You are on page 1of 358

Col Buchanan

Zemsta Wdrowca
Stands a Shadow Przekad Karol Raszkiewicz

Moim braciom

Czek dobry i czek zy Jednym wszak czekiem s, Stojc jak cie midzy noc a dniem. Zezik

Prolog

Lnica droga
Byo jak na morzu, rwnina traw rozcigajca si po skraj horyzontu i dalej, oczy pene nieba, gdziekolwiek patrzyli. W mlecznej powiacie dnia bliniacze ksiyce wisiay samotnie i wysoko, mniejszy z nich blady i biay, wikszy bladoniebieski, otulone ciemnoci, wyranie sferyczne - przypomnienie dla wszystkich obserwatorw obdarzonych wiedz lub wyobrani, e wiat Ers jest take monstrualn kul koziokujc przez nico i e oni obracaj si wraz z ni. - Dziki Baznowi, dzisiaj nie ma wiatru - zauway Kosh, siedzc bez ruchu w siodle na szlachetnej krwi bojowym zelu. - Nie mam ochoty na kolejny poar. - Ja te nie - odpar Ash, oderwa wzrok od odlegych ksiycw i zamruga, jakby wraca do siebie i wiata ludzi. Powietrze byo tego dnia gste i gorce, migotao nad nisk traw rozpocierajc si midzy dwiema armiami. Fale gorca sprawiay, e ciemny, poyskliwy masyw wrogich jedcw zawis w powietrzu w nierealnej bliskoci. Ash cmokn, kiedy jego zel znowu odrzuci eb do tyu, sposzony. By gorszym jedcem ni Kosh, a jego zel by mody, dotychczas niesprawdzony. Ash nie nada mu jeszcze imienia. Jego poprzedni wierzchowiec, stary Asa, pad z pknitym sercem podczas ostatniej potyczki, na wschd od Car. Tamtego dnia odr spieczonego misa zawis jak caun nad polem walki, a wrogowie Yashi ponli ywcem w wielkiej, podsycanej wiatrem poodze, ktr Ash i jego towarzysze posali z wichrem w ich szeregi. Pniej, z pokryt sadz, pobrudon zami twarz, opakiwa martwego zela, tak jak i towarzyszy, ktrzy polegli tego dnia. Ash pochyli si i pogaska szyj zwierzcia rk w rkawicy. Patrz na tych dwch, prbowa przekaza za porednictwem myli, spogldajc na nieruchom posta Kosha i jego zaufanego wierzchowca. Patrz, jak dumnie razem wygldaj. Mody zel stan na tylnych nogach. - Spokojnie, may - uspokaja Ash, nadal gaszczc szyj zwierzcia, wygadzajc wkna szorstkich wosw, czarnych jak smoa, przeplatanych pasmami bieli. Wreszcie zel zacz osiada, parskniciami wyrzuca strach z puc, uspokaja si.

Skra zaskrzypiaa, kiedy Ash wyprostowa si w siodle. Kosh odkorkowa obok niego skrzany bukak i pocign dugi yk. Westchn i wytar usta. - Zadowolibym si czym nieco mocniejszym - powiedzia, ostentacyjnie nie czstujc Asha. Cisn bukak z powrotem synowi, swojemu giermkowi, ktry sta obok niego boso. - Nadal masz o to al? - zapyta Ash. - Moge troch zostawi, tylko tyle mam ci do powiedzenia. Ash odchrzkn, nachyli si midzy wierzchowcami, eby splun na ziemi. dba krzesitraw zatrzeszczay i zaszeleciy, przyjmujc niespodziewan wilgo. Tak samo byo na caej rwninie; w tle syszeli nieustanny haas - jakby surowy ry spada z wysoka na kamienie. To wydzieliny dwch armii sprowokoway chr traw pod ich stopami. Spojrza na prawo, ponad gow swojego syna i giermka, Lina, ktry sta, jak zwykle, cichy i uwany. Wzdu szeregu inne wierzchowce brykay podenerwowane, wstrzymywane przez jedcw. W przypadkowych podmuchach wiatru zele wyczuway zapach panter bojowych wroga, trzymanych na smyczach w odlegych szykach naprzeciwko w tym bezimiennym punkcie Morza Wiatru i Traw. Wrg mia dzi liczebn przewag nad Ludow Armi Rewolucyjn. Ale przecie zawsze mia liczebn przewag. Mimo to nauczyli si, jak zwycia nieprzyjaciela uzalenionego od zrzdliwych poborowych i hierarchicznych sposobw prowadzenia wojny, wyoonych w staroytnym Czcigodnym Traktacie o Sztuce Wojennej. Dzisiaj, kiedy starzy wiarusi czekali na rozpoczcie boju, ich pewno siebie bya oczywista. Wszyscy wiedzieli, e nadszed czas, koci zostay rzucone; wszystko, co obie strony mogy wystawi, zostao powicone na rzecz ostatecznej konfrontacji. Wznis si okrzyk, rozbrzmia wzdu szeregw; genera Osh, przywdca Lnicej Drogi, galopowa na kruczoczarnym zelu, Chancerze, wzdu szeregw Skrzyda, ludzi, ktrzy dzisiaj bd ostoj lewej flanki si gwnych. Wzniesiona prosto lanca chwiaa si w jego rce, czerwona flaga pyna nad kurzem, ktry wzbijay kopyta wierzchowca. Na materiale wyszyty by wizerunek: jednooka Ninshi, protektorka wydziedziczonych. Flaga trzaskaa i trzepotaa jak pomie. Osh jecha z niewymuszonym wdzikiem czowieka odbywajcego dla przyjemnoci porann przejadk, rwnie pewien siebie, jak pozostali weterani Skrzyda. Ich strategia bya mdra, zostaa przedstawiona przez generaa Nisana, gwnego wodza armii i wojennego bohatera rewolucji. Przyjli j przytaczajc wikszoci gosw, kiedy wieczorem wojsko zebrao si na wiec powszechny.

Siy gwne ich armii maj odegra rol przynty dla przewaajcych liczebnie wrogich Pulsw, z markowanymi ciosami na flanki, wymierzonymi, eby uwika przewidywalne Skrzydo abdzia wadcy. Tymczasem prawdziwe, zabjcze uderzenie zada cika kawaleria Skrzyda generaa Shina, Czarne Gwiazdy, ukryte w wysokich trawach na poudniowym zachodzie, bezporednio za pozycj Lnicej Drogi. Kiedy wszystkie Skrzyda nieprzyjaciela bd pochonite walk, zajad ich szybko dugim zakosem i w zamieszaniu wkrocz w nieprzyjacielskie szeregi od tyu, liczc na pogrom, jaki widywali ju tak wiele razy. - Dzi jest ten dzie, bracia! - rykn z pasj genera Osh. - Dzi jest ten dzie! Ludzie unosili lance i krzyczeli, kiedy przejeda. Nawet Ash, niechtny wybuchom entuzjazmu, poczu narastajc dum, kiedy ludzie wiwatowali i unosili pici w odpowiedzi. By wrd nich jego syn. Piropusz kurzu unis si nad generaem, kiedy zatrzyma swego bojowego zela. Tanecznym krokiem odwrci wierzchowca, eby stan twarz do odlegych szeregw wroga. Na ich widok zel parskn i machn ogonem. Razem, Osh i Chancer, czekali, a zapadnie cisza. - Na jaja Bazna, mam nadziej, e si nie myli - zrzdzi Kosh, skinieniem gowy wskazujc charyzmatycznego przywdc. - Czas, ebymy przyprowadzili tych chopcw do domu, do matek, nie sdzisz? To pytanie nie wymagao odpowiedzi. Wok nich daojosi ustawiali szeregi, batoyli zady zelw, krzyczeli na onierzy, by mocniej zwarli szyki, przypominali im rozkazy i podstawy przygotowa do walki. - Syszaem, e wadcy proponowali szkatuk diamentw kademu generaowi, ktry postanowi wzi nogi za pas. Ash zmit much stepow z policzka. - Phi. A kiedy to nie prbowali nas kupi? Dzi to nie rnica. - Ha! Ale dzisiaj jest ten dzie. Obaj zarechotali, garda mieli ochrypnite od fajek i ognisk poprzedniej nocy. To, co powiedzia Ash, byo prawd. Na pocztku rewolucji, kiedy Rewolucyjna Armia Ludu bya niewiele wiksza od rozwydrzonego oddziaku, brakowao jej pewnoci siebie, spjnoci i znaczniejszych zwycistw, ktre mogliby nazwa swoimi, wadcy proponowali bojownikom armii ma fortun w nieoszlifowanych diamentach, gdyby przeszli na drug stron. Niektrzy zdradzili i doczyli do szeregw wadcw - w istocie byo takich wielu.

Ale ci, ktrzy odrzucili propozycj i pozostali, by dalej walczy mimo niespodziewanie fatalnej sytuacji, znaleli si, wsplnie odmawiajc zaprzedania si tym, ktrzy staliby si wacicielami i wyzyskaliby ich wszystkich. Na onierzy, z ktrych wielu zdemoralizoway gd, okrutne straty i ciga groba niewoli albo mierci, spyn nowy duch, poczucie szlachetnego braterstwa. To byt prawdziwy pocztek sprawy. Od tego czasu powoli, ale nieodwracalnie, zaczli zmienia bieg wydarze. - Wydaje si, e pooymy temu kres, jak sdzisz? - zapyta Kosh. - W ten albo inny sposb - odpar Ash, spogldajc w d, na syna. Lin nie by tego wiadom. Trzyma pionowo w rkach pk zapasowych lanc, a na plecach mia zapasow tarcz z wikliny. Oczy czternastolatka byy szeroko otwarte, pene zdziwienia. Plamki odbitego wiata sonecznego lniy w czarnych renicach, biaka podbiegnite byy krwi po nocnym pijastwie. Chopiec siedzia do pna przy jednym z ognisk, artowa i chrypliwie wypiewywa wraz ze starszymi giermkami ich Skrzyda. Inny ni ten zagodzony urwis, ktry przywlk si do ich obozu dwa lata wczeniej, po tym jak uciek, eby doczy do ojca jako giermek, myla Ash. Bose stopy chopca byy poranione po podry, ktrej obawiaby si dorosy mczyzna. Po co? Z mioci i szacunku dla ojca, ktry nie mg ju duej na niego patrze. Ash poczu nage zarzewie blu w piersi; wszechogarniajcy wstyd. Zapragn dotkn syna, uspokoi go uciskiem doni, tak jak chwil wczeniej uspokoi zela. Unis do w rkawicy z gaki sioda i sign. Lin spojrza w gr. Ash patrzy w d, na gste brwi i zadarty nos, ktry tak bardzo przywodzi mu na myl matk chopca i jej rodzin, ktr nauczy si tak bardzo gardzi. Rysy chopca w najmniejszym stopniu nie byy jego. Rka zatrzymaa si w poowie drogi i przez kilka uderze serca obaj na ni patrzyli. Zawisa, jakby przedstawiaa wszystko, co kiedykolwiek midzy nimi stao. - Wody - mrukn Ash, chocia nie chciao mu si pi. Chopiec, bez komentarza, podnis pkaty bukak. Ash upi yk letniej stchej wody. Przepuka usta, ykn troszeczk, reszt wyplu. Tam, gdzie upada, krzesitrawa sykna i zatrzeszczaa. Zwrci bukak Linowi i zy na siebie wyprostowa si w siodle. - Nadchodz - oznajmi Kosh. - Widz. Wzdu caego frontu wroga zacz si wznosi w powietrze pofalowany dywan kurzu. Yashi kusowali naprzd, zachowujc szyk; wysoko, na plecach jedcw trzsy si

sztandary, opotay kolory Skrzyde i ich zmieniajcych pooenie punktw dowodzenia. Zabrzmiay rogi; wiatrowiry zawodziy jak wzywanie zmarych, dwiki rozprzestrzeniay si powoli i rytmicznie nad szeregami Ludowej Armii Rewolucyjnej. Zel Asha parskn, znowu si oywi. Tylko na tej flance siy wadcw liczyy co najmniej dwadziecia tysicy, gboki tum rozcignity na prawo, w stron zamglonego w oddali centrum szyku bojowego. Ich czarne zbroje wchaniay ostre wiato dnia, na hemach chwiay si dugie pira. wiato soca iskrzyo si na tysicach metalowych elementw, jaskrawy blask pord kurzu wzniesionego przez zbliajc si armi, gdy kopyta jej zelw miadyy krzesitraw rwniny na proch. Przed nadjedajcymi Yashi chmury ciem i much uniosy si nad niskimi trawami, a wraz z nimi tysice ptakw. Przemkny nad gowami onierzy Ludowej Armii Rewolucyjnej wielk, rozkrzyczan fal opoczcych skrzyde; tak liczn, e powietrze na chwil ochodzio si w ich cieniu. Poniej zele sapay i przewracay oczami, kiedy spada na nie grad pir i ptasie odchody. Lin unis nad gow wiklinow tarcz, eby si osoni. Inni, w szeregu, zrobili to samo, jakby chronili si przed nag chmur pociskw. Sycha byo dowcipy, nawet miech weteranw, najrzadsze odgosy tu przed starciem. Ash otar starannie czoo i przyjrza si zahartowanym onierzom Lnicej Drogi, tego Skrzyda armii, w ktrym walczy przez ponad cztery lata; majc trzydzieci jeden lat, sam by ju starym weteranem. Skrzydo liczyo sze tysicy piechoty na koniach. Nosili proste, skrzane mycki zwizane wok uszu, biae kawaleryjskie chusty omotane wok czarnych twarzy i drewniane gogle, chronice oczy przed wiatem soca. Wiele z ich pancernych kaftanw dawno temu zostao pomalowanych w biae pasy, jak u zelw, z ktrymi onierze mieszkali i na ktrych wojowali, oraz ozdobionych zbami wroga amuletami szczcia. Mruc oczy, patrzc nad gowami onierzy, Ash widzia wielki pksiyc armii, tego wielkiego konglomeratu Skrzyde. Zastanawia si, ilu wrci do rodzin i starego ycia, kiedy dzisiaj zwyci. Rewolucja, z upywem lat, staa si stylem ycia, krwawym i okrutnym. Armia Ludu bya domem i rodzin dla nich wszystkich. Jak bd sobie radzili, kiedy zrezygnuj z wolnoci sioda, z wizi, ktre zadzierzgnli midzy sob, z euforii walki, kiedy wrc do obej i spokojnego, przyziemnego ycia uzbrojeni w koszmary i nieobecne spojrzenie? Domyla si, e sam si o tym przekona. Jeli teraz zwyci, jeli Ash i Lin przeyj, wrci z synem w pnocne gry, do wysoko pooonej wioski Asha, do zagrody, do ony, ktrej od lat nie widzia. Sprbuje zapomnie rzeczy, ktre widzieli i uczynili w imi

sprawy. Ale i on bdzie tskni za takim yciem. Tak doskonale wiedzia, e jest w tym lepszy, ni kiedykolwiek by jako ywiciel rodziny. Ash czu pas modlitewny owinity ciasno wok brzucha, jak lniany banda, a na nim wymalowane atramentem sowa przycinite do spoconej skry. W jego zwojach trzyma list od ony, dostarczony mu zaledwie przed tygodniem. Jej sowa wyrnite na cienkim pacie skry bagay go znw o przebaczenie. - Ojcze - powiedzia syn, stojcy u jego boku, kiedy zblia si nieprzyjaciel. Chopiec trzyma w grze jedn z lanc, twarz mia lisk od potu. Ash wzi lanc, a wraz z ni tarcz. Po lewej syn Kosha zrobi to samo. - Jeste gotw? - Ash zapyta syna uprzejmym gosem. Ale chopiec cign brwi. Nachyli si i splun tak, jak czasem robi to ojciec. - Dotrzymam pola, jeli o to ci chodzi - owiadczy dojrzale, ale gosem nadal niezmienionym przez wiek. Zabrzmiaa w nim nuta gniewu wobec insynuacji, e mgby uciec w ten wanie dzie, tak jak uczyni to podczas swojej pierwszej bitwy, pokonany. - Wiem, e dotrzymasz. Pytaem tylko, czy jeste gotw. Chopiec poruszy szczk. Spojrzenie mu zagodniao, zanim odwrci wzrok. - Trzymaj si z tyu, blisko chopaka Kosha. Nie podchod do mnie, chyba e ci wezw, syszysz? - Tak, ojcze - odpar Lin. Czeka, mruga, patrzc na niego, jakby oczekiwa jeszcze czego. Cienka skra listu od ony chodzia brzuch Asha. - Ciesz si, e tu jeste, synu - usysza swj gos, krta kurczya mu si wok kadego sowa. - To znaczy, ze mn. Lin spojrza na niego rozpromieniony. - Tak, ojcze. Odwrci si i powoli odszed, Ash patrzy, jak idzie wraz z innymi giermkami przemykajcymi si na tyy szyku. Doczy do niego syn Kosha, klepn chopca w plecy; dowcipni, jak ojciec. agodny grzmot rozleg si w upale zalegajcym rwnin. Yashi szarowali. Ash nasun gogle na oczy i podcign chust na twarz. Czu pod sob drenie ziemi wibrujce w kociach i miniach zela. Spojrza na generaa Osh, jak wszyscy onierze stojcy w szyku. Genera nadal si nie rusza. - W gr serce - powiedzia do Kosha.

Kosh podcign chust. Zakopotanie sprawio, e nie spojrza na Asha. Tak czy inaczej, chyba ju nigdy nie bd walczy rami przy ramieniu; towarzysze, bracia, zwariowani szalecy rewolucji. - Twoje te, przyjacielu - nadesza stumiona odpowied Kosha. Mocniej schwycili lejce zelw w zacinite pici, kiedy genera Osh pochyli ostrze na nadcigajcego wroga. Ash pochyli wasn lanc. Zel Osh skoczy do przodu. onierze Lnicej Drogi jak jeden m ruszyli za nim z okrzykiem.

Rozdzia 1

Pod spojrzeniem Ninshi


Ash obudzi si z jkiem, stwierdzi, e ley drcy, zlany zimnym potem, pod rozgwiedonym niebem. Mruga, patrzc w ciemno. Zastanawia si, gdzie jest, kim jest, dowiadcza chwili delikatnego powinowactwa z wszechwiatem. I wtedy, wysoko nad gow, zobaczy smug wiata. Statek powietrzny. Jego rury pozostawiay lad niebieskiego ognia na twarzy Kaptura Ninshi, ktrej jedyne oko poyskiwao czerwieni, kiedy spogldaa na statek, na Asha, na reszt wiata obracajcego si pod ni. Qos, przypomnia sobie Ash. Nagle rozbola go brzuch. Jestem w Qos, po drugiej stronie oceanu, o rzut kamieniem od Jedwabnych Wiatrw, trzydzieci lat na wygnaniu. Resztki snu rozwiay si, jak gnany wiatrem py. Pozwoli im umkn, zanikajcym smakom i echom Honshu. Straci co niezastpionego, ale tak byo lepiej. Lepiej nie rozpamitywa tych spraw na jawie. wiato statku powietrznego zanikao powoli na kursie ku wschodniemu horyzontowi. Nikn w mglistym powietrzu nad miastem, od czasu do czasu przesaniany ciemnym, strzelistym ksztatem niebotycznej iglicy. W wietle gwiazd Ash widzia swj oddech kbicy si z otwartych ust. Cholera, pomyla, szczelniej otulajc si peleryn wok szyi. Znowu musz si odla. Budzi si ju dwa razy w nocy z pkajcym pcherzem, drugi raz bez adnego wyranego powodu. Moe by to jaki odlegy krzyk z ulic na dole albo skurcz obolaych plecw, albo powiew zimnego wiatru, a moe, po prostu, zakaszla. W jego wieku wszystko go budzio, jeli nie zala si kompletnie, zanim sprbowa zasn. Zrzdzc, stary Rshun-skrytobjca, odrzuci na bok peleryn i stan na bosych nogach. Stawy strzelay mu tak gono, e mona je byo usysze w nieruchomym powietrzu na dachu. Bya to paska powierzchnia pokryta smo posypan wirem, wbijajcym si ostro w

podeszwy jego stp. Troch lepiej si na nim leao, nawet jeli za posanie suya zapasowa peleryna. Odwrci si i popatrzy na wysok betonow konstrukcj wznoszc si porodku szarej, zalanej wiatem gwiazd przestrzeni: betonowy odlew wielkiej doni z palcem wskazujcym uniesionym w niebo. Ash potar twarz, przecign si i ponownie jkn. Nie skorzysta z rynny biegncej wok okalajcego dach parapetu, ani z maych otworw odprowadzajcych wod w rogach dachu, zatkanych zielonymi algami. Nie chcia zdradza swojej obecnoci komu na ulicy, na dole. Podszed do poudniowego skraju dachu. Miasto Qos rozcigao si wok milczce, godzina policyjna obowizywaa nadal, po mierci jedynego syna witej matrony. Opuci si na przylegajcy dach, pcherz zapulsowa w protecie. Ten dach te by paski i pocignity smo, ale wyrastay na nim trjktne wietliki suce luksusowym apartamentom poniej. Wszystkie, poza najbliszym, byy czarne jak smoa. Wdowa, pomyla Ash. Znowu na nogach w rodku nocy. Stan tam, gdzie zwykle, i uly sobie, zagldajc do owietlonego ciepym wiatem wiecy apartamentu. Przez zakopcone szko zobaczy dam w kremowej, wenianej koszuli nocnej, siedzc przy stole. Siwe wosy, zaczesane do tyu, zwizane miaa kokard. Delikatne, pomarszczone donie trzymajce n i widelec zawiesia nad talerzykiem z jedzeniem, starannie przeuwajc. Ash ju cztery dni trzyma stra na dachu i kadej nocy obserwowa t samotnie posilajc si kobiet, bez sucych w zasigu wzroku. Siedziaa w chodzie nocnych godzin przy kocu pustego stou. Wpatrzona w gbi pomienia wiecy, jada. N albo widelec od czasu do czasu uderzay w talerz, wydajc ostry dwik, ktry z jakich powodw kojarzy si Ashowi z samotnoci. Z ciekawoci uoy historyjk dla tego nocnego ptaszka. Moda, niegdy uprzywilejowana kobieta, niezwyka pikno, wydana za czowieka o wysokim statusie. Ale bez dzieci - a jeli byy, dawno wyfruny z gniazda. Ma za, pana domu, zabraa choroba, by moe w jego najlepszych latach. Zostay jej tylko wspomnienia i aobny brak apetytu, nie liczc chwil, kiedy budz j marzenia o przeszoci. A moe ona te budzi si z powodu pcherza, pomyla Ash, chrzkn i uzna si za durnia. Plusk na szkle uwiadomi mu, e z ciekawoci za bardzo si obrci i teraz oblewa rg wietlika. Struga urwaa si nagle, kiedy kobieta podniosa wzrok. Ash wstrzyma oddech, znieruchomia. By cakowicie pewien, e w tym wietle nie moga go zobaczy; przez kapryn chwil prawie tego aowa.

Znowu popatrzya na st, jej uwag ponownie zaj skpy posiek. Ash otrzsn ostatnie krople, wytar rce w tunik. W milczeniu ukoni si kobiecie na dobranoc i odwrci si, eby wrci. Wanie wtedy migotanie pomienia wiecy przykuo jego wzrok. Wielka ma ognista, rozwietlona wasnym, wewntrznym arem, kiwaa si wok wiecy, jakby z uprzejmoci. Pomie trzepota pod delikatnymi dotkniciami. Ash i wdowa patrzyli jak zauroczeni, kiedy ogie usidli stworzenie. Skrzydo przywaro do stopionego wosku na knocie. Zwino si, zatrzeszczao, zapono; przy kolejnym poruszeniu w mgnieniu oka ogniem zajo si ciao my i drugie skrzydo, a z owada zosta szamoczcy si ksztat, poncy ywcem na miniaturowym, trzaskajcym stosie. Ash odwrci wzrok, mia teraz w ustach gorzki posmak. Nie potrafi zmusi si, eby znowu popatrze. Wspi si tak szybko, jak tylko potrafi, na ceglan ciank, jakby ucieka przed nagymi, niechcianymi wyobraeniami, migoczcymi na skraju pola widzenia. I tak nadeszy. Kiedy przetacza si przez parapet, przez mgnienie oka widzia modego czowieka szarpicego si na innym stosie. Swojego ucznia, modego Nico. Ash wessa powietrze jak po nagym, mocnym uderzeniu. Podnis wzrok na wityni Szeptw, wyniosy cie owinity wstgami okien rozwietlonych od wewntrz. Bya tam gdzie, matrona opakujca wasn strat; pewnie w Komorze Burz, na samym szczycie, byskotliwie iluminowanym. By tak owietlony przez ostatnie cztery noce, kiedy Ash na niego patrzy. Chuchn w donie i zatar je, szukajc ciepa. Ostatnimi czasy zawsze doskwierao mu zimno. Spostrzeg, e lewa rka mu dry, a prawa nie. Zacisn pi, jakby chcia ukry drenie przed sob. Po chwili usiad na posaniu i uoy si wygodnie za lunet sterczc na trjnogu, wycelowan wprost na Komor Burz. Podnis bukak z ogniem Cheem, wycign korek i wypi krtki yk. Przeciw zimnu, powiedzia do siebie. eby mc zasn. Cisn bukak obok miecza opartego o betonow do i maej kuszy, z ktrej zdj podwjn ciciw, eby uchroni j przed pogod. Spojrza przez lunet. Uchwyci niewyrany ruch sylwetki w szerokim oknie Komory Burz. Myla, ile jeszcze przyjdzie mu tu czeka, w zawieszeniu, wysoko nad miastem z dwoma milionami obcych ludzi, w samym sercu Imperium Mann. Na cierpliwoci mu nie zbywao; wiksz cz ycia spdzi, siedzc i czekajc, eby co si stao, eby nadarzya si okazja. Byo to gwne zajcie Rshuna, kiedy nie ryzykowa ycia na ostatnich, gwatownych etapach wendety.

Ale to czekanie wydao mu si inne. W kocu nie bya to wendeta Rshuna. By tu odizolowany, bez wsparcia, nawet bez domu, do ktrego mgby wrci po dokonaniu aktu osobistej zemsty. I jego stan najwyraniej si pogarsza. By zaskoczony, kiedy pojawia si samotno, osiada obok aoby, poczucia winy. Przypyna tego pierwszego wieczoru, kiedy znalaz si sam w miecie Qos; kiedy Baracha, Aleas i Serese odeszli, eby wrci do klasztoru Rshunw w Cheem; kiedy wendeta na synu matrony zostaa dopeniona, a jego ucze zgin z jej rozkazu. To bya duga noc. Owinity w peleryn, w najbezpieczniejszym punkcie, ktry potrafi znale, obserwowa wityni z dachu teatru, kiedy dopada go czarna samotno. Ash pooy si i nacign peleryn na zesztywniae ciao. Opar gow o but i splt palce na brzuchu pod szorstk tkanin peleryny. Do tej pory, odkd sprawowa czuwanie, bya to pierwsza pogodna noc. Bliniacze ksiyce zdyy ju zaj na zachodzie, a nad gow Wielkie Koo obracao si tak jak zawsze, powoli i pynnie, niczym przypyw. Po prawej, nisko na niebie, wisia gwiazdozbir Wielkiego Bazna. Stopa mdrca unosia si tu nad ziemi. Wyej, bardziej na prawo, Kaptur Ninshi nieustannie przyglda si wszystkiemu. Ash stwierdzi, e obserwuje gwiazdy tworzce twarz pod kapturem. Najczciej gapi si w jedyne oko lnice mocno rubinowym wiatem, w Oko Ninshi. Ta gwiazda rnia si od wszystkich. Czasem znikaa cakowicie z pola widzenia, podczas gdy jej towarzyszki pony nadal, by za kilka godzin powrci, powoli janiejc, a stawaa si taka jak przedtem. Starzy widzcy z Honshu twierdzili, e aby zobaczy, jak Ninshi przymyka oko, trzeba si oczyci ze swoich najwikszych grzechw. Ash patrzy w Oko bez mrugnicia. Przyglda si tak dugo i dokadnie, e wasne oczy zaczy go piec i migota, ale patrzy nadal, z nadziej e gwiazda zniknie. Nie zauway, kiedy sign po gliniany flakon z prochami, zwisajcy mu z szyi, i mocno go cisn.

Rozdzia 2

Ch
Ognisko domowe, przyjaciele, krewni... to nic innego, jak tylko kolektywne zaprzeczenie sabych w odpowiedzi na podstawow prawd naszego bytowania: e kady z nas prowadzony jest impulsami wasnej korzyci i niczym innym. Oto dlaczego sabi nie cierpi oskare o samolubno. Dlaczego zawsze miuj bliniego i s yczliwi, kiedy to im odpowiada. Dlaczego z wielkim przekonaniem mwi o duchu sprawiedliwego spoeczestwa. Ale pochwycie tych ludzi. Ucinijcie ich. Godcie ich. Obedrzyjcie ich z myli o solidarnoci, a bd prawdziwie wystawieni na rzeczywisto. Potem wybierzcie jednego. Powiedzcie mu, e moe si uratowa, jeli zgadzi innego. Dajcie mu kling. Patrzcie, jak bierze n z waszej rki i dokonuje czynu. * Dyplomata Ch unis rk do ust, eby stumi znudzone ziewnicie, i przez chwil sysza, jak sowa z Ksigi Kamstw milkn w jego uszach. Akolitka stojca najbliej niego przygldaa mu si przez otwory w masce. Popatrzy na kobiet chodno, nie mrugajc, a odwrcia wzrok. Ch leniwie rozejrza si po wielkiej, pozbawionej okien komorze wypenionej dymem i gazowym wiatem. Spojrza w stron sufitu, niewidocznego w ogromnej przestrzeni wznoszcej si na dziesitki metrw nad nimi - tutaj, wewntrz, miao si wraenie, e tkwi si na dnie studni. Skupi uwag na morzu ogolonych gw zgromadzonych w wigili Augere el Man, setkach kapaskich oficjarw Koa, suchajcych z uwag witych sw Nihilisa, pierwszego witego patriarchy Mannu. Ch nie wiedzia, czy jeszcze wierzy w to nauczanie albo czy kiedykolwiek w istocie uznawa ide wiary - czym bya, jeli nie widzeniem wiata tak, jak chciao si go widzie, poprzez osobiste dowiadczenie, skonnoci i opinie? Rzadko zbliaa czowieka do prawdy, chyba e przez przypadek albo samospeniajce si proroctwo; czciej prowadzia do krlestwa zudze albo koskich okularw fanatyka.

Ch wola sobie przypomnie pierwszy werset zabronionej satyry Chunaskiego, Morscy Cyganie: Wiara jest jak dziura w zadku, bo kady ma swoj. Zaoy ramiona na pier i przesun ciar ciaa na drug nog, opierajc si o chodn mozaik na cianie. To by dugi dzie i nadal nie byo wida koca. Chcia tylko jednego: zakoczy spraw, pj do domu, do swojego mieszkania i odpocz w wygodnym wasnym towarzystwie. Ch szuka konkretnej twarzy czowieka, ktrego mia tego wieczoru pilnowa. Zgromadzenie kapanw wypeniao sal wyposaon w pi wskich szeregw siedze: pi dla kadego z miast Lanstrady, centrum kraju Mann, z Qos w samym rodku i dwa zewntrzne dla regionw Markesh i Ghazni. Czowiek, ktrego szuka, Deajit, siedzia midzy frakcjami z miasta Skul, z centrum kraju, kilka rzdw za pojedynczym krzesem ustawionym na przodzie ich sektora, gdzie arcykapan Skul, Du Chulane, spoczywa w samotnej ciszy twarz do centralnego podium na pierwszym planie. Na chwil straci swojego czowieka z oczu, ale potem kapan nachyli gow, eby szepn co do ucha ssiada, i Ch widzia go przez chwil. Powieki modego kapana byy przymknite, jakby przysypia albo oddawa si gbokiej kontemplacji. Ch westchn, przyj jeszcze bardziej niedba postaw. Dobrze pasowa do tego miejsca, prowadzi obserwacje z obrzea komory, gdzie nisi rang kapani stali midzy nielicznymi akolitami-stranikami, a inni wchodzili i wychodzili przez drzwi z tyu sali. Koo zbierao si tu co roku podczas tygodnia Augere. Zgromadzenie organizowano zawsze w nocy, w ukonie starym zwyczajom mannijskim, kiedy nie byo niczym wicej jak tajnym miejskim kultem, spiskiem przeciwko Qozyjskiej dynastii. Zawsze trway niemal do witu. Dudnienie przetaczajcego si gromu; setki tupicych stp, kazanie si skoczyo. Oficjarowie apali okazj, eby wyj i si odwiey. Inni pospiesznie wracali. Deajit pozosta na miejscu, kiedy nowy mwca wszed na podium i przedstawi si jako oficjar podatkowy ze Skansk. Deajit wyprostowa si na siedzeniu, jakby nagle go to zainteresowao. Nowy mwca rozpocz peen pasji wykad dotyczcy spadajcych zbiorw w Ghazni. Lata boomu, intensywnej uprawy i nadmiernie irygowanych pl wschodniego regionu skoczyy si krachem produkcji. Aby utrzyma dochody, cign mwca, trzeba w nadchodzcym roku podnie podatki i obcina, jak tylko si da, wydatki publiczne. To wystarczyo, eby rozleg si kolejny chr tupicych stp. Ch stwierdzi, e znowu, w roztargnieniu, drapie si po szyi, tu pod prawym uchem, gdzie dudni obcy, szybki puls. By to gruczo pulsacyjny, wszczepiony pod skr, reagujcy na taki sam gruczo kolegi dyplomaty znajdujcego si w innym miejscu komory. Ju kilka

razy przyglda si uwanie twarzom kapanw i zastanawia, ktry to mgby by i czy w istocie jest tu ich wicej. Ale nie byo sposobu, eby si dowiedzie, poza podejciem do kadej osoby w sali, wic przesta si drapa i z caych si stara si zignorowa pulsowanie, chocia nadal bdzi wzrokiem pord twarzy. Zwrci si do wewntrz, pozwala swobodnie pyn mylom, eby zabi czas. Myla o luksusowym nowym apartamencie w poudniowej dzielnicy witynnej, przekazanym mu niedawno po powrocie z misji w Cheem. Bya to nagroda od Sekcji, jak si zdaje za ostatni pokaz lojalnoci. Myla te o dwch modych kobietach, Perl i Shale, z ktrymi spotyka si przez ostatnich kilka miesicy dla seksu i przyjemnoci pyncej z ich niezobowizujcego towarzystwa. Jak kot bawicy si kawakiem sznurka, zastanawia si, ktr odwiedzi teraz, by spdzi wieczr peen rozrywek. Jego wzrok pochwyci ruch. To by Deajit, ktry wreszcie wsta z miejsca. Ch patrzy, nie odwracajc gowy, jak mody kapan idzie do drzwi na tyach komory. Odepchn si od ciany i poszed za nim. * W bieganinie gwnego korytarza rytm gruczou pulsacyjnego Ch zwolni i sta si prawie niewyczuwalny. Ch zauway przed sob Deajita. Kapan raczy si kieliszkiem wina z jednego ze stow bankietowych ustawionych w rzdach po obu stronach holu. Wzdu stow stali sucy i objaniali wystawione na nich egzotyczne dania. Deajit nabra na yeczk misa homara, potem sprbowa ks galaretki z tuku mamuta nienego. Pokiwa gow z zadowoleniem. Ch zatrzyma si i poszuka schronienia we wnce z brzow statu naturalnych rozmiarw przedstawiajc Nihilisa. Uderzajco skwaszona twarz Pierwszego Patriarchy zawisa nad nim; twarz sawniejsza teraz ni za jego ycia. Ch wyj may flakonik z kieszeni szaty. Odkrci wieczko i odwrci flakonik do gry dnem, trzymajc palec na otworze. Starannie zamkn flakonik i przecign wilgotny palec wzdu warg. Przez sekund ledwo wyczuwalny zapach trucizny uderzy go w nozdrza, a potem zanik. Deajit poszed do jednego z bocznych pomieszcze przy gwnym korytarzu, nadal trzymajc kieliszek w doni. Ch, przechodzc obok stou, te schwyci kieliszek i wszed za mnichem do rodka. Wzdu grnej poowy pomieszczenia biega galeria widokowa. Ch zatrzyma si przy balustradzie, tak by widzie Deajita ktem oka, potem spojrza w d, na odbywajc si poniej mniejsz konferencj. Uczestniczyo w niej kilka tuzinw mnichw, wikszo bya uderzajco moda. Twarze mieli oywione, suchali czowieka, ktry przemawia przed

wielk mozaikow map Imperium. Kapan omawia, zdaje si, oburczne podejcie do rzdw. Deajit sczy wino i sucha wykadu prowadzonego poniej. Kilku innych kapanw zatrzymao si na galerii, patrzyli albo mamrotali po cichu midzy sob. Ch zosta tam, gdzie by. Uwaa, eby nie tkn wasnego wina, a nawet eby nie obliza warg. Oczy samowolnie oglday szczegy mapy, bo Ch by mionikiem takich dzie. Zauway przewag biaego, ktry przedstawia narody zdominowane przez Mann. Biel rozpocieraa si na wikszej czci znanego wiata, jak natarcie glacjalnego lodu. Potem przyjrza si cieplejszym rom tych, ktrzy nadal si mu przeciwstawiali: lidze Wolnych Portw na poudniowym Midrs, izolowanej i samotnej; Zanzaharowi i Kalifatowi Alhazii na wschodzie, jedynym dostawcom czarnego prochu z tajemniczych ziem Niebiaskich Wysp, plamkom grskich krlestw w Grach Araderes i w Wysokim Pashu. Wiedzia, e wkrtce wybierze si do jednego z tych narodw w ru, gdzie bdzie towarzyszy inwazji, by pomc pokona ludzi, ktrych Imperium naznaczyo jako najgroniejszego z wrogw. Ch podejrzewa, e miao to wikszy zwizek z ich zboem i bogactwami mineralnymi ni z grob, jak mieli stanowi, nie mwic o ich aroganckim nieposuszestwie wobec ideologii Mannu. Zawsze bdzie to jednak szansa na ucieczk od ogranicze Qos, jego fanatyzmu, paranoi, gry o wadz, ktra stanowia krwiobieg imperialnej stolicy i maostkowych zlece na morderstwo, ktre w niezwyky sposb stay si jego yciem. Ch spojrza w okno na przeciwlegej cianie, na poziomie galerii widokowej. Wychodzio na pnoc, na pic metropoli Qos. Kilka statkw powietrznych znajdowao si w zasigu wzroku, ich rury napdowe zostawiay smugi ognia i dymu na rozgwiedonym niebie. Pod nimi leao wyspiarskie miasto, wielki drzeworyt lnicych wiate i wykonane ludzk rk wybrzee wcinite w czarn kap morza. Ch ledzi kontury doni wielkoci wyspy, wreszcie jego uwaga spocza na Pierwszym Porcie - przestrzeni wodnej midzy kciukiem wyspy a jej palcem wskazujcym, gdzie punkciki nocnych wiate lniy w ciemnoci; flota, ktra powiezie go na wojn, jak tylko rozkaz zostanie wydany. - Jak uczy nas Nihilis - mwi orator na dole - i jak wyprbowalimy i dopracowalimy to przez lata naszej ekspansji, rzdzi absolutnie, to rzdzi z jednej strony za pomoc siy, z drugiej, za pomoc konsensu. Ludzie musz uczestniczy w podporzdkowaniu samych siebie Mannowi. Musz zrozumie, e to najlepszy i najprawdziwszy sposb na ycie.

Oto dlaczego, kiedy zakon na pocztku opanowa Qos podczas Najduszej Nocy, pozby si dziewczyny-krlowej i starych szlacheckich partii politycznych, ale utrzyma jego demokratyczne zgromadzenie. I dlatego obywatele rodkowej czci i redniego Imperium gosuj na najwyszego kapana swojego miasta i niszych rang zarzdcw swoich dystryktw w akcie, ktry nazywamy rk wspuczestnictwa; rk pozwalajc ludziom na niewielki udzia w zarzdzaniu wasnym yciem, a przynajmniej na jego pozr. To jest tajemnica naszego sukcesu, chocia trudno j nazwa tajemnic. To jest to, co pozwala nam rzdzi tak sprawnie. Ch skrzywi si na te sowa usta. Wiedzia, e potrzeba wicej ni dwurczna metoda mannijska na utrzymanie wadzy nad znanym wiatem. W kocu by dyplomat, czci trzeciej rki, ukrytej metody. Tak jak byli ni Elash, szpiedzy, szantayci i spiskowcy od zamachw i kontrzamachw. Regulatorzy, tajna policja; ci ktrzy obserwowali tum, szukajc ladw odstpstwa albo organizacji, i twierdzili, e przestpstwem jest wszystko, co przeciwstawia si metodom Mann. Zauway, e Deajit take umiecha si, suchajc. Przez moment Ch poczu z nim nik wi. Moe on take jest uwikany w trzeci rk. Po raz pierwszy zastanowi si, co on zrobi, eby zasuy sobie na taki los, bo jego przewodnik nic nie powiedzia poza tym, co trzeba zrobi. Ale wtedy Deajit odwrci si i poszed w stron drzwi. Nadszed czas. Ch zrobi krok do przodu i kapan otar si o jego rami. W mgnieniu oka schwyci go za nadgarstek i okrci tak, e stanli twarzami do siebie. Wyraz osupienia pojawi si na tpej twarzy mnicha. Bez ostrzeenia Ch przyoy wargi do warg Deajita, rozpaszczajc je w mocnym pocaunku. Kapan odsun si z gniewnym sapniciem. Ze zoci spojrza na Ch. W nadgarstku, ktry nadal trzyma w doni, Ch wyczu dreszcz przechodzcy przez ciao mnicha. - Nie wolno zdradza zaufania przyjaci - powiedzia cicho Ch, tak jak mu kazano, i zwolni ucisk. Jego wasne serce bio szybko. Deajit otar usta wierzchem doni i wyszed z sali, rzucajc za siebie spojrzenie na Ch. W korytarzu, na zewntrz, nigdzie nie byo wida Deajita. Skoro tak, cakowicie wyrzuci kapana z pamici, jakby mody czowiek by ju martwy.

* Bum, bum, bum. Akolitka odsuna pi w rkawicy od masywnych elaznych drzwi Komory Burz i odstpia, eby zostawi Ch samego, kiedy drzwi otwieray si na ocie. Naprzeciwko sta stary kapan, ktrego Ch nie rozpoznawa. Sysza, e poprzedni odwierny zosta stracony, bo pomykowo pozwoli Rshunowi wej do Komory Burz, kiedy ostatnio wdarli si do wiey. Mwiono, e jego losem byo dugie czoganie si po Krokodylu, a potem powolne miadenie w elaznej Grze. Po chwili wahania Ch przestpi prg i wszed do rodka. W Komorze Burz prawie nic si nie zmienio od ostatniego razu, kiedy go tutaj wezwano. Zaledwie - ile? - miesic, dwa temu? Nie pamita. Stwierdzi, e jego linearna pami ulega dziwnemu rozproszeniu, odkd powrci z misji dyplomatycznej przeciwko Rshunom, jakby nie chcia ju pamita porzdku swojego powszedniego ycia. Tego wieczoru komora bya pusta, ale wszystkie lampy pony jasno i trzaskay w osonach z zielonego szka. - wita matrona wkrtce do ciebie przybdzie - owiadczy stary kapan, skoni si i odszed do pomieszczenia obok drzwi wejciowych. Ch splt rce w rkawach szaty i czeka. Gruczo pulsacyjny zwolni teraz rytm, dostosowujc si do bicia serca Ch. Przez okna otaczajce okrg przestrze widzia wit matron Sasheen stojc na zewntrz, na balkonie, w otoczeniu niewielkiej grupy kapanw; wysoka kobieta ubrana w niewyrniajc si, prost, bia szat rozmawiaa, patrzc ponad balustrad w czarne niebo nad Qos. Gosy, stumione przez grube szko brzmiay jak szept. Wgiel trzaska na kamiennym kominku porodku pokoju, dym wcigany by w elazny komin nikncy w powale sypial nad komor. Obok kominka staa kolejna mapa Imperium, w istocie taka sama, jak podczas jego poprzedniej wizyty: karta przybita do drewnianej sztalugi, zadrukowana czarnym atramentem, nadal poznaczona prostymi pocigniciami owka oznaczajcymi proponowane ruchy floty podczas zbliajcej si inwazji na mercjaskie Wolne Porty. Pkole skrzanych foteli okalao kameraln przestrze; w innych miejscach stay inne fotele, dugie awy ze skrzyniami, pokryte narzutami z futra, i niskie stoliki z misami penymi owocw, ponce kadzida, kaue pynnych narkotykw. To tutaj doszli, nagle pomyla Ch. Tak daleko wdarli si Rshuni, kiedy sprbowali ponownie. Wanie tutaj, do Kirkusa, jej syna. Ledwie mg to sobie wyobrazi. Rshuni, wedle wszelkich danych, kroczyli wanie

przez ten pokj w poszukiwaniu ofiary, ich szlak znaczony trupami i rannymi wid a do najniszego poziomu wityni Szeptw. Ch wtpi, czy nawet Shebec zaszedby tak daleko Shebec, jego stary, rshuski mistrz, bardziej utalentowany ni inni, z wyjtkiem tego jednego. Ash, pomyla z intuicyjn pewnoci. To musia by Ash. Ale potem Ch si zastanowi. Czy to w ogle moliwe? Ash miaby dzi szedziesitk, o ile w ogle y. Czy w tym wieku udaoby mu si co takiego? Ktokolwiek to by, Ch nie mg powstrzyma podziwu. Zawsze pocigay go operacje ryzykowne i wymagajce miaoci, na t myl poczu, e na usta wypeza mu chytry umieszek. witynia Szeptw zdobyta przez armi szczurw, jakkolwiek na to patrze, i trzech Rshunw wypeniajcych wendet. Bez ostrzeenia gboki miech zabulgota mu w piersi, powstrzyma go tylko dziki temu, e ugryz si w policzek i poczeka, a mu przejdzie. Odchrzkn i si opanowa. Mapa na sztaludze przycigna jego wzrok. Kolejna operacja wymagajca miaoci - nie mniej ni morska inwazja na Khos. Ch jeszcze raz popatrzy przez okno na zgromadzonych kapanw i podszed do mapy, eby dokadniej jej si przyjrze. Odkd ostatni raz j widzia, zostaa zmodyfikowana za pomoc rozmaitych dodatkw, chocia podstawowe szczegy pozostay te same. Dwie strzay zataczay uk na poudniowy wschd, przez morze Midrs i prowadziy wzdu wysp Wolnych Portw; dwie floty pozorujce, ktre odpyny przed tygodniem, eby zwiza walk floty Wolnych Portw, z nadziej, e wywabi eskadrony obrocw daleko od Khos. Obok, delikatnymi pocigniciami owka, odnotowano rozmiary flot, czasy podry i inne. Obfito znakw zapytania. Trzecia strzaa biega od stolicy Qos, przez morze do pooonej daleko na wschodzie wyspy Lagos, z jeszcze wiksz liczb cyfr i zapyta wypisanych wzdu jej linii. Potem, z Lagos, czwarta strzaa zjedaa w d, do Khos - Pierwsza Flota Ekspedycyjna, inwazja na sam Khos. Nieomal cakowicie zatopi si w studiowaniu szczegw, kiedy zda sobie spraw - z nagym przestrachem - e nie jest w pokoju sam. Spojrza na fotel, tak zakryty i gboki, e nie dostrzeg istoty, ktra w nim siedziaa: Kiry, matki witej matrony Mann. Stara wiedma rce zoya na biaej materii szaty. Ch wypuci powietrze i przyjrza jej si bliej. Pod powiekami wida byo byski, dwoje srebrnych oczu.

Obserwowaa go? Widziaa, jak tumi miech? Ch poczu, e woski staj mu na ramionach. By rwnie wstrznity wasn nieuwag, jak jej przebieg obserwacj. Kira Dul Dubois: jedna z uczestniczek Najduszej Nocy sprzed pidziesiciu lat. Plotkowano, e bya kochank samego Nihilisa, a nawet e bya zamieszana w jego mier sze lat po objciu przez niego tronu jako witego patriarchy. To jakby znale si w zasigu wzroku srebrnego wa. Powoli odsun si od mapy z nadziej, e jednoczenie usun si z jej pola widzenia. Odchrzkn, ponownie stajc porodku komory, nie patrzy ju na star kobiet. W kocu szklane drzwi balkonowe rozsuny si i kapani zaczli przechodzi przez komor. Kilku, wychodzc, rzucio ukradkowe spojrzenie w jego stron; rozpozna jednego z nich jako kapana z sekcji handlowej, Frelase. Za nim szed Bushrali we wasnej osobie. Ch myla, e dawno nie yje, po tym jak nie udao mu si wykry Rshunw ukrywajcych si w miecie. Ale nie, po wielu manewrach politycznych, eby uratowa skr, oto by, nadal ywy, a nawet nadal na czele Regulatorw. Wic moe plotki byy prawdziwe: e trzyma teczki z informacjami, ktrymi szantaowa wszystkich arcykapanw Qos. Niemniej, jak zauway Ch, Bushraliemu nie udao si cakowicie unikn kary. Zosta wyposaony w naszyjnik Qos, elazn obro zaspawan na szyi, z elaznym acuchem, zakoczonym ma kul armatni, ktr trzyma pod rk, kiedy przechodzi obok. Bdzie musia nosi ten naszyjnik do koca ycia. Tylko Sasheen i jeden stranik z ochrony osobistej pozostali na balkonie. Kobieta wygldaa na zamylon. Ch poczu na policzku przecig z otwartych drzwi, ale ledwie sysza odgosy miasta w dole, niezwyczajnie cichego w ostatnich tygodniach wymuszonej aoby. Sasheen odwrcia si i wesza do Komory Burz. Kciukiem i palcem wskazujcym trzymaa nasad nosa, jakby dokucza jej bl gowy. Stranik pozosta na zewntrz, powoli patrolowa balkon. Kobieta za podesza do stolika z parujcymi misami i nachylia si, eby si zacign. Wyprostowaa si z westchnieniem, twarz miaa zaczerwienion. Oczy Sasheen rozbysy na chwil, kiedy zobaczya, e czeka na ni dyplomata. Przesza obok niego do kominka, wycigna donie, apic ciepo. - Zrobione? - zapytaa, stojc do niego tyem. - Tak, matrono. - Wic usid. Ogrzej si. Nie czu zimna, ale zrobi, co mu kazano; wybra skrzane siedzisko przed

kominkiem. Siedzia prosto, rce mia splecione, oddycha gboko, powstrzymujc chtk, eby podrapa si po szyi. Po chwili wita matrona odesza od poncych wgli i usiada obok niego, tak blisko, e stykali si kolanami. Wyczuwa w jej oddechu zapach grzanego wina. Zda sobie spraw, e jest pijana. Skra fotela zaskrzypiaa, kiedy zaoya dugie nogi jedn na drug; szata rozesza si wzdu nacicia, ukazujc mikki r biodra. W porwnaniu do jej zwyczajnego ubioru ta szata bya wyjtkowo prosta, ale i tak bardziej skpa ni powinna, bawena opinaa si na jej ksztatach. Poniej rbka dostrzeg paznokcie bosych stp pomalowane jaskraw czerwieni. - Bushrali powiedzia, e nie przyjd po mnie za zabicie ich ucznia. - Rshuni? - zapyta Ch. Zmruya z irytacji oczy. Nie igraj ze mn. Ch pokrci gow. - To nieprawdopodobne. Ucze nie nosi pieczci. Szukaj wendety wycznie w imieniu tych, ktrzy maj piecz. Rozwaaa jego sowa; spojrzaa na pic matk, zanim przemwia. Zauway czerwone prgi na jej szyi, schodziy w d, pod konierz szaty. Wyglday jak lady gorca pozostae po Oczyszczeniu. - Ale to bdzie dla nich sprawa osobista - rzeka. - Publiczne upokorzenie. Mord na jednym z ich modych. Teraz o tym myli, zastanowi si Ch. Dugo po tym, jak si stao. - Nie, oni nie rozumuj w takich kategoriach. Maj wasny kodeks. Wendeta to dla nich kwestia naturalnej sprawiedliwoci, a przynajmniej prosta sprawa przyczyny i skutku. Mimo wszystko brzydz si zemst. Denie do wendety z powodw osobistych przeczyoby pod kadym wzgldem ich wasnemu kredo, inaczej tego nie widz. - Rozumiem - powiedziaa lekkim tonem, prawdopodobnie rozbawiona pomysem, e istniej takie zasady. - Bushrali powiedzia mniej wicej to samo. Chciaam usysze to take od ciebie: od kogo, kto z nimi mieszka i by jednym z nich. Ch nie potrafi si powstrzyma, odwrci wic na te sowa wzrok, chocia wiedzia, e zdradza nage zakopotanie. Mao nie podskoczy, kiedy poczu, jak klepie go po nodze. Spojrza w czekoladowe, ciemne oczy matrony i tym razem zobaczy w nich co innego agodno. Sasheen si umiechaa. - Guanaro! - zawoaa przez pokj. - Pora na niadanie. Stary kapan, ktry jej usugiwa, wyoni si z bocznej komory przy drzwiach. Skin

gow i wrci do rodka. Ch usysza szorstkie polecenia, stukot desek do krojenia, zamykanie i otwieranie drzwi kredensw. - Moe troch krewetek piaskowych w male! - krzykna za nim Sasheen. Rozsiada si i zapatrzya w ogie na kominku. Doni niestrudzenie gadzia skrzane rami fotela. Nie zdyam ci jeszcze podzikowa - odezwaa si cicho. - Matrono? - Dokonae wielkiej rzeczy, doprowadzajc nas do siedziby Rshunw. Dowiode lojalnoci wobec mnie i zakonu. Dlatego zaprosiam ci, eby zosta moim osobistym dyplomat przy tym - machna rk w stron mapy - naszym planie. Rozumiesz? Ch skin gow, widzia, e znowu mu si przyglda. Jad na wojn, na jedn z najbardziej ryzykownych wypraw, jakie

przeprowadzilimy. Kiedy tylko opuszcz sanktuarium, bd tak samo naraona na niebezpieczestwa jak wszyscy. Nie tylko ze strony wroga, rwnie ze strony naszych ludzi. Generaa Romano na przykad. Da mu najmniejsz szans, a gotw wyupi mi oczy. A wic - znowu si umiechna, ulotnie, z napiciem, jakby co wyznawaa - potrzebuj wok siebie takich, ktrym mog powierzy ycie i bd pewna, e wypeni moje rozkazy. Wykonaj robot bez skrupuw. - Rozumiem - odpar Ch. Wydawao si, e nie jest zbyt zadowolona z jego odpowiedzi. Odwrcia si, eby przygotowa sobie paeczk hazii z lecych na stoliku obok fotela. - Wydaam oglne rozkazy. Wyruszamy z flot jutro rano, eby poczy si z Szst Armi w Lagos. Ch poczu w piersi lekki trzepot zniecierpliwienia. Przez chwil patrzy na ni zimnym wzrokiem mordercy, sysza w gowie chrypliwy gos jednego, ze swoich przewodnikw, ktry mwi, co ma zrobi, gdyby matrona okazaa sabo albo podczas kampanii zagrozia jej niewola. - Zatem ominie ci Augere - powiedzia. - Tak - oznajmia Sasheen, szukajc zapaki. - Godzina za godzin nudnej parady, ktra czyni ze mnie marionetk. Ch zwinnie wsta i podszed do ognia, czujc na sobie jej wzrok. Zapali kawaek sitowia z glinianego garnka na piecu i przynis ogie Sasheen, ktra istotnie przygldaa mu si z rozbawionym zainteresowaniem. Pooya palce na jego doni, eby przytrzyma koniuszek sitowia. Jej okolone antymonowym proszkiem oczy zamigotay i spotkay si z jego spojrzeniem, jej wargi

agodnie objy koniec paeczki hazii. Poczu pulsowanie w biodrach, w kroczu. Przesta, durniu, napomnia si w duchu. Wiesz, jakie ma metody. Uywa swoich wdzikw wobec tych, na ktrych musi polega. Usadowi si wrd kbw dymu hazii, tymczasem Sasheen odwrcia si w stron drzwi do bocznej komory, skuszona zapewne zapachem smaonego masa. - Jeste godny? - zapytaa. - Zapomniaam ci zapyta. Myl o wsplnym z ni posiku, tutaj, w tej komorze, na szczycie wiata, nagle przepenia go zakopotaniem. - Nie, dzikuj. Dopiero co jadem. Sasheen przygldaa mu si przez dusz chwil. Popatrzya na swoje bose nogi, potem znowu na jego twarz. Jej rka na porczy fotela przestaa si porusza; klapna raz, lekko, o skr. - Na pewno syszae, e wreszcie zapalimy Luciana. Elash porwali go z dworu ksicia Suneed w Taif. - Tak, syszaem. Wstaa, lekko szeleszczc szat, i po dywanie podesza do innego fotela obok kominka. Wielki, okrgy szklany dzban sta samotnie na stole, prawie po brzegi wypeniony biaym pynem. Rozleg si odgos szka zgrzytajcego o szko, kiedy ostronie odkrcaa wieko. Podwina prawy rkaw do okcia; nachylia si i powchaa znajdujc si w dzbanie substancj. - Mleko krlw - powiedziaa, nie odwracajc wzroku. Ch zamruga. Jeszcze nigdy nie widzia Mleka, wiedzia tylko o istnieniu znanej z si witalnych wydaliny krlowej Cree z ziemi Wielkiej Ciszy. Bogactwo maego krlestwa zawarte byo w tym jednym dzbanie. Nawet ze swojego miejsca, ponad sodycz smaonego masa i piaskowych krewetek, czu zapach pynu. By nieprzyjemny, jakby zapach ci. Sasheen ostronie zanurzya rk w biaej cieczy. Schwycia co i zacza wyciga... gar zmierzwionych wosw. Skalp, pomyla Ch... ale za skalpem wynurzaa si reszta: czoo, dwoje zamknitych oczu, nos, utrwalone w grymasie usta, ociekajcy podbrdek, nierwno odrbana szyja. Przytrzymaa t zjaw nad dzbanem, biay pyn cieka z ucitej gowy i z jej rki jak ywe srebro. Bya to odcita gowa mczyzny w rednim wieku, stwierdzi Ch, kiedy mleko spyno. Ciemne wosy posiwiae na skroniach. Szerokie, pene usta, dugi nos, ostro zarysowane koci policzkowe i brwi.

Kiedy z gowy spyna ostatnia kropla, Sasheen przeniosa j nad st i postawia na ciemnej powierzchni tiquowego drewna. Twarz drgna z blu albo zaskoczenia. Ch zesztywnia na fotelu, szeroko otwartymi oczami wpatrywa si w to co przed nim. Matrona odsuna si od gowy, ktra z mruganiem otworzya oczy, podbiegnite krwi i umczone. Biae mleko spywao z kcikw ust, oczy spostrzegy Sasheen i spojrzay na ni z nienawici. - Witaj, Lucianie - powiedziaa. Gowa zamkna usta, jakby przeykaa ks powietrza. - Sasheen - wykrakaa dziwnym, mokrym gosem, jakby wyrzucaa z siebie to sowo. Ch popatrzy na matron, potem szybko zerkn na gow. Zgadzao si, to by Lucian. Niegdy synny genera i kochanek Sasheen, jeden z pierwszych lagozyjskich nobilw, ktrzy wstpili w mannijskie szeregi, kiedy wyspa po raz pierwszy zostaa podbita przez Imperium. Potem zdradzi Sasheen, stan na czele rebelii, eby odzyska niepodlego. Ch widzia fragmenty jego powiartowanego trupa wiszce na placu Wolnoci. Stojcy pod nimi onierze odganiali godne kruki. Myla wtedy, e dla tego czowieka nadszed koniec. Okazao si jednak, e Sasheen miaa inne pomysy co do losu byego kochanka. wita matrona odwrcia si plecami do gowy. Umiechna si do Ch i niespodziewanie figlarnie na niego spojrzaa. Uniosa do do ust i zacza po kolei liza palce. Ch przyglda si, widzia rumieniec wykwitajcy na jej skrze, oczy otwierajce si jeszcze szerzej. Skoczya z zachannym mlaniciem. - Na caym szerokim wiecie nic temu nie dorwna - powiedziaa szeptem i zrobia krok w stron Ch, jakby czego pragna. Ch ponownie ogarna ch, eby si rozemia. Potem byo jeszcze gorzej, poczu bl rozpychajcy mu pier, kiedy pooya mu do na policzku i mocno przycisna usta do jego ust. Wysuna jzyk, rozdzielajc mu wargi. Tak atwo byoby j zabi, pomyla, tu i teraz, gdyby wargi nadal mia posmarowane jadem. Smak krlewskiego mleka niczym nie przypomina innych smakw, ktrych zakosztowa. Nie by sodki ani kwany, gorzki ani sony. Jzyk go zapiek, potem zdrtwia, Sasheen nie przestawaa go caowa. - Dziwka - zza jej plecw dobieg dziwny, beczcy gos Luciana.

I wtedy Ch uderzya fala, jak oddech ognia rozkwitajcego w yach i arteriach. W jednej chwili zmczenie znikno, krew ywo zacza kry, opanowao go uczucie niewakoci, wypenia go wiato, powietrze i pierwsze niekamane iskry podania. Sasheen przycigna go z jkiem i spojrzaa bez ogrdek w d, na jego krocze. Odsuna si tanecznym krokiem, z umiechem zadowolenia. Sapn, nieomal cakowicie si zapomnia, rzuci si na oparcie fotela, jakby upada. Dwa pulsy, pomyla nieprzytomnie. Mam w szyi dwa pulsy. - Ach, niadanie - powiedziaa, kiedy wszed stary kapan, niosc tac z jedzeniem. Ch chcia si ruszy, ale zrezygnowa. Przywar do fotela, jakby w kadej chwili mg si od niego oderwa i polecie, odgosy Sasheen przygotowujcej si do posiku dochodziy do niego z tyu, jakby z dala. - Co to jest? - warkna. - S takie mae, e ledwie je widz. - Krewetki piaskowe o tej porze roku zawsze s mae, matrono. S jeszcze mode. - Nie mona byo ich troch podtuczy? A co to jest? Wszdzie lady brudu. Podejrzewam, e zaoga kuchni te jest za moda o tej porze roku, eby oczyci srebra. - Wybacz, matrono. Nadal ucz nowicjuszy, eby pracowali jak naley. Zapewniam ci, e to si nie powtrzy. Jeli sobie yczysz, ka przygotowa co innego. - Mam czeka jeszcze duej? Nie. Moesz odej. Ch patrzy na ponur twarz Luciana wpatrujcego si w niego oszalaym wzrokiem. Odchyli gow w bok i spojrza na prawo, gdzie nadal nieruchomo siedziaa starucha Kira. Teraz nie byo wtpliwoci, pod jej powiekami widzia byski - ptasie oczy patrzyy na niego z oddali, jakby przewiercajc na wylot. Ch zamkn oczy i odpyn.

Rozdzia 3

Bez skrzyde
Ha, pomyla Coya, kiedy powiew wiatru szarpn postaci zwisajc midzy dwoma statkami powietrznymi i zakoysa ni jak wahadem zegara. - Zatrzyma si! - krzykn przestraszony dyurny pokadowy, wznoszc rk pod adresem marynarzy uwieszonych u liny pomocniczej. Natychmiast przestali cign i znieruchomieli. Przygldali si rozkoysanej postaci z niepewnoci ludzi, ktrzy nigdy nie prbowali dokona takiego wyczynu i wiedzieli, e jest moliwy tylko z opowieci. Za burt, w powietrznej zatoczce midzy dwoma statkami, chwiejc si na rozpitej linie, posta na drewnianym krzele otworzya usta i krzykna. - Nie pieszcie si, panowie! Coya umiechn si mimo strachu o tego czowieka. - Na pokad z nim, Seday, teraz, szybko - rozkaza energicznie dyurnemu pokadowemu i chocia wyglda modo, jak na swoje dwadziecia siedem lat - mimo e garbi si nad lask - marynarze wzili si do roboty z szacunkiem sumiennych synw wobec ojca i znw pocignli za lin. Wanie wtedy uderzy kolejny podmuch, silniejszy od poprzedniego, i znw wprawi posta na krzele w piruety. Coya sysza wiatr napierajcy na wiszc ponad gowami jedwabn powok; widzia, jak oba statki powietrzne schodz z ustalonych wzgldem siebie pozycji. Rury manewrowe strzelay wzdu ich bokw ogniem, na pospiesznie wydawane rozkazy kapitanw. Mimo to statki odpyway od siebie, a lina drgaa na pokadzie khosyjskiego statku. Stracia luz i mczyzna koysa si coraz bardziej niebezpiecznie pod napit cum. Coya nabra gwatownie powietrza, nachyli si, opar na lasce, mocno ciskajc rczk z koci soniowej. Strata tego czowieka rwnaa si waciwie przegraniu wojny. - Teraz, szybko! - rozkaza ponownie, nie spuszczajc wzroku z czowieka, za ktrego by odpowiedzialny. Czowiek by ju daleko za punktem znaczcym poow liny i wreszcie zacz zblia si do statku. Wyglda spokojniej ni Coya, ktry tylko przyglda si z pokadu. Jego stopy

dynday nad kilkusetmetrow przepaci ponad wzburzon powierzchni morza, odwrci gow, eby przyjrze si poszarpanej linii brzegowej Minos i zatoce, w ktrej miasto AlMinos osadzone byo jak byszczca pera. Kiedy si zbliy, Coya zobaczy jego dugie czarne wosy rozwiewajce si wok poczerwieniaej od wiatru twarzy, donie z wieloma zwyczajnymi piercieniami, cik kurt z niedwiedziej skry okrywajc wielkie ciao. Nagle Coya poczu, e serce zaczo mu bi mocniej w oczekiwaniu na wejcie Lorda Protektora. - Spokojnie, chopaki! - hukn genera Creed, kiedy wcignli go niezgrabnie na pokad. I oto, nagle, by tutaj, przewysza ich wszystkich wzrostem, udawa nieskrpowan nonszalancj, ale Coya zobaczy w jego oczach tylko rozbawienie. Marynarze oswobodzili generaa z uprzy zabezpieczajcej, on tymczasem poklepa paru po ramieniu, eby zrobi dobre wraenie. Podszed do Coi i poda mu rk. Coya poczu olejek do wosw i ten koszmarny zioowy kozi ser, tak ceniony przez Khosyjczykw. - Miaem nadziej, e artujecie, kiedy zaproponowalicie przesiadk w locie powiedzia stary genera. - Moglimy si spotka na ziemi, co? Zanim Coya odpowiedzia, spostrzeg, e patrzy na niego Marsh, jego osobisty ochroniarz. Marsh marszczy brew na widok marynarzy, ktrzy nadal si cisnli, eby lepiej zobaczy yjc legend z Bar-Khos. Przegna ich bezceremonialnie w stron reszty zaogi zebranej po przeciwnej stronie pokadu. - Zbyt niebezpiecznie - odpar Coya, kiedy wreszcie nikt ich nie sysza. Marsh stan blisko nich i przyglda si wszystkim na pokadzie przez przyciemnione refraktory. Na soczewkach z tyu gowy wida byo, jak mruga. - Kto dosta? - Ostatniej nocy w Al-Minos. Delegat Ligi z Saliny, ktry skada oficjaln wizyt, mia pecha. Uduszono go we nie. To osiem zabjstw w cigu ostatnich dwch tygodni. Co pozwala sdzi, e banda dyplomatw grasuje teraz w granicach miasta. Lord Protektor skin gow z obojtnym wyrazem twarzy, nie dzielc si swoimi mylami. Razem patrzyli, jak zwijano lin transferow na pokad khosyjskiego statku powietrznego, ktry przywiz generaa z Bar-Khos. Statek odpali rury, eby podj patrolowanie wok statku minozyjskiego, na ktrym teraz przebywa genera. W ciszy Coya przyglda si jego profilowi, prbujc oceni jego obecny stan. Creed wyranie si postarza, odkd ptora roku wczeniej si spotkali. Siwizna na skroniach rozrosa si w srebrne smugi,

a zmarszczki wok oczu byy gbsze. Z tego, co Coya sysza, wszystko to ze zmartwienia. - Przy okazji, jak si miewasz? - zapyta Lorda Protektora. - Mam nadziej, e podr przebiega gadko. - Do gadko. auj tylko, e nasze spotkanie musi by takie krtkie. - Tak - przytakn Coya. - Khosyjska rada musi si denerwowa za kadym razem, kiedy na duszy czas opuszczasz Tarcz. - Obaj umiechnli si na te sowa, wiedzieli, e to prawda. Spojrzeli na siebie, pado niewypowiedziane pytanie, po co w ogle Creed tutaj jest. No ale dobrze, e przynajmniej na troch moemy si spotka. W kajucie kapitaskiej szykuj dla nas posiek. Jeli chcesz, moemy usi sobie wygodnie i na jaki czas schroni si przed wiatrem. Creed odpowiedzia spojrzeniem, ktre mwio, e nie zwyk myle o osobistych wygodach. Obrzuci wzrokiem Marsha, tumek marynarzy, ktry nadal si im przyglda, i samego kapitana. - Jestem za stary, eby czai si ze strachu przed paroma zabjcami, jeli to ci niepokoi - rzek. - Radujmy si wieym powietrzem podczas rozmowy, zjemy potem. Przerwa i popatrzy na Coy, nachylonego i grubo opatulonego przed zimnem. - Oczywicie, jeli dla ciebie nie byoby lepiej... wej do rodka. - Dobrze mi tu, gdzie i tobie, dzikuj - odpar rano Coya i uprzejmie pochyli gow. Ten ruch, jak wszystkie inne, sprawi, e go zabolao. Coya, mimo e by wzgldnie mody, koci mia poamane artretyzmem jak starzec. - Pozwl, prosz, e przynajmniej podejm ci chee, kiedy bdziemy rozmawiali. Creed przyj propozycj. Wkrtce kuchcik sta przed Marshem z dwoma parujcymi skrzanymi kubkami chee w doniach. Chopak mia szeroko otwarte usta ze zdziwienia, kry wzrokiem midzy imponujc postaci Lorda Protektora a osobliwym okazem Marsha, ktry zanurza w kubkach goyum, eby sprawdzi chee. Pojedynczy ws pywa w gorcym pynie, ale torebka wielkoci pici zachowywaa ten sam, neutralny, szarobrzowy kolor. Usatysfakcjonowany Marsh pozwoli przekaza kubki w oczekujce na nie donie. - Jak si miewa twoja liczna ona? - zapyta Creed zza wznoszcego si kbu pary. - Dobrze. Przesya ci bogosawiestwo. Jakie to wielkoduszne, pomyla Coya, pyta o moj on, kiedy nadal opakuje wasn. - Nigdy mi nie opowiadae, jak j poderwae. Pewnie szanta? - Nie by potrzebny. Szaleje za mn. A ja za ni. - A wic mio. Niech lito obojgu wam pomoe.

Dowcipna ironia Creeda sprawia, e Coya zamruga rozbawiony. - Musisz przyjecha i poby u nas, kiedy okolicznoci na to pozwol. Spodoba ci si. Rechelle sprawia, e dom jest zawsze peen ycia i dzieci innych ludzi. Przez chwil Coya myla, e powiedzia za duo. Ale Creed odpowiedzia ciepo. - Tak. Spodobaoby mi si. Popijali chee, stojc przy relingu. Patrzyli w d, na panoram ziemi i morza, lini wybrzea Minos, ktra powoli przesuwaa si, w miar jak statek dryfowa z wiatrem. Miasto Al-Minos, najwikszy z Wolnych Portw na Wyspach Mercjaskich, lnio w popoudniowym socu. Wok niego rozcigay si odnogi zatoki, biae plae przyciemnione tumami ludzi i chmurami czerwonych latawcw unoszcych si w grze. Miasto-port w tym tygodniu witowao i nawet obecno Pierwszej Floty, przygotowujcej si do bitwy, w niewielkim stopniu przymiewaa radosnego ducha. ona Coi bya tam, gdzie na dole, na zatoczonych ulicach miasta, ze swoimi rodzicami i mnstwem dzieci jego siostry - a moe w tej chwili ogldali konnic przelatujc pla Uttico, robili zakady zaoszczdzonymi bonami, zajadajc si wieymi pijajami z komunalnych kotw witecznych. Poczu ukucie alu, e nie ma go dzisiaj z nimi. Coya nie mg si doczeka, kiedy spdzi dzie z rodzin i zapomni o tym wszystkim, choby na chwil. - Dzie Zezik - owiadczy nagle Creed, jakby wanie zauway latawce i zatoczone plae. - Wiesz, mao nie zapomniaem. Coya wzruszy ramionami. - Jeste Khosyjczykiem. Mona si byo spodziewa. - I my czcimy tego czowieka. Tyle e nie tak gorliwie, jak wy, fanatycy, tutaj na zachodzie. - Mwi lekkim tonem, ale jednoczenie obserwowa z oddali uroczystoci z czym niewypowiedzianym w wyrazie twarzy, by moe z tsknot. Coya mg sobie tylko wyobraa, czym to byo dla tego czowieka i reszty ludu Bar-Khos, cinitego za murami, nieustannie poddawanego bombardowaniom i szturmom, yjcego dzie i noc na skraju zagady. - Ja tylko utyskuj, Marsalasie. Ju masz mnstwo na gowie. Genera wyprostowa si i odchrzkn. Popatrzyli sobie z Coy w oczy, jakby spotkay si dwa samotne szczyty. - I na ciebie przyszy cikie czasy. Nie byle czego musz si po tobie spodziewa, po waszym ludzie. Po yjcych potomkach wielkiego filozofa. - Trudno to nazwa brzemieniem w porwnaniu z innymi. Coya zapragn zmieni temat, bo czu si skrpowany rozmow o swoich synnych

przodkach, wywodzcych si od duchowego ojca demokrasw. Przyglda si licznym okrtom wojennym w porcie - przypomniay mu, chocia nie trzeba byo mu przypomina, mannijskie floty zmierzajce w ich stron. - Rewolucja obchodzi dzisiaj sto dziesit rocznic - powiedzia Coya. - Sto dziesi lat odkd obalilimy Wysokiego Krla i nobilw, ktrzy myleli, e zajm jego miejsce. A jednak zastanawiam si czasem, kiedy jestem sam i nie czuj si tak peen nadziei, jak powinienem, czy nasze ziszczone marzenie demokrasw potrwa dugo. - Wolne Porty na razie nie zostay pokonane. - Daj spokj. Niedaleko nam do tego, Marsalasie. Trzymamy si cudem. Mannijczycy odcili nasze drogi handlowe i jestemy bliscy godu. Zanzahar pozosta nasz jedyn arteri i w konsekwencji wyzyskuje wszystkie nasze zasoby, jak tylko moe. Bar-Khos ledwo utrzymuje front na wschodzie. Floty Ligi ledwo utrzymuj front na morzu. I nasz wsplny opr sprawia, e z dnia na dzie stajemy si coraz wikszym zagroeniem dla dominacji Imperium. Dziki nam wiat co rano budzi si ze wiadomoci, e mona y inaczej ni Mann. Wanie dlatego Imperium nienawidzi nas tak arliwie. To dlatego nie ustanie, dopki nas nie pokona albo samo si nie wykoczy, a Mann dalekie jest od upadku. - To zdarzao si ju wczeniej. Wielkim imperiom stawiano opr i rzucano je na kolana. To moe zdarzy si znowu. - Tak, oczywicie. Ale nawet gdyby miao tak by, to zastanawiam si... czy ideay demokrasw przetrwaj? Czy nie bdziemy musieli zapaci za zwycistwo zbyt wiele? Czy wtedy nie za bardzo zasmakujemy w wojnie i dzy odwetu? - Po Latach Miecza znowu zaprowadzilimy pokj. Moemy zrobi to ponownie. - Zaprowadzilimy pokj, bo nasze zwycistwo samo byo odwetem. Bylimy zaspokojeni, bo nobile zostali pokonani. Ale nawet wtedy o twr demokrasw trzeba byo zaciekle walczy. Czasy przejciowe zawsze s niepewne, Marsalasie. Creed sucha z nieodgadnion min. - Tskniem do naszych rozmw - wyzna niespodziewanie, a Coya mg si tylko z nim zgodzi. Upi yk chee, czu e delikatne ruchy statku uspokajaj go. - Jakie nowiny syszae? - zapyta Creed. - Jakie ruchy w Qos? Coya wypuci gorce powietrze. - Nasi agenci niczego na razie nie odkryli, jeli chodzi o czas i miejsce inwazji. Wydaje si, e to najlepiej strzeona tajemnica Imperium. Wiemy tylko tyle, co zobaczyli na wasne oczy. Inwazyjna flota transportowa stoi zakotwiczona w porcie Qos. Okrty wojenne, ktre ju opuciy port, zostay ponownie zauwaone przez nasz dalekosiny zwiad lotniczy.

Nie ma ju wtpliwoci. S na kursie do zachodnich Wolnych Portw. Dzi rano nadeszo kolejne zgoszenie, e druga prawdopodobna flota zblia si od pnocnego wschodu. - Hm. - Tak. Podobnie zareagowaem. Genera postawi kubek na relingu, nadal trzymajc go w doni. - Coya, teraz potrzebne s nam posiki Ligi. Kiedy widz manewr mylcy, wiem, z czym mam do czynienia. Jeli flota inwazyjna wylduje w Khos, bdziemy musieli w peni obsadzi nasze forty nabrzene. Teraz mog si oprze najwyej silnym wiatrom. - Wasz delegat z Ligi utrzymuje jednak co innego, wiesz przecie. Macie obecnie wystarczajc liczb onierzy, tak nas zapewnia. - Ach. Czego si spodziewasz po Chaskarim? On jest Michin. Wiesz, jak bardzo boj si zmiany status quo. Popatrz, jak zwizali mi rce, zmusili nas, ebymy schowali si za Tarcz i mieli nadziej, e imperialna Czwarta Armia po prostu zniknie. Nie inaczej jest ze wszystkimi Ochotnikami, ktrych Liga przysaa, eby nam pomagali przez wszystkie te lata. onierze yj wrd naszych ludzi. Ludzie widz, jacy s, bez zwierzchnikw, bez schylania gowy przed wadz. Przypominaj wszystkim w Khos, e s czonkami Ligi rwnymi wszystkim, jako demokrasi. Przypominaj im, e Michin s tutaj wycznie z polecenia obywateli; e s przywdcami, ktrym powierzono odpowiedzialno za przywdztwo, a nie wadcami. Nie zdziwi ci, e khosyjska rada przeciwstawia si moim wnioskom o wicej Ochotnikw. Dlatego prosz ci osobicie o przysug: przysyaj ich bez wzgldu na wszystko. - Marsalasie, ale co wicej mog zrobi? Rce mam zwizane konstytucj, wiesz przecie. - Przysyaj ich bez wzgldu na wszystko. Bdziemy si martwi o konsekwencje, kiedy burza przeminie. - Generale. Wierz mi, z ogromn chci wysabym kadego Ochotnika, na ktrego moglibymy si zdoby, i zrobibym to ju teraz. Wszyscy tego bymy chcieli. Khos to nasza tarcza i kady obywatel Ligi wie o tym. Ale Liga nie moe si miesza w sprawy pobratymczych demokrasw, a szczeglnie nie na danie jednego czowieka, nawet jeli jest nim Lord Protektor Khos we wasnej osobie. Moemy wysa posiki tylko wtedy, kiedy zada ich od nas wasz delegat. Od ciebie zaley, czy wasza wasna rada zmieni zdanie. - Staraem si, cholera. - Wic musisz si stara bardziej. Creed popatrzy ze zoci na kubek, ktry trzyma w doni.

- A co z waszymi ludmi? Ju wczeniej ingerowali w khosyjskie sprawy. Mog to zrobi ponownie. Coya zmarszczy brwi. - Marsalasie, to byo, zanim ja nastaem. I nie powinnimy o tym tutaj mwi. Przepraszam. Ani Liga, ani nikt inny nie moe teraz wicej dla was zrobi. Poczekajmy, zobaczymy. To by koniec rozmowy. Creed oddycha ciko przez nos i patrzy na Coy, natajc wol, jak tylko potrafi. Coya wytrzyma jego wzrok, nie drgn; ciao mia napite, pulsujce. Genera Creed by jak strzaa w locie. Kiedy si go blokowao, czuo si fizyczny wstrzs. Lord Protektor mrukn co, zacisn pici na relingu. Coya mg mu tylko wspczu, ale wyczuwa, e nadal omijaj cel spotkania, podstawowy powd, dla ktrego Creed tu przyby. - Moglimy zaatwi to listownie - zacz. - Nie musiae fatygowa si taki kawa drogi. - Nie. Zamilkli, szarpa nimi wiatr. Niech si najpierw uspokoi, postanowi Coya. Statek skrca na nawietrzn, zabierajc z tym ruchem otaczajcy ich wiat. Minos odpyno na lewo, a ich oczy wypeni wyrazisty kobalt morza. Daleko na wschodzie Coya widzia fragment acucha wysp, niewiele wicej ni skalisty wzgrek rozcigajcy si na poudniowy wschd, w stron Saliny. Wyobrazi sobie luny zbir wysepek za Salin sigajcy a do odlegego Khos, do jego najbardziej wysunitego na wschd punktu, ponad szeset laq od miejsca, w ktrym teraz byli; archipelag Wolnych Portw i demokrasw, ludzi bez wadcw. Obok egalitarnych partycyposw Minos, Coros i Saliny, jeli powicisz swj czas na podr przez Wyspy Mercjaskie, natkniesz si na takie, na ktrych wybiera si rady poprzez losowanie i uwaa, e w ogle nie powinno by prywatnej wasnoci; albo oparte na administracyjnym matriarchacie wedug starej tradycji, z prostym wiejskim przemysem i ostro kontrolowanymi taryfami celnymi; albo na enklawy wolnoci dla wszystkich, jak na Coraxa, z zaartymi indywidualistami yjcymi w lunych hordach i rozproszonych gminach. W Lidze reprezentowane byo nawet potne Khos, gdzie ostatni mercjascy nobile, Michin, jako uczepili si wadzy po miadcych dla nich latach rewolucji sprzed ponad stu lat niemniej wspomagane wieloma koncesjami na rzecz ludu - oraz stuleciach oble i inwazji, ktre uczyniy z Khosyjczykw nard z wzajemnoci uzaleniony od tych, ktrzy pacili za obron i j podtrzymywali.

Rne demokrasy Wolnych Portw, oparte o marzenie winia politycznego zmarego przed stuleciami - filozofa, ktrego krew krya w yach Coi, teraz, gdy o nim myla jednomylne byy tylko w tym, e podzielay wsplne ideay konstytucji Ligi, przynajmniej w zaoeniu, a czasem w dziaaniu, i e byy czci tego unikatowego eksperymentu, jaki stanowia wadza ludu. To, co stworzyli, nie byo utopi. Nikt ani nic nie bdzie perfekcyjne. Ale walczyli o wolny i sprawiedliwy styl ycia, bez niewolnictwa i wyzysku, i na wikszoci wysp zbliyli si do tego celu. A teraz te spekulacje na temat inwazji dzwoniy mu w gowie dzie i noc; brzczca, niezborna seria obaw i chwiejnych nadziei. Trudno byo teraz myle o czymkolwiek innym. Nie dalej jak wczorajszej nocy Coya mia sen, ktry sprawi, e obudzi si w panice, roztrzsiony i spocony. We nie zobaczy imperialn stolic Qos jako dygocce monstrum, pulsujce w absolutnym sercu Mann. Wypyway z niego macki, w poprzek wiata ludzi, w formie samospeniajcej si wiary, sigay gboko w ludzkie umysy podczas snu, a jeszcze gbiej na jawie; szepty o tym, e ycie jest brutalnym wspzawodnictwem i niczym wicej, e ludzkie wartoci mona znale tylko w wymiernych sukcesach takich jak status i materia, zdobyte albo przyznane, e czowiek zawsze musi wyzyskiwa czowieka, e ci, ktrzy maj by wolni, musz niewoli. We nie szepty pyny bez koca, a suchacze nie mieli wyboru, musieli uwierzy w te sowa i y wedug nich, i tak samo ich ssiedzi, i ssiedzi ssiadw; potrzeba potwornoci pulsowaa w nich wszystkich, a oni napeniali si jej obrzydliw moc, stawali si tymi sowami, czynili z nich realno - a monstrum przez cay czas oberao si, a wiat stawa si coraz bardziej szalony i jaowy. Coya przez cae ycie gardzi tyrani Mann i ba si jej. A teraz ta nieuchronnie zbliajca si inwazja, te mannijskie floty zmierzajce prosto ku ludom Ligi z zamiarem podboju, wszystko to wywoywao w nim koszmary w najzimniejszych godzinach nocy. - Jest inna sprawa, ktr musz z tob omwi - owiadczy Creed, wydobywajc si z wasnych myli. - Co, o czym mog rozmawia tylko osobicie. - Och? - Jeli si nie myl i Mannijczycy napadn na Khos, a nie na Minos, prawo wojenne i caa zwizana z nim wadza wpadn w moje rce. Chc, ebycie wy, ludzie Few, wiedzieli, e skorzystam z tej wadzy tylko zgodnie z jej przeznaczeniem, w obronie Khos. Nic ponad to. - Doprawdy, Marsalasie. Nie tutaj. - No to gdzie? Czasu jest mao. Chc, eby ludzie Few wiedzieli, e nie knuj planw

przyjcia dyktatury. Coya pokrci gow. - I tak nawet w myli by mi nie postao. Jak zawsze... - Coya zaci si, otworzy usta. Zwrci uwag na Marsha. Co zmienio si w postawie tego czowieka, jaka naga czujno, ktra pozostaaby niezauwaona, gdyby Coya nie zna go prawie cae ycie. - Jestem pewien, e twoje sowa zostan dobrze przyjte - kontynuowa, a Creed popatrzy w lad za jego wzrokiem: obaj spogldali na Marsha, na rce ochroniarza, ktre teraz sigay pod brzowy, skrzany paszcz, po co przy pasie. - Z naszej strony nie masz si czego obawia, wierz mi. Jeste wystarczajco mdry i nie pozwolisz, eby taka wadza zniszczya ci cakowicie... Ponadto, za dobrze znasz konsekwencje, gdyby miao si to kiedykolwiek zdarzy... Coya zamruga ze zdumienia, kiedy Marsh unis w doni pistolet i wycelowa go w zaog. Przenikn go huk wystrzau. Gapi si zszokowany na swojego ochroniarza, ktry sta tam, jak jaki pojedynkowicz, z praw nog wysunit do przodu, z drug rk nadal pod paszczem, szukajc czego u pasa. Chmurka dymu, u koca uniesionego pistoletu, rozwiewaa si na wietrze. Coya spojrza za lini strzau, zobaczy czowieka padajcego tyem na pokad, a wok niego czonkw zaogi, ktrzy krzyczeli zaskoczeni albo nurkowali w poszukiwaniu osony. Zobaczy, e ofiar by mnich, jeden z dwjki mnichw, ktrzy weszli na pokad, eby pobogosawi okazj do spotkania. W pobliu rozleg si kolejny wystrza, tak gony, e nieomal pko mu serce. Creed, stojc przy nim, krzykn co, jakie odamki przeleciay obok nich ze wistem. Tuman czarnego dymu przepyn tam, gdzie stali, przy relingu. Wystarczyo mu czasu, eby dostrzec, jak drugi mnich skacze ku nim, z czym okrgym i czarnym w doni. Marsh wycign drugi pistolet spod paszcza i strzeli, zanim dym pochon ich cakowicie. Potem Coya lea rozpostarty na pokadzie, a jaki wielki ciar wyciska z niego wntrznoci. Kiedy dym si rozproszy, Marsh nadal sta na swoim miejscu, rce mia puste, nie liczc noa. Odwraca si, ledzi mnicha, ktry skaka przez reling, szukajc mierci. Coya sapn, kiedy mnich znikn za burt. - Nic ci nie jest? - upewni si Creed i poklepa go, zanim pomg mu wsta. Coi wrci gos. - Ze mn chyba wszystko w porzdku - powiedzia, nachylajc si niezdarnie po lask. - A co z tob? - zapyta, opierajc si o ni. Popatrzy na generaa. - Zdaje si, e krwawisz z

czoa, o tutaj. Creed pomaca si po gowie. Pytka rana podbiegaa szkaratem. Genera zmarszczy brwi i odwrci si, eby spojrze przez reling. Coya te by ciekaw. Poniej, daleko poniej, biaa kopua dryfowaa w d, ku powierzchni morza. Kiedy wiatr znis j w stron wybrzea, zobaczy wiszcego pod ni czowieka; przypalany pomaraczowy kolor by nie do pomylenia. - Ci dyplomaci - rzek Creed, krcc gow z widoczn fascynacj. - Z roku na rok staj si coraz bardziej szaleni.

Rozdzia 4

Dom przy ulicy Tempo


Leeli pokryci potem, puca ciko pracoway, ich wasne krzyki nadal dwiczay im w uszach; oboje spoczywali jak mczennicy na przemoczonym ku, ich ciaa lniy w wietle dnia przenikajcym przez sfatygowane, stche zasony z galowych koronek, zacignite w otwartym oknie. Bahn mrugn, eby oczyci oczy. W powietrzu nad kiem taczyy mole, jakby si bawiy, wyposzone szalestwem ostatniej godziny. - Robimy za duo haasu - zamruczaa, lec obok niego, ale bez szczeglnego niepokoju w gosie, kiedy dziecice krzyki zadwiczay spod cienkich desek podogi, a spoza jeszcze cieszej ciany za ich gowami rozlegy si gosy. Bahn by w stanie tylko sapa i czeka, a uspokoi si jego galopujce serce. By rozpalony, skopa koc, ktry oplta mu kostki. Otar zaronit twarz i zda sobie spraw, e rano si nie ogoli. Pokj by wielkoci kredensu, z trjktnym, spadzistym, belkowanym sufitem, za niskim, eby mczyzna mg stan swobodnie wyprostowany. Cuchn wilgoci, seksem i ostrym dymem z kadzielnicy stojcej pod otwartym oknem. W Bar-Khos tego rodzaju pokj na poddaszu nazywali grzd. Stanowi lokum prostytutek i ulicznych kanciarzy albo tych, ktrzy ukrywali si przed prawem. Bahn popatrzy na dziewczyn, ktra przyturlaa si do jego boku i pooya mu rk na brzuchu. Jej biaa skra bya gadka jak papier. Mae piersi, poczerwieniae tak jak twarz, rozpaszczyy si o jego tors, a on lea i lubowa si tym doznaniem oraz agodnym piewnym gosem, grajcym mu w uszach. - Albo raczej ty robisz za duo haasu - stwierdzia z lagozyjskim akcentem, zsuna rk w d, po jego brzuchu, i polakierowanymi paznokciami pogaskaa go po wosach onowych. - Ty te nie bya cicho - wydysza, czujc, jak pod jej paznokciami, sigajcymi teraz dalej, napina mu si moszna. Na sodk lito, znowu reagowa. Nie byo mu do tej dziewczyny.

W roztargnieniu zastanawia si, czy aby w te ostatnie dni i tygodnie nie opta go cie; jeden z tych duchw szalonego impulsu, ktre chwytaj ycie i za pomoc nienasyconych dz gnaj je na olep ku tragedii. Gdybym tylko wierzy w takie rzeczy, myla Bahn, jak zwykle racjonalnie. Wiedzia, e t sabo musi dwiga samotnie. Myla o Marlee, swojej onie. Jak zwykle, poczu w odku pierwsze drenie poczucia winy, mdoci, ktre bd mu towarzyszyy przez reszt dnia. Westchn ciko. Dziewczyna leca obok niego zdya ju pozna ten dwik, odsuna rk i zostawia go w spokoju. Pooya gow na jego ramieniu, spojrzenie niebieskich oczu utkwia w niskiej, pochyej, belkowanej powale. Przyglda si citym kocwkom jej wosw koloru miodu, kujcych go w skr. - Ledwo ci poznaem, kiedy przyszedem po raz pierwszy - powiedzia. Podniosa wzrok, jej oczy nadal go hipnotyzoway. - Twoje wosy - wyjani, wskazujc ruchem gowy irokeza biegncego przez rodek gowy, jak godowy grzebie jakiego ptaka z dungli. Czu ich zapach, zapach wosku, ktry je pokrywa i usztywnia. - Wygldasz przez nie jak jeden z tych wdrownych tuchoni. - Nie podobaj ci si? Meqa mi je zrobia. Sama jest ptuchoni, a przynajmniej tak mwi. - Bardzo mi si podobaj. S bez wtpienia... egzotyczne. - Ale Bahn nie mg odegna myli o tym, jak zobaczy j po raz pierwszy, kiedy staa na rogu z innymi ulicznicami z Dzielnicy Fryzjerw w rzadkim deszczu, ktry przylepi jej krtkie krcone wosy do gowy. - Po prostu pomylaem, e takie, jakie byy, pasuj do twojego imienia. - Nadal mam loczki - zamruczaa, krcc lok palcami. Mrugajc, rzucia mu spojrzenie spod rzs. - Ju starczy - powiedzia. - Jak to? Przez chwil nic nie mwi. - Polemy troch duej. Dwoje ludzi razem w pokoju. I tak zapac ci za twj czas. Umiechna si i by to pierwszy prawdziwy umiech, jakim go obdarzya. - Moe tak by. Dziewczyna leaa oparta o jego rami. cigna wargi i dmuchna na lnicego mola, eby odegna go od twarzy. Podya za nim wzrokiem, Bahn stwierdzi, e robi to samo, ledzi jego ruchy w chmurze wirujcych punkcikw wypeniajcych pokj. Ml unosi si nad stosem zoonych ubra wcinitych midzy ko a cian. W

kocu znikn midzy limi jubby w potrzaskanej drewnianej donicy, z ktrej wyrasta pojedynczy, pno rozkwity niebieski kwiat. Lagozyjski zwyczaj - sadzi roliny w donicach i przynosi je do domu, moda, ktra zakorzeniaa si w miecie, odkd zacz si nieustajcy napyw uchodcw z Lagos; nawet Marlee zacza tak robi. Na zewntrz tum przewala si pod oknem, wrzeszczc obrzydliwie. Przez dusz chwil Bahn po prostu gapi si przez koronkowe zasony, patrzy na kamienice czynszowe w budowie po drugiej stronie, podwrka i komunalne dziaki z warzywami, na dwigi i rusztowania sterczce pod lazurow pyt nieba. Zza cienkiej jak przecierado ciany za nimi znowu rozleg si gos; Meqa targowaa si o cen z klientem. Od spodu, z parteru, coraz goniej sycha byo dzieci. Tych pitnacioro dzieci stanowio plemi, rzdzia nim wycznie ich matka, Rosa, wacicielka domu, ktra, jak si okazao, wcale nie bya ich matk; bya natomiast wdow w rednim wieku, miaa dobre serce i nie potrafia nie przyj pod dach bezdomnego, godnego dziecka, ktre napotkaa. Same dzieci ledwie dostrzegay mczyzn, ktrzy o kadej porze wspinali si po trzeszczcych schodach z tyu domu. Bahn, ktry ostatnio zoy tu kilka wizyt, zosta przez nie zignorowany, po paru zaledwie spojrzeniach w jego stron - dzieci byy zbyt zajte wrzaskami w bocie na podwrku, walk o robaki i rykami zadowolenia za kadym razem, kiedy udao im si zama robaka na p. To wystarczao, eby Bahn zaczyna myle o wasnym synu i creczce niemowlciu, ale jednoczenie odgania te myli, szybko, zanim zdyy nabra na znaczeniu. - Jest cicho - powiedziaa dziewczyna. Miaa na myli milczenie dzia przy Tarczy, p laqa na poudnie. Bahn skin gow. Mannijskie dziaa milczay ju ponad tydzie. Mwiono, e w caym Imperium ogoszono czas aoby w zwizku ze mierci syna matrony. W odpowiedzi dziaa obrony Bar-Khosyjczykw poszy za ich przykadem, chocia wycznie po to, eby zaoszczdzi proch strzelniczy. Mwi z tsknot w gosie. - To tak, jak przed dziesiciu laty, przed obleniem i wojn. Po prostu normalne odgosy powszedniego dnia w miecie. - Bahn ponownie westchn. - Zastanawiam si, czy jeszcze tak bdzie. - Mwisz, jakby mia jaki kopot. - Zmruya oczy, patrzc na jego twarz. - Co syszae? Przez chwil Bahn czu napicie w piersi, minie zacisny si mocno wok serca. Oczami duszy zobaczy odlege iskry ognia, jakby ponce miasta.

- Nie - skama. - I nie mgbym ci powiedzie, gdybym sysza. - Bahn cisn j za rami, oddychajc gboko, prbowa zmniejszy napicie w piersi. - Mam za duo spraw na gowie, to wszystko. O nic ju go nie pytaa, po prostu pooya gow przy jego bijcym sercu. - Nie powiniene si tak przejmowa - zamruczaa. - Dlaczego to mwisz? - Bo martwisz si jak stara kobieta. Za duo mylenia. - Uniosa gow, eby dwa razy stukn go w ciemi. Zmusi si do umiechu. - Moja matka jest taka sama. Zawsze martwi si o to albo tamto. Skina gow ze zrozumieniem. Bahn przyjrza si jej caej, rozcignitej obok niego; lekko zaczerwienione nozdrza od wcigania drossu; siniak na szyi pasujcy do jego cignitych warg. Znowu by wobec niej brutalny. Kiedy po raz ostatni tak lubienie ugryzem Marlee? - zastanawia si. Uwiadomi sobie, e byo to, zanim ich syn przyszed na wiat, kiedy oboje byli modzi i beztroscy. Przesun palcem po gadkiej skrze jej ramienia. Tak czy inaczej, bd mia poczucie winy, myla. Bez ostrzeenia wtoczy si na ni. Przez chwil w jej oczach wida byo zaskoczenie, ale po chwili znikno, kiedy nachyli si i pocaowa j w szyj; zastpio je co nieodgadnionego. * Przegrywa, pomylaa Loczek, kiedy Bahn wyszed i tupanie jego buciorw ucicho na schodach, na zewntrz budynku. Loczek widywaa to wczeniej, u onierzy tego miasta cierpicych na wstrzs oblniczy, mczyzn gotowych straci samokontrol i w amoku pdzi przez wiat, niszczc wszystko, na wszystkich warczc, eby znale drog ucieczki. Zauwaya, e tacy byli zawsze najbrutalniejsi, ale prawd mwic, Bahn nie by dla niej taki zy, raczej bardzo namitny, jakby po prostu chcia, podczas tych krtkich godzin z Loczkiem, zapomnie cakowicie o sytuacji, w jakiej si znajdowa. Moe przypadek samobjczy, raczej nie furiat. Ale i tak nie podoba si jej strach w jego gosie, kiedy mwi o milczcych dziaach. Jakby czekao go nieszczcie, jakby wszystkich czekao nieszczcie. Nie chciaa sucha takich rzeczy; niech dzieli te obawy ze swoj on, ktrej imi cigle wykrzykiwa w najgortszych momentach.

Loczek wstaa i wsuna zapat do sakiewki z monetami ukrytej w donicy z jubb. W sakiewce bya gar srebrnikw i troch wicej miedziakw. Nie za duo jak na cay ten jej biznes. Przy coraz wikszych brakach w zaopatrzeniu miasta, prowadzcych do coraz wyszych cen, ktre sprawiay, e Rosa musiaa wymaga coraz wikszych skadek na posiki, z tygodnia na tydzie byo jej coraz trudniej zarobi nawet t ma sum. Loczek nalaa wody z dzbanka do glinianej umywalki. Stana nago na rczniku, ktry pooya na skrawku podogi przed wieszakiem, i umya si kostk myda o zapachu jabka. Dym kadzida kbi si wok niej, przeganiajc odr z pokoju. Mimo to powietrze nadal byo cikie, niedole i smutki mczyzn trway w ciszy. Loczek nucia co z zapamitanego dziecistwa, sprawiajc, e pokj znw nalea do niej. Gsia skrka wystpia jej na skrze, kiedy chodny wietrzyk wpad przez otwarte okno. Szybko si wytara i sokiem z cytryny posmarowaa nogi, nieustannie gryzione przez pchy. Obejrzaa wosy w srebrze stuczonego lustra opartego obok umywalki, potem wlizgna si w bawenian szat, ktr nosia, kiedy nie pracowaa. Nada nucc, znw zaoya na szyj drewniany amulet; suchaa krzykw Rosy, przeganiajcej dzieci z kuchni. Rosa wynajmowaa grne pokoje domu, eby wyywi i ubra plemi niesfornych urwisw. Dawao to dziwne poczenie; ich wiat swawolnej modoci i napadw zego humoru przescza si nieodmiennie do gry, przez ciasne wstrtne sesje kobiet pracujcych w malekich pokoikach, upiorne ywoty zatwardziaych punw uzalenionych od drossu, agodne szalestwo miejskich pustelnikw i szarpanin artystw, ktrzy mieszkali obok. Ale jako to funkcjonowao, moe po prostu dlatego, e nie mieli wyboru i musieli sprawi, by dziaao. Rosa utrzymywaa czynsz na najniszym poziomie, na jaki moga sobie pozwoli, i robia co moga, eby kady czu si czci jej coraz liczniejszej rodziny. Wbrew wszelkim przewidywaniom w domu panowao ciepo, poczucie przynalenoci. Loczek trzsa si, ale nie z zimna. Ostronie podniosa z podogi mae drewniane pudeko i usiada, opierajc si o poduszki. W rodku lea cenny zapas drossu, pylistego, szarego proszku, ktry trzymaa w opakowaniu ze zoonego licia grafu. Loczek usypaa kresk narkotyku na grzbiecie doni, woya opakowanie z powrotem do pudeka i postawia je na ku. Do nosa woya kawaek trzciny uywany przy takich okazjach i zrobia gboki mocny wdech, wchaniajc proszek za jednym zamachem. Pocigna nosem, potara go i z sapniciem opara si o poduszki. Ty przeyku ju zacz jej drtwie. Palce u rk i ng zaczy mrowi. Mrowienie rozeszo si, pozostawiajc po sobie gorco i przyjemno. Uczucie wdrowao przez koczyny, tuw, gow... a wreszcie, lekko, signo umysu.

Rozdzia 5

Dobre rzeczy si zdarzaj


Tego ranka gowa pkaa mu z blu. Szed midzy straganami kwitncego rynku Qos, ujc licie dulce. Wyglda tylko co chwil spod mokrych fad kaptura na lekki deszczyk, tak drobny, e pyn w powietrzu, nie zachowujc kierunku. W grze dzwony pobliskich wity wydzwaniay kolejn godzin; brzmiay nieprzyjemnie dla ucha, za gono po wielotygodniowym upieniu. Z pobliskiej Serpentyny dobiegay poranne piewy pielgrzymw, ktrzy zmierzali tumnie na plac Wolnoci, by witowa pierwszy dzie odoonej uroczystoci Augere el Mann. Najwyraniej zniesiono ju aob. Ash nadal nie by pewien, co tu robi w biay dzie, ryzykujc gow dla kawaka wieego chleba. Na widok tak wielu ludzi wypeniajcych ulice po prostu poczu chtk, ktrej nie przeciwstawi si wewntrzny przymus, wic by tutaj, przemieszcza si w tumie kupujcych, z twarz obwizan szalem i kapturem zsunitym nisko na oczy. Prowadzi go zapach z najbliszej piekarni. Kiszki gray mu marsza, kiedy stan, czekajc na swoj kolej, w zatoczonym kramie piekarza. Z oowianego nieba nadal pada deszcz, skapywa z daszka, bbni mu o plecy. Ash rzuci okiem na mury i budynki otaczajce rynek. Zatrzyma wzrok, eby przyjrze si wejciom po obu jego stronach i dwm auksyliarom, ktrzy przechadzali si wok straganw, wymachujc od niechcenia pakami, i szukali powodu, eby ich uy. Nie powinienem tutaj by w biay dzie, tumaczy swojemu brzuchowi. To lekkomylne nawet jak na mnie. Otworzya si przed nim luka i Ash wcisn si w ni z mieszkiem w rku. - Tak? - zapyta zza lady jeden z chopakw w fartuchach. - Trzy ziarniste bochenki. Najwiksze, jakie macie. I co, eby je zanie. Chopak wrzuci bochenki do torby z podwjnej siatki i wycign j do niego. - Ptora marvela - poinformowa. - I jeszcze wier za torb. To jest marvel i trzy czwarte. Cena bya paskarska, jej przyczyn, bez wtpienia, byo wito i niezliczeni

pielgrzymi, ale wrczy dwa marvele i wyj torb z rki modziana. - To bdzie dodatkowa wier. - Za co? - Za wydanie reszty. Kto popchn Asha od tyu, ludzie prbowali podej bliej do lady. Odwzajemni popchnicie, nie patrzc, i odzyska nieco przestrzeni. - Chcesz, ebym da ci wiartk, eby mg odda mi wiartk reszty? - Nie ja ustalam reguy - powiedzia niecierpliwie chopak, patrzc ju na kolejnego klienta. Ash wydmucha powietrze z puc. Machn na to wszystko rk i przecisn si do wyjcia, zanim cierpliwo cakiem go opucia. Ruszy drog, ktr przyszed, ale zobaczy dwch auksyliarw zbliajcych si stamtd do niego. Odwrci si wic i poszed do drugiego wejcia, po przeciwnej stronie rynku. Jedyne, czego pragn, to wrci do odosobnienia na dachach, gdzie bdzie mg cieszy si niadaniem samotnie, wycznie w swoim towarzystwie. - Ken-dai! - okrzyk zatrzyma go. - Ho, ken-dai! Ash odwrci si byskawicznie i dostrzeg ciemn twarz ponad gowami przechodniw, zaledwie kilkanacie krokw od miejsca, w ktrym sta. Czowiek z Honshu, tak jak on. Mczyzna spoglda na niego z lektyki niesionej przez dwch uminionych niewolnikw. Przy nosie trzyma, niczym biay kwiat, uperfumowan chust. Kiedy ich spojrzenia si spotkay, mczyzna unis rk w gecie pozdrowienia. Ash rozejrza si, podcign szal troch wyej, powyej grzbietu nosa; przyglda si, jak tamten zazi na ziemi. Dwaj jego uzbrojeni ochroniarze ju oczyszczali okolic, spychajc ludzi z drogi. - Ken-dai! - mczyzna wykrzykn ponownie w ich rodzimym narzeczu Honshu, tymczasem jeden z nioscych lektyk rozoy parasol nad jego gow. Ash odpowiedzia oschym skinieniem gowy. - Mdrze robisz, e podrujesz w ten sposb. W miecie zatrzymano wielu naszych, na przesuchanie. Ash nic nie odpowiedzia i na chwil zapada midzy nimi niezrczna cisza. Obcy, w podobnym wieku co Ash, ubrany by w pikne szaty z jedwabiu Honshu. Mia lekk nadwag. Ash nie mg nie spostrzec na jego palcach wielu byszczcych piercieni ze zota wysadzanego brylantami. By moe by kupcem jedwabnym, ktrego jedwabne wiatry ju dawno zagnay do Midrs. A moe nawet by wygnacem politycznym, jak on sam.

