Professional Documents
Culture Documents
Clare Cassandra - Dary Anioła Tom 1 - Miasto Kości
Clare Cassandra - Dary Anioła Tom 1 - Miasto Kości
MIASTO KOCI
Tom I trylogii Dary Anioa
1
PANDEMONIUM
- Chyba jaja sobie ze mnie robisz - rzuci bramkarz, zaplatajc rce na potnej piersi.
Spojrza z gry na chopca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokrci ogolon gow.
- Nie moesz tego wnie.
Mniej wicej pidziesitka nastolatkw stojcych przed Pandemonium pochylia si i
nadstawia uszu. Na wejcie do klubu, zwaszcza w niedziel, dugo si czekao, a w kolejce
zwykle dziao si niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wyapywali kadego, kto
wyglda tak, jakby mia spowodowa kopoty.
Pitnastoletnia Clary Fray czekajca w kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem
Simonem przesuna si odrobin do przodu razem ze wszystkimi, w nadziei na rozrywk.
- Daj spokj, czowieku. - Chopak podnis nad gow jaki przedmiot. Byo to co w
rodzaju drewnianej paki zaostrzonej na jednym kocu. - To cz mojego kostiumu.
Wykidajo unis brew.
- Co to jest?
Chopak umiechn si szeroko. Zdaniem Clary wyglda cakiem normalnie jak na
bywalca Pandemonium. Wosy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor sterczay mu
wok gowy jak macki wystraszonej omiornicy, ale nie mia adnych wymylnych tatuay,
wielkich metalowych sztabek w uszach ani wiekw w wargach.
- Jestem pogromc wampirw. - Zgi pak z tak atwoci, jakby to byo dbo
trawy. - Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.
Jego due oczy wydaway si troch za bardzo zielone, byy koloru pynu przeciw
zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszy ramionami, nagle znudzony.
- Dobra, wchod.
Chopak przelizn si obok niego szybko i zwinnie jak wgorz. Clary podoba si
jego sposb chodzenia, lekkie koysanie ramion, potrzsanie wosami. Na takich jak on jej
matka miaa okrelenie: niefrasobliwy.
- Pomylaa, e jest niezy? - zapyta z rezygnacj w gosie Simon. - Tak? Clary
dgna go okciem w ebra, ale nic nie odpowiedziaa.
***
W rodku byo peno dymu z suchego lodu. Kolorowe wiata taczyy po parkiecie,
zmieniajc klub w wielobarwn bajkow krain bkitw, jadowitych zieleni, gorcych rw
i zota.
Chopak w czerwonej kurtce, z leniwym umiechem bkajcym si po wargach,
pogaska dugi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To byo takie atwe - troch czaru
rzuconego na ostrze, eby wygldao nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili, kiedy
bramkarz na niego spojrza, wejcie mia pewne. Oczywicie poradziby sobie bez tych
sztuczek, ale one te byy elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie
wszystkiego otwarcie na ich oczach, rajcowanie si pustym wyrazem ich twarzy.
Chopak przesun wzrokiem po parkiecie, na ktrym w wirujcych supach dymu to
znikay, to pojawiy si szczupe nogi odziane w jedwabie albo czarne skry. Dziewczyny
potrzsay w tacu dugimi wosami, chopcy krcili biodrami, naga skra lnia od potu. A
bia od nich witalno, fale energii przyprawiajce go o zawrt gowy. Pogardliwie skrzywi
usta. Oni nawet nie wiedzieli, jakimi s szczciarzami. Nie mieli pojcia, jak to jest
wegetowa w martwym wiecie, gdzie soce wisi na niebie jak wypalony wgielek. Ich ycie
pono jasno jak pomie wiecy... i rwnie atwo byo je zgasi.
Zacisn do na rkojeci miecza i wszed na parkiet. W tym momencie od tumu
taczcych odczya si dziewczyna i ruszya w jego stron. Zmierzy j wzrokiem. Bya
pikna jak na czowieka - miaa dugie wosy koloru czarnego atramentu i oczy jak dwa
wgle. Bya ubrana w sigajc do ziemi bia sukni z koronkowymi rkawami, z rodzaju
tych, ktre kobiety nosiy, kiedy wiat by modszy. Na szyi miaa cienki srebrny acuszek, a
na nim ciemnoczerwony wisiorek wielkoci dziecicej pici. Wystarczyo, e zmruy oczy,
by stwierdzi, e jest cenny. Kiedy dziewczyna si do niego zbliya, napyna mu do ust
linka. Energia yciowa pulsowaa w niej jak krew tryskajca z otwartej rany. Mijajc go,
umiechna si i rzucia mu prowokujce spojrzenie. Odwrci si i ruszy za ni, czujc na
wargach przedsmak jej mierci.
To zawsze byo atwe. Ju czu moc jej ycia krc mu w yach. Ludzie to gupcy.
Mieli co tak cennego, a w ogle tego nie strzegli. Oddawali swj skarb za pienidze, za
paczuszki z proszkiem, za czarujcy umiech obcego. Dziewczyna wygldaa jak blady duch
suncy przez kolorowy dym. Gdy dotara do ciany, odwrcia si do niego z umiechem i
uniosa sukni. Miaa pod ni botki sigajce do poowy ud.
Podszed do niej powoli. Blisko dziewczyny wywoaa mrowienie na jego skrze. Z
odlegoci kilku krokw ju nie bya taka doskonaa. Zobaczy rozmazany tusz pod oczami,
pot sklejajcy woski na karku. Poczu jej miertelno, sodki odr zgnilizny. Mam ci,
pomyla.
Jej usta wykrzywi chodny umiech. Przesuna si w bok, a on zobaczy za ni
zamknite drzwi z napisem wykonanym czerwon farb: Wstp wzbroniony - Magazyn.
Dziewczyna signa za siebie, przekrcia gak i wlizna si do rodka. Chopak dostrzeg
stosy pude, spltane kable. Rzeczywicie skadzik. Obejrza si za siebie; nikt na niego nie
patrzy. Tym lepiej, skoro zaleao jej na prywatnoci.
Wsun si za ni do pomieszczenia, niewiadomy tego, e jest obserwowany. ***
- Nieza muzyka, co? - rzuci Simon.
Clary nie odpowiedziaa. Taczyli czy te raczej robili co, co mogo uchodzi za
taniec - duo kiwania si w przd i w ty, od czasu do czasu gwatowny skon, jakby ktre z
nich - zgubio szka kontaktowe - na niewielkiej przestrzeni midzy grup nastolatkw w
metalicznych gorsetach a mod azjatyck par, ktra obciskiwaa si tak zapamitale, e
kocwki kolorowych wosw obojga splatay si ze sob jak winorol. Chopak z przekut
warg i plecakiem w ksztacie misia rozdawa darmowe tabletki zioowej ekstazy, a jego
workowate spodnie opotay na wietrze wytwarzanym przez wiatrownic. Clary nie zwracaa
uwagi na najblisze otoczenie; obserwowaa niebieskowosego chopaka, ktry przebojem
wcisn si do klubu. Teraz kry w tumie, jakby czego szuka. Co w sposobie jego
poruszania si przywodzio jej na myl...
- Jeli chodzi o mnie, wietnie si bawi - cign Simon.
Wydawao si to mao prawdopodobne. W dinsach i starej bawenianej koszulce z
napisem Wyprodukowane w Brooklynie Simon pasowa do Pandemonium jak pi do
nosa. Jego wieo umyte wosy byy ciemnobrzowe zamiast zielone albo rowe,
przekrzywione okulary zsuny mu si na czubek nosa. Nie wyglda na ponurego osobnika,
kontemplujcego moce ciemnoci, tylko na grzecznego chopca, ktry wybiera si do klubu
szachowego.
- Uhm - mrukna Clary.
Doskonale wiedziaa, e przyszed do Pandemonium tylko dlatego, e ona lubia ten
klub. On sam uwaa go za nudny. Waciwie ona te nie miaa pewnoci, dlaczego to miejsce
jej si podoba. Moe dlatego e wszystko tutaj - ubrania, muzyka - byo jak ze snu, jak z
innego ycia, nie tak zwyczajnego i nudnego jak prawdziwe. Poza tym, z powodu
niemiaoci najlepiej czua si w towarzystwie Simona.
Niebieskowosy chopak wanie schodzi z parkietu. Wyglda na troch
zagubionego, jakby nie znalaz osoby, ktrej szuka. Clary przemkna przez gow myl, co
by si stao, gdyby do niego podesza, przedstawia si i zaproponowaa, e oprowadzi go po
klubie. Moe tylko wytrzeszczyby oczy, jeli te by niemiay. A moe byby wdziczny i
zadowolony, lecz staraby si tego nie okaza, jak to chopcy... Ona jednak wiedziaaby
swoje. Moe...
Niebieskowosy nagle si wyprostowa i wyranie oywi, niczym pies myliwski,
ktry zapa trop. Clary podya za jego wzrokiem i zobaczya dziewczyn w biaej sukni.
No tak, pomylaa, zdaje si, e o to chodzio. Powietrze zeszo z Claire, jak z
przekutego balonu. Tamta dziewczyna bya wspaniaa, z rodzaju tych, ktre Clary lubia
rysowa - wysoka i smuka, z dugimi czarnymi wosami opadajcymi kaskad na plecy. Na
szyi miaa czerwony wisiorek, widoczny nawet z tej odlegoci; pulsowa w wiatach
parkietu jak serce oddzielone od ciaa.
- Uwaam, e dzisiaj wieczorem DJ Nietoperz wykonuje wietn robot. Zgadasz si
ze mn?
Clary przewrcia oczami. Simon nienawidzi transowej muzyki. Nic nie
odpowiedziaa, poniewa ca uwag skupia na dziewczynie w biaej sukni. W pmroku, w
kbach dymu i sztucznej mgy jej jasna suknia wiecia jak latarnia morska. Nic dziwnego, e
niebieskowosy szed za ni jak zaczarowany i niczego wicej nie dostrzega... nawet dwch
ciemnych postaci depczcych mu po pitach, kiedy lawirowa przez tum.
Clary przestaa taczy. Zauwaya, e tamci dwaj to wysocy chopcy w czarnych
ubraniach. Nie umiaaby powiedzie, skd wie, e ledz niebieskowosego, ale bya tego
pewna. Widziaa, jak za nim id, ostronie, czujnie, z gracj. W jej piersi zacz pczkowa
nieokrelony lk.
- I chciabym jeszcze doda, e ostatnio bawi si w transwestytyzm i sypiam z twoj
matk. Uznaem, e powinna o tym wiedzie.
Dziewczyna dotara do drzwi z napisem Wstp wzbroniony i skina na
niebieskowosego. Oboje wliznli si do rodka. Clary ju to widywaa, pary wymykajce si
w ciemne zakamarki klubu, eby si obciskiwa, ale teraz sytuacja bya o tyle dziwna, e t
dwjk ledzono.
Stana na palcach, prbujc co dojrze ponad tumem. Dwaj ubrani na czarno
chopcy stali przed zamknitymi drzwiami i najwyraniej si ze sob naradzali. Jeden z nich
mia jasne wosy, drugi ciemne. Blondyn sign pod kurtk i wyj co dugiego i ostrego.
Przedmiot zalni w stroboskopowych wiatach. N.
- Simon! - krzykna Clary, chwytajc przyjaciela za rami.
- Co? - Simon zrobi przestraszon min. - Wcale nie sypiam z twoj mam. Ja tylko
prbowaem zwrci twoj uwag. Co prawda, Jocelyn jest atrakcyjn kobiet, jak na swoje
lata...
- Widzisz tamtych typkw? - Pokazujc rk, Clary omal nie uderzya niechccy
czarnej dziewczyny, ktra taczya obok nich. Widzc jej wcieke spojrzenie, rzucia
pospiesznie: - Przepraszam! Przepraszam! - Odwrcia si z powrotem do Simona. - Widzisz
tamtych dwch facetw przy drzwiach? Simon zmruy oczy i wzruszy ramionami.
- Nic nie widz.
- Jest ich dwch. ledz chopaka z niebieskimi wosami...
- Tego, ktry wpad ci w oko?
- Tak, ale nie o to chodzi. Blondyn wyj n.
- Jeste pewna? - Simon wyty wzrok, ale po chwili pokrci gow. - Nadal nikogo
nie widz.
- Jestem pewna.
Simon wyprostowa si i rzuci zdecydowanym tonem:
- Sprowadz kogo z ochrony. Ty tutaj zosta.
I ruszy do wyjcia, przepychajc si przez tum.
Clary odwrcia si w sam por, by zobaczy, e blondyn wchodzi do pomieszczenia
z drzwiami opatrzonymi napisem Wstp wzbroniony, a jego towarzysz idzie za nim.
Rozejrzaa si. Simon nadal torowa sobie drog przez parkiet, ale nie posun si zbyt daleko
do przodu. Nawet gdyby teraz krzykna, nikt by jej nie usysza, a zanim przybdzie ochrona,
moe sta si co strasznego. Clary przygryza warg i zacza przeciska si przez mrowie
taczcych.
***
- Jak masz na imi?
Dziewczyna odwrcia si i umiechna. Sabe wiato przesczao si do magazynu
przez szare od brudu zakratowane okienka. Na pododze walay si zwoje kabli
elektrycznych, czci dyskotekowych lustrzanych kul i pojemniki po farbie.
- Isabelle.
- adnie. - Podszed do niej, stpajc ostronie wrd drutw, w obawie, e ktry z
nich oyje. W nikym owietleniu dziewczyna, odziana w biel niczym anio, wygldaa na
pprzezroczyst, jakby wyblak. Przyjemnie byoby j zniewoli. - Nie widziaem ci tu
wczeniej.
- Pytasz, czy czsto tu przychodz? - Zachichotaa, zasaniajc usta rk.
Na nadgarstku, tu pod mankietem sukni, nosia bransoletk. Ale kiedy si do niej
zbliy, zobaczy, e to nie bransoletka, tylko wytatuowany na skrze wzr z zawijasw.
Zamar w p kroku.
- Ty...
Dziewczyna poruszaa si z szybkoci byskawicy. Zaatakowaa go otwart doni.
Cios w pier pozbawi go tchu, jakby by ludzk istot. Zatoczy si do tyu. Raptem w jej
rce pojawi si bat; zalni zoto, kiedy nim strzelia, i owin si wok jego kostek. Gdy
poderwaa go w gr gwatownym szarpniciem, z impetem run na ziemi. Zacz si wi,
kiedy znienawidzony metal wgryz si mu gboko w skr. Dziewczyna si zamiaa, stojc
nad nim, a on pomyla oszoomiony, e powinien by to przewidzie. adna miertelniczka
nie woyaby takiej sukni. Isabelle ubieraa si w ten sposb, eby zasoni ciao... cae ciao.
Mocno szarpna bicz, zaciskajc ptl. Umiechna si jadowicie.
- Jest wasz, chopcy.
Z tyu rozbrzmia cichy miech. Kto dwign go z podogi i cisn na jeden z
betonowych supw. Wykrcono mu rce do tyu i zwizano je drutem. Za plecami czu
wilgotny kamie. Podczas gdy prbowa si uwolni, kto obszed kolumn i stan przed
nim: chopak, mody jak Isabelle i rwnie adny. Jego oczy jarzyy si jak kawaki bursztynu.
- Jest was wicej? - zapyta.
Niebieskowosy poczu, e pod mocno zacinitymi ptami zbiera si krew. Jego
nadgarstki byy od niej liskie.
- Wicej?
- Daj spokj. - Kiedy jasnooki chopak unis rce, czarne rkawy zsuny si,
ukazujc runy namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach doni i w ich wntrzu.
- Wiesz, kim jestem.
- Nocnym owc! - wysycza.
Twarz jego przeladowcy rozjania si w szerokim umiechu.
- Mamy ci.
Clary pchna drzwi prowadzce do magazynu i wesza do rodka. Przez chwil
mylaa, e pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdoway si wysoko i byy
zakratowane; sczy si przez nie stumiony uliczny haas, klaksony samochodw, pisk
hamulcw. Wewntrz cuchno star farb, na grubej warstwie kurzu pokrywajcej podog
odznaczay si rozmazane lady butw. Nikogo tu nie ma, stwierdzia, rozgldajc si ze
zdziwieniem. W skadziku byo zimno, mimo sierpniowego upau panujcego na zewntrz.
Clary poczua, e pot na jej plecach zamienia si w ld. Zrobia krok do przodu i zapltaa si
w kable elektryczne. Schylia si, eby uwolni teniswk z wnykw... i nagle usyszaa
gosy: dziewczcy miech, ostr odpowied chopaka.
Kiedy si wyprostowaa, zobaczya ich, jakby raptem zmaterializowali si midzy
jednym a drugim mrugniciem powieki. Bya tam dziewczyna w dugiej biaej sukni, z
czarnymi wosami opadajcymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj chopcy: wysoki
i ciemnowosy jak ona oraz drugi, niszy od niego, ktrego wosy lniy jak zoto w nikym
wietle wpadajcym przez zakratowane okna. Blondyn sta z rkami w kieszeniach
naprzeciwko niebieskowosego punka przywizanego do betonowej kolumny czym, co
wygldao na strun od fortepianu. Uwiziony chopak mia twarz cignit blem i
strachem.
Z sercem dudnicym w piersi Clary schowaa si za najbliszy sup i wyjrzaa zza
niego ostronie. Jasnowosy chodzi w t i z powrotem przed jecem, z rkami
skrzyowanymi na piersi.
- No wic? Nadal mi nie powiedziae, czy s tu jacy inni z twojego rodzaju.
Twojego rodzaju? O czym on mwi, zdziwia si Clary. Moe trafiam w sam rodek wojny
gangw.
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Gos jeca by zbolay, ale ton opryskliwy.
- On ma na myli inne demony - po raz pierwszy odezwa si czarnowosy. - Wiesz, co
to s demony, prawda?
Chopak przywizany do kolumny poruszy ustami i odwrci gow.
- Demony - powiedzia blondyn, przecigajc samogoski i krelc to sowo palcem w
powietrzu. - Wedug religijnej definicji s to mieszkacy pieka, sudzy szatana, ale w
rozumieniu Clave to kady zy duch, ktry pochodzi spoza naszego wymiaru...
- Wystarczy, Jace - przerwaa mu dziewczyna.
- Isabelle ma racj - popar j wyszy chopak. - Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji
semantyki... czy demonologii.
To wariaci, pomylaa Clary.
Blondyn unis z umiechem gow. W tym gecie byo co gwatownego i dzikiego,
co przypomniao Clary filmy dokumentalne o lwach, ktre ogldaa na Discovery Channel.
Te wielkie koty w taki sam sposb unosiy by i wszyy w powietrzu, szukajc zdobyczy.
- Isabelle i Alec twierdz, e za duo mwi - stwierdzi chopak o imieniu Jace. - Ty
te tak uwaasz?
Niebieskowosy nie odpowiedzia, ale nadal porusza ustami.
- Mgbym podzieli si z wami pewn informacj - przemwi w kocu. - Wiem,
gdzie jest Valentine.
Jasnowosy spojrza na koleg. Alec wzruszy ramionami.
- Valentine gryzie ziemi, a ty prbujesz z nami pogrywa - stwierdzi Jace.
- Zabij go, Jace - powiedziaa Isabelle, potrzsajc wosami. - On nic nam nie powie.
Blondyn unis rk, a Clary zobaczya bysk noa. Bro bya niezwyka - miaa
kling przezroczyst jak kryszta i ostr jak odamek szka, a rkoje wysadzan czerwonymi
kamieniami.
Jeniec gwatownie zaczerpn tchu.
- Valentine wrci! - krzykn, szarpic si w wizach. - Wiedz o tym wszystkie
Piekielne wiaty, ja to wiem i mog wam powiedzie, gdzie on jest...
W lodowatych oczach Jacea nagle zabysa wcieko.
- Na Anioa, kiedy tylko apiemy ktrego z was, dranie, kady twierdzi, e wie, gdzie
jest Valentine. My rwnie wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... - gdy Jace obrci n w
rce, jego brzeg zamigota jak pomie - zaraz do niego doczysz.
Tego byo ju za wiele dla Clary. Wysza zza kolumny i krzykna:
- Przesta! Nie moesz tego zrobi.
Chopak odwrci si gwatownie, tak zaskoczony, e n wypad mu z rki i z
brzkiem uderzy o betonow posadzk. Isabelle i Alec te si obejrzeli, z identycznym
wyrazem - osupienia na twarzach. Niebieskowosy zawis w ptach, kompletnie
zdezorientowany.
Pierwszy doszed do siebie Alec.
- Co to jest? - zapyta, patrzc na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzie, skd
si wzi intruz.
- Dziewczyna - odpar Jace, ktry ju zdy odzyska panowanie nad sob. - Na
pewno widywae je wczeniej. Twoja siostra te ni jest. - Zrobi krok w stron Clary,
marszczc brwi, jakby nie mg uwierzy wasnym oczom. - Ziemska dziewczyna - stwierdzi
tonem odkrywcy. - I widzi nas.
- Oczywicie, e was widz - obruszya si Clary. - Nie jestem lepa.
- Owszem, jeste, tylko o tym nie wiesz. - Blondyn schyli si po n, a potem rzuci
szorstko: - Lepiej si std wyno, jeli masz do oleju w gowie.
- Nigdzie nie id - owiadczya Clary. - Jeli to zrobi, zabijecie go. - Wskazaa na
jeca.
- To prawda - przyzna Jace, obracajc n midzy palcami. - A co ci obchodzi, czy
go zabijemy, czy nie? - Bo... bo... - zacza si jka Clary. - Nie mona sobie tak po prostu
chodzi i zabija ludzi.
- Masz racj. Nie mona zabija ludzi. - Spojrza na jeca, ktry mia zamknite oczy,
jakby zemdla. - Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Moe wyglda i mwi jak
czowiek, moe nawet krwawi jak czowiek, ale jest potworem.
- Jace, wystarczy - rzucia ostrzegawczo Isabelle.
- Zwariowalicie - stwierdzia Clary. - Ju wezwaam policj. Bdzie tu lada chwila.
- Ona kamie - odezwa si Alec, ale na jego twarzy malowao si powtpiewanie. -
Jace...
Nie dokoczy, bo w tym momencie jeniec wyda z siebie przenikliwy, zawodzcy
okrzyk, zerwa pta, ktrymi by przywizany do kolumny, i rzuci si na blondyna.
Upadli razem i potoczyli si po pododze. Niebieskowosy zacz szarpa swojego
przeladowc rkami, ktre lniy, jakby byy zakoczone metalem. Clary rzucia si do
ucieczki, ale jej stopy zapltay si w zwoje kabli. Runa na ziemi z takim impetem, e
zaparo jej dech. Usyszaa krzyk dziewczyny, a kiedy si podniosa, zobaczya, e jeniec
siedzi na piersi Jacea. Krew lnia na jego ostrych jak brzytwy pazurach.
Isabelle z batem w rce i Alec ju biegli w ich stron. Niebieskowosy ci
przeciwnika szponami, a kiedy ten unis rk, eby si zasoni, pazury rozoray j do krwi.
Punk zaatakowa ponownie... i wtedy jego plecy smagn bicz. Chopak krzykn i upad na
bok.
Jace, szybki jak bat Isabelle, wykona obrt i wbi n w pier jeca. Spod rkojeci
trysna ciemna ciecz. Chopak wygi si w uk, zacz si pry i charcze. Jace wsta z
podogi; jego czarna koszula bya teraz miejscami jeszcze czarniejsza, mokra od krwi.
Spojrza z odraz na drgajce ciao, schyli si i wyrwa n z rany, liski od czarnej posoki.
Ranny otworzy oczy, wbi poncy wzrok w swojego pogromc i wysycza:
- Niech wic tak bdzie. Wyklci dopadn was wszystkich.
Wydawao si, e Jace zawarcza w odpowiedzi. Demon przewrci oczami i wpad w
konwulsje. Jego ciao zaczo si kurczy, zapada w sobie, stawao si coraz mniejsze, a w
kocu znikno.
Clary uwolnia si od kabli, wstaa z podogi i ruszya tyem do wyjcia. Nikt nie
zwraca na ni uwagi. Alec podszed do Jacea, wzi go za rami i podcign mu rkaw,
eby przyjrze si ranie. Clary odwrcia si powoli... i zobaczya, e na jej drodze stoi
Isabelle ze zotym batem w rce; widniay na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykonaa
szeroki zamach i szarpna mocno, kiedy koniec bicza owin si wok nadgarstka
uciekinierki. Clary sykna z blu.
- Gupia maa Przyziemna - wycedzia Isabelle. - Przez ciebie Jace mg zgin.
- On jest wariatem - odparowaa Clary, prbujc si uwolni. Bat gbiej wpi si w jej
skr. - Wszyscy jestecie szaleni. Za kogo si uwaacie? Za samozwaczych zabjcw?
Policja...
- Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, jeli nie ma ciaa - zauway Jace.
Trzymajc si za rk, szed w ich stron, lawirujc midzy kablami. Alec poda za
nim z pospn min.
Clary spojrzaa tam, gdzie niedawno lea niebieskowosy. Na pododze nie byo
nawet plamki krwi, adnego ladu, e chopak w ogle istnia.
- Jeli ci to ciekawi, po mierci wracaj do swojego wymiaru - wyjani zabjca.
- Uwaaj, Jace! - sykn jego towarzysz.
Blondyn rozoy rce. Jego twarz znaczy upiorny wzr z plamek krwi. Z szeroko
rozstawionymi jasnymi oczami i powymi wosami nadal przypomina Clary lwa.
- Ona nas widzi, Alec - powiedzia. - Ju i tak za duo wie.
- Co mam z ni zrobi? - zapytaa Isabelle.
- Pu j - odpar cicho Jace.
Dziewczyna posaa mu zaskoczone, niemal gniewne spojrzenie, ale nawet nie
prbowaa si spiera. Bez sowa zwina bat. Clary rozmasowaa obolay nadgarstek,
zastanawiajc si, jak, do licha, ma si std wydosta.
- Moe powinnimy zabra j ze sob? - zaproponowa Alec. - Zao si, e Hodge
chtnie by z ni porozmawia.
- Nie ma mowy, ebymy zabrali j do Instytutu - owiadczya Isabelle. - To
Przyziemna.
- Naprawd? - Cichy, spokojny gos Jacea by jeszcze gorszy ni warczenie Isabelle
czy gniewny ton Aleca. - Miaa kiedy do czynienia z demonami, maa? Spotykaa si z
czarownikami, rozmawiaa z Nocnymi Dziemi? Czy...
- Nie nazywam si maa - przerwaa mu Clary. - I nie mam pojcia, o czym mwisz.
Naprawd? - odezwa si gos w jej gowie. Widziaa, jak tamten chopak rozpywa si w
powietrzu. Jace nie jest szalony... Tylko chciaaby, eby by.
- Nie wierz w... demony czy kimkolwiek jestecie...
- Clary? - W drzwiach magazynu sta Simon, a obok niego potny bramkarz, ktry
przy wejciu stemplowa gociom rce. - Wszystko w porzdku? Dlaczego jeste sama? Co
si stao z tamtymi facetami. No wiesz, tymi z noami?
Clary obejrzaa si przez rami na trjk zabjcw. Jace mia na sobie zakrwawion
koszul i nadal ciska sztylet w rce. Umiechn si do niej szeroko i wzruszy ramionami w
na p drwicym, p przepraszajcym gecie. Najwyraniej nie by zaskoczony, e nowo
przybyli ich nie widz.
Clary rwnie. Powoli odwrcia si do Simona. Wiedziaa, jak musi wyglda w jego
oczach, kiedy tak stoi sama w magazynku, ze stopami zapltanymi w plastikowe kable.
- Wydawao mi si, e weszli tutaj, ale chyba jednak nie - powiedziaa
nieprzekonujco. - Przepraszam. - Zobaczya, e mina Simona nagle zmienia si ze
zmartwionej w zakopotan, i przeniosa wzrok na bramkarza, ktry wyglda na
zirytowanego. - To bya pomyka.
Stojca za ni Isabelle zachichotaa.
- Nie wierz - owiadczy Simon z uporem, podczas gdy Clary, stojc na chodniku
przed Pandemonium, rozpaczliwie prbowaa zapa takswk.
Zamiatacze ju przeszli ulic, kiedy oni byli w klubie, i teraz caa Orchard lnia od
oleistej wody.
- Wanie. Mona by przypuszcza, e powinny tu by jakie takswki. Dokd
wszyscy jed w niedziel o pnocy? - Clary wzruszya ramionami i odwrcia si do
przyjaciela. - Mylisz, e bdziemy mieli wicej szczcia na Houston?
- Nie mwi o takswkach. Tobie nie wierz. Nie wierz, e ci gocie z noami tak po
prostu zniknli.
Clary westchna.
- Moe nie byo adnych facetw z noami? Moe wszystko sobie tylko wyobraziam?
- Wykluczone. - Simon unis rk wysoko nad gow, ale takswki tylko migay
obok nich, rozbryzgujc brudn wod. - Widziaem twoj min, kiedy wszedem do tego
magazynku. Wygldaa na powanie wystraszon, jakby zobaczya ducha.
Clary pomylaa o chopcu o kocich oczach. Spojrzaa na nadgarstek i zobaczya
cienk czerwon prg w miejscu, gdzie owin si bat Isabelle.
Nie, nie zobaczyam ducha, pomylaa. To byo co dziwniejszego.
- To bya po prostu pomyka - powiedziaa ze znueniem.
Sama nie bardzo wiedziaa, dlaczego nie mwi mu prawdy. Oczywicie, nie liczc
tego, e uznaby j za wariatk. To, co si wydarzyo, czarna krew pienica si na nou
Jacea, ton jego gosu, kiedy zapyta: Rozmawiaa z Nocnymi Dziemi?... C, wolaa
zatrzyma to dla siebie.
- Bardzo kopotliwa pomyka - zgodzi si Simon. Obejrza si na klub, pod ktrym
nadal staa kolejka cignca si przez p kwartau. - Wtpi, czy jeszcze kiedy wpuszcz
nas do Pandemonium.
- A co si przejmujesz? Przecie nienawidzisz Pandemonium.
Clary znowu pomachaa rk, kiedy z mgy wyoni si ty samochd. Tym razem
takswka zatrzymaa si z piskiem na rogu, a kierowca zatrbi.
- Nareszcie! Mielimy szczcie. - Simon otworzy drzwi samochodu i wlizn si na
tylne siedzenie pokryte skajem.
Clary usiada obok niego i wcigna znajomy zapach nowojorskiej takswki
cuchncej starym dymem papierosowym, skr i lakierem do wosw.
- Jedziemy do Brooklynu - rzuci Simon do takswkarza, a potem odwrci si do niej.
- Wiesz, e moesz wszystko mi powiedzie, tak?
Clary zawahaa si, a potem skina gow.
- Jasne, Simon. Wiem, e mog.
Zatrzasna za sob drzwi. Takswka ruszya w noc.
2
SEKRETY I KAMSTWA
Noc bya upalna, bieg do domu przypomina pywanie w gorcej zupie. Na rogu
swojego kwartau Clary trafia na czerwone wiata. Podskakiwaa niecierpliwie na chodniku,
podczas gdy samochody migay przez skrzyowanie. Prbowaa znowu zadzwoni do domu,
ale Jace nie kama. Okazao si, e to naprawd nie jest komrka. Przynajmniej nie
wygldaa jak telefony, ktre Clary widziaa do tej pory. Na przyciskach sensora widniay nie
cyfry, ale jakie dziwne symbole. I nie byo adnego ekranu.
Zbliajc si do domu, Clary zobaczya, e okna na drugim pitrze s owietlone.
Mama jest na grze, pomylaa. Wszystko w porzdku. Ale odek si jej cisn, kiedy
wesza do holu. Panoway w nim ciemnoci ; do tej pory nikt nie wymieni przepalonej
arwki. Wydawao si, e w mroku przemykaj jakie cienie. Z dusz na ramieniu Clary
ruszya do schodw.
- Dokd si wybierasz? Odwrcia si gwatownie.
- Co Jej oczy jeszcze nie zdyy przyzwyczai si do ciemnoci, ale dostrzega
zarys duego fotela pod zamknitymi drzwiami mieszkania Madame Dorothei. Siedzca w
nim starsza kobieta wygldaa jak wielka poducha. Clary widziaa tylko okrgy zarys
upudrowanej twarzy, biay koronkowy wachlarz w rce, ziejc dziur ust, kiedy si
odzywaa.
- Twoja matka narobia strasznego haasu - poskarya si Dorothei - Co ona
wyprawia? Przesuwa meble?
- Nie sdz
- I lampa na klatce si przepalia, zauwaya? - Ssiadka postukaa wachlarzem w
porcz fotela. - Twoja matka nie moe powiedzie swojemu chopakowi, eby wymieni
arwk?
- Luke nie jest
- wietlik te trzeba by umy. Jest brudny. Nic dziwnego, e w holu jest ciemno jak w
piwnicy.
Luke nie jest gospodarzem domu, chciaa powiedzie Clary, ale ugryza si w jzyk.
To byo typowe dla ich starszej ssiadki. Gdy raz zmusia Lukea, eby przyszed i wymieni
arwk, potem zacza go prosi o setki innych rzeczy - zrobienie zakupw, przepchanie
rury. Kiedy kazaa mu porba siekier star kanap, eby byo j mona wynie z
mieszkania, nie wyrywajc drzwi z zawiasw.
Clary westchna.
- Poprosz go.
- Lepiej to zrb. - Dorothea zamkna wachlarz szybkim ruchem nadgarstka.
Przeczucie, e stao si co zego, przerodzio si niemal w pewno, kiedy Clary
dotara pod drzwi swojego mieszkania. Byy lekko uchylone, na podest wylewa si snop
wiata. Z narastajcym strachem Clary otworzya je szerzej.
W rodku jarzyy si wszystkie lampy. Blask a zaku j w oczy.
Klucze i torba matki leay w przedpokoju na maej pce z kutego elaza, tam gdzie
zawsze je zostawia.
- Mamo?! - Zawoaa Clary. - Mamo, wrciam. adnej odpowiedzi. W salonie oba
okna byy otwarte, lekkie biae zasony powieway w przecigu jak niespokojne duchy.
Dopiero kiedy wiatr usta i firanki znieruchomiay, Clary zobaczya, e poduszki z kanapy s
porozrzucane po caym pokoju. Niektre byy rozerwane, ze rodka wylewao si ich
baweniane wntrznoci. Pki przewrcono, ksiki walay si po caej pododze. aweczka
od fortepianu leaa na boku a wok niej rozsypane nuty Jocelyn.
Najbardziej zniszczone byy obrazy. Kady zosta wycity z ramy i porwany na
strzpy. Sprawca musia to zrobi noem; ptna nie da si podrze goymi rkami. Puste
ramy wyglday jak obrane do czysta koci.
- Mamo! - krzykna Clary, bliska histerii - Gdzie jeste?! Mamusiu! Nie nazywaa tak
Jocelyn, odkd skoczya osiem lat. Z omoczcym sercem pobiega do kuchni. Drzwiczki
wszystkich szafek byy otwarte.
Pod Clary ugiy si kolana. Wiedziaa, e powinna wybiec z mieszkania, poszuka
telefonu i zadzwoni na policj. Ale najpierw musiaa znale matk, upewni si, e nic jej
nie jest. A prbowaa ona walczy z wamywaczami
Tylko jacy wamywacze nie wziliby ze sob portfela, telewizora, odtwarzacza DVD
czy drogich laptopw?
Clary zajrzaa do sypialni matki. Przez chwil wydawao si, e przynajmniej ten
pokuj jest nietknity. Wasnorcznie przez Jocelyn zrobiona narzuta w kwiaty leaa na
kodrze starannie wygadzona. Znad stolika nocnego umiechaa si do Clary jej wasna
twarz, picioletnia, szczerbata w koronie marchewkowych wosw. Z piersi dziewczyny
wyrwa si szloch. Mamo, co si z tob stao?
Odpowiedziaa jej cisza. Nie, nie cisza. Z gbi mieszkania dobieg dwik, od ktrego
Clary zjeyy si woski na karku. Co zostao przewrcone, ciki przedmiot uderzy o
podog guchym oskotem. Nastpnie rozleg si odgos cignicia Zblia si do sypialni.
Z odkiem cinitym ze strachu odwrcia si powoli.
Gdy zobaczya, e w drzwiach nikogo nie ma poczua ulg. Potem spojrzaa w du.
Na pododze siedziaa przycupnita duga uskowata istota ze skupiskiem czarnych
oczu osadzonych z przodu sklepionej czaszki. Wygldaa jak skrzyowanie aligatora ze
stonog, miaa gruby spaszczony pysk i kolczasty ogon, ktry gronie uderza w boki. Liczne
nogi byy ugite, jakby stwr szykowa si do skoku.
Z garda Clary wyrwa si krzyk. Zachwiaa si do tyu, potkna i upada w chwili
gdy potwr zaatakowa. Przetoczya si na bok i napastnik chybi o cal. Z rozpdu przejecha
po liskiej drewnianej pododze, obic w niej pazurami gbokie bruzdy. Z jego krtani
wydaro si ciche warczenie.
Clary zerwaa si i wybiega na korytarz, ale gad okaza si szybszy. Skoczy znowu i
wyldowa nad drzwiami. Zawis tam jak gigantyczny, zoliwy pajk i ypa na ni licznymi
oczami. Gdy rozwar szczki, ukaza si rzd kw ociekajcych zielonkaw lin. Zacz
charcze i sycze, wysuwajc dugi czarny jzor. Ku swojemu przeraeniu Clary uwiadomia
sobie, e stwr co do niej mwi.
- Dziewczyna. Ciao. Krew. Je, och, je. Gdy powoli ruszy w du po cianie,
zamiast przeraenia Clary poczua co w rodzaju lodowatego spokoju. Istota staa teraz na
pododze i peza w jej stron. Cofajc si, Clary chwycia stojce na biurku cikie zdjcie w
ramach - ona, matka i Luke wsiadali do samochodzikw na Money Island - i cisna nim w
potwora.
Pocisk trafi gada w rodek tuowia, odbi si i spad na podog pord dwikw
roztrzaskiwanego szka. Potwr chyba nawet tego nie zauway, bo zblia si do niej,
miadc nogami szklane odamki.
- Koci, kruszy, wysysa szpik, wypija yy - sycza. Clary dotkna plecami
ciany. Nie moga ju dalej si cofn. Gdy poczua wstrzsy na biodrze, omal nie
wyskoczya ze skry. Wsadzia rk do kieszeni i wycigna z niej tajemniczy przedmiot,
ktry zabraa Jaceowi. Sensor dra jak wibrujca komrka. Twardy plastik niemal parzy j
w rk. Clary zamkna urzdzenie w rku i w tym momencie stwr skoczy.
Rzuci si na ni i zbi ja z ng, tak e gowa i ramiona uderzyy o podog. Prbowaa
przekrci si na bok, ale napastnik by zbyt ciki. Siedzia na niej, przygwadajc
olizgym cielskiem, od ktrego robio si jej niedobrze.
- Je, je - zawoa. - Ale nie wolno. Poyka, re.
Gorcy oddech, ktry owiewa jej twarz, cuchn krwi. Clary nie moga zaczerpn
tchu. Miaa wraenie, e zaraz popkaj jej ebra. Rami miaa unieruchomione midzy sob
a stworem. W doni ciskaa sensor. Zacza si wierci, prbujc uwolni rk.
- Valentine si nie dowie. Nic nie mwi o dziewczynie. Valentine nie bdzie zy. -
Bezwargie usta zadray, paszcza si otworzya powoli, fala cuchncego gorcego oddechu
buchna jej prosto w twarz.
Clary w kocu udao si oswobodzi rk. Z dzikim wrzaskiem uderzya potwora.
Chciaa roznie go na strzpy, olepi. Niemal zapomniaa o sensorze. Kiedy gad rzuci si
na ni z rozdziawion paszcz, wbia mu sensor midzy zby i poczua gorc lin na
nadgarstku. rce krople rozlay si po nagiej skrze jej twarzy i szyi. Jakby z oddali
usyszaa wasny krzyk.
Napastnik wyglda na zaskoczonego. Szarpa si gwatownie z sensorem midzy
zbami. Zawarcza gniewnie i odrzuci gow do tyu. Clary zobaczya ruch jego przeyku.
Bd nastpna pomylaa w panice. Bd
Nagle stwr wpad w drgawki, stoczy si z niej na plecy i zacz wierzga w
powietrzu licznymi nogami. Clary prawie dotara do drzwi, kiedy usyszaa wist powietrza
koo jej ucha. Prbowaa si uchyli, ale by za pno. Jaki przedmiot trafi j w ty czaszki.
Upada do przodu. W ciemno.
***
wiato kuo j przez powieki, niebieskie, biae, czerwone. Wysoki zawodzcy
dwik przypomina krzyk przeraonego dziecka. Clary zakrztusia si i otworzya oczy.
Leaa na zimnej, wilgotnej trawie. Nad sob miaa nocne niebo, cynowy blask
gwiazd przymiewa wiata miasta. Obok niej klcza Jace. Srebrne bransolety na jego
nadgarstkach rzucay iskry, kiedy rwa na paski kawaek ptna.
- Nie ruszaj si. Clary miaa wraenie, e od tego zawodzenia zaraz pkn jej bbenki
w uszach.
Obrcia gow w bok i za kar jej plecy przeszy silny bl. Leaa na trawie za
wypielgnowanymi rami Jocelyn. Listowie czciowo zasaniao jej ulic, gdzie przy
chodniku sta radiowz z wczonym kogutem, byskajcym niebiesko - biaym wiatem.
Wok niego ju zebra si may tumek ssiadw. Drzwi samochodu otworzyy si i wysiedli
z niego dwaj policjanci w niebieskich mundurach.
Policja, pomylaa Clary. Sprbowaa usi i znowu si zakrztusia. Zacza
konwulsyjnie ora palcami w wilgotnej trawie.
- Mwiem ci eby si nie ruszaa - sykn Jace. - Poeracz ugryz ci w kark. By
pmartwy wic nie mia duo jadu, ale musimy zabra ci do Instytutu. Le nieruchomo.
- Ten stwr, potwr mwi. - Clary zadraa.
- Ju raz syszaa mwicego demona. - Jace delikatnie wsun jej pod szyj pasek
zrolowanego materiau i zwiza go. Opatrunek posmarowany by czym woskowatym, jak
balsa, ktrego matka uywaa do pielgnowania doni wysuszonych przez farb i terpentyn.
- Tamten demon w Pandemonium wyglda jak czowiek.
- To by eidolon. Zmiennoksztatny. Poeracze wygldaj, jak wygldaj. S niezbyt
atrakcyjne, ale za gupie, eby si tym przejmowa.
- Mwi, e mnie zje.
- Ale nie zjad. Zabia go. Jace skoczy wiza opatrunek i wyprostowa si. Ku
uldze Clary bl usta. Usiada z trudem.
- Przyjechaa policja. - jej gos brzmia jak skrzeczenie aby. - Powinnimy
- Nic nie mog zrobi. Kto pewnie usysza jak krzyczysz, i zadzwoni na komisariat.
Dziesi do jednego, e to nie s prawdziwi policjanci. Demony maj swoje sposoby na
zacieranie ladw.
- Moja mama - wykrztusia Clary. Miaa spuchnite gardo.
- W twoich yach kry trucizna Poeracza, jeli nie pjdziesz zemn, za godzin
bdziesz martwa. - wsta z ziemi i wycign do niej rk . - chodmy.
Gdy Clary stana z jego pomoc na nogach, cay wiat si przekrzywi. Jace pooy
do na jej plecach i nie pozwoli upa. Pachnia ziemi, krwi i metalem.
- Moesz chodzi? - Zapyta.
- Chyba tak. - Przez gste krzewy oblepione kwiatami Clery ujrzaa nadchodzcych
ciek policjantw. Wysoka smuka kobieta trzymaa w rku latark. Kiedy ja uniosa, Clary
zobaczya, e jest to szkieletowa do pozbawiona ciaa, z ostro zakoczonymi komi
zamiast palcw.
- Jej rka
- Mwiem ci, e to mog by demony. - Jace spojrza na ty domu. - Musimy si std
wynosi. Da si przej zaukiem?
Clary potrzsna gow.
- Jest lepy Urwaa raptownie, gdy chwyci j atak kaszlu. Zasonia usta, a kiedy
odsuna rk, zobaczya, e jest caa czerwona. Jkna.
Jace chwyci Clary za nadgarstek i odwrci jej rk tak, e na bia wewntrzn cz
przedramienia pad blask ksiyca. Na jasnej skrze wyranie rysowaa si siateczka
niebieskich y, nioscych zatrut krew do serca, do mzgu. W palcach Jacea pojawio si
co srebrnego i ostrego. Pod Clary ugiy si kolana. Prbowaa zabra rk, ale trzyma j
mocno. Poczua piekcy dotyk na skrze,a kiedy j puci ujrzaa atramentowy, czarny
symbol tu pod zagbieniem nadgarstka, taki sam jak te, ktre pokryway jego ciao. Wzr
by utworzony z nakadajcych si na siebie krgw.
- Co to ma by?
- To ci na chwil ukryje - powiedzia Jace i wsun za pasek przedmiot, ktry Clary z
pocztku wzia za n. Bya to duga, fosforyzujca rurka gruboci palca wskazujcego,
zwajca si ku czubkowi. - Moja stela.
Clary nie pytaa co to jest. Bya skupiona na tym, eby nie upa. Ziemia unosia si i
opadaa pod jej nogami.
- Jace - wyszeptaa i osuna si na niego. Zapa ja z tak atwoci, jakby codziennie
ratowa mdlejce dziewczyny. Moe i tak byo. Wzi j na rce i powiedzia jej co do ucha,
co brzmiao jak przymierze. Clary odchylia gow i spojrzaa na niego, ale zobaczya tylko
gwiazdy wirujce na ciemnym niebie. A potem wszystko ogarna ciemno i nawet ramiona
Jacea nie mogy uchroni jej przed upadkiem.
5
CLAVE I PRZYMIERZE
Magazyn broni wyglda tak, jak powinien wyglda, sdzc po nazwie. Na cianach
wyoonych metalem wisiay wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, piki, bagnety, paki, bicze,
maczugi, haki i uki. Na hakach wisiay mikkie skrzane koczany pene strza, a take worki
z butami, ochraniaczami na nogi, nadgarstki i ramiona. Pomieszczenie pachniao metale,
skr i past do polerowania stali. Alec i Jace, ju nie boso, siedzieli przy dugim stole
porodku Sali i pochylali gowy nad jakimi przedmiotem, ktry lea midzy nimi. Kiedy
Clary zamkna za sob drzwi, Jace podnis wzrok.
- Gdzie Hodge? - zapyta.
- Pisze do Cichych Braci.
- Brr! - Alec si wzdrygn. Clary wolno zbliya si do stou, czujc na sobie jego
wzrok.
- Co robicie?
- Wykaczamy bro. - Jace odsun si na bok, eby moga zobaczy, co ley na
blacie: trzy cienkie prty ze zmatowiaego srebra. Nie wyglday na ostre ani szczeglnie
niebezpieczne. - Sanvi, Sansanvi i Semangelaf. Serafickie noe.
- Nie wygldaj na noe. Jak je zrobilicie? Sztuczkami magicznymi? Na twarzy
Aleca pojawi si wyraz zgrozy, jakby poprosia go, eby woy tutu i wykona piruet.
- Zabawna rzecz, e wszyscy Przyziemni maj obsesj na punkcie magii - zauway
Jace. - Szczeglnie e nie wiedz, co to sowo nawet oznacza.
- Ja wiem - burkna Clary.
- Tylko tak ci si wydaje. Magia to mroczna, elementarna sia, a nie rdki sypice
iskry, krysztaowe kule i zote rybki.
- Nie mwiam o zotych rybkach, ty Jace przerwa jej, machajc rk.
- To, e nazywasz elektrycznego wgorza gumow kaczk, nie oznacza, e zrobisz z
niego maskotk, prawda? I niech Bg pomoe nieszcznikowi, ktry zechce si wykpa z
kaczuszk.
- Pleciesz bzdury - stwierdzia Clary.
- Wcale nie - odpar z godnoci Jace.
- Owszem - do nieoczekiwanie popar go Alec. - Posuchaj, my nie uprawiamy
magii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzie na ten temat.
Clary chciaa na niego warkn, ale si powstrzymaa. Alec wyranie jej nie lubi - nie
byo sensu robi sobie z niego wroga. Zwrcia si do Jacea.
