Professional Documents
Culture Documents
Cinda Williams Chima - Siedem Królestw 01 - Król Demon PDF
Cinda Williams Chima - Siedem Królestw 01 - Król Demon PDF
eu
KRÓL DEMON
The Demon King. A Seven Realms Novel. Book One
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Polowanie
Han Alister kucał obok parującego błotnego źródła, modląc się w duchu, by gorąca
skorupa utrzymała jego niewielki ciężar. Usta i nos zasłonił sobie chustką, lecz oczy cały czas
piekły go i łzawiły od oparów siarki wydobywających się z bulgoczącego szlamu. Wyciągnął
kij w kierunku rosnącej na skraju kępy żółtawozielonych kwiatów. Wsunąwszy pod nią
koniuszek, oderwał ją od błota, przeniósł na kiju ponad przewieszoną przez ramię torbę z
jeleniej skóry i jednym ruchem strącił do wnętrza torby. Następnie bardzo ostrożnie wstał i
zaczął wycofywać się na twardy grunt.
Był już niemal u celu, gdy jedna stopa przebiła cienką powierzchnię i zapadła się po
kostkę w szare, kleiste, gorące błoto.
- Na kości Hanalei! - krzyknął, rzucając się w tył z nadzieją, że nie wyląduje na
plecach w innym błotnym wykrocie albo, co gorsza, w jednym z tych źródeł z błękitną wodą,
w których po kilku minutach ugotowane ciało odchodzi od kości.
Na szczęście upadł na twardą ziemię między sosnami; z jego ust wydobył się przy tym
długi wydech, jakby uszło z niego powietrze. Usłyszał, jak Tancerz Ognia zsuwa się po
zboczu, tłumiąc śmiech. Tancerz chwycił go za nadgarstki i pociągnął w bezpieczniejsze
miejsce, wyginając się w tył dla zachowania równowagi.
- Zmienimy twoje imię, Samotny Łowco - powiedział, kucając obok Hana. Śniada
twarz Tancerza była poważna, bystre niebieskie oczy patrzyły groźnie, lecz kąciki ust lekko
się uniosły. - Może na Brodzący w Błocie albo Błotny Wędrowiec?
Hanowi nie było do śmiechu. Klnąc, zebrał garść liści, żeby wytrzeć but. Trzeba było
włożyć stare znoszone mokasyny. Wysokie buty uchroniły go co prawda przed poparzeniami,
ale prawy był teraz oblepiony cuchnącą mazią i Han wiedział, że po powrocie do domu
będzie się musiał nasłuchać.
- Te buty to wyrób klanu - powie matka. - Zdajesz sobie sprawę, ile kosztują?
Nie miało znaczenia, że za nie nie zapłaciła. Han dostał je od matki Tancerza, Iwy, w
zamian za rzadki okaz władcy śmierci, grzyba znalezionego poprzedniej wiosny. Mama nie
była zachwycona, gdy przyniósł je do domu.
- Buty? - Wpatrywała się w niego zdumiona. - Wytworne buty? Kiedy ty dorośniesz?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Nie mogłeś wziąć pieniędzy? Ziarna, żebyśmy mieli co jeść? Albo drewna na opał lub
ciepłych koców? - Zbliżała się do niego z witką, którą chyba zawsze miała przy sobie. Han
odsuwał się, wiedząc z doświadczenia, że w jej dłoniach, nawykłych do ciężkiej pracy, kryje
się wielka siła.
Na plecach i rękach pozostały siniaki. Ale buty zachował.
Były warte dużo więcej, niż za nie dał - wiedział o tym. Iwa zawsze była szczodra dla
niego, jego mamy i siostry Mari, ponieważ w ich domu nie było mężczyzny. Oczywiście, nie
licząc Hana, lecz większości osób nie przychodziło to do głowy. Mimo że jako szesnastolatek
był już prawie dorosły.
Tancerz przyniósł źródlaną wodę z Ognistej Głębi i polał nią zabłocony but Hana.
- Czemu tylko paskudne rośliny rosnące w paskudnych miejscach mają jakąś wartość?
- zapytał Tancerz.
- Gdyby zwyczajnie rosły sobie w ogrodzie, kto by za nie płacił? - mruknął Han,
wycierając dłonie w nogawki obcisłych spodni. Srebrne obręcze na nadgarstkach także były
oblepione błotem, które wbiło się głęboko w misterny grawerunek. Musi je wyczyścić przed
powrotem do domu, bo jeszcze i za to mu się oberwie.
Takie zakończenie było warte całego tego okropnego dnia. Włóczyli się od świtu, a on
zdołał uzbierać zaledwie trzy lilie siarkowe, dużą torbę kory cynamonu, trochę brzytwicy i
garść pospolitego kolcopnącza, które może uda się sprzedać jako panieńskie ziele na targu w
Dolinie. Przez pustą sakiewkę matki w tym sezonie wyruszył w góry zbyt wcześnie.
- To strata czasu - powiedział Han, choć był to przecież jego pomysł. Podniósł kamień
i cisnął nim w błoto, w którym ten zniknął z bulgotem. - Zajmijmy się czymś innym.
Tancerz przechylił głowę, tak że rozkołysał warkoczyki z koralikami.
- A co byś...?
- Zapolujmy - zaproponował Han, dotykając łuku przewieszonego przez plecy.
Tancerz w zamyśleniu zmarszczył brwi.
- Moglibyśmy spróbować na Łące Spalonych Drzew. Kozice przychodzą tam z nizin.
Ptaszyna widziała je przedwczoraj.
- No to chodźmy! - Han nie potrzebował czasu do namysłu. Była kwadra głodu.
Dzbany z fasolą, kapustą i suszoną rybą, które matka przygotowała na długą zimę, już były
puste. Nawet gdyby miał ochotę na kolejny posiłek złożony z fasoli i kapusty, to i tak
dostałby tylko owsiankę. Albo owsiankę z odrobiną solonego mięsa dla smaku. Upolowane
mięso wynagrodziłoby mu z nawiązką dzisiejsze marne zbiory.
Ruszyli na wschód. Parujące źródła zostały za nimi. Tancerz narzucił żwawe tempo
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przez dolinę, którą płynęła Dyrna. Wysiłek fizyczny sprawił, że Han poczuł się lepiej.
Zresztą trudno było się złościć w taki dzień. Wszędzie dookoła witały ich ślady
wiosny. Pod nogami mieli żmijowniki, pocałunki panien i majowe jabłka. Han wdychał
zapach ciepłej ziemi, która wynurzyła się spod zimowego okrycia. Dyrna pieniła się na
kamieniach, huczała w wodospadach, zasilana śniegiem spływającym po stokach z gór.
Robiło się coraz cieplej, tak że Han zdjął kurtkę ze skóry jelenia i podciągnął rękawy aż za
łokcie.
Łąka Spalonych Drzew była pogorzeliskiem po niedawnym pożarze. Za kilka lat
znowu wyrośnie tu las, lecz na razie teren pokrywały wysokie trawy i dzikie kwiaty, między
którymi pionowo sterczały zwęglone pnie sosen.
Część pni leżała porozrzucana, jakby jakiś olbrzym zrobił sobie z nich pochodnie do
zabawy. Młode sosenki sięgały już kolan, jeżyny i dzikie róże wygrzewały się w słońcu w
miejscach, gdzie kiedyś był gęsty sosnowy las.
Ujrzeli kilkanaście kozic, które z opuszczonymi głowami skubały świeże źdźbła
wiosennej trawy. Na tle brązu i zieleni łąki wyglądały niczym plamy brunatnej farby. Ich
długie uszy drgały atakowane przez owady.
Tętno Hana przyspieszyło. Tancerz był lepszym łucznikiem, cierpliwszym, jeśli
chodzi o wybór celu, jednak przecież każdy z nich mógł wrócić ze zdobyczą. Na myśl o
świeżym mięsie poczuł, jak jego wiecznie pusty żołądek aż się skręca.
Obeszli polanę, tak by ustawić się pod wiatr, i skryli się za skarpą osłaniającą ich od
strony stada. Przycupnąwszy za dużą skałą, Han zsunął łuk i napiął cięciwę, oceniając
naprężenie stwardniałym kciukiem. Łuk był nowy, przystosowany do jego wzrostu. Był
wyrobem klanowym, jak wszystko w jego życiu, co łączyło funkcjonalność z pięknem.
Wstał i przyciągnął cięciwę w okolice ucha. Czekał cierpliwie. Wiatr przyniósł zapach
palonego drewna. Han skierował wzrok do góry i odnalazł cienką smużkę dymu przesuwającą
się w poprzek zbocza. Spojrzał pytająco na Tancerza, a ten w odpowiedzi wzruszył
ramionami. Ziemia była wilgotna, a wiosenna roślinność soczysta i bujna.
O tej porze roku nic nie powinno się palić.
Pasące się zwierzęta również wyczuły swąd. Podnosiły głowy, prychały i wierzgały
kopytami, rozglądając się tak niespokojnie, że ich oczy świeciły białkami. Han ponownie
spojrzał w górę. Teraz zobaczył pomarańczowe, fioletowe i zielone płomienie, a w
napływającym stamtąd wietrze wyczuwał coraz silniejszy żar i coraz więcej dymu.
Fiolet i zieleń? Myślał. Czy są rośliny, które płonąc, dają takie barwy?
Przez chwilę stado kotłowało się nerwowo, jakby nie mogąc się zdecydować, w którą
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Miotacze uroków, pomyślał Han, czując dreszcz strachu i emocji. Jeszcze nigdy nie
widział żadnego z bliska. Czarownicy nie zadają się z takimi jak on. Mieszkają w pięknych
pałacach wokół zamku Fellsmarch i bywają u królowej.
Pełnią funkcje ambasadorów w obcych krajach - nie bez powodu, bowiem opowieści o
ich czarodziejskich mocach odstraszają najeźdźców.
Najpotężniejszym z nich był Wielki Mag, doradca i mag królowej Felis.
- Trzymaj się z dala od czarowników - mawiała mama. - Lepiej, żeby tacy jak oni się
tobą nie interesowali. Zbliżysz się i możesz spłonąć żywcem albo zamienią cię w coś
paskudnego i niegodziwego. Pospólstwo jest dla nich jak brud pod stopami.
Jak wszystko, co zakazane, czarownicy fascynowali Hana, lecz tej jednej zasady nigdy
nie miał okazji złamać. Zaklinacze nie mieli wstępu na teren Gór Duchów, z wyjątkiem
Domu Rady na Górze Szarej Pani wznoszącej się nad Doliną. Nie zapuszczali się też na teren
Łachmantargu, gdzie mieszkał Han. Gdy potrzebowali jakichś zakupów, wysyłali służących.
W ten sposób trzy ludy z terenów Felis - czarownicy z Wysp Północnych, mieszkańcy
nizin i klany z gór - utrzymywały niepewny pokój.
Gdy jeźdźcy znaleźli się bliżej ich kryjówki, Han chłonął wzrokiem każdy szczegół
ich wyglądu. Ten na czele miał czarne włosy zaczesane do tyłu i opadające na ramiona. Na
długich palcach lśniło mnóstwo pierścieni, a z jego szyi na ciężkim łańcuchu zwisał
kunsztownie zdobiony wisior - zapewne potężny amulet.
Jego stuła była ozdobiona wizerunkami srebrnych sokołów ze szponami
rozczapierzonymi do ataku. Srebrne sokoły, pomyślał Han. To musi być jego herb rodowy.
Dwaj pozostali byli rudzi. Mieli identyczne szerokie, płaskie nosy, a na stułach
wyhaftowane warczące górskie koty. Na pewno bracia albo kuzyni, przyszło na myśl Hanowi.
Trzymali się nieco z tyłu za czarnowłosym czarownikiem i sprawiali wrażenie posłusznych
jego woli. Han nie zauważył u nich żadnych amuletów.
Han chętnie pozostałby w ukryciu i obserwował przejeżdżających, lecz Tancerz miał
inne plany. Wyskoczył zza skał niemal wprost pod końskie kopyta, wprawiając rumaki w taki
popłoch, że trzej jeźdźcy z trudem utrzymali się w siodłach.
- Jestem Tancerz Ognia - oznajmił głośno w języku powszechnym - z kolonii Sosen
Marisy - pominął rytualne powitanie podróżnych i przystąpił od razu do rzeczy. - Moja
kolonia pyta, kim jesteście i co czarownicy robią na Hanalei, terenie zakazanym dla nich
przez Nǽming. - Tancerz stał wyprostowany, z opuszczonymi wzdłuż ciała rękami i dłońmi
zaciśniętymi w pięści, lecz przy tych trzech obcych na wysokich rumakach wydawał się niski.
Co w niego wstąpiło? myślał Han, niechętnie wychodząc z kryjówki, by stanąć obok
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przyjaciela. Nie podobało mu się, że czarownicy wdarli się na ich teren łowiecki, ale rozsądek
nakazywał nie narażać się na ich zaklęcia.
Czarnowłosy chłopak spojrzał gniewnie na Tancerza, skrzywił się - czarne oczy
rozszerzyły mu się ze zdumienia - po czym na jego oblicze wróciło chłodne lekceważenie.
Czyżby znał Tancerza? Han spoglądał to na jednego, to na drugiego. Tancerz nie
sprawiał wrażenia, że zna czarownika.
Chociaż Han był wyższy od Tancerza, wzrok czarowników przepływał po nim jak
woda po skale i stale wracał do jego towarzysza. Han spojrzał na swoje ubłocone spodnie ze
skóry jelenia i koszulę z targu staroci, zazdroszcząc przybyszom wyszukanych strojów. Czuł
się niewidzialny. Nic nieznaczący.
Tancerza obecność czarowników w ogóle nie onieśmielała.
- Zapytałem o wasze imiona - powiedział. Wskazał na cofające się płomienie. - To mi
wygląda na czarodziejski ogień.
Skąd Tancerz wie, jak wygląda czarodziejski ogień? zastanawiał się Han. Może tylko
blefuje?
Chłopiec z symbolem sokoła wymienił spojrzenia z kompanami, jakby pytając ich,
czy odpowiedzieć. Nie uzyskawszy od nich pomocy, zwrócił się do Tancerza:
- Jestem Micah Bayar, z domu Orlich Gniazd - oznajmił takim tonem, jakby sam
dźwięk tego imienia miał ich powalić na kolana. - Jesteśmy tu z rozkazu królowej. Królowa
Marianna oraz księżniczki Raisa i Mellony polują w Dolinie. Naganiamy zwierzynę w ich
stronę.
- Królowa nakazała wam podpalić górę, żeby zapewnić sobie udane polowanie? -
Tancerz z niedowierzaniem kręcił głową.
- Chyba wyraziłem się jasno? - odparł Bayar, lecz coś w jego wyrazie twarzy mówiło
Hanowi, że nie jest do końca szczery.
- Zwierzyna nie należy do królowej - odezwał się Han. - Mamy takie samo prawo do
polowań jak ona.
- Zresztą, wy jesteście nieletni - zauważył Tancerz. - Nie wolno wam używać magii.
Ani nosić amuletów. - Wskazał klejnot na szyi Bayara.
Skąd Tancerz to wszystko wie? zdziwił się Han. On sam nie miał pojęcia o zasadach
obowiązujących czarowników.
Tancerz widocznie trafił w czuły punkt, bo Bayar spojrzał na niego ze złością.
- To sprawa czarowników - powiedział. - I wam nic do tego.
- No cóż, miotaczu uroków - odparł Tancerz, tym razem używając obraźliwego
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Tancerzu - upomniał go Han, lecz przyjaciel zbył jego ostrzeżenie ruchem ręki.
Han ocenił trzech czarowników wzrokiem, tak jak zrobiłby to przed bójką. Wszyscy
trzej mieli ciężkie, zdobione miecze, które nieczęsto bywały w użyciu. Zrzucenie ich z koni
powinno załatwić sprawę, pomyślał. Wystarczy przeciąć popręg. Zbliżyć się do nich na taką
odległość, żeby miecze nie na wiele się zdały. Złapać Bayara, a pozostali uciekną.
Jeden z rudowłosych czarowników nerwowo chrząknął, jakby był niezadowolony z
tego, jaki obrót przybrała rozmowa. Był starszy od drugiego, przysadzisty, z pulchnymi,
bladymi, piegowatymi dłońmi, którymi mocno ściskał wodze.
- Micah - powiedział w dialekcie Doliny, wskazując podbródkiem nizinę. - Daj
spokój, jedźmy już, bo nas ominie polowanie.
- Czekaj, Miphis. - Bayar wpatrywał się uważnie w Tancerza, jego czarne oczy w
bladej twarzy płonęły intensywnie. - Czy przypadkiem nie nazywają cię Hayden? - zapytał w
języku powszechnym, używając nizinnego imienia Tancerza. - To po prostu... Hayden,
prawda? Bękart, bowiem nie masz ojca.
Tancerz zesztywniał.
- To moje imię w języku nizin - powiedział, butnie unosząc głowę. - Moje prawdziwe
imię brzmi Tancerz Ognia.
- Hayden to imię czarowników - oświadczył Bayar, kładąc palce na amulecie. - Jak
śmiesz wykorzystywać...
- Niczego nie wykorzystuję - powiedział Tancerz. - Ja go nie wybierałem. Jestem z
klanu. Po co miałbym sobie wybierać imię miotaczy uroków?
Dobre pytanie, pomyślał Han, przerzucając wzrok z jednego na drugiego. Niektórzy z
klanów w Dolinie używali imion nizinnych. Ale skąd taki zaklinacz jak Micah Bayar znał
nizinne imię Tancerza?
Bayar pokrył się rumieńcem i dopiero po chwili zebrał się na odpowiedź.
- Ty tak twierdzisz, Haydenie - mówił, przeciągając samogłoski. - Może sam sobie
jesteś ojcem. Co by znaczyło, że ty i twoja matka...
Ramię Tancerza śmignęło w górę. Han zdołał uderzyć w nie z boku w chwili, gdy nóż
opuszczał dłoń. Ostrze wbiło się w pień, gdzie jeszcze chwilę się chybotało.
Coś ty, Tancerzu, myślał Han, kuląc ramiona pod rozgniewanym wzrokiem
przyjaciela. Zabicie czarownika, przyjaciela królowej, sprowadziłoby na nich nie lada
tarapaty.
Zaklinacz Bayar przez chwilę siedział nieruchomo, jakby nie mógł uwierzyć w to, co
się stało. Później jego twarz pobladła z gniewu. Władczym gestem wyciągnął rękę w stronę
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Tancerza, drugą dłonią chwycił za amulet i zaczął mruczeć zaklęcie w języku magii, zacinając
się na niektórych słowach.
- Micah - przemówił szczuplejszy czarownik z herbem górskich kotów, przysuwając
się do niego. - Nie, nie warto. Ogień to co innego. Jeśli dowiedzą się, że...
- Zamknij się, Arkedo - przerwał mu Bayar. - Zaraz nauczę tę pospolitą miedzianą
mordę szacunku. - Trochę zły, że musi zaczynać od nowa, znowu przystąpił do czarowania.
Spróbuj zyskać na czasie i zobacz, co to da, pomyślał Han. Zsunął łuk i napiął
cięciwę, celując strzałą w pierś Bayara.
- Hej, Micah! - zawołał. - Co ty na to? Przestań albo strzelam.
Bayar obrzucił Hana takim spojrzeniem, jakby pierwszy raz go widział. Może
zrozumiał, że istotnie będzie martwy, zanim skończy zaklęcie, bo puścił amulet i podniósł
ręce.
Na widok łuku Hana Miphis i Arkeda chwycili za rękojeści swych mieczy. Tancerz
jednak także napiął cięciwę, więc i oni unieśli ręce do góry.
- Sprytnie - powiedział Han, kiwając głową. - Domyślam się, że zaklęcia są wolniejsze
od strzał.
- Nawet, jeśli umie się je rzucać - dodał Tancerz.
- Próbowałeś mnie zabić! - Bayar zwrócił się do Tancerza, jakby zdumiony, że coś
takiego mogło się wydarzyć. - Czy wiesz, kim jestem? Mój ojciec to Wielki Mag, doradca
królowej. Kiedy dowie się, co zrobiłeś...
- Wracaj więc na Szarą Panią i opowiedz mu o tym. - Tancerz ruchem głowy wskazał
na szlak wiodący w dół. - No idź. Tu nie miejsce dla ciebie. Złaź z góry. I to już.
Bayar nie chciał ustąpić, mając przyjaciół za świadków.
- Ale pamiętaj - powiedział cicho, obejmując palcami amulet. - Droga na dół jest
długa. Wszystko może się na niej zdarzyć.
Kości, pomyślał Han. Bywał w licznych pułapkach na ulicach i w zaułkach
Fellsmarchu. Znał ten typ tyranów na tyle, by wiedzieć, czego może się spodziewać po
Bayarze. Ten chłopak skrzywdziłby ich, gdyby mógł, a przy tym nie grałby uczciwie.
Trzymając napięty łuk, Han skinął podbródkiem na czarownika.
- Zdejmij to cacko! - rozkazał. - Rzuć na ziemię!
- To? - Bayar dotknął tajemniczego klejnotu wiszącego na jego szyi.
Gdy Han przytaknął, czarownik zaprotestował:
- Nie mówisz poważnie - warknął, zaciskając amulet w garści. - Wiesz, co to jest?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Han. - Zdejmij to i rzuć - wzmocnił swoje słowa
Więcej na: www.ebookgigs.eu
odpowiednim gestem.
Bayar siedział nieruchomo, pobladły.
- Nie możecie tego użyć, wiecie o tym - powiedział, przenosząc wzrok z Hana na
Tancerza. - Jeśli go tylko dotkniecie, obrócicie się w proch.
- Zaryzykujemy - powiedział Tancerz i spojrzał na Hana.
Oczy miotacza uroków się zwęziły.
- Czyli jesteście zwykłymi rabusiami - wysyczał drwiąco. - Powinienem był się
domyślić.
- Zastanów się - powiedział Han. - Na co mi taki towar? Po prostu nie chcę drżeć o
życie przez całą drogę do domu.
Arkeda pochylił się w stronę Bayara i mruknął w języku nizin:
- Daj mu to. Wiesz przecież, co mówią o miedzianolicych. Poderżną ci gardło i wypiją
krew, a ciałem nakarmią wilki, tak że nikt nigdy nie znajdzie twoich kości.
Miphis energicznie potakiwał.
- Albo użyją nas do swoich rytuałów. Spalą nas żywcem. Poświęcą swoim boginiom.
Han zacisnął zęby, starając się nie pokazać po sobie zaskoczenia i rozbawienia.
Wyglądało na to, że czarownicy mieli własne powody, by bać się klanów.
- Nie mogę mu go dać, idioto - syknął Bayar. - I dobrze wiesz, dlaczego. Jeśli ojciec
się dowie, że go wziąłem, wszyscy zostaniemy ukarani.
- Mówiłem ci, żebyś go nie brał - mruknął Arkeda. - Mówiłem, że to zły pomysł. I to
tylko dlatego, że chcesz zaimponować księżniczce Raisie...
- Wiecie, że nie wziąłbym go, gdybyśmy mogli mieć własne - tłumaczył się Bayar. -
To był jedyny... A wy na co tak patrzycie? - zapytał, nagle dostrzegając zainteresowanie na
twarzach Hana oraz Tancerza i widocznie uświadamiając sobie, że rozumieją język
mieszkańców nizin.
- Patrzę na kogoś, kto już jest w kłopotach i coraz bardziej się pogrąża - odpowiedział
mu Han. - Teraz rzucaj amulet.
Bayar popatrzył na Hana gniewnie, jakby dopiero teraz go zauważył.
- A ty nawet nie jesteś z klanu. Ktoś ty?
Han nie był tak naiwny, by zdradzać swe imię wrogowi.
- Zwą mnie Shiv - podał pierwsze imię, które przyszło mu do głowy. - Jestem
hersztem uliczników z Południomostu.
- Shiv, powiadasz... - Czarownik próbował przetrzymać spojrzenie Hana, lecz jego
wzrok wciąż był jakby nieobecny. - Dziwne. Jest coś... Wydajesz się... - zamilkł, jakby zgubił
Więcej na: www.ebookgigs.eu
myśl.
Han przesunął wzrokiem po drzewcu strzały, czując pot spływający mu między
łopatkami. Jeśli Bayar się nie ugnie, trzeba będzie wymyślić, co robić dalej. Na razie nie miał
pojęcia.
- Policzę do pięciu - powiedział, zachowując wyraz twarzy ulicznego opryszka. - A
potem przeszyję ci gardło tą strzałą. Raz...
Gwałtownym ruchem Bayar zsunął łańcuch przez głowę i z wściekłością cisnął amulet
na ziemię. Upadając, wisior brzęknął cicho.
- Teraz spróbuj go podnieść - powiedział, pochylając się do przodu. - No, śmiało!
Han przerzucił wzrok z Bayara na amulet, niepewny, czy wierzyć czarownikowi.
- Szybko! Wynoście się stąd! - odezwał się Tancerz. - Chyba powinniście raczej
pomyśleć, jak zagasić ten ogień. Bo jak nie, to ręczę, że królowa nie będzie zachwycona,
niezależnie od tego, czy naprawdę was o to prosiła, czy nie.
Bayar otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Po chwili odciągnął głowę rumaka
w bok i spiął go ostrogami. Koń i jeździec ruszyli w dół zbocza, jakby istotnie chcieli dogonić
płomienie.
Arkeda popatrzył za nim, po czym zwrócił się do Tancerza:
- Głupcy! Jak on ma ugasić ogień bez amuletu?
Obaj czarownicy rzucili się w pościg za Bayarem, choć w nieco wolniejszym tempie.
- Mam nadzieję, że skręci sobie kark - mruknął Tancerz, spoglądając na trzech
zaklinaczy.
Han odetchnął głęboko i opuścił łuk. Przerzucił go sobie przez ramię.
- O co chodziło z twoim nizinnym imieniem? Spotkałeś wcześniej Bayara?
Tancerz wsunął strzałę z powrotem do kołczana.
- Gdzie niby miałbym spotkać miotacza uroków?
- Czemu powiedział to o twoim ojcu? - drążył Han. - Skąd wie, że...
- A skąd mam wiedzieć? - Twarz Tancerza była zawzięta, rozgniewana. - Zapomnij o
tym. Chodźmy.
Najwyraźniej Tancerz nie chciał na ten temat rozmawiać. W porządku, pomyślał Han.
Nie miał pretensji do przyjaciela. Sam miał dość własnych sekretów.
- A co z tym? - Han kucnął i z niepokojem przyglądał się amuletowi, bojąc się go
dotknąć. - Myślisz, że blefował? - Podniósł wzrok na Tancerza, który stał w bezpiecznej
odległości. - Myślisz, że potrzebują tego do zgaszenia ognia?
- Zostaw to - powiedział Tancerz, wzruszając lekceważąco ramionami. - Wynośmy się
Więcej na: www.ebookgigs.eu
stąd.
- Bayar nie chciał tego oddać - rozważał Han. - To pewnie coś cennego. - Znał
handlujących magicznymi przedmiotami na targu staroci. Robił z nimi parę razy interesy, gdy
jeszcze pracował na ulicy. Taka zdobycz wystarczyłaby na całoroczny czynsz.
Nie jesteś złodziejem. Już nie. Jeśli będzie to sobie często powtarzał, może to coś
zmieni.
A jednak uznał, że nie może tego tak zostawić. W tym amulecie było coś
złowieszczego, a zarazem fascynującego. Emanowała z niego niezwykła moc, niczym żar
rozgrzanego pieca w zimowy dzień - z przodu buchnęła na Hana fala ciepła, przez co wydało
mu się, że na plecach czuje chłód.
Zahaczył kijem o łańcuch i podciągnął wisior w górę. W blasku słońca miarowo
kołysał się zielony, półprzezroczysty kamień w kształcie węża owiniętego wokół berła. Berło
było zwieńczone błyszczącym, oszlifowanym na kształt kuli diamentem - największym, jaki
Han widział w swoim życiu - a oczami węża były krwistoczerwone rubiny.
Han miewał już do czynienia z biżuterią i potrafił rozpoznać kunsztowne rzemiosło i
kamienie najwyższej jakości. Ten klejnot jednak miał w sobie coś więcej.
- Co chcesz z tym zrobić? - zapytał Tancerz z dezaprobatą.
Han wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od kołyszącego się wisiora.
- Nie wiem.
- Powinieneś wrzucić to do jaru. Jeśli Bayar zabrał go bez pozwolenia, niech on się
tłumaczy z jego zniknięcia.
Han nie wyobrażał sobie, że mógłby to wyrzucić. To nie była rzecz, którą zostawia się
na ziemi, żeby ktoś ją znalazł, na przykład jakieś dziecko z pobliskiej kolonii.
Wydobył z torby kawałek skóry i rozłożył go na ziemi. Położył amulet na środku,
owinął go ostrożnie i wepchnął do torby. Wciąż dręczyła go myśl, jak do tego doszło. Jak to
się stało, że on i Tancerz wdali się w przepychankę z czarownikami? Co łączy z nimi
Tancerza?
Miał nadzieję, że to już wyczerpało zasób pechowych wydarzeń na ten dzień. Han
miał talent do pakowania się w tarapaty. Kłopoty same go znajdowały, nawet gdy bardzo
starał się ich unikać.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DRUGI
Niezamierzone konsekwencje
Raisa wierciła się niecierpliwie w siodle. Mrużąc oczy, spoglądała pod słońce na
ścieżkę, na której tańczyły migoczące plamki światła.
- Nie mruż oczu, Raiso - odruchowo upomniała ją matka. To był jeden z żelaznego
zestawu zwrotów, które zastępowały rozmowę z królową. Należały do nich: „Siedź prosto”,
„A dokąd się wybierasz?”, a także używane przy każdej okazji „Raisa ana’Marianna!”.
Raisa przysłoniła więc oczy dłonią i rozejrzała się po otaczającym ich lesie.
- Jedźmy - powiedziała. - Mieli się tu z nami spotkać pół godziny temu. Jeśli nie
potrafią stawić się punktualnie, niech zostaną z tyłu. Szkoda dnia.
Lord Gavan Bayar podjechał do niej i położył dłoń na wodzach Zmienniczki.
- Proszę, niech Wasza Wysokość raczy dać im jeszcze chwilę. Micah będzie
niepocieszony, jeśli ominie go polowanie. Czekał na to cały tydzień. - Przystojny Wielki Mag
posłał jej cukierkowy uśmiech, z jakim dorośli zwracają się do dzieci, gdy w pobliżu są inni
dorośli.
Micah czekał na polowanie? pomyślała Raisa. Nawet po części nie tak jak ja. On
przecież może sobie spędzać czas, jak chce.
Pewnie wciąż jest zły o wczorajszy wieczór, myślała. Dlatego każe nam czekać. Nie
nawykł do tego, by mu odmawiano.
Spięła Zmienniczkę, a klacz szarpnęła łbem, wyrywając się czarownikowi. Prychnęła
spłoszona, gdy kopyto poślizgnęło się na liściach. Tak samo jak jej pani chciała jechać dalej.
- Ja też często się spóźniam - odezwała się młodsza siostra Raisy, poganiając swojego
kucyka. Jej jasne włosy lśniły w słońcu. - Może poczekajmy jeszcze trochę.
Raisa posłała jej gniewne spojrzenie, po którym Mellony zagryzła wargę i odwróciła
wzrok.
- Micah zapewne stracił poczucie czasu - podjął Lord Bayar, usiłując uspokoić
własnego masywnego ogiera. Lekki wiatr łagodnie rozwiewał srebrne włosy czarownika z
magicznymi czerwonymi kosmykami. - Wiecie, jacy są chłopcy.
- Może następnym razem dacie mu, panie, zegarek? - zaproponowała zgryźliwie
Raisa, co spotkało się z westchnieniem „Raisa ana’Marianna!” ze strony matki.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Nic mnie to nie obchodzi! myślała. Wystarczająco trudno było jej znieść to, że od
Przesilenia trzymają ją w zamku, zamkniętą z nauczycielami, którzy każą jej nadrabiać
materiał trzech lat nauki mnóstwa bezużytecznych rzeczy.
Na przykład: dama potrafi rozmawiać z każdym, niezależnie od wieku i pozycji. Przy
stole gospodyni dba o to, by wszyscy brali udział w rozmowie. Powinna kierować
konwersację na tory inne niż polityka i podobne tematy wprowadzające podziały. Zawsze
powinna być przygotowana na poruszenie innych kwestii.
Skoro tego wymaga się od damy, to czy mężczyzna ma umieć to samo? Czy jego też
dotyczą te zasady?
Zarówno Raisa jak i jej matka zmieniły się w ciągu tych trzech lat, które księżniczka
spędziła w kolonii Demonai, i teraz stale dochodziło między nimi do zgrzytów. Ojciec Raisy,
Averill, pełnił między nimi funkcję bufora. Ostatnio jednak był ciągle w podróżach, a
Marianna traktowała Raisę jak dziecko.
W tych dniach do uszu Raisy coraz częściej docierały plotki o królowej. Niektórzy
mówili, że zbyt małą wagę przykłada do finansów, polityki i stanu państwa. Inni twierdzili, że
za dużo uwagi poświęca Wielkiemu Magowi i Radzie Czarowników na Szarej Pani. Czy
zawsze tak było, czy Raisa dopiero teraz zaczęła to dostrzegać?
Możliwe, że to wpływ babci Eleny. Strażniczka kolonii Demonai miała jasno
określone poglądy na temat polityki Doliny i rosnących wpływów czarowników, i podczas
trzyletniego pobytu Raisy u rodziny ojca nie wahała się głośno o nich mówić.
Po okresie stosunkowej swobody w kolonii Demonai Raisie z trudem przychodziło
wciskanie stóp w ciasne trzewiki i wytworne pończochy obowiązujące na dworze, pocenie się
pod warstwami szeleszczących, drażniących skórę sukien, które wybierała dla niej matka.
Miała prawie szesnaście lat - była niemal dorosła - a przez większość czasu przypominała
piętrowy tort ślubny na dwóch nogach.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj włożyła tunikę i wąskie spodnie, buty będące wyrobem klanu,
a na wierzch pelerynę podróżną sięgającą bioder. Przerzuciła łuk przez ramię i wsunęła
kołczan ze strzałami do pokrowca przy siodle. Gdy prowadziła Zmienniczkę ze stajni, lord
Bayar otaksował ją wzrokiem i spojrzał na królową, ciekaw jej reakcji.
Matka Raisy zacisnęła wargi i westchnęła, lecz widocznie uznała, że jest za późno, by
zmuszać córkę do przebrania się. Mellony, oczywiście, wyglądała jak matka w dopasowanym
żakiecie jeździeckim i długiej spódnicy z całą masą halek opadających na buty.
Młodsza siostra Raisy, Mellony, była odbiciem matki. Odziedziczyła po Mariannie
jasne włosy, mlecznobiałą cerę i zanosiło się na to, że dorówna jej wzrostem lub nawet ją
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przerośnie. Raisa zaś była bardziej podobna do ojca: miała jak on ciemne włosy, zielone oczy
i jak on była drobnej postury.
Tak więc odpowiednio ubrana i gotowa do polowania Raisa marnowała ten piękny
słoneczny dzień, czekając na spóźniającego się Micaha Bayara i jego kuzynów.
Micah, nieco starszy od niej, był odważnym jeźdźcem i agresywnym, ambitnym
myśliwym. Jego ciemne włosy i zniewalająca uroda sprawiały, że połowa dziewcząt na
dworze mdlała na jego widok.
Odkąd Raisa wróciła do zamku, Micah nie przepuszczał żadnej okazji, by się do niej
zalecać. Świadomość, że ich romans był czymś zakazanym, tym bardziej pchała ją w jego
objęcia. Zamek Fellsmarch był pełen ciekawskich oczu i uszu, a mimo to udawało im się
spotykać po kryjomu.
Pocałunki Micaha były upojne, gdy była w jego objęciach, świat przestawał istnieć.
Było jednak coś jeszcze. Miał brutalne, cyniczne poczucie humoru na temat
społeczności, z której oboje się wywodzili. Wywoływał u niej śmiech, a w tym okresie
niewiele rzeczy potrafiło ją rozbawić.
Raisa wiedziała, że flirtowanie z Micahem Bayarem jest ryzykowne, lecz traktowała
to jako swoisty bunt przeciwko matce i ograniczeniom dworskiego życia. Ten bunt miał
jednak swoje granice. Nie była głupiutką panną Hakkam, gotową oddać się za kilka strof
jarmarcznej poezji i pocałunek w ucho.
Micah Bayar natomiast nie wykazywał się cierpliwością. Stąd ich kłótnia
poprzedniego wieczoru.
Owszem, cieszyła się na to wspólne polowanie, ale nie miała ochoty czekać wiecznie.
Czas i okazje mijały. Jak jej życie.
Wśród czekających był też kapitan Edon Byrne z trzema żołnierzami. Wszyscy
gotowi, na koniach, cicho o czymś rozmawiali. Byrne był kapitanem Gwardii Królewskiej,
najmłodszym z długiej linii rodu na tym stanowisku. Nalegał na zapewnienie eskorty w dniu
polowania, wbrew sprzeciwom lorda Bayara.
Teraz Byrne zwrócił się do nich:
- Wasza Królewska Mość, czy mam posłać jednego z moich ludzi, by poszukał
chłopców?
- Gdyby to ode mnie zależało, kapitanie, wszyscy moglibyście jechać - odpowiedział
mu lord Bayar. - Królowa Marianna i księżniczki będą całkowicie bezpieczne. Pan i pańscy
ludzie nie musicie ciągnąć się za nami jak przydługi ogon latawca. Klany może i są dzikie i
nieprzewidywalne, ale raczej nie odważą się ze mną zadzierać. - Dotknął amuletu na swojej
Więcej na: www.ebookgigs.eu
szyi, by Byrne nie miał wątpliwości, o co mu chodzi. Wielki Mag zawsze mówił powoli i
wyraźnie, gdy rozmawiał z kapitanem Byrne’em, jakby ten był niedorozwinięty umysłowo.
Byrne z kamienną twarzą śmiało spojrzał w oczy czarownika.
- Możliwe, ale nie klanów się obawiam.
- No tak, najwyraźniej. - Bayar uśmiechnął się blado. - Przecież pan i królewski
małżonek kilka razy dostarczaliście księżniczkę Raisę w ich ręce. - Na jego twarzy pojawił się
grymas zniesmaczenia.
To była kolejna rzecz, która irytowała Raisę. Lord Bayar nigdy nie używał imienia jej
ojca. Nazywał Averilla Demonai królewskim małżonkiem, jakby było to stanowisko, które
każdy może zajmować. Wielu spośród nizinnej arystokracji gardziło ojcem Raisy, ponieważ
był kupcem klanowym, który wstąpił w związek małżeński, o jakim sami marzyli.
Tymczasem nie było łatwo poślubić królową Felis. Averill miał poparcie klanów,
będące przeciwwagą dla potęgi Rady Czarowników. A to, oczywiście, nie podobało się
Wielkiemu Magowi.
- Lordzie Bayar! - ostro zwróciła się do niego królowa. - Wie pan dobrze, że
księżniczka Raisa przebywała w klanie zgodnie z ustaleniami Nǽmingu.
Nǽming to porozumienie pokojowe pomiędzy klanami a Radą Czarowników,
kończące okres Rozłamu - magicznej katastrofy, która omal nie zniszczyła świata.
- Ależ oczywiście, niezbędne jest, by księżniczka Raisa spędzała tyle czasu poza
dworem - powiedział Bayar z przekąsem, uśmiechając się do królowej. - Biedactwo. Ileż to
tańców, widowisk i przyjęć ją ominęło!
No i lekcji haftowania i krasomówstwa, dokończyła Raisa w duchu. Cóż to za strata.
Byrne obejrzał Raisę tak, jak oceniałby konia na targu, i odparł w typowy dla siebie,
bezpośredni sposób:
- Nie wygląda mi na wymizerowaną. I jeździ konno jak prawdziwy wojownik
Demonai.
W ustach Byrne’a był to niemały komplement. Raisa wyprostowała się w siodle.
Królowa Marianna położyła dłoń na ramieniu kapitana.
- Czy naprawdę sądzisz, Edonie, że to takie niebezpieczne? - zawsze starała się jak
najszybciej przerwać wszelkie spory, nawet jeżeli miało to oznaczać zaledwie zamaskowanie
problemu.
Byrne spojrzał na dłoń królowej na swoim ramieniu, po czym podniósł wzrok na jej
twarz. Jego surowe oblicze nieco złagodniało.
- Wasza Królewska Mość, wiem, jak bardzo lubicie, pani, polować. Jeśli chodzi o
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ściganie stad po górach, lord Bayar nie będzie w stanie wam, pani, towarzyszyć. Przy
granicach roi się od uchodźców. Kiedy rodzina głoduje, mężczyzna zrobi wszystko, by
zdobyć pożywienie. Po okolicach błąkają się grupy najemników zmierzających na wojny
ardeńskie i z nich wracających. Królowa Felis byłaby dla nich cenną zdobyczą.
- Czy tylko tego się pan obawia, kapitanie? - ostrym tonem zapytał Bayar, mrużąc
oczy.
Byrneowi nawet nie drgnęła powieka.
- A czy jest coś jeszcze, co powinno mnie niepokoić? Coś, co chciałbyś mi, panie,
powiedzieć?
- Chyba musimy ruszać - powiedziała królowa, zdecydowanie popędzając konia. -
Micah z kompanami bez trudu nas dogonią.
Lord Bayar sztywno skinął głową. Chyba Micahowi się oberwie, pomyślała Raisa.
Wielki Mag wyglądał, jakby miał ochotę odgryźć komuś głowę i dokładnie ją przeżuć,
wypluwając same zęby. Raisa na Zmienniczce wysunęła się na czoło. Byrne podjechał na
swym gniadym koniu naprzód, tak że znalazł się obok niej. Pozostali jechali za nimi.
Szlak prowadził pod górę przez bujnie porośnięte łąki pełne białych ogóreczników i
żółtych jaskrów. Czerwonoskrzydłe kosy w niewiarygodny sposób przyczepiały się do głów
nasiennych pozostałych z ubiegłego roku. Raisa nie mogła nasycić wzroku, niczym malarz,
któremu długo brakowało widoku barw.
Byrne również się rozglądał, lecz z całkiem innych powodów. Uważnie lustrował las
po obu stronach. Siedział wyprostowany, wodze trzymał luźno. Jego ludzie jechali w
odpowiednich odstępach, obserwując teren z przodu i z tyłu.
- Kiedy Amon wraca? - zapytała Raisa, ćwicząc na srogim kapitanie ciężko zdobytą
umiejętność prowadzenia konwersacji.
Byrne długo przyglądał się jej twarzy, nim odpowiedział.
- Spodziewamy się go w każdej chwili, Wasza Wysokość. Z powodu walk w Ardenie
musiał wybrać okrężną drogę z Oden’s Ford.
Już ponad trzy lata minęły od chwili, gdy Raisa ostatni raz widziała Amona -
najstarszego syna Byrne’a. Kiedy w dniu Przesilenia wróciła do zamku z kolonii Demonai,
dowiedziała się, że Amon wyjechał do Wien House, szkoły wojskowej w Oden’s Ford. Chciał
pójść w ślady ojca, a żołnierze wcześnie zaczynali szkolenie.
Ona i Amon byli przyjaciółmi od dzieciństwa. Z powodu braku innych dworskich
dzieci zbliżyli się do siebie pomimo różnicy pozycji społecznej. Zamek Fellsmarch był bez
niego pusty (co nie znaczy, że miała wiele czasu na rozpamiętywanie tej pustki). Gdy już
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zostanę królową, pomyślała Raisa, będę trzymała przyjaciół przy sobie. To był kolejny punkt
na długiej liście jej postanowień.
Teraz Amon był w drodze powrotnej do Felis - samodzielnie przemierzał setki mil z
Oden’s Ford. Jakże mu tego zazdrościła. Nawet będąc wśród klanów, zawsze podróżowała w
towarzystwie kogoś ze straży. Jak to jest: wybierać własną drogę, spać kiedy i gdzie się chce,
witać każdy dzień wraz z ryzykiem i możliwościami, które z sobą niesie?
Myśliwi zwrócili się na zachód ścieżką biegnącą wzdłuż koryta rzeki. Choć byli setki
stóp ponad Dyrną, wyraźnie słyszeli huk wodospadów.
Wjechali w wąski kanion i gdy z obu stron otoczyły ich skalne ściany, ogarnął ich
chłód. Raisę przeszył dreszcz zimna i trwogi - nagle poczuła się tak, jakby jakieś niewidzialne
palce wyrwały z otaczającego ich świata wszelkie ślady życia.
Zmienniczka prychnęła i potrząsnęła łbem, niemal wyszarpując wodze z rąk
księżniczki. Mrok po obu stronach zdawał się zlewać w szare cienie, które prężyły się i kuliły,
sadząc wielkie susy.
Szare wilki, symbol jej rodu. Raisa ujrzała wąskie wilcze łby z bursztynowymi
ślepiami, ostre kły przysłonięte wywieszonymi językami. Po chwili wszystko to znikło.
Mówiono, że wilki pojawiają się królowym czystej krwi w momentach zwrotnych ich
życia: zwiastują niebezpieczeństwo i nowe wyzwania. Nigdy wcześniej nie pokazały się
Raisie, co w końcu nie było dziwne, bowiem nie była jeszcze królową.
Obejrzała się na matkę, pogrążoną w beztroskiej rozmowie z lordem Bayarem.
Królowa chyba nie zauważyła nic niezwykłego.
Gdyby Raisie towarzyszyli w tej wyprawie jej przyjaciele z klanu, przyjęliby jej
przeczucia za omen i staraliby się go zbadać, zrozumieć, przeanalizować wszystkie możliwe
znaczenia, jakby tropili ślady węża na piasku. Po potomkini rodu Szarych Wilków
spodziewano się daru jasnowidzenia - cechy otaczanej wielką czcią.
- Czy wszystko w porządku, Wasza Wysokość? - głos kapitana wyrwał ją z
zamyślenia.
Zaskoczona Raisa spojrzała w niespokojne oczy Byrne’a, szare jak ocean pod
zimowym niebem. Przysunął się bliżej i przytrzymał wodze Maggie, pochylając głowę, by
usłyszeć odpowiedź.
- Hmm... yyy... ja... - wyjąkała, nie wiedząc, co powiedzieć. Miała ochotę wyznać:
„Mam dziwne przeczucie, że coś nam grozi, kapitanie”, albo zapytać: „Czy przypadkiem nie
widział pan po drodze wilków?”.
Nawet gdyby mrukliwy kapitan potraktował to poważnie, cóż mógłby zrobić?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
leży ze skrzyżowanymi nogami, podpierając się ozdobioną licznymi pierścieniami dłonią. Jej
piękna jasnowłosa matka, pełna wdzięku nawet w stroju jeździeckim, z rumieńcami jak u
nastolatki.
To jej przypomniało jedno z malowideł wiszących w zamku - zatrzymaną na płótnie
chwilę, która każe się zastanowić nad tym, co działo się wcześniej i co stanie się potem.
- Nie, mamo, zostanę z tobą - powiedziała, opadając na krawędź koca. Patrzyła przy
tym Wielkiemu Magowi prosto w oczy, instynktownie wyczuwając wrogość między nimi. W
tym momencie bardzo żałowała, że ojciec tyle czasu spędza poza zamkiem.
Podwładni Byrne’a nie przerywali wiązania juków na koniach, które stawały się coraz
bardziej niespokojne, co nie ułatwiało żołnierzom zadania. Kapitan podszedł do towarzystwa
na kocu.
- Wasza Królewska Mość, sądzę, że powinniśmy wracać. Gdzieś w pobliżu wybuchł
pożar i kieruje się w naszą stronę.
- Pożar? - powtórzył lord Bayar. Nabrał w garść wilgotnych liści, ścisnął je dłonią w
rękawiczce, zamieniając w rozmiękłą maź. - Jak to możliwe?
- Nie wiem, lordzie Bayar - powiedział Byrne oschle. - To wydaje się nie mieć sensu,
ale coś się pali na górze Hanalei, powyżej nas. Widziałem już, jak taki pożar może zaskoczyć
ludzi, nim zdążą uciec.
- Ale dopiero pod koniec lata - stwierdziła królowa - a nie wczesną wiosną.
- Właśnie. - Lord Bayar wywrócił oczami. - Przesadza pan, kapitanie.
Królowa położyła dłoń na ramieniu Bayara i z niepokojem spoglądała raz na jednego
mężczyznę, raz na drugiego.
- Ale ja czuję dym, Gavanie. Chyba powinniśmy posłuchać kapitana.
Gdy rozmawiali, polanę zasnuł ponury mrok. Zerwał się dziwny wiatr wiejący w górę
zbocza, odsuwający ogień od nich, jakby jakaś ukryta bestia zassała powietrze. Raisa wstała i
ruszyła w głąb polany, oglądając się za siebie na Hanaleę. Gęsta fioletowa chmura wielkimi
kłębami unosiła się w niebo znad górskiego grzbietu, podświetlona od dołu pomarańczowymi
i zielonymi płomieniami. Z ziemi wzbijał się wir ognia, płonące tornado wysokości
kilkudziesięciu metrów. Teraz docierały do niej także dźwięki: sosny trzaskały w upale,
ognisty żywioł wydawał huczący ryk.
Raisa poczuła się jak w jednym z tych sennych koszmarów, w których człowiek
próbuje krzyczeć, a głos więźnie mu w gardle.
- Kapitanie Byrne! - Wydało jej się, że wycie ognia całkiem ją zagłusza. Pokazała
ręką: - Jest ogień. Tam!
Więcej na: www.ebookgigs.eu
W tym momencie spośród drzew wyskoczył tuzin kozic, które przebiegły przez polanę
i pognały do kanionu, nie zwracając uwagi na ludzi.
Zaraz potem Raisa usłyszała tętent kopyt i z tej samej strony co zwierzęta na polanę
wjechali trzej jeźdźcy na spienionych, rozszalałych koniach, sami w niewiele lepszym stanie
od swoich rumaków.
- Za nami! Zbliża się! Pożar! Uciekajcie! - wrzeszczał pierwszy z nich. Dopiero po
chwili Raisa rozpoznała pod warstwą sadzy twarz rozsądnego, złośliwego Micaha Bayara. To
spóźnialski Micah i jego kuzynowie Arkeda i Miphis Manderowie.
W tym momencie wszyscy byli już na nogach, atmosfera pikniku dawno zniknęła.
- Micah? - zdumiał się lord Bayar na widok syna. - Skąd...? Co ty...? - Raisa nigdy
jeszcze nie widziała, by Wielki Mag nie mógł się wysłowić.
- Jechaliśmy do was i zobaczyliśmy ogień - wysapał Micah. Spod warstwy brudu
przezierała bladość jego twarzy, spocone włosy opadały mu na ramiona. Na dłoniach miał
głębokie zadrapania, a na prawym ramieniu coś, co wyglądało na poważne oparzenie. - My...
próbowaliśmy gasić, ale...
Byrne podprowadził Duszkę, klacz królowej Marianny, do jej boku.
- Wasza Królewska Mość! Szybko! - Mocno trzymając wodze Duszki jedną dłonią,
drugą pomógł królowej wsiąść. - Ostrożnie - powiedział. - Trzymajcie się, pani, mocno. Ona
jest wystraszona.
Raisa wskoczyła na grzbiet Zmienniczki i uspokajająco przemawiała jej do ucha.
Zaledwie sto metrów od nich paliły się już korony drzew. Ogień posuwał się w dół, wprost na
nich - płomienie przeskakiwały na kolejne drzewa w szalonym wyścigu w dół zbocza, w
tempie dużo szybszym niż wydawałoby się to możliwe o tej porze roku. Raisa poczuła, jak
gorące powietrze wdziera się jej do płuc, więc zasłoniła usta i nos rękawem.
Lord Bayar przez chwilę stał nieruchomo i zmrużywszy oczy, patrzył to na Micaha, to
na Arkedę i Miphisa, to w górę na pędzące płomienie. Wreszcie szybko dosiadł konia i
podjechał do Micaha. Złapał go za pelerynę i przyciągnął do siebie tak blisko, że gdy do
niego mówił, ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Micah skinął głową; wyglądał
na przerażonego. Lord Bayar puścił go gwałtownie i spiął konia do galopu, pozostawiając
syna samego - by jechał za nim albo spłonął.
Raisa przyglądała się temu, nie wiedząc, co myśleć. Czyżby Wielki Mag liczył na to,
że jego syn sam ugasi ogień? Micah miał moc, ale przecież nie posiadał amuletu i nie był
jeszcze w Akademii.
- Szybko! Wasza Wysokość! - poganiał Byrne.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Czarownik dłuższą chwilę wpatrywał się w pożogę. Wreszcie obrócił się i zawołał:
- Micah! Arkeda i Miphis! Chodźcie tu!
Trzej chłopcy powlekli się naprzód i stanęli przed Wielkim Magiem. Trzęśli się,
szczękali zębami, ogólnie wyglądali na śmiertelnie przerażonych. Bayar zdjął swoje
wytworne skórzane rękawiczki i wepchnął je do kieszeni. Wyjął stamtąd ciężki srebrny
łańcuch, którego jednym końcem obwiązał własny nadgarstek, a drugim - Micaha.
- Arkeda i Miphis. Trzymajcie łańcuch tutaj i tutaj - powiedział, pokazując im, co
mają robić. Oni chwycili łańcuch między Bayarem a Micahem z takimi minami, jakby to był
jadowity wąż. - Nie puszczajcie, bo pożałujecie - ostrzegł czarownik. - Ale nie za długo. -
Stanął twarzą do ognia, wolną ręką chwycił amulet i zaczął wypowiadać zaklęcie.
Kiedy on mruczał pod nosem, trzej chłopcy zataczali się, łapali oddech, i
pokrzykiwali, jakby zadawano im ciężkie ciosy. Dwaj pośrodku desperacko trzymali się
łańcucha, a wszyscy trzej bledli coraz bardziej, jakby uchodziło z nich życie. Na twarz lorda
Bayara wystąpiły krople potu, które zaraz wyparowały w piekącym upale. Uwodzicielski głos
Wielkiego Maga wybijał się ponad otaczające go dźwięki i mieszał się z hukiem ognia,
trzaskiem i sykiem eksplodujących drzew oraz ciężkim oddechem chłopców.
W końcu, z oporami, ogień zareagował. Płomienie migotały i kurczyły się, odsuwając
się od wejścia kanionu niczym ustępująca fala i pozostawiając po sobie spustoszony, dymiący
grunt. Bayar przeganiał pożogę czarodziejskimi zaklęciami, póki jej całkiem nie pokonał.
Wciąż jednak było ciemno i ponuro. Zsunął łańcuch ze swojego nadgarstka i wykonał ostatni
ruch. Niebo się rozsunęło i lunął deszcz, który z sykiem opadał na rozgrzaną ziemię.
