy do niej Sayers.
- Posuchaj...
- Wzi j za rce.
Dlaczego nagle zblad?
- Strasznie mi przykro, ale...
Stao si co strasznego.
- Zaama mu si gos.
Mia udrczon twarz i ciemne sice pod oczami,
jakby kto go pobi.
Tatiana mrugna raz, mrugna drugi.
Wyrwaa rce, zblada i rozejrzaa si za czym,
czego mogaby si przytrzyma.
- Co si stao?
- Zaczekaj, nie krzycz...
- Ja nie krzycz.
- Bardzo mi przykro, ale Aleksander...
- Urwa.
- Dzi rano wyjecha z dwoma onierzami do
Wochowa i...
- Zamilk.
Nie mg mwi.
Tatiana znieruchomiaa.
Czua si tak, jakby wstrzyknito jej dawk silnego
rodka odurzajcego.
- I co?
- Powiedziaa to czy tylko pomylaa?
- Kiedy jechali przez jezioro, Niemcy otworzyli
ogie...
- Jacy Niemcy?
- szepna.
- Tu nie ma Niemcw.
- Taniu, jest wojna.
Nie syszaa, e ostrzeliwuj nas z Siniawina?
Tu przed ich wozem wybucha rakieta dalekiego
zasigu.
- Gdzie on jest?
- Strasznie mi przykro.
W samochodzie byo piciu onierzy.
Wszyscy zginli.
Tatiana odwrcia si i zadraa tak gwatownie,
jakby za chwil miaa si rozpa.
- Skd pan o tym wie?
- Wezwano mnie na brzeg.
Prbowalimy ich ratowa, ale wz by za ciki,
doszcztnie rozbity...
Poszed na dno.
Tatiana chwycia si za brzuch i zwymiotowaa.
Z mocno walcym sercem, pochylia si, zgarna
gar niegu i otara sobie usta.
Zgarna drug i przytkna j sobie do twarzy.
Serce nie chciao si uspokoi, a ona nie moga
przesta wymiotowa.
Poczua na plecach rk Sayersa, usyszaa jego
odlegy gos.
- Taniu.
Taniu.
Nie odwrcia si.
- Widzia go pan?
- Tak.
Mam jego czapk...
- y, kiedy go pan widzia?
- Nie.
Strasznie mi przykro.
Ugiy si pod ni nogi.
- Nie, prosz...
- Sayers obj j i podtrzyma.
- Prosz...
Tatiana wyprostowaa si z trudem i odwrcia.
Sayers dotkn jej po liczka.
- Musisz usi.
Jeste w stanie...
- Wiem.
Niech pan mi da t czapk.
- Serce mi pka...
- Prosz mi j da.
- Rce trzsy jej si tak bardzo, e nie moga jej
uchwyci, a uchwyciwszy, natychmiast upucia.
Nie bya te w stanie utrzyma wiadectwa zgonu,
ktre poda jej Sayers.
Patrzya na nie i patrzya, lecz widziaa tylko
rubryk z jego na zwiskiem i miejscem mierci.
Aleksander Bieow.
Jezioro adoga.
adoga.
Pod lodami adogi.
- Gdzie on jest?
- szepna.
- Gdzie...
- Sowa utkny jej w gardle.
- Boe, Taniu, c moglimy zrobi?
Przecie...
Podniosa rk.
- Niech pan przestanie.
Dlaczego mnie pan nie obudzi?
Dlaczego nic mi pan nie powiedzia?
- Taniu, spjrz na mnie.
- Podtrzyma j za ramiona.
Mia zy w oczach.
- Nie szukaem ci.
Nie byem w stanie, nie miaem siy.
Gdybym tylko mg, wysabym ci telegram.
Ale przysza tu i nie miaem wyboru.
- Zadra.
- Taniu, uciekajmy std.
Ty i ja.
Nienawidz tego miejsca.
Musz wyjecha, duej tu nie wytrzymam.
Jedmy do Helsinek.
Chod, spakujemy twoje rzeczy.
Zadzwoni do Leningradu, o wszystkim ich
powiadomi.
Musz wyjecha jeszcze dzi wieczorem.
- Spojrza jej w oczy.
- Musimy wyjecha.
Razem.
Tatiana milczaa.
Umys pata jej dziwne figle.
Nie wiedzie czemu, nie moga przesta myle o
wiadectwie zgonu.
Dlaczego wystawi je Czerwony Krzy?
Dlaczego nie wojsko?
- Syszysz mnie?
Taniu?
- Tak, sysz.
- Pojedziesz ze mn.
- Nie mog trzewo...
- Urwaa.
- Musz chwil pomyle.
- Chodmy do mnie.
Prosz.
Zaraz zemdlejesz.
Chod, usidziesz...
Tatiana cofna si, spojrzaa na niego bolesnym
wzrokiem, po czym najszybciej jak moga ruszya
w stron kwatery gwnej.
Musiaa porozmawia z pukownikiem
Stiepanowem.
Stiepanow by zajty i pocztkowo nie chcia jej
przyj.
Zaczekaa pod drzwiami, dopki nie wyszed.
- Id do stowki - powiedzia, unikajc jej
wzroku.
- Przejdziecie si ze mn?
Tatiana nie ruszya si z miejsca.
- Towarzyszu pukowniku, co si stao z
majorem...
- Nie moga wymwi jego nazwiska.
Stiepanow przystan.
- Bardzo mi przykro z powodu mierci waszego
ma - odrzek cicho i agodnie.
Tatiana nie odpowiedziaa.
Podesza bliej i wzia go za rk.
- Dobry z was czowiek.
Jestecie jego dowdc.
- Wiatr smaga jej twarz.
- Prosz, powiedzcie, co si z nim stao.
- Nie wiem.
Nie byo mnie tam.
Tatiana skurczya si i jakby zmalaa.
Stiepanow westchn.
- Wiem tylko tyle, e dzi rano wz pancerny,
ktrym jecha wasz m, porucznik Uspieski,
kapral i dwch kierowcw, zaton pod nie
przyjacielskim ostrzaem.
Innych informacji nie mam.
- Wz pancerny?
- powtrzya ledwo syszalnym szeptem.
- Major mwi, e jedzie do Wochowa po
medal...
- Towarzyszko Mietanowa, wz zaton.
Reszta to czyste spekulacje.
Tatiana nie odrywaa od niego wzroku.
Stiepanow kiwn gow.
- Bardzo mi przykro.
Wasz m by...
- Wiem, kim by mj m.
- Przytulia do piersi czapk i wiadectwo zgonu.
- Tak.
Oboje wiemy - odrzek drcym gosem
pukownik, patrzc na ni niebieskimi oczami.
Dugo stali naprzeciwko siebie bez sowa.
- Taniu nie wytrzyma Stiepanow.
Wyjed z doktorem Sayersem.
Wracaj do Leningradu, moe nawet do Mootowa.
Tam bdzie ci atwiej, bezpieczniej.
Wyjed std.
- Pukownik zapi guzik munduru.
- Zwrci wam syna - szepna Tatiana.
Stiepanow spuci oczy.
- Tak.
- A kto zwrci mi jego?
Midzy budynkami gwizda porywisty wiatr.
Jak tu i?
Jak stawia nogi?
Moe na czworakach?
Nie, pjd.
Wbij wzrok w ziemi i pjd.
Nie zachwiej si, nie potkn.
A jednak si potkn.
Upada.
Pukownik pomg jej wsta i poklepa j po
plecach.
Tania zapia palto i przytrzymujc si cian,
ruszya w stron szpitala.
Ukrywaa go.
Od samego pocztku.
Przed Dasz, przed Dmitrijem, przed mierci.
A teraz musiaa ukrywa go nawet przed sam
sob.
Czua, e nie zdoa, e nie da rady.
Sayers czeka w ciasnym gabinecie.
- Panie doktorze, niech pan spojrzy mi w oczy i
przysignie, e on nie yje.
Upada przed nim na kolana i zoya rce jak do
modlitwy.
Sayers przykucn i uj jej donie.
- Przysigam - odrzek, uciekajc wzrokiem w
bok.
- Nie mog powiedziaa gardowym gosem.
- Rozumie pan?
Nie mog znie myli, e umar beze mnie.
Po prostu nie mog!
- zakaa.
- Niech pan powie, e zabrao go NKWD.
Niech pan powie, e go aresztowano, e wysano
go na front, na Ukrain, do Siniawina, na Syberi.
Niech pan powie cokolwiek, byle nie to, e umar
beze mnie.
Tego nie znios, nie znios.
Przysigam, pojad z panem, dokd pan tylko
zechce, zrobi wszystko, co pan kae, ale bagam,
niech mi pan powie prawd.
- Przykro mi, Taniu.
Nie mogem go uratowa.
auj.
Nie wiesz nawet, jak bardzo.
Tatiana podpeza na czworakach do ciany i
ukrya twarz w doniach.
- Nigdzie nie jad - szepna.
- To nie ma sensu.
- Taniu.
- Sayers przytkn jej rk do czoa.
- Nie mw tak.
Prosz.
Chc ci uratowa.
Dla niego.
- To nie ma sensu.
- Jak to?
A dziecko?
Opucia rce i spojrzaa na niego szklistymi
oczami.
- Powiedzia panu, e jestem w ciy?
- Tak.
- Dlaczego?
- Nie mam pojcia.
Masz rozpalone czoo.
I dreszcze.
Tatiana nie odpowiedziaa.
Draa jak w febrze.
- Boe, wytrzymasz?
- Nie.