- Co sycha w starym kraju - zapyta kupiec z oczywist nadziej, e Ash bdzie wiedzia. - Trudno powiedzie - wyzna Ash. - Mino wiele lat, odkd tam byem. Skinicie gow byo znaczce. - Tak, w tego rodzaju podr mona si wybra raz w yciu. Nie wyobraam sobie, jak radz sobie z tym marynarze, pywaj tam i z powrotem, ryzykuj. - Pocign nosem pod ociekajcym wod parasolem, znw unis chust. Ash spostrzeg tatua na jego lewym nadgarstku: koo z okiem w rodku. - Bye w Armii Ludu? - wyrzuci z siebie. Kupiec spostrzeg, na co Ash patrzy, opuci rk, jakby poczuwa si do winy. - I co z tego? Ash popatrzy na bogaty strj, na klejnoty, na trzymajcego parasol niewolnika z wosami prostymi od deszczu, na drugiego, stojcego z opuszczonym wzrokiem za lektyk, na dwch uzbrojonych oprychw, ktrym obcy paci za wykonywanie swoich polece. - Nisko upade - powiedzia. Brwi tamtego podniosy si wysoko ze zdziwienia, znw wyrwnay si w gniewie. Popatrzy na jednego ze swoich stranikw. - ap go! - rozkaza. Ash ju by w ruchu, przepycha si przez tum w stron wyjcia. - Przyprowad go tutaj! - usysza, jak tamten krzyczy, a potem pogna pustym przejciem midzy kramami. Krcc w rku torb z chlebem, zostawia za sob przeklinajcych go pieszych. Zwolni, kiedy zbliy si do wyjcia; zatrzyma si, gdy stwierdzi, e wpad w puapk blokujcej je Zapory na Zodziei - linii zakratowanych koowrotw ze szczelinami na wiartki. Szamota si, szukajc mieszka, kiedy jeden z ochroniarzy chwyci go przez blokujce przejcie kraty. Chybi, potrzsn krat z bezsiln wciekoci. Drugi ochroniarz wcisn si do ssiedniego przeazu, te zacz gmera w ubraniu, szukajc monety, a drug rk przecisn przez boczn kratk, prbujc chwyci za kaptur Asha. Ash wrzuci w szczelin caego marvela i jako si nie zdziwi, e moneta zostaa zaakceptowana. Wyrwa si ochroniarzowi i przepchn przez przeaz na Serpentyn. Jak okiem sign, arteria wypeniona bya wijc si procesj pielgrzymw w czerwonych szatach. Po przeciwnej stronie drogi wznosia si stara dzielnica dystryktu, z

krzywymi uliczkami i chylcymi si, cikimi budynkami z kamienia. Ash zanurkowa gow naprzd w procesj, wymija pielgrzymw, prbujc przedosta si na drug stron. Migali wok niego mczyni i kobiety choszczcy w szale zakrwawione grzbiety i piersi; inni zawodzili, z poprzebijanymi policzkami, a na uniesionych twarzach malowaa si ekstaza. Przebi si przez nich, wbieg w wsk uliczk, lecz dwaj ochroniarze wyonili si niedaleko za nim. - Z drogi! - rykn, przyspieszajc. Pdzi na eb, na szyj obok miejscowych i turystw-pielgrzymw handryczcych si o napitki i dziwki; prbowa zgubi si w labiryncie przej i maych placykw, wntrznociach starej dzielnicy. Tamci chopcy byli szybcy. Nawet w wysokich butach i skrzanych zbrojach dotrzymywali mu kroku, tupotali po bruku uliczki, biegnc jeden za drugim, ocierali si ramionami o ciany, ze wistem chwytali powietrze w puca, jakby mogli tak biec przez cay dzie. Ash zastanawia si, czy da rad jeszcze troch przyspieszy, ale wtedy zobaczy otwierajce si przed nim przejcie. Ukazao si rozwizanie wymagajce mniej wysiku. Sign pod peleryn, po miecz, doby go, jak tylko uskoczy z alejki. Zatrzyma si po dwch krokach i odwrci na picie; drug nog wystawi do tyu, przyjmujc nisk, rozcignit pozycj, z mieczem wystawionym przed siebie. W ostatniej chwili poprawi nieznacznie pooenie szpica i wtedy pierwszy ochroniarz wpad prosto na ostrze, si uderzenia odpychajc Asha o krok. Obaj stknli i wtedy drugi wbieg na pierwszego, prosto na ostrze wystajce temu ostatniemu z plecw. Ash wyprostowa si, nadal trzymajc rkoje miecza. Obaj mczyni si skrzywili. Ich skry pokryte byy potem. Prbowali si wyszarpn, kiedy Ash oglda ich rany. Pierwszy popatrzy na niego, a potem w d, na ostrze we wasnym boku. - Nie naruszyem organw - powiedzia do obu Ash. - Jak oczycicie rany, powinnicie przey. Bez ostrzeenia wyszarpn ostrze. Opadli na kolana, sigajc rkami do bokw. Ludzie stojcy blisko przygldali si w zadziwieniu. Ash otar krew z miecza o plecy jednego z nich, podnis torb z chlebem i potruchta dalej. * Ch szed spacerkiem do domu, czu si swobodnie, krok mia lekki, smak krlewskiego mleka pozostawa na jego jzyku, ciao drao mu od energii zwinitej spryny.

Nowe, luksusowe mieszkanie usytuowane byo w poudniowej czci Dzielnicy witynnej, na obszarze otaczajcym wityni Szeptw, gdzie pomniejsze iglice wznosiy si nad kapaskimi rezydencjami, blokami mieszkalnymi i ozdobnymi domami rozrywek. Wraca w nieustajcym deszczu, przysuchujc si ptakom piewajcym w parkach i ogrodach na dachach domw. Zastanawia si, w podniesionym nastroju, czy wituj powrt ycia na miejskie ulice, bo tego dnia w powietrzu wisiao podniecenie pierwszego dnia Augere. Na ulicach dzieci przyglday si odzianym w czerwone szaty pielgrzymom, przechodzcym w rozpiewanych modlitewnie procesjach; gapiy si z wybauszonymi oczami na przedstawicieli licznych ras Imperium, cignite tutaj w rekordowej liczbie na pidziesit rocznic dojcia Mann do wadzy. W mieszkaniu bya ju Wsata, na swj skrupulatny sposb sprztaa wielkie puste pokoje. Ch na widok tej kobiety poczu przez chwil czuo; po zaledwie kilku tygodniach staa si mile widzianym elementem wnoszcym stabilno do jego poszarpanego ycia. - Rano wyjedam - oznajmi domowej niewolnicy, cho nie moga go usysze, gdy kiedy, w niewoli, gorcym olejem pozbawiono j suchu. - Wsata - Machn rk, eby przycign jej wzrok - teraz nie ma potrzeby. - Ale kobieta dalej polerowaa pki, nie zwracajc na niego uwagi. Popatrzy na upkow tabliczk zwisajc jej na piersi; hutaa si, kiedy Wsata nachylaa si do przodu, razem z kred przymocowan na sznurku. Do tej pory nie uywa tabliczki, by komunikowa si z t kobiet, gwnie dlatego, e Wsata sama nie chciaa jej uywa; jakby wolaa, eby wisiaa bezuytecznie, jak oskarenie tych, ktrzy j okaleczyli. Wola do niej mwi, trwajc przy nadziei, e midzy nimi moe by porozumienie. Poza tym lubi sysze sowa wypowiadane w cichym zazwyczaj mieszkaniu, nawet jeli to byy jego wasne sowa. Ch przeszed do sypialni, patrzy na podwjne oe z jedwabn, rdzawoczerwon narzut, dobran ze smakiem, eby pasowaa do bladego zota tapety. Zda sobie spraw, e nadal jest zbyt podniecony krlewskim mlekiem i wydarzeniami poprzedniego wieczoru, eby zasn, wic zdj szat i przebra si w lun tunik i spodnie, potem woy i mocno zasznurowa skrzane buty. - Id si przebiec! - krzykn po drodze do drzwi. * Ch bieg szerok, trzypasmow alej Serpentyny. Bieg w zgodzie z rytmami wielkiego miasta, miejscowi kapani nawoujcy przez megafony ze witynnych iglic; krzyki

handlarzy sprzedajcych towary z wozw i ulicznych przekupniw; smtne pieni brygad niewolnikw zajmujcych si swoimi sprawami. Ludzie odwracali si, eby popatrzy, jak ich mija, albo eby ustpi mu drogi, przycignici prostym spektaklem czowieka biegncego ulicami. Pot i deszcz zraszay mu skr. Stwierdzi, e z kadym krokiem jego umys oczyszcza si z obsesji, ktrych ostatnio nie potrafi opanowa. O tak jasno walczy zaarcie od paru dni. Kluczy midzy wozami i grupami ludzi, zwinny i wolny. Jego zwyk drog by obwd ulic na wschd od mieszkania; teren upikszony zieleni parkw. Skrci w lewo przy teatrze Getti i pobieg bulwarem wzdu Toncych Ogrodw, przez migoczce elazne sztachety, patrzc na zielenie drzew i krzakw oraz kontrastujce szaty odzianych na czerwono pielgrzymw, rozproszonych midzy nimi. Na ulicy przycigny jego wzrok ptna wielkoci domu, przedstawiajce wit matron, i pomniejsze plakaty nowych restauracji, budownictwa mieszkaniowego, marek alkoholi i ywnoci; prbowa zignorowa ich proste przesania, ale obrazy przelatyway obok i mimo wszystko dziaay na wiadomo; biae umiechy, twarze szczliwe w dostatku. Ulica Radoci leaa na kocu bulwaru, a obok niej witynia Sentiatek, jego matki. Ostatnio Ch ignorowa matk, nie by w stanie zdoby si na odwiedziny. Nie chcia, by mu przypominano, co reprezentowaa w jego yciu, ani jak rol penia w zakonie. Kiedy zobaczy wyaniajc si przed nim wie Sentiatw, jej szkaratne flagi uniesione dzisiaj wysoko, na znak, e ponownie zostaa otwarta, dobry nastrj zacz go opuszcza, zwolni kroku. Odwrci si, zanim dobieg do Ulicy Radoci, i wkroczy do Toncych Ogrodw. Szed prost brukowan ciek midzy przystrzyonymi trawnikami. W najgortsze letnie dni czasami biega w tych ogrodach penych lnicych staww i zaamanych cieni, eby unikn parnego upau ulic. Dzisiaj jednak stwierdzi, e przyjcie tutaj byo pomyk, bo pielgrzymi topili si na powanie. Ch przebieg obok kamiennych staww. Pielgrzymi klczeli wzdu ich brzegw, z gowami zanurzonymi gboko w wodzie. Od czasu do czasu bbelki mciy powierzchni wody i niektrzy wykonywali niekontrolowane ruchy ramionami, eby pozosta w zanurzeniu; bardziej zdecydowani rce mieli skrpowane za plecami pasami ze skry. Okry pomocnikw Selarusa - kapanw, ktrzy zajmowali si lecymi na brzuchach postaciami, wypompowywali wod z puc, wdychali powietrze w usta, policzkowali, eby je oywi. Jedna para wynosia bezwadn posta. Bieg coraz szybciej, oddycha z wysikiem. Z przodu bya kongregacja taczcych pielgrzymw, tak gsta, e nie widzia sposobu, eby si przez ni przedosta. Nie mia

ochoty si zatrzymywa. Z dzikim umiechem opuci gow i w penym pdzie wbi si w tum, uderzeniami barkw odrzuca z drogi mczyzn i kobiety. Jak wcieky byk przedziera si przez mas pielgrzymw; ludzie padali na ziemi albo gonili go, gniewnie krzyczc. * Kiedy wrci do mieszkania, zda sobie spraw, e zapomnia wzi ze sob monety, eby wej z powrotem do budynku. Przeklina i na prno szarpa drzwi, ale wtedy drzwi otworzyy si od wewntrz - wychodzi jeden z ssiadw. Ch wlizgn si do rodka. Wbieg na gr, wszed do mieszkania. Wsata wanie przechodzia przez pokj, spojrzaa wic na niego, marszczc brwi na poczerwieniaej twarzy. - W sam por - powiedzia, przechodzc obok. Ubranie ciga po drodze do azienki i rda przenikliwego gwizdu. Wsata pospieszya za nim. Kiedy wszed do zaparowanej azienki, ju gasia pomyki gazu pod miedzianym kotem zamknitym cile dopasowanym wiekiem. Strumie pary strzela z gwizdka umocowanego na wieku, szybko opad, kiedy Wsata odkrcia kurek u dou kota, eby puci gorc wod do wykadanej kafelkami wanny zagbionej w pododze. Nagi, nadal w doskonaym nastroju, Ch uszczypn j w zadek, kiedy j mija. Umiechn si szybko w odpowiedzi na grymas niezadowolenia na jej wsatym obliczu. - Jeste dla mnie za dobra - rzuci, wchodzc do pytkiej wody w powoli wypeniajcej si wannie. Pooy si i westchn, poziom wody agodnie wznosi si wok niego. Wsata patrzya na niego z pogard. Zamkn oczy, w wodzie jego ciao wydawao si lejsze. Skra palia go przyjemnie; sysza, jak kobieta zakasuje rkawy i klka obok niego. Ch westchn dugo i gboko, kiedy zacza go trze myjk z chropawej skry rekina i nakada jeden z balsamw, ktry wmusia mu matka na kopoty ze skr. Wsata metodycznie zajmowaa si wysypk pokrywajc mu ciao. W pewnej chwili jkn, ulga od nieustannego swdzenia bya bliska seksualnej rozkoszy. ycie ma swoje zalety, pomyla leniwie Ch. Nie ostatni jest gorca kpiel codziennie, gdyby tylko tego sobie yczy. I niema, w wiecie, w ktrym wikszo ludzi jest szczliwa, jeli moe si umy w umywalce z zimn wod i zamiast myda uy lici copalu. Robisz si mikki, pomyla i zastanowi si, co powiedziaby o nim teraz jego stary mistrz, Rshun Shebec, gdyby nadal y i mg go spotka. Wsata oczycia mae nacicie na brwi, nie pytaa o nic ani gestem, ani spojrzeniem.

Kiedy skoczya, spukaa rce i zostawia go, eby w samotnoci radowa si kpiel. Umys nadal mia oczyszczony po biegu. Pooy mokr myjk na twarzy, oddycha przez jej przylegajce objcie; nagle poczu si zmczony, to efekt krlewskiego mleka wreszcie zanika. By moe wypoci je z ciaa. Ch ziewn, wiedzia, e wkrtce zanie. Jego myli dryfoway jak para w azience, kawaek po kawaku, pozwoli sobie na kontemplowanie dziwactwa nocy, ktr mia za sob, i tego, co miao nadej nastpnego ranka. Wojna, pomyla z niespodziewan jasnoci. Jutro jad na wojn. * Kiedy po poudniu si obudzi, na stole przy drzwiach czeka na niego list. Wsatej nie byo, wrcia do kwater niewolniczych w piwnicy. Mia awersj do listw. Przynosiy tylko ze wiadomoci albo przypomnienie o obowizkach. Mimo to podnis list i go otworzy. Mam nadziej, e nowa ma skutkuje. Przyjd i spotkaj si ze mn, synu. Tskni za tob. Przyjd, prosz. Matka. Smycz, na ktrej go trzymaj, eby zapewni jego lojalno wobec zakonu. Ch przez dusz chwil trzyma list, nie wiedzc, co z nim zrobi. W kocu otworzy szuflad stou, wyj czyst kartk, rylec i atrament. Starannie napisa: Kochana Matko, rano musz wypyn z flot. Nie, nie wiem, jak dugo mnie nie bdzie. Bd o tobie myla tak, jak zawsze myl o tobie. Twj syn Dmucha na atrament, dopki nie wyschn, potem starannie zoy kartk i nabazgra instrukcje, eby dostarczy list matce w wityni Sentiatw. Pooy kartk tak, eby Wsata j zobaczya. Przez chwil zastanawia si, czy wysa zaproszenie do Perl albo Shale, albo nawet do nich obu. Ale te mode kobiety spodziewayby si sporej dawki narkotykw na wieczr i chciayby, eby przyczy si do ich sabostek. Nie mia ochoty odurza si dzi wieczr, a waciwie w wikszo wieczorw; nie podobay mu si odmienne stany wiadomoci, w ktre czasem przenosi si jego umys.

Nie, lepiej zosta na wieczr w domu, eby rano by odwieony. Ponadto troch wewntrznego spokoju bdzie luksusem samym w sobie. Najlepiej wykorzysta to, ile si da, pki mona. Ch wygrzeba skrzany plecak i zacz si pakowa na rano, chcia to mie za sob, eby naleycie odpocz. Spakowa troch ubra, nie przywizujc wikszej wagi do tego, co robi, ale kiedy doszed do biblioteczki, przerwa pakowanie i usiad, eby si zastanowi. Praca Ch polegaa na tym, eby pozna wiat najlepiej, jak tylko si da. Dlatego na pkach stao wiele ksiek podrniczych, pamitnikw, ksig z mapami i tekstw o religii i historii. To ta wiedza, jak czasem podejrzewa Ch, spoczywaa u podstaw nieufnoci, ktr nierzadko wyczuwa u swoich przewodnikw; ta obfito nauki o innych kulturach i ideologiach, ktre byy przeciwstawne do Mann. W kocu wzi tylko prace Slavo, sprawozdanie z podry markeshiaskich - najprawdopodobniej wymylone - na drug stron wiata, do obcych ludw, ktre podrnik tam odkry. Sporo czasu mino, odkd Ch to przeczyta. Po namyle wrci do swojego egzemplarza Pisma, lecego na grze biblioteczki. W caoci przeczyta je waciwie tylko raz, po powrocie do ycia w Mann. Bya to cz jego reedukacji po spdzeniu tych wszystkich lat jako rshuski ucze w grach Cheem. Kapanszpieg z Elash powoli przysposabia go na nowo do obyczajw witego ciaa, zanim poinformowa go, e ma zosta dyplomat Sekcji. Wzi cienki tomik i spakowa go z niechci. Wieczorem, kiedy ju si ciemniao, a salon owietlony by lampami gazowymi, Ch usiad w fotelu, ubrany w czyst bia szat, z przyjemnie penym odkiem i skromnym kieliszkiem seratiaskiego wina w doni. Zatopiony w mylach patrzy na ulic. Jego wczeniejszy nastrj dawno go opuci. Teraz, kiedy ju si spakowa, czu si cokolwiek przygnbiony. Nie pozostao mu nic innego, jak tylko czeka na ranek, ktrego realno powoli do niego docieraa. ycie dyplomaty pozwalao mu pozostawa we wzgldnej, bogosawionej izolacji od sobie rwnych. Ale teraz, caymi tygodniami, bdzie si od niego wymaga, eby sta rami przy ramieniu z kolegami-kapanami, matron i jej wit donosicieli. Bdzie musia uwaa na kady krok, na kade sowo. Nieatwa sprawa, szczeglnie teraz, kiedy mylami coraz bardziej przeciwstawia si wszystkiemu, co go otaczao. Od czasw Cheem i zdrady, ktrej dopuci si wobec Rshunw, wrzcy gniew narasta w Ch. Czu go, kiedy na kilkanacie rnych sposobw w cigu zwyczajnego dnia opuszczaa go samokontrola, albo kiedy mwi rzeczy, ktrych nie powinien, albo kiedy

prowokowa ludzi u wadzy udawan arogancj, ktra naprawd wcale nie bya arogancj, ale nonszalanckim wzruszeniem ramion w duchu, brakiem zainteresowania. Wydawao si, jakby chcia, eby zakwestionowano jego zachowanie, jakby chcia wreszcie rozmwi si szczerze z kapanami, bez wzgldu na konsekwencje. Moe jakie pragnienie mierci, nabierajce powoli rozpdu. Ch wypi kolejny yk wina, lubujc si agodn cierpkoci na podniebieniu, doskonaym akompaniamentem do krlika w pieprzu, ktrego smak jeszcze czu. Sysza, jak Wsata zmywa w kuchni brudne garnki i talerze. Wreszcie przestao pada, ludzie wychodzili na ulice, eby radowa si wieczornymi rozrywkami. Przez dusz chwil Ch obserwowa alfonsa prowadzcego swoje mae imperium na rogu ulicy. Facet przechadza si i obnosi dumnie pod ulicznymi latarniami. Kiedy go to znudzio, przenis uwag na grup modych ludzi siedzcych na niskim murku za przystankiem tramwajowym. Podawali sobie paeczki hazii, gadali, mieli si, rozgrzewali si wasnym towarzystwem. Byli chyba niewiele modsi od Ch, ale on przyglda si im okiem starca. Z pocztku nie zauway, jak Wsata wesza do salonu, ramiona miaa zaoone na piersi, czekaa, a zostanie zwolniona na noc. Kobieta chrzkna, odwrci si, zamruga i spojrza na jej zmczon, obwis twarz. Ch nie mia pojcia, jak naprawd miaa na imi. Niewolnikom bez kontraktu z reguy nie pozwalano na imiona, nie liczc tych, ktre wybierali dla nich ich panowie; dlatego uku dla niej pseudonim, kiedy wrczono mu klucze do mieszkania i zobaczy domow niewolnic, ktra przysza wraz z nimi, t kobiet w rednim wieku, z blond meszkiem na twarzy i dzikimi niebieskimi oczami. Wiedzia, e pochodzi z pnocnych plemion, ale tylko ze wzgldu na kolor wosw i wykonany niebieskim atramentem tatua, ktry raz zauway na jej ramieniu. Niewiele ma z ycia, myla. Siedem dni w tygodniu na jego skinienie i tylko pne wieczory naprawd dla siebie. A i to tylko wtedy, kiedy nie byo na ni zapotrzebowania w paskim ku. Wyobraa sobie, e poprzedni waciciele wykorzystali j, bo bya do kobieca. Przez jaki czas sam zabawia si tym pomysem, ale uzna, e jeli chodzi o te sprawy, woli wicej konsensu. Cienie za Wsat wisiay cikim welonem przesuwajcym si nad mieszkaniem w gazowym wietle. Zakryway zegar, na stojcym w oddali stole, tykajcy pojedynczymi tykniciami, stosy materiaw rdowych uoonych pod cian, lakierowany globus wiata,

ktry tak czsto by obracany, e znowu wymaga oliwienia. Ponadto niewiele wicej, nie liczc pustki, nagich cian i dwikw dochodzcych z zewntrz. - Zosta troch duej. - Ch usysza, jak mwi do kobiety, czynic ruch otwartymi domi. Jakby go nie zrozumiaa, na chwil czerwie podbiega jej blad twarz. Nie po raz pierwszy pojawio mu si w gowie podejrzenie, e by moe Wsata naprawd potrafi czyta z warg, jak wielu niewolnikw po odebraniu suchu - i e zachowaa ten fakt dla siebie z nieznanych mu powodw. - Nie, nie o to mi chodzio... - Pokrci gow i odwrci wzrok, potem spostrzeg plansz do ylang na stoliku stojcym przed nim. Wskaza na ni gestem. - Moe zagraaby ze mn, jeli potrafisz? Obja wzrokiem gest jego rki, znw spojrzaa mu w oczy. Na jej twarzy pojawi si smutek. Widzia go jasno przez chwil, zastanawia si, skd to uczucie wobec niego. Kobieta staa bez ruchu. - Wina? - zapyta, podnoszc butelk nad pustym kieliszkiem. Kiedy podnis wzrok, zobaczy spojrzenie ostronie zbliajcego si zwierzcia. Wsata usiada na stojcym naprzeciwko krzele, tabliczk trzymaa przy piersi. Potem schludnie zoya donie na podoku. Przyglda si jej, nalewajc szczodr porcj wina. Grali w milczeniu, grube szyby tumiy krzyki i miech z ulicy. Istotnie, potrafia gra, chocia na pocztku Ch dawa jej fory, chcia, eby gra potrwaa troch duej. Godzia si na to, rzucajc od czasu do czasu rozbawione spojrzenie spod gstych brwi. Za kadym razem, kiedy robia ruch, trzymaa tabliczk przy piersi, eby nie przeszkadzaa, kiedy pochylaa si nad plansz. Ch w kocu wskaza palcem na tabliczk, chwytajc jej spojrzenie. - Zdejmij to, prosz. Zamrugaa. Pokaza jeszcze raz i zrobi gest, jakby zdejmowa co przez gow. Popatrzya na tabliczk, przygldaa si jej przez chwil. Potem cigna j niezgrabnym, pospiesznym ruchem i pooya przy nodze stou. - No, a co z reszt ubrania? Patrzy na ni uwanie, ona patrzya na niego. Czy na jej twarzy znowu pojawi si kolorek, napomknienie rumieca? Jego zaciekawienie tylko wzroso.

Wsata napia si wina, przesuna trzy kamienie, wykorzystujc je do oskrzydlenia jednego z jego pionkw Podniosa go pokrytymi stwardnia skr palcami i ustawia obok innych zbitych kamieni. - Rano wypywam - powiedzia, patrzc jej z bliska w oczy. - Razem z flot. Wypywamy na wojn z niewiernymi. - Nic. adnej zmiany w jej wyrazie twarzy. Ch nieostronie przesuwa swoje czarne kamienie przeciwko jej biaym skupionym w jednym miejscu, cinitym dla obrony na jednym kwadrancie planszy. Pozwoli sobie na kilka bdw, a jego ofensywa utkna, a ona rozpocza wasn. Niezbyt dugo zastanawiaa si nad ruchami, jakby braa gr niezbyt serio. Zdawaa si bardziej zainteresowana winem. Ponownie napeni jej kieliszek, poczeka, a wypia prawie do koca. Kiedy ponownie uchwyci jej spojrzenie, owiadczy: - Mj przewodnik powiedzia, e mam zabi matron. - Sowa gono rozlegy si w cichym mroku mieszkania. Oczy dziko jej pony, kiedy na niego patrzya. Ch wyczuwa, e w powietrzu midzy nimi nagle pojawio si napicie. - To znaczy, gdyby ucieka z pola bitwy. Albo gdyby miaa zosta pojmana. Zdaje si, e nie chc do tego dopuci. Musi zwyciy albo zgin. Innego wyjcia nie ma. Postawi kamie, podnis kolejny, postawi go obok pierwszego. Trzeci umoci za nimi. - Najbardziej zastanawia mnie, kim s moi przewodnicy. Po tylu latach zastanawiam si, dla kogo naprawd pracuj, skoro mog rozkaza zabi matron. Twarz Wsatej zbliya si nagle do niego. - Cicho bd! - powiedziaa amicym si gosem, z nierwn intonacj. cisna domi boki stou. Przez chwil Ch by tak zaskoczony, e nic nie powiedzia. Tylko przekn z trudem lin. - Co? - zapyta cicho i machn rk. - Mylisz, e podsuchuj przez ciany? Podniosa wzrok z jego ust, jej pier unosia si i opadaa szybko; cicho dyszaa. - Skrzywdzisz nas oboje takim gadaniem. Po co mwisz mi takie rzeczy? - Jej twarz bya tak blisko, e czu gorcy oddech na swojej skrze. - Bo mylaem, e nie moesz mnie zrozumie - wyjani powoli. - Udawaa, odkd si spotkalimy po raz pierwszy. Udawaa, e nie potrafisz czyta z moich ust. - Utkwi w niej twarde, oskarajce spojrzenie. - Nie jestem ci winna lojalnoci - odszczekna tym swoim dziwnym tonem. - Nie

jestem twoj on, eby wysuchiwa twoich alw. I nie jestem twoj matk. Nastrj Ch natychmiast przygas. Jakby zgaszono lamp. - Doskonale wiem, kim jeste - warkn, a jego oczy same z siebie spojrzay na niewolnicz obro na jej szyi. Uniosa wysoko brwi. - O? A kime to, jeli nie niewolnic pord niewolnikw? - Jej wzrok bdzi po cianach mieszkania. - Dali ci adniejsz klatk ni pozostaym z nas, to wszystko. Ch powoli nachyli plansz do ylanga, a kamienie zaczy si zelizgiwa, jeden po drugim, stukotay i toczyy si po drewnianej pododze, a gracze nie odrywali od siebie spojrzenia. Kiedy ostatni kamie zatrzyma si i wrcia cisza, Ch z trzaskiem rzuci koniec planszy na st. Wsata odsuna si, draa. - Pracujesz dla nich? - zapyta. - Skadasz im raporty na mj temat? - Komu? - zapytaa obojtnie kobieta. - Wyjd - powiedzia. - Wyno si. Wstaa, podniosa tabliczk. Bez sowa posza do drzwi. - Masz - warkn, kiedy spojrzaa za siebie, zakorkowa pust do poowy butelk wina i rzuci jej w rce. Ze zdumienia szeroko otworzya oczy, ale potem si opanowaa. Zabraa butelk i wysza, zamykajc za sob drzwi. Ch rozpar si w fotelu, zapa si na tym, e gapi si na kamienie rozrzucone po pododze - uoyy si we wzr, ktrego nie potrafi odczyta.

Rozdzia 6

Bastardy w. Charlosa
Grubas trzymajcy stra na szczycie schodw pad w jej ramiona z jkiem zaskoczenia. Przez chwil zataczaa si pod jego ciarem, jak moda ona prowadzca pijanego ma, potem pomoga ciau uoy si starannie i cicho na podecie. Swan strzsna krew z noa, przez nieuwag skrapiajc wilgotn cian. Popatrzya na wzr z kropelek, ktry stworzya. Spodoba si jej kontrast karmazynu i tawego tynku. - Co ty robisz? - zapyta Guan, zatrzymujc si przy niej. - Jeste na haju? - Tylko troszeczk. Nie martw si, bracie. To mnie trzyma w formie. Oboje kapanw razem zrobio krok nad ciaem i zatrzymao si przed drzwiami. Dochodzio zza nich trajkotanie podniesionych gosw. Swan syszaa przytumiony pacz dziecka. - Ludzie, prosz, po kolei! Milan, widziaem, e pierwsza podniosa rk. - Chciaam tylko powiedzie, e jeli naprawd odwoamy ten plan dziaania, to powinnimy to zrobi z rozsdnych powodw, a nie dlatego, e boimy si tego, co nam uczyni. - Ale Milan - odezwa si kolejny gos. - Podczas Augere? Zamorduj nas na miejscu za zakcanie witego tygodnia. - Kto wic bdzie pracowa w fabrykach i stalowniach wzdu Baaganu? - odrzeka kobieta. - A moe mylisz, e odpowiada im utrata zyskw na czas szkolenia nowej siy roboczej? - Pish! - krzykn kto inny. - W kilka tygodni mog zorganizowa now si robocz do fabryk. Nie o to chodzi. Rzecz w tym, e podczas Augere s bezbronni. Wszyscy ci pielgrzymi zebrani z caego Imperium. Wszyscy ci delegaci do Koa. W tym tygodniu cay wiat ma witowa zjednoczenie Mann. Jedno wielkie szczliwe Imperium, a my wszyscy machamy flagami i czujemy si jego czci, jak dobre owieczki, ktrymi mamy by wedug ich nauk. A tymczasem, za zamknitymi drzwiami, robi ostatnie przygotowania, eby jeszcze wicej z nas wycisn. Nie, wcale im si to nie spodoba, kiedy pokaemy si na ulicach. Jeli jednak bd chcieli szybko si uoy, bez krwawej ani na oczach wszystkich,

bd musieli rozway nasze warunki. - Chops, nie jestemy tutaj, eby rozmawia o rewolucji. A jeli poczekaj, a pielgrzymi odejd, a potem, dla sportu, spal nas ywcem w Shay Madi, tak jak to robi z bezdomnymi, a potem napeni fabryki tymi nieszcznikami, ktrzy naprawd s w niewoli? - No to mamy przed sob prawdziwe powstanie. Tak jak w czasach naszych ojcw i matek, kiedy kapanom po raz ostatni wydawao si, e mog odebra chleb od ust ludzi pracy. Musieli pozwoli nam zarabia na ycie. Nawet kapani na to przystaj. Poza tym przyprowadzi nas tutaj strach przed tym, co moemy straci. Przez wszystkie te lata powinnimy sta razem, a nie stalimy. I zawsze dlatego, e grozili, e sprowadz niewolnikw, by nas zastpi, albo nawet przenios fabryki gdzie indziej. Duej pracuj przy prasach, ni przebywam w domu. Tak samo moja ona i najstarszy syn. I mimo to ledwie starcza nam na ubranie i jedzenie, a co dopiero z zalegociami za czynsz albo pienidzmi na lekarstwa, kiedy dzieci s chore. Musimy co zrobi, na lito kushu. Swan umiechna si; nie w zwizku z tymi sowami, ale z gadk inskrypcj wyrzebion na nadprou. Lepiej zapali jedn wiec ni przeklina ciemno. Jej brat sta obok niej i rozlunia minie karku. Wskaza co w cieniu nad napisem. Byy to wyryte dwie zczone donie, zwizane drutem kolczastym. - Nazywaj siebie bastardami witego Charlosa. - witego Charlosa? Nie syszaam o nim. - Bo nie moga - odpar Guan. - Jego imi zostao zakazane dwadziecia pi lat przed naszymi narodzinami. By kapanem starej religii, kiedy miasto byo jeszcze monarchi. y i pracowa tutaj, w Baaganie, wzdu wschodniego wybrzea. Wszystkie swoje pienidze rozdawa biednym. Pracowa nad budow tych Domw Wytchnienia. Za to zapamitali go jako witego. - Widzisz? Dlatego tak si ciesz, e mam mdrego brata. Inaczej sama musiaabym przeczyta wszystkie te nudne ksiki. No to powiedz, skoro jeste taki mdry... Dlaczego ci poddani nazywaj siebie bastardami? - Charlos mia upodobanie do kobiet. Mwiono, e poowa dzieci w dzielnicy to jego potomstwo z nieprawego oa. Swan rozemiaa si goniej, ni wypadao. Brat patrzy na ni w zamyleniu, ze cignitymi brwiami. Gosy za drzwiami zastpia martwa cisza. - To co? - zapytaa.

- Ty pierwsza. Pidziesit twarzy zwrcio si do drzwi, kiedy wesza Swan. Szeroko otworzyli oczy, widzc jej kapask szat i ogolon gow; nawet niemowl paczce na kolanach matki spojrzao na ni, mrugajc przez zy. Swan strzelia gono palcami i niemowl przestao paka, drgno przestraszone. Pomieszczenie wypenione byo od ciany do ciany siedzcymi ludmi, powietrze gste od gorca wielu cia cinitych blisko siebie. Jak oni mog tak siedzie, we wasnym smrodzie? - Szukamy Ganta - powiedzia gono jej brat. - Prosz go nam pokaza. Nikt si nie ruszy. Mczyzna stojcy z przodu pokoju zaamywa z przeraenia rce. - Ty jeste Gant? - zapytaa go Swan. Popatrzy na innych, szukajc pomocy, i Swan zauwaya, e kilku mczyzn po bokach siga pod kurtki po bro. - Kto chce wiedzie? To by mczyzna stojcy przy oknie z zamknitymi okiennicami, rce mia skrzyowane na krzepkiej piersi. Trzyma fajk w zbach, na gowie mia szpiczast czapk zsunit na bakier. - Ja chc. - A kto ty jeste? - Mwi do mnie Swan. - Hm. Swan, mwi do mnie Gant. A to jest pokojowe zgromadzenie. Nie robimy tutaj niczego zego. Jej brat parskn. - Powiedziabym, e planowanie niepokojw wrd twoich braci, poddanych jest czym doprawdy bardzo zym. Krzesa zaczy szura o podog. Ludzie wstawali, cofali si pod ciany. Paru mczyzn zajo pozycje wok nich. - Nie chcemy kopotw - powiedziaa Swan, unoszc puste donie. Skina do Ganta. ycz zatem dobrego wieczoru. A raczej tego, co z niego pozostao. Powoli, ostronie, oboje wycofali si z pokoju, wykonali zadanie. Swan po raz ostatni spojrzaa na zdziwion min Ganta i zamkna za sob drzwi. Jej brat natychmiast przeama na p paeczk wic i uy jej do zapiecztowania drzwi i framugi. Zastukaa klamka, kto prbowa otworzy drzwi. Po drugiej stronie znw podnis si haas.

Swan z bratem zbiegli klatk schodow. Dom Wytchnienia by wysokim, wielopitrowym budynkiem, z wieloma pokojami. Dawno temu mogo tu by hostalio albo jeden z sawnych burdeli tej dzielnicy. Ludzie zbiegali ze schodw i podestw, kiedy tylko zobaczyli, jak ich dwoje idzie do gry. Teraz, zza zamknitych drzwi sycha byo pomruki, nagle zdawiony pacz dzieci. Swan zamaa w p wasn paeczk wic i kiedy schodzili, pomagaa Guanowi zamyka wejcia na wszystkie podesty, opiecztowujc je po kolei. Gdy to czynili, brat nie patrzy jej w oczy. Na zewntrz, na brukowanej ulicy, cuchncy wietrzyk wia od wskiego odcinka Accenine - jedynej rzeki na wyspie Qos - rozchodzc si po krzywych, diabolicznych uliczkach slumsw, ktre skaday si na Baagan. Wyziewy z pobliskiej stalowni drapay j w gardo, ciemne kominy wypluway swoje emanacje w wieczorne niebo. Guan pracowa szybko, piecztowa gwne wejcie, Swan nucia w rytm wewntrznej muzyki i obserwowaa postacie uciekajce na widok ich szat. Przygldaa si odlegej wityni Szeptw ponad lini horyzontu, wysokiej, osobliwie srebrnej, pomidzy mniejszymi iglicami. Bya jaskrawiej owietlona ni poprzednio. Wiedziaa, e do tej pory musiaa si rozpocz druga noc Koa; poczua ulg, e tego wieczoru nie musz tam znowu by. Znacznie bliej, po przeciwnej stronie rwcej rzeki, forteca rodziny Lefall staa w blasku zogniskowanych lamp gazowych. Barki wypeniay si onierzami przy nabrzeu: prywatni onierze generaa Romano pyncy do portu na jutrzejsze wyjcie floty. Swan przypomniaa sobie, e jeszcze musi si spakowa i sprawdzi, czy niewolnica domowa wie, jak zatroszczy si o jej zwierzta. Guan szturchn j w bok, natychmiast wrcia do pracy. Wyj pistolet i stan na warcie, kiedy podniosa jedn z niezapalonych agwi, ktre zostawili oparte o cian. Swan wycelowaa w ni pistolet i wypalia. Przesiknite olejem drewno zapalio si i niebiesko-pomaraczowy pomie zatrzeszcza na wietrze. Teraz Swan szybko przemkna z pochodni wzdu domu, zostawiajc szlak ognia, ktry byskawicznie wspi si do gry, na spryskan przez nich olejem cian. Okrya budynek, zostawiajc brata tam, gdzie sta; przebiega obok dwojga innych zapiecztowanych przez nich wczeniej drzwi. Zanim do niego wrcia, caa budowla objta bya pomieniami. Walenie we frontowe drzwi. Ludzie prbuj si wydosta. - Przypomnij mi raz jeszcze: dlaczego nie zajli si tym Regulatorzy?

- Dlatego, siostro, e rodzina matrony ma na wasno poow tkalni lnu w Baaganie. Trudno si dziwi, e chciaa, eby sprawa bya zaatwiona jak trzeba. Odgosy paniki zaczy wspzawodniczy z rykiem pomieni. Otwierano okiennice w caym budynku, ludzie zwisali wrd kbw dymu. - Mylisz, e to zadziaa? - Moe w kocu przestan si na jaki czas domaga praw. Kiedy suchasz ich gadania, mylisz, e prawa wrczono wszystkim naraz i kademu z osobna w momencie narodzin. Kto wrzasn i dymice ciao z guchym odgosem upado przed nimi na bruk. Wicej ludzi zaczo skaka, trach, trach, trach, trzaskay amane nogi. Swan uskoczya, kiedy zawarto czaszki rozbryzna si na ulic. Zafascynowana obserwowaa krwaw scen. W pobliu pakao dziecko. Spostrzega je midzy poruszajcymi si ciaami, nada spoczywao w ramionach poamanej matki. Rozpoznaa to samo niemowl, ktre widziaa w pokoju na grze. - Szczciarz z ciebie - powiedziaa do niego Swan, nachylajc si, eby spojrze z bliska. I do brata: - One tak cicho pacz, te ich dzieci. Zauwaye? - Nie - odpar wrd wrzaskw i ryku pomieni. - Chodmy. Skina gow, niemowl pakao, kiedy odchodzia. Nie jej problem. * Pedero obejrza si za siebie, pukajc do cikich drzwi z tiqu. Draa mu rka, kiedy j opuszcza, pod pachami czu wilgo rozkwitajc w postaci plam na biaych kapaskich szatach. W brzuchu czu strach, tak intensywny, e zbierao mu si od tego na wymioty. We si w gar, nakaza sobie kapan-szpieg, gboko zaczerpn tchu, zrobi wydech i mocno zacisn pici. Do pokoju wpuci go akolita w cywilnym ubraniu. Pobienie go obszuka, przyjrza si mu z niezadowoleniem. - Poczekaj tutaj - poleci mu i poszed w gb wielkiego pokoju, gdzie pod przeciwleg cian znajdowaa si drewniana kabina; niewolnik domowy sta obok otwartych drzwi do kabiny, trzymajc mis pen gbek. Pedero prbowa si uspokoi, stojc przed cikim biurkiem. Reszta pomieszczenia zagracona bya rozmaitymi pudami z teczkami, nadal czekajcymi na rozpakowanie, tak jak w jego wasnym gabinecie, w innym skrzydle budynku, w zwizku z doroczn

przeprowadzk zakonu Elash do nowych anonimowych kwater. Na biurku zwierzchnika, wrd dokumentw, leao do poowy zjedzone niadanie. Przez drzwi za biurkiem zobaczy ciki kufer podrny stojcy na pododze drugiego pokoju, cile opiecztowany skrzan at i sieci z cienkiej jak wos nici. - Streszczaj si! - z osobistej wygdki doszed go ochrypy gos Alaruma. - Wkrtce wyruszam do portu. Pedero rozejrza si przestraszony, kiedy nagle usysza sowa mistrza szpiegw. - Panie, mam dla ciebie raport. Myl, e najlepiej bdzie, jeli go przeczytasz. - To ty, Pedero? - Tak. Tak, to ja. - Czy to nie moe zaczeka? Pedero opuci wzrok na sporzdzony eleganckim pismem raport, ktry ciska w drcych rkach. Atrament rozla si w niektrych miejscach od potu jego palcw. - Nie sdz. To z jednej z naszych placwek nasuchowych. Dotyczy dyplomaty o imieniu Ch. O ile wiem, towarzyszy witej matronie w jej kampanii. Z otwartych drzwi wyonia si rka. Pedero podszed ku niej i, nie patrzc, wetkn dokument w czekajc do. Pochyli gow, odsuwajc si tyem na waciw odlego, z domi zoonymi za plecami. - On to powiedzia? Do tej przekltej niewolnicy? - usysza po chwili. - Tak jest. Cig wymamrotanych przeklestw. Alarum zazwyczaj nie by cholerykiem. Jednak odkd ogoszono, e ma towarzyszy witej matronie jako jej osobisty doradca do spraw wywiadu, zrobi si zgryliwy wobec wszystkich wok. - Piecz godzinna z ubiegego wieczoru. Dlaczego dowiaduj si o tym dopiero teraz? Pedero, kaszlc, apa oddech. - Wystpio pewne zamieszanie - zacz, krzywic si - w papierkowej robocie. - Chcesz powiedzie, e trzymae to przez cay czas na twoim biurku i dopiero teraz pofatygowae si, eby przeczyta? Nie by w stanie zaprzeczy. Ju wczeniej prbowa wymyli, jak zepchn odpowiedzialno za wasny bd na nisze szczeble, ale umys zdrtwia mu z wielkiego strachu - siedzia za wasnym biurkiem z raportem w drcej doni, z panik w gowie, po tym, co przed chwil przeczyta, przeraony wiedz, ktra wanie go zainfekowaa, e nie moe, ot tak, nie przeczyta tych sw i oszczdzi sobie losu, ktry najprawdopodobniej

niosy. Podrze drastwo na kawaki i spali je, myli trajkotay w przyprawiajcej o zawrt gowy chwili histerii. Wsta nawet i odwrci si do drzwi z tym zamiarem, ale dostrzeg, e Curzon siedzi za swoim biurkiem, po drugiej stronie pokoju, przyglda si badawczo znad okularw; taki co to wszystko rozpowie. Rb, co do ciebie naley, powiedzia sobie bezmylnie Pedero w zimnej samotnoci chwili. Jak zwykle, jakby nic si nie stao. Chwila szalestwa, myla teraz, stojc tutaj, wobec realnoci swojej decyzji. Podnis wysoko gow, jakby by gotw nadstawi karku. - Obawiam si, e tak, mistrzu szpiegw. Rozumiesz, po przeprowadzce... wszyscy dopiero stajemy na nogi. - Wymwki, Pedero? Za to powinienem ci wysa do bloku blu na tydzie, a ty powiniene mi dzikowa, e jestem taki pobaliwy. - Tak, mistrzu szpiegw. Dugie, znuone westchnienie. Trudno je byo nazwa uspokajajcym, gdy chodzio o tego czowieka. - Powiedz. Przez ile par rk przeszed ten raport? Po tych sowach krew odpyna mu z twarzy. Poczu to, ten nagy chd wasnego ciaa; jakby ju nie y. Popatrzy na akolit i niewolnika domowego, ale unikali jego wzroku. - Tego, ktry sucha. I moje. - Imi tego, ktry sucha? Nie mog go odczyta. - Ul Mecharo. - A niewolnicy? - Jej numer jest w raporcie. U gry z lewej strony. - Widz. Pedero usysza dziwny dwik dochodzcy z kabiny. Zda sobie spraw, e to Alarum szczka zbami - jego zwierzchnik mia ten zwyczaj, kiedy prbowa wydoby co z pamici. - Znam tego modego czowieka - mwi w zadumie przez ciany kabiny. - A przynajmniej znaem jego matk, za modu. Bya wtedy Sentiatk, chyba nadal jest. Nie z tych dziewczyn o martwych oczach, ktre teraz mona dosta. Nie, ta bya ognista, miaa pazurki. Ale musiaem przesta do niej chodzi, kiedy zasza w ci. Nie mogem znie smaku jej... - To stawia wielki znak zapytania co do stanu umysu tego dyplomaty - Pedero prbowa co skleci. - Takim gadaniem wyda na siebie wyrok mierci, niech tylko Sekcja dostanie raport.

- Myl raczej, Pedero, e wyrok mierci na niego zosta podpisany z chwil, kiedy przedstawiono mu szczegy misji. Teraz wie za duo. Musimy zaoy, e Sekcja kae go zabi, w ten czy inny sposb, jak tylko wypeni zadanie. Pedero przygryz warg, myla, jak przycisn mistrza szpiegw jeszcze bardziej. Zna tego czowieka ju od kilku lat. Alarum zawsze wymaga od swojego zespou uczciwej dyskusji, co wynikao przede wszystkim z jego wasnej, czasami brutalnej, szczeroci; uwaa to za niezbdny wymg profesji, jeli chciao si zachowa trzewe spojrzenie. Pedero spojrza na akolit, potem na niewolnika, ale obaj wygldali, jakby ich cae ycie polegao na bezmylnym gapieniu si w podog. Znowu zbliy si o krok do kabiny, prawie si do niej przycisn. - Czy to prawda? - zwrci si do zwierzchnika nieomal szeptem. - To znaczy, to co powiedzia? Odpowied Alaruma bya gona i niespodziewana. - Zostawcie nas - rozkaza i wreszcie akolita i niewolnik spojrzeli na Pedero, potem obaj skierowali si do drzwi. - Naprawd chciaby wiedzie? - zapyta Alarum, kiedy wyszli. - Tak czy inaczej czuj ptl na szyi. - Och? To co powiesz o mnie? Czy i ja nie przeczytaem tego raportu? - Moesz ju nalee do sprawy - powiedzia odwanie Pedero. Rozumia, e dawno przekroczy granic bezpieczestwa. Z kabiny dobiego ciche rzenie. Pedero uzna je za miech. Dlaczego si mieje? Czy w tym jest cokolwiek miesznego? - Pewnie i moi zwierzchnicy - nadesza wreszcie odpowied. - A na pewno przewodnicy z Sekcji tego dyplomaty. Pedero musn wilgotne wargi. Wstrzyma oddech. Doszo do niego, e myli o cegiece ziela hazii, ktra czekaa na niego w jego prywatnej komnacie w Dzielnicy witynnej i obiecanym sobie samemu dugim wieczorze przyjemnoci z nowo nabyt niewolnic seksualn. Zastanawia si, czy w ogle dojdzie ywy do domu. Twardym wzrokiem popatrzy na dokument, ktry wylecia z drzwi kabiny i opad na podog. - Schowaj to gdzie w aktach. Nikomu nic nie mw. Czy to jasne? W tym momencie poczu tak wdziczno, e mia ochot rzuci si Alarumowi do stp. Ulga, ktrej dowiadczy, bya jak przypyw erotycznej rozkoszy. - Oczywicie, mistrzu szpiegw - odpar Pedero, popiesznie si nachyli i podnis kartk z podogi.

- Aha... Pedero? Bezgonie: - Tak, mistrzu szpiegw? - Jak ten dyplomata wyglda? - Sdz, e opis znajduje si w jego teczce. - Przynie mi j.

Rozdzia 7

Zabjca
W pierwszej chwili Ash nie zauway nietoskrzydych leccych w jego stron, z daleka byy bowiem zaledwie kropkami we mgle nad miastem. Wykonywa seri wicze rozcigajcych pod ciepym niebem poranka, rozlunia minie, pozbywa si blw kolan i plecw, przygotowujc si do tego, co miao nadej, bo w gbi duszy wiedzia, e dzisiaj, nareszcie, ona wyjdzie z wysokiego kruczego gniazda. Uwag skupi cakowicie na ruchach i dwiku wasnego oddechu, dobiegajcego z gbi trzewi. Ash nie zwraca wiele uwagi na niebo, nie mwic o haaliwych ulicach na dole, chocia wylegy na nie tysiczne chmary ludzi. Wiedzia, e poranne wiato, na pozr za ostre dla jego oczu, to pocztek kolejnego ataku blu gowy. Mia nadziej, e nie bdzie to powany atak. Kiedy zrobi przysiad, eby rozluni poladki i minie grzbietu, wreszcie je dostrzeg - formacj nietoskrzydych szybujcych nisko nad dachami, w kierunku Dzielnicy witynnej, odlegej o p laqa. Pozosta w niskiej pozycji, kiedy jeden z nich poszybowa dokadnie nad jego gow, tak blisko, e zanim przelecia, Ash zobaczy jedca wiszcego pod skrzydem i usysza grzechot metalowej uprzy. Zostao za nim zawirowanie powietrza, od ktrego zmruy oczy. Ktem oka uchwyci bysk bieli z lewej strony, gdzie naprzeciwko zachodniej strony teatru wznosi si budynek. Schyli si jeszcze niej, zrobi zwd i przycisn si do parapetu, szukajc osony. Powoli podnis gow, zaryzykowa i spojrza. Po odlegym budynku szed akolita, znad ramienia wystawaa mu strzelba. Przechadza si po dachu, od czasu do czasu nachylajc si, eby spojrze w d, na ulice. Ash odwrci si, rzuci okiem na pobliskie dachy po drugiej stronie teatru. Na wielu, tych paskich, zobaczy biae szaty wyaniajce si w wietle dnia. Przed nim, z piskiem, otworzyy si drzwi. Ash zastyg. Drzwi na dach teatru umiejscowione byy w wielkiej, stojcej porodku, betonowej doni, po drugiej stronie od miejsca, w ktrym przykucn. Ash spojrza na podstaw doni,

gdzie leaa jego zapasowa peleryna owinita wok broni. Spoza doni wyszed akolita. Sta plecami do Asha, w jednej rce trzyma strzelb wyposaon w lunet, a w drugiej pistolet. Biaa szata zmienia punkt podparcia, jakby miaa si odwrci. Ash dziaa. Niewiele mylc przerzuci si przez parapet. Dozna krtkiego zawrotu gowy, zawis na koniuszkach palcw ze ciany budynku. Nogami koysa w powietrzu nad znacznie niszymi dachami waciwego teatru i tysicami gw chwiejcych si na ulicach. Teraz odgosy tumu stay si goniejsze, jak ocean pozbawiony harmonii, nierwny, rozbijajcy si sam o siebie. Co ja tu robi? - myla, trzymajc si ze wszystkich si chropawego, betonowego brzegu parapetu. Z gry doszo go szuranie ng. Podnis wzrok i zobaczy patrzcego na niego akolit. Przez mask wida byo tylko oczy. Wietrzyk szarpa brzegi jego peleryny, jej dziwne jedwabne wzory byszczay w wietle dnia. Oczami duszy Ash znowu zobaczy poncy stos i akolitw w biaych szatach zebranych wok niego, przygldajcych si, jak ponie Nico. - Podaj mi rk - Ash odezwa si do mczyzny w handlowym i zwolni cenny chwyt lewej doni, eby wycign j do niego. To nie bya proba, to by rozkaz. Akolita zachwia si niepewnie. Popatrzy na wycignit rk. Ash czu, e palce drugiej doni zaczynaj go pali, wiedzia, e wkrtce cakowicie zdrtwiej. Jeszcze raz wycign woln rk do akolity. - Szybko! Mczyzna odoy karabin, ale pistolet trzyma mocno, kiedy nachyla si po do Asha. Ash udawa, e nie moe sign rk dalej. Akolita nachyli si, eby j zapa. Ich donie zetkny si i zwary. Ash ze stkniciem szarpn z caej siy i pocign akolit do przodu, wytrcajc go z rwnowagi, tamten przewrci si za parapet i spad. Usysza krzyk, kiedy akolita przelatywa obok niego. Potem nic. Podcign si na parapet. Stan na nogach, rozejrza si po okolicznych dachach. aden akolita nie patrzy w jego stron. Zrobi dugi, mocny wydech i spojrza w ty, za parapet. Akolita lea poamany w rynnie midzy dwoma dachami teatru. - Ha! - krzykn Ash. * Wszed w chaos Serpentyny, kaptur nisko nacign na twarz. Szeroki bulwar i odchodzce od niego boczne ulice stanowiy scen dla wita. W tumie byo ju wielu pijanych, ludzie machali flagami z czerwon rk Mann, girlandami z biaych i czerwonych

kwiatw kupowanych u licznych kwiaciarzy, ktrzy nagle pojawili si na wszystkich rogach ulic, obok kupcw sprzedajcych gorce jedzenie, alkohol, narkotyki. onierze torowali drog, zmuszajc wszystkich, eby zeszli na chodniki. Wiedzia, jakie to ma znaczenie; wiedzia take, dlaczego nad dzielnic lataj nietoskrzyda i dlaczego tak sumiennie sprawdza si dachy. Przepycha si przez tum. Zawinitko ze swoimi rzeczami trzyma pod pach. Znalaz woln przestrze w podcieniach obok przekupnia z ciep ywnoci, kupi papierowy kubek z gorc chee oraz nalenik z wieprzowin i pieprzem, z zadowoleniem zama post. Wszdzie wok niego krzyczay rozdokazywane dzieci. Podszed do niego stary, pokryty parchami pies, usiad i patrzy na jedzenie, dysza, a lina zwisaa mu z pyska. - Do budy - powiedzia do psa i rzuci mu jedn trzeci nalenika, ktra mu zostaa. Pies machn ogonem i poar jedzenie w kilku ksach. Popatrzy na niego, eby dosta jeszcze, nadal wywijajc ogonem. Ash wytar zatuszczone rce i pokaza psu, e s puste. - Wicej nie ma - mrukn. Pies si pooy. Ash ignorowa go, jak tylko mg. Opar si o cian, eby uly nogom. Czeka w podcieniach, omiata wzrokiem krty kanion Serpentyny, wijcy si w stron placu Wolnoci i dalej, gdzie witynia Szeptw wznosia si nad motochem dachw i kominw. Podrapa si w rozwichrzon brod, przysuchiwa si urywkom rozmw prowadzonych wok niego. Ludzie mwili o okrtach inwazyjnych w porcie, przygotowujcych si do postawienia agli; o matronie wyruszajcej na wojn. Byo mnstwo pyta, dokd pyn. W poudnie gromki okrzyk bojowy wznis si w okolicach placu. Par minut pniej doczyy do niego wiwaty z bliszych odcinkw Serpentyny. Nad niezliczonymi gowami Ash dostrzeg procesj posuwajc si alej. Malowane czerwone donie chwiay si na szczytach misternie rzebionych kijw, pod nimi kapani koysali si w tym samym rytmie, odziani w biae szaty i maski-lustra z polerowanego srebra. Odwrci si plecami do ulicy i nachyli nisko nad zawinitkiem z rzeczami. Pies mrugn, patrzy, co czyni jego rce; Ash wycign kusz i wygi jej ramiona do tyu, na pozycj gotow do strzau, zerkajc przez rami, czy nikt go nie obserwuje. Nacign podwjn ciciw, pooy jeden, a potem drugi bet na ich miejsca. Zapach tuszczu wypeni mu nozdrza. Przez chwil towarzyszyo mu uczucie wani: jakby ta chwila ju kiedy bya.

Szybko jednak znikno. Kiedy Ash stan z kusz ukryt pod peleryn, stra przednia procesji przechodzia obok. Przyjrza si balkonom po drugiej stronie ulicy wypenionym uradowanymi rodzinami. Nad nimi, na kilku dachach rozstawieni byli akolici, patrzyli na rozgrywajce si niej sceny przez lunety swoich strzelb. Ryk tumu rozchodzi si w jego stron jak fala, dotrzymujc kroku palankinowi, przesuwajcemu si powoli wzdu ulicy, prawie niewidocznemu w chmurach czerwonych i biaych patkw, ktre ludzie rzucali z balkonw i chodnikw. Migna mu Sasheen. onierze wysilali si, eby powstrzyma tumy prce naprzd, by lepiej zobaczy wit matron albo by wzrok matrony spocz na nich. Sasheen wygldaa tego dnia wspaniale. Staa w ogromnym, wysadzanym klejnotami, lnicym palankinie w ksztacie delfina, z ponadnaturalnej wielkoci cuglami rozcigajcymi si od jego pyska do balustrady, ktrych trzymaa si jedn rk dla zachowania rwnowagi. Palankin niesiony by na barkach dwch tuzinw nagich niewolnikw, chwiaa si lekko w rytm ich krokw. Ciao zakute miaa w wyprofilowanej biaej zbroi, zota maska oddawaa jej wasne rysy. Trzymaa w grze krtk pozacan wczni. Adoracja ze strony tumu osigna szczyty, kiedy posta matrony odwrcia zamaskowan twarz, eby na nie popatrze. Ludzie w oddaniu padali na kolana. Ash by wiadkiem, jak kilku pielgrzymw zemdlao. Kusza zadraa mu w rce, kiedy j podnis i wycelowa w jej gow. Cae to oczekiwanie, dugie, samotne czuwanie na dachu, wydaway si teraz mgnieniem oka. Wreszcie nadarzya si mu szansa; szansa, eby mka chopca znalaza ukojenie w jego duszy. Ash prbowa wyrwna cel, gboko wiadom, e wanie przekracza granic, spoza ktrej nie ma powrotu. Potem nie bdzie ju Rshunem. Chocia odrzuci ju t rol w sowach, ten czyn bdzie jej prawdziwym kocem. Niech tak bdzie. I tak umr. Zagi palec na spucie, ledzi j, kiedy przejedaa tu obok niego. Co byo nie tak. Promie soca odbija si przez chwil od przestrzeni wok niej. Ash zawaha si, zmruy oczy i zobaczy, e Sasheen tkwi w kapsule z niewiarygodnie cienkiego szka. W jednej chwili zorientowa si, co to jest: egzotyczne wzmacniane szko, tak podany produkt Zanzaharu, ktry przywoono a z Niebiaskich Wysp. Nic nie moe ich przebi poza materiaem wybuchowym. Zdegustowany opuci kusz i ponownie szybko j schowa pod peleryn. Zahuta si na pitach. Ku jego zaskoczeniu serce mocno mu walio. Patrzy

oszoomiony, jak matrona jedzie bez przeszkd dalej. W bezsilnej wciekoci cisn doni uchwyt kuszy. Pies lecy obok zaskomla. To przynaglio go do dziaania. W popiechu rozebra kusz na czci i schowa j do zrolowanej peleryny, obok lunety i miecza. Popatrzy, jak wita matrona posuwa si Serpentyn; wiedzia, e nie moe spuci z niej oka, musi i za ni, a pojawi si jaka okazja. Podnis brzemi i ruszy. Przepycha si przez tumy, pies za zosta i tylko patrzy za nim. * Ash wyczu zapach soli od morza, tropic procesj krt lini Serpentyny. Wiedzia wreszcie, e zbliaj si do Pierwszego Portu. Tum by tak gsto upakowany wzdu chodnikw, e trudno mu byo dotrzyma kroku nawet powolnemu rytmowi palankinu matrony. Byo jak we nie z dziecistwa, kiedy prbowa biec przez gstw nieustpliwych bambusw podczas nawanicy. Kiedy straci matron cakowicie z oczu, warkn i przepchn si przez grup ludzi na mniej zatoczon stron ulicy. Stamtd inn tras poszed do portu. Kiedy wyoni si przy otwartych nabrzeach, zatrzyma si i obj wzrokiem zakotwiczon flot. Wygldaa na mniejsz, ni kiedy widzia j po raz ostatni, w dniu, kiedy yczy Barasze i innym szczliwej drogi do domu. Chmary okrtw, ktre wczeniej stay w porcie, w wikszoci odpyny, nie liczc kilku eskadr. Reszta to cikie transportowce, statki otoczone dziesitkami odzi wiosowych, do ostatniej chwili przewocymi zapasy i personel z nabrzey. Porodku, nad wszystkim growa potny kadub imperialnego okrtu flagowego. Sta, patrzc bezradnie, jak piesi niewolnicy nios palankin Sasheen po trapie, na wielk bark, ktra czekaa na nich na wodzie. Reszta wity posza za matron, potem trap wcignito na pokad i dugie pocignicia odepchny bark od nabrzea. Popychana wiosami zacza pyn w stron okrtu flagowego. Ludzie przeciskali si obok niego, ale Ash prawie nie czu pchni. Nie rusza si, w oczach mia widok barki zmierzajcej na gbokie wody portu. Wzdu caego nabrzea tumy machay, egnajc swoj wit matron, bogosawic jej nadchodzce zwycistwo. Ash rozejrza si nerwowo, szuka jakiego sposobu, eby pj za ni: pewnie mgby skd wydosta woln d wiosow albo znale miejsce na jednej z odzi pywajcych w t i z powrotem midzy flot a nabrzeem. Wiedzia, e to wielkie szalestwo, zrodzone z jego desperacji. Spokojnie, powiedzia do siebie w duchu. Uspokj si. Ponownie przepcha si przez cisk z tobokiem i znalaz cichsze miejsce pod ceglan

cian magazynu. Patrzy na morze, mia nadziej, e dozna olnienia. Tum stopniowo rzedn, a zostali gwnie ludzie zajmujcy si zaadunkiem. Soce stao wyej na niebie, wiatr wiejcy od wody agodzi skwar. Okrty floty pojedynczo albo parami koczyy zaadunek i odchodziy na pene morze, napdzane wasnymi wiosami albo cignite na linach przez odzie. Okrt flagowy zacz si oddala, holowany ku wyjciu z portu przez wasn flotyll mniejszych statkw. Ash zmusi si, eby nie wsta. Przez dusz chwil przyglda si statkom nadal stojcym na kotwicy. Na pokadach wielu z nich nie byo wida ruchu. Zwrci uwag na chaos wci widoczny na nabrzeu. Nastroje byy gorce, rozmaici kapitanowie i ich zaogi kcili si z kwatermistrzami, prbujc zdoby zapasy, ktrych nadal im brakowao. W tym tempie, myla Ash, wiele z tych statkw odpynie, jak si ciemni. Opar si, nacign niej kaptur. Skrzyowa rce i zamkn oczy. Jesienne popoudnie przemijao bez popiechu, zaczyna si zmierzch. * Bya taka opowie o Wielkim Banie, mdrcu Dao z Honshu, ktry potpi wszystkie dogmaty, ale sam zosta ubstwiony po mierci. Kademu uczniowi Rshunw opowiadano t histori podczas szkolenia. Wdrujc po grach nad rdem Rzeki Perfum, najnowsza wyznawczyni, wybrana kobieta Miri, zapytaa go: - Wielki mistrzu, jak zachowa spokj? Zamiast odpowiedzie, Wielki Bazen rzuci patyk w rwcy nurt i kaza wyznawcom obserwowa, jak pynie z prdem. - Ale ja nie jestem drewnianym patykiem - odpowiedziaa gniewnie Miri. - Jak mam pyn z prdem w tak naturalny sposb? Wielki Bazen stukn j lekko w czoo. - Pozwalajc umysowi zachowa spokj. By to paradoks, ktry zrobi wraenie na Ashu, kiedy po raz pierwszy usysza go jako Rshun podczas treningu, bo wtedy bardzo potrzebowa wybawcy. Rzucony na wygnanie, pozbawiony przyjaci, rodziny, bez nadziei, e kiedykolwiek wrci do domu, rozpaczliwie potrzebowa czego, co poskromioby beznadziej w sercu i niekontrolowane myli w gowie, ktre mwiy mu, eby skoczy yciem niewartym ju przeycia. I tak oto przyj rshuski system spokoju, i on go uratowa. Bya te inna historia, ktr opowiada swoim wyznawcom sam Wielki Bazen, dla

nauki. Ash zapamita j take z tamtych czasw. Szaleniec siedzi w klatce ze lepym tygrysem za towarzysza. Szaleniec, odkd pamita, chodzi z jednego koca klatki w drugi, okrajc tygrysa tak, jak tygrys jego, zwierz za ryczy z godu. Szaleniec, odkd pamita, uskakuje w bok przed jego atakami na olep albo stoi cicho w rogu, patrzc, jak tygrys powoli chodzi wzdu krat. Nie ustaje w tych okreniach, tak silne s jego dze. Pewnego dnia szaleniec stwierdza, e ju duej tak nie moe. Przestaje chodzi. Odwraca si tyem do tygrysa. Siada i czeka na mier. Zasypia albo tak mu si wydaje - bo kiedy otwiera oczy, wszystko jest inaczej. Koysz si otwarte drzwi do klatki. Nareszcie wzywa go wolno. Szaleniec robi krok na zewntrz. Widzi, e wszystko jest jednoci, w tym miejscu zalanym wiatem. Widzi, e prty klatki przez cay ten czas dzieliy to, co widzia, na wskie pasy. Patrzy na tygrysa nadal krcego po klatce. Widzi, e nada mu imi i tosamo i stworzy histori czasu, ktry spdzili razem. Widzi te, jak niedojrzay i may, jak silny i szlachetny jest w istocie tygrys. I wtedy czowiek wraca do klatki, do swojego szczerego towarzysza. Zwierz i wtedy pragnie go pore; nadal boi si o przetrwanie. Ale nie czyni mu krzywdy, bo to on jest panem. Tak oto szaleniec odzyska zdrowie psychiczne. Ta metoda sprawia, e Ash przesta by pewien siebie. Ju nie wiedzia, czy umiejtnie pynie z nurtem Dao, czy widzi jasny i obiektywny cel. By moe, pogrony w alu, zgubi Drog. Ale skd ma to wiedzie? Jak ma odrni waciw metod od niewaciwej, kiedy wszystko wydaje mu si teraz rwnie ciemne i nieokrelone? Po prostu oddychaj i dostosuj si do tego, powiedzieliby Chan, mnisi Dao. Wic Ash nabra gboko do puc chodnego, nocnego powietrza i wypuci jednym, dugim oddechem cay nacisk i zamieszanie, ktre si w nim zgromadziy. I tak jak nieruchomo siedzia, zaraz wsta, gna, jakby si pali, bieg przez ciemno po twardym bruku nabrzea, na drewniane deski pomostu, a na jego skraj, i skoczy, nabierajc ze wistem tchu, i gow naprzd zanurkowa w morze.

Rozdzia 8

Wyom
Procesja ludzi-chmur sza po bruku, ich czarne szaty powieway na wietrze, w glos wypiewywali uroczyste sowa rytu mierci. Od czasu do czasu zadwiczaa moneta wrzucona do ich ebraczych miseczek; wok ich ogolonych gw rozwiewao si szare rce kadzido. W rkach najstarszego mnicha idcego na kocu procesji trzaskao drewniane aeslo, skadajc si jak szczki, wybijao powolny, rwny rytm, wstrzsajcy zmysami za kadym uderzeniem. Bahn nic nie da, kiedy przechodzili. Nie dlatego, e odmawia im jamuny. Po prostu nie by w stanie pobudzi si do tego stopnia, eby to zrobi. Sta, jakby pogrzebany w samym sobie, na gbokoci dziesiciu stp, patrzy przez kolczaste krzaki szeptanych myli. By zmczony. Przyzwyczai si ju do tego stanu. Pragn tylko jednego: odsun od siebie popoudniowe obowizki, zapa riksz do domu, w pnocnej dzielnicy, wej do ka, nacign koce na gow i odci si od wiata a do rana. Ten bezwad nka go ju od tygodnia. Co noc musia walczy, eby zasn, w gowie krcio mu si od trosk i myli. Ale teraz, bez wzgldu na sen - trzy godziny przewracania si w ku czy dziesi godzin cakowitego zapomnienia - i tak budzi si wypompowany z ycia. Mg tylko patrze w ponurym milczeniu, jak mnisi id ulic midzy szeregami widzw skadajcych im wyrazy szacunku; za nimi podali bladzi aobnicy. Mody mczyzna nis pod pach dzbanuszek z prochami, obok niego jego jeszcze modsza ona, ktra ledwie sza bez wsparcia. Bahn musia pj dalej, choby po to, eby pobudzi zmysy. Nie chcia okaza braku szacunku, przechodzc popiesznie przed nimi wszystkimi, wic cofn si na jaki czas za aobnikw, prbujc nie ziewa, kiedy przyglda si z tyu ich smutkowi. * Zmierza na poudnie, przez ttnic yciem Dzielnic Fryzjerw, w ktrej urodzi si i wychowa razem z dwoma brami. Wida std byo Gr Prawdy - wznoszce si agodnie

od zachodu, nad dachami wzgrze z zielon koron parku na spaszczonym szczycie i biaym budynkiem Ministerstwa Wojny, gdzie Bahn prawie codziennie skada raporty swojemu zwierzchnikowi, generaowi Creedowi. Ale nie dzisiaj. Podczas przerwy w walkach genera skorzysta z okazji i polecia do Minos z osobist misj dyplomatyczn, a przynajmniej tak raczy to objani, kiedy Bahn wyrazi zainteresowanie. Bahn mia nadziej, e genera wkrtce wrci. Codziennym uciliwym obowizkiem stao si odpowiadanie na wiele listw od rady Michin, w ktrych domagano si odpowiedzi, kiedy Lord Protektor wrci, dlaczego nie ubiega si o ich zgod, zanim opuci Bar-Khos i Tarcz na tak dugo. Bahn zacz za kadym razem uywa tej samej, stereotypowej odpowiedzi. Po prostu korzysta ze starannie sformuowanego tekstu, ktry zawsze trzyma na biurku. Min dug kolejk uchodcw i mieszkacw czekajcych na racj chleba ze sponsorowanych przez rad piekarni. Dao mu to do mylenia, czy nie powinien kupi sobie troch ywnoci, eby zyska energi. Ostatnio Bahn take jada mniej, czsto oddawa swoj cz szczupych porcji Marlee i dzieciom. Jednak kiedy szed przez plac Domokrcw, kramy z jedzeniem na maym bazarze byy prawie puste, a te niewielkie iloci jedzenia, ktre wystawiono na sprzeda, kosztoway tyle, e nie znalazby usprawiedliwienia dla rozrzutnoci z tymi paroma monetami w kieszeni. Lepiej wzi troch chleba i fasoli z ktrego z namiotw z kantyn, kiedy nadarzy si okazja. Zatrzyma si u wylotu Drogi Wysokiego Krla, najduszej arterii Bar-Khos, prowadzcej ze wschodu na zachd wzdu wybrzea, przez ca dugo miasta. Droga Wysokiego Krla przecinaa ujcie Lanszlaku, biegncego w stron odlegego poudniowego kontynentu cienkiego przesmyku, nad ktrym stay wysunite mury Tarczy. Droga wychodzia tutaj take na Wszystkich Baznw, dzielnic pooon najbliej Tarczy, i jedyny cywilny obszar na samym przesmyku, wypeniony po brzegi uchodcami. Za nim przebiega kana, ktry przecina Lanszlak i czy oba porty, a jeszcze dalej linia budowy nowego muru, przytoczona Murem Tyrilla, stromym i ogromnym jak urwisko. Jego wielko mona byo oceni, patrzc na kropeczki Czerwonej Gwardii patrolujcej wieczce go blanki. Bahn niechtnie poszed w jego stron. * Ziemia niczyja midzy murami bya to ubita przestrze z wyoonymi deskami chodnikami i opadajcymi namiotami; obramowana po obu stronach murami nadmorskimi, a z przodu i z tyu wyszymi murami Tarczy, tak e zamknita nimi przestrze miaa akustyk i owietlenie gbokiego jaru. Chaos miejskiego ycia zastpiony by uporzdkowan

dyscyplin i surowymi nastrojami mczyzn walczcych codziennie na blankach i pod murem. Tutaj, midzy dwoma najbardziej wysunitymi murami Tarczy, staa garnizonem caa armia. Kiedy Bahn przeszed przez bram z posterunkiem w przedostatnim murze, znalaz si w gwnym obozie wojskowym tej wojny. Z przodu sta Mur Kharnosta, jedyna rzecz, ktra oddzielaa go od Czwartej Armii Imperium po drugiej stronie. Pena chartassa cikiej piechoty wiczya w szyku, w skwarze poudnia. Sieranci wywrzaskiwali rozkazy, onierze umiejtnie wykonywali manewry. Patrzy, jak falanga mczyzn zatrzymaa si z przytupem, a pierwsze szeregi pochyliy lnice ostrza wczni nazywanych charta i razem wydali okrzyk. Czerwona Gwardia i Ochotnicy Ligi chodzili midzy namiotami. Specjalni trzymali si obok wie o otwartych bokach sterczcych nad wejciami do tuneli pod Murem Kharnosta, gdzie saperzy oblniczy pracowali w ciemnej ziemi, a Specjalni walczyli, kiedy przysza potrzeba. Przed namiotami z kantyn grupa Szarych Kurtek i Ochotnikw rozebrana do pasa graa w krzy. By tam pukownik Halahan, sta w prostym szarym mundurze, pali fajk i od czasu do czasu porykiwa na onierzy ze swojej brygady. Wszyscy byli internacjonaami z zagranicy: Nathalczycy, Pathianie, Tilanianie i inni, z dalszych stron. Naprzeciwko Halahana jego odpowiednik od Wolnych Ochotnikw dodawa ducha swoim ludziom, wymiewajc ich bdy. Ochotnikami byli bojownicy z Minos i innych wysp demokrasw. Nie ukrywali niczego, gestykulowali, przeklinali swojego dowdc w sposb, ktry nieodmiennie zaskakiwa Bahna, ilekro si z tym spotka; taka bezporednio nigdy nie byaby tolerowana w sztywnej hierarchii armii khosyjskiej. Tak jak Szare Kurtki, z ktrymi wspzawodniczyli, ci ludzie nie mieli zwierzchnikw, nie liczc takich, ktrych najbardziej szanowali. Mogli nawet, podnoszc rce, zdymisjonowa albo zastpi swoich oficerw, kiedy ci stracili ich szacunek. Halahan unis do na widok Bahna i Bahn odpowiedzia skinieniem gowy pod adresem starego, nathalezjaskiego weterana. - Pukowniku Halahan! - zawoa na powitanie. - Dobrze wygldasz. - Jeste cholernym garzem, Bahn! - odkrzykn weteran. W tej chwili jeden z jego ludzi dosta i rozoy si przed nim na ziemi. Halahan wszed midzy swoich ludzi i, powarkujc, przerwa walk. Bahn znalaz si w cieniu Muru Kharnosta na dugo, zanim pod nim stan. Dziaa na szczycie fortyfikacji milczay, ale strzelcy wyborowi strzelali stamtd od czasu do czasu.

Tego popoudnia Bahn przyszed obejrze wyom w Murze Kharnosta, odcinek, ktry zawali si w ubiegym miesicu, kiedy Imperialni go podminowali. Cikie walki trway tam przez tydzie, zanim obrocy zdoali zatka wyom. Tam wanie poszed Bahn, do kredowej mieszaniny gruzu wypeniajcej rozbity fragment ogromnego szaca. Zanim nawet tam dotar, widzia, e to prowizorka. Ludzie i zele trudzili si, eby podcign bloki citego kamienia i zbudowa cienki mur osonowy, zakrywajcy lune wypenienie. Niemniej mwio si, e szaniec zosta w tym miejscu osabiony ju na stae. Bahn pomyla, e mino ju troch czasu, odkd wszed na Mur Kharnosta, eby popatrzy na drug stron. Armaty rzadko byway takie wstrzemiliwe, a powietrze wolne od przelatujcych pociskw. Postanowi rzuci okiem. Poczu pot na czole, zanim wspi si na sam szczyt. To zbroja: nie zdoa si nauczy, jak naleycie j nosi. Na grnym parapecie pooy do na blankach i odsun hem do tyu, eby otrze czoo. Dwaj onierze Czerwonej Gwardii popatrzyli na niego i wrcili do gry w rasha; ich porucznik w ogle nie zwrci na niego uwagi, by zajty obserwowaniem rozcigajcego si w dole przesmyku. Bahn te spojrza za parapet. Zobaczy ciemne linie ziemnych szacw i dziaa oblnicze, nadal otulone som i naoliwionym ptnem, co stanowio ich nocn oson. Tu i tam wida byo poruszajce si biae ksztaty, a od czasu do czasu kb dymu po strzale ktrego z ich snajperw. Za ich liniami rozpociera si ogromny obz Imperialnej Czwartej Armii, jak zadymione, pice miasto. Powinnimy ich zapyta, czy lubi gr w krzy, pomyla. Moglibymy zakoczy ca wojn tu i teraz i uj z yciem. Poniej, po khosyjskiej stronie, gra w krzy ju si koczya. Widzia, jak Halahan idzie, kulejc, ku murowi, jakby chcia si na niego wspi. Bahn nie mia wielkiej ochoty rozmawia z nim ani z kimkolwiek innym. Poszed dalej, w stron wyomu, niewiadomie trzymajc si nisko za parapetem, czu si obnaony w kadej owiewanej wiatrem luce midzy zbami blankw i w wystpujcej od czasu do czasu ziejcej pustce, gdzie fragment blankw cakowicie si zapad. Ale poza nim nikt nie szed zgity ani nie okazywa niepokoju o przypadkowy strza z przeciwnej strony. Bahn zmusi si, eby wyprostowa grzbiet i i w sposb bardziej odpowiadajcy oficerskiej godnoci. Zatrzyma si przy cakowicie zrujnowanych blankach, gdzie mur si zapad, a kamienie sterczay nierwno. Wpatrywa si w d, w zaatany wyom.

Gruz i ziemia plombujce dziur wypeniay poow jej szerokoci. Zostay udeptane, przykryte lunymi deskami. W poprzek dziury uoono prymitywn barykad z kamiennych blokw dla osony, chocia nikogo teraz tu nie byo. Sam wyom nie by ju widoczny od mannijskiej strony Tarczy. Naprzeciwko niego usypane byo wielkie ziemne zbocze, tak samo jak wzdu caego muru. Jak stwierdzili, bya to jedyna osona zdolna wytrzyma nieustanne bombardowanie artyleryjskie. Ale wyom i tak byo wida z miejsca, w ktrym sta Bahn, nie mg oderwa od niego wzroku. Patrzy na zawalony odcinek muru, jakby spoglda w gb siebie, wyczuwa jakie pokrewiestwo z rumowiskiem kamieni. Myla o notatce, ktra nadesza od minozyjskiego wywiadu w ubiegym tygodniu. Sugerowano w niej moliwo bliskiej inwazji na Khos. Obowizek kaza mu zachowa t informacj dla siebie; w kocu byo to tylko przypuszczenie co do planw nieprzyjaciela. Trzyma w niewiedzy nawet Marlee, nie chcc, eby niepotrzebnie si martwia. I tak wiedziaa, e z nim jest co nie tak, spostrzega, e ostatnio sta si przybity. A potem dziaa po mannijskiej stronie zamilky, jak przypuszczano, w zwizku z imperialn aob. Bahnowi wydawao si raczej, e nabieraj tchu przed zbliajcym si atakiem. Zdj hem, pooy go obok, na ocalaych blankach z kawakiem metalu. W umocnienia bya tu wbudowana cysterna wypeniona deszczwk. Wypi kilka ykw z kubka przymocowanego do niej na acuchu. Zaspokojony opar si o kamienie i zagubiony w gonitwie myli spojrza na Lanszlak. Burza z piorunami rozcigaa zasony deszczu w poprzek odlegego koca przesmyku i nad skorupami wzgrz po jego obu stronach: na samym koniuszku poudniowego kontynentu i na ziemi Pathii, ktra dziesi lat temu wpada w rce Mann. Wiatr rozwiewa mu wosy, a na niebie, wysoko, bez celu, kryy ptaki. Uchyli si, kiedy niedaleko niego z jkiem od kamienia odbia si kula. Bahn odwrci si, eby zobaczy, w co uderzya, i ujrza Halahana, ktry sta tam, trzymajc stop chorej nogi opart o gruzy rozbitego parapetu. Jedn rk pooy na wzniesionym kolanie, drug przytrzymywa glinian fajk w kciku ust. Chodno przyglda si oboczkowi pyu unoszcemu si obok jego buta. Nathalezjaski weteran nachyli si, splun na kredowy lad po kuli, jakby gasi pomie, i odezwa si do Bahna, nie odwracajc si do niego. - Mylisz o maym numerku? Bahn zamruga, nie rozumiejc, o co chodzi. - Przed chwil bye taki zamylony. Zastanawiaem si, czy nie mylisz o jakiej

laseczce. Bahn wsta, przeczesa palcami wosy i z powrotem woy hem. Przez cay czas uwaa, eby nie wychyli si zza osony blankw. - Chodzisz ciszej ni grski lew - powiedzia do - Nathalczyka, zanim zda sobie spraw, co mwi. Halahan okaza si na tyle uprzejmy, e nie spojrza na metalowy aparat z zawiasami obejmujcy spor cz jego nogi, po prostu popatrzy Bahnowi w oczy. Czarny humor byszcza w oczach Halahana lnicych olepiajcym, ciemnym bkitem wieczornego nieba. Bahn zawsze lubi nathalezjaskiego dowdc brygady Szarych Kurtek, szanowa jego maniery pozbawione przebiegoci czy zarozumialstwa - inne ni u wielu znanych mu oficerw tej armii. Pukownik by kiedy kapanem, przynajmniej takie chodziy suchy, ale teraz trudno byo znale w nim co z duchownego. W jego charakterze byo natomiast co ogorzaego od wiatru, co awanturniczego. - Mylaem o tej flocie z Qos - wyzna Bahn. - Zastanawiaem si, czy wkrtce wypynie, a jeli, to dokd. - Mylae, czy aby nie przypynie tutaj. - Oczywicie, a ty nie? Halahan mia si, wida to byo tylko po jego oczach. - Stary ju wrci? - zapyta. Ach, pomyla Bahn. - Nie. Rada cigle suszy mi o to gow. - Wyobraam sobie. Niedobrze z nimi, skoro Lord Protektor wybiera si osobicie, eby poprosi Lig o posiki. - Mylisz, e po to tam pojecha? - Oczywicie, midzy innymi. Co wicej moe zrobi? Rada wolaaby wsadzi gow w piasek. Z tego, co syszaem, maj po prostu nadziej, e Mannijczycy uderz na Minos, a nie na nas. Bahn wzruszy ramionami, ale pod naramiennikami nie byo tego wida. - Moe jednak maj racj. Minos te moe by celem. Kiedy my tu rozmawiamy, oni dostaj mocno w ko. - Tak, czytam raporty. Imperialni dyplomaci wzniecaj chaos w Al-Minos. Druga Flota zostaa zwizana walk przez pokane formacje wroga. - Halahan mwi tak, jakby w to nie wierzy. - I jest tak le, e Trzecia Flota wypyna z naszych wd na pomoc. Praktyczne.

Jeli chce si omin flot inwazyjn z Lagos i nie zaangaowa si w boje. Halahan pocign fajk, wiatr zarzuci mu na twarz jego dugie siwe wosy. Nie wygldao na to, e mwi o moliwej klsce i mierci. Bahn czsto myla o ludziach, ktrzy yli wojn, jakby to byo zwyczajne ycie. Jako udawao im si odsuwa myli o najgorszym losie, ktry moe ich spotka. Przelizgiwali si przez ycie i podczas pokoju, i podczas wojny. Zazdroci ludziom dysponujcym takimi cechami. Bahn nigdy nie przestawa si ba o przyszo i o wojn. I na pewno nie przelizgiwa si przez ycie. Stpa ukradkiem, rozgldajc si na lewo i prawo, zawsze w obawie, e wykona faszywy krok albo wypowie niewaciwe sowo. Moe powinien nabra wikszego upodobania do picia, jak wielu jego kolegw oficerw. Albo do ziela hazii, jak Halahan, ktry pali na okrgo. Nawet teraz czu ten zapach w przypadkowych porywach wiatru. Eskadra statkw powietrznych zataczaa koa nad miastem, wysoko nad kupieckimi balonami uwizanymi do wie, wyej nawet ni krce nad ulicami ptaki. Bahnowi nio si pewnej nocy, e razem z rodzin znalaz si na pokadzie jednego z tych wspaniaych latajcych pojazdw i lecia w stron wschodzcego soca, w poszukiwaniu azylu. - Wiesz przecie, e wszyscy oni maj prywatne statki zacumowane w zachodnim porcie. Szybkie slupy z zaogami w stanie pogotowia, na wypadek gdyby Tarcza kiedy pada. Bahn kiwn w roztargnieniu gow. Sucha, jak wiatr wista mu w uszach. - A jednak - powiedzia wreszcie sabym gosem, na granicy zaamania. - To moe by manewr mylcy, nie sdzisz? Ich prawdziwym celem moe by Minos. Halahan przez jaki czas przyglda mu si uwanie, humor znikn z jego oczu. Pooy Bahnowi rk na ramieniu. - Synu, lepiej uporzdkuj to sobie w gowie - poradzi cicho. - Oni id wprost na nas.

Rozdzia 9

W towarzystwie szczurw
Okrt sun szybko poudniowo-wschodnim kursem, agle wypenione mia wiatrem, jego dzib przecina doliny i szczyty fal. Ch sta przy relingu, sona mgieka z sykiem przelatywaa nad pokadem, okrt jcza pod nim, wiz ich przez Serce wiata. W oczach innych wyglda, jakby tylko wdycha morskie powietrze podczas jednego z dni ich jazdy na wschd. Dla Ch bya to forma medytacji, jego umys skupi si na przepywie oddechu i zmysach. Metoda bya tak przyjemna, e umieszek, ktrego nie by wiadom, wygi kciki jego warg. Nie mia robi niczego wicej. Nie tutaj, nie w obecnoci tylu rwnych sobie. Usi na gwnym pokadzie w pozycji daoistycznego mnicha albo Rshuna - na klczkach, z wyprostowanymi plecami - byoby wyzwaniem dla nich wszystkich. Robiono by uwagi. Jeden z Monbarri co by mu powiedzia, jakie groby zamaskowane pod postaci zrcznego pytania o podwjnym znaczeniu. Ch chwia si na pitach w rytm agodnego koysania statku, widzia sterwk wznoszc si na rdokrciu, legion maych flag sygnaowych trzepoczcych nad ni. Za nim pokad rufowy wznosi si na trzy poziomy. Tam kryy si okazae kabiny witej matrony i jej dwch generaw. Sasheen staa tam teraz, na najwyszym pokadzie, wdychaa morskie powietrze, tak jak Ch, ale siedziaa w gbokim wiklinowym fotelu, otulona w cikie futro chronice j przed kliwym wiatrem, otoczona biaymi parawanami osaniajcymi jej miejsce wypoczynku. Midzy parawanami wida byo arcygeneraa Sparusa i modego Romano, siedzcych u jej boku, zatopionych w rozmowie, obsugiwanych przez niewolnikw. Matrona nie patrzya na nich, kiedy do niej mwili. Obserwowaa statek powietrzny przelatujcy nad ich gowami, jeden z jej latajcych okrtw strzegcych floty inwazyjnej; zespou statkw rozcignitych jak okiem sign. Raczej wyczu, ni zobaczy, e z tyu kto si zblia. - Nie myl o tym - usysza cichy mski gos. - I tak zawsze jest gorzej, ni moesz sobie wyobrazi. Ch poczu przez chwil irytacj, odwrci gow i zobaczy Guana, modzieca z

sekty Mortarusa, ktry zaokrtowa si ze swoj siostr jako czonek orszaku podrnego Sasheen. Kapan sta przytoczony ogromem masztw i agli przesaniajcych poow nieba. - A co to takiego? - zapyta ironicznie Ch. - Inwazja. Nigdy nie bye na wojnie, prawda? Ch po prostu pokrci gow. - Byem tam z siostr, ostatnim razem, kiedy najechalimy Wolne Porty. Nie by to pikny widok. - Bye w Coros? Wygldasz bardzo modo. - Tak. Bylimy modzi. Nasz ojciec by dowdc Pidziesitej Pitej Lekkiej. Zabra nas ze sob, bo tak wyobraa sobie nasze ksztacenie. Owszem, uczylimy si. Nauczylimy si, co ostrze pocisku moe zrobi z integralnoci jego czaszki. Mwi o ojcu, zorientowa si Ch. Bya to rzadko, eby kapan mwi o ojcu; jeli nawet go zna. Spostrzeg, e Guan czeka na jego pytania, ale nic nie powiedzia. Chcia tylko, eby zostawiono go samego. To Guan przeama milczenie. - Nie wiesz, o czym mwi, prawda? - Nie mam zielonego pojcia. - Wic nie jeste sam. Ludzie na tym statku te nie wiedz, w co si aduj. Nie planujemy najazdu na jakie pnocne plemiona. Albo na powstacz armi Lagos, jeli o to chodzi. To s Nikozyjczycy, najlepsza chartassa we wszystkich Wolnych Portach. Odparli wicej inwazji ni wszystkie narody z poudnia razem wzite. Ch nie by dzisiaj w nastroju do wysuchiwania strasznych opowieci wojennych. Ten czowiek chcia si po prostu pokaza, eby si grzd wyej ni Ch. - Rozumiem. Naley si ba tych ludzi. Guan patrzy na Ch, a Ch patrzy w morze. - Zastanawiam si, Ch, czy ostatnio co wydupczye. Wydajesz si troch spity. - I Guan nagle si umiechn, jakby to, co powiedzia, sprawio mu przyjemno. - A moe sama matrona ci daa? Ch pozwoli sobie na grymas niezadowolenia. - Guan, jeste gupcem albo wariatem. Chyba ten trening Mortarusa zaprowadzi ci za blisko kultu mierci. Guan beztrosko wzruszy ramionami. A wic gupiec, pomyla Ch. - Widz, e nie zaprzeczasz.

Ch odwrci si od niego, nie chcia da si wcign w rozmow. Jeszcze raz pomyla, czy Guan i jego siostra nie s naprawd Regulatorami w przebraniu i czy Guan nie udaje tylko, e jest nieostronym durniem. Rzeczywicie, by zaskoczony, jak bardzo ten czowiek chcia si z nim zaprzyjani; zastanawia si, czy nie kazano mu obserwowa Ch podczas dugiej podry na Khos. Guan westchn, jakby pozbywa si frustracji. - Jade ju? - Nie jestem godny. - No, to pniej. Moglibymy wypi drinka i jeszcze raz zagra w karty. O ile pamitam, to twoja kolej na przegran. - Moe - odpar Ch. Czeka, a usysza, e Guan odchodzi, potem stopniowo si odpry. Z rwnymi czsto tak byo. Nawet chwila pogaduszek wygldaa na spr nad rozlanym mlekiem. Bo jake inaczej? Wychowano ich ze wiadomoci trzech najwaniejszych w yciu spraw: ich wasna warto, prawo do zaspokajania wszelkich zachcianek i aroczna dza rywalizacji. Zawsze bd szuka sposobw, eby go pokona, eby nim manipulowa; po jakim czasie stawao si to nudne. Cen, oczywicie, byo wyobcowanie, ale Ch znalaz jeszcze gorsz alternatyw: wyobcowanie si od swojego prawdziwego ja. Czu si zagubiony, kiedy za dugo przebywa z tymi ludmi, osabiony w swoich sprzecznych przekonaniach. Guan myli si co do jednego. Ludzie na pokadzie wiedzieli, co ich czeka. Wyczuwa to wszdzie wok siebie, napicie w powietrzu, cisz. Wzrok Ch znw powdrowa w stron matrony, nadal przysuchiwaa si sowom obu generaw. Niebezpiecznie byo zabra Romano na t ekspedycj. Mody genera by najwikszym rywalem w walce o tron Sasheen; dlatego, jak sdzi Ch, woaa tolerowa jego towarzystwo podczas wyprawy, w obawie, e podczas jej nieobecnoci w stolicy powstan problemy. Ale i tutaj naleao si go obawia, bo wraz z nim przyby jego wkad w siy inwazyjne, jego prywatna kompania wojskowa w sile szesnastu tysicy ludzi. Gdyby do czego doszo, bd lojalni wobec tych, ktrzy im pac, Romano i jego rodziny, a nie wobec witej matrony we wasnej osobie. Tego rodzaju dynamika moe wywoa napicia podczas dugiej podry. Sasheen i Romano nie znosili si przez okrg dob, nawet kiedy na pozr uprzejmie rozmawiali. Ch zastanawia si, ile czasu minie, zanim rzuc si sobie do garde i zanim on zostanie w to wcignity.

Prbowa pozby si wszystkich tych nonsensw z gowy za pomoc oddychania i powrci do poprzedniego, spokojnego stanu. Nie dao rady. Jego agodny nastrj zosta zniszczony. Ch przecisn si midzy marynarzami, onierzami piechoty morskiej i kapanami na otwartym pokadzie, zmierzajc do przedniego luku. Po drodze min kompani akolitw wiczc nago w wietle soca, powanych modych ludzi w wikszoci w jego wieku, a midzy nimi garstk weteranw. Na zmian robili sparringi albo rozgrzewali si, czekajc na swoj kolej. - Uwaaj - warkn jeden z nich, kiedy cofajc si, wpad na Ch. Przez chwil Ch mia ochot zapa go za rami i zama je. - Odwal si - odwarkn, nie zwalniajc kroku. Zanim Ch zszed po schodach, zauway, e Sasheen patrzy na niego ze swojego wysoko pooonego punktu obserwacyjnego. Uniosa w toacie flaszk wina, a on skoni pod jej adresem gow i szybko zszed. * Czer dawia Asha dzie i noc. Lea w zzie statku, grubego, zataczajcego si transportowca, na ktry zakrad si, kiedy flota wychodzia z portu w Qos. Czer i otulina z powietrza tak stchego, e trudno nim byo oddycha, i niekoczce si bombardowanie dwikami: piasek i luny wir balastu przesuwajcy si po kadubie; trzaski i huki kaduba, taplajce si w ciemnoci szczury - wszystko to zmwio si, eby go wytrci z rwnowagi. Ash znalaz miejsce nad kau wody, na szerokiej na kilka stp drewnianej powierzchni w pobliu zzy rufowej. Wcisn si tam razem z mieczem. y jak szczur pod pokadem, i chocia nie mg widzie wschodw i zachodw soca, rozpoznawa wit po dudnieniu stp nad gow, kiedy nastpowaa zmiana wachty, i noc po wrzaskliwym miechu i piosenkach. Jak wstydliwy padlinoerca wykrada si w rodku nocy, eby znale wod i odpadki ywnoci, ktre trzymay go przy yciu. Peza w ciszy przez czarne przestrzenie statku, kiedy wikszo zaogi spaa. Po powrocie z takich wypraw siada na swojej wskiej pce i jad, a tym, co zostao, karmi ma koloni szczurw, ktre mieszkay z nim na dole, pomrukujc do nich cicho w ciemnoci. Wkrtce zaprzestay prb zjedzenia go we nie. Niektre nawet zaczy na niego wazi i tuli si, szukajc ciepa. Towarzyszce mu zazwyczaj ble gowy ustay, prawdopodobnie w zwizku z brakiem wiata sonecznego, co dobrze si skadao, bo prawie skoczy mu si zapas lici dulce. Natomiast nieustannie dra z wilgoci, ktra zakradaa mu si do piersi. Oddech zrobi

si krtki i wymuszony. Obawia si, e zapie zapalenie puc. Myla o mierci w tej czarnej norze, wyobraa sobie swojego trupa pywajcego z jednej strony na drug w stchej wodzie zzy, szczury uywajce sobie na nim, a zostan same koci, ktre opadn luno na balast. Od czasu do czasu prbowa osuszy ubranie skrzane spodnie podszyte bawen, tunik bez rkaww - wyymajc je i rozwieszajc na zakolu kaduba, ale podobnie jak buty nie chciay wyschn. Pewnej nocy podj ryzyko i udao mu si ukra cik impregnowan peleryn jednemu ze picych na grze czonkw zaogi. Owin ni swoje nagie ciao i mia nadziej, e to wystarczy. Od czasu do czasu apa si na tym, e myli, dokd zmierza flota. Przypomina sobie map widzian w Komnacie Burz, kiedy wdarli si tam z Aleksem. Byy na niej jakie opisy ruchw floty. Ale nie przyjrza si jej dokadniej, i choby nie wiem jak si stara, nie potrafi teraz wyobrazi sobie szczegw. Przede wszystkim zastanawia si jednak, kiedy flota dopynie do ldu. Nie wiedzia, ile jeszcze wytrzyma tutaj, na dole w zzie, ktra staa si jego osobistym nieszczciem. Ash mia szedziesit dwa lata, dawno przekroczy redni dugo ycia Rshuna nadal pracujcego w terenie. Lata bez wtpienia zebray swoje niwo; ciao mia ostatnimi czasy wychudzone i napite. amao go w stawach od artretyzmu, a minie skaryy si, ilekro za szybko si porusza albo zbyt wiele od nich wymaga. Leczenie zabierao wicej czasu; nawet teraz niewielka rana od noa na nodze, lad po wendecie, nadal jtrzya si do tego stopnia, e codziennie musia wyciska z niej rop i obmywa j morsk wod. Na swj sposb Ash nie narzeka na zamknicie w tej ciemnej dziurze, do ktrej wpez. W gbi duszy uwaa, e na to zasuguje, e z chci wycierpiaby bezterminow samotno, gdyby miao to przywrci ycie Nico. Pod impregnowan peleryn czu zimno maego glinianego flakonika, spoczywajcego martwo na jego piersi.

Rozdzia 10

Kwestia dyplomacji
- wita matrona prosi o nieco twojego czasu - zagrucha Guan, stojcy ze swoj siostr. Oboje patrzyli na niego arogancko, spod wpprzymknitych powiek. Ch nieco mocniej schwyci si drzwi do kabiny, zachwiali si od gwatowniejszego ruchu statku. Cay okrt flagowy jcza i narzeka na uderzenia wzburzonego morza. Siostra przygldaa mu si uwanie, odpowiedzia jej spojrzeniem. Twarz miaa ostr i szczup, jak jej brat, wskie wargi niespodziewanie rozchodziy si z jednej strony. Podnis palec wskazujcy. Chwileczk. Zamkn trzyman w rku Ksig Kamstw, upewniwszy si najpierw, e j zobaczyli, potem pooy j na starannie zasanej koi, w widocznym dla wszystkich miejscu. Wyszed na korytarz i poszed za nimi. By zadowolony, e ma okazj rozprostowa nogi, chocia drczyy go ze przeczucia jak zwykle, kiedy wzywaa go matrona. Rzadko wychodzi w cigu kilku ostatnich dni, pogoda bya zbyt poda, eby azi po pokadzie. Dzisiaj bya jeszcze gorsza. Statek przechyla si tak gwatownie z burty na burt, e utrzymywali rwnowag, trzymajc si cian korytarza. Jedno po drugim wyszli na pokad gwny, zgili si pod uderzeniami wiatru. Poryw wichru zmit siostr Guana na bok. Zatoczya si i brat przycign j za rkaw z powrotem do siebie. Fala uderzya w kadub i zalaa pokad spienion, syczc wod, zbijajc z ng kilku marynarzy w sztormiakach. Troje kapanw otaro twarze z wody i jedno za drugim podeszo do schodw prowadzcych zygzakiem na pokad rufowy; zaczli si po nich wspina. - Morze dzisiaj troch wzburzone! - krzykna do niego z gry Swan, siostra Guana. Guan te si odwrci, twarz mia spokojn. Od kilku dni nie rozmawia z Ch. Moe w kocu zrozumia aluzj, eby go zostawi. Ale i tak w jego oczach co byo, jaka uraza. Takiej reakcji Ch si nie spodziewa, jeli bliniaki naprawd byy Regulatorami w przebraniu. Moe po prostu zaczynaa go ogarnia paranoja.

Dlatego nie mam przyjaci, pomyla. Przy drzwiach do kabiny generaa Romano minli dwch akolitw stojcych na stray. Chronili si, jak tylko mogli, pod malekim gankiem. Ze rodka, mimo zgieku czynionego przez nawanic i fale, sycha byo podniesiony gos Romano przebijajcy si przez miech jego ludzi. Jak wielu, mody genera pi i zaywa narkotyki, odkd za pogoda zmusia go do zamknicia si w kajucie. Na najwyszym pitrze, u drzwi do prywatnych kabin Sasheen, stanli wszyscy troje na ganku, a gwardia honorowa sprawdzia, czy nie maj broni. Siostr przeszukano na kocu. Ch zauway, e kiedy dokadnie j obmacywano, jej brat przyglda si temu ze cignitymi brwiami. Zignorowaa jednak jego wzrok, spojrzaa natomiast na Ch, jej rysy agodzi delikatny umiech. liczna, pomyla i bez cienia taktu spojrza w d, na jej ciao, do ktrego przylgna mokra szata. - Czysta - powiedzia akolita, kiedy skoczy, jego partner zapuka do drzwi. Heleas, osobista opiekunka Sasheen, wezwaa ich gestem do salonu, w ktrym kapani ze wity podpierali ciany, powcigliwie milczc. Heleas zaprowadzia ca trjk pod drzwi do prywatnej kajuty Sasheen. Zapukaa agodnie, otworzya je i wesza, nie czekajc na odpowied. Ch wyczu to w chwili, gdy wszed do kajuty. W powietrzu unosi si gniew. Sasheen siedziaa w wielkim fotelu pod tyln cian kajuty. Futro miaa zarzucone na zwyczajne ubranie. Jej pier szybko falowaa. Ch zauway pod cian potuczony kieliszek i krople czerwonego wina midzy kawakami szka, spywajce raz w t, raz w drug stron, wraz z podog, przechylajc si z boku na bok. Wok witej matrony zgromadzili si ludzie z jej wewntrznego krgu. By jej stary przyjaciel Sool, ktry siedzia u jej boku, na wycieanym stoku, lekko odwrcony, tak e mg patrze przez bulaj na wzburzone morze i wiszce nad nim chmury, Klint, lekarz, jak zwykle czerwony na twarzy, w roztargnieniu pociga si za jeden ze swoich kolczykw. Alarum, o ktrym Ch co tam wiedzia, e jest mistrzem szpiegw w Elash, uprzejmie skin gow, bacznie mu si przygldajc. Wreszcie, genera Sparus, May Orze, stojcy porodku pokoju, jakby dopiero co przesta chodzi, jedno oko przysonite mia przepask, drugim wwierca si w Ch. Ch zignorowa go i rozejrza si po pokoju. Szybkie spojrzenie ogarno dzban z krlewskim mlekiem, stojcy w obejmach na stole za Sasheen, zatrzymao si na dwch czonkach ochrony osobistej, kulcych si w szatach z kapturami na zewntrz, na balkonie.

- Dyplomato - odezwaa si Sasheen, smutno wyginajc usta. Bya podpita, nie mg tego nie zauway, chocia wskazyway na to tylko jej poczerwieniae policzki i nos, bo mwia nie bekoczc. - Mam dla ciebie zadanie. Ch skoni gow. - Matrono - powiedzia z faszywym spokojem. - Jeste mi potrzebny, eby przesa wiadomo dla generaa Romano. Tak szybko, jak tylko potrafisz. Ch stumi rodzcy si umieszek. I tak to si zaczyna, pomyla. - Jaki jest ton tej wiadomoci, matrono? - Tylko ostrzeenie - zadudni arcygenera Sparus, spogldajc na Sasheen. - Jego katamicki kochanek powinien wystarczy. - Uczy z niego przykad - polecia gardowym gosem Sasheen. - Odpowiednio dobrany. Rozumiesz? Kolejne skinienie gowy. - Czy to wszystko? Sasheen uszczypna si w nasad nosa, nie odpowiedziaa. - Moesz odej - rzek Sool. Kapani bliniaki towarzyszyli mu w drodze na zewntrz. Ch zawaha si na ganku. Popatrzy na Guana i ju mia si do niego zwrci, kiedy zmieni zamiar i odezwa si do jego siostry. - Wiadomo cokolwiek, o co chodzi? Wydawaa si rozbawiona jego bezporednioci. Brat wierci si obok niej, patrzy na dwch stranikw za nimi. - Romano zniesawi wit matron - odpowiedzia Guan, zanim zdoaa si odezwa. - W swoich komnatach, pijany wraz ze wit. - W jaki sposb? Swan nachylia si do niego, z jej kolczykw kapaa woda. - Jej syn. Znieway pami jej syna. Ch z irytacj wypuci powietrze z ust. Teraz zrozumia. * Tego popoudnia po raz pierwszy zobaczyli Lagos, feraln wysp umarych. Pogoda wreszcie si ustabilizowaa, jakby na t okazj chciaa uderzy w uroczyst strun, chocia w istocie stao si tak, bo wpynli na zawietrzn wyspy. Skierowali si na poudnie, do portu Chir, razem z reszt floty, ktra skupia si wok nich. Wzdu linii

wybrzea wznosiy si biae klify i zielone zbocza pokryte szarymi plamkami, synnymi lagozyjskimi kozami dugowosymi. Miao si wraenie, e caa tysicosobowa zaoga statku flagowego stoczya si przy relingach. Ch przyglda si matronie stojcej na przednim pokadzie w towarzystwie dwch generaw i ich wit. Uwanie obserwowa t trjk, by ciekaw, jak musz si czu, patrzc na zielone Lagos, powstacz wysp. Dobrze znana sprawa: caa ludno wydana zostaa na pastw ognia. Szsta Armia, ktra stacjonowaa tu do tej pory i teraz miaa sta si czci Si Ekspedycyjnych, pod wodz arcygeneraa Sparusa stumia ostatecznie rebeli. I to Sasheen osobicie wydaa rozkaz, by wybi wikszo obywateli w odwecie za pomoc niesion przez nich powstacom, nawet wbrew oprotestowaniu rozkazu przez wielu, ktrych przeraaa utrata takich zyskw za niewolnikw. Czynic to, matrona wpisaa swoje imi na karty historii. Nigdy nie zostanie zapomniana za ten akt ludobjstwa. Teraz jednak, widzc Lagos po raz pierwszy, Sasheen, stojca przy relingu, ograniczya si do sztywnej ceremonii. Tymczasem zgromadzeni wok niej kapani wity byli wicej ni dumni, e odzyskali t wysoce cenion wasno. W Qos gazety byy pene opowieci o pacyfikacji wyspy, o tym e ziemia bya teraz otwarta na imigrantw z caego Imperium. Pomniejszano prawdziwe rozmiary rzezi, ktrej poddani zostali Lagozyjczycy, i zrzucano na nich win, kiedy wspominali o podpaleniach i czystkach, pokazujc, jakie byy pocztki rebelii: protesty ostatnich lagozyjskich szlachcicw, ktrzy nie mogli znie, e mannijscy panowie przejmowali dzierawion ziemi. Tylko jeden szczeg mwi co o przeyciach Sasheen. Obok siebie, na relingu, postawia yjc gow Luciana - po raz pierwszy postanowia pokaza j publicznie. Matrona trzymaa rk na jego wosach, eby nie spad, a przywdca powstania mg popatrzy na swoj spustoszon ojczyzn, zachowujc niezgbion cisz. * Ze statkw floty najbardziej wysunitych do przodu odezway si rogi. Wreszcie zbliali si do portu w Chir, jednego z najwikszych cudw wiata. Niebawem okryli skalisty przyldek i Ch z otwartymi ustami mg obejrze legendarne Oreos, wznoszcy si przed nim na niewiarygodn wysoko kolosalny uk spinajcy naturalny przesmyk, wyjcie z portu Chir. Pod nim kbia si mga. Miasto portowe Chir, niegdy bogate dziki handlowi wen i solonym misem z

Zanzaharu, ongi centrum lagozyjskiej cywilizacji, rozpostarte byo wok skalistej zatoczki tworzcej najwikszy na Midrs naturalny port. Miasto wznioso Oreos nad wejciem do portu, najwiksz budowl na wiecie. Odlana z elaza, przypominaa kling zgit w uk, ktrej ostrze przecina wiatr na dwoje, pomalowana na biao byszczaa jaskrawo pod niebem, ktre wreszcie si rozchmurzyo i odsonio soce. Ch jeszcze nigdy nie by w Lagos ani w porcie Chir, chocia duo czyta zarwno o nich, jak i o arcydziele inynierii, na ktre teraz patrzy. Mga pochodzia z wody morskiej pompowanej ruchem fal w konstrukcj uku. Wydostawaa si z niej przez niezliczone dysze uoone od spodniej strony, eby tworzyy najlejsz mgiek. W niektre dni pod mglistym ukiem Oreos mona byo zobaczy wstg kolorw. Czsto si zdarzao, e w mgle i na lustrze wody wida byo pi, a nawet sze tcz. apacz tczy, tak czsto, z uczuciem, nazywaj Oreos ludzie z Lagos. Albo nazywaliby, gdyby jeszcze tutaj mieszkali. Ch zobaczy jedn tcz, uk intensywnych kolorw, jak drugie Oreos, a za nim, zabarwione kolorami miasto, rozpostarte nad brzegami portu, w ktrym ju stay na kotwicy imperialne okrty. Osoni oczy doni i, mrugajc, spojrza na szczyt Oreos. Zobaczy tam malekie postacie ubranych na biao kapanw zgromadzonych przy balustradzie, ogldajcych z wysoka panoram miasta. Ch mg tak patrze dugo, ale wanie zauway ruch na przednim pokadzie. By to Topo, katamita Romano. Podszed do generaa i kobiety, ktra siedziaa mu na kolanach, i wda si w gorczkow wymian zda. Topo odwrci si na picie i poszed w stron schodw. Ch rzuci ostatnie spojrzenie na zbliajce si Oreos i odepchn si od relingu. ledzi modzieca, ktry wraca sam do kajuty Romano. Czerwony na twarzy przepchn si do drzwi obok stranikw, Ch odczeka chwil, eby si przekona, e nikt nie doczy do Topo, i przystpi do swojego zadania. * Przez tylny balkon wszed po cichu do kajuty Romano. Tymczasem wszyscy, wczajc stranikw, stali przy burcie od strony ldu, ogldajc panoram portu. W kajucie sycha byo plusk wody z azienki. Ch noem podern gardo czonkowi ochrony osobistej. Odsun si o krok i mczyzna upad na dywan. - Kto tam? - doszed go gos z azienki. Ch sta nieruchomo przez chwilk, ochroniarz bulgota krwi u jego stp.

