O KULTURZE
CZĘŚĆ I
Antropologia
kultury
Zagadnienia
i wybór tekstów
Opracowali:
Grzegorz Godlewski
Leszek Kolankiewicz
Andrzej Mencwel
Mirosław Pęczak
Wstęp i redakcja:
Andrzej Mencwel
Recenzenci
Antonina Kłoskowska
Sław Krzemień-Ojak
Roch Sulima
Projekt okładki
Jakub Rakusa-Suszczewski
Redaktor
Maria Romanow-Broniarek
Redaktor techniczny
Joanna Świętochowska
Korektor
Barbara Galicka
Skład i łamanie
Dariusz Dejnarowicz
ISBN 83-230-9807-2
SPIS TREŚCI
I. POJĘCIE KULTURY
III. CZAS
IV. PRZESTRZEŃ
3
V. CIAŁO
4
X. KULTURA SZLACHECKA
XIII. ALTERNATYWY
5
XIV. ROZUMIENIE KULTURY
6
NOTA WYDAWNICZA
7
przypada obu zespołom. Temu, który jest podpisany na karcie tytułowej, i temu, który
pozostał w cieniu.
Uzasadnienia zewnętrzne również mają znaczenie. Rozpoczynaliśmy realizację tego
programu skromnie — jako przedmiotu usługowego na pierwszym roku studiów poloni-
stycznych UW. Obecnie „wiedza o kulturze” w całym swoim zakresie obejmuje pięć
semestrów, a dla studentów naszej specjalizacji („animacja kultury”, od 1992 roku)
stanowi przedmiot podstawowy. Jest ponadto, w dostosowanych do profilu studiów
adaptacjach, wykładana na innych wydziałach UW oraz w innych szkołach akademic-
kich, policealnych i licealnych. Opracowane przez nas wybory tekstów dotarły rów-
nież do innych uniwersytetów i wzbudziły tam życzliwe zainteresowanie. Wydawca
zwrócił się więc do nas z propozycją ogólnopolskiej edycji całego cyklu. Wszystko to
razem przyjęliśmy jako zobowiązanie, starając się wywiązać z niego na miarę naszej
wiedzy i samowiedzy. Oto pierwsza część nowego podręcznika, tym razem zatytuło-
wana nieskromnie Antropologia kultury.
Tytuł ten był w zespole najczęściej dyskutowany, stąd potrzeba dodatkowego uza-
sadnienia. Tytuł Wprowadzenie do wiedzy o kulturze jest dziś zbyt skromny i za mało
wyraźny. Antropologiczno-kulturowa orientacja Wprowadzenia... była widoczna od
początku, a z każdą kolejną edycją ulegała wzmocnieniu. Wstęp do tego podręcznika
oraz nowa konstrukcja tematów orientację tę w pełni ujawniają. Konsekwencją ujaw-
nienia była konieczność zmiany tytułu. Można powiedzieć, że jest tym razem nie-
skromny i nadto wyraźny. Podręcznik nasz bowiem nosi nadal inicjacyjny charakter.
Ale tytuł „Wprowadzenie do antropologicznej wiedzy o kulturze” nie jest do przyję-
cia.
A.M.
8
Wstęp: wyobraźnia antropologiczna
1
Zob. początek ostatniego tekstu w tym zbiorze: Claude Lévi-Strauss, Jan Jakub Rousseau — twórca
nauk humanistycznych (przeł. L. Kolankiewicz), s. 569. Tamże odsyłacz do właściwego wydania rozprawy
Rousseau, wskazujący też autorski jej przypis, będący motywem przewodnim tego wstępu.
9
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
2
Wskazuję jedyne, jak dotąd, dwa polskie wydania obu tych dzieł: Edward B. Tylor, Cywilizacja
pierwotna. Badania rozwoju mitologii, filozofii, wiary, mowy, sztuki i zwyczajów, przeł. Z.A. Kowerska, wstęp
i dodatki dotyczące rzeczy słowiańskich, a zwłaszcza polskich oraz życiorys autora J. Karłowicz, i. 1, Warszawa
1896, s. 433; t. 2, Warszawa 1898, s. 418. Ten przekład, nad którym piecze sprawował wybitny etnograf, ma
błędny niestety tytuł: polskim odpowiednikiem Primitive Culture jest Kultura pierwotna, a nie Cywilizacja
pierwotna. Lewis H. Morgan, Społeczeństwo pierwotne czyli badanie kolei ludzkiego postępu od dzikości przez
barbarzyństwo do cywilizacji, przeł. A.B. (Aleksandra Bąkowska, przyjaciółka Aleksandra Świętochowskiego
— A.M.), objaśnienie i uzupełnienia Marksa – Engelsa, Warszawa 1887, s. 628. Należałoby oczekiwać, że
w stulecie tych edycji nastąpią zrewidowane i poprawione wznowienia. Zwłaszcza, że oba pomnikowe
przedsięwzięcia zostały wówczas zrealizowane środkami właściwie społecznymi — Morgana wydano nakładem
„Prawdy”, a Tylora nakładem „Głosu”.
10
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
zowanych” uprzednio w Londynie krajowców. Darwin był więc już z nimi obyty,
a wrażenia swoje zapisywał takim językiem, jaki uznał za stosowny. Były to więc,
pisał, „najnędzniejsze i najbardziej upośledzone istoty, jakie kiedykolwiek ogląda-
łem”. Te „upodlone”, przypominające operowe diabły „dzikusy”, były „wzrostu skarla-
łego”, miały „czarne, splątane kudły”, „skórę brudną i tłustą”, „zachowanie ich było
odrażające”, „gestykulacja gwałtowna”, „głos niemiły”, „język nie zasługiwał prawie
na miano artykułowanego”, a „od szybkiego gadania miały na ustach pianę”. Nic więc
dziwnego, że przypominały Darwinowi orangutany, oglądane niegdyś w londyńskim
zoologu.
To w tym opisie właśnie natykamy się na argument Rousseau, ale znamiennie od-
wrócony: „[...] nigdy nie przypuszczałbym, jak wielka jest różnica między człowie-
kiem dzikim a cywilizowanym. Jest ona większa niż między dzikim
a udomowionym zwierzęciem, o tyle większa, o ile człowiek ma większą niż zwie-
rzę możliwość doskonalenia się”3. Jakkolwiek relatywne znowuż wydałoby się nam
określenie tych różnic, można bez przesady powiedzieć, że gatunki zwierzęce opisy-
wał Darwin bardziej ludzkim językiem, niż ten gatunek ludzki, którego opis nasunął mu
język zwierzęcy. Można też przypuszczać, że nie znał maksymy, której polemicznego
przekształcenia dokonał, i nie wiedział, że jego portret dzikiego jest przeciwieństwem
wizerunku stworzonego przez Rousseau.
W języku tym bezwiednie wypowiadała się postawa, której właściwości miały zostać
wysublimowane jako n a u k a , z decydującym zresztą udziałem samego Darwina.
Nie wchodzę tu w kwestię socjaldarwinizmu czy nacjonaldarwinizmu, wyrosłe bez
woli twórcy ewolucjonizmu zarodki ideologicznych zwyrodnień. Arcydzieła idei po-
dobnie jak arcydzieła sztuki podlegają procesom recepcyjnym tak zawiłym, jak sploty
międzyludzkich relacji zawiązywanych za tym pośrednictwem, wystrzegam się
więc uproszczonych osądów. Rola Darwina w historii nauki jest niepodważalna,
a odnośne podręczniki pełne najwyższych jej ocen. Autor dzieła O powstawaniu ga-
tunków drogą doboru naturalnego... stworzył coś więcej niż teorię ewolucji biologicz-
nej, stworzył także wzór myślenia, czyli ewolucyjny — jak to się dziś określa — pa-
radygmat nauki. Paradygmat ten w tej samej mierze obowiązywał w biologii, co
w kosmologii i geologii, a także w socjologii i antropologii. Fakt, że powszechnym
uznaniem cieszyły się wówczas takie na przykład rozprawki, jak O ewolucji religii
u różnych ras ludzkich albo o Ewolucji rodzajów w historii literatury, jest pięknym
tego świadectwem.
Posługuję się pojęciem paradygmatu roboczo i pomijam dyskusje, jakie się wokół
niego toczą w filozofii4. Przyjmuję, że paradygmat wyodrębnia dziedziny nauki, okre-
3
Karol Darwin, Podróż na okręcie Beagle, przeł. K.W. Szarski, Warszawa 1951, s. 197. Wszystkie ujęte
w cudzysłów, a dotyczące Kaweskarów określenia pochodzą, z tego (X. Ziemia Ognista, s. 196-221) rozdziału
książki Darwina. Jean Raspail, autor poświęconego Kaweskarom prozatorskiego studium Qui se souvient des
Hommes..., Paris 1986, s. 302, cytuje najpewniej oryginalne sprawozdania Darwina dla Royal Society, więc
można tam znaleźć określenia jeszcze bardziej dosadne (por. s. 147-192). Wstrząsający rozdział X (Le
cannibales de la Junon, s. 205-249) opowiada o tym, jak na paryskiej wystawie światowej w roku 1878
pokazywano rodzinę Kaweskarów jako przykładowych ludożerców. Oto zoologia, by tak rzec stosowana i to
zaledwie sto lat temu. Istnieje dobry polski przekład książki Raspaila: Któż pamięta Ludzi z Ziemi Ognistej,
przeł. M. Puszczkiewicz, Warszawa 1990, s. 212. W tytule tylko nie oddaje on owej wyłączności etnonimu..
Kaweskarowie dla siebie nie byli bowiem Ludźmi z Ziemi Ognistej, lecz Ludźmi po prostu.
4
Wprowadził je, jak wiadomo, Thomas S. Kuhn w głośnej pracy The Structure of Scientific Revolution
(wyd. pol. Struktura rewolucji naukowych, tłum. H. Ostromęcka, tłumaczenie przejrzał, zredagował i posłowiem
zaopatrzył S. Amsterdamski, Warszawa 1968). Sam on nie zdefiniował pojęcia paradygmatu należycie, a na
11
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
śla tak zwane jej prawa, wskazuje problemy i sposoby ich rozwiązywania. Ale nie sam
paradygmat nauki nas tutaj zajmuje, lecz jego przednaukowe przesłanki, czyli właśnie
wyrażająca się w nim wyobraźnia. Czyż w relacji Darwina przesłanki te nie są schwy-
cone w działaniu, na gorącym, by tak rzec, uczynku? Czyż nie przemawia tu postawa
pewna, że Europejczyk jest koroną bytu, że pozycja ta jest gwarantowana prawami na-
tury, że prawa te są konieczne i rozumne? Natura jest tu nie tylko siłą, jest też mądro-
ścią, ma w sobie wzory doskonałości, a panem czyni tego, kto wzory te odczytuje — on
to innym istotom żywym wyznacza miejsce w hierarchii stworzeń. Oto przeświadczenia,
które wysublimują się potem i rektyfikują w teorii naukowej. Na Ziemi Ognistej Darwin
nie mówił leszcze o przetrwaniu najsilniejszych (czyli najdoskonalszych), ale już wie-
dział, ze „gatunki, które nie ewoluują, wymierają”. Peszerejowie (w swoim języku
nazywali się oni Kaweskar, czyli ludzie po prostu), ,,martwo urodzona gałąź”, jak ich
określił, wymarli naprawdę. W tym niestety się nie pomylił.
Kiedy załamuje się wyrażona w bezwiednej aksjologii tej relacji postawa, zasługu-
jąca na to, aby nazwać ją zoologiczną? Całość bytu, nie wyłączając człowieka i jego
tworów, czyni ona przyrodniczą, a jednocześnie odmienność od własnych wzorów
kulturowych klasyfikuje zoologicznie. Parafrazując Rousseau można powiedzieć, że
pod górnolotną nazwą poznawania świata uprawia się apologię samego siebie. Jestem
świadom, że przeżytki tej postawy tkwią w każdym z nas i dają o sobie znać w wielu
odruchach, także językowych (stąd różne skamieliny frazeologiczne typu: „jak pies”,
„jak świnia”, „jak osioł”), a źródłem ich są tak archaiczne złoża mentalne, jak te, któ-
re w niezliczonych plemionach i etniach ugruntowały samonazwania będące homo-
nimami nazwy ludzie. Jeśli Kaweskarom dla tej apoteozy wystarczała sama nazwa,
dżentelmenom z okrętu Beagle potrzebna była jeszcze nauka, która apoteozę uzasad-
niała, a jeden z nich zaczynał właśnie ją formułować. Etnocentryzm jest postawą tak
starą, jak mit genezy, każdej etni gwarantujący boski rodowód.
Pewna tajemnicza osobliwość tej sytuacji polegała na tym, że postawa ta została
odrzucona, zanim zdołała dojrzeć, odrzucił ją wcześniej Jan Jakub Rousseau, ale od-
rzucenie to nie zostało należycie dostrzeżone. Świadomość zeszło-wieczną, zwłaszcza
tę, która wyrażać się miała w konstrukcjach naukowych, zdominowała postawa Darwi-
na. Postawa Rousseau miała pewien odgłos u poetów, a nie uczonych czy myślicieli.
Trzeba było być romantycznym poetą, aby przejmować przesłanie „dziadów”, podobnie
jak, na drugim kontynencie, trzeba było być romantycznym powieściopisarzem, aby
utożsamiać się z „ostatnim Mohikaninem”. To, że powieściopisarz był znajomym
poety i razem jeździli konno w okolicach Rzymu, było głuchym trafem, gdyż nikt nie
zapisał ich rozmów.5 Lewis Henry Morgan natomiast zdawał się nie mieć wątpliwości:
„Historia rodu ludzkiego jedna jest w swym początku, jedna w doświadczeniu, jedna
w postępie”, pisał w przedsłowiu swego najsławniejszego dzieła. Podobnie Edward
zarzuty krytyków odpowiedział, że cała jego praca jest takądefinicją (zob. tegoż autora Dwa bieguny Tradycja
i nowatorstwo w badaniach naukowych, przeł. i posłowie S. Amsterdamski, Warszawa 1985. Przede wszystkim
rozdz. XII, Raz jeszcze o paradygmatach, s. 406-439). Stefan Amsterdamski przedstawia dyskusje wokół
koncepcji Kuhna oraz prezentuje własne stanowisko w swojej książce Między doświadczeniem a metafizyką,
Warszawa 1973. Zwłaszcza rozdz. 6, Reformacja i kontrreformacja: paradygmaty i programy badawcze, s. 162-
200.
5
Nie zapisał tego także wścibski Antoni Edward Odyniec, choć usłyszał, jak James Fenimore Cooper
wypytywał Adama Mickiewicza „o ducha i charakter Słowian i o plemiona koczujące na stepach”. Zob. A.E.
Odyniec, Listy z podróży t. 2. cz. III, oprac. M. Toporowski; cz. IV, oprac. M. Dernałowicz, Warszawa 1961, s.
194.
12
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
6
Aforyzm ten pochodzi z Legendy Młodej Polski (zob. Stanisław Brzozowski, Legenda Młodej Polski,
Studya o strukturze duszy kulturalnej, wyd. 2, Lwów 1910, reprint Kraków-Wrocław 1983, s 203), ale refutacja
ewolucjonizmu naturalistycznego stanowi właściwość macierzystą myśli krytycznej Brzozowskiego. Jej
wyrazem najbardziej przenikliwym i najbardziej tez dobitnym jest wczesna rozprawa Monistyczne pojmowanie
dziejów i filozofia krytyczna (pierwodruk pt. Monistyczne pojmowanie dziejów i idealizm społeczny, „Głos” maj-
grudzień 1904) przedrukowana w książce tegoż autora Kultura i zwie. Zagadnienia sztuki i twórczości. W walce
o światopogląd, Lwów 1907 (wyd.. ostatnie Warszawa 1973). Krytyka ta właśnie pozwala umieszczać
Brzozowskiego pośród klasyków myśli współczesnej (zob. np. Krzysztof Michalski, Heidegger i filozofia
współczesna. Warszawa 1978, s. 11), jej tez poświęcani wiele uwagi w swojej pracy o autorze Legendy Młodej
Polski (zob. Andrzej Mencwel, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej. Warszawa 1976,
zwłaszcza rozdz. VI, Modernistyczny antymodernizm, s. 226-279).
13
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
14
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
8
Zob. wybór tekstów w temacie VI, Osoba — osobowość — charakter społeczny, s. 221-257 oraz
Lektury uzupełniające tamże (s. 258-259), zwłaszcza prace A. Kardinera, R. Lintona, Z. Macha, D. Riesmana,
E. Sapira. Bardzo dobrym wprowadzeniem do tej problematyki jest wczesne studium Antoniny Kłoskowskiej
Koncepcje typu osobowości we współczesnej antropologii amerykańskiej, [w:] tejże autorki Z historii
i socjologii kultury, Warszawa 1969, s. 195-262. Zob. też Barbara Olszewska-Dyoniziak, Człowiek — Kultura
— Osobowość. Wstęp do klasycznej antropologii kultury, Kraków 1991, zwłaszcza rozdz. IX, Amerykańska
szkoła „kultury i osobowości”, s. 214-237.
15
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
sunek „naiwny” (jak w Europie średniowiecznej), a inne, gdy stosunek ten staje
się „sentymentalny” (jak w Europie nowoczesnej)9.
Kategoria osobowości zastąpiła współcześnie, dominującą jeszcze kilkadzie-
siąt lat temu w świadomości naukowej i mentalności potocznej, kategorię tempe-
ramentu. Temperament był wrodzony, zdeterminowany i statyczny, a jego siedli-
skiem mógł być kolor skóry, kształt czaszki albo wydzieliny gruczołów. Osobo-
wość jest stwarzana, kształtowana i dynamiczna, a urzeczywistnia się w interak-
cjach — z rodzicami, rodzeństwem, grupą rówieśniczą i społeczną. Nie trzeba
być wyznawcą psychoanalizy, aby uznać jej przełomowe tu znaczenie. Kategoria
osobowości, dynamiczna zarówno w tym, co świadome, jak i w tym, co
nieświadome, oraz we wzajemnych między tymi sferami relacjach — kształtowa-
na przez elementarne interakcje, których wzory są potem przenoszone na wszyst-
kie inne stosunki międzyludzkie — pozostanie dziełem Zygmunta Freuda, nawet
gdyby całe jej konkretne rozumienie (libido, id, ego, superego) miało zostać
zmienione. Nie ma wyobraźni antropologicznej bez kulturowego rozumienia oso-
bowości, nie ma tego rozumienia bez krytycznego przyswojenia psychoanalizy.
Kompleks Edypa nie jest uniwersalny, ponieważ właściwy jest europejskiej ro-
dzinie patriarchalnej. W melanezyjskiej rodzinie matrylinearnej nienawiść jest
odwrócona od ojca i skierowana ku wujowi (gdyż brat matki występuje w roli
ojca), a pokusy kazirodcze zwrócone są raczej ku siostrze, niż ku matce. Nawet
mit o kazirodztwie syna i matki zostaje zastąpiony przez mit o kazirodztwie brata
i siostry. W ten sposób polemizując z Freudem Malinowski naprawdę go po-
twierdza: w interakcjach oto kształtuje się nie tylko struktura osobowości, ale
nawet jej wyobraźnia10.
W tej perspektywie kategoria osobowości jest czymś więcej niż tylko jednym
z tematów antropologii kultury — jest jej osią myślową, albo gdy idzie o kształt
wyobraźni— ogniskową widzenia. Egipskie piramidy pozostają monumentalnym
absurdem bez wierzących w to, że zmarły nadal żyje w grobie, azteckie rytuały
ofiarne są zbrodniczym zwyrodnieniem bez pragnących podtrzymać nimi skle-
pienie niebieskie, a współczesne reżimy totalitarne znajdują swoje odzwiercie-
dlenie w rysopisie osobowości autorytarnej. Czas cykliczny i czas linearny, prze-
strzeń lokalna i globalna; wspólnota tradycyjna partycypująca w mistycznej jed-
ności bytu oraz osoba osiągająca autonomię jako kategoria prawna, etyczna
i filozoficzna; hierarchiczna struktura stanowa oparta na więziach osobowych
i demokratyczna struktura społeczna wsparta na związkach rzeczowych —
wszystko to są typologiczne idealizacje zrozumiałe naprawdę wtedy, gdy spoj-
rzymy na nie przez pryzmat osobowości. Nie jest ona skryta w żadnych organicz-
nych wydzielinach i nie podlega żadnej takiej determinacji. Jest przez kulturę
tworzona i w niej może być stwarzana. Na tym właśnie polega jej humanistyczny
sens.
9
Zob. Norbert Elias, O zachowaniu w sypialni (przeł. T. Zabłudowski), s. 208-217 tego tomu. Tamże (na
s. 213) przypis wyjaśniający sposób rozumienia tego, znanego z rozprawy Fryderyka Schillera, rozróżnienia.
10
Zob. studium Bronisława Malinowskiego, Seks i stłumienie w społeczności dzikich, w 6 tomie Dzieł
(Seks i stłumienie w społeczności dzikich oraz inne studia o płci, rodzinie i stosunkach pokrewieństwa, przeł. B.
Golda, G. Kubica, Z. Mach, Warszawa 1987, s. 17-203). Zwłaszcza cz. III, Psychoanaliza i antropologia (s.
111-138) stanowi ośrodek tej polemiki.
16
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
17
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
11
Bronisław Baczko pisał: „Przede wszystkim więc Jean-Jacques operuje koncepcją stanu natury jako
pewnym modelem teoretycznym. Nosi on charakter wyjaśniający i jeśli nawet jest hipotetyczny, to wiedza
o nim jest potrzebna, by zrozumieć istotę człowieka i przemian, którym on uległ”. Bronisław Baczko, Rousseau:
samotność i wspólnota, Warszawa 1964, s. 133-134. Podrozdział ten nosi tytuł: Charakter hipotezy o stanie
natury, a w dalszym ciągu cytowanego wywodu pojawia się, co znamienne, odesłanie do Lévi-Straussa
i pierwodruku jego rozprawy o Rousseau jako „twórcy nauk humanistycznych”.
12
O losie Ików zob. przejmującą książkę Colina M. Turnbulla, Ikonie, ludzie gór, przeł. B. Kuczborska,
Warszawa 1980; o Ishim, którym opiekowali się dwaj wielcy antropologowie amerykańscy Alfred Louis
Kroeber i Edward Sapir zob. Theodora Kroeber, Ishi, człowiek dwóch światów, przeł. J. Mroczkowska, Kraków
1978. To jedna z najpiękniejszych etnologicznych relacji, jakie udało mi się przeczytać.
13
Na znaczenie „pierwotności” w każdej kulturze, a nie tylko kulturach archaicznych kładł nacisk
podczas dyskusji Leszek Kolankiewicz i w tym względzie jestem jego dłużnikiem.
18
Andrzej Mencwel WSTĘP: WYOBRAŹNIA ANTROPOLOGICZNA
Nie ma wątpliwości, który z tych dwóch sposobów jej odzyskiwania jest właści-
wy, zwłaszcza że dobrze znamy złowrogie skutki wszelkich fundamentalizmów.
„Mała Itaka” jest ziemią obiecaną, a nie „Tysiącletnie Królestwo”.
Kultura jest nieustanną oscylacją pomiędzy tym, co pierwotne, a tym, co
wtórne. Pierwotne są bez wątpienia rodzina, pokrewieństwo i wspólnota, a wtór-
ne — własność, władza i państwo. Pierwotne jest również doświadczenie
świętości, duchowości i całości, a wtórna fabrykacja, materializacja
i racjonalizacja rzeczywistości. Różne, klasyczne już teorie trafnie wskazywały
bieguny tej oscylacji: sacrum i profanum, societas i civitas, wspólnota
i stowarzyszenie. W tej perspektywie antropologia kultury nie jest tylko wiedzą
o tym, co uprzednie i utracone, jest również wiedzą o tym, co niezbywalne. Nie
trzeba więc koniecznie uprawiać jej w lasach Majomby królestwa Loango. Można
pytać samego siebie, czy chodzi się prosto, pytać zatem o właściwe relacje po-
między tym, co święte i powszednie, plemienne i obywatelskie, społeczne
i państwowe, duchowe i intelektualne. Można zatem spojrzeć na siebie jak na
Pongo i uprawiać antropologię we własnym domu. Do czego podręcznik ten za-
chęca.
Andrzej Mencwel
19
I
POJĘCIE KULTURY
Heinrich Rickert
Człowiek i kultura
W gruncie rzeczy antropologię interesuje człowiek kultury, nie zaś człowiek natu-
ry. Nie oznacza to, iż temu, co nazywamy życiem „naturalnym”, chcielibyśmy od-
mówić wszelkiego znaczenia w kształtowaniu sensu naszego ludzkiego bytu. Sądzimy
tylko, że należy je w pewien sposób odnieść do sfery kultury, po to, by zyskało ono
znaczenie w odniesieniu do życia ludzkiego. Znaczenia tego trudno mu odmówić, bo-
wiem — o ile wiemy — nie istnieją w rzeczywistości „ludzie natury” wolni zupełnie
od uwikłań kulturowych. Możemy — co najwyżej — mówić o ubóstwie ich kultury.
Stąd też wszelkie społeczeństwa, jakimi zajmuje się antropologia, należy traktować
jako kulturowe.
Powstaje jednak pytanie, co w tym kontekście oznacza „kultura”, co zaś „natura”?
Oba te pojęcia rozumiane muszą być szeroko, tak by ujęły całe bogactwo naszych tu
przemyśleń, i najlepiej będzie, jeśli sięgniemy do ich pierwotnych znaczeń. Pojęcie
„natura” wywodzi się z terminu nasci. Wyraz ten określa to, co wzrosło, co powstało
samo z siebie, bez naszego udziału, to, co pozostawiliśmy jego własnemu rozwojowi.
Wówczas jest to coś czysto „naturalnego”. Kultura natomiast stanowi ogół tego, co
„pielęgnujemy”. Źródłem jest tu termin colere. Z etymologicznego punktu widzenia
nawiązać można by było przy tym do terminologii tyczącej uprawy roli. Płody kultury
to te, które człowiek pielęgnuje, którym w przeciwieństwie do płodów natury nie po-
zwala na swobodny rozwój. Uogólniając tę opozycję uzyskać możemy ogólne pojęcie
(umfassende Begriffe) natury i kultury.
Ważka filozoficznie jest przy tym inna jeszcze sprawa. Otóż temu, co naturalne,
pozwalamy na swobodny rozwój, bowiem nas nie „interesuje”. A co najwyżej zwraca
naszą uwagę jako „zielsko”, na które natykamy się w trakcie naszej działalności kultu-
rowej. To, co kultywujemy, pielęgnowane jest celem urzeczywistnienia w a r t o -
ś c i bądź stworzenia dóbr. Toteż w stwierdzeniu, iż antropologia ma w gruncie rzeczy
do czynienia z człowiekiem jako istotą kulturową, pojawia się ponownie znana nam
już kwestia. Oto kultura stanowi pojęcie z zakresu wartości (Wertbegriff),
wyjaśnianie zaś sensu życia dotyczy problemów wartości (Wertprobleme). Jeżeli
21
Heinrich Rickert CZŁOWIEK I KULTURA
śnianie zaś sensu życia dotyczy problemów wartości (Wertprobleme). Jeżeli tego,
co wzrosło „w sposób naturalny”, nie możemy uwzględnić jako czynnika sty-
mulującego bądź hamującego rozwój kultury, wówczas jako takie nie ma ono
jeszcze dla nas sensu, który dałby się wyjaśnić co do zawartości treściowej.
Wprawdzie już w pojedynczym organizmie zawarta jest pewna struktura podda-
jąca się rozumieniu, a zatem i pewien sens, przekształcający poszczególne części
w elementy całości, to jednak biologia nie musi troszczyć się o t r e ś ć sensu,
jako nauka przyrodnicza bowiem zwraca ona uwagę jedynie na sam fakt istnienia
struktury organicznej. Biologia dotyczy wyłącznie „życia naturalnego”. Nato-
miast zagadnienia antropologii filozoficznej powiązane są bezwzględnie
z pojęciem kultury. Dopiero w odniesieniu do rzeczywistości, której nie pozo-
stawiamy samej sobie i jej własnemu rozwojowi, lecz w pewien sposób „pielę-
gnujemy”, mówić możemy o sensie pełnym treści i o wartości tego tu bytu.
Trzeba przy tym zważyć, iż w sferze pojęć odróżniać należy opozycję między
naturą a kulturą od tego, co nazywamy opozycją między bytem cielesnym
a duchowym. Naturę przeciwstawia się chętnie „duchowi”. Powstaje przy tym
częstokroć plątanina wieloznacznych terminów. „Natura” może być bowiem
rozumiana jako byt cielesny, zaś „duch” — jako byt duchowy (seelische).
A skoro tak, to nie istnieje najmniejsze merytoryczne pokrewieństwo z rozważaną
przez nas opozycją. Pod pojęciem „duch” rozumieć można także byt mający sens,
w odróżnieniu od bytu c z y s t o psychicznego, indyferentnego wobec sensu.
Jednakże wówczas powiedzielibyśmy bardziej jednoznacznie, iż na oznaczenie
interesującej nas tu kwestii pod pojęciem „duch” rozumieć będziemy kulturę.
Możliwość zastąpienia słowa „duch” przez kulturę bierze się stąd, iż zgodnie
z często spotykaną tradycją językową, kulturę wiążemy ściślej z bytem duchowym
niż z cielesnym. Istota pozbawiona duszy niczego nie „pielęgnuje”, a zatem jej
związek z kulturą nie jest tak ścisły jak istoty duchowej (seelisches). Nie powinno
nas to jednak wprowadzić w błąd. Z jednej bowiem strony byt duchowy równie
dobrze jak byt cielesny traktować można jako czystą, tj. pozbawioną sensu natu-
rę, i tak przecież rzecz tę winna ujmować psychologia. Z drugiej zaś strony poję-
cie kultury daje się zastosować zarówno w odniesieniu do bytu cielesnego,
jak i duchowego.
By bliżej określić problemy antropologii, uwzględniając przy tym także poję-
cie kultury, sięgniemy [...] po kategorię całości. Uczonemu, który buduje ogólną
antropologię, łatwo przychodzi przyznanie priorytetu k o n k r e t n e j kulturze,
w ramach której prowadzi on swoją działalność naukową. A ponieważ jemu
samemu potrzebny jest przede wszystkim i n t e l e k t , toteż intelektowi jest
on skłonny przyznać szczególne miejsce w życiu kulturowym. T tak oto [...]
wyłania się problem intelektualnego (intellektualistischen) światopoglądu. Tam
bowiem, gdzie rozpowszechniony jest światopogląd intelektualny, myślenie ma
charakter j e d n o s t r o n n y . Sens życia ludzkiego upatruje się głównie
w kulturze naukowej. Ba, niekiedy nawet próbuje się wywieść stąd interpretację
samej „istoty”' świata w jego totalności. Wpływy intelektualizmu greckiego sięgają
najwyraźniej aż po czasy współczesne. Tym bardziej więc należy pamiętać, iż
życie „człowieka jako całości” to nie w y ł ą c z n i e myślenie teoretyczne i że
w związku z tym antropologia ogólna (umfassende Anthropologie) w żadnym
22
Heinrich Rickert CZŁOWIEK I KULTURA
razie nie ma prawa do określania sensu ogółu kultury z punktu widzenia nauki.
Teoretyk winien raczej swą partykularną „egzystencję”, a zwłaszcza swą pracę
naukową świadomie podporządkować ogólnej całości kulturowej, w łonie której
sam działa. Winien sobie zatem zdać sprawę, iż poszukiwanie prawdy naukowej
jest jedynie pewnym f r a g m e n t e m życia kulturowego, w porównaniu
z którym pozostałe obszary kulturowe są równie ważne, a może nawet ważniej-
sze i za takie należy je uznać w interesie myślenia uniwersalnego.
Skrócony szkic Heinricha Rickerta Der Mensch und die Kultur, opublikowany w tomie Grundprobleme der
Philosophie w 1934 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Heinrich Rickert, Człowiek i kultura, przeł. Beata Borowicz-Sierocka, [w:]
Neokantyzm, red. Beata Borowicz-Sierocka i Czesław Karkowski, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław
1984, s. 71-75.
23
Stefan Czarnowski
Kultura
24
Stefan Czarnowski KULTURA
25
Stefan Czarnowski KULTURA
jest strącić owoc znalezionym kijem, ale że kij przechowuje, ulepsza i z ulepszoną jego
postacią zapoznaje się jako dziecko za sprawą rodziców, i to, że nie tylko grzeje się
na słońcu, ale umie rozpalać ogień i sztukę tę przekazuje z pokolenia na pokolenie —
to sprawa zbiorowości. Nie gromady osobników żyjących w „stanie natury”, nie
ewangelicznych indywidualistów mających świat w obrzydzeniu — ale zbiorowości
zorganizowanej, przechowującej zdobycze duchowe i materialne i pomnażającej je.
L u d z k a jednostka jest tej kulturalnej zbiorowości wytworem. Już Staszic mawiał,
że „człowiek bez towarzystwa — tzn. bez społeczeństwa — nawet pomyśleć się nie
da”. My zaś dodajmy: bez tego dorobku, który dla zbiorowości ludzkiej jest treścią
i formą jej życia, który sprawia, że nie jest li tylko gromadą osobników jednego gatunku,
ale zespołem, istotnością żyjącą — s p o ł e c z e ń s t w e m . Wszystko w człowieku
ma początek społeczny i społecznie jest określone, poza tym jedynie, co wynika bezpo-
średnio z jego ustroju psychofizycznego.
II
Czyż jednak w świadomości każdego człowieka życie jego wewnętrzne nie prze-
ciwstawia się wyraźnie zarówno duchowemu, jak materialnemu środowisku? Siebie
samych przeżywamy, bezpośrednio siebie, gdy pożądamy i gdy rezygnujemy, gdy roz-
koszujemy się pięknem i gdy przepełnia nas obrzydzenie, gdy nas unosi namiętność
i gdy wysiłkiem woli opanowujemy się. Przeżycia te osiągają niekiedy napięcia tak
wielkie, że zatracamy poczucie rzeczywistości tego, co nas otacza. Sprzeczność obo-
wiązków doprowadzająca do samobójstwa, furia, w czasie której nie czujemy zadawa-
nych nam przez przeciwnika razów, ekstaza czyniąca mistyka niewrażliwym na świa-
tło, dźwięk, dotyk — to są rzeczywistości bezpośrednie, w których obliczu blednie
i pozorem się zdaje wszystko inne. Ale nawet i poza tymi wypadkami skrajnymi, to
że życie nasze wewnętrzne jest jednym, a to, co jest na zewnątrz, drugim, wydaje się
nam oczywiste. Przeciwstawiamy co chwila nas innym: „ja” z jednej strony — „resz-
ta”, „inni”, „świat cały” z drugiej. Przy czym treścią tak rozumianego „ja” jest zarówno
przedmiot gniewu, namiętności, radości, rozkoszy — jak sam gniew, przykrość czy
rozkosz. Zarówno to, co wyobrażamy sobie jako dobre lub złe, jako godne lub niegod-
ne, piękne lub brzydkie, jak nasz do tego stosunek.
Nie wynika stąd jednak, byśmy mieli — jak czyni wielu, zwłaszcza niemieckich
autorów — rozróżniać „kulturę” rozumianą jako rozwój duchowy jednostki
i „cywilizację” obejmującą materialny i organizacyjny dorobek zbiorowości, „kultu-
rze” przeciwstawioną. Fakt, że coś przeżywamy jako nasze własne, jedyne, nie znaczy
bynajmniej, by to, co się w nas zespoliło z nami w jedno, nie istniało poza nami.
Przytoczyliśmy przykład wyrzutów sumienia. Czyż kryteria, którymi się rządzi
sumienie, nie są różne zależnie od epoki historycznej, od klasy społecznej, od zawodu
wykonywanego, od przynależności do tej czy innej grupy etnicznej? Faktem jest, że
sumienie najbardziej cnotliwego Greka z czasów opiewanych przez Homera nie
reagowało tak samo, jak sumienie współczesnych Epikurowi, że to, co wydawało się
sprawiedliwym, dobrym, niewątpliwym naszym przodkom z okresu wojen kozackich,
dziś wydawałoby się nam oburzającym, jeśli nie wręcz zbrodniczym. I odwrotnie, wiele
z tego, co niegdyś za zbrodnie poczytywane było, dziś stało się nieomal obojętne.
A dziś w granicach jednego narodu, czyż jednaką jest we wszystkim etyka
26
Stefan Czarnowski KULTURA
jednego narodu, czyż jednaką jest we wszystkim etyka ziemianina i kupca, bankiera
i robotnika? Czyż to, co lekarza lub adwokata dyskwalifikuje moralnie — np. reklama
w celu odebrania klientów koledze — nie jest przyjęte w zawodzie kupieckim? Nawet
myślenie ludzkie ulega zmianom rozwojowym, które nie są zmianami zachodzącymi
w jednostce, ale w historii ludzkości. Już August Comte rozróżniał trzy ,,stany” rozwo-
jowe: teologiczny, metafizyczny i pozytywny. W podziale tym jest wiele schematycz-
ności i nie odpowiada on w zupełności naturalnemu podziałowi faktów takich, jak
obecnie je znamy. Niemniej myślenie ludzkie nie jest jednakie i nie jest zależne wyłącz-
nie od osobistej zdolności. Lévy-Bruhl dowiódł, że pewnemu okresowi rozwoju mate-
rialnego i organizacyjnego społeczeństw odpowiada inny niż nasz sposób wiązania my-
śli, nie „logiczny”, a „prelogiczny”.1 Australijski tubylec, a nawet Murzyn afrykański nie
myśli jak my. Nie dlatego, by biologicznie był do tego niezdolny, ale dlatego, że po-
rządek jego myślenia jest określony rozwojem zbiorowości, której jest członkiem.
Przeto, chociaż badanie metodami psychologii przebiegów zachodzących
w związku ze zjawiskiem kultury w granicach jednostkowego organizmu psychofizycz-
nego jest nie tylko uprawnione, ale konieczne — mamy tu bowiem do czynienia ze
szczególnym faktem indywidualnego przeżywania kultury — psychologia nie może być
drogą do poznania samego zjawiska jako takiego. Więcej: nie tylko psychologia
w rozumieniu powyższym, ale psychologia rozszerzona do przebiegów międzyludz-
kich. Podział faktów na psychiczne i materialne jest w odniesieniu do wszystkich
zjawisk społecznych, a zatem i do kultury, podziałem bezzasadnym.
W rzeczywistości społecznej nie mamy nigdy do czynienia z czystym psychizmem
ani z czystą materią. Wówczas nawet, gdy na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że
badamy li tylko psychiczne treści i formy, przekonywamy się, że są one zespolone
nierozdzielnie z faktami materialnymi. Normy moralne są tylko przez badaczy, myśli-
cieli, filozofów abstrahowanymi z faktów konkretnych, materialnych ogólnikami. Nie
istnieją poza naszymi głowami. To, co istnieje w życiu, co jest elementem kultury,
składnikiem życia społecznego, to czyny, czyli fakty materialne. Nie ma wierzenia re-
ligijnego bez obrzędów, to jest bez gestów, postaw cielesnych, czynności dotyczących
materialnych przedmiotów. Bóg abstrakcyjny może być i bywa kamieniem węgiel-
nym metafizyki. Bóg, będący przedmiotem religijnego kultu, jest powodem przy-
klęknięć, przeżegnań, padania na twarz, Dawidowych tańców przed Arką Przymierza.
Przyjmuje ofiary krwawe lub niekrwawe, jest czczony w materialnych symbolach,
przejawia się gromem, interweniuje co chwila w sprawach ludzi i przyrody. Nie jest
pojęciem oderwanym, obojętnym. Jest wyobrażany konkretnie i z wyobrażeniem tym
związane są, jak z każdym wyobrażeniem, ruchy mięśniowe. Nawet najbardziej ode-
rwane pojęcia nasze — np. matematyczne — skojarzone są z wyobrażeniami wzroko-
wymi i słownymi. Myślenie matematyczne nie może postępować bez symbolów kre-
ślonych lub pisanych, bez słów i zdań języka. I choć pojęcie trójkąta nie jest tym
samym, co trójkąt nakreślony na tablicy, musi mistrz kształcący ucznia przekazy-
wać mu kulturę matematyczną za pośrednictwem dźwięków mowy, wytwarzanych
ruchami mięśni w materialnym powietrzu i za pośrednictwem rysowanych, kreślo-
nych, wycinanych — zawsze materialnych trójkątów. Kultury, która by była jedynie
„duchową”, nie ma i być nie może.
1
Zob. w tym tomie Lucien Lévy-Bruhl, Partycypacja mistyczna, rozdz. IX, Kultura tradycyjna. s 353-
366 (przyp. red. tomu).
27
Stefan Czarnowski KULTURA
28
Stefan Czarnowski KULTURA
III
Ale nie cały dorobek zbiorowości zaliczony być może do kultury. Nie mamy za
świadectwo kultury językowej faktu, że mieszkańcy poszczególnej wioski mówią
swoistym narzeczem. Natomiast wszyscy zgodzimy się na to, że faktem kulturowym
jest istnienie języka literackiego, którego prawideł gramatycznych i fonetyki nikt nie
zachowuje w pełni w mowie potocznej, codziennej, który jest jednak obiektywnym
wzorem dla wszystkich porozumiewających się z sobą członków danego narodu.
Mamy w Polsce, w Niemczech, we Francji itd. mnóstwo narzeczy. Podobne są do sie-
bie tak, że np. nie używając języka literackiego Mazur spod Łomży rozmawia swobod-
nie z Wielkopolaninem. Ale w mowie Mazura są zwroty, intonacje, właściwości wy-
mowy, których nie ma u Wielkopolanina, i odwrotnie. Niektóre terminy mają odmienne
nieco znaczenie w ustach każdego z nich. Nawet wówczas, gdy jeden i drugi należą
do klasy społecznej, w której mówienie wspólnym literackim językiem polskim obo-
wiązuje, rozpoznajemy bez trudu, skąd każdy z mówiących pochodzi. Co więcej, gdy
kogoś słyszymy bardzo ściśle trzymającego się norm języka literackiego, zwłaszcza
w wymowie, mamy wrażenie sztuczności. „Mówi, jakby się mówić nauczył z książki”.
Powiedzenie wielkiego włoskiego lingwisty, De Gubernatisa, że „włoskim językiem nie
mówił nigdy nikt: jest to język «pisma»„ — może być zastosowane do każdego literac-
kiego języka. I jeszcze jedno: gwara potoczna jest nie tylko przestrzennie ograniczona.
Jest mało ustalona. Jej wymowa, gramatyka, znaczenie wyrazów zmieniają się co poko-
lenie, chyba że obecność języka literackiego działa hamująco na zmiany. U ludzi pier-
wotnych częstokroć wnuki nie mogą porozumieć się z dziadami. My czytamy swobod-
nie autorów naszych sprzed lat paruset i jeśli najstarsi z nich, np. Mikołaj Rej, sprawiają
nam trudności, są one bodajże mniejsze niż te, które odczuwałby Podhalanin przy spo-
tkaniu z Kaszubem.
To, co zauważamy w stosunku do języka, dotyczy każdej innej dziedziny dorobku
społecznego. Fakt, że pewna grupka australijskich krajowców uważa kangura za istotę
związaną z nią węzłem mitycznego pokrewieństwa, inna zaś grupa podobna trzyma to
samo o jaszczurce, nie czyni z kangura ani z jaszczurki elementu kultury. Elementem
takim jest nie wierzenie dotyczące poszczególnego gatunku zwierzęcego, odmiennego
w każdej grupie, ale wyobrażenie, że między gatunkami zwierzęcymi a grupami ludz-
kimi istnieją ścisłe związki, że los zwierząt wpływa na losy grupy, że tych t o t e m ó w
(wyraz amerykański oznaczający gatunki z grupami ludzkimi zespolone) nie można spo-
żywać, krzywdzić, że należą im się obrzędy. Kulturą jest totemizm — system religij-
no-społeczny wspólny wielu ludziom rozsianym na znacznej przestrzeni, mówiącym
językami różnymi i należącym do różnych ras. Podobnie jest ze sprzętem, z narzędzia-
mi, ze zdobnictwem. Każda dziewczyna huculska inne robi wielkanocne pisanki. Ale
jest właściwy każdej wsi ustalony styl tych pisanek i wszystkie pisanki huculskie,
mimo istniejących w nich odmian, wzorami swymi, doborem barw, ich stosunkiem nie
wykraczają poza granice określone wspólnym stylem huculskim, niezależnym od osobi-
stego smaku czy umiejętności każdej dziewczyny. Jest ponadto zwyczaj nakazujący
przygotowywanie pisanek na Wielkanoc. Ten styl i ten zwyczaj to są rzeczy ustalone
i wspólne, rzeczy o b i e k t y w n e . To kultura. Gdybyśmy mieli zamiar studiować
pisanki, moglibyśmy użyć terminu „kultura pisankowa”, podobnie jak etnolog używa
29
Stefan Czarnowski KULTURA
log używa terminów „kultura łuku” lub „kultura totemiczna” dla oznaczenia tego, co
łączy bardzo skądinąd różne grupy.