- Ponownie ukrya twarz w doniach.
- Zosta tu.
Zosta i zaczekaj.
Nie wstawaj, syszysz?
Postaraj si zdrzemn.
Z ust Tatiany wydobywao si chrapliwe rzenie,
odgos przypominajcy skowyt rannego
zwierzcia, ktre tarza si po ziemi z nadziej, e
umrze, zanim wykrwawi si na mier.
- Pacjenci o ciebie pytaj.
Mylisz, e daaby rad...
- Nie.
Niech pan idzie.
Chc zosta sama.
Siedziaa na pododze do wieczora.
Z zamknitymi oczami, z gow na kolanach.
Potem si pooya i zwina w kbek.
Jakby z oddali dobiego j skrzypnicie drzwi.
Wrci Sayers.
Sprbowaa wsta, lecz nie moga.
Sayers dwign j z podogi i zmartwia, widzc
jej twarz.
- Boe, Taniu, musisz by...
- Jaka?
- wykrzykna.
- W tej chwili mog by tylko taka, jaka jestem.
Ju pora?
- Tak.
Chodmy.
- Doktor zniy gos.
- Spjrz, przyniosem twj plecak.
To chyba twj, prawda?
- Tak.
- Chcesz zabra co jeszcze?
- Nie, nic wicej nie mam.
Jedziemy tylko we dwoje?
Sayers nachmurzy czoo.
- Rano by u mnie Czemienko.
Pyta, czy po mierci...
Czy zmienilimy plany.
- A pan powiedzia...
- Ugiy si pod ni nogi.
Opada na krzeso i podniosa gow.
- Nie mog z nim jecha, po prostu nie mog.
- A ja nie chc go zabiera, ale nie mam wyboru.
Powiedzia mi bez ogrdek, e bez niego
zatrzymaj nas ju na pierwszym posterunku.
Chc std wyjecha.
Co mogem zrobi?
- Nic - odrzeka beznamitnie Tatiana.
Pomoga mu si spakowa i wyniosa na dwr
jego lekarsk torb.
Mylaa, e pojad karetk, tymczasem przed
szpitalem czeka duy dip.
Mia przeszklon szoferk, ale z tyu zamiast
blaszanego poszycia by zwyky brezent -
rozwizanie do niebezpieczne i dla rannych, i
dla personelu medycznego, jednak ci z Helsinek
nie dysponowali wwczas adnym innym
pojazdem, a Sayers nie mg czeka.
Na brezencie widniay znaki Czerwonego Krzya.
Przy dipie czeka Dmitrij.
Tatiana mina go bez sowa i wesza do rodka,
eby zaadowa podrczn apteczk i karton
plazmy.
- Taniu?
-rzuci Dmitrij.
Nadszed doktor Sayers.
- Szybciej, szybciej.
Niech pan wsiada.
Kiedy ruszymy, przebierze si pan w mundur tego
Fina.
Nie wiem, jak pan poradzi sobie z rk.
Taniu, gdzie go pooya?
Da panu morfiny?
Jak paska twarz?
- Potwornie, ledwo widz.
Ale najgorzej z rk.
Myli pan, e dostan zakaenia?
Tatiana przyjrzaa mu si z dipa.
Prawa rka w gipsie i na temblaku, twarz
opuchnita i sinawa - w pierwszej chwili chciaa
spyta, co mu si stao, ale przestao j to
obchodzi.
Sayers i tak jej powie.
Pniej.
- Taniu - powiedzia Dmitrij.
- Syszaem o...
Bardzo mi przykro.
Tatiana wyja mundur fiskiego pilota i rzucia go
na podog.
- Szybciej.
- Sayers wycign rce.
- Pomog ci zej i jedziemy.
Tatiana zeskoczya na ziemi.
- Taniu.
- Znowu Dmitrij.
Spojrzaa na niego z tak wielk pogard, e
odwrci wzrok.
- Przebierz si - sykna przez zby - po si i
le.
- Posuchaj", wiem, jak si czujesz, ale...
Tatiana zacisna pi i uderzyaby go w zamany
nos, gdyby Sayers nie chwyci
jej za rk.
- Boe, przesta, prosz.
Dmitrij cofn si o krok.
- Powiedziaem tylko, e bardzo mi...
- Nie chc sysze tych kurewskich kamstw!
- wrzasna Tatiana.
- Nie odzywaj si do mnie, jasne?
Dmitrij wymamrota, e nie rozumie, dlaczego jest
na niego wcieka, i wsiad do dipa.
Doktor Sayers wskoczy za kierownic i szeroko
otwartymi oczami spojrza na Tanie.
- Jestem gotowa.
Jedmy.
- Tatiana zapia bia kurtk z czerwonym
krzyem na rkawie i zawizaa biay czepek.
Miaa przy sobie pienidze Aleksandra, jego
ksik, listy i lubne zdjcia.
Miaa te jego czapk i obrczk.
Ruszyli w noc.
Tania rozoya map na kolanach, ale gdyby nie
Sayers, mapa na nic by si im nie przydaa.
Jechali wskimi, botnistymi drogami i
rozmikymi od niegu wertepami.
Tatiana patrzya w mrok.
Prbowaa siedzie prosto, prbowaa si
uspokoi.
Po cichutku policzya do stu.
Sayers mwi i mwi, cay czas po angielsku.
- Wszystko bdzie dobrze, zobaczysz...
- Tak?
- odrzeka te po angielsku.
- A co z nim?
- Kogo to obchodzi?
Wysadz go w Helsinkach i niech sobie robi, co
chce.
Mam go gdzie.
Chodzi mi tylko o ciebie.
W Helsinkach zrobimy kurs z zapasami, a potem
wsidziemy do samolotu Czerwonego Krzya i
polecimy do Sztokholmu.
Ze Sztokholmu pojedziemy pocigiem do
Gteborga, a stamtd popyniemy w konwoju do
Anglii.
Syszysz mnie?
Rozumiesz?
- Tak, sysz.
Rozumiem.
- W Anglii bd musia wpa w kilka miejsc, ale
potem albo polecimy, albo popyniemy do USA
liniowcem z Liverpoolu.
W Nowym Jorku...
- Matthew, prosz - szepna Tatiana,
- Prbuj ci jako pocieszy.
Wszystko bdzie dobrze, zobaczysz.
- Wie pan co?
Najpierw przekroczmy granic.
- Nie wiedziaem, e znasz angielski, Taniu -
rzuci z tyu Dmitrij.
Zamiast odpowiedzie, Tatiana signa po krtki
om, ktry Sayers trzyma w szoferce na wypadek
kopotw.
Wzia zamach i grzmotna nim w blaszane
przepierzenie, co przerazio doktora do tego
stopnia, e omal nie zjecha z drogi do rowu.
- Dmitrij!
- krzykna.
- Le i przesta gada.
Jeste Finem.
Nie chc sysze ani sowa po rosyjsku.
Odoya om i obja si ramionami.
- Taniu...
- Niech pan przestanie, Matthew.
- Nic nie jada, prawda?
Pokrcia gow.
- Nie miaam ochoty.
W rodku nocy przystanli na poboczu.
Dmitrij przebra si ju w mundur.
- Jest o wiele za duy - powiedzia do Sayersa.
- Obym tylko nie musia wstawa.
Natychmiast poznaj, e nie mj.
Ma pan moe morfin?
Doktor wrci kilka minut pniej.
- Jeszcze jeden zastrzyk i umrze - mrukn.
- Ta rka go wykoczy.
- Co mu si stao?
- spytaa po angielsku Tatiana.
Sayers dugo milcza.
- Omal go nie zabili - odrzek w kocu.
- Ma paskudne otwarte zamanie.
Moe straci rk.
Nie mam pojcia, jakim cudem chodzi i jest
przytomny.
Mylaem, e po wczorajszym ju si nie
podniesie, a tu prosz.
- Doktor pokrci gow.
Tatiana zacisna usta.
Jak to jest, e ta kanalia wci stoi?
- mylaa.
My, modzi, silni, odwani i peni werwy padamy
na kolana, zdruzgotani ciarem ycia, a on stoi?
Dlaczego?
- Ktrego dnia mi to wytumaczysz - doda Sayers
i ruchem gowy wskaza
przepierzenie.
- Bo przysigam na Boga, e nic z tego nie
rozumiem.
- Chyba nie potrafi - szepna Tatiana.
W drodze na Lisi Nos zatrzymywano ich sze
razy.
Sayers pokazywa im dokumenty, swoje i swojej
pielgniarki Jane Barrington.
Fin na zwiskiem Tove Hanssen mia tylko
metalowy identyfikator na piersi.
By rannym pilotem, ktry wraca do Helsinek w
ramach programu wymiany jecw wojennych.
Sze razy stranicy rozchylali brezentowe klapy,
wiecili Dmitrijowi w opuchnit twarz i
przepuszczali ich
dalej.
- Mio jest podrowa pod flag Czerwonego
Krzya - powiedzia
Sayers.
Tatiana kiwna gow.
Doktor zjecha na pobocze i wyczy silnik.
- Zimno ci?
- spyta.
- Nie.
- Chciaa zamarzn.
- Moe poprowadzi?
- Umiesz?
Kiedy miaa szesnacie lat, ona i Pasza
zaprzyjanili si z pewnym kapralem, ktry
odbywa sub w jednej z pobliskich wsi.
Pozwoli im jedzi ciarwk cae lato.
Pasza by nie do wytrzymania, bo cay czas chcia
siedzie za kierownic, ale kapral, miy chopak,
pozwala prowadzi i jej.