- Hodge powiedzia, e mog i do domu. Jace omal nie upuci serafickiego miecza,
ktry trzyma w rce.
- Co takiego?
- eby przejrze rzeczy mojej matki - dodaa szybko Clary. - Jeli ze mn pjdziesz.
- Jace - zacz Alec, ale przyjaciel go zignorowa.
- Jeli naprawd chcecie udowodni, e moja mama albo tata byli Nocnymi owcami,
trzeba przeszuka jej rzeczy. A raczej to, co z nich zostao.
- W krliczej norze. - Jace umiechn si krzywo. - Dobry pomys. Jeli zbierzemy
si teraz, bdziemy mieli jeszcze trzy, cztery godziny dziennego wiata.
- Chcecie, ebym poszed z wami? - zapyta Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do drzwi.
Ju podnosi si z krzesa z wyczekiwaniem w oczach.
- Nie. - Jace nawet si nie odwrci. - Wszystko w porzdku, poradzimy sobie.
Spojrzenie, ktre Alec posa Clary, byo jadowite jak trucizna. Z ulg zamkna za sob
drzwi.
Musiaa prawie truchta, eby nady za dugimi krokami Jacea prowadzcego j
korytarzem.
- Masz klucz do domu?
Clary spojrzaa na swoje sznurwki.
- Tak.
- To dobrze. Co prawda, moglibymy si wama, ale lepiej nie alarmowa
stranikw, jeli jacy tam s.
- Skoro tak twierdzisz. Korytarz rozszerzy si w wyoone marmurem Foyer z czarn
metalow bram osadzon w jednej ze cian. Dopiero kiedy Jace wcisn guzik, Clary
zorientowaa si, e to winda. Jadc im na spotkanie, trzeszczaa i jczaa.
- Jace?
- Tak?
- Skd wiedziae, e mam w sobie krew Nocnych owcw? Po czym poznae?
Winda zatrzymaa si z przeraliwym zgrzytem. Gdy Jace odsun drzwi, Clary ujrzaa
wntrze wygldajce jak klatka dla ptakw, cae z czarnego metalu i zoconych ozdobnych
detali.
- Zgadywaem - odpar Jace, zamykajc za nimi drzwi. - Uznaem, e to najbardziej
prawdopodobne wyjanienie.
- Zgadywae? Musiae by do pewien, zwaywszy na to, e moge mnie zabi. Po
wciniciu guzika w cianie winda ruszya z szarpniciem i wibrujcym jkiem, ktry Clary
poczua a w kociach.
- Byem pewny na dziewidziesit procent.
- Rozumiem. Ton jej gosu sprawi, e Jace obrci si i na ni spojrza.
Spoliczkowany, a si zachwia. Zapa si za twarz, bardziej z zaskoczenia ni z blu.
- Za co to byo, do diaba?
- Za pozostae dziesi procent - powiedziaa Clary. Reszt jazdy na d odbyli w
ciszy.
Przez ca podr metrem na Brooklyn Jace milcza. Mimo to Clary trzymaa si
blisko niego i czua lekkie wyrzuty sumienia, zwaszcza kiedy zobaczya czerwony lad na
jego policzku.
Milczenie jej nie przeszkadzao; dziki niemu moga pomyle. Wci odtwarzaa w
pamici rozmow z Lukiem. Sprawiao jej to przykro, jak dotykanie bolcego zba, ale nie
moga si powstrzyma.
Na pomaraczowej awce w gbi wagonu siedziay dwie nastolatki i chichotay. Tego
rodzaju dziewczyn Clary nigdy nie lubia w St. Xavier: rowe klapki i sztuczna opalenizna.
Zastanawiaa si przez chwil, czy nie miej si z niej, ale z zaskoczeniem stwierdzia, ze
patrz na Jacea.
Przypomniaa sobie dziewczyn z kawiarni, ktra gapia si na Simona. Wszystkie
miay zawsze taki wyraz twarzy, kiedy uwaay kogo za milutkiego. Po tym, co si
wydarzyo, prawie zapomniaa, e Jace jest przystojny. Nie mia delikatnego wygldu kamei
jak Alec, jego twarz bya bardziej interesujca. W dziennym wietle jego oczy przypominay
barw zoty syrop i patrzyy prosto na ni.
- Wszystko w porzdku? - spyta Jace, unoszc brew. Clary natychmiast zmienia si
w zdrajczynie wasnej pci.
- Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapi si na ciebie. Jace przybra do
zadowolon min.
- Oczywicie, e tak. Jestem oszaamiajco atrakcyjny.
- Nie syszae, e skromno to atrakcyjna cecha?
- Tylko u brzydkich ludzi. Potulni moe kiedy odziedzicz Ziemi, ale w tej chwili
naley ona do zarozumiaych, takich jak ja. - Mrugn do dziewczyn, o one chichotay,
chowajc twarze za wosami.
Clary westchna.
- Jak to moliwe, e ci widz?
- Stosowanie czarw jest upierdliwe. Czasami po prostu si nie przejmujemy. Incydent
z dziewczynami z metra najwyraniej poprawi mu nastrj. Kiedy wyszli ze stacji i ruszyli w
stron domu Clary, wyj z kieszeni seraficki n i zacz go obraca midzy palcami, nucc
co pod nosem.
- Musisz to robi? - zapytaa Clary - To irytujce. Jace zamrucza goniej,
niemiosiernie faszujc, Sto lat albo Hymn Bojowy Republiki
- Przepraszam, e ci uderzyam - bkna Clary. Jace przesta nuci.
- Ciesz si, e uderzya mnie, a nie Aleca. On by ci odda.
- Zdaje si, e tylko czeka na okazj - stwierdzia Clary, kopic pust puszk po
napoju gazowanym. - Jak on was nazwa? Para co tam?
- Parabatai, czyli dwaj wojownicy, ktrzy walcz razem i s sobie blisi ni bracia.
Alec jest kim wicej ni moim najlepszym przyjacielem. Nasi ojcowie te byli parabatai w
modoci. Jego ojciec jest moim chrzestnym. Dlatego z nimi mieszkam. To moja adoptowana
rodzina.
- Ale nie nazywasz si Lightwood.
- Nie. Clary chciaa zapyta, jak brzmi jego nazwisko, ale wanie dotarli pod dom.
Serce zaczo jej omota tak mocno, e na pewno byo je sycha na mile std. W uszach jej
szumiao, donie zrobiy si wilgotne od potu. Stojc pod bukszpanowym ywopotem,
powoli uniosa wzrok. Spodziewaa si, e zobaczy t policyjn tam na drzwiach
frontowych, rozbite szko na trawniku, wok same gruzy.
Ale nie dostrzega adnych ladw zniszcze. Skpana w przyjemnym
popoudniowym blasku kamienica jakby janiaa. Przy krzewach r pod oknami Madame
Dorothei leniwie bzyczay pszczoy.
- Wyglda tak samo jak zawsze - stwierdzia Clary.
- Na zewntrz. - Jace sign do kieszeni i wyj z niej metalowo - plastikowe
urzdzenie, ktre wczeniej Clary mylnie wzia za komrk.
- Wic to jest Sensor? Jak dziaa?
- Jak radio. Wyapuje czstotliwo, ale pochodzc z cakiem innego rda.
- Demoniczne fale ultrakrtkie?
- Co w tym rodzaju. - Jace ruszy w stron domu, trzymajc Sensor w wycignitej
doni. Zmarszczy brwi, kiedy urzdzenie zabrzczao na szczycie schodw. - Odbiera
ladow aktywno, ale moe to pozostao po tamtej nocy? Nic nie wskazuje na obecno
demonw. Sygna jest zbyt saby.
Clary wypucia powietrze z puc. Nawet nie zdawaa sobie sprawy, e wstrzymuje
oddech.
- To dobrze. Schylia si po klucze. Kiedy si wyprostowaa, zobaczya zadrapania na
drzwiach wejciowych. Ostatnim razem byo chyba zbyt ciemno, eby moga je zobaczy.
Dugie i rwnolege, wyglday jak lady pazurw, ktre gboko rozoray drewno. Jace
dotkn jej ramienia.
- Ja wejd pierwszy - powiedzia. Clary zamierzaa owiadczy, e nie musi si za nim
ukrywa, ale sowa nie chciay wyj z jej ust. Czua na jzyku smak strachu, jak wtedy gdy
pierwszy raz zobaczya poeracza. Ostry i metaliczny, jakby polizaa star monet.
Jace pchn drzwi jedn rk, a drug,w ktrej trzyma sensor, pokaza, eby sza za
nim. W holu Clary zamrugaa, eby przyzwyczai oczy do pmroku. arwka nadal si nie
palia, wietlik by tak brudny, e cakowicie odcina wiato, na wyszczerbionej posadzce
kady si gste cienie. Przez szczelin pod zamknitymi drzwiami mieszania Madame
Dorothei nie przescza si aden blask. Przez chwil Clary zastanawiaa si czy ssiadce nic
si nie stao.
Jace przesun doni po balustradzie. Gdy zabra rk, okazao si, e jest mokra,
poplamiona czym co w nikym wietle wygldao na ciemnoczerwony pyn.
- Krew.
- Moe moja. - Gos Clary zabrzmia piskliwie. - Z tamtej nocy.
- Do tej pory dawno by skrzepa - orzek Jace. - Chodmy. Ruszy w gr po
schodach. Clary trzymaa si blisko niego. Na podecie byo ciemno, tak e wyprbowaa trzy
klucze, zanim w kocu wsuna do zamka waciwy. Pochylony nad ni Jace obserwowa j
ze zniecierpliwieniem.
- Nie chuchaj mi w kark - sykna. Rce jej dray. W kocu drzwi otworzyy si z
cichym szczkiem.
Jace odcign j do tyu.
- Ja wejd pierwszy. Po krtkiej chwili wahania Clary odsuna si, eby go
przepuci. Z mieszkania wiao chodem. W pokoju byo wrcz zimno i Clary dostaa gsiej
skrki, idc za Jaceem krtkim korytarzem.
Pokj dzienny okaza si pusty. Zupenie pusty - tak jak wtedy gdy si wprowadziy.
ciany i podoga byy nagie, meble znikny, cignito nawet zasony z okien. Tylko ledwo
widoczne janiejsze kwadraty wskazyway miejsce gdzie wczeniej wisiay obrazy Jocelyn.
Clary odwrcia si - jak we nie - i posza do kuchni. Jace ruszy za ni marszczc brwi.
Z kuchni te wszystko zabrano: lodwk, krzesa, st. Szafki kuchenne stay otwarte
wiecc nagimi pkami.
- Po co demonom mikrofalwka? - zapytaa Clary. Jace pokrci gow i skrzywi si.
- Nie wiem, ale nie wyczuwam adnej demonicznej obecnoci. Myl, e nieproszeni
gocie ju dawno sobie poszli.
Clary rozejrzaa si jeszcze raz. Z roztargnieniem zauwaya, e kto wyczyci
rozlany sos tabasco.
- Zadowolona? - rzuci Jace. - Nic tu nie ma. Clary pokrcia gow.
- Chc obejrze mj pokuj. Spojrza na ni, jakby chciaa co powiedzie, ale si
rozmyli.
- Skoro musisz. - Schowa seraficki n do kieszeni. Lampa w korytarzu bya
zgaszona, ale Clary nie potrzebowaa wiata, eby si porusza po wasnym domu. Dotara
do drzwi sypialni i signa po klamk. Bya zimna, tak zimna, e prawie parzya, zupenie
jakby dotykao si sopla go rk. Zobaczya czujne spojrzenie stojcego za ni Jacea, ale
ju obracaa gak, albo raczej prbowaa, bo napotkaa opr, jakby z drugiej strony oblepio
j co gstego i lepkiego
Drzwi otworzyy si gwatownie, zbijajc j z ng, tak e poleciaa przez cay
korytarz, rbna w cian i przewrcia si na brzuch. W uszach jej dudnio kiedy dwigna
si na kolana.
Jace, przyklejony do ciany, grzeba w kieszeni. Twarz mia zastyg w wyrazie
zaskoczenia. Nad nim majaczy mczyzna - ogromny niczym gigant z bajki, potny jak pie
dbu. W ogromnej trupiobladej apie trzyma wielk siekier. Z brudnego cielska zwisay
podarte, niechlujne szmaty, posklejane wosy tworzy jeden zmierzwiony kotun. Stwr
mierdzia potem i gnijcym misem. Dobrze, e Clary nie widziaa jego demonicznego
oblicza. Ty by wystarczajco obrzydliwy.
Tymczasem Jace zdy wyj seraficki n. Unis go z okrzykiem:
- Sansanvi! Z prta wysuno si ostrze. Na ten widok Clary przypomnia si stary
film: bagnety ukryte w laskach i zwalniane po naciniciu guzika. Ale nigdy wczeniej nie
widziaa takiej broni: dugo przedramienia, o klindze ostrej i przezroczystej jak szko, ze
wiecc rkojeci. Jace zamachn si ni i ci napastnika. Gigant z rykiem cofn si.
Jace rzuci si w stron Clary, zapa j za rami, podnis z podogi i pchn przed
siebie korytarzem. Usyszaa, e stwr biegnie za nimi. Jego kroki brzmiay tak, jakby na
podog spaday oowiowe odwaniki.
Wypadli z mieszkania na podest. Jace zatrzasn drzwi wejciowe. Clary usyszaam
kliknicie automatycznego zamka i wstrzymaa oddech. Od potnego uderzenia a zatrzsa
si futryna. Clary cofna si do schodw.
- Biegnij na d! - Oczy Jacea jarzyy si szaleczym podnieceniem. - Uciekaj
Rozleg si kolejny oskot i tym razem nawiasy ustpiy. Drzwi wyleciay na zewntrz i
zmioty by Jacea, gdyby nie uskoczy. Nagle znalaz si na szczycie schodw, wywijajc
mieczem. Spojrza na Clary i krzykn, ale ona go nie usyszaa, bo olbrzym wyskoczy z
rykiem przez roztrzaskane drzwi i popdzi prosto na niego. Clary rozpaszczya si na
cianie, kiedy j mija, zostawiajc za sob fale gorca i smrodu. Siekiera ze wistem
przecia powietrze. Jace w ostatniej chwili uchyli si przed ciosem w gow i ostrze trafio
w balustrad. Wbio si w ni gboko.
Jace si rozemia, co chyba rozwcieczyo stwora, bo zostawi siekier i zaatakowa
go goymi piciami. Chopak zatoczy nad gow koo serafickim noem i wbi go po
rkoje w rami napastnika. Wielkolud przez chwil chwia si, a nastpnie ruszy do przodu
z wycignitymi rkami. Jace uskoczy w bok, nie do szybko. Gigant zapa go w potne
apska, po czym zatoczy si i run w d, cignc go za sob. Rozleg si krzyk Jacea a
potem seria guchych oskotw. W kocu zapada cisza.
Clary zerwaa si i zbiega na d. Jace lea u stp schodw, z ramieniem podgitym
pod siebie pod nienaturalnym ktem. Jego nogi przygniata olbrzym z rkojeci noa
sterczc z ramienia. Nie by martwy, rusza si, a na wargach mia krwaw pian. Twarz,
ktra Clary dopiero teraz zobaczya, mia trupio blad, pergaminow, poznaczon czarn
sieci straszliwych blizn, ktre znieksztacay jego rysy. Oczodoy wyglday jak czerwone
ropiejce jamy. Walczc z mdociami, Clary pokonaa chwiejnie kilka ostatnich stopni,
przekroczya drgajcego giganta i uklkna obok Jacea.
By nieruchomy. Pooya mu do na ramieniu i poczua, e koszulka chopaka lepi
si od krwi, jego albo giganta, nie potrafia tego stwierdzi.
- Jace? Otworzy oczy.
- Nie yje? - zapyta.
- Prawie - odpara ponuro Clary.
- Do diaba - skrzywi si. - Moje nogi
- Nie ruszaj si. Clary przesuna si za jego gow, chwycia go pod pachy i
pocigna. Jace jkn z blu, kiedy jego nogi wysuny si z pod dogorywajcego potwora.
Dwign si z podogi, przyciskajc lew rk do piersi. Clary te wstaa.
- Co z twoj rk? - spytaa.
- Nic, zamana - odpar spokojnie Jace. - Moesz sign do mojej kieszeni? Clary
skina gow.
- Ktrej?
- W kurtce po prawej. Wyjmij seraficki miecz i podaj mi go. Sta nieruchomo, a Clary
nerwowo wsuna do do jego kieszeni. Bya tak blisko, e czua jego zapach: potu, myda i
krwi. Ciepy oddech askota j w kark. Nie patrzc na niego, szybko wycigna bro.
- Dziki. - Jace przesun szybko palcami po rkojeci, wypowiadajc nazw: - Sanvi.
- Tak jak poprzednio, srebrna rurka zmienia si w gronie wygldajcy sztylet, ktry wieci
wasnym blaskiem. - Nie patrz.
Stan nad gigantem, unis bro nad gow i opuci gwatownie. Z garda giganta
trysna krew, obryzgaa buty Jacea.
Clary spodziewaa si, e olbrzym skurczy si i zniknie jak chopak w Pandemonium,
ale tak si nie stao. Powietrze przesyca zapach krwi: ciki, metaliczny. Jace wyda z siebie
taki odgos, jakby si zakrztusi. By biay jak ptno. Clary nie potrafia stwierdzi, czy z
blu, czy obrzydzenia.
- Mwiem ci, eby nie patrzya.
- Mylaam, e on zniknie. Wrci do swojego wymiaru Sam tak mwie.
- Powiedziaem, e tak si dzieje z demonami, kiedy umieraj. - Krzywic si, Jace
cign kurtk, obnaajc lew rami. - To nie by demon.
Praw rk wyj zza paska gadki przedmiot w ksztacie rdki, ktrego par dni
wczeniej uy do zrobienia krgw na jej nadgarstku. Na ten widok Clary poczua pieczenie
na przedramieniu. Dostrzegszy jej min, Jace umiechn si blado.
- To jest stela. - Dotkn ni znajdujcego si na obojczyku atramentowego wzoru w
ksztacie osobliwej gwiazdy, ktrej dwa ramiona wystaway poza reszt znaku i nie byy z
nim poczone. - A oto, co si dzieje, kiedy Nocni owcy zostan ranni.
Kocem steli nakreli linie czc dwa ramiona gwiazdy. Kiedy opuci rk znak
zawieci, jakby zosta pokryty fosforujcym atramentem. Na oczach Clary zagbi si w
ciele niczym ciki przedmiot tonie w wodzie. Zosta po nim niky lad: blada, cienka, ledwo
widoczna blizna.
W umyle Clary pojawi si niewyrany obraz jak ze snu: Jocelyn w kostiumie
kpielowym, jej opatki i krgosup pokryte wskimi bliznami. Wiedziaa, e plecy matki tak
nie wygldaj. Mimo to wizja nie dawaa jej spokoju.
Jace westchn gboko; wyraz blu i napicia znik z jego twarzy. Porusza rk w
gr i w d, najpierw wolno i ostronie, potem energicznie. Zacisn pi. Najwyraniej ze
zaman rk byo ju wszystko w porzdku.
- Zdumiewajce - powiedziaa Clary - Jakim cudem ?
- To by iratze, leczcy Znak - wyjani Jace. - Aktywuje go dokoczenie stel. -
Wsun rdk z powrotem za pasek i woy kurtk. Czubkiem buta trci trupa. - Bdziemy
musieli zda relacj Hodgeowi. Chyba si wkurzy - doda, jakby myl o reakcji nauczyciela
sprawiaa mu satysfakcj.
Clary pomylaa, e Jace po prostu naley do osb, ktre lubi, kiedy co si dzieje.
- Dlaczego miaby si wkurzy? - spytaa. - Ten stwr to nie demon i dlatego Sensor
go nie wykry, zgadza si?
Jace kiwn gow.
- Widzisz blizny na jego twarzy?
- Tak.
- Zostay zrobione stel. Tak jak ta. - Poklepa rdk wetknit za pasek. - Pytaa,
co si dzieje, kiedy wycina si Znaki na kim, kto nie ma wrd przodkw Nocnego owcy.
Jeden Znak wystarczy, eby spali delikwenta, a wiele, w dodatku potnych? Wyrytych na
skrze cakiem zwyczajnej osoby bez kropli krwi Nocnych owcw w yach? Sama widzisz.
- Wskaza brod na trupa. - Runy s piekielnie bolesne. Naznaczeni wariuj, cierpienie
pozbawia ich rozumu. Staj si gwatownymi, bezmylnymi zabjcami. Nie pi, nie jedz,
jeli si ich do tego nie zmusi, i zwykle szybko umieraj. Runy daj wielk si i mog by
wykorzystane w dobrym celu, ale mona uy ich te do czego zego. Wyklci s li.
Clary popatrzaa na niego z przeraeniem.
- Ale dlaczego kto miaby sobie co takiego robi?
- Nikt sam sobie tego nie robi. Inni mu to robi. Czarownik albo jaki Podziemny,
ktry zszed na z drog. Wyklci s lojalni wobec tego, ktry ich naznaczy i bezwzgldni,
jako zabjcy. Potrafi te wykonywa proste rozkazy. To tak, jakby mie armi niewolnikw.
- Przekroczy martwego olbrzyma i obejrza si na Clary przez rami. - Wracamy na gr.
- Ale tam nic nie ma.
- Moe by ich wicej - powiedzia Jace takim tonem, jakby mia nadzieje, e tak
wanie jest. - Ty zaczekaj tutaj. - Ruszy po schodach.
- Nie robiabym tego na twoim miejscu - rozleg si w holu znajomy gos. - Tam, skd
przyszed pierwszy, jest ich wicej.
Jace, ktry by ju prawie na szczycie schodw, odwrci si zaskoczony. Clary
zrobia to samo, cho od razu wiedziaa, kto to mwi. Ten akcent by nie do podrobienia.
- Madame Dorothie?
Stara kobieta skina gow. Staa w drzwiach swojego mieszkania, ubrana w co, co
wygldao jak namiot z fioletowego jedwabiu. Na jej nadgarstkach o szyi lniy zote acuch.
Dugie wosy z borsuczymi pasemkami wymykay si z koka upitego na czubku gowy.
Jace wytrzeszczy oczy.
- Ale
- Kogo jest wicej? - zapytaa Clary.
- Wykltych - odpara Dorothea wesoym tonem, ktry zupenie nie pasowa do
okolicznoci. Rozejrzaa si po holu. - Ale narobilicie baaganu. I na pewno nie zamierzacie
posprzta. Typowe.
- Przecie pani jest Przyziemn - wykrztusi w kocu Jace.
- Jaki spostrzegawczy - skomentowaa z rozbawieniem Dorothea. - w twojej osobie
rzeczywicie Clave wyamuje si z szablonu.
Wyraz zaskoczenia znikn z twarzy Jacea, zastpiony przez rodzcy si gniew.
- Wie pani o Clave? Wiedziaa pani, e w tym domu s wyklci, nie zawiadomia
Clave? Samo istnienie Wykltych jest zbrodni przeciwko Przymierzu
- Ani Clave, ani Przymierze nic dla mnie nie zrobio - owiadczya Madame Dorothea
z gniewnym byskiem w oku. - Nic nie jestem im winna. - Na chwil jej nowojorski akcent
zmieni si w inny, bardziej chrapowy, ktrego Clary nie rozpoznaa.
- Przesta, Jace! - krzykna i zwrcia si do ssiadki: - Jeli wie pani o Clave i o
Wykltych, moe rwnie ma pani pojcie, co si stao z moja matk?
Dorothea pokrcia gow. Jej kolczyki si zakoysay, a na twarzy pojawi si wyraz
litoci.
- Radze ci zapomnie o matce. Ona odesza. Podoga pod Clary uniosa si i opada.
- Ma pani na myli, e nie yje?
- Nie. - Dorothea wypowiedziaa to sowo prawie z niechci. - Jestem pewna, e yje.
Na razie.
- Wic musz j znale - owiadczya Clary. wiat znieruchomia. Za ni sta Jace i
dotkn jej okcia, jakby chcia j podtrzyma, ale ona ledwo go zauwaya. - Rozumie pani.
Musz j znale, zanim
Madame Dorothea uniosa rk.
- Nie chc si miesza w sprawy Nocnych owcw.
- Ale zna pani moj matk. Bya pani ssiadk
- Clave prowadzi oficjalne ledztwo - przerwa jej Jace. - Zawsze moemy tu wrci z
Cichymi Brami.
- Och, na - Dorothea zerkna na swoje drzwi a potem na Clary i Jacea. - Myl, e
moecie wej - ustpia w kocu. - Powiem wam, co wiem. - W progu przystana i
zmierzya ich gronym wzrokiem. - Ale jeli wygadasz si Nocny owco,e ci pomogam,
obudzisz si jutro rano z wami zamiast wosw i dodatkow par rk.
- To mogoby by nieze. Ta dodatkowa para rk - stwierdzi Jace. - przydatna w
walce.
- Nie jeli bdzie wyrastaa z twojego - Dorothea umiechna si do niego - karku.
- O, rany! - mrukn Jace.
- Wanie,o, rany, mody Waylandzie. - Madame Dorothea wmaszerowaa do
mieszkania. Fioletowa szata powiewaa za ni jak kolorowa flaga.
Clary spojrzaa na Jacea.
- Wayland?
- Tak mam na nazwisko. - Jace wyglda na poruszonego. - Nie powiem, eby mi si
podobao to, e ona je zna.
Clary popatrzya za ssiadk. wiata w mieszkaniu byy wyczone. Ju od wejcia
bucha ze rodka ciki zapach kadzida, mieszajcy si nieprzyjemnie z odorem krwi.
- Mimo wszystko uwaam, e moemy z ni porozmawia. Co mamy do stracenia.
- Gdy spdzisz troch wicej czasu w naszym wiecie, drugi raz mnie nie zapytasz -
odpar Jace.
7
DRZWI DO PITEGO WYMIARU
Bya zbyt zaskoczona, eby krzycze. Najgorsze okazao si uczucie spadania; serce i
odek podeszy jej do garda. Rozoya rce, prbujc czego si zapa, eby tylko
spowolni pd.
Jej donie zamkny si na konarach . Zerwaa z nich licie i z impetem gruchna na
ziemi, uderzajc biodrem i ramieniem w tward gleb .Przekrcia si na plecy i zaczerpna
tchu . Ju zaczynaa siada, kiedy kto na niej wyldowa .
Przygnieciona, upada na wznak. Czyje czoo zderzyo si z jej czoem, kolana z
kolanami . Wyplua z ust nieswoje wosy i prbowaa wydosta si z pltaniny rk i ng,
uwolni si spod ciaru, ktry grozi jej zmiadeniem .
- Au! - z oburzeniem sykn jej do ucha Jace. - Uderzya mnie okciem. - Ty na mnie
spade. Jace podpar si rkoma i spojrza na ni agodnie. Clary widziaa nad jego gow
bkitne niebo, par gazi, naroniki domu wyoone szarymi deskami.
- Nie zostawia mi duo wyboru, nie sdzisz? Po tym, jak postanowia radonie
skoczy prze z Bram, jakby w biegu wsiadaa do pocigu .Masz szczcie, e nie wyrzucio
nas do East River .
- Nie musiae skaka za mn .
- Owszem, musiaem. Jeste zbyt niedowiadczona, eby beze mnie poradzi sobie w
niebezpieczestwie .
- To sodkie. Moe ci wybacz.
- Wybaczysz mi ? Co?
- To, e kazae mi si zamkn.
Jace zmruy oczy.
- Ja nie no dobrze, wyrwa ni si, alt ty
- Mniejsza o to. - Zacza jej drtwie rka przygnieciona ciaem. Przekrcia si na
bok, eby j uwolni, i zobaczya ogrodzenie z siatki drucianej i wikszy fragment szarego
domu, zadziwiajco znajomego.
Zamara.
- Wiem, gdzie jestemy.
- Co?
- To dom Lukea. - Clary usiada odpychajc Jacea. Jace wsta z gracj i poda jej
rk. Zignorowaa go i sama podniosa si z ziemi.
Potrzsna zdrtwia rk.
Stali przed jednym z szeregowych domw cigncych si wzdu wybrzea
Williamsburga. Od East River wia wiatr, poruszajcy szyldem wiszcym nad kamiennymi
frontowymi schodkami. Jace odczyta go nagos: Ksigarnia Garrowaya. Uywane, nowe,
wyczerpane nakady. W soboty zamknite. Ciemne drzwi wejciowe byy zamknite na
kdk. Na somiance leaa nietknita poczta z kilku dni.
- On mieszka w ksigarni? - spyta Jace, patrzc na Clary.
- Na jej tyach. - Clary rozejrzaa si po pustej ulicy, ktra z jednej strony graniczya z
mostem, a z drugiej z opuszczon cukierni. Na przeciwlegym brzegu leniwie pyncej rzeki
za drapaczami chmur dolnego Manhattanu zachodzio soce, obrysowujc je zotem. - Jak si
tutaj dostalimy?
- Przez bram - odpar Jace, przygldajc si kdce. - ona moe ci przenie do
kadego miejsca, o ktrym pomylisz.
- Ale ja wcale nie mylaam o tym miejscu - zaprotestowaa Clary. - W ogle o
adnym nie mylaam.
- Musiaa - rzuci krtko Jace, nie bawic si w adne wyjanienia. - A skoro ju tu
jestemy
- Tak?
- Co zamierzasz zrobi?
- Chyba pj sobie - powiedziaa z gorycz Clary. - Luke zabroni mi tu przychodzi.
Jace pokrci gow.
- Posuchasz go? Clary obja si rk. Mimo upau zrobio si jej zimno.
- A mam wybr?
- Zawsze jest wybr - stwierdzi Jace - Na twoim miejscu bybym ciekaw co u Lukea.
Masz klucze do jego domu.
- Nie, ale czasem Luke zostawia tylne drzwi nie zamknite. Wskazaa na wsk
uliczk midzy dwoma rzdami domw. Obok rwno ustawionych plastikowych pojemnikw
na mieci leay stosy gazet i worek ze zgniecionymi butelkami po wodzie. Luke
przynajmniej dba o rodowisko.
- Jeste pewna, e nie ma go w domu? - zapyta Jace.
- Samochodu nigdzie nie wida, ksigarnia jest zamknita, wiata zgaszone.
- Wic prowad. Wskie przejcie midzy szeregowcami koczy si wysokim potem
z siatki otaczajcym may ogrdek Lukea, w ktrym jedynymi rolinami byy chwast
wyrastajce spomidzy popkanych kamiennych pyt.
- Przeazimy - powiedzia Jace, wpychajc czubek buta w otwr w siatce. Zacz si
wspina. Ogoszenie grzechotao tak gono, e Clary rozejrzaa si z niepokojem. Na
szczcie, w ssiednim domu nie palio si wiato. Jace przeszed przez siatk i zeskoczy na
drug stron. W tym Momocie rozleg si przeraliwy wrzask.
Przez chwil Clary mylaa, e Jace wyldowa na bezdomnym kocie. Tymczasem z
krzakw wyskoczy ciemny ksztat - za duy na kota - i popdzi przez podwrko, trzymajc
si nisko przy ziemi. Jace zerwa si i pobieg za nim z morderczym wyrazem twarzy.
Clary zacza si wspina na ogrodzenie. Kiedy przerzucia nogi przez siatk, dinsy
Isabelle zahaczyy o skrcony drut i rozerway si na boku. Clary spada na drug stron i
zarya butami w mikk ziemi. Jednoczenie Jace rykn triumfalnie:
- Mam go! - Siedzia okrakiem na lecym na wznak osobniku, ktry zasoni sobie
gow rkami. Jace chwyci go za nadgarstki. - No dalej, zobaczmy twoj twarz
- Za ze mnie, pretensjonalny dupku - warkn intruz, odepchn swojego
przeladowcze i usiad. Rozbite okulary zsuny mu si na czubek nosa.
Clary zatrzymaa si w p kroku.
- Simon?
- O, Boe! - jkn Jace z rezygnacj. - A ja mylaem, e zapaem co interesujcego.
- Ale dlaczego ukrywae si w krzakach? - spytaa Clary, strzepujc licie z wosw
Simona, ktry z naburmuszon min znosi jej troskliwo. - Zupenie tego nie rozumiem.
- W porzdku, wystarczy, sam sobie poradz, Fray - rzuci Simon, odsuwajc si od
Clary.
Siedzieli na stopniach kuchennego ganku Lukea. Jace opiera si o porcz i twardo
udawa, e ich ignoruje. Czyci sobie paznokcie stel. Clary korcio, eby go zapyta, czy
Clave popiera takie zachowanie.
- Like wiedzia, e tu jeste?
- Oczywicie, e nie wiedzia - odpar z irytacj Simon - Nie pytaem go,ale jestem
pewien, e ma do rygorystyczne zasady, jeli chodzi o przypadkowych nastolatkw
czajcych si w krzakach na jego podwrku.
- Nie jeste przypadkowy, on ci zna. - Clary chciaa dotkn jego policzka, nadal
lekko krwawicego od zadrapania gazi. - Najwaniejsze, e jeste cay i zdrowy.
- Cay i zdrowy? - Simon parskn miechem. - Masz pojcie, co przeszedem przez te
kilka dni? Kiedy ci widziaem ostatnio, wybiega z Javy jak nietoperz z pieka, a potem po
prostu znikna. Nie odbieraa komrki, telefon domowy by wyczony, pniej Luke
powiedzia mi, e jeste u jakich krewnych, a przecie wiem, e nie masz rodziny.
Pomylaem, e czym ci wkurzyem.
- A co niby takiego zrobie? - Clary signa po jego rk, ale j zabra.
- Nie wiem - powiedzia. - Co. Jace, nadal ogldajc paznokcie, zamia si pod
nosem.
- Jeste moim najlepszym przyjacielem - zapewnia Clary. - Nie byam na ciebie
wcieka.
- Jasne - rzuci Simon kwanym tonem. - I nawet nie raczya do mnie zadzwoni i
oznajmi, e zamieszkaa z farbowanym, podrabianym fanem gotyku, ktrego poznaa w
Pandemonium. A ja przez ostatnie trzy dni zastanawiaem si, czy jeszcze yjesz.
- Z nikim nie zamieszkaam - owiadczya Clary, zadowolona, e jest ciemno, co
poczerwieniaa na twarzy.
- Tak na marginesie, moje wosy to naturalny blond - wtrci Jace.
- Wic co robia przez ostatnie trzy dni? - zapyta Simon z podejrzliwoci w oczach.
- Naprawd masz cioteczn babk Matyld, ktra ma ptasi gryp, a ty musiaa si ni
opiekowa?
- Tak powiedzia Luke?
- Nie. Powiedzia,e pojechaa z wizyt do chorej krewnej i na wsi twoja komrka
pewnie nie ma zasigu. I tak mu nie uwierzyem. Kiedy przegoni mnie z frontowego ganku,
obszedem dom i zajrzaem przez kuchenne okno. Zobaczyem, e pakuje swj worek
marynarski, jakby wybiera si na weekend. Wanie wtedy postanowiem si tu pokrci i
mie oko na wszystko.
- Dlaczego? Bo si pakowa?
- Zaadowa do niej mnstwo broni. - Simon star krew z policzka rkawem
bawenianej koszuli. - Noe, par sztyletw, a nawet miecz. Zabawne, e niektre klingi
wyglday, jakby wieciy. - Przenis wzrok z Clary na Jacea i z powrotem. Ton jego gosu
by ostry jak brzytwa. - Teraz powiesz, e mi si przywidziao?
- Nic podobnego. - Clary spojrzaa na Jacea. Ostatnie promienie zachodzcego soca
odbijay si w jego oczach, wydobywajc z nich zote iskry. - Zamierzam powiedzie mu
prawd.
- Wiem.
- Powstrzymasz mnie? Jace spojrza na stel, ktr trzyma w rce.
- Ja zoyem przysig Przymierzu. Ciebie nic nie wie. Clary obrcia si do
Simona i wzia gboki wdech.
- Zatem suchaj.
Soce cakiem schowao si za horyzontem i ganek pogry si w ciemnoci, zanim
Clary skoczya mwi. Simon sucha jej dugich wyjanie niemal z beznamitnym
wyrazem twarzy. Skrzywi si jedynie raz kiedy dosza do incydentu z poeraczem. Gdy
wreszcie umilka w gardle miaa zupenie sucho. Nagle zamarzya o szklance wody.
- Jakie pytania? Simon unis rk.
- Nawet kilka. Clary westchna ze znueniem.
- Dobra, zaczynaj.
- On jest Powtrz, prosz, jak oni si nazywaj. - Simon wskaza na Jacea.
- Nocnym owc. - przypomniaa Clary.
- Pogromc demonw - wyjani Jace. - Zabijamy je. To wcale nie jest takie
skomplikowane.
Simon wrci spojrzeniem do Clary.
- Naprawd? - Zmruy oczy, jakby si spodziewa usysze, e nic z tego nie jest
prawd i w rzeczywistoci Jace jest zbiegym niebezpiecznym szalecem, z ktrym Clary
postanowia si zaprzyjani ze wzgldw humanitarnych.
- Naprawd. Na twarzy Simona pojawi si wyraz napicia.
- I wampiry istniej? Wilkoaki, czarownicy i tak dalej? Clary przygryza warg.
- Tak syszaam.
- Tych rwnie zabijasz? - spyta Simon, zwracajc si do Jacea, ktry ju schowa
stel do kieszeni i teraz przyglda si nienagannie wypielgnowanym paznokciom, szukajc
jakiego defektu.
- Tylko kiedy s niegrzeczni. Przez chwil Simon siedzia i patrzy na swoje stopy.
Clary zacza si zastanawia, czy obcienie go tego rodzaju rewelacjami nie byo zym
pomysem. Jej przyjaciel mia duo bardziej racjonalny umys ni inni ludzie, ktrych znaa.
Mg nie znie takiej wiedzy, wiadomoci, e istnieje co, na co nie ma logicznego
wyjanienia. Nachylia si do niego z niepokojem. W tym momencie Simon unis gow i
powiedzia:
- To wszystko jest super. Jace wyglda na rwnie zaskoczonego co Clary.
- Super? Simon entuzjastycznie pokiwa gow, a podskoczyy ciemne loki na jego
czole.
- Zdecydowanie. To zupenie jak Dungeons & Dragons, tyle e w realu. Jace
popatrza na niego, jakby mia przed sob dziwaczny rodzaj owada.
- Co takiego?
- To gra komputerowa - wyjania Clary z lekkim zakopotaniem. - Ludzie udaj, e s
czarnoksinikami albo elfami, e zabijaj potwory i inne takie.
Jace osupia, a Simon umiechn si szeroko.
- Nigdy nie syszae o D&D? No wiesz, lochy, smoki?
- Syszaem o lochach - odpar Jace. - O smokach te, cho one prawie wyginy.
Simon zrobi rozczarowan min.
- Nigdy nie zabie smoka?
- Pewnie nigdy nie spotka rwnie mierzcej sze stp gorcej kobiety - elfa w
futrzanym bikini. - rzucia z irytacj Clary. - Daj spokj Simon.
- Prawdzie elfy maj jakie sze cali wzrostu - zauway Jace. - I gryz.
- Ale wampirzyce s gorce, prawda? - zainteresowa si Simon. - To znaczy, niektre
z nich to nieze towary, co?
Clary obawiaa si przez chwil, e Jace skoczy przez ganek i udusi Simona, ale on na
serio zastanowi si nad pytaniem.
- Niektre z nich moe.
- Super - powtrzy Simon. Clary uznaa, e woli kiedy si kc.
- Przeszukamy wreszcie ten dom czy nie? - Jace zsun si z porczy ganku. Simon
wsta ze schodw.
- Jestem gotowy. Czego szukamy?
- My? Nie pamitam, ebym ci zaprasza.
- Jace! - sykna gniewnie Clary.
- Tylko artowaem. - Jace wykrzywi kcik ust w ledwie dostrzegalnym umieszku.
Usun si na bok, przepuszczajc ja pierwsz. - Idziemy?
Gdy Clary signa w ciemnoci do klamki, zapalio si wiato na ganku, owietlajce
wejcie. Sprbowaa przekrci gak.
- Zamknite na klucz - stwierdzia.
- Pozwlcie, Przyziemni. - Jace odsun j delikatnie, wyj z kieszeni stel i przyoy
do drzwi.
Simon obserwowa go z niechci. Clary podejrzewaa, e adna liczba gorcych
wampirzyc nie bya by w stanie sprawi, eby polubi kiedy Jacea.
- Niezy z niego numer, co? - mrukn Simon. - Jak go znosisz?
- Uratowa mi ycie. Simon zerkn na ni z ukosa.
- Jak Drzwi otworzy si ze szczkniciem.
- Idziemy - rzuci Jace, chowajc stel do kieszeni. Na drewnie, tu nad jego gow,
Clary zobaczya Znak na drzwiach. Gdy wchodzili do rodka, ju zdy zblakn. Znaleli
si w maym magazynie o nagich cianach obacych z farby. Wszdzie stay kartonowe
puda z napisami zrobionymi markerem: Beletrystyka, Poezja, Kuchnia, Podre, Romans.
- Mieszkanie jest tam. - Clary ruszya w gb pomieszczenia.
- Zaczekaj. - Jace chwyci j za rami. Spojrzaa na niego z niepokojem.
- Co nie w porzdku?
- Nie wiem. - Ruszy midzy dwoma wysokimi stosami pude i po chwili zagwizda. -
Moesz tu podej i na co spojrze.
Clary rozejrzaa si niepewnie. Mrok rozpraszaa jedynie wpadajca przez okno
powiata lampy zapalonej na ganku.
- Ale ciemno W tym momencie pomieszczenie zalao jasne wiato. Simon
zamruga i odwrci gow.
- Au! Jace zachichota. Sta z uniesion rk na zapiecztowanym pudle. Blask
przescza si przez palce jego zamknitej rki.
- Czarodziejskie wiato - powiedzia. Simon mrukn co pod nosem. Tymczasem
Clary ju sza midzy pudami w stron Jacea. Czarodziejskie wiato rzucao niesamowit
powiat na jego twarz.
- Spjrz na to - powiedzia, wskazujc na cian. Z pocztku Clary mylaa, e chodzi
mu o co, co wygldao jak para ozdobnych kinkietw. Dopiero po chwili stwierdzia, e s to
metalowe obrcze przymocowane do krtkich acuchw, osadzonych na cianie.
- To s - Kajdanki - powiedzia Simon zatrzymujc si obok niej. - To jest
- Tylko nie mw pokrcone. - Clary rzucia mu ostrzegawcze spojrzenie. -
Rozmawiamy o Lukeu.
Jace przesun palcem po wntrzu jednej z metalowych ptli. Kiedy j cofn, palec
mia pokryty czerwonobrzowym pynem.
- Krew. I zobaczcie. - Wskaza na cian, w ktrej osadzone byy acuchy. Wok
nich tynk wyranie odchodzi od muru. - Kto prbowa je wyrwa. Sdzc po ladach,
bardzo si stara.
Serce Clary zaczo bi mocniej.
- Mylisz, e Lukeowi co si stao? Jace opuci czarodziejskie wiato.
- Lepiej to sprawdmy. Drzwi od mieszkania nie byy zamknite na klucz.
Zaprowadzi ich do salonu Lukea, wypenionego ksikami, mimo setek ich zgromadzonych
w magazynie. Na sigajcych do sufitu pkach byy poustawiane w dwch rzdach. Gwnie
poezja i beletrystyka, ale rwnie mnstwo fantastyki.
- Myl, e on jest gdzie niedaleko - stwierdzi Simon stojc w progu maej kuchni. -
Ekspres wczony, kawa jeszcze gorca.
Clary rozejrzaa si po mieszkaniu. W zlewie stay naczynia. Kurtki Lukea wisiay w
szafie. Posza dalej korytarzem i otworzya drzwi maej sypialni. Wygldaa tak samo jak
zwykle : ko z szar narzut, paskie poduszki, biurko zasane drobniakami. Kiedy tu
wchodzili, bya pewna, ze zastan to miejsce wywrcone do gry nogami, Lukea zwizanego
i rannego albo jeszcze gorzej. Teraz nie wiedziaa, co ma myle.
Przecia korytarz i zajrzaa do maego pokoju gocinnego, w ktrym czsto zostawaa
na noc, kiedy mama wyjedaa z miasta w interesach. Siedzieli wtedy do pna i ogldali
stare horrory w czarno - biaym niecym telewizorze. Trzymaa nawet tutaj zapakowany
plecak z zapasowymi rzeczami, eby nie nosi ich cigle tam i z powrotem.
Uklka i wycigna go teraz z pod ka za oliwkowozielone paski. By pokryty
znaczkami, z ktrych wikszo dostaa od Simona. W rodku byo troch zoonych ubra,
bielizna, szczotka do wosw, a nawet szampon. Dziki Bogu, pomylaa. Za due, a teraz w
dodatku poplamione traw i przepocone ciuchy Isabelle zmienia na wasne sprane sztruksy,
mikkie i wygodne oraz niebieski top z nadrukiem w postaci chiskich znakw. Ubrania
Isabelle wcisna do plecaka zarzucia go na rami i wysza z sypialni. Mio by mie znowu
co wasnego.
Jacea i Simona znalaza w gabinecie, rwnie penym ksiek. Akurat przegldali
zawarto worka marynarskiego, ktry lea na biurku. Rzeczywicie okaza si peen broni.
Oprcz noy w pochwach by tam zwinity bat i co, co wygldao jak metalowy piercie o
brzegach ostrych jak brzytwa.
- To chakram - wyjani Jace, podnoszc wzrok kiedy Clary wesza do pokoju. - Bro
Sikhw. Obracasz nim na palcu wskazujcym i puszczasz. S rzadkie i trudne w uyciu.
Dziwne, e Luke co takiego ma. Kiedy bya to ulubiona bro Hodgea. A przynajmniej on
tak twierdzi.
- Luke zbiera rne rzeczy, no wiesz, dziea sztuki - powiedziaa Clary, wskazujc na
pk za biurkiem, zastawion figurkami z brzu i rosyjskimi ikonami. Najbardziej podoba
si jej posek hinduskiej bogini zniszczenia Kali, ktra z mieczem i odcit gow w rku
taczya z zamknitymi oczami. Obok biurka sta antyczny chiski parawan z rowego
palisandru. - adne rzeczy.
Jace ostronie odoy chakram na bok. Z worka wysypao si troch odziey.
- A tak przy okazji to chyba twoje. Spord ubra wycign fotografi w
drewnianych ramkach, z dugim pionowym pkniciem na szkle. Odchodzia od niego caa
sie maych rys przecinajcych umiechnite twarze Clary, Jocelyn i Lukea.
- Owszem. - Clary wyja zdjcie z jego rki.
- Jest uszkodzone. - zauway Jace.
- Wiem. Ja je rozbiam, kiedy rzuciam nim w poeracza. - Po minie Jacea poznaa, e
wita mu w gowie ta sama myl. - A to oznacza, e Luke by w moim mieszkaniu ju po
ataku. Moe nawet dzisiaj
- Musia by ostatni osob, ktra przed nami przesza przez bram - stwierdzi Jace. -
Dlatego tutaj trafilimy. Nie mylaa o adnym konkretnym miejscu wic brama wysaa nas
w to samo, co naszego poprzednika.
- Mio, e Dorothea wspomniaa nam o jego wizycie - zauwaya Clary z przeksem.
- Pewnie jej zapaci, eby milczaa. Albo ona ufa mu bardziej ni nam. Co oznacza, e
Luke moe nie by
- Hej! - Simon wpad do gabinetu, wyranie przestraszony. - Kto idzie. Clary
chwycia zdjcie.
- Luke? Simon pokiwa gow.
- Tak. Ale nie jest sam. Jest z nim dwch innych ludzi.
- Ludzi? - Jace pokona gabinet w dwch susach, wyjrza na korytarz i zakl pod
nosem. - To czarownicy.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Czarownicy? Ale Jace cofn si do pokoju.
- Jest std jakie inne wyjcie?
Clary potrzsna gow. Ogarn j strach. Kroki w korytarzu byy coraz
wyraniejsze. Jace rozejrza si gorczkowo. Jego wzrok spocz na chiskim parawanie.
