Professional Documents
Culture Documents
1
Ernest Hemingway, „Ruchome święto", MUZA, Warszawa 2000, str. 174.
7
MY JESTEŚMY TRAFIENI
2
Bartosz Marzec, „Wszystko tutaj opisałem", „Rzeczpospolita - Plus Minus", 8 listopada 2003 r.
8
M Y J E S T E Ś M Y TRAFIENI
9
MY JESTEŚMY TRAFIENI
10
MY JESTEŚMY TRAFIENI
3
Colin Wilson „Outsider", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1959, str. 16.
11
M Y J E S T E Ś M Y TRAFIENI
Prywatna „Firma Portretowa" Janusza Kłosińskiego, czyli kolejne wcielenia rejsowego Józia: Wesołek, Demon
ciemności (zwraca uwagę zadziwiające podobieństwo do Witkacego), Pompon, Pompon zdziwiony.
żeby się z niej wyrwać, jest „artystyczne komponowanie wypadków", czyli takie
przetwarzanie rzeczywistości, aby „stalą się ona godną częścią wielkiej symfonii
życiowej". W „Narkotykach" pisał: Nie dość jest istnieć po prostu, nierefleksyjnie,
biernie, negatywnie, trzeba jeszcze swe istnienie zamanifestować wyraźnie, na tle możliwej
12
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Podczas monologu inżyniera Mamonia o polskim kinie narodzi) się duet Himilsbach-Maklakiewicz.
śmierci i otaczającej nicości . Witkacy lubił się więc fotografować - urządzał seanse
4
4
Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Narkotyki. Niemyte dusze", Warszawa 1975, str. 320.
13
MY JESTEŚMY TRAFIENI
14
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Zabić Zdzisława Maklakiewicza będzie trudno! Głównie z tego powodu, że ten od ład
nych paru łat nie żyje. A mimo to uważam, że dla dobra polskiej kultury powinno się
czym prędzej zabić Maklakiewicza. I to najlepiej w duecie z Janem Himilsbachem. Ten
drugi też nie żyje, co wcale nie ułatwia, a wręcz przeciwnie - utrudnia ukatrupienie. (...)
Całkiem niedawno trafiłem w warszawskim Spatifie na sędziwego profesora politechniki,
który od lat chleje wódę przy stoliku, przy którym kiedyś upił się Maklak z Himilsbachem.
Profesor żyje wspomnieniami, jak to dwadzieścia lat temu Maklakiewicz otarł się o niego
w knajpie, idąc z talerzem pełnym bigosu - twierdzi Krzysztof Skiba . 5
5
Krzysztof Skiba, „Skibą w mur - zabić Maklakiewicza", „Wprost", nr 6 z 2003 r., str. 118.
6
Małgorzata Sadowska, „«Czterej pancerni» i «Sztos»", rozmowa z Olafem Lubaszenką, „Kino"nr 7
z 1997 r., str. 44.
15
M Y J E S T E Ś M Y TRAFIENI
7
Andrzej Kolodyński, „Nostalgia bliższego stopnia", „Kino" nr 7 z 1997 r., str. 42.
16
MY JESTEŚMY TRAFIENI
17
2. W n i e b o w z i ę c i . . .
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Mówili tak i ci, którzy chcieli różowych telefonów, i ci, którzy uważali, że Polak dźwiga
brzemię niewoli. Nie pasowali ani jednym, ani drugim, bo ośmieszali wszystko. Proszę
wyobrazić sobie Himilsbacha i Maklakiewicza w rolach towarzyszy partyjnych. Albo jako
partyzantów AK - cala sprawa się rypie! Może odbierałoby się ich pozytywnie, ale jestem
pewien, że prawdziwi AK-owcy też by protestowali. Himilsbach i Maklakiewicz totalnie
kompromitowali każdą tezę. Opór przeciwko nim był oporem przeciwko rzeczywistości.
Protestowali wszyscy - moraliści, inkwizytorzy, marzyciele. Nikt nie był przygotowany
na prawdziwych przedstawicieli epoki - twierdził J a n u s z Kondratiuk, reżyser
„Dziewczyn do wzięcia", brat Andrzeja, k t ó r e m u asystował przy kręceniu
„Wniebowziętych" . 8
8
„Szansa na odlot" - mówi Janusz Kondratiuk, reżyser „Złotego runa", rozmawia Katarzyna Bielas,
„Gazeta Wyborcza" nr 119 z 1998 r., str. 14.
18
MY JESTEŚMY TRAFIENI
dobrze, mimo że jest im tak źle, to znaczy, że wszystko jest w porządku. Obaj artyści
bronili też praw człowieka do marzeń. Może nie za dużych, ale takich w sam raz. Właśnie
żeby wygrać pare złotych w totolotka i przelatać to samolotem... Albo, jeżeli nie ma się
szczęścia w grze, to chociaż się upić. Ale tak, żeby raz w życiu zapomnieć o biedzie, milicji,
beznadziei. Poczuć się wolnym człowiekiem i wywrócić wszystkie pojemniki na śmieci -
pisał J a n u s z Głowacki, w s p ó ł s c e n a r z y s t a „Rejsu", w felietonie „Bez h a p p y
e n d u " . Potem dodawał także - z właściwą sobie ironią - że ludzie ich kochali,
9
9
Janusz Głowacki, „Ścieki, skrzeki, karaluchy; utwory prawie wszystkie", BGW, Warszawa 1996,
str. 733.
19
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Stynne ciemne okulary „wymyślone" przez Maklaka na planie „Rejsu" zagraty potem we „Wniebowziętych"
i komedii „Jak to się robi".
20
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Maklakiewicz bandażuje rękę na planie „Wniebowziętych". Obok niego reżyser Andrzej Kondratiuk. W ten sposób
aktor wciela się w swoją rolę Araszki Kozłowskiego, a widza powinno nurtować pytanie:
co się stato bohaterowi filmu?
21
M Y J E S T E Ś M Y TRAFIENI
ku. Wstydzili się go, a n a w e t trochę bali, bo czasem potrafił być bardzo szczery.
Ja podszedłem i zapytałem, czy pamięta spotkanie na Legii. On na to: „Jak się
masz? Siadaj, kurwa, dziadu. Są jeszcze ludzie". To była prawdziwa przyjaźń -
opowiada Andrzej Kondratiuk.
Reżyser „ W n i e b o w z i ę t y c h " po raz pierwszy na e k r a n i e swoich przyjaciół
zobaczył w „Rejsie" i p o t e m przeniósł ich do komedii. Marek Piwowski cały
czas j e d n a k u w a ż a , iż w jego filmie śmieszniejsze były d w a i n n e duety: J a n
Himilsbach i Stanisław Tym oraz Zdzisław Maklakiewicz i Missisipi. Ten ostatni
to rejsowy Poeta, który n a p r a w d ę nazywał się Leszek Kowalewski. Przezwisko
Missisipi przylgnęło do niego, ponieważ podczas castingu zaśpiewał z opero
w y m zacięciem piosenkę „Missisipi, moja rzeko".
- Po „Rejsie" nie myślałem o tym, aby stworzyć jakiś scenariusz specjalnie dla
Maklaka i Janka. Chciałem jednak obsadzać ich w przygotowywanych projektach
filmowych. Wówczas co jakieś dwa, trzy tygodnie spotykałem się ze Stanisławem
22
MY JESTEŚMY TRAFIENI
23
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Wybitny tancerz i choreograf Konrad Drzewiecki z czarnym pudlem Jules'em Romana Polańskiego.
wszystko się uśrednia. Obcina się więc wszelkie ekstrema - z góry i z dołu - tnie się
po skrzydłach, a ja potrzebuję skrzydeł. Inaczej przecież nie można fruwać - mówi
Andrzej Kondratiuk, który z Andrzejem Bonarskim napisał najpierw scenariusz
swojego debiutu fabularnego „Dziury w ziemi", a p o t e m - „Hydrozagadki".
Z Himilsbachem wymyślił „Wniebowziętych", a ze Zdzisławem Maklakiewiczem
„Jak to się robi". W 1961 roku, gdy był jeszcze w łódzkiej szkole filmowej, napisał
scenariusz „Ssaków". Potem film na jego podstawie nakręcił Roman Polański,
który studiował na wydziale reżyserskim o rok wyżej od twórcy „Wniebowziętych".
Zresztą obaj filmowcy często współpracowali - Andrzej Kondratiuk wystąpił
nawet w szkolnej etiudzie Polańskiego zatytułowanej „Gdy spadają anioły".
- Romek pojechał już do Francji, on wiedział, że chce być na Zachodzie. Ja nie
miałem wtedy żadnych planów; szkoła filmowa była wówczas wyspą skarbów
w morzu szarej robotniczej Łodzi. Mieliśmy kolorowe życie, oglądaliśmy wspa
niałe filmy: „Obywatela Kane", komedie Tatiego, awangardę lat dwudziestych,
„Balet mechaniczny" Legera, „Psa andaluzyjskiego" Bunuela. Można było wy
skoczyć na panienki albo kupić butelkę wina. W r a m a c h warsztatów m u s i a ł e m
jeszcze nakręcić obowiązkowe ćwiczenie na taśmie kolorowej ORWO. Dostałem
za tę etiudę nagrodę na festiwalu studenckim: aparat fotograficzny Zorka. Po
t e m zostałem wydelegowany do Grenoble na festiwal kultury studenckiej -
opowiada Andrzej Kondratiuk.
Do Francji reżyser pojechał razem z kilkoma młodymi ludźmi z uczelni arty
stycznych. Wśród nich był Krzysztof Komeda, który wcześniej napisał muzykę
do „Dwóch ludzi z szafą". Polański zaprosił ich do siebie, do Paryża. Kręcił
wówczas etiudę „Chudy i gruby" („Le gros et le maigre"), w której grał także
główną rolę. Układy choreograficzne w y k o n y w a n e przez reżysera były dziełem
24
MY JESTEŚMY TRAFIENI
25
MY JESTEŚMY TRAFIENI
i od razu mówi: Comme si, comme ca, a ja do niej oui, oui, oui. No i ona wzięła
mnie na górę. Myślę sobie: jestem w niebie - Paryż, dziewczyny, Pigalle, wino,
Francja, diety, bagietki, wieża Eiffla. Ona wyjęła mi tego mojego; myślę sobie:
Boże, Boże, Boże. Po chwili pokazała pierś. O Chryste Panie! A ona zrobiła tak:
pyk, pyk, pyk i już u m n i e było po wszystkim!
Z pełnego uciech Paryża Kondratiuk i Polański pojechali do Rzymu, gdzie
szukali sponsorów dla nowego projektu filmowego, „Noża w wodzie". Prze
pustką do świata wielkiej kinematografii miała być szkolna etiuda Polańskiego
„Dwaj ludzie z szafą", nagrodzona na pięciu międzynarodowych festiwalach.
Poszukiwania p r o d u c e n t ó w skończyły się fiaskiem. Do Paryża Kondratiuk,
Polański i jego czarny pudel Jules wracali całkowicie spłukani, jadąc odkrytym
mercedesem 170 SL. Trzydzieści kilometrów przed Paryżem reżyser „China
t o w n " postanowił pobić swoim kabrioletem rekord prędkości. Próba nie trwała
długo. Samochód na pierwszym rondzie wyleciał z drogi.
- M o j a torba z a p a r a t a m i fotograficznymi znalazła się na drzewie, a my
odbyliśmy taką rozmowę: „Stało ci się coś?". „Nie". „To klawo". Za to samochód
skrzywił się, przybierając kształt równoległościanu. Mogliśmy więc poruszać się
najwyżej pięć na godzinę. Tak dojechaliśmy do Paryża. Zostałem w mieszkaniu,
a Romek poszedł do swojego krewniaka po pożyczkę, którą mieliśmy podzielić
się po połowie. W drodze powrotnej całą swoją dolę wydał na uciechy cielesne.
Pieniędzmi, które zostały, podzieliliśmy się równo - wspomina Andrzej Kondratiuk,
który z zagranicznych wojaży przywiózł kilka „cennych" drobiazgów: długopis,
buty i kiść bananów.
Roman Polański lubił popisywać się swoim samochodem. Podobnie jak Zby
szek Cybulski - ukochany aktor Maklakiewicza i jego idol - który czynił to jed
n a k w zupełnie inny sposób. Po zakończeniu zdjęć w Szwecji do filmu „Kochać"
26
MY JESTEŚMY TRAFIENI
Jeden z ssaków, czyli Henryk Kluba, który zagrał także w etiudzie Polańskiego JDwaj ludzie z szafą", a potem został
rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Schillera w Łodzi.
27
MY JESTEŚMY TRAFIENI
10
Roman Polański, „Roman", Polonia, Warszawa 1989, str. 137.
28
MY JESTEŚMY TRAFIENI
31
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
32
DLA M N I E WSZYSTKO J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
W tamtym czasie w autorze „Łez sołtysa" nie zostało już nic z subtelności poety,
choć debiutował poezją, a nie prozą.
- Zaczynałem jak 99 proc. młodych pisarzy. Ten jeden procent zanim zacznie,
ma ciocię, wujka lub i n n e g o z n a j o m k a pracującego w k u l t u r z e . Po p r o s t u
w y s ł a ł e m wiersze do „Expressu Wieczornego". Odpisali mi, że p o w i n i e n e m
popracować n a d ortografią, ale równocześnie skierowali do Związku Literatów
Polskich - opowiadał Himilsbach . B
Do historii polskiej liryki przeszedł jednak nie jako autor subtelnych erotyków
ani wynalazca nowego rodzaju wersyfikacji, lecz twórca najdłuższego tytułu
wiersza: „Na przyjazd Ali-Bam-Sulejmana, delegata Arabskiego Związku
Młodzieży Demokratycznej, który przybył na Festiwal Młodzieży do Warszawy
15 lipca 1955 roku. Dworzec Główny, peron szósty, tor drugi". Według innej relacji
był to „List do Achmeda Sulejmana z Sudanu, który w drodze do ojczystego
kraju z Festiwalu Młodzieży i Studentów w Moskwie odwiedził Polskę". Sam
utwór składał się natomiast zaledwie z kilku linijek.
Drukował w „Twórczości", „Przedpolu" (dodatek do „Sztandaru Młodych")
i „Nowej Kulturze", w której pisał także młody dziennikarz Marek Piwowski.
W tej ostatniej redakcji nie cieszył się j e d n a k dobrą sławą. Według oceny Alicji
Lisieckiej, zastępcy redaktora naczelnego „Nowej Kultury" J a n Himilsbach to
pederasta, człowiek nieodpowiedzialny, który odgrażał się, że z „Nową Kulturą" zrobi po
rządek . 14
Nie poezja jednak, lecz proza - silna i męska - bardziej odpowiadała Himils
bachowi, który nie tylko pracował jako kamieniarz na warszawskich Powąz
kach, ale także wykuwał w kamieniu posąg robotnika z młotem (ozdobę jednego
z socrealistycznych g m a c h ó w stojących przy w a r s z a w s k i m placu Zbawiciela),
i podobno - jak sam się przechwalał - stawiał też Kolumnę Zygmunta.
- To nieprawda, przecież J a n e k był wówczas dzieckiem - opowiada Edward
Cybulski, syn J a n a Cybulskiego, w którego zakładzie kamieniarskim Himils
bach pracował. - Kolumnę Zygmunta stawiał mistrz kamieniarski z firmy ojca,
Eugeniusz Burzyński. Miał pseudonim Baba-Jaga, bo był „milimetrowiec" i nie
przepuścił żadnej fuchy. Był też nałogowym alkoholikiem - bez wódki nie zjadł
obiadu. Żona dawała mu zawsze do pracy setkę bimbru w małej buteleczce. Gdy
Janek był na kacu, często podkradał ten bimber, wlewając do butelki wodę. Potem
przychodziła pani Burzyńska i błagała nas, żeby nie zabierać mężowi alkoholu,
bo przecież on musi coś jeść! - wspomina Edward Cybulski, w którego zakładzie
kamieniarskim na Wólce Węglowej nadal jest w użyciu dłuto po Himilsbachu:
I Roman Śliwonik, „Portret z bufetem w tle", Iskry, Warszawa 2001, str. 15-16.
,J
Jan Himilsbach, „Moja oszałamiająca kariera", Wydawnictwo vis-a-vis/Etiuda, Kraków 2004, str. 5-6.
14
Niepublikowane akta Instytutu Pamięci Narodowej, IPN 0333/303, t. 2.
33
'niebowzicci..
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
Krzysztof Mętrak. Dopiero w 1975 roku ciało Marka Hłaski sprowadzono do Polski.
Nagrobek postawiła matka pisarza, ale miejsce na Powązkach pomógł jej załatwić
J a n Himilsbach. Wszystko podobno działo się za sprawą tego, że kiedyś powie
dział: „Trzeba M a r k a sprowadzić do kraju. Gdzie on t a m w tych Niemczech
będzie leżał? Tam nawet nie ma kumpli. Do granicy przyjedzie pociągiem, a od
granicy będziemy nieść trumnę. A za trumną będą szły te wszystkie kurwy".
W przerwach między pisaniem i obrabianiem kolejnych granitowych nagrob
ków Himilsbach w p a d a ł do Dziekanki lub Partumiarni, gdzie królował Andrzej
Partum, już od najmłodszych lat zaliczany do „nowoczesnej cyganerii warszaw
skiej". Pierwszą recenzję z jego a w a n g a r d o w e g o koncertu zamieściło „Życie
Warszawy" w 1958 roku. Do historii polskiego h a p p e n i n g u przeszedł natomiast
jego wielki „Koncert solowy z afiszem". Było tak: awangardowy poeta i muzyk
wraz ze swoją znajomą poszli do ulicznej budki telefonicznej. Wykręcili n u m e r
do sekretariatu ministra kultury i sztuki.