Wszyscy jak jeden mąż odetchnęli z ulgą, wpatrzeni w czarownika z podziwem. Jak
marionetki porzucone przez lalkarza Micah i jego kuzyni upadli na ziemię i leżeli
nieruchomo.
Raisa uklękła obok Micaha i położyła dłoń na jego lepkim od potu czole. Otworzył
oczy i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem, jakby jej nie rozpoznawał. Popatrzyła na
lorda Bayara.
- Co z nimi? Dojdą do siebie?
Bayar obserwował ich z dziwnym, zimnym wyrazem twarzy.
- Tak, ale tej lekcji nigdy nie zapomną.
Raisa próbowała sobie wyobrazić, że jej ojciec rzuca ją na głęboką wodę czarowania
bez żadnych przygotowań ani wyjaśnień. Nie udało się jej.
Ale on przecież nie był czarownikiem.
Byrne stał w deszczu w pewnej odległości od kanionu, rozgrzebując nogą tlące się
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zgliszcza.
- Dziwne - powiedział. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego ognia, który pali się
nawet w wilgoci.
- Lordzie Bayar - rzekła królowa Marianna, chwytając dłoń czarownika. - To było
naprawdę niezwykłe. Ocaliłeś, panie, nas wszystkich. Dziękuję.
- Zawsze do usług, Wasza Królewska Mość - odparł Bayar z wymuszonym
uśmiechem, który nadał jego twarzy wygląd pękającej maski.
Raisa popatrzyła na Byrne’a. Kapitan wpatrywał się w królową i jej Wielkiego Maga,
w zadumie pocierając dłonią podbródek.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ TRZECI
W pułapce
Całą drogę powrotną do kolonii Sosen Marisy Tancerz szedł wielkimi krokami,
przygarbiony. Jego zwykle pogodna twarz była zasępiona, a gesty wskazywały, że nie ma
ochoty z nikim rozmawiać. Po kilku próbach zagadnięcia kompana Han dał mu wreszcie
spokój i samodzielnie zmagał się z nurtującymi go pytaniami.
Jego wiedza na temat czarów nie wykraczała poza matczyne przestrogi. Czy zdolności
czarowników ujawniają się w dzieciństwie, czy dopiero później? Czy ich praktyki wymagają
używania amuletów takich jak ten, który ciąży mu w torbie? Czy czarownicy muszą się
kształcić, czy od urodzenia umieją czarować?
Przede wszystkim, czy to w porządku, że grupa ludzi dysponuje taką mocą, że może
zmuszać innych do spełniania ich woli, może wzniecać ogień, którego nie da się zgasić, albo
zamienić kota w jastrzębia, jeżeli wierzyć opowieściom.
Rozłamać świat niemal nieodwracalnie.
Klany także miały swoją magię, ale zupełnie inną. Matka Tancerza, Iwa, była
Strażniczką kolonii Sosen Marisy i utalentowaną uzdrowicielką. Potrafiła sprawić, że suchy
kij zakwitnie, umiała wyhodować na swoich grządkach każdą roślinę, uzdrawiała dotykiem i
głosem. Jej leki były poszukiwane aż w Ardenie. Klany słynęły z wyrobów skórzanych,
metalowych, a szczególnie z produkcji amuletów i innych magicznych przedmiotów.
Bayar skupił się na tym, że Tancerz nie zna swego ojca. Według Hana zaś Tancerzowi
w ogóle nie było to potrzebne. Nie potrzebował ojca, bo należał do klanu, był otoczony przez
ciotki i wujków, którzy go rozpieszczali, kuzynów, z którymi polował, całą rzeszę osób tej
samej krwi i tradycji. Nawet gdy Iwa wyjeżdżała, zawsze czekało na niego rozpalone ognisko
domowe, wspólny posiłek i łóżko do spania.
W porównaniu z Tancerzem Han bardziej czuł się sierotą - odkąd ojciec zginął w
wojnach ardeńskich, miał tylko matkę i siostrę. Mieszkali w jednej izbie nad stajnią w
Łachmantargu w Fellsmarchu. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej sam sobie współczuł -
nie miał ani magicznych mocy, ani ojca. Żadnych perspektyw. Mama stale mu powtarzała, że
do niczego nie dojdzie.
Byli mniej więcej osiemset metrów od kolonii, kiedy Han zorientował się, że ktoś ich
Więcej na: www.ebookgigs.eu
śledzi. Nie chodziło o jeden konkretny ślad. Kiedy zszedł ze ścieżki, żeby obejrzeć budzące
się po zimie rośliny na poboczu, usłyszał czyjeś kroki, które raptownie się zatrzymały.
Wiewiórka piszczała na sośnie jeszcze długo po ich przejściu. W pewnej chwili obejrzał się i
wydało mu się, że coś mignęło mu między drzewami.
Ogarnął go strach. Na pewno czarownicy szli po ich śladach. Słyszał, że mogli stawać
się niewidzialni, zamieniać się w ptaki i atakować z powietrza. Na wszelki wypadek pochylił
głowę. Spojrzał na Tancerza, który zdawał się pogrążony we własnych ponurych myślach.
Han wiedział, że nie może pozwolić, by wróg wybrał miejsce i czas ataku. Jak tylko
znaleźli się za zakrętem, chwycił Tancerza za ramię, ściągnął ze szlaku i wepchnął za
masywny pień dębu.
- Co ty...? - Tancerz szarpał się.
- Ćśśśś - syknął Han, przykładając palec do ust i pokazując Tancerzowi na migi, by się
nie ruszał. Sam popędził wielkimi susami z powrotem, zataczając wielkie koło, tak by zajść
prześladowców od tyłu. Miał rację. Zobaczył drobną postać w stroju o kamuflujących
barwach, która wyłoniła się z cienia i stanęła w pełnym słońcu. Przyspieszył, zadowolony, że
wilgotny grunt tłumi odgłosy jego kroków. Był już niemal u celu, gdy ścigany, zapewne go
usłyszawszy, gwałtownie skręcił w prawo. Nie chcąc dać mu czasu na rzucenie zaklęcia, Han
w jednej chwili zaatakował intruza. Zwarli się i w silnym uścisku stoczyli po zboczu wprost
w strumień Leciwej Niewiasty.
- Aj! - Han uderzył łokciem w mały otoczak w strumieniu i zaklinacz, którego ciało
wiło się i wyginało nadzwyczaj zwinnie, a przy tym wydawało się dziwnie miękkie w
niespodziewanych miejscach, wykorzystał ten moment, by się wyzwolić. Wtem głowa Hana
znalazła się pod wodą i jego płuca zaczęły wypełniać się cieczą. Krztusząc się, przerażony,
zerwał się na nogi i odsunął mokre włosy z twarzy, w obawie że nim zdąży cokolwiek zrobić,
padnie ofiarą uroku.
Za jego plecami ktoś zanosił się śmiechem, z trudem łapiąc oddech, ledwo umiejąc
wydobyć z siebie głos:
- S... s... samotny Łowco! Jeszcze za zimno na kąpiel!
Obrócił się. Kuzynka Tancerza, Brodząca Ptaszyna, siedziała na płyciźnie. Jej ciemne
loki przylepiły się do twarzy, mokra bluzka przywarła do ciała, tak że cienka tkanina stała się
niemal przezroczysta. Dziewczyna bez śladu zażenowania szczerzyła do niego zęby w
uśmiechu.
Najchętniej z powrotem zanurzyłby się w lodowatej wodzie. Czuł, że twarz mu płonie;
był pewien, że oblał się rumieńcem. Dopiero po minucie odzyskał głos:
Więcej na: www.ebookgigs.eu
hafty, dzieła sztuki i magiczne przedmioty. Wyroby klanowe nigdy się nie zużywały,
przynosiły właścicielom szczęście i powiadano, że czar klanu pomagał zdobyć nawet
najbardziej niechętne serce ukochanej osoby.
Klan Sosen Marisy słynął z lecznictwa, barwników, ziół i ręcznie tkanego sukna. Klan
Demonai był znany z magicznych amuletów i słynnych wojowników. Klan Łowców - z
wędzonego mięsa, futer, skór i broni niemagicznej. Inne kolonie specjalizowały się w wyrobie
niemagicznej biżuterii, malowideł i innych dzieł sztuki dekoracyjnej.
Szkoda, że to nie dzień targowy, pomyślał Han. W taki dzień weszliby do kolonii
niezauważeni, co byłoby o niebo lepsze od wyjaśniania wszystkim wokół, czemu ma mokre
ubranie. Z jakąż ulgą przeszedł przez bramę Sadyby Strażniczki, za którą mógł się schronić
przed tym gwarem.
Pośrodku sadyby płonął ogień - gorący i bezdymny. Wnętrze pachniało ostrokrzewem,
sosną i cynamonem, a z sąsiedniego pomieszczenia dobiegała woń duszonego mięsa. Han
poczuł ślinę w ustach. W domu Iwy zawsze pachniało apetycznie.
Sadyba Strażniczki mogłaby być małym targiem. Z sufitu zwisały wielkie pęki ziół, a
wzdłuż ścian stały beczki, kosze i rondle. Z jednej strony były farby, barwniki i gliniane
dzbany pełne koralików i piór. Z drugiej - lekarstwa: balsamy, wyciągi i ostro pachnące
mikstury wszelkiego rodzaju, wiele uzyskanych z roślin zbieranych przez Hana.
Na specjalnych ramach rozpięte były skóry, niektóre zdobione narysowanymi na nich
starannie wzorami. Wokół jednej z nich tłoczyły się trzy dziewczęta mniej więcej w wieku
Hana, które niemal dotykając się głowami, nanosiły farbę na skórę.
Pomieszczenie było podzielone za pomocą kotar na kilka komnat. Zza jednej kotary
dobiegały ściszone głosy. Często nocowali tu pacjenci i ich rodziny, żeby Strażniczka mogła
ich doglądać bez opuszczania sadyby.
Iwa siedziała przy krosnach w rogu. Belka nad jej głową uderzała w ramę, gdy kobieta
dociskała sploty tkanego chodnika. Osnowa była szeroka, w ciemnych zimowych barwach, bo
tkacze pracowali już z myślą o kolejnym sezonie. Chodniki wychodzące spod palców Iwy
były solidne i piękne. Powiadano, że powstrzymywały wrogów przed przekroczeniem progu
domostwa.
Wciąż trzęsąc się z zimna, Ptaszyna weszła do jednej z komnat, żeby się przebrać.
Iwa odłożyła czółenko, wstała i podeszła do nich, szeleszcząc spódnicami. Cała złość i
rozżalenie Hana ustąpiły jak ręką odjął, dzień nagle wydał mu się piękniejszy.
Wszyscy byli zgodni, że Strażniczka Sosen Marisy była piękna, ale jej piękno było
głębsze niż tylko to widoczne na pierwszy rzut oka. Niektórzy dostrzegali, że gdy mówiła, jej
Więcej na: www.ebookgigs.eu
dłonie poruszały się jak małe ptaszki. Inni zwracali uwagę na głos, który porównywali do
szumu Dyrny śpiewającej w drodze do morza. Ciemne włosy, splecione w warkocze zdobione
koralikami, sięgały jej niemal do pasa. Kiedy tańczyła, podobno zwierzęta wychylały się z
lasu, by na nią patrzeć. Mówiono, że potrafi z nimi rozmawiać. Jej dotyk uzdrawiał chorych,
łagodził smutek pogrążonych w rozpaczy, dodawał otuchy zrezygnowanym i odwagi
tchórzom.
Gdyby go zapytano, Han nie umiałby nawet opisać jej wyglądu. Domyślał się, że była
jedyna w swoim rodzaju, jak leśna nimfa. Była tym wszystkim, czego ludzie potrzebują, by
odnaleźć w sobie to, co najlepsze.
Nie mógł nie porównywać jej z mamą, która zawsze wydawała się widzieć to
wszystko, co w nim najgorsze.
- Witaj, Samotny Łowco. Siądziesz przy naszym ogniu? - powitała gościa w rytualny
sposób. Zatrzymała na nim swój wzrok i przyjrzała mu się uważnie. - Co ci się stało?
Wpadłeś do Dyrny?
Han zaprzeczył ruchem głowy.
- Do Strumienia Leciwej Niewiasty.
Iwa obejrzała go od stóp do głów.
- Byłeś też na bagnach, jeśli się nie mylę.
- No tak. Racja. - Han opuścił wzrok, zawstydzony, że tak niedbale potraktował
piękne buty od Iwy.
- Może założyć moje nizinne bryczesy - zaproponował Tancerz. - Przyjrzał się długim
nogom Hana. - Ale chyba będą trochę za krótkie.
Jak większość ludzi w klanach Tancerz miał co najmniej jedną lub dwie pary wąskich
spodni i jedne bryczesy, które wkładał, gdy wybierał się do miasta. Z chęcią pozbyłby się
tych nizinnych spodni. I tak nosił niewygodne nizinne ubrania z wielką niechęcią.
- Chyba mam coś, co się nada. - Iwa podeszła do rzędu koszy, beczek i pojemników
stojących pod ścianą. Uklękła obok jednego z nich i zaczęła grzebać w ubraniach. Gdzieś na
dnie znalazła to, czego szukała, i wyciągnęła parę znoszonych bryczesów z ciężkiej bawełny.
Uniosła je przed sobą i na odległość przyrównała do sylwetki Hana.
- Te będą pasować - oznajmiła i wręczyła mu je wraz z wyblakłą lnianą koszulą, która
już zmiękła od wielokrotnego prania. - Daj mi buty - rozkazała, wyciągając rękę, i Han
wystraszył się, że chce mu je odebrać. Pewnie zauważyła przestrach na jego twarzy, bo
dodała: - Nie bój się, postaram się je wyczyścić.
Han ściągnął ubłocone buty i podał kobiecie, po czym wślizgnął się do komnaty
Więcej na: www.ebookgigs.eu
sypialnej, żeby się przebrać. Zdjął mokre spodnie oraz koszulę i włożył suche bryczesy,
żałując, że nie ma czegoś do zmycia błota ze skóry. Jakby jego niewypowiedziane życzenie
dotarło do uszu Stworzyciela, kotara rozsunęła się i weszła Ptaszyna z miską gorącej wody i
szmatką w ręku.
- Hej! - powiedział, zadowolony, że zdążył włożyć spodnie. - Mogłabyś zapukać -
zabrzmiało to bardziej niż nonsensownie, bo przecież nie było tam drzwi.
Zdążyła już zmienić swoje mokre ubrania na spódnicę i haftowaną bluzę, jej mokre
włosy wiły się w typowy dla nich sposób. Han wciąż był bez koszuli i Ptaszyna wpatrywała
się w jego barki i klatkę piersiową, jakby było w nich coś fascynującego. Aż opuścił głowę,
by sprawdzić, czy błoto nie dostało się pod koszulę. Z ulgą jednak zauważył, że przynajmniej
tam jest czysty.
Ptaszyna usiadła na ławie obok niego i położyła miskę na podłodze.
- Masz. - Podała mu kawałek pachnącego mydła i szmatkę.
Podciągnął spodnie nad kolana, nasmarował szmatkę mydłem i zmył nią błoto ze stóp
i łydek, po czym opłukał ją w misce. Następnie zaczął mydlić ręce. Srebrne bransolety na
nadgarstkach obracały się i wysuwały spod szmatki, gdy próbował je wyczyścić.
- Daj, pomogę ci! - Ptaszyna jedną ręką chwyciła bransoletkę na jego lewym
nadgarstku, w drugą wzięła szczotkę z włosia bobra i przyłożyła do bransoletki. Pochyliła się,
na jej twarzy pojawił się ten znajomy grymas, który świadczył o koncentracji. Musiała użyć
jakiegoś pachnidła, bo pachniała jak świeża bryza wymieszana z wanilią i kwiatami.
- Powinieneś je zdejmować, kiedy pchasz się w błoto - mruknęła.
- Świetna rada - powiedział z sarkazmem. - Może ty spróbuj je zdjąć... - Pociągnął za
jedną, by zademonstrować, że to niemożliwe. Była to solidna, szeroka na trzy cale obręcz ze
srebra, zbyt ciasna, by zsunąć ją przez dłoń. Han nosił je, odkąd sięgał pamięcią.
- Wiesz, że są magiczne. Inaczej już byś z nich wyrósł. - Ptaszyna paznokciem
wydłubała trochę zaschniętego błota. - Twoja mama kupiła je od wędrownego kupca?
Skinął głową. To musiało być w dawnych dostatnich czasach, skoro starczyło im
pieniędzy na srebrne bransolety dla niemowlaka. Kiedy nie żyli jeszcze z dnia na dzień, jak
określała to matka.
- Przecież musi coś pamiętać - Ptaszyna nie dawała za wygraną. Chyba nigdy nie
wiedziała, kiedy się poddać. - Pewnie dałoby się znaleźć tego handlarza, który jej to sprzedał.
Han wzruszył ramionami. Rozmawiali już wcześniej na ten temat i już wtedy niemal
cały czas wzruszał ramionami. Ptaszyna nie znała jego mamy. Mama nigdy nie była w żadnej
sadybie, nigdy nie uczestniczyła we wspólnych śpiewach i opowieściach przy ognisku. Nie
Więcej na: www.ebookgigs.eu
lubiła mówić o przeszłości, a Han już dawno nauczył się nie zadawać zbyt wielu pytań, żeby
nie smagnęła go rózgą albo nie posłała do łóżka bez kolacji.
W klanach wszystko kręciło się wokół opowieści. Opowiadano o tym, co działo się
przed tysiącem lat. Han nigdy nie miał dość słuchania. Słuchanie znajomej opowieści
klanowej było jak zanurzanie się zimną nocą w ciepłym łóżku z pełnym żołądkiem i ze
świadomością, że rano obudzi się bezpiecznie w tym samym miejscu.
Ptaszyna puściła jedną jego rękę i chwyciła drugą. Jej namydlone palce były ciepłe i
śliskie.
- Te symbole muszą coś znaczyć - stwierdziła, stukając palcem wskazującym w
bransoletkę. - Może gdybyś wiedział, jak ich używać, mógłbyś... No nie wiem... wzniecać
płomienie na dłoniach...
Han pomyślał, że równie dobrze mógłby wzniecać płomienie na pośladkach.
- Wyglądają mi na wyrób klanu, ale Iwa nie wie, co to za symbole - wyjaśnił Han. - A
skoro ona nie wie, to znaczy, że nikt nie wie.
Ptaszyna w końcu zrezygnowała. Spłukała mydło z jego dłoni i nadgarstków, po czym
wytarła je rąbkiem spódnicy. Wyjęła z kieszeni maleńki słoiczek, otworzyła go i nasmarowała
czymś srebro obręczy.
Próbował się wyrywać, ale mocno ściskała nadgarstek.
- Co to jest? - zapytał podejrzliwie.
- Pasta polerska - odparła, pocierając srebro suchą szmatką aż do połysku. Wtarła
pastę w drugą bransoletkę. Han przestał się opierać, choć właściwie nie chciał, by te jego
atrybuty zwracały na siebie uwagę.
- Przyjdziesz na moją uroczystość zmiany imienia? - nagle zapytała Ptaszyna, nie
odrywając się od szorowania.
To pytanie go zaskoczyło.
- Tak. Miałem zamiar. Jeśli zostanę zaproszony. - W zasadzie nigdy nie pomyślał, że
mógłby nie otrzymać zaproszenia. Rodzina Ptaszyny była poważana wśród klanów, ponieważ
Strażniczka Sosen Marisy była jej ciotką. Wejście Ptaszyny w dorosłość będzie częścią
wielkiej uroczystości, obchodzonej dla uczczenia wszystkich urodzonych w tym samym roku,
i Han czekał na nią z niecierpliwością.
Kiwnęła głową zdecydowanie.
- Dobrze.
- Ale zostały jeszcze dwa miesiące? - Dla Hana miesiąc był wiecznością; w ciągu
dwóch miesięcy wszystko mogło się zdarzyć. Nigdy nie planował dalej niż dzień czy dwa
Więcej na: www.ebookgigs.eu
naprzód.
Znowu kiwnęła głową.
- W moje szesnaste święto imienia.
W końcu, puściwszy jego dłonie, Ptaszyna położyła własne na kolanach. Wysunęła
spod spódnic gołe stopy i uważnie się im przyglądała. Na prawym małym palcu miała srebrną
obrączkę.
- Wybrałaś już sobie zawód? - zapytał Han.
Dziewczęta i chłopcy w klanach przed ukończeniem szesnastego roku życia ćwiczyli
wszelkie umiejętności, od polowania, tropienia i zaganiania zwierzyny przez używanie broni
po tkactwo, kowalstwo, uzdrawianie i śpiew.
W wieku szesnastu lat rodzili się ponownie, tym razem do swoich powołań, i
zaczynali terminowanie. Każdy musiał mieć zawód, ale w klanach to pojęcie było bardziej
pojemne niż w mieście.
Zawodem było na przykład opowiadanie historii.
Gdy Han zorientował się, że Ptaszyna nie odpowiedziała, powtórzył pytanie:
- Wybrałaś już zawód dla siebie?
Ptaszyna podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Chcę być wojowniczką - zadeklarowała, patrząc hardo, jakby spodziewała się
protestów.
- Wojowniczką! - Zdziwiony zamrugał i zaraz mu się wyrwało: - Co na to Iwa?
- Jeszcze nie wie - stwierdziła Ptaszyna, grzebiąc palcem w chodniku. - Nie mów jej.
Iwa może być rozczarowana, pomyślał Han. Nie miała własnej córki, więc
prawdopodobnie liczyła na to, że Ptaszyna przejmie po niej funkcję Strażniczki i
uzdrowicielki. Choć prawdę mówiąc, Ptaszyna nie była zbyt opiekuńcza.
- Ilu wojowników potrzeba w Sosnach Marisy? - zapytał.
- Chcę jechać do kolonii Demonai - powiedziała Ptaszyna, splatając ręce na piersi.
- Naprawdę?
Wysoko mierzyła. Umiejętności wojowników Demonai jako żołnierzy i myśliwych
obrosły legendą. Mówiono, że potrafią przetrwać w lesie całe tygodnie - na wietrze, w
deszczu i skwarze. Że jeden wojownik Demonai może dać radę tuzinowi czarowników bądź
setce nizinnych żołnierzy.
Han w duchu uważał ich za zarozumialców, którzy trzymają się własnego grona,
nigdy się nie uśmiechają i sprawiają wrażenie, jakby znali sekrety, których zwykli
śmiertelnicy nigdy nie dostąpią.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Z kim masz zamiar walczyć? - zapytał. - Bo przecież w górach od wielu lat nie było
wojen...
Jego brak entuzjazmu chyba ją zirytował.
- Nie wystarczy ci, że na Południu leje się krew? - odparła. - Uchodźcy wciąż
napływają w góry. Ciągle istnieje zagrożenie, że walki dotrą aż tutaj. - Te słowa zabrzmiały,
jakby wypowiadała je z nadzieją.
W chaosie, który nastąpił po Rozłamie, Arden, Tamron i Bruinswallow oderwały się
od Felis. Teraz nizinne tereny na Południu były pogrążone w nieustającej wojnie domowej.
Ojciec Hana zaciągnął się do armii najemników, wyruszył na Południe i zginął. Na Północy
jednak od tysiąca lat panował pokój.
- Iwa się martwi - ciągnęła Ptaszyna. - Część czarowników twierdzi, że zbyt łatwo
zrezygnowali z władzy, że czas przywrócić rządy królów wywodzących się z czarowników.
Uważają, że królowie-czarownicy mogliby nas ochronić przed armiami z Południa. -
Pokręciła głową z niesmakiem. - Ludzie mają taką krótką pamięć.
- To już tysiąc lat - zauważył Han, na co ona zareagowała gniewnym grymasem. - Tak
czy owak, królowa Marianna do tego nie dopuści - dodał. - Ani Wielki Mag.
- Niektórzy mówią, że Marianna nie jest silną królową - powiedziała Ptaszyna. - Nie
jak dawne władczynie. Podobno czarownicy coraz bardziej zyskują na znaczeniu.
Han zastanawiał się, kim są ci „niektórzy” głoszący te wszystkie opinie.
- W każdym razie, nie boisz się, że cię zabiją? To znaczy, jako wojowniczki? - Nie
potrafił przestać myśleć o własnym ojcu. Jakże inne byłoby ich życie, gdyby jeszcze żył.
Ptaszyna prychnęła pogardliwie.
- Najpierw mi mówisz, że nie będzie wojen, a potem, że mogę zginąć.
Właściwie Han wiedział, że Ptaszyna ma szansę zostać wspaniałą wojowniczką. Choć
nie była tak umięśniona jak on, dużo lepiej posługiwała się łukiem. Lepiej radziła sobie też w
lesie. Była lepszym tropicielem. Wystarczyło jej rozejrzeć się w terenie, żeby rozpoznać,
gdzie kryją się kozice. Lepiej od niego przewidywała potencjalne ruchy wroga. Zawsze
potrafiła go przechytrzyć.
A przy tym wszystkim wprost uwielbiała załatwiać wszelkie sprawy do końca.
Podniósł wzrok i zobaczył, że ona bacznie go obserwuje, gotowa zareagować na jego
odpowiedź.
- Będziesz wspaniałą wojowniczką, Brodząca Ptaszyno - powiedział z uśmiechem. -
To naprawdę dobry wybór. - Chwycił jej dłoń i mocno uścisnął.
Jej twarz natychmiast się rozpromieniła. Ptaszyna zamrugała, by powstrzymać łzy, a
Więcej na: www.ebookgigs.eu
on zdziwił się, że jego akceptacja ma dla niej takie znaczenie. Zdziwił się jeszcze bardziej,
gdy pochyliła się i pocałowała go w usta.
Wstała, wzięła miskę i wsunęła się między kotary.
- Ptaszyno! - krzyknął za nią, myśląc, że skoro ona jest w nastroju do pocałunków, to
on z chęcią się podporządkuje. Nim jednak się odezwał, ona zniknęła.
Kiedy wrócił do sali ogólnej, Ptaszyny nie było, a Iwa i Tancerz siedzieli naprzeciw
siebie, dotykając się kolanami, i rozmawiali. Nawet jeżeli nie była to kłótnia, to coś bardzo
zbliżonego. Han cofnął się, zawstydzony, nie chcąc im przeszkadzać. Słyszał jednak
wszystko, co mówili.
- Chciałabyś, żebym stał i patrzył, jak palą górę? - mówił Tancerz głosem drżącym ze
złości. - Nie jestem tchórzem.
Han był zaskoczony. Nikt nigdy nie zwracał się w ten sposób do Iwy.
- Chciałabym żebyś pamiętał, iż masz tylko szesnaście lat - spokojnie odpowiedziała
Iwa. - Chciałabym, żebyś kierował się rozsądkiem. Przeciwstawianie się im nie miało sensu.
Co to dało? Czy twoja odwaga ugasiła ogień?
Tancerz nie odpowiedział, tylko spoglądał gniewnie.
Iwa pogłaskała go po policzku.
- Daj temu spokój, Tancerzu, jak ja dałam - powiedziała delikatnie. - To do ciebie
niepodobne. Uraza wobec czarowników tylko cię wpędzi w kłopoty.
- Nie byli dużo starsi niż ja i Han - odparł Tancerz z uporem. - Przecież mówiłaś, że
czarownicy muszą mieć szesnaście lat, żeby iść do Oden’s Ford. I że nie wolno im używać
magii, póki nie przejdą choćby krótkiego szkolenia.
- To, co wolno czarownikom, i to, co naprawdę robią, to dwie różne rzeczy -
stwierdziła Iwa. Wstała, podeszła do krosna i zajęła się osnową. - A wiesz chociaż, kim byli?
- Jeden nazywał się Micah - odparł Tancerz. - Micah Bayar.
Iwa stała zwrócona tyłem do Tancerza, a twarzą w stronę Hana, który zobaczył, jak
pobladła na dźwięk tego imienia. - Jesteś pewien? - zapytała, nie odwracając się.
- Raczej tak. - Tancerz sprawiał wrażenie zdezorientowanego, jakby usłyszał coś
niepokojącego w jej głosie. - A dlaczego?
- Pochodzi z domu Orlich Gniazd. To potężny ród czarowników - odpowiedziała Iwa.
- Lepiej nie wchodzić im w drogę. Zapytał cię o imię?
Tancerz dumnie wysunął podbródek.
- Sam się przedstawiłem. Powiedziałem, że jestem Tancerz Ognia z kolonii Sosen
Marisy. - Zawahał się. - Ale zdaje się, że on znał mnie jako Haydena.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Iwa zamknęła oczy i powoli pokręciła głową. Jej następne słowa zaskoczyły Hana.
- A Samotny Łowca? Czy znają jego imię?
Tancerz się zamyślił.
- Chyba nie - odpowiedział. - Nie pamiętam, żeby im się przedstawiał. - Roześmiał się
gorzko. - Pewnie zapamiętali tylko jego strzałę wymierzoną w ich czarnoksięskie serca.
Iwa obróciła się gwałtownie, tak że Han nie widział już jej twarzy.
- Mierzył do nich z łuku? - zapytała, silnie akcentując słowo łuk.
Tancerz wzruszył ramionami.
- Ten o imieniu Micah, on miał amulet. Zaczął rzucać na mnie urok. Samotny Łowca
go powstrzymał.
Han z zapartym tchem czekał, aż Tancerz powie, że wziął amulet, lecz tak się nie
stało.
Iwa westchnęła. Wyglądała na zaniepokojoną.
- Porozmawiam z królową. To się musi skończyć. Musi pilnować przestrzegania
Nǽmingu i trzymać czarowników z dala od gór. Jeśli nie ona, zrobią to wojownicy Demonai.
To było niesamowite. Słyszeć, jak Iwa mówi o tym, co musi zrobić królowa. Brzmiało
to tak, jakby rozmowa z królową była dla niej czymś zupełnie zwyczajnym. Owszem, Iwa to
Strażniczka, ale mimo wszystko... Han spróbował sobie wyobrazić, jak by to było spotkać
królową.
Wasza Wysokość. Jestem Han Zbieracz Roślin. Grzebiący w Błocie. Dawniej herszt
Łachmaniarzy.
Iwa i Tancerz zmienili temat rozmowy. Ona pochyliła się ku niemu i położyła dłoń na
jego dłoni.
- Jak się czujesz?
Tancerz wyciągnął rękę i odsunął się.
- Dobrze - powiedział sztywno.
Przyglądała mu się dość długo.
- Czy jesz jarzębinę nadrzewną? - zapytała. - Mam więcej, jeśli...
- Jem - przerwał jej Tancerz. - Mam jej dość.
- Pomaga? - zapytała, znów wyciągając rękę w jego stronę. Jako uzdrowicielka
używała dotyku do stawiania diagnozy i do samego leczenia.
Tancerz uchylił się przed jej dłonią.
- Dobrze się czuję - powtórzył stanowczo. - Idę poszukać Łowcy. - Zwrócił się ku
przejściu, w którym stał Han.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ C ZWAR TY
Dworskie konkury
Było już późne popołudnie, kiedy Raisa wreszcie znalazła się na krętych
marmurowych schodach wiodących do Wieży Królowej. Wszystko ją bolało, była brudna i
śmierdziała dymem. Mellony już się kąpała. Mijając jej komnatę na szczycie schodów, Raisa
słyszała beztroski śpiew i odgłosy pluskania. Ta mała zawsze była tak piekielnie radosna.
Po powrocie z kolonii Demonai Raisa przeniosła się do nowych komnat - większych,
wytworniejszych, bardziej odpowiednich dla następczyni tronu, która ma prawie szesnaście
lat i w każdej chwili może już wyjść za mąż. Najpierw przydzielono jej pokoje w pobliżu
komnat królowej, wyłożone aksamitem i adamaszkiem, wyposażone w olbrzymie łoże z
baldachimem i garderobę. Nawet gdy była tam sama, czuła się przytłoczona.
Ubłagała więc matkę, żeby otworzyła apartament na końcu korytarza, zamknięty i
nieużywany, odkąd Raisa sięgała pamięcią. Ponieważ dworzan było teraz mniej niż kiedyś, w
zamku Fellsmarch pozostało dużo takich odciętych apartamentów, choć niewiele z nich
znajdowało się w tak bliskim sąsiedztwie królowej.
Niektórzy wieloletni służący twierdzili, że apartament został zamknięty, ponieważ
szklane ściany sprawiały, iż zimą było w nim zimno, a latem gorąco. Inni mówili, że to
miejsce jest przeklęte, że właśnie stąd tysiąc lat temu Król Demon porwał Hanaleę, co
doprowadziło do Rozłamu. Według tej wersji sama Hanalea nakazała zapieczętować ten
apartament i poprzysięgła, że jej stopa więcej tam nie postanie.
Według legendy czasami w burzowe noce w oknie pojawiał się duch Hanalei, która z
rozłożonymi ramionami i rozpuszczonymi włosami wzywała Algera Waterlowa.
To już naprawdę bzdura, myślała Raisa. Kto czekałby w oknie na demona, do tego
wzywając go po imieniu?
Kiedy matka Raisy w końcu ustąpiła i cieśle zerwali blokadę drzwi, wewnątrz zastano
szereg komnat zastygłych w czasie, jakby poprzednia lokatorka miała zamiar za chwilę
wrócić. Meble tuliły się do siebie pod okryciami chroniącymi je przed silnym słońcem
wpadającym przez zakurzone okna. Po zdjęciu pokrowców wyłoniły się tkaniny tapicerki,
zaskakująco jaskrawe jak na tysiąc lat istnienia.
Rzeczy osobiste ostatniej mieszkanki tych komnat były porozkładane tak, jak je
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zostawiła. Z półki w kącie spoglądała lalka w staromodnej sukni. Miała porcelanową głowę,
puste niebieskie oczy i długie jasne włosy. Na toaletce leżały grzebienie i szczotki z
ponadgryzanym przez myszy włosiem, na posrebrzanym lustrze stały rzędem kryształowe
buteleczki perfum, których zawartość już wywietrzała.
W szafie wisiały suknie z dawno minionej epoki, uszyte na wysoką, szczupłą
dziewczynę z bardzo wąską talią. Niektóre tkaniny rozsypały się, gdy Raisa dotknęła ich
palcami.
Kamienne ogrodzenie paleniska ozdobione było rzeźbami wilków. W pokojach
gościnnych na ścianach wisiały półki pełne książek. Stosy książek leżały też na szafce obok
łóżka. W sypialni były głównie romanse, opowieści o rycerzach, wojownikach i królowych,
pisane w języku nizinnym w archaicznym stylu. W komnatach gościnnych na półkach stały
biografie i traktaty polityczne, między innymi Historia klanów wysokogórskich i pierwsze
wydanie dzieła Władza i władcy czasów współczesnych autorstwa Adry ana'Doria. Raisa
znała ten podręcznik, bo sama go czytała pod surowym okiem swoich nauczycieli.
Hanalea czy nie, ten apartament zajmowała młoda dziewczyna, prawdopodobnie
księżniczka. Może zmarła, pomyślała Raisa, i jej rodzice traktowali jej pokój jak świątynię.
Ta myśl przeszyła ją przyjemnym dreszczem.
Ponieważ apartament mieścił się w jednej z wież, był mniejszy niż komnaty wcześniej
przydzielone Raisie. Wydawał się jednak bardziej przestronny, gdyż rozciągał się stąd widok
na miasto i góry z trzech stron.
Przesunęła łóżko w przestrzeń między oknami i kiedy padał śnieg, czuła się jak
wróżka w śnieżnej kuli, którą ojciec przywiózł jej kiedyś z Tamronu. W bezchmurne noce
przykładała twarz do szyby i wyobrażała sobie, że płynie skrzydlatym statkiem pośród
gwiazd.
Najwspanialsze było to, że w jednej z szaf odkryła ruchomą zasuwę, która odsłaniała
tajemne przejście. Wiło się wewnątrz murów, jakby miało wiele kilometrów. To przejście
prowadziło na schody, a schody na werandę na dachu - do szklanej oranżerii, która, choć
bardzo zaniedbana, była ulubionym miejscem Raisy w całym zamku.
Kiedy Raisa popchnęła drzwi do swojego apartamentu, zastała tam czekającą na nią
opiekunkę Magret Gray. Magret była potężną kobietą, wysoką i postawną, która na kolanie
mogła pomieścić kilkoro dzieci.
Magret nie była już jej nianią, lecz wciąż sprawowała niepisaną władzę wynikającą z
faktu, że kiedyś zmieniała królewskie pieluchy, czyściła królewskie uszy, a nawet wymierzała
królewskie klapsy. Balia już parowała nad małym palnikiem, a na łóżku leżała czysta
Więcej na: www.ebookgigs.eu
bielizna.
- Wasza Wysokość! - westchnęła Magret, przerażona. - Wygląda panienka okropnie!
Księżniczka Mellony mówiła, że jesteś, pani, w gorszym stanie niż ona, ale nie wierzyłam.
Cóż, należą się jej przeprosiny.
Świetnie, pomyślała Raisa. Jeżeli kiedyś nadejdzie taki dzień, że intrygi wokół mnie
osiągną poziom Mellony, sama poderżnę sobie gardło.
Wzrok Raisy powędrował na srebrną tacę przy wejściu, na której Magret zostawiała
wiadomości, pocztę i wizytówki. W miarę jak zbliżało się szesnaste święto imienia Raisy,
zalotnicy zaczynali krążyć wokół niej niczym pszczoły wokół kwiatu. Codziennie dostawała
pięć czy sześć wymyślnych podarków w postaci biżuterii lub kwiatów, zwierciadeł i puzderek
piękności, wazonów i dzieł sztuki, oraz tuzin grawerowanych zaproszeń i listów na ozdobnym
papierze, głównie zapewnień o dozgonnej miłości i oddaniu i najróżniejszych propozycji, od
nieciekawych po nieprzyzwoite.
Niektóre prezenty były zbyt wyszukane, by je przyjąć. Pewien pirat zza Indio przysłał
uroczy model statku, który oferował się dla niej zbudować, by mogła wraz z nim odpłynąć w
dal. Królewski sekretarz odpowiedział w imieniu Raisy, grzecznie odmawiając.
Model statku jednak zatrzymała. Lubiła puszczać go po stawie w ogrodzie.
Prawdę mówiąc, Raisa nie miała zamiaru w ogóle za nikogo wychodzić w najbliższym
czasie. Jej matka była młoda - mogła jeszcze rządzić wiele lat, nie było więc potrzeby
śpieszyć się do małżeństwa.
Gdyby wszystko ułożyło się po jej myśli, ślub Raisy byłby zwieńczeniem całej dekady
konkurów.
To skierowało jej myśli na Micaha. Będzie na obiedzie. Jej serce zabiło żywiej.
Na tacy zalotników leżała dość skromna koperta.
- Od kogo to? - zapytała Raisa, sięgając po nią.
Magret wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, Wasza Wysokość. Leżała pod drzwiami, kiedy wróciłam z obiadu. Niech
panienka usiądzie, żebym mogła zdjąć te buty - powiedziała te buty z wyraźnym
obrzydzeniem.
Raisa usiadła na krześle przy drzwiach. Wciąż przyglądała się kopercie, gdy Magret
ściągała jej buty. Pozostawiły smugi błota i pyłu na czystym fartuszku opiekunki.
Na kopercie widniało imię Raisy napisane starannym, prostym pismem - dziwnie
znajomym. Rozdarła kopertę i wyjęła kartkę ze środka.
„Raiso, wróciłem. Spotkaj się ze mną, jeśli dostaniesz ten list przed kolacją. Będę tam,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
stroił instrumenty w rogu, służący z tacami krążyli po sali, a ci, którzy przyszli się najeść na
dworze, kłębili się wokół bocznego stołu zastawionego serami, owocami i winem.
Rozejrzała się, szukając Amona, choć nie spodziewała się go tu zastać. Było mało
prawdopodobne, by zaproszono go na przyjęcie z udziałem arystokracji.
Zobaczyła swoją babcię Elenę Demonai, Strażniczkę Kolonii Demonai. Stała po
przeciwnej stronie sali w grupie przedstawicieli klanu, ubranych w zwiewne, kunsztownie
haftowane szaty używane w klanach na specjalne okazje.
Podeszła i uścisnęła dłonie babci, pochylając nad nimi głowę zgodnie z klanową
tradycją.
- Dzień dobry, Cennestre Demonai - powiedziała w języku klanowym.
- Lepiej tutaj używaj języka nizinnego, wnuczko - odparła Elena. - Żeby doliniarze nie
myśleli, że mamy jakieś sekrety.
- Czy macie wieści o moim ojcu? - Raisa nadal mówiła w języku klanowym.
Irytowanie mieszkańców nizin było jedną z niewielu rozrywek dostępnych dla niej w tych
dniach.
- Wkrótce wróci do domu - powiedziała Elena. - Na twoje święto imienia, jeśli nie
wcześniej.
Jej ojciec, Averill, wyruszył na Południe na kolejną wyprawę handlową, przez Arden
do We’enhaven i dalej. W czasie wojny było to niebezpieczne, ale właśnie wtedy
sprzedawane towary miały wyjątkowo wysokie ceny.
- Martwię się o niego - powiedziała Raisa. - Podobno na Południu toczą się zacięte
walki.
Elena ścisnęła jej dłoń.
- Twój ojciec był wojownikiem, zanim został kupcem - pocieszała ją. - Umie o siebie
zadbać.
Zabierz mnie z powrotem do Sadyby Demonai, chciała powiedzieć Raisa. Już mam
dość bycia tutaj, tego wystawiania mnie jak klejnotu w niedopasowanej oprawie.
Podziękowała jednak tylko i odwróciła się.
Przy kominku zgromadziła się grupka kilkunastu młodych dworzan. Od powrotu
Raisy coraz więcej szlacheckich rodzin posyłało swe latorośle na dwór, w pobliże księżniczki,
z nadzieją że zawrą jeśli nie związek małżeński, to znajomości, które w przyszłości przyniosą
rodzinie korzyści.
Dobrze zbudowany Wil Mathis swoim ciałem wypełniał całe krzesło przy palenisku.
Ten osiemnastoletni czarownik, spadkobierca Skalnej Fortecy, posiadłości ciągnącej się
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wzdłuż rzeki Ognista Głębia w kierunku Kredowych Klifów, był prawdziwą duszą
towarzystwa - beztroski, niezbyt ambitny, trochę leniwy i przez to sympatyczniejszy niż
większość czarowników. Wolał spędzać czas na polowaniach, tańcach, graniu w karty i
flirtowaniu z dziewczętami niż zajmować się polityką.
Obok Wila na wózku inwalidzkim siedział Adam Gryphon. On również był
potomkiem potężnego rodu czarowników, lecz wskutek wypadku w dzieciństwie stracił
władzę w nogach. Poruszał się na wózku lub o kulach.
Raisa słabo znała Adama. Ostatnie trzy lata spędził w szkole w Oden’s Ford. Nawet
gdy był w domu, ponad inne rozrywki przedkładał towarzystwo książek. Jego cięty język
zniechęcał do niego tych, którzy w innym wypadku okazywaliby mu współczucie. Widocznie
rodzice ściągnęli go na jakiś czas na dwór królewski.
Było też kuzynostwo Raisy - Jon i Melissa Hakkam, oraz jej siostra Mellony, której
królewski status pozwalał na przebywanie ze starszymi. Przystojni, jasnowłosi, nie bardzo
rozgarnięci bracia Klemath, Kip i Keith, pochłaniali ser, śmiejąc się głośno bez konkretnego
powodu. Ich rodzice prawdopodobnie mieli nadzieję, że jeden z nich zwróci na siebie uwagę
Raisy. Obaj młodzieńcy zabiegali o jej względy, lecz ona widziała w nich jedynie
podobieństwo do pary zgonionych golden retrieverów.
- Czy mogę przynieść Waszej Wysokości kieliszek wina? - zapytał Keith.
- Ja też przyniosę jeden - dodał Kip, patrząc gniewnie na brata. Obaj ruszyli po wino.
I tak nie poślubiłaby kogoś o imieniu Kip.
Micah opierał się o kominek, stojąc obok swojej siostry bliźniaczki Fiony, otoczony
jak zwykle wianuszkiem wpatrzonych w niego dziewcząt. Melissa i Mellony z uwielbieniem
wsłuchiwały się w to, co mówił. Raisa musiała przyznać, że doprowadził się do porządku -
włożył czarną jedwabną pelerynę i szare spodnie, na których były wyraźnie widoczne
emblematy sokołów. Dłonie miał zabandażowane i nadal wyglądał dość blado, co jeszcze
podkreślała szopa jego czarnych włosów. W chwili, gdy Raisa się do niego zbliżała, odstawił
pusty kieliszek i chwycił pełny z tacy niesionej przez służącego. Fiona pochyliła się i szepnęła
mu coś do ucha. Cokolwiek to było, nie spodobało mu się. Pokręcił głową z wyrazem
niezadowolenia i odwrócił się od niej.
Fiona i Micah stanowili swoje odbicia w negatywie, każde na swój sposób
olśniewające. Byli jednakowego wzrostu, o takich samych szczupłych sylwetkach, ostrych
rysach twarzy i podobnym zgryźliwym poczuciu humoru. Włosy Fiony były śnieżnobiałe,
podobnie jej rzęsy i brwi, a oczy bladoniebieskie, niczym cień na śniegu.
Fiona i Micah stale się kłócili, ale w razie potrzeby stawali za sobą murem.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Nie bałeś się, kiedy zobaczyłeś ogień? - Missy zapytała Micaha. Jej niebieskie oczy
rozszerzyły się z przerażenia. - Ja ze strachu na pewno bym czym prędzej zjechała z góry.
Raisa siłą powstrzymywała się przed złośliwym grymasem lub przedrzeźnieniem jej
infantylnego zachowania.
Dama zachowuje krytyczne uwagi dla siebie.
- Ja byłam przerażona - wtrąciła Mellony, oblewając się rumieńcem. - Ale Micah
wjechał wprost w naszą grupę i zawołał, że zbliża się pożar i że musimy uciekać. Był
poparzony od prób gaszenia ognia, ale w ogóle się nie bał.
Micah wydawał się dziwnie, jak na niego, niechętny do rozmawiania o własnych
wyczynach.
- No cóż. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Czy ktoś jeszcze chce wina?
- Mellony wspomniała, że spóźniłeś się na polowanie. To prawda? - zapytała Missy i
złączyła łopatki, by zaprezentować wybujały biust. - Jak się znalazłeś między królową a
ogniem?
Dobre pytanie, pomyślała Raisa, zdumiona, że Missy na nie wpadła. Trzymając się
blisko ściany, niezauważenie przysuwała się do nich.
Micah chyba także uznał to za dobre pytanie. Wypił duży łyk wina, zastanawiając się.
- Czy ja wiem. Zobaczyliśmy ogień w dole, więc ruszyliśmy na skróty, mieliśmy
nadzieję, że ich dogonimy i... - Podniósł wzrok i zobaczył Raisę. Z radością wykorzystał ten
pretekst do zmiany tematu. - A oto księżniczka Raisa - powitał ją, wyginając ciało w
eleganckim ukłonie.
Raisa wyciągnęła rękę. Micah chwycił ją i przyłożył do ust, po czym podniósł głowę i
spojrzał jej w oczy, posyłając między palcami szept mocy. Skrzywiła się i wyrwała mu dłoń.
Młodzi czarownicy czasami używali magii, lecz Micah uśmiechnął się w sposób, który
świadczył o tym, że tylko się popisywał.
Raisa nadepnęła mu na palce i uśmiechnęła się tak, jakby chciała powiedzieć, że to też
nie jest przypadkowe.
Fiona patrzyła Raisie prosto w oczy i wydawała się dziwnie wysoka, gdy pochyliła się
w wyuczonym ukłonie.
No cóż, niech ci będzie, pomyślała Raisa z poczuciem winy. Może twój brat trochę za
dużo wypił. Żeby oddać mu sprawiedliwość: istotnie uratował mi życie, zasługuje na
uroczystość i pewnie jeszcze jest dość obolały.
- Micah jest zbyt skromny - powiedziała tonem nieszczerych przeprosin. - Ogień gonił
nas jak lawina. Utknęliśmy w wąskim kanionie, otoczeni płomieniami z obu stron, i już
Więcej na: www.ebookgigs.eu
myślałam, że się tam spalimy. Gdyby nie Micah, jego ojciec i bracia Manderowie, pewnie tak
by się stało. To oni zdołali ugasić ogień. Byli niesamowici. Uratowali nam wszystkim życie.
- Och, Micah - westchnęła Missy. Wyciągnęła do niego ręce, lecz lekko się
wzdrygnęła na widok bandaży, więc zarzuciła mu ramiona na szyję i spojrzała w oczy. -
Naprawdę jesteś bohaterem!
Micah był zbyt zmieszany, by zachowywać się czarująco, i czym prędzej wyplątał się
z uścisku, spoglądając niepewnie na Raisę.
Nie martw się, pomyślała. Nie jestem zazdrosna. Missy tylko mnie irytuje.
- A jak myślisz, skąd wziął się ten ogień? - zapytała Missy, poprawiając swoje
misternie ułożone loki. - Przecież od tygodni pada.
- Ojciec uważa, że klany mogły mieć z tym coś wspólnego - powiedział Micah. -
Bardzo zależy im na tym, by trzymać ludzi z dala od gór.
- Czarowników - poprawiła go Raisa. - Zależy im na tym, żeby trzymać czarowników
z dala od gór. Zresztą klany nigdy by nie podpaliły góry Hanalei.
Micah pochylił głowę.
- Przyjmuję tę korektę, Wasza Wysokość - odparł. - Jesteś pani zaznajomiona z ich
obyczajami, a ja nie. - Uśmiechnął się z przymusem. - Sprawa pozostaje zatem tajemnicą.
- Ja tam im nie ufam - oświadczyła Missy, rozglądając się, by zlokalizować delegację
kolonii Demonai, nim rozwinie swoją myśl. - Przemykają jak złodzieje i zawsze mruczą coś
w tym obcym języku, tak że nie wiadomo, co mówią. No i wszyscy wiedzą, że kradną dzieci i
w ich miejsce zostawiają demony.
- Nie powtarzaj bzdur, Melisso - oburzyła się Raisa. - Dzieci są wychowywane w
klanach dla ich dobra, żeby poznały Stare Obyczaje. Poza tym klany były na tych ziemiach
pierwsze. Jeżeli w ogóle jest w Felis jakiś obcy język, to jest nim język nizinny.
- Oczywiście, Wasza Wysokość - natychmiast zreflektowała się Missy. - Nie miałam
zamiaru nikogo urazić. Ale język nizin jest bardziej cywilizowany. Używamy go na dworze -
dodała, jakby to był decydujący argument.
Kwartet zakończył przygotowania i oto dopłynęły do nich pierwsze dźwięki muzyki.
- Wasza Wysokość, czy mogę prosić do tańca? - szybko zapytał Micah. Za jego
plecami bracia Klemathowie pluli sobie w brody, że nie pomyśleli o tym pierwsi.
Wil natychmiast wysunął ramię w stronę Fiony.
- Lady Bayar, będę zaszczycony.
Missy z niezadowoleniem rozglądała się w poszukiwaniu partnera.
Adam Gryphon uśmiechnął się podstępnie.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Zechce pani zatańczyć, lady Hakkam? - zapytał, wykonując taki ruch, jakby sięgał
po kule.
- Yyy... a... może przyniosę ponczu? - odparła Missy i pospiesznie skierowała się w
stronę wazy z ponczem.
Niestety, kalectwo Missy tkwi między jej uszami, pomyślała Raisa. Chciała
powiedzieć coś Adamowi, ale wiedziała, że uzyska kąśliwą odpowiedź.
Micah podał jej ramię i poprowadził na niewielki parkiet. Ona położyła jedną dłoń na
jego talii, a drugą delikatnie podsunęła mu pod zabandażowaną rękę.
Tańczyli po całym parkiecie, unoszeni dźwiękami muzyki. Wychowany na dworze
Micah był wspaniałym tancerzem, nie przeszkadzało mu nawet wypicie kilku kieliszków
wina ani podeptana stopa. Ale przecież on wszystko robił bez zarzutu.
- Jak twoje ręce? - zapytała Raisa. - Bardzo bolą?
- W porządku. - Wydawał się spięty i niezwykle małomówny.
- Co się stało dziś rano? - dociekała. - Czemu zjawiliście się tak późno?
- Napastnik kulał. Musieliśmy zmienić mu podkowę i trwało to dłużej, niż myślałem.
- Przecież masz chyba z tuzin koni. Nie mogłeś jechać na innym?
- Napastnik to mój najlepszy koń do polowań. Poza tym mówiłem już, że nie
myślałem, że to tyle potrwa - powiedział.
- Twój ojciec był dziś dla ciebie naprawdę surowy - zauważyła Raisa.
Twarz Micaha wykrzywił grymas.
- Mój ojciec jest dla mnie codziennie surowy. - I tonem człowieka, któremu zależy na
zmianie tematu, dodał: - To nowa sukienka, prawda? - Kiedy przytaknęła, dorzucił: - Podoba
mi się. Różni się od innych twoich sukni.
Raisa spojrzała w dół na siebie. Urok Micaha w dużej części wynikał z tego, że nic nie
umknęło jego uwadze.
- Bo nie jest cała w falbankach?
- Hmmm... - Micah przez chwilę udawał, że się zastanawia - może masz rację. I kolor
podkreśla barwę twoich oczu. Dzisiaj są jak jeziora na leśnej polanie, w których odbijają się
liściaste korony drzew.
- Czerń podkreśla barwę twoich oczu, Bayar - powiedziała Raisa słodko. - Lśnią
niczym gwiazdy spadające z nieba albo bliźniacze odłamki węgla z głębi ziemi.
Micah wpatrywał się w nią zdumiony, a po chwili odrzucił głowę do tyłu i roześmiał
się.
- Nie da się prawić ci komplementów, Wasza Wysokość - skapitulował. - Poddaję się.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ PIĄTY
Stare opowieści
Han odkładał, jak tylko mógł, opuszczenie Sosen Marisy. Dopiero późnym
popołudniem następnego dnia pożegnał się i ruszył w dół, wzdłuż nurtu Dyrny, do Doliny.
Sprzedał bądź wymienił wszystko oprócz bezwartościowego kolcopnącza, które
musiało poczekać na dzień targowy w Dolinie. W sakiewce pobrzękiwały monety, a torba
była wypchana towarami - miał w niej tkaniny i wyroby ze skóry, które mógł sprzedać z
zyskiem, woreczki z klanowymi lekami, a także tyle wędzonej dziczyzny, żeby wystarczyło
na posiłek. No i amulet, ukryty na dnie.
Wciąż nie mógł się pogodzić z tym, że stracił taką szansę na upolowanie kozicy, ale w
sumie jak na tę porę roku jego zbiory były i tak całkiem niezłe.
Miał nadzieję, że mama będzie tego samego zdania.
