You are on page 1of 148

Drow tropiciel Drizzt Do'Urden pojawi si po raz pierwszy w Trylogii Doliny Lodoweg

o Wichru i szybko sta si jednym ze sztandarowych bohaterw fantasy. Trylogia Mroczne


go Elfa ( jest jej pierwszym tomem) opowiadaa niezwyk histori pewnego samotnego drow
a, ktry opu ci gbiny Podmroku, porzucajc spoeczestwo oparte na zu i rodzin, ktra ch
e go martwym. To wa nie na kartach Ojczyzny tak naprawd rozpocza si historia tego niesa
owitego mrocznego elfa.
* * * * *
Miliony czytelnikw odkryy ju magi powie ci R. A. Salvatore'a osadzonych w wiecie Zapomn
ianych Krain. To nowe wydanie sagi o mrocznym elfie prezentuje jego przygody w p
orzdku chronologicznym i przedstawia kolejnemu pokoleniu LEGEND DRIZZTA.

FORGOTTEN

REALMS

OJCZYZNA
R.A. Salvatore

Tumaczenie:
Piotr Kucharski i Tomasz Malski
Tytu oryginau:
THE LEGEND OF DRIZZT BOOK I: HOMELAND

LEGENDA DRIZZTA

Ojczyzna
Wygnanie
Nowy Dom
Krysztaowy Relikt
Strumienie Srebra
Klejnot Haljlinga
Dziedzictwo
Bezgwiezdna Noc
Mroczne Oblenie
Droga do witu
Bezgo na Klinga
Grzbiet wiata
Suga reliktu
Morze Mieczy
Tysic Orkw
Samotny Drow
Dwa Miecze

Przedmowa

Dawno, dawno temu, pewien mroczny elf, ktry szed przez ca noc, a teraz dalej brn przez
cit lodem tundr, cho na niebie wiecio ju soce, wkroczy w nasze ycie.
A Zapomniane Krainy stay si jeszcze bardziej realne.
Stworzyem Krainy ponad trzydzie ci pi (rety!) lat temu i przez pierwsze dwadzie cia by t
o w mniejszym lub wikszym stopniu tylko mj wiat. Mwi w mniejszym lub wikszym stopniu",
poniewa grupa bardzo utalentowanych, byskotliwych i wymagajcych graczy zasypywaa mni
e pytaniami i wci domagaa si ode mnie kolejnych szczegw, kolejnych wyja nie, kolejnyc
ktre mogliby pozna, skarbw, ktrymi mogliby si napawa oraz intryg i tajemnic, ktre mog
iby rozwiza.
Otwarcie wrt Krain dla szerszej publiczno ci nie byo proste i czasem czuem si jak konf
eransjer w cyrku penym artystw, ktrzy w chwili, w ktrej znale li si w wietle reflektor
wpadali w tak eufori, e czsto zaczynali improwizowa, doprowadzajc do rozpaczy konferan
sjera, ktry zaczyna wyrywa sobie wosy z gowy (a w moim przypadku - brody). Wiem, e wie
lu redaktorw zajmujcych si Krainami od czasu do czasu czuje si podobnie.

Jednym z powodw, dla ktrych podzieliem si Krainami, by fakt, e istniaa jedna jedyna rz
cz, ktrej mj wiat nie mg dla mnie zrobi tak dugo, jak pozostawa wycznie mj: zaskoc
hciaem by zaskakiwany i zadziwiany, chciaem odkrywa nieznane zaktki Krain, zamiast za
wsze wysuwa si na prowadzenie i samemu wymy la wszystkie szczegy. Chciaem, e Krainy o
mnie.
Moj szans byo pozwolenie innym twrczym ludziom na wkroczenie do Krain i opowiedzenie
swoich historii. Szczeglnie spodobay mi si pierwsze trzy prby. Cie Elfa Elaine Cunni
ngham, poniewa uchwycia klimat Waterdeep, od Elaith w gr. Lazurowe Wizy Jeffa Grubba
i Kate Novak, poniewa ich bohaterowie byli wystarczajco zabawni, aby by mile widzia
nymi w moich Krainach. Oraz Drizzt Do'Urden Boba Salvatore.

Zastanawiali cie si, kiedy wspomn o Drizzcie, co?


Prawd mwic, porwa mnie nie tylko Drizzt. Dokonali tego wszyscy bohaterowie Boba, od
Bruenora, Wulfgara, Regisa i Cattie-brie po Artemisa Entreriego, a p niej (w Ojczy ni
e, ktr wci uwaam za najlepsz powie osadzon w Zapomnianych Krainach, jaka do tej pory
taa) ojca Drizzta, Zaknafeina. Bob tchn ycie w drowy z gry AD&D (ktra z kolei zaadapt
owaa je z legend prawdziwego wiata) i da nam okrutne, bizantyskie i pocigajce podziemn
e spoeczestwo walczcych drowich miast i arystokratycznych rodzin. Ofiarowa nam te fik
cyjne uciechy wykraczajce poza krwawe sceny bitewne, opisujc mio , zemst, dojrzewanie,
lojalno i wizy rodzinne.
Ksiki doskonale si sprzedaway, a Drizzt sta si doskonale znany szerszemu gronu czyteln
ikw fantasy, nie tylko graczom. A dlaczego? Poniewa R.A. Salvatore naprawd potrafi
opowiada historie.
Historie, ktre mona czyta wiele razy, co jest wyznacznikiem dobrego pisarstwa. Nie
pozwlcie profesorem, krytykom i snobom wmwi sobie, e jest inaczej: je li oczaruje was
historia snuta przez gawdziarza przy ognisku, to jest to dobra opowie . Je li nie chce
cie, eby kiedykolwiek si skoczya, albo chcecie sucha jej w kko, jest skarbem... a w
nigdy nie mona mie za wielu skarbw.
Ta ksika moe si okaza jednym z nich.
By jeszcze jeden powd, dla ktrego wrczyem klucze do Krain rnym pisarzom i graczom, a m
anowicie jedn z przyjemno ci, jakie czerpi z grania i pisania, jest poznawanie nowyc

h przyjaci.
Czuj si zaszczycony, e Bob Salvatore jest jednym z nich. Co za facet!
Ed Greenwood
Realmskeep
Sierpie, 2003

DRAMATIS PERSONAE
Alton DeVir
Mody drow, student Sorcere
Belwar Dissengulp
Gnom gbinowy, stranik wydobycia prowadzcy grnicz ekspedycj w pobliu Menzoberranzan.
Berg'inyon Baenre
Syn matki opiekunki Baenre, trenuje w Melee-Magthere razem z Drizztem Do'Urdenem
.

Briza Do'Urden
Najstarsza crka opiekunki Malice, wysoka kapanka Lolth.
Dinin Do'Urden
Drugi chopiec domu Do'Urden, syn opiekunki Malice i mistrz Melee-Magthere.
Drizzt Do'Urden
Syn opiekunki Malice, mody wojownik o fioletowych oczach, niespotykanych w rd droww.
Ksi suebny, a p niej drugi chopiec domu Do'Urden i ucze MeleeMagthere.
Gromph Baenre
Syn opiekunki Baenre, arcymag Menzoberranzan.
Guenhwyvar
Magiczna czarna pantera wzywana z Planu Astralnego za pomoc onyksowego poska.
Hatch net
Mistrz Wiedzy w Melee-Magthere.
Kelnozz
Drow z gminu trenujcy w Melee-Magthere.
Masoj Hun'ett
Ucze czarodzieja. Szkoli Drizzta (w Sorcere) w jego ostatnim roku nauki w Akademi
i.
Opiekunka Baenre
Matka opiekunka pierwszego domu, nominalna wadczyni Menzoberranzan.
Opiekunka Ginafae
Matka opiekunka domu Devir i wysoka kapanka, ktra popada w nieask Lolth.
Opiekunka Malice
Matka opiekunka domu Do'Urden. Biega w sporzdzaniu mikstur i eliksirw.
Opiekunka SiNafay
Matka opiekunka domu Hun'ett i wysoka kapanka Lolth.
Maya Do'Urden
Crka opiekunki Malice.
Methil
Illithid mieszkajcy w twierdzy Baenre.
Nalfein
Starszy chopiec domu Do'Urden, syn opiekunki Malice, czarodziej.
Pozbawiony Twarzy
Czarodziej i mistrz Akademii, ktry wskutek eksperymentu straci rysy twarzy. Napraw
d nazywa si Gelroos Hun'ett.
Rizzen
Drow wojownik i obecny opiekun domu Do'Urden.
Shar Nadal
Drow z domu Maevret.
Vierna Do'Urden

Crka opiekunki Malice, ktrej powierzono zadanie wychowania Drizzta i przygotowania


go do ycia w spoeczestwie droww.
Zaknafein
Najlepszy fechmistrz w Menzoberranzan i byy opiekun domu Do'Urden.

MEMU NAJLEPSZEMU PRZYJACIELOWI,


MEMU BRATU,
GARY EMU.

Preludium

Gwiazdy nigdy nie zdobi tego wiata swym poetyckim blaskiem, a soce nie dociera do n
iego ze swymi promieniami ciepa i ycia. To Podmrok, tajemny wiat pod ttnic yciem powie
zchni Zapomnianych Krain, ktrego niebem jest nieczuy kamie, a ciany pokazuj obojtno
, gdy o wietlane s przez pochodnie zapuszczajcych si tu gupich mieszkacw powierzchni. T
nie ich wiat, to nie wiat wiata. Wikszo nieproszonych go ci nigdy go nie opuszcza.
Ci, ktrym uda si wrci bezpiecznie do domw na powierzchni, wracaj odmienieni. Ich oczy
widziay cienie i mrok, wszechogarniajc zgub Podmroku.
Mroczne korytarze wij si zakrtami przez ciemne krlestwo, cz jaskinie wielkie i mae, o
lepieniach wysokich i niskich. Stosy kamieni niczym ostre ky czekaj w milczcej gro bi
e, e podnios si nagle i zagrodz miakom drog.
Panuje tu cisza, wszechobecna i absolutna, sugerujca, e w pobliu poluje drapienik. C
zsto jedynym dowodem dla podrujcych przez Podmrok, e nie stracili jeszcze suchu, jest
odlegy odgos kapicej wody, pulsujcy jak serce bestii, prze lizgujcy si po milczcych ka
niach i docierajcy do ukrytych jezior lodowatej wody. Mona tylko zgadywa, co kryje
si pod powierzchni nieruchomych wd. Jakie tajemnice czekaj na miakw, jakie potwory cze
aj na gupcw, moe odkry tylko wyobra nia - a do chwili, kiedy co przerwie cisz.
Taki jest Podmrok.
* * *

Istniej w nim oazy ycia, miasta rwnie due, jak te na powierzchni. Za ktrym z niezliczo
nych zakrtw podrnik moe si natkn na rogatki takiego miasta, racy kontrast dla pustk
nnych korytarzy. Miejsca te nie s jednak bezpieczne i tylko gupiec mgby je za takie
uzna. S domem dla najbardziej niegodziwych ras w Krainach, przede wszystkim duerga
rw, kuo-toa oraz droww.
W jednej z takich jaski, szerokiej na dwie mile i wysokiej na tysic stp, kryje si Me
nzo-berranzan, pomnik nieziemskiego oraz - rzecz jasna - miertelnego pikna, ktre je
st cz ci duszy elfw droww. Menzoberranzan nie jest, wedug standardw droww, duym miast
owiem mieszka w nim zaledwie dwadzie cia tysicy mrocznych elfw. Tam gdzie wieki temu
bya pusta jaskinia z naturalnie rze bionymi stalaktytami i stalagmitami, stoi tera
z dzieo sztuki, rzdy rze bionych zamkw, pogronych w magicznym blasku. Miasto jest dosko
nae w swej formie, aden kamie nie pozosta w nim nie zmieniony. To poczucie porzdku i
kontroli to tylko pozory, oszustwo, ktre skrywa chaos i niegodziwo serc mrocznych e
lfw. Podobnie jak ich miasta s one pikne, smuke i delikatne, ale gdy przyjrze si bliej
spod ich niepokojcych, ostrych rysw wyziera nienawi .
A jednak drowy s wadcami tego wiata bez wadcw, najniebezpieczniejszymi z niebezpieczn
ych, a wszelkie inne rasy si ich obawiaj. Samo pikno l ni na czubku miecza mrocznego
elfa. S specjalistami od przetrwania, a to przecie Podmrok, dolina mierci - kraina

bezimiennych koszmarw.

Cz 1
Pozycja

Pozycja: w caym wiecie droww nie ma waniejszego sowa. To przykazanie ich - naszej - r
eligii, nie odparte pragnienie naszych zepsutych serc. Ambicja zabija w nas zdro
wy rozsdek i wspczucie, wszystko w imi Lloth, Pajczej Krlowej.
Wyniesienie do wadzy w spoeczestwie droww to prosty cykl zabjstw. Pajcza Krlowa to bog
ni chaosu, a jej wysokie kapanki, prawdziwe wadczynie naszego wiata, patrz z przychy
lno ci na ambitnych, ktrzy kryj si w cieniach z zatrutymi sztyletami.
Oczywi cie istniej pewne zasady zachowania, bo kade spoeczestwo musi jej posiada. Jawne
popenienie morderstwa lub wywoanie wojny wywouje dziaanie pozorw sprawiedliwo ci, a ka
ry wymierzane w imi sprawiedliwo ci droww s bezlitosne. Wbicie sztyletu w plecy rywal
a w chaosie bitwy lub w cichej alejce to do powszechna praktyka - nawet si to pochw
ala. Dochodzenie nie jest siln stron sprawiedliwo ci droww. Nikomu nie zaley na tyle,
by si przejmowa.
Pozycja to droga Lloth, ambicja, ktr pielgnuje, by zwikszy chaos, by utrzyma jej drowi
e dzieci" na wyznaczonym dla nich kursie samozniewolenia. Dzieci? Pionki, lalki t
aczce dla Pajczej Krlowej, marionetki na nie wyczuwalnych, ale niemoliwych do zerwani
a nitkach jej pajczych sieci. Wszyscy pn si po drabinie Lloth, wszyscy poluj dla jej
przyjemno ci i wszyscy padaj ofiar innych owcw, by ona bya zadowolona.
Pozycja to paradoks wiata mego ludu, ograniczenie naszej potgi wynikajce z godu tej
wa nie potgi. Osiga siej przez zdrad, a ona czyni podatnymi na zdrad tych, ktrzy zdrad
i wcze niej. Ci najpotniejsi w Menzoberranzan spdzaj cae dnie na ogldaniu si przez ram
y ochroni si przed sztyletami, ktre mogyby wbi si w ich plecy.
A mier czeka zwykle z przodu.
- Drizzt Do'Urden

1
Menzoberanzan

Mgby przej zaledwie o krok od mieszkaca powierzchni i pozostaby nie zauwaony. apy jeg
aszczurzego wierzchowca byy zbyt mikkie, by mona je byo usysze, za gitka i doskonale
onana zbroja, w ktr odziany by i je dziec, i jaszczur, zaamywaa si wraz z ich ruchami,
akby wyrastaa wprost ze skry.
Jaszczur Dinina posuwa si swobodnym, lecz szybkim krokiem, pync nad poszarpan podog, p
cianach, nawet przez dugi strop tunelu. Podziemne jaszczury, posiadajce lepkie i m
ikkie trjpalczaste apy, byy lubianymi wierzchowcami ze wzgldu na ich zdolno wspinania
i po gadkim kamieniu z rwn atwo ci jak pajk. Podanie po trudnym terenie nie pozostaw
takich jak w o wietlonym wiecie powierzchni, lecz niemal wszystkie stworzenia Podm
roku posiaday infrawizj, umiejtno widzenia w spektrum podczerwieni. Kroki pozostawiay
resztki ciepa, ktre z atwo ci mona byo ledzi, je li biegy one przewidywalnym szlakie
i korytarza.
Dinin przytrzyma si mocniej sioda, gdy jaszczur przeskakiwa szczelin w stropie, po cz
ym wykonujc obrt skoczy na cian. Dinin nie chcia, by kto go ledzi.
Nie mia wiata, ktre mogoby go prowadzi, lecz nie potrzebowa go. By mrocznym elfem, dr
m, ciemnoskrym kuzynem tej srebrnej rasy, ktra taczya pod gwiazdami na powierzchni wi
ata. W oczach Dinina, ktre przeksztacay subtelne odcienie ciepa na wyra ne i kolorowe
obrazy, Podmrok nie by miejscem pozbawionym wiata. Na kamieniach cian oraz podogi wir
oway przed nim wszystkie kolory spektrum, ogrzewane przez odlege szczeliny lub gorc
e strumienie. Ciepo yjcych istot byo najatwiejsze do odrnienia, pozwalao mrocznemu el
i dostrzega swoich wrogw w sposb rwnie szczegowy, jakim mgby si pochwali w jasnym
ia dowolny mieszkaniec powierzchni.
Zazwyczaj Dinin nie opuszcza samotnie miasta, poniewa wiat Podmroku by zbyt niebezpi
eczny dla samotnych podrnych, nawet droww. Ten dzie by jednak inny. Dinin musia si upe
ni, e adne nieprzyjazne drowie oczy nie ledz jego krokw.
Delikatne, bkitne, magiczne wiato zza rze bionego uku powiedziao drowowi, e zblia si
ia do miasta, zwolni wic tempo jaszczura. Niewielu korzystao z tego wskiego tunelu,
ktry otwiera si na Tier Breche, pnocn cz Menzoberranzan, nalec do Akademii i nikt
zyniami i mistrzami Akademii, instruktorami Akademii, nie mg tdy przej nie wzbudzajc p
odejrze.
Dinin zawsze stawa si nerwowy, gdy dociera do tego punktu. Z setki tuneli, ktre wpad
ay do gwnej jaskini Menzoberranzan, ten by najlepiej strzeony. Za ukiem, w ciszy, stay
w pozycjach obronnych dwie rze by ogromnych pajkw. Je li chciaby tdy przej wrg, pajki
si i zaatakoway go, a w caej Akademii rozlegby si alarm.
Dinin zsiad z wierzchowca, pozostawiajc jaszczura przytwierdzonego wygodnie do cian
y na poziomie jego piersi. Sign pod swj piwafwi, magiczny paszcz ochronny, i wycign z
eszony na szyi woreczek. Wyj z niego insygnia Domu Do'Urden, pajka trzymajcego w swo
ich o miu odnach rnego rodzaju bro i ozdobionego literami DN" od Daermon N'a'shezbaerno
, dawnej i formalnej nazwy Domu Do'Urden.
- Poczekasz, a wrc - wyszepta Dinin do jaszczura wymachujc przed nim insygniami. Podo
bnie jak w przypadku wszystkich domw droww, insygnia Domu Do'Urden mie ciy w sobie ki
lka magicznych dweomerw, z ktrych jeden dawa czonkom domu cakowit kontrol nad domowymi
zwierztami. Jaszczur bdzie niewzruszenie wypenia polecenie, utrzymujc sw pozycj, jakby
by przyro nity do skay, nawet gdy kilka krokw od jego paszczy przebiegnie szczur jaski
niowy, ulubiona przekska.
Dinin wzi gboki oddech i ostronie przeszed pod ukiem. Widzia pajki wpatrujce si w
swych piciu metrw wysoko ci. By drowem z miasta, nie wrogiem, mg wic przej bez niepok
rzez kady tunel, jednak Akademia bya nieprzewidywalnym miejscem. Dinin sysza, e pajki
czsto zo liwie odmawiay prawa wej cia.
Dinin przypomnia sobie, e nie moe pozwoli, by op niy go obawy i rozmy lania. Sprawa, z
zed, bya niezwykle istotna dla planw wojennych jego rodziny. Spogldajc prosto przed s
iebie, z dala od ogromnych pajkw, przeszed pomidzy nimi wchodzc na teren Tier Breche.
Przesun si w bok i zatrzyma, najpierw pragnc si upewni, e nikt nie czai si w pobliu
a , by podziwia widok Menzoberranzan. Nikt, drow lub ktokolwiek inny, nie spoglda nig
dy z tego miejsca bez poczucia wspaniao ci miasta mrocznych elfw. Tier Breche byo naj
wyszym punktem podoa trzykilometrowej jaskini, dziki czemu zapewniao panoramiczny wid
ok pozostaej cz ci Menzoberranzan. Nisza Akademii bya wska, mie cia w sobie tylko trzy b
dynki skadajce si na szko droww: Arach-Tinilith, zbudowan w ksztacie pajka szko Ll
ere, agodnie zwinit, wielokondygnacyjn wie czarodziejstwa, oraz Melee-Maghtere, budowl

w ksztacie piramidy, gdzie mscy wojownicy uczyli si swego rzemiosa.


Poza Tier Breche, za ozdobnymi stalagmitowymi kolumnami, ktre oznaczay wej cie do Ak
ademii, jaskinia obniaa si gwatownie i rozszerzaa, biegnc w obydwie strony poza zasig
zroku Dinina, za do przodu dalej, ni mogy dostrzec jego bystre oczy. Kolory Menzobe
rranzan byy trojakie dla czuych oczu droww. lady ciepa z rozmaitych szczelin i gorcych
rde wiroway po caej jaskini. Purpurowe i czerwone, jasnote i subtelnie bkitne, prz
si i zlewajce ze sob, wspinajce si na ciany i kopce stalagmitw lub biegnce samotnie
stropem z ponurego, szarego kamienia. Bardziej odosobnione ni te naturalnie stop
niowane kolory w spektrum podczerwieni, byy regiony intensywnej magii, jak pajki,
pod ktrymi przeszed Dinin, wrcz wiecce energi. W kocu byy jeszcze zwyczajne wiata m
ogie faerie i roz wietlone rze by na domach. Drowy z dum podkre lay pikno swoich projekt
ozdobne kolumny lub doskonale wyrze bione gargulce byy niemal zawsze otoczone magic
znym wiatem.
Nawet z tej odlego ci Dinin mg odrni Dom Baenre, Pierwszy Dom Menzoberranzan. Obejmowa
ana cie stalagmitowych kolumn i sze gigantycznych stalaktytw. Dom Baenre istnia od pici
u tysicy lat, od zaoenia Menzoberranzan, w tym czasie prace nad udoskonaleniem ozdb
domu nigdy nie zostay zaprzestane. Praktycznie kady centymetr ogromnej budowli pon og
niem faerie, bkitnym na zewntrznych kolumnach, za jaskrawopurpurowym na wielkiej cen
tralnej kopule.
Przez niektre okna odlegych domw wida byo ostry blask wiec, obcych dla Podmroku. Dinin
wiedzia, e tylko kapani lub czarodzieje je zapalali, nie mogli si obej bez tego blu w
swoim wiecie zwojw i pergaminw.
To byo Menzoberranzan, miasto droww. yo tutaj dwadzie cia tysicy mrocznych elfw, dwadzi
ia tysicy onierzy w armii za.
Na wskich wargach Dinina pojawi si paskudny u miech, gdy pomy la, e niektrzy z owych o
zgin tej nocy.
Dinin spoglda naNarbondel, wielk centraln kolumn, ktra suya w Menzoberranzan za zega
rbondel bya jedynym sposobem, za ktrego pomoc drowy mogy ledzi upyw czasu w wiecie ni
najcym dni ani pr roku. Pod koniec kadego dnia wyznaczony przez miasto Arcymag rzuc
a swoje magiczne ognie na podstaw kamiennej kolumny. Czar dziaa przez cay cykl - peny
dzie na powierzchni - stopniowo rozpywajc si ciepem po Narbondel, dopki caa struktura
ie pona czerwieni w spektrum infrawizji. Kolumna bya teraz cakowicie ciemna, ochodzona
poniewa wygas ogie dweomerw. Dinin uzna, e czarodziej stoi teraz przy podstawie, gotw
do ponownego rozpoczcia cyklu.
Bya pnoc, wyznaczona godzina.
Dinin odszed od pajkw i wej cia do tunelu, i przemkn z boku Tier Breche, szukajc na ci
e cieni" wzorw ciepa, ktre skutecznie ukryyby delikatny obrys jego wasnej temperatury
ciaa. Dotar w kocu do Sorcere, szkoy czarodziejstwa, i wsun si w wsk alejk pomidzy
w wiey, a zewntrzn cian Tier Breche.
- Student czy mistrz? - dobieg oczekiwany szept.
- Tylko mistrz moe chodzi po Tier Breche w czarn mier Narbondel - odpowiedzia Dinin.
Grubo odziana posta obesza uk budowli i stana przed Dininem. Obcy pozosta w zwyczajowe
j dla mistrza Akademii droww pozycji, z rkoma trzymanymi przed sob i zgitymi w okciac
h, domi poczonymi, tak e jedna z nich przykrywaa drug na piersi.
Postawa ta bya jedyn zwizan z tym osobnikiem rzecz, ktra wydawaa si Dininowi normalna
Witaj, Pozbawiony Twarzy - zasygnalizowa w bezgo nym jzyku migowym droww, rwnie szczeg
ym jak mowa. Opanowanej twarzy Dinina zaprzeczao jednak drenie rk, poniewa widok cza
rodzieja zaprowadzi go na skraj wytrzymao ci nerwowej, tak daleko jak jeszcze nigdy
nie by.
- Drugi Chopcze Do'Urden - rzek czarodziej mow gestw. -Masz moj zapat?
- Poczujesz si usatysfakcjonowany - zasygnalizowa dobitnie Dinin, odzyskujc sw posta
w z pierwszymi oznakami swego temperamentu. - Czy miesz wtpi w obietnic Malice Do'Urd
en, matki Opiekunki Daermon N'a'shezbaernon, Dziesitego Domu Menzoberranzan?
Pozbawiony Twarzy cofn si o krok, dostrzegajc swoj pomyk. - Moje przeprosiny, Drugi Ch
cze Domu Do'Urden -odpowiedzia, padajc na jedno kolano w pozie poddaczej. Od kiedy
wstpi do konspiracji, czarodziej obawia si, e niecierpliwo moe go kosztowa ycie. By
ach gwatownego blu wywoanego przez jeden z jego magicznych eksperymentw, tragedia ta
stopia mu rysy twarzy i pozostawia pust, gorc plam biaego i zielonego luzu. Opiekunk
alice Do'Urden, obdarzona nieporwnywaln z adnym innym drowem w tym rozlegym mie cie um
iejtno ci warzenia trucizn i balsamw, zaproponowaa mu skrawek nadziei, obok ktrego nie

mg przej obojtnie.
W nieczuym sercu Dinina nie byo miejsca na lito , lecz Dom Do'Urden potrzebowa czarodz
ieja. - Dostaniesz swj balsam - obieca spokojnie Dinin - gdy Alton DeVir bdzie mart
wy.
- Oczywi cie - zgodzi si czarodziej. - Tej nocy?
Dinin skrzyowa rce i zastanowi si nad pytaniem. Opiekunka Malice poinstruowaa go, e Al
on DeVir powinien umrze, gdy rozpocznie si walka pomidzy ich rodzinami. Scenariusz
ten wydawa si teraz Dininowi zbyt wyra ny, zbyt prosty. Pozbawiony Twarzy nie przega
pi iskierki, ktra nagle rozja nia szkaratny blask w wyczuwajcych ciepo oczach modego D
rdena.
- Poczekaj, a wiato Narbondel osignie zenit - odpar Dinin, jego rce z podnieceniem uka
ay si w gesty, a na twarzy go ci krzywy u mieszek.
- Czy skazany na zgub chopiec ma wiedzie o losie swojego domu, zanim zginie? - spyt
a czarodziej, odgadujc paskudne zamiary kryjce si za instrukcjami Dinina.
- Gdy bdzie pada ostateczny cios - odpowiedzia Dinin. - Niech Alton DeVir zginie po
zbawiony nadziei.
* * *

Dinin wrci do swego wierzchowca i pospieszy pustymi korytarzami, odnajdujc rozwidlen


ie, ktre zaprowadzi go innym wej ciem do wa ciwej jaskini. Pojawi si wzdu wschodniego k
wielkiej groty, w produkcyjnej cz ci Menzoberranzan, gdzie adne rodziny droww nie uj
rz, e i by poza granicami miasta, a z paskiej kamiennej podogi wyrastay jedynie nie pr
zycigajce wikszej uwagi kolumny stalagmitw. Dinin skierowa swego wierzchowca wzdu brze
Donigarten, maej miejskiej sadzawki z pokryt mchem wysp, na ktrej znajdowao si spore
stado bydopodobnych stworze zwanych rothami. Setka goblinw i orkw podniosa wzrok znad
swoich pasterskich i rybackich obowizkw, by spojrze na przemykajcego szybko drowa.
Znajc swoje ograniczenia niewolnicy uwaali bacznie, by nie spoglda Dininowi w oczy.
Dinin i tak nie zwrciby na nich uwagi. By zbyt pochonity powag chwili. Gdy znw znalaz
na paskich i krtych alejkach pomidzy l nicymi zamkami droww, kopn swego jaszczura, by
zcze bardziej zwikszy prdko . Kierowa si w stron rodkowej cz ci poudniowego kraca
winy ogromnych grzybw, ktre oznaczay dzielnic najdoskonalszych domw w Menzoberranzan.
Gdy okry jeden lepy zakrt, niemal wpad na grup czterech bkajcych si nied wiedziou
wochate goblinopodobne stwory przystany na chwil, by popatrze na drowa, po czym powol
i lecz z wyra nym celem odsuny si z drogi.
Dinin wiedzia, e niedwiedziouki rozpoznay go jako czonka Domu Do'Urden. By szlachcicem
synem wysokiej kapanki, za nazwisko Do'Urden, byo mianem jego domu. Z dwudziestu t
ysicy ciemnych elfw w Menzoberranzan zaledwie okoo tysica byo szlacht, dziemi sze dzi
siedmiu uznawanych w mie cie rodzin. Reszta to zwyczajni onierze.
Nied wiedziouki nie byy gupimi stworzeniami. Potrafiy odrni szlachcica od elfa z ludu
ho elfy drowy nie nosiy swych rodzinnych insygniw na widoku, sposb przycicia biaych wo
Dinina oraz wyra ny wzr purpurowych i czerwonych linii na jego piwafwi mwi im wystar
czajco wiele na temat jego tosamo ci.
Na Dininie ciya powaga misji, nie mg jednak zlekceway opieszao ci nied wiedzioukw.
i, jak szybko odsunyby si, gdyby by czonkiem Domu Baenre lub jednego z pozostaych sied
iu domw rzdzcych?
- Wkrtce nauczycie si szacunku dla Domu Do'Urden! - wyszepta pod nosem mroczny elf,
odwracajc si i kierujc swego jaszczura na grupk. Nied wiedziouki rzuciy si do ucieczk
skrcajc w alejk usian kamieniami i wirem.
Dinin poczu si usatysfakcjonowany przywoujc wrodzone moce swojej rasy. Wezwa kul ciemn
o ci - nieprzenikaln dla infrawizji i zwyczajnego wzroku - na drodze uciekajcych stw
orze.
Przypuszcza, e niezbyt roztropne jest zwracanie na siebie w ten sposb uwagi, jednak
chwil p niej, gdy usysza omot i kltwy nied wiedzioukw potykajcych si lepo na kami
byo to warte ryzyka.
Jego gniew opad, ruszy wic znowu w drog, wybierajc ostroniejsz drog przez cienie ciep
ako czonek dziesitego domu w mie cie Dinin mg bez problemu porusza si gdzie chcia w ob
wielkiej jaskini, lecz Opiekunka Malice powiedziaa jasno, e nikt powizany z Domem
Do'Urden nie moe da si zapa w pobliu gstwiny grzybw.
Opiekunka Malice, matka Dinina, nie bya osob, z ktr mona byo si spiera, lecz w kocu

tylko nakaz. W Menzoberranzan jeden nakaz dominowa nad wszystkimi pozostaymi: Nie
daj si zapa.
Na poudniowym kracu gstwiny grzybw porywczy drow znalaz to, czego szuka: skupisko pici
wielkich, sigajcych od podogi do stropu kolumn, wydronych w sie pomieszcze i poczon
e sob za pomoc metalowych i kamiennych pomostw. L nice czerwieni gargulce, standardowy
element domu, spoglday w d z setek pomostw niczym bezszelestni stranicy. By to Dom DeV
r, c/warty Dom Menzoberranzan.
Miejsce to byo otoczone pier cieniem wysokich grzybw, z ktrych co pity by wrzaskunem, r
ozumnym grzybem nazwanym tak (i cenionym przez stranikw) za alarmujce odgosy, jakie
wydawa z siebie za kadym razem, gdy kto przechodzi obok. Dinin zachowa bezpieczn odleg
nie chcc zaniepokoi ktrego z wrzaskunw i wiedzc rwnie, e forteca strzeona jest prze
h, bardziej mierciono nych stranikw.
Powietrze nad cz ci miejsk przenikn oczekiwany szmer. Bya to oznaka przekazywanej w ca
Menzoberranzan wiadomo ci, e Opiekunka Ginafae z Domu DeVir utracia ask Lloth, Pajczej
Krlowej, bogini wszystkich droww oraz prawdziwego rda siy kadego z domw. Sprawy takie
gdy nie byy otwarcie dyskutowane w rd droww, lecz kady, kto wiedzia wystarczajco duo,
dziewa si, e ktra z rodzin znajdujcych si niej w miejskiej hierarchii uderzy na okale
ny Dom DeVir.
Opiekunka Ginafae i jej rodzina jako ostatni dowiedzieli si o niezadowoleniu Pajcz
ej Krlowej - nawet to byo cz ci podstpnych zwyczajw Lloth - a spogldajc z zewntrz na
Vir Dinin by w stanie stwierdzi, e skazana na zagad rodzina nie miaa wystarczajco czas
, by uruchomi odpowiednie rodki obronne. DeVir posiadali niemal czterystu onierzy, gwn
ie kobiet, lecz ci, ktrych Dinin widzia na pomostach, wydawali si zdenerwowani i ni
epewni.
Dinin u miechn si jeszcze szerzej, gdy pomy la o swoim wasnym domu, ktry z kadym dniem
i pod przewodem przebiegej Opiekunki Malice. Z trzema jego siostrami, ktre szybko zb
liay si do pozycji wysokiej kapanki, jego bratem - do wiadczonym czarodziejem oraz jeg
o wujkiem, Zaknafeinem, najdoskonalszym szermierzem w caym Menzoberranzan, ciko zajt
ym trenowaniem trzech setek onierzy, Dom Do'Urden by powan si. Za Opiekunka Malice, w
zeciwiestwie do Ginafae, cieszya si pen ask Pajczej Krlowej.
- Daermon N'a'shezbaernon - mrukn pod nosem Dinin, stosujc formalne i dawne okre leni
e Domu Do'Urden. - Dziewity Dom Menzoberranzan! - Podobao mu si brzmienie tego tytuu
.
* * *

W innej cz ci miasta, za l nicym srebrem balkonem oraz sklepionymi wrotami, sigajcymi sz


e ciu metrw w gr na zachodniej cianie jaskini, siedziay gwne osobisto ci Domu Do'Urden
rane tam, by dopracowa ostatnie plany nocnego zadania. Na podwyszeniu, w kocu maej k
omnaty audiencyjnej siedziaa czcigodna Opiekunka Malice, z brzuchem wzdtym ostatni
mi godzinami ciy. Po jej bokach, na honorowych miejscach, znajdoway si jej trzy crki,
Maya, Vierna i najstarsza, Briza, wieo wy wicona wysoka kapanka Lloth. Maya i Vierna
wyglday niczym modsze wersje swojej matki, szczupe i zudnie drobne, cho dysponujce wie
k moc. Briza jednak nie posiadaa zbyt wiele cech rodzinnych. Bya wysoka - wielka jak
na standardy droww - oraz zaokrglona w ramionach i biodrach. Ci, ktrzy znali Briz,
wiedzieli, e jej rozmiar wynika po prostu z temperamentu - mniejsza sylwetka nie m
ogaby pomie ci zo ci i brutalnych cech najnowszej wysokiej kapanki Domu Do'Urden.
- Dinin powinien wkrtce wrci - zauway Rizzen, aktualny opiekun rodziny. -1 powiedzie n
am, czy nadszed ju odpowiedni czas do szturmu.
- Ruszymy zanim Narbondel odnajdzie swj poranny blask! -warkna na niego Briza swym
niskim, lecz ostrym jak brzytwa gosem. Skierowaa w stron matki krzywy u miech, szukajc
poparcia, e dobrze postpia pokazujc mczy nie jego miejsce.
- Dziecko przyjdzie tej nocy - wyja nia Opiekunka Malice swemu zagniewanemu mowi. - Pj
dziemy niezalenie od tego, jakie wie ci przyniesie Dinin.
- To bdzie chopiec - mrukna Briza, nawet nie starajc si ukry rozczarowania. - Trzeci
syn Domu Do'Urden.
- By zosta po wicony Lloth - wtrci si Zaknafein, poprzedni opiekun domu, ktry teraz dzi
ry istotn pozycj fechmistrza. Ten do wiadczony wojownik wydawa si cakiem zadowolony z
o ofierze, podobnie jak Nalfein, najstarszy syn rodziny, stojcy u boku Zaka. Nal
fein by starszym chopcem i poza Dininem nie potrzebowa ju wicej konkurencji w szerega

ch Domu Do'Urden.
- Zgodnie ze zwyczajem - u miechna si Briza, a czerwie jej oczu rozbysna. - Aby dopom
zemu zwycistwu!
Rizzen poruszy si niespokojnie. - Opiekunko Malice - o mieli si odezwa. - Znasz dobrze
trudno ci porodu. Czy bl nie rozproszy twojej...
- O mielasz si wypytywa matk opiekunk? - odezwaa si ostro Briza, sigajc po zakoczony
wy bicz, przypity wygodnie u jej pasa. Opiekunka Malice powstrzymaa j podniesion doni
- Docz do walczcych - powiedziaa opiekunka do Rizzena. - Niech kobiety domu zajm si wa
ymi kwestiami bitwy.
Rizzen znw si poruszy i opu ci wzrok.
* * *

Dinin dotar do magicznie wykutego ogrodzenia, ktre czyo twierdz na zachodniej cianie m
asta z dwoma maymi stalagmitowymi wieami Domu Do'Urden i tworzyo dziedziniec caej st
ruktury. Ogrodzenie byo z adamantytu, najtwardszego metalu na wiecie, ozdabiao je z
a sto rze b przedstawiajcych pajki, ktre trzymaj w odnach bro, za kady z nich jest
abjczymi glifami i zaklciami ochronnymi. Potna brama Domu Do'Urden wywoywaa zachwyt wi
elu domw droww, lecz po obejrzeniu spektakularnych budowli w gstwinie grzybw Dinin c
zu tylko rozczarowanie, gdy spoglda na wasn siedzib. Caa struktura bya prosta i w pew
sensie naga, podobnie jak fragment ciany, z zasugujcymi na uwag wyjtkami w postaci m
ith-rilowo-adamantytowych tarasw, biegncych wzdu drugiego poziomu, nad sklepionymi w
rotami zarezerwowanymi dla szlacheckiej cz ci rodziny. Kada balustrada tych balkonw s
kadaa si z tysica rze b, ukadajcych si razem w jedno dzieo sztuki.
Dom Do'Urden, w przeciwiestwie do zdecydowanej wikszo ci domw w Menzoberranzan, nie s
ta swobodnie w gszczu stalaktytw i stalagmitw. Gwna cz caej struktury znajdowaa si
i cho to uoenie miao niewtpliwe walory obronne, Di-nin stwierdzi, i auje, e jego r
nie okazaa troch wicej wystawno ci.
Podekscytowany onierz rzuci si do bramy, by otworzy j przed powracajcym drugim chopc
Dinin przemkn obok niego, nie zadajc sobie nawet trudu powitania, i wjecha na podwrz
e wiadomy setek zaciekawionych spojrze, ktre na niego pady. onierze i niewolnicy wiedz
ieli, e wykonywana przez Dinina tej nocy misja miaa co wsplnego z oczekiwan bitw.
Na srebrny taras drugiego poziomu Domu Do'Urden nie prowadziy adne schody. To rwnie
by rodek ostrono ci przewidziany po to, by oddzieli przywdcw domu od motochu i niewoln
Szlachta droww nie potrzebowaa schodw, inny aspekt ich wrodzonych magicznych zdoln
o ci pozwala im stosowa moc lewitacji. Nie zastanawiajc si zbytnio nad wykonywan czynno
i, Dinin wznis si swobodnie w powietrze i wyldowa na balkonie.
Przeszed pod ukiem i pospieszy gwnym korytarzem domu, ktry by sabo o wietlony agodny
eniami ognia faerie, co pozwalao widzie w zwyczajnym spektrum wiato, a nie zakcao jedn
cze nie stosowania infrawizji. Ozdobne, wykute z brzu drzwi byy miejscem, do ktrego p
oda drugi chopiec. Zatrzyma si przed nimi zmieniajc sposb widzenia z powrotem na spek
m podczerwieni. W przeciwiestwie do korytarza w pomieszczeniu za drzwiami nie byo rd
e wiata. Bya to sala audiencyjna wysokich kapanek, przedsionek wielkiej kaplicy Domu
Do'Urden. Kapaskie pomieszczenia droww, w zgodzie z mrocznymi obrzdami Pajczej Krlowej
, nie byy miejscami wiata.
Gdy Dinin poczu, e jest ju przygotowany, przeszed prosto przez drzwi, bez wahania mi
jajc dwie zszokowane straniczki i miao idc w stron swej matki. Wszystkie trzy crki rod
iny zmruyy oczy widzc swego obcesowego i pozbawionego manier brata. Wej bez pozwoleni
a! To on mgby zosta po wicony tej nocy!
Dininowi podobao si testowanie granic swojej podrzdnej pozycji mczyzny, nie mg jednak
ekceway gro nych spojrze Yierny, Mayi i Brizy. Bdc kobietami byy wiksze oraz silniejsz
przez cae ycie wiczyy korzystanie z niegodziwych kapaskich mocy droww oraz broni.
Dinin spoglda na zaklte dopenienia kapanek, przeraajce wowe bicze u pasw jego sist
czy wi si w oczekiwaniu na kar, ktr wymierz. Rkoje ci byy z adamantytu i do zwycz
same bicze zostay zrobione z ywych wy. Bro Brizy bya szczeglna, poniewa miaa sze p
h si niespokojnie wy, zwinitych w wzy wok pasa, na ktrym wisiay. Briza bya zawsze
a, je li chodzio o wymierzenie kary.
Opiekunka Malice wydawaa si jednak zadowolona z dumnego zachowania Dinina. Drugi c
hopiec zna swoje miejsce wystarczajco dobrze, jak na jej gust, a take wykonywa bez st
rachu i pyta jej rozkazy.

Dinin odnalaz ukojenie w spokojnej twarzy swej matki, przeciwiestwie rozpalonych d


o biao ci oblicz trzech sistr. - Wszystko jest gotowe - powiedzia do niej. - Dom DeVi
r stoczy si za swoim ogrodzeniem, oczywi cie oprcz Altona, ktry bezmy lnie pobiera swoje
nauki w Sorcere.
- Spotkae si z Pozbawionym Twarzy? - spytaa Opiekunka Malice.
- Akademia bya cicha tej nocy - odpar Dinin. - Nasze spotkanie przebiego doskonale.
- Zgodzi si na nasz kontrakt?
- Alton DeVir zostanie potraktowany w odpowiedni sposb - zachichota Dinin. Przypom
nia sobie drobn poprawk, jakiej dokona w planach Opiekunki Malice, op niajc egzekucj A
na na rzecz swojej wasnej dzy wikszej dawki okruciestwa. W my lach Dinina pojawio si j
cze jedno wspomnienie: wysokie kapanki Lloth miay niepokojcy dar czytania w my lach.
- Alton zginie tej nocy - Dinin szybko dokoczy odpowied , utwierdzajc kobiety w tym p
rzekonaniu, zanim zdyy wysondowa go w poszukiwaniu wikszej ilo ci szczegw.
- Wspaniale! - zagrzmiaa Briza. Dinin odetchn z troch wiksz swobod.
- Zesplmy si - nakazaa Opiekunka Malice.
Czterech droww uklko przed opiekunk i jej crkami: Riz-zen przed Malice, Zaknafein prz
ed Briz, Nalfein przed May, a Dinin przed Viern. Kapanki za pieway chrem, kadc jedn
le penego szacunku onierza i dostrajajc si do jego pragnie.
- Znacie swoje miejsca - powiedziaa Opiekunka Malice, gdy ceremonia zakoczya si. Skr
zywia si z blu wywoanego przez kolejny skurcz. - Zaczynajmy nasze dzieo.
* * *

Mniej ni godzin p niej Zaknafein i Briza stali razem na tarasie obok grnego wej cia do D
omu Do'Urden. Pod nimi, na pododze jaskini, szykoway si druga i trzecia brygada rod
zinnej armii, pod dowdztwem Rizzena i Nalfeina, zakadajc ogrzane paski skry oraz met
alowe osony - kamufla majcy schowa charakterystyczne sylwetki ciemnych elfw przed wid
zcymi ciepo oczyma droww. Grupa Dinina, pierwsza sia uderzeniowa skadajca si midzy in
i z setki gobliskich niewolnikw ju dawno wymaszerowaa.
- Bdziemy znani po tej nocy - rzeka Briza. - Nikt nie podejrzewaby, e dziesity dom od
way si wystpi przeciwko tak potnej rodzinie jak DeVir. Gdy roznios si wie ci o krwawy
darzeniach dzisiejszej nocy, nawet Baenre dostrzeg Daermon N'a'shezbaernon! - Wyc
hylia si przez balustrad, by spoglda, jak dwie brygady formuj si w szeregi i wyruszaj
milczeniu oddzielnymi szlakami, ktrymi przejd przez krte miasto do gstwiny grzybw i p
iciokolumnowej struktury Domu DeVir.
Zaknafein przyjrza si plecom najstarszej crki Opiekunki Malice, nie pragnc niczego w
icej, ni wbi jej sztylet w krgosup. Jak zawsze jednak suszny osd zachowa wywiczon r
miejscu.
- Masz to, co powiniene ? - spytaa Briza, okazujc Zakowi znacznie wicej szacunku ni wt
edy, gdy Opiekunka Malice siedziaa ochronnie u jej boku. Zak by tylko mczyzn, osob z l
udu, ktremu pozwolono nosi nazwisko rodziny jako wasne, poniewa suy czasami Opiekunce
alice jako m, by kiedy opiekunem domu. Mimo to Briza baa si go rozgniewa. Zak by fech
trzem Domu Do'Urden, wysokim i umi nionym mczyzn, silniejszym ni wikszo kobiet, za c
byli wiadkami jego walki, uznawali go za jednego z najlepszych wojownikw obojga pc
i w caym Menzoberranzan. Oprcz Brizy i jej matki, dwch wysokich kapanek Pajczej Krlowe
j, Zaknafein, ze swoimi niezrwnanymi zdolno ciami szermierczymi, by atutem Domu Do'U
rden.
Zak nacign czarny kaptur i otworzy ma sakiewk u swego pasa, odkrywajc kilka maych ce
znych kulek.
Briza u miechna si zowrogo i roztarta szczupe donie. - Opiekunka Ginafae nie bdzie zad
lona - wyszeptaa.
Zak odwzajemni u miech i odwrci si do odchodzcych onierzy. Nic nie dawao fechmistrzow
j przyjemno ci, ni zabijanie elfw droww, zwaszcza kapanek Lloth.
- Przygotuj si - powiedziaa po kilku minutach Briza.
Zak strzsn gste wosy z twarzy i stan wyprostowany, zamknwszy dokadnie oczy. Briza po
wycigna sw rdk, rozpoczynajc za piew, ktry uaktywnia urzdzenie. Uderzya Zaka w r
rugie, po czym przytrzymaa rdk bez ruchu nad jego gow.
Zak poczu, jak opadaj na niego mro ne drobinki, przenikajc jego ubrania i zbroj, nawet
ciao, dopki on sam oraz wszystkie posiadane przez niego przedmioty nie zostay schod
zone do tej samej temperatury i odcienia. Zak nienawidzi magicznego chodu - wyobraa

sobie wtedy mier - wiedzia jednak, e pod wpywem czaru przed wyczuwajcymi ciepo oczyma
tworze Podmroku bdzie szary jak zwyky kamie, niezauwaalny i niewyczuwalny.
Zak otworzy oczy i wzdrygn si, prostujc palce, by upewni si, e wci s w stanie radz
ostrzem. Skierowa wzrok na Briz, znajdujc si wa nie w rodku drugiego czaru przywoywan
ajmowa on troch czasu, wic Zak opar si o cian i zacz znw rozmy la nad stojcym prz
mnym, cho niebezpiecznym zadaniem. Jak to mio ze strony Opiekunki Malice, e zostawia
dla niego wszystkie kapanki Domu DeVir!
- Zrobione - oznajmia po kilku minutach Briza. Poprowadzia wzrok Zaka w gr, w ciemno p
od niewidocznym stropem ogromnej jaskini.
Zak ujrza dzieo Brizy, zbliajcy si prd powietrza, bardziej ty i cieplejszy ni powie
oty. ywy prd powietrzny.
Stworzenie, przyzwane z planu ywiow, zawiso tu nad krawdzi tarasu, posusznie czekajc
ozkazy tej, co je przywoaa.
Zak nie waha si. Wskoczy na rodek istoty, pozwalajc jej unosi go nad podog.
Briza poegnaa go gestem i wskazaa swemu sudze, by odlecia. - Dobrej walki! - zawoaa do
Zaka, cho by ju w powietrzu nad ni, niewidoczny.
Zak zachichota zastanawiajc si nad ironi jej sw, gdy przemykao przed nim miasto Menzob
rranzan. Rwnie mocno chciaa mierci kapanek DeVir jak Zak, lecz z rnych powodw. Pomijaj
zwizane z tym komplikacje, Zak byby rwnie szcz liwy mogc zabija kapanki Domu Do'Urden.
Fechmistrz wycign jeden ze swoich adamantytowych mieczy, wykut z pomoc magii bro droww
z niewiarygodnie ostr krawdzi z zabjczych dweomerw. - Istotnie, dobrej walki - wysze
pta. Gdyby tylko Briza wiedziaa... jak dobrej.
2
Upadek domu DeVir

Dinin zauway z zadowoleniem, e aden nied wiedziouk ani przedstawiciel ktrejkolwiek z ra


tworzcych mozaik Menzoberranzan nie o miela si stan mu na drodze. Tym razem drugi poto
mek Domu Do'Urden nie by sam. Niemal sze dziesiciu onierzy jego domu maszerowao za nim
zwartych szeregach. Za nimi, rwnie sprawnie, ale z o wiele mniejszym entuzjazmem
, szo stu uzbrojonych niewolnikw pomniejszych ras - goblinw, orkw i nied wiedzioukw.
Przechodnie nie mogli mie wtpliwo ci - dom droww wyrusza na wojn. Nie zdarzao si to w
zoberranzan codziennie, ale wielu oczekiwao takiego wydarzenia. Przynajmniej raz
w cigu dekady jaki dom uznawa, e moe podnie sw pozycj poprzez eliminacj innego domu
ryzykowna operacja, bowiem wszystkich dostojnikw domu - ofiary" - naleao zgadzi szybk
o i cicho. Je li ktokolwiek pozostaby przy yciu, by oskary napastnikw, zostaliby oni zn
iszczeni zgodnie z bezlitosnym prawem" droww.
Je li napad dopracowano w najdrobniejszych szczegach, mona byo nie spodziewa si adnych
nsekwencji. Cae miasto, nawet rada rzdzca, skadajca si z o miu najdostojniejszych opiek
nek, milczco pochwaliaby napastnikw za ich odwag i inteligencj, a o incydencie nigdy
ju by nie mwiono.
Dinin wybra nieco dusz drog, eby nie wyznacza prostego ladu midzy Domem Do'Urden a D
DeVir. P godziny p niej, ju po raz drugi tej nocy, podkrad si do poudniowego skraju g
y, tu obok skupiska stalagmitw, w ktrych mie ci si Dom DeVir, onierze podali posusz
m, przygotowujc bro i przypatrujc si uwanie budowli, ktr mieli przed sob.
Niewolnicy poruszali si nieco wolniej. Wielu z nich rozgldao si wok, szukajc moliwo c
eczki, bowiem w gbi serca wiedzieli, e w tej bitwie ich los jest przesdzony. Jednak
gniewu mrocznych elfw bali si bardziej ni samej mierci, nie podejmowali wic prb uciecz
ki. Kade wyj cie z Menzoberranzan bronione byo zowrog magi droww, wic dokd mieliby p
nich widzia, jak karze si tu zbiegych niewolnikw. Na rozkaz Dinina zajli pozycje w rd w
elkich grzybw.
Dinin sign do sakiewki i wyj z niej rozgrzany arkusz metalu. Bysn tym ja niejcym w p
ieni przedmiotem trzykrotnie, by da zna zbliajcym si brygadom Nalfeina i Rizzena. Pot
em, z charakterystyczn dla siebie pyszakowato ci, Dinin rzuci przedmiot wysoko w powie
trze, zapa go i umie ci z powrotem w skrywajcej ciepo sakiewce. Na ten sygna drowy z br
gady Dinina zaoyy zaklte bety na niewielkie, trzymane jedn rk kusze i wymierzyy w wy
one wcze niej cele.
Co pity grzyb by wrzaskunem, a kada strzaa mie cia w sobie magiczny dweomer, ktry zagu
y ryk smoka.
- ...dwa... trzy - odlicza Dinin, pokazujc doni tempo, bowiem ze strefy magicznej ci

szy, ktra otaczaa jego wojska, nie wydostawa si aden d wik. Wyobrazi sobie brzk, kied
lni ciciw swej broni, posyajc strza w najbliszego wrzaskuna. Podobnie zrobili inni wo
u DeVir, likwidujc w ten sposb pierwsza lini alarmow.

* * *
W innej cz ci Menzoberranzan Opiekunka Malice, jej crki oraz cztery domowe kapanki sz
eregw ludu zebray si w osiem w witym krgu Lloth. Otoczyy wizerunek swej zej bogini, k
e wyrze biony na ksztat pajka o twarzy drowa i wezway Lloth, by pomoga im w zmaganiach.
Malice siedziaa przy gowie pajka, rozparta na krze le przeznaczonym do rodzenia. Obo
k niej stay Vierna i Briza, ktra trzymaa matk za rk.
Wybrana grupa piewaa chrem, czc swe energie w jeden ofensywny czar. Chwil p niej, kie
erna, mentalnie poczona z Dininem zrozumiaa, e pierwsza grupa znalaza si na swoich poz
ycjach, o mioosobowy krg Do'Urden wysa pierwsz fal mentalnej energii do domu rywali.
* * *

Opiekunka Ginafae, jej dwie crki i pi gwnych kapanek spo rd posplstwa zebray si w p
u gwnej kaplicy domu piciu stalagmitw. Zbieray si tu na modlitwy kadej nocy, od kiedy
piekunka Ginafae dowiedziaa si, e utracia ask Lloth. Ginafae zdawaa sobie spraw, jak
jest zniszczy jej dom, dopki nie znajdzie sposobu, by uagodzi Pajcz Krlow. W Menzobe
nzan byo sze dziesit sze innych domw, z ktrych dwadzie cia mogo odway si zaatakowa
y znajdowa si w tak niewygodnej pozycji. Osiem kapanek byo mocno zaniepokojonych, w
jaki sposb podejrzewajc, e nadchodzca noc pena bdzie wydarze.
Ginafae poczua to pierwsza, mro ny podmuch mylcych wrae, ktry spowodowa, e przerwaa s
itw o przebaczenie. Pozostae kapanki Domu DeVir patrzyy nerwowo na niezwyk min opiekun
i, szukajc jakiego wyja nienia.
- Zaatakowano nas - wyszeptaa do nich Ginafae, czujc ju tpy bl gowy powodowany przez k
apanki Domu Do'Urden.
* * *

Drugi sygna Dinina pobudzi onierzy-niewolnikw. Nadal wykorzystujc przewag zaskoczenia


icho ruszyli do ogrodzenia z grzybw i zaczli wycina w nim przej cie mieczami o szerok
ich ostrzach. Drugi potomek Domu Do'Urden patrzy z zadowoleniem, jak atwo jego onier
ze dostaj si na dziedziniec.
- Niezbyt dobrzy z was stranicy - wyszepta z sarkazmem do czerwonookich gargulcw na
wysokich cianach. Wcze niej tej nocy posgi wydaway si tak straszliwymi obrocami. Teraz
za po prostu bezradnie patrzyy.
Dinin spostrzeg, e w otaczajcych go onierzach ro nie zniecierpliwienie, z trudem powstr
zymywali dz krwi. Od czasu do czasu rozbyskao gdzie zaklcie obronne, ktre zabijao ua
iajcego je niewolnika, ale Dinin i inne drowy miay si tylko z takiego widoku. Pomnie
jsze rasy byy zwykym misem armatnim w armii Do'Urden. Jedynym powodem, dla ktrego pr
zyprowadzono gobliny do Domu DeVir byy puapki, ktre miay one uaktywni, oczyszczajc w t
en sposb drog dla elfw droww, prawdziwych wojownikw.
Ogrodzenie pado, a obrocy otrzsnli si z zaskoczenia. onierze Domu DeVir spotkali si z
ewolnikami na dziedzicu. Dinin wykona tylko lekki ruch doni i sze dziesiciu niecierpliw
ch droww wyskoczyo z ukrycia, po czym rzucio si w wir bitwy wymachujc broni i zaciskaj
zby.
Zatrzymali si jednak na sygna, pamitajc o zadaniu, ktre im przydzielono. Kady drow pos
iada pewne zdolno ci magiczne. Przywoanie kuli ciemno ci, takiej jak zastosowa Dinin prz
eciwko nied wiedzioukom, przychodzio z atwo ci nawet najndzniejsze-mu z nich. Tak stao
eraz, kiedy sze dziesiciu onierzy Domu Do'Urden obrzucio granice Domu DeVir kulami abso
lutnej czerni.
Pomimo powzitych rodkw ostrono ci czonkowie Domu Do'Urden wiedzieli, e ich atak obserwo
ao wiele par oczu. wiadkowie nie stanowili wikszego problemu, nie bd mogli ani chciel
i zidentyfikowa atakujcego domu. Ale zwyczaj i tradycja nakazyway, by zastosowano p
ewne dziaania maskujce, jako cz wojennej etykiety droww. W mgnieniu oka Dom DeVir zmie
ni si dla reszty miasta w czarn plam.
Rizzen stan za swoim najmodszym synem.
- Dobra robota - pokaza mu w jzyku migowym droww. - Na-Ifein wszed od tyu.

- atwe zwycistwo - odpowiedzia butnie Dinin. - O ile opiekunka Ginafae i jej kapanki
zostan utrzymane z daleka.
- Miej wiar w Opiekunk Malice - odrzek na to Rizzen. Poklepa syna po ramieniu i rusz
y wraz ze swoimi onierzami za zniszczone ogrodzenie z grzybw.
* * *

Wysoko ponad domem DeVir Zaknafein siedzia wygodnie na grzbiecie powietrznego sugi
Brizy i obserwowa toczc si poniej bitw. Ze swego punktu obserwacyjnego Zak mg widzie
ystko, co dziao si wewntrz krgu ciemno ci i sysze gosy z kuli magicznej ciszy. onier
na, pierwsi wojownicy, ktrzy dostali si do rodka, napotykali opr przy kadych drzwiach
i dostawali nie le w ko .
Nalfein i jego brygada, onierze Domu Do'Urden najlepiej zaznajomieni z magi, dostal
i si na tyy kompleksu przez dziur w ogrodzeniu. Uderzenia byskawic i magiczne kule k
wasu przecinay teraz dziedziniec, rac zarwno miso armatnie Do'Urden, jak i obrocw DeVi
.
Na przednim dziedzicu Rizzen i Dinin dowodzili najlepszymi wojownikami Domu Do'Ur
den. Bogosawiestwo Lloth pozostawao przy jego domu, dostrzeg Zak, kiedy bitwa rozgorz
aa na dobre, bowiem ciosy onierzy Domu Do'Urden spaday szybciej i celniej ni ciosy ic
h przeciwnikw. Po kilku minutach bitwa przeniosa si do wntrza piciu kolumn.
Zak otrzsn si z magicznego chodu i ponagli powietrznego wierzchowca do dziaania. Pomkn
nim w d, a potem zeskoczy kilka stp nad tarasem otaczajcym ostatnie pitro centralnej
kolumny. Natychmiast ruszyo w jego stron dwoje stranikw.
Zawahali si chwil, prbujc dostrzec prawdziw form tej niewyra nej, szarej plamy - zbyt d
o.
Nigdy nie syszeli o Zaknafeinie Do'Urden. Nie wiedzieli, e patrz w oczy mierci.
Zak machn biczem, apic w ptl gardo kobiety, drug doni wykonujc seri zason i pchn
zn z rwnowagi. Zak zakoczy ycie obojga jednym szybkim ruchem, zrzucajc kobiet z tarasu
szarpniciem bicza i kopic mczyzn w twarz tak, e pody za sw towarzyszk na podog j
Zak znalaz si w rodku, gdzie spotka nastpnego stranika... lecz spotkanie byo krtkie.
Zak przemyka wzdu rze bionej ciany, a jego ciao zlewao si doskonale z chodnym kamieni
erze Domu DeVir biegali wszdzie dookoa, prbujc da jaki odpr napastnikom, ktrzy zajli
jnisze poziomy kadej z wie, a dwie z nich znalazy si w ich rkach w cao ci.
Zak nie przejmowa si nimi. Odci si od szczku adamantyto-wych ostrzy, wykrzykiwanych ro
zkazw i miertelnych wrzaskw, koncentrujc si za to na d wiku, ktry mia go zaprowadzi
: zgodnym, gorczkowym piewie.
Znalaz pusty korytarz prowadzcy do rodka kolumny, ktrego ciany ozdobione byy pajczymi
ze bami. Podobnie jak w Domu Do'Urden korytarz ten koczy si podwjnymi, bogato zdobiony
mi drzwiami, w ktrych dekoracjach dominoway motywy pajcze.
- To musi by tutaj - wymamrota do siebie Zak, nacigajc na gow kaptur.
Olbrzymi pajk wyszed ze swego ukrycia prosto na niego.
Zak rzuci si na ziemi i kopn istot od spodu, jednocze nie toczc si po ziemi. Potem wb
swj miecz w bulwiaste ciao potwora. Klejcy pyn ochlapa fechmistrza od stp do gw, a pa
zybko upad na podog.
- Tak - wyszepta Zak, wycierajc twarz z krwi pajka. - To musi by tutaj. - Wcign martwe
o potwora z powrotem do kryjwki i prze lizn si obok niego, majc nadziej, e nikt nie za
ich krtkiego starcia.
Po d wiku uderzajcych o siebie mieczy Zak pozna, e walka niedugo przeniesie si na to pi
o. Dom DeVir zorganizowa jednak wreszcie obron i powstrzymywa na razie napastnikw.
- Teraz, Malice - wyszepta Zak, majc nadziej, e dostrojona do niego Briza poczuje je
go niecierpliwo . - Nie sp nijmy si!
* * *
W przedsionku kaplicy Domu Do'Urden Malice i jej pomocnice toczyy brutaln walk z ka
pankami Domu DeVir. Lloth syszaa ich modlitwy wyra niej ni bagania ich przeciwniczek, o
bdarzajc kapanki Do'Urden silniejszymi czarami w tej psychicznej rozgrywce. Z atwo ci
zmusiy swe rywalki do przej cia do obrony. Jedna ze sabszych kapanek krgu DeVir zostaa
powalona przez mentalny cios Brizy i leaa teraz martwa na pododze tu obok stp Opiekun
ki Ginafae.

Przewaga zacza jednak powoli topnie i zmagania stay si wyrwnane. Opiekunka Malice, zma
gajc si z blami nadchodzcego porodu, nie moga utrzyma koncentracji, a bez jej gosu cza
y krgu znacznie osaby.
U jej boku staa potna Briza, ktra ciskaa do matki z tak si, e odpyna z niej ca
na -jedyny chodny punkt na rozpalonym ciele elfki. Briza spojrzaa na kpk biaych wosw n
czubku gowy rodzcego si dziecka i ocenia czas do zakoczenia porodu. Tej techniki zmi
eniania blu porodowego na ofensywny czar nigdy jeszcze nie prbowano, chyba tylko w
legendach, a Briza wiedziaa, e czas moe okaza si czynnikiem decydujcym.
Szeptaa do ucha matki, wypowiadajc sowa miertelnej inkantacji.
Opiekunka Malice powtarzaa gucho sowa czaru, z trudem apic oddech i przemieniajc cierp
ienie w ofensywn moc.
- Dinnen douward ma brechen tol - zawodzia Briza.
- Dinnen douward... maaa... brechen tol! - wyjczaa Malice, tak bardzo starajc si prz
ezwyciy bl, e przegryza jedn z cienkich warg.
Pojawia si gwka dziecka, tym razem wyra niej, i nie schowaa si z powrotem.
Briza trzsa si i sama z trudem przypominaa sobie sowa inkantacji. Wyszeptaa ostatnie s
wa do ucha matki, niemal obawiajc si ich nastpstw.
Malice nabraa oddechu i skupiaa ca sw odwag. Czua ukucia czaru niemal tak wyra nie, j
urcze porodowe. Swym stojcym wok posgu crkom wydawaa si by czerwon plam rozpalonej
ja niejc rwnie wyra nie jak gotujca si woda.
- Abec - zacza opiekunka czujc, jak napicie ro nie niemal do granic moliwo ci. -Abec - P
czua jak jej skra si rozrywa, gdy nagle gowa jej dziecka wydostaa si z niej w cao ci.
zua nag ekstaz porodu. - Abec di'n'a'BREG DOUWARD! - krzykna Malice, odpychajc od sieb
e straszliwy bl w ostatniej eksplozji magicznej mocy, ktra powalia na ziemi pozostae
siedem kapanek.
* * *

Podmuch magicznej mocy, wzmocniony uniesieniem Malice, uderzy prosto w kaplic Domu
DeVir, roztrzaska na kawaki posg Lloth, powygina podwjne drzwi w pasy poskrcanego met
alu oraz rzuci Opiekunk Ginafae i jej pomocnice na podog.
Zak potrzsn gow z niedowierzaniem, kiedy tu obok niego przeleciao skrzydo drzwi.
- Cakiem nie le, Malice - u miechn si i wpad do pomieszczenia. Patrzc w infrawizji szyb
rozpozna sytuacj i policzy znajdujce si w pozbawionym wiata pomieszczeniu osoby. Wszys
kie staray si wsta z ziemi, a ich ubrania byy podarte na strzpy. Raz jeszcze potrzsajc
gow nad moc Malice, Zak nacign kaptur na twarz.
Trzask bicza by jedynym wytumaczeniem, jakie przedstawi, kiedy roztrzaskiwa pod stop
ami malek szklan kul. Rozbia si, a ze rodka wypado malekie ziarenko, ktre Briza prz
na takie wa nie okazje, ziarenko, ktre wiecio wiatem dnia.
Dla oczu przyzwyczajonych do ciemno ci, dostrojonych do widzenia ciepa, podobny bysk
jawi si jako o lepiajcy wybuch cierpienia. Okrzyki blu, ktre wydaway kapanki, tylko p
gay Zakowi w jego misji, a za kadym razem, kiedy jego miecz zatapia si w ciele drowk
i, Zak u miecha si szeroko pod swoim kapturem.
Usysza pierwsze sowa czaru wypowiadane w innej cz ci pomieszczenia i domy li si, e kt
ir dosza do siebie na tyle, e moe sta si niebezpieczna. Fechmistrz nie potrzebowa jedn
ak oczu, by wycelowa i po chwili jego bicz wyrwa Opiekunce Ginafae jzyk z ust.
* * *

Briza umie cia noworodka na plecach pajczego posgu i uniosa ceremonialny sztylet, zatr
zymujc na chwil rami, by spojrze z podziwem na to dzieo okrutnego rzemiosa. Jego rkoje
konana bya na podobiestwo pajczego korpusu, ktrego osiem ng, rze bionych tak, e wyglda
pokryte woskami, byo wykrzywionych i suyo jako ostrza. Briza uniosa bro nad piersi n
rodka.
- Nadaj dziecku imi - powiedziaa do matki. - Pajcza Krlowa nie przyjmie ofiary, je li
dziecko nie bdzie miao imienia!
Opiekunka Malice potrzsna gow, prbujc poj, co mwi jej crka. Opiekunka po wicia c
narodzin i zakoczenia czaru i teraz nie pojmowaa, co si wok niej dziao.
- Nazwij dziecko! - rozkazaa Briza, pragnc nakarmi sw wygodnia bogini.

* * *

- Zblia si koniec - powiedzia Dinin swojemu bratu, kiedy spotkali si na najniszym pitr
ze jednego z mniejszych filarw Domu DeVir. - Rizzen niemal dosta si na sam gr, a Zakna
fein wykona ju chyba swe mroczne zadanie.
-Wielu onierzy Domu DeVir przeszo ju na nasz stron -odrzek Nalfein.
- Ujrzeli koniec - roze mia si Dinin. - Nasz dom nada si dla nich rwnie dobrze jak inn
y, a dla prostaczkw za aden z nich nie warto umiera. Wkrtce zakoczymy nasze zadanie.
- Tak szybko, e nikt nawet nie zauway - powiedzia Nalfein. -Teraz Do'Urden, Daermon
N'a'shezbaernon stanie si Dziewitym Domem Menzoberranzan i do diaba z DeVir!
- Uwaga! - wykrzykn nagle Dinin, z rosncym przeraeniem patrzc przez rami swego brata.
Nalfein zareagowa byskawicznie, odwracajc si, by stawi czoo niebezpieczestwu i tym sam
m pozostawiajc prawdziwe niebezpieczestwo za sob. Dokadnie w chwili, kiedy Nalfein d
omy li si, e zosta zdradzony, miecz Dinina wbi si w jego plecy. Dinin pooy gow na
ata i dotkn swoim policzkiem jego policzka. Patrzy, jak z oczu Nalfeina ucieka iski
erka ciepa.
- Tak szybko, e nikt nawet nie zauway - sykn Dinin, powtarzajc wcze niejsze sowa brata.
Pozwoli martwemu ciau upa u swoich stp.
- Teraz Dinin jest najstarszym synem Domu Do'Urden i do diaba z Nalfeinem.

* * *
- Drizzt - szepna Opiekunka Malice. - Bdzie si nazywa Drizzt.
Briza zacisna sztylet w doni i rozpocza rytua.
- Krlowo Pajkw, przyjmij to dzieci - wyrecytowaa. Uniosa sztylet do ciosu. - Dajemy ci
Drizzta Do'Urden jako zapat za nasze wspaniae zwy. . .
- Czekaj! - krzykna Maya. Poczenie my lowe z jej bratem Nalfeinem zostao gwatownie prze
wane. Mogo to znaczy tylko jedno. - Nalfein nie yje - ogosia. - Dziecko nie jest ju tr
zecim yjcym synem.
Vierna spojrzaa z zaciekawieniem na siostr. Dokadnie w chwili, kiedy Maya poczua, e N
alfein umar, Vierna poczua u Dinina bardzo silne emocje. Rado ? Vierna uniosa smuky pal
ec do ust, zastanawiajc si, czy Dininowi udao si zabjstwo.
Briza cigle staa nad dzieckiem, pragnc odda jego ycie Lloth. cisna mocno sztylet i zn
zpocza rytua.
- Obiecay my Pajczej Krlowej trzeciego yjcego syna - ostrzega Maya. - I dostaa go.
- Ale nie w ofierze - spieraa si Briza.
Vierna wzruszya ramionami. - Je li Lloth przyja Nalfeina, oznacza to, e go dostaa. Kole
jna ofiara mogaby wywoa gniew Pajczej Krlowej.
- Ale je li nie damy jej tego, co obiecay my, bdzie jeszcze gorzej ! - nalegaa cigle Bri
za.
- To zakocz, co zacza - powiedziaa Maya.
Briza znowu chwycia mocniej sztylet i zacza rytua od nowa.
- Powstrzymaj swe rami - rozkazaa Opiekunka Malice, poprawiajc si na krze le. - Lloth
jest zadowolona. Osigny my zwycistwo. Powitajcie zatem swego brata, najnowszego czonka
Domu Do'Urden.
- Kolejny mczyzna - skomentowaa Briza ze zrozumiaym obrzydzeniem, odsuwajc si od posgu
i od dziecka.
- Nastpnym razem pjdzie nam lepiej - u miechna si Opiekunka Malice, cho zastanawiaa si
y w ogle bdzie nastpny raz. Pite stulecie jej ycia dobiegao wa nie koca, a elfy drowy
et mode, nie byy szczeglnie podne. Briza urodzia si, gdy Malice miaa zaledwie sto lat,
ale przez nastpne czterysta lat na wiat przyszo tylko picioro dzieci. Nawet to niemo
wl, Drizzt, byo niespodziank, a Malice wtpia, czy kiedykolwiek jeszcze da ycie nowej i
stocie.
- Do ju tych rozwaa - wyszeptaa do siebie Malice, czujc si zupenie wyczerpana. - Bd
zcze na nie odpowiedni moment - opada z powrotem na krzeso i pogrya si w miych i okrut
ie przyjemnych snach o rosncej wadzy.
* * *
Zaknafein przeszed przez centralny filar kompleksu DeVir, z mieczem wygodnie przy
pitym do pasa i z kapturem w doni. Gwar bitewny sab stopniowo, wskazujc, e walka dobie

ga ju koca. Dom Do'Urden zwyciy, dziesity dom pokona czwarty, teraz po/ostao ju tylk
n dowody i wiadkw. Grupa pomniejszych kapanek przemierzaa pole bitwy, niosc pomoc rann
m Do'Urden i zmuszajc trupy do powstania, by same mogy oddali si z miejsca zbrodni.
W Domu Do'Urden te ciaa, ktre nie s zbytnio uszkodzone, zostan oywione, by nadal suy
m panom.
Zak odwrci gow i otrzsn si wyra nie, kiedy kapanki przechodziy z komnaty do komnaty
mi rs rzd maszerujcych zombie Do'Urden.
Cho Zak patrzy na t grup z niesmakiem, nastpna bya jeszcze gorsza. Dwie kapanki Do'Urd
n prowadziy oddzia onierzy i stosujc czar wykrywania wskazyway miejsca, gdzie ukryli s
i ywi DeVir. Jedna zatrzymaa si w korytarzu zaledwie kilka krokw od Zaka. Palce miaa w
ycignite przed siebie, jakby trzymaa si jakiej nici, jakby jaka makabryczna rdka wsk
jej drog do ywego, drowiego ciaa.
- Tam! - oznajmia, wskazujc fragment ciany. onierze skoczyli w tym kierunku niczym st
ado wygodniaych wilkw i przedarli si przez tajne drzwi. Za nimi, w niewielkim pomies
zczeniu kryy si dzieci domu DeVir. Dzieci szlachcicw, nie zwykego posplstwa, zatem ni
e mona ich byo wzi ywcem.
Zak przyspieszy kroku, by jak najszybciej znale si z dala od tego miejsca, ale wyra ni
e usysza rozpaczliwe krzyki dzieci, kiedy onierze koczyli dziea. Zak zacz biec. Wybie
a rogu, niemal zderzajc si z Rizzenem i Dininem.
- Nalfein nie yje - oznajmi Rizzen.
Zak natychmiast spojrza na modszego syna Do'Urden.
- Zabiem onierza DeVirw, ktry to zrobi - zapewni go Di-nin, nie ukrywajc nawet pysza
ego u mieszku.
Zak y ju niemal od czterystu lat i z pewno ci dobrze si orientowa w zwyczajach stosowan
ch przez sw ambitn ras. Ksicy bracia weszli do budynku wraz z ostatnimi wojownikami, a
midzy nimi i wrogiem by gruby mur tarcz i mieczy. W chwili kiedy zobaczyli pierws
zego drowa z Domu DeVir, wikszo przeciwnikw zdya ju przej na stron Domu Do'Urden.
y ktrykolwiek z braci w ogle widzia walk przeciwko DeVirom.
- Opowie o rzezi w sali modlitewnej obiega ju onierzy -powiedzia Rizzen fechmistrzowi.
Spisae si jak zwykle doskonale -jak zwykli my oczekiwa.
Zak spojrza na opiekuna z pogard i poszed dalej, przeszed przez gwn bram i zanurzy s
ok witu Menzoberranzan. Rizzen by kolejnym partnerem Malice, jednym z wielu i niki
m wicej. Kiedy Malice z nim skoczy albo ode le go z powrotem w szeregi zwykych onierzy,
odbierajc mu prawo do nazwiska Do'Urden, albo pozbdzie si go. Zak nie musia okazywa m
u szacunku.
Wyszed poza ogrodzenie z grzybw i uda si na najwyszy punkt obserwacyjny, jaki udao mu
si znale . Kilka chwil p niej patrzy z podziwem na procesj armii Do'Urden, opiekuna i sy
a, onierzy i klerykw, na sznur dwch tuzinw zombie, ktrzy podali z powrotem do domu. S
cili i pozostawili za sob cae miso armatnie, ale szereg, ktry opuszcza ruiny Domu DeV
ir by duszy ni ten, ktry wszed do nich tej nocy. Kady zabity tej nocy niewolnik zosta
stpiony przez dwch z domu DeVir, a pidziesiciu lub wicej onierzy droww, okazujc typ
wojej rasy lojalno , przeszo na stron napastnikw. Zdrajcy ci zostan przesuchani - magic
nie - przez kapanki Domu Do'Urden, ktre sprawdz ich prawdziwe zamiary.
Przejd ten sprawdzian co do jednego. Elfy drowy byy istotami walczcymi o przetrwani
e, a nie zasady. onierzom da si nowe imiona i zatrzyma w Domu Do'Urden przez kilka
miesicy, dopki upadek domu DeVir nie stanie si star i zapomniana opowie ci.
Zak nie poszed za nimi od razu. Wyci sobie drog przez grzyby i znalazszy cichy zaktek,
pooy si na dywanie z mchu, spogldajc na wieczny mrok skrywajcy sklepienie jaskini - i
na wieczny mrok wasnego istnienia.
Zrobiby roztropnie, gdyby si nie odzywa. By w kocu intruzem w najpotniejszej cz ci mi
Pomy la o wiadkach, ktrzy mogliby usysze jego sowa, o tych samych, ktrzy mogli widzie
dek Domu DeVir, ktrzy z caego serca cieszyli si ze spektaklu. Zak nie mg jednak milcz
e po rzezi, jak ujrzaa ta noc. Jego krzyk uoy si w modlitw do boga, ktrego imienia n
nie zna.
- Jakim miejscem jest wiat, w ktrym yj. Jak mroczn ziemi nawiedzi mj duch? - wyszept
g, ktr od zawsze nosi gboko w sobie. - W wietle widz mojskr jako czarn. W ciemno
ewu, ktrego nie mog poskromi. Gdybym mia odwag odej , opu ci to miejsce albo wasne y
otwarcie wystpi przeciwko zu tego wiata, przeciwko wasnym pobratymcom, by szuka ycia,
ktre nie zmienia si w zo i ktre, jak ywi nadziej, gdzie na mnie czeka. Zw mnie Zakna
Do'Urden, cho nie jestem drowem, przez swe czyny lub z wyboru. Niech dowiedz si, ki

m jestem naprawd. Niech ich gniew spadnie na te stare ramiona, ktre ju uginaj si od c
iaru beznadziei Menzoberranzan.
Lekcewac konsekwencje, fechmistrz wsta z ziemi i krzykn - Menzoberranzan, czym do dia
ba jeste ?!
Chwil p niej, kiedy echo nie przynioso adnej odpowiedzi od strony milczcego miasta, Zak
strzsn resztki chodu ze swego zmczonego ciaa. Poczu niejak ulg, kiedy poklepa si
ktry mia zawieszony u pasa - narzdziu, ktrym wyrwa jzyk z ust matki opiekunki.

3
Oczy dziecka

Masoj, mody ucze - co na tym etapie jego kariery czarodzieja oznaczao, i by jedynie s
prztaczem, opar si na swojej miotle i obserwowa, jak Alton DeVir przechodzi przez dr
zwi do najwyszej komnaty spirali. Masoj niemal czu sympati dla studenta, ktry musia t
am wej i stan twarz w twarz z Pozbawionym Twarzy.
Czu rwnie podniecenie, poniewa wiedzia, e fajerwerki, jakie zaiskrz pomidzy Altonem a

go mistrzem bez twarzy, bd warte ogldania. Wrci do zamiatania, wykorzystujc miot jako
mwk do zblienia si bardziej do drzwi.
- Zayczye sobie mojej obecno ci, Mistrzu Pozbawiony Twarzy - powtrzy Alton DeVir, trzym
ajc jedn do przed twarz i mrugajc, bo walczy z jaskrawym blaskiem trzech wiec. Alton
enis niespokojnie ciar ciaa z jednej stopy na drug, stojc w zacienionych drzwiach komn
ty.
Garbic si, Pozbawiony Twarzy przez cay czas sta odwrcony plecami do modego DeVira. Lep
iej zaatwi to czysto, przypomnia sobie. Wiedzia jednak, e czar, ktry wa nie przygotowu
zabije Altona, zanim student zda sobie spraw z losu swej rodziny, zanim Pozbawio
ny Twarzy zdoa wykona ostatnie instrukcje Dinina Do'Urden. Zbyt wiele wisiao na wosk
u. Lepiej zaatwi to czysto.
- Zay... - zacz znw Alton, lecz roztropnie wstrzyma swe sowa i stara si odgadn sytu
ed ktr stan. Niezwyke byo zosta wezwanym do prywatnych komnat mistrza Akademii, zanim
dyy si w ogle zacz dzisiejsze lekcje. Gdy Alton otrzyma wiadomo , obawia si, e w
na jednej ze swoich lekcji. Byaby to miertelna pomyka w Sorcere, Alton by tak blisko
ukoczenia szkoy, lecz niech zaledwie jednego mistrza moga pooy temu kres.
Powodzio mu si do dobrze w lekcjach z Pozbawionym Twarzy, a nawet wierzy, e ten tajemn
iczy mistrz go ceni. Czy to wezwanie mogo po prostu mie na celu zoenie gratulacji pr
zed zbliajcym si ukoczeniem szkoy? Raczej nie, mimo swoich nadziei zda sobie spraw Alt
n. Mistrzowie Akademii droww nieczsto gratulowali studentom.
Wtedy Alton usysza cichy piew i zauway, e mistrz jest w rodku rzucania czaru. Usysza
bie krzyk oznaczajcy co nieprawidowego, co w tej caej sytuacji, co nie pasowao do cis
zwyczajw Akademii. Alton ustawi pewnie stopy i napi mi nie, podajc za rad motta, kt
ijane w my li kadego studenta Akademii, przykazaniem, ktre utrzymywao drowy przy yciu
w spoeczestwie tak po wiconym chaosowi: Bd przygotowany.
* * *

Drzwi eksplodoway przed nim, zasypujc pomieszczenie odamkami kamienia i rzucajc Maso
ja plecami na cian. Gdy ujrza Al-tona DeVir wydostajcego si chwiejnym krokiem z komna
ty, poczu, e przedstawienie byo warte zarwno naraenia si na niebezpieczestwo, jak i no
ego zadrapania na ramieniu. Z plecw i lewej rki studenta unosiy si kby dymu, za na szl
checkiej twarzy DeVira widnia obraz najwikszego przeraenia i blu, jakie Masoj kiedyk
olwiek widzia.
Alton potkn si i zamacha gwatownie nogami, z desperacj starajc si uzyska troch prze
pomidzy sob a morderczym mistrzem. Udao mu si min drzwi prowadzce do nastpnej, nisz
mnaty, gdy Pozbawiony Twarzy pojawi si w roztrzaskanych drzwiach.
Mistrz zatrzyma si i przekl swj niecelny atak, zastanawiajc si jednocze nie nad najlep
m sposobem zastpienia drzwi. - Posprztaj to! - warkn na Masoja, ktry znw opiera si ni
ale domi na czubku mioty, pooywszy na nich podbrdek.
Masoj posusznie opu ci gow i zacz zamiata kamienne odamki. Podnis jednak wzrok, gdy
ny Twarzy go mija i ostronie ruszy za mistrzem.
Alton nie by w stanie uciec, a widok ten bdzie zbyt dobry, by mona go byo opu ci.
* * *

Trzecie pomieszczenie, prywatna biblioteka Pozbawionego Twarzy, byo najja niejsz kom
nat w spirali, na kadej cianie pony tuziny wiec.
- Szlag niech trafi to wiato - sykn Alton, prbujc odegna sprzed oczu rozmazane plamy i
dosta si do przedsionka siedziby Pozbawionego Twarzy. Gdyby udao mu si wydosta z wiey
i wyj na dziedziniec Akademii, moe zdoaby uratowa ycie.
wiatem Altona bya ciemno Menzoberranzan, ale Pozbawiony Twarzy, ktry spdzi tak wiele d
iesicioleci przy wietle wiec, przyzwyczai oczy do uywania wiata, a nie ciepa.
Sala wej ciowa zastawiona bya krzesami i skrzyniami, ale pona w niej tylko jedna wieca,
a Alton widzia wystarczajco dobrze, by omija wszelkie przeszkody. Podbieg do drzwi i
chwyci cik klamk. Obrcia si atwo, ale kiedy Alton prbowa wyj , bysk niebieskiej
o na podog.
- Do diaba z tym miejscem - sykn Alton. Drzwi byy magicznie chronione. Zna czar, ktrym
otwierao si takie magiczne drzwi, ale wtpi, by jego magia bya wystarczajco silna, eby
rozproszy czar mistrza. Po rd caego zamieszania i strachu sowa zaklcia koatay mu si b

e po gowie, zmieniajc si w niemoliwy do odczytania bekot.