- Tu sekretariat przewodniczącego Rady Państwa, towarzysza Aleksandra Za
wadzkiego. Proszę m n i e połączyć z towarzyszem m i n i s t r e m - zaczyna h a p p e
ning znajoma Andrzeja Partuma.
- Tak jest, oczywiście, już łączę z towarzyszem ministrem.
Słuchawkę przejmuje Andrzej Partum.
- Tu przewodniczący Rady Państwa. M a m y takiego bardzo u t a l e n t o w a n e g o
młodego pianistę. Zasłużył na to, aby mieć koncert w Filharmonii Narodowej.
Proszę się tym zająć; najlepiej niech to będzie koncert solowy.
- Tak, oczywiście, wszystko będzie załatwione.
- A jak t a m w waszym życiu p r y w a t n y m ?
Natychmiast po rozmowie odpowiednie polecenia od ministra kultury otrzy
m a ł dyrektor Śliwiński, ówczesny szef warszawskiej Filharmonii Narodowej.
Wydrukowano wielkie plakaty, które błyskawicznie rozklejono po całej Warsza
wie. Tak się złożyło, iż parę dni przed datą koncertu dyrektor Śliwiński odbierał
z rąk przewodniczącego Rady Państwa towarzysza Aleksandra Zawadzkiego
15
Krzysztof Mętrak, „Himilsbach ante portas...", „Tygodnik Kulturalny" nr 49 z 1988 r., str. 8.
34
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
- Wiele słyszałem o Otellu, ponoć nawet się poznaliśmy, ale go nie pamiętam.
Gdy słyszę jego imię, przypomina mi się za to inny człowiek z Łodzi - niezrównowa
żony, za to wesoły - no, ale przecież optymistą może być wyłącznie idiota! Miał
ksywę Lilii von Tello, stąd moje skojarzenie. Wchodził do kawiarni Honoratka,
gdzie urzędowaliśmy po wykładach. „Czy państwo pozwolą?" - mówił, kłaniał
się i śpiewał arie operowe - wspomina studenckie czasy Andrzej Kondratiuk.
16
Krzysztof Mętrak, „Dziennik z pawlacza", Puls 1997, str. 61.
35
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
Właśnie! Otello należał do tych nielicznych ludzi, którzy w piękny sposób po
trafili nic nie robić. Miał jednak ku t e m u wszelkie predyspozycje. Był zniewala
jąco przystojny, miał słuszny wzrost i piękne kruczoczarne włosy. Był tak wyso
ki, że n a w e t trochę się garbił - stąd początkowo nosił przezwisko Garbus.
Dopiero potem dorobił się innego przydomku. Zaczęto nazywać go Otellem, był
bowiem niesłychanie zazdrosny. Jego ojciec, Petronio, był wyoblarzem (wyobla-
nie to kształtowanie blachy na obracających się wzornikach za pomocą narzędzi wywie
rających miejscowy nacisk na powierzchnię blachy -jak podaje encyklopedia PWN).
Jako PRL-owski prywaciarz Petronio miał bardzo dużo pieniędzy, a syn równie
dużo wolnego czasu i fantazji. Kiedyś Otello zosta! przedstawiony przez Marka
Piwowskiego studentowi wydziału reżyserii łódzkiej szkoły filmowej, Argentyń
czykowi Jose Luisowi de Zeo. Otello podał mu rękę i bez namysłu powiedział:
„Popieramy ruchy narodowowyzwoleńcze w krajach Ameryki Łacińskiej". Ar
gentyński s t u d e n t wsławił się p o t e m odczytem wygłoszonym po hiszpańsku
Roman Loth, „Na progu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze", Iskry,
17
36
DLA M N I E WSZYSTKO J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
37
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
Otello miał dziewczynę Sławkę, która po pijaku wyskoczyła oknem. Jak to zobaczył, to tylko
zamknął okno. Sławka leżała przed domem, a w tym czasie przechodzili ojciec Otella ze
swoją kochanką.
- Patrz, Sławka się upiła.
A ona już leżała martwa. Potem Otello miał za kochankę Aniołka, córkę grabarza
z Bródna. Aniołek miała osiemnaście lat i wypijała na śniadanie pół litra wódki. Jak Otello
wracał od Aniołka z Bródna, to zadławił się własnym pawiem, nie mogli go uratować
i wyzionął ducha.
Kiedyś Otello na basenie był podpity i wrzucił do wody ratownika, który przechadzał się
wokół basenu z megafonem w ręku i dozorował kąpiących się w basenie. Okazało się, że
ratownik nie umiał pływać i mało się nie utopił.
W sądzie.
- Chciał pan utopić ratownika.
- Jak można utopić ratownika. Przecież ratownik jest od ratowania.
- W tym impulsie rozumowania macie rację. Ratownik jest od ratowania. Ale od rato
wania innych ludzi...
- Kogo?
- Tych, co się na jego oczach topią...
- Ale nikt się nie topił. Tylko ten niedorajda ratownik. Normalnie to powinien dać
nura i strzałką wypłynąć nad wodę. Każdy chłopak z Pragi to potrafi.
- Mówicie, że dałby nura, potem strzałką i nad wodę...
- No, tak mówiłem. Dobrze pan słyszał.
- Dobrze, kurwa, słyszał? To ci powiem. Ten ratownik nie umie pływać...
- Ratownik? Nie umie? To po co kręcił się z megafonem wokół basenu i dyrygował...
- On ma jeszcze inne zadania ratownicze. (...) Bardziej skomplikowane. Dużo ważniejsze,
niż by ci się mogło wydawać.
-Jakiego rodzaju...
- Jakiego rodzaju... Ten akurat ratownik ratuje przed upadkiem moralnym...
- Moralnym? Na basenie?
Otello wyrokiem sądu dostał trzy miesiące darmowego chleba i na popicie czarną kawę.
- J a n e k Himilsbach nie miał swojego mieszkania i sypiał u różnych znajo
mych. Przez pewien czas korzystał z kąta u m n i e . Mojej babci, która miała
osiemdziesiąt lat, podziękował kiedyś za gościnę, mówiąc: „Jak ci zrobię grób,
to będziesz w n i m miała jak w niebie" - w s p o m i n a Leszek Płażewski, który
w opowiadaniu „Pidżama", opisał historię zasłyszaną od Himilsbacha.
Płażewski pochwalił się mu kiedyś, że właśnie kupił materiał na garnitur i za
mierza jeszcze sprawić sobie nową wspaniałą pidżamę. To słowo wywołało u Hi
milsbacha falę traumatycznych wspomnień. „Raz jeden miałem pidżamę - opo
wiadał. - Nie m a , kurwa, dziadu, gorszej rzeczy niż pidżama. Normalnie jest
tak. Popijesz sobie, padniesz i zapomnisz o wszystkim. Potem wstaniesz rano
i zaraz możesz iść dalej. Raz jeden w życiu napiłem się w pidżamie. Następnego
dnia rano wyszedłem na ulicę ubrany tylko w pasiastą pidżamę".
Sam Himilsbach określał siebie m i a n e m „reisera". W wywiadzie, drukowa
n y m w tygodniku „Polityka", wspominał: Zjeździłem całą Polskę pociągami. Żyłem
jak wolny ptak. A jak żyją wolne ptaki? Opowiem o jednym moim koledze. Wyszedł sobie
38
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
u
Krystyna Nastulanka, „Na co dzień i w niedzielę, z Janem Himilsbachem rozmawia Krystyna
Nastulanka", „Polityka" nr 15 z 1974 r.
39
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
Lokal nie tylko był miejscem spotkań bohemy artystycznej (Miron Białoszewski,
Roman Śliwonik, Marek Hłasko) i członków klubu Krzywego Koła (Jan Józef
Lipski, Aleksander Małachowski), ale także - w e d ł u g założeń śledztwa - był
miejscem, w którym przygotowano porwanie syna Bolesława Piaseckiego. Stąd
też zadaniem kontaktu obywatelskiego o pseudonimie „Alik" było przekazywanie
milicji opinii o pracownikach (w tym o „Mańce Pryszcz" zwanej też „Czarną
Marysią") i gościach Manekina (np. „Czarny Kazio", „Melon", „Mietek Chrystus").
Oto charakterystyki niektórych bywalców lokalu (język i styl oryginalne):
ŚLIWONIK Roman. Charakteryzuje się on chuligańskim sposobem bycia, nieraz
sztucznie je podkreślającym dla wykazania swego ekscentrycznego stosunku do życia,
otoczenia i nieprzywiązywania znaczenia do posiadania pieniędzy (dziśsą, jutro nie ma).
BIAŁOSZEWSKI Miron. Bywał na jego spektaklach. Jest zwolennikiem jego twórczości.
Uważa, że reprezentuje on duży talent. Odludek unikający publicznych kontaktów. Po
lokalach nie bywał. Zboczeń jego nie zna (relacja „Alika" spisana przez mjr. J. Kuberę).
GIELO Józef. Poeta związany z „Kołem Młodych" i obecnie prawdopodobnie współpra
cujący z redakcją „Ekranu". Przyjaźnił się bliżej z Janem Himilsbachem.
HIMILSBACH Jan. Z zawodu poeta, związany jednak wykonywaniem prac w pomni-
karstwie cmentarnym w warsztacie znajdującym się w rejonie cmentarza przy ul. Powąz
kowskiej. Posiada liczne znajomości w środowiskach dziennikarskich i literackich. Zwią
zany jest bliżej z wydawnictwami PIW mieszczącymi się przy ul. Foksal. Przesiaduje w ich
kawiarni oraz w kawiarni ZPL. Gdy jest w stanie nietrzeźwym co mu się często zdarza,
znajomi unikają go po lokalach i jest z nich usuwany ze względu na chuligańsko-chała-
śliwe zachowanie się '. 19
19
Akta Instytutu Pamięci Narodowej, IPN 0204/656.
40
DLA MNIE WSZYSTKO JEDNO, DOKĄD POLECIMY
Handel walutą by! tutaj równie powszechnym zjawiskiem jak rozmowy o Martinie
Heideggerze. Ważną postacią był p a n Franio, szatniarz, który tak n a p r a w d ę
prowadził świetnie prosperujący kantor wymiany walut (kiedy zmarł w 1987 roku,
na pogrzeb przyszły tłumy). To podobno w Spatifie Antoni Słonimski opowie
dział słynną anegdotę o radzieckim pisarzu Aleksandrze Fadiejewie, autorze
„Młodej Gwardii". W czasie spotkania w Związku Literatów Polskich, któremu
szefował Słonimski, Fadiejew miał dyskretnie spytać: „Gdzie ja tu mogę zrobić
siusiu?" „Pan? - Słonimski spojrzał na niego szczerze zdumiony. - Wszędzie!".
Podobno aktor Bogusz Bilewski z kolei zajechał kiedyś przed Spatif śmieciarką,
której p o t e m całą załogę zaprosił - w serdecznym geście podziękowania - na
kielicha. To w s z a t n i Spatifu m i ę d z y p a l t a m i sypiał p o n o ć pijany w trąbę
Himilsbach - było to oczywiście w czasach, gdy jeszcze udawało mu się sforso
wać wejście do klubu.
Wyobraźmy to sobie: ma na sobie wymięte ubranie, jest nieogolony, głośno
chrapie. Wchodzi dystyngowane małżeństwo Centkiewiczów. Pani Wanda mówi
do męża:
- Spójrz, kochanie, jaki okropny typ tutaj leży. To skandal, w naszym Spatifie!
- Ależ kochanie, nie poznajesz? Przecież to ten słynny pisarz i aktor, p a n J a n
Himilsbach.
W tym momencie J a n e k otwiera jedno oko i cedzi przez zęby swoim ochryp
łym głosem:
- No widzisz! Głupio ci chyba teraz, ty stara kurwo!
Z natury spokojniejszy i bardziej zrównoważony Zdzisław Maklakiewicz był
w zdecydowanie lepszej sytuacji niż J a n Himilsbach. Mógł bez żadnych prze
szkód przesiadywać przy swoim stoliku. Tutaj zagrał też chyba najlepsze role
aktorskie swojego życia.
- Picie wódki z Maklakiewiczem było największą rozkoszą. On od razu miał
sto dziewięćdziesiąt tysięcy niesamowitych pomysłów - opowiada Feridun Erol.
- Zdzisiek kupił sobie kiedyś wodoszczelny zegarek dla nurków. Wchodzę do
Spatifu, on siedzi przy stoliku i zanurza zegarek w szklance z piwem. „Popatrz
- woła - jaki szczelny!" - w s p o m i n a Andrzej Kondratiuk.
W Spatifie Maklak śpiewał i jak przystało na członka bardzo umuzykalnionej
rodziny grał na pianinie.
- Grał raczej ze słuchu niż z n u t . Miał umiejętność harmonizowania, choć nie
kończył żadnych szkół muzycznych. Wykazywał jednak wielką kulturę muzyczną.
Jeśli zdarzały się jakieś dysonanse, to były one zamierzone, ponieważ zawsze
znajdował odpowiednie rozwiązania molowe lub durowe, tak jakby odzywał się
w n i m d u c h kompozytora albo objawiał jego własny gust artystyczny - ocenia
Kazimierz Kaczor, który razem z Maklakiewiczem pracował w Starym Teatrze.
„Po mistrzowsku m a r n o w a ł swój talent, co było wtedy w modzie" - mówił
o Maklaku Janusz Głowacki, który razem z n i m oraz Markiem Piwowskim na
serwetkach właśnie w Spatifie napisał słynny monolog o polskim kinie. Zdzi
sław Maklakiewicz n a t y c h m i a s t odgrywał „jeszcze ciepłe" scenki, a jego inży
nier M a m o n był jeszcze śmieszniejszy i bardziej sugestywny niż ten, który obja
wił się później w filmie „Rejs".
41
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
42
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
20
Bartosz Marzec, „Czas przyjemnie utracony. Taka była legenda SPATiF-u", „Rzeczpospolita",
22 lutego 2003 r.
43
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
44
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
45
DLA MNIE WSZYSTKO JEDNO DOKĄD POLECIMY
luzak, wolny elektron. Inni kamieniarze śmiali się z Himilsbacha, ale tak naprawdę
mu zazdrościli, bo potrafił wybić się ponad przeciętność. Gdy w jego opowiada
niach odnajdywali historie ze swojego życia, zazwyczaj niezbyt chwalebne, to
odgrażali się, że mu stłuką mordę. J e d n a k wszystko zawsze kończyło się w ten
sam sposób. Janek stawiał flaszkę - opowiada Edward Cybulski. Himilsbach, parę
lat starszy od niego, nosił go na rękach. Znali się z Mińska Mazowieckiego, gdzie
państwo Cybulscy prowadzili rozlewnię piwa pod szyldem PSS Społem. Tam ma
ły Janek, myjąc butelki, zarobił pierwsze pieniądze. Potem J a n Cybulski został
prezesem warszawskiej spółdzielni rzeźbiarzy-kamieniarzy a w 1956 roku otworzył
własny zakład przy ul. Powązkowskiej. Wówczas zaoferował Himilsbachowi pracę.
Jego robota polegała na skuwaniu krawężników, które pod dłutem kamieniarza
miały utracić swój kształt trapezu. Potem obrobione krawężniki służyły do obra
m o w a n i a nagrobków. Przez tydzień w ten sposób m o ż n a było zarobić 800 zł
- przeciętna miesięczna pensja urzędnicza była niewiele wyższa.
- J a n e k nauczył m n i e pić i palić. Sam kopcił sporty i mazury - jedyne papie
rosy pakowane w paczkach po dziesięć sztuk. Potem zaczął palić także ekstra-
mocne, ale koniecznie bez filtra. W zakładzie ojca alkohol lał się strumieniami.
Do obiadu zawsze musiała być wódka - w s p o m i n a Edward Cybulski.
Po pracy też trzeba było coś wypić, więc najlepszy pisarz wśród kamieniarzy -
nie wpuszczany już do Spatifu i wielu innych lokali - musiał znaleźć sobie ja
kieś i n n e miejsce. Została n i m Harenda, mieszcząca się przy Krakowskim
Przedmieściu - właściwie przy Oboźnej - niedaleko uniwersytetu.
Harenda była po trosze własnością Jana Himilsbacha, on tu śniadał, obiadował -
w przenośni - tutaj urzędował i [stąd] ruszał na wieczorny obchód lokali. Każdy dzień był
naznaczony jakimś wydarzeniem związanym z Janem. (...) Zapraszający Jana snob, gość
restauracyjny, był przez jakiś czas przez Himilsbacha tolerowany i karmiony opowieściami
ze sfer wyższych, artystycznych, a następnie lżony. Ten intuicyjnie wybrany przez Janka
sposób obcowania z ludźmi przysparzał mu coraz więcej popularności, rozgłosu, wręcz
chwały. Ludzie mogą być źródłem nieustannych zdziwień. - Roman, ty kupujesz zegarek
w sklepie? - dziwił się Janek. - I tyle płacisz? Ja wszystkie zegarki mam od Henia
z Harendy za bezcen. Szatnia pana Henia przypominała sklep z zegarkami - pisał w swo
21
21
Roman Śliwonik, „Portret z bufetem w tle", op. cit., str. 75.
46
DLA M N I E W S Z Y S T K O J E D N O , D O K Ą D POLECIMY
4cS
CZŁOWIEK M U S I S O B I E O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
49
4. Wniebowzięci...
CZŁOWIEK M U S I S O B I E O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Józef Nowak rolą Asa sparodiował swoje wcześniejsze kreacje aktorskie w socjalistycznych produkcyjniakach.
50
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Józef Nowak z taką pasją wcielił się w postać fruwającego superbohatera, że nie chciał,
aby nawet w niebezpiecznych scenach dublował go najsłynniejszy polski kaskader Krzysztof Fus.