Po drodze zatrzymał się w kilku oddalonych chatach, by się dowiedzieć, czy nie trzeba
dostarczyć poczty lub jakichś wyrobów na rynek albo przyjąć zamówienia na towary, które
przyniesie następnym razem. Mieszkańcy tych chat na ogół pochodzili z klanów, lecz wybrali
życie z dala od gwaru kolonii. Byli wśród nich także mieszkańcy nizin, którzy szukali
samotności lub mieli inne powody, by unikać kontaktów z bezwzględną Gwardią Królewską.
Han dorabiał sobie, przenosząc wiadomości i listy w obie strony i działając jako dostawca
oraz reprezentant tych mieszkańców gór, którzy nie mieli ochoty odwiedzać Doliny.
Jednym z nich był Lucjusz Frowsley. Jego chata stała w miejscu, w którym Strumień
Leciwej Niewiasty wpadał do Dyrny. Lucjusz mieszkał na górze tak długo, że już się do niej
upodobnił - jego rysy twarzy były ostre jak tutejsze granie, a ubrania pokrywały ciało niczym
jałowiec okoliczne stoki. Jego oczy były zamglone jak zimowe niebo, bowiem w młodości
stracił wzrok.
Mimo swej ślepoty starzec prowadził najprężniej działającą gorzelnię w Górach
Duchów.
Chociaż Lucjusz potrafił poruszać się po górskich szlakach i skałach niczym kozica,
nigdy nie chodził do Fellsmarchu, jeśli nie musiał. Dlatego Han nosił zamówienia od
klientów, butelki i pieniądze na górę, a produkt gorzelni - na dół. Butelki były pełne, gdy
znosił je na dół, a puste i lekkie, gdy się wspinał.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Najlepsze zaś było to, że Lucjusz miał książki - nie aż tyle, ile w Świątynnej
Bibliotece, ale i tak więcej niż ktokolwiek inny. Trzymał je zamknięte w skrzyni, by chronić
przed niekorzystnym wpływem pogody. Han nie umiał powiedzieć, po co niewidomemu taki
księgozbiór - najważniejsze, że starzec zachęcał go do korzystania z niego do woli, co
chłopak chętnie czynił. Bywało, że gdy schodził na dół, połowę jego bagażu stanowiły
książki.
To była kolejna tajemnicza sprawa - do tej pory Han powinien już przeczytać je
wszystkie po dwa razy, ale zdawało się, że Lucjuszowi wciąż ich przybywa.
Lucjusz był dziwakiem i prostym człowiekiem, przy tym chyba zbyt często raczył się
własnym wyrobem. Był jednak wobec Hana uczciwy, mówił prawdę i zawsze płacił od razu,
co było rzadkością. Odkąd Han zerwał z gangiem, oszukiwano go częściej, niżby chciał
pamiętać.
Lucjusz był też bezstronnym źródłem informacji. Wiedział wszystko i w
przeciwieństwie do mamy odpowiadał na każde pytanie bez wygłaszania zbędnych kazań.
Chata na wzgórzu była pusta, podobnie szopa z gorzelnią na tyłach, ale Han wiedział,
gdzie szukać. Znalazł Lucjusza łowiącego ryby w Strumieniu Leciwej Niewiasty, co ten robił
codziennie przez trzy czwarte roku. Była to dla niego okazja, żeby posiedzieć i podrzemać na
brzegu, popijając z butelki, którą miał zawsze pod ręką. Przy jego nogach leżał pies pasterski
o postrzępionej sierści, zwany przez niego po prostu „Psem”.
Gdy Han szedł wzdłuż strumienia w kierunku Lucjusza, ten rzucił wędkę i
niespokojnie obracał się na wszystkie strony. Uniósł dłonie, jakby chciał się zasłonić, twarz
zbladła mu ze strachu, niewidzące oczy rozszerzyły się pod krzaczastymi brwiami.
- Kto to?! - zawołał. Luźne rękawy powiewały wokół jego rąk. Jak zwykle był w
niedopasowanych kolorystycznie ubraniach po mieszkańcach klanów bądź z targu staroci.
Ponieważ ich nie widział, nie był pod tym względem wybredny.
- Witajcie, Lucjuszu! - zawołał Han. - To tylko ja. Han.
Pies podniósł łeb i szczeknął przyjaźnie, po czym z powrotem położył go na łapach i
strzygł uszami, odganiając muchy.
Lucjusz opuścił ręce, choć wciąż wyglądał na niespokojnego.
- Chłopcze! - odpowiedział. Lucjusz zawsze nazywał go Chłopcem. - Nie powinieneś
się tak skradać.
Han poirytowany wzniósł oczy ku górze. Szedł przecież wzdłuż wody, tak jak zawsze.
Dzisiaj wszyscy zachowywali się dziwnie.
Kucnął obok Lucjusza i położył mu dłoń na ramieniu, by ten wiedział, gdzie jest.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Małżonkiem królowej Marianny jest Averill Demonai. Ale to kupiec, a kupcy dużo
podróżują. Spędza zbyt wiele czasu poza domem, jeśli chcesz znać moje zdanie. Tyle, że
moje zdanie nikogo nie interesuje.
Han z trudem zachowywał cierpliwość. Całe to gadanie o polityce było nudne i w
ogóle go nie obchodziło.
- A czarownicy? - ponaglał Lucjusza. - Skąd mają magię?
- Urodzili się z nią - powiedział Lucjusz, głaszcząc Psa po głowie. - Dostają taki
surowy talent, ale nie mają wielkiej mocy, dopóki nie nauczą się gromadzić i kontrolować tej
magii za pomocą amuletu. Właściwie to do tej pory mogą być niebezpieczni, jak źrebak, który
nie został jeszcze ujeżdżony i nie zna swoich możliwości.
Han pomyślał o Micahu Bayarze, o jego rozgniewanej twarzy, gdy ściskał ten dziwny
przedmiot i mruczał zaklęcia.
- Dlaczego? Czy muszą mówić specjalne zaklęcia albo coś innego, żeby magia
działała?
- To część ich kształcenia - potwierdził Lucjusz. - Ten Bayar, on jest z domu Orlich
Gniazd. Chyba najpotężniejszej rodziny od upadku Waterlowów.
- A kim są Waterlowowie? Nigdy o nich nie słyszałem.
- Nic dziwnego. Ten ród wymarł wiele lat temu. - Lucjusz poderwał koniec wędki,
przesunął dłonią wzdłuż wędziska i pokręcił głową. - No i przestały brać - mruknął. - Chyba
czas się zbierać.
- Lucjuszu - nalegał Han. Wiedział z doświadczenia, że to, czego ludzie nie chcą
mówić, jest zwykle najciekawsze. - Kim byli ci Waterlowowie? Czemu upadli?
- Chłopcze, ty to potrafisz człowieka zadręczyć. - Lucjusz złapał za butelkę i
pociągnął łyk, po czym obtarł usta brudnym rękawem. - To wszystko działo się tysiąc lat
temu i już nie ma znaczenia - powiedział. Kiedy Han nie reagował, parsknął: - Wiesz, chłopcy
w twoim wieku na ogół nie interesują się grzebaniem w starych kościach i opowieściach.
Han wciąż milczał.
Lucjusz westchnął głęboko i skinął głową, jakby podjął decyzję.
- A więc, tysiąc lat temu żył ten potężny ród czarowników. Nazywali się Waterlow.
Ich symbolem był wąż owinięty wokół berła.
Han zdumiony przeszukał torbę i wyjął zawiniątko z amuletem odebranym
miotaczowi uroków. Potrzymał go w dłoni, przywołując z pamięci słowa, które wypowiedział
Bayar. Jeśli go tylko dotkniecie, obrócicie się w proch.
Lucjusz zwrócił w jego stronę niewidzące oczy.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Co tam masz, Chłopcze? - zapytał i wyciągnął rękę, jakby też czuł wydobywające się
z przedmiotu ciepło. - Podaj mi.
- Nie wiem, czy... - zawahał się Han.
- Daj mi to, Chłopcze - głos starca brzmiał nadzwyczaj głośno i stanowczo. Jakby w
Lucjusza wstąpiła jakaś obca istota, której nie można się oprzeć.
Han wcisnął zawiniątko w dłoń mężczyzny.
- Tylko uważajcie, to może...
Lucjusz rozwinął kawałek skórzanej szmatki i wyjął amulet.
Han odchylił się, na wypadek, gdyby to wybuchło. Nic się nie stało.
Starzec przesunął zniszczonymi dłońmi po amulecie. Jego poorana zmarszczkami
twarz znieruchomiała z zaskoczenia.
- Skąd to masz? - wyszeptał.
- Bayar to miał - odpowiedział Han niepewnie, nie wiedząc, ile może wyjawić. -
Próbował rzucić urok na Tancerza. Zabrałem mu to. Chyba nie powinien tego w ogóle mieć.
Lucjusz roześmiał się szczekliwie.
- Na pocałunek słodkiej Thei, to by mi nie przyszło do głowy.
- Czemu? Co to jest?
Lucjusz nie przestawał obmacywać zgrubiałymi palcami magicznego przedmiotu,
jakby nie mógł uwierzyć w to, co mówią mu zmysły.
- To należało do Waterlowów. O ich skarbcu z magicznymi przedmiotami krążyły
legendy. Nie o skarbcu nawet, a raczej o zbrojowni. Nikt nie wie, co się z tym stało po
Rozłamie. - Sina żyła nad jego prawym okiem groźnie pulsowała. - Założę się, że ten wąż
Micah nie miał pojęcia, co posiada. A teraz ty to masz. - Wyciągnął amulet w kierunku Hana.
Ten długo bał się go chwycić, więc starzec zachęcił go niecierpliwie. - Bierz go, Chłopcze,
nie gryzie.
Han wziął amulet ostrożnie i chwilę ważył w dłoni. Był przyjemnie ciepły i ciężki,
wibrował mocą, którą chłopiec odczuwał w mostku i w bransoletkach na nadgarstkach.
Na twarzy starca pojawiła się wrogość, która ostatecznie przekształciła się w niepokój.
Ponownie chwycił Hana za ramię, wbijając mu w ciało ostre paznokcie.
- Czy Bayar wie, kim jesteś? Czy wie, że to masz?
Han niepewnie wzruszył ramionami.
- Nie podałem mu swojego imienia, jeśli o to chodzi. - Ponieważ miał wrażenie, że nie
uspokoił Lucjusza, dodał: - No dobrze, oddam mu, jeśli to takie ważne.
Starzec puścił jego ramię i zabębnił palcami po udach, intensywnie myśląc.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Nie - powiedział w końcu. - Nie zwracaj tego. Już jest za późno. Ukryj to w
bezpiecznym miejscu. Lepiej, żeby dom Orlich Gniazd tego nie miał. I trzymaj się z dala od
Bayarów.
Han nigdy wcześniej nie widział żadnego Bayara i wątpił, by jeszcze kiedyś miało to
nastąpić, chyba że Micah wróci na Hanaleę. Na razie nic na to nie wskazywało.
- Dobrze - odparł, zawijając naszyjnik i pakując go z powrotem do torby. Jaki sens
miało zadawanie pytań, skoro i tak nie rozumiał odpowiedzi? - A co z tymi Waterlowami?
- Jeśli chcesz wysłuchać opowieści, to nie przerywaj. - Lucjusz potarł dłonią po
szczeciniastym podbródku i wrócił do opowiadania. - Ten ród czarowników przybył z Wysp
Północnych. Wylądowali na wschodnim wybrzeżu i podbili resztę Siedmiu Królestw,
używając Wielkiej Magii. Magia klanowa w starciu z nimi nie miała szans. To zielona magia,
subtelna, nie nadaje się do walk. Taka magia ma wielką moc, ale służy uzdrawianiu, a nie
niszczeniu. Klany ją znają, bo żyją w zgodzie z naturą. Strażniczki i wytwórcy amuletów
nauczyli się z niej korzystać.
Czarownicy zamieszkali w Dolinie. Żenili się z królowymi i rządzili jako królowie,
ale nie mieli takiego wpływu na rządzenie jak dzisiaj. Sukcesja wciąż przechodziła w linii
żeńskiej. Kłopoty zaczęły się za panowania Hanalei, która była najpiękniejszą kobietą, jaka
kiedykolwiek stąpała po ziemi.
Han pokiwał głową. Lucjusz nareszcie wszedł na znajomy grunt.
- Hanalea była zaręczona z czarownikiem, który nazywał się Kinley Bayar, z domu
Orlich Gniazd, tak samo potężnego wówczas jak teraz. Bayar miał zostać królem. Ale pojawił
się ten młody czarownik, Alger, dziedzic domu Waterlowów. Zakochał się w Hanalei, co
zresztą nie było niczym dziwnym. Problemem było tylko to, że Alger miał wielką moc i
zwykle dostawał wszystko, czego chciał. Nie widział powodu, żeby nie mieć Hanalei tylko
dla siebie. Rada nie wyraziła zgody, protestował zwłaszcza dom Orlich Gniazd. Ale Hanalea
miała swój rozum. Nie lubiła Bayara, który był dla niej starym człowiekiem, zimnym i bez
serca, jak wąż. Spodobał jej się młody Alger, tak przystojny, jak ona piękna. Uciekła z nim i
zaszyli się w Górach Duchów ze swoimi sprzymierzeńcami: armią czarowników z domu
Waterlowów i grupką przyjaciół, najlepszymi, najbardziej utalentowanymi czarownikami
tamtych czasów. Alger ogłosił się królem i poślubił Hanaleę. Rada tego nie uznała, więc inne
domy czarowników wkroczyły na ziemie Waterlowów i obiegły ich twierdzę. Wszyscy
wiedzieli, że sprawa jest stracona, tylko nie Alger. Od dawna uczył się czarnej magii i uważał,
że zdoła rzucić zaklęcie, które zakończy oblężenie i odstraszy Radę.
Hanalea próbowała mu to wyperswadować. Chciała poddać się domowi Orlich
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Gniazd, ale Alger jej nie słuchał. - Lucjusz uśmiechnął się smutno. - Chłopak zgłupiał z
miłości. Za dużo mocy, za dużo uporu i za mało wiedzy. Byli razem tylko trzy miesiące.
Han wiercił się niespokojnie. Opowieści o Hanalei i jej licznych zalotnikach były jak
zwoje starych tkanin, tak zużytych przez powtarzanie, że ciężko było odróżnić jedną od
drugiej, a nawet dostrzec ich wątki.
Lucjusz zapatrzył się w przestrzeń. Jego mętne niebieskie oczy niczym zamalowane
szyby skrywały to, co było za nimi. Han znał się na ludziach - musiał - ale nie potrafił
rozgryźć Lucjusza.
- I co się stało? - zapytał z poczucia obowiązku.
Lucjusz wzdrygnął się, jakby przypomniał sobie o obecności chłopca.
- Zabili go, oczywiście. Później. Zabrali go do Domu Orlich Gniazd, torturowali przez
wiele dni i zmusili to młode dziewczę do słuchania jego krzyków. Ale było za późno.
Krzywda została już wyrządzona.
Han nie mógł tego pojąć.
- Jaka krzywda? O czym wy mówicie, Lucjuszu?
Starzec uniósł krzaczaste brwi.
- Rozłam, a cóż by? O tym chyba słyszałeś? - zapytał z sarkazmem.
- Słyszałem o Rozłamie - odparł Han z irytacją - ale co to ma do... - urwał i wpatrywał
się w starca, zastanawiając się, czy przypadkiem nie wypił on za dużo swojego wyrobu. -
Zaraz... Lucjuszu, czy mówicie o Królu Demonie? - dwa ostatnie słowa wymówił szeptem,
jak robiła większość ludzi, i omal nie wykonał znaku ochrony przed złem.
- Nazywał się Alger - powiedział Lucjusz cicho. Skulił się przy tym tak, że wydawał
się tylko kłębkiem pomarszczonej skóry i nędznych ubrań.
Słońce skryło się za chmurą i nad strumieniem zrobiło się chłodno. Han owinął się
szczelniej kaftanem.
Nieszczęsny Alger Waterlow to Król Demon? Niemożliwe.
Król Demon był potworem, występującym w każdej strasznej historii. Diabłem,
którego imienia się nie wymawia, by go przypadkiem nie przywołać. Tym, który czyhał w
ciemnościach w wąskiej uliczce na niegrzeczne dzieci.
- To nieprawda! - wybuchnął Han, nie mogąc się pogodzić z tym, że wszystko, co do
tej pory słyszał na ten temat, okazuje się kłamstwem. - Król Demon porwał Hanaleę w noc
przed jej ślubem. Gdy nie chciała z nim być, uwięził ją w lochu. Torturował ją, używając
czarnej magii, żeby zdobyć jej serce. Opierała się, więc rozłamał świat.
- Był tylko chłopcem - wymamrotał Lucjusz, szukając palcami butelki. - Kochali się.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Fellsmarch
górę wieżami. Stał w odosobnieniu, otoczony wstęgą Dyrny, nietykalny jak ci, którzy
mieszkali w jego murach.
Nazywano je Miastem Świateł, choć zimowe noce były bardzo długie, a w okolicach
Przesilenia słońce nawet w ogóle nie wschodziło. Jednakże w pozostałe dni oświetlało Bramę
Wschodnią rano i żarzyło się za Bramą Zachodnią pod koniec dnia.
Szlak Duchów wił się w dół do miasta, gdzie docierał do pierwszego z szeregu placów
będących dziełem jednego z dawnych królewskich architektów. Place te stanowiły punkty na
Trakcie Królowych - szerokim bulwarze wiodącym przez całe miasto aż do zamku
Fellsmarch.
Han nie poszedł Traktem Królowych - musiał załatwić interesy w Południomoście.
Skręcił w labirynt wąskich uliczek prowadzących do takich zakątków, w których królowa
nigdy nie bywała. Im bardziej oddalał się od Traktu, tym budynki stawały się uboższe.
Ludzie, ponurzy i czujni, drapieżniki i ofiary, tłoczyli się na chodnikach. Śmieci gniły w
rynsztokach i wysypywały się z kubłów.
W powietrzu mieszały się zapachy gotowanej kapusty, palonego drewna, odchodów,
wylewanych pomyj. Gorzej było latem, gdy w upale powietrze zamieniało się w
niebezpieczną zupę, w której dzieci zapadały na krup, a starcy pluli krwią.
Na targu w Południomoście Hanowi udało się sprzedać kolcopnącze za przyzwoitą
cenę, zważywszy, że było bezwartościowe. Mógł je sprzedać w Łachmantargu, ale nie chciał
ryzykować tak blisko domu, gdzie ktoś mógłby go zapamiętać.
Opuszczając targ, przybrał minę ulicznego opryszka i szybkim i zdecydowanym
krokiem przechodził obok urodziwych dziewcząt, kanciarzy i rzezimieszków, którzy rzuciliby
się na niego przy najmniejszym znaku słabości lub strachu.
- Hej, chłopcze! - zaczepiła go jakaś kobieta, a on udał, że nie słyszy, tak samo jak
zignorował wystrojonego arystokratę, który próbował zwabić go w boczną uliczkę.
Południomost był zarazą, która rozwijała się pod pozornie zdrową skórą miasta. Nocą
nie należało tam chodzić, chyba że było się dobrze zbudowanym, uzbrojonym osiłkiem
otoczonym przez zaprzyjaźnionych dobrze zbudowanych, uzbrojonych osiłków. Ale za dnia
było tam dość bezpiecznie, o ile człowiek nie tracił głowy i zachowywał ostrożność. Han
chciał opuścić tę okolicę przed zmrokiem.
Szczerze mówiąc, dzielnicę Hana też można by nazwać niebezpieczną. Tyle że w
Łachmantargu wiedział, na kogo uważać i których miejsc unikać. Potrzebował zaledwie paru
kroków, by zniknąć w labiryncie ulic i zaułków, które znał jak własną kieszeń. Nikt by go tam
nie znalazł, gdyby on sam tego nie chciał.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
więcej takim jak on, niektórzy rok czy dwa młodsi lub starsi. W tej wąskiej uliczce nie miał
żadnego pola manewru, żadnej możliwości odwrotu. To była oznaka szacunku, uznanie dla
jego imienia w Południomoście.
Można tak na to patrzeć.
W dawnych czasach miałby przy sobie swoich przybocznych. Nie pozwoliłby sobie na
taką wpadkę.
Pomyślał o tym, żeby przyznać się, że już nie należy do Łachmaniarzy, ale w ten
sposób stałby się tylko łatwiejszym celem - kimś bez ochrony i bez własnego terenu.
Wymacał rękojeść noża i wyciągnął go, choć wiedział, że taka obrona nie na wiele się zda.
Będzie miał szczęście, jeżeli tylko ograbią go z pieniędzy i ciężko pobiją.
Przywarł plecami do ściany.
- Chcę tylko przejść - powiedział, unosząc podbródek z udawaną pewnością siebie. -
Bez urazy.
- Tak? Nie wydaje mi się, Bransoleciarzu. - Shiv i jego gang otoczyli go półkolem.
Herszt miał rude włosy i niebieskie oczy, twarz bladą i gładką jak u dziewczęcia, z sinym
symbolem gangu na prawym policzku i starą blizną, przez którą kącik lewego oka lekko mu
opadał. Z tego oka stale ciekły mu łzy.
Shiv nie był postawny, nie był też starszy od Hana. Swoją pozycję zawdzięczał temu,
że sprawnie posługiwał się nożem i gotów był wydrzeć każdemu serce nawet podczas snu.
Albo o innej porze. Całkowity brak sumienia czynił go potężnym.
W świetle dobiegającym z głównej ulicy zalśniło jego ostrze. Był najlepszym
nożownikiem w Południomoście, lepsza była tylko dziewczyna - Cat Tyburn - z
Łachmantargu, która zastąpiła Hana w roli herszta Łachmaniarzy.
- Robiłeś interesy w Południomoście i należy nam się nasza działka. Przecież wiesz -
oświadczył Shiv. Jego kompani coraz bardziej zacieśniali krąg, szczerząc zęby.
- Nie ściągam haraczów - odparł Han. - Kto by mi powierzył takie zadanie? Jestem
tylko posłańcem. Oni sami uzgadniają interesy - mówił, co mu ślina na język przyniosła.
- No to towar - powiedział Shiv, a inni Południarze entuzjastycznie pokiwali głowami,
jakby Shiv miał się z nimi podzielić.
Han nie spuszczał wzroku z noża w ręku Shiva i starał się odpowiednio wobec niego
ustawiać.
- Lucjusz nie będzie was opłacał. A jak ja coś uszczknę, to już po mnie.
- Mnie to urządza. - Shiv uśmiechnął się od ucha do ucha. - Będzie potrzebował
kogoś, kto to przejmie. Może my się nadamy.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Ach, to tak? pomyślał Han. Lucjusz w szczególny sposób dobierał sobie partnerów w
interesach. Ale to nie był dobry moment, by o tym wspominać.
- Dobra - powiedział niechętnie, jakby się poddawał. - Pogadam z nim i zobaczymy,
co on na to.
- Spryciarz... - Shiv się uśmiechnął.
Musiał to być jakiś sygnał, bo w jednej chwili wszyscy go dopadli. Poczuł na twarzy
ostrze, a kiedy sam się zamachnął, ci z boków chwycili go za ręce i docisnęli mu nadgarstek
do muru, aż upuścił broń. Wtedy postawny Południarz zaczął walić jego głową o mur. Han
wiedział, że jeśli będzie się opierał, wykończą go. Osunął się więc na ziemię. Shiv kopał
mocno w żebra, ktoś inny okładał go pięściami po twarzy. Brutalnie, ale nie śmiertelnie.
W końcu podnieśli go do pionu i trzymali za ramiona, gdy Shiv go bił. Han opierał się
pokusie splunięcia mu w twarz lub kopnięcia w czułe miejsce. Wciąż miał nadzieję przeżyć
ten dzień.
- Gdzie to chowasz? - pytał Shiv, wywracając kieszenie Hana. - Gdzie te wszystkie
brylanty, rubiny i złoto, o których tyle się gada?
Nie było sensu tłumaczyć Shivowi, że te legendarne skarby istniały tylko w ulicznych
opowieściach.
- Już ich nie ma - powiedział. - Wydane, ukradzione, rozdane. Nic mi nie zostało.
- Masz to. - Shiv podciągnął rękawy Hana, odsłaniając srebrne bransolety - Słyszałem,
że z ciebie chojrak, Bransoleciarzu! - Chwycił go za przedramię i szarpnął za bransoletę,
prawie wyłamując mu nadgarstek. Rozwścieczony przycisnął koniuszek noża do gardła
swojej ofiary i Han poczuł cieknącą pod koszulą strużkę krwi. - Ściągaj!
Bransoletki były znakiem rozpoznawczym Hana, gdy był hersztem bandy
Łachmaniarzy. Shiv chciał je mieć jako trofeum.
- Nie da się - powiedział Han, przekonany, że umiera.
- Nie? - wysapał Shiv, przysuwając twarz do twarzy Hana na odległość oddechu. W
jego głosie brzmiało oczekiwanie, z oka spływały mu łzy. - Wielka szkoda. Odetnę ci dłonie i
zobaczymy, czy bransoletki zsuną się z kikutów. - Spojrzał po kumplach, a oni zachichotali. -
I nie martw się, Kikuciarzu, damy ci prawo żebrać po tej stronie mostu. Oczywiście za część
zarobków. - Jego śmiech wdzierał się w mózg, wibrował jak krzyk szaleńca, jak fałszywie
śpiewana melodia.
Shiv odsunął nóż od gardła Hana i zaczął go przeszukiwać. Znalazł jego sakiewkę i
odciął z rzemienia, kalecząc skórę ofiary. Upchnąwszy ją pod koszulę, złapał za torbę i zaczął
w niej grzebać i wyrzucać jej zawartość na ziemię. Han tracił nadzieję. Nie było szans, by
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Shiv nie znalazł sakiewki Mateusza. I nie było szans, by Han mógł zwrócić tyle pieniędzy.
Jakby to było najważniejsze, gdy już wykrwawi się na śmierć.
Tymczasem to nie sakiewka od Mateusza zainteresowała Shiva. Chłopak wyciągnął z
torby owinięty w skórę amulet Bayara.
- Co tu ukrywasz, Bransoleciarzu? - Oczy zalśniły mu z ciekawości. - Pewnie coś
cennego? - Rozwinął skórę i dźgnął w tajemniczy przedmiot palcem.
Cały zaułek zalało zielone światło, które wydobyło się z amuletu. Oczy Hana
zapiekły, tak że na chwilę oślepł. Shiv i reszta Południarzy z przeraźliwym hukiem polecieli
na przeciwległy mur, niczym lalki z gałganków. Z mocnym tąpnięciem uderzyli w bruk. Han
upadł ciężko, w uszach mu dzwoniło.
Obrócił się na kolana. Amulet, najwyraźniej niezniszczony, leżał na ziemi przed nim,
wciąż pulsując dziwnym zielonym blaskiem. Po chwili wahania Han zarzucił nań skórę i z
powrotem wsunął go do torby.
Kiedy z trudem się podnosił, usłyszał krzyki rozkazów i tupot butów na bruku przy
południowym krańcu zaułka. Obejrzał się za siebie. Grupa żołnierzy w niebieskich
mundurach zagradzała wejście. Gwardia Królewska. Miał już z nimi nieraz do czynienia.
Czas znikać.
Spojrzał na Shiva, który już zdołał się podnieść i otoczony przez swoich ludzi
potrząsał głową. Wyglądał na otumanionego. Nie było szans na odzyskanie sakiewki, ale Han
wciąż miał pieniądze od Mateusza. Liczył na to, że gwardia spowolni pościg Południarzy. To
była szansa, by wyjść z tego cało. Musiał ją wykorzystać.
Rzucił się pędem w stronę rzeki, byle dalej od gwardzistów. Słyszał za sobą groźby i
rozkazy, by się zatrzymać. Pomyślał o schronieniu w Świątyni na zachodnim końcu mostu,
ale uznał, że lepiej będzie spróbować w ogóle się stąd wydostać. Wybiegł z zaułka, przebiegł
obok świątyni i rozpychając się przez ciżbę, posuwał się na przeciwną stronę rzeki. Nie
przestawał biec, aż znalazł się na terenie Łachmaniarzy. Wtedy wybrał okrężną trasę, by się
upewnić, że nikt go nie śledzi.
W końcu skręcił w Brukowaną, gdzie zwolnił, potykając się o nierówne kocie łby.
Dopiero tutaj poczuł się bezpiecznie i mógł ocenić straty. Wszystko go bolało. Skóra po
prawej stronie twarzy była naciągnięta i ledwie widział na prawe oko, co znaczyło, że spuchł.
Ostry ból w boku wskazywał na złamane żebro. Ostrożnie pomacał palcami tył głowy. Włosy
były oblepione krwią, wyczuł też guza wielkości gęsiego jaja.
Mogło być gorzej, pomyślał. Żebra można obwiązać, a nic innego chyba nie połamał.
Nie miał pieniędzy na uzdrowicieli, więc gdyby coś złamał, pozostałoby złamane albo
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zrosłoby się samo. Takie były prawa Łachmantargu. Chyba że będzie miał tyle siły, by
wdrapać się znów na Hanaleę i oddać się w ręce Iwy.
Zatrzymał się przy studni na końcu ulicy, by jako tako doprowadzić się do porządku.
Obmył twarz, spłukał krew i na ile potrafił, palcami przyczesał włosy. Nie chciał wystraszyć
Mari.
Cały czas wracał myślami do tego, co stało się w Zaułku Ceglarzy. Może nie był
całkiem świadomy. Przecież uderzył się w głowę. Mógłby przysiąc, że widział, jak Shiv
dotyka amuletu i jak następuje wybuch. Tak jak zapowiedział Bayar.
Czuł złowieszczy ciężar magicznego przedmiotu w torbie. Może Tancerz miał rację -
trzeba było to zakopać. Ale faktem jest, że gdyby nie ten wężowy amulet, byłby w
poważnych tarapatach. Może już by nie żył.
Ha! pomyślał. Nie oszukuj się. I tak jesteś w poważnych tarapatach.
Dotarł do stajni na końcu ulicy, dłużej nie dało się już zwlekać. Wewnątrz stajni
badawczo pociągnął nosem. Nie było czuć posiłku. Śmierdziało tylko nawozem, wilgotną
słomą i końmi. Jutro będzie musiał wyrzucić gnój. Jeśli da radę wstać z posłania.
Niektóre konie wystawiały łby, domagając się przekąski.
- Przykro mi - mruknął. - Nic dla was nie mam. - Niepewnie wchodził po starych
kamiennych schodach prowadzących do izby, w której mieszkał z matką i siedmioletnią
siostrą.
Otworzył drzwi. Z przyzwyczajenia obrzucił pomieszczenie wzrokiem, by ocenić
niebezpieczeństwo, zanim coś go zaskoczy. Wewnątrz było zimno i ciemno, ogień prawie
wygasł. Ani śladu mamy.
Mari leżała na swoim posłaniu przy palenisku, ale widocznie nie spała, bo gdy tylko
wszedł, uniosła głowę. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i dziewczynka podbiegła do
niego, chudymi rączkami złapała go za nogi, twarz wtuliła w jego talię.
- Han! Gdzie byłeś? Tak się martwiłyśmy!
- Powinnaś już spać - powiedział zmieszany, poklepując ją po plecach i gładząc po
rozczochranych brązowych włosach. - A gdzie mama?
- Poszła cię szukać - odparła Mari, szczękając zębami ze strachu i zimna. Wróciła do
łóżka przy ogniu i okryła chude ramiona przetartym kocem. Zawsze sprawiała wrażenie zbyt
mizernej, by było jej ciepło.
- Jest wściekła. Bałyśmy się, że coś ci się stało.
Kości, pomyślał z poczuciem winy.
- Kiedy wyszła?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Nie znalazłam go, Mari - powiedziała i głos jej się załamał. Han ze zdumieniem
patrzył na łzy płynące po jej policzkach. - Byłam wszędzie, pytałam wszystkich. Poszłam
nawet do gwardzistów, a oni tylko się śmiali. Mówili, że pewnie siedzi w lochu, że tam jego
miejsce. Albo nie żyje. - Zaszlochała i obtarła twarz rękawem.
- Hmm... Mamo - bąknęła Mari, wskazując wzrokiem na Hana.
- Mówiłam mu, powtarzałam, żeby się trzymał z dala od ulicy, żeby nie włóczył się z
tymi gangami, nie nosił pieniędzy dla tego starego Lucjusza, ale on nie słucha, myśli, że nic
mu nie grozi, że...
Jestem draniem, pomyślał Han. Szumowiną. Im dłużej będę czekał, tym bardziej
pogorszę sytuację. Wyszedł z cienia.
- Jestem tutaj - chrząknął. - Przepraszam, że się spóźniłem.
Mama, blada jak trup, złapała się za szyję i mrugała tak gwałtownie, jakby zobaczyła
ducha.
- Ggg... dzie...?
- Przenocowałem w Sosnach Marisy - wyjaśnił. - A potem, po drodze do domu,
miałem trochę kłopotów. Ale przyniosłem kolację... - Wyciągnął rękę z pozostałymi bułkami.
Daninę.
Jednym susem pokonała dzielącą ich odległość i wytrąciła mu serwetkę z ręki.
- Przyniosłeś kolację? I tyle? Znikasz na trzy dni, ja odchodzę od zmysłów ze
zmartwienia, a ty przynosisz kolację? - mówiła coraz głośniej, a Han machał rękami, próbując
ją uciszyć. Nie chciał, żeby obudziła właściciela mieszkającego za ścianą, bo jeszcze mógłby
się upomnieć o zaległy czynsz.
Szła naprzód, a on się cofał, aż doszli do paleniska. Oskarżycielskim gestem
przyłożyła palce do jego twarzy.
- Znowu się biłeś. A co ci mówiłam?
- Nie - powiedział bez przekonania i zaprzeczył ruchem głowy. - Ja tylko... potknąłem
się o krawężnik i upadłem na twarz.
- Musisz przyłożyć zimną szmatę - odezwała się Mari ze schronienia we własnym
łóżku. Głos jej drżał jak zawsze, gdy była niespokojna. - Mamo, zawsze mówisz, że to
zmniejsza opuchliznę.
Han popatrzył na Mari, żałując, że nie mogą przenieść tej kłótni w inne miejsce. Ale
gdy mieszka się w jednej izbie nad stajnią, nie ma dokąd pójść.
- Kto to był tym razem? Gangi czy gwardia? A może okradłeś o jedną kieszeń za
dużo?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Myśli kołatały mu się po mózgu niczym mysz w labiryncie. Nie miał natury filozofa.
Niewiele czasu mógł poświęcić na rozmyślanie. Nie był typem, który by próbował godzić ze
sobą te zwalczające się dusze zamieszkujące jego ciało.
Był w nim Han Alister, syn i starszy brat, żywiciel rodziny, handlarz i drobny
cwaniaczek. Był też Samotny Łowca, przyjęty przez kolonię Sosen Marisy, marzący o tym,
by stać się prawdziwym członkiem klanu. I w końcu Bransoleciarz, drobny przestępca,
ulicznik, niegdysiejszy herszt bandy Łachmaniarzy i wróg Południarzy.
Każdego dnia zdejmował jedną skórę i wchodził w inną. Nic dziwnego, że trudno mu
było zrozumieć, kim jest.
Poruszył się na twardej podłodze. Zwykle używał torby jako poduszki, ale nie był
pewien, czy może to zrobić z amuletem w środku. Ten przedmiot tkwił w jego myślach jak
ból zęba. Może wybuchnie i wszystkich zabije? Albo gorzej, pozostawi przy życiu bez dachu
nad głową?
Przypomniały mu się słowa Lucjusza. Ukryj amulet i trzymaj się z dala od Bayarów.
Jeśli się dowiedzą, że go masz, zabiją cię, by go zdobyć.
W końcu wyjął zawinięty amulet z torby. W samych spodniach zsunął się po
schodach, minął konie i wymknął się na zimne podwórze stajenne. W pewnej odległości od
budynku było kamienne palenisko kowalskie, zbudowane, gdy mieszkał tu kowal. Odkąd Han
był na tyle duży, by mieć swe sekrety, była to jego kryjówka. Podniósł luźny kamień u
podstawy i wepchnął pod niego amulet, a następnie wsunął kamień z powrotem na miejsce.
Nieco uspokojony, wrócił do stajni i wspiął się do izby. Myśli wciąż nie dawały mu spokoju.
Jutro wróci do Lucjusza, zaniesie mu sakiewkę i pewnie dostanie zapłatę. Może to
wystarczy na czynsz, zwłaszcza gdy znowu posprząta stajnię.
Usiadł na materacu, poszperał w kieszeni bryczesów i wyjął monetę z księżniczką,
którą dostał od Mateusza. Przysunął ją do gasnącego ognia i blask płomieni wydobył
grawerowaną postać.
To była księżniczka Raisa ana’Marianna, następczyni tronu Felis z rodu Szarych
Wilków.
- Witaj, panienko - szepnął, przesuwając po jej wizerunku brudnym palcem
wskazującym. - Chciałbym częściej cię widywać.
Portret wyryty w zimnym, twardym metalu ukazywał ją z profilu - smukła szyja,
włosy zaczesane do tyłu i spięte w kok. Widać, że jest dumna i wyniosła jak jej matka,
królowa Marianna.
Ależ nie, pomyślał Han z sarkazmem. To zbyt kłopotliwe jechać w góry na polowanie.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Po prostu rozkażemy zagnać nam zwierzynę, nawet jeśli to oznacza podpalenie lasu.
Księżniczka nie musi się martwić o dach nad głową, o to, skąd wziąć kolejny posiłek,
ani o to, czy jej nie pobiją w ciemnym zaułku.
Księżniczka w ogóle nie musi się o nic martwić.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W oranżerii
Raisa szła szybko korytarzem, stukot jej balowych pantofelków odbijał się cichym
echem od marmurowych posadzek. Miała zamiar wrócić do swoich komnat i przebrać się, ale
nie wiedziała w co. Jej klanowe wąskie spodnie i tunika były bardzo brudne. Wyrosła już z
wieku, gdy miała ubrania przeznaczone do zabawy, a zresztą ten nowy poważny Amon w
mundurze zasługiwał na coś bardziej uroczystego. A jeżeli on przebierze się w bryczesy i
koszulę? Wtedy ona będzie się czuła głupio w eleganckiej sukni.
Zaraz. Przecież jest księżniczką wracającą z balu. Czemuż miałaby się czuć
niezręcznie? Co się z nią dzieje?
Magret nie spała, tylko popijała herbatę. Jej siwiejące włosy splecione w warkocz
opadały swobodnie wzdłuż ciała.
- Wróciła panienka wcześniej, niż się spodziewałam - powiedziała, wstając, i lekko
dygnęła. - Myślałam, że to potrwa dłużej.
- Potrwa. Teraz idę zobaczyć się z Amonem - oznajmiła Raisa, siadając przed lustrem,
gdzie zaczęła rozplątywać włosy. Postanowiła, że zostanie w tej sukni, ale rozpuści kok.
Wtedy by mogła...
- Teraz? - Magret nie ukrywała zdumienia. - O tej porze?
- No tak. - Raisa była równie zdumiona. Gdy Magret nie przestawała się krzywić,
dodała: - A co?
- Nie może panienka iść sama na spotkanie z młodym mężczyzną w środku nocy!
Czego ona nie rozumie?
- Przecież to Amon. Dawniej często nie wracaliśmy na noc. Pamiętasz, jak kucharz
znalazł nas pod chlebowym stołem o świcie? Czekaliśmy na pierwsze bułeczki cynamonowe.
- Raisa przeczesała szczotką stawiające opór włosy, myśląc, że teraz Amon nie zmieściłby się
pod stołem. Nie z tymi długimi nogami.
- Nie wyjdzie panienka o tej porze bez przyzwoitki - oświadczyła Magret stanowczo.
- Już powiedziałam, że się z nim spotkam - odparła Raisa, splatając włosy w luźny
warkocz. - Przecież i tak nikt się nie dowie.
- Jeżeli panienka pójdzie, porozmawiam z lady Francią, a ta powiadomi królową -
Więcej na: www.ebookgigs.eu
miał białą lnianą koszulę. Podwinął rękawy za łokcie, obnażając opalone umięśnione
ramiona.
- Przepraszam - powiedział, siadając. - W Wien House przyzwyczaiłem się, że sam
muszę prać swoje ubrania, więc staram się nie ubrudzić mankietów przy jedzeniu.
Amon z zapałem zabrał się dojedzenia: łakomie pochłaniał pieczywo, ser i owoce,
które przygotowała Magret, i popijał to wszystko cydrem. Raz podniósł wzrok i zobaczył, że
Raisa przygląda mu się zdumiona.
- Przepraszam - powiedział, przecierając usta serwetką. - Przebyłem dzisiaj daleką
drogę, jestem strasznie głodny, no i przyzwyczaiłem się jeść w koszarach. Tam nie
obowiązują szczególne zasady.
Dla Raisy ulgą była rozmowa z kimś, kto nie próbował jej schlebiać. Kto mówił to, co
myśli. Kto nie był tak przymilny, że aż sama czuła się niezręcznie.
- A więc na to lato przydzielili cię do gwardii?
Skinął głową, przeżuł i przełknął.
- I na każde lato od tej pory.
- Czy to dużo pracy?
- Aha, już mój tato dopilnuje, żeby królowa miała korzyść z mojej nędznej skóry. -
Wymownie spojrzał na Raisę. - Mógłbym cię widywać, gdyby mnie przydzielili do twojej
gwardii osobistej. Ale to mało prawdopodobne w pierwszym roku służby.
- Ojej... - westchnęła rozczarowana. Odkąd wróciła z Demonai, doskwierała jej
samotność. Był, oczywiście, Micah, ale w jego towarzystwie nie czuła się pewnie, nawet przy
przyzwoitce.
Wyczekiwała lata, myśląc o tamtym Amonie, którego pamiętała. Nie przyszło jej do
głowy, że on tak się zmieni. Ani że nie będzie miał czasu.
- Myślałam, że uda nam się pojechać znowu do wodospadu Ognistej Głębi. Słyszałam,
że jest tam nowy gejzer, który bije na pięćdziesiąt stóp w górę.
- Coś ty? - Amon zdumiony pokiwał głową. - I nie byłaś jeszcze go zobaczyć?
- Czekałam na ciebie. Pamiętasz, jak pływaliśmy w Źródłach Demona?
Łowili wtedy pstrągi w Ognistej Głębi i ugotowali swój połów nad parą
wydobywającą się z jednej ze skalnych szczelin.
- Aha... - odpowiedział nieco zakłopotany. - Teraz królowa chyba już nam nie pozwoli
na takie samotne wyprawy.
- Czemu?
- Z kilku powodów... - Umilkł, a gdy ona nic nie powiedziała, dodał: - Między innymi
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Czyli jest tam około trzech czwartych chłopców i jednej czwartej dziewcząt - ciągnął
Amon. Ale dziewczyny dobrze sobie radzą. Żołnierka to nie tylko używanie mięśni, o czym
przekonał się jeden z południowców - roześmiał się.
- No a czego tam uczą? - zapytała. - Teorii, musztry, czy czego? - Nie, pomyślała,
przyglądając mu się z ukosa, od zajęć teoretycznych nie miałby tak umięśnionych ramion i
klatki piersiowej.
- Trochę teorii, trochę praktyki - odparł, chyba zadowolony z jej zainteresowania. -
Szkolimy się w strategii, geografii, koniach, broni, takich rzeczach. Analizujemy przebieg
wielkich bitew historycznych. Im dalej, tym więcej zajęć praktycznych.
- Chciałabym tam pojechać - wyrwało się Raisie.
- Coś ty? - Amon wyglądał na zaskoczonego - No, to by było zbyt niebezpieczne.
Teraz dotarcie do szkoły i powrót z niej to nie lada wyzwanie.
- Dlaczego? - Przesuwała palce po naszyjniku z dzikiej róży. Może ma tę tęsknotę za
obcymi lądami po ojcu kupcu.
- Wiesz, że w Ardenie trwa wojna domowa. Pięciu braci walczy o tron, każdy ma
swoją armię. Więc jeśli na Południu jest się w wieku poborowym, nawet jeśli dopiero co
weszło się w ten wiek, grozi ci wciągnięcie do jednej z armii. A wiek poborowy jest
rozumiany bardzo szeroko: od dziesięciu do osiemnastu lat, tak mniej więcej.
Odsunął się od stołu i wyprostował nogi. Rozmasowywał uda, jakby go bolały.
- Do tego nigdy nie wiesz, kiedy przekraczasz linię wroga albo wchodzisz na teren
bitwy. Dezerterzy i bandy najemników są wszędzie. Nikt nawet nie próbuje dociekać, kim
jesteś, zanim cię napadną.
- Mój ojciec jest w Ardenie - powiedziała Raisa drżącym głosem. - Wiedziałeś?
- Tato mówił. - Skinął głową. Zamilkł na chwilę, jakby chciał wymazać to, co
powiedział wcześniej. - On pochodzi z Demonai i kiedyś był wojownikiem. Na pewno nic mu
nie będzie. Kiedy wraca?
- Nie wiem. - Potrząsnęła głową. - Chciałabym, żeby już wrócił. Czuję się tak...
dziwnie. Jakby coś miało się stać.
Pomyślała o tym, co mówił Edon Byrne o bezprawiu w okolicy i potrzebie obecności
gwardii na zwykłym polowaniu. O czym jeszcze ona nie wie?
- Co według ciebie powinniśmy zmienić w naszym postępowaniu? - zapytała. - To
znaczy... w sprawie wojen?
Zarumienił się.
- Nie jest moim zadaniem...
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Nie obchodzi mnie, czy to twoje zadanie, czy nie! - Pochyliła się ku niemu nad
stołem. - Chcę wiedzieć, co myślisz. Tak między nami.
Amon przyglądał się jej, jakby nie był pewien, czy jej wierzyć, czy nie.
Kiedy zostanę królową, pomyślała Raisa z goryczą, nikt nie będzie się bał mówić, co
myśli.
- Między nami?
Skinęła głową.
- Rozmawiałem trochę z tatą - powiedział, nie odrywając od niej swoich szarych oczu.
- Wojna domowa w Ardenie nie będzie trwać wiecznie. Pomijając wszystko inne, zabraknie
im żołnierzy. Jeden z tych braci Montaigne w końcu zwycięży, a gdy to się stanie, będzie
potrzebował pieniędzy. Będzie szukał nowych terenów na północy, południu i zachodzie.
Sądzimy, że moglibyśmy zrobić parę rzeczy, żeby zwiększyć nasze przyszłe bezpieczeństwo.
- Na przykład?
- Pozbyć się najemników - powiedział Amon. - Oni są sprzedajni, a bracia Montaigne
przebiegli. Potrzebujemy armii, która będzie lojalna, złożona z rodzimych żołnierzy. Nawet
gdyby miała być mniejsza. Inaczej może się zdarzyć, że królową obali jej własne wojsko.
- Ale... - Raisa przygryzła wargę - ...skąd wziąć rekrutów? Czasy są ciężkie. Kto się
zgłosi?
- Ludzie z Felis zaciągają się do armii Ardenu - powiedział. - A tymczasem niepokoje
z Południa docierają do nas. Po co płacić obcym za walkę dla nas? Trzeba dać naszym
ludziom powód, by zostali w domu, gdzie ich miejsce.
- Jaki powód? - naciskała Raisa.
- Nie wiem. Coś, o co by walczyli, w co wierzą. Godne życie... - Machnął dłońmi. -
Przecież nie jestem ekspertem. Jestem tylko kadetem, ale mój tata tak myśli.
- A czy... kapitan Byrne rozmawiał o tym z królową? - zapytała Raisa.
Amon odwrócił wzrok, z przesadną uwagą zaczął rozwijać rękawy.
- Próbował. Ale królowa Marianna ma wielu doradców, a tato jest tylko kapitanem jej
gwardii.
Raisa odniosła wrażenie, że nie powiedział jej wszystkiego.
- A generał Klemath? Co on o tym myśli? - zapytała. Klemath był ojcem Kipa i
Keitha, jej zalotników.
- No... - Amon potarł palcem po nosie. - To on sprowadził najemników. Raczej nie
będzie popierał zmian.
- Mamy czarowników - powiedziała Raisa, czując, że tę rozmowę powinna prowadzić
Więcej na: www.ebookgigs.eu
z matką. - Mamy lorda Bayara i resztę rady. Oni ochronią nas przed najeźdźcami z nizin.
- Aha... - Skinął głową. - Jeśli można im ufać...
- Stałeś się cyniczny na tym Południu - zauważyła Raisa, przecierając oczy. Dopiero
teraz dotarło do niej, jak jest późno. - Nikomu nie ufasz.
- Tylko tak można utrzymać się przy życiu na Południu - powiedział Amon, patrząc na
fontannę.
Raisa z trudem powstrzymała ziewnięcie.
- To tak jak z zalotnikami. Im też nie można ufać.
- Zalotnicy? To już się zaczęło?
- Już? - Raisa wzruszyła ramionami. - Mam prawie szesnaście lat. Moja mama wyszła
za mąż, gdy miała siedemnaście.
Amon wyglądał na przejętego.
- Ale ty chyba nie musisz jeszcze wychodzić za mąż?
- Nie mam zamiaru wychodzić za mąż w najbliższym czasie - oświadczyła
zdecydowanie. - Jeszcze przez wiele lat - dorzuciła, bo Amon nie wyglądał na przekonanego.
- Moja mama jest jeszcze młoda i jeszcze długo będzie rządzić - sprawiało jej przyjemność,
że chociaż w tej jednej sprawie mogła się wykazać znajomością rzeczy. Owszem, z
zaciekawieniem czekała na okres konkurów, ale małżeństwo to coś zupełnie innego.
- Rai, czy będziesz musiała wyjść za kogoś starego? - zapytał Amon z typową dla
Byrne’ów bezpośredniością. - To znaczy... nie myślę, że twój ta... no tak, on jest dużo starszy
od królowej, racja.
- To zależy. Mogę poślubić kogoś z arystokracji klanowej, a nawet jakiegoś króla czy
księcia z Tamronu albo Ardenu. Chyba może być stary. To dobry powód, żeby to odkładać
jak najdłużej.
Czy jej matka kiedykolwiek kochała ojca? Czy to był tylko czysto polityczny
związek? Zanim pojechała do Demonai, wydawało jej się, że są rodziną. Na ile jej obecna
niechęć do małżeństwa ma związek z tym, co widzi u swoich rodziców?
Podniosła głowę i zauważyła, że Amon jej się przygląda. Szybko odwróciła wzrok, ale
zdążyła dostrzec w jego szarych oczach współczucie.
Tak bardzo różnił się od Micaha. Micah wprowadzał zamęt, zawsze podważał
wszystko, w co wierzyła. Amon dawał jej poczucie wygody, bezpieczeństwa, jak para
znoszonych mokasynów. Tyle że zmiany, które w nim zaszły, były intrygujące.
Popatrzyła na Magret. Opiekunka spała mocno, wyciągnięta na ławce, i głośno
chrapała.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- No... - Wzrok Amona powędrował w tym samym kierunku - ...nie ma jej z nami. -
Wstał. - A ja jutro od świtu mam służbę. Pozwól więc, pani, że się pożegnam.
Wygląda na śmiertelnie zmęczonego, pomyślała Raisa z poczuciem winy.
- Oczywiście - powiedziała, wstając. - Ale najpierw chciałabym ci coś pokazać -
dodała, wciąż nie mając ochoty się z nim rozstać. Wciąż pragnąc wynegocjować jakiś rodzaj
nowego układu między nimi. - Jest tu tajne przejście. Coś jak skrót. Możemy pójść tamtędy.
- Dokąd prowadzi? - zawahał się Amon.
- Zobaczysz - odpowiedziała tajemniczo.
Amon skinął głową w kierunku Magret.
- A ona?
- Niech śpi. Zdaje się, że jej całkiem wygodnie.
- Może nie trafi z powrotem? - zastanawiał się Amon.
- Obiecuję, że rano ją sprowadzę - zapewniła go Raisa. Sięgnęła po pochodnię i
ruszyła między ścianami zieleni, nawet nie sprawdzając, czy Amon idzie za nią. Po chwili
usłyszała jego kroki na żwirowej ścieżce.
Krążyli po labiryncie, aż dotarli do jego centrum. Tam stała samotna świątynia z
kutego żelaza w misterne wzory, opuszczona pośród plątaniny starych róż i zarośniętych
pachnących ogrodów. Wiciokrzewy i glicynie wiły się po ażurowych ścianach i dachu,
opadały niemal do samej ziemi, nadając świątyni wygląd jaskini albo altanki dla
zakochanych. Nawet Raisa musiała skłonić głowę przy wejściu.
Podłoga wewnątrz była zasłana liśćmi i gałązkami. Z jednej strony stał ołtarz
poświęcony Stworzycielowi, otoczony półokręgiem kamiennych ławek z miejscami dla
najwyżej tuzina wyznawców.
Po przeciwnej stronie barwny witraż przedstawiał Hanaleę w walce - z wyciągniętym
mieczem, z rozwianymi włosami. W świetle dnia, gdy padało nań słońce, witraż rzucał
barwne smugi na kamienną posadzkę.
Pośród kamieni w posadzce umieszczona była metalowa płyta z wyrytymi dzikimi
różami. Raisa uklękła i przedramieniem odgarnęła z niej pył.
- Tutaj - powiedziała. - Musisz to podnieść.
Amon umieścił pochodnię w uchwycie, chwycił za obręcz przymocowaną do tablicy i
pociągnął, zapierając się piętami. Zawiasy zaskrzypiały, płyta uniosła się i spod niej
wydobyło się stęchłe, śmierdzące powietrze.
Amon spojrzał na Raisę.
- Kiedy byłaś tam ostatni raz?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Może dwa miesiące temu. - Wzruszyła ramionami. To niełatwe, bo zawsze ktoś się
przy mnie kręci.
- Lepiej pójdę pierwszy - zdecydował, obrzucając krytycznym wzrokiem jej suknię. -
Kto wie, co się tam zalęgło od twojej ostatniej wizyty.
- Pod ścianą jest drabina - podpowiedziała mu Raisa.
Przytrzymując się dłońmi otworu, opuszczał się powoli, aż poczuł pod stopami
pierwsze szczeble metalowej drabiny. Zaczął po niej schodzić, aż dotarł do takiego poziomu,
że jego głowa i ramiona znalazły się poniżej posadzki. Wtedy zatrzymał się i wysunął dłoń w
górę. Raisa podała mu pochodnię, a on kontynuował schodzenie. Wreszcie poczuł grunt pod
nogami.
Podniósł głowę i Raisa zobaczyła jego twarz w świetle pochodni. Wydawało się, że
jest bardzo daleko.
- To długie zejście - powiedział. - Nie sądzę, że to dobry pomysł.
- To nic - odpowiedziała Raisa z większym przekonaniem, niż w istocie czuła. - Już
kilka razy tędy przechodziłam.