- Tam - powiedzia. - Szybko. Clary rzucia fotografi w ramce na biurko i skoczya za
parawan, cignc za sob Simona. Jace ledwo zdy si ukry, ze stel w rce, kiedy drzwi
si otworzyy i do pokoju weszli ludzie. Clary usyszaa trzy mskie gosy. Spojrzaa
nerwowo na Simona, ktry by bardzo blady, a pniej na Jacea rysujcego czubkiem steli na
wewntrznej czci parawanu co w rodzaju kwadratu. Zakrelony fragment zrobi si
przeroczysty jak szyba. Simon z cichym sykiem wcign powietrze przez zby. Jace
potrzsn gow i bezgonie powiedzia: My ich widzimy, ale oni nie mog nas zobaczy.
Clary przygryza warg i spojrzaa przez kwadratowe okienko. Zobaczya cay pokj
jak na doni: pki z ksikami, worek marynarski na biurku i Lukea. Sta przy drzwiach -
lekko przygarbiony, zaniedbany, w okularach podsunitych na sam czubek gowy. Miaa
dusz na ramieniu, cho wiedziaa, e okno, ktre wyczarowa Jace, jest jak lustro weneckie
w policyjnej Sali przesucha. Na karku czua oddech Simona.
Luke odwrci si w stron drzwi.
- Nie krpujcie si - rzuci Luke tonem penym sarkazmu. - obejrzyjcie wszystko
dokadnie. Mio, e okazujecie takie zainteresowanie moim zbiorem.
Z kta gabinetu dobieg cichy miech. Jace niecierpliwym gestem postuka w framug
okna i otworzy je szerzej, tak e ujrzeli cay pokj. Oprcz gospodarza znajdowali si w
nim dwaj mczyni, obaj w dugich czerwonych szatach z odrzuconymi kapturami. Jeden
by chudy, z eleganckim siwym wsem i kozi brdk. Kiedy si umiechn, bysny
olepiajco biae zby. Drugi, przysadzisty i zbudowany jak zapanik, mia krtko obcite
rude wosy i zaczerwienion skr.
- To s czarownicy? - spytaa szeptem Clary. Jace nie odpowiedzia. Sta bez ruchu,
sztywny i napity jak spryna. Boi si, e pobiegn do Lukea . pomylaa Clary. aowaa,
e nie moe go uspokoi. W tych dwch mczyznach odzianych w grube szaty koloru krwi
ttniczej byo co przeraajcego.
- Uznaj to za przyjacielsk wizyt, Graymark - powiedzia mczyzna z siwym
wsem. W umiechu pokaza zby tak ostre, e wyglday jak spiowane.
- Nie ma w tobie nic przyjacielskiego, Pangborn. - Luke siedzia na brzegu biurka w
taki sposb, e zasania worek marynarski i jego zawarto.
Clary zauwaya, e twarz i rce ma mocno posiniaczone, palce obdarte i
zakrwawione, na szyi dugie cicie znikajce pod konierzem. Co, u licha, mu si stao?
- Nie dotykaj cennych rzeczy, Blackwell - ostrzeg Luke surowym tonem. Potny
rudzielec zdj z pki posek Kali i przesun po nim serdelkowatym palcem.
- adne.
- Stworzona, eby walczy z demonami, ktrych nie moe zabi aden bg ani
czowiek - rzek Pangborn, odbierajc mu figurk. - O Kali, matko pena szczcia!
Uwodzicielko potnego Siwy, taczysz w delirycznej radoci, klaszczc w donie. Twoja
sztuka porusza wszystko, co yje, a my jestemy tylko twoimi bezradnymi zabawkami.
- Bardzo adnie - skomentowa Luke. - Nie wiedziaem, e studiowae hinduskie
mity.
- Wszystkie mity s prawd - stwierdzi Pangborn. - Nawet to zapomniae? Po
plecach Clary przebieg dreszcz.
- Niczego nie zapomniaem - owiadczy Luke. Cho wyglda na odpronego Clary
widziaa napicie w uoeniu jego ramion. - Zapewne przysa was Valentine?
- Tak - przyzna Pangborn. - Pomyla, e moe zmienie zdanie.
- Nie mam w czym zmienia zdania. Ju wam mwiem, e nic nie wiem. A tak przy
okazji, adne pelerynki.
- Dziki - odpar Blackwell z chytrym umiechem. - Zdarem je z dwch martwych
czarownikw.
- To oficjalne szaty Porozumienia, tak? - zapyta Luke. - Zostay z Powstania?
Pangborn zamia si cicho.
- upy wojenne.
- Nie boicie si, e kto moe omykowo wzi was za prawdziwe istoty?
- Nie, kiedy podejdzie bliej - odpar Blackwell. Pangborn pogadzi brzeg szato szaty.
- Pamitasz Powstanie, Lucian? - spyta cicho. - To by wielki i straszny dzie.
Pamitasz jak razem wiczylimy przed bitw?
Luke si skrzywi.
- Przeszo to przeszo. Nie wiem co powiedzie, panowie. Nie mog wam pomc
nic nie wiem.
- Nic to takie oglnikowe sowo, takie niekonkretne - zauway z melancholi w
gosie Pangborn. - Z pewnoci kto, kto ma tyle ksiek, musi mie co wiedzie.
- Jeli chcecie wiedzie, gdzie znale wiosn jaskk dymwk, mog
podpowiedzie wam stosowny tytu. Ale jeli chcecie wiedzie, gdzie si podzia Kielich
Anioa
- Podzia si to chyba niewaciwe okrelenie - stwierdzi Pangborn. - Lepszym
byoby zosta ukryty. Ukryty przez Jocelyn.
- Chyba tak - zgodzi si Luke. - Wic jeszcze wam nie powiedziaa, gdzie jest
Kielich?
- Jeszcze nie odzyskaa przytomnoci - odpar Pangborn, rozkadajc rce. - Valentine
jest rozczarowany. Nie mg si doczeka spotkania z ni.
- Jocelyn raczej nie podzielaa jego sentymentw - mrukn Luke. Pangborn
zarechota.
- Zazdrosny? Nadal co do niej czujesz, Graymark? Palce Clary zaczy tak mocno
dre, e musiaa sple donie. Jocelyn? Czy to moliwe, e mwi o mojej matce?
- Nigdy nie ywiem wobec niej adnych szczeglnych uczu - owiadczy Luke. -
Dwoje Nocnych owcw na wygnaniu. atwo zrozumie, e poczy nas wsplny los. Ale
nie zamierzam krzyowa planw Valentine'a wobec niej, jeli on si o to martwi.
- Nie powiedziabym, e si martwi - rzek Pangborn. - Raczej jest ciekawy. Wszyscy
zastanawialimy si, czy jeszcze yjesz. W ludzkiej postaci.
Luke unis brew.
- I?
- Wygldasz cakiem dobrze - przyzna Pangborn z niechci. Odstawi posek Kali
na pk. - Byo te dziecko, prawda? Dziewczynka?
Luke zrobi zaskoczon min.
- Co?
- Nie udawaj gupiego - warkn Pangborn. - Wiemy, e ta suka ma crk.
Znalelimy jej zdjcia w mieszkaniu, sypialni
- Mylaem, e pytacie o moje dziecko - przerwa mu gadko Luke. - Tak Jocelyn
miaa crk. Clariss. Przypuszczam, e dziewczyna ucieka. Valentine was przysa ebycie
j znaleli?
- Nie nas - odpar Pangborn - Ale szuka jej.
- Moglibymy przetrzsn ten dom - wtrci Blackwell.
- Nie radzibym - ostrzeg Luke, wstajc z biurka. W jego spojrzeniu bya zimna
groba, ale wyraz twarzy si nie zmieni. - Dlaczego sdzicie, e ona nadal yje? Mylaem,
e Valentine wysa Poeracza do ich mieszkania. Wystarczy odrobina jego trucizny i po
wikszoci ludzi nie zostaje nawet lad.
- Znalelimy tam tylko martwego Poeracza - zdradzi Pangborn - To wzbudzio
podejrzenia Valentinea.
- Wszystko wzbudza jego podejrzenia - zauway Luke. - Moe Jocelyn zabia
Poeracza? Z pewnoci jest do tego zdolna.
Blackwell odchrzkn.
- Moe. Luke wzruszy ramionami.
- Posuchajcie, nie mam pojcia gdzie jest dziewczyna, ale przypuszczam, e nie yje.
W przeciwnym razie ju dawno by si pojawia. Tak czy inaczej, nie stanowi wielkiego
zagroenia. Ma pitnacie lat, nigdy nie syszaa o Valentinie i nie wierzy w demony.
Pangborn si zamia.
- Szczciara.
- Ju nie - powiedzia Luke. Blackwell unis brwi.
- Jeste zy, Lucjan.
- Nie zy, tylko poirytowany. Nie zamierzam krzyowa planw Valentineowi,
rozumiecie? Nie jestem gupcem.
- Naprawd. Dobrze, e w kocu zacze ceni wasn skr, Lucian. Nie zawsze
bye taki pragmatyczny.
- Wiesz, e wymienilibymy Jocelyn na Kielich? - zagadn Pangborn. - Bezpiecznie
dostarczon pod same drzwi. To obietnica samego Valentinea.
- Nie jestem zainteresowany - oznajmi Luke. - Nie mam pojcia, gdzie jest wasz
cenny kielich i nie chc si miesza w wasz polityk. Nienawidz Valentinea, ale go
szanuj. Wiem, e skosi wszystkich na swojej drodze i zamierzam trzyma si z dala od
niego, kiedy to si stanie. Jest potworem maszyn do zabijania.
- Patrzcie, kto to mwi - skomentowa ironicznie Blackwell.
- Domylam si, e to s przygotowania do zejcia Vlaentineowi z drogi? - Pangborn
wskaza palcem na worek marynarski lecy na biurku. - Wynosisz si z miasta, Lucianie?
Luke wolno pokiwa gow.
- Jad na wie. Chc na jaki czas si przyczai.
- Moglibymy ci powstrzyma - rzuci Blackwell od niechcenia. Kiedy Luke si
umiechn, jego twarz cakiem si zmienia. Ju nie by miym, spokojnym czowiekiem o
wygldzie naukowca, ktry w parku popycha hutawk i uczy Clary jedzi na rowerze. W
jego oczach pojawi si nagle nowy wyraz: dziki, grony, zimny.
- Moecie sprbowa.
Pangborn zerkn na swojego towarzysza, kiedy Balackwell wolno pokrci gow,
wrci spojrzeniem do gospodarza.
- Zawiadomisz nas, jeli nagl odzyskasz pami? Luke nadal si umiecha.
- Bdziesz pierwszy na licie moich telefonw do wykonania. Pangborn krtko skin
gow.
- Chyba ju pjdziemy. Niech ci Anio strzee, Lucian.
- Anio nie strzee takich jak ja. - Luke sign po worek marynarski i go zawiza. -
Idziemy, panowie?
Dwaj mczyni naoyli kaptury i wyszli z pokoju. Luke pody za nimi. W progu
na chwil zatrzyma si i rozejrza, jakby sprawdza czy niczego nie zapomnia. Potem
starannie zamkn za sob drzwi.
Clary staa jak wronita i suchaa jak zamykaj si frontowe drzwi. Wci miaa
przed oczami jego twarz, jak powiedzia, e nie interesuje go, co si stao z jej matk.
Poczua do na ramieniu.
- Clary? - Simon mwi z wahaniem, niemal agodnie. - Dobrze si czujesz? Bez
sowa pokrcia gow. Wcale nie czua si dobrze. Waciwie odnosia wraenie, e moe
by ju tylko gorzej.
- Oczywicie, e nie. - Jace gos mia zimny i ostry jak lodowe odamki. Gwatownym
ruchem odsun parawan. - Przynajmniej wiemy, kto wysa demony do twojej matki. Ci
ludzie uwaaj, e ona ma Kielich Anioa.
- To niedorzeczne i wykluczone! - oburzya si Clary.
- Moe - powiedzia Jace, opierajc si o biurko Lukea. Mia zmatowiae oczy, jak
przydymione szko. - Widziaa wczeniej tych ludzi?
- Nie. - Clary potrzsna gow. - Nigdy.
- Zdaje si, e Luke ich zna. By z nimi zaprzyjaniony.
- Nie powiedziabym, e zaprzyjaniony - sprzeciwi si Simon. - Wydawao mi si, e
tamci dwaj hamuj wrogo.
- Nie zabili go - powiedzia Jace. - Uwaaj, e co wie.
- Moe - zgodzia si Clary. - Albo po prostu nie chcieli zabija Nocnego owcy. Jace
parskn krtkim miechem. Clary a przeszyy ciarki.
- Wtpi.
- Skd ta pewno? - Clary zmierzya go wzrokiem. - Znasz ich?
- Czy ich znam? - Rozbawienie zniko z gosu Jacea. - Mona tak powiedzie. To oni
zamordowali mojego ojca.
9
KRG I BRACTWO
Zapada pena zaskoczenia cisza, a potem Clary i Jace zaczli mwi jednoczenie.
- Valentine mia on? By onaty? Mylaem
- To niemoliwe! Moja matka nigdy by Ona miaa tylko jednego ma! Mojego
ojca! Hodge ze znueniem unis rce.
- Dzieci
- Nie jestem dzieckiem - obruszya si Clary. - I nie chc tego wicej sucha.
- Clary. agodno w gosie Hodgea a zabolaa Clary. Dziewczyna odwrcia si
powoli i spojrzaa na niego. Pomylaa, e to dziwne, e z tymi siwymi wosami i bliznami na
twarzy wyglda duo starzej ni jej matka. A jednak kiedy oboje byli modymi ludmi,
razem wstpili do Krgu, znali Valentinea.
- Moja matka by nie - Ju nie bya pewna, czy dobrze zna Jocelyn. Matka staa si
dla niej obc osob, kamczuch ukrywajc sekrety. Czego by nie zrobia?
- Twoja matka opucia Krg - powiedzia Hodge. Nie ruszy w jej stron, tylko
patrzy na ni ptasim nieruchomym wzrokiem. - Gdy si zorientowaa, jak ekstremalne stay
si pogldy Valentinea, gdy ju wiedzielimy do czego si szykuje, wielu z nas odeszo.
Lucian pierwszy. To by cios dla Valentinea. Przyjanili si. - Hodge pokrci gow. -
Potem Michael Wayland. Twj ojciec, Jace.
Jace unis brew, ale si nie odezwa.
- Inni pozostali lojalni. Pangborn, Blackwell, Lightwoodowie
- Lightwoodowie? Masz na myli Roberta i Maryse? - Jace wyglda na
wstrznitego. - A ty? Kiedy ty odesze?
- Nie odeszam - odpar cicho Hodge. - Oni te nie. Za bardzo balimy si tego, co on
moe zrobi. Po Powstaniu lojalici tacy jak Pangborn i Blackwell uciekli. My zostalimy i
wsppracowalimy z Clave. Podalimy im nazwiska. Pomoglimy wytropi zbiegw. Dziki
temu moglimy liczy na agodniejsz kar.
- agodniejsz? Hodge dostrzeg szybkie spojrzenie Jacea.
- Mylisz o przeklestwie, ktre mnie tutaj trzyma, prawda? Zawsze zakadae, e to
czar zemsty rzucony przez gniewnego demona albo czarownika. Pozwalaem ci tak myle.
Ale to nie jest prawda. Kltwa zostaa rzucona przez Clave.
- Za przynaleno do krgu? - zapyta Jace z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Za to, e nie opuciem go przed Powstaniem.
- Ale Lightwoodowie nie zostali ukarani - zauwaya Clary. - Dlaczego? Zrobili to
samo co pan.
- W ich wypadku wzito pod uwag okolicznoci agodzce. Byli maestwem, mieli
dziecko. Cho nie jest tak, e mieszkaj na tej wysunitej placwce, daleko od domu, z
wasnej woli. Zostalimy tutaj wypdzeni, my troje. A raczej nas czworo. Alec by
niemowlciem, kiedy opuszczalimy Szklane Miasto. Mog jedzi do Idrisu wycznie w
sprawach subowych i tylko na krtko. Ja nie mog wraca nigdy. Nigdy wicej nie zobacz
Szklanego Miasta.
Jac wytrzeszczy oczy. Zupenie, jakby patrzy na swojego nauczyciela nowymi
oczami, pomylaa Clary, cho to nie on si zmieni.
- Twarde prawo, ale prawo - zacytowa.
- Ja ci tego nauczyem. - W suchym gosie Hodgea brzmiaa nuta rozbawienia. - A
teraz z kolei uczniowie przypominaj mi wasne lekcje. I susznie. - Wyglda, jakby chcia
opa na najblisze krzeso, ale sta prosto. W jego sztywnej postawie zostao co z onierza,
ktrym kiedy by.
- Dlaczego wczeniej nie powiedzia mi pan, e moja matka bya on Valentinea -
zapytaa Clary. - zna pan jej nazwisko
- Znaem j jako Jocelyn Farichild, a nie Jocelyn Fray - wyjani Hodge. - A ty tak si
upieraa, e nie wiesz nic o wiecie Cieni. W kocu przekonaa mnie, e nie o Jocelyn,
ktr znaem. A moe nie chciaem w to uwierzy? Nikt nie chcia powrotu Vlaentinea. -
Znowu pokrci gow. - Gdy posaem dzi rano po Braci z Miasta Koci, nie spodziewaem
si, jakie bdziemy mieli dla nich wieci. Kiedy Clave si dowie, e Valentine wrci i szuka
Kielicha, zrobi si wielkie poruszenie. Mam tylko nadzieje, e nie dojdzie do naruszenia
Porozumie.
- Zaorze si, e Valentineowi by si to spodobao - wtrci Jace. - Ale dlaczego tak
bardzo zaley mu na kielichu?
Twarz Hodgea poszarzaa.
- Czy to nie oczywiste? Chce utworzy armi.
- Kolacja! - W drzwiach biblioteki staa Isabelle z yk w rce. - Przepraszam, jeli
przeszkadzam.
- Dobry Boe, nadesza chwila grozy - mrukn Jace. Hodge te wyglda na
przeraonego.
- Ja ja ja zjadem bardzo obfite niadanie - wymamrota. - To znaczy lunch. Nie
dam rady nic w siebie wcisn
- Wylaam zup - oznajmia Isabelle. - Zamwiam chiszczyzn na miecie. Jace
zeskoczy z ka i si przecign.
- wietnie. Umieram z godu.
- Moe jednak uda mi si zje odrobin - wykrztusi Hodge.
- Oboje jestecie beznadziejnymi kamcami - stwierdzia ponuro Isabelle. - Wiem, e
nie lubicie, jak gotuje
- Wic przesta gotowa - poradzi jej rozsdnie Jace. - Zamwia woowin mu shu.
Wiesz, e j uwielbiam.
Isabelle wywrcia oczami.
- Tak, jest w kuchni.
- Super. - Mijajc Isabelle zmierzwi jej wosy. Hodge te si zatrzyma i poklepa j
po ramieniu. Potem zabawnie skoni gow w przepraszajcym gecie i wyszed na korytarz.
Czy na pewno kilka minut temu Clary dostrzega w nim ducha dawnego wojownika?
Isabelle odprowadzia ich obu wzrokiem, obracajc yk w palcach poznaczonych
bliznami.
- Naprawd jest? - spytaa Clary.
- Kto kim? - zapytaa Isabelle.
- Jace. Naprawd jest strasznym kamc? Dopiero teraz Isabelle spojrzaa na Clary.
- Wcale nie jest kamc. Nie w wanych sprawach. Powie ci najstraszniejsz prawd,
ale nie bdzie kama. - Po chwili dodaa cicho: - Dlatego na og lepiej o nic go nie pyta,
jeli nie jeste pewna, czy chcesz usysze odpowied.
Kuchnia bya ciepa, pena wiata i sodko - sonego aromatu chiszczyzny. Zapach
przypomina Clary dom. Patrzya na swj talerz, bawia si widelcem i unikaa zerkania na
Simona, ktry gapi si na Isabelle oczami bardziej szklanymi ni u kaczki po pekiskim.
- Myl, e to nawet romantyczne - stwierdzia Isabelle.
- Co? - Zapyta Simon, natychmiast czujny.
- Ta historia z matk Clary. - Jace i Hodge ju j o wszystkim poinformowali.
Pominli jedynie szczeg, e Lightwoodowie te naleeli do Krgu i Clave na wszystkich
naoyo kltw. - Bya on Valentinea, a teraz on zmartwychwsta i jej szuka. Moe chce,
eby znowu byli Razem?
- Wtpi, eby w tym celu wysya Poeracza do jej domu. - odezwa si Alec. Zjawi
si w kuchni kiedy podano jedzenie. Nikt nie pyta, gdzie by, a on sam te nie prbowa si
tumaczy. Siedzia obok Jacea, naprzeciwko Clary, i starannie omija j wzrokiem.
- Fakt, e nie taki byby mj pierwszy krok - zgodzi si Jace. - Najpierw sodycze i
kwiaty, potem list z przeprosinami, a dopiero pniej hordy arocznych demonw. W takiej
wanie kolejnoci.
- Moe wczeniej posa jej sodycze i kwiaty - powiedziaa Isabelle. - Nie wiemy.
- Isabelle, ten czowiek cign na Idris lawin zniszczenia, jakiej ten kraj nigdy nie
widzia, wysa Nocnych owcw przeciwko Podziemnym i sprawi, e ulice Szklanego
Miasta spyny krwi - cierpliwie wyjani Hodge.
- Zo jest ekscytujce - rzucia Isabelle Simon przybra gron min, ale speszy si,
kiedy zobaczy, e Clary na niego patrzy.
- Wic dlaczego Valentine tak bardzo pragnie tego Kielicha i dlaczego sdzi, e mama
Clary go ma? - zapyta.
- Mwi pan, e Valentine chce stworzy armi Nocnych owcw - zwrcia si Clary
do Hodgea. - Mona w tym celu uy Kielicha?
- Tak.
- Valentine po prostu podejdzie do jakiego gocia na ulicy i zmieni go w Nocnego
owc, korzystajc z Kielicha? - Simon pochyli si. - Na mnie tez by podziaao?
Hodge zmierzy go dugim spojrzeniem.
- Moliwe - odpar w kocu. - Ale najprawdopodobniej jeste ju za stary. Kielich
dziaa na dzieci. Na dorosych nie bdzie mia adnego wpywu albo od razu go zabije.
- Armia dzieci.
- Dzieci szybko rosn - zauway Jace. - Za kilka lat stayby si si, ktrej trzeba by
stawi czoo.
- Zmieni band dzieciakw w wojownikw - Simon si zamyli. - Sam nie wiem
syszaem o gorszych rzeczach. Nie rozumiem, po co tyle zachodu, eby ukry przed nim
Kielich.
- Pomijajc taki drobiazg, e Valentine bez wtpienia wykorzystaby swoj armi,
eby zaatakowa Clave. Problem polega na tym, e nielicznych da si zmieni w Nefilim -
wyjani Hodge. - Wikszo ludzi nie przeya by transformacji. Kandydatw trzeba
najpierw dokadnie sprawdzi, wybra obdarzonych najwiksz si i wytrzymaoci. Ale
Valentine nie zawracaby sobie tym gowy. Uyby Kielicha wobec kadego dziecka, ktre
wpado by mu w rce, i sformuowa armi z dwudziestu procent ocalaych.
Alec patrzy na nauczyciela z takim samym przeraeniem, jak Clary.
- Skd wiesz, e by to zrobi? - spyta.
- Bo taki mia plan, kiedy by w Krgu. Twierdzi, e to jedyny sposb, eby stworzy
si potrzebn do obrony naszego wita.
- Ale to byoby morderstwo. - Isabelle bya zielona na twarzy. - On planowa zabijanie
dzieci.
- Mwi, e przez tysice lat dbalimy o bezpieczestwo tego wiata, wic nadesza
pora, eby teraz ludzie spacili dug - powiedzia Hodge.
- Wasnymi dziemi? - zapyta z ponc twarz Jace. - To wbrew wszelkim naszym
zasad i przysigom. Mamy przecie broni bezbronnych, strzec ludzko
Hodge odsun talerz.
- Valentine jest szalony. Byskotliwy, ale szalony. Nie obchodzi go nic oprcz
zabijania demonw i Podziemnych. Nic oprcz oczyszczenia wiata. Powiciby dla sprawy
wasnego syna i rozumiaby, e kto inny za nic tego nie zrobi.
- Mia syna? - zainteresowa si Alec.
- Mwiem w przenoni - odpar Hodge, sigajc po chusteczk. Wytar czoo i
schowa j do kieszeni. Rka lekko mu draa. - Kiedy spona jego posiado, sdzona, e
sam podoy ogie, eby nie przesza wraz z kielichem w rce Clave. W zgliszczach
znaleziono koci Valentinea i jego ony.
- Ale moja matka przeya - odezwaa si Clary. - Nie zgina w tamtym poarze.
- I zadaje si, e Valentine rwnie ocala - stwierdzi Hodge. - Clave nie bdzie
zadowolone, e zostao oszukane. Co waniejsze bdzie chciao odzyska Kielich. Ale przede
wszystkim musi si postara, eby Valentine go nie zdoby.
- A ja uwaam, e najpierw musimy odszuka matk Clary - owiadczy Jace. - I
znale Kielich, zanim dostanie go Valentine.
Plan spodoba si Clary, ale Hodge mia tak min jakby Jace zaproponowa
dowiadczenie z nitrogliceryn.
- Wykluczone.
- Wic co mamy robi?
- Nic. Najlepiej zostawi wszystko wyszkolonym i dowiadczonym Nocnym owc.
- Ja jestem wyszkolony. - Przypomnia Jace. - I dowiadczony.
- Wiem, e nadal jeste dzieckiem albo prawie. - Ton Hodgea by twardy, niemal
ojcowski.
Jace spojrza na niego spod przymruonych powiek. Dugie rzsy rzuciy cie na
wydatne koci policzkowe. U kogo innego byaby to niemiaa, wrcz przepraszajca mina,
ale jego twarzy nadaa grony wyraz.
- Nie jestem dzieckiem.
- Hodge ma racj - odezwa si Alec. Patrzc na Jacea z trosk, a nie, jak wikszo
ludzi, ze strachem. - Valentine jest niebezpieczny. Wiem, e jeste dobrym Nocnym owc,
pewnie najlepszym w naszym wieku, ale on jest najlepszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek
istnieli. Pokonanie go wymagao cikiej walki.
- Waciwie nie zosta pokonany - wtrcia Isabelle. - Przynajmniej na to wyglda.
- Ale ze wzgldu na Porozumienia nie ma tu nikogo oprcz nas - zauway Jace. - Jeli
czego nie zrobimy
- Zrobimy - zapewni Hodge. - Jeszcze dzi wyl wiadomo do Clave. Jeli tak
zdecyduj, moe nawet jutro pojawi si tu oddzia Nefilim. Ty ju swoje zrobie. Oni zajm
si reszt.
- Nie podoba mi si to - owiadczy Jace. Jego oczy nadal si jarzyy.
- Nie musi ci si podoba - powiedzia Alec. - Wystarczy, e si zamkniesz i nie
zrobisz nic gupiego.
- A co z moj matk? - zapytaa Clary. - Ona nie moe czeka, a zjawi si jaki
przedstawiciel Clave. Valentine j przetrzymuje tak powiedzia Pangborn i Blackwell, i moe
j - Nie potrafia wykrztusi sowa torturowa, ale wiedziaa, e nie tylko ona o tym
myli. Nagle wszyscy przy stole zaczli unika jej spojrzenia.
Z wyjtkiem Simona.
- Skrzywdzi - dokoczy za ni. - Ale tamci wspomnieli rwnie, e jest
nieprzytomna i e Valentine nie jest zadowolony z tego powodu. Zdaje si, e czeka, a ona
si obudzi.
- Na jej miejscu pozostaabym nieprzytomna - wymamrotaa cicho Isabelle.
- Ale to moe sta si w kadej chwili. - Clary podniosa gos. - Sdziam, e Clave
przysigo broni ludzi. Czy ju dawno nie powinni przyby tutaj Nocni owcy? Nie powinni
jej szuka?
- Byoby atwiej, gdyby mieli cho najmniejsze pojcie, gdzie szuka - warkn Alec.
- Ale my mamy - rzek Jace.
- Tak? - Clary spojrzaa na niego zaskoczona. - Gdzie?
- Tutaj. - Jace pochyli si i dotkn palcami jej skroni, tak delikatnie, e na twarz
Clary wypez rumieniec. - Wszystko, co potrzebujemy wiedzie, jest w twojej gowie, pod
tymi adnymi rudymi lokami.
Clary odruchowo dotkna wosw.
- Nie sdz
- Wic co zamierzasz zrobi? - spyta Simon ostrym tonem. - Otworzy jej gow,
eby zajrze do rodka?
Oczy Jacea zabysy, ale gos brzmia spokojnie.
- Nie. Cisi Bracia mog wydoby z niej wspomnienia.
- Nienawidz Cichych Braci. - Isabelle a si wzdrygna.
- A ja si ich boj - wyzna szczerze Jace. - To nie to samo.
- Mwie, zdaje si, e to bibliotekarze - przypomniaa sobie Clary.
- Bo s bibliotekarzami. Simon zagwizda.
- Cisi Bracia to archiwici, ale nie tylko - wtrci Hodge. Mwi takim tonem, jakby
zaczyna traci cierpliwo. - eby wzmocni umys, postanowili przyj na siebie
najsilniejsze runy, jakie kiedykolwiek stworzono. Ich moc jest tak wielka, e - Urwa, a
Clary usyszaa w gowie gos Aleca Okaleczaj si. - Znieksztaca ich ciaa. Oni nie s
wojownikami w tym sensie, jak Nocni owcy. Wykorzystuj potg umysu, a nie si
fizyczn.
- Potrafi czyta w mylach? - spytaa cicho Clary.
- Midzy innymi. Nale do pogromcw demonw budzcych najwikszy strach.
- Sam nie wiem - odezwa si Simon. - Nie wydaje si to takie straszne. Wolabym,
eby kto pogrzeba mi w gowi, ni j uci.
- Wic jeste wikszym idiot, ni wygldasz - stwierdzi Jace, patrzc na niego z
pogard.
- Jace ma racj - popara Isabelle. - Cisi Bracia przyprawiaj mnie o gsi skrk.
Hodge zacisn w pi lec na stole rk.
- S bardzo potni - powiedzia. - Chodz po omacku i nie mwi, ale potrafi
otworzy umys czowieka tak, jak rozbija si orzech. I zostawi go samego, krzyczcego w
ciemnoci, jeli uznaj, e tak trzeba.
Clary spojrzaa przeraona na Jacea.
- Chcesz mnie odda w ich rce?
- Chc, eby ci pomogli. - Jace nachyli si nad stoem, tak e widziaa ciemniejsze
bursztynowe plamki w jego jasnych oczach. - Moe nie bdziemy szuka Kielicha. Zajmie si
tym Clave. Ale to, co jest w twojej gowie, naley do ciebie. Kto ukry tam sekrety, ktrych
sama nie potrafisz wydoby. Nie chcesz pozna prawdy o wasnym yciu?
- Nie chc nikogo w mojej gowie - odpara sono Clary. Widziaam, e Jace ma racj,
ale myl o zdaniu si na ask istot, ktre nawet Nocni owcy uwaali za straszne, mrozia jej
krew w yach.
- Pjd z tob - obieca Jace. - I bd przy tobie przez cay czas.
- Wystarczy. - Simon zerwa si od stou, czerwony z gniewu. - Zostaw j w spokoju.
Alec zamruga, jakby dopiero teraz go zauway. Odgarn z oczu wosy i spyta ze
zdziwieniem:
- Co ty tutaj jeszcze robisz, Przyziemny? Simon go zignorowa.
- Powiedziaem: zostaw j w spokoju. Jace zmierzy go dugim, agodnym, ale
zarazem jadowitym spojrzeniem.
- Alec ma racj - przemwi w kocu. - Instytut ma obowizek udziela schronienia
Nocnym owc, a nie ich ziemskim przyjacioom. Zwaszcza jeli naduywaj gocinnoci.
Isabelle wstaa i wzia Simona za rami.
- Odprowadz go. Przez chwil wydawao si, e Simon stawi opr, ale on zauway,
e Clary patrzy na niego i lekko krci gow. Podda si wic i, zachowujc dumn min, da
si wyprowadzi z kuchni.
Clary wstaa od stou i oznajmia:
- Jestem zmczona. Id spa.
- Prawie nic nie zjada - zaprotestowa Jace.
- Nie jestem godna. W holu byo chodniej ni w kuchni. Clary opara si o cian i
odcigna koszulk przyklejon do ciaa. W gbi korytarza widziaa oddalajce si sylwetki
Isabelle i Simona. Wkrtce wchon je cie. Gdy w milczeniu obserwowaa tych dwoje,
czua dziwne ciskanie w odku. Jak to si stao, e Simon trafi pod skrzyda Isabelle? Na
razie ostatnie wydarzenia nauczyy Clary tego, e bardzo atwo jest straci co, co uwaao si
za dane na zawsze.
Pokj by cay w zocie i bieli, ciany lniy jak polakierowane, sklepienie znajdujce
si wysoko w grze jarzyo si jak diament. Clary miaa na sobie zielon aksamitn sukienk,
a w rku trzymaa zoty wachlarz. Kiedy spogldaa za siebie, jej gowa wydawaa si dziwnie
cika z powodu upitego na czubku gowy koka, z ktrego wymykay si niesforne loki.
- Widzisz kogo bardziej interesujcego ode mnie? - zapyta Simon. W jej nie okaza
si znakomitym tancerzem. Gdy prowadzi j w tumie, czua si, jak li niesiony przez nurt
rzeki. By cay ubrany na czarno, jak Nocny owca, i ten kolor pasowa do jego ciemnych
wosw, ciemnej karnacji i biaych zbw. Jest przystojny, pomylaa Clary ze zdziwieniem.
- Nie ma tu nikogo bardziej interesujcego od ciebie - zapewnia go Clary. - Chodzi o
samo miejsce. Jeszcze nigdy takiego nie widziaam.
Obejrzaa si znowu, kiedy mijali fontann ustawion porodku stou: ogromn
srebrn czar z posgiem syreny trzymajcej w rku naczynie, z ktrego tryska szampan i
spywa po jej nagich plecach. Ludzie napeniali kieliszki miejc si i rozmawiajc. Syrena
spojrzaa na Clary i umiechna si do niej, pokazujc biae zby, ostre jak u wampira.
- Witajcie w szklanym miecie - rozleg si gos, ktry nie nalea do Simona.
Clary zobaczya, e jej przyjaciel znikn, a ona teraz taczya z Jaceem, ubranym w
czarn koszul z tak cienkiej baweny, e przewityway przez ni ciemne Znaki. Na szyi mia
brzowy acuch, a jego oczy i wosy wyglday na bardziej zote ni zwykle. Przyszo jej do
gowy, eby namalowa jego portret lekko zmatowion zot farb, tak jak na rosyjskich
ikonach.
- Gdzie Simon? - zapytaa, kiedy okryli fontanny szampana. Dostrzega Isabelle i
Aleca, oboje w krlewskich bkitach. Trzymali si za rce jak Hansel i Goetel w ciemnym
lesie.
- To miejsce dla ywych - odpar Jace. Jego donie byy zimne. Czua je wyraniej ni
rce Simona.
Zmruya oczy.
- Co masz na myli? Jace nachyli si, muskajc wargami jej ucho. Jego usta wcale nie
byy zimne.
- Obud si, Clary - wyszepta. - Obud si, obud si.
Zerwaa si i usiada na ku, dyszc. Wosy miaa przyklejone do karku, mokrego od
zimnego potu. Nadgarstki byy uwiezione w mocnym ucisku. Prbowaa je wyrwa, ale
wtedy zobaczya, kto je trzyma. - Jace?
- Tak. - Siedzia na brzegu ka rozchestany i zaspany, z zapuchnitymi oczami i
potarganymi wosami.
- Pu mnie.
- Przepraszam. - Uwolni jej rce. - Prbowaa mnie uderzy, kiedy wymwiem
twoje imi.
- Chyba jestem podenerwowana. - Rozejrzaa si po malej sypialni z ciemnymi
meblami. Po sabym wietle wpadajcym przez uchylone okno poznaa, e wanie wita. Jej
plecak stal oparty o cian. - Jak si tutaj znalazam? Nie pamitam...
- Znalazem ci pic na pododze w holu. - Jace mwi z rozbawieniem w gosie. -
Hodge pomg mi ci zanie do ka. Pomylaem, e bdzie ci wygodniej w pokoju
gocinnym ni w izbie chorych.
- O rany, nic nie pamitam. - Przeczesaa rkami skotunione wosy, odgarniajc je z
oczu. - A tak przy okazji, ktra godzina?
- Koo pitej.
- Rano? - Clary wytrzeszczya oczy. - Lepiej podaj dobry powd, dla ktrego mnie
obudzie.
- A co miaa dobry sen?
Clary nadal syszaa muzyk w uszach, czua cikie klejnoty muskajce jej policzki.
- Nie pamitam. Jace wsta.
- Przyby jeden z Cichych Braci, eby si z tob zobaczy, Hodge przysa mnie,
ebym ci obudzi. Waciwie zaproponowa, e sam to zrobi, ale poniewa jest pita rano,
uznaem, e bdziesz mniej zrzdliwa, jeli zobaczysz po przebudzeniu kogo miego.
- To znaczy ciebie?
- A kog by innego?
- Przecie nie zgodziam si na spotkanie z Cichym Bratem - przypomniaa burkliwie
Clary.
- Chcesz odnale matk czy nie? Clary spiorunowaa go wzrokiem.
- Musisz tylko zobaczy si z bratem Jeremiaszem. To wszystko. Moe nawet go
polubisz. Ma wietne poczucie humoru jak na faceta, ktry nigdy nic nie mwi.
Clary opara gow na rkach.
- Wyjd - warkna. - Musz si ubra. Gdy tylko zamkn za sob, drzwi, wstaa z
ka. Cho dopiero witao, w pokoju ju czuo si wilgotny upa. Clary przymkna okno i
posza do azienki. W ustach miaa smak tektury. Pi minut pniej wsuna stopy w zielone
teniswki, woya obcite dinsy i czarny T - shirt. Ach, gdyby tak moga zamieni swoje
chude, piegowate nogi na smuke i gadkie Isabelle Niestety moga sobie tylko pomarzy.
Zebraa wosy w koski ogon i wysza na korytarz. Jace czeka na ni, pod drzwiami. Przy
jego nogach krci si niespokojnie i pomrukiwa Chuch.
- Co mu jest? - zapytaa Clary.
- Cisi bracia przyprawiaj, go o niepokj.
- Zdaje si, ze nie tylko jego.
Jace umiechn si sabo. Gdy ruszyli ciemnym korytarzem, kot miaukn, ale nie
poszed za nimi. Dobrze chocia, e grube kamienne mury katedry zachoway troch nocnego
chodu. Kiedy dotarli pod drzwi biblioteki, Clary ze zdziwieniem, e wszystkie lampy s,
wyczone. Pokj rozjaniaa jedynie Mleczna powiata, ktra wpadaa przez wysokie okna
osadzone w sklepieniu. Hodge siedzia za ogromnym biurkiem. Mia na sobie garnitur, a jego
wosy wyglday na srebrne w nikym blasku wczesnego poranka. Przez chwil Clary
mylaa, e Jace zrobi jej kawa i e nauczyciel jest sam. Potem zobaczya, e z pmroku
wyania si jaka posta, i uwiadomia sobie, e to, co z pocztku wzia za cie, jest
wysokim mczyzn w cikiej szacie, drugiej do ziemi. Twarz nieznajomego zasania
obszerny kaptur. Samo okrycie byo koloru pergaminu, z biegncymi wzdu rbka i rkaww
misternymi runicznymi wzorami, ktre wyglday jak namalowane zakrzep krwi.
Clary zjeyy si woski na przedramionach i karku, powodujc niemal bolesne
mrowienie.
- To jest brat Jeremiasz z Cichego Miasta - przemwi Hodge.
Gdy mczyzna ruszy w jej stron, szata zafalowaa wok jego chudej postaci. Clary
dopiero po chwili zrozumiaa, co jest dziwnego w jego sposobie poruszania si. Idc, nie robi
najmniejszego haasu. Nie byo sycha adnych krokw, cikie okrycie gowy nie
wydawao nawet lekkiego haasu. Clary przyszo do gowy, ze ma do czynienia z duchem, ale
kiedy zatrzyma si przed ni, poczua dziwn sodk wo kadzida i krwi, zapach ywej
istoty.
- A to, Jeremiaszu, jest dziewczyna, o ktrej ci pisaem. - Hodge wsta zza biurka. -
Clarissa Fray.
Zakapturzona gowa odwrcia si wolno w jej stron. Clary poczua zimno w
koniuszkach palcw.
- Cze - bkna cicho.
Nie usyszaa adnej odpowiedzi.
- Doszedem do wniosku, e miae racj, Jace - rzek Hodge.
- Bo miaem. Jak zwykle.
Nauczyciel zignorowa zaczepk i mwi dalej:
- W nocy wysaem list do Clave, ale wspomnienia Clary nale do niej i tylko ona
moe postanowi, co z nimi zrobi. Jeli chce pomocy Cichych Braci, niech sama o tym
zadecyduje.
Clary milczaa. Dorothea stwierdzia, e w jej umyle jest blokada, za ktr co si
kryje. Oczywicie chciaa wiedzie, co to jest. Ale stojca przed ni mroczna posta bya
taka... milczca. Cisza pyna od niej niczym fala, czarna i gsta jak atrament. Mrozia j do
szpiku koci.
Brat Jeremiasz nadal mia twarz zwrcon w jej stron, ale pod kapturem byo wida
tylko ciemno. To jest crka Jocelyn?
Clary a si cofna i gono zaczerpna tchu. Sowa rozbrzmiay w jej gowie, jakby
sama je pomylaa... Ale przecie tego nie zrobia.
- Tak - odpar Hodge i doda szybko: - Ale jej ojciec by Przyziemnym. To nie ma
znaczenia, rzek Jeremiasz. Krew Clave jest dominujca.
- Wymieni pan imi mojej matki. - Clary na prno usiowaa dostrzec co pod
kapturem. - Zna j pan?
- Bracia prowadz archiwa i przechowuj akta wszystkich czonkw Clave - wyjani
Hodge. - Szczegowe akta...
- Nie takie szczegowe, skoro nie wiedzieli, e ona nadal yje - zauway Jace.
Prawdopodobnie jaki czarownik pomg Jocelyn znikn. Zwykym Nocnym
owcom nie jest atwo uciec przed Clave.
W gosie Jeremiasza nie byo adnych emocji - ani aprobaty, ani nagany. - Czego nie
rozumiem - powiedziaa Clary. - Dlaczego Valentine uwaa, e moja mama ma Kielich
Anioa? Skoro, jak pan twierdzi, zadaa sobie tyle trudu, eby znikn, po co miaaby zabiera
go ze sob?
- eby nie wpad w rce jej byego ma - odpar Hodge. - Ona najlepiej wie, co si
stanie, jeli Valentine zdobdzie Kielich. I przypuszczam, e Clave te nie ufaa mu po tym,
jak ju raz im si wymkn.
- Domylam si. - W gosie Clary wyranie pobrzmiewa ton wtpliwoci. Caa
historia wydawaa si nieprawdopodobna. Clary prbowaa wyobrazi sobie matk uciekajca
pod osona ciemnoci z duym zotym pucharem ukrytym w kieszeni kombinezonu. Niestety
nie udao jej si przywoa takiego obrazu.
- Jocelyn zwrcia si przeciwko mowi, kiedy odkrya, co on za mirza zrobi z
Kielichem - cign Hodge. - Cakiem uzasadnione jest zaoenie, ze zrobiaby wszystko, co
w jej mocy, eby Kielich nie dosta si w jego rce. Clave szukaoby najpierw jej, gdyby
wiedziao, e ona nadal yje.
- Wydaje si, e ludzie uznani przez Clave za martwych, wcale martwi nie s -
zauwaya z przeksem Clary. - Moe powinni zainwestowa w dokumentacj dentystyczn.
- Mj ojciec nie yje - wtrci Jace z napiciem w gosie. - Nie potrzebuje
dokumentacji, dentystycznej, eby o tym wiedzie.
Clary spojrzaa na niego z rozdranieniem.
- Posuchaj, nie miaam na myli...
Wystarczy, przerwa jej brat Jeremiasz. Jest prawda do wyjawienia, jeli bdziesz
dostatecznie cierpliwa, eby jej wysucha.
Unis rce i szybkim ruchem zdj kaptur z gowy. Clary t trudem stumia okrzyk.
Gowa archiwisty bya ysa, gadka i biaa jak jajo, z ciemnymi wgbieniami zamiast oczu.
Wargi przecina wzr z ciemnych linii, ktre przypominay szwy chirurgiczne. Dopiero teraz
Clary zrozumiaa, co Isabelle miaa na myli, mwic o okaleczeniu.
Bracia z Cichego Miasta nie kami, owiadczy Jeremiasz. Jeli chcesz ode mnie
prawdy, dostaniesz j, ale w zamian poprosz ci oto sam.
Clary dumnie uniosa brod.
- Ja te nie kami.
Umys nie potrafi kama. Chc twoich wspomnie.
Gdy Jeremiasz zbliy si do niej, poczua duszcy zapach krwi i atramentu.
Ogarna j panika.
- Zaczekaj...
- Clary - przemwi Hodge agodnym tonem - jest cakiem moliwe, e twoje
wspomnienia, ktre powstay bez udziau wiadomoci, bo bya wtedy zbyt maa, s
pogrzebane albo stumione, ale brat Jeremiasz potrafi do nich sign. Bardzo by nam to
pomogo.
Clary nie odpowiedziaa, tylko przygryza warg. Nie moga znie myli, e kto
signie do jej wspomnie, tak osobistych i ukrytych, e nawet ona sama nie potrafia do nich
dotrze.
- Ona nie musi robi niczego, na co nie ma ochoty - powiedzia nagle Jace. - Prawda?
Clary uprzedzia Hodgea, zanim zdy si odezwa.
- Wszystko w porzdku. Zgadzam si.
Brat Jeremiasz krtko skin gowa i przysun si do niej bezszelestnie. Po plecach
Clary przebieg dreszcz.
- Czy to bdzie bolao? - zapytaa szeptem.
Archiwista nic nie odpowiedzia, tylko dotkn jej twarzy wskimi, biaymi rkami.
Skr na palcach mia cienka jak pergamin, ca pokryt runami. Clary czua w nich moc, w
postaci silnego mrowienia, jakby przeszy j prd. Zamkna oczy, ale dopiero, kiedy
dostrzega wyraz niepokoju w oczach Hodgea.
Pod jej powiekami zawiroway kolory. Poczua ucisk w gowie, rkach i stopach.
Zacisna donie, stawiajc opr temu przyciganiu, tej ciemnoci. Miaa wraenie, jakby
przygniatao j co twardego, jakby powoli miady j wielki ciar.
Usyszaa wasny cichy okrzyk i nagle zrobio si jej zimno. Przez uamek sekundy
widziaa skut lodem ulice, szare budynki majaczce w grze, eksplozj bieli i zamarzajce
drobinki ostre jak igy.
- Wystarczy.
Gos Jacea przebi przez zimowy chd. Sypicy nieg znikn jak fajerwerk z biaych
iskier. Clary otworzya oczy.
Zobaczya bibliotek, ciany pene ksiek, zaniepokojone miny Hodge a i Jacea.
Brat Jeremiasz stal bez ruchu, jak posg z koci soniowej ozdobiony czerwonym
atramentem. Clary poczua szczypanie na wntrzach doni. Spojrzaa w d i zobaczya
czerwone pksiyce w miejscach, gdzie paznokcie wbiy si w skr.
- Jace! - sykn Hodge z nagan. Spjrz na jej rce - odparowa chopak.
Hodge pooy szerok do na jej ramieniu.
- Dobrze si czujesz?
Clary wolno pokiwaa gow. Przygniatajcy ciar znikn, ale czua pot we wosach
i bluzk przyklejon do plecw jak tama klejca. Masz blokad w umyle, powiedzia brat
Jeremiasz. Nie mona dotrze do twoich wspomnie.
- Blokad? - zapyta Jace. - Czy to znaczy, e stumia swoje upomnienia? Nie, to
znaczy, e zostay oddzielone od jej wiadomoci przez czar. Tutaj nie mog nic zrobi.
Dziewczyna musi przyby do Miau Koci i stan przed Bractwem.
- Czar? - powtrzya Clary z niedowierzaniem. - Kto i po co miaby rzuca na mnie
czar?