51
CZŁOWIEK MUSI SOBIE Ol) CZASU DO CZASU POLATAĆ
52
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
i Kaw;aler, nie pije, nie pali, szkolę ukończy! z oceną celującą, sportowiec amator, finalista biegów przeta-
ch, przechodzi) szczepienia ochronne, w dzieciństwie nie chorował na świnkę, koleżeński, staty
zuciach, punktualny, obowiązkowy, nienaganny pracownik uśmiechnięty na co dzień, wszechstronnie
«ny, sprawny fizycznie i umysłowo. Tyle pozytywnych cech w jednym człowieku daje niepospolitą
moc i energię. Dlatego nasz bohater jest fenomenem natury!
53
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Profesor Milczarek (Wiestaw Michnikowski) zleca Demoniczny doktor Plama (Zdzistaw Maklakiewicz)
Janowi Walczakowi vel Asowi nowe zadanie. byt antagonistą Asa.
Podobna scena zaczyna każdy film o przygodach
Jamesa Bonda.
54
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Reżyser Andrzej Kondratiuk w „Hydrozagadce" Powabna panna Jola (Ewa Szykulska) oraz przystojny
zagrat woźnicę. brunet (Tadeusz Pluciński, pierwszy amant polskiego
kina) w „Hydrozagadce".
c
Krzysztof Teodor Toeplitz, „Akyrema", Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1973, str. 102.
55
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Kwiaciarka (Wiesława Mazurkiewicz) słyszy i wie wszystko, „bo reprezentuje określony resort".
56
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Doktor Plama i maharadża Kawuru (Roman Kłosowski) Filmowy krokodyl Hermann w rzeczywistości nosit
kojarzą się z niemieckimi odwetowcami wdzięczne imię Agatka,
spod znaku Hupki i Czai.
57
CZŁOWIEK MUSI SOBIE OD CZASU DO CZASU POLATAĆ
- Patrz, pierdolnięty.
- Niech jeden z was spróbuje wejść!
Jeden osiłek wychodzi. Zapaliłem lampę.
- Czy chcesz, żebym cię poszczuł krokodylem?
Agatka poczuła błysk światła i walnęła ogonem. Ale spieprzali!
- Ty, tu wariat mieszka, spierdalamy stąd.
To była świetna scena filmowa - śmieje się Kondratiuk.
Obok pochwały przestrzegania zasad BHP w „Hydrozagadce" aż roi się od
sloganów zapowiadających, że oto nadchodzi okres propagandy sukcesu.
Kreślarz III na przykład mówi:
„Na pani miejscu, p a n n o Jolu, wziąłbym udział w pieszym rajdzie PTTK na
odznakę nizinną. Dobrze jest łączyć przyjemne z pożytecznym i dobrze jest mieć
odznakę". Warto przypomnieć, iż na legitymacji PTTK widniał napis: „Tylko po
znawszy swój kraj, można naprawdę owocnie dla niego pracować!". Panna Jola
cytuje jakby ówczesne doniesienia prasowe: „ M a m znakomitą parasolkę, wy
rób krajowy. Kupiłam w Centralnym Domu Towarowym". Wtóruje jej kreślarz:
„W Świebodzinie uruchomiono produkcję nowych doskonałych polskich klima
tyzatorów". Na lotnisku zaś słyszymy: „ P u n k t u a l n e są samoloty Polskich Linii
Lotniczych".
Scenariusz „Hydrozagadki" - pełny tytuł: „Hydrozagadka albo trzy kwadranse
rozrywki, czyli o tym, jak dzielny kawaler JANEK KOWALSKI wikła się w fanta
styczne przygody, walczy i zwycięża. Historia fantastyczna spisana przez Andrzeja
Bonarskiego i Andrzeja Kondratiuka w oparciu o kroniki miejskie stołecznego mia
sta Warszawy (burleska)" - znacznie różni się od tego, co można było zobaczyć na
ekranie. Przede wszystkim nie ma w nim niesamowitego Asa, jest tylko wybitnie
przeciętny Jan Kowalski (zamieniony potem na Walczaka). Brak zatem w scena
riuszu podstawowego pomysłu na film, to znaczy utrzymanej w socrealistycznej
poetyce czytelnej parodii Supermana! Dopiero w filmie As na swojej piersi zaczął
nosić wielką literę A, przez co nawet strojem upodabnia się do herosa amerykań
skiego komiksu, którego znakiem firmowym jest wszak charakterystyczne S.
Tymczasem w scenariuszu tak został opisany kostium głównego bohatera:
- Chwileczkę - powiedział profesor. - Spokojnie. Ten strój - wskazał ręką ubranie Janka - choć twarzowy,
jest dla pana nieodpowiedni. Musimy pamiętać, że ex definitione będzie pan miał do czynienia z wodą.
Zimną i gorącą. - Milczarek odwrócił się, raźno podszedł do szafy pancernej. Nakręcił szyfr. Wolno
uchyliły się drzwi. Profesor sięgnął do wnętrza, wyjął wieszak z kostiumem (gumowy skafander) człowieka
żaby. Potem miękkie sportowe buciki. Niosąc ten strój, profesor wracał ku stojącemu nieruchomo Jankowi.
- Oto właściwy kostium do pańskich zadań - powiedział. - Proszę.
Janek przez chwilę przyglądał się sportowemu strojowi do nurkowania, potem, jakby speszony, rozejrzał
się dookoła. Profesor zrozumiał jego zawstydzenie.
- Ja się odwrócę - powiedział.
- Przebiorę się za szafą - odrzekł Janek i z nowym ubraniem w ręce skrył się za meblem. Po chwili znów
się pojawił. Kostium szczelnie opinał jego ciało, wyglądał w nim potężnie i wspaniale, uosabiał męskość
i siłę. Milczarek patrzył na niego, nie tając satysfakcji.
- Jak ulał - zawołał. - To jest to! Współczesny heros: Jan Kowalski.
58
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Litera „A" na kostiumie polskiego Asa to czytelne nawiązanie do stroju amerykańskiego Supermana.
- Strasznie boli mnie gtowa! - Strażnik przejazdu tąpie się za nią. - Mam szum! - Wskazuje kolejno: - Tu,
tu, tu i tu!
- Co się z panem dzieje! Czy jest pan chory?
Strażnik jakby się skupit, coś sobie przypominam, po chwili odpowiada: - Byli jacyś ludzie, dawali butel
kę... przystawiali do nosa...
- Dlaczego pan o tym nie mówit od razu?! - wykrzykuje Janek. - Gdzie jest ta butelka?
-Tam.
Kowalski skokiem dopada pótki, chwyta z niej butelkę, wącha, odrzuca.
-Chloroform!!!
59
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Iga Cembrzyńska zagrała barmankę z podejrzanej knajpy Wpis Igi Cembrzyńskiej do księgi pamiątkowej
Pod Złotym Leszczem. restauracji Pod Złotym Linem.
miał dotrzeć sam i zagrać epizodyczną rolę ponurego bogacza, draba ze złotymi
zębami. Przygotowałem n a w e t dla niego złote koronki. Zadzwonił, że wyjeżdża
z Warszawy. Wyruszył jednak w większym towarzystwie: z Jankiem Himilsbachem
i swoją ówczesną oblubienicą. Ekipa dotarła do Zakopanego. Tam postanowili
spędzić noc w apartamencie hotelu Giewont. Nie ulega wątpliwości, że wesoła
trójeczka całą podróż koleją spędziła w wagonie restauracyjnym, więc wszyscy
byli w szampańskich nastrojach. Wchodząc do hotelu, J a n e k przywitał recep
cjonistki zawołaniem: „Czołem, pizdeczki". Nic dziwnego, że poczuły się obrażone.
W rezultacie Himilsbach nie otrzymał pokoju i Zdzisiek został sam z towarzyszącą
mu panią. Miał wtedy fantastyczny nastrój i sporo pieniędzy Za właśnie otrzymane
h o n o r a r i u m kupił sobie bardzo m o d n y kożuch, a resztę w y d a w a ł lekką ręką.
Zdziśkowi nie chciało się ruszać z Zakopanego, aby grać u mnie jakiś epizod.
J a n e k , wyrzucony z hotelu, nie mając nic lepszego do roboty, s a m d o t a r ł do
Słonecznego Stoku na plan filmu. Gdy go zobaczyłem, powiedziałem: „No dobra,
to ty zasuwaj" - w s p o m i n a Andrzej Kondratiuk.
Himilsbach wniósł j e d n a k pewien wkład w powstanie „Hydrozagadki". Pier
wowzorem podejrzanej knajpy z tej komedii, nazwanej Pod Złotym Leszczem,
była często odwiedzana przez Andrzeja Kondratiuka, J a n a Himilsbacha oraz Igę
Cembrzyńska restauracja Pod Złotym Linem w Wierzbicy koło Serocka. Tam,
oprócz linów i sandaczy w śmietanie, faszerowanych szczupaków oraz wędzo
nych sielaw serwowano także - zapewne z podszeptu demonicznego doktora
Plamy - straszną truciznę: alkohol.
- Lokal Pod Złotym Linem, prowadzony przez p a n a Nowakowskiego, na prze
łomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych był bardzo słynną restauracją,
gdzie zjeżdżał się warszawski high life. Serwowano tutaj świetne dania z ryb.
Przyrządzano także potrawy na zamówienie, co w czasach PRL-u było absolutną
rzadkością. Tam z różnymi k o m p a n a m i spędziłem sporo czasu - w s p o m i n a
Andrzej Kondratiuk. (Znani goście tego lokalu swoje kulinarne doznania spisali
w kilku księgach pamiątkowych. Teraz trafiły one do Gzowa, do którego kultowy
lokal został przeniesiony).
60
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
61
CZŁOWIEK M U S I S O B I E O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
23
Stanisław Grzelecki, „Kapelusz aktorki", „Życie Warszawy", 18 sierpnia 1971 r.
62
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Maharadża Kawuru (Roman Kłosowski), który chciat polską wodę transportować chmurami
do swojego pustynnego kraju.
neliśmy się tylko raz, gdy Dobrowolski tłumaczył przemówienie Asa (sic! Nic takiego
nie miało miejsca. Jerzy Dobrowolski tłumaczył przemówienie marynarza granego
przez Franciszka Pieczkę. Błąd może świadczyć o tym, iż widzowie podczas
emisji filmu pili alkohol, czyli największą truciznę - przyp. a u t . ) . Rozczarowany
widz ma prawo zapytać, kto zatwierdził ten pożal się Boże scenariusz, kto zlecił go do
produkcji, kto wreszcie puścił na ekran. Dlaczego krytykuje się robotnika, gdy produkuje
.chałę", dlaczego usiłujemy robić wszystko, by w dziedzinie materialnej produkcji
zerwać wreszcie z brakoróbstwem, dlaczego tyle wysiłku wkładamy w rozpropagowanie
hasła dobrej roboty - a równocześnie w produkcji „duchowej" jesteśmy aż tak tolerancyjni?
'Rozumiem, że film może się nie udać; w żadnym kraju nie rodzą się same „Oskary" - ale
to innego film nieudany, a co innego kicz! Czekam na dalszą twórczość reżysera „Hydro-
zagadki". Bóg mi świadkiem, że nawet nie wiem, jak on się nazywa . 24
63
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Fragment „Kina krótkich filmów" Andrzeja Kondratiuka („Przekrój", nr 986 z 1964 roku).
25
„Harem Romana Kłosowskiego", „Rzeczpospolita", dodatek „Rzeczpospolita na Fali", 6 lipca 2001 r.
64
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
Autorska wizja upadku Ikara w wykonaniu Bogumiła Kobieli („Przekrój", nr 934 z 1963 roku).
65
5. Wniebowzięci...
Zdjęcia z autami wykonane przed sopockim Grand Hotelem, gdzie parkowały wspaniałe samochody.
Czar czterech kółek skończył się dla Kobieli tragicznie. Aktor zginął w wypadku drogowym pod Gdańskiem,
rozbijając swoje BMW.
który musi rozwikłać nową zagadkę. Tym razem tajemniczego znikania powietrza
- śmieje się Andrzej Kondratiuk, którego zainteresowanie komiksem uwidoczniło
się już w czasach studenckich. W latach 1963-1964 w tygodniku „Przekrój" był
publikowany jego fotokomiks pod nazwą: „Kino krótkich filmów A.K". Głównym
a k t o r e m biorącym udział w t y m przedsięwzięciu był Bogusław Kobiela,
o k t ó r y m jedna z czytelniczek pisma napisała, że jest łudząco podobny do cara
Aleksandra III.
- „Przekrój" był wówczas bardzo ciekawą, aksamitnie opozycyjną gazetą. Na
czelnego pisma, Mariana Ellie, oraz Janinę Ipohorską, czyli Kamyczka, poznałem
przez Romka Polańskiego w Rzymie. Zrobiłem dla nich kilka okładek. Na jednej
pojawił się Michał Żołnierkiewicz, j e d e n ze „Ssaków", który na tle łódzkiego
pejzażu przemysłowego był trzymany na rękach przez jakąś olbrzymkę. To zdjęcie
posłużyło p o t e m jako dowód w sprawie o alimenty od Żołnierkiewicza. Miało
być dowodem, że prowadzi hulaszczy tryb życia. Po wyroku sprawa trafiła do
komornika, który szukał, z czego można by prowadzić egzekucję. Żołnierkiewicz
zaoferował mu swoje obrazy, ale komornik orzekł, że są bez wartości. To skale
czyło wrażliwego Michała do końca życia - w s p o m i n a Andrzej Kondratiuk.
Z czasem gazetowy fotokomiks zyskał nową, już filmową formę. Nie zmienił
się j e d n a k aktor występujący w a r a n ż o w a n y c h przez Andrzeja Kondratiuka
scenkach.
66
CZŁOWIEK M U S I SOBIE O D C Z A S U D O C Z A S U POLATAĆ
26
„Przed premierą «Skorpion, Panna i Łucznik»", „Film" nr 2 z 1972 r., str. 18.
68
CHYBA JUŻ JESTEŚMY W CHMURACH
Trzy lata po nakręceniu „Rejsu" Himilsbach i Maklakiewicz ponownie spotkali się na planie „Wniebowziętych".
27
Janusz Gazda, „Maklakiewicz i Himilsbach", „Ekran", nr 28 z 1973 r.
69
CHYBA JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
- choćby tylko na krótka chwilę - oznaczał dla niego najwyższy z możliwych wymiarów
wolności. Istnieje obraz Bruegla, którego tematem jest upadek Ikara. Orzący chłop, statek
wolno posuwający się w dół rzeki - wszystko toczy się zwykłym biegiem, podczas gdy biedny
Ikar spada z nieba, aby chwilę później roztrzaskać się na ziemi, i nikt nie dostrzega nawet
jego wzlotu i upadku. Jak więc widzimy, dla Bruegla Ikar był nie tyle wolnym, ile raczej
samotnym człowiekiem. Tak, ale w tym jest szczególny sens, bo wolność zbyt często chodzi
w parze z samotnością, oznacza oddalenie od ludzkiego stada i jego praw - pisał 28
28
Marek Hłasko, „Od Ikara do Jamesa Bonda. Mit wyzwolonego człowieka", „Zeszyty Literackie"
nr 30, wiosna 1990 r., str. 104.
70
C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
F Janusz Kłosiński (kolega z wojska), Jan Himilsbach (Lutek Narożniak) i Zdzisław Maklakiewicz (Araszka Kozłowski).
spięty - gram taką właśnie postać. Jednak naprawdę byłem bardzo zdenerwowany
bo zdjęcia trwały i trwały ciągle coś się przeciągało, a na m n i e czekała robota
w moim zakładzie pracy. Maklakiewicz co chwilę mnie pytał, co się tak denerwuję.
Taka nerwowa atmosfera doskonale jednak pasowała do sytuacji dramaturgicznej.
Bohater filmu, którego grałem - Stefan - siedzi sobie w d o m u , a tu głąby do
niego przyjeżdżają. Nie ma o czym rozmawiać, jest jakoś nieswojo, w powietrzu
w) czuwa się dziwne napięcie. Ale to, co Himilsbach wcześniej na filmie opo
wiada o Stefanie, że to „dusza człowiek", to gwarantuję, że było o m n i e . On
mnie bardzo lubił. Nawet napisał mi dedykację w „Monidle" albo „Przepychance",
że życzy mi Nagrody Nobla. Niestety, książki nie m a m . Dałem pewnej dziewczynie,
która mieszkała blisko m n i e , i już mi nie oddała. Z n a m tylko panieńskie na
zwisko tej dziewczyny: Borowik albo Borowiak. P a m i ę t a m , że mieszkała na
Grójeckiej. Himilsbach n a p r a w d ę m n i e lubił i wołał do m n i e „Józio z nadętą
buzią" - opowiada Janusz Kłosiński, który dwa razy w życiu był wniebowzięty.
Raz leciał samolotem na trasie Warszawa-Wrocław, potem pofrunął z Wrocławia
do Gdańska.
Kolejna ciekawa postać to hrabia Struś, przypominający - może przez klasyczny
cylinder - zaczarowanego dorożkarza ze znanego wiersza, dedykowanego przez
Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Natalii, która „jest latarnią zaczarowanej do
rożki". Ten staroświecki pojazd jest najważniejszym rekwizytem w pierwszych sce
nach filmu, to on wprowadza nas bowiem w poetycki ldimat „Wniebowziętych".
Kiedy dorożka z bohaterami komedii jedzie Alejami Ujazdowskimi, widać z niej
budynek ambasady amerykańskiej - symbol wolności, lepszego życia i nadziei na
c>dmianę losu. Lutek i Araszka docierają do siedziby totolotka, która dla odmiany
sprawia wrażenie więzienia - we wszystkich oknach są grube kraty.