- Nie uciekaj, DeVir - rozleg si z innej komnaty gos Pozbawionego Twarzy. - Nie prz
eduaj swych mk!
- Do diaba rwnie z tob - odpowiedzia szeptem Alton. Zapomnia o gupim czarze. Nigdy nie
przychodzi mu na my l, kiedy byo trzeba. Rozejrza si po pomieszczeniu, szukajc innych m
oliwo ci.
Po chwili spostrzeg co niezwykego w poowie wysoko ci bocznej ciany, w pustym miejscu mi
zy dwiema wielkimi szafami. Alton cofn si o kilka krokw, by zobaczy osobliwo pod lepsz
m ktem, ale odkry, e znalaz si w krgu wiata wiecy, gdzie oczy mogy dostrzega jedno
ienie podczerwieni, jak i zwyke barwy i ksztaty.
Potrafi odrni jedynie fragment ciany rnicy si nieco temperatur od reszty kamiennego
Inne drzwi? Alton mg tylko mie nadziej, e odgad prawidowo. Skierowa si raz jeszcze n
k pokoju, stan dokadnie na wprost tajemniczego fragmentu ciany i zmusi swoje oczy, by
ze spektrum podczerwieni przestawiy si na postrzeganie zwykego wiata.
Kiedy jego oczy wreszcie si dostroiy, widok, ktry ujrzay, bardzo zaskoczy modego DeVir
a. Nie zobaczy adnych drzwi ani przej cia do innej komnaty. Patrzy za to na siebie i
cz pokoju, w ktrym sta. Alton nigdy jeszcze w cigu swego pidziesiciopicioletniego
widzia czego podobnego, ale sysza, jak mistrzowie Sorcere mwi o takich rzeczach. To by
lustro.
Odgosy z pooonej wyej komnaty przypomniay Altonowi, e Pozbawiony Twarzy jest tu za nim
Nie mia czasu na wahanie. Opu ci gow i ruszy prosto w stron lustra.
Moe byy to drzwi teleportujce do innej cz ci miasta, a moe zwyke przej cie do kolejnej
naty. A moe, pomy la Alton, bya to midzywymiarowa brama, ktra przeniesie go do dziwnego
i nieznanego wiata!
Kiedy zbliy si do tego cudownego przedmiotu, pchao go do przodu oczekiwanie wspaniaej
przygody - potem czu jedynie uderzenie, sypice si szko i zwyk kamienn cian.
Zreszt, moe to byo po prostu zwyke lustro.
* * *

- Spjrz na jego oczy - wyszeptaa Vierna do Mayi, kiedy oglday najnowszego czonka Domu
Do'Urden.
Oczy dziecka rzeczywi cie byy godne uwagi. Cho patrzyo ono na wiat dopiero od niecaej g
odziny, jego oczy biegay z zaciekawieniem na wszystkie strony. Wida w nich byo wpra
wdzie charakterystyczn iskierk mwic, e oczy widz w podczerwieni, jednak znajoma czerwi
tczwek zamana bya odcieniem niebieskiego, ktre to poczenie dawao niesamowity fiolet.
- lepy? - zastanawiaa si Maya. - Moe jednak bdzie musia zosta po wicony Pajczej Krl
Briza spojrzaa na nie z zaciekawieniem. Mroczne elfy nie pozwalay y dzieciom posiada
jcym jakie fizyczne uomno ci.
- Nie jest lepy - odpowiedziaa Vierna, przesuwajc doni nad twarz dziecka i rzucajc w c
spojrzenie obu swym siostrom. -Patrzy na moje palce.
Maya zobaczya, e jej siostra mwi prawd. Zbliya twarz do dziecka, przygldajc si jego
ym oczom.
- Co widzisz, Drizzcie Do'Urden? - zapytaa cicho, nie tyle chcc okaza dziecku czuo , il
e nie chcc przeszkadza jego matce, ktra odpoczywaa na krze le obok gowy kamiennego posg
.
- Co takiego widzisz, czego reszta z nas nie dostrzega?
* * *

Szko trzeszczao pod stopami Altona, zadajc jeszcze gbsze rany, kiedy przenosi ciar ci
prbujc si podnie . Co za rnica, pomy la.
- Moje lustro! - usysza ryk Pozbawionego Twarzy i zobaczy rozw cieczonego mistrza sto
jcego tu nad nim.
Jake wielki wydawa si. teraz Altonowi! Wielki i potny, zasania zupenie wiato wiecy
posta bya dziesiciokrotnie powikszona w oczach bezbronnej ofiary przez sam obecno w ty
miejscu.
Nastpnie Alton poczu rozlewajc si wszdzie kleist substancj, ktra zacza pokrywa ws
fy, ciany i samego Alto-na. Mody DeVir prbowa podnie si z podogi, uciec, ale czar Poz
ionego Twarzy zacz ju dziaa, uwizi go niczym much w pajczej sieci.

- Najpierw moje drzwi - rykn na niego Pozbawiony Twarzy. -A teraz moje lustro! Czy
wiesz, ile trudw kosztowao mnie zdobycie tak rzadkiego urzdzenia?
Alton porusza gow na boki, lecz nie w odpowiedzi na pytanie, tylko prbujc uwolni choci
a gow od wicej go substancji.
- Dlaczego nie stane spokojnie i nie pozwolie , bym zakoczy wszystko w czysty sposb? grzmia Pozbawiony Twarzy, wyra nie zdegustowany.
- Dlaczego? - wysepleni Alton, wypluwajc z ust kawaek pajczyny. - Dlaczego chcesz mn
ie zabi?
- Bo stuke mi lustro! - wypali mistrz.
To oczywi cie nie miao adnego sensu - lustro potuko si ju po pierwszym ataku - ale dla
istrza, przypuszcza Alton, nie musiao to mie ani za grosz sensu. Alton wiedzia, e jes
t w beznadziejnej sytuacji, ale nadal prbowa rozproszy uwag przeciwnika.
- Syszae o moim domu, o Domu DeVir - powiedzia. - Czwarty w mie cie. Opiekunka Ginafae
nie bdzie zachwycona. Wysoka kapanka zawsze dowiaduje si prawdy o takich sytuacjac
h.
- Dom DeVir? - Pozbawiony Twarzy roze mia si. Moe zreszt cierpienia, ktrych zada Dini
Urden, da si jeszcze zorganizowa? Alton potuk mu lustro!
- Czwarty dom! - sykn Alton.
- Gupi szczeniaku - roze mia si Pozbawiony Twarzy. - Dom DeVir ju nie istnieje, ani cz
warty, ani czterdziesty czwarty, ani aden.
Alton osun si, cho sieci prboway utrzyma go w poprzedniej pozycji. O czym mistrz papla
- Wszyscy nie yj- cign Pozbawiony Twarzy. - Opiekunka Ginafae widzi teraz Lloth duo wy
ra niej. - Przeraenie widoczne na twarzy Altona wyra nie ucieszyo zdeformowanego mistr
za. -Wszyscy martwi - powtrzy. - Oprcz biednego Altona, ktry yje, by posucha o nieszcz
ym wypadku swej rodziny. Zaraz ulymy jego cierpieniom! - Pozbawiony Twarzy podnis r
amiona, by rzuci czar.
- Kto? - krzykn Alton.
Pozbawiony Twarzy zatrzyma si, najwyra niej nie rozumiejc.
- Ktry dom to zrobi? - wyja ni skazany na mier ucze. - Albo ktre domy zawizay spisek
ubi DeVir?
- Ach, powiniene wiedzie - odrzek mistrz zachwycony sytuacj. - Chyba masz prawo pozn
a prawd, zanim przyczysz si do swoich krewnych w krainie mierci. - U miech sta si sze
w miejscu, gdzie kiedy byy jego usta.
- Ale stuke moje lustro! - rykn mistrz. - Umieraj, gupcze! Sam znajd odpowiedzi!
Pier Pozbawionego Twarzy zadraa nagle, a potem konwulsyjny dreszcz wstrzsn caym jego c
aem. Mistrz wymamrota przeklestwo w jzyku, ktrego ucze nigdy nie sysza. Jaki straszl
zar przygotowa dla niego, tak zowrogi, e jego inkantacja uoona bya w jzyku, ktrego Al
nie rozumia, tak niewypowiedzianie zy, e nawet wymwienie go zdawao si by trudne dla c
arownika. Nagle Pozbawiony Twarzy przewrci si na ziemi i umar.
Alton spojrza z oszoomieniem na miejsce, gdzie kaptur mistrza czy si z jego paszczem i zobaczy lotki betu. Alton patrzy przez chwil, jak zatruta bro dry od siy uderzenia,
potem skierowa spojrzenie na rodek pokoju, gdzie spokojnie sta sprztacz.
- wietna bro, Pozbawiony Twarzy! - wykrzykn Masoj, obracajc w doniach dwurczn kusz.
Altonowi nieprzyjemny u miech i naoy na ciciw kolejn strza.
* * *

Opiekunka Malice podniosa si z krzesa i stana chwiejnie na wasnych nogach.


- Z drogi! - sykna do swoich crek.
Maya i Vierna odskoczyy od posgu i od dziecka.
- Spjrz na jego oczy, Matko Opiekunko - odwaya si odezwa Vierna. - S niezwyke.
Opiekunka Malice przyjrzaa si uwanie dziecku. Wszystko byo chyba w porzdku, i dobrze,
bowiem po mierci Nalfeina trudno bdzie Drizztowi zastpi tak warto ciowego syna.
- Oczy - powtrzya Vierna.
Opiekunka posaa jej mordercze spojrzenie, ale pochylia si, by zobaczy, o co chodzio je
j crce.
- Purpurowe? - powiedziaa zaskoczona Malice. Nigdy nie syszaa o czym podobnym.
- Nie jest lepy - powiedziaa szybko Maya, widzc na twarzy swej matki wahanie.
- Daj mi wiec - rozkazaa Opiekunka Malice. - Zobaczmy, jak wygldajjego oczy w wiecie w
ata.

Maya i Vierna ruszyy w stron witej szafki, ale Briza zastpia im drog.
- Tylko wysoka kapanka moe dotyka witych przedmiotw -powiedziaa tonem, ktry niebezpie
ie zbliy si do gro by. Odwrcia si gwatownie, signa do szafki i wyja z niej wypalo
Kleryczki zasoniy twarze, a Opiekunka Malice rozsdnie pooya do na oczach dziecka, kie
Briza zapalaa wiec. Dawaa tylko maleki pomie, ale dla oczu droww wyglda on jak o le
uch.
- Daj j tutaj - powiedziaa Malice po chwili przyzwyczajania si do wiata. Briza zbliya
ec do Drizzta, a Malice powoli odsuna do.
- Nie pacze - zauwaya Briza, zaskoczona, e dziecko bez krzyku znosi takie ostre wiato.
- Znowu purpura - wyszeptaa Opiekunka, nie zwracajc uwagi na sw crk. - Oczy dziecka s
purpurowe w obu wiatach.
Vierna wstrzymaa oddech, kiedy raz jeszcze spojrzaa na swego maego braciszka i jego
uderzajco lawendowe tczwki.
- To twj brat - przypomniaa jej Malice, domy lajc si po westchnieniu Yierny, co moe si
darzy. - Kiedy doro nie i te oczy tak na ciebie spojrz, pamitaj, e to twj brat.
Vierna odwrcia si, z trudem powstrzymujc si od odpowiedzi, ktrej potem mogaby aowa.
nia, ktre Malice odbywaa z kadym niemal mczyzn z domu Do'Urden i innymi, ktrych udao
ej wywabi z ich domw, byy niemal legendarne w Menzoberranzan. Kim bya, by przypomina
o poprawnym zachowaniu i normach? Vierna zagryza wargi i miaa nadziej, e ani Briza,
ani Malice nie czytay w tej chwili jej my li.
W Menzoberranzan za takie plotkarskie my li o wysokiej kapance, niezalenie od tego,
czy byy prawd, czy te nie, otrzymywao si bolesn kar.
Jej matka zmruya oczy i Vierna poczua si, jakby zostaa zdemaskowana. - Do ciebie naley
przygotowanie go - powiedziaa do niej Opiekunka Malice.
- Maya jest modsza - o mielia si zaprotestowa Vierna. - Gdybym moga trzyma si swoich s
iw, zdoaabym osign poziom wysokiej kapanki w zaledwie kilka lat.
- Albo nigdy - stanowczo przypomniaa jej opiekunka. - Zabierz dziecko to kaplicy.
Przyzwyczaj je do sw i naucz wszystkiego, czego bdzie potrzebowao, by w odpowiedni
sposb zachowywa si jako ksi suebny Domu Do'Urden.
- Zajm si nim - zaproponowaa Briza, a jej rka pod wiadomie spocza na wowym biczu. - T
bi pokazywa mczyznom ich miejsce w wiecie.
Malice zmierzya j wzrokiem. - Jeste wysok kapank. Masz inne obowizki, waniejsze ni p
yczajanie mskiego dziecka do sw. - Do Yierny za powiedziaa - Dzieci jest twoje i nie r
ozczaruj mnie! Lekcje, ktre bdziesz przekazywa Drizztowi, wzmocni twoje wasne zrozumi
enie naszych zwyczajw. Prba matkowania" pomoe ci w staniu si wysok kapank. - Poczeka
il, by Vierna zdya spojrze na swoje zadanie w pozytywnym wietle, po czym znw si odezw
a jej gos ponownie brzmia niezaprzeczaln gro b. - Moe ci to pomc, lecz z pewno ci moe
zniszczy!
Vierna westchna, lecz zachowaa swe my li dla siebie. Brzemi, jakie Opiekunka Malice zr
zucia na jej ramiona, zajmiejej wikszo czasu przez przynajmniej dziesi lat. Yiemie nie
podobaa si ta perspektywa, ona i to purpurowookie dziecko przez dziesi dugich lat. W
szelako alternatywa, gniew Opiekunki Malice Do'Urden, wydawaa si znacznie gorsza.
* * *

Alton wyplu z ust kolejny kawaek pajczyny. - Jeste tylko chopcem, uczniem - wyjka. - D
aczego miaby ...
- Zabi go? - dokoczy my l Masoj. - Nie, eby ci ocali, je li taka jest twoja nadzieja. lun na ciao Pozbawionego Twarzy. - Spjrz na mnie, ksicia szstego domu, sprztacza tego
arszywego...
- Hun'ett - wtrci si Alton. - Dom Hun'ett jest szstym domem.
Modszy drow przyoy palec do wydtych warg. - Zaczekaj -zpowiedzia z rozszerzajcym si,
ogim i penym sarkazmu u miechem. - Jeste my teraz, jak przypuszczam, pitym domem, poni
ewa DeVir zostali unicestwieni.
- Jeszcze nie! - warkn Alton.
- Chwilowo - zapewni go Masoj, kadc palec na spu cie kuszy. Alton cofn si w gb sieci.
arczajco ze byo zosta zabitym przez mistrza, lecz haba zwizana z zastrzeleniem przez c
hopca...
- Wydaje mi si, e powinienem ci podzikowa - powiedzia Masoj. - Planowaem zabicie go od
wielu tygodni.

- Dlaczego? - Alton naciska na nowego napastnika. - O mieliby si zabi mistrza Sorcere t


ylko dlatego, e twoja rodzina wtrcia ci w sub u niego?
- Poniewa mnie lekceway! - wrzasn Masoj. - Byem u niego w niewoli przez cztery lata, u
tego pezajcego cierwa. Czy ciem mu buty. Szykowaem balsamy dla tej obrzydliwej twarzy!
Czy to nie wystarczao? Nie dla niego! - Znw splun na ciao i cign dalej, mwic bardz
siebie ni uwizionego studenta. - Szlachta pragnca zosta czarodziejami ma t przewag, e
jako uczniowie, zanim osignie odpowiedni wiek, by wstpi do Sorcere.
- Oczywi cie - rzek Alton. - Sam trenowaem u...
- Chcia mnie trzyma z dala od Sorcere! - grzmia Masoj, cakowicie ignorujc Altona. - K
azaby mi i zamiast tego do Melee-Maghtere, do szkoy wojownikw. Szkoy wojownikw! Do moi
h dwudziestych pitych urodzin s tylko dwa tygodnie. - Masoj podnis wzrok, jakby nagl
e sobie przypomnia, e nie jest sam w komnacie. - Wiedziaem, e musz go zabi - mwi dale
zwracajc si teraz bezpo rednio do Altona. - A wtedy ty przyszede i wszystko uatwie . St
nt i mistrz zabijajcy si nawzajem podczas walki? To ju si wcze niej zdarzao. Kto by co
akiego zakwestionowa? Sdz wic, e powinienem ci podzikowa, Altonie DeVir z Domu Niewart
go Wzmianki - zakpi Masoj z niskim, powczystym ukonem. - Oczywi cie, zanim ci zabij.
- Zaczekaj! - krzykn Alton. - Co osigniesz zabijajc mnie?
- Alibi.
- Ale masz alibi, a moemy zrobi je lepszym!
- Wyja nij - powiedzia Masoj, ktry, co trzeba przyzna, nie spieszy si zbytnio. Pozbawio
ny Twarzy by potnym czarodziejem i pajczyny nie znikn zbyt szybko.
- Uwolnij mnie - rzek powanie Alton.
- Czy jeste tak gupi, za jakiego uwaa ci Pozbawiony Twarzy? Alton beznamitnie przyj o
g, dzieciak mia kusz. - Uwolnij mnie, abym mg przybra tosamo Pozbawionego Twarzy - w
- mier mistrza wzbudzi podejrzenia, lecz je li mistrz nie zostanie uznany za zmarego.
..
- A co z tym? - spyta Masoj, kopic ciao.
- Spal to - powiedzia Alton, a jego desperacki plan zacz nabiera wyrazisto ci. - Niech
to bdzie Alton DeVir. Nie ma ju Domu DeVir, tak wic nie bdzie adnego ledztwa, adnych
yta.
Masoj wydawa si sceptyczny.
- Pozbawiony Twarzy by praktycznie pustelnikiem - stwierdzi Alton. - Za ja jestem b
liski ukoczenia szkoy. Z pewno ci po trzydziestu latach nauki mog poradzi sobie z naucz
aniem na podstawowym szczeblu.
- A co ja bd z tego mia?
Alton spojrza na niego oszoomionym wzrokiem, jakby odpowied bya oczywista, i niemal
zatopi si w splotach pajczyny. -Mistrza w Sorcere, ktrego bdziesz mg nazywa mentorem.
go , kto uatwi ci drog poprzez lata studiw.
- I kogo , kto bdzie mg si pozby wiadka, zaraz gdy stanie si on niewygodny - doda ze
wanym u mieszkiem Masoj.
- A co ja bym z tego mia? - odpar Alton. - Miabym, nie majc przy boku rodziny, rozgn
iewa Dom Hun'ett, pity w mie cie? Nie, mody Masoju. Nie jestem tak gupi, za jakiego uw
aa mnie Pozbawiony Twarzy.
Masoj zacz stuka dugim, spiczastym paznokciem o zby, rozwaajc t ewentualno . Sprzymi
c w rd mistrzw Sorcere? To dawao moliwo ci.
W umy le Masoja bysna kolejna my l. Otworzy stojc obok Altona szafk i zacz przerzuca
to . Alton wzdrygn si, gdy usysza stukajce o siebie jakie ceramiczne i szklane pojemn
rozmy lajc o skadnikach, moe nawet w peni wydesty-lowanych truciznach, ktre mogy zosta
iszczone przez beztrosk ucznia. Pomy la, e by moe Melee-Maghtere rzeczywi cie byoby lep
m wyborem dla niego.
Chwil p niej mody drow znw wszed w pole widzenia i Alton przypomnia sobie, e nie by w
wiedniej sytuacji, by mc dokonywa takich osdw.
- To naley do mnie - oznajmi Masoj, pokazujc Altonowi may czarny przedmiot. Pieczoowi
cie wyrze bion onyksow figurk polujcej pantery. - Dar od mieszkaca niszych planw za po
, jakiej mu udzieliem.
- Pomoge takiemu stworzeniu? - nie mg nie zapyta Alton, nie wierzc, e zwyky ucze dys
a odpowiednimi rodkami, by przey spotkanie z takim nieprzewidywalnym i potnym przeciwn
ikiem.
- Pozbawiony Twarzy... - Masoj znw kopn ciao - zagarn zasugi i statuetk, lecz nale
mnie! Wszystkie pozostae przedmioty std przejd oczywi cie do ciebie. Znam magiczne dw

e-omery wikszo ci i poka ci, co jest co.


Rozja niwszy si nadziej, e rzeczywi cie przeyje tak straszny dzie, Alton niezbyt przejmo
a si w tym momencie figurk. Wszystko, czego chcia, to uwolni si z pajczyn, by mc pozn
awd o losie swego domu. Wtedy Masoj, zawsze wiecznie wprawiajcy w zdumienie mody dr
ow, odwrci si nagle i zacz odchodzi.
- Gdzie idziesz? - spyta Alton.
- Po kwas.
- Kwas? - Alton dobrze ukry sw panik, cho mia potworne przeczucie, e wie, co Masoj ma
zamiar zrobi.
- Chc, by twoje przebranie wygldao na autentyczne - wyja ni niedbale Masoj. - Je li tak
si nie stanie, nie bdzie zbyt dobrym przebraniem. Powinni my wykorzysta obecno sieci. U
trzyma ci w miejscu.
- Nie - zacz protestowa Alton, lecz Masoj odwrci si do niego z paskudnym u miechem na t
arzy.
- Oczywi cie bdzie troch blu i problemw, przez ktre bdziesz musia przej - przyzna M
ie masz rodziny i nie znajdziesz w Sorcere przyjaci, poniewa Pozbawiony Twarzy by po
gardzany przez innych mistrzw. - Podnis kusz celujc ni na poziomie oczu Altona i zaoy
ejny zatruty bet. - Moe wolaby mier?
- Id po kwas! - krzykn Alton.
- Po co? - sykn Alton, wymachujc kusz. - Po co miaby chcie y, Altonie DeVir z Domu N
tego Wzmianki?
- Dla zemsty - warkn Alton, a obecny w jego gosie gniew postawi pewnego siebie Masoj
a w stan czujno ci. - Nie nauczye si jeszcze tego, e nic nie przydaje yciu wicej celowo
ni dza zemsty!
Masoj opu ci kusz i spojrza z szacunkiem na uwizionego dro-wa, niemal ze strachem. Mim
o to ucze Hun'ett nie by w stanie doceni powagi kryjcej si w obwieszczeniu Altona, do
pki student nie powtrzy, tym razem z penym gorliwo ci u miechem na twarzy. - Id po kwas.

4
Pierwszy dom

Cztery cykle Narbondel - cztery pene dni - p niej, do Domu Do'Urden przylecia ponad
otoczon grzybami wybrukowan ciek dryfujcy w ppwietrzu, wieccy, niebieski dysk. Stran
bserwowali z okien i z dziedzica, jak cierpliwie pyn zaledwie metr nad ziemi. Rodzina
dowiedziaa si o nim kilka chwil p niej.
- Co to moe by? - zapytaa Zaknafeina Briza, kiedy oni, Dinin i Maya pojawili si na b
alkonie wyszego poziomu.
- Wezwanie? - Zak zapyta raczej ni odpowiedzia na pytanie. -Nie dowiemy si, dopki nie
sprawdzimy. - Zak przestpi nad balustrad i spyn na podog dziedzica. Briza skina M
modsza crka podya w lad fechmistrza.
- Nosi znak Domu Baenre - krzykn w gr Zak, kiedy tylko podszed bliej. Razem z Maypodni
i bram, a dysk w lizn si przez ni, nie wykonujc adnych wrogich ruchw.
- Baenre - powtrzya Briza, odwracajc gow w stron korytarza, w ktrym czekaa Malice i R
en.
- Chyba wzywaj ci na audiencj, Matko Opiekunko - powiedzia nerwowo Dinin.
Malice wysza szybko na balkon, a jej m posusznie poszed za ni.
- Czy wiedz o naszym ataku? - zapytaa Briza jzykiem gestw, cho kady mieszkaniec domu D
o'Urden, zarwno szlachcic jak i zwyky drow, zada ju sobie wcze niej to pytanie. Dom De
Vir zosta zniszczony zaledwie kilka dni wcze niej, a wezwanie Pierwszej Matki Opiek
unki Menzoberranzan trudno byo uzna za zbieg okoliczno ci.
- Kady dom wie - odpowiedziaa na gos Malice, uwaajc, e nie musi milcze we wasnym domu
Czy dowody przeciwko nam s tak przytaczajce, e rada rzdzca bdzie musiaa zadziaa? twardo na Briz, a jej oczy zmieniay kolor z purpury w podczerwieni na gbok ziele w no
rmalnym wietle. - Musimy zada sobie takie pytanie. - Malice przestpia nad balustrad b

alkonu, ale Briza chwycia j za skraj szaty.


- Nie masz chyba zamiaru tam pj ?
- Ale oczywi cie - odrzeka. - Opiekunka Baenre nie wezwaaby mnie, gdyby miaa ze zamiary
. Nawet jej potga nie pozwala na lekcewaenie zasad panujcych w mie cie.
- Jeste pewna swego bezpieczestwa? - zapyta szczerze zaniepokojony Rizzen. Gdyby Ma
lice zgina, Briza przejaby dom, a Rizzen wtpi, by najstarsza crka pragna u swego bok
iego mczyzny. Nawet gdyby ta kobieta chciaa partnera, Rizzen nie chciaby nim by. Nie b
y ojcem Brizy, nawet nie mia tyle lat ile ona. Najwyra niej opiekunowi domu bardzo z
aleao na bezpieczestwie Malice.
- Twoja troska mnie wzrusza - odpowiedziaa Malice, wiedzc o prawdziwych troskach s
wego ma. Wyrwaa si z u cisku Brizy i przestpia przez barierk. Briza potrzsna gow
azaa Rizzenowi, by poszed z ni do domu, uwaajc, e niebezpiecznie jest wystawia na wido
tak du cz rodziny.
- Potrzebujesz eskorty? - zapyta Zak, kiedy Malice usiada na dysku.
- Z pewno ci otrzymam j, kiedy tylko znajd si poza granicami swej posiado ci - odrzeka
ice. - Opiekunka Baenre nie wystawiaby mnie na niebezpieczestwo, kiedy znajduj si po
d opiek jej domu.
- Racja - powiedzia Zak. - Ale czy potrzebujesz eskorty z Domu Do'Urden?
- Gdyby jej oczekiwano, przyleciayby dwa dyski, powiedziaa Malice, ucinajc spraw. Op
iekunk zaczy denerwowa te niekoczce si pytania. Bya w kocu matk opiekunk, najsilni
tarsz i najmdrzejsz, nie moga zatem pozwoli, by ktokolwiek kwestionowa jej decyzje. Zw
racajc si do dysku, Malice powiedziaa - Wykonaj powierzone ci zadanie i niech ju bdzi
e po wszystkim!
Zak niemal parskn, syszc sowa, jakie dobraa Malice.
- Opiekunko Malice Do'Urden - rozleg si magiczny gos z dysku. - Opiekunka Baenre po
zdrawia ci. Zbyt wiele czasu mino, od kiedy zasiady cie we dwie do wsplnego stou.
- Nigdy - pokazaa Zakowi Malice. - Zabierz mnie zatem do domu Baenre! - zadaa Malice
. - Nie bd traci czasu na rozmow z magicznymi ustami! - Najwyra niej opiekunka Baenre
oczekiwaa zniecierpliwienia Malice, bowiem dysk polecia do posiado ci Baenre, nie wyp
owiadajc ani jednego sowa wicej.
Zak zamkn za nim bram, a potem szybko wyda rozkazy onierzom. Malice nie yczya sobie j
ego towarzystwa, ale ukryta sie szpiegowska Do'Urden bdzie ledzi kady ruch dysku, a do
samej bramy posiado ci rzdzcego domu.
* * *

Malice nie mylia si co do eskorty. Kiedy tylko dysk wylecia poza teren Do'Urden, z
ukrycia po obu stronach drogi wyonio si dwadzie cia wojowniczek Baenre, samych kobiet
. Uformoway de-fensywny czworokt wok opiekunki. Straniczki na szczytach czworokta miay
na plecach wyhaftowane wielkie czerwono-pur-purowe pajki - oznak wysokich kapanek.
- Crki samych Baenre - zdumiaa si Malice, bowiem tylko crki dostojnikw mogy doj do ta
ysokiej pozycji. Jake dokadnie zadbaa Pierwsza Matka Opiekunka o bezpieczestwo Malic
e w czasie tej podry!
Niewolnicy i posplstwo droww potykali si o siebie w szaleczej prbie znalezienia si jak
najdalej od zbliajcego si pochodu, ktry powoli przemierza wijce si uliczki Menzoberra
zan. onierze Domu Baenre nosili insygnia w widocznym miejscu, a nikt nie chcia si na
raa na gniew Pierwszej Opiekunki.
Malice przewrcia tylko z niedowierzaniem oczyma i miaa nadziej, e zazna takiej wadzy p
rzed mierci.
Przewrcia oczyma ponownie, kiedy kilka minut p niej pochd dotar do celu. Dom Baenre ska
a si z dwudziestu wysokich i majestatycznych stalagmitw, z ktrych wszystkie poczone by
z innymi za pomoc mostw o wysokich przsach i parapetw. Z tysica rze b l ni blask magi
o ognia, a okoo setki po krlewsku ubranych stranikw przechadzao si w doskonale utrzymy
wanych formacjach.
Jeszcze bardziej uwag zwracao trzydzie ci mniejszych stalaktytw Domu Baenre. Zwieszay
si one z sufitu jaskini, a ich korzenie nikny w ciemno ci. Niektre z nich czyy si czu
ze stalagmitami, a inne wisiay swobodnie, niczym zatrute wcznie. Wok nich zbudowano
wijce si jak ruba balkony, wspaniale l nice ogniem magii.
Rwnie z magii zbudowano mur, ktry czy podstawy zewntrznych stalagmitw i otacza cay
s. Bya to gigantyczna sie, srebrna na tle na og niebieskiego dziedzica. Niektrzy mwi,

y to podarunek od samej Lloth, skadajcy si z mocnych jak stal nici o grubo ci ramienia
. Cokolwiek dotknoby ogrodzenia Baenre, nawet najostrzejsza z broni droww, po prost
u przykleioby si do niego, dopki matka opiekunka nie zayczyaby sobie inaczej.
Malice i jej eskorta poday prosto do symetrycznej i z grubsza krgej cz ci muru pomidzy
jwyszymi z zewntrznych wie.
Kiedy ju si zbliay, mur otworzy si, pozostawiajc szczelin na tyle szerok, e pochd
e przez ni przej .
Malice przez cay czas staraa si wyglda tak, jakby nic nie robio na niej wraenia.
Setki ciekawskich onierzy przyglday si procesji, kiedy ta zmierzaa do centralnej budow
li Baenre, wielkiej, l nicej na purpurowo kaplicy. Zwykli onierze odczyli si od eskorty
pozostay tylko cztery wysokie kapanki, ktre odprowadziy Malice do rodka.
Widok, jaki ujrzaa za drzwiami kaplicy, nie zawid jej. W pomieszczeniu dominowa cent
ralny otarz otoczony rzdami awek. Mogo tu swobodnie przebywa dwa tysice droww. Wszdzi
orozstawiane byy statuetki i rze by, zbyt liczne, by je policzy, wszystkie l nice spoko
jnym wiatem. W powietrzu, wysoko nad otarzem unosi si czarno-czerwony wizerunek, ktry
nieustannie zmienia si i przedstawia raz pajka, a raz pikn drowk.
- To dzieo Grompha, mojego gwnego czarodzieja. - Opiekunka Baenre siedziaa na otarzu
i najwidoczniej odgada, e Malice, podobnie jak kady, kto by tu pierwszy raz, bya abso
lutnie zachwycona widokiem. - Nawet oni si do czego przydaj.
- O ile pamitaj o swoim miejscu - odrzeka Malice, zsuwajc si z nieruchomego dysku.
- Racja - powiedziaa Opiekunka Baenre. - Mczy ni bywaj czasem tak bezczelni, szczeglnie
czarodzieje! Mimo tego chciaabym mie Grompha cz ciej u swego boku. Zosta wyznaczony A
r-cymagiem Menzoberranzan i zawsze zajty jest Narbondel i innymi takimi sprawami.
Malice skonia tylko gow i utrzymaa jzyk za zbami. Oczywi cie, e wiedziaa, i syn Bae
gwnym magiem miasta. Kady to wiedzia. Kady wiedzia te, e crka Baenre bya Mistrzyni
Akademii, czyli sprawowaa funkcj ustpujc prestiem tylko kierowaniu caym domem. Malice
ie wtpia, e Opiekunka Baenre ju wkrtce wplecie ten fakt do rozmowy.
Zanim Malice zdya zbliy si do otarza, z cienia wystpia jej najnowsza eskorta. Malice
zdoaa stumi jku, kiedy zobaczya illithida, upiec umysu. Sta po prostu, wysoki na m
dziesit, czyli o ca gow wyszy od Malice, a rnic stanowia gwnie niezwyka gowa is
aa ona ociekajc luzem o miornic o pozbawionych renic, mlecznobiaych oczach.
Malice szybko dosza do siebie. upiecy umysu nie byli nieznani w Menzoberranzan, a po
goski mwiy, e jeden z nich zaprzyja ni si z Opiekunk Baenre. Istoty te, o wiele inteli
tniejsze i bardziej ze ni drowy, wzbudzay zawsze dreszcz obrzydzenia.
- Moesz nazywa go Methil - wyja nia Baenre. - Jego prawdziwego imienia nie potrafi wyp
owiedzie. Jest przyjacielem.
Zanim Malice zdya odpowiedzie, Baenre dodaa - Oczywi cie Methil daje mi przewag w dysku
ji, a ty nie jeste przyzwyczajona do illithidw. - Nastpnie, gdy usta Malice otworzyy
si w niedowierzaniu, Baenre odprawia stwora.
- Czytasz moje my li - zaprotestowaa Malice. Niewielu byo takich, ktrzy mogli przedrz
e si przez osony wysokiej kapanki, by odczyta jej my li, a podobne prby byy w spoecze
dro-ww uznawane za przestpstwo.
- Nie! - wyja nia Baenre, jakby si bronic. - Wybacz mi, Opiekunko Malice. Methil czyt
a my li, nawet wysokiej kapanki, z taka atwo ci, z jak ty lub ja syszymy sowa. On komun
je si tele-patycznie. Masz moje sowo, e nawet nie wiedziaam, e moesz co ukrywa.
Malice poczekaa, a istota wyjdzie z wielkiej sali, a potem wesza po stopniach otarza
. Pomimo wielkiego wysiku nie moga powstrzyma si od zerkania od czasu do czasu na zm
ieniajcy si wizerunek nad otarzem.
- Jak si wiedzie Domowi Do'Urden? - zapytaa podejrzanie grzecznie Opiekunka Baenre
.
- Dobrze - odrzeka Malice, bardziej w tej chwili zainteresowana obserwowaniem swe
j rozmwczyni ni sam rozmow. Na szczycie otarza byy same, cho z pewno ci okoo tuzina
ek przemierzao pogron w ciemno ci cz sali, uwanie przygldajc si ich rozmowie.
Malice robia wszystko co moga, by ukry pogard dla Opiekunki Baenre. Malice bya stara,
miaa prawie piset lat, ale Baenre bya staruszk. Jej oczy widziay narodziny i upadek t
ysiclecia, cho drowy rzadko yy duej ni siedemset lat, a na pewno nie duej ni osiems
drowy zwykle nie zdradzay wygldem swego wieku - Malice bya rwnie pikna i wiea jak w dn
u swych setnych urodzin - Opiekunka Baenre bya zniszczona i pomarszczona. Zmarszc
zki wok jej ust przypominay pajczyn, a cikie powieki ledwo powstrzymyway si przed za
em. Opiekunka Baenre powinna by martwa, zauwaya Malice, a jednak nadal yje.

Opiekunka Baenre, cho od dawna nie powinno jej by w rd ywych, bya w ciy, a rozwizanie
nadej ju za kilka tygodni.
Rwnie po tym wzgldem Opiekunka Baenre rnia si od innych ciemnych elfw. Rodzia ju dw
razy, dwukrotnie wicej ni ktokolwiek inny w Menzoberranzan, w tym pitna cie razy prz
yszy na wiat dziewczynki, z ktrych kada zostaa wysok kapank! Dziesicioro z dzieci Ba
byo starszych od Malice!
- Ilu onierzy masz teraz pod swoj komend? - zapytaa Baenre, zbliajc si do Malice z za
eresowaniem.
- Trzystu - odpowiedziaa Malice.
- Och - rzeka w zadumie stara drowka, przyciskajc palec do warg. - A ja syszaam, e tr
zystu pidziesiciu.
Malice skrzywia si mimowolnie. Baenre drania si z ni, mwic o onierzach, ktrzy przy
czas ataku na Dom DeVir.
- Trzystu - powtrzya Malice.
- Oczywi cie - rzeka Baenre, opierajc si wygodnie.
- A Dom Baenre ma ich okoo tysica? - zapytaa Malice, pragnc tylko skierowa rozmow na i
nne tory.
- Ta liczba nie zmienia si od wielu lat.
Malice zastanawiaa si, dlaczego ta jdza cigle yje. Z pewno ci co najmniej jedna z jej c
k pragna zosta Opiekunk. Dlaczego nie wykoczyy Opiekunki Baenre? I dlaczego adna z nic
, osignwszy pewien wiek, nie zdecydowaa si zaoy wasnego domu, co byo norm dla szlac
urodzonych drowek, przekraczajcych pisetny rok ycia? Przecie tak dugo, jak mieszkay z
piekunk Baenre, ich dzieci nie byy nawet szlachcicami!
- Czy syszaa , jaki los spotka Dom DeVir? - Opiekunka Baenre zapytaa prosto z mostu, z
mczona chyba wykrtami Malice.
- Jaki dom? - odpowiedziaa pytaniem Malice. W tej chwili nie byo w Menzoberranzan
czego takiego jak Dom DeVir. Drowy my lay nastpujco: dom nie istnieje, dom nigdy nie i
stnia.
Baenre zarechotaa.
- Oczywi cie - odrzeka. - Teraz jeste opiekunk dziewitego domu. To spory zaszczyt.
Malice skonia gow.
- Ale nie tak wielki, jak by opiekunk smego.
- Tak - zgodzia si Baenre - ale dziewity to tylko jedno miejsce od zasiadania w rad
zie rzdzcej.
- To byby wielki zaszczyt - odpowiedziaa Malice. Zacza rozumie, e Baenre wcale si z ni
nie drani, lecz jej gratuluje i zachca j do signicia po jeszcze wiksze zaszczyty. Mali
ce rozpogodzia si na t my l. Baenre cieszya si najwysz ask Lloth. Je li ona cieszya
ienia Domu Do'Urden, to samo czua Pajcza Krlowa.
- Nie tak wielki, jak sobie wyobraasz - powiedziaa Baenre. -Jeste my grup paplajcych s
tarych bab, zbierajc si tylko po to, by znale nowe sposoby na wetknicie nosw w nie swo
e sprawy.
- Miasto uznaje wasz wadz.
- A czy ma jaki wybr? - roze miaa si Baenre. - Lepiej jednak pozostawi sprawy droww opi
kunkom poszczeglnych domw. Lloth nie zniosaby adnej rady, ktra choby w przyblieniu mog
posiada absolutn wadz. Czy nie uwaasz, e Dom Baenre mgby ju dawno podbi cae Menzob
gdyby taka bya wola Lloth?
Malice uniosa si dumnie na krze le, oburzona tak aroganckimi sowami.
- Oczywi cie nie teraz - wyja nia Baenre. - W dzisiejszych czasach miasto jest za due.
Ale dawno temu, kiedy nie byo ci jeszcze na wiecie, podobny podbj nie byby dla Domu
Baenre zbyt trudny. Ale nie zrobili my tego. Lloth lubi rnorodno . Jest zadowolona, gdy
domy si wzajemnie rwnowa, walczc jednak rami przy ramieniu, kiedy sytuacja tego wymag
a - przerwaa na chwil i poprosia, by na jej ustach zago ci u miech. -1 kiedy karz domy,
tre utraciy jej ask.
Kolejne odwoanie do domu DeVir, zauwaya Malice, tym razem mwice bezpo rednio o zadowole
niu Lloth. Malice zrezygnowaa z obraonej miny, dziki czemu pozostaa cz rozmowy z Baenr
-trwajca ponad dwie godziny - staa si do przyjemna.
Mimo to, opuszczajc na latajcym dysku najpotniejszy dom w Menzoberranzan, Malice nie
u miechaa si. Wobec tak otwartej demonstracji siy nie moga zapomnie, e byy dwie przyc
y przywoania jej do domu Opiekunki Baenre: chciaa ona prywatnie i w sekrecie pogra
tulowa jej celnego uderzenia i jednocze nie wyra nie ostrzec j, by nie bya zbyt ambitna

5
Wychowanie

Przez pi dugich lat Vierna po wicaa kad niemal chwil na opiek nad malekim Drizztem.
twie droww czas ten polega bardziej na indoktrynacji ni niaczeniu. Dziecko musiao nau
czy si porozumiewania i poruszania, podobnie jak dzieci innych inteligentnych ras,
ale oprcz tego wprowadzao sieje w zasady, ktre utrzymyway razem ich ras.
W przypadku chopca, ktrym by Drizzt, Vierna musiaa po wici dugie godziny na przypomina
o podrzdnej roli mczyzn. Poniewa cay niemal czas chopiec spdza w rodzinnej kaplicy,
dy nie widywa mczyzn, moe poza oglnymi witami. Nawet kiedy cay dom zbiera si, by od
kie ceremonie, Drizzt sta w ciszy u boku Yieray ze wzrokiem wbitym w podog.
Kiedy Drizzt osign wiek, w ktrym mg zacz wykonywa polecenia, rola Yierny zmniejszya
o. Nadal jednak dugie godziny schodziy jej na nauczaniu - teraz tajnego i milczcego
jzyka twarzy, rk i ciaa. Czsto zdarzao si jednak, e wydawaa mu po prostu polecenie w
rztania caej kaplicy. Pomieszczenie zajmowao jedn pit powierzchni wielkiej sali Domu B
aenre, ale i tak moga si w nim zmie ci caa rodzina Do'Urden, przy czym setka miejsc po
zostawaa nie zajta.
Bycie nauczycielk nie byo ju teraz takie ze, ale Vierna pragna wicej czasu po wica s
udiom. Gdyby Opiekunka Malice wyznaczya May do tego zadania, Vierna mogaby ju by wyso
k kapank. Przed Yiern nadal byo pi lat opieki nad Driz-ztem, co znaczyo, e Maya moe
ysok kapank przed ni!
Vierna odegnaa od siebie t my l. Nie moga sobie pozwoli na takie zmartwienia. Zakoczy s
woj rol nauczycielki ju za kilka lat. W dniu swoich dziesitych urodzin Drizzt zostan

ie mianowany ksiciem i bdzie suy jednakowo wszystkim czonkom rodziny. Vierna wiedziaa,
je li Opiekunka Malice nie bdzie zawiedziona jej postaw, zaskarbi sobie jej wdziczno .
- Wyczy dokadnie tamt rze b - rozkazaa Vierna i wskazaa na statu nagiej drowki okoo
metrw nad podog. Mody Drizzt popatrzy na ni zaskoczony. Z pewno ci nie uda mu si wspi
ie i wyczy ci caego posgu trzymajc si jakiego uchwytu. Drizzt zna jednak cen nieposu
- a nawet wahania - wycign wic w gr ramiona, szukajc pierwszego uchwytu.
- Nie tak! - rzucia Vierna.
-Ajak? - odway si zapyta Drizzt, nie majc pojcia, o co chodzi jego siostrze.
- Unie si do tego gargulca - wyja nia Vierna. Maleka twarz Drizzta zmarszczya si w skup
eniu.
- Jeste szlachcicem Domu Do'Urden! - krzykna na niego Vierna. - A w kadym razie ktreg
o dnia dostpisz tego zaszczytu. W woreczku na szyi masz emblemat swego domu, przed
miot obdarzony potn magi. - Vierna nie bya pewna, czy Drizzt gotw jest na takie zadani
e. Lewitacja bya skomplikowan manifestacj wewntrznej magii droww, z pewno ci trudniejsz
i pod wietlanie przedmiotw ogniem faerie lub przywoywanie ku ciemno ci.
Emblemat Do'Urden wzmacnia te wewntrzne zdolno ci, magi, ktra zwykle objawiaa si jako c
cha dojrzaych droww. Podczas gdy wikszo szlachetnie urodzonych droww moga unie si w
rze raz dziennie, dostojnicy domu Do'Urden, dziki swej odznace, mogli to robi raz
za razem.
Normalnie Vierna nie prbowaaby skoni do zrobienia tego mczyzny modszego ni dziesi l
Drizzt pokaza w cigu ostatnich dwch lat taki potencja, e uznaa, i prba nie przyniesi
u adnej szkody.
- Ustal po prostu lini midzy sob a rze b- wyja nia. - A potem si woli unie si do nie
Drizzt spojrza w gr, na rze b kobiety, a potem ustawi stopy tak, by byy dokadnie w jed
linii z jej twarz. Pooy do na swym naszyjniku, prbujc dostroi si do emblematu. Ju
czu, e magiczna moneta posiadaa jaki rodzaj mocy, lecz odbiera j jako mrowienie, dziec
ic intuicj. Teraz, kiedy Drizzt skoncentrowa si, a jego podejrzenia zostay potwierdzon
e, wyra nie poczu wibracje magicznej energii.
Seria gbokich oddechw pomoga modemu drowowi odegna rozpraszajce uwag my li. Nie widzi
ego poza rze b, swoim celem. Poczu, jak staje si lejszy, jego pity uniosy si, a potem
ju na jednym palcu, cho nie czu w ogle ciaru swego ciaa. Drizzt popatrzy na Yiern, j
iech sta si szerszy... a potem zwali si na ziemi.
- Gupi mczyzno! - sykna Yiema. - Sprbuj jeszcze raz! Prbuj tysic razy, je li bdziesz
- Signa do bata przypitego do pasa. - Je li ci si nie uda...
Drizzt odwrci od niej wzrok, przeklinajc si. Jego rado sprawia, e czar si nie powid
a, e uda mu si, a poza tym nie ba si bicia. Skoncentrowa si ponownie na rze bie i pozw
by przez jego ciao przepyna magiczna energia.
Vierna rwnie wiedziaa, e Drizztowi si w kocu uda. Mia bystry umys, bystrzejszy ni kt
iek, kogo znaa Yiema, wliczajc w to kobiety Domu Do'Urden. Dzieciak by take uparty,
nie pozwoli, by pokonaa go magia. Wiedziaa, e je li okae si to konieczne, bdzie sta po
rze b, dopki nie zemdleje z godu.
Vierna patrzya na seri niewielkich sukcesw i poraek, po ostatniej Drizzt spad na ziem
i z niemal czterech stp. Vierna ruszya w jego stron, zastanawiajc si, czy co mu si st
Drizzt, pomimo swoich sicw nawet nie zapaka, lecz zaj swoje miejsce i zacz si na now
centrowa.
- Jest na to za mody - rozleg si za Yiern gos. Odwrcia si, by zobaczy stojc nad so
ktrej twarzy jak przyklejony widnia wyraz niezadowolenia.
- By moe - odpowiedziaa Vierna. - Ale nigdy nie wiadomo, dopki si nie sprbuje.
- Wychoszcz go, je li mu si nie uda - zasugerowaa Briza, wycigajc zza pasa swj okrutny
r. Spojrzaa na bat z mio ci, jakby by jej zwierztkiem domowym i pozwolia, by w owin
i i dotkn jzykiem twarzy. - Dla inspiracji.
- Od to - odrzeka Vierna. - Do mnie naley wychowanie Drizzta, a od ciebie nie chc adne
pomocy!
- Powinna uwaa, jak si odzywasz do wysokiej kapanki - ostrzega Briza, a gowy wy, nic
rzeduenie jej my li, skieroway si syczc w stron Yierny.
- A ty, by Opiekunka Malice nie spostrzega, e wtrcasz si do mojego zadania - odparow
aa szybko Vierna.
Na d wik imienia Malice Briza szybko odoya bat.
- Twojego zadania - powtrzya zgry liwie Briza - Jeste dla niego zbyt agodna. Chopcw nal
kara. Powinni zna swoje miejsce. - Domy lajc si, e sowa Vierny nie zostay rzucone na

tr, starsza siostra odwrcia si i wysza.


Vierna pozwolia, by ostatnie sowo naleao do Brizy. Przybrana matka popatrzya na Drizz
ta, ktry nadal prbowa unie si do rze by.
- Wystarczy! - rozkazaa, widzc, e dziecko jest zmczone: z trudem odrywao stopy od zie
mi.
- Zrobi to! - rzuci do niej Drizzt.
Viernie podobaa si ta determinacja, ale nie ton odpowiedzi. Moe Briza miaa troch racj
i. Vierna odpia swj wogowy bat od pasa. Nieco inspiracji moe tu bardzo dopomc.
* * *

Vierna siedziaa nastpnego dnia w kaplicy patrzc, jak Drizzt poleruje rze b drowki. Teg
o dnia unis si na siedem metrw ju za pierwszym razem.
Vierna nie potrafia ukry rozczarowania, kiedy Drizzt nie spojrza na ni z u miechem, by
podzieli si sukcesem. Patrzya teraz, jak unosi si w powietrzu, a jego ramiona zmien
iaj si w rozmazane smugi, kiedy polerowa statu. Przede wszystkim jednak Vierna widzi
aa blizny na odkrytych plecach Drizzta, lady po jej wczorajszej inspirujcej" rozmowi
e. W infrawizji lady bata wida byo doskonale jako pasma ciepa w miejscu, gdzie skra z
ostaa zdarta.
Vierna rozumiaa, jakie korzy ci pyn z bicia dziecka, szczeglnie chopca. Pvzadko zdarzao
si, by jaki mczyzna podnis bro przeciwko kobiecie, chyba e z rozkazu innej kobiety.
- Ile tracimy? - zastanawiaa si na gos Vierna.
Czym wicej mgby zosta taki Drizzt?
Kiedy usyszaa swoje sowa brzmice w powietrzu, szybko wymazaa blu niercze my li z pamici
ragna zosta wysok kapank Pajczej Krlowej, Lloth Bezlitosnej. Podobne my li nie przyst
omu o jej aspiracjach. Rzucia swemu maemu bratu w cieke spojrzenie, przelewajc na niego
ca win i raz jeszcze wyja swoje narzdzie kary.
Bdzie musiaa znowu wychosta Drizzta, tym razem za zdradliwe my li, jakie na ni zsya.
* * *

Taki zwizek midzy nimi trwa przez kolejnych pi lat, podczas ktrych Drizzt poznawa tajn
ki ycia w spoeczestwie droww poprzez niekoczce si sprztanie Domu Do'Urden. Poza uprzy
ejowan pozycj kobiet (t lekcj zawsze pomaga mu przyswoi bat), najwaniejsze wiadomo ci
yczyy elfw yjcych na powierzchni, czyli faerie. Imperia za czsto pltay si w sieci ni
i do wymy lonych wrogw, a w caej historii wiata nikt nie by w tym lepszy ni drowy. Od p
ierwszego dnia, w ktrym mody drow zrozumie mow, uczy si go, e bezpo redni przyczyn wsz
ich zych wydarze w jego yciu s elfy yjce na powierzchni.
Za kadym razem, kiedy ky bicza Yierny wgryzay si w jego ciao, Drizzt wykrzykiwa yczeni
mierci dla faerie. Uwarunkowana nienawi rzadko jest uczuciem racjonalnym.

Cz 2
Fechmistrz

Puste godziny, puste dni. W Odkryem, e mam bardzo niewiele wspomnie z pierwszego o
kresu mojego ycia, tych szesnastu lat, ktre przepracowaem jako suga.
Minuty zleway si w godziny, godziny w dni i tak dalej, a w kocu cay ten czas wyda mi s
i dug i monotonn chwil. Kilka razy udao mi si wynikn na balkon Domu Do'Urden i spojr
magiczne wiata Menzoberranzan. Podczas kadej z tych wypraw odkryem, e wprawia mnie w
trans podnoszce si, a potem opadajce wiato Narbondel, kolumny odmierzajcej czas. Kiedy
teraz o tym my l, o tych dugich godzinach patrzenia, jak magiczny ogie wdruje w gr i w
d kolumny, zadziwia mnie pustka moich modzieczych dni.
Doskonale pamitam podniecenie, ktre czuem za kadym razem, kiedy wymykaem si z domu i s
zedem obserwowa filar. Jake to byo banalne, a jednocze nie jake satysfakcjonujce w por
niu z reszt mojego ycia.
Zawsze kiedy sysz trzask bata, do gowy przychodzi mi inne wspomnienie bardziej uczu
cie ni wspomnienie - ktre sprawia, e po plecach przebiega mi dreszcz. Oszaamiajce ude
rzenie i nastpujce po nim odrtwienie nie jest czym , co mona atwo zapomnie. Wgryzaj si
skr, wysyajc fal magicznej energii do kadej cz ci twego ciaa, fale, ktre sprawiaj,
ie mi nie napinaj si niemale do granic wytrzymao ci.
Mimo to miaem wicej szcz cia ni inni. Moja siostra Vierna miaa wa nie zosta wysok kap
y przydzielono jej zadanie opiekowania si mn, w dodatku by to okres, kiedy posiadaa
ona znacznie wicej energii, ni wykonywanie tego zadania wymagao. Moe wic z tymi pierw
szymi dziesicioma latami mego ycia wizao si wicej, ni jestem sobie w stanie przypomnie
Vierna nigdy nie okazywaa zagorzaej niegodziwo ci naszej matki - albo raczej naszej
najstarszej siostry, Brizy. Moe to byy dobre czasy, tam w samotno ci kaplicy naszego
domu. Moe Vierna pozwolia, by jej may braciszek ujrza bardziej jej czu stron.
A moe nie. Cho uwaam Yiern za najdelikatniejsz z moich sistr, jej sowa ociekaj jadem
th tak samo, jak kadej innej kapanki w Menzoberranzan. Wydaje mi si mao prawdopodobn
e, by ryzykowaa swoje aspiracje dla maego dziecka, a tym bardziej maego dziecka pci
mskiej.
Tego, czy lata te pene byy rado ci, mconych tylko cigym naporem niegodziwo ci Menzoberra
zan, czy te ten najwcze niejszy okres mojego ycia bole niejszy by jeszcze od lat, ktre p
o nim nastpiy - tak bolesny, e mj umys ukry wspomnienia o nim - nie mog by pewien. Po
o wielkich wysikw, nie potrafi sobie przypomnie.
Wicej wspomnie wi z nastpnymi sze cioma latami, ale najwyra niejszym z nich, z okresu,
dy suyem na dworze Opiekunki Malice, poza tajnymi wyprawami za teren domu, jest wid
ok moich stp.
Ksi suebny nie moe nigdy podnosi wzroku.
- Drizzt Do'Urden

6
Oburczny

Drizztt natychmiast zareagowa na wezwanie swojej matki, nie potrzebujc bata Brizy,
ktry popdza go zwykle w takich przypadkach. Jake czsto czu ukszenia tej przeraajcej
i! Drizzt nie pomy la jednak o zem cie za takie traktowanie. Po naukach, ktre otrzyma,
obawia si konsekwencji uderzenia jej - lub innej kobiety - o wiele za bardzo, by d
opu ci do siebie podobne my li.
- Czy wiesz, jaki dzi dzie? - zapytaa go Malice, kiedy zjawi si u jej boku w mrocznym

przedsionku kaplicy.
- Nie, Matko Opiekunko - odrzek Drizzt, nie wiadomie wlepiajc wzrok w buty. W jego k
rtani wezbrao pene rezygnacji westchnienie, kiedy zobaczy ten niezmiennie taki sam
widok wasnych butw. W yciu musi by co wicej ni zimny kamie i dziesi poruszajcych s
rwy palcw u ng.
Wysun jedn stop z buta i zacz bazgra na kamiennej pododze. Ciepo ciaa pozostawiao
w podczerwieni, a Drizzt by wystarczajco szybki i zrczny, by wykona prosty rysunek,
zanim linie rozpyny si w powietrzu.
- Szesna cie lat - powiedziaa mu Opiekunka Malice. - Oddychasz powietrzem Menzoberr
anzan od szesnastu lat. Wana cz twojego ycia jest ju za tob.
Drizzt nie zareagowa, nie widzc w tej deklaracji niczego istotnego ani wanego. Jego
ycie byo niekoczcym si szeregiem rutynowych czynno ci. Jeden dzie, szesna cie lat, co
rnica? Je li jego matka uwaaa za wane rzeczy, przez ktre przechodzi od tak dawna jak p
a, to co czeka go w cigu nadchodzcych dziesicioleci.
Udao mu si niemal dokoczy wizerunek drowki o szerokich ramionach - Brizy - gryzionej
w tyln cz ciaa przez wielk mij.
- Spjrz na mnie - rozkazaa Opiekunka Malice.
Drizzt znalaz si w kropce. Kiedy jego naturalnym odruchem byo patrzenie na osob, z ktr
rozmawia, ale Briza bardzo si postaraa, by zabi w nim ten zwyczaj. Zadaniem ksicia sue
nego bya suba, a jego oczy mogy jedynie oglda istoty pezajce po pododze, poza pajka
wi cie. Drizzt musia odwraca spojrzenie za kadym razem, kiedy jedno z tych o mionogich
zwierzt znalazo si w zasigu jego wzroku. Pajki byy za dobre dla kogo takiego jak ksi
- Spjrz na mnie - powtrzya Malice, a w jej gosie zabrzmiao zniecierpliwienie. Drizzt
widywa ju wcze niej jej wybuchy, jej gniew tak straszliwy, e zmiata wszystkich i wszys
tko, co stano mu na drodze. Nawet Briza, tak pompatyczna i okrutna, staraa si nie zb
lia do matki opiekunki, kiedy ta bya za.
Drizzt zmusi si do spojrzenia w gr, uwanie przygldajc si czarnym szatom swej matki, w
rzystujc znajomy pajczy wzr na obrzeu sukni, by oceni kt, pod jakim patrzy. Oczekiwa,
kadym centymetrze, o ktry podnis spojrzenie, uderzenia w gow i gorcego pasma na pleca
h - staa za nim Briza, zawsze majca pod rk bat.
Potem ujrza j, potn Matk Opiekunk Malice Do'Urden, jej czue na ciepo oczy l nice cz
jej twarz, wbrew oczekiwaniom nie ogrzan rumiecami gniewu. Drizzt nadal sta spity, o
czekujc karzcego ciosu.
- Twoja rola ksicia suebnego dobiega koca - wyja nia Malice. - Jeste teraz drugim syne
omu Do'Urden i przysuguj ci wszystkie...
Spojrzenie Drizzta nie wiadomie opado na podog.
- Patrz na mnie! - wrzasna jego matka w nagym wybuchu w cieko ci.
Przeraony Drizzt spojrza jej prosto w twarz, ktra teraz l nia krwist czerwieni. Ktem o
dostrzeg ciepo pynce z poruszajcej si rki Malice, nie by jednak na tyle gupi, by pr
kn uderzenia. Po chwili lea na pododze, a na policzku zacz wykwita mu siniak.
Jednak nawet upadajc Drizzt mia na tyle rozsdku, by patrze cay czas w twarz Opiekunki
Malice.
- Nie jeste ju sug! - zagrzmiaa jego matka. - Je li bdziesz si tak nadal zachowywa, p
esiesz hab naszej rodzinie. - Chwycia Drizzta pod szyj i brutalnie postawia go na nog
i.
- Je li przyniesiesz hab Domowi Do'Urden, wbij ci igy w te purpurowe oczy - obiecaa, pr
zysuwajc twarz do jego twarzy na kilka cali.
Drizzt nie mrugn. Przez sze lat, od kiedy Vierna przestaa si nim opiekowa, co zmusio
do suenia caej rodzinie, pozna Opiekunk Malice na tyle dobrze, e potrafi zrozumie pod
sty zawarte w jej gro bach. Bya jego matk - o ile to cokolwiek zmieniao - ale nie wtpi,
e podobaoby si jej wbijanie igie w jego oczy.
* * *
- On jest inny - powiedziaa Vierna. - I to nie tylko ze wzgldu na kolor oczu.
- W jaki sposb? - zapyta Zaknafein, prbujc zabrzmie tak, jakby zainteresowanie byo czy
sto zawodowe. Zak zawsze lubi

Yiern bardziej ni pozostae crki, ale po tym, jak niedawno mianowano j wysok kapank, z
stawa si bardziej zadufana w sobie.

Vierna zwolnia nieco kroku - wida ju byo drzwi do przedsionka kaplicy.


- Trudno powiedzie - przyznaa. - Drizzt jest inteligentniejszy ni jakikolwiek chopie
c, jakiego spotkaam. Potrafi lewitowa, kiedy mia pi lat. A mimo to, kiedy zosta ksici
suebnym, cae tygodnie kar musiay upyn, zanim zrozumia, by patrze tylko na podog, j
e proste zadanie stao w sprzeczno ci z jego natur.
Zaknafein pozwoli, by Vierna wyprzedzia go.
- W sprzeczno ci? - wyszepta pod nosem, zastanawiajc si nad implikacjami obserwacji Y
ierny. W sprzeczno ci, by moe, ale dla zwykego drowa, a nie, jak podejrzewa i mia nadzi
ej Zaknafein, dla jego wasnego syna.
Wszed za Yierndo mrocznego przedsionka. Malicejak zwykle siedziaa na swoim tronie p
rzy gowie kamiennego pajka, ale wszystkie pozostae krzesa w komnacie zostay przesunite
pod ciany, mimo tego e obecna bya caa rodzina. To miao by oficjalne spotkanie, zorien
towa si Zak, bowiem siedziaa wygodnie tylko matka opiekunka.
- Opiekunko Malice - rozpocza Vierna uroczystym gosem. -Stawiam przed tob Zaknafeina
, jak zadaa .
Zak stan obok Yierny i wymieni ukony z Malice, lecz wiksz uwag zwraca na najmodszego
rdena, ktry sta u boku swojej matki zupenie nagi.
Maice podniosa rami, by wszystkich uciszy. Briza, ktra trzymaa piwafwi, kontynuowaa.
Wyraz rado ci przeci twarz Drizzta, kiedy Briza, wy piewujc odpowiedni inkantacj, zaoy
ego ramiona magiczny paszcz.
- Witaj, Zaknafeinie Do'Urden - powiedzia serdecznie Drizzt, cigajc na siebie osupiae
spojrzenia wszystkich obecnych.
Opiekunka Malice nie pozwolia mu si odezwa, a on nawet nie spyta j ej o zgod
- Jestem Drizzt, drugi syn Domu Do'Urden, a nie ksi suebny. Mog teraz na ciebie spojrz
e - w twoje oczy, a nie na twoje buty. Matka mi to powiedziaa. - U miech Drizzta zni
kn, kiedy ujrza rozpalon w cieko ci twarz Opiekunki Malice.
Vierna staa jak zamurowana, z szeroko otwartymi ustami i oczyma rozwartymi z nied
owierzaniem.
Zak rwnie by zdziwiony, ale w inny sposb. Podnis do i zacisn ni usta, by powstrzym
rokiego u miechu, ktry z pewno ci przerodziby si w szczery, go ny miech. Zak nie pamit
dy ostatnio widzia twarz matki opiekunki a tak jasn!
Briza, zajmujc sw tradycyjn pozycj za Malice, signa zaraz po swj bicz, tak zaskoczona
chowaniem swego brata, e nie wiedziaa co, do Dziewiciu Piekie, ma zrobi. To by pierwsz
y raz, pomy la Zak, kiedy najstarsza crka Malice zawahaa si, mogc wymierzy zasuon ka
Drizzt tymczasem ucich i sta bez ruchu, zagryzajc swoj doln warg, teraz oddalony o kro
k od swojej matki. Zak widzia jednak, e w oczach modego drowa nie zgas u miech. Swobod
a i brak szacunku dla pozy ej i byy czym wicej ni pomyk i bardziej znaczce ni zwyke
nne do wiadczenie.
Fechmistrz wystpi naprzd, by odwrci uwag matki opiekunki od Drizzta.
- Drugi synu? - zapyta, nadajc swemu gosowi ton podziwu, co zarwno mile poechtao dum D
izzta, jak rozproszyo koncentracj Malice. - Nadszed zatem czas, by rozpocz wiczenia.
Malice pozwolia, by jej gniew rozproszy si, co nie zdarzao si czsto.
- Zaznajomisz go tylko z podstawami, Zaknafeinie. Je li Drizzt ma zastpi Nalfeina, j
ego miejsce w Akademii bdzie w Sorcere. Zatem wikszo jego edukacji znajdzie si w zakr
esie obowizkw Rizzena, ktrego wiedza jest moe ograniczona, lecz obejmuje sztuki magi
czne.
- Dlaczego jeste taka pewna, Opiekunko, e czary to jego przeznaczenie? - zapyta szy
bko Zak.
- Wydaje si by inteligentny - odrzeka Malice. Rzucia Drizz-towi gniewne spojrzenie.
- W kadym razie przez wikszo czasu. Vierna doniosa nam o wielkich postpach, jakich dok
ona uczc si kontroli nad swymi wewntrznymi mocami. Nasz dom potrzebuje nowego czarow
nika. - Malice mrukna z namysem, przypominajc sobie, jak dumna bya Opiekunka Baenre z
e swego syna czarodzieja, Arcymaga miasta. Od spotkania z Pierwsz Matk Opiekunk Men
zoberranzan mino ju szesna cie lat, ale Malice nie zapomniaa nawet najdrobniejszego sz
czegu tego wydarzenia. -Sorcere wydaje si by naturalnym wyborem.
Zak wyj ze swej sakiewki monet, rzuci j w powietrze, zapa i zapyta - Moemy si przek
- Jak sobie yczysz - zgodzia si Malice, niezbyt zaskoczona tym, e Zak chcia udowodni j
ej pomyk. Zak nisko ceni magi, wolc rkoje miecza od krysztaowej paeczki, ktra bya
czaru pioruna.
Zak stan przed Drizztem i poda mu monet.

-Rzu j.
Drizzt wzruszy ramionami, zastanawiajc si, o czym w ogle rozmawiali jego matka i fec
hmistrz. Jak dotd nie sysza nawet o profesji, ktra jest dla niego planowana ani o mi
ejscu zwanym Sorcere. Raz jeszcze wzruszajc ramionami pooy monet na palcu wskazujcym,
pstrykn j i zrcznie zapa w powietrzu. Potem poda j znowu fechmistrzowi, patrzc na ni
akby pyta, co tak wanego kryo si za tym banalnym zadaniem.
Zamiast wzi monet, fechmistrz wyj z sakiewki drug.
- Sprbuj obiema rkami - powiedzia do Drizzta.
Drizzt raz jeszcze wzruszy ramionami, po czym jednym pynnym ruchem rzuci w powietrz
e obie monety i zapa je.
Zak rzuci okiem na Opiekunk Malice. Kady drow mg wykona to zadanie, ale atwo , z jak
o ten modzieniec, bya mia dla oczu. Cay czas patrzc na opiekunk Zak wyj nastpne dwie
ty.
- Po po dwie na kadej doni i rzu je wszystkie na raz w powietrze - pouczy Drizzta.
Cztery monety poleciay w powietrze. Cztery zostay zapane. Jedyn cz ci ciaa Drizzta, kt
i poruszya, byy jego ramiona.
- Oburczny - powiedzia Zak do Malice. - Jest wojownikiem. Jego miejsce jest w Mele
e-Magthere.
- Widziaam czarownikw dokonujcych takich czynw - odparowaa Malice, niezadowolona z sa
tysfakcji, jak widziaa na twarzy kopotliwego fechmistrza. Zak by kiedy oficjalnym mem
alice, a od kiedy przesta nim by, wiele razy suy jej jako kochanek. Jego zrczno i spr
o nie ograniczay si tylko do uycia broni. Ale w parze z przyjemno ci, ktrej Zak dostar
Malice, szo zaangaowanie uczuciowe, ktre zmusio Malice do oszczdzenia mu ycia ponad tu
zin razy, a take byo przyczyn wielu migren. By najdoskonalszym fechmisrrzem Menzober
ranzan, co byo kolejnym faktem, ktrego nie moga ignorowa, ale jego niech, a nawet poga
rda dla Pajczej Krlowej, wiele razy wpdzaa Dom Do'Urden w kopoty.
Zak poda Drizztowi nastpne dwie monety. Cieszc si now gr, Drizzt rzuci je w powietrze.
Sze poleciao w gr. Sze spado w d, przy czym w kadej doni wyldoway trzy monety.
- Oburczny - powiedzia Zak z namaszczeniem. Opiekunka Malice pokazaa mu gestem, by
kontynuowa, nie mogc zdoby si na zaprzeczenie gracji, z jak porusza si jej najmodszy
.
- Moesz zrobi to raz jeszcze? - zapyta Drizzta Zak. Poruszajc obiema rkami niezalenie,
Drizzt po chwili pooy
sobie monety na kadej z doni. Zak kaza mu si na chwil zatrzyma i wyj kolejne cztery m
ty, tworzc na kadej doni stosy piciu monet. Zak wstrzyma oddech i sprawdzi, czy mody d
ow jest odpowiednio skoncentrowany (a take by potrzyma monety w doni na tyle dugo, b
y ciepo jego ciaa rozgrzao je, tym samym czynic je widocznymi w podczerwieni).
- Zap je wszystkie, Drugi Synu - powiedzia z powag. - Zap je wszystkie, albo wyldujes
z w Sorcere, szkole magw. A to nie twoje miejsce!
Drizzt nadal nie rozumia, o czym mwi Zak, ale wnioskujc z miny i tonu gosu fechmistrz
a doszed do wniosku, e musi to by co wanego. Wzi gboki oddech, by si uspokoi, a po
uci w gr wszystkie monety. Dwie pierwsze zapa bez problemu, ale zobaczy, e pozostae n
wylduj tak atwo w jego doniach.
Drizzt zacz dziaa, wykona peen obrt, a jego rce zmieniy si w rozmazane smugi. Potem
towa si nagle i stan przed Zakiem. Rce mia spuszczone wzdu bokw, a twarz wykrzywion
iu.
Zak i Opiekunka Malice wymienili spojrzenia, adne z nich nie byo pewne, co si wa ciwie
stao.
Drizzt wycign ramiona w stron Zaka i powoli rozwar pi ci, jednocze nie u miechajc si
Pi monet w kadej doni.
Zak gwizdn cicho. On, fechmistrz Domu Do'Urden, potrzebowa tuzina prb, aby wykona t sz
tuczk z picioma monetami. Podszed do Opiekunki Malice.
- Oburczny - powiedzia po raz trzeci. - Jest wojownikiem, a mnie zabrako monet.
- Z iloma by sobie poradzi? - szepna Malice, bdca wbrew sobie pod wraeniem.
- A ile uda si nam zebra? - odpali Zaknafein z tryumfujcym u miechem.
Opiekunka Malice roze miaa si na gos i potrzsna gow. Chciaa wcze niej, aby Drizzt za
na na stanowisku czarownika domu, ale jej uparty fechmistrz jak zwykle nakoni j do
zmiany zdania.
- No dobrze, Zaknafeinie - powiedziaa, uznajc swoj porak. - Drugi syn jest wojownikie
m.

Zak skin gow i zwrci si do Drizzta.


- Moe pewnego dnia zostanie fechmistrzem domu Do'Urden - dodaa Malice, kiedy Zak o
dwrci si do niej plecami. Sarkazm w jej gosie sprawi, e Zak zatrzyma si i obejrza pr
ami.
- Czy z nim - powiedziaa, wykorzystujc swoj przewag - moemy oczekiwa czego mniej?
Rizzen, obecny opiekun rodziny, poruszy si niespokojnie. Wiedzia, podobnie jak wszy
scy - nawet niewolnicy Domu Do'Urden - e Drizzt nie by jego synem.
* * *

- Trzy sale? - zapyta Drizzt, kiedy Zak wszed do wielkiej sali treningowej w najba
rdziej na poudnie wysunitej cz ci kompleksu Do'Urden. Kule wielokolorowego magicznego
wiata zostay rozmieszczone na caej dugo ci wysoko sklepionej kamiennej sali, i zaleway
jej wntrze agodnym, przymionym blaskiem. Sala miaa zaledwie troje drzwi: na wschd, pr
owadzce do zewntrznej komnaty, ktra miaa wyj cie na balkon domu, jedne dokadnie na wpro
st Drizzta, na poudniowej cianie, prowadzce do ostatniego pokoju w domu i te, przez
ktre wa nie przeszli, a otwierajce si na gwny korytarz. Patrzc na ilo zamkw, ktre
Zak, Drizzt domy li si, e nieczsto bdzie korzysta z tego wej cia.
- Jedna sala - poprawi go Zak.
-Ale s jeszcze dwoje drzwi - rozumowa Drizzt, rozgldajc si po komnacie. - Bez zamkw.
- Ach - westchn Zak. - Ich zamki s zrobione ze zdrowego rozsdku. Drizzt zacz co rozumi
- Tamte drzwi - mwi dalej Zak, pokazujc na poudnie - prowadz do moich prywatnych kom
nat. Nie chciaby , abym kiedykolwiek ci w nich znalaz. Te drugie prowadz do pokoju tak
tycznego, zarezerwowanego na czasy wojny. Kiedy -je li kiedykolwiek - zasuysz na moj
e uznanie, moe zaprosz ci, by mi tam towarzyszy. Od tego dnia dziel nas jednak lata, w
ic uwaaj t j edn wspania sal - zatoczy uk ramieniem - za swj dom.
Drizzt rozejrza si, niezbyt zachwycony. O miela si mie nadziej, e podobne traktowanie
ostao za nim razem z funkcj ksicia suebnego. Taki ukad jednak oznacza, e wraca do syt
ji sprzed sze ciu lat, kiedy by zamknity w kaplicy wraz z Vier-n. Ta sala nie bya nawe
t tak dua jak kaplica, a jak na upodobania modego drowa bya rwnie za ciasna. Nastpne p
ytanie zada niemal warkniciem.
- Gdzie bd spa?
- W domu - odpowiedzia Zak tonem informacyjnym. - Gdzie bd jad?
- W domu.
Oczy Drizzta zmruyy si, a twarz zacza pon rosncym gorcem.
- A gdzie... - zacz uparcie, zdecydowany przegada fechmistrza.
- W domu - odpowiedzia Zak tym samym cikim tonem, zanim Drizzt zdy sformuowa pytanie.
Drizzta stan pewnie na nogach i skrzyowa ramiona na piersiach.
- Bdzie brudno - warkn.
- Lepiej eby nie byo - odwarkn Zak.
- To po co to wszystko? - zacz Drizzt. - Odbierasz mnie mojej matce...
- Bdziesz o niej mwi Opiekunka Malice - ostrzeg Zak. - Zawsze bdziesz mwi o niej Opiek
nka Malice.
- Od mojej matki...
Zak przerwa mu po raz kolejny, tym razem nie sowami, lecz ciosem cikiej pi ci.
Drizzt obudzi si okoo dwudziestu minut p niej.
- Pierwsza lekcja - wyja ni Zak, stojc swobodnie oparty o cian kilka stp dalej. - Dla t
wojego wasnego dobra. Zawsze bdziesz mwi o niej Opiekunka Malice.
Drizzt przetoczy si na bok i prbowa unie na okciu, ale kiedy tylko oderwa gow od po
kry, e pka. Zak chwyci go i postawi na nogi.
- To nie takie atwe, jak apanie monet - zauway fechmistrz. -Co?
- Blokowanie ciosu.
- Jakiego ciosu?
- Zgd si po prostu, uparty dzieciaku.
- Drugi Synu! - poprawi go Drizzt, po raz kolejny obniajc gro nie gos i buntowniczo za
kadajc rce na piersi.
Pi Zaka uderzya go w bok, w miejsce, o ktrym Drizzt nigdy nawet nie pomy la, e tak bol
- Potrzebujesz kolejnej drzemki? - zapyta spokojnie fechmistrz.
- Drudzy synowie mog by dzieciakami - przyzna rozumnie Drizzt.
Zak potrzsn gow z niedowierzaniem. To z pewno ci bdzie interesujce.

- Czas spdzony tutaj moe si okaza dla ciebie przyjemny -powiedzia do Drizzta, prowadzc
go do dugiej, grubej i kolorowej (cho wikszo kolorw bya pospna) kurtyny. - Ale tylko
edy, gdy nauczysz si troch panowa nad swoim jzykiem. - Silnym szarpniciem opu ci kurtyn
odsaniajc najwspanialsze stojaki z broni, jakie mody drow (i wielu starszych) kiedyk
olwiek widzia. Bro drzewcowa kadego rodzaju, miecze, topory, moty i kada inna bro, jak
Drizzt potrafi sobie wyobrazi - a take takie, ktrych nigdy sobie nie wyobrazi - wszys
tko to spoczywao w przeznaczonej do tego wnce.
- Przyjrzyj si im - powiedzia Zak. - Nie spiesz si. Poznaj te, ktre najlepiej le ci w
doni, podporzdkuj si dokadnie nakazom swej woli. Kiedy skoczymy wiczenia, bdziesz zna
z tych broni jak zaufanego przyjaciela.
Drizzt szed wzdu stojakw z otwartymi szeroko oczyma, widzc teraz to miejsce jako pote
ncjalne rdo do wiadcze zupenie nowego rodzaju. Przez cae ycie, przez szesna cie lat je
jwikszym wrogiem bya nuda. Teraz, jak si okazao, Drizzt odnalaz bro, ktr bdzie mg
Zak skierowa si w stron drzwi do swej prywatnej komnaty, uwaajc, e lepiej by Drizzt po
zosta sam podczas tych pierwszych chwil niezdarnego posugiwania si broni.
Fechmistrz zatrzyma si jednak, kiedy doszed do drzwi i spojrza na modego Do'Urdena. D
rizzt macha dug i cik halabard, broni przewyszajc go dwukrotnie. Pomimo wielu prb
mu si zapanowa nad jej wag.
Zak usysza wasny miech, ktry jednak przypomnia mu tylko o jego ponurych obowizkach. B
e wiczy Drizzta, jak wcze niej wiczy tysice modych droww, na wojownika, przygotuje go
sprawdzianw w Akademii i ycia w niebezpiecznym Men-zoberranzan. Zrobi z Drizzta za
bjc.
Zak pomy la, e bdzie to zupenie sprzeczne z natur chopca. U miech zbyt czsto go ci na
rizzta, a my l o tym, e mgby wbija ostrze miecza w serce innej istoty, budzia w Zaku od
raz. Jednak tak postpoway drowy, a Zak nie potrafi przeciwstawi si temu przez czteryst
a lat. Odwracajc wzrok od Drizzta znikn w komnacie i zamkn za sob drzwi.
- Czy oni wszyscy s tacy? - skierowa pytanie do swego niemal pustego pokoju. - Czy
wszystkie dzieci droww posiadaj t niewinno , te proste u miechy, ktre nie potrafi pora
sobie z brzydot tego wiata? - Zak ruszy do maego biurka, chcc podnie zason zakrywaj
ie wiecc, szklan kul, ktra suya tu za rdo wiata. Zmieni zdanie, kiedy przypomn
o ci Drizzt podszed do stojakw z broni, po czym ruszy do ka stojcego w kcie pokoju.
- A moe jeste wyjtkowy, Drizzcie Do'Urden? - mwi dalej, rzucajc si na mikkie oe. a tak si rnisz, jaka jest tego przyczyna? Krew, moja krew, ktra pynie w twoich yach?
moe lata, ktre spdzie ze swoj przybran matk?
Zak zasoni oczy ramionami i zacz si zastanawia nad wieloma pytaniami. Drizzt by inny n
wszyscy, zdecydowa w kocu, ale nie wiedzia nadal, czy powinien by wdziczny sobie, czy
Viernie.
Po pewnym czasie zmorzy go sen. Nie przynis jednak fechmistrzowi odpoczynku. Odwied
zi go znajomy widok, ywe wspomnienie, ktre nigdy nie zga nie.
Zaknafein usysza po raz kolejny krzyki dzieci DeVir, kiedy onierze Do'Urden - ktrych
sam wytrenowa - podcinali im garda.
- On jest inny! - krzykn Zak, podrywajc si z ka. Otar z twarzy zimny pot. - On jest i
. - Musia w to uwierzy.

7
Mroczne tajemnice

Naprawd chcesz sprbowa? - zapyta Masoj gosem penym niedowierzania.