Nasuchiwa, a po drugiej stronie drzwi ponownie usysza agodny plusk wody. Z garot zwisajc z jednej doni lekko uchyli drzwi. Para otoczya jego ogolon gow. Zajrza do rodka i zobaczy mczyzn lecego w drewnianej wannie. Mrucza do siebie, powieki mia zacinite. Ch wlizgn si do rodka, nachyli si nad gow tamtego i oburcz schwyci garot. Popatrzy w d, na modego kochanka Romano. Na bladym, szczupym ciele widoczne byy wiee blizny i pokryte strupami sice rozmiaru uksze. Ch zobaczy wielki garniec z brzu, na gorc wod, stojcy na piecu u podstawy wanny. Wiedzia, co musi zrobi. Modzieniec drgn i gwatownie otworzy oczy, kiedy Ch zaptli garot wok jego szyi i mocno pocign za uchwyty z korka. Oczy - brzowe, zauway Ch - prawie wyszy z orbit, a w szklistych renicach pojawi si cie, sam Ch, nachylony, ogromny. Modzieniec parska, rzzi, prbujc zapa powietrze, twarz mu nabrzmiewaa. Rkami drapa garot zaptlon wok garda. Nogami tuk w wod, ktra wylewaa si falami z wanny i rozpryskiwaa wok sandaw Ch nie zwalnia nacisku. Nie myla o niczym, ale, o dziwo, czu narastajcy gniew. Wreszcie Topo przesta si rzuca, opad bezwadnie w uspokajajc si wod. Ch trzyma go jeszcze przez chwil, potem sapn i zwolni ucisk garoty. Dyszc, kopniciem otworzy drzwi pieca pod grzejnikiem i wrzuci polano z drewnianego pojemnika obok. Potem doda tyle drewna, ile si tylko zmiecio. Otworzy wieko garnca, w rodku podgrzewaa si woda. Szybko wycign ciao z wanny, rce lizgay mu si po mokrej skrze. Ch by silny, jak na swj skromny wzrost, a jednak wrzucenie martwego Topo do wielkiego garnca sprawio mu trudno. Wyparta woda wypyna, mg wic naoy i zamkn wieko. Zanim skoczy, ogie hucza w palenisku. Wyobrazi sobie dym kbicy si wysoko nad kominem; mia nadziej, e nie spowoduje to szybszego powrotu Romano. Wyszed z azienki, nasuchiwa krokw. Za nim, z brzowego grzejnika na wod, rozlegy si odgosy uderze. Ch si zatrzyma. Kolejne uderzenie z wntrza garnca. On tam jeszcze yje. Zawaha si, przez chwil targay nim wtpliwoci. Spojrza za siebie, przez drzwi, walczy z impulsem, eby wpa do rodka, otworzy wieko i wycign chopaka. Odepchn t myl. Za dugo ju tu by. Gdy Ch przechodzi przez gwn kajut, saby krzyk dopad go przy otwartym

oknie. By wstrznity, rce mu dray, kiedy wychodzi przez okno na balkon, przeklina si za niedbalstwo. Krzyk z azienki przybra na sile, potem zaguszy go przenikliwy wist pary, ktry niespodziewanie wydoby si z gwizdka. * W wieczornym chaosie portu w Chir Ch czeka w kolejce przed zatoczonymi wrotami. Niecierpliwi si, eby zej ze statku i obejrze niektre z atrakcji starego miasta portowego. Po drugiej stronie wrt doki wypenione byy niewolnikami adujcymi wiee zapasy na oczekujce statki i chmar nowo przybyych imigrantw z rnych stron imperium, przycignitych do wyspy, dogodnie teraz oprnionej, niespodziewanym runem na ziemi. Midzy nimi wszystkimi dudnicym krokiem wmaszerowyway na pokady transportowcw ponure, zdyscyplinowane kolumny Szstej Armii. Szykoway si do odpynicia o wicie, kiedy wieo poczona armia i flota Si Ekspedycyjnych ruszy na Khos. Zda sobie spraw z kopotw, kiedy usysza wyrany krzyk skierowany w stron pokadu rufowego. Instynktownie odwrci si w stron kwatery Sasheen i zobaczy, e drzwi do kajuty matrony s otwarte, a jej gwardii honorowej nigdzie nie wida. Ch zakl po cichu, pobieg do schodw i otwartych drzwi. Min blinita, Guana i Swan, stojce u szczytu schodw z zupenie obojtnymi minami. W rodku gwardzici walczyli z grup kapanw prbujcych rozpaczliwie chroni Romano. Genera szala jak pozbawiony rozumu, jego lina szybowaa w kierunku witej matrony, ktra siedziaa na fotelu, z dwoma czonkami ochrony osobistej po bokach i przygldaa si furii Romano z umiechem samozadowolenia. Ch szeroko otworzy oczy, widzc bysk ostrza w doni modego generaa. Jaki kapan krzykn i prbowa schwyci ostrze. Z tyu, cudacznie, odcita gowa Luciana staa chwiejnie na stole i przygldaa si scenie z maniakalnym wyrazem zoliwej satysfakcji. Za Ch rozbrzmiay kroki, arcygenera Sparus wmaszerowa do kajuty. Niespiesznym wzrokiem obj Ch i cae zajcie. - Zabij ci za to! - krzycza Romano. - Nie powiedziaem niczego, czego nie powiedziabym ci w twarz! Twj syn by tchrzem, a ty, ty jeste... - Jeden z towarzyszcych mu kapanw sykn i zamkn mu usta doni. Romano wyrywa si, ale drugi kapan zrobi to samo. Genera mia dwie donie na ustach. Ch odsun si, kiedy gwardzici wypychali szamocc si grup z kajuty. Arcygenera Sparus popatrzy bez wyrazu na wywlekanego na zewntrz Romano i zamkn za

nim drzwi. Tupot i przeklestwa na schodach. Zapada cisza. - Nie chcia tego powiedzie - na kolanach przed matron baga niemody kapan. Jest pijany i zrozpaczony po stracie. Odjo mu rozum na jaki czas, to wszystko. Sasheen bysna oczami do osobistego opiekuna Heelasa. - Precz - rozkaza Heelas klczcemu kapanowi, po czym podnis go, szarpic za szat, i wypchn w lad za jego panem. Mokre parsknicie dobiego od odcitej gowy na stole. Lucian prbowa si rozemia. - A ty - powiedzia Heelas, przechodzc przez kajut - jazda do dzbana, czowieczku. Unis oburcz gow i wstawi do krlewskiego mleka. Mijay chwile, nikt si nie odzywa. Patrzyli na Sasheen, ktra ju si nie umiechaa, wzrok wbijaa z gniewem w drzwi, przez ktre dopiero co wyszed Romano. Zerkna na Ch. Z wdzicznoci skina gow; popatrzya na pozostaych kapanw nadal zebranych w kajucie. - Mam wystarczajcy powd, czego wiadkami byli wszyscy tutaj, eby straci go natychmiast i mie usprawiedliwienie. - Matrono - odezwa si Sool, nachylajc si blisko. - On si wkrtce uspokoi i zrozumie, co zrobi. Sprawa si skoczy, o ile pozwolisz, eby si skoczya tutaj. Zrozumie przesan mu wiadomo. Podporzdkuje si. - Inaczej bdzie wojna domowa - doda arcygenera Sparus. - W Qos, kiedy tylko jego rodzina si dowie, i tutaj, we flocie, kiedy jego onierze zwietrz spraw. Jedna trzecia Si Ekspedycyjnych moe si zwrci przeciwko nam. Sasheen drapaa paznokciami oparcia fotela. - Nie zapomn tych sw - rzucia surowo. - Nigdy nie zapomn tego, co mi powiedzia o moim synu. Prosto w twarz. * Szczury biegay wok niego w absolutnej ciemnoci. Ash zignorowa je, nastawia uszy na wszelkie dwiki z gry. Kady krok by dla niego nieopisan histori. To by dwudziesty pierwszy dzie w tej cuchncej zzie, przynajmniej wedug jego wasnych oblicze. Kilka godzin wczeniej sysza grzmicy oskot rzucanej kotwicy i przez belki kaduba poczu spowodowane przez ni drgania. Natychmiast poczu nag ch, eby wyle ze swojej dziury i przej przez statek, na najwyszy pokad, zobaczy, gdzie flota zakotwiczya. I sprawdzi, czy moe na dobre zej na ld.

Zapanowa jednak nad tym pragnieniem. Wiedzia, e trzeba zaczeka, a cisza na pokadzie obwieci zapadnicie nocy. Wtedy wykradnie si na zewntrz, eby zaryzykowa i dokadnie si rozejrze. Gboko w noc, kiedy na grze naprawd byo cicho, Ash zdecydowa, e wreszcie jest do bezpiecznie, by wykona ruch. Ubrany, z mieczem w doni, wyszed z zzy najciszej, jak potrafi, i ostronie przekrad si przez wntrznoci statku. Pokad gwny by dla niego najbardziej niebezpiecznym miejscem, Ash nisko przykucn, kiedy wreszcie si na nim znalaz, i sprawdza stanowiska marynarzy nocnej wachty na dziobie i rufie. Wessa do puc powietrze i prawie jkn na gos, takie byo wiee. Chmury przesaniay wikszo gwiazd, ale od masztw i zwinitych agli odbijao si przymione wiato. Rozejrza si, zamruga na widok wiate portowego miasta przewiecajcych midzy masztami floty. Kiedy odwrci si w stron morza, szeroko otworzy oczy, eby dobrze si przyjrze niesamowitemu ukowi, ktry sta oparty o oba brzegi wejcia do portu. Igray pod nim chmury ledwie widocznej mgieki. Oreos. Ash rozpozna natychmiast. Wiedzia, e s w Chir, na Lagos, wyspie umarych. Zatem to Khos. Nie byo innego powodu, eby flota inwazyjna popyna tak daleko na zachd, chyba e planowali bezwzgldn wojn przeciwko Alhazii, ryzykujc utrat dostaw prochu strzelniczego. Nie, zatrzymali si tutaj, eby zabra posiki w ludziach, zanim popyn dalej, w stron ojczyzny Nico, jego matki i jego ludu. Ash zwiesi gow, dugo sta w bezruchu.

Rozdzia 11

Stary kraj
Statek znowu koysa si na wzburzonym morzu. Woda zzy moczya mu nogi, przelewajc si z burty na burt, sprawiaa, e szczury przebiegay po nim, w rytm trzaskw i hukw nadweronego kaduba. Ash lea w ciemnoci, poza czasem i miejscem. W umyle formoway mu si sowa, jakby wypowiada je na gos. Rozmawia ze zmarym uczniem. Nie rozumiem, mwi Nico. Kiedy powiedziae mi, e Rshuni nie uznaj osobistej zemsty. e to sprzeczne z ich kodeksem. Tak, Nico. Powiedziaem. Ale jeste tutaj. Ale jestem tutaj. Wic ju nie jeste Rshunem? Uchyli si od odpowiedzi. W tej chwili nie mia ochoty o tym rozprawia. Wiesz, e mnie nie wskrzesisz, powiedzia Nico. Nawet jeli j zabijesz, mnie i tak nie bdzie. - Wiem o tym, chopcze - Ash odpowiedzia na gos, w czarn, rozbrzmiewajc echem przestrze, zrzucajc z siebie szczury. Nico zamilk na jaki czas. Ash koysa si wraz z gwatownymi ruchami statku, zapar si rkami i nogami, prbowa si wyciszy. Powiedz, mistrzu Ash, znw odezwa si gos Nico. Co robie, zanim zostae Rshunem? Co robiem? Tak. Bytem onierzem. Rewolucjonist. Nigdy nie chciae poda inn drog? By, na przykad, farmerem? Pijanym wiejskim oberyst? Oczywicie.

To kim? Jestem zmczony, Nico. Zadajesz zbyt wiele pyta. Tylko dlatego, e tak mao o tobie wiem. Nagy ostry przechy statku przycisn Asha do kaduba. Ledwie to zauway. Wyplu morsk wod, otar twarz do sucha, popatrzy ze zoci w ciemno. Zanim zostaem onierzem, przez jaki czas hodowaem psy myliwskie. Z on i synem mieszkalimy w naszej chaupce. Prbowaem by dobrym mem, to wszystko. A bye? Ash parskn. Byem lepszym onierzem, ni kiedykolwiek zdarzyo mi si by dobrym mem i ojcem. Byem dobry w zabijaniu. I zmuszaniu innych do zabijania. Jeste dla siebie za surowy. Wiem, e jeste kim znacznie wicej ni zabjc. Masz dobre serce. - Nie znasz mnie, chopcze - sapn Ash. - Nie wolno ci mwi mi takich rzeczy ani teraz, ani kiedykolwiek. Zamarzajca woda znowu zalaa mu gow, cisna go w teraniejszo. Ash rzuca si przez chwil, nadyma i wciga policzki, walczc o oddech. Przywar do wystpu, na ktrym lea, usysza, jak szczury piszcz z przeraenia. Mino troch czasu, zanim znw si pooy, ciko dyszc. Zastanawia si, czy Nico nadal z nim jest. - Chopcze - wychrypia. W ciemnoci sycha byo odgos rcznych pomp, wycigajcych wod z zz na pokad. Trudno byo rozmawia w takim haasie. Jestem tutaj, jestem tutaj. - Powiedz co. Cokolwiek. Oderwij mnie od tego, co si dzieje. Ja? Chciaem by onierzem, jak ojciec. Chocia przez duszy czas marzyem, eby zosta aktorem. Wdrowa po wyspach, wystpowa, eby zarobi na ycie. Ash usiad, prbowa mocniej wcisn si w rozkoysany kadub. - Nie wiedziaem - wyzna. Nie wiedziae. Nigdy mnie nie pytae. Woda w zzie bia teraz jak fale. Szczury piszczay jeszcze goniej. - Powiniene wyjecha, Nico. Tam, w Qos! - krzykn Ash, strcajc wod z twarzy. - Kiedy wrcie tamtego wieczoru i powiedziae mi o swoich wtpliwociach. Powiniene mnie zostawi!

Wiem, odpar Nico. Ale nie mogem. - Dlaczego? Nastpia chwila penej zadumy ciszy, potem, pord haasu, wyranie usysza cichy gos. Bo mnie potrzebowae. * By sztorm, i to grony. Kadub hucza od gwatownych uderze wody, trzeszcza i jcza, kiedy dzib unosi si nad grzywami fal i opada z dygotem w coraz gbsze rowy. Kliwa woda morska laa si do zzy przez szczeliny midzy deskami na grze. Buty i ubranie mia przemoknite na wskro. Peleryn, z zatknitym za ni mieczem, zwiza mocno w pasie. Uszy bolay go od ryku burzy. Przez te haasy sysza, jak na grze ludzie biegaj i krzycz ogarnici panik. Prbowa przywrze do kaduba, ale na nic si to zdao. Wkrtce krci si razem z piszczcymi szczurami w wodzie zzy, ktra sigaa mu brzucha. Ash zrozumia, jak rozpaczliwa jest sytuacja, kiedy usysza szczury tupice po cianach, do gry, eby opuci zz. Moe powinien pj za ich przykadem, ale nie by szczurem i nie udaoby mu si przemkn niezauwaonym. Przywiera zatem do burt, kiedy mg, i pywa, kiedy nie mg. Wymiotowa od tego koszmarnego koysania i od sonej wody, ktr musia poyka. Jak w koszmarze, czu, e woda wznosi si stopniowo do poziomu piersi. Wreszcie nie mg ju wytrzyma. Zacz z trudem posuwa si w stron schodw. Skoczyo si gwatowniej, ni si spodziewa. Statek raptownie zadra, jakby w co uderzy. Zbio go z ng, ogarna go rozkoysana woda. Ash szamota si, prbowa si wyprostowa i wtedy z gry rozleg si chwytajcy za serce trzask rozdzieranego drewna i grzmot, jakby wodospadu zbliajcego si z rykiem w jego stron. W pierwszej chwili, na samym pocztku, wstrzsno to nim do gbi - a potem waz pk i woda morska zacza si wdziera do rodka. Spitrzona wirujca fala zmya go na sam ty zzy. Rbn o kadub, z charkotem walczy o oddech. Wymachiwa ramionami, nogami szuka zaczepienia. Udao mu si wyprostowa, prbowa dotrze do schodw. To byo beznadziejne. Cay ciar morza pcha go do tyu, rozpaszcza o kadub z tak si, e pozostawaa mu tylko walka o zaczerpnicie tchu.

Belkowanie statku zaczo jcze na rne nuty. Statek jednoczenie zanurkowa na dzib i przewrci si na burt. Ton. Ash zaczerpn powietrza w szczelinie midzy wzburzon wod a pdzcymi w jego stron deskami. Woda bya lodowato zimna, wysysaa mu si z mini. Wbrew sobie dozna hiperwentylacji, nayka si i wody, i powietrza. Uderzy gow o deski. Prd wody by jak prca na niego kamienna pyta. Bdzie musia zaczeka, a statek zostanie zalany, zanim zdoa wypyn przez luk. Nie byo mu atwo przyj takie zaoenie, kiedy podnoszca si woda wreszcie go zatopia. Nawet pod jej powierzchni sysza rozdzierajce dwiki wydawane przez statek. Ash trzyma si kurczowo cennych resztek powietrza i kopniciami odpycha si w stron luku. Cinienie wzrastao mu w uszach. Wiedzia, e statek znalaz si pod powierzchni wody i opada na dno. Coraz pospiesznej przebiera rkami po deskach, szukajc luku. Przez wieczno chwyta si drewna, nie mog znale wyjcia. Znw ten ucisk paniki. Szuka po omacku, w pustce, brn przez ni. Co podpyno, odepchn to. Ciao, ju martwe. Pyn tam, gdzie, jak sdzi, powinien by sufit. Ocieray si o niego przedmioty, worki, miso na piecze, ktre tam wisiao. Przecisn si midzy nimi, stwierdzi, e rkami chwyta za stopnie; podcign si do gry, przez kolejny otwr. Pami podpowiadaa mu, e jest teraz w korytarzu kambuza, a stopnie po drugiej stronie prowadz na grny pokad. Pyn z caych si, w uszach mu pulsowao od narastajcego cinienia, ktre otulao go jak kamienna skra. Puca mu pony. Kolejne ciao przepyno przed nim, je take odepchn na bok. Tym razem poruszyo si - rce wystrzeliy ku niemu, schwyciy go, walczc o ycie. Tu, na dole, by jeszcze kto ywy. Ash wyrwa si z obj. Sign rk, schwyci za twarz - gumowe wargi, nos, szczeciniaste rzsy, wosy. Schwyci wosy w gar i odepchn si mocno stopami. Mina wieczno, zanim zacign szamoccego si majtka na koniec korytarza. Dotar do schodw, sprawdzi dotykiem, nie byo wtpliwoci, e to one. Ostatnim kopniciem Ash wydosta ich z toncego statku. Lekko uchyli powieki, zignorowa piekcy bl spowodowany morsk wod. Spoglda w nieskoczon ciemno, jakby patrzy w mier. Nie by w stanie rozrni, gdzie jest gra, bo nie byo tu wiata ani cienia. Usta

prboway mu si otworzy, aknc powietrza. Zacisn szczki, pier pulsowaa mu biaym gorcem. To tam, pomyla w uamku sekundy. To tam! Bysk w oddali. Nie mylc, skrci w t stron. Znowu bysk, a zmruy oczy; jaskrawy, ale znikn tak szybko, e pozostaa mu tylko powiata w oczach. To byo daleko. Machajc nogami, ostatkiem si popyn w tamt stron. Puca mu pkay, kiedy wychyn na powierzchni, a gardo z chrypieniem raz zaczerpno powietrza, potem znowu zanurzy si pod powierzchni, cignity ciarem marynarza. Wypyn na wierzch, walczy, eby si na niej utrzyma. Bya noc, smagay go fale i deszcz. Ash przycign ciao bliej, ale marynarz by martwy. Kiedy byskawica rozdara ciemno, spojrza na twarz patrzc spokojnie w niebo. Zamkn marynarzowi oczy i puci go do morza. Fala uniosa Asha. Przez chwil widzia jak na doni, co si przed nim znajdowao: lini biaych urwisk, ciemne zatoczki, kilka bladych pla, ogie poncy na szczycie wzgrza - i flot rozcignit wzdu wybrzea, rozproszon przez burzliwe morze. Statki szukay schronienia w zatoce, ale kilka wiatr zwia z kursu i zdawao si, e wanie dryfoway na oddalone skay. Nieomal wszystkie siy opuciy Asha, prbowa dopyn do brzegu, do play, ktr widzia przed sob. Ale po zaledwie kilku ruchach musia si zatrzyma, dyszc, walczy o oddech, by zbyt zmczony, eby pyn dalej. Gowa opada mu pod powierzchni wody. Ockn si. Wok niego, na morzu, pyway szcztki. Zarzuci rami na przewrcony taboret, ledwie znalaz w sobie energi, eby si na niego wspi. Fala znw go uniosa. Odwrci gow, eby zobaczy nadpywajce grzywacze. Wiedzia, e zostaa mu tylko jedna szansa. Puci stoek i zacz pyn, kiedy z rykiem nadpyna kolejna fala. Przez chwil myla, e za wolno si porusza, eby go z sob zabraa, ale potem poczu, e jego ciao si unosi i kilkoma ostatnimi ruchami przyspieszy. Fala chwycia go za nogi i podniosa je do gry. Wyprostowa przed siebie ramiona, unis podbrdek nad wod, kiedy fala urosa, zwina si i zabraa go z sob do brzegu. Jecha na niej przez ca drog, twarz rozcignit mia grymasem, krew piewaa mu w yach z podniecenia. Fala rzucia go na mokry piasek i z sykiem cofna si do morza, zostawiajc go.

Dysza, odkaszln, eby oczyci puca. y. * Kapitan Jute, komendant nabrzenego fortu, patrzy z blankw przez niesiony z burz zacinajcy deszcz i czeka, a kolejny bysk owietli morze. - Jeste pewien? - ponownie zapyta swojego zastpc, sieranta Bosona, niezaradnego draba, ktremu Jute nie mg zaufa w niczym, co nie dotyczyoby wasnej skry podkomendnego. - Pewne jak to, e po dniu nastpuje noc. Oni tam na pewno s. Lepiej si std zwijajmy, i to szybko. Nad ich gowami rozleg si gony grzmot, byskawica uderzya we wzburzon zatok. Kapitan pochyli si, otar deszcz z oczu. Poczu strach w odku, kiedy to zobaczy: statki, setki statkw koyszce si na falach. Pyny w stron pla. - Sodki, askawy Banie - wystka i schwyci za kamienie blankw, eby usta na nogach. Inwazja, pomyla i nagle zakrcio mu si w gowie. Cholerna inwazja, na caego! - Kapitanie? - przez wywoan wstrzsem mg dotar do niego gos Bosona. Kiwn gow, stara si jasno myle. Odwrci si do sieranta, nie mg na to poradzi, e gos mu troch dra. - W porzdku - powiedzia - Zapali ogie sygnaowy, puci ptaka w powietrze. Chopaki, nie mamy wiele czasu. - Przy tej pogodzie mog nie zobaczy ognia, kapitanie. Lepiej, ebymy poszli do fortu Olsona i tam przekazali wiadomo. - Wykona! - rykn kapitan Jute. Odwrci si w stron Struganej Zatoki, ktra bya mniejsz, osonit zatoczk w samej Zatoce Perowej. Na stokach drugiej strony tego naturalnego portu, tak pno w nocy, w domkach osady rybackiej byo ciemno. Jute modli si, eby kto we wsi zauway ogie sygnaowy, co pozwolioby im wycofa si na czas. W kolejnym rozbysku kapitan zobaczy, e odzie ju wyldoway na play pod fortem i ciemne postacie pomkny przez wydmy w stron wzgrza, na ktrym sta fort. Sodka asko, pomyla. Jest ich za duo. Przez cay czas prosiem o wicej onierzy do obsady fortu, a teraz, cholera, jest ju za pno. - Nie damy rady powstrzyma tak wielu - powiedzia sierant Boson, ktry wrci, po przekazaniu rozkazw onierzom. Jute popatrzy na niego, przynajmniej raz spodobao mu si to, co sierant mwi. - Musimy si ewakuowa teraz, kapitanie, albo zaraz rozpocznie si

oblenie, ktrego nie wytrzymamy. Wiesz przecie, co robi z jecami? Jute szeroko otwartymi oczami popatrzy na swoich ludzi. Uzbroili si w ponce pochodnie z pieca na wartowni, dodawali paliwa do ognia sygnaowego na elaznym dysku stojcym na blankach. Nasczone spirytusem drewno palio si dobrze mimo deszczu i wiatru. Od czasu do czasu ogie bucha wysoko. - Czy wysano ju ptaki? - Dopiero co. - A kody? Je te musimy spali. - S w ogniu, kapitanie. - Bardzo dobrze - pochwali Jute i rzuci ostatnie spojrzenie na postacie, zbliajce si do fortu. Zobaczy, e to komandosi z twarzami uczernionymi do nocnej roboty. - No to wynomy si std, do wszystkich diabw. Ale kiedy odwrci si, eby odej, sieranta i onierzy ju nie byo. - Wy nieudolne sukinsyny - mrukn pod nosem i pobieg za nimi. * Kiedy Ash oprzytomnia, nadal lea na play, tam gdzie rzucia go fala. Krysztaki piasku przylepiy mu si do warg i twarzy. Chyba na chwil straci przytomno. Sztorm nadal szala, morze obmywao mu nogi. Ciao Asha, jak martwe, leao rozpostarte na piasku - bezwadne, niepodlegajce woli, trzso si z zimna i szoku. Gardo mia obolae od poknitej wody morskiej. Nastawi otwarte usta na deszcz, eby zapa par kropel na jzyk. Powoli, niejasno zaczo mu wita, e umrze z zimna, jeli tu zostanie. Jkn i podnis si na kolana. Wstawanie byo skomplikowanym procesem. Uruchamia misie po miniu, a wreszcie stan na chwiejnych koczynach. Nogi mu dray, w kadej chwili mogy si ugi. Jeli nogi ci nie suchaj, id, posugujc si si woli, wyrecytowa w myli i, potykajc si, poszed przed siebie. Z wyczerpania w kcikach oczu widzia tczowe gwiazdki. * Wzdu play leeli rozrzuceni inni rozbitkowie: marynarze, onierze i ciury obozowe. Chodzili w t i z powrotem, jak otpiali, stopami znaczyli w piasku popltane, zawie lady. Byli wystawieni na wiatr i koszmarny deszcz, ktry siek tak gsto, e Ashowi wydawao si, i znowu oddycha wod. Otar twarz rk, zamruga, eby lepiej widzie. Po jego prawej ludzie skupili si wrd wydm, inni szli w stron zatoki.

Ponownie otar deszcz z oczu. Kolory tczy rozszerzay si w ograniczajcy widzenie tunel. Wiedzia, e wlecze si w stron wydm, eby poszuka jakiego miejsca, gdzie bdzie mg si pooy i uchroni przed wiatrem. Nad gow niebo rozbyso. Pod stopami zobaczy stok wydmy, podziobany uderzeniami deszczu. Z przodu jaka kobieta krzykna gniewnie, inni doczyli do niej. Wrzask, miech mczyzn. Wiatr miesza i nis dalej dwiki, Ash zacz wcha. Nos uchwyci uporczywy zapach dymu z palcego si drewna. Ognisko! Na czworakach wdrapa si po stoku wydmy, dysza nierwno, jak pies. Na szczycie si wyprostowa. Zmruy oczy, przyglda si temu, co byo na dole: grupa mczyzn, krtka, lnica stal w doniach i napastowana kobieta przed ogniskiem. Nadzieja na ciepe schronienie w jednej chwili oywia Asha. Skupi si na tym, co zobaczy, rozpozna niemod kobiet, rozczochran, aroganck; krzyczaa na mczyzn i odganiaa ich kawakiem drewna z play. Mczyni - pomyla, e to marynarze - chyba tylko si z ni bawili. - Ho! - krzykn Ash, wszystkie twarze odwrciy si, eby popatrzy na niego. Znowu bysno. Uzna, e to dobry moment, by wycign kling z pochwy. Marynarze zaczli nagle spoglda na siebie nerwowo i odsunli si od kobiety. Uciekajcie, dranie. Brakuje mi na to si. Czekali, eby zobaczy, co zrobi. Ash wykona krok w d wydmy, nie by zdziwiony, e nogi si pod nim ugiy. Udao mu si szybko przestawi do przodu drug stop i zamieni upadek w co, co przypominao bieg w d. Nurkujc, wycign przed siebie ostrze, eby zachowa rwnowag. Kiedy upad przed ogniskiem, z ulg zobaczy plecy uciekajcych w noc marynarzy. Silnie dygota. Kolejny podmuch przytumi ognisko, sprawiajc, e ar rozbysn jaskrawo. Kiedy wiatr opad, pomienie zatrzeszczay z wiksz si. Gorco rozgrzewao dusz Asha. - Ty - wychrypia do kobiety. - Masz wod? Kobieta zignorowaa go. Kiedy usiad, zaja si dziewczynami, sadzaa je wok ogniska pod kawakiem ptna. Byo ich razem pi, mwia do nich szorstko, rzeczowo, jakby bya dla nich starsz cioci. Zadowolona, owina gow i ramiona szalem i podesza do niego. Zobaczy w jej rku flaszk, podaa mu j szerokim gestem. Przyjrzaa si kolorowi jego skry. - Tylko rhulik - powiedziaa, usiada obok i poprawia sobie spdnic. - Dobra na rozpak i do ogrzania brzucha. Pij, stary wdrowcze. Tylko tyle mog ci da.

Wolaby sodk wod, ale i tak wypi. Zby zaklekotay mu o drewniany dziobek. Za jednym zamachem wypi wszystko. Alkohol zapon mu w brzuchu, rozesa macki gorca do wszystkich zmczonych koczyn. Flaszka wypada z bezwadnych palcw Asha. Uderzenie alkoholu dooyo si do ciaru zmczenia. Blade rysy kobiety faloway blisko jego twarzy, jej usta szybko si poruszay, co mwia. Ash z jkiem przewrci si do przodu, zapad w nico.

Rozdzia 12

Obrazy pamici
Odgos jego wasnych krokw dwicza przed Bahnem, kiedy pospiesznie szed korytarzami Ministerstwa Wojny, podkute wiekami buciory niezbyt trzymay si wypolerowanej marmurowej posadzki. Polizgn si niezgrabnie, skrcajc za rg, odzyska rwnowag i podszed, dudnic butami do drzwi generalskiego gabinetu. Zabrako mu tchu, nie powiedzia stojcym tam na baczno gwardzistom, eby si usunli. Obaj popatrzyli na jego rozgorczkowan twarz, na rce, ktrymi dawa im znak, eby si odsunli, i doszli do wniosku, e nie bardzo ma ochot si zatrzyma - a nawet, e nie zdoa zrobi tego w por - i zgrabnie ustpili mu z drogi. Bahn wpad przez cikie dbowe drzwi, dramatycznie dyszc. - Wyldowali! - owiadczy w gb drugiego pokoju. Genera Creed sta w wietle wczesnego poranka przy wielkich oknach w przeciwlegej cianie, zwrcony twarz do sztalugi, nad ktr zawisa jego rka z pdzlem. Schyli lekko gow, ale nic nie powiedzia. - Generale - sprbowa powtrnie Bahn. - Oni... - Ale pdzel musn kartk raz, drugi raz, trzeci i Bahn si zaama. Creed dokadnie sprawdzi efekt mani, pokiwa gow i odoy pdzel. Odwrci si i obj Bahna poncym spojrzeniem. - Gdzie? - zahucza silnym gosem, wzi szmatk i zacz w ni wyciera rce. Teraz, kiedy kazano mu mwi, Bahn stwierdzi, e sowa utkny mu w gardle. - Tutaj - zdoa wykrztusi. - W Zatoce Perowej. - Kiedy? - Zeszej nocy. Zaczy si zlatywa pierwsze ptaki z fortw nad zatok. - Liczby? Bahn pokrci gow. - Jak do tej pory sprzeczne. Flota nadal si rozadowuje. Ale sdzc po jej rozmiarach, co najmniej czterdzieci tysicy zdolnych do walki. - Akolici?

- Tak. A, generale, matrona osobicie im przewodzi. Niektrzy nasi zwiadowcy zauwayli jej sztandar powiewajcy nad okrtem flagowym. Raportuj rwnie, e widzieli na play sztandar arcygeneraa Sparusa. Genera Creed rzuci poczernia szmatk na biurko i usiad w skrzanym fotelu. Odchyli si do tyu i pooy nogi w buciorach na polakierowanym blacie biurka, skrzyowa dugie nogi, luno zczy donie, krci kciukami, zachowujc twardy jak krzemienny klif wyraz twarzy. Dobrze to przyjmuje, pomyla Bahn, ktremu odek nadal si skrca. Zawsze uwaa, e opanowanie to najlepsza z cech przywdcy. Teraz sprawiao, e czu si jak wystraszony modzik. - Moe mier syna uczynia j nieostron - zastanawia si Creed. Bahn nie odpowiedzia, bo genera tylko myla na gos. Ciao Bahna chciao si rusza, dziaa. Z nerwow niecierpliwoci patrzy w okno, nad gow generaa. Wida byo std Lanszlak i Tarcz, widzia nawet obz Czwartej Armii Imperialnej, wyrwnan szachownic rozpostart w poprzek przesmyku. Przerwa w walkach nabieraa teraz sensu. To byo co wicej ni tylko aoba po synu matrony; czekali na przybycie si inwazyjnych, mota na ich kowado, z Bar-Khos pomidzy nimi. Bahn zastanawia si, ile czasu minie, zanim ponowi ataki na mury wszystkimi siami, ktrymi dysponuj. Mylc o zbliajcej si walce, zwrci wzrok na sztalugi i ptno pod oknem, na wizj pokoju, ktr przedstawia obraz. Wykonany zosta w minimalistycznym zamorskim stylu, ulubionym przez generaa Creeda. Zamiast portretowa widok za oknem, przedstawi scen z pamici; agodne zbocza poronite winorol, wznoszce si ku odlegym grom. Bahnowi przypomniaa si inna aoba, inna strata, kobieta, ktrej ducha genera chcia odda, malujc te sceny cigle od nowa. Genera Creed by onaty trzydzieci jeden lat, kiedy Bahn doczy do jego sztabu jako modszy adiutant. Tylko raz spotka on generaa, Rose, tutaj, w ministerstwie, penic funkcj w sztabie; malek kobiet, dumnie si noszc, agodn w mowie. Krtko wspomniaa o ich winnicy na poudniowych zboczach Alapolasw i o tym, jak chciaaby, eby genera przyjecha do domu i czciej j odwiedza. Wygldaa na samotn i nie na swoim miejscu w sali do pomniejszych zada w ministerstwie. Bahn sta u jej boku, a udao mu si uzyska od niej wstydliwy umieszek. Potem przedstawi wasn on, ktra zaja jego miejsce. Obie kobiety porozumieway si jak stare znajome. Bahn oderwa wzrok od obrazu i zobaczy, e przeszywajce, niebieskie spojrzenie generaa utkwione jest w jego oczach. Genera wskaza mu krzeso, Bahn podszed wic i

usiad. - Gollanse! - rykn genera. W drzwiach, cigle otwartych po wejciu Bahna, pojawi si stary wony generaa. - Zwoaj zebranie sztabu, dobrze? Chc, eby za godzin wszyscy tu byli. - Tak, panie - odpar zwile stary. - Czy rada zostaa ju powiadomiona? - zwrci si do Bahna. - Wysano goca. - A Liga, jak dotd nie. Genera skin do Gollansea. - Wylij szybkiego skuda do Minos. Ptaki cznikowe te. Powiadom ich, e ostatnie akcje floty imperialnej to dywersja. Ich prawdziwe uderzenie skierowane jest tutaj, na Khos. Bdziemy potrzebowali wszystkich Ochotnikw, jakich zdoaj nam przysa. - Tak, panie. Czy to wszystko? - Tak i zabierz si do tego szybko, nie zamarud przy biszkopcie i chee. Stary unis brew, ale nic nie powiedzia. Szurajc nogami, wyszed z gabinetu. Genera Creed odchyli gow do tyu, kalkulowa. - Zatoka Perowa. To sto czterdzieci laqw do Bar-Khos. Pierwszych trzydzieci laqw to trudny teren, a dojdzie si do Reach. Bd musieli zdoby Tume, nie mog zostawi go za plecami. Ale bd mocno naciska. Trzynacie dni, moe dwa tygodnie, zanim zobaczymy std ich wysunite oddziay. Za krtko, eby zdyy posiki z Ligi. Trzynacie dni, w tym czasie mog wysa Marleen z dziemi daleko od Khos, pomyla Bahn. - Moemy si te spodziewa wznowienia akcji przeciwko murom. Bd nas teraz naciska ze wszystkich stron, z nadziej, e zami nas na p. - Generale... - powiedzia Bahn, szuka odpowiednich sw. - Co moemy zrobi? Creed zdj nogi z biurka. Pooy donie na blacie, wsta, growa wzrostem nad Bahnem, spojrzenie mu taczyo. - Zrobi? Musimy zmobilizowa kadego, kogo zdoamy, i tak szybko, jak tylko si da. Kadego mczyzn, ktry jest w stanie maszerowa i walczy. - Chcesz spotka Mannijczykw w polu? - A co? Wolaby, ebymy zamknli bramy, usiedli w kucki i czekali za murami na ich przybycie? Tak, Bahn na pewno by tak zrobi. Mniejsze mury miejskie zapewniyby im przynajmniej jak przewag nad nadcigajc armi imperialn. Ale to bya krtkowzroczna

strategia i Bahn odrzuci j, ledwo o niej pomyla. On zastanawia si tylko, jak uchroni rodzin, nie byo w tym rozmachu. To dlatego byby ze mnie marny przywdca, pomyla. Genera jakby czyta mu w mylach. - Bahn, mniejsze mury to nie Tarcza. Nie wytrzymaj dugo ostrzau z nowoczesnych dzia, a jestem cakiem pewien, e przywioz par takich. Bahn pokiwa gow, potar doni kark. - Tymczasem wyrn i spal nam pod tykiem cae Khos. Jeli bdziemy siedzieli i czekali na nich, nie zostanie nic, co mona by obroni poza miastem. - Ale w polu - wyrzuci z siebie Bahn. - Jak moe nam si uda pokonanie takiej armii? - Nie musimy ich pokona, Bahn. Wszystko, co musimy zrobi, to kupi sobie troch czasu. Bahn przez chwil masowa zmczone oczy. Wydawao si, e rozmawia z tym czowiekiem w obcym jzyku. - Ale generale - powiedzia, kiedy Creed zacz przechadza si przed nim w t i z powrotem. - Nawet jeli zmobilizujemy ca, jak si nam uda, khosyjsk rezerw, nawet jeli bdziemy goni resztkami, moemy wystawi w polu sze, siedem tysicy. Nasze zapasy prochu strzelniczego poszy do marynarki wojennej i na obron murw. Mamy mao armat polowych. Nie mamy nawet dzia, ktre mogyby dorwna ich dziaom, nie mwic o onierzach. Genera zatrzyma si przed oknami, rce trzyma zaoone z tyu. W wietle jego czarne wosy nabieray niemal niebieskiego poysku. Bahn nie mg rozrni: patrzy na swj obraz czy na milczce mury Tarczy. - To, co zrobili, to powany cios dla nas, gwarantuj ci. Nie podejrzewabym matrony o tak wyobrani. Dla Sparusa sprawa jest zbyt ryzykowna, eby o niej pomyla. Moe wic stary Mokabi wrci z emerytury. Wyczuwam w tym jego rk. Creed przerwa, skoni gow w stron okna: w tej wanie chwili, kiedy wymieni imi emerytowanego arcygeneraa - tego samego czowieka, ktry poprowadzi Czwart Armi Imperialn pod mury Bar-Khos - od strony Tarczy rozleg si huk. Potem kolejny, i jeszcze jeden, a szyby zaczy dre od wstrzsw. Mannijskie dziaa znowu zaczy ostrzeliwa Tarcz.

Rozdzia 13

Przyczek
Kiedy obudzi si pno, nastpnego dnia, kobieta trzymaa przed nim dzbanek z chee. Ash z trudem usiad, pier mia cinit i obola. Zbite kawaki piasku odpaday mu z jednej strony twarzy, kiedy dugo i mocno kaszla w do. Przy kadym wstrzsie zawiy mu z blu oczy. Przez zy zobaczy, e burza w nocy przesza, chocia od morza nadal wia silny wiatr. Podmuchy wysuszyy mu ubranie i skr, przynajmniej te czci, na ktrych nie lea, a z maego ogniska obok nawiewao gorco. Kiedy Ashowi kaszel przeszed na duej, niepewnie upi yk parujcej chee i stwierdzi, e nastrj mu si poprawia. - Dzikuj za pomoc - powiedziaa kobieta, siedzc na piasku obok niego. - To byo w sam por. - Wycigna do niego do. - Pani Cheer. Ash ucisn jej rk. Miaa ucisk mczyzny, nie brakowao mu siy. Na chwil w powietrzu midzy nimi uniosa si kurtyna dymu, popatrzy przez ni na jej twarz pod ciemn strzech wosw. Najbardziej przypominaa mu matk ony, Anis, rzadki przypadek atrakcyjnoci, ktra zdawaa si rosn z wiekiem i pozycj. A potem dym si rozwia i Ash zobaczy star, zawinit blizn, przecinajc jej grn warg, jak zajcza warga, mimo e biega w gr twarzy i w poprzek lewego oka. - Ash - rzek, nadal zafascynowany jej wygldem. Zmarszczya usta w umiechu. - Mio mi - odpara i chyba rzeczywicie byo jej mio. Za ni mode kobiety, ktrych bronia poprzedniego wieczoru, grzebay w skrzyniach na ubrania. Wygldao na to, e stroj si na nadchodzcy dzie. Pani Cheer uniosa spdnic powyej kostek i z westchnieniem wysuna nogi w poczochach w stron ognia. - adny baagan z tym ldowaniem - powiedziaa, wskazujc skinieniem gowy zatok. - Gdzie jestemy? - Ash zapyta sponad brzegu kubka.

- Na Khos. W miejscu zwanym Zatok Perow. A wic mia racj. Teraz nie ma wtpliwoci, e armia pjdzie na Bar-Khos, eby sprbowa zdoby miasto od tyu. Przypomnia sobie, e matka chopca mieszkaa gdzie w pobliu. Zatrzyma te myli dla siebie, dopija chee. Wspaniae uczucie gorca w brzuchu sprawio, e zda sobie spraw, jak dugo nie mia ju w ustach gorcego napoju albo posiku. Pani Cheer spojrzaa na niego z boku, przygldaa si ciemnej tonacji jego skry. - Kim jeste, najemnikiem? Jeste troch za stary na t robot, nie sdzisz? - Ochroniarzem - odpowiedzia, nie mylc. - O? A twj pracodawca? Ash skin gow w kierunku morza. Szybko zamrugaa, zastanawiajc si, co mia na myli, i stwierdzia: - Wic spade nam z nieba, mona powiedzie. Nasz czowiek nie umia pywa, chocia uwaa to za zbyt bah rzecz, eby o niej wspomina, dopki nie znalaz si po szyj w wodzie. Moim dziewczynom potrzebna jest ochrona, jak zapewne zauwaye. Oboje popatrzyli na dziewczyny, o ktrych mwia. Nad ogniem migay mu przed oczami. Ubieray si. Galeria gadkich ydek i bioder, rozkoysanych cikich piersi, malowanych wanie ust i para ciemnych, pomalowanych kholem oczu patrzca na niego. Ash odwrci wzrok i odchrzkn. Prostytutki, uwiadomi sobie, lecz poczu otpienie. Przybyy, eby towarzyszy wojsku podczas kampanii. Ash popija chee i zastanawia si nad jej ofert. Potrzebny bdzie czas, eby si rozezna i znale dojcie do matrony. Wiedzia, e to potrwa cae dni, moe duej. Tymczasem musi trzyma si armii. Ash potrafi pozna podarunek losu, jeli mu si nadarza. - Paca? - zapyta, chocia to pytanie byo tylko na pokaz. - Och, mamy pienidze. Mog ci paci wedug cennika wojennego, dziesi marveli dziennie, na dodatek posiki, kiedy znowu staniemy na nogi. - Pitnacie - powiedzia, znowu, eby zachowa pozory. - Zgoda. - Obdarzya go wdzicznym skinieniem gowy. - I jeszcze raz dzikuj. Naprawd. To by akt odwagi przyj nam z pomoc w twoim stanie. - Chodzio mi raczej o twoje ognisko - wyzna, ale ona tylko si umiechna, jakby artowa. *

Ash zostawi je, eby dokoczyy przygotowania. Przemoczone buciory zatkn obok ogniska i poszed popywa, eby si umy i rozbudzi. W wietle dnia plaa wydawaa si jeszcze bardziej wymara. Midzy postrzpionym olinowaniem i wodorostami leay rozsiane w kupach szcztki, rwnie cia, poranne kraby wspinay si na ich pobiela skr. W powietrzu krzyczay ptaki, sprzeczay si o ochapy na piasku. Ash zobaczy, e plaa wygina si do wewntrz, w zatok. Staa w niej, zakotwiczona na wzburzonym morzu, flota inwazyjna, niewiele pomniejszona mimo cigw, jakie spuci jej sztorm. Zobaczy tratwy i odzie przewoce zapasy i ludzi. Ponad chwiejcymi si nadburciami wystaway nawet armaty. Siy inwazyjne pokrzyoway jego plany. Armia imperialna umacniaa przyczek na biaych piaskach i wydmach za nimi. Dym unosi si z ponad tysica z gr ognisk, a ziemia roia si od postaci, a po pierwsze pastwiska na stokach, midzy powymi wzgrzami. Na grzbiecie, po drugiej stronie zatoki, leay osmalone ruiny wioski, smtny kontrapunkt dla tlcego si fortu po przeciwnej stronie przyczka. Ash szuka jakiego znaku Sasheen i prawie natychmiast dostrzeg sztandar wojskowy z czarnym krukiem na biaym tle, opoccy na play midzy kilkoma innymi. Ale jakkolwiek by si stara, nie mg dostrzec matrony pomidzy tak wieloma ludmi. Wszystko po kolei, pomyla. Szed midzy rozbitkami zbierajcymi co si dao ze szcztkw wyrzuconych przez sztorm. Rozebra si na brzegu, wszed do morza, fale omyway pian jego uda. Oskrobujc si, zauway siniaki na ramionach, czarne odciski palcw tam, gdzie zapa go marynarz na toncym statku. Zanurkowa i pyn przez dusz chwil, agodzc napicie mini. Co jaki czas spoglda ponad pla na opoczcy sztandar Sasheen i mruc oczy, wypatrywa jej samej. * Wiatr podrywa z sykiem wysychajce ziarnka piasku z wydm. Matrona sza z przymruonymi jak szczeliny oczami. Przed ni ochrona osobista robia jej drog wrd tumu onierzy i cywilw, za ni cignli adiutanci poowi, wspinajc si pod gr, na wydmy i schodzc w zagbienia midzy nimi, w dugim szeregu spranych do biaoci szat, w procesji cigncej si a od kbicej si play. Nie teraz, myla zirytowany arcygenera Sparus. Nie mam teraz na to czasu. Ze swego stanowiska na szczycie wydmy przyglda si, jak nadchodzi. Siedzia na krzele polowym pord najbliszych mu oficerw. Wszyscy byli ubrani tak jak on - w prost imperialn zbroj z utwardzonej skry, na skroniach wyranie widoczne byy tatuae

wskazujce na rang. W lunym krgu wok niego kucali na piasku. Pcienny daszek trzepota kilka stp nad ich gowami, na ziemi leay rozoone mapy wyspy Khos. Toczyy si po nich ziarnka piasku. - Ostatni punkt - kontynuowa, zwracajc si do swoich ludzi. Spieszy si, eby skoczy, zanim nadejdzie matrona. - Znamy naszego wroga. Wiemy, e genera Creed to urodzony wojownik, syncy z tego, e agresywnie rzuca si do garda. I wiemy, e ta cecha, brawura, bya przez lata powcigana przez rad Michin. Teraz jednak to si zmienio. Nasza obecno tutaj sprawi, e Creedowi powierzona zostanie penia wadzy, jako Lordowi Protektorowi. Moemy z tego wnioskowa, e zaatakuje nas wszystkim, co zdoa zmobilizowa. W istocie, musimy mie na to nadziej. Jeli to zrobi, moemy wygra t kampani, zanim nawet dotrzemy do Bar-Khos. Oficerowie pokiwali gowami. Wiedzieli o tym ju wczeniej, ale zdawali te sobie spraw, e naleao to powiedzie jeszcze raz. Zaczli si podnosi, kiedy Sparus powsta z krzesa, eby przyj Sasheen. Wszyscy pochylili si pod chronicym ich niskim, trzepoczcym daszkiem, jak zamani wiekiem starcy. Sparus musia przyzna, e dobrze wygldaa w biaej zbroi. Nosia j jak weteran. Kiedy patrzy, jak teraz nadchodzi, pewnym siebie, rozlunionym krokiem, musia sobie przypomina, e to jej pierwsza kampania w polu, e po raz pierwszy dowodzi wojskiem. To by wpyw jej matki: Kira upara si, eby wywiczy Sasheen w sztukach wojennych. Ale dziki niech bd kushowi, e tej starej wiedmy tutaj nie ma. Kira zdominowaaby crk na swj szyderczy sposb, i to kiedy potrzebowali matrony u szczytu jej moliwoci. Jeszcze gorzej, kampanie polowe to wewntrzna sprawa midzy oficerami a wodzami armii. Ludzie skupieni wok Sasheen zobaczyliby, jak jest w istocie: jak matka chce, eby Sasheen bya matron, bardziej ni pragnie tego crka. Stary genera poczu, jak jego irytacja rozwiewa si na myl o tym wszystkim; z tej kobiety by zadowolony, ya tak, jak j ksztatowano od urodzenia, ale czasami chyba nie miaa do tego serca. Podchodzc do jego stanowiska, Sasheen posaa mu szeroki umiech. - Jak sobie dajemy rad? - wydyszaa przez wiatr, gosem na skraju podniecenia i Sparus zobaczy, e cho raz nie jest pijana, spojrzenia nie mci jej alkohol ani narkotyki, ale oczy jej byszczay. Sasheen chyba podobao si to ich przedsiwzicie, mimo e lew rk nosia na temblaku. - Prosz - powiedzia Sparus, podchodzc, eby poda jej pomocne rami. - Usid.

Co si stao? - To tylko zamana rka, Sparusie - skarcia go, ale do chtnie przyja zwolnione przez niego krzeso. - I na pewno nie jedyna po ostatniej nocy. - Tak. Oby najgorszym z wszystkiego byy tylko poamane koci. Sparus sta pochylony, a matrona odwrcia gow, eby przyjrze si trawiastym stokom ponad wydmami, z tyu za nimi. Fort na wzgrzach jeszcze si tli, w nocy zajli go szturmem komandosi Hanno i lekkomylnie podpalili. Na innym wierzchoku wzgrza wznosiy si dymice ruiny wioski - robota Psw, harcownikw weteranw ze wschodniego Ghazni. Pod wiosk akolici budowali palisad, ktra miaa na noc otoczy punkt dowodzenia matrony. Odwrcia si do Sparusa i genera wreszcie znowu usiad, przykucajc na piasku obok niej. Oficerowie zrobili to samo. - Jak le jest? - zapytaa. Genera trzyma gazk z drewna dryfowego. Uy jej jako wskanika do mapy. - Zdaje si, e wyldowalimy jakie kilkanacie laqw od zamierzonego celu. Wydaje si nam, e jestemy tutaj, w Struganej Zatoce. Z tej pozycji podejcia na ld s bardziej strome. Jeli chcemy trzyma si naszego planu, bdziemy musieli przycisn wojsko mocniej, ni zamierzalimy. - Ale co z naszymi stratami? Sparus przesun rk po ysej gowie i podrapa si w kark. - Ostatniej nocy stracilimy co najmniej trzydzieci statkw, wrd nich jeden z prochem. To znaczy, e mamy o jedn trzeci prochu strzelniczego mniej, ni si spodziewalimy. Ale to nie jest najgorsze. Stracilimy wikszo cikiej kawalerii, zatona albo zwiao j z kursu; jeszcze nie wiemy. I cztery transportowce piechoty pomocniczej. Nagy poryw wiatru rozdar z rykiem powietrze, wszyscy odwrcili gowy, eby uchroni si przed ksajcym piaskiem. Sparus czeka, z zamknitym jedynym okiem, a si uspokoi. - Czekamy te, a pojawi si nasze wsparcie powietrzne. Po tym sztormie nie wiadomo, czy w ogle si pojawi. Sasheen rozpara si i zachichotaa pod nosem. Zupenie nie zgadzao si to z tonem jej sw. - Sparusie, mwisz tak, jakbymy ju byli skazani na klsk. A jednak popatrz na nas. Jestemy tutaj, siedzimy na khosyjskich piaskach, za nami armia i nard czekajcy na wasny upadek.

Sparus zamruga, zatrzyma swoje myli dla siebie. Nie mia zwyczaju patrze na jasn stron. To nie przynosi niczego dobrego. Poza tym mia dzi w pamici katastrof w Coros. Dziewi lat mino, odkd sta na mercjaskiej ziemi, ale wspomnienie nadal go bolao. Chartassa Wolnych Portw przerzynajca si przez siy imperialne, dwa razy liczebniejsze. Ich szyki rozryway kartacze, granaty i ogie broni palnej, a jednak nie zatrzymali si, dopki nie rozrbali si inwazyjnych Imperium na dwoje i nie rozproszyli ich. Sparus by wtedy tylko jednym z pomniejszych generaw; podobnie jak Creed, dowodzcy maym kontyngentem straszliwych khosyjskich chartass. Wyspy demokrasw odniosy tamtego dnia zwycistwo i niech diabli wezm Sparusa, jeli miaby jeszcze raz pozwoli, eby dotkno go takie nieszczcie. Da si pokona dwa razy to byoby niewybaczalne; lepiej wbi sobie n w serce. Sparus by teraz arcygeneraem, Creed Lordem Protektorem. Pokonanie Creeda tutaj, na Khos, przypiecztowaoby reputacj Sparusa jako najlepszego generaa swoich czasw. Sparus wygra t kampani, ktr tak bardzo nie chcia dowodzi, dokona tego jednak nie za pomoc penego nadziei samozadowolenia, ale przewag wasnej logistyki i mocy. Tym razem dysponuj armi wystarczajco liczebn, eby wykona postawione przed nimi zadanie, i do tego armi weteranw, a nie nerwowych rekrutw. A on by starszy, mdrzejszy i sta si znacznie lepszym generaem. Uczy si na wasnych bdach. To wskutek jego nalega imperialna cika piechota stworzya wasne falangi cikich pikinierw, zdolne mia nadziej - porwa si na potn chartass. Ale i tak myla: strata tak wielu zelw bojowych w czasie sztormu bya cikim ciosem dla kampanii, i to zanim naprawd si zacza. - Tak jest zawsze - zwrci si do zebranych, chocia sowa kierowa gwnie do Sasheen. - Zawsze starannie obmylasz plan, a on rozpada si na strzpy w chwili, gdy zetknie si z rzeczywistoci. To dlatego przygotowujemy si na najgorsze. I jak zawsze bdziemy musieli obej si tym, co mamy. Sasheen zmruya obwiedzione antymonowym proszkiem oczy. - Na pewno s i dobre nowiny? Co, eby podnie morale armii? Sparus na chwil odwrci wzrok, by popatrzy na dugi odcinek biaej play za wydmami. Panowa tam chaos. Na wp oszalae zele dostay amoku, z wlokc si za nimi uprz skakay na rozsiane puda z wyposaeniem, przeganiay ludzi stojcych im na drodze. Oddziay piechoty bkay si, prbujc znale swoich dowdcw; maruderzy nadal schodzili si z caego wybrzea, potykajc si na piasku jak lepcy. Sparus nigdy jeszcze nie

widzia takiego zamtu na przyczku. Ale i tak mogo by znacznie gorzej. - Dobre nowiny? - usysza, jak zwraca si do nich wszystkich. Rzuci patyk na wiatr. - Nadal yjemy, prawda?

Rozdzia 14

Zasadzka
Spotkanie sztabu generalnego skoczyo si zaledwie p godziny wczeniej. Creed, popijajc ciepawe mleko z kubka, liczy minuty na swoim cennym zegarze wodnym, kiedy po raz drugi tego poranka drzwi otworzyy si z hukiem i wkroczyli Michin ze swoim sprawiedliwym gniewem, swoimi acuchami ze zota i diamentw podzwaniajcymi na szeleszczcym jedwabiu. Na czele tumku stali Chonas i Sinese, ich umalowane twarze kontrastoway z zapaem w oczach. Na widok generaa Creeda siedzcego za biurkiem z kubkiem mleka w doni Sinese straci samokontrol. - Nie moesz tego zrobi! - krzykn przez biurko minister obrony, machajc lask, jakby chcia go uderzy. Creed postawi kubek na biurku i ruchem rki zwolni stranikw przy drzwiach. - Mog i zrobi - oznajmi spokojnym gosem i bez mrugnicia odpar jego rozsierdzone spojrzenie. Chonas, pierwszy minister, podszed z tyu i poklepa Sinesego po ramieniu. Ten przez chwil wciekle patrzy na premiera, potem opuci lask i wycofa si, ciko oddychajc. - Generale - powiedzia Chonas, siadajc na jednym z krzese stojcych przed biurkiem Creeda. Ludzie za nim zamrugali ze zdziwienia, bo nie byo to miejsce, w ktrym Michin mgby siada przed prostakiem, nawet jeli by on Lordem Protektorem. Creed te to dostrzeg. Skin gow spokojnemu starcowi przed nim, czowiekowi, ktrego zna ponad dwadziecia lat i szanowa, mimo wszelkich rnic w zapatrywaniach. - Jak przed chwil uprzejmie wyjani minister Sinese, nie moesz przeprowadzi swojego planu. Przyszlimy, eby natychmiast odwoa twoje rozkazy. - Z jakiej mocy? - Z mocy rady! - wyrzuci z siebie Sinese, znw zbliajc si o krok. - A moe zapomniae, czowieku, o swojej pozycji? Te sowa byy dla Creeda jak policzek, wystarczyy, eby poczu przypyw krwi do

gowy. Pozostali Michin zachowali pewn siebie postaw i cay czas z zimn furi wpatrywali si w Creeda. Wszyscy naraz. Poczu potencja przemocy w tej grupie. Aha, pomyla cierpko. Wic wreszcie zdjli rkawiczki. Creed rozsiad si i od niechcenia otworzy jedn z szuflad biurka. Lea w niej pistolet, naadowany, gotowy do strzau. - Na wypadek gdybycie nie zauwayli - powiedzia do wszystkich, kiedy szyby znowu zadray od huku armat na Tarczy - napada na nas imperialna armia Mann. Kiedy my tu si sprzeczamy, obce wojska stoj na khosyjskiej ziemi. Wedug sw Konkordancji, jako Lord Protektor Khos, jestem teraz gwnodowodzcym obrony tej wyspy. - Rzuci twarde spojrzenie Sinese. - Nawet ponad tob, ministrze. Tak brzmi zapis z prawa wojennego. - Rozumiem - odpar ten kpico. - Wic teraz masz ochot zabawi si w krla, na tym polega twoja gra? Creed zacisn zby, eby powstrzyma przypyw zoci. - Sdz, ministrze, e to ty zapominasz, gdzie jest twoje miejsce. - Co chciae przez to powiedzie? - Prosz - powiedzia Chonas, unoszc rk, eby ich uspokoi. Creed nie spuszcza wciekego wzroku z Sinesego. - Nie stoisz teraz w izbie rady - rzek. - Stoisz w moim biurze i radz ci okaza troch uprzejmoci albo ka ci wyprowadzi z budynku pod stra. Zgromadzeni Michin wybuchnli oburzeniem. - Panowie! - wrzasn Chonas, przekrzykujc wybuchy gniewu. - Prosz! Zachowajmy jaki porzdek. Marsalasie, my dwaj znamy si ju od wielu lat. Mam do ciebie gboki szacunek, chocia wczeniej nigdy ci chyba o tym nie mwiem. Codziennie ludzie dzikuj Losowi, ktry obdarzy nas tak zdolnym generaem w tak trudnych czasach. Kiedy to mwi, zwracam si do ciebie zarwno jako przyjaciel, jak i pierwszy minister, wic prosz, posuchaj. Nie moesz wyj i spotka ich w polu. Dysponuj przewag wiksz ni sze do jednego, nie mwic ju o przewadze w armatach. Zrobi z ciebie sieczk. Creed westchn. - Zawsze mylisz o liczbach, stary przyjacielu. Na tym polega twj problem, problem was wszystkich. Mylicie, e to wycznie kwestia zasobw i tego, gdzie je najwydajniej wykorzysta. Ale zapominacie, kim jestemy, co mamy. - Mylisz, e sama chartassa nas uratuje - przerwa Chonas. - To miae na myli, prawda? Synna khosyjska chartassa, straszliwa i szanowana przez wielu naszych wrogw. Pathianie nazywaj j Wielkim Zabjc. Klska, jak si o tym dowiedzieli Imperialni na

Coros. - Chonas pokrci ze smutkiem gow. - Nie, Marsalasie. To ty si mylisz. Mog by zmczonym starym politykiem. Nasza wola walki moe by silna. Ale i tak liczb nie mona zniweczy jakim butnym gestem wyzwania. Tak. Chartassa to przeraajcy widok na polu walki. I oni zgin, wszyscy. I Khos bdzie dla nas stracone na dobre. - Jaki mamy wybr? - warkn Creed. - Niech gwac i niewol kade miasto na Khos, a my bdziemy si kuli za murami? Chcesz, ebymy tak zrobili? - Nie, Marsalasie. Gdybymy dysponowali realn alternatyw, nie chciabym, ebymy to robili. Ale wobec takiej wanie koszmarnej sytuacji stanlimy. Nawet w tej chwili Imperialna Czwarta Armia zbiera si od pathiaskiej strony Tarczy, eby dokona generalnego ataku na mury. Posuchaj ich dzia! Posuchaj! Syszae taki grzmot od pierwszego roku oblenia? Pjd na mury z wszystkim, czym teraz dysponuj, i tym razem nie zaprzestan, a tymczasem ty zabierzesz poow ludzi w pole na jak lekkomyln, samobjcz wypraw. - Genera Tanserine, jeden z najlepszych taktykw we wszystkich Wolnych Portach bdzie dowodzi obron. I wystarczy mu ludzi do naszego powrotu. - A jeli nie wrcicie? - Wtedy bdziecie musieli ich powstrzyma, a napynie wicej Ochotnikw z Ligi. - A jak to zrobimy bez rezerw, ktre z sob zabierzesz? Nie. Stawimy opr tutaj, w Bar-Khos. To, co uda nam si zaoszczdzi, pjdzie na ufortyfikowanie i obron Tume. Okopiemy si i bdziemy czeka. Creed poruszy szczkami. - Jeli si okopiemy, moemy wszyscy zgin, zanim zd przyby posiki. Jeli bdziemy z nimi walczy, przynajmniej kupimy sobie troch czasu. Sodka Litoci, czowieku! Tu jest matrona we wasnej osobie: nie rozumiesz, jaka to dla nas okazja? Chonas pochyli gow, jakby ju nie sucha. Jak na dany znak spord zgromadzonych Michin wystpi jaki czowiek i podszed do biurka. Ubrany by w sztywne, wybielone szaty profesjonalisty miejskiego. - Generale Creed - owiadczy. - Jeli wolno mi zwrci twoj uwag na artyku czterdziesty trzeci Konkordancji: Obrona Tarczy musi zawsze pozostawa nadrzdn w kwestii przydziau zapasw na operacje ofensywne lub defensywne. - Kim jest ten czowiek? - Adwokatem - wyjani Chonas. - Uznalimy, e moe zdoa rzuci troch wiata na nasze rnice zapatrywa, o ile jakie by si ostay. - Adwokat?

- Ten czowiek mwi, e moemy nie da ci prochu strzelniczego do tych twoich dzia, ktre chcesz zabra w pole. To jest zapisane w prawie wojennym. Creedowi na chwil odebrao mow. - Chcecie, ebymy stawili im czoo bez dzia? - Mamy raczej nadziej, e bez dzia w ogle nie wyjdziecie. Pierwszy minister spojrza na Creeda spod krzaczastych brwi. Pochyli si bliej, zacz mwi cichym gosem. - Znam ci, Marsalasie. Masz ju do. Siedzisz w fotelu za Tarcz i przez cay ten czas nic nie robisz. Chcesz im sprawi manto za to, co nam uczynili, za ludzi, ktrych zabili, za twojego ojca, ktry zgin, walczc przeciwko nim za granic. Widzisz to jako ostatni szans, eby spotka si z nimi na udeptanej ziemi i zwyciy. Ale to wielkie szalestwo. Bagam ci, eby to teraz zrozumia. Genera Creed rozpar si w fotelu. Prawda zawarta w sowach pierwszego ministra rozbroia go. Nie by czowiekiem podatnym na zwtpienie, ale przez chwil rozwaa pogld, czy istotnie nie myli si co do tego wszystkiego; czy Chonas nie ma aby racji, e on, Creed, doprowadzi wszystkich do upadku. Przed paroma godzinami usysza o inwazji, wszyscy wok niego nieomal potracili gowy, a jego nagy rozwj wojennych wypadkw napeni entuzjazmem, da mu szans do walki. Michin wpatrywali si w niego z wciekoci, on tymczasem przyglda im si po kolei. Dotaro do niego, e to nie tylko obawa naadowaa ich nag wrogoci do niego. By pierwszym Lordem Protektorem od czterdziestu lat, ktry uzyska peni praw zwizanych z tym stanowiskiem w wietle Konkordancji - liczcej sto lat ugody midzy rzdzcymi Michin a ich dowdc wojskowym. Teraz szale, bez ostrzeenia, zmieniy pooenie. Odkd najedcy stanli na khosyjskiej ziemi, Creed moe robi z armi co chce, nie baczc na to, co Michin mieliby do powiedzenia. Mona byo przewidzie, e dobrze urodzeni nie znios takiego biegu wypadkw, nagego, kolektywnego zsunicia si o szczebel w wielkim porzdku dziaania. I oto byli teraz tutaj, przyszli, eby pooy kres jego pomysom, zanim bdzie mia szans uy jak trzeba swojej nowej wadzy. Myla o tym czasie, kiedy go powstrzymywali, nie pozwalali stan twarz w twarz z wrogiem, bardziej zatroskani utrzymaniem status quo ni przeamaniem oblenia. Popatrzy na Chonasa, na jego niecierpliwe spojrzenie skrywane pod zwisajcymi brwiami. Prawda, pierwszy minister moe by dobrym czowiekiem. Ale kiedy dochodzi do

sporu, jest jednym z nich. Creed powoli wsta. By wikszy ni ci, ktrzy stali przed nim, nie wzrostem, ale zwalist sylwetk i zdolnoci do dziaania. - Nie bd sta obok i nic nie robi, kiedy dobrzy ludzie gin od miecza. Rozkazw nie odwoam. Wymarsz rano. Podnis rk, eby ich uciszy, i mia chwil satysfakcji, kiedy wszyscy naraz zamknli usta. - Gollanse! - krzykn. Jego postarzay wony przeszed, powczc nogami, obok grupki Michin. Prowadzi czowieka ubranego w szaty miejskiego profesjonalisty. Pod ramieniem mia skrzan torb i okulary na bezbarwnej, inteligentnej, mdrej twarzy. - Ministrowie, to jest mj adwokat, Charson Fay. Jeli s jakie kwestie prawne zwizane z moimi rozkazami, prosz zwraca si bezporednio do niego. Stworzy dossier i wszyscy bdziemy mogli si spotka na otwartej sesji sdu po moim powrocie. Genera zamkn szuflad z pistoletem i obszed biurko. - A teraz, zechciejcie wybaczy. Musz przygotowa armi do wymarszu. ycz wszystkim dobrego dnia. Creed wyszed z gabinetu. Pomruk niechci zabrzmia jak muzyka w jego uszach. * - Czy to prawda? - kto krzykn do Bahna, ktry wchodzi w tum stojcy za bram Ministerstwa Wojny. Za nimi, na Stadionie Walk huczay rogi, wzywajc onierzy do akcji, sabe zawodzenie pord wstrzsw wywoywanych przez odlege dziaa. Chyba wszystkie psy w miecie szczekay. - Bahn, najechali na nas? - znowu odezwa si ten gos, kiedy przepycha si przez tum. Zobaczy, e to Koolas, wojenny chattero. Bahn przepchn si obok niego, nic nie mwic, ale Koolas dorwna mu kroku i poszli do cieki prowadzcej w d z gry Prawdy. Wojenny chattero poci si mimo chodnego wiatru od morza, by za ciki, eby wej bez trudu na szczyt. Wielki brzuch trzs mu si pod koszul, przy tempie nadanym przez Bahna. A i tak Koolas mia do energii, eby rozemia si z niedowierzaniem podczas przechadzki i odsuwa z twarzy czarne loki, w strkach tak mokrych, jakby pada deszcz. - A wic to prawda! Bahn nasroy si, ale trzyma jzyk za zbami. Koolas zarabia na ycie, piszc informacje wojenne dla domw wydawniczych miasta i obwoywaczy z wieyczek

zawodzenia na bazarach. Wiedzia, e nowina rozejdzie si po miecie z szybkoci poaru. Pomyla, e to nieistotne, kiedy schodzili ze wzgrza ku Alei Kamstw. Rogi obwieszczay wezwanie do broni, syszeli je wszyscy. Nastrj na ulicach wydawa si ju bliski paniki. Obywatele wrzeszczeli na siebie po drodze do domw albo miejscowych tawern. Matki zabieray dzieci z ulicy. Na domiar wszystkiego zobaczy Czerwon Gwardi pieszc na Stadion Walk. Starzy emerytowani weterani, Molari, te tam szli, niosc zakurzone tarcze i dugie chartassy owinite naoliwionym ptnem. - No, nie bd taki - powiedzia do niego raczej przyjanie Koolas. - Oni ju wiedz, e mamy kopoty. Ja szukam tylko paru detali, eby nie popucili wodzy wyobrani. Z czym mamy do czynienia? To tylko rajd czy pena inwazja? Bahn podnis rk, eby zatrzyma przejedajc riksz. Rikszarz przejecha obok, nie zatrzymujc si, cho nie mia pasaerw. Bahn zakl pod nosem i rozejrza si za inn. Wreszcie udao mu si jak zatrzyma. - Aleja Olsona - rzuci szybko do rikszarza i zanim wsiad, popeni ten bd, e obejrza si na Koolasa. Tylko raz. - Na jaja Bazna - krzykn Koolas, widzc wyraz jego oczu. - A tak le? - Wyglda na przeraonego i Bahn przypomnia sobie, e Koolas jest kim wicej ni zwyczajnym chattero wszcym za opowieci, e jest te Khosyjczykiem, urodzonym i wychowanym w tym miecie, e ma przyjaci i rodzin, o ktr si martwi. Bahn przygarbi si pod zbroj. - Chwileczk - powiedzia do rikszarza i podszed bliej do Koolasa. - Z tego, co nam obecnie wiadomo, to inwazja. - Ilu? Ktra armia? - Raporty mwi, e to Szsta Armia z Lagos z auksyliarami z Qos. Koolas si wyprostowa. - Ilu? - naciska. Bahn odwrci si, jakby mia odej, ale si zatrzyma. - Mog powiedzie tylko tyle, e powoujemy kadego, kogo moemy. Oprniamy wizienia i obozy karne dla weteranw. Nawet Oczy. - Co? Ci mordercy i wariaci? - Zgadza si, kady, kto jest w stanie unie tarcz. - A rada? Co oni na to? Dopiero co widziaem, jak delegacja wchodzia do ministerstwa. - Czy to ma znaczenie? Zostalimy najechani. Wydarzenia wymkny nam si spod

kontroli. Koolas z alem potar twarz. - Wanie. Jestem pewien, e Creed im to jasno powiedzia. To czowiek przewraliwiony jak rzadko ktry. Bahn nachmurzy si i odszed, zanim chattero zada mu kolejne pytanie. Wszed do rikszy i skin gow do Koolasa, kiedy rikszarz przejeda obok niego. Zaproponowa rikszarzowi dodatkowych pi miedziakw, eby przyspieszy, rozsiad si i prbowa si uspokoi, kiedy riksza wymijaa korki na ulicach. Daleko na pnocy miasta, w maej uliczce wysadzanej drzewami wini o zbrzowiaych jesiennie liciach, Bahn wysiad, podzikowa rikszarzowi i wszed do domu, ktry od siedmiu ju lat by jego domem rodzinnym. W pokojach panowa chd, spokj. Zapach kadzida nadal wisia w powietrzu, dochodzi z maego otarzyka Miri, Wielkiego Ucznia, ktry przynis Dao i nauczanie Wielkiego Bazna nad Midrs. Syn Bahna, Juno, powinien dzisiaj by w szkole. Usysza, jak na grze zaczyna paka creczka, niemowl. Znalaz Marlee na tylnym podwrku, spulchniaa gleb na maej dziace warzywnej, jakby niewiadoma odlegych rogw, ale jej ruchy byy szybkie i nerwowe. - Hej - powiedzia do ony, obejmujc j z tyu w pasie. Marlee wyprostowaa si, opierajc si o niego, ciao miaa spite. - Nie syszysz jej? - zapyta. - Oczywicie, e sysz. Znowu zbkuje. - Potrzebujesz czego? - Nie, jeszcze nam zostao troch oleju od matki. Ale nie mam odwagi da jej wicej. Marlee odwrcia si i spojrzaa na niego. Umiech jej zgas. - Co to jest Bahn? Po co te alarmy? Westchn. - Mam mao czasu. Powinienem by teraz na stadionie, pomaga w przygotowaniach. - Przygotowaniach? cisn j za rami, nie by w stanie mwi. - Och, Bahn - jkna, a oczy zalniy jej zami. - Wyldowali tutaj? Sztywno skin gow. Buczenie rogw w domu byo nawet goniejsze. Oboje nie mogli znale sw. Marlee popatrzya pod nogi, gboko odetchna i znw podniosa wzrok. - Pjd j uspokoi - rzeka szybko. - Potem mi powiesz, jak naprawd jest le. Sign, eby zatrzyma on.

- Ja pjd - owiadczy ze smutnym umiechem i poszed, eby uspokoi creczk.

Rozdzia 15

Zacig
Bya dzieckiem - chyba miaa cztery lata - kiedy jej matka zmara, dajc ycie modszej siostrze, Annalese. Bya tak maa, e teraz ledwie przypominaa sobie te wydarzenia, czy to by dzie, czy noc, lato czy zima, szybko czy wolno; nie pamitaa nawet, kto przy tym by, a kogo nie byo. Loczek pamitaa naprawd tylko tych kilka chwil przed kocem i te chwile byy tak wiee w jej pamici, e wspominanie ich wywoywao rumieniec pyncy z rozdygotanego serca. Matka, blada jak ksiyc, wykoczona, wykrwawiona na ou boleci, z nieobecnym wzrokiem wbitym w sufit. Ciemne loki przylepione do byszczcej skry. Pier ledwie si unoszca, coraz sabszy rytm oddechu. Jej sutki, ciemne i twarde na piersiach poznaczonych rozstpami, pulchnych od mleka, drewniany amulet wiszcy midzy nimi, delfin wycity z niewysuszonego drewna. Noworodek drcy si w pokoju za otwartymi drzwiami. Na koniec matka ledwie bya wiadoma tego, e Loczek schwycia j na rk i wylewaa zy na jej rozcignite, wykrwawione ciao. Ich spojrzenia spotkay si tylko raz. Matka przez chwil wiadomie patrzya na crk. Schwycia Loczka za ma do, a j zabolao, i spojrzaa na ni tak, jakby chciaa przekaza jej co wanego w ostatniej chwili na tym wiecie. Uywaj ycia, crko, jej oczy zdaway si mwi do Loczka, tak to widziaa po latach. Podaj tylko wasn drog! A potem zasna, a potem umara, a potem posza do piachu. Lata, ktre nastpiy, take zatary si w pamici Loczka, jakby jaki caun zapomnienia pokry wiat. Pozostay tylko fragmenty. Jej ojciec, milczcy i mciwy, nie ten czowiek, ktrym by niegdy, zatraca si w pracy, jako miejscowy lekarz. Dom bez radoci i szczcia. Skrzypienie stp na deskach podogi; wszyscy cicho stpaj. A poza ograniczeniami rodzinnego smutku onierze przechodzcy przez wie; kapani Manna wykrzykujcy kazania, potpiajcy star wiar; pogoski o wojnie i buncie, jak grzmot w oddali. Kiedy skoczya trzynacie lat, jej ciotka i modsze siostry celebrujce dojcie Loczka

do penoletnioci. To ciotka, poszeptujca i mdra, i delikatnie pikna objania Loczkowi pczkujce w jej ciele miesiczne cykle, nauczya je wszystkie, jak to bdzie, kiedy pewnego dnia stan si kobietami. W ten uroczysty wieczr podarowaa Loczkowi zwyczajny kawaek drewna. Wyjania, e to sk z wywrconej wierzby. - Wyrzeb go dzi wieczr - powiedziaa - kiedy bdziesz sama. Zakocz przed snem. - Co mam wyrzebi? - zapytaa zdziwiona Loczek. - Co tylko chcesz, crko siostry. To, co ogrzewa ci serce. Kiedy inni poszli do ek, usiada na puszystym dywanie przed kominkiem, troszeczk pijana od cydru jabkowego, ktrego po raz pierwszy pozwolono jej skosztowa, i najmniejszym noykiem ojca oraz pumeksem zacza rzebi kawaek drewna tak, eby wyglda jak najlepiej. Godziny przemkny, ogie przygasa, a zostay tylko popioy arzce si wspomnieniem gorca. Obudzia si, tam gdzie zasna, przed kominkiem. Nadal bya noc. Ciocia podniosa j i wzia w ramiona. Otulon kocem zaniosa j do ka. Siostry Loczka smacznie spay na innej pryczy. - Co wyrzebia? - wyszeptaa ciotka, wsuwajc Loczka pod pledy. Loczek otworzya pistk, eby jej pokaza. Na doni leaa maa, prosta figurynka rozmiaru jej kciuka, kobieta o pulchnych, penych ksztatach. Niewiele miaa rozpoznawalnych szczegw, zaledwie niejasne zarysy postaci. Piersi byy due, brzuch wydty. Ciotka umiechna si, pocaowaa Loczka w czoo. - Twojej matce spodobaoby si - powiedziaa. - To zaiste wietny sprzymierzeniec. No to no j ze sob zawsze i niech ci broni, kiedy tylko bdziesz potrzebowaa pomocy. Loczek zasna, wiedziaa, e t noc zapamita na cae ycie. Pniej, w rodku zimy, kiedy noce byy chodniejsze, ojciec zacz odwiedza Loczka, kiedy po drugiej stronie pokoju jej siostry udaway, e pi. Tak oto jej wiat ponownie si zmieni. Dla Loczka bya to zima gorzkich snw i ciemnoci, napitnowana dalszymi stratami w ich yciu, a nie ostatni z nich bya strata ojca. Wiosn nastpnego roku znalazy go zwisajcego za szyj z belek wdzarni. Stay tam wszystkie trzy, patrzyy na powoli krcce si ciao ubrane w stare, adne ubranie weselne, ze wieo wyczyszczonymi butami, z wosami schludnie zaczesanymi na ysin. Na jego piersi wisia amulet w ksztacie delfina, kiedy wyrzebiony i noszony przez

ich matk. * Tego ranka, kiedy przyszli onierze, Loczka nie byo w domu, zbieraa dzwoneczki na kach nad miastem Hart, dokd zabraa ich ciotka, eby zamieszkay z ni po mierci ojca. Miaa nadziej, e za pomoc tego niebieskiego ziela uchroni si przed ewentualn ci, bo ju wtedy potajemnie spotykaa si z mczyzn z miasta, onatym wonic ponad dwa razy od niej starszym. Tamtego ranka zawdrowaa daleko, przemierzya wzgrza w swoich poszukiwaniach, spdzaa ciche godziny, powoli napeniajc kieszenie. Dopiero kiedy wracaa, zauwaya przed sob dym, wypeniajcy niebo jak chmura. Podkasaa sukienk i pobiega przez szczyt ostatniego pagrka, wydaa stumiony okrzyk, nie dowierzajc temu, co zobaczya. Miasto pono. Otaczay je biae plamki onierzy, posuwajce si w stron centrum. Krzyki mieszkacw trzepotay na wietrze, jak gosy ptakw. Loczek pomylaa o ciotce i siostrach, ktre tam byy. Pomylaa o ich twarzach, kiedy onierze i pomienie zbliay si do nich. Zamaa si wp z blu, chciao si jej wymiotowa. Cay dzie ukrywaa si w trawach, odgosy mierci mieszkacw syszaa nawet, kiedy przyciskaa rce do uszu. Z czasem wstydu i poczucia winy zrobio si za duo, prbowaa wic wsta, jakby chciaa pj im z pomoc. Ale za kadym razem zamieraa, nie bya w stanie zrobi kroku. Szlochaa, a wreszcie nie moga ju szlocha, a potem zdrtwiaa i umilka. onierze odeszli wraz ze zmierzchem, odmaszerowali, a ich wozy wypenione byy upami wysoko ponad brzegi. Miasto, ktre zostawili, byo dymicym pustkowiem. Loczek odczekaa jeszcze godzin, zanim zdoaa zebra si i pj w d, ku ruinom. Olepiona zami, zdawiona alem, nie potrafia znale rodziny w dogasajcym stosie, ktry wczeniej by jej domem. * Potem prowadzia ycie dzikiego zwierza, wdrowaa bez celu midzy stosami i ruinami ojczystego kraju. Przez ten czas zdya popa w lekkie szalestwo. Jej poczucie czasu zamienio si w jedn wieczn chwil. Pewnego dnia Loczek sza pla, kiedy zobaczya przed sob mczyzn, wielkiego, z gst brod. Zachowaa do zdrowego rozsdku, eby rzuci si pasko na ziemi. Jak si jednak okazao, za pno. Mczyzna podszed do miejsca, w ktrym leaa z twarz wcinit w twarde trawy wydmy.

- W porzdku - powiedzia. - Nie zrobi ci krzywdy, dziewczyno. Podniosa wzrok na zmczon, star, ogorza twarz. Jego gos brzmia dziwnie, ale to dlatego, e od tak dawna nie syszaa gosu czowieka. - Chod ze mn - powiedzia mczyzna, wycigajc do. - Musimy ju odpywa. Loczek wstaa, odwrcia si, eby uciec. Id z nim. Natychmiast si zatrzymaa. - W porzdku - powtrzy, biorc j agodnie za rk. - Chod ju, musimy std odpywa. Zaprowadzi j do zatoczki, na ma kamienist pla. d rybacka chwiaa si na falach. Mczyni i kobiety brodzili przez wod, eby wdrapa si na pokad. - Jeszcze jedna! - krzykn do kogo na odzi i kilka gw odwrcio si, eby si jej przyjrze. Zobaczya ludzi o poczerwieniaych oczach, potarganych wosach, zapadych twarzach. Nikt si nie odzywa, kiedy pomagali jej wej na pokad. Loczek znalaza miejsce midzy tobokami, usiada i skulia si, podcigajc kolana do piersi. - Czy to wszyscy? - zapyta mczyzna. - Tak, szyprze - odpowiedzia inny. - A teraz, do cholery, zabierajmy si std, pki moemy. Dwch mczyzn pocigno za wiosa, powoli przemieszczajc d z fal zatoczki na grzywacze otwartego morza. agiel by rozwinity, zaopota, apic wiatr od ldu. Po jakim czasie migali przez wzburzone morze. Wszyscy utkwili wzrok w odlegej wyspie, ktra zostaa za nimi. - Ten dure Lucian i jego buntownicy - wyrzuci z siebie may, ysy mczyzna, rozgldajc si czarnymi oczami. - Sprowadzi to na nas, niech jego dusza bdzie przeklta. Niech twoja dusza bdzie przeklta! - rykn, potrzsajc pici w stron ldu. Reszta siedziaa w milczeniu. Patrzyli na ziemi ojczyst znikajc w oddali. Stary szyper wyda komend. Mody chopak przy sterze odwrci d tak, e soce znalazo si za nimi. ysy uspokaja si stopniowo, mamrota coraz ciszej, a umilk. Szlocha przez jaki czas. Inni mczyni odwracali z zakopotaniem wzrok. Jedna z kobiet te zacza paka, ale Loczek tylko patrzya za burt, nadal bya odrtwiaa. - Jeste szczciar, dziewczyno, e tak ci si udao na nas natrafi - powiedzia ysy. Teraz oczy mia ju suche. Przenis si, eby usi obok niej. Loczek odsuna si, eby jej nie dotkn. - Moe twj sojusznik zatroszczy si o ciebie, h? - I zamia si ironicznie ze

swojego szyderstwa. - Zostaw dziewczyn - warkn stary szyper. Mczyzna nachmurzy si, ale j zostawi. Loczek syszaa, jak kobiety obok niej rozmawiaj midzy sob. - Dokd pyniemy? - zapytaa najmodsza. - Do Wolnych Portw - odpara najstarsza. - Nadal s wolne. I nie tak wrogo nastawione do uchodcw jak Zanzahar. Uchodcy. Loczek wyprbowaa sowo na jzyku. Wic tym teraz jest. Pomylaa, e wiat jest may, cokolwiek by to miao znaczy. Spojrzaa na wysp Lagos, teraz bya zaledwie smug na horyzoncie. W rku ciskaa kawaek drewna, swojego sojusznika, pocieraa go kciukiem, kiedy chudy wietrzyk owia jej ciao, przenikajc a do serca. * - Do tego. Nie chc, eby dzieci ci syszay - powiedziaa Rosa teatralnym szeptem i pobiega do drzwi kuchennych, zamkna je i wrcia do skadanych na stole dziecicych ubra. - Co? - krzykna Loczek. Siedziaa naprzeciwko niej i patrzya, jak ta pracuje. Zirytowana spojrzaa przez otwarte okno, gdzie na tylnym podwrku paru pdzikich urwisw odgrywao dla zabawy scen rabunku w miecie. Ruchy Rosy byy sztywne, pene zoci. St chwia si za kadym razem, kiedy kada na nim co ciszego, jego nogi klekotay o drewnian podog, obnaajc jej zdenerwowanie. Byy same. niadanie podano ju dawno, wkrtce po wicie, i wszyscy lokatorzy zjedli swoje mae porcje kleiku przy dwiku dzia z niedalekiego Lanszlaku, co podsycao ich rozmowy o inwazji i wojnie. Nawet teraz, po drugiej stronie pokoju z cichym oskareniem wobec Loczka przykucn wielki st. Przygldaa mu si z niesmakiem, zwaszcza brudnej ceracie, ktrej nigdy nie zdejmowano, nawet na czas posikw, uywanym miskom, talerzom i sztucom zostawionym przez lokatorw. Dzi rano bya kolej Loczka, eby po nich posprzta. Ale chocia si staraa, nie bya w stanie si do tego zabra. - Powtarzam tylko to, co syszaam - powiedziaa. - Hm, czy wiemy o tym, czy nie wiemy, niczego to nie zmieni. Wkrtce bdzie jasne, czy te potwory przedr si przez mury i wpadn po nas. Do tego czasu, prosz, przesta. Daj nam y w spokoju, pki moemy. Loczek wyrwaa lun nitk ze swojej lnianej bluzki i powstrzymaa jzyk. Nie byo to atwe, bo krew nadal ywo w niej krya po ostatniej nocy.

- Prawie si zdecydowaam, eby zgosi si na ochotnika. Kobieta rykna miechem. - Och Loczku, ale ty mnie rozmieszasz! Loczek poczua, e twarz jej czerwienieje. - Co? Nie mam zamiaru walczy. Ale potrzebuj ludzi do innych spraw. Kucharzy i... w ogle. Rosa przestaa si mia i wrzucia zoon koszul nocn do kosza na pododze. Wzia ostatni ze wieo upranych, gono oddychaa. - Nie wiem, co dzisiaj w ciebie wstpio, dziewczyno. Lepiej nic takiego nie mw dzieciom. Bo ci utn jzyk, naprawd. Takim gadaniem zamiesz biedactwom serca. Drzwi do kuchni otworzyy si gwatownie, wbiegli Misha i Neese. - Jazda, jazda! - krzykna znw Rosa. - Naniesiecie wszdzie bota! - Ale dziewczynki miay tyle odwagi, e przez chwil j ignoroway. Zatrzymay si przed Loczkiem, szeroko otworzyy oczy i usta, udajc zdziwienie, i wrzasny chrem na widok jej sterczcych wosw. - Jazda! - krzykna Rosa. Znw wybiegy na dwr, wrzeszczc po drodze. - Bardzo mieszne, dziewczyny! - zawoaa za nimi Loczek. W drzwiach stana Pea. Cieko jej z nosa, w ustach trzymaa kciuk. Bya nowa w tym domu i jeszcze si nie nauczya, co znacz powarkiwania Rosy. Dziewczynka trzymaa rk na brzuszku. - Jestem godna - powiedziaa. - Bdziesz musiaa poczeka - odpara Rosa. - A teraz biegnij, maa. Kiedy dziewczynka wysza, Rosa westchna i otara czoo grzbietem doni. Staa, obramowana wiatem padajcym z okna, z drug rk na biodrze, i spogldaa na dzieci na podwrku z czu trosk w oczach. Loczek wiedziaa, e spotkao j bogosawiestwo. Kiedy wiele miesicy temu przybya do miasta Bar-Khos, spostrzega znak na drzwiach i zapukaa, szukajc mieszkania. Staa w uywanym ubraniu podarowanym przez ochotnikw z obozu dla uchodcw, zagubiona w tak wielkim miecie, bez najmniejszego pojcia, jak ma zarobi na ycie. I wtedy drzwi nagle si otworzyy i stana przed ni Rosa, z tymi swoimi zmczonymi, agodnymi oczami. Teraz, jakby ziciy si jej nocne koszmary, Mannijczycy nadeszli, eby ponownie zniszczy jej wiat. - To jest... - zacza. - Chc zrobi cokolwiek.

Rosa odwrcia gow, przez chwil przygldaa si jej z sympati. - Dziewczyno, nawet teraz moesz zrobi dla mnie co poytecznego. - Och? Skina gow w stron stou z brudnymi talerzami, na twarzy malowaa si jej przebiego. Loczek przyoya donie do policzkw, wypucia z desperacj powietrze. * Okiennice byy otwarte, wic na tle armatniego oskotu Loczek syszaa sabe dwiki wykrzykiwanych rozkazw i stumione dudnienie wielkiej liczby maszerujcych stp. Siedziaa na ku z maym pudekiem na kolanach. Na otwartym wieczku leaa do poowy rozpakowana paczka drossu. Odgosy dobiegajce z zewntrz sprawiy jednak, e odoya je i podesza do okna. Nic nie byo wida, nie liczc domw po drugiej stronie, rcznego wzka pchanego ulic przez starego achmaniarza i kilkorga dzieci, ktre w milczeniu przebiegy obok niego. W zasigu wzroku nie byo ulicznych dziewczyn. Najprawdopodobniej stay w Alei Kamstw, prbujc wyrwa dla siebie szybki numerek z onierzami zmierzajcymi z miasta na tereny defiladowe za pnocnymi murami. Loczek poczua przez chwil ulg, e nie musi ju pracowa na ulicy. Nie bya dumna z tego, e tak atwo wesza w t rol, ani e bya tak popularna wrd klientw krccych si w okolicy. Niemniej w cigu zaledwie kilku miesicy pracy zdoaa zyska sta liczb godnych zaufania klientw, w sam raz, eby umawia si z nimi w jej pokoju i liczy za to wicej. Przypomniaa sobie, e wieczorem zabawiaa tego starego zberenika Bostaniego, ktry mierdzia smo, piwem i zjeczaym potem, a jego wiskie oczka pozostaway martwe, nawet kiedy sprawiaa mu przyjemno. Loczek przyja zwyczaj, eby nie myle o tych sprawach w czasie, ktry miaa dla siebie. Wrcia do ka i znowu pooya otwarte pudeko na kolanach, patrzc na nie bez mrugnicia okiem. Szary py by kolejn rzecz, z ktrej raczej nie bya dumna. Do tego towaru take szybko si przyzwyczaia. Znalaza w nim co, co pozwalao jej przetrwa dugie dni i jeszcze dusze samotne noce. Uzaleniona od drossu prostytutka, mylaa o sobie. Ciotka i siostry byyby zrozpaczone, gdyby wiedziay, co z siebie zrobia. A matka, a sojusznik... Loczek odwrcia wzrok od pudeka z drossem, oczy nagle jej zalniy. Zastanawiaa si, po co w ogle przybya do Bar-Khos. Do miasta portowego Al-Khos byo bliej ni tutaj. Ale co kazao jej i boso i samotnie, apa okazje w drodze na poudnie

wyspy, czsto unikajc kopotw dziki szczciu albo uprzejmoci obcych. Loczek nie wiedziaa dlaczego, ale jaka jej czstka chciaa przyby do Bar-Khos i legendarnej Tarczy - tego miasta nieustannie obleganego, ktre przeciwstawiao si i dzielnie trzymao przeciwko wojskom Mannu; ktre nadal si opierao nawet teraz, kiedy armia imperialna zgromadzia siy na wschodnim wybrzeu z zamiarem dokonania podboju. Polubia Khosyjczykw i ich obyczaje. Z pocztku z nieufnoci podesza do pomocy, ktrej udzielili jej grupie uchodcw, nowo przybyych w odzi z Lagos. Wkrtce jednak Loczek zrozumiaa, e wielkoduszno jest sta cech charakteru tych ludzi, podobnie jak pokora, przy wszystkich sprzecznociach niesionych przez ich dum i odwag. Jako ludzie bywali podatni na melancholi, ale przy tym byli te romantyczni, nawet onierze mogli by poetami i kochankami z rwn atwoci, jak pijakami i samobjcami. Kochali wolno, ale cenili wspprac i interes spoeczny. Ponad wszystko wynosili rodzin i proste, spokojne ycie. O tych, ktrzy dysponowali wadz i bogactwem, takich jak ich nobilowie Michin, mwiono ze swego rodzaju gorzkim wspczuciem, jakby wymalowani ludzie dysponujcy wpywami cierpieli duchem, wypaczeni wasnymi dzami panowania nad reszt. Z rozmw z innymi uchodcami mieszkajcymi w tym rejonie, tymi, ktrzy podrowali przez Wyspy Mercjaskie i dobrze je poznali, Loczek dowiedziaa si, e to samo dotyczyo wszystkich ludzi z Wolnych Portw - jeli tylko ich - gdzie ludno mieszkaa w ogle bez nobilw. Nadal wydawao si jej to trudne do zrozumienia. Loczek znowu popatrzya na dross na kolanach. Przy niadaniu jeden z lokatorw powiedzia, e imperialni najedcy to Szsta Armia. Ci sami onierze, ktrzy spustoszyli Lagos. Loczek pomylaa o poncym miecie, o bladym niebie przyciemnionym dymem. O krzykach bliskich zagubionych we wrzawie czynionej przez innych. za spyna jej po policzku. Siedziaa duszy czas, draa, bolao j serce, mokr rk przykrywaa rozpalon twarz. Kiedy wreszcie z piersi wyrwao si jej kanie, usiada prosto i pokrcia gow, przywoujc si do porzdku. Pocigna nosem i przesuna rk po policzku, jakby odgarniaa pajczyn. Podniosa wzrok na swoj ma wityni Oreosa, rodzio si w niej postanowienie. - Cholera - rzucia. * Wntrze Stadionu Walk byo wiksze, ni sobie wyobraaa na podstawie jego fasady

z kolumn i rzebionego kamienia. Stojc w gwnym wejciu, przycinita do ciany, eby nie zawadza onierzom przebiegajcym obok niej w obie strony, zobaczya scen ledwie hamowanego chaosu. Setki mczyzn zajmowao piaszczyst aren amfiteatru, gdzie w Dzie Bazna odbyway si wycigi zelw, a w pozostae dni wiczono rekrutw. Zobaczya Czerwon Gwardi, Specjalnych, Szare Kurtki i Wolnych Ochotnikw. Wielu starszych mczyzn odzianych byo w cywilne ubrania. Niektrzy nosili brudne achy, z ng zdjto im kajdany. Midzy nimi w t i z powrotem biegali onierze przygici pod ciarem ekwipunku, ktry skadali w stosy rozsiane po arenie. Wygldao to tak, jakby nie byo w tym adnego porzdku. Ale ci, ktrzy wywrzaskiwali rozkazy, zdawali si orientowa w sytuacji. Loczek przycisna si jeszcze mocniej do kamiennej ciany, kiedy obok przemaszerowaa w szyku kompania Czerwonej Gwardii. Niektrzy onierze dowcipkowali i gwizdali, kiedy j mijali, mimo e nosia proste chopice ubranie, ktre miaa na sobie, kiedy przybya do miasta. Opucia gow, szybko przesza obok nich i ucieka pod szerokie arkady, ktre biegy pod trybunami. Zel, ktrego onierze prbowali zaprzc do wozu, stawa dba pod arkadami. Kopyta trzaskay o bruk. Kowale wykuwali miecze i ostrza dzid; onierze przepychali si obok. Nie zwracali na ni uwagi albo przeganiali j przeklestwami. Loczek poczua, e z zakopotania zaczyna si czerwieni. Zatrzymaa modego czowieka o bystrym umiechu i zapytaa, gdzie znajdzie biuro rekrutacyjne. Z pocztku pomyla, e artuje, ale nachmurzya si i zmieni nastawienie. - Na prawo - powiedzia, obrzuci j spojrzeniem i machn niedbale rk. - Przez te drzwi. Potem drugie na lewo. Loczek posza za jego wskazwkami penym krztaniny korytarzem i znalaza si w latrynie. Rzd odzianych w zbroje mczyzn sta przy rowku i oddawa mocz. W jednej chwili kilkanacie twarzy zaczo j przywoywa w ciasnym, mierdzcym pomieszczeniu. Gwizdali, jakby chcieli rozerwa jej bbenki w uszach. Zignorowaa sygnay, ktre jej dawali; uniosa tylko brew i wysza z pitrowym przeklestwem na ustach. Loczek bya zdenerwowana, zrobio si jej gorco, wreszcie stana przed drzwiami do biura rekrutacyjnego. Okazao si, e by to najbardziej zatoczony pokj ze wszystkich, ktre do tej pory widziaa. Przelizgna si obok wychodzcych w popiechu onierzy i stana na rodku, gdzie znajdowao si cikie biurko zawalone papierami. Siedzia za nim

mczyzna, ktry wyglda, jakby wanie dozna ataku serca. Loczek nie widziaa jeszcze tak poczerwieniaej twarzy. Pot spywa z niego ciurkiem. - Nic mnie to nie obchodzi! - krzycza do mczyzny nachylajcego si nad nim z boku, gos mia ochrypy i przyduszony. - Jeli mog maszerowa, to pjd! Poczekaa, a nabierze tchu, i podesza. - Przepraszam - sprbowaa, nachylia si nad biurkiem, eby j lepiej sysza, pooya ostronie donie, eby nie strci papierw, rylca czy kaamarza. - Przepraszam powiedziaa goniej. Oficer zwrci na ni okrge oczy. Patrzya, jak zatacza nimi semk. - Co znowu? - warkn. - Chcesz pocaowa kochasia na do widzenia? Rce, ktre trzymaa na biurku, zacisny si w twarde pistki. - Przyszam, eby si zacign - wyjania. Mczyzna otworzy usta i tak ju zosta. Wok niego zacza si rozchodzi cisza, a cay pokj umilk, wszyscy patrzyli na ni. - Id do domu, dziewczyno - odpar, machajc na ni lekcewaco rk. - Wierz mi, nie potrzeba nam wicej dziwek obozowych. Loczek, niewiele mylc, chwycia kaamarz. Rzucia w niego i dopiero, kiedy odbi mu si od czoa, uwiadomia sobie, co zrobia. - Ty maa dziwko! - wrzasn i zapa si zszokowany za gow. Podniosa rylec i zamachna si, eby dokoczy dziea. Ale wtedy jaka rka zapaa j od tyu za rami i wyuskaa narzdzie z doni. Wcieka, odwrcia si na picie, eby zobaczy, kto to zrobi. Sta przed ni wysoki mczyzna w czarnej zbroi, z licznymi bliznami na twarzy i szyi. - Niedobra dziewczyna - powiedzia z gbin czarnej brody. - Mao mu nie wybia oka. - Prbowaam - wycedzia zadyszana. Rozemia si i wszyscy wok niego te zaczli chichota. - Naprawd chcesz si zacign? - To jest biuro rekrutacyjne, prawda? Mczyzna spojrza na oficera za biurkiem, potem przez chwil przyglda si Loczkowi. - Umiesz zszywa rany? Pomylaa o ojcu lekarzu, o jego ranie na gowie, ktr kiedy musiaa zszy, o tym, jak do niej mwi podczas tej operacji i jak jej dray palce.

- Cakiem niele - zapewnia. - Znam te par lekarstw, domowej roboty, ludowych. Zioa i maci. - O szczegach powiesz Hoochowi, o tam. Nasi medycy mog mie z ciebie jaki uytek. Przy okazji, jestem major Bolt. Umiechna si, otworzya usta, eby mu podzikowa. - Nie dzikuj, dziewczyno - powiedzia, podnoszc wielk rk. - Przyjdzie czas, kiedy bdziesz mnie przeklina, ale, do cholery, nie dzikuj.