Tyle że nie w pantofelkach do tańca i wąskiej satynowej sukni - mogłaby dodać, lecz
tego nie zrobiła.
- Wracajmy tą samą drogą, którąśmy przyszli - upierał się Amon. Postawił nawet
stopę na najniższym szczeblu. - Pokażesz mi to przejście innym razem, kiedy będziesz...
hmm... inaczej ubrana.
- A kiedy znowu będziemy mieli taką okazję? - odpowiedziała Raisa stanowczo. - Już
ci mówiłam, że przy mnie cały czas ktoś jest, a ty będziesz codziennie pracował.
Wiedziała, że zachowuje się irracjonalnie, ale była zmęczona, a do tego czuła się
oszukana. Zanosiło się na to, że znowu spędzi lato sama, mimo wszystkich planów i
zamierzeń, które chciałaby zrealizować razem z Amonem.
- Wychodzę - ostrzegł ją Amon i obiema dłońmi chwycił drabinę.
- Schodzę - powiedziała Raisa głośno, obracając się tak, by wyczuć stopą pierwszy
szczebel.
- Poczekaj chwilę! - Zniknął jej z widoku, ale słyszała, jak się porusza, widziała blask
pochodni odbijający się od wilgotnych murów.
Pojawił się znów u stóp drabiny i zadarł głowę. Na prawym policzku miał dużą smugę
brudu.
- Czysto. Tylko kilka szczurów. Schodź, ale ostrożnie.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Szczeble były szeroko rozstawione i osobie jej
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wzrostu trudno było się po nich poruszać, nawet w sprzyjających okolicznościach, a w tej
sukience było to prawie niemożliwe. Jedwabne pantofle zsuwały się z metalowych prętów.
Zadarła sukienkę powyżej kolan i przytrzymywała ją jedną ręką, a drugą trzymała się drabiny.
Wolała nie myśleć, co widzi Amon z dołu.
Była już w połowie drogi, kiedy śliski metalowy szczebel wysunął się jej z dłoni.
Zachwiała się, zamachała rękami i z krzykiem runęła w dół.
Wylądowała z głośnym łuup w ramionach Amona. Cofnął się kilka kroków i przez
moment wydawało się, że oboje się przewrócą, ale odzyskał równowagę, wsparł się o ścianę i
ciężko dysząc, przycisnął ją do wilgotnej wełny munduru. Słyszała, jak łomocze mu serce.
- Przeklęte kości Hanalei! - zaklął. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów;
jego szare oczy były ciemne i wzburzone jak Indio zimą, a twarz biała jak kreda. - Oszalałaś?
Chcesz się zabić?
- Jasne, że nie - odpowiedziała ze złością, wystraszona. - Poślizgnęłam się. Postaw
mnie.
On jednak chyba miał ochotę wygłosić jej kazanie z bliskiej odległości.
- Nigdy nie słuchasz! Zawsze musisz postawić na swoim, nawet jeśli to ma oznaczać
połamanie karku.
- Nie zawsze stawiam na swoim - zaprotestowała.
- Czyżby? A wtedy, kiedy uparłaś się dosiąść tego nizinnego ogiera? Jak on się
nazywał? Życzenie śmierci? Diabelskie nasienie? Musiałaś wejść na płot, żeby się na niego
wdrapać, a był tak potężny, że nogi sterczały ci na boki, ale oczywiście nie docierało do
ciebie żadne tłumaczenie, bo musiałaś go wypróbować. To była najkrótsza przejażdżka na
świecie... - Parsknął z pogardą.
Już zapomniała, że Amon miał irytujący zwyczaj powtarzania starych historii, o
których najchętniej by zapomniała. Kopała i wyrywała się, by wyzwolić się z jego ramion.
Był dużo silniejszy niż kiedyś. Chociaż była drobniejsza, zwykle wygrywała dzięki sile
charakteru, jeśli nie innym cechom.
- Nigdy nie myślisz o tym bałaganie, który po sobie zostawiasz - tłumaczył Amon. -
Jeśli rozwalisz sobie głowę, a ja będę miał z tym cokolwiek wspólnego, to mój tato nie
zostawi na mnie suchej nitki.
- Gdzie się podziały: „jeśli łaska, Wasza Wysokość” i „za przeproszeniem Waszej
Wysokości”? - zapytała Raisa. - Ostatni raz mówię, żebyś postawił mnie na ziemi, bo jak nie,
to wezwę straże.
Amon zamrugał i Raisa mimowolnie zauważyła, że ma niezwykle gęste rzęsy.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
dzieje na świecie. Doradcy mojej matki albo mówią jej to, co chce usłyszeć, albo namawiają
ją do własnych pomysłów. Ludzie twierdzą, że za bardzo im ulega.
Ludzie to między innymi jej babcia Elena.
- I kto tu jest cyniczny? - zauważył Amon. - Może powinnaś znaleźć sobie jakieś
uczciwe oczy i uszy? - Ziewnął i potarł oczy.
- Ojej! - westchnęła Raisa. - Przepraszam. Mówiłeś, że musisz wcześnie wstać. - Nie
minęło pół godziny od postanowienia poprawy, a ona już była tak samo egocentryczna i
zajęta sobą jak zawsze. Starała się lekceważyć ten głos, który podpowiadał jej Tak robią
królowe.
- Chodźmy! - Chwyciła jedną z pochodni i ruszyła w głąb tunelu, starając się nie
zwracać uwagi na szczury i błyszczące w ciemnościach oczy stworzeń wpatrujących się w nią
ze szczelin w ścianach i czyhających za każdym zakrętem.
Amon bez trudu za nią nadążał.
- Skąd wzięło się tutaj to przejście? - zapytał. - I kto jeszcze o nim wie?
Raisa odgarnęła pajęczynę z twarzy.
- Odkryłam je, gdy wróciłam z Demonai - powiedziała. - Jest naprawdę stare. Nie
wiem, kto je zrobił, i nie sądzę, by ktokolwiek o nim wiedział. Powiedziałam o nim tylko
tobie.
W końcu dotarli do mniej więcej okrągłej kamiennej komnaty, która oznaczała koniec
wędrówki.
- Już jesteśmy - oznajmiła Raisa, wtykając pochodnię w uchwyt na ścianie przy
drzwiach. Ustawiła zasuwę w poprzednim ułożeniu i przesunęła na bok ubrania, którymi
zasłoniła wejście.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał zaintrygowany Amon.
- Zobaczysz - odpowiedziała, przedzierając się między butami i rozchylając wiszące
na wieszakach suknie.
Jej sypialnia była ciemna i wychłodzona. Ogień już dogasał, na łóżku leżała koszula
nocna.
Amon wyszedł z szafy zaraz za nią i rozejrzał się. Źrenice mu się rozszerzyły, na
twarzy pojawiło się przerażenie.
- Raiso... to twoja sypialnia?
- Tak - odparła swobodnie. Podeszła do kominka i dorzuciła szczapę do ognia.
- Na krew Demona - zaklął Amon. - Tajemne przejście prowadzi do twojej sypialni? I
to cię nie martwi?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Podniosła głowę.
- Nie. A powinno? - Prawdę mówiąc, nie widziała w tym nic niepokojącego. Skupiała
się na korzyściach: że może wchodzić i wychodzić niezauważona przez żadną z osób
krążących po pałacowych korytarzach.
- Ktoś to zrobił - stwierdził Amon. - Kto jeszcze może o tym wiedzieć?
- Ten apartament był zamknięty przez sto lat. A może tysiąc. Szkoda, że nie widziałeś,
jak tu wyglądało przed posprzątaniem. Masz rację, ktoś zrobił ten tunel, ale ktokolwiek to był,
już dawno nie żyje.
Amon badał drewnianą zasuwkę, macał otaczające ją drewniane wybrzuszenie.
- Powinnaś to zabić deskami. Odetnij to przejście na stałe.
- Przesadzasz - odpowiedziała. - Mieszkam tu już trzy miesiące i żaden potwór tędy
nie przyszedł.
- Mówię poważnie. Porozmawiam o tym z ojcem.
- Nie zrobisz tego. Obiecałeś, że nikomu nie powiesz.
Przechylił głowę na bok, marszcząc brwi.
- Nie przypominam sobie, żebym ci coś obiecywał.
- Tak czy inaczej - ciągnęła - sprawdzę, czy da się na to założyć jakąś blokadę. To
powinno wystarczyć. - Podeszła do małego kredensu, z niechęcią myśląc o tym, że on zaraz
odejdzie. - Może jeszcze coś zjesz?
Uśmiechnął się smutno i zaprzeczył ruchem głowy.
- Już pójdę. Lepiej, żeby nikt mnie tu nie zastał.
- Chyba masz rację - zgodziła się. Czuła się rozdarta, całkowicie zagubiona. Z jednej
strony tęskniła za tym Amonem, którego pamiętała z dzieciństwa, za przyjaźnią, która już się
nie powtórzy. Z drugiej zaś czuła dreszczyk emocji, fascynację tym nowym Amonem i tym,
co on może jeszcze zrobić lub powiedzieć.
Odprowadziła go do drzwi i razem wyszli do korytarza.
- Dziękuję za kolację - powiedział. - Mam naprawdę powyżej uszu południowego
jedzenia - dodał. - I nie zapomnij o tunelu.
- Przepraszam, że zatrzymałam cię tak długo, ale naprawdę bardzo się cieszę, że
wróciłeś. - Złapała go za ramię, by utrzymać równowagę, po czym wspięła się na palce i
pocałowała go w policzek.
- A więc tutaj byłaś cały wieczór - odezwał się głos zimny niczym pocałunek demona.
Raisa odskoczyła od Amona, obróciła się i w tym samym momencie zrozumiała, że
zrobiła błąd, że tak zachowują się ci, którzy mają coś na sumieniu.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
To był Micah Bayar. Jego ciemne oczy błyszczały w świetle kinkietów. Silny odór
wina świadczył o tym, że sporo wypił.
- A co ty tu robisz? - zapytała, świadoma, że najlepszą obroną jest atak. - Węszysz w
Wieży Królowej w środku nocy?
- Mógłbym zadać to samo pytanie temu tu żołnierzowi - odparł Micah. - On tu... nie
bardzo pasuje.
- Jej Wysokość poprosiła mnie o odprowadzenie do jej komnat. - Amon użył
wymówki, którą Raisa często stosowała wspólnie z Micahem. - Właśnie wychodziłem.
- Widzę - powiedział Micah. - Myślałem, że boli cię głowa - zwrócił się do Raisy.
- Bolała - odpowiedziała i popatrzyła na Amona. - Dobranoc i dziękuję, kapralu
Byrne.
Odwróciła się, by wejść do komnaty, ale Micah chwycił ją za rękę, mocno wbijając
palce w ciało.
- Poczekaj. Nie spiesz się tak. Chcę coś zrozumieć.
Raisa próbowała wyrwać się z jego uścisku.
- Micah, jestem zmęczona. Nie możemy porozmawiać o tym jutro?
- Sądzę, że powinniśmy zrobić to teraz - oznajmił Micah, spoglądając groźnie na
Amona. - Póki jesteśmy tu wszyscy.
- Puść! - powtórzyła Raisa, próbując odgiąć jego palce swoją wolną ręką.
Nagle Amon chwycił za miecz i wymierzył w Micaha.
- Sul’Bayar - powiedział. - Księżniczka poprosiła, byś ją puścił. Radzę to zrobić.
Micah zamrugał, spojrzał w dół na swoją dłoń na ręce Raisy, jakby sam nie rozumiał,
jak się tam znalazła. Puścił ją i cofnął się o krok.
- Raiso, słuchaj, nie chciałem...
- To ty posłuchaj - warknęła księżniczka. - Nie jestem twoją własnością. Chyba nie
muszę się tłumaczyć, jeśli chcę spędzić trochę czasu z przyjacielem. Nie jestem ci winna
żadnych wyjaśnień.
Amon schował miecz.
- Wasza Wysokość, jest późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Połóż się, pani, a my
obaj już sobie pójdziemy.
Raisa przełknęła ślinę i cofnęła się za próg. Amon położył dłoń na ramieniu Micaha i
popchnął go w głąb korytarza. Jednak spojrzenie, które Micah posłał Raisie przez ramię,
mówiło, że na tym się nie skończy.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ ÓSMY
Lekcje do odrobienia
- Mari, pospiesz się, bo się spóźnimy - ponaglał Han. Słyszał świątynne dzwony
obwieszczające całemu miastu, że pozostały dwa kwadranse do pełnej godziny. - I przejedź
grzebieniem przez włosy, co? Wyglądają jak szczurze gniazdo.
- Ale ja nie chcę iść do szkoły - marudziła Mari, wiążąc buty. - Nie możemy iść do
Lucjusza? On uczy mnie łowić ryby.
- Pada deszcz. A zresztą, mamie się nie podoba, że chodzisz do Lucjusza. Uważa, że
ma na ciebie zły wpływ.
- Mamie się nie podoba, że ty chodzisz do Lucjusza - odparowała Mari, próbując
rozplątać kołtuny na głowie. - A ty i tak tam chodzisz.
- Jak będziesz miała tyle lat co ja, będziesz mogła sama stawiać się mamie -
powiedział, myśląc przy tym, że to, że Mari jest taka bystra, nie wyjdzie jej na dobre. W
dodatku niewyparzony język sprowadzi na nią kłopoty. Kto jak kto, ale on wiedział o tym aż
za dobrze.
Wziął od niej grzebień i pomagając sobie palcami, doprowadził jej włosy do
porządku.
- Mama i tak się nie dowie - nalegała Mari, sycząc z bólu, gdy szarpał za mocno. -
Wróci z zamku późno.
- Posłuchaj mnie - powiedział Han stanowczo. - Jeśli nie będziesz umiała czytać, pisać
i liczyć, całe życie będą cię oszukiwać. A jak bez czytania nauczysz się czegokolwiek
innego?
- Mama nie umie czytać ani pisać, a pracuje dla królowej - spierała się Mari.
- I dlatego chce, żebyś chodziła do szkoły.
Już dwa tygodnie minęły od chwili, gdy Han przyniósł do domu amulet i ich życie
nabrało nowego rytmu. Mama znalazła pracę w pralni zamku Fellsmarch. To dawało im stały
dochód, ale musiała wychodzić z domu na długo przed świtem, żeby po przejściu całego
miasta i wielu mostów dotrzeć do zamku na czas. Nigdy nie wracała przed zmrokiem, więc
kolację zjadali bez niej. Ale przynajmniej mieli z czego ją zrobić.
Obowiązkiem Hana stało się zaprowadzanie oraz przyprowadzanie Mari ze szkoły, i
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przez to trudno mu było roznosić towar Lucjusza. Raz czy dwa zabrał ją ze sobą. Dzisiaj
zamierzał po jej odprowadzeniu zajrzeć do „Baryłki z koroną” oraz kilku innych karczm w
Południomoście, a potem pobiec do Lucjusza i wrócić od niego, zanim Mari skończy lekcje.
To było ryzykowne - Południarze mogli się na niego zasadzić - ale nie miał innego wyjścia.
Zamoczył ręcznik w misce i obtarł nim twarz Mari, żeby oratorzy w świątyni nie
pomyśleli, że jest zaniedbana. Niewiele mógł poradzić na jej ubrania, ale nie była jedyną,
która nosiła rzeczy odzyskiwane z kubłów na śmieci.
- Idziemy.
Na wąskich uliczkach i w zaułkach Łachmantargu było jeszcze ciemno. Całą noc
mocno padało - Hana obudziły krople spadające mu na twarz z cieknącego dachu. Wszędzie
były kałuże, w rynsztokach się przelewało, choć teraz już tylko mżyło. Han wciągnął Mari
pod swój płaszcz, tak że posuwali się niezgrabnie naprzód jak jakieś źle zaprojektowane
czworonożne zwierzę.
- Nie rozumiem, czemu to musi być tak wcześnie - narzekała Mari. - Mają cały dzień
na prowadzenie lekcji.
Han przyciągnął ją do siebie, by zeszła z trasy wózka piekarza, który opryskał ich
błotem po kolana.
- Dzięki temu czeladnicy mogą się uczyć i jeszcze zdążyć do pracy - wyjaśnił.
Ogromna świątynia wznosiła się po drugiej stronie Mostu Południowego. Han często
myślał, że ten, kto zbudował zamek Fellsmarch, zapewne przyczynił się też do powstania tej
budowli. Jej wysokie wieże wrzynające się w niebo przypominały, że poza Łachmantargiem i
Południomostem istnieje inny świat, nawet jeśli trudno się do niego dostać.
Kamienne obramowanie wokół wejścia było zdobione rzeźbionymi liśćmi, winoroślą i
kwiatami. Z każdej strony budynku wychylały się gargulce, a wszystkie rynny były
zakończone rzeźbami fantastycznych stworów, które widocznie wymarły podczas Rozłamu,
ponieważ w obecnych czasach już ich w naturze nie widywano.
Na terenie świątynnym znajdowały się biblioteki i dormitoria dla alumnów, a także
kuchnie i ogrody. Nie był to jednak klasztor, gdyż mieszkańcy okolicy byli tu mile widziani i
zawsze mogli liczyć na strawę dla ducha i ciała.
Każdy mógł wejść do budynków świątynnych i obejrzeć dzieła sztuki gromadzone
przez ponad tysiąc lat - malowidła, rzeźby i gobeliny o tak żywych barwach, że zdawały się
wibrować.
Han i Mari weszli bocznymi drzwiami, gdy olbrzymie dzwony nad nimi zaczynały
wybijać pełną godzinę. Otrząsnęli się jak para mokrych psów, rozsiewając krople po
Więcej na: www.ebookgigs.eu
posadzce.
Lekcje odbywały się w jednej z kaplic bocznych. Kiedy weszli, orator Jemson stał na
podium, przeglądając notatki. Za jego plecami widniały obrazy ze świątynnej kolekcji, z
których miał zamiar korzystać podczas zajęć.
Kilkanaścioro uczniów wierciło się na poduszkach zdjętych z ławek w sanktuarium.
Była to grupa mieszana, złożona z chłopców i dziewcząt w wieku od mniej więcej siedmiu do
siedemnastu lat. Niektórzy byli ubrani tak jak do pracy, bowiem po lekcjach udawali się do
swoich zajęć.
Jemson, pomyślał Han. To znaczy, że będzie historia.
- Historia - mruknęła Mari, jakby usłyszała jego myśli. - Po co nam wiedzieć, co się
działo, gdy nas jeszcze nie było na świecie?
- Żebyśmy byli mądrzejsi i nie popełniali tych samych błędów - odpowiedział jej Han,
uśmiechając się do Jemsona. To było jedno z ulubionych powiedzeń nauczyciela i Han
wiedział, że w ten sposób mu się przypodoba.
- Pan Hanson Alister! - zawołał Jemson, wychodząc zza biurka, i ruszył w ich stronę.
Jego sukmana powiewała wokół chudych nóg. - Dawno cię tu nie było. Czemuż to
zawdzięczamy ten zaszczyt?
- No... yyyy... - wyjąkał Han, świadom, że Mari go obserwuje. - Właściwie to ja nie
zostanę. Muszę jeszcze załatwić interesy...
- On uważa, że już jest dość mądry - odezwała się Mari zajęta obgryzaniem paznokcia.
- Nie o to chodzi - zaprotestował Han. - Ja tylko teraz pracuję i...
- Szkoda - przerwał mu Jemson. - Będziemy mówić o Rozłamie i o tym, jak w ciągu
wieków przedstawiano ten okres w sztuce. To naprawdę fascynujące.
Według Jemsona wszystko było fascynujące. Potrafił tą fascynacją na swój sposób
zarażać.
Jednakże tym razem Han miał własne powody, żeby interesować się Rozłamem. To,
co opowiedział mu Lucjusz, wciąż nie dawało mu spokoju. W dodatku pod paleniskiem na
podwórzu tkwiło coś, co mogło być częścią tamtej historii. Chciał się upewnić, czy jego
wiedza jest prawdziwa.
Tyle że...
- Chodzi o to, że muszę załatwić interesy w Południomoście i nie mogę zabrać ze sobą
Mari - wyjaśnił. - Pomyślałem więc, że pójdę, gdy ona będzie w szkole.
Jemson spojrzał na niego uważnie. Na pewno zauważył podbite oko i siniec na
policzku, ale nie uznał za stosowne o tym wspomnieć. To była jedna z rzeczy, za które Han
Więcej na: www.ebookgigs.eu
lubił nauczyciela.
- Rozumiem. Ale życie w Południomoście i tak nie zaczyna się tak wcześnie -
zauważył orator.
No właśnie. Han liczył na to, że Południarze jeszcze śpią. W każdym razie wydawało
mu się, że o tej porze łatwiej mu będzie przemknąć niezauważenie.
Nigdy nie zmieniałeś planów po to, by uniknąć kłopotów, pomyślał. Zwykle sam ich
szukałeś.
- Powiem ci coś - odezwał się Jemson, jak zwykle nie poddając się łatwo. - Zostań na
lekcjach, a później Mari zaopiekują się oratorzy w bibliotece. Wtedy ty pójdziesz załatwić
swoje sprawy. Damy jej kolację, jeśli będzie trzeba - urwał i po chwili dodał: - Ale będziesz
ostrożny? Choćby ze względu na Mari, jeśli nie na siebie.
- Zawsze jestem ostrożny - odparł Han, patrząc na siostrę. - No to chyba mogę chwilę
zostać. - Nie czuł się za stary na szkołę świątynną. W klasie byli też uczniowie starsi od
niego.
- Świetnie. W istocie, warte odnotowania. - Jemson przybrał belferski wyraz twarzy i
zwrócił się do reszty uczniów: - Wczoraj mówiliśmy o zdarzeniach, które doprowadziły do
Rozłamu. Dzisiaj porozmawiamy o bohaterach tych wydarzeń. Kto może wymienić choćby
jedną taką osobę?
- Królowa Hanalea - spróbowała jedna z dziewczynek.
- Bardzo dobrze, Hannah! - pochwalił ją Jemson, jakby co najmniej odkryła, jak
zamienić gnój w złoto. - Królowa Hanalea, za którą codziennie dziękujemy Stworzycielowi.
Obrócił jedną ze sztalug, by pokazać malowidło, na którym Han natychmiast
rozpoznał Hanaleę błogosławiącą dzieciom. Legendarna królowa wyglądała na trzynaście,
może czternaście lat. Siedziała przy harfie, ubrana w białą szatę jak alumnka. Jej lśniące
włosy były zebrane w luźny warkocz, cerę miała delikatną niczym różowa porcelana.
Wyglądała jak lalki na wystawach wzdłuż Traktu Królowych, te do których Mari tak
wzdychała, choć nie mogła nawet o nich marzyć.
Hanalea na obrazie wyciągała ręce do małych dzieci i uśmiechała się łagodnie, a blask
jej skóry rozjaśniał ich urzeczone, zadarte w górę twarzyczki.
- To Hanalea jako młoda dziewczyna, jeszcze przed tymi strasznymi wydarzeniami,
któreśmy...
- Przepraszam, oratorze Jemsonie - odezwał się Han. - Ten malarz... czy on znał
Hanaleę?
Jemson spojrzał na niego zbity z tropu.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Co proszę?
- Kiedy namalowano ten obraz? - zapytał Han. - Czy to było malowane z natury, czy
to czyjeś wyobrażenie, że Hanalea tak wyglądała?
Jemson uśmiechnął się.
- Panie Alister, jakże nam cię brakowało na tych zajęciach. Ten obraz namalował
Cedwyn Mallyson w Nowym Roku 505. O czym to świadczy?
Chłopiec z poważną miną w obdartym ubraniu i z kołnierzykiem skryby powiedział:
- Namalowano to ponad pięćset lat po Rozłamie. Czyli malarz nie mógł jej znać.
- To znaczy, że mogła wyglądać zupełnie inaczej? - zauważył Han.
Jemson skinął głową.
- To możliwe. I jaki stąd wniosek?
To dało początek dyskusji o czymś, co Jemson nazywał „kontekstem społecznym”:
jak religia i polityka wpływają na sztukę, a sztuka z kolei kształtuje poglądy. Entuzjazm
Jemsona udzielał się młodszym uczniom - przynajmniej część z nich wyglądała na
zafascynowanych i podekscytowanych.
- Skoro Hanalea pochodziła z klanu, to jakie są szanse, że miała niebieskie oczy i
jasne włosy? - zapytał Jemson. - Bardziej prawdopodobne wydaje się, że miała czarne włosy i
ciemną cerę.
- Czy są jakieś portrety Hanalei zrobione przez kogoś, kto ją znał? - zapytał Han.
- Nie wiem - odparł Jemson. - Może są nawet tutaj w archiwach. Poszukaj i opowiesz
nam o tym na następnej lekcji, dobrze?
To cały Jemson. Zawsze wrobi uczniów w pracę w bibliotece, zmuszając ich do
przyjścia na następne zajęcia.
- Dobrze. To znaczy... postaram się - powiedział Han.
Jemson skinął głową, nie chcąc naciskać.
- A więc mamy Hanaleę, przedstawianą w historii i sztuce. Kto jeszcze odegrał w tych
wydarzeniach jakąś rolę?
- Król Demon - powiedziała Mari, wzdrygając się.
Kilkoro dzieci wykonało znak Stworzyciela, by odegnać zło.
- Racja. Mamy Króla Demona, który samodzielnie zmienił losy świata, po prostu go
niszcząc. - Zamaszystym gestem Jemson odwrócił kolejne sztalugi i zaprezentował obraz.
Jeśli Han dobrze sobie przypominał, był to Szał Króla Demona. W intensywnie czerwonych i
fioletowych barwach przedstawiono ogarniętą płomieniami postać w długiej szacie. Ramiona
miała uniesione, spod jej kaptura wyzierały oczy fanatyka - jedyny widoczny element twarzy.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Han jednak zwrócił uwagę na prawą dłoń Demona, w której trzymał on lśniący zielonym
światłem amulet. Węże owinięte wokół berła. Han poczuł dziwne ściśnięcie w żołądku.
- Niektórzy twierdzą, że Rozłam był jego żywiołem - mówił Jemson. - Inni, że uległ
siłom zła kojarzonym z czarną magią. Nikt nie ma wątpliwości, że był niewiarygodnie
utalentowany.
- Co on ma w ręce? - zapytał Han.
Jemson spojrzał na obraz.
- To amulet często przedstawiany na obrazach z Królem Demonem. Uważa się, że to
bezpośrednie ogniwo łączące go z czarną magią.
- Co się z nim stało? - dociekał Han. - Gdzie teraz jest?
Jemson obrócił się i spojrzał na chłopca w taki sposób, jakby rozkładał na części
źródło niewygodnych pytań.
- Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie został zniszczony przez klany zaraz po Rozłamie,
tak jak wiele innych potężnych przedmiotów magicznych. W każdym razie przepadł dla
historii.
- Kiedy to namalowano? - zapytał Han. - I kto jest autorem?
Jemson pochylił się i obejrzał miedzianą płytkę na dole ramy.
- Malarz nazywał się Mandrake Bayar, obraz namalowano w Nowym Roku 593 -
odczytał wygrawerowany napis. - To dar od rodziny Bayarów.
- Bayarów? - serce Hana podskoczyło. - Ale skąd malarz wiedział o amulecie, jeśli
malował tyle lat po jego zniszczeniu? - Pozostali uczniowie wpatrywali się w niego z
zainteresowaniem, ale nie zważał na to.
Jemson wzruszył ramionami.
- To typowy element malowideł przedstawiających Króla Demona. Zakładam, że
został skopiowany z innego obrazu.
Może, pomyślał Han. A może został namalowany bezpośrednio z natury?
- Jak się nazywał? - zapytał Han.
- Kto? - Jemson spojrzał na niego uważnie.
- Król Demon. Czy miał jakieś imię? Wcześniej? - nalegał Han.
- Ano tak. Nazywał się Alger Waterlow.
*
Dla Hana Świątynia Południomostu była pod każdym względem prawdziwym
sanktuarium. Był to punkt oparcia na terytorium wroga, schronienie przed ulicą, gdy tego
potrzebował. Czuł niepokój, gdy opuszczał jej mury i wchodził w głąb Południomostu. Była
Więcej na: www.ebookgigs.eu
nawet chodzić do Akademii. To nic nie znaczy. Tutaj i tak jesteś tylko chłopaczkiem. Nie
znasz tych ulic tak jak my. Ten tutaj to bezwzględny zabójca i złodziej. Tyle że wcześniej nie
udało się go złapać na gorącym uczynku.
Byrne śmiało patrzył Gillenowi w oczy.
- Gdzie macie dowody? To, że go pobili? To wszystko?
Dobry jest, pomyślał Han, w milczeniu sekundując kapralowi, ale na wszelki wypadek
się nie odzywając.
Gillen trącił Hana stopą w bezceremonialny sposób.
- Zwą go Bransoleciarz - powiedział. - To herszt gangu uliczników, co nazywają się
Łachmaniarzami. Od lat zwalczają się z Południarzami. Dwa dni temu Południarze dopadli go
w Zaułku Ceglarzy. Gdyby wtedy nie pojawili się gwardziści, byłby już trupem.
Gillen wyszczerzył zęby i przejechał bladym językiem po spierzchniętych wargach.
- Wszystkim by wyszło na dobre, gdybyśmy im pozwolili dokończyć robotę. To tych
biedaków znaleźliśmy wczoraj... Widziałeś, co z nich zostało. To na pewno robota
Łachmaniarzy. Nikt inny nie ruszyłby Południarzy. Na pewno zemsta i winny jest ten tutaj.
Kapral Byrne spojrzał na Hana, głośno przełknął ślinę.
- Dobra, zabieramy go na przesłuchanie. Przyzna się albo nie. Żadnego bicia. Każde
przyznanie się wymuszone biciem jest nic niewarte. Powiedzą wszystko, byle przestano ich
bić.
Gillen splunął na ziemię.
- Musisz się jeszcze sporo nauczyć, kapralu. Nie da się oswoić ulicznego szczura. W
końcu zawsze obrócą się przeciwko tobie, a one mają ostre zęby. Brać go - zwrócił się do
pozostałych gwardzistów. - Przesłuchamy go w strażnicy - sposób, w jaki to powiedział,
sprawił, że Hana przeszył dreszcz. Ten szlachetny kapral Byrne nie będzie przy nim cały czas.
- I jeszcze jedno, sir - odezwał się Byrne. - Chyba powinniście zwrócić mu sakiewkę.
Gillen posłał Byrneowi tak jadowite spojrzenie, że mimo całej grozy sytuacji Han z
trudem powstrzymał śmiech. Gillen sięgnął do kieszeni, wydobył sakiewkę, pogrzebał w niej
ostentacyjnie, żeby sprawdzić, czy nie ma tam broni, po czym wetknął ją do kieszeni Hana.
Nie mówiąc, na jak długo.
Dwaj niebiescy złapali Hana za ręce i podnieśli go. Ból był nie do zniesienia. Lewe
przedramię wydawało się wypchane okruchami szkła. Gwardziści zarzucili jego ręce na swoje
barki i wlekli go między sobą. Han zwisał, bezwładny niczym łachman, starając się nie
zemdleć. Myślał szybko, gorączkowo analizując różne scenariusze.
Czy Łachmaniarze mogli załatwić sześcioro Południarzy? Ale dlaczego? Nie z jego
Więcej na: www.ebookgigs.eu
powodu, a nawet nie ze względu na dawne porachunki. Taka sprawa zawsze przyciąga uwagę
gwardii. Wszyscy to wiedzą.
Jeśli nie oni, to kto?
Niezależnie od tego, co naprawdę się stało, Han wiedział, że nie może oczekiwać
łagodnego traktowania w strażnicy. Potrzebowali winnego. Będzie tańczył, jak mu zagrają, i
skończy na stryczku. Pomyślał o Mari, która czeka na niego w świątyni, o mamie robiącej
pranie w zamku Fellsmarch. To one za to zapłacą. Nie mógł do tego dopuścić.
Minęli właśnie Świątynię Południomostu i skręcili na most. Han jęknął głośno,
wbijając stopę w piach, jakby chciał się podeprzeć.
- Hej, uważaj! - zawołał jeden z niebieskich, chwytając go mocniej za ramię.
Znowu jęknął.
- Au! Moja głowa! To boli. Puść! - Próbował wyzwolić ręce. - Niedobrze mi -
powiedział z przerażeniem w głosie. - Mówię serio! Zaraz rzygnę! - Zatkał usta dłonią i
sugestywnie wydął policzki.
- Tylko nie na mnie! - zawołał gwardzista. Trzymając więźnia za kołnierz i spodnie w
pasie, popchnął go w stronę kamiennego muru przy moście. - Rzygaj do rzeki, i to szybko!
Han oparł się zdrową ręką o mur i nagle odrzucił głowę do tyłu, uderzając gwardzistę
w twarz. Gdy żołnierzowi z nosa trysnęła krew, wrzasnął i puścił Hana. Ten momentalnie
wdrapał się na mur. Przykucnął i przez chwilę przyglądał się brudnej rzece.
- Łapać go! - krzyczał Gillen za jego plecami. - Ucieka!
Jakieś dłonie wyciągnęły się ku niemu, kiedy skakał z muru. Skoczył płasko, by jak
najbardziej oddalić się od kamiennych elementów mostu. Jakimś cudem udało mu się ominąć
łodzie przycumowane w wąskim kanale i wpaść do wody bliżej północnego brzegu.
Wynurzył się i wypluł brudną wodę - tym razem naprawdę zbierało mu się na wymioty.
Dobrze, że dzięki pobytom w klanach umiał pływać. Niewielu miejskich chłopaków to
potrafiło.
- Jest tam! - usłyszał głos Gillena. - Hej, wy tam! Pięć panienek temu, kto go złapie!
Pięć panienek! Za tyle to i sam by się skusił.
Han znowu zanurkował i popłynął na ślepo w kierunku Łachmantargu. Mocno
przebierał nogami, by nadrobić brak pożytku z prawej ręki, nie otwierał oczu, bo woda była
przeraźliwie brudna i mętna. Kiedy uniósł głowę, żeby ocenić, gdzie jest, i skierować się w
odpowiednią stronę, poznał po głośnych okrzykach, że go zauważono. Zanurzył się ponownie
i dryfował swobodnie pośród łodzi i pływających odpadków.
W końcu dopłynął do doków po stronie Łachmantargu, wślizgnął się pod nie i
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przebrnął po płyciźnie do miejsca, gdzie dok spotykał się z brzegiem. Tam, trzęsąc się i
szczękając zębami z zimna, wcisnął się pomiędzy pale.
Odgłosy pościgu stopniowo się oddalały, aż wreszcie całkiem zamilkły. Mimo to Han
odczekał, aż zapadnie zmrok, i dopiero wtedy wyszedł z doku i ruszył do brzegu.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Oczy i uszy
Następnego dnia po pożarze góry Raisa spędziła cały ranek z nauczycielem wymowy,
ćwicząc wypowiadanie głosek w sposób przyjęty na Południu. Tamroński był językiem
niedbałym, nieprecyzyjnym i niejednoznacznym. Idealnym dla polityki. Raisa wolała
konkretność języka nizinnego, podobnie jak subtelne niuanse języka klanowego.
Gdy lekcja dobiegała końca, królewski posłaniec przyniósł wezwanie, by księżniczka
zjawiła się w południe w apartamencie królowej. Było to na tyle niezwykłe, że Raisa
zastanawiała się, o jakie to przewiny zostanie oskarżona.
Kiedy szambelan wprowadził ją do królewskiej komnaty, zastała tam stół nakryty dla
dwóch osób. Matka siedziała przy ogniu. Jej jasne włosy były rozpuszczone, ramiona okrywał
połyskliwy szal z jedwabiu. Królowa zawsze sprawiała wrażenie, jakby było jej zimno.
Cierpiała jak delikatny nizinny kwiat przeniesiony na niegościnny grunt. Raisa natomiast
czuła się jak odporny górski porost, ciemny i uparty, trzymający się blisko ziemi.
Księżniczka dygnęła, rozglądając się.
- Mamo? Jesteśmy same?
Marianna poklepała siedzenie krzesła obok siebie.
- Tak, kochanie. Zdaje się, że odkąd wróciłaś z kolonii Demonai, rzadko mamy okazję
spokojnie porozmawiać.
Dzięki Stworzycielowi, pomyślała Raisa. Ostatnio miała wrażenie, że nigdy nie bywa
z matką sam na sam. Zawsze w pobliżu kręcił się lord Bayar. Teraz miała szansę
porozmawiać z królową o najemnikach. Może nawet uda jej się namówić ją do tego, żeby
kapitan Byrne wyznaczył Amona do jej straży osobistej.
Usiadła obok matki. Marianna nalała herbaty z dzbanka stojącego na stole.
- Jak się czujesz po tym strasznym przeżyciu na Hanalei? - zapytała królowa. - Ja nie
mogłam wczoraj zasnąć. Może poproszę lorda Vegę, by cię zbadał? - Harriman Vega był
nadwornym medykiem.
- Nic mi nie jest, mamo - powiedziała Raisa. - Mam tylko kilka sińców.
- Dzięki Bayarom - westchnęła Marianna. - To wielkie szczęście mieć takiego
Wielkiego Maga, prawda? A wygląda na to, że młody Micah odziedziczył talent po ojcu. I
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Znowu w labiryncie
Poza tym tylko jeden raz porzucił tę swoją wojskową poprawność, a stało się to dopiero, gdy
go rozzłościła.
- Oczywiście, jesteśmy przyjaciółmi, ale...
- Nie wolno nam ze sobą rozmawiać, tak? - Zarzuciła swój długi warkocz do przodu i
zaczęła go ponownie splatać.
- Możemy ze sobą rozmawiać, ale...
- Tylko przez zatłoczoną salę? - Przysunęła się do niego. - Czy tak jest za blisko? - I
bliżej. - A tak? - Jej biodro dotknęło jego biodra.
- Raiso, czy pozwolisz mi chociaż dokończyć zdanie? - burknął, ale się nie odsunął. -
Nie wiem, skąd się to bierze, ale tato mówi, że ludzie o nas plotkują. Zagroził, że mnie odeśle
do Kredowych Klifów, jeśli jeszcze raz coś takiego usłyszy.
- Nie zrobiłby tego. - Raisa położyła dłoń na jego ręce.
Kredowe Klify to port nad oceanem Indio, setki mil od zamku.
- Myślę, że zrobiłby - przyznał z przekonaniem.
- Więc jeśli o to ci chodzi...
- Czy masz zamiar pozwolić, żeby Micah dyktował, z kim mam się widywać i z kim
rozmawiać?
- Co? - Wpatrywał się w nią zdumiony.
- Micah powiedział swojemu ojcu, że nas widział wtedy w nocy. Lord Bayar odbył
rozmowę z królową, a królowa rozmawiała z twoim ojcem.
- To królowa jest w to wmieszana? - Odgarnął włosy palcami do tyłu,
zdezorientowany. - Nie rozumiem. Zastanawiałem się, czy ty i Micah... no wiesz... - Nie mógł
znaleźć odpowiedniego słowa i zamilkł na chwilę, żeby odchrząknąć. - Nie wiedziałem, czy...
- znów zabrakło mu słów, więc intensywnie wpatrywał się w swoje dłonie.
Nie był to temat, który chciała poruszać z Amonem.
- Co tam Micah - powiedziała. - On jest po prostu przyzwyczajony dostawać
wszystko, czego chce. Ale coś się dzieje. Tylko jeszcze nie wiem, co. Potrzebuję przyjaciół,
którym mogłabym zaufać. Kogoś zaufanego po swojej stronie.
- Jestem po twojej stronie, Rai - powiedział Amon cicho. - Zawsze. Wiesz o tym.
Raisa chwyciła jego dłoń.
- No to mi pomóż.
- Jak? - Spojrzał na nią czujnie.
- Potrzebuję oczu i uszu. Muszę wiedzieć, co się dzieje... w królestwie, w Radzie
Czarowników na górze Szarej Pani, wszędzie. Czuję się jak kanarek w klatce. Widzę tylko
Więcej na: www.ebookgigs.eu
cztery ściany wokół mnie, gdy tymczasem zamek jest otoczony i wrogowie są coraz bliżej.
- Co? - Wpatrywał się w jej twarz, szukając zapewne oznak szaleństwa lub upojenia
alkoholem. - O czym ty mówisz?
- Wiesz, że prawowite królowe miewają wizje przyszłości. - Amon przytaknął ruchem
głowy. - No więc, czuję się tak samo, jak w dniu pożaru na Hanalei. Jestem w pułapce,
płomienie zbliżają się do mnie, a nie mam dokąd uciec.
- Rozumiem... - odpowiedział. - Ale skąd wiesz, że to prawdziwa wizja? To znaczy...
ja miewam czasem koszmary, ale to tylko koszmary senne.
- Może mam wybujałą wyobraźnię, ale w tej sprawie nie mogę ryzykować.
- Mówiłaś królowej? Chyba od tego powinnaś zacząć.
- Właśnie o to chodzi, że myślę, iż ona jest częścią problemu - wyznała Raisa. -
Próbowałam z nią rozmawiać, ale to zawsze kończy się kłótnią.
Zamilkła, gdy zobaczyła jego skonsternowaną minę. Zawsze dzielili się ze sobą
problemami. Teraz jednak wyglądało na to, że prosi go, by stanął po jej stronie przeciw
królowej, której przysięgał.
- To niewiele. Tylko przeczucie - powiedział w końcu.
- I to, jak dziwnie ludzie się zachowują - argumentowała Raisa. Moja mama
przedwczoraj długo mi tłumaczyła, że nie powinnam wychodzić za mąż za nikogo z Południa,
bo tam jest zbyt niespokojnie.
- Może po prostu przejmuje się tym, że doroślejesz i że zbliża się twój debiut, i tym
podobne. - Amon żywo gestykulował. - Wszyscy rodzice mają z tym problem. Pamiętam, co
się działo, jak zbliżało się święto imienia mojej siostry Lydii. Tato przepytywał i terroryzował
każdego chłopaka, który tylko się do niej zbliżył.
- Nie wiem. Jednocześnie mam wrażenie, że pragnie mnie wydać za mąż jak
najszybciej. Mówi, że chce, żeby wszystko było załatwione, że może już niedługo jej
zabraknie, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiem. Mimo że jeszcze nie było mojego dnia
imienia i nie ma żadnego kandydata na widoku.
- Przecież mówiłaś, że masz jeszcze czas... - zauważył Amon niemal oskarżycielsko.
- Jakbym miała tu coś do powiedzenia! - Wzruszyła ramionami. - Nie chcę wychodzić
za mąż. Mam dopiero piętnaście lat.
- Hmmm, ja mam dopiero siedemnaście - oświadczył Amon. - A jesienią wracam do
Akademii. Co chcesz, żebym zrobił? Kogo miałbym szpiegować?
- Właściwie nie szpiegować. Na przykład w kolonii Demonai informują mnie o
rzeczach, o których nie dowiaduję się z innych miejsc. Oni mi nie schlebiają. Nie traktują
Więcej na: www.ebookgigs.eu
mnie jak pozbawionej mózgu lalki. W jakiś sposób szanują mnie bardziej niż inni.
- Jakich informacji ode mnie oczekujesz?
Wyprostowała się.
- Cóż, jeśli zbliżają się kłopoty, to sądzę, że mogą pochodzić z jednego z dwóch
źródeł: z wojen na Południu albo od Rady Czarowników.
- A mieszkańcy Fellsmarchu? Może planują jakiś bunt? - podsunął Amon.
- Czemu mieliby to robić? - zdumiała się Raisa. - Ludzie kochają królową.
Dokądkolwiek się udajemy, wszyscy wiwatują i rzucają nam kwiaty pod nogi.
Amon kiwał głową, a jego spojrzenie wyrażało nieomal politowanie.
- No co? - burknęła, nagle poirytowana.
- Żyją w biedzie, głodują i z tego, co widziałem, Gwardia Królewska tylko nimi
pomiata.
- Nie - odparła Raisa z przekonaniem. - Gwardia jest po to, by ich chronić.
- Raiso, czy ty kiedykolwiek byłaś w Południomoście?
- Oczywiście. Byłam tam w świątyni i przejeżdżałam przez tę dzielnicę dziesiątki
razy. Jest trochę zaniedbana, ale...
- Niech zgadnę. Jechałaś w karecie Traktem Królowych z całą świtą, z gwardzistami
po obu stronach.
- No tak...
- Nie możesz wiedzieć, co się dzieje, skoro jesteś tak... odizolowana. W ostatnich
dwóch tygodniach byłem na patrolu w Południomoście i Łachmantargu. Powiem ci, na
przykład, co działo się w tym tygodniu. Wczoraj w Południomoście zamordowano sześcioro
ludzi. Czterej chłopcy, dwie dziewczyny, wszyscy mniej więcej w naszym wieku. Byli
torturowani i w końcu zostali uduszeni.
- Słodka Hanaleo - szepnęła Raisa. - Nie słyszałam o tym. Kto mógł zrobić coś
takiego?
- Dobre pytanie. Wszyscy należeli do ulicznego gangu Południarzy. Sierżant Gillen
uważa, że zrobił to z zemsty konkurencyjny gang zwany Łachmaniarzami.
- Za co? - zapytała Raisa, nachylając się ku niemu, zafascynowana.
- Kilka dni temu Południarze pobili herszta Łachmaniarzy, chłopaka nazywanego
Bransoleciarz. Nosi srebrne bransoletki, to taki jego znak rozpoznawczy. Gillen wiedział,
gdzie go szukać, więc dzisiaj złapaliśmy go, jak wychodził z karczmy.
Amon obiema rękami odgarnął włosy do tyłu.
- On jest w naszym wieku, a Gillen myśli, że zamordował sześć osób.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
raj dla łobuzów. Kapitan niewiele tu może. Kiedyś tak nie było.
Raisa wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem.
- Właśnie o tym mówię. Jak mogę być księżniczką i nie wiedzieć, co się dzieje? -
Zatrzymała się w pół obrotu. - Mówisz, że ludzie głodują?
Skinął głową.
- Wiesz, niewiele tu uprawiamy. Dolina jest żyzna, ale poza nią ziemia nie jest zbyt
urodzajna, no i zimy są długie. Nie najesz się złotem, srebrem czy miedzią. Zawsze
zdobywaliśmy żywność w drodze wymiany handlowej z Ardenem, Tamronem i innymi
królestwami Południa. Te przedłużające się wojny utrudniają handel i na Północ dociera
znacznie mniej żywności. Ceny poszły więc tak bardzo w górę, że większości ludzi nie stać
na jedzenie - urwał i po chwili dodał oschle: - Nie możesz zakładać, że skoro tobie niczego
nie brakuje, to wszyscy są syci.
Raisa czuła się okropnie zażenowana.
- Nie chcę być taką królową - powiedziała. - Bezmyślną, samolubną, płytką i...
- Nie będziesz - szybko wtrącił Amon. - Nie to chciałem powiedzieć.
- Myślę, że właśnie to. I zasługuję na taką opinię. Muszę znaleźć sposób, żeby pomóc
ludziom.
Co mogłaby zrobić? Mogła mieszkać w pałacu, zasiadać co wieczór do suto
zastawionego stołu i mieć szafę pełną ubrań, ale nie miała własnych pieniędzy.
Mogłaby porozmawiać z królową, ale już ten tydzień pokazał, jak niewiele może
wskórać. Po tamtej rozmowie matka prawdopodobnie zaplanowała już wydanie wszelkich
ewentualnych zapasów na jej ślub.
Zresztą, Raisa chciała zrobić coś samodzielnie. Coś ważnego. Coś godnego królowej,
którą miała zostać.
Od powrotu z Demonai czuła się całkowicie bezużyteczna.
Może powinna sprzedać swoje ubrania na targu staroci i za uzyskane pieniądze kupić
jedzenie dla głodujących. Ale to nie przyniesie dużych zysków.
Nagle wpadła na pomysł. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej jej się podobał.
Popatrzyła na Amona.
- Dziękuję, że powiedziałeś mi prawdę. Pomożesz mi teraz?
- Jak? - Zmrużył oczy podejrzliwie.
- Zaniesiesz wiadomość do kolonii Demonai, do mojej babci Eleny?
Zawahał się.
- Musiałbym wiedzieć, co to za wiadomość.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sanktuarium
Dzwony Świątyni Południomostu zabiły cztery razy. Ich dźwięk odbijał się od kocich
łbów, obwieszczając, że jest czwarta rano i każdy rozsądny człowiek powinien znajdować się
w bezpiecznych domowych pieleszach. Pochodnie po obu stronach wejścia wciąż płonęły,
witając wszystkich potrzebujących o każdej porze dnia i nocy. W tym momencie Han wolałby
jednak, żeby osłaniały go ciemności.
Przywarłszy do ściany, uniósł misternie wykonaną kołatkę i dwa razy zastukał nią w
drewniane drzwi. Obejrzał się za siebie, spodziewając się w każdej chwili poczuć na ramieniu
dłoń gwardzisty lub chłód stali.
Usłyszał wewnątrz kroki, a następnie zgrzyt zasuwy i skrzypienie otwieranych drzwi.
Stanęła przed nim alumnka w białej szacie ze zmierzwionymi włosami. Była mniej więcej w
jego wieku.
- Niech ci Stworzyciel błogosławi - powiedziała, ziewając, a po chwili szeroko
otworzyła oczy i zaczęła się uważniej przyglądać przybyszowi. - Co z tobą, człowieku? -
zapytała z wyraźnie słyszalnym akcentem Południomostu. - Walczyłżeś? - jej ciekawość
zwyciężyła nad sennością.
- Potrzebuję noclegu - odparł Han i po chwili dorzucił: - Proszę... - Ona wciąż stała
nieruchomo. - Przysięgam na Stworzyciela, że nikogo nie skrzywdzę. - Zachwiał się, więc
objęła go w talii i podprowadziła do kamiennej ławki przy wejściu.
Szybko się od niego odsunęła i otrzepała sukmanę.
- Ale śmierdzisz - skrzywiła się.
- Przykro mi. Wpadłem do rzeki - powiedział, zamykając oczy, bo zakręciło mu się w
głowie.
- A co ci się stało w rękę?
Nie odpowiedział.
- Proszę, obudź oratora Jemsona. To ważne.
- No, nie wim, czy łon lubi być budzony o ty porze - wymruczała. - Może przekażym
mu wiadomość rano?
Han nie odpowiadał i nie otwierał oczu. W końcu usłyszał jej kroki oddalające się w
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ciało.
- Nie mam pieniędzy na uzdrowiciela - powiedział. - Może gdyby to związać, ręka
będzie mogła poczekać, aż dotrę do Sosen Marisy.
- Jest tu akurat ktoś, kto chyba może ci pomóc - stwierdził orator. - Dasz radę wstać?
Han przytaknął, a wtedy Jemson dodał:
- Chodź! - Pomógł Hanowi się podnieść i poprowadził go korytarzem, podtrzymując
zdrowy łokieć chłopca jedną ręką, a w drugiej niosąc lampę. Korytarze, które zazwyczaj
tętniły życiem, były nienaturalnie ciche, cała świątynia pogrążona była we śnie. Jemson
przeszedł z nim obok sanktuarium i sal wykładowych do dormitorium, gdzie nocowali alumni
i adepci.
Przeszli przez zalany blaskiem księżyca dziedziniec i Jemson pchnął drzwi do
pomieszczenia z widokiem na ogród ziół. Wewnątrz były dwa pojedyncze łóżka, stół, zwykłe
krzesło i fotel bujany, balia do kąpieli, skrzynia i miska z dzbankiem.
Jemson postawił lampę na stole.
- Połóż się i odpocznij. Zaraz wracam.
Han opadł na łóżko z ulgą i poczuciem winy, bo wciąż był brudny, ale zbyt zmęczony,
by cokolwiek na to poradzić. Sama możliwość schronienia i miejsce na kilkugodzinny sen
były dla niego wielkim błogosławieństwem. W ręce czuł pulsujący ból, ale był tak zmęczony,
że niemal natychmiast zapadł w niespokojny letarg. Miał wrażenie, że nie minęło nawet kilka
minut, gdy nagle ktoś wszedł do celi i usiadł na krawędzi jego łóżka. Sięgnął po nóż, którego
jednak nie znalazł.
- Samotny Łowco, co też ci doliniarze ci zrobili? - Iwa postawiła torbę uzdrowiciela
obok niego i przyłożyła chłodną dłoń do jego rozgrzanego czoła.
- Iwa? - W ustach czuł taką suchość, że z trudem mówił. - Co tu robisz? - Iwa nigdy
nie zjawiała się w mieście. Twierdziła, że to z niej wysysa magię.
- Miałam coś do załatwienia w Fellsmarchu. - Delikatnie zbadała mu ramię. Jej dotyk
był jak chłodna fala unosząca z sobą ból. Wstała, nalała wody z dzbanka do filiżanki i
wsypała zawartość skórzanego mieszka.
- Weź - powiedziała. - Wypij. To kora wierzby. Pomoże na ból.
Była to kora wierzby i żółwie ziele, a może też coś jeszcze, bo wydawało się, że
zaczął mieć halucynacje.
Drzwi otworzyły się i zamknęły, i Han miał wrażenie, że słyszy Tancerza mówiącego:
- Co się stało Samotnemu Łowcy? Kto to zrobił? Chcę się z nim zobaczyć!
Później głos Iwy, jakaś wymiana zdań, jakby go przekonywała, żeby wyszedł.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Szybkie kroki i Tancerz pochylał się nad nim, ciężko oddychając, z gniewem w oczach, z
twarzą pokrytą kropelkami potu, z długimi, wilgotnymi kosmykami włosów. Miał na sobie
białą sukmanę alumna, kontrastującą z jego ciemną karnacją.
- Samotny Łowco - szepnął, wyciągając dłoń w jego stronę.
Skóra Tancerza rozżarzyła się i stanęła w ogniu, z jego ciała wyrosły płomienie. Han
zasłonił sobie zdrową ręką twarz, by ją chronić przed ogniem. Wtedy Iwa i Jemson odciągnęli
Tancerza poza zasięg wzroku Hana.
- Nie możesz mu pomóc, Tancerzu - mówiła Iwa ostrym tonem. - Idź z Jemsonem i
daj mi pracować. Proszę.
- Tancerzu! - krzyknął Han, próbując wstać, ale zażyty lek tak go osłabił, że nie dał
rady. Tancerz był chory. Tancerz płonął. Tancerz Ognia.
Kilka chwil później wróciła Iwa. Han próbował z nią rozmawiać, zapytać, co się
dzieje, ale nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa. Czuł niewyraźnie, jak Iwa rozprostowuje
mu rękę, jak przy tym przemawia, usztywnia kończynę i przywiązuje ją do ciała. Potem
przestało do niego cokolwiek docierać.
*
Obudził się późnym popołudniem. Przez okna wpadało światło słońca, na zewnątrz
śpiewały ptaki, przez otwarte drzwi docierał zapach kwiatów. Jak przyjemnie...