Alton odwrci sw ohydn twarz w stron ucznia.
- Skieruj swe spojrzenie gdzie indziej, Pozbawiony Twarzy -powiedzia Masoj, odwra
cajc wzrok od potwornej twarzy swego mistrza. - Nie ja jestem powodem twej frustr
acji. Pytanie byo uzasadnione.
- Od ponad dekady studiujesz sztuki magiczne - odrzek Alton. - A mimo tego obawia
sz si poznania wiata zmarych u boku mistrza Sorcere.
- Nie babym si u boku prawdziwego mistrza - odway si wyszepta Masoj.
Alton zignorowa komentarz, podobnie jak ignorowa wiele komentarzy, ktre uczyni prakt
ykujcy u niego Hun'ett przez ostatnich szesna cie lat. Masoj by jedynym cznikiem midzy
Altonem a wiatem zewntrznym, i podczas gdy Masoj mia potn rodzin, Alton mia tylko Mas
.
Przeszli do najwyej pooonej komnaty czteropokojowych kwater Altona. Pona tam jedna wie
a, a jej wiato tono w ciemnych zasonach i czerni kamieni oraz dywanw. Alton opad na sw
je krzeso stojce za maym, okrgym stolikiem i pooy przed sob cik ksig.
- Ten czar lepiej zostawi dla kapanek - zaprotestowa Masoj, siadajc naprzeciwko mist
rza. - Czarownicy rozkazujniszym wiatom. Umarli s tylko dla kapanek.
Alton rozejrza si z zaciekawieniem dookoa, a potem spojrza na Masoja marszczc brwi, p
rzy czym jego groteskowe rysy zostay jeszcze wyostrzone przez migoczce wiato wiecy.
- Najwyra niej nie mam kapanki na zawoanie - wyja ni sarkastycznie Pozbawiony Twarzy. Chciaby , abym sprbowa z innym mieszkacem Dziewiciu Piekie?
Masoj zakoysa si na krze le i potrzsn bezradnie gow. Alton mia racj. Rok wcze niej
Twarzy stara si znale odpowiedzi na swoje pytania korzystajc z pomocy lodowego diaba.
Istota zamrozia cay pokj, a sta si w podczerwieni zupenie czarny i zniszczya ekwipune
lchemiczny wart majtek. Gdyby Masoj nie przywoa swego magicznego kota, ktry odwrci uwa
g diaba, ani on, ani Alton nie wyszliby ywi z pokoju.
- No c, dobrze - powiedzia bez przekonania Masoj, krzyujc rce na piersiach. - Przywoaj
swego ducha i znajd odpowiedzi.
Alton nie przegapi nie wiadomego wzruszenia ramiona Masoja. Przez chwil patrzy na ucz
nia, po czym wrci do przygotowa.

Kiedy chwila rzucenia czaru stawaa si blisza, do Masoja instynktownie powdrowaa do kie
zeni, do onyksowej figurki polujcego kota, ktr zdoby, kiedy Alton podszy si pod Pozbaw
ionego Twarzy. Maleka statuetka zawieraa w sobie potny czar, ktry pozwala przywoa pot
er. Masoj uywa figurki oszczdnie, nie rozumiejc do koca jej ogranicze i wicych si
zpieczestw.
- Tylko w potrzebie - przypomnia sobie Masoj, kiedy poczu przedmiot w doni. Dlaczeg
o byo tak, e potrzeba pojawiaa si zawsze, kiedy przebywa w towarzystwie Altona?
Pomimo swej brawury Alton tym razem dzieli obawy Masoja. Duchy i umarli nie byli
tak gro ni jak mieszkacy niszych planw, ale potrafili by rwnie okrutni, cho bardziej wy
afinowani.
Alton potrzebowa jednak odpowiedzi. Przez ponad ptorej dekady poszukiwa informacji k
onwencjonalnymi sposobami, rozmawia z uczniami i mistrzami - oczywi cie nie wprost
- o szczegach wydarze zwizanych z upadkiem Domu DeVir. Wielu znao plotki o tamtej noc
y, niektrzy potrafili nawet poda metody, ktre zastosowa w walce zwyciski dom.
Nikt jednak nie poda nazwy tego Domu. W Menzoberranzan nikt nigdy nie wypowiada ni
czego choby przypominajcego oskarenie, nawet je li powszechnie si z nim zgadzano, je li
nie mia na tyle silnych dowodw, by skoni rad rzdzc do dziaania. Je li jakiemu domow
y si atak i zostaoby to odkryte, gniew Menzoberranzan spadby na niego, a jego imi zo
staoby wkrtce zapomniane. Ale w przypadku skutecznie przeprowadzonej akcji, jak to
byo w przypadku Domu DeVir, ktokolwiek rzucaby oskarenia, z pewno ci szybko znalazby s
i po niewa ciwej stronie bata.
Koa sprawiedliwo ci w mie cie droww krciy si dziki obawie przed publicznym o mieszeniem
ie jakiemu kodeksowi honorowemu.
Alton poszukiwa teraz innych sposobw na zdobycie potrzebnych mu informacji. Prbowa n
ajpierw niszych wymiarw, lodowego diaba, lecz efekty byy opakane. Teraz w posiadaniu
Altona znalaz si przedmiot, ktry mg zakoczy jego problemy: ksiga napisana przez czaro
ka z powierzchni. W hierarchii droww tylko kapanki Lloth mogy mie do czynienia ze zm
arymi, ale w innych spoeczestwach rwnie czarodzieje komunikowali si ze wiatem duchw.
on znalaz ksig w bibliotece Sorcere i przetumaczy wystarczajco duo, by, jak sdzi, st
duchowy kana.
Zczy donie, energicznie otworzy ksig na zaznaczonej stronie i przejrza po raz ostatni
kantacj.
- Gotowy? - zapyta Masoja. -Nie.
Alton zignorowa nie koczcy si nigdy sarkazm swego ucznia i pooy donie pasko na stole
oli zatopi si w transie.
- Fey Innad... - przerwa i chrzkn. Masoj, cho nigdy nie bada dokadnie czaru, wyowi p
- Fey Innuad de-min... - kolejna przerwa.
- Niech Lloth bdzie z nami - szepn Masoj. Oczy Altona otworzyy si.
- Tumaczenie -warkn. - Z dziwnego jzyka ludzkiego czarodzieja!
- Gibberyjskiego - sprostowa Masoj.
- Mam przed sob prywatn ksig czarw czarodzieja ze wiata powierzchni - powiedzia spokoj
ie Alton. - Arcymaga, je li wierzy notatkom zodzieja, ktry j ukrad i sprzeda naszym age
tom. - Skoncentrowa si ponownie i potrzsn bezwos gow, prbujc powrci do transu.
- Prosty, gupi ork zdoa ukra ksig czarw arcymagowi -wyszepta retorycznie Masoj, pozw
by absurd sytuacji przemawia sam za siebie.
- Czarodziej nie y! - rykn Alton. - Ksiga jest autentyczna!
- Kto j tumaczy? - spyta spokojnie Masoj.
Alton nie mia ju ochoty na dyskusj. Ignorujc wyraz zadowolenia na twarzy Masoja zacz o
d pocztku.
- Fey Innuad de-min de-sul de-ket.
Masoj rozpar si na krze le i prbowa przypomnie sobie ostatni lekcj, majc nadziej, e
chot nie przeszkodzi Altono-wi. Ani przez chwil nie wierzy, e prby Altona do czego do
prowadz, ale nie chcia zakci bekotu tego gupca i musie sucha go od pocztku.
Chwil p niej, kiedy Masoj usysza podniecony szept Altona -Opiekunko Ginafae? - szybko
skierowa sw uwag z powrotem na wydarzenia w pokoju.
Bez adnych wtpliwo ci nad pomieniem wiecy zacza pojawia si niezwyka kula zielonkaweg
stopniowo przybierajc bardziej okre lone ksztaty.
- Opiekunko Ginafae! - westchn Alton, kiedy czar zacz dziaa. Przed nim unosi si w pow
rzu wizerunek jego zmarej matki.
Duch rozejrza si zaskoczony po pokoju.

Kim jeste ? - zapyta w kocu.


Jestem Alton. Alton DeVir, twj syn.
Syn? - zapytaa zjawa.
Twoje dziecko.
Nie przypominam sobie, bym miaa tak brzydkie dzieci.
To przebranie - odrzek szybko Alton, rzucajc okiem na Ma-soja. Je li wcze niej Masoj
wtpi w Altona i mia si z niego, teraz okazywa szczery szacunek.
U miechajc si Alton mwi dalej.
- To tylko przebranie, bym mg porusza si swobodnie po mie cie i dokona zemsty na naszyc
h wrogach!
- Jakim mie cie?
- Menzoberranzan, oczywi cie.
Duch wydawa si niczego nie pojmowa.
- Czy jeste Ginafae? - zapyta Alton. - Opiekunk Ginafae DeVir?
Twarz ducha zmarszczya si, najwyra niej pytanie byo trudne.
- Byam... chyba.
- Matk Opiekunk Domu DeVir, Czwartego Domu Menzoberranzan - stara si pomc Alton, cora
z bardziej podekscytowany. -Wysok Kapank Lloth.
Wspomnienie Pajczej Krlowej sprawio, e duch zadra. - Och nie! - jkn. Ginafae sobie p
mniaa. - Nie powiniene by tego robi, mj oszpecony synu!
- To tylko przebranie - przerwa jej Alton.
- Musz ci opu ci - cign duch Ginafae, rozgldajc si nerwowo. - Musisz mnie uwolni!
- Ale potrzebuj od ciebie pewnej informacji, Opiekunko Ginafae.
- Nie nazywaj mnie tak! - zaskrzecza duch. - Nic nie rozumiesz! Znajduj si w nieasce
Lloth...
- Kopoty - wyszepta Masoj, nie okazujc zaskoczenia.
- Tylko jedna odpowied ! - zada Alton, nie chcc pozwoli, by kolejna okazja na poznanie
nazwy wrogiego domu przesza mu koo nosa.
- Szybko! - zaskrzecza duch.
- Jaki dom zniszczy DeVir.
- Dom? - zamy lia si Ginafae. - Tak, pamitam t z noc. To by Dom...
Kula dymu zachwiaa si i stracia ksztat, skrcajc wizerunek Ginafae i zmieniajc jej sow
niezrozumiay bekot. Alton poderwa si z krzesa.
- Nie! - krzykn. - Musisz mi powiedzie! Kim s moi wrogowie?
- Czy uznasz mnie za jednego z nich? - powiedzia duch gosem, ktry znacznie rni si od t
go, ktrego uywa wcze niej, gosem za ktrym krya si moc i ktry sprawi, e z twarzy Alt
rew. Obraz skrci si i zmieni, sta si brzydki, brzydszy ni Alton. Ohydniejszy ni cokol
k, co mona zobaczy na Materialnym Planie.
Alton nie by rzecz jasna kapanem i nigdy nie studiowa religii droww gbiej ni to, co wi
dzia kady mczyzna jego rasy. Wiedzia jednak, czym bya istota, ktra unosia si przed n
powietrzu, wygldajca jak brya stopionego wosku: yochlolem, sug Lloth.
- O mielasz si przerywa cierpienia Ginafae? - sykn yochlol.
- Do diaba! - wyszepta Masoj, powoli zsuwajc si pod czarny obrus. Nawet on, cho tak wt
pi w Altona, nie wierzy, e mogli si wpakowa w takie kopoty.
- Ale... - mamrota Alton.
- Nigdy wicej nie zakcaj spokoju tego wiata, ndzny czarodzieju! - rykn yochlol.
- Nie prbowaem dosta si do Otchani - zaprotestowa sabo Alton. - Chciaem tylko rozmawi
..
- Z Ginafae! - dokoczy za niego yochlol. - Upad kapank Lloth. Gdzie chciae znale je
, gupi mczyzno? Odpoczywajcego na Olimpie, z faszywymi bogami elfw powierzchni?
-Nie my laem...
- Czy w ogle to robisz? - warkn yochlol.
- Nie - odpowiedzia cicho Masoj, starajc si trzyma od wszystkiego tak daleko, jak to
moliwe.
- Nigdy wicej nie nachod tego wymiaru - ostrzeg yochlol po raz ostatni. - Pajcza Krlo
wa nie jest pobaliwa i nie ma lito ci dla w cibskich mczyzn! - Ociekajca czym twarz ist
napu-cha nagle, rozszerzajc si poza granice kuli dymu. Alton usysza gulgoczce, o lize
gosy, a potem przewrci si niemal o krzeso, opar o cian i zasoni oczy obronnym geste
Usta yochlola otworzyy si nieprawdopodobnie szeroko, po czym pluny przed siebie mnstw
em maych przedmiotw. Trafiy one w Altona i w cian wok niego. Kamienie? Po chwili jeden

z przedmiotw odpowiedzia na niewypowiedziane pytanie. Chwyci po czarnej szaty Altona


i zacz wspina si po jego odsonitym karku. Pajki.
Fala o mionogich bestii ruszya naprzd pod stolikiem, zmuszajc Masoja do desperackiego
przeturlania si po pododze w inn cz pokoju. Udao mu si po chwili podnie z podogi,
si odwrci, zobaczy, jak Alton w ciekle si otrzepuje i podskakuje.
-Nie zabijaj ich! - wrzasn Masoj. - Zabijanie pajkw jest zabronione przez...
- Do Dziewiciu Piekie z kapankami i ich prawami! - zaskrzecza Alton.
Masoj ze zrezygnowaniem wzruszy ramionami, sign midzy fady swej szaty i wycign t sa
tr zabi Pozbawionego Twarzy. Zway w doni t potn bro i spojrza na malekie pajczk
ju.
- Przesada? - zapyta na gos. Nie syszc odpowiedzi, raz jeszcze wzruszy ramionami i wy
strzeli.
Ciki bet otar si o rami Altona, zacinajc go gboko. Czarownik rozejrza si z niedowi
a potem spojrza w ciekle na Masoja.
- Miae jednego na ramieniu - wyja ni ucze. Wrzaski Altona nie ustaway.
- Niewdziczny? - sykn Masoj. - Gupi Altonie, wszystkie pajki s po twojej stronie pomie
szczenia. Pamitasz? - Masoj odwrci si i skierowa do wyj cia. - Miego polowania! - krzyk
eszcze przez rami. Zapa za klamk, ale kiedy jego palce zacisny si wok niej, powierzc
drzwi zmienia si w wizerunek Opiekunki Ginafae. U miechna si zo liwie, za szeroko, a po
niesamowicie dugi i mokry jzyk wysun si spomidzy jej warg i poliza Masoja po twarzy.
- Alton! - krzykn, odskakujc w ty, poza zasig o lizej zjawy. Zauway, e czarodziej je
akcie rzucania czaru, prbujc utrzyma koncentracj, a chmara pajkw nadal wspina si po je
o szatach.
- Jeste ju trupem - skomentowa Masoj rzeczowym tonem i potrzsn gow.
Alton zmaga si z formu czaru, prbujc zignorowa obrzydzenie, a w kocu udao mu si do
nkantacj do koca. Podczas tylu lat studiw Altonowi nigdy nie przyszoby do gowy zrobie
nie czego takiego: roze miaby si, gdyby kto mu o tym powiedzia. Teraz jednak to wyj cie
ydawao mu si o wiele bardziej rozsdne ni pezajca zguba - yochlol.
Rzuci ognist kul pod wasne stopy.
* * *

Nagi i bezwosy Masoj wyczoga si przez drzwi, byle dalej od szalejcego w pokoju pieka.
Poncy mistrz bez twarzy wyszed nastpny, rzuci si ha podog i zdar z siebie ponc i
Patrzc, jak Altori gasi ostatnie pomienie, Masoj przypomnia sobie pewn mi chwil, ktra
owodowaa, e zapomnia o wszystkim innym.
- Powinienem byi go zabi, kiedy miaem go w sieci.
* * *

Niedugo, po tym jak Masoj wrci do swego pokoju i studiw, Alton wsun ozdobne metalowe b
ransolety, ktre stanowiy oznak jego funkcji i wy lizn si poza budynek Sorcere. Poszed
tron szerokich schodw, ktre prowadziy w d z Tier Breche i usiad na nich, by popatrze
Menzoberranzan.
Jednak nawet miasto nie potrafio oderwa my li Altona od jego ostatniej poraki. Przez
szesna cie lat zdy zapomnie o wszystkich swoich marzeniach i ambicjach, zaabsorbowany
jedynie poszukiwaniem winnego domu. Przez szesna cie lat nic nie osign.
Zastanawia si, jak dugo jeszcze bdzie potrafi utrzyma t fars i nadziej. Masoj, jego
y przyjaciel - o ile mona go byo tak nazwa - by ju prawie w poowie studiw w Sorcere. C
zrobi Alton, kiedy Masoj ukoczy je i powrci do Domu HmTett?
- Moe powinienem prbowa przez cae stulecia - powiedzia na gos. - Tylko po to, by zabi
nie jaki zdesperowany student, podobnie jak ja -jak Masoj - zamordowa Pozbawionego
Twarzy. Czy ten student rwnie oszpeciby si, by zaj moje miejsce? - Alton nie potrafi
owstrzyma ironicznego miechu,
kiedy pomy la o wiecznym pozbawionym twarzy mistrzu" w Sorcere. Kiedy Mistrzyni Opie
kunka Akademii zaczaby co podejrzewa? Za tysic lat? Dziesi tysicy? A moe Pozbawiony
y przeyby samo Menzoberranzan? ycie mistrza nie byo takie ze, przypuszcza Alton. Wielu
droww sporo by po wicio, aby dostpi takiego zaszczytu.
Alton ukry twarz w zgiciu ramienia i odegna od siebie takie absurdalne my li. Nie by p
rawdziwym mistrzem, a ukradziona funkcja nie przynosia mu satysfakcji. Moe Masoj p

owinien by zastrzeli go tamtego dnia, szesna cie lat temu, kiedy Alton by uwiziony w s
ieci Pozbawionego Twarzy.
Desperacja Altona pogbia si tylko, kiedy zastanowi si nad upywem czasu. Miny niedawn
o siedemdziesite urodziny, wic cigle by mody wedug norm droww. My l, e upyna dopie
cz jego ycia, nie przyniosa mu tej nocy ulgi.
- Jak dugo przetrwam? - zapyta sam siebie. - Ile czasu upynie, zanim szalestwo, jaki
m jest moje ycie, pochonie mnie? - Alton spojrza w przestrze ponad dachami miasta. Lepiej by si stao, gdyby Pozbawiony Twarzy mnie zabi - wyszepta. - Bo teraz jestem
Altonem z Domu Niewartego Wzmianki.
Masoj ochrzci go tak pierwszego ranka po upadku Domu De Vir, ale wtedy, kiedy jeg
o ycie byo zawieszone na becie kuszy, Alton nie zrozumia wszystkich implikacji swego
nowego tytuu. Menzoberranzan byo jedynie zbiorem pojedynczych domw. Zwyky drow mgby z
osta przyjty do ktrego z nich i zacz nazywa go wasnym, ale wygnanego szlachcica nie p
jby aden dom w mie cie. Zostao mu jedynie Sorcere i nic wicej... dopki kto nie odkryje
go prawdziwej tosamo ci. Jak kar wymierzono by mu za zbrodni, jak byo zabicie mistrza?
oe i popeni j Masoj, ale za Masojem sta dom. Alton by tylko wygnanym szlachcicem.
Usiad na pitach i patrzy na wznoszce si ognie Narbondel. Kiedy minuty zmieniy si w god
iny, desperacja i al Altona przeszy niezwyk przemian. Zwrci teraz swoj uwag na pojed
domy, a nie na wizy, ktre tworzyy z nich miasto i zastanawia si nad mrocznymi tajemn
icami, ktre kady z nich posiada. Jeden z nich ukrywa sekret, ktry Alton pragn z caego
rca pozna. Jeden z nich star z powierzchni ziemi Dom DeVir.
Zapomnia o nocnej porace z Opiekunk Ginafae i yochlolem, zapomnia o rozpaczy nad prz
edwczesn mierci. Szesna cie lat to nie a tak dugo, uzna Alton. Mia przed sob pewnie o
edmiuset lat ycia. Je li okae si to konieczne, Alton by gotw po wici kad minut czas
pozosta, by odnale swych wrogw.
- Zemsta - warkn go no, potrzebujc i karmic si tym przypomnieniem jedynego powodu, dla
trego cigle oddycha.
8
Wizy krwi

Zak naciera teraz seri wymierzonych nisko pchni. Drizzt prbowa si szybko wycofa i sta
nie na nogach, ale stay napr przeciwnika spycha go coraz dalej, tak e by zmuszony tyl
ko si broni. Coraz cz ciej Drizzt orientowa si, e rkoje ci jego broni s bliej Zaka n
za.
Zak pochyli si nagle do przodu i przedosta si pod ostrze broni Drizzta.
Drizzt wywin swymi sejmitarami mistrzowski krzy, ale musia si przy nim wyprostowa, by
unikn miertelnego pchnicia broni mistrza. Drizzt wiedzia, e to puapka, a nastpny ata
by dla niego zaskoczeniem. Zak przenis ciar ciaa na nog za-kroczn i pchn mieczami,
w ld wia Drizzta.
Drizzt zakl cicho i wykona sejmitarami krzy, chcc uy skrzyowanych ostrzy do zapania
y nauczyciela. Pod wpywem nagego impulsu Drizzt zawaha si przechwytujc ostrza Zaka, i
zamiast tego odskoczy w ty, otrzymujc bolesne cicie w wewntrzn stron uda. W cieky rz
ydwa sejmitary na podog.
Zak rwnie odskoczy. Trzyma teraz miecze po bokach, a na jego twarzy widnia wyraz zask
oczenia. - Nie powiniene by przegapi tego ruchu - powiedzia bez ogrdek.
- To parowanie nie jest dobre - odrzek Drizzt.
Czekajc na dalsze wyja nienia Zak dotkn czubkiem jednego z mieczy podogi i opar si na b
oni. W minionych latach Zak rani, a nawet zabija uczniw za tak otwarty bunt.
- Dolny krzy zatrzymuje atak, ale po co? - cign Drizzt. -Kiedy kocz manewr, czubki mie
czy s zbyt nisko, bym mg wykona skuteczny atak, a ty moesz wy lizn mi si i uwolni mi
- Ale obronisz si przed moim atakiem.
- Tylko po to, by nadzia si na nastpny - spiera si Drizzt. -Najlepsze, co mog osign
sytuacji to remis.
- Tak... - zgodzi si Zak, nie w peni rozumiejc, na czym polega problem jego ucznia.
- Przypomnij sobie wasne nauki! - krzykn Drizzt. - Kady ruch powinien przynie korzy .
mnie uczye , ale w dolnym krzyu nie widz adnej korzy ci.
- Cytujesz tylko cz lekcji - rzuci Zak, teraz ju rwnie w cieky. - Dokocz zdanie albo
go nie zaczynaj! Kady ruch powinien przynie korzy albo zlikwidowa niekorzy . Dolny krz

oni ci przed podwjnym pchniciem, a twj przeciwnik z pewno ci zdoby znaczn przewag, je
gle prbuje tak odwanego manewru ofensywnego! Powrt do rwnowagi w takiej chwili jest j
ak najbardziej podany.
- To parowanie nie jest dobre! - powiedzia uparcie Drizzt.
- Podnie miecze - warkn na niego Zak, postpujc gro nie krok w przd. Drizzt zawaha si,
k ruszy naprzd, wycigajc przed siebie miecze.
Drizzt rzuci si na ziemi, podnis sejmitary, by stawi czoo atakowi, zastanawiajc si c
lekcja, czy prawdziwa walka.
Fechmistrz naciera w ciekle, zadajc cios za ciosem i spychajc Drizzta coraz bardziej
w ty. Drizzt broni si dobrze i zacz dostrzega znajomy wzr w atakach Zaka, ktry atakow
raz niej, zmuszajc Drizzta do zbijania jego ostrzy z gry.
Drizzt domy li si, e Zak chcia udowodni swe racje czynem, a nie sowami. Widzc w cieko
y Zaka, Drizzt nie by jednak pewien, jak daleko fechmistrz mg si posun. Je li Zak udowo
ni, e si nie myli, czy znowu uderzy w ld wia Drizzta? Z moe w serce? Zak pochyli si, a
izzt napi wszystkie mi nie i wyprostowa si.
- Podwjne pchnicie! - warkn fechmistrz, a jego miecze uderzyy.
Drizzt ju na niego czeka. Wykona dolny krzy, u miechajc si na widok pier cienia z metal
ktry zamkn si wok atakujcych ostrzy. Potem Drizzt kontynuowa ruch jednym tylko sejmit
em, uwaajc, e w ten sposb z atwo ci zbije oba ostrza Zaka. Teraz, uwolniwszy jedno ostr
e, Drizzt wywin nim w podstpnym kontrataku.
Kiedy tylko Drizzt zacz wykonywa manewr, Zak dostrzeg podstp - sztuczk, ktrej si spod
wa. Zak opu ci czubek jednego ze swoich mieczy - ten bliszy rkoje ci parujcego ostrza Dr
zzta -na podog, a Drizzt, ktry stara si zachowa rwny nacisk na oba ostrza przeciwnika,
straci rwnowag. Drizzt by wystarczajco szybki, by zatrzyma si, zanim zatoczy si za d
, ale kostki jego palcw dotkny kamiennej podogi. Nadal uwaa, e zapa Zaka w sw puap
u si zakoczy jego genialn kontr. Wykona krok naprzd, by odzyska pen rwnowag.
Fechmistrz pochyli si niemal do podogi pod ukiem sejmitara Drizzta i wykona pobrt, tr
ajc cikim obcasem w odsonite kolano Drizzta. Zanim Drizzt spostrzeg atak, lea ju na
ch.
Zak szybko odzyska rwnowag i stan mocno na nogach. Zanim Drizzt zrozumia niezwyk kont
ontr, zobaczy stojcego nad sob fechmistrza, ktrego miecz naciska bole nie na jego gard
- Czy masz co jeszcze do powiedzenia? - warkn Zak.
- To parowanie nie jest dobre - odrzek Drizzt.
Zak roze mia si go no. Rzuci miecz na podog, wycign rami i pomg upartemu studento
si szybko, odnalaz spojrzeniem lawendowe oczy Drizzta i odepchn go na odlego ramienia.
Zak zachwyca si atwo ci ruchw Drizzta, tym jak trzyma sejmitary, ktre wyglday jak pr
jego ramion. Drizzt trenowa dopiero od kilku miesicy, ale opanowa ju posugiwanie si ka
niemal broni z bogatej zbrojowni Domu Do'Urden.
Te sejmitary! Drizzt wybra bro o zakrzywionych ostrzach, ktra dokadnie odpowiadaa sty
lowi walki modego wojownika. Dzierc t bro mody drow, cigle niemal dziecko, mg pokona
nkw Akademii, a po plecach Zaka zawsze przebiega dreszcz, kiedy pomy la, jakie mistrz
ostwo osignie Drizzt po latach treningu.
Nie tylko fizyczne moliwo ci i potencja Drizzta Do'Urden zmuszay Zaka do zadumy. Zak
zorientowa si ju, e temperament Drizzta bardzo si rni do temperamentu przecitnego dr
Drizzt mia w sobie niewinno i brak mu byo choby cienia zo liwo ci. Zak nie mg nic por
uczucie dumy, ktre nachodzio go, ilekro spojrza na Drizzta. Pod wszelkimi wzgldami mod
y drow podporzdkowywa si tym samym zasadom - moralno ci tak rzadko spotykanej w Menzo
berranzan - co Zak.
Drizzt rwnie dostrzeg podobiestwo, cho nie zdawa sobie sprawy jak niezwykli s on i Zak
w zym wiecie droww. U wiadomi sobie, e wujek Zak" by inny ni jakikolwiek mroczny elf,
ego zna, cho do porwnania mia tylko wasn rodzin i kilka tuzinw onierzy domu. Z pewn
y inny ni Briza, najstarsza siostra Drizzta, z jej lepym oddaniem tajemniczej relig
ii Lloth. Z pewno ci Zak by inny ni Opiekunka Malice, matka Drizzta, ktra nie odzywaa s
i nigdy do Drizzta, a je li ju to zrobia, to tylko tonem rozkazu.
Zak potrafi u miecha si w sytuacjach, ktre nie przynosiy nikomu blu. By pierwszym drow
jakiego Drizzt pozna, ktry wydawa si zadowolony ze swego miejsca w yciu. Zak by pierw
szym drowem, ktrego miech sysza Drizzt.
- Dobra prba - podsumowa fechmistrz.
- W prawdziwej bitwie bybym ju martwy - odrzek Drizzt.
- Z pewno ci - powiedzia Zak - ale po to wa nie trenujemy. Twj plan by mistrzowski, wycz

cie czasu doskonae. Ale sytuacja bya za. Mimo to mwi, e to dobra prba.
- Spodziewae si jej - powiedzia ucze. Zak u miechn si i skin gow.
- Moe dlatego, e widziaem ju ten manewr w wykonaniu innego ucznia.
- Przeciwko tobie? - zapyta Drizzt, czujc si ju nieco mniej wyjtkowym, kiedy dowiedzi
a si, e jego pomysy nie s takie wyjtkowe.
- Nie - odrzek Zak z u miechem. - Widziaem, jak ta kontra zawodzi z tej samej pozycj
i co twoja.
Twarz Drizzta znowu si rozpromienia.
- My limy podobnie - skomentowa.
- Tak - powiedzia Zak. - Ale moja wiedza urosa dziki czterem setkom lat do wiadcze, po
dczas gdy ty nie masz jeszcze nawet dwudziestki. Zaufaj mi, mj uczniu. Dolny krzy
to dobre parowanie.
- By moe - odpowiedzia na to Drizzt. Zak ukry u miech.
- Kiedy wymy lisz lepsz kontr, wyprbujemy j. Ale do tego czasu zaufaj moim sowom. Wytre
nowaem wicej onierzy, ni potrafi zliczy, ca armi Do'Urden i dziesi razy tyle, kie
mistrz w Melee-Magthere. Uczyem Rizzena, wszystkie twoje siostry i obu braci.
-Obu?
- Ja... - Zak przerwa na chwil i spojrza ciekawie na Drizzta. -Rozumiem - powiedzia
po chwili. - Nawet ci nie powiedziay. -Zak zastanawia si, czy powiedzenie prawdy byo
jego zadaniem. Wtpi, by robio to jakkolwiek rnic opiekunce Malice. Prawdopodobnie nie
mwia nic Drizztowi, bo nie uwaaa, by historia mierci Nalfeina w ogle bya warta opowiad
nia.
- Tak, obu - zdecydowa si. wyja ni Zak. - Miae dwch braci w chwili swego urodzenia. Din
na, ktrego znasz i starszego brata, Nalfeina, czarownika o znacznej mocy. Nalfein
zosta zabity w bitwie tej samej nocy, ktrej ty po raz pierwszy odetchne .
- Przeciwko krasnoludom lub zo liwym gnomom? - wydysza Drizzt, a jego oczy otworzyy s
i tak szeroko, jak oczy dziecka proszcego o przeraajc historyjk przed snem. - Czy bron
i miasta przed zymi napastnikami lub potworami?
Zakowi z trudem przyszo rozwianie niewinnych zudze Drizzta.
- Wychowany w kamstwach - wyszepta, a na gos powiedzia -Nie.
- Zatem walczy przeciwko straszliwszemu jeszcze wrogowi! -naciska Drizzt. - Zym elf
om z powierzchni?
- Zgin z rki drowa! - rzuci Zak, odbierajc Drizztowi modzieczy entuzjazm.
Drizzt zamy li si, by rozway moliwo ci, a Zak z trudem znosi wyraz niezrozumienia na tw
y modego drowa.
- Wojna z innym miastem? - zapyta pospnie Drizzt. - Nie wiedziaem...
Zak pozwoli, by tak zostao. Odwrci si i cicho poszed do swej komnaty. Niech Malice lub
ktra z jej crek rozwieje niewinne marzenia Drizzta. Za jego plecami Drizzt chcia za
da kolejne pytania, ale zorientowa si, e zarwno rozmowa jak i lekcja dobiegy koca. Zro
umia rwnie, e wydarzyo si wa nie co wanego.
* * *
Fechmistrz walczy z Drizztem caymi godzinami, a dni stapiay si w tygodnie, za tygodni
e w miesice. Czas przesta si liczy. Walczyli a do kracowego wyczerpania i wracali na s
al wicze, kiedy tylko mogli si podnie .
W trzecim roku, w wieku dziewitnastu lat, Drizzt mg broni si przed fechmistrzem godzi
nami, prbujc nawet od czasu do czasu ofensywnych manewrw.
Zakowi podobay si te dni. Po raz pierwszy od wielu lat spotka kogo , kto posiada poten
cja, by zmierzy si z nim na rwnych prawach. Po raz pierwszy w yciu Zaka miech towarzys
zy szczkowi adamantytowych ostrzy.
Patrzy, jak Drizzt ro nie wysoki, jak staje si uwany, gorliwy i inteligentny. Mistrzo
wie Akademii mieliby cikie zadanie bronic si przed Drizztem nawet w pierwszym roku j
ego nauki!
Ta my l elektryzowaa fechmistrza tylko tak dugo, jak pamita zasady Akademii, zasady yci
a droww i to, co zrobiliby ze wspaniaym uczniem. O tym, jak skradliby u miech z lawe
ndowych oczu Drizzta.
Cz tego wiata droww przybya do nich pewnego dnia w osobie Opiekunki Malice.
- Mw do niej z nalenym szacunkiem - ostrzeg Zak Drizzta, kiedy Maya ogosia wej cie matk
i opiekunki. Fechmistrz wystpi dumnie o kilka krokw, by powita gow Domu Do'Urden.

- Pozdrowienia, Opiekunko - powiedzia z niskim ukonem. -Czemu zawdziczam taki zaszc


zyt?
Opiekunka Malice roze miaa si, widzc, jak Zak zachowuje pozory grzeczno ci.
- Ty i mj syn spdzacie tu tyle czasu - powiedziaa. - Przyszam zobaczy postpy, jakie zr
obi.
- Jest dobrym wojownikiem - zapewni j Zak.
- Bdzie musia by - wyszeptaa Malice. - Idzie do Akademii za niecay rok.
Zak zmruy oczy syszc sowa Malice.
- W Akademii nigdy nie widziano lepszego szermierza - warkn. Opiekunka odesza od ni
ego i stana przed Drizztem.
- Nie wtpi w twe umiejtno ci wadania mieczem - powiedziaa do chopca, cho rzucia szybk
ojrzenie Zakowi, wypowiadajc te sowa. - Masz odpowiedni krew. S inne warto ci, ktre prz
esdzaj o warto ci wojownika - zalety serca. Stosunek do ycia!
Drizzt nie wiedzia, jak jej odpowiedzie. Widzia j tylko kilka razy w cigu tych trzec
h lat i nie zamienili wtedy nawet jednego sowa.
Zak dostrzeg zmieszanie na twarzy Drizzta i obawia si, e chopiec si potknie, dokadnie
ak, jak yczya sobie tego Opiekunka Malice. Wtedy Malice miaaby pretekst, by odebra D
rizzta Zakowi - zniewaajc fechmistrza przy okazji - i odda go Dininowi lub innemu p
ozbawionemu uczu zabjcy. Zak moe i by najlepszym instruktorem szermierki, ale teraz,
kiedy Drizzt nauczy si ju posugiwa broni, Malice chciaa, by zabito jego uczucia.
Zak nie mg sobie pozwoli na ryzyko. Za bardzo mu zaleao na czasie spdzonym z Drizztem.
Wycign miecze z wysadzanych klejnotami pochew i rzuci si do przodu tu obok Opiekunki
Malice, krzyczc - Poka jej, mody wojowniku!
Oczy Drizzta zmieniy si w pomienie, kiedy ujrza zbliajcego si nauczyciela. Sejmitary p
jawiy si w jego doniach tak szybko, jakby cay czas w nich byy.
I dobrze, e tak si stao! Zak dopad Drizzta z furi, ktrej ten nigdy u niego nie widzia,
wiksz nawet ni wtedy, gdy Zak pokazywa Drizztowi warto dolnego krzya. Kiedy miecz uder
a o sejmitar, wok sypay si iskry, a Drizzt by zmuszony si cofa. Zaczy go bole rami
tnej siy uderze Zaka.
- Co ty... - prbowa zapyta Drizzt.
- Poka jej - warkn Zak, uderzajc raz za razem.
Drizzt z trudem unikn cicia, ktre z pewno ci by go zabio. Nadal jednak zaskoczenie spra
iao, e mg si jedynie broni.
Zak odbi jeden z sejmitarw Drizzta, potem drugi i uy niezwykej broni, wyrzucajc nog pr
sto w gr i trafiajc Drizzta pit wno .
Drizzt usysza trzask pkajcej chrzstki i poczu gorc krew spywajc mu po twarzy. Rzuc
prbujc utrzyma bezpieczn odlego do chwili odzyskania orientacji.
Po chwili zobaczy Zaka, ktry zblia si do niego bardzo szybko.
- Poka jej ! - warkn Zak w ciekle.
Purpurowy blask ognia faerie migota na skrze Drizzta, czynic go atwiejszym celem. Za
reagowa w jedyny moliwy sposb: zsyajc na siebie i Zaka kul ciemno ci. Wyczuwajc nastp
ch fechmistrza, Drizzt rzuci si na brzuch i odczoga w bok, trzymajc gow przy ziemi - c
okazao si dobrym posuniciem.
Kiedy zapady ciemno ci, Zak natychmiast unis si trzy metry nad ziemi i przenis si w m
e, w ktrym poprzednio lea Drizzt.
Kiedy Drizzt znalaz si w innej cz ci kuli ciemno ci, odwrci si i zobaczy jedynie doln
. Nie musia widzie niczego wicej, by zrozumie, e to jeden z zabjczych atakw na lepo.
pociby go na kawaki, gdyby nie odczoga si kawaek.
W cieko zastpia oszoomienie. Kiedy Zak opad na ziemi i ruszy w stron Drizzta, ten p
w cieko poniosa go z powrotem w wir walki. Zakrci si w piruecie na chwil przed tym,
aatakowa Zaka, wykonujc jednym sejmitarem dugie cicie, a drugim zdradliwe pchnicie tu
nad lini wytyczon przez pierwsze ostrze.
Zak unikn pchnicia i zablokowa na odlew cicie.
Drizzt jeszcze nie skoczy. Wykona jednym z sejmitarw seri krtkich ciosw, ktre zmusiy
do cofnicia si o tuzin krokw, z powrotem w magiczn ciemno . Musieli teraz obaj polega
a niezwykle czuym zmy le suchu i instynkcie. Zak w kocu zdoa powstrzyma napr Drizzta,
ten natychmiast ruszy znowu, kopic, kiedy tylko pozwalaa na to sytuacja. Jedno z k
opni prze lizno si przez obron Zaka, pozbawiajc go powietrza.
Znowu znale li si poza kul ciemno ci i teraz rwnie Zak by widoczny w blasku ogni faerie.
Fechmistrzowi byo niedobrze, kiedy widzia nienawi na twarzy Drizzta, ale wiedzia, e ad

emu z nich nie pozostawiono teraz wielkiego wyboru. Walka musiaa by brudna, musiaa
by prawdziwa. Stopniowo Zak przeszed do obrony i pozwoli Drizztowi, ktry eksplodowa f
uri, zmczy si zadawaniem ciosw.
Drizzt uderza i uderza, nie pokazujc po sobie w ogle zmczenia. Zak drani go, pokazujc
nie bronione pozornie miejsca, a Drizzt atwo nabiera si na to, posyajc w nie pchnicie
, kopniaka lub cicie.
Opiekunka Malice patrzya w ciszy na przedstawienie. Nie moga odmwi Zakowi pracy, ktr w
w jej syna. Drizzt by -fizycznie - bardziej ni gotowy do walki.
Zak wiedzia jednak, e dla Opiekunki Malice sama umiejtno posugiwania si broni nie wys
czy. Zak nie mg dopu ci do rozmowy Drizzta z Malice. Nie spodobaoby jej si podej cie jej
syna do ycia.
Drizzt zaczyna si mczy, cho Zak widzia, e cz okazywanego znuenia to podstp.
- No dalej - wyszepta, po czym nagle skrci" kostk, a apic rwnowag odsoni si tak,
ie mg si oprze.
Oczekiwane pchnicie nadeszo niczym byskawica, a lewe rami Zaka wykonao krtki ruch, ktr
wybi sejmitar z doni Drizzta.
- Ha! -krzykn Drizzt, ktry oczekiwa takiego manewru i wprowadzi w ycie swj drugi podst
Drugi sejmitar uderzy w rami Zaka, nieuchronnie omijajc blok.
Ale kiedy Drizzt zadawa drugie uderzenie, Zak by ju na kolanach. Kiedy ostrze Drizz
ta przeszo nad jego gow nie wyrzdzajc mu krzywdy, Zak poderwa si na nogi i uderzy na
ew rkoje ci, trafiajc Drizzta prosto w twarz. Oszoomiony Drizzt cofn si o krok i sta
moment nieruchomo. Sejmitar wypad mu z doni, a zamglone oczy nie mrugay.
- Zwd w zwodzie! - wyja ni spokojnie Zak. Drizzt osun si nieprzytomny na podog.
Opiekunka Malice kiwna gow z aprobat, kiedy Zak do niej podszed.
- Jest gotw do Akademii - zauwaya.
Twarz Zaka skamieniaa, a on sam nie odpowiedzia.
- Vierna ju w niej jest - kontynuowaa Malice - i uczy w Arach-Tinilith, Szkole Llo
th. To wielki zaszczyt.
Laur dla Domu Do'Urden, pomy la Zak, ale mia na tyle rozsdku, by si nie odezwa.
- Dinin wkrtce odejdzie - powiedziaa opiekunka.
Zak by zaskoczony. Dwoje dzieci sucych jako mistrzowie w Akademii w tym samym czasie
?
- Musiaa si bardzo stara, by uzyska podobne zaszczyty -odway si powiedzie.
Opiekunka Malice u miechna si.
- Dugi wdziczno ci.
- Po co? - zapyta Zak. - By chroni Drizzta? Malice roze miaa si na gos.
- Po tym co wa nie widziaam, sdz, e to raczej Drizzt bdzie chroni tamt dwjk!
Zak zagryz warg. Dinin nadal by dwukrotnie lepszym wojownikiem i dziesiciokrotnie ba
rdziej bezlitosnym zabjc ni Drizzt. Zak wiedzia, e Malice miaa inne plany.
- Trzy z pierwszych o miu domw bd przez nastpne dwie dekady reprezentowane w Akademii
przez nie mniej ni czworo dzieci - stwierdzia Opiekunka Malice. - Syn Opiekunki Ba
enre bdzie w tej samej klasie co Drizzt.
- Wic masz aspiracje - stwierdzi Zak. - Jak wysoko zajdzie zatem Dom Do'Urden pod
przewodnictwem Opiekunki Malice?
- Sarkazm bdzie ci kosztowa jzyk - ostrzega matka opiekunka. - Byliby my gupi, gdyby my
zwolili si wymkn takiej szansie na dowiedzenie si wicej o naszych rywalach!
- Pierwszych osiem domw - zamy li si Zak. - Bd ostrona Opiekunko Malice. Nie zapomnij o
tym, by obserwowa rywali w rd niszych domw. By kiedy Dom DeVir, ktry popeni taki b
- Nikt nie zaatakuje nas od tyu - sykna Malice. - Jeste my dziewitym domem, ale mamy w
iksz wadz ni wiele innych. Nikt nie wbije nam noa w plecy. Wyej w kolejce s atwiejsz
e.
- Co dziaa na nasz korzy - wtrci Zak.
- O to w tym wszystkim chodzi, prawda? - zapytaa Malice, u miechajc si zo liwie.
Zak nie musia odpowiada, opiekunka znaa jego uczucia. W rzeczywisto ci nie o to chodz
io.
* * *

- Mw mniej, to szczka wyleczy si szybciej - powiedzia p niej Zak, kiedy zosta sam z Dri
ztem.

Drizzt rzuci mu zowrogie spojrzenie. Fechmistrz potrzsn gow.


- Zostali my wielkimi przyjacimi - powiedzia.
- Tak wa nie my laem - wymamrota Drizzt.
- No to si zastanw - zbeszta go Zak. - Czy sdzisz, e Opiekunka Malice pozwoli na taki
zwizek midzy fechmistrzem a jej najmodszym - cennym - synem? Jeste drowem, Drizzcie
Do'Urden, i to ze szlachetnego rodu. Nie moesz mie przyjaci!
Drizzt wyprostowa si, jakby kto uderzy go w twarz.
- W kadym razie nie otwarcie - doda Zak, kadc do na ramieniu modzieca. - Przyjaciele
sabo , niewybaczalna sabo . Opiekunka Malice nigdy si nie zgodzi... - przerwa, orientuj
e zastrasza wasnego ucznia. - C - przyzna cicho - przynajmniej my dwaj wiemy, kim je
ste my.
Z jakiego powodu to Drizztowi nie wystarczao.

9
Rodziny

Chod szybko - rozkaza Zak Drizztowi pewnego wieczoru, kiedy skoczyli pojedynek. Dri
zzt z tonu gosu Zaka zorientowa si, e dzieje si co wanego, i z tego, i ten nawet nie
rzyma si, by poczeka na Drizzta.
W kocu doczy do Zaka na balkonie Domu Do'Urden, gdzie stay ju Maya i Briza.
- Co si dzieje? - zapyta Drizzt.
Zak przycign go do siebie i wskaza na drugi koniec wielkiej jaskini, w stron pnocno-ws
hodniego kraca miasta. wiata byskay i gasy nagle, w powietrze unis si sup ognia, kt
wili znikn.
- Najazd - powiedziaa obojtnie Briza. - Nisze domy, bez znaczenia dla nas.
Zak dostrzeg, e Drizzt nie rozumie.
- Jeden dom zaatakowa inny - wyja ni. - Zemsta, by moe, ale najprawdopodobniej prba wsp
icia si wyej w miejskiej hierarchii.
- Bitwa trwa od dawna - zauwaya Briza. - A wiata cigle byskaj.

Zak wyja nia sytuacj zaskoczonemu drugiemu synowi domu.


-Atakujcy powinni byli zasoni pole bitwy kulami ciemno ci. To, e nie mogli tego zrobi,
wskazuje na to, i obrocy spodziewali si ataku.
- Atakujcym nie idzie za dobrze - zgodzia si Maya.
Drizzt z trudem wierzy wasnym uszom. Bardziej nawet niepokojce ni same wie ci by sposb,
w jaki jego rodzina o nich rozmawiaa. Byli tak spokojni, jakby nie miao miejsca ni
c niezwykego.
- Atakujcy nie mog pozostawi wiadkw - mwi Zak. -W przeciwnym przypadku nara si na g
dy rzdzcej.
- Ale my jeste my wiadkami - zauway Drizzt.
- Nie - odrzek Zak. - Jeste my gapiami. Ta bitwa to nie nasza sprawa. Tylko szlachc
ice z zaatakowanego domu maj prawo rzuca oskarenia przeciwko napastnikom.
- O ile jacy szlachcice przeyj- dodaa Briza, ktrej najwyra niej podoba si spektakl.
Drizzt nie by pewien, czy podobaj mu si nowe wiadomo ci. Cho mg w kadej chwili wyj ,
rafi oderwa wzroku od widowiska, jakim bya bitwa droww. Cay dom Do'Urden by teraz na n
ogach, a onierze i niewolnicy biegali wok, szukajc dobrych punktw obserwacyjnych i wyk
rzykujc komentarze na temat bitwy i pogoski na temat atakujcych.
Takie byo spoeczestwo droww w czasie makabrycznej gry i cho caa sytuacja wydawaa si n
dszemu czonkowi domu Do'Urden za, Drizzt nie mg wyprze si tego, e wydarzenia tej nocy
yy ekscytujce. Nie mg te zaprzeczy, e na twarzy caej trjki stojcej z nim na balkoni
ao si zadowolenie.

* * *

Alton po raz ostatni przeszed przez swe prywatne komnaty, by upewni si, e wszelkie a
rtefakty i ksigi, ktre mogyby wyda si cho troch witokradcze, byy bezpiecznie schowa
dziewa si wizyty matki opiekunki, co mistrzowi Akademii nie zwizanemu z Arach-Tinin
lith, Szko Lloth, nie zdarzao si czsto. Alton by wicej ni ciekaw motyww wizyty tego
etnego go cia, Opiekunki SiNafay Hun'ett, gowy pitego domu miasta i matki Masoja, pa
rtnera w spisku Altona.
Stukanie do kamiennych drzwi zewntrznej komnaty poinformowao Altona, e go cie ju u nie
go s. Wygadzi szaty i rozejrza si raz jeszcze po pokoju. Drzwi otworzyy si, zanim Alto
do nich doszed i do pokoju wesza Opiekunka SiNafay. Jake atwo dokonaa zmiany - wesza
z absolutnej ciemno ci korytarza w wiato wiec komnaty Altona - mrugajc tylko oczyma.
SiNafay bya mniejsza, ni sdzi Alton, drobna nawet wedug norm droww. Miaa nie wicej ni
r dwadzie cia wzrostu i waya na oko okoo dwudziestu piciu funtw. Bya matk opiekunk, a
n wiedzia, e moga go zabi jednym czarem.
Alton odwrci od niej posusznie wzrok i stara si sam przekona, e w tej wizycie nie byo
c nadzwyczajnego. Napicie wzroso jednak, kiedy u boku matki stan Masoj, a na jego tw
arzy zago ci ponury u miech.
- Pozdrowienia z Domu Hun'ett, Gelroosie - powiedziaa Opiekunka SiNafay. - Dwadzi
e cia pi lat lub wicej mino, od kiedy po raz ostatni rozmawiali my.
- Gelroos? - wyszepta do siebie Alton. Przekn lin, by zamaskowa swoje zaskoczenie. - W
tam ci, Opiekunko SiNafay -udao mu si wymamrota. - Czy naprawd mino tak wiele czasu?
- Powiniene przychodzi czasem do domu - powiedziaa opiekunka. - Twoje komnaty s cigle
puste.
Moje komnaty? Alton zacz si czu bardzo le.
SiNafay nie przegapia wyrazu jego oczu. Zmarszczya brwi, a jej oczy zwziy si gro nie.
Alton podejrzewa, e jego tajemnica zostaa odkryta. Je li Pozbawiony Twarzy by czonkiem
rodziny Hun'ett, jake Alton mg oszuka matk opiekunk wasnego domu? Rozejrza si, szuka
lepszej drogi ucieczki albo sposobu, dziki ktremu mgby chocia zabi zdrajc Masoja zanim
SiNafay dostanie jego.
Kiedy znowu spojrza na Opiekunk SiNafay, ta zacza ju in-kantacj jakiego czaru. Jej ocz
otworzyy si szeroko, kiedy go zakoczya, a jej podejrzenia znalazy potwierdzenie.
- Kim jeste ? - zapytaa, a w jej gosie sycha byo wicej ciekawo ci ni zmartwienia.
Nie byo drogi ucieczki ani sposobu, by zabi Masoja, ktry sta tu przy boku potnej matki
- Kim jeste ? - zapytaa ponownie SiNafay, odpinajc od pasa bro o trzech kocwkach, przer
aajcy wowy bat, ktry wstrzykiwa najbole niejsz i najszybciej paraliujc trucizn zna
- Alton - wymamrota, nie muszc odpowiada na pytanie. Wiedzia, e ostrzeona z atwo ci w
e kade jego kamstwo. - Jestem Alton DeVir.
- DeVir? - Opiekunka SiNafay wygldaa na co najmniej zaintrygowan. - Z Domu DeVir, k
try wygin kilka lat temu?
- Jestem jedynym ocalaym - przyzna Alton.
- Zabie Gelroosa, Gelroosa Hun'ett i zaje jego miejsce w Sorcere - rozumowaa opiekunka
, a jej gos zmieni si w syk. Zguba wisiaa nad gow Altona.
- Ja nie... Nie mogem wiedzie, jak si nazywa... On chcia mnie zabi! - mamrota Alton.
- Ja zabiem Gelroosa - rozleg si gos z boku.
SiNafay i Alton odwrcili si do Masoja, ktry ponownie trzyma sw ulubion kusz.
- Tym - wyja ni mody Hun'ett. - W nocy, ktrej upad Dom DeVir. Okazja nadarzya si, kiedy
Gelroos z nim walczy. - Wskaza na Altona.
- Gelroos by twoim bratem - przypomniaa mu Opiekunka SiNafay.
- Przeklinam jego ko ci! - sykn Masoj. - Przez cztery ndzne lata mu suyem - suyem mu
by matk opiekunk! Chcia utrzyma mnie z dala od Sorcere, chcia mnie wysa do Melee-Mag
re.
Opiekunka spojrzaa na Altona, a potem znowu na swojego syna.
- I pozwolie mu y - rozumowaa dalej, a na jej ustach pojawi si u miech. - Zabie wrog
are przymierze z nowym mistrzem za jednym zamachem.
- Jak mnie uczono - powiedzia Masoj przez zaci nite zby, nie wiedzc jaka kara lub poch
waa teraz nastpi.
- Bye tylko dzieckiem - zauwaya SiNafay, nagle zdajc sobie spraw z czasu, ktry upyn
tej pory.

Masoj przyj komplement w milczeniu.


Alton przyglda si temu wszystkiemu z niecierpliwo ci.
- A co ze mn? - krzykn. - Czy moje ycie jest zgubione? SiNafay spojrzaa na niego.
- Twoje ycie jako Alton DeVir dobiego koca tej nocy, kiedy upad Dom DeVir. Tak wic po
zostaniesz Pozbawionym Twarzy, Gelroosie Hun'ett. Przydadz mi si twoje oczy w Akad
emii, by doglda mego syna i moich wrogw.
Alton z trudem oddycha. Tak nagle zawar przymierze z jednym z najpotniejszych domw w
Menzoberranzan! Przez jego gow pyn potok pyta i moliwo ci, a najwyra niejsze byo to,
go od niemal dwch dziesicioleci.
Jego przybrana matka opiekunka rozpoznaa podniecenie.
- O czym my lisz? - zapytaa.
- Jeste wysok kapank Lloth - powiedzia odwanie Alton, a jedna my l zniweczya wszelkie
i ostrono ci. - Jest w twojej mocy zi ci moje najgbsze pragnienie.
- miesz prosi mnie o ask? - spytaa SiNafay, ale widzc cierpienie na twarzy Altona, pos
tanowia dowiedzie si, jaka to wielka tajemnica. - Dobrze.
- Ktry dom zniszczy moj rodzin? - spyta Alton. - Zapytaj w wiecie zmarych, bagam Opie
ko SiNafay.
SiNafay zastanowia si dokadnie nad pytaniem, a take nad implikacjami wyra nego godu zem
sty Altona. Kolejna korzy z przyjcia go do rodziny?
- T wiadomo ju posiadam - odrzeka. - Moe kiedy udowodnisz swj przydatno , powiem ci..
- Nie! - krzykn Alton. Zamilk natychmiast, orientujc si, e przerwa matce opiekunce, za
co wymierzano kar mierci.
SiNafay wstrzymaa jednak swj gniew.
- To pytanie musi by dla ciebie wane, je li zachowujesz si tak gupio - powiedziaa.
- Prosz - baga Alton. - Musz wiedzie. Zabij mnie, je li chcesz, ale najpierw powiedz mi
, kto to by.
SiNafay podobaa si jego odwaga, a taka obsesja moga si jej jedynie przyda.
- Dom Do'Urden - powiedziaa.
- Do'Urden - powtrzy Alton, nie mogc uwierzy, e dom znajdujcy si tak daleko w hierarch
i mg pokona Dom DeVir.
- Nie podejmiesz przeciwko nim adnych dziaa - ostrzega go Opiekunka SiNafay. - Wybac
z ci lekkomy lno - tym razem. Teraz jeste synem Domu Hun'ett, zawsze pamitaj o swoim mi
ejscu! - Pozwolia, by na tym stano, wiedzc, e kto na tyle inteligentny, by przez tyle
lat nie pozwoli si odkry, nie bdzie na tyle gupi, by nie podporzdkowa si matce opieku
wasnego domu.
- Chod Masoj - powiedziaa SiNafay do swego syna. - Zostawmy go samego, by mg zastano
wi si nad swj now tosamo ci.
* * *

- Musz ci co powiedzie, Opiekunko SiNafay - odway si odezwa Masoj, kiedy wychodzili z


orcere. - Alton DeVir jest bufonem. Moe przynie szkod Domowi Hun'ett.
- Przetrwa upadek swego domu - odrzeka SiNafay. -1 zachowa funkcj Pozbawionego Twarz
y dziki podstpowi przez dziewitna cie lat. Bufon? Moe, ale przydatny.
Masoj nie wiadomie potar miejsce, gdzie kiedy mia brew, ktra nigdy nie odrosa.
- Musiaem cierpie wybryki Altona De Vira przez te wszystkie lata - powiedzia. - Ma
sporo szcz cia, musz przyzna i potrafi wydosta si z kopotw, cho zwykle sam si w nie
pakuje!
- Nie obawiaj si - roze miaa si SiNafay. - Alton wnosi co wanego do naszego domu.
- Na co moemy liczy?
- Jest mistrzem w Akademii - odrzeka SiNafay. - Dziki niemu mam oczy tam, gdzie ic
h potrzebuj. - Zatrzymaa syna i odwrcia go twarz do siebie, by mg dokadnie zrozumie
ej sowo. - Skarga Altona DeVir przeciwko Domowi Do'Urden moe zadziaa na nasz korzy . By
zlachcicem tego domu, ma prawo oskara.
- Chcesz uy oskarenia Altona DeVir, by popchn wielkie domy do ukarania Domu Do'Urden?
- zapyta Masoj.
- Wielkie domy bardzo niechtnie zadziaaj w sprawie, ktra wydarzya si prawie dwadzie cia
lat temu - odpowiedziaa SiNafay. - Dom Do'Urden zniszczy Dom DeVir niemal doskonal
e -czysty cios. Otwarte oskarenie Do'Urden niezawodnie cignoby gniew wielkich domw na
nas samych.

- Po co nam zatem Alton DeVir? - zapyta Masoj. - Jego skarga na nic nam si nie zda
.
Opiekunka odpowiedziaa na to - Jeste jedynie mczyzn i nie potrafisz zrozumie zoono ci
archii wadzy. Je li skarg Altona DeVira szepnie si w odpowiednie uszy, rada rzdzca moga
y patrze w inn stron, kiedy jaki dom wywieraby zemst w imieniu Altona.
- Po co? - zauway Masoj, nie rozumiejc. - Ryzykowaaby przegranie bitwy, by zniszczy ni
zy dom?
- Tak samo my la Dom DeVir o Domu Do'Urden - wyja nia SiNafay. - W naszym wiecie musimy
jednakowo zajmowa si niszymi i wyszymi domami. Wszystkie wielkie domy mdrze by zrobiy
, gdyby uwanie przyglday si posuniciom Daermon N'a'shezbaernon, dziewitego domu, znane
go jako Do'Urden. Ma on teraz zarwno mistrza, jak i mistrzyni, sucych w Akademii i tr
zy wysokie kapanki, oraz czwart, ktra niedugo ni zostanie.
- Cztery wysokie kapanki? - zamy li si Masoj. - W jednym domu. - Tylko trzy z najwiksz
ych o miu domw miay wicej. Zwykle siostry aspirujce do tak wysokich godno ci wywoyway k
likty, co nieodwoalnie zmniejszao ich szeregi.
- A szeregi armii Do'Urden licz ponad trzystu pidziesiciu onierzy - cigna SiNafay. ych kady jest szkolony przez najlepszego fechmistrza w mie cie.
- Zaknafeina Do'Urden, oczywi cie - przypomnia sobie Masoj.
- Syszae o nim?
- To imi czsto wymienia si w Akademii, nawet w Sorcere.
- Dobrze - zamruczaa SiNafay. - Zrozumiesz zatem wag misji, ktr dla ciebie przeznacz
yam.
W oczach Masoja zabyso wiateko.
-Wkrtce bdzie tu nowy Do'Urden - wyja nia SiNafay. -Nie mistrz, lecz ucze. Ze sw tych n
ewielu, ktrzy widzieli Driz-zta w czasie treningu, bdzie on rwnie dobrym wojownikie
m jak Zaknafein. Nie moemy do tego dopu ci.
- Chcesz, bym zabi chopca? - zapyta gorliwie Masoj.
- Nie - odrzeka SiNafay. - Jeszcze nie. Chc, by dowiedzia si o nim wszystkiego, by zro
zumia motywy kadego jego czynu. Kiedy przyjdzie czas na uderzenie, musisz by gotowy
.
Masojowi podobao si to zadanie, ale jedna rzecz nadal go niepokoia.
- Cigle musimy si zastanowi nad Altonem - powiedzia. - Jest niecierpliwy i miay. Jakie
byyby konsekwencje dla Domu Hun'ett, gdyby zaatakowa Dom Do'Urden, zanim nadejdzi
e odpowiedni czas?
Czy mgby wywoa otwart wojn w mie cie, w ktrej Dom Hurfett widziany by by jako napastn
- Nie obawiaj si, mj synu - odrzeka Opiekunka SiNafay. -Je li Alton DeVir popeni stras
zliwy bd, bdc w przebraniu Gel-roosa Hun'ett, przedstawimy go jako oszusta nie zwizan
ego z nasz rodzin. Bdzie przestpc bez domu, na ktrego wszdzie bd czeka egzekutorzy.
Wyja nienie uspokoio Masoja, ale opiekunka SiNafay, tak dobrze znajca si na zwyczajac
h spoeczestwa droww rozumiaa, jakie ryzyko podja, kiedy przyja Altona DeVir do swego
u. Jej plan wydawa si dobry, a moliwe korzy ci - eliminacja rosncego w si Domu Do'Urden
- byy bardzo kuszce.
Ale rwnie zagroenia byy bardzo realne. Cho nie byo nic dziwnego w tym, e jeden dom skr
cie zniszczy inny, nie mona byo ignorowa konsekwencji poraki. Wcze niej tej nocy niszy
om zaatakowa dom rywali i, jak gosia plotka, nie udao mu si. Nastpnego dnia rada rzdz
bdzie musiaa zachowa pozory sprawiedliwo ci i ukara napastnikw. Opiekunka SiNafay bya k
lkakrotnie wiadkiem tej sprawiedliwo ci".
aden czonek domu agresora - nie wolno jej nawet byo pamita ich nazw - nigdy nie przey.
* * *

Zak obudzi Drizzta wcze nie rano nastpnego dnia.


- Chod - powiedzia. - Wolno nam dzisiaj wyj z domu. My li o spaniu natychmiast opu ciy D
izzta.
- Wyj z domu? - powtrzy. Przez dziewitna cie lat Drizzt nigdy nie wyszed poza adamantyt
we ogrodzenie kompleksu Do'Urdenw. Patrzy tylko na wiat Menzoberranzan z balkonu.
Zak czeka na niego, kiedy Drizzt szybko zgarn swe mikkie buty i piwafwi.
- Nie bdzie dzisiaj lekcji? - zapyta Drizzt.
- Zobaczymy - odrzek Zak, ale my la sobie, e Drizzt stanie w obliczu najbardziej zask
akujcego do wiadczenia w yciu. Ktremu domowi nie powid si atak, a rada rzdzca wezwa

ich szlachcicw miasta, by przedstawili dowody wymiarowi sprawiedliwo ci.


Briza pojawia si w korytarzu tu za drzwiami sali treningowej.
- Szybko - rzucia. - Opiekunka Malice nie chce, by nasz dom by w rd ostatnich przybyw
ajcych na spotkanie!
Sama matka opiekunka, dryfujc na l nicym bkitem dysku -bowiem matki opiekunki rzadko p
rzechadzay si po mie cie - wyprowadzia procesj Do'Urden przez gwna bram. Obok niej sz
za, za nimi Maya i Rizzen, a w ostatnim szeregu Drizzt i Zak. Vierna i Dinin, w
zwizku z ich obowizkami w Akademii, stawili si na wezwanie rady rzdzcej z inn grup.
Tego dnia cae miasto byo w ruchu, grzmic plotkami o nieudanym ataku. Drizzt szed prz
ez cae to zamieszanie z szeroko otwartymi oczyma, patrzc z zachwytem na wspaniale
zdobione domy droww. Niewolnicy z podrzdnych ras - gobliny, orki, a nawet giganci
- uciekali im z drogi, rozpoznajc, e Malice, siedzca na swoim dysku, jest matk opiek
unk. Pospolite drowy przeryway rozmowy i z szacunkiem milczay, kiedy przechodzia obo
k nich szlachecka rodzina.
Kiedy szli przez miasto do jego pnocno-zachodniej cz ci, gdzie znajdowa si oskarony dom
znale li si w uliczce, ktr zablokowaa karawana sprzeczajcych si duergarw, szarych kra
oludw. Tuzin wozw byo spltanych w jedn mas - najwyra niej w wskiej uliczce spotkay si
grupy duergarw i adna z nich nie chciaa ustpi pierwszestwa.
Briza odpia od pasa wowy bat i rozpdzia kilka istot, oczyszczajc drog Malice, ktra p
iaa do przywdcw obu grup.
Krasnoludy spojrzay na ni w ciekle, dopki nie zorientoway si, z kim maj do czynienia.
- Prosimy o wybaczenia, pani - wymamrota jeden z nich. - Nieszcz liwy wypadek, to ws
zystko.
Malice rzucia okiem na zawarto najbliszego wozu, skrzynki z odnami wielkich krabw i in
ymi delikatesami.
- Spowolnili cie mj podr-powiedziaa Malice spokojnie.
- Przybyli my do waszego miasta w nadziei na handel - wyja ni duergar. Rzuci gro ne spoj
rzenie swemu rywalowi, a Malice zrozumiaa, e to konkurenci, by moe przywocy te same do
bra do tego samego domu.
- Wybacz wam bezczelno ... - powiedziaa askawie, nadal spogldajc na skrzynki.
Dwaj duergarowie wiedzieli ju, co si stanie. Zak take.
- Bdziemy dzi dobrze jedli - wyszepta do Drizzta z szelmowskim u miechem. - Opiekunka
Malice nie przepu ci takiej okazji.
- ...je li znajdziecie sposb na dostarczenie poowy tych dbr do bramy Domu Do'Urden je
szcze dzisiejszej nocy - dokoczya Malice.
Duergarowie zaczli protestowa, ale szybko zamilkli. Ale oni nienawidzili handlowa z
elfami drowami!
- Zostaniecie wynagrodzeni - mwia dalej Malice. - Dom Do'Urden nie jest biedny. Ra
zem nadal bdziecie mieli wystarczajco duo towarw, by zadowoli dom, do ktrego przyjecha
li cie.
aden z duergarw nie mg zaprzeczy temu rozumowaniu, ale w takich warunkach, po tym jak
obrazili matk opiekunk, wiedzieli, e zapata nie bdzie dla nich satysfakcjonujca. Ale
przecie dla szarych krasnoludw takie wa nie byo ryzyko robienia interesw w Menzoberranz
an. Ukonili si grzecznie, po czym zajli si oczyszczaniem drogi dla procesji droww.
* * *

Dom Teken'duis, pechowi upiecy z poprzedniej nocy, zabarykadowali si w swej skadajcej


si z dwch stalagmitw siedzibie, spodziewajc si tego, co sta si musiao. U ich bram ze
si caa szlachta Menzoberranzan, ponad tysic droww, a na ich czele stana Opiekunka Bae
nre i pozostaych siedem matek opiekunek z rady rzdzcej. Co gorsza dla oskaronych, po
d ich domem zebray si rwnie trzy szkoy Akademii, zarwno instruktorzy, jak i uczniowie.
Opiekunka Malice poprowadzia sw procesj do czoa zgromadzenia, tu za rzdzce opiekunki.
ako opiekunka dziewitego domu, zaledwie jeden stopie od rady, miaa prawo do zajcia t
akiego miejsca, a inne drowy szybko schodziy jej z drogi.
- Dom Teken'duis rozgniewa Pajcz Krlow! - ogosia Opiekunka Baenre gosem wzmocnionym c
ami.
- Tylko dlatego, e si im nie udao - wyszepta Zak do Drizzta. Briza rzucia obu mczyznom
w cieke spojrzenie. Opiekunka Baenre wezwaa do siebie trjk modych droww,
dwie kobiety i mczyzn.

- To jedyni ocaleli z Domu Freth - wyja nia. - Czy moecie nam powiedzie, sieroty z Do
mu Freth - zapytaa ich - kto ostatniej nocy zaatakowa wasz siedzib?
- Dom Teken'duis! - krzyknli zgodnie.
- Wiele razy prbowali - skomentowa Zak. Briza odwrcia si raz jeszcze.
- Cisza! - wyszeptaa ostro. Zak trzasn Drizzta w ty gowy.
- Tak - zgodzi si. - Bd cicho!
Drizzt zacz protestowa, ale Briza ju si odwrcia, a u miech Zaka by za szeroki, by si
spiera.
- Jest zatem wol rady rzdzcej - mwia Opiekunka Baenre -by Dom Teken'duis ponis konsekw
ncje swoich czynw!
- A co z sierotami z Domu Freth? - rozlego si pytanie z tumu.
Opiekunka Baenre pogaskaa po gowie najstarsz z kobiet, kapank, ktra niedawno skoczya
ia w Akademii.
- Szlachcicami si urodzili i szlachcicami pozostan - powiedziaa Baenre. - Dom Baenr
e roztacza nad nimi opiek. Teraz bd nosi nazwisko Baenre.
Przez zgromadzenie przeszy rozczarowane szepty. Troje szlachcicw, w tym dwie kobie
ty, stanowio spor wygran. Kady dom w mie ci chtnie by ich przyj do siebie.
- Baenre - wyszeptaa Briza do Malice. - Jakby jeszcze potrzebowali wicej kapanek!
- Szesna cie wysokich kapanek to jak wida za mao - odpowiedziaa Malice.
- Bez wtpienia Baenre wezm rwnie wszystkich ocalaych onierzy Domu Freth - rozumowaa B
a.
Malice nie bya tego taka pewna. Opiekunka Baenre stpaa po bardzo cienkiej linii, na
wet przyjmujc ocalaych szlachcicw. Gdyby Dom Baenre sta si zbyt potny, Lloth nie byab
adowolona. W takiej sytuacji jak ta, kiedy dom zosta niemal zupenie zniszczony, zw
ykli onierze, ktrzy ocaleli, byli zwykle rozdzielani midzy zainteresowane domy. Mali
ce czekaaby z niecierpliwo ci na tak aukcj. onierze nie byli tani, ale teraz Malice z r
do ci powitaaby szans na powikszenie szeregw swojej armii, szczeglnie je li by w rd n
ajcy magi.
Opiekunka Baenre zwrcia si do winnego domu.
- Dom Teken'duis! - zawoaa. - Zamali cie nasze prawa i zostali cie na tym przyapani. Wal
czcie, je li chcecie, ale wiedzcie, e cignli cie na siebie zgub! - Jednym ruchem doni n
zaa dziaanie Akademii, wykonawcy wyroku.
W o miu miejscach wok Domu Teken'duis zostay umieszczone wielkie piece, a doglday ich n
auczycielki z Arch-Tinilith i najlepsi uczniowie tej szkoy. Kiedy kapanki otworzyy
bramy do niszych planw, pomienie nagle oyy i wystrzeliy w niebo. Drizzt przyglda si
tkiemu uwanie, majc nadziej, e gdzie dojrzy Dinina lub Yiern.
Mieszkacy niszych wymiarw, wielkie, pokryte luzem i plujce ogniem potwory o wielu ram
ionach przeszy przez bramy. Stojce najbliej wysokie kapanki cofny si przed t grotesko
rd. Istoty atwo wstpiy w sub. Kiedy Opiekunka Baenre daa sygna, gorliwie rzuciy si
zczy Dom Teken'duis.
Przy wtej bramie domu eksplodoway zaklcia ochronne, ale dla przywoanych z za wiatw isto
bya to niewielka przeszkoda.
Wtedy do akcji wczyli si czarownicy i uczniowie Sorce-re, obrzucajc Dom Teken'duis by
skawicami, kulami kwasu i ognia.
Uczniowie i mistrzowie Melee-Magthere, szkoy wojownikw, wycelowali swe wielki kusz
e i wypalili w okna, przez ktre moga prbowa ucieczki skazana na zagad rodzina.
Horda potworw wpada do rodka. Rozbysa byskawica i zagrzmia grom.
Zak spojrza na Drizzta i jego u miech zastpio zmarszczenie brwi. Podekscytowany - a z
pewno ci byo si czym ekscytowa - Drizzt mia na twarzy wyraz podziwu.
W domu rozbrzmiay pierwsze krzyki zgubionej rodziny, krzyki tak straszne, e odebray
Drizztowi ca przyjemno , z jak patrzy na rozgrywajce si wydarzenia. Zapa Zaka za ra
go twarz do siebie i spojrza na niego proszc o wyja nienie.
Jeden z synw Teken'duis, uciekajc przed dziesiciorkim, wielkim potworem, wybieg na pa
rapet jednego z umieszczonych wysoko okien. Trafi go jednocze nie tuzin betw, ale zan
im mczyzna pad martwy, trzy oddzielne byskawice uniosy jego ciao z parapetu, a potem r
zuciy w d.
Groteskowy potwr wycign sw wielk ap i wcign je z powrotem do rodka, by je pore.
- Sprawiedliwo droww - powiedzia Zak chodno. Nie da Drizztowi adnego wsparcia. Chcia,
brutalno tej chwili wyrya si w umy le drowa na cae jego ycie.
Oblenie trwao jeszcze ponad godzin, a kiedy dobiego koca, kiedy mieszkacy niszych pla

ostali odprawieni przez bramy, za uczniowie i nauczyciele Akademii wyruszyli w dr


og powrotn do Tier Breche, z Domu Teken'duis pozostaa zaledwie grka stopionego kamie
nia.
Drizzt patrzy na to wszystko przeraony, ale ba si zbytnio konsekwencji ucieczki. Wra
cajc do Domu Do'Urden, nie zwraca ju uwagi na pikno Menzoberranzan.

10
Krwawa plama
- Zaknafein wyszed z domu? - zapytaa Malice.
- Wysaam jego i Rizzena do Akademii, by dostarczyli Viernie wiadomo - wyja nia Briza. Nie wrc jeszcze przez wiele godzin, na pewno nie przed zga niciem ogni Narbondel.
- To dobrze - powiedziaa Malice. - Obie rozumiecie swoje role w tej farsie?
Briza i Maya skiny gowami.

- Nigdy nie syszaam o podobnym oszustwie - zauwaya Maya. - Czy to konieczne?


- Planowano to dla innego czonka tego domu - odpowiedziaa Briza, szukajc potwierdze
nia u Opiekunki Malice. - Prawie cztery stulecia temu.
- Tak - zgodzia si Malice. - To samo miano zrobi Zaknafeinowi, ale nieoczekiwana mie
r Opiekunki Yarthy, mojej matki, zepsua plany.
- Wtedy wa nie zostaa matk opiekunk- powiedziaa Maya.
- Tak - odpowiedziaa Malice. - Cho nie miaam jeszcze za sob nawet stu lat ycia i nie
ukoczyam nawet studiw w Arach-Tini-lith. To nie by dobry czas w historii Domu Do'Urd
en.
- Ale przetrway my - powiedziaa Briza. - Wraz ze mierci Opiekunki Yarthy Nalfein i ja
zostali my szlachcicami w tym domu.
- Nigdy nie przeprowadzono tego testu na Zaknafeinie - stwierdzia Maya.
- Poprzedza go zbyt wiele obowizkw - odpowiedziaa Malice.
- Jednak wyprbujemy go na Drizzcie - powiedziaa Maya.
- Kara wymierzona Domowi Teken'duis przekonaa mnie, e naley dziaa - powiedziaa na to M
alice.
- Tak - zgodzia si Briza. - Czy widziay cie wyraz twarzy Driz-zta w czasie egzekucji?
- Ja tak - odpowiedziaa Maya. - Nie podobao mu si.
- To nie pasuje do drowa wojownika - powiedziaa Malice. - Tak wic spada na nas ten
obowizek. Drizzt uda si do Akademii ju niedugo. Musimy splami jego rce krwi drowa, by
zabi jego niewinno .
- Wydaje si to by wielkim problemem dla chopcw - warkna Briza. - Je li Drizzt nie potra
i przystosowa si do naszego sposobu ycia, dlaczego nie odda go po prostu Lloth?
- Nie urodz wicej dzieci! - warkna Malice w odpowiedzi. -Kady czonek tej rodziny jest
wany, je li mamy do czego doj w tym mie cie! - W sekrecie Malice liczya na co jeszcze,
jc skierowa Drizzta na ze tory droww. Nienawidzia Zaknafeina tak bardzo, jak bardzo g
o pragna, a przemiana Drizzta w drowa wojownika, prawdziwie pozbawionego serca woj
ownika na pewno bardzo dotknie fechmistrza.
- Zatem zaczynajmy - ogosia Malice. Klasna w donie, a do pomieszczenia wesza wielka sk
rzynia na o miu pajczych nogach. Tu za ni wszed zdenerwowany goblin niewolnik.
- Podejd , Byuchyuch - powiedziaa Malice agodnie. Niewolnik posusznie uklkn przed trone
i czeka spokojnie, a matka opiekunka zakoczy inkantacj dugiego i skomplikowanego cza
ru.
Briza i Maya patrzyy z podziwem na umiejtno ci matki. Skra goblina napia si i wybrzuszy
a po chwili pociemniaa. Kilka minut p niej niewolnik wyglda dokadnie jak drow mczyzna
Byuchyuch oglda si teraz z zadowoleniem, nie rozumiejc, e transformacja bya preludium
do mierci.
- Teraz jeste drowem onierzem - powiedziaa mu Maya. - I moim rycerzem. Musisz zabi je
dnego podrzdnego wojownika, by zaj miejsce wolnego drowa w Domu Do'Urden!
Po dziesiciu latach suby u zych mrocznych elfw goblin by bardziej ni chtny do wykonan
tego zadania.
Malice wstaa i udaa si w stron wyj cia z komnaty.
- Chod cie - rozkazaa, a jej dwie crki, goblin i oywiona skrzynia poszli za ni gsiego.
Natknli si na Drizzta w pokoju wicze, kiedy polerowa ostre jak brzytwa klingi swych s
ejmitarw. Poderwa si na nogi na widok nieoczekiwanych go ci.
- Witaj, mj synu - powiedziaa Malice tonem bardziej matczynym, ni Drizztowi byo kied
ykolwiek dane usysze. - Przejdziesz dzisiaj pewien test, proste zadanie, konieczne
by mg rozpocz studia w Melee-Magthere.
Maya wysuna si przed matk.
- Jestem najmodsza, poza tob - oznajmia. - Mam zatem prawo wyzwania, z ktrego teraz
korzystam.
Drizzt sta nieruchomo zdezorientowany. Nigdy nie sysza o niczym takim. Maya przyzwaa
do siebie skrzyni i uroczy cie otwo-rzyajej wieko.
- Masz sw bro i swoje piwafwi - wyja nia. - Nadszed czas, by otrzyma kompletny rynsztun
k szlachcica Domu Do'Urden. -Wyja ze skrzyni par czarnych butw i podaa je Drizztowi.
Drizzt chtnie zdj stare buty i wsun na nogi nowe. Byy niezwykle mikkie, a take magicz
przystosowane dokadnie do ksztatu jego stopy. Drizzt wiedzia, jaka jest w nich mag
ia: pozwol mu porusza si w absolutnej ciszy. Zanim skoczy je podziwia, Maya daa mu kol
jny podarunek, jeszcze wspanialszy.
Drizzt upu ci na podog swe piwafwi i wzi srebrzyst zbroj kolcz. We wszystkich krainac

byo doskonalszej i trwalszej zbroi ni kolczuga droww. Waya nie wicej ni cika koszul
ginaa si rwnie atwo jak jedwabny szal, a mimo to moga powstrzyma pchnicie wczni rw
e jak wykuta przez kra-snoludy zbroja pytowa.
- Walczysz dwiema broniami - powiedziaa Maya. - Nie potrzebujesz zatem tarczy. Al
e w swe sejmitary do tego, to odpowiedniejsze dla drowa szlachcica. - Wrczya Drizztow
i pas z czarnej skry, na ktrego sprzczce przytwierdzono wielki szmaragd i przy ktrym
wisiay dwie pochwy bogato wysadzane klejnotami i drogimi kamieniami.
- Przygotuj si - powiedziaa do Drizzta Malice. - Musisz zasuy na te podarunki. - Kied
y Drizzt zacz przymierza prezenty, Malice stana obok przemienionego goblina, ktry zacz
rientowa si, e walka nie bdzie atwym zadaniem.
- Kiedy go zabijesz, przedmioty bd twoje - obiecaa Malice. U miech goblina sta si natyc
hmiast szerszy. Istota nie potrafia zrozumie, e nie ma najmniejszych szans z Drizzt
em.
Kiedy Drizzt znowu zapi swe piwafwi, Maya przedstawia go faszywemu onierzowi.
- To jest Byuchyuch - powiedziaa. - Mj wojownik. Musisz pokona go, by zdoby te przed
mioty... i nalene ci miejsce w rodzinie.
Nie wtpic w swe umiejtno ci i my lc, e walka bdzie zwykym sparingiem, Drizzt zgodzi s
.
- Zaczynajmy zatem - powiedzia, wycigajc sejmitary. Malice skina uspokajajco do Byuchy
ucha, a goblin wzi
miecz i tarcz, ktre przygotowaa dla niego Maya i ruszy w stron Drizzta.
Drizzt zacz powoli, chcc wybada przeciwnika przed przej ciem do ataku. Po krtkiej chwil
i Drizzt zobaczy, jak nieporadnie Byuchyuch trzyma miecz i tarcz. Nie wiedzc nic o
prawdziwej naturze swego przeciwnika, zastanawia si, jak drow moe a tak nie radzi sob
ie z broni. Zastanawia si, czy Byuchyuch zastawia na niego puapk i z t my l nadal zach
wa rodki ostrono ci.
Po kilku chwilach niekontrolowanych machni Byuchyucha Drizzt zdecydowa si na przejcie
inicjatywy. Uderzy jednym z sej-mitarw w tarcz Byuchyucha. Goblin-drow odpowiedzia
nieporadnym pchniciem, a Drizzt wybi mu miecz z doni, po czym wolnym sejmitarem wym
ierzy cicie, ktre zatrzymao si na kilka milimetrw przed klatk piersiow Byuchyucha.
- Za atwo - wyszepta do siebie Drizzt. Ale prawdziwy test dopiero si rozpoczyna.
Briza natychmiast rzucia na goblina otpiajcy czar, zamraajc go w pozycji, w ktrej sta.
iadomy swego losu Byuchyuch prbowa uciec, ale czar zatrzyma go w miejscu.
- Zakocz uderzenie - powiedziaa Malice Drizztowi. Drizzt popatrzy na sejmitar, pote
m na Malice, nie wierzc wasnym uszom.
- Rycerz Mayi musi zgin - sykna Briza.
- Nie mog... - zacz Drizzt.
- Zabij! - rykna Malice i tym razem jej sowa miay ciar magicznego rozkazu.
- Pchnij! - rozkazaa Briza.
Drizzt poczu, e ich sowa zmuszaj go do dziaania. My l o zabiciu bezbronnego przeciwnika
bya tak ohydna, e skoncentrowa ca sw wol, by oprze si nakazowi. Cho udao mu si s
zkazom przez kilka sekund, odkry, e nie potrafi cofn broni.
- Zabij! - krzyczaa Malice.
- Uderz! - wrzeszczaa Briza.
Trwao to przez kilka straszliwych sekund. Na brwiach Drizzta zawisy krople potu. P
otem wola modego drowa pka. Jego sejmitar w lizgn si gadko pomidzy ebra Byuchyucha i
z serce nieszcz liwej istoty. Wtedy Briza uwolnia goblina spod swego czaru, by pozwol
i Drizztowi zobaczy agoni na twarzy faszywego drowa i usysze jk, kiedy Byuchyuch osun
a podog.
Drizzt nie mg zaczerpn tchu, kiedy patrzy na splamione krwi ostrze.
Wtedy zacza dziaa Maya. Uderzya Drizzta w rami sw buaw, przewracajc go na ziemi.
- Zabie mojego rycerza - warkna. - Teraz musisz walczy ze mn!
Drizzt wsta z podogi, z dala od rozw cieczonej kobiety. Nie chcia walczy, ale zanim zdy
drzuci swoj bro, Malice odczytaa jego my li i ostrzega go - Je li nie bdziesz walczy,
ci zabije!
- To nie w porzdku... - zaprotestowa Drizzt, ale jego sowa znikny w brzku adamantytu,
kiedy sparowa silne uderzenie jednym z sejmitarw.
Teraz ju zacz, czy mu si to podobao, czy nie. Maya bya wyszkolon wojowniczk- wszystki
obiety spdzay wiele godzin na wiczeniach z broni- i bya silniejsza od Drizzta. Ale Dr
izzt by synem Zaka, najlepszym uczniem, a kiedy przyzna przed sob, e nie ma sposobu,

by wymkn si z tej puapki, ruszy na May z jej buaw i tarcz wykorzystujc kady manew
o go nauczono.
Sejmitary faloway i podskakiway w tacu, na ktry Briza i Maya patrzyy z podziwem. Mali
ce nic prawie nie widziaa, bya bowiem w trakcie rzucania kolejnego potnego czaru. Ma
lice nie wtpia, e Drizzt pokona sw siostr, wczya wic swoje przewidywania do planu.
Drizzt nadal si broni, majc nadziej, e jego matka okae odrobin zdrowego rozsdku. Chci
epchn May, zmusi j do potknicia si i zakoczy walk stawiajc j w beznadziejnej pozy
musia wierzy, e Briza i Malice nie zmusz go do zabicia Mayi, jak to zrobiy z Byuchyu
chem.
W kocu Maya si po lizna. Wycigna tarcz, by zatrzyma cicie sejmitara, ale blok wytr
gi. Drugie ostrze Drizzta wystrzelio naprzd, tylko po to, by zadrasn pier Mayi i zmus
i j do cofnicia si.
Czar Malice zapa bro w poowie ruchu.
Zakrwawione ostrze oyo i Drizzt zobaczy, e trzyma w doni ogon wa, ktry obraca ky prz
o niemu!
Magiczny w plun trucizn w oczy Drizzta, o lepiajc go. Chopak poczu po chwili ukszeni
Brizy. Wszystkie sze wy straszliwej broni wgryzo si w jego plecy, rozdzierajc jego now
broj i pograjc go w paraliujcym blu. Upad na ziemi, bezbronny wobec bata Brizy, ktr
a raz za razem.
- Nigdy nie uderzaj drowki! - krzyczaa, bijc Drizzta do nieprzytomno ci.
Godzin p niej Drizzt otworzy oczy. By w ku, a Opiekunka Malice staa nad nim. Wysoka k
zaja si jego ranami, ale bl pozosta jako ywe przypomnienie lekcji. Ale nie byo nawet
poowie tak ywe jak krew, ktra splamia sejmitar Drizzta.
- Dostaniesz inn zbroj - powiedziaa mu Malice. - Jeste teraz drowem wojownikiem. Zasuy
na to - odwrcia si i wysza z pokoju, pozostawiajc Drizzta jego blowi i zamanej niewinn
i.
* * *

- Nie wysyaj go tam - przekonywa Zak tak spokojnie, jak tylko potrafi. Patrzy na Opi
ekunk Malice, ponur krlow na wysokim tronie z kamienia i czarnego aksamitu. U jej bo
ku jak zwykle stay posusznie Briza i Maya.
- Jest drowem wojownikiem - odrzeka Malice, nadal panujc nad swoim gosem. - Musi i do
Akademii. Tak jest zawsze.
Zak rozejrza si bezradnie. Nienawidzi tego miejsca, przedsionka kaplicy z posgami Pa
jczej Krlowej, ktre patrzyy na niego z kadego moliwego miejsca i z Malice siedzc - g
nad nim na miejscu oznaczajcym jej potg.
Zak odepchn od siebie te wizje i odzyska odwag, przypominajc sobie, e teraz mia si o
spiera.
- Nie wysyaj go! - warkn. - Oni go zniszcz!
Donie opiekunki Malice zacisny si na porczach jej kamiennego tronu.
- Drizzt ju teraz umie wicej ni poowa tych z Akademii - powiedzia szybko Zak, zanim g
niew opiekunki zdy wybuchn. -Daj mi jeszcze dwa lata, a uczyni z niego najwspanialszeg
o szermierza w Menzoberranzan!
Malice opara si wygodnie. Po tym co widziaa, nie moga zaprzeczy, e Zakowi moe si uda
zyma obietnicy.
- Idzie - powiedziaa spokojnie. - Szkolenie drowa wojownika polega na czym wicej, n
i na nauce wadania broni. Drizzt musi opanowa inne lekcje.
- Lekcje zdrady? - sykn Zak, zbyt w cieky, by troszczy si o konsekwencje. Drizzt przeka
za mu, co zrobia Malice i jej crki, a Zak by na tyle mdry, by zrozumie ich postpowanie
Ich lekcje" niemal zamay chopca i by moe na zawsze odebray mu ideay, ktrych si tak
trzyma. Drizztowi moe by teraz trudniej pozosta przy jego moralno ci i zasadach, kiedy
wytrcano spod niego piedesta czysto ci.
- Uwaaj na to, co mwisz, Zaknafein - ostrzega go Malice.
- Walcz z pasj! - rzuci fechmistrz. - Dlatego wygrywam. Twj syn rwnie walczy z pasj ie pozwl, by Akademia mu to odebraa!
- Zostawcie nas - rozkazaa Malice swoim crkom. Maya skonia si i wypada z pomieszczenia
. Briza wysza za ni nieco wolniej, zatrzymujc si, by spojrze z zaciekawieniem na Zaka
.
Zak nie odwzajemni spojrzenia, ale na chwil pogry si w fantazjach na temat swego miecz

a i u miechu Brizy.
- Zaknafeinie - zacza Malice, raz jeszcze pochylajc si w jego stron. - Tolerowaam twe
blu niercze przekonania przez tyle lat, tylko dziki twemu talentowi do walki. Uczye d
obrze moich onierzy, a twoja mio do zabijania droww, szczeglnie kapanek Pajczej Krl
omoga w wyniesieniu Domu Do'Urden. Nie jestem, ani nigdy nie byam niewdziczna. Ale
ostrzegam ci teraz, po raz ostatni, e Drizzt jest moim synem, nie swego ojca! Pjdzi
e do Akademii i nauczy si tego, co musi umie, by zosta ksiciem Do'Urden. Je li bdziesz
przeszkadza w tym, co si musi sta, Zaknafeinie, nie bd wicej przymykaa oczu na twoje w
bryki! Twoje serce zostanie ofiarowane Lloth.
Zak stan mocno na ziemi, skin krtko gow, a potem odwrci si na picie i wyszed, pr
wyj cie z tej mrocznej i beznadziejnej sytuacji.
Kiedy szed gwnym korytarzem, znowu usysza krzyki umierajcych dzieci Domu DeVir, dzieci
, ktrym nigdy nie dano szansy na ujrzenie za, ktre lgo si w Akademii. Moe lepiej, e n
j.