Nikt nie odpowiedzia na jej pytanie. Jace spojrza na nauczyciela. Hodge by dziwnie
blady jak na czowieka, ktry sam wpad na pomys, eby zwrci si do Cichych Braci.
- Ona nie musi tam i, jeli nie chce... - zacz Jace.
- W porzdku. - Clary wzia gboki wdech. Pieky j donie. Miaa wielk ochot
pooy si w jakim ciemnym miejscu i odpocz. - Pjd tam. Chc pozna prawd. Musz
wiedzie, co siedzi w mojej gowie. Jace skin gow.
- Dobrze. W takim razie id z tob.
Byo tak, jakby po wyjciu z Instytutu trafili prosto do rozgrzanego namiotu. Wilgotne
powietrze duszce miasto przypominao gst zup.
- Nie rozumiem dlaczego musimy jecha osobno, a nie z bratem Jeremiaszem -
narzekaa Clary. Stali na rogu przed Instytutem. Ulice byy opustoszae, nie liczc mieciarki
toczcej si z oskotem jezdni. - Wstydzi si pokaza z Nocnymi owcami czy co w tym
rodzaju?
- Bracia to Nocni owcy - powiedzia Jace. Jako udawao mu si wyglda wieo
mimo upau.
- Pewnie poszed po swj samochd? - rzucia sarkastycznie Clary. Jace umiechn
si szeroko.
- Co w tym rodzaju. Clary potrzsna gow.
- Wiesz, czuabym si duo lepiej, gdyby jecha z nami Hodge.
- A ja nie jestem dla ciebie dostateczn ochron?
- Nie ochrony teraz potrzebuj, tylko kogo, kto pomoe mi myle. - Nagle co sobie
przypomniaa i zakrya doni usta. - Simon!
- Nie, ja jestem Jace. Simon to podstpna maa asica z kiepsk fryzur i dziwacznym
pojciem o modzie.
- och, zamknij si - burkna Clary, bardziej automatycznie ni z rzeczywist uraz.
Chciaam do niego zadzwoni, zanim pjd spa. Sprawdzi czy bezpiecznie dotar do domu.
Jace pokrci gow i spojrza w niebo, jakby zaraz miao si otworzy i wyjawi mu
tajemnice wiata.
- Tyle si dzieje, a ty si martwisz o asic?
- Nie nazywaj go tak. Wcale nie wyglda jak asica.
- Moe masz racj. Spotkaem w yciu par atrakcyjnych asic. On raczej przypomina
szczura.
- Wcale nie...
- Pewnie ley w domu w kauy wasnej liny. Poczekaj, a Isabelle si nim znudzi.
Bdziesz musiaa zbiera go do kupy.
- A jest prawdopodobne, e Isabelle si nim znudzi? - zainteresowaa si Clary.
Jace zastanawia si przez chwil.
- Tak - zawyrokowa w kocu.
Clary przyszo do gowy, e Isabelle jest bystrzejsza, ni sdzi Jace. Moe sobie
uwiadomi, jakim wietnym facetem jest Simon: zabawnym, bystrym, fajnym. I zaczn si
umawia. Ta myl napenia j irracjonalnym przeraeniem.
Pogrona w zadumie, dopiero po duszej chwili zdaa sobie spraw, e Jace co do
niej mwi. Kiedy na spojrzaa, zobaczya krzywy umiech na jego twarzy.
- Czego? - rzucia nieuprzejmie.
- Chciabym, eby przestaa tak rozpaczliwie prbowa zwrci na siebie moj
uwag - powiedzia. - To staje si krpujce.
- Sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osb o upoledzonej wyobrani - owiadczya
Clary.
- Nic na to nie poradz. Uywam swojego citego dowcipu, eby ukry wewntrzny
bl.
- Twj bl wkrtce zrobi si zewntrzny, jeli nie zejdziesz z jezdni. Chcesz, eby
przejechaa ci takswka?
- Nie bd mieszna. W tej okolicy nie da si zapa takswki. Jakby na znak, w tym
samym momencie do krawnika podjecha czarny samochd z przyciemnionymi szybami i z
cichym pomrukiem silnika zatrzyma si obok Jacea. By dugi, smuky i niski jak limuzyna.
Jace zerkn na niego z ukosa. W jego spojrzeniu byo rozbawienie, ale rwnie pewien
niepokj. Clary te przyjrzaa si pojazdowi, starajc si dojrze, jak wyglda naprawd pod
oson czaru. Zobaczya powz Kopciuszka, ale nie rowy, zoty i niebieski jak wielkanocne
jajko tylko czarny jak aksamit, o ciemno zabarwionych oknach. Koa i skrzane wykoczenia
rwnie byy czarne.
Na metalowej awce wonicy siedzia brat Jeremiasz, trzymajc wodze domi
odzianymi w rkawiczki. Jego twarz pozostawaa ukryta pod kapturem pergaminowej szaty.
Dwa konie zaprzone do powozu, czarne jak smoa, parskay i niecierpliwie grzebay
kopytami.
- Wsiadaj - ponagli Jace.
Clary nadal staa na chodniku z rozdziawionymi ustami, wic chwyci j za rami i
niemal wepchn do rodka. Sam wskoczy tu za ni i nim zdy zamkn drzwi, pojazd
ruszy. Jace opad na siedzenie wycieane byszczcym pluszem, zmierzy i mrokiem i
powiedzia:
- Osobista eskorta do Miasta Koci nie jest powodem do krcenia nosem.
- Wcale nie krciam nosem. Po prostu byam zaskoczona Nie spodziewaam si... to
znaczy, mylaam, e to samochd.
- Wyluzuj i ciesz si jazd nowiutkim powozem - poradzi Jace.
Clary wywrcia oczami i bez sowa zacza wyglda przez okno. Mona by sdzi,
e powz konny nie bdzie mia szans na ulicach Manhattanu, ale, o dziwo, poruszali sic po
rdmieciu atwo i bezszelestnie wrd haaliwych autobusw, takswek i SUV - w
tarasujcych alej. Gdy ta takswka nagle zmienia przed nimi pas zajedajc im drog,
Clary stumia okrzyk i napia minie... ale konie skoczyy w gr. Powz unis si nad
ziemi, cicho poeglowa tu nad przeszkod, koyszc si lekko, i spyn na druga stron.
Gdy dotkn koami jezdni, Clary obejrzaa si i zobaczya, e kierowca spokojnie pali
papierosa i gapi si przed siebie, niczego niewiadomy.
- Zawsze uwaaam, e takswkarze nie zwracaj, uwagi na ruch uliczny, ale to jest
zupenie niedorzeczne - stwierdzia sabym gosem.
- Po prostu teraz potrafisz przejrze czar... - odpar Jace. - Tylko wtedy, kiedy si
skupi - powiedziaa Clary. - Troch boli mnie od tego gowa.
- Zao si, e to z powodu blokady mzgu. Bracia si tym zajm,.
- I co wtedy?
- Wtedy bdziesz widzie wiat taki, jaki jest... nieskoczony - odpar Jace z
ironicznym umiechem.
- Nie cytuj Blakea. Umiech sta si mniej ironiczny.
- Nie sdziem, e rozpoznasz tekst. Nie wygldasz mi kogo, kto czyta duo poezji.
- Wszyscy znaj, ten cytat dziki Doorsom. Jace spojrza na ni, pustym wzrokiem.
- The Doors. Zesp.
- Skoro tak twierdzisz.
- Pewnie nie masz za duo czasu na suchanie muzyki ze wzgldu na charakter...
swojej pracy - orzeka Clary, jednoczenie mylc o Simonie, dla ktrego muzyka bya caym
yciem.
Jace wzruszy ramionami.
- Czasami sysz zawodzcy chr potpiecw.
Clary zerkna na niego z ukosa, eby sprawdzi czy nie artuje, ale twarz mia
zupenie bez wyrazu.
- Wczoraj w Instytucie grae na fortepianie, wic musisz...
Powz znowu si unis. Clary chwycia kurczowo za brzeg siedzenia i wytrzeszczya
oczy, gdy zaczli si toczy po dachu autobusu Ml. Z tego punktu obserwacyjnego widziaa
grne pitra starych kamienic stojcych wzdu alei, ozdobionych gargulcami i misternymi
gzymsami.
- Tylko si wygupiaem - powiedzia Jace, nie patrzc na ni. - Mj ojciec upar si,
ebym gra na jakim instrumencie.
- Zdaje si, e by surowy ten twj ojciec.
- Wcale nie - zaprzeczy Jace ostrym tonem. - Rozpieszcza mnie. Nauczy
wszystkiego: posugiwania si bron, demonologii, wiedzy tajemnej, staroytnych jzykw.
Dawa wszystko, o co poprosiem. Konie, bro, ksiki, nawet sokoa do polowa.
Bro i ksiki to nie s rzeczy, o ktrych wikszo dzieciakw marzy jako o
prezencie pod choink, pomylaa Clary, kiedy powz mikko opad na jezdni.
- Dlaczego nic powiedziae Hodgeowi, e znasz ludzi, ktrzy rozmawiali z Lukiem?
e to oni zabili twojego tat?
Jace spuci wzrok na swoje donie. Byy smuke wypielgnowane, rce artysty, a nie
wojownika. Na palcu lni piercie, ktry ju wczeniej zauwaya. Mona by sdzi, e w
chopaku noszcym biuteri jest co babskiego, ale wcale tak nie byo. Solidny i ciki
sygnet z ciemnego srebra, ktre wygldao jak osmalone, mia wygrawerowan liter W.
- Bo domyliby si, e chc zabi Valentinea w pojedynk. I nigdy nie pozwoliby
mi sprbowa.
- Chcesz zabi go z zemsty?
- Chc wymierzy sprawiedliwo - odpar Jace. - Nie wiedziaem, kto zabi mojego
ojca. Teraz wiem i mam szans zrobi to co do mnie naley i wszystko naprawi.
Clary nie rozumiaa, w jaki sposb zamordowanie czowieka moe cokolwiek
naprawi, ale wyczua, e nie ma sensu dzieli si tym spostrzeeniem.
- Ale przecie wiedziae, kto go zabi - przypomniaa. - Sam mwie, e to tamci
dwaj...
Jace nawet na ni nie spojrza, wic umilka. Jechali teraz przez Astor Place. Piesi
poruszali si jak muchy w smole, wrcz przytoczeni cikim powietrzem. Kilka grup
bezdomnych dzieciakw ebrao pod du rzeb z brzu, trzymajc przed sob kartonowe
tablice z prob o pienidze. Clary zauwaya dziewczyn w jej wieku, z gadko wygolon
gow, opart o brzowoskrego chopca z dredami i twarz ozdobion kilkunastoma
kkami. Kiedy powz toczy si obok nich, chopak odwrci gow, a w jego oczach Clary
dostrzega bysk. Jedno z nich wygldao, jakby byo pozbawione renicy.
- Miaem dziesi lat - odezwa si nagle Jace. Twarz mia bez wyrazu, jak zwykle,
kiedy rozmawiali o jego ojcu. - Mieszkalimy w wiejskiej rezydencji. Ojciec zawsze
twierdzi, e z dala od ludzi jest najbezpieczniej. Usyszaem, jak zbliaj si podjazdem, i
popdziem do niego, eby go o tym uprzedzi. Kaza mi si ukry, wic to zrobiem. Pod
schodami. Potem zobaczyem mczyzn. Byli z nimi inni, ale nie ludzie, tylko Wyklci.
Zapali mojego ojca i podernli mu gardo. Krew dopyna a do moich butw. Nie
poruszyem si.
Mina chwila, zanim Clary zrozumiaa, o czym mwi Jace, i kolejna, zanim
odzyskaa gos.
- Tak mi przykro, Jace.
Jego oczy byszczay w ciemnoci.
- Nie rozumiem, dlaczego Przyziemni zawsze przepraszaj za to, czemu nie s winni.
- Ja nie przepraszam. To wyraz... wspczucia. Przykro mi, e jeste nieszczliwy.
- Nie jestem nieszczliwy. Tylko ludzie pozbawieni celu s, nieszczliwi. Ja mam
cel.
- Masz na myli zabijanie demonw czy zemst za mier ojca?
- Jedno i drugie.
- Czy twj ojciec naprawd by chcia, eby zamordowa tych ludzi? Tylko z zemsty?
- Nocny owca, ktry zabija swojego brata, jest gorszy ej demona i wanie tak trzeba
go potraktowa - owiadczy Jace, jakby recytowa tekst z podrcznika.
- Ale czy wszystkie demony s, ze? - zapytaa Clary. - Bo jeli nie wszystkie wampiry
i nie wszystkie wilkoaki s, ze, moe...
Jace odwrci si do niej z irytacj,.
- To nie to samo. Wampiry, wilkoaki, a nawet czarownicy, s, po czci ludmi.
Nale, do tego wiata, urodzili si tutaj. Natomiast demony pochodz, z innych wiatw, z
innych wymiarw. S, intruzami i pasoytami, ktre wykorzystuj, nasz wiat. Nie potrafi,
budowa, tylko niszczy. Nie tworz, tylko drenuj, jakie miejsce, zostawiaj, po sobie
zgliszcza, a kiedy ju jest martwe, przenosz, si do nastpnego. Pragn, ycia nie tylko
twojego czy mojego, ale wszelkiego ycia i caego wiata, jego rzek, miast, oceanw,
wszystkiego. A jedyne, co stoi im na przeszkodzie i nie pozwala zniszczy wszystkiego... -
wskaza za okno powozu, jakby mia na myli ruch uliczny, wieowce w rdmieciu, korki
na Houston Street - ... to Nefilim.
- Aha - mrukna Clary, bo nic innego nie przyszo jej do gowy. - Ile jest tych innych
wiatw?
- Nikt tego nie wie. Setki? Moe miliony.
- I to s,... martwe wiaty? Wykorzystane? - Clary odek podszed do garda, ale
moe powodem byo jedynie gwatowne szarpniecie, kiedy przeskoczyli nad fioletowym
mini. - To takie smutne.
- Tego nie powiedziaem. - Wpadajce do wntrza pojazdu ciemnopomaraczowe
wiato prze filtrowane przez miejski smog podkrelao ostry profil Jace a. - S pewnie inne
ywe kwiaty, takie jak nasz. Niestety, tylko demony mog si midzy nimi przemieszcza, bo
w wikszoci s bezcielesne, cho tak naprawd nikt dokadnie nie wie dlaczego. Wielu
czarownikw prbowao i adnemu si nie udao. Nic pochodzcego z Ziemi nie moe
przedosta si przez bariery, ktre oddzielaj wiaty. Gdybymy umieli je pokona,
moglibymy uniemoliwi intruzom przechodzenie tutaj, ale nikt nie ma pojcia, jak to
zrobi. Prawd mwic, przybywa ich tu coraz wicej. Kiedy zdarzay si jedynie mae
inwazje demonw i zawsze z atwoci je odpierano. Ale ostatnio jest coraz gorzej. Clave
wci musi wysya Nocnych owcw, a oni czsto nie wracaj.
- Gdybycie mieli Kielich, moglibycie powikszy szeregi pogromcw demonw? -
zapytaa ostronie Clary.
- Jasne. Ale od lat nie mamy Kielicha, a poniewa wielu z nas ginie modo, nasze
szeregi si kurcz,.
- Czy wy nie... eee... - Clary szukaa odpowiedniego sowa. - Nie rozmnaacie si?
Jace parskn miechem. W tym samym momencie powz tak gwatownie skrci w
lewo, e Clary a zarzucio na drzwi. Jace zapa j, i przytrzyma mocno. Poczua chodny
dotyk na spoconej skrze. To by jego sygnet.
- Oczywicie, e si rozmnaamy - powiedzia spokojnie. - To jedno z naszych
ulubionych zaj.
Clary odsuna si od niego pospiesznie i z ponc, twarz, wyjrzaa przez okno.
Zobaczya, e zbliaj, sic do duej bramy z kutego elaza, z trelikami po bokach.
- Jestemy na miejscu - oznajmi Jace, gdy koa dotd gadko toczce si po asfalcie
zaturkotay na bruku.
Kiedy przejedali pod ukiem, Clary dostrzeg na nim napis: New York Marble
Cemetery.
- Wydawao mi si, e przestali grzeba ludzi na Manhattanie wiek temu, bo zabrako
miejsca - zauwaya.
Jechali wska alejk z wysokimi kamiennymi murami po obu stronach.
- Miasto Koci istnieje duej.
Powz zatrzyma si z gwatownym szarpniciem. Clary a podskoczya, kiedy Jace
wycign rk, ale on jedynie otworzy okno po jej stronie. Rami mia uminione, pokryte
zotym woskami delikatnymi jak puch.
- Nic macie wyboru, tak? - zapytaa. - Musicie by Nocnymi owcami. Nic moecie
po prostu si wycofa.
- Nie. - Powz zatrzyma si na rozlegym placu poronitym traw i otoczonym przez
omszae mury. Przez otwarte okno do rodka napyno parne, lepkie powietrze. - Ale nawet
gdybym mia wybr, nadal robibym to, co robi.
- Dlaczego? Jace unis brew.
- Bo jestem w tym dobry.
Wysiad z powozu. Clary zsuna si na brzeg siedzenia i zwiesia nogi nad ziemi. Do
bruku byo do daleko, ale skoczya.
Od uderzenia zabolay j stopy, ale na szczcie nie upada. Odwrcia si z triumfaln
min i zobaczya, e Jace patrzy na ni z wyrzutem.
- Pomgbym ci wysi. Clary zamrugaa.
- W porzdku. Nie musiae.
Obejrzaa si i zobaczya, e brat Jeremiasz zsiada z koza cicho jak duch. Nie rzuca
cienia na traw wypalon, przez soce.
Chodcie, powiedzia. Ruszy przed siebie w gb mrocznego ogrodu, oddalajc si od
powozu i dodajcych otuchy wiate Drugiej Alei. Najwyraniej oczekiwa, e pod, za
nim.
Sucha trawa chrzcia pod nogami, marmurowe ciany po obu stronach byy gadkie,
z wyrytymi nazwiskami i datami.
Dopiero po chwili Clary zorientowaa si, e to s, nagrobki. Po jej plecach przebieg
zimny dreszcz. A gdzie ciaa? W murach, pogrzebane na stojco, jakby ludzi zamurowano
ywcem?
Z wraenia zapomniaa ledzi drog. Kiedy zderzya si z czym bez wtpienia
ywym, krzykna gono. To by Jace.
- Nie wrzeszcz tak. Obudzisz umarych. Clary spojrzaa na niego, marszczc brwi.
- Dlaczego si zatrzymalimy?
Jace wskaza na brata Jeremiasza, ktry sta przed posgiem troch wyszym od niego,
umieszczonym na omszaej podstawie. By to anio wyrzebiony z marmuru tak gadkiego, e
niemal przezroczystego. Twarz mia gniewn, pikn, i smutn,. W dugich biaych doniach
trzyma kielich o krawdzi wysadzanej marmurkowanymi klejnotami. Na widok rzeby
odyo w pamici Clary jakie niemie wspomnienie. Na postumencie wyryta bya data
1234, a wok niej sowa Nephilim: Facilis Averni
- To ma by Kielich Aniow? - zapytaa Clary. Jace skin gow.
- I motto Nefilim, Nocnych owcw.
- Co ono oznacza?
Zby Jacea zabysy w mroku.
- Nocni owcy, W Czerni Wygldacie Lepiej Ni Wdowy Naszych Wrogw od
1234.
- Jace... To znaczy atwe jest zejcie do piekie, powiedzia Jeremiasz.
- Mile i radosne - skomentowaa Clary, ale mimo upau po jej skrze przebieg
dreszcz.
- To taki may art Braci - doda Jace. - Sama zobaczysz. Tymczasem brat Jeremiasz
wycign lekko wiecc stel z wewntrznej kieszeni szary i przesun jej kocem po
runicznym wzorze wyrytym na postumencie rzeby. Usta kamiennego anioa otworzyy si
nagle w niemym krzyku, a w trawie u stp Cichego Brata pojawia si dziura. Wygldaa jak
wieo wykopany grb.
Clary powoli zbliya si do krawdzi otworu i zajrzaa w gb. Zobaczya granitowe
stopnie o brzegach wygadzonych przez lata uywania. Owietlay je pochodnie, ponce
gorc zieleni i lodowatym bkitem, osadzone w rwnych odstpach. Sam d gin w
ciemnociach.
Jace ruszy po schodach pewnym krokiem, jakby znalaz si w, co prawda niezbyt
komfortowej, ale znajomej sytuacji. Przy pierwszej pochodni zatrzyma si i obejrza na
Clary.
- Chod - ponagli j niecierpliwym tonem.
Ledwo Clary postawia stop na pierwszym schodku, poczua lodowaty ucisk na rce.
Zdziwiona spojrzaa w gr. Lodowate biae palce brata Jeremiasza wpijay si w jej
nadgarstek. Pod kapturem dostrzega janiejsz plam jego twarzy pokrytej bliznami.
Nie bj si, przemwi gos w jej gowie. Trzeba czego wicej ni ludzki krzyk, eby
obudzi umarych.
Kiedy j puci, Clary popdzia w d z sercem dudnicym w piersi. Jace czeka na
ni u stp schodw. Wyj jedn z zielonych pochodni z uchwytu i trzyma j na wysokoci
oczu. W jej blasku jego skra nabraa zielonkawego odcienia.
- Wszystko w porzdku? - zapyta.
Clary skina gow, nie ufajc wasnemu gosowi. Schody koczyy si wskim
podestem, a dalej zaczyna si dugi, czarny tunel, pofadowany od skrconych korzeni drzew.
Na jego kocu byo wida niebieskaw powiat. - Jest tak... ciemno - wyszeptaa Clary.
- Chcesz wzi mnie za rk?
Clary schowaa donie za plecami jak mae dziecko.
- Nie traktuj mnie z gry.
- Trudno byoby mi traktowa ciebie z dou. Jeste za niska. - Jace zmierzy j
wzrokiem. Pochodnia sypna iskrami, kiedy si poruszy. - Nie rbmy ceregieli, bracie
Jeremiaszu. Prosz prowadzi. My pjdziemy za panem. Clary drgna. Archiwista wci j
zaskakiwa, pojawiajc si znienacka. Wymin j bezszelestnie i ruszy w gb tunelu. Po
chwili Clary podya za nim, odpychajc rk Jacea.
Ciche miasto ukazao si Clary w postaci kamiennych ukw wznoszcych si wysoko
nad jej gow i znikajcych w oddali niczym rwne rzdy drzew w sadzie. Sam marmur by
czysty, barwy lekko poszarzaej koci soniowej, twardy i wypolerowany. Gdy zagbili si w
las ukw, zobaczya, e posadzka jest pokryta takimi samymi runami, jakie czasami
widywaa na skrze Jacea: liniami prostymi, spiralami i krgami.
Kiedy we trjk przeszli pod pierwszym ukiem, po jej lewej stronie zamajaczyo co
duego i biaego jak lodowa gra nad dziobem Titanica. By to szecian z biaego gadkiego
kamienia z czym w rodzaju drzwi osadzonych porodku. Przypomina jej dziecicy domek,
na tyle duy, e mogaby sta w rodku wyprostowana. Albo prawie.
- To mauzoleum - powiedzia Jace, kierujc wiato pochodni na budowl. Clary
zobaczya Znak wyryty na drzwiach zaryglowanych elaznymi sztabami.
- Grobowiec. Tutaj chowamy naszych zmarych.
- Wszystkich? - Chciaa zapyta, czy jego ojciec te jest tutaj pochowany, ale Jace ju
ruszy dalej. Pospieszya za nim. Nie chciaa zostawa sama z bratem Jeremiaszem w tym
strasznym pokoju. - A mwie, zdaje si, e to biblioteka.
Ciche Miasto skada si z wielu poziomw, wtrci Jeremiasz. I nie wszyscy zmarli s
tutaj pochowani. Jest jeszcze inny cmentarz, w Idrisie, duo wikszy. Na tym poziomie s
mauzolea i stosy pogrzebowe.
- Stosy pogrzebowe?
Ci, ktrzy gin w bitwie, zostaj spaleni, a ich prochy wykorzystuje si do budowy
marmurowych lukw, ktre tu widzisz.
Krew i koci zabjcw demonw s same w sobie potn ochron przeciwko zu.
Nawet po mierci Clave suy swojej sprawie.
Jakie to meczce, pomylaa Clary, walczy przez cae ycie i nawet po mierci nie
mc odpocz od wojowania. Po obu stronach, jak okiem sign, widziaa rwne rzdy
kwadratowych biaych krypt z drzwiami zamknitymi od zewntrz. Zrozumiaa teraz,
dlaczego nazywaj to Cichym Miastem. Jego jedynymi mieszkacami byli niemi Bracia i
gorliwie strzeeni zmarli.
Dotarli do nastpnych schodw prowadzcych w d, w jeszcze wikszy mrok. Jace
wysun pochodni przed siebie. Na cianach zataczyy cienie.
- Schodzimy na drugi poziom, gdzie mieszcz si archiwa i sale narad - powiedzia,
jakby chcia doda jej otuchy.
- A gdzie s kwatery dla ywych? - spytaa Clary, nie tylko z uprzejmoci. Naprawd
bya ciekawa. - Gdzie pi Bracia?
Ciche sowo zawiso midzy nimi w ciemnoci. Jace si rozemia. Pomie pochodni
zamigota.
- Oczywicie musiaa zapyta.
U stp schodw zagbili si w kolejny tunel i dotarli nim do kwadratowego pawilonu.
W kadym z jego czterech rogw wznosia si iglica wyciosana z koci. W dugich
onyksowych uchwytach zamocowanych wzdu bokw kwadratu pony pochodnie.
Powietrze pachniao dymem i popioem. Na rodku pomieszczenia sta dugi st z czarnego
bazaltu pocitego biaymi yami. Za nim, na ciemnej cianie wisia czubkiem w d ogromny
srebrny miecz o rkojeci w ksztacie rozpostartych skrzyde. Za stoem siedzieli rzdem Cisi
Bracia, wszyscy w takich samych szatach z kapturami koloru pergaminu.
Przybylimy, powiedzia archiwista, nie tracc czasu. Clarisso, sta przed Rad.
Clary zerkna na Jacea, ale ujrzawszy jego skonfundowan min, zrozumiaa, e
raczej nie moe liczy na jego pomoc; brat Jeremiasz najwyraniej przemwi tylko w jej
gowie. Spojrzaa na dugi rzd milczcych postaci zakutanych w cikie szaty.
Podoga pawilonu bya wyoona kwadratowymi pytami w kolorach zotego brzu i
ciemnej czerwieni. Tuz przed stoem znajdowa si wikszy kwadrat z czarnego marmuru
ozdobiony wypukym parabolicznym wzorem ze srebrnych gwiazd.
Clary wesza na rodek czarnego kwadratu, jakby stawaa plutonem egzekucyjnym.
Uniosa gow.
- No dobrze, co teraz? - zapytaa.
Brada wydali z siebie odgos, ktry sprawi, e Clary zjeyy si woski na rkach i
karku. Dwik przypomina westchnienie albo jk. Potem jednoczenie odrzucili kaptury,
odsaniajc twarze pokryte bliznami i puste oczodoy.
Cho Clary ju widziaa oblicze brata Jeremiasza, jej odek cisn si w supe.
Miaa wraenie, jakby patrzya na rzd szkieletw ze redniowiecznych drzeworytw, na
ktrych martwi chodzili, rozmawiali i taczyli na stosach ywych cia. Zaszyte usta
umiechay si do niej upiornie.
Rada ci pozdrawia, Clarisso Fray. W jej gowie nie odezwa si jeden cichy gos,
tylko dwanacie. Niektre byy ciche i ochrype, inne gbokie, ale wszystkie natarczywe i
ponaglajce. Napieray na kruche bariery otaczajce jej umys.
- Przestacie! - Zaskoczya j sia i zdecydowanie wasnego gosu. Zgiek w jej
umyle umilk nagle jak pyta, ktra przestaa si obraca.
- Moecie wej do mojej gowy, ale dopiero wtedy, kiedy bd gotowa. Jeli nie
chcesz naszej pomocy, nie musimy tego robi. To ty o ni poprosia.
- Wy te jestecie ciekawi, co siedzi w moim umyle - stwierdzia Clary. - Ale to nie
oznacza, e moecie by niedelikatni.
Brat siedzcy porodku splt cienkie biae palce i podpar nimi brod.
Intrygujca zagadka. Jego gos by oschy i spokojny. Jeli nie bdziesz si opiera,
uycie siy okae si niepotrzebne.
Clary zgrzytna zbami. Chciaa stawi im opr, przepdzi tych intruzw z gowy.
Jak ma wytrzyma naruszenie jej najbardziej intymnej, osobistej sfery...?
Cakiem moliwe, e to ju si stao, przypomniaa sobie. A teraz oni jedynie prbuj
dokopa si do tej dawnej zbrodni, kradziey pamici. Gdyby im si udao, odzyskaaby to,
co jej zabrano. Zamkna oczy.
- Zaczynajcie - powiedziaa.
Pierwszy kontakt by cichy jak szept, delikatny jak municie spadajcego licia.
Podaj Radzie swoje nazwisko. Clarissa Fray.
Do pierwszego doczyy inne. Kim jeste?
Jestem Clary. Moja matka to Jocelyn Fray. Mieszkam przy 807 Berkeley Place na
Brooklynie. Mam pitnacie lat. Nazwisko mojego ojca to... I nagle, jakby pstrykn
przecznik w jej mzgu, na wewntrznej stronie zacinitych powiek zaczy si przesuwa
obrazy. Matka cignie j za rk, biegnc ciemn ulic midzy stertami brudnego niegu.
Grone, oowiane niebo, rzdy czarnych drzew o nagich gaziach. Pusty prostokt wykopany
w ziemi, prosta trumna opuszczana do dou. Z prochu powstae, w proch si obrcisz.
Jocelyn otulona patchworkowi kodr, ze zami spywajcymi po policzkach, szybko
zamyka szkatuk i chowa j pod poduszk, kiedy Clary wchodzi do pokoju. Na wieczku s
wyryte inicjay: J.C.
Obrazy napyway coraz szybciej, jak w ksieczce z rysunkami, ktre wygldaj,
jakby si poruszay, kiedy przewraca si stronice. Clary kuca na szczycie schodw, patrzy w
d na wski korytarz. Luke z zielonym workiem marynarskim przy nogach, Jocelyn stoi
przed nim i krci gow. Dlaczego teraz, Lucian? Mylaam, ze nie yjesz.... Clary
zamrugaa. Luke wyglda inaczej, prawie jak obcy czowiek, z brod, z dugimi spltanymi
wosami. Potem widok zasoniy jej gazie. Bawia si w parku, wrd czerwonych kwiatw
migay zielone wrki, cienkie jak zapaki. Zachwycona signa po jedn z nich, a wtedy
matka porwaa j na rce z okrzykiem przeraenia. Pniej znowu bya zima i czarna ulica.
Biegy skulone pod parasolem, Jocelyn cigna j midzy wielkimi zaspami niegu. Pord
bieli zamajaczyy granitowe drzwi. Nad nimi widniao wyryte sowo: WSPANIAY.
Przedsionek pachncy elazem i topniejcym niegiem. Palce miaa zdrtwiae z zimna. Kto
uj j pod brod i unis jej twarz.
Zobaczya napis na cianie. W oczy rzuciy si jej dwa wyrazy: MAGNUS BANE.
Nagy bl przeszy jej prawe rami. Krzykna, obrazy znikny, a ona pomkna w
gr i wystrzelia na powierzchni wiadomoci jak po skoku do wody. Policzek miaa
przycinity do czego zimnego. Otworzya oczy i zobaczya srebrne gwiazdy. Zamrugaa
kilka razy, zanim sobie uwiadomia, e ley na marmurowej pododze, z kolanami
podcignitymi do piersi. Kiedy si poruszya, znowu poczua silny bl w rce. Usiada
ostronie. Miaa zdart do krwi skr na lewym okciu; musiaa na niego upa. Rozejrzaa
si zdezorientowana i zobaczya, e Jace na ni patrzy nieporuszony, ale wok jego ust wida
napicie.
Magnus Bane. Te sowa co oznaczay, ale co? Zanim zdya zada to pytanie na
gos, odezwa si brat Jeremiasz.
Blokada w twoim umyle jest silniejsza, ni przypuszczalimy.
Bezpiecznie moe j usun tylko ten, kto j zaoy. Gdybymy my tego sprbowali,
zabilibymy ci.
Clary wstaa z podogi, trzymajc si za zranione rami.
- Ale ja nie wiem, kto j zaoy. Gdybym wiedziaa, nie pochodziabym tutaj.
Odpowied na to pytanie jest wpleciona w wtek twoich myli, powiedzia brat Jeremiasz.
Widziaa j w swoim nie na jawie.
- Magnus Bane? Nie rozumiem tego!
Wystarczy. Brat Jeremiasz wsta zza stou. Jakby to by sygna, pozostali Bracia te
podnieli si z krzese. Ukonili si Jaceowi w niemym gecie poegnania i ruszyli midzy
kolumnami. Zosta tylko Jeremiasz.
- Wszystko w porzdku z twoj rk? - Jace podbieg do Clary i chwyci j za
nadgarstek. - Poka.
- Au! Nic mi nie jest. Uwaaj, bo tylko pogarszasz spraw. - Clary prbowaa zabra
rk.
- Zakrwawia Mwice Gwiazdy - stwierdzi Jace. Rzeczywicie na biao - srebrnym
marmurze widniaa dua czerwona plama. - Zao si, e jest na to jakie prawo. - Odwrci
jej rk delikatniej, ni si spodziewaa. Przygryz doln warg i zagwizda.
Clary spojrzaa w d i zobaczya, e cae przedrami od okcia do nadgarstka miaa
umazane krwi. Czua w sztywnoci i bolesne pulsowanie.
- Teraz zaczniesz rwa koszul na pasy, eby obandaowa mi rk? - zaartowaa.
Nienawidzia widoku krwi, szczeglnie wasnej.
- Jeli chciaa, ebym podar na sobie ubranie, wystarczyo poprosi. - Jace sign do
kieszeni i wyj z niej stel. - To byby o wiele mniej bolesny sposb.
Majc w pamici poprzedni raz, Clary przygotowaa si na silne pieczenie, ale
poczua, e wieccy instrument tylko muska ran i lekko j rozgrzewa. - Ju - powiedzia
Jace, prostujc si. - Nastpnym razem, kiedy postanowisz si zrani, eby przycign moj
uwag, pomyl, e czue swka dziaaj cuda.
Usta Clary drgny w mimowolnym umiechu. Poruszya rk. Cho nadal pokrywaa
j krew, rana znikna, podobnie jak bl i sztywno.
- Zapamitam to - powiedziaa, a kiedy Jace si odwrci, dodaa: - I dziki. Nie
patrzc na ni, schowa stel z powrotem do kieszeni, ale Clary wydawao si, e si
rozluni. Zacierajc rce zwrci si do archiwisty:
- Bracie Jeremiaszu, bye bardzo milczcy przez cay czas. Z pewnoci, masz jakie
przemylenia, ktrymi chciaby si z nami podzieli? Polecono mi wyprowadzi was z
Cichego Miasta, i to wszystko, odrzek archiwista.
Clary nie bya pewna, czy jej si nie zdawao, ale w jego gosie usyszaa lekko
uraony ton.
- Zawsze moglibymy sami si odprowadzi - podsun z nadziej, Jace. - Sdz, e
pamitam drog...
Cuda Cichego Miasta nie s dla oczu niewtajemniczonych, rzek Jeremiasz i odwrci
si do nich plecami, bezszelestnie zamiatajc szat,.
Tdy.
Kiedy wyszli na powierzchni, Clary gboko zaczerpna gstego powietrza,
rozkoszujc si odorem miejskiego smogu, brudu i ludzkoci. Jace rozejrza si w zamyleniu.
- Bdzie pada - stwierdzi.
Clary spojrzaa na szare niebo. Mia racj.
- Wracamy do Instytutu powozem?
Jace przenis wzrok z nieruchomego jak posg brata Jeremiasza na pojazd majaczcy
jak czarny cie pod ukiem prowadzcym na ulic. Potem umiechn si szeroko.
- Nie ma mowy. Nienawidz karet. Wemy takswk.
11
MAGNUS BANE
W nocy koci przy Diamond Street wyglda widmowo. Jego gotyckie ukowate
okna odbijay blask ksiyca jak srebrne lustra. Pot i kutego elaza otaczajcy budowle by
pomalowany na matow czer. Clary szarpna bram, ale wisiaa na niej solidna kdka.
- Zamknite - powiedziaa, zerkajc przez rami na Jacea. Jace wyj stel.
- Pu mnie.
Podczas gdy majstrowa przy zamku, Clary obserwowaa jego szczupe plecy, gr
mini pod krtkimi rkawami baweniane koszulki. Blask ksiyca zmieni barw jego
wosw - ze zotych na srebrne.
Kdka z brzkiem upada na ziemi, przedstawiaa sob teraz poskrcany kawaek
metalu. Jace wyglda na zadowolonego z siebie.
- Jak zwykle jestem w tym zadziwiajco dobry - powiedzia. Clary nagle ogarna
irytacja.
- Kiedy skoczy si cz wieczoru powicona samochwalstwu, moe pjdziemy
uratowa mojego przyjaciela przed wykrwawieniem si na mier?
- Wykrwawieniem - powtrzy Jace. - Wielkie sowo.
- A ty jeste wielkim...
- Cii, nie przeklinaj w kociele.
- Jeszcze nie jestemy w kociele - mrukna Clary, idc za nim kamienn ciek do
podwjnych frontowych drzwi.
Z najwyszego punktu bogato zdobionego kamiennego uku spoglda w d
rzebiony anio. Ostro zakoczone iglice rysoway si na tle nocnego nieba. Clary
uwiadomia sobie, e to jest ten sam koci, ktry dostrzega z parku McCarrena. Przygryza
warg.
- Nie wydaje ci si, e wyamywanie zamka w drzwiach wityni, jest niewaciwe? -
zapytaa.
Twarz Jacea by spokojna.
- Wcale tego nie zrobimy - powiedzia, chowajc stele do kieszeni. Pooy szczup
brzow do z koronkowym wzorem z delikatnych biaych blizn tu nad zasuw. - W imi
Clave prosz o wejcie do tego witego miejsca. W imi Bitwy, Ktra Nigdy Si Nie
Koczy, prosz o prawo do uycia waszej broni. W imi anioa Razjela, prosz o
pobogosawienie mojej misji przeciwko ciemnoci.
Clary wytrzeszczya oczy. Jace si nie poruszy, a kiedy nocny wiatr zdmuchn mu
wosy na oczy, tylko zamruga. Ju miaa si odezwa, kiedy drzwi otworzyy si ze
skrzypieniem zawiasw, ukazujc chodne, ciemne pomieszczenie owietlone punkcikami
ognia. Jace si cofn.
- Ty pierwsza.
Kiedy Clary wesza do rodka, otoczya j fala chodnego powietrza, niosca zapach
kamienia i wosku. W strona otarza cigny si ciemne rzdy awek, pod odleg cian
jarzyy si wiece. Clary uwiadomia sobie, e oprcz Instytutu, ktry tak naprawd si nie
liczy, nigdy nie bya w kociele. Widywaa wntrza na zdjciach i na filmach, jak chociaby
w scenie z monstrualnym kapanem wampirem w jednej z jej ulubionych kreskwek. W
wityni czowiek powinien czu si bezpiecznie, ale ona nie moga tego powiedzie o sobie.
W ciemnociach majaczyy rne dziwne ksztaty. Zadraa.
- Kamienne mury nie przepuszczaj ciepa - stwierdzi Jace.
- Nie o to chodzi. Wiesz, ja nigdy wczeniej nie byam w kociele.
- Bya w Instytucie.
- Mam na myli prawdziwy koci. Z mszami i tak dalej.
- Tak. No c, to jest nawa, ta z awkami. Ludzie siedz w nich podczas mszy. -
Ruszyli przejciem. Ich gosy odbijay si od kamiennych cian. - Tu, gdzie stoimy, jest
apsyda. A tam otarz, przy ktrym kapan odprawia eucharysti. Zawsze znajduje si po
wschodniej stronie kocioa.
Kiedy Jace uklk, Clary przez chwil mylaa, e si modli. Sam otarz by wysoki, z
ciemnego granitu, przykryty czerwonym ptnem. Za nim majaczy ozdobny zoty parawan z
namalowanymi postaciami witych i mczennikw. Kady mia nad gow paski zoty dysk.
- Co robisz? - szepna Clary.
Jace pooy donie na kamiennej posadzce i zacz maca, jakby czego szuka. Spod
jego rk wzbija si kurz.
- Szukam broni.
- Tutaj?
- Jest ukryta zwykle koo otarza. Trzymana specjalnie dla nas, ebymy mogli jej
uy w razie koniecznoci.
- To jaki rodzaj umowy midzy wami a Kocioem Katolickim?
- Niezupenie. Demony istniej na Ziemi tak dugo jak my. Wystpuj na caym
wiecie, pod rnymi postaciami: greckich daimonw, perskich daeva, hinduskich asura,
japoskich oni. Wikszo systemu wierze godzi si z ich istnieniem i jednoczenie z nimi
walczy w taki czy inny sposb.
Nocni owcy nie s zwizani z jedn religi, dlatego wszystkie pomagaj nam w
naszej walce. Mgbym rwnie dobrze zwrci si o pomoc do ydowskiej synagogi,
wityni szintoistycznej albo... A, jest.
Clary uklka obok niego i na jednym z oczyszczonych z kurzu omioktnych kamieni
zobaczya wyryty Znak. Rozpoznaa p rwnie atwo, jakby czytaa sowo po angielsku.
Oznacza Nefilim.
Jace wyj stel i dotkn ni kamienia. Pyta odsuna si ze zgrzytem. W ukrytym
pod ni ciemnym schowku znajdowao si dugie drewniane pudeko. Jace unis jego wieko i
z satysfakcj przyjrza si starannie uoonym przedmiotom.
- Co to jest? - zapytaa Clary.
- Fiolki ze wicon wod, bogosawione noe, stalowe i srebrne miecze - odpar
Jace, kadc bro na posadzce obok siebie. - Drut z elektrum, niezbyt przydatny w tej chwili,
ale dobrze jest mie co na wszelki wypadek, srebrne kule, czary ochronne, krucyfiksy,
gwiazdy Dawida...
- Jezu! - mrukna Clary.
- Wtpi, czy zmieciby si tu.
- Jace! - Co?
- Nie wiem, ale tego rodzaju arty w takim miejscu wydaj si niestosowne. Jace
wzruszy ramionami.
- Waciwie nie jestem wierzcy. Clary spojrzaa na niego zaskoczona.
- Naprawd?
Jace pokiwa gow przygldajc si fiolce z przezroczystym pynem. Wosy opady
mu na twarz, ale ich nie odgarn. Clary wierzbiy rce, eby zrobi to za niego.
- Mylaa, e jestem religijny?
- C... - Clary si zawahaa. - Skoro s demony, musi by rwnie...
- Co musi by? - Jace schowa buteleczk do kieszeni. - A, masz na myli, e jeli jest
to... - spojrza na podog - musi istnie i to. - Wskaza sufit.
- To chyba logiczne, nie?
Jace wyj z puda miecz i obejrza jego rkoje.
- Wiesz, co ci powiem? Zabijam demony przez jedn trzeci mojego ycia. Odesaem
ich chyba z piset do jakiego piekielnego wymiaru, z ktrego wypezy. Przez cay ten czas
nie widziaem ani jednego anioa. I nigdy nie syszaem o kim, kto by widzia.
- Ale przecie to anio stworzy Nocnych owcw - przypomniaa Clary. - Tak mwi
Hodge.
- adna historyjka. - Jace spojrza na ni zmruonymi kocimi oczami. - Mj ojciec
wierzy w Boga. Ja nie.
- Wcale?
Clary nie bya pewna, dlaczego go naciska, skoro sama nigdy nie zastanawiaa si nad
tym, czy ona wierzy w Boga i anioy, i zapytana, odpowiedziaaby, e nie.
Korcio j, jednak, eby skruszy t skorup cynizmu, ktr, otacza si Jace, i zmusi
go do przyznania si, e w co wierzy, co czuje, na czym mu zaley.
- Ujm to w ten sposb. - Jace wsun dwa noe za pasek. Sabe wiato wpadajce
przez witraowe okna malowao jego twarz w kolorowe plamy. - Mj ojciec wierzy w
sprawiedliwego Boga. Deus volt, brzmiaa jego dewiza, poniewa tak chce Bg. Byo to
motto krzyowcw. Oni te szli do boju, na mier, jak mj ojciec. A kiedy zobaczyem, jak
ley martwy w kauy wasnej krwi, nie przestaem wierzy w Boga, tylko w to, e nas kocha.
Moe jaki istnieje, a moe nie, ale nie sdz, eby to miao znaczenie. Tak czy inaczej,
jestemy zdani na siebie.
***
Byli jedynymi pasaerami w wagonie kolejki jadcej w gr Manhattanu. Clary
siedziaa w milczeniu i rozmylaa o Simonie. Jace od czasu do czasu zerka na ni, jakby
chcia co powiedzie, ale po chwili znowu zapada w nietypowe dla niego milczenie.
Kiedy wysiedli z metra, ulice byy opustoszae, powietrze cikie, o posmaku metalu,
pralnie, zakady usugowe i mae sklepy spoywcze ukryte za drzwiami z blachy falistej. Po
godzinnych poszukiwaniach w kocu znaleli hotel w bocznej uliczce odchodzcej od Sto
Szesnastej. Wczeniej mijali go dwa razy, sdzc, e to kolejny opuszczony dom mieszkalny,
zanim Clary zauwaya przekrzywiony szyld, czciowo zasonity przez karowate drzewo.
Napis powinien brzmie Hotel Dumont, ale kto zamalowa N i zastpi j liter R.
- Hotel Dumort - przeczyta Jace. - Urocze.
Clary uczya si francuskiego tylko przez dwa lata, ale to wystarczyo, eby
zrozumiaa art.
- Du mort, mierci.
Jace pokiwa gow. By czujny, jak kot, ktry dostrzeg mysz chowajc si pod
kanap.
- Ale to nie moe by hotel - stwierdzia Clary. - Okna s zabite deskami, drzwi
zamurowane... - Umilka, widzc jego spojrzenie. - Racja. Wampiry. Tylko jak dostaj si do
rodka?
- Wlatuj - odpar Jace, wskazujc grne pietra budynku.
Kiedy musia by to elegancki, wrcz luksusowy hotel. Kamienn fasad zdobiy
misterne rzebione zawijasy ifkur - de - lis, teraz, po latach kontaktu ze skaonym powietrzem
i kwanymi deszczami, poszarzae i zniszczone.
- My nie latamy - zauwaya Clary.
- Istotnie - zgodzi si Jace. - My wyamujemy zamki i wchodzimy. - Ruszy przez
ulic w stron hotelu.
- Latanie wydaje si bardziej zabawne - stwierdzia Clary, biegnc za nim.
- W tej chwili wszystko wydaje si bardziej zabawne.
Clary nie wiedziaa, czy Jace powiedzia to serio. Wyczuwaa w nim podniecenie
myliwego. Wcale nie wyglda na tak niezadowolonego, jak twierdzi. Zabi wicej
demonw, ni ktokolwiek w jego wieku. Trudno tego dokona, wzbraniajc si przed walk.
Podmuch gorcego wiatru poruszy licie na rachitycznym drzewie rosncym przed
hotelem, zgarn mieci z popkanych chodnikw, cisn je do rynsztokw. Okolica bya
dziwnie wymara. Na Manhattanie zwykle mona kogo spotka na ulicach, nawet o czwartej
nad ranem.
Kilka ulicznych latarni nie palio si, ale stojca najbliej hotelu rzucaa niky ty
blask na ciek z pyt prowadzc do dawnych frontowych drzwi.
- Trzymaj si z dala od wiata - powiedzia Jace, chwytajc j za rkaw. - Mog
obserwowa nas z okien. I nie patrz w gr.
Ostrzeg j za pno, bo Clary zdya ju spojrze na wybite okna na najwyszych
pitrach. Przez chwil zdawao jej si, e w jednym widzi jaki ruch, biay ksztat, ktry mg
by twarz albo rk zacigajc cik stor...
- Chod. - Jace pocign j za sob w cie murw.