Rozdzia 16

Oczy
Ludzie z rzadka pamitali, jak kiedy nazywano stary fort na wzgrzu. Mwili na niego po prostu Oczy. Nazwa odnosia si do brudnych twarzy, ktre cigle widziano, jak przyciskaj si do gsto zakratowanych okien, jak patrz, z rozpacz w oczach, ze swojego odosobnienia na mijajcy ich wiat. Oczy ju dawno nie byy fortem. Stay na wzgrzu, w Dzielnicy Odogw. Zowieszczy byt pod wschodnim murem, wychodzcy na okoliczne domy i warsztaty. Ostatnio wykorzystywany by tylko do przetrzymywania weteranw wojennych, onierzy, ktrzy doznali takiego szoku oblniczego, e stali si niebezpieczni dla siebie, a nawet dla innych. Dotyczyo to szczeglnie Specjalnych, tych ktrzy walczyli w tunelach pod Tarcz. Czasem, kiedy atmosfera w miecie stawaa si napita, winiowie wykrzykiwali do Czerwonej Gwardii stacjonujcej na szczycie wschodniego muru dowcipy i spronoci albo wrzeszczeli do mieszkacw okolicznej dzielnicy, zwyczajnych ludzi zajmujcych si swoimi sprawami, zbyt uprzejmych, eby podnie wzrok na wariatw ze wzgrza. Tego wieczoru Bahn nie sysza, czy kto krzyczy z okien, bo tumnie zebrana Czerwona Gwardia robia taki haas pod wiziennymi wrotami z kutego elaza, e nie byo sycha niczego poza ich wrzaskami. Po przeciwnej stronie staa grupa stranikw wiziennych ubranych w grube, skrzane fartuchy, uzbrojonych w paki. Odkrzykiwali im przez bram z rwnym zapaem. - Co tu si dzieje? - Bahn rykn do porucznika dowodzcego towarzyszcym mu plutonem. - Naczelnik wizienia rozkaza im, eby nas nie wpuszczali - odkrzykn oficer, przykadajc zwinit do do ucha Bahna. - Wie, po to tu jestecie? - Oczywicie. Wanie dlatego naczelnik prbuje nas zatrzyma. - W porzdku - powiedzia Bahn. - Powiedz swoim ludziom, eby dali spokj. Kiedy haas zacz przycicha, odwrci si w stron stranikw wiziennych. - Jestem adiutantem generaa Creeda, jego rozkazy s jasne. A teraz otwrzcie bramy i

odsucie si. Zobaczy ruch wrd stranikw, dwch rozstpio si, a spomidzy nich wyszed siwowosy mczyzna i stan naprzeciwko niego. - Jestem naczelnik Plais - poinformowa go - i z ramienia rady odpowiadam za t instytucj. Powtarzam, co ju powiedziaem twojemu koledze oficerowi. W tych murach nie ma ludzi zdolnych do walki. Inaczej by tu nie przebywali. Naczelniku rzek Bahn, podchodzc do bramy. Wanie teraz

czterdziestotysiczna armia Mannu stoi na brzegach Zatoki Perowej. I jak pewnie syszysz, nawet w tej chwili Czwarta Armia wali w Tarcz, przygotowujc si do ataku na pen skal. Potrzebny nam kady zdolny do walki czowiek, bez wzgldu na to, jakie popeni przestpstwa, bez wzgldu na stan jego umysu. - Ale ci ludzie s zaburzeni! Nawet niebezpieczni! - Tak czy inaczej, rozkaz zosta wydany. Teraz otwieraj bram. Przez chwil nikt si nie rusza. - Otwiera! - niecierpliwie warkn Bahn. Patrzy na stranikw wiziennych za bram, wreszcie jeden z nich zrobi krok naprzd, reszta podya za nim i brama otworzya si ze zgrzytem. Bahn i Czerwona Gwardia weszli na podwrzec. Naczelnik sta z min wyraajc protest. - Rada o tym usyszy! - krzykn, ale Bahn omin go i poszed w stron wejcia do budynku. - Nie wtpi, e usyszy - rzuci przez rami. * Dostp do cel by z dugiego korytarza przedzielonego seri elaznych bram zbrzowiaych od rdzy, ktra opadaa patkami, kiedy zatrzaskiwano i zamykano za nimi bram. Na wyciszonym poziomie piwnicy ciany pokrywaa wilgo; rdem wiata bya wycznie latarnia olejowa niesiona przez jednego ze stranikw. - Ale ten czowiek jest maniakiem - mwi chrypliwym gosem naczelnik. - Wiem, kim jest. Walczylimy rami przy ramieniu w pierwszych latach oblenia. - Ale skazano go za morderstwo i zadawanie tortur. Bardziej prawdopodobne, e zabije ciebie ni wroga! Zwariowae? - To jedyny czowiek, z ktrym tu jeszcze nie rozmawiaem. Musz chocia zamieni z nim par sw. Ciemno napieraa na nich ze wszystkich stron. Zdawaa si i za malekim portem wiata, kiedy wsplnie, milczc, kroczyli korytarzem. Jedynym dwikiem byo szuranie

stp na kamiennej pododze. Byo z nimi czterech stranikw w skrzanych fartuchach i rkawicach sigajcych pach. Z rk zwisay im grube paki. Milczeli, wpatrywali si przed siebie. Jakby gotowali si na konfrontacj. Bahn szed za nimi, nie podobaa mu si ciasnota tego miejsca. Nie potrafi sobie wyobrazi, jak by to byo, gdyby zamknito tu jego. Godzina i rzucaby si na ciany, eby go wypuszczono. Drzwi do celi zrobione byy z solidnych, hartowanych w ogniu belek tiqu poczonych elazem. Jeden ze stranikw podszed do nich i otworzy judasz. Bahn nachyli si, eby zajrze do rodka. Zobaczy wiec rozpalajc aureol ciepa porodku maej sklepionej celi. W jej wietle siedzia wielki, nagi mczyzna przykuty za szyj do ciany, o ktr si opiera. Jedn nog wycign przed siebie, drug mia zgit, bezwadne rami opiera o kolano. Twarz mia zakopcon, szar, oczy arzyy si od nieskrywanej wrogoci, gdy patrzy na zerkajcych przez judasz. Bull, pomyla Bahn. Skd ja wiedziaem, e tak skoczysz? Odsun si. Dwch stranikw otworzyo na ocie drzwi, zawiasy zaprotestoway ze zgrzytem. - Sta poza zasigiem acucha - poradzi Bahnowi stranik z latarni. - Kilka miesicy temu olepi jednego z naszych ludzi. Kciukami. Schyli si, z pak w gotowoci. Bahn wszed do celi i zatrzyma si obok niego, kostkami dotyka lunego acucha lecego na pododze. Hem trzyma pod pach; chcia wyglda okazale w zbroi i czerwonej pelerynie. Wizie pooy rk na obroy, wsta w nagiej chwale, ukazujc siatk blizn na spitej uminionej piersi. Zarzuci fragment acucha na rami, eby zrwnoway jego ciar. By to dziwny gest, jakby poprawia pikn urzdow szat. Postarzae si, pomyla Bahn, przygldajc si ciko poobijanej twarzy winia i cofnitej linii wosw na skroniach z wytatuowan par rogw. Bahn istotnie walczy wraz z nim w pierwszych latach wojny, zanim Bulla wybrano do cikiej piechoty chartass. By szalony nawet wtedy - niebezpieczny, wybuchowy. Walka sprawiaa mu rado wiksz ni komukolwiek, kogo Bahn w yciu pozna. Nie zdziwio go, e Bull wreszcie straci samokontrol, ten jeden raz za duo i wobec zupenie niewaciwej osoby - swojego oficera, ktrego nieomal zabi jednym uderzeniem i przez nieuwag nazwa go waciwym imieniem. Wyniky z tego dwa lata za palisad i zwolnienie z wojska. Potem Bahn niezbyt

uwanie ledzi jego rosnc popularno jako czempiona walk w klatkach. Mwiono, e jednego z najlepszych na Khos. A potem nadszed dzie, kiedy Bahn, wraz z innymi, dowiedzia si o zamordowaniu Adrianosa. Adrianos, bohater rajdu na Nomarl, ostatni z dowdcw, ktry poprowadzi zwycisk ofensyw przeciwko Czwartej Armii. Bohatera miasta znaleziono w kilku kawakach w jego piknym apartamencie tu obok Wielkiego Bazaru. By zakneblowany, zwizany, torturowano go. Niektre fragmenty ciaa zostay obdarte ze skry. Obok trupa siedzia nagi Bull, pokryty krwi. - Cze, bracie - powiedzia szeptem Bahn. Bull zrobi krok w jego stron. - Bahn? - zapyta z niedowierzaniem. - Tak. Bull podszed bliej, acuch spad mu z ramienia i si napi. Stranik stojcy obok Bahna poruszy si zaniepokojony, wac w doni pak. Bull jakby go nie widzia. By skupiony na Bahnie. Potne rce trzyma na brzuchu, kostki palcw mia obrzmiae, znieksztacone, skr niedawno poszarpan, zakrwawion. - Co ci tu sprowadza, h? Zgubie drog? Gos mia ochrypy, jakby od bardzo dawna go nie uywa. - Mw - warkn. - Wtpi, eby przyszed z towarzysk wizyt. O co chodzi? Nagle, suchajc piewnej intonacji w gosie tego czowieka, patrzc w jego ciemne oczy nad wystajcymi komi policzkowymi, Bahn wrci do dni z pocztkw wojny, kiedy kry si za parapetem, a Bull z umieszkiem klepa go po plecach, eby powstrzyma kaszel, i cieszy si z tego, ten zwariowany, zajady sukinsyn. - Mannijczycy wyldowali z caym wojskiem w Zatoce Perowej. Bull zmruy oczy i wystawi gow, eby lepiej mu si przyjrze. - Przyszedem po weteranw. eby sprawdzi, czy ktry nadaje si do szeregw. - A wic kolejny sdzia - wyrzuci z siebie Bull i zacz si odwraca. - Co? Uwaasz, e niesprawiedliwie ci osdzono? acuch napi si mocno, Bull stan nad Bahnem, ktry stumi ch, eby cofn si o krok. - Uspokj si - powiedzia stranik, dgajc Bulla pak w nag pier. Ale Bull zignorowa go, wpatrywa si w Bahna. - Nie, chyba nie. Ale Adrianosa te nie. Rozumiesz? Kiedy ja go sdziem. - Staniesz z nami w szeregu, eby walczy za swj lud?

- Mj lud? - zapyta z niedowierzaniem. - Tak. Za lud z Bar-Khos, za takich jak twj ojciec. I za lud twojej matki z Windrush. Nagle na jego twarzy pojawi si szeroki umiech, jak cicie noem. Bahn zauway, e Bullowi brakuje dwch przednich zbw. Pozostae wyglday na sprchniae. - Nikomu nie jestem winien lojalno, a ju najmniej ludziom z Bar-Khos. - Bdziesz walczy razem z nami? - Czy to uaskawienie? To mi proponujesz? - Tak. Jeli bdzie potrzebne. - I wystarczy, e zabij paru Mannijczykw w imieniu mojego ludu, tak? Przyjmiecie zabjc w swoje szeregi, nawet jeli jest nim zimnokrwisty, zaarty morderca, czy tak ma by, Bahn? Bahn przez dusz chwil kiwa si w zbroi, czu si zmczony; czu e nie powinno go tu by. - Wierz mi, Bull - powiedzia bez ogrdek staremu towarzyszowi. - Tam, dokd idziemy, ludzie tacy jak ty bd nam bardzo potrzebni.

Rozdzia 17

Wolna przedsibiorczo
Pani Cheer bya najwyraniej kobiet kut na cztery nogi. W cigu jednego dnia, korzystajc z zamieszania i gorcych emocji panujcych na przyczku, zaatwia sobie wz i mua, kup zapasw i tyle wygd domowych, ile trzeba, eby na wydmach, od strony morza, stworzy may obz dla siebie i swoich kobiet. Do wieczora, po obu stronach wozu, wzniesiony zosta daszek, a piasek pod nim przykryto matami i plecion traw. Byy stoki do siedzenia, a pod kociokiem z wod i garnkiem z potrawk palio si ognisko. Pani Cheer sprokurowaa dla nich wszystkich nawet trzy namioty, ktre kazaa rozbi Ashowi niedaleko od wozu, ale na tyle daleko, eby zachowa troch prywatnoci. Kobiety, wreszcie wypoczte, muskay si na oczach mczyzn otaczajcych obz, sprzeczay si midzy sob, kiedy pani nie syszaa. Kilka, od niechcenia, poflirtowao z Ashem, artujc z koloru jego skry i jdrnoci jego starego ciaa. Chichota zadowolony, odpacajc si piknym za nadobne. Usysza, e to miejsce nosi nazw Struganej Zatoki i jest to szeroki liman w szerszym obszarze Zatoki Perowej, usytuowanej na wschodnim wybrzeu Khos. Byo to do adne miejsce, ze wzgrzami od zachodu, wysokimi szczytami grskimi od pnocy i poudnia i ze skalist, pen mew wysp dalej, w wikszej zatoce. To miejsce na wiele sposobw przypominao Ashowi pnocne Honshu, chocia cao psu troch smrd wojska stacjonujcego na przyczku, a bliej nich zwarty tum tysicy ciurw, ludzi takich jak pani Cheer, towarzyszcych siom inwazyjnym przez ca drog do Khos, z nadziej na zarobek. Flota staa na kotwicy w czystych, gbokich wodach, tu za przybrzenym szelfem. Statki koysay si w ciasnym szyku i nawet z tej odlegoci wida byo, e uszkodzi je sztorm. Brakowao im drzewcw i masztw albo zwisay zamane, omotane aglami. Niektre kaduby za bardzo przechylay si na burt. Praca prawie nie ustawaa wraz ze zmierzchem. Wygldao na to, e trzeba jeszcze wyadowa mnstwo rzeczy, zanim armia bdzie moga ruszy rano w pochd. Ash odpoczywa, gdy tylko mg. Dzi nasili mu si kaszel. Co jaki czas rce i nogi

trzsy mu si, jakby od wewntrznego chodu, chocia ubranie mia na szczcie wreszcie suche. Otula si szczelnie impregnowan peleryn i z rzadka oddala si od ogniska. Pani Cheer od czasu do czasu rzucaa mu jedno ze swoich przenikliwych spojrze. Jcza pod nosem, wstawa, obchodzi obz. Trzymajc na pokaz rk na rkojeci miecza, robi grone miny do onierzy i obozujcych wok ich maej oazy perfum, poczoch i dziewczcego miechu. Kiedy soce wreszcie zaszo, pani Cheer gonym klaskaniem w donie i wypraktykowanymi sowami zachty zagnaa dziewczyny do roboty. Nie byy jedynymi prostytutkami na play - daleko do tego - ale i tak wkrtce duga kolejka onierzy czekajcych na swoj kolej ustawia si przy ich obozie. Byli pijani i haaliwi, na tej zamorskiej play, daleko od domu. Ash utrzymywa porzdek w samym obozie, kiedy dziewczyny na zmian prowadziy klientw do namiotw, eby ubi szybki interes. Tego wieczoru onierze nie sprawiali wikszych problemw. Byo ju pno, kiedy krzyki dziewczyn, e chc odpocz, stay si tak gone, i pani Cheer przyja je do wiadomoci i oznajmia, e interes zamyka si na noc. Paru pijanych onierzy nadal czekao na swoj kolej, ale ich narzekania szybko ucichy pod gronym spojrzeniem pani Cheer i stojcego przy niej twardego, milczcego cudzoziemca. Dziewczyny, zamiast i spa, zaczy szykowa ma uczt. Ash by zmczony po dugim dniu. Przeprosi i niechtnie porzuci ciepo ogniska. Znalaz miejsce na szczycie pobliskiej wydmy i skuli si, otulony paszczem, eby mie je na oku, a jednoczenie zachowa samotno. Miecz lea obok niego. Ash przyglda si wiatom odlegego obozu matrony i uksztatowaniu owietlonego wiatem ksiycw terenu wok niego. Obserwowa ruchy pomidzy licznymi ogniskami, ktre z tej odlegoci wyglday jak byszczce punkty. aowa, e nie ma z sob lunety, e nie ma choby modszych oczu. Znowu zakaszla, splun flegm, otar usta. Chmury pyny z pnocy, powolne i cikie. Pewnie znw zwiastuj deszcz. Zasoni woskowe ksiyce i sprawi, e na ziemi zapanuj ciemnoci. Dobra noc na t spraw, pomyla. - Widzisz tam co interesujcego? Wyczu jej pimowe perfumy, zanim jeszcze usiada na piasku i rozprostowaa dug sukni na nogach, ktre uoya na chropawej trawie morskiej. Ash popatrzy na pani Cheer, kiedy podawaa mu flaszk rhuliki. Skin wdzicznie gow i upi dugi yk, eby si rozgrza.

- Ostronie. To ostatnia. Odda flaszk z lekkim umiechem. - Dzikuj. Sporo czasu mino, odkd piem co porzdnego. Za nimi piski i miech kobiet rozbrzmieway w ich maej, owietlonej ogniskiem dziurze w wydmach. Wiatr bawi si kocwkami wosw pani Cheer. Mocniej nacigna szal na gow. - Powiedz jeszcze raz, co robi twj poprzedni pracodawca? Ash postuka paznokciem flaszk, ktr trzymaa w doni. - Alkohol? - Wiz tutaj ma fortun w alkoholu, ale prawie nie pozwoli mi go tkn. Ash pomyla, e to marne kamstwo. Nie wiedzia, czy mu uwierzya. Pani Cheer odwrcia wzrok, w oczach taczyy jej wiata ognisk. Wiatr nis piew i miechy. Ludzie na wydmach witowali w wesoym nastroju. Ponad tym wszystkim syszeli rytmiczny przybj. - Jestemy z dala od domu - powiedziaa do niego ponuro. Ash powoli pokiwa gow. Odwrcia si, eby znowu na niego spojrze. - Chyba troch dalej ni inni. Tsknisz czasem... chodzi mi o Honshu? - Tak. Czasem. Zobaczy, e kbowisko chmur zblia si wanie do ksiycw. Wkrtce bdzie ciemno, w sam raz, eby zacz akcj. - Wiesz, masz smutne oczy, najsmutniejsze, jakie widziaam. A w swoim czasie widziaam wiele par smutnych oczu. Ash zmarszczy czoo, nachmurzy si. Czu, e musi wsta i odej od tej kobiety i jej wypytywa. Ale tylko zmieni pozycj, eby osoni si przed zimnem. Stwierdzi, e mu si to podoba i zostanie tam, gdzie jest. Przygldaa si jego wyrazowi twarzy, czekaa, a co powie. Ale on nie znajdowa dla niej sw. - Hm, czuj, e wzywa mnie ko. Czas, eby i dziewczyny troch odpoczy. Wstaa i strzsna piasek ze spdnicy. - Nie jeste zmczony? - zapytaa, a on usysza ar w jej gosie, niewypowiedzian propozycj. Wzrokiem bdzi po krzywiznach jej ciaa pod ubraniem. Bardzo aowa, e nie moe si zgodzi. - Chyba zostan jeszcze troch, przypilnuj obozu.

Ukrya rozczarowanie, opuszczajc wzrok na piasek. - To ta blizna, prawda? - Wcale nie - odpar. - Naprawd jestem zmczony. Skina gow, nie uwierzya mu. - A wic dobranoc - powiedziaa, odwracajc si, i zesza po wydmie. Odczeka pen godzin, eby si upewni, e dziewczyny i pani Cheer smacznie zasny. Niektre ogniska pony jeszcze midzy wydmami, grupki ludzi rozmawiay, iskry wzbijay si w gr z dymem. Na play brygady robocze trudziy si ca noc nad zapasami nieustannie przywoonymi na brzeg. To byo ryzyko zostawi te kobiety bez ochrony. Ale musia to zrobi. Ash zdj cik peleryn, podnis miecz i zanurzy si w noc.

Rozdzia 18

Poddajcie si i bdcie wolni


- Musz i - powiedzia Bahn do ony, kiedy uwiza do sioda ostatni cz wyposaenia. Marlee sztywno kiwna gow. Za ni, w wieczornych cieniach, pust ulic, utykajc, przeszed mczyzna o kulach. Tam gdzie kiedy mia stop, wisia kawaek skry Mczyzna si spieszy, jakby cigay go dwiki rogw na wieach, zawodzce nad caym miastem, eby obwieci wymarsz ostatnich onierzy. - Suchaj, zapamitaj, co ci powiedziaem. Przeka wiadomo Reese. Niech wie, e moe przyj i zosta tu z tob. Powiedz, e jest mi przykro, e jej nie odwiedziem. - Bahn nagle przeczesa palcami wosy. Przypomina sobie, kiedy ostatni raz widzia swoj szwagierk; cichym gosem mwia, jak jej syn opuci miasto. - Sodka litoci, nawet nie poszedem zapyta jej o Nico. Ile to ju czasu mino? - Nic si nie stao - uspokajaa go ona. - Powiem Reese. Ona zrozumie. Jej sowa go nie uspokoiy. Bahn czu szczeglny rodzaj odpowiedzialnoci za Reese i jej syna, odkd jego brat, Cole, opuci ich. Zacisn skrzany pasek ostatnim, mocnym pocigniciem, woy w to ca swoj frustracj, i zanim odwrci si do ony, gboko zaczerpn tchu. - Czas i. Marlee beznamitnie skina gow. Bya opanowana ze wzgldu na ich oboje. Przez ostatnie tygodnie czu si niezrcznie w towarzystwie ony. Stwierdzi, e jej obecno wzbudza jego poczucie winy i kae myle o tej dziewczynie, o Loczku. To sprawiao, e czu si skrpowany pod wzrokiem ony, jakby umiaa go przejrze. Teraz twardo patrzy jej w oczy, nie spuszcza wzroku. Marlee zarzucia mu rce na szyj, on chwyci w donie jej szczup tali. Zetknli si nosami. - Kocham ci - powiedzia. - I ja ciebie kocham, mj sodki mu. Oczy jej zalniy, zbliay si zy. Trzyma j mocno przy sobie, miadc o zbroj. Nie chcia jej puci. Nie zasuguj na t kobiet, pomyla gorzko.

Dzieci ju spay, w domu. Bahn ucaowa pic creczk w czoo, zamieni kilka sw z synem, ktry z zapuchnitymi oczami lea w ku. Nie mg si otrzsn po tym, co widzia na ulicach podczas popiesznego powrotu do domu. Ludzie ustawiali si wzdu gwnych ulic, kiedy kolumny onierzy i starych Molnari maszeroway w stron pnocnych bram, wiwatowali przechodzcym, wciskali im w rce amulety szczcia, paczki z jedzeniem i butelki z alkoholem. Niektre kobiety, a nawet starzy mczyni, pakali na ich widok, poruszeni zdeterminowan postaw onierzy i wiadomoci, ku czemu maszeruj. Uda si nam, pomyla Bahn, bo i jego emocje wzbiy si wysoko, wraz z kolektywnym nastrojem tumu. Jeli staniemy razem, to nam si uda. Ale potem, przepychajc si bocznymi ulicami, eby szybciej znale si na miejscu, mija mnstwo ludzi spieszcych ze swoim dobytkiem w stron portw, z nadziej, e znajd bezpieczny transport z wyspy. Patrzy na nich, ywic w sercu co na ksztat zawici. Na cianach namalowane byy, jakby krwi, wiee graffiti. Ciao jest mocne. Poddajcie si i bdcie wolni. Praca mannijskich agitatorw, wyaniajcych si w miecie teraz, kiedy byo naprawd naraone na niebezpieczestwo, a wikszo jego si odchodzia. Stojc z Marlee w ramionach, Bahn ponownie poczu ch, eby zapa on, potrzsn ni i powiedzie: Na lito, zabierz dzieci i znajd std jak drog na zewntrz! Ale te sowa zostawi tylko dla siebie, bo nie byby w stanie ich wypowiedzie. Nie do Marlee, jego podpory, nie do kobiety, ktrej ojciec pad w pierwszym dniu oblenia, bronic miasta. Powiedziaaby nie, absolutnie nie i mylaaby o nim gorzej jako o mu, jako o mczynie. - Uwaaj na nie - tylko na tyle si zdoby, otoczony mikk gstw jej wosw. - Oczywicie - wydyszaa. - I obiecaj, e bdziesz uwaa. - Bd. I mimo tych sw otuchy caowali si dugo, mocno, z rozpacz, jakby ju nigdy mieli si nie spotka. * Ash sta na wci tlcym si szczycie wzgrza, wrd popiow i szcztkw, ktre byy kiedy ma ryback wiosk, i patrzy na rzd odcitych penisw lecych w mroku, jak porzucona przez dzieci ukadanka z patykw. Obok leay zwglone trupy mczyzn, skrcone pord ruin zapadnitej stajni. Ash dostrzeg mniejsze ciaa pomidzy nimi: dzieci i niemowlt. Po kobietach nie byo ladu.

Nie po raz pierwszy w dugim yciu uderzao Asha, e mier cuchnie tak samo, bez wzgldu na to, czy to czowiek, zel czy pies. Widzia ju takie rzeczy, w czasach Rewolucyjnej Armii Ludu. Dugotrwaa wojna w jego ojczynie wypalia wspczucie z serc wielu mczyzn. Przyjacioom mieszao si w gowach od poczucia straty albo po prostu robili si gruboskrni i zahartowani jak on. Tymczasem ci ludzie ju byli skaeni okruciestwem i hulali bez skrpowania wrd krajobrazu wojny, gdzie zwyczajne zasady przyzwoitoci nie obowizyway. Mia zamane serce, kiedy po raz pierwszy zobaczy takie okruciestwo; bl przypominajcy niemal zawd miosny po zdradzie ukochanej, ale znacznie od niego gorszy; jak wielkie kamstwo w sercu wiata, nagle obnaone wstrzsajc wiwisekcj. - To nie twoja wojna - powiedzia na gos Ash w nocnych ciemnociach. Prawie spodziewa si, e usyszy napominajcy gos Nico. Tu, w ruinach leeli Khosyjczycy. Caemu krajowi, wczajc rodzin chopca, grozi niewola albo ten sam los, co polegym. Nic nie docierao do Asha, aden gos sumienia czy bezcielesnego ducha, tylko niejasne, niepokojce uczucie, e sam jest tego czci, jak kady inny, bez wzgldu na to, czy wybra ktr ze stron. * Krtkotrwaa luka w chmurach zamkna si nad jego gow, ogarny go nieprzeniknione ciemnoci. Ze schowanym w pochwie mieczem, twarz i rkami poczernionymi sadz Ash odwrci si plecami do tego, co leao w ciemnoci. Przytkn palec do zatkanego nosa i si wysmarka, potem przeszed midzy ruinami na skraj wzgrza, pooy si na brzuchu, na chropawej trawie, i popatrzy w d na arzce si namioty obozu matrony. Byo je wida ze wzgldu na palce si w rodku lampy. Stay na wzniesieniu, szerokim i paskim na szczycie. Otaczaa je palisada z zaostrzonych, pochylonych na zewntrz pali, a u spodu, wok stanowiska przebiegaa czarna linia rowu. Za palami ubrani na biao wartownicy stali w odstpach szeciu krokw. Za ich plecami, na pustej przestrzeni midzy namiotami, trzaskao ognisko. Pomienie owietlay opoczc flag matrony. Ash sign wzrokiem szerzej i przyjrza si znacznie wikszemu obozowi, ktry rozciga si wok palisady matrony z jakim tysicem, albo wicej, akolitw. Ci z kolei otoczeni byli pasmem ciemnoci. Ash wysila si, eby zobaczy podwjn lini pikiet, bo wiedzia, e s rozstawione tam, poza zasigiem wiata. Nie widzia ich; tylko ogniska mrugay wzdu wydm - gwne siy armii rozcignite byy szeroko i daleko.

Znw przenis uwag na imperialn klauzur. Sdzc po jej wygldzie, wejcie znajdowao si po zachodniej stronie palisady, ale z tej odlegoci nie mg si dokadnie przyjrze. Bdzie musia zej na d. * Przez najblisze p godziny Ash schodzi ku najdalej wysunitemu perymetrowi; szed okrn drog. Raz si zatrzyma, eby upi wody ze strumyka pyncego rozpadlin w zboczu wzgrza. Zatrzyma si znowu, kiedy zszed na paski teren na zachodzie i wyczu, e zblia si do pierwszej linii wartownikw, pikiet, ktrych nie mg dojrze z gry. Poczeka, dopki si nie zorientowa, jak s rozstawione strae. Wartownicy zewntrznego piercienia stali w duych odstpach. Czu ich, zapach potu i czosnku. Sysza te odchrzkiwanie, szelest paszcza owijanego cilej wok ciaa dla osony przed chodem. Kiedy uzna, e wie, gdzie stoj dwaj najblisi, popez naprzd pomidzy nimi. Nie byo to trudne. Przed nim znajdowaa si wewntrzna linia pikiet. Widzia sylwetki na tle wielu ognisk. Stay w odstpach jakich pitnastu stp. Z dowiadczenia wiedzia, e postawiono ich za daleko. Byli tu zbyt naraeni na ryzyko, w podwietlonej od tyu ciemnoci byli widoczni, ale sami nic nie mogli zobaczy. W sercu obozu staa klauzura matrony. Zwoje drutu kolczastego rozwinito midzy supkami palisady. Z jego stanowiska nie byo wida rowu biegncego spodem, najprawdopodobniej wypenionego kolcami, ktre miay si wbija w nieostrone stopy. Wreszcie lepiej obejrza wejcie do klauzury. Byo zasonite drewnianym ekranem. Kiedy si przyglda, ekran odcignito na bok, eby wpuci akolit. Ash musia podj decyzj: czy to ma by zwiad, czy prba dosignicia Sasheen. Zobaczy ju do, eby wiedzie, e ma tylko jedn drog, by wej do klauzury. Pooy si na chodnej trawie i opar podbrdek na rkach. Prbowa ogarn cao sprawy. Nadarzaa si okazja, ale ryzykowna. I nie mona byo si rozezna, jakie procedury stosowali stranicy przy wejciu do klauzury... nie std. Chodmy i sprawdmy. Ash wybra stranika, ktry sta najbliej niego, samotn posta, od czasu do czasu popijajc z flaszki. Oceni rozmiary akolity i pomyla, e da sobie rad. Przez kolejne p godziny, w ciemnociach nocy, Ash pez w stron postaci. To bya cika praca przesuwa bezszelestnie rce i nogi kawaeczek po kawaeczku. Wymagao to cakowitego skupienia. Przez cay czas nadwerona klatka piersiowa palia go od pytkiego oddechu.

Sze stp od wartownika zamar, kiedy obok kaszel rozerwa cisz. Ashowi te zachciao si kaszle. Pier skrcaa mu si w konwulsjach. Przytkn do do ust i walczy z impulsem, a min. Zobaczy, e akolita odwraca gow w jego stron. Lea przycinity do trawy, prawie nie oddycha, oczy mia zamknite. Miny dugie chwile, wystarczyy, eby przelatujcy moskit usiad mu na pomazanym sadz policzku. Poczu swdzenie, ale by tak perfekcyjnie nieruchomy, e po chwili owad odlecia i nie uksi go. Spojrza spod rzs i stwierdzi, e akolita patrzy w inn stron. Znw zacz si przemieszcza. Jak kot podczas polowania, unosi i opuszcza koczyny z miarow powolnoci, cal po calu zmniejsza odlego. Zanim dotar na miejsce, pot wystpi mu na skr. Lea przy butach tamtego. Stranik w biaej szacie zacz pociga nosem, rozglda si. Wyczuwa pot Asha. Ash skoczy w gr i wbi kciuki w gardo tamtego. Akolita zakrztusi si, prbowa wyda dwik, rk zapa Asha za twarz. Ash wcisn kciuki jeszcze mocniej, a spod maski ofiary zobaczy biay bysk oczu. Kiedy stranik zwiotcza, Ash pooy go na ziemi. Nie zwalnia ucisku kciukw dopty, dopki nie upewni si, e stranik nie yje. - Cuno? - odezwa si gos z ciemnoci, z lewej strony. Ash zamar, rce nadal trzyma na szyi akolity. Wyczu zapach alkoholu rozchodzcy si z flaszki, ktr upuci wartownik. Przekn powietrze i wymusi z siebie beknicie. - Tak - powiedzia w handlowym i czeka na okrzyk alarmowy. - Nic - znowu doszed go gos. - Wydawao mi si, e co usyszaem. Ash si pieszy. Jego ofiara bya wiksza, ni mu si wydawao. Zbroja i szata akolity, ktre woy na siebie, byy na niego za due. Nie, pomyla. To on by teraz mniejszy. Straci na wadze podczas podry. Nacign peleryn na obszern zbroj. Mia nadziej, e to wystarczy, eby ukry zy rozmiar i wygity miecz. Potem zaoy mask na twarz. Zakrywaa rwnie wosy, jak hem. Zerkn na wykrzywion twarz, obnaon po zdjciu maski: mczyzna w rednim wieku, z ogolon gow, wystajc uchw i twardymi rysami twarzy. Nachyli si i zamkn akolicie wychodzce z orbit oczy. O tej godzinie w obozie panowaa cisza, wikszo akolitw spaa, ale z najobszerniejszego, najjaniej owietlonego namiotu w klauzurze matrony dochodzi miech i

muzyka. Obz skada si z regularnych kwadratw. Ash szed alejkami dzielcymi mae namioty i wygasajce ogniska. Ignorowa przechodzcych od czasu do czasu akolitw albo kuca przy ogniu. Kiedy zbliy si do wyniesienia z klauzur, gosy przybray na sile. Usysza ostry krzyk wyraajcy przyjemno i dwik dzwoneczka. Przed nim akolita zblia si do palisady, obok niego kula zamaskowany zwiadowca. Zatrzymali si przed drewnianym ekranem i drutem przecignitym w poprzek wejcia. Ash nieco przyspieszy kroku, powtarza w myli kilka sw, podchodzi ju do wejcia. I wtedy serce zabio mu ywiej, bo zobaczy, jak akolita zatrzyma si, eby pokaza stranikom za ekranem do z ucitym maym palcem. Ash przekl i zwolni kroku. Przyglda si, jak odsuwaj ekran na bok, eby ich przepuci. Gdyby teraz podbieg, zdyby przeskoczy, zanim znowu zamkn. I co dalej? Przebi si przez stu ludzi? Poczu, e pier mu si ciska, chwil potem spod maski wydoby si atak kaszlu. Zatrzyma si, schyli wp, zobaczy, e stranicy przy wejciu odwracaj si, eby mu si przyjrze, zanim ekran cakowicie si zasunie. Ash wyprostowa si i odszed od wejcia, wiedzia bowiem, jak podejrzanie musia dla nich wyglda. Mia ochot i szybko. Ale szed powoli, rwnym krokiem; w kadej chwili mogli go zatrzyma. - Ty, tam! - dobieg go gos z ciemnoci. * Ch podnis wzrok, usysza, e kto woa go po imieniu. To Sasheen go wzywaa. Leaa na ou, zupenie naga, nie liczc szarego gipsu na zamanej rce. Ale natychmiast skupia si znowu na modej kobiecie, ktra klczaa przed ni na futrzanym dywanie, lic jej cikie piersi. Matrona pogaskaa ogolon gow modej adiutantki i wyszeptaa co do niej. Przy nosie dziewczyny trzymaa ma miseczk z narkotykiem. Klint, lekarz, chodzi po namiocie z dzwonkiem w jednym rku i butelk wina w drugim. Dzwoni gono za kadym razem, kiedy sysza jak jczy z rozkoszy jedna z wijcych si postaci, ktre starannie omija, przez cay czas wypiewujc wite sowa. Zatrzyma si przed wnk w cianie namiotu, t gdzie na piedestale staa gowa Luciana. Gowa smutno zamrugaa, kiedy Klint potrzsn jej dzwonkiem przed nosem i z umiechem krzykn:

- Uwolnij siebie i wszystkie swoje dze! Sasheen miaa si, podbechtywaa go. Tej nocy bya w wietnym nastroju. Tak jak wszyscy. Pierwsza Armia Ekspedycyjna wreszcie wyldowaa, yli, radowali si. Krzyk przeszy zadymion atmosfer namiotu. Paru kapanw w odlegym kcie zabawiao si ze wieo schwytan niewolnic - ich pierwszym kskiem na Khos. Jeden z nich wrzasn, zadar szat na ramiona i rzuci si na kobiet. Ch siedzia na fotelu, w jednej z nisz. Przetar oczy. Zastanawia si, kiedy matrona zwolni go na reszt nocy. Nigdy nie nalea do passionestas zakonu. Obnaali go nie tylko fizycznie, wymagali, eby przesta mie si na bacznoci w obecnoci kolegw-kapanw. Mimo wszystko, wbrew sobie, by coraz bardziej podniecony. Podoga wok niego bya teraz jak basen ze sczepionymi ciaami, atmosfera bya tak nasycona narkotykami, e trudno mu byo si skupi. Sucha rzcych oddechw, patrzy na lnice oleicie, spltane koczyny, byski oczu, r jzykw, zby, umiechy i dsy, genitalia. Wszyscy czcz boskie ciao, pomyla kwano. Wszyscy obecni naleeli do wewntrznego krgu i wity Sasheen. Dwaj generaowie patrzyli na siebie jak walczce psy, kady z nich pieci niewolnic i czstowa si suszonymi owocami i winem. Heelas, osobisty opiekun Sasheen, klcza przed jednym ze swoich modych ogierw. Alarum, mistrz szpiegw, nadskakiwa gronu uzdolnionych suchaczy, w tym Soolowi. Kapani wok tych postaci tworzyli zewntrzne krgi dworu Sasheen. Byli to ludzie o niszym statusie, ktrzy nieustannie prbowali wspi si wyej. Na samym skraju znajdowali si adiutanci i pieczeniarze matrony. Wrd nich bliniaki, Guan i Swan, brat i siostra, figlujcy wsplnie z jedn kobiet. Wok wszystkich penia stra gwardia honorowa Sasheen. Rkawice bojowe mieli schowane w futeraach, ramiona niedbale skrzyowane, oczy ukryte za przyciemnionymi goglami. A kto strzee strzeonych? - zastanawia si z roztargnieniem i przyglda si kapanom, ktrzy te siedzieli w ktach namiotu, w maych wnkach, cicho rozmawiali albo patrzyli spokojnie; niektrzy za starzy na ten sport albo zbyt zmczeni, albo nazbyt znudzeni. Trzech kapanw z Monbarri, fanatykw Mann, siedziao we wnce naprzeciwko niego. Najwikszy, ktry usadowi si porodku, nosi przysaniajc blizny mask bez szczeliny na usta. Skr mia wyart kwasami podczas skadania deklaracji intencji, co byo skrajnoci nawet wrd inkwizytorw Monbarri.

Przyglda si Ch z przeciwnej strony namiotu. Ch, od niechcenia, odpowiedzia spojrzeniem czowiekowi bez twarzy. Ciaa napieray coraz bliej, zbliay si do niego jak przypyw. Czyja gowa otara mu si o wojskowe buty, kiedy para kochankw opada obok niego. Opar podeszw o ys gow i popchn. Odtoczyli si od niego. Jednoczenie uchwyci spojrzenie Swan, patrzc na niego z oddali. Skin jej gow. Umiechna si. Ta chwila porozumienia rozgrzaa go, przez plecy przebieg mu dreszcz. Monbarri nadal patrzy na niego z drugiej strony namiotu. Ch stwierdzi, e musi ochon. Wsta, kiedy tylko tak pomyla. Zatrzyma si, eby uchwyci spojrzenie Swan, zachci, eby za nim posza, potem odwrci si i skierowa si ku wyjciu. Monbarri patrzy, jak wychodzi. Na zewntrz nabra gboko wieego powietrza do puc. Wartownicy nie zwrcili na niego uwagi - ot, jeszcze jeden kaptan ze wity Sasheen. Ch popatrzy na prawo, gdzie wysoko pod nocne niebo bucha pomie ogniska. Dwaj akolici wrzucali w nie kolejn pust skrzynk po winie, jedn z wielu, ktre kapani zdyli oprni. Ch pomyla, e mona byo si tego spodziewa. Po udanym przebyciu morza i uratowaniu przewaajcej czci floty matrona i jej sztab musieli pozby si napicia. Ch przyglda si im tej nocy, witujcym, oberajcym si. Stao si dla niego jasne, e do chwili, kiedy dotarli do staego ldu z prawie nietknit armi, aden z nich nie by cakowicie pewien, czy to moliwe. Odszed troch dalej od haaliwego namiotu. Czeka z nadziej, e wyjdzie z niego Swan. Lekki wietrzyk wia w dolinie, niosc z sob napomknienie nadchodzcej dopiero zimy. Bd musieli si spieszy, jeli chc zdoby Bar-Khos, zanim spadnie pierwszy nieg. Jaki akolita eskortowa zwiadowc przez wejcie w palisadzie, zmczonego purdasa w rednim wieku, brudnego, wyranie powczcego nog. Jego psa wilczarza nigdzie nie byo wida. Ch zmruy oczy. Za posacem i zwiadowc do wejcia zblia si drugi akolita, ale zatrzyma si, kiedy zamykano bram i zgi si w p w ataku kaszlu. Teraz odchodzi w zupenie innym kierunku. Dziwne, pomyla Ch. - Wy, tam! - krzykn do wartownikw przy wejciu. Odwrcili si, eby sprawdzi, kto woa. Kolejny wrzask wzbi si pod niebiosa. Przypomina Ch krzyk dochodzcy z ogrzewacza do wody i gwizd, ktry go wreszcie zaguszy.

Ch przez jaki czas patrzy za odchodzcym akolit. - Nic takiego! - krzykn do wartownikw. Obejrza si na prg namiotu. Swan nie wysza, eby do niego doczy. Ch poszed sam do swojego namiotu.

Rozdzia 19

Stara bieda
Asha obudzio szturchanie okutym butem w ebra. Otworzy oczy, zaczerwienione, bo dopiero nad ranem udao mu si znale troch czasu na sen. Poczu, e przyciska si do niego jakie ciepe ciao. Zsun koc z twarzy i zamruga. Nachylaa si nad nim gniewna twarz imperialnego onierza. - Wstawaj, stary. Ash jkn i znowu nakry gow kocem. Bucior szturchn go mocniej. Mrukn i zacz si gramoli, w rku trzyma miecz w pochwie. - Co? - warkn, zyskujc cenn sekund, eby zorientowa si w sytuacji. Otaczao go trzech onierzy. Inni budzili ludzi na wydmach i przyciskali ich pytaniami. Ash troch si odpry. Nie wiedzieli, kogo szukaj, przynajmniej po wygldzie. Mimo to, onierze patrzyli, z jak wpraw trzyma miecz, i nie zdejmowali doni z gaek wasnych mieczy. - Kapitanie Sanson! - krzykn czowiek, ktry przyjanie szturcha Asha czubkiem buta. Podszed do nich inny onierz. Spojrza tylko na starego wdrowca i zmruy oczy. - Lubisz nocne przechadzki, stary? - Czy to zaproszenie? Kapitan zesztywnia. Ktem oka Ash zobaczy, e onierze wlok jakiego czowieka, ktry wyda im si podejrzany. - On jest ze mn - odezwa si gos z dou. Wszyscy odwrcili si w stron pani Cheer, wyaniajcej si spod koca. Otrzepaa z bokw piasek i stana w grubej nocnej koszuli. Kapitan Sanson popatrzy na ni chodno. - W jakim charakterze, prosz pani? - Jest moim ochroniarzem - wyjania, biorc Asha pod pach. - A co pan sobie myla? - Kiedy go pani zatrudnia?

Zatrzepotaa rzsami pod adresem Asha. - Dwa lata temu. Jeli to pana obchodzi. A w ogle, co to ma znaczy? Kapitan Sanson przez chwil nie zwraca na ni uwagi. Jeszcze raz, z powtpiewaniem, popatrzy na Asha, potem na namioty, w ktrych jeszcze spay dziewczyny. Ukoni si pani Cheer. - Przepraszam - zmiesza si. - Moliwe, e ostatniej nocy byli tu zwiadowcy wroga. Dla bezpieczestwa przeczesujemy pla. To wszystko. - Machniciem rki kaza innym, eby poszli za nim. - Dzikuj - powiedzia Ash, kiedy nie mona byo ich ju usysze. Pani Cheer drc na chodnym porannym wietrze, pucia jego rami. - Spacam dug, to wszystko. Ash, czy jest co, o czym chciaby mi powiedzie? - Syszaa, co mwi. Zwiadowcy wroga. Na chwil odwrcia wzrok, potem utkwia w nim twarde spojrzenie. - Zauwayam, e nie byo ci prawie przez ca noc. Potem przyszam i doczyam do ciebie. Ash zacisn usta, wpatrywa si w piasek pod nogami. Ostatniej nocy, kiedy wreszcie wrci z nieudanej wyprawy, pad wyczerpany obok wygasego ogniska w ich maym obozie. Jaki czas pniej, na wp rozbudzony, stwierdzi, e ma na sobie koc, a pani Cheer przyciska do niego swoje mikkie ciao. - Wic rb tak dalej - warkna teraz do niego, bya naprawd za. Odesza kilka krokw, zanim na niego natarta. - Nie obchodzi mnie, czy ostatniej nocy krade, czy robie co gorszego. Ale nie potrzebuj ochroniarza, co do ktrego nie mog liczy, e znajd go na miejscu, kiedy bdzie potrzebny. Ani kamcy, ktrego tajemnic nie potrafi zgbi. Spaciam dug wobec ciebie. Poczstuj si gorcym jedzeniem, kiedy inni si obudz, potem dam ci monety. I bez wzgldu na to, jak mi si podobasz, Ash - o ile to twoje prawdziwe imi - myl, e najlepiej bdzie, jeli pjdziesz sobie po niadaniu. Zrozumia, e stracia do niego zaufanie. Ta kobieta pamitaa zdrady, ktrych kiedy dowiadczya. Wrci pamici do wczesnych godzin porannych. Dugich pocaunkw pod kocem, chmur na niebie, powolnej, czuej pasji. Bya pierwsz od paru lat kobiet, z ktr Ash spa. Dziki niej zrozumia, jak bardzo mu brakowao intymnoci, odrzucenia na krtko samotnego ycia. Wiedzia, e nie zmieni zdania, ale nisko pochyli gow. - Bdziecie bezpieczne... ty i dziewczyny?

- Na pewno znajdziemy jaki godny miecz do wynajcia gdzie na tej przekltej play. Bdzie dobrze. Znowu skoni gow i zaskoczy j pocaunkiem w usta. Blizna na jej wargach powodowaa u niego dziwne, ale podniecajce doznanie. - ycz ci szczcia, dziwny starcze z Honshu - powiedziaa, kiedy odchodzi. * Ch wyszed z latryny. Nie czu si wypoczty po ostatniej nocy, ale cieszy si, e nie ma kaca, jak wielu ludzi, ktrych min w obozie. Mieli blade twarze i przekrwione oczy. W wietrzny dzie powiew, ktry Ch czu na twarzy, by chodny i odwieajcy. Wosy na gowie zaczy mu odrasta, szczecina ocieraa si o kaptur; teraz, na Khos, Ch przesta goli gow, przygotowywa si na ewentualn misj wrd miejscowej ludnoci, jakiej mogliby od niego zada. Przyjemnie byo znowu mie troch wosw. Na pustym placu przed namiotem matrony mistrz szpiegw przytracza zwijane ko do sioda zela. - Na przejadk? - Ch przystan i spojrza na mistrza szpiegw, ktry tego ranka wyglda, ni mniej ni wicej, jak tutejszy wieniak bandyta. Kapan odziany by w zwyczajne cywilne ubranie: obrzeone futrem spodnie jedzieckie, kurt z zielonej weny, bandan zawizan na ysej gowie. Usun z twarzy kolczyki i zastpi je jednym zotym kkiem w prawym uchu. Dwa dugie zakrzywione noe wystaway mu z grubego skrzanego pasa. Alarum spojrza na Ch, trzymajc jedn nog w strzemieniu. Podskoczy kilka razy i przerzuci drug nog nad siodem, poprawi si, a zel parskn i cofn si o krok. - Kapan Ch - powiedzia, cigajc wodze rk w rkawicy. Za jego wierzchowcem stay, jeden za drugim, dwa kolejne zele obadowane zapasami. - Tak, sporo roboty w terenie - potwierdzi, troch zadyszany, troch podniecony. - Sam? - Wierz mi, tak wol. Znacznie bezpieczniej. Zel uspokoi si pod jedcem, Alarum pooy donie na jabku sioda, patrzy na Ch z dziwnym, badawczym wyrazem twarzy. - Powiedz, Ch, czy przypadkiem twoja matka wspominaa kiedy o mnie? - Wspominaa o wielu mczyznach, nie prowadz kartoteki. Alarum w mgnieniu oka zebra myli. - To tylko... znaem j kiedy. Dawno temu, zanim si urodzie. Kiedy znowu si z ni spotkasz, musisz jej powiedzie, e pytaem o ni z uczuciem. Ch skin obojtnie gow. Czu si skrpowany, kiedy bya mowa o jego matce i jak

zawsze w chwilach zego samopoczucia, zacz si drapa po jednym z miejsc zajtych przez wysypk. - Te twoje problemy ze skr - zauway Alarum. - Powiniene do mnie przyj, kiedy wrc. Mam maci, ktre mog pomc. - Dzikuj, ale ju co mam. - Poklepa zela po boku i odsun si. - Dobrej jazdy. Alarum podnis rk i zmusi zela do truchtu, za sob wid dodatkowe wierzchowce. Ch patrzy przez chwil, jak odjeda, potem znw odwrci si twarz do wiatru. We wasnym maym namiocie woy z powrotem pczek lici grafu do otwartego plecaka, potem popatrzy na prycz polow pod cian, stoek i prost umywalk. Sta, przez chwil nic nie robi. Co go niepokoio. Przeszuka wzrokiem namiot, przedmiot po przedmiocie. Wreszcie jego wzrok pad na egzemplarz Ksigi Kamstw. Lea na ku, okadk do gry. Zostawi go okadk do dou. Otworzy oprawn w skr ksik i pobienie j przekartkowa. Kawaek papieru wylizgn si i upad u jego stp. Obejrza si przez rami, nachyli si i podnis. Za duo wiesz, przyjacielu". Nie zna tego charakteru pisma. Podpisu nie byo. Ch zmi kartk, posta, wyjrza na zewntrz. Wrci na prycz, usiad z kartk w zacinitej doni, zastanawia si. W kocu wepchn sobie notatk do ust i zacz przeuwa. * Tego ranka Pierwszy Korpus Ekspedycyjny wyruszy na wojn. Za nim, na brudnych piaskach przyczka pozosta kontyngent onierzy, kupcw i niewolnikw tragarzy, obarczony zadaniem sprowadzenia reszty zapasw i

przetransportowania ich do maszerujcej armii. Potem flota miaa odpyn w stron bezpiecznego Lagos. Tutaj bya zbyt naraona na niebezpieczestwo bez odpowiedniej ochrony okrtw wojennych, a blisze porty w poudniowej czci kontynentu byy zbyt ryzykowne, kiedy mercjaskie konwoje przemieszczay si wanymi szlakami handlowymi tam i z powrotem do Zanzaharu. Przynajmniej armia dostaa wreszcie jak oson z powietrza, bo trzy imperialne latajce okrty w kocu dowloky si i doczyy do niej. Pozostae nadal byy zaginione. Dla wikszoci Korpusu Ekspedycyjnego wymarsz zacz si powoli. Wszyscy, wczajc w to ciurw obozowych, zbierali si cay ranek, zanim wyruszyli. Trzeba byo zaprzc do wozw zwierzta pocigowe i skoni je do pracy w terenie, ktry, jak si zdawao, nie by pokryty drogami; stada ywca i zelw musiay by zagnane na szerokie dno

doliny. Przed stra przedni lekka kawaleria harcowaa po okolicy, szukajc kontyngentw wroga i celw cywilnych, eby je pali i pldrowa. Bya to lekka praca, bo rejon wyynny wschodniego Khos by sabo zaludniony i sabo broniony, a ci, ktrzy tu mieszkali, najczciej ukrywali si w skalistych twierdzach regionu. Dalej, w gbi ldu, grasowali elitarni zwiadowcy purdasi, z psami wilczarzami u boku. Dziaali jak zwykle skrycie, eby ich nie wykryto. Obserwowali drog przez gry, ktr musiaa przeby armia, eby dotrze do Tumbledowns i Rzeki Cynamonowej, a stamtd w d do Reach. Z gwnych si Korpusu Ekspedycyjnego rozpostar si wachlarz harcownikw, tworzc ruchome skrzyda chronice wolniejsze wojska, poruszajce si w kolumnach. Lekka jazda, predasa, sza w awangardzie wojska. Byli to jedcy rnych nacji, z wszystkich zaktkw Imperium, odziani w jaskrawe peleryny i skrzane zbroje. Tarcze i hemy zwisay im z plecw. Posuwajc si naprzd, wydeptywali nierwn ciek w trawach i wrzosach. Za nimi z kolei szli predore, cika piechota, jdro armii, wikszo z nich miaa janiejsz cer z Qos i Lanstrady. Towarzyszyy im wozy z wizkami pik owinitych naoliwionym ptnem. Za nimi szli akolici, piewajc cicho podczas marszu. Par tysicy gosw nadawao dziwn harmoni tupotowi tysicy stp; rytm pasowa do koysania jadcego pord nich palankinu z matron. W ubitym bocie na samym kocu kolumny chaotycznie podali goni kowale z przenonymi piecami, rozczochrani owcy z gbi ldu, poganiacze ze swymi stadami, uzbrojeni w pistolety ranczerzy na zelach, sprzedawcy misa i rzenicy, handlarze niewolnikami i niewolnicy-tragarze, szwacze, ciele, kupcy ryzykanci, prywatne kompanie wojskowe, uzdrowiciele, chirurdzy, zawodowi szabrownicy, poeci, prostytutki, astrolodzy, historycy... wszyscy, ktrych mona by si spodziewa w ogonie armii imperialnej, idcej na podbj. I ten ogromny bezwad tumu zosta wprawiony w ruch i uporczywie utrzymywany przez kolejne trzy dni, kiedy pochd pez w gr, ku urwistym pagrkom wschodniego Khos, kierujc si wszelkimi znakami, ktre pozostawili purdasi. Wojsko obozowao w miejscach wybranych w cigu dnia przez zwiadowcw. onierze wznosili namiociki i rozpalali ogniska, na ktre z trudem znajdowali rzadkie w okolicy drewno. Akolici rozstawiali wiksze namioty obozu matrony, ktry potem otaczali supami, wiezionymi ze sob na cikich wozach. Ciury obozowe musieli si zadowala tym, co mieli albo co znaleli. W nocy na wyynach panowa kliwy chd i Ash najczciej kuli si pod peleryn

pozbawiony luksusu ogniska, bo ta niewielka liczba powalonych drzew, ktre mona byo znale, chuderlawych tych sosen, zazwyczaj bya wczenie zbierana, na potrzeby wojska. Za ywno paci monetami, ktre daa mu pani Cheer. Bya to bardzo szczodra zapata za ca prac, ktr dla niej wykona. To, co mu byo potrzebne, kupowa u drobnych sprzedawcw ywnoci towarzyszcych wojsku. Ceny byy, oczywicie, wygrowane. Wkrtce musia szuka gboko w schowanej sakiewce, zawieszonej midzy skrzanymi spodniami. Zrzdziby bardziej, gdyby nie widzia, e onierze wyzyskiwani s tak samo. Podobnie jak Ash musieli kupowa ywno z wasnego odu i nabywali j albo hurtowo, u kupcw ryzykantw z taboru, albo od niezliczonych przekupniw, ktrzy roili si wok nich w czas posiku, jak muchy wok padliny. Ash dziwowa si armii, ktra nie ywi wasnych onierzy. Zastanawia si, jak to w ogle dziaa, dopki nie podsucha rozmowy onierza ze znudzon prostytutk. Mczyzna prbowa jej zapaci zgniymi jabkami. Wyjani, e od ma za niski, eby utrzyma si podczas marszu, wic by ju zaduony u swojego dowdcy. Kiedy tylko spldruj miasto albo wygraj bitw, znowu stanie na nogi, bo up i niewolnicy byli dzieleni midzy onierzy, kiedy oficerowie dostali ju swj udzia. Ash wreszcie zrozumia, e to ch zysku prowadzia wielu onierzy naprzd, tak samo jak ciury obozowe, bo nieliczni z nich, z ktrymi zamieni kilka sw, mwili mniej wicej to samo: trudne dugi u wacicieli ziemskich i lichwiarzy, niemono znalezienia innej pracy ni sezonowa w rejonach zapchanych niewolnikami. Byli zdesperowani; w desperacji sprzedali to, co im zostao, i zapacili, eby tutaj tumnie przyby. Podczas dugich marszw przez wzgrza Ash szed gwnie samotnie. Trzyma si pierwotnej opowiastki o ochroniarzu, ktrego pracodawca uton podczas sztormu. Ale rzadko musia z niej korzysta. Najczciej krci si po taborze jak chcia, zawsze uwaajc, eby trzyma si z dala od pani Cheer i jej dziewczt, co w takim tumie nie byo trudne. Zobaczy je tylko raz, w pierwszym dniu marszu. Pani Cheer wynaja nowego czowieka, smukego modzieca w brzowej wenianej pelerynie, ktry uywa miecza do rbania drew. Ash trzyma si na uboczu, rozmawia rzadko, czsto sucha. Przez cay czas jego oczy akny widoku Sasheen.

Rozdzia 20

Prom Juno
Osiedle Prom Juno leao na poudniu od lasu Windrush, owianej mitami puszczy rozcigajcej si w centralnym regionie Khos. W miesicach letnich konary drzew koysay si od gorcego asago, ktry nawiewa od poudnia piaski z pustyni Alhazii. W zimniejsze pory roku co jaki czas wpada ze wistem shone, wia przez ca szeroko Midrs z pnocnego kontynentu; mwiono, e ten wiatr przynosi depresj i szalestwo tym, ktrych napotka na swojej drodze. Od wschodu wielki pas Windrush ograniczaa w naturalny sposb potna Chilos, wita rzeka Khos. Chilos, znana ze swoich waciwoci oczyszczania umysu i ducha, syna rwnie z tego, e nigdy nie zamarzaa, nawet w rodku zimy. Wypywaa z gorcych rde Jeziora Simmer, gdzie znajdowao si staroytne pywajce miasto Tume, i jej wody, sunc powoli na poudnie, w stron Zatoki Szkwaw, nie od razu si ochadzay. Bliniacze osiedle Prom Juno, rozoyo si wzdu obu brzegw rozszerzajcego si odcinka rzeki, jak wzajemne, odwrcone odbicie. Na zachodnim brzegu wida byo fort i obz elitarnej rezerwy Khos, Hoo, nazwanej tak od okrzyku bojowego, liczcej razem dwa tysice cikiej piechoty. Obok niej rozciga si kompleks witynny z kamiennymi basenami i dzwonami z brzu wydzwaniajcymi godziny gbokim tonem, ktry nis si po gadkich wodach rzeki. Niezliczone obozowiska rozbito pomidzy wityniami. Tysice wiernych zmyway wystpki w wezbranym nurcie. Dla kontrastu na wschodnim brzegu peno byo zakopconych tawern, targowisk na zele, sklepw na kkach; by to punkt tranzytowy dla podrnych i kupieckich karawan, miejsce powicone handlowi. To tutaj, na wschodnim brzegu, armia khosyjska rozbia obz na noc, ukadajc si do snu na skraju cywilnego osiedla. Paskodenne promy nadal kryy w ciemnoci, przewoc przez rzek ludzi i wyposaenie. Jak wielu onierzy nagi Bull zanurzy si po pas w wodzie i z zagrzebanymi w piaszczystej asze stopami oskrobywa si do czysta. Ludzie wok pokrzykiwali wesoo, bo woda bya chodna, chocia nie tak zimna, jak mona by si spodziewa. Kilku mnichw wojskowych myo si osobno, w pobonym milczeniu, cisi ludzie-chmury Dao, ktrzy

pobogosawi ich przed bitw w imi Wielkiego Bazna. Bull ochlapa garci wody go pier i patrzy, jak spywaj po nim malekie iskierki bkitu. Kiedy paday z pluskiem w wolno przesuwajce si lustro, piana rozjaniaa si takim samym nieziemskim wiatem, po czym gasa. By to dziwny efekt ez Calhalee, legendarnej postaci z Jeziora Simmer na pnocy, z ktrego wody rzeki czerpay nie tylko ciepo, ale take te urzekajce niesamowite waciwoci. Sta ju kiedy, jako chopiec, w nurtach tej rzeki, kiedy ojciec, na nalegania matki, przywiz tutaj jego i modszego brata. Wtedy, jak i teraz, Bull poczu si pobudzony oczyszczajcymi wodami witej rzeki, ale nic wicej. By moe jej waciwoci duchowe byy tylko bzdur; albo moe to, co skazio jego dusz, siedziao zbyt gboko, eby zostao zmyte przy maej wierze. Na pnocy, po drugiej stronie rzeki, wida byo las, cian drzew, czarnych i spokojnych pod gwiazdami. Od linii drzew dochodzio ostre stukanie, jakby wielkie ptaki wykuway dziury w pniach. Byy to sygnay alarmowe Contrar, niezalenych, lenych owcw zbieraczy, a czasem zbjcw. Bull wyobraa sobie, jak stoj tam z wyzywajcymi minami, w ubraniach z plecionej kory i przygldaj im si ostronie. Matka bya kiedy jedn z Contrar, zanim polubia ojca, handlarza skr z Bar-Khos, i przeprowadzia si z nim do miasta, eby zaoy rodzin. Bull niewiele wiedzia o jej ludzie, nie liczc historyjek, ktre opowiadaa mu, siedzc przy jego ku, piosenek, ktre piewaa, kiedy go kpaa, i tych nielicznych przesdw, ktre przyniosa z poprzedniego ycia w lesie - na przykad znaku ochronnego, ktry czynia, gdy zagrzmiao i bysno. Ale w akcencie pozostao mu co z intonacji matki, skr mia szczeglnie smag, oczy wskie, wystajce koci policzkowe. Kiedy by chopcem, ludzie wiedzieli, skd pochodzi - e jest koroerc - i wielu traktowao go z tego wzgldu jak psa. Te trudne, bolesne czasy modoci przypomniay mu si teraz, kiedy odwrci si i zobaczy, e onierze unikaj nurtu pyncego od miejsca, w ktrym sta. Teraz robili to nie dlatego, e by brudnym koroerc. Ale dlatego, e by morderc, zabjc ich bohatera, Adrianosa. Bullowi to nie przeszkadzao, a przynajmniej tak sobie wmawia. Od wczesnego dziecistwa wcieka si na dowcipy i okrutn obojtno rwienikw. Zbami i pazurami walczy o zyskanie respektu tych Khosyjczykw, najpierw jako uliczny chuligan, potem jako onierz Czerwonej Gwardii. Teraz przynajmniej nie patrzyli na niego z gry. Tak, teraz si go bali. Ponadto wreszcie by wolny i tylko to miao dla Bulla znaczenie. Prawd mwic, w

ciasnocie tej podziemnej celi mao nie zwariowa. Ale by tutaj, sta po biodra w rzece Chilos, gwiazdy chwiay si na jej powierzchni, zy Calhalee rozbyskiway wok niego, a mocny zapach puszczy nis si w nocnym powietrzu. Jeli to miay by ostatnie dni ycia, Bull nie mg chcie wicej. Pola twarz ostatni garci wody i otrzsn rce, eby je osuszy. Zdeformowane kostki, zniszczone po latach walk w klatce, gono trzasny. Przez dusz chwil nie odwraca wzroku od odlegego lasu. Nigdy nie dotar dalej ni do punktw handlowych wzdu jego brzegu, ale las by czstk jego duszy. To bya jego spucizna. Co ci zatrzymuje? - zadawa sobie pytanie i nie potrafi znale na nie odpowiedzi. * onierze z jego szeregu chartassy siedzieli wok, rozmawiali, podawali sobie bukak z winem. Bull nie odzywa si do nich, bo wiedzia, e bd na niego zwaa. Rzeczywicie, kiedy stan w cieple ognia, rkami trc skr do sucha, przestali rozmawia, nikt nie patrzy w jego stron. Bull nachmurzy si i odszed do stojcego nieopodal wozu, wzi toboek z ekwipunkiem pod jedno rami i zarzuci plecak na drugie. Z dala od ciepa i wiata ogniska szybko si ubra, ale zbroj, opart o krtki miecz w pochwie, zostawi obok wozu. Owin si paszczem i usiad oparty plecami o koo wozu, potem zacz grzeba w plecaku, a znalaz fiolk z olejkiem matki. Wzi troch na palec i posmarowa nim dzisa, bo tylne zby znowu zaczy si chwia. Przez cay czas patrzy na ludzi skulonych przy ognisku. Boj si, pomyla. Wiedz, e id na rze. Myla o bitwie, ktra czekaa ich na kocu marszu, i w gbi duszy te czu przed ni strach. To uczucie przyprawio go o dreszczyk emocji; poczu, e yje. Wycign z pochwy nowy miecz i obejrza filigrany wzdu byszczcej stali klingi. To bya stal sharricka, wykuta tutaj, na Khos, najlepsza nad Midrs. Zadowoli si pocigniciem ostrza ciesz stron oseki. W wietle pobliskiego ogniska zobaczy przechodzcego generaa Creeda, ktry rozmawia z pukownikiem Szarych Kurtek. Kilka krokw za nimi szed Bahn, zadumany, tak jak tamtego dnia, kiedy Bull spotka go po raz pierwszy, lata temu, na zimnym polu manewrowym midzy murami, kiedy pierwsze mury Tarczy ju pady, trzeciemu niewiele brakowao, ludzie byli zdruzgotani, a ich morale nisze ni kiedykolwiek przedtem albo potem. Bahn zauway go i szorstko skin gow, ale Bull zanotowa w pamici, e nie zatrzyma si, nie zamieni z nim paru sw.

Patrzy chodnym wzrokiem, jak Bahn niknie w cieniu za ogniskiem. Za odchodzcymi postaciami nadszed mody Wicks, potyka si, idc w jego stron, opic wino ze zwiotczaego bukaka. Potkn si i upad na traw; podnis si, jakby nic si nie stao. Te by sam, ale z wasnego wyboru. Spostrzeg w cieniu Bulla i zwali si na ziemi obok niego. - Hej, kole - wydysza, podajc mu wino. Bull pokrci gow. Nie ufa sobie po alkoholu, odkd poszed do domu Adrianosa i zarba go jak jelenia. Wicks z przesadn starannoci usadowi si obok niego, opar plecy o koo wozu. - Cay ten cholerny marsz - wymamrota, masujc sobie stop. - Podeszwy mnie zabij. - To jest nic. Masz szczcie, e nie pedaowalimy mocniej. - Mwic to, Bull poczu bl we wasnych stopach i grzbiecie, wiedzia, e zanim przejdzie, bdzie jeszcze gorzej. Po roku w celi by w ndznej kondycji, mimo e prbowa j utrzyma. - Nic, a ja mam stopy w strzpach. Z oddali Bull ju drugi raz usysza ryk mczyzn. - Co si dzieje? Tam walcz? - Tak. Znowu si do tego wzili, Szarzy i Ochotnicy. Tym razem dwaj mistrzowie walki na goe pici. Wicks przypatrywa mu si wielkimi oczami, byszczcymi w wietle ognia. Bull widzia, e jest znudzony. Chopakowi potrzebna bya psota, eby mia na jaki czas zajcie. Przypomniao to Bullowi o wasnej niezmoonej nudzie. Westchn i wzi od modzieca bukak z winem; pozwoli sobie na jeden gbszy yk i odrzuci skr. - Wiesz, kiedy widziaem, jak walczysz. Zostae wtedy mistrzem Bar-Khos. - Mam nadziej, e to na mnie postawie. - auj, e nie. Ale mylaem, e jeste jednym z wielu zawodnikw, tak jak inni. Kosztowae mnie tamtego wieczoru pen sakiewk skradzionych monet. Ale byo warto, eby tylko obejrze walk. Mylaem, e na koniec zamierzae go zabi. - Zamierzaem. Tylko mnie powstrzymali. - Nie mog uwierzy, e to ty. We wasnej osobie, naprzeciwko mnie. Najwikszy zapanik na caym Khos. Niewiarygodne. Bull przecign osek wzdu ostrza klingi, nie zwraca ju uwagi na chopaka. Duo czasu mino, odkd obcy okazywali mu podziw. Kiedy lubowa si tak nagrod, czu si

wany, e tak wielu ludzi go szanuje. - Znowu o nas rozmawiaj - powiedzia od niechcenia Wicks, wskazujc skinieniem gowy ognisko. Mczyni skupieni wok ognia wymieniali sowa ciszonymi gosami. Stary Russo, weteran Coros, rzuci w ich stron jednookie spojrzenie. Jego oskarycielski wzrok sprawi, e Bull zgrzytn zepsutymi zbami. - Znalaze ju sobie dziwk? - Nie - przyzna Bull. - adna mnie nie zechce tkn. - Pewnie myl, e udusisz je na miejscu. - Wicks rozemia si pijackim miechem na sam myl o tym. - Nie miej si ze mnie, chopcze. Wyupi ci oczy, jak bdziesz si ze mnie mia. Chopak jakby na chwil wytrzewia, umiech znik mu z twarzy. Pooy si na plecach i bekn. - Chopie, nie potrafisz przyj artu. Masz problem. Bull natychmiast poczu si skarcony. Wiedzia, e mody czowiek ma racj. Nie mg nic poradzi, lubi tego chopaka. Wicks przypomina mu modszego brata: brakowao mu odpowiedzialnoci i nie ba si nikogo. Jak do tej pory Wicks by jednym z nielicznych, ktrzy potrafili podej do Bulla podczas marszu, eby z nim porozmawia. Zodziej, ktry bawi si w onierza. Tak powiedzia o sobie Bullowi, pokazujc mu pitno na nadgarstku. Powiedzia, e zwolniono go z obozu karnego w dniu, w ktrym wojsko wyruszao z Bar-Khos. Bull popatrzy na bukak w jego rce i powiedzia: - Mylaem, e jeste spukany. Znowu kradniesz? - Poszedem popywa - odpowiedzia Wicks. - A po gow. Jeli pjdziesz, kiedy soce jeszcze stoi na niebie, zobaczysz monety lece na dnie rzeki. - Ty durniu - warkn Bull. - Kradzie ofiar skadanych przez ludzi przynosi pecha. Chcesz sprowadzi na siebie przeklestwo? Wicks machn rk. - Jaka to rnica? Wrzucaj monety i wicej ich nie widz. Nie byo sensu mu tego wyjania. Chopak po prostu nie wiedzia, co to tradycja czy wiara. Znowu ryk z gardzieli w nocy. To przyspieszyo decyzj. Bull powoli wsta. - Dokd idziesz? - zapyta go nagle zainteresowany Wicks.

- Podj wyzwanie do walki - odpar, odrzucajc peleryn. - Chcesz pj? - Poczekaj chwileczk - poprosi Wicks i bezskutecznie prbowa wsta. W kocu Bull musia mu pomoc. - Musimy ustali pul. Stawiam na ciebie. - Wicks - rzuci Bull z umiechem, ktry przeci mu twarz od ucha do ucha. Nagle umiech znik. - Mylisz, e naprawd kto postawi przeciwko mnie? * Bahnowi chodzio si teraz troch lej. Ble w ydkach i plecach, od caodziennej jazdy konnej, nie byy ju takie nieznone, jak wczeniej wieczorami podczas morderczego marszu. Wreszcie znw przyzwyczai si do sioda. W obecnym tempie robili dziennie prawie dwadziecia laqw. Genera Creed nie mg ju bardziej forsowa wojska, bo czekao ich jeszcze wiele dni marszu. Lord Protektor chcia, eby onierze byli zdolni do walki, kiedy dojdzie do bitwy. Przed Bahnem genera i Halahan szli rami w rami. Tego wieczoru byli w doskonaym nastroju, dotarli do Promu Juno zgodnie z planem i do armii doczyy dwa tysice Hoo. Nastroje onierzy zdaway si take wyjtkowo oywione. Przeszli Chilos, teraz czeka ich marsz przez Reach, na nieuniknione spotkanie z nieprzyjacielem. Tego wieczoru prawda o ich pooeniu zaczynaa dociera do ludzi. Potrzebna im bya rozrywka. Gdy szli, Bahn wyczu ziele hazii w fajce Halahana. Tego wieczoru sam chtnie pocignby z laseczki hazii. Kiedy ju przeszli Chilos, i jego zaczynao ogarnia poczucie zimnej rzeczywistoci. - Wedug naszych zwiadowcw podchodz pod Iglic - mwi idcy przed nim Creed. - Potem bdzie Rzeka Cynamonowa, jak mona si spodziewa. Za dzie, dwa wejd do Cichej Doliny. Tam ich zajmiemy walk, zanim dotr do Tume. Jeli nam si nie powiedzie, moemy odstpi do Tume i si przegrupowa. - Vanichios chtnie ci zobaczy - powiedzia, zacigajc si Halahan, a Creed rzuci mu nieprzyjemne spojrzenie. Bahn przypomnia sobie to imi. Byy zaszoci midzy generaem i Principari Tume, ale nie bardzo pamita, o co poszo. Co z pojedynkiem. - Rezerwy z Al-Khos - Halahan mwi spod szerokiego ronda somianego kapelusza. Wiemy, kiedy dotr do Tume? Chroma noga sprawiaa, e tego wieczoru kula bardziej ni zazwyczaj. Powiedzia, e to spadajca temperatura daje si kolanu we znaki. - Jeli dobrze si staraj, to do tej pory powinni by w poowie drogi. Oczywicie, o ile ten dure Kincheko przesta si zastanawia.

- Mylisz, e przesta? Creed pokrci gow. - Kto wie, jak to z nim jest? Moe zwleka dzie, dwa tylko po to, eby okaza pogard dla moich rozkazw. - Wikszym durniem by ten, kto go uczyni Principari Al-Khos. - Tak, dobra krew Michin jest gstsza od wina. Oddzia Specjalnych, ktry wanie zszed z promu, przemaszerowa obok objuczony plecakami i broni. Po kolei kiwali gowami, przechodzc obok generaa nierwnym szeregiem. Jeden z nich zna Bahna, starego przyjaciela jego brata Colego. Zaskoczy go gorcymi uciskami i yczeniami szczcia, po czym pobieg dalej, eby doczy do oddziau. - Co tu si dzieje? - Creed zatrzyma si, przygldajc si tumowi onierzy zebranemu na polanie nad rzek. Byli to gwnie Ochotnicy i Szare Kurtki, wiwatowali i potrcali si, patrzc na dwch rozebranych do pasa mczyzn zaatwiajcych porachunki. Pododdzia Czerwonych Kurtek, pod dowdztwem oficera na zelu, prbowa ich rozdzieli, ale niektrzy Ochotnicy przeganiali dowdc, szydzili z niego, poszyli zela, machajc rkami. Zwierz stano dba i omal nie wyrzucio jedca z sioda. Inni Ochotnicy podeszli, eby rozadowa sytuacj. Bahn zobaczy, e genera zmruy oczy. - Popatrz na nich. Przy pierwszej okazji zawsze ami dyscyplin. To dlatego Khosyjczycy maj najlepsz chartass, a oni nie. Stojcy obok niego Halahan zachichota. - Oni tylko si zabawiaj, pki mog. - Zabawiaj si? To nie zabawa jest im potrzebna, pukowniku. - Och, daj spokj, z nadejciem ranka znowu wymarsz, bd agodni jak kociaki. Creed parskn. Poszli dalej, genera pokazywa si onierzom i osobicie sprawdza, jak im si powodzi. Porozmawia z kilkoma stajennymi w zagrodach, w ktrych trzymano zele wojenne, z kwatermistrzem, ktrego wytrcay z rwnowagi dowoone promem zapasy. Zatrzyma si nawet przy jednym z latajcych okrtw, ktre wyldoway na nocleg; pyta zaog, czy czego nie potrzebuj, starajc si ukry zdenerwowanie, bo brakowao latajcych okrtw do eskortowania armii; byy zaledwie trzy i garstka maych skudw, ktrych ledwie starczao do patrolowania nieba. Wrd Hoo, onierzy elitarnej chartassy, Creed wyszuka Nidemesa, pukownika, ktry wraz z nim walczy na Coros. Creed chwil porozmawia z tym niewysokim,

milkliwym czowiekiem. Tymczasem Halahan, palc fajk, opiera si o kolano i gawdzi z paroma onierzami, samymi weteranami. Bahn spostrzeg za pomieniami ogniska pokrytych szramami onierzy o twardych spojrzeniach, siedzieli otuleni purpurowymi pelerynami, nic nie mwili. - Martwi si - powiedzia Creed do Halahana, kiedy poszli dalej. - Chce zna plan naszego natarcia. - Co mu powiedziae? - Prawd. e nadal nad tym myl. Halahan zachichota ironicznie. Nagle z irytacj odezwa si Bahn. - Ci ludzie stoj naprzeciwko czterdziestotysicznej armii - usysza wasne sowa. - A ty si miejesz, bo jeszcze nie ma planu. Halahan wycign fajk z ust i obrzuci go drwicym spojrzeniem. - Ale ja tam z nimi bd, prawda? Bahn ze zoci zamkn usta. - Co ci trapi, Bahn? - zapyta genera. - Wyrzu to z siebie, czowieku. Bahn zniy gos. - Po prostu wydaje mi si, generale, e maszerujemy ku pewnej klsce i e wy dwaj jestecie z tego cakiem zadowoleni. Creed ruszy, tym razem szed szybszym krokiem. Obaj poszli za nim. - Nic nigdy nie jest pewne, Bahn - warkn przez rami Creed. - Nie jest. Ale zawsze naley rozway szanse. - Phi. Szanse? Stracilimy je dawno. Gos mia ochrypy z gniewu i Bahn nie chcia go dalej naciska. Wszystko zostao ju powiedziane i zrobione, a on nadal pokada w tym czowieku nadziej. W kocu Bahn walczy na Tarczy w tamtych pierwszych dniach wojny. Genera Forias by wtedy nadal Lordem Protektorem Khos. Ten niedony nobil otrzyma stanowisko dziki powizaniom rodzinnym. Zanim jeszcze zaczo si oblenie, kiedy Mannijczycy zajli Pathi na poudniu i uchodcy zaczli napywa do Bar-Khos, to wanie genera Creed, a nie niezdecydowany Forias, kaza otworzy bramy, eby znaleli za nimi schronienie. Forias dowodzi obron miasta przez pierwszy rok oblenia i Khosyjczycy cofali si, a mury paday jeden po drugim. Stary Forias nie by zupenie do niczego jako Lord Protektor: rozkaza, eby usypano ziemne way przy ocalaych murach dla osony przed nieustannym ogniem artylerii, a czasem nawet walczy rami w rami ze swoimi onierzami, ryzykujc ycie tak jak oni. Jednak brakowao mu charyzmy i odwagi, ktrych najbardziej byo potrzeba

w tych dniach pikujcego morale. Po prostu nie by przywdc wojennym zdolnym natchn ludzi nadziej. Organizowano przeciwko niemu publiczne protesty. Powszechnie wzywano do rezygnacji. Ale stary Forias, wspierany przez rad Michin, odmawia ustpienia ze stanowiska. Kiedy nadesza wiadomo, e Imperialni najechali take odlege Coros, usiujc otworzy drugi front przeciwko Wolnym Portom, Michin zgodzili si na wykonanie symbolicznego gestu pod adresem prowadzonej przez Lig rozpaczliwej obrony wyspy. Wysano tam generaa Creeda na czele maego kontyngentu chartassy. Podczas jego nieobecnoci, kiedy oblenie znalazo si w impasie, Lord Protektor Forias wycofa si do swojej prywatnej rezydencji, twierdzc, e jest chory, a potem zabi si albo umar we nie, w zalenoci od tego, komu si uwierzy. Klska zawisa nad miastem jak mga. Creed zmieni jednak wszystko. Tydzie po pogrzebie starego Foriasa wrci, odnisszy niespodziewane zwycistwo na Coros. Teraz okrzyknito go bohaterem i wielu widziao w nim swojego najbardziej prawdopodobnego zbawc. Ludno miasta wysza na ulice z daniem, eby to on zosta nowym Lordem Protektorem. Wreszcie Michin pozosta niewielki wybr i musieli przyzna im racj. Tak oto Creed zabra si do odwracania tego, co wczeniej uznano za naturalny bieg wypadkw wojennych. Przypuszcza miae kontrataki na armi imperialn, stworzy sie tuneli bojowych pod murami, eby zapobiec wysadzaniu ich w powietrze, wzbudzi nadziej w onierzach i cywilach, dajc im osobisty przykad. Stopniowo postpy Imperialnych zwolniy tempo i oblenie zmienio si w trwajcy latami opr, o ktrego prowadzeniu wczeniej nikt nawet nie omieli si pomyle. Teraz Bahn i inni mieli nadziej, e ten czowiek dokona nowego cudu. - Generale! Odwrcili si w chwili, gdy ju podchodzili do namiotu dowdztwa. Dwch khosyjskich konnych zwiadowcw zbliao si z cywilnym jedcem midzy nimi. Mczyzna mia bandan na gowie i zoty kolczyk w uchu. Zatrzymali si przed Creedem, z nozdrzy parskajcych zeli wydobyway si niknce oboczki pary. - Mannijski ambasador, generale - obwieci jeden z jedcw. - Chce z tob rozmawia. Ju go przeszukalimy, czy nie ma broni. Wszyscy trzej przygldali si cywilowi, ktry siedzia zgarbiony w siodle. Mia w sobie co ze zbjcy. - Witaj, Niedwiedzia Kurto - powiedzia ze smutnym umiechem.

* - No, daj spokj, musisz nam powiedzie co wicej! - Odczep si, dobrze? To enujce. Loczek rozemiaa si razem z innymi w ciepym namiocie medycznym. Siedzieli wok stou chirurgicznego, trzymajc w rku karty. Przed nimi leay monety, a ich blade twarze byszczay w wietle latarni zwisajcej z sufitu. Andolson siedzia z tyu i gra na jitarze, zawodzc od czasu do czasu spronie i miesznie o upadych krlach Pathii. Kris staa obok stolika, przed ni znajdoway si flaszki z winem i skrzane kubki. Z butelki z lekarstwem ostronie dolewaa do kubkw po par kropli sansedu. Reszta medykw gwnie oddawaa si pogwarkom, machaa w pijanym widzie rkami nad stoem, wdychaa gste kby dymu hazii wypeniajcego namiot. Mody Coop niepewnym krokiem wyszed na dwr, eby zwymiotowa. - Cholerne marnowanie dobrego wina! - wrzasn za nim Milos. Byli dziwn zgraj, ci medycy z Operacji Specjalnych, do ktrych doczya Loczek. Wielu miao wymalowane symbole i sowa na skrzanych kurtkach: daoistyczny krg jednoci, albo cytaty z wszelkiego rodzaju rde, nawet mannijskich. Wosy czasem dugie, czasem krtkie, blizny na twarzach, charaktery porywcze, nastroje nieprzewidywalne. Od dawna przyzwyczajeni do pracy w systemie tuneli pod Tarcz, byli dzik i uciliw grup indywidualistw. Przylgnli do Loczka rwnie atwo, jak ona do nich. Kris robia kolejn rund wok stou ze swoim doprawianym napitkiem. - Moe jeszcze, madame? - Dzikuj - powiedziaa Loczek, przyja podany jej kubek i z uprzejmoci upia yk. Wino byo mocne, ale i tak wyczua w nim odrobin sansedu, pynnego drossu, z reguy uywanego jako rodek przeciwblowy dla rannych. - Gdybym wiedziaa, e dostan ten towar za darmo, dawno ju bym si zacigna. - To dlatego stary Jonsol si zacign - zakpi Milos. - Zgadza si, Jonsol? Jonsol podliwie ypa na ni zza stou. Ten siwowosy mczyzna podliwie spoglda na wszystkie niewiasty wok siebie i Loczek nachmurzya si, ale nie cakiem na serio. Jonsol odchyli si do tyu i zawy w stron pciennego dachu jak bezdomny pies. Loczek miaa szczcie od samego pocztku, bo poprzedzia j historia jej wybuchu w biurze werbunkowym. Korpus medykw przy oddziaach specjalnych uzna, e jest temperamentn dziwk, z ktr lepiej nie zadziera, a ona nie widziaa powodu, eby pozbawia ich tego zudzenia. - Wchodz - warkn gono Jonsol i dorzuci par miedziakw. W tym rozdaniu

pozostali tylko on i Loczek, ostatnia karta leaa odkryta na stole pomidzy nimi. Krl czerwienny. Loczek odkrya i wyoya trzy karty, ktre trzymaa w rce. Byo jeszcze wicej miechu, kiedy zrozumiano, e ponownie wygraa. Loczek przyja do wiadomoci pochway i przeklestwa, po czym zgarna do siebie may stosik monet. - Jeste gupcem, Jonsol. Cigle si w to pchasz. - Ona to szczaw, ale umie gra, musz to przyzna. Prawda, umiaa uczciwie gra. Ale w istocie, tego wieczoru, dla samej przyjemnoci, Loczek oszukiwaa. Za kadym razem, kiedy przychodzia jej kolej na rozdawanie, Loczek korzystaa z jednej z wielu sztuczek przy tasowaniu. Jej dawny kochanek pokaza jej kiedy, jak ustawia rozdanie, eby wychodzio na jej korzy. Istotnie, tak dobrze jej z tym szo, e chyba tylko jedna osoba moga j przyapa. Bya to Kris, ktra tylko patrzya z penym zrozumienia rozbawieniem w oczach. Wszyscy podnieli wzrok, kiedy rozsuno si wejcie do namiotu i Koolas, wojenny chattero, wszed do rodka. - Pozwolicie, e do was docz - sapn. Przesadne jki rozlegy si w caym namiocie. - Dzi wieczr w caym obozie, w stu miejscach graj w rasha - zaszczebiota Milos. A ty zawsze przyjdziesz do nas. - No c - odpar Koolas, kiedy znalaz sobie wolne miejsce przy stole. - To dlatego, e wy, medycy, macie dobre prochy. Wok wybuchy gwizdy i krzyki. Kris skonia si przed nim i zacza przygotowywa mu napj z wina i sansedu, tymczasem Andolson rozpocz now pie, improwizujc do niej sowa. Zawodzi o tustym wojennym chattero, ktry tak kocha bitwy, e jedzi tylko po to, eby je obejrze. - Poza tym - zawoa Koolas - myl o uoeniu historii o was wszystkich. O medykach. O niedocenianych bohaterach, ktrzy pord rzezi ratuj kogo mog albo kradn biuteri tych, ktrych uratowa nie mog. Rozlegy si gwizdy, Milos rykn. - Raczej o niedocenianych durniach! - No dobrze, jeli prawd jest to, czego chc wydawnictwa, to o tym napisz. Dziki doda, kiedy Kris przyniosa napj. Zaczli na niego krzycze, gdy wszed major Bolt. - Popularny jest dzi wieczr - mrukn Milos, gdy w namiocie zapada cisza, a Kris

schowaa za siebie butelk z sansedem. - Spocznij - powiedzia do wszystkich Bolt. - Przyszedem, eby sprawdzi, co u was sycha. Czy czego nie potrzebujecie. - U nas wszystko w porzdku, majorze, po prostu w porzdku - wyjani ospale Andolson spoza jitary. Bolt przyjrza si kademu z nich z osobna. Na chwil zatrzyma wzrok na Kris, na jej rkach schowanych za plecami. - No to rbcie tak dalej. Odwracajc si do wyjcia, spojrza z ukosa na Loczka i kiwn na ni gow. Zignorowaa komentarze i wysza za nim, za klap namiotu. Na zewntrz, na wieym powietrzu, Loczek doznaa dziwnego uczucia przejcia. Nagle znowu staa w obozie wojennym i powoli wracaa jej pami tego, co robi i co nadal ich czeka. Gdzie tam bya armia imperialna. Zadraa, na skrze pojawia si jej gsia skrka, zaoya rami na piersi. - Jak si czujesz? - zapyta Bolt. - Chyba niele si dopasowaa. - To dobrzy ludzie - odpara, rzucajc mu przelotne spojrzenie. Zawsze si denerwowaa w towarzystwie tego czowieka, bo nigdy nie wiedziaa, co myli. - Masz - powiedzia i wrczy jej co. Spojrzaa i zobaczya zawinitko z limi grafu w jego wycignitej rce. - Dostrzegem znaki - stwierdzi, patrzc na jej nozdrza, ktre byy teraz mniej zaczerwienione, odkd opucia miasto i skoczy si jej zapas drossu. - To tylko troch muscado. Pomaga zagodzi objawy. - Dobrze si czuj - zapewnia. - Naprawd. - We - powtrzy i wzia. Wsuna zoone licie do kieszeni. - Bdziesz z nich zadowolona, jak dojdzie do dziaa i zacznie nam brakowa tych butelek z sansedem. Spojrzaa w jego szare oczy. - Dzikuj. Bolt twardo na ni patrzy. - Lepiej wrc do rodka. Po chwili skin gow, wyraz twarzy nadal mia nieodgadniony. Odwrci si i odszed bez sowa. * Zebrali si w cieple namiotu dowodzenia, ogrzewanego czarnym elaznym piecykiem przykucnitym w rogu. Jego komin wystawa przez dach. Porodku namiotu sta zwyky kwadratowy st przykryty mapami i zapiskami dotyczcymi marszu. Bahn szybko je usun,

eby nie leay w widocznym miejscu. Creed uly sobie, rozpierajc si w wiklinowym krzele. Halahan usiad na skraju stou, aparat na nodze mu poskrzypywa. Wida byo, e nathalijski pukownik tumi gniew. * Po paru chwilach pozwolono wej mannijskiemu ambasadorowi. Stranicy rozebrali go i przeszukali otwory w ciele. Mia kilkudniowy zarost i, przykrywajc nago, owin si poyczon czerwon peleryn, co sprawiao, e wyglda na obszarpanego ebraka. To byo tylko zudzenie. Gow trzyma wysoko, jakby mao go obchodzio, e stoi w sercu obozu wroga. - Wyglda na to, e nasi szpiedzy mieli racj - stwierdzi z czysto qosiaskim akcentem. - Ale trudno mi uwierzy. Musicie tu mie mniej ni dziesi tysicy, o ile nawet tyle macie. Creed podnis rk do podbrdka. Zerka na Halahana. - Przedstaw swoj spraw, ambasadorze - zada Halahan, zdj kapelusz i pooy go na stole. Mwi otwarcie wrogim tonem. - Ale. Mw do mnie, Alarumie. Mog usi? - Ostatnie sowa skierowa do Creeda. Genera unis rk na znak zgody i Mannijczyk z dugim westchnieniem usiad na krzele. - To bya trudna jazda - wyzna. - Moe bymy razem co zjedli i napili si troch wina podczas rozmowy? Creed pochyli si do przodu, a fotel mocno zaskrzypia. - Po co tu przyjechae, fanatyku? Alarum pochyli gow w bok, ciemnymi oczami przypatrywa si generaowi. - Przysaa mnie matrona, ebym przedstawi wam warunki. - Chce si podda? Alarum umiechn si przelotnie, z napiciem. - Widzisz, jeszcze nie jest za pno. Nawet teraz, po tych wszystkich latach, moemy ustali pogldy w inny sposb. - Tak - parskn Halahan. - Moecie spakowa swoje armie i wrci do domu. - Daj spokj - odpar ambasador. - Wiesz rwnie dobrze jak ja, jaka wizaaby si z tym reputacja. Nie moemy si po prostu wycofa. Ale moemy zaproponowa wam ycie waszego ludu, jeli tylko poddacie nam teraz Khos i zgodzicie si by dominium Mann. - Co, otworzy przed wami nasze bramy, jak Serat, ebycie zdziesitkowali ludno, a reszt wzili do niewoli? - Halahan by rozdraniony. Bahn zobaczy, e twarz mu

poczerwieniaa. - Przebye taki kawa drogi, eby to powiedzie? - Jeli tego nie zrobicie, zabijemy wszystkich mczyzn, kobiety i dzieci z Bar-Khos. To nie jest czcza pogrka. Halahan wsta z zacinitymi piciami. Creed unis rk, eby go powstrzyma, patrzy twardo na ambasadora. - Ale najpierw musicie nas pokona - przypomnia mu agodnym tonem. - Generale, za mn stoi czterdzieci tysicy wojownikw. - Tak. Zgadza si. I s z dala od domu. Flota odpyna. Ich zapasy s ograniczone do tego, co maj teraz i co zdoaj spldrowa w okolicy. Jeli si nie pospiesz, zacznie si zima i uwizi ich tutaj bez schronienia i dostatecznego zaopatrzenia w ywno. Macie bardzo niepewn pozycj, ambasadorze. Inaczej nie byoby ci tutaj. Alarum w odpowiedzi powoli wsta, peleryna luno z niego zwisaa. Popatrzy na Halahana, ktry zrobi krok w jego stron. Bahn poczu, e nagle wzroso napicie. Nie mylc, schwyci za rkoje miecza. - Jeli wolno - rzek Alarum, z agodnym, ostronym umiechem. - wita matrona przysya wam podarunek, na wypadek gdybycie nie zobaczyli sensu w jej propozycji. Creed skin gow i jeden ze stranikw u wejcia wystpi, trzymajc co w doni. Wrczy to Bahnowi, ktry sta najbliej. Bahn popatrzy na sztylet w pochwie, ktry trzyma w rce. Byo to zagite ostrze nie wiksze od jego kciuka, a pochwa udekorowana bya kunsztownie zotem i diamentami, zaopatrzona w sznur do zawieszania na szyi. - Co to jest? - zapyta. Podnis wzrok w chwili, gdy Halahan mocno uderzy ambasadora w twarz. Alarum przewrci si o krzeso. Halahan kopn go w ciemi, kiedy ten usiowa wsta. - Kto ci da do tego prawo? Kto ci da prawo, eby kaza innym paszczy si przed tob albo gin? - Pukowniku - parskn Creed. - Halahan! W kocu pukownik cofn si, ciko dyszc. Nie potrafi oderwa wzroku od Alaruma, ktry z trudem gramoli si na nogi. Ambasadorowi krwawiy wargi. Zarzuci na siebie szat, eby ukry nago. Patrzy z wciekoci na Halahana, ocierajc usta rogiem szaty. - Prawo? Prawo naturalne, a jakie inne? Czy musz wam to tumaczy jak dzieciom? C ley w naturze czowieka, jeli nie denie do wadzy za wszelk cen? Silni robi to, co

chc. Sabi musz znosi to, co zawsze znosz. Nie wi nas, czcicieli Mann, bo takie jest ycie. Wi wasz Matk wiat. Wi wasze Dao. Creed podpar si rkami o porcze krzesa i powoli wsta. Stan naprzeciwko niego. - Ambasadorze, w Wolnych Portach ywimy pewne przekonanie. Przekonanie, e zaburzenie rwnowagi siy prowadzi wycznie do deprawacji, wic sia musi zawsze spywa w d, szczeglnie do tych, ktrzy jej podlegaj. Ta idea pochodzi od Zezik. Sadz, e wy, Mannijczycy nie czytujecie czsto naszego znanego filozofa, co? Alarum przechyli gow, nic nie mwi. - Bd z tob szczery. Nie zawsze si z nim zgadzam. Ale czasem robi wietne uwagi, szczeglnie na temat takich poj, jak te, ktre przedstawie. O ile dobrze przypominam sobie jego sowa, mwi, e natura ludzka jest w rwnym stopniu wynikiem naszego rodowiska i tego, co pynie w naszych yach. I e nasze rodowisko jest w rwnym stopniu wynikiem naszego stosunku do niego, jak obrotw ziemi i nieba. Nachyli si do przodu, dokadnie przyglda si wyrazowi twarzy ambasadora. - Pewnie ci si ta idea nie podoba? Ale przecie wy, z Mann, chcecie uksztatowa cay wiat wedug waszych wyobrae. Po co, pytam? Powiem ci, po co. Bo znacie prawd rwnie dobrze, jak zna j Zezik. Wiecie, e dla uzyskania wadzy absolutnej musicie kontrolowa te wybory, ktre pozwalaj ludziom ksztatowa rodowisko. Nie jest tak? Alarum oddycha ju spokojnie. Znw otar wargi, popatrzy na krew plamic materia szaty. - Generale, mwisz o ideaach - odpar. - Puste sowa o tym i owym. Ja mwi o czym znacznie bliszym rzeczywistoci. Mwi o sile, ktra w kocu nie potrzebuje obrony. Sia zawsze mwi sama za siebie. Zawsze podporzdkowuje sobie to, co sabsze, bez wzgldu na wasze pogldy. - Tak, istotnie, to stara piewka, ujarzmianie. Ale tak samo jest z morderstwem. I gwatem. I kradzie. Z rzeczami, ktrymi uczciwi ludzie pogardzaj i wyrzucaj je ze swojego ycia, jeli tylko mog. Bo wierz, e czowiek jest zdolny do lepszych postpkw. Patrzyli na siebie, mrugajc, jakby stali po dwch stronach przepaci. Bahn z trudem dostrzega gniew wrzcy pod obojtn fasad generaa, tak dobrze potrafi go ukry. - A teraz, ambasadorze, bd askaw zej mi z oczu! - rykn Creed. Alarum zareagowa na odpraw eleganckim ukonem. By nieco rozbawiony, kiedy wartownicy wycigali go brutalnie z namiotu. - Nie rozumiem - odezwa si wreszcie Bahn. Znowu przyglda si sztyletowi trzymanemu w rku.

Creed nie zwrci na niego uwagi. Zaciskajc zby, sta i wpatrywa si w powiewajce wejcie do namiotu. - Ten sztylet - powiedzia Halahan, ocierajc sobie usta - to ceremonialne ostrze Mann. - Do czego suy? - Do odbierania sobie ycia.

Rozdzia 21

Spalenie Iglicy
W pitym dniu marszu Imperialny Korpus Ekspedycyjny zszed do regionu znanego jako Tumbledowns. Przed nim pyny rwce prdy topniejcej Rzeki Cynamonowej. Na pnocy, na tle bladego nieba, wznosiy si czarne, zwieczone lodem wysokie gry. Na zachodzie Tumbledowns rozcigao si a po horyzont. Dalej leay yzne uprawy ryu, sady i winnice, otaczajce Windrush a do paskiej, zachodniej poowy wyspy, zamieszkanej przez wikszo populacji, gdzie pola pszenicy koysay si na wietrze, a po morze Sargassi. Armia skrcia na poudniowy zachd, na drog wzdu Rzeki Cynamonowej, ktra doprowadzia j do Cichej Doliny i ziem Reach, a stamtd do staroytnego miasta Tume. Pywajce miasto prawdopodobnie obsadzi do tej pory silny garnizon. Wszyscy wiedzieli, e trzeba si bdzie z nim rozprawi, zanim wojsko ruszy na poudnie, do Bar-Khos. To wanie tutaj, nad Rzek Cynamonow, dne bitwy wojska trafiy na swoje pierwsze khosyjskie miasto. Przewodnicy powiedzieli, e nazywa si Iglica, a Imperialni nie musieli pyta dlaczego. Byo to miasto na wzgrzu, usytuowane na wysokiej, skalnej skarpie, sterczcej nad Dolin Cynamonow. Otacza je wijcy si mur, ktry wznosi si i opada wok szczytu wzgrza, na ktrym stay pobielane miejskie budynki. Mnogie iglice z bladego granitu sterczay jak skamieniae dzidy. Do wieczoru artyleryjska kanonada rozbia bramy miasta i piechota imperialna wlaa si przez nie na krte ulice. Przytoczeni liczb obrocy nie zaprzestali walki. Byli to gwnie miejscy onierze Principari z niewielk domieszk cywilw, ktrzy rzucali kamienie z dachw albo bronili barykad blokujcych gwne ulice. Wikszo mieszkacw uciekaa na zachd, nkana przez imperialnych harcownikw. Przez duszy czas khosyjski statek latajcy miao szybowa nad piekem pldrowania. Prbowa nawet wyldowa midzy wieyczkami cytadeli, ale trzy cikie imperialne statki powietrzne szybko przepdziy go ze sceny. O bladym zmierzchu Ch zsiad z zela przed namiotem dowodzenia Sasheen, ktra siedziaa niedbale na krzele polowym obok arcygeneraa Sparusa. Wok nich spoczywali

czonkowie jej wity, jedli owoce wyszabrowane w sadach pokrywajcych dolin na poudniowy wschd od miasta. Ich twarze byszczay w pomieniach strzelajcych z miasta w ciemniejce niebo. Obok Sasheen stao puste krzeso polowe. Kiedy Ch zbliy si, zobaczy, e spoczywa na nim gowa Luciana; widok, w tym otoczeniu, by groteskowy, niemal komiczny. Sasheen umiechna si, kiedy zobaczya, e nadchodzi. - Widziae co interesujcego podczas przejadki? Ch objecha podne skay, na ktrej pona Iglica, eby na krtko uwolni si od ich towarzystwa. Przeby ca krt drog pod gr, wiodca do bram miasta, wok ktrych krcia si imperialna piechota, i zatrzymay go stosy trupw zoonych tu za wyamanymi wrotami, odr mierci unoszcy si w powietrzu, krzyki i wrzaski, ktre nadal byo sycha w miecie. Postanowi wrci, po drodze min Romano. Mody genera i jego koteria jechali, eby zabawi si w miecie. - Zdaje si, e uratowano kilka spichrzw - oznajmi matronie. - Wanie wyjedaj wozy. Siedzcy obok Sasheen Sparus z zadowoleniem kiwn gow. Dodatkowe zboe musiao by skarbem dla generaa dowodzcego armi tej wielkoci. - Usid, prosz - powiedziaa Sasheen. - Wygldasz na zmczonego. - Odwrcia si do jednego ze swoich adiutantw, ktry pospiesznie zwolni krzeso. Ch niechtnie usiad na nim, czeka tylko, eby wrci do swojego namiotu i swoich ksiek. Gorco poncego miasta byo dotykalne nawet tutaj. Wrd czonkw wity byli Sool i trzej inkwizytorzy Monbarri, a take bliniaki, Guan i Swan, chocia adne na niego nie spojrzao. Guan sta, patrzy na Iglic i porusza bezgonie wargami. Nabonie ciska w rkach pik najeon szpikulcami. Za nim siedziaa Swan, gaskaa brzowego szczeniaka, ktry lea jej na kolanach. Ch zauway, e tego wieczoru nie byo wina. Wreszcie zapanowa powany nastrj, jakby widok poncego miasta nagle wtrci ich wszystkich w trans. Z pobliskiego krzesa rozlego si niespodziewane krakanie. To by Lucian, czoo mia zmarszczone z blu, albo z powodu cierpie ktre przeywa. - Gdzie. Jestemy? - wybekota powoli. W jego szklistych oczach odbija si ogie. - Mwiam ci - odpowiedziaa niecierpliwie Sasheen, jak do dziecka. - Jestemy na Khos. A tam, na wzgrzu, to Iglica. - Wic. Nie. Lagos.

Sasheen zachichotaa, w uszach Ch zabrzmiao to obrzydliwie. - Lagos nie ma, Lucianie. Postarae si o to, pamitasz? Gowa wychrypiaa co niezrozumiaego, a Ch odwrci wzrok. Nadjeda konny, za sob prowadzi drugiego zela dwigajcego co dugiego, owinitego w ptno. Kiedy Ch podjecha bliej, rozpozna Alaruma. Wsk twarz ocienia mu kiekujcy zarost. Wstrzymujc wierzchowca, mistrz szpiegw pozdrowi ich uniesion rk. - Mielicie duo roboty - powiedzia, rzucajc okiem na ponce miasto. Twarz mia z jednej strony posiniaczon, na wardze, tam gdzie bya przecita, utworzy si strup. - Ty te, sdzc po wygldzie - zauway Sparus. - Przedstawie warunki? Alarum skin gow i powoli zsiad z sioda. Zachwia si, stajc. - Samemu Creedowi? - Oczywicie. No, tak. Jego odpowied nikogo nie zdziwi. Sasheen nadal niedbale siedziaa. - On ci to zrobi? - Nie. To Halahan, z Szarych Kurtek. Draniem ich, na ile mi tylko starczyo miaoci. Ich nastroje stay si... - machn rk, szukajc waciwego sowa - ...przejrzyste. - I? - zapyta Sparus. - Najpierw pi. To bya duga i mczca droga. Nie zatrzymywaem si od wielu godzin. - Pniej. Teraz mw. Alarum unis brwi, zmczonym ruchem pooy rami na siodle. - Creed jest pewien siebie. Nie pytajcie dlaczego, bo armi ma ma, tak jak nas informowano. Powiedziabym, e zamierza spotka si z nami w polu. Sparus przysuchiwa si kademu sowu z napit uwag. - Stan jego zdrowia? - Wyglda rzeko. Zdolny do walki. - A co z moim podarunkiem? - wtrcia Sasheen. - Jak go przyj? Mistrz szpiegw umiechn si, chocia wygldao to zaledwie jak drgnienie. - Och, przyjli to dobrze. Najpierw troch mnie pobili, potem zrobili mi wykad na temat wszystkich naszych wystpkw. Creed da mi to w charakterze odpowiedzi. Alarum podszed do jucznego zela, jakby nogi mia z drewna, i odwiza dugi pakunek przytroczony do bokw zwierzcia. Rozwin go na trawie przed nimi. Ch przyglda si razem z innymi.

To bya charta, synna wcznia mercjaskiej chartassy. Przez chwil nikt nic nie mwi. Sasheen i Sparus po prostu patrzyli. Rozleg si suchy kaszel. To by Lucian, kaszla tak dugo, a zaczo to przypomina miech. Sparus nie zwrci na niego uwagi. Lucian nie ustawa, mia si dziwnie, a Sasheen rzucia si na byego kochanka, poczerwieniaa na twarzy, i kopna krzeso. Gowa, ktra na nim leaa, potoczya si par stp po trawie. Zatrzymaa si, mrugajc oczami zwrconymi ku niebu. Brzowy li przylgn jej do policzka. - Odstawi go, gdzie jego miejsce - rozkazaa, nie zwracajc si do nikogo konkretnego. Ch wykorzysta okazj, eby wsta. Zrobi krok nad chart i zatrzyma si przy gowie. Schwyci j za wosy i podnis. Bya cisza, ni si spodziewa. Zanis j do namiotu, odchyli zasony w wejciu i wszed do cienistego wntrza. Podszed do wnki z tyu, gdzie na piedestale sta sj krlewskiego mleka. Ostronie postawi gow na piedestale i odkrci przykryw soja. Podnis gow tak, e ich spojrzenia si spotkay. Oczy Luciana byy tawe. - Jak si czujesz? - zapyta go Ch. Lucian skupi wzrok na jego twarzy. - Zmczony - powiedzia. - Nie. Mog. Spa. - Moe wanie pisz. Moe to wszystko to tylko koszmar. Lucian zamruga, jakby powoli wracaa mu przytomno. - Zakocz. Mj. Wstyd. Ch westchn, nachmurzy si, ale si nie ruszy. - Bagam. Ci. - wykraka Lucian. Ch wycign rk i zdj li z policzka Luciana. Ciao byo chodne w dotyku. Ostronie umieci gow w soju krlewskiego mleka. Lucian przypatrywa mu si, zanurzajc si pod powierzchni. Ch sta przez chwil, patrzy, jak kilka bbelkw wznioso si ku powierzchni. Powoli, z luboci, obliza koniuszki palcw, czu drenie nagego przypywu, przenikaa go witalno. Odwrci si, zostawi sj tam, gdzie jego miejsce, zanurzony w cieniu. * Ash siedzia samotnie w nocy, patrzy przed siebie, na namioty taboru i na obz armii imperialnej rozbity obok ruin nadal poncej Iglicy.

onierze tej nocy zachowywali si haaliwie, byli pijani przeprowadzon za dnia akcj i upami, ktre zdobyli podczas pldrowania. Ju zaczli wymienia dobra z prostytutkami i kupcami z taboru; dotyczyo to rwnie niewolnikw, prowadzonych w milczcych szeregach do handlarzy ywym towarem i ich okratowanych wozw. Ash rozmyla o oporze stawionym przez miasto. Wydawa mu si bezsensowny, bo przecie nie mieli szans wobec dzia armii imperialnej. A jednak may kontyngent onierzy obsadzi mury miejskie i walczy, pki ostatni z nich mg utrzyma si na nogach. Moe po prostu mieli nadziej spowolni postpy najedcw o dzie, dwa. Moe za cen wasnej mierci kupili czas dla innych; dla miejskiego ludu uciekajcego na zachd; dla khosyjskiej armii, o ktrej ju rozgaszano, e maszeruje w szybkim tempie na spotkanie z nimi. Kiedy miasta Rewolucji Ludowej robiy tak samo, przynajmniej niektre. Prboway powstrzyma nadcigajce siy panw, podczas gdy Armia Rewolucyjna gotowaa si do ostatecznej bitwy na Morzu Wiatru i Traw, jednak w kocu ich powicenie, ich duga wojna podjazdowa poszy na marne. - Na marne - powiedzia na gos Ash, potrzsajc tykw na myl o sowach, ktre wypowiedzia. Zgrzytn po pijacku zbami, zadra i si wyprostowa. Obok, w skalistym oysku, wartko pyny czarne w nocy wody strumienia. Siostry Straty i Tsknoty byy w peni. Wisiay obrzke od krwi nad poncym miastem. Zy omen, pomyla. Ash ywi gboki podziw dla osigni Wolnych Portw. Dalece przewyszay wszystko, o czym marzyli ludzie w Honshu. Ale jaka jego cz wiedziaa, e wczeniej czy pniej nadejdzie ten dzie. By a nazbyt wiadom, jak krucha jest wolno; samotny pomyk ochraniany dziecicymi rczkami, w wiecie, w ktrym ciemno erowaa na jasnoci. W gowie mu pulsowao, cisn j z warkniciem. Kiedy pldrowano miasto, ble wrciy, a wraz z nimi drenie rk. Ash zapaci ma fortun w monetach za flaszk ognia Cheem, zanim wrci na trawiasty brzeg strumyka. Chcia sobie kupi ciepo i przytumi bl. Upi kolejny dugi yk, patrzy na gwiazdy nad poledniejsz konstelacj ognisk w dolinie. Oko Ninshi wiecio jasno i czerwono pod kapturem. Nie mrugao. Myla o Nico w tak noc jak ta, wysoko, u podny wzgrz Cheem. Myla, jak upijali si razem przy ognisku. Znowu si napi.