11

Ponury wybr

Zak wyj z pochwy jeden ze swoich mieczy i zacz podziwia jego doskonae wykoczenie. Jego
miecz, jak wikszo broni droww, wykuty zosta przez szare krasnoludy, a potem przywiezi
ony do Menzoberranzan. Rzemioso duergarw byo wspaniae, ale to praca, ktr po wiciy p
i drowy, czynia j tak wyjtkow. adna z ras na powierzchni Podmroku nie moga dorwna dro
w sztuce zaklinania broni. aden miecz nie pragn krwi bardziej ni taki, ktry pobogosaw
kapanki Lloth, ktry przesik wyjtkow emanacj Podmroku, t magiczn energi, ktra istn
o w owym pozbawionym wiata wiecie.
Inne rasy, gwnie krasnoludy i elfy powierzchni, rwnie szczyciy si wykonywan przez sieb
e broni. Pikne miecze i potne moty wisiay na cianach jako eksponaty, zawsze te czeka
e w pobliu bard gotowy opowiedzie ich histori, ktra najcz ciej zaczynaa si od sw:
awno temu..."
Bro droww bya inna, nigdy nie suya jako eksponat. Uywano jej jako narzdzia tera niejs
a nie pretekstu do wspomnie, a jej przeznaczenie pozostawao niezmienione, dopki jej
ostrze nadawao si do walki - do zabijania.
Zak podnis ostrze do oczu. W jego doniach miecz stawa si czym wicej ni narzdziem pro
nia wojny. By przedueniem jego gniewu, odpowiedzi na istnienie, z ktrym nie mg si pog
i.
Bya to rwnie jego odpowied na inny problem, ktry take nie mia rozwizania.
Wszed do sali treningowej, w ktrej Drizzt by zajty wykonywaniem atakw z pobrotu, za ce
obrawszy treningowego manekina. Zak zatrzyma si, patrzc na wiczcego drowa, zastanawi
ajc si, czy Drizzt kiedykolwiek pomy li o szermierce jako o rodzaju taca. Jak te sejm
itary fruway w doniach Drizzta! Falujc z niewy-sowion precyzj, kade ostrze wydawao si
rzedza ruch tego drugiego, a ich uki uzupeniay si doskonale.
Mody drow mg wkrtce zosta niezrwnanym wojownikiem, mistrzem przewyszajcym samego Zakn
ina.
- Czy potrafisz przetrwa? - wyszepta Zak. - Czy masz serce drowa wojownika? - Zak
mia nadziej, e odpowied bdzie brzmiaa nie", ale tak czy inaczej, Drizzt by ju zgubio
Zak spojrza raz jeszcze na swj miecz i wiedzia ju, co musi zrobi. Wycign z pochwy jeg
iostrzane ostrze i ruszy zdecydowanie w stron Drizzta.
Drizzt zobaczy go i stan w gotowo ci.
- Ostatnia walka, zanim odejd do Akademii? - roze mia si. Zak zatrzyma si, by przyjrze
i u miechowi Drizzta. Fasada?
A moe mody drow wybaczy ju sobie to, co zrobi rycerzowi Mayi. To si nie liczyo, przypo
nia sobie Zak. Nawet je li Drizzt otrzsn si z cierpie, ktre przeznaczya dla niego jeg
ka, Akademia go zniszczy. Fechmistrz nie odezwa si. Wykona zamiast tego seri ci i pchn
i, ktre zmusiy Drizzta do rozpaczliwej obrony. Drizzt walczy spokojnie, nie zdajc sobi
e jeszcze sprawy, e to spotkanie z jego mentorem to co wicej, ni zwyky sparing.
- Bd pamita wszystko, czego mnie nauczye - obieca Drizzt, unikajc pchnicia i wykonuj
ontratak. - Wyryj swe imi w salach Melee-Magthere i sprawi, e bdziesz ze mnie dumny.
Grobowa mina Zaka zaskoczya Drizzta, a kiedy nastpny atak fechmistrza okaza si by wym
ierzony w jego serce, Drizzt oniemia. Chopak odskoczy, odbijajc ostrze desperackim r
uchem i o wos mijajc si ze mierci.
- Jeste a tak pewny siebie? - warkn Zak, uparcie podajc za Drizztem.
Drizzt otrzsn si, kiedy ich ostrza spotkay si w d wiczcej furii.
- Jestem wojownikiem - powiedzia. - Drowem wojownikiem!
- Jeste tancerzem! - odrzek na to Zak drwicym tonem. Uderzy mieczem w blokujce ostrze
Drizzta z tak si, e rami modego drowa zdrtwiao.
- Oszustem! - krzycza Zak. - Pretendujesz do tytuu, ktrego nawet nie moesz zacz rozumi
e!
Drizzt przeszed do ofensywy. W jego lawendowych oczach pon ogie, a cicia sejmitarw nab
ay nowej siy.
Zak jednak nie zna zmczenia. Odpiera ataki i kontynuowa lekcj.
- Wiesz, co si czuje, kiedy popeni si morderstwo? - rzuci. -Czy pogodzie si ju z czyn
ktry popenie ?
Jedyn odpowiedzi Drizzta byo w cieke warknicie i kolejny atak.
- Co za przyjemno kryje si we wbiciu miecza w ciao wysokiej kapanki - drwi Zak. - Widz
ie, jak ciepo opuszcza jej ciao, a j ej usta szepcz do ciebie ciche kltwy! A moe sysza

iedy krzyk zabijanych dzieci?


Drizzt przerwa atak, ale Zak nie pozwoli mu na odpoczynek. Fechmistrz przeszed do o
fensywy, kady cios wymierzajc w ywotne organy.
- Jake go ne s te krzyki - cign Zak. - Odbijaj si caymi stuleciami w twojej gowie.
wszystkich ciekach twojego ycia.
Zak zatrzyma si, by Drizzt mg zrozumie kade jego sowo.
- Nigdy ich nie syszae , prawda, tancerzu? - Fechmistrz rozoy szeroko ramiona, jakby w
zaproszeniu. - Chod zatem i zabij po raz drugi - powiedzia, klepic si po odku. - W brz
ch, tam gdzie najbardziej boli, by moje krzyki mogy odbija si w twoich wspomnieniac
h. Udowodnij, e jeste drowem wojownikiem, za ktrego si podajesz!
Czubki sejmitarw Drizzta powoli opady na podog. Chopiec ju si nie u miecha.
- Wahasz si - roze mia si Zak. - To twoja szansa, by rozgosi swoje imi. Jedno pchnicie
twoja reputacja dotrze do Akademii jeszcze przed tob. Inni uczniowie, a nawet mi
strzowie bd szepta twoje imi, kiedy bdziesz przechodzi. Drizzt Do'Urden", bd mwi.
ak, ktry pokona najlepszego fechmistrza w Menzoberranzan". Czy tego pragniesz?
- Niech ci szlag - sykn Drizzt, ale nadal nie rusza do ataku.
- Drow wojownik? - zgani go Zak. - Nie przyjmuj tak atwo tytuu, ktrego nawet nie zac
ze rozumie!
Drizzt ruszy wtedy z w cieko ci, jakiej nigdy nie czu. Nie chcia zabi swego nauczyciela
ecz tylko go pokona, zakoczy szyderstwa pynce z ust Zaka pokazem walki zbyt doskonaym,
by mona go byo wy mia.
Drizzt by genialny. Za kadym ruchem szy trzy nastpne, zadawa ciosy wysoko i nisko, z
lewej i z prawej. Zak odkry, e cz ciej opiera ciar ciaa na pitach ni na palcach stp,
yt zajty bronieniem si przed nieustajcymi atakami swego ucznia, by my le w ogle o przej
iu do ofensywy. Pozwoli Drizztowi zatrzyma inicjatyw przez kilka minut, obawiajc si z
akoczenia, ktre uzna ju za najkorzystniejsze.
Zak poczu, e nie moe ju duej znie oczekiwania. Jednym mieczem wykona leniwe pchnici
izzt wybi mu bro z rki.
Kiedy mody drow ucieszy si ju ze zwycistwa, Zak wsun pust do do sakiewki i wyj ma
kulk -jedn z tych, ktre tak czsto pomagay mu w bitwie.
- Nie tym razem, Zaknafeinie! - oznajmi Drizzt, kontrolujc swe ataki, przypominajc
sobie wszystkie te okazje, gdy Zak obraca udawan przegran na swoj korzy .
Zak ciska kulk w palcach, cigle nie bdc pewnym tego, co ma zrobi.
Drizzt natar seri ci, potem kolejn, liczc na przewag, jak daa mu utrata broni przez
iwnika. Pewien swej pozycji Drizzt zaatakowa nisko i mocno pojedynczym pchniciem.
Cho Zak by rozkojarzony, udao mu si odeprze atak jedynym pozostaym mu mieczem. Drugi s
ejmitar Drizzta uderzy w czubek jego miecza, przyszpilajc go do podogi. Tym samym s
zybkim jak byskawica ruchem Drizzt uwolni pierwsze ostrze i wywin je, zatrzymujc pchn
icie kilka centymetrw przed gardem Zaka.
- Mam ci! - krzykn mody drow.
Odpowied Zaka przysza w eksplozji wiata ja niejszego ni cokolwiek, co sobie Drizzt wyob
raa.
Zak zamkn wcze niej oczy, ale Drizzt, zaskoczony, nie zdy zareagowa na nag zmian. Je
pona w agonii, a on sam zatoczy si w ty, prbujc oddali si od wiata i od fech-mist
Majc cay czas ciasno zamknite oczy Zak nie musia nic widzie. Pozwoli, by prowadzi go j
go czuy such, a zataczajcy si i jczcy Drizzt by teraz atwym celem. Jednym ruchem Zak
i od pasa bat i uderzy nim, chwytajc kostki Drizzta i przewracajc go na podog.
Fechmistrz zblia si do niego wiedzc, e idzie w dobrym kierunku.
Drizzt czu, e jest celem polowania, ale nie rozumia dlaczego. wiato o lepio go, a poza
ym nie wiedzia, dlaczego Zak nadal walczy. Drizzt usiad, a nie mogc uciec z puapki,
zacz zastanawia si, jak ma sobie poradzi bez zmysu wzroku. Musia poczu fale bitwy, us
odgosy napastnika i przewidzie nadchodzce ciosy.
Podnis sejmitary w sam por, by zablokowa cicie, ktre rozpataoby mu czaszk.
Zak nie spodziewa si parowania. Odsun si i sprbowa z innego kta. Po raz drugi cios za
kowano.
Ciekawo zacza rozprasza mordercze instynkty Zaka, a fech-mistrz wykona serie atakw, kt
pociyby na strzpy wielu z tych, ktrzy by je widzieli.
O lepiony Drizzt poradzi sobie z nimi, kademu ciosowi Zaka przeciwstawiajc wasne ostrz
e.
- Zdrada! - krzykn Drizzt, a w jego gowie nadal hucza bl spowodowany wybuchem wiata. Z

blokowa kolejny atak i sprbowa stan na nogi, zdajc sobie spraw z tego, e niedugo ju
u si udawao broni przed fechmistrzem siedzc na pododze.
Jednak bl kujcego wiata by dla Drizzta zbyt wielki, a on sam, prawie nieprzytomny osun
i z powrotem na kamienie, tracc przy tym jeden sejmitar. Odwrci si gwatownie, wiedzc,
Zak si zblia.
Z doni wybito mu drugi sejmitar.
- Zdrada - warkn ponownie Drizzt. - Czy a tak nienawidzisz przegrywa?
- Nic nie rozumiesz? - krzykn na niego Zak. - Przegra znaczy umrze! Moesz wygra tysic
alk, ale przegrywasz zawsze tylko jedn! - przystawi miecz do garda Drizzta. To bdzie
jeden czysty cios. Wiedzia, e powinien to zrobi, z lito ci, zanim mistrzowie Akademi
i zrobi to za niego.
Zak rzuci swj miecz przez pokj, potem wycign puste donie, zapa Drizzta za koszul i
go na nogi.
Stali twarz w twarz, nie widzc si nawzajem zbyt wyra nie i nie potrafic przerwa krpujc
ciszy. Po dugiej chwili czar magicznego wiata wygas i w pokoju byo znowu tak jak dawn
iej. Zaprawd, mroczne elfy spojrzay na siebie w zupenie innym wietle.
- Sztuczka kapanek Lloth - wyja ni Zak. - Zawsze maj taki czar wiata pod rk. - Peen n
u miech przeci mu twarz, prbujc zagodzi gniew Drizzta. - Mam jednak odwag przyzna,
takiego wiata przeciw samym kapankom, a nawet wysokim kapankom wicej ni kilka razy.
- Zdrada - sykn Drizzt po raz trzeci.
- Tak dziaamy - odrzek Zak. - Nauczysz si.
- Tak dziaacie - sycza Drizzt. - U miechasz si, mwic o mordowaniu kapanek Pajczej Krl
Tak bardzo lubisz zabija? Zabija drowy?
Zak nie znalaz odpowiedzi na takie oskarenie. Sowa Drizzt raniy go, poniewa zawieray z
iarno prawdy, a take dlatego, e Zak zacz postrzega swe zamiowanie do zabijania kapanek
jako tchrzliw ucieczk od nie rozwizanych problemw.
- Zabiby mnie - powiedzia sucho Drizzt.
- Ale nie zabiem - odparowa Zak. - A ty yjesz, by pj do Akademii, by wbito ci sztylet
w plecy, bo jeste lepy na rzeczywisto tego wiata, bo wypierasz si tego, czym jest twj
ud. Albo staniesz si jednym z nich - warkn Zak. - Tak czy inaczej, Drizzt Do'Urden,
jakiego znaem, z pewno ci umrze.
Twarz Drizzta wykrzywia si, a on sam nie znajdowa nawet sw, by odeprze oskarenia Zaka.
Poczu, e krew odpywa mu z twarzy, cho jego serce szalao. Zacz i , ale przez wiele kro
rzy cigle na Zaka.
- Id zatem, Drizzcie Do'Urden! - krzykn za nim Zak. - Id do Akademii i kp si w blasku
swego talentu. Pamitaj jednak, jakie s konsekwencje posiadania takich umiejtno ci. Za
wsze s konsekwencje!
Zak skierowa si do swych prywatnych komnat. Drzwi do pokoju zamkny si za fechmistrzem
z tak ostatecznym hukiem, e Zak odwrci si na picie, by spojrze na pusty kamie.
- Id zatem, Drizzcie Do'Urden - wyszepta. - Id do Akademii i dowiedz si, kim naprawd
jeste .
* * *

Dinin przyszed po brata wcze nie nastpnego ranka. Drizzt wyszed powoli z sali trening
owej, ogldajc si co chwila przez rami, by zobaczy, czy nie pojawi si Zak, by zaatakowa
go lub obj na poegnanie.
W sercu wiedzia, e tak si nie stanie.
Drizzt my la, e s przyjacimi, my la, e wizy midzy nim i Zakiem daleko wykraczajpoza
e walki mieczem. Mody drow nie zna odpowiedzi na wiele wirujcych w jego gowie pyta, a
osoba, ktra bya jego nauczycielem przez ostatnich pi lat, nie miaa mu nic do zapropo
nowania.
- Ogie ponie na Narbondel - zauway Dinin, kiedy wyszli na balkon. -Nie moemy si sp ni
wj pierwszy dzie w Akademii.
Drizzt spojrza na miliardy kolorw i ksztatw, ktre skaday si na Menzoberranzan.
- Czym jest to miejsce? - wyszepta, zdajc sobie spraw, jak mao zna sw ojczyzn poza mur
ami wasnego domu. Sowa Zaka -w cieko Zaka - dziaay silnie na Drizzta, przypominajc mu
ignorancj i sugerujc, e cieka, ktr mia przed sob, pogrona jest w mroku.
Inna para oczu obserwowaa uwanie, jak Dinin i Drizzt wychodz z Domu Do'Urden.
Alton DeVir siedzia w milczeniu, opierajc si o wielki grzyb, dokadnie tak, jak to ro

bi kadego dnia poprzedniego tygodnia, i wpatrywa si w kompleks Do'Urdenw.


Daermon N'a'shezbaernon, Dziewity Dom Menzoberranzan. Dom, ktry zamordowa jego opie
kunk, siostry, braci i wszystko, co kiedykolwiek byo z domu DeVir... poza Altonem.
Alton my la o dniach Domu DeVir, kiedy Opiekunka Ginafae zbieraa razem czonkw rodziny,
by mogli rozmawia o swoich planach na przyszo . Alton, w chwili upadku Domu DeVir zw
yky student, mia teraz znacznie szersze spojrzenie na tamte czasy. Dwadzie cia lat o
barczyo go bagaem do wiadcze.
Ginafae bya najmodsz opiekunk w rd rzdzcych rodzin, a jej potencja wydawa si niewyc
Wtedy za pomoga patrolowi gnomw, uya swych pochodzcych od Lloth mocy, by powstrzyma dr
wy, ktre zastawiy puapk na maych ludzi w jaskiniach poza Menzoberranzan - tylko dlate
go, e Ginafae pragna mierci jednego z grupy napastnikw, czarodzieja z trzeciego domu
miasta, domu, o ktrym mwiono, e bdzie nastpnym celem Domu DeVir.
Pajcza Krlowa zwrcia uwag na bro, jak posuya si Ginafae. Gbinowe gnomy byy najg
droww w caym Podmroku. Kiedy Ginafae wypada z ask Lloth, Dom DeVir by ju zgubiony.
Alton spdzi dwadzie cia lat prbujc pozna swoich wrogw, prbujc odkry, ktra z rodzin
aa pomyk jego matki i wycia w pie jego pobratymcw. Dwadzie cia dugich lat, a potem je
zybrana opiekunka, SiNafay Hun'ett zakoczya jego poszukiwania tak nagle, jak on sa
m je wcze niej zacz.
Teraz Alton siedzia i przypatrywa si domowi, tylko jedno wiedzc na pewno
przez dwadz
ie cia lat jego w cieko ani troch nie osaba.

Cz 3
Akademia.

Akademia.
To miejsce, w ktrym propaguje si kamstwa scalajce spoeczestwo droww, faszerstwa powt
ane tyle razy, e
wydaj si prawdziwe nawet wobec przeczcych im dowodw. Lekcje o prawdzie i sprawiedliw
o ci, ktre przyjmuj mode drowy, s tak jawnie sprzeczne z codziennym yciem w Menzoberran
zan, e trudno zrozumie, jak ktokolwiek moe im wierzy. A mimo to wierzy.
Nawet teraz, po tylu dziesicioleciach, mysi o tym miejscu przeraa mnie, nie ze wzg
ldu na fizyczny bl ani wszechobecne uczucie mierci - szedem wieloma drogami, ktre pod
tym wzgldem byy rwnie niebezpieczne. Akademia Menzoberranzan przeraa mnie, kiedy po
my l o tych, ktrzy przeyli, absolwentach yjcych, rozkoszujcych si yciem - w rd niego
mstw, ktre tworz ich wiat.
yj z przekonaniem, e mona zrobi wszystko, o ile ujdzie ci to pazem, samospe-nienie jes
dla nich najwaniejsz rzecz w yciu, lecz przychodzi ono tylko do tych, ktrzy s wystarc
zajco silni lub sprytni, by odebra je z rk tych, ktrzy ju na nie nie zasuguj. W Menzob
rranzan nie ma miejsca na wspczucie, a to wa nie wspczucie, a nie strach, przynosi rwno
ag wikszo ci ras. Ta rwnowaga, dziaajc dla wielu rnych celw, poprzedza prawdziw wiel
Kamstwa otaczaj drowy strachem i nieufno ci, zabijaj przyja czubkiem pobogosawionego
Lloth miecza. Nienawi i ambicje pielgnowane przez tych amoralnych wyrzutkw s zgub meg
o ludu, sabo ci, ktr oni widz jako si...
Nie wiem, jak udao mi si przey Akademi, jak odkryem kamstwa na tyle wcze nie, by uy
o kontrastu i wzmocnienia dla ideaw, ktre s mi najdrosze.
Sdz, e zdoaem to zrobi dziki Zakna-feinowi, mojemu nauczycielowi. Przez do wiadczenia
o dugiego ycia, ktre sprawiy, e zgorzknia i ktre tyle go kosztoway, ja usyszaem krz
rzyki protestu przeciwko morderczej zdradzie. Krzyki w cieko ci przywdczy spoeczestwa dr
ww, wysokich kapanek Pajczej Krlowej, ktre odbijay si echem w mojej gowie, ktre na z
w niej pozostan. Krzyki zabijanych dzieci.
- Drizzt Do'Urden

12
Ten wrg,

ONI

Majc na sobie strj szlachcica, ze sztyletem ukrytym w bucie - pomys Dinina - Drizzt
wspina si na szerokie schody prowadzce do Tier Breche, Akademii droww. Drizzt znala
z si na ich szczycie i przeszed midzy olbrzymimi kolumnami, pod natarczywymi spojrze
niami dwch stranikw, studentw ostatniego roku Melee-Magthere.
Na dziedzicu znajdoway si ze dwa tuziny droww, ale Drizzt prawie ich nie zauway. W my l
ch mia jedynie trzy budowle. Po lewej sta spiczasty stalagmit wiey Sorcere, szkoy ma

gw. Drizzt spdzi tam pierwsze sze miesicy dziesitego i ostatniego roku nauki tutaj.
Dokadnie przed nim bya imponujca budowla, Arach-Tinilith, szkoa Lloth, wycita z jedne
go kamienia na podobiestwo wielkiego pajka. Zgodnie z normami droww by to najwaniejsz
y budynek Akademii, zarezerwowany tylko dla kobiet. Mczy ni mieszkali w Arach-Tinili
th tylko w czasie ostatnich sze ciu miesicy studiw.
Podczas gdy Sorcere i Arach-Tinilith byy do wdzicznymi budowlami, najwaniejszy dla Dr
izzta budynek znajdowa si pod cian, po jego prawej stronie. Piramida Melee-Magthere,
szkoy wojownikw. Ten budynek bdzie domem Drizzta przez nastpne dziewi lat. Jego towar
zyszami bd, jak si zorientowa, mroczne elfy z dziedzica - wojownicy jak on sam, ktrzy
zaraz rozpoczn trening. Klasa, w ktrej byo dwudziestu piciu droww, bya niezwykle liczn
a jak na szko wojownikw.
Co jeszcze dziwniejsze, kilku z tych pocztkujcych studentw byo szlachcicami. Drizzt
zastanawia si, jak jego umiejtno ci bd si miay do tego, co potrafi i jak jego spotkan
Zaknafeinem przygotoway go do starcia z tymi, ktrzy przecie rwnie trenowali ze swoimi
fechmistrzami.
My li te nieuchronnie doprowadziy Drizzta do ostatniego spotkania z jego mentorem.
Szybko odegna wspomnienie nieprzyjemnego pojedynku, a take niewygodne spostrzeenia
i pytania Zaka. Teraz nie byo czasu na podobne rozwaania. Melee-Magthere byo tu prze
d nim, najwikszy sprawdzian i najwiksza lekcja w jego dotychczasowym yciu.
- Witaj - rozleg si za nim gos. Drizzt odwrci si, by spojrze na innego nowicjusza, kt
nosi przy pasie miecz i sztylet, i ktry wydawa si jeszcze bardziej zdenerwowany ni Dr
izzt - uspokajajcy widok.
- Kelnozz z Domu Kenafm, pitnastego domu - powiedzia nowicjusz.
- Drizzt Do'Urden z Daermon N'a'shezbaernon, Domu Do'Urden, Dziewitego Domu Menzo
berranzan - odpowiedzia automatycznie Drizzt, dokadnie w taki sposb, jakiego nauczya
go opiekunka Malice.
- Szlachcic - zauway Kelnozz, rozumiejc co oznacza fakt, e Drizzt nosi to samo nazwisk
o, co jego dom. Kelnozz pokoni si nisko. - Jestem zaszczycony tw obecno ci.
Drizztowi zaczynao si to wszystko podoba. Po tym jak traktowano go w domu, niezbyt
czsto my la o sobie jako o szlachcicu. Jednak mia chwila szybko mina wraz z nadej ciem m
strzw.
Drizzt zobaczy swego brata, Dinina, ale udawa - tak jak mu nakaza - e go nie widzi i
nie oczekiwa specjalnego traktowania. Drizzt ruszy do Melee-Magthere w rd pozostaych
uczniw, kiedy baty zaczy trzaska, a mistrzowie zaczli wykrzykiwa, co si stanie, je li
ociga. Spdzono ich kilkoma bocznymi korytarzami do owalnej komnaty.
- Siadajcie lub stjcie, jak chcecie! - warkn jeden z mistrzw. Widzc, e dwch uczniw sz
ze co na boku, mistrz wyj bat i - trzask! - powali jednego z nich z ng.
Drizzt nie mg uwierzy, jak szybko w pomieszczeniu zrobio si cicho.
- Jestem Hatch'net - zacz mwi mistrz. - Mistrz Wiedzy. Ten pokj bdzie wasz sal wykad
ez pidziesit cykli Narbon-del. - Spojrza na ozdobne pasy uczniw. - Nie wnosicie tu br
oni!
Hatch'net przeszed powoli przez pokj, upewniajc si, e wszystkie pary oczu ledz uwanie
go ruch.
- Jeste cie drowami - rzuci nagle. - Rozumiecie, co to znaczy? Czy wiecie skd przysz
li cie, czy znacie histori naszego ludu? Men-zoberranzan nie zawsze byo naszym domem
, podobnie jak inne jaskinie Podmroku. Kiedy stpali my po wiecie powierzchni.
Odwrci si nagle i stan twarz w twarz z Drizztem.
- Co wiesz o powierzchni? - sykn Mistrz Hatch'net. Drizzt wzdrygn si i pokrci gow.
- Wstrtne miejsce - cign Hatch'net, odwracajc si do reszty grupy. - Kadego dnia, kiedy
blask wspina si po Narbondel, wielka kula ognia unosi si w puste niebo, przynoszc g
odziny wiata ja niejszego ni karzce czary kapanek Lloth! - Rozoy ramiona i spojrza w
go twarz wykrzywia straszliwy grymas.
Wok niego studenci z trudem oddychali.
- Nawet w nocy, kiedy kula ognia chowa si za krawdzi wiata - mwi dalej Hatch'net, jakb
y opowiada przeraajc histori na dobranoc - nie mona uciec przed niezliczonymi niebezpi
eczestwami powierzchni. Wspomnienia tego, co przyniesie nastpny dzie, kropki wiata, a
czasem mniejsza kula srebrnego ognia szpec bogosawion czer nieba. Niegdy nasz lud prz
emierza wiat powierzchni - powtrzy zrozpaczonym tonem. - Dawno temu, dawniej, ni istn
iej wielkie domy. W tych odlegych czasach chodzili my rami w rami z bladoskrymi elfami,
faerie!

- To nie moe by prawd! - krzykn ktry ze studentw.


Hatch'net spojrza na niego powanie, zastanawiajc si, czy osignie wicej bijc studenta z
przeszkodzenie mu, czy pozwalajc grupie przyczy si.
- To prawda! - odrzek, decydujc si na drugie rozwizanie. -Uwaali my faerie za swych prz
yjaci, nazywali my ich rodzin! Nie mogli my wiedzie, w naszej niewinno ci, e byy uosobi
zdrady i za. Nie mogli my wiedzie, e obrc si nagle przeciwko nam i odepchn nas od sie
, wyrzynajc nasze dzieci i starcw! Ze faerie cigay nas bez lito ci przez wiat powierzch
i. My prosili my o pokj, a ich odpowiedzi byy miecze i strzay!
Przerwa, a jego twarz wykrzywi zo liwy u miech. -1 wtedy znale li my naszbogini!
- Chwaa Lloth! - rozleg si oguszajcy krzyk. Hatch'net znowu pozwoli, by niesubordynacj
a pozostaa nie ukarana, wiedzc, e ten komentarz wciska suchaczy jeszcze gbiej w sie je
o rozumowania.
- W rzeczy samej - odpar mistrz. - Chwaa Pajczej Krlowej. To ona wzia osierocon ras p
swoj opiek i pomoga nam walczy z wrogami. To ona poprowadzia opiekunki naszej rasy do
raju Podmroku. To ona - rykn, podnoszc w gr zaci nit pi - daje nam teraz si i ma
odpaci naszym wrogom!
- Jeste my drowami! - krzycza Hatch'net. - Wy jeste cie drowami, ktrymi nikt ju nie bdzi
e pomiata, wadcami wszystkiego, czego zapragniecie, zdobywcami ziem, ktre zapragnie
cie zamieszka!
- Powierzchni? - rozlego si pytanie.
- Powierzchni? - powtrzy Hatch'net ze miechem. - Kto chciaby wraca do tego upadego mie
jsca? Niech faerie je maj! Niech pon w ogniu lejcym si z nieba! My zajli my Podmrok, gd
ie czujemy pod stopami dudnicy rdze wiata, gdzie kamienie pokazuj gorco mocy wiata!
Drizzt siedzia w milczeniu, chonc kade sowo wielokrotnie wiczonej przemowy utalentowan
ego oratora. Drizzt wpad, podobnie jak inni nowi uczniowie, w hipnotyczne konstru
kcje przemowy Hatch'neta. Hatch'net by mistrzem Wiedzy w Akademii przez ponad dwa
stulecia, by niemal najbardziej szanowanym mczyzn w Menzoberranzan. Opiekunki rzdzcyc
h rodzin rozumiay dobrze warto jego wywiczonego jzyka.
Tak to byo kadego dnia, nie koczcy si potok nienawistnej retoryki wymierzonej przeciw
ko wrogom, ktrych aden z uczniw nigdy nawet nie widzia. Elfy powierzchni nie byy jedy
nym celem atakw Hatcfneta. Krasnoludy, gnomy, ludzie, nizioki i wszystkie inne rasy
powierzchni - a nawet rasy podziemia - duergary, z ktrymi czsto handloway drowy i
u boku ktrych czsto walczyy - wszyscy oni znale li swe miejsce w wywodach Hatch'neta.
Drizzt zrozumia, dlaczego do owalnej sali nie mona byo przynosi broni. Kiedy wychodz
i codziennie z lekcji, zaciska pi ci z w cieko ci, pod wiadomie szukajc rkoje ci sejmit
ych bjek midzy studentami wnioskowa, e inni czuli si podobnie. Zawsze jednak przewaajc
m czynnikiem, ktry utrzymywa nad nimi pewn kontrol, byy kamstwa mistrza na temat niebe
zpieczestw na powierzchni, ktre wytwarzay midzy uczniami szczegln wi - przekonanie,
wystarczajco duo wrogw poza sob nawzajem.
* * *

Dugie, mczce godziny w owalnej sali nie pozostawiay uczniom zbyt wiele czasu na pozn
anie si. Mieszkali w tych samych koszarach, ale liczne obowizki poza lekcjami z Ha
tch'netem - suenie starszym studentom i mistrzom, przygotowywanie posikw, sprztanie b
udynku - nie daway im czasu na odpoczynek. Pod koniec pierwszego tygodnia byli na
krawdzi wyczerpania, co jednak tylko pomagao Hatch'netowi w osigniciu podanych efektw
Drizzt przyjmowa taki stan rzeczy ze stoickim spokojem, uwaajc, e to i tak lepiej,
ni kiedy suy swej matce i siostrom jako ksi suebny. Pierwsze tygodnie w Melee-Magthe
zyniosy jednak Drizztowi jedno wielkie rozczarowanie. Tskni za wiczeniami praktyczny
mi.
Pewnej nocy usiad na brzegu ka i przysun swj sejmitar do l nicych oczu, przypominajc
dugie godziny, ktre spdza wiczc z Zaknafeinem.
- Mamy lekcj za dwie godziny - przypomnia mu lecy obok Kelnozz. - Odpocznij troch.
- Czuj, e bro wypada mi z rki - powiedzia cicho Drizzt. -Sejmitar jest ciszy, nie wywa
y.
- Wielka walka odbdzie si ju za dziesi cykli Narbondel -rzek Kelnozz. - Odbdziesz tam
szystkie wiczenia! Nie obawiaj si, bo biego , ktr utracie w czasie lekcji z mistrzem
y wkrtce powrci. Przez nastpnych dziewi lat rzadko bdziesz wypuszcza t bro z rki!
Drizzt wsun sejmitar z powrotem do pochwy i pooy si na posaniu. Podobnie jak to czsto

wao w jego dotychczasowym yciu - a take jak si obawia rwnie w przyszo ci - musia pog
panujcymi tu zasadami.
* * *

- Ta cz waszego szkolenia dobiega koca - ogosi Mistrz Hatch'net rankiem pidziesitego


. Inny mistrz, Dinin, wszed do komnaty, prowadzc magiczne elazne pudo wypenione drewn
ianymi kijami o najrniejszych ksztatach i rozmiarach, oboonymi mikkim materiaem.
- Wybierzcie kij najbardziej przypominajcy bro, ktr wadacie - wyja ni Hatcfnet, kiedy
in przechadza si po pokoju. Podszed do swego brata, a oczy Drizzta spoczy na odpowied
niej broni dwch lekko wygitych kijach o dugo ci lekko ponad metr. Drizzt podnis je w g
wykona proste cicie. Ich waga, ciar i wywaenie odpowiaday sejmitarom, do ktrych tak s
przyzwyczaiy jego donie.
- Na chwa Daermon N'a'shezbaernon - wyszepta Dinin i ruszy dalej.
Drizzt wywin broni raz jeszcze. Nadszed czas, by sprawdzi, na co przyday si lekcje z Z
kiem.
- W waszej klasie musi by kolejno - powiedzia Hatcfnet, kiedy Drizzt oderwa wzrok od b
roni. - Po to wa nie jest wielka walka. Pamitajcie, zwycizca moe by tylko jeden!
Hatch'net i Dinin zebrali studentw przed budynkiem Melee-Magthere i wprowadzili i
ch do tunelu midzy dwoma pajkami stranikami na tyach Tier Breche. Dla kadego ze stude
ntw by to pierwszy raz, kiedy opuszcza Menzoberranzan.
- Jakie s zasady? - zapyta Drizzt Kelnozza, ktry szed przy jego boku.
- Je li mistrz mwi, e przegrae , to przegrae - odrzek Kel-nozz.
- A zasady pojedynku? - zapyta Drizzt. Kelnozz rzuci mu pene niedowierzania spojrze
nie.
- Wygra - powiedzia krtko, jakby nie istniaa inna odpowied na to pytanie.
Nieco p niej znale li si w do duej jaskini, arenie, na ktrej odbyway si wielkie walki
zakoczone stalaktyty patrzyy na nich z gry, a stalagmity czyniy z podogi labirynt pee
n dziur puapek i lepych zaukw.
- Wybierzcie strategi i znajd cie miejsca, w ktrych zaczniecie - powiedzia do nich mi
strz Hatch'net. - Walka rozpocznie si, kiedy dolicz do stu.
Dwudziestu piciu uczniw ruszyo do akcji, niektrzy si zatrzymywali, by si przyjrze uksz
atowaniu terenu, inni biegiem ruszyli w mrok labiryntu.
Drizzt zdecydowa si znale wski korytarz, by si upewni, e bdzie walczy jeden na jedn
wa nie ruszy na poszukiwania, kiedy kto zapa go za rami.
- Druyna? - zaproponowa Kelnozz.
Drizzt nie odpowiedzia, nie wiedzc, ile jest wart jego kolega. Wola tradycyjne zasa
dy walki.
- Inni cz si w druyny - naciska Kelnozz. - Niektrzy w trjki. Razem moemy mie szans
- Mistrz powiedzia, e moe by tylko jeden zwycizca - zastanawia si Drizzt.
- Dlaczego nie ty, skoro ju nie ja - odpowiedzia Kelnozz z chytrym u miechem. - Poko
najmy innych, a potem rozstrzygniemy spraw midzy sob.
Wydawao si to rozsdne, a poniewa Hatch'net dolicza wa nie do siedemdziesiciu piciu, D
mia niewiele czasu, by rozway inne moliwo ci. Klepn Kelnozza w rami i poprowadzi swe
wego sprzymierzeca do labiryntu.
Wszdzie w jaskini porozwieszano kadki, by da sdziom moliwo obserwowania walki z gry.
ich tam teraz tuzin, wszyscy niecierpliwie oczekiwali pierwszych star, by mc oceni
talent modych uczniw.
- Sto! - krzykn Hatch'net z wysokiej pki.
Kelnozz ruszy przed siebie, ale Drizzt zatrzyma go w wskim korytarzu midzy dwoma sta
lagmitami.
- Pozwl im do nas przyj - pokaza Drizzt gestami. Ugi nogi w gotowo ci. - Niech zmcz s
z innymi. Cierpliwo to nasz sprzymierzeniec!
Kelnozz odpry si, dochodzc do wniosku, e dobrze zrobi, sprzymierzajc si z Drizztem.
Ich cierpliwo nie bya testowana zbyt dugo, bo chwil p niej wysoki i agresywny student w
ad na ich stanowisko, trzymajc w doni dugi kij uksztatowany na podobiestwo wczni. Rus
prost na Drizzta, uderzajc drzewcem broni, a potem wywijajc ni, z zamiarem zadania
szybkiego, morderczego ciosu.
Dla Drizzta by to najprostszy z atakw - za prosty, bo Drizzt nie mg uwierzy, e wyszkol
ony student atakuje innego wyszkolonego ucznia w tak prymitywny sposb. Drizzt prz

ekona si na czas, e napastnik rzeczywi cie wybra t metod ataku, zastosowa wic odpowie
lok. Drewniane sejmitary wykonay pobrt, odbijajc wczni i kierujc jej czubek ponad ra
em przeciwnika.
Atakujcy, kompletnie zaskoczony tak zaawansowanym odbiciem odkry, e jest odsonity i w
ytrcony z rwnowagi. Uamek sekundy p niej, zanim napastnik zdy si zorientowa, co si
rizzt dotkn jego piersi najpierw jednym, a potem drugim sejmi-tarem.
Mikkie, niebieskie wiato pojawio si na twarzy ucznia, a kiedy Drizzt spojrza w miejsce
, z ktrego emanowao, zobaczy mistrza dziercego rdk, ktry obserwowa z kadki ich wa
- Zostae pokonany - powiedzia mistrz do wysokiego ucznia. -Upadnij tam, gdzie stois
z!
Ucze rzuci w cieke spojrzenie Drizztowi i posusznie pooy si na kamieniach.
- Chod - powiedzia Drizzt do Kelnozza, patrzc na wiato by-skajce z rdki mistrza. w okolicy wiedz ju, gdzie jeste my. Musimy poszuka nowego szaca.
Kelnozz zatrzyma si na chwil, by popatrze na lekki krok swego towarzysza. Dobrze zro
bi wybierajc Drizzta, ale wiedzia ju, po jednym krtkim starciu, e je li na placu boju z
stan tylko oni dwaj - co byo moliwe - nie bdzie mia adnych szans na zostanie zwycizc.
Razem wypadli zza zakrtu, prosto na dwch przeciwnikw. Kelnozz ruszy za jednym z nich
, ktry rzuci si szybko do ucieczki, a Drizzt stan twarz w twarz z drugim, dziercym w
ach miecz i sztylet.
Twarz Drizzta przeci szeroki u miech pewno ci siebie, kiedy jego przeciwnik zaj pozycj o
ronn, wykonujc rutynowe parowania o podobnym stopniu trudno ci, jaki prezentowa wa cicie
l wczni, ktrego Drizzt zostawi za sob.
Kilka zgrabnych unikw i ci, kilka uderze w wewntrzn stron ostrza broni przeciwnika i m
ecz oraz sztylet znalazy si po bokach wa ciciela. Drizzt zakoczy pojedynek podwjnym pch
iciem w klatk piersiow przeciwnika.
Pojawio si oczekiwane bkitne wiato.
- Zostae pokonany - rozleg si gos mistrza. - Upadnij tam, gdzie stoisz.
W cieky, uparty ucze zamachn si na Drizzta. Drizzt zablokowa cios jednym sejmitarem i c
rugim w nadgarstek przeciwnika, posyajc drewniany miecz na podog.
Napastnik zacisn palce na posiniaczonym nadgarstku, ale to by najmniejszy z jego kop
otw. O lepiajce uderzenie byskawicy trafio go w pier i rzucio dziesi stp w ty, pros
en ze stalagmitw. Ucze usun si na podog wyjc z blu, a wok jego spalonego ciaa two
e zimnego kamienia otoczka gorca.
- Zostae pokonany! - powiedzia jeszcze raz mistrz.
Drizzt ruszy na pomoc rannemu, ale mistrz powiedzia po prostu -Nie!
Wtedy u boku Drizzta znalaz si znowu Kelnozz.
- Uciek - zacz, ale na widok lecego ucznia wybuchn miechem. - Je li mistrz mwi, e p
przegrae ! - powtrzy Kelnozz.
- Chod - mwi dalej Kelnozz. - Bitwa rozgorzaa na dobre. Zabawmy si troch!
Drizzt sdzi, e jego towarzysz jest troch zbyt butny jak na kogo , kto jeszcze nie podn
is dzi broni. Wzruszy ramionami i poszed za nim.
Nastpne starcie nie byo takie atwe. Trafili na skrzyowanie korytarzy, w ktrym staa gru
pa trzech szlachcicw z przywdczych domw, jak zobaczyli zarwno Drizzt, jak i Kelnozz.
Drizzt ruszy na dwch uzbrojonych w miecze, ktrzy stali po jego lewej, a Kelnozz sta
r si z trzecim. Drizzt nie mia do wiadczenia w walce z wieloma przeciwnikami, ale Zak
nauczy go techniki takiej potyczki. Z pocztku broni si tylko, a potem wpad w wygodny
rytm i pozwoli przeciwnikom si zmczy, by popenili bdy.
Przeciwnicy byli przebiegli i znali si do dobrze. Ich ataki uzupeniay si, spadajc na D
izzta z rnych stron.
- Oburczny - powiedzia kiedy Zak o Drizzcie, ktry teraz dorasta do tego tytuu. Jego se
jmitary pracoway niezalenie od siebie, a jednak zachowyway doskona harmoni, odpierajc
ady atak.
Z pobliskiej kadki obserwowali ich Mistrzowie Hatch'net i Di-nin, przy czym ten p
ierwszy by bardziej ni troch pod wraeniem, a Dinin puch z dumy.
Drizzt zobaczy, jak na twarzach jego przeciwnikw pojawia si frustracja, po czym poz
na, e wkrtce nadarzy si okazja do zadania ciosu. Wtedy przeciwnicy zdublowali swj ruc
h, wykonujc identyczne pchnicie, przy czym ich miecze znajdoway si w odlego ci kilkunas
tu centymetrw od siebie.
Drizzt odsun si w bok i wykona cicie z gry, odbijajc oba ostrza sejmitarem trzymanym w
lewej rce. Potem zmieni kierunek, opad na jedno kolano, majc przeciwnikw w jednej lin

ii i zada dwa ciosy praw rk. Jego sejmitar trafi najpierw jednego, potem drugiego doka
dnie w pachwin.
Zgodnie wypu cili bro, chwycili si za zranione miejsca i osunli na kolana. Drizzt pod
erwa si na nogi, prbujc znale sowa przeprosin.
Hatcfnet skin gow z aprobat, kiedy obaj mistrzowie kierowali wiato na pokonanych.
- Pomocy! - krzykn Kelnozz zza oddzielajcej ich ciany stalagmitw.
Drizzt rzuci si szczupakiem w szczelin w cianie, poderwa byskawicznie na nogi i wykocz
czwartego przeciwnika, ktry ukry si tu, by zada pchnicie w plecy. Drizzt zatrzyma si,
y zastanowi si nad swoim ostatnim ciosem. Nie wiedzia nawet, e drow tam by, ale wymie
rzy doskonale!
Hatch'net gwizdn cicho, kiedy kierowa wiato na twarz najnowszej ofiary Drizzta.
- Jest dobry! - szepn.
Drizzt zobaczy Kelnozza zepchnitego seri udanych atakw do defensywy niedaleko od sie
bie. Drizzt znalaz si midzy walczcymi i odbi atak, ktry z pewno ci zakoczyby walk n
y Kelnozza.
Ten przeciwnik, wadajcy dwoma mieczami, okaza si by najtrudniejszym przeciwnikiem Dri
zzta jak do tej pory. Zaatakowa go skomplikowan seri fint i ci, zmuszajc go do cofnici
si.
- Berg'inyon z Domu Baenre - wyszepta Hatch'net do Dinina. Dinin zrozumia, jak wana
jest ta walka i mia nadziej, e jego brat sprosta wyzwaniu.
Berg'inyon nie przynis wstydu swojej rodzinie. Jego ruchy byy zgrabne i szybkie, i
obaj z Drizztem taczyli przez wiele minut, nie uzyskujc nad sob przewagi. Odwany Ber
g'inyon wykona wtedy manewr najbardziej chyba znany Drizztowi: podwjne pchnicie dol
ne.
Drizzt wykona dolny krzy doskonale, odpowiednie w tej sytuacji parowanie, zgodnie
z naukami Zaknafeina. Niezadowolony jak zwykle Drizzt zareagowa pod wpywem impulsu
, zrcznie wyrzucajc stop miedzy rkoje ciami swych broni i wymierzajc kopniaka w twarz p
rzeciwnika. Oguszony syn Domu Baenre upad na przeciwleg cian.
- Wiedziaem, e to parowanie nie jest dobre! - krzykn Drizzt, ju teraz cieszc si z nast
ej okazji, kiedy bdzie mg pokaza now obron przed podwjnym pchniciem Zakowi.
- Jest dobry - szepn znowu Hatch'net do swego rozpromienionego towarzysza.
Oszoomiony Berg'inyon nie potrafi sobie poradzi z majcym przewag przeciwnikiem. Otocz
y si kul ciemno ci, ale Drizzt wpad w ni bez wahania, zawsze chtny do walki na lepo.
Drizzt zaatakowa syna Domu Baenre seri ciosw, koczc j ciciem w odsonity kark Berg'in
- Jestem pokonany - oznajmi mody Baenre, czujc kij. Na ten gos Mistrz Hatch'net rozp
roszy ciemno . Berg'inyon pooy obie bronie na kamieniach i osun si na nie. Na jego tw
pojawio si niebieskie wiato.
Drizzt nie mg powstrzyma u miechu. Czy by tu kto , kogo nie mgby pokona?
Poczu wtedy uderzenie w ty gowy, ktre powalio go na kolana. Udao mu si spojrze w ty
ie na czas, by zobaczy odchodzcego Kelnozza.
- Gupiec - roze mia si Hatch'net, kierujc wiato na Drizzta, a potem spogldajc na Dini
Dobry gupiec.
Dinin skrzyowa ramiona na piersiach, a jego twarz l nia teraz wstydem i gniewem.
Drizzt poczu na policzku zimny kamie, ale my la tylko o przeszo ci, tylko o sarkastyczny
m, lecz bole nie celnym powiedzeniu Zaknafeina: Tak dziaamy!"

13
Cena wygranej
Zdradzie mnie - powiedzia Drizzt Kelnozzowi, kiedy tej samej nocy znale li si w baraka
ch. Pokj wok nich by czarny, a ich rozmowy nie syszeli inni uczniowie, wyczerpani wal
k i nie koczcymi si obowizkami.
Kelnozz spodziewa si tego spotkania. Ju wcze niej rozpozna naiwno Drizzta, w chwili kie
y Drizzt pyta go o zasady walki. Do wiadczony drow wojownik, szczeglnie szlachcic, p
owinien orientowa si w nich lepiej, powinien rozumie, e jedyn zasad rzdzc jego ycie
denie do zwycistwa. Teraz, z czego zdawa sobie spraw Kelnozz, gupi Drizzt nie zaatakuj
e go za wcze niejszy czyn - zemsta powodowana zo ci nie leaa w jego naturze.
- Dlaczego? - zapyta Drizzt, nie mogc doczeka si odpowiedzi od pewnego siebie mieszc
zucha z Domu Kenafin.
Drizzt zada pytanie tak go no, e Kelnozz rozejrza si wok nerwowo. Powinni ju spa o t
e, a gdyby mistrz usysza, e si kc...
- Czego nie rozumiesz? - odpowiedzia Kelnozz w jzyku gestw, a ciepo jego rk byo doskon
ale widoczne dla widzcych w podczerwieni oczu Drizzta. - Zrobiem to, co musiaem zro
bi, cho teraz uwaam, e mogem poczeka nieco duej. Moe gdyby pokona jeszcze kilku, s
j, ni na trzecim miejscu w klasie.
- Gdyby my walczyli razem, jak to ustalili my, mgby wygra, a w najgorszym wypadku by dru
i - odpowiedzia Drizzt, a szybkie ruchy doni odzwierciedlay jego gniew.
- Z ca pewno ci drugi - odrzek Kelnozz. - Od pocztku wiedziaem, e nie miabym z tob s
este najlepszym szermierzem, jakiego widziaem.
- Nie w rankingu mistrzw - warkn go no Drizzt.
- smy to nie tak le - szepn Kelnozz. - Berg'inyon jest dziesity, a jest z domu rzdzceg
w Menzoberranzan. Powiniene by szcz liwy, e nikt nie bdzie ci zazdro ci twojej pozycji
Szelest za drzwiami zmusi Kelnozza do powrotu do jzyka znakw. - Posiadanie wyszego

miejsca oznacza tylko, e wicej uczniw bdzie chciao umie ci sztylety w moich plecach.
Drizzt pozwoli, by sowa Kelnozza pozostay bez komentarza, nie mg bowiem uwierzy, by po
dobna zdrada miaa miejsce w Akademii.
- Berg'inyon by najlepszym wojownikiem, jakiego widziaem w czasie walki - pokaza ge
stami. - Mia ci jak na widelcu, dopki nie stanem po twojej stronie.
Kelnozz u miechn si twardo.
- Je li o mnie chodzi, to Berg'inyon moe zosta kucharzem w jakim podrzdnym domu - wysz
epta jeszcze ciszej ni poprzednio -bo posanie syna Domu Baenre byo zaledwie kilka ek o
miejsca, w ktrym rozmawiali. - Jest dziesity, a ja, Kelnozz Kenafin, jestem trzec
i!
- Ja jestem smy - powiedzia Drizzt, a w jego gosie zabrzmiao wicej gniewu ni zazdro ci.
- Ale mgbym pokona ci kad broni.
Kelnozz wzruszy ramionami, co w podczerwieni wygldao, jakby nagle urs.
- Ale nie pokonae - pokaza gestami. - Wygraem starcie.
- Starcie? - sapn Drizzt. - Zdradzie mnie, to wszystko!
- Ale kto sta po wszystkim na nogach? - przypomnia mu Kelnozz. - Kogo pokazao niebi
eskie wiato rdki mistrza?
- Honor wymaga, by pojedynek mia reguy - warkn Drizzt.
- Jest jedna regua - odszczekn Kelnozz. - Wolno ci zrobi wszystko, co ujdzie ci na s
ucho. Wygraem starcie, Drizzcie Do'Urden i mam wysz pozycj! Tylko to si liczy!
W gorczkowej dyskusji ich gosy podniosy si za bardzo. Drzwi do pokoju otworzyy si na o
ie i do pomieszczenia wkroczy mistrz, ktrego sylwetka wyra nie odznaczaa si na tle nieb
ieskich wiate. Obaj uczniowie zgodnie pooyli si i zamknli oczy i usta.
Sowa, ktre wypowiedzia na koniec Kelnozz wstrzsny Driz-ztem do gbi. Zda sobie spraw
przyja z Kelnozzem dobiega koca - a by moe, e nigdy jej nie byo.
* * *

- Widziae go? - zapyta Alton, stukajc niecierpliwie palcami w niewielki stolik stojcy
w najwyszej komnacie jego apartamentw. Alton rozkaza modszym uczniom Sorcere napraw
i zniszczenia w pokoju, ale wypalone lady na cianach pozostay -jako pamitka po kuli o
gnia Altona.
- Tak - odrzek Masoj. - Syszaem o talencie, jaki ma do broni.
- smy w klasie po wielkiej walce - powiedzia Alton. - Dobry wynik.
- Powinien by pierwszy - powiedzia Masoj. - Pewnego dnia otrzyma to miejsce. Bd na n
iego uwaa.
- Nie poyje na tyle dugo, by zaj to miejsce! - obieca Alton. - Dom Do'Urden szczyci s
i bardzo purpurowookim modziecem, zdecydowaem wic, e bdzie on pierwszym celem mojej ze
sty. Jego mier przyniesie bl zdradliwej Opiekunce Malice!
Masoj dostrzeg rodzcy si problem i zdecydowa si zdusi go w zarodku.
- Nie skrzywdzisz go - ostrzeg Altona. - Nawet si do niego nie zbliysz.
Ton gosu Altona sta si nie mniej ponury.
- Czekaem dwie dekady... - zacz.
- Moesz wic poczeka jeszcze kilka - rzuci Masoj. - Przypominam ci, e przyje zaproszen
Opiekunki SiNafay do Domu Hun'ett. Takie przymierze wymaga posuszestwa. Opiekunka
SiNafay - nasza matka opiekunka - zoya na moje ramiona obowizek zajcia si Drizztem Do'
Urden, a ja wykonam jej rozkaz.
Alton opar si na krze le i pooy to, co pozostao z jego przeartej kwasem uchwy na smuk
garstku, uwanie zastanawiajc si nad sowami swego cichego wsplnika.
- Opiekunka SiNafay ma plany, ktre dadz ci zemst, o jakiej marzysz - mwi dalej Masoj.
- Ostrzegam ci teraz, Altonie De-Vir - sykn, podkre lajc nazwisko. - Je li rozpoczniesz
wojn z Domem Do'Urden albo choby zmusisz ich do obrony jakim czynem nie uzgodniony
m z Opiekunk SiNafay, cigniesz na siebie gniew Domu Hun'ett. Opiekunka SiNafay prze
dstawi ci jako oszusta i morderc i ukarze w kady sposb, na jaki pozwoli rada rzdzca!
Alton nie mia niczego, co mgby przeciwstawi gro bie. By wyrzutkiem, bez rodziny poza Hu
n'ett. Je li SiNafay obrci si przeciwko niemu, nie bdzie ju mia sprzymierzecw.
-Jaki plan ma SiNafay...Opiekunka SiNafay... dla Domu Do'Urden? - zapyta spokojni
e. - Powiedz mi o mojej zem cie, bym mg przetrwa lata oczekiwania.
Masoj wiedzia, e teraz musi postpi ostronie. Matka nie zabronia mu mwi Altonowi o prz
m rozwoju wypadkw, ale gdyby chciaa, eby DeVir je zna, sama by mu o nich opowiedziaa.

- Powiedzmy tylko, e potga Domu Do'Urden wzrosa i nadal ro nie, a do momentu, kiedy st
anie si prawdziwym zagroeniem dla wszystkich wielkich domw - zamrucza Masoj, kochajc
te intrygi poprzedzajce wojn. - Choby upadek Domu DeVir, obmy lony doskonale, nie poz
ostawiono adnych ladw. Wielu monych Men-zoberranzan odetchnoby lej, gdyby...
Pozwoli, by na tym stano, sdzc, e i tak za duo ju powiedzia.
Po bysku w oczach Altona Masoj pozna, e udao mu si kupi cierpliwo DeVira.
* * *

W Akademii mody Drizzt zazna wielu rozczarowa, szczeglnie w pierwszym roku, kiedy ta
k wiele elementw spoeczestwa droww, elementw, o ktrych mwi Zaknafein, uparcie starao
a Driz-zta. Way lekcje nienawi ci i nieufno ci, jakie dawali mistrzowie w obu rkach, w j
ednej trzymajc pogldy mistrzw i ich wykady, a w drugiej te same sowa, ale rozumiane w
kontek cie logiki jego starego mentora. Prawda wydawaa mu si tak dwuznaczna, tak tr
udna do zdefiniowania. Dziki temu badaniu Drizzt odkry, e nie moe uciec przed jednym
faktem: przez cae ycie jedyn zdrad, jak widzia - i to jak czsto - bya zdrada popeni
rzez drowy.
Fizyczny trening w Akademii, cae godziny pojedynkw i wicze w ukrywaniu si bardziej po
dobay si modemu Drizztowi. Tutaj, z broni w rku, uwolni si od pyta o prawd.
Tu si doskonali. Je li Drizzt przyszed do Akademii z wyszym poziomem wyszkolenia ni jeg
o koledzy, po kilku miesicach przepa midzy nimi tylko si powikszya. Nauczy si patrze
przyjte manewry obronne i ofensywne, ktrych uczyli mistrzowie i tworzy wasne metody,
innowacje, ktre niemal zawsze dorwnyway - a zwykle nawet przewyszay - techniki stand
ardowe.
Z pocztku Dinin sucha z rosnc dum, jak inni mistrzowie chwalili zdolno ci jego modszeg
rata. Komplementy stay si tak czste, e najstarszy syn Opiekunki Malice zacz by zaniepo
ojony. Dinin by najstarszym synem Domu Do'Urden, co uzyska dziki zabiciu Nalfeina.
Drizzt, pokazujc potencja, dziki ktremu mg zosta jednym z najlepszych fechmistrzw w M
oberranzan, by teraz drugim synem domu i by moe mia na oku tytu Dinina.
Rwnie koledzy Drizzta nie przegapili jego rosncego geniuszu w wojennym tacu. Czsto og
ldali go ze zbyt bliskiej odlego ci! Patrzyli na Drizzta z palc zazdro ci, zastanawiajc
czy kiedy bd mogli stawi czoa wirujcym sejmitarom. Pragmatyzm by zawsze bardzo dobrze
wyksztacony u droww. Modzi uczniowie spdzili wikszo ycia obserwujc starszych czonk
odzin, obracajcych kad sytuacj tak, by wygldaa na korzystn. Kady z nich docenia wart
ta jako sprzymierzeca, tak wic, kiedy w nastpnym roku nadszed czas na wielk walk, Driz
zt otrzyma wiele propozycji wsppracy.
Najbardziej zaskakujca nadesza od Kelnozza z Domu Kenafin, ktry pogry Drizzta dziki zd
adzie rok wcze niej.
- Poczymy si znowu, tym razem na szczycie klasy? - zapyta wynio le mody wojownik, docz
do Drizzta w tunelu prowadzcym do jaskini. Stan przed Drizztem swobodnie, jakby byl
i najlepszymi przyjacimi. Opiera donie na rkoje ciach broni, a na jego twarzy go ci otw
y, przyjacielski u miech.
Drizzt nie mg wydusi z siebie sowa. Odwrci si i odszed, celowo ogldajc si czujnie
.
- Co ci tak dziwi? - naciska Kelnozz, prbujc dotrzyma mu kroku.
Drizzt odwrci si do niego.
- Jak mog sprzymierzy si z kim , kto mnie zdradzi? - sykn. - Nie zapomniaem o twoim po
ie!
- O to chodzi - spiera si Kelnozz. - W tym roku jeste uwaniejszy, a ja bybym gupcem, p
rbujc takiego manewru po raz kolejny!
- Jak inaczej mgby wygra? - powiedzia Drizzt. - W otwartej walce mnie nie pokonasz. Jego sowa nie byy czcz przechwak, lecz tylko faktem, ktry Kelnozz przyj rwnie atwo
izzt.
- Drugie miejsce jest rwnie zaszczytne - stwierdzi Kelnozz. Drizzt spojrza na niego
. Wiedzia, e Kelnozz nie przystanie na
nic, poza absolutnym zwycistwem.
- Je li spotkamy si w walce - powiedzia chodno - to tylko jako wrogowie.
Odszed po raz drugi, ale tym razem Kelnozz nie poszed za nim.
* * *

Szcz cie oddao Drizztowi sprawiedliwo , bowiem jego pierwszym przeciwnikiem, pierwsz ofi
ar nie by nikt inny jak jego byy partner. Drizzt znalaz Kelnozza w tym samym korytar
zu, ktrego uyli jako bastionu rok wcze niej i zakoczy walk pierwsz kombinacj ciosw. D
owi udao si jako powstrzyma do, cho naprawd chcia z caej siy wbi w ebra Kelnozza
jmitar.
Potem Drizzt ruszy w cienie, wybierajc uwanie drog, a liczba studentw zacza si zmnie
Drizzt, ze swoj reputacj musia by podwjnie ostrony, bowiem koledzy z roku mogli chcie
akoczy jego udzia w walce wcze niej. Dziaajc sam Drizzt musia rozpozna dokadnie sytua
ed kad walk, zanim si w ni zaangaowa, by upewni si, e w zakamarkach labiryntu nie k
rzymierzecy jego przeciwnika.
To bya arena Drizzta, miejsce, w ktrym czu si najwygodniej, z rado ci podejmowa wyzwani
. Po dwch godzinach pozostao tylko piciu wojownikw, a po nastpnych dwch godzinach zaba
wy w kotka i myszk, na placu boju stao dwch ostatnich: Drizzt i Berg'inyon Baenre.
Drizzt wyszed na otwarty teren.
- Wychod , uczniu Baenre! - zawoa. - Walczmy otwarcie i honorowo!
Obserwujcy wszystko z kadki Dinin pokrci gow z niedowierzaniem.
- Likwiduje ca sw przewag - stwierdzi Mistrz Hatch'net, stojcy u boku najstarszego syn
a Domu Do'Urden. - Jako lepszy szermierz przestraszy Berg'inyona i sprawi, e ten pr
zesta by pewnym swych ruchw. A teraz twj brat stoi na otwartej przestrzeni, pokazujc
swoj pozycj.
- Cigle gupiec - wymamrota Dinin.
Hatch'net zauway BergMnyona skradajcego si za stalagmitem kilka jardw za Drizztem.
- Wszystko wyja ni si za chwil.
- Boisz si? - krzykn Drizzt w ciemno . - Je li naprawd zasugujesz na pierwsze miejsce,
d i walcz ze mn otwarcie. Udowodnij swe sowa, Berg'inyonie Baenre, albo nigdy ich n
ie wypowiadaj!
Kiedy za Drizztem rozleg si oczekiwany d wik, chopiec by ju w pobrocie.
- Walka to wicej ni szermierka! - krzykn syn Domu Baenre wyskakujc z ukrycia, a w jeg
o oczach wida byo rado z przewagi, ktr, jak sdzi, posiada.
Berg'inyon zachwia si, zaczepiajc nog o drut, ktry przecign tam Drizzt i upad pasko
rz. Drizzt natychmiast stan nad nim, przykadajc mu czubek sejmitara do karku.
- Tego si nauczyem - odpowiedzia ponuro.
- Zatem Do'Urden zostaje mistrzem - stwierdzi Hatch'net, o wietlajc twarz pokonanego
syna Baenre, Potem Hatch'net star z twarzy Dinina peen dumy u miech. - Najstarsi sy
nowie powinni uwaa na drugich synw o takich umiejtno ciach.
* * *

Cho Drizzt nie czu dumy ze swego zwycistwa w drugim roku, by bardzo zadowolony ze sw
ych rosncych umiejtno ci. wiczy w kadej wolnej chwili, a obowizkw mia z upywem lat c
iej - najmodsi uczniowie wiczyli najciej - dziki czemu mg po wica wicej czasu samok
Uwielbia taniec ostrzy i harmonie ruchw. Sejmitary zostay jego jedynymi przyjacimi,
jedyn rzecz, jakiej odway si zaufa.
Wygra wielk walk rwnie na trzecim roku, a take rok p niej, pomimo e zawizano przeciw
u wiele spiskw. Dla mistrzw stao si oczywiste, e nikt w klasie Drizzta nigdy go nie p
okona i rok p niej wyznaczyli go do wielkiej walki z uczniami o trzy lata od niego
starszymi. Ich te pokona.
Akademia, bardziej ni wszystko inne w Menzoberranzan, bya ci le zhierarchizowana, a c
ho Drizzt narusza t hierarchi swymi umiejtno ciami, nie mona byo zmieni jego miejsca
ucznia. Jako wojownik mia spdzi w Akademii dziesi lat, czyli nie tak dugo w porwnaniu
o trzydziestu lat studiw czarodziejw w Sorcere lub pidziesiciu lat szkolenia kapanek w
Arach-Tinilith. Podczas gdy wojownicy rozpoczynali szkolenie w wieku dwudziestu
lat, czarodzieje mogli zacz studia w wieku lat dwudziestu piciu, a kapanki musiay po
czeka a do czterdziestki.
Pierwsze cztery lata w Melee-Magthere po wicano walce jeden na jednego oraz posugiwa
niu si broni. Mistrzowie nie mieli Driz-ztowi wiele do pokazania po szkoleniu i na
ukach, ktre odebra u Za-knafeina.
P niej jednak lekcje staway si trudniejsze. Modzi wojownicy spdzali pene dwa lata na na
ce taktyki walki w grupie, a kolejne trzy lata po wicali na stosowanie tej taktyki

w walce u boku oraz przeciwko czarodziejom i kapankom.


Ostami rok w Akademii poszerza wyksztacenie wojownikw. Pierwsze sze miesicy spdzali on
w Sorcere, uczc si podstawowych zasad wadania magi, a nastpne sze , preludium do ukoc
ia szkoy, pod kierunkiem kapanek z Arach-Tinilith.
Przez wszystkie te lata uczniw poddawano indoktrynacji, wpajano im ideay tak blisk
ie sercu Pajczej Krlowej, kamstwa o nienawi ci, ktre utrzymyway spoeczestwo droww w s
kontrolowanego chaosu.
Dla Drizzta Akademia staa si osobistym wyzwaniem, prywatn klas wewntrz nieprzeniknion
ej zasony z sejmitarw. Wewntrz tych stworzonych przez siebie adamantytowych cian Dri
zzt odkry, e moe ignorowa wiele z niesprawiedliwo ci, ktr widzia wok siebie i e w j
otrafi oddzieli j od sw, ktre mogyby zatru mu serce. Akademia bya miejscem nieustajc
bicji i zdrady, wylgarni godu wadzy, ktry okre la cae ycie droww.
Drizzt obieca sobie, e przetrwa to nie zmieniony.
Jednak w miar upywu lat, kiedy rzeczywisto zacza napiera na niego mocniej, Drizzt cora
cz ciej znajdowa si w sytuacjach, ktrych nie mg zby machniciem rki.

14
Naleny szacunek

Cicho szli tunelem wijcym si, niczym szepczcy wiatr, kady krok stawiajc ostronie i po
kadym zatrzymujc si w nasuchiwaniu. Byli studentami dziewitego roku, ostatniego w Me
lee-Magthere i wiczyli poza Menzoberranzan rwnie czsto jak na terenie miasta. U ich
pasw nie wisiay ju patyki, teraz byy tam adamantytowe ostrza, doskonale wykute i mie
rtelnie ostre.
Czasami tunel zamyka si wok nich, szeroki tylko na tyle, by mg si przez niego przecisn
den mroczny elf. Innymi razy znajdowali si w wielkich jaskiniach, ktrych ciany i su
fity pozostaway poza zasigiem ich wzroku. Byli drowami wojownikami, uczonymi dziaan
ia w kadym z moliwych krajobrazw Pod-mroku i znajcymi zachowania wszystkich wrogw, ja
kich mogliby napotka.
Patrole wiczebne - tak nazywa te wiczenia Mistrz Hatch'net, cho ostrzega uczniw, e owe
czebne patrole" mog doprowadzi do spotkania z prawdziwymi, a do tego wrogimi potwo
rami.
Drizzt, znajdujcy si na pierwszym miejscu w swojej klasie, prowadzi grup, a Mistrz H
atch'net i dziesiciu innych szo za nim w odpowiednim szyku. Z dwudziestu piciu uczn

iw pozostao tylko dwudziestu dwch. Jednego odesano - i nastpnie stracono - za nieudan


prb zabjstwa wyszego rang studenta, drugi zosta zabity na arenie w czasie wicze, a tr
i umar z przyczyn naturalnych - sztylet w sercu naturalnie powoduje mier.
W innym pobliskim tunelu Berg'inyon Baenre, ktry zajmowa w klasie drugie miejsce,
prowadzi Mistrza Dinina i pozosta cz klasy na podobne wiczenia.
Dzie po dniu Drizzt i inni starali si utrzyma sta gotowo . Przez trzy miesice wicze
apotkaa tylko jednego potwora, owc jaskiniowego, podobnego do kraba - mieszkaca Podm
ro-ku. Nawet on dostarczy rozrywki tylko na krtk chwil, a praktycznych wicze w ogle, b
wiem uciek midzy skay, zanim patrol droww zdy si do niego zbliy.
Tego dnia Drizzt czu si inaczej. Moe to byo co w gosie Mistrza Hatch'neta, a moe d wi
e kamieni w jaskini, subtelne wibracje, ktre mwiy pod wiadomie Drizztowi, e w labirync
ie s inne istoty. Tak czy inaczej Drizzt wiedzia wystarczajco duo, by zaufa swoim ins
tynktom i nie by zaskoczony, kiedy w korytarzu przed nim zal nio ciepo ciaa. Pokaza res
zcie patrolu, by si zatrzyma, a potem byskawicznie wspi si na pk ponad wej ciem do b
tunelu.
Kiedy intruz wszed do gwnego tunelu, zaraz znalaz si na ziemi z dwoma sejmitarami prz
ystawionymi do karku. Drizzt cofn si natychmiast, kiedy rozpozna w ofierze innego uc
znia drowa.
- Co ty tu robisz? - zapyta Mistrz Hatch'net. - Wiesz, e po tunelach poza Menzober
ranzan mona chodzi tylko jako czonek patrolu!
- Prosz o wybaczenie, Mistrzu - baga student. - Przynosz wie ci o alarmie.
Wszyscy czonkowie patrolu toczyli si wok, ale Hatch'net ode-gna ich gro nym spojrzeniem
i rozkaza Drizztowi rozmieszczenie ich na pozycjach obronnych.
- Zgino dziecko - kontynuowa ucze. - Ksiniczka z Domu Baenre! W tunelach widziano potw
ory!
- Jakie potwory? - zapyta Hatch'net. Go ny trzask, niczym odgos uderzajcych o siebie k
amieni, odpowiedzia na jego pytanie.
- Hakowe poczwary! - pokaza Hatch'net Drizztowi. Drizzt nigdy nie widzia tych best
ii, ale wiedzia o nich wystarczajco duo, by zrozumie, dlaczego mistrz nagle przeszed
na jzyk gestw. Hakowe poczwary poloway uywajc zmysu suchu czulszego ni jakiejkolwiek
ej istoty w Podmroku. Drizzt natychmiast przekaza wiadomo innym i po chwili wszyscy
leeli w absolutnej ciszy. Do takiej wa nie sytuacji przygotowywali si przez ostatnie
dziesi lat i tylko spocone donie pokazyway, e drowy nie s tak spokojne, na jakie chci
ayby wyglda.
- Czar ciemno ci nie powstrzyma hakowych poczwar - pokaza Hatch'net swoim onierzom. To te - pokaza na pistoletow kusz i zaoon na ni zatrut strzak, czsto uywan prz
rwszego uderzenia. Hatch'net odoy kusz i wyj smuky miecz.
- Trzeba znale szczelin w pancerzu tych istot - przypomnia wszystkim - i wbi w ni ostr
ze, docierajc do ciaa. - Poklepa Driz-zta po ramieniu i ruszyli razem przed siebie,
a reszta uczniw wycigna si za nimi w szereg.
Trzaski rozbrzmieway teraz wyra niej, ale odbijajc si echem od cian tunelu byy dla mody
h droww nieco mylce. Hatch'net pozwoli Drizztowi prowadzi i by szczerze zaskoczony, j
ak szybko ucze nauczy si odrnia prawdziwy d wik od echa. Krok Drizzta sta si pewniej
o wielu czonkw patrolu rozgldao si niespokojnie, niepewnych jak daleko i po ktrej stro
ie znajduje si zagroenie.
Wtem pojedynczy d wik zatrzyma wszystkich w miejscu, d wik zaguszajcy trzaski i odbijaj
si wszdzie echem, otaczajcy patrol szaleczym haasem. To by krzyk dziecka.
- Ksiniczka Domu Baenre! - pokaza Hatch'net Drizztowi. Mistrz zacz wydawa rozkazy, ale
Drizzt nie czeka, a oddzia ustawi si w szyku bojowym. Krzyk sprawi, e po plecach prze
szy mu ciarki, a kiedy rozbrzmia znowu, w jego lawendowych oczach zapony ponure ognie
.
Drizzt ruszy biegiem, a zimny metal szabel wyznacza mu drog.
Hatch'net zorganizowa patrol w grup po cigow. Nie chcia straci tak utalentowanego uczni
a jak Drizzt, ale rozwaa take korzy ci pynce z postpowania chopca. Je li inni czonkow
y zobacz, jak najlepszy z nich ginie wykazujc si gupot, bdzie to lekcja, ktr nieprdk
omn.
Drizzt wypad zza zakrtu i pobieg wzdu prostej, popkanej ciany. Nie sysza teraz echa,
szczkanie wyczekujcych potworw i stumione krzyki dziecka.
Jego czue uszy wyapay kroki patrolu gdzie za nim, a on wiedzia, e je li je syszy, sys
nie hakowe poczwary. Drizzt nie potrafi zrezygnowa z pasji i po piechu. Wspi si na pk

ziesi stp nad podog, majc nadziej, e biegnie ona przez ca dugo korytarza. Kiedy
tatni z zakrtw, z trudem odrni ciepo potworw i ich pancerzy, ktre temperatur bardzo
ominay otaczajce kamienie.
Zobaczy pi wielkich bestii, dwie przyci nite do cian i strzegce korytarza, a trzy pozos
ae ci nite w lepej uliczce i bawice si jakim - paczcym - przedmiotem.
Drizzt opanowa nerwy i poczoga si dalej pk, wykorzystujc wszelkie posiadane umiejtno
cia si, by przej obok stranikw. Zobaczy wtedy ksiniczk, lecu stp jednego z potwo
loch powiedzia Drizztowi, e dziecko yje. Drizzt nie mia zamiaru walczy z potworami, j
e li nie okazaoby si to konieczne, mia za to nadziej, e uda mu si przemkn obok nich i
a dziecko.
Wtedy patrol wypad zza zakrtu, zmuszajc Drizzta do dziaania.
- Stranicy! - krzykn ostrzegawczo, prawdopodobnie ratujc ycie pierwszej czwrce z grupy
. Uwaga Drizzta szybko zwrcia si na ranne dziecko, kiedy jedna z hakowych poczwar p
odniosa sw cik, pazurzast ap, by je zmiady.
Bestia bya dwukrotnie wysza od Drizzta, do tego co najmniej piciokrotnie cisza. Bya ca
owicie opancerzona i uzbrojona w potne pazurzaste apy oraz dugi i mocny dzib. Trzy ta
kie potwory stay midzy Drizztem i dzieckiem.
W tej straszliwej, krytycznej chwili Drizzt nie mia czasu my le o takich szczegach. Je
go obawa o dziecko bya wiksza ni strach przed niebezpieczestwem. By drowem wojownikie
m, onierzem wytrenowanym i wyposaonym do walki, a dziecko by samotne i bezbronne.
Dwie z hakowych poczwar ruszyy w stron pki, dokadnie tak, jak chcia tego Drizzt. Wsta
przeskoczy nad nimi, ldujc niczym rozmazana plama u boku trzeciej istoty. Potwr zap
omnia o dziecku, kiedy sejmitary zaczy uderza w jego dzib, uderzajc raz za razem w pan
cerz, rozpaczliwie szukajc szczeliny.
Hakowa poczwara cofna si, zaskoczona furi napastnika i nie mogc nady za rozmazanymi,
mi ruchami sejmitarw.
Drizzt wiedzia, e ma przewag nad tym jednym, ale zdawa sobie rwnie spraw, e pozostae
bdzie mia niedugo na plecach. Nie czeka na to. Ze lizn si z pki i stan z boku potw
mu drog ucieczki, opad midzy jego potne nogi i podci go, przewracajc na ziemi. Po c
sta ju na potworze i w ciekle ku go oboma sejmitarami.
Hakowa poczwara staraa si rozpaczliwe kontratakowa, ale jej pancerna skorupa bya zby
t sztywna, by potwr mg si zgi w pasie.
Drizzt wiedzia, e jego sytuacja jest bardziej jeszcze desperacka. W korytarzu ju wa
lczono, ale Hatch'net i inni najwyra niej nie potrafili przeama oporu stranikw i powst
rzyma dwch pozostaych poczwar przed atakiem na jego plecy. Rozsdek nakazywa, by Drizz
t zmieni pozycj i zaj postaw defensywn.
Jednak kolejny rozpaczliwy krzyk dziecka zabi w Drizzcie zdrowy rozsdek. W cieko zapon
jego oczach tak wyra nie, e nawet gupia hakowa poczwara zdaa sobie spraw, i jej ycie do
iega koca. Drizzt pooy ostrze jednego sejmitara na ostrzu drugiego, tworzc z nich cha
rakterystyczne V" i wbi je w ty czaszki potwora z ca si, jak dysponowa. Widzc niewi
nicie na pancerzu istoty, Drizzt skrzyowa rkoje ci broni i wbi sejmita-ry w szczelin pa
cerza. Potem zczy rkoje ci, wbijajc si w mikkie ciao i mzg potwora.
Ciki pazur rozora ramiona Drizzta, rozrywajc piwa/wi i za-chlapujc je krwi. Chopak rzu
i si naprzd, przeturla po pododze i stan na nogi, obracajc si zranionymi plecami do
W jego stron ruszya tylko jedna hakowa poczwara, druga podnosia wa nie dziecko.
- Nie! - krzykn Drizzt. Ruszy naprzd, ale uderzenie potwora rzucio go na plecy. Potem
jak sparaliowany patrzy, jak poczwara kadzie kres krzykom dziecka.
W oczach Drizzta determinacja zmienia si we w cieko . Stojca w pobliu hakowa poczwara r
ia si na niego, chcc rozgnie go o cian. Drizzt rozszyfrowa jej plan i nie prbowa na
ej z drogi. Zamiast tego odwrci swe sejmitary i opar je rkoje ciami o cian nad swymi ra
ionami.
Kiedy uderzy w niego czterystukilowy potwr, nawet jego pancerz nie mg ochroni go prze
d adamantytowymi ostrzami. Przygnit Drizzta do ciany, ale robic to, wbi sobie sejmita
ry w brzuch.
Istota odskoczya, prbujc wyrwa sejmitary, ale nie udao jej si uciec od furii Drizzta D
o'Urden, ktry w ciekle przekrci ostrza w ciele przeciwnika, a nastpnie odepchn si od
wspomagany si swego gniewu, przewracajc potwora na plecy.
Dwaj wrogowie Drizzta nie yli, podobnie jeden ze stranikw w korytarzu, ale Drizzt n
ie znalaz w tym pocieszenia. Trzecia hakowa poczwara staa teraz nad nim, kiedy roz
paczliwie prbowa wyrwa bro z ciaa ofiary. Drizzt musia ratowa si ucieczk.