Świat w ogóle nie jest dla naszych bohaterów przyjazny. A to ktoś szczuje ich
psem, a to poddaje drobiazgowej kontroli. Dopiero w przestworzach mogą po
czuć się wolni, choć nie do końca. Ich wniebowzięcie m u s i odbywać się w gra
nicach p a ń s t w a : mogą latać wyłącznie liniami w e w n ę t r z n y m i , nie mają prze
cież paszportów. Pomimo wszystko w c h m u r a c h znajdują ukojenie. Podobnie
71
C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
jak „Dwaj ludzie z szafą", maltretowani przez wszystkich na lądzie, którym spo
kój i bezpieczeństwo zapewnia wyłącznie zimna głębia:
Póki dorożka dorożką,
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie w każdym mieście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ
Himilsbach i Gałczyński poznali się j e d n a k w zupełnie niepoetyckich okolicz
nościach. W tanim barze, przy stoliku w rogu sali samotnie siedział facet, którego
Himilsbach nigdy wcześniej nie widział. Wziął swój talerz i postanowił przy-
siąść się do niego. Nawiązała się rozmowa. Mężczyzna zaproponował setkę.
Wypili i każdy z nich poszedł w swoją stronę. Po kilku tygodniach Himilsbach
zobaczył tego samego człowieka w kawiarni Związku Literatów Polskich. Portier
brutalnie wyrzucał go na ulicę, ciskając za n i m jego beret. Wtedy Himilsbach
zapytał, kto to jest. „Taki t a m drobny pijaczyna. Nazywa się Gałczyński" -
brzmiała odpowiedź.
Początkowo we „Wniebowziętych" rolę zaczarowanego dorożkarza, czyli hra
biego Strusia, który przywozi na lotnisko dwóch takich obrzępałów, miał grać
zawodowy aktor, ale zupełnie nie sprawdził się na planie.
- Nie sposób było z n i m grać. Wtedy poprosiłem: „Janek, poradź coś". A on
na to: „Nie bój żaby, z n a m takiego j e d n e g o " . No i przyprowadził Ryszarda
Narożniaka, autentycznego woźnicę. Był bardzo naturalny, więc w slangu, którym
się posługiwał, nie było żadnego fałszu. Poza tym dawał mi takie złudzenie, że
jestem od niego lepszy w sensie intelektualnym. To również jeden z w a r u n k ó w
72
[ CHYBA JUŻ JESTEŚMY W CHMURACH
73
CHYBA JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
Regina Regulska i Ewa Pielach zadebiutowały w filmie Janusza Kondratiuka „Dziewczyny do wzięcia".
29
Grzegorz Sroczyński, „Jak pani ma na imię? Nieznajoma!", „Życie", 10-11 stycznia 1988 r., str. 6-7.
74
CHYBA JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
75
CHYBA JUŻ JESTEŚMY W CHMURACH
Regina Regulska przed nakręceniem tej sceny z apetytem spałaszowała dwie porcje kremu
postawione jej przez reżysera.
a on ją w łeb i mówi: „Co ty tu będziesz mi smrodzić, ja, kurna, przecież nie palę". Jak to
zobaczyłam, to z miejsca się wściekłam, że kobietę bez dania racji bije, puściłam mu so
czystą wiązankę, on włączył kamerę, no i tę kłótnię nagraliśmy. Okazało się potem, że to
wszystko miał ukartowane z żoną i chciał nas specjalnie zdenerwować - wspominała
w cytowanym już wywiadzie dla „Życia" Ewa Pielach.
- Janusz Kondratiuk zapytał mnie, czy lubię krem. A ja mu na to, że uwiel
biam. Postawił mi dwie porcje. Potem, już podczas kręcenia zdjęć, zjadłam
trzecią. Wówczas reżyser, stojący za kamerą, zaczął mi pokazywać, co m a m
zagrać; chodziło o to, że m n i e zemdliło i już więcej nie mogę wziąć k r e m u do
ust. Kondratiuk machał rękami, a ja nie bardzo wiedziałam, co m a m zrobić, jak
się zachować, żeby był ze m n i e zadowolony. Wreszcie się z tego wszystkiego
rozpłakałam. Okazało się, że o to mu właśnie chodziło. J a n u s z Kondratiuk to
był piękny i przystojny mężczyzna. Opiekował się nami, załatwiał n a m pokoje
w hotelu i czuwał, aby nikt n a m nie zrobił krzywdy. Pamiętam, że jak kręcili
śmy w „Dziewczynach do wzięcia" scenę w kawiarni, to gdy przechodziłam
przez salę, jakiś chłopak kopnął m n i e w kostkę. Zauważył to reżyser i zaraz wy
rzucił go z planu - opowiada Regina Regulska.
W filmie obok n a t u r s z c z y k ó w pojawili się też znakomici aktorzy. Zostali
pokazani jako symbole kariery, sławy oraz b a r w n e g o życia - lepszego niż to,
które leniwie płynęło w m a ł y m miasteczku. Dziewczyny z zapyziałej prowincji
spotykają w teatrze gwiazdę sceny i k i n a Igę C e m b r z y ń s k a oraz słynnego
76
C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
77
CHYBA JUŻ JESTEŚMY W CHMURACH
Ewa Pielach i Regina Regulska trafiły na plan „Wniebowziętych" za sprawą Janusza Kondratiuka, który asystował
swojemu bratu Andrzejowi przy pracy nad „Wniebowziętymi".
78
— C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
;zka: - Ajajajajajajaj...
iRićka: - Nie żałuję. Nawet mi lepiej. Zawsze lubiłam roma.... romantyzm. Małżeństwo mi nie pasuje.
I Araszka: - No, jest pani na pewno młoda, na pewno ładna i... na pewno znajdzie pani uczciwego cztowie-
ika. który panią uszanuje. No, nie wolno się marnować!
IPućka: - Ależ ja się nie marnuję.
j Araszka: - Rozumiesz, bo muszę ci dokończyć całą historię. Była ugodowa sprawa, bo tak zawsze jest,
\ że jest ugodowa. A potem, proszę ciebie, jest merytoryczna... No i normalnie, proszę ciebie, wiesz, ja miałem...
II do tej pory ja zawsze tak mówiłem, że, proszę ciebie, i ja miałem adwokata, i ona miała adwokata,
30
Grzegorz Sroczyński, „Jak pani ma na imię?...", op. cit.
79
; C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
i bracie... A jak pragnę Boga, muszę ci powiedzieć, Lulek, jak Boga kocham, bracie, żaden mężczyzna
i jeszcze w sądzie z kobietą nie wygrat, rozumiesz.
80
J CHYBA JUŻ JESTEŚMY W CHMURACH
tylko p a r ę kwestii, bez w z g l ę d u n a p o g o d ę . Przede w s z y s t k i m J a n e k m i a ł
powiedzieć: „Szkoda, że nie m a m y bułki dla tych p t a k ó w " - m ó w i Andrzej
Kondratiuk.
Filmowcy nie przewidzieli tylko j e d n e g o . Przed w y j a z d e m Basica - żona
Himilsbacha - przygotowała mężowi posiłek i do ziemniaków dodała solidną
porcję anticolu lub a n t a b u s u (środki p o d a w a n e alkoholikom). On o tym nie
wiedział. W Sopocie wszyscy wybrali się na obiad. Maklakiewicz zaraz spotkał
koleżankę z Teatru Wybrzeże i podszedł z nią do baru. Oczywiście jego d r u h
podążył za nimi i od razu zamówił piwo. Nagle zrobił się czerwony jak sztandar
i padł na ziemię.
- W t e d y z J a n u s z e m zrobiliśmy mu m a s a ż serca i zabraliśmy do toalety.
Zrobiła się straszna afera. Wokół jakieś dziwne okrzyki: „Zamknęły się pedały!".
Po chwili przyjechało pogotowie. My pojechaliśmy za karetką naszym samocho
dem. Wchodzimy do szpitala. J a n e k siedzi na łóżku i już jest wesolutki. Dostał
glukozę. Tego dnia oczywiście nie było zdjęć. Musieliśmy nocować. Rano J a n e k
jest z n o w u osłabiony - z n ó w coś wypił. Atak jest j e d n a k słabszy. Wszystko
dzieje się na plaży. Mówi: „Chyba umrę". Byłem wściekły, krzyczę: „Chyba musisz".
Wtedy przechodzą obok nas dwie wesołe panienki, J a n e k jakoś dziwnie rzęzi,
ale już wówczas zorientowałem się, że tym razem udaje. Grał własną śmierć.
J a n e k zwraca się do jednej z dziewczyn: „Pokaż mi to, co masz najpiękniejszego,
czyli cyce, żebym z t y m w s p a n i a ł y m w i d o k i e m m ó g ł odejść z tego świata".
Ku n a s z e m u zdumieniu ona zerwała bluzkę i pokazała mu piersi. Podziękował
jej i zapytał, jak ma na imię - opowiada Andrzej Kondratiuk.
Chwilę później ekipa filmowa nakręciła ostatnią scenę. B o h a t e r o m „Wnie
bowziętych" kończą się w y g r a n e w totolotka pieniądze. Ich u p a d e k nie jest
j e d n a k bolesny, doskonale b o w i e m zdają sobie sprawę, że wszystko się kiedyś
kończy, a po „bujaniu w obłokach" zawsze spada się na twardą ziemię.
W przeciwieństwie do mitologicznego Ikara przestrzegali oni b o w i e m zalece
nia, żeby z b y t n i o nie zbliżać się do słońca i nie szybować za d ł u g o w jego
gorących promieniach.
Bohaterowie „Wniebowziętych" nie wpadli więc do morza. Siedzą sobie na je
go brzegu, patrzą na fale, a przed nimi majestatycznie płynie statek, zwiastując
dalszą podróż w nieznane. Tak romantycznie kończy się film.
Duży wpływ na ostateczny kształt komedii Andrzeja Kondratiuka miał Tadeusz
Konwicki, wtedy kierownik literacki zespołu filmowego Pryzmat.
- Nie byłem jego przyjacielem, jak Gustaw Holoubek, ale darzyłem go sympatią
i odnosiłem wrażenie, że on m n i e też. Uważałem go za osobę, z którą w a r t o
wypić parę kielichów. Czasem n a w e t n a m się zdarzało w Spatifie, że robiliśmy
to nie na, ale pod stołem. Nie było to gorszące, bo zasłaniał nas obrus. Poza tym
takie zachowanie nie naruszało panujących w t a m t y m czasie obyczajów tego
lokalu. Pamiętam pierwszą wstępną kolaudację zespołową. Tadeusz Konwicki
zaczął mnie n a m a w i a ć do skrótów, co powodowało mój w e w n ę t r z n y sprzeciw.
„Jeżeli już pokazujesz taki brzydki, nieestetyczny świat, l u m p e n p r o l e t a r i a t
i takie skundlone życie, to koniecznie musisz dać trochę nieba". Nie mieliśmy
takich zdjęć, więc wkleiliśmy je z archiwalnych materiałów. To był samolocik
81
6. Wniebowzięci...
C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
Jeśli już pokazujesz brzydki świat i skundlone życie, to musisz dać więcej nieba"
- poradzi! Andrzejowi Kondratiukowi Tadeusz Konwicki.
82
C H Y B A JUŻ J E S T E Ś M Y W C H M U R A C H
84
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
Skreślenie piątki oznaczało przeciętną wygraną, taką sobie, która nie pozwalała
na odmianę całego życia, tylko na chwilowe zachłyśnięcie się szczęściem (praw
dopodobieństwo trafienia szóstki wynosi 1:13983816, co przenosi całe zdarzenie
do kategorii absolutny przypadek, natomiast p i ą t k i - t y l k o 1:55491). Gdyby wnie
bowzięci wygrali milion, odebrałoby to całej historii rys prawdopodobieństwa.
Natomiast te 17,5 tysiąca złotych to były idealne pieniądze do tego, aby trochę
zaszaleć, przeżyć coś nadzwyczajnego - choćby trochę pobujać w obłokach.
W n i e d a w n o n a p i s a n y m scenariuszu filmowym zatytułowanym „Władek
szczęściarz" Andrzej Kondratiuk z n o w u podjął t e m a t m a r z e ń i o d m i a n y losu
zwykłego człowieka, któremu łut szczęścia pozwala wygrać w totolotka. Tym razem
Bóg (Ogrodnik) nagradza bohatera za to, że zabrał znaleziony na śmietniku
klęcznik (notabene tak samo uczynił Andrzej Kondratiuk, choć w jego wypadku
Stwórca nie okazał się tak samo hojny, reżyser nie odniósł b o w i e m żadnych
sukcesów w dziedzinie gier losowych). Tymczasem Władek, bohater scenariusza,
ma taki oto sen:
f Ogrodnik: - Idź, potrząśnij drzewem... No idź!... Nie bój się... Miłego dnia życzę.
\ Ogrodnik znika, rozpływa się w powietrzu. Władek podchodzi do jabłoni. Potrząsa gałęzią obsypaną jabł-
ikami. Na murawę spada sześć czerwonych jabłek. Na każdym jabłku widnieje odciśnięty numer. Władek
| odczytuje szczęśliwe liczby. Dzwoni przeraźliwie metalowy budzik. Wyrwany ze snu Władek zrywa się
\ z barłogu. Na wpół przytomny szuka długopisu. Nie mając zaufania do własnej pamięci, powtarza na głos
I numery: - siedem... piętnaście... trzydzieści trzy... trzydzieści dziewięć... czterdzieści... czterdzieści cztery!..
Isiedem... piętnaście itd.
Władek oraz jego przyjaciel Sylwek wygrywają znacznie więcej niż ich po
przednicy, Araszka i Lutek. Po kolejnej kumulacji kwota, którą zgarniają, jest
astronomiczna - 6 mUionów złotych. Zdarzenie utrzymane jest w poetyce sennej
fantasmagorii. Ułożone jeden na drugim banknoty dwustuzłotowe - jak skrzętnie
obliczono - utworzą trzymetrową kolumnę. Kłopoty związane z wypłaceniem
pieniędzy z b a n k u - los uwielbia ironię - powodują jednak, że przyjaciele milio
nerzy jeszcze przez jakiś czas muszą zbierać surowce wtórne: butelki i puszki po
piwie. Finał opowieści - jakże może być inaczej w przypadku Andrzeja Kondra
tiuka - rozgrywa się na sopockiej plaży.
85
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
31
Janusz Głowacki, „Jak być kochanym", „Kino", nr 3 z 1974 r.
86
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO WĘDRUJEMY W POWIETRZU SAMOLOTAMI
W tej sytuacji tak naprawdę jedyną autentyczną wartością, która nie została w filmie
skompromitowana, okazuje się przyjaźń ocalona przez reżysera od ironicznej wykładni.
Film wysyła do widzów sygnały o prawdziwej zażyłości dwóch kumpli. Nie podzieliły ich
ani kobiety, ani nawet pieniądze . 32
32
Dobrochna Dabert, „Jest dobrze. O ironiczności «Wniebowziętych»", „Poloniści o filmie". Biblioteka
literacka Poznańskich Studiów Polonistycznych, Wydawnictwo WiS, Poznań 1997, str. 197.
87
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO WĘDRUJEMY W POWIETRZU SAMOLOTAMI
33
Marcin Kalita, Rafał Krzywdzik, „Moje miasto. Ankieta", DOM, dodatek do „Gazety w Rzeszowie",
nr 174 z 1999 r.
88
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
54
Marian Malikowski, „Powstawanie dużego miasta", Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicz
nej w Rzeszowie, Rzeszów 1991, str. 333.
89
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
A może należałoby jakoś upamiętnić słynny duet aktorski, który wszak świetnie
nadaje się do promocji miasta? Skoro gdańskie Balice ochrzczono nazwiskiem
byłego prezydenta Lecha Wałęsy, to czemu miejscowe lotnisko Jesionka nie
mogłoby się nazywać Portem Lotniczym im. Maklakiewicza i Himilsbacha? Albo
Lutka i Araszki?
- Rzeszów pojawił się w m o i m filmie tylko dlatego, że bardzo lubiłem aktora
Zdziśka Kozienia, a on właśnie był związany z tym miastem. Zresztą w końcu
zagrał on u mnie w „Big Bangu". Ja sam w Rzeszowie nie spędziłem ani jednej
nocy - opowiada Andrzej Kondratiuk.
Zdzisław Kozień to dla zbiorowej świadomości Polaków nikt inny, jak tylko
safandułowaty porucznik Zubek, p a r t n e r kapitana Borewicza z popularnego
35
Marcin Kalita, Rafa! Krzywdzik, op. cit.
90
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
Wniebowzięte. Zdjęcie wykonane przez Andrzeja Kondratiuka podczas ćwiczeń warsztatowych na sopockiej plaży.
serialu telewizyjnego „07 zgłoś się". Kozień od 1953 do 1972 roku pracował
w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Zagrał t a m wiele świetnych
ról - był m.in. Cześnikiem w „Zemście", Majorem w „Fantazym", Wojewodą
w „Mazepie" i Czepcem w „Weselu". W 1980 roku otrzymał Złotą Podkowę dla
najlepszego aktora w Rzeszowie.
- Do Koszalina n a t o m i a s t zawsze m i a ł e m s e n t y m e n t , bo t a m wylądowali
prawie wszyscy repatrianci, z którymi moja rodzina wracała do Polski z Syberii.
Potem moje pierwsze wakacje, jakie zafundowali mi rodzice, spędziłem właśnie
w Koszalinie. Stamtąd pojechałem także do Mielna i zobaczyłem morze - kon
tynuuje Andrzej Kondratiuk.
Sopocka plaża przed Grand Hotelem, w którym nocowali Adolf Hitler, generał
de Gaulle oraz Charles Aznavour, była miejscem przeznaczenia - lądowiskiem
wniebowziętych. Ten wspaniały hotel, z b u d o w a n y w 1927 roku pojawia się
w filmie jako symbol dostatniego i kolorowego życia, które znajduje się gdzieś
w tle naszej przaśnej codzienności.