Rozdzia 22

Cicha Dolina
Tego ranka Ch obudzi si wczenie. Przycupn w namiocie i posmarowa wysypk na ramionach maci rumiankow od matki. Nie spa dobrze - zbyt wiele mia w gowie. - Ze sztywn szyj popatrzy zza pachty w wejciu do namiotu, spragniony wtego wiata witu i widoku na dolin przyprszon niegiem, ktry kilkakrotnie spad tej nocy. Przy takiej pogodzie przygotowanie do wymarszu zajmie wieczno wojsku i ciurom obozowym. Na dworze ostry wiatr szarpa pcienne namioty obozowiska. W powietrzu unosiy si licie i mieci. Zele byy nerwowe, przepychay si w zagrodach, prbujc znale ciepe i osonite miejsce w rodku stadka. Z rzadka ludzie brodzili w niegu do latryn, przytrzymujc na gowach kapelusze i kaptury. Przez otwarte wejcie do namiotu zobaczy, jak obok przechodz Swan i Guan. Guan spojrza bez wyrazu, by teraz spokojny. Ale Swan zajrzaa do niego i przelotnie si umiechna. Ch postawi soik z maci na ku i opuci rkawy. Usiad, przez chwil si zastanawia. Sprawdzi, czy ma n w pochwie na kostce u nogi, wsta i wyszed. Zobaczy, e bliniaki wchodz do jednej z zagrd dla zeli. Ich namiot sta niedaleko jego namiotu. Kiedy do niego doszed, zajrza do rodka. Rozejrza si po wysprztanym wntrzu i przyskoczy do plecakw opartych o prycze. W pierwszym znalaz cywilne ubranie mocno przewizane szpagatem, egzemplarz Ksigi Kamstw gsto zapisany notatkami i dziennik z rysunkami i opisami Khos. Odsun si, kiedy na dnie znalaz ma drewnian szkatuk z truciznami, tak sam jak jego. Spojrza za siebie, eby si upewni, e jest sam. Szybko przeszuka drugi plecak. Wycign pcienn torb z ma fiolk. By w niej gsty, zoty pyn. Wycign korek i ostronie powcha. cisn fiolk w doni i szybko wyszed. * Nadal byli w zagrodzie, kiedy do nich podszed. Wycierali grzbiety zelw garciami

trawy. Guan mrukn co do siostry, kiedy zobaczy nadchodzcego Ch. Umiechna si i znw spowaniaa. - Wiem, kim jestecie - warkn Ch, wciskajc Guanowi fiolk w do. Guan spojrza na fiolk, potem na siostr. Z gonym miechem zapaa w gar grzyw swojego zela i wskoczya na jego nagi grzbiet. Chwil pniej Guan zrobi to samo. - Jed z nami na spacer - powiedziaa Swan do Ch i zanim zdy odpowiedzie, wbia pity w boki zwierzcia i ruszya, jednym susem przeskakujc przez pot zagrody. Brat poszed w jej lady. Ch wyda gardowy pomruk. Schwyci za grzyw najbliszego zela i wskoczy mu na grzbiet; pogna go naprzd. Zel skoczy przez pot zagrody z podwjnym stukotem kopyt. Goni za bliniakami, ktre wyjechay pdem za palisad i otaczajcy j obz akolitw. Bryy niegu wylatyway spod kopyt wierzchowcw, jak rozpraszane pdem ptaki. Teren za obozem nadawa si do jazdy, ale wiatr by tak silny, e rozmazywa mu zy na policzkach. Na p olepiony, z nisko opuszczon gow, pogania pitami zela. Dogania ich, kiedy wjedali do maego lasku. Kaptur mu spad, obnaajc gow. Schyli si jeszcze niej, kluczy midzy skatymi pniami, czu jak licie i gazki drapi mu twarz. Bliniaki jadce z przodu przeskoczyy przez rdo, skrciy i pojechay wzdu brzegu strumienia. Ch zatoczy koo w lewo, eby ich odci. Te zmusi zela do skoku nad strug i zbliy si do nich w penym galopie. Uda mu pony, kiedy zrwna ze Swan. Smagna go uaman gazi i rozemiaa si, kiedy odepchn j rk. Z lewej strony podjecha Guan, wymachujc nad nim gazi trzyman w rce. Przygotowywa si, eby go uderzy. Ch uchyli si i poczu, jak ga przelatuje mu tu nad szczecin na gowie. Mocno pocign zela za grzyw, zwierz zatrzymao si, stajc dba. Przebiego kilka krokw i zatrzymao si, z nozdrzy buchaa mu para. Ch stan, nie rusza si. Bliniaki zatoczyy powoli koo, zbliajc si do niego. Poruszay si na niezalenych orbitach, eby znale si po jego dwch stronach. Ch tylko patrzy, raz na jedno, raz na drugie, i czeka. Wreszcie podjechay razem i zatrzymay si przed nim. W krpujcej ciszy zele pochyliy pyski do ziemi i zaczy skuba dug traw wystajc ze niegu. - Sok z dzikiego drzewa - powiedzia Ch, wskazujc gow na Guana. - Tumi odruchy gruczou pulsacyjnego.

Jego sowa wywoay tylko rozbawienie na ich twarzach. - Daj spokj - odpara Swan w imieniu brata. - Mylae, e jeste jedynym dyplomat uczestniczcym w tej kampanii? - Tak mi kamliwie powiedziano, a ja uwierzyem - odpar kwano. - Czy matrona o tym wie? - Oczywicie, e wie - potwierdzi Guan. - Jakie macie rozkazy? Cisza; wiatr wiszcza mu w uszach. - Jestemy tutaj jako wsparcie, nic wicej - rzek Guan, a Swan rzucia bratu ponure spojrzenie. Ch odchyli si do tyu. Siedzc na zelu, przyglda im si po kolei. Stara si oddycha spokojnie, oczyci umys. Nie pytaj mnie o moje rozkazy, pomyla. - Wiecie, jakim zadaniem mnie obdarzono - wyjawi na gos. Guan otworzy usta, eby co powiedzie, ale Swan kopna swojego zela, eby pojecha naprzd, i odepchna brata w bok. - Zdaje si, e praca ci ciy, Ch - powiedziaa Swan. - Czy nie daje ci zasn w nocy? Rzucasz si i wiercisz? Przyglda si jej wnikliwie, widzia, e jej adne zazwyczaj rysy twarzy uleciay teraz z wiatrem, zastpia je cignita maska pogardy. - Wykonujemy rozkazy - nie ustpowaa. - Bdzie z korzyci dla ciebie, jeli zaczniesz robi tak samo. - Co? Wtpicie, e je wykonam, jeli bdzie si tego ode mnie wymaga, o to chodzi? - Nie wygldasz na pewnego siebie. Co sdzisz, Guan? Brat, ktry o czym myla, powiedzia: - Moe brakuje mu oddania. Moe nie wkada ju w to serca. - Dowiodem swojej lojalnoci - odpar z arem Ch. Poaowa tych sw, ledwie je wymwi. - Och, prosz - jkna Swan. - Jakby Sekcja kiedykolwiek stawiaa na lojalno. Powiniene wiedzie, o czym wiedz wszyscy, co si dzieje, kiedy dyplomata zbdzi, wykonujc misj. Twoja matka jest Sentiatk, prawda? Hm, zniknicia dziwki nikt nie zauway. Ch zamruga, bya to jedyna oznaka wiadczca o tym, e nagle wezbra w nim gniew. Wcieko oywia go, sprawia, e si skoncentrowa.

Nachyli si do niej, przymruone oczy mia jak szparki. - Jeli po mnie przyjdziecie - powiedzia wprost - was pierwszych wyznacz do szlachtowania. Odwrci zela i truchtem odjecha. Chcia znale si jak najdalej od nich. * Tego poranka wczesne soce wznioso si nad rwnin pobielanej pustki, na ktrej ludzie zaczli si wyania z przygniecionych niegiem namiotw, jak armia zmarych, wstajca z zamarznitej ziemi. Ash widzia swj oddech - rozwiewa go wiatr. Skuli si pod zimnymi ukszeniami powieww i pomyla: Cholernie wczenie jak na nieg. Bl gowy zmniejszy si do tpego pulsowania, ale kac po poprzednim wieczorze nie ustpi. Powoli poszed w stron obozu. Usysza krzyki smutku zmieszane ze zwyczajn dzienn krztanin. Noc ilu zmaro - gwnie starsi i ci, ktrzy ju byli chorzy. Ludzie trudzili si, eby wykopa groby w zamarznitej ziemi. W kantynie prowadzonej przez ma i stadko on kupi sobie na niadanie past wtrobian, podpomyk i kubek chee. Zapasy mieli zgromadzone z tyu wozu podpierajcego daszek, pod ktrym gotowali. Rzeka Cynamonowa czciowo zamarza przez noc i ludzie wok niego mamrotali o nagej zmianie pogody. Martwili si, e to co wicej ni krtkie ochodzenie, e by moe nadesza wczesna zima. Dugo trwao, zanim armia bya gotowa do wymarszu. Pierwsi wyjechali harcownicy i lekka kawaleria. Ju ich nie byo, zanim zebraa si reszta wojska. Dyszce par kompanie, jedna po drugiej, wychodziy na biegnc dnem Doliny Cynamonowej drog. Pozostawa po nich zdeptany na boto nieg. Dalej ruszya wita matrona z akolitami, chroniona oson kawalerii. Zanim tabor wreszcie zacz si rusza, wojsko wycigno si w cienk kolumn pod chmurami tak ciemnymi, e w kadej chwili groziy niegiem. Cena ubrania wzrosa trzykrotnie w cigu godziny. Podajc drog, doszli wreszcie do Cichej Doliny, ktra skierowaa ich na zachd, w stron Tume i zalewiska Reach. Dolina, w najszerszym miejscu, miaa pi laqw, wzgrza i gry na poudnie od niej byy ledwie widoczne z paskiej rwniny penej uprawnych pl i opuszczonych gospodarstw. Rzeka Cynamonowa rozszerzaa si, meandrujc jej rodkiem. Byo cicho, zgodnie z nazw, sycha byo tylko poszum wiatru wywoujcy poczucie samotnoci i ogromu. Pnym popoudniem procesja zacza si zbija w tum, ci z tyu wpadali na idcych na przodzie. Wojsko z jakiego powodu stano. Wkrtce, wzdu kolumny, rozeszy si plotki, e dostrzeono armi khosyjsk.

Pierwszy Korpus Ekspedycyjny zacz przygotowywa si do bitwy. Grupie rancherw pozwolono oddali si od stad. Pogalopowali naprzd, eby zobaczy, co si tam dzieje. Przytrzymywali ronda kapeluszy i, pokrzykujc, dla animuszu popdzali zele. Reszta taboru ustawia si w wielkie koo, ktrego granice zakrelay wozy. Ludzie zbroili si w co kto mia. W p godziny ceny ora skoczyy piciokrotnie. Zapanowao napicie. Wkrtce wrcili ranczerzy, zatrzymaa ich dna wiadomoci ciba. Owszem, pokazaa si armia, ale tak niewielka, e nie warto si tym przejmowa. Ciury obozowe zaczy w podnieceniu trajkota. - Kiedy dojdzie do starcia? - kto si dopytywa. - Jutro rano - odpar jeden z ranczerw. - Dzi wieczr odpoczn i przygotuj si, zaatakuj o pierwszym brzasku. - A jeli nas pierwszych napadn? - zza plecw tumu dobieg spokojny gos Asha. Rozemieli si, mylc, e to art. Nastroje uspokoiy si, kiedy ludzie si dowiedzieli, na czym stoj. Wikszo zacza rozmawia o zyskach. Pole bitwy po walce moe by miejscem bogatego poowu. Z podaniem w oczach usiedli wic wok ognisk. Czekali.

Rozdzia 23

Niedwiedzia Kurta
- Sporo ich - od niechcenia zauway Halahan. Dym z fajki wydobywa si spod ronda jego somianego kapelusza. Po generale Creedzie nie byo wida, eby sucha. Sta w chodnym zmierzchu na punkcie obserwacyjnym nad dolin, dugie wosy wisiay mu nieruchomo nad konierzem futra, oczy wpatryway si w odlegy obz Imperialnych, w roziskrzone setki ognisk. Bahn i inni oficerowie sztabu czekali w milczeniu, kolory dnia powoli blaky. Wczesne gwiazdy ju przebijay si pomidzy chmurami, ktrych pokrywa zmniejszya si w cigu ostatniej godziny i nie zapowiadaa opadw niegu. Armia imperialna rozoya si na noc wzdu odcinka drogi wok wioski o nazwie Chey-Wes. Jak okiem sign, zajmowali drog i okalajce j paskie dno doliny, ograniczone od pnocy nurtem Rzeki Cynamonowej i jeziorem Hermetes, a od poudnia cienk wstk wysokiego gruntu, jedn z kilku, ktre biegy prostopadle do rodka doliny, jak ebra wieloryba. - Wok gwnych si nie ma umocnie ziemnych - powiedzia Halahan, unoszc zaman ga, ktr si podpiera, eby dgn ni w kierunku odlegego obozu. Ociupinka niegu spada z jej koca. - Sdz, e liczba zapewnia im bezpieczestwo. Bahn wysuchiwa tych uwag w milczeniu. Dra i nie wstydzi si, e to co wicej ni tylko chd zbroi. Odwrci wzrok od strasznego widoku si inwazyjnych i spojrza za siebie, na zachodzce soce. Dugo rozkoszowa si t chwil, jakby miaa by ostatni. W coraz sabszym blasku armia khosyjska rozbijaa na noc wasny obz, niewielki, chroniony fad ziemi, t, na ktrej stali oficerowie. Daleko z tyu Bahn rozpoznawa wiateka Tume odbijajce si w jeziorze Simmer. Oficerowie czekali, a Creed co powie, wyda rozkaz, ale on nadal by gboko zatopiony w mylach, napina minie szczk, ze skupienia zgrzytajc zbami. Bahn, jako adiutant Creeda, zna zalety wszystkich tych mczyzn, ktem oka przyglda si kademu z nich po kolei. Genera Nidemes, dowdca Hoo, jego stary rywal, genera Reveres z Czerwonej Gwardii, dwaj siwowosi weterani, ktrzy mogliby by brami,

tak byli podobni z twarzy. Pukownik Choi z Wolnych Ochotnikw, Coraxianin z urodzenia. Major Bolt, dowdca Operacji Specjalnych armii ldowej. Pukownik Mandalay z Lansjerw, armijnego kontyngentu kawalerii. I Halahan, ktry sta bliej Creeda ni pozostali. Wszyscy nosili na szyjach sowie gogle, bezcenny element wyposaenia wykonany z soczewek odlewanych na Niebiaskich Wyspach. Wszyscy mieli na zbrojach peleryny, brudne po trzech dniach forsownego marszu. Mocno si nimi otulali. Nikt nie wyglda na zadowolonego, e tu jest. Poza Halahanem. - Bracia, jest nas sze tysicy - owiadczy Creed, odwracajc si tyem do armii imperialnej. - Razem wziwszy, stoimy przed szeciokrotnie liczebniejszym przeciwnikiem. Mog wam teraz powiedzie, czego dowiedzielimy si od schwytanych zwiadowcw, z ktrych wielu jest weteranami kampanii na Lagos i w Wysokim Pashu. S dwa tysice mannijskich akolitw. Co do kawalerii, liczby nie s jasne. Sdzimy, e podczas podry stracili wiele zelw. Maj pokany kontyngent ucznikw i strzelcw z karabinami. Do tego, oczywicie, naley doda artyleri. Maj dziesi cikich dzia na jedno nasze. - Prosz o opinie. Genera Reveres z Czerwonej Gwardii odchrzkn i jako pierwszy zabra gos. - Okopiemy si tutaj i wydamy bj powstrzymujcy. Nie pokonamy ich w otwartej bitwie, skoro maj tyle armat. - Z rwnym powodzeniem moglimy zosta w Bar-Khos - zakpi genera Nidemes. - Nie zgadzasz si? - zapyta Creed. Nidemes patrzy twardo, bez mrugnicia. - Absolutnie. Powinnimy zaatakowa ich o pierwszym brzasku. Zupenie si nas nie spodziewaj. Jeli bdziemy mieli szczcie, moemy trafi na nieprzygotowane stanowiska artylerii. - Nadal maj czterdzieci tysicy ludzi zdolnych do walki, z ktrymi trzeba si bdzie zetrze. Na Nidemesie nie zrobio to wraenia. - No to co? Na Coros te ich byo wicej. Genera Creed nosi na zbroi cik niedwiedzi skr. Mocniej si w ni owin i w milczeniu skrzyowa ramiona. - Zgadzam si z Reveresem - powiedzia Choi, brodaty, jasnowosy pukownik Wolnych Ochotnikw. - Powinnimy si tutaj okopa i powstrzymywa ich tak dugo, jak tylko si da. Sam powiedziae, e naszym zadaniem jest zyskanie na czasie. - Pukowniku Halahan? - Creed zagadn starego przyjaciela.

Pukownik odpowiedzia wilczym umiechem. - Generale, wiesz, jak widz nasze dziaania. Creed znw zamilk, myla. - Wiesz, jak zabiem tego niedwiedzia? - nagle zapyta, nie zwracajc si do nikogo konkretnego, i rozoy futro, eby je pokaza. - Goni mnie, kiedy przeszukiwaem puapki na ryby, ktre ojciec zaoy w strumieniu. Byem chopcem, miaem z sob n do patroszenia, mae cacko, jakie dwa razy wiksze ni to. - Spojrza w d, na zagity sztylet, wiszcy mu na piersi, mannijskie ostrze ceremonialne, ktre zabra z sob, z sobie tylko wiadomych powodw. - Nie musz wam mwi, e mao nie zemdlaem ze strachu. Prawd mwic, przez ca wieczno nie byem w stanie si ruszy. Ale kiedy serce znw zaczo mi bi i zobaczyem, e niedwied wamuje si do puapek, bardziej przestraszyem si tego, co zrobi ojciec, jak si dowie, e staem i nic nie robiem. Wic rzuciem si na niedwiedzia, prbowaem go wyposzy, jeli moecie sobie to wyobrazi. To bya chyba najgupsza rzecz, jak w yciu zrobiem. I wtedy zapa mnie zbami za rami i prbowa je wyrwa. Ale miaem przecie n w rku. Broniem si nim. Potem, pamitam, e leaem na ziemi i krew ze mnie tryskaa, a niedwiedzia nie byo. Dopezem do gospodarstwa, uratowali mi rk. A nastpnego dnia ojciec poszed wzgrzami za niedwiedziem i znalaz go o kilka laqw od poamanych puapek. Wykrwawi si na mier od ran kutych na szyi. Byo mi przykro, kiedy to usyszaem. Ale byem te dumny. Creed przechyli gow w bok i popatrzy na nich. - I tak postpimy tutaj, z najedcami - owiadczy. - Zbliymy si i rzucimy si im do garde, kiedy bd prbowali wytuc z nas ycie. - Sir? - powiedzia zaskoczony Bolt. - Zaatakujemy. Zaatakujemy dzi wieczorem, kiedy bd jeszcze kuli si w swoich namiotach i czeka na soce. Wok Bahna oficerowie zaczli przestpowa z nogi na nog. Bahn poczu, e odek podchodzi mu do garda. - Pukowniku Mandalay! Oficer kawalerii stan na baczno. - Sir. - Twoi onierze maj podej pod pozycje nieprzyjaciela. Jak tylko zostaniecie zauwaeni, szarujcie na obz, zrozumiano? - Generale - odpar po chwili Mandalay.

- Nie zwlekajcie. Idcie prosto przez obz, a dopadniecie taborw. Zniszczcie, ile si da, kiedy tam dojdziecie. Szukajcie przede wszystkim wozw z prochem. Kwatermistrz wyposay was do tego zadania w bomby zapalajce. A jeli si uda, rozegnajcie take to, co zostanie z ich zeli. Cika sprawa, pomyla Bahn. Skra na twarzy Mandalaya si napia. - Majorze Bolt. Specjalni pjd tu za szar kawaleryjsk. Nieprzyjaciel bdzie zaalarmowany, zanim dotrzecie do obozu. Musimy mie nadziej, e nadal bdzie tam panowa zamieszanie. Twoim zadaniem jest utrzymanie tego zamieszania i powstrzymanie ich przed atwym sformowaniem szeregw dopty, dopki nie uderzy gwny korpus piechoty. Bolt pokiwa gow, mia kamienny wyraz twarzy. Doskonale, pomyla Bahn, jak na czowieka, ktry wanie dosta samobjcz misj. - Chciabym pozostawi swoich medykw z siami gwnymi - poprosi Bolt. Nie powiedzia dlaczego. Creed wyrazi zgod. - Nidemes. Reveres. Obaj generaowie czekali w postawie na baczno. - Gwne siy pjd za tymi dziaaniami w formacji klina. Generale Nidemes, jeli pozwolisz, chciabym, eby Hoo zajli centrum. Generale Reveres, chartassa Czerwonej Gwardii zajmie pozycje na skrzydach. Przeamiemy si przez ich linie i pjdziemy prosto do imperialnego sztandaru. To jest gardo, do ktrego musimy si rzuci. Idziemy po matron w jej wasnej osobie. Pukowniku Halahan, mamy raporty o pozycjach modzierzy na grzbiecie wzdu poudniowego skrzyda. Ty i kompania twoich Szarych Kurtek zostaniecie zrzuceni za liniami Imperialnych. Zdobdcie ten grzbiet za wszelk cen, powtarzam, za wszelk cen. Wysoko pooone miejsca musimy mie dla siebie. Genera Creed, Lord Protektor Khos, patrzy na swoich oficerw z napit uwag. To, co powiedzia, byo jak najlepsza, podnoszca nastroje mowa przed bitw, gdyby kiedy jak wygosi. Nie by z tych, ktrzy zepsuliby wraenie gadkimi sowami o zwycistwie i obowizku, gdy prosi ludzi, eby oddali ycie pod jego dowdztwem. - Pytania? Bahn czeka, czy kto jeszcze zabierze gos. - Nasze dziaa - powiedzia wreszcie. Jzyk mia suchy jak wir. - Co z naszymi dziaami? - Niewielki bdzie z nich uytek, jak tylko zacznie si bitwa. I bd naraone na

niebezpieczestwo. Lepiej, jak wylemy je do Tume wraz z reszt bagay. Co jeszcze? Nadal nikt si nie odzywa. Halahan, stojc u boku generaa, z cichym rozbawieniem obserwowa skrpowane milczenie. Przygarbi si lekko nad kawakiem drewna, o ktry si opiera; wykorzysta swj ciar, eby wkrci koniuszek gboko w nieg. Pochyli gow na bok. - Tak, generale - rzek, wydmuchujc dym z fajki, wreszcie zwyczajne ziele. - Tak sobie mylaem, po co nosisz ten cholerny mannijski n na szyi. To wszystko. - Po co? - odpar Creed z byskiem w oku. - Bo, pukowniku, jeli dotrzemy do samej matrony, mam zamiar podern nim to jej cholerne gardo.

Rozdzia 24

Szczk ora
Asha obudzio dudnienie ziemi. Natychmiast rozpozna ten dwik. Stary Rshun zerwa si ze schowanym w pochwie mieczem w doni i przyjrza si stojcym w kolisku wozom. Jedcy przedzierajcy si przez noc. Ostrzegawcze okrzyki rozbrzmiewajce za nimi. Jaki zel przeskoczy przez dyszel wozu, wyrzuci pecyny niegu spod kopyt, kiedy stan na ziemi i odzyska rwnowag. Jedziec ostro cign cugle i Ash zobaczy, e trzyma co w rce, co z poncym lontem. Rzuci soik na wz, ktry natychmiast stan w pomieniach. Czyj krzyk przeci noc. Wiksza liczba jedcw wjechaa pdem w tabor, rzucajc bomby zapalajce do kadego wozu, ktry spostrzegli. Ludzie wrzeszczeli, szukali ukrycia. Jedcy cinali ich w biegu. To moja szansa. Ash poparzy na pnoc, gdzie namioty obozu matrony wieciy wewntrznym wiatem. Pobieg truchtem. * Cholernie gupia pora na latanie. Powietrze w grze byo tak zimne, e pokryo lodem wszystko w maej latajcej odzi. Jedwabny pokrowiec u gry, szerokie skrzydeka kontrolne wzdu burt, wszystko lnio jak biay krochmal, a drzewce z tiqu i olinowanie wice drewniany kadub z gazow torb pokryte byy zamarznit w krysztay wilgoci. Co gorsza, nie mona byo liczy na wiato, bo pokryte niegiem dno doliny ogarniaa ciemno za kadym razem, kiedy chmura przysaniaa ubywajce ksiyce, ograniczajc widoczno prawie do zera. Dla Halahana przygoda bya dziki temu jeszcze bardziej podniecajca. - Zimna noc! - powiedzia do sieranta sztabowego, przekrzykujc szum silnikw sterujcych. onierz kuli si wrd innych w samym rodku wskiego pokadu, jak najdalej od relingu. Sierant sztabowy Jay, nathalski kolega weteran, umiechn si tylko aonie,

znowu zamkn oczy i bezgonie kontynuowa modlitw. Halahan niedbale gryz ustnik niezapalonej fajki i przyglda si swoim Szarym Kurtkom. Strzelby trzymali pionowo w skrzyowanych ramionach i dreli pod kurtkami, ich oczy byszczay biao w mroku. Kilku przekazywao z rk do rk flaszk z alkoholem, ale nikt si nie odzywa, nie liczc rzadkich szeptw. Wiedzia, e wszyscy s dobrzy w boju. onierze, na ktrych moe liczy, wygnacy z podbitego kraju. Nad ich gowami popatrzy na odlege ognie imperialnej armii i nieco mocniej przygryz ustnik. Jego ojczyzna, Nathal, pada przed laty, przedtem p ycia spdzi jako kaznodzieja nauk Ers, jednoci wszystkiego. Teraz Nathal sta si tylko kolejn koloni Mann, jego lud by wyzyskiwany i uciskany bardziej ni kiedykolwiek przez wasnych nathalskich nobilw. Halahan pomasowa chor nog, w ktrej odezwao si pulsowanie z zimna, a moe od wspomnie. Zadano mu t ran, kiedy Imperialna Czwarta Armia najechaa jego ojczyzn. To nieszczcie sprawio, e odoy na bok kazania i, o ironio, stan do walki rami w rami z krlow Hano i jej wojskami. W przedostatniej bitwie tamtej wojny, nad brzegami Toin, nog zdruzgotaa mu rykoszetujca kula armatnia. Zostawiono go, eby umar, kiedy wojsko zostao wyparte. Sam si wyczoga w ciemnoci i uratowaa go askawo miejscowej kobiety z lasu. Pniej, kiedy na kraj napada caa moc okupacyjna Mannu, jego wiara bya ostatni rzecz, ktr straci. Halahan przesun nog, mrugajc z blu. Popatrzy na pilota za koem sterowym. By opatulony w skry i szal, nosi zwyczajne gogle lotnicze. Pociga dwigni obok steru, strzelajc krtkimi seriami z silnikw sterujcych umieszczonych wzdu bokw kaduba. Tymczasem inny czonek zaogi wspi si po oblodzonym olinowaniu i zmaga si z zamarznit pokryw przepustnicy w samej powoce. Prbowa wypuci powietrze z jednego z pcherzy balastowych, eby obniy dzib. Na tym maym statku powietrznym nazywanym powszechnie skudem, pracowao jeszcze dwch ludzi. Jeden, nieruchomy jak kamie, siedzia za obrotow armatk. Obok niego, na oku, ulokowaa si kobieta w sowich goglach. Prowadzia pilota po kursie. Milczaa, dawaa tylko znaki woln rk. Pukownik patrzy na jej rkawic arzc si w ciemnociach niesamowitym bkitem. Pewnie zostaa zaimpregnowana barwnikiem uzyskiwanym z wodorostw z jeziora Simmer. Odpowiedzi na kady sygna by ogie z silnikw albo skrzypienie lin przy korygowaniu pooenia wiose manewrowych.

Poklepa sieranta Jaya po ramieniu i poszed na dzib, przepychajc si przez cib. adne z dwojga czonkw zaogi nie zwrcio na niego uwagi, oboje z najwysz uwag patrzyli nad przednim relingiem. mierdzieli potem, ale przecie wszyscy na pokadzie mierdzieli potem, wczajc w to Halahana. Gorsze byy wiatry z ich rozlunionych brzuchw. Poczuj nas, zanim nas zobacz, pomyla ironicznie Halahan. wiata obozu imperialnego przed odzi powietrzn byy coraz bliej. Dotary do niego krzyki, ludzie ryczeli z zaskoczenia albo ze strachu. Niski oskot oznajmia, e khosyjska kawaleria szaruje przez ich obz. Skud szybko traci wysoko, zbliajc si do pozycji wroga. Podczas spadku nabiera szybkoci. Halahan odwrci si na szczudle, eby popatrzy do tyu, ponad gowami swoich onierzy. Za odzi zobaczy nieregularne byski wiata na tle nocnego nieba. Ktry ze skudw wystrzeli krtk seri, eby zosta na kursie, dokadnie za nimi. Razem siedem oddziaw, w kadym po dziesiciu z Szarych Kurtek. Mia nadziej, e to wystarczy, eby zdoby grzbiet i go utrzyma. Pilot strzela ogniem z silnikw jeszcze przez chwil, ale kobieta na oku podniosa do i zacisna j w pi. Pilot wyczy silniki, w ciszy dryfowali w d. Teraz przelatywali nad skrajem obozu. Po lewej Halahan zobaczy drog wyaniajc si spod ubitego niegu, odleg gospod dla podrnych, otaczajce j chaupy z rozwietlonymi oknami i niezliczone wiata obozu rozjaniajce rwnin. Ziemi pokryway ruchliwe cienie: Specjalni, w czteroosobowych druynach, biegncy w stron linii nieprzyjaciela. Chmura odsonia ksiyce, ponownie owietlajc sceny na ziemi. Zatrzeszczay rozprki, dziaonowy obserwowa niebo przed sob, szukajc mannijskich latajcych okrtw. Ld zatrzeszcza na napitych linach. Wiejcy wysoko wiatr spycha ich lekko w bok, pilot patrzy przez mrok na jarzc si rkawic na oku, ale kobieta trzymaa j nieruchomo, nadal zacinit w pi. To byo tu. Grzbiet, wynioso terenu wzdu poudniowego skrzyda imperialnego obozowiska, ze zboczami obsypanymi z rzadka mizernymi drzewkami. Skud nadlatywa skonym kursem, ktry mia ich przenie nad najbardziej na zachd wysunitym kracem grzbietu, ktry zmienia si tam w strome, nieporonite drzewami urwisko. Dokadnie pod nimi przemieszczali si onierze, wstawali, chwytali za bro, ale wygldao na to, e skupieni s na starciach w gwnym obozie.

Skud zszed teraz nisko. Wierzchoki drzew ocieray si o dno kaduba. Halahan patrzy za burt, oczekiwanie burzyo mu krew. Jedna minuta, zasygnalizowao oko. Szare Kurtki Halahana zgromadziy si przy relingu, obok zwinitych drabinek sznurowych. Dzib wyrwna i skud zacz zwalnia. Ale wiatr nadal znosi ich w bok. Halahan spostrzeg kilka wpatrzonych w niego twarzy, ale ich strwoone krzyki nikny w oglnym zamieszaniu. d powietrzna przeleciaa nad zamarznitym strumieniem, potem pokrywa niegu zrobia si nierwna i popkana, biae kaue lodu kryy si midzy kpami bagiennej trawy, a do podstawy wybrzuszenia. Tutaj nie byo nikogo. Kobieta odwrcia si do ludzi na pokadzie, oczy ukryte miaa za sowimi goglami. Dgna kciukiem w d. Szare Kurtki natychmiast zrzuciy za burty drabinki sznurowe i zaczy schodzi. Pierwszy wysiad z odzi sierant Jay. Halahan poprawi kapelusz i zszed za nim, drabinka chwiaa si pod jego buciorami. Wyldowa po kostki w wodzie, stopy przebiy cienki pancerz lodu. Cudownie, pomyla. Teraz, przez ca noc, bd mia mokre nogi. Byo tu ciemniej, bo oba ksiyce schoway si za wyniosoci gruntu. Wszdzie wok, w wod, chlupay kule. Halahan ukucn midzy bagiennymi trawami, a jego ludzie rozsypali si w tyralier i zaczli odpowiada ogniem. Skud, pozbawiony ciaru adunku, gwatownie podlecia do gry. Kilka Szarych Kurtek musiao skaka z kocw drabinek. Nadlatywaa druga d, coraz wicej Szarych Kurtek schodzio po drabinkach. Halahan zobaczy trzeci d przelatujc nad strumieniem. Kule ze szczytu wyniesienia pdziy w kierunku dryfujcych skudw, zostawiay krtki, ognisty lad, jak powidok pod powiekami. - Strzelcy! - krzykn sierant Jay, przytrzymujc rk hem. - Miaem nadziej, e bd tylko ucznicy! Pierwsze skudy odpaliy silniki na pen moc i zaczy si wznosi, kierujc si w prawo. Ich obrotowe armatki pluy ogniem i kartaczami w obrocw grzbietu. Halahan zobaczy lecce kaway drewna; postrzpiona ta sosna na zboczu zamaa si wp. Poczeka, a rozaduje si trzecia d latajca; wiedzia, e nie ma czasu, by czeka na innych. Da znak drugiemu i trzeciemu oddziaowi, eby zaatakowa wybrzuszenie. Pierwszy oddzia kry ogniem ich natarcie. Spojrza na drug stron strumienia. Imperialni zbierali si i zmieniali pozycje. Nadlatyway pospiesznie pozostae odzie, ich silniki buchay ogniem, Szare Kurtki na

pokadzie strzelay w d z relingw do zbliajcych si onierzy. Sierant Jay popatrzy na Halahana, kiedy obok nich z brzkiem przebiegy oddziay szturmowe ze strzelbami na plecach i obnaonymi krtkimi mieczami w doniach. Kilku byo uzbrojonych w pistolety albo miniaturowe kusze. Pod ogniem armat, rozchlapujc wod, biegli w stron zbocza. Jay skin do niego gow. - Chc ci widzie na szczycie - rozkaza Halahan. onierz wycign miecz i pobieg za tamtymi. Halahan yczy mu szczcia. * - Pospiesz si, czowieku - warkn Sparus na adiutanta, ktry wybieg z namiotu arcygeneraa z dwoma niewolnikami pdzcymi za nim. Kady z nich nis kawaek zbroi gwnodowodzcego. Sparus sta w bielinie, prawie nie zwraca uwagi na chd, przyglda si uwanie chaosowi rozprzestrzeniajcemu si w obozie na dole. Khosyjska kawaleria szalaa teraz w taborach. Kilka chwil wczeniej wyonili si z ciemnoci nocy jak armia duchw, kiedy wikszo onierzy Korpusu Ekspedycyjnego spaa w swoich namiocikach albo wstawaa, zbyt oszoomiona, eby zareagowa. Gdyby kawalerzyci zarzynali si tam, byoby le. Ale oni tylko wywoali piekielny zamt, przernli si przez obz, tworzcy wsk i dug lini midzy jeziorem a odlegym grzbietem, i teraz w sabo bronionym taborze pomienie strzelay z poncych wozw. Khosyjscy harcownicy, ktrzy przyszli za kawaleri, walczyli w samym obozie. Byli dobrzy, kimkolwiek byli, i Sparus widzia, jak grupki postaci walczyy pord jego zaskoczonych onierzy, unikajc wysepek porzdku, gdzie oficerowie, ryczc na onierzy, ustawili ich w jakie takie formacje. - Czy to wypad? - zapyta mody kapan, ktry zatrzyma si przy nim. Oczy mia opuchnite od snu. To by Ch, osobisty dyplomata Sasheen. - Nie - odpar Sparus i popatrzy na zachd, na dno doliny, gdzie w wietle ksiycw byszczaa szczecina wczni. Dyplomata pody za jego wzrokiem, przyglda si bez sowa. - Czy matrona ju wstaa? - Sparus zapyta jednego ze swoich adiutantw, ktrzy pomagali mu naoy zbroj. - Dopiero co - odpar znkany adiutant. - Wzia wywar na sen. Mwi, e mocny. - Romano?

Adiutant ju mia odpowiedzie, kiedy z namiotu Romano rozleg si ryk. Wszyscy odwrcili si w por, eby zobaczy, jak w niegu lduje wyrzucony ze rodka akolita. Za nim wyszed Romano, nagi, z wciekoci w oczach, ciska w doni krtki miecz. Mody genera potkn si na niegu i wyprostowa. Zobaczy, e Sparus zapina kirys. - Teraz, w nocy? - krzykn do niego. - Powiedz mi, e ni, na lito! - nisz - odpar Sparus. - Wszyscy nimy. Romano potar oko i zakl. - Gdzie moja zbroja? - rykn i, potykajc si, wrci do namiotu. Arcygenera Sparus docign ostatni rzemie kirysu i wyrwa z rki niewolnika nagolennik. Znw przyjrza si obozowi; olepiay go jaskrawe pomienie. Zaatakowali nas, i to w nocy, myla w milczeniu. Stojcy obok dyplomata odezwa si, nie spuszczajc z oka nadcigajcej chartassy. - Ci Khosyjczycy maj jaja - owiadczy, jakby czyta generaowi w mylach. * Kiedy pukownik Halahan dotar na szczyt wybrzuszenia, czeka go tam rozpaczliwy widok. Postawiono tu imperialn piechot i strzelcw, eby bronili zag modzierzy. Teraz brali udzia w walce. Z ciemnoci wybieg na niego imperialny onierz, ryczc z zapaem. Halahan wyszarpn pistolet z bandolieru, odcign kurek, ktry mia przeku nabj z wod i prochem, i wycelowa tamtemu midzy oczy. Pocign spust i zobaczy przez chmur dymu, jak onierz pada plecami na ziemi, bez poowy czaszki. Nie mylc, przeadowa pistolet, zama go wp, eby wyj zuyty nabj, zastpi go innym i zatrzasn ponownie bro. Dostrzeg kolejnego onierza nadbiegajcego z lewej, gdzie Szare Kurtki zwary si w boju wrcz. Halahan znowu wystrzeli i nie chybi. Pukownik obserwowa przebieg walki, doszed do wniosku, e nadal szyki s zbyt spltane, eby obwieci zwycistwo. Za nim, u stp zbocza, oddziay stray tylnej day ognia do Imperialnych biegncych na nich przez strumie. Bez obaw popatrzy nad onieon rwnin na zachd. Zobaczy byski stali skoncentrowane wok malekiego jdra migotliwych pochodni. Khosyjska chartassa sza, eby zwiza Imperialnych walk. Znowu przeadowa ten sam pistolet, chocia cztery inne tkwiy w cieple za bandolierem. Sta i czeka, starczyo mu czasu, eby nawet wrd koszmaru walki odczu dum z onierzy, ktrych mia pod swoj komend. Ich gniew wida byo po sposobie, w jaki walczyli. To bya dla nich sprawa osobista. Mieli rachunki do wyrwnania, rodziny do

pomszczenia, wspomnienia, ktre chcieli wypuci z siebie po ostrzu klingi. Sprawy odwracay si teraz na ich korzy. Zobaczy t decydujc chwil. Nie odczu ani ulgi, ani zaskoczenia, czekajc, a nastpi koniec. Ogarniaa go zwyczajna niecierpliwo. Kiedy rozprawiono si z kilkoma pozostajcymi jeszcze przy yciu Imperialnymi, przeszed midzy swoimi Szarymi Kurtkami; patrzy, jak do akcji wczaj si medycy, eby zaj si rannymi. Jaki onierz przeklina i drapa si po olepionych oczach, przytrzymywany przez towarzyszy broni. Inny straci rk; gapi si gronie na odcit koczyn lec w zdeptanym niegu, jakby to bya ona, ktra opucia go z innym. Gdzie indziej dwch pathiaskich braci oprawiao noami rannego imperialnego onierza. Robili sobie z tego zabaw, wydobywajc jki z jego ust. Halahan ich nie powstrzyma. Wyj zapak i zapali fajk. Grzbiet nalea do nich. Teraz musz go tylko utrzyma. * Pomienie strzelay z rykiem w ciemne niebo. Jaki jedziec rzuci si na Asha z nastawion lanc. Ash, nie mylc, podnis miecz i rozci lanc na dwoje. Jedziec zawrci zela i pojecha w gb taboru. Ash odbieg ku poncym wozom na skraju obozowiska, ale stwierdzi, e drog zablokowaa mu nagle grupa ciurw obozowych, ktrzy byli niedaleko i widzieli jego szybk akcj z mieczem. Zebrali si wok z noami i wasnej roboty maczugami, najwyraniej zdecydowani, by pozosta w jego towarzystwie. Ash z trudem uwolni si ze cisku. Rycza i wymachiwa pazem miecza, eby utorowa sobie drog. - Z powrotem! - krzycza na nich, czujc, e szanse na dopadnicie Sasheen malej z kad chwil. Nie dao rady. Nadal gromadzili si wok niego. Ash jednym ciosem zmiady jakiemu czowiekowi nos i przewrci go na ziemi. Innego kopn w rzepk i mimo haasu usysza, jak trzasna. Zszokowani ludzie si rozstpili. Dysza nad dwoma lecymi na brzuchu ludmi, widzia ciemn krew na brejowatej ziemi. Unosili rce, prbujc odeprze kolejne ataki. Gniew mu mija, zastpowa go wstyd. Nie mam na to czasu, myla gorczkowo. Tum rozstpi si przed nim, kiedy pobieg naprzd.

Nie oglda si za siebie.

Rozdzia 25

Na grani
Maszerowali grani. Oddzia imperialnej piechoty ze sczepionymi ze sob tarczami i dobytymi krtkimi mieczami. Zawodowi onierze. Ghazni, sdzc z pir chwiejcych si na hemach. - Trzyma pozycj! - krzykn Halahan w kierunku swoich Szarych Kurtek, ustawionych w dwch szeregach wzdu przewenia na grani. Pierwszy szereg osania drugi poyczonymi tarczami. Halahan nie mia najmniejszych wtpliwoci, czy wytrzymaj napr. Chcia im tylko przypomnie, e czuwa i e nie s sami. To by pierwszy zorganizowany kontratak od momentu, gdy Szare Kurtki zdobyy pozycj nad imperialnym obozem. Tu i wdzie na zboczach poronitych mizernymi tymi sosnami leay powykrcane ciaa imperialnych onierzy, ktrzy padli podczas pocztkowych chaotycznych prb odzyskania grani. Pniej zadowalali si okazjonalnym ostrzeliwaniem pozycji z dzia, strzelb, ukw, kusz, od czasu do czasu posyajc granat. Jego wasne oddziay rozoyy si na zachodniej paszczynie grani, tworzc wski obronny piercie, i rwnie ostrzeliwali przeciwnika, osaniajc si ciaami polegych i tarczami. Na rodku grani tkwiy modzierze, ktre Szare Kurtki przejy podczas ataku. onierze obchodzili si z pociskami delikatnie, niemal czule, jakby to byy noworodki. Troskliwie odwijali z wodoodpornych pakietw adunki, ktre wygldayby jak zwyke kule strzeleckie w powikszeniu, gdyby nie krtkie lonty wystajce z otwartych kartonowych usek. Nasczali lonty wod z manierek, popiesznie wrzucali do luf i wskakiwali za wiklinowe umocnienia pozostawione przez imperialn zaog. W chwil pniej, gdy adunek spada na kolec umieszczony na dnie lufy, nastpowa zapon czarnego prochu w nagym kontakcie z wilgotnym powietrzem, rozlega si huk i z lufy wylatywa odbezpieczony pocisk - zwyky duy granat. Halahan obserwowa ich przez chwil, a potem odwrci wzrok. Mia inne, waniejsze sprawy na gowie, na przykad nieprzyjacielski oddzia maszerujcy grani. - Pal! - krzykn sierant sztabowy Jay. Pocisk trafi pierwszy szereg nacierajcej

piechoty. I skosi poow Ghaznich. Nastpne szeregi zaczy si potyka o rannych i polegych. Puste miejsca szybko si zapeniy. Imperialni oficerowie zaczli wykrzykiwa rozkazy, pierwszy szereg znowu stan w szyku i oddzia zacz prze do przodu. Kolejna salwa z broni palnej, kolejni onierze padli na ziemi. Ale szli dalej. Gdy znaleli si kilka metrw od przeciwnika, wydali grzmicy okrzyk i ruszyli biegiem. Oba oddziay stary si z brzkiem broni i trzaskiem tarcz. Halahan obserwowa potyczk zza chmury fajkowego dymu. Impet uderzenia oszoomi niektrych onierzy, ktrzy tkwili jak koki z otwartymi ustami i w najlepszym wypadku moczyli si w spodnie. Niektre todzioby potrafiy nawet rzuci bro i baga o lito, rozsdek i zmiowanie. Patrzy wanie, jak ginie dwch nowych, obezwadnionych strachem lub desperacj. Potem trzech. Potem czterech. Nie przejmowa si zanadto i spokojnie obserwowa, jak sanitariusze biegli im na pomoc. Zawsze tak byo na pocztku. Co do tych, ktrzy zgin i zostanie po nich tylko pacz najbliszych - nie mia czasu na sentymenty. Na to przyjdzie czas pniej. Na dnie butelki. Pad pity obroca. Z kikuta ramienia buchaa krew. Linia obrony wygia si pod naporem. - Sierancie! Poowa pierwszego plutonu ma wesprze drugi! Sierant Jay popdzi wzdu linii Szarych Kurtek przycupnitych na poudniowej krawdzi grani, postukujc w rami kadego z onierzy. Wstali, dobyli mieczy, zapali tarcze, jeli byy pod rk, i popdzili do bitwy. Linia obrony prawie si przerwaa, ale posiki nadeszy w sam por i naprostoway j z powrotem. Halahan ruszy spacerkiem w kierunku pnocnej krawdzi. Rozlokowane tam Szare Kurtki ostrzeliway przeciwnika z wysunitych pozycji. Pociski szumiay w powietrzu i trafiay w ziemi tpymi uderzeniami. Nie zwraca na nie uwagi. W niebo strzelia flara. Gwidc jak fajerwerk i cignc za sob smug dymu, owietlia potyczk zielonkawym blaskiem. W jej wietle dostrzeg wojennego ptaka unoszcego si wysoko nad wschodni czci obozu. ciga go powietrzny statek, ostrzeliwujc z dziobowego dziaa. Gra cigna si z zachodu na wschd nad caym imperialnym obozem, stanowic doskonay punkt obserwacyjny. Wida byo, e tam w dole le si dzieje. Rozcigajca si poniej formacja Khosyjczykw bya zbyt duga i wska: ogromna, mroczna chmura lnicych prostoktw otoczona setkami pochodni i tysicami przeciwnikw. Tu i wdzie zaamywaa si do wewntrz, gdzieniegdzie linia bya ju przerwana. Widzia, jak daleko z prawej front kolumny zatrzyma si w marszu. Jak tak dalej pjdzie, nie wytrzymaj nawet

p godziny. Spojrza zezem w tamt stron, oceniajc odlego midzy kolumn a jego pozycjami. Wezwa do siebie kaprala plutonu obsugujcego modzierze. - Curtz - powiedzia, wskazujc walczcych Khosyjczykw i Mannijczykw - to s szeregi wrogw, cierajcych si z nasz chartass. Czy twoje modzierze tam donios? Wysoki chudzielec oceni odlego, a potem wystawi twarz na wiatr, badajc jego si. By sierantem artylerii w armii pathijskiej i zna si na swojej robocie. - Tak jest, pukowniku. Damy rad. Ale trzeba bdzie bardzo uwaa. - W takim razie wydaj komend. Celuj w szeregi tu przed nasz chartass. Po chwili pady rozkazy. Curtz sam odda pierwszy strza. Ustawi modzierz i zapisa wsprzdne. Potem zmoczy lont, wsun nabj do lufy i przykucn. Jego ludzie uciekli za najblisz oson. Hukno i nabj mign w powietrze. Curtz czeka, wpatrujc si w rwnin w dole. Po dugiej chwili wrd mrocznej masy nacierajcych onierzy buchny pomienie, nieopodal khosjaskiego frontu. Mistrzowski strza. Kapral odwrci si do Halahana. - Lepiej nie dam rady. Halahan zagryz ustnik fajki. - Ogie cigy! - warkn. * Obozowisko matrony byo niemal opustoszae, gdy Ash do niego dotar. Ruszy za kolumn odzianych na biao akolitw, maszerujc ku imperialnemu sztandarowi, ktry opota w pobliu linii frontu. Czoo kolumny znaczy kruczy sztandar Sasheen. Na drodze Asha wyrs jasno owietlony obz medyczny. Zmierzay tam cae szeregi sanitariuszy z noszami. W niegu za gwnym namiotem ukadano zwoki. Nigdzie nie byo wida wartownikw. Ash miao podszed do zwok jakiego akolity i zerwa z niego biay paszcz, a potem mask. Spojrza z ukosa na chirurga pracujcego w owietlonym namiocie. Wanie odcina koczyn jakiemu nieszcznikowi, ktry bredzi w delirium. Ruszy w lad za matron, kierujc si szczkiem broni. * W kocu zaczli ponosi cikie straty. Bahn te dosta strza. Przeszya przedrami i pewnie trafia w cigna, bo nie mg zacisn doni w pi. Palio go ywym ogniem, wic zaciska zby, starajc si dotrzyma kroku generaowi Creedowi. W milczeniu znosi zabiegi sanitariuszki. Nie wszystko byo stracone, bo znowu parli do przodu. Szare Kurtki Halahana

ostrzeliway z grani imperialne wojska i przerzedziy je na tyle, e pierwsza chartassa zacza si przez nie przedziera. Creedowi poprawi si humor, jakby niebo wysuchao jego modlitw. Wpatrywa si w chartass, jak gdyby chcia j pchn do przodu si woli. - Nie ruszaj rk! - skarcia go sanitariuszka, dezynfekujc ran alkoholem. Spojrza zamglonymi z blu oczyma na mod dziewczyn w czarnym skrzanym uniformie Oddziaw Specjalnych i dopiero teraz zobaczy, e zajmuje si nim liczna, szczupa i krucha kobieta, a waciwie jeszcze dziewczyna. Wysuna jzyk z kcika ust, skupiajc si na pracy. Rozczochrane wosy o barwie miodu pasko przylegay do gowy. Przez chwil jej nie poznawa. Nie tutaj. Nie w ty miejscu. - Loczek? - zachrypia zaskoczony. - To ty, dziewczyno? Na moment spojrzaa mu w oczy, a potem wrcia do swego zajcia. - Zastanawiaam si, czy mnie poznasz - odpowiedziaa zdyszana. - Na mio Bazna, co ty tu robisz? - Opatruj ci rk, eby si nie wykrwawi na mier. - Dajesz sobie jako rad? Przerwaa i popatrzya na niego. - Nie - odpowiedziaa, przeczco krcc gow. Wycigna z torby banda. - A ty? Wida byo, e jest blada ze strachu. W jej oczach zastyga desperacja, jakby widziaa rzeczy, ktrych przysiga sobie ju nigdy w yciu nie oglda. Przypomnia sobie, e pochodzia z Lagos i bya wiadkiem zbrodni popenionych tam przez Mannijczykw. Pomyla z niezwyk intensywnoci: ci dranie z Mannu... jeli na wiecie w ogle jest sprawiedliwo, wygramy i pokonamy t armi, a potem skrcimy sztywny kark tej caej witej matronie. Zwoki leay im na drodze. Przestpili je i ruszyli dalej. Loczek przycisna do rany zwitek bandaa. - Przytrzymaj na chwil - dodaa i znowu zajrzaa do torby. Wycigna kolejny banda i owina nim jego rk. - Ju moesz puci. Bahn sign po manierk z wod. Wycign zatyczk zbami, zapa j t sam rk, w ktrej trzyma naczynie, i pocign yk chodnej wody. Powoli traci poczucie czasu. Jak dugo ju trwa ta walka? - Napijesz si? - spyta Loczek. Otworzya usta, eby wla w nie troch pynu. Skoczya mocowa banda, wzia od niego zatyczk, zamkna manierk i przewiesia j sobie przez rami. - Potrzebuj jej bardziej ni ty. Dla rannych - wyjania.

Nie zdy nic odpowiedzie. Creed wypatrzy co w oddali i przypieszy kroku, eby przyjrze si temu dokadniej ponad czubkami pik przedniej chartassy. Bahn powdrowa wzrokiem za jego spojrzeniem i z trudem uwierzy wasnym oczom. Na wprost nich powiewa sztandar matrony. Sasheen ruszya do boju. Sodkie Dao, moe jeszcze j dopadniemy. Poczu iskr nadziei, patrzc jak pociski z modzierza siej zamt w szeregach wroga. Oby tylko Halahan utrzyma si na tej grani. * - Pukowniku! - Widz ich, sierancie. Mannijczycy podchodzili do ataku drug stron grani, od poudnia, z dala od bitwy. Spodziewa si tego od pewnego czasu. Wystawi tam kilkunastu swoich ludzi przykucnitych za niskim okopem ze niegu i piachu. Wanie zaczli ostrzeliwa przeciwnikw wspinajcych si po zboczu. Odpowiedzia im huraganowy ogie. Jeden z onierzy wyprostowa si, a potem upad do tyu. Obrocom udao si odda jeszcze jedn salw, a potem wycignli miecze, by odeprze szar. Na caej grani toczyy si podobne starcia. Ludzie walczyli o kady okop. Na wschodniej flance, przy samym przeweniu, resztka Szarych Kurtek, stojc w dwch szeregach, cia mieczami, cierajc si z napierajcym tumem Ghaznich. Ludzie Halahana byli wyczerpani i cofali si krok za krokiem. Na pnocy najwiksza cz oddziau bronia si przed piechot wspinajc si na zbocze. Z tyu, na rodku grani, obsuga modzierzy ostrzeliwaa pole bitwy, uwijajc si jak w ukropie. Liczba pociskw malaa z kad chwil. Trzeba mie ich na oku, pomyla. Jaki Mannijczyk przerwa lini obrony od poudnia, gdzie wanie rozpocz si kolejny atak. Halahan pooy go strzaem w pier z pistoletu. Przeadowa bro, nie spuszczajc oka z wygitych rozpaczliwie linii obrony. Wypatrywa najsabszych, najbardziej obcionych miejsc; ocenia napicia, szacowa moliwoci przerwania frontu, dostrzega silniejsze punkty jak rzemielnik patrzcy na swoje dzieo. Obrona niebezpiecznie osaba. Dwch kolejnych imperialnych onierzy przerwao szeregi Szarych Kurtek od poudnia. Pukownik odda strza do jednego z nich, wyszarpn drugi pistolet zza pasa, odwid kurek i wystrzeli. Za chwil przerw lini, potem wezm nas w otocznie i wykocz. - Sierancie Jay! Piciu z obsugi modzierzy ma wesprze ludzi na przeweniu. Polij nastpnych piciu na poudnie. Tylko tyle mg zrobi; jeli odele wicej ludzi z obsugi dzia, ostrza linii frontu

bdzie zbyt saby. Opar si na zdrowej nodze i ponownie zapali fajk. Ciekawe, czy jeszcze kiedy bdzie mu dane spokojnie zapali, pomyla. Mia nadziej, e tak, bo tyto zrobi si gorzki. Ciekawe, jak nastrj czowieka potrafi wpywa na smak. Mrukn niechtnie pod nosem. Wyglda na to, e los i tym razem nie da mu posmakowa zwycistwa nad tymi ludmi. Sierant Jay, stojcy od pnocnej strony zbocza, zawoa co do niego. Halahan odwrci si i zobaczy, jak cesarscy przerywaj cay front. Sierant, tnc na prawo i lewo swym krzywym nathalezjaskim tulwarem, wykrzykiwa przez rami komendy. Halahan wycelowa i wystrzeli, posyajc na ziemi jednego z napastnikw. Odwrci si instynktownie, odwid kurek, wymierzy w onierza nadbiegajcego ku niemu ze wzniesionym mieczem i pocign za spust. Skaka szczkna, opadajc na krzesiwo, ale nic poza tym. Halahan by za stary, eby znieruchomie ze zdziwienia. Uchyli si przed dzikim ciosem miecza i wbi luf w gardo napastnika. Widzia, jak pada, ale mylami by ju przy poudniowej linii obrony. Wanie si zaamywaa. - Trzyma pozycj! - rykn, zagryzajc ustnik fajki i walczc z instynktem, ktry kaza mu biec na pomoc swoim ludziom. Wystrzeli z pitego pistoletu w stron imperialnego piechura, ktry zaatakowa przerzedzon zaog modzierzy. Odrzuci bro i wycign ostatni pistolet. A wic tak to si koczy, pomyla ponuro. Przynajmniej cho raz podjlimy walk. - Pukowniku! Zdyszany sierant sta na pnocnej flance. Wszyscy jego ludzie dyszeli tak samo, pot unosi si nad ich ciaami. Opucili miecze i patrzyli w d zbocza. Jakim cudem udao im si odeprze atak. Halahan odwrci si od rozpaczliwej szamotaniny na poudniu i ruszy w ich stron. Po zboczu, omijajc drzewa, pary w gr ubrane na czarno postaci, przebijajc si wrd pozostaych cesarskich onierzy. Ludzie ze specjalnych oddziaw. Wszyscy, co do jednego. Halahan przez chwil nie mg otrzsn si ze zdziwienia. Kilkanacie rk wycigno si, by pomc nowo przybyym wdrapa si na gra. Z nocnego mroku wychyliy si twarze, brudne, zacite, z szeroko rozwartymi oczyma. Byo ich okkoo czterdzieciorga, wikszo rannych. - Mio was widzie - powiedzia Halahan, pomagajc jakiej kobiecie wspi si na grzbiet.

- Te si ciesz - wysapaa. - Jacy oficerowie? - Wszyscy nie yj - odpara. Jak zwykle u Specjalnych, oficerowie prowadzili oddzia do ataku. Halahan ogarn nowo przybyych spojrzeniem. - Migiem. Zdolni do walki wzmocni obron. Mamy utrzyma t pozycj, jak dugo si da. Wszyscy ruszyli do szeregu. W jednej chwili linie obrony zwary si i wzmocniy, ataki przeciwnika zostay odparte, z wyjtkiem nieustannej presji na przeweniu. Przynajmniej przestali si cofa. Na caej linii obrony ukadano zwoki wzdu prowizorycznych okopw, by j wzmocni. - Dobra robota, sierancie. - Dzikuj - odpar dawny kowal, przykadajc szmatk do rozcicia na czole. - Niech ci, ktrzy musz, zejd z linii i odpoczn. Zajmijcie si rannymi, pucie w obieg manierki z wod. Sierant skin gow, popatrujc na Specjalnych, ktrzy doczyli do jego ludzi. Pochyli si ku Halahanowi i powiedzia cicho: - Wiesz, e jeli znowu zaatakuj, i tak bdzie nas za mao? - Wiem. Ale zatrzymajmy to dla siebie, dobrze? * Dopiero teraz, gdy Loczek znalaza si we wzgldnie bezpiecznym miejscu, wrd oddziaw Khosyjskich i miaa do czasu, by si troch rozejrze, pomyle i dopuci do gosu emocje, poczua, jak dawi j przeraenie. Nie chodzio o obd bitewny, o przemoc ani o zagroenie ycia. Najgorsza bya blisko mannijskich onierzy, ktrzy znaleli si o krok, po drugiej stronie chartassy, a niektrzy nawet szaleli w szeregach samej formacji. Ci sami ludzie patroszyli jej ziomkw jak winie i spustoszyli cay kraj. Wstydzia si strachu, jaki w niej budzili; nierozumnego, pierwotnego jak lk przed ciemnoci. To byo obrzydliwe. Popiesznie zawizaa temblak, przytrzymujcy rami Bahna. Dobrze byo sta blisko niego i widzie w tej zawierusze znajom twarz. Wida byo, e on te si boi. - Dzikuj - powiedzia, dotykajc temblaka. - Niech kto si porzdnie zajmie t ran, najszybciej jak si da - odpowiedziaa. Popatrzyli na siebie i przemkno midzy nimi co niewypowiedzianego. Bahn ju otwiera usta, eby si odezwa, ale nagle jego oczy ucieky w bok i wtedy ona take to

spostrzega - oddziaek imperialnych onierzy tu za lini obrony. Jeden z nich zamachn si i rzuci granat w ich kierunku. Kto krzykn ostrzegawczo. Bahn rzuci si na ni, otoczy j zdrowym ramieniem, usyszaa huk, ktry na moment odebra jej przytomno, omya j fala zimnego powietrza, a potem ogarn ar wybuchu. Leaa na plecach, bez tchu, a Bahn przygniata j caym ciarem. - Nic mi nie jest - szepna. - Wszystko w porzdku. Mia zamknite oczy. Nie czua oddechu. Zepchna go z siebie. Bezwadnie przewrci si na plecy. W lewym policzku ziaa dziura, a z ucha pyna krew. Obok lea kto inny, patrzc w niebo martwymi oczyma. - Bahn! - krzykna, szukajc pulsu. Trudno byo go znale, ale w kocu poczua saby rytm. Zacza szuka torby, kiedy nadszed sam genera Creed. Przyboczna stra z trudem za nim nadaa. - yje? - zapyta. - Ledwie co! - odkrzykna. Genera na moment odwrci wzrok w stron woajcego go oficera, a potem spojrza na Bahna rozcignitego bez ruchu na ziemi. - Zajmij si nim dobrze, syszysz? Skina gow. Creed rzuci ostatnie spojrzenie swojemu adiutantowi, a potem ruszy w stron oficera. * - Matrono - tumaczy kapitan gwardii honorowej - powinnimy wycofa si na bezpieczniejsze pozycje. Jeste tu cakiem odsonita. Mia racj. Sasheen znalaza si w samym rodku imperialnych szeregw, i nie bez powodu. - Kapitanie. Kiedy wygramy t bitw, nie ycz sobie, by mwiono, e tkwiam na tyach i patrzyam, jak si bijecie. Jestecie moj stra przyboczn. Macie mnie chroni. Ch z zainteresowaniem przysuchiwa si ich rozmowie. Stali na niewielkim pustym placu pomidzy licznymi oddziaami czekajcymi, by wczy si do bitwy. Przed nimi wrzaa walka. Khosyjczycy zbliali si coraz bardziej. Przed chwil wezwaa do siebie arcygeneraa Sparusa. Wanie si zblia, pieszo, w otoczeniu sztabu. - Nie potrafisz ich zatrzyma, arcygenerale? - zirytowaa si Sasheen, lustrujc bitw z wysokoci swojego zela. - Mylaam, e ju po nich.

Sparus spojrza na ni przekrwionymi z niewyspania oczami. - Mao brakowao, matrono. Tylko, e zaczli ostrzeliwa nasze oddziay z modzierzy ulokowanych na grani od poudnia. Wskaza jej to miejsce. - Ostrzeliwuj nasz lini frontu i ich oddziay posuwaj si przez to do przodu. - Zatem odzyskajcie gra i koczmy z tym. Po mistrzowsku ukry irytacj. - Dokadamy stara, matrono. Wkrtce znw bdzie nasza. Odesaa go machniciem rki. Skoni gow na poegnanie. Ch odwrci si od tego wszystkiego. Z tyu niecierpliwie czekali piechurzy, rwc si do walki. Pewnie te chcieli z tym wszystkim jak najszybciej skoczy. Marznli w swoich zbrojach, stojc na lodowatej ziemi. Wielu pewnie miao kaca, a wszyscy byli pprzytomni po brutalnej nocnej pobudce. Jako Rshun, a potem dyplomata, Ch przeszed dobr szko, ktra nauczya go koncentrowa si na najwaniejszych szczegach. Wanie co przycigno jego uwag. Midzy szeregami wojska dostrzeg samotnego akolit, ktry zmierza w kierunku oddziau matrony. Ch dopiero po chwili uwiadomi sobie, co przykuo jego wzrok. Mczyzna mia pod szat skrzane spodnie. Do dyplomaty spocza na rkojeci noa. * Ash by ju blisko. Widzia matron siedzc na grzbiecie siwego zela, z twarz ukryt za zot mask. Otacza ja tum akolitw w biaych szatach i oddzia konnych gwardzistw. Nad nimi powiewa sztandar. Ash zmruy oczy i ruszy w ich kierunku, wzdu szeregu onierzy czekajcych na swoj kolej. Mija porzucony ekwipunek obozowy i namioty, opuszczone w popiechu i wdeptane w ziemi. Przekroczy dogasajce ognisko; gownie wci jeszcze arzyy si w rozrzuconym popiele. Zacisn palce na rkojeci miecza, dochodzc do zewntrznego piercienia akolitw otaczajcych matron. Z boku, za plecami Sasheen, sta jaki mody akolita i obserwowa go uwanie. Ash si zatrzyma. Mody czowiek doby ostrza i ruszy mu na spotkanie. * Gdy Khosyjczycy zbliyli si do pozycji matrony, imperialna lekka piechota Osiemdziesita Pierwsza Predasa, mniej otrzaskany w boju oddzia, wieo z garnizonu na dalekiej Pnocy, ktrego trzewych, cho znuonych onierzy ulokowano w rodku frontu obok najbardziej dowiadczonych akolitw - uznaa, e ponosi zbyt due straty z powodu

ostrzau z modzierzy i granatnikw, i postanowia usun si na bezpieczniejsze pozycje. Waciwie wycofali si, kiedy najsilniejszy i najwaleczniejszy z nich, Cunnse z pnocnych plemion, ktry zacign si wycznie dla zysku, odrzuci tarcz, miecz i zacz si przepycha przez mocno przerzedzone szeregi, wykrzykujc, e dosy ju tego i niech inni id na rze. W chwil pniej ruszya za nim caa reszta i razem popdzili ku tylnym liniom, gdzie znajdowao si stanowisko matrony. Ich ladem poszy inne oddziay, oguszone i oszoomione wybuchami pociskw, ktre opaday z grani na ich szeregi jak ulewny deszcz. Ch poczu, jak popycha go nagle wezbrana fala ludzkich cia. Przewrci si w boto, nie wypuszczajc miecza z doni. Kiedy wsta, zobaczy, jak nawaa onierzy przepywa obok pozycji Sasheen, a akolici i konni gwardzici staraj si j zatrzyma i skierowa z powrotem na front. Miecze brzczay, ciaa paday na ziemi. Martwy onierz jest przecie lepszy od dezertera. Odwrci wzrok. W skbionym tumie nie sposb byo dostrzec napastnika. Co ja wyprawiam? - spyta si w duchu. Byy przecie waniejsze sprawy. Khosyjczycy byskawicznie zbliali si do oddziaku przeraonej matrony, siedzcej na taczcym ze strachu siwym zelu, ktrego ogon ufarbowano na czarno. Ch odepchn z drogi jakiego uciekiniera i wyszarpn zza pasa pistolet zaadowany zatrut kul. Czeka na kolejne posunicie Sasheen. * Bahn oprzytomnia z jkiem. Jaki brodaty onierz taszczy go na plecach, a zatroskana kobieta poprawiaa bandae. - Marlee? - wychrypia. Ale to bya Loczek, a nie jego ona. Podsuna mu pod nos sole trzewice. Zaskoczyo j, e otworzy oczy. Wargi drgny jej nerwowo. - Nie ruszaj si - polecia cicho. - Moesz mie wstrzs mzgu. Spojrza na pokryt sicami i skrzep krwi twarz onierza. Ten skin gow i dalej cign jego bezwadne ciao. Bahn niczego sobie nie przypomina. W jednej chwili Loczek opatrywaa jego ran, a potem.... czarna pustka. - Co si stao? - zacharcza. - Nic takiego - odrzeka. - Wyliesz si. - Trafili mnie?

- Dosign ci wybuch. Masz szczcie, e zostae w jednym kawaku. Popatrzy na siebie, upewniajc si, e nie brakuje mu niczego. Wok wci huczaa bitwa. Caa armia para do przodu. - Postaw mnie na nogi - poleci i resztk si wycign rk. Loczek zmarszczya brwi, a potem uja jego rk i wraz z onierzem podparli go, by mg stan. Zrobio mu si niedobrze. - To znaczy, e bitwa trwa dalej - upewni si. - Ano tak - mrukn onierz. - Niestety.

Rozdzia 26

Kontakt
Nie poznawa sam siebie. Nie pamita, by kiedykolwiek w akcji trapio go tyle myli. Na tej zmarznitej rwninie zupenie opuci go spokj. Akolita, ktry chcia go zaatakowa, znikn w zamieszaniu. Sasheen bya ju blisko i Asha ogarn lodowaty gniew. Unosiy si w nim wspomnienia, jak zwoki na falach, ohydne i splamione krwi. Widzia Nica za kratami wizienia w Bar-Khos, w dniu kiedy si poznali. Chopak by przeraony, oczy mia czerwone od paczu za matk, Reese, ktra bya gotowa zrobi wszystko, by go uratowa. Ash przysig jej wtedy, e zaopiekuje si chopakiem, nawet jeli bdzie musia odda za niego ycie. Widzia Nica na poncym stosie na rodku areny w Qos, widzia, jak ciao jego ucznia opuszcza ostatni oddech; jak opada jego gowa i ogniste macki obejmuj ciao. Gniew Asha by perfekcyjny. Przepycha si przez tum dezerterw, roztrcajc ich na boki, i par przed siebie. Nie zatrzymujc si, przedosta si przez krg akolitw otaczajcych matron i jej konnych gwardzistw. Ich bojowe zele stay twardo, a tum omija parujce ciaa zwierzt. Ash te musia si zatrzyma, gdy jeden z gwardzistw zwrci wierzchowca w jego stron, zagradzajc przejcie. Wysoko na niebie zakwita flara, owietlajc przelotny obok. Ash uchyli si przed opadajcym mieczem onierza, ktry pochyli si w siodle. Zamruga, olepiony blaskiem, wycign rk i jednym szarpniciem zrzuci gwardzist z sioda. Postawi mu stop na szyi i opar si na niej caym ciarem ciaa. Za nimi powstaa luka i Ash byskawiczne w ni wskoczy. * Napierajcy Khosyjczycy piewali rytmiczn pie. Deszcz strza zasypa sztandar matrony. Nieopodal arcygenera Sparus wykrzykiwa do oficerw rozkazy, by utrzyma front i przywrci spjno armii, ktra zacza rozpada si na jednostki balansujce niebezpiecznie na granicy indywidualizmu i dezercji. Ch spoglda w kierunku matrony, ktrej pozycja znalaza si niebezpieczne blisko atakujcych Khosyjczykw oraz wybuchajcych pociskw z modzierzy, ktre zmierzay ku niej jak kroki olbrzyma.

Prbowaa si wycofywa, cho Sparus krzycza, by zostaa na miejscu. Wic jednak doszo do tego. Ch ogarna naga boja na myl o tym, co mgby teraz zrobi. Rka z pistoletem opada bezwadnie. Zabi wit matron; zrzuci j ze szczytu imperialnej wadzy jednym jedynym strzaem w gow... na sam myl zascho mu w gardle. Rysy twarzy zastygy w surow mask. Przecie zabijae z jej rozkazu ludzi, gdy tylko miaa taki kaprys. To niewielka rnica, powtarza w mylach. Obliza wargi i rozejrza si w poszukiwaniu Swan i Guana. By prawie pewny, e maj rozkaz zabi go, kiedy kampania dobiegnie koca. Notatka pozostawiona w Ksidze Kamstw mwia prawd. Za duo wiedzia. Zatem nie ma na co czeka. Lepiej si ukry, niech myl, e polege. Co ci tu czeka, poza blem i cierpieniem? Tylko matka go tu trzymaa. Zreszt, ledwie j pamita, podobnie jak ona jego. Najpierw, wiele lat temu wysano go do Cheem, eby zosta Rshunem. Ku chwale Mannu pozbawiono go wszystkiego, oprcz tej pltaniny wtkw pustego ycia, jakiego nigdy dla siebie nie chcia i nigdy by sam nie wybra. Unis pistolet w doni, ktra nawet nie drgna. Podpar j drug rk i zacz celowa w stron matrony, czekajc, a pomidzy konnymi gwardzistami powstanie wolna przestrze. W niebo strzelia flara, owietlajc migotliwym blaskiem ludzi, ktrzy mijali go w pdzie, zasaniajc cel. Zapar si w ziemi. Na moment dostrzeg sylwetk Sasheen szarpicej wodze zela, ale po chwili przesoniy j tarcze gwardzistw, ktrzy otaczali j coraz cilejszym piercieniem. Za chwil zaczn si wycofywa. Psiakrew, zakl w duchu. Nie da rady jej trafi. Nagle jeden z gwardzistw zawrci zela, zamachn si mieczem i ci nim jakiego piechura. Pochyli si w lad za uderzeniem i odsoni gow Sasheen. Pistolet Ch splun ogniem i wypali. * Ash skoczy ku Sasheen, ktra nagle opada na ty sioda. Siwy zel zara i stan dba, zbliajc si do Asha. Jedcy zaczli przepycha si w ich stron, wykrzykujc bezadnie. Patrzy, jak matrona spada na ziemi, pod kopyta zela i ley w bocie i kauy krwi tryskajcej z szyi. Gwardzici otoczyli j piercieniem tarcz, ale wida byo, e dygoc jak przestraszone dzieci. Krzykn, jakby kto pozbawi go przyrzeczonej nagrody, i poderwa si

na nogi. Miecz dynda mu u pasa, jakby o nim zapomnia. Ktem oka dostrzeg gwardzist, ktry wznis ostrze nad jego gow. Mimo to, wpatrywa si jak urzeczony w nieruchomy ksztat, ktry jeszcze niedawno by wit matron Mannu. Bya martwa albo wanie konaa. I nic poza tym si ju nie liczyo. Ash tkwi bez ruchu. Miecz wisn i opad.

Rozdzia 27

Zbrojny odwrt
Ch wsun pistolet za pas i zacz si przepycha przez tum uciekinierw w stron Sasheen. Na moment dostrzeg jej nieruchome ciao lece w bocie. Kto zdj jej mask. Z rany na szyi tryska strumie krwi. Nieopodal lea jaki samotny akolita rozcignity na ziemi jak dugi. Pod rozchylonym paszczem wida byo skrzane spodnie. Ch zdar mu mask z twarzy, wyda zdziwiony okrzyk i cofn si o krok. Ash! - szepn w mylach, gdy rozpozna starego, ciemnoskrego cudzoziemca. Rshun. Akurat tutaj. Ze wszystkich miejsc na wiecie. Od natoku myli Ch zakrcio si w gowie. Z opuchlizny na czole mczyzny sczya si krew. To znaczy, e jeszcze y. Ch rozejrza si wokoo. Wszdzie maski i obce twarze. Uklk i wymierzy cudzoziemcowi policzek. Ash otworzy na moment oczy, ale zaraz je zamkn. Ch podnis go i przerzuci sobie przez rami. By lekki jak pirko. Sama skra i koci. Ch zapa za wodze zela, ktry krci si w pobliu bez jedca, przerzuci starca przez siodo. Zwierz o mao co mu si nie wyrwao, kiedy schyli si po lecy na ziemi miecz. Przycign go do siebie, wsun si na siodo za Ashem, spi zela i ruszy kusem. * Przez chwil wayy si losy bitwy. Moe gdyby armia imperialna niczego si nie nauczya przez pidziesit lat ldowych walk - albo gdyby piciuset akolitw Sparusa nie stano na drodze nacierajcym Khosyjczykom albo nie wytrzymao ich naporu - albo gdyby jeszcze jeden szeregowiec krzykn ze strachu przed mierci - Pierwszy Korpus Ekspedycyjny zostaby rozbity w py. Ale nic takiego si nie stao. Zamiast tego Mannijczycy wzili si w gar i podjli walk. Jak to zwykle dzieje si w takich przypadkach, wstyd z powodu nadchodzcej klski doda si onierzom, ktrzy naparli na przeciwnikw jak powodziowa fala. Szeregi Khosyjczykw ugiy si pod impetem ataku. *

- Spada na ziemi, sir. Widziaem to na wasne oczy. Kapitan Czerwonej Gwardii pochyla si lekko, mwic te sowa. Przyciska do brzucha zakrwawion rk. - Doskonale - odpar genera Creed. - A teraz id poszuka medyka. Oficer zacisn zby - moe zreszt chcia si po prostu umiechn - potrzsn swoj chart i wrci do szeregu na prawej flance, rzedncego w oczach, podobnie jak reszta formacji. Bahna mao obchodzia wiadomo o mierci matrony, podobnie jak rze caej armii, ktrej by wiadkiem. Pprzytomny, walczy z zawrotami gowy. Nie sysza na ucho, z ktrego wci sczya si krew. - To czwarty znak, Bahn! - warkn genera Creed, wyrywajc go z zamylenia. Bahn w odpowiedzi tylko zamruga. Genera zaoy rce za plecami i przyglda si krwawej ani wok nich. - Ostro atakowali, co? - Jak to Khosyjczycy, sir - odpar w kocu Bahn. Coraz bardziej krcio mu si w gowie. Creed uwanie popatrzy na swego adiutanta. Oczy mia opuchnite z wyczerpania. - Osignlimy wszystko, co byo mona. Czas si std zabiera. Jak mylisz? - Jak to, generale? - Co, wolaby zosta jeszcze troch? Prbowa pokrci gow, ale poczu si od tego jeszcze gorzej. - Za nic. Ani minuty duej - wykrztusi. Creed zwrci si w stron jednego z gwardzistw. - Wylij posaca po generaa Reveresa. - Reveres nie yje, sir - odpowiedzia onierz. - Co takiego? Kiedy? - Trudno powiedzie, sir. - To po Nidemesa! Genera Nidemes przykutyka do nich dopiero po duszej chwili. Ledwo byo go wida w mroku. Straci hem, a rozczochrane siwiejce wosy przypominay wronie gniazdo. - Nidemes, wycofujemy si. Robimy w ty zwrot i ruszamy w stron jeziora, najszybciej jak si da. Genera z widoczn ulg popieszy wyda rozkazy. - Do jeziora? - spyta Bahn. Oddech Creeda unosi si w zimnym powietrzu, tworzc obok pary.

- Jestem pewny, e zanim tam dotrzemy, sam zrozumiesz o co chodzi, Bahn. * - Kieruj si w stron jeziora - stwierdzi sierant Jay. Halahan te to zauway. Resztki armii zawrciy, wzmocniy flanki i ruszyy w stron jeziora pooonego na pnoc od pola bitwy. - Czas najwyszy, psiakrew - mrukn pod nosem. Odwrci si do niedobitkw swojego oddziaku. Imperialne modzierze zostawiono w spokoju - trzy rozgrzay si tak mocno, e nie sposb byo z nich strzela, a czwarty wybuchn. Jakim cudem eksplodowa tylko proch nony, a nie sam granat. onierze popijali alkohol z manierek i wygldali jak ludzie niewierzcy we wasne szczcie, ktre pozwolio im uj cao z morderczego pojedynku lepcw. Strzelcom bronicym szaca te skoczyy si naboje. Wszyscy byli kracowo wyczerpani i nerwowo obserwowali przegrupowujcy si oddzia cesarskich, ktry zaj pozycje na przeweniu grani i pod jednym ze zboczy. Dobrze wiedzieli, e nastpna szara ich wykoczy. Pukownik Halahan nabra powietrza i hukn: - Niech kto odpali flar! Wycofujemy si! Poderwali si natychmiast, mobilizujc resztki si. - Tylko najpierw zniszczmy te modzierze, dobrze? Halahan rozejrza si po zasanym trupami pobojowisku. Trzeba bdzie zostawi polegych. Potar zapak i zapali fajk. Zacign si i pozbiera wszystkie bezcenne pistolety porozrzucane naokoo. Potem stan obok sieranta i patrzy na flar, ktra zapona tym blaskiem, zatoczya uk i opada na ziemi. Wysoko nad ni powietrzne statki ostrzeliway si nawzajem z dzia. - Mdlmy si, eby nasze skudy czekay na nas tam w grze - mrukn sierant Jay. Stali obok siebie bez sowa, wpatrujc si z nadziej w mroczne niebo. * Ch zatrzyma zela przed namiotem blinit i zeskoczy, pozostawiajc Asha przerzuconego przez siodo. Popiesznie zanurkowa do rodka, nie chcc, eby kto go zauway. Plecaki Guana i Swan leay na ziemi obok prycz. Przeszuka je, znalaz flakon z sokiem dzikodrzewa i wybieg na zewntrz. Podprowadzi zela do swojego namiotu i wszed do rodka po plecak. Spakowa ksiki i dooy je do wzeka cywilnych ubra, ktre mia ze sob. Zostawi Ksig Kamstw na pryczy, tytuow stron do dou. - Jak im idzie? W wejciu zamajaczya czyja sylwetka. Kapan.

Ch wsta powoli, zaciskajc w doni podrny worek. Posta podniosa do do ust i odgryza ks jakiego jedzenia. W powietrzu rozszed si sodki, narkotyczny aromat owocu parmadio. - Trudno powiedzie - odpar. To by Alarum, mistrz szpiegw. - Nie znam si na wojnie. Szpieg sta nieruchomo, z kocem zarzuconym na ramiona. Ch spojrza na jego praw rk, bya rozluniona, ale obok niej byskaa pochwa sztyletu zatknitego za pasem. Ch dobrze wiedzia, e ten czowiek potrafi by niebezpieczny. - Kiedy zobaczyem, jak pdzisz w stron obozu, zaczem si niepokoi, e przegralimy. Wybierasz si gdzie? - spyta, wskazujc worek w doni Ch. Ch bez ostrzeenia cisn mu pakunek prosto w twarz i natychmiast skoczy w lad za nim. Wymierzy Alarumowi cios w brzuch, ktry sprawi, e mczyzna zgi si we dwoje i straci oddech. Ch zaoy mu dwigni na szyj, wycign sztylet zza pasa, przyoy mu ostrze do szyi i odcign go od wejcia do namiotu. - Czekaj! - sykn tamten przez zacinite zby. Zaczli si siowa. Alarum, silniejszy ni mona by si spodziewa po takim chudzielcu, chwyci przegub Ch, bronic si przed poderniciem garda. W ferworze walki trafi nog w prycz, ktra przewrcia si na ziemi. - Czekaj! - wykrztusi szeptem, toczc pian z ust. Szarpn rkaw i obnay rk, pokazujc Ch uskowat skr na jego ramieniu. Uchwyt modego czowieka nieco zela. - By moe pynie w nas ta sama skaona krew, Ch - wycharcza Alarum. - Moe jestem twoim ojcem! Ch puci go. Mistrz szpiegw z trudem chwyta powietrze, przyciskajc do do garda. - Matka sypiaa z wieloma mczyznami. To aden dowd. - To prawda. Ale warto wzi to pod uwag, prawda? Ch wbi n w ziemi. Ostrze zawibrowao. - To ty zostawie t kartk w Ksidze! - wykrzykn zaskoczony. - Tak, i ciesz si, e potraktowae j powanie. To dobrze. Gdyby tu zosta, zabiliby ci. Zrobi co w mojej mocy dla twojej matki, cho pewnie niewiele bd mg. - Bdziesz mg jej pomc? - Zobaczymy. Moe si uda, jeli si popiesz. Ch zawaha si rozdarty sprzecznymi emocjami. Popatrzy na szpiega, zajrza w

ciemne, pene aru oczy w pocigej twarzy. Ciekawe, czy powiedzia prawd. Jacy kapani przebiegli obok namiotu. Z daleka sycha byo czyj krzyk. - Czekaj! - zawoa Alarum, gdy Ch odwrci si jak fryga, zostawiwszy go na rodku namiotu, obok przewrconej pryczy. Ch, targany wtpliwociami, wyszed na zewntrz. - Chod, staruszku - powiedzia do nieprzytomnego Asha, wskakujc na siodo z plecakiem. Skin gow w stron Alaruma, ktry wychyli si z namiotu, wyranie nie znajdujc sw. cisn ydki, smagn zela po szyi wodzami i ruszy galopem. Alarum i akolici stojcy na stray przy wejciu do obozu patrzyli, jak odjeda. * Gwardzista schyli si instynktownie, gdy co gwizdno w powietrzu blisko nich. Tym razem Bahn nawet nie drgn. - Zwiadowcy sprawdzili wszystko przed atakiem - tumaczy Creed Koolasowi, korespondentowi wojennemu, czyli chattero. - Wytrzyma, jeli bdziemy ostroni. Jezioro pokrywaa warstwa lodu. Dziwnie byo tak patrze na bia, nien przestrze, kiedy z tyu wci wrzaa bitwa. - Jeli dobrze poszo, kawaleria Mandalaya rozpdzia ich zele. Troch potrwa, zanim rusz za nami w pocig. Creed z grup oficerw stali na jzyku ldu, ktry wcina si w jezioro na trzydzieci metrw albo wicej. Resztki armii - gwnie lekka i cika piechota - po trochu zbieray si na tym niewielkim pwyspie. Na rozkaz oficerw odoyli na bok tarcze i hemy i pozdejmowali cikie zbroje, a potem wkroczyli na ld, idc szerok tyralier, eby rwno rozoy ciar. Sanitariusze nieli rannych na noszach. Ld, wci jeszcze do cienki, skrzypia im pod nogami, ale jako wytrzymywa. Armia powoli wyparowywaa z pola bitwy. Przez tum onierzy wchodzcych na ld Bahn ledwie dojrza tyln stra u podstawy pwyspu. Utworzyli tam pojedyncz chartass i walczyli samotnie, powstrzymujc napr imperialnych napastnikw. Byli tam gwnie Hoo i Czerwona Gwardia, wikszo z cikimi ranami. Wszyscy zgosili si na ochotnika. Bahn spoglda na nich z cikim sercem. Oddaby wszystko, eby wrci do Bar-Khos i znale si w domowym azylu, z Marlee i dziemi. Widzia ich w wyobrani. Padao, wic na kominku pon ogie. Marlee przypiekaa sodkie grzanki nad pomieniem, a Juno, ich syn, bawi si modelami statkw. Maa Ariale wpatrywaa si w niego z uwag. On sam, Bahn, siedzia wygodnie w gbokim

fotelu i rozkoszowa si domowym spokojem. Genera Nidemes podszed w towarzystwie pukownika Barklee, jednego z oficerw jego Czerwonej Gwardii. Pukownik trzyma nad nimi tarcz, dla ochrony przed pociskami, ktre wci wistay w powietrzu. - Czas si std zabiera - mrukn Nidemes do Creeda. Oczy genera lniy w mroku. - Pozdejmowalicie tylnej stray acuszki z identyfikatorami? - Tak jest - odpar Barklee, podnoszc zawinitko, w ktrym brzczay metalowe wisiorki. - Znajdziemy jaki sposb, eby im za to odpaci - owiadczy Creed. Chattero Koolas przysuchiwa si temu w milczeniu. Bahn znowu popatrzy na tyln stra. Cofali si krok za krokiem. Po raz kolejny przypado mu w udziale sta z boku i patrze z daleka na szalecz odwag ludzi, ktrzy oddawali ycie za innych. Nie wiedzie czemu, od chwili kiedy znw stan na nogi, opuci go strach, jakby zrzuci z siebie ciki paszcz i zapomnia, e kiedykolwiek mia go na sobie. Dopiero teraz jasno uwiadomi sobie, po co tu jest, i po co s tu onierze z tylnej stray, ktrzy powicaj si dla swojego narodu. - Zostaj - powiedzia do Creeda, gdy genera odwraca si w stron jeziora. Dowdca popatrzy na niego zdziwiony. - A co to znowu? - Zostaj - powtrzy, zdejmujc acuszek z szyi. - Zostaj z nimi. Rzuci wisiorek Barkleemu. Creed zmarszczy czoo i posa mu badawcze spojrzenie. - Jeste w szoku, Bahn - owiadczy. - Sam nie wiesz, co mwisz. Wygralimy bitw, psiakrew! Nawet jeli teraz wyglda to inaczej, to wygralimy! - Utrzymaj Bar-Khos za wszelk cen, generale - odpowiedzia Bahn. - Tylko w ten sposb moesz odpaci tym ludziom. Zanim Creed zdy odpowiedzie, jego adiutant odwrci si i odszed. - Bahn! - zawoa za nim Creed. - Bahn! - powtrzy rozkazujco. Ale Bahn zrobi jeszcze par krokw i znikn w tumie onierzy.

Rozdzia 28

Tume
Wrd wzgrz cigncych si na poudniu Milczcej Doliny panowaa cisza. Blady wit wstawa powoli za zason chmur. Brudne aty niegu wci leay wrd pokych traw, koyszcych si i wzdychajcych na wietrze, ktrego podmuchy lizay niewielk dolink, gdzie rozbili obz. A wic to jest Khos, pomyla Ch, jakby dopiero teraz, w samotnoci, z dala od towarzystwa Mannijczykw i ich rozkazw doceni uroki miejscowego krajobrazu. Siedzia na mokrej ziemi, opierajc si o plecak. Zdj kolczyk z brwi i woy wygodne, proste weniane spodnie oraz grub bawenian koszul, ktrej rkawy obszyto muszlami. Paszcz, ktrym si owin, nie najgorzej chroni przed wiatrem. Nie zdj na noc pasa z amunicj, pistoletem i sztyletem. Czuwa przez cay czas, nadsuchujc odgosw ewentualnego pocigu. Teraz, bladym witem, obserwowa jastrzbia, ktry szybowa nad zboczem dolinki, utrzymujc rwnowag delikatnymi ruchami czubkw skrzyde. Wycign nogi, niemal dotykajc niewielkiego ogniska, ktre dymio i trzaskao iskrami w krgu kamieni. Wte pomyki daway niewiele ciepa, ale sprawiy, e poczu si raniej. Jastrzb byskawicznie zanurkowa, skadajc skrzyda. Znikn wrd traw, a po chwili wznis si znowu, z pustymi szponami. Pewnie jest jeszcze mody, domyli si Ch. Dopiero uczy si zabija. Zaraz sprbuje znowu. Ogie strzeli iskrami. Popatrzy na dwie wiee gazie, ktre przed chwil pooy na ar. Lniy czerwieni od spodu. Od czasu do czasu wyskakiwa stamtd pomyk, liza je po wierzchu i gas. Ch przymruy cikie ze zmczenia powieki. Stary Rshun pochrapywa po przeciwnej stronie ogniska. Wida byo, e dokucza mu co w klatce piersiowej, bo oddycha ciko i pytko. Wanie zakasa i poruszy si pod paszczem, ktrym Ch okry go jak kocem. Unis gow i otworzy zmtniae szare oczy. Rzuci modemu czowiekowi dugie spojrzenie i zamruga, gdy go rozpozna.

- Ch - zachrypia. - Spokojnie - odpowiedzia Ch, kiedy starzec zapa si za gow, a potem prbowa wsta. - Chyba masz wstrzs mzgu. Przez ca noc uwaaem, eby za gboko nie zasn. Ash usiad ostronie. Zbada palcami opuchlizn na gowie i wieo zaoone szwy. - To wyjania, dlaczego czuj si jak nieboszczyk - wycharcza, delikatnie obmacujc czaszk. Ch rzuci mu manierk z wod. Stary Rshun pocign dugi, solidny yk. Zakrztusi si, a potem wycign szyj, rozgldajc si po zboczach wok obozowiska. Znowu napi si wody. Mlasn i przez chwil zapatrzy si na manierk, ktr postawi midzy nogami. Kiedy znowu podnis gow, spoglda nieco przytomniej. - Bya bitwa - powiedzia. - Jak si skoczya? Ch nieznacznie wzruszy ramionami. - Korpus Ekspedycyjny ruszy do ataku. Kiedy odjedaem, wrogowie wycofywali si przez zamarznite jezioro. - Sasheen. Nie yje? - Mam nadziej. Postrzeliem j w szyj. Ciekaw jestem tylko, dlaczego ty chciae j zabi. Ash szuka czego w fadach tuniki. W kocu wycign skrzany kapciuch, wsun palce do rodka i przekona si, e jest pusty. Z niesmakiem wrzuci pusty woreczek do ognia. Zakasa dugo, bolenie, zaciskajc powieki z blu. W kocu wyplu w pomienie skrawek flegmy, ktry przez chwil sycza na ogniu. Ash zwiesi gow. - Przez twojego chopaka, prawda? Tego ucznia, ktry spon na stosie w Qos? - Tak, przez mojego ucznia - odpar mrukliwie. - Ale nie mia na szyi pieczci. - Nie mia. A wic ten stary wdrowiec ma jednak jakie ludzkie uczucia, pomyla Ch. Spojrza na niego w blasku wschodzcego soca. Ash postarza si od czasu, kiedy Ch widzia go po raz ostatni wiele lat temu, w Cheem. By teraz duo chudszy. Koci twarzy rysoway si ostro pod ciemn skr, cienk jak papier i pokryt zmarszczkami. Biaka zapadnitych oczu nieco zky. Wyglda, jakby by o krok od mierci. - Co ja tu robi? - spyta Ash. - To wszystko jest bez sensu. - Przed chwil zadawaem sobie to samo pytanie. Wdrowiec unis gow i przez dusz chwil wpatrywa si w Ch. Zawiesi wzrok na kikutach maych palcw. Skrzywi si.

- Co ty tu robisz, Ch? - zapyta. - Jeste jednym z nich? Ch odwrci si od niego. - Ch? Gdy milczenie si przeduao, stary czowiek wyranie nabra podejrze. - Odszede z Sato bez sowa - zacz. Ch poszuka wzrokiem jastrzbia, ktry dalej szybowa po niebie. Mia ochot przyzna si do wszystkiego, powiedzie temu starcowi, jak rol odegra w zniszczeniu zakonu Rshunw. Ale sowa nie chciay mu przej przez gardo. Zreszt, tamten i tak zacz czy fakty. - Naleae do nich przez cay czas. Do Imperium. Ale jakim cudem? Przecie Wr by to w tobie zobaczy. - Ash wyprostowa si, cho sprawio mu to bl. - Ch, kim ty jeste? Co ty zrobie? - Jestem dyplomat - warkn Ch w odpowiedzi. - Dyplomat, ktry yje, bo nie dano mu innego wyboru. Co zrobiem? Wanie uratowaem ci ycie. Ch stara si uspokoi, gdy ciemnolicy mczyzna przyglda mu si nieufnie. Znowu wezbray w nim emocje. A wic to koniec, powiedzia ze smutkiem wiekowy Wr, kiedy siedzieli wraz z Ch, patrzc na poar klasztoru Rshunw. Wszyscy ludzie, ktrych pozna w cigu spdzonych tam lat, jego przyjaciele, bliscy jak rodzina, zginli albo wanie konali w pomieniach. Zabij mnie, Ch, powiedzia Wr. Zrb to teraz. Wol to, ni zgin z rk kogo obcego. Ch przekn lin. Popatrzy na Asha poprzez mizerny ogienek. Dobrze wiedzia, e stary Rshun jest ostatnim yjcym zakonnikiem i nawet o tym nie wie. wiadomo tego palia go jak wstrtny sekret. - Wiedz, e Rshuni s w Cheem - stwierdzi w kocu Ash, spogldajc na niego oskarycielsko, ze zoci. Ch nie podj tematu. Starzec odsun paszcz i rzuci si na niego, ale upad na ziemi, zanim zdy go dosign. Ch tkwi bez ruchu. Patrzy, jak stary zakonnik prbuje podnie si z ziemi i opada na ni bezsilnie. Wsta i odcign go z powrotem na legowisko. Znowu przykry jego rozdygotane ciao paszczem. Ash spoglda w chmury, a jego pier unosia si i opadaa, gdy gorczkowo oddycha. Przejty tym wszystkim Ch chcia si w kocu odezwa, opowiedzie o tym, co utraci, ale nagle zamar z otwartymi ustami. Stary Rshun si mia. Gorzkim, niewesoym miechem. - A wic wszystko stracone - chichota.

Ch z zaciekawieniem przechyli gow. Obserwowa, jak z twarzy wdrowca znika umiech. Znowu Ash spowania. - Pewnie chciaby mnie zabi - odezwa si Ch. Ash odpowiedzia mu twardym spojrzeniem. - Jak tylko bd mia do siy. Odwrci wzrok. Mody jastrzb wanie odlatywa w stron odlegego zbocza, trzepocc skrzydami. Trzyma co w szponach. Jaki ksztat, ktry walczy o ycie. Ch opar si wygodnie i zamkn oczy. * W pierwszych promieniach witu Bull obserwowa imperialnych onierzy, ktrzy przeczesywali pole bitwy w poszukiwaniu niedobitkw. Szli parami, a kiedy natknli si na jednego ze swoich, wzywali sanitariuszy z noszami. Kiedy natrafili na Khosjaczyka, sprawdzali, czy przypadkiem nie jest oficerem, a potem zakuwali wczniami. Dwjka takich porzdkowych zatrzymaa si w pobliu miejsca, gdzie lea. Patrzyli na rannego Czerwonego Gwardzist, ktry podnis rk nad stosem zwok. Jeden z cesarskich kopn wycignit do i stan na niej. Drugi dgn dwakro, spogldajc na trupy wzrokiem rwnie pustym jak niebo nad ich gowami. Bull odwrci si, zmczony i pozbawiony wszelkiej nadziei. Przez ca noc lea przygnieciony potnym cielskiem jakiego wojownika z Pnocy. Krew tryskajca z ran umierajcego olbrzyma parowaa w lodowatym powietrzu, ogrzewajc ciao Bulla, wic nie zmarz, lecz prawie si udusi od nacisku na pknity ppancerz. Kady oddech by walk o ycie i dowodem niezmoonej siy woli. Bull da prawdziwy popis szermierki, eby pokona tego olbrzyma w ogniu bitwy. Walczyli jak dwaj zapanicy, jakby byli sami na ringu. Bull dosta niezy wycisk. Wiedzia, e ma mae szanse na wygran, ale zaryzykowa dzielnie, cho nogi si pod nim uginay ze zmczenia. Idealnie wyliczony sztych podci cigna olbrzyma z Pnocy, a Bull przez chwil radowa si zwycistwem, zanim olbrzym skoczy i porwa go w objcia, a potem swoim ciarem pocign go na ziemi i uwizi pod sob. Krew zakrzepa mu na prawym policzku. Chyba ko bya strzaskana. Nie mg otworzy prawego oka ani ruszy lew rk. Ze wszystkich si stara si zepchn z siebie niedawnego przeciwnika. Co za koszmar, pomyla, patrzc w nocne niebo, suchajc coraz cichszego brzku ora, wiedzc, e zostawili go samego. Wszdzie naokoo leeli polegli i ranni, ktrzy powoli zamarzali na mier. Kto zaama si i paka. Inni jczeli z blu i szoku po utracie koczyn. Jaki dzieciuch woa matk, zapomniawszy o wstydzie, a potem zacz wy, e nie chce umiera. Gosy kay,

charczay, szeptay modlitwy po khosjasku i po mannijsku, bez rnicy. Kto rozmawia z on cikim, pnocnym akcentem. Mwi jej, e niedugo wrci, e j kocha i przeprasza, e j zdradzi. Kto inny woa towarzyszy broni, ktrzy dawno odeszli albo leeli martwi, bo nikt mu nie odpowiada. W pewnym momencie potny wojownik zadygota i oprzytomnia. Splun krwi, a potem rozejrza si naokoo. Wargi mu dray. Chcia wsta, ale mu si nie udao. Poczu, e Bull, ktry pod nim lea, wci oddycha. Zapyta gardowym handlowym, ile czasu zostao jeszcze do witu. Zaczli rozmawia. Powiedzia, e nazywa si Ersha i jest najemnikiem z plemienia Sengetti, ktrego ziemie znajduj si daleko, na mronych stepach Pnocy. Po pewnym czasie znowu straci przytomno. Zacz pada nieg, w rodku tej dugiej nocy, okrywajc ich powykrcane ciaa bia pacht, caunem utkanym przez Matk wiata. Teraz, o szarym wicie, Ersha jkn i westchn, jakby przez cay ten czas wstrzymywa oddech. Przez noc zastygli razem w jedn bry zaschnitej krwi i odrtwiaych mini. Olbrzym po raz drugi zapar si, by oderwa si od Bulla, ale po chwili westchn i opad bez siy, niemal zgniatajc go ciarem potnego cielska. - Khosyjczycy twardzi. Kiepskie z was ka - poskary si w uproszczonym handlowym. - A z was marne kodry - odci si Bull. wiszczcy odgos. Pewnie miech. Bull skrzywi si, gdy dygot wielkiego cielska przygnit jeszcze mocniej jego pknity ppancerz. Przez chwil milczeli. Wojownik te mia kopoty z oddychaniem. W kocu Bull odezwa si znowu, eby nie myle o blu. - Powiedz mi, czy wasze kobiety wbijaj sobie tam kolczyki z drogimi kamieniami? Ersha przekrci brodat twarz i spojrza na niego. Mia spiowane na ostro zby. - To prawda. Qosianki te tak zaczy robi, ale duo pniej po nas. - Musz by dobre w ku. - Daj spokj - wykrztusi wojownik. - Nie przypominaj mi o onach. Chyba nie chcesz, eby mi stan. Bull z trudem powstrzyma ponury miech. - Prawda jest taka, e ju ci stoi. - artujesz. - Niestety nie. Znowu zapada cisza.

- To dziwne - odezwa si cicho wojownik - e stoi, chocia krew ze mnie pynie przez ca noc. - Ano, dziwne. - Nieze byo to cicie w nog, tak przy okazji. - Wojownik ju drugi raz pogratulowa mu sztychu. Bull odpowiedzia tymi samymi sowy, co przedtem. - Odsonie si. Musisz powiczy obron na dole. - Bo jestem wysoki. Te pewnie to znasz. - Dokadnie. Chmury nad ich gowami pojaniay. Poruszay si niemal niezauwaalnie, chocia im duej Bull si w nie wpatrywa, tym wiksze mia wraenie, e to on si porusza, razem z caym wiatem, ktry rozciga si pod nim. W oddali czyj gos urwa si wp krzyku. - Powiniene si cieszy, Bull. Co lepsze? Umrze tu, obok twojej poamanej charty, czy gni w celi przez reszt ycia? - aden honor tak umiera, przygwodonym przez czyj wzwd. - Nie rb tego - zarechota tamten. - Strasznie mnie boli, jak si miej. Bull skrzywi si, kiedy lece na nim cielsko znowu si zatrzso. - Nie powiedziae mi jeszcze, za co ci wsadzili. Bull mlasn wyschnitymi wargami. W gardle palio go z pragnienia. - Zabiem czowieka - wyzna. - Bohatera Bar-Khos. - Bohatera? Co on ci zrobi, ten bohater? - Wykorzysta mojego modszego brata. A potem zama mu serce. - Aha, teraz rozumiem. Przez chwil sucha oddechu Ershy, ktry stawa si coraz pytszy. Wojownik si woli prbowa zachowa przytomno. Bull tylko raz spotka Adrianosa, bohatera wypadu na Nomarl. Dwa lata temu, kiedy tumy przyszy patrze, jak Bull walczy z czempionem z Al-Khos. Polubi tego czowieka i jego byskotliwy dowcip, nawet podziwia go za sukcesy w walce z wojskami Imperium. Modszy brat Bulla rwnie podziwia Adrianosa, kiedy zacign si do Oddziaw Specjalnych i znalaz si pod jego komend. W zeszym roku, majc zaledwie dwadziecia cztery lata, zgin w bjce w tawernie, kiedy rzuci si na grup przyjaci Adrianosa, ktrzy przyszli i zaczli wychwala pod niebiosa jego zalety. mier brata bya szokiem dla Bulla, ale jeszcze bardziej wstrzsna nim przyczyna bijatyki i nagej niechci brata do Adrianosa.

Na sam myl znowu wezbra w nim gniew. Przekrci gow na bok i zacz gboko oddycha, by odzyska spokj. Cho waciwie nikt tu nie widzia jego ez, poza trupami, ktre zacielay pole niczym upiorny dywan, jak okiem sign. Mia nadziej, e Wicks si uratowa i nie ley gdzie tam, pomidzy polegymi. Przed oczyma stana para butw. Zamruga szybko i spojrza w gr, na onierzy opartych na wczniach. Przygldali mu si. - Tu jest nastpny - powiedzia niszy z tej pary, unis wczni i wymierzy zakrwawione ostrze w szyj Bulla. Ten nawet nie drgn. Czeka z otwartymi oczyma, marzc tylko, by koniec nadszed jak najszybciej. - Nie - zacharcza Ersha. Przekrci gow i popatrzy na nich. - On jest mj. onierze spojrzeli na niego, sprawdzajc, czy dugo pocignie. - Taki mamy rozkaz - powiedzia niszy. - adnych niewolnikw. Zabija wszystkich, z wyjtkiem oficerw. - W dupie mam wasze rozkazy - warkn wojownik. - On jest mj, syszycie? - Twj? Bdziesz mia szczcie, jak doyjesz do wieczora. Ersha szuka czego u swego boku. Zakl, a potem szarpn. Z doni zwisa mu kawaek czarnego sznurka. Charczc, zaoy naszyjnik Bullowi przez gow. Na kamieniu by wyryty jaki znak. - Mj - powtrzy przez zacinite zby. * Ch i Ash zamienili ledwie kilka sw, wdrujc przez niewysokie wzgrza, ktre otaczay Milczc Dolin. Starali si jak najbardziej oddali od pola bitwy, wic zamiast jecha wzdu doliny, skierowali si na ukos, na zachd. Wzgrza od poudniowej strony byy znacznie wysze, a za nimi cigny si strome gry o onieonych szczytach. Widzieli je pomidzy drzewami, jadc przez wwozy i poronite szawi zbocza. Obaj odwrcili paszcze na lew szar stron, by nie rzucay si w oczy. Wdrowiec by wci mocno osabiony. Czsto prosi o postj i wymiotowa wrd obokw pary, jakie tworzy jego oddech. Nie mieli nic do jedzenia. Ch zbiera jagody, ale Ash nawet ich nie prbowa, wiedzc, e zaraz je zwrci. Mia wszystkie objawy wstrzsu mzgu i Ch doskonale zdawa sobie spraw, e nie powinien go ze sob cign. Ale nocowanie na tym mrozie jeszcze bardziej by mu zaszkodzio. Zreszt Ash nie wyglda, jakby mia przey podr. Pnym popoudniem zatrzymali si na wysokiej grani, mruc oczy w porywach lodowatego wichru, i spojrzeli w d na szerok rwnin zwan Rubie. yzna ziemia

pobielaa od niegu i mrozu. Wrd pl majaczyy ciemne prostokty farm i wiosek, pomidzy brzozowymi, sosnowymi i tiqowymi zagajnikami. Tu i wdzie wida byo kolumny dymu nad poncymi polami, z ktrych nie zebrano niedojrzaych zb. Drogami wdroway rodziny, na wozach, pord stad byda, uciekajc ze swojej ziemi. Powietrze byo niezwykle przejrzyste. Z przeczy mona byo bez trudu dostrzec Kipice Jezioro, lece o dziesi laqw na pnocny zachd; miasto Tume, zbudowane na jeziorze wydawao si unosi nad jego wodami, jak czarny kamie wyrastajcy z serca wd. Drog cigny szeregi mczyzn; cofajca si khosjaska armia. - Kieruj si do Tume - stwierdzi Ch. Wyty wzrok, obserwujc ogromne jezioro i pooone na wyspie miasto. Nad cytadel pojawia si czarna kropka. Powietrzny statek. Podnis wzrok na niebo: chmury byy coraz cisze i ciemniejsze. Niedugo znowu spadnie nieg. Popatrzy na Asha w nadziei, e stary Rshun co mu doradzi. Ale wdrowiec siedzia nieruchomo, a gowa trzsa mu si z niewyspania. - Niedugo pojawi si tu Sparus z caym wojskiem - mrukn Ch pod nosem, jakby do siebie. Potem doda goniej, tak eby Ash go usysza: - Nie mamy wyboru. Pocign wodze swego zela i ruszyli w stron miasta. * - Na lito - stwierdzia Kris, poprawiajc torb lekarsk na plecach. - Zaraz mi nogi odpadn. Loczek popatrzya na starsz kobiet. Nie miaa nawet tyle siy, eby jej odpowiedzie. J rwnie bolay nogi, szczeglnie teraz, na twardych deskach pontonowego mostu prowadzcego do Tume. Maszeroway w tumie rannych, obolaych onierzy, ktrzy kuleli, cignli nogi po ziemi i pomagali sobie nawzajem podczas wdrwki. Podobnie jak Loczek, wszyscy byli zbyt zmczeni, eby rozmawia. Twarze bez wyrazu pokrywao boto i krew, poza miejscami, ktre w czasie bitwy okryway hemy. W oczach mieli pustk, jakby przez ca noc wpatrywali si w huczce ogniem palenisko. Loczek czua przepotn wi z tymi twardymi wojakami. Przeszli razem przez pieko. Czua, e przestaa by cywilem, e zachowuje si jak jedna z nich. Pod prd armii przeciskay si grupki dostatnio wygldajcych mieszkacw Tume, ktrzy uciekali z miasta wraz z dobytkiem. Nerwowo popatrywali na onierzy, nie widzc w nich wybawcw, tylko zwiastuny klski. Loczek wcale nie bya pewna, czy aby nie maj

racji. Mocniej owina si paszczem, bo zacz pada nieg. Mokre wosy oblepiy jej gow, a uszy paliy j od zimna. Szczerze aowaa, e jej paszcz nie ma kaptura. Otara twarz doni i zmruonymi oczyma wpatrywaa si w plecy onierza maszerujcego przed ni. Dygota na caym ciele, bo zgubi gdzie paszcz. Przyciska ramiona do ciaa, by zatrzyma uciekajce ciepo. Gow mia owinit zakrwawionym bandaem. Dalej, od czoa dugiego szeregu znuonych onierzy, wznosia si warowna brama z otwartymi dwierzami. Za ni rozcigao si Tume. Tylko cytadel zbudowano na staym ldzie: jej mury i wiee wspieray si na skale, wznoszcej si ponad dachy. Caa reszta miasta, drewniana tak samo jak most, unosia si na wielkich tratwach zrobionych z rolin, ktre Kris nazywaa po prostu jeziorostami. Roliny te filtroway wod w poszukiwaniu mineraw i substancji odywczych, dziki czemu bya krysztaowo czysta, jak w grskiej sadzawce. Loczek widziaa z mostu muliste dno jeziora i podwodne skay poronite algami i rolinnoci. Przy samej powierzchni krciy si awice rybek, skubicych lune gazki wielkich, pywajcych wodorostw. Zrozumiaa w kocu, skd nazwa tego jeziora. Gdzieniegdzie w wodzie pojawiay si bble powietrza, szczeglnie w pobliu poudniowego brzegu, gdzie caa powierzchnia wody szumiaa i kipiaa, tworzc mglisty opar unoszcy si w chodnym powietrzu. - Jeli zejdziesz w tamtej okolicy nad brzeg i wykopiesz dziur w piasku, to woda, ktra napynie, bdzie tak gorca, e mogaby w niej ugotowa sobie niadanie - powiedziaa Kris, kiedy spostrzega jej zainteresowanie. Loczek potakna resztk si. W gowie jej si nie miecio, e mona myle o jedzeniu, kiedy w powietrzu unosi si tak intensywny zapach zgniych jaj. Zauwaya, e niektrzy onierze spogldaj na odlegy, wschodni brzeg jeziora. Nie wiedziaa dlaczego, bo szeregi mieszkacw miasta zasaniay jej widok. - Posuchaj - poradzia Kris. Wiatr zmieni kierunek i przynis ponad powierzchni wody stumione odgosy wystrzaw. Mieszkacy Tume te je usyszeli. Nad ich kolumn rozleg si pomruk, a potem okrzyki przeraenia. Niektrzy zaczli zawraca, by schroni si w bezpiecznym miecie. Inni, przeciwnie, zwikszyli tempo, by szybciej znale si na staym ldzie. Armia maszerowaa niewzruszenie, mylc tylko o schronieniu i ciepym posiku.