Clary czua napicie w miniach plecw, przyspieszony puls w nadgarstkach, gony
szum krwi w uszach. Sabe odgosy ruchu ulicznego wydaway si bardzo odlege. Jedynym
dwikiem by chrzest jej butw na zamieconym chodniku. aowaa, e nie potrafi chodzi
bezszelestnie jak Nocny owca. Moe kiedy poprosi Jacea, eby j tego nauczy.
Za rogiem budynku wliznli si w alejk, ktra zapewne kiedy suya jako droga
dojazdowa dla dostawcw. Bya wska, pena mieci: spleniaych kanonowych pude,
szklanych i plastikowych butelek, rozrzuconych patykw, ktre Clary wzia w pierwszej
chwili za wykaaczki, ale z bliska stwierdzia, e przypominaj...
- Koci - powiedzia Jace beznamitnym gosem - Psie, kocie. Nie przygldaj si za
bardzo. Chodzenie po mietniku wampirw rzadko bywa przyjemne. Clary zwalczya odruch
wymiotny.
- C, przynajmniej wiemy, e jestemy we waciwym miejscu - skwitowaa lekkim
tonem. I jakby w nagrod, dostrzega przelotny bysk szacunku w oczach Jacea.
- O, tak, jestemy we waciwym miejscu - potwierdzi Teraz musimy tylko wymyli,
jak dosta si do rodka.
Okna na parterze i pierwszym pitrze zamurowano. Nie byo wida adnych drzwi ani
schodw przeciwpoarowych.
- Musieli jako odbiera dostawy, skoro kiedy dziaa tu hotel. - Jace zastanawia si
na gos. - Przecie nie wnosili ich przez frontowe drzwi, a zreszt, nie ma tam miejsca, eby
mogy zatrzymywa si ciarwki. Musi wic gdzie by tu inne wejcie.
Clary pomylaa o maych sklepikach spoywczych w pobliu jej domu na
Brooklynie.
Kiedy wczenie rano sza do szkoy, widziaa, jak odbieraj, dostawy.
Waciciele koreaskich delikatesw otwierali metalowe klapy osadzone w chodniku
przed frontowymi drzwiami, eby wnie puda z papierowymi rcznikami i jedzeniem dla
kotw do magazynu znajdujcego si w piwnicy.
- Zao si, e w ziemi s, drzwi. Pewnie zagrzebane pod tymi wszystkimi mieciami.
Jace skin gow,.
- Te mi to przyszo do gowy. - Westchn ciko. - Chya bdziemy musieli co z
nimi zrobi. Moemy zacz od tego kontenera. - Bez entuzjazmu wskaza na duy mietnik.
- Wolaby stan twarz, w twarz z hord, demonw? - spytaa Clary.
- Przynajmniej nie roiyby si od robactwa. A w kadym razie, wikszo. Kiedy w
kanaach pod Grand Central tropiem pewnego demona...
- Nie! - Clary ostrzegawczo uniosa rk. - Teraz nie jestem w nastroju.
- Chyba pierwszy raz sysz co takiego od dziewczyny.
- Trzymaj si mnie, a nie bdzie ostatni. Kcik ust Jacea drgn.
- No dobrze, to jest nie pora na jaowe przekomarzania. Musimy odholowa ten
mietnik. - Podszed do kontenera. - Zap za drugi uchwyt. Przewrcimy go.
- Narobimy za duo haasu - sprzeciwia si Clary, ale stana z boku wielkiego
pojemnika. By to typowy miejski mietnik w kolorze ciemnozielonym, upstrzony dziwnymi
plamami. Cuchn jeszcze bardziej ni inne. Od gstego, sodkawego odoru zrobio jej si
niedobrze. - Lepiej go popchnijmy.
- Posuchaj...
- Naprawd mylicie, e wam si uda? - dobieg z mroku czyj gos.
Clary obejrzaa si i zamara, wpatrujc si w ciemno u wlotu zauka. Przez krtk,
chwil paniki zastanawiaa si, czy to nie by omam suchowy, ale Jace te znieruchomia, a
na jego twarzy odmalowao si zdziwienie. Rzadko co go zaskakiwao, i jeszcze rzadziej
komu udawao si do niego podkra. Odsun si od mietnika i sign rk, do paska.
- Kto tam? - zapyta spokojnie.
- Dios mio. - Gos by mski, rozbawiony, z mikkim hiszpaskim akcentem.
- Nie jestecie std, co?
Z najgstszej ciemnoci powoli wyoni si chopak, niewiele starszy od Jacea i
pewnie jakie sze cali niszy. By szczupy, mia wielkie ciemne oczy i skr koloru miodu,
jak na obrazach Diego Rivery. By ubrany w czarne spodnie i bia, koszul rozpit, szyj,.
Gdy zbliy si do wiata, wiszcy na jego piersi acuch zalni sabo.
- Sam widzisz - odpar ostronie Jace, nadal trzymajc rk przy pasie.
- Nie powinno was tu by. - Nieznajomy przeczesa rk gste czarne loki, ktre
opaday mu na czoo.
Chce nam da do zrozumienia, e to za okolica, pomylaa Clary i omal si nie
rozemiaa, cho sytuacja wcale nie bya zabawna.
- Wiemy - powiedziaa. - Ale zabdzilimy. Chopak wskaza na kontener.
- Co zamierzacie z nim zrobi?
Nie umiem kama na poczekaniu, pomylaa Clary i spojrzaa z nadziej na Jacea.
On, niestety, od razu j rozczarowa mwic wprost:
- Prbujemy dosta si do hotelu. Pomylelimy, e za tym mietnikiem mog by
drzwi do piwnicy.
Oczy chopaka rozszerzyy si z niedowierzania.
- Pu ta madre. Po co mielibycie to robi? Jace wzruszy ramionami.
- Dla artu. No wiesz, dla zabawy.
- Nie rozumiecie. To miejsce jest nawiedzone, przeklte, pechowe. - Chopak
energicznie potrzsn gow i powiedzia po hiszpasku kilka sw, ktre, jak podejrzewaa
Clary, miay co wsplnego z gupot zepsutych biaych dzieciakw. - Chodcie ze mn.
Zaprowadz was do metra.
- Wiemy, gdzie jest metro - odpar Jace. Chopak zamia si cichym, wibrujcym
miechem.
- Claro. Oczywicie, e wiecie, ale jeli pjdziecie ze mn nikt nie bdzie was
zaczepia. Nie chcecie kopotw, prawda?
- To zaley - powiedzia Jace i lekko rozchyli kurtk. Bysna bro wsunita za
pasek. - Ile ci pac, eby odciga ludzi od tego hotelu? Chopak si obejrza, a Clary
zdrtwiaa, kiedy wyobrazia sobie wski zauek peen niewyranych postaci o biaych
twarzach, czerwonych ustach i lnicych kach. Kiedy nieznajomy ponownie spojrza na
Jacea, usta mia zacinite w wsk kresk.
- Kto mi paci, chico?
- Wampiry. Ile ci pac? A moe chodzi ci o co innego. Obiecali, e uczyni ci
jednym z nich, dadz wieczne ycie, adnego blu, adnych chorb, adnej mierci? Bo takie
ycie jest nic nie warte. Wlecze si niemiosiernie, kiedy nie moesz oglda wiata
sonecznego, chico.
Twarz chopaka pozostaa bez wyrazu.
- Mam na imi Raphael, a nie chico - owiadczy.
- Ale wiesz, o czym mwimy? - zapytaa Clary. - Wiesz o wampirach? Raphael
odwrci gow w bok i splun. Kiedy znowu na nich spojrza, jego oczy byy pene iskrzcej
si nienawici.
- Los vampiros, si, zwierzta pijce krew. Jeszcze nim zabito hotel deskami,
opowiadano rne historie. miechy pno w nocy, znikanie maych zwierzt, rne
odgosy... - Pokrci gow. - Wszyscy w okolicy wiedz, e lepiej trzyma si z dala od tego
miejsca, ale co mona zrobi? Wezwa policj i poskary si na wampiry?
- Widziae je? - spyta Jace. - Albo znasz kogo, kto je widzia?
- Byo kiedy paru chopakw, grupka przyjaci - zacz Raphael. - Wpadli na
wietny, ich zdaniem, pomys, eby wej do hotelu i zabi potwory. Wzili pistolety i noe
pobogosawione przez kapana. Nikt wicej ich nie widzia. Moja ciotka znalaza pniej ich
ubrania przed domem.
- Przed swoim domem? - upewni si Jace.
- Si. Jednym z tych chopakw by mj brat. - Raphael powiedzia to beznamitnym
tonem. - Teraz ju wiecie, dlaczego czasami przychodz tutaj w rodku nocy, kiedy wracam
do domu od cioci, i dlaczego was ostrzegaem. Jeli wejdziecie do rodka, ju stamtd nie
wyjdziecie.
- Tam jest mj przyjaciel - wyjania Clary. - Przyszlimy po niego.
- Aha, wic pewnie nie uda mi si was zniech.
- Nie - przyzna Jace. - Ale nie martw si. Nie przydarzy nam si to, co twoim
przyjacioom. - Wyj zza paska jeden z anielskich noy i unis go. Emanujcy z ostrza saby
blask owietli jego koci policzkowe, pogbiajc cienie pod oczami. - Zabiem wiele
wampirw. One mog umrze, cho ich serca nie bij.
Raphael gwatownie zaczerpn tchu i powiedzia co po hiszpasku, zbyt cicho i
szybko, eby Clary zrozumiaa. Podszed do nich, omal nie potykajc si o stos zgniecionych
plastikowych opakowa.
- Wiem, kim jestecie. Syszaem o was od starego padre z St. Cecilia. Mylaem, e
to tylko bajki.
- Wszystkie bajki s w czci prawdziwe - powiedziaa Clary, ale tak cicho, e
chopak chyba jej nie usysza. Patrzy na Jacea, zaciskajc pici.
- Chc pj z wami - oznajmi. Jace pokrci gow.
- Wykluczone.
- Mog wam pokaza, jak dosta si do rodka. Jace machn rk, ale wyranie mia
ochot skorzysta z tej propozycji.
- Nie moemy ci zabra.
- Dobrze. - Raphael min go i kopniakiem rozrzuci stos mieci lecy pod cian,
odsaniajc metalow krat. Nastpnie schyli si i podnis j, chwytajc za cienkie,
zardzewiae prty. - Oto, jak mj brat i jego przyjaciele weszli do rodka. Prowadzi do
piwnicy, chyba.
Clary wstrzymaa oddech, gdy z dou buchn odr zgnilizny. Nawet w ciemnociach
dostrzega karaluchy biegajce po zwaach mieci.
Jace wykrzywi kciki ust w lekkim umiechu. Nadal ciska w rce anielski n. Na
widok czarodziejskiego wiata padajcego na jego twarz Clary przypomniao si, jak Simon
trzyma latark pod brod i opowiada jej straszne historie, kiedy mieli po jedenacie lat.
- Dziki - rzuci krtko.
- Wejdcie tam i zrbcie dla swojego przyjaciela to, czego ja nie potrafiem zrobi dla
brata - odpar Raphael. Twarz mia bardzo blad.
Jace wsun seraficki n za pasek i spojrza na Clary.
- Id za mn - powiedzia i jednym zwinnym ruchem wsun si przez krat stopami
do przodu. Clary wstrzymaa oddech, czekajc na krzyk agonii albo zaskoczenia, ale usyszaa
tylko cichy stuk butw ldujcych na twardej ziemi.
- Wszystko w porzdku! - dobieg z dou stumiony gos. - Skacz, a ja ci zapi.
Clary spojrzaa na Raphaela.
- Dziki za pomoc.
Chopak nic nie odpowiedzia, tylko wycign rk, eby jej pomc. Jego palce byy
zimne. Spadanie trwao zaledwie sekund, a na dole ju czeka na ni Jace. Kiedy Clary
zelizgna si prosto w jego ramiona, sukienka podsuna si jej w gr, a jego do musna
jej udo. Prawie natychmiast j puci.
- Wszystko w porzdku? - zapyta. Clary szybko obcigna sukienk.
- Tak.
Jace wyj zza pasa wieccy anielski miecz i rozejrza si w jego blasku. Stali w
pytkim, niskim wntrzu o popkanej betonowej posadzce. Z widocznej midzy rysami ziemi
wyrastay czarne pncza i pezy po cianach. Otwr bez drzwi prowadzi do nastpnego
pomieszczenia.
Syszc za sob haas, Clary odwrcia si gwatownie. Zaledwie kilka stp od niej
wyldowa na ugitych nogach Raphael. Wyprostowa si i umiechn. Jace zrobi wciek
min.
- Mwiem ci...
- Syszaem. - Chopak niedbale machn rk. - I co mi teraz zrobisz? Nie mog
wrci t sam drog, a wy nie moecie mnie tutaj zostawi, eby martwi mnie znaleli,
prawda?
Wyglda na zmczonego. Clary zauwaya sice pod jego oczami.
- Musimy i tdy, w stron schodw. - Raphael pokaza rk,. - Oni s, na wyszych
pitrach hotelu. Zobaczycie.
Min Jacea i przeszed przez wski otwr. Jace popatrzy za nim, krcc gow.
- Naprawd zaczynam nienawidzi Przyziemnych - stwierdzi.
***
Dolne pitro hotelu byo labiryntem korytarzy prowadzcych do pustych magazynw,
opuszczonej pralni, w ktrej spleniae rczniki pitrzyy si w zbutwiaych wiklinowych
koszach, i do upiornej kuchni z rzdami blatw z nierdzewnej stali cigncymi si w
ciemno. Wikszo schodw biegncych na gr znikna. Nie rozpady si ze staroci,
tylko zostay zniszczone. Pod cianami leay stosy desek z resztkami niegdy luksusowych
perskich dywanw, ktre teraz wyglday jak wykwity pleni. Clary nie moga si nadziwi,
co wampiry maj przeciwko schodom? W kocu znaleli jedne nieuszkodzone, ukryte za
pralni. Najwyraniej w czasach przed windami korzystay z nich pokojwki, eby wnosi na
gr pociel. Stopnie pokrywaa gruba warstwa kurzu podobna do drobnego szarego niegu.
Clary od razu zacza kaszle.
- Cii - sykn Raphael. - Usysz ci. Jestemy blisko miejsca, gdzie pi.
- Skd wiesz? - zapytaa szeptem. W ogle nie powinno go tutaj by. Jakie mia prawo
robi jej wykady?
- Czuj to. - Chopak wyglda na rwnie przeraonego jak ona. - A ty? Clary
pokrcia gow. Jedyne, co czua, to dziwny chd panujcy w hotelu. Po duszcym upale
nocy przenika j do koci.
Na szczycie schodw znajdoway si drzwi z napisem Lobby, ledwo widocznym
pod wieloletni warstw brudu. Kiedy Jace je pchn, posypaa si z nich rdza. Clary
wstrzymaa oddech...
Due foyer okazao si puste. Spod gnijcej wykadziny sterczay rozupane deski
podogowe. Z niegdy centralnego punktu holu, imponujcych, krconych schodw ze
zoconymi balustradami, wyoonych grubym dywanem w kolorach zota i szkaratu, zostay
teraz jedynie grne stopnie prowadzce w ciemno. Reszta koczya si w powietrzu tu nad
ich gowami. Widok by rwnie surrealistyczny jak na abstrakcyjnych obrazach Magrittea
ktre uwielbiaa Jocelyn. Ten mgby mie tytu Schody donikd, pomylaa Clary.
- Co wampiry maj przeciwko schodom? - Jej gos zabrzmia sucho jak pokrywajcy
wszystko wok kurz.
- Nic - odpar Jace. - Po prostu nie widz potrzeby ich uywania.
- Pokazuj, w ten sposb, e to miejsce naley do nich. - Raphael wydawa si niemal
podekscytowany. Jego oczy byszczay.
Jace ypn na niego z ukosa.
- Widziae kiedy wampira? - zapyta. Raphael spojrza na niego z roztargnieniem.
- Wiem, jak wygldaj,. S, bledsze i chudsze ni ludzie, ale bardzo silne. Chodz,
cicho jak koty i atakuj, z szybkoci, wa. S, pikne i straszne, jak ten hotel.
- Uwaasz, e jest pikny? - zdziwia si Clary.
- Nadal wida, jak tu byo kiedy, dawno temu. Ten hotel przypomina star, kobiet,
ktrej czas zabra urod. Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z
gazowymi lampami przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi
ludzi. Nie tak jak teraz, kiedy s... - Urwa, szukajc odpowiedniego sowa.
- Skrcone - podsun drwico Jace.
Raphael zrobi tak min, jakby nagle wyrwano go zamylenia. Zamia si krtko i
odwrci.
- A tak przy okazji, gdzie one s? - zapytaa Clary. - To znaczy, wampiry.
- Pewnie na grze - odpar Jace. - Lubi by wysoko, kiedy pi. Jak nietoperze. A
niedugo bdzie wita.
Niczym marionetki przyczepione do sznurkw, Clary i Raphael jednoczenie unieli
gowy. Zobaczyli jedynie sufit pokryty freskami, spkany i miejscami czarny, jakby osmalony
przez pomienie. Widoczne po ich lewej stronie ukowate przejcie wiodo w ciemno. Po
obu jego bokach stay kolumny ozdobione rzebionymi motywami lici i kwiatw. Zanim
Raphael opuci gow, Clary dostrzega w zagbieniu jego szyi blizn, bardzo biaa na tle
brzowe, skry.
- Myl, e powinnimy wrci do schodw subowych - wyszeptaa. - Tutaj czuj
si jak na widelcu.
Jace skin gow.
- Zdajesz sobie spraw, e kiedy tam dotrzemy, bdziesz musiaa zawoa Simona i
mie nadziej, e ci usyszy?
Clary bya ciekawa, czy na jej twarzy odmalowa si strach.
- Ja...
Przewal jej krzyk mrocy krew w yach. Clary odwrcia si gwatownie.
Raphael znikn, ale na warstwie kurzu, w miejscu gdzie musia przej... albo zosta
przecignity, nie byo ladw stp. Clary odruchowo wycigna rk do Jacea, lecz on ju
bieg i stron ukowatego przejcia i cieni, ktre za nim majaczyy. Nie widziaa go, ale
podya za skaczcym czarodziejskim wiatem jak wdrowiec, ktry idzie przez bagna
prowadzony przez zdradliwe bdne ogniki.
Za ukiem znajdowaa si dawna sala balowa. Zniszczona podoga z biaego marmuru
bya tak popkana, e przypominaa morze dryfujcego arktycznego lodu. Wzdu cian
biegy pkoliste balkony o zardzewiaych porczach. Midzy nimi wisiay lustra w zotych
ramach, kade zwieczone zocon, gow, kupidyna. W wilgotnym powietrzu unosiy si
pajczyny, niczym stare lubne welony.
Raphael sta po rodku pokoju, z rkami zwieszonymi po bokach. Clary podbiega do
niego i pytaa bez tchu:
- Wszystko w porzdku? Chopak wolno pokiwa gow.
- Wydawao mi si, e zobaczyem ruch w ciemnoci. Ale chyba mi si przywidziao.
- Postanowilimy wrci do schodw dla suby - oznajmi Jace. - na tym pitrze nic
nie ma.
Raphael pokiwa gow.
- Dobry pomys.
Ruszy do drzwi, nie patrzc, czy id za nim. Zrobi tylko kilka krokw, kiedy Jace
zawoa cicho:
- Raphael!
Kiedy si odwrci, Jace rzuci noem.
Chopak zareagowa byskawicznie, ale nie do szybko. Ostrze trafio w cel, sia
uderzenia cia go z ng i run na murow posadzk. W sabym blasku czarodziejskiego
wiata jego krew miaa czarny kolor.
- Jace! - Clary patrzya na niego z niedowierzaniem, wstrznita. Mwi, e
nienawidzi Przyziemnych, ale nigdy...
Kiedy prbowaa przyj z pomoc rannemu, Jace odepchn j na bok, rzuci si na
chopaka i chwyci n sterczcy z jego piersi. Ale tym razem Raphael by szybszy. Zapa
n i krzykn, kiedy jego do dotkna rkojeci w ksztacie krzya. Umazana krwi bro
upada z brzkiem na podog. Jace zapa jedn rka Raphaela za koszul, w drugiej ciska
Sanvi. Klinga rozjarzya si tak silnym blaskiem, e Clary zobaczya kolory: krlewski bkit
uszczcych si tapet, zote plamki na marmurowej posadzce, czerwon plam
rozprzestrzeniajc si na piersi rannego. Raphael si rozemia, byskajc ostrymi, biaymi
siekaczami.
- Chybie - rzuci drwico. - Nie trafie mnie w serce.
- Poruszye si w ostatniej chwili - zauway Jace. - To bya bardzo nietaktowne.
Raphael zmarszczy brwi i splun. Clary cofna si o krok, patrzc na niego z coraz
wikszym przeraeniem.
- Kiedy si domylie? - Jego hiszpaski akcent znikn bez ladu.
- W zauku - odpar Jace. - Ale chciaem, eby wprowadzi nas do hotelu. Gdybymy
wkroczyli tam bezprawnie, nie chronioby nas Przymierze. Uczciwa gra. Kiedy nie
zaatakowae nas od razu, pomylaem, e moe si myliem. Potem zobaczyem blizn na
twojej szyi. - Odsun si troch, nadal trzymajc ostrze przy gardle Raphaela. - Kiedy
wczeniej zauwayem acuszek, przyszo mi do gowy, e wyglda jak te, na ktrych wiesza
si krzyyk. I robie to, kiedy szede z wizyt do rodziny tak? lad po maym oparzeniu to
drobiazg, skoro wasze rany tak szybko si goj?
Raphael si rozemia.
- I tyle ci wystarczyo? Moja blizna?
- Kiedy znikne z foyer, nie zostawie ladw na kurzu. I wtedy ju miaem
pewno.
- To nic twj brat przyszed tutaj szuka potworw, prawda? - odezwaa si Clary. -
To bye ty.
- Oboje jestecie bardzo bystrzy - stwierdzi Raphael. - Ale niewystarczajco.
Spjrzcie w gr. - Wskaza na sufit.
Jace odepchn jego rk, nie spuszczajc z niego wzroku.
- Clary? Co widzisz?
Clary wolno uniosa gow. odek mia cinity ze strachu.
Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z gazowymi lampami
przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi ludzi. Teraz
balkony te byy pene, tyle e wampirw o miertelnie bladych twarzach i czerwonych
ustach rozcignitych w umiechu rozbawienia.
Jace nadal patrzy na Raphaela.
- Wezwae ich, tak?
Raphael umiechn si szeroko. Krew ju przestaa pyn z rany na jego piersi.
- A czy to ma znaczenie? Jest ich za duo, nawet dla ciebie Wayland. Jace nie
odpowiedzia. Nie poruszy si, ale oddycha szybko. Clary niemal czua jego pragnienie,
eby zabi wampira, wbi mu n w serce i raz na zawsze zetrze z twarzy jego ironiczny
umieszek.
- Nie zabijaj go, Jace - rzucia ostrzegawczo.
- Dlaczego?
- Moe wykorzystamy go jako zakadnika. Oczy Jacea si rozszerzyy.
- Zakadnika? Byo ich coraz wicej, wypeniali ukowate przejcie, poruszali si
cicho jak Bracia z Miasta Koci. Tylko e Bracia nie mieli bladej skry ani rk zakoczonych
pazurami... Clary zwilya suche usta.
- Wiem, co robi. Postaw go na nogi, Jace. Jace spojrza na ni, i wzruszy ramionami.
- Dobrze.
- To nie jest zabawne - warkn Raphael.
- Dlatego nikt si nic mieje. - Jace wsta i szarpniciem postawi go na nogi i
odwrci plecami do siebie, przystawiajc czubek noa do jego opatki. - Mog przebi ci
serce rwnie od tyu. Na twoim miejscu nawet bym nie drgn.
Clary odwrcia si w stron nadchodzcych ciemnych postaci. Wycigna rk
przed siebie.
- Zatrzymajcie si, bo inaczej to ostrze znajdzie si w sercu Raphaela - powiedziaa.
Przez tum przebieg cichy szmer, ktry mgby by szeptem albo miechem.
- Stjcie! - powtrzya Clary. W tym samym momencie Jace prawdopodobnie dgn
lekko wampira, bo Raphael krzykn z zaskoczenia i blu.
Jeden z wampirw powstrzyma gestem rki swoich towarzyszy. Clary rozpoznaa w
nim chudego blondyna z kolczykami, ktrego widziaa na przyjciu u Magnusa.
- Ona mwi powanie - powiedzia. - To Nocni owcy.
Jaka wampirzyca przepchna si przez tum i stana u jego boku: adna Azjatka o
niebieskich wosach, w spdnicy ze srebrnej folii. Clary bya ciekawa, czy w ogle s jakie
brzydkie albo grube wampiry. Moe ci krwiopijcy woleli nie powiksza swojego grona o
nieatrakcyjnych ludzi? A moe brzydcy ludzie po prostu nie chcieli y wiecznie.
- Nocni owcy wtargnli na nasze terytorium i dlatego nie chroni ich Przymierze -
owiadczya dziewczyna. - Zabijmy ich. Oni zabili do naszych.
- Kto z was jest przywdc? - spyta Jace wadczym tonem. - Niech wystpi. Azjatka
obnaya ostre zby.
- Nie uywaj wobec nas jzyka Clave, Nocny owco. Przychodzc tutaj, naruszye
wasze cenne Przymierze. Prawo nie bdzie ci chroni.
- Wystarczy Lily! - rzuci blondyn ostrym tonem. - Naszej pani tutaj nie ma. Jest w
Idrisie.
- Kto musi wami rzdzi w jej imieniu - zauway Jace.
W Sali zapada cisza. Wampiry stojce na balkonach wychyliy si przez porcze,
eby sysze, co si dzieje.
- Kieruje nami Raphael - rzek w kocu jasnowosy wampir. Azjatka sykna z
dezaprobat.
- Jacob...
- Proponuje wymian? - pospiesznie wtrcia Clary, uprzedzajc tyrad Lily. - Na
pewno ju wiecie, e wrcilicie dzisiaj z przyjcia w wikszym gronie, ni na nie
przyszlicie. Jest teraz z wami mj przyjaciel Simon.
Jacob unis brwi.
- Twj przyjaciel jest wampirem?
- Ani wampirem, ani Nocnym owc - odpara Clary, widzc, e Lily mruy jasne
oczy. - Jest zwykym czowiekiem.
- Nie zabieralimy do domu adnych ludzi z przyjcia Magnusa. To byoby naruszenie
Przymierza.
- Zmieni si w szczura - wyjania Clary. - Maego brzowego szczura. Kto pewnie
pomyla, e to oswojone zwierztko albo...
Urwaa w p zdania. Wszyscy patrzyli na ni jak na wariatk. Ogarna j rozpacz.
- Przekonajmy si, czy dobrze zrozumiaam - powiedziaa Lily. - Proponujesz
wymieni Raphaela na szczura?
Clary spojrzaa bezradnie na Jacea. Jego wzrok mwi: To by twj pomys. Rad
sobie sama.
- Tak - potwierdzia, odwracajc si z powrotem do wampirw. - Tak wanie
wymian proponujemy.
Gapili si na ni w milczeniu. Ich biae twarze byy niemal bez wyrazu. W innych
okolicznociach Clary uznaaby, e wygldaj na zdezorientowanych. Syszaa za sob
chrapliwy oddech Jacea. Bya ciekawa, czy zastanawia si, dlaczego pozwoli jej si tutaj
przycign. Ciekawe, czy j znienawidzi.
- Chodzi ci o tego szczura?
Clary zamrugaa. Przed tum wysun si chudy czarny chopak z dredami. Trzyma w
rekach co brzowego.
- Simon? - szepna Clary.
Szczur zapiszcza i zacz si miota w doniach wampira. Ten spojrza na gryzonia.
- O, rany! Mylaem, e to Zeke. Zastanawiaem si, dlaczego przybra akurat tak
posta. - Chopak potrzsn gow, a podskoczyy mu dredy. - We go sobie. Ju pi razy
mnie ugryz.
Clary signa po Simona niecierpliwym gestem, ale nim zdani zrobi krok w stron
chopaka, drog zagrodzia jej Lily.
- Chwileczk - powiedziaa. - Skd mamy wiedzie, e nie zabierzecie szczura, a
potem i tak nie zabijecie Raphaela?
- Damy wam sowo - odpara Clary bez namysu i od razu tego poaowaa.
Czekaa na wybuch wesooci, ale nikt si nie rozemia. Raphael zakl cicho po
hiszpasku. Lily spojrzaa na Jacea.
- Clary! - W jego gosie pobrzmiewa ton rozdranienia i desperacji. - Czy to
naprawd...
- Nie ma przysigi, nie ma wymiany - owiadczya natychmiast Lily, wykorzystujc
jego niepewno. - Elliott, trzymaj szczura.
Gdy chopak z dredami mocniej cisn Simona, ten zatopi zby w jego rce.
- To boli, kole! - warkn chopak.
Clary skorzystaa z okazji i szepna do Jacea:
- Po prostu przysignij! Co ci szkodzi?
- Dla mnie przysiga nie jest tym samym co dla Przyziemnych - odburkn gniewnie
Jace. - Bd ni zwizany na wieki.
- Tak? A co si stanie, jeli j zamiesz?
- Nie zamabym jej nigdy, w tym rzecz...
- Lily ma racj - odezwa si Jacob. - Przysiga jest konieczna. Dajcie sowo, e nie
skrzywdzicie Raphaela, kiedy oddamy wam szczura.
- Nie skrzywdz Raphaela - z miejsca owiadczya Clary. - Choby nie wiem co.
Lily umiechna si pobaliwie.
- Nie ciebie si obawiamy.
Spojrzaa na Nocnego owc, ktry trzyma Raphaela tak mocno, e zbielay mu
kostki. Na jego koszuli pojawiy si midzy opatkami plamy potu.
- Dobrze, przysigam - wykrztusi w kocu Jace.
- Z przysig na Anioa - zadaa Lily. - Ca. Jace pokrci gow.
- Ty pierwsza.
Jego sowa wywoay szmer w tumie. Jacob wyglda na zaniepokojonego, Lily na
wciek.
- Nic z tego, Nocny owco.
- Mamy waszego przywdc. - Przycisn czubek noa do garda Raphaela. - A wy
co? Szczura.
cinity przez Elliotta Simon pisn. Clary z trudem si powstrzymaa, eby nie
wyrwa go z rk wampira. - Jace... Lily spojrzaa na przywdc.
- Panie?
Raphael trzyma opuszczon gow, ciemne loki zasaniay mu twarz. Krew zabarwia
konierz jego koszuli, ciekaa po nagiej brzowej skrze.
- To bardzo wany szczur, skoro przyszlicie po niego a tutaj - rzek w kocu. - Ty
pierwszy powiniene zoy przysig, Nocny owco.
Jace chwyci go mocniej. Clary zobaczya jego napite minie pod skr, zbielae
palce i wykrzywione kciki ust, kiedy stara si opanowa gniew.
- Ten szczur to Przyziemny - rzuci ostrym tonem. - Jeli go zabijecie, bdziecie
podlega Prawu.
- Jest na naszym terytorium. Przymierze nie chroni intruzw, wiesz o tym.
- Wy go tutaj przynielicie - wtrcia Clary. - On nie naruszy waszego terytorium.
- To szczegy techniczne - skwitowa Raphael, umiechajc si mimo noa na gardle.
- Poza tym, mylicie, e nie syszymy plotek krcych w Podziemnym wiecie jak krew w
yach? Valentine wrci. Wkrtce nie bdzie Przymierza ani Porozumie.
Jace gwatownie unis gow.
- Gdzie o tym usyszelicie? Raphael skrzywi si pogardliwie.
- Wszyscy Podziemni o tym wiedz,. Tydzie temu zapaci czarownikowi za band
Poeraczy. Wzi swojego Wykltego i szuka Kielicha Anioa. Kiedy go znajdzie, nie bdzie
midzy nami faszywego pokoju, tylko wojna. adne prawo nie powstrzyma mnie przed
wydarciem ci serca na ulicy, Nocny owco...
Tego byo za wiele dla Clary. Rzucia si na ratunek przyjacielowi. Odepchna Lily i
wyrwaa szczura z rk Elliotta. Simon wdrapa si jej po ramieniu, rozpaczliwie wczepiajc
si pazurkami w rkaw.
- Ju dobrze - wyszeptaa. - Wszystko w porzdku.
Rzucia si do ucieczki, ale poczua, e kto apie j za kurtk. Prbowaa uwolni si
z rk Lily, szczupych, kocistych, o czarnych paznokciach, ale jej wysiki byy mao
skuteczne z powodu strachu, e upuci Simona, ktry trzyma si jej rkawa pazurkami i
zbami.
- Puszczaj! - krzykna, kopic wampirzyc.
Czubek jej buta trafi w cel, bo Lily wrzasna z blu i wciekoci, a nastpnie
uderzya przeciwniczk w twarz z tak si, e jej gowa odskoczya do tyu.
Clary zachwiaa si i omal nie upada. Usyszaa, jak Jace wykrzykuje jej imi.
Odwrcia si i zobaczya, e puci Raphaela i pdzi w jej stron. Prbowaa do niego
podbiec, ale Jacob chwyci j za ramiona, wbijajc w nie palce. Krzykna, ale jej gos zosta
zaguszony przez ryk, kiedy Jace wycign z kurtki szklan fiolk i chlusn na nich jej
zawartoci. Clary poczua chodn wilgo na policzku i usyszaa wrzask Jacoba, kiedy jego
skra zacza dymi po zetkniciu ze wicon wod. Wampir puci Clary, wyjc jak
zwierz. Lily zawoaa jego imi i skoczya mu na pomoc. W tym caym pandemonium Clary
poczua, e kto chwyta j za nadgarstek. Prbowaa si wyrwa.
- Przesta, idiotko, to ja - wysapa jej do ucha Jace.
W tym momencie Clary dostrzega majaczc za nim znajom posta.
Krzykna ostrzegawczo, a Jace zrobi unik i obrt w chwili, gdy Raphael skoczy na
niego z obnaonymi zbami, szybki jak kot. Kami zahaczy o koszul Nocnego owcy przy
ramieniu i rozerwa materia wzdu. Jace si zachwia, a wampir przywar do niego jak pajk,
kapic zbami tu przy jego gardle.
Clary gorczkowo szukaa w plecaku sztyletu...
May brzowy szczur przebieg pod jej nogami i skoczy napastnika. Raphael
krzykn, kiedy Simon zawis na jego przedramieniu. I zbami wbitymi gboko w ciao.
Wampir puci Nocnego owc i zatoczy si do tyu. Krew trysna z jego rki, z ust polecia
stek hiszpaskich przeklestw. Jace rozdziawi usta ze zdumienia.
- Sukin...
Tymczasem Raphael zapa rwnowag, oderwa szczura od swojej rki i cisn go na
marmurow posadzk. Simon pisn z blu i popdzi do przyjaciki. Clary schylia si i
wzia go na rce. Przytulia go mocno do piersi. Pod palcami czua serduszko dudnice w
maej piersi.
- Simon - wyszeptaa. - Simon...
- Nie ma na to czasu. - Jace mocno chwyci j za rk. W drugiej trzyma wieccy
n. - Ruszaj si.
Pocign j w stron tumu. Wampiry zaczy si cofa przed omiatajcym je
blaskiem serafickiego ostrza. Wszystkie krzywiy si i syczay jak koty.
- Do tego! - krzykn Raphael, patrzc gronie na kulce si, zdezorientowane
wampiry. Jego rami ociekao krwi, w ustach byskay ostre siekacze. - apa ich! Zabi
oboje. Szczura te!
Wampiry posusznie ruszyy do ataku. Niektre szy, inne suny, jeszcze inne spaday
z balkonw jak czarne nietoperze. Jace przyspieszy kroku kierujc si ku odlegej cianie.
Clary prbowaa mu si wyrwa.
- Nie powinnimy zosta i walczy czy co w tym rodzaju? - spytaa.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Na filmach tak wanie si robi w podobnej sytuacji. Czua, e Jace dry.
Czyby si ba? Nie, on po prostu si mia.
- Ty... - wykrztusi. - Jeste najbardziej...
- Najbardziej co? - obruszya si Clary.
Szli ostronie, eby nie potkn si o poamane meble i rozbity marmur zacielajcy
podog. Jace trzyma anielskie ostrze wysoko nad gow. Wampiry otaczay jasny krg
wiata, ktre rzucaa bro. Clary zastanawiaa si, jak dugo blask bdzie je odstrasza.
- Nic - odpar Jace. - To nie jest adna sytuacja, jasne? Zostawiam to sowo na takie
chwile, kiedy rzeczy naprawd przyjmuj zy obrt.
- Wic teraz nie jest le? Co w takim razie masz na myli? Nuklearny... Krzykna, bo
w tym momencie Lily pokonaa wietln barier i rzucia si na Nocnego owc, warczc i
obnaajc zby. Jace wyrwa zza pasa drugi n i przeci nim powietrze. Dziewczyna
cofna si z wrzaskiem. Na jej ramieniu wykwito dugie cicie. Kiedy si zachwiaa, jej
miejsce zajy inne wampiry. Jest ich tyle... - pomylaa Clary. Za duo...
Signa do paska i zacisna palce na rkojeci sztyletu. By zimny i obcy. Nie
wiedzia, jak si posugiwa noem. Nigdy nikogo nie uderzya, nie mwic o zadganiu.
Opucia nawet lekcj WF - u, na ktrej uczono ich, jak broni si przed rabusiami albo
gwacicielami, majc do dyspozycji zwyke przedmioty, takie jak: kluczyki od samochodu
albo dugopis. Wycigna n i uniosa drc rk...
Szyby eksplodoway do rodka w deszczu rozbitego, Clary krzykna. Zobaczya, e
wampiry, ktre dzielia od nich zaledwie dugo ramienia, odwracaj sic zaskoczone, a na
ich twarzach zdumienie miesza si z przeraeniem. Przez rozbite okna do rodka tuziny
smukych ksztatw. Poruszay si na czterech apach, nisko przy ziemi. Sier lnia w blasku
ksiyca, oczy jarzyy si niebieskim ogniem, z garde wydobywa si guchy pomruk, ktry
brzmia jak szum wodospadu. Wilki. - Teraz to jest dopiero sytuacja - powiedzia Jace.
15
W OPAACH
Wielkie puste pokoje, ktre mijali w drodze na dach, wyglday jak opuszczone
sceniczne dekoracje. Meble zakryte biaymi pokrowcami majaczyy w pmroku niczym gry
lodowe we mg.
Kiedy Jace otworzy drzwi oranerii, Clary uderzyy pomieszane zapachy: intensywna
wo ziemi, silniejszy, mydlany aromat kwiatw rozwijajcych si noc - powoju biaego,
anielskich trb, dziwaczka i paru innych, ktrych nie rozpoznawaa, jak na przykada rolina o
tych kwiatach w ksztacie gwiazdy. Przez szklane drzwi widziaa wiata Manhattanu
janiejce jak zimne klejnoty.
- O rany! - Obrcia si powoli, chonc widok. - Jak tu piknie w nocy.
Jace umiechn si szeroko.
I mamy to miejsce tylko dla siebie. Alec i Isabelle go nie cierpi. S alergikami.
Clary zadraa, cho wcale nic byo zimno.
- Co to za kwiaty ?
Jace wzruszy ramionami i usiad ostronie obok lnicego zielonego krzewu
obsypanego ciasno zwinitymi pczkami.
- Nie mam pojcia. Mylisz, e interesuje mnie klasyfikacja botaniczna?
Nie zamierzam zosta archiwist. Nie musz wiedzie wszystkiego.
- Wystarczy, eby umia zabija?
Spojrza na ni i si umiechn. Gdyby nie ten diaboliczny grymas, wygldaby jak
jasnowosy anio z obrazu Rembrandta.
- Wanie. - Wyj z torby pakunek owinity w serwetk i poda go Clary. - W dodatku
robi marne kanapki z serem. Sprbuj.
Clary umiechna si niechtnie i usiada naprzeciwko niego. Kamienna podoga
oranerii przyjemnie chodzia jej goe nogi po wielu dniach niesabncego upau. Z
papierowej torby Jace wyj jeszcze jabka, tabliczk czekolady z owocami i orzechami,
butelk wody.
- Nieza zdobycz - zauwaya Clary.
Kanapki z serem byy ciepe i wilgotne, ale smakoway dobrze. Z jednej z
niezliczonych kieszeni kurtki Jace wyowi n z kocian rczk, obra jabka, a nastpnie
poci je na staranne semki.
- Wprawdzie nie przyniosem tortu urodzinowego, ale mam nadzieje, e to lepsze ni
nic - powiedzia, podajc jej czstk.
- Nic to wanie to, czego si spodziewaam, wic dziki. - Clary odgryza kawaek
owocu. By zielony i chodny.
- Nie powinno tak by, e nic si nic dostaje na urodziny. - Jace zacz obiera drugie
jabko. Skrka odchodzia od miszu dugimi, zwijajcymi si paskami. - To wyjtkowa
chwila. Moje zawsze byy jedynym dniem, w ktrym ojciec mwi, e mog robi, co chce, i
dosta wszystko, czego zapragn.
- Wszystko? - Clary si zamiaa, - Na przykad co? - Kiedy miaem pi lat,
zamarzya mi si kpiel w spaghetti.
- Ale ci nie pozwoli?
- W tym rzecz, e pozwoli. Stwierdzi, e moja zachcianka nie jest droga, wic
dlaczego nie? Kaza sucym napeni wann wrztkiem i makaronem, a kiedy woda
ostyga... - Jace wzruszy ramionami. - Wykpaem si.
Sucy? Clary nie wypowiedziaa tej myli na gos, tylko zapytaa:
- I jak byo?
- lisko.
- Zao si. - Prbowaa wyobrazi go sobie jako maego rozemianego chopca,
siedzcego po uszy w makaronie, ale obraz jako nie chcia si uformowa w jej gowie. Z
pewnoci Jace nigdy nie chichota, nawet w wieku piciu lat. - O co jeszcze prosie ?
- Przewanie o bro, co na pewno ci nie zdziwi. O ksiki.
Duo czytaem.
- Nie chodzie do szkoy?
- Nie. - Mwi wolno, jakby zbliyli si do tematu, ktrego nie chcia porusza.
- Ale twoi przyjaciele...
- Nie miaem przyjaci. Oprcz ojca. Nikogo wicej nie potrzebowaem. Clary
wytrzeszczya oczy.
- adnych przyjaci?
Jace wytrzyma jej spojrzenie.
- Aleca spotkaem, kiedy skoczyem dziesi lat. Wtedy po raz pierwszy poznaem
inne dziecko w moim wieku. Po raz pierwszy miaem przyjaciela.
Clary spucia wzrok. W jej gowic nieproszony pojawi si obraz Aleca.
Przypomniaa sobie, jak na ni patrzy. On by tego nie zrobi.
- Nie wspczuj mi - powiedzia Jace, jakby czyta w jej mylach, cho to nic jemu
wspczua. - Da mi najlepsze wyksztacenie, najlepsze szkolenie. Pokaza mi cay wiat.
Londyn, Petersburg, Egipt. Lubilimy podrowa. - Jego oczy pociemniay. - Nie byem
nigdzie, odkd umar. Nigdzie poza Nowym Jorkiem.
- Jeste szczciarzem - stwierdzia Clary. - Ja nigdy w yciu nie byam poza tym
stanem. Mama nie puszczaa mnie nawet na szkolne wycieczki do D.C. - Po chwili dodaa z
alem: - Teraz domylam si, dlaczego.
- Baa si, e zwariujesz? e zobaczysz demony w Biaym Domu?
Clary uamaa kawaek czekolady.
- A s demony w Biaym Domu?
- artowaem. Chyba. - Wzruszy ramionami. - Na pewno kto by o tym gdzie
wspomnia.
- Myl, e po prostu nie chciaa, ebym za bardzo si od niej oddalaa. Zmienia si
po mierci mojego taty.
W jej gowie rozbrzmia gos Lukea: Nie jeste sob, odkd to si stao, ale Clary to
nie Jonathan.
Jace unis brew.
- Pamitasz swojego ojca? Clary pokrcia gow.
- Nie. Umar, zanim si urodziam.
- Masz szczcie - skwitowa Jace. - Przynajmniej za nim nic tsknisz.
Takie sowa w ustach kogo innego zabrzmiayby strasznie, ale w gosie Jacea nie
byo goryczy, tylko bl samotnoci.
- Czy to przejdzie? - zapytaa Clary. - To znaczy, tsknota? Jace spojrza na ni z
ukosa.
- Mylisz o swojej matce? Nie. Nie chodzio jej o matk.
- Waciwie o Lukea.
Wiesz, e to nie jest jego prawdziwe imi. - Jace ugryz w zadumie jabko. -
Zastanawiaem si nad nim i co w jego zachowaniu mi nie pasuje...
- Jest tchrzem - stwierdzia Clary z rozgoryczeniem. - Syszae, co powiedzia. Nie
wystpi przeciwko Valentineowi. Nawet dla mojej matki.
- Ale wanie to... - W tym momencie z daleka dobiego bicie dzwonu. - Pnoc. - Jace
odoy n, wsta i wycign do niej rk. Jego palce lekko kleiy si od soku. - Patrz.
Wzrok mia utkwiony w zielonym krzewie przy ktrym siedzieli. Clary ju miaa go
spyta, na co ma patrze, ale Jace uciszy j gestem rki. Jego oczy byszczay.
- Zaczekaj chwile.
Nagle jeden z ciasno zwinitych pczkw zacz dre. Po chwili zrobi si
dwukrotnie wikszy i pk. Wraenie byo takie, jakby ogldali film w przyspieszonym
tempie. Delikatne zielone odygi otworzyy si, uwalniajc cinite w rodku patki
oproszone jasnozotym pykiem lekkim jak talk.
- Och! - wykrzykna Clary i zobaczya, e Jace j obserwuje. - Zakwitaj co noc?
- Tylko o pnocy. Wszystkiego najlepszego, Clarisso Fray. Clary bya dziwnie
poruszona.
- Dzikuj.
- Mam co dla ciebie - powiedzia Jace. Sign do kieszeni, co z niej wyj i wcisn
jej do rki. By to szary kamie, troch nierwny, miejscami zupenie wygadzony.
- Hm - mrukna Clary, obracajc go w palcach. - Wiesz, kiedy dziewczyny mwi, e
marz o duym kamieniu, nie maj dosownie na myli kawaka skay.
- Bardzo zabawne, moja sarkastyczna przyjaciko. To nie jest skaa. Wszyscy Nocni
owcy maj kamie ze Znakiem czarodziejskiego wiata.
- Och. - Clary spojrzaa na prezent z nowym zainteresowaniem. Zamkna wok
niego do, tak jak zrobi to Jace w piwnicy. Nie bya pewna, ale wydawao si jej, e widzi
blask przesczajcy si przez palce.
- Zapewni ci wiato nawet w najwikszej ciemnoci tego wiata i innych - powiedzia
Jace. Clary wsuna kamyk do kieszeni.
- Dziki. Mio, e w ogle co mi dae. - Panujce midzy nimi napicie przytaczao
j jak wilgotne powietrze. - To lepsze ni kpiel w spaghetti.
- Jeli z kim si podzielisz tym osobistym wyznaniem, bd musia ci zabi -
ostrzeg j Jace ponurym tonem.
- Kiedy miaam pi lat, chciaam, eby mama wsadzia mnie do suszarki razem z
ubraniami - wyznaa Clary. - Rnica jest taka, e ona si nie zgodzia.
- Pewnie dlatego e wirowanie w suszarce moe si skoczy fatalnie - zauway Jace.
- Natomiast kpiel w makaronie rzadko ma miertelne skutki. Chyba e ugotuje go Isabelle.
Kwiat pnocy ju gubi patki. Sfruway na podog, mienic si jak okruchy
gwiezdnego blasku.
- Kiedy miaam dwanacie lat, zapragnam mie tatua - powiedziaa Clary. - Na to
te mama mi nie pozwolia.
- Wikszo Nocnych owcw otrzymuje pierwsze Znaki u wieku dwunastu lat.
Musiaa mie to we krwi - powiedzia Jace.
- Moe. Cho wtpi, czy Nocni owcy tatuuj sobie na lewym ramieniu Donatella z
wi Ninja. Jace zrobi zakopotan min.
- Chciaa zrobi sobie wia na ramieniu?
- Chodzio mi o zakrycie blizny po szczepieniu na osp. - Clary odsuna rkaw topu,
pokazujc biay lad w ksztacie gwiazdy. - Widzisz?