Obejrzał swoje ciało. Jakimś sposobem umyto go i ubrano w białą szatę alumna. Na
stole przy łóżku leżała jego sakiewka, ale nie było w pobliżu jego ubrań. Opuchlizna znacznie
się zmniejszyła. Ręka była mocno przywiązana do klatki piersiowej i tylko tępy ból
przypominał mu o koszmarze poprzedniego dnia. Jeśli szczęście dopisze, do końca tygodnia
będzie po wszystkim. Iwa już wcześniej mu pomagała.
Wciąż dręczyły go wspomnienia w formie obrazów rozmazanych niczym plamy
mokrej farby: pałka Gillena opada na jego głowę; Tancerz w ogniu; zatroskana twarz Iwy.
Zsunął nogi z łóżka i stanął chwiejnie. Wtedy uświadomił sobie, że jest głodny. To
była kolejna cecha szybkiego uzdrawiania - pozostawiało po sobie silny głód. Powlókł się
boso ku drzwiom i wyjrzał do ogrodu akurat w chwili, gdy w jego stronę zbliżała się Dori z
pełną tacą.
- Matka Iwa mówi, że będzisz chciał cóś zjeść - powiedziała. - Dobrze cie widzić na
nogach. - Wniosła tacę do pokoju Hana i postawiła na stole. Usiadła na jednym z łóżek i
podciągnęła kolana, zaczepiając stopy o ramę łóżka, jakby miała zamiar pozostać na dłużej.
Miała okrągłą, ładną twarz, którą nieco szpeciły dość wąskie niebieskie oczy i małe smutne
usta. Trudno było dostrzec jej figurę pod tymi szatami, lecz wyglądała na dość pulchną.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Dziękuję - powiedział Han, siadając na drugim łóżku, i zsunął serwetkę z tacy. Bał
się, że znajdzie owsiankę albo inne nieciekawe danie, ale zobaczył spory kawał sera, trochę
ciemnego chleba i owoce. Natychmiast zabrał się do jedzenia. Przełykane kęsy popijał wodą.
- Jestem Dori - przedstawiła się dziewczyna, pochylając się w przód i wsuwając twarz
w jego pole widzenia, jakby zazdrosna o uwagę poświęcaną posiłkowi. - A ty to
Bransoleciarz Alister - dodała, kiwając głową. - Słyszała żem o tobie. Jak wszyscy.
- Miło mi - powiedział Han z pełnymi ustami.
- Jestem alumnką pirszego roku. Wcześniej miszkałam w Jagodowym Zaułku.
- Hmmm - mruknął Han, a gdy ona wciąż wpatrywała się w niego z oczekiwaniem,
dodał: - Czemu zostałaś alumnką?
- Łoj, to moja matka - stwierdziła Dori. - Jedna gęba do wyżywienia mniej. Albo to,
albo iść na służbę.
- Aha. I jak ci się podoba?
- Chyba nieźle. - Pociągnęła za swoją sukmanę. - Tylko mam dosyć noszenia tego cały
czas. Żeby choć były w różnych kolorach.
Pochyliła się w jego stronę i powiedziała konspiracyjnym tonem:
- Jak to jest być hersztem Łachmaniarzy? Słyszałam, że dajum tysiąc panienek za
twojum głowę.
- To nie ja - zaprzeczył Han i pomyślał, że powinien to sobie wypisać na sukmanie. -
Ludzie ciągle mnie mylą. Ja nie jestem w gangu.
- Aha - westchnęła, rozczarowana. - No to chyba nikogo żeś nie zabił... Ale masz jak
łun jasne włosy. Nigdy żem nie widziała chłopaka z tak jasnymi włosami. Prawie jak moje.
Widzisz? - Owinęła kosmyk włosów wokół swojego palca wskazującego i przysunęła mu do
obejrzenia.
Han zjadł wszystko i oblizał palce.
- Dzięki za obiad - powiedział, ziewnął i położył się na poduszkach, licząc na to, że
ona zrozumie aluzję i odejdzie.
Ona natomiast podeszła do niego i usiadła na krawędzi jego łóżka, złapała go za
zdrową dłoń i podciągnęła rękaw.
- Nosisz to srebro - stwierdziła, patrząc na niego takim wzrokiem, jakby próbował ją
okraść. - Jesteś Bransoleciarz Alister, to musisz być ty.
- O co ci chodzi? - zapytał, po raz tysięczny żałując w duchu, że nie może się pozbyć
tych przeklętych bransoletek.
- Mówią, że masz gwardzistów w kieszeni - powiedziała. - Że w tajemnej skrytce
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wróciłeś?
- Pobili mnie na ulicy - odpowiedział jej zgodnie z prawdą. - Może będę musiał
wyjechać na jakiś czas. Ale najpierw zaprowadzę cię do domu.
- Gdzie mieszkacie? - zapytała Dori.
- Na Brukowej, nad stajnią - odpowiedziała Mari, zanim Han zdążył ją powstrzymać.
Nie był pewien dlaczego, ale czuł, że nie chce, żeby Dori wiedziała, gdzie można go znaleźć.
O ile w ogóle kiedyś wróci do domu.
- Śmiesznie wyglądasz w tym ubraniu - zauważyła Mari. - I włosy ci sterczą. -
Zmoczyła palec i próbowała przygładzić mu fryzurę. - Mistrz Jemson przysłał mnie, żebym
zobaczyła, czy się obudziłeś. Masz iść do jego gabinetu. Natychmiast, powiedział, jeśli
możesz. - Pociągnęła go za rękę.
- Dobrze. Do zobaczenia, Dori - powiedział, myśląc: „Oby nie”.
Gabinet oratora Jemsona był pełen książek, leżących w stosach na każdej płaskiej
powierzchni i na półkach w biblioteczkach sięgających sufitu. Zwoje pergaminów wypełniały
wnęki i pokrywały blat biurka, przyciśnięte kamieniami. Na ścianach wisiały mapy odległych
miejsc. W całym pomieszczeniu unosił się zapach skóry, kurzu, oleju do lamp i naukowej
atmosfery.
Kiedy Han był mały, czasem chował się w bibliotece Jemsona na całe godziny.
Jemson nigdy nie zrzędził, że dotyka cennych zwojów brudnymi rękami albo że niezbyt
ostrożnie obraca delikatne stronice. Nigdy nie ostrzegał, żeby uważał na kleksy przy
przepisywaniu fragmentów, ani nie zabraniał dotykania ręcznie malowanych ilustracji. Nigdy
nie odbierał mu książek, które były zbyt trudne, zbyt dorosłe albo za grube.
Miłość Jemsona do książek była zaraźliwa, więc Han dbał o nie, mimo że sam żadnej
nie posiadał.
Orator siedział za biurkiem i pisał coś na pergaminie. Obok niego na małym palniku
stał dzbanek z herbatą. Nie podnosząc głowy, Jemson powiedział:
- Niech pan siada, panie Alister. Panno Mari, oratorka Lara prowadzi dzisiaj zajęcia
plastyczne. Idź do niej, a ja porozmawiam z twoim bratem.
Mari zesztywniała, otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Han poklepał ją po
ramieniu, mówiąc:
- Idź. Nie martw się. Jak skończymy, znajdę cię.
Siedział w milczeniu kilka minut, czekając, aż Jemson skończy pisać. Kiedy mistrz
skończył, posypał stronicę piaskiem i odsunął ją na bok. Podniósł wzrok na Hana.
Orator wyglądał starzej niż poprzedniego dnia, na jego twarzy widać było nowe troski
Więcej na: www.ebookgigs.eu
i rozczarowanie.
- Napijesz się herbaty, panie Alister? - zapytał i zdjął kubek z półki za biurkiem.
- O co chodzi? Co się stało? - zaczął Han.
Jemson nalał mu herbaty, jakby nie słyszał tych pytań.
- Dziś rano znaleźli jeszcze dwa ciała - oznajmił po chwili.
- Południarzy?
Jemson skinął głową.
Han oblizał wargi, poczuł w żołądku ciężar wszystkiego, co zjadł.
- Tak samo jak tamci?
Jemson znowu przytaknął.
- Byli torturowani. Przypalani w różnych miejscach. Trudno stwierdzić, co właściwie
ich zabiło. Może umarli ze strachu.
- Widzieliście ciała?
Jemson obracał kubek w dłoni.
- Przynieśli ich tutaj. Liczyli, że ich zidentyfikujemy. Znałem obydwoje. Josua i Jenny
Marfanowie. Brat i siostra. Przychodzili do świątyni, zanim związali się z ulicą. Miałem
nadzieję, że zerwą z tym życiem. Tak jak ty.
Orator spojrzał na niego znacząco i Han wiedział, że czeka na jakąś deklarację.
Jemson potrafił z każdego wydobyć prawdę. Han często myślał, że gwardia byłaby
skuteczniejsza, gdyby zamiast bicia do przesłuchań wykorzystywała Jemsona.
- Już mówiłem, że nic o tym nie wiem - powiedział Han. - Wiecie, że nie przyłożyłem
do tego ręki, bo całą noc byłem tutaj. Gwardia będzie obwiniać Łachmaniarzy, ale według
mnie to nie ma sensu. Cokolwiek chcieli uzyskać, sześcioro Południarzy by wystarczyło. Po
co zabijać jeszcze dwóch. Chyba że chcą całkowicie oczyścić Południomost z Południarzy.
Jemson uniósł brew.
- Czy to możliwe?
- Raczej nie. - Han wzruszył ramionami. - Łachmantarg to lepszy teren. Bliżej zamku
przewija się więcej pieniędzy, więcej łatwych celów z wypchanymi sakwami. Tutaj mają Mac
Gillena, który wszystko z nich zdziera. Od lat ściąga haracz. Gillen twierdzi, że można go
kupić, ale zdradzi człowieka w mgnieniu oka, jeśli będzie potrzebował kozła ofiarnego.
Słyszałem, że ma wysoko postawionych protektorów, więc domyślam się, że nigdy go nie
zwolnią. A z tego wynika, że nie warto się dopuszczać takich rzeczy po to, żeby przejąć
Południomost.
Han podmuchał na swoją herbatę i ostrożnie się napił.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Bo ja wiem. Zależy, czego ona chce. Podoba jej się tutaj. - Han zatoczył ręką
dookoła. - Może kiedyś będzie chciała zostać oratorką. Chyba byłaby dobrą nauczycielką albo
skrybą. Może znajdzie dobrą pracę w zamku. Jest muzykalna. Chciałbym, żeby miała
pieniądze na konserwatorium w Oden’s Ford. - Spojrzał na Jemsona. - Właśnie o to chodzi.
Chcę, żeby miała wybór.
- Mari jest bardzo bystra. Jak ty - zauważył Jemson. - Ale w tym momencie nie macie
wielkiego wyboru. Gwardia będzie przeszukiwać każdy zakamarek, żeby cię znaleźć. Mimo
że ofiary były członkami gangu, osiem martwych ciał to dużo.
- Pójdę do kolonii Sosen Marisy i zostanę tam jakiś czas - powiedział Han. - Ale
najpierw muszę się dowiedzieć, kto dokonał tych morderstw.
- Panie Alister, to nie twoje zadanie dowiadywać się, kto ich zabił - stwierdził Jemson.
- Włożyłem zbyt wiele czasu i wysiłku w twoją edukację. Nie chcę cię grzebać na terenie
świątyni.
- Nie mogę wiecznie ukrywać się w górach - zaprotestował Han. - Jeśli się czegoś nie
dowiem, to gwardia skupi się tylko na mnie. Już samo zarabianie na życie, nawet bez nich na
karku, jest wystarczająco trudne.
Jemson milczał, więc Han szybko dodał:
- Chcę pogadać z Łachmaniarzami, dowiedzieć się, co oni wiedzą. Spróbuję też
skontaktować się z Południarzami. Może mają nowych wrogów, o których nie wiem.
Jemson westchnął głęboko.
- Rozumiem, że nie uda mi się odwieść cię od tego.
- Muszę oczyścić swoje imię. Nie wiem, jak inaczej to zrobić.
- Dobrze. - Jemson wyjął spod biurka szmaciany worek. - To dla ciebie.
Han przyjął podarek i zważył go w dłoni.
- Co to?
- Od Iwy.
- A gdzie ona jest? - zapytał Han i rozejrzał się, jakby uzdrowicielka mogła się nagle
pojawić. Potrafiła być niewidoczna, jeśli chciała. Miał cichą nadzieję, że jeszcze raz obejrzy
jego rękę. Może kolejny dotyk jej dłoni sprawi, że szybciej wyzdrowieje.
- Wróciła do Sosen Marisy. Załatwiła swoje sprawy. Ale zaprasza cię na tak długo, na
ile będziesz chciał.
Han zmarszczył czoło.
- Był tu też Tancerz. Mam rację? Wydawało mi się, że go widziałem.
Jemson skinął głową po chwili wahania.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Chleb i róże
Może by nawet uciekła, ale stopy zaplątały jej się w zbyt długie spódnice i potknęła
się. Tłusta dłoń kuchmistrzyni zacisnęła się na ramieniu dziewczyny, ratując ją przed
upadkiem.
- Hej, głucha jesteś?
Raisa powstrzymała pierwszy odruch, którym było wyrwać się i zapytać Bulkleigh, za
kogo się uważa, że śmie obrażać księżniczkę w taki sposób, i czy nie chciałaby spędzić nocy
w więzieniu.
Starała się nie pokazywać twarzy, licząc, że jeszcze uda jej się uratować sytuację.
- Tak, pani? - mruknęła.
Bulkleigh chwyciła ją za brodę i uniosła jej twarz w górę, aby patrzeć jej prosto w
oczy.
- Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię.
Raisa spojrzała w oczy kucharki, spodziewając się zdumienia na twarzy kobiety i
przedwczesnego końca swej pechowej przygody.
- Jak się nazywasz? - zapytała Bulkleigh, potrząsając nią lekko. - Zgłoszę to zarządcy.
Impertynencka mała smarkula.
Raisa była tak zaskoczona, że chwilę potrwało, nim odzyskała głos.
- Yyyy... R... Rebeka - wyjąkała. - Rebeka Morley, psze pani - spróbowała dygnąć.
- A dokąd to tak ci spieszno? - pytała dalej Bulkleigh, wbijając w nią stalowozimne
oczy.
- Yyy... ja... szłam na targ... po...
- Cokolwiek robiłaś, nie było to tak ważne jak to... - Kucharka wyzwoliła ją z uścisku,
obróciła się i podniosła zastawioną tacę, którą wsunęła Raisie do rąk. - Księżniczka je kolację
u siebie. Zanieś to do kuchni na górze.
- To... dla księżniczki Raisy? - Raisa patrzyła z niedowierzaniem.
- Dla ciebie to następczyni tronu - poprawiła ją Bulkleigh. - No, idź już, robi się
zimno. Jeśli usłyszę na ciebie skargi, obedrę cię żywcem ze skóry. Księżniczka ma
szczególne wymagania co do jedzenia.
- Tak? - wyrwało się Raisie. - I ja mam to zanieść?
Miała zamiar jeszcze dodać Nie boicie się trucizny ani zamachowców albo... lecz
wyraz twarzy kucharki ją powstrzymał.
- A czy widzisz tu kogoś innego? - odparła kuchmistrzyni sarkastycznym tonem. -
Królowa Marianna wydaje kolację na czterdzieści osób w głównej sali jadalnej. Pewnie, że
wygodniej by było, gdyby Jej Wysokość zadała sobie trochę trudu i poszła zjeść ze
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wszystkimi - powiedziała Bulkleigh. - Ale tego nie zrobiła. No, idź już.
Wyprostowawszy plecy, Raisa obróciła się i ruszyła z powrotem drogą, którą przyszła.
Jak tylko zniknęła kucharce z oczu, schowała tacę za posąg królowej Madery karmiącej lud i
wyszła z korytarzy służby do znajomych sal pałacowych.
Poczuła ulgę, a jednocześnie dziwne rozczarowanie. Była księżniczką, a wystarczyło
zmienić szaty, by jej nie rozpoznawano. W opowieściach władcy zawsze mieli w sobie coś,
co pozwalało ich rozpoznać, nawet w łachmanach.
W czym tkwi istota królewskiego stanu? Czy to coś takiego jak koszula, którą można
wkładać i zdejmować? Czy ludzie widzą coś więcej niż ozdobne błyskotki? Czy ktoś w
królestwie mógłby ją zastąpić, gdyby go wyposażyć w odpowiednie akcesoria? Jeśli tak, to by
znaczyło, że wszystko, czego uczono ją o liniach rodowych, było nieprawdą.
Bez dalszych przeszkód przeszła przez wieżę bramną, obok srogich strażników przy
wejściu, pod groźnie wyglądającą kratą, i owionęło ją chłodne wieczorne powietrze. Ci ze
służby zamkowej, którzy mieszkali poza podzamczem, tłumnie spieszyli przez most
zwodzony do swoich domów. Młodsi śmiali się, żartowali i flirtowali. Starsi stąpali ciężko,
wyraźnie zmęczeni.
Gdy przechodziła przez most, widziała na rzece migające światła. Na przeciwnym
końcu zatrzymała się i obejrzała na zamek Fellsmarch, próbując sobie wyobrazić, jak widzą
go mieszkańcy miasta. Wznosił się odosobniony, tajemniczy, górujący nad wszystkim.
Amon czekał przy strażnicy na końcu mostu i uważnie przyglądał się ludziom
zmierzającym do miasta. Ku jej zdumieniu, nie miał na sobie niebieskiego munduru
gwardzisty, lecz długą pelerynę i ciemne bryczesy. Gdy się obrócił, zobaczyła jednak
wystającą spod peleryny rękojeść miecza.
Jeśli myślała, że oszuka Amona, to się zawiodła. Dostrzegł ją, zanim jeszcze zbliżyła
się do niego na odległość piętnastu metrów, i obserwował, jak przepycha się przez tłum.
Zatrzymała się przed nim i dygnęła nisko, szeroko się uśmiechając.
- Spóźniłaś się - burknął. - Już miałem nadzieję, że zrezygnujesz.
- Jestem Rebeka Morley, paniczu - powiedziała. - I jak wyglądam?
- Lepiej by było, gdybyś przebrała się za chłopaka. Byłoby łatwiej, gdybyś była
brzydka - zauważył.
Domyśliła się, że to swego rodzaju komplement.
- Oszukałam kuchmistrzynię - pochwaliła się z dumą.
- Hmmmm... - skomentował to Amon.
- Udawajmy, że jesteśmy parą zakochanych, którzy spotkali się po pracy -
Więcej na: www.ebookgigs.eu
twarz i obrócił się z lekkością świadczącą o dużej wprawie. Amon wyciągnął miecz i stanął
między chłopakiem a drzwiami, przywołując pozostałych kadetów. Wtedy ten, którego
nazywali Bransoleciarzem, złapał Raisę i mocno przyciągnął do siebie. Poczuła krawędź
ostrza na szyi, starała się nie przełykać śliny.
- Hanson, nie! - krzyknął orator Jemson, blady z przerażenia.
- A teraz - powiedział Bransoleciarz niemal do jej ucha. - Cofnijcie się albo poderżnę
jej gardło. - Jego głos drżał i trudno było stwierdzić, czy ze strachu, nerwów, czy podniecenia.
Raisa pomyślała o tych sześciu osobach zabitych na ulicy. Podobno byli torturowani.
Załatwił ich ten niebieskooki chłopak z nożem w ręku.
- Proszę - odezwał się Jemson. - W imię Stworzyciela, puść ją. Nie wiesz, kim...
- Nie! - Averill uniósł dłoń, by uciszyć oratora. Intensywnie wpatrywał się w Raisę.
Nie chciał, żeby Bransoleciarz wiedział, kogo schwytał. - Słuchaj - zwrócił się do chłopaka. -
Może dokonamy jakiejś transakcji.
- Oto moja propozycja - powiedział Amon, odsuwając się od drzwi. - Puść ją, a
wyjdziesz stąd żywy.
- A ci twoi niebiescy będą mi dreptać po piętach? - burknął. - Nie dojdę nawet do
mostu.
Twarz Amona przybrała kamienny wyraz, jego szare oczy przypominały bryły
granitu.
- Jeżeli coś jej się stanie, przysięgam na krew i kości Hanalei, że pożałujesz.
Towarzysze Amona zgromadzili się już przy drzwiach.
- Wy tam - zwrócił się do nich Bransoleciarz. - Przejdźcie do pozostałych.
- Zróbcie, co mówi! - rozkazał Amon.
Kiedy kadeci przesuwali się na tył gabinetu, Raisa słyszała, jak serce Łachmaniarza
łomocze mu w piersi, czuła jego gorący oddech na swojej szyi. Ściskał trzonek noża, jakby
był bardzo zdenerwowany.
Nie przestraszcie go, myślała Raisa, wzrokiem wysyłając sygnały Amonowi,
Averillowi i Jemsonowi.
- Nie chcę nikogo skrzywdzić - powiedział Bransoleciarz. - Po prostu nie zamierzam
iść za kratki, gdzie torturami zmuszą mnie do przyznania się do czegoś, czego nie zrobiłem.
Raisa zesztywniała, a chłopak wzmocnił uścisk.
- Gwardia Królewska nikogo nie torturuje - wybuchnęła. - Będziesz miał uczciwy
proces. Jeżeli jesteś niewinny... jeśli naprawdę nie zabiłeś tych ludzi... możesz oczyścić swoje
imię.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Raisa zrobiła, co jej kazano. Zatrzasnęła drzwi i zamknęła na klucz. Dłonie tak jej się
przy tym trzęsły, że z trudem trafiła kluczem do dziurki. Były to solidne drewniane drzwi do
pomieszczenia bez okien. Za drzwiami słyszała krzyki i wołania o pomoc oraz tłumione
odgłosy uderzeń ciał o drewno.
Bransoleciarz miał rację. To na pewno na jakiś czas ich zatrzyma. Alumni mocno
spali. Było mało prawdopodobne, by ktokolwiek ich usłyszał, nim nastanie ranek. Do rana
jeszcze wiele mogło się zdarzyć.
Bransoleciarz mocno ścisnął jej nadgarstek i ciągnął ją korytarzem w stronę wyjścia.
- Zostaw... mnie! - krzyknęła. Próbowała zapierać się piętami, aż wreszcie osunęła się
na ziemię.
Klnąc pod nosem, chłopak schował nóż, wsunął dłonie pod jej ciało i przerzucił ją
sobie przez bark jak worek rzepy. Był zadziwiająco silny.
- Teraz bądź cicho - mruknął. - Nie każ mi zrobić czegoś, czego bym nie chciał.
Zapewne miał zamiar zabrać ją gdzieś i torturować tak jak poprzednie ofiary. Raisa
sięgnęła za pasek, odnalazła trzonek noża i wysunęła go. Czy da radę dźgnąć napastnika?
Ściskając trzonek obiema dłońmi, wymierzyła w środek jego pleców, zamknęła oczy i
zamachnęła się, by wbić z całej siły.
Nagle znalazła się na plecach na podłodze. Od uderzenia głową w posadzkę
zawirowały jej przed oczami gwiazdki. To Bransoleciarz bezceremonialnie ją upuścił.
Chwycił ją za nadgarstki i odebrał nóż.
- Następnym razem, gdy będziesz chciała kogoś zadźgać, zrób to szybko - poradził jej.
- Nie guzdraj się tak długo.
Wprawnymi ruchami przeszukał ją, sprawdzając, czy nie ma innej broni. Przesuwał
dłońmi po jej tułowiu, bokach i plecach, po nogach, zajrzał nawet pod koronkowy czepek.
Choć nie wykazywał przy tym zainteresowania nią jako kobietą, Raisa czuła, że dotyk jego
rąk wywołuje rumieńce na jej twarzy.
Był w tym dobry, jego ręce działały sprawnie i pewnie. Znalazł pierścień Eleny ze
znakiem Pędzących Wilków zawieszony na łańcuszku na jej szyi, ale go nie zabrał. I
niewielki mieszek z aksamitu, pełen monet, które wetknęła za kamizelkę. Potrzymał go w
dłoni, po czym zwrócił Raisie. To ją zaskoczyło.
Podniósł ją, oddał jej czepek, otrzepał go z kurzu z udawaną galanterią, a na
zakończenie klepnął ją w pupę.
Mimo grozy sytuacji Raisa dostrzegła w nim coś ujmującego - jakiś nieokiełznany
humor, brawurę i wytrwałość. Niczego nie oczekuje, pomyślała, bo nigdy nic nie miał. I
Więcej na: www.ebookgigs.eu
niczego nie oczekuje się od niego. Jest wolny w taki sposób, w jaki ona nigdy nie będzie.
Jesteś głupią romantyczką, pomyślała. Głupszą niż Missy. Prawdopodobnie skończysz
zniewolona albo zakatrupiona przez ulicznego zbira.
Otaksował ją od stóp do głów, jakby sporządzał jakiś plan ataku.
- Nie jesteś ciężka - stwierdził. - Mimo to piekielnie niewygodnie cię nieść.
Wyciągnęła w jego stronę swoją sakiewkę.
- Weź to. Ale zostaw mnie tutaj.
- Nie chcę twoich pieniędzy - powiedział z pogardą. Te słowa zawisły między nimi.
Skoro nie chce jej sakiewki... Raisa z trudem przełknęła ślinę. Wiedziała jedno - ma
większe szanse ucieczki, idąc na własnych nogach.
- Mogę iść - mruknęła, starając się zachować godność.
- Dobra, a możesz biec? - zapytał, chwytając ją za rękę i odciągając od drzwi świątyni.
Chwilę później biegli w deszczu przez Most Południowy w kierunku Łachmantargu.
W połowie drogi Han wrzucił pęk kluczy do rzeki.
Dotarłszy na stronę Łachmantargu, sprowadził ją z Traktu Królowych w boczną ulicę.
Skręcili jeszcze raz w jakiś zaułek, gdzie wyjął z kieszeni dużą chustkę do nosa i przewiązał
jej oczy.
- Zawsze nosisz przy sobie przepaskę na oczy? - zapytała, starając się opanować
drżenie głosu. Nie odpowiedział, lecz chwycił ją za rękę i poprowadził naprzód.
Nie ujdzie ci to na sucho, chciała powiedzieć. Niemniej wszystko wskazywało na to,
że chyba jednak ujdzie, czymkolwiek „to” było.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Łachmaniarze
Han sam nie wiedział, co go napadło, że zabrał z sobą tę panienkę. W zasadzie tylko
mu zawadzała, spowalniała działania, nie wspominając o dźganiu tym swoim pięknym
nożykiem. Na pewno bez niej szybciej przeszedłby przez most i znalazł się na bezpiecznym
terenie Łachmantargu. Jeśli szczęście będzie mu sprzyjać, to Jemson i inni wydostaną się z
gabinetu dopiero rano, więc właściwie nie potrzebował zakładnika. A tak miał teraz problem,
co z nią począć.
Przynajmniej przestała z nim już jawnie walczyć, tylko szła posłusznie obok, gdy ją
prowadził w głąb Łachmantargu, krążąc po uliczkach i zaułkach, żeby nie mogła sama
znaleźć drogi powrotnej. On znał ten teren jak mało kto. Z dala od głównej ulicy było ciemno
choć oko wykol, więc nawet bez przepaski na oczach dziewczyna i tak by nic nie widziała.
Mimo to poznawał po sposobie, w jaki przechylała głowę i liczyła ulice, że próbuje
zapamiętać trasę. Szukała okazji, by uciec.
Było w niej coś, co go intrygowało. Ubrana w za duże szaty służącej z dobrego domu,
niosła pełną sakiewkę i miała maniery księżnej. Taka pewna siebie. Godna.
Skąd się to bierze, zastanawiał się. Skąd pomysł, że zasługujesz na to, by dostawać od
świata więcej niż inni?
Gwardia Królewska nikogo nie torturuje, stwierdziła, jakby była jakimś ekspertem.
Będziesz miał uczciwy proces.
Przykro mi, panienko, pomyślał. To ja jestem w tych sprawach ekspertem i nie kupuję
takiej gadki.
Zadumał się nad tym, co o niej wie. W zamkniętym gabinecie rozmawiała z
Jemsonem i kupcem klanowym, który mógł być Averillem Lekka Stopa Demonai,
Strażnikiem Kolonii Demonai. Minęły już trzy lata, odkąd Han widział go po raz ostatni.
Wizyty Hana w Sosnach Marisy bywały ostatnio sporadyczne, a lord Demonai rzadko
odwiedzał tę kolonię. Lecz jego twarzy łatwo się nie zapomina.
Ten wysoki, ciemny, porywczy chłopak - ten, który go rozpoznał - to kapral Byrne. To
on był z niebieskimi, gdy go złapali przed „Baryłką w koronie”. No i byli jeszcze ci młodzi
niebiescy, którzy przybiegli na wezwanie Byrne’a. Co oni wszyscy tam robili po cywilnemu?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Wyglądała żałośnie.
Krew i kości, pomyślał. Tylko się nie rozpłacz. Już i tak jest dostatecznie źle.
- Hej, to ja powinienem płakać. Dzięki tym twoim niebieskim nie mam domu, nie
mam pracy, żadnych perspektyw.
- Mo... może trzeba było o tym pomyśleć, zanim zabiłeś tych ludzi.
- Nikogo nie zabiłem - zaprotestował, urażony. - Mówiłem ci już. To nie ja.
Nie odpowiedziała, tylko objęła się ramionami i zadrżała.
- Jak chcesz się przebrać, to przejrzyj tę skrzynię i zobacz, czy coś pasuje. Ja mogę...
się odwrócić albo... wyjść.
No nie, na deszcz! Naprawdę przy tej dziewczynie przestawał być sobą.
- Nie, nic mi nie jest - powiedziała nienaturalnie szybko. Kucnęła w kącie i otuliła się
swoimi spódnicami. Przyglądała mu się nieufnie wielkimi oczami.
- Chcesz coś zjeść? Herbatnika? Albo herbatnika z dżemem? - Chciał ją ugościć jak
prawdziwy gospodarz. - Z cukrem?
- Nie.
Usiadł ze skrzyżowanymi nogami, w odległości, która, jak sądził, da jej poczucie
bezpieczeństwa.
- Co robiłaś w Świątyni Południomostu? - zapytał.
Zwlekała chwilę z odpowiedzią, myśląc nad jakimś kłamstwem.
- Szukałam pracy.
- Pracy? Jakiej? Co umiesz?
Jej wyraz twarzy mówił: „rozszarpywać złodziei i porywaczy”.
- Gdzie mieszkasz? - spróbował jeszcze raz.
Znowu milczenie.
- Na podzamczu. Na ulicy Grotników.
- Elegancka okolica - zauważył zdumiony.
- Jestem służącą... guwernantką. W... domu Bayarów.
Kłamała po troszeczku, wymyślając te kłamstwa na poczekaniu. Albo nie była w tym
zbyt dobra, albo nie zależało jej na tym, by brzmieć przekonująco.
Skądś jednak znała nazwisko Bayarów.
- Lord Bayar to Wielki Mag, tak? - powiedział w taki sposób, jakby tylko
podtrzymywał rozmowę.
Skinęła głową, zdziwiwszy się, że o nim słyszał.
- Jacy oni są, ci Bayarowie? - zapytał i wgryzł się w twardy herbatnik. - To prawda, że
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wypadek. Potem przeciągnął jedno posłanie do podnóża schodów i ostentacyjnie się ułożył.
Sen nie nadchodził. Han usłyszał szelest dobiegający z kąta, w którym była Rebeka -
szept tkanin osuwających się na posadzkę. Widocznie postanowiła jednak zdjąć te mokre
ciuchy. Patrzył w ciemność, starając się sobie tego nie wyobrażać. To by tylko sprowadziło
kłopoty.
W końcu szmery ucichły i Han usłyszał spokojny rytmiczny oddech świadczący o
tym, że zasnęła.
Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział amulet z zielonym wężem, jakby był
wyryty na jego powiekach. Zaczynał już myśleć, że rzucono na niego urok pecha. Jego
ostatnie kłopoty zaczęły się, gdy znalazł ten przedmiot. Może Micah Bayar przeklął amulet
przed przekazaniem Hanowi. Może powinien zignorować słowa Lucjusza, odkopać amulet i
zwrócić go prawowitemu właścicielowi?
Tyle że według Lucjusza Bayarowie nie są prawowitymi właścicielami.
Ale czemu nie? Przecież zabili Króla Demona i odebrali mu to, czyż nie?
Może o to chodzi. Może amulet nadaje się tylko do czarnej magii. Ale podobno
wszystkie narzędzia czarnej magii zostały zniszczone po Rozłamie.
Wreszcie zasnął. We śnie nawiedzała go twarz kaprala Byrne’a.
*
Jakimś cudem Raisa zasnęła, chociaż sama uznałaby to za niemożliwe - w tej
obskurnej piwnicy z wielokrotnym mordercą w pobliżu. Obudziła się wcześnie, nietknięta,
choć zesztywniała i obolała na całym ciele od spania w kucki w kącie.
Lampa już zgasła, lecz przez szczeliny w drzwiach wpadało blade światło poranka.
Bransoleciarz spał rozciągnięty na posłaniu u podnóża schodów.
Raisa obserwowała go przez chwilę, by się upewnić, że naprawdę śpi. Rzucał się
przez sen i mruczał, jakby dręczyły go koszmary.
Albo nieczyste sumienie.
Wstała, przeszła przez piwnicę i przyjrzała mu się z bliska. Gdy spał, wyglądał
młodziej - jego złamana ręka leżała na klatce piersiowej, a druga była odrzucona w bok. Oczy
pod powiekami niespokojnie się poruszały. Spod posłania wystawała część noża.
Był przystojny, choć posiniaczony, a kolor włosów nie pasował do jego cery. Miała
ochotę przesunąć palcami po jego kształtnej twarzy.
Czemu nosi klanowe ubrania? zastanawiała się. To było jedno z wielu pytań, które
miały pozostać bez odpowiedzi.
Czy może zaufać intuicji, która mówi jej, że on nie był w stanie popełnić tych zbrodni,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
o które się go oskarża? Czy on naprawdę ma zamiar ją uwolnić? Na razie jej nie skrzywdził,
ale to nie znaczy, że tego nie zrobi.
Może lepiej by było, gdyby poderżnął jej gardło. Kiedy matka dowie się o tej
przygodzie, na pewno ograniczy jej swobodę. Amon zostanie zesłany do Kredowych Klifów i
to wszystko będzie jej wina. Pewnie już teraz cała Gwardia Królewska przeczesuje miasto.
Wieczorem rozwiesiła na krześle swoją pelerynę, spódnicę i halki do wyschnięcia.
Gdy je teraz obmacała, przekonała się, że już nie kapie z nich woda, lecz nadal są wilgotne.
Pomyślała o przebraniu się z powrotem w ten strój, ale bała się obudzić Bransoleciarza i tego,
że przyłapałby ją w trakcie tej czynności.
Spodnie były za długie i luźne w talii, więc znalazła kawałek sznurka i przełożyła go
przez szlufki, a potem podwinęła nogawki. Koszula miała spłowiały szary kolor i sięgała jej
prawie do kolan. Zapięła ją pod szyję, kręcąc nosem na woń chłopięcego potu. Wśród ubrań
znalazła kolorową szmatkę, którą związała włosy. Następnie narzuciła pelerynę na ramiona.
Czy uda jej się wspiąć po schodach i wyjść na zewnątrz, nie budząc go? Będzie
potrzebowała przewodnika, bo nie zna okolicy.
Z sercem bijącym tak głośno, że była pewna, iż go obudzi, przekroczyła leżące ciało i
postawiła stopę na pierwszym stopniu. Podniosła drugą stopę i wspinała się tak szybko, jak
mogła, spodziewając się w każdej chwili poczuć jego rękę na kostce. Kiedy dotarła na szczyt
schodów, spojrzała w dół i powoli zaczerpnęła tchu. Han wciąż spał rozciągnięty na
podłodze.
Raisa obiema dłońmi popchnęła ciężkie drzwi.
Skrzyyyyp! Skrzypnięcie zawiasów przeszyło ciszę. Równomierny oddech
Bransoleciarza urwał się i Raisa usłyszała jego zaspany krzyk.
Teraz już nie było odwrotu. Rzuciła się przed siebie; otworzyła drzwi na oścież i
oślepiło ją światło dnia. Po krótkiej chwili, gdy w panice zaplątała się w pelerynę, wybiegła z
piwnicy i pędem rzuciła się przez podwórze. Słyszała za sobą stłumiony krzyk, gdy wsuwała
się w wąską szczelinę między budynkami.
Wypadła z drugiej strony niczym korek z butelki i biegła, rozglądając się i krążąc po
wąskich uliczkach, nie zważając na to, gdzie się znajduje ani dokąd zmierza, byle tylko
zwiększyć odległość między sobą a porywaczem.
Biegła, aż kłucie w boku i brak tchu zmusiły ją do zatrzymania się w małym zaułku.
Chwilę stała, łapiąc oddech, nasłuchując pościgu i rozglądając się na wszystkie strony.
Później ruszyła spacerowym krokiem. Postanowiła, że znajdzie jakąś gospodę albo
otwarty sklep. Może ktoś tam zechce sprowadzić pomoc, jeśli go przekona, że dostanie
Więcej na: www.ebookgigs.eu
nagrodę.
Karczmy były jednak pozamykane na głucho, domy także, ulice o tej porze
opustoszałe. Próbowała dobijać się do drzwi dostatnio wyglądających domostw, lecz nikt nie
otwierał. Gdyby ją ktoś zobaczył, chyba i tak by jej nie wpuścił, bo wyglądała przerażająco -
obdarta, brudna istota nieokreślonej płci.
Na wschodzie, na tle podnoszącego się słońca, wznosiły się ku niebu strzeliste wieże
zamku Fellsmarch. Dzieliło ją od nich co najmniej kilka kilometrów - więcej niż przemierzyła
poprzedniego wieczoru. Czy to naprawdę zaledwie wczoraj przeszła przez Łachmantarg z
Amonem i tajemną eskortą?
Nie miała wyjścia - trzeba było iść. Skierowała się w stronę wież. Kręte uliczki tak ją
prowadziły, że miała wrażenie, iż by przybliżyć się do zamku o kilometr w linii prostej, musi
przejść co najmniej dwa. To przypominało labirynt w oranżerii na dachu, tyle że zabudowany
walącymi się domami i wyłożony kocimi łbami, tłuczonymi cegłami, gruzem i brudem.
Przechodziła właśnie przez jakieś podwórze, gdy z przyległego zaułka wybiegła
przerażona dziewczyna. Była chuda, może rok czy dwa młodsza od Mellony, z długimi
jasnymi włosami splecionymi w warkocz.
- Panienko! W imię Magdaleny Miłosiernej, pomóżcie, proszę. Moja młodsza siostra!
Jest chora!
Raisa rozejrzała się, by się upewnić, że dziewczyna zwraca się do niej. Nikogo innego
nie zauważyła.
- Ja? A co jest twojej siostrze?
- Krztusi się! Sinieje! - Dziewczyna szarpała Raisę za rękę. - Proszę, chodźcie ze mną.
Raisa poszła za nią w zaułek. Myśli kłębiły się jej w głowie. Może nadarza się okazja,
by zrobić coś dobrego. Ostatnio krztusiec zbiera spore żniwo. W świątyni zamkowej są
uzdrowiciele, którzy potrafią to leczyć. Może...
Doszły do muru z cegły. Raisa obróciła się i zobaczyła, że już nie są same. Z
sąsiednich uliczek wyłoniło się pięcioro innych dzieci ulicy - czterech chłopców i jeszcze
jedna dziewczynka. Żołądek podszedł jej do gardła.
- Hej, ty! - powiedziała nowo przybyła dziewczyna. - Dokąd to się tak spieszysz?
Jej akcent mówił, że pochodzi z Wysp Południowych. Była starsza od tej pierwszej,
mogła mieć około szesnastu lat, miała śniadą cerę, długie kręcone czarne włosy, związane w
oddzielne pasma poowijane sznurkami, wysokie kości policzkowe i usta o pełnych wargach.
Była ubrana w bryczesy i podkoszulek bez rękawów obnażający wytatuowane ramiona.
Dziewczyna wyciągnęła rękę i zerwała Raisie z włosów prowizoryczną opaskę.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
miałem załatwić tych Południarzy? Sam? - Uśmiechnął się. - Ty może byś dała radę. Ale ja...
jestem dobry, ale nie aż tak.
Potrafi być czarujący, pomyślała Raisa.
Cat przyglądała mu się podejrzliwie.
- Nie jesteś z nikim innym? Argusi? Wdoworoby? Krwiopijcy?
Bransoleciarz kręcił głową.
- Słyszeliśmy, że sprowadzasz liście z We’enhaven - powiedział Jonas. - Podobno
zarobiłeś fortunę, sprzedając je piratom z Kredowych Klifów.
- Nie robię już interesów z piratami - odparł Bransoleciarz. - Szybciej poderżną ci
gardło, niż zapłacą.
- To jak niby sobie radzisz? - zapytała Cat, wbijając w niego wzrok.
Bransoleciarz odchrząknął, jakby zmieszany.
- Jakoś idzie. Noszę towar Lucjusza Frowsleya. Trochę handluję. Czyszczę ludziom
buty. - Dotknął swojego noża. - Czasem golę.
Łachmaniarze wybuchnęli śmiechem. Wszyscy z wyjątkiem Cat.
- Słuchajcie - powiedział Bransoleciarz poważnie. - Nie mam pojęcia, kto załatwia
Południarzy, ale my wszyscy za to płacimy. Potrzebuję waszej pomocy. Jeżeli coś wiecie...
- A co ty na to? - zapytała Cat, nachylając się w jego stronę. - Przekażemy cię
niebieskim. Wtedy może dadzą nam spokój.
- Spróbuj - głos Hana był spokojny, jego ton opanowany, lecz Raisa dostrzegła, że
wyprostował się i zacisnął dłoń na rękojeści noża. - Oczywiście, ja bym cię nie wydał.
Według mnie kumple muszą trzymać się razem. Ale to tylko moje zdanie.
Łachmaniarze poruszyli się nerwowo, ukradkiem spoglądając po sobie. Niektórzy
porozumiewawczo skinęli głowami.
Mogę się od niego sporo nauczyć, pomyślała Raisa. Jest tutaj od dziesięciu minut, a
już ma ich wszystkich w garści. Z wyjątkiem Cat, która żywi do niego urazę.
Bransoleciarz przysunął się do Cat, skoncentrował na niej spojrzenie swoich
niebieskich oczu i przemówił łagodnym, przekonującym głosem.
- Pogadajmy chwilę, dobrze? - Przerzucił wzrok na pozostałych Łachmaniarzy. -
Proszę.
Zawahała się, a po chwili skinęła na swoich ludzi, by się odsunęli. Odeszli do końca
zaułka i tam czekali. Velvet patrzył wilkiem w ich stronę.
- Co z nią? - syknęła Cat, wskazując na Raisę skinieniem głowy.
Bransoleciarz delikatnie popchnął Raisę w kierunku ślepego końca zaułka, a sam
Więcej na: www.ebookgigs.eu
tak szczupła w talii, że mógłby ją objąć dłońmi, ale była w niej też siła, która mu się
podobała.
Spoglądając na nią z ukosa, zastanawiał się, jak by to było ją pocałować.
Odpuść sobie, Alister, pomyślał. Masz już dość kłopotów. Kimkolwiek ona jest, ma
potężnych przyjaciół.
- Zostawię cię na Trakcie Królowych - powiedział, pociągając ją za rękę, by się
przecisnąć między wozami dostawczymi w tłumie robotników i sklepikarzy na wąskiej ulicy.
- O tej porze jest tu duży ruch i powinno być bezpiecznie. Z łatwością dojdziesz do
podzamcza.
- Poradzę sobie - powiedziała, zadzierając nosa.
- Świetnie - burknął. - Tak jak poradziłaś sobie, gdy cię znalazłem w zaułku. Cat i
reszta zjedliby cię żywcem.
- Czemu mnie uratowałeś? To znaczy... Przecież ci uciekłam.
Chwilami wydawała się bardzo bystra, a znów innym razem mówiła straszne głupoty.
- To ja wyciągnąłem cię ze świątyni. Jak ktoś poderżnie ci gardło, to będzie moja
wina. I bez tego mam dość problemów.
- Chcesz uratować Łachmaniarzy, tak? - zapytała. - Tych zatrzymanych przez
gwardię.
Na zęby Hanalei! Musi się jej pozbyć, jeśli chce zachować jakiekolwiek sekrety.
- Skąd ten pomysł?
- Ale mam rację? - nie poddawała się.
- No, to dopiero byłoby głupie, nie? Pewnie myślisz, że jestem głupi?
- Nie. Myślisz, że to przez ciebie ich zatrzymali. Ale to nieprawda, jeśli jesteś
niewinny.
Omal się nie potknęła o zbyt długie nogawki, więc chwycił ją za ramię, żeby ją
podtrzymać.
- Aha, więc teraz uważasz, że jestem niewinny?
- Przynajmniej zamordowania tych Południarzy - powiedziała, posyłając mu
spojrzenie, które mówiło, że i tak niejedno ma na sumieniu. - Złapią cię, jeśli spróbujesz,
wiesz o tym. Na pewno na to czekają. Prawdopodobnie właśnie dlatego ich zamknęli. Żeby
cię wywabić z kryjówki.
Wiedział to i bez niej.
- Ojej, to nie twoje zmartwienie.
Jeszcze parę ulic i pójdzie swoją drogą, i...
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Nagle stanęła jak wryta, omal się nie przewróciła. Jej oczy błyszczały z przejęcia.
- Zaprowadź mnie z powrotem do Świątyni Południomostu - zażądała jak jakaś
księżna Łachmantargu. - Zapomniałam o czymś.
- Zwariowałaś? - powiedział to głośniej, niż zamierzał, aż zwrócił na nich uwagę jakiś
przechodzień. - Właśnie stamtąd się wydostaliśmy - ściszył głos. - Ledwie udało mi się uciec i
nie mam zamiaru tam wracać.
- Będziesz musiał tam zajrzeć, żeby oswobodzić Łachmaniarzy - zauważyła. -
Strażnica Południomostu jest przy samej świątyni.
Nie musiała mu tego mówić.
- Nie. Ty idziesz do domu. Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, nie opowiadaj nikomu,
co dzisiaj widziałaś.
Zacisnęła wargi i wyprostowała się.
- Dobrze. Idę więc sama do świątyni.
To przypominało koszmar senny, w którym nic się nie udaje i człowiek myśli, że
zaraz umrze albo coś zniszczy, ale nie może się obudzić. To przez tego wiecznego pecha
trafiła mu się taka zwariowana zakładniczka.
Rozejrzał się, ale na tak zatłoczonej ulicy nie dało się jej nigdzie zaciągnąć.
Pomyślał o tym, żeby wrzucić ją do rzeki i zobaczyć, czy pójdzie na dno. Zamiast tego
postawił kołnierz i powlókł się za nią z powrotem w stronę Południomostu, siarczyście klnąc
pod nosem.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
torbę z pieczywem.
Strażnik zabrał jej pakunek.
- Dopilnujemy, żeby dostała - powiedział, dając znak, by odeszła.
Cóż. To nie załatwiało sprawy.
- Proszę, panie - nalegała Raisa. - Liczyłam, że uda mi się ją zobaczyć. To już trzy dni
i nie wiem, co z nią. Była chora, a trzy dni w więzieniu... to nie służy...
- Żadnych odwiedzin! - Zmrużył oczy podejrzliwie. - Już powinnaś to wiedzieć.
Chwyciła go za rękaw, a on odepchnął jej dłoń i sięgnął po miecz.
- Odsuń się! Ty cholerna mała...
- Proszę. Mam pieniądze. Niewiele, ale trochę i...
Na twarzy gwardzisty pojawiło się zainteresowanie.
- Skoro masz pieniądze, to je zobaczmy...
- Będę mieć. Zobaczy je pan. Ale może najpierw...
Ręka strażnika była szybka jak wąż. Chwycił ją za kołnierz i przyciągnął do siebie.
- Nie pogrywaj ze mną, dziewczyno! - Podniósł wielką pięść, a Raisa poczuła suchość
w ustach. Wtedy zza jego pleców dobiegł głos.
- Wpuść ją, Sloat. Niech no ją zobaczę.
Sloat niechętnie się odsunął.
Ten, który się odezwał, siedział przy stole przy kominki i grał w karty. Przed nim stały
brudne talerze i kilka pustych kubków. Miał chudą okrutną twarz, brązowe oczy i rzadkie,
cienkie włosy sięgające ramion. Nosił niebieski mundur Gwardii Królewskiej, a belki na
kołnierzu mówiły, że jest sierżantem.
- Chodź no tu, dziewko - powiedział, przywołując ją z ohydnym uśmiechem, od
którego Raisie zebrało się na mdłości.
Niechętnie podeszła do niego, nie podnosząc głowy. Czemu sądziła, że to dobry
pomysł?
- Toś ty młodsza siostra Sary?
Milcząco skinęła głową.
Chwycił ją za nadgarstek i mocno go wykręcił.
- Mów, jak się ciebie pytają!
Raisa syknęła z bólu, do oczu napłynęły jej łzy.
- Tak, panie. Jestem siostrą Sary. - Drugą ręką uniosła torbę z bułkami niczym tarczę.
- Przyniosłam jej coś do jedzenia.
- Tej, co się włóczy z Łachmaniarzami? - ciągnął sierżant.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
żeby nie zaniosła do zamku opowieści o tym, co tu widziała. Pod królewskim mundurem
Gillena kryło się serce zabójcy.
Pomyślała o tym jak o przygodzie, czymś, co zrobiłaby Hanalea. Myślała, że wie, jaka
jest stawka, lecz była w błędzie.
Czy Hanalea bała się, gdy stawiała czoła Królowi Demonowi? Raisa była śmiertelnie
przerażona.
Przed nimi pojawiła się metalowa krata osadzona w kamieniu, z potężnym zamkiem z
jednej strony. Gdy do wnętrza wpadło światło pochodni, Raisa zobaczyła jakieś poruszające
się ciała.
Dziewczyna i dwaj chłopcy, w wieku może piętnastu, może szesnastu lat, choć trudno
to było określić. Byli chudzi, brudni i tak mocno pobici, że ciężko było w nich dostrzec
ludzkie istoty. Nie podeszli do wejścia, jak można by się spodziewać, lecz powciskali się w
kąty, jakby licząc na to, że Gillen ich nie zauważy.
Raisa poczuła obrzydzenie, a po chwili też wściekłość, widząc, że to, co mówił
Bransoleciarz, okazało się prawdą.
- Hej, Saro - odezwał się Gillen uwodzicielsko, otwierając drzwi. - Przyprowadził żem
ci towarzystwo.
- Odejdź - dobiegł z ciemności słaby szept. - Nie możemy powiedzieć tego, czego nie
wiemy. Nie widzieliśmy Alistera od miesięcy.
- No chodź, nie bądź taka - przemawiał Gillen ze sztuczną słodyczą w głosie. - Ktoś
do ciebie przyszedł.
- Kto? - zapytała dziewczyna.
- Mam tu małą Rebekę. Przyniosła ci kolację.
- Kto? - kierowana ciekawością Sara wysunęła się z cienia. Była wysoka jak na swój
wiek, szeroka w biodrach i ramionach. Pod żadnym względem nie przypominała Raisy.
- Teraz, jak już jest tu twoja siostrzyczka, chyba sobie gdzieś pójdziemy - powiedział
Gillen z uśmiechem mrożącym krew w żyłach. Ścisnął Raisę mocniej. - Może rozwiąże ci się
język, jak położymy ją na kole tortur.
Sara patrzyła zdumiona to na Raisę, to na Gillena.
- Kto to taki, u diabła?
W opowieściach Królowa Hanalea zawsze zwyciężała potężnego Króla Demona siłą
charakteru i mocą dobra.
W koloniach klanowych opowiadano o tym, jak mały pokonuje potężnego dzięki
koncentracji i sile umysłu.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Przypadkowi sprzymierzeńcy
Amon Byrne nie należał do osób, które mają zwyczaj długo się nad czymś rozwodzić.
Zwykle podejmował decyzję, słuszną bądź nie, i posuwał się naprzód. Tym razem było
inaczej. W ciągu dwóch ostatnich dni myślał dużo więcej niż w całym swoim
dotychczasowym życiu.
Wydostali się z gabinetu oratora Jemsona dopiero następnego dnia po porwaniu Raisy.
Wszelkie ślady były już wtedy zatarte. Amon wysłał Szare Wilki do Łachmantargu na
poszukiwanie Bransoleciarza albo Raisy, a sam udał się prosto do ojca, żeby się przyznać do
tego, co zrobił.
Zastał ojca przy śniadaniu spożywanym samotnie, jak to miał w zwyczaju. Po
pierwszych słowach Amona kapral Byrne przestał jeść, oparł się na krześle i słuchał z
kamienną twarzą, raz na jakiś czas zadając konkretne pytania.
Gdy Amon skończył, jego ojciec rzucił serwetkę na stół i posłał swojego ordynansa,
żeby sprowadził oficerów dyżurnych do garnizonu.
Amon wyciągnął swój miecz zwrócony rękojeścią w stronę ojca.
- Przepraszam - powiedział sztywno. - Składam prośbę o zwolnienie z...
- Zatrzymaj ten miecz - przerwał mu ojciec. - Będziesz go potrzebował.
- Kapitanie? - wyjąkał Amon, skonsternowany. - Ale przecież... Kiedy królowa
usłyszy...
- Królowe z rodu Szarych Wilków są silne - rzekł jego ojciec. - Nikt nie wie tego
lepiej ode mnie. Najtrudniejsze zadanie dla gwardzisty to powiedzieć swojej pani „nie”, kiedy
wie, że to może się zakończyć jego dymisją, uwięzieniem lub śmiercią. - Przyglądał się
Amonowi przenikliwym wzrokiem. - Ale czasami trzeba to powiedzieć. Powinieneś był
odmówić księżniczce.
- Ale jak to zrobić? Kapitanie? - Amon wsunął miecz do pochwy. - To znaczy...
przecież służymy królowej i dlatego...
- Służymy dynastii królowych - oświadczył ojciec. - Służymy tronowi. Czasami
jednostka dokonuje złego wyboru.
Amon wpatrywał się w ojca zdumiony.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Mogą próbować, ale nie możemy na to pozwolić. Mellony nie jest prawowitą
dziedziczką, dopóki żyje Raisa. Nǽming nie uznaje polityki. Mam nadzieję, że Jej Królewska
Mość nie ulegnie wpływom... - zamilkł. - Bardzo potrzebujemy silnej królowej - dodał cicho,
pocierając czoło, jakby zabolała go głowa.
- Tato... - Amon chciał wrócić do najważniejszego - ...kiedy mówiłeś, że
zaryzykujemy wszystkim, żeby chronić ten ród, co miałeś na myśli?
Ojciec znowu skupił na nim uwagę.