- Sopot to zupełnie magiczne miejsce. Uwielbiam je, ale nie w sezonie, lecz
najlepiej wczesną wiosną. Tam spotykałem się z Bobkiem Kobiela, Zbyszkiem
C y b u l s k i m i żoną M a r k a Hłaski, niemiecką aktorką Sonią Z i e m a n n , k t ó r a
zagrała w filmie Aleksandra Forda „Ósmy dzień tygodnia". W Grand Hotelu
miałem „wzloty i upadki oraz inne zaburzenia intelektualne", jak ujęła to kie
dyś moja gosposia. Praprzyczyna mojej miłości do Sopotu była j e d n a k bardzo
banalna. Na pierwszym roku wydziału operatorskiego studiowałem razem z Jerzym
Augustyńskim, który niestety już nie żyje. Jego m a m a prowadziła w Sopocie
kawiarnię Rio; żeby było śmieszniej, mieszczącą się przy ulicy Bieruta. Mając
91
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
92
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
o ludziach, co we mgle,
o czasie, który był...
A tulił nas jak port,
jak fot lirycznych b a n d
elegant, birbant, lord
Sopocki Hotel Grand
rym żyje się najlepiej. Z Warszawy do nadmorskiego kurortu przeniósł się aktor
Marek Kondrat. Dlaczego? „Wciąż zachwycam się tym m i a s t e m z gorliwością
neofity. Sopot ma niezwykłą atmosferę przemijającego czasu, nostalgiczny
klimat. Przypomina ekskluzywne francuskie kurorty na wybrzeżu Atlantyku.
Budzi we m n i e skojarzenia z m o i m i u l u b i o n y m i polskimi filmami z lat 50.,
z kabaretem Bim-Bom" - tłmaczył swoją decyzję Kondrat.
Słynną końcową scenę „Wniebowziętych" powtórzyła Iga Cembrzyńska, żona
Andrzeja K o n d r a t i u k a , w s w o i m filmie „48 godzin z życia kobiety". Tylko
zamiast Maklakiewicza i Himilsbacha na tle Grand Hotelu na pustej plaży pojawia
się reżyserka d o k u m e n t u i jej bohaterka filmu. Jest nią pani bokser, Agnieszka
Rylik, odpoczywająca po walce stoczonej w Sopocie. W tym s a m y m miejscu
rozgrywała się też akcja świetnego filmu Andrzeja Kondratiuka z 1963 roku,
zatytułowanego „Kobiela na plaży"; wypromował on piosenkę Czesława Niemena
„Wiem, że nie wrócisz", która wówczas była bez przerwy grana w n a d m o r s k i m
kurorcie przez Niebiesko-Czarnych. Wcześniej u t w ó r przegrał z kretesem na
pierwszym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. W liście do swojej m a t k i Bobek
pisał: Pojutrze wyjeżdżamy nad morze. Kręcę film dla telewizji pt. „Kobiela na plaży":
połączenie aktorskich gier, pantomim z autentycznym reportażem i normalnymi ludźmi.
Ich reakcje na moje pantomimy i z kolei moje parodie ich zachowań. Coś innego, coś
nowego, to może być dobre, bo dużo improwizacji, rozmowy, wywiady, kpina z wczasowych
póz. Pewnie też komizm bardziej bezinteresowny . 11
Adam Grzeszak, „Gdzie żyje się najiepiej", „Polityka" nr 26 z 2004 r., str. 3 - 9
36
93
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
w tym jeden złamany. Nagle zrywa się mocny wiatr, p o d m u c h rozsuwa kosze,
Dalida nas zobaczyła. Zrobiła się straszna a w a n t u r a , a my wystąpiliśmy w roli
bezwzględnych paparazzi - opowiada Andrzej Kondratiuk. W „Kobieli na plaży"
aktor potwierdził swoją niebywałą, spontaniczną i naturalną siłę komiczną. Była
ona j e d n a k także przyczyną jego kłopotów. Kiedy w restauracji w Grand Hotelu
najzwyczajniej w świecie chciał wypić kawę, miał z tym olbrzymie problemy.
Każdy ruch Bobka - mieszanie cukru czy podnoszenie szklanki do ust - wzbu
dzało, u osób siedzących przy sąsiednich stolikach salwy śmiechu.
Bohaterowie „Wniebowziętych" wygrali 17,5 tys. zł. Co można było za nie kupić?
Na przykład 17 500 egzemplarzy „Trybuny Ludu" lub 35 tysięcy powszednich wydań
„Życia Warszawy", którego egzemplarz nosił cały czas w tylnej kieszeni spodni
Himilsbach. Ewentualnie 3,5 tysiąca „Przekrojów" z komiksem o Filutku, 6444
dużych świeżych jaj kurzych, 1151 opakowań proszku do prania IXI-65, którego
recepturę podobno wykradł kapitalistom as polskiego wywiadu gospodarczego
pułkownik Marian Zacharski, albo 12 aparatów fotograficznych Start-66 krajowej
produkcji. No, ale przecież nasi bohaterowie byli zainteresowani zupełnie innymi
towarami konsumpcyjnymi. Oczywiście chodzi o wyroby alkoholowe. W 1972 roku
za kwotę 17,5 tys. zł Araszka i Lutek mogli zatem kupić:
175 butelek luksusowej eksportowej (100 zł za 0,5 1);
228 półlitrówek extra żytniej (77 zł);
318 butelek czystej (55 zł);
94
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
95
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO WĘDRUJEMY W POWIETRZU SAMOLOTAMI
96
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
97
Wniebowzięci...
MY Z KOLEGĄ CZĘSTO W Ę D R U J E M Y W P O W I E T R Z U S A M O L O T A M I
Cóż, życie na ogół bywa znacznie mniej romantyczne i bardziej brutalne niż
film. Więcej w n i m tandety niż nieba.
99
NIESFORNI JESTEŚCIE
- Co pan mi tu proponuje jakieś historyjki z dalekiej pótnocy. To jest smutne i ponure. Pan się powinien
zająć życiem - oponuje reżyser Maklakiewicz.
- To są dla pana historyjki. To jest Jack London, proszę pana - broni się scenarzysta Himilsbach.
100
NIESFORNI JESTEŚCIE
101
NIESFORNI JESTEŚCIE
102
N I E S F O R N I JESTEŚCIE
W przedziale pierwszej klasy, przy oknie, siedzą naprzeciwko siebie Maklakiewicz i Himilsbach. Panowie
wygodnie rozparci na poduszkach kontynuują rozmowę. Maklakiewicz jest reżyserem filmowym, Himils
bach pisarzem scenarzystą. Obydwaj są świetnie ubrani, w kostiumy odpowiadające wymogom wczaso
wej mody zimowej w górach. Maklakiewicz w dużych ciemnych okularach pali cygaro. Himilsbach ćmi
sporta.
Himilsbach: - Czy pan już coś widzi, ma jakiś konkretny pomyst?
Maklakiewicz: - Mam dopiero pewien zarys, szkielet, jak to się mówi - rybkę.
Zdzisiek zaciąga się cygarem, wypuszcza ktąb dymu w kształcie kółka, po pauzie, mówi:
- Film ma swoje prawidła. Jest żelazna zasada! Białe - czarne. Czarne - białe. Klamka - klamka. AB -
Łukasz Wyrzykowski, „Wy gonicie, a mnie nogi bolą, reporter «DZ» rozmawia z Janem Himilsba
40
103
NIESFORNI JESTEŚCIE
BA! Akcja wzrasta, wzrasta, wzrasta... iiii myk! I koniec jest. Taka musi być konstrukcja dobrego kina -
dodaje tonem wyjaśnienia.
- W filmie albo coś się sprawdza, albo coś się nie sprawdza. O, niech pan patrzy, jak to się sprawdza.
Czarny pudel na śniegu się sprawdza!
- Panie, jak się panu czarne na białym sprawdza, to się panu powinien sprawdzić Murzyn na śniegu,
Murzynka i pingwin - dodaje scenarzysta Himilsbach.
Jest żelazna zasada! Biate-czarne. Czarne-biate". Na śniegu - zgodnie z zasadą Zdzisława Maklakiewicza -
świetnie „sprawdzili się" więc Barbara Kwiatkowska-Lass oraz Roman Polański.
104
NIESFORNI JESTEŚCIE
Kaowiec: - A teraz, proszę państwa, proszę zadawać pytania naszym mitym gościom. Przypominam, że
pan z lewej jest pisarzem, a pan z prawej jest reżyserem filmowym. Prosimy o pytania.
Na sali panuje cisza. Nikt nie chce pierwszy zabrać gtosu. Ludzie milczą.
105
NIESFORNI JESTEŚCIE
i Kaowiec: - Wobec tego, że nikt z państwa nie chce być pierwszy, ja się ośmielę... Proszę pana - Kaowiec
i zwraca się do Maklakiewicza. - Dlaczego polskie filmy nie trafiają do widza?
; Maklakiewicz: - Moim zdaniem jest to u naszego widza jakaś dziwna niechęć do polskich filmów. Nie wia-
i domo, skąd to się dokładnie bierze. Myślę, że brak jest ambitnej współczesnej komedii muzycznej,
i Głos z sali: - Skąd pan bierze pomysły do filmu?
I Maklakiewicz: - Pomysł najczęściej podsuwany jest przez samo życie. Biorę z życia.
i Głos z sali (kobieta): - Tu pan reżyser publicznie nam oświadczył, że bierze pomysły z życia, a ja nie
| mam ochoty oglądać tego, co mam na co dzień w życiu, bo ja to znam.
| Maklakiewicz: - Pani się myli, pani zna tylko swoje życie, a ktoś inny ma inne życie, którego pani nie zna,
i i tego interesuje pani życie. Jeżeli pani na przykład pracuje w biurze, to na pewno ogląda pani chętnie, jak
| ktoś pracuje w fabryce. I odwrotnie. Ten, co pracuje w fabryce, obejrzy sobie z dużym zaciekawieniem, jak
| pani pracuje w biurze.
i Głos z sali: - O czym będzie film, który panowie przygotowują?
i Maklakiewicz: - Na to pytanie odpowie mój kolega scenarzysta.
; Himilsbach: - Film będzie o życiu i ludziach... Ponieważ jestem pisarzem, chętnie z państwem porozma
wiam o twórczości wielkiego Jacka Londona...
Po zakończeniu spotkania Kaowiec wręcza dwie niebieskie koperty, prosi Himilsbacha i Maklakiewicza
0 podpisy. Oprócz honorarium panowie dostają po różowym goździku.
- Finałowa scena miała być totalną zgrywą. Wygłup do końca. Oto przed sobą
m a m y wielki plan filmowy reflektory statyści, dużo zamieszania. „Dymy, dymy,
dymy, więcej dymu!" - miał krzyczeć reżyser Maklakiewicz. W końcu już nic nie
widać, wszystko znika spowite w gęstych kłębach dymu. W tym całym zamie
szaniu biega reżyser. „Gdzie p a n jest?". „Ja p a n a nie widzę, ale słyszę" - woła
j e d e n z aktorów. To zakończenie Zdzisiek odgrywał u m n i e w d o m u . To była
jego zemsta na reżyserach, którzy nieraz dawali mu w kość, stawiając przed
n i m idiotyczne zadania aktorskie - m ó w i Andrzej Kondratiuk.
Scenariusz komedii „Jak to się robi" nawiązuje do doświadczeń Andrzeja
Kondratiuka, który właśnie w Z a k o p a n e m wspólnie z Andrzejem Bonarskim
pisał scenariusz „Dziury w ziemi", a p o t e m „Hydrozagadki".
- Kiedy z Andrzejem Bonarskim pisaliśmy scenariusz, zatrzymaliśmy się w za
kopiańskiej Halamie. Pamiętam, że przyjechał t a m nieżyjący już pisarz literatury
młodzieżowo-erotycznej. Wtedy urocza p a n i kierowniczka, żywcem wyjęta
z obrazów Witkacego, które t a m wisiały, zwróciła się do nas z prośbą, żebyśmy
się przyzwoicie zachowywali, bo przyjechał wielki pisarz i prosi, żeby była abso
lutna cisza, bo on właśnie pracuje n a d książką. Tak nas to wkurwiło, że od razu
daliśmy łomot. Poruszyło nas, że taka sympatyczna pani kierowniczka przyjęła
za dobrą monetę to kabotyńskie objawienie, że oto zjawił się Henryk Sienkiewicz
1 będzie k o n t y n u o w a ł Trylogię. Zaraz się upiliśmy. Nie wiedziałem, gdzie się
podział mój współscenarzysta. Był w pokoju i nagle go nie ma. Łazienka pusta.
Pytam w recepcji, czy wychodził. Nie. Rozglądam się po pokoju i wreszcie do
strzegam, że nie ma dywanu. Andrzej sam się zrolował w dywan. „Jesteś t a m ? "
- wołam. „Tak - odpowiada głos i zaraz dodaje: - Więcej już nie chcę pić" -
wspomina Andrzej Kondratiuk. - Następnego dnia postanowiliśmy przenieść się
do Jędrusia, żeby z tym b u c e m pisarzem nie mieć nic wspólnego - dodaje.
106
N I E S F O R N I JESTEŚCIE
41
Czesław Miłosz, „Zniewolony umysł", Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1989, str. 183-184.
107
NIESFORNI JESTEŚCIE
Maskując niepewność, z przesadną powagą spoglądają, gdzie mają usiąść, kręcąc się w kotko - co
wywołuje skojarzenie z męskim pokazem mody.
Zdzisiek i Janek wyglądają jak dwaj modele, którzy demonstrują najnowsze osiągnięcia naszego przemysłu
odzieżowego. Komentarze obserwujących Himilsbacha i Maklakiewicza gości przy stolikach są wypowia
dane szeptem i utrzymane w stylu prezenterów pokazów mody.
Gość pierwszy: - Sweter golf z grubej, zgrzebnej wełny w kolorze szafirowym Fuli Fason. Zapewnia męskiej
sylwetce wdzięk i elegancję.
Ktoś inny: - Spodnie niemnące się, rozciągliwy elastik Trylon! W kolorze żółtym. Szlagier sezonu 72/73.
Następny głos: - Buty Foki, odrzuty z eksportu. Dla narciarzy po nartach.
Kiedyś na sopockim molo odbywał się pokaz mody. Na wybiegu wdzięczyły się
atrakcyjne - jak na czasy PRL-u - dziewczęta, spiker zapowiadał kolejne wspaniałe
kreacje. I tak oto modelki prezentowały kostiumy i sukienki o tyleż dźwięcznych,
co pretensjonalnych nazwach: „Tchnienie poranka", „Czar nocy letniej", „Dzika
i wspaniała". Obserwujący pokaz Zdzisław Maklakiewicz założył się z przyja
ciółmi, że wejdzie na wybieg - i wszedł. Najpierw obciągnął nieco już wytartą
samodziałową marynarkę, którą miał na sobie, p o t e m obrócił się wokół własnej
osi i powiedział: „Zajączek szaraczek - ubranko na wszystkie okazje". Większość
108
N I E S F O R N I JESTEŚCIE
109
NIESFORNI JESTEŚCIE
Barbara Kwiatkowska-Lass przypadkowo zagrata samą siebie w komedii „Jak to się robi".
110
NIESFORNI JESTEŚCIE
bliscy krewni tych z „Wniebowziętych", zostali tym razem przedstawieni zbyt grubą
kreską (...). Próba ukazania w satyryczny sposób dwójki cwaniaków, którzy zdobywają
kobiety, podając się za artystów filmowych, przekroczyła granicę między tym, co jeszcze nas
śmieszy, a tym, co nazbyt już nieprzyjemne. Mimo że obaj aktorzy próbują tworzyć coś na
kształt komedii spod znaku małego realizmu, swoje kwestie wypowiadają w sposób sztucz
ny, manieryczny, chwilami wręcz nieudolny (...). Ostatecznie film Kondratiuka obnażył
własną słabość, polegającą na zbytniej wierze w improwizację na planie i nadmiernym
zaufaniu do aktorów, którzy pozostawieni sami sobie nie potrafili uratować niedobrego
scenariusza - ocenia Jacek N o w a k o w s k i . 4 2
111
NIESFORNI JESTEŚCIE
„To, co przeżyłem z Maklakiem i Jankiem podczas kręcenia «Jak to się robi», było dużo ciekawsze
od samego filmu" - twierdzi dziś Andrzej Kondratiuk.
Miałem więc świadomość, że pieprzę ten film - wyznaje po męsku Andrzej Kon
dratiuk.
- Przypominam sobie, że na święta wielkanocne pojechałem do Zakopanego.
Ostro balowałem całą noc, a rano ocknąłem się na ulicy, m i a ł e m podbite oko.
Potem nagle znalazłem się w pokoju hotelowym razem z Maklakiewiczem i Hi
m i l s b a c h e m . W t e d y w i d z i a ł e m , ż e J a n e k był p o t u r b o w a n y - w s p o m i n a
Marek Piwowski, który m i m o wielkich problemów z aktorami na planie „Rej
su" nigdy nie prezentował wobec nich swoich wybitnych umiejętności pięściar
skich.
- W i e c z o r e m s p r a w d z a m , czy chłopcy są w pokoju. Nie ma ich. P y t a m
ochroniarza Ediego, gdzie jest Janek. Nie wiadomo. Idziemy go szukać. Nagle
spotykamy Janka. Idzie sobie z pewną panią - od razu wiadomo, co to za profesja
- i ciągnie za sobą saneczki. „Chodźmy na górkę, pojeździmy sobie saneczkami"
- woła do niej. Pani weszła na górkę, rozebrała się i zjechała na sankach. Wpadła
112
NIESFORNI JESTEŚCIE
Zdziś: - Tak, to jest list niewątpliwie napisany w języku francuskim (powtarza), tak to jest list po francu
sku... Paryż, oui, oui, oui.
Nagle zdecydowanym gtosem zwraca się do kierowniczki:
- To jest list od mężczyzny, tak?!
Kierowniczka z dużą szczerością:
- Tak, proszę pana.