Uwaaa, e prowadzi dobrze, lepiej ni brat, a
kapral twierdzi, e bardzo szybko si uczy.
- Umiem.
- Nie, jest za ciemno i za lisko.
- Sayers zamkn oczy.
Tatiana siedziaa cichutko, z rkami w kieszeniach
kurtki.
Prbowaa przypomnie sobie, jak si ostatni raz
kochali, ona i Aleksander.
Byo to na pewno w listopadzie, w pospn
listopadow niedziel.
Ale gdzie?
Nie pamitaa.
Co robili?
Patrzya na niego?
A Inga?
Staa pod drzwiami?
Kochali si w azience, na sofie czy na pododze?
Nie, nie
pamitaa.
A wczoraj?
Co mwi Aleksander?
Opowiedzia jej kawa, pocaowa j, umiechn
si, dotkn jej rki.
Mia jecha do Wochowa po awans i medal.
Okamali j?
On te j okama?
Cay dra.
Tak, dra.
Mylaa, e mu zimno.
Co jeszcze powiedzia?
Do zobaczenia.
Spokojnie, zwyczajnie, nawet przy tym nie
mrugn.
Co jeszcze.
Orbeli.
Orbeli?
Ktoto jest?
Opowiada jej wiele fascynujcych ciekawostek
zasyszanych w wojsku.
O generaach, o Hitlerze, o Rommlu, o Anglii, o
Woszech, o Stalingradzie, o Richthofenie, o
Paniusie, o El Alamein, o Montgomerym.
Owszem, bywao, e uywa sw, ktrych
znaczenia nie rozumiaa,
jednak o Orbelim nigdy dotd nie wspomina.
Orbeli.
Kto to jest?
A moe co?
Obudzia Sayersa.
- Panie doktorze, co to znaczy Orbeli?
- Nie wiem - odrzek rozespany Sayers.
- Nie mam pojcia.
Dla czego?
Tatiana nie odpowiedziaa.
Ruszyli.
O szstej rano dotarli do cichej, sennej granicy.
Aleksander wyjani jej, e granica fisko-
radziecka praktycznie nie istnieje, e jest to raczej
linia obronna, co oznacza, e wrogie wojska
siedz w okopach oddalonych od siebie o
trzydzieci, najwyej o sze dziesit metrw i
spokojnie przeczekuj wojn.
Tatiana rozejrzaa si wokoo, lecz nie dostrzega
niczego niezwykego.
Otacza ich las, taki sam jak ten, przez ktry
jechali od wielu godzin, a reflektory owietlay
wsk, zryt koleinami drog.
Bya poowa marca i soce jeszcze nie wzeszo.
Doktor Sayers uzna, e jeli po tej stronie granicy
wszyscy pi, trzeba jecha dalej i okaza
dokumenty Finom zamiast Rosjanom.
Tatiana uznaa, e to wietny pomys.
Nagle usyszeli "Sta!
" i do dipa podeszo trzech rozespanych
enkawudzistw.
Sayers poda im dokumenty.
Tamci przejrzeli je dokadnie i jeden z nich
spojrza na Tatian.
- Zimny wiatr, prawda?
- spyta po angielsku z silnym rosyjskim akcentem.
- Tak, bardzo - odrzeka.
- Podobno ma pada nieg.
Enkawudzista kiwn gow i ca trjk poszli
zajrze pod plandek.
Tatiana czekaa.
Cisza,
Bysno wiato latarki.
Znowu cisza.
I nagle:
- Zaczekaj.
Powie jeszcze raz.
Pstryk!
wiato latarki rozbyso ponownie.
Tatiana zamara i wytya such.
Enkawudzista wybuchn miechem i powiedzia
co po fisku.
Tania nie znaa fiskiego, wic nie moga da za to
gowy, w kadym razie mwi
jzykiem, ktrego nie rozumiaa.
Dmitrij chyba te nie, gdy nie odpowiedzia.
Enkawudzista powtrzy pytanie goniej.
Dmitrij milcza.
Nagle powiedzia...
kilka sw po fisku?
Tania nie bya tego pewna.
Rosjanin parskn szyderczym miechem.
- Wysiadaj - rzuci.
- Cholera jasna - szepn doktor Sayers.
- Wpadlimy!
- Ciii...
- odrzeka Tatiana.
Enkawudzista powtrzy rozkaz, lecz Dmitrij nie
zareagowa.
- On jest ranny, nie moe wsta - powiedzia po
rosyjsku Sayers.
- Jeli chce y, to wstanie - odpar tamten.
Powiedzcie mu to po fisku, po angielsku czy po
jakiemu tam chcecie.
- Doktorze - szepna Tatiana - niech pan bdzie
bardzo ostrony.
Jeli Dmitrij wpadnie w panik, moe nas
wszystkich pozabija.
Enkawudzici wywlekli go z dipa, po czym kazali
wysi jej i Sayersowi.
Doktor obszed samochd i stan przed ni, przy
drzwiach od strony pasaera.
Tatiana poczua, e sabnie, e zaraz zemdleje,
wic do tkna jego kurtki z nadziej, e to j
troch wzmocni.
Dmitrij sta na otwartej przestrzeni kilka metrw
dalej, tonc w obszernym mundurze.
onierze trzymali go na muszce.
- Pytam ci po fisku, gdzie tak oberwae, a ty
mwisz, e jedziesz do Helsinek.
To jak to z tob jest, h?
Dmitrij milcza, patrzc bagalnie na Tatian.
Sayers odchrzkn.
- Wieziemy go z Leningradu.
Jest ciko ranny...
Niedostrzegalnym ruchem rki Tatiana trcia go w
plecy.
- Niech pan si nie wtrca, bd kopoty.
- Ranny to moe on jest, ale na pewno nie jest
Finem.
Enkawudzici ponownie wybuchnli miechem.
Jeden z nich podszed bliej.
- Nie poznajesz mnie, Czemienko?
To ja, Roskowski.
Dmitrij opuci zdrow rk.
- Podnie ap - krzykn wesoo onierz.
- Podnie!
Tatiana widziaa, e nie traktuj go powanie.
Gdzie ukry bro?
Pod temblakiem?
Czy w ogle j ma?
- Znasz go?
- rzuci z tyu jeden z enkawudzistw.
- Czy go znam?
- wykrzykn Roskowski.
- No jasne!
Czemienko, zapomniae ju, jak zdzierae ze
mnie za fajki?
I jak musiaem ci paci, bo skd miabym je tu
wzi?
Widzielimy si miesic temu.
Za pomniae?
Dmitrij wci milcza.
- Mylae, e nie rozpoznam ci w tej sinej
maseczce na twarzy?
- Wszystko wskazywao na to, e Roskowski
wietnie si bawi.
- A wic powiedz mi, kochany Czemienko, jak to
si stao, e masz na sobie fiski mundur i leysz w
dipie Midzynarodowego Czerwonego Krzya?
O rk i gb nie pytam, bo to oczywiste.
Komu nie przypady do gustu twoje horrendalne
ceny, co?
- Nie uwaasz, e nasz zaopatrzeniowiec prbuje
zdezerterowa?
- rzuci ze miechem jeden z jego kolegw.
Dmitrij wci patrzy na Tatian i na chwil
spotkali si wzrokiem.
Nagle Tania odwrcia si, otulia szczelniej
kurtk i podesza bliej drzwi.
- Zimno mi - powiedziaa.
- Tatiano!
- wrzasn po rosyjsku Dmitrij.
- Ty im powiesz czyja?
Roskowski zmarszczy czoo.
- Tatiana?
Amerykanka imieniem Tatiana?
- Podszed do Sayersa.
- Co si tu dzieje?
Dlaczego on mwi do niej po rosyjsku?
Pokacie no jej papiery.
Doktor sign do kieszeni.
Dokumenty byy w porzdku.
- Tatiana?
- powiedziaa po angielsku Tania, patrzc
Roskowskiemu prosto w oczy.
- Co on bredzi?
I kto to jest?
Twierdzi, e jest Finem.
Prawda, panie doktorze?
- Wanie, absolutnie.
- Sayers obj Roskowskiego za rami i od
prowadzi go na bok.
- Prosz posucha.
Nie chcemy adnych kopotw.
Ten czowiek przyszed do naszego szpitala...
W tej samej chwili Dmitrij wyj zza pazuchy
pistolet i strzeli do
Roskowskiego.
Tatiana nie bya pewna, do kogo mierzy - trzyma
bro lew rk - ale nie zamierzaa tego
sprawdza.
Natychmiast pada na ziemi.
Dmitrij mg celowa w enkawudzist.
Mg, lecz spudowa i trafi doktora Sayersa.
A moe nie spudowa, moe chcia zabi j?
Staa ledwie dwa kroki za nimi.
Nie, nie zamierzaa o tym myle.
Roskowski zawrci, lecz Dmitrij wypali
ponownie.
Tym razem trafi, lecz porusza si zbyt niezdarnie,
eby skierowa ogie na pozostaych
enkawudzistw, ktrzy - niczym aktorzy na
zwolnionym filmie -
wanie zdejmowali z ramienia karabiny.
Zdawao si, e trwa to cae wieki, jednak w
kocu zaczli strzela.
Sia uderzenia pociskw odrzucia Dmitrija kilka
metrw do tyu.
Nagle w lesie rozgorzaa kanonada.
Nie by to ogie z karabinw po wtarzalnych, ktre
sycha w walce najczciej: wystrzeli,
przeadowa, wystrzeli, przeadowa, zaadowa
magazynek i wystrzeli kolejne pi nabojw.