Jace odwrci wzrok.
- Robi si pno - stwierdzi. - Powinnimy wraca na d. Clary pospiesznie opucia
rkaw. Nastpne sowa same wypyny z jej ust.
- Czy ty i Isabelle... chodzilicie kiedy ze sob? Spojrza na ni pustym wzrokiem.
Blask ksiyca zmieni barw jego oczu ze zotych na srebrne.
- Isabelle i ja?
- Mylaam... - Clary poczua si jeszcze bardziej niezrcznie. - Simon si
zastanawia...
- Moe powinien j zapyta.
- Nie jestem pewna, czy chce - powiedziaa Clary. - Zreszt niewane. To nie moja
sprawa. Jace umiechn si.
- Odpowied brzmi: nie. To znaczy, moe przyszo nam to kiedy do gowy, ale ona
jest dla mnie prawie jak siostra. Czubym si dziwnie.
- To znaczy, e ty i Isabelle nigdy...
- Nigdy.
- Ona mnie nienawidzi - stwierdzia Clary.
- Wcale nie. Po prostu przy tobie robi si nerwowa, bo zawsze bya jedyn dziewczyn
w tumie adorujcych j chopcw, a teraz przestaa by jedyna.
- Przecie jest taka pikna.
- Podobnie jak ty. Ale bardzo si od ciebie rni z czego zdaje sobie spraw. Zawsze
chciaa by drobna i delikatna. Nie moe znie tego, e gruje wzrostem nad wikszoci
chopakw.
Clary nie przychodzia do gowy adna odpowied, Jace nazwa j pikn. Jeszcze nikt
tak o niej nie mwi, z wyjtkiem matki, a ona si nie liczya. Matki zwykle uwaaj, e ich
dzieci s pikne.
- Powinnimy wraca na d - powtrzy Jace, Clary bya pewna, e Jace czuje si
nieswojo, kiedy ona tak si na niego gapi, ale nie moga przesta.
- Dobrze.
Na szczcie jej gos zabrzmia normalnie. Kolejn ulg byo to, e ju nie musiaa na
niego patrze. Ksiyc, wiszcy teraz bezporednio nad nimi, owietla wszystko bardzo
dokadnie. W jego powiacie Clary zauwaya, e co ley na pododze: n, ktrym Jace
obiera jabka. Zrobia duy krok, eby go nie nadepn, i niechccy wpada na Jacea, a on j
przytrzyma, chronic przed upadkiem. Kiedy si odwrcia, eby go przeprosi, nagle
znalaza si w jego ramionach.
W pierwszej chwili sprawia wraenie, jakby wcale nie chcia jej pocaowa. Jego usta
spoczyway nieruchomo na jej ustach. Polem obj j mocniej i przycign do siebie. Jego
wargi zmiky. Clary poczua sodycz jabek i szybkie bicie serca Jacea Wplota palce w
mikkie, jedwabiste wosy; chciaa to zrobi, odkd pierwszy raz go zobaczya. W uszach jej
szumiao, jakby wok opotay dziesitki skrzyde... Nagle Jace odsun si od niej, lecz nie
wypuci jej z ramion.
- Nie panikuj, ale mamy widowni.
Clary odwrcia gow. Na gazi pobliskiego drzewa siedzia Hugo i patrzy na nich
byszczcymi czarnymi oczami. A wiec dwik, ktry syszaa, to rzeczywicie by opot
skrzyde, a nie sza namitnoci. Poczua lekkie rozczarowanie.
- Skoro on tutaj jest, Hodge te musi by w pobliu - wyszepta Jace. - Lepiej std
chodmy.
- Szpieguje ci? To znaczy, Hodge.
- Nie. Po prostu lubi tutaj przychodzi, eby pomyle. Szkoda... Prowadzilimy tak
byskotliw konwersacj. - Zamia si.
Ruszyli w d t sam drog, ktr przyszli, ale dla Clary bya to zupenie inna podr.
Jace trzyma j za rk, co sprawiao, e z kadego miejsca, ktrego on dotyka: od palcw,
nadgarstka i wntrza doni rozchodziy si po caym ciele elektryczne impulsy. W jej gowie
kbiy si pytania, ale baa si je zada, eby nie zepsu nastroju. Powiedzia szkoda, wiec
domylaa si, e wieczr si skoczy, przynajmniej jeli chodzi o caowanie.
Gdy dotarli pod jej drzwi, Clary opara si o cian i spojrzaa na Jacea.
- Dziki za urodzinowy piknik - powiedziaa, silc si na neutralny ton. Jace wyranie
nie mia ochoty puci jej doni.
- Zamierzasz i spa?
Po prostu jest uprzejmy, pomylaa Clary. Z drugiej strony, to by Jace. On nigdy nie
by uprzejmy. Postanowia odpowiedzie Pytaniem na pytanie.
- A ty nie jeste zmczony?
- Jeszcze nigdy nie byem bardziej rozbudzony.
Pochyli si i uj jej twarz woln rk. Ich usta si zetkny z pocztku lekko, potem
mocniej. Dokadnie w tym momencie Simon otworzy drzwi sypialni i wyjrza na korytarz.
By rozczochrany, zaspany i bez okularw, ale widzia dobrze.
- Co jest, do diaba? - zapyta tak gono, e Clary odskoczya od Jacea, jakby j
sparzy jego dotyk.
- Simon! Co ty... to znaczy, mylaam, e...
- pi? Spaem. - Na jego kociach policzkowych wykwity pod opalenizn
ciemnoczerwone plamy, jak zawsze, kiedy by zakopotany albo zdenerwowany. - Potem si
obudziem i zobaczyem, e ci nic ma, wic pomylaem...
Clary nie przychodzia do gowy adna sensowna odpowied. Dlaczego nie
przewidziaa, e co takiego moe si zdarzy? Dlaczego nie zaproponowaa, eby poszli do
pokoju Jacca? Wytumaczenie byo proste i jednoczenie okropne. Cakiem zapomniaa o
Simonie.
- Przepraszam - bkna, niepewna, do kogo waciwie mwi.
Ktem oka dostrzega, e Jace rzuca jej wciekle spojrzenie, ale kiedy na niego
spojrzaa, wyglda jak zawsze: swobodny, pewny siebie, lekko znudzony.
- W przyszoci, Clarisso, moe byoby rozsdnie wspomnie, e masz ju mczyzn
w swoim ku, eby unikn takich niezrcznych sytuacji - powiedzia.
- Zaprosia go do ka? - spyta Simon, wstrznity.
- mieszne, co? - rzuci Jace. - Przecie wszyscy bymy si zmiecili.
- Nie zapraszaam go do ka - warkna Clary. - Po prostu si caowalimy.
- Tylko si caowalimy? - Ton Jacea by peen udawanej urazy - - Tak szybko
zapomniaa o naszej mioci?
- Jace...
Urwaa, dostrzegszy zoliwy bysk w jego oczach. Nagle poczua ciar na odku.
- Simon, jest ju pno - powiedziaa ze znueniem. - Przykro mi, e ci obudzilimy.
- Mnie rwnie. - Wkroczy dumnie do sypialni i zatrzasn ta sob drzwi. Umiech
Jacea by mdy jak tost posmarowany masem.
- Id za nim. Pogaszcz go po gowie i powiedz, e nadal jest twoim jedynym,
wyjtkowym, najwspanialszym facecikiem. Czy nie to wanie chcesz zrobi?
- Przesta. Nie bd taki. Jace umiechn si szerzej.
- Jaki?
- Jeli jeste na mnie zy, powiedz to wprost. Nie zachowuj si tak, jakby nigdy nic ci
nie ruszao. Jakby by pozbawiony wszelkich uczu.
- Moe powinna si zastanowi, zanim mnie pocaowaa. Clary spojrzaa na niego z
niedowierzaniem.
- Ja ci pocaowaam?
- Nie martw si, dla mnie rwnie nie byo to takie pamitne przeycie - odparowa
zoliwie. Clary patrzya, jak Jace odchodzi, i miaa ochot si rozpaka. Jednoczenie
korcio j, eby go dogoni i kopn w kostk Wiedzc jednak, e jedno i drugie zachowanie
sprawio satysfakcje, nie zrobia nic, tylko ze znueniem wesza do swojej sypialni.
Simon sta na rodku pokoju i wyglda na zagubionego. Clary usyszaa w gowie
zjadliwy gos Jacea: Pogaszcz go po gowie i powiedz mu, e nadal jest twoim jedynym,
wyjtkowym, najwspanialszym facecikiem.
Zrobia krok w jego stron, ale zatrzymaa si, kiedy zobaczya, co Simon trzyma w
rce. Jej szkicownik, otwarty na ostatnich rysunkach, miedzy innymi postaci Jacca z
anielskimi skrzydami.
- adne - powiedzia. - Wida opaciy si lekcje u Tisch.
Normalnie Clary zbesztaaby go za to, e bez pozwolenia zajrza do jej szkicownika,
ale teraz nic bya odpowiednia pora na robienie wyrzutw.
- Simon, posuchaj...
- Zdaj sobie spraw, e odmaszerowanie z ponur min do twojej sypialni nic byo
najzrczniejszym posuniciem, ale musiaem zabra moje rzeczy - przerwa jej chodno,
rzucajc szkicownik na ko.
- Dokd si wybierasz? - spytaa Clary.
- Do domu. Za dugo ju tutaj siedz. To nie jest miejsce dla takich miertelnikw jak
ja. Clary westchna.
- Przepraszam, w porzdku? Nie zamierzaam go pocaowa. Po prostu stao si.
Wiem, e go nie lubisz.
- Mylisz si - owiadczy Simon jeszcze bardziej oschym tonem. - Nie lubi wody
sodowej bez gazu. Nie lubi gwnianych boysbandw. Nie lubi tkwi w korkach. Nie lubi
prac domowych z matmy. A Jacea nienawidz. Dostrzegasz rnic?
Uratowa ci ycie - przypomniaa Clary, czujc si jak oszustka - Jace poszed do
hotelu Dumort tylko dlatego, e obawia si kopotw, w razie gdyby ona daa si zabi.
- Tak czy inaczej to dupek - rzuci Simon lekcewaco. - Mylaem, e jeste
mdrzejsza.
Clary w kocu si rozgniewaa.
- I kto to mwi? Czy to nie ty zamierzae zaprosi do Fall Fling dziewczyn z
najbardziej rozkoysanym ciaem. - Staraa si naladowa leniwy ton Erica. - Co z tego, e
Jace czasami bywa palantem? Nie jeste moim bratem ani tat, nie musisz go lubi. Nigdy nie
lubiam adnej z twoich dziewczyn, ale przynajmniej miaam tyle przyzwoitoci, eby
zachowa to dla siebie.
- To co innego - wycedzi Simon przez zby.
- Dlaczego?
- Bo widz, jak na niego patrzysz! A ja nigdy nie patrzyem w ten sposb na adn z
tych dziewczyn! To po prostu byo co w rodzaju wicze praktycznych przed...
- Przed czym? - Clary zdawaa sobie spraw, e zachowuje si okropnie, e caa ta
sytuacja jest okropna, bo nigdy wczeniej nie kcili si o sprawy powaniejsze ni to, kto w
domku na drzewie wyjad ostatnie ciastko z pudeka, ale nie moga si powstrzyma. -
Dopki nie zjawia si Isabelle? Nie mog uwierzy, e wygaszasz mi kazania na temat
Jacea, a sam robisz z siebie kompletnego idiot z jej powodu! - Jej gos przeszed w krzyk.
- Prbowaem wzbudzi w tobie zazdro! - wrzasn Simon. Rce mia zacinite w
pici i opuszczone. - Jeste taka gupia, Clary, e nic nie widzisz?
Gapia si na niego oszoomiona. Co on mia na myli?
- Prbowae wzbudzi we mnie zazdro? Dlaczego miaby to robi? Natychmiast
zauwaya, e bya to najgorsza rzecz, o jak moga go zapyta.
- Bo jestem w tobie zakochany od dziesiciu lat - wyzna Simon z gorycz, ktra
wstrzsna Clary. - I stwierdziem, e chyba pora si dowiedzie, czy czujesz do mnie to
samo. Domylam si jednak, e nie.
Clary poczua si tak, jakby kopn j w brzuch. Zabrako jej tchu. Patrzya na niego
wytrzeszczonymi oczami, prbujc znale jaka odpowied. Jakkolwiek.
- Nic nie musisz mwi - uprzedzi ja Simon ostrym tonem i ruszy do drzwi.
Clary staa jak sparaliowana. Nie moga si ruszy, eby go zatrzyma, cho tego
chciaa. Nie moga wydoby z siebie gosu. Zreszt co miaaby mu powiedzie? Ja te ci
kocham? Przecie go nie kochaa.
Simon zatrzyma si z rk na klamce i odwrci do niej. Jego oczy za okularami
wyglday bardziej na zmczone ni rozgniewane.
- Naprawd chcesz wiedzie, co jeszcze moja mama mwia o tobie?
Clary potrzsna gow. Simon chyba tego nie zauway.
- Powiedziaa, e zamiesz mi serce.
Wyszed i zamkn za sob drzwi. Clary zostaa sama.
Gdy sobie poszed, opada na ko i signa po szkicownik. Przycisna go do piersi.
Nie miaa ochoty rysowa. Pragna jedynie poczu znajome zapachy: atramentu, papieru,
kredek.
Przemkno jej przez myl, eby pobiec za Simonem, sprbowa go dogoni. Ale co
miaaby mu powiedzie? Co moga powiedzie? Jeste taka gupia, Clary, e nic nie
widzisz?
Przypomniaa sobie rne sytuacje, arty Erica i innych na ich temat, rozmowy, ktre
cichy, kiedy wchodzia do pokoju. Jace wiedzia od pocztku, miaem si z was, bo bawi
mnie deklaracje mioci, zwaszcza nieodwzajemnionej. Wtedy nie miaa pojcia, o co mu
chodzi, a teraz nareszcie zrozumiaa.
Owiadczya wczeniej Simonowi, e kocha tylko trzy osoby: matk, Lukea i jego.
Zastanawiaa si, czy to naprawd moliwe, eby w cigu jednego tygodnia straci
wszystkich, ktrych si kochao. Czy co takiego w ogle da si przey? A jednak przez ten
krtki czas spdzony na dachu z Jaceem zapomniaa o matce. Zapomniaa o Lukeu.
Zapomniaa o Simonie. I czua si szczliwa. Najgorsze wanie byo to, e czua si
szczliwa.
Moe utrata Simona jest kar za moje samolubstwo, za to, e byam szczliwa,
choby tylko przez chwile, podczas gdy nadal nie wiem, gdzie jest moja mama, pomylaa.
Tak czy inaczej, to, co si stao, nie miao znaczenia. Jace mg wietnie caowa, ale wcale
mu na niej nie zaleao. Sam to powiedzia.
Opucia szkicownik na kolana. Simon mia racj - dobrze narysowaa Jacea.
Uchwycia tward lini jego ust, niepasujce do nich smutne oczy. Skrzyda wyglday tak
naturalnie, e gdyby ich dotkna, na pewno okazayby si mikkie. Bezwiednie przesuna
doni po kartce, bdzc mylami...
Gwatownie zabraa rk i wytrzeszczya oczy. Jej palce nie dotykay suchego papieru,
tylko delikatnych pir. Pomkna wzrokiem ku runom, ktre nabazgraa w rogu strony.
Janiay podobnie jak te, ktre Jace kreli stel.
Jej serce zaczo wybija szybki, ostry rytm. Skoro runy potrafiy oywi rysunek,
moe...
Nie odrywajc wzroku od szkicownika, na lepo signa po owki. Bez tchu
odwrcia kartk i na nowej, czystej pospiesznie zacza rysowa pierwsz rzecz, ktra
przysza jej do gowy: kubek do kawy stojcy na nocnej szafce przy ku. Przypomniawszy
sobie lekcje martwej natury, wiernie oddaa wszystkie szczegy: poplamiony brzeg,
pknicie na uchwycie, Gdy skoczya, signa po naczynie i postawia je na papierze.
Potem, bardzo ostronie, zacza kreli obok niego runy. Jej poczynaniami kierowaa sia,
ktrej ona sama nie rozumiaa.
18
KIELICH ANIOA
Clary nie bya pewna, czego si spodziewa - okrzykw radoci, moe gorcych
oklaskw. Zamiast tego usyszaa cisz. Przerwa j dopiero Jace, mwic:
- Mylaem, e bdzie wikszy.
Clary spojrzaa na Kielich, ktry trzymaa w rce. By wielkoci zwykego kieliszka
do wina, tylko duo ciszy. Szumiaa w nim moc, niczym krew pynca w yach.
- Jest w sam raz - stwierdzia z uraz.
- Tak, ale spodziewaem si czego, no wiesz... - rzuci protekcjonalnie i nakreli
rkami ksztat mniej wicej wielkoci kota.
- To Kielich Anioa, a nie Muszla Klozetowa Anioa - odezwaa si Isabelle. -
Skoczylimy? Moemy i?
Dorothea przekrzywia gow. Jej widrujce oczy rozbysy-
- Jest uszkodzony! - wykrzykna. - Jak to si stao?
- Uszkodzony? - Clary ze zdziwieniem spojrzaa na Kielich. Jej zdaniem wyglda
normalnie.
- Poka mi go - zadaa czarownica i zrobia krok w stron Clary, wycigajc rce po
Kielich.
Clary cofna si odruchowo i nagle midzy nimi wyrs Jace. Trzyma do w pobliu
rkojeci miecza zatknitego za pasek.
- Bez obrazy, ale oprcz nas nikt nie moe dotkn Kielicha Anioa - owiadczy
spokojnie. Dorothea przez chwil mierzya go wzrokiem, a potem jej oczy znowu przybray
dziwnie pusty wyraz.
- Nie spieszmy si - powiedziaa. - Valentine byby niezadowolony, gdyby co si
stao Kielichowi.
Z cichym wistem Jace wysun miecz zza paska i unis go, zatrzymujc tu pod
brod Dorothei.
- Nie wiem, co tu si dzieje, ale my wychodzimy - oznajmi.
Oczy czarownicy rozbysy.
- Oczywicie, Nocny owco. - Zacza si cofa do ciany z kotar. - Chciaby
skorzysta z Bramy?
Czubek miecza zachwia si, a na twarzy Jace'a pojawi si wyraz konsternacji.
- Nie dotykaj tego...
Dorothea zachichotaa i byskawicznym ruchem szarpna zasony wiszce na caej
dugoci ciany. Brama za nimi bya otwarta.
Alec gwatownie zaczerpn tchu.
- Co to jest?
Clary dostrzega tylko kawaek tego, co znajdowao si za Bram - czerwone
skbione chmury przecinane ciemnymi byskawicami i co czarnego pdzcego prosto na
nich. W tym Momencie Jace krzykn, eby padli. Sam rzuci si na podog, pocigajc
Clary za sob. Lec na brzuchu na dywanie, uniosa gow w chwili, kiedy rozpdzony
ksztat uderzy w Madame Dorothe.
Czarownica krzykna, rozpocierajc ramiona. Zamiast powali j na podog,
ciemny ksztat spowi czarownic jak caun, a jego czer wsczya si w ni jak atrament
wsikajcy w papier. Plecy kobiety zgarbiy si, caa jej posta zacza si wydua, rosn,
rozciga, zmienia. Po pododze rozsypay si z gonym grzechotem jakie przedmioty.
Byy to bransolety Dorothei, poskrcane i poamane. Wrd rozrzuconych ozdb leay mae
biae kamyki. Dopiero po chwili Clary zorientowaa si, e to zby.
Obok niej Jace wyszepta co tonem penym niedowierzania.
- Mwie, e tu nie ma duej demonicznej aktywnoci! - wykrztusi zdawionym
gosem Alec. - Mwie, e poziomy s niskie!
- Byy niskie - warkn Jace.
- Wic mamy inne pojcie o tym, co znaczy niski"! - krzykn Alec.
Tymczasem istota, ktra kiedy bya Dorothe, rykna i zawirowaa. Garbata,
gruzowata, groteskowo znieksztacona, sprawiaa wraenie, jakby si coraz bardziej
rozrastaa...
Clary oderwaa od niej wzrok, kiedy Jace wsta, cignc j za sob. Isabelle i Alec
zerwali si z podogi, ciskajc bro. Rka Isabelle trzymajca bicz draa lekko.
- Ruszaj si! - Jace popchn Clary w stron wyjcia.
Kiedy obejrzaa si przez rami, zobaczya tylko gst wirujc szaro, jak chmury
burzowe, z ciemn postaci w rodku...
Caa czwrka wypada do holu. Isabelle pierwsza znalaza si przy frontowych
drzwiach, signa do gaki... i odwrcia si do nich z poblad twarz.
- Nie mog ich otworzy. To musi by czar...
Jace zakl i zacz grzeba w kieszeniach kurtki.
- Gdzie, do diaba, jest moja stela?
- Ja j mam - powiedziaa Clary.
Kiedy signa do kieszeni, w foyer rozleg si huk, jakby strzeli piorun. Podoga
zafalowaa pod jej nogami. Clary zachwiaa i omal nie upada. Chwycia si balustrady. Kiedy
spojrzaa w stron mieszkania Dorothei, zobaczya ziejc w cianie dziur o poszarpanych
brzegach, przez ktr co si wydostawao... niemal wyciekao...
- Alec! - krzykn Jace.
Alec sta przed dziur ze spopiela twarz i wyrazem przeraenia w oczach. Jace
podbieg do niego, klnc, chwyci go za rami i odcign do tyu w chwili, gdy galaretowata
istota wygramolia si z mieszkania do holu.
Clary zaparo dech. Ciao stwora byo blade i wygldao jak posiniaczone. Spod
olizej skry wyzieray koci, nie biae i wiee, tylko brudne, sczerniae i popkane, jakby
spoczyway w ziemi przez tysic lat. Donie byy pozbawione mini, szkieletowe, chude
ramiona pokryte ciekncymi ranami, przez ktre przewiecao jeszcze wicej pokych
koci, twarz jak u kociotrupa, z zapadnitymi otworami w miejscu nosa i oczu. Pazury oray
podog. Nadgarstki i przedramiona oplatay jasne pasy tkaniny: jedyne, co zostao z
jedwabnych szali i turbanu Madame Dorothei. Potwr mia co najmniej dziewi stp
wysokoci.
Spoglda w d na czwrk nastolatkw pustymi oczodoami.
- Dajcie mi Kielich Anioa - zada gosem jak wiatr przeganiajcy mieci po pustym
chodniku. - Oddajcie go, a pozwol wam y.
- Clary spojrzaa w panice na swoich towarzyszy. Isabelle miaa tak min, jakby kto
zdzieli j pici w odek. Alec sta bez ruchu. Tylko Jace nie straci rezonu.
- Kim jeste? - zapyta spokojnym gosem, cho wydawa si bardziej poruszony ni
zwykle.
Istota skonia gow.
- Jestem Abbadon, Demon Otchani. Do mnie nale puste miejsca midzy wiatami.
Mj jest wiatr i wyjca ciemno. Tak si rni od miaukliwych stworze, ktre nazywacie
demonami, jak orze od muchy. Nie miejcie nadziei, e mnie pokonacie. Oddajcie mi Kielich
albo zginiecie.
-To jest Wielki Demon - powiedziaa Isabelle. Jej bicz zadra. - Jace, jeli...
- A co z Dorothe? - wyrwao si Clary. Jej gos zabrzmia piskliwie. - Co si z ni
stao?
Demon skierowa na ni puste oczodoy.
- Ona posuya tylko jako naczynie. Otworzya Bram, a ja j opanowaem. Jej mier
bya szybka. - Przenis wzrok na Kielich. - Twoja taka nie bdzie.
Ruszy w stron Clary, ale na drodze stan mu Jace z janiejcym mieczem w jednej
rce i serafickim noem w drugiej. Alec obserwowa go blady z przeraenia.
- Na Anioa. - Jace zmierzy potwora wzrokiem od stp do gw. - Wiedziaem, e
Wielkie Demony s brzydkie, ale nikt mnie nie ostrzeg przed ich zapachem.
Abbadon zasycza, ukazujc dwa rzdy wyszczerbionych zbw ostrych jak szko.
- Nie jestem pewien co do tego wiatru i wyjcej ciemnoci, bo odr bardziej mi si
kojarzy z wysypiskiem mieci - cign Jace. - Na pewno nie pochodzisz ze Staten Island?
Gdy demon rzuci si na niego, Nocny owca zamachn si ostrzami ruchem szybkim
jak byskawica. Oba zagbi si w najbardziej misistej czci Abbadona: w brzuchu. Stwor
zawy i uderzy go, odrzucajc w bok jak kocur karccy niesfornego kociaka. Jace przetoczy
si po pododze i natychmiast wsta, ale najwyraniej by ranny, bo trzyma si za rami.
Isabelle to wystarczyo. Skoczya do przodu i zdzielia demona biczem. Na jego szarej
skrze pojawio si gbokie nacicie, ktre zaraz nabrzmiao krwi. Abbadon zignorowa
dziewczyn i ruszy ku Jace'owi.
Zdrow rk Jace wycign drugi seraficki n. Co do niego szepn i ostrze
zajaniao. Nocny owca wyglda jak dziecko przy grujcym nad nim monstrum, ale
umiecha si szeroko, nawet kiedy demon zaatakowa ponownie. Isabelle krzykna i
zdzielia napastnika biczem. Krew trysna z rany gstym strumieniem
Demon machn rk ostr jak brzytwa. Jace zatoczy si do tyu, ale nie odnis
adnej rany, bo midzy nim a przeciwnikiem wyrs smuky, czarny, uzbrojony cie. Alec!
Abbadon rykn. Paka z ostrzami wbia si w jego pier. Stwr unis z guchym
warkniciem kociste pazury. Potnym ciosem po-derwa Aleca z ziemi i cisn nim w
odleg cian. Chopak uderzy w ni z nieprzyjemnym trzaskiem i osun si na podog.
Isabelle zawoaa jego imi. Alec si nie poruszy. Nocna owczyni rzucia si w jego
stron, ale w tym momencie demon odwrci si i uderzy j z rozmachem. Dziewczyna
upada kaszlc krwi, a kiedy zacza si podnosi, Abbadon zdzieli j ponownie. Tym
razem znieruchomiaa.
Nastpnie demon ruszy w stron Clary.
Jace sta zmartwiay i patrzy na bezwadne ciao Aleca jak hipnotyzowany. Clary
krzykna, kiedy Abbadon si do niej zbliy. Zacza si cofa w gr po schodach,
potykajc si na nierwnych stopniach. Stela palia jej skr. Gdyby tylko miaa przy sobie
bro, jakkolwiek...
Isabelle dwigna si do pozycji siedzcej. Odgarna z twarzy zakrwawione wosy i
zawoaa co do Jace'a, midzy innymi imi Clary. Jace zamruga, jakby go ocucono. Zacz
biec w jej stron. Demon by ju tak blisko, e Clary widziaa czarne rany na jego skrze i co
pezajcego w rodku. Abbadon wycign rk...
Jace odepchn j na bok, zamachn si serafickim noem i trafi demona w pier,
obok dwch ju tkwicych tam ostrzy. Demon warkn z irytacj, jakby to byy zwyke
ukucia.
- Nocny owco, z przyjemnoci ci zabij, posucham trzasku twoich koci, jak u
tamtego cherlaka...
Jace wskoczy na balustrad i z gry spad na Abbadona. Impet odrzuci demona do
tyu. Nocny owca, uczepiony ramion stwora, wyrwa seraficki n z jego piersi, a trysna
posoka, i wbi go jeszcze kilka razy w jego plecy. Rce ociekay mu czarnym pynem.
Warczc, Abbadon ruszy tyem w stron ciany. Jace musia go puci, eby unikn
zmiadenia. Wyldowa gadko na pododze i ponownie unis bro. Ale demon okaza si
szybszy. Chwyci Jace'a pazurami za gardo i przycisn go do schodw.
- Powiedz im, eby oddali mi Kielich - wysycza. - Ka to zrobi, a ja pozwol im y.
Jace przekn lin.
- Clary...
Ale Clary nie dowiedziaa si, co chcia jej powiedzie, bo w tym momencie
otworzyy si drzwi frontowe. Przez chwil widziaa tylko jasno, a kiedy mruganiem
odpdzia ogniste powidoki, zobaczya, e w progu stoi Simon. Cakiem zapomniaa, e
przyjaciel czeka na zewntrz, niemal zapomniaa o jego istnieniu.
Zerkn na ni, przycupnit na schodach, na Abbadona i Jace'a. W rce trzyma uk
Aleca, koczan mia przewieszony przez plecy. Wycign z niego strza, nasadzi j na
ciciw i z wpraw unis uk, jakby robi to ju setki razy.
Strzaa przeleciaa z gonym bzyczeniem, niczym wielki bk, nad gow Abbadona i
poszybowaa w stron dachu...
Roztrzaskaa wietlik. Brudne szko posypao si w d jak deszcz, do rodka wpado
soce, mnstwo wiata. Zote promienie wrcz zalay foyer jasnym blaskiem.
Abbadon wrzasn i zatoczy si do tyu, rkami osaniajc znieksztacon gow. Jace
przycisn do do nietknitego garda i patrzy z niedowierzaniem, jak demon pada z rykiem
na podog. Clary niemal si spodziewaa, e zaraz buchnie pomieniami, ale on zacz si w
sobie zapada. Jego nogi, tuw i czaszka pomarszczyy si jak poncy papier i w cigu
minuty stwr cakiem znikn. Zostay po nim tylko wypalone lady.
Simon opuci uk. Na jego twarzy malowao si zaskoczenie.
Jace lea na schodach, gdzie cisn go demon. Prbowa si podnie. Widzc
to, Clary zsuna si po stopniach i uklka przy nim.
-Jace...
- Nic mi nie jest. - Usiad, wycierajc krew z ust. Zakaszla 1 splun czerwon lin. -
Alec....
-Twoja stela. - Clary signa do kieszeni. - Bdziesz jej Potrzebowa?
wiato soneczne wlewao si przez roztrzaskany wietlik i padao na jego twarz.
Byo na niej wida ogromny wysiek.
- Nic mi nie jest - powtrzy Jace i odsun j, niezbyt agodnie. Wsta chwiejnie i
omal nie upad. Po raz pierwszy porusza si tak niezgrabnie. - Alec?
Clary odprowadzia go wzrokiem, kiedy, kutykajc, szed przez hol w stron
nieprzytomnego przyjaciela. Schowaa Kielich do kieszeni bluzy i zapia j na zamek.
Tymczasem Isabelle, ktra wczeniej podpeza do brata, trzymaa jego gow na kolanach i
gaskaa go po wosach. Pier Aleca opadaa i unosia si powoli. Simon sta oparty o cian i
gapi si na nich, kompletnie wykoczony. Clary ucisna jego rk, kiedy go mijaa.
- Dzikuj - wyszeptaa. - To byo fantastyczne.
- Nie dzikuj mnie, tylko instruktorom ucznictwa z letnich obozw B'nai Brith-
powiedzia.
- Simon, ja nie...
- Clary! - zawoa Jace. - Przynie moj stel.
Clary podesza do Nocnych owcw i uklka przy nich. Kielich Anioa obija si o
jej bok. Twarz Aleca bya biaa, zbryzgana kroplami krwi, oczy nienaturalnie niebieskie. Jego
rka zostawia krwawe plamy na nadgarstku Jace'a.
- Czy ja... - Umilk na widok Clary, jakby zobaczy j po raz pierwszy. W jego
spojrzeniu dostrzega co, czego si nie spodziewaa. Triumf. - Zabiem go?
Twarz Jace'a wykrzywi bolesny grymas.
-Ty...
- Tak - pospiesznie przerwaa mu Clary. - Nie yje.
Alec spojrza na ni i rozemia si. Na jego ustach pojawia si spieniona krew. Jace
uwolni nadgarstek z ucisku rannego i uj w donie jego twarz.
- Nie ruszaj si - powiedzia.
Alec zamkn oczy.
- Rb, co musisz - wyszepta.
Isabelle podaa Jace'owi swoj stel.
-Masz.
Skin gow i przecign czubkiem steli po przodzie koszuli Aleca. Materia rozszed
si jak przecity noem. Jace rozchyli go, obnaajc pier przyjaciela. Isabelle obserwowaa
go z niepokojem. Skra Aleca bya bardzo biaa, tylko miejscami poznaczona starymi
bliznami. Teraz widniay na niej rwnie wiee rany: czerwone, zaognione lady po
pazurach. Jace zacisn szczki, dotkn stel ciaa rannego i przesun ni po nim z wpraw
wynikajc z dugoletniej praktyki. Najgorsze, e kiedy rysowa uzdrawiajce znaki, one
znikay, jakby pisa na wodzie.
W kocu odrzuci stel i zakl:
- Cholera!
- Co si dzieje? - zapytaa ze strachem w gosie Isabelle.
- Abbadon poharata go pazurami i zostawi w nim demoniczn trucizn -
odpar Jace. - Znaki nie dziaaj. - Delikatnie dotkn czoa przyjaciela. - Syszysz
mnie?
Alec si nie poruszy. Cienie pod jego oczami wyglday jak ciemnogranatowe siniaki.
Gdyby nie oddycha, Clary pomylaaby, e ju nie yje.
Isabelle opucia gow, zasaniajc wosami twarz brata. Objta go i wyszeptaa:
- Moe trzeba...
- Zawie go do szpitala. - Nad nim sta Simon z ukiem wrce. - Pomog zanie go
do samochodu. Na Sidmej Alei jest szpital metodystw...
- adnych szpitali - przerwaa mu Isabelle. - Musimy zawie go do Instytutu.
-Ale...
-W szpitalu nie bd wiedzieli, jak go leczy - wyjani Jace. - Zrani go Wielki
Demon. aden Przyziemny lekarz nie wie, jak leczy takie obraenia.
Simon pokiwa gow.
- Dobrze, wic zaniemy go do samochodu.
Na szczcie furgonetka nie zostaa odholowana. Isabelle rzucia brudny koc na tylne
siedzenie, i kiedy pooyli na nim Aleca, usiada i uoya jego gow na swoich kolanach.
Jace ukucn obok nich na pododze. Jego koszula bya na rkawach i piersi poplamiona
krwi, demona i ludzk. Kiedy spojrza na Simona, Clary zobaczya, e zoto w jego oczach
znikno, zastpione czym, czego wczeniej nigdy w nich nie widziaa. Panik.
- Jed szybko, Przyziemny - powiedzia. - Jed, jakby cigao ci pieko.
Simon ruszy.
***
Popdzili Flatbush i wpadli na most, jadc rwno z pocigiem linii Q, ktry z hukiem
toczy si nad niebiesk wod. Soce odbijajce si od roziskrzonej rzeki razio Clary w
oczy. Trzymaa si kurczowo siedzenia, kiedy Simon skrci w ostry zjazd z mostu z
szybkoci pidziesiciu mil na godzin.
Mylaa o okropnych rzeczach, ktre powiedziaa Alecowi, o tym, jak rzuci si na
Abbadona, o wyrazie triumfu na jego twarzy. Kiedy odwrcia gow, zobaczya, e Jace
klczy obok przyjaciela, a krew rannego wsika w koc. Pomylaa o maym chopcu z
martwym sokoem. Kocha to niszczy.
Gdy znowu spojrzaa przed siebie, miaa w gardle tward gul. Zobaczya Isabelle w
le ustawionym lusterku wstecznym. Otulaa brata kocem. Gdy podniosa wzrok, napotkaa
spojrzenie Clary.
- Daleko jeszcze?
- Jakie dziesi minut. Simon jedzie najszybciej, jak moe.
- Wiem - powiedziaa Isabelle. - Simon, to, co zrobie, byo niesamowite. Tak
byskawicznie zareagowae. Nie przypuszczaam e Przyziemny moe wpa na taki pomys.
Simon nie wyglda na speszonego pochwaami. Wzrok mia utkwiony w jezdni przed
sob.
- Masz na myli przestrzelenie wietlika? Przyszo mi to do gowy, kiedy weszlicie
do rodka. Mwilicie, e demony nie znosz bezporedniego wiata sonecznego. Potem
samo dziaanie zajo mi chwil. Poza tym, jeli si nie wiedziao, e w dachu jest wietlik,
mona go byo nawet nie zauway.
Ja o nim wiedziaam, pomylaa Clary. Powinnam bya dziaa. Nawet jeli nie
miaam uku, mogam czym rzuci albo powiedzie o nim Jace'owi.
Poczua si beznadziejna, bezuyteczna. Prawda bya taka, e w decydujcym
momencie wpada w przeraenie. Zbyt wielkie, eby moga jasno myle. Teraz ogarn j
palcy wstyd.
- Dobra robota - rzuci krtko Jace.
Simon zmruy oczy.
- Moesz mi powiedzie, skd si tam wzi ten demon? - zapyta.
- To bya Madame Dorothea - powiedziaa Clary. - Tak jakby.
- Nigdy nie grzeszya urod, ale nie pamitam, eby wwygldaa a tak le.
- Chyba zostaa optana - odpara powoli Clary, starajc si poukada wszystko w
gowie. - Chciaa, ebym oddaa jej Kielich. Potem otworzya Bram...
- To byo sprytne - stwierdzi Jace. - Demon j opta a potem ukry wiksz cz
swojej eterycznej postaci za Bram, gdzie Sensor nie mg go wykry. Weszlimy do rodka
spodziewajc si walki z kilkoma Wykltymi, a zamiast tego trafilimy na Wielkiego
Demona. Abbadona, jednego ze Staro-ytnych. Pana Upadych.
- C, wyglda na to, e Upadli bd musieli od tej pory radzi sobie bez niego -
skwitowa Simon.
- Nie jest martwy - odezwaa si Isabelle. - Jeszcze nikt nie zabi Wielkiego Demona.
eby umar, trzeba by wykoczy jego fizyczn i eteryczn posta. My go po prostu
odstraszylimy.
- Aha. - Simon wyglda na rozczarowanego. - A co z Madame Dorothe? Nic si jej
nie stao...
Urwa, bo Alec zacz si krztusi i rzzi. Jace zakl pod nosem.
- Dlaczego jeszcze nie jestemy na miejscu?
- Jestemy. Po prostu nie chc wadowa si w cian. Kiedy Simon podjecha na rg,
Clary zobaczya, e drzwi Instytutu s otwarte, a w ukowatym wejciu stoi Hodge. Gdy tylko
furgonetka si zatrzymaa, Jace wyskoczy na chodnik, po czym nachyli si do rodka i wzi
Aleca na rce, jakby ten way tyle co dziecko. Isabelle podya za nim. Brama Instytutu
zatrzasna si za nimi z hukiem.
Ogarnita nagym zmczeniem Clary spojrzaa na Simona.
- Przepraszam. Nie wiem, jak wytumaczysz Ericowi t krew.
- Pieprzy Erica - rzuci beztrosko przyjaciel. - Dobrze si czujesz?
Nie mam nawet dranicia. Wszyscy zostali ranni, ale ja nie.
- To ich praca, Clary - przypomnia jej Simon agodnym tonem. - Walka z demonami,
tym wanie si zajmuj.
- A co ja robi? - zapytaa, szukajc odpowiedzi w jego oczach.
- Zdobya Kielich, tak czy nie? Clary skina gow i poklepaa si po kieszeni. -Tak.
Na twarzy Simona odmalowaa si ulga.
- Baem si pyta. To dobrze, tak?
- Tak. - Clary pomylaa o matce i zacisna do na Kielichu.-Wiem, e tak.
***
Na szczycie schodw powita j Church, miauczc jak syrena mgowa, a nastpnie
zaprowadzi j do izby chorych. Przez otwarte podwjne drzwi Clary zobaczya nieruchom
posta lec na jednym z biaych ek. Hodge pochyla si nad Alekiem, Isabelle staa obok
niego ze srebrn tac w rkach.
Jace a z nimi nie byo. Sta przed izb chorych oparty o cian, z zakrwawionymi
domi zacinitymi w pici. Kiedy Clary zatrzymaa si przed nim, otworzy oczy. Mia
rozszerzone renice, przez co cae zoto zostao wchonite przez czer.
- Co z nim? - zapytaa agodnie.
- Straci duo krwi. Zatrucia jadem demonw s czste, ale Poniewa to by Wielki
Demon, Hodge nie jest pewien, czy antidotum, ktre zwykle stosuje, zadziaa.
Clary odetchna gboko.
- Jace... Drgn.
-Nie.
Clary znw zaczerpna tchu.
- Nie chciaam, eby co stao si Alecowi. Tak mi przykro Spojrza na ni, jakby
zobaczy j po raz pierwszy.
-To nie twoja wina, tylko moja - powiedzia. -Twoja? Nie, to nie jest...
-Wanie, e tak... - Gos mu si ama. - Mea culpa, mea maxima culpa.
- Co to znaczy?
- Moja wina, moja bardzo wielka wina, po acinie. - Z roztargnieniem, jakby
bezwiednie, odgarn jej lok z czoa. - Cz mszy.
- Mylaam, e nie wierzysz.
- Mog nie wierzy w grzech, ale czuj si winny - odpar. - My, Nocni owcy,
yjemy wedug pewnego kodeksu, a on nie jest elastyczny. Honor, wina, pokuta, te rzeczy s
dla nas realne i nie maj nic wsplnego z religi, a jedynie z tym, kim jestemy. Oto, kim
jestem, Clary, jednym z Clave. - W jego gosie zabrzmiaa rozpacz. - Mam to we krwi i w
kociach. Wic powiedz mi, skoro uwaasz, e to nie moja wina, dlaczego, kiedy zobaczyem
Abbadona, nie pomylaem o swoich towarzyszach wojownikach, tylko o tobie? - Uj w
donie jej twarz. - Wiem... wiedziaem, e Alec zachowuje si inaczej ni zwykle.
Wiedziaem, e co jest nie tak. Ale mogem myle tylko o tobie...
Pochyli gow, tak e ich czoa si zetkny, a jego oddech owiewa jej rzsy. Clary
zamkna oczy i pozwolia, eby jego blisko ogarna j jak fala.
- Jeli on umrze, bdzie tak, jakbym go zabi - powiedzia Jace - Pozwoliem umrze
ojcu, a teraz zabiem jedynego brata, jakiego miaem.
- To nieprawda - szepna Clary.
- Prawda. - Niemal do siebie przylegali, a mimo to Jace trzyma j tak mocno jakby
nic nie mogo go upewni, e jest realna. - Co si ze mn dzieje, Clary?
Clary zacza gorczkowo zastanawia si nad odpowiedzi... i usyszaa chrzknicie.
Otworzya oczy. W drzwiach izby izby chorych sta Hodge. Jego wymuskany garnitur by
pokryty rdzawymi plamami.
- Zrobiem, co mogem. Dosta rodki przeciwblowe, ale... - Pokrci gow. - Musz
skontaktowa si z Cichymi Brami. Ten przypadek przekracza moje umiejtnoci.
Jace wolno odsun si od Clary.
- Ile czasu zajmie im dotarcie tutaj? - zapyta.
- Nie wiem. - Hodge ruszy korytarzem. - Natychmiast wysaem Hugona, ale Bracia
przybywaj wedug swojego uznania.
-Ale tym razem... - Nawet Jace musia wyciga nogi, eby dotrzyma kroku
Hodge'owi. Clary zostaa daleko w tyle i wytaa such, eby usysze, co mwi. - Inaczej
on umrze.
- Moliwe - przyzna Hodge.
W bibliotece byo ciemno i pachniao deszczem. Pod otwartym oknem zebraa si
kaua wody. Na ich widok Hugo zakraka i podskoczy na swojej grzdzie. Hodge podszed
do niego, po drodze zapalajc lamp na biurku.
- Szkoda, e nie odzyskalicie Kielicha - rzek z rozczarowaniem w gosie, sigajc po
papier i piro wieczne. - Myl, e to byoby jakim pocieszeniem dla Aleca, a z pewnoci
dla jego...
- Przecie ja mam Kielich. - Clary zrobia zdziwion min.
- Nie powiedziae mu, Jace?
Jace zamruga, ale Clary nie umiaa stwierdzi, czy to z powodu zaskoczenia, czy
nagego blasku.
- Nie byo czasu. Wnosiem Aleca na gr... Hodge zesztywnia trzymajc piro w
powietrzu.
- Masz Kielich?
- Tak. - Clary wyja naczynie z kieszeni.
Byo chodne, jakby kontakt z jej ciaem nie wystarczy, eby ogrza metal. Rubiny
iskrzyy si jak czerwone oczy. Piro wylizno si z palcw Hodgea i upado na podog.
wiato lampy skierowane ku grze nie by korzystne dla jego twarzy. Uwypuklao wszystkie
zmarszczki surowoci, troski i rozpaczy.
- To jest Kielich Anioa?
- Ten sam - potwierdzi Jace. - By..
- Mniejsza o to - przerwa mu Hodge. Odoy papier na biurko,podszed do swojego
ucznia i chwyci go za ramiona. -Wiesz, co zrobie?
Jace ze zdziwieniem spojrza na nauczyciela. W tym momencie Clary zwrcia uwag
na kontrast midzy zniszczon twarz starszego mczyzny i gadk chopca. Jasne wosy
opadajce na oczy Jace'a nadaway mu jeszcze modszy wygld.
- Nie jestem pewien, co masz na myli. Hodge z sykiem wypuci powietrze przez
zby.
- Jeste do niego taki podobny.
- Do kogo? - spyta Jace zdumiony. Najwyraniej Hodge nigdy wczeniej nie mwi
takich rzeczy.
- Do swojego ojca - odpar nauczyciel. Przenis wzrok na Hugona, ktry zawis w
powietrzu, machajc czarnymi skrzydami, i rzuci krtko: - Hugin.
Ptak z przeraliwym krakaniem i wycignitymi szponami nurkowa prosto ku twarzy
Clary.
Usyszaa krzyk Jace'a, poczua bl w policzkach, ostry dzib, pazury pira. Clary
wrzasna i instynktownie zasonia oczy domi.
Kielich Anioa wylizn si jej z rk.
-Nie!
Prbowaa go zapa, ale jej rami przeszy silny bl. Nogi same si pod ni ugiy.
Upada, bolenie uderzajc kolanami w tward podog. Szpony rozoray jej czoo.
- Wystarczy, Hugo - powiedzia Hodge spokojnym gosem.
Ptak posusznie odfrun. Krztuszc si, Clary ostronie wytara krew z oczu. Miaa
wraenie, e jej twarz jest caa w strzpach.
Hodge si nie poruszy. Sta w tym samym miejscu, trzymajc Kielich Anioa. Hugo
zatacza wok niego due krgi, kraczc cicho. A Jace... Jace lea na pododze u stp
nauczyciela, nieruchomo, jakby nagle zapad w sen.
Wszystkie myli pierzchy z jej gowy.
- Jace! - Mwienie bolao, w ustach czua krew. Nie poruszy si.
- Nie jest ranny - uspokoi j Hodge.
Clary zacza si podnosi. Prbowaa rzuci si na niego, ale odbia si od
niewidzialnej bariery. Rozwcieczona zamachna si pici.
- Hodge! - wrzasna, bezsilnie kopic w niewidzialn cian. - Nie bd gupi. Kiedy
Clave si dowie, co zrobie...
- Dawno mnie ju tu nie bdzie - dokoczy Hodge, klkajc obok Jace'a.
- Ale... - Clary nagle zrozumiaa. - Nie wysae adnej wiadomoci do Clave, prawda?
To dlatego bye taki dziwny, kiedy ci o to zapytaam. Chciae odzyska Kielich dla siebie.
- Nie, nie dla siebie. Clary zascho w gardle.
- Pracujesz dla Valentine'a - wyszeptaa.
- Nie pracuj dla Valentine'a. - Nauczyciel podnis rk Jace'a i co z niej zdj.
Grawerowany piercie, z ktrym chopak si nie rozstawa. Hodge wsun go na swj palec.
- Ale rzeczywicie jestem jego czowiekiem.
Szybkim ruchem trzy razy przekrci piercie na palcu. Przez chwil nic si nie
dziao. Potem Clary usyszaa dwik otwieranych drzwi i obejrzaa si, eby sprawdzi, kto
wchodzi do biblioteki. Kiedy wrcia spojrzeniem do Hodge'a, zobaczya, e powietrze wok
niego drga i lni jak powierzchnia jeziora widziana z daleka. Gdy w nastpnej chwili srebrna,
migoczca kurtyna si rozstpia, obok Hodge'a sta wysoki mczyzna, jakby raptem
nastpia koalescencja czsteczek wilgotnego powietrza.