Wtedy przyby drugi patrol, a Dinin i Berg'inyon wpadli w lep uliczk, idc t sam pk,
ze niej uy Drizzt. Hakowa poczwara odwrcia si od Drizzta dokadnie w chwili, kiedy pojaw
li si dwaj wojownicy.
Drizzt zignorowa pieczenie plecw i swoje popkane bez wtpienia ebra. Oddech mia teraz u
rywany, ale take to nie miao adnego wpywu na jego dziaanie. Udao mu si uwolni jedno z
trzy i trzymajc je w doni natar na potwora od tyu. Znalazszy si midzy trzema drowami,
akowa poczwara polega w cigu kilku sekund.
Korytarz zosta wreszcie oczyszczony, a mroczne elfy biegay wszdzie, sprawdzajc dokadn
ie lepy zauek. Stracili tylko jednego ucznia, walczc przeciwko stranikom.
-Ksiniczka Domu Barrison'derarmgo - zauway jeden z uczniw z patrolu Dinina patrzc na c
iao dziecka.
- Nam mwiono, e z Domu Baenre - powiedzia inny ucze. Drizzt nie przegapi tej rozbieno c
.
Berg'inyon Baenre przecisn si do przodu, by zobaczy, czy to naprawd jego modsza siostr
a.
- Nie z mojego domu - powiedzia z wyra n ulg. Potem roze mia si, kiedy po chwili przyjrz
si zwokom dokadniej. - Nawet nie ksiniczka! - stwierdzi.
Drizzt przyglda si temu z ciekawo ci, zauwaajc obojtno i spokj wikszo ci swych tow
Inny ucze potwierdzi spostrzeenia Berg'inyona.
- Chopiec! - wykrzykn. - Ale z jakiego domu?
Mistrz Hatch'net pochyli si nad malekim ciaem i zdj z jego karku sakiewk. Wysypa jej
arto na do, pokazujc wszystkim emblemat jakiego niszego domu.
- Bachor si zgubi - roze mia si, rzucajc pust sakiewk na ziemi i wkadajc jej zawart
ni. - Bez znaczenia.
- Dobra walka - doda szybko Dinin. - Tylko jedna ofiara. Wracajcie do Menzoberran
zan dumni z zadania, ktre dzisiaj wykonali cie.
Drizzt trzasn ostrzami swych sejmitarw w ge cie protestu.
Mistrz Hatch'net zignorowa go.
- Przyj szyk i wracamy - powieo!zia innym. - Wszyscy si dzi dzielnie spisali cie. - Pot
em spojrza na Drizzta, zatrzymujc go w miejscu.
- Poza tob! - sykn Hatch'net. - Nie mog zignorowa faktu, e powalie dwie bestie i pomo
zy trzeciej, ale narazie reszt z nas swoj gupi brawur!
- Ostrzegem o stranikach - wyjka Drizzt.
- Do diaba z twoim ostrzeeniem - krzykn mistrz. - Odszede bez rozkazu! Zignorowae prz
metody prowadzenia bitwy! Wprowadzie nas tu na lepo! Spjrz na ciao swego martwego ko
legi! - Hatch'net szala, wskazujc na martwego ucznia w korytarzu. - Jego krew jest
na twoich rkach!
- Chciaem uratowa dziecko - spiera si Drizzt.
- Wszyscy chcieli my je uratowa! - odparowa Hatch'net. Drizzt nie by tego taki pewien
. Co dziecko robioby samotnie
w tych korytarzach? Jaki to dziwny zbieg okoliczno ci, e grupa hakowych poczwar, ta
k rzadko widywanych w okolicach Menzober-ranzan, staa si materiaem treningowym dla p
atrolu wiczebnego". Mao prawdopodobne, biorc pod uwag fakt, e korytarze roiy si od pra
dziwych patroli do wiadczonych wojownikw, czarodziejw, a nawet kapanek.
- Wiedziae , co jest za zakrtem tunelu - powiedzia spokojnie Drizzt, mruc oczy.
Uderzenie w ran na plecach przeszyo ciao Drizzta potwornym blem, niemal zwalajc go z
ng. Odwrci si i zobaczy Dinina.
- Nie mw ju ani sowa - ostrzeg Dinin szorstkim szeptem. -Albo wytn ci jzyk.
* * *
- Dziecko byo przynt - powiedzia Drizzt, kiedy zosta sam na sam z Dininem w jego poko
ju.
Odpowiedzi Dinina byo mocne uderzenie w policzek.
- Po wicili je na potrzeby treningu - warkn modszy Do'Urden. Dinin zada kolejny cios, a
le Drizzt zablokowa go przedramieniem.
- Wiesz, e mwi prawd - powiedzia. - Wiedziae o tym od pocztku.
- Naucz si, gdzie jest twoje miejsce, Drugi Synu - odpowiedzia Dinin, otwarcie groc
Drizztowi. - W Akademii i w rodzinie. - Dinin cofn si o krok.
- Do Dziewiciu Piekie z Akademi! - sykn Drizzt w twarz Dinina. - Je li w rodzinie jest

podobnie... - zauway, e Dinin mia teraz w rkach miecz i sztylet.


Drizzt odskoczy, wycigajc swe sejmitary.
- Nie chc z tob walczy, bracie - powiedzia. - Wiedz jednak, e je li zaatakujesz, bd si
ni. Wyjdzie std tylko jeden z nas.
Dinin dobrze si zastanowi nad swym nastpnym ruchem. Je li zaatakuje i wygra, nie bdzie
si ju musia obawia o swoj pozycj w rodzinie. Z pewno ci nikt, nawet Opiekunka Malice,
e bdzie miaa nic przeciwko karze, jak wymierzy niepokornemu bratu. Ale Dinin widzia
swego brata w czasie walki. Dwie hakowe poczwary! Nawet Zaknafeinowi z trudem pr
zyszoby takie zwycistwo. Dinin wiedzia rwnie, e je li nie zrealizuje swojej gro by i po
li, by Drizzt go upokorzy, mgby zapewni Drizztowi przewag psychiczn w ich przyszych zm
ganiach, by moe nawet prowokujc zdrad, ktrej od dawna si spodziewa po drugim synu.
- Co si tu dzieje? - gos dobieg od strony drzwi. Bracia ujrzeli w nich ich siostr, Y
iern, mistrzyni w Arach-Tinilith. - Odcie bro - sykna. - Dom Do'Urden nie moe sobie
li na wewntrzne spory!
Zdajc sobie spraw, e udao mu si wyplta z niezrcznej sytuacji, Dinin posusznie odoy
izzt postpi podobnie.
- Uwaajcie si za szcz liwcw - powiedziaa Vierna - bo nie opowiem Opiekunce Malice o was
zej gupocie. Nie byaby askawa, za to rcz.
- Z jakiego powodu pojawia si nie zapowiedziana w Melee-Magthere? - zapyta starszy s
yn, zaniepokojony obecno ci siostry. On rwnie by mistrzem w Akademii, i nawet bdc mcz
asugiwa na szacunek.
Vierna rozejrzaa si po korytarzu i zamkna za sob drzwi.
- By ostrzec mych braci - wyja nia cicho. - Mwi si o zem cie na naszym domu.
- Dokonanej przez ktr rodzin? - zapyta Dinin. Drizzt sta tylko w ciszy i pozwoli, by p
ozostaa dwjka dokoczya rozmow. -1 za co?
- Za wyeliminowanie Domu DeVir, jak sadz - odrzeka Vierna.
- Wiemy niewiele, gdy plotki s niejasne. Chciaam was jednak ostrzec, eby cie w nadchod
zcych miesicach trzymali gard szczeglnie wysoko.
- Dom DeVir upad wiele lat temu - powiedzia Dinin. - Jaka kara mogaby na nas za to
spa ?
Vierna wzruszya ramionami.
- To tylko plotki - powiedziaa. - Ale plotek naley sucha!
- Oskarono nas o niecny uczynek? - zapyta Drizzt. - Nasza rodzina musi odnale tego,
co rzuca faszywe oskarenia.
Vierna i Dinin wymienili u miechy.
- Niecny? - roze miaa si Vierna.
Wyraz twarzy Drizzta wiele mwi o jego dezorientacji.
- Tej nocy, kiedy si urodzie - wyja ni Dinin - Dom DeVir zakoczy swe istnienie. Doskona
atak, dzikuj bardzo.
- Dom Do'Urden? - sapn Drizzt, nie mogc pogodzi si z najnowszymi wiadomo ciami. Oczywi c
e Drizzt wiedzia o takich bitwach, ale mia zawsze nadziej, e jego rodzina jest ponad
takie mordercze dziaania.
- Jeden z najlepszych najazdw historii - pochwalia si Yiema.
- aden wiadek nie zosta przy yciu.
- To... nasza rodzina... wybili my inn rodzin?
- Uwaaj na sowa, Drugi Synu - ostrzeg go Dinin. - Dokonano tego bezbdnie. W oczach Me
nzoberranzan to si nigdy nie stao.
- Ale Dom DeVir ju nie istnieje - odpar Drizzt.
- Do ostatniego dziecka - powiedzia Dinin ze miechem. Tysic rnych pyta przeleciao Driz
towi przez gow, pyta,
na ktre musia znale odpowiedzi. Szczeglnie jedno pono mu teraz przed oczami.
- Gdzie by tamtej nocy Zaknafein? - zapyta.
- W kaplicy Domu DeVir, oczywi cie - odrzeka Vierna. - Zaknafein wietnie si odnajduje
w tej roli.
Drizzt zatoczy si, nie mogc uwierzy wasnym uszom. Wiedzia, e Zak zabija ju drowy, za
apanki Lloth, ale Drizzt przyjmowa, e fechmistrz dziaa zawsze z konieczno ci, w samoobr
onie.
- Powiniene okazywa swemu bratu wicej szacunku - skarcia go Vierna. - Wycign bro prze
ko Dininowi! Zawdziczasz mu swe ycie!
- Wiesz o tym? - roze mia si Dinin, rzucajc Yiemie zaciekawione spojrzenie.

- Byli my tamtej nocy poczeni - przypomniaa mu Vierna. -Oczywi cie, e wiem.


- O czym wy mwicie? - zapyta Drizzt, bojc si usysze odpowied .
- Miae by trzecim synem w rodzinie - wyja nia Yiema. - Trzecim yjcym synem.
- Syszaem o moim bracie Nal... - imi ugrzzo Drizztowi w gardle, kiedy zacz wszystko ro
umie. O Nalfeinie wiedzia jedynie to, e zosta zabity przez innego drowa.
- W czasie studiw w Arach-Tinilith dowiesz si, e trzeci synowie s zwykle po wicani Llot
h - kontynuowaa Vierna. - Tak miao by z tob. W nocy, kiedy si urodzie , w nocy, kiedy D
m Do'Urden walczy z Domem DeVir, Dinin awansowa na miejsce najstarszego syna -rzuc
ia bratu chytre spojrzenie, krzyujc dumnie ramiona na piersiach.
- Mog teraz o tym mwi - u miechna si Vierna do Dinina, ktry skin gow. - Wydarzyo
no temu, by mona byo w jakikolwiek sposb kara Dinina.
- O czym wy mwicie? - pyta Drizzt. Zacza go ogarnia panika. - Co zrobi Dinin?
- Wbi miecz w plecy Nalfeina - powiedziaa spokojnie Vierna. Drizzt prawie zwymioto
wa. Ofiara? Morderstwo? Zniszczenie rodziny, nawet dzieci? O czym oni mwili?
- Okazuj szacunek swemu bratu! - rozkazaa Vierna. - Zawdziczasz mu ycie.
- Ostrzegam was obu - szepna, patrzc na Drizzta i amic zadowolenie Dinina. - Dom Do'U
rden moe znale si w stanie wojny. Je li ktry z was zaatakuje drugiego, cignicie na s
niew swoich sistr i Opiekunki Malice - czterech wysokich kapanek. -Pewna, e jej gro b
a bya wystarczajca, Yiema odwrcia si na picie i wysza z pokoju.
- Pjd ju - wyszepta Drizzt, chcc schowa si w jakim ciemnym kcie.
- Pjdziesz, kiedy ci ode l! - rzuci Dinin. - Pamitaj, gdzie twoje miejsce, Drizzcie Do'
Urden, w Akademii i w rodzinie.
- Tak jak ty pamitae o swoim i Nalfeina?
- Bitwa przeciwko DeVir zostaa wygrana - odpowiedzia Dinin, nie czujc si obraony. - Mj
czyn nie wystawi rodziny na niebezpieczestwo.
Drizzta ogarna kolejna fala obrzydzenia. Czu si tak, jakby podoga unosia si, by go po
niemal mia nadziej, e tak si stanie.
- yjemy w trudnym wiecie - powiedzia Dinin.
- Takim go czynimy - odparowa Drizzt. Chcia mwi dalej, mwi o Pajczej Krlowej i niemor
ej religii, ktra sankcjonuje takie niszczycielskie i zdradzieckie czyny. Powstrzy
ma si jednak. Dinin chcia jego mierci, teraz to zrozumia. Drizzt rozumia rwnie, e je
swemu bratu pretekst, by obrci przeciwko niemu kobiety rodziny, Dinin z niego skor
zysta.
- Musisz si nauczy - powiedzia Dinin, panujc ju nad sob -akceptowa rzeczywisto , w ja
jesz. Musisz nauczy si rozpoznawa swych wrogw i niszczy ich.
- Wszystkimi dostpnymi rodkami - stwierdzi Drizzt.
- Jak prawdziwy wojownik! - odpowiedzia Dinin ze zym miechem.
- Czy naszymi wrogami s elfy drowy?
- Jeste my drowami wojownikami! - oznajmi twardo Dinin. -Robimy co konieczne, by pr
zey.
- Jak to zrobili cie w noc moich narodzin - rozumowa Drizzt, cho teraz nie byo ju w ciek
i w jego zrezygnowanym gosie. -Byli cie wystarczajco sprytni, by uszo wam to pazem.
Odpowied Dinina, cho oczekiwana, bardzo zabolaa modszego drowa.
- To si nigdy nie stao.

15
Po ciemnej stronie

JestemDrizzt...
- Wiem, kim jeste - odpowiedzia mag student, nauczyciel Drizzta w Sorcere. - Twoja
reputacja ci wyprzedza. Wikszo czonkw Akademii syszaa o tobie i o twym talencie. Dri
pokoni si nisko, nieco zawstydzony.
- Ten talent nie na wiele ci si tu przyda - kontynuowa mag. -Mam przeszkoli ci w szt
ukach magii, ciemnej stronie magii, jak j nazywamy. To sprawdzian twego umysu i se
rca. Bro z metalu nie znajdzie tu zastosowania. Magia to prawdziwa moc naszego lu
du!
Drizzt przyj te sowa bez komentarza. Wiedzia, e cechy, ktre chwali mody mag, byy rw
dcznymi cechami prawdziwego woj ownika. Atrybuty fizyczne odgryway niewielk rol w sty
lu walki Drizzta. Silna wola i doskonae manewry, wszystko to, co jak sdzi mag, mogl
i posiada tylko czarodzieje, pomagao Drizztowi wygra wszystkie jego walki.
- Poka ci przez nastpne miesice wiele cudw - cign mag. - Artefakty przerastajce tw
i czary o mocy, jakiej nigdy nie widziae !
- Czy poznam twoje imi? - zapyta Drizzt, prbujc nada swemu gosowi ton podziwu. Drizzt
dowiedzia si ju cakiem sporo o magii od Zaknafeina, gwnie o sabo ciach osb ni wadaj
ewa magia bya przydatna rwnie w czasie pokoju, czarodzieje cieszyli si wysok pozycj w
poeczestwie, tu za kapankami Lloth. To w kocu czarodzieje rozpalali Narbondel, zegar
miasta i to czarodzieje rozpalali ognie faerie na rze bach i domach.
Zaknafein nie darzy czarodziejw szacunkiem. Potrafili zabija szybko i na odlego , ale k
iedy si do nich podeszo, nie potrafili obroni si przed mieczem.
- Masoj - powiedzia Mag. - Masoj Hun'ett z Domu Hun'ett, rozpoczynam trzydziesty
i ostatni rok studiw. Wkrtce zostan penoprawnym czarodziejem Menzoberranzan i otrzym
am wszelkie przywileje zwizane z tym stanowiskiem.
- Witaj zatem, Masoju Hun'ett - odrzek Drizzt. - Ja te mam jeszcze rok nauki w Aka
demii, bowiem wojownicy spdzaj w niej tylko dziesi lat.

- Pomniejszy talent - zauway szybko Masoj. - Czarodzieje studiuj trzydzie ci lat, za


nim w ogle uzna si ich za zdolnych do uprawiania tej sztuki.
Raz jeszcze Drizzt przyj zniewag ze spokojem. Chcia ju mie t cz szkolenia za sob,
akoczy rok i raz na zawsze wydosta si z Akademii.
* * *

Drizzt uzna, e sze miesicy pod kierunkiem Masoja byy jego najlepszym okresem w Akademi
i. Nie to, eby zaleao mu na Masoju, czarodziej bowiem cigle szuka okazji, by pokaza Dr
izztowi jego niszo . Drizzt czu, e midzy nim a Masojem istnieje rodzaj wspzawodnictwa,
kby mag przygotowywa ich do przyszego konfliktu. Mody wojownik radzi sobie z tym i p
rbowa wynie z lekcji, ile tylko si dao.
Drizzt odkry, e radzi sobie z magi cakiem nie le. Kady drow, rwnie wojownik, posiada
nym stopniu talent magiczny i nieco wrodzonych zdolno ci. Nawet dzieci droww potraf
iy przywoywa kule ciemno ci lub otoczy sylwetk przeciwnika pier cieniem nieszkodliwych p
ieni. Drizzt z atwo ci korzysta z tych umiejtno ci, a po kilku tygodniach udao mu si wy
a kilka sztuczek i rzuci par pomniejszych czarw.
Mroczne elfy w rd swych wrodzonych zdolno ci posiaday take odporno na magiczne ataki i t
wa nie Zaknafein uznawa za najwiksz sabo czarodziejw. Czarodziej mg rzuci najpot
ich czarw, ale je li ofiar by elf drow, mogo si okaza, e cay wysiek poszed na marne
rze wymierzonego cicia zawsze bardziej pocigaa Zaknafeina, po tym za , jak Drizzt zob
aczy kilka nieudanych czarw podczas pierwszych tygodni z Masojem, zacz docenia lekcje
, ktre otrzyma.
Czerpa mimo tego wiele rado ci z lekcji, ktrych udziela mu Masoj, szczeglnie z wadania
magicznymi przedmiotami zgromadzonymi w wiey Sorcere. Drizzt posugiwa si rdkami i lask
mi o niezwykej mocy i przewiczy kilka atakw mieczem tak magicznym, e donie swdziy od
ymania jego rkoje ci.
Masoj rwnie przyglda si uwanie Drizztowi w czasie szkolenia, badajc kady jego ruch, s
ajc jakiej sabej strony, ktr mgby wykorzysta, gdyby Dom Hun'ett i Dom Do'Urden miay
i w stanie wojny. Masoj kilkakrotnie mia okazj do wyeliminowania Drizzta i czu w ser
cu, e byoby to mdre posunicie. Ale instrukcje, ktre otrzyma od Opiekunki SiNafay, byy
asne i niezmienne.
Matka Masoja w sekrecie doprowadzia do tego, e zosta on instruktorem Drizzta. Takie
sytuacje zdarzay si czsto, szkolenia dla wojownikw przeprowadzali pojedynczo studen
ci wyszych lat Sorcere. Kiedy powiedziaa Masojowi o tym ukadzie, przypomniaa mu rwnie
szybko, e jego spotkania z modym Do'Urden maj by tylko rozpoznaniem. Nie wolno mu byo
robi niczego, co mogoby choby zasugerowa, e konflikt midzy domami nastpi wkrtce. Mas
mia na tyle rozumu, by si nie sprzeciwia.
By jednak jeszcze jeden czarodziej, kryjcy si w cieniach, tak zdesperowany, e nawet
ostrzeenia matki opiekunki nie mogy go powstrzyma.
* * *

- Mj ucze Masoj poinformowa mnie o postpach, ktre czynisz - powiedzia pewnego dnia Dri
zztowi Alton DeVir.
- Dzikuj, Mistrzu Pozbawiony Twarzy - odpowiedzia z wahaniem Drizzt, nieco przeraony
tym, e mistrz Sorcere zaprosi go na prywatn audiencj.
- Jak odbierasz magi, mody wojowniku? - zapyta Alton. - Czy Masoj wywar na tobie wrae
nie?
Drizzt nie wiedzia, co odpowiedzie. W istocie magia nie wywara na nim wraenia jako p
rofesja, ale nie chcia obrazi uprawiajcego j mistrza.
- Czuj, e ta sztuka przekracza moje moliwo ci - powiedzia taktownie. - Dla innych to p
otna bro, aleja czuj, e moje talenty bliej s zwizane z mieczem.
- Czy twoj broni mgby pokona kogo wadajcego magi? - sykn Alton. Szybko ugryz si
zdradzi swych zamiarw.
Drizzt wzruszy ramionami.
- Kady ma swoje miejsce w walce - odpowiedzia. - Kto mgby stwierdzi, e kto jest potn
y? Jak w kadej walce, zaleaoby to od walczcych.
- A co z tob? - kusi Alton. - Pierwszy w klasie, rok po roku. Mistrzowie Melee-Mag
there wysoko sobie ceni twj talent.

Raz jeszcze Drizzt zaczerwieni si ze wstydu. Coraz bardziej interesowao go, skd mist
rz i ucze z Sorcere tyle o nim wiedz.
- Czy zdoaby odeprze atak magicznych mocy? - zapyta Alton. - Wykonany przez, powiedzm
y, mistrza Sorcere?
- Nie... - zacz Drizzt, ale Alton za bardzo by pogrony we wasnych sowach, by w ogle g
sysze.
- Dowiedzmy si zatem! - krzykn Pozbawiony Twarzy. Wycign cienk rdk i skierowa w D
wic.
Drizzt rzuci si na ziemi, zanim jeszcze rdka wypalia. Byskawica wyamaa drzwi najwy
mnat Altona i wpada do ssiedniego pomieszczenia, tukc naczynia i osmalajc ciany.
Drizzt wsta z podogi w innej cz ci pokoju, trzymajc ju gotowe sejmitary. Cigle nie by
ien zamiarw mistrza.
- Ilu uda ci si unikn? - drwi Alton, zataczajc rdk krgi. - A co z innymi czarami, k
sponuj - atakujcymi umys, a nie ciao?
Drizzt stara si poj cel tej lekcji i swoj w niej rol. Czy mia zaatakowa mistrza?
- To nie s wiczebne ostrza - ostrzeg, wycigajc przed siebie sejmitary.
Kolejna byskawica rykna, zmuszajc Drizzta do kolejnego uniku.
-A czy to s wiczenia, gupi Do'Urdenie? - warkn Alton. -Czy wiesz, kim jestem?
Nadszed czas zemsty Altona - do diaba z rozkazami Opiekunki SiNafay!
Kiedy Alton mia wa nie wyjawi prawd Drizztowi, za jego plecami pojawia si ciemna posta
powalia go na ziemi. Mistrz prbowa uciec, ale do podogi przygniataa go wielka, czarna
pantera.
Drizzt opu ci czubki mieczy, nie potrafi zrozumie, co si tu dziao.
- Wystarczy, Guenhwyyar! - rozleg si gos za Altonem. Za lecym mistrzem i wielk kocic s
a Masoj.
Pantera posusznie zesza z Altona i podesza do swego pana. Zatrzymaa si pod drodze, by
spojrze na Drizzta, ktry sta w gotowo ci na rodku pokoju.
Drizzt by tak oczarowany besti, pynnym ruchem jej mi ni i inteligencj l nic w jej ocza
nie zwrci w ogle uwagi na mistrza, ktry przed chwil go atakowa, cho Alton wa nie wsta
odogi, najwyra niej przygnbiony.
- Mj zwierzak - wyja ni Masoj. Drizzt patrzy z zachwytem, jak Masoj odsya kocic do jej
iata, zamykajc j w malekiej onyksowej figurce, ktr trzyma w doni.
- Skd masz tak towarzyszk? - zapyta Drizzt.
-Nigdy nie lekcewa mocy magii - odrzek Masoj, wkadajc figurk do gbokiej kieszeni. Jego
u miech zmieni si w gniewny grymas, kiedy przenis spojrzenie na Altona.
Drizzt rwnie spojrza na pozbawionego twarzy mistrza. Fakt, e ucze zaatakowa mistrza wy
da si modemu wojownikowi bardzo dziwny. Sytuacja z kad minut stawaa si coraz bardziej
gadkowa.
Alton wiedzia, e przekroczy granic i e bdzie musia zapaci wysok cen za sw gupot
zie sposobu na wypltanie si z tego.
- Czy poje dzisiejsz lekcj? - zapyta Masoj Drizzta, cho Alton wiedzia, e pytanie ski
ne byo do niego.
Drizzt potrzsn gow.
- Nie jestem pewien, po co to wszystko byo - powiedzia szczerze.
- Pokaz sabo ci magii - wyja ni Masoj, prbujc ukry prawd o tym starciu. - By pokaza ci
ak niekorzystnej sytuacji stawia si mag, bdc pod zbyt wielkim wpywem emocji. By poka
za ci sabo maga ogarnitego obsesj - spojrza na Altona - rzucania czarw. Sabo ci, jak
ia si, gdy czarodziejowi bardzo zaley na pokonaniu ofiary.
Drizzt zorientowa si od razu, e jest to kamstwo, ale nie mg zrozumie, co oznaczay wyd
enia tego dnia. Dlaczego zaatakowa go mistrz Sorcere? Dlaczego Masoj, cigle przeci
e student, tak ryzykowa, by go obroni?
- Nie zajmujmy ju czasu mistrza - powiedzia Masoj, majc nadziej, e uda mu si rozproszy
ciekawo Drizzta. - Chod ze mn do sali treningowej. Poka ci Guenhwyvar, moje magiczne z
wierz.
Drizzt popatrzy na Altona, zastanawiajc si, co zrobi teraz nieprzewidywalny mistrz.
- Id - powiedzia spokojnie Alton, wiedzc, e kamstwo, ktrym zasoni go Masoj bdzie rw
jedyn ochron przed gniewem adoptowanej matki opiekunki. - Jestem pewien, e dzisiej
sza lekcja duo daa - powiedzia, patrzc na Masoja.
Drizzt spojrza znowu na Masoja, a potem jeszcze raz na Altona. Nie odzywa si ju, chcc
dowiedzie si wicej o Guenhwyvar.

* * *

Kiedy Masoj i Drizzt znale li si sam na sam, pierwszy z nich wyj polerowan figurk o ksz
tacie pantery i wezwa do siebie Gu-enhwyvar. Mag odetchn spokojniej, kiedy pokaza koc
ic Drizzto-wi, bo ten nie mwi ju nic o incydencie z Altonem.
Drizzt nigdy wcze niej nie natkn si na rwnie pikny magiczny przedmiot. Wyczuwa w Guenhw
var si i godno , ktre leay w naturze magicznego zwierzcia. Smuke mi nie i pene grac
sabiay umiejtno polowania, ktr tak wysoko ceniy drowy. Drizzt by pewien, e mgby si
czy patrzc po prostu na kocic.
Masoj pozwoli im bawi si i uprawia razem zapasy przez kilka godzin, wdziczny, e Guenhw
yvar pomoga mu wyrwna szkod, ktrej dokona Alton.
Drizzt zapomnia ju o spotkaniu z pozbawionym twarzy mistrzem.
* * *

- Opiekunka SiNafay nie byaby wyrozumiaa - ostrzeg Altona Masoj, kiedy p niej tego dni
a zostali sami.
- Powiesz jej - stwierdzi spokojnie Alton. By tak sfrustrowany tym, e nie udao mu si
zabi Drizzta, e prawie go to nie obchodzio.
Masoj pokrci gow.
- Ona nie musi wiedzie.
Na znieksztaconej twarzy Altona pojawi si podejrzliwy u miech.
- Czego chcesz? - zapyta nie miao. - Niedugo koczysz studia. Co jeszcze mgby zrobi mis
dla Masoja?
- Nic - odpowiedzia Masoj. - Niczego od ciebie nie chc.
- Dlaczego zatem? - nalega Alton. - Nie chc, by cigny si za mn jakie dugi. Z tym wyd
iem musimy co zrobi, tutaj i teraz!
- Ju po wszystkim - odrzek Masoj. Alton nie by jednak przekonany.
- Co osign, mwic Opiekunce SiNafay o twojej gupocie? -dowodzi Masoj. - Prawdopodobnie
ci zabije, a wtedy nadchodzca wojna z Do'Urden nie miaaby podstaw. Jeste ogniwem, ktr
ego potrzebujemy, by usprawiedliwi atak. Pragn tej bitwy. Nie zaryzykuj jej dla nike
j przyjemno ci, jak znalazbym w torturowaniu ci.
- Byem gupi - przyzna Alton. - Nie planowaem mierci Driz-zta, kiedy go tu wzywaem, chc
iaem go tylko zobaczy i dowiedzie si czego o nim, bym mg bardziej si cieszy, kiedy n
zie czas jego mierci. Ale kiedy zobaczyem go przed sob, przekltego Do' Urdena...!
- Rozumiem - powiedzia szczerze Masoj. - Patrzc na niego czuem dokadnie to samo.
- Nie masz osobistej urazy do Domu Do'Urden.
- Nie do domu - wyja ni Masoj. - Do niego! Obserwowaem go od prawie dekady, studiowae
m jego ruchy i podej cie do ycia.
- Nie podoba ci si to, co zobaczye ? - zapyta Alton z nadziej w gosie.
- On tu nie pasuje - odrzek ponuro Masoj. - Po sze ciu miesicach u jego boku czuj, e z
nam go sabiej ni kiedykolwiek. Nie okazuje ambicji, a jednak zwycia w wielkiej walce
przez dziewi lat z rzdu. To si nigdy nie zdarzyo! Ma rwnie talent do magii
mgby by
iejem, bardzo potnym czarodziejem, gdyby zdecydowa si na ten tok studiw.
Masoj zacisn pi ci, szukajc sw, ktre przekazayby jego prawdziwe uczucia do Drizzta.
- To wszystko jest dla niego takie atwe - powiedzia. - Nie ma w jego czynach po wicen
ia, adnych blizn, ktre oznaczayby jego cik prac na drodze wybranej profesji.
- Ma talent - zauway Alton. - Ale wiczy ciej ni ktokolwiek, kogo widziaem.
- Nie o to chodzi - jkn sfrustrowany Masoj. W Drizzcie Do'Urden byo co znacznie mniej
uchwytnego, co denerwowao modego Hun'ett. Nie wiedzia w tej chwili, co to takiego,
bo nigdy nie spotka tego u adnego mrocznego elfa i dlatego, e jemu samemu byo to ta
k obce. Tym, co martwio Masoja oraz innych uczniw i mistrzw, by fakt, e Drizzt pozna w
szystkie tajniki walki, ktr drowy tak wysoko ceniy, ale nie odda w zamian swojej pas
ji. Drizzt nie zapaci ceny, ktr paciy inne dzieci droww na dugo przed tym, zanim wst
Akademii.
- To niewane - powiedzia Masoj po kilku minutach milczenia. - Dowiem si wicej o modym
Do'Urden, kiedy nadejdzie odpowiedni czas.
- My laem, e zakoczye wiczenia z nim - powiedzia Alton. - Idzie do Arach-Tinilith na o
tnie sze miesicy treningw, a tam si nie dostaniesz.
- Obaj koczymy studia za te sze miesicy - wyja ni Masoj. -Bdziemy razem suy w siach

ych.
- Wielu si w nich znajdzie - przypomnia mu Alton. - Tuziny patroli przemierzaj kory
tarze w tej okolicy. Moesz nawet nie zobaczy Drizzta w cigu najbliszych lat.
- Ju zatroszczyem si o to, by my suyli w tej samej grupie -odrzek Masoj. Sign do kie
wyj z niej figurk pantery.
- Porozumienie midzy toba modym Do'Urdenem - zrozumia Alton i u miechn si z podziwem.
- Wyglda na to, e Drizztowi spodoba si mj zwierzak - za mia si Masoj.
- Moe za bardzo? - ostrzeg Alton. - Trzymaj sejmitary z dala od swoich plecw.
Masoj roze mia si na gos.
- Moe to nasz przyjaciel Do'Urden powinien trzyma z dala od swoich plecw pazury pan
tery!

16
witokradztwo

Ostatni dzie - westchn Drizzt z ulg, przymierzajc ceremonialne szaty. O ile pierwszyc
h sze miesicy ostatniego roku, kiedy poznawa tajniki magii w Sorcere uznawa za najlep
sze, ostatnie sze w szkole Lloth byy najgorsze. Kadego dnia Drizzt i jego koledzy mu
sieli sucha niekoczcych si hymnw pochwalnych na cze Pajczej Krlowej, opowie ci i pr
jej potdze i o nagrodach, jakie zsyaa na lojalnych wykonawcw jej woli.
Niewolnikw", lepiej by byo powiedzie, bo nigdzie w tej wielkiej szkole bogini droww n
ie sysza sowa nawet odrobin odpowiadajcego znaczeniem sowu mio . Jego lud czci Lloth
ty w Menzoberranzan oddaway jej kad chwil swego ycia. Ich po wicenie byo jednak powodo
e egoizmem. Duchowne Pajczej Krlowej aspiroway do urzdu wysokiej kapanki tylko ze wzg
ldu na zwizan z nim wadz.
Sercu Drizzta wydawao si to bardzo ze.
Drizzt przeszed przez sze miesicy w Arach-Tinilith ze swym zwykym spokojem, patrzc pod
nogi i nie odzywajc si za wiele. Teraz, nareszcie, nadszed ostatni dzie, Ceremonia
Zakoczenia, wydarzenie najdrosze drowom, podczas ktrego, jak obiecaa mu Vierna, mona
ujrze prawdziw chwa. Lloth.
Drizzt wyszed powoli ze swego maego, prosto urzdzonego pokoju. Obawia si, e ceremonia
bdzie dla niego osobist prb. Jak do tej pory bardzo niewielka cz otaczajcego go wiat
dla niego jaki sens i zastanawia si, pomimo zapewnie sistr, czy wydarzenia tego dnia

naprawd pozwol mu spojrze na rzeczywisto tak, jak widzjjego pobratymcy. Obawy Drizzta
zmieniy si w spowijajc go caego spiral, z ktrej nie potrafi si wyrwa.
By moe tak naprawd ba si tego, e obietnica Yierny si sprawdzi.
Drizzt osoni oczy, kiedy wchodzi do ceremonialnej sali Arach-Tinilith. Na rodku pomi
eszczenia pon ogie, w o mionogim palenisku, ktre uksztatowano -jak wszystko tutaj - na
odobiestwo pajka. Mistrzyni, opiekunka Akademii oraz dwana cie pozostaych wysokich ka
panek, sucych jako instruktorki w Arach-Tinilith, w rd nich siostra Drizzta, usiady ze
krzyowanymi nogami w krgu wok paleniska. Drizzt i jego koledzy ze szkoy wojownikw usie
dli za nimi wzdu cian.
- Ma ku! - rozkazaa mistrzyni opiekunka, a wszystkie d wiki poza trzaskiem ognia umi
lky. Drzwi do pokoju otworzyy si ponownie i wesza przez nie moda kapanka. Miaa by pie
z, ktra ukoczy w tym roku Arach-Tinilith, jak powiedziano Drizz-towi, najlepsz stude
ntk szkoy Lloth. Tak wic mia jej przypa najwikszy zaszczyt tej ceremonii. Zdja szaty
ga wesza do krgu kapanek, po czym stana blisko pomieni, plecami do mistrzyni opiekunki
.
Drizzt zagryz warg, zawstydzony i nieco podniecony. Nigdy nie widzia kobiety w taki
m wietle i podejrzewa, e pot na jego czole mia inne rdo ni gorco bijce od paleniska
ie spojrzenie po pokoju powiedziao mu, e jego koledzy musz czu to samo.
- Bae-go si 'n 'ee calamay - wyszeptaa mistrzyni opiekunka, a z paleniska wydoby s
i czerwony dym, pograjc pomieszczenie w pmroku. Mia charakterystyczny zapach, ciki i
. Kiedy Drizzt wdycha aromatyczne powietrze, poczu, jakby sta si lejszy i mia niedugo
derwa si od podogi!
Pomienie w palenisku nagle strzeliy wyej, zmuszajc Drizzta do odwrcenia wzroku od bla
sku. Kapanki rozpoczy rytualn in-kantacj, cho sowa byy Drizztowi nieznane. Nie zwraca
nie zreszt uwagi, by bowiem bardziej zajty utrzymaniem wasnych my li, ktre rozpyway si
wpywem oszaamiajcej mgieki.
- Glabezu - jkna mistrzyni opiekunka, a Drizzt rozpozna wezwanie, imi mieszkaca niszyc
planw. Spojrza na rozgrywajce si w pokoju wydarzenia i zobaczy, e mistrzyni opiekunka
trzyma w doni wowy bat.
- Skd ona go wzia? - wymamrota Drizzt, a potem zorientowa si, e powiedzia to na gos
nadziej, e nie zakci uroczysto ci. Ulyo mu, kiedy rozejrza si wok i zobaczy, e w
mamrocze do siebie, a niektrzy z trudem utrzymuj rwnowag.
- Wezwij go - powiedziaa mistrzyni opiekunka do studentki. Moda kapanka z ociganiem
rozoya ramiona i wyszeptaa
- Glabezu.
Pomienie taczyy na krawdzi paleniska. Dym dmuchn Drizztowi w twarz, zmuszajc do zacig
a si. Jego nogi stay si zupenie bezwadne, cho jednocze nie wyday mu si bardziej czue
ni kiedykolwiek wcze niej.
- Glabezu - usysza, jak studentka powtarza to go niej, usysza rwnie ryk pomieni. Otoc
jasno , ale z jakiego powodu nie przej si tym zbytnio. Bdzi wzrokiem po pokoju, nie
i na niczym skoncentrowa, nie mogc dopasowa dziwnych, taczcych postaci do sw ceremoni
Usysza, jak wysoka kapanka dyszy i domy li si, e przywoanie dobiegnie zaraz koca. Us
ask wowego bata i krzyki studentki Glabezu!", tak pierwotne, tak potne, e przeszyway D
izzta i innych mczyzn na wylot. Pomienie usyszay wezwanie. Strzelay wyej i wyej, a po
zaczy przybiera pewien ksztat. Jeden widok przyku uwag wszystkich obecnych w pokoju i mia zatrzyma j na dugo. Wielki eb psa o rogach kozy pojawi si w rd pomieni, najwy
rzygldajc si modej drowce, ktra odwaya si wymwi jego imi.
Gdzie za postaci z innego wymiaru trzasn bat, a studentka powtrzya wezwanie, baganie,
odlitw.
Wielki mieszkaniec niszych wymiarw wyszed z pomieni. Aura za otaczajca istot zmrozia
zzta. Glabezu mia ponad dwa i p metra wzrostu, a wydawa si znacznie wikszy, z jego mus
kularnymi ramionami, zakoczonymi szczypcami zamiast doni i drug par mniejszych ramio
n, zwykych, ktre wyrastay mu ze rodka klatki piersiowej.
Instynkt Drizzta podpowiedzia mu, by zaatakowa potwora i uratowa studentk, ale kiedy
rozejrza si w poszukiwaniu wsparcia, odkry, e mistrzyni opiekunka i reszta nauczyci
elek pogrya si znowu w inkantacji, tym razem w kadym sowie okazujc podniecenie.
Drizzt zatrzs si, z trudem panujc nad sob, a jego w cieko walczya z dezorientujcym
y wdycha. Instynktownie sign do pasa po rkoje ci sejmitarw.
Wtedy jego nogi dotkna czyja do.
Spojrza w d i zobaczy kapank, ktra prosia, by si z ni poczy - co zaczli robi w

zeniu.
Dym nadal na niego dziaa.
Kapanka kusia go, jej palce delikatnie drapay skr jego nogi.
Drizzt przeczesa jej gste wosy, prbujc znale w tym zamieszaniu jaki stay punkt. Nie
aa mu si ta utrata kontroli, ta ociao umysowa, ktra odebraa mu refleks i czujno .
Jeszcze mniej podobaa mu si scena rozgrywajca si wok. Jego dusza podpowiadaa mu, e dz
si tu ze rzeczy. Wyrwa si z u cisku kapanki i przeszed zataczajc si przez pokj, poty
zajte sob pary. Dosta si do wyj cia tak szybko, jak pozwoliy mu plczce si nogi, a po
amkn za sob drzwi.
Drizzt opar si ciko o chodn, kamienn cian, trzymajc si za brzuch. Nie zatrzyma si
astanowi si, co wa ciwie zrobi, wiedzia tylko, e musi si wydosta ze wstrtnego pokoju
Tu za nim wysza Vierna w rozpitej sukni. Drizzt, ktry dochodzi powoli do siebie, zacz
astanawia si, jak cen bd miay jego czyny. Spojrza w twarz siostry, na ktrej ku swemu
wieniu nie dostrzeg pogardy.
- Wolisz by na osobno ci - powiedziaa, kadc do na ramieniu Drizzta. Nie uczynia ruchu,
okry odsonite ciao. -Rozumiem.
Drizzt zapa j za rk i odepchn od siebie.
- Co to za szalestwo? - krzykn.
Twarz Yierny wykrzywia si, kiedy zacza rozumie, dlaczego jej brat opu ci ceremoni.
- Odmawiasz wysokiej kapance! - sykna. - Zgodnie z prawem mogaby ci zabi za nieposusze
wo!
- Nawet jej nie znam - odpali Drizzt. - Czy mam...
- Masz zrobi to, co ci kazano!
- Nie chc jej - wyjka Drizzt. Odkry, e nie moe uspokoi rk.
-A my lisz, e Zaknafein chcia Opiekunk Malice? - odrzeka Vierna, wiedzc, e odwoanie do
go bohatera z pewno ci zaboli Drizzta. Widzc, e rzeczywi cie zadaa bl swemu bratu, Viern
zagodzia ton swego gosu i wzia go za rami.
- Chod z powrotem do pokoju - szepna. - Jest jeszcze czas. Zimne spojrzenie Drizzt
zatrzymao j w miejscu niczym czubek sejmitarw.
- Pajcza Krlowa jest bogini naszego ludu - przypomniaa mu Vierna. - Jestem jedn z tyc
h, ktre przekazuj jej wol.
- Nie bybym z tego taki dumny - odrzek Drizzt, trzymajc si swego gniewu, ktry pozwala
mu odeprze fal strachu, ktra moga go zama.
Vierna uderzya go w twarz.
- Wracaj na ceremoni! - zadaa.
- Cauj pajka w nos - odrzek Drizzt. -1 niech jego szczypce wyrw ci jzyk z ust.
Teraz to Vierna nie moga uspokoi ruchw rk.
- Powiniene uwaa, co mwisz do wysokiej kapanki -ostrzega.
- Do diaba z twoj Pajcz Krlow! - sykn Drizzt. - Zreszt jestem pewien, e sam j zabr
mu!
- Ona daje nam moc! - zaskrzeczaa Vierna.
- Kradnie nam wszystko, co czyni nas bardziej warto ciowymi od kamieni, po ktrych c
hodzimy! - odkrzykn Drizzt.
- witokradca! - zadrwia z niego Vierna, a sowo wysuno si z jej ust jak wowy bat mist
opiekunki.
Zowrogi, przeraony krzyk rozleg si gdzie w rodku pokoju.
- Zwizek za - wymamrota Drizzt, odwracajc gow.
- Jest w tym cel - odrzeka Vierna, szybko odzyskujc panowanie nad sob.
Drizzt spojrza na ni oskarycielsko.
- Czy miaa podobne do wiadczenia?
- Jestem wysoka kapank - brzmiaa krtka odpowied . Ciemno otoczya Drizzta, a fala w cie
tak silna, e
niemal pozbawia go przytomno ci.
- Podobao ci si?
- Dao mi moc - warkna Vierna. - Nie pojmiesz tego.
- A co ci to kosztowao?
Cios Vierny niemal przewrci go na ziemi.
- Chod ze mn - powiedziaa, apic go za koszul. - Jest miejsce, ktre chc ci pokaza.
Wyszli z budynku Arach-Tinilith i przeszli przez dziedziniec Akademii. Drizzt za
waha si, kiedy doszli do kolumn, ktre oznaczay wej cie do Tier-Breche.

- Nie mog przej midzy nimi - przypomnia swej siostrze. -Nie skoczyem jeszcze Melee-Mag
here.
- To formalno - odrzeka Vierna, nie zwalniajc kroku. - Jestem mistrzyni w Arach-Tinil
ith. Mog sama da ci dyplom.
Drizzt nie by pewien, czy Vierna mwi prawd, ale naprawd bya mistrzyni w Arach-Tinilith
. O ile obawia si postanowie Akademii, nie chcia ponownie rozgniewa Yierny.
Szed za ni do podstawy kamiennych schodw, a potem wijcymi si uliczkami miasta.
- Do domu? - odway si zapyta po chwili.
- Jeszcze nie - usysza krtk odpowied . Drizzt nie zadawa ju wicej pyta.
Skrcili gwatownie przy wschodniej cianie wielkiej jaskini i doszli do wej cia do trze
ch wskich tuneli, z ktrych wszystkie chronione byy przez wielkie skorpiony. Vierna
zatrzymaa si na chwil, by zastanowi si, ktrdy powinna i i ruszya dalej, wchodzc w
zy z tuneli.
Minuty zmieniy si w godzin, a oni cigle szli. Korytarz poszerzy si i wkrtce doprowadzi
ch do katakumb krzyujcych si chodnikw. Drizzt szybko straci orientacj, ale Vierna sza
ardzo pewnie.
Potem, za niskim ukiem podoga gwatownie opada, a oni znale li si na wskiej pce wiszc
szerok rozpadlin. Drizzt spojrza na siostr z zaciekawieniem, ale nie odezwa si, widzc,
wa nie pogrya si w gbokiej koncentracji. Wymamrotaa kilka prostych rozkazw, a potem
ebie i Drizzta w czoo.
- Chod - rozkazaa, a potem oboje spynli na podog rozpadliny.
Kamienie otulone byy lekk mgiek, pync z niewidocznego gorcego rda. Drizzt czu nie
o i zo. Niego-dziwo wisiaa tu w powietrzu jak mga.
- Nie obawiaj si - pokazaa mu gestami Vierna. - Rzuciam na nas czar maskujcy. Nie wi
dz nas.
- Oni? - zapytay donie Drizzta, ale zanim jeszcze dokoczy pytanie, usysza gdzie z boku
szuranie. Spojrza w tamtym kierunku i zobaczy wieki gaz, na ktrym siedziaa nieszczsna
posta.
Z pocztku Drizzt my la, e to drow i od pasa w gr rzeczywi cie by to mroczny elf, cho z
ztacony i blady. Jednak jego dolna cz przypominaa pajka o o miu pajczych nogach, ktre
eray odwok. Istota trzymaa w doniach napity uk, ale wydawaa si zupenie zdezorientowa
akby nie potrafia powiedzie, czy co weszo do jej lea.
Vierna wydawaa si zadowolona z niesmaku, ktry pojawi si na twarzy jej brata.
- Przyjrzyj si mu dobrze, modszy bracie - pokazaa. - Zapamitaj los tych, ktrzy rozgni
ewaj Pajcz Krlow.
- Co to jest? - zapyta gestami Drizzt.
- Drider - wyszeptaa mu do ucha Vierna. A potem znowu jzykiem gestw dodaa - Lloth ni
e jest askaw bogini.
Drizzt patrzy jak zahipnotyzowany, jak drider zmienia pozycj na gazie, rozgldajc si w
poszukiwaniu intruzw. Drizzt nie wiedzia, czy by to mczyzna, czy kobieta, tak bardzo
by znieksztacony korpus istoty, ale wiedzia, e nie miao to znaczenia. Istota nie bya t
worem naturalnym i nie pozostawi po sobie potomstwa, niezalenie od pci. Byo to tylk
o umczone ciao, nic wicej, nienawidzce siebie najprawdopodobniej bardziej ni czegokol
wiek innego.
- Ja jestem askawa - kontynuowaa Vierna, cho wiedziaa, e uwaga jej brata skoncentrowa
na jest cakowicie na driderze. Opara si wygodnie o kamienn cian.
Drizzt odwrci si nagle rozumiejc, co miaa na my li. Wtedy Vierna wtopia si w kamie.
- Do widzenia, may braciszku - powiedziaa na poegnanie. -I tak zasugujesz na co gorsz
ego.
- Nie! - rykn Drizzt i rzuci si na pust cian, po chwili czujc ukszenie wbijajcej si
rzay. Sejmitary bysny w jego doniach, kiedy odwraca si, by stawi czoa zagroeniu. Dr
lowa wa nie, by strzeli raz jeszcze.
Drizzt chcia odskoczy w bok i schroni si za jednym z gazw, ale zraniona noga staa si
le sztywna i bezuyteczna. Trucizna.
Drizzt podnis sejmitar w sam por, by odbi drug strza i opad na kolano, by sprawdzi
nog. Czu, jak trucizna dostaje si do krwi, ale z determinacj zama drzewce strzay i ski
rowa uwag na dridera. Mia nadziej, e trucizna nie jest miertelna. Teraz jego jedynym z
martwieniem byo wydosta si ze szczeliny.
Rzuci si do ucieczki, szukajc osonitego miejsca, z ktrego mgby spokojnie polecie na
nagle znalaz si twarz w twarz z innym driderem.

Topr zaci go w rami, o wos mijajc si z celem. Drizzt zablokowa powracajce uderzenie
n przeciwnika drugim sej-mitarem, ktry drider zatrzyma innym toporem.
Drizzt uspokoi si teraz i by pewien, e pokona tego przeciwnika, nawet przy ogranicze
niu swobody poruszania si - w kadym razie do chwili, kiedy strzaa wbia si w jego plec
y.
Drizzt run do przodu od siy uderzenia, ale zdy zatrzyma kolejny atak stojcego przed n
przeciwnika. Drizzt opad na kolana, a potem twarz na ziemi.
Kiedy dziercy topr drider, my lc, e Drizzt nie yje, ruszy w jego kierunku, chopak prz
y si po ziemi tak, e znalaz si dokadnie pod brzuchem istoty. Pchn sejmitarem ca swo
tem odsun si, by nie oblay go soki dridera.
Ranny drider prbowa ratowa si ucieczk, ale upad na bok, pokrywajc kamienn podog swo
zno ciami. Drizzt nie mia jednak nadziei. Rwnie jego ramiona byy teraz zdrtwiae, a kied
kolejna istota zbliya si do niego, nie mia jak z ni walczy. Prbowa nie straci przyt
, szukajc jakiego wyj cia, walczc a do gorzkiego koca. Powieki stay si cikie...
Wtedy Drizzt poczu, jak jego szaty apie jaka do, ktra potem stawia go ostro na nogi i
rzuca o kamienn cian.
Otworzy oczy i zobaczy twarz siostry.
- yje - usysza jej sowa. - Musimy szybko wraca i zaj si jego ranami.
Zobaczy przed sob kolejn posta.
- My laam, e to najlepszy sposb - przepraszaa Vierna.
- Nie moemy sobie pozwoli na jego utrat - rozlega si obojtna odpowied . Drizzt rozpozna
s z przeszo ci. Zwalczy mg i zmusi si do koncentracji.
- Malice - wyszepta. - Matka.
Jej w cieky cios przywrci mu zmysy.
- Opiekunka Malice! - warkna zaledwie kilka centymetrw od jego twarzy. - Nigdy o ty
m nie zapominaj!
Drizzt czu, e jej chd walczy z chodem trucizny, a ulga, ktr poczu widzc j, znikna
edy zda sobie spraw, e zalewaj go fale zimna.
- Musisz pozna swoje miejsce! - rykna Malice, powtarzajc rozkazy, ktre prze ladoway Dri
zta przez cae ycie. - Suchaj mnie teraz - rozkazaa, a Drizzt zacz sucha. - Vierna prz
owadzia ci tu na mier! Okazaa ci ask! - Malice spojrzaa zawiedziona na crk. - Rozum
Pajczej Krlowej lepiej ni ona! - mwia dalej opiekunka, przy kadym sowie opryskujc Dri
a lin. - Je li raz jeszcze powiesz ze sowo o Lloth, naszej bogini, sama ci tu przyprowa
dz! Ale nie po to, by ci zabi, to by byo za proste. - Wykrcia gow Drizzta tak, by mg
zy groteskowe pozostao ci dridera, ktrego zabi.
- Wrcisz tu - zapewnia go Malice - by zosta driderem.

Cz 4
Guenhwyvar
Co to za oczy co widz
Bl przeszywajcy m dusze?
Co to za oczy co
widz
Kret
cieki
mych krewniakw,
Idcych ladem swoich zabawek:
Strzay, betu i miecza?
Twj... tak, twj,
Szybki bieg i prne mi nie,
Mikkie apy, tnce pazury,

Bro, czekajca na okazje,


Splamiona krwi
Lub mordercz zdrad.
Twarz w twarz, moje lustro,
Odbicie w nieruchomej sadzawce.
Chciabym zatrzyma wizerunek
Mojej wasnej twarzy.
Chciabym zatrzyma serce
W piersi, by nie pko.
Pozosta przy dumnym honorze swego
ducha,
Potna Guenhwyvar,
Pozosta u mego boku,
Najdrosza przyjaciko.
- Drizzt Do'Urden

17
Powrt do domu

Drizzt ukoczy szko - formalnie - w terminie i z najwysz pozycj w klasie. Moe Opiekunk
alice szepna swko odpowiedniej osobie, agodzc wybryk swego syna, ale Drizzt sdzi, e
z obecnych na ceremonii nie pamita, e w ogle wychodzi.
Przeszed przez ozdobn bram Domu Do'Urden, cigajc na siebie spojrzenia zwykych onierz
potem wznis si na balkon.
- Jestem wic w domu - wyszepta. - Cokolwiek to znaczy.
Po tym co si stao w leu dridera, Drizzt zastanawia si, czy Dom Do'Urden bdzie jeszcze
jego domem. Opiekunka Malice oczekiwaa go. Nie odway si sp ni.
- Dobrze, e wrcie do domu - powiedziaa Briza, kiedy zobaczya, e wznosi si na balkon.
Drizzt przeszed powoli obok swej najstarszej siostry, prbujc dokadnie przyjrze si okol
icy. Dom, powiedziaa Briza, ale dla Drizzta Dom Do'Urden wydawa si tak obcy, jak Ak
ademia pierwszego dnia nauki. Dziesi lat nie stanowio tak dugiego czasu w yciu drowa,
ale Drizzta ta dekada nieobecno ci bardzo oddalia od tego miejsca.
Maya przyczya si do nich w wielkim korytarzu prowadzcym do przedsionka kaplicy.
- Witaj, Ksi Drizzcie - powiedziaa, a Drizzt nie wiedzia, czy w jej gosie brzmia sarka
m, czy nie. - Syszeli my o zaszczytach, ktrych dostpie w Melee-Magthere. Twj talent nap
wa Dom Do'Urden dum. - Wbrew swym sowom Maya nie potrafia ukry szyderczego u miechu, k
iedy koczya my l. - Rada jestem, e nie zostae poywieniem driderw.
Spojrzenie Drizzt staro u miech z jej twarzy.
Maya i Briza wymieniy niepewne spojrzenia. Wiedziay o karze, jak Vierna wymierzya ic
h bratu, a take o tym, jak ostro skarcia go Opiekunka Malice. Obie pooyy donie na rkoj
iach wowych batw, nie wiedzc, jak gupi lub niebezpieczny sta si ich modszy brat.

Ale to nie przez Opiekunk Malice lub siostry Drizzt rozglda si uwanie, zanim postawi p
ierwszy krok. Wiedzia, jak wygldaa sytuacja z j ego matk i wiedzia, jak j ej nie rozg
niewa. By jednak inny czonek rodziny, ktry wywoywa u Drizzta zarwno zmieszanie, jak i
niew. Ze wszystkich krewniakw tylko Zaknafein udawa kogo , kim nie by. Idc do kaplicy
Drizzt rozglda si nerwowo, zastanawiajc si, kiedy wreszcie zobaczy Zaka.
- Kiedy wyruszasz na patrol? - zapytaa Maya, wyrywajc Drizzta z zamy lenia.
- Za dwa dni - odpowiedzia Drizzt obojtnie, cigle wodzc wzrokiem po bocznych korytar
zach. Kiedy znalaz si u drzwi przedsionka, nadal nigdzie nie byo ladu fechmistrza. M
oe sta w rodku, u boku Malice.
- Wiemy o twoich wybrykach - rzucia Briza nagle stajc si zimna, i opara rk na drzwiach
przedsionka. Drizzt nie by zaskoczony jej wyznaniem. Zaczyna ju oczekiwa podobnych
komentarzy od kapanek Pajczej Krlowej.
- Dlaczego nie moge si po prostu cieszy ceremoni? - dodaa Maya. - Mamy szcz cie, e mi
ni i opiekunka Akademii byy zbyt zajte sob, by zauway, co robisz. Przynisby hab nas
mowi!
- Moge sprawi, e Opiekunka Malice znalazaby si w nieasce Lloth - dodaa szybko Briza.
To byoby najlepsze, co mgbym dla niej zrobi, pomy la Drizzt. Szybko odegna od siebie ta
ie my li, pamitajc o umiejtno ci czytania umysu, ktr posiadaa Briza.
- Miejmy nadziej, e si tak nie stao - powiedziaa ponuro Maya do swojej siostry. - Fal
a wojny zawisa nad nami.
- Wiem, gdzie jest moje miejsce - zapewni ich Drizzt. Pokoni si nisko. - Wybaczcie m
i siostry i wiedzcie, e prawda wiata dro-ww otwiera si szybko przed mymi modymi oczym
a. Nigdy ju nie zawiod w ten sposb Domu Do'Urden.
Siostry byy tak zadowolone z deklaracji, e dwuznaczno sw Drizzta usza ich uwadze. Wted
Drizzt, nie chcc przesadzi, przeszed obok nich przez drzwi i zauway z ulg, e Zaknafei
a nie byo w rodku.
- Chwaa Pajczej Krlowej! - krzykna za nim Briza. Drizzt zatrzyma si i spojrza jej w o
. Ukoni si po raz drugi.
- Tak jak powinno by - wyszepta.
* * *

Skradajcy si za grupk Zak stara si domy li, jak cen zapaci Drizzt za dziesicioletn
kademii.
Znikn u miech, ktry zawsze roz wietla twarz Drizzta. Znikna te, jak przypuszcza Zak,
o , ktra rnia go od reszty mieszkacw Menzoberranzan.
Zak opar si ciko o cian w jednym z bocznych korytarzy. Dotary do niego tylko fragmenty
rozmowy u drzwi przedsionka. Najwyra niej sysza pynce z gbi serca wyznanie przywizania
Lloth.
- Co ja zrobiem? - zapyta si fechmistrz. Wyjrza zza rogu korytarza, ale drzwi do prz
edsionka byy ju zamknite.
- Zaprawd, kiedy patrz na drowa - drowa wojownika! - ktrego ceniem najbardziej, wsty
dz si swego tchrzostwa - lamentowa Zak. - Co takiego straci Drizzt, a co ja mogem urat
owa?
Wyj z pochwy smuky, wski miecz i dotkn delikatnymi palcami jego ostrej jak brzytwa kli
ngi.
- Byaby doskonalszym ostrzem, gdyby zakosztowaa krwi Drizzta Do'Urden. Gdyby uwolnia c
hopca od niekoczcego si cierpienia ycia! - Opu ci czubek miecza na podog.
- Ale jestem tchrzem - powiedzia. - Zawiodem wtedy, gdy mogem nada swemu ndznemu yciu
akie znaczenie. Drugi Syn Domu Do'Urden yje, jak si wydaje, ale Drizzt Do'Urden, mj
Oburczny, od dawna jest martwy. - Zak spojrza w pustk, gdzie sta wcze niej Drizzt, a j
ego twarz wykrzywia si w bolesnym grymasie. - Oszust przey. Drow wojownik.
Bro Zaka stukna o podog, a jego twarz pochylia si, by spotka otwarte donie, jedyn t
k kiedykolwiek zna Zaknafein Do'Urden.
* * *

Drizzt spdzi nastpny dzie na odpoczynku, gwnie w swoim pokoju, prbujc nie wchodzi w
nnym czonkom swojej rodziny. Malice odesaa go bez sowa, a Drizzt nie chcia spotyka si
ni ponownie. Niewiele mia rwnie do powiedzenia Brizie i Mayi, obawiajc si, e wcze nie

zy p niej zaczn rozumie prawdziwe znaczenie jego blu nierczych pogldw. Przede wszystkim
ednak Drizzt nie chcia widzie Zaknafeina, mentora, ktrego niegdy uwaa za wybawienie od
otaczajcej go rzeczywisto ci, jedyne wiato w mroku Menzoberranzan.
To rwnie, uwaa teraz Drizzt, byo tylko kamstwem.
Drugiego dnia pobytu w domu, kiedy Narbondel zaczo cykl wiata, drzwi do komnaty Driz
zta otworzyy si i pojawia si w nich Briza.
- Audiencja u Matki Opiekunki - powiedziaa ponuro.
Przez gow Drizzta przebiego tysic pyta, kiedy szed korytarzami za sw siostr. Czy Mali
i inni odkryli prawdziwe uczucia, jakie ywi do zej bogini? Jaka kara na niego czekaa
? Pod wiadomie Drizzt zauway pajcze rze by na wej ciu do kaplicy.
- Powiniene lepiej pozna to miejsce i czu si w nim swobodniej - skarcia go Briza, zau
waajc jego niepokj. - To miejsce najwyszej chway naszego ludu.
Drizzt opu ci spojrzenie i nie odpowiedzia - nie odway si rwnie my le o uszczypliwych
arzach, ktre mgby teraz wypowiedzie. Zdziwi si jeszcze bardziej, kiedy oprcz oczekiwan
ch Rizzena, Mayi i Zaknafeina zobaczy w pokoju Dinina i Yiern.
- Wszyscy obecni - powiedziaa Briza, zajmujc miejsce u boku matki.
- Na kolana - rozkazaa Malice, a caa rodzina opada na klczki. Matka opiekunka okrya ic
powoli, a kady opuszcza gow, kiedy przechodzia obok niego.
Malice zatrzymaa si przy Drizzcie.
- Dziwi ci obecno Dinina i Yierny - powiedziaa. Drizzt spojrza na ni. - Czy nie rozumi
esz metod, ktrymi si posugujemy, by przetrwa?
- My laem, e mj brat i siostra pozostan jeszcze w Akademii - wyja ni Drizzt.
- To nie zadziaaoby na nasz korzy - odrzeka Malice.
- Czy nie daje to domowi siy, by jego czonkowie zasiadali w Akademii? - odway si zapy
ta Drizzt.
- To prawda - odrzeka Malice. - Ale dzieli to jego si. Czy syszae , e nadchodzi wojna?
- Syszaem, e istniej pewne oznaki kopotw - powiedzia Drizzt, patrzc na Yiern. - Ale
liszego.
- Oznaki? - sapna Malice za, e jej syn nie rozumie donioso ci chwili. - S wyra niejsze
o, co zwykle dociera do domw, ktre maj upa ! - odwrcia si od Drizzta i zwrcia do ca
. - W plotkach kryje si prawda - ogosia.
- Kto? - zapytaa Briza. - Ktry dom spiskuje przeciwko Domowi Do'Urden?
- Nikt niszy od nas rang- odrzek Dinin, cho pytanie nie byo skierowane do niego, a on
nie powinien odzywa si nie pytany.
- Skd to wiesz? - zapytaa Malice, pozwalajc, by Dininowi uszo to na sucho. Malice ro
zumiaa, jak warto mia Dinin i wiedziaa, e jego gos w dyskusji jest wany.
- Jeste my dziewitym domem w mie cie - wywodzi Dinin. -Ale w rd nas s cztery wysokie kap
i, z ktrych dwie s byymi mistrzyniami z Arach-Tinilith - spojrza na Zaka. - Mamy rwni
e dwch byych mistrzw z Melee-Magthere, a Drizzt zosta najlepszym uczniem tej szkoy. Ma
my niemal czterystu onierzy, z ktrych wszyscy maj za sob sprawdzian bojowy. Tylko kil
ka domw jest silniejszych.
- Do czego zmierzasz? - zapytaa ostro Briza.
- Jeste my dziewitym domem - roze mia si Dinin. - Ale niewiele wyszych od nas mogoby nas
pokona...
-1 aden niszy - dokoczya za niego Opiekunka Malice. -Dobrze rozumujesz, Starszy Synu
. Doszam do tych samych wnioskw.
- Ktry z wielkich domw obawia si Domu Do'Urden - podsumowaa Vierna. - Musi nas wyelim
inowa, by chroni wasn pozycj.
- Te tak uwaam - odrzeka Malice. - To niezwyke, bowiem wojny zwykle inicjowane s prze
z nisze domy, pragnce wspi si nieco w hierarchii.
- Musimy zatem bardzo uwaa - powiedziaa Briza.
Drizzt sucha uwanie tej rozmowy, prbujc domy li si, o co w niej chodzi. Nie spuszcza
z Zaknafeina, ktry klcza bez ruchu u jego boku. Co my la o tym wszystkim bezduszny fec
hmistrz, zastanawia si Drizzt. Czy my l o wojnie podniecaa go, czy chcia zabi wicej mro
znych elfw?
Zak nie da po sobie nic pozna. Usiad w milczeniu i, sdzc po jego zachowaniu, nawet ni
e sucha rozmowy.
- To nie Baenre - powiedziaa Briza, a jej sowa brzmiay jak pro ba o potwierdzenie. Z pewno ci nie stanowimy dla nich jeszcze zagroenia!
- Musimy mie nadziej, e masz racj - odrzeka ponuro Mali-ce, ywo pamitajc wypraw do r

domu. - Najprawdopodobniej jest to ktry ze sabszych domw nad nami, obawiajcy si o sw


iestabiln pozycj. Jak do tej pory nie zdobyam dowodw przeciwko adnemu z nich, musimy
wic przygotowa si na najgorsze. Dlatego wezwaam Yiern i Dinina do siebie.
- Je li poznamy wrogw - zacz porywczo Drizzt. Spoczy na nim wszystkie oczy. le byo, e
tarszy syn odzywa si nieproszony, ale w przypadku drugiego syna, ktry dopiero opu ci A
kademi, mogo to by uznane za blu nierstwo.
Pragnc pozna pogldy wszystkich, opiekunka Malice raz jeszcze wybaczya zniewag.
- Mw dalej - nakazaa.
- Je li poznamy swych wrogw - powiedzia cicho Drizzt - to czy nie moemy ujawni spisku?
- A po co? - sykna na niego Briza. - Spisek bez dziaania to nie zbrodnia.
- A moe uyjemy zdrowego rozsdku? - naciska Drizzt, opierajc si nieprzychylnym spojrzen
iom, ktre wlepili w niego wszyscy w pomieszczeniu oprcz Zaka. - Je li jeste my silniej
si, niech si poddadz bez walki. Zajmijmy pozycj, ktra nam przysuguje i przestamy by za
roeniem dla sabszego domu.
Malice chwycia Drizzta za poy paszcza i postawia go na nogi.
- Wybaczam ci gupie my li - rykna. - Tym razem! - Rzucia go na podog, a po chwili spad
a niego ciche reprymendy rodzestwa.
Raz jeszcze wyraz twarzy Zaka nie pasowa do min reszty obecnych. Zak zakry usta don
i, by ukry swe oszoomienie. Moe jednak zostao troch Drizzta Do'Urden, ktrego zna. Mo
demia nie zabia do koca jego ducha.
Malice spojrzaa na reszt rodziny, a w jej oczach wida byo w cieko .
- To nie czas, by si ba! To czas - krzykna, wycigajc w gr smuky palec - by marzy! J
omem Do'Urden, Daermon N'a'shezbaernon, o sile przerastajcej wyobraenia wszystkich
wielkich domw. Jeste my nieznan stron tej wojny. Mamy przewag pod kadym wzgldem!
- Dziewity dom? - roze miaa si. - Niedugo bdzie przed nami tylko siedem domw!
- A co z patrolem? - wtrcia si Briza. - Czy mamy pozwoli, by drugi syn poszed na nieg
o sam, odsonity?
- Od patrolu rozpocznie si zdobywanie przez nas przewagi -powiedziaa Malice mruc ocz
y. - Bdzie w nim Drizzt, a wraz z nim czonkowie co najmniej czterech domw wyszych ni
nasz.
- Ktry z nich moe zaatakowa - stwierdzia Briza.
- Nie - zapewnia Malice. - Nasi wrogowie nie ujawni si tak szybko, jeszcze nie. Zabj
ca musiaby pokona poza tym dwch Do'Urdenw.
- Dwch? - zapytaa Vierna.
- Lloth okazaa nam sw ask - wyja nia Malice. - Dinin poprowadzi patrol Drizzta.
Oczy najstarszego syna rozbysy.
- Zatem Drizzt i ja moemy zosta zabjcami w tej wojnie - wyszepta.
U miech znikn z twarzy opiekunki.
- Nie uderzysz bez mojej zgody - ostrzega gosem tak zimnym, e Dinin natychmiast poj k
onsekwencje nieposuszestwa. - Jak to si zdarzao w przeszo ci.
Drizzt nie przegapi odniesienia do Nalfeina, swego zabitego brata. Matka wiedziaa!
Malice nie zrobia nic, by ukara swego syna morderc. Teraz Drizzt podnis do do twarzy,
by zasoni wyraz przeraenia, ktry mg zesa na niego kopoty.
- Masz tam zdobywa wiadomo ci - powiedziaa Opiekunka Malice do Dinina. - Masz chroni
swego brata, a Drizzt ma chroni ciebie. Nie zniwelujcie naszej przewagi zabijajc j
ednego z was -zy u miech pojawi si na jej ko cistej twarzy. - Ale je li dowiecie si, kto
est naszym wrogiem...
- Je li pojawi si odpowiednia okazja... - dokoczya Briza, odgadujc nikczemne my li matki
i u miechajc si zowrogo.
Malice popatrzya na najstarsz crk z aprobat. Briza bdzie dobr spadkobierczyni domu!
U miech Dinina sta si jeszcze szerszy. Nic nie cieszyo go bardziej ni szansa na dokona
nie zabjstwa.
- Id cie zatem, moja rodzino - powiedziaa Malice. - Pamitajcie, e obserwuj nas nieprzy
jazne oczy, patrz na kady nasz ruch, czekaj na odpowiedni chwil, by uderzy.
Zak jak zwykle pierwszy wyszed z kaplicy, tym razem jeszcze szybciej. To nie nadz
ieja na prowadzenie kolejnej wojny oywiaa jego ruchy, cho my l o zabijaniu kapanek Pajc
zej Krlowej bardzo go cieszya. To raczej pokaz naiwno ci Drizzta, jego niezrozumieni
a dla sposobw dziaania droww, przywrci Zakowi nadziej.
Drizzt patrzy na niego, my lc, e energia w ruchach Zaka oznaczaa ch zabijania. Drizzt n
e wiedzia, czy ma i za fechmistrzem, czy pozwoli mu odej , zlekceway go tak, jak to ro

wikszo ci otaczajcego go wiata. Decyzj podjto za niego, kiedy Opiekunka Malice stana
a drodze i zatrzymaa go w kaplicy.
- Tobie powiem tak - zacza, kiedy zostali sami. - Syszae , jak misj dla ciebie przeznac
yam. Nie znios poraki!
Drizzt cofn si przed si jej gosu.
- Chro swego brata - usysza ponure ostrzeenie. - Albo oddam ci pod sd Lloth.
Drizzt rozumia, co z tego wyniknie, ale opiekunka i tak wyja nia mu to z rado ci.
- Nie spodoba ci si ycie dridera.
* * *

Byskawica uderzya ponad czarnymi wodami podziemnego jeziora, trafiajc w zbliajce si wo


dne trolle. W jaskini rozbrzmieway odgosy bitwy.
Drizzt zapdzi jednego z potworw - skragw, jak je nazywano - w lep uliczk na maym pw
odcinajc ndznej istocie drog do wody. Zazwyczaj samotny drow stojcy naprzeciw wodneg
o trolla nie miaby przewagi, ale, jak przekonali si pozostali czonkowie patrolu w c
igu kilku ostatnich tygodni, Driz/t nie by zwykym drowem.
Skrag zblia si, nie wiadom niebezpieczestwa. Pojedynczy, rozmazany ruch Drizzta pozbaw
i istot wycignitych ramion. Drizzt szybko dokoczy dziea, zbyt dobrze znajc moliwo ci
racyjne trolli.
Kolejny skrag wyskoczy z wody tu za jego plecami.
Drizzt spodziewa si tego, ale nie da po sobie pozna, e zauway drugiego przeciwnika. Ko
centrowa si na tym przed sob, zadajc gbokie rany bezbronnemu, ale cigle stojcemu trol
i.
Kiedy potwr za nim ju mia wbi mu pazury w plecy, Drizzt opad na kolana i krzykn - Tera
!
Ukryta pantera, do tej pory przyczajona w cieniu u podstawy pwyspu, nie wahaa si. Je
den dugi skok umie ci Guenhwyvar na pozycji do ataku, ktry powali niespodziewajcego si
iczego skra-ga, zanim ten zdy zareagowa.
Drizzt zakoczy walk ze swoim trollem i odwrci si, by podziwia dzieo pantery. Wycign
lka kocica otara si o ni. Jak blisko byli teraz ze sob, pomy la Drizzt.
Uderzya kolejna byskawica, na tyle blisko, by Drizzt na chwil straci wzrok.
- Guenhwyvar! - krzykn Masoj Hun'ett, ktry rzuci przed chwil czar. -Do mnie!
Pantera otara si jeszcze o nogi Drizzta, po czym ruszya, by usucha rozkazu. Kiedy wzr
ok powrci, Drizzt poszed w drug stron, nie chcc widzie, jak pantera jest karcona, co d
iao si zawsze, kiedy on i kocica dziaali razem.
Masoj patrzy na plecy odchodzcego Drizzta, pragnc umie ci byskawic dokadnie pomidzy
i modego Do'Urdena. Czarodziej Domu Hun'ett zauway jednak Dinina Do'Urden, ktry patr
zy na niego uwanie z boku.
- Naucz si lojalno ci! - krzykn Masoj na Guenhwyvar. Zbyt czsto pantera opuszczaa go, b
y walczy u boku Drizzta. Masoj wiedzia, e kocica czua si lepiej u boku wojownika, ale
wiedzia rwnie, jak bezbronny by czarodziej rzucajcy czar. Masoj chcia, by Guenhwyvar
bya u jego boku, chronia go przed wrogami - rzuci jeszcze raz okiem na Dinina - i pr
zyjacimi".
Rzuci figurk pod stopy.
- Odejd ! - rozkaza.
Kawaek dalej Drizzt zaatakowa kolejnego skraga, rwnie tym razem szybko koczc walk. Mas
j pokrci gow, widzc ten pokaz szermierki. Kadego dnia Drizzt stawa si silniejszy.
- Daj rozkaz, by zabi go niedugo, Opiekunko SiNafay - wyszepta Masoj. Czarodziej ni
e wiedzia, jak dugo jeszcze bdzie zdolny do wykonania zadania i ju zastanawia si, czy
bdzie w stanie pokona Drizzta.
* * *

Drizzt osoni oczy wypalajc rany martwego trolla ogniem. Tylko ogie dawa pewno , e rany
wora nie zrosn si, pozwalajc mu nawet zmartwychwsta.
Bitwa wygasaa, zauway Drizzt, a po chwili na caym placu rozbysy pochodnie. Zastanawia
i, czy zgin ktrykolwiek z dwunastu towarzyszy, ale zastanawia si take, czy go to obcho
zi. Byli inni, ktrzy chcieli zaj ich miejsca.
Drizzt wiedzia, e ma jedn towarzyszk, na ktrej mu zaleao - Guenhwyvar - i e wrcia o

iecznie do domu na Planie Astralnym.


- Uformowa szyk! - rozleg si rozkaz Dinina, kiedy niewolnicy, gobliny i orki ruszyl
i, by szuka skarbw trolli i odziera skragi ze wszystkiego, co posiadali.
Kiedy pomienie ogarny ciao trolla, przy ktrym sta Drizzt, chopak rzuci pochodni do w
a potem przystan na chwil, by przyzwyczai oczy do ciemno ci.
- Kolejny dzie - powiedzia cicho. - Kolejny pokonany wrg.
Lubi emocje zwizane z patrolowaniem, dreszcz niebezpieczestwa i wiadomo , e obraca bro
eciwko zym potworom.
Jednak nawet tutaj Drizzt nie potrafi uciec przed letargiem, ktry przear jego ycie, w
szechogarniajc rezygnacj, ktra sza za nim krok w krok. Bowiem, cho prowadzone wa nie b
y toczono przeciwko potworom Podmroku, zabijanym z konieczno ci, Drizzt nie zapomn
ia spotkania w kaplicy Domu Do'Urden.
Wiedzia, e bdzie musia niedugo obrci swe sejmitary przeciwko drowom.
* * *

Zaknafein spojrza na Menzoberranzan, co robi bardzo czsto, od kiedy patrol Drizzta


wyruszy z miasta. Zak by rozdarty midzy chci opuszczenia miasta i walczenia u boku Dr
izzta oraz nadziej, e patrol powrci z wiadomo ci, e Drizzt nie yje.
Czy Zak bdzie kiedy potrafi znale rozwizanie dylematu zwizanego z najmodszym Do'Urden
Fechmistrz wiedzia, e nie moe opu ci domu. Opiekunka Malice bacznie go obserwowaa. Zak
wiedzia, e wyczua, jak cierpi z powodu Drizzta, a to si jej z ca pewno ci nie podoba
k czsto bywa jej kochankiem, ale poza tym niewiele ich czyo.
Zak przypomnia sobie czasy, kiedy on i Malice kcili si o Vier-n, kolejne wsplne dzieck
o, cae stulecia temu. Vierna bya kobiet, jej los przesdzono od chwili urodzin, a Zak
nie mg nic zrobi, by powstrzyma zalewajca j fal religii Pajczej Krlowej.
Czy Malice baa si, e uda mu si wpyn na postpowanie chopca? Najwyra niej tak, cho Za
ewien, czyjej obawy byy uzasadnione. Nawet on sam nie wiedzia, jaki wpyw ma na Driz
zta.
Wyglda teraz przez okno, w milczeniu obserwujc powracajce patrole - czekajc jak zwykl
e na bezpieczny powrt Drizzta, ale w sekrecie majc nadziej, e jego dylemat zostanie
rozwizany przez pazury i ky jakiego potwora.