Element dorobku społecznego zaliczony być przeto może do kultury wówczas
dopiero, gdy zdolny się stanie być dobrem wspólnym szeregu grup ludzkich.
Inaczej mówiąc, gdy z jednej strony oderwie się od jego wytwórcy czy wytwór-
ców o tyle, że przyjęty być może przez grupy inne — z drugiej, gdy się ustali
jako wzór niezależny od przypadkowych okoliczności. Wzór przedmiotu, ozdoby,
obrzędu. Formuła wierzenia, postępowania technicznego, sposobu zachowania się.
Kultura jest w swej istocie zjawiskiem międzygrupowym. Nie ma swoistej kultury
poszczególnej rodziny, poszczególnego klanu totemicznego, poszczególnego
warsztatu czy fabryki. Jest kultura, w której mają udział rodziny, klany, robotnicy
pracujący w zakładach rozmaitych. Jest kultura zawodu lekarskiego, prawniczego,
kupieckiego. Jest kultura mieszczańska i włościańska, burżuazyjna i robotnicza,
wspólna dla wielu krajów, wielu miast, wielu wiosek, wytworzona w różnych
ogniskach i ustalona w drodze wymiany i wyrównania. Gdyby termin ten nie był
zbyt wieloznaczny, zbyt wytarty — moglibyśmy nazwać kulturę zjawiskiem mię-
dzynarodowym przejawiającym się w lokalnych formach. Taką jest niewątpliwie
kultura, którą żyjemy obecnie — my, Europejczycy nowocześni. Wolimy mówić
„międzygrupowa”, ponieważ nie wszystkie ludy ukonstytuowały się w narody —
naród jest rozwojową formą organizacji późną— a wszystkie mają udział
w kulturze. Uzupełnijmy to, cośmy powiedzieli, tylko sformułowaniem narzucają-
cego się stwierdzenia: kultura jest zjawiskiem geograficznym, w tym rozumieniu
rozszerza się na pewnych obszarach, łącząc w wyższego rzędu wspólnotę za-
mieszkałe tam grupy. Wiedzą o tym dobrze etnologowie, którzy operują nieustan-
nie pojęciem „kręgu kulturowego”.
Doszliśmy do punktu, w którym możemy kulturę określić. Jest nią: c a ł o -
kształt zobiektywizowanych elementów dorobku
społecznego, wspólnych szeregowi grup i z racji
swej obiektywności ustalonych i zdolnych roz-
szerzać się przestrzennie.
Fragment rozdziału wstępnego książki Stefana Czarnowskiego Kultura napisanej w latach 1933-1937, a wy-
danej po raz pierwszy w 1938 roku.
Przedruk według wydania: Stefan Czarnowski, Dzieła, oprac. Nina Assorodobraj i Stanisław Ossowski, PWN,
Warszawa 1956, t. 1, Studia z historii kultury, s. 13-20.
30
Bronisław Malinowski
31
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
rowy standard życiowy oznacza, że pojawiają, się nowe potrzeby i ludzkie zachowanie
jest zdeterminowane przez nowe konieczności. Tradycja kulturowa jest przenoszona
z pokolenia na pokolenie. System wychowawczy musi istnieć w każdej kulturze. Po-
rządek i prawo musza, być zachowywane, skoro współdziałanie jest istotą wszelkiego
działania w obrębie kultury. W każdym społeczeństwie muszą istnieć urządzenia sank-
cjonujące obyczaje, etykę i prawo. Materialny substrat kultury musi być odnawiany
oraz utrzymywany przez pracę. Z tego wynika, iż pewne formy ekonomicznej organi-
zacji są konieczne nawet w najbardziej prymitywnych kulturach.
Tak więc człowiek zaspokaja przede wszystkim potrzeby swego organizmu. Musi
stworzyć odnośne urządzenia oraz żywi się, ogrzewa, buduje domy, ubiera się lub
chroni przed zimnem, wiatrem i niepogodą. Zapewnia sobie obronę przed zewnętrznymi
niebezpieczeństwami fizycznymi oraz zwierzęcymi i ludzkimi wrogami. Wszystkie te
elementarne problemy ludzie rozwiązują za pomocą wytworów, organizacji współdzia-
łania oraz przez rozwój wiedzy, tworzenie etyki i pojęć wartościujących. Spróbujemy
pokazać, że można stworzyć teorię, która będzie wiązała podstawowe potrzeby i ich
zaspokojenie w ramach kultury z powstaniem nowych potrzeb kulturalnych, i że te nowe
potrzeby stają się wtórnym czynnikiem determinującym człowieka i społeczeństwo.
Będziemy rozróżniać wymogi instrumentalne, powstające z działalności ekonomicznej,
normatywnej, wychowawczej i politycznej, oraz potrzeby integratywne. Wymienimy
tutaj naukę, religię i magię. Działalność artystyczną i rozrywkową powiążemy bezpo-
średnio z pewnymi fizjologicznymi cechami ludzkiego organizmu i jednocześnie poka-
że-my jej powiązanie z takimi rodzajami zorganizowanych czynności, jak działalność
magiczna, wytwórcza i wierzenia religijne.
Jeśli taka analiza wyjawi nam, że biorąc poszczególną kulturę jako koherentną całość
możemy stwierdzić pewną ilość powszechnych determinant, które ją określają, to może-
my wówczas sformułować szereg tez, które spełnią rolę drogowskazów w badaniach
terenowych, mierników w pracach porównawczych i ogólnej skali w procesie prze-
mian i adaptacji kulturowych. W takim ujęciu kultura przestanie nam się wydawać
„łataniną ze strzępów i gałganów”, tak jak wygląda w ujęciu niektórych współcze-
snych antropologów. Odrzucamy tezę, że „nie można dokonać żadnych ogólnych po-
miarów zjawisk kulturowych” i że „prawa procesów kulturowych są nieokreślone, ja-
łowe i bezużyteczne”.
Naukowa analiza kultury mogąc wskazywać różne systemy rzeczywistości podlega-
jące prawom ogólnym staje się drogowskazem w pracach terenowych jako środek iden-
tyfikacji rzeczywistości kulturowych, a także podstawą inżynierii socjalnej. Analiza
naszkicowana przed chwilą, w której próbujemy określić stosunek pomiędzy działalno-
ścią kulturową a ludzkimi potrzebami, podstawowymi lub pochodnymi, może być na-
zwana funkcjonalną. Funkcja nie może być określona inaczej niż jako zaspokojenie
potrzeb przez działalność, w której ludzie jednoczą się, korzystając z wytworów i kon-
sumują dobra. Już ta definicja implikuje inną zasadę, która może być związana z każdą
fazą postępowania w ramach kultury. Istotnym pojęciem jest tutaj o r g a n i z a c j a .
Aby wykonać jakiekolwiek zamierzenie, osiągnąć cel, ludzie organizują się. Jak
pokażemy, organizacja zawiera w sobie określony schemat lub strukturę, której główne
czynniki są uniwersalne, tzn. mogą występować we wszystkich zorganizowanych
grupach, które znów w swej typowej formie są powszechne dla ludzkiego spo-
łeczeństwa.
32
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
Proponuję nazwać taką jednostkę organizacyjną starym, lecz nie zawsze jasno zdefi-
niowanym czy konsekwentnie używanym terminem— instytucja. Pojęcie to zawiera
zespół tradycyjnych wartości, do których ludzie wspólnie doszli. Implikuje ono rów-
nież, że ludzie ci pozostają w określonych stosunkach pomiędzy sobą i wobec fizycz-
nej części otaczającego ich środowiska, naturalnego i sztucznego. W imię celów lub
tradycyjnych przyzwyczajeń, posłuszni specyficznym normom swego stowarzyszenia,
pracując z pomocą materialnych urządzeń, ludzie działają wspólnie i w ten sposób za-
spokajają swoje potrzeby, wywierając jednocześnie wpływ na otaczające ich środowi-
sko. Ta wstępna definicja zostanie potem wyrażona precyzyjniej, dokładniej i dobit-
niej. Na razie pragnę podkreślić, że jeśli antropolog i jego towarzysz humanista nie
uzgodnią, co to jest określona jednostka w konkretnej rzeczywistości kulturowej, to
nigdy nie będzie nauki o cywilizacji. Jeśli osiągniemy tę zgodę i jeśli rozwiniemy
pewne uniwersalnie ważne zasady instytucjonalnego działania, to będziemy mogli
stworzyć naukowe podstawy dla naszych empirycznych i teoretycznych poszukiwań.
Oczywiście z tych dwóch schematów analizy nie wynika, że wszystkie kultury są
identyczne ani że badania kultury muszą dostarczyć tylko identyczności czy podo-
bieństw, a nie różnic kulturowych. Sądzę, że aby zrozumieć te różnice, niezbędna jest
wyraźna skala porównawcza. Wtedy możliwe będzie pokazanie, iż większość tych róż-
nic, przypisywanych często specyficznemu, narodowemu lub plemiennemu duchowi —
i to nie tylko w teorii narodowego socjalizmu — jest spowodowana przez instytucje zor-
ganizowane wokół pewnych bardziej wyspecjalizowanych potrzeb lub wartości. Takie
zjawiska, jak polowanie na głowy, niezwykłe akty rytualne związane ze śmiercią, po-
grzeby oraz obrządki magiczne, mogą być najlepiej zrozumiane jako lokalny, choć
specjalnie wyolbrzymiony, wyraz ogólnoludzkich tendencji i idei.
Nasze dwa rodzaje analizy, funkcjonalna i instytucjonalna, pozwolą nam na kon-
kretniejsze, dokładniejsze i bardziej wyczerpujące zdefiniowanie kultury. Kultura jest
całością złożoną z częściowo autonomicznych, częściowo współzależnych instytucji.
Tworzy ona całość z serii zasad takich, jak wspólność krwi przez prokreację; sąsiedz-
two związane z współdziałaniem; specjalizacja czynności i ostatnie, choć nie naj-
mniej istotne, stosowanie siły w organizacji politycznej. Każda kultura swoją kom-
pletność i samowystarczalność zawdzięcza temu, że zaspokaja cały szereg podstawo-
wych potrzeb, instrumentalnych i integratywnych. Sugestia obecnie czyniona, że każda
kultura ogarnia jedynie mały wycinek swych możliwości, jest, przynajmniej w pew-
nym sensie, zupełnie błędna.
Gdy będziemy obserwować wszystkie przejawy wszelkich kultur na świecie, to
oczywiście znajdziemy tam takie elementy, jak: kanibalizm, polowanie na głowy, ku-
wada, potlacz, kula,1 palenie ciał, mumifikacja i wiele drobnych peryferyjnych osobli-
wości. Z tego punktu widzenia oczywiście żadna pojedyncza kultura nie zawiera
wszystkich wyszczególnionych kaprysów i osobliwości wszystkich innych kultur. Takie
podejście jest, jak mniemam, wysoce nienaukowe. Zawodzi ono przede wszystkim
już przy określaniu, co należy traktować jako realne i istotne elementy kultury. Za-
wodzi również, gdy ma dać nam klucz do porównywania pewnych wyraźnie egzotycz-
nych „jednostek” z obyczajami lub kulturowymi urządzeniami innych społeczeństw.
Pokażemy pewne zjawiska, które początkowo wydają się bardzo dziwne, a w gruncie
1
Zob. właściwe hasła [w:] Słownik etnologiczny red. Z. Staszczak, Warszawa-Poznań 1987,(przyp. red.
tomu).
33
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
34
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
w słowie drukowanym. Znajduje zwolenników wśród wielu ludzi. Może być zastoso-
wane praktycznie lub przynajmniej porównane z innymi gałęziami wiedzy i można
wtedy powiedzieć, że spełnia ono pewną specyficzną rolę pomnażania naszej wiedzy.
Jeśli z tego punktu widzenia będziemy badać jakikolwiek ruch, choćby taki, jak prohi-
bicja czy dążenie do kontroli urodzin, fundamentalizm czy nudyzm, działalność komi-
tetu popierającego kontakty międzyrasowe czy takie organizacje, jak Bund, Ku-Klux-
Klan czy Akcja Społeczna brata Coughlina, zauważymy w nich wszystkich uznanie
wspólności celów. Będziemy również badali organizację takiego ruchu ze względu na
kierownictwo, prawa własności, podział funkcji i czynności, obowiązki i źródła zy-
sków. Będziemy rejestrować techniczne, etyczne, naukowe i prawne reguły lub re-
gulaminy rządzące postępowaniem grup; byłoby również pożyteczne porównać te reguły
ze współczesnym postępowaniem ludzi. W końcu będziemy oceniać pozycję takiej gru-
py ze względu na społeczeństwo jako całość, czyli określać jej funkcję.
Wierni swoim zasadom, rozpoczęliśmy od naszej własnej cywilizacji, przekonani, że
antropologia równie dobrze może zaczynać się w domu. Rozpoczynaliśmy także od
analizy, czy idea, zasada, metoda technologiczna, religijne objawienie czy postawa
moralna mają jakieś znaczenie społeczne lub kulturalne wówczas, gdy nie są powiązane
z jakimś typem organizacji. Nasza odpowiedź była wyraźnie negatywna. Jakiś pogląd,
nurt etyczny, największe odkrycie przemysłowe są kulturalnym zerem i pustką tak dłu-
go, jak długo ograniczają się tylko do jednej głowy. Czy Hitler rozwinąłby całą swoją
rasistowską doktrynę, całą swoją wizję sfaszyzowanych Niemiec i świata ujarzmionego
przez właściwych władców, czyli Niemcy faszystowskie; czy dokonałby masakry Ży-
dów, Polaków, Holendrów czy Anglików i podjął podbój świata — gdyby dokonywało
się to wszystko jedynie w jego głowie? Gdyby tak było, świat byłby szczęśliwy, a nauka
o kulturze i barbarzyństwie straciłaby jeden ze swych najdobitniejszych i potwornych
przykładów, jak inicjatywa jednostki, trafiając na urodzajną glebę, może doprowadzić do
powszechnych nieszczęść i światowego przelewu krwi, głodu i korupcji. Możemy
stwierdzić — w innej intencji — że podobnie byłoby z odkryciami Izaaka Newtona,
dramatami Szekspira, ideami Mahometa, św. Franciszka czy Chrystusa. Ani historia, ani
socjologia, ani antropologia nie zajmują się tym, co zachodzi i pozostaje w głowie jed-
nostki, aczkolwiek w wielu z nich może kryć się geniusz, wizja, natchnienie czy
złość. Dlatego twierdzimy tutaj, że nauka o ludzkim postępowaniu zaczyna się ra-
zem z powstaniem organizacji.
Istnieją jednakże w historycznym rozwoju pewne rodzaje zgodnego działania, które
nie są spowodowane inicjatywą jednostki. Każdy człowiek rodząc się zastaje rodzinę,
religię, system wiedzy, określone uwarstwienie społeczne i ustrój polityczny, często
istniejące na wiele lat przed nim, nie zmieniające się lub nawet nie działające podczas
jego życia. Uzupełnijmy naszą dotychczasową analizę spojrzeniem na nas samych.
Istotnie, jesteśmy posłuszni naszym przeznaczeniom codziennie i w całym naszym
życiu. Widzimy, że jedynie w zorganizowanej grupie i poprzez zorganizowaną dzia-
łalność jednostka może zaspokoić swoje zainteresowania i potrzeby oraz osiągnąć suk-
ces. Rozważcie swą własną egzystencję lub kogoś ze znajomych, czy przyjaciół.
Człowiek idzie spać i budzi się w swym domu, w zajeździe, obozie lub w jakiejś „in-
stytucji”, czy to jest Sing-Sing, klasztor czy bursa akademicka. Każda z nich reprezen-
tuje system zorganizowanych i skoordynowanych działań, w każdej dawana jest
i brana usługa, w każdej zapewnione jest bardziej lub mniej komfortowe schronienie,
35
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
każda z nich ma wydatki i wpływy, każda obejmuje zorganizowane grupy ludzi za-
rządzających i każda posiada zespół reguł mniej lub bardziej skodyfikowanych, do
których mieszkańcy muszą się stosować.
Organizacja wszystkich tych instytucji, takich jak dom, pensjonat, dom poprawczy,
jest oparta na konstytucyjnym prawie, na grupie wartości i umów. Każda z nich rów-
nież zaspokaja zespół potrzeb mieszkańców i społeczeństwa jako całości i w ten sposób
wypełnia swoją funkcję. Jeśli nie jest to klasztor czy Sing-Sing, człowiek po obudzeniu
się spełnia niezbędne higieniczne czynności, myje się, spożywa poranny posiłek
i wychodzi na zewnątrz. Następnie przystępuje do swoich interesów albo dokonuje za-
kupów, albo też rozwija sztukę przekonywania ludzi kolportując swoje idee czy towary.
W każdym wypadku działalność tej jednostki jest określona przez związek
z handlowymi i przemysłowymi interesami, związek ze szkołą czy instytucją religijną,
stowarzyszeniem politycznym czy organizacją artystyczną, w których to organizacjach
jest urzędnikiem lub pracownikiem. Jeżeli badamy codzienne zachowanie się jakiegoś
osobnika, mężczyzny czy kobiety, młodego czy starego, zdrowego czy chorego, za-
uważymy, że wszystkie fazy jego egzystencji muszą być związane z tym czy innym
systemem zorganizowanych działań ludzkich, na które można podzielić naszą kulturę;
zlepek tych organizacji tworzy naszą kulturę. Dom i przedsiębiorstwo, rezydencja
i szpital, klub i szkoła, frakcja polityczna i kościół — wszędzie odkryjemy miejsce,
grupę, zespół regulaminów, reguły techniczne oraz przywileje i funkcje.
Pełniejsza analiza wykaże ponadto, że w każdym wypadku mamy wyraźnie określo-
ną obiektywną podstawę dla naszej analizy, tak więc badamy środowisko wraz
z przynależnymi doń specjalnymi obiektami, jak budynki, urządzenia i kapitał zainwe-
stowany w tę instytucję. Przekonamy się również, że aby w pełni zrozumieć klub atle-
tyczny czy laboratorium naukowe, kościół czy muzeum, musimy zapoznać się
z regułami prawnymi, technicznymi i administracyjnymi, które koordynują działal-
ność członków tych organizacji. Personel pracujący w którejś z wymienionych in-
stytucji należy traktować jako zorganizowaną grupę, a to znaczy, że musimy stwier-
dzić hierarchię, podział funkcji i stan prawny każdego jej członka oraz jego stosunek
do pozostałych uczestników. Prawa czy normy są zawsze formułowane, aby określić
zachowanie idealne. Porównanie tego ideału z aktualnym postępowaniem jest jednym
z najważniejszych zadań antropologa i socjologa zajmującego się badaniami terenowy-
mi. W naszej analizie będziemy zawsze jasno i wyraźnie odróżniać prawa czy normy
od działania.
Organizacja każdego takiego systemu działań wymaga również uznania pewnych
podstawowych wartości i praw. Jest to zawsze organizacja ludzi dla wypełnienia dane-
go celu, zaakceptowana przez nich i uznana przez ogół. Nawet wtedy, gdy weźmiemy
pod uwagę bandę kryminalistów, widzimy, że ma ona również swą własną zasadę
konstytucjonalną, określającą jej cele i zamiary, podczas gdy społeczeństwo jako całość,
a w szczególności organa prawa i porządku, traktują ją jako kryminalną organizację, to
znaczy jako coś niebezpiecznego, co powinno być wykryte i ukarane. Jasne jest, że
należy rozróżniać zasadę naczelną, czyli uznany cel grupy, i funkcję, czyli ostateczny
efekt jej działalności. Zasada naczelna jest to idea instytucji uznana przez członków
grupy i określona przez społeczeństwo. Funkcja jest to rola danej instytucji
w ramach ogólnego schematu kultury, określana przez badania socjologa prowadzone
w prymitywnym czy rozwiniętym społeczeństwie.
36
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
Jednym słowem, jeśli chcemy dać opis egzystencji jednostki w naszej cywilizacji
lub w jakiejś innej kulturze, to będziemy musieli połączyć jej działalność ze społecznym
schematem organizacji życia, czyli z systemem instytucji przeważających w danej kul-
turze. Najlepszy opis konkretnej rzeczywistości kulturowej powinien polegać na wy-
liczeniu i analizie wszystkich instytucji istniejących w danym społeczeństwie.
Przypuszczam, że ten typ socjologicznego ujęcia jest przy ocenianiu kultur
j społeczeństw de facto praktykowany, choć teoretycznie, jako zasada, nie zawsze sfor-
mułowany przez historyków czy badaczy pracujących nad zagadnieniami ekonomii,
polityki bądź w innych dziedzinach nauk społecznych. Historyk zajmuje się bardzo dużo
instytucjami politycznymi. Ekonomista bada instytucje zorganizowane dla produkcji,
wymiany i konsumpcji dóbr. Ten, kto zajmuje się historią nauki lub religii czy studiami
porównawczymi nad systemami wiedzy lub religii, ma również do czynienia —
w większym lub mniejszym stopniu — ze zjawiskami ludzkiej wiedzy czy religii jako
z zorganizowanymi jednostkami. Jednakże w badaniu tego, co zwykle nazywa się
duchowym aspektem cywilizacji, nie zawsze przyjmuje się trzeźwe i konkretne podej-
ście do sprawy, czyli rozpatrywanie zjawisk duchowych w powiązaniu z organizacją
społeczeństwa. Historia filozofii, doktryn politycznych, odkryć, historia sztuki często
lekceważą fakty, że wszelka indywidualna inspiracja tylko wtedy może się stać rzeczy-
wistością kulturową, jeśli może ukształtować publiczną opinię grupy, znaleźć materialne
środki wyrazu i wcielić się w instytucję.
Z drugiej strony, ekonomista jest czasem skłonny nie doceniać faktu, że o ile syste-
my produkcji i własności niewątpliwie określają cały szereg przejawów życia ludzkiego,
to i na odwrót, systemy wiedzy i etyki oddziałują na gospodarkę. Innymi słowy,
skrajne marksistowskie stanowisko, które traktuje system organizacji ekonomicznej
jako ostateczną detenninantę kultury, wydaje się nie doceniać dwóch podstawowych
momentów tutaj podkreślanych: (1) pojęcia zasady konstytucjonalnej, za pomocą któ-
rego stwierdzamy, że każdy system produkcji zależy od wiedzy, standardu życiowego
określonego przez cały szereg czynników kulturowych, systemu prawnego oraz siły po-
litycznej; (2) pojęcia funkcji, dzięki któremu widzimy, że podział i konsumpcja są
w równym stopniu zależne od kultury, jak od organizacji produkcji. Innymi słowy,
analiza tutaj przedstawiona podkreśla, że w każdej dyscyplinie społecznej powinno
istnieć stałe kontrolowanie i sprawdzanie różnych pojęć dotyczących rzeczywistości
kulturowej, aby uniknąć hipostaz i poszukiwania „pierwszej” lub „prawdziwej”
przyczyny.
Przechodząc od naszej kultury do innej, mniej znanej i bardziej egzotycznej, znajdu-
jemy wyraźnie tę samą sytuację. Chińska cywilizacja różni się od naszej organizacją ży-
cia rodzinnego i oddawaniem czci przodkom, strukturą wiejską i municypalną, istnie-
niem rozległego systemu plemiennego i — oczywiście — ekonomiczna i polityczna or-
ganizacja kraju. Badając plemię australijskie widzimy małe grupy rodzinne, hordy,
w które wiążą się rodziny, stany małżeńskie, grupy ukształtowane wedle wieku i klany
totemiczne. Opis każdej takiej jednostki nabierze znaczenia i stanie się zrozumiały tylko
wtedy, gdy będziemy rozpatrywać organizację społeczeństwa w powiązaniu z mate-
rialnym środowiskiem; jeżeli zgromadzimy kodeks praw obowiązujących w każdej
grupie i pokażemy, jak został on przez krajowców wyprowadzony z pewnych ogólnych
zasad, mających zawsze legendarne, historyczne czy mitologiczne podłoże starych
i pierwotnych objawień. Będziemy oceniać funkcję każdego systemu zorganizowa-
nych działań w odniesieniu do zasadniczych typów działalności i ich wpływy na
37
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
38
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
zostaje faktem, że żaden poważny badacz terenowy nie może badać plemienia bez do-
brej znajomości ogólnej teorii pierwotnego życia rodzinnego, praw pochodzenia
i pokrewieństwa oraz kształtowania się grup dalszych krewnych, choć istnieje wiele
kontrowersji na temat „źródeł” małżeństwa i rodziny, rzeczywistego znaczenia przyna-
leżności plemiennej, językowych czy innych przejawów klasyfikacyjnego systemu po-
krewieństwa. Możemy więc w skrócie telegraficznym powtórzyć, że należy badać re-
produktywną zasadę społecznej integracji, prawo małżeńskie, pochodzenie i pokre-
wieństwo oraz wszystkie ich konsekwencje w strukturze społecznej.
Inną ogólną zasadą grupowania się jest bliskość i sąsiedztwo. Istotą życia społeczne-
go jest współdziałanie. Ludzie mogą wymieniać swoje usługi, pracować wspólnie, uzu-
pełniać swoje umiejętności tylko wtedy, gdy przebywają na tym samym obszarze.
A z drugiej strony ludzie, którzy są sąsiadami, muszą osiągać porozumienie i zgodę
w wielu sprawach. Muszą oni ograniczać swe prawa osiedleńcze oraz korzystanie
z przedmiotów powszechnie używanych. Muszą czasem wspólnie działać, gdy niebez-
pieczeństwo, klęska lub interes wymaga wspólnej akcji. Oczywiście najmniejszą grup-
ką sąsiedzką jest domostwo; przeto i ten szereg zaczyna się od tej samej instytucji, co
i poprzednio omawiana sprawa. Również mamy stale pewne formy organizacji, które
obejmują jakąś ilość rodzin lub grup o innym pokrewieństwie. Lokalna grupa może
być koczującą hordą, osiedlem wiejskim, osiedlem miejskim czy miastem lub po pro-
stu organizacją rozproszonych wiosek czy domostw. Skoro, jak już pisaliśmy, istnieją
określone korzyści organizacji, a brak organizacji jest niemożliwy, gdyż bez organiza-
cji nie można było rozwiązać bardzo wielu palących kwestii, to zawsze jest możliwe
określenie instytucji, którą nazywamy municypalitetem w najszerszym sensie tego słowa
lub grupą lokalną. Zasada bliskości, podobnie jak zasada pokrewieństwa, może być kil-
kustopniowa. Istnieje tu o wiele większa dowolność, odpowiednio do sytuacji możemy
mówić o obszarach, dzielnicach, prowincjach, o wszystkich razem i o każdej z osobna,
pamiętając zawsze, iż można je traktować jako instytucję tylko wtedy, gdy są one wy-
raźnie zorganizowane. Najszerszymi terytorialnymi jednostkami potencjalnej współ-
pracy, wymiany usług i wspólnoty interesów będą plemiona w kulturowym sensie
tego słowa.
Inna naturalna zasada wyróżniania i integracji jest związana z fizjologią i ana-
tomią człowieka. Ludzie różnią się płcią, wiekiem oraz, co ma mniejsze znaczenie, pew-
nymi wrodzonymi szczególnymi cechami fizycznymi, brakami czy ułomnościami. Jeśli
powstanie organizacja łącząca wszystkich mężczyzn, a wykluczająca kobiety, to
powiemy, że powstały grupy płciowe jako instytucja. Jest to zazwyczaj produkt ubocz-
ny innej działalności. Nawet w prymitywnym plemieniu istnieje podział funkcji między
kobietą a mężczyzną. Tylko bardzo rzadko, np. u pewnych plemion australijskich,
spotykamy wyraźny podział na żeńskie i męskie klany totemiczne. Częściej orga-
nizacja według płci jest związana z innym systemem, który wymienialiśmy, a mia-
nowicie z grupami wieku. To zjawisko występuje bardzo często i jest w pewnym sensie
powszechne. Jest ono powszechne poczynając od najbardziej prymitywnej kultury aż
do naszej współczesnej zachodniej cywilizacji. Po prostu są wyznaczone pewne stadia
ludzkiego życia, którym odpowiadają okresy pełnej zależności od środowiska
społecznego, jak niemowlęctwo czy w pewnym zakresie dzieciństwo; okres wy-
chowania i uczenia; okres młodzieńczy między dojrzałością seksualną a małżeństwem;
okres żywego udziału w życiu plemienia i w końcu wiek starczy. Ten ostatni okres
39
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
może być albo powiązany z wielkim wpływem na sprawy plemienia i narodu, co okre-
śla się etnograficznym terminem „gerontokracja”, albo może być stanem wegetacji
poza normalnym, bieżącym życiem plemienia. W pewnych kulturach fizyczne
i umysłowe anomalie, jak np. zboczenie seksualne, epilepsja czy histeria, stają się pod-
stawą do organizowania grup, czasem wiążą się z szamanizmem, a czasem tworzą
kasty znajdujące się poza prawem.
Od powyższych zasad należy odróżnić zasadę asocjacji, czyli dobrowolnego łącze-
nia się w grupy, spowodowanego indywidualną inicjatywą. Na zasadzie asocjacji opie-
ra się przynależność do tajnych stowarzyszeń, klubów, zespołów rozrywkowych
i bractw artystycznych. Mamy tu znów typ zjawiska instytucjonalnego, które można
znaleźć, przynajmniej w postaci zaczątkowej, nawet wśród ludów pierwotnych, a które
przewija się przez wszystkie stadia ewolucji zarówno w naszej kulturze, jak również
w kulturze Polinezyjczyków i zachodnioafrykańskich Murzynów. Tutaj, tak samo jak
w omawianym przed chwilą systemie grup wieku, występuje bardzo często zespół rytu-
ałów inicjacyjnych, występują często zabawy wiążące się w jakiś sposób ze sprawami
ekonomicznymi, czasem ściśle tajne i mistyczne, a czasem otwarte i publiczne.
Piątą, bardzo ważną zasadą integracji, która powstaje wraz z ewolucją ludzkości, są
umiejętności zawodowe, wykształcenie i upodobania. Jest to typ oczywiście o wiele
mniej specyficzny, ponieważ podział na grupy ze względu na różnice zawodowe, wy-
kształcenie i typowe czynności jest różny w różnych kulturach oraz zmienia się szybciej
niż różnice potrzeb reprodukcyjnych czy terytorialnych. Pomimo to stale znajdujemy we
wszystkich kulturach instytucje zawodowe związane z produkcją, dystrybucją i kon-
sumpcją pożywienia oraz innych dóbr. Znajdujemy, więc współdziałające zespoły wśród
najprymitywniejszych zbieraczy pożywienia, myśliwych, rybaków i rolników. Znajdu-
jemy czarodziejskie i religijne kongregacje, takie jak klan totemiczny, grupa krewnych
oddająca cześć przodkom i plemię jako całość lub jego podział oddające cześć bóstwu.
Bardzo często czarownicy są zorganizowani w grupy zawodowe opierające się na
aktualnych i tradycyjnych wierzeniach plemiennych.
Jasne jest, że wraz z rozwojem kultury różne zawodowe czynności i specyficzne
funkcje różnicują się stopniowo i wcielają w poszczególne instytucje. Wychowanie ist-
nieje wśród najbardziej prymitywnych ludów na zasadzie przekazywania tradycyjnej
techniki, tradycyjnych wartości i idei; musi ono istnieć od samego początku ludzkości.
Wychowanie dokonuje się poprzez rodzinę, grupę lokalną, zespół towarzyszy zabaw,
grupę wieku, bractwo cechowe, w którym nowicjusz terminuje. Specjalne instytucje dla
wychowywania młodzieży, takie jak szkoły, gimnazja, uniwersytety, są najnowszymi
zdobyczami ludzkości. Również prawdziwa wiedza, czyli nauka, istniała od najwcze-
śniejszych stadiów kultury. Organizacja badań została zinstytucjonalizowana dopiero
na bardzo wysokim szczeblu rozwoju. Podobnie jest z prawem, produkcją przemysło-
wą, instytucjami dobroczynnymi i z takimi zawodami, jak medycyna, pedagogika, praca
w związkach zawodowych, inżynieria. Na bardzo niskim poziomie kulturalnym znajdu-
jemy prymitywne grupy gospodarcze, magiczno-religijne, artystyczne i rozrywkowe,
oparte na wczesnych formach specjalizacji.
Różnice stanu i rangi społecznej oraz powstawanie klas i kast nie występują na
najniższych szczeblach kultury. Występują one wraz z rozwojem bogactw, siły militarnej,
podbojów, a więc wraz z etniczną stratyfikacją. W odniesieniu do tego ostatniego mo-
żemy nawet wprowadzić zasady rasowe, które zostały zinstytucjonalizowane w kastach
40
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
41
Bronisław Malinowski CZYM JEST KULTURA
pojawienia się kultury i że jest przedmiotem, który może być poddany obserwacji i teo-
retycznej analizie jako obiektywny fakt — tak samo obiektywny i tak samo możliwy do
obserwowania, jak wytwory materialne, zespołowe działania grup czy określone formy
zwyczajowe. [...]
Wszystko to obraca się dookoła zdolności grupy do przekształcania zasad indywi-
dualnego postępowania w tradycję, którą można przekazać innym członkom grupy
i również, co jest nawet ważniejsze, można przekazać z pokolenia na pokolenie. To zna-
czy, że za pomocą tych czy innych środków każdy członek społeczeństwa może stać się
świadom formy, materiału, techniki i wartości środków technicznych, metod zdobywa-
nia pożywienia, bezpieczeństwa czy towarzystwa. Badając środki, za pomocą których
wszystkie te elementy wiedzy, organizacji i ocen mogą być standaryzowane, musimy
stwierdzić, że proces ten implikuje istnienie grupy i stałego powiązania między jej
członkami. A więc wszelkie rozważania o symbolice bez uwzględnienia jej tła społecz-
nego są czcze, podobnie jak przypuszczenia, że kultura mogła powstać bez jednocze-
snego pojawienia się wytworów, technik, organizacji i symboliki. Innymi słowy, mo-
żemy stwierdzić, że początki kultury można określić jako równoczesną integrację kilku
linii rozwojowych: zdolności do uznania przedmiotów instrumentalnych, oceny ich
technicznej wydajności i ich wartości, czyli ich roli w osiąganiu zamierzonego skutku,
formowania się więzów społecznych i pojawiania się symboliki.
Fragmenty pracy Bronisława Malinowskiego A Scientific Theory of Culture, opublikowanej pośmiertnie w 1944
roku przez University of North Carolina.
Przedruk według wydania polskiego: Bronisław Malinowski, Naukowa teoria kultury, przeł. Hanna Buczyńska, [w:]
tegoż autora. Szkice z teorii kultury, KiW, Warszawa 1958, s. 29-48. 101-105. Tytuł rozdziału IV przyjęto jako tytuł prze-
druku, inne śródtytuły pominięto.
42
Philip Bagby
Pojęcie kultury
43
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
44
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
45
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
46
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
47
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
48
Philip Bagby POJĘCIE KULTURY
Fragmenty rozdziału Pojęcie kultury książki Philipa Bagby'ego Culture and History. Prolegomena to the Com-
parathe Study of Civilizations, wydanej w Londynie w 1958 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Philip Bagby, Kultura i historia. Prolegomena do porównawczego badania
cywilizacji, przeł. Jerzy Jedlicki, przedmowa Jerzy Topolski, PIW, Warszawa 1975, s. 130-144. Pominięto więk-
szość przypisów.
49
Claude Lévi-Strauss
Przede wszystkim nasuwa się pytanie o kompetencje. Czy antropologia, której po-
jawienie się przeobraziło tak głęboko nauki społeczne, sama jest nauką społeczną?
Zapewne tak, skoro zajmuje się grupami ludzkimi. Ponieważ jednak, na mocy definicji,
jest ona „nauką o człowieku”, to czy nie utożsamia się z naukami określanymi jako
humanistyczne? I czy nie należy zarazem do nauk przyrodniczych przez tę jej gałąź,
która znana jest jako antropologia fizyczna, a w wielu krajach europejskich jako antro-
pologia po prostu? Każdy zgodzi się z tym, że antropologia ma tę troistą postać.
W Stanach Zjednoczonych, gdzie trójdzielna organizacja nauk posunięta jest szczegól-
nie daleko, towarzystwom antropologicznym przyznano prawo uczestnictwa w trzech
wielkich radach naukowych, z których każda kieruje jedną z wyróżnionych przed
chwilą dziedzin. Można jednak, jak się zdaje, lepiej określić naturę tego trojakiego
stosunku.
Rozpatrzmy przede wszystkim antropologię fizyczną; zajmuje się ona problemami
takimi, jak ewolucja człowieka począwszy od form zwierzęcych czy jego obecny po-
dział na grupy rasowe, różniące się cechami anatomicznymi lub fizjologicznymi. Czy
można jednak uznać ją z tego powodu za p r z y r o d n i c z e badanie człowieka?
Wymagałoby to zapomnienia o tym, że ostatnie fazy ewolucji człowieka, te, które
zróżnicowały rasy homo sapiens, a może nawet stadia, które do niego doprowadziły,
przebiegały w warunkach różniących się poważnie od tych, w jakich dokonywał się
rozwój innych gatunków. Od chwili, gdy człowiek zaczął dysponować mową (oraz
bardzo złożonymi technikami, gdyż wielka regularność form, właściwych przemy-
słom pradziejowym, wskazuje, że towarzyszyła im już mowa, umożliwiająca ich na-
uczanie i przekazywanie), określał on sam przebieg swojej ewolucji biologicznej, choć
50
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
nie musiał zdawać sobie z tego sprawy. Wszelkie społeczeństwo ludzkie zmienia bo-
wiem warunki swego fizycznego trwania przez złożony system reguł takich, jak zakaz
kazirodztwa, endogamia, egzogamia, małżeństwo preferencyjne między pewnymi ty-
pami krewnych, poligamia czy monogamia, czy po prostu przez mniej lub bardziej
systematyczne stosowanie norm moralnych, społecznych, ekonomicznych
i estetycznych. Podporządkowując się tym regułom, społeczeństwo sprzyja pew-
nym typom związków i wyklucza inne. Antropolog, który by usiłował interpretować
ewolucję ludzkich ras czy podras tak, jak gdyby była ona prostym wynikiem warun-
ków przyrodniczych, znalazłby się w takim samym zaułku co zoolog, który chciałby
wyjaśnić obecne zróżnicowanie psów przez względy czysto biologiczne czy ekolo-
giczne, bez uwzględnienia interwencji ludzkiej; doszedłby on zapewne do hipotez zu-
pełnie fantastycznych, a najprawdopodobniej pogrążyłby się w chaosie. Otóż ludzie
stworzyli się sami w takim samym stopniu, w jakim stworzyli rasy swych zwierząt
udomowionych, z tą tylko różnicą, że proces ten był w pierwszym przypadku mniej
uświadamiany i zamierzony niż w drugim. Jak z tego wynika, nawet antropologia fi-
zyczna, jakkolwiek korzysta z wiadomości i metod zapożyczonych od nauk przyrodni-
czych, utrzymuje szczególnie ścisłe stosunki z naukami społecznymi. Sprowadza się
ona w znacznej mierze do badania przemian anatomicznych i fizjologicznych, spowo-
dowanych u pewnego gatunku istot żywych przez pojawienie się życia społecznego,
języka, systemu wartości czy — mówiąc bardziej ogólnie — kultury.
Jesteśmy więc bardzo odlegli od czasów, w których różne aspekty kultur ludzkich
(narzędzia, ubiory, instytucje, wierzenia) uważane były za swoiste przedłużenia lub za
pochodne cech somatycznych, charakteryzujących różne grupy ludzkie. Bliższy praw-
dy byłby tu stosunek odwrotny. Termin „etnologia” utrzymuje się tu i ówdzie w tym
archaicznym znaczeniu, zwłaszcza w Indiach, gdzie system kast, zarazem endogamicz-
nych i technicznie wyspecjalizowanych, nadał późno i powierzchownie jakąś treść te-
mu związkowi. Również we Francji bardzo sztywna struktura akademicka zmierza do
utrzymywania tradycyjnej terminologii (przykładem może być katedra „etnologii
ludzi obcych i ludzi kopalnych” w Musee National d'Histoire Naturelle; jak gdyby
istniał znaczący związek między strukturą anatomiczną ludzi kopalnych a ich narzę-
dziami i jak gdyby etnologia ludzi obecnych brała pod uwagę ich strukturę anato-
miczną). Z chwilą, gdy te nieporozumienia są usunięte, pozostajemy jednak — po
przeczytaniu ogólnego sprawozdania — pod wrażeniem niepokojącej różnorodności
terminów, które trzeba określić i rozgraniczyć. Jakie są stosunki i jakie różnice między
etnografią, etnologią i antropologią? Jak rozumie się rozróżnienie (tak kłopotliwe, jak
się zdaje, dla autorów sprawozdań narodowych) między antropologią społeczną
a antropologią kulturową? Wreszcie, jakie stosunki utrzymuje antropologia
z dyscyplinami, które często są z nią łączone w jednym dziale: z socjologią, naukami
społecznymi, geografią, a niekiedy również z archeologią i językoznawstwem?
Odpowiedź na pierwsze z tych pytań jest względnie prosta. Wydaje się, że wszystkie
kraje rozumieją etnografię w ten sam sposób. Odpowiada ona pierwszym fazom pracy
badawczej: obserwacji i opisowi, pracy w terenie (fieldwork). Właściwym typem bada-
51
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
52
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
kiego czy innego terminu (zwłaszcza dla nazwania katedry uniwersyteckiej) był dzie-
łem przypadku. Wydaje się nawet, że termin social anthropology zakorzenił się w An-
glii, ponieważ trzeba było wynaleźć jakąś nazwę odróżniającą nową katedrę od starych,
które wyczerpały tradycyjną terminologię. Również wtedy, gdy będziemy się trzymali
samego znaczenia słów „kulturowy” i „społeczny”, różnica nie okaże się wielka. Po-
jęcie kultury jest pochodzenia angielskiego, ponieważ zasługą Tylora było, że określił
ją po raz pierwszy jako „tę złożoną całość, która obejmuje wiedzę, wierzenia, sztukę,
moralność, prawo, zwyczaje oraz inne zdolności i nawyki, nabyte przez człowieka jako
członka społeczeństwa”. Definicja ta odnosi się zatem do charakterystycznych różnic
zachodzących między człowiekiem a zwierzęciem, dając przeto początek klasycznej
od tego czasu opozycji między n a t u r ą a k u l t u r ą . W tej perspektywie
człowiek występuje przede wszystkim jako homo faber lub, jak mówią Anglosasi,
tool-maker. Wierzenia, zwyczaje i instytucje jawią się tedy jako techniki, różniące się
od innych tylko swą naturą bardziej intelektualną; techniki te pozostają na służbie
życia społecznego i umożliwiają je, tak jak techniki rolne czynią możliwym
zaspokojenie potrzeb pokarmowych, a techniki wyrobu tkanin — ochronę przed nie-
pogodą. Antropologia społeczna sprowadza się do badania organizacji społecznej, co
jest istotnym, ale nie jedynym, rozdziałem antropologii kulturowej. Ten sposób sta-
wiania problemu wydaje się znamienny dla nauki amerykańskiej, przynajmniej
w pierwszych fazach jej rozwoju.
Nie jest zapewne przypadkiem, iż termin „antropologia społeczna” pojawił się
w Anglii jako nazwa pierwszej katedry objętej przez sir J.G. Frazera, który w ni-
kłym stopniu interesował się technikami, skupiał natomiast uwagę na wierzeniach,
obyczajach i instytucjach. Jednakże dopiero A.R. Radcliffe-Brown odsłonił głębokie
znaczenie tego terminu, gdy stwierdził, że przedmiotem jego badań są s t o s u n k i
s p o ł e c z n e i s t r u k t u r a s p o ł e c z n a . Tym razem na pierwszym
planie znajduje się już nie homo faber, ale grupa, i to grupa rozważana jako gru-
pa, tzn. całokształt form komunikacji, które stanowią podstawę życia społeczne-
go. Zauważmy, że między tymi dwiema perspektywami nie ma żadnej sprzecz-
ności ani nawet opozycji. Dowodzi tego najlepiej ewolucja francuskiej myśli so-
cjologicznej, gdzie w kilka lat po tym jak Durkheim wykazał, że należy badać
fakty społeczne j a k r z e c z y (co jest innym sformułowaniem stanowiska an-
tropologii kulturowej), jego siostrzeniec i uczeń Mauss wprowadził, równocześnie
z Malinowskim, dopełniający pogląd, wedle którego rzeczy (przedmioty wytwa-
rzane, broń, narzędzia, przedmioty obrzędowe) same są f a k t a m i s p o -
ł e c z n y m i (co odpowiada perspektywie antropologii społecznej). Można
zatem powiedzieć, że antropologia społeczna i antropologia kulturowa realizują
dokładnie ten sam program, z tym, że jedna wychodzi od technik
i przedmiotów, by dojść do tej „supertechniki”, którą jest działalność społeczna
i polityczna, umożliwiająca i warunkująca życie społeczne, druga zaś wychodzi
od życia społecznego i zniża się aż do rzeczy, na których wyciska ono swe pięt-
no, oraz do działań, poprzez które ono się przejawia. Obie obejmują te same
rozdziały, choć są one może ułożone w odmiennej kolejności i każdemu z nich
przydziela się inną ilość stron.