Nie, to by ogie cigy, maszynowy: pociski
rozupay wyduon mask dipa i roztrzaskay
przedni szyb.
Roztrzaskay te szyb boczn i Tatiana poczua,
e co wbija jej si w policzek.
Usta wypeni dziwny, metaliczny smak, a czubek
jzyka na trafi na co ostrego.
Krew.
Z ust pyna jej krew, ale nie miaa czasu o tym
myle.
Musiaa wpezn pod samochd.
Enkawudzici zniknli.
Dmitrij lea na otwartej przestrzeni, doktor
Sayers te.
Zewszd nis si buk wystrzaw, wci syszaa
brzk pociskw przebijajcych poszycie dipa.
Tatiana doczogaa si do Sayersa, chwycia go za
rk i powloka w stron samochodu.
Zdawao jej si, e Dmitrij si poruszy - a moe
to tylko wyobrania i rozbyski wybuchw?
Nie, poruszy si, na pewno si porusza: pez w
stron dipa.
Wysoko w grze wisn pocisk z radzieckiego
modzierza.
Eksplodowa w lesie i rozptao si pieko.
Zewszd buchn ogie i dym.
Skd strzelaj?
Std czy stamtd?
Nie, nie byo adnego "std" ani "stamtd".
By tylko Dmitrij, ktry cay czas si ku niej
czoga.
Widziaa go w absurdalnym wietle reflektorw
dipa, widziaa, e jej szuka, e wyciga do niej
rk, syszaa, jak j woa.
- Tatiano...
Tatiano, prosz...
Zamkna oczy.
Precz.
Ani kroku dalej.
Raptem dobieg j przeraliwy gwizd.
Dostrzega olepiajcy rozbysk, poczua potworny
podmuch, uderzya w co gow i stracia
przytomno.
Ocknwszy si, postanowia nie otwiera oczu.
le syszaa, ale byo jej bardzo ciepo, jak w
ani w azariewie, kiedy to laa wod na
rozpalone kamienie, ktre gono syczay,
wydzielajc gst par.
Doktor Sayers wci lea pod ni.
I gdzie?
Dokd?
Ponownie natrafia jzykiem na ostry przedmiot w
ustach, ponownie poczua sonawy, metaliczny
smak.
Sayers by chyba mokry.
Krew.
Doktor krwawi.
Otworzya oczy.
Za dipem co si palio i pomie owietla jego
blad twarz.
Gdzie oberwa?
Pomacaa pod kurtk i znalaza ran w ramieniu.
Rany wylotowej nie byo, wic zatkaa otwr
rkawiczk, eby zatamowa krwotok.
Po tem ponownie zamkna oczy.
Strzelanina ucicha.
Jak dugo to trwao?
Dwie minuty?
trzy?Poczua, e zsuwa si powoli w czarn
otcha.
Otworzy oczy?
Nie moga.
Nie chciaa.
Kiedy umrze?
Jak dugo jeszcze poyje?
Jak dugo Sayers bdzie spa, a Dmitrij lea w
blasku ognia?
Jak dugo?
A Szura?
Jak dugo trwao to w jego przypadku?
Widziaa wszystko z karetki Czerwonego Krzya,
ktra staa na polanie wychodzcej na agodnie
opadajcy stok.
Tak, widziaa wszystko.
Trwao to najwyej dwie minuty.
Aleksander podbieg do Marazowa, krzykn do
Sayersa, wycign go z wody, a potem powlk
do ciarwki trzech ludzi, dwa trupy i doktora.
Byy to najdusze minuty w jej yciu.
Niewiele brakowao, aby zdy.
Zdyby na pewno, gdyby niemiecki samolot nie
zrzuci bomby.
Bomba eksplodowaa i podmuch cisn go na
ciarwk.
Wtedy Tatiana chwycia skrzynk z plazm,
wyskoczya z karetki i zbiega zboczem na ld.
- Zwariowaa?
- Jaki kapral powali j i przytrzyma.
- Jestem pielgniark, musz pomc lekarzowi.
- Zabij ci, le!
Leaa dokadnie dwie sekundy.
Sayers i Aleksander byli za ciarwk i
bezporednie trafienie im nie grozio.
Doktor macha rk, wzywa pomocy.
Tania zerwaa si na rwne nogi i zanim kapral
zdy za reagowa, popdzia przed siebie.
Pocztkowo biega, potem przestraszya si
wybuchw, pada na ld i reszt drogi pokonaa
peznc.
Aleksander lea bez ruchu.
Na plecach jego biaej kurtki wykwita czerwona
plama otoczona czarn obwdk spalonego
materiau.
Tatiana zdja hem z jego zakrwawionej gowy.
Wystarczyo spojrzenie i wiedziaa ju, e Szura
zaraz umrze.
Szaropowy lea na liskim od krwi lodzie.
Tatiana uklka.
- Straci duo krwi, jest w szoku.
Trzeba mu poda plazm.
Sayers natychmiast si z ni zgodzi.
Podczas gdy on grzeba w torbie w poszukiwaniu
skalpela, ktrym chcia rozci Aleksandrowi
rkaw, ona zdja czapk i wcisna j w ran,
eby zatamowa krwotok.
Potem signa do jego buta, wyja n i rzucia
go doktorowi.
- Niech pan sprbuje tym.
- Przez cay ten czas odetchna najwyej dwa
razy.
Sayers rozci rkaw, odsoni rami, wku si w
y i podczy do rurki pojemnik z plazm.
Kiedy poczoga si po nosze, Tatiana rozcia
noem drugi rkaw, wyja ze skrzynki drugi
pojemnik z plazm, wkua
si w y w lewym ramieniu i otworzya kranik,
tak e plazma spywaa do rurki z maksymaln
prdkoci szedziesiciu dziewiciu kropli na
minut.
Potem usiada na nim i zalana krwi, ze wszystkich
si uciskaa ran.
- Wytrzymaj, onierzu, wytrzymaj.
Do powrotu Sayersa zdya wymieni pojemnik z
plazm.
Zdja kurtk, a kiedy rozoya j na noszach,
przenieli na nie Aleksandra i szczelnie owinli go
poami; mia przemoczone ubranie i by strasznie
ciki.
Sayers spyta, jak zataszcz go na brzeg.
Powiedziaa, e dwign go na raz, dwa, trzy i po
prostu ponios.
Spojrza na ni jak na wariatk, spyta: "ty i ja?
", a ona nawet nie mrugna i odpara: "tak, pan i
ja.
Szybko!
".
Potem wykcaa si z rosyjskimi lekarzami, z
pielgniarkami, a na wet z Sayersem, ktry
postawi na Aleksandrze kresk.
"Wykrwawi si - powiedzia.
- Dajmy sobie spokj, ju mu nie pomoemy.
Morfina?
Najwyej gram, nie wicej".
Podczya mu kroplwk, wstrzykiwaa morfin i
podawaa plazm.
Kiedy i tego byo za mao, oddaa mu swoj krew,
a kiedy i to nie po mogo, przetoczya krew
bezporednio, z ttnicy do yy.
Kropla po kropli.
Siedzc przy nim, cay czas szeptaa.
Szura, pragn tylko jednego:
eby mimo blu i cierpienia usysza gos mojej
duszy.
Siedz tu i kropla po kropli wlewam w ciebie
moj mio z nadziej, e zaraz podniesiesz
gow i znowu si umiechniesz.
Szura, syszysz mnie?
Czujesz, e tu jestem?
Czujesz moj rk na sercu?
Wierz w ciebie.
Wierz, e bdziesz y wiecznie, e z tego
wyjdziesz, e wyrosn ci skrzyda i umkniesz na
nich mierci.
A kiedy otworzysz oczy, bd przy tobie.
Zawsze bd przy tobie.
Zawsze bd w ciebie wierzy i zawsze ci
kocha.
Jestem tu, Szura.
Dotknij mnie.
Dotknij mnie i yj.
Aleksander przey.
A teraz, lec pod dipem tego zimnego,
marcowego poranka, po mylaa: czy uratowaam
go tylko po to, eby umar na lodzie?
Sam, beze mnie?
ebym nie moga obj go i przytuli?
ebym chocia raz nie moga spojrze na jego
mode, pikne, silne i zniszczone wojn ciao,
ktre kiedy tak czule caowaam?
eby umar w samotnoci?
Boe, wolaaby ju pochowa go pod lodem, jak
pochowaa siostr.
Wiedziaaby przynajmniej, e odszed w pokoju,
e bya z nim do samego koca.
Wolaaby to ni sekund tego mrocznego ycia.
Czua, e duej tego nie zniesie, e nie wytrzyma.
Ani chwili.
e za raz si wypali, e nic z niej nie zostanie.
Jak przez mg usyszaa cichy jk.
Mrugna raz, mrugna drugi.
- Matthew?
By pprzytomny.
Las ucich.
Wsta siny wit.
Tatiana wypeza spod dipa.
Potara twarz i stwierdzia, e krwawi.
Z policzka stercza kawa szka.
Sprbowaa je wycign, lecz za bardzo j
bolao.
Zacisna palce, mocno szarpna i zaniosa si
przeraliwym krzykiem.
Z rany trysna krew.
Chryste, co za bl.
Krzyczaa i krzyczaa, a nagi las odpowiada
upiornym echem.
Objwszy si za kolana, za brzuch, za piersi,
uklka i wya jak ranne zwierz.
Potem upada i przycisna policzek do niegu.
Nie pomogo: nieg by za ciepy.