18
Tajemna komnata

Witaj, Pozbawiony Twarzy - powiedziaa wysoka kapanka, !W mijajc Altona w drzwiach d


o jego prywatnej komnaty.
- I ja ci witam, Mistrzyni Vierno - odrzek Alton, prbujc ukry strach. Vierna Do'Urden
przychodzca do niego w takiej chwili nie moga by kierowana zbiegiem okoliczno ci. Czemu zawdziczam wizyt mistrzyni Arach-Tinilith?
- Ju nie mistrzyni - powiedziaa Vierna. - Wrciam do domu. Alton zamilk, by przeanaliz
owa wiadomo . Wiedzia, e Dinin Do'Urden rwnie zrezygnowa z pozycji w Akademii.
- Opiekunka Malice znowu poczya rodzin - mwia dalej Vierna. - Istniej pogoski o wojni
Syszae je, jak sdz?
- Tylko plotki - wyjka Alton, zaczynajc rozumie, dlaczego Vierna zjawia si u niego. Do
m Do'Urden wykorzysta wcze niej Pozbawionego Twarzy w swoim spisku - prbujc zabi Alton
a! Teraz, kiedy w Menzoberranzan szeptano o wojnie, opiekunka Malice odnawiaa sw s
ie szpiegw i zabjcw.
- Syszae je? - zapytaa ostro Vierna.
- Niewiele - westchn Alton, nie chcc rozgniewa potnej kobiety. - Nie tyle, by was powi
adomi. Do tej pory nie wiedziaem
nawet, e chodzi o Dom Do'Urden, dowiaduj si od ciebie. -Alton mg tylko mie nadziej, e
erna nie rzucia na niego czaru wykrycia kamstwa.
Vierna odprya si, najwyra niej uspokojona wyja nieniem.
- Suchaj uwaniej plotek, Pozbawiony Twarzy - powiedziaa. -Mj brat i ja opu cili my Akade
mi, wic musisz by tutaj okiem i uchem Do'Urdenw.
- Ale... - wyjka Alton.
Vierna uniosa do, by go uciszy.
- Wiemy o porace przy ostatniej transakcji -powiedziaa. Skonia si nisko, co wysokiej
kapance zdarzao si w obecno ci mczyzny bardzo rzadko. - Opiekunka Malice wyraa ubolewan
e, e eliksir, ktry otrzymae za zabicie Altona DeVir nie przywrci rysw twojej twarzy.
Alton niemal si zachysn, dopiero teraz rozumiejc, dlaczego ponad trzydzie ci lat temu n
ieznajomy posaniec przynis mu soik jakiego lekarstwa. Zamaskowana posta bya agentem Do
u Do'Urden, ktry przyszed zapaci Pozbawionemu Twarzy za zabicie Altona! Oczywi cie Alt
on nigdy nie wyprbowa eliksiru. Przy jego szcz ciu zadziaaby i przywrci rysy twarzy Al
a DeVir.
- Tym razem twoja zapata ci nie zawiedzie - mwia dalej Vierna, cho Alton, oszoomiony s
ytuacj prawie jej nie sucha. - Dom Do'Urden posiada lask czarodzieja, ale nie ma cza
rodzieja godnego jej noszenia. Naleaa do Nalfeina, mojego brata, ktry zgin w czasie b
itwy w Domu DeVir.
Alton pragn rzuci si na ni. Ale nawet on nie by na tyle gupi.
- Je li dowiesz si, ktry dom spiskuje przeciwko Domowi Do'Urden - obiecaa Vierna - la
ska bdzie twoja! Prawdziwy skarb za tak niewielk przysug.
- Zrobi, co bd mg - odrzek Alton, nie potrafic znale innych sw wobec tak niezwyke
i.
- To wszystko, o co ci prosi Opiekunka Malice - powiedziaa Vierna i opu cia czarodzie
ja, pewna, e Dom Do'Urden zapewni sobie wiernego agenta na terenie Akademii.

* * *

- Dinin i Vierna Do'Urden zrezygnowali ze swych funkcji - powiedzia Alton z podni


eceniem, kiedy tego samego wieczoru przysza do niego jego przyszywana matka opiek
unka.
- To ju wiem - odrzeka SiNafay Hun'ett.
Rozejrzaa si z pogard po za mieconym i spalonym pokoju, a potem przysiada na maym stoli
czku.
- To nie wszystko - powiedzia szybko Alton, nie chcc, by SiNafay bya za, e niepokoi j
z powodu wiadomo ci, ktre s jej znane. - Miaem dzi go cia, Mistrzyni Yiern Do'Urden!
- Co podejrzewa? - warkna SiNafay.
- Nie, nie! - odrzek Alton. - Wrcz przeciwnie. Dom Do'Urden chce zatrudni mnie jako
szpiega, jak kiedy zatrudni Pozbawionego Twarzy, by mnie zabi!
SiNafay zamilka, oniemiaa, a potem wybucha miechem.
- Och, ironio ycia! - krzykna.
- Syszaem, e Dinin i Vierna zostali wysani do Akademii tylko po to, by doglda edukacji
ich brata - zauway Alton.
- Doskonaa przykrywka - odpowiedziaa SiNafay. - Vierna i Dinin zostali wysani jako
szpiedzy ambitnej Opiekunki Malice. Moje gratulacje.
- Teraz podejrzewaj kopoty - stwierdzi Alton, siadajc naprzeciw opiekunki.
- To prawda - zgodzia si SiNafay. - Masoj wyruszy na patrol z Drizztem, ale Dom Do'
Urden zdoa umie ci z nimi Dinina.
- Zatem Masoj jest w niebezpieczestwie - rozumowa Alton.
- Nie - powiedziaa SiNafay. - Dom Do'Urden nie wie, e Dom Hun'ett stanowi dla nieg
o zagroenie, w przeciwnym razie nie przychodziby do ciebie po informacje. Opiekunk
a Malice zna twoj tosamo .
Na twarzy Altona pojawio si przeraenie.
- Nie prawdziw - roze miaa si SiNafay. - Wie, e Pozbawiony Twarzy to Gelroos Hun'ett,
a nie przyszaby do Hun'etta, gdyby podejrzewaa nasz dom.
- Mamy wic wietn okazj, by pogry Dom Do'Urden w chaosie! - krzykn Alton. - Je li wsk
dom, choby Baenre, nasza pozycja ulegnie wzmocnieniu! - roze mia si, rozwaajc moliwo c
- Malice nagrodzi mnie lask o wielkiej mocy - broni, ktr obrc w odpowiedniej chwili pr
zeciwko niej!
- Opiekunka Malice! -poprawia go twardo SiNafay. Mimo tego e ona i Malice miay zost
a wkrtce otwartymi wrogami, SiNafay nie moga pozwoli mczy nie okazywa braku szacunku m
e opiekunce. - Czy sdzisz, e mgby wprowadzi j w bd?
- Kiedy Mistrzyni Vierna wrci...
- Nie podzielisz si tak informacj z pomniejsz kapank, gupi DeVirze. Staniesz przed Opi
kunk Malice. Je li przejrzy twoje kamstwa, wiesz, co si stanie z twoim ciaem?
Alton przekn go no lin.
- Jestem gotw zaryzykowa - powiedzia, krzyujc rce na stole.
- Co z Domem Hun'ett, kiedy wyjdzie na jaw najwiksze kamstwo? - zapytaa SiNafay. Co bdziemy mie, kiedy Opiekunka Malice pozna prawdziw tosamo Pozbawionego Twarzy?
- Rozumiem - odrzek strapiony Alton. - Co mamy zatem zrobi? Co ja mam zrobi?
Opiekunka SiNafay zastanawiaa si ju nad nastpnym ruchem.
- Zrezygnujesz ze swej funkcji - powiedziaa w kocu. - Powrcisz do Domu Hun'ett pod
moj opiek.
- Taki czyn mgby rwnie wskaza Opiekunce Malice Dom Hun'ett - powiedzia Alton.
- Mgby - odrzeka SiNafay. - Ale tak bdzie najbezpieczniej. Pjd do Opiekunki Malice w u
dawanym gniewie, powiedzie jej, by nie wcigaa Domu Hun'ett w swoje kopoty. Je li chce
uczyni
czonka mej rodziny swym informatorem, powinna przyj do mnie po pozwolenie - ktrego t
ym razem jej nie udziel!
SiNafay u miechna si na my l o moliwo ciach pyncych z takiego spotkania.
- Mj gniew, mj strach mgby skierowa uwag Malice na ktry z wielkich domw, a moe nawe
k kilku domw - powiedziaa, cieszc si z dodatkowych moliwo ci. - Opiekunka Malice z pewn
o ci bdzie miaa o czym my le i czym si przejmowa!
Alton nie sysza ostatnich komentarzy SiNafay. Sowa o jej pozwoleniu tym razem" day mu
do my lenia.

- Czy wtedy po nie przysza? - odway si zapyta, cho jego sowa byy ledwo syszalne.
- Co masz na my li? - zapytaa SiNafay nie nadajc za my lami Altona.
- Czy Opiekunka Malice przysza do ciebie? - mwi dalej Alton, przeraony, ale pragncy z
na odpowied . - Trzydzie ci lat temu. Czy Opiekunka SiNafay daa pozwolenie Gelroosowi
Hun'et-towi na zostanie agentem, zabjc majcym dokoczy eliminacj DeVirw?
Na twarzy SiNafay pojawi si szeroki u miech, ale znikn w oka mgnieniu, kiedy opiekunka
rzucia stolikiem przez cay pokj, chwycia Altona za poy szaty i przycigna go na kilka
ntymetrw od swojej wykrzywionej twarzy.
- Nigdy nie mieszaj osobistych uczu z polityk! - warkna maleka, ale niezwykle silna o
piekunka, a w jej gosie brzmiaa wyra na gro ba. -1 nigdy wicej nie zadawaj mi takiego p
ytania!
Rzucia Altona na podog, ale nie oderwaa od niego badawczego wzroku.
Alton od pocztku wiedzia, e by tylko pionkiem w intrydze pomidzy Domem Hun'ett a Dome
m Do'Urden, niezbdnym ogniwem, dziki ktremu Opiekunka SiNafay bdzie moga zrealizowa sw
e zdradzieckie plany. Od czasu do czasu osobista nienawi do Domu Do'Urden sprawiaa,
e Alton zapomina o swej podrzdnej roli w konflikcie. Patrzc teraz z podogi na obnaon
i SiNafay, zda sobie spraw z tego, e przekroczy granice swej pozycji.
* * *

Przy kocu gstwiny grzybw, w poudniowej cianie jaskini, w ktrej zbudowano Menzoberranza
n, znajdowaa si niewielka, silnie strzeona jaskinia. Za elaznymi drzwiami byo pojedyn
cze pomieszczenie, ktre suyo tylko jako miejsce spotka rady rzdzcej miasta.
Dym z setki sodko pachncych wiec wypenia powietrze. Matkom opiekunkom si to podobao. P
prawie p wieku studiowania zwojw w wietle wiec w Sorcere, Alton nie mia nic przeciwko
wiatu, ale w samej komnacie czu si nieswojo. Usiad na kocu stou w ksztacie pajka, n
kim, prostym krze le przeznaczonym dla go ci rady. Midzy o mioma wochatymi nogami stou um
ieszczono trony matek opiekunek, wszystkie wysadzane klejnotami i l nice w blasku wi
ec.
Po chwili weszy opiekunki, pompatyczne i zowrogie, wszystkie rzucay mczy nie pogardliwe
spojrzenia. SiNafay, siedzca u boku Altona, pooya mu do na kolanie i mrugna do niego
pokajajco. Nie odwayaby si zwoa zebrania rady, gdyby nie bya pewna, e przynosi wane
y. Matki opiekunki uwaay swe miejsca za czysto honorowe i nie lubiy si spotyka, je li c
zasy nie byy naprawd kryzysowe.
U szczytu pajczego stou siedziaa Opiekunka Baenre, najpotniejsza osoba w Menzoberranz
an, stara i zniszczona kobieta o zo liwych oczach i ustach nie przyzwyczajonych do
u miechu.
- Jeste my ju, SiNafay - powiedziaa Baenre za wszystkie przybye, kiedy kady zaj wyznacz
ne krzeso. - Z jakiego powodu zwoaa rad?
- By przedyskutowa wymierzenie kary - odrzeka SiNafay.
- Kary? - powtrzya Baenre, zaskoczona. Ostatnie lata byy w mie cie niezwykle spokojne
, a od incydentu z konfliktem Te-ken'duis-Freth nic si nie wydarzyo. O ile wiedziaa
Pierwsza Opiekunka, nie zdarzyo si nic, co wymagaoby ukarania, a na pewno nic tak
racego, by trzeba byo zwoa rad rzdzc. - Kto na ni zasuy?
- To niejedna osoba - wyja nia Opiekunka SiNafay. Spojrzaa na wszystkich obecnych, b
adajc ich zainteresowanie. - To dom -powiedziaa ostro. - Daermon N'a'shezbaernon,
Dom Do'Urden. -Odpowiedzi byy pene niedowierzania okrzyki, czego SiNafay si spodziew
aa.
- Dom Do'Urden? - zapytaa Opiekunka Baenre, zaskoczona, e ktokolwiek wskazuje na O
piekunk Malice. Z tego co wiedziaa Baenre, Malice pozostawaa w askach Pajczej Krlowej,
a Dom Do'Urden mia dwoje instruktorw w Akademii.
- O jak zbrodni oskarasz Dom Do'Urden? - zapytaa jedna z opiekunek.
- Czy to sowa strachu, SiNafay? - musiaa zapyta Baenre. Kilka z opiekunek rzdzcych wy
raao swe zaniepokojenie Domem Do'Urden. Wiadomo byo powszechnie, e Opiekunka Malice
pragna miejsca w radzie rzdzcej, a je li wzi pod uwag si jej domu, miaa wszelkie po
tego, by si o nie stara.
- Mam odpowiedni powd - podkre lia SiNafay.
- Inni w to wtpi- odrzeka Opiekunka Baenre. - Powinna wyja ni oskarenie, i to szybko, j
i droga ci jest twoja reputacja.
SiNafay wiedziaa, e gra idzie o co wicej ni reputacja w Menzoberranzan faszywe oskar

e byo zbrodnia rwn zabjstwu.


- Wszyscy pamitamy upadek Domu DeVir - zacza SiNafay. -Siedem z nas zasiadao w radzi
e rzdzcej u boku Opiekunki Gina-fae DeVir.
- Domu DeVir ju nie ma - przypomniaa jej Opiekunka Baenre.
- Przez Dom Do'Urden - powiedziaa odwanie SiNafay. Teraz rozlegy si gro ne sapnicia.
- Jak miesz mwi co takiego? - zapyta kto .
- Trzydzie ci lat! - powiedzia kto inny. - O sprawie ju zapomniano!
Opiekunka Baenre uciszya wszystkich, zanim protesty przemieniy si w otwarty atak co w sali rady zdarzao si czsto.
- SiNafay - powiedziaa sucho. - Nie mona rzuca takich oskare. Nie mona nawet tego rozw
aa tak dugi czas po wydarzeniu! Znasz nasze prawa. Je li Dom Do'Urden rzeczywi cie popen
i ten czyn, zasuguje tylko na nasze pochway, a nie na kar, bowiem wykona atak doskona
le. Dom DeVir ju nie istnieje. Nie ma go!
Alton poprawi silna krze le, czujc co pomidzy w cieko ci a desperacj. SiNafay daleka
pokoju. Wszystko przebiegao dokadnie tak, jak zaplanowaa i jak miaa nadziej.
- Ale istnieje! - odrzeka, wstajc z fotela. Zdja kaptur z gowy Altona. - W tej osobie!
- Gelroos? - zapytaa Opiekunka Baenre, nic nie rozumiejc.
- Nie Gelroos - odrzeka SiNafay. - Gelroos Hun'ett umar tej nocy, kiedy gin Dom DeVi
r. Ten mczyzna, Alton DeVir przyj funkcj i tosamo Gelroosa, ukrywajc si przed ataka
Do'Urden!
Baenre szepna jakie polecenie opiekunce po swojej prawej stronie, a potem zaczekaa,
a ta wypowie sowa czaru. Baenre pokazaa SiNafay gestem, by usiada, a potem zwrcia si d
Altona.
- Jak si nazywasz - kazaa mu powiedzie.
- Jestem Alton DeVir - powiedzia Alton, czerpic si z tosamo ci, ktr tak dugo ukrywa.
Opiekunki Ginafae i ucze Sorcere w nocy ataku Domu Do'Urden.
Baenre spojrzaa na opiekunk u swego boku.
- Mwi prawd - zapewnia j opiekunka. Wok stou rozlegy si szepty, w rd ktrych sycha
.
- To dlatego zebraam rad rzdzc- wyja nia szybko SiNafay.
- No dobrze, SiNafay - powiedziaa Opiekunka Baenre. - Gratulacje, Altonie DeVir,
za pomysowo i instynkt przetrwania. Jak na mczyzn pokazae wielk odwag i mdro . Z
iecie, e rada nie moe wymierzy kary za czyn popeniony tak dawno. Po co nam to? Opiek
unka Malice jest w askach Pajczej Krlowej, a jej dom ma wielk przyszo . Musisz pokaza
lepszy powd, je li mamy uderzy na Dom Do'Urden.
- Nie pragn tego - odrzeka szybko SiNafay. - Ta sprawa po trzydziestu latach nie l
ey ju w gestii rady rzdzcej. Dom Do'Urden ma zaiste wielk przyszo , majc cztery wysok
panki i wiele innych broni, z ktrych jedn jest ten chopiec, Drizzt, najlepszy w klas
ie - celowo wspomniaa o Drizzcie, wiedzc, e jego imi zad wiczy bole nie w uszach Opiekun
i Baenre. Jej syn, Berg'in-yon spdzi dziewi lat, znajdujc si w klasyfikacji tu za wspa
iaym modym Do'Urdenem.
- To po co nas kopoczesz? - zapytaa Opiekunka Baenre, a w jej gosie zabrzmia gniew.
- By prosi was o przymknicie oczu - powiedziaa cicho SiNafay. - Alton jest teraz Hu
n'ettem, jest pod moj opiek. Domaga si zemsty za zbrodni popenion na jego rodzinie, a
jako yjcy czonek zaatakowanych ma prawo do oskarenia.
- Dom Hun'ett za nim stanie? - zapytaa Opiekunka Baenre, teraz zaciekawiona i roz
bawiona.
- Tak - potwierdzia SiNafay. - Tak postpi Dom Hun'ett!
- Zemsta? - zapytaa inna opiekunka, rwnie bardziej rozbawiona ni rozgniewana. - Czy
strach? Dla mnie wyglda to tak, e opiekunka Domu Hun'ett wykorzystuje ndznego DeVir
a do wasnych celw. Dom Do'Urden aspiruje do wyszej pozycji, za Opiekunka Malice prag
nie zasiada w radzie rzdzcej, a to zagroenie dla Domu Hun'ett, prawda?
- Czy to zemsta, czy ostrono , moja pro ba - pro ba Altona DeVira - musi zosta uznana za
legaln - odrzeka SiNafay. - Dla wsplnej korzy ci. - U miechna si niegodziwie i spojrza
ost na Pierwsz Opiekunk. - Ku korzy ci naszych synw, w ich poszukiwaniu chway.
- Zaiste - odrzeka Opiekunka Baenre ze miechem, ktry brzmia bardziej jak kaszel. Woj
na midzy Hun'ett i Do'Urden przyniesie wszystkim korzy ci, ale nie tak, jak si tego
spodziewaa SiNafay. Malice bya potn opiekunk, a jej rodzina zasugiwaa na miejsce wys
dziewite. Je li dojdzie do walki, Malice pewnie zasidzie w radzie, zastpujc w niej SiN
afay.

Opiekunka Baenre spojrzaa na pozostae opiekunki i z wyrazu ich twarzy dowiedziaa si,
e my lay podobnie. Niech Hun'ett i Do'Urden walcz, cokolwiek si stanie, gro ba ze stron
y Opiekunki Malice zostanie zlikwidowana. By moe, miaa nadziej Baenre, pewien mody Do
'Urden padnie w walce, co postawi jej syna na miejscu, na ktre zasugiwa.
Pierwsza Opiekunka wypowiedziaa sowa, ktre chciaa usysze SiNafay, ciche przyzwolenie r
ady rzdzcej Menzoberranzan.
- Sprawa jest rozwizana, siostry - ogosia Opiekunka Baenre, wywoujc zgodne skinienia
gw opiekunek. - Jak to dobrze, e si dzi wcale nie spotkay my.

19
Obietnice chway

Znalaze trop? - wyszepta Drizzt, idc u boku wielkiej pantery. Poklepa Guenhwyvar po eb
rach i pozna po rozlu nionych mi niach kocicy, e w pobliu nie ma wrogw.
- Ucieky - powiedzia Drizzt, wpatrujc si w pustk korytarza przed sob. - Ohydne gnomy",
tak powiedzia o nich mj brat, kiedy znale li my lady przy sadzawce. Ohydne i gupie. - Ws
un sejmitar do pochwy i przyklkn obok pantery, delikatnie drapic Guenhwy-var po plecac
h. - S na tyle cwane, by uciec naszemu patrolowi.
Kocica popatrzya na niego, jakby rozumiaa kade sowo, a Drizzt pooy do na gowie swej
szej przyjaciki. Drizzt pamita dobrze sw rado , tydzie wcze niej, kiedy Dinin ogosi
i Masoja Hun'etta - e Guenhwyvar zostanie wystawiona w szpicy patrolu razem z Dri
zztem.
- Kocica jest moja! - przypomnia Masoj Dininowi.
-A ty jeste mj! - odrzek na to Dinin, dowdca patrolu, koczc dyskusj. Kiedy tylko pozwa
aa na to magia figurki, Masoj przywoywa Guenhwyvar z Planu Astralnego i nakazywa jej
uda si naprzd, co zapewniao Drizztowi odrobin bezpieczestwa i towarzystwo.
Po nieznanych wzorach ciepa na cianach Drizzt pozna, e wyszli poza granice swego ter
enu. Celowo odszed od reszty patrolu dalej ni mu radzono. Drizzt ufa, e Guenhwyvar z
atroszczy si o nich, a majc innych daleko za sob mg si odpry i nacieszy spokojem. M
pdzone w samotno ci daway mu czas, ktrego potrzebowa, by upora si ze swymi pomieszanymi
emocjami. Gu-enhwyvar, nigdy nie osdzajca i zawsze zgadzajca si, bya dla Drizzta dosk
onaym suchaczem.
-Zaczynam si zastanawia, czy to wszystko jest co warte -wyszepta Drizzt do kocicy. Nie wtpi w przydatno takich patroli - tylko w tym tygodniu pokonali my tuzin potworw,
ktre mogy przynie wielk szkod miastu - ale po co to wszystko?
Spojrza gboko w oczy pantery i odnalaz w nich wspczucie, wiedzc, e w jaki sposb Gue
rozumie jego dylemat.
- Moe nadal nie wiem, kim jestem - zamy li si Drizzt. - Ani kim jest mj lud. Zawsze ki
edy znajd wskazwk prowadzc mnie do prawdy, kieruje mnie ona na ciek, ktr boj si p
ktrych nie potrafi przyj.
- Jeste drowem - rozlega si za nim odpowied . Drizzt odwrci si nagle i zobaczy kilka k
za sob Dinina, na ktrego twarzy wida byo powane obawy.
- Gnomy s poza naszym zasigiem - powiedzia Drizzt, chcc rozproszy obawy brata.
- Czy nie nauczye si jeszcze, co znaczy by drowem? - zapyta Dinin. - Czy nie zrozumiae
jakimi torami toczya si nasza historia i dokd prowadzi nas nasza przyszo ?
- Znam nasz histori tak, jak jej ucz w Akademii - odrzek Drizzt. - To byy pierwsze lek

cje, jakie otrzymali my. Za naszej przyszo ci, a take miejsca, w ktrym jeste my teraz, ni
rozumiem.
- Znasz naszych wrogw - stwierdzi Dinin.
- Niezliczonych wrogw - odrzek Drizzt z gbokim westchnieniem. - Wypeniaj szczeliny Pod
mroku, zawsze czekajc, a opu cimy gard. Nie zrobimy tego, a nasi wrogowie ugn si pod na
sz si.
- Ale nasi najwiksi wrogowie nie czaj si w pozbawionych wiata jaskiniach naszego wiata
- powiedzia Dinin z chytrym u miechem. - Do nich naley wiat dziwny i zy. - Drizzt wied
zia o kim mwi Dinin, ale podejrzewa, e jego brat co ukrywa.
- Faerie - wyszepta Drizzt, a sowo to wywoao w nim burz uczu. Przez cae ycie uczono g
tych zych kuzynach, o tym, jak wypdziy drowy do wntrzno ci wiata. Zajty codziennymi ob
wizkami Drizzt nie my la o nich zbyt czsto, ale zawsze, gdy przyszy mu do gowy, uywa i
nazwy niczym litanii przeciwko wszystkiemu, czego nienawidzi w yciu. Gdyby Drizzt
mg jako obwini elfy z powierzchni -jak obwinia je kady drow - za niesprawiedliwo spo
wa droww, mgby znale jak nadziej na przyszo swego ludu. Racjonalnie Drizzt musia
ndy o wojnach elfw jako kolejne z niekoczcego si strumienia kamstw, ale w sercu czepi
a si desperacko ich sw.
Spojrza ponownie na Dinina.
- Faerie - powtrzy. - Czymkolwiek s.
Dinin roze mia si z niewyczerpanego sarkazmu brata, sta si on dla niego codzienno ci.
- S takie, jak si o nich uczye - zapewni Drizzta. - Bez warto ci i ze ponad nasze wyobr
nie, ciemiyciele naszego ludu, ktrzy wygnali nas tysiclecia temu, ktrzy zmusili...
- Znam opowie ci - przerwa mu Drizzt, zaniepokojony coraz go niejszym tonem gosu swego
brata. Drizzt obejrza si przez rami. - Je li patrol dobieg ju koca, doczmy do pozosta
iej miasta. To miejsce jest zbyt niebezpieczne na takie rozmowy. -Wsta z podogi i r
uszy z powrotem, majc u boku Guenhwyvar.
- Nie tak niebezpieczne jak miejsce, w ktre ci niebawem poprowadz - powiedzia Dinin
z tym samym chytrym u miechem.
Drizzt odwrci si i spojrza na brata ciekawie.
- My l, e si domy lasz - kusi Dinin. - Wybrano nas, bo jeste my najlepsz z grup patrolow
, a ty z pewno ci odegrae wielk rol w zapewnieniu nam takiego zaszczytu.
- Wybrano nas do czego?
- Za dwa tygodnie opu cimy Menzoberranzan - wyja ni Dinin. - Podr zabierze wiele dni i
zaprowadzi nas wiele mil od miasta.
- Jak dugo? - zapyta Drizzt, bardzo zaciekawiony.
- Dwa tygodnie, moe trzy - odrzek Dinin. - Ale warto po wici ten czas. Bdziemy tymi, mj
modszy bracie, ktrzy wywr zemst na naszych najbardziej znienawidzonych wrogach, ktrzy
wymierz wspaniay cios w imieniu Pajczej Krlowej!
Drizzt my la, e rozumie, ale my l bya zbyt niezwyka, by mg by pewnym.
- Elfy! - wykrzykn Dinin. - Wybrano nas do wyprawy na powierzchni!
Drizzt nie cieszy si tak otwarcie jak jego brat, niepewny tego, co moe przynie taka m
isja. Przynajmniej zobaczy, jak jest na powierzchni i stanie twarz w twarz z praw
d o elfach. Co bardziej realnego dla Drizzta, rozczarowanie, ktre zna od tylu lat, p
rzytpiao jego rado , przypomniao mu, e o ile prawda o elfach moe by wytumaczeniem mro
o wiata jego ludu, moe te odebra mu co bardzo wanego. Nie wiedzia, co powinien czu.
* * *

- Powierzchnia! - zamy li si Alton. - Moja siostra bya tam raz na wyprawie. Wspaniae d
o wiadczenie, powiedziaa. - Spojrza na Masoja, nie wiedzc jak interpretowa rozpaczliwy
wyraz jego twarzy. - A teraz wyrusza tam twj patrol. Zazdroszcz ci.
- Ja nie id - stwierdzi Masoj.
- Dlaczego? - zachysn si Alton. - To rzadka okazja. Menzoberranzan - ku niezadowolen
iu Lloth, czego jestem pewien - nie wysya wypraw na powierzchni od dwch dekad. Do n
astpnej wyprawy moe upyn nastpnych dwadzie cia lat, a wtedy nie bdziesz ju suy w p
Masoj wyjrza przez mae okienko w pokoju Altona w Domu Hun'ett i rozejrza si po dzied
zicu.
- Poza tym - mwi dalej Alton - na grze, gdzie nie ma w cib-skich oczu, mgby pozby si
o'Urdenw. Dlaczego nie chcesz i ?
- Czy zapomniae o orzeczeniu, w ktrym sam miae udzia? -zapyta Masoj, pokazujc placem

Altona. - Dwie dekady temu mistrzowie Sorcere zdecydowali, e aden czarodziej nie m
oe si zbliy do powierzchni!
- Oczywi cie - odrzek Alton, przypominajc sobie spotkanie. Sorcere wydawao mu si tak o
dleg przeszo ci, cho w domu Hun'ett mieszka zaledwie od kilku tygodni. - Uznali my, e
droww moe dziaa inaczej - nieprzewidywalnie - pod otwartym niebem - wyja ni. - W czasi
e wyprawy dwadzie cia lat temu...
- Znam t opowie - warkn Masoj i dokoczy zdanie za Altona. - Wysana przez czarodzieje
ista kula urosa do niezwykych rozmiarw i zabia kilku droww. Niebezpieczny efekt ubocz
ny, jak nazywaj to mistrzowie, cho ja uwaam, e ten czarodziej pozby si po prostu kilku
wrogw tak, by wygldao to na przypadek!
- Prawda! - zgodzi si Alton. - Tak gosi plotka. Ale pod nieobecno dowodw... - nie doko
zy my li, widzc, e nie przynosi to ulgi Masoj owi. - To byo tak dawno temu - powiedzia,
prbujc pozostawi mu promie nadziei. - Nie ma adnego sposobu?
- Nie ma - odrzek Masoj. - Wszystko toczy si tak wolno w Men-zoberranzan. Wtpi, by c
zarodzieje w ogle rozpoczli ledztwo w tej sprawie.
- Szkoda - powiedzia Alton. - To by bya wymarzona okazja.
- Do tego! - skarci go Masoj. - Opiekunka SiNafay nie daa mi polecenia, by wyelimino
wa Drizzta Do'Urden i jego brata. Zostae ju ostrzeony, by trzyma swe pragnienia dla si
ebie. Kiedy opiekunka nakae mi dziaa, nie zawiod jej. Okazj mona stworzy.
- Mwisz tak, jakby ju wiedzia, jak umrze Drizzt Do'Urden -powiedzia Alton.
Masoj u miechn si, sigajc do kieszeni i wycigajc z niej figurk, swego bezmy lnego, ma
o sug, ktremu gupi Drizzt tak bardzo zaufa.
- Ale wiem - odrzek, gaszczc delikatnie figurk Guenhwyvar. - Wiem.
* * *

Czonkowie wybranego patrolu szybko zorientowali si, e nie bdzie to zwyka misja. W cigu
nastpnego tygodnia w ogle nie wychodzili na patrole wok Menzoberranzan. Byli zamias
t tego dzie i noc zamknici w koszarach Melee-Magthere. Przez cay niemal czas siedzi
eli wok owalnego stou w pokoju konferencyjnym, suchajc szczegowych planw czekajcej i
zygody, a take, cigle na nowo, Mistrza Wiedzy Hatch'neta i jego opowie ci o zych elfa
ch.
Drizzt sucha celowo tych historii, pozwalajc sobie, nakazujc nawet, zapltanie si w hip
notycznej sieci wykadowcy. Opowie ci musiay by prawdziwe. Drizzt nie wiedzia, czego si
bdzie trzyma, je li si okae, e nie s.
Dinin przej kontrol nad taktyczn stron misji, pokazywa mapy dugich tuneli, ktrymi bd
odrowa grupa, mczc jej czonkw, dopki nie zapamitali dokadnie trasy.
Tego rwnie suchali chtnie - oprcz Drizzta - i z trudem powstrzymywali swj entuzjazm od
wybuchnicia w formie dzikiego krzyku. Kiedy tydzie przygotowa dobiega koca, Drizzt z
auway, e jednego z czonkw grupy z nimi nie byo. Z pocztku Drizzt podejrzewa, e Masoj
gotowuje si do wyprawy w Sorcere, ze swymi starymi mistrzami. Lecz kiedy zblia si cz
as wymarszu, a plany taktyczne byy sprecyzowane, Drizzt zrozumia, e Masoj do nich n
ie doczy.
- Gdzie nasz czarodziej? - zapyta Drizzt pod koniec jednego ze spotka.
Dinin, niezadowolony z tego, e si mu przerywa, spojrza gro nie na brata.
- Masoj z nami nie idzie - odpowiedzia, wiedzc, e inni mog podziela niepokj Drizzta, a
na podobne uczucie nie mogli sobie pozwoli w takich trudnych chwilach.
- Sorcere postanowio, e aden czarodziej nie wyruszy na powierzchni - wyja ni Mistrz Hat
ch'net. - Masoj Hun'ett zaczeka na wasz powrt w mie cie. Wielka to dla was strata,
bowiem Masoj wiele razy udowodni sw warto . Nie bjcie si jednak, pjdzie z wami kapanka
Arach-Tinilith.
- A co z... - zacz Drizzt, zaguszajc pene zadowolenia szepty innych.
Dinin uci krtko rozmow, atwo odgadujc, jak bdzie brzmiao pytanie.
- Kocica naley do Masoja - powiedzia obojtnie. - Zostaje.
- Mgbym porozmawia z Masojem - poprosi Drizzt. Ostre spojrzenie Dinina dao mu odpowie
d na pytanie.
- Nasza taktyka na powierzchni bdzie inna - powiedzia do caej grupy, ucinajc szepty.
- Powierzchnia to wiat duych odlego ci, a nie zamknitych przestrzeni i krtych korytarz
y. Kiedy ju spostrzeemy naszych nieprzyjaci, musimy ich otoczy, by zmniejszy odlego ci
Spojrza prosto na swego modszego brata. - Nie musimy posiada szpicy, a w takiej wa

lce magiczna kocica mogaby sprawi wicej kopotw, ni przynie korzy ci.
Drizztowi musiaa wystarczy taka odpowied . Ktnia nic nie da, nawet je li skoni Masoja do
poyczenia pantery - w co w gbi serca wtpi. Odegna od siebie marzenia i zmusi si do s
ia sw brata. Miao to by najwiksze wyzwanie w yciu modego Drizzta, a take najwiksze n
pieczestwo.
* * *

Przez ostatnie dwa dni, kiedy plany bitwy byy rozkadane na najmniejsze szczegy, Driz
zt czu, e jest coraz bardziej podekscytowany. Nerwowa energia sprawiaa, e cay czas po
ciy mu si donie, a oczy bez przerwy rozglday si niespokojnie dookoa.
Pomimo rozczarowania zwizanego z Guenhwyvar Drizzt nie mg zaprzeczy, e z niecierpliwo c
i oczekuje wymarszu. To bya przygoda, ktrej zawsze pragn, odpowied na pytanie o natur
ego ludu. Tam w grze, w wielkiej pustce obcego wiata, mieszkay elfy powierzchni, ni
ewidoczny koszmar, ktry sta si wrogiem publicznym jednoczcym wszystkie drowy. Drizzt
pozna chwa bitwy, wywrze zemst na najbardziej znienawidzonych wrogach. Wcze niej Dri
zzt zawsze walczy z konieczno ci, w salach treningowych lub przeciwko gupim potworom
, ktre zapdziy si zbyt blisko jego domu.
Drizzt wiedzia, e teraz bdzie inaczej. Teraz cicia i pchnicia bd zadawane z si, ktr
od swych emocji, a poprowadzi je honor jego ludu i odwaga, ktra kae uderza w ciemiz
cw. Musia w to uwierzy.
Drizzt lea na posaniu w nocy przed wymarszem i wykonywa przed sob zwolnione manewry s
ejmitarami.
-Tym razem... - wyszepta do ostrzy, podziwiajc ich taniec w zwolnionym tempie. - T
ym razem za piewacie pie sprawiedliwo ci!
Pooy sejmitary obok ka i przewrci si na bok, prbujc usn.
- Tym razem - powiedzia ponownie zaciskajc zby, z oczyma l nicymi determinacj.
Czy te zapewnienia byy wyrazem przekonania, czy nadziei? Drizzt odegna to natarczy
we pytanie, nie majc ju siy na tego typu wtpliwo ci. Nie bra ju pod uwag moliwo ci ro
ania, nie byo na to miejsca w sercu drowa wojownika.
Dla Dinina, ktry przyglda si Drizztowi z cienia przy drzwiach, brzmiao to tak, jakby
jego modszy brat prbowa sam si przekona, e mwi prawd.

20
Ten obcy wiat

Czternastu czonkw patrolu przemierzao wijce si tunele i olbrzymie jaskinie, ktre nagle
otwieray si tu przed nimi. Niesyszalni dziki magicznym butom i niemal niewidzialni w
swych piwafwi komunikowali si tylko jzykiem gestw. Przez wikszo drogi nachylenie grun
tu byo ledwo wyczuwalne, cho czasem grupa musiaa wspina si skalnymi kominami, gdzie k
ady krok i kady uchwyt dla rk zblia ich do celu. Przekroczyli granice ziem kontrolowa
nych przez potwory lub inne rasy, ale znienawidzone gnomy, a nawet krasnoludy du
ergary, mdrze siedziay w swych kryjwkach. Niewielu byo w Podmroku takich, ktrzy wiadom
ie zaatakowaliby wypraw wojenn droww.
Pod koniec tygodnia wszystkie drowy zauwayy, e krajobraz si zmienia. Byli na gboko ci p
zytaczajcej mieszkacw powierzchni, ale drowy byy przyzwyczajone do staej obecno ci nad
w tysicy ton ska. Za kady zakrt wchodzili z uczuciem, e sklepienie uniesie si i odleci
w nieskoczon pustk nieba.
Owiewa ich wiatr, nie mierdzce siark podmuchy unoszce si znad rde magmy, ale wilgotn
ietrze, nasycone setkami zapachw obcych drowom. Na grze bya wiosna, ale drowy, mies
zkajce w wiecie, w ktrym nie byo pr roku, nic o niej nie wiedziay. Powietrze pene byo
pachw kwiatw i drzew. W zwodniczym aromacie Drizzt musia raz po raz przypomina sobie

, e miejsce, do ktrego id, jest w cao ci ze i niebezpieczne. Moe te zapachy byy tylko
belsk sztuczk, przynt dla niespodziewajcych si niczego istot, majc zwabi je do morde
o wiata powierzchni.
Kapanka Arach-Tinilith, ktra sza z wypraw, podesza do jednej ze cian i przycisna do n
policzek, patrzc przez wsk szczelin.
- Ta wystarczy - powiedziaa chwil p niej. Rzucia czar widzenia i po raz drugi spojrzaa
w malekie pknicie, nie szersze ni na palec.
- Jak przez to przejdziemy? - pokaza jeden z czonkw patrolu. Dinin zauway gesty i prz
erwa rozmow zmarszczeniem brwi.
- Na grze jest dzie - ogosia kapanka. - Musimy tu zaczeka.
- Jak dugo? - zapyta Dinin, wiedzc, e jego patrol nie moe si doczeka wypenienia misji
- Nie wiem - odrzeka kapanka. - Nie duej ni p cyklu Na-rbondel. Zdejmijmy bagae i odp
nijmy, skoro mamy okazj.
Dinin wolaby i dalej, byle tylko zaj czym onierzy, ale nie o mieli si sprzeciwi ka
wa okazaa si nieduga, bo kilka godzin p niej kapanka zajrzaa znowu w szczelin i ogosi
as wyrusza.
- Ty pierwszy - powiedzia Dinin do Drizzta. Drizzt spojrza nieufnie na brata, nie
majc pojcia, jak miaby si przecisn przez tak szczelink.
- Chod - pouczya go kapanka, ktra trzymaa kul o wielu otworach. - Przejd obok mnie i i
dalej.
Kiedy Drizzt przeszed obok kapanki, przekazaa ona kuli rozkaz i ustawia j nad gow Driz
ta. Zawiroway wok niego czarne patki, czarniejsze ni jego skra, i poczu dreszcz przebi
gajcy wzdu krgosupa.
Inni patrzyli ze zdziwieniem, jak ciao Drizzta zwa si do grubo ci wosa i staje si dwuwy
iarowym obrazem, cieniem swego wa ciciela.
Drizzt nie rozumia, co si dzieje, ale szczelina nagle si przed nim rozszerzya. Wsun si
w ni, odkry, e w swej obecnej formie porusza si si woli i przepyn swobodnie przez za
uki malekiego kanau. Nastpnie znalaz si w dugiej jaskini dokadnie naprzeciwko wyj ci
iej.
Bya bezksiycowa noc, ale nawet ona wydawaa si drowowi jasna. Drizzt poczu, e co cign
w stron wyj cia, w stron otwartego wiata powierzchni. Pozostali wojownicy zaczli wysu
wa si ze szczeliny, a ostatnia wysza z niej kapanka. Drizzt pierwszy poczu dreszcz, k
iedy jego ciao wrcio do zwykej formy. Po kilku chwilach wszyscy sprawdzali bro.
- Zostan tutaj - powiedziaa kapanka Dininowi. - Dobrego polowania. Pajcza Krlowa patr
zy.
Dinin raz jeszcze ostrzeg onierzy przed niebezpieczestwami powierzchni, a potem rusz
y do przedniej cz ci jaskini, niewielkiej dziury w kamiennej ostrodze wysokiej gry.
- Za Pajcz Krlow - ogosi Dinin. Uspokoi oddech i poprowadzi ich przez wyj cie, pod ot
niebo.
Pod gwiazdy! Podczas gdy wszyscy zdawali si by zdenerwowani pod tymi niezwykymi wiat
ekami, Drizzt nie mg oderwa wzroku od milionw l nicych na niebie punktw. Skpany w wi
iazd Drizzt poczu takie uniesienie, e nawet nie zauway radosnego piewu, ktry przypyn
ich na skrzydach wiatru.
Dinin usysza pie , a mia na tyle do wiadczenia, by rozpozna w niej woanie elfw powierz
Przykucn i rozejrza si po okolicy, koncentrujc si na pojedynczym ognisku, ktre pon
egej, zalesionej dolinie. Ponagli swych onierzy do dziaania -gaszc zachwyt, ktry l ni
zach jego brata.
Drizzt widzia na twarzach swych towarzyszy niecierpliwo , ktra tak ostro kontrastowaa
z j ego wasnym wewntrznym spokojem.
Podejrzewa, e w caej tej sytuacji co byo bardzo ze. W gbi serca Drizzt wiedzia, e t
est wiat, ktry przedstawili mu mistrzowie Akademii. Czu si niezwykle bez kamiennego
sklepienia nad gow, ale nie byo to uczucie nieprzyjemne. Je li gwiazdy rzeczywi cie byy
przypomnieniem tego, co ma przynie nastpny dzie, jak mwi Mistrz Hatch'net, to z pewno c
ten dzie nie bdzie taki straszny.
Uczucie wolno ci, ktre go teraz przepeniao, zakcone byo tylko przez zakopotanie, bo Dr
t nie wiedzia, czy to on pad ofiar otumanienia zmysw, czy te jego towarzysze widzieli
iat przez za lepione oczy.
Skadao si to na ramionach Drizzta wielkim ciarem
czy jego uczucie ulgi byo sabo ci,
awd, ktr odbierao jego serce?
- To krewniacy naszych grzybw - zapewnia wszystkich Dinin, kiedy przechodzili pod

drzewami. - Nie s szkodliwe.


Mimo to modsze drowy byy spite i trzymay bro w pogotowiu, podskakujc, ilekro nad ich g
ami przebiega wiewirka albo gdzie w oddali za piewa ptak. wiat mrocznych elfw by wiat
szy, zupenie innym ni ttnicy yciem las. W Pod-mroku kada ywa istota moga zrobi krzyw
kto narusza jej teren. Nawet piew wierszcza brzmia dla droww alarmujco.
Dinin prowadzi dobrze i wkrtce piew faerie zaguszy wszystkie odgosy lasu, a ognisko za
czo przebyskiwa midzy drzewami. Elfy powierzchni byy najczujniejsz z ras, wic ludzie
nawet sprytne nizioki - nie miay szans na zaskoczenie ich.
Tej nocy owcami byy jednak drowy, lepiej wyszkolone w skradaniu si ni najdoskonalsi
zodzieje. Ich krokw nie byo sycha, nawet kiedy stpali po suchych li ciach, a ich zbroje
dopasowane doskonale do ksztatw ich smukych cia, zginay si w ruchu nie wydajc d wiku
zauwaeni podeszli do skraju polanki, na ktrej taczya i piewaa grupa faerie.
Oszoomiony rado ci, z jak bawiy si elfy, Drizzt prawie nie zwraca uwagi na rozkazy wyda
ane w milczeniu przez jego brata. W rd zgromadzonych taczyo kilkoro dzieci, ale mona j
e byo pozna tylko po wzro cie, bo zachowyway si tak jak doro li. Wydaway si wszystkie t
niewinne, tak pene ycia i rado ci, tak wyra nie zwizane ze sob przyja ni wiksz ni cok
o widzia Drizzt w Menzoberranzan. Opowie ci Hatch'neta wydaway si teraz kamliwe, te hi
storie o zo liwo ci i okruciestwie...
Drizzt bardziej poczu ni zobaczy, e jego grupa ruszya, rozpraszajc si w tyralier. Nad
nie odrywa oczu od spektaklu na polanie. Dinin postuka go w rami i wskaza na niewiel
k kusz, ktr mia przy pasie, a potem w lizn si w krzaki obok, by zaj lepsz pozycj.
Drizzt chcia zatrzyma swego brata i innych, chcia sprawi, by zaczekali i popatrzyli
na elfy, ktre tak szybko okrzyknli swymi wrogami. Drizzt odkry, e jego stopy s wro nite
w ziemi, a jzyk wysech mu na wir. Spojrza na Dinina i mg mie tylko nadziej, e brat
ciki oddech za pragnienie krwi.
Wtedy czue uszy Drizzta wyapay ciche orzekniecie tuzina kusz. Pie elfw brzmiaa jeszcze
sekund duej, do momentu, kiedy kilku czonkw grupy upado na ziemi.
- Nie! - krzykn Drizzt, a sowa wyrway si z jego ciaa z w cieko ci, ktrej nie potrafi
Jego krzyk zabrzmia dla wojownikw jak kolejny okrzyk bitewny i zanim elfy zdyy zareag
owa, Dinin i inni spadli im na plecy.
Drizzt rwnie wyskoczy na polan, ale nie mia pojcia, co robi dalej. Chcia tylko zakoc
tw, pooy kres scenie, ktra si przed nim rozgrywaa.
Czujc si pewnie w swym le nym domu, elfy nie byy nawet uzbrojone. Drowy wbiy si bezlito
ie w ich szeregi, zabijajc ich i tnc ich ciaa na dugo po tym, jak zgasa w nich ostatn
ia iskierka ycia.
Przed Drizztem znalaza si jedna z uciekajcych, przeraonych kobiet. Opu ci czubki sejmit
arw do ziemi, by jako j uspokoi.
Kobieta wyprostowaa si nagle, kiedy w jej plecach zatono ostrze miecza, a jego czube
k pojawi si midzy jej piersiami. Drizzt patrzy, jak zahipnotyzowany, jak stojcy za ni
drow apie rkoje miecza mocniej i przekrca ostrze w jej ciele. Kobieta patrzya prosto n
a Drizzta, a jej oczy bagay o lito . Jej gos zmieni si w bulgot krwi.
Drow wojownik, z uniesieniem i ekstaz na twarzy wyrwa miecz z rany i ci martwe ciao,
oddzielajc gow od ramion kobiety.
- Zemsta! - krzykn do Drizzta, a jego twarz wykrzywia si w strasznym grymasie, za w o
czach zapon ogie, ktry wyda si Drizztowi demoniczny. Wojownik wbi miecz w martwe cia
jeszcze, a potem odwrci si na picie, by znale nastpn ofiar.
Chwil p niej kolejny elf, tym razem maa dziewczynka, wyrwaa si z rzezi i ruszya w kieru
ku Drizzta, raz po raz wykrzykujc jedno sowo. Mwia w jzyku elfw powierzchni, dialekcie
obcym Drizztowi, ale kiedy spojrza w jej twarz, zalan zami, zrozumia, co krzyczaa. J
ej oczy wpatrzone byy w bezgowe ciao u jej stp. al przewysza nawet strach przed mierc
oga krzycze tylko jedno sowo - Mamo!
W cieko , przeraenie, al i tuzin innych emocji rozdary Drizzta w tej strasznej chwili. C
cia uciec od swych uczu, zatraci si w lepym szale swego ludu i przyj rzeczywisto dro
k atwo byoby, gdyby potrafi odrzuci sumienie, ktre tak bolao.
Elfie dziecko podnioso si, zanim Drizzt zdy si ruszy, odsaniajc kark na jedno czyste
ste cicie. Drizzt podnis sejmi-tar, nie mogc odrni wspczucia od dzy mordu.
- Tak, mj bracie! - krzykn do niego Dinin, gosem, ktry przebi si przez wycie jego towa
zyszy i zabrzmia w uszach Drizzta jak oskarenie. Drizzt podnis wzrok i zobaczy Dinina
stojcego w rd stosu trupw i pokrytego od stp do gw krwi.
- Dowiesz si dzi , jaki to zaszczyt by drowem! - krzycza Dinin, wycigajc w powietrze za

ci nit pi . - Dzi czcimy Pajcz Krlow!


Drizzt odpowiedzia na jego okrzyk, po czym podnis bro do miertelnego ciosu.
Prawie go zada. W przypywie nie ukierunkowanej w cieko ci Drizzt sta si niemal jednym ze
swoich. Niemal ukrad ycie z l nicych oczu elfiego dziecka.
W ostatniej chwili dziewczynka spojrzaa na niego, jej oczy l niy niczym ciemne lustr
o, w ktrym odbijao si czarne serce Drizzta. W tym odbiciu, odwrconym wizerunku wasnej
w cieko ci, Drizzt odnalaz siebie.
Opu ci szybko sejmitar, obserwujc Dinina ktem oka. Tym samym ruchem, Drizzt pocign dzie
ko drug rk, przewracajc je na ziemi.
Krzykna, bya caa, cho przeraona, a Drizzt zobaczy, jak Di-nin raz jeszcze wznosi pi
potem odwraca si.
Drizzt musia dziaa szybko, bo bitwa dobiegaa koca. Przeci sejmitarem tunik dziecka, n
yle mocno, by j podrze, ale nie by j zrani. Potem, uywajc krwi z bezgowych zwok zamas
a sztuczk, czujc ponur satysfakcj, e elfia matka byaby zadowolona wiedzc, e nawet po
i ratuje ycie swojej crki.
- Le na ziemi - wyszepta dziecku do ucha. Drizzt wiedzia, e nie zrozumie jego jzyka,
ale prbowa nada swemu gosowi uspokajajcy ton, by zrozumiaa, o co mu chodzi. Mia tylko
adziej, e mu si udao, kiedy chwil p niej doczy do niego Dinin i reszta wojownikw.
- Dobra robota! - powiedzia uroczy cie Dinin, trzsc si z podniecenia. - Stos trupw, a a
en z nas nawet nie dra nity! Opiekunki Menzoberranzan bd naprawd zadowolone, cho z tych
tutaj nie we miemy adnych upw! - Spojrza na stos u stp Drizzta, a potem poklepa brata
o ramieniu.
- My leli, e uda im si uciec?! - rykn Dinin.
Drizzt walczy ze sob, by nie okaza obrzydzenia, ale Dinin by tak zaaferowany krwaw rz
ezi, e i tak niczego by nie zauway.
- Z tob by im nie wyszo! - cign Dinin. - Dwa trafienia dla Drizzta!
- Jedno! - zaprotestowa inny, stajc obok Dinina. Drizzt pooy pewnie donie na rkoje cia
sejmitarw i zebra w sobie odwag. Je li ten drow przejrza jego oszustwo, Drizzt gotw by
alczy, by ocali elfie dziecko. Zabiby swych towarzyszy, nawet brata, by ocali ma dziew
czynk o l nicych oczach - i zginaby za ni. W kadym razie Drizzt nie musiaby patrze, ja
abijaj dziecko.
Na szcz cie nie byo takiej konieczno ci.
- Drizzt zabi dziecko - powiedzia drow. - Ale ja dopadem t kobiet. Wbiem jej miecz w p
lecy, zanim twj brat zdy podnie sejmitary!
To by impuls, nie wiadomy atak wymierzony przeciwko zu, ktre go otaczao. Drizzt nie zd
awa sobie nawet sprawy, e to si dzieje, a po chwili zobaczy, e drow ley na plecach, tr
zymajc si za twarz i jczc z blu. Drizzt zorientowa si, co si stao, kiedy poczu bl
doni i zobaczy krew na swych kostkach i rkoje ci sej-mitara.
- O co ci chodzi? - zapyta Dinin.
Drizzt nawet nie odpowiedzia bratu. Spojrza na lec na ziemi posta i przela ca sw ni
rzeklestwo, za ktre inni bd go szanowa.
- Je li jeszcze raz przypiszesz sobie moje zabjstwo - sykn, nadajc faszywym sowom pozor
szczero ci - zastpi gow z ramion trupa twoj wasn!
Drizzt usysza, e lece u jego stp elfie dziecko, cho bardzo si starao, zaczo pojki
a si wic nie przeciga caej tej sytuacji.
- Chod my - warkn. - Smrd wiata powierzchni wypenia mi nozdrza botem.
Odwrci si na picie, roze mia, podnis lecego na ziemi towarzysza i ruszy przed siebi
- Nareszcie - wyszepta Dinin, patrzc na napite ruchy swego brata.
- Nareszcie dowiedziae si, co znaczy by drowem wojownikiem.
Dinin w swej lepocie nigdy nie mia zrozumie ironii, ktra zabrzmiaa w jego wasnych sowa
h.
* * *

- Czeka nas jeszcze jeden obowizek, zanim wrcimy do domu - wyja nia kapanka, kiedy gru
pa powrcia do jaskini. O drugim celu wyprawy wiedziaa tylko ona. - Opiekunki Menzob
erranzan nakazay nam ujrze najstraszliwsz rzecz w wiecie powierzchni, by my mogli ostr
zec naszych braci.
Braci? Pomy la Drizzt sarkastycznie. O ile zdy si zorientowa, jego krewniacy widzieli j
najstraszliwsz rzecz na powierzchni: samych siebie!

- Tam! - krzykn Dinin, wskazujc na wschodni horyzont. Krawd grzbietw grskich zostaa o
mowana sabiutkim
l nieniem. Mieszkaniec powierzchni nawet by tego nie zauway, ale mroczne elfy widziay
to wyra nie, i wszyscy, nawet Drizzt, wzdrygnli si instynktownie.
- To pikne - powiedzia Drizzt po chwili milczenia.
Dinin spojrza na niego lodowato, ale jeszcze zimniejsze byo spojrzenie kapanki.
- Zdejmijcie paszcze i wyposaenie, nawet zbroje - pouczya grup. - Szybko. Pocie je w c
eniu w jaskini, by nie pado na nie wiato soca.
Kiedy wykonali zadanie, kapanka wyprowadzia ich w coraz ja niejsze wiato.
- Patrzcie - rozkazaa ponuro.
Wschodnie niebo zaczo przybiera rowy odcie, a blask sprawia, e drowy zaczy krzywi
wo. Drizzt chcia wyprze si swoich uczu, odoy wydarzenie na ten sam stos gniewu, na kt
mistrz wiedzy kad elfy powierzchni.
Potem to si stao: zza horyzontu wychylia si krawd tarczy sonecznej. wiat powierzchni
ita rado nie jego ciepo, jego dajc ycie energi. Te same promienie zaatakoway oczy drow
czym ogie, rozdzierajc ich renice, nie przyzwyczajone do takich widokw.
- Patrzcie! - krzyczaa na nich kapanka. - Poznajcie gbi przeraenia!
Jeden po drugim wojownicy zaczynali krzycze i uciekali do jaskini, a w kocu Drizzt
zosta sam obok kapanki. W rzeczywisto ci wiato atakowao Drizzta rwnie gwatownie jak je
krewniakw, ale on postanowi wytrzyma, przyj je jako oczyszczajce do wiadczenie, ktre o
je jego dusz.
- Chod - powiedziaa do niego w kocu kapanka, nie rozumiejc jego postpowania. - Przynie
siemy wiadectwo. Moemy wrci do naszej ojczyzny.
- Ojczyzny? - zapyta przygaszony Drizzt.
- Menzoberranzan! - odkrzykna kapanka, my lc, e mczyzna jest zbyt zdezorientowany, by
rawnie rozumowa. - Chod , zanim piekielny ogie wypali ci skr. Niech nasi kuzyni z powi
erzchni cierpi od pomieni, co j est odpowiedni kar dla ich zych serc!
Drizzt roze mia si bezradnie. Odpowiednia kara? Chciaby zdj z nieba tysic takich soc
iesi je w kadej kaplicy w mie cie.
Drizzt nie mg ju znie wicej wiata. Zatoczy si z powrotem do jaskini i po chwili zac
wipunek. Kapanka trzymaa w doni kul, a Drizzt znowu jako pierwszy przeszed przez pknic
e w cianie. Kiedy caa grupa poczya si w ciemnym tunelu, Drizzt zaj sw pozycj w szpi
prowadzi ich w gstniejcy mrok - z powrotem w ich prawdziwe ycie.

21
Na chwa boginii

Czy zadowolie bogini? - pytanie Opiekunki Malice zawierao otwart gro b. U jej boku sta
nne kobiety Domu Do'Urden, Briza, Vierna i Maya, a na twarzach wszystkich wida byo
skrywan zazdro .
- aden drow nie zgin - odrzek Dinin, a w jego gosie sycha byo zadowolenie z uczynione
za. - Cili my ich i zabijali my! Rbali my i miadyli my!
- A co z tob? - przerwaa mu opiekunka, bardziej przejmujc si osigniciami wasnej rodzin
ni oglnym wynikiem wyprawy.
- Piciu - powiedzia dumnie Dinin. - Ja zabiem piciu, same kobiety!
U miech opiekunki zmrozi Dinina. Malice skrzywia si i skierowaa wzrok na Drizzta.
- A on? - zapytaa, nie spodziewajc si satysfakcjonujcej odpowiedzi. Malice nie wtpia w
umiejtno ci bojowe syna, ale podejrzewaa, e Drizzt ma w sobie za duo z Zaknafeina.
U miech Dinina zaskoczy j mocno. Dinin podszed do brata i obj go ramieniem.
- Drizzt ma na kcie tylko j edn ofiar - powiedzia Dinin. - Ale za to ma dziewczynk.

- Tylko jedn? - warkna Malice.


Caej rozmowy sucha z niesmakiem Zaknafein. Chcia wepchn sowa Starszego Syna z powrotem
do jego garda, ale powstrzyma si od tego. Spo rd wszystkich niegodziwo ci, jakie Zak odk
ry w Menzoberranzan, ta bya z pewno ci najgorsza. Drizzt zabi dziecko.
- I to jak zabi! - wykrzykn Dinin. - Rozci j prawie na p, ca furi Lloth woy w t
ajcza Krlowa ceni sobie zapewne ten cios wyej ni wszystkie inne.
- Tylko jeden - powiedziaa Opiekunka Malice, a gro ny wyraz jej twarzy nie agodnia.
- Miaby dwa - powiedzia Dinin. - Ale Shar Nadal z Domu Maevret zabra mu z ostrza ko
biet.
- Zatem Lloth spojrzy przychylnie na Dom Maevret - stwierdzia Briza.
- Nie - powiedzia Dinin. - Drizzt ukara Shar Nadaa za jego czyn. Syn Domu Maevret n
ie podj wyzwania.
Pami Drizzta podsuna mu ca scen. Chcia, by Shar Nadal odpowiedzia, dajc mu okazj d
ego wyraenia uczu.
- Bardzo dobrze, dzieci - powiedziaa Malice, zadowolona, e obaj jej synowie jednak
zachowali si w czasie wyprawy jak naley. - Pajcza Krlowa spojrzy askawie na Dom Do'U
rden. Poprowadzi nas do zwycistwa nad tym nieznanym domem, ktry pragnie nas zniszc
zy.
* * *

Zaknafein opu ci sal spotka z opuszczonym wzrokiem i nerwowo pocierajc rkoje miecza. Z
przypomnia sobie ich walk, kiedy oszuka Drizzta za pomoc bomby wietlnej, kiedy Drizzt
zosta pobity. Mg oszczdzi mu wtedy straszliwego losu. Mg zabi Drizzta tam i wtedy, b
ole nie, i uwolni go od straszliwego ycia w Menzoberranzan.
Zak zatrzyma si w pustym korytarzu i odwrci si, by zajrze do komnaty. Wyszli z niej Dr
izzt i Dinin, a Drizzt rzuci Zakowi oskarycielskie, krtkie spojrzenie, szybko si odw
racajc i odchodzc korytarzem.
Spojrzenie to przeszyo fechmistrza na wylot.
- Do tego wic doszo - wyszepta do siebie Zak. - Najmodszy wojownik Domu Do'Urden sta
si tak peny nienawi ci, e nie moe znie ju mego widoku.
Czujc w sercu drzazg, ktr umie cio tam spojrzenie Drizzta, Zak zastanawia si, czyjego
s byby korzystniejszy dla niego, czy dla Drizzta.
* * *

- Zostaw nas - rozkazaa Opiekunka SiNafay wchodzc do komnaty. Alton skrzywi si, prze
cie by to jego prywatny pokj! Przypomnia sobie jednak, e SiNafay jest opiekunk rodziny
i jej niepodzieln wadczyni. Skadajc kilka niezdarnych ukonw i przepraszajc za ospao
si z komnaty.
Masoj patrzy uwanie na sw matk, kiedy ta czekaa, a Alton wyjdzie z pokoju. Z tonu gosu
SiNafay Masoj wywnioskowa, e jej wizyta jest bardzo wana. Czy zrobi co , co rozgniewao
jego matk? A moe zrobi co takiego Alton? Kiedy SiNafay odwrcia si do niego, a na jej t
arzy pojawi si zowrogi u miech, Masoj domy li si, e jego matka jest czym podekscytowan
- Dom Do'Urden zbdzi! - sykna. - Utraci ask Pajczej Krlowej!
- Jak? - zapyta Masoj. Wiedzia, e Dinin i Drizzt powrcili z zakoczonego sukcesem rajd
u, wyprawy, o ktrej cae miasto mwio z podziwem.
- Nie znam szczegw - odrzeka SiNafay, opanowujc troch gos. - Moe jeden z synw zrobi
nie spodobao si Lloth. Powiedziaa mi to jedna ze suek Pajczej Krlowej. To z pewno ci
a!
- Opiekunka Malice szybko naprawi bd - stwierdzi Masoj. -Ile mamy czasu?
- Niezadowolenie Lloth nie zostanie objawione Opiekunce Malice - powiedziaa SiNaf
ay. - Na pewno nie wkrtce. Pajcza Krlowa wie wszystko. Wie, e pragniemy zaatakowa Dom
Do'Urden i tylko niefortunny wypadek mgby sprawi, e Opiekunka Malice dowie si o swej
rozpaczliwej sytuacji!
- Musimy dziaa szybko - kontynuowaa Opiekunka SiNafay. - W cigu dziesiciu cykli Narbo
ndel musimy zada pierwszy cios! Prawdziwa bitwa rozpocznie si niedugo p niej, zanim Do
m Do'Urden zdy przegrupowa siy po tak wanej stracie.
- Jaka to bdzie strata? - zapyta Masoj, majc nadziej, e domy la si ju odpowiedzi.
Sowa jego matki byy dlajego uszu jak muzyka.

- Drizzt Do'Urden - wyszeptaa. - Ulubiony syn. Zabij go. Masoj opar si na krze le i s
plt smuke palce za gow.
- Nie zawied mnie.
- Nie zrobi tego - zapewni j Masoj. - Drizzt jest jednak niebezpiecznym przeciwniki
em. Jego brat, byy mistrz Melee-Magthe-re, nie odstpuje go na krok. - Spojrza na op
iekunk, a jego oczy zal niy. - Czy mog zabi rwnie brata?
- Bd ostrony, synu - odrzeka SiNafay. - Drizzt Do'Urden jest twoim celem. Skoncentru
j swe wysiki na jego mierci.
- Jak rozkaesz - odrzek Masoj, kaniajc si nisko.
SiNafay podobao si to, e jej syn spenia jej yczenia nie zadajc zbdnych pyta. Zacza
do wyj cia, pewna, e Masoj wykona zadanie.
- Je li Dinin Do'Urden wejdzie ci w drog - powiedziaa, decydujc si ofiarowa synowi prez
ent za posuszestwo - moesz go te zabi.
Wyraz twarzy Masoja zdradza zbyt wielk ch wykonania tego zadania.
- Nie zawied mnie - powiedziaa raz jeszcze SiNafay, tym razem tak ostrym tonem, e M
asoj od razu si uspokoi. - Drizzt Do'Urden musi umrze w cigu dziesiciu dni!
Masoj odegna od siebie wszelkie my li o Dininie.
- Drizzt musi umrze - szepta raz po raz, dugo po tym, jak jego matka wysza z komnaty
. Wiedzia ju, jak chce to zrobi. Musia mie tylko nadziej, e okazja nadarzy si wkrtce
* * *

Straszliwe wspomnienia z wyprawy na powierzchni cay czas powracay do Drizzta. Wysze


d z komnaty przyj natychmiast po tym, jak Opiekunka Malice go odprawia i wymkn si swem
bratu przy pierwszej okazji, chcc zosta sam.
Obrazy jednak pozostay: gasnca iskra w oczach modej elfki, ktra klczaa nad trupem swoj
ej matki, straszliwy wyraz twarzy umierajcej kobiety, kiedy Shar Nadal wyrwa ycie z
jej ciaa. W my lach Drizzta taczyy elfy powierzchni, nie mg si ich pozby. Chodziy u
boku, kiedy przemierza korytarze domu, tak rzeczywiste jak wtedy, gdy Drizzt ukry
wa si w krzakach na chwil przed ich mierci.
Drizzt zastanawia si, czy kiedykolwiek jeszcze bdzie sam.
Kiedy tak szed ze spuszczonymi oczyma, nie patrzy zupenie na drog przed sob. Kiedy za
jednym z zakrtw wpad na kogo , odskoczy zaskoczony w ty.
Sta oko w oko z Zaknafeinem.
- Wrcie - powiedzia obojtnie fechmistrz, a na jego twarzy nie wida byo emocji, ktre a
im wrzay.
Drizzt zastanawia si, czy bdzie potrafi ukry wasne my li.
- Na krtko - odrzek rwnie obojtnie, cho jego zo na Za-knafeina nie zelaa ani troch
iedy Drizzt widzia na wasne oczy zemst droww, czyny Zaknafeina, o ktrych sysza, wyday
si jeszcze gorsze. - Moja grupa wyrusza o pierwszych ogniach Narbondel.
- Tak szybko? - zapyta Zak, szczerze zdziwiony.
- Wezwano nas - odrzek Drizzt, cofajc si. Zak zapa go za rami.
- Zwyky patrol? - zapyta.
- Szczeglne zadanie - odrzek Drizzt. - Wrogowie we wschodnich tunelach.
- Wzywa si wic bohaterw - roze mia si Zak.
Drizzt nie odpowiedzia od razu. Czy w gosie Zaka by sarkazm? Zazdro , by moe, za to, e
mu i Dininowi pozwolili i do walki, a Zak musia zosta w Domu Do'Urden i szkoli onierzy
Czy gd krwi Zaka by tak wielki, e on sam nie mg ju znie codziennych obowizkw? Zak
rizzta i Dinina, czy nie? Oraz setki innych. Przeksztaci ich w yw bro, w mordercw.
- Jak dugo ci nie bdzie? - naciska Zak, naprawd interesujc si zadaniem Drizzta.
Drizzt wzruszy ramionami.
- Najduej przez tydzie.
- A potem? -Dom.
- To dobrze - powiedzia Zak. - Rad bd ujrze ci znowu w murach Domu Do'Urden. - Drizzt
nie wierzy w ani jedno sowo.
Wtedy nagle Zak klepn go w rami nieoczekiwanym gestem, chcc uruchomi odruchy Drizzta.
Bardziej zaskoczony ni zaniepokojony Drizzt nie zareagowa na klepnicie.
- A moe sala treningowa? - zapyta Zak. - Ty i ja, jak za dawnych czasw.
Niemoliwe! Chcia krzykn Drizzt. Nigdy ju nie bdzie jak za dawnych czasw. Drizzt zatrzy
a jednak te my li dla siebie i skin gow.

- Jak najbardziej - odrzek, zastanawiajc si, ile satysfakcji daoby mu zabicie Zaka.
Drizzt zna teraz prawd o swoim ludzie i wiedzia, e nie moe niczego zmieni. Moe mgby
i jednak co w yciu prywatnym. Moe niszczc Zaknafeina, najwiksze rozczarowanie swej egz
ystencji, mgby unie si nieco ponad nie-godziwo , ktra go otaczaa.
- Te tak uwaam - powiedzia Zak, a jego przyjacielski ton skrywa prawdziwe my li, ktre b
yy identyczne jak my li Drizzta.
- Zatem za tydzie - powiedzia Drizzt i odszed, nie mogc ju znie spotkania z drowem, kt
by jego najdroszym przyjacielem, i ktry, jak wiedzia teraz Drizzt, by rwnie okrutny i
zy, jak reszta jego rasy.
w y v w w
- Prosz, moja Opiekunko -jcza Alton. - To moje prawo. Bagam ci!
- Spokojnie, gupi DeVirze - odrzeka SiNafay, a w jej gosie brzmia al, ktry czua rzadko
a jeszcze rzadziej okazywaa. - Czekaem...
- Czas nadejdzie wkrtce - gro nie powiedziaa SiNafay. - Raz ju prbowae .
Groteskowe uniesienie brwi wywoao miech SiNafay.
- Tak - powiedziaa. - Wiem, e podje nieudan prb pozbawienia ycia Drizzta Do'Urden. G
nie Masoj, ten mody wojownik pewnie by ci zabi.
- To ja bym go zniszczy! - warkn Alton. SiNafay nie spieraa si z nim.
- Moe i by wygra - powiedziaa. - Po czym zostaby przedstawiony jako morderca i oszust,
a na gow zwaliby ci si gniew Menzoberranzan.
- Nie przejmowaem si tym.
- Przejby si, obiecuj! - sykna Opiekunka SiNafay. - Pogrzebaby sw szans na dokonan
zemsty. Zaufaj mi, Altonie DeVir. Twoje... nasze zwycistwo jest ju blisko.
- Masoj zabije Drizzta, a moe Dinina - poskary si Alton.
- S inni Do'Urden, ktrzy czekaj na karzc rk Altona De-Vir - obiecaa opiekunka. - Wyso
kapanki.
Alton nadal czu rozczarowanie, gdy nie pozwolono mu zabi Drizzta. Bardzo chcia go za
bi. Drizzt o mieszy go tamtego dnia w Sorcere. Mody drow powinien by umrze szybko i cic
ho. Alton pragn naprawi t pomyk.
Nie mg jednak rwnie ignorowa obietnicy Opiekunki SiNa-fay. My l o zabiciu jednej lub ki
lku wysokich kapanek Domu Do'Urden sprawiaa mu wiele rado ci.
* * *

Mikko ka, tak bardzo rnica si od reszty twardego, kamiennego Menzoberranzan, nie pr
Drizztowi ulgi. Teraz prze ladowa go jeszcze jeden cie - Zaknafein.
Dinin i Vierna powiedzieli Drizztowi prawd o fechmistrzu, o roli Zaka w upadku Do
mu DeVir i o tym, jak bardzo Zakowi podobao si zabijanie innych droww - droww, ktre n
ie zasuyy w aden sposb na jego gniew.
Take Zaknafein bra udzia w tej grze, w niekoczcych si zmaganiach o zadowolenie Lloth.
- Podobnie jak ja j zadowoliem w czasie wyprawy? - Sarkazm zawarty w tych wypowied
zianych na gos sowach przynis Drizztowi ulg.
Fakt, e udao mu si uratowa jedno ycie by bardzo mao znaczcy w porwnaniu z bestialstw
ktrych dopu cia si jego grupa. Opiekunka Malice, jego matka, bya bardzo zadowolona, sys
zc o ofiarach. Drizzt przypomnia sobie przeraenie, z jakim elfia dziewczynka popatr
zya na swoj martw matk. Czy on sam albo jakikolwiek inny drow, byby tak zdruzgotany w
idzc wasn matk martw? Nie, raczej nie. Drizzt nie czu wa ciwie adnej wizi uczuciowej
a wikszo droww byaby zbyt zajta zastanawianiem si, jak mier ich matek wpynie na ic
zycj, by ubolewa nad strat rodzicielek.
Czy Malice przejaby si, gdyby Dinin lub Drizzt zginli w czasie wyprawy? Drizzt zna od
powied na to pytanie. Malice interesowao w wyprawie tylko to, jak wpynie ona na poz
ycj domu. Cieszya si z faktu, e czyny jej dzieci zadowoliy z bogini.
Jak ask okazaaby Lloth, gdyby dowiedziaa si o czynie Driz-zta? Drizzt nie mia pojcia
bardzo, je li w ogle, Pajcza Krlowa interesowaa si ich zadaniem. Lloth bya dla niego t
jemnic, ale nie mia ochoty na jej rozwikanie. Czy byaby w cieka, gdyby znaa prawd? Alb
dyby znaa my li Drizzta?
Drizzt zadra, kiedy pomy la o karach, jakie mogyby na niego spa , ale teraz, kiedy raz j
wytyczy sobie lini postpowania, nie przejmowa si konsekwencjami. Powrci do Domu Do'Urd
en za tydzie. Potem uda si na spotkanie ze swym starym nauczycielem w sali trening
owej.

Zabije Zaknafeina za tydzie.


* * *

Schwytany w sida niebezpiecznej i wypenionej wspczuciem decyzji, Zaknafein ledwo sysz


a odgosy, jakie wydawaa oseka przejedajca po l nicym ostrzu jego miecza.
Bro musi by doskonaa, bez zadr ani szram. Tego czynu naley dokona bez zo liwo ci ani w
.
Czysty cios i Zak pozbdzie si demonw wasnych poraek, i za-szyje si w sanktuarium swoic
h komnat, w swoim tajnym wiecie. Czysty cios i dokona si to, co powinno byo si sta dz
iesi lat wcze niej.
- Gdybym znalaz wtedy si - rozpacza. - Ile cierpienia oszczdzibym Drizztowi? Ile blu k
sztoway go dnie spdzone w Akademii? - Sowa dwiczay w pustym pokoju. To tylko sowa, ter
z bezuyteczne, bo Zak uzna, e Drizzta nie mona ju przekonywa. Drizzt by drowem wojowni
iem, wraz ze wszystkimi tego skutkami.
Zak nie mia adnego wyboru, je li jego istnienie miao jeszcze mie jak warto . Tym razem
zatrzyma miecza. Musi zabi Drizzta.

22
Gnomy, wstrtne gnomy

W rd mrocznych zakrtw tuneli Podmroku szli w milczeniu )>< svirfnebli, gnomy gbinowe. A
ni ze, ani dobre i wa ciwie pozbawione wasnego miejsca w tym przeartym niegodziwo ci wi
e, gnomy przetrway i radziy sobie nie le. Dobrzy wojownicy, zrczni kowale i jeszcze l
epsi kompozytorzy pie ni kamieni ni ze szare krasnoludy, svirfhebli zajmowali si na o
g obrbk klejnotw i cennych metali, pomimo niebezpieczestw, jakie si za tym kryy.
Do Blingdenstone, systemu korytarzy i tuneli, ktre skaday si na miasto gnomw, przyszy

wie ci o bogatych yach klejnotw, ktre odkryto trzydzie ci kilometrw na wschd - liczc t
m czerwia skalnego. Belwar Dissengulp musia pokona dwudziestu stranikw wydobycia, by
otrzyma zaszczyt i przywilej poprowadzenia tej ekspedycji grniczej. Belwar i wszy
scy inni wiedzieli, e sze dziesit kilometrw na wschd - liczc tunelem czerwia skalnego znajdoway si tereny niebezpiecznie bliskie Menzoberran-zan i samo dostanie si tam z
ajmie im tydzie bdzenia, prawdopodobnie przez terytorium setki innych wrogw. Strach
jednak nie stanowi przeszkody dla ich dzy kamieni, a kady dzie w Podmroku i tak by nie
bezpieczny.
Kiedy Belwar i czterdziestu innych grnikw dotarli do niewielkiej jaskini, ktr opisyw
ali zwiadowcy, odkryli, e plotki wcale nie byy przesadzone. Stranik wydobycia stara
si za bardzo nie podnieca. Wiedzia, e dwadzie cia tysicy droww, najgorszych wrogw svir
bli, mieszkao niecae siedem kilometrw stamtd.
Pierwszym ich zajciem stao si zbudowanie tuneli ewakuacyjnych: wysokich na niecay me
tr, czyli w sam raz dla gnoma, ale za niskich dla napastnikw. Na caej ich dugo ci umi
eszczono cianki, ktre miay chroni przed uderzeniem magicznego pioruna i pomieniami og
nistych ku.
Potem, kiedy rozpoczo si prawdziwe kopanie, Belwar postawi trzeci cz robotnikw na st
przechadza si cay czas trzymajc w doni magiczny szmaragd, ktry zwykle zwisa na acuch
ego szyi.
* * *

- Trzy pene grupy patrolowe - powiedzia Drizzt Dininowi, kiedy znale li si w otwartym
polu" po wschodniej stronie Menzo-berranzan. Kilka stalagmitw oddzielao ten teren
od miasta, ale teraz nie wydawa si on taki otwarty, je li wzi pod uwag tuziny droww, kt
maszeroway wok.
- Gnomy nie s atwymi przeciwnikami - odrzek Dinin. - S niegodziwe i potne...
- Tak niegodziwe jak elfy powierzchni? - musia przerwa Drizzt, pokrywajc sarkazm ud
awan trosk.
- Niemal - ostrzeg go ponuro brat, nie zauwaajc prawdziwego sensu pytania. Dinin po
kaza w bok, w stron, z ktrej nadchodzia grupa kobiet, majca doczy do wyprawy. - Kapa
powiedzia. - Jedna z nich to wysoka kapanka. Plotki o niebezpieczestwie musiay zost
a potwierdzone.
Drizzt poczu znajomy dreszcz, podniecenie przed bitw. Podekscytowanie byo teraz nie
co zmienione i zmniejszone przez strach, nie przed ranami, a nawet samymi gnomam
i. Drizzt obawia si, e to spotkanie moe powtrzy do wiadczenia z powierzchni.
Odegna od siebie czarne my li i przypomnia sobie, e inaczej ni w czasie ekspedycji na
powierzchni, teraz najedano jego dom. Gnomy przekroczyy granice krainy droww. Gdyby b
yy tak ze jak Dinin i inni, Menzoberranzan musiaby odpowiedzie atakiem. Gdyby.
Patrol Drizzta, najsynniejsza grupa w rd mczyzn, zosta wybrany za przewodnika, a Drizzt
jak zwykle szed pierwszy. Drizzt zastanawia si nawet, czy nie wyprowadzi grupy na m
anowce. A moe udaoby mu si skontaktowa z gnomami wcze niej i nakoni je do ucieczki.
Drizzt u wiadomi sobie, jak absurdalne byy to my li. Nie mg zatrzyma trybw Menzoberranz
i nie mg zrobi nic, by powstrzyma czterdziestu droww, ktrzy szli teraz za nim. Raz jes
zcze znalaz si na skraju desperacji.
Wtedy pojawi si Masoj Hun'ett i polepszy sytuacj.
- Guenhwyvar! - zawoa mody mag, a po chwili pojawia si u jego boku wielka pantera. Ma
soj zostawi kocic u boku Drizzta i powrci do swego miejsca w szyku.
Guenhwyvar nie potrafia ju ukry rado ci, a na ustach Drizzt zakwit szczery u miech. Od c
zasu wyprawy na powierzchni nie widzia kocicy. Guenhwyvar otara si o bok Drizzta, ni
emal przewracajc go na ziemi.
Oboje odwrcili si w tym samym momencie, wiadomi tego, e kto na nich patrzy. Sta za nim
i Masoj, z rkami skrzyowanymi na piersiach i z widocznym zym grymasem.
- Nie uyj kocicy, by zabi Drizzta - mamrota do siebie. - Zostawi t przyjemno dla sieb
Drizzt zastanawia si, czy Masoj krzywi si z zazdro ci. Czy by zazdrosny o kocic, czy o
wszystko? Masoj zosta w mie cie, kiedy Drizzt poszed na powierzchni. Masoj by tylko wi
dzem, kiedy patrol wrci w chwale. Drizzt odsun si od kocicy, czujc bl czarodzieja.
Ale kiedy tylko Masoj znikn w szeregu, Drizzt opad na kolano i obj z caej siy Guenhwyv
r.
Drizzt zacz jeszcze bardziej cieszy si z towarzystwa Guenh-wyvar, kiedy znale li si poz

a znanymi tunelami. W Menzoberran-zan mwio si, e nikt nie jest tak samotny jak szpica
z patrolu droww", a Drizzt przez ostatnich kilka miesicy zrozumia to bardzo dobrze
. Zatrzyma si teraz na kocu szerokiego korytarza i stan bez ruchu. Wiedzia, e zblia s
niego ponad czterdzie ci droww, a mimo tego nie sysza adnego d wiku, ani nie widzia a
ruchu na tle zimnego kamienia.
Czu za plecami obecno wyprawy wojennej. Tylko to uczucie rozpraszao wraenie, ktre Driz
zt dzieli z Guenhwyvar, e znale li si zupenie sami.
Pod koniec dnia Drizzt zauway pierwsze oznaki kopotw. Zbliajc si do skrzyowania tunel
oczu delikatn wibracj ska. Poczu j sekund p niej, a potem znowu. D wiki ukaday si
erzenia mota lub kilofa.
Wyj podgrzewan magicznie pytk wielko ci jego doni. Z jednej strony oboono j grub sk
ugiej wiecia blaskiem widocznym w podczerwieni. Dinin bysn ni w tunel, a po pewnym cza
sie u jego boku pojawi si Dinin.
- Mot - pokaza Drizzt w jzyku gestw, wskazujc na cian. Dinin przycisn do do kamien
- Pidziesit metrw? - zapyta ruchem doni Dinin.
- Mniej ni sto - potwierdzi Drizzt.
Dinin bysn wasn pytk, pokazujc zgromadzonym za nim onierzom, by si przygotowali.
Chwil p niej Drizzt po raz pierwszy ujrza gnomy svirfnebli. Stranicy stali zaledwie dw
adzie cia stp od nich. Sigali drowom do piersi, mieli skr przypominajc kamienie kolorem
tekstur i emanacj ciepa. Oczy gnomw l niy charakterystycznym blaskiem termowizji. Jedn
o spojrzenie na te oczy przypomniao Drizztowi, e svirfnebli take s tu u siebie.
Dinin pokaza nastpnemu w rzdzie drowowi, by postawi w stan gotowo ci ca grup. Potem op
a kolana i wyjrza zza rogu.
Tunel cign si okoo dziesiciu metrw za straami gnomw, po czym rozszerza si w wiksz
Dinin raz jeszcze da znak swym ukrytym kompanom, a potem odwrci si do Drizzta.
- Zosta tu z kocic - poleci bratu, po czym pomkn korytarzem z powrotem, by przedyskut
owa plan ataku z innymi dowdcami.
Masoj, ktry sta niedaleko za nimi, zauway ruch Dinina i zacz si zastanawia, czy nie n
rza si wa nie okazja na rozprawienie z Drizztem. Gdyby patrol zosta odkryty, a Drizzt
by samotnie z przodu, czy Masoj miaby szans na zabicie go tak, by nikt si nie zorie
ntowa? Szansa, je li nawet istniaa, szybko znikna, kiedy obok czarodzieja przystanli in
ni onierze. Dinin te wrci wkrtce z tyw i podszed do brata.
- Komnata ma wiele wyj - pokaza Dinin. - Inne patrole przemieszczaj si na pozycje wok
nomw.
- Czy moemy z nimi negocjowa? - zapyta Drizzt niemal pod wiadomie. Rozpozna min, ktra p
jawi si na twarzy Dinina. -Odesa ich bez walki?
Dinin zapa Drizzta za przd jego piwafwi i przycign go do siebie.
- Zapomn, e zadae to pytanie - wyszepta i pu ci Drizzta, uwaajc spraw za zamknit.
- Ty zaczniesz walk - pokaza mu Dinin. - Kiedy zobaczysz sygna z tyu, zaciemnisz kor
ytarz i zaatakujesz strae. Dosta si do ich przywdcy, bo to on jest kluczem do ich siy
w kamieniu.
Drizzt nie by pewien do jakiej mocy gnomw odwouje si jego brat, ale rozkazy byy prost
e, cho nieco samobjcze.
- We kocic, je li zechce z tob pj - mwi dalej Dinin. -Cay patrol bdzie za chwil u
Pozostae grupy wejd do sali przez inne wej cia.
Kilka chwil p niej nadszed rozkaz ataku. Drizzt potrzsn gow z niedowierzaniem, kiedy g
obaczy. Jake szybko drowy zajy swoje pozycje!
Wyjrza zza rogu i popatrzy na strae gnomw, ktre nadal nie wiadome niebezpieczestwa piln
way kopalni. Drizzt wyj sej-mitar, poklepa Guenhwyvar po szyi, po czym wezwa moc swej
rasy i pogry korytarz w ciemno ci.
W tunelu zabrzmia alarm, a Drizzt ruszy naprzd, rzuci si w ciemno midzy dwoma niewido
ymi teraz stranikami. Kiedy znalaz si przy wyj ciu z korytarza, ujrza przed sob tuzin g
nomw, ktre prboway przygotowa si do obrony. Nikt nie zwrci uwagi na Drizzta, poniewa
y walki dobiegay ju z wielu korytarzy.
Jeden z gnontw zamachn si na Drizzta cikim kilofem. Drizzt zasoni si ostrzem sejmita
ho sia malekich ramion drowa zaskoczya go niepomiernie. Drizzt mg zabi napastnika drug
m sej-mitarem. Jego my li zaprztao zbyt wiele emocji, zbyt wiele wspomnie. Kopn gnoma w
brzuch, posyajc go natychmiast na ziemi.
Belwar Dissengulp zauway, z jak atwo ci Drizzt pokona jednego z jego najlepszych wojown
ikw i domy li si, e nadszed ju czas, by uy najpotniejszej magii, jak wada.