Niemniej jednak, nawet gdy uznajemy to podobieństwo, wyłaniają się pewne
bardziej subtelne różnice. Antropologia społeczna zrodziła się z odkrycia, że
53
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
54
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
Antropologia i folklorystyka
Trzeba jednak dodać kilka słów o folklorystyce. Nie omawiając tu wielce złożonej
historii tego terminu, można najogólniej stwierdzić, iż określa on badania, które —
jakkolwiek prowadzone są w społeczeństwie obserwatora — korzystają z metod ba-
dawczych i technik obserwacji tego samego typu co te, z których korzysta się przy bada-
niu społeczeństw bardzo odległych. Nie ma potrzeby zajmowania się tu racjami tego sta-
nu rzeczy. Niezależnie jednak od tego, czy tłumaczy się go archaiczną naturą badanych
faktów (bardzo odległych zatem w czasie, jeśli nie w przestrzeni), czy też zbiorowym
i nieuświadamianym charakterem pewnych form aktywności społecznej i umysłowej we
wszelkich społeczeństwach z naszym włącznie — badania folklorystyczne należą nie-
wątpliwie do antropologii bądź przez swój przedmiot, bądź przez swą metodę (a za-
pewne przez jedno i drugie razem). Jeśli w pewnych krajach, zwłaszcza w krajach
skandynawskich, wybierają one, jak się zdaje, częściową izolację, to dzieje się tak dla-
tego, że kraje te postawiły przed sobą względnie późno problemy antropologiczne, pod-
czas gdy bardzo wcześnie zaczęły zajmować się zagadnieniami dotyczącymi ich wła-
snej tradycji; ewoluowały one tedy od szczegółu do ogółu, podczas gdy np. we Francji
panowała sytuacja odwrotna: zaczęto od teoretycznych rozważań o naturze człowieka,
po czym zwrócono się stopniowo ku faktom, by uprawomocnić czy ograniczyć te
spekulacje. Najbardziej sprzyjająca jest niewątpliwie taka sytuacja, w której oba te
punkty widzenia pojawiły się i rozwinęły równocześnie, jak to się stało
w Niemczech i w krajach anglosaskich (w każdym przypadku z innych powodów);
sytuacja ta tłumaczy również szybki rozwój badań antropologicznych w tych kra-
jach.
Pierwszym wnioskiem, jaki wyłania się z tych rozważań, których nie należy uwa-
żać za czysto teoretyczne, jest, że antropologia nie może w żadnym przypadku pozwo-
lić na odłączenie jej bądź od nauk ścisłych i przyrodniczych (z którymi łączy ją antro-
pologia fizyczna), bądź od humanistyki (z którą zespalają ją wszystkie nici utkane
przez geografię, archeologię i językoznawstwo). Gdyby była ona zmuszona do jakie-
goś zaklasyfikowania siebie samej, ogłosiłaby się nauką społeczną, ale nie o tyle, o ile
termin ten pozwala określić jakąś wyodrębnioną dziedzinę, lecz raczej dlatego, że
podkreśla on pewną cechę, która staje się powoli wspólna wszystkim dyscyplinom;
nawet biolog i fizyk są dziś przecież coraz bardziej świadomi społecznych konse-
kwencji swych odkryć lub, ściślej mówiąc, ich z n a c z e n i a a n t r o p o l o -
55
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
56
Claude Lévi Strauss MIEJSCE ANTROPOLOGII WŚRÓD NAUK SPOŁECZNYCH
Fragmenty XVII rozdziału książki Claude'a Lévi-Straussa Anthropologie structurale, wydanej w Paryżu
w 1958 roku. Ten rozdział jako osobny tekst opublikowano cztery lata| wcześniej.
Przedruk według wydania polskiego: Claude Lévi-Strauss. Antropologia strukturalna,, przeł. oraz Słownik Pojęć
Antropologii Strukturalnej oprac. Krzysztof Pomian, PIW, Warszawa 1970, s. 451-464. Tytuł rozdziału skró-
cono.
57
Zagadnienia
Pojęcia natury i kultury, „duch” i „intelekt” wobec kultury; kultura jako kreacja
zbiorowa, materialne i niematerialne aspekty kultury, „obiektywność” kultury i jej
elastyczność; kultura jako sztuczne środowisko człowieka, zorganizowane zachowania
i instytucje kultury, jej symboliczne aspekty; regularności kulturowe, kultura a struktura
społeczna; antropologia i socjologia, folklorystyka, etnografia i etnologia, antropologia
społeczna i kulturowa.
Lektury uzupełniające
Braudel Fernand, Problemy historii cywilizacji, przeł. B. Geremek, [w:] tegoż autora,
Historia i trwanie, przedmowa B. Geremek i W. Kuła, Warszawa 1971, s. 253-
313.
Buchowski Michał, Burszta Wojciech J., 0 założeniach interpretacji antropologicznej,
Warszawa 1992, s. 128.
Cassirer Ernst, Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, przeł. A. Staniszewska,
przedmowa B. Suchodolski, Warszawa 1971. Zwłaszcza rodź. VI, Definicja
człowieka w kategoriach kultury, s. 125-136.
Charbonnier Georges, Rozmowy z Claude Lévi-Straussem, przeł. i nota J. Trznadel,
Warszawa 1968. Zwłaszcza rozdz. pt. Etnolog pośród nas, s. 5-15; „Prymityw-
ni” i „cywilizowani”, s. 15-25.
Chmielewski Piotr, Kultura i ewolucja. Warszawa 1988, s. 408.
Czerwiński Marcin, Kultura i jej badanie, wyd. 2 rozszerzone, Wrocław 1985.
Zwłaszcza rozdz. II, O terminie „kultura”, s. 19-40.
Elias Norbert, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, przeł. T. Zabłudowski,
Warszawa 1980. Cz. I, Socjogeneza pojęć „cywilizacja” i „kultura”, s. 5--59.
Firth Raymond. Społeczności ludzkie. Wstęp do antropologii społecznej, przeł. J. Du-
nin, Z. Szyfelbejn-Sokolewicz, Warszawa 1965. Zwłaszcza rozdz. VII, Antropo-
logia w życiu współczesnym, s. 209-238.
Kluckhohn Clyde, Badanie kultury, przeł. U. Niklas, [w:] Elementy teorii socjologicz-
nych. Materiały do dziejów współczesnej socjologii zachodniej, oprac. W. Der-
czyński, A. Jasińska-Kania, J. Szacki, Warszawa 1975, s. 31-45.
Kłoskowska Antonina, Kultura masowa. Krytyka i obrona, Warszawa 1964 (wyd. 1).
Cz. I, Rozumienie kultury, s. 9-23.
Kmita Jerzy, Kultura i poznanie. Warszawa 1985, I. Dziedziny kultury, s. 9-37.
Kroeber Alfred Louis, Istota kultury, przeł. i wstęp P. Sztompka, Warszawa 1973
(wyd. 1). Zwłaszcza rozdz. XVI, Pół wieku antropologii, s. 330-342; XVII, Hi-
storia i obecne kierunki antropologii kulturowej, s. 343-362; XVIII, Kultura
rzeczywistości i kultura wartości, s. 362-396.
Morin Edgar, Zagubiony paradygmat— natura ludzka, przeł. R. Zimand, przedmowa
B. Suchodolski, Warszawa 1977. Zwłaszcza rozdz. 2, cz. IV, Kultura, s. 216-
228.
O kulturze i jej badaniu. Studia z filozofii kultury, red. K. Zamiara, Warszawa, 1985.
Cz. I, Interpretacja metodologiczna, s. 21-135.
58
Pietraszko Stanisław, Studia o kulturze, Wrocław 1992, s. 144.
Waligórski Andrzej, Antropologiczna koncepcja człowieka, Warszawa 1973.
Zwłaszcza I, Współczesna etnografia jako humanistyczna nauka o człowieku i jego
kulturze, s. 9-45.
59
II
WZORY KULTURY
60
Ruth Benedict
Wzory kultury
61
Ruth Benedict WZORY KULTURY
62
Ruth Benedict WZORY KULTURY
63
Ruth Benedict WZORY KULTURY
a tymi, którzy znajdowali się poza nią. Nie istniało dla niego nic poza własną grupą
i jej stylem życia.
Człowiek współczesny rozróżniający ludy wybrane i niebezpieczne obce grupy,
grupy, które pozostają w obrębie jego cywilizacji, spokrewnione ze sobą genetycznie
i kulturowo, podobnie jak spokrewnione są niektóre plemiona w buszu australij-
skim, usprawiedliwia swą postawę jej ogromną ciągłością historyczną. Pigmeje żywią
takie same pretensje. Nie wydaje się prawdopodobne, byśmy łatwo pozbyli się tak
podstawowej cechy ludzkiej, ale możemy przynajmniej dowiedzieć się czegoś o jej
dziejach i wielorakich przejawach.
[...] Jest jeszcze inna okoliczność, która sprawiła, że poważne badania nad zwycza-
jami zostały podjęte późno i bez większego zapału; jest to przeszkoda trudniejsza do
pokonania niż omówione. Zwyczaje nie przyciągały uwagi teoretyków społeczeństwa,
ponieważ stanowiły właśnie istotę ich myślenia: były soczewką, bez której nie mogliby
nic zobaczyć. Wprost proporcjonalnie do swego fundamentalnego znaczenia, egzysto-
wały poza granicami pola świadomej uwagi. W tym zaślepieniu nie ma nic tajemnicze-
go. Jeśli jakiś badacz zgromadził dużo danych do badań czy to nad kredytem międzyna-
rodowym, czy procesem uczenia się, czy wreszcie narcyzmem jako czynnikiem w roz-
woju psychonerwic — to ekonomista, psycholog czy psychiatra posługują się tym
zbiorem danych i na nim opierają swą pracę. Nie liczą się oni z istnieniem innych
układów społecznych, w których wszystkie te czynności są być może inaczej uporząd-
kowane. To znaczy: nie biorą pod uwagę uwarunkowań kulturowych. Badaną cechę
rozpatrują jako taką, a przejawy jej jako aż zbyt dobrze znane, przy czym obiekty-
wizują je, nadając im charakter absolutny, ponieważ stanowią one cały materiał, którym
posługują się w swoich rozważaniach. Lokalne postawy z lat trzydziestych naszego
wieku utożsamiają z Naturą Ludzką, a ich opis z ekonomią czy psychologią.
Praktycznie często bywa to nieistotne. Nasze dzieci muszą być wychowywane w na-
szej tradycji pedagogicznej, a badanie procesu uczenia się w naszych szkołach ma
kapitalne znaczenie. W ten sposób można usprawiedliwić wzruszenie ramionami, któ-
rym często kwitujemy dyskusję na temat innych systemów ekonomicznych. W końcu
musimy żyć w ramach schematu „mój — twój”, zinstytucjonalizowanego przez naszą
kulturę.
To jest istotne, a fakt, że różnorodność kultury najlepiej rozważać w aspekcie prze-
strzennym, ożywia naszą beznamiętność. Jednakże fakt, że materiał historyczny, jakim
rozporządzamy, jest ograniczony, uniemożliwia przytaczanie przykładów z następstwa
kultur w czasie. Gdybyśmy nawet chcieli, nie moglibyśmy pominąć tego następstwa,
a jeśli cofniemy się choćby o jedno pokolenie, zdamy sobie sprawę z tego, w jakim
stopniu uległo rewizji nasze najbardziej niekiedy intymne zachowanie. Jak dotąd, rewi-
zji tego rodzaju dokonywano na ślepo — były one rezultatem okoliczności, które mo-
żemy przedstawić tylko drogą retrospekcji. Pominąwszy naszą niechęć do stawiania
czoła zmianom kulturowym zachodzącym w dziedzinie spraw intymnych — póki nie
zostaną nam narzucone — nie byłoby niemożliwe przyjęcie wobec nich postawy bar-
dziej inteligentnej i bardziej bezpośredniej. Nasz opór jest w dużej mierze rezultatem
niezrozumienia konwencji kulturowych, a zwłaszcza przeceniania tych konwencji, które
przypadkiem przejął nasz naród czy dziesięciolecie, w którym żyjemy. Choćby niewiel-
ka znajomość innych konwencji i wiedza o ich możliwych odmianach przyczyniłyby się
w dużym stopniu do rozwoju racjonalnego porządku społecznego.
64
Ruth Benedict WZORY KULTURY
65
Ruth Benedict WZORY KULTURY
Różnorodność zwyczajów w świecie nie jest sprawą, którą możemy jedynie bezrad-
nie rejestrować. Samotortura, wyczyny „łowców głów”, przedmałżeńska czystość
w jednym plemieniu, swoboda obyczajów w innym — nie jest to jedynie lista nie po-
wiązanych faktów, których brak lub istnienie należy witać ze zdziwieniem, gdziekolwiek
je się odkryje. Podobnie zakazy zabójstwa czy samobójstwa, choć nie są związane
z jakąś absolutną regułą, nie są tym samym czymś przypadkowym. Znaczenia zachowa-
nia kulturowego nie wyczerpuje ani jasne zdanie sobie sprawy z jego lokalnego charakte-
ru, ani to, że jest wytworem ludzkim i czymś niesłychanie zmiennym. Prowadzi ono
także do integracji. Kultura, podobnie jak jednostka, jest mniej więcej spójnym wzo-
rem myślenia i działania. W obrębie każdej kultury pojawiają się charakterystyczne
cele, nie będące celami społeczeństw innego typu. Posłuszny tym celom, każdy lud kon-
soliduje swe doświadczenia i proporcjonalnie do siły tych tendencji, heterogeniczne
66
Ruth Benedict WZORY KULTURY
elementy zachowania Przybierają kształt coraz bardziej z nimi zgodny. W dobrze zinte-
growanej kulturze nawet najgorzej dobrane akty stają się charakterystyczne dla swych
szczególnych celów, często poprzez najbardziej nieprawdopodobne metamorfozy.
Formę, jaką przybierają te akty, możemy zrozumieć tylko przez poznanie zasadniczych
emocjonalnych i intelektualnych sprężyn danego społeczeństwa.
Kształtowania się takiego wzoru kultury nie można zignorować jako nieistotnego
szczegółu. Całość, jak stwierdza się w wielu dziedzinach współczesnej nauki, nie jest
jedynie sumą wszystkich jej części, lecz rezultatem niepowtarzalnego układu i wza-
jemnych powiązań elementów, tworzących nową jednostkę. Proch strzelniczy nie jest
tylko sumą siarki, węgla drzewnego i saletry, i wiedza o tych trzech jego składnikach
nawet we wszystkich formach, jakie przybierają w świecie przyrody, nie ujawni natury
prochu strzelniczego. W powstałej mieszaninie pojawiły się nowe możliwości poten-
cjalne, które nie istniały w składnikach, a jej sposób zachowania różni się od zacho-
wania tych składników w innych połączeniach.
Podobnie i kultury są czymś więcej niż sumą ich cech charakterystycznych. Może-
my mieć pełną wiedzę na temat klasyfikacji plemiennych form małżeńskich, tańców
rytualnych i inicjacji związanych z okresem dojrzewania, a mimo to nie rozumieć kul-
tury jako całości, która posłużyła się tymi elementami dla własnego celu. Dla tego ce-
lu kultura wybiera spośród możliwych cech istniejących w sąsiednich rejonach te,
które może spożytkować, a odrzuca inne, których spożytkować nie jest w stanie. Inne
zaś przekształca stosownie do swych wymogów. Proces ten, oczywiście, nie musi
przebiegać w całości w sposób uświadomiony, ale przeoczenie go w badaniu wzorów
zachowania ludzkiego oznacza wyrzeczenie się możliwości świadomej interpretacji.
Ta integracja kultur nie ma w sobie nic mistycznego. Jest to ten sam proces, dzięki
któremu powstaje i trwa styl w sztuce. Architektura gotycka, której początek stanowiło
nie więcej niż upodobanie do wysokości i światła, stała się dzięki działaniu tego same-
go kanonu smaku, który rozwinął się w ramach jej techniki, niepowtarzalną i jedno-
rodną sztuką XII stulecia. Odrzuciła ona elementy nie pasujące, inne, zgodnie ze swy-
mi celami, zmodyfikowała i jeszcze inne stworzyła, zgodnie ze swym smakiem. Kiedy
opisujemy ten proces historycznie, używamy form osobowych, jak gdyby rozwój tej
wielkiej artystycznej formy miał jakiś wybór i cel. Sprawia to trudność wynikająca
z naszego sposobu mówienia. Nie było tam ani świadomego wyboru, ani celu. Zrazu
była tylko lekka skłonność przejawiająca się w lokalnych formach i technikach, która
wyrażała się z coraz większą siłą, scalała się w coraz bardziej określone wzory i w wyni-
ku dała sztukę gotycką.
To, co dzieje się w wielkich stylach sztuki, dzieje się również w kulturach jako ca-
łościach. Różnorodne zachowania, nastawione na zdobywanie środków do życia, życie
płciowe, prowadzenie wojen i kult bogów przekształcają się w trwałe wzory zgodnie
z nieświadomymi kanonami wyboru, które rozwijają się w obrębie danej kultury. Pew-
ne kultury, podobnie jak pewne okresy w sztuce, niszczeją w trakcie tej integracji,
a o wielu innych wiemy zbyt mało, by rozumieć motywy, które nimi powodują. Ale
integrację osiągały kultury na każdym poziomie złożoności, nawet najprostsze. Takie
kultury stanowią mniej lub więcej udany wynik zachowania zintegrowanego i można
tylko podziwiać możliwość tak licznych ich konfiguracji. [...]
Z tego punktu widzenia ważną jednostką socjologiczną jest więc nie zwyczaj, lecz
konfiguracja kulturowa. Badania nad rodziną, gospodarką pierwotną czy nad pojęciami
67
Ruth Benedict WZORY KULTURY
68
Ruth Benedict WZORY KULTURY
69
Ruth Benedict WZORY KULTURY
70
Ruth Benedict WZORY KULTURY
71
Ruth Benedict WZORY KULTURY
72
Ruth Benedict WZORY KULTURY
znaczy, wracał opętany przez duchy i demonstrował nowo zdobyte przywileje. Ogła-
szał swoje imię i okazywał swą moc lecząc jakiegoś chorego. Następnie rozdawał po-
siadane dobra, aby potwierdzić swe nowe imię i rozpoczynał karierę jako szaman. [...]
Podobnie jak każdy wódz świecki, szaman musiał potwierdzić posiadane przywile-
je rozdziałami własności, a kiedy kogoś wyleczył, bywał nagradzany odpowiednio do
zamożności i rangi rodziny chorego, jak przy każdym innym rozdziale majątku. Sza-
manizm, jak powiadają Kwakiutlowie, jest „tym, co ułatwia zdobywanie majątku”.
Zdobywali go więc w ten sposób, nie dziedzicząc ani nie nabywając cennych przywile-
jów, które mogły być przydatne do podniesienia własnej pozycji.
Dziedziczenie i nabywanie przywilejów mogło być nawet w praktyce Kwakiutlów
sposobem do uzyskania przywilejów szamańskich, podobnie jak były to sposoby zdo-
bywania wszystkich innych prerogatyw. Jest rzeczą oczywistą, że sztuczek szamani-
stycznych trzeba się było uczyć, a szamanom, którzy uczyli nowicjuszy, trzeba było
płacić. Nie można powiedzieć, jak zazwyczaj dziedziczyło się moc nadprzyrodzoną.
Niekiedy mężczyźni urządzali inicjację swych synów do grona szamanów. Ci przedtem
udawali się na pewien czas do lasu, tak jak tancerze z bractwa Ludożerców. Wielki
szaman Błazen wymiotując usunął ze swego ciała kawałek kwarcu i kazał go połknąć
synowi, który stał się przez to szamanem najwyższego stopnia. Oczywiście ojciec
stracił przez to wszystkie prawa do praktykowania szamanizmu.
U ludów wybrzeża północno-zachodniego w zachowaniu jednostki dominowała we
wszystkim potrzeba okazywania własnej wielkości i niższości rywali. Odbywało się to
z bezkrytycznym samochwalstwem, wśród kpin i obelg miotanych na przeciwników.
Ale istniała i druga strona medalu. Kwakiutlowie równie mocno obawiali się okrycia się
śmiesznością jak i doznań, które mogłyby być uznane za obraźliwe. Uznawali tylko jed-
ną gamę uczuć, tę, która mieści się w granicach od zwycięstwa do zawstydzenia. Wy-
miana dóbr, małżeństwo, życie polityczne i praktyki religijne istniały jako wyrządzanie
i znoszenie afrontów. Jednakże nawet to daje tylko częściowo pojęcie, jak bardzo nad
ich całym postępowaniem ciążyło pojęcie pohańbienia. Ludy wybrzeża północno-
zachodniego urzeczywistniały ten sam wzór także w stosunku do świata zewnętrznego
i sił natury. Wszystkie zdarzenia mogły być powodem hańby. Jeśli komuś wyślizgnę-
ła się z ręki siekiera i skaleczyła go w nogę, człowiek ten musiał natychmiast zmazać
hańbę, jaka na niego w ten sposób spadła. Ten, którego łódź wywróciła się, musiał po-
dobnie „zmazać” ze swego ciała tę obelgę. Ludziom nie wolno było pod żadnym po-
zorem śmiać się z wypadku. Powszechnym środkiem, do jakiego się uciekano, było
oczywiście rozdzielenie posiadanej własności. Zmazywało to hańbę, to znaczy przy-
wracało poczucie wyższości, które ich kultura kojarzyła z potlaczem. W ten sposób po-
stępowano we wszystkich drobniejszych wypadkach. Poważniejsze mogły wymagać
zorganizowania obrzędu zimowego, polowania na głowy ludzkie lub samobójstwa. Jeśli
została zniszczona maska bractwa Ludożerców, podejrzany o ten występek musiał zor-
ganizować obrzęd zimowy i urządzić wtajemniczenie swego syna do tego bractwa. Je-
śli ktoś przegrał grając z przyjacielem i stracił majątek, pozostawało mu tylko samo-
bójstwo.
Wielkim wydarzeniem, które też traktowano w tych kategoriach, była śmierć. Niepo-
dobna zrozumieć żałoby na wybrzeżu północno-zachodnim bez znajomości tego szcze-
gólnego wachlarza zachowań, które przyswoiła sobie kultura tego obszaru. Śmierć
była dla nich największą obrazą, jaką znali; reagowali na nią tak, jak na każdy poważ-
73
Ruth Benedict WZORY KULTURY
74
Ruth Benedict WZORY KULTURY
Fragmenty książki Ruth Benedict Patterns of Culture, opublikowanej w Bostonie w 1934 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Wzory kultury, przeł. Jerzy Prokopiuk, wstęp Antonina Kłoskowska, PWN,
Warszawa 1966, s. 63-77, 113-116, 333-334, 149-154, 167-168, 171, 272-274, 295-296, 299-301, 342-344. Tytuł
książki przyjęto jako tytuł przedruku, przypisy pominięto.
75
Florian Znaniecki
Wzorce i normy
Badacze znajdują w każdej kulturze wiele różnych modeli postaw. Niektóre mode-
le nie są ze sobą powiązane, ponieważ sytuacje, do których się odnoszą, nie zawierają
żadnych ważniejszych wartości wspólnych. Tak więc w kulturze amerykańskiej
trudno byłoby wykryć związek między modelami postaw wobec sztuki a mode-
lami postaw wobec polityki. Inne modele są powiązane, lecz pozostają
w konflikcie, ponieważ obejmują sytuacje zawierające pewne wartości wspólne, które
według jednego modelu należy oceniać pozytywnie, a według drugiego nega-
tywnie, albo też działalność, którą według jednego modelu należy uważać za dobrą,
trzeba uznać za złą według drugiego. Społeczeństwa demokratyczne dobrze znają
takie konflikty, albowiem spory w polityce, prawie, pedagogice, estetyce
i religii toczą się w nich jawniej i bez przeszkód.
Pomimo konfliktów tego rodzaju większość szczegółowych ideacyjnych
modeli postaw daje się przyporządkować jakiemuś modelowi ogólnemu oraz
mniej lub bardziej konsekwentnie połączyć w coś, co można nazwać i d e o l o -
g i c z n y m s y s t e m e m wzorców i norm. Jest to system w tym sensie, że
wartościujące koncepcje różnych przedmiotów i normatywne koncepcje różnych
czynności są logicznie współzależne. System taki zwykle zawiera też hierarchię war-
tości zbudowaną w oparciu o przypisywane im znaczenie.
Systemy takie znajdujemy w zbiorowościach przedpiśmiennych, chociaż in-
tegracja ich rzadko ujawnia spójną, wszechstronną, logiczną refleksję wyrażoną
jasno i w pełni przy pomocy symbolów słownych. Antropologowie kulturowi są
skłonni uzupełniać niepełną, bezrefleksyjną integrację, jakiej dokonują członkowie
zbiorowości, własną próbą logicznej syntezy nie tylko wzorców i norm odnoszących
się do jakichś szczególnych rodzajów sytuacji (technicznych, magiczno-religijnych,
społecznych, estetycznych itd.), ale i wszelkich przypuszczalnie wpływowych
modeli ideologicznych, jakie daje się odkryć w danej kulturze. W z ó r k u l -
76
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
77
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
my. Cnota polegała na stałej zgodności z tymi normami. Najważniejsze były trzy cnoty
teologiczne: wiara, nadzieja i miłość (w szczególnym znaczeniu miłości człowieka do
Boga). Zawierały one normy mistycznych stosunków człowieka z Bogiem jako „nad-
przyrodzonym celem czy przeznaczeniem człowieka”. Choć z istoty swej wewnętrzne
i duchowe, normy te miały się ujawniać w zachowaniu się zewnętrznym, nade
wszystko w kulcie religijnym. Celem kultu było dopomożenie ludziom w nawiązaniu
i utrzymaniu stosunków z Bogiem bądź bezpośrednio, bądź za pośrednictwem aniołów
i świętych. Miejscem kultu były przede wszystkim świątynie, a kierowali nim kapłani.
Wszelkie związane z tym wartości miały charakter sakralny, a postępowanie każdego
uczestnika kultu, od najwyższego kapłana po najskromniejszego członka kongregacji,
miało być zgodne ze specjalnymi normami.
Zróżnicowane i liczne, acz równie silnie zintegrowane, były wzorce i normy odno-
szące się do sytuacji, w których głównymi wartościami byli żywi ludzie. Ludzie po-
siadali, oczywiście, większą wartość niż przedmioty przyrodnicze, czy też świeckie wy-
twory kulturowe. A Kościół rzymskokatolicki jako zgromadzenie żywych istot jest
z punktu widzenia swych członków największą, najważniejszą wartością ziemską. Ko-
ściół jest bowiem od chwili swego założenia w nieustającym kontakcie z nadprzyro-
dzonym, wieczystym zgromadzeniem świętych oraz z Bogiem. Jest on stałym świę-
tym związkiem ustanowionym przez Jezusa Chrystusa, zorganizowanym przez
apostołów pod przewodem św. Piotra, któremu Jezus powierzył zadanie prowadzenia
dzieła bożego, kierowanym przez duchowieństwo pod zwierzchnictwem papieży jako
następców św. Piotra. Ich władza we wszystkim, co dotyczy wiary i moralności, jest
nieomylna, ponieważ pochodzi bezpośrednio od Boga. Wszyscy chrześcijanie mają
przyjmować artykuły wiary ogłaszane przez Kościół i podporządkować się
kierownictwu tych, których obdarzył on władzą. Odrzucenie jednego lub więcej z tych
artykułów jest herezją, odmowa posłuszeństwa jednemu z duchownych
zwierzchników — schizmą.
Wszystko, cokolwiek ludzie robią, ma jakieś — dobre lub złe, bezpośrednie lub
pośrednie — znaczenie zarówno dla ich własnego życia, jak i dla obecnego lub przy-
szłego życia innych ludzi, toteż podlega określonym normom moralnym. Ludzie obo-
wiązani są podporządkować się tym normom. Niektóre obowiązki moralne rozciągają
się na wszystkich ludzi i dopełnienie ich należy do pojęcia cnoty. Cztery z nich —
roztropność, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość i męstwo — podobnie jak trzy wspo-
mniane wyżej cnoty teologiczne „są też zwane cnotami kardynalnymi, gdyż zależą
od nich wszystkie inne cnoty moralne”.
Sformułowano także wyraźnie wiele specjalnych obowiązków ciążących na
poszczególnych kategoriach ludzi, takich jak obowiązki członków rodziny
i społeczeństwa, mężów i żon, rodziców i dzieci, zwierzchników i podwładnych.
Największe są obowiązki kapłanów. Poniższy wykład, wzięty od znanego
i miarodajnego autora, pokazuje, jak ważna jest z punktu widzenia katolickich teo-
logów rola kapłana, któremu te obowiązki powierzono:
„Wysoka godność płynie z jego wysokiej funkcji, do której sprawowania jest
przewidziany, [...] sprawuje władzę, jakiej nie mają nawet aniołowie. Kapłan jest
n a m i e s t n i k i e m Boga wyznaczonym do bronienia Jego czci i głoszenia Je-
go chwały [...]. Kapłani są również szafarzami Jego łaski [...]. Kapłan katolicki [...]
jest k r ó l e m , który panuje nie nad opornymi poddanymi, lecz nad sercami
78
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
79
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
80
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
które zdają się przestrzegać tych samych wzorców i norm przyjętych w pewnej zbio-
rowości, są przez jej członków uważane za zasadniczo podobne i zaliczane do
tej samej kategorii. We wszystkich językach wiele (choć nie wszystkie) czasowni-
ków i rzeczowników odsłownych odnoszących się do czynności ludzkich symbolizu-
je takie klasyfikacje. Są jednak tak znane, że często nie zauważamy ich implikacji
kulturowych. Słowa takie, jak „gotowanie”, „polowanie”, „oranie”, „zbieranie
plonów”, „kupowanie”, „sprzedawanie”, „malowanie”, „śpiewanie”, „pisanie”,
odnoszą się do czynności uważanych za niepodobne i odmienne od innych czynno-
ści. W obrębie każdej klasy ogólnej można wyróżnić rozmaite podklasy. Tak
więc czynności zwane „gotowaniem” klasyfikuje się według tego, jakie potrawy
są gotowane; czynności zwane „polowaniem” według rodzaju zwierzyny
i używanej broni; czynności zwane „zbieraniem plonów” według rodzaju plo-
nów i stosowanych technik. Malarstwo artystyczne odróżnia się od malarstwa po-
kojowego i zalicza zwykle do jakiejś podklasy wedle tego, jakie przedmioty przed-
stawia (np. do malarstwa portretowego, pejzażu itd.), jaką technikę stosuje (np.
akwarela, olej itd.), jaki reprezentuje styl artystyczny. Kupowanie lub sprzedawanie jest
zwykle klasyfikowane według tego, jakie towary są kupowane lub sprzedawane. Pisa-
nie listów i pisanie wierszy uchodzą za odrębne podklasy pisania.
Kulturowe znaczenie tych klasyfikacji stanie się jaśniejsze, kiedy zwrócimy uwagę
na częste używanie sądów wartościujących odnośnie do takich czynności i/lub wyko-
nujących je osób: ludzie mówią o dobrym gotowaniu lub śpiewaniu oraz o złym go-
towaniu lub śpiewaniu; mówią też, że X jest lepszym malarzem lub pisarzem niż Y.
Znaczy to, oczywiście, że istnieją jakieś modele ideologiczne, według których można
oceniać czynności należące do takiej lub innej klasy.
Uczeni nie mogą, rzecz jasna, przyjąć bezkrytycznie takich potocznych klasyfikacji
praktycznych za podstawę systematycznej taksonomii, ponieważ poddane próbie me-
todycznych badań okazują się one zwykle teoretycznie wadliwe — są niedokładne, po-
mijają pewne doniosłe podobieństwa i różnice itd., poszczególne kategorie nakładają
się na siebie. Wiele z tych braków daje się jednak usunąć. W rezultacie, potoczne
klasyfikacje praktyczne były i będą nadal z powodzeniem używane do celów heury-
stycznych; żaden badacz kultury nie może ich zignorować. Pojęcie „wzoru czynności”
wprowadzone przez etnologów jest właśnie odpowiednikiem takich klasyfikacji czyn-
ności przez członków zbiorowości według ich zgodności z pewnymi modelami,
a okazało się niewątpliwie naukowo owocne. Tylko czasami wkrada się tu pewne za-
mieszanie, a mianowicie wtedy, gdy termin zostaje rozciągnięty na podobieństwa za-
chowania się jednostek w odpowiedzi na pewne bodźce, aczkolwiek nic nie świadczy
o tym, że jednostki podobnie się zachowujące celowo starały się działać tak, jak
w swym przekonaniu powinny.
Chociaż w niektórych studiach zastosowanie tego pojęcia może być kwestionowa-
ne, prawomocność ogólnej zasady, na jakiej jest oparte, wydaje się niepodważalna.
Kiedy dokonujemy porównawczej analizy czynności jako dynamicznych systemów
zmieniających się wartości, zauważamy, iż czynności rzeczywiście zmierzające do
zgodności z danym modelem ideologicznym są do siebie podobne i mogą być obiek-
tywnie zaliczone do tej samej klasy o tyle, o ile ujawniają wspólny im wszystkim
swoisty ład wewnętrzny składu i organizacji. Najważniejsze z zawartych w nich war-
tości zostały wybrane i zdefiniowane w oparciu o te same wzorce, zamiary zaś zostały
81
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
82
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
83
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
dla przykładu rodzaj czynności— niezbyt złożony, ale zawierający zawsze szereg skład-
ników elementarnych — który każdy z wierzących muzułmanów wykonuje pięć razy
dziennie; zwraca się on w kierunku Mekki, jeśli ziemia lub podłoga są nieczyste, roz-
kłada dywan, klęka, odmawia krótką modlitwę i pochyla się tak, aby czołem dotknąć
ziemi. Albo weźmy kult lares i penates uprawiany przez głowę rodziny w starożytnym
Rzymie. Albo poranne i wieczorne modlitwy członków Kościoła katolickiego (Ojcze
Nasz, Zdrowaś Maria i Wierzę w Boga). Albo dłuższe i bardziej złożone modlitwy
kapłanów dowolnej religii współczesnej. Albo regularne obchody Komunii przez du-
chowieństwo protestanckie tych wyznań, które uważają Komunię za najważniejszy
z sakramentów — obchody różne w różnych wyznaniach, ale zasadniczo podobne w ob-
rębie każdego z nich.
Kiedy analizujemy porównawczo te złożone czynności rytualne, stwierdzamy, iż
nie tylko całokształt czynności ma być zgodny z pewnymi podstawowymi wzorcami
i normami, ale i wszelkie czynności elementarne, wchodzące w skład każdej z nich
zwykle mają być dostosowane do ściśle określonych wzorów, pozostawiających nie-
wiele miejsca na indywidualne innowacje. Niektóre wzory, na przykład klęczenie,
używanie pewnych symbolów słownych, mają zastosowanie do elementarnych skład-
ników złożonych czynności różniących się całym swym przebiegiem. Inne, takie jak
używanie pewnych sakralnych akcesoriów czy składanie ofiar, odnoszą się tylko do
złożonych czynności szczególnego rodzaju. W każdym bądź razie każde złożone przed-
sięwzięcie religijne obejmuje szereg podległych wzorom kulturowym obrzędów róż-
nych rodzajów, które wszystkie uważa się za współzależne, ponieważ każdy ma się
przyczynić do realizacji ich całościowego zamiaru. O ile też są one zgodne z odpo-
wiednimi wzorami, o tyle całe przedsięwzięcie zostaje zintegrowane w zorganizowany
aksjonormatywnie system czynności.
Zasada zgodności każdego prostego obrzędu, jak również każdego zespołu obrzę-
dów, z określonym modelem została wymyślona bądź przez same istoty boskie, bądź
przez ich ludzkich przedstawicieli w taki sposób, by nauczyć wyznawców, jak rozu-
mieć i oceniać te istoty oraz jak ujawniać swe dążności do ich przebłagania. Zgodność
jednostki z rytuałem religijnym wymaga przeto poważnego u c z e n i a s i ę . Każdy
elementarny obrzęd wymaga specjalnego przygotowania, a systematyczne integrowa-
nie tych obrzędów w toku działalności religijnej wymaga niejakiego wykształcenia.
Złożone czynności kultu religijnego wykonywane przez kapłanów są przedmiotem stop-
niowego nauczania kandydatów do stanu duchownego przez kapłanów, którzy na-
uczyli się ich już wcześniej. Nawet mniej złożone czynności religijne laików, takie na
przykład jak odmawianie modlitw porannych, wymaga zapamiętania słów i zdań oraz
jakiegoś zrozumienia ich znaczenia.
Jednakże nawet w najbardziej zrytualizowanych religiach regulacja elementarnych
czynności jednostek nie jest tak daleko posunięta jak w magii, która ma utrwalone tra-
dycyjne wzory. Czarownik ma do czynienia z siłami bezosobowymi; niezamierzone
pominięcie jakiejś czynności elementarnej — zdania, naśladowanego gestu — może
uczynić bezskutecznym całe przedsięwzięcie; jakikolwiek błąd, nawet wypływający
z niewiedzy, może mieć szkodliwe skutki. Natomiast przedmiotem kultu jest bóstwo
osobowe, które przeważnie bierze pod uwagę dobre intencje wyznawcy i może puścić
w niepamięć pomyłki i błędy. Ponadto, w niektórych religiach nowoczesnych jednost-
84
Florian Znaniecki WZORCE I NORMY
kowe doświadczenie mistycznego związku z bóstwem stało się ważniejsze niż zgod-
ność z rytualnymi wzorcami i normami. Ale to inne zagadnienie.
Dalsze badanie związku między czynnościami religijnymi wskazuje, iż funkcjonalna
współzależność nie ogranicza się bynajmniej do elementarnych obrzędów, zawartych
w złożonym rytuale uprawianym przez indywidualnego wyznawcę. Przede wszystkim
istnieje ważny związek między poszczególnymi czynnościami kultu tego samego bó-
stwa wykonywanymi wielokrotnie przez tę samą jednostkę. Chociaż każda czynność
wzięta sama w sobie — każda modlitwa, każda ofiara — ma swój początek i koniec
oraz stanowi złożoną całość, nie zaś część innej czynności bardziej złożonej, to jednak
każda jest w jakimś stopniu funkcjonalnie współzależna od innych. Każda ma pomóc
jednostce w zyskaniu przychylności bóstwa i każda uważana jest za niezbędną dla jej
zachowania. Ich pozytywne wyniki kumulują się w ciągu życia jednostki, ale jedynie
pod warunkiem, że jednostka nigdy nie przestaje wykonywać tych czynności wtedy,
gdy są potrzebne. Te oczekiwania występują wyraźnie w wartościowaniu jednostek,
które konsekwentnie wykonują czynności wymagane od nich przez ideologię religijną.
Osoba prawdziwie pobożna, która regularnie, niezawodnie i przez dłuższy czas wypeł-
nia swe obowiązki kultowe względem bóstwa, jest przez nie darzona łaską, ale ta łaska
trwa dopóty, dopóki wypełnia ona swe obowiązki.
Istnieją, oczywiście, różnice stopnia boskiej łaskawości w stosunku do jednostek,
zależnie od ważności i trudności ich obowiązków. Kapłan, pustelnik czy mnich, któ-
rych obowiązki są cięższe niż obowiązki zwykłych wyznawców poświęcających kulto-
wi mniej czasu, uwagi i energii, zyskują więcej boskiej przychylności.
Jak długo jednostka wykonuje wszystkie czynności rytualne, które zgodnie z jej
wiarą należy wykonywać w celu pozyskania i zachowania przychylności bóstwa, tak
długo możemy powiedzieć, iż jej kolejne czynności tworzą system o nieokreślonym
czasie trwania. Choć bowiem każda czynność z osobna wzięta jest odrębnym dyna-
micznym systemem obrzędów elementarnych trwających tylko przez czas ich wyko-
nywania, przekonanie jednostki, iż taka stała zgodność z religijnymi wzorcami
i normami zapewnia jej przychylność bóstwa, nadaje szeregowi owych czynności cią-
głość i jednolitość.
Fragmenty X (Wzorce i normy) i Xl (Wzory kulturowe i systemy czynności) rozdziałów książki Floriana Zna-
nieckiego Cultural Sciences. Their Origin and Development, wydanej po raz pierwszy w 1953 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Nauki o kulturze. Narodziny i rozwój, przeł. Jerzy Szacki, wstęp Jan Szcze-
pański, PWN, Warszawa 1971, s. 468-478, 507-512, 531-533, 535-538.
Tytuł przedruku — zgodny z tytułem X rozdziału — pochodzi od redakcji, śródtytuły i przypisy pominięto.
85
Zagadnienia
Różnorodność kultur, jej interpretacja antropologiczna i biologiczna; integracja
kultury, jej konfiguracja; pojęcie wzoru kultury i jego przykłady: wzór „apolliński”
(Zuni) i „dionizyjski” (Kwakiutlowie); jednostka i zbiorowość a wzór kultury; zagad-
nienie wzoru kultury w społeczeństwie rozwiniętym, system ideologiczny jako wzór kul-
tury; wzorce, normy i czynności, ład aksjonormatywny.
Lektury uzupełniające
Bagby Philip, Kultura i historia. Prolegomena do porównawczego badania cywiliza-
cji, przeł. J. Jedlicki, Warszawa 1975. Rozdz. 5, Kultury, s. 145-179.
Birket-Smith Kaj, Ścieżki kultury, przeł. K. Evert-Vaedtke, T. Evert, red. naukowa,
przedmowa i bibliografia Z. Sokolewicz, Warszawa 1974. Zwłaszcza rozdz. II,
Kultura i jej prawa, s. 38-77.
Brzozowski Stanisław, Legenda Młodej Polski, Studia o strukturze duszy kulturalnej,
Lwów 1910 (reprint Kraków-Wrocław 1983). Rozdz. III, Polska zdziecinniała,
s. 57-102.
Burckhardt Jakub, Kultura Odrodzenia we Włoszech. Próba ujęcia, przeł. M. Kre-
czowska, wstęp M. Brahmer, Warszawa 1961 (wyd. I powojenne). Zwłaszcza I.
Państwo jako dzieło sztuki, s. 5-70.
Conrad Jack, Człowiek, rasa, kultura, przeł. A. Kreczmar. Warszawa 1971. Zwłaszcza
rozdz. I, Etnocentryzm, s. 19-27.
Dąbrowski Kazimierz, O charakterze narodowym Polaków, „Regiony. Kwartalnik
społeczno-kulturalny” 1992, nr 1, s. 106-129.
Elias Norbert, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, przeł. T. Zabłudowski,
Warszawa 1980. Cz. IV, Zarys teorii cywilizacji, s. 365-484.
Harris Marvin, Krowy, świnie, wojny i czarownice. Zagadki kultury, przeł. K. Szerer.
Warszawa 1985. Rozdz. pt. Potlacz, s. 109-129.
Kłoskowska Antonina, Różnorodność wzorów kultury i funkcje antropologii kultural-
nej (wstęp do:) Benedict R., Wzory kultury, przeł. J. Prokopiuk, wstęp A. Kło-
skowska. Warszawa 1966, s. 7-56.
Kroeber Alfred Louis, Istota kultury, przeł. i wstęp P. Sztompka. Warszawa 1973,
(wyd. 1). Rozdz. IX, Struktura, funkcja i wzór w biologii i antropologii, s. 199-
222.
Linton Ralph, Kulturowe podstawy osobowości, przeł. A. Jasińska-Kania, wstęp J.
Szacki, Warszawa 1975, s. 178.
Lévi-Strauss Claude, Smutek tropików, przeł. A. Steinsberg, Warszawa 1960, (wyd.
1). Zwłaszcza rozdz. XX, Społeczeństwo tubylców i jego styl, s. 189-207.