W ustach nie czua ju nic ostrego, ale miaa
skaleczony jzyk, skaleczony i spuchnity.
Usiada i rozejrzaa si wokoo.
Na drodze panowa dziwny spokj.
Szare, nagie drzewa kontrastoway pospnie z
biel niegu.
Cisza.
Umilko nawet echo.
Cisza, spokj i mokrada.
Blisko Zatoki.
Do krajobrazu nie pasowa jedynie posiekany
kulami dip.
I martwy enkawudzista po jej prawej stronie.
I lecy metr od samochodu Dmitrij.
Mia otwarte oczy i wci wyciga do niej rk,
jakby oczekiwa cudu, ktry wyrwaby go z
otchani niebytu.
Patrzya chwil na jego oszronion, nieruchom
twarz.
Dmitrij rozpoznany przez NKWD - ciekawe, co
powiedziaby na to Aleksander.
Od wrcia wzrok.
Szura mia racj: lepszego miejsca na
przekroczenie granicy chybaby nie znaleli.
Enkawudzici byli sabo uzbrojeni: mieli tylko
karabiny i jeden modzierz, lecz jeden modzierz
nie wystarczy.
Po fiskiej stronie te panowa spokj.
Midzy drzewami nie dostrzega adnego ruchu.
Co robi?
Wiedziaa, e wkrtce nadcign posiki, e na
granicy zaroi si od Rosjan, e natychmiast zabior
j na przesuchanie.
Co wtedy?
Pooya rk na brzuchu.
Zmarzy jej donie.
Wczogaa si pod samochd.
- Doktorze - szepna, przykadajc mu palce do
szyi.
- Matthew, syszy mnie pan?
Sayers nie odpowiedzia.
By w bardzo cikim stanie.
Serce bio z czstotliwoci czterdziestu uderze
na minut, spado mu cinienie krwi.
Z kieszeni kurtki wyja jego amerykaski paszport
i dokumenty Midzynarodowego Czerwonego
Krzya.
Wynikao z nich niezbicie, e niejaki Matthew
Sayers i Jane Bamngton s w drodze do Helsinek.
Boe, co robi?
Jecha dalej?
Dokd?
Czym?
Wsiada do szoferki i przekrcia kluczyk w
stacyjce.
Nic.
Cisza.
Dalsze prby nie miay sensu.
Maska samochodu przypominaa durszlak.
Spojrzaa przed siebie.
Las po fiskiej stronie.
Czy to jaki ruch?
Tam, midzy drzewami.
Nie.
Na niegu leao kilka trupw, a za trupami staa
furgonetka, samochd troch wikszy od ich dipa.
Ale wozy rniy si nie tylko wielkoci: fiski
sprawia wraenie caego i nie uszkodzone go.
Tania wysiada.
- Matthew?
Sayers nie zareagowa.
- Zaraz wracam.
Sayers milcza.
- Dobrze, le tu.
Przesza na fisk stron.
Dziwne, pomylaa.
Czuj si tak samo jak po radzieckiej.
Ostronie obesza martwych onierzy.
W szoferce furgonetki siedzia kierowca.
On te nie y.
eby wsi, musiaa najpierw go stamtd
wycign.
Szarpna ze wszystkich si i z guchym stukotem
run na zdeptany nieg.
Wsiada i przekrcia tkwicy w stacyjce kluczyk.
Furgonetka szarpna do przodu, silnik prychn i
zgas.
Tania wrzucia luz i sprbowaa jeszcze raz.
Na prno.
Spojrzaa na wskanik paliwa.
Peny bak.
Wysiada i zajrzaa pod samochd, eby
sprawdzi, czy zbiornik jest cay.
By.
Podniosa mask.
Przez chwil gapia si na silnik otpiaym
wzrokiem, lecz nagle co do niej dotaro.
Miaa przed sob wysokoprny silnik diesla.
Skd o tym wiedziaa?
Boe, z Kirowa.
Przeszed j tak silny dreszcz, e miaa ochot si
pooy.
Silnik diesla.
Podobne montowaa w czogach.
"Dzisiaj zrobiam dla ciebie cay czog!
" Pamita co jeszcze czy nie?
Nie, nic.
Od tamtej pory wydarzyo si tak duo, e nie
pamitaa nawet, jakim tramwajem wracaa do
domu.
Jedynk!
Tramwajem numer jeden.
Wsiadali i zaraz wysiadali, eby pospacerowa,
eby lekko potrcajc si ramionami,
porozmawia o wojnie i o Ameryce.
Silnik diesla.
Byo jej zimno.
Nacigna czapk na uszy.
Zimno.
Zimno?
Silniki diesla le odpalaj na mrozie.
Ile cylindrw?
Policzya: sze.
Sze cylindrw, sze tokw, sze komr
spalania.
Komory spalania byy za zimne i nie mogo doj
do zaponu paliwa.
W kadej powinien tkwi specjalny arnik, tak
zwana wieca arowa.
Tylko gdzie?
Z boku.
Tak, z boku.
Znalaza ich sze.
Musiaa je podgrza, w przeciwnym razie
powietrze sprane podczas ruchu toka nie
osignie wymaganej temperatury piciuset
szedziesiciu stopni Celsjusza.
Rozejrzaa si.
Kilka krokw dalej leao piciu martwych
onierzy.
Woya rk do maej kieszeni plecaka i wyja
zapalniczk.
Aleksander te trzyma swoj w plecaku; w
azariewie czsto przypalaa mu papierosa.
Pstryk!
Przez kilkanacie sekund podgrzewaa pierwsz
wiec.
Potem drug.
Potem trzeci.
Zanim podgrzaa szst, pierwsza zdya ju
zupenie ostygn.
Tatiana miaa tego do.
Zaciskajc zby i postkujc, odamaa ga
brzozy i sprbowaa j podpali.
Na prno.
Ga bya mokra od niegu.
Nie, to nie to.
Ju wiedziaa, czego szuka, i znalaza to za
furgonetk, na ciele jednego z martwych Finw:
miotacz ognia.
Z mroczn twarz zarzucia na plecy zbiornik z
paliwem, zapia szelki, chwycia prowadnic
lew rk, wyja zatyczk, pstrykna zapalniczk
i pocigna za spust.
Przez p sekundy nie dziao si nic, a potem z
dyszy buchn strumie ognia.
Odrzut by tak silny, e Tatiana omal nie upada.
Omal.
Za para si nogami o zbity nieg i wytrzymaa.
Podesza do furgonetki i skierowaa pomie na
silnik.
Odczekaa chwil i ponownie zwolnia spust.
Wszystko razem trwao moe trzydzieci sekund,
chocia nie bya tego pewna.
W kocu opucia dwigni zamykajc dopyw
paliwa i pomie zgas.
Rozpia szelki, zdja z plecw zbiornik, wsiada
do szoferki i przekrcia kluczyk.
Silnik kichn i zaskoczy.
Tania wcisna peda sprzga, wrzucia jedynk i
dodaa gazu.
Samochd szarpn i ruszy.
Powoli przejechaa przez granic: musiaa wrci
po Sayersa.
Wcignicie doktora do furgonetki byo ponad jej
siy.
Ponad, ale niewiele ponad.
Gdy skoczya, jej wzrok pad na wielki czerwony
krzy na plandece dipa.
W bucie Dmitrija znalaza n.
Na wszelki wypadek zabraa te jego granaty.
Potem starannie wycia krzy z plandeki.
Chciaa przymocowa go do poszycia fiskiej
furgonetki, lecz nie miaa pojcia czym.
Syszc jk Sayersa, przypomniaa sobie o
apteczce.
Z obojtn determinacj przesza na ty
samochodu, rozcia mu kurtk, podczya
pojemnik z plazm i obejrzaa brudn, zaognion
ran w ramieniu.
Doktor mia rozpalone czoo i majaczy.
Oczycia ran rozcieczon jodyn i opatrzya j
gaz.
Nastpnie z pospn satysfakcj polaa sobie
jodyn policzek i przez kilka minut mocno uciskaa
go zwinitym bandaem.
Miaa wraenie, e w skrze wci tkwi odamki
szka.
aowaa, e nie ma jodyny stonej, i
zastanawiaa si, czy policzek trzeba bdzie szy.
Dosza do wniosku, e na pewno.
Szwy.
Szycie.
W apteczce bya iga.
Wyja j, wysiada i stanwszy na palcach,
starannie przyszya krzy do brezentu furgonetki.
Cienka ni kilka razy pkaa, lecz Tatiana si tym
nie przejmowaa.
Wiedziaa, e krzy wytrzyma, przynajmniej do
Helsinek.
Skoczywszy, usiada za kierownic, zerkna na
Sayersa i spytaa:
- Gotowy?
A potem przejechaa przez granic, zostawiajc za
sob martwego Dmitrija.
Jechaa len drog przez moczary.
Prowadzia bardzo niepewnie:
kurczowo zaciskaa rce na wielkiej kierownicy, z
trudem sigaa nogami pedaw.
Drog z Lisiego Nosa do Wyborga znalaza bez
kopotu - innej po prostu nie byo.
Musiaa tylko jecha na zachd, a zachd znalaza,
obserwujc blade, marcowe soce.
Na przedmieciach Wyborga zobaczya wojskowy
posterunek.
Okazaa im dokumenty, spytaa o benzyn i o drog
do Helsinek.
Chyba pytali j o ran na twarzy, gdy kilka razy
wskazywali policzek, ale poniewa nie znaa
fiskiego, po prostu pojechaa dalej.