Zdziś: - Jak pani ma na imię?
Kierowniczka: - Alina. (...)
Zdziś: - No więc! Droga Alino! Przesyłam Ci serdeczne pozdrowienia z Paryża. Mile wspominam te dwa
tygodnie na deskach. Ale chcę być z tobą szczery. Musisz mnie zrozumieć.
W tym miejscu Zdziś robi dużą psychologiczną pauzę, udaje, że jest wstrząśnięty treścią listu, konse
kwentnie kontynuuje mistyfikację.
Zdziś: Pani wybaczy, ale ja nie będę dalej tłumaczył, po prostu nie mogę.
Kierowniczka jest zaniepokojona, Zdziś zdegustowany wyjaśnia:
- Okropny, nikczemny, obrzydliwy list.
Brzydząc się jakby kartki papieru, Zdziś zwraca kierowniczce list, dodaje ciepło:
- Szczerze żal mi pani.
W tym miejscu scena w filmie się urywa. W scenariuszu kończy się inną puentą.
Kierowniczka bez słowa bierze list i pali go nad popielniczką. List płonie, powoli zamienia się w popiół,
na tym obrazie z offu męski melodyjny głos przekazuje nam autentyczną treść listu w języku francuskim,
na dole obrazu ukazują się napisy w wersji polskiej.
Tekst: Moja najdroższa, najukochańsza dziewczyno, moje ty wyśnione szczęście, teraz już wiem na pewno,
że musimy być razem ze sobą do końca naszego życia. Po prostu chcę, żebyś została moją żoną...
113
8. W n i e b o w z i ę c i . . .
NIESFORNI JESTEŚCIE
cenzuralnych nie mógł się ostać tytuł jego filmu „Święta Rodzina". Był zbyt reli
gijny. Ostatecznie został zmieniony na „Skorpion, Panna i Łucznik", który koja
rzył się ze znakami zodiaku, a nie Panem Bogiem. Licznych cenzorskich ingerencji
Andrzej Kondratiuk doświadczył podczas pracy w latach 1966-1968 nad cyklem
krótkich filmów telewizyjnych kręconych na podstawie opowiadań Jerzego
Szaniawskiego, zatytułowanych „Klub profesora Tutki". W głównej roli wystąpił
w nich Gustaw Holoubek. Odcinek IX, z którym było najwięcej problemów, to
„Opowieść o złodzieju", którego świetnie zagrał Ludwik Benoit.
- Haniebnie m u s i a ł e m ciąć te krótkie filmy. Raz osobiście kazał mi to zrobić
prezes Władysław Sokorski w toalecie Radiokomitetu, k t ó r e m u szefował.
Chodziło o odcinek o złodzieju, który mówi coś pozytywnego o intelektualistach,
a wtedy właśnie towarzysz Wiesław ich zaatakował. „Andrzej, ty się nie wygłupiaj
- mówił Sokorski, gdy siusialiśmy do pisuarów. - Musisz to wyciąć, chyba że
chcesz, żeby to leżało. Skróćmy to. Nie da rady inaczej". Uległem presji. Chciałem,
żeby film poszedł w telewizji. „No dobra, ale ile" - p y t a m . „Trzy m i n u t y " -
m ó w i Sokorski. „Dwie i pół". „Półtora". „Dobra, obetnijmy półtora" - zgodził
się. Nie p a m i ę t a m kolaudacji, ale zdaje się, że nie m i a ł e m szacunku do osób,
które się tym zajmowały. Bardzo w a ż n e jest przecież, kto wyraża opinie -
stwierdza Andrzej Kondratiuk.
Rzeczywiście. Podczas kolaudacji „Jak to się robi" jedyną osobą, z której zdaniem
liczył się reżyser filmu, był Zdzisław Maklakiewicz. Wymieniony w stenogramie
z posiedzenia komisji kolaudacyjnej obywatel Maklakiewicz nie zabrał jednak
głosu, zachowując przez cały czas stoickie milczenie. Większość wypowiedzi
dyskutantów była j e d n a k bardzo b a r w n a i - jak przystało na ocenianie komedii
- niezwykle śmieszna. Na przykład redaktor Klaczyński porównał film do rosołu:
„Jest to jakby rosół z kilkoma pływającymi po n i m oczkami, które mnie rozbawiły,
rozśmieszyły, ale jest tego za mało". Obywatel Kosiński sformułował natomiast
ogólny pogląd, że „generalnie gubi naszych reżyserów i scenarzystów fakt, iż
biorąc się za ten gatunek twórczości, od razu z pełną świadomością zakładają,
że bohaterami komedii muszą być idioci". Reżyser Wanda Jakubowska mówiła:
„Mieliśmy na sali troszeczkę klaki, która podtrzymywała wszystkie momenty,
gdzie m o ż n a było się śmiać, ale i ona zamilkła po jednej trzeciej filmu, po pro
stu nie była w stanie dalej podtrzymywać nastroju wesołości. Wiem o tym, że
nasi koledzy, którzy robią komedie, angażują na komedie osoby mające poczucie
h u m o r u i tak było i w tym wypadku, ale ta klaka zamilkła i to p o w i n n o wiele
powiedzieć panu Andrzejowi, nawet więcej niż nasze uwagi". Reżyser powiedział
natomiast otwarcie: „W gruncie rzeczy cały film traktujemy jako pretekst do tego,
aby k o n t y n u o w a ć n a ekranie t a n d e m aktorski Maklakiewicz-Himilsbach".
I odpierał zarzuty o „stosowanie środków dopingujących": „Chciałem dodać, że
tutaj klaki nie było. Myśmy robili w wytwórni pokaz na gorąco dla pracowników
- techników, dźwiękowców - i ich odbiór był oczywiście lepszy niż odbiór państwa".
W końcu Kondratiuk ironicznie spuentował całą kolaudację: „O tym, że mie
liśmy najlepsze ambicje, świadczy fakt, że cały film rozgrywa się w górach, bo
chcieliśmy, ażeby sprawa odbywała się na p e w n y m poziomie".
Rozdział VII
43
„Nie m a m już złudzeń", op. cit.
115
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
wódki: czytać z lunety (pić prosto z butelki), deletować, drynkować, leczyć się,
likwidować szare (w domyśle komórki), myknąć, obciągnąć, partytura (oznacza
konsumpcję alkoholu dokonywaną wprost z butelki; zwrot szczególnie popularny
w środowisku m u z y c z n y m ) , pierdyknąć, podważyć N e w t o n a (przewalczyć
grawitację), przeciąć dyskusję, przemyć głowicę, repetować, suszyć wrzoda czy
wyrównać poziom elektrolitu (popularne w środowisku s p o r t o w y m ) . 45
44
Julian Tuwim, „Polski słownik pijacki i antologia bachiczna", Czytelnik, Warszawa 1959, str. 13-26.
45
Julian Tuwim, „Polski słownik pijacki", Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2000.
116
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
Himilsbach mawiał, że alkoholu nie pije się dla smaku, ale dla działania.
117
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
Zdzisław Kozień i Janusz Gajos w „Big Bangu" Andrzeja Kondratiuka. Reżyser załatwił pozwolenie na stosowanie
przez aktorów na planie filmu domowej nalewki.
on wygłasza słynną kwestię: „Gdzie się ten kosmos, kurna, kończy, bo ten stół
tutaj się, kurna, kończy?" - Roman Kłosowski, Zdzisław Kozień, Franciszek
Pieczka, Bożena Dykiel, Ludwik Benoit oraz Zofia Merle, która na plan przyno
siła d o m o w e nalewki.
- Był stan wojenny i nie m o ż n a było pić. Wystąpiłem więc do ówczesnego
prezesa Radiokomitetu o oficjalne zezwolenie na spożywanie alkoholu w godzi
nach zdjęciowych. Argumentowałem, że grają wytrawni aktorzy, nestorzy polskiej
sceny, będziemy pili naleweczki w rozsądnych dawkach, na terenie hali wyłącznie
w pokoju reżyserskim. Po kieliszeczku i do pracy. Dla kurażu - m ó w i Andrzej
Kondratiuk.
Inaczej było w w y p a d k u Himilsbacha, choć większość osób, które z n i m się
zetknęły, twierdzi, że trzeźwość niwelowała cały jego urok. Niestety, nigdy nie
potrafił on powiedzieć stop. Wpadał w alkoholowy ciąg. A kiedy wypił za dużo,
stawał się nieznośny, porywczy i agresywny, chociaż twierdził, że „nic tak nie
uspokaja, jak pełna flaszka pod kioskiem".
118
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
119
NAPIŁBYM SIĘ PIWA
120
NAPIŁBYM SIĘ PIWA
„Kiedyś dwa tygodnie chodziłem z Himilsbachem i ciągle coś piliśmy" - wspomina Janusz Kłosiński.
121
NAPIŁBYM SIĘ PIWA
Przyjęcie miało odbyć się w sąsiedniej kamienicy jednak już na klatce schodowej
Himilsbach wyciągnął z kieszeni pół litra czystej, odbił korek i podał butelkę
zaskoczonemu k o m p a n o w i , mówiąc: „To tutaj, pij". Takie spontaniczne akcje
nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Kiedyś na przykład zgubił swoją słynną
sztuczną szczękę i dopiero po d ł u g o t r w a ł y c h p o s z u k i w a n i a c h znalazł ją na
k a m i e n n y m m u r k u przy winiarni U Hopfera.
- J a n e k bardzo lubił odwiedzać mnie nad r a n e m . Po otwarciu drzwi słyszałem
zawsze taką samą kwestię wypowiadaną ochrypłym głosem: „Kumpel czeka
w gastronomii, daj stówkę" - w s p o m i n a J a n Pietrzak. Himilsbach szukał też
finansowego wsparcia pod pretekstem swojej artystycznej działalności, chrypiąc:
„Jadę na postsynchrony. Postaw piwo, bo nie mogę mówić!".
- Pamiętam, jak pod zakład kamieniarski przyjeżdżała taksówka z Maklakie-
wiczem i Himilsbachem. J a n e k wtedy błagał mojego ojca o wypłatę a konto. To
była taka kasa zapomogowo-pożyczkowa Cybulskiego. Zawsze coś wyprosił, ta
ta go bardzo lubił i miał do niego słabość. Parę razy zabrałem się z nimi. Naj
pierw jedliśmy obiad, do k t ó r e g o z a m a w i a l i litr w ó d k i . P o t e m mieli w zwy
czaju zasiąść przy barku i „dopić pod śledzika". Nie m o g ł e m dotrzymać im
kroku. Moja n o r m a to zaledwie parę kieliszków - śmieje się Edward Cybulski.
Zdzisław Maklakiewicz stosował często inną m e t o d ę zdobywania - już nie
pieniędzy na alkohol - lecz od razu samego e l e m e n t u baśniowego. Podobno
lubił odwiedzać porodówki, gdzie oczekujący na swoich p o t o m k ó w ojcowie
zawsze byli świetnie przygotowani, aby w tradycyjny polski sposób uczcić szczę
śliwe narodziny.
Bywało jednak i tak, że to Himilsbach ratował swoich kumpli: Piję. Mieszkam
na Powiślu, tam wszyscy chleją. Wielu moich kumpli stoczyło się zupełnie. Są roztrzęsieni,
bez grosza, mówię: „Kurwa, nie pij, dziadu". Prosi o stówę, obiecuje, że to już koniec z gorzałą.
Daję, no bo jak kumpla nie poratować, a on znowu idzie w gaz - opowiadał Himilsbach
w wywiadzie dla „Dziennika Zachodniego" . Tak n a p r a w d ę wyznawał jednak
4 6
122
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
47
Janusz Atlas, „Himilsbach", „Gazeta Krakowska" z 25 listopada 1988 r.
48
Fragment w y w i a d u z Janem Himilsbachem, cytowany w filmie „Himilsbach - prawdy, bujdy,
czarne dziury".
123
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
Himilsbach, nie tylko w komedii Jak to się robi", ale także w życiu, świetnie sobie radzit z milicjantami
(na zdjęciu z Józefem Nowakiem).
124
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
125
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
126
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
(Ważna uwaga! Nie do pomyślenia, aby zastąpić szampon „Sadko bogaty ku
piec" zwyczajnym s z a m p o n e m - pokrzywowym albo jajecznym. Wówczas kok
tajl traci swój niezapomniany bukiet). Wszystko to winno w ciągu tygodnia naciągać
na tytoniu z cygar, a następnie zostać podane do stołu... Należy pić dużymi łykami, gdy na
niebie zalśni pierwsza gwiazda. Już po dwóch kielichach koktajlu człowiek staje się tak
uduchowiony, że można podejść na pół metra i przez półgodziny pluć mu w pysk, a on
nic - zaleca Jerofiejew.
Rosyjski pisarz w rozdziale „Nowogirejewo-Rieutowo" umieszcza swoje słynne
tzw. h a r m o n o g r a m y , czyli wykresy spożycia czystych gramów. Oto ich opis:
Na poziomej należy kolejno zaznaczyć wszystkie dni robocze ubiegłego miesiąca, a na
pionowej - ilość wypitych gramów w przeliczeniu na czysty alkohol. Rzecz jasna bierze się
pod uwagę tylko to, co zostało wypite przed i w czasie pracy, ponieważ ilości skonsumowane
wieczorami są dla wszystkich mniej więcej stałe i nie mogą interesować poważnego badacza.
(...) Ciekawe te krzywe, prawda? Ciekawe już na pierwszy rzut oka. Jednemu wychodzą
Himalaje, Tyrole, zagłębie naftowe w Baku, a nawet zwieńczenie muru kremłowskiego,
którego notabene nigdy nie widziałem. Innemu zaś - przedranny wiaterek na Kamie, lekka
chwiejba i łuska wodnych zmarszczek . 50
Rejs
127
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
skoczył do Wisły. Po chwili wynurzył się i krzyknął: „Olaboga!". Kiedyś znów „F.
Dzierżyński" mijał się z i n n y m statkiem - dzieliło je dobrych kilka metrów,
a m i m o to na pływającym planie „Rejsu" nagle znalazły się aż cztery skrzynki
z wódką.
Sława niesamowitych alkoholowych wyczynów M a m o n i a i Sidorowskiego
obiegła świat. Dlatego p e w n a amerykańska firma chciała reklamować swoją
wódkę, pokazując na billboardach fotografie duetu Maklakiewicz-Himilsbach
(klatka z komedii Marka Piwowskiego) oraz napis: „Popłyniemy w rejs".
REJS
„Wniebowzięci"
128
- N A P I Ł B Y M SIĘ PIWA
WNIEBOWZIĘCI
51
Janusz Głowacki, „Bez happy endu", op. cit., str. 733.
129
9. W n i e b o w z i ę c i . . .
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
I Maklakiewicz: - Pan daruje za szczerość, ale sytuacja jest zbyt poważna, żebyśmy mogli sobie pozwolić
I na takie historie.
i Himilsbach: - Na jakie historie ?
i Maklakiewicz: - Mówię o nadużywaniu alkoholu.
i Himilsbach: - Kochany panie, niech pan będzie spokojny. Zna pan tę anegdotę. Jak spowiadam, to
i spowiadam, jak się bawię, to się bawię. Ja uważam, że symbolicznie należałoby się przywitać z górami,
i Maklakiewicz: - O nie, tak się bawić nie będziemy.
Litworowe doliny
Czarne stawy wyśniły
Górą jasna pogoda
A dołem biała woda
Pośród kosodrzewiny
(...)
Przez dolinę z oddali
Leśną radość wołali
Zwabiony w o ł a n i e m
Stanął Hawrań z M u r a n i e m
Jak ich dwoje na hali
130
N A P I Ł B Y M SIĘ P I W A
1973 rok
kwiecień maj
— Himilsbach — - Maklakiewicz
- Zarówno Zdzisiek Maklakiewicz, jak i Janek Himilsbach nie spełniali się jako
tak zwani m a c h o , czyli jako uosobienie wspaniałego mężczyzny dowartościo
wanego przez kobiety. W związku z tym kompensowali sobie to wszystko kary
katurą m a c h o . Cechowała ich przy tym pełna powaga, na którą jestem szcze
gólnie wyczulony. Powaga bardzo mnie śmieszy. Oni zaś tworzyli pastisz
w y o b r a ż e ń n a t e m a t mężczyzny, n a k t ó r e g o było z a p o t r z e b o w a n i e w ś r ó d
kucharek. Chodziło o to, aby robić wrażenie Rudolfa Valentino, którym się nie
jest. Bo jak się jest, to po cóż to czynić? Przecież wszyscy marzymy o tym, czego
nie mamy. W gruncie rzeczy jednak, podobnie jak Marek Hłasko, uciekali od kobiet
w alkohol, czyli męskość innego typu - opowiada Andrzej Kondratiuk.
- Razem z J a n k i e m chodziliśmy do Harendy i do Hopfera i zabierał mnie, bo
byłem atrakcyjnym k o m p a n e m : zawsze miałem parę złotych w kieszeni. Często
mówił do m n i e : „Chodź, idziemy na dziwki, m a m takie aktoreczki, same się
proszą". Jechałem więc z J a n k i e m na Krakowskie Przedmieście, a t a m żadnych
dziewczyn, tylko gorzała i gorzała. Nigdy nie piliśmy więc w damskim towarzy
stwie, za którym Himilsbach tak naprawdę nie przepadał. Dla niego najważniejsza
była wódka. No i Basica, której n a p r a w d ę strasznie się bał - w s p o m i n a Edward
Cybulski.
Ucieczka w alkohol była więc sposobem prezentowania swojej męskości przez
najwybitniejszego aktora wśród kamieniarzy. Z Maklakiewiczem było nieco inaczej.
On w swych codziennych kreacjach lubił bowiem odgrywać postać tragicznego
kochanka. Kierował się przy tym zasadą przyświecającą Markowi Hłasce, który
w „Pięknych dwudziestoletnich" napisał: W literaturze interesowała mnie jedna tylko
sprawa: miłość'kobiety do mężczyzny i ich klęska.