Rozdzia 29

Ponce mosty
Podobno w mia trzysta lat, tyle samo co cytadela, ktra przez cay czas bya jego domem. W swoim dugim, penym zadumy yciu zazna godu i dostatku, pokoju i wojny, pozna nawet rewolucj. Patrzy, jak rd wadcw Tume starzeje si i umiera pord tych kamiennych cian, pokolenie za pokoleniem. Widzia krwawe porody, wspaniae bale i bankiety, gorce ktnie, zemsty, zdrady, miertelne choroby, a w kocu sam sta si yjc histori, ogniwem czcym rd z dawno zmarymi przodkami i pokoleniami, ktre dopiero miay nadej. Mao go jednak obchodzio to szlachetne dziedzictwo, gdy opiera si o blat, stojc przy stole na tylnych nogach i wycigajc dug, skrzast szyj po jabko lece w misie. Nie dba o tum onierzy, ktrzy ukadali si do snu pod cianami wielkiej sali zamkowej. By tak flegmatyczny, e nie przestraszy si nawet pary rkawic, ktra z trzaskiem upada obok miski, ani mczyzny, ktry przeszed obok stou zamaszystym krokiem. w cign jabko na podog i zacz je chrupa, nie patrzc w lad za postaci, ktra podesza do onierzy skupionych wok ognia poncego w ogromnym kominku. Potna sylwetka mczyzny w paszczu ze skry niedwiedzia wydawaa si jeszcze wiksza, bo targa nim gniew. - Gdzie s te cholerne posiki? - krzycza genera Creed w stron Principariego miasta Tume, a jego gos odbija si echem od kopuy sali. - Gdzie s rezerwici z Al-Khos? - hucza tym goniej, widzc, e jaki mczyzna odwrci si od kominka w jego stron. Vanichios odrobin szerzej otworzy oczy, ocienione niebiesk aksamitn czapk. Na twarzy nie mia ani ladu farby, ktrej zwykle uywali Michin. Principari skinieniem gowy odesa otaczajcych go mczyzn w szarych paszczach doradcw. Zaoy rce za plecami i spoglda na zbliajcego si Creeda. Diamentowa biuteria rzucaa ognie na lnice jedwabne szaty. Creed zatrzyma si, sapic z irytacji. Zaskoczyo go, gdy Vanichios wycign donie i ucaowa go w oba policzki, jakby wci byli przyjacimi. Principari delikatnie pachnia czarnym bzem i mydem.

- Generale - powiedzia opanowanym gosem, spogldajc z trosk na jego opakany wygld. - Chod, musimy porozmawia. Nie czekajc na odpowied, poprowadzi go do alkowy, do ktrej nie wpuszczono onierzy. Jego ona Carine nadzorowaa tam grupk sucych, pakujcych obrazy i cenne ksiki pysznice si na pkach. - Carine - rzek cicho Vanichios. - Prosz ci, zostaw to wszystko. Przygotuj si wraz z dziemi do podry. Carine odgarna z twarzy siwe wosy i popatrzya na Creeda, gdy m jej go przedstawia. - Witaj, generale - odezwaa si i skina gow. - Rozgo si, musisz by bardzo znuony. W jej gosie nie byo urazy, tylko sama uprzejmo. Creed poczu fal wstydu, e pokrzykiwa tak gono i e wdar si tu w cuchncej zbroi z onierzami, ktrzy zrobili z tego paacu swoj kwater. Skoni tylko gow, nie wiedzc, co odpowiedzie. Szczerze mwic, spodziewa si chodniejszego przyjcia w paacu Principariego, czowieka, ktry niegdy by jego przyjacielem, gdy obaj suyli jako oficerowie w Czerwonej Stray. Nie rozmawiali ze sob od pitnastu lat, od dnia pojedynku, po ktrym Creed polubi kobiet, o ktr walczyli. Vanichios poprosi on, eby zostawia ich samych. Blizna po pojedynku wci przecinaa prawy policzek twarzy cignitej bezsennoci i trosk. Creed zrozumia, e od tego czasu wiele wody upyno w rzece i e wdar si z gniewem do domu czowieka, ktry ju nie ywi do niego urazy - do domu rodziny, ktra stana w obliczu wojny. Widzia, jak Vanichios i Carine wymienili spojrzenia, zrozumia, jaka wi ich czya. Zatskni za inn kobiet. Za swoj on. - Rezerwy - mrukn znacznie ciszej, gdy Vanichios gestem wskaza mu krzeso i sam usiad naprzeciwko. - Dlaczego ich tu nie ma? - Bo wci s o cztery dni forsownego marszu od nas - powiadomi go Principari, poprawiajc si na krzele i zarzucajc skraj szaty na kolana. - Wyszli z Al-Khos dopiero wczoraj. - Co takiego?! - wykrzykn Creed. - Wyglda na to, e Kincheko nie chcia ich nam posa. Creed zapa si za gow, jakby przeszy j nagy bl. Przez kilka chwil walczy o panowanie nad sob, starajc si pogodzi z nowin. - eb mu za to ka ci.

- Nie, bo ja bd pierwszy - odpowiedzia Vanichios i Creed dopiero wtedy spostrzeg, jak wielki gniew ponie za fasad eleganckich manier. Genera wyprostowa si na krzele. Zbroja zaskrzypiaa, podobnie jak wiekowe skrzane obicie mebla. Wbi w Vanichiosa przenikliwe spojrzenie. - Nie damy rady utrzyma miasta. Nie mamy cikich dzia, ktre rezerwy miay tu dostarczy. Spojrzenie Vanichiosa byo rwnie cikie i powane. Niemal niezauwaalnie skin gow. - Mamy armaty, ktre nam przysae - stwierdzi. - To polowe armatki, na nic si zdadz podczas oblenia. Chciaem je tylko trzyma z dala od ap Mannijczykw. Wida byo, e Vanichios doskonale sobie z tego zdawa spraw. Creed sapn z bezsilnego gniewu i rozejrza si dookoa. Powid wzrokiem za kolumn dymu z kominka, wznoszcego si ku kopule i umykajcego przez otwory w suficie; i po smugach, ktre wiroway w powietrzu. Na grze rosy drzewa o ciemnofioletowych liciach. Powrastay w ciany i rozpocieray gazie nad wielk sal. Jego ludzie siedzieli i leeli pod ich parasolem na zasanej porzuconymi przedmiotami pododze. Napywali wci nowi, padajc na ziemi, by si cho troch przespa. - Cztery dni opnienia - powtrzy, nie patrzc na Vanichiosa. - Dlaczego si w kocu zdecydowa? - Bo go postraszyem pojedynkiem, jeli ich nie wyle. - Ha! - wykrzykn Creed. - To znaczy, e jest duo gorszym szermierzem od ciebie. Umiechnli si mimo zmartwie. Vanichios nawet dotkn blizny na policzku z komicznym wyrazem oburzenia. Wybuchnli miechem, cigajc na siebie spojrzenia onierzy rozlokowanych w sali. - Dobrze ci widzie w zdrowiu i w jednym kawaku - powiedzia serdecznie Vanichios. - Naprawd tak myl. Za dugo odkadalimy to spotkanie, a teraz... - Machn rk. - Teraz siedzimy w tym po szyj i nie ma ju czasu na odnowienie przyjani. Creed otar z policzka z miechu. Nagle uwiadomi sobie, jak cieszy si z tego spotkania. Z tego, e znowu ze sob rozmawiaj. Wojna bywa koszmarna, ale za to czyci bzdurne urazy jak nic innego na wiecie. Uwiadomi sobie, jaki to uczciwy, dobry czowiek, yczliwy dla wszystkich, ktrych los potraktowa gorzej ni jego, nawet dla tych, w ktrych on, Creed, dostrzega tylko sam podo. Pewnie dlatego, e Vanichios by najmodszym z czterech braci w surowej, hierarchicznej rodzinie Michin. Przey ojca i braci, a w kocu

zosta jednak wadc Tume, cho wcale nie mia na to ochoty. Creed doskonale o tym wiedzia. Wida byo jednak, e wietnie sprawdza si w tej roli. Pasowaa do niego. Vanichios przysun si do niego bliej i powiedzia mikkim gosem: - Przesaem kondolencje. Mam nadziej, e dotary na czas. - Tak - odpar Creed, mrugajc oczyma. - Dzikuj za te sowa. Pamita, jak to byo. List dotar po pogrzebie ony. Odsun go na bok, kiedy by w rozpaczy, a potem gdzie go zapodzia. - Pakaem, kiedy dowiedziaem si o jej mierci - rzuci odwanie Vanichios, a potem odwrci gow, jakby nie chcia sysze odpowiedzi. On take gorco kocha Rose. Creed poklepa oparcie krzesa, nie wiedzc, co odpowiedzie. Nigdy nie umia si zachowa w takich sytuacjach. Na pododze pod krzesem utworzya si sadzawka z mokrego niegu, ktry przynis na paszczu. Krople spaday w ni z gonym pluskiem. - Depcz nam po pitach, stary druhu - powiedzia. - Musimy zaraz spali most, eby si tu nie wdarli. Vanichios opar podbrdek na splecionych doniach. Kolejne nike skinienie gowy, zacinite wargi. - To ich zatrzyma na par dni, zanim nie zbuduj nowego. A potem... - Creed pokrci gow, mylc intensywnie. Ta umiejtno zawsze bya dla niego najlepszym oparciem. - Trzeba ewakuowa cae miasto - postanowi. - I to od razu. Lew powiek Principariego cign nerwowy tik. - Naprawd mylisz, e jest a tak le? Jeli wierzy plotkom, matrona nie yje. - To tylko plotki. Nie mamy adnej pewnoci. Niezalenie od wszystkiego, bd chcieli zaj Tume, zanim rusz na Bar-Khos. W przeciwnym razie mieliby nas za plecami, a to za due ryzyko. Vanichios wzi gboki oddech. - Marsalasie, ta cytadela stoi tu od setek lat. Mam piciuset gwardzistw. To dobrzy onierze, bd twardo walczy. - T cytadel zbudowano w innych czasach. Moe si oprze armiom z balistami i taranami. Ale nie imperialnym dziaom, ktre rozbij bramy w par godzin. Sam o tym dobrze wiesz, przyjacielu. - Nie o to chodzi - odpar Principari. - Moja rodzina mieszka w Tume od dziewiciu pokole. Nie mog tak po prostu opuci miasta. - Jeli tego nie zrobisz, zginiesz.

Zapanowaa pena napicia cisza. - Nie powinienem si wtedy zgodzi, eby zabrali nasze armaty - zamyli si Vanichios. - Gdybym je zatrzyma, nie mielibymy teraz kopotw. - By moe wtedy padaby Tarcza. Teraz nie ma co gdyba. - Tarcza moe i tak upa. Nawet teraz jest pod mocnym ostrzaem. Genera Tanserine z trudem utrzymuje Mur Kharnosta. Tym razem Creed musia si skrzywi. Tanserine by najlepszym generaem obrony spord caego korpusu. Jeli on broni si z trudem, to atak musia by naprawd potny. Drzwi do sali otworzyy si z rozmachem, wpuszczajc powiew zimnego wiatru i deszczu ze niegiem. Lodowaty powiew musn go w szyj. onierze zaczli kl i krzycze, eby zamknito drzwi. Przez t chwil, gdy nowo przybyli walczyli z wiatrem, sycha byo odlegy pomruk dzia. To aosne resztki armijnej artylerii ostrzeliway brzeg. - Trzeba si pieszy - stwierdzi Creed, cho wcale nie mia ochoty rusza si z miejsca. - Racja - zgodzi si Vanichios, ale i on nawet nie drgn. Zmczony do granic moliwoci Creed rozejrza si za Bahnem, ale zaraz przypomnia sobie, e adiutant go opuci. I e najprawdopodobniej nie yje. Potar twarz i oczy i na moment odgrodzi si do wiata. aoba po polegych czekaa na swoj chwil gdzie w zakamarkach jego umysu; ale czu te ulg, e jego plan zadziaa, e jakim cudem powid ich do bitwy i cz udao mu si wyprowadzi bez szwanku. Myl ta bya tak potna, e donie mu zadygotay a w oczach bysna emocja. - Dobrze si czujesz, Marsalasie? - Jestem tylko zmczony. Przez chwil czu si zagubiony. Nagle postarzay. - Wojna jest dla modych - stwierdzi Vanichios. - I dla fanatykw samouwielbienia, ktrzy chc podbi cay wiat. - To prawda. - Pluj na nich - odpar Principari, a w jego wzroku zalnia dzika duma. To spojrzenie sprawio, e Creed cofn si w czasie o pitnacie lat, poczu dawienie w gardle i fal serdecznego blu w sercu. Poj, e jego stary druh gotuje si na mier. * Ash nacign paszcz na gow, cho tkanina drania zszyt opuchnit ran. Stara si nie kasa, bo sprawiao mu to bl. Znuony zel drepta posusznie po drewnianych

pomostach Tume. Rytmiczne koysanie wprawio jedca w psen, w ktrym wszystko wydawao si nierealne i niespjne. Dyplomata szed przodem, trzymajc wodze w odzianej w rkawiczk doni. Wok niego kbi si tum. Ludzie, z caym swoim dobytkiem, cignli w stron kanau rwnolegego do gwnej ulicy. Na jezioro spuszczono odzie wszelkiego rodzaju. Zanurzay si coraz gbiej pod ciarem ludzi i przedmiotw. Z murw cytadeli rozbrzmiewa alarm grany na rogu, w kocioach rozdzwoniy si dzwony, potgujc atmosfer niepokoju i popiechu. Ash nigdy w yciu nie czu si tak zmczony. Jak we nie obserwowa samotnego chopca, cztero- czy piciolatka, ktry sta na ulicy zalany zami, przeraony, e zostawiono go samego. Ash chcia si do niego odezwa, kiedy si mijali, ale w ustach mia tak sucho, e tylko kilka razy zakasa. Kiedy si obejrza, drobn figurk przesoni oddzia onierzy, ktrzy prbowali utrzyma choby odrobin adu i porzdku. - Opuszczaj miasto! - krzykn Ch. - Wszyscy! Ash tylko popatrzy na niego z ukosa. Odetchn pytko i znowu zakasa w do, bolenie, jakby mia wyplu puca. - Dobra. Sysz - odpar Ch. Skrcili w boczn ulic i znaleli si midzy czynszowymi kamienicami z ciemnego drewna. Zel szed wskim pomostem. Po obu stronach kbiy si brzowe jeziorosty. Z bliska przypominay zwyczajne wodorosty o paskich, spltanych liciach z mnstwem pcherzykw powietrza pomidzy nimi. Ludzie skracali sobie drog, idc po ich liskich gaziach i wycigajc na boki rce dla rwnowagi. Przeszli przez kilka kanaw, kierujc si coraz dalej, a dotarli do zachodniego brzegu wyspy, gdzie domy byy dostatniejsze, trzypitrowe, otoczone ogrodami. Wszystkie bramy byy pozamykane, okna zasonite okiennicami, nigdzie adnych wiate. Ulica bya jak wymieciona, a po skrzyowanie z szerok alej biegnc z poudnia na pnoc. Dalej, przez zason niegu z deszczem, wida byo poacie jeziorostw schodzcych ku wodom Kipicego Jeziora jak brzowa, oleista plaa. Ciemna linia odlegych drzew bya ledwie widoczna w zapadajcym zmroku. Ch zacz majstrowa przy jakich zamknitych drzwiach, podczas gdy Ash obserwowa odzie odpywajce z wyspy, cho nie zastanawia si, co to oznaczao. Dyplomata zakl i zatar rce, by je rozgrza. Rzuci Ashowi spojrzenie, jakby czekajc na krytyczn uwag. Ash patrzy na kamienic i zastanawia si, czy ni, czy nie. Dom by pikny, w khosjaskim stylu, z prawdziwymi szybami w oknach i dachem w

ksztacie dzwonu; wystajce, rzebione belki tworzyy ozdobne rzygacze; na kadym rogu stay cysterny na deszczwk. Brama otwara si ze skrzypniciem i Ch wprowadzi ich do rodka. Wiatr smagn Asha w twarz, pobudzajc go do ycia. Ch wanie otwiera drzwi frontowe prowadzce w ciemno. Ash postanowi zsi z zela, ale ciao nie chciao go sucha. Upad ciko na ziemi i po prostu lea, z trudem dyszc. Ch mrukn co na temat upartych starych wdrowcw, zapa go pod ramiona i zacign do rodka. * - Tam - powiedzia Halahan, patrzc przez lornetk. - Po prawej. Wida rami. Hoon wyty wzrok, wpatrujc si w celownik sztucera, opartego o balustrad mostu. Byo ju prawie ciemno i wci pada deszcz ze niegiem. Wzdu pomostu powoli porusza si szereg drewnianych oblniczych tarcz, popychanych przez imperialnych komandosw, ktrzy si za nimi kryli. Hoon niemal niezauwaalnie przesun bro. - Jest - powiedzia. Wypuci oddech i pocign za spust. Sztucer wypali z hukiem, od ktrego normalnie Halahanowi dzwonioby w uszach przez par dni; teraz prawie nie zwrci uwagi na odgos. By, jak to si mwi, ostrzelany. Obserwowa szereg przez lornetk, ktra tylko nieznacznie dygotaa w zmarznitych doniach. Na ramieniu komandosa maszerujcego z prawej strony szeregu wykwita czarna plama, a onierz znikn z widoku. - Zaliczony - stwierdzi, wcigajc w puca smrd strzelniczego prochu. Hoon zama sztucer, wyj zuyt usk i dooy do torby. Dmuchn na oe, by zapewni sobie szczcie, i sign do pasa po wiey nabj. Klczeli na balkonie w prawej wieyczce bramy wejciowej wiodcej do Tume. Jego ludzie byli znueni, cho udao im si ukra par godzin snu po tym, jak skudy przetransportoway ich do miasta. Halahan rozkaza, by puci wrd ludzi manierki z trunkiem, eby si nie pospali, i upewni si, czy dostali do jedzenia. Na grze, na samym szczycie stranicy jedno z polowych dziaek bysno i wystrzelio granat w stron mostu. acuchy puciy i migny po deskach, cignc za sob barierk, ktra bezwadnie chlupna do wody. Halahan nie odrywa lornetki od oczu, obserwujc kilka tarcz oblniczych, ktre zamary na rodku mostu. Suyy jako osony snajperw; od czasu do czasu pojawiaa si nad nimi chmura dymu, a dopiero w chwil pniej rozlega si strza, jakby w innej,

absurdalnej rzeczywistoci. Uczucie to nie opucio go nawet wtedy, gdy jeden ze snajperw trafi w kamienne blanki, osaniajce oddzia. Mody Cyril niedawno dosta kulk i lea martwy, z dziur wielkoci monety na czole. Pozostali klczeli na murze, nie zwracajc uwagi na zmarego, i z ponurym spokojem nieustannie ostrzeliwali wroga, poruszajcego si po mocie, uwaajc, by nie wychyla gw zza osony. - Ruszajcie si - mrukn ich dowdca, przenoszc wzrok na scen rozgrywajc si o wiele bliej. Stra miejska Tume - onierze odziani w brzowe paszcze - maszerowali na spotkanie napastnikw w nierwnym szeregu, take kryjc si za tarczami. Pokonali ju prawie poow drogi i znaleli si pod cikim ogniem zza nieprzyjacielskich tarcz i w zasigu snajperw rozlokowanych na brzegu. Droga za nimi bya usana trupami i rannymi. Ale ywi uparcie toczyli po deskach ogromne gliniane walce - kanistry z olejem, odcigajc ciaa z ich drogi. W pewnym momencie mur tarcz przesta si porusza. onierze, ktrzy si za nim kryli, wycigali z pochew miecze i nakadali strzay na ciciwy. Halahan przenis lornetk na oddziay nieprzyjaciela i wyregulowa ostro. Poruszenie w szeregach. Komandosi wyskoczyli zza oson, pdzc po drewnianym pomocie w stron Stray. Naliczy cztery oddziay, ktre poruszay si w lunym szyku, korzystajc z wtej osony, jak daway relingi. Jeden z nich pad pod ogniem strzelcw wyborowych z lewej wieyczki. Jego ludzie te ostrzeliwali biegncych. Dziako na grze odbio i wystrzelio, a z mostu posypay si drzazgi. Komandosi uparcie biegli naprzd pod ogniem. Przesun lornetk na szeregi Stray Miejskiej. Jeden z sierantw odwrci si i machn rk w stron onierzy, ktrzy toczyli walce z olejem. Najbliszy by wci jeszcze o rzut kamieniem od niego; onierz zatrzyma si i spojrza w ty, na kolegw. Sierant krzykn rozkaz. onierz wycign miecz i odci wlot do kanistra. Olej rozla si po deskach. - Jeszcze nie teraz, barany - warkn Halahan, widzc, e reszta onierzy posza za przykadem pierwszego. Zagryz ustnik wygasej fajki i patrzy, jak jego najgorsze obawy staj si rzeczywistoci. Przed tarczami stray miejskiej wybuchn granat. onierze przykucnli w chmurze dymu. Sierant wyszed naprzd, znowu machn rk i co krzykn. Jeden z ucznikw wycelowa w nadbiegajcych komandosw. Stranicy zajli miejsca za tarczami. Kolejna eksplozja, tym razem za murem tarcz. Wybuch wyrzuci ludzi na prawo i lewo. Poncy odamek pofrun, wirujc, w stron najbliszego onierza oprniajcego kanister. Ten sta

bezradnie i gapi si, gdy rozarzony metal podskakiwa w kauy oleju, ktry natychmiast zapon. Pomienie w jednej chwili objy pomost, najpierw niebieskie, a potem czerwone i te, coraz wiksze i dziksze. onierz odwrci si w kocu i ruszy biegiem, ale ogie by szybszy. Ponca posta przeskoczya barier i, wymachujc rkoma, wpada do krysztaowo czystej wody. Halahan zagryz ustnik, patrzc, jak poncy sanda unosi si na powierzchni, a jego waciciel znika w gbinie. - Na lito - westchn Hoon, prostujc si nad sztucerem. Halahan opuci swoj cenn lornetk i popatrzy na most bez jej pomocy. Deski pony, przynajmniej po jednej stronie. Ponce postaci z krzykiem zeskakiway do wody. Stra Miejska odpieraa atak komandosw, z trudem dotrzymujc im placu. Za nimi szalay pomienie. - P mostu - warcza Halahan, czujc na twarzy ar pomieni. Wiatr nis smrd poncego oleju i jeziorostw. Jego onierze patrzyli, jak odwraca si i popiesznie rusza ku schodom. - P tego pieprzonego mostu! * - To wszystko dla jej dobra, tumaczy Klint - jej osobisty lekarz - tym swoim niezwykle kojcym gosem. Jeli poruszy cho jednym miniem szyi, moe zgin. Wic Sasheen leaa w ku z drewnianym stelaem unieruchamiajcym gow i ramiona, bezwadna, saba, rozgorczkowana, czujc si, jakby wystawili j na pomiewisko. Kto j postrzeli, wyjani lekarz. Oowiana kula pka przy uderzeniu w zbroj ochraniajc jej szyj. Wikszo przesza na wylot, ale lekarz musia wyj niewielki odamek, ktry utkwi w ciele. Zastosowa rodki gojce i przeciwdziaajce zakaeniu krwi, i to wszystko, co mg zrobi. - Przeyj? - spytaa wtedy cichym szeptem. Klint pooy jej na ramieniu spocon do. Prawie nie poczua jego dotyku. - Moe, jeli zdarzy si cud - powiedzia ponuro. A potem umiechn si i poprosi o pozwolenie na dokonanie tego cudu. Wytumaczy, co zamierza zrobi. W chwil pniej wrci z flakonem penym krlewskiego mleka. Delikatnie usun banda z jej szyi i wla w ran kilka kropel. Adiutanci przytrzymywali j, by si nie szarpna z blu. Teraz, w przewiewnym namiocie, ktrego klapy opotay na wietrze, suchaa, jak kapani i generaowie wykcaj si, wrzeszczc na cay gos. Bya spokojna i silna, bo mleko pyno w jej yach. Kcili si, co naley z ni zrobi i gdzie poprowadzi ofensyw. Nie

dbaa o to, co mwili. Przez moment wpatrywaa si w pomienie na trjnogach, taczce i lice ich powierzchni. Smugi dymu chwiay si pod sufitem namiotu, a potem wysnuway na zewntrz przez otwory wentylacyjne. Mylaa o Qos, o domu i o synu, ktrego utracia tak niedawno. Ale gosy mczyzn staway si coraz bardziej natrtne, odzywajc si kakofoni w jej gowie. - Spokj! - rozkazaa. Ledwie poznaa wasny, skrzekliwy gos. Mimo to ucichli. - Matrono - odezwaa si jej stara przyjacika Sool, popiesznie podchodzc do ka. - Nie mw nic, prosz. Lekarz ci zabroni. - Sama si zamknij - zgasia j Sasheen. - Nic innego mi nie pozostao, tylko mowa. Sool zawahaa si, skonia i cofna o kilka krokw. Sasheen poprosia o wod. Pielgniarz Heelas wla kilka kropel w jej spieczone usta. - Zwyciylimy? - spytaa szeptem. Stary kapan skin gow, ale w oczach mia trosk. Odezwaa si najgoniej, jak moga. - Arcygenerale - zwrcia si do Sparusa, ktry sta z hemem pod pach naprzeciwko modego Romano. Obaj byli czerwoni ze zoci. Odwrcili si do niej. - Jak sytuacja na froncie? - Matrono - zacz Sparus z ukonem. - Creed schroni si w Tume. Ewakuuje mieszkacw. Spali poow mostu, ale druga poowa jest w naszych rkach, nietknita. O wicie zaczniemy odbudow. Nasza lekka kawaleria i harcownicy wanie otaczaj Kipice Jezioro. Upadek miasta jest tylko kwesti czasu. - Wic o co wam chodzio? Sparus wbi wzrok w ziemi i zacisn wargi. - Generale Romano? Mody czowiek zesztywnia. Popatrzy na ni jak wilk na rann ofiar. Zauwaya, e si nie skoni, i w jednej chwili powrcia caa pogarda, jak dla niego ywia. - Matrono. - Mw miao. - Nie wiemy, ile czasu potrwa zdobycie Tume. Wedug miejscowych przewodnikw w tym roku moe by wczesna zima. Jeli nie podbijemy Bar-Khos przed nadejciem niegw, moemy ponie due straty. - Wic? - Moemy poow armii uderzy na Bar-Khos. Nikt nam w tym nie przeszkodzi.

- Arcygenerale? Sparus wci nie patrzy jej w oczy. Zamiast niego odezwa si Klint, lekarz. - Nie moemy wyruszy ze wzgldu na twj stan, pani. Kade szarpnicie wozu na drodze mogoby ci zabi. Zamrugaa, spogldajc na jego zaczerwienion twarz. Przeniosa wzrok na Romano. - Rozumiem - powiedziaa, widzc, w jakiej znalaza si matni. Romano chcia prze w stron Bar-Khos, eby zdoby saw, ktra umocni jego pretensje do tronu. Jeli zamiast niego wyle tam Sparusa, to zostanie na asce i nieasce tego modzika w otoczeniu opacanych przez niego totumfackich. Staam si przeszkod w realizacji naszych planw, uwiadomia sobie. Potoczya wzrokiem po przygnbionych twarzach. Nikt nie mia spojrze jej w oczy. Zrozumiaa, jak aosna jest teraz dla nich boska wadczyni witego Imperium, unieruchomiona w ku, otoczona zatroskanymi lekarzami. Wbia paznokcie w pociel, prbujc si podnie. Sool doskoczya do niej i mocno pchna j z powrotem. - Do tego! - zasyczaa. Sasheen przez chwil jej si opieraa, ale szybko stracia resztk si i opada na materac. Jej nozdrza drgay, gdy z wysikiem wcigaa powietrze. Znowu ogarno j poczucie bezsilnoci, tak silne, e poczua mdoci. W ciszy rozlego si jej gbokie westchnienie. Ani chwili ulgi, pomylaa. Nawet teraz, w trakcie kampanii, zawsze musi walczy, by utrzyma swoj pozycj. Na t myl jej ciao nagle stao si cikie, jakby przygnioto je brzemi tych kilku lat u wadzy. Pewnie krlewskie mleko przestao dziaa. - Nie moemy dzieli armii - zaskrzeczaa. - Trzeba trzyma si razem. Przynajmniej do chwili zdobycia Tume. Romano na te sowa skrzywi si niemiosiernie. Ale Sparus skoni si nisko, podobnie jak reszta. Sasheen zamkna oczy i na moment odpyna. - Matrono - odezwa si czyj odlegy gos. Rozejrzaa si i wyczua, e mino sporo czasu. - Zostawcie mnie sam - szepna, ale po chwili zobaczya, e nikogo ju nie ma, tylko Klint grzeje donie nad piecykiem. W namiocie pojawiy si blinita, Swan i Guan. Zbliyy si do jej oa. - Matrono - powtrzy Guan. Twarz mia mokr od deszczu, przeczesa palcami wosy, jakby chcia je wysuszy. - Jest co, co powinna wiedzie. Twj dyplomata

zdezerterowa. - Ch? Kilka kropel wody spado z jego podbrdka, gdy przytakn. - To niemoliwe. - Widziano, jak opuszcza obz po ataku na ciebie - wyjania Swan. Sasheen bya zbyt zmczona, by si tym zajmowa. - Mylicie si - szepna. - On jest lojalny. Udowodni to. - Nie ma go tu, wita matrono. Obok dyplomatw pojawi si Klint, ale zignorowali go i oboje wpatrywali si w Sasheen. Nie rozumiaa, o co im chodzi. Bdzia wzrokiem po suficie namiotu, ktry falowa w porywach gwatownego wiatru; ten ruch budzi smutek i gniew zarazem. - Czycie swoj powinno - mrukna w kocu i zamkna oczy.

Rozdzia 30

Rozgrywka w badugi
Asha obudzi atak kaszlu. W pokoju byo ciemno. Z pocztku nie przypomina sobie, gdzie jest. Wymaca doni mikkie, eleganckie przecierado. - Spokojnie - powiedzia czyj gos. Zwrci si w tamt stron, dyszc z wysiku. Jaka posta wstaa z fotela, rysujc si na tle ciemnego okna. Podesza do niego, trzymajc co w doni. Ash podcign si i usiad, opierajc si na mikkich poduszkach. Przyj podan mu manierk, zakasa, pocigajc yk chodnej, kojcej wody, a potem przechyli naczynie i napi si jeszcze. - Dzikuj - zacharcza do Ch, ktry wrci na swoje miejsce pod oknem. Ash bardzo ostronie przerzuci nogi przez krawd ka, stawiajc je na zimnej kamiennej posadzce. Krcio mu si w gowie i byo mu niedobrze. Czaszk rozupywa tpy bl w miejscu, gdzie powsta guz. Ash wcale nie czu si wypoczty. - Gdzie jestemy? - spyta, kiedy udao mu si wzi kilka urywanych oddechw. Ch odwrci si w jego stron. - Utkwilimy w miecie, ktrego mieszkacy robi wszystko, eby z niego uciec odpar i zwrci si z powrotem do okna. Ash wsta i przecign si, a mu strzelio w krgosupie. Poczeka, a przestanie mu si krci w gowie. Z oddali sycha byo strzay, a wiatr przynis zapach spalenizny. Jkn i podszed do okna, eby wyjrze na zewntrz. nieg z deszczem przesta wreszcie pada, a wiatr przepdzi cz chmur; na niebie od czasu do czasu wida byo pojedyncze gwiazdy. W ich nikym wietle dostrzeg cienk smug dymu unoszc si wysoko nad miastem. Ash popatrzy na flotyll odzi, ktra kierowaa si na zachd, zostawiajc za sob niesamowity niebieski kilwater. - A nasze szanse wyrwania si std malej z kad odpywajc odzi - uzupeni Ch. Ash opar si o ram okna. Kady oddech pali go jak ogniem, ale powietrze, w ktrym unosi si ledwie zauwaalny aromat siarki, przynosio mu troch ulgi. Zmruy oczy,

wpatrujc si w sabo widoczny brzeg jeziora. Na caej jego dugoci byskay jasne ogniki poncych pochodni. Byo ich mnstwo, na poudniu i na pnocy. Nocne niebo rozjaniay tam ponce budynki. Widzia, jak pochodnie przenosz si coraz dalej i dalej w kierunku zachodniego brzegu, na skraj lasu Windrush. - Cho w zasadzie wszystkie brzegi jeziora opanowa ju nieprzyjaciel - uzupeni. Niezgrabnie - bo jego zdolno koordynacji niemal zanika - przycign sobie krzeso z drugiego koca pokoju, obijajc je o krawd ka. Wszystkie odgosy wydaway si nienaturalnie haaliwe w tym pustym domu. Usiad przy oknie z manierk wody, pocigajc yk za ykiem. Obaj zapatrzyli si w noc. - Jed, jeli chcesz - powiedzia do mrocznej postaci naprzeciwko. Mimo ciemnoci widzia, jak Ch lustruje go chodnym spojrzeniem. - Nie chc pozbawia ci zemsty. Ash rzuci mu na kolana manierk i obserwowa bysk jego oczu. Ch wyprostowa naczynie, bo woda zacza kapa na podog. - Wydaje ci si - warkn Ash - e zapacie za wszystkie swoje przewiny tym, e wycigne mnie z kopotw? Mylisz si, Ch. I nie rb sobie artw z naszych porachunkw, bo mnie one nie bawi. Ch znowu odwrci si w stron okna. - Rb jak uwaasz, starcze - westchn. Leniwie podrapa si w szyj, a Ash przypomnia sobie czasy, gdy ten modzik by uczniem Rshunw w Sato; may, przejty dzieciak o smutnych oczach, zawsze gotw do miechu, ktrego kaskady przypominay trzepot skrzyde sposzonego stada ptakw. - Bye jednym z nas - stwierdzi oskarycielsko. - Te tak mylaem. - Ale opucie nas dla Mannijczykw. Usta Ch rozcigny si w niewesoym umiechu. - Zawsze naleaem do Mann - odpowiedzia w zadumie. - Tylko e wtedy o tym nie wiedziaem. - Jak to? Mody czowiek podrapa si jeszcze mocniej, nawet tego nie zauwaajc. Ash delikatnie uj jego do i poczu, jak tamten dry pod dotykiem. Spokojnie odsun j od szyi. Czu pod palcami mocny puls. - Ch? Dyplomata na moment zamkn oczy. Kiedy je otworzy, zacz snu opowie, jakby

relacjonowa losy kogo obcego, gosem wypranym z emocji. - Zakon Mannijczykw zna rne sposoby manipulowania ludzkimi umysami, Ashu. Mn te si zajli, gdy byem maym chopcem. Wyrobili we mnie przekonanie, e jestem kim innym, a potem posali, ebym uczy si na Rshuna. Uwierz mi, nie oszukaem was. Byem szczerze przekonany, e naprawd chc by waszym uczniem. Dopiero, gdy skoczyem dwadziecia jeden lat, ogarna mnie fala moich prawdziwych wspomnie, tak jak zaplanowali to treserzy. Zrozumiaem, jak misj mi powierzono. A teraz zabierz t rk, starcze, zanim strc j si. Ash odsun do i opar si na fotelu, nie kryjc zaskoczenia. - Wydae na mier cae Sato - przypomnia mu. Mody czowiek by tylko cieniem w fotelu; biaka jego oczu lniy, gdy wpatrywa si w jezioro. - Zrobiem to, by chroni matk. eby nie zrobili jej krzywdy. Nie miaem innego wyjcia, rozumiesz? - Nie miae wyjcia? - Nie. - A co si teraz z ni stanie, Ch? Nie skrzywdz jej? Przecie zdezerterowae. Oczy modego czowieka zalniy. Ash poaowa swoich sw, ale zanim zdy naprawi bd, targn nim atak kaszlu. Pochyli si i splun na podog. Ch poda mu znowu manierk. Ash napi si troch, a potem Ch podnis co i rzuci mu na kolana p bochenka czerstwego chleba, owinitego w papier. Ash pochon go w mgnienia oku, czujc, jak kiszki graj mu marsza. Co si w nim wtedy zmienio: znikn gniew na tego modego czowieka, znikno poczucie zdrady. Przeu ostatni ks, popi wod i przez chwil siedzia bez ruchu, nie wiedzc, co powiedzie. Po nocnym niebie przemkno stado ptakw wyposzonych z gniazd strzaami, ktre wydaway si std rwnie niewinne jak fajerwerki. Ptaki nawoyway si przenikliwymi gosami. Na ulicy zawtrowa im jaki mczyzna, wykrzykujc z niepokojem czyje imi. - Jeli bdzie trzeba, popyniemy na drugi brzeg - stwierdzi Ash. Ch zlustrowa go spojrzeniem od stp do gw i z powrotem. - Przy tej pogodzie? Wygldasz tak, jakby jedna zimna kpiel miaa ci wykoczy, a co dopiero pywanie. - Daj mi dzie, dwa i wtedy porozmawiamy. Poza tym woda w tym jeziorze wcale nie jest taka zimna. - I co wtedy zrobisz, jeli nam si uda?

Ash przesun spojrzeniem po pochodniach, ktre wdroway na zachd. Po dugiej chwili wypuci powietrze z puc. - Musz ostrzec moich ludzi, Ch. To jest teraz najwaniejsze. Poczu ciar glinianego flakonu na szyi. Odezway si wyrzuty sumienia. - Ale najpierw odwiedz pewn matk w sprawie jej syna. * Ch pozna kiedy pewn sztuczk, dziki ktrej potrafi zasn w kadych warunkach. Przykada gow do poduszki, odpra si i koncentrowa na oddechu. Po chwili zapada w wytskniony stan zapomnienia. Ale wtedy by mody i y chwil, jak wszyscy modzi. Nie interesowao go to, co byo, ani to, co dopiero nadejdzie. Nie trapiy go niespokojne myli dorosego czowieka ani przymusy, ktre w ciszy sypialni odzyway si z tym wiksz si. Zasypianie stao si wtedy aktem silnej woli, a nie kwesti odprenia; walk, a nie stanem rozlunienia, ktry znika przy kadym napiciu woli. Tak wic, pomimo ogromnego znuenia, przewraca si na ku przez dugie godziny dzielce go od witu, ledwie zmruywszy oko. Cigle myla o matce w Khos i o cieniach z garotami, skradajcymi si ku niej noc. Myla te o dziecistwie spdzonym w czterech cianach wityni Sentiate, o samotnych zabawach bez rwienikw, o nieskoczenie nudnych mannijskich naukach i o Czystkach, ktre nauczyy go twardoci. Ale przede wszystkim myla o tym, e nawet teraz nie uwolni si od tego wszystkiego. Doskonale wiedzia, e zakon nigdy nie pozwoliby dyplomacie na dezercj i nie pozostawi go przy yciu. Sasheen nale na niego blinita. Pewnie ju ruszyy jego ladem. W pewnym momencie usysza, jak Ash w ssiedniej sypialni przewrci co na podog. Sysza skrzypienie desek, gdy stary wdrowiec schodzi po schodach, potem brzk naczy w kuchni. I powracajce kroki, a potem trzask zamykanych drzwi sypialni. Rshun by tylko jedn z wielu trosk, ktre go trapiy. W kocu zrezygnowa z prb zanicia, jkn i wsta z ka, przecierajc domi twarz, by oprzytomnie. W ssiednim pokoju Ash opatulony kocami ciko oddycha we nie. Obok ka staa pusta butelka po winie i soik czego, co pachniao jak mid. Wdrowiec zakasa kilka razy, podrapa si pod kocem, ale si nie obudzi. Ch narzuci na picego swj koc. Pogrzeba w torbie, ktr zostawi na stoliku w swojej sypialni, i wyj flakon soku z dzikodrzewa. Prbowa sobie przypomnie, ile trzeba wzi, eby zahamowa prac gruczou ttniczego. Nigdy wczeniej tego nie stosowa, a

wiedzia, e atwo mona przedawkowa i wywoa reakcj samobjcz, ktr w normalnych warunkach uruchamiaa tylko sia woli. Kapn kilka kropel na jzyk i schowa flakon z powrotem do torby. Wsun j pod ko, eby nikt jej nie zauway. Sok by niesmaczny i gorzki. Sprawdzi, czy ma nabity pistolet, i wsun go w olstry. Paszcz by dalej mokry, wic spojrza w nocne niebo. Gwiazdy byskay midzy nielicznymi chmurami. Otworzy okno i wywiesi paszcz na zewntrz, by wysech. Sok piek go w jzyk, gdy schodzi na parter i wymyka si za bram. Zatrzyma si na mokrym pomocie, przysuchujc si wymianie ognia na wschodzie. Popatrzy w przeciwnym kierunku. Za dwoma szeregami domw zobaczy czarn poa wody. Skierowa si w tamt stron, przecinajc szerok ulic. Po chwili kroczy ju po liskich jeziorostach. W kocu zatrzyma si nad sam wod. Na odlegych brzegach migotay ogniska. Na wodzie unosiy si tratwy, pync w stron ujcia Chilos i Suck, w nadziei, e bdzie tam bezpiecznie. Powinienem by na jednej z nich, pomyla ponuro. Powinienem znale si jak najdalej std. Odwrci si niechtnie. Spojrza na odlege wiata, posucha odgosw miasta. Ciekawe, kiedy po niego przyjd. * Staruszka przykucna na brzegu pywajcej wyspy, po kostki w wodzie. Podcigna spdnic do ud, odcia noem pasmo jeziorostw i wrzucia je do wiadra. Strzay na chwil ucichy i od tamtej strony sycha byo tylko trzeszczenie mostu. Nagle nieopodal rozleg si cichy plusk, a potem kapanie wody. Kobieta przerwaa prac i podniosa wzrok, przytrzymujc si kosza, by nie straci rwnowagi. - Kto tu? - zapytaa amicym si ze staroci gosem. Nikt si nie odezwa, ale wyczuwaa obecno kogo, kto j obserwowa. Wstaa, ciskajc w doni n. Znowu plusk. I ciekanie wody. - Kto tu? - powtrzya i cofna si o kilka krokw, wychodzc z wody. - To ja, mamo, twoja crka - rozleg si z bliska kobiecy gos. Staruszka podskoczya ze strachu. - Co takiego? Ja nie mam dzieci. Kim jeste? Fala wody musna jej palce. Omit j czyj aromatyczny oddech. - Przesta si z ni droczy, nie widzisz, e jest lepa? - szepn jaki mczyzna. Swan, pom mi z tym ubraniem, zanim zamarzn na mier, dobrze? - lepa czy nie, jest wiadkiem.

Serce staruszki zamaro, gdy poczua na szyi zimne ostrze. Nawet nie drgna. Jej bezuyteczne oczy poruszay si niewiadomie. - lepa, bezdzietna staruszka - zadrwi kobiecy gos. - Swan! Poncy bl rozdar jej gardo. Zakasaa gboko, dawic si wilgoci, podniosa rk do szyi i poczua gorco przelewajce si przez palce. Kolana si pod ni ugiy i upada na jeziorosty, zanurzajc rk w wodzie. Bezgonie poruszaa ustami, jak ryba chwytajca powietrze. - Powinna mi podzikowa - brzmiay ostatnie sowa, jakie usyszaa w yciu. * Setki ludzi toczyy si na ulicach i kbiy wzdu nabrzey Wielkiego Kanau, walczc o miejsca na nielicznych dkach przygotowanych do odpynicia i na promach, ktrych zaogi miay do odwagi, by wrci po kolejnych pasaerw. Ch widzia cae rodziny desperatw wsiadajcych na prowizoryczne tratwy z jeziorostw, na ktrych pooono drzwi od domw: kobiety piastoway w ramionach niemowlta, dzieci ciskay w objciach kosze i garnki, psy na uwizi zanosiy si jazgotem, a wiekowi dziadkowie mruczeli modlitwy. Armia Khosyjczykw rozoya si na nocleg w cytadeli w sercu miasta i na pobliskich uliczkach. Stra Miejska Tume z trudem utrzymywaa porzdek wrd pijanych, znuonych wojakw, ktrzy sikali pod cianami domw, pluskali si jak dzieci w publicznych cysternach albo spkowali z prostytutkami na tyle zdesperowanymi, e zostay w miecie, by zarobi troch grosza. Przeszed przez jakiego czerwonego gwardzist chrapicego na rodku pomostu. Przez chwil przyglda si walce midzy dwoma oddziaami, toczcej si pod markiz jakiego sklepu. Jeden z walczcych upad z noem wbitym w udo. Pewnie zawsze tak jest po bitwie, pomyla. Ludzie tacy jak on, bezgranicznie zmczeni, ale zarazem peni energii, bo przeyli. Wcale nie przypominali tych zwartych oddziaw z poprzedniej nocy, ktrych jedno wywara na nim tak piorunujce wraenie. Kiedy wdrowa jakim zaukiem, kto otworzy drzwi i nieznajoma para wysza na pomost z zadymionego pomieszczenia. Wewntrz brzmiaa muzyka i czyj miech. Ch zatrzyma si, by spojrze na szyld zawieszony nad drzwiami. Nad portretem rozczochranej dziewoi z ryb w zbach pyszni si napis: Tawerna Calhalee. Pamita to imi z lektur. Calhalee. Matka zaoycielka Tume, ktrej dwanacioro przymierajcych godem dzieci dao pocztek wielkim klanom miasta. Wszed do rodka. Drewniane schody prowadziy w d, do dugiej piwnicy, w ktrej

ledwie miecio si par setek onierzy. Wszyscy byli pijani na umr i prbowali przekrzycze zesp grajcy na scenie. W wilgotnym powietrzu czu byo zapach potu, cho dym hazii i smolnika unosi si w powietrzu wielkimi kbami. Ch ledwie sysza wasne myli i bardzo mu to odpowiadao. Podszed do baru pod lew cian. Zebrali si tam oficerowie, siedzcy na wysokich stokach albo oparci o lad, w towarzystwie sporej grupy prostytutek. Polizn si, popatrzy w kau ciemnego pynu i spostrzeg, e t cz podogi pokrywa grube szko. W warstwie jeziorostw wycito gbok studni. Midzy wasnymi butami widzia niesamowite, niebieskawe odbyski gboko w dole, na powierzchni wody. Instynkt szulera kaza mu przepycha si dalej, a pod tyln cian, gdzie natrafi na owalny st, przy ktrym grano w pokera badugi. Po tej stronie sali byo ciszej; gracze w skupieniu wpatrywali si w karty. Przez chwil obserwowa gr. Rozgrywka toczya si midzy dwiema osobami: mczyzn w purpurowej szacie ludu Hoo i krtko ostrzyon dziewczyn w czarnym skrzanym uniformie oddziaw specjalnych. Wszystkie krzesa byy zajte, ale jeden z graczy pochrapywa z gow odchylon do tyu. Ch jednym palcem dziobn go w rami, a tamten spad na bok z krzesa. Tu i wdzie rozlegy si chichoty, gdy zasiad na jego miejscu z wpraw dokeja sadowicego si w siodle. Gracze wyoyli karty; dziewczyna w skrze poegnaa spojrzeniem swoje monety, zgarniane ze rodka stou. - Jaki limit? - zapyta siedzcych obok. - Nasze dusze - odezwa si jaki bas. Nalea do opasego cywila, dziercego w doni kubek z winem. Przed nim sta talerz z szaszykiem. Mczyzna obliza zatuszczone palce, kiedy Ch skin mu gow. - Wysoka stawka - odpar i wyj z kieszeni mieszek z pienidzmi. Pooy kilka monet na doni, a potem zrobi z nich stosik na blacie. Byy tutejsze: srebrniki i ory. Dosta je w pakiecie awaryjnym. Rozdano karty, a potem kady z graczy doda miedziaka do puli. Ch rzuci okiem na siedzc obok dziewczyn. Zamkna na moment oczy, ale kiedy stary wiarus po jej prawej spojrza na swoje karty i rzuci je z niesmakiem na st, sprawdzia szybko, co dostaa. Wyda wargi. Troch za moda jak na oddziay specjalne, pomyla Ch, zanim spostrzeg opask sanitariuszki na ramieniu. Dziewczyna z powag wyja srebrn monet i dooya do puli. Mczyzna z lewej spojrza na ni z ukosa i odoy karty. Rozgrywka sza dalej. Kiedy przysza kolej na grubasa, dooy rwnowarto jej stawki, a potem zapisa co w notesie.

Spojrzaa na Ch wielkimi, rozszerzonymi od narkotyku oczyma. - Grasz czy si gapisz? - spytaa. - Jedno i drugie po trochu - odpowiedzia, a potem spojrza na swoje dwie karty. Trjrki czarny mnich i biay wdrowiec. Rozway swoje pooenie. Nie musia koniecznie wygrywa. Wystarczyo mu, e zasiad w znajomym otoczeniu, za stoem i mg na chwil o wszystkim zapomnie. Kierujc si kaprysem, dooy t sam stawk co dziewczyna, a potem podnis j, dorzucajc dwa srebrniki. Ciekaw by, jak zareaguje. Dziewczyna znowu przymkna oczy i poprawia si na krzele, czekajc na swoj kolej. - Twj akcent. Nie jeste z Khos, prawda? - spyta grubas, popijajc wino. - Bywaem tu i wdzie - odpar niezobowizujco Ch. Grubas wytar do w wenian tunik i wycign j do niego. - Koolas - przedstawi si. - Ch. Wymienili ucisk doni. Ch zastanawia si, czy tamten prbuje go w ten sposb rozszyfrowa. - Co ci tu sprowadza, przyjacielu? - Sprawy handlowe - odpowiedzia. - A ciebie? - Mnie? Jestem korespondentem wojennym, a poza tym pisz wasne teksty. - Koolas? - spyta zaskoczony Ch. - Ten sam, ktry napisa Pierwszych i ostatnich? Chattero umiechn si z dum. - We wasnej osobie - odpar. - Jeste niele oczytany, przyjacielu. Nakad nie by a tak duy. Ch skromnie skoni gow. Rozdajcy rzuci na blat cztery odkryte karty. Ch dostrzeg czerwonego wdrowca, zanim spojrza na reszt. Dwie z nich rwnie byy czerwone. Dziewczyna znowu pierwsza postawia zakad; tym razem znacznie podbia stawk, dorzucajc do puli pi brzczcych srebrnikw. Ch usiad wygodniej i prbowa j rozszyfrowa. Jaka spokojna, pomyla. Chyba nie blefuje. Moliwe e co ma, moe nawet badugi. Czekali na Koolasa, ktry zezujc lewym okiem, przyglda si kartom na rku i na stole. Spojrza na dziewczyn. - Pas - powiedzia w kocu, rzucajc karty na blat. Ch dobrze si bawi. Wiedzia, e pewnie przegra, ale sign do stosika monet,

pobawi si nimi przez chwil, suchajc ich brzku. Dziewczyna udawaa, e nie zwraca na niego uwagi. Wykorzysta t chwil, by spojrze w jej dekolt cinity skrzanym uniformem. Nie da si z ni zablefowa, stwierdzi i z niejakim alem odoy swoje dwie karty. Wskaza na pul. Wszystko twoje, mwi ten gest. Dziewczyna z twarz bez wyrazu zgarna wygran. Spojrzaa na niego spod oka, a w kciku jej ust zaigra cie umiechu. Cholera, blefowaa, uwiadomi sobie z irytacj. Ta suka ograa nas wszystkich. Odchyli si na krzele i rykn miechem. wietnie si z tym czu, tym bardziej e prawie nie byo go sycha w oglnym rozgwarze. Kiedy w kocu przesta, poczu si jeszcze lepiej. Rozdano na nowo karty. Pochwyci spojrzenie jednej z barmanek i poprosi o wod i dobre wino. To, ktre przyniosa byo nie najgorsze, ale woda smakowaa, jakby zaczerpnito j prosto z jeziora. - Jak idzie ewakuacja? - spyta Koolas. - Nie powiniene przypadkiem sam tego doglda, panie korespondencie? - Do ju widziaem, dzikuj ci uprzejmie - pada spokojna odpowied. Ch spasowa kilka razy, bo dostawa karty niewarte nawet blefu. Najpierw chcia zaobserwowa przebieg gry i style swoich przeciwnikw, zanim si za nich na serio wemie. Przy barze wybucha bjka. Jaki mczyzna stan na ladzie, wymachujc fiutem ku uciesze swoich kolegw. Kto przewrci st, rozlewajc alkohol na podog. Bbny zaczy znowu dudni, piewaczka jczaa namitnie w nieskazitelnym starokhosjaskim, z intonacj blisk alhazyjskiego. Ch odwrci si, by na ni popatrze. Bya ubrana w czarn, obcis, satynow sukni. Fryzur przytrzymyway spinki z lakierowanego drewna. Kontury oczu podkrelia czarnym tuszem. piewajc, koysaa biodrami, a jej ruchy przycigay spojrzenia wszystkich mczyzn i kobiet. Wpatrywali si w ni jak urzeczeni: mczyni pragnli jej, kobiety pragny by takie jak ona. Spokojnie odpowiadaa spojrzeniem, oplatajc gow domi, i dalej wia si w oparach dymu. - Calhalee! Ch odwrci si z powrotem do graczy. - Co takiego? - spyta dziewczyny. - Calhalee. Podobno jest wacicielk - krzykna, by dosysza j w haasie. Zauway, e mwia z mocnym akcentem z Lagos. - Dobra jest - odpowiedzia, zagldajc jej w oczy. Wino poszo mu do gowy. Pochyli si nad stoem i wycign do. - Ch. - Nie jestem gucha - odpowiedziaa. Przez chwil taksowaa go wzrokiem, zanim

przyja podan do. - Loczek. Kiedy ich ciaa zetkny si ze sob, poczu pulsowanie krwi i spostrzeg, e rozchylia wargi. Mocniej cisn jej do i nagle jej zapragn.

Rozdzia 31

Podanie
- Generale Creed, rozruchy w zachodniej dzielnicy. To kapral Bere, ktry nadjecha na spienionym zelu. Dopiero co wrci, posany z rozkazami do kapitana Ashtana, ktry broni zachodniego brzegu na czele oddziaw Czerwonej Gwardii. - Kto je wywoa? - Jacy spanikowani cywile. Uznali, e nasze ostrzeenia przed ldowaniem przy ujciu Suck i Chilos s bez sensu. Wydaje im si, e bez trudu dopyn tam na tratwach. Creed popatrzy na kaprala w perowym wietle poranka. Bere by brudny, jak zreszt wszyscy. Zgubi hem, wosy mia spltane i zjeone, zbroj okryway strzpy szkaratnego paszcza. Ale sta prosto i oczy mu byszczay. Dobrze si sprawdza w trudnych sytuacjach. Creed przypomnia sobie, e to jego nowy adiutant. Niechtnie przyjmowa to do wiadomoci, bo to znaczyo, e Bahn ley martwy gdzie pod Chey-Wes. Na razie wola nie dopuszcza do siebie tej myli. - Co proponujesz, kapralu? Bere wyranie si zdziwi, e kto pyta go o zdanie. - Nie wiem, generale. Moe powinnimy wysa wicej ludzi, eby ich powstrzyma. Creed zastanowi si nad jego sowami. - Przecie to wolni ludzie - zdecydowa w kocu. - Jeli chc ryzykowa, dajmy im woln drog. Kapral skin gow i z powrotem wskoczy na siodo. Gwardzici Creeda zrobili mu przejcie, gdy pogna zwierz do galopu, roztrcajc onierzy wczcych si po pomostach. Creed stan na rodku mostu przerzuconego nad szerokim Gwnym Kanaem. Poklepa doni barierk i z twarz bez wyrazu przyglda si zamieszaniu. Z dachu pobliskiego magazynu odlatywa wanie przeciony statek powietrzny, unoszc rannych i cywilw. Mieszkacy miasta byli coraz bardziej zdesperowani, kiedy spostrzegli, e nowy dzie nie przynis adnej zmiany. Wszyscy pragnli tylko jednego: znale si daleko std. Ale dwie rzeki wypywajce z jeziora, Chilos i Suck, zostay zablokowane przez wojska

Imperium, ktre ostrzeliway z obu brzegw wszystkie zbliajce si odzie. Godzin wczeniej kapitan Trench z powietrznego statku Sok zaraportowa, e wody Chilos s czerwone od krwi. Nie wierz, e ich obronimy, uwiadomi sobie Creed, obserwujc pandemonium rozgrywajce si nad kanaem. Nie mg ich za to wini. Do Tume dowloka si znuona armia, ktra poniosa cikie straty z rk wroga, depczcego jej po pitach. Sdzc z wygldu, nie utrzymaliby nawet jednego mostu, a co dopiero miasta. Bez cikich dzia byo to raczej niemoliwe. Zimny wiatr przeczesa mu wosy. Odchyli gow do tyu i wcign w puca wo gnijcych jeziorostw, wyrniajc si wrd zapachw tego miasta. Zawsze lubi Tume. Dawno temu czsto odwiedza swego kamrata Vanichiosa, z ktrym chodzi na dziwki, uprawia hazard i pi, jak przystao na bezennych oficerw. Z przyjemnoci korzysta z wszelkich luksusw dostpnych synowi Principariego. Za Gwnym Kanaem wznosiy si mury cytadeli, staroytnej fortecy wieczcej skalist wysepk. Otaczaa j fosa penica funkcj kanau. Nie koysaa si na nim ani jedna dka, bo Vanichios poprzedniej nocy odesa z paacu rodzin i wszystkich cywilw. Nie udao mu si przetumaczy, eby sam rwnie si ewakuowa. Twardo upiera si, by zosta i broni miasta. Nawet teraz resztki jego Stray cigay do cytadeli wozy z zaopatrzeniem, przygotowujc si do nadchodzcego oblenia. Z balist i miotaczy ustawionych na murach cytadeli cigano pcienne osony. Cho Vanichios emanowa pewnoci siebie, jego stranicy tumnie dezerterowali pod oson nocy. Zaledwie poowa zostaa, by broni miasta. Principari kl i wyzywa dezerterw od tchrzy i psw. Z poncymi oczyma baga Creeda, by ten nie ewakuowa armii z Tume, tylko zosta u jego boku i broni miasta. Generaa na chwil porwa zapa jego starego przyjaciela. Dranio go, e znowu musi ucieka przed wojskami Imperium. Ale chodny, zdrowy rozsdek powrci, zanim zdy cokolwiek powiedzie. Tume byo jak pusty grb czekajcy na zwoki. Obrona miasta kosztowaaby ycie tych, ktrzy przeyli bitw, bo rezerwici z Al-Khos byli wci o trzy dni drogi ze swymi cikimi dziaami. Za daleko, by czynio to jakkolwiek rnic. Co gorsza, onierze bronicy bram miasta donieli, e cesarscy zaczli odbudowywa na p zniszczony most pod ostrzaem obrocw. Wedug ich oblicze odbudowa potrwa zaledwie dzie, jeli tamci bd pracowa pen par, nie liczc si ze stratami. Creed nie mia co do tego adnych wtpliwoci. Kiedy wejd do miasta, zaczn si walki uliczne. Nikt nie wie, jak dugo obrocy pozostan spjn armi, zanim regularna wojna zmieni si w seri pojedynkw, a jego armia

rozproszy si w oczach. Nie. Nigdy na co takiego nie pozwoli. Genera obserwowa kana i promy, ktrym udao si wrci z ostatniego kursu. Wysokie odzie byy oblepione marynarzami, ktrzy piowali i przybijali deski, budujc osony zamocowane do relingw i mostkw. Pukownik Barklee z Czerwonej Stray przechadza si midzy nimi, przeskakujc z odzi na d, i oglda dziury po wystrzaach. By jedynym oficerem, ktry zna si na eglowaniu. Promy musz by jak najlepiej osonite. Kiedy statki powietrzne zabior pozostaych rannych i cywilw, trzeba bdzie ewakuowa gwne siy armii. Niektrzy odlec skudami i statkami powietrznymi. Reszta bdzie musiaa popyn na promach do ujcia Chilos w nadziei, e uda si tam przerwa lini obrony i spyn z prdem a do Promu Juno, gdzie Creed postanowi si broni. Mieli szczcie, e w dalszym cigu kontrolowali niebo. Imperialne wojenne ptaki wycofano po kilku pocztkowych potyczkach. Nie sposb byo jednak zgadn, jak dugo jeszcze to potrwa. Creed chcia, by wszyscy opucili miasto do nastpnego poranka, zanim cesarscy skocz naprawia most. Ci, ktrzy pozostan, bd zdani sami na siebie. * Loczkowi spodoba si ten facet. Otaczaa go atmosfera samotnoci, jakby nie mia adnych korzeni i by gboko zraniony, cho radzi sobie z tym niele. Hardy by, a jego szczery miech udziela si otoczeniu. Kim jeste? - zastanawiaa si, obserwujc go przy grze. Nie wyglda na Khosyjczyka. Wosy mia ostrzyone krtko, po wojskowemu, ale wida byo, e s jasne. Oczy mia za to ciemne i inteligentne. Mocno zarysowane brwi. Kwadratowa, przystojna twarz. Drobne donie. Poza tym Loczek od pewnego czasu odczuwaa potrzeb mskiego towarzystwa. Szczeglnie w nocy, kiedy budzia si na zimnej posadzce magazynu, gdzie nocowaa wraz z rannymi, ktrych krzyki wyryway j z sennych koszmarw. Wci miaa przed oczyma twarze modych ludzi bagajcych, by j uratowaa. W nocy rannymi zajmowali si wolontariusze i mnisi z miasta. Kris spaa jak nieywa, podobnie jak Andolson ze swym jitarem. Natrafili na niego po wkroczeniu do Tume. Powiedzia, e Milos i mody Coop zginli, a reszta sanitariuszy rozproszya si po rnych pukach. W gbi magazynu znowu krzykn kto trapiony bitewnymi koszmarami. Loczek cicho wstaa i ruszya ku wyjciu, by oderwa si od wasnych myli. Od ulicznego sprzedawcy kupia zwitek drossu owinitego w licie graf. Zabraa go ze sob i skierowaa si w stron, z ktrej napyway dwiki muzyki.

Znalazszy si w Tawernie Calhalee, zasiada do badugi. Szary proszek kry w jej yach; zajmowaa si na poy gr, a na poy obserwacj otaczajcych j mczyzn: modych i przystojnych abo energicznych weteranw. Zaliczya Ch do pierwszej kategorii, kiedy tylko zasiad naprzeciwko i bysn swoim uroczym umiechem. Od razu wiedziaa, e bdzie jej. Dobrze gra, wicej zgarn, ni straci, ale wida byo, e niespecjalnie mu zaley. Powoli wcigna si w rozgrywk. Zaja si kartami i pul, zatracajc si w grze tak, jak zatraciaby si z mczyzn w ku, coraz bardziej pijana z kadym ykiem gorzkiego keratchu, ktry przyniosa jej barmanka. Nad ranem badugi byo ju tylko walk o przetrwanie. W tawernie zrobio si ciszej, gdy pijani onierze zaspokoili gd i poszli spa. Kilku kucharzy, wcznie z sam Calhalee, roznosio gorce posiki, nie chcc za to pienidzy. Ponownie napeniono oliwne lampy, cho przez szklan podog napywao teraz wiato poranka, znaczc bkitnymi rozbyskami sufit i ciany. Jedni gracze odchodzili, inni si przysiadali, ale ci najwaniejsi pozostali: tusty korespondent wojenny Koolas i ten Ch, ktry by tu chyba z podobn misj jak ona: eby si upi i o wszystkim zapomnie, bo nie wylewa za konierz. Myli w jej gowie przepyway powoli i leniwie, jak mijajce godziny. Alkohol oszoomi j zupenie. Wprawdzie rozmawiaa z Ch i innymi graczami, artowaa i miaa si z ich dowcipw, ale przez cay czas jaka obezwadniona strachem czstka jej umysu tkwia na polu bitwy pod Chey-Wes, gdzie naokoo ludzie cili si nawzajem mieczami w walce na mier i ycie. - Powiedz mi - zagadna Koolasa - czego brak tym Mannijczykom, e chc opanowa cay wiat? Korespondent gra i jednoczenie pisa co w notesie. Drgn i podnis gow. - Wosw? - odpowiedzia po prostu i znowu zagbi si w notatki. - Jest u nas w Lagos taka legenda - nie ustpowaa. - O Canososie. Wedug niej, kiedy czas bdzie dobiega koca, kamstwa zostan uznane za prawd, a prawd bdzie si otwarcie gardzi. Martwe dusze zaczn rzdzi wiatem, zmieniajc go na swj obraz i podobiestwo. Tylko nieliczni stawi im opr. Koolas obojtnie skin gow. - Chyba j syszaem. Lagos zginie, tonc we wasnych zach, prawda? Loczek znaa t cz opowieci. Zaczerwienia si, cho korespondent rzuci jej popieszne spojrzenie i przeprosi. - Wybacz. Nie chciaem.... - ucich nagle skrpowany. - W Grnym Pash te jest taka legenda - przerwa mu Ch niewyranym pijackim

pomrukiem. Wci tuli do siebie bukak z keratchem, ktry daa mu na sprbowanie. - O wielkim godzie, ktry zwrci ludzi przeciwko caemu wiatu. W kocu Ers pochonie ludzko. Za wyjtkiem tych, ktrzy oparli si pokusie. - Mam nadziej, e tak si stanie - odpowiedziaa, syszc nienawi we wasnym gosie. Zaskoczya j wasna zjadliwo. - Mam nadziej, e znikn z tego wiata, co do jednego. Ch przyglda jej si z dziwn min, zmruywszy jedno oko. - Tak mylaem, e ci tu spotkam. Loczek podniosa wzrok na Kris, ktra stana nad ni, trzymajc w doni kubek z jakim napitkiem. - Kris. Przycz si do nas. Pokrcia gow. - Mnie to nie bawi. Rozgldam si tylko, eby wiedzie, gdzie kto jest. Loczek signa po bukak z keratchem, wyjmujc go z rk Ch. - Wiadomo ju, kiedy si ewakuujemy? - Jutro rano. Bolt mi wanie powiedzia. Potrzebuje ochotnikw, eby zostali a do chwili, gdy odpyn ostatnie odzie. Patrzya, jak Loczek pociga gboki yk. - Nie przesadzaj. Na ulicach panuje szalestwo. - Kris, albo to, albo bd wrzeszcze na cay gos przez nastpn godzin. - Rozumiem, ale uwaaj na siebie. Nie chod sama po ulicy. - Obiecuj - odpara Loczek, zamierzajc dotrzyma sowa. Kris popatrzya na ni, a potem na Ch. - Do zobaczenia. * - Hoon, ty baranie, schyl gow! - rykn Halahan, gdy kolejna kula wybucha na blankach, zasypujc ich pyem i kawakami muru. Hoonowi jakim cudem nic si nie stao, cho podobnie jak jego kolega by dosownie zasypany kurzem. Halahan otrzepywa ich, jakby si palili. Kolejna kula trafia w fasad stranicy. Odpowiedzieli ogniem, trafiajc w ziemi przed nieprzyjacielsk artyleri, ponad czciowo zniszczonym miastem. Imperialni snajperzy zasypywali ich kulami. Ledwie mona byo oddycha w kurzu i pyle opadajcym na balkony. Halahana bolay uszy od haasu. Czu si tak samo jak podczas obrony Tarczy w pierwszych dniach wojny. Ludzie

kulili si najniej, jak mogli pord gruzu na posadzce, przeadowujc bro albo czyszczc bbenki. Jaki sanitariusz uciska ran w boku onierza; kilka Szarych Kurtek leao z tyu na ziemi. Byli martwi, cho oczy wci mieli otwarte. Halahan schyli si i ruszy na drug stron do sieranta Jaya, ktry kry si w otworze strzelniczym, obserwujc most i drugi brzeg przez lornetk Halahana. Chyba wyczu jego nadejcie, bo odwrci si i krzykn mu do ucha bez zbdnych ceregieli: - Teraz dopiero si zacznie! Halahan przyj lornetk i ustawi ostro, eby przyjrze si cikiemu dziau, ktre pluo dymem na przeciwlegym brzegu. Armia Imperium rzucia przeciw nim trzy baterie cikich dzia o wikszym zasigu ni ich mae polowe dziako. Odda lornetk sierantowi i popatrzy na most. Bliszy, spalony fragment by do poowy zanurzony w wodzie i wyglda jak duga, smolista wstga. Poa jeziorostw, na ktrej wspiera si most, zanurzya si pod powierzchni, a tam, gdzie podniosa si wyej, nietknita, cign si szereg mannijskich tarcz oblniczych, ktre osaniay snajperw i saperw, pracujcych za ich szeregami. Co chwil zza osony wybiegay sylwetki dwigajce pki jeziorostw i erdzie; rzucay swoje brzemi na ruiny mostu i pdem wracay pod oson. Niewolnicy. Khosyjczycy, sdzc z wygldu. Z pocztku Szare Kurtki nie chciay do nich strzela, ale Halahan zacisn zby i wyda rozkaz. Jego wielonarodowy oddzia z ponurymi minami celowa do tych nieszcznikw, a oni patrzyli na to wstrznici, bez sowa. Niewolnicy padali jak szmaciane lalki, ale byo ich nieskoczenie wielu. Stopniowo odbudowywali zrujnowany most. Kolejny wybuch wstrzsn budynkiem. Cz muru po lewej zawalia si razem z kamienn podsadzk. Hoon z kilkoma innymi snajperami musieli skaka, eby znale si w bezpiecznym miejscu. Halahan spojrza na lewy balkon, gdzie z plutonem strzelcw rozlokowa si jego lagoski zastpca, kapitan Hull. Oni rwnie kryli si za murem, pod huraganowym ogniem nieprzyjaciela. - Nie! - krzykn kto, patrzc, jak galeryjka powoli zapada si pod stopami jego towarzyszy. - Uciekajcie! - zawoa inny onierz przez zwinit w trbk do, ale ju byo za pno. Najpierw odpada zewntrzna cz muru. Ludzie spadali wraz z kawakami gruzu. Zobaczy jeszcze, jak kapitan Hull w biaej chucie gestem rki nakazuje reszcie wycofa si na klatk schodow - i wtedy z hukiem zawalia si caa galeria wraz z oddziaem. Hull te

by pomidzy nimi. Na tamtym brzegu rozlegy si okrzyki. To Imperium cieszyo si ze zwycistwa. Halahan zamkn oczy. Powoli przetar pokryt zarostem twarz sztywnymi z zimna domi. Nie spa od dwch nocy. Warkn, odwrci si tyem od tej sceny i prbowa zmusi znuony, wcieky umys do mylenia. Ludzie patrzyli na niego gotowi, by rzuci si do biegu na pierwsze jego sowo. Skin gow. Szare Kurtki chwyciy bro, narzdzia i pognay w d po schodach. Na ulicy kule gwizday i rykoszetoway od cian stranicy. Ludzie rozbiegli si, zajmujc rezerwowe pozycje strzeleckie w ssiednich budynkach. Ulic bronia Czerwona Gwardia, kryjc si za prowizorycznymi barykadami. Przebiegajc przez bram, Halahan spostrzeg sieranta Jaya. - Wycofujemy si na rezerwowe pozycje! - krzykn do niego. - Wiadomo, kiedy nas zluzuj? Przeskoczyli przez zway gruzu. Sierant przytrzymywa somiany kapelusz. - Rozkazy si nie zmieniy, sierancie. Utrzyma pozycj do rana. Odpowiedziao mu spojrzenie z ukosa. - Wiem, stary druhu - odpar. - Szkoda sw.

Rozdzia 32

Spotkanie dyplomatw
Ch, pijany na umr, zapomnia, e gra w badugi. To przez t dziewczyn, Loczek, i jej liczn twarzyczk. Od czasu do czasu odzywaa si do niego przy grze albo miaa si z jego artw, ale przewanie czstowaa go keratchem z wielkiego bukaka. Udawaa, e o niego nie dba. Ch pi, a odgosy tawerny zlay si w odlegy, nierealny pomruk i coraz gbiej zapada si w siebie. W pewnym momencie Koolas i reszta graczy przestali z niego podrwiwa, eby oprzytomnia i wrci do ycia. Po prostu przenieli go razem z krzesem pod cian, robic miejsce dla innych. - Spadajcie - warkn, ale nie zwrcili na to uwagi. Serce tuko si w nim jak oszalae. Chyba nigdy w yciu nie wypi tyle naraz. Przez jaki czas siedzia nieruchomo, czujc, jak co prbuje oderwa si od jego szyi. Machn rk, ale pulsowanie nie ustawao. Zdaje si, e posadzili go przy pustym stole. Przed nim sta kubek z wod. Wypi j z wdzicznoci. Czu, e pochyla si na bok, jakby bdnik dostosowywa si do krzywego wiata. Czyje rami przywrcio mu pion. To ta dziewczyna, ktra znowu usiada obok niego. - Chod ze mn - usysza wasny gos, szepczcy jej do ucha. - Niby dlaczego? - przekomarzaa si z nim. Prbowa skupi si na odpowiedzi. - Bo bardzo tego chc - zacz. Dotkna kolanem jego nogi. - Moemy wynaj tu pokj - zaproponowaa. - Zamwi jedzenie. Sdzc po wygldzie, pewnie by ci si przydao. Pomoga mu wsta. Tkwi w miejscu, koyszc si lekko, kiedy odesza na chwil. Wrcia, umiechnita. - Tdy - powiedziaa i poprowadzia go na schody owietlone pojedyncz, migocc lampk.

Kto z tyu zagwizda i krzykn jak zacht. Ch odwrci si, ale nie zauway, kto to by. Nie zauway tez dwch postaci, mczyzny i kobiety w cywilnej odziey, z filcowymi kapeluszami na ogolonych gowach, ktrzy wbili w niego twarde spojrzenia. * Arcygenera Sparus obserwowa przez lornetk par powietrznych statkw startujcych z samego serca Tume. onierze Czerwonej Gwardii stali przy relingach, a ich paszcze powieway na wietrze, gdy pojazdy z godnoci wznosiy si w niebo. Z trzaskiem zoy lornetk i odda j najbliszemu oficerowi, ktrym by kapitan Skayid. A wic to prawda: Creed ewakuuje z Tume take armi. Sparus wiedzia, e Lord Protektor bdzie jednym z ostatnich opuszczajcych miasto na wyspie i dlatego tak mocno naciska na odbudow mostu. Za nic nie chcia pozwoli, by tamten znowu wymkn mu si z rk. Pragn go dosta ywego. Marzy, by odda go w rce swoich najlepszych specjalistw. Zamaliby go, jak kadego, narkotykami i igraszkami z jego umysem, starannie dawkowanym blem, a staby si wrakiem czowieka, gotowym zrobi wszystko, co mu si rozkae... Stao si to jego ulubion fantazj od zakoczenia bitwy i ucieczki zatrzymanych. Lord Protektor, w acuchach, wyrzekajcy si gono wszystkiego, czym niegdy by, obwoony przez Sparusa po ulicach Bar-Khos, eby wszyscy Khosyjczycy zobaczyli, co zostao z ich wielkiego wodza. Moe nawet Creed doczyby do odcitej gowy Luciana jako kolejne ywe trofeum. Naley mu si, pomyla Sparus. Powstanie w Lagos po jego zdawieniu okazao si beznadziejnym, skazanym na porak zrywem gupcw. Niedugo opr stawiany przez Khos i Wolne Porty take stanie si bezsensowny, a bitwy pod Coros, Chey-Wes i Tarcz zostan zapamitane jako ostatnie chwile zacofanych narodw, ktre na prno sprzeciwiay si nowemu porzdkowi wiata. Sparus w to nie wtpi, bo podobne sytuacje stale si powtarzay. Wprawdzie naukowcy spierali si o zwycizcw, piszc podrczniki historii, ale on wiedzia, e chodzi o co o wiele gbszego. Zwycistwa tworz historie i ludzk pami, potwierdzajc, e racja stoi po stronie zwycizcw, a pokonani s w bdzie. Zwycistwo ma w sobie moc, podczas gdy klska... klska to tylko pusty strk, ktry naley odrzuci po wybraniu ziaren - nadziei na przysze triumfy. Kiedy Mann podbije w kocu Wolne Porty i ziemie Alhazii, pooy kres walce epok i walce pogldw. Zwycistwo bdzie dowodem, e prawda stoi po stronie Imperium. Ale niezalenie od wszystkiego, on musi najpierw wyrwna rachunki z tym

czowiekiem, z tym caym Lordem Protektorem, ktry ju dwa razy wystrychn go na dudka, najpierw nieoczekiwanym nocnym atakiem, a potem niespodziewan ucieczk z pola walki. Sparus doskonale wiedzia, jak naley si do tego zabra. - Pukowniku Kunse - powiedzia. Tamten stan na baczno, podobnie jak reszta oficerw. - Przygotuj komandosw do nocnego ataku. Niech zbuduj tratwy, eby przeprawi si przez jezioro. Przed zmrokiem podwj wysiki na mocie. Zapa Ochotnikom zotem, jeli bdzie trzeba. Chc, eby by gotowy dzisiaj, a nie jutro, syszysz? Spojrza na zachd swoim jedynym okiem, nad cik artyleri Imperium, rozlokowan na caym poudniowym brzegu. Kolejny khosjaski statek powietrzny wanie nadlatywa nad jezioro. - I zrbcie co z tymi statkami, dobrze? Powinnimy podj walk na niebie, nie oddawa go Khosyjczykom, pozwalajc im na ucieczk. - Ale nasze ptaki s jeszcze w naprawie, arcygenerale. - Nie obchodzi mnie to, pukowniku. Jeli s zdolne do lotu, niech startuj. Sparus wymaga niemoliwego, ale mia to gdzie. Takie jest prawo generaw. - Dzi w nocy zajmiemy miasto i Creeda, jeli nadzoruje ewakuacj. Kilka twarzy rozjanio si umiechem, gdy dostrzegli ironi. Tak jest, potakn Sparus w duchu. Niech Khosyjczycy posmakuj wasnego lekarstwa. * Szczk drewnianych talerzy wyrwa Ch z pijackiego snu. Zauway, e kto ustawi jedzenie na maym drewnianym stoliku i e s razem z Loczkiem w dwuosobowym pokoju. Pod cian stao starannie zasane ku. Na oknie, za jego plecami, wisiay aksamitne zasony, podog przykrywa pluszowy dywan. Byo tu czysto, ale cuchno wilgoci i pleni. Przez zamknite drzwi dobieg go pomruk miechu z sali na dole. Siedzia i wbija wzrok w jedzenie, czekajc, a wiat przestanie powoli wirowa. Na moment zapomnia, kim jest siedzca obok niego dziewczyna. Nie przeszkadzao jej to, e stykali si nogami, wic co midzy nimi byo, cho nie mg sobie przypomnie co. W drugiej doni trzyma dymicy zwitek hazii. Przytkn go do ust i zadygota. Zacign si, czujc, jak mikroskopijne ziarenka roliny drapi go w gardo. - Wypu dym, idioto - powiedziaa dziewczyna i odebraa mu zwitek. Policzki miaa wypchane jedzeniem. Siedzia, z pucami penymi dymu i bezczynnie wpatrywa si w migotliwy pomyk wiecy stojcej na stole.

Wypuci w kocu powietrze i popatrzy na ni. - Jaka ty jeste pikna - rzek. Umiechna si uprzejmie, jakby syszaa te sowa setki razy, i z powrotem zabraa si do jedzenia. - Ty te co zjedz - poradzia. - Dobrze ci to zrobi. Na sam myl robio mu si niedobrze. Szyja pulsowaa. Zrozumia, e to co wicej ni bl gowy. Kiedy ja braem ten sok z dzikodrzewa? - przypomnia sobie nagle. - Id ju po mnie - zabekota, prbujc wsta na nogi. Jzyk odmwi mu posuszestwa. - Id po nas wszystkich - usysza jej odpowied. Jego rka bezsilnie zsuna si ze stou. Opad z powrotem na krzeso. Nie by w stanie usi prosto. Pochyli si i opar czoo o chodny blat, a potem przekrci gow i dotkn go policzkiem. Z kcika ust pocieka mu lina. Bukak z winem wci by na jego kolanach. Uzna, e kolejny yk dobrze mu zrobi. Wyprostowa si. Krzeso zaskrzypiao, a on pracowicie zacz podnosi bukak do ust. Zanim przekn, poczu, e dziewczyna wymierzya mu ostrego kuksaca w ebra. Potoczy mtnym wzrokiem wok i spostrzeg, e kto stan przy stole, a kto inny wanie zamyka drzwi. Obcy byli w cywilnych ubraniach okrytych cienkimi rozpitymi paszczami. Spod obu paszczw wyglday lufy pistoletw wycelowane w jego serce. Natychmiast si wyprostowa. - Moemy usi? - spyta Guan i przysun sobie krzeso. Swan posza jego ladem. Przez chwil przygldaa si jedzeniu, potem wzia pasztecik i wrzucia sobie do ust. Loczek siedziaa jak skamieniaa. Swan rzucia jej spojrzenie ciemnych oczu. - Co to za licznotka? - spytaa z uraz. Ch nie mia pojcia, dlaczego kiedy pocigaa go ta kobieta. Nie odpowiedzia, bo Guan wbija w niego lodowate spojrzenie. - Na twoim miejscu zostawibym ten pistolet w spokoju - powiedzia. - Jeszcze sekunda a pocign za spust. Ch odsun do od drewnianej rkojeci pistoletu, ktry mia za pasem. - Rczki na st - poleci Guan. Ch pooy przed sob bukak, opierajc donie po obu jego stronach. - Ty te - zwrci si zabjca do dziewczyny. Ch nie mg skupi spojrzenia na twarzy dyplomaty. W pmroku przypominaa drwic mask, z cieniami zamiast oczu i krzyw kresk w miejscu ust. Czu byo wod z

jeziora. Ch musn spojrzeniem oparte na blacie donie Loczka. Dygotay. Zamruga, przenis wzrok na twarz mczyzny. - Powiesz co w kocu czy nie? - podrzuci Guan. - Opowiedz na przykad, dlaczego nas zdradzie. Wida byo, e cisza go drani. Ch unis kcik ust w drwicym grymasie. Guan spojrza na siostr. Wzruszya ramionami i zjada kolejny pasztecik. Guan podnis luf nad blatem, celujc w twarz Ch. Swan wytara usta, przekna ostatni ks i wstaa. Podesza do drzwi z pistoletem w doni i stana przy nich. Skina gow. Ch podnis palec, proszc o jedn chwil. Guan si zawaha. Ch obserwowa koniec lufy przez migoccy pomie wiecy. Pochyli si do przodu. Potem wyd usta i dmuchn. Struga keratchu z jego ust strzelia nad pomieniem i jako chmura ognia z rykiem ogarna dyplomat. Pistolet wystrzeli z hukiem. Guan przewrci si na plecy w poncym ubraniu, a Ch skoczy na rwne nogi i pchn st w jego stron. Przez moment sta, odzyskujc rwnowag, a potem odwrci si do okna. Zrobio mu si niedobrze od dymu. Zerwa zasony i chcia otworzy okiennice. Nawet nie drgny. Swan klczaa nad bratem, prbujc ugasi pomienie. Ch zapa nieruchom, spanikowan Loczek za nadgarstek. Opieraa si, kiedy pocign j do okna. Udao jej si wyrwa rk. - Ciebie te zabij! - warkn, potem odwrci si do okna i uderzy w okiennice ramieniem. Ustpiy atwiej, ni przypuszcza. Wypad przez okno, ldujc na plecach na nabrzeu z mikkich jeziorostw. Loczek upada na niego i oboje zaczli si stacza ze stromego nabrzea do jeziora. Zatrzymali si nad sam wod i pomogli sobie nawzajem wsta. Ch osoni doni oczy przed olepiajcym blaskiem soca. Z okna pad strza. Nawet nie zauwayli, w co trafi. - Co to za ludzie? - panikowaa Loczek. - Nic nie rozumiem! - Tdy - odpowiedzia Ch i ruszy nierwnym kusem w stron najbliszego pomostu. Na ulicach nie byo ju ani jednego cywila. Biegli najszybciej, jak mogli, ale Ch wci przechyla si na jedn stron, wic Loczek musiaa utrzymywa go w pionie. Oboje dostali zadyszki, ale biegli dalej. Przez chwil mia wraenie, e puls na szyi nieco zwalnia, ale potem znowu przyspieszy. Oznaczao to, e para dyplomatw depcze im po pitach.

- Dokd biegniemy? - pytaa Loczek, teraz ju bardziej zirytowana ni przestraszona. Ale Ch nie mia czasu odpowiada, bo wymiotowa, biegnc po pomocie. Raz po raz wsadza sobie palec w gardo, eby wywoa odruch, i prbowa pozby si alkoholu z organizmu. - Trzeba szuka pomocy - krzykna, otaczajc go ramieniem. Trzymaa si na nogach duo pewniej ni on. - Szukajmy stray! - adnych onierzy - warkn Ch, czujc smrd ci we wasnym oddechu. Bieg dalej w kierunku zachodniej dzielnicy. Prbowa w biegu zaadowa pistolet, ale nie mg wsun naboju do lufy. Loczek zakla, zabraa mu bro i zaadowaa, ogldajc si za siebie. - Wida ich - powiedziaa zdyszana. Obejrza si. Mao co widzia w powodzi niewyranych ksztatw i barw. Spojrza zezem, eby zogniskowa spojrzenie, i dostrzeg Swan po lewej stronie pomostu, a Guana po prawej. Kryli si pod fasadami domw, trzymajc pistolety w opuszczonych doniach. Ubranie Guana wisiao w strzpach, na p spalone. Swan wskazaa palcem na drug stron ulicy. Jej brat skin gow, zagbi si w jaki zauek i znikn z widoku. Ch oceni, e s blisko domu, bo ulica wygldaa znajomo. Nie pozwalajc Guanowi, by ich oskrzydli, skrci w wsk uliczk po prawej. Przebiegli kawaek, a potem skrcili w lewo, dalej kierujc si na zachd. Odwrci si i wycelowa w stron Swan, ktra na moment wyjrzaa zza rogu, ale nie pokazaa si wicej. - Ruszamy - powiedzia i pobiegli wzdu somianych mat, zasaniajcych tylne ogrody posiadoci. Odwrci si znowu i na lepo wycelowa w Swan. Odskoczya na bok, gdy wypali. W oddali pojawi si patrol Czerwonej Gwardii i ruszy w kierunku wystrzau. Loczek podbiega do nich, zanim Ch zdy j zatrzyma. Zosta z tyu, gdy tumaczya co onierzom, wskazujc na napastnikw. onierze dostrzegli Swan i tyralier ruszyli w jej stron. Ch pocign Loczek za rkaw i ruchem gowy poleci, by posza za nim. Zmczeni, powoli truchtali ulic. Ch rozglda si na prawo i lewo, wypatrujc Guana i znajomego domu. Co zaopotao na wietrze. Jego paszcz, ktry wywiesi z okna do suszenia. Przeskoczyli somiany pot za domem. Ch przewrci si i potoczy po drewnianych drzazgach. Loczek pomoga mu wsta. Poprowadzi j przez ogrd, potem naokoo domu i do wejcia. - Prosz - powiedzia, czujc bijcy puls na szyi. Weszli do rodka. Zamkn za nimi

drzwi i zasun skobel. Dom wyglda tak samo jak przedtem, gdy z niego wychodzi. Wspi si na schody, wycign plecak i znalaz flakon z sokiem dzikodrzewa. Dziewczyna stana w drzwiach i patrzya, jak strca kropl pynu na jzyk. Podszed do okna. Stan z boku i wyjrza. Na ulicy nie byo nikogo. Ostronie wcign paszcz, ktry wysech na pieprz. Potem wcign Loczek do pokoju, zamkn rwnie i te drzwi. Usiad na ku i przeadowa pistolet. Zatrzasn go i czeka. Z pokoju obok dobiegao gone chrapanie. Szyja pulsowaa coraz sabiej. Z pocztku nie by tego pewny, ale po duszej chwili przekona si, e naprawd tak jest. W kocu westchn z ulg. - Jestemy bezpieczni - westchn i z jkiem upad na ko. Cigle krcio mu si w gowie. - Jeste pewny? Skin gow. - Powiesz mi, kto to by? - Starzy znajomi - rzuci. - Jestem im winien pienidze. - Jeste zodziejem, czy co? Ch wsta niezgrabnie, podszed do okna i znowu wyjrza, ale ulica bya pusta. Kiedy odwrci si do niej, wanie otwieraa drzwi, eby wyj. Postawi trzy kroki i znalaz si przy niej. Gwatownie wcigna powietrze, gdy zapa ja za przegub doni. - Poczekaj - chcia powiedzie, ale zanim si zorientowa, oparli si o zamknite drzwi, sczepieni w mocnym ucisku. Potem zaczli si caowa i obejmowa, w porywie namitnoci zapominajc o caym wiecie.

Rozdzia 33

Wskie gardo
Jaki onierz upad, kiedy Halahan przebiega obok. Umar, zanim dotkn ziemi. Dowdca wspi si na ruiny magazynu i zatrzyma obok sieranta Jaya, przycupnitego za przewrconym wozem. ucznicy po obu stronach zasypywali si nawzajem ulew strza, nad barykad dzielc ulic w poprzek. Na moment wychyli si nad wz, dostrzeg jasne rozbyski wybuchw i dosysza kanonad. W ruinach warowni zamajaczyy pochylone, biegnce postaci. Za nimi, na popiesznie odbudowanym mocie, pod oson oblniczych tarcz gromadziy si inne, szykujc si do drugiej fali szturmu. - Gdzie on jest! Posae nastpnego kuriera? - krzykn Jayowi prosto w ucho. Sierant skin gow, a potem popatrzy przez wyom w barykadzie, ponurym spojrzeniem lustrujc roje imperialnych onierzy, przeprawiajcych si po mocie. Wybuch zmusi sieranta, by si uchyli; to granaty oczyszczay pole przed szturmem. Halahan popatrzy w gr, na otaczajce ich domy. Strzelcy i ucznicy ostrzeliwali przeciwnika, nie oszczdzajc naboi. W nocnym powietrzu nad jeziorem ryczay dziaa. To statki powietrzne ostrzeliway naziemne pozycje przeciwnika. - W kocu pady stanowiska w zrujnowanych budynkach po obu stronach stranicy. Niedawno dostali meldunki, e wrg prbuje oskrzydli drug lini obrony. Halahan podejrzewa komandosw, ktrzy w ukryciu podpynli z pozycji na mocie albo nawet na brzegu. Atakowali cay poudniowy brzeg wyspy, sdzc po odgosach strzaw. Skrzywi si na widok Czerwonej Gwardii i Oddziaw Specjalnych cofajcych si wzdu bocznej uliczki, ktrej mieli broni. Stojcy obok ucznik zastrzeli imperialnego onierza wspinajcego si na przeciwleg cian barykady. Ale za nim wdzierali si inni, wyjc jak dzikie psy. Przewrcony wz trzs si pod ich ciarem. Czerwona Gwardia po obu stronach napieraa, raz po raz dgajc chartassami. Czyja obkana twarz zwrcia si ku niemu zza barykady, zanim napastnik przewrci si na plecy i znikn. Odwrci si, zakl i popatrzy za siebie. W tym momencie zobaczy potn, ciemn sylwetk Creeda zmierzajcego wprost ku niemu w otoczeniu gwardzistw. Halahan wybieg

mu na spotkanie. Twarz generaa bya czerwona z wciekoci. - Atakuj cay poudniowy brzeg, na tratwach i bez nich. Jak dugo dacie rad si tu utrzyma? - hukn, przekrzykujc haas. - Utrzyma? Wygldamy, jakbymy utrzymywali t pozycj? - Mamy w miecie jeszcze dwa tysice ludzi, pukowniku. Musisz da im czas na ewakuacj. - Wiem, co jest grane, generale. Ale sowo honoru, e duej ju nie damy rady. Creed spojrza w gr, jak wszyscy, bo niebo rozdara eksplozja. To statek powietrzny rozpad si na kawaki w rozbyskach ognia. - Dobra! - krzykn Creed. - Wycofujcie si w ordynku, ale spowalniajcie ich, ile tylko si da. Mam dla was wszystkich d. - Sowo honoru, generale? Przez chwil mierzyli si spojrzeniem, obaj gniewni, obaj gotowi, by wrzeszcze na siebie bez powodu, byle tylko da ujcie frustracji. Po chwili Creed zagodnia i wycign do Halahana do. Ten uj j i mocno potrzsn. - Zatem do zobaczenia - powiedzia. * Zanim jeszcze Principari Vanichios si odezwa, wiadomo byo, co powie. Mimo to Creed wygosi swoj kwesti: - Teraz albo nigdy, przyjacielu. Musimy si zbiera. Michin opar donie na blankach i zapatrzy si na poudnie, ponad miastem. Z punktu obserwacyjnego na szczycie najwyszej wiey cytadeli wida byo jak na doni cae Tume. Na ulicach od poudniowej strony sycha byo wystrzay. Kilka domw pono, a smugi ognia chwiay si w powiewach poudniowego wiatru jak chorgwie. onierze wycofywali si bezadnie, kierujc si w stron Gwnego Kanau, gdzie czekay ostatnie promy. - Dasz rad wyprowadzi ludzi na czas? - spyta Vanichios. - Nie - odpar z alem Creed. - Niektrzy zostali odcici na poudniowym zachodzie. Nie wyrwiemy ich stamtd na czas. - A reszta? Masz dla nich miejsce? - Improwizujemy. Wci trzymam d dla ciebie i dla twoich ludzi, jeli zechcesz. Umkn spojrzeniem. W jego oczach odbijay si pomienie. Nie mia na ten temat nic wicej do powiedzenia. Creed przez chwil zastanawia si, czy nie otoczy Vanichiosa potnymi ramionami

i nie wycign go si z posiadoci jego przodkw. Tylko e w ten sposb pozbawiby go godnoci. Przecie to by Michin. Dla nich godno bya wszystkim. Na wschodzie toczya si walka powietrzna. Wida byo pomienie ognia lice burty powietrznych statkw i wielkie kaduby, zderzajce si ze sob. - Nie sdziem, e bd a tak si ba - powiedzia cicho Vanichios. Creed si skrzywi. Czu si jak ostatni ajdak, zostawiajc go tu samego. - egnaj, bracie - mrukn w kocu i pooy mu do na ramieniu. Kiedy odchodzi, Vanichios odwrci wzrok. * Ash dygota pod kocem, a przed oczami taczyy mu barwne plamy. Dawno zacign zasony w pokoju, ale wiato ksiyca przewitujce przez szpary mczyo go, nawet gdy zamkn oczy, wic schowa gow pod tkanin. Kasa i odpluwa w gorczce. Mia wraenie, e ko wiruje razem z nim. Wydawao mu si, e odlege strzay to tylko trzask nasion kukurydzy pkajcych w ogniu. Na p ni, na p majaczy, e jest w karczmie w swej rodzinnej wiosce Asa. Byo ciepo, bo na kominku buzowa ogie. Teeki doglda czarnego kocioka nad paleniskiem, kukurydza strzelaa o pokrywk i napeniaa zadymiony pokj smakowitym aromatem. Ash siedzia samotnie w kcie i obserwowa swego przyrodniego wuja z coraz gbsz nienawici. Tkwi tam przez cay wieczr, upijajc si po cichu jak wszyscy bywalcy tego baru, ktrzy zalewali robaka ryowym winem. Ale jego troski jako nie chciay uton w alkoholu. Nie mia ochoty wraca do modej ony i dzieci, do wszystkich obowizkw, ktre si z nimi wizay Kolejny z ich hodowlanych psw zdech tego ranka na trzsiawk. Ash nie mia pojcia, skd wzi pienidze na kupno nastpnego. Nie wspominajc o spacie dugw, ktre zacignli jeszcze wczeniej. Im wicej pi, tym bardziej mia ochot uciec i zostawi to wszystko za sob. Nie o takim yciu marzy, kiedy dorasta na rodzinnej farmie i patrzy, jak rodzice zapracowuj si polu, eby pokry dugi i zapaci podatki. Od dziecka chcia wdrowa na wasn rk, zarabia na ycie jako onierz albo eglarz, byle tylko nie grzeba w ziemi. Tylko e potem si zakocha, oeni i ustatkowa. Wszystko zmienio si jak w mgnieniu oka i nagle znalaz si w identycznej sytuacji jak jego ojciec, z takim samym yciowym brzemieniem. Ponuro patrzy na wuja swojej ony. Lokai by sotysem kilkunastu wiosek na obrzeach Gr upkowych, poborc podatkw w krlewskim uniformie, powoanym na stanowisko przez urzdnika ksicia Kengi-Nan. W dodatku dorabia sobie jako lichwiarz, poyczajc chopom na morderczy procent pienidze, ktre przedtem cign od

nich w formie podatkw. Teoretycznie dobrze jest mie w rodzinie kogo takiego. Tylko e wuj mia obsesj na punkcie bogactwa i wadzy, jak dawao nad ludmi, i nieustannie chcia je pomnaa. Wizy krwi byy dla niego niczym, gdy szo o pienidze. Tego wieczoru Lokai wietnie si bawi. W trakcie pogawdki ze swymi podwadnymi zniy si nawet do tego, by pochwyci spojrzenie Asha. Trzymajc fajk w kciku ust, odchyli gow, by spojrze na niego z gry. Cho sala bya zadymiona, Ash doskonale widzia, e wuj si z niego w duchu namiewa. Nie mia pojcia, dlaczego wtedy co w nim pko. Moe pod wpywem pijackiej intuicji? Wydawao mu si, e w tych drwicych oczach czai si co, co uzasadnia jego reakcj, cho jeszcze nie wiedzia, co to takiego. Widzia, jak oczy mczyzny si rozszerzaj, gdy poderwa si z miejsca i pijackim krokiem ruszy w jego stron. Bekota tak, e sam nie cakiem rozumia, co mwi. Wuj niezgrabnie wygramoli si zza stou. Jego podwadni take si podnieli. St si przewrci, Lokai potoczy si razem z nim na podog, alkohol bryzn na podog, na jego twarzy pojawia si krwawa plama, a Asha zabolay kostki prawej doni, gdy stan nad lecym na pododze mczyzn, ryczc na cay gos niewyrane przeklestwa. Kto z tyu przytrzyma go za ramiona. Szarpa si z ludmi, a si zadysza i uspokoi. Oddycha ciko, patrzc z gry na starszego mczyzn. - Zdaje ci si, e jeste wielki kozak? - zadrwi wuj z podogi, przyciskajc do do zakrwawionego nosa. - Mylisz, e jeste kim, bo pobralicie si z moj adniutk siostrzenic? Bo wenie si w lepsz rodzin? Odepchn donie swoich pomagierw i, zataczajc si, stan na nogi. - Dure z ciebie i tyle - warkn. - Twoja wasna ona zrobia z ciebie durnia jakich mao! W gospodzie zapada cisza. Sowa wuja byy tak dziwne, e dopiero po duszej chwili do niego dotary. - Co to ma znaczy? - usysza wasny gruby gos. Tamten zacz si rozkrca. - A jak ci si zdaje? W tym samym roku, w ktrym wzilicie lub, potrzebowalicie pienidzy na te wasze cholerne psy. Mylisz, e daem wam poyczk za darmo? Niele si z ni zabawiem w ramach odsetek. Przerwa, rozejrza si po twarzach ludzi, ktrzy gapili si na niego z otwartymi ustami.

- Tak byo, a wy nawet nie prbujcie mnie poucza. Nabra powietrza, eby mwi dalej. Ash poczu, e ciska w lewej doni cynowy kubek, z ktrego przedtem pi. Rzuci si na Lokaia bez ostrzeenia, bez trudu wyrywajc si trzymajcym go mczyznom, i zamachn si kubkiem z caej siy. Ogarn go lepy gniew. Kiedy go odcignli, wuj lea na pododze z twarz wgniecion do rodka, jak miska. Z dziury na rodku pyna krew. Lewa noga mczyzny kopna deski podogi, westchn i zmar na ich oczach. - Zabi naszego sotysa - mrukn jaki gos. Ash uciek w ciemn noc. Podnis wzrok i zorientowa si, e patrzy w kwadrat ksiycowego wiata. To byo okno, zasonite cienk tkanin. W fotelu siedziaa jaka posta, skubic palcami oparcie. - Ch? Posta pochylia si do przodu. Ash usysza skrzypienie drewna. - Pewnie ciko ci byo, kiedy dowiedziae si o synu. Nico. Ash poczu dziwne ssanie w odku, jak lk przed skokiem z wysokoci. Poczu, e nie moe mwi. - Przepraszam - odezwa si Nico. - Nie chciaem by natrtny. Ash opar si o wezgowie ka, czujc wilgo poduszki tam, gdzie leaa jego gowa. Wspomnienie zacierao si powoli, cho wci czu zapach praonej kukurydzy. - Gorzej byo, gdy go straciem - wykrztusi, czujc jak krew pulsuje mu w gardle. - Tsknisz za nim. - Myl o nim codziennie. O tobie te. - Co takiego mylisz? - O tobie czy o nim? - O nim. - Ach - westchn wzburzony. Mia ochot si napi, ale przypomnia sobie, e ju osuszy t butelk wina, ktr znalaz w kuchni. - Przypominam sobie jego oczy, identyczne jak u jego matki. Myl o tym, jak odda przyjacielowi jedzenie, kiedy cierpielimy gd na szlaku. Myl o tym, jak oglda si za dziewczynami, chocia jeszcze nie rozumia dlaczego. Myl... - przerwa, eby nie

powiedzie czego niestosownego. - Myl o jego mierci - przyzna szeptem. Zobaczy wszystko na nowo, jakby znowu by tam, na Morzu Wiatru i Traw. Widzia, jak nad polem bitwy unosz si kby pyu z hubotraw. Cikie Skrzydo generaa Shina wysuno si zza linii wietlistego Szlaku, zdradzajc Rewolucyjn Armi Ludow za fortun w diamentach, kiedy byli o krok od zwycistwa. Jaki jedziec docign jego syna i ci go jednym uderzeniem. Kopyta stratoway ciao, jakby byo bezwadnym workiem szmat. - Co si dzieje? - odezwa si Nico w ciszy. Ash zacisn palce na pocieli, eby si czego przytrzyma. - Ukrywasz co przede mn, nawet teraz? Nie, pomyla Ash. Chc to ukry przed sob samym. Popatrzy na cie swego dawnego ucznia, siedzcy po drugiej stronie pokoju. - Nie kochaem go - wykrztusi. - Przynajmniej przez jaki czas. Wydawao mi si, e nie kocham go jak wasnego syna. - Mylae, e nie jest twj. Ash mocniej chwyci tkanin. Pomyla, e nie warto tumi wspomnie o tym, jak traktowa tego chopca. Nie zatrze ich w aden sposb, musi nauczy si y z tym wstydem. - Po tym, co powiedzia wuj mojej ony, byem niedobry dla Lina. Niedobry, pomyla z przeksem. Nieprawda, by dla chopca po prostu pody i okrutny. Przez tych kilka lat, ktre spdzili razem przed jego mierci, Ash traktowa syna z zimn obojtnoci, ktra dawaa mu dzik satysfakcj. - Przepraszam, Nico - powiedzia. - Za co? - Za to, e dla ciebie te czasem byem niedobry. Za to, e zachowywaem si, jakby mnie nic nie obchodzi. Nie jestem dobry w tych sprawach. Posta obserwowaa go w milczeniu. - Prosz ci, daj mi spokj. Jestem zmczony - poprosi. Pooy si, powoli nacign koc na gow i poczeka, a Nico odejdzie. * Promy zbliay si do ujcia Chilos dugim szeregiem, niesione coraz szybszym prdem wypywajcej z jeziora rzeki; popdzane wiosami, ktre pluskay, zagbiajc si w czarnej wodzie. Z ich kadubw dochodzio bicie w bbny, spokojne i rwnomierne, nadajce rytm wiolarzom, ktrzy trudzili si, by zwikszy szybko odzi. Halahan sta w osonitej obudow sterwce na rufie jednego z promw, obok

generaa Creeda, ktry wyglda przez otwr w drewnianej cianie, odgradzajcej ich od wiata. Za nimi inni oficerowie koysali si agodnie w rytm przechyw statku. Cuchnli potem i prawie si nie odzywali. Koolas, korespondent wojenny, wcisn si w kt gdzie z tyu. Kapitan, kobieta w rednim wieku, z identyczn fajk jak Halahan, sama sterowaa, rzucajc spojrzenia przez otwr w osonie. Na oczach miaa poyczone od kogo sowie szka. W sterwce panowao ponure milczenie. Wszyscy si bali, e si nie przedr. Kapitan mocno przekrcia koo sterowe. d skrcia leniwie, mocno obciona tumem mczyzn na pokadzie i wewntrz kaduba. - Zaczyna si - mrukna, gdy znaleli si u wyjcia rzeki, i trzy razy zastukaa obcasem w deski. Kto z dou wykrzykn rozkaz. Rytm bbnw przyspieszy. Wiosa poruszyy si jeszcze szybciej. Halahan sucha pierwszych wystrzaw trafiajcych w drewnian obudow. Zapona flara i zrobio si jasno jak w dzie. Rozlega si kanonada. W powietrzu migay strzay. Niektre pony. Snajperzy na pokadzie odpowiedzieli ogniem. Jego Szare Kurty, piechota i ucznicy. Halahan podszed do osony z lewej strony sterwki i wycign szyj, eby spojrze do tyu. Za nimi pyn dugi sznur promw. Spienione wody Chilos lniy bkitnym ogniem. Kady z promw cign za sob flotyll prowizorycznych tratew, z kiepskimi osonami, skleconymi z tego, co akurat byo pod rk. Pyncy na nich onierze spadali ju do wody, stanowic atwy cel dla snajperw rozlokowanych po obu brzegach. - Strach to Wielki Niszczyciel - zanuci kto, przekrzykujc strzelanin. To by Koolas, Halahan widzia jego twarz w wietle flar, ktre wpadao przez otwory w osonach. piewa modlitw do Litociwego Losu. Przyda si, pomyla Halahan, obserwujc ciemny zarys dziaa na wschodnim brzegu i kanonierw, ktrzy je rychtowali. - Nie auj niczego, bd jak li na wietrze. Spostrzeg, e wstrzymuje oddech, i popatrzy na Creeda, eby zobaczy, jak on to znosi. Genera wpatrywa si w rzek przed nimi. Twarz mia cignit grymasem, jakby chcia co podrze na strzpy. Lew rk zacisn w pi. Wanie mijali lufy dzia. - Bd jak puste wiadro w czas ulewy. Halahan czeka na strza. Stara si nie myle o ludziach stoczonych pod pokadem i o tym, co si z nimi stanie, jeli prom zacznie ton. Strzelcy z pokadu odpowiadali szaleczym ogniem na strzelanin z brzegu. W kocu nie byo ju sycha pojedynczych strzaw, tylko jeden oguszajcy huk.