Ossowska Maria, Ethos rycerski i jego odmiany, Warszawa 1973. Zwłaszcza rozdz. I,
Pojęcie wzoru i pojęcie naśladownictwa, s. 9-26.
Parsons Talcott, Szkice z teorii socjologicznej, przeł. A. Bentkowska, wstęp H. Biały-
szewski, Warszawa 1972. Rozdz. XII, Problem kontrolowanej zmiany wzoru in-
stytucjonalnego, s. 317-372.
86
Polaków portret własny, praca zbiorowa, Kraków 1979. Zwłaszcza: Jan Błoński, Kto
ty jesteś, s. 102-121, oraz Stefan Nowak, Przekonania i odczucia współcze-
snych, s. 122-145.
Spengler Oswald, Dusza kultury, przeł. M. Skwieciński, [w:] Andrzej Kołakowski,
Spengler, Warszawa 1981, s. 224-236.
Tarkowska Elżbieta, Kategoria stylu życia a inspiracje antropologiczne, [w:] Styl ży-
cia, koncepcje i propozycje, red. A. Siciński, Warszawa 1976, s. 71-98.
Wölfflin Henryk, Podstawowe pojęcia historii sztuki. Problem rozwoju stylu w sztuce
nowożytnej, przeł. D. Hanulanka, Wrocław 1962, s. 308.
87
III
CZAS
Mircea Eliade
Podobnie jak przestrzeń, także i czas nie jest dla człowieka religijnego czymś jed-
norodnym i ciągłym. Są interwały czasu sakralnego, czas świąteczny (przeważnie
świąt okresowych); z drugiej strony jest czas świecki, zwykłe trwanie czasowe,
w które wpisują się akty pozbawione znaczenia religijnego. Między tymi dwoma ro-
dzajami czasu zachodzi oczywiście przerwanie ciągłości; ale za pomocą obrzędów
człowiek religijny może „przechodzić” bezpiecznie ze zwykłego trwania czasowego
do czasu sakralnego.
Uderza nas przede wszystkim jedna zasadnicza różnica między dwoma rodzajami
czasu: c z a s ś w i ę t y z n a t u r y s w e j j e s t o d w r a c a l n y ,
w tym sensie, że w istocie swej jest to u o b e c n i o n y p r a c z a s m i -
t y c z n y . Wszelkie święto religijne, wszelki czas liturgiczny polega na reak-
tualizowaniu jakiegoś sakralnego wydarzenia, które dokonało się w przeszłości
mitycznej, „na początku”. Religijne uczestniczenie w jakimś święcie zakłada wyj-
ście ze zwykłego trwania czasowego celem włączenia się w czas mityczny, re-
aktualizowany przez owo święto. Czas sakralny daje się więc bez końca odzy-
skiwać, bez końca powtarzać. Z pewnego punktu widzenia można by powiedzieć, że
czas ten nie płynie, że nie stanowi nieodwracalnego trwania. Jest to czas par
excellence ontologiczny, parmenidejski, zawsze tożsamy z samym sobą, nie
zmienia się ani nie wyczerpuje. Przy każdym okresowym święcie odnajduje się
ten sam czas sakralny, ten sam, który objawił się poprzez święto zeszłoroczne czy
święto sprzed wieku: jest to czas stworzony i uświęcony przez bogów w trakcie ich
gesta — dzieł, które święto właśnie reaktualizuje. Innymi słowy, w świecie od-
najdujemy p i e r w s z e p o j a w i e n i e s i ę c z a s u ś w i ę t e g o , ta-
89
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
kie, jakie dokonało się ab origine, in illo tempore. Bo święty czas, w którym od-
bywa się święto, nie istniał przed gęsta, dziełami boskimi, upamiętnionymi przez
owo święto. Stwarzając różne rzeczywistości, które dziś składają się na świat, bo-
gowie ustanowili także c z a s ś w i ę t y , gdyż czas współczesny jakiemuś dzie-
łu stworzenia był z natury rzeczy uświęcony przez obecność i działalność boską.
Człowiek religijny żyje więc w dwu rodzajach czasu, z których ważniejszy, czas
święty, występuje pod paradoksalnym aspektem czasu okrężnego, odwracalnego
i dającego się odzyskiwać jako rodzaj wiecznej mitycznej teraźniejszości,
w którą człowiek włącza się okresowo za pośrednictwem obrzędów. Ta postawa
wobec czasu wystarczy dla odróżnienia człowieka religijnego od niereligijnego:
człowiek religijny nie chce żyć w czasie określanym przez język współczesny
jako „teraźniejszość historyczna”; stara się osiągnąć czas święty, który pod pew-
nymi względami można porównać do „wieczności”. [...]
Istotna uwaga wstępna: w licznych językach autochtonów Ameryki Północnej
określenie „świat” (kosmos) jest używane także w sensie „rok”. Jokuci powiadają:
„świat przeminął”, chcąc powiedzieć „upłynął rok”. Ludzie z plemienia Juki
określają „rok” tym samym terminem co „ziemia” lub „świat”. Mówią, podobnie jak
Jokuci: „ziemia przeminęła”, gdy upłynął rok. Słownictwo ujawnia religijny
związek między światem a czasem kosmicznym. Kosmos uważany jest za żyjącą
jednostkę, która rodzi się, rozwija i zamiera ostatniego dnia roku, aby odrodzić
się z nowym rokiem. Przekonamy się, że takie o d r o d z e n i e to n a r o d z i -
n y , że kosmos odradza się co roku, bo z każdym nowym rokiem czas zaczyna
się ab initio. [...]
Dla człowieka religijnego z kultur archaicznych ś w i a t o d n a w i a
s i ę c o r o k u ; innymi słowy, z k a ż d y m n o w y m r o k i e m
świat odzyskuje pierwotną ś w i ę t o ś ć , właściwą mu
w chwili, gdy wychodził z rąk stwórcy. Symbolikę tę można wyraźnie wyczytać ze
struktury architektonicznej sanktuariów. Wobec tego, że świątynia jest zarazem
miejscem par excellence świętym i obrazem świata, uświęca ona cały kosmos
i równocześnie uświęca życie kosmiczne. Otóż to życie kosmiczne było wyobrażone
w postaci linii kolistej utożsamianej z rokiem. Rok był zamkniętym kołem: miał
początek i koniec, ale także tę szczególną właściwość, że mógł „odradzać się”
w postaci nowego roku. Z każdym nowym rokiem mógł zaistnieć nowy czas, czy-
sty i święty — bo jeszcze nie zużyty. [...]
90
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
91
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
„onego czasu”; rodził się więc na nowo, rozpoczynał swe istnienie z nienaruszonym
zasobem sił witalnych, takim, jakim zasób ów był w chwili jego narodzin.
Fakty te są ważne: odsłaniają nam one tajemnicę postawy człowieka religijnego
wobec czasu. Skoro czas święty i mocny jest c z a s e m p o c z ą t k ó w ,
chwilą osobliwą, gdy rzeczywistość została stworzona, kiedy się po raz pierwszy
w pełni objawiła, człowiek będzie usiłował okresowo odzyskiwać ten czas po-
czątku. Ta obrzędowa reaktualizacja „onego czasu”, pierwszej epifanii rzeczywisto-
ści, jest u podstaw wszelkich kalendarzy sakralnych: święto nie jest „upamiętnie-
niem” wydarzenia mitycznego (a zatem religijnego), jest jego r e a k t u a l i z a -
cja.
C z a s e m p o c z ą t k ó w , par excellence jest czas kosmogonii, chwila,
w której po raz pierwszy objawiła się rozległa rzeczywistość, świat. Dlatego to wła-
śnie [...] kosmogonia jest wzorcowym modelem wszelkiego tworzenia, wszelkiego
rodzaju działania. Dla tej samej przyczyny czas kosmogoniczny jest wzorcem wszel-
kich czasów świętych: bo jeśli czas święty to czas, w którym bogowie objawili się
i tworzyli, jest rzeczą oczywistą, że najpełniejszym objawieniem się boskim
i największym dziełem tworzenia jest stworzenie świata. [...]
92
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
obrzędowo łódź nie dlatego, że wymaga ona naprawy, ale dlatego, że w epoce
mitycznej bogowie pokazali ludziom, jak naprawia się łodzie. Nie chodzi o czynność
empiryczną, ale o akt religijny, o imitatio dei. Przedmiot naprawy nie jest jednym
z licznych obiektów, które składają się na klasę „łodzi”, ale archetypem mitycznym,
właśnie barką, którą bogowie obrabiali in illo
t e m p o r e . W rezultacie czas, w którym dokonuje się obrzędowa reperacja
łodzi, zbiega się z praczasem: z czasem, kiedy działali bogowie. [...]
Bez względu na złożoność jakiegoś święta religijnego jest ono zawsze wyda-
rzeniem sakralnym, które dokonało się ab origine i jest obrzędowo „uteraźniejszane”.
Uczestnicy święta stają się współczesnymi wydarzenia mitycznego. Innymi słowy,
opuszczają oni swój czas historyczny — to znaczy czas, na który składa się
suma wydarzeń świeckich, osobowych oraz interosobowych, i osiągają praczas, zaw-
sze ten sam, przynależny wieczności. Człowiek religijny okresowo przedostaje się do
czasu mitycznego i sakralnego, odnajduje c z a s p o c z ą t k ó w , ten, który
nie płynie, gdyż nie uczestniczy w świeckim trwaniu czasowym, jest ukonstytu-
owany przez w i e c z y s t ą t e r a ź n i e j s z o ś ć , która daje się odzyskiwać
w nieskończoność.
Człowiek religijny odczuwa potrzebę okresowego zanurzania się w owym
czasie sakralnym i niezniszczalnym. Dla niego to właśnie czas sakralny umożliwia
istnienie innego, zwykłego czasu, świeckie trwanie, w którym dokonuje się cała ludz-
ka egzystencja. To w i e c z n y c z a s t e r a ź n i e j s z y wydarzenia mitycz-
nego umożliwia świeckie t r w a n i e wydarzeń historycznych. Ograniczmy się
do jednego przykładu: to hierogamia, która dokonała się in illo tempore —
umożliwiła seksualne połączenie się ludzi. Złączenie się boga i bogini dokonuje się
w chwili aczasowej, w wieczystym czasie teraźniejszym; stosunki seksualne mię-
dzy ludźmi, jeśli nie mają charakteru obrzędowego, dokonują się w trwaniu,
w czasie świeckim. Czas święty, mityczny, ustanawia także czas egzystencjalny, hi-
storyczny, jest bowiem jego wzorcem. W ostatecznym rozrachunku wszystko,
co istnieje, istnieje dzięki istotom boskim albo półboskim. Początek rzeczywi-
stości i samego życia jest religijny. Jam można uprawiać i spożywać zwyczajnie
dzięki temu, że — okresowo — uprawia się go i spożywa w sposób obrzędowy.
A obrzędów tych można dopełniać, gdyż in illo tempore objawili się bogowie,
stwarzając człowieka i jam oraz wskazując ludziom, jak mają uprawiać
i spożywać tę roślinę.
W czasie święta odnajduje się w pełni sakralny wymiar życia, doświadcza się
świętości ludzkiego istnienia jako dzieła boskiego. Przez całą resztę czasu człowiek
naraża się na zapomnienie tego, co najistotniejsze: że istnienie jest dane przez
to, co ludzie nazywają naturą, ale że jest dziełem i n n y c h , bogów lub istot
półboskich. Święta natomiast restytuują sakralny wymiar istnienia, pouczając od
nowa, jak to bogowie czy mityczni przodkowie stworzyli człowieka i nauczyli go
różnych postaw społecznych i robót. [...]
93
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
94
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
Mit — wzorzec
Mit opowiada jakąś historię sakralną, to znaczy prawydarzenie, które dokonało się
na początku czasu, ab inirin. A opowiadanie o sprawach sakralnych jest równoznacz-
ne z objawianiem tajemnicy, gdyż postacie mitu nie są istotami ludzkimi: są to bo-
gowie albo bohaterowie kulturowi i dlatego właśnie ich czyny stanowią tajem-
nice, misteria; człowiek nie mógłby ich znać, gdyby mu nie zostały objawione. Mit
jest więc opowieścią o tym, co stało się in illo tempore, opowieścią o tym, co bogo-
wie albo istoty ludzkie uczyniły na początku czasu; „powiedzieć mit” to znaczy
obwieścić to, co stało się ab origine. Raz powiedziany, to jest objawiony, mit
staje się prawdą apodyktyczną: stanowi prawdę absolutną. „Tak jest, albowiem
powiedziano, że tak jest”, głoszą Eskimosi Netsilik, by uzasadnić swą historię
sakralną i tradycje religijne. Mit obwieszcza wystąpienie nowej sytuacji kosmicznej
albo prawydarzenia. Jest to więc zawsze opowieść o dziele stworzenia: opowiada
się o tym, jak się coś dokonało, jak zaczęło b y ć . Dlatego właśnie mit wiąże się
z ontologią: mówi jedynie o r z e c z y w i s t o ś c i a c h , o tym, co stało się
r z e c z y w i ś c i e , co się w pełni przejawiło. [...]
Jeden aspekt mitu zasługuje na szczególne podkreślenie: mit objawia sakral-
ność absolutną, albowiem opowiada o twórczej aktywności bogów, odsłania sa-
kralność ich dzieł. Innymi słowy, mit opisuje różne, niekiedy dramatyczne mo-
menty wkroczenia sacrum w świat. Dlatego właśnie u wielu ludów prymitywnych
mity nie mogą być recytowane byle gdzie i byle kiedy, lecz jedynie w porach
roku obrzędowo bogatszych (jesień, zima) albo też w czasie ceremonii religijnych,
jednym słowem, w o b r ę b i e c z a s u ś w i ę t e g o . To właśnie wkroczenie
sacrum w świat, o jakim opowiada mit — u s t a n a w i a świat jako coś rzeczy-
wistego. Każdy mit opowiada, jak doszło do istnienia jakiejś rzeczywistości, czy bę-
dzie to rzeczywistość całościowa, kosmos, czy tylko jakiś fragment: wyspa, gatunek
rośliny, ludzki obyczaj. Opowiadając, j a k doszło do tego, że coś zaczęło ist-
nieć, wyjaśnia się to coś i odpowiada się pośrednio na pytanie, d l a c z e g o
doszło do istnienia czegoś takiego. „Dlaczego” zawsze zawiera się w „jak”. I to
dla tej prostej przyczyny, że opowiadając, j a k coś się poczęło, objawia się
wkroczenie w świat sacrum, ostatecznej przyczyny wszelkiej rzeczywistej egzy-
stencji.
Skądinąd, wobec tego, że wszelkie dzieło stworzenia jest dziełem bożym,
a więc wkroczeniem sacrum, wszystko to, co stworzone, przedstawia zarazem wkro-
czenie w świat energii twórczej. Wszelkie dzieło stworzenia wytryska
w pełni. Bogowie tworzą dzięki nadmiarowi mocy, dzięki obfitości energii. Tworze-
nie dokonuje się dzięki nadwyżce substancji ontologicznej. Dlatego to właśnie mit,
który opowiada o tej sakralnej ontofanii, o tym zwycięskim przejawie pełni by-
95
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
tu, staje się wzorcem wszelkich ludzkich działań: on jeden jedyny objawia to,
c o r z e c z y w i s t e , przeobfite, skuteczne. [...] Zasadnicza funkcja mitu
polega więc na ustalaniu wzorców wszelkich obrzędów i wszelkich znaczących czyn-
ności ludzkich: odżywiania się, seksualnych zachowań, pracy, nauki itp. Zachowując
się jako istota ludzka w pełni odpowiedzialna— człowiek naśladuje wzorcowe
gesty bogów, powtarza ich czyny, czy chodzi o zwykłą funkcję fizjologiczną, jak
odżywianie się, czy też o działalność społeczną, ekonomiczną, kulturalną, woj-
skową itp. [...]
To wierne powtarzanie boskich wzorców ma podwójny rezultat: z jednej
strony człowiek, naśladując bogów, utrzymuje się w sferze sacrum, to znaczy
w rzeczywistości; z drugiej — świat uświęca się dzięki nieustannemu reaktualizowa-
niu wzorcowych gestów boskich. Religijna postawa ludzi przyczynia się do pod-
trzymania świętości miejsca.
Reaktualizowanie mitów
96
Mircea Eliade CZAS ŚWIĘTY I MITY
Fragmenty jednego z rozdziałów książki Mircei Eliadego Le sacré et le profane, po raz pierwszy opublikowanej
w 1957 roku w języku niemieckim pt. Das Heilige und das Profane. Vom Wesen des Religiosen.
Przedruk według wydania polskiego: Mircea Eliade, Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, wybór Marcin Czer-
wiński, przeł. Anna Tatarkiewicz, PIW, Warszawa 1974 (wyd. 2), s. 86-113. Pominięto przypisy i jeden śródty-
tuł.
97
Aron Guriewicz
98
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
dla tego celu świec, zanotowane u schyłku IX wieku za panowania angielskiego króla
Alfreda (w podróżach po kraju woził on ze sobą świece równej długości i kazał je za-
palać jedną po drugiej), kontynuowano jeszcze we Francji za Ludwika IX (XIII wiek)
i Karola V (XIV wiek). Mnisi orientowali się w czasie na podstawie przeczytanych
stron Pisma Świętego albo według liczby psalmów odmówionych między jedną a drugą
obserwacją nieba. Na każdą godzinę dnia i nocy przewidziane były specjalne modły
i suplikacje. Przeważająca część społeczeństwa orientowała się w porze dnia czy nocy
głównie na podstawie bicia dzwonów kościelnych, regularnie wzywających na jutrznię
i do innych służb. Doba dzieliła się na szereg odcinków — godziny kanoniczne (horae
canonicae); zazwyczaj było ich siedem i były one wyznaczone biciem zegara kościel-
nego. W ten sposób przemijanie czasu znajdowało się pod kontrolą duchowieństwa.
[...] Średniowieczni ludzie rozróżniali czas przeważnie nie wizualnie, ale według
dźwięków.
Rozróżniano więc „dzwon żniwny”, „dzwon do gaszenia pożaru”, „dzwon na wypę-
dzanie bydła na pastwisko”. Całe życie mieszkańców było regulowane biciem
dzwonów, przystosowane do rytmu czasu kościelnego. [...]
Ponieważ tempo życia i podstawowych zajęć ludzi zależało od rytmu przyrody, nie
było warunków na wykształcenie się stałej potrzeby znajomości dokładnego czasu
i zwykły podział dnia na części całkowicie wystarczał. Minuta, jako odcinek czasu i in-
tegralna część godziny, nie była postrzegana. Nawet po skonstruowaniu i rozpowszech-
nieniu w Europie zegarów mechanicznych długo jeszcze nie miały one wskazówki mi-
nutowej.
[...] Podstawowymi kategoriami czasu w średniowieczu jest więc rok, pora roku,
miesiąc, dzień, a nie godzina ani tym bardziej minuta. Czas średniowieczny jest prze-
ważnie długotrwały, powolny, epicki.
Kalendarz rolniczy i rozkład doby zmieniały się, oczywiście, zależnie od regionu.
Nie trzeba też podkreślać, że czas człowieka średniowiecznego to czas lokalny —
w każdej miejscowości był on postrzegany jako coś samodzielnego, obowiązującego
tylko tutaj i całkowicie niezgodnego z czasem innych miejsc.
Czas wiejski jest czasem naturalnym, a nie czasem zdarzeń i dlatego dokładne pomia-
ry nie są mu potrzebne ani im nie podlega. Jest to czas ludzi, którzy nie opanowali przy-
rody, lecz podporządkowali się jej rytmowi. Typowe dla świadomości ludzi tamtej epo-
ki kontrasty znajdowały również wyraz w postrzeganiu zasadniczych części cyklu do-
bowego. Noc była czasem niebezpieczeństw i strachów, zjawisk nadprzyrodzonych,
demonów i innych ciemnych i niezrozumiałych sił. W świadomości Germanów noc od-
grywała dużą rolę i liczyli oni doby według „nocy”. Przestępstwo dokonane pod osłoną
nocy karane było szczególnie surowo. Chrześcijaństwo próbowało zwalczyć wyobraże-
nia o nocy jako porze panowania diabła. Chrystus narodził się w nocy po to, żeby przy-
nieść światło prawdy tym, którzy tułają się błądząc w mroku. Światło dnia miało rozpę-
dzać strachy zrodzone w mroku nocnym. A jednak na przestrzeni całego średniowiecza
noc nie przestała być symbolem zła i grzechu, jeśli bowiem chrześcijańskie nieszpo-
ry miały napełnić dusze wiernych błogością i myślą o bliskości Boga, to i diabeł stawał
się bliższy i niebezpieczniejszy pod osłoną ciemności. Przeciwstawienie dnia i nocy to
przeciwstawienie życia i śmierci: „dzień Pan przeznaczył dla żywych, noc — dla
umarłych” (Thietmar z Merseburga). Taką samą ocenę zdobyło inne przeciwieństwo:
lato i zima. Wszystkie te przeciwstawienia miały etyczne i sakralne zabarwienie.
99
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
100
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
101
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
niec, stanowi skończony cykl: człowiek i świat wracają do Stwórcy, czas wraca do
wieczności.
Czas historyczny w chrześcijaństwie jest udramatyzowany. Początek dramatu sta-
nowi pierwszy swobodny krok człowieka — grzech pierworodny Adama. Z nim
powiązane jest przyjście Chrystusa, zesłanego przez Boga dla zbawienia ludzkości.
Nagroda następuje u kresu ziemskiego żywota. Pojmowanie ziemskiej historii jako
historii zbawienia ludzkości nadawało jej nowe wymiary. Życie ludzkie rozwija się po-
czątkowo w dwóch kontekstach czasowych: w kontekście empirycznych przemijają-
cych wydarzeń ziemskiego bytu i aspekcie spełnienia się wyroków boskich. Tak więc
człowiek jest uczestnikiem powszechnego dramatu, w trakcie którego rozstrzygają się
zarówno losy świata, jak i losy jego własnej duszy. Świadomość ta nadawała specy-
ficzne zabarwienie stosunkowi do świata ludzi średniowiecznych, odczuwających
swój duchowy współudział w historii.
Dramatyzm uświadamiania sobie czasu w chrześcijaństwie opiera się na dualistycz-
nym stosunku do świata i historii. Życie ziemskie i cała historia jest areną walki
między dobrem a złem. Nie są to jednak bezosobowe kosmiczne siły — tkwią one
w samym człowieku i dla zwycięstwa dobra zarówno w duszy ludzkiej, jak i w historii,
niezbędna jest wolna wola człowieka. Z faktu uznania, że człowiek dysponuje we-
wnętrznym wolnym wyborem, wynika właśnie nieodłączny dramatyzm chrześcijańskie-
go postrzegania czasu i historii. Życie ziemskie z jego przemijającymi radościami
i troskami nie jest samoistne i sensu nabiera dopiero po włączeniu do sakramentalnej
historii zbawienia rodu ludzkiego. Dlatego przeszłość i przyszłość posiadają większą
wartość niż teraźniejszość — czas nietrwały i przemijający. Podobny stosunek do bieżą-
cych wydarzeń teraźniejszości cechuje świadomość mitologiczną, która widzi w nich
tylko odbicie pierwotnych wzorców, powtórzenie boskiego archetypu. Ale mitologicz-
ny jest również sam światopogląd chrześcijański, z tą jednakże zasadniczą różnicą od
pogańskich „naturalnych” mitologii, że mit chrześcijański jest mitem historycznym, któ-
ry nie roztapia ziemskiej historii w grze prawd pozazmysłowych, a tworzy ze świętego
i ziemskiego specyficzny dualistyczny obraz rozwoju historycznego. Dlatego też możli-
we jest stworzenie w ramach światopoglądu historycznego filozofii historii
i pojmowanie czasu jako nieodwracalnej historycznej ciągłości.
U początków chrześcijańskiej filozofii historii znajduje się św. Augustyn. [...]
„Czymże więc jest czas?” — oto pytanie, z którym boryka się jego myśl. My rozu-
miemy, co to jest, kiedy mówimy o czasie albo słyszymy o nim od innych. „Jeżeli mnie
nikt o to nie pyta, wiem; gdy zaś chcę wyjaśnić pytającemu, nie wiem”. Tajemnica
czasu jest niepojęta i można tylko prosić Boga, aby udzielił nam daru rozumienia tych
zjawisk, „tak pospolitych, a tak tajemnych, bym mógł w nie wniknąć”. „Mówimy: czas
i czas {tempus et tempus), czasy i czasy (tempora et tempora) (...) Są to rzeczy bardzo
jasne i bardzo pospolite, a z drugiej strony bardzo głębokie i nowe jest ich rozbiera-
nie”. Czas jest rozciągły, nie jest jednak słuszne mierzenie go ruchem ciał niebieskich,
przecież nieprzypadkowo, kiedy na prośbę Jozuego Bóg zatrzymał słońce, żeby bitwa
mogła się zakończyć tego samego dnia, czas nie przestał płynąć. Tak więc czas nie jest
ruchem ciał, chociaż poruszają się one w czasie.
Umiejętność mierzenia upływającego czasu, dana jest duszy ludzkiej i tylko w du-
szy zachowują się formy postrzegania przeszłego, teraźniejszego i przyszłego czasu;
w uprzedmiotowionej zaś rzeczywistości form tych nie ma. „W tobie, umyśle, mierzę
102
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
czasy (...) Mierzę wrażenie, które rzeczy przemijające w tobie pozostawiają; to wrażenie
jako obecne mierzę, nie rzeczy, które przeszły; wrażenie mierzę, gdy mierzę czasy”. Do
postrzegania przeszłości dysponujemy pamięcią, teraźniejszość uprzytamniamy sobie
przez percepcję, dla przyszłości zaś istnieje nadzieja i oczekiwanie.
Św. Augustyn nie podziela arystotelesowskiego punktu widzenia uznającego obiek-
tywność czasu jako miary ruchu. Czas człowieka radykalnie różni się od następujących
po sobie momentów tworzących czas fizyczny. Czas antropologiczny, według św. Au-
gustyna, to wewnętrzna rzeczywistość i tylko duch może jej doznawać. Ogarniając
przeczuciem przyszłość i pamięcią przeszłość i włączając jedno i drugie do teraźniej-
szego życia człowieka, dusza „rozszerza się”, „napełnia”. Nie jest to jednak rozsze-
rzenie ilościowe, distentio, jest to życiowa aktywność ludzkiego ducha.
Świat zmieniających się rzeczy trwa w czasie; Bóg jest jednak ponad wszelkim
czasem i przebywa poza nim w wieczności, w porównaniu z którą czas nawet najdłużej
trwający jest niczym. Stosunek między czasem i wiecznością trudno sobie uprzytom-
nić, dlatego, że człowiek przyzwyczaił się myśleć o wieczności w kategoriach czaso-
wych, chociaż w wieczności nie ma następstwa w czasie; wieczność wyprzedza czas
jako jego przyczyna; czas, podobnie jak i przestrzeń, należy do świata stworzonego.
Ten punkt widzenia przyjęli wszyscy średniowieczni myśliciele. Honoriusz z Augusto-
dunum w ślad za Janem Szkotem Eriugeną dzieli naturę na cztery rodzaje: rodzaj pierw-
szy — ta, która tworzy i nie jest stworzona, to znaczy Bóg; rodzaj drugi — ta, która
tworzy i jest stworzona, to znaczy idee, praprzyczyny; rodzaj trzeci — nie tworząca,
ale tworzona natura, to znaczy określone w czasie istoty, poznawalne w przestrzeni
i czasie (generatio temporalium, que locis et temporibus cognoscitur); rodzaj czwarty
— nie tworząca i nie tworzona natura, koniec i cel wszystkiego, a więc znowu Bóg, do
którego wszystko powraca i na którym wszystko się kończy. Tak więc czas i prze-
strzeń cechują świat ziemski i same zostały stworzone przez Boga; mają one charakter
przemijający, albowiem, jak powiada św. Augustyn, Trójca Święta, której nie cechują
ani czas, ani przestrzeń, wprawia w ruch swoje twory w czasie i przestrzeni. Należy
dostrzegać różnicę (w neoplatońskim sensie) między zapowiadanym Czasem i Prze-
strzenią, praistniejącymi w Słowie Bożym, zanim Bóg zrealizował je w stworzonym
świecie, a ziemskimi przemijającymi czasami i miejscami. [...]
Tym samym założył św. Augustyn podwaliny teologicznej filozofii historii. Każdy
akt boskiej ingerencji w życie człowieka stanowi moment historyczny i fakty histo-
ryczne nabierają w ten sposób wartości religijnej. Sens historii tkwi w odkrywaniu
Boga. W ten sposób, zapożyczywszy z judaizmu koncepcję linearnego i nieprzerwanie
trwającego czasu, chrześcijaństwo stworzyło swój własny sposób organizacji czasu
w stosunku do głównych wydarzeń historycznych. Historia podzieliła się na dwie
części: przed i po ucieleśnieniu się Chrystusa.
Podporządkowawszy historię ziemską historii zbawienia, odkrył św. Augustyn jed-
ność posuwania się rodzaju ludzkiego w czasie. Dotychczasowa historia zmieniła się
w historię świata przepojoną jedynym sensem i kierowaną transcendentalną ideą. Tra-
dycyjnym gatunkiem uprawianym przez historiografię średniowieczną była kronika
świata, zaczynająca się od powtórzenia biblijnej Księgi Rodzaju. Ta tradycyjna forma
pozwalała kronikarzowi włączyć historię własnych czasów do uniwersalnej całości.
Historycy nie zawsze jednak przerywali swoją opowieść na współczesnych im wyda-
rzeniach: w takiej postaci była to historia nie dokończona i sens jej nie mógł być wydo-
103
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
byty w pełni. Dlatego Otton z Freisingu, doprowadziwszy wykład do połowy XII wie-
ku, dołączył doń opis Sądu Ostatecznego. Historia rzeczywista, według wyrażenia św.
Augustyna, zmierza bardziej „do przepowiadania przyszłości”, niż opowiadania prze-
szłości.
Idee św. Augustyna określiły na długo zasady średniowiecznej historiografii. Wyda-
rzenia historyczne wymagały nie tyle uzasadnienia przyczynowego, ile włączenia do
powszechnego schematu przechodzenia rodzaju ludzkiego przez epoki, od Adama do
przyszłego zjawienia się Antychrysta. Średniowieczni historycy widzieli przechodzenie
rzeczy i zdarzeń sub specie aeternitatis. Historia jest to odwieczna walka między do-
brem i złem i toczy się ona to na ziemi, to w niebie, w czasie i poza czasem.
Na przestrzeni wielu wieków historia była przeważnie historią Kościoła i pisały
ją z reguły osoby duchowne. Jednakże przewaga zainteresowania historią Kościoła miała
również głębsze przyczyny. Przecież to właśnie Kościół był widomym ucieleśnieniem
Państwa Bożego, dzięki działalności Kościoła dokonuje się zbawienie człowieka. Dla-
tego też historia Kościoła uważana była za rdzeń całej historii i przez pryzmat historii
Kościoła patrzono na historię w ogóle. [...]
W średniowieczu Kościół utrzymywał czas społeczny pod swoją kontrolą, kler ustalał
i kierował nurtem czasu społeczeństwa feudalnego, regulując zarazem jego rytmy.
Wszelkie próby wydostania się spod kościelnej kontroli czasu były bezwzględnie prze-
cinane: Kościół zabraniał pracować w dni świąteczne, przy tym przestrzeganie religij-
nych zakazów wydawało mu się bardziej istotne niż uzyskanie zwiększonej masy
produktu dodatkowego, który mógł być wytworzony w dniach objętych zakazem
pracy, a pochłaniających ponad jedną trzecią czasu w roku, Kościół określał skład po-
żywienia, jakie wolno było przyjmować w tym lub innym okresie czasu, i surowo karał
za nieprzestrzeganie postu; Kościół ingerował nawet w życie seksualne, ustalając kiedy
akt płciowy jest dopuszczalny, a kiedy jest on grzeszny. W wyniku tak drobiazgowej
i wszechstronnej kontroli nad czasem osiągano całkowite podporządkowanie człowieka
panującemu systemowi społecznemu i ideologicznemu. Czas jednostki nie był jej oso-
bistym czasem, nie należał do niej, lecz do siły wyższej, stojącej nad nią. Stąd też
opór stawiany klasie panującej w średniowieczu wyrażał się w formie protestu przeciw
jej kontroli nad czasem: sekty eschatologiczne, przepowiadając zbliżający się koniec
świata i wzywając do pokuty i wyrzeczenia się rozkoszy życia doczesnego, podawały
w wątpliwość wartość czasu kościelnego. Chiliazm był nieodłącznym atrybutem śre-
dniowiecza, był kształtem, jaki przybierały społeczne tęsknoty uciśnionych i poni-
żonych; czasami oczekiwanie końca świata przekształcało się w stan masowej histerii,
w epidemie pokutników i biczowników. Chiliazm był tez szczególną formą stosunku do
przyszłości, życiowo ważnym aspektem pojmowania czasu przez wiele grup spo-
łecznych.
Sam bieg historii był przez millenarystów komentowany niezgodnie z oficjalną dok-
tryną Kościoła; utrzymywali oni, że dzień Sądu Ostatecznego będzie poprzedzało ty-
siącletnie Państwo Boże na ziemi, odrzucające wszystkie feudalne i kościelne insty-
tucje, własność i ustrój społeczny. Apokaliptyczne oczekiwanie nadejścia szybkiego
„końca czasów” było symbolem wrogości członków sekt do ortodoksyjnej koncepcji
czasu. Niebezpieczeństwo zagrażające Kościołowi ze strony sekt eschatologicznych
(a średniowieczne sekty były, ściśle mówiąc, tak czy inaczej oparte na eschatologii)
tkwiło w tym, że przepowiadając i przyśpieszając spontaniczne nadejście końca świata,
104
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
pozbawiały one panujący porządek ziemski, ogłaszany przez Kościół jako ustanowio-
ny przez Boga, jego wewnętrznego uzasadnienia.
Jednakże stosunek członków sekt do odległej przeszłości, podobnie jak i do dale-
kiej przyszłości, był, mimo swego nieortodoksyjnego charakteru, w jednym istotnym
punkcie zbieżny z tym, co głosił Kościół: zarówno przeszłość, jak i przyszłość jest
absolutna w tym sensie, że, mówiąc ściśle, żadna nie jest zależna od upływu czasu.
Przeszłość absolutna — uświęcone momenty historii biblijnej — nie odchodzi i może
być odtworzona w liturgii; absolutna przyszłość — koniec świata — nie zbliża się wraz
z upływem czasu, gdyż Królestwo Boże może wtargnąć w teraźniejszość w każdej
chwili. Tak więc nie mijanie czasu prowadzi do jego końca— nadejścia Chrystusa, ale
boska Opatrzność. Członkowie sekt nie próbują przyśpieszyć biegu czasu, ale go od-
rzucają, zapowiadając jego szybki kres. Równocześnie mistycy utrzymywali, że ist-
nieje możliwość pokonania nieodwracalności czasu. Mistrz Eckhart twierdził, że
można „w mgnieniu oka” powrócić do pierwotnego stanu jedności z Trójcą Świętą
i w tym jednym mgnieniu odzyskać cały „utracony czas”.
Panowanie czasu kościelnego mogło trwać tak długo, jak długo był on zgodny
z powolnym, miarowym rytmem życia społeczeństwa feudalnego. Rachuba według
pokoleń, panowania władców i pontyfikatów papieskich miała dla ludzi tamtej epoki
więcej sensu niż dokładne wyliczanie krótkich wycinków czasu nie związanych
z wydarzeniami kościelnymi lub politycznymi. Średniowiecze nie miało potrzeby ce-
nienia i oszczędzania czasu, dokładnego wymierzania i znajomości najdrobniejszych
jego cząstek. Ta epicka nieśpieszność średniowiecznego trybu życia uzależniona była
głównie od rolniczego charakteru społeczeństwa feudalnego. Niemniej w nim właśnie
ukształtowało się i rozwinęło inne ognisko życia społecznego, którego swoisty rytm
wymagał znacznie dokładniejszego mierzenia czasu, oszczędniejszego gospodarowa-
nia nim — miasto.
Cykli produkcyjnych rzemieślnika nie określały zmiany pór roku; podczas gdy rolnik
był bezpośrednio włączony w rytm przyrody i mógł wyłączyć się z niego tylko
z trudem, i to niezupełnie, mieszkańca miasta — rzemieślnika — łączyły z naturą
bardziej skomplikowane i sprzeczne stosunki. Między tym człowiekiem i przyrodą
istniało już stworzone przez niego sztuczne środowisko — różnorodne narzędzia pracy,
wszelkiego rodzaju urządzenia i mechanizmy, które stały się pośrednikami jego związ-
ków z naturalnym otoczeniem. Człowiek żyjący w warunkach rodzącej się cywilizacji
miejskiej w większym stopniu podlegał już porządkowi stworzonemu przez siebie niż
rytmom przyrody. Potrafił on już wyraźniej oddzielić siebie od natury, którą trakto-
wał jako obiekt zewnętrzny.
Miasto staje się nosicielem nowego stosunku do świata i, odpowiednio, stosunku do
kwestii czasu. Na miejskich basztach instaluje się zegary mechaniczne — są one
przedmiotem dumy mieszczuchów ze swego miasta, ale zaspokajają równocześnie nie
znaną przedtem potrzebę — potrzebę orientowania się w dokładnej porze dnia.
W mieście powstaje bowiem środowisko społeczne, którego stosunek do czasu jest
całkiem odmienny od feudalnego i chłopskiego. Dla kupców czas to pieniądz, przedsię-
biorcy potrzebne jest ustalenie czasu, w którym funkcjonuje jego warsztat. Czas staje się
miernikiem pracy. Już nie głos dzwonów kościelnych wzywających na modlitwę, lecz
bicie zegarów z wieży ratuszowej reguluje życie zeświecczonych mieszczan, chociaż
w ciągu kilku jeszcze wieków będą oni podejmowali próby pogodzenia i połączenia tra-
105
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
106
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
stamtąd, jak wiemy, wiele starych wynalazków chińskich, a w zamian zapoznali Chiń-
czyków z niektórymi własnymi wynalazkami. I mimo że w ówczesnych Chinach kul-
tywowano nieufność i niechęć do wszystkiego, co obce, zegar mechaniczny zaintere-
sował władców chińskich — ale nie jako instrument dokładnego mierzenia czasu, lecz
jako dziwna zabawka! Inaczej było na Zachodzie. Tutaj zegary z mechanizmem, uży-
wane przez arystokrację, władców i patrycjat miejski, były wyrazem społecznego presti-
żu i od początku służyły praktycznym celom. Społeczeństwo europejskie sukcesywnie
przechodziło od kontemplacji świata w aspekcie wieczności do aktywnej postawy wo-
bec niego w aspekcie czasu.
Otrzymawszy sposób dokładnego mierzenia czasu, logicznego obliczania go przy
pomocy jednakowych odstępów, Europejczycy, a miasta w pierwszym rzędzie, nie mo-
gli wcześniej czy później nie zauważyć zasadniczych zmian, jakie dokonały się w tym
pojęciu, i przemian będących konsekwencją całego rozwoju społeczeństwa. Po raz
pierwszy czas ostatecznie „wyciągnął się” w linię prostą, biegnącą z przeszłości
w przyszłość przez punkt zwany teraźniejszością. Jeśli w poprzednich okresach róż-
nice między minionym, obecnym i przyszłym czasem były względne, a dzieląca je kra-
wędź ruchoma (w obrzędach religijnych, w momencie spełniania mitu przeszłość
i przyszłość łączyły się z teraźniejszością w jedno nieprzemijające, wypełnione
wyższym sensem mgnienie), to wraz z triumfem czasu linearnego różnice te stały się
zupełnie wyraźne, a czas teraźniejszy ,,skurczył się” do jednego punktu nieustannie śli-
zgającego się po linii prowadzącej z przeszłości w przyszłość i zamieniającego ją także
w przeszłość. Czas aktualny stał się nietrwały, szybko mknący, nieodwracalny
i nieuchwytny. Człowiek po raz pierwszy zetknął się z faktem, że czas, którego bieg do-
strzegał tylko wtedy, kiedy działo się coś istotnego, nie zatrzymuje się również wtedy,
kiedy nic się nie dzieje. Stąd wniosek, że czas należy oszczędzać, rozsądnie wykorzy-
stywać i starać się zapełnić go czynnościami pożytecznymi dla człowieka. Równomier-
nie rozlegające się z wieży miejskiej bicie kurantów nieustannie przypominało
o szybko mknącym życiu i wzywało, by temu pędowi przeciwstawić zacne uczynki, na-
pełnić czas pozytywną treścią.
Przejście do mechanicznego sposobu obliczania czasu sprzyjało wydobyciu takich
jego właściwości, które powinny były zwrócić szczególną uwagę reprezentantów nowe-
go sposobu wytwarzania: przedsiębiorców, właścicieli manufaktur, kupców. Stwier-
dzono, że czas posiada ogromną wartość i sam jest źródłem wartości materialnych. Ła-
two zauważyć, że zrozumienie wartości czasu przyszło jednocześnie ze wzrostem sa-
mouświadomienia jednostki, która zaczęła dostrzegać w sobie nie przedstawiciela ga-
tunku, lecz niepowtarzalną indywidualność, osobowość, umieszczoną w konkretnej per-
spektywie czasowej i rozwijającą swoje uzdolnienia na przestrzeni ograniczonego od-
cinka czasu, darowanego na okres życia. Mechaniczna rachuba czasu odbywa się bez
aktywnego udziału człowieka, który zmuszony jest przyznać, że czas jest od niego nie-
zależny. Powiedzieliśmy, że miasto stało się dysponentem własnego czasu, i jest to
prawdziwe o tyle, że uwolniło się ono od kontroli Kościoła. Prawdą jednak jest rów-
nież i to, że właśnie w mieście człowiek przestaje być gospodarzem czasu, gdyż czas,
zdobywszy możliwość przemijania niezależnie od ludzi i zdarzeń, ustanawia swoją wła-
sną tyranię, której ludzie muszą się podporządkować. Czas narzuca im swój rytm zmu-
szając, by działali szybciej, śpieszyli się, nie tracili ani chwili. Miejsce czasu pośród
podstawowych ludzkich wartości wyraźnie określił Leone Battista Alberti: ,,Trzy są rze-
107
Aron Guriewicz CÓŻ TO JEST... CZAS?
czy, które człowiek może uznać za swoją własność osobistą: duszę, ciało (...) i (...)
rzecz najważniejsza (...) czas” (De familia, ok. 1440). Z własności Boga czas przekształ-
cił się we własność człowieka. „Wyłączenie” czasu z jego konkretnej treści stworzyło
możliwość dostrzeżenia go w formie czysto kategorialnej, jako własność nie „obciążo-
ną” przez materię. W przedkapitalistycznej epoce czas był zawsze czasem lokalnym.
Nie istniała jednolita skala czasu dla rozległych obszarów, a tym bardziej dla państwa
lub regionu. Partykularyzm społecznego życia przejawiał się również w systemach ob-
liczania czasu, które nie zanikły jeszcze długo po zastosowaniu mechanicznego mie-
rzenia czasu: każde miasto miało własny czas. Jednakże w tym nowym sposobie
określania czasu tkwiła możliwość jego unifikacji i wraz z przejściem kontroli nad cza-
sem w ręce władzy państwowej zaczęła ona podawać swój czas za jedynie dokładny
i narzucała go wszystkim swoim poddanym. Lokalny czas dzielił, podczas gdy ogólno-
państwowy, a więc i czas strefowy, stał się środkiem integracji, zacieśnienia więzi.
Powstaje jednolity sposób temporalnego myślenia.
Tak więc w późnośredniowiecznym mieście cena czasu wyraźnie wzrasta. Jednakże
wypowiadana niejednokrotnie przez historyków myśl o tym, że poprzedni etap historii
cechowała „obojętność wobec czasu”, może być przyjęta tylko z zastrzeżeniem: śre-
dniowiecze miało obojętny stosunek do czasu w naszym, współczesnym pojęciu, miało
jednak swoje specyficzne formy jego doznawania i postrzegania. Ludzie średniowiecza
nie są obojętni wobec czasu, ale są mało uwrażliwieni na zmiany i rozwój. Ich świa-
domość krążyła wokół takich tylko kategorii, jak trwałość, tradycjonalizm, powtarzal-
ność, i w nich właśnie uświadamiali sobie ów rzeczywisty rozwój historyczny, którego
tak długo nie byli w stanie doznawać.
Fragmenty książki Arona Guriewicza Katiegorii sriedniewiekowoj kultury, wydanej w 1972 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Aron Guriewicz, Kategorie kultury średniowiecznej, przeł. Józef Dancygier,
PIW, Warszawa 1976, s. 105-155. Zachowano tytuł rozdziału, pominięto przypisy.