Drizzt odskoczy, czujc emanacj magii. Usysza te zbliajcych si za nim towarzyszy.


Obok Drizzta przebieg oddzia wojownikw, kierujc si na przywdc gnomw. Drizzt nie rzuci
a nimi.
Przed Drizztem staa bowiem wysoka na dwa metry i bardzo rozgniewana humanoidalna
istota.
- ywioak! - krzykn kto . Drizzt rozejrza si i ujrza Masoja, przerzucajcego strony ksi
rw i szukajcego czaru, ktrym mona by pokona istot. Ku obrzydzeniu Drizzta przeraony cz
rodziej wymamrota kilka sw i znikn.
Drizzt stan pewniej na nogach i spojrza uwanie na potwora, gotw skoczy na niego w kade
chwili. Czu moc istoty, surow si ziemi, ktra znalaza uosobienie w jej nogach i rkach.
Jedno z ramion opado wysokim ukiem, przemykajc tu ponad gow uchylajcego si Drizzta i
rzajc w cian jaskini.
- Nie pozwl si trafi - pouczy sam siebie Drizzt szeptem, ktry po chwili zmieni si w pe
niedowierzania westchnienie. Kiedy ywioak podnosi rami, Drizzt d gn je sejmitarem, od
jc jego kawaek, zaledwie drzazg. ywioak skrzywi si - Drizzt chyba go zrani sw magicz
i.
Stojc w tym samym miejscu co poprzednio, niewidzialny Masoj przygotowywa kolejny c
zar. Moe ywioak zniszczy jednak Drizz-ta. Niewidzialne ramiona uniosy si na chwil. Mas
oj zdecydowa, by brudn robot wykonaa za niego magia gnomw.
Potwr uderzy ponownie, a potem jeszcze raz, a Drizzt rzuci si naprzd i zanurkowa midzy
nogami istoty. ywioak kopn na lepo, mijajc Drizzta o kilka centymetrw.
Drizzt podnis si z podogi w mgnieniu oka, zada kilka ciosw i odskoczy poza zasig stra
iwych ciosw potwora.
Odgosy bitwy oddaliy si. Gnomy rzuciy si do ucieczki - te, ktre jeszcze yy - ale drow
rowadziy po cig, zostawiajc Drizzta na pastw ywioaka.
Potwr kopn raz jeszcze, a potna stopa niemal powalia Drizzta na podog. Gdyby Drizzt z
a zaskoczony, albo gdyby jego refleks nie by tak doskonay, z pewno ci zginby zmiadony
mu si za to dosta do boku potwora, otrzymujc tylko powierzchowne trafienie pi ci i wyt
rci go z rwnowagi.
Od potnego uderzenia posypa si kurz, ciany i sufit jaskini popkay i posypa si z nich
Kiedy ywioak odzyskiwa rwnowag, Drizzt cofn si, oszoomiony si istoty.
Walczy przeciwko niej sam, a w kadym razie tak mu si wydawao. Nagle kula furii spada
na gow ywioaka, a jej pazury wbiy si gboko w jego twarz.
- Guenhwyvar! - krzyknli zgodnie Masoj i Drizzt, lecz obaj zupenie innym tonem. Cz
arodziej nie chcia, by Drizzt przey t bitw.
- Zrb co , czarodzieju! - krzykn Drizzt, rozpoznajc gos i domy lajc si, e mag cigle
bliu.
ywioak zawy z blu, a jego krzyk by niczym kamienna lawina w grach. Kiedy Drizzt rzuci
i naprzd, by pomc przyjacice, potwr odwrci si niezwykle szybko i rzuci si gow w
- Nie! - krzykn Drizzt widzc, e Guenhwyvar zostanie zgnieciona. A wtedy kocica i ywioa
k, zamiast roztrzaska si o kamienie, wtopili si w nie.
* * *

Purpurowe ognie faerie otaczay gnomy, pokazujc wyra nie drog do nich mieczom i strzaom
. Gnomy odpowiaday wasn magi, przede wszystkim iluzj.
- Tutaj! - krzykn jeden z droww, by po chwili trzasn twarz w kamienn cian, ktra prz
l wygldaa jak wej cie do tunelu.
Cho magia gnomw wprowadzaa nieco zamieszania do dziaa droww, Belwar Dissengulp zacz s
rtwi. Jego ywioak, najwiksza magia i jedyna nadzieja, zbyt dugo zajmowa si jednym drow
m. Belwar chcia potwora u swego boku, kiedy rozpocznie si prawdziwa bitwa. Uformow
a swych onierzy w ciasne szyki obronne, majc nadziej, e wytrzymaj.
Wtedy drowy, nie dajc si ju nabra na triki gnomw, uderzyy na nich, a w cieko zgasia
elwara. Rzuci si do walki z cikim toporem, u miechajc si ponuro, kiedy jego bro wgryza
w ciao droww.
Nikt ju nie uywa magii, a wszystkie formacje rozsypay si w chaos i szalecz furi. Nie
zyo si nic, tylko trafianie wroga, uczucie, e kilof lub miecz zagbia si w ciele przeci
wnika. Gnomy nienawidziy najbardziej na wiecie mrocznych elfw, a spo rd wszystkich ras
Podmroku nie byo takiej, ktrej drowy nienawidziyby bardziej ni svirfnebli.

* * *

Drizzt podbieg do tego miejsca, ale zobaczy tylko nienaruszon, kamienn podog.
- Masoj? - westchn, poszukujc odpowiedzi u kogo , kogo szkolono w rozumieniu magii.
Zanim czarodziej zdy odpowiedzie, podoga przed Drizztem eksplodowaa. Drizzt obrci si
majc bro, gotw walczy z y-wioakiem.
Drizzt zobaczy, jak obok mgy, ktry kiedy by wielk panter, odrywa si od ramiona ywio
zpywa w powietrzu.
Drizzt unikn kolejnego ciosu, cho nie oderwa wzroku od rozpywajcego si oboku pyu i m
y Guenhwyvar ju nie istniaa? Czy jego jedyna przyjacika odesza na zawsze? Nowe wiateko
zabyso w oczach Drizzta, pierwotna furia przenikna jego ciao. Spojrza w oczy ywioaka
czujc strachu.
- Ju nie yjesz - obieca i ruszy do walki.
ywioak wydawa si zaskoczony, cho oczywi cie nie zrozumia sw Drizzta. Opu ci cikie
piego przeciwnika. Drizzt nie stara si zablokowa ciosu, wiedzc, e jego sia nie wystarc
zy, by sparowa takie uderzenie. Kiedy rami prawie go dosigao, rzuci si do przodu, tak
znalaz si pod nim.
Szybko , z jak si porusza, zaskoczya ywioaka, a byskawiczne ruchy mieczem odebray od
trzcemu na wszystko Masojowi. Czarodziej nigdy nie widzia nikogo walczcego z tak gra
cj, tak pynno ci ruchw. Drizzt atakowa ywioaka na rnej wysoko ci, raz po raz odupu
nnej skry istoty.
ywioak wy i miota si, prbujc pozby si Drizzta raz na zawsze, jednak lepa furia doda
umiejtno ci modemu fech-mistrzowi, wic ywioak chwyta cigle powietrze.
- Niemoliwe - wyszepta Masoj, kiedy odzyska oddech. Czy mody Do'Urden moe pokona ywio
? Masoj rozejrza si po pobojowisku. Kilku droww i wiele gnomw leao martwych lub mierte
nie rannych, ale gwna bitwa przeniosa si dalej, kiedy gnomy skorzystay ze swych tunel
i, a drowy, rozw cieczone ponad wszelk miar, rzuciy si za nimi.
Guenhwyvar znikna. W tej komnacie jedynymi wiadkami byli Masoj, ywioak i Drizzt. Niew
idoczny czarodziej u miechn si. Nadszed czas, by uderzy.
Drizzt zmusi ju ywioaka do wycofania si i mia koczy walk, gdy uderzya magiczna bys
tra o lepia modego dro-wa i posaa go na cianjaskini. Drizzt nie czu nic - adnego bl
hu powietrza, nic - nic te nie sysza, jakby jego ycie podlegao zawieszeniu.
Atak rozproszy niewidzialno Masoj a, a kiedy czarodziej sta si widoczny, wybuchn dono
miechem. ywioak, teraz pokruszony blok kamienia, w lizn si z powrotem w kamienn podo
- Nie yjesz? - zapyta czarodziej Drizzta. Drizzt nie mg odpowiedzie, zreszt nawet gdyb
y mg, to nie zna odpowiedzi na to pytanie. - Za atwo - usysza sowa Masoja i podejrzewa
czarodziej mwi o nim, a nie o ywioaku.
Wtedy Drizzt poczu mrowienie w palcach i ko ciach, a potem jego puca nagle wcigny do ro
ka powietrze. Zachysn si nagym oddechem, odzyska kontrol nad ciaem i wiedzia ju, e
Masoj rozejrza si, by zobaczy, czy nikogo nie ma w pobliu.
- Dobrze - wyszepta patrzc, jak Drizzt dochodzi do siebie. Czarodziej cieszy si, e mie
r Drizzta nie jest zupenie bezbolesna. Zastanawia si nad czarem, ktry dodaby wszystkie
mu pikanterii.
Rka - wielka kamienna rka - wysuna si z podogi i chwycia Masoja za nog, prbujc wci
iemi.
Twarz czarodzieja wykrzywia si w bezgo nym krzyku.
Wrg Drizzta uratowa mu ycie. Drizzt chwyci jeden z sejmitarw i ci ywioaka w rami. B
i gboko, a potwr, ktrego gowa pojawiaa si wa nie midzy Drizztem a Masojem, zawy z
ionego czarodzieja gbiej w kamie.
Drizzt uderzy najmocniej jak umia, trzymajc sejmitar w obu rkach, rozszczepiajc gow y
ka dokadnie na p. Tym razem kamienie nie stopiy si z podoem, a ywioak zosta zabity
e.
- Wycignij mnie std - zada Masoj. Drizzt spojrza na niego, nie wierzc, e ten nadal y
o by do pasa wtopiony w ywy kamie.
- Jak? - zachysn si Drizzt. - Ty... - Nie mg nawet znale sw, by wyrazi zaskoczenie
- Wycignij mnie! - krzycza czarodziej. Drizzt rozejrza si, nie wiedzc, od czego zacz.
- ywioaki podruj midzy planami - wyja ni Masoj, wiedzc, e musi uspokoi Drizzta, je
ze oderwa si od tej podogi. Masoj wiedzia te, e rozmowa moe rozproszy wszelkie podejr
ia, ktre mg powzi Drizzt. - ywioaki ziemi podruj midzy Planem Ziemi a naszym Plane
lnym. Kamie rozstpi si wok mnie, kiedy potwr mnie trzyma, ale to do niewygodne. - J

iedy kamie skay zacisn mu si wok jednej stopy. - Brama zamyka si szybko!
- Zatem Guenhwyvar moe... - zacz mwi Drizzt. Wyj statuetk z kieszeni Masoja i uwanie
zuka skaz na jej doskonaej powierzchni.
- Oddaj mi to! - krzykn Masoj, zawstydzony i zy.
Drizzt niechtnie odda mu figurk. Masoj spojrza na ni szybko i wsun z powrotem do kiesz
ni.
- Czy Guenhwyyar nic nie jest? - zapyta Drizzt.
- To nie twoja sprawa - odrzek Masoj. Czarodziej te martwi si o kocic, ale w tej chwi
li Guenhwyyar bya najmniejszym z jego kopotw. - Brama si zamyka - powiedzia raz jeszc
ze. - Przyprowad kapanki!
Zanim Drizzt zdy si ruszy, tu za nim odsun si kawaek ciany i twarda jak kamie pi
gulpa uderzya go mocno w ty gowy.

23
Jeden czysty cios

Gnomy go zabray - powiedzia Masoj do Dinina, kiedy dowdca patrolu wrci do jaskini. C
zarodziej podnis ramiona do gry, by wysoka kapanka i jej pomocnica mogy lepiej pozna j
ego sytuacj.
- Dokd? - zapyta Dinin. - Dlaczego pozostawili ci przy yciu? Masoj wzruszy ramionami.
- Tajne drzwi - wyja ni. - Gdzie na cianie za tob. Podejrzewam, e zabraliby rwnie mnie
yle e... - Masoj spojrza na podog, ktra cigle trzymaa go mocno. - Gnomy zabiyby mnie,
yby nie przyby.
- Masz szcz cie, czarodzieju - powiedziaa wysoka kapanka. -Zapamitaam dzi czar, ktry u
ni ci z puapki. - Wyszeptaa jakie polecenia swej pomocnicy, ktra zacza wykre la na po
jakie znaki. Wysoka kapanka zacza przygotowywa si do modlitwy.
- Niektrzy uciekli - powiedzia jej Dinin.
Wysoka kapanka zrozumiaa. Wyszeptaa czar wykrycia i przyjrzaa si cianie.
- Tutaj - powiedziaa. Dinin i inny mczyzna podeszli do wskazanego miejsca i szybko
znale li niemal niewidoczn szczelin w cianie.
Kiedy wysoka kapanka rozpocza inkantacj, jedna z jej kapanek rzucia Masojowi koniec li
ny.
- Trzymaj si - powiedziaa. - I wstrzymaj oddech!
- Czekaj... - zacz Masoj, ale kamienna podoga wok niego zmienia si w boto, a czarodzi
zanurzy si w nim do koca
Dwie kapanki wycigny go ze miechem sekund p niej.

- Miy czar - zauway czarodziej wypluwajc boto.


- Ma swoje zastosowania - odrzeka kapanka. - Szczeglnie, kiedy przychodzi walczy z g
nomami i ich sztuczkami ze ska. Mam go przy sobie jako zabezpieczenie przed ywioakam
i ziemi. - Spojrzaa pod nogi na popkane szcztki potwora. - Widz, e czar nie by potrzeb
ny w walce.
- Zabiem go - skama Masoj.
- Oczywi cie - powiedziaa wysoka kapanka z niedowierzaniem. Po rozciciu na jednym z k
amieni poznaa, e ran zadano mieczem. Pozostawia spraw bez sowa, bowiem w tej samej chw
ili odsun si kawaek ciany.
- Labirynt -jkn jaki wojownik zagldajc do tunelu. - Jak ich znajdziemy?
Dinin zastanawia si chwil, a potem zwrci si do Masoj a.
- Maj mojego brata - powiedzia, wpadajc na pewien pomys. - Gdzie twoja kocica?
- W pobliu - rzek Masoj, odgadujc plan Dinina, lecz nie chcc, by Drizzt zosta uratowa
ny.
- Wezwij j. Wyczuje Drizzta.
- Nie mog...to znaczy.. - wyjka Masoj.
- Natychmiast, czarodzieju! - rozkaza Dinin. - Chyba, e chcesz, bym powiedzia radzi
e rzdzcej, e jakie gnomy ucieky, bo ty odmwie swojej pomocy!
Masoj rzuci figurk na ziemi i wezwa Guenhwyyar, nie wiedzc, co si stanie dalej. Czy yw
oak zabi jego kocic? Po chwili pojawia si mga, ktra przeksztacia si zaraz w materia
.
- C. - Dinin wskaza wej cie do tunelu.
- Znajd Drizzta! - rozkaza Masoj.
* * *

- Gdzie... - Drizzt odzyskiwa powoli przytomno . Wiedzia, e siedzi i wiedzia, e ma zwi


e rce.
Jaka maa, ale bardzo silna do zapaa go za wosy z tyu gowy i odcigna j w ty.
- Cisza! - wyszepta ostro Belwar, a Drizzt zdziwi si, may czowieczek mwi jego jzykie
Belwar pu ci Drizzta i zwrci si do innych svirfnebli.
Gnomy rozmawiay cicho we wasnym jzyku, ktrego Drizzt ani troch nie rozumia. Jeden z ni
ch zada pytanie temu, ktry nakaza cisz Drizztowi, najwyra niej przywdcy. Inny zgodzi si
przedmwc i spojrza gro nie na Drizzta.
Przywdca trzepn innego gnoma w plecy posyajc go w gb jednego z prowadzcych do komnaty
neli i ustawiajc dwch innych na pozycjach obronnych. Potem podszed do Drizzta.
- Idziesz z nami do Blingdenstone - powiedzia spokojnie.
- A p niej? - zapyta Drizzt. Belwar wzruszy ramionami.
- Krl zdecyduje. Je li nie bdziesz sprawia kopotw, powiem mu, eby ci wypu ci.
Drizzt roze mia si cynicznie.
- No dobrze - powiedzia Belwar. - Je li krl bdzie chcia twej mierci, upewni si, by to
eden czysty cios.
Drizzt raz jeszcze si roze mia.
- Czy my lisz, e ci wierz? - zapyta. - Poddajcie mnie torturom teraz i zabawcie si. Ta
k przecie postpujecie!
Belwar chcia go uderzy, ale zatrzyma do.
- Svirfhebli nie torturuj! - powiedzia go niej, ni powinien. -Drowy to robi! - Odwrci
powtrzy obietnic. - Jeden czysty cios.
Drizzt usysza szczero w gosie gnoma i musia zaakceptowa obietnicjako akt aski wiksz
, na jak mgby liczy gnom, gdyby zapa go patrol Drizzta. Belwar chcia odej , ale Drizz
intrygowany, chcia dowiedzie si czego wicej o tych dziwnych istotach.
- Skd znasz mj jzyk?
- Gnomy nie s gupie - odrzek Belwar, nie wiedzc, do czego zmierza Drizzt.
- Drowy te nie - odrzek Drizzt. - Ale nie syszaem, by w moim mie cie mwio si w jzyku
nebli.
- By kiedy w Blingdenstone pewien drow - wyja ni Belwar, tak samo ciekaw Drizzta, jak
Drizzt by ciekaw jego.
- Niewolnik - stwierdzi Drizzt.
- Go - sykn Belwar. - My nie trzymamy niewolnikw! Raz jeszcze w gosie Belwara zabrzmia
szczero .

- Jak si nazywasz? - zapyta. Gnom roze mia si mu w twarz.


- Masz mnie za gupka? Chcesz zna moje imi, by wykorzysta je w jakim czarze przeciwko
mnie?
- Nie - zaprotestowa Drizzt.
- Powinienem ci zabi za to, e masz mnie za gupiego! - warkn Belwar, podnoszc ciki ki
Drizzt poruszy si niespokojnie, nie wiedzc, co teraz zrobi gnom.
- Moja oferta pozostaje aktualna - powiedzia Belwar, opuszczajc kilof. - Bdziesz sp
okojny, to powiem krlowi, by ci pu ci. - Belwar nie wierzy, by mogo si tak sta. - A w
m razie jeden czysty cios.
- Belwar - zawoa jeden z gnomw, wbiegajc do komnaty. Przywdca gnomw spojrza uwanie na
izzta, by stwierdzi, czy ten usysza jego imi.
Drizzt rozsdnie odwrci gow, udajc e nie sucha. Oczywi cie usysza imi gnoma, ktry
elwar, powiedzia inny gnom. Belwar, imi, ktrego Drizzt nigdy nie zapomni.
Odgosy walki w jednym z korytarzy przycigny uwag wszystkich gnomw. Drizzt pozna po ich
zdenerwowaniu, e patrol droww jest ju blisko.
Belwar zacz rzuca rozkazy, organizujc odwrt jednym z tuneli. Drizzt zastanawia si, gdz
e jest jego miejsce w kalkulacjach gnoma. Z pewno ci nie mia nadziei na umknicie po cig
owi cignc za sobjeca.
Wtedy dowdca gnomw przesta mwi i zacz dziaa. Zbyt nagle.
Kapanki droww szy przodem rzucajc czary paraliujce. Belwar i inne gnomy zostay zatrzym
ne w p ruchu, a te, ktrych nie dosigo zaklcie, rzuciy si w popochu do ucieczki jedny
ylnych wyj .
Wojownikw prowadzia Guenhwyvar. Je li Drizzt poczu ulg na widok swej przyjaciki, natych
iast zostaa ona zniweczona przez straszliw rze , ktra nastpia, kiedy Dinin i jego oddzi
a wbili si klinem w zdezorganizowane gnomy.
W cigu sekund - ktre Drizztowi wyday si godzinami - wybito wszystkie gnomy poza tymi
, ktre zatrzymay czary kapanek. Masoj wszed do komnaty jako ostatni, a w pokrytym bot
em ubraniu wyglda naprawd okropnie. Pozosta przy wyj ciu z tunelu i nawet nie popatrzy
w stron Drizzta, chyba eby nie ujrze, e wielka pantera siedzi u jego boku.
- Raz jeszcze okazao si, e masz wiele szcz cia - powiedzia Dinin do brata rozcinajc mu
izy.
Drizzt nie by tego taki pewien, rozgldajc si po komnacie, w ktrej dokonano rzezi.
Dinin odda mu jego sejmitary, a potem odwrci si do droww, ktrzy pilnowali sparaliowany
h gnomw.
- Wykoczcie ich - rozkaza.
Jeden ze stranikw u miechn si szeroko i wyj zza pasa zbaty n. Pokaza go jednemu z
ajc si do bezbronnej istoty.
- Czy on to widzi? - zapyta wysok kapank.
- To caa frajda z tego czaru - odrzeka kapanka. - Svirfheblin rozumie, co si zaraz s
tanie. Rozpaczliwe prbuje rozerwa wizy.
- Wi niowie! - sykn Drizzt.
Dinin i inni spojrzeli na niego, a drow ze sztyletem skrzywi si ze zo ci i rozczarowa
nia.
- Dla Domu Do'Urden? - Drizzt z nadziej zapyta Dinina. - Mogliby my...
- Gnomy nie s dobrymi niewolnikami - odrzek Dinin.
- Nie - zgodzia si wysoka kapanka, przechodzc obok wojownika z noem. Skina mu gow, a
u miech sta si jeszcze szerszy. Uderzy mocno. Pozosta tylko Belwar.
Wojownik zbliy si do przywdcy gnomw wymachujc noem.
- Tego nie! - zaprotestowa Drizzt, nie mogc znie ju wicej rozlewu krwi. - Pozwl mu y
rizzt chcia powiedzie, e Belwar jest niegro ny i e zabicie bezbronnego gnoma byoby tchr
liwym i bestialskim czynem. Drizzt wiedzia jednak, e jego bracia nie znaj pojcia lit
o ci.
Dinin spojrza na niego ze zo ci.
- Je li go zabijecie, aden gnom nie powrci do ich miasta, by opowiedzie o naszej sile
- przekonywa Drizzt. - Wy lijmy go do jego ludu, by opowiedzia, co si dzieje z tymi,
ktrzy naruszaj nasze granice.
Dinin spojrza na wysoka kapank.
- Wydaje si to rozsdne - powiedzia.
Dinin nie by pewien, czym kieruje si jego brat. Nie patrzc na Drizzta, powiedzia do
wojownika z noem - Odetnij mu donie.

Drizzt nawet nie mrugn, wiedzc, e je li bdzie protestowa, Dinin z pewno ci zabije Belw
Wojownik odoy n i wyj ciki miecz.
- Czekaj - powiedzia Dinin, cigle patrzc na Drizzta. - Uwolnij go najpierw z czaru.
Chc usysze jego krzyki.
Kilku droww przystawio Belwarowi miecze do karku, kiedy kapanka zdejmowaa z niego cz
ar. Belwar nie poruszy si.
Drow wzi miecz w obie rce, a Belwar, dzielny Belwar, podnis ramiona i stan przed nim b
z ruchu.
Drizzt odwrci wzrok, nie mog patrze na cicie i oczekiwa na okrzyk blu.
Belwar zauway reakcj Drizzta. Czy to wspczucie?
Drow ci mieczem. Belwar nie oderwa wzroku od Drizzta, kiedy miecz przeci mu nadgarstk
i, posyajc w jego ramiona miliony pomieni blu.
Belwar nie krzykn. Nie da Dininowi satysfakcji. Przywdca gnomw spojrza na Drizzta raz
jeszcze, kiedy dwaj wojownicy wypychali go z komnaty i w pozornie beznamitnym wyr
azie twarzy drowa rozpozna prawdziwy al i przeprosiny.
Kiedy Belwar wychodzi, mroczne elfy, ktre pognay za ostatnimi uciekinierami wrciy mwic
- Nie dogonili my ich w tych malutkich tunelach.
- Diabli! - warkn Dinin. Wysanie bezrkiego gnoma do stolicy jego ludu to jedno, ale
ucieczka zdrowych czonkw ekspedycji gnomw to cakiem co innego. - Macie ich zapa!
- Guenhwyvar moe ich dogoni - powiedzia Masoj, a potem wezwa do siebie kocic i przez
chwil patrzy na Drizzta.
Serce Drizzta walio jak mot, kiedy mag pogaska kocic.
- Chod zwierzaku - powiedzia Masoj. - Musimy dokoczy polowanie! - Czarodziej spojrza,
jak Drizzt krzywi si na te sowa.
-Uciekli? - zapyta Drizzt Dinina, a jego gos brzmia niemal desperacj.
- Bd biegli ca drog do Blingdenstone - odrzek spokojnie Dinin. - Je li im pozwolimy.
- Ale czy wrc?
Dinin skrzywi si, syszc rwnie absurdalne pytanie.
- A ty by wrci?
- Zakoczyli my nasze zadanie - stwierdzi Drizzt.
- To dzie naszego zwycistwa - zgodzi si Dinin. - Ale sami ponie li my wielkie straty. Mo
jednak zabawimy si dzisiaj z pomoc zwierzaka czarodzieja.
- Zabawa - powtrzy Masoj. - Id do tuneli, Guenhwyvar. Poka nam, jak szybko moe biega p
rzestraszony gnom!
Kilka minut p niej Guenhwyvar wrcia niosc martwego gnoma.
- Wracaj! - rozkaza Masoj panterze. - Przynie jeszcze! Serce Drizzta stano na d wik cia
uderzajcego o podog.
Spojrza Guenhwyyar w oczy i zobaczy w nich smutek. Pantera bya owc, rwnie honorowym ja
k Drizzt.
W rkach czarodzieja zwierz stao si zwykym morderc.
Guenhwyyar zatrzymaa si w wej ciu do tunelu i spojrzaa na Drizzta niemal przepraszajco
.
- Wracaj! - krzykn Masoj i kopn kocic w zad. Spojrza natychmiast uwanie na Drizzta. Ma
oj przegapi szans na zabicie Do'Urdena, co oznaczao, e bdzie musia uwaa w czasie rozm
z matk. Masoj zdecydowa, e bdzie si martwi nieprzyjemnym spotkaniem nieco p niej. Ter
mia chocia satysfakcj z cierpienia Drizzta.
Dinin i inni nie mieli pojcia o rozgrywce toczcej si midzy Masojem a Drizztem. Oni c
zekali na powrt Guenhwyyar, rozmawiali o tym, z jakim przeraeniem gnomy bd patrze na
tego straszliwego owc. Pogryli si w makabrycznym humorze, ktry przynosi miech wtedy,
naleao paka.

Cz 5
Zaknafein
Zaknafein Do'Urden: mentor, nauczyciel, przyjaciel. Ja, pogrony w agonii swych wasn
ych problemw, wie cej ni raz nie potrafiem zobaczy w Zaknafeinie adnego z nich. Czy w

yma-gaem od niego wicej, ni mg da? Czy oczekiwaem doskonao ci od umczonej duszy? Czy
dopasowa go do standardw nie licujcych z jego yciowymi do wiadczeniami?
Mogem by nim. Mogem y, uwiziony w bezsilnej w cieko ci, pogrzebany pod codziennym napo
iegodziwo ci Menzober-ranzan i wszechobecnego za, ktrym jest moja rodzina. y tak i nig
dy nie znale wyj cia.
Powinni my uczy si na bdach starszych od nas. To, jak sdz, byo moim wybawieniem. Bez Z
afeina nie znalazbym wyj cia - w kadym razie nie za ycia.
Czy kurs, ktry obraem, jest lepszy ni ycie Zaknafeina? My l, e tak, cho desperacja prz
uje mnie tak czsto, e tskni czasem za starymi czasami. Wtedy byo atwiej. Prawda jednak
jest niczym w porwnaniu z oszukiwaniem samego siebie, a zasady nie maj warto ci, je l
i idealista nie potrafi y w zgodzie ze swymi przekonaniami.
Zatem to lepsza droga.
Wspczuj swemu ludowi, wspczuj sobie, ale najbardziej wspczuj temu fechmi-strzowi, te
u dla mnie straconemu, ktry pokaza mi jak i dlaczego uywa miecza.
Nie ma blu wikszego ni ten. Nie zadaje go ani zbaty n, ani ogie z pyska smoka. Nic nie
ponie w sercu tak jak pustka po utracie czego , kogo , przed poznaniem jego prawdziwe
j warto ci. Czsto zdarza mi si podnie kielich i wznie toast, przeprosiny przeznaczone d
a uszu, ktre ju nie sysz.
Dla Zaka, tego, ktry zainspirowa moj odwag.
- Drizzt Do'Urden

24
Aby pozna naszych wrogw

O mioro elfw nie yje, w tym jedna kapanka - powiedziaa Briza do Opiekunki Malice na ta
rasie Domu Do'Urden. Briza wrcia spiesznie do siedziby rodziny z pierwszymi wiadom
o ciami o spotkaniu, zostawiajc swoje siostry na centralnym placu Menzo-berranzan w
raz ze zgromadzonym tumem, by oczekiway na dalsze informacje. - Zgino jednak niemal
czterdziestu gnomw, co daje nam czyste zwycistwo.
- Co z twoimi brami? - spytaa Malice. - Jak wiodo si Domowi Do'Urden w tym spotkaniu
?
- Jak z elfami z powierzchni, rka Dinina zabia piciu - odpowiedziaa Briza. - Mwi, e be
strachu poprowadzi gwny szturm i zabija najsilniejsze gnomy.
Opiekunka Malice oywia si syszc te wiadomo ci, podejrzewaa jednak, e Briza, stojc cie
ie z wyraajcym pewno siebie u miechem, trzyma pod rkjeszcze co dramatycznego.
- A co z Drizztem? - zapytaa opiekunka, nie majc cierpliwo ci na gierki crki. - Jak w
ielu svirfnebli pado u jego stp?

- aden - odpara Briza, lecz jej u miech pozosta. - Mimo to dzie nalea do Drizzta! - dod
szybko, widzc jak na twarz jej matki wpywa gniewny grymas. Malice nie wygldaa na zb
yt szcz liw.
- Drizzt pokona ywioaka ziemi! - krzykna Briza. - Prawie zupenie sam, tylko z niewielk
pomoc czarodzieja. - Wysoka kapanka z patrolu uznaa, e do niego naley zwycistwo!
Opiekunka Malice westchna i odwrcia si. Drizzt zawsze by dla niej zagadk, by rwnie d
ay jak jego ostrze, lecz brakowao mu odpowiednich manier i szacunku. A teraz to: yw
ioak ziemi ! Malice widziaa na wasne oczy, jak taki potwr rozgramia ca wypraw upiec
zabijajc tuzin do wiadczonych wojownikw, zanim zszed im z drogi. Mimo to jej syn, jej
dziwny syn, pokona jednego z nich samodzielnie!
- Lloth okae nam dzisiaj ask - stwierdzia Briza, nie bardzo rozumiejc reakcj matki.
Sowa te wywoay u Malice my l. - Zbierz swoje siostry - nakazaa. - Spotkamy si w kaplicy
. Je li Dom Do'Urden odnis tego dnia tak wielkie zwycistwo w tunelach, by moe Pajcza Kr
wa zaszczyci nas jakimi informacjami.
- Vierna i Maya czekaj na placu miejskim na nadchodzce wie ci - wyja nia Briza, mylnie
uwaajc, e jej matce chodzi o informacje o bitwie. - Z pewno ci w cigu godziny poznamy c
a opowie .
- Nie obchodzi mnie bitwa z gnomami! - warkna Malice. - Powiedziaa mi ju wszystko, co
jest wane dla naszej rodziny, reszta nie ma znaczenia. Musimy wykorzysta bohaters
two twoich braci.
-Aby pozna naszych wrogw! - wypalia Briza zdajc sobie spraw, o co chodzi jej matce.
- Dokadnie - odpara Malice. - Aby dowiedzie si, ktry dom zagraa Domowi Do'Urden. Je li
ajcza Krlowa naprawd zaszczyca nas tego dnia ask, zaszczyci nas wiedz, jakiej potrzebu
jemy, by pokona naszych wrogw!
Krtk chwil p niej cztery wysokie kapanki Domu Do'Urden zebray si wok postumentu w ks
ajka w przedsionku kaplicy. Przed nimi, w misie z najdoskonalszego onyksu, pono wite k
adzido - sodkie, przypominajce mier i cenione przez yochlole, pomocnikw Lloth.
Pomie przeszed przez szereg kolorw, od pomaraczowego, poprzez zielony, a do jaskrawocz
erwonego. Nastpnie zacz nabiera ksztatu, syszc woanie czterech kapanek i naleganie w
Opiekunki Malice. Grna cz ognia przestaa taczy, wygadzia si i zaokrglia, przybie
ezwosej gowy. Pomie znikn, pochonity przez sylwetk yochlola, na p stopion kup wo
owo wyduonymi oczyma i otwartymi ustami.
- Kto mnie przyzwa? - spytaa telepatycznie maa istota. My li yochlola, zbyt potne dla j
ego drobnej sylwetki, zagrzmiay w gowach zgromadzonych drowek.
- Ja to zrobiam, sugo - odpowiedziaa go no Malice, chcc, by syszay j jej crki. - Jes
ice, lojalna suka Pajczej Krlowej.
Yochlol znikn w kbie dymu, pozostawiajc jedynie ar kadzida w onyksowej misie. Chwil p
pomocnik znw si pojawi, jako pena sylwetka, stajc za Opiekunk Malice. Briza, Vierna i
Maya wstrzymay oddech, gdy istota pooya dwie o lize macki na ramionach ich matki.
- Opiekunka Malice przyja macki bez adnej odpowiedzi, przekonana o suszno ci przywoania
yochlola.
- Wyja nij, dlaczego mnie niepokoisz - dobiegy podstpne my li yochlola.
- Aby zada proste pytanie - odpowiedziaa cicho Malice, poniewa do komunikacji z yoc
hlolem nie byy potrzebne sowa - na ktre znasz odpowied .
- Czy ta odpowied a tak bardzo ci interesuje? - spyta yochlol. - Ryzykujesz powanymi
konsekwencjami.
- Konieczne jest, bym j poznaa - odpara Opiekunka Malice. Jej trzy crki spoglday z cie
kawo ci, syszc my li yochlola, lecz jedynie zgadujc niewypowiedziane odpowiedzi swej mat
ki.
- Je li odpowied jest tak wana i jest znana sugom, a co za tym idzie Pajczej Krlowej, n
ie sdzisz, e Lloth daaby ci j, gdyby tak postanowia?
- By moe przed tym dniem Pajcza Krlowa nie uwaaa mnie za wart tej wiedzy - odrzeka Ma
e. - Sytuacja si zmienia.
Suga przerwa i cofn swe wyduone oczy w gb gowy, jakby komunikowa si z jakim odleg
- Witaj, Opiekunko Malice Do'Urden - yochlol powiedzia po kilku penych napicia chwi
lach. Gos stworzenia by spokojny i niezwykle gadki jak na jego groteskowy wygld.
- Witam ci i twoj pani, Krlow Pajkw - odpowiedziaa Malice. U miechna si krzywo do
i wci nie odwracaa twarzy do stojcego za ni stworzenia. Najwidoczniej Malice susznie o
dgada, e rodzina cieszy si ask Lloth.
- Daermon N'a'shezbaemon zadowoli Lloth - oznajmi yochlol. - Mczy ni z twojego domu wy

grali tego dnia, przewyszajc nawet kobiety, ktre z nimi podroway. Musz przyj wezwani
ekunki Malice Do'Urden. - Macki ze lizgny si z ramion Malice i yochlol stan wyprostowan
y za ni, czekajc na polecenia.
- Ciesz si, e zadowoliam Pajcz Krlow - zacza Malice. Szukaa odpowiedniego sposobu,
uowa swoje pytanie. -Jak ju powiedziaam, przyzwaam ci, proszc jedynie o odpowied na p
te pytanie.
- Zadaj je - nakaza yochlol, za kpicy ton powiedzia Malice i jej crkom, e stwr zna ju
anie.
- Mj dom jest zagroony, tak mwi plotki - powiedziaa Malice.
- Plotki? - Yochlol za mia si zowieszczym, zgrzytliwym gosem.
- Wierz moim rdom - odpara defensywnie Malice. - Nie przywoywaabym ci, gdybym nie wie
w zagroenie.
- Kontynuuj - rzek yochlol, rozbawiony ca spraw. - Jest co wicej ni plotki, Opiekunko
o'Urden. Inny dom planuje wojn z tob.
Niedojrzae westchnienie Mayi sprowadzio na niganice spojrzenia matki i sistr.
- Nazwij ten dom - bagaa Malice. - Je li tego dnia Daermon N'a'shezbaernon naprawd za
dowoli Pajcz Krlow, to prosz Lloth o ujawnienie naszych wrogw, aby my mogli ich zniszc
-Aje li ten drugi dom rwnie zadowoli Pajcz Krlow? -powiedzia w zadumie suga. - Czy L
radzi ich dla was?
- Nasi wrogowie maj kad prze wag - zaprotestowaa Malice. Wiedzc Domu Do'Urden. Bez wtp
enia kadego dnia nas obserwuj, ukadajc plany. Prosimy Lloth tylko o to, by daa nam wi
edz rwn tej, jak dysponuj nasi wrogowie. Ujawnij ich i pozwl nam dowie , ktry dom je
rdziej wart zwycistwa.
- A co, je li wasi przeciwnicy s potniejsi od was? - spyta yochlol. - Czy Opiekunka Ma
lice Do'Urden wezwie wtedy Lloth, by ocalia jej aosny dom?
- Nie! - krzykna Malice. - Wezwiemy inne moce, ktre Lloth daa nam, aby my mogli walczy
z naszymi wrogami. Je li przeciwnicy s potniejsi, niech Lloth bdzie pewna, e odnios wie
kie straty w ataku na Dom Do'Urden!
Suga znw zatopi si w sobie, czc si z ojczystym planem, miejscem mroczniej szym od Men
erranzan. Malice cisna mocno do Brizy z prawej strony oraz Yierny z lewej. Ona z kole
i potwierdzia wi z May, stojc po drugiej stronie krgu.
- Pajcza Krlowa jest zadowolona, Opiekunko Malice Do'Urden
- odpowiedzia w kocu yochlol. - Wierz, e gdy rozgorzeje bitwa, bdzie sobie wyej ceni D
om Do'Urden ni waszych wrogw, by moe... - Malice wzdrygna si, zdajc sobie spraw z dw
zno ci ostatniego sformuowania, z niechci akceptujc, e Lloth nigdy nie czynia obietnic.
- A co z moim pytaniem? - o mielia si zaprotestowa Malice.
- Powodem przywoania?
Nastpi jaskrawy bysk, ktry pozbawi cztery kapanki moliwo ci widzenia. Gdy powrci do
rok, ujrzay yochlola, znw
maego, spogldajcego na nie spo rd pomieni w onyksowej misie.
- Pajcza Krlowa nie da odpowiedzi, ktra ju jest znana! -obwie ci suga, a czysta moc jeg
nieziemskiego gosu wbijaa si drowkom w uszy. Ogie wybuch w kolejnym o lepiajcym bysku
yochlol znikn, pozostawiajc drogocenn mis roztrzaskan na tuzin kawakw.
Opiekunka Malice chwycia spory odamek potuczonego onyksu i rzucia nim o cian. - Ju zna
a? - krzykna z w cieko ci. -Znana komu? Kto w mojej rodzinie utrzymuje to w tajemnicy pr
zede mn?
- By moe kto , kto nie wie, e o tym wie - wtrcia si Briza, starajc si uspokoi matk.
eo zdobya informacj i nie miaa jeszcze okazji, by do ciebie z ni przyj .
- Ona? - zagrzmiaa Opiekunka Malice. - O jakiej niej" mwisz, Brizo? Wszystkie jeste m
y tutaj. Czy ktra z moich crek jest na tyle gupia, by przegapi tak oczywiste zagroenie
dla naszej rodziny?
- Nie, Opiekunko! - krzykny razem Vierna i Maya, przeraone narastajc zo ci Malice, wym
jc si spod kontroli.
- Nigdy nie widziaam adnego znaku! - powiedziaa Vierna. -Ani ja! - dodaa Maya. - Byam
przez wiele tygodni u twego
boku i nie widziaam wicej ni ty!
- Czy sugerujecie, e co przeoczyam? - zagrzmiaa Malice, zaciskajc palce tak, e a zbiel
.
- Nie, Opiekunko! - krzykna ponad rozgardiaszem Briza, wystarczajco go no, by skierowa
uwag Malice na siebie.

- A wic nie ona - stwierdzia Briza. - On. Jeden z twoich synw moe posiada odpowied . Al
bo Zaknafein lub Rizzen.
- Tak - zgodzia si Vierna. - To tylko mczy ni, zbyt gupi, by zrozumie powag drobnych s
egw.
- Drizzt i Dinin byli poza domem - dodaa Briza. - Poza miastem. W ich grupie patr
olowej s dzieci kadego potnego domu, kadego domu, ktry odwayby si nam zagrozi!
W oczach Malice rozgorzay ognie, uspokoia si jednak syszc w tok rozumowania. - Przypro
wad cie ich do mnie, gdy wrc do Menzoberranzan - poinstruowaa Yiern i May. - Ty - powie
dziaa do Brizy - sprowad Rizzena i Zaknafeina. Musi by obecna caa rodzina, aby my mogl
i dowiedzie si tego co trzeba!
- Kuzyni i onierze te? - spytaa Briza. - Moe kto poza najblisz rodzin zna odpowied .
- Czy ich te mamy sprowadzi? - zaproponowaa Vierna, a jej gos wznis si w tym momencie
podniecenia. - Zebranie caego klanu, caej wyprawy wojennej Domu Do'Urden?
- Nie - odpowiedziaa Malice. - Nie onierze i nie kuzyni. Nie sdz, aby byli w to zamie
szani. Yochlol przekazaby nam odpowied , gdyby nie zna jej nikt z mojej najbliszej ro
dziny. To wstyd, e zadaam pytanie, na ktre powinnam bya zna odpowied , na ktre odpowied
na kto z krgu mojej rodziny - zacisna zby cedzc reszt swych my li.
- Nie podoba mi si, e musz si wstydzi.
* * *

Drizzt i Dinin pojawili si w domu niedugo p niej, wyczerpani i szcz liwi, e wyprawa si
oczya. Ledwo zdoali wej i ruszy korytarzem prowadzcym do ich komnat, gdy wpadli na Zak
afeina idcego z przeciwnej strony.
- A wic bohater ju wrci - zauway Zak, spogldajc bezpo rednio na Drizzta, ktry nie pr
becnego w tej wypowiedzi sarkazmu.
- Wypenili my zadanie pomy lnie - odpar Dinin, do mocno wzburzony, e zosta pominity pr
aka w powitaniu. - Poprowadziem...
- Wiem o bitwie - zapewni go Zak. - Bez przerwy mwi si o niej w mie cie. Zostaw nas t
eraz, Starszy Chopcze. Mam nie dokoczone sprawy z twoim bratem.
- Zostawi was, gdy tak postanowi! - warkn Dinin. Zak zmierzy go spojrzeniem.
- Chc rozmawia z Drizztem i tylko z Drizztem, wic zostaw nas.
Rka Dinina podya do rkoje ci miecza i nie by to roztropny ruch. Zanim nawet zdoa wyj
entymetr z pochwy, Zak uderzy go dwukrotnie w twarz jedn doni. Drug w jaki sposb wyci
tylet i przyoy go Dininowi do garda.
Drizzt patrzy zdumiony, przekonany, e Zak z pewno ci zabiby Dinina, gdyby ten dalej si
opiera.
- Zostaw nas - powtrzy Zak. - Ocal swoje ycie.
Dinin podnis rce w gr i powoli si cofn. - Opiekunka Malice o tym usyszy! - ostrzeg.
- Sam jej powiem - za mia si Zak. - My lisz, e bdzie si kopota twoimi sprawami, gupcz
go, co wiem o Opiekunce Malice, mczy ni z rodziny sami ustalaj swoj hierarchi. Odejd , S
arszy Chopcze. Wr, gdy znajdziesz odwag, by mnie wyzwa.
- Chod ze mn, bracie - Dinin powiedzia do Drizzta.
- Mamy spraw - Zak przypomnia Drizztowi.
Drizzt spojrza na nich, na jednego i drugiego, oszoomiony ich jawn chci pozabijania s
i nawzajem. - Zostan - zdecydowa. -Rzeczywi cie mam nie dokoczone sprawy z fechmistrze
m.
- Twj wybr, bohaterze - splun Dinin, po czym odwrci si na picie i odszed spiesznie.
- Zrobie sobie wroga - zauway Drizzt.
- Zrobiem sobie ich wielu - za mia si Zak. - I zrobi wielu wicej, zanim zakocz si moj
! Twoje czyny wzbudziy zazdro w twoim bracie, twoim starszym bracie. To ty powinien
e si strzec.
- On ci otwarcie nienawidzi - stwierdzi Drizzt.
- Lecz nie osignie nic z mojej mierci - odpowiedzia Zak. - Ja nie jestem zagroeniem
dla Dinina, lecz ty... - pozwoli, by sowa zawisy w powietrzu.
- Dlaczego miabym mu zagraa? - zaprotestowa Drizzt. - Dinin nie ma nic, czego mgbym po
- Ma moc - wyja ni Zak. - Jest teraz starszym chopcem, lecz nie byo tak zawsze.
- Zabi Nalfeina, brata, ktrego nigdy nie poznaem.
- Wiesz o tym? - rzek Zak. - By moe Dinin podejrzewa, e kolejny drugi chopiec pody t
drog, ktr obra on, by sta si starszym chopcem Domu Do'Urden.

- Do - warkn Drizzt, zmczony tym caym systemem awansu. Jak dobrze go znasz, Zaknafeini
e, pomy la. Jak wielu zamordowae , by osign sw pozycj?
- ywioak ziemi - powiedzia Zak, gwidc przecigle. - Potnego wroga pokonae dzisiejsz
- Skoni si nisko, rozpraszajc wtpliwo ci Drizzta, czy jest to kpina. - Co bdzie nastp
dla modego bohatera? Moe demon? Pbg? Z pewno ci nie ma nic, co mogoby...
- Nigdy nie syszaem, by z twoich ust wylewa si strumie tak pozbawionych sensu sw - odp
r Drizzt. Nadszed czas na troch sarkazmu z jego strony. - Czy wzbudziem zazdro jeszcze
w kim , poza moim bratem?
- Zazdro ? - krzykn Zak. - Otrzyj nos, zakatarzony dzieciaku! Pod moim ostrzem pad tuz
in ywioakw ziemi! Demonw rwnie! Nie przeceniaj swoich czynw ani umiejtno ci. Jeste w
iem w rd rasy wojownikw. Je li o tym zapomnisz, zginiesz. - Zakoczy wypowied stanowczym
odkre leniem, niemal kpin, a Drizzt znw zacz si zastanawia, jak rzeczywiste bd ich
na sali gimnastycznej.
- Znam moje umiejtno ci - odpowiedzia Drizzt. -1 moje ograniczenia. Nauczyem si sztuki
przetrwania.
- Podobnie jak ja - odpar Zak. - Przez tak wiele stuleci.
- Sala gimnastyczna czeka - rzek spokojnie Drizzt.
- Twoja matka czeka - poprawi go Zak. - Chce nas widzie w kaplicy. Nie obawiaj si j
ednak. Przyjdzie czas na nasze spotkanie.
Drizzt przeszed obok Zaka nie mwic ju ani sowa, podejrzewajc, e rozmowa zostanie doko
na przez ich ostrza. Co si stao z Zaknafeinem? Czy by to ten sam nauczyciel, ktry wic
zy go przez te wszystkie lata przed Akademi? Drizzt nie mg uoy swoich uczu. Czy postr
a Zaka w inny sposb, poniewa dowiedzia si o jego niegodziwych czynach, czy te byo to c
innego, co waniejszego, co zmienio si w zachowaniu fechmistrza, odkd Drizzt wrci z Aka
emii?
D wik bicza wyrwa Drizzta z rozmy la.
- Jestem twoim opiekunem! - usysza gos Rizzena.
- Co do tego nie ma wtpliwo ci - odpar kobiecy gos, nalecy do Brizy. Drizzt podkrad si
zaomu nastpnego rozwidlenia korytarza i wychyli gow. Briza i Rizzen stali przed sob,
Rizzen bez broni, za Briza ze swoim wowym biczem.
- Opiekun - za miaa si Briza. - Co za pozbawiony znaczenia tytu. Jeste mczyzn uyczaj
ekunce swojego nasienia, to wszystko.
- Jestem ojcem czworga - powiedzia z oburzeniem Rizzen.
- Trojga! - poprawia Briza, uderzajc biczem, by zaakcentowa swoj wypowied . - Vierna j
est Zaknafeina, nie twoja. Nalfein nie yje, co daje tylko dwoje. Jedno z nich jes
t kobiet i znajduje si ponad tob. Tylko Dinin jest tak naprawd niej od ciebie w hiera
rchii!
Drizzt cofn si za cian i rozejrza po pustym korytarzu, ktrym wa nie przyszed. Zawsze
zewa, e Rizzen nie jest jego prawdziwym ojcem. Mczyzna nigdy nie zwraca na niego uwag
i, nigdy go nie karci lub chwali, nigdy te nie zaproponowa mu adnej rady czy treningu
. Usysza to jednak od Brizy... a Rizzen nie zaprzeczy!
Rizzen szuka odpowiedzi na kujce sowa Brizy. - Czy Opiekunka Malice wie o twoich pra
gnieniach? - spyta kpico. - Czy wie, e jej najstarsza crka poda jej tytuu?
- Kada najstarsza crka poda tytuu matki opiekunki - za miaa si Briza. - Opiekunka Mali
okazaaby si gupi, gdyby czego takiego nie podejrzewaa. Zapewniam ci jednak, e ona nie
st
gupia, podobnie jak ja. Odbior jej tytu, gdy osabnie z wiekiem. Wie o tym i akceptuj
e to.
- Przyznajesz si, e j zabijesz?
- Je li nieja, to Vierna. Je li nie Vierna, to Maya. Takie s nasze zwyczaje, gupi mczyzn
o. Tak postanowia Lloth.
W cieko pona w Drizzcie, gdy sysza te zowrogie proklamacje, sta jednak cicho za rog
- Briza nie bdzie czekaa cay wiek, by skra matce moc - rzek Rizzen. - Nie gdy sztylet
moe przyspieszy sukcesj. Briza poda tronu domu!
Nastpne stowa Rizzena byy ju tylko nie dajcym si rozrni krzykiem, poniewa do pracy z
i ochoczo sze ciogowy bicz.
Drizzt chcia interweniowa, wybiec i zabi ich oboje, lecz oczywi cie nie mg tego zrobi.
riza robia teraz to, czego zostaa nauczona, upewniajc si w dominacji nad Rizzenem, p
odaa zgodnie ze sowami Pajczej Krlowej. Drizzt wiedzia, e go nie zabije.
Co si jednak stanie, gdy Briz poniesie sza? Co si stanie, je li zabije Rizzena? W pust

ej przestrzeni, ktra zaczynaa narasta w jego sercu, Drizzt zastanawia si, czy kiedyko
lwiek go to obchodzio.
* * *

- Pozwolie mu uciec! - Opiekunka SiNafay rykna na swego syna. - Nauczysz si, e mnie si
nie rozczarowuje!
- Nie, moja Opiekunko! - protestowa Masoj. - Trafiem go byskawic. Nawet nie podejrze
wa, e atak bdzie wymierzony w niego! Nie mogem jednak dokoczy tego, co zaczem, poniew
twr schwyta mnie w bram do wasnego planu!
SiNafay przygryza warg, zmuszona zaakceptowa rozumowanie syna. Wiedziaa, e daa Masojow
i trudn misj. Drizzt by potnym przeciwnikiem i nieatwo bdzie go zabi, nie pozostawiaj
zywistych ladw.
- Dostan go - obieca Masoj, a na jego twarzy ukazaa si determinacja. - Przygotowaem b
ro. Drizzt bdzie martwy przed upywem dziesitego cyklu, tak jak rozkazaa .
- Dlaczego miaabym da ci nastpn szans? - spytaa SiNafay.
- Dlaczego miaabym wierzy, e tym razem powiedzie ci si lepiej?
- Poniewa chc, by zgin! - krzykn Masoj. - Nawet bardziej ni ty, moja Opiekunko. Chc w
ze ycie z Drizzta Do'Urden! Gdy bdzie martwy, chc mu wyrwa serce i pokazywa je jako tr
ofeum!
SiNafay nie moga zaprzeczy obsesji swego syna. Zaatwione - powiedziaa. - Dosta go, Ma
soju Hun'ett. Ryzykujc swoim yciem zadaj pierwszy cios Domowi Do'Urden i zabij jeg
o drugiego chopca.
Masoj ukoni si, nie zmieniajc wyrazu twarzy, po czym wyszed z komnaty.
- Syszae wszystko? - zasygnalizowaa SiNafay, gdy za jej synem zamkny si drzwi. Wiedzia
e Masoj mg podsuchiwa, nie chciaa wic, by pozna przebieg rozmowy.
- Tak - odpowiedzia Alton jzykiem gestw, wychodzc zza zasony.
- Popierasz moj decyzj? - spytay rce SiNafay.
Alton by zakopotany. Nie mia wyboru, musia szanowa decyzje swej matki opiekunki, nie
uwaa jednak za rozsdne, e SiNafay znw posaa Masoja za Drizztem. Jego cisza stawaa si
z dusza.
- Nie popierasz - bezczelnie zauwaya Opiekunka SiNafay.
- Prosz, Matko Opiekunko - odpowiedzia szybko Alton. - Ja nie...
- Zostao ci wybaczone - zapewnia go SiNafay. Nie jestem pewna, dlaczego daam Masojo
wi drug szans. Zbyt duo moe si nie powie .
- A wic dlaczego? - o mieli si spyta Alton. - Mi nie daa drugiej szansy, cho jak nikt
mierci Drizzta Do'Urden.
SiNafay spojrzaa na niego nagannie, powodujc w nim odpyw odwagi. - Wtpisz w mj osd?
- Nie! - krzykn dono nie Alton. Zasoni doni usta i pad z przeraeniem na kolana. - Nig
oja Opiekunko - zasygnalizowa bezgo nie. - Po prostu nie rozumiem problemu tak wyra ni
e jak ty. Wybacz mi moj ignorancj.
miech SiNafay zabrzmia jak syk setki zdenerwowanych wy. - Zajmiemy si razem t spraw- z
pewnia Altona. - W rwnym stopniu nie daabym Masojowi drugiej szansy co tobie.
- Ale... - zacz protestowa Alton.
- Masoj pjdzie za Drizztem, lecz tym razem nie bdzie sam -wyja nia SiNafay. - Ty za n
im pjdziesz, Altonie DeVir. Zapewnij mu bezpieczestwo i dokocz to, co zacznie. Odpo
wiadasz yciem.
Alton oywi si syszc, e wreszcie bdzie mg wywrze zemst. Nawet nie martwia go ostat
Nafay. - Czy mogoby by inaczej? - spytay beztrosko jego donie.
* * *

- My l! - zagrzmiaa Malice, a jej oddech ogrzewa Drizztowi twarz. - Wiesz co !


Drizzt skuli si przed potn sylwetk i rozejrza nerwowo po zgromadzonej rodzinie. Dinin,
podobnie potraktowany chwil wcze niej, klcza z podbrdkiem w doni. Stara si odpowiedzie
nim Opiekunka Malice podniesie poziom swoich technik ledczych. Dinin nie przegapi
ruchu Brizy sigajcej po swj wowy bicz, lecz ten niepokojcy ruch nie poprawi mu zbytnio
pamici.
Malice uderzya Drizzta bole nie w twarz i odesza. - Jeden z was pozna tosamo naszych pr
eciwnikw - warkna na swoich synw. - Na patrolu jeden z was otrzyma jak wskazwk, jaki

- By moe widzieli my to, lecz nie rozpoznali my - zaproponowa Dinin.


- Cisza! - wrzasna Malice, a jej twarz rozja nia si w cieko ci. - Moesz mwi tylko wt
iesz zna odpowied na moje pytanie! Tylko wtedy! - Odwrcia si do Brizy. - Pom Di-ninowi
odnale wspomnienia!
Dinin pu ci gow, pochyli si na podog przed sob i wygi grzbiet, by przyj tortur.
zrobi, jeszcze bardziej rozw cieczyby Malice.
Drizzt zamkn oczy i wrci my lami do wydarze swych licznych patroli. Drgn odruchowo, gd
sysza trzask wowego bicza i cichy jk jego brata.
- Masoj - wyszepta Drizzt, niemal nie wiadomie. Spojrza na matk, ktra podniosa rk, by
rzyma ciosy Brizy ku jej niezadowoleniu.
- Masoj Hun'ett - powtrzy go niej Drizzt. - W walce z gnomami, chcia mnie zabi.
Caa rodzina, zwaszcza Malice i Dinin, pochylia si w jego stron, by nie uroni ani sowa.
- Gdy walczyem z ywioakiem - wyja ni Drizzt, wypluwajc ostatnie sowo jako przeklestwo
Zaknafeina. Zmierzy fechmi-strza gniewnym spojrzeniem i kontynuowa - Masoj Hun'ett
uderzy mnie byskawic.
- Mg celowa w potwora - stwierdzia Vierna. - Masoj uwaa, e to on zabi ywioaka, lecz
kapanka z patrolu zaprzeczya.
- Masoj czeka - odpowiedzia Drizzt. - Nie robi nic, dopki nie zaczem zdobywa przewagi
ad potworem. Wtedy wyzwoli sw magi i skierowa j w rwnym stopniu we mnie, jak i w ywio
. Przypuszczam, e chcia zniszczy nas obu.
- Dom Hun'ett - wyszeptaa Opiekunka Malice.
- Pity Dom - zauwaya Briza. - Pod Opiekunk SiNafay.
- A wic to jest nasz wrg - powiedziaa Malice.
- Moe nie - rzek Dinin, podczas wypowiadania tych sw zastanawiajc si, dlaczego nie da
obie z tym spokoju. Negowanie tej teorii mogo oznacza kolejne biczowanie.
Opiekunce Malice nie spodobao si wahanie. - Wyja nij! - rozkazaa.
- Masoj Hun'ett by zy, poniewa zosta wyczony z wyprawy na powierzchni - powiedzia Din
- Zostawili my go w mie cie, a p niej by wiadkiem naszego triumfalnego powrotu. - Dinin
skierowa wzrok prosto na brata. - Masoj zawsze by zazdrosny o Drizzta i ca chwa, j ak
doby mj brat, susznie bd nie. Wielu j est zazdrosnych o Drizzta i z chci ujrzeliby go
artwym.
Drizzt poruszy si niespokojnie w swoim fotelu, wiedzc, e ostatnie sowa byy jawn gro b
kn na Zaknafeina i zauway na twarzy fechmistrza u miech.
- Czy jeste pewien swoich sw? - Malice spytaa Drizzta, wytrcajc go z osobistych my li.
- Jest jeszcze kocica - przerwa Dinin. - Magiczne zwierz Masoja Hun'ett, cho trzyma
si bliej boku Drizzta ni czarodzieja.
- Guenhwyvar chodzi przy mnie - zaprotestowa Drizzt - poniewa tak rozkazae .
- Masojowi si to nie podoba - odpar Dinin.
By moe dlatego wspomniae o kocie, pomy la Drizzt, lecz zachowa to dla siebie. Czy w zbi
gu okoliczno ci dostrzega spisek? Czy te jego sowa naprawd byy przepenione diabelskimi
nowaniami i skryt walk o potg?
- Czy jeste pewien swoich sw? - spytaa ponownie Malice, wycigajc go z zadumy.
- Masoj Hun'ett chcia mnie zabi - potwierdzi. - Nie wiem dlaczego, lecz nie wtpi w je
go zamiary!
- A wic Dom Hun'ett - zauwaya Briza. - Potny wrg.
- Musimy si o nich sporo dowiedzie - powiedziaa Malice. -Rozesa zwiadowcw! Chc zna li
ierzy Domu Hun'ett, jego czarodziejw i, co najwaniejsze, kapanek.
-A je li si mylimy? - odezwa si Dinin. - Je li Dom Hun'ett nie spiskuje...
- Nie mylimy si! - wrzasna na niego Malice.
- Yochlol powiedzia, e jedno z nas zna tosamo wroga -stwierdzia Vierna. - Wszystko, co
mamy, to opowie Drizzta o Masoju.
- Chyba, e co ukrywasz. - Opiekunka Malice warkna na Di-nina, a bya to gro ba tak chodn
i zowieszcza, e z twarzy starszego chopca odpyna krew.
Dinin potrzsn energicznie gow i cofn si, nie majc nic innego, co mgby doda.
- Przygotuj poczenie - Malice powiedziaa do Brizy. - Poznajmy pozycj Opiekunki SiNaf
ay u Pajczej Krlowej.
Drizzt spoglda z niedowierzaniem na rozpoczte w ogromnym tempie przygotowania, kade
wypowiedziane przez Opiekunk Malice polecenie dotyczyo ci le okre lonych planw defensywn
ych. Nie dziwia go precyzja rodzinnych planw bitwy - nie spodziewa si niczego innego
po tej grupie. Chodzio mu jednak o co innego, o podliwy bysk we wszystkich oczach.

25
Zbrojmistrzowie

.Bezczelno ! - zagrzmia yochlol. Ogie w misie znikn, a stworzenie znw pojawio si za M


, ponownie kadc niebezpieczne macki na matce opiekunce. - O mielacie si znw mnie przyz
ywa?
Malice i jej crki rozejrzay si po sobie, znajdujc si na skraju paniki. Wiedziay, e pot
istota nie bawi si z nimi. Tym razem suga by naprawd w cieky.
- Dom Do'Urden zadowoli Pajcz Krlow, to prawda. -Yochlol odpowiedzia na nie wypowiedzi
ane my li. - To jednak nie likwiduje niezadowolenia, jakie wasza rodzina sprowadzia
ostatnimi czasy na Lloth. Nie sd , e wszystko zostao wybaczone, Opiekunko Malice Do'
Urden!
Jake ma i wraliw czua si teraz Opiekunka Malice! Jej potga blada w obliczu gniewu os
ych sug Lloth.
- Niezadowolenie? - o mielia si wyszepta. - W jaki sposb moja rodzina sprowadzia niezad
owolenie na Pajcz Krlow? Jakim czynem?
miech yochlola eksplodowa strumieniem pomieni i wylatujcych pajkw, lecz wysokie kapank
stay tam, gdzie wcze niej. Zaakceptoway gorco i pezajce istoty jako cz pokuty.
- Mwiem ci ju wcze niej, Opiekunko Malice Do'Urden - warkn yochlol swymi ociekajcymi us
ami. - I powiem ci ostatni raz. Pajcza Krlowa nie odpowiada na pytania, na ktre odp
owied ju jest znana! - W bysku energii, ktry powali cztery kapanki Domu Do'Urden na zi
emi, suga znikn.
Briza pierwsza si otrzsna. Szybko ruszya do misy i zdusia pozostae pomienie, zamykaj
en sposb bram do Otchani, ojczystego planu yochlola.
- Kto? - wrzasna Malice, znw stajc si potn matriarchi-ni. - Kto w mojej rodzinie wzb
niew Lloth? - Nastpnie Malice znw staa si maa, jakby wnioski wypywajce z ostrzeenia y
lola stay si zbyt oczywiste. Dom Do'Urden mia toczy wojn z potnym przeciwnikiem, jedna
bez aski Lloth najprawdopodobniej przestanie istnie.
- Musimy znale sprawc - polecia Malice swoim crkom, pewna, e adna z nich nie bya winn
Wszystkie, co do jednej, byy wysokimi kapankami. Gdyby ktra z nich popenia jakie przew
nienie na oczach Pajczej Krlowej, przywoany yochlol natychmiast wykonaby kar. Suga by
stanie sam zrwna Dom Do'Urden z ziemi.
Briza wycigna zza pasa wowy bicz. - Zdobd informacje, ktrych potrzebujemy - obiecaa.
- Nie! - powiedziaa Opiekunka Malice. - Nie moemy ujawni naszych poszukiwa. Je li jest
to onierz lub czonek Domu Do'Urden, jest wywiczony i wytrzymay na bl. Nie moemy ywi
iei, e tortury wydobdz niego wyznanie, nie gdy zna konsekwencje swojego czynu. Musi
my natychmiast odkry powd niezadowolenia Lloth i odpowiednio ukara sprawc. Podczas w
alki Pajcza Krlowa musi sta za nami!
- Jak wic mamy odrni sprawc? - skarya si najstarsza crka, z ociganiem chowajc wo
s.
- Yierno i Mayo, opu cie nas - poinstruowaa Opiekunka Malice. - Nie mwcie nic o tych
objawieniach i nie dajcie adnej wskazwki o tym, co robimy.
Dwie modsze crki ukoniy si i wymkny, niezbyt zadowolone z drugorzdnych rl, jakie im
ady, lecz nie mogce nic w tej kwestii zrobi.
- Najpierw spojrzymy - Malice powiedziaa do Brizy. - Przekonamy si, czy z daleka p
otrafimy wskaza winnego.
Briza zrozumiaa. - Misa wrebna - rzeka. Wesza z przedsionka do wa ciwej kaplicy. Na ro
wym otarzu odnalaza drogocenny przedmiot, szerok, zot mis obramowan czarnymi perami.
ymi domi Briza umie cia mis na szczycie otarza i signa do naj witszej z wielu przegr
miejsce przechowywania najcenniejszego skarbu Domu Do'Urden: wielkiego onyksowe

go pucharu.
Malice doczya do Brizy we wa ciwej kaplicy i wzia od
sadzawki przy wej ciu, do wielkiego pomieszczenia, Malice
pynie, wiconej wodzie jej religii. Nastpnie za piewaa
szy rytua Malice wrcia do otarza i wlaa wod wicon
Wraz z Briza usiady, by obserwowa.

niej puchar. Przeszedszy do wielk


zanurzya kielich w gstym
- Spiderae aught icir ven. Skoczy
do zotej misy.

* * *

Drizzt po raz pierwszy od dziesiciolecia wszed do sali gimnastycznej Zaka i poczu s


i, jakby wrci do domu. Spdzi tu najlepsze lata swego modego ycia - niemal w cao ci tu
Pomimo wszystkich rozczarowa, jakich do wiadczy w yciu - i bez wtpienia bdzie jeszcze d
o wiadcza przez cae ycie - Drizzt nigdy nie zapomnia tej przelotnej iskry niewinno ci, t
ej zabawy, ktr pozna bdc studentem Zaknafeina.
Wszed Zaknafein i stan twarz w twarz ze swoim byym studentem. Drizzt nie ujrza w twarz
y zbrojmistrza nic znajomego ani przyjemnego. Cigy grymas zastpi czsty niegdy u miech.
y to peen gniewu wyraz twarzy, oznaczajcy nienawi do caego otoczenia, a najprawdopodob
niej najwiksz do Drizzta. Czy te moe Zaknafein zawsze nosi taki grymas? Drizzt musia s
i nad tym zastanowi. Czy nostalgia wygadzia wspomnienia Drizzta o tych najwcze niejszy
ch latach treningu? Czy ten mentor, ktry tak czsto ogrzewa serce Drizzta beztroskim
chichotem, mg by tym chodnym, przyczajonym potworem, ktrego Drizzt widzia teraz przed
sob?
- Co si zmienio, Zaknafeinie? - spyta go no Drizzt. - Ty, moje wspomnienia, czy mj spos
widzenia?
Zak nie wydawa si sysze wyszeptanych pyta. - Ach, mody bohater wrci - powiedzia. - W
ik o wyczynach wikszych ni jego wiek.
- Dlaczego ze mnie kpisz? - zaprotestowa Drizzt.
- Ten, ktry zabi hakowe poczwary - cign Zak. Jego miecze znajdoway si ju w doniach,
zzt odpowiedzia, wycigajc sejmitary. Nie byo potrzeby pyta o zasady obowizujce w tym s
arciu albo o wybieran bro.
Drizzt wiedzia, jeszcze zanim tu przyszed, e tym razem nie bdzie zasad. Bro bdzie taka
, jak sobie wybior, ostrza, ktrymi kady z nich zabi tak wielu przeciwnikw.
- Ten, ktry zabi ywioaka ziemi - drwi Zak. Wykona spokojny atak, zwyke pchnicie jedny
strzem. Drizzt odtrci je na bok, nawet nie my lc o sparowaniu.
W oczach Zaka zapony nagle ognie, jakby pierwszy kontakt zerwa wszystkie emocjonalne
wizy, ktre powstrzymay pchnicie. - Ten, ktry zabi dziewczynk elfw z powierzchni! - k
kn oskarajce, bez pochway. Nadszed drugi atak, podstpny i potny, idcy po uku i opa
ztowi na gow. - Ktry rozpata j, by zaspokoi wasn dz krwi!
Sowa Zaka cakowicie zbiy Drizzta z tropu, otoczyy jego serce zdumieniem rwnie silnym,
jak jaki diabelski, mentalny bicz. Drizzt by jednak do wiadczonym wojownikiem i roz
proszenie emocjonalne nie wpywao na jego odruchy. Wysun sejmitar, by przechwyci opada
jcy miecz i odtrci go bezpiecznie na bok.
- Morderca! - szydzi otwarcie Zak. - Podobay ci si krzyki umierajcego dziecka? Natar
na Drizzta szaleczym huraganem, jego miecze kuy i ciy, uderzajc pod kadym ktem.
Drizzt, rozzoszczony przez oskarenia hipokryty, rwnie wpad w sza, wrzeszczc tylko po t
, by usysze w swoim gosie gniew.
Kady, kto obserwowaby walk, straciby na kilka nastpnych rozmazanych chwil oddech. Nig
dy Podmrok nie do wiadczy jeszcze tak rozszalaej potyczki, gdy dwch mistrzw ostrza ata
kowao demona, ktry opta tego drugiego - i jego sainego.
Adamantyt zderza si i ociera, a obydwaj walczcy pokryci byli kroplami krwi, cho aden z
nich nie czu blu i nie wiedzia, e zrani drugiego.
Drizzt wyszed z wykonywanym obydwoma ostrzami bocznym ciciem, ktre rozoyo szeroko miec
ze Zaka. Zak wykorzysta pd, zatoczy peny obrt i uderzy w wymierzone do pchnicia sejmit
ry z tak si, e przewrci modego wojownika. Drizzt przetoczy si i wsta, by stawi czo
adwersarzowi.
Przez jego umys przemkna my l.
Drizzt wyszed wysoko, zbyt wysoko, a Zak zmusi go do cofnicia si. Drizzt wiedzia, co
zaraz nadejdzie i powita to ochoczo. Zak utrzymywa bro Drizzta w grze dziki szeregowi
zoonych manewrw. Nastpnie wyszed ruchem, ktrym pokona Drizzta w przeszo ci, oczekuj
lepsze, co Drizzt bdzie mg zrobi, to zrwnoway oparcie: podwjnym dolnym pchniciem.

Drizzt wykona spodziewanie dolny krzy, jak musia zrobi, za Zak napi mi nie, czekajc,
o przeciwnik sprbuje poprawi ruch. - Zabjca dzieci! - warkn, dranic Drizzta.
Nie wiedzia, e Drizzt znalaz rozwizanie.
Z ca zo ci, jak kiedykolwiek odczuwa, ze wszystkimi rozczarowaniami swego ycia zebrany
w stopie, Drizzt skupi si na Zaku. Ta pewna siebie twarz, ulotne u mieszki i kapica k
rew...
Drizzt kopn pomidzy rkoje ci, pomidzy oczy, wyrzucajc z siebie w tym jednym ciosie ca
Nos Zaka zosta zmiadony. Jego oczy wywrciy si, a na policzki polaa si krew. Zak wiedz
upada, e ten diabelski mody
wojownik spadnie na niego w mgnieniu oka, zyskujc przewag, ktrej Zak nie bdzie w sta
nie przeama.
- Co z tob, Zaknafeinie Do'Urden? - usysza kpicy gos Drizzta z oddali, jakby upada duo
dalej. - Syszaem o wyczynach fech-mistrza Domu Do'Urden! Jak on lubi zabija! - Gos b
y teraz bliej, gdy Drizzt zmniejsza odlego , a powracajca do Zaknafeina w cieko popy
powrotem do walki.
- Syszaem, jak atwo przychodzi Zaknafeinowi mordowanie! -szydzi Drizzt. - Mordowanie
kapanek, innych droww! Tak bardzo to lubisz? - Zakoczy pytanie uderzeniem obydwoma
sejmita-rami, atakiem, ktry mia zabi Zaka, ktry mia zabi demona w nich obu.
Zaknafein odzyska ju jednak cakowicie przytomno , nienawidzc w rwnym stopniu siebie i D
izzta. W ostatniej chwili uniosy si w gr z szybko ci byskawicy jego dwa skrzyowane mie
, rozrzucajc szeroko ramiona przeciwnika. Zak zakoczy kopniciem ze swojej strony, ni
e tak silnym z pozycji lecej, lecz wystarczajco celnym, by odnale pachwin Drizzta.
Drizzt wcign powietrze i odtoczy si w ty, zmuszajc si do odzyskania postawy, gdy ujrz
knafeina, wci oszoomionego, ktry wstawa z ziemi. - Tak bardzo to lubisz? - zdoa zapyta
onownie.
- Lubi? - powtrzy fechmistrz.
- Czy to ci daje przyjemno ? - skrzywi si Drizzt.
- Satysfakcj! - poprawi Zak. - Zabijam. Tak, zabijam.
- Uczysz innych zabija!
- Zabija drowy! - rykn Zak i znw spoglda Drizztowi w twarz, trzymajc bro gotow do u
ecz czekajc, a Drizzt wykona nastpny ruch.
Sowa Zaka znw oplatay Drizzta pajczyn zdumienia. Kim by ten drow, ktry sta przed nim?
- Czy my lisz, e twoja matka pozwoliaby mi y, gdybym nie suy jej zym planom? - krzykn
Drizzt nie rozumia.
- Ona mnie nienawidzi - powiedzia Zak, osigajc nad sob wiksz kontrol, gdy zrozumia zd
enie Drizzta. - Gardzi mn za to, co wiem.
Drizzt przekrzywi gow.
- Czy jeste tak lepy na otaczajce ci zo? - Zak wrzasn mu w twarz. - Czy te ci pocho
ochono ju pozostaych t mordercz furi, ktr nazywamy yciem?
- Czy to furia ci podtrzymuje? - odpar Drizzt, lecz w jego gosie nie byo ju tyle prze
konania. Je li dobrze zrozumia sowa Zaka -je li Zak gra w t gr tylko z powodu nienawi ci
perwersyjnych droww - to jedynym, o co Drizzt mg go wini, byo tchrzostwo.
- Nie podtrzymuje mnie furia - odpowiedzia Zak. - yj najlepiej jak mog. Trwam w wieci
e, ktry nie jest moim wasnym, nie jest w moim sercu - al w jego sowach, potrzsanie gow
gdy przyznawa si do bezsilno ci, poruszyy w Drizzcie znajom nut. - Zabijam, zabijam dro
wy, by suy Opiekunce Malice, by uagodzi w cieko i frustracj, ktre czuj w duszy. Gd
ieci... - Jego wzrok pad na Drizzta, natar na niego nagle, a jego furia wrcia z dzie
siciokrotnie wiksz si.
Drizzt stara si podnie sejmitary, lecz Zak wytrci jeden z nich, tak e przelecia przez
l, drugi za odrzuci na bok. Dotrzymywa kroku uciekajcemu niezdarnie Drizztowi, dopki n
ie przypar go do ciany. Czubek miecza Zaka uroni kropelk krwi z garda Drizzta.
- ycie dzieci! - wydysza Drizzt. - Przysigam, nie zabiem el-fiego dziecka!
Zak rozlu ni si troch, lecz wci trzyma miecz na szyi Drizzta. - Dinin powiedzia...
- Dinin si myli! - przerwa arliwie Drizzt. - Oszukaem go. Przewrciem dziecko tylko po
o, eby je ocali i pokryem je krwi zamordowanej matki, by zamaskowa wasne tchrzostwo!
Zak odskoczy do tyu oszoomiony.
- Nie zabiem tego dnia elfw - powiedzia do niego Drizzt. -Jedynymi, ktrych chciaem za
bi, byli moi towarzysze.
* * *

- A wic ju wiemy - rzeka Briza, spogldajc we wrebn mis, obserwujc zakoczenie walki
rizztem a Zaknafeinem i syszc kade ich sowo. - To Drizzt rozgniewa Pajcz Krlow.
- Podejrzewaa go przez cay czas, podobnie jak ja - odpara Opiekunka Malice. - Cho oby
dwie miay my nadziej, e bdzie inaczej.
- By taki obiecujcy! - narzekaa Briza. - Jake auj, e pozna swoje miejsce, swoje zasa
oe...
- Lito ? - warkna na ni Opiekunka Malice. - Czy okazujesz lito , ktra jeszcze bardziej
niezadowolenie Pajczej Krlowej?
- Nie, Opiekunko - odpowiedziaa Briza. - Miaam tylko nadziej, e Drizzta bdzie mona wyk
orzysta w przyszo ci, jak ty wykorzystywaa Zaknafeina przez te wszystkie lata. Zaknafe
in staje si coraz starszy.
- Bdziemy toczy wojn, moja crko - przypomniaa jej Malice. - Lloth musi zosta przebagan
. Twj brat sam sprowadzi na siebie ten los. Sam decydowa o swoich czynach.
- Decydowa le.
* * *

Sowa uderzyy w Zaknafeina mocniej ni but. Fechmistrz rzuci swoje miecze w krace pomie
szczenia i rzuci si na Drizzta. Obj go tak mocno, e dug chwil zajo modemu drowowi
bie sprawy, co si stao.
- Przetrwae ! - powiedzia Zak, a gos mu si ama przez tumione zy. - Przetrwae Akadem
inni zginli!
Drizzt odwzajemni u cisk, jednak z wahaniem, wci nie rozumiejc gbi rado ci Zaka.
- Mj synu!
Drizzt niemal zemdla, oszoomiony przez wyznanie, ktrego zawsze si domy la, a jeszcze ba
rdziej przez wiadomo , e nie tylko on w tym mrocznym wiecie gardzi zwyczajami droww. Ni
by sam.
- Dlaczego? - spyta Drizzt, odpychajc Zaka na dugo ramienia. - Dlaczego zostae ?
Zak spojrza na niego z zaciekawieniem. - A gdzie mgbym pj ? Nikt, nawet drow fechmistrz
, nie przetrwa dugo w jaskiniach Podmroku. Zbyt wiele potworw i innych ras, dnych kr
wi mrocznych elfw.
- Miae jeszcze inne moliwo ci.
- Powierzchnia? - odpar Zak. - Aby kadego dnia stawia czoa bolesnemu pieku? Nie, mj sy
nu, jestem uwiziony, podobnie jak ty.
Drizzt obawia si tego stwierdzenia, obawia si, e od swego wieo odnalezionego ojca nie
trzyma odpowiedzi na dylemat swojego ycia. By moe nie byo odpowiedzi.
Powiedzie ci si w Menzoberranzan - powiedzia Zak, by go uspokoi. - Jeste silny, a Op
iekunka Malice znajdzie odpowiednie miejsce dla twoich talentw, cokolwiek, czego
zapragnie twoje serce.
- Miabym wie ywot zabjcy, jak ty? - spyta Drizzt, nie bdc w stanie powstrzyma w swyc
ch w cieko ci.
- Jaki mamy wybr? - odpar Zak, a jego oczy spoczy na nie osdzajcych kamieniach podogi.
- Nie bd zabija droww - oznajmi stanowczo Drizzt.
Oczy Zaka znowu spoczy na nim.
- Bdziesz - zapewni swojego syna. - W Menzoberranzan albo bdziesz zabija, albo zosta
niesz zabity.
Drizzt odwrci wzrok, lecz sowa Zaka poday za nim, nie mg ich powstrzyma.
- Nie ma innego sposobu - cign spokojnie fechmistrz. - Taki jest nasz wiat. Takie je
st nasze ycie. Dugo przed tym uciekae , wkrtce jednak zauwaysz, e twoje szcz cie si z
- Chwyci Drizzta mocno za podbrdek i zmusi swego syna, by spojrza prosto na niego.
- Chciabym, eby mogo by inaczej - powiedzia szczerze Zak. - To jednak nie jest takie
ze ycie. Nie auj zabijania mrocznych elfw. Postrzegam ich mier jako zbawienie od ndz
gzystencji. Je li tak si przejmuj swoj Pajcz Krlow, niech pjd j odwiedzi!
Powikszajcy si u miech Zaka znikn nagle. - Poza dziemi -wyszepta. - Czsto sysz pac
h dzieci, cho nigdy, przyrzekam ci, nie spowodowaem go. Zawsze si zastanawiam, czy
one te s ze, rodz si ze. Czy te ciar naszego mrocznego wiata zmusza je do podporzd
i zym zwyczajom.
- Zwyczajom demona Lloth - zgodzi si Drizzt.
Obydwaj milczeli przez wiele uderze serca, kady w ciszy rozwaa swoje wasne dylematy.