- Jak strumie, ktry zawsze prowadzi do rda. W kocu minli dziaa. Halahan odetchn i zakoysa si na obolaych stopach. Popatrzy za siebie. Drugi prom mia mniej szczcia. Fontanna spienionej biaej wody trysna spod lewej burty i opada niczym deszcz syczcych kropel. d przechylia si na bok, nabierajc wody. Na pokadzie rozlegy si krzyki. Ludzie zeskakiwali z tratew i prbowali kry si w wodzie. Strzay na grnym pokadzie ucichy. Przepynli przez wskie gardo, ale z tyu sycha byo nastpne wystrzay z dziaa. Brzegi byy puste i ciemne, do chwili, gdy kolejna flara nie zapona na niebie. Za nimi spyway ciaa polegych. - Zapac mi za to - warkn Creed w przestrze. - Kincheko i pozostali Michin. Zapac mi za to. Zacisn do na lewym ramieniu, jakby nagle przeszy go bl, i zgrzytn zbami z bezsilnego gniewu.

Rozdzia 34

Przebudzenie w Tume
Ash si obudzi. Od tygodni nie czu si tak dobrze. Puca byy mniej cinite i udao mu si wzi gboki oddech, nie prowokujc ataku kaszlu. Dotkn guza na czaszce i skrzywi si z blu. Tume, powiedzia w mylach. Jestem w Tume. Pcherz o mao mu nie pk. Trzeba wsta, pomyla i popiesznie podnis si z ka. Bose stopy zaplaskay na zimnych deskach podogi. Sign pod ko, wycign nocnik i usiad, eby si odla. Podrapa si pod pachami i ziewn. Przypomniao mu si, e w kuchni jest puszka mielonego chee. Przez chwil sta, koyszc si na boki, bo troch zakrcio mu si w gowie. By saby jak koci. Podszed do okna z nocnikiem w rku. Rozsun zasony i skrzywi si, bo wiato razio go w oczy. Na p olepiony podnis skobel i otworzy okno. Do pokoju wpado wiee powietrze, zimne i cuchnce kwasem. Wzi gboki oddech, czujc, jak oczyszczaj si zatoki. Znowu ziewn szeroko. W kociach mu strzelio, gdy si przecign, nagi na rodku pokoju. Kiedy otworzy oczy, spostrzeg jaki ruch na ulicy. Obok domu przechodzi wanie mannijski onierz, zbierajc na brzegu jeziorosty. Ash przycisn si do ciany, eby znikn z widoku. Odliczy cztery uderzenia serca, zanim zaryzykowa ponowny rzut oka na zewntrz. onierza ju nie byo. Ash skoczy do ssiednich drzwi. - Co jest! - krzykn Ch, podskakujc na ku. Ash wyjrza na zewntrz przez szpar w zasonach. Oddzia imperialnych onierzy maszerowa ulic z kuszami na ramionach. Nieco dalej inni onierze pldrowali domy; cenne przedmioty przenosili na wozy, a wszystko pozostae niszczyli i amali. Kolumny dymu wznosiy si do nieba w caym miecie. - W kocu doszede do siebie - mrukn Ch z ka. Ash odwrci si w jego stron. Obok chopaka leaa naga dziewczyna. Usiada i przetara zaspane oczy. Ch by blady, jakby mia zaraz zwymiotowa.

- Chciaby mi co powiedzie, Ch? - Na przykad co? - Na przykad, dlaczego onierze imperium spaceruj pod naszym domem? Ch wyskoczy z ka i podbieg do okna. Po chwili zblad jeszcze bardziej. - Tak si wietnie bawie, e nie zauwaye, jak miasto si poddao. Dyplomata podrapa szczecin na gowie. - Byem pijany - powiedzia obronnym tonem. Potem pooy do na brzuchu. Odbio mu si. - Ty te zdrowo spae. Ash w ostatniej chwili podsun mu nocnik. Ch zwymiotowa haaliwie, podnoszc go do ust. Splun, zorientowa si, co to za naczynie, zakrztusi si i ruszy ku drzwiom, trzymajc je w rku. Odgosy wymiotowania cichy, w miar gdy schodzi na d. Dziewczyna przygldaa si Ashowi przekrwionymi oczyma. Nie krya ciekawoci. Pewnie pierwszy raz w yciu widziaa nagiego czarnoskrego czowieka. - Dzie dobry - skoni si jej uprzejmie i poszed si ubra. * - Nie mog w to uwierzy - syczaa Loczek, wpezajc pod ko, eby wycign but. - Musz sprawdzi, co tam si dzieje. Niech to kusz! - zakla, wyaniajc si z butem w rce. Co bdzie, jak wszyscy ju odpynli? Ubierali si popiesznie. Ch spoglda na ni, a ona na niego. Nagle zda sobie spraw, e pewnie ju nigdy jej nie zobaczy. Pomyla, e to okropne. Byli tacy samotni, zanim si spotkali. Cho prawie jej nie zna, czu si przy niej na tyle bezpiecznie, e pilnowa si nieco mniej ni zwykle i przez chwil prawie by sob skorym do miechu, delikatnym i uczuciowym. Pierwszy raz w yciu bardziej dba o cudz przyjemno ni o wasn. Bya niesamowita i chcia j lepiej pozna. - Ta noc - zacz popiesznie, widzc, e rusza w stron drzwi. Zatrzymaa si bez tchu i odwrcia do niego. - Ta noc... - powtrzy, a potem zajkn si, nie mogc znale sw. Lekko pokrci gow. - Dzikuj - powiedzia tylko. Dotkna doni jego twarzy. - Nie ma za co. Byo mio. - Zaczekaj! - zawoa za ni, gdy przekroczya prg. Zapa plecak. Co prysno mu spod ng, ale nie zwrci na to uwagi, biegnc za dziewczyn. Wci bolaa go gowa z przepicia. Zanim zwlk si ze schodw, bya ju przy frontowych drzwiach.

- Loczek, zaczekaj! Zastanw si! Twoich ludzi pewnie ju tu nie ma. - Nie wiesz tego - odpara z doni na klamce. - Moe jeszcze s w cytadeli. Musz si upewni. Mocno przycisn jej do. - Syszelibymy odgosy walki, gdyby cytadela nadal si bronia - odpar logicznie. Zignorowaa go, uparcie szarpic drzwi, ktre on blokowa. Zakla, ale wida byo, e chce jej si paka. - To wszystko twoja wina! - syczaa, zaciskajc pici. - Moja wina? Gdyby mnie tak nie spoia, na pewno bymy zauwayli, co si dzieje. - Ja ci spoiam? Co ty... - Cisza! - krzykn Ash, schodzc na d z mieczem w doni. Rzuci krtkie spojrzenie na Ch i skoczy do kuchni. Kto wanie otwiera bram wejciow. Loczek popatrzya na niego z przestrachem. Bez sowa pocign j do kuchni. Stary wdrowiec wanie wychodzi przez otwarte okno. Ch podsadzi Loczka, by posza jego ladem. Jeszcze si nie uspokoia, wic trzepna go po rku. Kiedy gramoli si za nimi, poczu, jak dry framuga. Kto wanie wyama frontowe drzwi. Przykucnli w ogrodzie za domem, suchajc tupotu butw w budynku i strzaw gdzie od poudnia. - Mwiam ci - szepna Loczek. - Jeszcze trwaj walki. Nie zwracajc na ni uwagi, Ch zaadowa pistolet. Ash da znak ruchem rki i ruszy do tylnego wyjcia. Poszli za nim. Oddzia imperialnej piechoty wanie wamywa si do domu na zachodnim kocu ulicy. Na rodku pomostu sta wz zaprzony w zela. Jaki onierz opar si o niego, palc cheroot. Z tyu stao kilku zwizanych cywilw. Wszyscy byli modzi i zwiesili gowy z rezygnacj. Ash poczeka, a onierz spojrzy w inn stron, a potem poprowadzi Ch i Loczka w przeciwnym kierunku. Przycisn si do potu i zaryzykowa spojrzenie w przecznic prowadzc na pnoc. Skrci tam. Dziewczyna odwrcia si i ruszya na poudnie, w kierunku strzelaniny. - Loczek! - zasycza Ch. Nawet si nie obejrzaa. - Loczek! - powtrzy. Niepokj w jego gosie sprawi, e jednak si odwrcia i skina rk, by szli za ni. Ch spojrza na wdrowca, ktry w odpowiedzi wzruszy tylko

ramionami. Ruszyli ladem dziewczyny. - Ech, wy, dyplomaci - sapn stary czowiek. - Nie mylaem, e macie takie mikkie serca. * Biega tak szybko, e gdy j w kocu docignli, Ch mia znowu mdoci, a Ash zadyszk. Przebiegli wzdu szeregu czynszwek, duych drewnianych budynkw oddzielonych od siebie wskimi uliczkami. Na drugim kocu ulicy pojawi si oddzia Imperium, ale onierze pobiegli w drug stron, nie patrzc w ich kierunku. Na skrzyowaniu z alej przyczaili si na chwil, suchajc pojedynczych wystrzaw. Jaki Czerwony Gwardzista przebieg obok nich. Loczek ju miaa go zawoa, gdy Ch zatka jej usta doni. Szarpna si ze zoci i chciaa zakl, kiedy w lad za onierzem przemkna trjka przeciwnikw. - Patrzcie - szepn Ash. Po przeciwnej stronie ulicy, po prawo, z cienia drzew wok kamiennej cysterny wychyna jaka posta i ostronie wysza na wiato dzienne. onierz z oddziaw specjalnych, uczerniony sadz. Spojrza w gb ulicy, gdzie skierowa si pocig, i ruszy w przeciwn stron, mijajc ich kryjwk. Tym razem Ch si spni. - Hej! - krzykna Loczek, zanim zdy j uciszy. Mczyzna odwrci si jak fryga, ale opuci n, kiedy Loczek pomachaa rk i zobaczy jej uniform. Podbieg do nich i przycupn obok dziewczyny. Zlustrowa ich spokojnym, zrwnowaonym wzrokiem. Na brudnej szyi i rkach ciemniay plany zaschnitej krwi. Na pewno nie jego wasnej, pomyla Ch. Komandos ze szczegln uwag przyglda si Ashowi. - Dzie dobry - ukoni si wdrowiec. Mczyzna w odpowiedzi krtko skin gow. - Co si dzieje? - spytaa Loczek bez ceregieli. - Dlaczego miasto poddao si tak szybko? Tamten znowu spojrza na Ch i Asha, a potem przenis wzrok na dziewczyn. - Nie bd pyta, dlaczego tego nie zauwaylicie. Nachmurzya si. - W nocy, podczas ewakuacji, zdyli odbudowa most. Komandosi przeszli przez wod. - Ilu ewakuowano? - Z armii? Prawie wszystkich, cznie z Creedem. Mam wraenie, e zostalimy tylko

my, oddziaki, ktre odcito od armii tu, na poudniowym zachodzie. - Macie jaki plan? Albo drog ucieczki? - spyta Ch. Mczyzna splun na deski, a potem spojrza na niego, mruc oczy. - Kiedy stracilimy pozycje na poudniu, dotara do nas wiadomo, e dzi w nocy po nas przylec, o pnocy. Powietrzne statki. - Gdzie? - Na poudniowo-zachodnim cyplu wyspy jest port jachtowy. Mamy czeka na dachu jednego z magazynw. Wanie prbuj si tam dosta. - Za dnia? - Ash by rwnie opanowany jak ich rozmwca. - Myl, e si przemkn, jeli bd uwaa. Macie moe wod? Ch poda mu manierk. - Dziki - odpowiedzia komandos, ocierajc usta. Skin gow. - Powodzenia poegna ich, odda manierk, rozejrza si i bez sowa ruszy przed siebie. Loczek wstaa, chcc i jego ladem, ale Ch zapa j za przegub i przytrzyma. - Chyba syszaa, co mwi? - zirytowaa si. - Musimy dotrze do tego portu. Dopiero Ash przemwi jej do rozumu. - Mylisz, e damy rad przekra si tam w trjk za dnia, niezauwaenie? Powiedzia, e przylec o pnocy. Poczekajmy, a si ciemni, to moe nam si uda. - On ma racj - potwierdzi Ch. Loczek przestaa si wyrywa, wic j puci. - Kim jeste? - spytaa nieoczekiwanie Asha. Kiedy nie odpowiedzia, popatrzya na Ch. - To duga historia - odpar. - Chodmy. * Ash wbieg tylnymi drzwiami do jednej z czynszwek, rozgldajc si na wszystkie strony. Popdzili za nim. Wbiegli na ostatnie, trzecie pitro. Ash otworzy drzwi i wszed do maego mieszkania. Obejrza sufity wszystkich trzech pokoikw, podczas gdy Ch i Loczek stali na stray. Potem wyszed z powrotem na korytarz, wci wpatrujc si w sufit. Zatrzyma si przy oknie. Uchyli okiennice, wyjrza na zewntrz, a potem wskoczy na parapet. Patrzyli, jak podskakuje, chwyta za okap i prbuje si podcign. Nie da rady. - Pomcie mi - sapn, wiszc na zewntrz okna. Ch wsun pistolet za pas, splt donie w siodeko i go podsadzi. Wdrowiec mrukn i znalaz si na grze. - Teraz ty - powiedzia Ch do Loczka, pomg jej, a potem podcign si sam.

Na pochyym dachu Ash wanie obluzowywa dachwki i odkada je na bok. Ch zatrzyma si i zlustrowa ulice wok budynku. Kiedy znowu si odwrci, Ash znikn, a na jego miejscu w dachu ziaa dziura. Ch wsadzi do niej gow i rozejrza si po niskim stryszku. Odda Ashowi plecak, pomg Loczkowi zsun si na d, a potem zszed sam. Ostronie postawi stopy na drewnianej belce otynkowanego sufitu, pomidzy plecionkami ze somy, ktrymi wypeniono puste miejsca. Przytrzyma si za nos, eby nie kichn. - W sufitach nie ma klap na strych. adnego dostpu z dou. Podoba mi si twj pomys. - Podaj mi dachwki - poprosi Ash. Uoy je na belkach, tworzc prowizoryczne siedziska Przycupnli na nich w milczeniu, patrzc, jak drobinki siana tacz w promieniach wiata. Podzielili si po rwno resztk wody. adne z nich nie zabrao ze sob jedzenia. Ch opar gow na rkach i zacz si nad sob uala. Mia coraz wikszego kaca, cho wydawao si to niemoliwe. Pomyla, e chyba zaraz umrze. - Jeli w dalszym cigu chcesz mnie zabi, starcze, proponuj, eby teraz sprbowa stwierdzi. Zdziwi si, widzc umiech na twarzy wdrowca. - Co to byo, keratch? - Zostaem zmuszony - wyjani, skinwszy gow. - Sam si prosie - warkna Loczek. Ash zacmoka wargami, jakby karci dwjk dzieci. - Podobno w starokhosjaskim keratch oznacza powane uszkodzenie gowy. - Absolutna racja - potwierdzi Ch. Wdrowiec popatrzy uwanie na Loczka siedzc w smudze wiata. - Jeste chyba troch za moda na takie rzeczy. - Mam siedemnacie lat - odpara rzeczowo. - Dorosam do tego i owego, nie sdzisz? Nie spiera si. - Nazywam si Ash - powiedzia, wycigajc do niej rk. Potrzsna ni z wahaniem. Wsta i wystawi gow przez dziur w dachu, wspierajc si na jej krawdziach. Na dole Ch grzeba w plecaku w poszukiwaniu szczoteczki. Pola j resztk wody i zacz czyci zby. - Jak si czujesz? - spyta Loczka, nie wyjmujc szczoteczki z ust, w nadziei e

przeamie jej niech. - Te bym sobie wyczycia zby. - Nie ma sprawy, moesz my po mnie, jeli si nie brzydzisz. Spojrza na Asha. - Wida co ciekawego, wdrowcze? Ash nie odpowiedzia. Wpatrywa si w co na horyzoncie. Ch splun, odda szczoteczk Loczkowi, a potem podszed do Asha i te wyjrza przez dziur. Powid za jego wzrokiem poprzez smugi dymu, w kierunku cytadeli wznoszcej si w samym sercu poarw. - Powiedz, co tam widzisz - odezwa si Ash. - Na cytadeli powiewa flaga. - Jaka flaga? Ch wyty wzrok. Widoczno bya doskonaa, przy bezchmurnej pogodzie. Przeszy go dreszcz. - Mwie, e umara - stwierdzi sucho wdrowiec. Ch spojrza w d, sprawdzajc, czy Loczek ich sucha. Zagryz warg, przestpi z nogi na nog na belkach. Zastanawia si przez chwil. - Moe to jaki podstp - szepn. - Moe nie chc jeszcze ogasza, e nie yje. A moe po prostu jest umierajca. Pokrci gow. Rshun mrukn co pod nosem. W dalszym cigu wpatrywa si w odleg flag na szczycie cytadeli: czarny kruk na biaym opoczcym na wietrze sztandarze wyglda jak wyzwanie rzucone wiatu.

Rozdzia 35

Jecy
Jama bya gboka na dziesi stp i przykryta krat z drewnianych belek. Z jej ohydnego botnistego dna niebo wygldao jak wietlisty krg. Czasami pojawia si na nim ptak zmagajcy si z niewidocznym dla nich wiatrem. Wycigali szyje, eby ten krg zobaczy. Z dou nie mieli nic innego do ogldania, poza samymi sob. To by trzeci dzie ich niewoli. Kady z nich mia na sobie brudne jednoczciowe ubranie z tej delikatnie tkanej weny, z zapinan na guziki klap, ktr mona byo odpi, eby sobie uly. Skuto im rce i nogi. Wszyscy mieli sice, rany i wewntrzne obraenia. Bull wyplu na ziemi potny yk wody i oglda zepsuty zb, ktry wyj sobie z ust. - Masz - szepn i poda bukak z wod swojemu staremu towarzyszowi broni. Bahn w pierwszej chwili nie zareagowa. Wpatrywa si w przeciwleg cian jamy, a nawet gdzie dalej; w jego umorusanej twarzy odcinay si tylko zaczerwienione oczy i fioletowawa opuchlizna na policzku, gdzie skra bya zaogniona od rany. Jedna jego rka spoczywaa na wyprostowanej nodze i paskudnie draa. Drug obejmowa burczcy brzuch. Wszyscy byli niedoywieni i godni. Bahn narzeka kiedy, e nie syszy na prawe ucho, wic Bull szturchn go, a wtedy poruszy powoli gow i spojrza na bukak, a potem na Bulla. W kocu odwrci si i na powrt wbi wzrok w cian. Bulla ogarniay podobne do mdoci fale osabienia. Rzuci bukak z wod sierantowi sztabowemu, Chilanosowi, ktry te si nie odezwa, a jedynie spojrza na niego z byskiem wdzicznoci w oczach. Kiedy skoczy, bukak powdrowa do nastpnego. Ta letnia woda bya jedynym luksusem, jaki mieli; kady yk smakowa niczym wyborne wino. Ju od trzech dni ich niewielka grupa bya pozbawiona wszystkiego, co istotne. Nie pozwolono im rozmawia, cho i tak robili to ukradkiem, kiedy nuda przytpia krawdzie ich strachu. Nie mogli nawet spokojnie spa. Stranicy rzucali kamykami w kadego, ktry zamkn oczy. Nocami przychodzili sika na nich, gdy wycieczeni przycupnli na ziemi. Przez jaki czas Bull wypatrywa wrd przystajcych czsto nad nimi onierzy ogromnego barbarzycy, ktry go uratowa. Mia ochot zawoa do niego: Patrz, po co

mnie ocalie! Nigdy go jednak nie zobaczy i zrozumia, e zapewne umar od ran. Od czasu do czasu oddzia imperialnych zabijakw schodzi po drabinie do jamy; kierujc si chyba tylko kaprysem, wybierali jednego z nich i okadali swoimi drewnianymi pakami. Pocztkowo jecy prbowali protestowa. Jednak za kadym razem skutkowao to jeszcze brutalniejszym biciem, a nawet Bull nie mg ju tego znie, i uznali, e rozsdniej bdzie po prostu siedzie i sucha. By pomc im przetrwa, Bull w najciszych chwilach siga po humor: kiedy jeden z nich czoga si skatowany po ziemi; kiedy inny sta nad wiadrem i sika krwi. Po trzech takich dniach wiat zacz stawa si dziwnie przezroczysty, jakby Bull mg sign przeze do czego innego i nierzeczywistego. Smrd jamy zrobi si nieznony, gdy do zaatwiania potrzeb mieli tylko jedno wiadro, ktre oprniano kadego ranka. Bull radzi sobie z tym lepiej ni pozostali. W kocu dawno ju przywyk do trudw niewoli. W niemal dosownym sensie sta si dla nich ska na wzburzonym morzu. Nawet teraz, kiedy syszc jaki szczk w grze, Bull zmruy oczy i stara si co dostrzec przez zamykajc jam drewnian kratownic, brudne twarze zwrciy si ku niemu, szukajc pokrzepienia. Stranicy odwizywali drzwi do jamy. Otworzyli je z rozmachem i spucili na d drabin. Postanowi, e tym razem bdzie walczy, jeli to jego wybior na ofiar. Czterej onierze z cikimi pakami zeszli na d i przygldali si mczyznom, ktrzy, mrugajc, patrzyli na nich z ziemi. Najstarszy zobaczy wpatrzonego w cian Bahna. - Na gr! - warkn. Bahn nie zwrci na niego najmniejszej uwagi. Pozostali onierze chwycili Bahna i podnieli go si, a zabrzczay acuchy. Kiedy gwatownie zamruga, narzucili mu worek na gow i powlekli do drabiny. Bull z trudem wsta z podogi, opierajc si plecami o ziemn cian. - Dokd go zabieracie? - wychrypia. - adnego gadania! - wrzasn starszy onierz i zamachn si na Bulla pak. Bull chwyci go zakutymi w kajdany rkoma i uderzy czoem w twarz. Poczu si usatysfakcjonowany widokiem pyncej krwi i reszt znis tak, jak zwykle, kiedy si na niego rzucili. Sucha guchych uderze i stara si wytrzyma na stojco, jakby to miao jakiekolwiek znaczenie, jakby wrci do czasw, kiedy bra udzia w walkach, przycinity do muru bez adnej obrony. W kocu jednak upad. Przewrci si na ziemi i wyszczerzy do nich w krwawym

umiechu, kiedy wycigali po drabinie Bahna, ktry da im si przepchn przez otwr w kracie bezwolny jak worek ziemniakw. Chilanos otworzy usta i zacz piewa, zaraz po tym, gdy zatrzasnli drzwi do jamy i zablokowali je. To bya Pie Zapomnianych, znajome sowa rozbrzmieway z gbi jamy dononie i buntowniczo. Szczkajc acuchami, Bull podnis si na kolana. - Powiedz im to, czego bd chcieli! - krzykn. - Syszysz mnie, Bahn? Powiedz im wszystko, o co ci zapytaj! * Sparus by gboko nieszczliwy, kiedy schodzi po spiralnych schodach, wijcych si w gb skay, na ktrej staa cytadela. Creed uciek; co do tego nie mogo ju by wtpliwoci. Tyle powiedzia Principari Tume, drwic z niego nawet wwczas, gdy Michin lea, umierajc od ran. A do tego ostatnie wieci o tym, e stan matrony si pogorszy. Sparus czu, jak wszystko wok niego zaczyna si rozazi; ta idiotyczna inwazja, ktr sobie wymyli jego poprzednik Mokabi. Nawet zdobycie Tume miao teraz dla niego niewielkie znaczenie. Jeli od razu nie rusz dalej na Bar-Khos, sytuacja moe si rozwin tragicznie dla nich... dla niego. Bardziej ni kiedykolwiek dotychczas aowa, e nie odmwi dowodzenia t ekspedycj. Tyle lat w kurzu zagranicznych kampanii, mozolnego picia si po liskich szczeblach kariery, eby osign to, co niegdy uwaa za niemoliwe - pozycj arcygeneraa Mann. A teraz ta inwazja na Khos, chaotyczna awantura, od ktrej wyniku moe zalee reputacja, na jak pracowa przez cae ycie. W jaki sposb napisz o nim w kronikach i ksigach historycznych, jeli wszystko pjdzie le? Sama myl o tym doprowadzaa go do wciekoci. Gboko pod cytadel znajdowa si Zagbiony Paac, kompleks wielkich komnat jasno owietlonych krysztaowymi lampami zwieszajcymi si z niezliczonych kandelabrw. Otoczony by szerokimi oknami z grubego szka, przy ktrych pryli si na baczno gwardzici Sasheen. Za nimi poyskiway przejrzyste wody jeziora, ocienione przez pywajce w grze trzcinowe tratwy miasta, a przez szczeliny kanaw przesczay si wachlarze wiata. Z kadego okna mona byo zobaczy w oddali awice ryb migajcych tu i tam w promieniach soca. Z mrocznego dna jeziora unosiy si pcherzyki powietrza; niektre z nich pkay na powierzchni, inne podskakiway i przyczepiay si do spodu tratw. - Ach, arcygenerale. Na swko, jeli mona. - To by Klint, ktry podszed i stan tu

przed nim. - O co chodzi, lekarzu? - spyta go ze zniecierpliwieniem. Klint zaprosi go do pustej komnaty, wygodnego salonu z sofami i starymi portretami na cianach. Mczyzna obliza wargi i rozejrza si niespokojnie, jakby upewniajc si, e nikt nie podsuchuje. - Jestem przekonany, e wita matrona zostaa otruta - oznajmi nerwowym szeptem. - Otruta? Jak? - Jej rana. Sdz, e pocisk by pokryty toksyn. - Jeste pewien? - Mona to wyczu w ranie, jeli masz nos wyczulony na takie rzeczy. Do tego objawy... Pocztkowo sdziem, e to byo zatrucie krwi. - Pokrci gow. - Teraz widz, e to co wicej. Wyglda na zarodniki czarnostopca. Sparus przymkn oczy na chwil. Oto i ona, pomyla, katastrofa, na ktr czekae. - Nie sdziem, e Khosjaczycy stosuj takie rzeczy - powiedzia i poczu mdlcy zapach, gdy Klint przysun si bliej. - Nie stosuj. Tylko Elash wytwarza takie toksyny. I tylko nasi dyplomaci ich uywaj. Arcygenera Sparus zmruy oczy i przyglda mu si badawczo. - Sugerujesz, e jeden z naszych ludzi jej to zrobi? Wystudiowane wzruszenie ramionami. - Jestem tylko lekarzem, nikim wicej. Mog jedynie informowa o moich obserwacjach. Sparus potar brudnymi palcami grzbiet nosa. To nie miao sensu. - Moesz j uratowa? Lekarz spojrza na swoje stopy. - Trudno powiedzie. Lecz j krlewskim mlekiem, ale samo mleko... cay nasz zapas to sj z gow Luciana, a ona si irytuje, kiedy je zuywam. - Mniejsza o tego gupca, Luciana. Uywaj go tyle, ile potrzebujesz. Masz na to moje pozwolenie. - Dzikuj. Ale mimo wszystko... Mleko jest stare, zuyte i niezbyt dobre do czegokolwiek poza konserwowaniem. Potrzebujemy wieej dostawy, a nawet jeli... Widzisz, dyplomaci stosuj czarnostopiec, poniewa krlewskie mleko prawie na niego nie dziaa. Nazywaj to krlewskim zmartwieniem. Sparus poczu si uraony tym, e lekarz traktuje go z gry, zakadajc jego

ignorancj. Pohamowa jednak narastajc frustracj, skupiajc si na najbardziej palcym problemie. - A jeeli bdziesz mia wie dostaw mleka? Klint pokrci ze smutkiem gow. - Przypuszczam, e moglibymy wysa latajcy statek do Zanzaharu albo Bairatu. Ale wtpi, ebymy zdyli. Jej stan bardzo szybko si pogarsza. - Mwie jej o tym? - Nie. Uwaam, e na razie powinna wypoczywa. - Lekarzu... jeli ona jest umierajca, powinna o tym wiedzie. - Tak. Ale moe najlepiej bdzie, jeli jeszcze jej o tym nie powiemy. Zgodzi si, dostrzegajc sensowno takiego rozwizania. - Musz si z ni zobaczy. - Tak, oczywicie. Ale bdziesz musia przedsiwzi pewne rodki ostronoci. Klint poprowadzi go do krlewskiej komnaty. Minli kapank Sool, ktra sprawiaa wraenie zagubionej, tutaj, w gbi skay. W przedsionku lekarz poda Sparusowi jedwabn mask, aby zaoy j na usta i nos. Czu j byo mit i czym jeszcze ostrzejszym. - Czy to zaraliwe? - spyta Sparus przez mask. - Wiadomo, e bywa. Szczeglnie gdy zacznie dziaa. Z takimi rzeczami zawsze lepiej zachowa ostrono. - Klint poda mu par rkawiczek z owczych jelit. W gwnej sypialni Sasheen leaa na ou; wymita pociel okrywaa jej drce ciao, a komnat rozjaniao tylko bkitne migotliwe wiato z jeziora wpadajce przez wygite w uk okno. Sasheen miaa gorczk i dyszaa ciko. Pot lni na jej rozpalonej twarzy, podobnie jak ramiona i donie. W powietrzu unosia si silna wo ci. - Matrono - odezwa si Sparus, stajc przy jej ou. Sasheen zamrugaa, przez chwil wyranie zdezorientowana. Z trudem skupia na nim wzrok. - Sparus - wychrypiaa i prbowaa si poruszy, lecz poddaa si po pierwszym wysiku. - Powiedzieli mi, e nie powinnam nikogo dotyka. Podobno tak osabiona mogabym co zapa. Sparus zawaha si, po czym pooy do na jej doni. Nawet przez owcze jelito chronice jego rk czu, jak jest rozpalona. Jej skra miaa lekko niebieskawy odcie, podobnie jak wargi. Opatrunek na szyi pokryway te plamy. Doktor krzta si wok niej. Przez rkawiczki sprawdzi jej puls i obejrza zmiany na ciele. Kiedy odgarn cakowicie pociel, Sparus zobaczy, e jej stopy s czarne.

Wielkie nieba, pomyla zaskoczony, zdajc sobie spraw, jak powany jest jej stan. - Co masz do zameldowania, generale? Odchrzkn pod mask. - Wci natrafiamy na ogniska oporu na poudniowym zachodzie miasta. Wanie w tej chwili powinnimy si z nimi rozprawia. - A Romano? - Narzeka, e nie pozwolono mu wej do miasta razem z jego ludmi. - Naprawd? - szepna i nawet w takim stanie wida byo, e kipi z wciekoci. Odetchna ciko, kilka razy nabierajc powietrza, by podsyci gniew - Niech narzeka. Nie zaryzykuj wpuszczenia go do Tume z ludmi. On wie, e jestem osabiona. Wprost prosiabym si o zamach. Sparus pochyli gow, zachowujc swoje myli dla siebie. Trudno mu byo na ni patrze. W mylach ju rozpatrywa najbardziej prawdopodobne scenariusze. Romano, z poparciem swej rodziny, jest najsilniejszym kandydatem na nastpnego patriarch Mann. Jeli Sasheen nie wyzdrowieje, jeli umrze w Tume, Romano ogosi si patriarch, nie przejmujc si nastpc, ktrego ona moe wskaza. Bdzie chcia osobicie dowodzi Korpusem Ekspedycyjnym dla chway, jak da mu zdobycie Bar-Khos. Niech dowodzi, postanowi Sparus, o ile on dziki temu bdzie mg wrci do Khos z nieskalan reputacj. Ale nie mia pewnoci, czy teraz to bdzie moliwe. Romano przeprowadzi kolejn czystk, a Sparus moe si znale na samym szczycie listy. Mgbym mu zaproponowa swoj lojalno, pomyla i zacz si zastanawia, kogo wysa z tak misj. Sasheen przygldaa mu si, uwanie bdzc oczyma po jego twarzy. - Ja umieram, Sparusie, prawda? Przypominaa ma dziewczynk, kiedy mwia tak sabym, amicym si gosem. Patrzcie tylko. Kombinuj, jak ratowa wasn skr, kiedy ona ley tutaj umierajca. - Jeszcze jest nadzieja - zaryzykowa Sparus. - Posalimy po wie dostaw mleka. Jej gowa opada na poduszki. - Wic pospieszcie si. Czuj, jak pogarsza mi si z kadym oddechem. - Przechylia gow na bok, patrzc, jak lekarz Klint odkrca sj Luciana. Poziom mleka by ju tak niski, e Sparus widzia wewntrz zakonserwowany skalp mczyzny. - Oszczdzaj mleko - powiedziaa Sasheen, kiedy lekarz wkada do soja may czerpak. Klint podszed do niej i wla odrobin pynu w otwarte usta. W jednej chwili jej wargi

stay si mniej blade, a policzki odzyskay kolor. - Wyjmij go - polecia. - Postaw obok mnie. Klint spojrza na Sparusa, jakby ten mia cokolwiek do powiedzenia. Wyj gow ze soja i umieci j na nocnym stoliku, tu obok niej. Oczy Luciana byy zamknite, lecz drgay pod powiekami, jakby ni. - Porozmawiamy pniej - powiedziaa agodnie Sasheen i take zamkna oczy. - Tak, matrono - odpar, odwrci si i wyszed z komnaty, a lekarz poszed w jego lady. Sparus z ulg opuci to pomieszczenie. - Zachowaj jej stan dla siebie - poinstruowa Klinta, gdy obaj zdejmowali maski i rkawiczki. - I nikomu nie wspominaj o trucinie. * - Ona umiera. To w najlepszym razie kwestia dni. - Jeste tego pewien? - spyta Romano. Lekarz Klint stara si nie okazywa irytacji. - Oczywicie. Posali po krlewskie mleko, ale nie sdz, eby udao si je sprowadzi na tyle szybko, by bardzo pomogo. Genera Romano rozwaa t nowin z dreszczem podniecenia. Jego wuj cay czas mia racj. Wystarczy czas i cierpliwo, a wszystkie rzeczy same przyjd do tego, kto ich poda. Spojrza na stojcego przed nim lekarza o czerwonej twarzy. - Twoja pomoc nie zostanie zapomniana. - Dzikuj - odpar Klint, skaniajc gow. - Teraz musz ju wraca, zanim kto zauway moj nieobecno. - A wic id - wycedzi Romano. Patrzy, jak mczyzna wspi si na swojego zela i szturchn nogami boki zwierzcia, ktre pocwaowao w kierunku mostu Tume. Stojcy obok Romano zastpca mia min tak samo ponur, jak zawsze. - Zatem ju pora - powiedzia ochrypym gosem Scalp. - Na to wyglda. - Odsoni zby w dzikim umiechu. - Mam nadziej, e ta dziwka bdzie cierpiaa do samego koca. Namiot by otwarty z jednej strony i stojc w nim z twarz wystawion na paskudny wiatr, patrzc na swoich ludzi, jezioro i pywajce po nim miasto na wyspie, Romano czu, e pod kadym wzgldem odzyskuje siy, e jego wtpliwoci rozpraszaj si, staj si nieistotne

jak czcza gadanina. Jake dziwne bywa czasami ycie. W domu, w Qos nie mia najmniejszej szansy na odebranie wadzy matronie. A teraz by tutaj, wanie w Khos, bliski zdobycia tronu jak nigdy dotd. - A co z arcygeneraem? - spyta Scalp. - Sparus nie jest gupcem. Teraz bdzie si stara zadba o wasne interesy. Kiedy ona umrze, zadam jego lojalnoci i Korpusu Ekspedycyjnego. Jeli bd mia armi, zdobd Bar-Khos. Wtedy nikt nie omieli si odmwi mi prawa, bym zosta witym patriarch. - Jeeli bdziemy zwleka zbyt dugo, moemy straci szans na zdobycie miasta. - Cicho! - wykrzykn Romano. - Nie zniechcaj mnie teraz. Daj mi si nacieszy chwil t myl. - A jednak - doda Scalp - musimy dziaa szybko. - Uwierz mi, na to nic nie mona poradzi. Gra toczy si o wiksz stawk, nawet jeli twj ciasny umys tego nie pojmuje. Romano, wity patriarcha Mann, oceni w mylach wysoko stawki. - Moemy przynajmniej poczyni pewne przygotowania. Romano westchn. Chcia uwolni si od tego czowieka, eby mc odpowiednio uczci nowin ze swoim orszakiem. - wietnie. Porozmawiaj z kapitanami i niszymi oficerami. Zaproponuj im awans, jeli opowiedz si po naszej stronie. Kadego, kto nie odpowie natychmiast, wpisz na list do zlikwidowania.

Rozdzia 36

Rozstanie
Odsypiali kaca przez wiksz cz dnia, budzc si od czasu do czasu na dobiegajce z oddali odgosy strzaw Loczek leaa na dachwkach, ktre umiecili na belkach na strychu, z Ch przytulonym do niej plecami, jedn rk obejmujc go, eby byo cieplej. Stary wdrowiec zosta na zewntrz, na dachu; przyczajony w cieniu komina obserwowa cytadel i ulice w dole. Loczek bya godna, a take spragniona, gdy skoczya im si woda. Jednak wyjcie na zewntrz nie wchodzio w gr. Dostatecznie si wystraszya, kiedy usyszeli odgosy z pomieszcze pod nimi: zamykanie drzwi, szczk szklanek. Nawet nie drgna, siedziaa cichutko jak mysz pod miot. Ch poruszy si niespokojnie w bledncym wietle, ktre wpadao przez otwr w dachu. - Masz pchy? - spytaa. - Czemu? - Drapiesz si. Znieruchomia. Czua na karku jego oddech. - Niedugo trzeba bdzie i - szepn jej do ucha. Loczek skina gow. Staraa si o tym nie myle. Tutaj, w ukryciu, czua si bezpieczna, a przynajmniej na tyle bezpieczna, na ile moga w tych okolicznociach. - Boj si - przyznaa. Przycisn j do siebie mocniej, chocia nie tego w tej chwili najbardziej potrzebowaa. Przydaby si jej solidny niuch proszku i co mocniejszego do popicia. - Ty si nie boisz? - spytaa, obracajc lekko gow. - Nie. Jakie to dziwne, pomylaa. - Cigle jeszcze nie powiedziae mi nic o sobie. O ile pamitam, ostatniej nocy to przede wszystkim ja mwiam. - Midzy innymi mwia. I nie, nie powiem. Nie jestem zbyt gadatliwy.

- Nie chcesz mi powiedzie, prawda? Cikie westchnienie. - Tak jest lepiej, uwierz mi. Loczek przewrcia si na plecy, z biodrem obolaym od twardych dachwek. Przez otwr w dachu widzieli wieczorn gwiazd poyskujc na coraz ciemniejszym niebie. Zwrcia zmczone oczy na Ch. - A wic dalej uwaasz, e jestem pikna? - Prosz? - Wczoraj, kiedy bye pijany, tak mi powiedziae. - C, wane jest tutaj sowo pijany. Udaa rozgniewan i odwrcia si, by si od niego odsun. Poczua, jak jego rka opada na jej rami i przyciga j delikatnie z powrotem. - Loczek, gdyby tysic piknych kobiet stano przede mn nago, i tak to ciebie przede wszystkim bym zauway. - Och? - Och. - Wic tylko to si dla ciebie liczy? Pikny wygld i silne ciao? Teraz Ch zmarszczy brwi. Wkrtce jednak umiech zagodzi wyraz jego twarzy. - Nie - powiedzia. - Nie w twoim przypadku. Wygldao na to, e mwi szczerze. Z gry dobiego szuranie i w otworze pojawia si twarz starego wdrowca. - Ch, pozwolisz na sowo? Loczek patrzya, jak modszy mczyzna wsta i podszed, eby porozmawia z Ashem. Usiada i otrzepaa si z kurzu. Nagle pomylaa o gorcej kpieli i ciepym posiku. Dwaj mczyni spierali si o co przyciszonymi glosami. Loczek czekaa, przygldajc si pajczynie, ktra wisiaa w cieniu krokwi. Porodku siedzia tusty pajk czyhajcy na muchy. Ch unis nieco gos. - Ona moe by ju martwa, stary gupcze. Dasz si zabi. I po co? - Poniewa musz! - sykn starszy. Milczeli przez chwil, obaj zirytowani. Ch zerkn na ni i udaa, e patrzy gdzie indziej. Ch wycign rk do Asha. Wdrowiec zawaha si, lecz w kocu j przyj. Ucisnli sobie donie, ale kiedy Ash cofa rk, Ch chwyci go za nadgarstek.

- Wic uporzdkowalimy nasze sprawy? Starszy mczyzna przyjrza si mu uwanie. - Myl przynajmniej, e nie jestemy wrogami - powiedzia. - Zatem powinno si uda - odpar Ch, rozluniajc ucisk. Ash zerkn jeszcze na Loczka i znikn w mroku. Kiedy podesza do Ch, zobaczya, jak wdrowiec lekkim krokiem przemyka po dachu z mieczem w doni. Dwaj imperialni onierze zaspokajali pragnienie przy cysternie na ulicy. Gdy ruszyli w dalsz drog, Ash bezszelestnie pody ich ladem. Na skraju dachu zatrzyma si i spojrza w d, na ulic, ktrej nie widzieli ze swojego miejsca. Ostronie odoy miecz i oderwa dwie dachwki. Trzymajc je w rkach, wysun je za krawd dachu, najdalej jak mg, po czym zbliy do siebie odrobin, co oceniajc. Gwizdn i w tej samej chwili puci dachwki. Natychmiast zacz schodzi po dachu. - Ash! - zawoa Ch. Wdrowiec zatrzyma si i obejrza. - Co? - Oby znalaz spokj, starcze. Ash przeskoczy przez krawd dachu i znikn. * - Kim jeste? - pyta stary kapan, zbliajc si na cal do jego twarzy. Przesuchujcy po raz tysiczny zadawa Bahnowi to samo pytanie. Bahn po raz tysiczny powiedzia mu, kim jest. - Bahn - jkn, nie odrywajc wzroku od podogi. - Bahn Calvone. Mwienie sprawiao mu bl, rana w policzku bya zaogniona i opuchnita. - Jaka jest twoja ranga? Bahn poczu, jak kto cignie go za wosy, eby spojrza na starego kapana. Jego skra bya poprzecinana gbokimi zmarszczkami, chocia nosia te lady po trdziku, na ktry musia cierpie w modoci. - Porucznik. Khosyjskiej Czerwonej Gwardii. - Tak - powiedzia agodnie kapan, gadzc go po twarzy. Jego niewiey oddech przyprawia Bahna o mdoci. - Ale kim jeste? W ciasnym wntrzu namiotu byo gorco. Pod przeciwleg cian dymi piecyk i pot wystpi Bahnowi na czoo.

- Nie rozumiem - zaka Bahn. Kapan umiechn si i spojrza na akolitw stojcych za krzesem, do ktrego by przywizany Bahn. Akolita puci jego wosy i gowa znowu opada mu na pier. Przed sob widzia ubit ziemi. Spod opuszczonych powiek obserwowa, jak kapan odwrci si do niego plecami i wychudzonymi rkoma sign do maego stolika, na ktrym leay fiolki, poskadane papiery i ostrza. - Jeste zdrajc? - spyta kapan, nie odwracajc si od stolika. Bahn poczu nagle ogie w odku. Zaraz zwymiotuje, pomyla, tu, pod nogi. - Jeste zdrajc? - powtrzy tamten. Pi uderzya go w ty gowy. Bahn prbowa si skoncentrowa. Pot spywa mu po twarzy, mieszajc si z krwi z ust. - Nie - wychrypia. - Nie jestem zdrajc. - Tak? Wic nigdy nie zdradziby swojego ludu? - Oczywicie, e nie! Kapan si odwrci. W jednej rce trzyma zoon kartk, w drugiej mae zagite ostrze. - Ale wszyscy ludzie s zdrajcami. Pochyli si w stron Bahna i jego kciuk rozchyli zoon kartk. Bahn szarpn si do tyu i oddech uwiz mu w gardle. Patrzy, jak kapan zacisn usta i dmuchn na papier. Chmura drobniutkiego pyu spowia twarz Bahna. Spanikowany wcign wraz z powietrzem py, a wtedy usta natychmiast mu zdrtwiay. Przed oczami zataczyy kolorowe plamy; rozbyso wiato, a potem wszystko ogarna ciemno. Bahn odchyli gow do tyu, a jego ciao obwiso bezwadnie. Jakie rce podtrzymay go od tyu. - A teraz - dobieg go odlegy gos kapana - powiedz mi jeszcze raz. Kim jeste? * Ch spojrza na otwr w dachu. Na zewntrz zapada ju zmierzch i niebo przybrao odcie gbokiego fioletu. Gste kby dymu wzbijay si nad poncym miastem. Powietrze zdawao si coraz cisze od jego woni. Zaczynao ju szczypa w oczy. Oni gdzie tam byli, dyplomaci krcy po okolicy, wyczuwa ich obecno jako lekkie mrowienie w gruczole pulsowym, rodzaj swdzenia, od ktrego nie mona byo si uwolni drapaniem. Byo tak, odkd soce zaczo zachodzi - kiedy odkry, e zostawi sok

z dzikiego drzewa w domu - chocia od tamtej pory to uczucie si nie nasilio. Na co oni czekaj? - zastanawia si Ch. - Ogie jest coraz bliej - oznajmi, a Loczek skina gow, nie patrzc mu w oczy, lecz na rce. Siedziaa naprzeciwko niego, on bawi si jej palcami, a ona jego. Spojrza na ni z uczuciem. Ta dziewczyna miaa w sobie bezbronno, ukryt gboko za citym dowcipem i zdecydowanym zachowaniem. - Powinnimy ju i - powiedzia i pocign j lekko za rk. W kocu na niego popatrzya i zauway, e zbiera siy do czekajcego ich zadania, do przebicia si ulicami, ktre musieli pokona, by dotrze w bezpieczne miejsce. Ch pomg jej wsta, gdy zasonia usta doni i zakasaa. Dym robi si coraz gstszy. Oboje stali, patrzc na miasto, z ustami otwartymi ze zdumienia. Kilka ulic dalej na pnoc pon cay rzd budynkw, tworzc lini ognia, ktry skwiercza, strzela iskrami i wznosi si coraz wyej, pochaniajc ciany i meble, rozprzestrzeniajc si na kolejne domy, jeszcze bliej. Po lewej byo to samo - ponce ulice; po prawej take. Wydawao si, jakby on i Loczek stali porodku zacieniajcego si pieka. - Nie rozumiem. - Rozejrzaa si dookoa. Ch wdrapa si przez otwr na dach i na czworakach wspi si po pochyoci. Kaszlc i osaniajc usta, spojrza na poudnie, a w jego oczach odbijay si ognie poaru. - Woda! - zawoa do Loczka. - Musimy dotrze do najbliszej wody! * Widzia, e to nie bdzie daleko. Widzia przez kby dymu, gdy wyszli zza rogu. - Tdy - wycedzi Ch przez materia, ktrym osoni sobie twarz, i skrci w stron murw ani, rozgldajc si na prawo i lewo. Nawet nie patrzc, wiedzia, e Loczek idzie za nim. Przebiegli przez plac z dugimi stoami i awami, od gry osonitymi kratownic z drewnianych listew, z ktrych zwieszay si papierowe latarnie rozwietlone lekko blaskiem z poncych za nimi budynkw. Ich buty zadudniy o drewnian podog. Przed nimi na tle poogi odcinaa si sylwetka publicznej ani; przez otwarty dach budynku wzbijay si kby pary, jakby i on pon. Ch zauway, e co poruszyo si na ulicy za ani, midzy supami ognia, ktre spowijay umierajce zabudowania. - Hej! - zawoaa z oburzeniem Loczek, kiedy chwyci j i zmusi do ukrycia si za jednym ze stow. Puci j, eby zerkn ponad stoem. Nic. Ani ladu postaci, ktr widzia przed chwil. Ch rozejrza si dookoa; zauway, e piropusze dymu i strzelajce iskry zbliaj

si coraz bardziej, postara si wic zapanowa nad wasnym lkiem. - Chod! - rzuci, zerwa si i pobieg znowu, z pistoletem w doni. Z lewej strony co hukno. Jedna z latarni znikna na jego oczach. Ch zakl i ruszy biegiem, rwnoczenie starajc si wypatrzy, skd pad strza. Znowu rozleg si huk i wylecia w powietrze st, obok ktrego biegli. Skrci w prawo i wybieg z placu, przedzierajc si przez pacht wiszc mu na drodze. Tu przed nimi majaczyy zarysy tyw ani, a nieco bliej przysadziste chatki, z ktrych buchaa para. - Chyba kto do nas strzela! - zawoaa Loczek, kiedy wepchn j do dusznego wntrza jednej z chat. Ledwie zdy zatrzasn cienkie drzwi, gdy w cianie, na wysokoci ich gw, pojawia si dziura wielkoci pici. Ch w jednej chwili znalaz si na ziemi. - Pochyl gow! - krzykn, pocigajc Loczek na podog. W nastpnym momencie chatka eksplodowaa. Odamki drewna ze cian posypay si do mrocznego wntrza. - Zrb co! - wrzasna do niego, lec zwinita w kbek na pododze. - Wanie robi! - odkrzykn, osaniajc si rkoma. Czu, jak lecce w powietrzu drzazgi wbijaj mu si w skr. Jego ciao przejo kontrol, prbujc si ratowa, nawet kosztem rk i ng. Strzelanina na chwil ustaa. Na zewntrz rozlegy si gosy. Ch podpez do jednej z dziur w cianie i ostronie wyjrza na zewntrz. Do chaty zblia si z tuzin postaci. Wszystkie byy ubrane w cikie przeciwogniowe kombinezony, z cakowicie zakrytymi gowami i oczami osonitymi szkem. Pochylay si niezgrabnie, by przeadowa bro, ktr - sdzc z rozmiaru - mogy by tylko rczne armaty. Ch otar pot z twarzy. Wcign parne, cuchnce siark powietrze i wyczu w nim lad czego jeszcze, jakiego zapachu, ktry wyda mu si znajomy. Zerkn za siebie. W gbi mrocznego wntrza chaty dostrzeg kosz z praniem. Powid wzrokiem po pododze, oceniajc odlego. Kimkolwiek byli, zaczli znowu strzela. Loczek wrzasna, gdy Ch podczoga si do uchwytu w pododze i otworzy zapadni, odsaniajc kwadratow dziur w trzcinowym podou i opadajc ukonie do niej desk z karbami do prania. Poczu ukucie blu w uchu i jeszcze jedno w plecach. Loczek wrzasna goniej. - Loczek! - krzykn. - Co? - Jeste ranna? - Co?

- Wychodzimy! Spojrzaa na czarn, bulgoczc wod jeziora i zerkna na niego szeroko otwartymi oczami. - Oszalae? Ch ju zdejmowa plecak. Wsun si do wody, ciepej jak do kpieli. - Po prostu trzymaj si mnie i wierzgaj najmocniej, jak umiesz. Myl, e na poudnie od nas jest kana. To nie moe by daleko. Widzia, e bya przeraona. Przyszo mu do gowy, e on take powinien si ba. Wskoczya do wody i wynurzya si, parskajc. - Poudnie? - krzykna. - Skd moesz wiedzie, gdzie jest poudnie? - Zgaduj - odpowiedzia. - Jeste gotowa? Teraz gboki wdech. Jazda! * Stary kapan i opiekun Heelas zdj pcienn mask osaniajc mu usta i nos, po czym wcign gboko w puca nocne powietrze Tume. Co za smrd, pomyla cierpko. Przypomina mu Qos w peni lata, kiedy cuchnca mga Baala okrywa czasami cae miasto; jednak to byo o wiele gorsze. Ale przynajmniej by daleko od wewntrznej komnaty i przyprawiajcego o mdoci zapachu mierci, bijcego od Sasheen. I nie tkwi ju w gbi cytadeli. Heelas nie cierpia przebywa w pobliu chorych, niemal tak samo, jak ba si zamknitych przestrzeni. Tym, co budzio w nim najwikszy lk, byy chodne tunele Hypermorum, gdzie chowano zmarych. W najgorszych koszmarach ni o tym, e sam jest martwy i zostaje tam zoony na wieczno. Ona umiera, pomyla raz jeszcze, przechodzc po zwodzonym mocie cytadeli na centralny plac. Sasheen umiera. Zostawi matron w jej komnacie - sam, jeli nie liczy do makabrycznej obecnoci Luciana przy jej ou. Ale wietn par tworz, pomyla, zamykajc za sob z ulg drzwi. Z trudem przychodzio mu wyobrazi ich sobie takimi, jakimi niegdy byli: jako par kochankw, olnionych sob nawzajem. Przez jaki czas byli nierozczni, ona i jej dziarski genera z Lagos. Sasheen wspominaa nawet o dzieciach, o zbudowaniu rodzinnego gniazdka w Brule. Heelas szed z pochylon gow i domi ukrytymi w rkawach, ignorujc ukony mijanych kapanw, mczyzn i kobiet bez adnej pozycji. Zatrzyma si nad kanaem i spojrza na wci unoszce si na wodzie kawaki trzcinowych tratw i odamki drewna. Zauway plusk, cho nie dostrzeg ryby, a jedynie

janiejsz smug, ktra po niej zostaa. Modsi kapani nie bd przed nim schyla gw, kiedy ona umrze, pomyla pospnie. Bdzie mia szczcie, jeli Romano kae mu tylko obci nos i wyrzuci. Zawsze tak byo, kiedy jednego wadc zastpowa inny. Ludzi z najbliszego krgu poprzednika naleao si pozby, eby zrobi miejsce dla nowych. Cae jego ycie, wszystko, co wypracowa, przepadnie. - Przepraszam - powiedzia kto, wpadajc na niego. Heelas odwrci si zirytowany i natychmiast poczu, e co ostrego napiera na jego brzuch przez szat. Za dugo chodzi po tym wiecie, by zastanawia si, czy moe to by co innego ni n. Ujrza tu przed sob zamaskowan twarz akolity. - Gdzie ona jest? - odezwa si gos zza maski. - Kto? - spyta, prbujc gra na zwok. - Sasheen. Gdzie ona jest? Heelas unis rce. - Skd mam to wiedzie? Jestem tylko kurierem. - Opu rce! - sykn tamten. - Widziaem, jak szede, kapanie. A teraz przesta kama i odpowiedz na moje pytanie albo zabij ci tu, gdzie stoisz. Heelas si wyprostowa. Wic tak to si skoczy, pomyla. N w brzuchu i smrd zgniych jaj w nozdrzach. - Mylisz, e mnie wystraszysz? - powiedzia. - Widz twoje oczy, wdrowcze. I tak zamierzasz mnie zabi, wic zrb to. - Uderzy si dononie w pier. - Jestem gotw. Rka wystrzelia i chwycia za przd szaty, unieruchamiajc go. N przebi tkanin i skr na brzuchu. Pozosta tam, zagbiony na grubo palca w jego ciele, a Heelas poczu, jak ciepa krew spywa mu po wosach onowych i po udach. Heelas zblad. Bl by dla niego niczym, a teraz sta si wszystkim. Opiekun Heelas przez te wszystkie lata przey kilka czystek. Nauczy si, jak sobie radzi z blem, i skorzysta z tej wiedzy, si woli zmuszajc si do odprenia i poddania si jego falom. - Jeli krzykn, w mgnieniu oka pojawi si tu tuzin ludzi. - Wic krzycz. Heelas rozejrza si dookoa. Kapani i akolici przechodzili w t i z powrotem przez owietlon latarniami przestrze. Pod cian w gbi pluton egzekucyjny likwidowa kilku ocalaych gwardzistw z Tume. Kolejni onierze krztali si przy pobliskim magazynie,

rozadowujc wz z amunicj, z ktrego zabierali puda z granatami i materiaami wybuchowymi. Mgby ich oczywicie zawoa, ale wtedy bdzie martwy jeszcze szybciej. Jakie to ma znaczenie? Ona i tak umiera. - Nie dostaniesz si do niej - powiedzia lodowatym gosem. - Jest w Zagbionym Paacu. W samym sercu skay. - Opisz mi to. Opowiedzia, przez cay czas zastanawiajc si, jakie to dziwne, co gotowe s zrobi ciao i umys, byle tylko przeduy ycie o jeden bezcenny moment. Ciao jest silne, pomyla. Ledwie dokoczy t myl, tamten pchn go trzykrotnie, uderzajc noem i wycigajc szybko jak atakujcy w. Odszed, kiedy Heelas opad na kolana, rkoma ciskajc zakrwawiony rozcity brzuch. - Pomocy - jkn Heelas, lecz nikt go nie usysza. Ale na pomoc byo ju za pno; przewrci si w bok i run na ziemi. Opierajc gow na drewnianej kadce, wstrzyma oddech i spojrza na ziarenka piasku rozsiane po niej niczym kamienie na pustyni. Mrwka brna przez ten krajobraz. Patrzy, jak na moment skierowaa w jego stron czuki, gdy umiera, po czym ruszya dalej swoj drog. * Ch pomyla, e jest martwa, kiedy wycign jej ciao z kanau i uoy na trzcinie. Jednak kiedy mocno nacisn jej brzuch, Loczek zakrztusia si, przewrcia na bok i zakasaa. - Nic ci nie jest? Otara usta, przez chwil prbujc odzyska gos. - Tak mi si wydaje. Ulica po drugiej stronie kanau bya ryczcym piekem. Loczek siedziaa, drc, i patrzya na to, a on wzi j w objcia i trzyma, dopki nie zacza si uspokaja. Swdzenie na karku zamienio si teraz w regularne pulsowanie. Rozejrza si dookoa, popatrzy na budynki, w ktrych odbijaa si una poaru, na wsk ulic usian resztkami po pldrowaniu. S blisko. - Musisz ju i - powiedzia, pomagajc Loczkowi stan na drcych nogach. Ich ubrania ociekay wod. - A co z tob?

- Musz co dokoczy, zanim bd mg doczy do ciebie. Zmarszczya brwi i popatrzya wzdu opustoszaej ulicy. - Wszystko bdzie dobrze - zapewni j. - Tylko uwaaj na siebie. - Mwic, to poczu nage ukucie wyrzutw sumienia z powodu tego, e puszcza j sam. - Masz - powiedzia, wciskajc jej w rk pistolet. - Nigdy w yciu nie uywaam takiej broni. - I teraz te nie bdziesz musiaa. Jest cay mokry. Trzeba go rozebra i naoliwi. Jeli bdziesz miaa kopoty, po prostu wyceluj i postrasz nim. Prosz, we to te. - Zdj z bioder pas z amunicj i zaoy jej. Obserwowaa go uwanie. - Z tym bdziesz wygldaa bardziej wiarygodnie. Pamitaj, uywaj go tylko jako straszaka. Nie prbuj strzela, rozumiesz? - Oczywicie. Nie jestem idiotk. - Wic id ju - poleci agodnie. Loczek staa, zmczona i drca. Przesun palcem wzdu jej policzka, a kiedy dotar do podbrdka, przechyli jej gow, aby ich spojrzenia si spotkay. Chwycia go za palec i przytrzymaa. - Uwaaj na siebie, Ch, syszysz? Spodobao mu si, jak wymwia jego imi. - Bd uwaa. Ich pocaunek by krtki i mia w sobie co niezgrabnego; jak dwoje rozchodzcych si obcych ludzi. Cofna si o kilka krokw, a potem znikna w ciemnociach nocy. Ch znowu zosta sam. * Siostra Guana patrzya z otwartymi ustami na szalejcy przed nimi ogie; w jej szklistych oczach odbijay si pomienie. Koysaa si lekko, jakby do rytmu wewntrznej muzyki. Gdzie w oddali hukn strza. Z szeregu onierzy oderwa si oficer, by to sprawdzi. - Gdzie on jest? - spyta niecierpliwie Guan, lustrujc wzrokiem rzd otwartych straganw, jedyn cz okolicy, ktrej nie podpalili. - Poczekaj spokojnie. Nasi ludzie go wykurz. - O ile nie utknli gdzie tam razem z nim. Mwi ci, powinnimy ju co zobaczy. Guan zacz powanie wtpi w skuteczno ich planu. By zbyt chaotyczny, bardziej widowiskowy ni praktyczny. Byoby lepiej, gdyby po prostu poszli sami rozprawi si z Ch. Ale, jak to czsto bywao, da si namwi siostrze na inne rozwizanie.

Trzymali si za rce, jak czasem im si zdarzao; robili tak, odkd byli dziemi. cisna jego do, jakby chciaa doda mu otuchy. Wzdu ulicy sta szereg onierzy; twarze mieli owinite chustami, tak samo jak oni. Wszyscy wpatrywali si w puste stragany na tle supw dymu i pomieni wzbijajcych si w niebo. Na ulicach w gbi drugi piercie onierzy czeka w ukryciu. - Mylisz, e on na to zasuy? - spyta siostr. - A co to ma do rzeczy, czy zasuy? - Ale mimo wszystko. Jest jednym z nas. Poczu na palcach chodne powietrze, gdy pucia jego do. - Teraz masz wtpliwoci? Kiedy zdezerterowa? Kiedy udowodni, e jest zdrajc, co waciwie mu zarzucilimy? Guan wiedzia, e nie ma sensu si z ni spiera. Poza tym niektre prawdy wayy do, by broni si same. - Mylisz, e nam zrobi to samo, kiedy ju bdzie po wszystkim? - Dlaczego nie mieliby zrobi? Wiemy o tym tak samo dobrze jak on. - Tak, ale robic to, udowadniamy, e mona nam zaufa. Tak bdzie dla nas dobrze, Guan, czuj to. Oni potrzebuj takich jak my, do brudnej roboty. Kimkolwiek s. - Miejmy nadziej, e si nie mylisz. Trudno byo zobaczy co wicej poprzez wiszc w powietrzu szar mg. Co wybiego ze stajni, cignc za sob ogon pomieni. Najbliszy z onierzy wycelowa z kuszy i strzeli. To by poncy pies; biegnc, skomla i prbowa gry ogie. Trafiony betem zwin si konwulsyjnie, przetoczy po ziemi i znieruchomia. Swan zakla cicho. - Co za ludzie. Zostawili psa na pewn mier - powiedziaa cierpko. Nie po raz pierwszy Guan spojrza na siostr z pewnym podziwem, zastanawiajc si, jak dziaa jej umys. Moe i byli blinitami, czasami jedno koczyo zdanie, ktre zaczo drugie albo czytali sobie w mylach, ale ona miaa w sobie jak perwersj, ktra jemu bya obca. Ju mia jej agodnie przypomnie, e nie powinna martwi si o poncego psa, skoro nie waha si pali ludzi, kiedy poczu pulsowanie w karku, a po chwili jeszcze raz, znacznie silniejsze. Guan przyoy palec do szyi; Swan zrobia to samo. - Przygotujcie si - poleci onierzom stojcym naprzeciwko. - On si zaraz pokae.

Wycelowali kusze, jego siostra wycigna pistolet. Minuty mijay, spomidzy stajni wydobyy si kby dymu. Pulsowanie w karku stawao si coraz szybsze. Wci nie byo nic wida. Kusze zaczy si chwia w rkach onierzy. - Powinien ju by na tyle blisko, eby dao si go zobaczy - stwierdzia Swan, unoszc pistolet w kierunku straganw. Guan nawet nie drgn. Co w tym wszystkim byo nie tak. Ch powinien by tu przed nimi. - Nie mylisz... Odwrci si byskawicznie, jego siostra zrobia to samo uamek sekundy pniej. Oboje spojrzeli wzdu ulicy, na domy po przeciwnej stronie i ich zaciemnione okna. Guan wycign pistolet, odsuwajc si rwnoczenie na bok. - Swan - powiedzia i oboje cofnli si w cie ciany, najgbiej jak si dao.

Rozdzia 37

Sztuka Cali
Ch wiedzia, e nigdy nie przestan na niego polowa. Chyba e on wczeniej rozprawi si z nimi. Dlatego ledzi ich z dachw, zbliajc si do nich nawet wtedy, gdy wycofywali si w cieniu muru. Uprzedzili onierzy o jego obecnoci, dlatego ludzie rozgldali si dookoa, kierujc bro to w t, to w tamt stron. Ch trzyma si nisko, po ciemnej stronie spadzistych dachw, pilnujc, by nie pokaza si na tle nieba. Jeszcze wicej onierzy czaio si na lewo od niego, w domach i ogrodach; to dostrzeg bysk stali, to usysza kaszlnicie. Mg mie tylko nadziej, e aden z nich go nie zauway. Swan i Guan wycofywali si w kierunku wityni na kocu ulicy, za ktr wida ju byo jezioro. Najwyraniej nie spodoba im si pomys, e mogliby sta si celem Strzelca wyborowego. Jaka szkoda, e nie mia dziaajcej broni. witynia wznosia si przy kocu cigu dachw. Tu obok niej mieci si dwupitrowy aneks mieszkalny, teraz ciemny i opustoszay. Blinita zatrzymay si, by porozmawia z grup onierzy, ktrzy po chwili rozeszli si wzdu domw. Ch sysza z dou, jak otwieraj kopniakami drzwi i pospiesznie przeszukuj pomieszczenia. Przyczai si i obserwowa dwjk dyplomatw, ktrzy odwrcili si jeszcze, by sprawdzi ulic, okna i dachy, po czym weszli do wityni. Drzwi zostawili otwarte. Opuci si z krawdzi dachu i zeskoczy na uliczk midzy domami a wityni. Zerkn w obie strony i skrci na tyy budynku, do niewielkiego ogrodu osonitego niskim murem. W jednym z okien co zamigotao; pomie wiecy rozjani wntrze. Podkrad si na drug stron domu, czujc pod nogami mikk i lisk trzcin; haasujcych onierzy zostawi z tyu. Odgosy strzaw na poudniu stay si goniejsze, ni kiedy ostatnio zwraca na nie uwag. Loczek powinna by gdzie tam i zblia si do miejsca spotkania, a przynajmniej tak mia nadziej. Jakie to dziwne, pomyla. Jestem tutaj, w Khos, w Tume, nad tym bulgoczcym jeziorem, i prbuj zabi dwoje z mojego ludu, a rwnoczenie licz na to, e jeden z wrogw

wyjdzie z tego bez szwanku. Zwrci uwag, jak niewaciwe wydao mu si to sowo: wrg. Miao w sobie co dziecinnego. Nad jeziorem zapona flara. Przymkn prawe oko, eby lepiej widzie w ciemnoci, i poczeka, a flara opadnie. W grze byo okno, a w jego stron nachylao si drzewo. W gstniejcej ciemnoci Ch wydoby n i cisn go zbami, po czym wdrapa si po szorstkim pniu, a dotar do gazi rosncej w stron okna. Zobaczy tylko ciemny pokj i otwarte drzwi; z korytarza za nimi wpadao mde wiato, ktrego rdo kryo si gdzie za zakrtem. Nie ma czasu na subtelnoci, uzna Ch. Trzeba wzi si za nich szybko i zdecydowanie, i mie nadziej, e to on utrzyma si przy yciu. Jego stary trener walki w Qos mia racj, pomyla, sigajc, by otworzy okno. By wytrenowanym Rshunem, czy tego chcia, czy nie. Jego religi byo natarcie i atak. Odwaga, szybko i wytrwao. Gdyby tylko mia przy sobie miecz, mniejsza ju o pistolet. Ale mia tylko jeden, jedyny n. Improwizuj, pomyla, wsuwajc si przez otwarte okno i ldujc ze zwinnoci kota. cisn n w doni, zauway krzeso. Podnis je i z caej siy grzmotn o cian. Huk by wystarczajco gony, by poruszy nieboszczyka. Ch szybko przeszed nad rozrzuconymi szcztkami i, nie zatrzymujc si, podnis odaman nog. Jej koniec by ostry i poszarpany. Wychodzc na korytarz, kilkoma ruchami noa poprawi czubek; kolejny kawaek odci, zbliajc si do zakrtu. Czekali na niego, kiedy wysun gow za rg - dwie postacie z pistoletami, ukryte w przeciwlegych drzwiach. Ch cofn si, gdy pocisk odbi si rykoszetem od ciany. Odci ostatni kawaek drewna z nogi od krzesa, ostrzc jej zakoczenie, wysun si nieco zza rogu i z caej siy cisn ni w posta celujc z pistoletu. Bro wystrzelia i nagy bl przeszy jego udo. Ch zachwia si na drugiej nodze i opar o cian, aby zapa rwnowag, gdy posta przewrcia si, wypadajc na korytarz. To by Guan, z nog od krzesa sterczc z lewego policzka. Jego nogi rozpaczliwie szuray o podog, szukajc oparcia. Zauway cie, ktry mign w smudze wiata na pododze, i mocniej cisn n w prawej doni. Rzuci nim w tej samej chwili, gdy Swan wychylia si zza drzwi i strzelia. Ch odskoczy do tyu. W gowie mu dzwonio, z boku czaszki czu przeszywajcy

bl. Swan take oberwaa; przewrcia si i trzymaa za rkoje n, ktry wbi si jej gboko w udo. Czogaa si w stron brata. - Och, nie - jkna. Poniewa Ch wci oddycha, zignorowa ran gowy i drcymi palcami obmacywa nog. Kula przesza czysto przez misie z boku uda, omijajc ko. Z poszarpanej rany sczya si krew. Z trudem porusza odrtwia koczyn. Ch pierwszy raz w yciu zosta postrzelony. Sdzi, e bl bdzie znacznie silniejszy. Szarpn za rkaw tuniki, oderwa i uy jako opaski, eby zacisn na udzie powyej rany. Sprbowa stan i sykn z blu. Mimo ogarniajcych go falami mdoci stara si zachowa ostro widzenia. Dyplomatka Swan wcigaa brata do pokoju, z ktrego oboje wyszli. Zatrzymaa si i wycigna rk, prbujc dosign lecy na pododze pistolet. Ch zrobi krok w ich stron, a wtedy Swan zostawia pistolet i wcigna Guana do rodka. Z wyrazem determinacji na twarzy pokutyka do drzwi i sprbowa si pochyli, by podnie swj zakrwawiony n. Zakrcio mu si w gowie, gdy ciepa krew popyna mu po twarzy. But take wypeni si krwi. Oderwa drugi rkaw, przyoy zwitek tkaniny do rany i mocno przycisn. Przez chwil obawia si, e moe zemdle. - Wychod! - krzykn, czujc, jak n ciy mu w doni. Z wntrza dobiegy szelesty i pomruki. Ch si przygotowa. Pooy lepk do na drzwiach i otworzy je jednym pchniciem. Pokj by opuszczony, chocia na gzymsie nad kominkiem palia si nierwno wieca. Ch wychyli si nieco dalej. Na pododze poyskiwaa smuga krwi. Pokutyka do rodka, przywar plecami do ciany i zacz powoli przesuwa si pod ni do drugich drzwi. Zerkajc przez nie, zobaczy sypialni. Guan lea na pododze, z szeroko rozoonymi rkoma i nogami. Zupenie wbrew naturze z twarzy stercza mu drewniany koek. Co skrzypno z tyu. Ch by na tyle szybki, e zdy podoy rk pod garot, zanim zacisna mu si na gardle, wbijajc gboko w bok doni. Szarpn si w ty z caej siy, skaczc na zdrowej nodze, i odepchn Swan na drug stron pokoju. Wpada na cik garderob, ktra zagrzechotaa wieszakami i otwartymi drzwiami, gdy oboje zmagali si w jej drewnianych objciach. Tu przy uchu zasycza mu gorcy, naadowany furi oddech kobiety.

Ch obrci n, podrzucajc go w doni, i wbi w bok dyplomatki. Raz, drugi, a Swan przesuna si i odepchna go od siebie. Ch przewrci si i oboje runli na st. Swan udao si chwyci jego n, kiedy przetoczyli si po pododze. Drug rk wci zaciskaa garot. Drut wbija mu si w do i kark, krew pryskaa na wszystkie strony. - Tego wanie chcesz? - wysyczaa Swan z nienawici. - Czy tego chcesz, ty kush? Do Ch bya jak pozbawiony ycia przedmiot oddzielajcy jego urywany oddech od coraz silniejszego ucisku garoty. Niemal przesta widzie, prawie nie mg oddycha. Sign woln rk do tyu i wyczu pod palcami jej twarz. Zagi kciuk i brutalnie wbi w jej oko. Jej uchwyt minimalnie si rozluni. Ch rykn i mimo palcego jak ogie blu zerwa z siebie garot. Chwiejnie stan na nogach i Swan take, opierajc si na przewrconym krzele i chwytajc gzymsu nad kominkiem. Odwrci si w tej samej chwili, gdy rzucia si na niego z ptl. Koniec drutu owin si wok rkojeci noa i Swan wyrwaa mu go z rki. Z trudem utrzymywa si na nogach. Swan bya w niewiele lepszym stanie. Jej oko zamienio si w czarn, krwawic miazg. Cios trafi go w policzek i oszoomi. Ch otrzsn si i zablokowa kolejne uderzenie, potem jeszcze jedno. Zmieni pozycj, szukajc celu, i nagle zobaczy, jak Swan prostuje si z noem w doni. Zachwia si i cofn, podskakujc na zdrowej nodze, a ona ruszya za nim, powczc rann koczyn. N balansowa w jej doni. Srebrzysta stal poyskiwaa w blasku wiecy tu przed jego brzuchem. Pokrci gow, prbujc odzyska ostro widzenia. Kropelki potu rozprysy si dookoa. Ch wycofywa si przez drzwi sypialni, Swan powoli zmniejszaa dystans. Nagle na niego skoczya. By jeszcze na tyle szybki, e zdy odepchn ostrze. Zaczepi nog o nieruchome ciao Guana i upad do tyu, przewracajc przy tym Swan. Wstrzyma oddech i odepchn si od podogi, Swan rwnoczenie zrobia to samo. Udao mu si podnie na jedno kolano i zatoczy zdrow rk krg, a chwyci si ka. Wsta, dyszc i jczc z wysiku, i spojrza na lece ciao Guana. Zawirowao mu w gowie, jego pole widzenia zaczo si zawa, a pozosta w mroku wasnego umysu. Wyty wol, starajc si skupi wzrok, i w kocu zobaczy szczelin wiata otwierajc si przed nim niczym drzwi. Przeszed przez nie i dostrzeg Swan zbliajc si do niego z noem. Desperacko uskoczy w bok, chwyci lepk od krwi rk i wysun nog, by podci Swan. Runli, wrzeszczc, na podog i Ch przygnit j caym ciarem ciaa.

Kawaek drewna przebi szyj kobiety wrd chrzstu amanych zbw i koci. Zadraa raz, jakby szok dotar do niej z opnieniem, po czym znieruchomiaa. Z cichym wistem powietrze uszo z jej puc, a ciao oklapo bezwadnie. Ch dysza ciko i przetoczy si na bok. Lea kilka chwil, gdy opuciy go resztki energii, a umys nie by w stanie zdoby si na adn jasn myl. Cay si trzs, kiedy w kocu wsta. Spojrza na dwjk martwych dyplomatw. Swan leaa z twarz przycinit do twarzy brata, ich ciaa rozcigay si w przeciwne strony. Wygldali jak dwoje kochankw zczonych w pocaunku. - Tu jestem! - rzuci z pogard, uderzajc si w pier. * W cieniu nad brzegiem wskiego kanau Ash koczy swoje przygotowania i nasuchiwa dobiegajcych z oddali odgosw uczty. Obserwowa wysokie domy na przeciwlegym brzegu, gdzie w jasno owietlonych oknach wida byo kapanw chodzcych po pokojach, ktre sobie przywaszczyli. Ponad dachami piknych budynkw, na tle nocnego nieba wznosia si skaa cytadeli. Wci powiewaa nad ni flaga Sasheen. Otworzyo si okno i jaka kobieta wylaa do kanau zawarto nocnika. W pokoju gdzie za ni kto piewa. Ash zachowa spokj pewny, e cie zapewnia mu kryjwk, a w kocu kobieta cofna si i zamkna okno, urywajc piew w p nuty. Szybko zdj ubranie i uoy je w rwny stosik przy broni. Tu obok staa drewniana beczuka wypeniona czarnym prochem - mina, ktr zabra z jednego z mannijskich wozw z amunicj. Ash dosta gsiej skrki, kiedy jego skr owiao zimne powietrze, i eby si cho troch ogrza, zacz rozciera sobie ramiona i nogi. W snopie wiata z latarni, padajcym na czarn powierzchni kanau, wida byo jego oddech. Trzcina zostaa tu przycita, eby utworzy pionowe brzegi kanau. Dodatkowo wspieray je drewniane belki. Ash usiad na kadce biegncej wzdu brzegu i ostronie opuci si do ciepej jak zupa wody. Podziaaa kojco na napite minie i poocieran skr, wic odpoczywa przez chwil, upajajc si poczuciem ulgi. Pod stopami, gboko w otchani krystalicznie czystej wody, widzia byski wiate. Porusza nogami, by utrzyma si na powierzchni, a przez palce u stp obserwowa ich migotanie. Kiedy uzna, e jest gotw, wynurzy si, chwyci min i z pluskiem wcign j do kanau. Otrzsn si z wody i sprawdzi lont, ktry zwisa z zabezpieczonego smo otworu w unoszcej si na powierzchni beczuce; siga przez kana a do kadki, tam owija si wok pancerza akolity i bieg dalej, do przymocowanej do desek ostrzem noa cikiej

szpuli, na ktr by nawinity. Pocign za lont i pancerz z gonym pluskiem wpad do wody. Zaton natychmiast, a po chwili pocign za sob min. Ash owin sobie cz lontu wok nadgarstka i wzi kilka gbokich wdechw. Poczu na rce szarpnicie linki i zanurkowa, dajc si pocign w cich otcha. W grze szpula zawirowaa, kiedy lont si z niej odwija. Oczy go pieky; zamruga i zmusi si, by ich nie zamyka. Czu ucisk w piersi, gdy zanurza si coraz gbiej, cay czas zbliajc si do skay. Daleko w dole wiato sczyo si przez grube szko okien wycitych w stromych zboczach skay, na ktrej wznosia si cytadela. Schodzc coraz niej, Ash kierowa si w ich stron, cignc za sob lont, cho i lont cign go w d. Wiedzia, e to dziaa na jego korzy. Przeposzy z drogi awic ryb i w kocu poczu, e lont si rozluni, kiedy pancerz osiad na parapecie jednego z okien. Mina powoli opada tu obok. Ash odwin link z nadgarstka i popyn w d. Zaryzykowa i zerkn do rodka; zobaczy jasno owietlon komnat z sofami i kandelabrami, kapanw pogronych w rozmowie i dwch akolitw czuwajcych przy drzwiach. Z wysikiem przecign na bok pancerz i min, eby mniej rzucay si w oczy. Cinienie niemal rozsadzao mu pier. Energicznie mcc wod, popyn ku powierzchni; ledwie ju widzia migoczce gwiazdy. Droga w gr trwaa duej ni zejcie. Przypomnia sobie, jak wpad w panik na toncym statku; zdawao mu si, e wszystkie wody wiata spychaj go w d. Kiedy si wynurzy, chwyci si brzegu, dyszc ciko, chwytajc powietrze w puca, ktre najwyraniej jeszcze nie dziaay jak trzeba. Do odetkanych nagle uszu przedar si zgiek miasta; Ash rozejrza si niespokojnie i z ulg stwierdzi, e ulica nadal jest opustoszaa. Na prno prbowa wydosta si z kanau; zda sobie spraw, e nie wystarczy mu si; nie mg odetchn do gboko, by odzyska energi. Uspokoi si, zanurzony w wodzie. Zapanowa nad oddechem i sprbowa jeszcze raz. Przetoczy si po kadce i ze wistem wciga powietrze. Usiad, opar rce na kolanach i opuci gow midzy nogi. Przyglda si maym kauom, ktre powstaway tam, gdzie ciekaa z niego woda jeziora. Kto zakl cakiem niedaleko. Jakie postacie pojawiy si na ciemnym kocu ulicy; jedni zaatwiali swoje potrzeby, inni czekali pogreni w pijackiej rozmowie. Ash spojrza na zwieszajcy si do wody lont. Wystarczyo tylko, eby go podpali, wrzuci do kanau i uciek.

Nagle jego uwag przyku n, wbity kocem w drewnian kadk. Na jego ostrzu wida byo plamy krwi kapana, ktrego zabi przed godzin. Ilu ludzi ju zabi, starajc si dokona zemsty? - przyszo mu nagle do gowy. Nie potrafi sobie przypomnie. Dawno temu straci rachub; odczowieczy ich, uczyni nic niewartymi istotami bez twarzy. Dwaj sudzy obozowi, ktrych powali w bitwie, po prostu eby si ich pozby, byli ju tylko mglistym wspomnieniem, jeli nie liczy suchego trzasku amanego kolana. Zaszed ju tak daleko. Dc do zemsty, wspi si na wysokie szczyty, gdzie powietrze byo rozrzedzone, porzucajc zakon Rshunw, ktry by dla niego jedynym domem, jedynym sposobem na ycie, gdzie ich kodeks i lepsza strona natury samego Asha pomagay mu zapanowa nad gniewem. Mia wraenie, jakby cay czas wspina si w gr, ani razu nie spogldajc za siebie, a teraz, kiedy w kocu si odwrci, widzia tylko stosy martwych cia pitrzce si przy stromej ciece, ktr przeszed. Za nimi za zobaczy Nico, miejcego si tak chopico i tak wciekle kochanego przez matk; jeszcze dalej, daleko za uczniem, u mglistych pocztkw drogi, wraz z innymi giermkami piewa gardowo Lin, jego syn, obok za, przy bielonym domostwie skpanym w promieniach soca, jego ona czekaa na ma i syna, ktrzy nigdy mieli nie wrci. Szczyt by niemal w zasigu rki. Musia tylko zapali lont. Sasheen zasuya na mier. Wszyscy z jej ludu zasuyli na mier. Drcymi palcami Ash sign po n i wyrwa go z deski. * Kiedy Sasheen si obudzia, pierwsz rzecz, jak zobaczya, by przygldajcy si jej uwanie Lucian, i przez moment pomylaa, e znowu s kochankami i spoczywaj zczeni w ucisku. Wtedy jednak dostrzega, e to tylko odcita gowa stojca na stoliku. Przypomniaa sobie, jak j zdradzi, i jej serce wypeni smutek. - Wiesz, e nigdy tego nie chciaam - zwrcia si do niego. Jego wargi si rozchyliy i po brodzie pocieka odrobina krlewskiego mleka. Nie powiedzia jednak nic, tylko patrzy. - Nigdy nie chciaam by matron. To byo pragnienie mojej matki, nie moje. - Wiem - rozleg si jego bulgoczcy gos, a w oczach pojawia si nienawi. Co zrobi, eby to zrozumia? Bl, ktry jej sprawi; utrat wiary w jedyn osob, ktrej w kocu zaufaa. Sasheen pragna tego mczyzny jak adnego innego, a on odrzuci

j w imi swego gupiego buntu i sawy, jakiej po nim oczekiwaa. - Ja umieram, Lucianie - powiedziaa. Wydawa si z tego zadowolony, poniewa si umiechn. Nawet teraz by w stanie j zrani. - Pamitasz czas, ktry spdzilimy razem w Brule? - Nie. - Oczywicie, e pamitasz. Nie przestawae o tym opowiada. Mwie, e powinnimy si wycofa i tam zamieszka. Uprawia oliwki, y jak proci wieniacy. - Byem. Gupcem. - Wcale nie bye gupcem, Lucianie. To bya jedna z tych rzeczy, ktre najbardziej mnie pocigay - rzeka ze smutkiem. - Tworzylimy dobran par, ty i ja. Sasheen zobaczya teraz, jakie mogo by jej ycie, gdyby tylko znalaza w sobie si, by przeciwstawi si yczeniom matki, odrzuci pozycj matrony i wie proste, wygodne ycie ze swoim ukochanym. I co jej to wszystko dao? Tylko samotn mier w wilgotnym wntrzu skay; kilka rys w pamici Mannw. - Chc tylko... chc tylko... - Zamkna oczy i poczua co mokrego na policzkach i bl w piersi, jakby cay straszny wiat j przygnit. Walczya o oddech, dyszc ciko, a krople potu wystpiy jej na skrze. Jkna i zamrugaa, prbujc znowu skupi wzrok na Lucianie. Za nim, przez szyb widziaa wody jeziora, niczym czarn nico, ktra tylko czekaa, by j pochon. - Co mam zrobi? - wydyszaa zagubiona. - Nie wiem, co robi. Jego wzrok mia si ciosu noem. - Umrzyj. * Nagle flara rozjania niebo nad gow Asha. Jego oczy, jakby posugujc si wasn wol, skieroway si na jasno owietlon ziemi. Ash zobaczy swj cie sigajcy daleko od stp. Zawaha si. Przez dug chwil, czujc powolne uderzenia wasnego serca, patrzy na n i lont, ktre trzyma w doniach. Dziwny go, usysza w gowie. Nico powiedzia tak kiedy o Rshunie Seerze. Dlaczego teraz przyszo mu to do gowy? Seer rzuci dla nich patyczki, zanim wyruszyli z wendet do Qos. Powiedzia mu o wielkim wstrzsie, jaki go czeka, i o ciekach, ktrymi przyjdzie mu pniej pody. Po wstrzsie bdziesz mia przed sob dwie drogi. Idc jedn, nie wykonasz zadania,

cho nie zhabisz si i wiele jeszcze bdziesz mia do zrobienia... Na drugiej zwyciysz, cho okryjesz si wielk hab i nic nie bdzie ci ju pchao dalej. Wielka haba, pomyla Ash. Nic nie bdzie ci ju pchao dalej. Zamruga. zy szczypay w oczy. Opuci rk i n szczkn o ziemi. Flara zblada, zabierajc ze sob jego cie.

Rozdzia 38

Spotkanie
Loczek staa na dachu magazynu, kiedy ludzie wdrapywali si po sznurowych drabinkach do czekajcego statku powietrznego. Statek by powanie uszkodzony, mia opalony kadub i takielunek w strzpach. Inny powoli wzbija si w niebo, zakrcajc szerokim ukiem na poudnie. Na jego pokadzie toczyli si onierze. To by ju drugi kurs statkw, odkd tu dotara. Szare Kurtki i ucznicy strzegli krawdzi dachu, strzelajc do imperialnych wojsk zajmujcych pozycje w dole. Wzdu nabrzea zbierao si coraz wicej si nieprzyjaciela. Stao si jasne, e to bdzie ju ostatni rejs, zanim budynek zostanie zdobyty. - Na co czekasz? - spyta przechodzcy ochotnik, mczyzna o wygldzie tak wyndzniaym, e rwnie dobrze mg mie dwadziecia lub czterdzieci lat. - Na przyjaciela! - odpowiedziaa, przekrzykujc kanonad. - Dziewczyno, musimy rusza... to nie jest pora na czekanie - tumaczy, prbujc pocign j do statku. - Pu mnie! - krzykna mu prosto w twarz, wyrywajc si z ucisku. Przez chwil wyglda na zaskoczonego, ale w kocu zrezygnowa i pobieg do statku. Loczek uwanie obserwowaa niebo, lecz wci nie widziaa nawet ladu statkw powietrznych wroga. Podesza kilka krokw bliej krawdzi dachu, eby spojrze na ulice i przysta, na zbliajcych si Imperialnych. Nieliczni khosyjscy onierze jeszcze docierali do magazynu; niektrzy pdzili biegiem, inni zwartymi oddziaami wycofywali si, walczc. Gdzie jeste, ty idioto? Loczek nie wiedziaa, co myle o tym mczynie, ktrego wprawdzie dopiero co poznaa, ale wydawa si porusza w niej wszystkie waciwe struny. Z pewnoci to, jak si kochali, wesoo i beztrosko, cho nie bardzo namitnie, byo jedn z rzeczy najbardziej godnych zapamitania z tych dugich godzin, ktre ze sob spdzili. Ale poza tym, kim on waciwie jest? Czua, e ten czowiek jest zagadk, i to niebezpieczn. Doskonale zdawaa sobie spraw, e ju dwukrotnie w swym krtkim yciu zakochaa

si wanie w takich mczyznach. Zaczynaa przypuszcza, e ta skonno nie jest dla niej cakiem dobra, poniewa z perspektywy czasu obu uwaaa za egoistycznych sukinsynw. Teraz jednak trwaa wojna i Loczek przekonaa si, e onierze mieli racj. Wojna stwarzaa wyjtkowe okolicznoci. W czasie wojny czujesz potrzeb ycia peni, ryzykownie, bo a nazbyt dobrze wiesz, e moesz nie doczeka nastpnego wschodu soca. Jakby na dowd tego serce zaczo jej nagle bi szybciej, kiedy na krawdzi dachu dostrzega jego twarz. Ch wspina si z pomoc jakiej ochotniczki. - Ch! - zawoaa, wybiegajc mu na spotkanie. By zalany krwi i pprzytomny. Ch? - Unis gow i stara si skupi na niej wzrok. Zabierz mnie std, mwi wyraz jego twarzy. Loczek zarzucia sobie jego woln rk na rami i pomoga ochotniczce zaprowadzi go na statek. Jedna z maych odzi oderwaa si od dachu. Inna odpalia rury napdu i, manewrujc, zaja wolne stanowisko. Ludzie cofnli si, eby zrobi jej miejsce. - Jaki znak od starego wdrowca? - wychrypia. Loczek pokrcia gow. - Lepiej, eby si pospieszy, gdziekolwiek jest, jeli chce si wydosta z tej wyspy. Mody mczyzna wyda wiszczcy dwik, jakby si zamia. - Ten stary sukinsyn? On zawsze znajdzie jakie wyjcie. Pewnie ju go tu nie ma. * Ash popdzi bojowego zela prosto do frontowych drzwi budynku, uderzajc jego zad mieczem w pochwie. Pochyli si w siodle, kiedy zel przedziera si przez drzwi i zaomota po deskach podogi holu. Usysza jeszcze za sob okrzyki pocigu, kiedy wierzchowiec wynis go na zewntrz przez otwarte tylne drzwi. Zwierz parskno i w trzech wielkich susach pokonao podwrze. Ash mocnym kopniciem popdzi zela, ktry zwinnie przeskoczy pot i wyldowa po drugiej stronie. Potkn si, odzyska rwnowag i pomkn przez opustoszay plac, gdy w powietrzu za nimi wisny bety z kusz. Odgosy strzaw byy coraz blisze. Ju niedaleko. Zwierz miao boki lnice od potu i dyszao chrapliwie. Dobrze byo jecha tak znowu, czu wiatr na twarzy i brawur we krwi, jak wspomnienie czasw modoci. - Jazda! - krzykn, gdy zel przeskoczy nad przewrcon stert koszy i wpad w ulic po przeciwnej stronie placu, dudnic podkowami po drewnianej kadce. Na kocu ulicy

widzia zupenie opustosza przysta z dugimi pomostami i zapalonymi latarniami na wysokich supach. Hukna armata, wystrza odbi si echem wzdu ulicy. Wypadli spomidzy domw prosto na oddzia imperialnych piechurw. Zel run midzy nich, nie zwalniajc ani na moment. Ash dostrzeg po prawej magazyn stojcy przy nabrzeu, nad jego szerokim dachem rozwietlanym byskami wystrzaw unosi si statek powietrzny. Ludzie pdzili po dachu w stron statku i wspinali si po sznurowych drabinkach zwieszajcych si z jego kaduba. Ten statek wyda mu si znajomy. Zmruy oczy, przyjrza si uwaniej i dostrzeg drewnian figur na jego dziobie. To by sok w locie. Nie wierz, powiedzia w duchu. Szarpn wodze i skierowa si w stron budynku, popdzajc zela. Z wysokoci jego grzbietu spojrza na d po lewej, ktra okraa przysta, strzelajc salwami kartaczy. Piropusz wody wystrzeli nad powierzchni i ochlapa kadk, po ktrej jecha. Ash otrzsn gow i rozejrza si, szukajc drogi na dach. Z boku magazynu zauway schody, po ktrych jeszcze wspinao si kilku ludzi. Zacz si zastanawia, czy Ch i dziewczyna ju tu dotarli. Nagle zel zaskrzecza i run do przodu. Ash spad z sioda i potoczy si po twardych deskach pomostu, nie wypuszczajc miecza z rki. Zerwa si na rwne nogi i obejrza na zwierz, ktre stano dba. Krew pyna z rany na jego boku. Ash zobaczy zbliajcych si do zela Imperialnych. Odwrci si i ruszy biegiem, by ratowa wasne ycie. * Straszliwie obciony ocalonymi ludmi statek powietrzny zacz si porusza; rury napdu po bokach kaduba zaryczay goniej. W dole dach magazynu by ju niemal zdobyty. Kilku Khosyjczykw nie zdyo na niego dotrze. Stojc plecami do siebie, toczyli ostatni walk. Jacy ludzie jeszcze wisieli na drabinkach wzlatujcego statku. Jeden z nich spad prosto w grup Imperialnych, ktrzy rzucili si na niego, okadajc i dgajc jak w szale. onierze woali do swoich towarzyszy, ktrzy wisieli na linach, wierzgajc rozpaczliwie nogami, wycigajc do nich rce. Ch siedzia oparty plecami o reling sterburty, podczas gdy sanitariusz opatrywa mu nog. Loczek kucna przy nim, zupenie nie przejmujc si zabkan strza albo betem, ktry stukn o kadub. Dziewczyna obja go ramieniem. Jej dotyk sprawia mu przyjemno, taki ciepy i peen ycia. Nie chcia teraz patrze na dachy w dole.

- Zobacz! - krzykna nagle Loczek, wskazujc dach magazynu. Odwrci gow, eby przekona si, co zwrcio jej uwag. To by Ash, ktry stan jak wryty, patrzc na odlatujcy statek. - O wos! - rykn stary. Ch podnis si z pokadu. Odepchn sanitariusza, ktry zakl i prbowa go przytrzyma. - Nie moemy go tak zostawi - zawoa z rozpacz Ch i rozejrza si dookoa, szukajc kogo, do kogo mgby krzykn, powiedzie, eby zawrcili. Ale niemal nic nie widzia ponad gowami toczcych si wok niego ludzi, i cho serce mu pkao, wiedzia, e to na nic. Nic nie mogc zrobi, odwrci si i patrzy. Byli ju na tyle wysoko, e widzia cay dach magazynu. Na ulicach dookoa roio si do akolitw i onierzy, a sam dach by jak zalana przez nich wyspa. Pord nich na tle biaych szat odcinaa si ciemna skra samotnego wdrowca. Ch zobaczy, jak srebrzycie poyskuje w ciemnoci ostrze starego i jak Rshun prze naprzd, wycinajc sobie ciek w tumie. - Miosierna matko - szepna Loczek, chwytajc drewniany wisiorek, ktry nosia na szyi. Ch ledwie sysza cokolwiek przez ryk dysz. Statek skrci ostro w stron odlegego brzegu i samotna posta Asha stawaa si coraz mniejsza, jak punkt, ktry w kocu znikn w tumie. * Instynkty Asha wziy gr. Przez chwil jego uwaga bya tak skupiona na tym, co robi, e zupenie straci wiadomo samego siebie pord rzezi. Nie zna strachu, wspczucia ani nawet alu. Porusza si swobodnie i nie czu rnicy midzy ciaem, umysem i ostrzem. Wszystkie czci jego ciaa dziaay razem, wykonujc swoje zadania, powoli, lecz nieubaganie przemieszczajc si na sam skraj dachu. Wok niego przeciwnicy padali, broczc krwi - bez stp, rk, doni... Padali bez gw. Padali z jelitami wylewajcymi si spod zacinitych doni. Padali w milczeniu, jakby we nie. Padali, krzyczc przeraliwie. Nie przestawali pada. - Cofn si! - warkn Ash, zataczajc krg na skraju dachu, stopami niebezpiecznie balansujc na krawdzi. - Cofn si! - powtrzy, potrzsajc mieczem, z ktrego ostrza pocieka posoka.

Suchali, przynajmniej na tyle, by si zawaha, zatrzyma na mgnienie oka. Ash wcign haust powietrza, gdy doczyli do nich kolejni ludzie z kuszami i kilku z pistoletami. Otar krew z twarzy, wyplu j z ust. Kada cz jego ciaa bya skpana we krwi. Dyszeli ciko i patrzyli zaczerwienionymi oczami, w ktrych byo co graniczcego z podziwem. Jaki onierz przepchn si do przodu; oficer, sdzc po twarzy pokrytej tatuaami. - Kim jeste? - spyta. W jego gosie brzmiaa szczera ciekawo. Ash przyjrza si zgromadzonym dookoa, mierzcym w niego z kusz i pistoletw. Wygldali na wystraszonych, w kadym razie wikszo z nich. Wystraszonych i zmczonych. - Rzu bro - poleci oficer. - Zrb to albo zginiesz. Ash, stojc w bojowej pozycji, pomyla przez chwil, po czym wyprostowa si i opuci miecz. Gdzie na niebie krzykny przelatujce gsi. Spojrza w gr, lecz nie zobaczy ich przez gste chmury. Poczu na twarzy powiew wiatru, niczym tchnienie Matki wiata. Wyraz jego twarzy zagodnia. - Powiniene wiedzie - powiedzia, patrzc na oficera i wsuwajc bro do pochwy e prdzej sam odbior sobie ycie. - I stojc naprzeciwko kusz i pistoletw wycelowanych w jego pier, zrobi jedyn rzecz, jaka mu pozostaa. Skoczy.

Rozdzia 39

Samotny koniec
Woda go uratowaa, nie tylko agodzc upadek, ale te pomagajc mu uciec. Upojony sukcesem po niesamowitym skoku z dachu magazynu, Ash pyn pod powierzchni, dopki puca nie zaczy go pali z braku tlenu. Kiedy si wynurzy, Imperialni posali za nim kilka niecelnych strzaw, lecz zignorowa ich i zanurkowa, znowu pracujc energicznie nogami. Pyn tak, dopki nie znalaz si poza przystani, a potem dalej wzdu brzegu trzciny, a znikny i ucichy gdzie daleko w tyle wszelkie oznaki poszukiwa. Robio si coraz ciemniej, na niebie gromadziy si gstniejce chmury. Przez dusz chwil lea twarz do gry i unosi si na wodzie, dopki powoli nie miny mdoci spowodowane wyczerpaniem. Nad jeziorem nadal wznosiy si i opaday flary. Nie byoby rozsdnie prbowa dopyn do przeciwlegego brzegu; snajperzy bez wtpienia obserwowali powierzchni wody, wypatrujc uciekajcych Khosyjczykw. Czym si przejmujesz? - spyta sam siebie. W twoim stanie i tak pewnie wczeniej utoniesz. Ash wolno porusza si w wodzie i gboko, spokojnie oddycha, a w kocu poczu si gotw. Obejrza si na miasto na wyspie. Potem popatrzy na daleki poudniowy brzeg. Stary wdrowiec zacz pyn w jego stron. Pada deszcz i cikie krople uderzay o tafl wody, a ich monotonny chr znieczuli jego uszy na wszystko inne. Woda zdawaa si wieci tam, gdzie zderzay si z ni krople. Ash splun i zaryzykowa rzut oka przed siebie. Kilkoma ostatnimi ruchami przepyn obok ujcia Chilos, gdzie prd prbowa go wepchn. Widzia ogniska po obu stronach ujcia rzeki i latarnie zawieszone na jej brzegach, rzucajce wiato na wod. Ludzie przykucnli przy ustawionych pionowo strzelbach i patrzyli na pyncy nurt. Wyty minie i popyn dalej, dawno ju przekroczywszy granice wasnej wytrzymaoci. Teraz tylko sia woli zmuszaa go do dziaania. Brzeg by pask, bezdrzewn rwnin. Ash zmruy oczy, prbujc dostrzec

cokolwiek przez strugi deszczu, i zauway migotanie ognia otoczonego rozjanionym ptnem namiotu. W pobliu, na brzegu stay kolejne namioty. Jedcy kryli po pogronej w ciemnoci okolicy i skuleni pod pelerynami obserwowali brzeg rzeki. Zaczyna dostawa paskudnych skurczy mini rk i ng. Puca bolay go tak, e z trudem oddycha. Ash zdawa sobie spraw, e utonie, jeli zostanie w wodzie jeszcze chwil. Skrci w stron brzegu, wiosujc jak pies; czu odrtwienie w caym ciele i wiedzia, e jest niemal bezuyteczne. Padajcy deszcz zagusza wszelkie dwiki, jakie wydawa. Poczu mu pod rkoma i zacz rozpaczliwie si po nim wyczogiwa, przez moment pozwalajc, by ogarna go fala ulgi. Na czworakach wypez z wody na botnist pla i lea przez duszy czas, chwytajc powietrze. Kiedy w kocu podnis si na kolana, spojrza w prawo i w lewo wzdu brzegu. Na wprost niego wznosio si pionowe ziemne zbocze zwieczone bujn traw, a plaa przechodzia w przecinajce brzeg gbokie wwozy, ktrymi pyna woda. Usysza, jak co brzkno w ciemnoci, przywar wic do ziemi, tumic kaszel. onierz sta na brzegu i patrzy przed siebie. Ash wcisn si jeszcze gbiej w mu i poczeka, a tamten odwrci si i znikn w ciemnoci, woajc kogo niewidocznego. Ash pospiesznie podczoga si do jednego z wwozw w brzegu. Zajrza do niego, lecz nie zobaczy nic prcz ciemnoci. Poczu chd wody przepywajcej mu po doniach. Kiedy zacz lizga si w rynnie, mu zatyka mu usta, nozdrza i oczy. Pokry go i wypeni, a w kocu czowiek zjednoczy si z muem, sta si botnym stworzeniem, rzecz, ktra wci ya i walczya, poniewa nie znaa niczego innego. * Umieraa, a odr jej zatrutego ciaa wystarczy, by oczy zaczy zawi. Nawet mimo maski Sparus poczu, e do ust napywa mu lina i ma ochot splun. Spojrza na ciko dyszc posta Sasheen, jej opuchnite rysy, sine wargi. Spojrza na gow Luciana, ktra, milczc, staa na stole, i niemal zupenie oprniony sj krlewskiego mleka. - Matrono - odezwa si cicho. Sasheen drgna, jej powieki zadray i si uniosy. Spomidzy rozchylonych warg wydoby si wiszczcy oddech. Poczeka chwil, a skupi na nim wzrok. - Romano - powiedziaa z westchnieniem. - Zdecydowa si wykona ruch. Jego ludzie zoyli niszym oficerom propozycj awansu, jeli popr jego pretensje do tronu. W jej oczach nagle zapon gniew. - Jeszcze nie jestem martwa.

Anslan te nie by, pomyla, kiedy poderna gardo patriarsze w jego sypialni. Machna rk, przywoujc go bliej. Wcieko zapieraa jej dech w piersiach; matrona mwia szeptem. - A co z tob, Sparusie? Czy tobie te zoy tak propozycj? Arcygenera zawaha si, zaskoczony jej bezporednioci. Zrozumia, e nie zostao jej duo czasu na bawienie si w subtelnoci. - Tak - przyzna z opuszczon gow. - Poprosi mnie o wsparcie. Sasheen zerkna na gow Luciana. Mia zamknite oczy, lecz Sparus odnosi wraenie, e uwanie sucha kadego ich sowa. - Dostrzeg swoj szans - doda Sparus. - Jeszcze nie wskazaa nastpcy. - Nie obchodzi mnie... kto zajmie moje miejsce, tylko nie moe to by Romano ani nikt z jego klanu. - wita matrono - sprbowa Sparus, rozmylnie uywajc jej tytuu. - Jeli zakwestionujemy jego pretensje do tronu, Korpus Ekspedycyjny podzieli si na dwie czci. Utkniemy tu, w Tume, walczc midzy sob. Dla dobra kampanii musimy teraz zaatwi t spraw. - Zapominasz si, Sparusie. Gra toczy si o co wicej ni ta awantura w Khos. Posuchaj mnie. Zabij Romano, jeli bdziesz mg, ale nie ustpuj mu. - Ju byby martwy, gdyby to byo moliwe. Ale nasi dyplomaci wci nie wrcili. - Sparusie! - wyrzucia i chwycia go za nadgarstek. Nawet przez rkawiczk czu, jak rozpalona jest jej do. - Nie oddasz mu tej armii. Rozkazuj ci. Bye lojalny wobec mojej rodziny. Bylimy przyjacimi, prawda? Czy to nie ja wyniosam ci na pozycj arcygeneraa? Wic teraz zrb dla mnie t ostatni rzecz. Wojna domowa, pomyla Sparus, czujc nagle ogarniajcy go strach. Mino pitnacie lat od ostatniego prawdziwego konfliktu w imperium Mannw. Straci w nim ojca i brata. Obaj zginli z jego rki. A teraz ona chce, ebym wywoa nastpn tak wojn. Jednak jej sowa poruszyy w nim czu strun. To ona mianowaa go arcygeneraem, a jej rodzina wspieraa go znacznie wczeniej. I w zamian nie oczekiwali od niego nic poza lojalnoci. Jako frontowy dowdca nie mgby prosi o nic wicej. Sparus skoni si z powag. - Jak sobie yczysz - szepn, a ona pucia jego rk i opada na poduszki, jakby wykonaa swoje zadanie. Sasheen wiedziaa, e koniec jest bliski. Jej oczy widziay coraz sabiej. wiato

latarni i cienie zleway si w rozmyt mas, chyba e mrugna i wiadomie postaraa si skupi wzrok. Puca walczyy o kady pytki oddech. Czua smrd gnijcego ciaa, ktre odpadao od koci. Ju niedugo, pomylaa. - Mj synu - zaskrzecza kto i dopiero po chwili zorientowaa si, e to jej wasny gos. Widziaa go teraz, modego Kirkusa. Dsa si na ni; nie cierpia tego, e musia mie gow kadego ranka golon przez sucych. Ale nie mog tego zrobi - powiedziaa i pocaowaa go w byszczc gow. - Mj synu - powtrzya. Na moment przestaa oddycha. Zamara w bezruchu, jak sparaliowana; i nagle jej puca znowu wcigny odrobin tlenu. Na chwil odzyskaa ostro widzenia i zobaczya wok siebie komnat Zagbionego Paacu; zdaa sobie spraw, e jest w niej sama. Wszyscy opucili mnie w chorobie, pomylaa. Ju knuj, jak zaj najlepsze miejsce w nowym porzdku. Teraz pozostaa jej tylko gowa Luciana. Obserwowa j w milczeniu, oczami penymi zachwytu. Sasheen prbowaa co powiedzie. Musiaa odkaszln i zmusi sowa, by wyszy z jej ust, podobnie jak Lucian. - Wic umieramy razem. W pokoju pociemniao. Na chwil zatopia si we wasnych mylach. - Odpocznij, Lucianie - szepna. - Tskniam za tob. Lucian nie powiedzia nic. W ciepym wietle krysztaowych latarni jego oczy nagle zalniy.