- Maklak kreował więc coś na kształt imaginacji inspirowanej najdoskonal
szym kiczem świata, „Casablanką", oraz H u m p h r e y e m Bogartem. Wychodził ze
132
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
133
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
Jan Himilsbach i Regina Regulska stworzyli parę we „Wniebowziętych", bo byli podobnego wzrostu.
„Bogart rozumiał, że świat jest absurdalny. Kiedy człowiek zdaje sobie sprawę,
że nie ma celu, że wszystko jest kwestią przypadku, że nie ma żadnych wartości
- i jakoś sobie z tym radzi, to m a m y do czynienia ze sztuką" - powiedział ame
rykański producent i reżyser George Axelrod. Podobnie było z Maklakiewiczem
i J a n e m Himilsbachem, o k t ó r y m Henryk Bereza napisał kiedyś: Jeśli ktoś tak
żyje, to może pisać wszystko, co chce i jak chce. Przypominający to stwierdzenie
Krzysztof Mętrak stawiał natomiast pytanie: Czy był dobrym aktorem? Nie musiał,
w kinie ważne jest „bycie", a nie rola. Prawda, że film stworzył mu w pewnym momencie
nową rzeczywistość. Liczył się jego niepowtarzalny wygląd, timbre głosu, zdolność do
improwizacji, poczucie sytuacyjnego humoru. Byłem w 1971 roku na festiwalu w Pesaro,
gdzie pokazywano „Rejs" Piwowskiego. Gdy tylko na ekranie pokazała się gęba Jasia, już
poszedł szmer po widowni: Spencer Tracy, Spencer Tracy..} . 2
52
Krzysztof Mętrak, „Himilsbach ante portas...", op. cit., str. 8.
134
- TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY -
nazywał ją „krową".
- Siedzieliśmy kiedyś z Himilsbachami w kawiarnianym ogródku. Było gorące
lato. Wokół pełno ludzi. Basica zaczęła „ n a d a w a ć " mężowi, miała do niego
pretensje o wszystko. W końcu zapytała, dlaczego właściwie nie mają dzieci?
J a n e k się zdenerwował i na cały głos krzyknął: „A kto to widział, żeby pierdolić
własną kobietę" - w s p o m i n a „Bene" Rychter.
Byłoby nieprawdą twierdzić, że nasze pożycie małżeńskie przebiegało zgodnie, bez zakłóceń,
wstrząsów czy nieporozumień. Tak Himilsbach, jak i ja byliśmy ludźmi o silnych osobo
wościach, wybuchowych temperamentach, ostrych i giętkich językach. I kłóciliśmy się
często, a powodów nie brakowało. Kłóciliśmy się wszędzie - w domu, w cztery oczy, na
ulicy, u przyjaciół i na eleganckich przyjęciach, wszędzie, gdzie się dało, nie zważając na
otoczenie. Ale myśmy się nie gniewali. Paweł Jasienica był kiedyś świadkiem ostrej sprzeczki
między nami, kiedy zapędziłam się tak bardzo... i spoliczkowalam mojego drogiego męża
w kawiarni PIW-u na ulicy Foksal, gdzie zbierała się śmietanka intelektualna Warszawy
i najpiękniejsze dziewczyny. Paweł Jasienica ze spokojem powiedział do Himilsbacha:
„Krewką ma pan żonę, panie Janku, ale ja mam podobną" - zwierzała się Barbara
Himilsbach Stanisławowi M a n t u r z e w s k i e m u .
55
53
Roman Śliwonik, „Portrety z bufetem w tle", op. cit. str. 2 7 - 2 9 .
54
Stefan Kisielewski, „Abecadło Kisiela", Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1990, str. 34.
55
Stanisław Manturzewski, „Rondo Himilsbacha", dodatek do „Gazety Wyborczej" z 27 lutego
1998 r., str. 8.
135
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
136
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
Zdzisław Maklakiewicz i Ewa Pielach w filmie dzielą się autentycznymi doświadczeniami ze swoich spraw
rozwodowych.
56
Jerzy Gruza, „Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień", Czytelnik, Warszawa 1998, str. 65.
137
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
| - Mama to mnie chyba przeżyje - [mówi gtówny bohater, grany przez Maklaka]. - Co mama tu przynio-
sta?
; - Wszystko przyniosłam z miasta. Na obiad kupitam mięso. Na barszcz. Chleb.
;-Piwa nie było?
-Nie byto, bo zapomniałam wziąć.
-Mamo! Mama dostała rentę?
-Dostałam.
-Mama da mi trochę pieniędzy, mama wie, jak trudno jest żyć człowiekowi bez pieniędzy.
-Ale teraz nie, dziecko. Masz wszystko, jedzenie, ubranie.
- Mamo, a gdzie są te pieniądze?
- N a razie schowane.
-A gdzie mama je schowała?
-Nie powiem.
- No, gdzie mama je schowała?
-Nie powiem ci teraz, teraz w tej chwili nie powiem i już!
-Mamo, bo się potnę!
-Mój synu!
- O j mamo, mamo. Gdzie mama schowała te pieniądze?
138
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
Podczas kręcenia tego filmu w Krakowie prastary polski gród odwiedził akurat
kubański przywódca Fidel Castro. W prasie i telewizji pełno było opisów jego
niekonwencjonalnych zachowań. Podobno raz n a w e t uciekł swojej obstawie -
grał w koszykówkę, wpadł do jakiegoś klubu studenckiego i przespacerował się
po Plantach.
Rano, przed zdjęciami, przy stoliku reżysera Jerzego Gruzy zasiadł wesoły,
a zarazem uduchowiony i rozmarzony Zdzisław Maklakiewicz.
- A ja wczoraj wieczorem spotkałem Fidela - pochwalił się.
- O rany, poważnie? I co, rozmawiałeś z n i m ?
- Oczywiście, cały wieczór.
- Jak to?
- Wypiliśmy trochę, gawędziliśmy o tym i owym.
- W jakim języku?
- Po polsku. Całą noc.
- To on mówi po polsku?
- Całowaliśmy się, tylko ta broda trochę mi przeszkadzała.
- Niesamowite, całowałeś się z Fidelem Castro?!
- Tak, dopiero n a d r a n e m zorientowałem się, że to bufetowa z dworca Kraków
Centralny.
Anegdota, przytoczona we w s p o m n i e n i a c h Jerzego Gruzy, zapewne zainspi
rowała Himilsbacha, który wymyślił swoje z n a n e powiedzenie: „Nieważne
z kim, kurwa, kładziesz się do łóżka, ważne, z kim się budzisz".
- Himilsbach bardzo często mówił „kurwa", ale było to dla niego n a t u r a l n e
środowisko językowe. Wszystko przecież zależy od sposobu mówienia, intonacji,
akcentu. W „kurwie" wypowiadanej przez Himilsbacha nie było żadnej agresji,
bo nie mówił tego przeciwko komukolwiek - uważa Marek Piwowski.
- W jego u s t a c h słowo „ k u r w a " było jak szczypta soli w d o b r y m d a n i u -
dodaje Zdzisław Rychter.
- Jak J a n e k mówił do m n i e : „Kurwa, ty dziadu stary", to przecież nie było
obraźliwe. „Gdzieś ty, kurwa, był, jak ciebie nie było. Co ty, kurwa, myślisz?
Nie wiesz, że tu człowiek umiera bez papierosa?". Przecież jest to tylko śmieszne
- w s p o m i n a Andrzej Kondratiuk.
Taką interpretację sposobu wysławiania się J a n a Himilsbacha potwierdza
historia opowiadana przez poetę Zbigniewa Jerzynę. Pewnego dnia wesołe i lekko
podpite m ę s k i e towarzystwo bawiło się w k a w i a r n i . Przy sąsiednim stoliku
siedziała pisarka i satyryk Magdalena Samozwaniec, córka Wojciecha Kossaka.
Koledzy założyli się o 500 zł o to, czy Himilsbach podejdzie do niej i powie jej
prosto w twarz: „Ty kurwo". Bez najmniejszych oporów zadanie zostało wykonane.
Najbardziej zaskakująca była j e d n a k reakcja samej Magdaleny Samozwaniec,
kiedy to usłyszała.
- J a s i u ! Niech cię pocałuję. Nikt mi jeszcze takiego komplementu nie powiedział!
139
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
140
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
-Pal
-Pa!
- Weź tę rękę, Zdzisiek!
- Dobrze, już dobrze.
Cmok.
Cmok.
-Pa!
-Pa!
- Zdzisiek, nie rozbieraj się! Rodzice śpią obok... Wszystko usłyszą. Jutro spotkamy się
w kawiarni „Danusia" i tam porozmawiamy.
- No dobrze... Pa!
- Pa! Zdzisiek! Rodzice wszystko słyszą! Weź to! Co to jest?! Zdzisiek!!! - łagodny szept.
- Tylko uważaj . 57
141
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
- Do końca.
- Szybciej.
- Nie dotykaj brzuchem.
- Hmmm.
- Nie podpieraj się na łokciach.
- Przecież widzisz, że się nie podpieram.
- Podpierasz!
- Siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście.
- Siedemnaście.
- Ale kończ już, bo się zamęczysz.
- Ja m a m krzepę, mógłbym tak bez końca!
- Hmmm.
- Hmmm.
- No kończ już. Na dzisiaj starczy.
Otwierają się drzwi. Okazuje się, że słyszeliśmy nie erotyczny dialog kochan
ków, lecz rozmowę o technice pastowania podłogi.
- Nie, tego nie wymyślił Maklakiewicz. No, ale przecież jeśli się tak długo
przesiadywało z kimś przy stoliku w Spatifie... - m ó w i Janusz Głowacki.
Jeszcze jedną historyjkę z erotycznych opowieści Maklaka przytacza Jerzy Gru
za. Przygnębiony kolega Maklakiewicza z Teatru Narodowego, blady cień człowieka, na
próbie skarży się mu, że ma kłopoty z kobietami. Przedwczesny wytrysk. Ejaculatio precox.
- Słuchaj, jest na to dla aktorów bardzo dobra rada. W trakcie stosunku recytujesz
w myślach jakiś monolog, jakiś wiersz... Co znasz najlepiej?
Chwila zastanowienia.
- „Pana Tadeusza". „Litwo! Ojczyzno moja...".
- O, świetnie! To spróbuj - mówi Maklakiewicz.
Następnego dnia kolega przychodzi na próbę rozpromieniony i podniecony.
- Bomba! Zacząłem od inwokacji: „Litwo! Ojczyzno moja!" i wspaniale mi szlo. Żona
zachwycona. Dojechałem, mówię ci, spory kawałek, bo do „Gdzie bursztynowy świerzop,
gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała...", aż tu nagle sta
nąłem na słowie „dzięcielina". Przez chwilę zastanawiałem się, czy „dzięcielina", czy
„dzięcielina" i poszło! Jutro wezmę od „Właśnie dwukonną bryką wjechał młody pa
nek. ..". Bez tej pieprzonej „dzięcieliny" ze dwie księgi wykonam. Zobaczysz! . 58
58
Jerzy Gruza, „Czterdzieści lat minęło...", op. cit., str. 63.
142
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
Maklakiewicz: Ewa, wpuść nas... Regina... Te, a może one wyszły gdzieś?
Himilsbach: Gdzie! 0 tej porze! W obcym mieście! Przecież noc jest!
Maklakiewicz: No, nie ma ich, może uciekły?
Pukanie, a potem łomot do drzwi.
Himilsbach: Chamie! Co ty wyprawiasz?
Maklakiewicz: Idź ty!
Himilsbach: Ty baranie!
Maklakiewicz: Fiucie!
Himilsbach: Ludzi pobudzisz! Zostaw, z hotelu nas powyrzucają! Co za cholerny człowiek! Żebym
wiedział, tobym w życiu tutaj nigdy nie przyjechał!
Maklakiewicz: Ciii. Zamknij się!
Pukanie do drzwi.
Himilsbach: Ewulka... Reginko... Ach...
143
„Ani okupacja, ani żadne inne historie nie daty mi tak, jak te dwie moje żony".
144
TYLU FAJNYCH C H Ł O P A K Ó W Z M A R N O W A Ł O SIĘ PRZEZ KOBIETY
10. W n i e b o w z i ę c i . . .
Himilsbach w parze z Maklakiewiczem mogli stworzyć wielki duet kinowy. Rozumieli
to tacy reżyserzy jak Piwowski, bracia Kondratiukowie... Ale wszystko, jak to u nas, jakoś'
się rozmyło. Szansa została zmarnowana bezpowrotnie - krótko podsumował arty
59
59
Krzysztof Mętrak „Himilsbach ante portas...", op. cit, str. 8.
146
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
147
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
„Duet byt zwierciadłem, w którym każda lewizna i kottuństwo widziało swoją gębę" - uważa Andrzej Kondratiuk.
zbyt smaczna i ciężko się ją pije, niezależnie, czy jest to rodzimy gin lubuski czy
też wytworny angielski Seagram's Gin. Mieszając jałowcówkę z tonikiem, uzysku
jemy zupełnie nowe walory smakowe, przy jednoczesnym zachowaniu dawnej,
dosyć wysokiej, skuteczności działania. Równie istotne jak rodzaje składników
są ich proporcje. Podobnie jak w drinku m u s i być nieco więcej toniku niż ginu,
tak w scenach z parą naszych aktorów zazwyczaj d o m i n o w a ł Maklakiewicz,
który najczęściej prowadził dialog. Himilsbach stanowił z kolei mocne, wysoko
p r o c e n t o w e i aromatyczne dopełnienie - kontrastował, był tłem, słuchał, ale
także zgłaszał swoje uwagi. Komentował i puentował. Tak miało być w słynnej
scenie o polskim kinie w „Rejsie", j e d n a k Sidorowski był zbyt zamroczony alko
holem, aby aktywnie włączyć się do rozmowy.
- Lepszej dyskusji na ten temat nigdzie nie było. Nikt inny tego by lepiej nie
w y k o n a ł . Na twarzy J a n k a m a l o w a ł o się a u t e n t y c z n e z m a r t w i e n i e , on jest
naprawdę zafrasowany. Zdzisiek też mówi swój tekst z pełną wiarą i przekonaniem.
Jakikolwiek dystans komediowy zniszczyłby tę scenę. Oni to grają na sto pro
cent. Dzięki t e m u każda prezentowana przez nich idea była ukazana w oparach
absurdu. W ten sposób ośmieszali i kompromitowali otaczającą ich rzeczywistość
- komentuje Andrzej Kondratiuk.
Zestawienie M a k l a k i e w i c z a z H i m i l s b a c h e m oznaczało p o w s t a n i e d u e t u
aktorskiego, który nie był arytmetyczną sumą zdolności obu, nie nazbyt przecież
wybitnych, aktorów. Efekt uzyskany przez reżyserów „Rejsu" i „Wniebowziętych"
m o ż n a p o r ó w n a ć z p r z e ł o m e m w tradycyjnej m a t e m a t y c e . W tym w y p a d k u ,
jeśli założyć, iż każdego z a k t o r ó w z o s o b n a należy ocenić na cztery, s u m a
uzyskanych przez nich p u n k t ó w nie da nędznych ośmiu, lecz co najmniej okrągłe
dwadzieścia!
- Duet Maklakiewicz-Himilsbach był szczególnego rodzaju zwierciadłem, w któ
rym każda lewizna i kołtuństwo widziało krzywą swoją gębę. Byli detektorem do
wykrywania obłudy towarzyszącej n a m na co dzień - mówi Andrzej Kondratiuk.
- To w i n a naszego środowiska filmowego i reżyserów, którzy nie potrafili,
choć próby podejmował właśnie Andrzej Kodratiuk, stworzyć dla nich dobrego
148
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
60
„Nic tak dobrze nie robi pisarzowi jak upokorzenia", z Januszem Głowackim rozmawiają Kata
rzyna Bielas i Jacek Szczerba, „Magazyn Gazeta", nr 41 z 1998 r., str. 12.
149
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
150
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
151
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
pracował nad esejem, a dwa pokoje dalej Janusz Kondratiuk pisał scenariusz. Któregoś
wieczoru złożyli nam wizytę Janek Himilsbach i Zdzisio Maklakiewicz. W nocy, kiedy
wszyscy przyzwoici pisarze poszli spać, w pięknej sali pałacowej wydaliśmy na cześć gości
bankiet, w którym zgodziły się uczestniczyć pokojowe i kucharki. Przerażających szczegółów
wolę nie przypominać. Kilka dni później trochę dla zabawy napisaliśmy we trójkę z Krzy
siem i Januszem utwór pod tytułem „Duo" z rolami dla Janka i Zdzisia. Akcja noweli
filmowej toczy się w XVIII wieku. Jej b o h a t e r a m i są słynny mistrz klawesynu
Himilsbach i równy mu sławą mistrz fletu Maklako. Wirtuozi jadą do pałacu
J.O.W.M. Xiecia P. Miłościwego, aby zagrać m u , jak czynili to zawsze, piękną
melodię w g-moll. Łagodnym staccato klawesynu wtórowały słodkie trele fletu. Po
nienagannym andanteglissandami przeszli w lento. Grali spokojnie, płynnie, bez wysiłku
- to opis niebiańskiej muzyki wydobywającej się z klawesynu Himilsbacha oraz
fletu mistrza Maklako. Sztuka dwójki artystów zupełnie j e d n a k odbiegała od
panujących na dworze k a n o n ó w estetycznych. Nie poznał się na niej J.O.W.M.
Xiąże E Miłościwy. Wirtuozerskie dźwięki klawesynu i fletu „nie wzięły" władcy.
Z tego powodu Himilsbach i Maklako zostali oblani smolą i wytarzani w pierzu.
A wszystko to przez ich „nonkonformizm" oraz niezależność artystyczną.