108
Francis C. Haber
109
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
Historia uświęcona
1
Św. Augustyn, O państwie Bożym, przeł. W. Kornatowski, Warszawa 1977, Księga XXII, rozdz. 30.
110
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
111
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
112
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
dowód z celowości twierdząc: „Otóż dzieła sztuki mają się tak do ludzkiej sztuki, jak
dzieła przyrody do sztuki Bożej”. Mikołaj z Oresme (zm. 1382) w swym dziele
o astronomii rozważa sposób, w jaki aniołowie poruszają ciała niebieskie, i wysuwa
sugestię, że być może Bóg ustanowił właściwe zasady ruchów sfer niebieskich, tak że
poruszają się one bez Jego dalszej interwencji, „podobnie jak i człowiek, gdy prawi-
dłowo wykona i przysposobi zegar, ten sam się porusza”.
Augustyńska koncepcja archetypów ze szczególną siłą i talentem została rozpraco-
wana przez Mikołaja z Kuzy, który również nie omieszkał użyć przykładu zegara. Dla
Kuzańczyka Bóg był niepoznawalny, ale istniała możliwość poznania niektórych Jego
cech poprzez rozwiązywanie sprzeczności, takich jak sprzeczność między wiecznością
i doczesnością. W pracy De visione Dei liber pius napisanej w 1453 roku opisywał
on świat doczesny jako materialną kopię boskiego prawzoru. W świecie materialnym
człowiek może jedynie postrzegać rzeczy następujące po sobie, ale wszystko to, co
kolejno pojawia się w czasie, jest obecne w umyśle Boga i było obecne w samej idei
stworzenia. Bóg, który zna wszystkie przyszłe zdarzenia, śledzi jednak kolejno dzieją-
ce się rzeczy jakby czytając nam przez ramię, gdy my sami odczytujemy je po kolei.
Rozwiązanie pozornej opozycji między wiecznością Boga a czasowym następstwem
aktów stworzenia nasuwa się, jak sugerował, dzięki analogii do koncepcji zegara
w umyśle rzemieślnika i jego działaniu, gdy już został wykonany. Kuzańczyk pisał:
„Jeśli pojęcie zegara odpowiada samej wieczności, wówczas następstwo zdarzeń
w czasie reprezentowane jest przez ruch mechanizmu. Wieczność przeto zarówno ob-
jawia, jak i przesłania następowanie w czasie, a pojęcie zegara, które odpowiada wiecz-
ności, podobnie objawia i zakrywa wszystkie rzeczy”. [...]
Wskazówka zegara jest symbolem niewidzialnej lub niezauważalnej ręki. My, ludzie,
musimy funkcjonować w czasowym następstwie, oczekując przyszłości, ale obrót
wskazówek zegara wywołuje następstwo zdarzeń w historii, reguluje czasy i okresy;
wszystko, tak jak się objawia, jest zamknięte w boskim planie. Podobnie w przyrodzie,
gatunki objawiają się z będących ich prawzorami nasion. Czas, który Kuzańczyk miał
na myśli, podobnie jak czas Augustyński, nie był czasem mierzonym obrotami sfer
niebieskich, lecz czasem Planu, w którym poruszające się ciała niebieskie mają swój
wyznaczony okres, podobnie jak swoje okresy mają będące prawzorami nasiona. To, że
objawianie się niema nic wspólnego z rozwojem, ale jest po prostu formą predestynacji,
wynika jasno ze słów Kuzańczyka: „Nic z tego, co się kolejno w czasie pojawia, nie
odbiega od idei, lecz jest jej objawieniem, a idea powoduje istnienie wszystkiego;
w konsekwencji nic nie istniało wcześniej, niż się pojawiło, ponieważ nie było poczęte
wcześniej, niż miało zaistnieć”.
Zegar w Strasburgu
113
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
114
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
dzę przyrodniczą i historyczną. Każdy bowiem nowy przykład zróżnicowania lub zło-
żoności, jaki był odkrywany przez historię lub nauki przyrodnicze, dostarczał nowych
dowodów na rolę Rozumu w Planie i czynił Architekta coraz bardziej godnym chwa-
ły. Im wyraźniej nauki objawiały precyzję maszynerii świata, tym wyraźniejszy sta-
wał się dowód z celowości. W popularnej pracy Sacred Theory of the Earth Thomas
Burnett tak pisze o Bogu i Stworzeniu: „Lepszym jest ten Artysta, który uczyniwszy
zegar puścił w ruch jego Kółka i Sprężyny, tak że zegar sam regularnie wybija każdą
Godzinę, niż ten, który uczyniwszy zegar musiałby sam powodować wybijanie każdej
godziny”. [...]
Rozwój i postęp
3
Por. Mircea Eliade, Świat archaiczny wobec historii, [w:] Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, przeł.
A. Tatarkiewicz, Warszawa 1974, s. 249-289 (przypis red. tomu).
115
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
Wiele uczyniono przed Darwinem dla poparcia teorii ewolucji, tak wiele, prawdę
mówiąc, że dawniejszy model kosmologiczny znajdował się pod silną presją zmierza-
jącą do jej przyjęcia. Rewolucja w pojmowaniu czasu zaczęła się już w początkach
XIX wieku i w jego połowie była w pełni rozwoju. Zamknięty doczesny świat czasu bi-
blijnego został rozciągnięty na ogromne epoki czasu geologicznego. Ogrom czasowy
historii życia na ziemi, którego dowodziła rekonstrukcja skamielin, był takim wstrzą-
sem dla ludzi dziewiętnastowiecznych, jak ogrom przestrzeni wszechświata dla ludzi
XVII wieku.
Odstęp czasu między historycznym zapisem dokonanym przez człowieka
a zapisem skamielin wypełniono odkryciami człowieka prehistorycznego. Kultura czło-
wieka została uhistoryczniona poprzez takie jej dziedziny, jak język, literatura, religia,
sztuki, instytucje prawne, a nawet sama historia została podporządkowana idei rozwoju.
Tempo zmian stanu wiedzy w dziesięcioleciach poprzedzających Darwina było ogrom-
ne.
Mimo to, zarówno dla najbliższych kolegów Darwina, jak i dla szerokiej publiczno-
ści, lektura dzieła O powstawaniu gatunków... była wstrząsem. Dla jego zwolenników
była wstrząsem poznawczym, dla przeciwników zaś wstrząsem alarmującym. Pomimo
całego uromantycznienia czasu i przebiegających w czasie procesów rozwoju, pomimo
szczegółowej rekonstrukcji dokonywanej w historii, prehistorii i naukach przyrodni-
czych koncepcja genezy nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia dla dowodu
z celowości i jego zegarowej analogii, przynajmniej zaś nie stanowiła go w praktyce
naukowej tamtych czasów.
Jednym z efektów ubocznych kosmologii Celu było określenie, na czym polegać
musi wyjaśnienie. Wyraźnie pokazał to Robert Boyle, używając w tym celu przykładu
zegara: „Aby wyjaśnić dane zjawisko, nie wystarczy przypisać go jednemu ogólnemu
czynnikowi sprawczemu. Należy zrozumiale pokazać ten szczególny sposób, w jaki
owa przyczyna generalna powoduje przedstawiony skutek. Bardzo tępy musiałby być
ktoś, kto dopytując się o opis zegara zadowoliłby się stwierdzeniem, że jest to maszy-
na wykonana przez zegarmistrza. Nic to bowiem nie mówi o strukturze, wzajemnym
położeniu kółek, sprężyn, wahadła i innych elementów, a także o sposobie ich wza-
jemnego oddziaływania, dzięki któremu w zgodnej współpracy wskazówki pokazują
prawdziwy czas”.
Boyle twierdził, że możliwe jest wyjaśnienie działania zegara bez przyjmowania na
podstawie jego wyglądu zewnętrznego, iż musi on być żywym ciałem lub musi być
wyposażony w duszę. Te teorie ewolucji, które odwoływały się do witalizmu, jako do
siły napędowej, były, z punktu widzenia Boyle'a, pozbawione mocy wyjaśniającej.
Teorie podobne do teorii Epikura lub Holbacha, które odwoływały się do bezcelowych,
przypadkowych zderzeń atomów, nie mogły być przekonujące, jeżeli nie wprowadziło
się do nich dodatkowych mechanizmów wyjaśniających uderzającą człowieka złożo-
ność świata. [...] Wolno nam powiedzieć, że bankructwo dowodu z celowości ogłosił
już Hume w swym traktacie Dialogi o religii naturalnej (1757), ale dowód logiczny
leżał gdzie indziej. Do zrezygnowania z dowodu z celowości potrzebne było bardziej
satysfakcjonujące wyjście. Taką teorię, która spełniała wymogi wyjaśniania wystarcza-
jąco dobrze, aby być poważnie traktowana, pierwszy sformułował Darwin.
116
Francis C.Haber DARWINOWSKA REWOLUCJA W POJĘCIU CZASU
Studium Francisa C. Habera The Darwinian Revolution in the Concept of Time pochodzi z tomu The Study of
Time, wydanego w 1972 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Francis C. Haber, Darwinowska rewolucja w pojęciu czasu, przeł. Marek K.
Mlicki, [w:] Czas w kulturze, wybór, oprac., wstęp Andrzej Zajączkowski, PIW, Warszawa 1988, s. 377-402.
Pominięto większość przypisów.
117
Zagadnienia
Czas świecki i czas święty, odwracalność i cykliczność czasu świętego, reaktualiza-
cja mitów — funkcja ontofaniczna i wzorotwórcza; antropomorficzność i lokalność
czasu cyklicznego, chrystianizacja czasu: od „świata bez historii”, do „historii świę-
tej”, od czasu świętego do roku liturgicznego, czas wsi i czas miasta — „czas Kościo-
ła” i „czas kupca”; teologiczne i teleologiczne modele czasu — ich przezwyciężanie:
laicyzacja, mechanizacja, kwantyfikacja, zegar jako figura przeżywania czasu, Darwi-
nowskie otwarcie czasu linearnego.
Lektury uzupełniające
Bachtin Michaił, Formy czasu i czasoprzestrzeni w powieści, [w:] tegoż autora, Pro-
blemy literatury i estetyki, przeł. W. Grajewski, Warszawa 1982, s. 278-488.
Banaszczyk Tadeusz, Czas jako kategoria społeczna. Wstępne rozważania socjolo-
giczne o czasie, Wrocław 1981. Zwłaszcza rozdz. I, Rozwój pojęć o czasie spo-
łecznym, s. 18-48.
Braudel Fernand, Historia i nauki społeczne: długie trwanie, przeł. B. Geremek, [w:]
tegoż autora, Historia i trwanie, przedmowa B. Geremek i W. Kula, Warszawa
1971, s. 46-89.
Charbonnier Georges, Rozmowy z Claude Lévi-Straussem, przeł. i nota J. Trznadel,
Warszawa 1968. Rozdz. pt. Zegary i maszyny parowe, s. 25-35.
Czas w kulturze, wybór, oprac., wstęp A. Zajączkowski, Warszawa 1988. Zwłaszcza
studia J. Le Goffa: Czas Kościoła i czas kupca, przeł. A. Frybes, s. 331-356; Od
czasu średniowiecznego do czasu nowożytnego, przeł. A. Frybes, s. 357-374.
Eliade Mircea, Traktat o historii religii, przeł. J. Wierusz-Kowalski, wstęp L. Koła-
kowski, posłowie S. Tokarski, Łódź 1993. Rozdz. Xl, Czas święty i mit wiecz-
nego rozpoczynania na nowo, s. 373-393.
Geremek Bronisław, Człowiek i czas: jedność kultury średniowiecznej, [w:] Kultura
Polski średniowiecznej, X-XIII wiek. red. .J. Dowiat, Warszawa 1985, s. 432-
482.
Hall Edward T., Bezgłośny język, przeł. R. Zimand i A. Skarbiriska, słowo wstępne M.
Płachecki, Warszawa 1987. Rozdz. 1, Głosy czasu, s. 27-42, i 9, Mowa czasu —
akcenty amerykańskie, s. 141-160.
Iwanow Wiaczesław, Kategoria czasu w sztuce i kulturze XX wieku, przeł. W. Krze-
mień, [w:] Znak, styl, konwencje, red. M. Głowiński, Warszawa 1977, s. 242-
287.
Needham Joseph, Wielkie miareczkowanie. Nauka i społeczeństwo w Chinach i na
Zachodzie, przeł. I. Kałużyńska, Warszawa 1984. Rozdz. 7, Czas i człowiek
Wschodu, s. 240-338.
Pawluczuk Włodzimierz, Żywioł i forma. Wstęp do badań empirycznych nad kulturą
współczesną. Warszawa 1978. Rozdz. III, Czas, § 1-3, s. 123-175.
Pomian Krzysztof, Przeszłość jako przedmiot wiary. Historia i filozofia w myśli śre-
dniowiecza, Warszawa 1968. Rozdz. III, Trwanie i zmiana, s. 88-150.
118
Poulet Georges, Rozważania o czasie ludzkim, przeł. W. Błońska, [w:] tegoż autora,
Metamorfozy czasu. Szkice krytyczne, wybór J. Błoński, M. Głowiński, przed-
mowa J. Błoński, Warszawa 1977, s. 25-69.
Topolski Jerzy, Świat bez historii, Warszawa 1976. Rozdz. II, Świat bez historii, s. 18-
40.
Tarkowska Elżbieta, Czas w społeczeństwie: problemy, tradycje, kierunki badań,
Wrocław 1987, s. 184.
Tarkowska Elżbieta, Czas w życiu Polaków. Wyniki badań, hipotezy, impresje, War-
szawa 1992, s. 168.
Tuan Yi-Fu, Przestrzeń i miejsce, przeł. A. Morawińska, wstęp K. Wojciechowski,
Warszawa 1987. Rozdz. 9, Czas w przestrzeni doświadczanej, s. 152-172; 13,
Czas i miejsce, s. 224-247
119
IV
PRZESTRZEŃ
Mircea Eliade
121
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
Teofania i znaki
122
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
dwoma sposobami istnienia — świeckim i religijnym. Próg jest zarazem słupem gra-
nicznym, granicą, która odróżnia i przeciwstawia dwa światy, oraz miejscem paradok-
salnym, w którym owe światy nawiązują łączność, w którym może dokonać się przejście
od świata świeckiego do świata świętego.
Analogiczna funkcja obrzędowa przypada progowi ludzkich domostw i dlatego cie-
szy się on takim szacunkiem. Liczne obrzędy towarzyszą przekraczaniu progu domu:
składa mu się pokłon, bije czołem, dotyka pobożnie dłonią itp. Próg ma swoich „straż-
ników”: bogów i duchy, które bronią wejścia zarówno przed złośliwością ludzką, jak
przed potęgami demonicznymi i niosącymi chorobę. Na progu składa się ofiary bó-
stwom opiekuńczym. Tam też niektóre kultury paleoorientalne (Babilon, Egipt, Izrael)
zlokalizowały sąd. Próg, drzwi w sposób bezpośredni i konkretny w s k a z u j ą na
przerwanie ciągłości przestrzennej; stąd ich znaczenie religijne, gdyż są one symbolami
p r z e j ś c i a , a równocześnie przez nie przejście w istocie się dokonuje.
Rozumiemy teraz, dlaczego kościół uczestniczy w całkiem innej przestrzeni niż
otaczające go domy. W obrębie świętego kręgu wykraczamy poza świat świecki. Na
bardziej archaicznych poziomach kultury ta możliwość transcendencji wyraża się róż-
nymi o b r a z a m i o t w a r c i a : tu, w świętym kręgu, możliwe jest nawiązanie
łączności z bogami; muszą więc istnieć jakieś „drzwi” prowadzące ku górze, przez któ-
re bogowie mogą schodzić na Ziemię, a ludzie — symbolicznie wstępować [...].
Wszelki święty obszar implikuje hierofanię, wdarcie się sacrum, co w rezultacie
wyodrębnia dane terytorium z otaczającego je środowiska kosmicznego i czyni je jako-
ściowo różnym. Gdy Jakub w Haran ujrzał we śnie drabinę sięgającą nieba, po której
wchodzili i schodzili aniołowie, i usłyszał ze szczytu Pana, który powiadał: „Jam jest
Pan, Bóg Abrahama”, zbudził się zdjęty trwogą: „I zlęknąwszy się: «O jako, prawi, to
miejsce jest straszne! Nie jest to nic inszego, jeno dom Boży, a brama niebieska»„.
Wziął kamień, na którym spał, postawił go „na znak” i nalał nań oliwy. Nazwał to
miejsce Bethel, to znaczy „Dom Boży” (Księga Rodzaju 28, 12-19). Symbolika za-
warta w wyrażeniu „brama niebieska” jest bogata i skomplikowana: teofania uświęca
miejsce przez sam fakt, że „otwiera” je ku górze, to znaczy czyni zeń miejsce łączności
z niebem, punkt paradoksalny przejścia od jednego porządku do innego. Nie omiesz-
kamy podać przykładów bardziej precyzyjnych: świątyń, które są „wrotami bożymi”,
miejscami przejścia między niebem a ziemią.
Często nie trzeba nawet teofanii czy hierofanii w ścisłym znaczeniu: byle jaki
z n a k wystarcza, aby wskazać na świętość miejsca. „Według legendy marabut, który
pod koniec XVI wieku założył El-Hemel, zatrzymał się nad źródłem i wbił swój
kostur w ziemię. Rankiem, chcąc wyjąć kij i ruszyć w drogę, stwierdził, że kij
wypuścił korzenie i pąki. Dojrzał w tym znak woli Bożej i tam się osiedlił”.
Z n a k bowiem, nosiciel treści religijnych, wprowadza element absolutny i kła-
dzie kres względności i nieładowi. C o ś , co nie przynależy do tego świata,
objawiło się w sposób nieodparty, tym samym wskazując właściwy kierunek
działania lub przesądzając postawę.
Jeśli żaden znak się nie objawia, p r o w o k u j e s i ę go. Praktykuje się
na przykład rodzaj evocatio przy pomocy zwierząt: one to w s k a z u j ą miej-
sce, które nadaje się pod budowę świątyni czy wioski. Reasumując, chodzi
o przywołanie świętych sił lub postaci, a przyzwanie to ma na celu natychmiasto-
we z o r i e n t o w a n i e człowieka w jednorodności przestrzeni. Człowiek do-
123
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
Chaos i kosmos
124
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
w łączności z ich światem. Świat (to znaczy „nasz świat”) to świat, w którego łonie
nastąpiło już objawienie się (sacrum, a więc świat, w którym przeskok od jednego po-
ziomu do drugiego okazał się możliwy i może być powtórzony. [...]
Terytorium nieznane, obce, nie zasiedlone (co znaczy często — nie zasiedlone przez
„naszych”) przynależy jeszcze do modalności płynnej i nie dokształconej chaosu. Zaj-
mując je, a zwłaszcza zasiedlając, człowiek przez obrzędowe powtórzenie kosmogonii
przeistacza symbolicznie daną okolicę w kosmos. To, co ma stać się „naszym świa-
tem”, musi wpierw zostać „stworzone”, a wszelkie dzieło stworzenia ma swój wzo-
rzec: stworzenie świata przez bogów. Kolonizatorzy skandynawscy, obejmując
w posiadanie Islandię (land-nama) i uprawiając tam ziemię, nie uważali swych po-
czynań za dzieło samoistne ani też za pracę ludzką i świecką. Trud był dla nich po-
wtórzeniem pradzieła: przeistoczenia chaosu w kosmos dzięki boskiemu aktowi
stworzenia. Uprawiając pustkowie, powtarzali po prostu dzieło bogów, którzy upo-
rządkowali chaos, dając mu strukturę, kształt i prawa.
Czy chodzi o uprawienie ugoru, czy o zdobycie i zajęcie terytorium już zamieszka-
łego przez inne istoty ludzkie, obrzędowe objęcie w posiadanie musi tak czy inaczej
powtórzyć kosmogonię. Z perspektywy społeczeństw archaicznych wszystko, co nie
jest naszym światem, nie jest jeszcze w ogóle światem. Okolicę czyni się swoją jedy-
nie stwarzając ją od nowa, to jest uświęcając. Ta religijna postawa w stosunku do nie-
znanych ziem trwała nawet na Zachodzie aż do zarania naszych czasów. Konkwistado-
rzy hiszpańscy i portugalscy odkryte i podbite przez siebie terytoria brali w posiadanie
w imię Jezusa Chrystusa. Postawienie krzyża uświęcało okolicę, było w jakimś sensie
równoznaczne z „ponownym narodzeniem”: dzięki Chrystusowi „stare rzeczy prze-
minęły, oto się wszystkie nowe stały” (II Do Koryntian, 5,17). Nowo odkryły kraj był
„odnowiony”, „ponownie stworzony” przez krzyż.
125
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
„Środek świata”
126
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
127
Mircea Eliade ŚWIĘTY OBSZAR I SAKRALIZACJA ŚWIATA
u środka, jak Achilpowie, którzy, jak widzieliśmy, zabierali ze sobą wszędzie święty
słup, axis mundi, aby, broń Boże, nie oddalić się od środka i nie stracić łączności ze
światem nadziemskim. Jednym słowem, jakikolwiek był jego własny obszar pod wzglę-
dem rozmiarów — kraj, miasto, wieś, dom — człowiek społeczeństw tradycyjnych
doznaje potrzeby istnienia stale w świecie pełnym i uporządkowanym, w kosmosie.
Fragmenty jednego z rozdziałów książki Mircei Eliadego, Le sacre et le profane, po raz pierwszy opublikowanej
w 1957 roku w języku niemieckim pt. Das Heilige und das Profane. Vom Wesen des Religiósen.
Przedruk według wydania polskiego: Mircea Eliade, Sacrum, mir, historia. Wybór esejów, wybór Marcin Czer-
wiński, przeł. Anna Tatarkiewicz, PIW, Warszawa 1974 (wyd. 2), s. 61-79. Pominięto przypisy.
128
Yi-Fu Tuan
Rys. 1. Wyprostowane ciało człowieka, przestrzeń i czas. Przestrzeń rzutowana przez ciało ciąży ku przodowi i prawej
stronie. Przyszłość jest z przodu i „ku górze”. Przeszłość jest z tyłu i „poniżej”.
129
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
Słowo ,,ciało” kojarzy się bezpośrednio z przedmiotem raczej niż z żywą i dzia-
łającą istotą. Ciało to „to” — i ,,to” jest w przestrzeni albo zajmuje przestrzeń.
Przeciwnie, jeśli użyjemy terminów „człowiek” i „świat”, nie myślimy o człowieku
— przedmiocie w świecie, zajmującym maleńką cząstkę przestrzeni, ale o człowieku
zamieszkującym świat, rządzącym światem i stwarzającym go. W istocie sam termin
world (świat) mieści w sobie zarówno człowieka, jak i jego otoczenie, bo jego etymo-
logiczny korzeń wer znaczy „człowiek”. Człowiek i świat to złożone pojęcia.
W tym miejscu musimy również przyjrzeć się prostszym pojęciom, wyłączonym
z pojęć „świat” i „człowiek”, takim miano wicie, jak „ciało” i „przestrzeń”, musimy
jednak przy tym pamiętać, że ciało nie tylko zajmuje przestrzeń, ale poprzez swoje in-
tencje rządzi nią. Ciało jest „ciałem żyjącym”, a przestrzeń jest przestrzenią skonstru-
owaną przez człowieka.
Pośród ssaków ludzkie ciało jest wyjątkowe dlatego, że z łatwością utrzymuje pio-
nową pozycję. Człowiek wyprostowany jest gotów do działania. Przestrzeń otwiera się
przed nim i natychmiast ulega zróżnicowaniu według osi przód — tył, prawo — lewo,
w zgodzie ze strukturą ciała. Pion — poziom, góra — dół, przód — tył i prawo — le-
wo to pozycje i koordynanty ciała, które przenosi się na przestrzeń (rys. 1). W głę-
bokim śnie człowiek nadal ulega wpływom otoczenia, ale traci swój świat; staje się
ciałem zajmującym przestrzeń. Obudzony i wyprostowany — odzyskuje swój świat
i przestrzeń, poddaje się ich schematowi. Co to znaczy rządzić przestrzenią i czuć się
w niej na swoim miejscu? To znaczy, że obiektywne punkty odniesienia
w przestrzeni, takie jak punkty orientacyjne i podstawowe pozycje, poddają się in-
tencjom i koordynantom ludzkiego ciała. Kant pisał w 1768 roku: „Nawet nasze sądy
o regionach świata są podporządkowane pojęciu, jakie mamy o regionach w ogóle, o ile
są one określane w stosunku do stron naszego ciała. [...] Choćbym jak najlepiej znał
porządek wycinków horyzontu, to przecież określić podług niego regiony mogę tylko
o tyle, o ile uświadamiam sobie, od której ręki ten porządek biegnie; i nawet najdokład-
niejsza mapa nieba, choćbym ją miał jak najściślej zachowaną w myśli, nie umożliwiła-
by mi tego, abym wychodząc od jakiegoś znanego regionu, np. od północy, dowiedział
się, po której stronie horyzontu mam szukać wschodu słońca, gdyby regionu nie określa-
ła, poza wzajemnym położeniem gwiazd wobec siebie, jeszcze pozycja całego planu
względem moich rąk. Tak samo ma się rzecz z wiedzą geograficzną, a nawet z naszą
najbardziej potoczną wiedzą o położeniu miejsc, która na nic się nam nie przydaje, jeśli
tak uporządkowanych rzeczy i całego systemu ich wzajemnych położeń nie potrafimy
rozstawić podług regionów przez odniesienie do stron naszego ciała”1
Co to znaczy: zgubić się? Idę ścieżką w lesie, schodzę ze ścieżki i nagle czuję się
zupełnie zdezorientowany. Przestrzeń nadal zachowuje kierunki zgodne ze stronami
mego ciała. Są obszary położone z przodu i z tyłu, po mojej prawej i lewej stronie,
ale nie są one połączone z zewnętrznymi punktami odniesienia i dlatego są bezuży-
teczne. Obszary z tyłu i z przodu nagle wydają się ustalone arbitralnie, bo nie ma po-
wodu, żebym szedł w przód, a nie w tył. Ale niech tylko za gęstwiną drzew pokaże się
migotliwe światło — nadal wprawdzie jestem zgubiony w tym sensie, że nie wiem,
gdzie w lesie jestem, ale przestrzeń nagle odzyskuje strukturę, migotliwe światełko wy-
znacza cel. Idąc do celu odzyskuję znaczenie tego, co jest z tyłu i z przodu, co po lewej,
1
Immanuel Kant, Von dem ersten Grunde des Unterschiedes der Gegenden im Raume. Kants Werke,
Akademie Textausgabe, W. de Gruyter, Berlin 1968, Bd. II, s. 379-380; przeł. Marek J. Siemek. [...]
130
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
131
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
132
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
— z przeszłością. Przód oznacza godność. Ludzka twarz budzi respekt, a nawet lęk.
Istoty niższe zbliżają się do wielkich spuszczając oczy i unikając widoku budzącej lęk
twarzy. Tył jest świecki (rys. 1). Istoty niższe trzymają się z tyłu (i w cieniu) osób
w stosunku do nich wyższych. W tradycji chińskiej cesarz stoi twarzą w kierunku
południa i padają nań promienie południowego słońca; w ten sposób przyswaja
męski i świetlisty element yang. Wynika z tego również, że przód ciała to yang. I od-
wrotnie: tył ciała władcy i rozciągająca się za nim przestrzeń to yin — kobieca, ciemna
i świecka.
Każdy jest centrum własnego świata i otaczająca przestrzeń jest zróżnicowana
zgodnie ze schematem jego ciała. Zgodnie z tym, jak porusza się człowiek, układają się
wokół niego rejony tył — przód i prawa — lewa strona. Przestrzeń obiektywna przyjmu-
je również te somatyczne właściwości. Zarówno pomieszczenia, jak i miasta mają czę-
sto swoje strony przednią i tylną. W wielkich i rozwarstwionych społeczeństwach hie-
rarchie przestrzenne mogą być jasno wyrażone dzięki takim środkom architektonicz-
nym, jak plan, projektowanie i rodzaj dekoracji. Przyjrzyjmy się choćby paru sposobom
wyróżniania przodu i tyłu w zachodnim świecie. Pokoje najczęściej mebluje się niesy-
metrycznie: ich geometryczny środek nie stanowi centrum wnętrza. Centrum bawialni
może na przykład stanowić kominek umieszczony w końcu pokoju. Typowa sala wy-
kładowa jest wyraźnie podzielona na przód i tył przez usytuowanie katedry
i ustawienie krzeseł. Relacja do innych pomieszczeń w większym stopniu niż ume-
blowanie pokoju może wskazywać na układ przestrzeni wnętrza: pokój sypialny ma
tył i przód, choć jest umeblowany symetrycznie i ma symetryczny układ okien i drzwi,
ale jedne drzwi łączą go z łazienką, a drugie z bawialnią. Wiele budowli ma jasno okre-
ślone strefy frontu i tyłu. Zdarza się często, że ludzie pracujący w tym samym bu-
dynku mają poczucie przebywania w różnych światach, bo ich nierówny status spra-
wia, że pracują i krążą w odmiennych przestrzeniach. Dozorcy i ludzie z obsługi
wchodzą służbowymi drzwiami od tyłu i poruszają się obok „wnętrzności” budynku.
Urzędnicy i sekretarki wchodzą drzwiami frontowymi, poruszają się w przestrzennym
hallu i jasno oświetlonych korytarzach, idą do kolorowo urządzonych biur. Typowy
dom mieszkalny przedstawiciela klasy średniej ma na ogół atrakcyjną fasadę wejścio-
wą, która ma sprawiać odpowiednie wrażenie na dorosłych z tej samej sfery, i skromną
fasadę tylną, z wejściem używanym przez ludzi o niższym statusie, na przykład do-
stawców, oraz przez dzieci.
Czy miasta mają rejony tyłu i przodu? W tradycyjnym mieście chińskim przód
i tył były wyraźnie zaznaczone: nie można pomylić przodu i południowej strony, pod-
kreślanych wielką reprezentacyjną aleją, z tyłem i północną stroną, która przeznaczona
była (przynajmniej w teoretycznym projekcie) do świeckiego, handlowego użytku. Na
Bliskim Wschodzie i w Europie rozróżnienie to było mniej systematycznie wyrażone
w planach urbanistycznych, niemniej jednak stare, obwarowane murami miasta szczy-
ciły się drogami procesyjnymi, używanymi z uroczystych okazji; drogi te prowadzi-
ły prawdopodobnie do imponujących wejść frontalnych. W okresie późnego średnio-
wiecza i renesansu miejskie władze polityczne i kościelne budowały wspaniałe fronto-
we portale nad murami, nie służącymi już wówczas celom militarnym. Monumental-
ność portalu symbolizowała siłę władcy. Taki portal spełniał również rolę ideogramu
133
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
134
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
po prawej i jest jasne. Dla ludu Temne grzmoty i błyskawice zbierają się na północy,
a „dobre powiewy” przychodzą z południa. Poglądy Chińczyków są szczególnie inte-
resujące, są bowiem uderzającym wyjątkiem od reguły. Podobnie jak większość ludzi,
Chińczycy są praworęczni, ale honorowa strona jest u nich po lewej. W wielkim dwu-
dziale yin i yang lewa strona jest yang i należy do mężczyzny, prawa, żeńska, jest yin.
Podstawową przyczyną tej różnicy jest to, że centrum społecznej i kosmologicznej
przestrzeni Chińczyków stanowi władca pośredniczący między niebem a ziemią.
Władca zwraca się twarzą na południe, do słońca. Jego lewa strona wobec tego to
wschód, miejsce, gdzie słońce wschodzi, kojarzone z pierwiastkiem męskim (yang),
jego prawa strona to zachód, miejsce, gdzie słońce zachodzi, kojarzone z żeńskim pier-
wiastkiem (yin). Człowiek jest miarą. W dosłownym sensie ludzkie ciało jest miarą kie-
runków, położenia i odległości. W starożytnym Egipcie to samo słowo oznaczało
„twarz” co „południe”, a słowo, które oznaczało „tył głowy”, znaczyło zarazem „pół-
noc” W wielu językach Afryki i okolic Morza Południowego przyimki dotyczące
przestrzeni są wzięte z terminów oznaczających części ciała, takich jak „plecy”, na
określenie „do tyłu”, „oko” na określenie „przed”, „szyja” na określenie „powyżej”
i „żołądek” na „wewnątrz”. W zachodnioafrykańskim języku plemienia Ewe słowo
„głowa” oznacza „szczyt”. Zasada używania rzeczowników w funkcji przyimków okre-
ślających relacje przestrzenne rozciąga się poza sferę ciała: zamiast „tył” można, na
przykład, użyć słowa „ślad” dla określenia „za”, „pod” można powiedzieć za pomocą
słów „grunt” czy „ziemia”, a „ponad” — używając słowa „powietrze”. Określające
przestrzeń przyimki są zawsze antropocentryczne, bez względu na to, czy są rzeczow-
nikami określającymi części ludzkiego ciała czy nie. Jak powiada Merleau-Ponty:
„Kiedy mówię, że przedmiot jest n a stole, zawsze przyjmuję w myśli, że ja jestem na
stole albo w przedmiocie i stosuję do nich kategorię, która teoretycznie odpowiada re-
lacji mojego ciała do zewnętrznych przedmiotów. Oderwane od tej antropologicznej
asocjacji, słowo n a nie różni się od słowa p o d czy o b o k ”4. Gdzie jest książka?
Jest na biurku. Odpowiedź jest właściwa, bo natychmiast pomaga odnaleźć książkę,
dzięki skierowaniu naszej uwagi na duże biurko. Trudno sobie wyobrazić, żeby
w normalnej, życiowej sytuacji padła odpowiedź: „biurko jest p o d książką”. Mówi-
my, że przedmiot jest na, w, nad, czy pod innym przedmiotem, w odpowiedzi na prak-
tyczne czy nawet palące pytania. Określenia położenia przedmiotów podają więc zwy-
kle więcej niż same tylko fakty położenia. Zdanie: „Zamknąłem klucze wewnątrz
w samochodzie” — mówi nie tylko, gdzie są klucze, ale też wyraża nasze zdener-
wowanie. „Jestem w gabinecie” może zależnie od kontekstu znaczyć albo: „Wejdź do
mnie”, albo: „Nie przeszkadzaj mi”. Tylko w domu wariatów tego rodzaju stwierdze-
nia mają znaczenie wyłącznie określeń położenia; w domu wariatów „Książka jest na
biurku” i „Biurko jest pod książką” są równoważnymi i wymiennymi fragmentami
wypowiedzi.
Ludowe miary długości pochodzą od części ciała. Powszechnie używa się szerokości
czy długości kciuka lub palca, rozpiętości dłoni od kciuka do czubka małego palca lub
palca wskazującego, od czubka środkowego palca do łokcia (łokieć), albo rozpiętości
ramion od czubka do czubka palców. Przedmioty wykonane przez człowieka do co-
4
Maurice Merleau-Ponty, Phęnomenologie de la perception, Paris 1945. Fragment tej książki pt. Słowo
i ciało jako ekspresja, przeł. S. Cichowicz, w tomie Maurice'a Merleau-Ponty'ego, Proza świata. Eseje o mowie.
Warszawa 1976 (przyp. red. tomu).
135
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
dziennego użytku służą jako miary długości, na przykład kij do poganiania wołów,
włócznia, zwyczajowo przyjęte odcinki sznura lub łańcucha. Określenia innych długości
wywodzą się z doświadczenia i pojęcia wysiłku. Jard to duży krok, mila to tysiąc kro-
ków, a angielskie furlong (furrow long — ok. 201 m — przyp. tłum.) to długość grun-
tu, który można wygodnie zaorać. Rzut dzidą czy strzał z łuku dają ogólne określenia
długości i nawet we współczesnym świecie mówi się o odległości „na rzut kamie-
niem” albo „na odległość głosu”. Na miary pojemności „składają się pojemność dłoni,
garści, naręcza; to, ile może unieść człowiek, zwierzę, wóz czy łódź; pojemność jajka,
tykwy czy innych naturalnych przedmiotów albo ludzkich wyrobów powszechnie uży-
wanych, na przykład koszyka”. Wymiary powierzchni wyraża się w jednostkach ta-
kich, jak skóra wołowa, mata czy płaszcz, wielkość pola, jaką zaprzęg wołów może za-
orać w jeden dzień, czy obszar, który można obsiać pewną ilością ziarna5.
Elementy ciała ludzkiego dostarczają jednostek miary długości i objętości albo po-
jemności, nie dostarczają natomiast, jak się zdaje jednostek pozwalających mierzyć
powierzchnię. Powierzchnia jest chyba pojęciem bardziej abstrakcyjnym niż długość
czy objętość. Nawet w najprostszych społeczeństwach ludzie muszą oceniać długość
i odległość. „Pojemność” jest również podstawową miarą. Ciało ludzkie samo jest po-
jemnikiem. Wiemy, jak czuje się człowiek „pełny” i „pusty”. Doświadczamy bezpośred-
nio objętości jedzenia czy wody, jaka mieści się w dłoni albo w ustach. Przymiotniki
określające wielkość, takie jak „duży” i „mały”, odnoszą się przede wszystkim do ob-
jętości, a dopiero później do powierzchni. Słowo big (ang. „duży”) wywodzi się w isto-
cie od łacińskiego określenia „wydęte policzki”. Chociaż na lekcjach podstaw
geometrii uczymy się najpierw o powierzchni, a dopiero później o objętości, to jed-
nak w powszechnym doświadczeniu powierzchnia jest pojęciem bardziej abstrakcyj-
nym od prostego poczucia pojemności.
„Odległość” oznacza stopień dostępności, a także stopień zainteresowania. Istoty
ludzkie interesują się innymi ludźmi oraz przedmiotami o istotnym znaczeniu dla ich
życia. Chcą wiedzieć, czy inni znajdują się blisko czy daleko od nich i od siebie na-
wzajem. Kiedy określa się obiekt o istotnym znaczeniu, słowo lub zdanie sugeruje
pewne jego właściwości: „zły pies”, „złamana włócznia”, „chory człowiek”. Kiedy
używamy tych wyrażeń, zakładamy położenie i odległość, choć nie są one wyraźnie
dane. „Zły pies” to pies, który znajduje się zbyt blisko mnie, żebym czuł się bezpiecz-
nie, albo pies uwiązany w ten sposób, że jestem poza jego zasięgiem; „złamana włócz-
nia” jest obok, ale jest złamana, a więc bezużyteczna. W języku Melanezyjczyków
i niektórych Indian określenie położenia i odległości w stosunku do miejsca czy osoby
jest nieodzownym elementem opisu przedmiotów. [...]
Odległość to odległość od siebie [...]. W wielu językach określenia przestrzeni i za-
imki osobowe są ściśle powiązane, tak że trudno powiedzieć, która klasa słów jest
wcześniejsza, a która późniejsza, która pierwotna, a która pochodna. Słowa z obu
klas są na poły mimetycznymi, a na poły lingwistycznymi aktami wskazywania. Zaimki
osobowe, zaimki wskazujące i przysłówki określające położenie wzajemnie się im-
plikują. J a jestem zawsze t u t a j i o tym, co jest tutaj, mówię t o .
5
Dla Temnów w Sierra Leone „rozmiar gospodarstwa (...) oznacza się na podstawie liczby worków ryżu,
które ono produkuje (...). Kiedy człowiek najmuje się do kopania motyką, umawia się o powierzchnię, którą
powinien skopać w ciągu dnia pracy, ale znów długość dnia pracy zależy od skopania odpowiedniego kawałka
ziemi” (James Littlejohn, Temnee space, „Anthropological Quarterly” 1963, t. 36, s. 4).
136
Yi-Fu Tuan CIAŁO, RELACJE MIĘDZYLUDZKIE I WARTOŚCI PRZESTRZENNE
Czwarty rozdział pracy Yi-Fu Tuana Space and Place. The Perspective of Experience, wydanej w 1977 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Yi-Fu Tuan, Przestrzeń i miejsce, przeł. Agnieszka Morawińska, PIW, War-
szawa 1987, s. 51-70. Opuszczono część przypisów i rysunków.
.
6 6
Przekład polski nie oddaje wiernie tych rozróżnień ze względu na nieodpowiedniość zaimków w obu
językach (przyp. tłum.).
137
Edward T. Hall
Ukryty wymiar
Przestrzeń trwała
138
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
ślonego celu ani miejsc nienaruszalnych. Obcy wchodzili i wychodzili wedle własnego
uznania, a łóżka i stoły były zestawiane i rozkładane w zależności od nastrojów i apety-
tów. Dzieci ubierano i traktowano tak jak małych dorosłych. Nic dziwnego, że pojęcie
dzieciństwa i związane z nim pojęcie rodziny nuklearnej musiały czekać na specjali-
zację pomieszczeń wedle funkcji i na odseparowanie ich od siebie. W wieku XVIII dom
zmienił swoją formę. We francuskim zaczęto odróżniać chambre od salle. W angielskim
funkcje pokoju zaczęła wskazywać jego nazwa— bedroom, living room, dinning room.
Pokoje zaczęto planować tak, by otwierały się na korytarz lub hali, podobnie jak domy
na ulicę. Mieszkańcy przestali przechodzić z jednego pokoju do drugiego. Uwolniony
od atmosfery dworca czy zajazdu, chroniony przez nowe przestrzenie, wzorzec rodzi-
ny zaczął się stabilizować i wyrażać w formie domu.
Książka Presentation of Self in Everyday Life Ervinga Goffmana1 jest drobiazgo-
wym, precyzyjnym zapisem obserwacji dotyczących związku między fasadą, jaką lu-
dzie ukazują światu oraz własnym „ja”, które za nią skrywają. Posłużenie się termi-
nem „fasada” jest już samo w sobie znaczące. Sygnalizuje istnienie pewnych płasz-
czyzn, które powinny zostać zbadane, i napomyka o funkcjach pełnionych przez twory
architektoniczne. Zapewniają nam one coś w rodzaju parawanów, za którymi możemy
schować się od czasu do czasu. Napięcie wywołane utrzymywaniem fasady może być
ogromne. Architektura potrafi uwolnić nas od niego. Daje nam ona też możliwość
schronienia, w którym możemy włożyć domowe pantofle i być swobodnie sobą.
Faktu, że tak niewielu businessmanów ma biura we własnych domach, nie da się
wyjaśnić wyłącznie konwencją i trudną sytuacją dyrektora, gdy nie ma on wokół sie-
bie podwładnych. Spostrzegłem, że wielu ludzi ma dwie, a nawet więcej różnych oso-
bowości: jedną w pracy, a zupełnie inną w domu. Odseparowanie miejsca pracy od
domu w takich wypadkach strzeże owe dwie, często sprzeczne ze sobą osobowości
przed popadaniem w konflikty, a nawet służy ustabilizowaniu idealnej wersji każdej
z nich, wersji dostosowanej do obrazu zaprojektowanego przez architekturę
i otoczenie.
Związek między przestrzenią trwałą a osobowością i kulturą nigdzie nie jest tak wi-
doczny jak w wypadku kuchni. Kolidowanie ze sobą w kuchni mikrowzorców wywołu-
je coś więcej niż tylko irytację u kobiet, z którymi przeprowadzałem wywiady. Moja
żona, borykająca się przez wiele lat z kuchniami różnego rodzaju, tak skomentowała
projektantów: „Gdyby któremukolwiek z mężczyzn projektujących kuchnię przyszło
w niej pracować, nigdy nie zrobiliby tego w taki sposób”. Niezgodność między ele-
mentami projektu, wzrostem i budową kobiecą (kobiety zwykle nie są na tyle wysokie,
by mogły swobodnie sięgać po różne przedmioty) a czynnościami, które trzeba wyko-
nać, choć nie zawsze od razu widoczna, bywa niekiedy wręcz niewiarygodna. Rozmia-
ry, kształty, uszeregowanie i rozplanowanie wnętrz domu, wszystko to mówi gospody-
niom o tym, jak wiele lub mało wiedział projektant o szczegółach przestrzeni trwa-
łych.
Poczucie właściwej orientacji w przestrzeni sięga u człowieka dość głęboko.
Umiejętność ta jest ostatecznie spleciona ze zdolnością do przeżycia i ze zdrowiem
psychicznym. Dezorientacja w przestrzeni to tyle co psychoza. Różnica pomiędzy
działaniem z szybkim refleksem a koniecznością zatrzymania się i zastanowienia
1
Erving Goffman, Człowiek w teatrze życia codziennego, przeł. H. i P. Śpiewakowie, Warszawa 1981
(przyp. red. tomu).