Szosa bya szeroka, gadko brukowana i zanim
cztery godziny pniej dotara do Helsinek,
przystawaa jeszcze osiem razy, eby okazywa
dokumenty patrolom i tumaczy im, e wiezie
ciko rannego lekarza.
Pierwsz rzecz, ktr zobaczya w stolicy
Finlandii, by jasno owietlony koci w.
Mikoaja na wzgrzu nad portem.
Przystana i spytaa o drog do Helsingin
Yliopistollinen Keskussairaala, do szpitala
uniwersyteckiego.
Umiaa powiedzie to po fisku, ale nie rozumiaa,
co do niej mwi, i dopiero za pitym razem
znalaza kogo, kto zna angielski.
Okazao si, e szpital jest tu za kocioem.
Trafia bez trudu.
Doktor Sayers pracowa w Helsinkach od wojny
czterdziestego roku i wszyscy pracownicy szpitala
znali go i lubili.
Pielgniarka przyniosa nosze i zasypaa Tatian
pytaniami po angielsku i fisku, ktrych ta w
wikszoci nie rozumiaa.
Po rosyjsku nie mogy si dogada.
W szpitalu poznaa kolejnego lekarza z
Midzynarodowego Czerwonego Krzya,
Amerykanina nazwiskiem Sam Leavitt.
Leavitt spojrza na jej policzek, oznajmi, e trzeba
szy, i zaproponowa
rodek znieczulajcy.
Tatiana odmwia.
- Niech pan szyje.
miao.
- Musz zaoy co najmniej dziesi szww.
- Tylko dziesi?
- spytaa.
On szy, ona siedziaa bez ruchu na szpitalnym
ku.
Nawet nie jkna.
Skoczywszy, zaproponowa antybiotyk, rodki
przeciwblowe i kolacj.
Przyja tylko antybiotyk.
Pokazaa mu zakrwawiony, mocno spuchnity
jzyk i wyjania, e nie moe je.
- Jutro - szepna.
- Jutro bdzie lepiej.
Pielgniarka przyniosa Tatianie nowy obszerny
uniform, ktry ukry jej brzuch, ciepe poczochy i
flanelowy podkoszulek.
Zaproponowaa rwnie, e odda do prania jej
ubranie.
Wzia brudny fartuch i wenian kurtk.
Opask Czerwonego Krzya Tania zatrzymaa.
Potem pooya si na pododze przy ku Sayersa
i leaa tam, do pki pielgniarka z nocnej zmiany
nie zaprowadzia jej do ssiedniego pokoju.
Tatiana odczekaa, a pielgniarka wyjdzie, po
czym wrcia do separatki Sayersa.
Rano jej si polepszyo, jemu pogorszyo.
Przyniesiono jej stary fartuch, bielutki i
nakrochmalony, a take niadanie.
Zdoaa troch zje.
Cay dzie przesiedziaa przy ku Sayersa,
spogldajc na zamarznit Zatok, ktr wida
byo za murowanymi domami i nagimi drzewami.
Po poudniu przyszed doktor Leavitt, eby
sprawdzi szwy.
Prosi j, eby odpocza, lecz Tania stanowczo
odmwia.
- Ale dlaczego?
Dlaczego si pani nie pooy?
Dlaczego?
- pomylaa.
Bo tak mam prac.
Siedz przy umierajcych.
W nocy Sayersowi jeszcze bardziej si
pogorszyo.
Mia wysok gorczk - prawie czterdzieci dwa
stopnie - by rozpalony i zlany potem.
Antybiotyk nie pomaga.
Tatiana nie rozumiaa, co si z nim dzieje.
Pragna tylko, eby odzyska przytomno.
Usna na krzele, z gow na ku.
W rodku nocy obudzia si z przeczuciem, e
doktor nie przeyje.
Ten oddech.
Sayers charcza jak umierajcy czowiek.
Wzia go za rk, drug rk pooya mu na
czole i po rosyjsku i po angielsku szeptaa mu o
Ameryce i o tym, co bdzie robi, gdy
wyzdrowieje.
Otworzy oczy i sabym gosem powiedzia, e mu
zimno.
Gdy przykrya go drugim kocem, cisn jej do.
- Tak mi przykro, Taniu - wychrypia, z trudem
apic oddech.
- Nie, to mnie jest przykro - odrzeka.
- Panie doktorze, Matthew...
- ama jej si gos.
- Bagam, prosz mi powiedzie, co si stao z
moim mem.
Dmitrij go zdradzi?
Aresztowano go?
Ucieklimy, jestemy w Helsinkach.
Ju tam nie wrc.
Prosz o tak mao.
- Zoya gow na jego ramieniu.
- Wystarczy mi odrobina pocieszenia.
- Jed do...
Ameryki.
- Sayers mwi coraz ciszej, coraz niewyraniej.
- Pociesz jego.
- A pan niech pocieszy mnie.
Prawd.
Widzia go pan w tym jeziorze?
Sayers spojrza na ni bez sowa, z wyrazem
zrozumienia i niedowierzania na twarzy, po czym
powoli zamkn oczy.
Zadray mu palce, pier uniosa si, opada i
znieruchomiaa.
Tatiana trzymaa go za rk do samego rana.
Pielgniarka wyprowadzia j agodnie na
korytarz, obja j i powiedziaa:
- Skarbie, moesz odda im cae serce, a oni i tak
bd umierali.
To wojna.
Wszystkich nie uratujemy.
Idc na obchd, Sam Leavitt spyta j, co teraz
zamierza.
Powiedziaa, e musi wrci do Ameryki.
- Wrci?
- powtrzy Leavitt.
- Prosz posucha.
Nie wiem, gdzie Matthew pani znalaz.
Mwi pani niez angielszczyzn, ale jest to
angielszczyzna z silnym akcentem.
Naprawd jest pani Amerykank?
Tatiana zblada i kiwna gow.
- Ma pani paszport?
Bez paszportu pani nie wrci.
Patrzya na niego bez sowa.
- Poza tym to bardzo niebezpieczne.
Niemcy bezlitonie bombarduj Batyk.
- Wiem.
- Codziennie idzie na dno kilka okrtw.
- Wiem.
- Moe zostanie tu pani do kwietnia, dopki ld
nie stopnieje?
Rana musi si zagoi, trzeba zdj szwy.
No i przydaby si nam kto do po mocy.
Prosz zosta w Helsinkach.
Tania pokrcia gow.
- Przecie musi pani zaczeka na paszport.
Mog zaprowadzi pani do naszego konsulatu.
Wystawienie nowych dokumentw potrwa co naj
mniej miesic.
Do tego czasu Batyk odmarznie.
Podr do Stanw jest teraz zbyt niebezpieczna.
Tatiana wiedziaa, e jeli ci z konsulatu zaczn
grzeba w archiwach, szybko odkryj, e Jane
Bamngton z Midzynarodowego Czerwonego
Krzya nie jest prawdziw Jane Barrington.
Aleksander mwi, e nie mog zosta w
Helsinkach ani sekundy - NKWD miao dugie
rce - e musz dotrze do Sztokholmu.
Ponownie pokrcia gow.
Wysza ze szpitala z plecakiem, z podrczn torb
i z dokumentami.
Obesza port, usiada na awce i dugo
obserwowaa straganiarzy, ktrzy spakowawszy
towar na wzki, zmywali dugie stoy i zamiatali
skwer.
Ogarn j kojcy spokj.
W grze krzyczay mewy.
Siedziaa tam kilka godzin, a gdy zapada noc,
wstaa i ruszya do portu, mijajc po drodze wsk
uliczk prowadzc do kocioa w.
Mikoaja.
Ledwo spojrzaa w tamt stron.
Chodzia, bdzia, dopki nie zobaczya kilku
ciarwek z niebiesko-biaymi szwedzkimi
flagami i sgw drewna na ziemi.
Port y.
Noc bya najlepsz por na przewz towarw
przez Batyk: za dnia ciarwki za bardzo rzucay
si w oczy.
Niemcy zwykle oszczdzali okrty handlowe, ale
poniewa czasami je bombardowali, Szwedzi
zaczli wysya je pod obstaw dobrze
uzbrojonych okrtw marynarki wojennej.
Wiedziaa to od Aleksandra.
Wiedziaa rwnie, e ciarwki jad do
Norwegii, poniewa jeden z robotnikw
wypowiedzia sowo Stokgolm, co brzmiao jak
Sztok holm.
Staa chwil, obserwujc zaadunek.
Baa si?
Nie.
Ju nie.
Podesza do jednego z kierowcw, pokazaa mu
opask na ramieniu, wyjania po angielsku, e jest
pielgniark, e musi dosta si do Sztokholmu, i
zaproponowaa mu sto dolarw za przewiezienie
przez Zatok Botnick.
Kierowca nie zrozumia z tego ani sowa, ale
chtnie przyj pienidze.
Nie zna ani angielskiego, ani rosyjskiego, dlatego
prawie ze sob nie rozmawiali, co Tatianie bardzo
odpowiadao.
W drodze przez ciemno i bezkresn biel,
rozwietlan jedynie gwiazdami i reflektorami
jadcych w konwoju ciarwek, wspominaa ich
pierwszy pocaunek.
Byli wtedy w udz, w lesie, i bojc si, e
Aleksander pozna, i nigdy dotd nikt jej nie
caowa, postanowia, e jeli j o to spyta, powie
mu, e tak, oczywicie - nie chciaa, eby wzi j
za niedowiadczon gsk.