Rozdzia 40

Linie na piasku
Spiowe dzwony wity wybiy pen godzin, gdy Creed wyla gar wody z Chilos na swoje obolae ciao. Sucha plusku kropel spadajcych w leniwy nurt, po czym zacisn palce na nosie i zanurkowa pod powierzchni. Dong... dong... dong... usysza, kiedy wynurzy si, wcigajc gboko w puca powietrze. Genera sta w jednym z kamiennych kpielisk, zbudowanych na zachodnim brzegu rzeki, nad ktrym wznosiy si witynie. Nieco dalej w d rzeki znajdowa si fort i stay obz Hoo, kilkakrotnie wikszy teraz, kiedy armia wrcia z Tume wraz z licznymi uciekinierami. Ludzie obmywali si na obu brzegach, cho Creed by tu sam, na wasne yczenie. Dzi potrzebowa troch czasu dla siebie. Czu si ju lepiej ni noc, kiedy przez chwil trudno mu byo oddycha, zakrcio mu si w gowie i dosta mdoci. Ludzie wok zwrcili uwag na jego ze samopoczucie. Wezwano medykw, ktrzy osuchali mu serce i sprawdzili puls, zaniepokojeni tym, co usyszeli i wyczuli. Odpoczywaj, powiedzieli na tyle surowo, na ile si omielili. Musisz odpocz i odzyska siy. Zanadto si przemczye. Gdyby tylko mg znale czas na odpoczynek, pomyla. Musia zorganizowa obron, zanim Mannijczycy zaczn si znowu przemieszcza. Za pno, eby ratowa Tume; rezerwy z Al-Khos okopay si na pnoc od Wrzcego Jeziora na szczycie Suck, majc nadziej odeprze wszelkie ataki na ich linie. Gwne siy Imperium bd si jednak kierowa na poudnie, w stron Bar-Khos. Bd woleli omin barier Podmuchw Wiatru, a to oznaczao, e pojawi si tutaj, przy Promie Juno. I to wkrtce. Tymczasem trzeba bdzie wzmocni obron Tarczy z pomoc wszystkich dostpnych ludzi. Poza tym wci pozostawaa do rozwizania kwestia Michin. Creed poczu, e krew mu si gotuje na sam myl o tych malowanych arystokratach. Swoimi ktniami doprowadzili do upadku Tume i straty wielu osb. A przynajmniej

doprowadzi do tego Principari Al-Khos i niewtpliwie rwnie jego brat Sinese, minister obrony, ktry tak niedawno wpad we wcieko z powodu nadzwyczajnych uprawnie, jakie stan wyjtkowy dawa Creedowi. Od nich trzeba bdzie zacz, pomyla. Teraz mia prawo aresztowa kadego pod zarzutem zdrady. Mg wysa oddzia gwardzistw do komnat ministra obrony i kaza go wyprowadzi si, jeli zajdzie taka potrzeba. Caa reszta moe si wcieka do woli, kiedy ich osawiony kolega bdzie gni w celi, czekajc na proces, jaki zostanie wytoczony jemu i jego bratu, a take wszystkim, ktrzy opnili przybycie rezerw z Bar-Khos. Wiedzia, e nadszed ju czas. Czas rozrachunku. Serce bio mu w przyspieszonym tempie; minie zaczynay si napina, jak ostatniej nocy. Daj spokj, mwi sobie, oddychajc gboko. Korzystaj z chwili spokoju, dopki moesz. Oni maj racj, a ty o tym wiesz. Zanadto si forsujesz. To bya prawda, ktr od czasu do czasu musia sam sobie przypomina. e mimo wszystko jest tylko czowiekiem. C to za dziwna rzecz, o ktrej trzeba sobie przypomina, myla niegdy. Lecz teraz ju nie. Creed by w kocu synnym Lordem Protektorem Khos, mczyzn silnym jak niedwied, generaem stojcym od prawie dekady okrakiem na Lanszlaku, walczcym z Mannijczykami o kady cal ziemi. Jak mgby nie ulec zauroczeniu wasn, coraz wiksz saw, skoro wszyscy, ktrych spotyka na ulicach, traktowali go z nabonym podziwem i chcieli, eby by silny, gdy wtedy ich lki wydaway si mniejsze. Creed zreszt nosi si jak krl wojownik z dawnych czasw, poniewa wanie takim si widzia. Ostatecznie jednak za caym faszem i przechwakami nadal kryl si Marsalas Creed z Wysokiego Tellu, a caa reszta to tylko pusty blichtr. By starzejcym si mczyzn, ktry farbowa wosy, eby zachowa ich czarny poysk; ktry rzadko wtpi w siebie, poniewa wtedy jego posgowy wizerunek zaczby si kruszy; ktry przez sen zgrzyta zbami tak mocno, e aby je ochroni, musia zakada oson z gumy tiq. Jeli by wybawc, to tylko dlatego, e by dobry w tym, co robi. Przez moment poczu obecno ducha starego Foriasa, ktry przyglda mu si z gry - poprzedniego Lorda Protektora Khos, starego Michin, ktry gldzi i kci si, kiedy Mannijczycy stopniowo zdobywali Tarcz. Forias umar we nie od trucizny krcej w jego yach, zabity przez agenta Nielicznych. To byo dla twojego wasnego dobra, tumaczy mu teraz. Jak inaczej mielimy uratowa miasto?

Wyczu nieme oskarenie pod swoim adresem. Odsun je od siebie jak spr, ktrego nie sposb rozstrzygn. Pola jeszcze troch wody z rzeki na swoj pier, obmywajc skr mistycznymi wodami Chilos. Ten poranek by po to, eby cieszy si yciem, napawa szczliwymi chwilami dnia. Creed pooy si w rzece i po prostu pywa przez jaki czas, spogldajc na chmury i niebo, suchajc dobiegajcego z oddali miechu. Szuranie butw o kamie kazao mu si odwrci, z gow tu ponad powierzchni. Halahan sta przed nim z powanym wyrazem twarzy. - Co si stao? - westchn Creed. - Pilna wiadomo z Bar-Khos. Od generaa Tanserine. Pomylaem, e chciaby j usysze jak najszybciej. Creed poczu mrowienie w rce. Zwiastun zych wieci. Wsta, czujc, jak mu przeciska si midzy palcami stp. - Mur Kharnost niedugo upadnie. Tanserine prosi, ebymy przysali mu wszelkie moliwe posiki. Nagle Creed poczu, e trudno mu oddycha. Unis rk do piersi, na ktrej wydawa si spoczywa jaki wielki ciar. Prbowa co powiedzie, ale musia zamilkn i zacz od nowa. - Jakie wieci... o posikach od Ligi? - Wci w drodze. Marsalas, dobrze si czujesz? - Nic mi nie jest - burkn i odprawi Halahana, ktry wanie zacz zdejmowa pas z mieczem, jakby chcia i mu z pomoc. Bl jak igy przeszy jego yy i Creed zrozumia, e wcale nie czuje si dobrze. Nogi si pod nim ugiy. Opad pod wod, ledwie zauwaajc rce, ktre wycigny si, eby go chwyci, i syszc zaniepokojone okrzyki docierajce do niego w objciach wody. Poczu bbelki powietrza przesuwajce si po jego twarzy, zanim cae ycie skupio si w jednym momencie silnego blu. Potem nie czu ju nic wicej. * Zgodzili si spotka na neutralnym gruncie rankiem w dzie po mierci Sasheen, w namiocie pospiesznie ustawionym niedaleko mostu prowadzcego do Tume. Sami, nieuzbrojeni, Sparus i Romano stanli twarz w twarz w chodnym blasku dnia. Romano by w szampaskim nastroju. Sparus widzia to w jego oczach. Sam arcygenera czu tylko przejmujcy smutek. - Co z ni zrobisz? - spyta Romano z umieszkiem.

Sparus nie dopuci, by gniew ujawni si na jego twarzy. Gra toczya si o zbyt wysok stawk, eby robi z tego osobist spraw. Zanim odpowiedzia, powoli wzi gboki oddech. - Mortarus zabezpieczy jej ciao, a potem wywieziemy je do Qos. - Moe i ty powiniene znale si na tym statku. Arcygenera Sparus zdj hem i trzyma na wysokoci pasa. - Nie masz tej armii, Romano. Wyraz zdziwienia przemkn przez zdenerwowan twarz modszego mczyzny. - A to dlaczego? - Poniewa tak brzmia ostatni rozkaz matrony dla mnie. - Ach - odpar i zacz spacerowa tam i z powrotem. - Wiedziaem, e sprbuje pogrzeba moje szanse. Nie byem jednak pewien, czy ty bdziesz dalej wykonywa rozkazy Sasheen po jej mierci. Skoro nie yje, to nie ma ju adnego znaczenia. - Spojrza pytajco na Sparusa. - Inaczej wybuchnie wojna domowa. - Romano, jeli chcesz ogosi si patriarch, to prosz bardzo. Ja nie bd stawa ci na drodze. Wracaj do Qos ze swoimi ludmi i zdobd stolic, jeli dasz rad. W tym czasie ja zostan pod Bar-Khos i zajm je dla nas wszystkich. Wygldao na to, e Romano ju si nad tym zastanawia. - Moje prawa do tronu bd bardziej uzasadnione, jeeli ogosz je z ruin Bar-Khos. Potrzebuj korpusu ekspedycyjnego, Sparusie. Chc go mie. - A zatem mamy wojn - powiedzia spokojnie Sparus. - Chyba e wymylimy jakie inne rozwizanie. Romano unis brwi i zatrzyma si kilka krokw od niego. Sparus napry minie, wyczuwajc nag zmian atmosfery. Spojrza mu prosto w oczy i zrozumia w jednej chwili - Romano zamierza go zabi, tu i teraz. onierski instynkt kaza mu unie hem i zamierzy si nim na Romano, ktry rzuci si na niego, wycigajc rk. Sparus cofn si gwatownie i hem trafi modego generaa w gow, kiedy modszy kocami palcw otar si o policzek gwnodowodzcego. Trucizna! - pomyla, cofajc si o krok i unoszc rk do policzka. Na szczcie paznokcie przeciwnika nie rozciy skry. - Strae! - rykn Sparus, wycofujc si z namiotu i mierzc modszego mczyzn nienawistnym wzrokiem. - Zginiesz za to - obieca mu. - Zobaczymy - odpar Romano, po czym odwrci si i uciek.

Rozdzia 41

Kolacja z tubylcami
Kiedy rodzina Contrar zobaczya go idcego wzdu brzegu rzeki w kierunku ich chaty, od stp do gw pokrytego zaschnitym muem, z bdnym wzrokiem i mieczem w doni, porzucili wszystkie swoje zajcia i patrzyli na niego z rozdziawionymi ustami, jak na potwora z bagien, ktry przychodzi, by ich ograbi. Po czym w mgnieniu oka pouciekali midzy drzewa. Ash nie mg mie nawet do nich pretensji, poniewa wiedzia, jaki widok musi sob przedstawia. Idc wzdu brzegu rzeki Chilos, gwizda jak star melodi, eby przynajmniej wiedzieli, e jest czowiekiem. Kiedy doszed do maej polanki przed ich chat z kijw i lici, zatrzyma si przy dymicym ognisku, nad ktrym wisia bulgoczcy kocioek z zup rybn. Zmczony usiad ze stkniciem i zaj si potraw. Leni ludzie nie wrcili, chocia wiedzia, e obserwuj go zza krzakw. Usysza, jak kto z nich stuka szybko w drewno. Chwil pniej podobny sygna dobieg gdzie z gbi lasu. Aby ich udobrucha, zanim zaczn sprawia kopoty, pogrzeba w swoich uboconych spodniach, szukajc rzemieni sakiewki. W kocu wyuska z niej monet, caego zotego ora, i unis t fortun nad gow, eby mogli j dobrze zobaczy. - To dla was - zawoa i powoli pooy j na pniaku stojcym w pobliu na ziemi. - Ja nie zabawi tu dugo. Tylko przechodz. Doszed do wniosku, e to wystarczy, by zyska troch czasu. Poszed na brzeg rzeki, zdj sztywne od brudu ubranie i otar si garci skrolici, uywajc ich szorstkiej spodniej strony; nuci przy tym piosenk z Honshu. Nastpnie wypra ubranie, teraz niemal zupenie w strzpach, i zostawi do wyschnicia na wietrze, sam za usiad na brzegu i patrzy, jak wodne ptaki strosz i czyszcz pirka na rzece. Przy brzegu byy przycumowane dwa czna. Kiedy ju si ubra i by gotw do drogi, wszed ostronie do jednego z nich, pooy na dnie miecz i wzi wioso. Usiad i odepchn si, kierujc d w gwny nurt. - Dzikuj! - zawoa, unoszc rk.

Wiatr szeleci gono w zarolach. W grze zaskrzypiay konary drzew. * Oboje obudzili si o tej samej porze i leeli pod kocem, patrzc na siebie, brudni, o zapuchnitych oczach. Wszdzie dookoa sycha byo odgosy obozowiska. - Dzie dobry - powiedzia, umiechajc si Ch. Loczek odpowiedziaa mu umiechem. Patrzy, jak przewrcia si na plecy i przecigna, a potem usiada i rozejrzaa dookoa. Powchaa swoj skr i zmarszczya nos. - Musz si umy - stwierdzia. Pokutyka nad rzek z pomoc wspierajcej go Loczek. Jego rana zostaa oczyszczona i zaszyta poprzedniej nocy, chocia wci bolaa na tyle, e pojkiwa. Razem umyli si nago w rzece; Loczek przycigaa wzrok wszystkich mczyzn, onierzy i cywilw, lecz gdy Ch posa im piorunujce spojrzenie, starali si przynajmniej nie okazywa zainteresowania tak wyranie. Sysza o cudownych waciwociach wody z Chilos. I cho nie wierzy w takie bajdy, zanurzy si w rzece, starajc si przekona, e jest w tym ziarno prawdy. Cay czas zastanawia si, co ma teraz ze sob zrobi, co waciwie robi tutaj z t dziewczyn, ktr tak szybko zdy polubi. Pniej poszli na niadanie do jednego z wojskowych namiotw, porozstawianych w obozie. Zauway, e Loczek rozglda si w poszukiwaniu znajomych twarzy. Rozmawiaa z niektrymi, pytajc o kilka osb z imienia, i ucieszya si, kiedy usyszaa, e yj. Zabrali swoje drewniane miski na zewntrz i usiedli na poronitym traw pagrku, by zje prosty posiek z misa i fasoli. - Co to takiego? - spyta Loczka, ktra z roztargnieniem bawia si drewnianym amuletem zawieszonym na szyi. - To? - spytaa, dopiero teraz zdajc sobie spraw, co robi. - Mj sojusznik. - Tak? - Opiekuje si mn - wyjania. Ch przechyli gow na bok. Lagosjanie maj do dziwne wierzenia, pomyla. Ale z drugiej strony, czy mia prawo si czepia, samemu bdc Mannijczykiem? - Tsknisz? - spyta. - Za czym? - Za swoim domem. Spojrzaa na niego ponad misk z jedzeniem, marszczc brwi.

- Przepraszam. To byo gupie z mojej strony. Zaskoczyo go, jak atwo te sowa wyszy z jego ust. Nie pamita, kiedy ostatni raz przeprasza za cokolwiek. Ch czu si dzi nieco nieswojo. Ogarno go jakie dziwne zadowolenie, jakby pierwszy raz w yciu by dokadnie tam, gdzie powinien, i cay wiat wydawa si w porzdku. W nocy nia mu si matka. Mwia o wielu rzeczach, ktrych nie potrafi sobie przypomnie, ale pamita, jak si umiechaa, i e ciepo promieniowao z niej niczym blask soca. Zrobio mu si mio wok serca. Jak wstrtny byby wiat bez takich wizi midzy ludmi, pomyla. Nagle ockn si i zobaczy, e Loczek przyglda mu si badawczo. - Co z tob? Tsknisz? - W jej gosie byo sycha irytacj. - Za domem? - Tak. Pokrci gow i zda sobie spraw, e to prawda. Nie przejby si zupenie, gdyby nigdy wicej nie mia zobaczy Qos. - A gdzie jest twj dom, Ch? Zawaha si, a wtedy kamstwo, ktre sobie przygotowa, uwizo mu w gardle i nie powiedzia nic. By ju zmczony tajemnicami i brzemieniem, jakim si dla niego stay. To by dobry dzie, by zacz wszystko od nowa. - Ch? Postawi swoj misk na ziemi i otar donie o kolana. - O co chodzi? Czemu nie moesz mi powiedzie? - Chodzi o to... - Wtedy spojrza jej w oczy. Loczek jakby odczytaa jego myli, twarz jej staa. - Nie - powiedziaa, krcc gow. - Nie ty. Wci nie potrafi znale odpowiednich sw. Jej twarz wykrzywi bl. Kiedy si odezwaa, odnis wraenie, jakby jaka niewidzialna istota prbowaa j dusi. - Jeste jednym z nich? Mannijczykiem? Ch rozejrza si dookoa, sprawdzajc, czy kto jej nie usysza. Kiedy znowu na ni popatrzy, odczul przepa, ktra powstaa midzy nimi; to, co ich czyo, znikno jak zdmuchnita wieca. Co ja zrobiem? Jej miska upada na ziemi. Pospiesznie odesza w kierunku wojskowego namiotu. - Zaczekaj - zawoa za ni. - Pozwl mi wyjani!

Wesza do rodka. Strach cisn mu odek, gdy zobaczy grup wybiegajcych z namiotu Specjalnych, a tu za nimi Loczek. - Wstawaj - rozkaza jeden z onierzy. Ch widzia tylko Loczka. Wiedzia, e jeszcze zdoa j przekona, o ile tylko ona na niego spojrzy. - Wstawaj, Mannijczyku - warkn drugi, czym zwrci uwag ludzi w pobliu. onierz z caej siy kopn w ebra Ch, ktry przewrci si na traw. Zobaczy jeszcze Loczka, odwrcon do niego plecami. Odchodzia pospiesznie, kryjc twarz w doniach. A wtedy wyadowali na nim ca swoj furi.

Rozdzia 42

Odwaga martwych
Bull ni o swoim modszym bracie Kurtezie, chocia we nie Kurtez by znowu niezdarnym chopcem, niemiaym i nazbyt wraliwym, Bull za nadal apodyktycznym dorosym mczyzn. Byli w labiryncie slumsw Bar-Khos z ich dziecistwa, gdzie Bull nauczy si walczy i czerpa z tego przyjemno, cigani przez band niewidzialnych przeladowcw, ich nawoywania i okrzyki bojowe. We nie Bull kaza bratu biec dalej, za sam zatrzyma si, eby stawi czoo nadcigajcemu tumowi, eby wasnym potnym, pokrytym bliznami ciaem zablokowa im drog i uratowa Kurteza. Obudzi si gwatownie i zda sobie spraw, e ley na mokrej trawie na dnie jamy, drc z zimna, przemoczony padajcym w nocy deszczem. Nad jam sta onierz trzymajc dugi kij, ktry koysa si lekko, kiedy wsun go midzy drewnianymi belkami. Szturchn Bulla mocno w ebra, by go obudzi. - Nie spa! - wrzasn, sprawiajc wraenie zirytowanego tym, e musi mu przypomina o tej wanej yciowej zasadzie. Bull wsta z trudem i opar si plecami o cian w miejscu, gdzie woda spywaa do jamy. onierz zatoczy krg dookoa jamy, trcajc po kolei kadego z jecw. Z ciemnoci odpowiedziay mu zaskoczone pomruki i chrzknicia. Bull pomyla o swoim nie, o twarzy brata. Kurtez zostawi list, zanim wzi pas i powiesi si na krokwi w swoim pokoju. Napisa, e nie moe duej y odrzucony przez Adrianosa. I oglda go, jak paraduje ze swoim nowym kochankiem. Ten sam list Bull wepchn w usta umierajcemu Adrianosowi. W czasie procesu nie wspominano o tym. Rodzina zabraa list, kierujc si swoicie pojtym poczuciem wstydu. Kolejne dgnicie w rami zmusio go do spojrzenia w gr. Stranik obszed jam dookoa i wrci do niego. - Nie spa. Bull by wci skuty. Jego poobijane i powykrcane ciao mogoby posuy do

studiowania wszelkiego rodzaju urazw. A jednak co w nim pko. Zapa koniec kija i wyrwa go z rki zaskoczonego mczyzny. Chwyci go w obie donie i pchn mocno, tak e drugi koniec trafi tamtego w usta. Bull uderzy go w twarz jeszcze raz i jeszcze. onierzowi noga zelizgna si z krawdzi jamy i przewrci si, padajc twarz na zamykajce ich belki, a drewno zatrzeszczao pod jego ciarem. Bull otar twarz z wody i starannie wycelowa kocem kija. Uderzy go ostatni raz w skro, pozbawiajc przytomnoci. - Chilanos! - szepn przez ciemno i deszcz, starajc si utrzyma na nogach. - Daj mi rk, chopie. Lecz Chilanos milcza, a Bull przypomnia sobie, e jego towarzysz straci mow po ostatnim przesuchaniu przez kapanw. - Bahn! - sprbowa, cho sam nie wiedzia po co, gdy Bahn by rwnie nieobecny, jak caa reszta. - Calvone! Tu obok niego rozleg si szczk acuchw. - Pom mi, do cholery! Zaskoczyo go, kiedy czyja rka uniosa si i chwycia go za kombinezon, po czym Bahn podnis si na nogi. wietnie, pomyla. wietnie! W ciemnoci prawie nie widzia swojego starego kompana, jedynie niewyrany zarys jego sylwetki. Bahn pochyli si i chwyci go za stop, w kocu Bull zrozumia, unis j i opar na jego doniach. - Teraz - szepn Bull i podskoczy na drugiej nodze, a Bahn wyty minie i jkn, unoszc jego ciar. Bahnowi udao si podnie go o kilka stp; ramiona mu dray, plecami zapar si o cian jamy. Bull sprbowa zapa jedn z belek, lecz rka mu si omskna i spad w d, gdy Bahna opuciy siy. onierz na grze zacz si porusza. - Jeszcze raz - powiedzia Bull. - Dalej, sukinsynu! Sprbowali znowu i tym razem Bullowi udao si chwyci lisk belk. Drewno zatrzeszczao i ugio si lekko pod jego ciarem. Krople deszczu go olepiay - Wytrzymaj sykn do Bahna, zmagajc si ze skrzanymi pasami, ktre blokoway zamknity waz. Musia mruga, eby widzie cokolwiek; z odlegoci kilku stp patrzya na niego niewidzcymi oczami twarz nieprzytomnego onierza. Paski lizgay mu si w palcach. Zakl i szarpn mocniej, eby je poluzowa. Skrzana ptla pucia i zanim si zorientowa, reszta wizania odwina si z belek. Zerwa je i wrzuci do jamy.

Bull pchn waz i otworzy go z rozmachem. Zawis na chwil, chwytajc oddech i ociekajc wod, zupenie bez si. - Pchaj - szepn do Bahna. - Na Miosierdzie, popchnij teraz! * Bahn ni; co do tego nie mia wtpliwoci. Szli przez obz Imperialnego Korpusu Ekspedycyjnego w strugach lodowatego deszczu. Bull przodem, w pancerzu imperialnego piechura, lekko utykajc. Pozostali brnli za nim, wspierajc si wzajemnie, szeroko otwartymi oczami patrzc na rwne rzdy maych namiotw, ktre mijali, na kulcych si w nich onierzy. Za nimi leao Wrzce Jezioro i wyspa Tume, dzi jasno owietlona. Obz rozpociera si wzdu wybrzea, niedaleko od miejsca, gdzie most prowadzi na ld. Bahn widzia ziemne umocnienia w pobliu mostu. W ostatnich dniach syszeli odgosy walki, wystrzay i ludzi przejedajcych w popiechu. Pocztkowo mieli jeszcze nadziej i modlili si, eby to bya misja ratunkowa, lecz nikt po nich nie przyby. Z podsuchanych rozmw swoich stranikw wywnioskowali, e to Mannijczycy najprawdopodobniej walcz midzy sob. Tak czy inaczej, dao to winiom chwil odpoczynku od mk. Skoczyo si bicie, regularne przesuchania i narkotyki. Zupenie jakby wszyscy o nich zapomnieli. Dla Bahna by to czas na rozmylania, na pogodzenie si z myl, e jest ju martwy w tej piekielnej jamie i tylko czeka na to, by go pogrzebano. W ich beznadziejnej sytuacji udao mu si nawet znale spokj. Przekona si, e mona stawi czoo nadchodzcej mierci i pogodzi si z ni, a wrcz wyczekiwa jej, gdy pooy ona kres wszystkim maym doczesnym problemom. A teraz to: sen o ucieczce za plecami onierzy wroga, w olepiajcych strugach deszczu i w kajdanach wrzynajcych si w otwarte rany na skrze. Szli i szli, poprzedzani smrodem wasnego brudu; przemierzali obz nie niepokojeni przez nikogo, odprowadzani byszczcymi oczami onierzy, ktrzy patrzyli na prowadzcego ich Bulla. onierzy, ktrzy wygldali na nieszczliwych, zmczonych i zobojtniaych. Idcy przed Bahnem czowiek imieniem Gadeon wyda dziwny paczliwy dwik, zatoczy si i zacz zbacza z drogi. Bahn chwyci go, lizgajc si bosymi stopami w bocie, i wcign na powrt midzy nich. - Zosta z nami, bracie - szepn. - Zosta z nami. - Powinnimy wraca - powiedzia gorczkowo tamten. - Ukarz nas za to, kiedy

zobacz, e zniknlimy. Znowu nas nazw zdrajcami albo jeszcze gorzej. Bahn poczu wstyd, widzc czowieka tak zamanego; a potem wstyd, e co takiego przyszo mu w ogle do gowy. Co oni nam zrobili? - pomyla, suchajc jego przeraonego bekotu. Co oni zrobili z naszymi gowami? Gadeon zatrzyma si nagle, odwrci do Bahna i wczepi si w niego zakrzywionymi jak szpony palcami. - Wypuszczaj nas? - spyta gono, niemal krzyczc. - Wypuszczaj? Kto sykn, uciszajc go. - Powiedz mi, Bahn! - krzycza. - Nie pjd dalej, jeli oni... - Bahn zatka mu doni nos i usta. Gadeon szarpa si i dusi. Przez chwil Bahn trzyma go mocno, pragnc tylko, eby si zamkn i umar. Kto zapa go za rk i odcign. To by Chilanos. Popchn Gadeona do przodu i ruszy za nim, trzymajc mu rk na ramieniu. Bahn, potykajc si, szed za nimi. Tak, pomyla. Bawi si naszymi gowami. Sprawiaj, e nimy o tej nocy, a kiedy si obudzimy, bdziemy znowu tkwi w tej dziurze, czekajc na mier. Rozejrza si dookoa i zauway, e zostawili obz za sob i wychodz na otwart rwnin. Spowijajca j ciemno bya niczym przyjazne objcia. Bahn wpad na plecy Chilanosa, ktry zatrzyma si nagle. Spojrza przez strugi deszczu i zobaczy, e Gadeon take si zatrzyma, podobnie jak czowiek przed nim. Bahn omin ich i, potykajc si, szed dalej, nie chcc si teraz zatrzymywa. Dostrzeg ciemn sylwetk Bulla, ktry unis rk, nakazujc milczenie. Gowa potnego wojownika powoli przesuwaa si z lewa na prawo, lustrujc okolic. - Sta! - rozleg si gos w ciemnoci przed nimi, a potem odgos stp chlupoczcych po bocie. - Zameldowa si! Stal zaszelecia o skr. Bull znikn w mroku. Dwa ostrza zderzyy si ze szczkiem. Kolejny krzyk dobieg z lewej. - Powiedziaem, zamelduj si! To si dzieje naprawd, pomyla Bahn. To nie jest fantazja. - Idcie - ponagli Bahn swoich towarzyszy w nagym przypywie paniki. Zapa jednego i popchn go w ciemno. - Idcie - powtrzy, prbujc skoni wszystkich do dziaania. Caa dyszca i powczca nogami grupa ruszya biegiem. W mroku minli Bahna. Odwrci si i ponagli ich machniciem rki.

- Alarm! - wrzeszcza kto. - Gra na alarm! Dyszeli ciko, wskakujc z pluskiem w koryto rzeki. Pomagali sobie nawzajem wstawa i wdrapywa si na drugi brzeg. Bahn upad i przekn potny yk mulistej wody. W deszczu rzeka wezbraa. Powstrzymujc mdoci, podnis si i wypez na drugi brzeg. Zawrci po Bulla. Jego ciemna sylwetka na przeciwlegym brzegu odcinaa si na tle blasku obozowych ognisk. Sta plecami do nich, z mieczem w doni. Kto prbowa pocign Bahna za sob. Odwrci si i ruszy za nim, podskakujc i kulejc. Biegli, a ich serca byy bliskie pknicia, i biegli dalej, nikn w ciemnociach nocy jak widma.

Rozdzia 43

Matka
Dym unosi si znad komina domu i znad dachu zrujnowanej szopy na jego tyach. Do boku domu przylegaa przybudwka ze sprchniaych desek, o pododze wyoonej som, ktra wysypywaa si na botniste podwrze, gdzie kury dziobay rozsypane ziarno. Przy brzegu ogrodzonego podwrza leniwie przechadza si stary zel, przeuwajc co refleksyjnie i oganiajc si ogonem od jesiennych much. W oddali wznosiy si poudniowe gry; srebrzyste wodospady poyskiway na ich zboczach, odbijajc promienie soca. Matka Nica wybiega z kuchennych drzwi. Wzia kilka polan ze stosu lecego przy pobielonej cianie domu i pospieszya do dymicej szopy, cignc po ziemi brudny brzeg spdnicy. Rude wosy o gbokim poysku miaa tego ranka zwizane z tyu. Ash zobaczy j, idc gruntow drog, i zatrzyma si, jakby doszed do ciany. Serce zaczo mu bi jak motem. Zbliy si do niej, kiedy wysza z dymicej szopy, otrzepujc donie. - Och! - krzykna Reese i wystraszona chwycia si za serce. Odprya si, kiedy go rozpoznaa. Spojrzaa za niego, szukajc Nica, i jej twarz staa, gdy go nie zobaczya. - Panie Ash - wykrztusia. - Pani Calvone. Widzia, jak ocenia jego zaniedbany wygld i achmany. Niepokj powoli zakrad si na jej pikn twarz. - Mj syn. Gdzie on jest? Oczy Asha zamkny si jakby samowolnie, chcc oszczdzi mu widoku jej nieszczcia. Zawstydzony spuci gow. - Nie - wyszeptaa, domylajc si. Jak mia powiedzie to, co by zobowizany powiedzie? Ash zmusi si, by przynajmniej spojrze jej w oczy. - Chopiec... - zacz i musia uy caej siy woli, eby mwi dalej. - Pani Calvone. Przykro mi. On nie yje. - Nie. - Potrzsaa gow, trzymajc do na piersi; jej skra przybraa intensywnie

czerwon barw. Ash zdj z szyi ma fiolk popiow i poda jej w wycignitych rkach. Zdawa sobie spraw, jak aonie to wygldao. Jeszcze aoniej ni urna z popioami, ktr wzi na przechowanie Baracha. Ale tylko tyle mg jej ofiarowa, a czu potrzeb, by odda jej cho cz syna. - Tak... tak bardzo... mi przykro. Reese patrzya na fiolk ze zgroz, jakby trzyma w doniach martwo narodzony pd. W tamtej chwili naprawd nienawidzi sam siebie. Wytrcia mu z rk naczynie, ktre potoczyo si przez podwrze, uderzyo o cian domu i rozprysno na kawaki. Reese rzucia si na niego i z rozmachem uderzya pici w twarz. Cios by silny i Ash si zachwia, a wtedy caa jej wcieko znalaza ujcie w gradzie uderze i kopniakw. - Obiecae! - krzyczaa raz po raz. - Obiecae, e bdziesz go chroni! Ash nie prbowa jej powstrzyma, nawet kiedy na olep chwycia opat i z caej siy grzmotna go metalowym ostrzem. Upad na ziemi, unoszc rce przed twarz. Jak przez mg docieraa do niego lawina sw padajcych z jej ust; oskare, z ktrych kade byo uzasadnione, kade prawdziwe. Ledwie widzia przez krew zalewajc mu oczy. Sysza krzyki mczyzny; poczu, jak chwyciy go czyje silne rce. Ash zamruga, eby odzyska ostro widzenia, i zobaczy niewyran twarz pochylonego nad nim Losa. Reese siedziaa na ziemi pord skbionego stosu spdnic i szlochaa niepohamowanie, uderzajc rkoma o klepisko i wydzierajc z niego paznokciami pene garcie bota. - Lepiej odejd, starcze - poradzi Los, pomagajc mu wsta. Ash wsta i si zawaha. Chcia jej co powiedzie, w jaki sposb zagodzi jej bl. Wiedzia jednak, e nie istnieje na caym wiecie nic, co mogoby j teraz pocieszy. Zostawi j zdruzgotan, jak rozbita gliniana fiolka. * Chmury zbieray si na ciemniejcym jesiennym niebie, zapowiadajc wicej deszczu. Ash mija na drodze wozy zaadowane dobytkiem i ludmi, wdrowcw z pakunkami na plecach, stada byda pdzone przez ponurych pasterzy z fajkami w zbach. Lecz wczesnym popoudniem min wzniesienie i zobaczy przed sob Zatok Szkwaw i miasto Bar-Khos. Mia wraenie, jakby miny cae lata, odkd ostatnim razem odwiedzi to oblone miasto Wolnych Portw. A przecie zaledwie kilka miesicy temu zatrzyma si tu z Sokoem na tak potrzebn napraw i spotka po raz pierwszy Nico.

Przenikliwa morska bryza wiaa przez poszarpan lini wybrzea, za ktr faloway spienione wody zatoki. Widzia Lanszlak biegncy przez zatok i ciemne mury Tarczy spowite kbami dymu, wrd ktrych pojawiay si krtkie rozbyski armatnich wystrzaw. Ze wszystkich miast akurat do tego wracam, pomyla. To Nico powinien tu wraca, z kilkoma bliznami i tuzinem historii do opowiedzenia, a nie ty. Ash brn zatoczon drog do wschodniej bramy. Po prawej rozciga si nieboport miasta, z furkoczcymi wiatrowskazami i rozlegymi magazynami. P tuzina statkw stao przycumowane na ziemi; powietrze z balonw byo spuszczone, dookoa krztay si ekipy mechanikw. W miar zbliania si do bramy ponad odgosami z drogi coraz wyraniej sysza inny haas - odlegy zgiek bitwy o Tarcz. Wszyscy to syszeli; wszyscy, ktrzy prbowali si przedosta przez wskie gardo w otwartych bramach, gdzie kady wz by dokadnie sprawdzany przez onierzy, zanim mg wjecha do miasta. Ash przedosta si na ulice wniesiony przez ludzk fal, bez kontroli. * Zaczynao pada, kiedy skierowa si do centrum miasta. ycie wydawao si toczy normalnymi torami mimo dobiegajcego z oddali huku ognia artylerii; chocia atmosfera bya bardziej napita ni niegdy, bardziej nerwowa. Kilkakrotnie mija ludzi krzyczcych gniewnie, kiedy nerwy im puszczay. Za pienidze z sakiewki kupi u ulicznego sprzedawcy papierow miseczk ryu, ktry pochon, ledwie si odwrci od straganu. Przemierzy Dzielnic Gildii, potem Dzielnic Fryzjerw, a w kocu wyszed na szeroki trakt Alei Kamstw. Ulica bya mniej zatoczona ni zwykle. Ludzie przemykali, chronic si pod papierowymi parasolami lub pod ociekajcymi wod szerokimi okapami dachw, ponuro obserwujc przejedajce zakryte wozy przewoce rannych onierzy - a take martwych. Na niewielkim bazarze kupi olejowany paszcz i pleciony z trawy kapelusz o szerokim rondzie, ktre opado mu a na oczy. Ubrany odpowiednio do pogody poszuka apteki, gdy pod naporem chmur powietrze stao si cikie i wrciy mu ble gowy. Usysza ulg we wasnym gosie, gdy kupi wiey zapas lici dulce w sklepiku przy wskiej bocznej uliczce, prowadzonym przez dwch braci, ktrym przerwa zaart ktni. Wychodzc ze sklepu, wsun do ust jeden li. Posmakowa jego gorycz i przeu jeszcze kilka, lecz bl nie zela. Ash musia zay jeszcze cztery licie, nim bl zacz ustpowa, lecz nie zastanawia si, co to moe znaczy. Przed sob, przez strugi deszczu, widzia Gr Prawdy wznoszc si ponad paskimi

dachami dzielnicy. Odwrci si od niej i skierowa w uliczki Bardello, maej enklawy muzykw, poetw i artystw, a w kocu stan przed drewnianym budynkiem o ciemnych okiennicach, ktry pochyla si niebezpiecznie nad brukowan kocimi bami ulic. Do drzwi by przymocowany metalowy wspornik, a na nim wisia drewniany szyld z fok w obroy. Ash rozejrza si dookoa, sprawdzajc, czy na pewno znalaz si na waciwej ulicy. Zdziwiony pchn drzwi i przekona si, e s zamknite. - Hermes! - zawoa i zaomota w nie pici. Po chwili usysza szuranie i odgosy odsuwanych rygli. Drzwi uchyliy si i wysun przez nie gow agent Hermes, ktry, mruc oczy przyglda mu si przez par grubych szkie. - Ash! - zawoa may czowieczek, otwierajc szeroko oczy ze zdumienia. - Ty stary psie! To naprawd ty? - otworzy szerzej drzwi i zaprosi go do rodka. - To, co ze mnie zostao - odpar Ash. Wszed do ciemnego, zakurzonego i pustego pomieszczenia, gdzie przy cianach, pod szkicami przedstawiajcymi zatok, stao kilka krzese. - Co tu si dzieje? Czemu zamkne interes? Hermes wyglda, jakby kto uderzy go w twarz; krew napyna do jego pulchnych policzkw. Jego oczy za szkami okularw zamrugay i wypeniy si zami. Odchrzkn i odgarn z czoa kosmyk krconych wosw. - Chcesz powiedzie... e nic nie wiesz? - O czym mam wiedzie? Hermes, wyranie zdenerwowany, wykrca sobie palce. Ashowi nie spodoba si sposb, w jaki agent patrzy na niego. Zupenie jakby zobaczy ducha zmarego czowieka, ktremu jeszcze nie nikt nie powiedzia, e nie yje. - Chod - powiedzia Hermes agodnie... zbyt agodnie... po czym wzi Asha za rami i poprowadzi do wewntrznych drzwi. - Usid najpierw. Chodmy usi przy ogniu, dobrze? * Hermes lubi ptaki bardziej ni ludzi i wydawao si, e kady pokj w jego domu by wypeniony klatkami, w ktrych skrzeczay i trzepotay ywe stworzenia. Ash kilkakrotnie kichn, wysuchujc tego, co agent mia mu do powiedzenia. Im duej sucha, tym mocniej zaciska palce na porczach fotela. Hermes siedzia naprzeciwko, w swoim fotelu, specjalnie przystosowanym dla czowieka jego malekiej postury. Ogie rzuca na niego migotliwy blask. Mimo ciepa Ash czu chd przenikajcy go do koci. Ledwie mg w to wszystko uwierzy.

- Pocztkowo nie wiedziaem, co si dzieje - opowiada agent. - Czekaem na now parti pieczci, ale nic nie nadchodzio. adnych pieczci, adnych ptakw, adnych listw. Po jakim czasie sam wysaem list do Cheem, przez jednego z kurierw, ktrych zwykle uywamy. Jednak wci nie miaem adnych wieci z Sato. Wtedy zaczem si naprawd martwi. Zamilk i zdj okulary, eby otrze oczy. Przepado, pomyla Ash. Wszystko przepado. - W zeszym tygodniu w kocu dostaem list. Wysa go Baracha. Kaza mi zamkn interes, dopki nie dostan od niego dalszych instrukcji. Pisa, e Imperialni zaatakowali Sato i spalili je. e zabili wszystkich, ktrych tam znaleli. Podobno Baracha byt wtedy gdzie indziej. Kiedy wrci, zasta same zgliszcza. Wanie tak pisa, Ash. Tak to uj. Same zgliszcza. - Kto ocala? - Ash usysza jakby z bardzo daleka wasny, niesamowicie spokojny gos. - O tym nie wspomnia. Nie sdz. Ale Osh... Pisa, e Osh zosta zabity w walce. Ash zamkn oczy, a wszystkie ptaki dookoa skrzeczay i tuky si w swoich klatkach. Ch, pomyla. Wykorzystali to, co wiedzia, eby nas znale. Przez bardzo, bardzo dug chwil nie by w stanie si poruszy; nie by w stanie nawet mwi.

Rozdzia 44

Miasteczko Zza
Las jest wiatem w wiecie, mawiaa jego matka, Contrar. Kiedy wszed chwiejnie midzy pierwsze drzewa, w poszarpanych achmanach ociekajcych jeszcze wod po przeprawie przez rzek, wyczu w powietrzu rnic, zmian zapachu w nozdrzach, miksze wiato przenikajce przez kopu drzew, uwiadomi sobie, e miaa racj. Szed dalej, zapuszczajc si coraz gbiej w Windrush, dopki nogi byy w stanie go unie. Pad wtedy na mikki materac z lici i mchu, zasypiajc gbokim snem bez snw. Kiedy Bull si obudzi, wiedzia, e nie moe i dalej, dopki nie odzyska si. Zabra si do urzdzania obozu niedaleko szerokiego, pytkiego strumienia. Rozpali ognisko z mokrego, dymicego drewna i przycign duy konar, eby na nim usi. Jad jagody i apa ryby, ile mu si udao za pomoc zaostrzonego kija, a nawet sprbowa grzybw, ktre wyglday dostatecznie znajomo dla jego oczu mieszczucha. Znalaz te mnstwo orzechw, chocia ciyy mu na odku, jeli zjad za duo. Gdy zasypia w te pierwsze noce na dywanie z mikkiego mchu, obserwujc pomidzy limi gwiazdy poyskujce na niebie, otoczony drzewami niczym cianami domu, mia poczucie, e wiat poza lasem traci znaczenie, a jego konflikty i problemy staj si bardzo odlege. W kocu znalaz spokj w tym cichym, odosobnionym miejscu, w jakim y lud jego matki. Zapragn nigdy go nie opuszcza. Czwartego poranka rekonwalescencji Bulla obudzio brutalne szturchnicie w bok. Usiad i zobaczy grup przygldajcych mu si mczyzn Contrar. Byli wojownikami, sdzc z twarzy pomalowanych w zielone i czarne pasy od ucha do ucha oraz dugich, ciemnych wosw ozdobionych pirami kruka i kocianymi amuletami. - Chushon! Tekanari! - warkn jeden z nich, znw trcajc Bulla wczni. Wydawa si najmodszy z nich wszystkich. Bull chwyci drzewce i wyrwa mu z rk. W jednej chwili poczu tuzin grotw na brzuchu. - Hola! - powiedzia, unoszc rk. Odrzuci wczni z powrotem zaskoczonemu

wojownikowi. - Spokojnie. Jestem jednym z was, widzicie? - Wskaza na swoj twarz, jakby to byo co oczywistego. Tamci spojrzeli na modego wojownika. Bull widzia, e maj ochot zabi go tu i teraz. Mody wojownik penym gracji ruchem wbi grot swej wczni w ziemi i podcign spodnie, pochylajc si nad nim. Ostronie uj w donie twarz Bulla i obraca j to w t, to w drug stron. Studiowa jego ostre rysy i smag cer. Przyjrza si uwanie rogom wytatuowanym na skroniach, w kocu skin gow z aprobat. - Zatem witaj w domu, bracie plemion - powiedzia w chropowatym handlowym i pomg mu wsta. * Ash wdrowa w deszczu, zagubiony i samotny. Jego myli nie sigay powyej stp; skupi si na odczuwaniu ucisku kocich bw na podeszwach butw, gdy pozwala, by niosy go tam, gdzie same zechc. Agent Hermes dawa mu pokj, proponujc, by zosta tak dugo, jak bdzie potrzebowa. Ash w otpieniu podzikowa mu i odmwi, po czym wyszed, zostawiajc stojcego we frontowych drzwiach, zza ktrych dobiegao skrzeczenie ptakw. - Nie wiem, co mam teraz robi, Ash. Czy to ju koniec? Ash tylko machn rk w milczcym poegnaniu. Nie zdawa sobie sprawy, e idzie na poudnie, dopki nie poczu zapachu ryb, morskiej trawy i sonej wody. Gdy zerkn spod opadajcego ronda swego kapelusza, zobaczy przed sob Morze Sargassowe i spokojniejsze wody wschodniej przystani. Niezliczone statki, ktre si tu schroniy, koysay si na agodnych falach, a mewy zawodziy, aonie przelatujc tu i tam w strugach deszczu. Wzdu brzegu siedzieli na stokach ludzie z wdkami, dla ochrony przed nieprzyjazn pogod ubrani w poncha z kapturami. Zachowywali si spokojnie i cierpliwie, ujc smoodrew albo pykajc gliniane fajki. Ashowi wydali si w tamtej chwili najszczliwszymi ludmi na wiecie. Ponad nimi majaczya Tarcza. Lanszlak, nad ktrym si wznosia, przecina wod, niknc we mgle. Trwajcy wci atak niemal nie dawa si std zauway; wida byo tylko piropusze dymu i od czasu do czasu rozbyski ognia. Nawet dwiki byy stumione, gdy morska bryza unosia wszystkie odgosy w inn stron. Idc dalej przed siebie, dotar do ruchliwego skrzyowania, przy ktrym stay gospody

i kupieckie magazyny. Fantazyjne powozy prboway przebija si przez tum zoony gwnie z wdrownych sprzedawcw, jazgotliwych prostytutek i czasami grupki wasajcych si urwisw. Przed nim zbocze wzgrza wznosio si stromo ku enklawie Michin i zwykych bogaczy, z wysadzanymi drzewami alejami i marmurowymi rezydencjami odgrodzonymi najeonymi kolcami murami. Ash przypomnia sobie, e to wanie tutaj znajduje si Kongres. Uzna, e nie ma sensu i t drog. Skierowa si wzdu wybrzea, ulic omijajc ukiem podstaw wzgrza. Za rzdem obskurnych tawern i hotelikw droga przechodzia w kamienisty trakt, z lewej, od strony wzgrza, ograniczony wapiennymi klifami. Wybrzee tutaj byo wskim, smaganym wiatrem pasem skay midzy klifami a morzem. Wrd bajorek sonej morskiej wody, ktre pluskay i poyskiway w deszczu, stay rozpadajce si budy. Ash lawirowa wrd ruder, od czasu do czasu nastpujc na kraba albo pk morskiej trawy. Prymitywne domostwa byy ustawione na podwyszeniach z paskich kamieni, czsto poczone drewnianymi kadkami. Sysza o tej dzielnicy w czasie poprzednich wizyt w miecie, chocia nigdy tu nie by. Miejscowi nazywali to awicami, poniewa przy zej pogodzie ca okolic zalewaa woda. Podobno bya to najbiedniejsza cz miasta, gdzie ludzie ldowali wtedy, gdy nie mogli ju upa niej. Trafiao tu wielu marynarzy bez grosza przy duszy, eby czeka na statki szukajce zaogi. Oni nadali temu miejscu wasn nazw. Zwali je Zz. Ash umiechn si ponuro, rozmylajc nad ironi losu. Okolica cuchna ciekami i rozkadajcymi si rybami. Przeciskajc si midzy skaami, wycign szyj i spojrza na szczyt klifu. Ptaki kryy we wstpujcym prdzie ponad willami Michin, na kruszcej si krawdzi wapiennego urwiska cigny si sady. Niegdy rezydowali tu krlowie. Przez tysic lat mieszkali w Jasnym Paacu z rodzinami i dworami, wadajc caym Khos. Ash polizgn si na czym i w ostatniej chwili odzyska rwnowag. Spojrza na kwane jabko, ktre spado z ktrej ze zwieszajcych si znad urwiskiem gazi, teraz brzowe i rozgniecione na miazg pod jego butem. Wiatr dmuchn mu deszczem w twarz. Ash si wzdrygn. Skierowa si w stron klifu, gdzie skalisty brzeg wznosi si stromo, a chaty stay gciej ni na dole. Kamieniste cieki wiy si midzy starymi i zdezelowanymi chaupami, wspierajcymi si jedna na drugiej, przyklejonymi do skalnych zboczy a po klif. W samych klifach, w zagbieniach wapiennego lica, usadowiy si konstrukcje, ktre na pozr nie miay

prawa si utrzyma. Wysoko ponad nimi wykuto jaskinie poczone drabinami i chwiejnymi rusztowaniami. Ash par pod gr ciek wijc si midzy barakami i nielicznymi pitrowymi budowlami. Kobiety, o gowach i ramionach owinitych w szale, twarzach zaczerwienionych od wiatru, rozwieszay ubrania do wyschnicia pod pachtami brezentu. W chaupach pakay niemowlta. Dzieci ulicy uganiay si za psami, podskakiway w rytm faszywie piewanych piosenek albo dwigay pod gr pkate bukaki. Zauway, e mczyzn byo znacznie mniej ni kobiet. Bl gowy powraca mimo lici, ktrymi wci mia wypchane usta. Oczy spowijaa mu dziwna mga i musia mruga, by si od niej uwolni. Wzi jeszcze kilka lici dulce i sta przez chwil, dopki nie zacz widzie troch wyraniej, chocia bl pozosta, dgajc go w czoo do rytmu uderze serca. Przyprawiao go to ju o mdoci. Zatrzyma jakiego tubylca - starego, wygodzonego, siwego mczyzn z parasolem z trawy - i zapyta, gdzie mgby znale dach nad gow. Starzec patrzy na niego nieufnie, ale okaza si do pomocny. Ash poszed zgodnie z jego wskazwkami, wspinajc si jeszcze wyej. * Tawerna o nazwie Grzda bya ruder na wskiej skalnej pce na klifie. Nad drzwiami koysa si na wietrze szyld, rwnie stary i zdezelowany, jak cay dugi i wski budynek. Obacy z farby obrazek przedstawia szczura przycupnitego na wyrzuconej przez morze beczce, z przeraenia trzymajcego w pyszczku wasny ogon. Dym unosi si z centralnego komina tawerny. Ze rodka dobiega gony miech. Ash pchn drzwi prowadzce do gwnej sali. Fala zacinajcego deszczu wdara si za nim do wntrza i wiato wiecy w mrocznym, zadymionym pomieszczeniu zamigotao na cianach. Kilka gw odwrcio si, by zlustrowa przybysza. - Zamknij te drzwi! - krzykn barman, gruby, ysy mczyzna o wytatuowanych ramionach. - Wpuszczasz zimno, czowieku! Ash zatrzasn za sob rozklekotane i wypaczone drzwi, otrzepa paszcz z wody, ktra zebraa si u jego stp, wsikajc w wyoon trzcin podog. W wskiej sali byo gorco. W palenisku trzaskay ponce polana. Ash zdj kapelusz i podszed do baru, zostawiajc za sob mokry lad. Waciciel gra w ylang z siedzc na stoku kobiet o znudzonej minie. Mczyzna przesun po planszy jeden ze swoich czarnych kamieni i podnis wzrok na Asha. - Co ci poda?

- Ogie Cheemu, jeli masz. Oczy mu rozbysy. - Szczciarz z ciebie. Mam prawdopodobnie ostatni skrzynk w caym miecie. Butelki byy ukryte za barem, w solidnej, zamknitej skrzyni przykutej do podogi. Waciciel odpi od pasa kko z kluczami, otworzy skrzyni i z przesadnym namaszczeniem wyj jedn butelk. Korek zatrzeszcza, kiedy wyciga go zbami. Zakrci zawartoci butelki, eby aromat unis si do jego wielkich, owosionych nozdrzy. - Tylko najlepsze - zamrucza, nalewajc cienkim strumieniem malek porcj do szklanki, wyszczerbionej, lecz do czystej. Ju mia dola troch wody, kiedy Ash przytrzyma mu rk. - Zostaw butelk - powiedzia. I nagle podejrzliwo. - Butelka tego kosztuje p ora. Wiesz, nie jest rozwodniona. Moneta zadwiczaa na barze i wszystkie gowy zwrciy si w ich stron. Waciciel obliza wargi. Wzi zotego ora i zway go w doni. Wysun jzyk i dotkn nim monety. - Bardzo dobrze - oznajmi z satysfakcj. Zostawi butelk tam, gdzie staa, i wyj spod baru dutko i may motek. Orze, jak wszystkie ory, mia wybite dwie gbokie linie, ktre krzyoway si, dzielc go na wiartki. Przyoy dutko do jednej linii i raz mocno uderzy motkiem. Moneta pka na p. Jedn poow zatrzyma, drug odda. Ash zakrci szklank, powcha i wypi. Smaga kobieta przygldaa mu si obrysowanymi kohlem oczami. Zauway, e wyglda na Alhazii. W jej spojrzeniu wida byo a nadto wyranie fascynacj jego skr. - Co ci sprowadza do Zzy, obcy? - spytaa. Jej gos, gboki i silny, skojarzy mu si ze zmierzchem. - Moje nogi - odpar; przekn ognisty pyn i napeni szklank po brzeg. * Ash wynaj na noc pokj, ponur klitk na pitrze, ledwie mieszczc brudne ko. Zostawi tam miecz i nic poza tym. Wrci na d, usiad w rogu ze swoj butelk ognia Cheemu i rozpocz powolny, lecz kuszcy proces upijania si do nieprzytomnoci. Przez cay dugi wieczr nie odezwa si do nikogo, a sam jego wygld mwi wszystkim, e lepiej zostawi go w spokoju. Kiedy w kocu waciciel zawoa, e zamierza zamyka, Ash wcale nie mia ochoty wraca ju do pustego pokoju. Alkohol wprawi go w melancholijny nastrj. Wiedzia, e trudno mu bdzie zasn, a potem bdzie ni o rzeczach,

o ktrych wolaby zapomnie. Ash oprni szklank i z hukiem odstawi j na st. Wzi ze sob butelk, zabra z wieszaka paszcz i kapelusz, po czym pchniciem otworzy drzwi. Na zewntrz ulewa przesza w deszcz ze niegiem, a wiatr nasili si i zacina tak, e twarz pieka. Ash szed, dopki nie zostawi za sob ostatnich chaup; stok koczy si urwiskiem opadajcym do morza. Usiad na paskim gazie, zwieszajc nogi nad bijcymi o brzeg falami. Na poladkach czu gadk, zimn ska. Wbi wzrok w bezkres morza, patrzc na mokry nieg spadajcy jakby znikd. W ciemnej oddali Lanszlak cign si a do kontynentu i gronie wznosiy si wysokie czarne mury Tarczy. Od czasu do czasu ciemno rozwietla bysk eksplozji, a chwil pniej dociera jej guchy pomruk. Ash zastanawia si, ile jeszcze czasu im zostao. Oczywicie wydawao mu si, e to ju koniec, ale by moe wyczuwa tylko swj kres. Same zgliszcza, Ash. Same zgliszcza. Nie mg przesta myle o Sato i wszystkich tych, ktrzy zostali zamordowani, kiedy uderzyli Mannijczycy; przede wszystkim o nielicznych, ktrzy ocaleli z Rewolucji Ludu ludziach, z ktrymi dzieli los wygnacw. Powinien teraz czu wcieko. A jednak, prawd mwic, czu tylko osamotnienie i rozpacz, kiedy za patrzy na ostrzeliwany w oddali mur, nastrj ten tylko si pogbia. Gdy miasto upadnie jak Sato, podda si take wyspa, a wtedy reszta Wolnych Portw zostanie godem zmuszona do kapitulacji. Ciemno ostatecznie pochonie pomie. To dziwne, e dopiero teraz poczu tak solidarno z tymi ludmi; teraz, kiedy straci wszystko za spraw Mannijczykw, kiedy Khosyjczykw czekaa nieuchronna klska. Ale z drugiej strony, moe to nie jest a takie dziwne. Tak samo byo z Nico. Nie potrafi otworzy si przed chopcem, zaangaowa w co, czego straty nie znisby jeszcze raz. Podobnie jak straty wszystkiego innego, co miao dla niego jakiekolwiek znaczenie, odkd los rzuci go daleko od starego kraju. Ze wstrzsajc jasnoci widzia, jak zmarnowa swoje ycie, i nie by w stanie tego znie. Powinnimy byli przyczy si do Nielicznych, kiedy zaczli pisa do Osh, rozmyla. Powinnimy opowiedzie si po ktrej stronie. Ash wznis toast za lud Bar-Khos i wypi do dna. Zmagajc si z reszt trunku, stary Rshun piewa smutne pijackie piosenki z

Honshu. Robi si coraz bardziej zmczony, pijany i przemarznity, ale take coraz bardziej na to znieczulony. W kocu na jego jzyk spyna ostatnia kropla. Ash przycisn pust butelk do piersi. - Zostaem sam - mwi do jej wntrza kpicym gosem, a szko odpowiadao echem. Nie mam dokd i. Przylijcie pomoc. Wicej gorzay. Udao mu si skoncentrowa na chwil i wcisn w szyjk korek, zway butelk w doni, po czym cisn j w morze jak najdalej. Powieki same mu si zamykay. Poczu zmczenie. Pora do ka. Ash pooy si na skale i zwin w kbek. Zachrapa. Deszcz ze niegiem pada coraz mocniej. * W swoim nie Ash wspina si dolin do klasztoru Sato; stok z kadym krokiem stawa si coraz bardziej stromy. Szed nieprzerwanie, spieszy si, pragnc wreszcie zobaczy dom wrd koyszcych si na wietrze drzew mali. Pocztkowo nic nie widzia, nawet kiedy by ju cakiem blisko. Zdjty przeraeniem, ruszy biegiem midzy drzewami. W kocu zatrzyma si przed wielkim stosem dymicych popiow. Nie potrafi poj tego, co zobaczy. Musiaem si pomyli, myla. Jestem ju stary, wszedem nie w t dolin. Czu mikkie municia opadajcego popiou na twarzy, dziwnie zimne, i na wargach, pozbawione smaku jak ld. Zmruy oczy i przyjrza si dokadniej zgliszczom. Porodku kupy popiow wyrastao samotne mode drzewko mali. Jego brzowe licie dray poruszane podmuchami, ktrych Ash ju nie czu. Wiatr rozwiewa popi na jego oczach. * Jaka posta brna przez pluch. Niosa narcze wyrzuconego przez morze drewna, a co jaki czas zatrzymywaa si, eby podnie to ga lec na brzegu, to kawaek deski. Posta stana, kiedy natkna si na lecego na skale skulonego czowieka. Czowiek dra i jcza co przez sen. - Hm - mrukn Meer i trci go stop. picy jkn goniej i poruszy si we nie. - Stary, gupi wdrowiec - mrukn. - Umrzesz z wyzibienia, jeli bdziesz tu lea w

tak noc. Meer westchn, odoy swoje drewno, z wysikiem podnis lecego i zarzuci na rami. Uoy go sobie wygodniej, zawrci i ruszy tam, skd przyszed, za skalne urwisko, dalej od ruder. Ash uzna, e musi przesta si budzi w taki sposb, z zesztywniaym karkiem, w miejscu, ktrego zupenie si nie spodziewa. By wczesny ranek, sdzc z bladego wiata, ktre sczyo si gdzie z tyu, nadajc niebieskawy odcie kbom dymu unoszcego si nad ogniem poncym na niewielkim palenisku z obych kamieni. Lea na trzcinowej macie, przykryty swoim paszczem, z gow opart na jednym z butw To bya jaskinia; wykuta przez czowieka, sdzc z wygldu. Zaokrglone ciany zostay pokryte bkitnym jak niebo tynkiem, chocia tynk zawilgotnia i odpada patami, odsaniajc nag ska. Kaplica, pomyla Ash. To wyglda jak kaplica. Pod przeciwleg cian lea uoony w stos skromny dobytek: drewniana miseczka ebracza, pcienny worek, skaty kij, schludnie zoony koc, plik pergaminowych kart w pciennej oprawie, kaamarz, kilka wiec, duy dzban. Ash podczoga si do dzbana i zajrza do rodka. Woda. Wypi poow jednym wielkim haustem, rozlewajc sobie troch po tunice. Chrzkn, gdy lodowata woda wpada do odka i prbowaa si z niego wyrwa. Szuranie stp kazao mu spojrze za siebie. - Ach, wic jednak yjesz. Kada sylaba zadudnia mu w gowie, a skrzywi si z blu. Mwicym by najwyraniej mnich, poniewa gow mia gadko ogolon, nosi czarn szat i sanday. Mg mie okoo czterdziestu lat, lecz jego oczy lniy modziecz fascynacj. Mnich rzuci narcze drewna obok paleniska. Podwin szat, odsaniajc blade, uminione nogi, kucn przy ogniu i poruszy polana kijkiem, prbujc go oywi. Ash podpez do wejcia, mruc oczy od nadmiaru wiata. Znajdowa si wysoko na cianie zbocza i patrzy na szare morze poznaczone biel spienionych fal. Spojrza w d. Drabina prowadzia na wsk ciek, biegnc u podna klifu. Wdycha morski wiatr i stara si uwolni gow od spowijajcej j mgy. - Jak si tu dostaem? - spyta bardzo cicho. - H? Przyfrune zeszej nocy jak li na wietrze. Musz przyzna, e mnie

zaskoczye. W innych okolicznociach Ash mgby doceni poczucie humoru tego czowieka. Teraz jednak zignorowa go, usiad i rozpocz powolny, mudny proces wkadania butw. - Co to za miejsce? Kaplica? - dysza ciko, patrzc na drugi but, ktry wci czeka na swoj kolej. - Tak - odpar mnich, rozgldajc si po ponurym pomieszczeniu. - Bardzo stara, jak sdz. Syszaem, e kiedy sta tu spiowy posg Wielkiego Bazna. Sta dokadnie tu, gdzie teraz jest palenisko. - Mnich zatar rce i wysun nad ogie, by je ogrza. - Miejscowi mwi, e skadali tu ofiary i modlitwy spisane na ryowym papierze. Jednak potem ktrego dnia posg zosta skradziony i bardzo dugo trwao, nim zebrali pienidze na nowy. Ten przykuli do podogi. Ale i tak kto go w kocu ukrad. Mnich uklk na pododze wyprostowany jak trzcina, z praw rk zoon na lewej, w pozycji medytacji chachen. - Kiedy wprowadziem si tutaj zeszej zimy, zajem miejsce posgu. Siedz tak kadego dnia, czekajc, a kto mnie ukradnie. Ash stkn, zebra siy i wcign na stop drugi but. Odetchn z ulg, chocia buty byy zimne, mokre i niezbyt wygodne; nastpnie spojrza z konsternacj na olizge sznurowada. To ju przerastao jego moliwoci w tej chwili; uzna, e musz poczeka. - Tak przy okazji, mam na imi Meer. Ash prawie go nie sysza. Przez gow przemkny mu wspomnienia. Przypomnia sobie, jak piewa na skale, jak wrzuci pust butelk do morza, pooy si i zasn. Ostatniej nocy mocno padao. - Dzikuj, e zabrae mnie tutaj zeszej nocy. Meer skin gow, jego oczy si miay. - Jeste z Honshu, nieprawda? Ash skin gow; zauway, e mnich uy prawdziwej nazwy jego ojczyzny. - W takim razie mam nadziej, e kiedy bdziesz mg opowiedzie mi o tym kraju. Nigdy tam nie byem, chocia bardzo chciabym go zobaczy. Widzisz, jestem podrnikiem. - Dobrze. Kiedy bd mia czas. - Wybierasz si gdzie? Ash oderwa wzrok od pomieni, zaskoczony tym pytaniem. Sam nie by pewien, jak odpowiedzie. Co zostao dla niego w Cheem, jeli nie ma ju klasztoru ani Osh i Kosha, i caej reszty? - Nie wiem - odpar na gos. - Mylaem, e wrc do Cheem, do mojego domu, jeli

udaoby mi si znale d, ktra mnie zabierze. Ale teraz... - Pokrci gow. Mnich przyglda mu si spoza kbw dymu, na jego twarzy nagle pojawio si oywienie. - Cheem, powiadasz? - Tak. Co z tego? Niemiay umiech. - Nic. - Pokrci gow. - Musz ci powiedzie, e rozmawiali o tobie w Grzdzie dzi rano, kiedy chodziem ze swoj miseczk. Mwili, e bogaty wdrowiec z mieczem przyszed zapija swoje smutki. Myleli, e zeszej nocy rzucie si do morza. - Przykro mi, e ich rozczarowaem. - Martwili si po prostu o ciebie. Ludzie tacy ju s. Wiesz, w pierwszej chwili sdziem, e masz tylko kaca po pijastwie. Ale teraz, kiedy lepiej ci si przyjrzaem, widz, e naprawd niedobrze z tob. Czy co ci drczy, przyjacielu? - Tak. Ciekawo innych. - Przepraszam - powiedzia Meer. - Nie chciaem wtrca si w nie swoje sprawy. Te sowa poruszyy w Ashu czu strun. Zda sobie spraw, e by nieuprzejmy dla swego gospodarza. Gdyby nie ten yczliwy nieznajomy, mgby umrze z wyzibienia. - Cierpi na pewn chorob - wyzna. - Mj ojciec umar na to samo, kiedy ble gowy stay si tak silne, e przesta widzie. Ze mn jest coraz gorzej. - Rozumiem. By moe bd umia pomc ci na te ble gowy. Mgbym przyrzdzi dla ciebie specjalny napj z chee, jeli zechcesz. Skin gow, nie do koca przekonany do tego pomysu. - Ale jest co jeszcze, nieprawda? - Co masz na myli? - Co, co gnbi twoj dusz, jak sdz. Ash stara si zapanowa nad omotaniem serca. - Trudno ci o tym mwi, prawda? Zdoby si tylko na skinienie gow. Co w nim narastao. Co musiao znale ujcie. Ash wzi gboki oddech, zanim zacz mwi. - Straciem kogo - powiedzia w kocu. - Blisk mi osob. Meer przytakn z powag. W tamtej chwili przypomina Ashowi Pau-sina z jego rodzinnej wioski Asa, maego mnicha, ktry zawsze wysuchiwa zwierze mieszkacw wioski, nie oceniajc ich, jedynie ze wspczuciem. Umia te wydobywa sowa z gbi serca.

- Tak? - zachci go mnich. - Teraz wszystko, co zostao z chopca, to popioy rozsypane na podwrzu kurnika i w urnie, ktr oddaem komu na przechowanie. Ta urna najprawdopodobniej ley teraz obok sterty gruzu, ktra kiedy bya moim domem. Meer zastanawia si nad jego sowami. Ash nie mia pojcia, co mu chodzi po gowie. - Rozumiem. Uwaasz, e nie masz siy dwiga duej tego blu w sercu. Mylisz, e nie warto y, jeli ycie ma by tak straszne. Ash nie potrafi oderwa wzroku od spokojnego spojrzenia mnicha. - Wanie dlatego chcesz zapi si na mier. Zastanawia si, czy ten czowiek nie jest wrem. Niektrzy maj taki talent i w ogle nie potrzebuj szkolenia. Ash patrzy, jak podszed do wejcia jaskini i usiad obok niego, zwieszajc nogi na zewntrz. Wiatr szarpa fadami jego czarnej szaty. - Fale tam, na dole. Widzisz je? Kaszln, eby oczyci gardo. - Jeszcze nie jestem lepy. - Czasami, kiedy sysz takie rzeczy, przypominam sobie, jak bardzo fale s podobne do nas, tyle e yj znacznie krcej. Patrz, jak pdz do brzegu i roztrzaskuj si, w rwnym stopniu tworzc i niszczc, to tak urzekajce dla oczu. I widz, e to pchajca je sia wiatru jest tym, co je oywia. Bierze wod z fal, aby mc przez nie przekaza sw moc. Zastanawiam si, ile to laq? Jak drog przebyy od jakiego odlegego sztormu, eby dotrze a tutaj? Ash sucha go uwanie, na chwil zapominajc o kacu. Przez kontrast z szarym morzem oczy mnicha wydaway si intensywnie zielone. Teraz przyglday mu si uwanie. - Chcesz tego sucha? Nie nudz ci? Pokrci gow. Meer znowu spoglda na morze. - Widzisz, patrz, jak rozbijaj si o brzeg i rozpryskuj w nico. To kres ich podry; koniec ich istnienia. I w takich chwilach staje si dla mnie jasne, e wanie koniec jest tym, co czyni je kompletnymi. To on nadaje im znaczenie, nadaje form ich yciu. Co by byo, gdyby po prostu gnay przez oceany wiata, nigdy nie ustajc? Czym jest tworzenie bez niszczenia? Czym nijakim, nudnym i niezmiennym. Czym tak naprawd martwym. Meer odchyli si do tyu i wzi gboki oddech, jakby wracajc do rzeczywistoci. Spojrza jeszcze raz na Asha swymi przenikliwymi oczami, oceniajc jego min, jakby chcia

sprawdzi, ile z jego sw zrozumia. Najwyraniej doszed do wniosku, e niewystarczajco. - Powiem ci co - mwi dalej. - Ostatecznie mier jest darem ycia. Wiem, trudno to doceni, kiedy tracisz tych, ktrych tak bardzo kochae. Ale gdyby nie byo mierci, my nie moglibymy y. Ci, ktrych stracie, wcale by nie yli. Ash przenis si przed ogie i kucn, teraz plecami do mnicha. Sowa Meera byy pikne i subtelne. Ale byy tylko tym: sowami i ideami. Nie ulyy jego cierpieniu. - Powiem ci jeszcze jedno. Potraktuj to jako zaliczk za wszystko, co opowiesz mi o Honshu. Kiedy odwiedziem Niebiaskie Wyspy, widziaem, jak yj tam ludzie. S prawie niemiertelni, wiedziae o tym? Znaj sposoby na podtrzymanie ycia, nawet na oszukanie samej mierci. Ale ja pomylaem, e w ostatecznym rozrachunku ta dugowieczno wyrzdza im du krzywd. Wydali mi si nieludzcy. Mimo wszystkich swoich cudw i wspaniaoci yli w wielkiej nudzie i apatii. A co gorsza, nie umieli ju dostrzec poezji w otaczajcym ich wiecie, wic zatopili si w sobie. Ash odwrci si powoli, unoszc brew z niedowierzaniem. - Niebiaskie Wyspy? - To prawda. - Mylaem, e tylko kupcy z Zanzaharu znaj do nich drog. Meer wzruszy ramionami. - Moe kiedy opowiesz mi o Honshu, usyszysz wicej moich historii. Co ty na to? Ash otworzy usta i zamkn je energicznie. Meer myli si, mwic o dzieleniu ciaru. Ash czu si teraz znacznie gorzej ni jeszcze przed chwil. Jkn, podnoszc si z podogi, i narzuci paszcz na ramiona. - Dzikuj ci jeszcze raz - powiedzia i wyszed, by wrci do swego pokoju i dugiej gorcej kpieli. * Nastpnego popoudnia, gdy Ash w kocu zwlk si z ka, wsun do ust kilka lici i zszed na d, eby si napi, bywalcy knajpy rozmawiali o wojnie. Przy barze usiad na stoku z poow butelki ognia Cheemu i zagra w ylang z Samand, smag kobiet Alhazii, ktr widzia tu poprzedniego dnia i ktra okazaa si on waciciela. Lars, waciciel, wydawa si do szalestwa zakochany w swojej modej onie. Rzadko nawet narzeka na to, e odmawiaa zajmowania si czymkolwiek w gospodzie. - Sypiam z tob, to wystarczajca praca - powiedziaa pewnego razu, gdy niemal

odway si j skrytykowa, on za spuci wzrok i czmychn, mamroczc co do siebie. Ash rozdrapywa ukszenia pluskiew i sucha plotek wymienianych dookoa. Ludzie rozmawiali o najwieszych nowinach, o tym, e matrona umara od ran, ktre odniosa w bitwie o Chey-Wes. Ash marzy, eby to byo prawd. Ledwie ich sucha, kiedy przeszli do rozmowy o tym, jak to imperialni najedcy teraz walcz midzy sob, e z obron Tarczy nie jest dobrze i e Mur Kharnost moe niedugo pa. Ash przegra parti ylang, nie potrafi duej skupi si na grze. Czu si pijany i potrzebowa spaceru, wic zabra ze sob butelk i wyszed na zewntrz. Opade licie leay na ciekach i w stertach przy cianach budynkw, a chwilami trudno byo przej. Wiatr by przejmujco zimny. Wygldao na to, e zima nadesza wczenie. Na skraju awic, tu nad morzem, dostrzeg mnicha Meera siedzcego wrd grupki dzieci pod daszkiem na podwyszeniu. Ash zatrzyma si, opuci butelk ognia Cheemu i patrzy. Mnich trzyma upkow tabliczk i kawaek kredy. Uczy dzieci pisa, a one miay si, znajdujc w tym zabaw. Patrzc na t scen, poczu, e ogarnia go co zblionego do spokoju. Przeszed jeszcze kilka krokw po skale i przysiad ze swoj butelk, wci majc tamt grup w polu syszenia, a poza zasigiem syczcych rozbryzgw fal. Morze miotao ryback odzi, ktra usiowaa wrci do portu; jej agle byy w strzpach, a zaoga przy wiosach walczya z prdem. Trudna sprawa, pomyla Ash. Zatopi si we wasnych mylach, ktre trzepotay jak opadajce licie, pojawiay si na moment i znikay. Patek niegu osiad mu na rzsach. Mrugn, pozbywajc si go, i spojrza na chmury. nieg pada coraz gstszy. - Patrzcie dzieci, nieg! - usysza z tyu gos mnicha. Dzieci natychmiast zapomniay o nauce i rzuciy si w pogo za niegiem, cieszc si widokiem drobin lodu spadajcych z nieba. Ash poczu chd wiatru na zbach, kiedy si umiechn. * Gdy ju zapada zmierzch, mnich podszed do niego z dug wdk w doni. - Wygldasz na godnego, mj smutny przyjacielu. W odpowiedzi brzuch Asha zaburcza gono. - Chod ze mn. Zapiemy troch ryb i zjemy razem kolacj. Zgodzi si i razem wyszukali paskie miejsce tu przy brzegu wody, gdy zaczy si

pojawia gwiazdy, powoli wypeniajc nocne niebo swoim migotliwym blaskiem. Meer zarzuci wdk jak najdalej i, czekajc, nuci jak melodi. - Mylaem, e mnisi z Khos nie jedz misa ryb - odezwa si po chwili Ash, odrywajc wzrok od wschodniej czci nieba, gdzie wanie wschodziy konstelacje. Meer powoli cign wdk, po czym cisn haczyk z ciarkiem i spawikiem z powrotem do wody. Usiad ponownie. Mina dusza chwila, nim si odezwa. - Musz ci co wyzna. Tak naprawd nie jestem mnichem. Ash widzia, e mwi powanie. - Syszae ju o faszywych mnichach? - Oczywicie. Odkd wybucha wojna, tylko mnichom wolno ebra o pienidze. Mnich, ktry nie by mnichem, wypuci gono powietrze z puc. - Uwaam to za wygodny sposb na ycie; zawsze, kiedy tu jestem. Pasuje mi to. - Wic czemu mi o tym mwisz? - Bo to adna tajemnica. Jeli kto pyta mnie wprost, mwi mu. A wikszoci ludzi tutaj nie obchodzi, kim jeste. Pomagaem im, kiedy mogem, nie tak, jak ci mnisi, ktrych znajdziesz na tej wyspie, zamknici w swoich klasztorach. Kiedy sam spdziem kilka miesicy w klasztorze, zauwayem, e bardziej interesuj ich dogmaty i polityka ni Droga Meer zerkn z ukosa na Asha, jakby prbujc pozna jego reakcj. - Poza tym, kiedy nadejdzie wiosna, wyruszam znowu w podr. - Ale syszaem, jak mwili w Grzdzie, e codziennie czuwasz w kaplicy, pogrony w medytacji. - Ba. Nazywaj to tak, jak sami chc nazywa. Ja tylko siedz w kaplicy i patrz, jak wiat si krci. Ash dostrzeg w tym pewn ironi. W ojczystym jzyku Honshu medytacyjny akt chachen oznacza po prostu siedzenie w bezruchu. Przyglda si tamtemu i rozmyla. - Przychodziem pniej, eby si z tob zobaczy - wyzna Meer. - Rozmawiaem z kilkoma przyjacimi w miecie. o twojej sytuacji. - Co robie? - Mog zabra ci do Cheemu, jeli chcesz. - Tak? Pewnie polecimy, jak li na wietrze. Meer posa mu jeden ze swoich przelotnych, chopicych umiechw. - Mam przyjaciela, ktry ma d.

Wyraz twarzy Asha mwi sam za siebie. - Naprawd - doda Meer. - Powiedz mi jedno. Czemu miaby zadawa sobie tyle trudu dla takiego starego wdrowca jak ja? - Poniewa chcemy wyruszy z tob. Do Sato. Rka Asha odruchowo signa do miecza, lecz natrafia na pustk. Zostawi bro w swoim pokoju. - Kim jeste? - spyta zimno. - Skd wiesz o Sato? Meer wzruszy ramionami i rozoy rce w gecie otwartoci. - Jestem tym, kim powiedziaem. I odrobin wicej. Na razie wystarczy ci wiedzie, e jestem twoim przyjacielem, Ash. I mam kilku innych przyjaci. Ludzi, ktrzy bardzo chcieliby zamieni kilka sw z zakonem Rshunw. - Nie ma ju zakonu Rshunw. - Dlaczego? Bo Imperialni go zaatakowali? Tak, rozmawiaem ju z kilkoma waszymi agentami w Wolnych Portach. Wszyscy mwi to samo, co ty. A jednak w Cheem mg kto ocale. Jeeli tak, to chcielibymy zoy im pewn propozycj. Ash sta ju w penej gotowoci, chocia nie potrafi sobie przypomnie, kiedy wstawa. - Jeste z Nielicznymi? Lekkie poruszenie gow. - Zaufaj mi... Chcemy tylko porozmawia z twoim ludem. A w zamian mog ci pomc. - Pomc mi? W czym? Meer zrobi krok naprzd i pooy mu rk na ramieniu. Spojrza Ashowi prosto w oczy. - W twojej stracie, przyjacielu.

Rozdzia 45

Bunkier
Gboko pod wityni Szeptw stara Kira, matka Sasheen, wysiada z windy do podziemnego tunelu owietlonego gazowymi latarniami i zobaczya, e wszystkie wagoniki oprcz jednego ju odjechay. Wsiada do tego, ktry wci czeka na szynach; wonica starannie unika jej spojrzenia, a zele parskay i sapay ze zniecierpliwieniem. Mocnym szarpniciem sznura zadzwonia dzwonkiem i wonica, niewolnik o skrze biaej jak ciasto z braku sonecznego wiata, strzeli biczem nad zadami zeli. Ruszyli w drog. Gboko w jej sercu pon dziki ogie. Poniewa nie miaa czym zaj uwagi, poza nijakimi betonowymi cianami i ostrymi wiatami monotonnie przeplatajcymi si z obszarami mroku, wypeniaa czas wspomnieniami o crce, a take wnuku, modym Kirkusie - obojgu martwych. To wanie Kira, z racji swojej funkcji przewodniczki Sekcji, wydaa dyplomacie Ch rozkaz dotyczcy tego, co naley zrobi, w razie gdyby Sasheen zostaa pojmana lub ucieka z pola bitwy. Rozkaz, ktry trzeba byo wyda, jak zawsze, kiedy matrona lub patriarcha wyruszali na wojn. Rozkaz, ktry polecono jej wyda osobicie. I teraz to si stao. Jej crka leaa martwa, otruta pociskiem dyplomaty. Och, Sasheen, pomylaa i nie potrafia uwolni si od poczucia straty, jakie ogarno cae jej drobne jestestwo. Jej rd skoczy si wraz z jej mierci. Inni z rodziny Dubois, przyrodnia siostra Velma i jej potomstwo przejm kontrol nad podupadajc fortun rodu. Wrcia mylami do dyplomaty, ktry wci pozostawa na wolnoci w Khos; tego, ktry postrzeli jej crk prosto w szyj. Ch, mody czowiek o nawykach Rshuna. Dezerter, jeli niejasny raport bliniakw jest w jakimkolwiek stopniu wiarygodny. Kira zastanawiaa si, w jaki sposb moe go zniszczy. Wydawao si jej, jakby caymi godzinami wagonik toczy si, kolebic na boki, po niekoczcych si torach, zawsze w d, ku jakiemu nieosigalnemu celowi. Miaa czas, by rozmyla o rnych rzeczach, poczeka, a emocje powoli przejd w odrtwienie, a umys

wypeni si zupenie przypadkowymi mylami. Zarzucio ni, kiedy wagonik stan, i zorientowaa si, e dotarli do celu. Powietrze byo tu zatche, tak gboko pod katakumbami Hypermorum. Kira wysiada i podesza do cikich elaznych drzwi w cianie. Kiedy si zbliaa, z boksu wyszed kapan, by je przed ni otworzy. Pokoni si nisko, kiedy przestpia podwyszony prg, wchodzc do maej cylindrycznej komory, o cianach gadkich jak szko. Kira czua si nieco jak wewntrz butelki. W przeciwlegym kocu znajdoway si drugie elazne drzwi. wiato powoli przygasao, a zapada zupena ciemno. Z cichym sykiem spowia j delikatna mgieka pachnca sosnami i morzem. - Prosz poda haso - gos wydawa si dobiega ze wszystkich stron. - Osiem-sze-zero-cztery-dziewi-dziewi-jeden. Wewntrzne drzwi szczkny i si otworzyy. Kira wesza w jasno za nimi. * Bunkier by grobowcem dla wszystkich tych, ktrzy zostali tu pogrzebani ywcem. Zadaniem elaznych drzwi byo w rwnym stopniu uwizi ich w rodku i innych utrzyma na zewntrz. Kapani i niewolnicy, ktrzy tutaj zamieszkali, mieli nigdy wicej nie oglda sonecznego blasku. Niektrzy dobrowolnie zdecydowali si na tak poowiczn egzystencj, lecz wikszo nie miaa wielkiego wyboru. Suche, przefiltrowane powietrze, ktre wypeniao pomieszczenia, podtrzymywao atmosfer porzuconych nadziei i stumionych na zawsze pragnie. Szmer cichych rozmw dobiega z basenw, salonw i klatek haremu. Milczenie z bibliotek i archiww. piew z ust chopca stojcego na piedestale w marmurowej sali; sowa pieni wysawiay zazdro kochankw. Kira stana pod rzdem gazowych latarni, dziki ktrym byo tu jasno jak w dzie, otoczonych fryzami na obitych skr cianach ze scenami przedstawiajcymi polowania w lasach. W poczekalni czu byo wilgo, wrcz zgnilizn, mimo wieego zapachu jej szat i skry. Wok stao jeszcze czterech ludzi, w rnych pozach. By to Octas Lefall, synny wuj Romano, ktry opiera si o gzyms ozdobnego kominka, rzucajc jej spojrzenie znad dugiego nosa. Wyglda na zadowolonego z wieci o zgonie matrony. Reszta staa dalej, przy kontuarze, rozmawiajc szeptem. Kira odwzajemnia si Octasowi spojrzeniem zimnym jak ld. Nie da mu tej maej satysfakcji i nie okae adnych uczu. Wszyscy zamilkli, kiedy podwjne drzwi otworzyy si ze szczkiem. Pospiesznie

ustawili si w rzdzie i padli na kolana, pochylajc gowy. Fotel o wysokim oparciu zaskrzypia, wtaczajc si pchany przez przysadzistego kapana. Siedzcy na nim mczyzna mia zamknite oczy, ukryte za par zoconych okularw. By nagi pod na wp rozchylon jedwabn szat, a jego star, zwid skr pokryway plamy wtrobowe i rzadkie, poskrcane biae wosy. ysa gowa lekko si chwiaa, kiedy fotel zatrzyma si przed nimi. Kapan, ktry go przywiz, wycofa si i zamkn za sob drzwi. Nihilis nagle otworzy oczy. - Kira - warkn gosem, ktry zabrzmia tak chropawo i matowo, jak mona byo oczekiwa przy jego stu trzydziestu jeden latach. - Twoja crka ley martwa w Khos. Moje kondolencje z powodu tego nieszczcia. Oby zostaa zapamitana za to, co byo w niej silne, a nie za swoje liczne saboci. Kira pochylia gow jeszcze niej, choby po to, eby ukry ogarniajc j wcieko. Zadzwoni malekim dzwoneczkiem, ktry mia na kolanach. Koce jego palcw byy czarne jak wgiel. Wszed inny kapan, w milczeniu przeszed po pluszowym dywanie i poda mu krysztaow szklank wypenion krlewskim mlekiem. Nihilis mlasn i wypi z niej yk. Jego twarz odzyskaa kolory, plecy si wyprostoway. Szata rozchylia si jeszcze bardziej, odsaniajc srebrne szpilki w sutkach i kolczyki w genitaliach. Patrzya na niego spod wpprzymknitych powiek, nienawidzc go nie mniej ni si bojc. - No tak. Co teraz naley zrobi? Wyglda na to, e mamy pusty tron, na ktrym kogo trzeba posadzi. Octas Lefall pierwszy odchrzkn. Lefall, rwnie stary jak Kira, by tutaj w czasie Najduszej Nocy i pniej, kiedy Mann roso w si. - Mj siostrzeniec zamierza si o niego upomnie, kiedy przejmie kontrol nad korpusem ekspedycyjnym w Khos. Jest kandydatem silniejszym od wszystkich pozostaych i kady tutaj o tym wie. Powinnimy posa wiadomo arcygeneraowi, eby podporzdkowa si jego rozkazom. Niech zmiana na tronie przejdzie gadko. Niech kontynuuj zdobywanie Bar-Khos. - Twoje odczucia byy atwe do przewidzenia, Octasie. Jak zwykle. A co sdz na ten temat pozostali? - Poparabym takie posunicie - oznajmia Chishara z Bonnes. - Im duej trwa wojna,

tym duej wszyscy ponosimy jej wielkie koszty. Hart, z klanu Chirt, ktry wzbogaci si na wglu, spojrza na ni zaskoczony. - To moliwe - powiedzia gono. - Ale s te inni, ktrzy maj prawo upomnie si o tron. Mj syn jest jednym z nich. Powinien dosta t szans. Lefallowi wyrwao si szydercze parsknicie, ktre prbowa zamaskowa, przesuwajc palcem wzdu swego dugiego nosa. - Chcesz, ebym da zgod uduchowionemu Romano - przemwi do niego Nihilis. Ale to nie jest nasz sposb postpowania. Nie. Przede wszystkim musimy si przekona, czy on nadaje si do rzdzenia. Jeli zwyciy w Khos, by moe uzyska moje bogosawiestwo. Jeeli nie, to zobaczymy, kto wyjdzie zwycisko z walki tutaj, w Qos, a wtedy ja zadecyduj, czy bdzie odpowiedni. - Ale panie - odezwaa si Chishara. - Jeli pozwolimy im na spory, moemy straci nasz szans w Bar-Khos. - Och, Wolne Porty upadn na pewno, nie wtp w to, Chisharo. Kira przyapaa si na chwili nieuwagi. Zacinite pici miaa opuszczone wzdu bokw. Czua, jak paznokcie wbijaj si jej w donie. Ogarno j ogromne rozgoryczenie, wrcz wstyd, kiedy suchaa, jak lekcewaona jest jej crka wobec nich wszystkich; jak lekcewaona jest ona sama. Spjrz, jak krzywd wyrzdzia naszej rodzinie, mwia do Sasheen. Teraz jestemy przegrani. Nasza gwiazda spada i tracimy si. Ty miaa zwycia, moje dziecko! Miaa dokonywa podbojw! Gdzie poza ni, w innym wiecie, Chishara zerkna na Lefalla, szykujc si do odpowiedzi. - Nie chodzi tylko o to, mj panie. S jeszcze koszty. W ubiegym tygodniu mj annaliticos poinformowa mnie, e jeli wojna potrwa jeszcze kolejny rok, bdzie nas kosztowaa wicej, ni moemy mie nadziej zyska na wyspach przez dwadziecia lat okupacji. Nihilis pogrozi jej palcem, niczym zuchwaemu dziecku. Istotnie, bya najmodsza z caego zgromadzenia, ledwie przekroczya pidziesitk. - Pokonanie Wolnych Portw ma dla nas o wiele wiksze znaczenie, wykraczajce poza to, ile moemy zyska na ich zbou i rudach - zamilk, eby wypi kolejny yk ze szklaneczki z mlekiem. Przez chwil napawa si smakiem. - Tak, teraz widz, e wszyscy jestecie zainteresowani. Kiro, powiedz im, jaki jest nasz przemylny plan. Wrogie twarze zwrciy si ku niej. Spojrzenia, ktre zarzucay jej, e jest

faworyzowana przez ich pana, poniewa niegdy bya przez krtki czas jego kochank. - Oczywicie - odpara chrapliwie Kira, patrzc teraz wprost na Nihilisa. Kolana zaczynay j bole od klczenia. - Plan, co musz doda, zaaprobowany najpierw przeze mnie i moj crk. Jego pomarszczona twarz rozcigna si w sztywnym umiechu, skin gow, wyraajc milczc aprobat. - Przewidujemy, e Wolne Porty upadn w cigu roku - zwrcia si do pozostaych. Kiedy rozprawimy si z Bar-Khos. Kiedy za upadn, bdziemy mogli zaj si problemem Zanzaharu i Kalifatu. Lefall przewrci oczami. Kira postanowia go zignorowa. Sowa pyny z jej ust wywiczonym strumieniem. - W tym momencie bdziemy ich jedynym nabywc prochu. Kiedy wojna si skoczy, nasze zapotrzebowanie na proch zmaleje niemal do zera. Usprawiedliwimy to potrzeb czasowego skonsolidowania naszych finansw. Rwnoczenie wywoamy gd w Pathii lub innym z poudniowych krajw, eby ceny naszego zboa poszyboway w gr. Wwczas bdziemy zmuszeni, a przynajmniej tak bdzie to wygldao, podnie nasze taryfy na zboe, ktre sprzedajemy do Zanzaharu, a od ktrego dostaw oni s uzalenieni. W cigu roku od tego podwjnego ciosu dla ich gospodarki Zanzahar wpadnie w pogbiajcy si kryzys. Sytuacja dojrzeje do tego, eby dokona zamachu stanu przeciwko dynastii Sharat. Sami go zaaranujemy, wybierajc gwnych graczy i wysyajc naszych dyplomatw, aby ich wsparli. Zanzahar i Kalifat upadn bez jednej bitwy. Co waniejsze, przejmiemy ich monopol na handel z Niebiaskimi Wyspami. A wraz z nim jedyne znane rdo prochu. Patrzyli na ni, mrugajc, jakby mwia w obcych jzykach. - Mwisz powanie? - zawoaa Chishara, zapominajc si ze zdenerwowania. Jestemy bliscy wykoczenia Wolnych Portw, a ty chcesz zaryzykowa wszystko, co do tej pory udao nam si zdoby? Co bdzie, jeli Kalifat przejrzy nasze prawdziwe intencje? Mog naoy na nas embargo, odci nam dostawy prochu, jednoczenie zaopatrujc w niego wszelkie powstania, jakie mog wybuchn w Imperium. - Obawiasz si, e moemy przegra - przerwa jej Nihilis, znowu unoszc palec. - To zawsze byo twoj saboci, Chisharo. Byoby lepiej, gdyby pomylaa o wszystkim, co moemy w ten sposb zyska. - A zatem to ju postanowione? - spyta Lefall. - Realizujemy ten plan? Nihilis odchyli gow, eby mu si dokadniej przyjrze. Kira patrzya na zaskakujc czerwie warg swego pana, na czubek jego jzyka, na misiste krawdzie jego powiek.

- Czy masz do majtku, Lefall? To znaczy tyle, eby ci to satysfakcjonowao? Lefall zaryzykowa lekki umieszek. - Nigdy nie mona mie za duo, mj panie. Ruchliwy jzyk Nihilisa przez chwil smakowa powietrze. - A zatem masz swoj odpowied, nieprawda?

Epilog

Przyjaciele z odziami
To by dwik niepodobny do adnego innego - ryk poncych rur statku powietrznego. Wypenia powietrze, zaguszajc wszystko inne tak, e po chwili, gdy uszy do niego przywyky, sta si rodzajem ciszy. Ash opar si caym ciarem ciaa o reling, gdy statek zacz powoli kry nad terenem klasztoru. Zacisn mocniej palce, patrzc na niewielki las drzew mali o miedzianych liciach pokrytych niegiem i surowy czarny prostokt ruin, lecy porodku niczym odcisk pieczci jakiego gniewnego bstwa. Na obrzeach lasu, gdzie drzewa rosy nie tak gsto, rozcigao si obozowisko pciennych namiotw z metalowymi kominami, z ktrych unosi si dym. - Wszystko przepado, mwie - zauway mnich Meer. - Pamitasz? Ash by w stanie tylko patrze ze zdumieniem. Usysza stukanie laski o pokad, kiedy podszed i przyczy si do nich Coya. - Podnosi mnie na duchu widok ocalonych - powiedzia radonie i odwrci si do kapitana statku, ktry wraz ze swoim pilotem sta na pokadzie rufowym. Dyskutowali o tym, gdzie naleaoby wyldowa. Zastuka gono lask o pokad, starajc si przekrzycze ryk rur. - Szybciej, Ronson. Sprowad nas na d! Ash zeskoczy na ziemi, zanim jeszcze zdyli osi na niegu, a moment pniej chopcy okrtowi rzucili si z palikami i linami, by przycumowa statek. Wiatr rozwiewa im wosy i ubrania. Wok niego grska dolina leaa ukryta pod biaym kobiercem. Gdzie odezwaa si sroka, gdaczc do siebie, jakby miaa si z nieprzyzwoitego dowcipu. Sta przez chwil, przygldajc si zarysom namiotw w oddali. Pogadzi kciukiem pochw miecza. Kilka pierwszych krokw stawia niepewnie, lecz po chwili szed ku nim wielkimi krokami, a krew zaczynaa si w nim burzy. Gdy zblia si do pierwszego namiotu, o pochyym dachu uginajcym si pod ciarem niegu, usysza podniesione gosy ludzi o co si kccych. Ash obszed go

dookoa, by stan przed wejciem. W tej samej chwili wyszed Baracha z grymasem niezadowolenia na wytatuowanym obliczu. Wielki Alhazii zamar zaskoczony i na jego twarzy pojawia si godna podziwu sekwencja emocji - zaskoczenie, gniew, dezorientacja i na koniec ulga. - Ty stary, sukinsynu! - wykrzykn, chwyci go za ramiona i potrzsn, zanim Ash zdy zareagowa. Za Barach zobaczy Serese i Aleasa siedzcych wewntrz namiotu na prostych pryczach, z kartami w doniach i otwartymi ze zdumienia ustami. - Ash! - zawoali obaj i wybiegli mu na spotkanie. Ciepo wypenio jego ciao, kiedy si objli. W kocu uwolni si z ucisku, czujc si nieswojo wobec tak otwartego okazywania uczu. Wskaza gow kikut lewej rki Barachy, teraz owinity skrzan opask. - Goi si dobrze? - Taa, do dobrze. Ale swdzi jak diabli. Tak, pomyla Ash, przypominajc sobie Osh i jego utracon koczyn; czsto drapa si po drewnianej nodze, ktr jego pami wci uwaaa za ywe ciao. Nagle wszyscy zaczli mwi jeden przez drugiego. Ash zby ich pytania machniciem rki. - Powiedz mi... - zacz, nie mogc si ju duej powstrzyma. - Ta urna, ktr ci daem... Jest bezpieczna? - Oczywicie - odpar Baracha. - Daem j pod opiek Aleasowi. Aleas poszed i wyj urn z popioami spod swojej pryczy. Asha ogarna tak ogromna ulga, e przez chwil dra cay. - Chod - powiedzia Baracha. - Musimy ci zaprowadzi do pozostaych! * - Wic syszae, co si stao? - spyta, ogldajc si przez rami Baracha, ktry szed przodem. - Od naszego agenta w Khos. - Stracilimy poow naszych ludzi w czasie ataku. Kiedy Osh zrozumia, e sytuacja jest beznadziejna, kaza zej wszystkim, ktrzy mogli, do stranicy. Mannijczycy odeszli, nawet nie wiedzc, e kto tam by. Ash zatrzyma si w gbokim niegu. W nozdrzach czu drobiny popiou. - Osh. Jak zgin? Baracha zawaha si przez chwil, zanim na niego spojrza.

- Znalelimy go przy bramie, pord innych. Bronili si tam do koca, eby reszta zdya zej na d. - A Kosh? - Jest chudszy ni by. I pije jeszcze wicej. - On yje? - Chod i zobacz. To byo wicej, ni Ash mg si spodziewa - jeszcze jeden wilgotny namiot i Kosh, ktry siedzc na pryczy, rozmawia z grupk uczniw. Jego stary kompan otworzy szeroko usta i podbieg do niego z oczami byszczcymi radoci. - yjesz! - szepn w jzyku Honshu i wycign rk, by dotkn Asha, jakby chcia si upewni, e istnieje naprawd. - Dobrze ci widzie, stary przyjacielu - powiedzia Ash, obejmujc go. - Cholernie dobrze widzie was wszystkich. * W najwikszym namiocie obozowiska ocaleni Rshunowie haaliwie dawali ujcie swej radoci. Nawet wr przyszed ze swojej chatki i mio przywita Asha. cznie ocalao ich dwudziestu czterech - wikszo stanowili uczniowie i najmodsi Rshunowie w zakonie. To gwnie starsi stali przy bramie i walczyli, by da im cho troch czasu. Ash zobaczy wrd nich Stretcha z Zielonych Wysp, przebiegego Hulla i obu braci Nevares, ktrzy jak zwykle trzymali si razem. Wiatr wy na zewntrz, wic dorzucili drew do poncego porodku ognia. Wyjli alkohol i do jedzenia, by urzdzi uczt. Wygldao na to, e s niele zaopatrzeni. Baracha wyjani, e czekajc na powrt nielicznych Rshunw, ktrzy wyruszyli w pole, sprowadzili ywno z portu Cheem, eby mc bez popiechu zdecydowa, co dalej robi. Zdania wci byy podzielone. Modsi chcieli ogosi wendet przeciwko imperium Mann, mimo e rshuski kodeks zabrania tego. Inni, na przykad Baracha, uwaali, e mogliby osi gdzie indziej i dalej zajmowa si tym, co zawsze, o ile uda si znale bezpieczne miejsce. Ash zastanawia si, ilu zostao niezdecydowanych. Kiedy w kocu przybyli Meer i Coya, Ash pospiesznie wsta, by ich przedstawi. Meer umiechn si, za Coya, wsparty na swojej lasce, skin gow na powitanie. - To przyjaciele - wyjani wszystkim Ash. - Przybyli, eby zoy nam pewn propozycj. Siedzcy w namiocie Rshunowie poruszyli si niespokojnie.

- A c to za propozycja? - spyta Aleas. Coya ju otwiera usta, eby odpowiedzie, lecz Ash pokrci gow. - Nie tutaj. I wyszed na zewntrz, wiedzc, e wszyscy pjd za nim. Ash zatrzyma si przed ruinami, odrtwiay od tysica przemykajcych mu przez gow wrae. Przez chwil po prostu patrzy na nie, na ten stos zgliszcz, ktry by kurhanem jego domu, jego przyjaci. Usysza, jak Rshunowie gromadz si za nim. - Powiedz im - warkn Ash przez rami. Nie sucha, gdy Coya zacz przemawia. Pochyli si i przyglda drobinom popiou taczcym i wirujcym na wietrze. Zamkn na moment oczy, a kiedy je otworzy, wbi rozczapierzone palce w gruz i popi, a po chwili powoli je wycign. Ash przesun palcami po gowie, wzdu twarzy, a do nasady szyi. Dopiero wtedy odwrci si i spojrza na zgromadzonych. - Skd jestecie? - wypytywa Coy Baracha. - Gdzie pracujecie? - Gwnie z Wolnych Portw. - Wic jestecie Mercjanami? - Wikszo z nas. Ale bynajmniej nie wszyscy. - Wyjanij nam raz jeszcze, czym si zajmujecie? Coya przechyli gow na bok i zerkn na Meera. - Walczymy przeciwko... - zacz mnich i nagle rozoy rce, jakby w gecie bezradnoci, po czym klasn w donie. - Przeciwko skupiskom siy, chyba tak mgbym to okreli. - A Mannijczycy? - spyta z zainteresowaniem Aleas. - Walczycie z Mannijczykami? - Oczywicie. Potem odezwa si Kosh. - Wic chcecie, ebymy dla was pracowali? Meer wcign w nozdrza zapach powietrza i przez chwil przyglda si niebu nad ich gowami. - Nie - odpar. - Chcemy zapyta, czy jestecie ju gotowi opowiedzie si po ktrej ze stron. - Mylisz si co do nas - przemwi cichym jak zwykle gosem stary wr. - Rshuni nie opowiadaj si po adnej ze stron. - Zatem moe nadesza pora, ebycie si zmienili - rzek Coya. - Zmienili w co

nowego. W kocu wszystko si zmienia, czy nie? Ash przyglda si uwanie Rshunom; wiatr szarpa ich wosami i szatami, gazie si koysay, sypic niegiem. Wszyscy czuli, e zamierza co powiedzie. Jeden po drugim zwrcili si ku niemu i patrzyli wyczekujco. - Sato zostao zbudowane przez ludzi, ktrzy uciekli po klsce - powiedzia. - Teraz znowu jestemy uciekinierami. Podszed do przodu, eby znale si wrd nich. Spojrza wrowi w oczy. - Czy znowu uciekniemy i si ukryjemy? - zwrci si do nich z pytaniem. - A moe oddamy cze tym, ktrzy tu zginli, walczc o co, co jest tego warte? Nawet jeli bdziemy musieli wybra ktr stron, nawet jeli nie pozostaniemy duej Rshunami? Co wam powiem. Ja chciabym, ebymy tak wanie zrobili. Powia silniejszy podmuch wiatru i tuman drobnego popiou zawirowa nad ubitym niegiem wok ich stp. Ash widzia, e gowy wszystkich zwracaj si ku ruinom Sato, i wiedzia ju, jaka bdzie ich decyzja. Wtedy odszed, gdy potem byy ju tylko sowa. * Wieczorem, w namiocie, ktrego pcienne ciany wydyma wiatr, Rshuni zebrani wok ognia witowali spotkanie starych przyjaci, rozmawiajc gono. Ash i Kosh siedzieli wpatrzeni w pomienie. Kosh wyj butelk ognia Cheemu, na co z garda Asha wydobyo si pene zaskoczenia westchnienie. - Kupiem go, liczc na twj powrt - wyzna w jzyku Honshu. - Napijmy si za dawne czasy. - Jego oczy wci si miay, poklepywa Asha od czasu do czasu. Ash widzia, e jego skra obwisa, przecinay j gbsze ni niegdy zmarszczki, spojrzenie byo nie tak skupione, a gos bardziej guchy. W bardzo subtelny sposb co w Koshu pko. W namiocie zrobio si cieplej od tak wielu stoczonych cia i poncych bierwion. Ash odpry si w tej atmosferze niczym w gorcej kpieli. - Powiedz mi... - zacz Kosh. - Matrona... Czy ty... Ash pokrci gow. - To dobrze. W takim razie nie bdziemy o tym wicej rozmawia. No tak. Sdzisz, e powinnimy zaufa tym Mercjanom? - To dobrzy ludzie. A ich propozycja jest uczciwa. Moemy im pomc tam, w Wolnych Portach. - Mylaem, e ju widzielimy ostatni z przegranych spraw - zauway cierpko

Kosh, zerkajc na Coy i rozemianego mnicha, ktry na moment zapomnia o swoim alkoholu. Daj mu troch czasu, pomyla Ash, a nazbyt dobrze znajc swojego starego przyjaciela. - Powiniene posucha opowieci mnicha - sprbowa, patrzc na Meera. - On duo podrowa. - Dalej ni my? Na pewno nie. - Mwi mi, e by na Niebiaskich Wyspach. - A tam? - spyta Kosh z niechtnym uznaniem. - Stary wr te ma ciekaw histori. Pamitasz Ch, naszego tajemniczego zaginionego ucznia? Wr twierdzi, e ten przyszed do niego w noc ataku. Ocali mu ycie, pomagajc si ukry. Ash spojrza na niego zaskoczony. - To dziwna historia - odpar. Pocign gboki yk i poczu, jak fala gorca rozlewa si w jego odku. Zastanawia si, co teraz robi mody dyplomata, czy w ogle jeszcze jest wrd ywych. Ze zdziwieniem odkry, e yczy mu dobrze. W kocu, po tak dugim czasie, mia jasny umys. I otwarte serce. Ash przyglda si zgromadzeniu Rshunw i pomyla o nieobecnych, tych, ktrych stracili; ludziach, z ktrymi spdzi p ycia w zimnych grach Cheemu. - Mylaem, e wszyscy zginlicie. - Tak, mielimy wicej szczcia, ni na to zasuylimy. Przy okazji przykro mi z powodu twojej straty. Zasmucia mnie ta wiadomo. Chopak zasugiwa na lepszy los. Jeszcze jeden duy yk. - To jeszcze nie jest skoczone - oznajmi, pochylajc si tak, by Kosh mg go lepiej sysze wrd radosnego zgieku. - By moe jest pewien sposb, przyjacielu. - Sposb? - Na sprowadzenie Nico z powrotem. Kosh przyglda mu si uwanie, szukajc oznak szalestwa. Zamruga, nie wiedzc, co sdzi o jego sowach. - Nie rozumiem, co chcesz mi powiedzie. - Meer zna pewien sposb. Jeli si do nich przycz, pokae mi, jak to zrobi. - I naprawd wierzysz, e co takiego jest moliwe? - Nie, nie tutaj. Ale na Niebiaskich Wyspach... - Wskrzeszanie zmarych? Prosz ci...

Zdawa sobie spraw, jak to musiao zabrzmie dla jego starego przyjaciela. Umiechn si z zakopotaniem. - Znowu nas opuszczasz - zrozumia z zaskoczeniem Kosh. - Po caej tej przemowie o pomocy Wolnym Portom znowu odchodzisz. - Tylko na jaki czas. Ale teraz bdzie mi atwiej, skoro wiem, e przynajmniej mam do czego wrci. Kosh nala mu jeszcze raz, rozmylajc o jego sowach. Pokrci energicznie gow, jakby chcia pozby si wszelkich myli, po czym unis kubek i stukn nim o kubek Asha, rozchlapujc im na donie troch ognia Cheemu. - Z serca - powiedzia. Obaj odchylili si do tyu zadowoleni z tego, e mog w milczeniu cieszy si swoim towarzystwem. Meer opowiada swoje historie przy ogniu, obok Coi i wra. Ju byli pijani. Wszyscy byli ju pijani. Baracha siedzia koo swojej crki i rozmawia z ni swobodnie. Aleas mia si z czego dononie, spogldajc na modego ucznia Floresa, ktry podziela jego wesoo. Ash rozsiad si wygodnie, obserwujc pomienie. Przez chwil wydawao mu si, e usysza miech innego modego czowieka, a przynajmniej jego wspomnienie. Przechyli gow na bok, majc nadziej usysze go znowu.

You might also like