139
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
w nagle powstałej sytuacji może oznaczać różnicę między życiem a śmiercią— regu-
ła ta odnosi się w równym stopniu do kierowcy manewrującego pomiędzy pojazdami,
co i gryzonia umykającego drapieżnikowi. Lewis Mumford zauważa, że jednolity,
kratkowy wzorzec, wedle którego zbudowane są nasze miasta, „sprawia, iż przybysze
czują się w nich równie zadomowieni jak starzy mieszkańcy”. Amerykanie przyzwycza-
jeni do tego wzorca są często sfrustrowani, gdy zetkną się z czymś innym. Jest im trud-
no czuć się jak w domu w stolicach Europy, które nie zostały zorganizowane wedle
tego prostego planu. Nieomal bez wyjątku przybysze używają słownictwa i tonu, które
kojarzą się z osobistym afrontem, jak gdyby miasto się przeciw nim sprzysięgło. Nie
należy też dziwić się, że ludzie przywykli do francuskiego systemu promienistej gwiaz-
dy czy rzymskiej kratownicy mają kłopoty w takich miejscach jak Japonia, gdzie cały
wzorzec przestrzeni trwałej jest zasadniczo i radykalnie odmienny. Istotnie, gdyby ktoś
zechciał zaprojektować dwa kontrastujące ze sobą systemy, nie mógłby tego zrobić
lepiej. Systemy europejskie akcentują i nazywają linie, japońskie zaś traktują w spo-
sób formalny wszystkie punkty przecięcia i o linie nie dbają zupełnie. W Japonii na-
zwy nadaje się nie ulicom, lecz ich przecięciom. Domy są uporządkowane nie
w przestrzeni, ale w czasie i numeruje się je w tej kolejności, w jakiej zostały zbudo-
wane. Wzorzec japoński podkreśla hierarchie wyrastające wokół centrów; amerykań-
ski zaś znajduje swój szczytowy wyraz w jednakowych przedmieściach, gdzie jakikol-
wiek numer wzdłuż ulicy jest równie dobry jak każdy inny. W Japonii dom, który zo-
stał wybudowany w pierwszej kolejności, stale przypomina mieszkańcom pod nume-
rem 20, że numer 1 był pierwszy.
Niektóre aspekty przestrzeni trwałej uwidaczniają się dopiero przy obserwowaniu
ludzkiego zachowania. W Ameryce na przykład powoli zanika instytucja dinning ro-
om, ale do dziś jeszcze zauważa się linię oddzielającą strefę związaną z posiłkami od
reszty pokoju. Niewidzialna granica wyodrębniająca na przedmieściach jedno podwórze
od drugiego jest inną trwałą cechą kultury amerykańskiej lub przynajmniej niektórych
jej subkultur.
Architekci tradycyjnie zajmują się wizualnymi wzorcami struktur — tym, co się
widzi. Są oni całkowicie nieświadomi faktu, że ludzie noszą w sobie pewne internaliza-
cje przestrzeni trwałej, których nauczyli się na początku życia. Nie tylko Arabowie,
ale i Amerykanie popadają w depresję, jeśli nie mają dość przestrzeni. Jeden z moich
rozmówców powiedział: „Mogę sobie dać radę ze wszystkim, jak długo mam obszer-
ne pokoje i wysokie sufity. Widzi pan, wzrosłem w starym domu w Brooklynie
i nigdy nie przyzwyczaję się do czegoś innego”. Na szczęście są jeszcze architekci,
którzy znajdują czas na to, by uwzględnić głęboko zakorzenione potrzeby ich klien-
tów. Jednakże indywidualny klient nie jest tym, co interesuje mnie najbardziej. Pro-
blemem, który staje dziś przed nami w projektowaniu i przebudowie naszych miast,
jest zrozumienie potrzeb większości ludzi. Budujemy olbrzymie budynki mieszkalne
i gigantyczne biurowce bez pojęcia o tym, czego pragną ci, którzy będą je zajmować.
Ważnym szczegółem przestrzeni trwałej jest to, że stanowi ona coś w rodzaju for-
my odlewniczej, modelującej większą część naszych zachowań. To właśnie miał na
myśli Winston Churchill, gdy mówił: „Kształtujemy nasze budynki, a one kształtują
nas”. Podczas powojennej debaty nad odnowieniem Izby Gmin Churchill wyraził
obawę, że odejście od intymnego wzorca przestrzennego Izby, w której partie prze-
ciwne siedzą naprzeciw siebie po dwóch stronach wąskiej nawy, może poważnie
140
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
zmienić styl rządzenia. Nie był on pierwszym, który wskazywał na doniosłą rolę prze-
strzeni trwałej, ale nigdy przedtem pogląd ten nie został wyrażony tak dobitnie.
Jedną z wielu podstawowych różnic między kulturami jest to, że dokonują one
ekstensji odmiennych anatomicznych i behawioralnych cech ludzkiego organizmu.
Jeżeli dochodzi do zapożyczenia międzykulturowego, jest konieczne, by elementy
zapożyczane uległy adaptacji. W przeciwnym razie to, co nowe, i to, co stare, nie
harmonizuje ze sobą, a w niektórych wypadkach dwa wzorce są całkowicie sprzeczne.
Japonia na przykład miała trudności ze zintegrowaniem samochodu w kulturze, w któ-
rej do linii łączących pewne punkty (tj. dróg) przywiązuje się znacznie mniej wagi niż
do samych tych punktów. Stąd też Tokio słynie z doprowadzania do najbardziej
imponujących korków ulicznych na świecie. Motoryzacja źle się przyjmuje także
w Indiach, gdzie miasta są fizycznie zatłoczone, a społeczeństwo ma wyszukane ce-
chy hierarchiczne. Jak długo hinduscy inżynierowie nie zdołają zaprojektować dróg,
które izolowałyby powolnych pieszych od szybko poruszających się wehikułów, kla-
sowo uwarunkowany brak względów kierowcy dla nędzarzy wywoływać będzie
ciągle tragedie. Nawet budowle Le Corbusiera w Czandigarh, stolicy Pendżabu, mu-
siały zostać zmodyfikowane przez lokatorów, by stać się mieszkalne. Hindusi obudo-
wywali ścianami balkony Le Corbusiera i zamieniali je na kuchnie. Analogicznie Ara-
bowie przybywający do Stanów Zjednoczonych konstatują, że nabyte przez nich wzor-
ce przestrzeni trwałej nie godzą się z budownictwem amerykańskim. Czują się w nim
udręczeni — zbyt niskimi sufitami, zbyt małymi pokojami, brakiem należytej pry-
watności i widoków przez okno.
Nie należy jednak sądzić, że niezgodność między wzorcami zinternalizowanymi
a zeksternalizowanymi zdarza się tylko na styku różnych kultur. W miarę jak rozwija
się nasza technologia, takie jej osiągnięcia, jak klimatyzacja, oświetlenie jarzeniowe,
ściany dźwiękoszczelne, pozwalają nam projektować domy i biura bez oglądania się na
tradycyjny wzorzec drzwi i okien. Ale innowacje te częstokroć dają w wyniku ogrom-
ne pokoje-stodoły, w których terytorium dziesiątków urzędników tkwiących w swoich
klatkach jest nie ustalone.
141
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
142
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
143
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
takiego to tak, jak wejść do czyjegoś domu i poruszyć zasłoną czy przepierzeniem.
Na pół trwały charakter mebli w amerykańskich domach jest kwestią rangi i sytuacji.
Lekkie krzesła są bardziej modne niż sofy i ciężkie stoły. Jednakże, jak spostrzegłem,
niektórzy Amerykanie mają opory przez poruszaniem mebli w cudzym domu. Na
czterdziestu studentów w mojej grupie połowa przejawia takie wahania.
Kobiety amerykańskie wiedzą, jak bardzo trudno znaleźć cos w cudzej kuchni.
I odwrotnie, ciężko jest porządkować własną kuchnię z pełnymi dobrej woli pomocni-
kami, którzy nie wiedzą, gdzie jest „miejsce” jakiejś rzeczy. To, jak i gdzie poukła-
dane są przedmioty osobistego użytku, zależy od pewnych wzorców mikrokulturowych,
typowych nie tylko dla dużych grup społecznych, lecz także dla owych drobnych od-
chyleń od kultury, które decydują o niepowtarzalności jednostki. Podobnie jak zróżni-
cowanie tonu i posługiwanie się głosem pozwalają nam kogoś po nim rozpoznać, każ-
dy z nas przechowuje swoje rzeczy zgodnie z charakterystycznym, unikalnym wzor-
cem.
Przestrzeń nieformalna
Przejdziemy teraz do tej klasy doznań przestrzennych, która jest, być może, dla
jednostki ludzkiej najbardziej znacząca, gdyż obejmuje dystanse, jakie utrzymujemy
między sobą. Dystanse takie znajdują się na ogół poza zasięgiem świadomości. Klasę tę
nazwałem przestrzenią nieformalną nie dlatego, że brak jej formy, lub dlatego, że nie
jest ważna, lecz wyłącznie dlatego, że nie została ona wyraźnie skodyfikowana. [...]
Wzorce przestrzeni nieformalnej mają swe wyraźne i głębokie granice, które choć nig-
dzie nie sformułowane, tworzą istotną część kultury. Brak zrozumienia dla ich ważno-
ści może sprowadzić katastrofę. [...]
Dynamizm przestrzeni
[...] Ludzi odbieramy jako bliskich lub dalekich, ale czasem nie potrafimy wyraź-
nie wskazać, co skłania nas do scharakteryzowania ich w taki właśnie sposób. Zda-
rza się tyle rzeczy naraz, że jest nam trudno wydzielić te źródła informacji, na których
zasadzają się nasze reakcje. Czy w grę wchodzi tu ton głosu, pozycja czy też odle-
głość? Rozstrzygnięcia te stają się możliwe dopiero po dokładnych, długotrwałych ob-
serwacjach najrozmaitszych sytuacji i odnotowaniu każdej najmniejszej odmiany
w napływających informacjach. Na przykład brak lub obecność wrażenia ciepła ciała
drugiej osoby wyznacza granicę pomiędzy przestrzenią intymną a nieintymną. Zapach
świeżo umytych włosów i zamazywanie się rysów kogoś widzianego z bliska tworzą
wespół z odczuciem ciepła atmosferę intymności. Posługując się samym sobą jako
czynnikiem kontrolującym i rejestrującym zmienność form na wejściu sensorycznym,
można wykryć główne punkty postrzegania odległości. W ten sposób da się ostatecznie
wyznaczyć kolejne, odrębne elementy tworzące strefę intymną, indywidualną, społeczną
i publiczną.
Zamieszczone poniżej opisy czterech stref dystansu skompilowano z wielu obser-
wacji i wywiadów z nie kontaktującymi się, zdrowymi dorosłymi ludźmi klasy śred-
niej, wywodzącymi się głównie z północnych wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Duży
144
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
Dystans intymny
Przy dystansie intymnym obecność drugiej osoby jest czymś niewątpliwym, a nie-
kiedy nawet przytłaczającym wskutek przeciążenia wejść sensorycznych. Widok (czę-
sto zniekształcony), zapach, ciepło czyjegoś ciała, głos i wyczuwanie oddechu —
wszystko to razem sygnalizuje oczywisty kontakt z innym ciałem.
Głowa, uda i miednica nie wchodzą już w łatwy kontakt, ręce mogą jednak sięgać
i chwytać za kończyny. Głowa postrzegana jest w powiększonych rozmiarach, a rysy jej
145
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
są zniekształcone. Ważną cechą tego dystansu jest u Amerykanów możność łatwego na-
stawienia oka na ostrość. Tęczówka widziana z odległości około 15 — 20 cm posze-
rzona jest do niecodziennych rozmiarów. Widać czerwone żyłki na twardówce i powięk-
szone pory skóry. Widzenie wyraźne (15 stopni) obejmuje dolną lub górną część twarzy,
którą postrzega się w powiększeniu. Nos sprawia wrażenie zbyt dużego i zniekształco-
nego, podobnie jak usta, zęby i język. Widzenie peryferyjne (od 30 do 180 stopni)
obejmuje zarysy głowy i ramion, a często również rąk.
Fizyczną niewygodę, odczuwaną wówczas, gdy obcokrajowiec znajduje się w ob-
rębie sfery intymnej, odbierają Amerykanie przeważnie jako zakłócenie systemu
wizualnego. ,,Ci ludzie pchają się za blisko, można dostać zeza. To mnie naprawdę de-
nerwuje. Przybliżają twarz tak, że człowiek czuje się, jakby siedzieli wewnątrz niego”.
W momencie gdy traci się ostrość widzenia, przy spoglądaniu na coś ze zbyt bliskiej
odległości, mamy nieprzyjemne poczucie zezowania. Takie wypowiedzi, jak „odsuń
swoją twarz od mojej” czy „potrząsa mi pięścią przed nosem”, ilustrują wyraźnie,
w jaki sposób wielu Amerykanów postrzega granice własnego ciała.
Przy odległościach od 15 do 20 cm posługujemy się głosem, ale jest on zwykle
wyciszony, często nawet do szeptu. (...] Wyczuwalny jest zapach i ciepło czyjegoś od-
dechu, choćby nie był on skierowany na naszą twarz. Niektórzy badani mogli spo-
strzec zmniejszanie się i zwiększanie ciepłoty ciała partnera.
Publiczne posługiwanie się dystansem intymnym uważa się wśród dorosłych Ame-
rykanów klasy średniej za coś niewłaściwego, chociaż można spostrzec, ich dzieci sple-
cione intymnie na plażach i w samochodach. Zatłoczone kolejki podziemne i autobusy
mogą wpędzać obcych w coś, co normalnym trybem należałoby zaliczyć do intymnych
relacji przestrzennych; ich pasażerowie dysponują jednak pewnymi technikami de-
fensywnymi, usuwającymi element intymności w środkach komunikacji masowej.
Podstawowa taktyka polega na maksymalnym unieruchomieniu i odsuwaniu tułowia
albo kończyn, o ile stykają się z inną osobą. Jeśli nie jest to możliwe, napręża się mię-
śnie odpowiedniej partii ciała. Dla członków grupy nie kontaktującej się relaks i ra-
dość płynąca ze stykania się z ciałem innych jest tabu. W zatłoczonych windach ręce
trzyma się przy bokach albo łapie się nimi za uchwyty dla utrzymania równowagi.
Oczy są utkwione nieruchomo w nieokreślonej przestrzeni i nie wolno, chyba tylko
przelotnie, zatrzymać ich na kimkolwiek.
Trzeba podkreślić raz jeszcze, że amerykańskie wzorce proksemiczne dla dystansu
intymnego nie są bynajmniej czymś uniwersalnym. Nie można zaliczyć do niezmien-
nych reguł nawet przepisów rządzących sprawami tak intymnymi jak dotykanie innych.
Amerykanie, którzy mieli sposobność nawiązać mniej powierzchowne kontakty
z Rosjanami, opowiadają, że wiele cech charakterystycznych dla amerykańskiego dy-
stansu intymnego przejawia się w rosyjskim dystansie społecznym [...], mieszkańcy Bli-
skiego Wschodu nie reagują, jak Amerykanie, oburzeniem na dotykanie ich przez ob-
cych ludzi.
Terminem „dystans indywidualny” posłużył się po raz pierwszy Hediger dla okre-
ślenia odległości, która trwale oddziela pomiędzy sobą poszczególne egzemplarze
146
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
gatunków nie kontaktując ich. Odległość tę potraktować można jako niewielką strefę
ochronną czy też otoczkę izolującą dany organizm od innych.
147
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
Dystans społeczny
Wielkość głowy postrzega się jako normalną; w miarę tego jak oddalamy się od
partnera, fowealna powierzchnia oka zaczyna obejmować coraz pokaźniejsze fragmenty
jego postaci. Przy odległości 1,2 metra kąt widzenia 1 stopnia pokrywa płaszczyznę nie-
co większą od oka. Przy 2,1 metra strefa ostrości rozciąga się na nos i okolicę obu
oczu lub na usta, nos i jedno oko. Wielu Amerykanów przesuwa spojrzenie od oka do
oka albo od oczu do ust. Struktura skóry i włosy są wyraźnie widoczne. Przy kącie
widzenia 60 stopni dostrzega się z odległości 1,2 metra głowę, ramiona i górną część
tułowia; z odległości 2,1 metra kąt ten obejmuje już całą postać.
Przy tym dystansie załatwia się wszelkie sprawy nieosobiste, przy czym faza bliższa
zakłada kontakt ściślejszy niż faza dalsza. Ludzie pracujący razem skłonni są posługi-
wać się fazą bliższą dystansu społecznego. Jest to również dystans typowy dla tych,
którzy biorą udział w nieformalnym zebraniu towarzyskim. Stanie i spoglądanie na
kogoś z góry z tej odległości wywołuje wrażenie dominacji, jak w wypadku człowieka
mówiącego do swojej sekretarki lub recepcjonistki.
148
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
wzrokiem całą twarz. Przy dystansie tym znacznie ważniejsze niż przy dystansach
krótszych staje się podtrzymywanie kontaktu wizualnego w trakcie wszelkich rozmów
niezdawkowych.
Zachowanie proksemiczne tego typu jest uwarunkowane kulturowo i całkowicie
arbitralne. Jednakże obowiązuje ono wszystkich zainteresowanych. Unikać czyjegoś
wzroku to tyle, co zmusić go do zamilknięcia i ucinać konwersację, dlatego właśnie
ludzie rozmawiający z sobą z tego dystansu kręcą szyjami i przechylają się z boku na
bok, byle tylko wyminąć ewentualne przeszkody. Jeśli jedna osoba siedzi, druga stoi,
długotrwały kontakt wizualny przy odległości mniejszej niż 3 — 3,5 metra męczy
mięśnie szyi, toteż strzegą go zwykle podwładni dbający o wygodę przełożonego. Jeśli
jednak porządek jest odwrócony i podwładny siedzi, druga strona często podchodzi
bliżej.
Przy odległości tej głos jest wyraźnie mocniejszy niż w fazie bliższej i przeważnie da
się słyszeć z przyległego pomieszczenia przy otwartych drzwiach. Podniesienie głosu
lub krzyk może stwarzać wrażenie redukowania dystansu społecznego do dystansu
indywidualnego.
Własności proksemiczne dystansu społecznego (fazy dalszej) są tego rodzaju, że
bywa on wykorzystywany przez ludzi po to, by oddzielić się i odosobnić od innych.
Odległość taka pozwala im spokojnie kontynuować pracę w obecności kogoś innego
i nie sprawiać przy tym wrażenia osoby nieuprzejmej. Dotyczy to zwłaszcza recepcjoni-
stek w urzędach, po których pracodawcy spodziewają się wypełniania podwójnych
obowiązków: odpowiadania na pytania i grzeczności wobec interesantów, a jedno-
cześnie pisania na maszynie. Gdy recepcjonistka znajdzie się w odległości mniejszej
niż 3 metry od jakiejś osoby, nawet obcej, jest nią wystarczająco skrępowana, by czuć
się zmuszona do konwersacji. Ale jeśli ma więcej przestrzeni, może względnie swo-
bodnie pracować bez obowiązku rozmawiania. Podobnie mężowie po powrocie
z pracy siadają, odpoczywają, czytają gazetę w odległości 3 i więcej metrów od swych
żon, przy tym bowiem dystansie można równie łatwo wyłączyć się, co podjąć rozmowę
w dowolnym momencie. Niektórzy z nich spostrzegają, że żony poustawiały meble
oparciami do siebie — jest to ulubiony chwyt „odspołeczny”, [...] chwyt pozwalający
uciec od innych. Taki układ jest poprawnym rozwiązaniem przy minimum przestrzeni,
umożliwia bowiem ludziom odizolowanie się od siebie, jeśli mają na to ochotę.
Dystans publiczny
Przy odległości 3,6 metra czujny osobnik może w razie zagrożenia zrobić unik lub
przejść do defensywy. W dystansie tym mieści się nawet pewna szczątkowa, pod-
świadoma forma reakcji ucieczki. Głos jest donośny, ale nie wykorzystuje się jego
pełnej siły. Językoznawcy twierdzą, że przy omawianej tu odległości zaczynamy dbać
o dobór słów i budowę zdania, pojawiają się też zmiany gramatyczne i syntaktyczne.
149
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
Oddaje to dobrze wprowadzony przez Martina Joosa termin „styl formalny”: „teksty
formalne wymagają uprzedniego zaplanowania (...), mówca wygłasza je jakby na bacz-
ność”. Kąt najostrzejszego widzenia (1 stopnia) obejmuje całą twarz. Drobne szczegó-
ły skóry i włosów są już niedostrzegalne. Na odległość 4,8 metra ciało zaczyna tracić
trójwymiarowość i staje się płaskie. Nie rozróżnia się koloru oczu: widoczne są jedynie
białka. Wielkość głowy jest znacznie mniejsza od normalnej. Romboidalna strefa
ostrego widzenia pod kątem 15 stopni na odległość 3,6 metra ogarnia twarze obojga
ludzi, spojrzenie zaś pod kątem 60 stopni obejmuje całe ciało wraz z fragmentem ota-
czającej przestrzeni. Inne osoby widziane są najwyżej peryferycznie.
150
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
151
Edward T. Hall UKRYTY WYMIAR
tektura przedstawi się nam w zupełnie nowym świetle. Zaczyna się wtedy pojmować,
że ludzie mogą być skrępowani przestrzenią, w której muszą żyć i pracować. Mogą, co
więcej, czuć się wpędzeni w zachowania, więzi i reakcje emocjonalne, które okazują się
dla nich nad miarę stresujące. Podobnie jak ciążenie, wzajemny wpływ dwu ciał na sie-
bie jest odwrotnie proporcjonalny nie tylko do kwadratu dzielącego je dystansu, lecz
może nawet do jego sześcianu. W miarę narastania stresu zwiększa się też wrażliwość
na zatłoczenie — ludzie stają się bardziej napięci — potrzebują coraz więcej przestrze-
ni, w miarę tego jak dostają jej coraz mniej.
Fragmenty rozdziałów IX i X książki Edwarda T. Halla The Hidden Dimension, wydanej w 1966 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Edward T. Hall, Ukryty wymiar, przeł. Teresa Hołówka, wstęp Aleksander
Wallis, PIW, Warszawa 1976, s. 149-186. Pominięto tabelę.
152
Zagadnienia
Ustanowienie świata i przestrzeń święta, „nasz świat” i „zaświat”, kosmos i chaos,
osiedlenie jako uświęcenie, punkt stały — punkt oparcia, środek świata i jego symbo-
lika; ciało i schemat orientacji przestrzennej: „góra — dół”, „tył — przód”, „prawo —
lewo”, ciało i miary przestrzeni, zaimki osobowe i przestrzeń; przestrzeń jako ekstensja
organizmu, kategoryzacja przestrzeni, dystanse: intymny, indywidualny, społeczny,
publiczny.
Lektury uzupełniające
Bachelard Gaston, Dom rodzinny i dom oniryczny, przeł. A. Tatarkiewicz, [w:] tegoż
autora, Wyobraźnia poetycka. Wybór pism, wybór H. Chudak, przedmowa J.
Błoński, Warszawa 1975, s. 301-330.
Bachtin Michaił, Formy czasu i czasoprzestrzeni, [w:] tegoż autora, Problemy litera-
tury i estetyki, przeł. W. Grajewski, Warszawa 1982, s. 278-488.
Braudel Fernand, Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm, XV-XVII wiek, t. 3,
Czas świata, przeł. J. i J. Strzeleccy, Warszawa 1992, Rozdz. I, Podziały prze-
strzeni i czasu, zwłaszcza s. 10-33.
Bystroń Jan Stanisław, Tajemnice dróg i granic. Czynniki magiczno-religijne
w osadnictwie, [w:] tegoż autora, Tematy, które mi odradzano. Pisma etnogra-
ficzne rozproszone, oprac. L. Stomma, Warszawa 1980, s. 221-273.
Czarnowski Stefan, Podział przestrzeni i jej rozgraniczenie w religii i magii, [w:] te-
goż autora, Dzieła, oprac. N. Assorodobraj, S. Ossowski, Warszawa 1956, t- 3,
s. 221-241.
Dubos René, Pochwała różnorodności, przeł. E. Krasińska, Warszawa 1986. Rozdz.
VI, O swoistości miejsc, s. 109-130.
Eliade Mircea, Okultyzm, czary, mody kulturalne. Eseje, przeł. I. Kania, Kraków 1992.
Rozdz. Świat, miasto, dom, s. 25-39.
Eliade Mircea, Traktat o historii religii, przeł. J. Wierusz-Kowalski, wstęp L. Ko-
łakowski, posłowie S. Tokarski, Łódź 1993. Rozdz. X, Święta przestrzeń: świą-
tynia, pałac, „środek świata”, s. 361-380.
Hall Edward T., Bezgłośny język, przeł. R. Zimand i A. Skarbińska, wstęp M. Pła-
checki, Warszawa 1987. Rozdz. 11, Przestrzeń mówi, s. 161-179.
Hoggart Richard, Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii, przeł. A. Ambros, War-
szawa 1976. Cz. I, rozdz. 2 E, Dzielnica, s. 84-99.
Porębski Mieczysław, Ikonosfera, Warszawa 1972. Cz. III, rozdz. pt. Obraz otaczają-
cy: architektura, s. 151-169.
Poulet Georges, Metamorfozy koła, przeł. D. Eska, [w:] tegoż autora, Metamorfozy
czasu. Szkice krytyczne, wybór J. Błoński, M. Głowiński, przedmowa J. Błoński,
Warszawa 1977, s. 331-354.
Szmidt Bolesław, Ład przestrzeni, Warszawa 1991. Rozdz. VI, Choreografia miasta;
rozdz. VII, Kult miejsca, s. 273-350.
153
Tomiccy Joanna i Ryszard, Drzewo życia. Ludowa wizja świata i człowieka, Warsza-
wa 1975. Cz. I, Powstanie i kształt świata, rozdz. pt. Wiedza o budowie kosmo-
su, s. 86-94.
Wallis Aleksander, Wielkie bloki, [w:] tegoż autora, Miasto i przestrzeń, Warszawa
1977, s. 259-273.
Wallis Aleksander, Informacja i gwar. O miejskim centrum, Warszawa 1979. Zwłasz-
cza Wprowadzenie s.5-24
154
V
CIAŁO
Marcel Mauss
[...] „nawyki” zmieniają się oczywiście zależnie od jednostki i jej sposobów naśla-
dowania innych, ale przede wszystkim zmieniają się w zależności od społeczeństw,
wychowania, konwenansów, mody i prestiżu. Mamy tu do czynienia z technikami
i dziełem zbiorowego i indywidualnego rozumu praktycznego, a nie, jak się zazwyczaj
sądzi, z duszą i jej zdolnościami naśladowczymi.
[...] Dochodzę do wniosku, że jeżeli chcemy mieć jasny pogląd na takie fakty, jak
bieganie, pływanie itp., to musimy zamiast jednego punktu widzenia — mechanicznego
i fizycznego, który reprezentuje anatomiczna i fizjologiczna teoria chodzenia, lub psy-
chologicznego czy socjologicznego — przyjąć wszystkie trzy. Albowiem konieczny
jest właśnie ów potrójny punkt widzenia, punkt widzenia „człowieka całościowego”.
Trzeba uwzględnić jeszcze inny zespół faktów. Wychowanie ma widoczny wpływ
na wszystkie elementy sztuki posługiwania się ludzkim ciałem. Pojęcie wychowania
mogło nakładać się na pojęcie naśladownictwa. Wszystkie dzieci, i te, które mają
szczególnie duże zdolności naśladowania, i te, które je posiadają w znacznie mniej-
szym stopniu, otrzymują takie samo wychowanie. Proces naśladowania przebiega na
zasadzie prestiżu. Zarówno dziecko, jak i człowiek dorosły naśladuje czyny, uwieńczo-
ne powodzeniem, które powiodły się osobom cieszącym się ich zaufaniem i mającym
pewien autorytet. Nawet czyn wyłącznie biologiczny, dotyczący własnego ciała, narzu-
ca się z zewnątrz, z góry. Zespół ruchów składających się na owe działania jednostka
przejmuje z czynu wykonywanego przed jej oczyma, albo przez nią razem z innymi
osobami.
Element społeczny zawiera się właśnie w pojęciu prestiżu, jaki w oczach jednostki
naśladującej ma osoba wykonująca czyn nakazany, autoryzowany i wypróbowany.
156
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
1. Podział sposobów posługiwania się ciałem w zależności od płci (a nie po prostu podział
pracy między płciami)
Sprawa jest godna uwagi. [...] Weźmy na przykład pod uwagę sposób zaciskania pię-
ści. Mężczyzna zazwyczaj zaciska pięść kciukiem na zewnątrz, kobieta chowa kciuk
wewnątrz dłoni; być może dlatego, że nikt jej tego nie uczył, ale jestem pewien, że
nawet gdyby usiłowano ją nauczyć, nie byłoby to dla niej łatwe. Uderzenie pięścią,
sam zamach u kobiety jest słaby. Wszyscy wiemy, że kiedy kobieta rzuca kamieniem,
me tylko sam rzut jest słaby, ale robi to inaczej niż mężczyzna — nie poziomo, tylko
zawsze pionowo.
157
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
Być może zachodzi tu przypadek dwóch rodzajów uczenia. Istnieje bowiem spo-
łeczeństwo mężczyzn i społeczeństwo kobiet. [...]
158
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
Dla obserwatora zupełnie inna klasyfikacja jest nie tyle bardziej logiczna, ile ła-
twiejsza. Jest to proste wyliczenie. Miałem nawet zamiar przedstawić, tak jak to robią
profesorowie amerykańscy, serię tabelek, ale wystarczy po prostu śledzić powoli lata
człowieka, normalną biografię jednostki, żeby uporządkować sposoby posługiwania się
ciałem, którymi ona rozporządza lub których ją nauczono.
[...] Sposoby zachowania się w czasie porodu są bardzo rozmaite. Dziecię Budda
urodziła jego matka, Maja, wyprostowana i przywiązana do drzewa. Urodziła w po-
zycji stojącej. Znaczna część kobiet w Indiach rodzi tak dotychczas. To, co my
uważamy za rzecz normalną, że poród odbywa się w pozycji leżącej na plecach, nie
jest ani trochę bardziej normalne od innych pozycji, np. na czworakach. Znamy takie
techniki porodu, kiedy dziecko zostaje chwycone bądź przez matkę, bądź przez tych,
którzy jej pomagają; przewiązanie i przecięcie pępowiny; zabiegi wokół matki, zabiegi
wokół dziecka. Oto szereg istotnych kwestii. Inne: wybór dziecka, porzucanie kalek,
zabijanie bliźniąt — to sprawy decydujące w historii rasy. W historii starożytnej, jak
i w innych cywilizacjach, uznanie dziecka jest wydarzeniem zasadniczym.
159
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
4. Sposoby dorosłych
Żeby sporządzić wykaz tych technik, postarajmy się prześledzić różne momenty
w ciągu dnia, który wypełniają skoordynowane ruchy i chwile bezruchu.
Możemy odróżnić sen i czuwanie, w nim zaś: spoczynek i aktywność.
A. Sposoby spania. Całkowicie niesłuszne jest przekonanie, że pozycja leżąca jest
czymś naturalnym. W czasie wojny nauczyłem się spać wszędzie, np. na stosie ka-
mieni, ale każda zmiana łóżka przyprawiała mnie o bezsenność; dopiero na drugi
dzień mogłem prędko zasnąć.
Można rozróżnić społeczeństwa, które nie używają niczego do spania, śpią „na zie-
mi”, i inne, które używają do tego różnych sprzętów. „Cywilizacja 15 stopnia szeroko-
ści” — o której mówi Graebner — wyróżnia się między innymi tym, że ludzie tamtejsi
śpią opierając kark na podpórce. Podpórka to często totem, czasem rzeźbione postacie
kucających mężczyzn albo zwierząt totemicznych. Są ludy znające matę i ludy nie zna-
jące jej (Azja, Oceania, część Ameryki). Są ludy znające poduszkę i nie znające jej. Są
ludy, które układają się do snu ciasnym kręgiem wokół ogniska, a nawet i bez ogniska.
Są różne prymitywne sposoby rozgrzewania się, rozgrzewania stóp. Mieszkańcy
Ziemi Ognistej — którzy żyją w rejonie bardzo zimnym — umieją rozgrzać sobie
nogi tylko, kiedy śpią, za jedyne przykrycie używając skóry (guanaco). Zdarza się tak-
że spanie w pozycji stojącej. Masajowie mogą spać stojąc. Ja sam w górach spałem
stojąc. Spałem często na koniu, czasem nawet w marszu: koń był bardziej inteligentny
niż ja. Dawni historycy najazdów przedstawiają nam Hunów i Mongołów śpiących na
koniach. I to prawda, że ich wojownicy we śnie nie przerywali pochodu.
Istnieją sposoby używania przykrycia. I znowu: ludy znające przykrycie i nie znają-
ce go. Istnieje też hamak oraz sposób spania w pozycji wiszącej.
Oto wiele praktyk, które są jednocześnie technikami posługiwania się ciałem i któ-
re mają znaczne konsekwencje i skutki biologiczne. Wszystko to może i powinno być
obserwowane w terenie, nie znamy jeszcze mnóstwa tych spraw.
160
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
161
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
Taniec. Słuchaliście, być może, wykładów von Hornbostela i Curta Sachsa. [,..|
Przyjmuję ich podział na taniec w spoczynku i taniec czynny.
Należy też odróżniać taniec mężczyzn i taniec kobiet, często są one przeciwstawne.
Wreszcie trzeba wiedzieć, że taniec objętych par jest wytworem nowoczesnej cywi-
lizacji europejskiej. Tutaj widać, jak sprawy, które w naszych oczach uchodzą za cał-
kowicie naturalne, mają historyczny charakter. Poza nami są zresztą przedmiotem zgor-
szenia na całym świecie.
Przechodzę teraz do technik bardziej złożonych, między innymi takich, które są
funkcją pełnionego zawodu.
Skakanie. Na naszych oczach zachodzą przeobrażenia techniki skoku. Dawniej
wszyscy skakaliśmy prosto z trampoliny i do tego prosto na twarz. Na szczęście to
się już skończyło. Obecnie, na szczęście, skacze się bokiem. Skok w dal, wzwyż
i w głąb. Skok z miejsca, skok o tyczce. [...] Wolę przestać mówić na ten temat. Roz-
maitość tych technik nie ma końca.
Wspinaczka. Muszę wyznać, że kiepsko wspinam się na drzewo, lepiej mi to
idzie w górach lub wśród skał. Pochodzi to z różnicy wychowania, a tym samym
z różnicy metody.
Wszystkie, jak się to mówi, ludy prymitywne, wspinają się na drzewo przy pomocy
pasa, który obejmuje pień drzewa razem ze wspinającym się — to jest metoda podsta-
wowa. My w ogóle nie mamy w użyciu takiego pasa. Widujemy pracowników telegrafu
wspinających się na hakach, ale bez pasa. Warto by ich tego nauczyć.
Historia metod alpinistyki jest bardzo ciekawa, w ciągu mego życia alpinistyka po-
czyniła bajeczne postępy.
Schodzenie. Nic tak nie przyprawia o zawrót głowy jak widok Kabyla, który scho-
dzi w trepach. Jak potrafi się utrzymać i nie pogubić tych swoich trepów? Usiłowałem
się temu przyjrzeć, usiłowałem robić tak samo, ale nadal tego nie rozumiem.
Nie pojmuję zresztą i tego, jak nasze kobiety potrafią chodzić na tak wysokich obca-
sach. Tak więc należy wszystko obserwować, a nie tylko porównywać.
Pływanie. [...] Nurkowanie, pływanie, używanie dodatkowych przedmiotów: belek,
desek itd. Jesteśmy świadkami rozwoju żeglugi. Byłem jednym z tych, którzy kryty-
kowali książkę de Rouge o Australii, mówiłem, że to plagiat, byłem przekonany, że są
tam poważne niedokładności. Wraz z innymi autorami uważałem za bajkę ich opowia-
danie: widzieli jakoby kawalkady olbrzymich żółwi morskich ciągnione przez Niol
Niol (Australia Zachodnia). Otóż teraz mamy znakomite fotografie, które pokazują
nam ludzi siedzących okrakiem na takich żółwiach. Podobnie rzecz się miała z opo-
wiadaniem o kawałku drewna, które służyło do pływania, o czym mówi Rattray
opisując Aszanti. Co więcej, z całą pewnością odnosi się to do tubylców z prawie
wszystkich lagun Gwinei, Porto-Novo i z naszych kolonii.
Ruchy wymagające siły. Pchanie, ciągnięcie, podnoszenie. [...]
Miotanie, wyrzucanie w górę, rzut poziomy itd. Sposób trzymania w palcach rzuca-
nego przedmiotu jest ważny i ma wiele odmian.
Trzymanie. Trzymanie w zębach. Trzymanie palcami nóg, pod pachą itd.
Badania nad ruchami mechanicznymi są w pełni. Idzie tu o tworzenie sprzężeń me-
chanicznych z ciałem. [...] Kiedy posługuję się pięścią— tym bardziej, że już w okresie
czwartorzędu człowiek miał „uderzenie pięścią” — sprzężenie jest sformowane.
162
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
W tym miejscu należy wymienić splatanie rąk, sztuczki kuglarskie, atletykę, akroba-
cję itd. Muszę wyznać, że miałem i zawsze będę miał wiele podziwu dla prestidigitato-
rów, gimnastyków itd.
D. Sposoby zabiegów wokół ciała. Szorowanie, mycie, namydlanie. To sprawy
zupełnie świeże. To nie starożytni wynaleźli mydło, oni go bynajmniej nie używali. To
Galowie. Jednocześnie, całkiem niezależnie, cała Ameryka Środkowa i część Połu-
dniowej (południowo-wschodniej) namydlają się pewnym rodzajem drzewa z Pana-
my, brazil — stąd nazwa państwa.
Pielęgnowanie ust. Sposób kasłania i plucia. Przytoczę własną obserwację. Pewna
dziewczynka nie umiała spluwać i dlatego ciężko przechodziła każdy katar. Chcia-
łem zrozumieć dlaczego i dowiedziałem się, że w miasteczku jej ojca, w Berry,
a zwłaszcza w jego rodzinie nikt nie umiał spluwać. Nauczyłem ją tego. Dawałem jej
cztery sous za jedno splunięcie. Ponieważ marzyła o rowerze, nauczyła się odpluwać.
Była pierwszą osobą w rodzinie, która zdobyła tę umiejętność.
Higiena potrzeb naturalnych. Tu mógłbym wyliczać fakty w nieskończoność.
E. Sposób konsumowania. Jedzenie. Przypominają sobie państwo anegdotę o sza-
chu perskim powtórzoną przez Höffdinga. Zaproszony przez Napoleona III szach jadł
palcami; cesarz nalegał, by użył złotego widelca. „Pan nawet nie wie, jakiej się po-
zbawia przyjemności” — odpowiedział szach.
Używanie i nieużywanie noża. Wielki błąd popełnił Mac Gee, który stwierdził, że
Seri (w pobliżu wyspy Magdaleny w Kalifornii) byli najbardziej prymitywnymi ludźmi,
bowiem nie umieli posługiwać się nożem. Oni przecież tylko przy jedzeniu nie uży-
wali noża.
Picie. Bardzo przydałoby się uczyć dzieci pić wprost ze źródła, ze strugi itp.. bądź
z różnych ujęć wody, uczyć je pić do dna.
F. Sposoby reprodukcji. Nic nie jest bardziej techniką niż pozycje stosunku sek-
sualnego. Bardzo niewielu autorów ma odwagę mówić na ten temat. [...] Rozważ-
my na przykład taką pozycję stosunku seksualnego: kobieta zawiesza nogi przerzucając
kolana przez łokcie mężczyzny. Jest to technika typowa dla całego Pacyfiku, od Au-
stralii aż w głąb Peru, przechodzi nawet przez Cieśninę Beringa, ale trzeba powie-
dzieć, że jest bardzo rzadko spotykana gdzie indziej.
Wśród sposobów stosunków seksualnych są normalne i anormalne. Dotykanie geni-
taliów, mieszanie oddechów, pocałunki itp. W tej dziedzinie sposoby i moralność sek-
sualna są ściśle ze sobą związane.
G. Istnieją wreszcie sposoby różnego rodzaju zabiegów, jak masaż itd. Ale dość
tego.
Rozważania ogólne
Być może zagadnienia ogólne wydadzą się bardziej interesujące niż samo wylicze-
nie technik, na którym, jak sądzę, nieco za długo się zatrzymałem.
Z tego, co mówiłem o sposobach posługiwania się ciałem, jasno wynika, że wszę-
dzie spotykamy się z fizjo-psycho-socjologicznymi konstrukcjami zespołów działań.
Działania te są bardziej lub mniej zwyczajowe, bardziej lub mniej odwieczne w życiu
jednostki i w hierarchii społeczeństwa.
163
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
Posunąłbym się nawet dalej: jedną z przyczyn, dla których działania te są łatwiej
przyswajane przez jednostkę, jest fakt, że są przyjęte przez lub w imię autorytetu spo-
łecznego. Przypominam sobie, że jako kapral tak oto ukazywałem sens ćwiczeń szyku
i marszu czwórkami. Zakazywałem maszerowania w krok i formowania szyku
dwójkowego, po czym wydawałem oddziałowi rozkaz przejścia między dwoma drze-
wami rosnącymi na placu ćwiczeń. Pchali się jeden na drugiego. Wtedy zdali sobie
sprawę, że to, co im kazano robić, nie było takie głupie. W każdym zespole ludzi żyją-
cych w grupie występuje coś w rodzaju uczenia się poruszania się w szyku zwartym.
W każdym społeczeństwie wszyscy wiedzą i powinni wiedzieć oraz uczyć się, jak
mają postępować w określonych warunkach. Naturalnie życie społeczne nie jest wol-
ne od głupoty i anormalności. Błąd może być uznany za zasadę. We francuskiej
marynarce dopiero od niedawna uczy się marynarzy pływania. Ale przykład i rozkaz —
oto zasada. Wszystkie te fakty mają zatem poważne przyczyny socjologiczne. Mam
nadzieję, że przyznacie mi słuszność.
Skądinąd, ponieważ to są ruchy ciała, wymagają one udziału ogromnego aparatu
biologicznego i fizjologicznego. Jaka jest grubość psychologicznego koła zębatego?
Powiedziałem celowo „koła zębatego”. Comte'ysta powiedziałby, że nie ma przedziału
między tym, co społeczne, a tym, co biologiczne. Mogę powiedzieć tylko tyle, że fakty
psychologiczne uważam za rodzaj zębatki, nie za przyczyny, oprócz momentów two-
rzenia czy przeobrażania. Przypadki inwencji, formułowania zasad są bardzo rzadkie.
Przypadki przystosowania należą do psychologii indywidualnej. Na ogół są one kształ-
towane przez wychowanie, a w każdym razie przez okoliczności życia we wspólno-
cie, przez kontakt. [...]
Interwencja świadomości następuje dzięki społeczeństwu, nie zaś interwencja społe-
czeństwa dzięki nieświadomości. To dzięki społeczeństwu istnieje pewność gotowych
ruchów, przewaga tego, co świadome, nad emocją i nieświadomością. To w wyniku
posługiwania się rozumem francuska marynarka będzie zmuszała marynarzy do nauki
pływania.
Stąd już tylko krok do problemów bardziej filozoficznych.
Nie jestem pewien, czy zwrócili państwo uwagę na to, co wskazał mój przyjaciel
Granet w swoich wielkich poszukiwaniach na temat technik taoizmu, technik posługi-
wania się ciałem, zwłaszcza zaś dotyczących oddychania. Podobne fakty spotykamy
w Indiach, dowiedziałem się o tym studiując sanskryckie teksty joga. Sądzę, że nawet
na dnie wszystkich naszych stanów mistycznych kryją się techniki posługiwania się
ciałem dotychczas nie badane, które były znakomicie przebadane w Chinach i Indiach
od czasów najdawniejszych. Powinny być przeprowadzone takie socjo-psycho-
biologiczne badania mistyki. Myślę, że środki biologiczne są także niezbędne do tego,
by wejść w stan „łączności z Bogiem”. Sądzę wreszcie, że pomimo iż technika głębo-
kich wdechów itp. jest podstawowym faktem tylko w Indiach i Chinach, to jest ona
znacznie ogólniej rozpowszechniona. W każdym razie mamy po temu środki, by zro-
zumieć wiele faktów, których do tej pory niepodobna było zrozumieć.
Fragmenty komunikatu Marcela Maussa przedstawionego w Towarzystwie Psychologicznym 17 maja 1934 roku.
Pierwodruk w t. 32 ,Journal de Psychologie” z 1936 roku, włączony do Sociologie et anthropologie z 1950 roku
jako część szósta.
164
Marcel Mauss SPOSOBY POSŁUGIWANIA SIĘ CIAŁEM
Przedruk przekładu Marcina Króla według wydania polskiego: Marcel Mauss, Socjologia i antropologia, PWN,
Warszawa 1973, s. 538-566. Przypisy pominięto.