- Masz Kielich, Starkweather? - zapyta.
Hodge bez sowa unis naczynie. Wyglda jak sparaliowany, czy to ze strachu, czy
ze zdumienia. Zawsze wydawa si Clary wysoki, ale teraz by zgarbiony i may.
- Mj pan Valentine - wykrztusi w kocu. - Nie spodziewaem si ciebie tak szybko.
Valentine! Troch przypomina przystojnego chopca ze zdjcia, cho oczy mia
czarne. Jego twarz zaskoczya Clary. Bya zamknita, skupiona, powana. Wygldaa jak
oblicze kapana o smutnych oczach. Od czarnych mankietw szytego na miar garnituru
odcinay si biel pofadowane blizny, wiadczce 0 latach uywania steli.
- Mwiem ci, e przyjd przez Bram - powiedzia gosem dzwicznym i dziwnie
znajomym. - Nie wierzye mi?
-Tak, tylko... mylaem, e przylesz Pangborna albo Blackwella, a nie e zjawisz si
osobicie.
- Sdzisz, e przysyabym ich po Kielich? Nie jestem taki gupi- Wiem, jaka
to pokusa. - Kiedy wycign rk, Clary zobaczya na jego palcu taki sam piercie
jak Jace'a. - Daj mi go.
Ale Hodge mocno trzyma skarb.
- Chc najpierw tego, co mi obiecae.
- Najpierw? Nie ufasz mi, Starkweather? - Valentine umiechn si bez cienia
wesooci. - Zrobi to, o co prosie. Umowa to umowa. Cho musz przyzna, e byem
zaskoczony, kiedy dostaem twoj wiadomo. Nie podejrzewaem, e masz co przeciwko
temu, by y w ukryciu i kontemplowa, e si tak wyra. Nigdy nie wyrywae si na pole
bitwy.
- Nie wiesz, jak to jest - powiedzia Hodge z przecigym westchnieniem. - Przez cay
czas si ba...
-To prawda. Nie wiem. - W gosie Valentine'a brzmia smutek, jakby naprawd al mu
byo dawnego towarzysza, ale w oczach krya si niech i lad pogardy. - Ale nie wzywaby
mnie tutaj, gdyby nie zamierza odda mi Kielicha.
Po twarzy Hodge'a przebieg cie.
- Nie jest atwo zdradzi to, w co si wierzyo, tych, ktrzy ci ufaj.
- Masz na myli Lightwoodw czy ich dzieci?
- Jednych i drugich.
-Tak, Lightwoodowie. Valentine sign do mosinego globusa stojcego na
biurku i zacz wodzi dugimi palcami
po zarysach kontynentw i mrz. - Ale co tak naprawd jeste im winien? To na ciebie
spada kara, ktra powinna dosiga ich. Gdyby nie mieli takich koneksji w Clave, zostaliby
wykluj razem z tob. A tak, mog chodzi w blasku soca jak zwykli ludzie. Mog
wyjeda z domu i do niego wraca. - Kiedy wymawia sowo dom", jego gos zadra,
palce znieruchomiay na globusie. Clary bya pewna, e dotykaj miejsca, gdzie ley Idris.
Hodge uciek wzrokiem.
- Zrobili to, co kady by zrobi.
- Nie kady. Ty nie i ja rwnie nie. Pozwoli przyjacielowi cierpie zamiast mnie?
Musisz by rozgoryczony, Starkweather. wiadomo, e bez mrugnicia okiem skazali ci
na taki los...
Hodge wzruszy ramionami.
- Ale to nie wina dzieci. One nic nie zrobiy...
- Nie wiedziaem, e tak lubisz dzieci, Starkweather - rzuci Valentine takim tonem,
jakby ta myl go rozbawia.
Z piersi Hodge'a wyrwao si westchnienie.
- Jace...
- Nie mw o nim. - Valentine po raz pierwszy pozwoli sobie na gniew. Zerkn na
nieruchom posta lec na pododze. -On krwawi. Dlaczego?
Hodge przycisn Kielich do serca. Jego kostki zbielay. - To nie jego krew. Jest
nieprzytomny, ale nie ranny. Valentine spojrza na niego z umiechem.
- Ciekawe, co o tobie pomyli, kiedy si ocknie. Zdrada zawsze jest brzydka, ale
zdrada dziecka... dwa razy gorsza, nie uwaasz?
Nie skrzywdzisz go - wyszepta Hodge. - Przysige, e nie zrobisz mu krzywdy.
- Nigdy tego nie przysigaem - uci Valentine. Odsun si od biurka i ruszy w
stron Hodge'a, a ten zacz si cofa jak mae zwierztko schwytane w puapk. Mia
nieszczliw min.
- A co by zrobi, gdybym powiedzia, e zamierzam go skrzywdzi? Walczyby ze
mn? Zatrzyma Kielich? Nawet gdyby udao ci si mnie zabi, Clave nigdy nie zdjoby z
ciebie kltwy. Ukrywaby si tutaj do mierci, tak przeraony, e baby si szerzej otworzy
okno. Co by odda, eby ju wicej si nie ba? Co by odda, eby znowu znale si w
domu?
Clary oderwaa od nich wzrok. Ju nie moga znie wyrazu twarzy Hodge'a.
- Obiecaj, e nie zrobisz mu krzywdy, a dam ci Kielich - rzek zdawionym gosem
nauczyciel.
- Nie - odpar Valentine jeszcze ciszej. - I tak mi go dasz. -Wycign rk.
Hodge zamkn oczy. Przez chwil jego twarz wygldaa jak marmurowe oblicze
jednego z aniow podtrzymujcych biurko: zbolaa, powana, przytoczona straszliwym
ciarem. Potem zakl aonie i poda naczynie Valentine'owi. Jego do trzsa si jak li
na silnym wietrze.
- Dzikuj. - Valentine wzi od niego Kielich i przyjrza mu si w zadumie. - Zdaje
si, e wyszczerbie brzeg.
Hodge milcza. Twarz mia szar. Valentine schyli si i wzi Jace'a na rce. Podnis
go bez wysiku. Gdy Clary zobaczya, jak nienagannie skrojona marynarka napina si na jego
ramionach i plecach, uwiadomia sobie, e jest potnym mczyzn, z torsem jak pie dbu.
Jace, bezwadny w jego ramionach, wyglda przy nim jak dziecko.
- Wkrtce bdzie razem z ojcem - powiedzia Valentine, patrzc na blad twarz
chopca. - Tam gdzie jego miejsce.
Hodge drgn. Valentine odwrci si i ruszy w stron kurtyny z drgajcego
powietrza, przez ktr wszed. Zostawi bram otwart. Jej blask razi oczy, jakby silne soce
odbijao si od powierzchni lustra.
Hodge wycign bagalnie rk.
- Zaczekaj! krzykn. A co z twoj obietnic? Przyrzeke, e zdejmiesz ze mnie
kltw.
- To prawda przyzna Valentine. Zatrzyma si i spojrza twardo na Hodgea.
Nauczyciel gwatownie wcign powietrze i cofn si, przykadajc do do piersi,
jakby cos trafio go w serce. Spomidzy jego palcw trysn na podog czarny pyn. Hodge
unis pooran twarz i spojrza na Valentina dzikim wzrokiem.
- Ju? Wykrztusi Kltwa ju zdjta?
- Tak. I moe kupiona wolno przyniesie ci rado.
Po tych sowach Valentine przeszed przez kurtyn. Przez chwil jego posta migotaa,
jakby sta pod wod. Potem znikn, zabierajc ze sob Jacea.
20
ZCZURZY ZAUEK
Hodge patrzy za nim, dyszc ciko i zaciskajc pici. Lew do mia ubrudzon
ciemnym pynem, ktry wysczy si z jego piersi. Na twarzy rado mieszaa si z
nienawici do samego siebie.
- Hodge! - Clary zabbnia w niewidzialn cian, ktra ich rozdzielaa. Bl przeszy jej
rami, ale by niczym w porwnaniu z pieczeniem w piersi. Miaa wraenie, e serce jej zaraz
wyskoczy. Jace, Jace, Jace! Imi dwiczao w jej gowie, jakby si domagao, eby je
wykrzycze. - Hodge, wypu mnie!
Nauczyciel odwrci si i pokrci gow.
- Nie mog - powiedzia, wycierajc nienagannie czyst chusteczk poplamion rk. W
jego gosie brzmia szczery al. -Prbowaaby mnie zabi.
- Nie. Obiecuj.
- Nie zostaa wychowana jako Nocny owca, wic twoje obietnice nic nie znacz. -
Brzeg chusteczki dymi, jakby zosta umoczony w kwasie, a do nadal bya czarna. Hodge
zrezygnowa z prb doczyszczenia jej.
- Nie syszae go?! - krzykna Clary z rozpacz. On zabije Jacea.
- Nic takiego nie powiedzia. - Hodge sta teraz przy biurku.
Otworzy szuflad i wycign z niej kawaek papieru. Z kieszeni marynarki wyj
piro i postuka nim o blat, eby napyn atrament. Clary wytrzeszczya oczy. Zamierza
napisa list ?
- Valentine powiedzia, e Jace wkrtce bdzie z ojcem. Ojciec Jacea nie yje. Co innego
mg mie na myli?
Hodge nie podnis wzroku znad kartki, na ktrej co bazgra
- To skomplikowane. Nie zrozumiesz.
- Rozumiem wystarczajco duo. - Gorycz omal nie wypalia jej jzyka. - Wiem, e Jace
ci ufa, a ty wydae go czowiekowi, ktry nienawidzi jego ojca i pewnie nienawidzi Jacea.
Zrobi to, bo jeste zbyt tchrzliwy, eby y z przeklestwem, na ktre sobie zasuye.
Hodge gwatownie unis gow.
- Tak mylisz?
- Tyle wiem.
Nauczyciel odoy piro i potrzsn gow. Wyglda na zmczonego i starego, duo
starszego od Valentine'a, cho byli w tym samym wieku.
- Znasz tylko par oderwanych od siebie szczegw, Clary. I lepiej, eby tak
pozostao. - Starannie zoy kartk i cisn j w ogie. Papier zapon jasn zieleni i chwil
pniej znikn.
- Co robisz? - zapytaa Clary.
- Wysyam wiadomo. - Hodge odwrci si od kominka. Sta blisko, oddzielony od
niej jedynie niewidzialn barier. Clary przycisna palce do ciany, aujc, e nie moe ich
wepchn mu w oczy... cho byy rwnie smutne jak oczy Valentine'a. - Jeste moda.
Przeszo nic dla ciebie nie znaczy nie jest nawet inn krain, jak dla starych, ani
koszmarem, jak dla winnych. Clave naoyo na mnie kltw, bo pomagaem Valentinowi.
Ale nie byem jedynym czonkiem Krgu, ktry mu suy. Czy Lightwoodowie nie byli
rwnie winni jak ja? Albo Waylandowie? Lecz tylko ja zostaem skazany na ycie w
zamkniciu.
Nie mog nawet wystawie rki przez okno.
- To nie moja wina - powiedziaa Clary. - Ani Jace'a. Dlaczego postanowie ukara go
za to, co Clave zrobio tobie? Mog zrozumie oddanie Valentine'owi Kielicha, ale Jacea? On
go zabije, tak jak zabi jego ojca...
- Valentine nie zabi ojca Jacea - przerwa jej Hodge. Z piersi Clary wyrwa si szloch.
-Nie wierz ci! Wszystko, co mwisz, to same kamstwa! Przez cay czas nas
okamywae!
-Ach, ten moralny absolutyzm modych, ktry nie dopuszcza adnych okolicznoci
agodzcych. - Hodge westchn. -Nie rozumiesz, Clary, e na swj sposb staram si by
dobrym czowiekiem?
Potrzsna gow.
-To nie dziaa w taki sposb. Dobre uczynki nie rwnowa zych. Ale... - Przygryza
warg. - Gdyby mi powiedzia, gdzie jest Valentine...
- Nie - prawie wyszepta. - Mwi si, e Nefilim to potomno ludzi i aniow. Cae to
anielskie dziedzictwo oznacza jedynie dusz drog do upadku. - Dotkn palcami
niewidzialnej powierzchni. - Nie zostaa wychowana jako jedna z nas. Nie udziau w tym
yciu penym blizn i zabijania. W kadej moesz odej. Opuci Instytut i nigdy nie wrci.
Clary pokrcia gow.
- Nie mog tego zrobi.
- W takim razie przyjmij moje kondolencje - rzuci Hodge i wyszed z biblioteki.
***
Gdy drzwi zamkny si za Hodge'em, Clary zostaa sama w kompletnej ciszy. Syszaa
tylko swj chrapliwy oddech i drapanie palcw po nieustpliwej magicznej barierze
oddzielajcej j od wyjcia. Zrobia to, czego wczeniej sobie zabronia, i rzucia si na
cian. Potem jeszcze raz i jeszcze, a rozbolay j oba boki i ogarno wyczerpanie. Osuna
si na podog, z trudem hamujc zy.
Gdzie po drugiej stronie niewidzialnego muru umiera Alec, a Isabelle czekaa, a
Hodge przyjdzie i go uratuje. Gdzie tam Valentine cuci Jace'a, potrzsajc nim mocno.
Gdzie tam z kad chwil malay szanse jej matki. A ona bya tutaj - uwiziona,
bezuyteczna i bezradna jak dziecko.
Raptem usiada prosto. Przypomniaa sobie, jak u Madame Dorothei Jace wcisn jej w
rk stel. Oddaamu j? Wstrzymujc oddech, pomacaa lew kiesze bluzy. Bya pusta.
Powoli wsuna do do prawej. Spocone palce trafiy na kaczki brudu, a potem dotkny
czego twardego, gadkiego i zaokrglonego. Steli.
Z dudnicym sercem zerwaa si na rwne nogi i lew rk namacaa magiczny mur.
Potem zebraa si na odwag i wysuna przed siebie stel, a trafia jej czubkiem w barier.
W jej umyle ju formowa si obraz. W mulistej wodzie pyna w gr ryba, wzr usek
stawa si coraz wyraniejszy, w miar jak zbliaa si ku powierzchni. Najpierw ostronie,
potem z wiksz pewnoci siebie Clary przesuna stel po cianie. W powietrzu przed ni
zawisy janiejce biaoszare linie.
Gdy poczua, e Znak jest ukoczony, opucia rk, oddychajc ciko. Przez chwil
wszystko byo nieruchome i ciche. Znak razi j w oczy jak jaskrawy neon. Potem usyszaa
dwik, oguszajcy oskot, jakby obok niej spadaa lawina kamieni. Znak, ktry narysowaa,
sczernia i rozsypa jak popi. Podoga zatrzsa si pod jej nogami, chwil pniej wszystko
ucicho, a ona zrozumiaa, e jest wolna.
Podbiega do okna i rozsuna zasony. Zapada zmrok, ulica w dole bya skpana w
czerwono-fioletowej powiacie. Chodnikiem szed Hodge. Jego siwa gowa podskakiwaa nad
tumem.
Clary wybiega z biblioteki i popdzia w d po schodach. Zatrzymaa si tylko na
chwil, eby wsun stel do kieszeni bluzy. Zanim pokonaa reszt stopni i wypada na ulic,
w boku ju czua kolk. Ludzie spacerujcy z psami o parnym zmierzchu uskakiwali na bok,
kiedy gnaa co tchu wzdu East River. Skrcajc za rg, dostrzega swoje odbicie w ciemnej
szybie budynku. Spocone wosy przykleiy si jej do czoa, twarz bya pokryta zakrzep
krwi.
Kiedy dotara do skrzyowania, na ktrym ostatnio widziaa Hodgea, przez chwil
mylaa, e go zgubia. Pucia si biegiem przez tum tarasujcy wejcie do metra,
rozpychajc ludzi okciami i kolanami. Zgrzana i obolaa, wyrwaa si z tumu w sam por,
by dostrzec tweedowy garnitur znikajcy w wskiej uliczce midzy dwoma rzdami domw.
Omina mietnik i wpada w alejk. Gardo palio j ywym ogniem przy kadym
oddechu. Cho na ulicy panowa wieczorny pmrok, tutaj byo ciemno jak w nocy.
Zobaczya Hodge'a bojcego w drugim kracu uliczki, ktra koczya si lepo na tyach
restauracji. Na zewntrz pitrzyy si mieci: stosy toreb z jedzeniem, brudne papierowe
talerze, plastikowe sztuce, ktre zatrzeszczay nieprzyjemnie pod jego butami, kiedy si
odwrci i na ni spojrza. Clary przypomniaa sobie wiersz, ktry czytaj na lekcji
angielskiego: Myl - jestemy w szczurzym zauku / Gdzie zmarli ludzie pogubili koci".
- ledzia mnie - stwierdzi Hodge. - Nie powinna bya
- Zostawi ci w spokoju, jeli mi powiesz, gdzie jest Valentine.
- Nie mog tego zrobi. On si dowie, e ci powiedziaem i moja wolno bdzie
rwnie krtka jak ycie.
- I tak bdzie krtka, kiedy Clave odkryje, e dae Kielich Anioa Valentine'owi -
zauwaya Clary. - Po tym, jak podstpem nakonie nas, ebymy go zdobyli. Jak moesz z
samym sob wytrzyma, wiedzc, co on zamierza zrobi?
Hodge si zamia.
- Boj si Valentine'a bardziej ni Clave, i ty te by si baa, gdyby bya mdra. On i
tak w kocu znalazby Kielich, z moj pomoc czy bez niej.
- I nie obchodzi ci, e uyje go, eby zabija dzieci? Hodge zrobi krok do przodu.
Clary dostrzega e co byszczy w jego rce.
- Czy to wszystko naprawd ma dla ciebie a takie znaczenie? - spyta.
- Ju ci mwiam. Nie mog tak po prostu sobie odej.
- Szkoda - skwitowa, unoszc rk.
Clary nagle sobie przypomniaa, e broni Hodge'a jest chakram. Uchylia si, zanim
zobaczya jasny metalowy krek metalu leccy w stron jej gowy. Ze wistem min jej
twarz o cal i wbi si w elazne schody przeciwpoarowe po lewej stronie.
Gdy Clary uniosa wzrok, zobaczya, e Hodge patrzy na ni, trzymajc w prawej rce
drugi dysk.
- Jeszcze moesz uciec - powiedzia.
Instynktownie zasonia si rkami, cho logika podpowiadaj jej, e chakram potnie je
na kawaki.
- Hodge...
Obok niej migno co duego i ciemnego. Usyszaa krzyk Hodge'a. Kiedy stworzenie
stano midzy ni a napastnikiem, zobaczya je wyraniej. By to wilk o dugoci szeciu
stp i kruczoczarnej sierci z pojedynczym szarym pasmem.
Hodge, nadal ciskajcy w rce metalowy dysk, mia twarz bia jak ptno.
-Ty - wykrztusi. - Mylaem, e ucieke...
Clary ze zdziwieniem stwierdzia, e Hodge mwi do wilka.
Zwierz obnayo ky i wywiesio czerwony jzyk. Z jego oczu ziaa nienawi, czysta
ludzka nienawi.
- Przyszede po mnie czy po dziewczyn? - zapyta nauczyciel. Na jego czole perli si
pot, ale rka bya pewna.
Wilk ruszy w jego stron, warczc gucho.
-Jest jeszcze czas - rzuci pospiesznie Hodge. - Valentine przyjmie ci z powrotem...
Wilk zawy i skoczy na niego. Clary zobaczya bysk srebra i usyszaa nieprzyjemny
odgos, kiedy chakram wbi si w bok zwierzcia. Wilk opad na tylne apy. Z jego sierci, w
miejscu gdzie stercza dysk, cieka krew, ale mimo to ponownie zaatakowa czowieka.
Hodge krzykn raz i upad, gdy potne szczki zacisny si na jego ramieniu. W
powietrze trysna fontann krew, jak farba z przebitej puszki, i spryskaa czerwieni
cementow cian.
Wilk unis gow znad bezwadnego ciaa i spojrza na dziew czyn. Jego zby
ociekay szkaratem.
Clary nie miaa w pucach do powietrza, eby wyda z siebie jakikolwiek dwik.
Pucia si biegiem w stron znajomych neonowych wiate ulicy, do bezpiecznego, realnego
wiata. Usyszaa za sob warczenie, poczua gorcy oddech na nagich ydkach. Przyspieszya
resztkami si...
Wilcze szczki zacisny si na jej nodze, szarpny j w ty. Zanim uderzya gow w
twardy chodnik i pogrya si w ciemnoci, odkrya, e jednak ma do powietrza w pucach,
eby krzycze.
***
Obudzi j dwik kapicej wody. Powoli otworzya oczy. Niewiele zobaczya. Leaa
na szerokiej pryczy w maym, obskurnym pomieszczeniu. Na rozchwianym stole opartym o
brudn cian sta tani mosiny wiecznik z grub czerwon wiec, jedynym owietleniem
izby. Sufit by popkany i zagrzybiony, wilgo sczya si przez rysy w kamieniu. Clary
odnosia niejasne wraenie, e czego tutaj brakuje, ale nad wszystkimi jej odczuciami
dominowa silny zapach mokrego psa.
Usiada i natychmiast tego poaowaa. Bl przeszy jej gow jak rozarzony szpikulec
i zaraz potem ogarna j fala mdoci. Dobrze, e nic nie miaa w odku.
Nad prycz, na gwodziu wbitym midzy dwa kamienie wisiao lustro. Gdy Clary w nie
spojrzaa, przerazia si. Nic dziwnego, e twarz j bolaa. Od kcika prawego oka biegy do
brzegu ust dugie rwnolege zadrapania. Prawy policzek by pokryty krwi, podobnie jak
szyja, cay przd koszuli i bluza.
Nagle Clary ze strachem chwycia si za kiesze i odetchna z ulg, kiedy namacaa stel.
Twtedy uwiadomia sobie, co dziwnego jest w tym pomieszaniu. Ca jedn cian
stanowia gruba elazna krata sigajca od sufitu do podogi. To bya wizienna cela.
Gdy Clary chwiejnie wstaa z pryczy, poczua silne zawroty gowy. Chwycia si stou,
eby nie upa. Nie zemdlej, przykazaa sobie twardo.
W tym momencie usyszaa kroki na zewntrz celi. Kto nadchodzi korytarzem. Clary
opara si o st.
Mczyzna nis lamp. Clary widziaa tylko jego sylwetk: wysoki wzrost, szerokie
ramiona, zmierzwione wosy. Dopiero kiedy otworzy drzwi i wszed do rodka, zobaczya,
kto to jest.
Wyglda tak samo jak zawsze: wytarte dinsy, koszula z denimu, buty robocze,
nierwno ostrzyone wosy, okulary. Ran, ktr ostatnim razem zauwaya na boku jego
szyi, pokrywaa wieo zagojona, lnica skra.
Luke.
Tego byo dla niej za wiele. Skutki wyczerpania, braku snu i jedzenia, utraty krwi i
przeraenie dopady j nagle jak wezbrana fala. Poczua, e kolana si pod ni uginaj, i
osuna si na ziemi.
Luke przyskoczy do niej jednym susem. Porusza si tak szybko, e nie zdya run
na podog, bo zapa j i podnis jak wtedy, gdy bya ma dziewczynk. Posadzi j na
pryczy i cofn si, patrzc na ni z niepokojem.
- Clary? - Wycign do niej rk. - Dobrze si czujesz? Odsuna si i uniosa rce,
eby si przed nim zasoni.
Przez jego twarz przemkn wyraz gbokiego blu Ze eniem przesun doni po
czole.
- Chyba na to zasuyem.
- Owszem.
W oczach Luke'a odmalowaa si troska.
- Nie oczekuj, e mi zaufasz...
- To dobrze, bo nie zamierzam ci zaufa.
- Clary... - Zacz spacerowa po celi. - To, co zrobiem Nie spodziewam si, e
zrozumiesz. Wiem, e uwaasz e ci opuciem...
- Opucie. Powiedziae, e mam wicej do ciebie nie dzwoni. Nigdy nie zaleao ci na
mojej matce. Kamae we wszystkim.
- Nie. Nie we wszystkim.
- Naprawd nazywasz si Luk Garroway? Jego ramiona opady.
- Nie - odpar i spuci wzrok. Na przodzie niebieskiej koszuli rozprzestrzeniaa si
ciemnoczerwona plama.
Clary usiada prosto.
- To krew? - Na chwil zapomniaa, e ma by wcieka.
- Tak - odpar Luk, trzymajc si za bok. - Rana musiaa si otworzy, kiedy ci
podniosem.
- Jaka rana?
- Dyski Hodgea nadal s ostre, cho rka nie ta, co kiedy. Moliwe, e mam
uszkodzone ebro.
- Hodge? Kiedy...?
Spojrza na ni, a ona nagle przypomniaa sobie wilka w zauku, caego czarnego z
wyjtkiem jednego szarego pasa na boku. I przypomniaa sobie wbijajcy si w niego dysk.
Zrozumiala.
- Jeste wilkoakiem.
Luke zabra rk z koszuli. Jego palce byy czerwone. Tak - potwierdzi lakonicznie.
Podszed do ciany i zapuka w ni energicznie trzy razy. Nastpnie odwrci si do niej.-
Jestem.
- Zabie Hodgea - stwierdzia Clary.
- Nie - Pokrci gow. - Niele go poraniem, ale kiedy wrciem po ciao, ju go nie
byo.
- Rozszarpae mu rami. Widziaam.
-Tak, ale moe warto nadmieni, e prbowa ci zabi. Zrobi krzywd jeszcze komu?
Clary zagryza warg. Poczua sonawy smak, ale to krwawia rana po ataku Hugo.
-Jace'owi - wyszeptaa. - Hodge pozbawi go przytomnoci i odda... Valentine'owi.
-Valentine owi? - powtrzy Luke zaskoczony. - Wiedziaem, e da mu Kielich Anioa,
ale nie miaem pojcia...
- Skd wiedziae? - zaatakowaa go Clary, ale potem sobie przypomniaa. - Syszae,
jak rozmawiaam z nim w zauku. Zanim na niego skoczye.
- Skoczyem na niego, jak si wyrazia, bo wanie zamierza odci ci gow -
powiedzia Luke i spojrza na drzwi celi.
Sta w nich wysoki mczyzna, a za nim drobna kobieta, tak niska, e wygldaa jak
dziecko. Oboje byli w zwyczajnych ubraniach: dinsach i bawenianych koszulach, oboje
mieli takie - rozczochrane wosy, z tym e kobieta jasne, a mczyzna siwo-czarne, borsucze,
i oboje takie same modo-stare twarze, bez zmarszczek, ale ze znuonymi oczami.
- Clary poznaj mojego drugiego i trzeciego, Gretel i Alarica.
Mczyzna skoni masywn gow.
- Ju si poznalimy.
Clary wytrzeszczya oczy.
-Tak?
- W hotelu Dumort - przypomnia Alaric. - Wbia mi n w ebra.
Clary cofna si pod cian. -Ja... och, przepraszam.
- Nie trzeba. To by wietny rzut. - Wsun rk do kieszeni na piersi i wyj z niej
sztylet Jacea z mrugajcym czerwonym okiem. Poda go jej. - Zdaje si, e to twj.
Clary si zawahaa. -Ale...
- Nie martw si - uspokoi j mczyzna. - Wyczyciem ostrze.
Clary wzia n. Luk zamia si pod nosem.
- Patrzc z perspektywy czasu, najazd na Dumort moe nie by tak dobrze
zaplanowany, jak powinien - przyzna. - Wysaem grup moich wilkw, eby ci
obserwoway i obroniy, gdyby znalaza si w niebezpieczestwie. Kiedy pojechaa do
hotelu...
- Jace i ja dalibymy sobie rad. - Clary wsuna sztylet za pasek.
Gretel posaa jej pobaliwy umiech i zwrcia si do Luk'a:
- Po to nas wezwae, panie?
- Nie - powiedzia Luk, dotykajc boku. - Moja rana si otworzya, a Clary te ma par
skalecze, ktre wymagaj opatrzenia. Jeli nie masz nic przeciwko temu...
Gretel skonia gow.
- Pjd po apteczk - oznajmia i wysza z celi. Alaric pody za ni jak przeronity
cie.
- Nazwaa ci panem" - odezwaa si Clary, kiedy zostali sami. - I o co ci chodzio z
tym drugim i trzecim"? Co drugi i trzeci?
- Moi zastpcy - odpar Luke. - Ja jestem przywdc stada wilkw, wic Gretel zwraca
si do mnie panie". Wierz mi, e dugo nie mogem si do tego przyzwyczai.
- Moja matka wiedziaa?
- O czym?
- e jeste wilkoakiem.
- Tak. Od chwili, kiedy to si stao.
- Oczywicie adne z was nie pomylao, eby mi o tym napomkn.
- Powiedziabym ci, ale twoja matka upara si, e masz nic nie wiedzie o Nocnych
owcach czy wiecie Cieni. Nie potrafibym ci wyjani, dlaczego jestem wilkoakiem, nie
przedstawiajc ci caej sytuacji, a Jocelyn nie chciaa, eby j poznaa. Nie wiem, ile si
dowiedziaa...
- Duo - oznajmia Clary. - Wiem, e moja matka bya Nocnym owc. Wiem, e
wysza za Valentine'a i e ukrada mu Kielich Anioa, a potem si ukrya. Wiem, e po tym,
jak mnie urodzia, co dwa lata prowadzia mnie do Magnusa Bane'a, eby odbiera mi Wzrok.
Wiem, e kiedy w zamian za ycie mojej mamy Valentine prbowa ci zmusi, eby mu
powiedzia, gdzie jest Kielich, powiedziae mu, e ona si dla ciebie nie liczy. Luke
wpatrywa si w cian.
- Nie wiedziaem, gdzie jest Kielich. Jocelyn mi nie powiedziaa.
- Moge si targowa...
- Valentine si nie targuje. Nigdy. Jeli nie ma przewagi, nawet nie siada do stou. Jest
peen determinacji i cakowicie pozbawiony wspczucia. Cho moe kiedy kocha twoj
matk, nie zawahaby si jej zabi. Nie, nie zamierzaem ukada si z Valentine'em.
-Wic postanowie zostawi j na pastw losu? - rzucie z wciekoci Clary. - Jeste
przywdc caego stada wilkoakw i tak po prostu uznae, e ona wcale nie potrzebuje
twojej pomocy? Wiesz co, byo mi le, kiedy mylaam, e ty te jeste Nocnym owc i
odwrcie si do niej plecami z powodu jakiej gupiej przysigi czy czego w tym rodzaju,
ale teraz wiem, e jeste po prostu olizym Podziemnym, ktrego nie obchodzi, e przez te
wszystkie lata traktowaa ci jak przyjaciela, jak rwnego sobie. I teraz tak jej odpacie!
- Posuchaj siebie - powiedzia Luk cicho. - Mwisz jak Lightwood.
Clary zmruya oczy.
- Znasz Aleca i Isabelle?
- Miaem na myli ich rodzicw, ktrych znaem bardzo dobrze, kiedy wszyscy bylimy
Nocnymi owcami.
Clary rozdziawia usta ze zdumienia.
- Wiem, e naleae do Krgu, ale jakim cudem nie odkryli, e jeste wilkoakiem?
Nie wiedzieli?
- Nie, bo nie urodziem si wilkoakiem. Staem si nim. I ju wiem, e jeli chc ci
przekona, musisz usysze ca historie. To duga opowie, ale myl, e mamy czas.
Cz trzecia
Upadek kusi
OPOWIE WILKOAKA
Prawda jest taka, e znaem twoj matk od dziecka. Dorastalimy w Idrisie. To pikny
kraj, a ja zawsze aowaem, e nigdy go nie widziaa. Pokochaaby strzeliste sosny, czarn
ziemi i lodowate, krystaliczne rzeki. Jest tam sie maych miasteczek i stolica Alicante,
gdzie spotyka si Clave. Nazywaj j Szklanym Miastem, bo jego wiee s z tego samego
materiau odpychajcego demony co nasze stele. W blasku soca lni jak szko.
Kiedy Jocelyn i ja osignlimy stosowny wiek, wysano nas do szkoy w Alicante.
Tam poznaem Valentine'a.
Starszy ode mnie o rok, by zdecydowanie najbardziej popularnym chopcem w szkole:
przystojny, bystry, bogaty, zaangaowany i do tego wietny wojownik. Ja byem nikim - ani
bogaty, ani byskotliwy, ze zwyczajnej wiejskiej rodziny. W dodatku nauka kosztowaa mnie
duo wysiku. Jocelyn bya urodzonym Nocnym owc, ja nie. Nie tolerowaem najsabszego
Znaku, nie potrafiem przyswoi najprostszych technik. Czasami mylaem, eby uciec i
wrci do domu, okrywajc si wstydem. Albo nawet zosta Przyziemnym. aosne.
To Valentine mnie uratowa. Przyszed do mojego pokoju. Nawet nie sdziem, e zna
moje imi. Zaproponowa, e mnie wyszkoli. Powiedzia, e wie, e mam kopoty, ale
dostrzeg we mnie zadatki na dobrego Nocnego owc. Pod jego okiem poprawiem si,
zdaem egzaminy, dostaem pierwsze Znaki, zabiem pierwszego demona.
Wielbiem go. Uwaaem, e soce wstaje i zachodzi dla Valentine'a Morgensterna.
Oczywicie nie byem jedynym nieudacznikiem, ktrego uratowa. Byli inni. Hodge
Starkweather, ktry radzi sobie lepiej z ksikami ni z ludmi; Maryse Trueblood, ktrej
brat oeni si z Przyziemn; Robet Lightwood, ktrego przeraay Znaki. Valentine wzi ich
wszystkich pod swoje skrzyda. Mylaem wtedy, e to z dobroci, teraz nie jestem taki
pewien. Teraz sdz, e zyskiwa sobie wyznawcw, ktrzy otaczali go kultem.
Valentine mia obsesj na punkcie idei, e w kadym pokoleniu jest coraz mniej
Nocnych owcw, e jestemy wymierajcym gatunkiem. Twierdzi, e gdyby tylko Clave
mogo swobodniej uywa Kielicha Razjela, powikszyyby si nasze szeregi. Nauczyciele
uwaali to podejcie za witokradztwo. Nikt nie moe wybiera, czy zostanie Nocnym
owc, czy nie. Valentine pyta nonszalancko, dlaczego wszystkich ludzi nie uczyni
Nocnymi owcami? Dlaczego nie obdarowa ich zdolnoci widzenia wiata Cieni? Dlaczego
samolubnie zachowywa moc dla siebie?
Kiedy nauczyciele odpowiadali, e wikszo ludzi nie przeyaby transformacji,
Valentine zarzuca im, e kami, bo prbuj zatrzyma moc Nefilim dla nielicznej elity. Tak
wtedy mwi-Teraz myl, e pewnie uwaa ofiary za dopuszczalny skutek uboczny. W
kadym razie, przekona nasz ma grupk, e ma racje - Utworzylimy Krg, a naszym
celem byo ratowanie rasy Nocnych owcw, przed wymarciem.
Oczywicie w wieku siedemnastu lat jeszcze nie wiedzielimy, jak to zrobi, ale
bylimy pewni, e w kocu dokonamy czego wielkiego.
A potem nadesza noc, kiedy ojciec Valentine'a zosta zabity w czasie rutynowego
napadu na obz wilkoakw. Kiedy Valentine wrci do szkoy po pogrzebie, nosi czerwone
Znaki aoby. Zmieni si rwnie pod innymi wzgldami. Coraz czciej zdarzay mu si
ataki wciekoci graniczcej z okruciestwem. Przypisaem to nowe zachowanie smutkowi i
jeszcze bardziej staraem si go zadowoli. Nigdy nie reagowaem na jego gniew gniewem.
Miaem jedynie chore poczucie, e go rozczarowaem.
Jedyn osob, ktra potrafia agodzi jego wybuchy, bya twoja matka. Zawsze
trzymaa si troch z boku naszej grupy, czasami drwico nazywaa nas fanklubem
Valentine'a. To si zmienio, kiedy umar jego ojciec. Cierpienie Valentine'a wzbudzio w niej
wspczucie. Zakochali si w sobie.
Ja te go kochaem. By moim najbliszym przyjacielem, wic cieszyem si, e jest z
Jocelyn. Po ukoczeniu szkoy pobrali si i wyjechali do jego rodzinnej posiadoci. Ja te
wrciem do domu, ale Krg nadal istnia. Powsta jako co w rodzaju szkolnej przygody, ale
rozrs si i umocni, a Valentine wraz z nim. Jego ideay rwnie si zmieniy. Krg nadal
gono domaga si Kielicha Anioa, ale od mierci ojca Valentine sta si jawnym
zwolennikiem wojny przeciwko wszystkim Podziemnym, nie tylko tym, ktrzy naruszyli
Porozumienia. Ten wiat jest dla ludzi", argumentowa, a nie dla pdemonw. Demonom
nigdy nie mona w peni zaufa".
Nie podoba mi si nowy kierunek Krgu, ale trwaem w nim, po czci dlatego e
nadal nie potrafiem zawie Valentine'a, a po czci dlatego e prosia mnie o to Jocelyn. Te
miaa nadziej, e zdoam wprowadzi umiarkowanie do Krgu, ale okazao si to
niemoliwe. Nie dao si utemperowa Valentine'a, a Robert i Maryse Lightwoodowie,
maestwo, byli rwnie zajadli. Tylko Michaela Waylanda drczyy wtpliwoci, tak jak
mnie, ale mimo naszej niechci trzymalimy si razem. Jako grupa niestrudzenie polowalimy
na Podziemnych, szukaj tych, ktrzy popenili choby najmniejsze wykroczenie. Valentine
nigdy nie zabi istoty, ktra nie naruszya Porozumie, ale robi inne rzeczy. Widziaem, jak
przymocowa srebrne monty do oczu dziewczynki wilkoaka i olepi j, eby zmusi do
wyjawienia, gdzie jest jej brat. Widziaem... ale nie musisz tego wysuchiwa. Nie.
Przepraszam.
Pniej Jocelyn zasza w ci. W dniu, kiedy mi o tym po-wiedziaa, wyznaa rwnie,
e zacza si ba swojego ma. Jego zachowanie stao si dziwne, nieobliczalne. Na cae
noce znika w piwnicach posiadoci. Czasami syszaa krzyki przez ciany...
Poszedem do niego. Rozemia si i zby jej obawy jako kaprysy i urojenia kobiety
spodziewajcej si pierwszego dziecka. Zaprosi mnie na nocne polowanie. Wci staralimy
si zlikwidowa gniazdo wilkoakw, ktrzy zabili przed laty jego ojca Bylimy parabatai,
doskonaym zespoem myliwych zoonym z dwch wojownikw, ktrzy oddaliby za siebie
nawzajem ycie w razie potrzeby. Tak wic kiedy Valentine powiedzia mi, e bdzie tej nocy
strzeg moich plecw, uwierzyem mu. Nie zauwayem wilka, dopki na mnie nie skoczy.
Pamitam, jak jego zby wbiy si w moje rami, i nic wicej. Kiedy si obudziem, leaem z
obandaowan rk w domu Valentine'a. Jocelf te tam bya.
Nie wszystkie ugryzienia wilkoakw powoduj likantropi. Rana si zagoia,ale
nastpne tygodnie byy udrk czekania na peni ksiyca. Gdyby Clave wiedziao,
zamknoby mnie w celi obserwacyjnej. Ale Valentine i Jocelyn milczeli. Trzy tygodnie
pniej ksiyc wsta peny i jasny, a ja zaczem si zmienia. Pierwsza Przemiana zawsze
jest najcisza. Pamitam oszoomienie, agoni, ciemno i przebudzenie kilka godzin pniej
na ce wiele mil od miasta. Byem umazany krwi, u moich stp leao rozszarpane ciao
jakiego maego lenego zwierzcia.
Wrciem do rezydencji, a oni powitali mnie w drzwiach. Jocelyn rzucia si mi na
szyj, szlochajc, ale Valentine j odcign. Staem w progu zakrwawiony i drcy. Ledwo
mogem myle. W ustach miaem jeszcze smak surowego misa. Nie wiem, czego si
spodziewaem, ale sdz, e powinienem by wiedzie.
Valentine zwlk mnie ze schodw i zacign do lasu. Owiadczy, e sam powinien
mnie zabi, ale nie potrafi si do tego zmusi. Da mi sztylet, ktry kiedy nalea do jego
ojca. Kaza mi postpi honorowo i samemu zakoczy ycie. Pocaowa n, a potem mi go
wrczy. Wrci do rezydencji i zaryglowa drzwi.
Biegem przez ca noc, czasami jako czowiek, czasami jako wilk, a przekroczyem
granic. Wpadem w rodek obozowiska wilkoakw, wymachujc sztyletem, i zadaem
walki z likantropem, ktry mnie ugryz i zmieni w jednego z nich. miejc si wskazali mi
przywdc klanu. Stan przede mn, z rkami i zbami nadal zakrwawionymi po polowaniu.
Nigdy nie byem dobry w walce jeden na jednego. Na swoj bro wybraem uk.
Miaem wietny wzrok i celne oko. Bezporednich star nigdy nie lubiem. To Valentine
wprawi si w walce w wrcz. Ale wtedy chciaem jedynie umrze i zabra ze sob
stworzenie, ktre mnie zniszczyo. Pewnie mylaa e jeli zdoam pomci siebie i
jednoczenie zabij wilki, ktre zamordoway jego ojca, Valentine bdzie mnie opakiwa.
Kiedy ze sob walczylimy, czasem jako ludzie, czasem jako wilki zobaczyem, e
przywdca jest zaskoczony moj gwatownoci. Kiedy noc przesza w dzie, zacz
odczuwa zmczenie, ale moja wcieko nie saba. Gdy soce zaczo chyli si ku
zachodowi, wbiem sztylet w jego szyj. Umar, obryzgujc mnie krwi.
Spodziewaem si, e stado rzuci si na mnie i rozszarpie. Ale oni uklkli u moich stp i
obnayli garda w poddaczym gecie. Wilki maj takie prawo, e ten, kto zabije przywdc,
zajmuje jego miejsce. Tak wic, zamiast mierci i zemsty, znalazem nowe ycie.
Zostawiem za sob swoje stare ja i prawie zapomniaem, jak to jest by Nocnym
owc. Ale nie zapomniaem Jocelyn. Myl o niej stale mi towarzyszya. Baem si o ni,
wiedziaem jednak, e jeli zbli si do rezydencji, Krg bdzie mnie ciga do skutku.
W kocu ona przysza do mnie. Spaem w obozie, kiedy obudzi mnie mj drugi i
powiedzia, e czeka na mnie moda kobieta, Nocny owca. Od razu wiedziaem, kto to jest.
Widziaem dezaprobat w jego oczach, kiedy pdziem jej na spotkanie. Wszyscy oczywicie
wiedzieli, e kiedy byem Nocnym owc, ale uwaano to za wstydliwy sekret, o ktrym
nigdy si nie mwio. Valentine by si umia.
Czekaa na mnie tu za obozem. Ju nie bya w ciy. Twarz miaa blad i
wymizerowan. Powiedziaa, e urodzia dziecko, chopczyka, i daa mu imiona Jonathan
Christopher. Rozpakaa si na mj widok. Bya za, e jej nie zawiadomiem, e yj,
Valentine powiedzia Krgowi, e odebraem sobie ycie, ale ona mu nie uwierzya.
Wiedziaa, e nigdy czego takiego bym nie zrobi. Uwaaem, e jej wiara we mnie jest
nieuzasadniona, ale czuem tak ulg na jej widok, e nie zaprzeczyem.
Spytaem, jak mnie znalaza. Powiedziaa, e w Alicante kr lotki o wilkoaku, ktry
kiedy by Nocnym owc. Valentine te je sysza, wic przysza mnie ostrzec. Wkrtce
potem on te si zjawi, ale ukryem si przed nim, jak to potrafi wilkoaki, wic odszed bez
przelewu krwi.
Potem zaczem w tajemnicy spotyka si z Jocelyn. To by rok Porozumie i w caym
Podziemnym wiecie a huczao od plotek o planach Valentine'a, eby zerwa negocjacje.
Syszaem, e zaarcie spiera si z Clave w kwestii Przymierza, ale bez rezultatu. Tak wic
Krg w wielkim sekrecie uoy nowy plan. Sprzymierzyli si z demonami, najwikszymi
wrogami Nocnych owcw, eby przemyci bro do Wielkiej Sali Anioa, gdzie miay zosta
podpisane Porozumienia. Przy pomocy pewnego demona Valentine ukrad Kielich Anioa, a
na jego miejscu zostawi kopi. Miny miesice, zanim Clave si zorientowao, e Kielich
znikn, ale wtedy byo ju za pno.
Joceylyn prbowaa si dowiedzie, co Valentine zamierza zrobi z Kielichem, ale bez
powodzenia. Wiedziaa jedynie, e Krg planuje napa na nieuzbrojonych Podziemnych i
wymordowa ich w sali obrad. Po takiej rzezi oczywicie nie doszoby do zawarcia
Przymierza.
Mimo chaosu byy to, o dziwo, szczliwe dni. Jocelyn i ja w tajemnicy wysyalimy
wiadomoci do skrzatw, czarownikw, a nawet do odwiecznych wrogw wilczego rodu,
wampirw, eby ostrzec ich o planach Valentine'a. Dziaalimy razem, wilkoaki i Nefilim. W
dniu Porozumie obserwowaem z kryjwki, jak Morgensternowie opuszczaj rezydencj.
Pamitam, jak Jocelyn nachylia si i pocaowaa jasn gwk synka. Pamitam, jak soce
lnio na jej wosach. Pamitam jej umiech.
Pojechali do Alicante powozem. Podyem za nimi na czterech apach, a stado biego
ze mn. Wielka Sala Anioa bya pena Clave i Podziemnych. Kiedy przyniesiono
Porozumienie, do podpisu, Valentine wsta, a Krg razem z nim. Wycignli bro. W sali
zapanowa chaos, i wtedy Jocelyn podbiega do wielkich podwjnych drzwi i otworzya je
szeroko.
Moje stado wpado do sali pierwsze, wypeniajc noc wyciem. Po nas zjawili si
rycerze faerie ze szklan broni i skrconymi rogami. Po nich przybyy Nocne Dzieci z
obnaonymi kami, czarownicy wadajcy ogniem i elazem. Kiedy tum w panice uciek z
ratusza, rzucilimy si na czonkw Krgu.
Sala Anioa jeszcze nigdy nie widziaa takiego rozlewu krwi. Nie atakowalimy tych
Nocnych owcw, ktrzy nie naleeli do Krgu. Jocelyn oznaczya ich czarem. Ale wielu
zgino, a za kilku ja czuj si odpowiedzialny. Oczywicie pniej obwiniono nas o znacznie
wicej ofiar. Jeli chodzi o Krg, okaza si duo liczniejszy, ni przypuszczaem. Gdy starli
si z Podziemnymi, zaczem przedziera si przez mas walczcych w stron Valentine'a.
Mylaem tylko o tym, e to ja go zabij, e ja bd mia t zasug. Znalazem go w kocu
przy wielkim posgu Anioa, jak zakrwawionym sztyletem rozprawia si z jednym z rycerzy.
Kiedy mnie zobaczy, umiechn si dziko i drapienie.
-Wilkoak, ktry walczy mieczem i sztyletem, to rwnie nienaturalny widok jak pies,
ktre je noem i widelcem - powiedzia.
- Znasz ten miecz, znasz ten sztylet - odparem. -I wiesz, kim teraz jestem, jeli musisz
si do mnie zwraca, uywaj mojego imienia.
- Nie znam imion poowy ludzi - rzek Valentine. - Kiedy miaem przyjaciela,
czowieka honoru, ktry zadaby sobie mier zanim jego krew zostaa skaona. Teraz stoi
przede mn bezimienne monstrum z jego twarz. - Unis bro i krzykn. - Powinienem by
ci zabi, kiedy miaem okazj!
Rzuci si na mnie, a ja odparowaem cios. Zaczlimy walczy na podium, podczas
gdy wok nas szalaa bitwa i kolejno padali czonkowie Krgu. Zobaczyem, e
Lightwoodowie rzucaj bro i uciekaj. Hodge czmychn na samym pocztku. I wtedy
ujrzaem Jocelyn pdzc do schodw w moj stron. Na jej twarzy malowa si strach.
- Valentine, przesta! - krzykna. - To Luke, twj przyjaciel, prawie twj brat...