- To, że nie ujawnimy, iż księżniczka zniknęła. Każemy gwardii szukać Rebeki
Morley... tak się przedstawiła, jeśli dobrze pamiętam... porwanej ze Świątyni Południomostu
przez Bransoleciarza Alistera. Jej opis będzie odpowiadał opisowi księżniczki. Powiemy, że
Rebeka pochodzi z zamożnej rodziny, ale chciała działać na rzecz ubogich. Zaoferujemy
wysoką nagrodę za informacje.
Amon nie był pewien, czy dobrze zrozumiał.
- Ale... królowej powiemy prawdę?
Ojciec spojrzał mu w oczy.
- Nie.
Nie mógł w to uwierzyć. Jego ojciec, przykład obowiązkowości i praworządności,
proponuje wielkie oszustwo, które przy złym obrocie spraw może mieć groźne konsekwencje.
Można by to odebrać w taki sposób, że kapitan gwardii ryzykuje życiem księżniczki, aby
osłaniać własnego syna. Stawką była jego kariera.
- Tato! Nie możemy. Jeśli ktoś się dowie...
- Pamiętaj, co ci powiedziałem. Musimy chronić ród, niezależnie od kosztów. Jeśli ten
Bransoleciarz się dowie, kogo przetrzymuje, księżniczka będzie w większym
niebezpieczeństwie. Może się tak wystraszyć, że zabije ją na miejscu albo wyprowadzi za
granicę i sprzeda jakiemuś południowemu księciu. Albo sprzymierzy się z wrogami Szarych
Wilków.
- Jeżeli jeszcze żyje - wykrztusił Amon. - Minęło już tyle godzin.
- Żyje - uspokoił go ojciec. - Wiedziałbym, gdyby linia rodu została zerwana. Ty też
będziesz wiedział, gdy już zostaniesz zaprzysiężony. - Ojciec położył mu dłoń na ramieniu. -
Wiem, że sama królowa wybrała cię do gwardii, ale, jak już mówiłem, wybrany może zostać
każdy. Zaprzysiężenie to co innego.
Zostawił ten temat, ale Amon przyjął słowa ojca z zadowoleniem. Z radością, że nie
musi rozwijać przypuszczenia „Jeżeli Raisa jeszcze żyje..
- Ale jak wyjaśnimy zniknięcie Raisy? - pytał dalej Amon. Odczuwał wielką ulgę, że
Więcej na: www.ebookgigs.eu
nie będzie musiał od razu stanąć przed królową, nie do końca przekonany, czy ten plan
zadziała. - Do tej pory pewnie już zauważono jej nieobecność. Może już jej szukają.
- Pomoże nam Averill Demonai - odpowiedział mu ojciec. - Powie, że Raisa wróciła
do kolonii Demonai, żeby... przygotować się do święta imienia. Bardzo tajemny, bardzo
święty rytuał. Lord Bayar się wścieknie, ale jakoś to zniesiemy. - Jego twarz rozjaśnił słaby
uśmiech.
- Czemu Averill miałby to zrobić? Jest jej ojcem. Na pewno się martwi.
- Będzie chciał utrzymać to w sekrecie z tej samej przyczyny, co my: dla dobra córki i
dla dobra całej dynastii.
- Co ja miałbym robić? - zapytał Amon pokornie, wiedząc, że nie zasługuje na rolę w
tym przedsięwzięciu, lecz z całych sił pragnąc na coś się przydać.
- Przeczeszesz Łachmantarg i Południomost. Wykorzystasz wszystkie kontakty.
Ogłosisz o nagrodzie w gospodach i karczmach. W końcu znasz ulicę i znasz Raisę. Możesz
też rozpoznać Bransoleciarza, a to ważne, bo większość gwardzistów nigdy nie widziała
księżniczki na żywo.
*
W ciągu następnych dwóch dni Amon bezustannie krążył po ulicach, głównie w
Łachmantargu, bo widziano Bransoleciarza, jak zaraz po wyjściu ze świątyni przechodził z
Raisą przez most. Amon wydawał pieniądze w karczmach, lecz sam nigdy nie pił. Przesłuchał
mnóstwo osób, wypytując o Rebekę Morley i opisując ją szczegółowo. Pokazywał przy tym
portret, który naszkicowała dla niego Lydia.
Dwoił się i troił, byle tylko nie musieć myśleć. Kiedy bowiem zaczynał się
zastanawiać, ogarniało go poczucie winy.
Przede wszystkim to on odpowiada za ucieczkę Bransoleciarza tego dnia, gdy
zatrzymali go przed „Baryłką w koronie”. A zgadzając się na plan Raisy, to on sprawił, że
znalazła się w gabinecie Jemsona, gdy wpadł tam Bransoleciarz.
I w końcu jego decyzja o tym, żeby tam, w świątyni zdekonspirować Bransoleciarza,
bezpośrednio zaowocowała porwaniem księżniczki.
Oczywiście, istniało ryzyko, że sama Raisa już wyjawiła porywaczowi, kim jest.
Amon wyobrażał sobie tę rozmowę, ale nie potrafił sobie wyobrazić tego, co działo się
później - to nawiedzało go w nocnych koszmarach, robił więc, co mógł, by nie spać.
W rezultacie w pierwszych dniach po zniknięciu Raisy Amon włóczył się samotnie po
uliczkach i zaułkach Łachmantargu, nie dbając o własne bezpieczeństwo.
Zorganizował spotkanie Wilczej Zgrai na moście w południe, żeby sprawdzić, czy
Więcej na: www.ebookgigs.eu
czegoś się dowiedzieli. Nie był optymistą w tej sprawie. Zbliżał się właśnie do rzeki, gdy ktoś
z tyłu zawołał:
- Kapralu Byrne!
Obrócił się. To był Bransoleciarz Alister w podwórzu za kratami bramy z kutego
żelaza. Za nim stało pół tuzina Łachmaniarzy. Nie było z nimi Raisy.
Amon rzucił się w stronę Bransoleciarza. Podszedł do kraty, która była zbyt gęsta, by
przecisnąć przez nią choćby dłoń. Bransoleciarz odskoczył, jakby myślał, że Amon w jakiś
sposób pokona tę przeszkodę.
- Gdzie ona jest?! - wybuchnął Amon, szukając sposobu przedarcia się przez
ogrodzenie. - Coś z nią zrobił? Jeśli ją tknąłeś, to przysięgam, że...
- Chodzi o Rebekę? - Bransoleciarz zmarszczył czoło, jakby zbity z tropu.
- Tak, Rebekę. - Amon zaczął intensywnie myśleć. A więc ten oprych wciąż nie wie,
kim jest Raisa. - A kogo innego bym szukał, ty morderco, złodzieju, ty...
- Jest w strażnicy Południomostu - powiedział Bransoleciarz, ruchem głowy
wskazując rzekę.
- Południomostu? - Amon z trudem panował nad głosem. - A co ona tam robi?
- Nie wiem dokładnie, co tam robi. - Bransoleciarz bawił się srebrem na nadgarstkach.
- Ale weszła tam wczoraj i jeszcze nie wyszła. Coś się dzieje. Miałem nadzieję, że pan,
kapralu, mógłby tam zajrzeć. Sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku.
Amon nie wiedział, co myśleć. W tym, co usłyszał, była jednak pewna istotna
informacja.
- A czemu nie miałoby być w porządku?
I dlaczego nikt go nie powiadomił, że ją odnaleziono?
Bransoleciarz wzruszył ramionami.
- Choćby dlatego, że jest tam Mac Gillen.
Mac Gillen był brutalny na ulicy, ale co to miało wspólnego z Raisą?
- A jak się tam znalazła? - zapytał Amon, ostrożnie dobierając słowa i powstrzymując
się przed waleniem pięścią w metalową przegrodę między nimi. - Czy gwardia ją znalazła,
czy uciekła od ciebie albo...
- Zdaje mi się, że poszła uratować paru Łachmaniarzy - stwierdził Bransoleciarz. - Nie
wyraziła się jasno.
- Poszła uratować... A po co miałaby to robić? - Amon chwycił za kratę i patrzył
chłopakowi w oczy. Czy kłamie? A jeśli tak, to po co?
- Chyba się... przejęła - powiedział Bransoleciarz. - No wiesz, uroki życia gangu i
Więcej na: www.ebookgigs.eu
takie tam. Bicie co drugi dzień, aresztowania za to, czego się nie zrobiło, długie noce za
kratkami, spanie w zimnie i wilgoci. To takie... uwodzicielskie... - Mrugnął figlarnie.
Amon nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Bransoleciarz świadomie użył tego słowa.
Mimo sarkastycznej miny twarz chłopaka pod brudem i sińcami była blada i niespokojna.
Widać było, że bardzo się martwi.
Czy martwił się o Raisę?
Nie. Nie ma prawa.
- Czemu miałbym ci ufać? Czemu w ogóle mam ci wierzyć? - zapytał Amon.
Bransoleciarz splunął.
- No dobra. Jeśli dla ciebie to za duże ryzyko wejść do własnej strażnicy i znaleźć
własną panienkę, to sam tam pójdę. Myślałem tylko, że ciebie lepiej tam przyjmą. - Nagle
spoważniał, oczy płonęły mu gniewem.
Amon wahał się, nie chcąc stracić Bransoleciarza, teraz, gdy w końcu ma go na
wyciągnięcie ręki. Mimo że dosięgnięcie go jest niemożliwe.
- Słuchaj - powiedział Bransoleciarz, pocierając podbródek. - Nie chcę, żeby jej się
coś stało. A im dłużej zwlekasz, tym bardziej to prawdopodobne. Nie wiem, co jeszcze mam
powiedzieć.
- Czekaj tu - postanowił Amon. - Nie ruszaj się - dodał takim tonem, jakby był w
stanie to wyegzekwować.
- W porządku! - Bransoleciarz uśmiechnął się łobuzersko. - Idź już. Będę tu czekał.
Amon odwrócił się i pobiegł w stronę mostu, ale nie ubiegł więcej niż kilka kroków,
gdy znów usłyszał swoje imię.
- Amon! Kapralu Byrne! Gdzie się podziewasz? Przecież mieliśmy się spotkać w
południe.
Obrócił się i zobaczył kadetów ze Zgrai Szarych Wilków zgromadzonych wokół filaru
mostu.
- Chodźcie ze mną do strażnicy - powiedział. - Słyszę, że tam się coś dzieje.
Weszli na most. Strażnik pełniący służbę zasalutował.
- Jesteście wsparciem? - zapytał, obrzucając wzrokiem kompanów Amona.
- Tak - powiedział Amon. - Wsparcie. Co się tu u was dzieje?
- Nie wiem. Jakiś bunt więźniów.
Amon narzucił takie tempo marszu przez most, że Wilcza Zgraja nie była w stanie o
nic zapytać. Brama do strażnicy była otwarta. Kilku gwardzistów uzbrojonych w pałki stało
na zewnątrz. Amon zwolnił i ostrożnie zbliżał się z boku. Kiedy zajrzał przez bramę, zobaczył
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Nie robiłbym tego, kapralu - zauważył ktoś za plecami Amona. - Wezmą pana na
zakładnika. Mówię, że najlepiej zmorzyć ich głodem.
Amon wyjął miecz z pochwy i podał go jednemu z gwardzistów.
- Idę! - krzyknął. - Bez broni. W pokojowych zamiarach - dodał, wciąż niepewny, jak
to się skończy. Zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobiłby jego ojciec.
Szedł powoli korytarzem z rękami w górze. Gdy dotarł do drzwi, zatrzymał się. Ostry
dziewczęcy głos zawołał:
- Dalej!
Minął pochodnie. Miał gęsią skórkę na całym ciele, spodziewając się w każdej chwili
poczuć ukłucie ostrza.
Gdy wszedł do bloku, uderzyły go metaliczna woń krwi oraz smród uryny i niemytych
ciał. Oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności i po chwili zobaczył, że otaczają go
prawie dwa tuziny więźniów w różnym wieku - od dzieci po wycieńczonego starca z
pozlepianymi włosami, który wpatrywał się w swoje dłonie, mrucząc coś pod nosem. Kilkoro
z nich oparło się o ściany. Wyglądali na chorych lub rannych.
Dwie więźniarki wysunęły się naprzód. Jedna była wyższa, ubrana w niedopasowaną
kurtkę munduru gwardzisty. Jej twarz nosiła ślady pobicia, nos wyglądał na złamany, a była
to tylko ta część obrażeń, które widać na pierwszy rzut oka. Obok niej stała Raisa z krótkim
mieczem w ręku, ubrana w spodnie i koszulę, z włosami pod chłopięcą czapką, niczym paź
jakiegoś rycerza. Na jej szyi Amon dostrzegł ciemne sińce, a na policzku brzydkie rozcięcie.
Spojrzała na niego porozumiewawczo, palec przyłożywszy do ust.
- Jestem Rebeka - przypomniała mu. - A to Sara.
W tym momencie Amon nie wiedział, czy ją uściskać, czy udusić. Postanowił
zachowywać się neutralnie.
- Gdzie sierżant Gillen i inni strażnicy? - zapytał.
- Są bezpieczni, w klatkach - odpowiedziała Sara, uśmiechając się z zadowoleniem. -
Jak zwierzęta.
- Czego chcecie?
- Chcemy stąd wyjść, to po pierwsze - powiedziała Sara. - I chcemy, żeby gwardia
przestała nas zmuszać do przyznawania się do czegoś, czegośmy nie zrobili.
- Chcemy, żeby Gillena przeniesiono - dodała Raisa. - Odesłać go na tereny
przygraniczne, gdzie trwają walki.
- Zabić go! - krzyknął ktoś z tyłu. - Wtedy nie będzie już szans, że wróci.
- Aha - chrząknął Amon. - Czy mogę chwilę porozmawiać z Rebeką? Na osobności?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Sara przez chwilę przyglądała się na przemian Amonowi i Raisie, po czym pokręciła
głową.
- Jeśli macie coś do powiedzenia, mówcie przy wszystkich.
Amon nerwowo szukał wyjścia z sytuacji.
- Dobrze. Mogę was uwolnić, ale będziecie musieli złożyć broń, a ja wyprowadzę was
pod strażą.
Ze wszystkich stron rozległy się głośne protesty.
- Słuchajcie! - jak na tak drobną posturę, głos Raisy był zaskakująco silny. -
Słuchajcie - powtórzyła. - Wiem, że macie powody, żeby nienawidzić niebieskich. Ale ja
znam kaprala Byrne’a i wiem, że on nie kłamie. - Zwróciła się w stronę Amona i zapytała: -
Dlaczego musimy oddać broń?
Amon pochylił się w jej stronę i nie zważając na groźne spojrzenia pozostałych,
wyjaśnił tak cicho, że słyszała tylko ona:
- Żeby nie wyglądało, że was uwalniam. Bayarowie wszędzie mają swoich szpiegów.
Nie zależy im na zabitych Południarzach, ale jeśli dotrze do nich, że wypuszczam
przestępców na ulicę, wykorzystają to przeciwko mojemu tacie.
Sara wepchnęła się pomiędzy nich.
- A w ogóle to coś ty za jedna? - zwróciła się do Raisy. - Czemu ty i ten niebieski tak
sobie gruchacie? Mówisz, że przysłał cię Bransoleciarz, ale o ile wiem, on może już nie żyć.
Nie widziałam go od roku.
Amon zaczął tracić cierpliwość.
- Nie chcecie iść ze mną, dobrze. Zostańcie tu, ale zabieram Rebekę.
Dookoła rozlegały się coraz głośniejsze pomruki. Wreszcie Amon dodał:
- Decydujcie.
Po tym nastąpił wybuch okrzyków: „Wsadzić go do klatki z Gillenem!”, „No to
rezygnujemy!”.
Sara podniosła rękę, by ich uciszyć. Nie spuszczała przy tym Amona z oka.
- Niech będzie - powiedziała. - Ale ukryjemy nasze noże pod ubraniem. - Wetknęła
swój sztylet pod kurtkę. - I będę trzymać dziewczynę przy sobie. Spróbuj nas zdradzić, a ona
zginie pierwsza. - Jedną ręką objęła Raisę i przyciągnęła do siebie, a drugą położyła na
sztylecie.
Amon miał ochotę wyrwać jej Raisę i wywlec z tej celi, ale ona patrzyła na niego i
kręciła głową znacząco, choć tak dyskretnie, że Sara tego nie widziała.
- Dobrze - powiedział. - Dajcie mi... minutę.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Wrócił przez bramę i między pochodniami ruszył do wejścia, świadom, że jego plecy
stanowią łatwy cel.
Gdy znalazł się na powrót w pomieszczeniu dyżurnym, pozostali strażnicy zasypali go
pytaniami i musiał podnieść rękę, by ich uciszyć.
- Chcą rozmowy z kapitanem - oświadczył Amon - żeby przedstawić swoje skargi.
Zgodziłem się. Wyprowadzimy ich więc pod strażą. - Nie zwracając uwagi na pomruki
zdumienia i protesty, rozejrzał się wśród zgromadzonych i wzrokiem wyłowił spośród nich
swoich kadetów. - Mick, Hallie, Garret, Wade, Kiefer. Chodźcie za mną.
- Czy mamy im dołożyć, jak tylko wyjdziecie z cel? - zapytał jeden z niebieskich,
czule głaszcząc pałkę.
- Nie. - Amon spojrzał po wszystkich twarzach. - Nikt z was nie sięgnie po broń. Chcę
ich stąd wyprowadzić bez rozlewu krwi. Jeśli ktokolwiek ich zaatakuje, zostanie zatrzymany.
Znowu rozległy się protesty, ale Amon czuł, że podporządkują się rozkazowi.
Stanowili dziwaczną procesję: wyglądali jak głodujący uchodźcy z królestwa
ogarniętego źle prowadzoną wojną. Około dwadzieściorga pięciorga więźniów posuwało się,
powłócząc nogami, kulejąc, kiwając się na boki, a otaczali ich młodzi, jeszcze bez zarostu,
kadeci z rocznika Amona. Przemaszerowali przez strażnicę, wyszli na zewnątrz, przeszli
przez podwórze i skręcili na Most Południowy. Gwardziści patrzyli za nimi zaskoczeni, gdy
szli na drugą stronę. Mieszkańcy ustępowali im z drogi, lecz z ciekawości wyglądali przez
okna i wychylali się z drzwi po ich przejściu.
Głośne dudnienie serca Amona trochę ucichło, gdy już dotarli na drugą stronę rzeki.
Maszerowali prosto Traktem Królowych, aż znaleźli się poza zasięgiem wzroku strażników.
- Skręcić tu! - zakomenderował Amon, wskazując boczną uliczkę.
Uszli jeszcze kawałek, skręcili jeszcze raz, po czym Amon nakazał grupie się
zatrzymać.
- W porządku. Możecie się rozejść. Tylko nie wylądujcie znowu w więzieniu. Trudno
by było to wytłumaczyć.
Większość z nich natychmiast czmychnęła w ciemność.
Sara patrzyła na niego zdumiona i rozglądała się podejrzliwie.
- Tak po prostu? Wypuszczasz nas? Jak to?
Ponieważ księżniczka tak nakazuje, miał ochotę odpowiedzieć jej Amon. Bo jestem
głupcem. Bo wciąż nie nauczyłem się mówić „nie”.
- Bo źle was potraktowano - powiedział. - Bo niektórzy z nas nie wierzą, że bicie to
dobry sposób wydobywania zeznań.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Piękna mowa, kapralu! - Ni stąd, ni zowąd znalazł się przy nich Bransoleciarz z
resztą Łachmaniarzy. Szare Wilki zbiły się w grupę, chwytając za broń.
- Nie ma strachu. - Bransoleciarz uśmiechnął się szeroko. - Cat i ja przyszliśmy się
tylko przywitać. - Skinieniem głowy wskazał wysoką dziewczynę z Wysp Południowych, na
której twarzy malował się grymas niezadowolenia.
- Chodźmy! - poleciła Cat i wszyscy Łachmaniarze, łącznie z uwolnioną ze strażnicy
trójką, się rozbiegli. Wszyscy oprócz Bransoleciarza.
Ten stanął przed Raisą i lekko pochylił głowę.
- No, Rebeko - powiedział - brawo! Myślę, że w głębi duszy jesteś Łachmaniarką.
- Nie jest - oświadczył Amon, wpychając się między nich. - Jeśli rozumiesz przez to,
że jest złodziejką i porywaczką.
- Amonie... - Raisa dotknęła jego ręki.
- Zdaje się, że twoja panienka nie bardzo się cieszy na twój widok. - Bransoleciarz
smutno pokiwał głową. - Myślałem, że rzuci się na ciebie z radości, a tu nie widzę nawet
powitalnego całusa.
- A mnie się zdaje, że powinieneś odpowiedzieć za to porwanie - powiedział Amon. -
Chcę wiedzieć, co jej... - Przełknął ślinę. - Chcę się dowiedzieć, czy w jakiś sposób ją
skrzywdziłeś.
- Nic mi nie jest - wtrąciła Raisa, wbijając palce w jego przedramię. - Nie tknął mnie.
Amon popatrzył na nią. Uniosła brwi, dając mu znak, by zaprzestał pytań.
- A zabici Południarze? - ciągnął Amon, nie mogąc się powstrzymać. - Przekonaj
mnie, że to nie ty.
- Chcesz mnie torturować, jak innych? - zapytał Bransoleciarz, wciąż szczerząc zęby,
choć ten uśmiech wydawał się sztuczny. - Wyrywać paznokcie? Roztrzaskać mi...
- Przestań! - ostro przerwała mu Raisa. - Amon nie torturuje ludzi. To on wyciągnął
twoich uliczników z więzienia. Gdyby nie on, ja...
- To nie moi ulicznicy - wtrącił Bransoleciarz.
- I dobrze - odpowiedziała mu, płonąc gniewem.
- I dobrze - skwitował on.
Amon zaczął się czuć zbędny.
- Wiesz, że Gillen znowu będzie cię ścigał - zwrócił się do Bransoleciarza. - Najlepiej,
jakbyś sam się zgłosił.
- Czyżby? Niech pomyślę... Nie, dzięki. No to spadam. Powodzenia z tą twoją
panienką, brachu. Coś mi się zdaje, że będzie ci potrzebne.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- A musimy brać pod uwagę takie możliwości, bo myślimy, to znaczy, mój ojciec
myśli, że korzystniejsze może być dla ciebie poślubienie kogoś z Południa niż z królestwa...
- A dlaczego tak myśli?
- Bo możemy potrzebować sprzymierzeńców, gdy wojny ardeńskie się skończą.
A lord Bayar wydaje się temu przeciwny, dodał w myślach.
- A więc teraz kapitan mojej gwardii i jeden z jego oficerów snują plany w sprawie
mojego zamążpójścia - stwierdziła Raisa tym cichym głosem, który zwykle oznaczał kłopoty.
- I rozprawiają o mojej reputacji jak dwie stare ciotki...
- W każdym razie - dorzucił Amon, chcąc jak najszybciej zakończyć tę rozmowę -
myślał, że najlepiej będzie, jeśli uniknie się tego wszystkiego...
- Kłamiąc swojej królowej?
- Hmm, no w zasadzie... tak. - Amon czuł, jak krew napływa mu do twarzy.
Raisa z pochmurną miną dreptała obok niego, robiąc dwa kroki tam, gdzie on stawiał
jeden.
- Czyli nikt nie wie o tej wyprawie do Południomostu i porwaniu, i w ogóle?
- Różne osoby mają różne strzępy informacji. Gwardia szuka dziewczyny o imieniu
Rebeka. Moi ludzie myślą, że jesteś moją ukochaną... - Spojrzał na nią ukradkiem. - A co wie
Bransoleciarz?
- Też chyba myśli, że jestem twoją ukochaną - powiedziała drwiąco.
- Może więc nam się uda. - Amonowi poprawił się nastrój. Spojrzał na nią, ciekaw
wszystkiego, co się wydarzyło, odkąd została porwana ze świątyni.
Coś między nimi zaszło - tego był pewien i nie podobało mu się to. Jedna noc z
Bransoleciarzem Alisterem i Raisa stała się w jakimś sensie wyjęta spod prawa.
- Na pewno... nic ci nie zrobił? Ten Bransoleciarz... czy on...?
- Ze mną wszystko w porządku - odpowiedziała rozkojarzona. - Ale trzeba coś zrobić
z Gwardią. Oni torturują ludzi. Widziałeś tego staruszka, który z nami wyszedł? Trzymali go
tam piętnaście lat. Mac Gillen to potwór bez serca.
- Czyli poszłaś do strażnicy, żeby ich uratować? - Amon wciąż starał się zrozumieć jej
zachowanie.
- Poszłam tam zobaczyć, czy to, co mówił Bransoleciarz, jest prawdą. Powiedział, że
nie odda się w ręce sprawiedliwości, bo nie ma sprawiedliwości. I miał rację.
- Nie wszyscy są jak Gillen. - Amon poczuł się zobowiązany bronić gwardii. - I nie
możesz wierzyć Bransoleciarzowi. Jest oskarżany o zabójstwo ośmiu osób.
- Ale to okazało się prawdą. To, co mówił. I nie wierzę, żeby zabił tych ludzi. On
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Demony na ulicy
Han nie wiedział, czy lepiej, żeby mama była w domu, czy żeby jej nie było. Z jednej
strony, długo się nie widzieli, ale z drugiej nie był gotów na kolejne awantury.
Już na schodach poczuł zapach gotowanej kapusty, który zawsze oznaczał ciężkie
czasy.
Gdy popchnął drzwi, mama i Mari podniosły głowy znad książki.
Książki?
- Han! - pisnęła Mari, zrywając się na równe nogi. Przebiegła przez izbę i przywarła
do jego uda niczym minóg morski z dalekich oceanów, o których czytał w książce Jemsona.
- Mam własną książkę! Orator Jemson je rozdawał. Powiedział, że kupiła je dla nas
księżniczka Raisa. Mogę ją zatrzymać.
- To świetnie - stwierdził Han, jakby nieobecny myślami. Ponad jasną główką Mari
spoglądał na mamę, szukając podpowiedzi. Na jej twarzy mieszała się ulga z niepokojem.
- Dzięki Stworzycielowi - westchnęła. Podeszła do niego i uściskała go. Nieporadnie
poklepała go po plecach. - Gwardia cię szuka - powiedziała, głaszcząc go po włosach. -
Wypytują o ciebie w całym Łachmantargu. Sierżant Gillen jest wściekły. Mówią, że
wyciągnąłeś jakichś Łachmaniarzy z więzienia.
Dlaczego wina zawsze spada na niego?
- Niezupełnie - zauważył, myśląc, że mama musiała się o niego naprawdę martwić,
skoro pominęła kazanie. - Byli tutaj?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie, ale wiesz, że nie możesz tu zostać. Złapią cię wcześniej czy później.
- Wiem. Wracam do Sosen Marisy. Zostanę tam, aż sytuacja się uspokoi. A co ty
robisz w domu? Myślałem, że będziesz w pracy - stwierdził zaniepokojony.
- Nie pracuję już na podzamczu. - Puściła go i zamieszała kapustę. - Ale to dobrze, bo
łatwiej mi zaprowadzać Mari do szkoły.
To było jego zadanie. Dostarczać siostrę bezpiecznie pod opiekę Jemsona.
- Nie pracujesz już dla królowej? - Han delikatnie odczepił Mari od swojego uda i
podprowadził ją do paleniska. Usiadł i wziął siostrę na kolana. - Dlaczego? Co się stało?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Zniszczyłam jedną z sukien królowej. Perły były z masy garncarskiej. Zresztą i tak
nie lubiłam tej pracy. To znaczy w zamku. Ludzie tam zadzierali nosa. W Łachmantargu
przynajmniej traktują cię jak człowieka.
- Ale z czego będziecie żyć? Będzie mi trudno przychodzić do miasta, nosić towar dla
Lucjusza i sprzedawać to, co znajdę w górach.
- Damy sobie radę - zapewniła go mama. - Ludzie zawsze mają coś do cerowania i
prania. A teraz dwa albo trzy razy na tydzień będą rozdawać jedzenie w Świątyni
Południomostu. To w ramach Posługi Dzikiej Róży, którą zapoczątkowała księżniczka Raisa.
- Księżniczka Raisa? - powtórzył zdziwiony. - Zjawiła się w Południomoście czy co?
Ciekawe, jak długo to potrwa.
- Robi dużo dobrego. Wszyscy mówią, że to prawdziwe błogosławieństwo. To nam
pomoże, aż znowu znajdę coś stałego.
Han pomyślał o Rebece Morley. Znała ludzi na podzamczu. Może mogłaby pomóc
mamie odzyskać pracę albo znaleźć inną.
A może to tylko pretekst, żeby ją znów zobaczyć.
Nie. Nie mógł ryzykować, informując kogokolwiek o istnieniu mamy i Mari. Chciał
być pewien, że są bezpieczne, ukryte w izbie nad stajnią, z dala od jego ulicznego życia.
- Hansonie - zwróciła się do niego mama w taki sposób, w jaki rozpoczyna się
przygotowane przemówienie.
Westchnął. A jednak kazanie go nie ominie.
- Nie możesz wiecznie ukrywać się w górach - powiedziała. - I nie możesz się ciągle
pakować w kłopoty. Masz już szesnaście lat i musisz sobie znaleźć jakiś zawód. Mógłbyś iść
do Oden’s Ford do szkoły wojowników i zostać oficerem. Do tego nie trzeba mieć żadnych
znajomości, a ostatnio potrzebują żołnierzy, więc nie zadają wielu pytań.
Oficer? Większość znanych mu żołnierzy była w gwardii, a tam nigdy by go nie
przyjęli. Zresztą nie wyobrażał sobie siebie roztrzaskującego głowy ludziom na ulicy. Ale
gdyby tak został oficerem regularnej armii? Miałby zbroję i miecz, a wrogowie byliby zawsze
na wprost niego, a nie za plecami. Nie musiałby oglądać się przez ramię.
Była jednak jedna poważna przeszkoda.
- Nauka w Oden’s Ford kosztuje - zauważył. - A my nie mamy pieniędzy.
Wtedy coś przyszło mu do głowy. Podciągnął rękawy, odsłaniając srebrne obręcze.
- Moglibyśmy sprzedać to. Powinniśmy dostać tyle, żeby utrzymać się przez rok albo i
dłużej.
Mama kręciła głową. Wbiła wzrok w bransoletki, po czym spojrzała mu w oczy. Na
Więcej na: www.ebookgigs.eu
czarodziejską moc.
Han słyszał o takich rzeczach, o grasujących po ulicach demonach, szukających dusz
dla Niszczyciela w ciężkich czasach.
- Nie tak prędko - powiedział jeden głosem syczącym jak wąż. - Chcemy pogadać.
Szukamy kogoś.
- Nie... nie umiem wam pomóc - odparł Han, opierając się plecami o mur. - Skąd...
mam wiedzieć, gdzie ten ktoś jest?
Śmiech potwora mroził krew w żyłach.
- Myślę, że wiesz. Myślę, że możesz nam pomóc. W zasadzie będziesz bardzo, bardzo
chętny do pomocy, jak już z tobą skończymy.
- Jeśli nam pomożesz, puścimy cię - powiedział najwyższy demon. - Taki ładny
chłopiec. Szkoda by było, gdyby coś ci się stało.
- Ktoście wy? - zapytał Han piskliwym głosem.
- To my zadajemy pytania - odezwał się ten o głosie oślizgłego węża. - Szukamy
chłopaka zwanego Shiv.
Han nagle zrozumiał. Zabici Południarze. Oto ci, którzy to zrobili. Pomyślał o
przypalanych, okaleczonych ciałach i poczuł, jak wywracają mu się wnętrzności.
- Nie słyszałem o kimś takim - odparł, przesuwając się wzdłuż muru, tak by wydostać
się poza krąg, który wokół niego utworzyli. Najwyższy demon wyciągnął rękę, by go
powstrzymać.
- A ja myślę, że słyszałeś - powiedział. - I że nam wszystko dokładnie opowiesz. Ale
najpierw zabierzemy cię w bardziej odosobnione miejsce.
Demony wydawały się niespokojne, oglądały się za siebie, jakby bały się, że ktoś im
przeszkodzi. To było dziwne. Bo czemuż to demony miałyby bać się gwardii?
Trzeci z nich sięgnął pod pelerynę, jakby chwytał za broń, i Han wiedział, że może
coś zrobić teraz albo nigdy.
- Mordują! Ratunku! - wrzasnął. - Gwardia! Na pomoc!
Demony wzdrygnęły się, a ten z dłonią w pelerynie chwycił Hana za ramię. Zaraz
jednak puścił go jak poparzony, a ręka opadła mu wzdłuż ciała.
Han nie przestawał krzyczeć i wkrótce usłyszał tupot stóp, a zaraz potem rozkaz:
- Stać! Rozkazuję w imieniu królowej!
Demony wahały się przez dwie długie sekundy, strasząc Hana ciemnymi czeluściami
kapturów, po czym z sykiem zniknęły w mroku sąsiednich ulic.
To był drugi raz w ciągu niecałego miesiąca, gdy z radością witał przybycie
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Czego chcesz? - zapytał Han. - Tym razem nie mam nic wartego grabieży. - Chyba
że znowu chcesz mi odciąć ręce, pomyślał, ale nie miał zamiaru o tym wspominać.
- Odwołaj ich - wyszeptał Shiv, rozglądając się z przerażeniem, jakby ktoś ich
podsłuchiwał.
- Kogo? - zapytał Han zaskoczony. - O czym ty mówisz?
- Tych... te... istoty. - Shiv oblizał wargi. - Twoje demony. Odwołaj je albo cię zabiję,
przysięgam. Nie mam nic do stracenia.
- Mówisz o tych potworach? - Han nagle doznał olśnienia. - Nie mogę ich odwołać.
Nawet nie wiem, kim są!
- Czyli to przypadek, że zaraz po tym, jak pobiliśmy cię na ulicy, zjawiają się oni i
polują na mnie? - Shiv próbował drwić, lecz nie jest to łatwe, gdy jest się tak przerażonym,
jak on był w tej chwili.
Han potrząsnął głową. Jakby czuł dłoń Stworzyciela wskazującą na niego. To on. To
jego wina.
- Nie wiem, kim oni są - powiedział, zniżając głos. - Sam dopiero co na nich wpadłem,
na północ stąd.
- I wyszedłeś z tego cało? - Shiv zmusił się do uśmiechu. - A może ich pokonałeś, co?
Han tylko kręcił głową w milczeniu. Nie spuszczał wzroku z noża w ręku Shiva i cały
czas trzymał dłoń na własnym.
- Wiesz, że mogę cię zabić - powiedział Shiv, z wściekłością przeszywając ostrzem
powietrze. - W pojedynku na noże nie masz ze mną szans.
Han wiedział, że Shiv ma rację, ale nie miał zamiaru tego przyznać.
- Nie chcę z nikim walczyć - powiedział szczerze.
- Pewnie, bo i po co? Masz swoje demony, które robią to za ciebie. - Shiv rozglądał
się na boki, jakby w każdej chwili spodziewał się przybycia tych potworów. - Południarze
zwrócą się przeciwko mnie. Poświęcą mnie, żeby ratować własną skórę. Już ośmioro zginęło,
a oni... - zamilkł, jakby już powiedział więcej, niżby chciał.
Han patrzył na swojego wroga z większym współczuciem, niż sam by się spodziewał.
- Chyba powinieneś zniknąć - zaproponował. - Ukryj się gdzieś do czasu, gdy...
wszystko przycichnie.
- Chciałbyś, prawda? - warknął Shiv. - Cały Południomost w twoim władaniu... -
Podniósł pokiereszowane dłonie i rozczapierzając ozdobione pierścieniami palce, zatoczył
krąg po okolicy. - Ja to wszystko zbudowałem. Walczyłem o to. To mój teren. Mój. Nie mam
innego miejsca, dokąd mógłbym pójść. - Pod koniec głos mu się załamał.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Dworskie knowania
W czerwcu był prawdziwy wysyp świąt imienia, bowiem większość osób urodzonych
w tym samym roku, co Raisa, nie chciała konkurować z uroczystościami księżniczki w lipcu.
Niektóre dziewczęta może liczyły na znalezienie dla siebie odpowiednich partii, zanim
księżniczka zadebiutuje jako panna na wydaniu, a optymiści wśród chłopców mogli zadawać
sobie pytanie: „A nuż nadam się na królewskiego małżonka?”.
Wciąż przychodziło wiele podarków i Raisa z wielką przyjemnością kierowała je do
ojca, a za jego pośrednictwem do szkoły świątynnej. Nie było to łatwe. Królowa Marianna
była bardzo niezadowolona z męża po rzekomej wizycie Raisy w kolonii Demonai.
Wszelkimi sposobami dostępnymi królowym dawała jasno do zrozumienia, że Averill nie jest
mile widziany na dworze.
Tak więc mimo że jej ojciec wrócił do Doliny, Raisa nie widywała go tak często, jak
by chciała.
Czy jej małżeństwo też będzie takie? zastanawiała się. Te ciągłe spory, zmiana
sprzymierzeńców, ukryte zamiary, zdobywanie i tracenie przewagi? Kochała swoich
rodziców, lecz nie było łatwo lawirować między dwiema tak silnymi osobowościami.
O ile wcześniej czuła się schwytana w pułapkę, o tyle teraz miała wrażenie, że się
dusi, że pętla oczekiwań coraz bardziej się wokół niej zacieśnia. Prawie nigdy nie była sama,
zawsze kręcili się w pobliżu szpiedzy, słudzy, lordowie i damy, gotowi do rozpowszechniania
plotek. Królowa chciała w ten sposób dopilnować, by jej uparta córka nie podejmowała
więcej żadnych wypraw bez pozwolenia.
Amon często pełnił funkcję pośrednika, który przekazywał Averillowi wiadomości i
towary. Martwiło to Raisę, wiedziała bowiem, że nie powinna wykorzystywać Gwardii
Królewskiej do działań za plecami królowej.
Był to niewygodny precedens, który mógł się zemścić, gdy Raisa sama zasiądzie na
tronie.
Królowa nakazała Magret spać w sypialni Raisy, co utrudniało księżniczce spotkania z
Amonem w oranżerii. Udało jej się wymknąć kilka razy, gdy Magret napiła się nalewki z
wiśni na obolałe kości i mocno zasnęła. Jednak raz się zdarzyło, że gdy Raisa wyszła z szafy,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zastała Magret szukającą jej pod łóżkiem. Księżniczka wymyśliła naprędce jakąś historyjkę o
tym, że zasnęła, oglądając swoje nowe buty.
Jedynym świętem imienia dorównującym przyjęciu Raisy miała być uroczystość
organizowana przez lorda i lady Bayarów na cześć Micaha i Fiony. Połączenie mocy
magicznej i politycznej, splendoru i pogłosek o niegodziwościach było dla gości prawdziwym
magnesem. Rodzice używali wszelkich wpływów i koneksji, by zapewnić swym latoroślom
zaproszenie. Ci, którzy znaleźli się w gronie wybrańców, byli w siódmym niebie, ci zaś,
którzy nie dostąpili tego zaszczytu, nie mieli czego szukać w towarzystwie.
Lady Bayar ogłosiła, że wszyscy goście mają mieć stroje w tonacji bieli lub czerni,
które będą odpowiadać wyrazistym charakterom jej dzieci. Lały się łzy, upadały misternie
przygotowywane plany i kreacje lądowały w śmietnikach. Rozchwytywano wszystkie białe i
czarne tkaniny, jakie tylko były do zdobycia w Dolinie.
Z całego królestwa sprowadzano fryzjerów i krawców, a jedwabie i aksamit
zamawiano aż z Tamron Court i We’enhaven, bez względu na to, że z powodu wojen ceny
były znacznie zawyżone. Plotki głosiły, że materiały na ubrania Bayarów pochodziły z Wysp
Północnych i że wpleciono w nie magię.
- A gdybym tak założyła fioletowo-zielone szerokie spodnie? - powiedziała Raisa
podczas ostatniej przymiarki. - Czy zamknęliby przede mną drzwi?
- Niech się panienka nie rusza - zgromiła ją Magret, zaciskając zęby na szpilkach
trzymanych w ustach.
Stała z jednej strony, a krawiec z drugiej. Wspólnie zaznaczali, ile tkaniny trzeba
zebrać w biodrach. Kiedy skończyli, czarna suknia była tak dopasowana, jakby była drugą
skórą Raisy, i księżniczka z obawą pomyślała, czy uda jej się w nią wbić, a potem ją zdjąć.
W duchu Raisa była zadowolona z narzuconych przez Bayarów kolorów stroju.
Barwami powszechnie przyjętymi na obchody świąt imienia były pastelowe odcienie błękitu,
różowego i zieleni. Czarny i biały uważano za zbyt wyszukane na tak młody wiek.
Od kłótni z Micahem w korytarzu Raisa nie była z nim sam na sam. Czasem siedzieli
razem przy stole w jadalni, w otoczeniu dworzan wymieniając uprzejme uwagi na temat
jedzenia i pogody.
Micah nadal zasypywał ją drobnymi podarkami, przysyłał bileciki i zaproszenia, które
ona pozostawiała bez odpowiedzi. Bywało, że w zatłoczonej sali czuła na sobie jego wzrok.
Obrażanie się na niego stawało się męczące. W końcu Raisa uznała, że czas mu
przebaczyć, by w ten sposób uczcić jego święto imienia. Serce zabiło jej mocniej na myśl, że
znów się spotkają, że zetrą się w ostrej rozmowie i prawdopodobnie on znowu skradnie jej
Więcej na: www.ebookgigs.eu
kilka pocałunków. Życie było dużo ciekawsze, gdy był w nim obecny Micah Bayar.
Cieszyła się też z tego, że zobaczy Amona. Choć Micaha i Amona nie łączyły
przyjazne stosunki, Bayarowie nie ośmieliliby się wyłączyć kadetów z grona gości.
Wielu z nich było synami i córkami prominentnych arystokratów. Bale z okazji święta
imienia stwarzały możliwość połączenia tytułów z majątkami poprzez małżeństwa.
- Wasza Wysokość, zostało niewiele czasu - narzekał fryzjer - a ja muszę panienkę
uczesać.
Raisa usiadła na wysokim stołku i czekała, aż fryzjer ułoży z jej włosów kaskadę pukli
spiętych wysoko na głowie.
Z korytarza dobiegły odgłosy jakiegoś poruszenia. Zaraz potem otworzyły się drzwi i
weszła królowa, olśniewająca w białej satynowej sukni z czarną szarfą, z naszyjnikiem z pereł
i czarnych onyksów.
Królowa Marianna chodziła wokół Raisy, oglądając ją uważnie z wszystkich stron. Z
dezaprobatą wskazała na zniszczony pierścień Eleny wiszący na łańcuszku na dekolcie.
- Chyba nie pójdziesz z tym.
- Myślałam, że...
- Może wisior z brylantem, Wasza Wysokość? - zaproponowała Magret, przeszukując
szkatułkę Raisy. - Albo ta perłowa opaska na szyję, to byłoby wielce szykowne.
- A co przysłali ci Bayarowie na dzień imienia? - zapytała Marianna. - Czy nie
biżuterię?
- Ależ tak! - krzyknęła Magret, chwytając puzderko z aksamitu. Otworzyła je i
pokazała królowej wnętrze. Był tam naszyjnik w kształcie węża ze szmaragdami i rubinami.
- Idealny! - oświadczyła Marianna. - Możesz go założyć na ich cześć.
- Hmm, może dałoby się pogodzić oba - zaproponowała Raisa niepewnie.
Przyzwyczaiła się już do obecności pierścienia Eleny na piersiach. Dobrze się z nim czuła.
- Nonsens - stwierdziła Marianna. Zdjęła Raisie łańcuszek przez głowę i odłożyła go
na toaletkę. Następnie włożyła córce na szyję wisior ze szmaragdami i zapięła go chłodnymi
palcami.
- Wyglądasz ślicznie - powiedziała, ucałowała Raisę w czoło i chwyciła ją pod ramię.
- A więc chodźmy. Twój ojciec i Mellony już czekają w karecie.
*
Bywały chwile, gdy Raisa myślała, że sytuacja między jej rodzicami poprawiłaby się,
gdyby ojciec nie opuszczał Doliny tak często. Uzupełniali się wzajemnie - on umięśniony,
silny, z osmaganą wiatrem skórą, brązowymi oczami, ciemnymi brwiami i szpakowatymi
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Ardenu. Ona jest dziedziczką zamku Heresford, ale musi poślubić kogoś na tyle silnego, by
pomógł jej go zachować. Jest dobrą partią dla właściwej osoby.
Raisa kiwała głową, wdzięczna ojcu za informacje, ale myślała przy tym, że to matka
powinna jej ich dostarczać.
- Jej Królewska Wysokość Marina Tomlin, księżniczka Tamronu - ogłosił lokaj. -
Jego Królewska Wysokość Liam Tomlin, książę Tamronu.
- Aha - powiedział Averill. - Tamron liczy na sojusz z Felis dla ochrony przed
Ardenem. Zaczną negocjować z Bayarami, lecz przed twoim świętem imienia żadne decyzje
nie zapadną. Mogliby swatać Liama z tobą albo Marinę z Micahem Bayarem. Gdyby to się
nie udało, Liam mógłby poślubić Fionę, a Marina kogoś z Południa.
Raisa przyglądała się Tomlinom z zainteresowaniem. Byli wysocy, miedzianoskórzy,
poruszali się z wdziękiem niczym rasowe konie. Liam Tomlin miał ciemne kręcone włosy,
ostro zarysowany nos i piękny uśmiech. Jego czarno-biały strój uzupełniały liczne srebrne
ozdoby.
Na swój sposób Tomlinowie byli tak samo wyraziści jak Bayarowie.
Przyszła ich kolej. Lokaj ogłosił:
- Królowa Marianna ana’Lissa z Felis i jej córka Raisa ana’Marianna, następczyni
tronu.
Dworzanie po obu stronach pochylili głowy w ukłonach. Wyglądało to jak biało-
czarna łąka, której źdźbła kładą się w zetknięciu z ostrzem kosy.
Raisa z matką szły powoli, szeleszcząc sukniami. Po chwili za ich plecami ogłoszono
przybycie Averilla i Mellony. Na wprost siebie Raisa widziała Micaha i Fionę, klęczących
jedno obok drugiego, otoczonych światłem niczym bóg i bogini, którzy zstąpili na ziemię.
W końcu dotarły do końca sali.
- Wstańcie - powiedziała królowa Marianna i dookoła rozległy się szelesty jedwabiu i
satyny.
Micah podniósł się z wdziękiem. Królowa wyciągnęła dłoń, a on pochylił głowę, by ją
ucałować.
Zwrócił się w stronę Raisy. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na jej twarzy, po
czym powędrował w dół, by znów się zatrzymać, tym razem na wysokości dekoltu, aż Raisie
zrobiło się ciepło z zażenowania.
- O! - powiedział. - W końcu go założyłaś, Raiso. Już się bałem, że ci się nie podoba.
- Oczywiście, że mi się podoba - odparła, dotykając wisiora. - Jest piękny. Czy to
pamiątka rodzinna?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Tak - odparł, wciąż jej się przyglądając, aż się lekko zmieszała. Micah zawsze był
pewny siebie, lecz tego wieczoru zrezygnował z typowego dla siebie drwiącego tonu.
Podała mu dłoń. On uniósł ją do ust, wciąż patrząc jej w oczy. Ten pocałunek był
niczym płomień, aż zakręciło jej się w głowie.
- Czy mogę liczyć na wybaczenie?
- Tak - szepnęła, czując, jak się rumieni. - Wybaczam ci.
- Czy będzie nieuprzejmością z mojej strony, jeśli zarezerwuję sobie wszystkie tańce?
- zapytał, nie wypuszczając jej palców.
Niechętnie cofnęła dłoń.
- Jesteś gościem honorowym - powiedziała. - Wiesz, że masz zadanie do wykonania.
Łamanie serc niewieścich to jego najłatwiejsza część. Będziesz jeszcze musiał tańczyć ze
wszystkimi starszymi damami, ciotkami, babciami i matkami. A może nawet z ojcami, skoro
już zostałeś kawalerem do wzięcia.
Roześmiał się.
- Racz zarezerwować dla mnie kilka tańców, Wasza Wysokość - powiedział. - Będę
potrzebował obrony przed tymi ciotkami i babciami.
Jeszcze przez chwilę wytrzymał jej spojrzenie, po czym zajął się powitaniem Mellony
i jej ojca.
Tańczyła z Miphisem Manderem. Z czarownikiem Wilem Mathisem, który cały czas
obserwował ponad jej ramieniem Fionę. Z Mickiem Brickerem i Garretem Fry, kadetami z
Oden’s Ford, którzy nieporadnie starali się podtrzymywać rozmowę i prowadzili ją po
parkiecie z taką atencją, jakby była ze szkła. Później z ojcem, który tak samo dobrze radził
sobie z tańcami dworskimi, jak z bardziej wymagającymi krokami tańców klanowych.
Cały czas czuła obecność Micaha - przyciągał jej uwagę jak lampa w ciemnym
pokoju. Za każdym razem, gdy na niego spojrzała, zdawało jej się, że i on na nią patrzy.
Kip Klemath poprosił ją do tańca. A potem Keith. I znowu Kip. Bracia najwyraźniej
mieli zamiar przekazywać ją sobie jak owiniętą w satynę piłkę, lecz nagle, gdy Kip i Keith
spierali się o to, czyja kolej, ktoś za plecami powiedział:
- Wasza Wysokość, czy mogę prosić o następny taniec?
Obróciła się i zobaczyła Amona. Wysoki, barczysty, w galowym mundurze, który
leżał na nim idealnie.
- Naturalnie! - Szeroko się uśmiechnęła.
Tanecznym krokiem odsunęli się od braci Klemath, którzy jeszcze próbowali
protestować.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Może aż nadto.
- W tej chwili chcę zatańczyć z tą księżniczką - odparł, kłaniając się z galanterią. -
Właśnie udało mi się wymknąć ciotkom i babciom. Wykorzystajmy to więc.
Weszli na parkiet w chwili, gdy orkiestra zaczęła grać walca.
- Czemu nie tańczysz z kimś, z kim mogłoby się to opłacać? - szepnęła Raisa, gdy
wykonywali pierwsze okrążenie. - Missy Hakkam wygląda na zainteresowaną. No i
księżniczka Marina szuka męża.
To wszystko było prawdą, a mimo to miała wielką ochotę zatrzymać Micaha przy
sobie.
- Powinieneś jak najlepiej wykorzystać ten wieczór - powiedziała z poczucia
obowiązku. - Ta impreza musiała kosztować twoich rodziców majątek.
- Właśnie wykorzystuję ten wieczór jak najlepiej - wyszeptał, przytulając ją mocniej,
niżby wypadało. Czuła przez suknię żar wydobywający się z jego palców. Znowu zaszumiało
jej w głowie, jakby od nadmiaru wina.
- A może już dokonałeś podboju? - zapytała zuchwale. - Jakieś oferty matrymonialne?
Schadzki w planach?
- Interesuje mnie tylko jeden podbój - znów szepnął jej do ucha, przysunąwszy się
bardzo blisko. - Chcę złamać tylko jedno serce.
- O nie - zaprotestowała, choć niezbyt zdecydowanie. Nie trać na mnie czasu, chciała
powiedzieć, lecz nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Zupełnie jakby straciła panowanie nad
własną wolą. Poddała się więc i położyła głowę na jego piersi. Słyszała bicie jego serca.
Nawet jego zapach zdawał się ją upajać.
Wypiłam tylko jeden kieliszek wina, pomyślała.
Wyglądało na to, że cokolwiek by powiedziała, on znajdzie rozsądną odpowiedź.
Tańczyli więc jeszcze trzy tańce i przy każdym obrocie czuła się lżejsza i mniej materialna,
jakby po troszeczku rozpływała się w jego ramionach.
- Może... może coś zjemy? - zaproponowała z nadzieją, że posiłek pomoże jej się
otrząsnąć z tego dziwnego stanu.
- Oczywiście - odparł i poprowadził ją labiryntem między biało-czarnymi zasłonami
do stolika na uboczu.
Posadził ją na krześle i na dłuższą chwilę położył gorące dłonie na jej nagich
ramionach.
Chyba odszedł, lecz ona nie bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Nawet dźwięki
muzyki wydawały się przytłumione, jakby wszyscy znajdowali się gdzieś w oddali.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Gdy wrócił z talerzykami pełnymi jedzenia i dwoma kieliszkami wina, obudziła się,
choć była przekonana, że nie spała. Przysunął swoje krzesło i siedział teraz tak blisko niej, że
ich nogi ocierały się o siebie. Otoczył ją ramieniem, przyciągnął jej głowę, tak że opadła na
jego bark, i drugą ręką powoli ją karmił.
Przyłożył kieliszek wina do jej ust. Chciała odmówić, lecz nim się zorientowała, już
wypiła.
Objął dłońmi jej twarz i pocałował ją. Jeszcze raz, dłużej i namiętniej. I jeszcze, aż jej
opór całkiem wyparował. Całował jej usta, brodę, szyję i ramiona.
Czarodziejskie pocałunki, pomyślała mgliście, są zdradliwe.
I oto ona odpowiadała mu pocałunkami, oplatała go ramionami, zapominała się,
pragnąc wtulić się w niego, zaszyć się jak najgłębiej. On z początku traktował ten jej
entuzjazm z rozbawieniem, lecz jego oddech też stawał się szybszy, a na policzkach pojawiły
mu się rumieńce.
Nie dbam o to, kim jesteś, myślała. Nie dbam o to, jaka jest moja pozycja. Mam dość
przestrzegania przestarzałych zasad.
Micah odsunął swoje krzesło i wstał.
- Chodź - powiedział, delikatnie ją podnosząc i przytrzymując pod ramię. - Wiem,
dokąd możemy pójść.
Skinęła głową w milczeniu, obiema dłońmi chwyciła jego dłoń, żeby się nie
przewrócić. Prowadził ją pośród jedwabnych parawanów, oświetlonych świecami stolików i
ściszonych rozmów.
Nagle przez mętną otulinę umysłu przedarł się jakiś dźwięk. Znajomy głos, ktoś
wzywający z oddali.
- Raiso! Gdzie jesteś?
Dłoń Micaha zacisnęła się mocniej na jej ramieniu.
- Nie odpowiadaj - powiedział.
- Ale to tato. Chyba się martwi.
- On tylko chce nas rozdzielić. Jak wszyscy. Chodź! - Popchnął ją w przeciwnym
kierunku. - Pójdziemy tędy.
Biegli w stronę bocznego wyjścia, raz po raz rozglądając się na boki i zmieniając
trasę. Zrobili zwrot na widok Wila Mathisa, który w rogu gawędził z jakąś dziewczyną, i
ponownie, gdy natknęli się na Mellony przy tacy z deserami. To było ekscytujące, niczym
zabawa w chowanego w strojach balowych.
Wyślizgnęli się do korytarza i stanęli twarzą w twarz z Amonem Byrne’em, który
Więcej na: www.ebookgigs.eu
zablokował wyjście.