165
Antoni Kępiński
Twarz, ręka
Twarz
„Nagość” twarzy
166
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
Zwierciadło społeczne
Żywej twarzy nie można oglądać jako rzeczy samej w sobie, niezależnej od obser-
watora. Twarz zawsze odbija patrzącego. Patrząc na kogoś, widzimy jednocześnie
siebie, swoje odbicie społeczne, tj. widzimy, jak dana osoba nas odbiera, z lekcewa-
żeniem, lękiem, podziwem, pogardą itp. Każda więc twarz ma coś z aspektu sę-
dziowskiego, w jej wyrazie mimicznym zawarty jest wyrok na patrzącego. [...]
Oczy
Pod względem mimicznym można by twarz podzielić na trzy części: oczy, usta,
czoło. Przy tym kolejność ważności wydaje się taka, jak podano.
167
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
„Oczy nie kłamią”. To, co powiedziano wyżej o twarzy, odnosi się szczególnie do
oczu. Na inne części twarzy można nałożyć maskę, na oczy nie można. Ich wyraz pod-
lega tylko w minimalnym stopniu wolicjonalnej kontroli. Dlatego po oczach najłatwiej
rozpoznać stan emocjonalny drugiej osoby. Mówi się o oczach wesołych, smutnych,
o sile spojrzenia, o psim spojrzeniu, o oczach nieprzytomnych, o oczach niespokoj-
nych, wiernych, niewiernych, o ufnych i nieufnych itp.
Trudno określić, na jakich elementach ekspresji opiera się wrażenie określonego
stanu psychicznego malującego się w oczach. Co się tyczy innych części twarzy, moż-
na to zjawisko przynajmniej częściowo zanalizować. Wie już o tym dziecko i rysując
twarz smutną, kąciki ust kieruje ku dołowi, a wesołą — kieruje je ku górze, zdziwienie
wyraża za pomocą poprzecznych kresek na czole, skupienie — za pomocą pionowej
kreski między brwiami.
Z oczami sprawa przedstawia się znacznie trudniej; na ogół zwraca się uwagę na
trzy elementy: wygląd samego oka, jego położenie w oczodole i ruchliwość oraz na
najbliższe otoczenie oka — powieki, brwi. Mówi się, że oczy wesołe są błyszczące,
a smutne — matowe; szerokie źrenice świadczą zwykle o lęku. Oczy utkwione w jeden
punkt przemawiają za napięciem uwagi. Znieruchomienie spojrzenia jest zasadniczym
elementem wprowadzenia w trans hipnotyczny, spotyka się je też w zespołach uroje-
niowych, gdzie uwaga jest do maksimum napięta na czyhające i złowrogie bodźce oto-
czenia. Urojeniowiec widzi otaczający świat pod jednym kątem, kątem swego urojenia,
oczy więc jego patrzą w jeden punkt. W halucynacjach oczy są też zwrócone w jeden
punkt, w źródło omamowego bodźca.
Oczy rozbiegane, gdy fiksacja spojrzenia stale się zmienia zależnie od bodźców oto-
czenia, występują przy uwadze rozproszonej, a więc u osób roztrzepanych, w za-
bawie, w niepokoju, w zmęczeniu. Przy większym zmęczeniu spojrzenie staje się
ociężale — patrzy się bezmyślnie w jeden punkt. Rzucane ukradkiem spojrzenia, szyb-
kie spojrzenia do boku — są dość typowe dla osób nieufnych, z poczuciem winy,
obawiających się osądu otoczenia; ludzie ci jak gdyby chcieli się upewnić, czy ich
ktoś nie podpatruje.
Wstydliwe spuszczanie oczu występuje u ludzi nieśmiałych, lękowo nastawionych
do swego otoczenia społecznego, bojących się spojrzeć w twarz rozmówcy. Łączy się to
zwykle z poczuciem winy; wobec drugiego człowiek staje jak wobec sędziego.
Niezdolność do fiksacji spojrzenia nadaje oczom wyraz „nieprzytomności”. Nie-
przytomne spojrzenie spotyka się w stanach zaburzonej świadomości, np. w dużym
zmęczeniu, w senności, w stanach zamąceniowych, w silnych stanach emocjonalnych
— oczy nieprzytomne z rozkoszy, strachu, gniewu.
Oprawa oczu — układ powiek i brwi — jest też elementem wyrazowym
w wielu stanach emocjonalnych. Szpara powiekowa zwęża się w silnym napięciu uwa-
gi, połączonym czasem z nastawieniem wrogim lub agresywnym — zmrużenie oczu ze
złości byłoby więc czymś innym niż przysłowiowe tolerancyjne przymrużenie oczu.
Szpara powiekowa zmniejsza się w zmęczeniu, senności — powieki opadają ze znuże-
nia, w stanach depresyjnych. [...]
Rozszerzenie szpary powiekowej jest typowe dla reakcji orientacyjnej; nowy bo-
dziec otoczenia, naruszający wytworzony stan równowagi, powoduje szersze otwarcie
oczu, szersze spojrzenie na świat. Im bodziec jest silniejszy, bardziej zaskakujący, tym
szerzej oczy się otwierają. Występuje przy tym nieraz lekki wytrzeszcz oczu, prawdo-
168
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
169
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
agresywną lub ucieczkową. Jest to jakby etap badawczy wymiany spojrzeń. Po nim na-
stępuje etap nawiązania kontaktu — za pomocą wzroku wyraża się swoje uczucia i osą-
dy o partnerze kontaktu społecznego, jednocześnie z jego spojrzenia odczytując uczucia
i osądy w stosunku do własnej osoby. Mogą to być, ogólnie mówiąc nastawienia po-
zytywne lub negatywne.
Nawiązuje się swoista walka na spojrzenia lub gra miłości czy przyjaźni. Mówi
się o sile spojrzenia, o tym, że za pomocą wzroku można pokonać czy ujarzmić swego
przeciwnika. Samo spojrzenie ma nieraz siłę wyroku, pali się pod nim ze wstydu itp.
Człowiek z poczuciem winy czuje na sobie palące spojrzenie otoczenia. Człowiek nie-
śmiały, lękowo nastawiony do swego społecznego otoczenia, w kontaktach z ludźmi
z góry poddaje się, spuszcza oczy, by uniknąć wymiany spojrzeń. Spuszcza oczy rów-
nież ten, który się boi, by partner nie odczytał w spojrzeniu jego myśli i uczuć, po-
dobnie jak dziecko, któremu dla sprawdzenia prawdziwości jego słów poleca się, by
popatrzyło w oczy. Kochankowie w oczach szukają prawdy swych uczuć.
Można by więc ogólnie powiedzieć, że u człowieka — a prawdopodobnie też
u wyższych kręgowców — oczy odgrywają zasadniczą rolę w kontaktach społecznych;
ich wyraz decyduje o przyjęciu przez partnera postawy ucieczkowo-agresywnej czy
przyjaznej; w nich znajduje się swoje odbicie społeczne, swoją ocenę przez partnera;
w wymianie spojrzeń przebiega pierwsza, a czasem i ostateczna rozgrywka między
partnerami spotkania.
Usta
Usta są częścią twarzy, z której pomocą kontakt z otoczeniem staje się więcej niż
bezpośredni. Przez usta świat zewnętrzny wchodzi do wnętrza organizmu, staje się
jego integralną częścią, zmienia się ze świata zewnętrznego w świat wewnętrzny. Ten-
dencja do internalizacji świata zewnętrznego, do wchłaniania go w siebie występuje
jeszcze wyraźniej na niższych szczeblach drabiny filogenetycznej. W najprostszych
formach świata zwierzęcego, np. u pierwotniaków, cała powierzchnia ciała bierze
udział we wchłanianiu świata zewnętrznego i proces życia polega w głównej mierze
na ustawicznym pożeraniu swego otoczenia. U zwierząt wyższych powierzchnia sty-
ku „pożerającego” ze światem zewnętrznym ogranicza się do otworu gębowego, który
u kręgowców, jak wiadomo, jest umiejscowiony w części głowowej.
„Pożeranie” świata zewnętrznego dostarcza organizmowi materiału budulcowego
i energetycznego, koniecznego do utrzymania życia. Usta więc są strefą kontaktu
z otaczającym światem, która winna być źródłem przyjemności płynącej
z zaspokajania podstawowego popędu (pragnienia i głodu). U ssaków pierwszy kon-
takt ze światem — to właśnie zetknięcie ust z sutkiem matki. W rytmicznych ruchach
ssania kontakt ten przynosi pierwszą rozkosz nasycenia popędu. Jednocześnie świat
zewnętrzny jest wchłaniany do środka, staje się integralną częścią świata wewnętrzne-
go. By zaistniało uczucie rozkoszy, potrzebne są, jak się zdaje, trzy warunki: nasycenie
popędu, wchłanianie świata zewnętrznego w siebie, rytmiczny ruch.
Świat zewnętrzny nie zawsze jednak występuje w formie matczynego sutka, świat
ten nie zawsze chce być wchłonięty, pożarty. Aby stał się źródłem zaspokojenia popę-
du, trzeba go najpierw zdobyć, pogryźć, nieraz zabić. Wobec otaczającego świata nie
170
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
wystarcza ssące ustawienie warg w formie pocałunku, trzeba też do niego wyszczerzyć
zęby. [...]
W wyrazie mimicznym ust może któraś z tych postaw bardziej się utrwalić, zależnie
od tego, czy przeważa stereotyp miłości czy lęku i nienawiści w stosunku do świata ze-
wnętrznego. Przy pierwszej postawie wargi są zwykle lekko rozchylone, jak do poca-
łunku, żwacze rozluźnione, przy drugiej — usta są zaciśnięte, żwacze silnie napięte,
czasem zęby lekko wyszczerzone. W karykaturze, zwłaszcza politycznej, uwydatnia
się ten rys mimiczny, eksponując przesadnie wielkie i odsłonięte zęby.
Kontakt ze światem zewnętrznym przez usta pociąga za sobą jego wchłonięcie
i strawienie. Dlatego w wyrazie mimicznym ust wyraża się to, co popularnie określa
się jako smak życia. Mówimy o malującym się na ustach wyrazie zadowolenia, gory-
czy, obrzydzenia, wesołości i płaczu. Uczucia przyjemne zarysowują się w wyrazie mi-
micznym uniesieniem kącików ust ku górze, a uczucia przykre — opadnięciem ich ku
dołowi. W smutku jak gdyby grawitacja ziemska bierze górę nad dynamiką życiową,
która jej się przeciwstawia. Zarówno sylwetka ciała, jak i rysy twarzy opadają ku do-
łowi. W radości, odwrotnie, dynamika życiowa zwycięża ziemskie przyciąganie, całe
ciało jakby unosi się ku górze. Sylwetka staje się lekka i wyprostowana, kąciki ust
i oczu unoszą się ku górze.
Usta są nie tylko narządem odbiorczym organizmu, przez który świat zewnętrzny
wchodzi do jego wnętrza, ale też narządem efektorycznym, ruchowym. Odgrywają
zasadniczą rolę w zdobywaniu otaczającego świata — w walce, w chwytaniu zdo-
byczy, w gryzieniu, a także w systemie komunikacyjnym, tj. w porozumiewaniu się
za pomocą dźwięków. [...]
W związku z tym wyraz mimiczny ust wiąże się nie tylko z zasadniczą postawą
wobec otaczającego świata — miłości lub lęku i nienawiści, tudzież ze smakiem życia,
lecz także z ogólną aktywnością zarówno w sensie „podboju” świata, jak
i komunikacji międzyludzkiej. W ustach maluje się więc wyraz bojowości
i rezygnacji, pewności siebie i nieśmiałości, twardości i miękkości, silnej i słabej woli.
Inne są usta „milczące”, a inne „gadatliwe” lub „szczebiotliwe”. Inne są usta przyzwy-
czajone do wydawania rozkazów, a inne, które mogą tylko potwierdzać ich przyjęcie.
Nawet treść i forma wypowiedzi słownych znajduje swój wyraz mimiczny
w układzie ust. Przy mowie kwiecistej, gdy mówiący bawi się słowem, jego formą,
nie zwracając większej uwagi na treść, usta przybierają trochę wyraz lubieżny, taki jak
przy szukaniu przyjemności w kontakcie ze światem zewnętrznym, są lekko rozchy-
lone, gotowe jakby do pocałunku. Przy mowie suchej, zwięzłej, treściwej, abstrakcyj-
nej usta przybierają nieraz wyraz ascetyczny, stają się lekko zaciśnięte, jakby odpy-
chając przyjemności tego świata.
Gdy nowy bodziec zakłóci stan równowagi istniejący między organizmem
a światem zewnętrznym, dopóki nie dojdzie do przyjęcia takiej czy innej postawy, usta
otwierają się w wyrazie zdziwienia lub zaskoczenia, jakby niezdecydowane, w jakim
wyrazie mimicznym się ułożyć.
Gdy człowiek się spodziewa, iż nowy bodziec przyniesie przyjemność, usta roz-
chylają się w uśmiechu. Uśmiech, który pojawia się u człowieka już około trzeciego
miesiąca życia, jest zapowiedzią przyjemnego kontaktu ze światem otaczającym.
W późniejszych latach życia uczymy się uśmiechać nawet wtedy, gdy spodziewany
kontakt nie zawsze jest nam miły, starając się jakby w ten sposób zniewolić swoim
171
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
Czoło
Trzeci element mimiczny twarzy, czoło, wiąże się najbardziej ze stanem skupienia
uwagi. W stanie zaskoczenia, dezorientacji, łuki brwiowe są uniesione zwykle ku gó-
rze, wskutek czego czoło marszczy się w fałdy poprzeczne, natomiast w stanie kon-
centracji uwagi, gdy gałki oczne są zatrzymane w jednym punkcie, łuki brwiowe
zbliżają się do siebie, na czole rysują się między nimi fałdy pionowe. Jak widać, wy-
raz mimiczny czoła jest w pewnym sensie kontynuacją wyrazu mimicznego oprawy
oczu, w szczególności brwi.
Na czole więc malowałby się stan ogólnej orientacji w otaczającym świecie — od
wyrazu zdziwienia i zaskoczenia (fałdy poprzeczne) do skupienia się, natężenia uwagi
(fałdy pionowe). Poza tym, analogicznie jak w wyrazie mimicznym ust, orientacja
w świecie miałaby swój ogólny „smak”, przykry lub przyjemny. Podobnie, mówiąc
o pogodzie, używamy porównania do zachmurzenia i rozchmurzenia twarzy. Chodzi tu
głównie o czoło, które przy zachmurzeniu pokrywa się zmarszczkami, a przy pogodnym
nastroju staje się jasne, gładkie. Podobnie jak linia ust w przykrych stanach emocjonal-
nych załamuje się na końcach ku dołowi, a w przyjemnych ku górze, tak i poprzeczne
bruzdy czoła unoszą się na swych krańcach ku górze lub opadają ku dołowi zależnie
od ogólnego nastroju.
172
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
Sam charakter unerwienia mięśni czoła może wskazywać na to, że mimika czoła
wiąże się ze stanem orientacji w otaczającym świecie, innymi słowy — z pozio-
mem świadomości. [...]
Za pomocą kontroli wolicjonalnej człowiek posługując się językiem mimicznym
może w swoich kontaktach społecznych wyrażać uczucia nie zawsze zgodne ze stanem
faktycznym. Na tym polega maska społeczna, podobna do maski (persona), jaką nakła-
dali starożytni aktorzy. Pod wpływem silnych uczuć, w stanach obniżenia poziomu
świadomości, w związku z osłabieniem lub zniknięciem kontroli wolicjonalnej maska
znika, odsłania się naga twarz. Można też maskę zdjąć samemu, np. w domu, gdy
nikt na nas nie patrzy.
Maska jest swoistą, społeczną formą mimikry. Za jej pomocą człowiek oszukuje
partnera kontaktu społecznego, tak jak oszukuje go zwierzę, udając martwe lub upo-
dabniając się do jakiegoś fragmentu otoczenia. Jest to pewnego rodzaju zabawa w cho-
wanego, w której chowając się za odpowiednią maskę staramy się wywieść w pole
partnera kontaktu, wywołać u niego reakcje emocjonalne dla nas korzystne.
Maska — niestety czy na szczęście — nie jest doskonała; przebija przez nią praw-
dziwy wyraz emocjonalny, głównie przez jej część oczną. W ten sposób język mi-
miczny jest językiem dublowanym — tekstu i podtekstu, udawanych i prawdzi-
wych uczuć. [...]
Ręka
Oprócz twarzy naga jest ręka. Jeśli twarz odgrywa zasadniczą role w kontaktach
społecznych, to ręka odgrywa ją w bezpośrednim zetknięciu z otaczającym światem,
jest jakby narzędziem do manipulowania nim jak przedmiotem. Za pomocą ręki prze-
kształcamy swoje otoczenie według naszej woli. Ręka jest głównym narzędziem efekto-
rycznym, z którego pomocą można działać na otoczenie w bezpośrednim zetknięciu.
Z pomocą twarzy działa się na nie na odległość. Dlatego też u człowieka ręka i twarz
mają najrozleglejszą reprezentację korową w polach ruchowych i czuciowych.
Za pomocą twarzy kontakt z otaczającym światem rozgrywa się na odległość, za
pomocą ręki — w bezpośrednim zetknięciu. Wzrok, słuch i węch pozwalają już na
odległość zorientować się w otoczeniu i przyjąć odpowiednią postawę. Smak tylko
jest tu wyjątkiem, jest on jakby strażnikiem wejścia do organizmu, przeprowadza ostat-
nią selekcję tego, co może być przyjęte, a co odrzucone. Jama ustna jest ostatnim
sprawdzianem rzeczywistości, dalej zaczyna się już proces wchłaniania. Za pomocą ręki
dziecko chwyta przedmioty otoczenia, które podnieciły jego ciekawość, zbliża je do
siebie i wkłada do ust. Twarz byłaby więc początkiem i końcem aktu poznawczego.
W pierwszym okresie życia ręka spełniałaby tylko funkcję chwytną, jak u ssaków.
Później dopiero, w zabawie, a jeszcze później w pracy wykształciłaby się jej funk-
cja manipulacyjna, dzięki której za pomocą ręki człowiek zmienia otaczający go
świat.
W ręce, podobnie jak w twarzy, maluje się historia życia, szczególnie historia aktyw-
nego stosunku do rzeczywistości. Inaczej wygląda ręka chłopa, robotnika, rzemieślni-
ka, artysty, kurtyzany itp. Wiadomo, że studium portretowe ręki jest nieraz trudniejsze
niż studium twarzy.
173
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
Ręka jest główną częścią aparatu ruchowego, z jej pomocą można celowo, tj. woli-
cjonalnie, działać na otaczający świat, dlatego ma tak rozległą reprezentację w korze
mózgowej człowieka. Ruchy ręki mogą być celowe, ekonomiczne, niesłychanie pre-
cyzyjne, ale mogą też być niecelowe, zbyteczne, niezdarne. Jeśli twarz jest zwiercia-
dłem stosunku emocjonalnego do otoczenia, to ręka odzwierciedla stosunek wolicjonal-
ny. Z pomocą ręki człowiek wypowiada swoje fiat otaczającemu światu, staje się jego
twórcą.
Ręka służy poza tym, podobnie jak twarz, jako jeden ze środków porozumiewania
się między ludźmi. Analogicznie do mowy twarzy istnieje mowa ręki — gest. Zależ-
nie od tradycji kulturowych gestykulacja różnie wygląda zarówno ilościowo, jak
i jakościowo. Za pomocą ręki człowiek pomaga sobie w mówieniu, zwłaszcza gdy po-
sługuje się językiem obcym. Czasem nie znając języka można się nieźle za pomocą
gestykulacji i mimiki porozumieć, zwłaszcza gdy chodzi o wyrażenie prawdziwych
czy udawanych stanów emocjonalnych, w tym nawet wypadku język mimiczno-
gestykulacyjny jest bogatszy od języka słownego.
Ręka spełniałaby więc u człowieka trzy funkcje: 1) chwytną (podobnie jak zwierzę-
ta za pomocą rąk człowiek „chwyta” otaczający świat i zbliża go do otworu gębowe-
go), 2) twórczą lub manipulacyjną (za pomocą rąk zmienia się otaczający świat na taki,
jakim się chce go mieć, funkcja ta tylko w małym stopniu jest rozwinięta u zwierząt
wyższych) i 3) komunikacyjną (za pomocą rąk człowiek porozumiewa się ze swoim
otoczeniem społecznym).
W ruchach ręki można wszystkie trzy aspekty prześledzić. W aspekcie „chwyt-
nym” wyraża się ogólny stosunek do rzeczywistości. Jeśli przepojony jest on miłością,
ruchy rąk stają się miękkie, pieszczotliwe, chwilami drapieżne, gdy w zenicie uczuć
wystąpi ambiwalentna oscylacja. W nienawistnym stosunku do otoczenia ręce zaciskają
się w pięści, przygotowane są do walki. W lęku przed otoczeniem człowiek wykonuje
gesty obronne, odpycha otoczenie od siebie. W poddaniu się rzeczywistości ręce
opadają w geście rezygnacji.
Aspekt „twórczy” lub „manipulacyjny” mieści w sobie zarówno charakter manipu-
lacji otoczeniem, jak i stopień jej opanowania. Inaczej formują się ruchy ręki, a co za
tym idzie — jej kształt, gdy praca jest prosta, ale ciężka, wymagająca przede wszyst-
kim siły, inaczej znów, gdy ma charakter raczej zabawy lub precyzyjnej manipulacji.
Gdy człowiek panuje nad odcinkiem rzeczywistości, którą ma przekształcać, ruchy
jego ręki są zdecydowane, celowe, pewne, ekonomiczne, w sytuacji odwrotnej ruchy
stają się niezdecydowane, chaotyczne, niepewne, nerwowe, brak im planowości,
opierają się na zasadzie metody prób i błędów; określa się je jako bezradne.
W aspekcie komunikacyjnym ręka wyraża stosunek jej właściciela do otoczenia
społecznego. Mogą to być mniej lub więcej utrwalone postawy wynikające z typu
osobowości, zawodu i pozycji społecznej itp. Już sam uścisk dłoni zdradza nieraz cha-
rakter osoby, a przynajmniej jej stosunek do partnera kontaktu społecznego. [...]
Gestykulacja osób pewnych siebie, przyzwyczajonych do dominowania
w grupie i rozkazywania, kształtuje się odmiennie od gestykulacji tych, którzy przy-
zwyczajeni są do słuchania i zajmowania podrzędnych ról w swoich grupach społecz-
nych.
Gestykulacja zależy od stereotypów zawodowych, związanych z określoną rolą
w grupie społecznej. U duchownego ręce często mimo woli będą się układać w gesty
174
Antoni Kępiński TWARZ, RĘKA
Fragmenty książki Antoniego Kępińskiego napisanej na przełomie 1962 i 1963 roku pod pierwotnym tytułem
Metoda badania psychiatrycznego; książka ukazała się pośmiertnie w 1978 roku pt. Poznanie chorego (zaproponowa-
nym przez J. Mitarskiego jako wydawcę prac Kępińskiego).
Przedruk według wydania: Antoni Kępiński, Poznanie chorego, PZWL, Warszawa 1978, s. 98-119.
Tytuł pochodzi od redakcji.
175
Norbert Elias
O zachowaniu w sypialni
Przykłady
XV wiek
176
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
XVI wiek
B
1530
C
1555
XVIII wiek
D
1729
1
Przeł. E. Życieńska.
2
Przeł. E. Bąkowska.
177
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
(...) Nie przystoi rozbierać się ani kłaść się do łóżka w czyjejś obecności; nie przy-
stoi zwłaszcza kłaść się do łóżka w obecności osoby płci odmiennej, chyba że się jest
z nią w związku małżeńskim.
Jeszcze mniej dopuszczalne jest, by osoby płci odmiennej spały w jednym łóżku,
chyba że są to jeszcze zupełnie małe dzieci (...)
Jeżeli tak się składa, że jest się w podróży zmuszonym dzielić łóżko z osobą tej
samej płci, nie przystoi przysuwać się do niej tak blisko, że nie tylko jedno drugiemu
przeszkadza, lecz nawet wzajemnie się dotykają; jeszcze bardziej nie przystoi wsuwać
nogi między nogi osoby, z którą się śpi (...)
Bardzo nieprzyzwoicie również i nieprzystojnie jest ucinać pogawędkę, żartować
(...)
Kiedy się wstaje z łóżka, nie należy zostawiać go nie zasłanym; nie należy też kłaść
szlafmycy na stołku czy w innym miejscu, gdzie każdy mógłby ją zobaczyć.
E
1774
Uwagi
178
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
2. Kto nie sypiał w ubraniu, rozbierał się do naga. W sferach świeckich sypiano
przeważnie nago, w klasztorach, zależnie od reguły, nie zdejmowano szat wcale albo
też rozbierano się do naga. Reguła św. Benedykta — pochodząca, przynajmniej czę-
ściowo, jeszcze z VI stulecia — nakazywała członkom zakonu spać w odzieży, nie
dopuszczając nawet zdejmowania pasa. Reguła kluniacka zezwoliła w XII wieku, kiedy
wzrosła zamożność i potęga zakonu i rozluźniły się rygory ascezy, na spanie bez odzie-
ży. Cystersi wśród swoich działań reformatorskich powrócili do dawnej reguły bene-
dyktyńskiej. O specjalnej odzieży nocnej w regułach zakonnych owych czasów nie ma
nigdzie najmniejszej wzmianki, tym bardziej nie znajdujemy żadnych jej śladów
w eposach lub ilustracjach, jakie pozostawiło nam w spuściźnie społeczeństwo świec-
kie. Odnosi się to również do kobiet. Raczej zwracało uwagę, gdy ktoś nie zdejmował
koszul kładąc się spać. Budziło to podejrzenie, że mężczyzna taki lub kobieta nosi na
sobie piętno jakiejś ułomności lub skazy cielesnej — bo z jakiegoż innego powodu mie-
liby ukrywać swe ciało? — i przeważnie też w rzeczywistości tak było. Czytamy na
przykład w Roman de la Violette, jak służąca pyta swej pani, ze zdziwieniem, dlacze-
go kładzie się do łóżka w koszuli, a ta tłumaczy, że czyni tak, bo ma znamię na cie-
le.
Owa większa swoboda, jeśli idzie o ukazywanie obnażonego ciała, i odpowiadający
jej poziom progu wstydliwości występują również w obyczajach związanych z kąpielą.
Niejednokrotnie stwierdzano w późniejszych czasach, nie bez zdziwienia, że rycerzy
obsługiwały w kąpieli kobiety; i często też kobiety przynosiły im na noc napój do łóż-
ka. Jak się zdaje, zdarzało się nierzadko, przynajmniej w miastach, że przed pójściem
do łaźni rozbierano się w domu. „Ileż to razy — powiada pewien świadek — wybiega
ojciec z domu na ulicę goły, w samych tylko gatkach, i biegnie tak wąskimi uliczkami
do łaźni razem ze swą nagą żoną i nagimi dziećmi (...); ileż to razy widuję dziewczątka
mające lat dziesięć, dwanaście, czternaście, szesnaście i osiemnaście, zupełnie obnażo-
ne, w krótkim tylko płócienku, często podartym, i w postrzępionym płaszczu kąpielo-
wym albo z ręcznikiem osłaniającym je tylko z przodu i zarzuconym na plecy! Nogi
mają obnażone, dłonią zaś, jak przystało, zasłaniają tyłek, i tak w samo południe biegną
długimi uliczkami z domu do łaźni. A ileż to biegnie obok nich boso dwunasto-,
czternasto- i szesnastoletnich chłopaków (...)”.
Swoboda ta zanika później powoli w XVI, a już wyraźnie w XVII, XVIII i XIX
stuleciu, przede wszystkim w warstwach wyższych, o wiele wolniej w niższych.
W epoce wcześniejszej widok nagiego ciała, przynajmniej w miejscu do obnażania się
przeznaczonym, jest czymś bez porównania bardziej naturalnym niż w pierwszej fazie
czasów nowożytnych. Składa się na to cały sposób bycia, znacznie mniejszy niż póź-
niej dystans między ludźmi. „Wynika stąd zaskakujący wniosek — czytamy w mono-
grafii poświęconej dziejom obyczajowości niemieckiej — że widok zupełnej nagości
był aż do XVI stulecia czymś zgoła powszednim. Wszyscy co wieczór rozbierali się do
naga przed pójściem spać i tak samo nie okrywano się niczym w łaźni parowej”.
Z pewnością nie odnosi się to wyłącznie do Niemiec. Ludzie byli wówczas, jeśli idzie
o nagość, a także funkcje fizjologiczne, o wiele bardziej swobodni; można by również
powiedzieć: o wiele bardziej dziecinni. Świadczą o tym zarówno obyczaje sypialniane,
jak zachowanie w kąpieli.
3. Specjalny strój nocny pojawia się w tym samym mniej więcej czasie co widelec
lub chustka do nosa i stopniowo torując sobie drogę wchodzi powoli w użycie
179
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
w Europie. I tak samo jak inne „rekwizyty cywilizacji” jest on symbolem radykalnej
przemiany, jaka w tych czasach dokonuje się w ludziach. Rośnie wówczas wrażliwość
ludzi na wszystko, co ma związek z ich ciałem. Uczucie wstydu zaczyna towarzyszyć
zachowaniom, które dotychczas były wolne od takich uczuć. Powtarza się tu, jak to
nieraz zdarzało się w dziejach, ów proces psychiczny, który opisuje już Biblia — „(...)
a gdy poznali, że byli nagimi, pozszywali sobie liście figowe i poczynili sobie zasłony”3
— nastąpiło przesunięcie progu wstydliwości, wzmogło się tłumienie popędów. Znika
swoboda, z jaką pokazywano się nago, podobnie jak swoboda, z jaką załatwiano swoje
potrzeby przy świadkach. I w miarę jak zanika naturalność widoku nagiego ciała w ży-
ciu publicznym, nabiera nowego znaczenia przedstawianie go w sztuce. Staje się ono
w większym niż dotąd stopniu wyrazem marzeń i spełnieniem pragnień. Staje się, że
użyjemy określenia Schillera, „sentymentalnym” w odróżnieniu od „naiwnych” przed-
stawień wcześniejszych faz4.
W sferze dworskiej Francji, gdzie wstawanie z łóżka i udawanie się na spoczynek,
przynajmniej wielkich panów i dam, jest wplecione bezpośrednio w życie towarzy-
skie, koszuli nocnej, jak każdemu ubiorowi noszonemu publicznie, nadany zostaje
charakter reprezentacyjny. Zmienia się to, kiedy wraz z awansem szerszych warstw
mieszczańskich wstawanie z łóżka i udawanie się na spoczynek staje się sprawą in-
tymną, zostaje wyłączone z życia towarzyskiego i przeniesione w sferę prywatności
indywidualnej rodziny.
Pokolenia powojenne5 a także kompendia savoir-vivre'u okresu powojennego
wspominają z pewną ironią — i nieraz nie bez zgrozy — owe czasy, kiedy bardzo ry-
gorystycznie wyłączano z życia towarzyskiego czynności takie, jak spanie, rozbieranie
się lub ubieranie, i kiedy nawet samo tylko mówienie o nich było obwarowane stosun-
kowo surowymi zakazami. Jedno z kompendiów angielskich z 1936 roku mówi o tym,
może z pewną przesadą, ale z pewnością nie bez racji:
„Przed wojną, w czasach dystyngowanego wykwintu, wprowadzenie warunków
campingowych było dla szanującego się pisarza jedynym sposobem, jeśli chciał zatrą-
cić o temat taki jak spanie. W owej epoce panie i panowie nie kładli się wieczorem do
łóżka, lecz udawali się na spoczynek. Jak to robili, nie obchodziło nikogo. Autor, który
by podszedł do tego inaczej, zostałby niechybnie wycofany z wypożyczalni książek”.
Również i w tej dziedzinie daje się zauważyć od czasów wojny pewien zwrot, pewne
rozluźnienie. Wiąże się to niewątpliwie z rosnącą mobilnością społeczeństwa, z upo-
wszechnieniem się sportu, turystyki, podróżowania, jak również ze stosunkowo wcze-
snym wyprowadzaniem się młodych ludzi ze wspólnych z rodzicami mieszkań.
3
Gen. III, 7, przeł. J. Wujek.
4
Por. Fryderyk Schiller, O poezji naiwnej i sentymentalnej, przeł. I. Krońska, [w:] tegoż autora Listy
o estetycznym wychowaniu człowieka i inne rozprawy, przeł. I. Krońska i J. Prokopiuk, wstęp J. Prokopiuk,
Warszawa 1972, s. 303-418.
Właściwe tej rozprawie — stanowiącej filozoficzną summę Schillera— przeciwieństwo dwóch typów
poezji (najkrócej: poezji żywiołowo wyrastającej z natury i poezji refleksyjnie ewokującej ideał) było również
przeciwieństwem dwóch różnych typów wrażliwości, dwóch modeli stosunku do świata. Można więc też mówić
o „naiwnym” i „sentymentalnym” stosunku do ciała i nagości, jak czyni to Elias. „Naiwnym” jest stosunek
bezpośredni i żywiołowy — nagość jest po prostu dana, odsłonięta i przyjmowana naturalnie, jak w owej łaźni
średniowiecznej. Stosunek sentymentalny oznacza naiwność utraconą, nagość została już zakryta, zarówno
dosłownie, jak i symbolicznie, przeto powrót do jej „naturalności” jest traktowany jako ideał, jako szczególna
wartość kultury (przyp. red. tomu).
5
Po pierwszej wojnie światowej (przyp. tłum.).
180
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
Przejawem tego jest przejście od koszuli nocnej do piżamy, a więc do bardziej „re-
prezentacyjnego” stroju nocnego. Nie jest to bynajmniej oznaką jakiejś ewolucji
wstecznej, jak sądzą niektórzy, jakiegoś odpływu uczuć wstydu i zakłopotania lub roz-
kiełznania i rozregulowania popędów, chodzi tu po prostu o to, że znaleziono stosowną
formę, która zarówno czyni zadość wymogom nowego standardu wstydliwości, jak
i odpowiada specyficznym sytuacjom, w jakich współczesne życie zbiorowe stawia
nieraz jednostkę. „Spanie” nie jest już rzeczą tak ściśle intymną jak w fazie poprzed-
niej. Zachodzi więcej sytuacji, w których człowiek śpiąc, rozbierając się lub ubierając
wystawiony jest na spojrzenie bliźnich. Na skutek tego strój nocny, podobnie jak bieli-
zna osobista uległy takiej transformacji, by ich użytkownik nie musiał się „wstydzić”,
gdy ktoś go zobaczy w takich sytuacjach. Nocny zaś strój fazy poprzedniej budził
uczucie wstydu i zakłopotania właśnie dlatego, że brak mu było odpowiedniej formy,
stylu. Bo też nie był przeznaczony do ukazywania się w nim wobec ludzi spoza rodzin-
nego grona. Koszula nocna XIX wieku znamionuje, z jednej strony, epokę, w której
uczucie wstydu i zakłopotania, związane z obnażaniem własnego ciała, tak się za-
ostrzyło i tak głęboko zapadło w psychikę, że ukrywano całkowicie kształty ciała, na-
wet w samotności lub w najściślejszym gronie rodzinnym. Z drugiej strony, stanowi ona
znamienny rekwizyt epoki, która nie dba o formę i styl przedmiotów „intymnych”,
ponieważ sfera „prywatności” jest tu szczególnie odseparowana od życia zbiorowego
i towarzyskiego. I to właśnie osobliwe połączenie głęboko zakorzenionego uczucia
zakłopotania, poczucia moralności, które przybrało charakter przymusu wewnętrzne-
go, z daleko posuniętą „bezforemnością”, bezstylowością, właściwą sferze intymnej,
jest bardzo charakterystyczne dla społeczeństwa XIX wieku, a w niemałej mierze także
i dla naszych jeszcze czasów6.
4. Przykłady dają pewne wyobrażenie o tym, jak z wolna postępuje owo uintymnia-
nie i uprywatnianie spania, wyłączanie go z życia towarzyskiego ludzi, i jak poucze-
niom dotyczącym zachowania się, jakich udziela się młodemu człowiekowi, nadawa-
ny jest, w miarę przesuwania się progu wstydu, specyficzny akcent moralizatorski.
W przykładzie ze średniowiecza (przykład A) powściągliwość, jakiej wymaga się od
młodego człowieka, motywuje się w zasadzie względami na innych, respektem należ-
nym człowiekowi dostojniejszemu, czyli wyższego stanu:
A jeśli lak wypadnie w nocy
6
Nie brak, oczywiście, głosów protestu przeciw piżamie. Przejawem takiej antypiżamowej tendencji
w Ameryce jest poniższa notatka zaczerpnięta z „The People” z 26 lipca 1936; na uwagę zasługuje tu zwłaszcza
argumentacja:
„Prawdziwi mężczyźni nie noszą piżamy. Noszą oni koszule nocne i gardzą mężczyznami noszącymi
strój tak kobiecy jak piżama. Theodore Roosevelt nosił koszulę nocną, tak samo jak Washington, Lincoln,
Napoleon, Neron i wielu innych sławnych ludzi.
Tego rodzaju argumenty na rzecz koszuli nocnej wysunął dr Davis z Ottawy, który założył klub
zwolenników koszuli nocnej. Klub ten ma oddział w Montrealu i liczne grono sympatyków w Nowym Jorku.
Zadaniem klubu jest propagowanie koszuli nocnej jako symbolu męskości”.
Świadczy to dobitnie o szybkim upowszechnianiu się po wojnie zwyczaju noszenia piżamy.
Bardziej jeszcze znamienny jest fakt, że piżama ma od pewnego czasu coraz mniejsze wzięcie u kobiet.
Odzienie ją zastępujące jest najwyraźniej pochodną długiej sukni wieczorowej i przejawem tych samych co ta
suknia tendencji społecznych, między innymi reakcji przeciw „maskulinizacji kobiety”; znajduje w tym również
wyraz wzmożona tendencja do uwydatniania różnic socjalnych, a także zwykła potrzeba zachowania pewnej
harmonii między strojem wieczorowym i nocnym. Porównanie między tą nowoczesną koszulą nocną a strojem
nocnym minionej przeszłości ujawnia to, co w odniesieniu do dawnej formy zostało tu nazwane „brakiem
dbałości o formę i styl przedmiotów intymnych”. Owa współczesna „koszula nocna” bardziej przypomina
suknię i jest znacznie lepiej wymodelowana niż dawna.
181
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
182
Norbert Elias O ZACHOWANIU W SYPIALNI
dem społecznym. Każde inne zachowanie, wszelkie naruszanie zakazów lub rozluźnie-
nie hamulców w jej obecności oznacza zagrożenie i dewaloryzację powściągliwości,
jaka jej samej została wpojona. Zaś osobliwa nuta emocjonalna, która tak często towa-
rzyszy postulatom moralnym, agresywna i groźna surowość, z jaką postulaty te są
nieraz wypowiadane, jest refleksem niebezpieczeństwa, jakim wszelkie naruszenie
zakazów zagraża chwiejnej równowadze tych wszystkich, dla których zachowanie się
zgodne ze standardem społecznym stało się mniej lub bardziej „drugą naturą”; są to
symptomy lęku, który się w nich budzi, gdy zagrożone jest, choćby tylko z daleka,
funkcjonowanie mechanizmów regulujących ich własne popędy, a wraz z tym ich wła-
sna egzystencja społeczna oraz ład ich życia towarzyskiego. [...]
Tu również, zupełnie tak samo jak w zakresie form zachowania się przy stole, ro-
śnie nieprzerwanie mur, jaki wznosi się między człowiekiem a człowiekiem, mur
onieśmielenia i wstydliwego zakłopotania, mur emocjonalny, jaki w wyniku zabiegów
urabiających, w wyniku warunkowania powstaje między ciałem a ciałem. Dzielenie
łóżka z osobami spoza kręgu rodzinnego, a więc z obcymi, w konsekwencji odczuwa-
ne jest coraz bardziej jako nieprzyjemne. Rozpowszechnia się zwyczaj, że nawet
w ramach rodziny, jeśli tylko warunki materialne na to pozwalają, każdy ma swe wła-
sne, oddzielne łóżko, a w końcu — w warstwach średnich i wyższych— własny pokój
do spania. Dzieci już we wczesnym okresie przyucza się do takiej izolacji i wynoszą
one z niej określone nawyki i doświadczenia. Dopiero gdy sobie uzmysłowimy, jak
oczywistą rzeczą było w średniowieczu, że ludzie obcy, że dzieci i dorośli dzielą ze sobą
łóżko, możemy zdać sobie sprawę, jak głęboka zmiana stosunków międzyludzkich
i zachowań znajduje wyraz w naszym sposobie bycia. I dopiero wtedy uświadamiamy
też sobie, iż nie jest wcale czymś samo przez się oczywistym, że łóżko i ciało stanowią
strefę zagrożenia psychicznego tak wysokiego stopnia, jaką się stały w ostatniej na ra-
zie fazie cywilizacji.
Rozdział z drugiej części książki Norberta Eliasa Über den Prozess der Zivilisation, opublikowanej w Bernie
w 1969 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Norbert Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, przeł. Tadeusz
Zabłudowski, PIW, Warszawa 1980, s. 229-241. Opuszczono oryginały cytatów i część przypisów.
183
Zagadnienia
Człowiek jako całość fizjo-psycho-socjologiczna; ciało — pierwsze narzędzie
człowieka, techniki ciała — tradycyjne działania skuteczne, klasyfikacja techniki cia-
ła, przekazywanie technik ciała: prestiż i tresura; rola twarzy w kontaktach społecz-
nych: maska mimiczna a „nagość twarzy”; twórcza i komunikacyjna funkcja rąk;
historyczna zmienność stosunku kultury do nagości, otwartość i intymność; „naiwny”
a „sentymentalny” stosunek kultury do nagości ciała.
Lektury uzupełniające
Barthes Roland, Mitologie codzienne: Twarz Grety Garbo; Strip-tease; Fotogenika
wyborcza, przeł. J. Błoński, [w:] tegoż autora, Mit i znak. Eseje, wybór i wstęp
J. Błoński, Warszawa 1970, s. 64-66, 74-78, 81-83.
Bettelheim Bruno, Rany symboliczne. Rytuały inicjacji i zazdrość męska, przeł.
i wstęp D. Danek, Warszawa 1989. Rozdz. pt. Chirurgia rytualna; Mężczyźni -
kobietami; Sekret mężczyzn; Rytuały dziewczęce, s. 193-282.
Eliade Mircea, Joga. Nieśmiertelność i wolność, przeł. B. Baranowski, Warszawa
1984. Rozdz. pt. Techniki autonomii; Joga a tantryzm, s. 62-115, 215-284.
Hall Edward T., Poza kulturą, przeł. E. Goździak, przedmowa i red. naukowa J.
Burszta, Warszawa 1984. Rozdz. V, Rytm i ruch ciała, s. 109-124.
Kowalska Jolanta, Taniec Drzewa Życia. Uniwersalia kulturowe w tańcu, Warszawa
1991, Cz. II, Powszechniki kulturowe a symbolika przekazu tanecznego, s. 43-
138.
Kowalski Krzysztof, Eros i kostucha, Warszawa 1990, s. 286.
Lange Roderyk, O istocie tańca i jego przejawach w kulturze. Perspektywa antropo-
logiczna, Kraków 1986. Zwłaszcza rozdz. 3, Gdy ruch staje się tańcem, s. 57-
64; rozdz. 4, Kiedy taniec staje się sztuką, s. 65-71.
Malinowski Bronisław, Życie seksualne dzikich w północno-zachodniej Melanezji,
przeł. J. Chałasiński i A. Waligórski, [w:] tegoż autora Dzieła, t. 2, Warszawa
1980, s. 622.
Mead Margaret, Dojrzewanie na Samoa. Psychologiczne studium młodzieży w społe-
czeństwie pierwotnym napisane na użytek cywilizacji zachodniej, przeł. E. Ży-
cieńska, [w:] tejże autorki, Trzy studia, Warszawa 1986, t. 1-2, s.19-196.
Zwłaszcza rozdz. VII, Formalne stosunki seksualne, s. 83-99; rozdz. VIII, Rola
tańca, s. 100-107.
Merleau-Ponty Maurice, Proza świata. Eseje o mowie, wybór, oprac., i wstęp S. Ci-
chowicz, Warszawa 1976. Rozdz. pt. Słowo i ciało jako ekspresja, przeł. S. Ci-
chowicz, s. 80-115.
Pease Allan, Język ciała. Jak czytać myśli ludzi z ich gestów, przeł. E. Wiekera, Kra-
ków 1992, s. 166.