Zak przemwi nastpny, poniewa ju dawno doszed do porozumienia z yciem, jakie mu zapropo
owano.
- Lloth - zachichota. - Jest podstpn krlow. Po wicibym wszystko za szans ujrzenia jej
udnej twarzy!
- Niemal wierz, e by to zrobi - wyszepta Drizzt, u miechajc si.
Zak odskoczy od niego. - Naprawd bym tak zrobi - za mia si z caego serca. - Podobnie ja
ty!
Drizzt rzuci jedyny trzymany przez siebie sejmitar w powietrze, pozwalajc mu wykon
a dwa obroty, zanim znw chwyci go za rkoje . - To prawda! - krzykn. - Jednak nie bd

26
owca Podmroku

Urizzt bka si samotnie przez labirynt Menzoberranzan, przemykajc obok kopcw stalagmitw
pod czubkami ogromnych kamiennych wczni, ktre zwisay z wysokiego stropu jaskini. Op
iekunka Malice wyra nie rozkazaa, by caa rodzina pozostaa w domu, obawiajc si prb zabj
a ze strony Domu Hun'ett. Zbyt duo jednak wydarzyo si tego dnia, by Drizzt mg by posus
ny. Musia rozmy la, za kontemplowanie nad takimi blu nierczymi ideami w domu penym nerwo
wych kapanek mogo go tylko wpdzi w powane kopoty.
Bya to cicha pora w mie cie, ciepo Narbondel byo ju tylko wskim paskiem u podstawy kolu
mny, a wikszo droww spaa wygodnie w swoich kamiennych domach. Wkrtce po tym, jak Drizz
t wymkn si przez adamantytow bram budowli Do'Urden, zrozumia mdro rozkazu Opiekunki
e. Cisza miasta wydawaa mu si teraz oczekiwaniem drapienika. Byo gotowe, by opa na nie
go ze wszystkich lepych zaukw, jakie mija na swojej drodze.
Nie znajdzie tutaj zacisza, w ktrym mgby naprawd przemy le dzisiejsze wydarzenia, objaw
ienie Zaknafeina, powizanego z nim nie tylko krwi. Drizzt zdecydowa si zama zasady - w
kocu tak postpoway drowy - i wyszed z miasta, wzdu tuneli, ktre tak dobrze pozna pod
s dugich tygodni patroli.
Godzin p niej wci szed, zagubiony w my lach i czujc si wystarczajco bezpiecznie, poni
dowa si w granicach patrolowanego regionu.
Wszed do wysokiego korytarza, szerokiego na dziesi krokw, z popkanymi cianami pokrytym
i wirem i poprzecinanego przez wiele wystpw skalnych. Wygldao to tak, jakby niegdy prz
ej cie byo znacznie szersze. Strop znajdowa si poza zasigiem wzroku, lecz Drizzt przec
hodzi ju tdy wiele razy, nie po wici wic owemu miejscu uwagi.
Wyobrazi sobie przyszo , czasy, ktre on i Zaknafein, jego ojciec, bd dzieli, gdy nie d
liy ich ju tajemnice. Razem bd niepokonani, bd druyn fechmistrzw, zwizanych ze sob
zuciem. Czy Dom Hun'ett naprawd wiedzia, na co si porywa? U miech na twarzy Drizzta z
nikn natychmiast, gdy rozway konsekwencje: on i Zak, wsplnie, przedzierajcy si z zabj
wo ci przez szeregi Hun 'ett, przez szeregi elfw droww - zabijajcy wasny lud.
Drizzt opar si o cian poszukujc oparcia, rozumiejc frustracj, jaka drczya jego ojca
elu stuleci. Drizzt nie chcia by taki jak Zaknafein, y tylko, by zabija, trwa w ochron
nej sferze przemocy, jednak jaki mia wybr? Opu ci miasto?
Zak zdziwi si, gdy Drizzt zapyta go, dlaczego nie opu ci miasta. - A gdzie mgbym pj ?
epta teraz Drizzt, powtarzajc sowa Zaka. Jego ojciec stwierdzi, e s uwizieni, tak te
awao si Drizztowi.
- Gdzie mgbym pj ? - spyta znw. - Podrowa po Pod-mroku, gdzie nasz lud jest tak znie
ny? Samotny drow staby si celem dla wszystkiego, na co by si natkn. Albo moe pj na p
zchni, pozwoli, by kula ognia na niebie wypalia moje oczy, abym nie mg by wiadkiem wa
j mierci, gdy dopadn mnie elfy faerie?
Logika tego rozumowania uwizia Drizzta w podobnym stopniu jak Zaka. Gdzie mg i elf dro
w? Nigdzie w caych Krainach elf o ciemnej skrze nie zostanie zaakceptowany.
Czy wic wyborem byo zabija? Zabija drowy?
Drizzt przetoczy si po cianie, poruszajc si nie wiadomie, poniewa jego umys kbi si
ie przyszo ci. Chwil zajo mu zdanie sobie sprawy, e jego plecy opieraj si o co innego
mie.
Prbowa odskoczy, wiadomy tego, e otoczenie nie jest takie, jakie powinno by. Gdy si od
pchn, stopy uniosy mu si nad ziemi, lecz wyldowa tam, gdzie sta przed chwil. Szalec
im zdoa rozway sytuacj, Drizzt sign oburcz do szyi.
One rwnie przykleiy si do trzymajcego go przejrzystego sznura. Drizzt wiedzia ju, e g
uczyni, e adne szarpanie nie uwolni go z liny owcy Podmroku, jaskiniowego rybaka.
- Gupiec! - zgani si, gdy poczu, e odrywa si od ziemi. Powinien by to przewidzie, pow
en by ostroniejszy przebywajc samemu w tunelach. Ale wyciga goe rce! Spojrza w d na
swoich sejmitarw, bezuytecznie tkwicych w pochwach.
Jaskiniowy rybak wciga go wzdu dugiej ciany w stron czekajcej paszczy.
* * *

Masoj Hun'ett u miechn si do siebie widzc, jak Drizzt wychodzi z miasta. Czas mu si koc
y, a Opiekunka SiNafay nie bdzie zadowolona, je li znowu zawiedzie w misji zlikwidow
ania drugiego chopca Domu Do'Urden. Cierpliwo Masoja najwyra niej opacia si jednak, pon
ewa Drizzt wyszed sam, opu ci miasto! Nie byo wiadkw. To byo zbyt proste.
Czarodziej wycign ochoczo z sakiewki onyksow figurk i upu ci j na ziemi. - Guenhwyvar

rzykn tak go no, jak tylko si odway, spogldajc w stron najbliszego stalagmitowego d
zukiwaniu ladw aktywno ci.
Pojawi si ciemny dym, przeksztacajc si chwil p niej w magiczn panter Masoja. Czarodz
ar rce, chwalc si za obmy lenie tak diabelskiego i ironicznego koca bohaterstwa Drizzta
Do'Urdena.
- Mam dla ciebie zadanie - powiedzia kocicy. - Zadanie, ktre ci si nie spodoba!
Guenhwyvar przecigna si niedbale i ziewna, jakby sowa czarodzieja nie byy niczym nowy
- Twj wyznaczony towarzysz poszed na patrol - wyja ni Ma-soj wskazujc na tunel. - Sam.
To zbyt niebezpieczne.
Guenhwyyar wyprya si, nagle stajc si zainteresowana.
- Drizzt nie powinien by i tam samotnie - cign Masoj. -Moe zosta zabity.
Zowieszcza intonacja przekazaa panterze jego zamiary, zanim jeszcze sformuowa sowa.
- Id do niego, moje zwierztko - wycedzi Masoj. - Znajd go w tym mroku i zabij go! Bada reakcj Guenhwyvar, mierzc przeraenie, jakie wywoa w kocicy. Guenhwyvar staa sztyw
o, rwnie nieruchoma jak statuetka, za pomoc ktrej j przyzywa.
- Id ! - rozkaza Masoj. - Nie moesz opiera si poleceniom swego pana! Ja jestem twoim p
anem, bezmy lna bestio! Wydajesz si zbyt czsto zapomina o tym fakcie!
Guenhwyyar opieraa si bohatersko przez dusz chwil, lecz naleganie magii, nieuchronne p
arcie rozkazu pana, przemogy wszelkie instynktowne uczucia, jakie moga posiada wiel
ka pantera. Z pocztku z wahaniem, nastpnie jednak popychana przez pierwotne pragni
enie zdobyczy, Guenhwyyar przebiega pod zakltymi rze bami strzegcymi tunelu i z atwo ci
dnalaza zapach Drizzta.
* * *

Alton DeVir cofn si za najwikszy ze stalagmitw, rozczarowany taktyk Masoja. Masoj pozw
oli kocicy wykona za niego robot, a Alton nawet nie bdzie mg by wiadkiem mierci Drizz
Do'Urden!
Alton chwyci potn rdk, ktr Opiekunka SiNafay daa mu, gdy tej nocy wyrusza za Maso
na to, e ten przedmiot nie odegra roli w zagadzie Drizzta Do'Urden.
Ale Alton cieszy si z rdki, wiedzc, e bdzie mie duo okazji, by wykorzysta j w odp
sb przeciwko resztkom Domu Do'Urden.
* * *

Drizzt walczy przez pierwsz poow wjazdu, wierzgajc i obracajc si, zahaczajc ramionami
kady mijany wystp skalny w nadziei, e powstrzyma parcie jaskiniowego rybaka. Wiedzi
a jednak, wbrew instynktowi wojownika, ktry nie dopuszcza do poddania si, e nie ma sz
ans, by zatrzyma nieuchronne wciganie.
W poowie drogi, z jednym ramieniem krwawicym, a drugim podrapanym, z podog niemal dz
iesi metrw pod nim, Drizzt podda si losowi. Je li mia jak szans przeciwko podobnemu
a potworowi, ktry oczekiwa na szczycie liny, mona j bdzie wykorzysta dopiero w ostatni
ej chwili. Na razie mg jedynie obserwowa i czeka.
By moe mier nie bya najgorsz alternatyw wobec ycia, jakie bdzie musia wie w rd d
zej sieci ich mrocznego spoeczestwa. Nawet Zaknafein, tak silny, potny i mdry wskutek
ciaru lat, nigdy nie by w stanie pogodzi si ze swoj egzystencj w Menzoberranzan, a wi
ak szans mia na to Drizzt?
Gdy Drizzt przeszed przez krtki okres ualania si nad sob, gdy zmieni si kt ruchu, uka
mu krawd ostatniej pki skalnej, duch wojownika znw nad nim zatriumfowa. Uzna wtedy,
y moe jaskiniowy rybak go dostanie, lecz zanim potwr zje swj posiek, wci nie mu w oczy
jeden lub dwa buty!
Sysza ju chrobot o miu krabowych odny niecierpliwego stwora. Drizzt widzia ju wcze nie
kiniowego rybaka, cho znikn, zanim on i jego patrol mogli si nim zaj. Wyobrazi go sobi
wtedy, wic mg wyobrazi rwnie teraz. Dwa z jego odny koczyy si paskudnymi szczypca
wpycha sobie zdobycz do paszczy.
Drizzt odwrci si twarz do ciany, chcc ujrze t istot zaraz, gdy wychyli si znad kraw
cierpliwe chrobotanie stao si go niejsze, rozbrzmiewao obok dudnienia serca Drizzta. D
otar do krawdzi pki.
Drizzt spojrza. By zaledwie p metra od dugiego pyska stwora. Kleszcze wycigny si, by
o, zanim zdy stan. Nie bdzie mia okazji, by kopn potwora.

Zamkn oczy, znw ywic nadziej, e mier bdzie lepsza od ycia w Menzoberranzan.
Znajomy pomruk wyrwa go z tych my li.
Przemykajc po labiryncie pek skalnych, Guenh|vyvar wesza w zasig wzroku jaskiniowego
rybaka i Drizzta na chwil przed tym, jak drow przekroczy krawd . Podobnie jak dla Dri
zzta, dla kocicy bya to chwila zbawienia lub mierci. Guenwyvar podaa tu zgodnie z bez
po rednim rozkazem Masoja, nie zastanawiajc si nad swoim obowizkiem i dziaajc jedynie w
edug swoich instynktw w poczeniu z nakazami magii. Guenhwyvar nie moga si sprzeciwi, p
niewa zagraaoby to jej istnieniu... a do teraz.
Scena rozgrywajca si przed panter, z Drizztem oddalonym o zaledwie sekundy od mierci
, daa Guenhwyvar nieznan jej si, nie przewidzian przez twrc magicznej figurki. Chwila
rzeraenia daa Guenhwyvar ycie wykraczajce poza magi.
W chwili gdy Drizzt otworzy oczy, walka bya ju w penym rozkwicie. Guenhwyvar skoczya
na jaskiniowego rybaka, lecz niemal przez niego przeleciaa, poniewa sze pozostaych od
ny potwora byo przytwierdzonych do skay tak sam substancj, ktra wcigna tutaj Drizz
aona tym kocica drapaa i gryza, starajc si przebi przez skorup rybaka.
Potwr odwzajemni atak swymi szczypcami, zarzucajc je ze zdumiewajc zwinno ci na grzbiet
i chwytajc jedn z przednich ap Guenhwyvar.
Drizzt nie by ju wcigany, potwr zajmowa si czym innym.
Kleszcze przebiy si przez mikkie ciao Guenhwyvar, lecz krew kocicy nie bya jedynym ci
emnym pynem, ktry spywa z grzbietu jaskiniowego rybaka. Potne kocie pazury rozdary fra
ment skorupy, a pod ni zanurzyy si wielkie zby. Gdy krew jaskiniowego rybaka pada na
kamie, jego nogi zaczy si porusza.
Widzc, jak substancja pod krabowymi odnami rozpuszcza si, gdy styka si z ni krew potwo
ra, Drizzt zrozumia, co si stanie, je li spadnie na niego z pki skalnej strumie tej sam
ej krwi. Bdzie musia szybko uderzy, jak tylko nadarzy si okazja. Musi by gotowy, by p
omc Guenhwyyar.
Rybak zachwia si na bok, strcajc Guenhwyvar i koyszc Drizztem.
Krew wci pyna strumieniem, a Drizzt czu, jak wizy na jego grnej rce sabn, gdy dota
Guenhwyyar znw si podniosa, stojc przed rybakiem i szukajc pomidzy jego oczekujcymi kl
szczami odpowiedniej drogi do ataku.
Rka Drizzta uwolnia si. Chwyci sejmitar i pchn przed siebie, zatapiajc czubek w boku r
baka. Potwr poruszy si, a wstrzs i wci pynca krew strciy Drizzta e z pki. Drow by
nny, by znale uchwyt jeszcze przed spadniciem, lecz wycignity sejmitar uderzy o ziemi.
Atak Drizzta zneutralizowa na chwil obron rybaka, a Guenhwyyar nie wahaa si. Kocica w
pada na przeciwnika, zatapiajc zby w tej samej szczelinie, ktr wcze niej otworzya. Zato
iy si gbiej pod skr, miadc organy wewntrzne, podczas gdy pazury Guenhwyyar utrzymyw
pce w odpowiedniej odlego ci.
W chwili gdy Drizzt wspi si z powrotem na poziom, na ktrym toczya si walka, jaskiniowy
rybak by ju wstrzsany drgawkami mierci. Drow podcign si i pospieszy do boku swojej
aciki.
Guenhwyyar cofaa si krok za krokiem, z opuszczonymi uszami i obnaonymi zbami.
Z pocztku Drizzt sdzi, e kocic o lepi bl z rany, szybki rzut okiem rozproszy jednak t
Guenhwyyar miaa tylko jedn ran i nie bya ona powana. Drizzt widzia u kocicy gro niejsz
.
Guenhwyvar wci si cofaa, wci warczaa, gdy nieustanne dudnienie rozkazu Masoja, wracaj
po chwili przeraenia, uderzao jej do serca. Kocica walczya z nakazem, staraa si postr
zega Drizzta jako sprzymierzeca, nie ofiar, lecz nakaz...
- Co si stao, moja przyjaciko? - spyta cicho Drizzt, powstrzymujc pragnienie, by wycig
obronie drugie ostrze. Klkn na jedno kolano. - Nie poznajesz mnie? Jake czsto razem
walczyli my!
Guenhwyyar pochylia si i napia tylne nogi, przygotowujc si, jak wiedzia Drizzt, do sko
u. Mimo to Drizzt wci nie wyciga broni, nie chcc robi nic, co mogoby zagrozi kocicy.
ia zaufa, e postrzega Guenhwyvar w odpowiedni sposb, e pantera bya tym, za co j uwaa
ogo sterowa jej nieprzyjaznym zachowaniem? Co sprowadzio tu Guenhwyyar o tak p nej por
ze?
Drizzt odnalaz odpowiedzi na te pytania, gdy przypomnia sobie ostrzeenia Opiekunki
Malice, by nie opuszcza Domu Do'Urden.
- Masoj ci wysa, by mnie zabia! - powiedzia otwarcie. Jego ton zdumia kocic, ktra ro
si troch, nie bdc jeszcze gotowa do skoku. - Ocalia mnie, Guenhwyyar. Opara si rozka
W prote cie zabrzmia warkot Guenhwyyar.

- Moga pozwoli, by jaskiniowy rybak wykona za ciebie zadanie - odpar Drizzt -jednak n
ie zrobia tego! Zaatakowaa i ocalia mi ycie! Walcz z nakazem, Guenhwyyar! Pamitaj mni
ako swojego przyjaciela, lepszego towarzysza, ni kiedykolwiek bdzie mg by nim Masoj H
un'ett!
Guenhwyyar cofna si o kolejny krok, schwytana w sida, z ktrych nie moga si wydosta. D
zt obserwowa, jak znad gowy kocicy unosz si uszy. Wiedzia ju, e wygrywa rywalizacj.
- Masoj oferuje poddastwo - cign przekonany i kocica, dziki jakiej nie znanej przez Dr
zzta inteligencji, rozumie znaczenie jego sw. - Ja oferuj przyja . Jestem twoim przyja
cielem, Gu-enhwyvar i nie bd walczy przeciwko tobie. - Podszed bliej, rozkadajc szerok
ramiona i odsaniajc twarz oraz pier . -Nawet za cen mojego ycia!
Guenhwyvar nie zaatakowaa. Uczucia przycigay kocic mocniej ni jakikolwiek czar, te sa
me uczucia, ktre zmusiy Guenhwyvar do dziaania, gdy ujrzaa Drizzta w szponach jaskin
iowego rybaka.
Guenhwyvar spia si i skoczya, wpadajc na Drizzta i przewracajc go na plecy, po czym za
sypaa go lawin przyjaznych uderze i udawanych ugryzie.
Dwoje przyjaci znowu wygrao, pokonao tego dnia wrogw.
Gdy Drizzt przerwa powitanie, by rozway wszystko, co si zdarzyo, zda sobie spraw, e z
istwo nie jest jeszcze cakowite. Guenhwyvar naleaa teraz do niego dusz, lecz wci bya
ymana przez innego, ktry nie zasugiwa na kocic, ktry uwizi panter skazujc j na yci
Drizzt nie mg ju duej znosi.
Nie pozostay w Drizzcie adne skotowane my li, ktre wyprowadziy go z Menzoberranzan. Pie
rwszy raz w swoim yciu wiedzia, jak drog powinien pj , ciek do wasnej wolno ci.
Przypomnia sobie ostrzeenia Zaknafeina oraz te same niemoliwe alternatywy, ktre rozw
aa, nie znajdujc rozwizania.
Gdzie tak naprawd mg i elf drow?
- Gorzej jest by uwizionym w kamstwach - wyszepta z roztargnieniem. Pantera przechyl
ia gow na bok, ponownie wyczuwajc, e sowa Drizzta maj wielkie znaczenie. Drizzt odwzaj
mni zaciekawione spojrzenie nag pospno ci.
- Zabierz mnie do swego pana - poleci. - Do swego faszywego pana.

27
Niezakcone sny

Zaknafein zatopi si w swoim ku i zapad w spokojny sen, w najwygodniejszy wypoczynek, j


akiego kiedykolwiek do wiadczy. Przyszy do niego tej nocy sny, strumie snw. Byy dalekie
od zamtu, wzmagay tylko wygod. Zak by teraz wolny od swej tajemnicy, kamstwa, ktre zd
ominoway kady dzie jego dorosego ycia.
Drizzt przetrwa! Nawet przeraajca Akademia Menzoberran-zan nie zdoaa stumi nieposkromi
nego modego ducha i poczucia moralno ci. Zaknafein Do'Urden nie by ju sam. Rozgrywajce
si w jego umy le sny pokazyway mu te same wspaniae moliwo ci, ktre poday za Drizztem
iastem.
Stan rami przy ramieniu, niepokonani, dwch niczym jeden przeciwko wypaczonym fundam
entom Menzoberranzan.
Piekcy bl w stopie wyrwa Zaka ze snu. Natychmiast zobaczy Briz w nogach ka, trzymajc
swj wowy bicz. Zak instynktownie sign na bok, by chwyci miecz.
Bro znikna. Trzymaa go Vierna, stojc z boku pokoju. Po przeciwlegej stronie Maya ciska
drugi miecz Zaka.
W jaki sposb weszy tak cicho? Magiczna cisza, nie ma wtpliwo ci, lecz Zak mimo to by z
askoczony, e nie odkry na czas ich obecno ci. Nic nigdy nie zastao go pozbawionym czu
jno ci, obojtnie, czy by przytomny, czy te pogrony we nie.
Nigdy wcze niej nie spa tak spokojnie. By moe w Menzober-ranzan takie sny byy niebezpi
eczne.
- Opiekunka Malice zobaczy si z tob - oznajmia Briza.
- Nie jestem odpowiednio ubrany - odpowiedzia niedbale Zak. - Mj pas i bro, je li poz
wolicie.
- Nie pozwolimy! - warkna Briza, bardziej na swoje siostry ni na Zaka. - Nie bdziesz
potrzebowa broni.
Zak uwaa wrcz przeciwnie.
- Chod ju - rozkazaa Briza, podnoszc bicz.
- Gdybym by tob, musiabym by pewien zamiarw Opiekunki Malice, by zachowywa si tak mia
ostrzeg Zak. Briza, przypomniawszy sobie potg mczyzny, ktremu grozia, opu cia bro.
Zak wydosta si z ka, zwracajc uwag zamiennie na Yiern i May, i obserwujc ich zachow
y stwierdzi, z jakich powodw Malice go wzywa.
Otoczyy go, gdy wyszed z pokoju, zachowujc ostron, lecz czujn odlego od zabjczego f
rza. - To musi by co powanego - zauway Zak tak cicho, e tylko Briza, idca z przodu gru
y, moga go usysze. Briza odwrcia si i bysna do niego paskudnym u miechem, lecz nie u
ic, by rozproszy jego podejrzenia.
Podobnie jak Opiekunka Malice, ktra wyczekujco wychylia si na swoim tronie, gdy wesz
li do komnaty.
- Opiekunko - odezwa si Zak, wykonujc ukon i pocigajc za sw nocn koszul, by zwrci
eodpowiedni ubir. Chcia, by Malice znaa jego uczucia w kwestii bycia o mieszanym o ta
k p nej porze.
Opiekunka nie odwzajemnia powitania. Opara si na swoim tronie i potara smuk doni spic
ty podbrdek, spogldajc jednocze nie na Zaknafeina.
- Moe mogaby mi powiedzie, dlaczego mnie wezwaa ? -o mieli si powiedzie Zak, a jego g
i na krawdzi sarkazmu. - Wolabym powrci do snu. Nie powinni my dawa Domowi Hun'ett prze
agi w postaci zmczonego fechmistrza.
- Drizzt znikn - warkna Malice.
Wiadomo ta uderzya w Zaka niczym mokra cierka. Wyprostowa si, a z jego twarzy znikn u
h.
- Opu ci dom sprzeciwiajc si moim rozkazom - cigna Malice. Zak rozlu ni si. Gdy Malic
ia, e Drizzt znikn, Zak z pocztku sdzi, e ona oraz jej kohorty za wygnay go lub zab
- Chopak ma swobodn dusz - zauway Zak. - Z pewno ci wkrtce wrci.
- Swobodn dusz - powtrzya Malice, a jej ton nie przydawa temu okre leniu pozytywnego wi
ta.
- Wrci - powiedzia ponownie Zak. - Nie ma potrzeby ogasza alarmu i stosowa tak ekstre
malnych rodkw. - Zmierzy wzrokiem Briz, cho wiedzia, e matka opiekunka wezwaa go na a
encj z innego powodu, ni tylko powiedzenie mu o znikniciu Drizzta.
- Drugi chopiec sprzeciwi si matce opiekunce - zauwaya Bri-za, wtrcajc zamierzon wypo
d .
- Ma swobodn dusz - powtrzy Zak, starajc si, by nie zachichota. - Pomniejsza niedyskre

ja.
- Jake czsto on je miewa - skomentowaa Malice. - Podobnie jak inny mczyzna o swobodne
j duszy z Domu Do'Urden.
Zak znw si ukoni, biorc jej sowa za komplement. Malice zdecydowaa ju o karze, je li w
chciaa go ukara. Teraz wszystkie jego dziaania, na tym procesie -je li nim by - nie bd
iay wikszych konsekwencji.
- Chopiec rozgniewa Pajcz Krlow! - warkna Malice, wyra nie w cieka i znuona sarkazm
Nawet ty nie bye na tyle gupi, by to zrobi!
Twarz Zaka okrya ciemna chmura. Spotkanie byo naprawd powane, a ycie Drizzta mogo wisi
e na wosku.
- Wiesz jednak o jego zbrodni - cigna Malice, znw si uspokajajc. Spodobao jej si, e
artwi si i broni. Znalaza jego czuy punkt. Teraz ona si zabawi.
- Opuszczenie domu? - zaprotestowa Zak. - Drobna pomyka w osdzie. Lloth nie zajmowaa
by si tak bah spraw.
- Nie udawaj ignoranta, Zaknafeinie. Wiesz, e elfie dziecko yje!
Zak straci na chwil oddech. Malice wiedziaa. A niech to wszystko, Lloth wiedziaa!
- Wybieramy si na wojn - kontynuowaa spokojnie Malice. -Nie dysponujemy ask Lloth i m
usimy naprawi t sytuacj. - Spojrzaa prosto na Zaka. - Jeste
wiadom naszych zwyczajw i
iesz, e musimy to zrobi.
Zak przytakn, schwytany w puapk. Wszystko, co zrobiby teraz, by si sprzeciwi, jedynie
ogorszyoby sytuacj Drizzta, je li moga by ona jeszcze gorsza.
- Drugi chopiec musi zosta ukarany - rzeka Briza.
Zak wiedzia, e to kolejna przewiczona wstawka. Zastanawia si, ile razy Briza i Malice
wiczyy to spotkanie.
- A wic ja mam go ukara? - spyta Zak. - Nie bd biczowa chopca, to nie mj obowizek.
- Jego kara nie powinna ci obchodzi - powiedziaa Malice. -A wic dlaczego zakcasz mj se
? - zapyta Zak, starajc
si ochroni przed kopotami Drizzta, bardziej dla jego dobra ni wasnego.
- Sdziam, e zechcesz wiedzie - odpowiedziaa Malice. - Ty i Drizzt stali cie si dzisiaj
obie bliscy na sali gimnastycznej. Ojciec i syn.
Widziaa! Malice i prawdopodobnie ta parszywa Briza obserwoway cae spotkanie! Zak op
u ci gow, gdy zda sobie spraw, e nie wiadomie odegra rol w kopotach Drizzta.
. - Elfie dziecko yje - zacza powoli Malice, wypowiadajc kade sowo z dramatyczn czysto
- A mody drow musi zgin.
- Nie! - sowo to wydostao si z ust Zaka, zanim jeszcze zauway, e mwi. Stara si znale
yj cie. - Drizzt jest mody. Nie rozumie...
-Wiedzia dokadnie, co robi! - krzykna do niego Malice. -Nie auje swoich czynw! Jest ta
i jak ty, Zaknafeinie! Za bardzo taki jak ty.
- A wic moe si nauczy - stwierdzi Zak. - Nie byem dla ciebie ciarem, Mali... Opiekunk
alice. Zyskaa na mojej obecno ci. Drizzt jest nie mniej wyszkolony ni ja, moe by dla na
s cenny.
- Moe by dla nas niebezpieczny - sprostowaa Opiekunka Malice. - Ty i on stojcy razem
? Ta my l nie podoba mi si.
- Jego mier pomoe Domowi Hun'ett - ostrzeg Zak, chwytajc si wszystkiego, co mg, by zm
i zamiary opiekunki.
- Pajcza Krlowa pragnie jego mierci - odpowiedziaa stanowczo Malice. - Musi zosta prz
ebagana je li Daermon N'a'shezbaer-non ma mie jakie szans w walce z Domem Hun'ett.
- Bagam ci, nie zabijaj chopca.
- Sympatia? - rzeka w zadumie Malice. - To nie pasuje do dro-wa wojownika, Zaknaf
einie. Czyby utraci wol walki?
- Jestem stary, Malice.
- Opiekunko Malice! - zaprotestowaa Briza, lecz Zak skierowa na ni tak lodowate spo
jrzenie, e opu cia bicz, zanim jeszcze zdoaa go uy.
- Stan si jeszcze starszy, je li Drizzta spotka mier.
- Nie pragn ani jednego, ani drugiego - zgodzia si Malice, lecz Zak dostrzeg jej kams
two. Nie obchodzi jej Drizzt, ani cokolwiek innego, poza uzyskaniem aski Pajczej Krl
owej.
- Nie widz jednak alternatywy. Drizzt rozgniewa Lloth i musi ona zosta przebagana pr
zed wojn.
Zak zacz rozumie. W tym spotkaniu wcale nie chodzio o Drizzta. - We mnie zamiast chopc

a - powiedzia.
Niky u mieszek Malice nie by w stanie ukry jej udawanego zaskoczenia. To wa nie tego chc
iaa od samego pocztku.
- Jeste do wiadczonym wojownikiem - spieraa si opiekunka. - Twoja warto , jak sam przyzn
ae , nie moe by nie doceniana. Po wicenie ci Pajczej Krlowej zadowolioby j, lecz jak
ozostanie w Domu Do'Urden po twoim odej ciu?
- Pustka, ktr moe wypeni Drizzt - odpar Zak. ywi sekretn nadziej, e Drizzt, w prze
do niego, zdoa uciec od tego wszystkiego, e znajdzie jak drog, by obej ze intrygi Op
unki Malice.
- Jeste tego pewien?
- Jest mi rwny w walce - zapewni j Zak. - Stanie si jeszcze silniejszy, przekroczy
wszystko, co Zaknafein kiedykolwiek osign.
- Chcesz to dla niego zrobi? - spytaa kpicym tonem Malice, a w kcikach jej ust pojaw
iy si wywoane podnieceniem krople liny.
- Wiesz, e tak - odpar Zak.
- Wieczny gupiec - stwierdzia Malice.
- Ku twojemu przestrachowi powiem rwnie - kontynuowa nie-zraony Zak - e Drizzt zrobiby
to samo dla mnie.
- Jest mody - wycedzia Malice. - Zostanie lepiej nauczony.
- Jak ty mnie nauczya ? - burkn Zak.
Zwyciski u miech Malice sta si grymasem. - Ostrzegam ci, Zaknafeinie - warkna z wzbiera
w niej w cieko ci. - Je li zrobisz cokolwiek, co zakci ceremoni majc na celu przebaga
j Krlowej, je li pod koniec swojego zmarnowanego ycia postanowisz mnie ostatni raz r
ozgniewa, oddam Drizzta Brizie. Ona i jej suce do tortur zabawki oddadz go z kolei Ll
oth!
Zak bez obawy trzyma gow wysoko. - Po wiciem si, Malice - splun. - Zabaw si, pki mo
Zaknafein osignie pokj, a Opiekunka Malice Do'Urden bdzie w stanie wiecznej wojny!
Trzsc si z gniewu, straciwszy w tych kilku prostych sowach sw chwil triumfu, Malice zd
oaa jedynie wyszepta -Bra go!
Zak nie stawia oporu, gdy Vierna i Maya przywizyway go w kaplicy do otarza w ksztacie
pajka. Spoglda gwnie na Yiern, widzc w jej cichych oczach iskr sympatii. Ona rwnie
taka jak on, lecz moliwo ta zostaa dawno temu pogrzebana przez niezmordowany kult Pa
jczej Krlowej.
- Jeste smutna - odezwa si do niej Zak.
Vierna wyprostowaa si i pocigna mocno za jedne z wizw Zaka, powodujc, e skrzywi si
Szkoda - odpowiedziaa tak chodno, jak tylko bya w stanie. - Dom Do'Urden musi duo od
da, by spaci bezmy lny czyn Drizzta. Z chci ujrzaabym was razem w bitwie.
- Domowi Hun'ett nie spodobaby si ten widok - odpar mrugajc do niej Zak. - Nie pacz..
. moja crko.
Vierna uderzya go w twarz. - Zabierz swoje kamstwa do grobu!
- Zaprzeczaj temu, je li tak chcesz. - To byo wszystko, co Zak postanowi powiedzie.
Vierna i Maya odsuny si od otarza. Vierna staraa si utrzyma gro n min, za Maya przy
by nie wydoby si zza niej chichot, gdy do komnaty weszy Opiekunka Malice i Briza. M
atka opiekunka miaa na sobie sw najwspanialsz ceremonialn szat, czarn i podobn do paj
ny, otaczajc j i powiewajc wok niej jednocze nie, za Briza niosa wity kufer.
Zak nie zwraca na nie uwagi, gdy rozpoczy rytua, piewajc do Pajczej Krlowej, zanoszc
iej nadziej przebagania. Zak ywi w tej chwili wasne nadzieje.
- Pokonaj ich wszystkich - szepta pod nosem. - Zrb wicej ni ja, mj synu. yj! Bd w zgo
e z woaniem serca.
Wgle zbudziy si do ycia, a pomieszczenie zal nio. Zak czu gorco, wiedzia, e kontakt
rocznym planem zosta osignity.
- We tego... - usysza piew Opiekunki Malice, lecz usun sowa z my li i cign ostatni
go ycia.
Nad jego piersi zawis sztylet w ksztacie pajka. Malice zaciskaa bro w swoich ko cistych
doniach, a jej pokryta potem skra odbijaa surrealistycznym blaskiem pomaraczowe pomie
nie ognia.
Surrealistyczne, niczym przej cie z ycia do mierci.

28
Prawomocny wa ciciel

Jak duo czasu mino? Godzina? Dwie? Masoj przemierza odlego midzy dwoma stalagmitami,
edwie kilka krokw od tuneli, w ktrym znikn najpierw Drizzt, nastpnie Guenhwyvar. - Ko
cica powinna ju wrci - mamrota czarodziej, znajdujc si na skraju cierpliwo ci.
Chwil p niej napyna na jego twarz ulga, gdy z tunelu, tu za stranicz rze b, wysuna
arna gowa Guenhwyyar. Futro wok pyska kocicy byo mokre od wieej krwi.
- Zrobia to? - spyta Masoj, ledwo powstrzymujc si przed okrzykiem szcz cia. - Drizzt Do
Urden nie yje?
- Nie cakiem - dobiega odpowied . Mimo caego swego idealizmu Drizzt musia si przyzna do
uczucia zadowolenia, gdy chmura przeraenia zgasia ognie rado ci na policzkach podstpn
ego czarodzieja.
- Co jest, Guenhwyvar? - dopytywa si Masoj. - Zrb to, co ci kazaem! Zabij go!
Guenhwyyar spojrzaa na Masoja, po czym pooya si u stp Drizzta.
- Przyznajesz si do zamachu na moje ycie? - spyta Drizzt.
Masoj zmier/y odlego do przeciwnika - trzy metry. Bdzie w stanie rzuci jeden czar. Moe
Masoj widzia ruchy Drizzta, szybkie i pewne, nie mia wic zamiaru ryzykowa ataku, je l
i istnia inny sposb wypltania si z kopotw. Drizzt nie wycign jeszcze broni, cho do
wojownika spoczyway na rkoje ciach jego mierciono nych ostrzy.
- Rozumiem - cign spokojnie Drizzt. - Dom Hun'ett i Dom Do'Urden bd ze sob walczy.
- Skd wiesz - wypali bez zastanowienia Masoj, zbyt oszoomiony by domy li si, e Drizzt c
ce go zmusi do dalszego wyznania win.
- Wiem sporo, lecz mao mnie to obchodzi - odpowiedzia Drizzt. - Dom Hun'ett pragni
e toczy wojn z moj rodzin. Nie jestem w stanie odgadn, z jakich powodw.
- Dla zemsty za Dom DeVir! - dobiega odpowied z innej strony. Alton, stojcy z boku
stalagmitu, spojrza na Drizzta.
Na twarzy Masoja pojawi si u miech. Okoliczno ci tak szybko si zmieniy.
- Dom Hun'ett nie dba o Dom DeVir - szybko odrzek Drizzt, wci zdumiony w obliczu no
wego odkrycia. - Nauczyem si wystarczajco wiele o zwyczajach naszego ludu, by wiedz
ie, e los jednego domu nie jest przedmiotem troski innego.
- Ale jest przedmiotem mojej troski! - krzykn Alton i cign kaptur, ukazujc sw potworn
rz, zniszczon przez kwas dla dobra przebrania. - Jestem Alton DeVir, jedyny ocalay
z Domu DeVir! Dom Do'Urden zginie za zbrodnie przeciwko mojej rodzinie, a zaczn
od ciebie.
- Nie byo mnie jeszcze na wiecie, gdy toczya si bitwa - zaprotestowa Drizzt.
- To nie ma znaczenia! - odezwa si Alton. - Jeste Do'Urde-nem, parszywym Do'Urdenem
. Tylko to ma znaczenie.
Masoj cisn onyksow figurk na ziemi. - Guenhwyvar! - rozkaza. - Odejd !
Kocica spojrzaa przez rami na Drizzta, ktry skin twierdzco.
- Odejd ! - krzykn znw Masoj. - Jestem twoim panem! Nie moesz mi si sprzeciwia!
- Nie jeste wa cicielem kocicy - powiedzia spokojnie Drizzt.
- Kto wic? - wypali Masoj. - Ty?
- Guenhwyvar - odpar Drizzt. - Tylko Guenhwyvar. Wydaje mi si, e czarodziej powinie
n lepiej rozumie otaczajc go magi.
Z niskim warkniciem, ktre mogo by kpicym miechem, Gu-enhwyyar przeskoczya nad kamienia
i w stron figurki i roztopia si w mglist nico .

Kocica przesza przez ca dugo tunelu midzy planami, w stron swojego domu na Planie Ast
nym. Guenhwyvar zawsze wcze niej chciaa odby t podr, by uciec przed wystpnymi rozkazami
swoich panw droww. Tym razem jednak kocica wahaa si przy kadym kroku, spogldajc przez
ami na plam ciemno ci, ktr byo Menzoberranzan.
- Zrobimy interes? - zaproponowa Drizzt.
- Nie masz odpowiedniej pozycji, by si targowa - za mia si Alton, wycigajc smuk rd
piekunka SiNafay.
Masoj powstrzyma go. - Zaczekaj - powiedzia. - By moe Drizzt okae si pomocny w naszej
walce z Domem Do'Urden. -Spojrza modemu wojownikowi prosto w oczy. - Czy zdradzisz
swoj rodzin?
- Nie za bardzo - zakpi Drizzt. - Jak ju ci wcze niej powiedziaem, mao mnie obchodzi n
adcigajcy konflikt. Niech Dom Hun'ett i Dom Do'Urden id do diaba, co z pewno ci zrobi!
oja troska jest natury osobistej.
- Musisz mie co , co moesz nam zaoferowa w zamian za swoj korzy - wyja ni Masoj. - W i
razie, jaki interes chciaby ubi?
- Mam co , co mog da wam w zamian - odpowiedzia spokojnym gosem Drizzt. - Wasze ycie.
Masoj i Alton popatrzyli na siebie i roze miali si go no, lecz w ich chichocie brzmiaa
nerwowa nuta.
- Daj mi figurk., Masoju - cign uparcie Drizzt. - Guenhwy-var nigdy do ciebie nie na
leaa i nigdy ju nie bdzie ci suy.
Masoj przesta si rnia.
- W zamian - podj wypowied Drizzt, zanim czarodziej zdy odpowiedzie - opuszcz Dom Do'
en i nie wezm udziau w bitwie.
- Zwoki nie walcz- szydzi Alton.
- Wezm ze sob innego Do'Urdena - odezwa si do niego Drizzt. - Fechmistrza. Z pewno ci D
om Hun'ett uzyska przewag je li Drizzt i Zaknafein...
- Cisza! - wrzasn Masoj. - Kocica jest moja! Nie potrzebuj adnych interesw z aosnym Do
Urdenem! Jeste martwy, gupcze, a fechmistrz Domu Do'Urden pjdzie za tob do grobu.
- Guenhwyyar jest wolna! - warkn Drizzt.
W doniach Drizzta pojawiy si sejmitary. Nigdy wcze niej nie walczy tak naprawd z czarod
ziejem, nie mwic ju o dwch, z poprzednich spotka pamita jednak wyra nie bl wywoywany
ich czary. Masoj zacz ju rzuca zaklcie, wikszej uwagi wymaga jednak Alton, znajdujcy
oza bezpo rednim zasigiem i wycigajcy smuk rdk.
Zanim Drizzt zdoa okre li kierunek dziaania, kwestia ta zostaa rozwizana za niego. Maso
a otoczya chmura dymu i pad na plecy, a jego czar zosta rozproszony.
Guenhwyvar wrcia.
Alton by poza zasigiem Drizzta. Wojownik nie by w stanie dosta si do czarodzieja, zan
im podniesie on rdk, lecz dla napitych kocich muskuw Guenhwyyar odlego ta nie bya
a wielka. Tylne nogi przysiady i odbiy si, posyajc panter w powietrze.
Alton zdy skierowa rdk na now nemezis i wyzwoli potny pocisk, palc Guenhwyvar pi
zyma w ciek panter trzeba byo jednak czego wicej ni jeden pocisk. Oszoomiona, lecz w
alki Guenhwyvar uderzya w czarodzieja bez twarzy i zrzucia go z podstawy stalagmit
u.
Bysk pociskw oszoomi rwnie Drizzta, wci jednak poda za Masojem i mia nadziej, e
eya. Pobieg wok podstawy drugiego stalagmitu i wyoni si tu przed Masojem, ktry znw
na czarowanie. Drizzt nie zwolni, schyli gow i natar na przeciwnika, trzymajc przed so
sejmitary.
Przemkn przez swego wroga - przez wizerunek swego wroga.
Drizzt uderzy ciko w ska i odtoczy si na bok, starajc si uciec przed nadchodzcym ma
atakiem.
Tym razem Masoj, stojc dziesi metrw za projekcj swego wizerunku, nie mia szans spudowa
Wyzwoli strumie magicznych pociskw energii, ktre nieuchronnie kieroway si w starajcego
si im umkn wojownika. Uderzyy w Drizzta, wstrzsajc nim, ranic go pod skr.
Drizzt zdoa jednak otrzsn si z tpego blu i odzyska rwnowag. Wiedzia ju, gdzie st
Masoj i nie mia zamiaru pozwoli oszustowi ponownie znikn z pola widzenia.
Ze sztyletem w doni Masoj obserwowa zbliajcego si Drizzta.
Drizzt nie rozumia. Dlaczego czarodziej nie przygotowywa nastpnego czaru? Upadek po
nownie otworzy Drizztowi ran w ramieniu, a magiczne pociski rozdary mu bok i nogi.
Obraenia nie byy jednak powane i Masoj nie mia szans pokonania go w fizycznej walce.
Trzymajc twarz na twardym kamieniu, Alton czu ciepo swojej wasnej krwi pyncej swobodni

e pomidzy stopionymi otworami, ktre kiedy byy jego oczyma. Kocica znajdowaa si wyej od
niego, na zboczu stalagmitu, nie otrzsnwszy si jeszcze w peni z byskawicy.
Alton zmusi si, by powsta i unis rdk do drugiego ataku... lecz ona zamaa mu si na
Alton szaleczo podnis drug powk i trzyma j przed niedowierzajcymi oczyma. Guenhwyva
zbliaa, lecz Alton tego nie zauwaa.
Ponce koce rdki, moc zawarta w magicznym przedmiocie, uwizia go. - Nie moesz tego zr
wyszepta w prote cie Alton.
Guenhwy var skoczya akurat, gdy wybucha zamana rdka.
W noc Menzoberranzan wzbia si kula ognia, odamujc od cian i stropu zwietrzae kawaki sk
i strcajc Drizzta oraz Masoja z ng.
- Teraz Guenhwyyar nie naley do nikogo - szydzi Masoj, ciskajc figurk na ziemi.
- Nie pozosta aden DeVir, ktry mgby pragn zemsty na Domu Do'Urden - odwarkn Drizzt,
desperacja utrzymywana bya dziki gniewowi. Masoj sta si miejscem skupienia tego gni
ewu, za kpicy miech czarodzieja spowodowa, e Drizzt natar na niego z furi.
Zaraz gdy Drizzt si zbliy, Masoj strzeli palcami i znikn.
- Niewidzialny - rykn Drizzt, zamachujc si bezowocnie na puste powietrze przed sob. J
ego wysiki osabiy lepy sza i zda sobie spraw, e Masoj nie stoi ju przed nim. Jake g
a si teraz wydawa czarodziejowi. Jake naraony na ciosy!
Drizzt schyli si, by mc nasuchiwa. Z wysoka, ze ciany jaskini usysza odlegy piew. I
y Drizzta powiedziay mu, by rzuci si w bok, jednak wiea wiedza o czarodziejach mwia,
asoj spodziewaby si takiego ruchu. Drizzt zamarkowa ruch w lewo i usysza kulminacyjne
sowa budowanego czaru. Gdy byskawica uderzya w ska z boku, Drizzt pobieg naprzd, maj
adziej, e wzrok wrci mu wystarczajco szybko, by mg si dosta do czarodzieja.
- Niech ci! - krzykn Masoj, zauwaajc zwd zaraz po tym, jak bdnie wystrzeli. W nastp
ili w cieko staa si przeraeniem, gdy Masoj zauway Drizzta, biegncego po skale, przes
o pomidzy kamieniami i przemykajcego po zboczach stalagmitw z gracj polujcego kota.
Masoj przetrzsa kieszenie w poszukiwaniu skadnikw do nastpnego czaru. By ponad pi met
d podogi jaskini, na wskiej pce skalnej, lecz Drizzt porusza si szybko, niewiarygodnie
szybko!
Drizzt nie rejestrowa w wiadomych my lach ziemi znajdujcej si pod nim. Gdyby by w bardz
iej racjonalnym stanie, ciana wydawaaby mu si niemoliwa do wspinaczki, teraz jednak
si tym nie przejmowa. Straci Guenhwyvar. Guenhwyvar odesza.
Spowodowa to niegodziwy czarodziej tkwicy na pce skalnej, to uciele nienie demoniczneg
o za. Drizzt skoczy na cian, uwolni jedn rk - musia odrzuci jeden z sejmitarw - i
ilnie. Byo to za mao dla racjonalnego drowa, lecz umys Drizzta zignorowa protesty mi ni
w napitych palcach. Musia przej tylko trzy metry.
Uderzya w niego kolejna fala pociskw energii, uderzajc szybkim rytmem o jego gow.
- Jak wiele czarw ci pozostao, czarodzieju? - usysza swj wyzywajcy krzyk, gdy przemg
Masoj cofn si, gdy palce wiato lawendowych oczu Drizzta pado na niego niczym zapowied
gady. Wiele razy widzia Drizzta w walce, a widok modego wojownika nawiedza go przez
cay czas planowania zabjstwa.
Masoj nigdy jednak nie widzia w ciekego Drizzta. Gdyby tak byo, nigdy nie zgodziby si,
go zabije. Gdyby tak byo, powiedziaby Opiekunce SiNafay, by usiada sobie na stalag
micie.
Jaki czar mia by nastpny? Jaki czar mg powstrzyma potwora, ktrym by Drizzt Do'Urden?
Do, ponca gorcem gniewu, chwycia si krawdzi pki. Masoj stan na niej obcasem buta.
mane - czarodziej wiedzia, e palce byy zamane - lecz Drizzt, w niewiarygodny sposb zn
alaz si przy nim i wbi sejmitar pomidzy ebra czarodzieja.
- Palce s zamane! - wydysza w prote cie umierajcy mag. Drizzt spojrza na do i dopiero
az zda sobie spraw z blu.
- By moe - powiedzia z roztargnieniem. - Lecz si zrosn.
* * *

Kulejc Drizzt znalaz drugi sejmitar i ostronie przedziera si przez gruzowisko pod kop
cem jednego ze stalagmitw. Walczc w zamanym sercu ze strachem, zmusi si, by spojrze na
miejsce zniszczenia. Tylna cz kopca pona niesamowicie nieprzerwanym ciepem, niczym la
arnia dla budzcego si miasta.
Tyle zostao zrobione, by zachowa cisz.
Na dnie leay rozrzucone szcztki Altona DeVir, obok dymicych szat czarodzieja. - Czy

odnalaze spokj, Pozbawiony Twarzy? - wyszepta Drizzt wyrzucajc z siebie resztki gniew
u. Pamita atak, jaki Alton przypu ci na niego tyle lat temu w Akademii. Mistrz bez tw
arzy oraz Masoj wyja nili to jako prb dla rozwijajcego si wojownika.
- Od jak dawna nosie swoj nienawi ? - mrukn Drizzt do porozrzucanych strzpw zwok.
Nie Altonem DeVir przejmowa si jednak w tej chwili. Rozejrza si po pozostaej cz ci pobo
owiska, szukajc jakiego wyja nienia losu Guenhwyvar, nie bdc pewny, jak magiczne stwor
zenie radzi sobie podczas takiej katastrofy. Nie pozostao adnego ladu po kocicy, ni
c, co mogoby nawet tylko zasygnalizowa, e Guenh-wyvar tam bya.
Drizzt uprzytomni sobie, e nie ma nadziei, jednak oczekiwanie i niepokj w krokach k
piy z jego stanowczego wyrazu twarzy. Pobieg w d kopca i wok drugiego stalagmitu, gdzi
e on i Masoj znajdowali si, kiedy eksplodowaa rdka. Natychmiast zauway onyksow figurk
Podnis j delikatnie. Bya ciepa, jakby rwnie j obj wybuch, a Drizzt wyczuwa, e jej
na. Drizzt chcia wezwa kocic, nie mia jednak tego zrobi, wiedzc, e podr pomidzy
rpywaa Guenhwyvar. Drizzt uzna, e je li kocica jest ranna, lepiej da jej troch czasu, b
y wydobrzaa.
- Och Guenhwyvar -jkn. - Moja przyjaciko, moja odwana przyjaciko. - Wrzuci figurk d
eni.
Mg tylko ywi nadziej, e Guenhwyyar przetrwaa.
29
Samotni

Drizzt znw obszed stalagmit, wracajc do ciaa Masoja. Nie mia .W. wyboru, musia zabi sw
go przeciwnika - poniewa to Masoj wytyczy lini frontu.
Fakt ten niewiele znaczy. Zabi innego drowa, odebra ycie jednemu ze swego ludu. Czy
by uwiziony, podobnie jak Zaknafein przez tak wiele lat, w niekoczcym si krgu przemocy
?
- Nigdy wicej - Drizzt przysig nad zwokami. - Nigdy wicej nie zabij elfa drowa.
Odwrci si zdegustowany od cichych, spokojnych stalagmitw w stron rozlegego miasta drow
i zda sobie spraw, e je li bdzie chcia dotrzyma tej przysigi, nie przeyje dugo w Me
anzan.
Gdy Drizzt przedziera si krtymi uliczkami Menzoberranzan, w jego gowie kbiy si tysic
wo ci. Odepchn te my li na bok, powstrzyma je przed przytpianiem jego czujno ci. W Narbon
el byo wiato. Zaczyna si dzie droww i w kadym zaktku miasta budzia si aktywno . W
acw powierzchni dzie by bezpieczniejsz por, poniewa wiato ujawniao zabjcw. W wiec
o ciach Menzoberranzan dzie mrocznych elfw by jeszcze bardziej niebezpieczny ni noc.
Drizzt starannie dobiera drog, idc daleko od ogrodzenia grzybw otaczajcego najszlache
tniejsze domy, do ktrego nalea Dom Hun'ett. Nie spotka wicej przeciwnikw i niedugo p
dotar do bezpiecznej budowli Do'Urden. Przeszed przez bram obok zaskoczonych onierzy
bez sowa wyja nienia, po czym odepchn na bok stranikw pod tarasem.
Dom by dziwnie cichy. Drizzt oczekiwa, e wszyscy bd na nogach szykujc si do nadcigaj
itwy. Nie po wici niesamowitej ciszy wicej uwagi i ruszy prost drog prowadzc do sali
ngowej i prywatnych komnat Zaknafeina.
Drizzt przystan za kamiennymi drzwiami s^li, zaciskajc do kurczowo na klamce wrt. Co z
aproponuje ojcu? e opuszcz miasto? On i Zaknafein na niebezpiecznych szlakach Podm
roku, walczcy tylko wtedy, gdy s do tego zmuszani i uciekajcy przed ciarem winy zwizan
ej z yciem pod panowaniem droww? Drizztowi spodobaa si ta my l, jednak teraz, gdy sta p
rzed drzwiami, nie by ju taki pewien, czy zdoa przekona Zaka do obrania takiej drogi
. Zak mg opu ci miasto wcze niej, w dowolnym czasie swoich stuleci ycia, gdy jednak Driz
zt spyta go, dlaczego zosta, z twarzy fechmistrza odpyno ciepo. Czy rzeczywi cie byli u
izieni w yciu proponowanym im przez Opiekunk Malice i jej kohorty za?
Drizzt skrzywi si na te my li. Nie byo sensu spiera si ze sob, gdy Zak by tylko kilka
kw dalej.
Sala gimnastyczna bya rwnie cicha, jak reszta domu. Zbyt cicha. Drizzt nie spodzie
wa si, e Zak tu bdzie, brakowao tu jednak czego wicej pozajego ojcem. Znikna rwnie
a.
Drizzt wiedzia, e co jest nie w porzdku i z kadym krokiem dzielcym go od prywatnych dr
zwi Zaka przyspiesza, dopki nie znalaz si w penym biegu. Wpad bez pukania i nie zdziwi

si zastajc puste ko.


- Malice musiaa go wysa, by mnie szuka - stwierdzi Drizzt. - Niech to, sprowadziem na
niego kopoty! - Odwrci si do wyj cia, lecz co zwrcio jego uwag i zatrzymao w pokoju
aka.
Fechmistrz nigdy nie opuszcza swojego pokoju bez broni, nawet gdy znajdowa si w bez
piecznym wntrzu Domu Do'Urden. Bro jest twoim najbardziej zaufanym towarzyszem - p
owtarza tysic razy Zakowi. Trzymaj j zawsze przy swoim boku!
- Dom Hun'ett? - wyszepta Drizzt, zastanawiajc si, czy wrogi dom zaatakowa za pomoc m
agii tej nocy, gdy on walczy z Alto-nem i Masojem. Budynek by jednak spokojny, onier
ze z pewno ci wiedzieliby, gdyby co takiego miao miejsce.
Drizzt podnis pas, by mu si przyjrze. Ani ladu krwi, a klamra bya odpita. Nie zdar go
Zaka aden wrg. Sakwa fechmistrza rwnie leaa obok, nietknita.
- C wic? - spyta go no Drizzt. - Pooy pas z powrotem przy ku, sakiewk zawiesi je
o czym odwrci si, nie wiedzc, gdzie i teraz.
Zanim jeszcze przeszed przez drzwi, zda sobie spraw, e musi zobaczy si z reszt rodziny
Moe wtedy zagadka Zaka si wyja ni.
Przeraenie narastao, gdy Drizzt spieszy dugim, udekorowanym korytarzem do przedsionk
a kaplicy. Czy Malice lub ktra z nich zrobia co Zakowi? Z jakiego powodu? My l ta wyda
waa si Driz-ztowi nielogiczna, drania go jednak na kadym kroku. Czyby jaki ostrzegawcz
szsty zmys?
Wci nie byo nikogo wida.
Gdy Drizzt unis do, by zapuka w ozdobne drzwi do przedsionka, otworzyy si przed nim, m
gicznie i bezgo nie. Najpierw ujrza matk, siedzc z zadowolon z siebie min na tronie w
eciwlegej cz ci pomieszczenia, z zapraszajcym u miechem.
Niepokj Drizzta nie zmniejszy si, gdy wszed. Bya tu caa rodzina: Briza, Vierna i Maya
po bokach opiekunki, za Rizzen i Di-nin pod lew cian. Caa rodzina. Oprcz Zaka.
Opiekunka Malice spojrzaa badawczo na swego syna, zauwaajc jego liczne rany. - Pole
ciam ci, aby nie opuszcza domu - powiedziaa do Drizzta, nie gania go. - Gdzie zaniosa
ci podr?
- Gdzie jest Zaknafein? - spyta w odpowiedzi Drizzt.
- Odpowiedz matce opiekunce! - wrzasna na niego Briza, ktrej wowy bicz by doskonale wi
doczny zza pasa.
Drizzt zmierzy j wzrokiem i cofna si, czujc ten sam chd, ktrym wcze niej tej nocy po
a j Zaknafein.
- Poleciam ci, aby nie opuszcza domu - powiedziaa znw Malice, wci zachowujc spokj. zego mi si sprzeciwie ?
- Miaem sprawy do zaatwienia - odpowiedzia Drizzt. - Naglce sprawy. Nie chciaem ci nim
i martwi.
- Wojna na nas nadciga, synu - wyja nia Opiekunka Malice. -Naraasz si, chodzc sam po mi
e cie. Dom Do'Urden nie moe sobie teraz pozwoli na twoj strat.
- Musiaem sam zaatwi swoje sprawy - odpar Drizzt.
- Czy ju to zrobie ? -Tak.
- Ufam wic, e ju mi si nie sprzeciwisz. - Sowa byy spokojne i pewne, Drizzt zauway je
k powag kryjcej si za nimi gro by.
- Zajmijmy si wic innymi sprawami - cigna Malice.
- Gdzie jest Zaknafein? - O mieli si ponowi pytanie Drizzt. Briza mrukna pod nosem jaki
e przeklestwo i wycigna zza
pasa bicz. Opiekunka Malice wycigna w jej stron rk, by j powstrzyma. Aby uzyska w te
tycznej chwili kontrol nad Driz-ztem, potrzeboway taktu, nie brutalno ci. Zaistniej l
iczne okazje do kary, gdy Dom Hun'ett zostanie ju pokonany.
- Nie martw si losem fechmistrza - odpara Malice. - Pracuje dla dobra Domu Do'Urde
n, nawet gdy teraz rozmawiamy, na osobistej misji.
Drizzt nie wierzy w adne sowo. Zak nigdy nie wyszedby bez broni.
- Musimy si martwi Domem Hun'ett - cigna Malice, zwracajc si do wszystkich. - Tego dni
mog pa pierwsze uderzenia wojny.
- Pierwsze uderzenia ju pady - wtrci si Drizzt. Wszystkie oczy pady na niego, na jego
rany. Chcia kontynuowa dyskusj o Zaku, wiedzia jednak, e moe tym tylko wpdzi siebie i
ka, je li wci y, w wiksze kopoty. By moe rozmowa da mu wicej wskazwek.
- Walczye ? - spytaa Malice.
- Znasz Pozbawionego Twarzy? - spyta Drizzt.

- Mistrz Akademii - odpowiedzia Dinin. - Z Sorcere. Czsto si z nim kontaktujemy.


- Przydawa si w przeszo ci - powiedziaa Malice. - Przypuszczam jednak, e ju nic z tego.
To Hun'ett. Gelroos Hun'ett.
- Nie - odpar Drizzt. - Moe kiedy , ale teraz nazywa si Alton DeVir... nazywa si.
- Ogniwo! - krzykn Dinin, nagle rozumiejc. - Gelroos mia zabi Altona w noc upadku Dom
u Do'Urden!
- Wyglda na to, e Alton DeVir okaza si silniejszy - rzeka w zadumie Malice i wszystko
stao si dla niej jasne. - Opiekunka SiNafay przeja go i wykorzystaa dla wasnej korzy c
- wyja nia rodzinie. Znw spojrzaa na Drizzta. - Walczye z nim?
- Nie yje - odpowiedzia Drizzt. Opiekunka Malice zarechotaa rado nie.
- Jeden czarodziej mniej - zauwaya Briza, chowajc bicz za pas.
- Dwch - poprawi Drizzt, cho w jego gosie nie byo zadowolenia. Nie by dumny ze swoich
czynw. - Nie ma ju Masoja Hun'ett.
- Mj synu! - krzykna Opiekunka Malice. - Dae nam wielk przewag w wojnie! - Rozejrzaa
o rodzinie, zaraajc ich, a nawet Drizzta, swym podnieceniem. - Dom Hun'ett moe tera
z nas wcale nie zaatakowa, wiedzc o braku przewagi. Nie pozwolimy, aby im to uszo!
Zniszczymy ich dzisiaj i staniemy si smym Domem Menzo-berranzan! Zguba dla wrogw Da
ermon N'a'shezbaernon!
- Musimy natychmiast wyruszy, moja rodzino - stwierdzia Malice, pocierajc w podniec
eniu domi. - Nie moemy czeka na atak. Sami musimy podj ofensyw! Alton DeVir ju nie y
ic znikno ogniwo usprawiedliwiajce wojn. Z pewno ci rada rzdzca zna zamiary Hun'ett,
obydwaj jego czarodzieje nie yj i stracony zosta element zaskoczenia, Opiekunka Si
Na-fay bdzie si szybko stara zakoczy walk.
Gdy pozostali przyczyli si do snujcej intrygi Malice, rka Driz-zta pod wiadomie wsuna
o sakiewki Zaka.
- Gdzie jest Zak? - spyta znw Drizzt, wznoszc si nad zgiek. Cisza zapada rwnie szybko,
jak rozpocz si harmider.
- Nie powiniene si o niego martwi, mj synu - powiedziaa do niego Malice, wci zachowuj
akt pomimo bezczelno ci Drizzta. -Jeste teraz fechmistrzem Domu Do'Urden. Lloth wyb
aczya ci nieposuszestwo i nie ci na tobie adne przewinienia. Moesz zacz od nowa swo
wznoszc si na wyyny chway!
Jej sowa zraniy Drizzta rwnie silnie, jak mgby to zrobi jego wasny sejmitar. - Zabia
wyszepta, prawda bya zbyt straszna, by mc j zachowa w my lach.
Twarz opiekunki zapona nagle gorca z w cieko ci. - Ty go zabie ! - wypalia w stron Dr
Twoje nieposuszestwo wymagao odkupienia dla Pajczej Krlowej!
Jzyk Drizzta zaplta mu si w ustach.
- Ale ty yjesz - cigna Malice, wycigajc si na swoim fotelu. - Podobnie jak elfie dziec
o.
Dinin nie by jedynym w komnacie, ktry go no chwyci powietrze.
- Tak, wiemy o twojej zdradzie - szydzia Malice. - Pajcza Krlowa zawsze wie. daa odkup
ienia.
- Po wicia Zaknafeina? - wydysza Drizzt, ledwo bdc w stanie wypowiada sowa. - Daa g
ekltej Pajczej Krlowej?
- Na twoim miejscu baczyabym, w jaki sposb mwi o Krlowej Lloth - ostrzega Malice. - Za
pomnij o Zaknafeinie, to nie twoja sprawa. Spjrz na wasne ycie, mj wojowniczy synu.
Jest ci ofiarowana chwaa, honorowa pozycja!
Drizzt rzeczywi cie spoglda w tej chwili na swoje ycie, na zaproponowan ciek, ktra of
mu ycie pene walki, ycie pene zabijania droww.
.- Nie masz wyboru - powiedziaa do niego Malice, dostrzegajc wewntrzn walk. - Proponu
j ci nowe ycie. W zamian musisz robi to, co rozka, jak kiedy robi Zaknafein.
- Dotrzymaa z nim umowy - wycedzi sarkastycznie Drizzt.
- Zrobiam to! - zaprotestowaa Opiekunka Malice. - Zaknafein dobrowolnie poszed do ot
arza, dla twojego dobra!
Jej sowa zabolay Drizzta tylko przez chwil. Nie przyjmie na siebie winy za mier Zakna
feina! Poda jedyn ciek, ktr mg, na powierzchni przeciwko elfom i tutaj, w tym prze
mie cie.
- Moja oferta jest dobra - rzeka Malice. - Daj ci j tutaj, w obliczu caej rodziny. O
bydwoje skorzystamy na tym ukadzie... Fech-mistrzu?
Gdy Drizzt spojrza w chodne oczy Opiekunki Malice, na jego twarzy wykwit u miech, ktry
Malice wzia za zgod.

- Zbrojmistrz? - powtrzy Drizzt. - Nie sdz.


Malice znowu nie zrozumiaa. - Widziaam ci w walce - spieraa si. - Dwch czarodziejw! Ni
doceniasz si.
Drizzt niemal roze mia si nad ironijej sw. Pomy laa, e upadnie on tam, gdzie Zaknafein
dnie w puapk, w ktr wpad poprzedni fechmistrz, aby nigdy si z niej nie wydosta. - To t
mnie nie doceniasz, Malice - powiedzia Drizzt niebezpiecznie spokojnie.
- Opiekunko! - zagrzmiaa Briza, lecz wstrzymaa si, widzc, e Drizzt i pozostali j zigno
rowali.
- Prosisz mnie, abym suy twym zym planom, ktre... - cign Drizzt. Wiedzia, e wszyscy
nerwowo przebiegaj palcami po broni lub przygotowuj czary, czekajc na chwil, by ude
rzy w wypowiadajcego blu nierstwa gupca, lecz nie dba o to. Wspomnienia z dziecistwa zw
izane z blem wywoywanym prze/ wowe bicze przypomniay mu o karze za jego czyny. Drizzt
zacisn palce na okrgym przedmiocie, dodajc sobie odwagi, cho i tak kontynuowaby wypowi
d - s kamstwem, podobnie jak nasz... nie, wasz lud jest kamstwem!
- Twoja skra jest rwnie ciemna, jak moja - przypomniaa mu Malice. -Jeste drowem, cho
nigdy nie nauczye si, co to oznacza!
- Och, wiem, co to oznacza.
- Postpuj wic zgodnie z zasadami! - rozkazaa Opiekunka Malice.
- Waszymi zasadami? - odwarkn Drizzt. - Ale wasze zasady rwnie s przekltym kamstwem, r
ie wielkim kamstwem, jak ten parszywy pajk, ktrego uwaacie za bstwo!
- Bezczelny ajdak! - krzykna Briza, podnoszc swj wowy bicz.
Drizzt uderzy pierwszy. Wycign z sakiewki Zaknafeina przedmiot, ma ceramiczn kulk.
- Niech prawdziwy bg was wszystkich przeklnie! - krzykn rzucajc kulk na kamienn podog
acisn oczy, gdy znajdujce si we wntrzu kulki kamyczki, zaklte potnym, emanujcym wia
merem wybuchy w pomieszczeniu, oddziaujc na czue oczy jego krewniakw. -1 niech przekl
nie rwnie Pajcz Krlow!
Malice zachwiaa si, spadajc z wielkiego tronu prosto na twardy kamie. Z kadego kta pom
ieszczenia dobiegy krzyki blu i w cieko ci, gdy nage wiato zalao oszoomione drowy. W
rna zdoaa rzuci kontrujcy czar i przywrci komnat do jej zwyczajowego mroku.
- Zapcie go! - zagrzmiaa Malice, wci starajc si otrzsn po bolesnym upadku. - Chc wi
martwym!
Pozostali wstali szybko i ruszyli wykona jej rozkaz, ale Drizzt by ju poza domem.
* * *

Nadeszo wezwanie, niesione bezgo nym wiatrem Planu Astralnego. Istota pantery wstaa i
gnorujc bl i usyszaa gos, znajomy, przyjemny gos.
Kocica zerwaa si, cae serce i siy wkadajc w to, by odpowiedzie na wezwanie swego noweg
pana.
* * *

Niedugo p niej Drizzt wyczoga si z maego tunelu, z Gu-enhwyvar przy boku, i przeszed p
z podwrze Akademii, by ostatni raz spojrze na Menzoberranzan.
- C to za miejsce, ktre nazywam domem? - Drizzt spyta cicho kocic. - To jest mj lud, p
rzypominam ich kolorem skry i pochodzeniem, lecz nie jestem z nimi spokrewniony.
S zgubieni i zawsze bd. Ilu jest takich jak ja, zastanawiam si - wyszepta Drizzt, rzu
cajc ostatnie spojrzenie. - Skazane na zagad dusze... jak Za-knafein... biedny Zak.
Zrobi to dla niego, Guenhwyvar. Odejd, cho on nie mg. Moje ycie byo lekcj, mrocznym
jem zapisanym przez ze obietnice Opiekunki Malice. - egnaj, Zaku! - krzykn, wznoszc go
s w ostatnim buncie. - Mj ojcze. Miej ufno , jak i jaja mam, e gdy znw si spotkamy w yc
u, ktre nastpi po tym, nie bdzie nim ogie piekielny, ktry zmuszeni s znosi nasi pobrat
mcy!
Drizzt wskaza kocicy wej cie do tunelu, do nie ujarzmionego Podmroku. Obserwujc swob
odne ruchy kocicy Drizzt znw zda sobie spraw, jakie mia szcz cie znajdujc towarzyszk o
dobnej duszy, prawdziw przyjacik. Poza strzeonymi granicami Menzoberranzan droga jego
i Guenhwyvar nie bdzie prosta. Bd pozbawieni ochrony i samotni - cho, wedug szacunkw
Drizzta, bdzie im lepiej, ni kiedykolwiek mogo im by w rd niegodzi-wo ci droww.
Drizzt wszed za Guenhwyvar do tunelu, pozostawiajc za sob Menzoberranzan.

Posowie
R.A. Salvatore o Ojczy nie

Ojczyzna to pierwsza powie o Drizzcie, je li uoy je w porzdku chronologicznym, ale to


opiero twoja czwarta powie ze wiata Zapomnianych Krainach, w ktrej Drizzt wystpuje. D
laczego postanowie cofn si w przeszo i napisa preuel do trylogii Doliny Lodowego Wi

Szczerze mwic, nie od razu podjem tak decyzj. Miaem zamiar zakoczy Klejnot Halflinga
zed odbiciem Mithrilo-wej Hali. Jednak w TSR byli zdania, e co za duo, to niezdrow
o i poprosili, ebym jako to skrci (std epilog, w ktrym opisuj odbicie kopalni).
Wkrtce potem zadzwonia do mnie Mary Kirchoff, wwczas starszy redaktor, o ile si nie
myl, z wiadomo ci, e wiele osb jest zainteresowanych pochodzeniem Drizzta. Nie wiem, c
zy to wyszo z maili, czy z wewntrznej dyskusji redakcyjnej, ale redaktorzy uznali,
e dobrze by byo, gdybym si cofn w czasie i opowiedzia histori Drizzta, a jednocze nie
okre li pozycj mrocznych elfw w wiecie Zapomnianych Krain. Wci pamitam rozmow, w ktr
poprosia mnie o napisanie trzech kolejnych ksiek
do tej pory piszc kad nastpn ksi
waem si, e to bdzie ju ta ostatnia. Spyna na mnie wielka ulga, poniewa wa nie zrezy
lbo miaem zrezygnowa z posady i przerzuci si na penoetatowe pisanie, a miaem w domu tr
k maych dzieci. Pamitam, jak wychodzc po raz ostatni z biura my laem: Super, teraz nie
am ju ubezpieczenia zdrowotnego."
Ale wierzyem w band z Doliny Lodowego Wichru, a zwaszcza w Drizzta, cho byem rozczaro
wany, e musz jako zakoczy wtek Mithrilowej Hali, rezygnujc z napisania kolejnego tomu.
Ten telefon podtrzyma we mnie t wiar. Ale i miertelnie mnie przerazi, poniewa uwaaem
wy z jeden z najlepszych pomysw twrcw D&D. Kiedy pracujesz z czyim pomysem, nie chcesz
tego kogo zawie . Dotyczyo to zarwno pracy z Zapomnianymi Krainami Eda Greenwooda, ja
k i pracy z mrocznymi elfami Gary'ego Gygaxa.

W Ojczy nie powoae do ycia podziemne spoeczestwo dro-ww i miasto Menzoberranzan. Z cze
czerpae inspiracj, tworzc drowi cywilizacj?

Z Ojca chrzestnego Mario Puzo. Naprawd. Zaleao mi na twardym i silnym spoeczestwie, k


tre przetrwao dziki inteligencji i bezwzgldno ci swoich czonkw. Oczywi cie powinni my z

tytu na Matk chrzestn, kiedy mwimy o drowach.


Tym, co napdza spoeczestwo droww, jest polityka. Wszystko jest wykalkulowane, wszyst
ko mwi si z jakiego powodu, ktry jest ukryty pod sieci innych ewentualnych powodw. Kie
dy pokazywaem sposb funkcjonowania tego spoeczestwa, musiaem si nieustannie cofa i szu
a gbszych warstw, finty w fincie, coraz gbiej i gbiej, a dochodziem do punktu, kiedy
nie byem ju pewny, dlaczego ktra matka opiekunka co powiedziaa, albo zrobia. Pisanie o
drowach jest w gruncie rzeczy bardzo wyczerpujce - wymusza my lenie o tej samonakrca
jcej si spirali intryg, a w kocu jeste gotw obrci si na picie, eby sprawdzi, czy
nie stoi ci Jarlaxle.
W jaki sposb przygotowywae si do napisania Ojczyzny, aby oywi Podmrok? Czy studiowae
kinie, sztuki walki, histori?

Wszystkie te trzy dziedziny, ktre wykorzystuj we wszystkich moich ksikach. Uwielbiam


jaskinie, uwaam, e s fascynujce. Przy wadze ponad 90 kilo nie jestem stworzony do c
zogania si przez ciasne tunele, ale uwielbiam siedzie w IMAXIE i oglda filmy tych miak
ktrzy zstpuj w gb ziemi.
Je li chodzi o histori, to kiedy zmieniem na studiach przedmiot kierunkowy na komuni
kacj/dziennikarstwo, wybraem tylko kursy zwizane z literatur, przy czym najbardziej
interesoway mnie te o wiekach rednich, m.in. Szekspir i Chaucer. Staraem si te wybier
a kursy historii, ktre korespondoway z tymi epokami (nie, nie po to, eby mc oddawa te
same prace semestralne na dwch seminariach!).
A co ze sztukami walki? C, gram w hokeja - moe dlatego wybieram zakrzywione ostrza.
Boksowaem si troch w szkole redniej - w szkolnym klubie, nic oficjalnego, pracowaem
te kilka lat jako wykidajo w miejscowych klubach nocnych. Byem te wielkim fanem boks
u - uwielbiam walki Aliego z Frazierem. Przez te wszystkie lata nauczyem si, e w wa
lce to, gdzie trzymasz rce, nie jest nawet w poowie tak wane, jak to, gdzie s twoje
stopy. Rwnowaga jest wszystkim. Decyduje o sile ciosu albo cicia. Decyduje o zdoln
o ci uchylania si, przynajmniej cz ciowo, przed pociskami.

Ojczyzna bya pierwsz powie ci o mrocznym elfie, do ktrej wczye fragmenty dziennika Dr
. Dlaczego postanowie to zrobi i jak si czujesz piszc z punktu widzenia Drizzta?

Celem Trylogii Mrocznego Elfa byo opowiedzenie historii Drizzta, wic natychmiast w
padem na pomys napisania tych ksiek w pierwszej osobie. Przychodz mi w tej chwili do
gowy Kroniki Amberu Rogera Zeleznego; my l, e to najlepszy przykad pisania z perspekty
wy gwnego bohatera w tym gatunku. Ale szybko u wiadomiem sobie, e pisanie w pierwszej
osobie byoby dla mnie zbyt trudne. Jedn z mocnych stron mojego pisarstwa, sdzc po op
iniach czytelnikw, jakie wtedy do mnie docieray, s szalone sceny bitewne. Trudno byo
by mi pisa je w pierwszej osobie; skd Drizzt miaby wiedzie, co si dzieje za jego plec
ami, kiedy sam walczy?
Dlatego zrezygnowaem z tego pomysu, ale nadal chciaem wej w emocje tej postaci gbiej,
i pozwalao na to pisanie w trzeciej osobie. Std wziy si eseje. Mwiem to ju kiedy i
owu: nie czytajcie ich tak, jak gdyby Drizzt zwraca si do was, poucza was. Nie robi
tego. Te eseje to zapiski z jego dziennika, gdzie odkrywa si zupenie, usiujc doj do a
u ze swoimi nieatwymi uczuciami i, tak tak, wadami. Pisaem je nadal - a nawet umie c
iem je w wydaniu kolekcjonerskim Doliny Lodowego Wichru -poniewa si sprawdziy.
Jak du cz Trylogii Mrocznego Elfa (Ojczyzna, Wygnanie i Nowy Dom) miae
siade do pisania Ojczyzny!

ju obmy lon,

Niewielk. Konstruuj fabu pojedynczej ksiki, a potem podczas pisania zazwyczaj cakowici
j zmieniam. Nie mog powiedzie, e piszc id na ywio, ale przez wikszo czasu nie wie
alej wydarzy. I nie chc wiedzie. Wa nie to sprawia mi tak frajd; pisz w sposb, ktry z
uje mnie samego. Staram si pisa ksik tak, jak czytaj czytelnik. Nie wiedziaem na przyk
, jak rol odegra Zaknafein, cho wiedziaem, e od pocztku bdzie dla modego Drizzta kim
dzaju mentora. Kiedy zaczynaem, nie miaem pojcia, co si wydarzy w Wygnaniu i w Nowym

Domu, ale wiedziaem, e Drizzt wylduje w Dolinie Lodowego Wichru z Bruenorem i Catt
ie-brie.
Czy posta Drizzta jest oparta albo wzorowana na jakiej

rzeczywistej osobie?

Nie bardzo. adna z moich postaci nie powstaa w ten sposb, z wyjtkiem Cadderly'ego (k
try jest wzorowany na pewnym byskotliwym nieuku, ktrego znaem w oglniaku) i kilku nik
czemnikw (dawni szefowie), ktrzy zginli paskudn mierci. My l, e Drizzt naprawdjest k
ja chciabym mie odwag by. Jego eseje traktuj jako co bardzo osobistego - czasem czuj s
tak, jak gdybym przelewa na papier moje wasne przemy lenia na konkretny temat. Musz s
i cay czas przed tym powstrzymywa, bo s to przemy lenia osoby o ogromnym bagau emocjona
lnym, z jakim ja nigdy nie musiaem sobie radzi! I bardzo czsto zdarza si, e nie zgadz
am si z Drizztem, ale i tak musz przedstawi jego pogldy.
Tworzenie powie ciowych postaci jest zawsze niezwykym do wiadczeniem, poniewa w pewnym
momencie bohaterowie rozpo cieraj skrzyda i wyrywaj si spod kontroli autora. W przypa
dku Drizzta doszo do tego bardzo wcze nie, kiedy bieg przez tundr i zaatakoway go yeti
. Postacie staj si dla autora bardzo rzeczywiste. Po pewnym czasie masz wraenie, e s
iedz obok ciebie w gabinecie, podpowiadajc ci, co masz pisa.
Czy ktrykolwiek z bohaterw Legendy Drizzta by wcze niej postaci stworzona dla potrzeb
D&D?

aden. I nie gram nimi. Jedyn postaci, ktr sprbowaem gra, by Oliver deBurrows, halfli
z Miecza rodu Bedwyrw. Oliverjest skrzyowaniem Inigo Montoi z Narzeczonej dla Ksic
ia i Francuzika na murze z Monty Pythona i witego Graala. Chciaem nim zagra, chciaem
sprawdzi, czy potrafi by wystarczajco irytujcy. Kampania trwaa ju jakie sze tygodni,
y nasz czarodziej pomyli si w swoich wrbach i orzek, e droga wolna. Oczywi cie Olivier
aproponowa, e pjdzie przodem, z rapierem w doni wbieg tanecznym krokiem po schodach n
a gr i zosta rozgnieciony jak robak przez wielkiego ogra ukrytego za kolumn. Wiedziae
m, e Olivier musi si pojawi w ksice, bo kiedy zgin, wszyscy gracze zgotowali mu owacj
stojco.
Czy uywasz karty postaci, aby ustali, co Drizzt jest, a czego nie jest w stanie zr
obi, albo jak zwikszaj si jego umiejtno ci w miar upywu czasu?

Nie, ani troch. Nie wiem, jaki ma poziom, jakie ma statystyki, i nie obchodzi mni
e to. Piszc powie nie mona my le kategoriami gry. Podam przykad. Powiedzmy, e mamy woj
ika na dziesitym poziomie. Ma jakie 120 punktw wytrzymao ci. Sztylet zadaje 4 punkty o
brae, wic je li wojownik opiera si o drzwi, jest rozkojarzony, a jaki mody mczyzna po
nie do niego od tyu i wbije mu sztylet w plecy, w grze wojownik po prostu si odwrci
i odepchnie porywczego modzika. Nawet podwjne, potrjne, czy poczwrne obraenia nie zd
oaj go obezwadni. W prawdziwym yciu facet opierajcy si o drzwi jest ju trupem.
Kiedy pisz ksik, nie interesuje mnie skala wyzwania czy inne statystki. Po prostu.

Jak udaje ci si nada tyle wieo ci scenom bitewnym, ktrych opisae ju tak wiele? Z czeg
rpiesz natchnienie? Czy masz jakie do wiadczenie w sztukach walki albo szermierce?

Nie wiem. Kiedy opisuj bitwy, przygldam si akcji toczcej si w mojej gowie w zwolnionym
tempie. To odmienny stan umysu, prawie jak gra w gr komputerow. Zwykle pisz od 1000
do 1500 sw dziennie, ale zdarzaj si dni, w ktrych opisuje sceny bitewne, i kiedy odr
ywam donie od klawiatury, okazuje si, e mino wiele godzin, a ja zapisaem 5000 sw. Te
ny pozostaj wiee, poniewa pisanie ich wci sprawia mi ogromn frajd - czasem musz prze
a ksi i cz odrzuci, bo pisanie ich sprawia mi tak przyjemno , e daj si ponie .
Co do treningu, patrz wyej. Wspomn jeszcze o pocztku cyklu Wojen Demona. Chciaem, eby
bohater mia charakterystyczny styl walki, inny ni styl Drizzta, wic zapisaem moich
dwch synw na lekcje szermierki i kiedy oni stawali na macie i spuszczali sobie omot

(artuj!), ja dopytywaem si ich instruktora o szczegy.


Czym si zajmowae , zanim zostae
asy?

pisarzem, i czym zajmowaby si teraz, gdyby

nie zacz

Robiem wiele rzeczy, pracowaem jako wykidajo, jako nauczyciel na zastpstwie, roznosie
m poczt. Kiedy wreszcie, w 1987, zajem si na powanie pisaniem, pracowaem jako specjali
sta finansowy dla firmy produkujcej testery sprztu komputerowego. Nie le mi szo - nig
dy nie wzdragaem si przed cik prac - i podobaa mi si ta caa zabawa w ksigowo . Pod
go miesica czuem si jak Sherlock Holmes, gdy porwnywaem te wszystkie liczby, usiujc do
czego doj . My l, e zostabym przy finansach, gdyby pisanie nie wzio gry.

You might also like