- Och! - Raisa wpadła w poślizg. Chyba zgubiła gdzieś buty.
- Znowu ty - burknął Micah. - Jak ty to robisz, że jesteś wszędzie naraz?
Amon nie zwracał na niego uwagi.
- Ojciec cię szuka - zwrócił się do Raisy. - Nie słyszałaś, jak cię wołał?
- No... - spojrzała na Micaha, nie wiedząc, co powiedzieć. - Idziemy... gdzieś...
- To nie twój interes - zauważył Micah, przyciągając Raisę do siebie, jakby z
zamiarem ominięcia Amona. - Zejdź nam z drogi.
Amon się nie poruszył. Spoglądał na przemian to na Raisę, to na Micaha.
- Co jej zrobiłeś? Wygląda, jakby była w jakimś transie.
Raisa znowu usłyszała głos ojca. Był coraz bliżej.
- Raiso!
- Lordzie Demonai! - krzyknął Amon. - Jest tutaj! W korytarzu! Z Micahem Bayarem.
Szybko!
- Krew i kości! - zaklął Micah. - Kiedy się nauczysz nie wtrącać w cudze sprawy?
Zapłacisz za to. - Puścił dłoń Raisy i sięgnął po ciasto z najbliższej tacy. Potem oparł się o
ścianę i czekał.
Wtedy zjawił się jej ojciec z obliczem groźnym niczym chmura gradowa nad Hanaleą.
- No to ja już pójdę - stwierdził Amon, cofając się w stronę sali balowej. Kąciki jego
ust lekko się uniosły, jakby był z siebie zadowolony.
- Zostań, aż to załatwię - powiedział Averill i Amon znieruchomiał.
Averill podniósł z podłogi szal Raisy i osłonił jej ramiona. Robiąc to, zauważył jej
naszyjnik. Przyglądał mu się dość długo, po czym spojrzał ze złością na Micaha.
- Co wy tu robicie?
Micah wzruszył ramionami i pokazał trzymane w ręku ciasto. Starał się sprawiać
wrażenie obojętnego, ale dłoń wyraźnie mu się trzęsła.
- Namawiałem księżniczkę, żeby coś zjadła. Chyba za dużo wypiła.
- Czyżby? Naprawdę?
Averill ujął w dłoń jej podbródek i spojrzał jej w oczy. Wpatrywał się takim
wzrokiem, jakby dostrzegł coś szczególnego. Ona zachichotała, a gdy ścisnął mocniej,
wzdrygnęła się.
- Nie tak mocno - jęknęła, próbując się uwolnić. O co mu chodzi? - Chcieliśmy tylko
wyjść.
- Ach tak? - Averill w uroczystym stroju klanowym wydawał się bardzo wysoki i
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Raisa czuła ogień w swoim wnętrzu. Jakby jej ciało było polem bitwy. Emocje
przypływały i odpływały niczym spienione fale uderzające o Kredowe Klify. Na ustach wciąż
czuła pocałunek Micaha. Miała ochotę pobiec za nim, powiedzieć, że jest jej przykro, że
ojciec tak się wściekł. Świat przed oczami wirował, aż zbierało się jej na mdłości. Włożyła
głowę między kolana i oddychała głęboko, żeby nie zemdleć.
Amon ukląkł przed nią, ukrył jej obie dłonie w swoich.
- Rai... Wasza Wysokość - powiedział. Był blady jak prześcieradło. - Czy... czy
przynieść ci coś?
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Był niespokojny, lecz zdeterminowany, jakby
się obawiał, że ona może napluć mu w twarz. Był jednak gotów zaryzykować.
Nie napluła, tylko zwymiotowała. Na niego i na siebie.
Przerażona, próbowała przepraszać, lecz on był tak poważny i wyglądał tak
groteskowo z wymiocinami we włosach i na mundurze, że po chwili wybuchnęła śmiechem.
Obrzucił ją gniewnym spojrzeniem, a następnie wyjął chusteczkę do nosa i ostrożnie przetarł
jej twarz.
Averill zdjął z niej szal, by się nie pobrudził.
- Gdzie masz buty, Raiso? - zapytał, rozglądając się.
Rozpaczliwie potrząsnęła głową. Teraz zaczęła płakać.
Wielkie, rzęsiste łzy spływały po jej policzkach, a całym ciałem wstrząsały spazmy.
Co się z nią dzieje?
- Nie bierz moich butów - powiedziała, próbując się podnieść. - Muszę znaleźć
Micaha. Muszę... coś mu powiedzieć.
- Amonie - zaczął Averill. - Idź powiedzieć królowej... - Przyjrzał mu się uważniej i
zmienił zdanie. - Albo nie. Ja powiem królowej, że księżniczka zachorowała. Ty zabierz
Raisę do zamku Fellsmarch, tylko tak, żeby nikt jej nie widział. Zaprowadź ją do jej komnat i
tam pilnuj. Nie spuszczaj jej z oka ani na chwilę. Choćby nie wiem, co się działo. Zostań z
nią, aż przybędę.
Obrócił się na pięcie i odszedł.
Amon pomógł Raisie się podnieść, ale ona z trudem utrzymywała się na nogach,
nawet mocno przez niego przytrzymywana.
Rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś ich nie widzi, po czym ściągnął obrus z
najbliższego stolika, zrzucając przy tym na podłogę diabelskie ziele i kalie. Owinął Raisę w
ten obrus od stóp po czubek głowy i wziął ją na ręce.
- Amon! Postaw mnie! - cicho protestowała. - Muszę... muszę... - jej głos tłumiły
Więcej na: www.ebookgigs.eu
warstwy płótna.
Przyłożył wargi do jej ucha, tak że przez tkaninę czuła ciepło jego oddechu.
- Słuchaj, Rai, nie utrudniaj, dobrze? - w jego głosie słychać było determinację.
Niósł ją przez kilka sal i korytarzy, czasem lepiej, czasem słabiej oświetlonych. W
końcu poczuła świeże powietrze. Wiedziała, że są na dziedzińcu.
Przypomniały jej się pocałunki Micaha, jego dłonie na jej szyi oraz ramionach, i serce
zabiło jej szybciej. Znowu ogarnęło ją pożądanie.
- Nie! - zaczęła wierzgać. - Muszę... wrócić i znaleźć buty.
Amon zagwizdał i usłyszał stukot kół nadjeżdżającego powozu.
- Co tam macie, żołnierzu? - zapytał woźnica ze śmiechem. - Pamiątkę z balu?
- Moją siostrę - powiedział Amon, któremu nie było do śmiechu. - Nie czuje się
dobrze.
Raisa usłyszała gromki śmiech.
- Może nas sobie przedstawisz, kapralu?! - krzyknął ktoś.
- Nie... jestem... twoją... siostrą - mruknęła Raisa. - Czemu tak mówisz?
Amon jednak już pakował ją do powozu. Usłyszała trzask bata i ruszyli w noc, coraz
dalej od Szarej Pani i fascynującego Micaha Bayara.
Musiała się zdrzemnąć, bo następną rzeczą, jaką pamiętała, było to, że Amon wchodzi
ciężko po schodach, wciąż niosąc ją na rękach. Skręcił i przeszedł sto kroków korytarzem, po
czym ostrożnie postawił ją na nogach. Rozwinął ten prowizoryczny całun, przytrzymując ją
za jedną rękę. Stali przed drzwiami do jej komnaty.
- Puść mnie! - próbowała się wyrwać. - Czegoś zapomniałam. Muszę wrócić na Szarą
Panią!
Załomotał do drzwi.
- Otwierać!
Raisa usłyszała Magret, która powoli zbliżała się z drugiej strony.
Po chwili drzwi się rozwarły, odsłaniając Magret w koszuli nocnej.
- Człowiek nie może się zdrzemnąć... - Magret zobaczyła Raisę. - Wasza Wysokość,
co się stało?
- Nie czuje się dobrze - odpowiedział jej Amon.
- Fuj! - jęknęła Magret i jedną ręką zaczęła odganiać od siebie przykry zapach.
- Za przeproszeniem, ale oboje cuchniecie wymiocinami! - Przyjrzała się Raisie
podejrzliwie. - Co wyście pili?
- Lord Averill poprosił mnie, bym ją tu przyprowadził - powiedział Amon. - Mówił,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Gdy Magret uznała ją już za czystą, pomogła jej włożyć koszulę nocną. Raisa wyszła
zza parawanu. Amon stał z gołym torsem i zmierzwionymi włosami przy misce z wodą i
zmywał z siebie brud. Jego szerokie barki i muskularne ramiona lśniły w blasku ognia. Ten
obraz konkurował ze wspomnieniami bladej twarzy i ciemnych oczu Micaha Bayara, aż Raisa
przeraziła się, że znów poczuje mdłości.
- Na słodką męczennicę! - zawołała Magret, oblewając się rumieńcem i zamykając
oczy. Po chwili je otworzyła i popatrzyła na Amona. - Chodź, Wasza Wysokość, położymy
cię do łóżka.
Ledwie Raisa wsunęła się pod kołdrę, usłyszeli pukanie. Magret spojrzała na Amona
groźnie i poszła otworzyć.
To był jej ojciec, Averill, z babcią Eleną - oboje wciąż w rytualnych szatach
klanowych, w których przyszli na przyjęcie. Elena niosła torbę uzdrowicielki.
- Dziękujemy za pomoc - powiedziała Elena do Magret i jakoś zdołała pozostawić
opiekunkę za drzwiami sypialni. Wtedy podeszła do łóżka Raisy.
Uśmiechając się do księżniczki, położyła dłoń na jej czole.
- Dzika Różo, wnuczko, jak się czujesz?
- Nie wiem, Eleno Cennestre - odpowiedziała Raisa. - Może i jest mi niedobrze, ale
wszyscy wokół zwariowali. - Spojrzała gniewnie na ojca i Amona, który już zdążył włożyć
koszulę.
Elena roześmiała się i klepnęła ją w udo, co natychmiast poprawiło Raisie nastrój.
Elena sobie z nimi poradzi.
- Zobaczmy ten twój znak na ciele - powiedziała babcia, rozwiązując tasiemkę przy
dekolcie koszuli nocnej Raisy. Rozsunęła tkaninę i obserwowała ślad u podstawy szyi. Teraz
były tam pęcherze na delikatnej różowej skórze.
- Czy to boli? - zapytała Raisę.
- Nie. Nawet tego nie zauważyłam - przyznała księżniczka. - Pewnie to reakcja skóry
na naszyjnik.
- Na to wygląda. - Elena uważnie przyglądała się ranie. Wreszcie pogrzebała w torbie
i wyjęła niewielkie kamionkowe naczynie. - Chyba nie jest zbyt głęboka - powiedziała. - Nie
jestem taką uzdrowicielką jak Iwa, ale co nieco potrafię. - Otworzyła naczynie i wyciągnęła
pojemnik z jasnozieloną maścią. - To jarzębina i inne zioła. Pozwolisz?
- Dobrze - zgodziła się Raisa.
Elena zanurzyła palce w maści i posmarowała nią pęcherze na szyi wnuczki.
Zapachniało sosnami i świeżym powietrzem, a Raisa poczuła przyjemny chłód na całym
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ciele. Opadła na poduszki i odetchnęła. Przestało jej się kręcić w głowie. Wcześniejszą
nerwowość zastąpiły skupienie i spokój. Umysł powoli wyzbywał się wątpliwości,
konsternacji i żądzy, jakby z górskiego jeziora odpływały warstwy osadów.
- Dziękuję, Matko Eleno - szepnęła. - Teraz jest dużo lepiej.
Elena zamknęła pojemniki i wsunęła je do torby.
- Twój ojciec mówi, że byłaś z Micahem Bayarem. Co między wami zaszło?
Raisa nie była pewna, o co babcia pyta.
- Tańczyliśmy. I... całowaliśmy się.
- Nic więcej? - Oczy Eleny wpatrywały się w nią z uwagą.
Twarz Raisy płonęła z zażenowania. Nie była to rozmowa, którą chciałoby się
odbywać z babcią. A tym bardziej ze Strażniczką Kolonii Demonai. I w dodatku w obecności
Amona Byrne’a. On miał przynajmniej tyle przyzwoitości, że wyglądał na speszonego.
- Właściwie nic - powiedziała krótko.
Elena i Averill wymienili znaczące spojrzenia.
- Nie rozumiem więc, o co to całe zamieszanie - powiedziała Raisa. - Jeśli będę
chciała tańczyć z Micahem Bayarem, będę z nim tańczyć. On... dobrze tańczy - dodała bez
przekonania. - I jest taki czarujący.
Amon Byrne spojrzał z politowaniem, a Raisa powstrzymała się przed pokazaniem mu
języka.
- Ten naszyjnik, który podarowali ci Bayarowie, to amulet uwodzenia - poinformował
ją Averill. - Przed Rozłamem były w powszechnym użyciu, ale teraz są zakazane. Działają w
połączeniu z pierścieniem, który miał na sobie młody Bayar. Wzbudzają silne pożądanie
między obiema stronami.
W końcu go założyłaś, Raiso, powiedział Micah. Już się bałem, że ci się nie podoba.
- Ale po co miałby go stosować wobec mnie? - zapytała Raisa. - Przecież to mu nic
nie da. - Dość długo pokasływała, czując, że znowu oblewa się rumieńcem. - To znaczy...
oprócz... no wiecie. Cokolwiek mówił tam na balu, wie, że nie możemy się pobrać. Powinien
tego użyć do uwiedzenia księżniczki Mariny albo kogoś takiego.
Gdy tylko to powiedziała, zdała sobie sprawę, że do tego celu też nie potrzebowałby
amuletu. Małżeństwa polityczne są tym, czym są: zaaranżowanym przez innych związkiem
służącym tworzeniu sojuszy i budowaniu potęgi. Uwodzenie nie ma z tym nic wspólnego. A
nawet gdyby miało, Raisa nie wątpiła, że Micah Bayar poradziłby sobie sam.
- No właśnie, to jest pytanie - stwierdził Averill z zatroskaną miną. - Dlaczego użył
tego wobec ciebie?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
z tego zrezygnować.
- A ty? - zapytała Elena. - Czy ty też chcesz to podtrzymywać?
Nagle Raisa poczuła się zmęczona tym przesłuchaniem, zmęczona poczuciem
zażenowania, które jej towarzyszy, gdy stara się być przydatna. Zmęczona.
- Nie wiem - odparła, ziewając. - Może.
Przed samym zaśnięciem widziała Averilla, Elenę i Amona Byrne’a, jak z
pochylonymi ku sobie głowami naradzali się szeptem. Na pewno knuli własny spisek.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
W stanie zawieszenia
Han nie oczekiwał, że w Sosnach Marisy znajdzie się w centrum zainteresowania. Nie
był jednak przyzwyczajony do tego, że się go w ogóle nie dostrzega, a takie odnosił teraz
wrażenie. Wszyscy przejmowali się świętem nadania imion, do którego pozostał już tylko
tydzień. Ptaszyna codziennie spędzała kilka godzin w odosobnieniu w żeńskiej świątyni,
medytując o przyszłości. Han raz spróbował ją odwiedzić, sądząc, że dobrze jej zrobi, gdy
trochę się rozerwie, bo przecież i tak już wiedziała, kim chce zostać. Miał nadzieję, że wrócą
do całowania. A może dojdzie do czegoś więcej.
Spotkało go gorzkie rozczarowanie.
Nawet gdy Ptaszyna nie medytowała, była pochłonięta planowaniem swojego święta
imienia. Nie miała czasu na polowanie, łowienie ryb, pływanie w Dyrnie ani Strumieniu
Leciwej Niewiasty. Nie chciała wspiąć się na Hanaleę, by urządzić piknik nad stawem, ani
podziwiać widoków ze szczytu.
Jak wszystko, co niedostępne, zaczęła Hana fascynować. Kiedy szła przez kolonię w
swoich letnich spódnicach, nie potrafił oderwać od niej wzroku - widział, jak porusza
biodrami, jak jej pogodny uśmiech rozjaśnia śniadą twarz. Nawet zwykle niezauważane
części ciała, jak łokcie i kolana, wydawały mu się atrakcyjne.
Tylko że mógł jedynie przyglądać się jej z daleka.
Tancerz był odmieniony, ale jakby na gorsze. Zawsze był szczupły, lecz teraz miał
zapadnięte policzki i wyglądał jak cień człowieka. Czyżby chorował? A może trawiący go
gniew zżerał mu ciało?
Wszystkie urazy i pretensje, które tkwiły między nim a jego matką, zdawały się
pogłębiać. Han mieszkał z nimi w Sadybie Strażniczki. Rzadko rozmawiali ze sobą w
szerszym gronie, a w samej sadybie napięcie było nie do zniesienia. Czasem obecność Hana
wyraźnie była im na rękę, jakby stanowiła dobry pretekst do tego, by ze sobą nie rozmawiać.
Zdarzało się też, że gdy wchodził, oni przerywali rozmowę i zapadała głucha cisza. Czasami
sypiał gdzie indziej, by nie czuć się jak natręt.
Iwa spędzała wiele czasu na spotkaniach ze starszyzną klanową. Do Sosen Marisy
przybyła delegacja z Demonai - kolonii na wschodnim stoku - i wszyscy starsi na całe
Więcej na: www.ebookgigs.eu
połyskiwała na wodzie - Brodząca Ptaszyna prawie w ogóle ze mną nie rozmawia. Ciągle
tylko zadziera nosa.
- Pogada z tobą, nie martw się - burknął Tancerz. - Po ceremonii.
Tancerz zarzucił wędkę i położył się na brzegu z zamkniętymi oczami. Jego powieki
na trupiobladej twarzy wyglądały jak wielkie sińce.
- Gdybym... gdybym mógł wybierać, nie wiem, kim chciałbym być - powiedział Han,
czując, że zakłóca Tancerzowi spokój. - Miałem już do tej pory wiele zajęć.
- Zawód z powołania to co innego niż zwykłe zajęcie - rzekł Tancerz. - Wierz mi.
- Czy to aż taka różnica? - zapytał Han zachęcony odpowiedzią Tancerza.
- Powołanie to nie jest coś, co się nakłada jak warstwę farby i zmienia, kiedy chcesz.
Powołanie tkwi w tobie. Nie masz wyboru. Jeśli zajmiesz się czymś innym, poniesiesz
porażkę. - W tym ostatnim zdaniu zabrzmiała głęboka gorycz.
Han skinął głową. Czasem zdawało mu się, że nigdy nie udało mu się zerwać z życiem
ulicznika z Łachmantargu. Jeśli jest się w czymś dobrym, jeśli człowiek zasłuży sobie na
jakąś reputację, to coś przylega do niego i prześladuje go do końca życia.
Przesunął palcami po swoich srebrnych bransoletach. Były niczym symbole jego
braku wyboru. Gdyby mógł po prostu je zdjąć, może stałby się kimś innym. W każdym razie
nie tak łatwo byłoby go rozpoznać.
- To chyba ważne, żeby umieć rozpoznać, do czego jesteśmy stworzeni - zauważył
Han. - Co byś chciał robić, gdybyś mógł wybierać?
Tancerz otworzył oczy i natychmiast lekko je zmrużył, bo oślepiło go słońce
prześwitujące między gałęziami.
- Zawsze myślałem, że chciałbym terminować u złotnika z Demonai, na przykład u
Eleny, nauczyć się robić biżuterię, amulety, magiczne przedmioty.
Tancerz zawsze na targach najbardziej interesował się wyrobami ze złota i srebra.
- Pytałeś ją? - zapytał Han.
- Nie przyjmie mnie. - Tancerz zamknął oczy.
To było dziwne. Elena znała przecież Tancerza, wiedziała, że jest uczciwy i
pracowity.
- No a... czy powołanie może się zmienić? Czy jest się skazanym na robienie jednej
rzeczy przez całe życie?
- To zależy. Niektórzy w ogóle nie mają wyboru. - Potarł oczy dłońmi, a potem wstał i
odszedł do lasu, zostawiając cały sprzęt wędkarski.
*
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Odejdź. Wiem, że Chłopak nie żyje. Już słyszałem, więc mnie nie oszukuj. Masz,
czego chciałeś, zostaw mnie więc w spokoju.
Han podszedł do Lucjusza i nieśmiało położył dłoń na jego ramieniu. Starzec
wzdrygnął się i złapał za butelkę niczym za linę ratunkową.
- Co za brednie wygadujecie? Ja żyję.
Starzec otworzył zamglone oczy.
- Nie masz go, tak? Amuletu? Chłopak dobrze go ukrył? - Zarechotał. - No, ja go nie
mam, jeśli o to chodzi. Rób swoje. Możesz mnie torturować, ja i tak nic nie powiem, bo nic
nie wiem.
- Przestańcie, Lucjuszu. - Han tracił cierpliwość. - Zrobię wam coś do jedzenia.
Skoro Lucjusz nie karmił Psa, prawdopodobnie sam też nic nie jadł. Han poszedł do
studni na podwórzu i nabrał wody do wiadra. Przyniósł ją do chaty i napełnił miskę Psa.
Trochę wlał do kubka Lucjusza.
- Macie - powiedział, delikatnie wyjmując staruszkowi z rąk butelkę. - Napijcie się
tego. Pogrzebał w torbie i wyjął suchara, którego wcisnął Lucjuszowi w dłoń. Starzec siedział
nieruchomo, więc Han odłamał kawałek i wsunął mu do ust.
Lucjusz przeżuwał bezwiednie, jego zarośnięta szczęka poruszała się w górę i w dół.
Pies głośno chłeptał wodę. Han przeszukał szafy Lucjusza i znalazł resztkę mięsa, które
rozszarpał na kawałki. Trochę włożył do miski Psa, a resztą nakarmił Lucjusza, który popijał
to wodą.
Pies pożarł swoją porcję łapczywie.
- Mówili, że nie żyjesz - wymamrotał Lucjusz i Han poznał, że staruszek odzyskał
zmysły. - Myślałem, że to moja wina, bo kazałem ci zatrzymać ten amulet.
- Kto mówił, że nie żyję? - zapytał Han.
- Mówili, że zamordowali cię nad rzeką - ciągnął Lucjusz. - Rozszarpały cię demony.
Wreszcie zrozumiał.
- Aha. To moja robota. Chciałem, żeby ludzie myśleli, że nie żyję.
Lucjusz przestał żuć.
- Czyli ktoś cię ściga? Bayarowie?
Ciągle ci Bayarowie.
- Nie. Niebiescy. Gwardia Królewska. Myślą, że zabiłem tuzin ludzi.
- Aha... - Lucjusz odetchnął z ulgą. - Dzięki Stworzycielowi, że to nic gorszego.
- Mnie to wystarczy! - wybuchnął Han. - Nie mogę wrócić do domu, nie mogę
zarabiać. Utknąłem tu na Hanalei.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Bywają gorsze rzeczy - zauważył Lucjusz. Jadł już samodzielnie. - Zabiłeś ich? Tych
ludzi?
- Nie! Nie zabiłem! Powinniście wiedzieć, że już z tym skończyłem. A przynajmniej
próbuję.
- Aha. No to daj niebieskim trochę czasu. Jak sprawa przycichnie, znowu będą
przekupni. - Oblizał palce i macał wokół siebie, szukając butelki.
Han włożył mu do rąk kubek z wodą.
- Lepiej pijcie to.
Lucjusz westchnął.
- Czyli zostajesz w Sosnach Marisy?
- Na razie. Jakiś czas nie będę mógł nosić wam towaru. Przepraszam.
- A gdzie amulet?
- Ukryty. W mieście - mówiąc to, zdał sobie sprawę, że nie jest to zbyt wygodne.
Trudno będzie go odzyskać.
Lucjusz kaszlnął i splunął na ziemię, tak jak to robią starzy mężczyźni.
- Może powinieneś jechać na południe, do Bruinswallow albo We’enhaven. Albo na
wschód do Kredowych Klifów i znaleźć jakieś zajęcie w dokach. Tam będziesz
bezpieczniejszy.
- Prawdę mówiąc... - Han dotykał obręczy na swoich nadgarstkach - ...myślałem o
Ardenie albo Tamronie. To nie tak daleko. Mógłbym czasem odwiedzać Mari i mamę.
- Tam jest wojna, Chłopcze, nie słyszałeś?
- Myślałem, żeby się zaciągnąć do wojska - odparł.
- Chcesz być żołnierzem? Żołnierzem? A co to za głupi pomysł?! - Lucjusz z hukiem
odstawił swój kubek.
Han nie spodziewał się po nim takiej reakcji.
- Są z tego dobre pieniądze i nie trzeba terminować ani kończyć szkoły, ani...
- Przecież chodziłeś do szkoły! W każdym razie jesteś na tyle wykształcony, żeby
wiedzieć, że nie chcesz iść do wojska. To ja tu rwę sobie włosy z głowy z poczucia winy, bo
myślałem, że nie żyjesz, a ty chcesz się narażać? Życie żołnierza jest teraz zbyt tanie. Gdybyś
był oficerem, miałbyś jakieś szanse.
- Oficerowie muszą skończyć akademię - zauważył Han. - Nie stać mnie na to.
Pomyślałem, że mogę trochę zaoszczędzić z żołdu i potem iść do akademii.
- Pewnie, że możesz - odparł Lucjusz z sarkazmem. - Ale myślisz, że przyjmą cię do
Wien House bez nogi? Albo ślepego jak ja? Z płucami wypalonymi przez trucizny, których
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Święto imienia
Choć Han odczuwał swoją obcość podczas przygotowań do ceremonii, to jednak, gdy
dzień uroczystości się zbliżał, i jemu udzieliło się ogólne podniecenie.
Co roku w dniu przesilenia słonecznego wszystkie dzieci z klanu, które skończyły
szesnaście lat w okresie ciepłych miesięcy, poddawane były rytuałowi nadania imienia. Była
to jedna z niewielu okazji, kiedy klany Sosen Marisy i Demonai spotykały się, by wspólnie
tańczyć, flirtować i swatać rodziny z obu kolonii. Był to też czas przygotowywania
szczególnych potraw, gdyż ta uczta była najważniejsza w roku.
Gospody w tym okresie aż pękały w szwach, więc przybysze zaludniali także
okoliczne sadyby. Nawet w Sadybie Strażniczki przebywali goście.
Ptaszyna zgodnie ze zwyczajem zaszyła się w Sadybie Akolitów wraz z innymi
planującymi złożyć przysięgę, lecz Tancerz, nic nikomu nie mówiąc, na dwa dni przed
uroczystością udał się do lasu. Han widział, że Iwa się denerwuje. Była zajęta
przygotowaniami do ceremonii, lecz wiele razy podchodziła do drzwi i wyglądała na
zewnątrz.
- Zdawało mi się, że ktoś przyszedł - mówiła. Podrywała się na każdy dźwięk, spała
bardzo niespokojnie.
Han też nie mógł spać, między innymi dlatego że dzielił podłogę z sześcioma
kuzynami z Demonai, którzy chichotali, szeptali i szarpali go za włosy.
Kiedy wyszedł z Sadyby Strażniczki rankiem w dniu ceremonii, sarnie udźce już
piekły się na rożnach, a z palenisk w ziemi unosił się apetyczny zapach pieczonej
wieprzowiny. Pod drzewami ustawione były długie stoły. Han i młodsze dzieci przynieśli
naręcza dzikich cebul i czosnku, na kuchennych półkach stygły już świeżo upieczone ciasta.
Pomógł rozpalić ogień w świątyni pod gołym niebem, przyniósł więcej siedzeń dla
starszyzny klanowej i poflirtował z kilkoma dziewczętami z Demonai, których nie widział od
pół roku.
Iwa ubrała się w szaty Strażniczki i starannie rozłożyła ubrania Tancerza, które wyjęła
ze skrzyni pod swoją ławą do spania: spodnie, mokasyny, miękką koszulę i kurtkę ze skóry z
frędzlami, zafarbowaną i ozdobioną koralikami w charakterystyczny dla niej sposób.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Han doszukiwał się w tym stroju jakichś wskazówek. Wzór nie był tradycyjny - było
w nim coś drażniącego, przedstawiał znajome symbole Sosen Marisy i Strażniczki
wymieszane z jarzębiną i znakami magii.
Iwa wyciągnęła też skórzaną koszulę z koralikami dla Hana - na plecach były
wyhaftowane symbole łowieckie. Han wybąkał podziękowanie, a ona uśmiechnęła się i
pokręciła głową.
- To ja ci dziękuję za to, że jesteś przyjacielem Tancerza - powiedziała. - Będzie cię
teraz potrzebował.
- Ale co...?
- Zobaczysz - powiedziała i odwróciła się, by usiąść przy krosnach, jakby to był
zwyczajny dzień pracy.
Tancerz wciąż się nie zjawiał.
- Czy mam go poszukać? - zapytał Han, nie mogąc dłużej znieść tego napięcia i
pragnąc do czegoś się przydać.
- Przyjdzie - powiedziała Iwa, przekładając czółenko. - Nie ma wyboru.
Uroczystość rozpoczęła się pod wieczór. Długie stoły uginały się pod półmiskami i
talerzami, a pod nimi krążyły skuszone zapachami psy. Han nie był tak głodny, jak się
spodziewał. Jego przyjaciele - każde osobno - przygotowywali się do wejścia w dorosłość.
W końcu, niemal w ostatniej chwili, wrócił Tancerz. Był brudny, wymizerowany,
jakby przez te trzy dni sypiał na ziemi.
Iwa spokojnie podała mu miskę, a on opłukał głowę i twarz, po czym wyszorował całe
ciało. Później przebrał się szybkimi, nerwowymi ruchami, ani słowem nie komentując
nowych ubrań.
Han chciał coś powiedzieć, lecz głos uwiązł mu w gardle. Był zły na Tancerza za takie
zachowanie. Ileż by dał, żeby samemu znaleźć się na jego miejscu i móc wziąć udział w
ceremonii, która miała jeszcze bardziej umocnić jego pozycję w tym świecie. Jakiekolwiek
było jego powołanie, musiał je zaakceptować. Han chciałby, żeby ktoś mu powiedział, co ma
robić przez resztę życia.
Nadszedł czas, by udać się na uroczystość. Gdy szli ścieżką do świątyni, drogę
oświetlały im pochodnie, choć światło dzienne jeszcze długo miało im towarzyszyć - wszak
był to najdłuższy dzień roku. Han czuł na skórze łagodny powiew wiatru niosącego zapach
nocnych lilii i obietnicę krótkiego górskiego lata.
Przed świątynią Tancerz oderwał się od nich i poszedł szukać pozostałych w Sadybie
Akolitów. Iwa też odeszła, by dołączyć do starszych. Dorośli mieli na sobie uroczyste stroje
Więcej na: www.ebookgigs.eu
wybranych powołań - całą feerię barw. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, Han usiadł na
ziemi z młodszymi dziećmi i podkulił nogi.
Ceremonia zaczęła się od przemówień starszych z obu kolonii. Han rozpoznał Averilla
Lekką Stopę i z trudem powstrzymał się, by nie uciec do lasu. Ostatnio widział kupca podczas
nieszczęsnych wydarzeń w Świątyni Południomostu, kiedy doszło do porwania Rebeki i
ucieczki do Łachmantargu.
W porządku, przekonywał sam siebie. Kupiec nie widział go wtedy wyraźnie, a do tej
pory rudobrązowa farba już prawie zmyła się z włosów. Kto by się spodziewał spotkać
ulicznika z Łachmantargu na uroczystości nadawania imion w kolonii Sosen Marisy?
Cennestre Elena, Strażniczka kolonii Demonai, opowiedziała znaną historię o tym, jak
klany zostały uformowane ze skał Gór Duchów i jak tchnienie Stworzyciela powołało je do
życia. I o tym, że po dziś dzień królowe Felis wracają do Duchów pod koniec życia i każda
znajduje wieczny spokój w objęciach jednego ze szczytów.
Han się rozluźnił. Przewidywalność znajomych starych opowieści jak zawsze
wpływała na niego kojąco. Czemu prawdziwe życie nie może być tak proste? Życie to
poplątana linka wędki, pełna węzłów i splotów, których nie widać.
Choćby taki Averill. Jest małżonkiem królowej Felis, ojcem następczyni tronu,
dziwacznym ogniwem między pławiącymi się w zbytku doliniarzami żyjącymi za murami
zamku Fellsmarch a klanami górskimi, które tak delikatnie obchodzą się z ziemią, że ich
kolonie zdają się naturalną częścią krajobrazu.
Nadszedł czas, by przedstawić pierwszą z osób urodzonych latem. Kowal zwany
Władcą Kowadła wystąpił naprzód, a za nim wysoka, barczysta dziewczyna w skórzanej
koszuli i spodniach zdobionych wizerunkami koni i płomieni.
Pewnie jest z Demonai, pomyślał Han, bo jej nie znam.
- Kogo nam sprowadzasz, Władco Kowadła? - zapytał Averill.
Kowal odchrząknął.
- Ta dziewczyna, Laurel Blossom, przyszła do mnie, mówiąc, że marzy o metalu i
ogniu. Dostrzegłem u niej prawdziwe powołanie. Zgodziłem się zostać jej opiekunem. Długo
myślała o swoim imieniu. Przedstawiam wam Rzeźbiarkę Płomieni! - Uśmiechnął się
szeroko, jakby prezentował osiągnięcia własnej córki.
I tak to wyglądało. Wyplatacz koszy został nazwany Tkaczem Wikliny, przyszła
bajarka zyskała imię Prządki Opowieści. Srebrnik został Srebrnym Ptakiem.
Później wystąpiło dwoje wojowników Demonai, mężczyzna i kobieta. Dumnie
uniesione głowy, noże przy pasach, łuki na ramionach, srebrne emblematy Demonai na
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Ale nie. Brał jarzębinę, która chroni przed czarami. Tancerz próbował odrzucić magię.
Iwa na pewno użyła wszystkich swoich umiejętności, by mu w tym pomóc. A jeśli ona nie
potrafiła... to nikt nie potrafi.
Widział Iwę z Tancerzem w Fellsmarchu, kiedy leczyła go w Świątyni
Południomostu. Może szukali porady u świątynnych uzdrowicieli. A może czynili
przygotowania do wyprawy do Oden’s Ford.
Han przyglądał się przyjacielowi, szukając cech, które w opowieściach zawsze
przypisywano czarownikom. Tancerz wyglądał jak zawsze, tyle że był bardzo smutny. Te
niebieskie oczy, tak kontrastujące z jego ciemną karnacją i włosami, musiały być darem od
ojca.
- Chcecie wyszkolić kolejnego czarownika? - odezwał się Reid z pogardą. - Chociaż
już i tak jest ich za dużo?
- Chcemy dać Tancerzowi Ognia to, czego potrzebuje, żeby panować nad darem, który
otrzymał - broniła swego stanowiska Elena.
- To żaden dar - stwierdził Reid. - To przekleństwo. I świat tylko by zyskał, gdyby
było o jednego czarownika mniej.
Shilo kiwała potakująco głową, patrząc na Tancerza, jakby był wężem, który wypełzł
spod werandy.
- On nie może zostać w Górach Duchów. Nǽming tego zabrania. Wiecie o tym.
- Ten chłopiec przebywał tu do tej pory - oświadczył Averill stanowczo. - I zostanie aż
do odejścia do Oden’s Ford.
Do Hana to wszystko docierało powoli, zrywami, najwyraźniej z lekkim opóźnieniem.
Tancerz odchodzi? Nie, zostaje usunięty niczym lokator z mieszkania w slumsach.
Przypomniał sobie spotkanie z Micahem Bayarem i jego kompanami na Hanalei,
kiedy Tancerz powołał się właśnie na te zasady - czarownikom nie wolno przebywać w
Górach Duchów.
Ale to przecież Tancerz - czy nie można by zrobić wyjątku? On tu należy. To jest jego
dom.
Han wstał, pragnąc coś powiedzieć, mimo że sam był tu tylko gościem. Iwa spojrzała
mu w oczy i pokiwała przecząco głową.
Zbity z tropu, usiadł. Czy Iwa naprawdę chce na to pozwolić? Czy pozwoli zesłać
swojego syna na Południe, żeby mieszkał wśród obcych?
Elena stanęła naprzeciw Tancerza i wsunęła dłoń do woreczka przy pasie. Wyjęła coś
błyszczącego i pomachała tym Tancerzowi przed oczami.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Iwa i Ptaszyna
Jeszcze przez kilka dni kolonia żyła ceremonią nadawania imion. Tancerz znowu
zniknął. Han bezskutecznie przemierzał okoliczne lasy i odwiedzał wszystkie znane mu
kryjówki w poszukiwaniu przyjaciela. Kiedy w końcu go znalazł w myśliwskim szałasie nad
brzegiem Jeziora Duchów, Tancerz nie łowił ryb, nie polował ani nie czytał. Po prostu
siedział i wpatrywał się w taflę wody.
Tancerz nie reagował na propozycje Hana. Wyglądał na zrezygnowanego, jakby
wyczerpał wszystkie możliwości rozwiązania problemu.
- Moglibyśmy iść do świątyni w Fellsmarchu - powiedział Han. - Oratorzy znają się
na różnych rzeczach. Może coś poradzą.
- Byliśmy już u Jemsona - odpowiedział Tancerz. Podniósł kamień i cisnął go w wodę.
- Próbował różnych rzeczy, ale nic nie pomogło. Zresztą, mówiłeś chyba, że jesteś w
Fellsmarchu ścigany?
No tak. Racja.
- A jakaś inna kolonia? Może jest uzdrowicielka, która coś wymyśli.
- Moja mama jest najlepsza. Przecież wiesz. I Elena zna inne strażniczki, dużo
podróżuje. Jeśliby dało się coś zrobić, wiedziałaby.
- A gdybyś nie miał amuletu, czy to mogłoby... się nie ujawniać?
Tancerz nie odpowiedział.
Han czuł się w obowiązku proponować coraz bardziej desperackie rozwiązania.
- Może powędrujemy na Wyspy Północne. To stamtąd pochodzą czarownicy,
nieprawdaż?
- Myślisz, że to lepsze od Oden’s Ford? - zapytał Tancerz. - Przepłynąć Indio, żeby
dotrzeć do jakiegoś miejsca, gdzie nigdy nie byłem, i odnaleźć ludzi, którzy najechali nas
wieki temu?
- Może... mógłbyś pogadać z Radą Czarowników? Może udałoby się znaleźć twojego
ojca.
- Chyba tylko po to, żeby go zabić - oświadczył Tancerz. Jego niebieskie oczy były
zimne i twarde jak topaz.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Han zamilkł. Nigdy jeszcze nie widział Tancerza tak rozgoryczonego. Tancerz zawsze
widział w ludziach to, co dobre, wszędzie wnosił z sobą spokój i zgodę.
- Pójdę z tobą - oznajmił wreszcie Han. - To znaczy do Oden’s Ford.
- Po co?
- Pójdę do szkoły wojowników Wien House.
Tancerz obrzucił go wzrokiem i nawet się uśmiechnął.
- Ty? Do wojska? Przecież tam trzeba przestrzegać regulaminu. Nie wytrzymasz
tygodnia. Cały czas pytałbyś dlaczego. Lepiej już poszedłbyś do zakonu.
- Może nie będzie tak źle - upierał się Han. Im więcej o tym mówił, tym bardziej ten
pomysł mu się podobał. - Wszystkie armie z chęcią przyjmują tych, co kończą Wien House.
Może znajdę taką, gdzie się nadam.
- A jak zapłacisz? - zapytał Tancerz. - Przecież nie masz pieniędzy.
- A ty jak zapłacisz za Mystwerk House? - odparował Han.
- Klany wzięły mnie pod opiekę, wbrew oporom wojowników Demonai. To jedyny
sposób.
- O co chodzi tym z Demonai? - zapytał Han, wzdychając.
- Im zadaj to pytanie. - Tancerz wzruszył ramionami. - Ale ty nie jesteś żołnierzem.
Nie wiem, kim jesteś, ale nie żołnierzem.
Kiedy Han wrócił do kolonii, poinformował Iwę, gdzie jest jej syn, i wyraźnie
zaznaczył, że jest bardzo przygnębiony.
- To nic, Samotny Łowco - powiedziała, podnosząc głowę znad kociołka z
barwnikami. Farbowała właśnie przędzę na jaskrawoniebieski kolor przed Sadybą
Strażniczki. - Zostaw go. Musi trochę pobyć sam. Hanalea go ukoi.
- Jak on sobie da radę, kiedy stąd odejdzie? Gdzie wtedy znajdzie ukojenie? - Han był
zły na Iwę, tak jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Znajdzie sposób. Musi - odparła Iwa.
- Od jak dawna o tym wiecie - zapytał - że Tancerz jest miotaczem uroków?
Iwa wytarła przedramieniem spocone czoło.
- Wiedziałam, że to możliwe, od... od początku. Ale czarownicy ujawniają swoje
zdolności dopiero, gdy są starsi. Miałam nadzieję, że to się nie zdarzy. Zaczęłam dostrzegać
objawy trzy lata temu. W końcu on też zauważył i przyszedł z tym do mnie.
- Musi być na to jakaś rada...
W końcu Iwa to utalentowana uzdrowicielka. Czy nie może uzdrowić własnego syna?
- Zdolności czarodziejskie to dar, nie choroba - powiedziała, jakby odgadując jego
Więcej na: www.ebookgigs.eu
roślinach i eliksirach. Wezmę cię pod opiekę, jeśli nikt inny nie zechce.
- Nie mogę się tu ukrywać całe życie - odpowiedział Han i pomyślał, że to żadna
zmiana: robić to samo co do tej pory, tylko częściej.
- Nie jesteś wojownikiem, Samotny Łowco - stwierdziła Iwa zdecydowanie. - I żadne
pieniądze tego nie zmienią. - Odrzuciła kij, którym mieszała farbę, i weszła do sadyby.
Przez kilka następnych dni Han chodził nadąsany. Obecność przybyszów z Demonai
ciążyła mu niczym kamień u szyi. Jakby musiał przyjmować gości, którzy zjawili się w
środku rodzinnej kłótni. Człowiek chce, żeby sobie poszli, więc pozwala sobie na szczerość.
Oczywiście, nie należał do rodziny, o czym nigdy nie zapominał.
Zwłaszcza wojownicy Demonai grali mu na nerwach. Ptaszyna spędzała z nimi cały
czas, z poważną miną, wsłuchana i wpatrzona w Reida Demonai jak w bóstwo.
Chodziło o coś jeszcze - Ptaszyna go zawiodła. Mogła przecież bronić Tancerza, gdy
Reid Demonai go atakował.
Zresztą on sam też mógł bronić przyjaciela. Niezależnie od woli Iwy.
Wojownicy Demonai milkli, gdy Tancerz ich mijał, i odchodzili od ogniska, gdy on
podchodził. Patrzyli na niego, jakby był wściekłym psem lub jadowitym pająkiem.
Han bał się, że wojownicy Demonai skrzywdzą Tancerza, gdy przyłapią go samego.
Dlatego zaczął ich śledzić - kręcić się przy ognisku, obserwować ich wyjścia z kolonii i
powroty, podsłuchiwać ich rozmowy.
Aż któregoś dnia, gdy skradał się przez las za Reidem Demonai, który
prawdopodobnie udawał się za potrzebą, drogę zagrodziła mu Ptaszyna. Była w stroju
Demonai. Zjawiła się tak nagle, jakby zmaterializowała się z cienia i światła.
- Co ty wyrabiasz? - syknęła.
- Ja? A jak myślisz? - Wzruszył ramionami.
- Grasz w niebezpieczną grę. Myślisz, że oni tego nie widzą? To są wojownicy
Demonai - poinformowała go, jakby sam tego jeszcze nie zauważył.
Rzucił jej spojrzenie mówiące: „no i co z tego?”.
- Całe życie chodzę po tym lesie - powiedział. - Jeśli to im przeszkadza, to niech się
wynoszą.
- Ostrzegam cię, cierpliwość Reida powoli się kończy. Jeszcze trochę i poderżnie ci
gardło.
- Niech spróbuje - odparł Han obojętnie, choć serce zabiło mu szybciej. Konfrontacja
z Reidem Demonai wydawała się kusząca.
- Nie rozumiesz? - nie rezygnowała Ptaszyna. - Całe życie ich tego uczono. Są
Więcej na: www.ebookgigs.eu
niebezpieczni.
- Czyżby? Ja też jestem niebezpieczny. - To było jak przechwalanie się dzieci na
ulicy, ale nie potrafił się pohamować. - Zdaje mi się, że oni umieją się tylko puszyć, a już z
myśleniem u nich gorzej.
- Ćśśśś! - Ptaszyna rozejrzała się, jakby spodziewając się ujrzeć Reida za pobliskim
drzewem. - Chodź! - Z kocią gracją poprowadziła go w bok od ścieżki, do niewielkiego jaru,
w miejsce, gdzie zsunęły się dwa kawałki skały i utworzyły małą jaskinię. Panieńskie
pocałunki i orliki zwisały ze szczelin, a korytem toczył się mały potok.
- Siadaj! - powiedziała, wskazując płaski głaz.
Usiadł, a ona naprzeciw niego.
- Próbowałam rozmawiać z Tancerzem, ale on się do mnie nie odzywa.
- Dziwisz mu się? - zapytał Han. - Nie wierzę, że chcesz być z kimś, kto tak traktuje
twojego przyjaciela.
W końcu to powiedział.
Ptaszyna zagryzła wargę i wpatrywała się w swoje złożone dłonie.
- To... nic osobistego - powiedziała. - Ale... to sens istnienia Demonai. Są po to, żeby
zwalczać czarowników. A obecność... czarownika na Hanalei to... świętokradztwo.
- Mówimy o Tancerzu - zaprotestował Han i przypomniało mu się, jak Tancerz
przeciwstawił się Bayarowi i jego druhom. - On się tu urodził. Tu jest jego miejsce.
- Wiem. Ale pomyśl o tym, jak zaklinacze najechali Felis. Byli bezwzględni.
Zarzynali dzieci. Porwali naszą królową i zmusili do małżeństwa. Usunęli kapłanów ze
świątyń i wprowadzili terror. A jednak klany utrzymały się w Górach Duchów i te góry stały
się naszym sanktuarium. Gdyby nie to, wymordowaliby cały nasz lud.
To była imponująca przemowa. Han zastanawiał się, czy nie były to słowa Reida
Demonai. Wyobraził ich sobie siedzących obok siebie przy ogniu. Ptaszyna, zauroczona,
wpatruje się w wojownika z podziwem. Zamrugał, by odegnać od siebie ten obraz.
- To było dawno temu - powiedział. - Ja też nie przepadam za czarownikami, ale...
- Racja, to było dawno, ale teraz czasy są niebezpieczne - stwierdziła Ptaszyna. -
Mamy słabą królową. Czarownicy są coraz silniejsi. My, mieszkańcy klanów jesteśmy coraz
gorzej traktowani w Dolinie. Mamy coraz mniejsze wpływy na dworze.
- Averill Demonai jest królewskim małżonkiem - zauważył Han. - I ojcem następczyni
tronu. To chyba całkiem wpływowa pozycja.
- Pozory mogą mylić. Reid mówi, że teraz bardziej niż kiedykolwiek ważne jest
utrzymywanie tradycyjnych granic między nami a czarownikami.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Krew i róże
Przypominała sobie, jak ją zasłonił, wcisnął jej nóż w rękę i stanął w jej obronie przed
sześciorgiem Łachmaniarzy.
Gdy będziesz chciała kogoś zadźgać, zrób to szybko. Nie guzdraj się tak długo,
powiedział. A teraz nie żyje. Czy on zawahał się w decydującym momencie i to go zgubiło?
Czy gdyby zachowała się inaczej, mogła go uratować?
Czy jej rolą było uratowanie mu życia?
Moja rola to chodzić na przyjęcia, a nie myśleć, rozważała.
Jej jedynymi gośćmi byli fryzjerzy i krawcy oraz gadatliwe damy dworu, które spały
do południa, popołudnie spędzały w jej komnatach, opowiadając o balach, na których bywały,
sukniach, w których się pokazywały, i tych, które szykowały na następne przyjęcie, aż
wreszcie wracały do swoich apartamentów, by przygotować się do wieczornych rozrywek.
Obecność przedstawicieli królewskich rodów na balach postrzegano jako sukces
towarzyski, więc gdy Raisa była niedostępna, Tomlinowie i lady Heresford byli
rozchwytywani: chodzili z balu na bal i z kolacji na kolację, z trudem znajdując czas, by się
przebrać.
Raisa nie uczestniczyła w święcie imienia Melissy Hakam, lecz Missy przyszła
następnego dnia i wszystko jej opowiedziała. Miała podkrążone oczy i nieustannie ziewała,
bo położyła się dopiero nad ranem.
- Szkoda, że cię nie było. Mama była tak zawiedziona. Ciągle mnie swatała z tym
okropnym Arno Manholdem. Wyobrażasz sobie? Lady Melissa Manhold? Jak to brzmi?
- Kim on jest? - Raisa zapytała bez zainteresowania, byle powstrzymać potok słów
kuzynki.
- To właściciel statków z Kredowych Klifów... Właściwie z Wysp Północnych. Ma co
najmniej pięćdziesiąt lat. Jest posiadaczem dziesięciu statków, mnóstwa pieniędzy i trzech
domów: jednego w Fellsmarchu, jednego w Kredowych Klifach oraz posiadłości nad Dyrną.
Ale to tylko kupiec. Poza tym całą noc deptał mi po palcach. Umie tańczyć tylko dwa tańce!
- A gdyby posiadał cztery domy - zapytała Raisa - i domek myśliwski w Heartfangs?
Ile tańców musiałby wtedy znać?
Missy wyglądała na zaskoczoną.
- Hmmm... nie wiem. Ja chciałabym męża z Południa. Książę Liam jest taki
przystojny - westchnęła głośno i zatrzepotała rzęsami. - I tak wspaniale opowiada. Jest też
świetnym tancerzem, nie tak jak Klemathowie. No i co, jak to brzmi... - Wyprostowała się i
odrzuciła włosy do tyłu. - Księżna Melissa z Tamronu?
- Niektórzy twierdzą, że w Tamronie jest niespokojnie - stwierdziła Raisa, nie mogąc
Więcej na: www.ebookgigs.eu
się oprzeć, by nie wbić szpili w ten balon entuzjazmu Melissy. - Podobno istnieje zagrożenie,
że wojna z Ardenu rozciągnie się na zachód.
- Niektórzy są mrukami i nudziarzami - odparła Missy, wcale niezniechęcona. -
Mogłybyśmy obie być księżniczkami, czy to nie wspaniałe? Może nawet zostałabym królową
przed tobą?
- Czy to znaczy, że książę Liam ci się oświadczył? Rozmawiał ze swoim ojcem? To
wspaniała nowina! - Raisa posunęła się do okrucieństwa.
Teraz Missy się spłoszyła.
- No nie, oczywiście, że nie. Jego ojciec jest w Tamronie, a książę Liam przebywa
tutaj. Jednak na pewno kiedy wróci do siebie...
W progu sypialni stanęła Magret i dygnęła.
- Lord Averill Demonai, królewski małżonek, do Waszej Wysokości. - Magret zawsze
zachowywała się tak oficjalnie, gdy Raisa miała towarzystwo.
Dobrze, pomyślała Raisa. Może w końcu się dowiem, co się dzieje.
- Pójdę już, Wasza Wysokość - powiedziała Missy, podnosząc się, i również dygnęła.
- Dzisiaj odbywa się herbatka u lady Heresford. Szkoda, że nie możesz się zjawić.
W przejściu minęła się z Averillem.
Raisa objęła ojca.
- Dzięki Stworzycielowi przyszedłeś. Odchodzę od zmysłów, nie wiedząc, co się
dzieje. Czy Bayarowie mają kłopoty?
Averill westchnął i pokręcił głową.
- Nie. Niezupełnie.
- Co? - Raisa odsunęła się od niego. - Jak to niezupełnie?
Wtedy dostrzegła, że ojciec jest w stroju podróżnym, ze swoim kupieckim workiem na
ramieniu.
- Znowu wyjeżdżasz... - powiedziała zawiedziona.
- Na krótko - odparł, uśmiechając się gorzko. - Królowa postanowiła, że mam jechać
do Kredowych Klifów porozmawiać z dowódcą garnizonu o bezpieczeństwie portu. Podobno
są jakieś problemy z piratami.
- Dlaczego ty? I dlaczego teraz? Jest środek sezonu i moje święto już za cztery dni.
- Właśnie, dlaczego? - zapytał ze swadą. - Niestety, twoja matka ostatnio niechętnie
mnie widuje. Ale nie martw się, wrócę przed twoim świętem. Przecież nie mógłbym go
opuścić.
- Czemu nie pośle kapitana Byrne’a? - mruknęła Raisa. - Albo generała Klematha?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Kapitan Byrne jedzie ze mną - odpowiedział jej ojciec. Urwał, jakby chciał, by te
słowa wywarły odpowiednie wrażenie.
- Wysyła cię akurat wtedy, gdy ja czuję się jak więzień - narzekała Raisa, chodząc tam
i z powrotem. - Nawet nie miałam okazji poznać księcia Liama i księżniczki Mariny. Nie
rozumiem. Czy nie to właśnie powinnam teraz robić? Chodzić na bale i przyjęcia? Poznawać
potencjalnych kandydatów do ręki?
- Jak myślisz, czemu ona to robi, Dzika Różo? - Averill spoglądał przez okno na
miasto skąpane w południowym słońcu.
Raisa przyłożyła sobie dłoń do czoła i masażem próbowała usunąć ból, który
pozostawiła po sobie Missy.
- Czyżby winiła mnie za to, co wydarzyło się na balu u Bayarów?
- Powiedziałem jej o amulecie. Powinna wiedzieć, że to nie twoja wina. Ale ona ma
raczej pretensje do mnie, że w ogóle poruszyłem tę sprawę.
- Do ciebie? Ale dlaczego? - Raisa przestała cokolwiek rozumieć. Nie znosiła tego
uczucia.
Averill westchnął.
- Kiedy wezwała lorda Bayara, ten wyjaśnił Jej Królewskiej Mości, że te przedmioty
to nieszkodliwe reprodukcje starych magicznych artefaktów oraz że podarowali Micahowi i
tobie dopasowane elementy kompletu, które symbolizują długotrwałą więź łączącą Felis i ród
Bayarów.
Odwrócił się od okna i spojrzał jej w oczy.
- Lord Bayar pokazał królowej naszyjnik i pierścień, które istotnie były dobrze
wykonanymi kopiami.
Raisa dotknęła swojej szyi. Tam, gdzie spoczywał wisior, pozostała ledwie widoczna
pręga. Czy to możliwe? Czy to naprawdę mogły być tylko wino i pocałunki Micaha?
- Chcesz powiedzieć, że się pomyliłeś? Że ten naszyjnik był...
- Nie - Averill stanowczo zaprzeczył. - Nie pomyliłem się - oświadczył bez cienia
wątpliwości w głosie.