Plessner Helmuth, Uśmiech, przeł. Z. Krasnodębski, [w:] tegoż autora, Pytanie
o conditio humana. Wybór pism, wybór, oprać, i wstęp Z. Krasnodębski, War-
szawa 1988, s. 193-206.
184
Revel Jacques, Peter Jean-Pierre, Ciało. Chory człowiek i jego historia, przeł. T. Ko-
mendant, [w:] Osoby, red. M. Janion i M. Rosiek, Gdańsk 1984, s. 241-265.
Thomas Louis-Vincent, Trup. Od biologii do antropologii, przeł. K. Kocjan, Łódź
1991, s. 216.
Zadrożyńska Anna, Etnologiczne problemy seksuologii. Symbolika płci i seksu w róż-
nych kulturach, [w:] Seksuologia kulturowa, red. K. Imieliński, Warszawa 1984,
s. 172-218.
185
VI
OSOBA — OSOBOWOŚĆ —
— CHARAKTER SPOŁECZNY
Marcel Mauss
I. Osoba
[...] Czeka mnie nie lada zadanie, mam przecież wyjaśnić, jak jedna z kategorii
umysłu ludzkiego — jedna z tych idei, które uważamy za wrodzone — powstawała,
a potem rozszerzała się w ciągu wielu stuleci i poprzez zmienne koleje losu; wresz-
cie, jak dziś jeszcze jest chwiejna, delikatna, cenna i wymaga wciąż dalszego opraco-
wania. Rzecz tyczy się pojęcia „osoby”, idei „ja”. [...] Jest to temat z zakresu historii
społecznej. Jak to się działo, że w ciągu wielu wieków, w licznych społeczeństwach,
powoli wypracowywało się już nie samo poczucie „ja”, ale pojęcie, które ludzie two-
rzyli na jego temat. Pragnę tutaj pokazać ciąg form, jakie to pojęcie przybierało
w rozmaitych ludzkich społecznościach w zależności od ich praw, religii, zwyczajów,
struktur społecznych i mentalności. [...]
Indianie Pueblo
187
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
Australia
[...] Oto kilka spostrzeżeń dotyczących Australii. [...] Klan, w swoim ludzkim
aspekcie, jest owocem reinkarnacji licznych i stale odradzających się w klanie duchów
(tak się rzeczy mają u Arunta, Loritja, Kakadu itd.) U Arunta i Loritja duchy te bardzo
precyzyjnie odradzają się w trzecim pokoleniu (dziadek— wnuk) i w piątym, kiedy
przodek i praprawnuk noszą to samo imię. Jest to także wynik skrzyżowania potomstwa
188
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
w linii żeńskiej z linią męską. Można też na przykład poprzez rozdział imion wśród
jednostek, klanu i klasy małżeńskiej (osiem klas u Arunta) badać związki tych imion
z wiecznymi przodkami, z ratapa1, związki występujące w chwili poczęcia, kiedy to
płody i dzieci wydobywają się na światło dzienne, a także związki między imionami
ratapa a imionami dorosłych (w szczególności imionami związanymi z funkcjami peł-
nionymi w obrzędach klanowych i plemiennych). Technika przeprowadzania tych
podziałów nie ogranicza się do ich roli religijnej, idzie tu także o określenie prawnej
pozycji jednostki, jej miejsca w plemieniu i w jego obrzędach.
Zatem, chociaż dla powodów, które wkrótce się ujawnią, mówiłem przede wszyst-
kim o społecznościach stałych masek (Zuni, Kwakiutlowie), nie należy zapominać, że
sporadyczne używanie masek w Australii i gdzie indziej, to po prostu obrzędy niesta-
łych masek. Człowiek wytwarza sobie w tych społeczeństwach narzuconą osobowość,
prawdziwą w obrzędzie, udawaną w grze. Jednak między malowaniem głowy, często
także ciała, a szatą czy maską występuje tylko różnica stopnia, a nie funkcji. W obu
przypadkach wszystko prowadzi do ekstatycznego wyobrażenia przodka. [...]
Przejdźmy od pojęcia indywiduum do pojęcia osoby i pojęcia , ja”.
Wiadomo, jak klasyczne jest łacińskie pojęcie persona: maska, maska tragiczna,
maska obrzędowa i maska przodka. Powstało ono w początkach cywilizacji łacińskiej.
[...]
Spośród wielkich i bardzo starych społeczeństw, które pierwsze uświadomiły sobie
pojęcie persona, dwa wynalazły je, by tak rzec. One też rozwiązały je definitywnie
w ostatnich wiekach przed naszą erą. Ich przykład jest pouczający: są to Indie bra-
mińskie i buddyjskie oraz starożytne Chiny.
Indie
Wydaje się, że Indie są najstarszą cywilizacją, w której pojawiło się pojęcie jednost-
ki, jej świadomości, co więcej, pojęcie „ja”, ahamkara, „kształtowanie ja”,
i określenie świadomości indywidualnej; aham = „ja” (jest to identyczne słowo indo-
europejskie co ego). Słowo ahamkara jest oczywiście słowem technicznym, wy-
kształconym przez szkołę jasnowidzów, którzy byli ponad wszelkimi złudzeniami
psychologicznymi. Filozofia sankhja, która bezpośrednio poprzedzała buddyzm, zwra-
cała uwagę na złożony charakter rzeczy i duchów (sankhja znaczy dokładnie złożo-
ność), uważała , że „ja” ma charakter rzeczy iluzorycznej. Buddyzm w pierwszym
1
Ratapa — w wierzeniach Aruntów „embriony dzieci” przebywające na drzewach, skałach, w wodzie
itp., mające zawsze ten sam totem, co totem przodka związanego z danym miejscem (np. na gumowcu zawsze
znajdują się ratapy mające za totem kangura); gdy w pobliżu znajdzie się kobieta należąca do klasy
matrymonialnej, do której zwykły należeć matki owych ratap, wówczas jedna z ratap przenika przez biodro do
łona tej kobiety; tym sposobem u Aruntów kobiety zachodzą w ciążę; urodzone dziecko ma ten sam totem, co
przodek, na którego mistycznym łonie przebywało wcześniej jako ratapa (przyp. red. tomu).
189
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
okresie swojej historii uznał „ja” za element dający się oddzielić i usunąć ze skand-
ha2, mnichom zaś zalecał jego unicestwienie.
Chiny
[...] Imiona, forma życia jednostki, jej „oblicze” (my również zaczynamy tak się
wyrażać) są wyznaczane przez kolejność narodzin, pozycję i grę klas społecznych.
Indywidualność jednostki to jej ming, jej imię. Chiny zachowały archaiczne pojęcia.
Jednocześnie nadały indywidualności charakter bytu wiecznego i nie dającego się roz-
łożyć. Imię, ming, to rzeczownik zbiorowy, to rzecz przybyła skądinąd, nosił je od-
powiedni przodek i otrzyma je potomek aktualnego posiadacza. [...]
IV. Persona
2
Sanskryckie skandha, palijskie khandha = zespół; w buddyzmie wszystkie elementy, z jakich składa się
ziemska osobowość, które zatem mogą być mylnie uznane za prawdziwe „ja”, grupują się w pięć „zespołów”,
agregatów: cielesność, uczucie, postrzezenia, dyspozycje i świadomość; gdy żądza połączy się z tymi
„zespołami”, stają się one wówczas „zespołami chwytania” (upadana-skandha); według szlachetnej prawdy
o cierpieniu, to właśnie owe pięć „zespołów chwytania” jest źródłem cierpienia (przyp. red. tomu).
190
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
3
„Persona” und πρóσωπον im Recht und im Christlichen Dogma, Leipzig 1906. Henri Lévy-Bruhl
powiedział mi już dość dawno temu o tej pracy i w ten sposób ogromnie ułatwił moje badania. [...]
191
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
[...] Pojęcie osoby musiało być poddane jeszcze jednej transformacji, by stać się
tym, czym jest teraz od prawie półtora wieku, tzn. kategorią „ja”. Nie jest ono by-
najmniej pojęciem pierwotnym, wrodzonym, jasno wyrytym, od Adama i Ewy,
w głębi naszej istoty. Niemal aż do dzisiaj kształtuje się ono, wyjaśnia, utożsamia ze
znajomością siebie, ze świadomością psychologiczną.
Długotrwała praca Kościoła, kościołów, teologów, filozofów scholastycznych, filo-
zofów epoki Odrodzenia — tępionych przez Reformację — przyczyniła się do opóź-
nienia, stworzyła przeszkody w powstaniu pojęcia, które dzisiaj uważamy za całkowicie
jasne. Mentalność naszych przodków aż do XVII wieku, a nawet do końca XVIII wie-
ku była opętana przez pragnienie wyjaśnienia, czy dusza jednostki jest substancją, czy
też substancjalność jest jednym z jej atrybutów; czy jest naturą człowieka, czy jest
jedną z dwu jego natur; czy jest jedna i nierozłączna, czy też podzielna i rozłączna;
czy jest wolna — absolutne źródło działania, czy też jest określona i przykuta przez
przeznaczenie do innych celów. Pytano się z niepokojem, skąd pochodzi, kto ją
stworzył i kto nią rządzi. [...]
Problem osoby, która jest tylko świadomością, znalazł rozwiązanie nie
u kartezjańczyków, lecz w innym środowisku. Trudno przecenić znaczenie sekt reli-
gijnych w XVII i XVIII wieku dla ukształtowania myśli politycznej i filozoficznej.
One właśnie postawiły kwestię wolności indywidualnej, świadomości indywidualnej,
prawa do bezpośredniego porozumienia, bezpośredniej łączności z Bogiem, prawa do
bycia swoim własnym kapłanem, do posiadania Boga wewnętrznego. Idee braci mo-
rawskich, purytanów, wesleyanów, pietystów sformowały podstawę, na której oparło
się pojęcie: osoba — ja, ja — świadomość, a to właśnie jest zasadnicza kategoria.
Stało się to niezbyt dawno temu. Potrzeba było Hume'a, który zrewolucjonizował
wszystko (po Berkeleyu, który zapoczątkował), aby zostało powiedziane, że w duszy
są zawarte tylko stany świadomości, „percepcje”. Hume jednak zawahał się przed
użyciem pojęcia „ja” jako podstawowej kategorii świadomości. [...]
Dopiero u Kanta pojęcie to otrzymało precyzyjną formę. [...] Kant postawił — nie
rozwiązując jej — kwestię „ja”, das Ich, jako kategorii.
Fichte był tym, który odpowiedział, że każdy fakt świadomości jest faktem „ja”,
i który stworzył naukę i działania dotyczące „ja”. Już Kant ze świadomości indywidual-
nej, ze świętego charakteru osoby ludzkiej uczynił warunek Rozumu Praktycznego.
Fichte uczynił z niej nie tylko kategorię „ja”, także warunek świadomości i nauki, wa-
runek Czystego Rozumu.
Odtąd rewolucja w umysłach już się stała, każdy z nas ma swoje „ja”, echo Deklara-
cji Praw, które poprzedziły Kanta i Fichtego.
192
Marcel Mauss POJĘCIE OSOBY, POJĘCIE „JA”
VIII. Wnioski
Fragmenty odczytu Marcela Maussa opublikowanego pierwotnie w tomie 68 „Journal of the Royal Athropologi-
cal Institute” z 1938 roku, włączonego do Sociologie et anthropologie z 1950 roku jako część piąta.
Przedruk przekładu Marcina Króla według wydania polskiego: Marcel Mauss, Socjologia i antropologia, War-
szawa 1973, s. 487-525.
Tytuł, zgodny z tytułem oryginału — pochodzi od redakcji; z wyjątkiem jednego fragmentu pominięto przypisy.
193
Sigmund Freud
Ego i id
Świadomość i nieświadomość
194
Sigmund Freud EGO I ID
195
Sigmund Freud EGO I ID
widzianej sytuacji. W samym ego znaleźliśmy coś, co jest również nieświadome zacho-
wuje się tak samo jak treści stłumione, tzn. przejawia intensywne oddziaływanie, samo
jednak nie staje się świadome i, aby stać się świadome, wymaga szczególnej pracy. [...]
Korzystając z wglądu, jaki mamy w strukturę życia psychicznego, przeciwieństwo to
musimy zastąpić innym: sprzecznością między spójnym ego a oderwanymi odeń tre-
ściami stłumionymi.
Jednakże skutki, jakie doświadczenie to przynosi naszemu ujęciu nieświadomości,
są jeszcze ważniejsze. Podejście dynamiczne pozwoliło nam dokonać pierwszej korek-
tury, wgląd w strukturę umożliwia nam drugą. Stwierdzamy, że nieświadomość nie
pokrywa się z treściami stłumionymi; zachowuje słuszność twierdzenie, że wszystkie
treści stłumione są nieświadome, ale nie cała nieświadomość jest także stłumiona. Rów-
nież pewna część ego, Bóg wie jak ważna, może być nieświadoma i na pewno jest nie-
świadoma. [...]
Ego i id
Otóż cała nasza wiedza zawsze wiąże się ze świadomością. Również nieświado-
mość mogliśmy poznać tylko przez to, że ją sobie uświadomiliśmy. Jak to jest jednak
możliwe? Co to znaczy uczynić coś świadomym? Jak się to robi?
Wiemy już, do czego mamy tu nawiązać. Powiedzieliśmy, że świadomość stanowi
p o w i e r z c h n i ę aparatu psychicznego, tzn. przypisaliśmy ją jakiemuś syste-
mowi jako funkcję, którą — przestrzennie rzecz biorąc — spotykamy jako pierwszą
po stronie świata zewnętrznego. Przestrzennie zresztą nie tylko w sensie funkcjonal-
nym, lecz tym razem także w sensie rozczłonkowania anatomicznego. Również w na-
szych badaniach musimy obrać za punkt wyjścia tę Postrzegającą powierzchnię.
Od samego początku świadome są wszystkie postrzeżenia, zarówno zewnętrzne
(postrzeżenia zmysłowe), jak i wewnętrzne, które nazywamy doznaniami
i uczuciami. Jak jednak przedstawia się sprawa z owymi wewnętrznymi procesami któ-
re — z grubsza i niedokładnie — możemy nazwać procesami myślowymi? Czy proce-
sy te, które dokonują się gdzieś we wnętrzu aparatu psychicznego jako przesunięcia
energii psychicznej na drodze ku działaniu, wynurzają się na powierzchnię, która
daje początek świadomości? Czy też świadomość wychodzi im naprzeciw? Zauważ-
my, że jest to jedna z trudności, które pojawiają się wówczas, kiedy przestrzenne,
t o p o g r a f i c z n e wyobrażenie procesów psychicznych chcemy potraktować
serio. Obie możliwości w równym stopniu nie dadzą się pomyśleć, toteż w grę musi
wchodzić coś trzeciego.
Gdzie indziej przyjąłem już, że faktyczna różnica między nieświadomym
a przedświadomym wyobrażeniem (myślą) polega na tym, że pierwsze z nich łączy
się z jakimś materiałem, który pozostaje nieznany, podczas gdy to ostatnie przedświa-
dome wiąże się z w y o b r a ż e n i a m i s ł o w n y m i . Tu po raz pierwszy po-
dejmujemy próbę podania dla obu systemów, przedświadomości i nieświadomości,
cech innych niż relacja do świadomości. Pytanie: jak coś staje się świadome? brzmi
więc sensowniej: jak coś staje się przedświadome? A odpowiedź na nie brzmiałaby:
wskutek pojawienia się związku z odpowiednimi wyobrażeniami słownymi.
196
Sigmund Freud EGO I ID
197
Sigmund Freud EGO I ID
chicznego. Procesy te są słabo znane, za ich najlepszy wzór mogą jeszcze uchodzić
procesy z szeregu przyjemność — przykrość. Są one pierwotniejsze i bardziej ele-
mentarne od procesów pochodzących z zewnątrz i mogą dochodzić do skutku jeszcze
w stanach zmąconej świadomości. [...] Doznania te, podobnie jak postrzeżenia ze-
wnętrzne, są wielomiejscowe, mogą pochodzić jednocześnie z różnych miejsc, a przy
tym posiadać różne, także przeciwstawne cechy.
Doznania przyjemne nie mają w sobie nic z natarczywości, natomiast w najwyż-
szym stopniu cechuje ona doznania przykrości. Te doznania dążą do zmiany, do od-
prowadzenia, i dlatego przykrość interpretujemy jako wzrost, przyjemność zaś jako
obniżenie kateksji energii. Jeśli to, co zostaje uświadomione jako przyjemność
i przykrość, nazywamy czymś ilościowo i jakościowo innym w przebiegu procesów
psychicznych, to powstaje pytanie, czy to coś innego może zostać uświadomione na-
tychmiast czy też musi zostać doprowadzone aż do systemu postrzeżenia.
Doświadczenie kliniczne wskazuje na tę drugą alternatywę. [...] dla wyobrażenia nie-
świadomego trzeba najpierw stworzyć człony łączące, aby doprowadzić je do świado-
mości, podczas gdy nie jest to konieczne dla wrażeń, które bezpośrednio przenoszą się
dalej. Innymi słowy, rozróżnienie między świadomością i przedświadomością nie ma
sensu w odniesieniu do doznań, kategoria przedświadomości jest tu w ogóle zbędna,
albowiem doznania są albo świadome, albo nieświadome. Jeśli bowiem wiążą się one
z wyobrażeniami słownymi, to zawdzięczają to nie temu, że zostały uświadomione,
lecz temu, że wiążą się z nimi w sposób bezpośredni.
Rola wyobrażeń słownych staje się teraz całkowicie jasna. Za ich pośrednictwem
wewnętrzne procesy myślowe stają się postrzeżeniami. Wydaje się, że tym samym do-
wiedzione zostało zdanie: wszelka wiedza pochodzi z postrzeżenia zewnętrznego. Przy
superkateksji myślenia myśli są rzeczywiście postrzegane jakby z zewnątrz i dlatego
uznawane za prawdziwe.
Po tym wyjaśnieniu związków między postrzeżeniem zewnętrznym i wewnętrznym
a powierzchniowym systemem postrzeżeń świadomych możemy przystąpić do rozbu-
dowy naszego wyobrażenia ego. Widzimy, że wyłania się ono z systemu postrzeżenia
jako jego jądro i zrazu obejmuje przedświadomość opierającą się na resztkach wspo-
mnień. Jednakże ego, jak już wiemy, jest również nieświadome.
Otóż sądzę, że odniesiemy wielką korzyść, jeśli pójdziemy za sugestią pewnego au-
tora, który powodowany motywami osobistymi daremnie zapewnia, że nie ma nic
wspólnego z surową, wzniosłą nauką. Mam tu na myśli Georga Groddecka, który
ciągle podkreśla, że to, co nazywamy naszym ego, zachowuje się w życiu zasadniczo
biernie, że — by użyć jego określenia — jesteśmy „życi” przez nieznane i nie dające
się opanować moce2. Wszyscy doznawaliśmy tych samych wrażeń, jakkolwiek nie
przytłoczyły nas one do tego stopnia, byśmy wykluczyli wszystkie inne, i nie tracimy
nadziei, że uda się nam znaleźć dla poglądów Groddecka miejsce w strukturze nauki.
Proponuję oddać im sprawiedliwość w ten sposób, że wyłaniającą się z systemu po-
strzeżenia istotę, która zrazu jest przedświadoma, będziemy nazywać ego, pozostałą
natomiast część psychiki, w którą ego przechodzi i która zachowuje się jak nieświado-
mość, określać — tak jak robi to Groddeck — terminem Es (ono, tj. id)3.
2
Georg Groddeck, Das Buch vom Es, Wien 1923.
3
Sam Groddeck chyba poszedł za przykładem Nietzschego, u którego ów gramatyczny zwrot na
określenie czynnika bezosobowego i, by tak rzec, koniecznego z natury spotyka się bardzo często.
198
Sigmund Freud EGO I ID
Zobaczymy wkrótce, czy z ujęcia tego będziemy mogli wyciągnąć jakieś korzyści
zarówno dla zrozumienia, jak i dla opisu aparatu psychicznego. Jednostka jest teraz dla
nas psychicznym id, nieznanym i nieświadomym, a na jego powierzchni znajduje się
ego, które rozwinęło się z systemu postrzeżenia jako jego jądro. Jeśli zechcemy
przedstawić rzecz graficznie, to dodamy, że ego nie obejmuje id całkowicie, lecz tylko
w takim stopniu, do jakiego system ten tworzy jego powierzchnię, tj. tak, jak np. płytka
zarodkowa nakłada się na jajeczko. Ego nie jest wyraźnie oddzielone od id, w dolnej
partii zlewa się z nim.
Ale również treści stłumione zlewają się z id, stanowią tylko jego część. Treści te
są jednak ostro oddzielone od ego przez stłumione opory, można natomiast do nich
dotrzeć poprzez id. Poznajemy od razu, że niemal wszystkie podziały, które opisali-
śmy jako wynikłe z patologii, odnoszą się do — jedynie nam znanych — powierzch-
niowych warstw aparatu psychicznego. Omawianą strukturę tego aparatu moglibyśmy
przedstawić w formie rysunku, którego kontury służyłyby tylko prezentacji, a nie miały-
by rościć sobie prawa do jakiegoś szczególnego znaczenia. Dodajmy jedynie, że zgod-
nie ze świadectwem anatomii mózgu ego nosi „kapuzę” przekrzywioną na jedną stro-
nę, by tak rzec, na bakier.
Z łatwością stwierdzamy, że ego jest częścią id, która uległa zmianie pod bezpo-
średnim wpływem świata zewnętrznego i za pośrednictwem postrzeżeń świadomych
i jest poniekąd kontynuacją zróżnicowania powierzchni. Dąży ono również do tego,
by ułatwić wpływ świata zewnętrznego na id i umożliwić realizację jego zamiarów,
jak również do tego, by na miejsce zasady przyjemności, która bez ograniczeń rządzi
id, postawić zasadę rzeczywistości. Postrzeżenie odgrywa wobec ego taką rolę, jaka
w id przypada popędowi. Ego reprezentuje to, co można nazwać rozumem i rozwagą,
w przeciwieństwie do id, obejmującego wszelkie namiętności. Wszystko to pokrywa
się z powszechnie znanymi, popularnymi rozróżnieniami, jednak również musi być
rozumiane jako coś słusznego jedynie przeciętnie lub idealnie.
Funkcjonalne znaczenie ego wyraża się w tym, że normalnie rzecz biorąc ma ono
władzę nad dostępem do sfery ruchowej. Tak więc w porównaniu z id przypomina ono
jeźdźca, który powinien okiełznać wielką siłę konia, z tą jednak różnicą, że jeździec
199
Sigmund Freud EGO I ID
próbuje to zrobić o własnych siłach, ego zaś z pomocą sił zaczerpniętych skądinąd.
Porównanie to posuńmy dalej. Podobnie jak jeźdźcowi — jeśli nie chce spaść z konia
— nie pozostaje nic innego, jak dać się mu zawieźć tam, dokąd on zechce, tak i ego
zwykło realizować wolę id tak, jak gdyby była to jego własna wola. [...]
Stosunek ego do świadomości doceniano niejednokrotnie, jednakże kilka istotnych
faktów trzeba tu opisać na nowo. Przyzwyczajeni do uwzględniania wszędzie punktu
widzenia oceny społecznej lub etycznej, nie będziemy zaskoczeni dowiadując się, że
w nieświadomości kłębią się niskie namiętności, spodziewamy się jednak, że psychicz-
ne funkcje znajdą tym łatwiejszy dostęp do świadomości, im wyżej oceniane są z tego
punktu widzenia. Ale doświadczenie psychoanalityczne rozczarowuje nas pod tym
względem. Z jednej strony, mamy dowody na to, że nawet subtelna i trudna praca in-
telektualna, która skądinąd wymaga intensywnego zastanowienia, może być spełniana
również przedświadomie, nie docierając do świadomości. Przypadki takiej pracy nie
ulegają żadnej wątpliwości, dochodzi do nich np. we śnie, i wyrażają się one w tym, że
człowiek po obudzeniu zna rozwiązanie jakiegoś trudnego problemu matematycznego
czy innego, które poprzedniego dnia nadaremnie starał się znaleźć.
Jednakże o wiele bardziej szokujące jest inne doświadczenie. Z naszych analiz do-
wiadujemy się, że istnieją ludzie, u których samokrytycyzm i sumienie, a więc nie-
zwykle wysoko cenione funkcje psychiczne, pozostają nieświadome i jako takie mają
najpoważniejsze skutki; niezdawanie sobie sprawy z oporu, jaki się stawia w analizie,
nie jest bynajmniej jedyną sytuacją tego rodzaju. Jednakże nowe doświadczenie, które
skłania nas do tego, by mimo naszego krytycyzmu mówić o n i e ś w i a d o m y m
p o c z u c i u w i n y , myli nas o wiele bardziej i stawia wobec nowej zagadki,
zwłaszcza kiedy stopniowo stwierdzamy, że tego rodzaju nieświadome poczucie winy
odgrywa w dużej ilości nerwic ekonomicznie decydującą rolę i stanowi największą
przeszkodę do wyzdrowienia. Chcąc zaś powrócić do naszej skali wartości, musimy
stwierdzić: nieświadome w ego może być nie tylko to, co najgłębsze, lecz także to,
co najwyższe. [...]
Gdyby ego było jedynie częścią id zmodyfikowaną pod wpływem systemu postrze-
żeń, reprezentantem realnego świata zewnętrznego w psychice, to mielibyśmy do
czynienia ze sprawą prostą. Jednakże dochodzi tu jeszcze coś innego.
Motywy, które skłoniły nas do przyjęcia istnienia pewnego stopnia w ego, pewnego
zróżnicowania w jego obrębie, i d e a ł u ego, czyli superego, zostały omówione gdzie
indziej. [...] Bolesne cierpienia melancholii udało się nam wyjaśnić przez przyjęcie,
że utracony obiekt zostaje ponownie zrekonstruowany w ego, a więc że kateksja
obiektu zostaje zastąpiona przez identyfikację4. Wówczas jednak nie odkryliśmy
jeszcze całego znaczenia tego procesu i nie wiedzieliśmy, jak jest częsty i typowy. Od
tej pory zrozumieliśmy, że takie zastąpienie kateksji obiektu przez identyfikację ma
istotny udział w kształtowaniu ego i poważnie przyczynia się do powstania tego, co na-
zywamy c h a r a k t e r e m .
4
Identyfikacja — spostrzeganie innej osoby, jako stanowiącej część lub przedłużenie nas samych,
uwewnętrznienie jej celów i wartości, traktowanych jak własne (przyp. red. tomu).
200
Sigmund Freud EGO I ID
201
Sigmund Freud EGO I ID
202
Sigmund Freud EGO I ID
203
Sigmund Freud EGO I ID
Początkowe rozdziały rozprawy Das Ich und das Es. opublikowanej przez Freuda w 1923 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Zygmunt Freud, Poza zasadą przyjemności, przeł. Jerzy Prokopiuk, PWN,
Warszawa 1976, s. 92-121. Opuszczono część przypisów.
204
Talcott Parsons
1
Kateksja — p. przyp. do tekstu Sigmunda Freuda, s. 234 (przyp. red. tomu).
205
Talcott Parsons OSOBOWOŚĆ A SYSTEM SPOŁECZNY
206
Talcott Parsons OSOBOWOŚĆ A SYSTEM SPOŁECZNY
207
Talcott Parsons OSOBOWOŚĆ A SYSTEM SPOŁECZNY
W tej chwili jest dla nas najważniejsze, że pod względem uczuciowym interakcje
dziecka i matki, są n i e t y l k o procesem wzajemnej gratyfikacji potrzeb, lecz,
z punktu widzenia dziecka, są one również procesem uczenia się znaczeń symbolicz-
nych skomplikowanego systemu działań, podejmowanych przez matkę, uczenia się treści
uczuć kryjących się za tymi działaniami, wzajemnej ich współzależności, a tym samym
i skutków działań własnych. Można powiedzieć, że między matką a dzieckiem rozwija
się skomplikowany język komunikacji emocjonalnej. Tylko wtedy, gdy dziecko opa-
nuje już ten język na względnie wysokim poziomie, można powiedzieć, że nauczyło
się ono kochać swą matkę i być od tej miłości zależnym. Mamy więc do czynienia
z przejściem od „zależności poprzez przyjemność” do „zależności poprzez uczucie”.
Jednym z najważniejszych aspektów uczenia się kochania i bycia kochanym jest in-
ternalizacja wspólnej kultury — symboliki ekspresji, która umożliwia dziecku wyraża-
nie i k o m u n i k o w a n i e matce swych uczuć oraz rozumienie uczuć matki skie-
rowanych do niego.
Wydaje się, że superego może zacząć się rozwijać dopiero wówczas, gdy w wy-
starczająco wysokim stopniu zinternalizowany został system poznawczy i system
symboliki ekspresji; dopiero bowiem wówczas dziecko zdolne jest do zrozumienia
poznawczego i emocjonalnego znaczenia ograniczeń i zakazów na nie nałożonych.
Dziecko musi dojrzeć do odgrywania w systemie interakcji społecznych pewnej
o d p o w i e d z i a l n e j roli; musi zrozumieć, że uczucia innych ludzi wobec niego
zależą od zgodności zachowania jego i innych z pewnymi wzajemnie obowiązującymi
regułami zachowania. Tylko z chwilą uzależnienia się od miłości matki może dziecko
odczuwać skuteczny w swym wpływie na zachowanie lęk przed ryzykowaniem utraty
tej miłości przez zachowanie niezgodne z oczekiwaniami matki.
[...] Jeśli rozważania te są słuszne, istota zagadnienia leży w procesie internalizacji
wspólnej kultury, a w tym trzech jej zasadniczych elementów: systemu po-
znawczego, systemu symboliki ekspresji i systemu norm moralnych.
Po pierwsze, należy tu stwierdzić, że t y l k o systemy symboli kulturowych
mogą być internalizowane. Obiekt może być pożądany, poznawany i oceniany,
jako taki nie może jednak wejść w skład osobowości; ujęcie takie jest właściwe
tylko przy uwzględnieniu, że wspólna kultura, będąc niewątpliwie częścią oso-
bowości, nie jest jednak jej całością. Można mówić o podobieństwie dwóch
osób, jeśli ł ą c z ą je pewne istotne elementy wspólnej kultury. Ponieważ jednak
role społeczne są dość zróżnicowane, należy zawsze powiedzieć, które elementy
tej kultury są wspólne.
Po drugie, należy zauważyć, że uczenie się wspólnej kultury może polegać
na uczeniu się albo roli identycznej z rolą obiektu identyfikacji, albo też roli
odmiennej. W przytaczanym poprzednio przykładzie matki i syna — uczenie się
kategoryzacji płci umożliwia chłopcu zrozumienie i zaakceptowanie faktu, że pod
tym względem jest on inny niż matka. Normy dotyczące zachowania się obu płci
są uznawane przez obie strony, inny jest jednak zakres s t o s o w a l n o ś c i
tych norm. [...]
Po trzecie, wydaje się w zupełności dowiedzione, że o ile identyfikacja nie
jest chęcią s t a n i a s i ę obiektem identyfikacji, o tyle zależy ona silnie od
p o z y t y w n e j k a t e k s j i wobec tego obiektu. Wyżej przedstawione
rozważania wnoszą coś i do tej sprawy. Internalizacja wzorów kulturowych, to
nie tylko uświadamianie sobie ich istnienia; to również wtopienie tych wzorców
208
Talcott Parsons OSOBOWOŚĆ A SYSTEM SPOŁECZNY
209
Talcott Parsons OSOBOWOŚĆ A SYSTEM SPOŁECZNY
Fragmenty rozdziału Superego a teoria systemów społecznych książki Talcotta Parsonsa Social Structure and
Personality opublikowanej w 1964 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Talcott Parsons, Struktura społeczna a osobowość, przeł. Marek Tabin,
PWE, Warszawa 1969, s. 47-56. Tytuł pochodzi od redakcji, pominięto przypisy.
210
Erich Fromm
211
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
212
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
213
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
214
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
215
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
216
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
217
Erich Fromm CHARAKTER A PROCES SPOŁECZNY
Fragmenty Dodatku do pracy Ericha Fromma Escape from Freedom, opublikowanej w 1941 roku.
Przedruk według wydania polskiego: Erich Fromm, Ucieczka od wolności, przeł. Olga i Andrzej Ziemilscy, Czytel-
nik, Warszawa 1970, s. 259-278. Pominięto przypisy.
218
Zagadnienia
Pojęcie osoby i jego ewolucja: od identyfikacji z maską — przez osobę prawną,
moralną i duchową — do kategorii filozoficznej; psychika a osobowość w koncepcji
psychoanalitycznej, rola kompleksu Edypa w kształtowaniu superego, zakaz kazirodz-
twa — kultura jako rezultat obrony „ja” przed popędami, wpływ interakcji społecz-
nych na kształtowanie osobowości: internalizacja standardów moralnych, kategoryzacji
poznawczych i systemu symboliki ekspresji; międzykulturowe i wewnątrzkulturowe
zróżnicowanie charakteru, charakter społeczny jako internalizacja zadań wyznaczanych
przez system społeczny, dynamika związków między charakterem a procesem społecz-
nym, sytuacją ekonomiczną i ideologią, osobowość — między zdeterminowaniem
a wolnością.
Lektury uzupełniające
Aronson Elliot, Człowiek — istota społeczna, przeł. J. Radzicki, Warszawa 1978
Zwłaszcza rozdz. 2, Konformizm, s. 39-78.
Bastide Roger, Socjologia chorób psychicznych, przeł. M.R. Pragłowska, Warszawa
1972. Rozdz. X, Chory i społeczeństwo, s. 329-358.
Cyboran Leon, Filozofia jogi. Próba nowej interpretacji, posłowie [do:] Klasyczna
joga indyjska. Jogasutry przypisywane Patańdżalemu i Jogabhaszja, czyli ko-
mentarz do Jogasutr przypisywany Wjasie, przeł. L. Cyboran, Warszawa 1986,
s. 342-362.
Dąbrowski Kazimierz, Osobowość i jej kształtowanie poprzez dezyntegrację pozytyw-
ną, Warszawa 1975. Rozdz. pt. Przykłady rozwoju osobowości historycznych, s.
181-227.
Horney Karen, Nowe drogi w psychoanalizie, przeł. K. Mudyń, Warszawa 1987.
Zwłaszcza rozdz. 10, Kultura a nerwice, s. 159-173.
Jung Carl Gustav, Ego; Cień; Syzygia: anima i animus; Osobowość maniczna; Jaźń,
[w:] tegoż autora, Archetypy i symbole. Pisma wybrane, wybór, przeł. i wstęp J.
Prokopiuk, Warszawa 1976, s. 59-118.
Kardiner Abram, Osobowość podstawowa, przeł. B. Chwedeńczuk, [w:] Elementy
teorii socjologicznych, red. W. Derczyński, A. Jasińska-Kania, J. Szacki, War-
szawa 1975, s. 85-102.
Kępiński Antoni, Psychopatie, Warszawa 1977. Rozdz. pt. Pojęcie psychopatii a sys-
tem wartości, s. 5-47.
Kolankiewicz Leszek, Święty Artaud, Warszawa 1988. Rozdz. 3, Rewolucja obłędu, s.
52-94.
Linton Ralph, Kulturowe podstawy osobowości, przeł. A. Jasińska-Kania, Warszawa
1975. Rozdz. IV, Osobowość, i V, Rola kultury w kształtowaniu osobowości, s.
98-142, 143-172.
Mach Zdzisław, Kultura i osobowość w antropologii amerykańskiej, Warszawa-
Kraków 1989. Rozdz. V, Kultura i osobowość — nowsze ujęcie, s. 156-228.
Maslow Abraham N., W stronę psychologii istnienia, przeł. I. Wyrzykowska, War-
szawa 1986. Cz. IV, Twórczość, s. 135-147.
219
Mencwel Andrzej, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa
1976. Rozdz. III, Mowa dorosłych ludzi, s. 85-129.
Newcomb Theodore M., Kultura a osobowość, przeł. S. Mika, [w:] Problemy osobo-
wości i motywacji w psychologii amerykańskiej, red. J. Reykowski, Warszawa
1964, s. 57-74.
Riesman David (oraz Glazer Nathan, Denney Reuel), Samotny tłum, przeł. i wstęp J.
Strzelecki, Warszawa 1971. Cz. I, Charakter, s. 3-221.
Sapir Edward, Osobowość; Idea osobowości w antropologii kulturowej; Antropologia
kulturowa a psychiatria, [w:] tegoż autora, Kultura, język, osobowość. Wybrane
eseje, przeł. B. Stanosz, R. Zimand, wstęp A. Wierzbicka, Warszawa 1978, s.
128-134, 135-146, 249-268.
Schayer Stanisław, Zagadnienie osobowości w filozofii starobuddyjskiej, [w:] tegoż
autora, O filozofowaniu Hindusów. Artykuły wybrane, wybór M. Major, War-
szawa 1988, s. 96-119.
Toffler Alvin, Trzecia fala, przeł. E. Woydyłło, przedmowa W. Osiatyński, Warszawa
1986. Rozdz. XXII, Osobowość człowieka jutra, s. 430-445.
Znaniecki Florian, Ludzie teraźniejsi a cywilizacja przyszłości, Warszawa 1974. Cz. II
rozdz. I, Osobowość społeczna, s. 101-140.
220
VII
MAŁŻEŃSTWO — RODZINA —
—POKREWIEŃSTWO
Bronisław Malinowski
Małżeństwo, pokrewieństwo
Małżeństwo
Miłość i małżeństwo
222
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
Stosunki przedmałżeńskie
223
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
224
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
225
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
się na jakiś czas do obozu kochanka, lecz jest to raczej rzadkie. [...] Pewne okoliczności,
jak zazdrość, a nawet niewyrażenie przez kobietę ochoty, są przeszkodami, które spra-
wiają, że przeprowadzenie prawa pirrauru jest niezwykle rzadkie. [...]
Należy pamiętać, że wprowadziliśmy rozumienie małżeństwa jako instytucji okre-
ślonej głównie przez rodzicielstwo. Te różne formy rozluźnienia, które właśnie opisali-
śmy, w pojęciach, zachowaniach i prawie krajowców nie wpływają na społeczne rodzi-
cielstwo. Uważa się, że dzieci należą do prawnego męża i w tym względzie, jak i w wie-
lu innych — ekonomicznym, prawnym i religijnym — te czasowe rozluźnienia niezbyt
mocno naruszają stosunki małżeńskie. Co się tyczy ojcostwa, należy zauważyć, że
nawet tam, gdzie znane są główne zasady fizjologicznej prokreacji, dzicy nie przy-
wiązują zbytniej wagi do faktycznego ojcostwa fizjologicznego. Zazwyczaj za legalne-
go ojca dzieci uważa się męża ich matki, czy jest on ich ojcem fizjologicznym czy
nie.
Konkubinat
Prostytucja
1
W odniesieniu do tego i innych terminów należy konsultować Słownik etnologiczny. Terminy ogólne,
red. Z. Staszczak, Warszawa-Poznań 1987 (przyp. red. tomu).
226
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
utrzymywać je w czystości i cieple, usypiać je i koić ich dziecięce kłopoty. Lecz nawet
w tych czynnościach często w znacznym stopniu pomaga jej mąż, skłaniany do tego
przez naturalne inklinacje, jak i zwyczaje. Te ostatnie często narzucają mu pewne
obowiązki i rytuały, takie jak tabu podczas ciąży i porodu oraz obrzędy w czasie poło-
gu, których kuwada jest najbardziej wstrząsającym przykładem. Wszystkie te zobowią-
zania podkreślają odpowiedzialność ojca i jego poświęcenie dla dziecka. Później
w wychowaniu potomstwa muszą brać udział oboje rodzice, a ich obowiązki zmieniają
się zależnie od społeczeństwa i płci dzieci.
Żona oprócz swego specjalnego zadania, jakim jest rodzenie i wychowywanie dzieci,
zwykle zajmuje się przygotowywaniem jedzenia, ona też zawsze dostarcza opału i wody,
jest rzeczywistą strażniczką domowego ogniska, wytwarza naczynia kuchenne, opiekuje
się nimi i jest ich właścicielką, głównie ona także nosi ciężary. W najbardziej prostych
kulturach kobieta również wznosi chatę czy schronienie oraz opiekuje się urządzeniami
obozowymi (Australijczycy, Buszmeni, Andamańczycy). Mąż jest opiekunem i obrońcą
rodziny, a także wykonuje prace wymagające większej siły, odwagi i zdecydowania,
takie jak polowanie, rybołówstwo, budowanie domów, rzemiosło, przygotowywanie
budulca.
Poza gospodarstwem domowym podział pracy między mężem i żoną dokonuje się
według podziału zajęć mężczyzn i kobiet. W różnych społecznościach bywa on różny,
lecz ogólnie rzecz biorąc zajęciem czysto męskim jest walka, polowanie, żeglarstwo,
obróbka metalu, a kobiecym przede wszystkim — zbieractwo, rolnictwo, garncarstwo,
tkactwo, podczas gdy rybołówstwo, hodowla, wytwarzanie odzienia i narzędzi jest
wykonywane przez jedną lub drugą płeć w zależności od kultury.
Podział pracy poza gospodarstwem domowym nie oznacza wcale, że mąż i żona
gromadzą jedzenie i wytwarzają dobra dla swej rodziny, ale każde w inny sposób. Zna-
czy to z reguły, że każde musi współpracować z innymi członkami społeczności tej sa-
mej płci w pewnych szerszych wspólnych przedsięwzięciach, które przynoszą rodzinie
tylko częściową korzyść i nie w sposób bezpośredni. [...]
227
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
mieszkania matki, a mąż nie może się tam nawet osiedlić na stałej i po prostu od-
wiedza ją jak częsty i regularny gość. (Minangkabanowie na Sumatrze, Indianie Pu-
eblo i Seri w Ameryce Północnej; Nair na Malabarze). Takiej ekstremalne przypadki
prawa macierzystego stanowią wyjątek. [...]
W tych skrajnie matriarchalnych stosunkach najbardziej istotnym faktem jest to, że
nawet tam zasada społecznej legitymizacji dziecka pozostaje w mocy, bo chociaż oj-
ciec jest prawie nieobecny w domu i nie odgrywa żadnej roli pod względem ekono-
micznym, to prawnie jest on niezbędny, a tym, co łączy takich matrylinearnych
i matrylokalnych małżonków, jest rodzicielstwo. Rozumiemy także, że strona ekono-
miczna może mieć tutaj znaczenie czysto symboliczne, rytualne — funkcja wymiany
darów jako znaku uczuć — określa ona wzajemną socjologiczną zależność, nie ma
natomiast prawie żadnej wartości utylitarnej.
228
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
Rozwód
229
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
jest łatwy, nim przyjdą na świat dzieci, a po ich urodzeniu staje się trudny do prze-
prowadzenia i niepożądany. W rzeczywistości główną podstawą do rozwodu, obok
cudzołóstwa, małej wydajności w pracy czy złego charakteru, jest bezpłodność żony
lub impotencja męża. Podkreśla to aspekt małżeństwa jako instytucji służącej ochro-
nie dzieci. [...]
Małżeństwo nie tylko wpływa na status małżonków i ich krewnych, lecz także na-
rzuca rodzicom szereg obowiązków w stosunku do dzieci i określa status dzieci po-
przez ich związek z rodzicami.
Na mocy powszechnej zasady ślubnego pochodzenia dziecko otrzymuje pełny sta-
tus cywilny i plemienny tylko wskutek legalnego małżeństwa rodziców. Usankcjono-
wanie legitymizacji dokonuje się niekiedy poprzez kary nałożone na rodziców, niekie-
dy poprzez ograniczenia, którym podlegają nieślubne dzieci, niekiedy znowu poprzez
nakłanianie do adoptowania dzieci lub wskutek uznania ich przez domniemanego ojca
lub innego mężczyznę.
W związku z tym ostatnim punktem należy zauważyć, że dzieci muszą zawsze zwró-
cić w późniejszym życiu to, co otrzymały wcześniej. Sędziwi rodzice są zawsze na
utrzymaniu swych dzieci, zwykle żonatych chłopców. Dziewczęta wychodząc za mąż
często wnoszą swym rodzicom jakiś rodzaj wynagrodzenia, a potem nadal im poma-
gają i opiekują się nimi. W zależności od tego, czy mamy do czynienia ze społeczeń-
stwem matrylinearnym czy patrylinearnym, narzucony dzieciom obowiązek prawnej
solidarności łączy je z ojcem lub matką.
Jedną z najważniejszych prawnych implikacji małżeństwa jest to, że określa ono
stosunek dzieci do szerszych grup: społeczności lokalnej, klanu, grupy egzogamicznej
i plemienia. [...]
230
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO
231
Bronisław Malinowski MAŁŻEŃSTWO, POKREWIEŃSTWO