- Z „Duo" poszliśmy do telewizji, ale oni w ogóle nie byli zainteresowani, bo
ich to nie bawiło. To była kolejna moja próba, żeby wykorzystać siłę komiczną
tej dwójki moich przyjaciół - m ó w i Janusz Głowacki.
Scenariusz zawierał wiele metafor dotyczących nie tylko cenzury oraz egzy
stowania pary b o h a t e r ó w na marginesie środowiska twórczego, ale również
sporo aluzji. Nieco złośliwie brzmi n a w e t zdanie opisujące ucztę w pałacu księ
cia: Kostki chrupały w potężnych zębach Himilsbacha, który przecież był zdany na
łaskę sztucznych szczęk. Miejscem spotkań XVIII-wiecznej b o h e m y przedsta
w i o n y m w „Duo" jest długa, kiszkowata sala, do złudzenia przypominająca Ściek
(czyli Klub Filmowca na ulicy Trębackiej w Warszawie).
- Przed laty napisałem opowiadanie o przygodach Janka w Ścieku. Był mroźny
luty. Człowiek pióra, Himilsbach, został wpuszczony do środka pod warunkiem,
że będzie zachowywać się przyzwoicie. Solennie to przyrzekł. Nie udało mu się
j e d n a k dotrzymać słowa. Człowiek pióra, cierpiący na chroniczny niedowład
kończyn i poruszający się już tylko o lasce, został wyrzucony na ulicę. Całe miasto
było już uśpione. Tylko mróz i gwiazdy, jak brylanty na niebie. Cisza. Nawet radio
wóz nie przejeżdżał. To on mi to opowiadał. Człowiek pióra potknął się na oblo
dzonym chodniku. Upuścił swoją laskę i na lodzie upadł jak żółw. Leżał w śniegu
i zdawało mu się, że obejmuje całą naszą planetę oraz kocha całą ludzkość.
W tym współczuciu przymarzł i odmroził sobie łapy. Ktoś, pewnie jakiś pijaczyna,
go uratował. Sam nie był w stanie się podnieść - opowiada Andrzej Kondratiuk.
152
ŻYCIE JEST PIĘKNE, NIESTETY, TRZEBA UMIEĆ Z NIEGO KORZYSTAĆ
153
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
154
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
producentów. No, bo co oni wiedzą o sztuce? A sztuka jest taką panią, która
nagle przychodzi i równie znienacka znika - dodaje Andrzej Kondratiuk.
155
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
Nigdy nie mówiłem, że moi bohaterowie mogą zastąpić tamtych. Są drugą parą, może
być najwyżej jakaś kontynuacja. Każda para, nawet ta kompromitująca wszelkie genera-
lizacje, broni jednego mitu - przyjaźni. Przyjaźń i zaufanie to ostatnie wartości, w które
wierzymy - mówił Janusz Kondratiuk . 62
61
Tadeusz Lubelski, „Wniebowzięci z czasów transformacji", „Kino", nr 12 z 1997 r., str. 10-11.
62
„Szansa na odlot" - m ó w i Janusz Kondratiuk, reżyser „Złotego runa", rozmawia Katarzyna
Bielas, „Gazeta Wyborcza", nr 119 z 1998, str. 14.
63
Rozmowa z Pawłem Smolińskim, Internet.
156
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
157
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
158
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
- Eksperyment robię. Chodzi o to, że musi być przeciwwaga. Z jednej strony dziedzice rozpijali naród,
a zdrowe jądro chłopstwa nie dawało się rozpijać. Właśnie jeden z takich wymyślił ten zegar.
- To znaczy ty wymyśliłeś?
- Nie, ja wymyśliłem chłopa, a zegar wymyślił on - na groch!
- Jedno piwo.
- Co tak marnie, panie Janku?
- Wie pani, jeszcze licencja się nie przyjęta!
159
ŻYCIE J E S T P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
Andrzej Kondratiuk oraz Iga Cembrzyńska w Gzowie. Scena z filmu „Wrzeciono czasu".
*
Co by się stało, gdyby - niczym Heniek z anegdoty Maklaka, o k t ó r y m nie
było wiadomo, czy należał do AK czy do AL - nagle Himilsbach i jego przyjaciel
ożyli i zaoferowali swoje zdolności aktorskie ulubionym reżyserom?
160
ŻYCIE JEST P I Ę K N E , NIESTETY, TRZEBA U M I E Ć Z N I E G O KORZYSTAĆ
11. W n i e b o w z i ę c i . . .
Kiedyś podobno zaproponowano Zdzisławowi Maklakiewiczowi reżyserowanie
„Ślubów panieńskich" hrabiego Aleksandra Fredry w niewielkim prowincjonal
n y m teatrze. Oto co wyniknęło z tego artystycznego wyzwania.
- Kupiłem fajkę, beret i pojechałem - opowiadał potem Maklak. - Przez cały
czas wszystkie aktorki chciały iść ze m n ą do łóżka. Klara, Aniela... A ja nic. Nie
tykam wódki, reżyseruję. Dopiero po premierowym bankiecie budzę się w łóżku,
wyciągam rękę, czuję jakieś włosy. Otwieram oczy, patrzę - siwe. Była to siedem
dziesięcioletnia suflerka z teatru, która powiedziała, wymawiając bezbłędnie
aktorskie, dźwięczne, przedniojęzykowo-zębowe „ł": „Kolega był wspaniałłły".
- Maklakiewicz tak n a p r a w d ę nigdy nie był ze swej n a t u r y i t e m p e r a m e n t u
aktorem teatralnym. Nie miał też na przykład powszechnej wówczas maniery
w y m a w i a n i a przez „adeptów szkoły lwowskiej" charakterystycznego przednio-
językowego „ł". Był więc wśród zdecydowanej mniejszości tych, którzy wówczas
grali bardzo naturalnie - ocenia Feridun Erol. Ta cecha sprawiła, że jako jeden
z nielicznych aktorów zawodowych znalazł wspólny język z amatorami podczas
kręcenia „Rejsu", przede wszystkim z Himilsbachem. Kiedy koledzy Maklakiewi-
cza z teatru biegali za M a r k i e m Piwowskim, żądając od niego swoich kwestii
napisanych na maszynie, M a k l a k wolał s a m wymyślać swoje dialogi albo
zaprzyjaźnić się z naturszczykiem, z którym za chwilę miał stanąć przed kamerą.
Maklakiewicz, jako aktor, co rzadko się zdarza, zapisywał sceny i dla siebie, i dla partnera.
Dziwną rzeczą jest to, że w niewielu wypadkach myśmy stosowali się do dialogu zapisanego
w scenopisie. Myśmy się nie uczyli ról sumiennie. Staraliśmy się te role zrozumieć. Makla
kiewicz nie obnosił się ze swoim aktorstwem. Ja odnoszę wrażenie, że jego popularność
do pewnego stopnia nawet mu ciążyła - mówił o przyjacielu J a n Himilsbach.
65
65
Przemysław Szubartowicz, „Radość zmyślonego świata", „Trybuna", 16-17 września 2000 r.
162
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O MALUTKIE
Inżynier Mamon (Maklakiewicz) mówit w „Rejsie": Ja na przykład nie chodzę do teatru w ogóle".
Teatr był więc dla Maklakiewicza nie świątynią sztuki, ale raczej miejscem
towarzyskich spotkań i zabawy, a nade wszystko tematem niezliczonych anegdot,
dykteryjek i - jak by powiedział Bareja - śmiesznych żartów. W stwierdzeniu
inżyniera M a m o n i a „Ja na przykład nie chodzę do teatru w ogóle" było więc
sporo prawdy o s a m y m Makłaku.
- Nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi, ale mieszkanie ma sześć pokoi. To jest
mieszkanie mojej cioci. W tych sześciu pokojach są rodzinne meble, a pomiędzy
tymi meblami chodzi jakaś taka tradycja i ta tradycja - w tym momencie opo
wiadający anegdotę w filmie o Zdzisławie Maklakiewiczu Tomasz Lengren sam
łapie się za gardło - jakoś kieruje przez życie. Ciocia mówi do mnie: „Zdzisieńku,
wpadnij na obiad". Ale ja wiem, jak to będzie. Sami porządni ludzie: bankowiec,
ginekolog, weterynarz i ja jeden - artysta.
- Czy to prawda, że w waszym środowisku aktorskim jest tak strasznie nie
moralnie, takie straszne rzeczy się dzieją? - pyta ciocia Maklakiewicza.
- Tak, to prawda - odpowiada.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Przychodzimy do teatru przed p o ł u d n i e m na próby. Na scenie
główna rola próbuje, a my t a m z koleżankami czy to w garderobie męskiej, czy
żeńskiej, to sobie popijamy i jak człowiek zostanie sam na sam, to jakiś stosu
n e k płciowy i się próba kończy. Przychodzimy p o t e m wieczorem na przedsta
wienie i tak samo. Jak główna rola, to nie, absolutnie, bo to trzeba dużo tekstu
się nauczyć. Jak taka mniejsza rola, to czemu nie, a ja gram właśnie takie role.
163
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO MALUTKIE
Wypiję jakąś seteczkę, piweczko, jakaś kobietka jest rozwiedziona, więc ma pu
ste mieszkanie. Ja t a m w p a d a m , troszkę stosunku płciowego...
- Bój się Boga, Zdzisiu, i to tak codziennie! - zatamuje ręce ciocia.
- Nie ciociu, poniedziałki m a m y wolne!
164
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O MALUTKIE
że aktor nie jest po to, żeby j e m u było lepiej, lecz aby było lepiej ludziom, którzy
go oglądają.
Debiutował 24 lutego 1951 roku w w a r s z a w s k i m teatrze Syrena. W latach
1958-1962 był aktorem teatru Wybrzeże w Gdańsku. Wówczas współpracował
z t e a t r z y k i e m B i m - B o m . Tam spotkał swojego a k t o r s k i e g o idola, Zbyszka
Cybulskiego (obaj byli urodzeni w 1927 roku), który także twierdził, że studenci
aktorstwa potrafią wymawiać piękne sceniczne „ł", ale nie rozumieją swojego
zawodu. Wspólnie zagrali w dwóch spektaklach reżyserowanych przez Zbyszka
Cybulskiego i Bogumiła Kobiele. Maklakiewicz był więc m i n i s t r e m w sztuce
„Jonasz i Błazen" Jerzego Broszkiewicza oraz J a n e m IV, królem Serdanii,
w „Królu" R. Flersa, G. Cavailleta i E. Arene'a. Do obu spektakli - nawiązując
do szczytnych tradycji rodzinnych - napisał też muzykę.
W tamtym okresie nie był jeszcze popularnym aktorem, tak jak nieco lewicujący
Zbigniew Cybulski i odrobinę mieszczański Bogumił Kobiela, którzy tworzyli
niezwykłą parę przyjaciół. W Sopocie dzielili mieszkanie oraz żółty motocykl
SHL. Raz jednak się pokłócili. Cybulski postanowił bowiem zrobić Bobkowi dość
okrutny żart. Miał znajomego ubeka z prawdziwym pistoletem i piękną żoną,
która zaczęła - jako miłośniczka kina - pisywać do Kobieli n a m i ę t n e listy.
W końcu zaaranżowała n a w e t intymną schadzkę. W kulminacyjnym momencie
otworzyły się drzwi do sypialni i stanął w nich mąż wielbicielki talentu Bobka
z prawdziwym pistoletem wymierzonym w jego głowę. Aktor zamarł w przerażeniu.
Wówczas otworzyły się drugie drzwi. Stał w nich prawie cały zespół Bim-Bomu.
Najgłośniej śmiał się Cybulski.
Zemsta podobno jest rozkoszą bogów. Bogumił Kobiela zorganizował przyja
cielowi, z którym od czasu tego kawału nie rozmawiał, poranny wywiad radiowy.
Po początkowej wymianie standardowych, kurtuazyjnych kwestii wschodząca
gwiazda polskiego kina usłyszała pytanie: „Co p a n sądzi o sytuacji lewicującej
młodzieży w Kostaryce?". Niestety, Zbyszek Cybulski nie miał absolutnie żadnego
zdania na ten temat. W radiu zapadła długa cisza. Rachunki zostały wyrównane.
Zapewne to właśnie zdarzenie zainspirowało Maklakiewicza do wymyślenia
165
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
166
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
66
Wypowiedź w telewizyjnym filmie „Zdzisław Maklakiewicz".
67
„Remont" w reżyserii Janusza Kondratiuka pokazał też Teatr TV ( 1 2 . 0 1 . 1 9 8 7 ) . W spektaklu
wystąpili Zofia Merle (Pani Krystyna), Piotr Fronczewski (Zdzisławek, czyli Maklakiewicz), Jerzy
Kamas (Pan Janek, czyli Himilsbach) oraz Krzysztof Tyniec (Pan Stasio).
167
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O MALUTKIE
Zbigniew Jerzyna, „Łatwiej kamienie tłuc. Z Janem Himilsbachem rozmawia Zbigniew Jerzyna",
68
168
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
169
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
69
Krzysztof Feusette, „Naturalny wyraz twarzy", „Rzeczpospolita", 22 sierpnia 2002 r.
70
Konstanty Stanisławski, „Moje życie w sztuce", tłumaczenie polskie Z. Petersonowa, Warszawa
1951, str. 423.
170
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
171
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E
71
Tadeusz Konwicki, „Nowy Świat i okolice", Czytelnik, Warszawa 1986, str. 69.
172
- PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO MALUTKIE
72
Jerzy Gruza, „Czterdzieści lat minęło...", op. cit., str. 75.
173
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
174
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E
pani i ma wyższe studia. Oczywiście, i Janek, i Zdzisiu byli za inteligentni, żeby nie
zdawać sobie sprawy z całego małpiarstwa, które się wokół nich wyprawiało. O lepszym
towarzystwie mieli wyrobione zdanie. Ale sobie nie umieli, kurwa, z tym wszystkim pora
dzie Zwłaszcza że w przeciwieństwie do olbrzymiej większości sławnych pisarzy, reżyserów,
aktorów, krytyków i dziennikarzy - traktowali siebie serio. Przez co wydawali się jeszcze
śmieszniejsi . 73
75
Janusz Głowacki, „Ścieki, skrzeki, karaluchy: utwory prawie wszystkie", op. cit., str. 733.
175
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E
Pokazał w niej Mariana Buczka jako bohatera, który wszystkich swoich bojowych
wyczynów dokonał, będąc pod znacznym w p ł y w e m elementów baśniowych.
Takie szarganie p o m n i k o w e j postaci Polski Ludowej było oczywiście nie do
zaakceptowania przez cenzurę. Do tego liczba fantastycznych przygód Mariana
Buczka czyniła z niego raczej p o s z u k i w a c z a złota z Klondike i n a ł o g o w e g o
alkoholika niż działacza ruchu robotniczego. Jedna z redaktorek w wydawnictwie
powiedziała n a w e t Himilsbachowi: „Panie J a n k u , to niemożliwe, aby j e d e n
człowiek tyle przeżył!". Ostatnio fragment powieści o Marianie Buczku odna
lazł się i został opublikowany. Widać, że jest to książka pisana na zamówienie,
przypomina bowiem radzieckie opowiadania o Czapajewie.
- Buczek i Urlich - powiedział. - Zabierać swoje rzeczy i chodźcie ze mną.
- Wy zaczekajcie tu... - palcem pokazał miejsce Urlichowi, gdzie ma zaczekać -a wy
chodźcie ze mną.
Zeszli po schodach o piętro niżej...
- Przecież tu jest „bandycki oddział" - powiedział Buczek i cofnął się do tyłu.
-To co z tego?
74
Krzysztof Mętrak, „Himilsbach ante portas...", op. cit., str. 8.
176
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E
75
Jan Himilsbach, „Moja oszałamiająca kariera", op.cit., str. 44.
177
12. W n i e b o w z i ę c i . .
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
178
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O MALUTKIE
u mnie Filier. (...) Zdziśka znalem jak nikt, tyle o nim wiem, tak jest mi bliski i choć bar
dzo chciałbym, nie potrafię uporządkować myśli, przelać ich na papier . 76
76
„Wy gonicie, a mnie nogi bolą", op. cit., str. 6.
77
Jan Parandowski, „Mitologia", Warszawa 1967, str. 227.
78
Krzysztof Mętrak, „Himilsbach ante portas...", op. cit., str. 8.
179
PATRZ, JAKIE TO W S Z Y S T K O M A L U T K I E
dować głos Himilsbacha. Czytał więc fragmenty jego życiorysu w filmie doku
m e n t a l n y m Stanisława Manturzewskiego „Himilsbach, prawdy, bujdy, czarne
dziury" oraz w fabule zatytułowanej „Kalipso". Zanim to j e d n a k nastąpiło,
w „Życiu Warszawy" ukazał się artykuł zatytułowany „Głos Himilsbacha": Jasiu
fatalnie wypadał na „postsynchronach", kiedy musiał na wcześniej nagrane ujęcie „pod
łożyć" własny głos. Miał problemy z powtórzeniem dwa razy w ten sam sposób tego samego
zdania - nie umiał „trafić" we własne pauzy i sylaby. Niektórzy reżyserzy, nie wytrzymując
trudnej współpracy z Himilsbachem, zatrudniali profesjonalistów, dubbingujących
niemożliwy do podrobienia sławny głos Jasia. Teraz twórca filmu „Szczęście, moje szczęście"
Stanisław Manturzewski poszukuje ludzi, którzy ten sławny sznapsbaryton umieją naśla
dować . Jedną z takich osób - w ocenie samego Himilsbacha - nie był jego
19
180
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E
Andrzej Kondratiuk w roli Charona. Zamiast Styksu staw w Gzowie. W głębi stynna „dziupla",
którą reżyser zbudował z pomocą Jana Himilsbacha.
181
PATRZ, JAKIE TO WSZYSTKO M A L U T K I E