Ale mylaa tak tylko przez kilka sekund, gdy
podniecona zachannoci jego ust i ogarniajc j
namitnoci, zupenie zapomniaa o braku do
wiadczenia.
Na wspomnieniach z ugi upyna wiksza cz
podry.
Potem Tatiana zasna.
Nie wiedziaa, jak dugo jechali, w kadym razie
przez kilka ostatnich godzin meandrowali po
lodzie midzy wysepkami naprzeciwko
Sztokholmu.
- Tack - powiedziaa, gdy zatrzymali si w porcie.
- Tack s mycket.
- Dzikuj.
To Aleksander j tego nauczy.
Ostronie przesza kilka metrw po lodzie,
pokonaa kilka granitowych stopni i znalaza si na
brukowanej promenadzie.
Jestem w Sztokholmie, pomylaa.
Jestem prawie wolna.
Niespiesznie krya opustoszaymi ulicami.
Byo bardzo wczenie, za wczenie na otwarcie
sklepw.
Jaki to dzisiaj dzie?
Nie wiedziaa.
Niedaleko dokw znalaza otwart piekarni:
pki uginay si od biaego chleba.
Pokazaa sprzedawczyni dolary.
Ta pokrcia gow i powiedziaa co po
szwedzku.
- Bank.
Pengar dollars.
Tatiana ruszya do drzwi.
Kobieta zawoaa j, ale Tania przestraszya si
jej piskliwego gosu i przyspieszya kroku.
Sprzedawczyni wybiega za ni a na ulic i daa
jej bochenek chleba z chrupic skrk, jakiego
Tatiana nigdy dotd nie widziaa.
Bochenek chleba i kubek czarnej kawy.
- Tack- powiedziaa Tania.
- Tack s mycket.
- Yarsagod - odrzeka tamta, ponownie
odmawiajc przyjcia pienidzy.
Tatiana usiada na awce z widokiem na Zatok i
sierp Batyku, zjada niemal cay chleb i wypia
kaw.
Wstawa bkitny wit.
Gdzie hen, daleko za wschodnimi lodami lea
oblony Leningrad, a jeszcze dalej azariewo.
Na obszarze midzy Leningradem i azariewem
wci trwaa wojna.
I rzdzi towarzysz Stalin.
Potem wdrowaa ulicami, a znalaza bank, gdzie
wymienia amerykaskie dolary.
Za szwedzkie korony kupia biay chleb.
Znalaza rwnie sklep, w ktrym sprzedawano
ser, a waciwie kilkanacie rodzajw
sera, ale najlepsze byo to, e niedaleko portu
odkrya kawiarni, w ktrej podano jej niadanie.
I to jakie!
Owsiank, chleb, jajka, a do jajek bekon!
Bekon smakowa jej tak bardzo, e poprosia o
trzy dokadki i po stanowia, e od tej pory niczego
innego nie bdzie jada.
Dzie bardzo si duy.
Nie wiedziaa, co bdzie z noclegiem.
Aleksander mwi, e w Sztokholmie s hotele, w
ktrych mona wynaj pokj bez okazywania
paszportu.
Tak samo jak w Polsce.
Wtedy mu nie wierzya, ale okazao si, e jak
zwykle mia racj.
Pokj, ktry bez trudu wynaja, by cieplutki, mia
ko i pikny widok na port.
Mao tego: wraz z pokojem dostaa wasn
azienk z tryskajcym wod prysznicem, o ktrym
opowiada jej kiedy Szura.
Staa pod nim chyba godzin.
A potem dwadziecia cztery godziny spaa.
Wyjazd ze Sztokholmu zaj jej ponad dwa
miesice.
Siedemdziesit sze dni przesiedziaa na
portowej awce, spogldajc w kierunku Zwizku
Radzieckiego, a nad jej gow kryy mewy.
Siedemdziesit sze dni...
Zamierzali tu zosta z Aleksandrem do wiosny,
dopki amerykaski departament stanu nie wyrobi
im dokumentw.
Dwudziestego dziewitego maja mieli obchodzi
jego dwudzieste czwarte urodziny.
Wraz z nadejciem wiosny w surowym
Sztokholmie zrobio si adniej i przyjemniej.
Tatiana kupowaa te tulipany, jada wiee
owoce prosto z ulicznych straganw i miso:
wdzon szynk, wieprzowin i kiebas.
Jada te lody.
Policzek jej si zagoi, brzuch urs.
Za stanawiaa si, czy tam nie zosta, czy nie
poszuka pracy w szpitalu i nie urodzi dziecka w
Szwecji.
Podobay jej si tulipany i gorcy prysznic.
Lecz portowe mewy wci krzyczay i kay.
W Szwedzkiej wityni Chway nie bya ani razu.
W kocu pojechaa pocigiem do Gteborga, a tam
bez trudu dostaa si na szwedzki statek handlowy,
wiozcy artykuy papiernicze do Anglii.
Podobnie jak podczas przeprawy z Finlandii do
Szwecji, okrt pyn w ciko uzbrojonym
konwoju.
Okupujcy Norwegi Niemcy czsto wypuszczali
si nad Morze Pnocne, by atakowa i zatapia
statki wrogich bander, ale Szwecja bya neutralna,
a wraz ze Szwecj Tania.
Do Harwich dotarli bez adnych przygd.
Z Harwich pojechaa do Liverpoolu.
Jechaa pocigiem, w ktrym byy niezwykle
wygodne fotele.
Z czystej ciekawoci kupia bilet pierwszej klasy:
oparcia miay biae zagwki.
Takim pocigiem pojechaabym chtnie do
azariewa po po grzebie Daszy, pomylaa.
W wilgotnym, przemysowym Liverpoolu spdzia
a dwa tygodnie, by w kocu odkry, e okrt linii
oceanicznej Wbite Star kursuje do Nowego Jorku
tylko raz w miesicu i e nie ma mowy, by wesza
na pokad bez amerykaskiej wizy.
Kupia bilet drugiej klasy.
Gdy podoficer przy trapie poprosi j o
dokumenty, pokazaa mu papiery podrne Midzy
narodowego Czerwonego Krzya.
Powiedzia, e to nie wystarczy, e potrzebna jest
wiza.
Odrzeka, e wizy nie ma, e nie ma ani wizy, ani
paszportu.
Wybuchn miechem.
- W takim razie nie wejdziesz na pokad,
skarbeku.
Tatiana zakaszlaa,
- Nie mam wizy i paszportu, ale jeli mnie pan
przepuci, dam panu piset dolarw.
- Wiedziaa, e to jego roczny od.
Podoficer bez wahania wzi pienidze i
zaprowadzi j do maej, ciasnej kajuty pod lini
wodn.
Pooya si na grnej koi; Aleksander mwi jej,
e w koszarach te pi na grnej.
Nie czua si najlepiej.
Miaa na sobie nowy, obszerniejszy uniform, ten z
Helsinek; stary ju nie pasowa, ale nawet tego nie
moga zapi na brzuchu.
W Sztokholmie bya pralnia, w ktrej mieli co, co
nazywao si tvatt maskins i tork tumares.
Wrzucaa do otworu pienidze i p godziny
pniej odbieraa czyste, suche ubranie.
Bez stania w zimnej wodzie, bez tary i myda.
Nie musiaa nic robi.
Po prostu siedziaa i patrzya na pracujc
maszyn.
I wanie wtedy przypomniaa sobie, kiedy
kochaa si z Aleksandrem ostatni raz.
Wychodzi o szstej wieczorem, a skoczyli si
kocha o pitej pidziesit pi.
Zdy si tylko ubra, pocaowa j i wypad na
korytarz.
Kiedy si kochali, lea na niej.
Cay czas obserwowaa jego twarz, obejmujc go
za szyj i bagajc, eby jeszcze nie koczy -
wiedziaa, e zaraz potem bdzie musia wyj.
Kocha.
Jak to jest po szwedzku?
Hallar Av.
Hallar Av Aleksander.
Cieszya si, e widziaa wtedy jego twarz.
Podr do Nowego Jorku trwaa dziesi mdych i
rozkoysanych dni.
By koniec czerwca.
Dziewitnacie lat skoczya na rodku Atlantyku,
pod pokadem okrtu linii oceanicznych Wbite
Star.
Coraz bardziej kaszlaa.
Czsto mylaa o Orbelim.
"Orbeli.
Pamitaj".
A moe powiedzia: "Orbeli.
Pamitasz?".
Kaszlc krwi, zebraa resztki si, eby zada
sobie pytanie, czy wiedzc, e go aresztuj, i nie
mogc jej o tym powiedzie - nigdzie by bez niego
nie pojechaa
- Aleksander zacisnby zby i powiedzia jej
nieprawd.
Tak. Znaa go, wiedziaa, e by skama.
Skamaby i na poegnanie podarowaby jej to
jedno sowo.
Orbeli.
Bl w pucach by tak silny, e rozrywa mostek.
Kiedy zacumowali, nie miaa siy wsta.
Chciaa, ale po prostu nie moga.
Majaczya, gwatownie kaszlaa, miaa wraenie,
e co z niej wycieka.
Do kajuty weszo dwch ubranych na biao
mczyzn.
Syszaa ich gosy.
- No nie - mrukn ten niszy.
- Znowu kto na gap.
- Czekaj.
Ma na sobie mundur Czerwonego Krzya - odrzek
ten wyszy.
- Pewnie go ukrada.
Jest na ni za may, nie zapina si na brzuchu.
Chodmy.
Zawiadomi tych z imigracji.
Musimy oprni statek.
Tatiana jkna.