Valentine chwyci j z warkniciem i przycign przed siebie. Przystawi sztylet do jej
garda. Rzuciem bro. Nie chciaem ryzykowa, e zrobi jej krzywd. Zobaczy to w moich
oczach.
- Zawsze jej pragne - wysycza. - A teraz we dwoje uknulicie zdrad. Poaujecie
tego, co zrobilicie.
Po tych sowach zerwa medalionik z szyi Jocelyn i rzuci nim we mnie. Srebrny
acuszek smagn mnie jak poncy bat. Krzyknem i upadem do tyu. W tym momencie
Valentine znikn w cisku, cignc Jocelyn ze sob. Pobiegem za nim, poparzony,
krwawicy, ale by dla mnie zbyt szybki. Wycina sobie ciek w kbowisku walczcych,
depta martwych.
Wytoczyem si na blask ksiyca. Sala pona, niebo byo rozjarzone od ognia.
Widziaem zielone trawniki, ktre cigny si po ciemn rzek i biegnc wzdu niej drog,
ludzi uciekajcych w noc. W kocu Joscelyn nad brzegiem rzeki. Valentine znikn, a ona
baa si o Jonathmana, bardzo chciaa wrci do domu. Znalelimy konia, Jocelyn na niego
wsiada i odjechaa. Ja przybraem wilcz posta i pobiegem za ni.
Wilki s szybkie, ale wypoczty ko szybszy. Zostaem daleko w tyle. Jocelyn przybya
do rezydencji przede mn.
Kiedy zbliyem si do domu, od razu wiedziaem, e stao si co strasznego. Tutaj te
w powietrzu wisia ciki swd spalenizny i jeszcze jaki inny zapach, gsty i sodki, odr
demonicznych czarw. Staem si znowu czowiekiem i pokutykaem dugim podjazdem, w
jasnym w wietle ksiyca jak rzeka srebra prowadzca do... - ruin. Rezydencja obrcia si w
popi, nocny wiatr rozsiewa go po trawnikach, przez co cae byy pokryte biaym pyem.
Zasuy tylko fundamenty ktre wyglday jak spalone koci, tu okno, tam pochylony komin,
ale sam dom, cegy i zaprawa, bezcenne ksiki i staroytne gobeliny, przekazywane
kolejnym pokoleniom Nocnych owcw, wszystko to poszo z dymem, ktry teraz snu si na
tle tarczy ksiyca.
Valentine zniszczy dom demonicznym ogniem. aden inny nie ponie takim arem ani
nie pozostawia po sobie tak niewiele.
Ruszyem do tlcych si zgliszcz. Znalazem Jocelyn klczc na resztkach frontowych
schodw, poczerniaych od ognia. Leay tam koci. Zwglone i czarne, ale z pewnoci
ludzkie, ze strzpami ubra, fragmentami biuterii, ktrej nie strawi poar. Do szkieletu
matki Jocelyn nadal przywieray czerwone i zote nici, stopiony sztylet przyklei si do
szkieletowej rki jej ojca. Wrd kolejnego stosu prochw byszcza srebrny amulet
Valentine'a z insygniami Krgu nadal poncymi biaym arem. A wrd tych szcztkw
leay rozrzucone drobne koci dziecka.
- Poaujecie tego, co zrobilicie, zapowiedzia Valentine. I kiedy klczaem obok
Jocelyn na spalonych stopniach, zrozumiaem, e mia racj - aowaem i auj do dzisiaj.
Tamtej nocy wrcilimy do miasta, gdzie nadal szalay poary i panowa chaos, a potem
ruszylimy przez ciemny kraj. Min tydzie zanim Jocelyn si odezwaa. Zabraem j z
Idrisu. Ucieklimy do Parya. - Nie mielimy pienidzy, ale ona odmwia pjcia do
Instytutu z prob o pomoc. Skoczyam z Nocnymi owcami", owiadczya. Skoczya ze
wiatem Cieni.
Siedziaem w maym tanim pokoju hotelowym, ktry wynajlimy i prbowaem
przemwi jej do rozsdku, ale na prno. Bya uparta. W kocu wyjania mi powd swojej
determinacji. Od paru tygodni wiedziaa, e znowu jest w ciy. Postanowia rozpocz nowe
ycie, tylko ona i dziecko. Nie chciaa, eby cho szept o Clave czy Przymierzu zatru jej
przyszo. Pokazaa mi amulet, ktry zabraa ze stosu koci. Sprzedaa go na pchlim targu w
Clignancourt, a za uzyskane pienidze kupia bilet na samolot. Nie chciaa mi zdradzi, dokd
si wybiera. Im dalej od Idrisu, tym lepiej", powiedziaa.
Odcicie si od przeszoci oznaczao, e Jocelyn zostawia rwnie mnie, wic
spieraem si z ni, ale bezskutecznie. Wiedziaem, e nawet gdyby nie spodziewaa si
dziecka, i tak zaczaby zupenie nowe ycie, a poniewa wybr zwykego wiata by lepszy
ni mier, w kocu niechtnie zgodziem si na jej plan. Poegnaem j na lotnisku. Ostatnie
sowa, ktre powiedziaa Jocelyn w obskurnej hali odlotw, zmroziy mnie do szpiku koici:
Valentine nie zgin".
Gdy odleciaa, wrciem do swojego stada, ale nie znalazem spokoju. Serce ciska mi
bl, zawsze budziem si z jej imieniem na ustach. Nie byem ju takim przywdc jak
kiedy. Za duo wiedziaem. Owszem, uczciwym i sprawiedliwym, ale nieobecnym duchem.
Nie mogem sobie znale przyjaci, ani towarzyszki ycia, wrd wilkoakw. Za bardzo
byem czowiekiem, za bardzo Nocnym owc, eby czu si dobrze wrd likantropw.
Polowaem, zle polowanie nie dawao mi satysfakcji. A kiedy przyszed w kocu czas na
zawarcie Porozumie, wybraem si do miasta, eby je podpisa.
W Sali Anioa, wyszorowanej z krwi, ponownie zasiedli Nocni owcy i cztery rasy
pludzi, eby podpisa dokument, ktry mia zaprowadzi midzy nimi pokj. Byem
zaskoczony, kiedy zobaczyem Lightwoodw. Oni wydawali si rwnie zdziwieni, e nie
zginem. Powiedzieli tylko, e oni, Hodge, Starkweather i Michael Wayland jako jedyni
czonkowie dawnego Krgu uniknli mierci w tamt noc. Michael, pogrony w aobie po
stracie ony, ukry si w wiejskiej posiadoci z maym synem. Clave ukarao pozosta trjk
wygnaniem do Nowego Jorku, gdzie mieli prowadzi Instytut. Lightwoodowie, ktrzy mieli
koneksje w najwyszych sferach Clave, wykpili si duo lejszym wyrokiem ni Hodge. Na
niego naoono kltw. Jecha z nimi, ale pod grob mierci nie mg opuci uwiconego
terenu Instytutu. Oczekiwali, e powici si swoim studiom i bdzie doskonaym
nauczycielem dla ich dzieci.
Kiedy podpisalimy Przymierze, wyszedem z Sali i udaem si nad rzek, gdzie w noc
Powstania znalazem Joscelyn. Obserwujc ciemn, pync wod, zrozumiaem, e nigdy nie
znajd spokoju w moim rodzinnym kraju. Musiaem by z ni albo nigdzie. Postanowiem jej
poszuka.
Opuciem stado wyznaczajc innego przywdc. Myl, e z ulg przyjto moje
odejcie. Podrowaem jak wilk, bez bagau, samotnie, w nocy, trzymajc si bocznych
drg. Wrciem do Parya, ale nie znalazem tam adnego ladu. Pojechaem do Londynu. W
Londynie wsiadem na statek do Bostonu.
Przez jaki czas mieszkaem w miastach, potem w Grach Biaych na zimnej pnocy.
Duo podrowaem, ale coraz wicej mylaem o Nowym Jorku i wygnanych Nocnych
owcach. Jocelyn w pewnym sensie te bya wygnacem. W kocu zjawem si w Nowym
Jorku, z jednym workiem marynarskim, nie majc pojcia, gdzie szuka twojej matki. atwo
byoby mi znale wilcze stado i przyczy si do niego, ale oparem si pokusie. Tak jak w
innych miastach, rozsyaem wieci w Podziemnym wiecie, szukajc jakiegokolwiek ladu
Jocelyn, ale nie znalazem adnego, jakby po prostu rozpyna si w zwykym wiecie.
Powoli wpadaem w rozpacz.
W kocu trafiem na ni przypadkiem. Kiedy wczyem si po ulicach Soho, mj
wzrok przycign obraz wiszcy w oknie galerii na brukowanej Broome Street.
By to pejza, ktry od razu rozpoznaem, widok z okna jej rodowej posiadoci: zielone
trawniki cignce si do linii drzew, za ktrymi biega niewidoczna droga. Rozpoznaem jej
styl, pocignicia pdzla, wszystko. Zastukaem do drzwi galerii, ale bya zamknita. Jeszcze
raz przyjrzaem si obrazowi i tym razem zobaczyem podpis. I tak poznaem jej nowe
nazwisko: Jocelyn Fray.
Wieczorem j odszukaem. Mieszkaa na pitym pitrze w domu bez windy w dzielnicy
artystw East Village. Wszedem po brudnych, sabo owietlonych schodach, z sercem w
gardle i zapukaem do jej drzwi. Otworzya je maa dziewczynka z ciemnorudymi
warkoczami i badawczymi oczami. A potem zobaczyem za ni Jocelyn z rkami
poplamionymi farb i twarz tak sam jak wtedy, gdy bylimy dziemi...
Reszt tej historii znasz.
22
Ruiny Renwick
Kiedy skoczy mwi, w celi przez dusz chwil panowaa cisza. Jedynym
dwikiem byo ciche kapanie wody ciekajcej po kamiennych cianach. Milczenie w kocu
przerwa Luk:
-Powiedz co, Clary.
-Co mam powiedzie? Westchn.
-Moe, e rozumiesz?
Clary czua krew pulsujc w uszach. Miaa wraenie, e jej ycie zostao zbudowane
na warstewce lodu cienkiej jak papier, teraz ten ld zaczyna pka, a jej grozio, e wpadnie
w lodowat ciemno. W czarny nurt, ktry unosi wszystkie sekrety matki, zapomniane
szcztki wraku jej ycia.
Spojrzaa na Luke'a. Jego posta wydawaa jej si niewyrana, zamazana, jakby Clary
patrzya na niego przez brudn szyb.
-Mj ojciec - powiedziaa. - To zdjcie, ktre mama zawsze trzymaa na pce nad
kominkiem...
-To nie by twj ojciec - przerwa jej Luke.
- Czy on w ogle istnia? - Clary podniosa gos. - Czy w ogle by jaki John Clark,
czy jego rwnie moja matka wymylia?
- John Clark istnia, ale nie by twoim ojcem, tylko synem trjki waszych ssiadw,
kiedy mieszkaycie w East Village, zgin w wypadku samochodowym, tak jak mwia ci
matka, ale ona go nie znaa. Miaa jego zdjcie, bo ssiedzi zlecili jej namalowanie portretu
syna w mundurze wojskowym. Daa im portret, ale fotografi zatrzymaa i udawaa, e
uwieczniony na jej mczyzna to twj ojciec. Chyba uwaaa, e tak bdzie atwiej. Gdyby
utrzymywaa, e uciek albo zagin, chciaaby go odszuka. Martwy czowiek...
-Nie zaprzeczy kamstwom - dokoczya za niego Clary z gorycz. - Nie uwaaa, e
to ze wmawia mi przez te wszystkie lata, e mj ojciec nie yje, podczas gdy prawdziwym
jest...
Luke milcza, pozwalajc, eby sama dokoczya zdanie, eby sama domylia si
rzeczy nie do pomylenia.
-Valentine. - Jej gos zadra. - To chcesz mi powiedzie, tak? e Valentine jest moim
ojcem?
Luke kiwn gow. Jego mocno splecione palce byy jedyn oznak napicia.
- Tak.
-O, Boe! - Clary zerwaa si na rwne nogi. Nie moga duej usiedzie w bezruchu.
Podesza do krat celi. - To niemoliwe. To po prostu niemoliwe.
-Clary, prosz, nie denerwuj si...
-Nie denerwuj si? Oznajmiasz mi, e moim tatusiem jest czowiek z gruntu zy, i
chcesz, ebym si nie denerwowaa?
-Na pocztku nie by zy - powiedzia Luke niemal przepraszajcym tonem.
-Och, bagam. Oczywicie, e by zy. Wszystko, co wygadywa o czystoci ludzkiej
rasy i nieskaonej krwi... Zupenie jak ci koszmarni gocie od white power. A wy dwoje
bylicie gotowi i za nim w ogie.
-To nie ja zaledwie par minut temu mwiem o olizych" Podziemnych - zauway
spokojnie Luke. - Albo o tym, e nie mona im ufa.
-To nie to samo! - krzykna Clary przez zy. - Miaam brata. I dziadkw. Nie yj?
Luke kiwn gow, patrzc na swoje due rce spoczywajce na kolanach.
- Nie yj.
- Jonathan - wyszeptaa Clary. - Byby starszy ode mnie? O rok?
Luke nie odpowiedzia.
- Zawsze chciaam mie brata.
- Nie zadrczaj si - rzek Luke ze wspczuciem. - Chyba potrafisz zrozumie,
dlaczego twoja marka trzymaa to wszystko przed tob w sekrecie, prawda? Co by ci to dao,
gdyby wiedziaa, co stracia jeszcze przed swoimi narodzinami?
- Ta szkatuka z inicjaami J.C. - Umys Clary pracowa gorczkowo. - Jonathan
Christopher. Mama zawsze nad ni pakaa. By w niej pukiel wosw mojego brata, a nie
ojca.
- Tak.
- A mwic Clary to nie Jonathan", miae na myli mojego brata. Mama bya wobec
mnie nadopiekucza, bo ju stracia jedno dziecko.
Zanim Luke zdy odpowiedzie, zakratowane drzwi otworzyy si ze szczkiem i do
celi wesza Gretel. Apteczka, ktr Clary wyobraaa sobie jako twarde plastikowe pudeko z
czerwonym krzyem na wierzchu, okazaa si du drewnian tac pen zwinitych banday,
parujcych misek z niezidenty- fikowanymi pynami i zi o ostrym cytrynowym zapachu.
Gretel postawia j obok pryczy i gestem kazaa pacjentce usi. Clary zrobia to niechtnie.
- Grzeczna dziewczyna - powiedziaa kobieta wilk, maczajc ptno w jednej z misek.
Delikatnie stara nim krew z jej twarzy. - Co ci si stao? - zapytaa z dezaprobat, jakby
podejrzewaa, e Clary sama podrapaa si skrobaczk do sera.
-Sam si zastanawiaem - przyzna Luke, obserwujc zabieg i rkami skrzyowanymi
na piersi.
-Hugo mnie zaatakowa. - Clary staraa si nie skrzywi, kiedy rany zapieky j od
rodka odkaajcego.
-Hugo?
-Ptak Hodgea. W kadym razie myl, e jego. A moe naley do Valentine'a?
-Hugin - powiedzia cicho Luke. - Hugin i Munin to byy kruki Valentine'a. Ich imiona
oznaczaj Myl" i Pami".
-C, powinny si, nazywa ,Atakuj" i Zabij" - stwierdzia Clary. - Hugo omal nie
wydrapa mi oczu.
-Do tego go wyszkolono. Hodge musia go zabra po Powstaniu. Ale ptak naley do
Valentine'a.
-Podobnie jak Hodge - zauwaya Clary.
Skrzywia si, kiedy Gretel zacza czyci dugie skaleczenie na jej ramieniu, pokryte
brudem i zaschnit krwi, a na koniec je zabandaowaa.
-Clary...
-Nie chc ju rozmawia o przeszoci - przerwaa mu gwatownie. - Chc wiedzie,
co teraz zrobimy. Teraz, kiedy Valentine ma moj mam, Jace'a i Kielich, a my nie mamy nic.
- Nie powiedziabym, e nie mamy nic nie zgodzi si Luke. - Dysponujemy
potnym stadem wilkw. Problem polega na tym, e nie wiemy, gdzie jest Valentine.
Clary pokrcia gow. Kilka kosmykw spado jej na oczy. Odgarna je
niecierpliwym gestem. Boe, caa lepia si od brudu. W tej chwili najbardziej pragna wzi
prysznic.
-Valentine nie ma jakiej kryjwki? Tajnego schronienia?
-Jesli je ma, to rzeczywicie jest bardzo tajne - odpar Luke Gretel pucia rami Clary.
Zielonkawa ma, ktr je posmarowaa, umierzya bl, ale rka nadal bya jak drewniana.
-Zaczekaj chwil - powiedziaa Clary.
-Nigdy nie rozumiem, dlaczego ludzie to mwi - stwierdzi Luke. - Nigdzie si nie
wybieraem.
-Czy Valentine moe by gdzie w Nowym Jorku?
-Moe.
- Do Instytutu wszed przez Bram. Magnus mwi, e w Nowym Jorku s tylko dwie.
Jedna u Dorothei, a druga u Renwicka. Ta u Dorothei zostaa zniszczona, a poza tym jako
sobie nie wyobraam, eby tam si ukrywa, wic...
-Renwick? - Na twarzy Luke'a odmalowao si zdziwienie. - To nie jest nazwisko
Nocnego owcy.
-A jeli Renwick to nie osoba, tylko miejsce? - podsuna Clary. - Restauracja, hotel
czy co w tym rodzaju.
Oczy Luke'a nagle si rozszerzyy. Spojrza na Gretel, ktra wanie sza do niego z
apteczk, i wyda polecenie:
-Przynie mi ksik telefoniczn.
Kobieta zatrzymaa si w p kroku i popatrzya na niego z nagan, trzymajc w
wycignitych rkach tac.
-Ale paskie rany...
- Zapomnij o moich ranach i id po ksik telefoniczn - warkn Luke. - Jestemy na
komisariacie policji. Musi tu gdzie by.
Gretel postawia tac na ziemi i wymaszerowaa z celi z rozdranieniem na twarzy.
Luke spojrza na Clary ponad okularami ktre jak zwykle zsuny mu si na koniec nosa. -
Dobry pomys.
Clary nie odpowiedziaa. odek miaa cinity w twardy supe, tak e nawet
oddychanie sprawiao jej trudno. Gdzie w zakamarkach umysu zacza jej wita jaka
myl, ale odepchna j zdecydowanie. Nie moga sobie pozwoli na marnowanie energii na
co innego ni najwaniejsza sprawa.
Gretel wrcia z t ksik o zawilgoconych stronicach i podaa j przywdcy,
nadal uraona. Luke zacz przeglda j na stojco, podczas gdy kobieta wilk zaja si
smarowaniem jego boku kleistymi maciami, a potem bandaowaniem.
-W ksice telefonicznej jest siedmiu Renwickw - oznajmi Luke. - adnych
restauracji, hoteli czy innych tego rodzaju miejsc. - Podsun okulary na grzbiet nosa, ale
zaraz znowu si zsuny. - To nie Nocni owcy. Wydaje mi si nieprawdopodobne, eby
Valentine urzdzi sobie kwater gwn w domu Przyziemnego albo Podziemnego. Cho
moe...
-Masz telefon? - przerwaa mu Clary.
-Nie przy sobie. - Luke ypn na Gretel sponad ksiki telefonicznej. - Mogaby
przynie mi telefon?
Kobieta prychna z oburzeniem, cisna zakrwawione szmaty na podog i po raz
drugi wymaszerowaa z celi. Luke odoy ksik na stolik, wzi banda i zacz nim owija
pionowe cicie na ebrach.
-Przepraszam - powiedzia, kiedy zauway spojrzenie Clary. - Wiem, e to brzydki
widok.
- Jeli zapiemy Valentine'a, moemy go zabi? - spytaa znienacka Clary.
Luke omal nie upuci bandaa.
- Co?
- Clary zacza si bawi nitk sterczc z kieszeni dinsw.
- Zabi mojego starszego brata. Zabi moich dziadkw. Tak czy nie? Luke obcign
koszul.
-I mylisz, e jego mier wymae tamte zbrodnie? e przywrci im ycie?
Zanim Clary zdya odpowiedzie, wrcia Gretel. Z mczeskim wyrazem twarzy
podaa Luke'owi toporn, starowieck komrk. Ciekawe, kto paci rachunki za telefon,
pomylaa Clary i wycigna rk.
- Pozwolisz, e zadzwoni? Luke si zawaha.
- Clary...
- W sprawie Renwicka. To zajmie tylko chwil.
Luke niechtnie poda jej telefon. Clary wybraa numer i odwrcia si bokiem, eby
mie cho zudzenie prywatnoci. Simon odebra po trzecim sygnale.
- Halo?
- To ja.
- Nic ci nie jest? - Jego gos wzrs o oktaw.
- Wszystko w porzdku. Dlaczego pytasz? Syszae co od Isabelle?
- Nie. Co miabym usysze od Isabelle? Co si stao? Chodzi o Aleca?
- Nie. Clary nie chciaa kama, e z Aleckiem jest wszystko dobrze. Nie chodzi o
niego. Chc tylko, eby czego poszuka w necie.
Simon prychn.
- artujesz. Nie maj tam komputera? Wiesz co, lepiej nie odpowiadaj. Clary
usyszaa dwik otwieranych drzwi i gone miauknicie, kiedy kot zosta przepdzony ze
swojego ulubionego miejsca na klawiaturze. Moga dokadnie wyobrazi sobie, jak Simon
siada przed komputerem i zaczyna miga palcami po klawiaturze. Co mam znale?
- Podaa mu nazwisko. Przez cay czas czua na sobie zaniepokojony wzrok Lukea. W
taki sam sposb patrzy na ni, kiedy w wieku jedenastu lat miaa gryp z wysok gorczk.
Przynosi jej wtedy kostki lodu do ssania i czyta na gos ulubione ksiki z podziaem na
role.
- Masz racj powiedzia Simon, wyrywajc j z zamylenia. To jest miejsce. Albo
przynajmniej byo. Teraz jest opuszczone.
Clary mocniej cisna telefon w spoconej doni.
- Mw.
- Znany zakad psychiatryczny, wizienie dla dunikw i szpital zbudowany na
wyspie Roosevelta w dziewitnastym wieku przeczyta Simon Budynek
zaprojektowany przez Jacoba Renwicka z przeznaczeniem dla najbiedniejszych ofiar
niekontrolowanej epidemii ospy wietrznej na Manhattanie, w nastpnym wieku zosta
opuszczony z powodu zego stanu. Wstp do ruin jest zabroniony.
- W porzdku, wystarczy powiedziaa Clary z dudnicym sercem To musi by to.
Wyspa Roosevelta? Mieszkaj tam ludzie?
-Nie wszyscy mieszkaj w Park Slope, ksiniczko - odpar Simon z udawanym
sarkazmem. - Mam ci znowu gdzie podwie?
- Nie! Poradz sobie. Niczego nie potrzebuj. Po prostu chciaam informacji.
- W porzdku.
By lekko uraony, ale Clary powiedziaa sobie w duchu, e to niewane. Liczyo si
tylko to, e jest bezpieczny w domu. Rozczya si i spojrzaa na Luke'a.
- Na poudniowym kracu wyspy Roosvelta znajduje si opuszczony szpital o nazwie
Renwick. Myl, e Valentine wanie tam si ukrywa.
Luke po raz kolejny poprawi okulary.
- Wyspa Blackwella. Oczywicie. - Jak to Blackwella? Powiedziaam... Uciszy j
gestem rki.
-Tak kiedy nazywano wysp Roosvelta. Wyspa Blackwella. Naleaa do starego rodu
Nocnych owcw. Powinienem by si domyli. - Odwrci si do Gretel. - Sprowad
Alarica. Niech zbierze tu wszystkich najszybciej jak to moliwe. - Jego usta wykrzywi
pumiech, ktry przypomnia Clary chodny grymas na twarzy Jacea w czasie waki. -
Powiedz im, eby przygotowali si do bitwy.
***
Ruszyli przez krty labirynt korytarzy z celami, a w kocu dotarli do dawnego holu
komisariatu policji. Budynek by teraz opuszczony, ukone promienie popoudniowego soca
rzucay ruchom siatk wiate i cieni na puste biurka, szafki z czarnymi dziurkami
wygryzionymi przez korniki, spkane pytki podogowe z wypisanym na nim mottem policji
nowojorskiej: Fidelis ad Mortem.
- Wierni do mierci - przetumaczy Luke, idc za jej spojrzeniem.
- Niech zgadn - powiedziaa Clary. - W rodku to opuszczony komisariat policji, z
zewntrz Przyziemni widz przeznaczony do rozbirki budynek mieszkalny, niezabudowan
dziak albo...
-Chisk restauracj. Bez stolikw w rodku, tylko dania na wynos.
-Chisk restauracj? - powtrzya z niedowierzaniem Clary. Luke wzruszy
ramionami.
-C, jestemy w Chinatown. Rzeczywicie mieci si tu kiedy komisariat.
-Ludzie pewnie si dziwi, e nie ma numeru telefonu dla zamawiajcych.
Luke umiechn si szeroko.
- Jest. Po prostu nie odbieramy go zbyt czsto. Czasami, jeli szczeniaki s znudzone,
dostarczaj komu wieprzowin mu shu.
-artujesz.
-Wcale nie. Napiwki si przydaj. - Otworzy frontowe drzwi, wpuszczajc do rodka
strumie blasku sonecznego.
Nadal niepewna, czy Luke nie artuje, Clary podya za nim Baxter Street do
miejsca, gdzie sta zaparkowany jego samochd. W pickupie panowa kojco znajomy zapach
wirw, starego papieru i myda, na lusterku wstecznym dyndaa para wyblakych koci do
gry ze zotego pluszu, ktre sama mu podarowaa, kiedy miaa dziesi lat, bo podobne
wisiay w Sokole Millennium. Na pododze walay si papierki po gumie do ucia i puste
kubki po kawie. Clary usiada na miejscu dla pasaera i z westchnieniem opara gow o
zagwek. Bya straszliwiej zmczona.
Luk zamkn za ni drzwi i powiedzia:
- Zosta tutaj.
Sam poszed porozmawia z Gretel i Alarikiem, ktrzy stali na stopniach dawnego
komisariatu i czekali cierpliwie. Clary zabawiaa si, mruc i otwierajc oczy, przez co obraz
by ostry albo zamazany, albo znika i si pojawia. Raz widziaa stary komisariat policji,
chwil potem zniszczony front restauracji z markiz i szyldem Jadeitowy Wilk - Chiska
Kuchnia".
Luk wskazywa swoim zastpcom d ulicy. Jego pickup sta pierwszy w dugim
szeregu furgonetek, motocykli, jeepw; by tam nawet stary szkolny autobus, ktry wyglda
jak wrak. Rzd pojazdw cign si wzdu caej przecznicy i znika za rogiem. Konwj
wilkoakw. Clary zastanawiaa si, w jaki sposb wyebrali, poyczyli, ukradli albo
zarekwirowali tyle samochodw w tak krtkim czasie. Dobrze przynajmniej, e nie musieli
wszyscy jecha tramwajem powietrznym.
Luk wzi bia papierow torb od Gretel, skin gow i wrci do pickupa. Wcisn
si za kierownic i wrczy jej pakunek.
- Pod twoj opiek.
Clary zerkna na niego podejrzliwie.
- Co to jest? Bro?
Ramiona Luk a zatrzsy si od tumionego miechu.
- Bueczki z wieprzowin gotowane na parze - powiedzia, wyjedajc na ulic. - I
kawa.
Kiedy ruszyli na pnoc, Clary otworzya torb. Zaburczao jej w odku. Rozerwaa
buk i apczywie ugryza pierwszy ks, rozkoszujc si sonym smakiem wieprzowiny i
mikkoci biaego ciasta. Popia duym ykiem bardzo sodkiej kawy i podaa bueczk
Lukeowi.
-Chcesz?
-Jasne.
Prawie jak za dawnych czasw, pomylaa, kiedy skrcili w Canal Street. Wtedy
kupowali gorce pczki w piekarni Golden Carriage i zjadali poow w drodze do domu przez
Most Manhattaski.
-Wic opowiedz mi, jak rol odgrywa w tej historii Jace -zagai Luke.
Clary omal si nie udawia nastpnym ksem. Pospiesznie signa po kaw. - Co?
-Masz jakie pojcie, czego moe od niego chcie Valentine?
- Nie.
Luke zmruy oczy w zachodzcym socu.
-Mylaem, e Jace to jedno z dzieci Lightwoodw?
-Nie. - Clary signa po trzeci bueczk. - On nazywa si Wayland. Jego ojciec to...
-Michael Wayland? Clary kiwna gow.
- Valentine go zabi, kiedy Jace mia dziesi lat. To znaczy, Michaela.
-To do niego podobne.
Clary usyszaa w gosie Lukea jak dziwn nut. Zerkna na niego z ukosa. Czyby
jej nie uwierzy?
-Jace widzia, jak jego ojciec umiera - dodaa, jakby chciaa go ostatecznie przekona.
-To straszne. Biedny, pokrcony dzieciak.
Jechali mostem Pidziesitej Dziewitej. Clary spojrzaa w d i zobaczya, e rzeka
jest caa zota i czerwona w zachodzcym socu. Widziaa poudniowy kraniec wyspy
Roosvelta ale na razie tylko jako niewyran plam na pnocy.
-On nie jest taki zy - powiedziaa. - Lightwoodowie dobrze si nim opiekowali.
-Wyobraam sobie. Zawsze byli blisko z Michaelem. - Luk skrci na lewy pas. W
bocznym lusterku Clary widziaa karawan pojazdw wykonujcych ten sam manewr. - Nic
dziwnego, e chtnie zajli si jego synem.
-Co si dzieje, kiedy wschodzi ksiyc? - spytaa nagle Clary. - Zamieniasz si w
wilka?
Usta Luke'a drgny.
-Niezupenie. Tylko modzi, ktrzy dopiero ulegli transformacji, nie potrafi jej
kontrolowa. Reszta przez lata zdya si nauczy, jak to robi. Teraz tylko ksiyc w peni
potrafi wymusi na mnie Przemian.
- Wic kiedy nie ma peni, czujesz si tylko troch wilkiem? - drya Clary.
-Mona tak powiedzie.
-Jeli masz ochot, moesz wystawi gow przez okno. Luk si rozemia.
-Jestem wilkoakiem, a nie golden retrieverem.
-Od jak dawna jeste przywdc klanu? - zainteresowaa si Clary.
Luk si zawaha.
-Od tygodnia.
Clary spojrzaa na niego ze zdumieniem.
-Od tygodnia?
Luke westchn.
-Kiedy Valentine porwa twoj matk, wiedziaem, e mam niewielkie szanse w
starciu sam na sam z nim, a nie mogem oczekiwa pomocy od Clave - powiedzia
beznamitnym tonem. - Jeden dzie zajo mi wytropienie najbliszego stada likantropw.
-Zabie przywdc klanu, eby zaj jego miejsce?
- To by najszybszy sposb, jaki zdoaem wymyli, eby zdoby znaczn liczb
sojusznikw w krtkim czasie - odpar Luke bez alu w gosie, cho rwnie bez dumy. Clary
przypomniaa sobie gbokie zadrapania na jego doniach i twarzy, ktre zauwaya, gdy
zakrada si do jego domu. I jak si skrzywi, kiedy podnis rk. - Robiem to ju wczeniej.
Byem pewien, e uda mi si i tym razem. - Wzruszy ramionami. - Twoja matka znikna.
Wiedziaem, e ty mnie znienawidzisz. Nie miaem nic do stracenia.
Clary opara na desce rozdzielczej stopy obute w zielone teniswki. Przez porysowan
przedni szyb, nad czubkami butw, widziaa ksiyc wschodzcy nad mostem.
-Teraz ju masz - skwitowaa.
***
- Widz, e zjawiem si nie w por - stwierdzi Valentine gosem suchym jak pustynny
wiatr. - Synu, zechciaby mi wyjani, kto to jest? Jedno z dzieci Lightwoodw?
- Nie. - Jace mwi znuonym, nieszczliwym gosem, ale nie puci jej nadgarstka. -
To jest Clary, Clarissa Fray. Moja przyjacika. Ona...
Czarne oczy Valentine'a zmierzyy j od rozczochranej gowy po wytarte teniswki.
Zatrzymay si na sztylecie, ktry nadal ciskaa w rce. Po jego twarzy przemkn
nieokrelony wyraz: po czci rozbawienia, po czci irytacji.
- Skd masz ten n, moda damo?
- Jace mi go da - odpara chodno Clary.
- Oczywicie, e tak - rzek Valentine agodnym tonem. -Mog go zobaczy?
-Nie!
Clary zrobia krok do tyu, jakby si baa, e Valentine si na ni rzuci. Poczua, e n
gadko wysuwa si z jej palcw. Jace spojrza na ni z przepraszajc min.
- Jace! - krzykna, wyraajc w tym jednym sowie cay bl zdrady.
- Nadal nie rozumiesz, Clary - stwierdzi Jace. Podszed do Valentine'a i wrczy mu
sztylet z unionoci, od ktrej zrobio si jej niedobrze. - Prosz, ojcze.
Valentine wzi n i obejrza go dokadnie.
- To kinda, czerkieska bro. Kiedy by drugi do pary. -Obrci bro w rce i podsun
j pod oczy Jace'owi. - Widzisz, tu na ostrzu jest wyryta gwiazda Morgensternw. Jestem
zdziwiony, e Lightwoodowie tego nie zauwayli.
- Nigdy im go nie pokazaem - wyjani Jace. - Szanowali moj prywatno. Nie
myszkowali w moich rzeczach.
- Oczywicie, e nie. - Valentine odda kinda Jace'owi. -Myleli, e jeste synem
Waylanda.
Jace wsun sztylet za pasek.
- Ja te - powiedzia cicho.
W tym momencie Clary zrozumiaa, e Jace nie artuje ani nie prowadzi jakiej chorej
gry. On naprawd uwaa Valentine'a za swojego odzyskanego ojca.
Ogarna j zimna rozpacz. Jace gniewny, Jace wrogi, Jace wcieky - z tym potrafiaby
sobie poradzi. Ale ten nowy Jace: kruchy, janiejcy blaskiem swojej wspaniaoci, by jej
cakowicie obcy.
Valentine spojrza na ni ponad pow gow Jace'a. Jego spojrzenie byo chodne i
jednoczenie rozbawione.
- Moe usidziemy? - zaproponowa. Clary z przekor skrzyowaa rce na piersi. -Nie.
- Jak chcesz. - Valentine zaj miejsce u szczytu stou. Po chwili Jace te usiad obok na
p oprnionej butelki wina.
- Ale usyszysz par rzeczy, ktre sprawi, e bdziesz potrzebowaa krzesa.
- Skd-?
- Jace - odezwa si Valentine kojcym gosem. - Chciaem ci oszczdzi. Pomylaem,
e opowie o matce, ktra umara, mniej ci zrani ni prawda o kobiecie, ktra porzucia ci
w dniu pierwszych urodzin.
Smuke palce Jace'a zacisny si konwulsyjnie na nce kieliszka. Clary przez chwil
mylaa, e szko zaraz pknie.
***
Jace gwatownie cofn rk. Kieliszek si przewrci, spieniony szkaratny pyn rozla
si po biaym obrusie.
- Jonathanie - powiedzia Valentine.
Twarz Jace'a przybraa chorobliwy bladozielony kolor. -To nieprawda, pomyka, to nie
moe by prawda... - powtarza.
Valentine patrzy na niego spokojnie.
- To powd do radoci - rzek cichym, zamylonym gosem. -Tak ja uwaam. Wczoraj
bye sierot, Jonathanie. A teraz masz ojca, matk i siostr, o istnieniu ktrej nie miae
pojcia.
- To niemoliwe - upiera si Jace. - Clary nie jest moj siostr. Gdyby ni bya...
- Wtedy co? - zapyta Valentine.
Jace nie odpowiedzia, ale wyraz jego zzieleniaej twarzy do gbi poruszy Clary.
Obesza st i uklka obok krzesa, na ktrym siedzia. Signa po jego do.
- Jace...
Odsun si od niej gwatownie. cisn w garci mokry obrus. - Nie.
Nienawi do Valentine'a palia Clary w gardle jak nieprzelane zy. Trzyma prawd w
tajemnicy, a nie mwic tego, co wiedzia - e jest jego crk - uczyni j wsplniczk
swojego milczenia. A teraz, kiedy ta prawda spada na nich jak ciki gaz, siedzia rozparty
na krzele i obserwowa rezultaty z chodnym zainteresowaniem. Jak Jace mg nie
dostrzega jego okruciestwa?
- Powiedz mi, e to nieprawda - poprosi Jace, wpatrujc si w obrus.
Clary przekna lin. - Nie mog.
- Wic teraz przyznajesz, e przez cay czas mwiem prawd? - zapyta Valentine.
- Nie - warkna Clary, nie patrzc na niego. - Mwisz kamstwa z odrobin prawdy, to
wszystko.
- To staje si mczce - stwierdzi Valentine. - Jeli chcesz zna prawd, Clarisso, ona
wanie taka jest. Syszaa o Powstaniu i dlatego uwaasz mnie za otra. Mam racj?
Clary nie odpowiedziaa. Patrzya na Jace'a, ktry wyglda, jakby zaraz mia
zwymiotowa. Valentine cign bezlitonie:
- To proste, naprawd. Historia, ktr poznaa, jest prawdziwa w niektrych
fragmentach, ale w innych nie. To kamstwa wymieszane z odrobin prawdy, jak sama
stwierdzia. Faktem jest, e Michael Wayland nigdy nie by ojcem Jace'a. Zgin w czasie
Powstania, a ja przybraem jego nazwisko, kiedy uciekem ze Szklanego Miasta z moim
synem. To byo cakiem atwe. Wayland nie mia rodziny, a jego najblisi przyjaciele,
Lighrwoodowie, zostali skazani na wygnanie. On sam popadby w nieask za udzia w
Powstaniu, wic prowadziem ycie na uboczu, do spokojne, sam z Jace'em w posiadoci
Waylandw. Czytaem ksiki. Wychowywaem syna. I czekaem. W zamy-leniu
przesun palcami po brzegu kieliszka. By leworczny.
Jak Jace. - Po dziesiciu latach dostaem list. Nadawca pisa e zna moj prawdziw
tosamo i jeli nie podejm pewnych krokw, ujawni j. Nie wiedziaem, od kogo jest list,
ale to nie miao znaczenia. Nie zamierzaem speni da autora. Poza tym wiedziaem, e
nie uwolni si od szantaysty i ju nigdy nie bd bezpieczny, dopki nie zostan uznany za
zmarego. Tak wic po raz drugi wyreyserowaem swoj mier, z pomoc Blackwella i
Pangborna, a Jace'a przysaem tutaj, pod opiek Lightwoodw.
- I pozwolie mu myle, e nie yjesz? Przez te wszystkie lata utrzymywae go w
przekonaniu, e jest sierot? To pode.
- Nie - odezwa si Jace, zasaniajc twarz rkami. Mwi przez palce, stumionym
gosem. - Nie, Clary.
Valentine popatrzy na syna z umiechem, ktrego Jace nie widzia.
- Tak, bo Jonathan musia sdzi, e nie yj. Musia myle, e jest synem Michaela
Waylanda, inaczej Lightwoodowie nie opiekowaliby si nim tak, jak to robili. To wobec
Michaeala mieli dug, a nie wobec mnie. Kochali go ze wzgldu na Michaela, a nie ze
wzgldu na mnie.
- Moe kochali go dla niego samego - wtrcia Clary.
- Chwalebna, aczkolwiek sentymentalna interpretacja - skomentowa Valentine. -
Niestety, mao prawdopodobna. Nie znasz Lightwoodw tak, jak ja kiedy znaem. - Chyba
nie zauway, e Jace drgn, a jeli nawet, to zignorowa reakcj syna. - Tak czy inaczej, to
nieistotne. Lightwoodowie mieli chroni Jace'a, a nie zastpowa mu rodzin. On ma rodzin.
Ma ojca.
- Jonathan? - wyszepta.
- Nie nazywaj mnie tak - warkn Jace, krzywic usta. Jego zote oczy pony. - Sam
ci zabij, jeli bdziesz tak si do mnie zwraca.
Luke nie odrywa od niego oczu, jakby zapomnia o ostrzu wycelowanym w jego serce.
- Twoja matka byaby dumna - powiedzia tak cicho, e nawet Clary stojca obok niego
musiaa wyty such.
- Ja nie mam matki - owiadczy Jace. Jego rce dray. - Kobieta, ktra mnie urodzia,
odesza, nim zdyem zapamita jej twarz. Byem dla niej nikim, wic ona te jest dla mnie
nikim.
- To nie twoja matka ci zostawia - rzek Luke i przenis wzrok na Valentine'a. -
Sdziem, e nawet ty nie jeste zdolny do tego, eby wykorzysta wasne dziecko jako
przynt. Wida si myliem.
- Wystarczy. - Ton Valentine'a by niedbay, ale krya si w nim gwatowno i groba.
- Pu moj crk, bo zabij ci tu i teraz.
- Nie jestem twoj crk! - wtrcia si Clary z nienawici w gosie.
Luke odsun j na bok tak mocno, e omal nie upada, i rzuci szorstko:
- Gdyby zaleao ci na nim, gdyby obchodzia ci wasna krew, nie zabijaby jego
dziadkw - wtrcia z furi Clary. - Zamordowae niewinnych ludzi.
- Niewinnych? - warkn Valentine. - Na wojnie nie ma niewinnych! Stanli po stronie
Jocelyn! Przeciwko mnie! Pozwoliliby, eby odebraa mi syna!
Luke wcign ze wistem powietrze.
- Wiedziae, e zamierza ci opuci - powiedzia. - Jeszcze przed Powstaniem
wiedziae, e zamierza uciec?
- Oczywicie, e wiedziaem! - rykn Valentine. Straci panowanie nad sob. Wida
byo, e gotuje si z wciekoci. yy na jego szyi nabrzmiay, donie zacisny si w pici. -
Zrobiem to, co musiaem. Broniem swego i w rezultacie daem im wicej, ni si naleao:
stos pogrzebowy przysugujcy tylko najwikszym wojownikom Clave!
- Spalie ich - powiedziaa Clary.
- Spokojnie.
Jace nie spojrza na niego, tylko oddycha jak po cikim biegu. Clary widziaa pot
perlcy si na jego czole, wosy przyklejone do skroni. Na grzbietach doni uwydatniy si
yy. On go zabije, pomylaa. Zabije Valentine'a.
Zrobia krok do przodu i rzeka pospiesznie:
- Musimy mie Kielich, bo wiesz, co on z nim zrobi. Jace obliza wyschnite wargi.
- Gdzie jest Kielich, ojcze?
- W Idrisie - odpar Valentine beznamitnie. - Czyli tam, gdzie nigdy go nie znajdziesz.
Rka Jace'a draa.
- Powiedz...
- Daj mi miecz, Jonathanie. - Luke mwi opanowanym, niemal uprzejmym tonem.
- Co? - Gos Jace'a zabrzmia tak, jakby dobiega z dna studni.
Clary zrobia kolejny krok i ponaglia go:
- Daj Luke'owi miecz. Jace pokrci gow.
- Nie mog.
Clary podesza dostatecznie blisko, eby go dotkn.
- Moesz - powiedziaa agodnie. - Prosz.
Nie patrzy na ni. Spojrzenie mia utkwione w ojcu. Chwila przeduaa si w
nieskoczono. Wreszcie Jace skin gow. Nie opuci miecza, ale pozwoli, eby Luke
stan obok niego i pooy rk na jego doni ciskajcej rkoje.
- Moesz teraz puci, Jonathanie. - Widzc min Clary, Luke szybko si poprawi: -
Jace.
Wydawao si, e Jace nie zwrci uwagi na ten drobiazg. Wypuci miecz z rki i
cofn si o krok. Na twarz wrciy mu kolory, tak e miaa teraz barw kitu, a na wargach
bya krew w miejscu, gdzie je zagryz. Clary bardzo chciaa go dotkn, obj, ale wiedziaa,
e nigdy jej na to nie pozwoli.
- Mam propozycj - odezwa si Valentine zadziwiajco spokojnym tonem.
- Niech zgadn - powiedzia Luke. - Nie zabijaj mnie", tak? Valentine rozemia si
bez cienia wesooci.
- Nie poniybym si do bagania o ycie - owiadczy. -To dobrze - odpar Luke,
dotykajc jego brody czubkiem miecza. - Nie zamierzam ci zabija, pki mnie do tego nie
zmusisz, Valentine. Szczeglnie na oczach twoich dzieci. Chc tylko dosta Kielich.
Haas dobiegajcy z dou sta si goniejszy. Clary odniosa wraenie, e kto zblia si
do drzwi.
- Luke...
- Sysz.
- Kielich jest w Idrisie - powtrzy Valentine, przenoszc wzrok za plecy Luke'a.
- Jeli to prawda, musiae skorzysta z Bramy, eby go tam ukry. Pjdziemy po niego
razem. - Luke si poci. Oczy mia niespokojne. Na korytarzu co si dziao, najpierw
dobiegy stamtd krzyki, a potem donony oskot. - Clary, zosta z bratem. Kiedy my
przejdziemy przez Bram, zrbcie to samo, eby przenie si w bezpieczne miejsce.
- Nigdzie si std nie rusz - owiadczy Jace. Co uderzyo w drzwi.
- Valentine, Brama! - krzykn Luke.
- Wszystko w porzdku?
Clary podniosa wzrok. Nad nimi sta Luke. By bez broni i mia pod oczami sine krgi.
- Nic nam nie jest - powiedziaa. Za nim dostrzega lec na pododze nieruchom
posta, do poowy zakryt dugim paszczem Valentine'a. Spod materiau wystawaa rka
zakoczona pazurami. - Alaric?
- Nie yje. - Cho Luke ledwo zna swojego zastpc, w jego gosie brzmia bl.
Clary wiedziaa, e nigdy go nie opuci przetaczajcy ciar winy. Oto, jak
odpacasz za niezachwian wierno, ktr tak tanio sobie kupie, Lucian. Pozwalasz im
umiera za ciebie".
- Mj ojciec uciek - oznajmi Jace pospnym tonem. -Z Kielichem. Sami mu go
dalimy. Zawiodem.
Luke wycign rk i strzepn szko z jego wosw. Nadal mia wysunite pazury,
palce poplamione krwi, ale Jace nie uchyli si przed jego dotykiem. Nic nie odpowiedzia.
- To nie twoja wina - rzek Luke i popatrzy na Clary. Jego spojrzenie mwio: Twj
brat ci potrzebuje, zosta z nim".
Gdy Clary kiwna gow, Luke podszed do okna, otworzy je szeroko i co zawoa do
wilkw. Do pokoju wpad silny podmuch, od ktrego zaskwierczay wiece.
Clary uklka obok Jace'a.
- Wszystko w porzdku - powiedziaa z wahaniem, cho sytuacja wcale nie wygldaa
dobrze. Pooya do na jego ramieniu. Tkanina koszuli bya szorstka pod palcami i wilgotna
od potu, ale jej dotyk odbieraa jako dziwnie kojcy. - Znalelimy moj mam. Mamy ciebie.
Mamy wszystko, co si liczy.
- On mia racj. To dlatego nie mogem si zmusi, eby przej przez Bram -
wyszepta Jace. - Nie mgbym tego zrobi. Nie mgbym go zabi.
- Gdyby to zrobi, wanie wtedy by zawid - owiadczya Clary.
- Jace w odpowiedzi wymamrota co cicho pod nosem. Clary nie usyszaa jego sw,
ale ostronie wyja odamek z jego doni, skaleczonej w dwch miejscach i krwawicej.
Odoya go na podog i uja rk brata.
- Szczerze mwic, Jace, nie masz lepszych pomysw ni bawienie si rozbitym
szkem? - zaartowaa.
- Jace wyda z siebie odgos podobny do zduszonego miechu, a potem wycign rce i
wzi j w ramiona. Clary bya wiadoma, e Luk obserwuje ich od okna, ale przezornie
zamkna oczy i ukrya twarz na ramieniu Jace'a. Pachnia sol i krwi. I dopiero kiedy jego
usta znalazy si przy jej uchu, zrozumiaa, co wczeniej wyszepta. Najprostsz ze
wszystkich litanii: jej imi.
Epilog
Szczyt kusi
***