Mczyni zawrcili.
Ten wyszy wytrzeszczy oczy.
- Chris, ona chyba rodzi.
- Co?
- Ona rodzi.
- Mczyzna dotkn przecierada na koi.
- Wody odeszy.
Chris przytkn jej rk do czoa.
- Rozpalone.
Syszysz, jak oddycha?
Niepotrzebne mi suchawki.
Ona ma grulic.
Boe, ktry to ju przypadek?
Edward, dajmy sobie spokj.
Mamy kup roboty.
Edward pooy jej rk na brzuchu.
- Jest bardzo chora.
Prosz pani, mwi pani po angielsku?
Tatiana nie odpowiedziaa.
- A widzisz?
- wykrzykn Chris.
- Moe ma jakie dokumenty?
Prosz pani, ma pani paszport?
Tatiana milczaa.
- Id - powiedzia Chris.
- Nic tu po mnie.
- Ona jest chora i zaraz urodzi, a ty chcesz j
zostawi?
Co z ciebie za lekarz?
- Biedny i zmczony.
Pac nam tyle, e ledwo starcza mi na utrzymanie.
Dokd chcesz j zabra?
- Na kwarantann na Ellis Island, do szpitala.
Jest jeszcze miejsce.
Tam j wylecz.
- Z grulicy?
- To grulica, nie rak.
- Chryste, przecie to kolejna emigrantka!
Skd ona jest?
Spjrz na ni.
Gdyby bya tylko chora, powiedziabym: dobra,
bierzemy j.
Ale ona urodzi dziecko w Stanach, i klops!
Bdzie miaa prawo tu zosta.
Daj spokj.
Odbierzmy pord tutaj, na statku, eby nie moga
roci sobie prawa do obywatelstwa, a potem
przewieziemy j na Ellis.
Kiedy tylko dojdzie do siebie, wadze j
deportuj.
I dobrze.
Wszyscy myl, e mona tu przyjecha bez
pozwolenia.
Do tego.
Zobacz tylko, ilu ich tu jest.
A kiedy skoczy si ta przeklta wojna, bdzie ich
jeszcze wicej.
Caa Europa zechce...
- Niby czego zechce Europa, doktorze Pandolfi?
- atwo panu osdza innych, doktorze Ludlow.
- Moja rodzina mieszka tu od czasw wojen
francusko-indiaskich.
Nikogo nie osdzam.
Chris machn rk i wyszed.
Wyszed, zawrci, zajrza do kajuty i powiedzia:
- Chod.
Potem tu wrcimy.
Ona jeszcze nie rodzi.
Za spokojnie ley.
No?
Edward ruszy do drzwi i w tej samej chwili
Tatiana cicho jkna.
Edward przystan.
- Prosz pani...
Tatiana podniosa rk, odnalaza jego twarz i
dotkna policzka.
- Prosz mi pomc - szepna po angielsku.
- Ja rodz.
Pomcie mi.
Edward Ludlow znalaz nosze i wraz z niechtnym,
zrzdliwym Chrisem Pandolfim zanis Tatian na
prom, ktrym popynli na Ellis Island.
Szczyt sawy wyspa miaa ju za sob i mieszczcy
si tam szpital suy obecnie jako orodek
detencyjno-kwarantannowy dla imigrantw i
uchodcw przybywajcych do Stanw
Zjednoczonych.
Tatiana widziaa jak przez mg - okna promu byy
bardzo brudne - lecz mimo to dostrzega silne
rami wznoszce pochodni ku sonecznemu niebu,
dwigajce latarni owietlajc zote wrota.
Zamkna oczy.
Zanieli j do maego, po spartasku urzdzonego
pokoju, pooyli na czyciutkim ku i wezwali
pielgniark, ktra j rozebraa.
Edward na tychmiast przystpi do badania.
- Wida gwk - stwierdzi zaskoczony.
- Nie czuje pani?
Tatiana prawie si nie poruszaa, prawie nie
oddychaa.
Gdy gwka
dziecka wysza na zewntrz, przeszy j tpy,
stumiony bl.
Gwatownie
drgna i zacisna zby.
Edward odebra pord.
- Halo?
- rzuci z umiechem.
- Syszy mnie pani?
Niech pani spojrzy!
Ma pani licznego chopczyka!
Jaki wielki!
- Podszed bliej.
- Jakim cudem tak drobna kobieta donosia takiego
kolosa?
Spjrz, Brenda.
Olbrzym, co?
- Brenda owina noworodka biaym kocykiem i
pooya go obok Tatiany.
- Za wczenie si urodzi - wyszeptaa Tania,
ostronie dotykajc synka.
- Za wczenie?
- Edward rozemia si gono.
- Raczej w sam por.
Gdyby urodzia pani pniej, przyszedby na
wiat...
Skd pani jest?
- Ze Zwizku Radzieckiego - wymamrotaa
Tatiana.
- O Chryste...
Jak pani stamtd ucieka?
- Nie uwierzyby pan, gdybym panu opowiedziaa.
- Tania zamkna oczy.
- Niewane - odrzek wesoo Edward.
- Pani syn jest obywatelem Stanw Zjednoczonych.
- Usiad na krzele przy ku.
- To chyba dobrze, prawda?
Tego pani chciaa?
- Tak - jkna Tatiana, tulc synka do rozpalonej
twarzy.
- Tego chciaam.
- Trudno jej byo oddycha.
- Ma pani grulic.
Wiem, e pani boli, ale wszystko bdzie dobrze.
Tamto ycie ju nie wrci.
- Tego si wanie boj - szepna Tatiana.
- Nie, nie, to bardzo dobrze!
- wykrzykn Edward.
- Poley pani w szpitalu, wyzdrowieje pani...
Skd pani ma opask Czerwonego Krzya?
Jest pani pielgniark?
- Tak.
- wietnie!
Ma pani kwalifikacje, dostanie pani prac.
W przeciwiestwie do wikszoci tych, ktrzy tu
przyjedaj, mwi pani po angielsku.
- Posa jej wesoy umiech.
- Prosz mi zaufa, oddziel pani od plew.
Na pewno pani sobie poradzi.
No dobrze.
A teraz co zjemy.
Mam kanapki z indykiem...
- Z czym?
- Gwarantuj, e bd pani smakoway.
Zaraz przynios.
- Jest pan dobrym lekarzem.
Doktor Edward Ludlow, prawda?
- Tak.
- Edwardzie...
- Edwardzie?
- wykrzykna oburzona Brenda.
- "Panie doktorze"!
- Siostro!
Niech pacjentka mwi do mnie, jak chce.
Co to pani obchodzi?
Poirytowana Brenda mrukna co pod nosem i
wysza.
Edward wzi may rcznik i otar Tatianie zy.
- Wiem, e jest pani smutno.
e si pani boi.
Ale wszystko si uoy.
Obiecuj.
- Wy, Amerykanie, lubicie obiecywa -
wyszeptaa Tatiana ze zbolaymi oczami.
- Tak, i zawsze dotrzymujemy obietnic.
Przyl tu Vikki, pielgniark ze spoecznego
wydziau zdrowia.
Jeli bdzie troch gdera, niech si pani nie
przejmuje.
Pewnie ma zy dzie, ale to dusza, nie czowiek.
Przyniesie wiadectwo urodzenia.
- Edward spojrza na dziecko.
- liczny jest.
I jak duo ma wosw.
Widziaa pani?
Prawdziwy cud.
Wybraa ju pani imi?
- Tak - odrzeka Tatiana, kajc we wosy syna.
- Bdzie nosi imi swego ojca.
Anthony Alexander Barrington.
onierzu!
Tul twoj gow, pieszcz twoj twarz, cauj ci
w ukochane usta i szepcz do ciebie poprzez
morza i lodowate rosyjskie trawy.
uga, adoga, Leningrad, azariewo...
Aleksandrze, kiedy mnie niose, teraz ja ponios
ciebie w wieczno.
Przez Finlandi i Szwecj do Ameryki, z
wycignit rk, chwiej nie pr naprzd, a za mn
pdzi czarny rumak bez jedca.
Pocieszy mnie twoje serce i twj karabin.
Twoje serce i karabin bd m koysk i grobem.
azariewo sczy w dusz krople witu i
ksiycowych nocy nad Karn.
Sczy w ni ciebie.
Kiedy bdziesz mnie szuka, szukaj mnie nad nasz
rzek, gdy pozostan tam do koca swoich dni.
- Szura, nie znios myli, e mgby kiedy
umrze.
- By wilgotny ranek.
Przed chwil skoczyli si kocha i leeli na kocu
przed paleniskiem w chatce.
- e mgby przesta oddycha i odej z tego
wiata.
Aleksander spojrza na ni z umiechem.
- Mnie te niezbyt si to podoba.
Ale ja nie umr.
Sama tak powiedziaa.
Powiedziaa, e dane mi jest dokona wielkich
czynw.
- Bo tak jest.
Dlatego lepiej nie umieraj, onierzu, bo nie
mogabym
bez ciebie y.
- Patrzya mu w oczy.
Trzymaa rk na jego piersi.
Czua, jak bije mu serce.
Ucaowa piegi na jej nosku.
- Nie mogaby beze mnie y?
Ty? Krlowa gwiazd znad IImenu?
-Z umiechem pokrci gow.
- Znalazaby jaki sposb, yaby za nas dwoje...
On szepta, a wezbrana Karna toczya swe wody z
Uralu przez pice pord sosen azariewo.
Tam, gdzie byli niegdy modzi i zakochani.

You might also like