- Dlaczego mama nie przyszła porozmawiać o tym ze mną? Czemu zamiast mnie pyta
lorda Bayara?
Averill zwlekał z odpowiedzią, jakby zastanawiał się, ile może jej wyjawić.
- Lord Bayar zasugerował, że ciebie i Micaha po prostu poniosło. Że naruszyliście
zasady zabraniające związków czarowników z dynastią Szarych Wilków i w ten sposób
chcieliście się wytłumaczyć.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
niebezpiecznej sytuacji, nie wyjmując broni. Nauczył się poznawać po oczach, czy
przeciwnik będzie uciekać, czy walczyć; czy kłamie, czy mówi prawdę. Nauczył się
rozmawiać z ofiarą, by uzyskać informacje potrzebne do schwytania złoczyńcy. Potrafił
wyczuć zbliżające się kłopoty.
Udało mu się przekonać część mieszkańców, że nic im nie grozi, gdy poinformują go
o złodziejach lub gdy go wezwą do bójki gangów. Inni żołnierze ze strażnicy - ci przyzwoici -
przekonali się, że ich także nie zdradzi, i zaczęli traktować go jak swego rodzaju przywódcę.
W sumie Amon czuł, że robi coś dobrego, pomimo obecności Mac Gillena.
Największą satysfakcję sprawiało mu to, że jego sukcesy były solą w oku sierżanta.
Pewnej nocy, gdy Amon ze swoim patrolem wrócił do strażnicy, zastał tam ojca, który
czekał na niego pochylony nad mapami rozłożonymi na długim stole. Była druga w nocy i z
sąsiedniego pomieszczenia dobiegało chrapanie gwardzistów. Jaq Barnhouse, oficer dyżurny,
tłumaczył się zdenerwowany:
- Sierżant Gillen na pewno zechciałby z panem porozmawiać, gdyby tu był. Nie wiem,
gdzie teraz jest.
Edon zwrócił się do oddziału Amona:
- Zdajcie raporty kapralowi Barnhouseowi i prześpijcie się. Muszę porozmawiać z
kapralem Byrne’em na osobności.
Wyszli, oglądając się jeszcze za siebie, jakby mieli nadzieję, że kapitan zmieni zdanie
i poprosi ich, by pozostali.
- Usiądź. - Ojciec wskazał Amonowi krzesło. - Spokojnie. - Na twarzy kapitana widać
było znużenie, i Amon nagle się zaniepokoił.
Usiadł, położył dłonie na stole.
- Tato, o co chodzi?
- Muszę cię prosić o przysługę.
- Mów.
- Wiem, że chciałbyś zostać tutaj w Południomoście. - Przy tych słowach na jego
twarzy pojawił się słaby uśmiech, który szybko zniknął. - Ale potrzebuję ciebie i twojej
drużyny na podzamczu, żebyś służył jako osobista ochrona następczyni tronu.
Amon, zdezorientowany, zmarszczył czoło i rozejrzał się, sprawdzając, czy nikt ich
nie słyszy.
- Ale... ale myślałem... Powiedziałeś, że powinienem utrzymywać dystans, od czasu
tej skargi Bayarów... że ludzie będą gadać.
Ojciec dość długo mu się przyglądał, po czym przyznał:
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Owszem, istnieje ryzyko, że ludzie będą gadać, ale pojawiło się większe zagrożenie,
więc plotkami ja się zajmę.
- O co chodzi?
- Królowa Marianna wysyła Averilla Demonai i mnie do Kredowych Klifów -
oznajmił Edon. - Wyruszamy jutro.
Amon wciąż nie rozumiał.
- Co to ma wspólnego z księżniczką Raisą?
- Mam złe przeczucia i tyle. - Ojciec przeczesał dłonią szpakowate włosy. Po długim
milczeniu dodał, jakby przychodziło mu to z trudem: - Moja więź z królową jest... zamglona.
Zwykle potrafię przewidzieć, co zrobi, zgadnąć, co myśli, ale ostatnio... Nie wiem. Coś się
zmieniło. Czuję się tak, jakby chciała nas usunąć z drogi.
- Po co miałaby to robić? - Amon czuł się jak głupiec, zadając pytanie za pytaniem,
lecz uznał, że powinien to wiedzieć, a nie pozostawać w świecie domysłów. - Jeśli nawet tak
jest, to przecież... jest królową...
Kapitan Byrne przyłożył dłoń do czoła, jakby bolała go głowa.
- Nie jestem pewien, czy podejmuje dobre decyzje. Może ma powody, żeby tak
postępować. Tylko ja ich nie rozumiem. Zamierzam jednak zrobić, co trzeba, żeby chronić
ród. A jeśli się mylę... - Wzruszył ramionami.
- Dobrze. Posłałeś moją drużynę do łóżek. - Amon wstał. - Mam ich obudzić i kazać
się zbierać?
Ojciec zaprzeczył ruchem głowy.
- Jest jeszcze coś. Coś ważnego. - Dał Amonowi znak ręką, by został.
Amon usiadł i czekał, z trudem powstrzymując ziewanie.
I tak zrobi wszystko, czego chce od niego kapitan, jego ojciec. To oczywiste. Czemu
więc nie mogą się trochę przespać?
Ojciec chrząknął.
- Wiesz, że w klanach jest ceremonia nadawania imienia, podczas której młodzi są
dopuszczani do nauki przyszłego zawodu. Tutaj, w Fellsmarchu, przyjęcia organizowane w
tym dniu oznaczają wejście w dorosłość.
- No tak - odparł Amon i miał ochotę dodać przecież wiem, ale się powstrzymał.
- My, Byrneowie, mamy własny rytuał przejścia - oświadczył jego ojciec.
- My, Byrne’owie? - Amon wpatrywał się w twarz ojca, myśląc, że ten żartuje. Nie
znalazł jednak w jego oczach śladu rozbawienia. - Co to znaczy?
- Nasza rodzina już od czasów Hanalei jest w szczególny sposób związana z
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Z linią, ale w praktyce każdy kapitan służy jednej królowej, chyba że ta w jakiś
sposób zagrozi dynastii... - urwał i po chwili dodał cicho: - Takich podejrzeń też nie
uzgadniamy z naszymi królowymi.
- Czyli może się zdarzyć, że działamy wbrew interesom naszej królowej, żeby ratować
ród?
- Tak - powiedział ojciec bez żadnych usprawiedliwień. - Nawet gdyby Marianna
wiedziała, wątpię, by potraktowała to wszystko poważnie. Wiesz, jaki ma stosunek do
świątyń i wiary. Dla niej to jak wierzyć w ogrodowe chochliki.
- Zatem... - Amon doszukiwał się powodu, dla którego ojciec mu to opowiedział -
...gdy nadejdzie czas, wybierzesz swojego następcę.
- Następny kapitan będzie służył Raisie. Wybrałem ciebie.
Amon siedział skamieniały. Myśli kłębiły mu się w głowie, przed oczami niczym w
kalejdoskopie przesuwały się obrazy i wspomnienia.
Jak znalazł się tutaj, w tym miejscu, gotów przyjąć rolę, którą przeznaczył mu los?
Ojciec uczył go walki mieczem i jazdy konnej, ale tak samo postępowali przecież i
inni ojcowie. Amon spędzał z tatą wiele czasu w koszarach i stajniach zamkowych,
interesował się końmi i uwielbiał słuchać rozmów o taktyce i broni.
Nikt nigdy mu nie powiedział „Idź do Oden’s Ford, by nauczyć się żołnierki!”, a on
mimo to tak zrobił. I nikt mu nigdy nie kazał wstąpić do Gwardii Królewskiej - on się na to
zdecydował. Służba w gwardii była tradycją rodzinną, choć wiele jego wujów i cioć nie
poszło tą drogą.
Zawsze jednak przynajmniej jeden z pokolenia kontynuował tę tradycję.
Odkąd został powołany do gwardii, myślał o możliwości zostania kapitanem, gdyby
wytrwał w tej służbie i się sprawdził. W końcu stopień kaprala zawdzięczał wynikom w nauce
i rekomendacjom przyjaciół ojca. Dobrze radził sobie z bronią - był w tym najlepszy na roku -
miał też spore osiągnięcia w operacjach w terenie i świetnie szło mu z teorią. Wszyscy
mówili, że wdał się w ojca. I Amon był z tego dumny.
Zawsze jednak zakładał, że sam wybiera swoją drogę spośród wielu możliwości. Że
gdyby chciał zostać kupcem albo kowalem czy malarzem jak jego siostra, mógłby to zrobić.
A teraz okazało się, że szedł wąskim szlakiem, przeznaczonym mu od urodzenia,
wytyczonym przez magię i układ sprzed tysiąca lat.
- Masz wybór - powiedział ojciec, jakby czytał w jego myślach.
Amon spojrzał na niego.
- Jaki wybór? Lydia zostanie kapitanem?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Południomostu, po tym jak uratowała torturowanych członków gangu, Raisa ofiarująca swoje
podarunki oratorowi Jemsonowi, by nakarmił biednych; Raisa prosząca go o pomoc w
zostaniu lepszą królową. Raisa w ogrodzie w świetle pochodni - jej włosy długimi
kosmykami otulające twarz, broda wsparta na pięści, zielone oczy o takiej głębi, że chciałoby
się w nich utonąć. Raisa w jego ramionach na parkiecie sali balowej, z głową na jego barku,
jej drobne ciało przytulone do niego, gdy on myśli tylko o tym, by uciszyć łomotanie serca. I
te dwa pocałunki, którymi obdarowała go pewnie bez zastanowienia.
Dwa pocałunki, które wciąż nie dawały mu spać.
Wszystko w niej go pociągało - jej wygląd, to, jak mówiła, jak się poruszała, to, kim
była i kim miała zostać.
- Tato - powiedział, nie odrywając wzroku od stołu, nie umiejąc spojrzeć ojcu w oczy.
- Chodzi o to, że ja czuję coś do Raisy... Do następczyni tronu... Wiem, że nie powinienem.
Martwię się, że mógłbym... że my moglibyśmy zrobić coś, co by zaszkodziło dynastii...
Podniósł głowę. Na twarzy ojca zobaczył uczucie, czego nigdy by się nie spodziewał -
zrozumienie wymieszane ze smutkiem.
- Amonie - powiedział ojciec. - My kochamy królowe z rodu Szarych Wilków. Ale to
jest tak, jak ci mówiłem. Po powołaniu nie zaszkodzimy dynastii. To nasza wielka siła, ale też
wielki ciężar.
Amon przyglądał się ojcu. Pomyślał o matce, która zmarła przy porodzie Iry, i o tym,
czy ona to wiedziała. Edon Byrne był dobrym mężem i troskliwym ojcem, wiernym swoim
obowiązkom i królowej. Teraz wydał mu się postacią tragiczną, skrywającą własne tajemnice.
A gdzie miejsce na mój wybór? pomyślał Amon. Wiedział, że Raisa nigdy nie będzie
jego. Ale gdyby wyjechał do Oden’s Ford, a potem na posterunek w Kredowych Klifach, ten
ból zapewne zelżałby po jakimś czasie. Miał dopiero siedemnaście lat.
Jak to będzie do końca życia przebywać w pobliżu Raisy jako kapitan i doradca,
widzieć, jak wychodzi za mąż, i wiedzieć, że nigdy jej nie zdobędzie?
Jak jego ojciec i królowa Marianna.
A gdyby powiedział „nie” i coś by się stało Raisie? Czy wybaczyłby sobie?
Ojciec twierdził, że ma wybór, i miał. Wybór między dobrą a złą decyzją.
Amon wyciągnął ręce ponad blatem i chwycił stwardniałe dłonie ojca.
- Zrobię to - powiedział.
Edon Byrne spojrzał na ich złączone dłonie.
- Jesteś pewien?
- Tak.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Efekt był natychmiastowy i tak gwałtowny, jak gdyby uderzono go obuchem w głowę.
Amon osunął się na kolana, żeby się nie przewrócić. Ogarnęło go, wręcz przytłoczyło,
uczucie dopływające gdzieś z głębin królestwa, gdzie ktoś myślał o księżniczce albo gdzie
działo się coś, co mogło dotyczyć jej przyszłości.
Była czwarta nad ranem, lecz Micah Bayar nie spał. Wyglądał przez okno w zamku na
Szarej Pani i myślał o Raisie. Piekarze w kuchniach zamkowych wkładali ciasta do pieców,
rozmyślając o święcie imienia dziedziczki tronu i zastanawiając się, czy doceni ich trud.
Averill Demonai szykował się do wyjazdu z miasta i martwił się o córkę, którą tu
pozostawiał. Umysł królowej Marianny był zamglony, otumaniony przez zażyty lek, a mimo
to monarchini spała niespokojnie, śniąc o wkroczeniu córki w dorosłość.
- Zamknij się na to - powiedział ojciec. - Na początku to jedyny sposób. Później się
przyzwyczaisz.
Amon przyłożył ręce do głowy, próbując przefiltrować te obrazy i skupić się na
komnacie w wieży kilka kilometrów dalej, gdzie w łóżku pod gwiazdami spała Raisa. Jej sen
również był niespokojny i Amon ze zdumieniem odkrył, że księżniczka myśli o nim i przez
sen wypowiada jego imię.
- Chodź - przemówił orator.
Ojciec pomógł Amonowi wstać i mocno przytrzymywał go za ramię, żeby się nie
przewrócił. Jemson szedł pierwszy, niosąc miskę, a Amon i Edon Byrneowie za nim. Wyszli
do ogrodu, gdzie Amon ujrzał białe plamy nocnych kwiatów i poczuł ich upajającą woń.
- Amonie Byrne, łączymy cię z kośćmi królowych pogrzebanych w ziemi Felis. Jesteś
związany z tym królestwem tak jak z królowymi rodu Szarych Wilków. Będziesz bronił tej
ziemi jako ich miejsca przebywania. Możesz opuścić Felis, lecz twój dom zawsze będzie
tutaj.
Jemson wylał resztę krwi na ziemię w ogrodzie.
Amon miał wrażenie, że zapuszcza długie korzenie w głąb ziemi, aż do podziemnych
wód. Poczuł na języku smak wody z Dyrny, a w nozdrzach zapach Hanalei.
Orator uniósł jego dłoń, bezwładną niczym dłoń śpiącego, i na serdeczny palec prawej
ręki Amona wsunął pierścień Szarych Wilków. Pasował idealnie.
Ojciec objął go, a orator uśmiechnął się i powiedział:
- Już po wszystkim...
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Desperackie kroki
skończyła się tysiąc lat temu. I od tej pory Demonai tylko żerują na zdobytej wtedy reputacji.
To wszystko to tylko potrząsanie szabelką i takie tam gadanie.
- To nie wina Reida Demonai - powiedziała Iwa głosem jak jedwab z dodatkiem stali.
- To tradycja zbudowana na ponadtysiącletnich konfliktach między czarownikami a klanami.
Zadaniem Demonai jest hamować czarowników, nawet siłą, jeśli trzeba.
- I dlatego walczą z Tancerzem? Nie mają lepszego zajęcia? Czy robią to dlatego, że
jest łatwym celem?
Iwa długo zbierała się do odpowiedzi. Han w tym czasie przestępował z nogi na nogę.
- Owszem, on jest łatwym celem - powiedziała w końcu, spoglądając na niego
ciemnymi, pełnymi bólu oczyma. - Jak myślisz, dlaczego posyłam go do Oden’s Ford? Bo
inaczej go zabiją.
Han przestał się kiwać i stanął pewnie na nogach.
- W takim razie nie pozwólcie Ptaszynie przyłączyć się do Demonai. Niech zostanie
tutaj.
- To nie należy do mnie - stwierdziła Iwa, znowu podnosząc tłuczek. - Ona ma
powołanie, a ty nie. Nie możesz iść z Ptaszyną... - Patrzyła na niego błagalnie. - Zostań ze
mną i naucz się uzdrawiania. Znasz się już na roślinach, byłbyś bliżej mamy i siostry.
- Nie jestem uzdrowicielem - burknął Han, myśląc, że lepiej mu wychodzi sprawianie
bólu niż jego kojenie. - Nie wiem, jakie jest moje powołanie, ale nie jest nim uzdrawianie. -
Odwrócił się i wyszedł z sadyby.
Ptaszyna też mu nie pomogła. Tego wieczoru leżeli obok siebie nad Strumieniem
Leciwej Niewiasty, złączeni dłońmi i niedawnymi pocałunkami. Przez gałęzie nad ich
głowami prześwitywał blask księżyca. Szmer wody obmywającej kamienie tym razem go nie
uspokajał.
- Chcę iść z tobą do kolonii Demonai - oznajmił, patrząc na dach liści nad nimi.
- Chciałabym, żeby to było możliwe - odparła.
Chcę iść, powiedział. Nie: „Chciałbym móc”. Może trzeba było powiedzieć: „Idę”.
Kiedy Han nie odpowiadał, Ptaszyna dorzuciła:
- Byłoby ciężko. Reid mówi, że do końca lata będziemy w drodze, będę się uczyć
tropienia, używania broni i... różnych takich.
- Ale po tym szkoleniu wasza baza będzie w Demonai?
- Baza tak, ale nie będę tam często. Wojownicy Demonai spędzają większość czasu w
podróżach. - Obróciła się na bok i wsparła na łokciu, po czym odgarnęła mu włosy z czoła.
Miał ochotę się odwrócić. - Może... może jak już się tam rozejrzę, może jak lato się skończy,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Zawinął kawałek wędzonego pstrąga oraz trochę chleba w serwetkę i wcisnął to do torby. W
końcu naciągnął czapkę na jasne włosy. W Dolinie będzie cieplej niż w górach, ale nakrycie
głowy miało służyć temu, by mniej się wyróżniać - ludzie zwykle mówili o nim „ten
jasnowłosy”.
O tej porze na szlaku do Fellsmarchu ruch był niewielki - głównie myśliwi i kupcy
wracający do domów. Han ominął chatę Lucjusza szerokim łukiem, nie chcąc natknąć się na
staruszka. Nie widział go od dnia, gdy zastał go na opłakiwaniu tragicznej śmierci „Chłopca”.
Pomyślał, że Lucjusz pewnie już znalazł kogoś na jego miejsce. Ta myśl trochę go zabolała.
Przeszedł przez bramę miejską o zmierzchu wraz z tłumem alumnów z lokalnej
świątyni, którzy zbierali jagody na zboczu Hanalei.
Trzymał się bocznych ulic, aż dotarł do Mostu Południowego. Wydawało mu się, że
sytuacja się unormowała. Na każdym końcu mostu stało po dwóch niebieskich i chyba nikt
nie poszukiwał Hana Alistera.
Lucjusz mówił, że rozeszła się pogłoska o jego śmierci. Han zauważył, że bycie
martwym znacznie ułatwia poruszanie się po mieście.
Po przejściu przez most zanurzył się w znajomy labirynt Łachmantargu, kierując się w
stronę domu. Nie było jeszcze ciemno, choć słońce skryło się już za Bramą Zachodnią i na
jasnym niebie pojawiło się kilka gwiazd. Dni w środku lata były długie. Działania
wymagające ciemności można było prowadzić tylko przez kilka godzin.
Serce zabiło mu mocniej. Kochał letnie noce w mieście, gdy przez otwarte drzwi z
karczm dobiegała muzyka, na chodnikach sprzedawano gorące kiełbaski i ryby, a pijakom w
zaułkach nie groziło zamarznięcie. Dziewczęta do towarzystwa przekomarzały się z
niebieskimi, mieszkańcy korzystali z życia, upojeni myślą, że wszystko jest możliwe.
Prawdopodobnie tak było. Ulice latem były bardziej niebezpieczne, a jednocześnie w pewien
sposób bardziej wyrozumiałe.
Kiedy ostatnim razem odwiedził dom, Łachmantarg i Południomost były nienaturalnie
ciche, przerażone serią morderstw na Południarzach. Teraz atmosfera bardziej przypominała
dawne czasy, gdy włóczył się z Łachmaniarzami.
Gdy zbliżał się do domu, mijał coraz więcej żółtych flag przybitych do drzwi lub
wywieszonych z okien na znak obecności febry. W okresie letnim żółte flagi wyrastały w
niektórych rejonach jak jasnożółte grzyby po deszczu.
To była ciemna strona lata.
Niektórzy twierdzili, że febra jest skutkiem niezdrowego powietrza. Iwa mówiła, że
przyczyną jest woda. Cokolwiek to było, pojawiało się tylko w Dolinie. W górskich koloniach
Więcej na: www.ebookgigs.eu
targu stały sklep. Grzybiarz rozkładał kosze grzybów. Han minął ich bez słowa, unikając
kontaktu wzrokowego. Na targu staroci w Łachmantargu Han czuł się jak w domu, zaś o
sprzedawcach z Południomostu wiedział niewiele, co akurat tego dnia miało swoje plusy.
Innym dobrze prosperującym handlarzem był Taz Mackney. Jego sklep należał do
największych na targu. Pełno tu było egzotycznych tkanin, uwodzicielskich perfum, rzadkich
dzieł sztuki, szlachetnych kamieni luzem i w wyrobach jubilerskich. Mało kto wiedział, że
Taz największe zyski czerpie z handlu magicznymi artefaktami, często kradzionymi albo
przynajmniej podejrzanego pochodzenia. Nǽming co prawda zabraniał handlu talizmanami i
amuletami sprzed Rozłamu, lecz za odpowiednią cenę Taz był w stanie znaleźć niemal
wszystko dla dyskretnych klientów.
Han wiedział o tym tylko dlatego, że kiedyś sprzedawał Tazowi różne przedmioty.
Nie zawsze uzyskiwał od niego korzystną cenę, ale lubił robić z nim interesy, bo kupiec miał
stałą siedzibę, w przeciwieństwie do wielu paserów pracujących na ulicy. Taz wiedział, że
Łachmaniarze znajdą go, jeśli ich oszuka. Miał powiązania z bogatymi klientami, którzy
dobrze płacili za rzadkie okazy. Miał też drugi, bardziej prestiżowy sklep na terenie
podzamcza, gdzie bywali arystokraci, w tym czarownicy.
Gdy Han wchodził do sklepu, rozległ się dzwonek nad drzwiami. Taz siedział
pochylony nad księgami rachunkowymi. Nie podnosząc łysej głowy, zawołał:
- Jeszcze zamknięte! Zapraszam później!
- Jak chcecie - powiedział Han. - Ale to wasza strata. Zobaczę, kto jeszcze zechce ubić
interes.
Taz patrzył na niego zdumiony.
- Bransoleciarz? Na krew Demona! - zerwał się na równe nogi z zadziwiającą
lekkością jak na kogoś tak potężnej postury. Wyjrzał przez okno i ruchem głowy wskazał
zaplecze. - Chodźmy tam.
Han poszedł za nim. Minęli kosze z koralikami i półki z buteleczkami eliksirów
zatkanymi pociemniałym woskiem. W rogach stały zwinięte chodniki w jaskrawych barwach,
a po całym sklepie były porozstawiane misternie dekorowane puzderka, lichtarze i świeczki.
Gdy przeszli przez tylne drzwi, Taz schronił się za dużym biurkiem, w którym, jak
Han wiedział, kryły się co najmniej trzy noże i sztylet. Handlarz miał na sobie długi
aksamitny płaszcz i koronkową kryzę na szyi. Jego brzuch przelewał się ponad spodniami i
przebijał przez płaszcz. Oto ktoś, kto się najada do syta.
- Słyszałem, że nie żyjesz - powiedział Taz wprost.
Han skinął głową i zrobił smutną minę.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Kupiec oblizał wargi. Na jego szerokim czole pojawiły się kropelki potu. Dowód, że
pragnie tego przedmiotu, i to bardzo.
- Mógłbym cię wydać niebieskim. To twój interes, żebyśmy się dogadali.
Han wzruszył ramionami i przesunął dłonią po ścianie.
- To miejsce łatwo może spłonąć. Może nawet z wami w środku. Szkoda by było.
- Myślałem, że już się wycofałeś - Taz powtórzył własne słowa.
- Czy da się całkiem wycofać z biznesu? - Han rozłożył ręce.
Handlarz pokiwał głową.
- Ty, Bransoleciarzu, zawsze miałeś głowę do handlu. To rzadkie w tak młodym
wieku.
Han wyszczerzył zęby.
- Miło słyszeć. Dzięki temu mam co jeść.
- Ile za to chcesz?
- Sto panienek, minimum. Ale pokręcę się z tym po targu i przyjmę najlepszą ofertę,
więc lepiej mierz wysoko. - Han starał się, by jego głos brzmiał obojętnie; rozglądał się po
sklepie i dotykał sreber, jakby wciąż zajmował się handlem. Sto panienek nie przewinęło mu
się przez ręce w całym życiu.
- Słuchaj. Nie mogę teraz tego kupić za tyle, ale może znajdę klientów, którzy złożą
ofertę. Oddaj mi to w komis i zobaczymy, jakie będzie zainteresowanie.
Han pokręcił głową.
- Nie da rady. Mam tylko ten jeden, a jest jeszcze kilku handlarzy, którym chcę go
pokazać. Nie wypuszczę go z rąk, póki nie zobaczę pieniędzy.
Taz najwidoczniej nie chciał, by amulet opuścił jego sklep.
- Gdzie cię znajdę?
- Nigdzie. Lepiej się pospiesz. Nie zabawię w mieście długo. Wpadnę pojutrze.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Święto imienia II
Kiedy Raisa obudziła się następnego dnia, w ogóle nie była wypoczęta. Miała bardzo
dziwne sny. Wiedziała, że był w nich Amon, ale nie pamiętała nic więcej. Spała niespokojnie,
z przerwami. Mościła się pod pościelą, licząc na to, że ponownie zaśnie, lecz myśli odbiegały
w inną stronę i sen nie wracał.
Oto jej święto imienia. Dzień, w którym zostanie oficjalnie uznana za zdolną do
zawarcia małżeństwa. Dzień, w którym zostanie oficjalnie ogłoszona następczynią tronu i
zacznie być przygotowywana do roli królowej.
Tego dnia wreszcie formalnie rozpocznie się okres konkurów do jej ręki.
Suknia spokojnie czekająca na manekinie tworzyła na tle okna wyraźny zarys kogoś,
kim miała być Raisa. Stroje gości mogły być dowolne. Miała nadzieję, że utworzą
rozbuchany ogród barw, choć spodziewała się, że większość zjawi się w dziewiczej bieli.
Ona sama w bieli wyglądała okropnie i była to kolejna kość niezgody między nią a
matką. Chętnie wybrałaby czerń, ale zgodziłaby się też na karmazyn, a nawet szmaragdową
zieleń, żeby podkreślić barwę oczu. W końcu stanęło na satynowo-koronkowej sukni w
kolorze szampana z odsłoniętymi ramionami. Przynajmniej nie było w niej nic dziewczęcego.
Ziewając, wyszła z łóżka i w koszuli nocnej przeszła do salonu. Magret jadła
śniadanie.
- Myślałam, że pośpi panienka dłużej, żeby wieczorem być w pełni sił. Mogłabym
przynieść panience śniadanie do łóżka.
Raisa nie poznawała swojej opiekunki: czyżby namawiała ją do spania dłużej i
późnego pójścia spać? To był istotnie sezon debiutów.
- Nie mogę spać - powiedziała, przeglądając kartki, bileciki i liściki w koszyku przy
wejściu. - Nie ma nic od taty?
- Nie, Wasza Wysokość. Ale nie trzeba się martwić. Skoro go jeszcze nie ma, to
znaczy, że jest w drodze. Zrobi wszystko, żeby dotrzeć na czas.
- Wiem. - Raisę jednak dręczył dziwny niepokój. - A czy mogłabyś posłać umyślnego
do Kendall House i kazać mnie powiadomić, jak tylko przybędzie?
Ojciec wciąż mieszkał w Kendall House, gdyż nadal był w niełasce u królowej.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
czarowników. Czyli kara Micaha się skończyła. Był jak zwykle nienagannie ubrany, jak
zawsze zabójczo przystojny, lecz jego blada twarz mówiła, że coś dzieje się wbrew jego woli.
Jego ciemne oczy odprowadzały ją na początek świątyni.
Po obu stronach podestu stała straż honorowa. Raisa szukała wzrokiem kapitana
Edona Byrne’a, który towarzyszył jej ojcu w wyprawie do Kredowych Klifów. Nie było go,
był natomiast Amon w galowym mundurze, prosty jak struna, z rumieńcami na twarzy, z
dłonią na rękojeści miecza. Patrzył gdzieś przed siebie, ale ona wiedziała, że ją widzi.
Śniłeś mi się, pomyślała.
Wreszcie znalazła się przed oratorem Jemsonem i matką. Lord Bayar puścił jej łokieć
i stanął z boku, obok Mellony.
Raisa spojrzała Jemsonowi w oczy i zobaczyła w nich współczucie. Orator uśmiechnął
się. To ją w pewien sposób podniosło na duchu i odpowiedziała mu uśmiechem. Poczuła, że
się uspokaja, że jej obawy słabną. Będzie przecież królową, a królowe Felis panują nad
czarownikami.
- Przyjaciele, mamy sezon obchodów świąt imienia i prowadziłem ich już wiele -
przemówił Jemson. - To zawsze wielki zaszczyt wprowadzać dziecko w dorosłość i witać
nowego dorosłego mieszkańca naszego królestwa. Dzisiaj jednak zgromadziliśmy się tutaj na
wyjątkowej uroczystości, takiej, która opiera się na tysiącletniej tradycji. Dzisiaj nadajemy
imię Raisie ana’Marianna, potomkini Hanalei i dziedziczce tronu Szarych Wilków.
Jemson ogarnął wzrokiem zebranych.
- Księżniczka już pokazała, że jest niezwykle dojrzała i miłosierna jak na swój wiek.
Jej Posługa Dzikiej Róży w Świątyni Południomostu każdego tygodnia służy setkom osób.
Dzięki jej hojności rodziny mogą liczyć na żywność i odzież, a dzieci zdobywają
wykształcenie. Jest godną dziedziczką spuścizny Hanalei.
Królowa spojrzała na Raisę ze zdziwieniem. W tłumie rozszedł się pomruk
komentarzy, niczym szelest wiatru w liściach.
Głos oratora Jemsona płynął w stronę Raisy, podpowiadał, jak ponowić przysięgę
oddania się Stworzycielowi, Felis i dynastii królowych. Matka zadała jej Trzy Pytania, a ona
udzieliła Trzech Odpowiedzi głośno i wyraźnie, aby słyszano ją w całej świątyni.
Raisa weszła po schodach na podest i uklękła przed matką. Królowa Marianna
włożyła na jej głowę lśniącą tiarę Szarych Wilków, mówiąc:
- Wstań, księżniczko Raiso, następczyni tronu Szarych Wilków.
Na zewnątrz zerwała się burza, grad tłukł w szyby okien. To jej przodkowie wyrażają
aprobatę. A może ją ostrzegają?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Wszyscy wielbią cię, Wasza Królewska Mość, za to, że wychowałaś, pani, córkę o
tak miłosiernej naturze - dodał i twarz królowej rozjaśnił uśmiech.
Amon Byrne kilka razy posłał jej niespokojne spojrzenie mówiące „Co się dzieje?”.
Po kolacji, kiedy przeszli do sali balowej, Raisa poczuła się nieco swobodniej. Jej
karnet był już zapełniony, zgodnie z protokołem. Po przebrnięciu przez trudny punkt
programu przewidujący taniec ojca z córką (po prostu go pominięto) wieczór mijał szybko.
Jak w kalejdoskopie przewijał się przed nią sznur męskich twarzy i wytwornych strojów,
kakofonia pochlebstw, żar dłoni czarowników i Klemathowie powracający raz po raz jak zły
sen.
Tańczyła z księciem Gerardem Montaigne. Był chłodny, spięty i protekcjonalny -
niezwykłe połączenie cech u chłopca mniej więcej w jej wieku. Nawet nie próbował jej
uwodzić czy choćby jej schlebiać, lecz od razu przystąpił do polityki.
- Czy to ma dla pani znaczenie, księżniczko - zapytał z twardym akcentem doliniarzy -
że jestem najmłodszy z pięciu królewskich synów, z których czterech żyje?
- To zależy - odparła Raisa. - A czy masz, panie, także starsze siostry?
Spoglądał na nią przez chwilę oczyma bladymi i twardymi jak lodowiec.
- Mam jedną, ale w Ardenie korona jest przekazywana tylko w linii męskiej.
- Rozumiem. Czy w takim razie pragniecie poślubić królową, aby wasze córki miały
zabezpieczone dziedzictwo?
- Hmmm... aaa... nie myślałem o tym - wyjąkał książę. - Myślałem, że dobrze by
było... eee... połączyć nasze królestwa... i zasoby...
- Rozumiem. No cóż, chyba nie odpowiedziałam na pytanie. Zapytałeś mnie, panie,
czy to ma dla mnie znaczenie, że jesteś najmłodszym synem.
- Tak - potwierdził Gerard Montaigne. - Chciałbym cię, pani, zapewnić, że w obecnej
sytuacji w Ardenie nie są to przeszkody nie do pokonania. Jeśli Wasza Wysokość będzie
cierpliwa, doczekasz się, pani, aż zdobędę koronę.
- Twoi bracia wcale mnie nie martwią, panie - powiedziała Raisa. - Choć sądzę, że
mają powody, by niepokoić się o życie. Mnie natomiast bardziej interesowałaby sprawa
sukcesji w Ardenie, gdyby w ogóle nasze małżeństwo miało dojść do skutku.
Na szczęście w tym momencie muzyka się skończyła. Raisa odstąpiła od księcia
Gerarda, który puścił jej dłoń, choć wyglądało na to, że robił to niechętnie.
- Dziękuję za taniec, Wasza Wysokość - powiedziała. - Życzę bezpiecznej podróży do
domu.
Czuła jego wzrok wwiercający się jej w plecy, gdy odchodziła z wysoko uniesioną
Więcej na: www.ebookgigs.eu
głową. Jeden z Południa do skreślenia z listy, pomyślała. Przy nim aż mnie trzęsie ze złości.
Gdy zobaczyła w karnecie imię Micaha, poczuła niepokój. Nie wiedziała, czego się
spodziewać - jakiejś propozycji, wyznania miłości, konspiracyjnych szeptów. Niepotrzebnie
jednak się martwiła. Tym razem zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Sprawiał
wrażenie nieobecnego duchem, tak odległego myślami, że Raisa zapytała go dość ostro, o
czym tak rozmyśla. Wtedy jednak orkiestra przestała grać.
- O niczym, Wasza Wysokość - powiedział i sztywno się ukłonił. - Zupełnie o niczym.
To przydatna umiejętność. Polecam - po tych słowach odszedł wyprostowany.
Z Amonem było całkiem inaczej. Tak mocno ścisnął jej dłonie, że aż pisnęła z bólu, i
dopiero wtedy zwolnił uścisk.
- Przepraszam - powiedział. - Co się dzieje? Gdzie twój ojciec?
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz - odpowiedziała. - Nie masz żadnych wieści?
- Wczoraj przyleciał ptak z Kredowych Klifów z informacją, że wyruszyli do
Fellsmarchu rano - oznajmił Amon. - Spodziewałem się ich wczoraj wieczorem. Od tej pory
żadnych wiadomości - zamilkł na chwilę. - Może zatrzymali się gdzieś na noc. Taka burza...
W dach uderzały krople deszczu, wiatr wył w wieżach. A jednak...
- Powinni byli wyjechać na długo przed burzą - zauważyła Raisa. - Mam złe
przeczucia... Intuicja. Coś się stało albo stanie, albo i jedno, i drugie. Położyła głowę na
ramieniu Amona i zadrżała.
- Co mogłoby się stać? - mruknął Amon. Czuła ciepło jego oddechu na uchu, jego
silną dłoń na plecach, gdy prowadził ją po parkiecie. - Jesteś tutaj, w zamku Fellsmarch, na
balu, strzeżona przez gwardzistów - jego słowa brzmiały tak, jakby starał się przekonać
samego siebie. - Ta... twoja intuicja... czy można jej ufać? I czy jest jakiś sposób, żeby się
dowiedzieć co i kiedy?
Jak zawsze praktyczny Amon.
- Nie wiem - odparła, próbując zrozumieć własne uczucia. Czuła się dziwnie
bezpieczna w objęciach Amona. Złączona z nim szczególną więzią, której wcześniej nie było.
Jak gdyby między nimi otworzył się kanał, którym płynęły moc i emocje. Chciałaby
tak tańczyć z nim wiecznie.
Chrząknęła, starając się skoncentrować na drugim, bardziej mglistym
niebezpieczeństwie.
- Magret mówi, że to tylko nerwy z powodu święta, i może ma rację, ale czułabym się
bezpieczniej, gdyby nasi ojcowie tu byli. Martwię się, że coś mogło im się stać.
- Na to nic nie możemy poradzić - stwierdził Amon. - Skupmy się więc na tobie. Jeżeli
Więcej na: www.ebookgigs.eu
że to mu chyba wystarczy.
Raisę rozbawiła ta odpowiedź, choć nijak się miała do jej pytania. On tymczasem
patrzył na nią w taki sposób, jakby go niezwykle intrygowała. Jego wzrok wędrował od jej ust
do oczu i z powrotem.
Przysunął się bliżej i położył dłonie na jej nagich ramionach, wywołując u niej gęsią
skórkę.
- W tym momencie zaproponowałbym spacer w ogrodzie, ale wciąż leje, sądząc z
dochodzących odgłosów. Może... moglibyśmy porozmawiać gdzieś z dala od dworskich
uszu?
Przyszło jej do głowy, że Liam może być tym zagrożeniem, które przeczuwała. Jeśli
tak, to takie zagrożenie byłoby przynajmniej ciekawe.
W tej samej chwili usłyszała za sobą kroki, a Liam spojrzał ponad jej ramieniem i
spochmurniał.
- Wasza Wysokość.
Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, kto to jest.
- Wasza Wysokość, królowa prosi o przybycie do jej komnaty - powiedział Micah
Bayar. - Poleciła, bym cię przyprowadził.
Raisa przyjrzała mu się nieufnie. Czemuż to matka miałaby przysyłać po nią Micaha,
po tym, co stało się do tej pory? Rozejrzała się, szukając Amona, lecz nie zobaczyła ani jego,
ani żadnego z gwardzistów. Pomyślała, że pewnie poszedł już do oranżerii.
Micah zwrócił się do Liama.
- Przepraszam, Wasza Wysokość, lecz będzie książę musiał wybaczyć księżniczce
Raisie. Robi się późno.
- Tak. Racja - przyznał Liam bez pretensji. - Uśmiechnął się do Raisy. - Pozostanę tu
jeszcze kilka dni przed powrotem do Tamronu - powiedział. - Zatrzymałem się w Kendall
House. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. - Ukłonił się i odszedł.
Micah przez chwilę spoglądał za nim, a potem chwycił Raisę za rękę, by wyprowadzić
ją z sali balowej.
Wyrwała mu się.
- Znam drogę - powiedziała i ruszyła przed siebie. Chciałaby dłużej porozmawiać z
Liamem Tomlinem i dość już miała tego bycia przeprowadzaną z miejsca na miejsce przez
Bayarów.
- Czego życzy sobie moja matka? - zapytała, kiedy mijali grupki osób rozmawiających
w korytarzu. - Nie widziałam jej od paru godzin. Myślałam, że już śpi.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Jeszcze nie - odparł Micah. Sprawiał wrażenie spiętego, więc Raisa zaczęła
podejrzewać, że znowu wypił za dużo.
Ona sama tym razem uważała, by nie pić nic oprócz wody i przesłodzonego ponczu.
Starała się uczyć na błędach.
Im bardziej przybliżali się do apartamentów królowej, tym bardziej puste były
korytarze. Raisa odruchowo skręciła w węższe, prywatne przejścia rodziny królewskiej. Gdy
mijali małą bibliotekę założoną przez jej ojca, Micah powiedział:
- Raiso, zanim wejdziemy, wysłuchaj mnie przez minutę. Proszę.
Obróciła się twarzą w jego stronę. On skinął głową na bibliotekę.
- Tylko mnie wysłuchaj. Obiecuję, że to nie potrwa długo. - Bawił się rękawami i
wyglądał na bardzo speszonego.
Zaufała mu wbrew zdrowemu rozsądkowi. Po chwili wahania weszła pierwsza do
biblioteki i stanęła za stolikiem.
- Od tamtego balu próbowałem się z tobą zobaczyć. Chciałem ci powiedzieć, że nie
wiedziałem o tym pierścieniu ani naszyjniku. Nie miałem pojęcia, że mają magiczną moc.
A więc przyznawał, że to magiczne przedmioty, a tym samym, że lord Bayar okłamał
królową. Raisa skrzyżowała ręce na piersiach.
- Czemu miałabym ci wierzyć?
- Bo, jak zobaczysz, nie mam powodu cię okłamywać. - Wzruszył ramionami.
- Co znaczy „jak zobaczysz?” - zapytała zaciekawiona.
Nie odpowiedział.
- I dlatego że chciałbym wierzyć, iż jestem w stanie spodobać się dziewczynie bez
uciekania się do takich środków.
- To zależy od dziewczyny - zauważyła Raisa kwaśno. - Podobno miałeś już trochę
podbojów.
Uśmiechnął się delikatnie i wzruszył ramionami, co jej przypomniało, dlaczego
zawsze uważała go za atrakcyjnego.
- Kiedy... kiedy wydawałaś się... zainteresowana... założyłem, że wreszcie uległaś
mojemu urokowi - stwierdził Micah. - Wyobraź sobie moje rozczarowanie, gdy się
dowiedziałem, że to nie mój wpływ, lecz amuletu.
- I kilku kieliszków wina - dodała Raisa.
Micah machnął lekceważąco ręką.
- Nie. Wino na ciebie nie działa. Już wcześniej próbowałem.
Aha! Pomyślała. Jesteś nadzwyczaj szczery.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Czemu nie wystarcza ci, że wszystkie damy dworu padają ci do stóp? - zapytała. -
Dlaczego zawsze chcesz tego, czego nie możesz mieć?
- Dlaczego nie pytasz, kto odpowiada za użycie tego amuletu, skoro nie ja? - odparł.
- Bo nie muszę. Powiedz mi natomiast jedno: po co twój ojciec chciałby to zrobić?
Czy chciał wywołać skandal, żebym nie mogła poślubić kogoś z Południa?
- No cóż. - Micah westchnął. - To byłaby korzyść uboczna. Ostatnią rzeczą, jakiej
potrzebujemy, jest twoje małżeństwo z kimś z Południa.
- Nie rozumiem. Twój ojciec jest w magiczny sposób związany z dynastią królowych.
Czemu więc jest w stanie działać wbrew jej interesom?
- Skąd wiesz, że tak jest? Że działa przeciwko dynastii? - zapytał Micah. Przeglądał
tomy na najbliższej półce. Przesunął dłonią po przykurzonych grzbietach, a potem wytarł ją w
spodnie. To sprawiło, że wydał jej się bardzo dziecinny.
- Na krew Demona, Micah! Rzucanie uroku na dziedziczkę tronu wbrew jej woli? Toż
to zdrada. Co chciał przez to osiągnąć?
- Mój ojciec spodziewa się, że niebawem będziemy w stanie wojny - powiedział
Micah. - Jak tylko skończy się wojna domowa w Ardenie.
To samo mówił Amon.
- I co? Co to ma wspólnego ze mną?
- Musimy wygrać z Południem za wszelką cenę. To może oznaczać odrzucenie części
archaicznych zasad, które nas osłabiają.
- Ja akurat uważam, że te archaiczne zasady często mają sens - zauważyła Raisa. - Na
przykład te dotyczące zdrady.
- Wiesz, że wyznawcy kultu Malthusa uważają czarnoksięstwo za herezję? -
powiedział Micah. - Na Południu palą czarowników.
Kult Malthusa miał reputację ponurego, surowego i konserwatywnego. Tyle Raisa
wiedziała. Nie znała jednak jego stanowiska wobec czarowników.
- Jeśli Arden nas zaatakuje, będziemy potrzebowali wszystkich sił. Musimy
zwyciężyć. Klany muszą to zrozumieć. Potrzebujemy nieograniczonego dostępu do narzędzi
magii.
- Już tak było - stwierdziła Raisa, u której znużenie przeważyło nad dyplomacją. - I
tylko narobiliście bałaganu.
Czemu muszą teraz o tym rozmawiać? Raisa czuła się zmęczona, rozdrażniona,
zdezorientowana i atakowana przez wszystkich.
- Słuchaj, nie możemy po prostu iść sprawdzić, czego chce moja matka, żebyśmy
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Bezbożna ceremonia
strategiach... w sprawie najlepszego dla ciebie związku, teraz, gdy masz już prawo wyjść za
mąż.
Raisa spojrzała na matkę, a potem na Gavana Bayara.
- O jakich rozmowach? Moich z tobą, czy twoich z nimi?
- Nas wszystkich, oczywiście. Pamiętasz, uzgodniłyśmy, że trzeba unikać
mieszkańców Południa z uwagi na sytuację w Ardenie i Tamronie.
- Nic takiego nie uzgodniłyśmy - oświadczyła Raisa. - Wojna niedługo się skończy, a
wtedy będzie więcej możliwości - dodała, myśląc o księciu Liamie. - Sojusz Felis i Tamronu
mógłby wystarczyć, żeby zapobiec atakowi ze strony Ardenu, jeśli zrobimy to w
odpowiednim momencie.
Marianna wpatrywała się w córkę, jakby zobaczyła u niej drugą głowę, wygadującą
okropieństwa.
- Wasza Wysokość, w naszym interesie niekoniecznie leży zapobieżenie wojnie
Tamronu z Ardenem - rzekł lord Bayar. - Taka wojna osłabiłaby Arden i odwróciła jego
uwagę od nas.
- Jeżeli Arden wygra, zagrożenie będzie większe niż kiedykolwiek - powiedziała
Raisa, przypomniawszy sobie rozmowę z księciem Gerardem.
- A wśród arystokracji klanowej nie ma nikogo, kto byłby odpowiednią partią -
wtrąciła Marianna. - Averill jest twoim ojcem, a Strażniczka Sosen Marisy jest niezamężna,
jej syn pochodzi z nieprawego łoża.
- Są kuzyni w kolonii Demonai, którzy mogliby się nadawać - zauważyła Raisa,
myśląc o Reidzie. - Kiedy ojciec wróci, zobaczymy, co powie.
- Opinia twojego ojca może być... interesująca, ale nie ma wielkiego znaczenia -
oznajmiła królowa Marianna, nieco zawiedziona, że Raisa okazała się tak niechętna do
współpracy. - Musimy też myśleć o roli, jaką mogą odegrać czarownicy w przyszłym
konflikcie, i o tym, co trzeba będzie zrobić, by mocniej scementować nasze interesy.
- Wielki Mag jest magicznie związany z królową Felis - odpowiedziała Raisa. - W ten
sposób nasze interesy już są scementowane. Poza tym co ma wspólnego nasz związek z
czarownikami i moje małżeństwo?
Gdyby nie była tak zmęczona, już dawno powinna się zorientować. Później, ilekroć to
wspominała, dochodziła do wniosku, że wówczas wyjątkowo mało do niej docierało.
Królowa Marianna przyjęła taką postawę jak zawsze, gdy spodziewała się oporu
Raisy.
- Raiso, wybraliśmy dla ciebie męża dla dobra królestwa i dynastii. Jest nim Micah
Więcej na: www.ebookgigs.eu
sul’Bayar.
W pierwszej chwili Raisa pomyślała, że się przesłyszała. Że jej matka na pewno
żartuje, chociaż ma tak poważne oblicze. Że to jakiś test ze znajomości umowy zwanej
Nǽmingiem.
Że to nie może być prawda.
Wtedy spojrzała na Micaha i wyczytała z jego twarzy, że to wszystko, co się dzieje,
jest rzeczywiste. Właśnie to miał na myśli, kiedy mówił w bibliotece: Żadne z nas nie ma
wyboru.
- Ale... ale to niemożliwe - wyszeptała. - Nie mogę wyjść za czarownika. To zakazane.
- Zakazane przez kogo? - odpowiedziała jej królowa. - Ja jestem królową Felis. Jestem
suwerenem całego królestwa.
- Zakazane przez Nǽming od tysiąca lat - stwierdziła Raisa. - Wiesz o tym. Żaden
czarownik nie poślubił królowej Felis od czasów Hanalei. A wiesz, do czego to wówczas
doprowadziło.
- Drogie dziecko, pomyśl o straconych okazjach, o bogactwie możliwości - wtrącił
lord Bayar. - Połączenie królewskiej krwi i magii sprawi, że nasz król znowu będzie
najpotężniejszym władcą w Siedmiu Królestwach. Czemu działania jednego szaleńca miałyby
zamknąć te drzwi na zawsze?
Król, pomyślała. Po moim trupie.
- Nie jestem waszym drogim dzieckiem - odrzekła Raisa, oddychając ciężko i szybko.
- Jestem dziedziczką tronu, przyszłą królową Felis, i proszę o tym nie zapominać. A do
Nǽmingu doprowadziły nie tylko działania jednego szaleńca, lecz nadużywanie władzy przez
dynastię czarowników, którzy najechali i podbili Felis, podporządkowując sobie prawowitych
władców.
- To jeden punkt widzenia - powiedział lord Bayar, wyślizgując się jak wąż. - Inni
nazywają to złotym wiekiem, kiedy wszystkie Siedem Królestw składało hołd Felis. Kiedy
bogactwo spływało do nas ze wszystkich siedmiu. Kiedy żyzne pola Ardenu dostarczały zbóż
do naszych spichlerzy i środków na budowę tego legendarnego miasta.
- Miasto powstało, zanim przybyli tu czarownicy - oświadczyła Raisa.
- Kto tak cię dezinformuje? - zapytał lord Bayar. - Twój ojciec? Elena Demonai?
Czasy klanów to przeszłość.
Raisa odwróciła się od lorda Bayara i stanęła twarzą do królowej.
- Mamo, wiesz, że to nie jest słuszna decyzja. Wiesz, że nie możesz mnie wydać za
czarownika. Klany rozpętają wojnę, wiesz, że tak będzie. Czy chcesz tutaj wojny domowej,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
musi tu być.
Mówiąc to, spojrzała na Gavana Bayara i dostrzegła coś, co przemknęło przez jego
twarz. Może to jej wyobraźnia, ale wydało jej się, że on coś wie o nieobecności jej ojca.
Ojciec i kapitan Byrne zostali wysłani przed samym jej świętem imienia, gdy miała
zostać oficjalnie ogłoszona następczynią tronu i uznana za zdolną do wstąpienia w związek
małżeński. Nagle poczuła chłód na całym ciele. Dotarło do niej: jeżeli chce tego zarówno
królowa, jak i lord Bayar, to nim noc się skończy, jej ślub stanie się faktem.
- Oratorze Redfern! - zawołała, choć nie bardzo liczyła na pomoc z tej strony. - Jako
przedstawiciel świątyni, dawnych tradycji, wiecie, że nie mogę poślubić czarownika.
Powiedzcie im!
Podeszła do oratora, a on się cofnął, wyciągając przed siebie kieliszek niczym tarczę.
- Otóż nie. Otóż nie. To nie powinno stanąć na przeszkodzie waszemu małżeństwu,
Wasza Wysokość - stwierdził. - Wydałem dysz... dyspensę.
Micah wykorzystał jej nieuwagę i przeskoczywszy przez niewielki fotel, chwycił ją w
ramiona. Trzymając ją w uścisku, sięgnął do swojej szyi i złapał za wiszący tam amulet. Raisa
robiła, co mogła, by się wyzwolić.
Skąd to masz? chciała zapytać. Jesteś za młody. Nie byłeś w Oden’s Ford. Nie masz
prawa nosić amuletu.
Myliła się, zakładając, że czarownicy będą przestrzegać zasad.
Micah wymamrotał coś w mowie północnej, nachylając się do jej ucha. Poczuła magię
płynącą z jego dłoni - płynęła przez jej ciało i w dół po lewej ręce, pozostawiając po sobie
jedynie mrowienie i mgliste pragnienie podporządkowania się jego woli.
Wtedy przypomniała sobie o pierścieniu Eleny na lewej dłoni. Nazywamy to
talizmanem, powiedziała Elena. Chroni przed magią.
To była jakaś szansa, byle tylko dało się ją wykorzystać. Nie mogła im powiedzieć o
pierścieniu, boby jej go zabrali. Musiała zwlekać, udawać, że Micah ją zaczarował.
Jaki czar mógł na nią rzucić? Uspokój swoją narzeczoną, powiedział lord Bayar.
Popatrzyła na Micaha. Przyglądał jej się, najwyraźniej próbując stwierdzić, czy jego
zaklęcie zadziałało.
Rozszerzyła oczy, by nadać im wyraz pustki.
- Przepraszam - powiedziała. - Wiem, że zachowuję się głupio. Ale to... takie nagłe... -
Opuściła wzrok, żeby Micah nie zauważył złości w jej oczach. - Zawsze marzyłam, żebyśmy
byli razem, ale zakładałam, że to niemożliwe.
Usłyszała głośne zbiorowe westchnienie ulgi.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Ja też - przemówił Micah ostrożnie, jakby jej nie dowierzał. Minimalnie zmniejszył
uścisk. - Aż trudno mi wyrazić, jakie to... frustrujące... Pragnąć czegoś, czego nie można
mieć. - Pochylił się i musnął jej usta swoimi, a ona znowu poczuła ukłucie magii. Zapanowała
nad odruchem odsunięcia się od niego.
Jaki argument przemówi do matki? Jeśli w ogóle da się do niej dotrzeć.
- Chodzi o to, że zawsze marzyłam o wspaniałym ślubie, mamo - powiedziała, patrząc
na królową. - Chciałam, żeby wszyscy tu byli: babcia Elena, tata, klany w swoich strojach,
głowy państw z wszystkich Siedmiu Królestw. Miałabym cztery druhny do niesienia trenu i
stąpałabym po dywanie z płatków róż.
- Oczywiście, kochanie - westchnęła królowa, zaskoczona. - Każda dziewczyna o tym
marzy. - Z wyjątkiem jej córki Raisy do tej pory.
- Ty miałaś taki ślub - stwierdziła Raisa z wyrzutem. - Było pięćset osób w świątyni, a
krawcy przez rok naszywali perły na twoją suknię. Na każdym wzgórzu płonęły ogniska, by
uczcić ten dzień. Ucztowano sześć dni, a prezenty ślubne zapełniły trzy magazyny.
Policzki królowej zaróżowiły się ze wstydu.
- Wiem, kochanie. To coś... czego nigdy nie zapomnę, ale...
- Ale ja mam wziąć ślub w prywatnej komnacie w obecności jednego oratora, jakbym
była służącą z rosnącym brzuchem. Ludzie będą plotkować, mamo. Wiesz, że tak będzie.
Będą wątpić, czy ten ślub w ogóle się odbył.
- Nie ośmielą się - oświadczyła królowa, nerwowo wygładzając fałdy sukni. -
Zabronię tego.
- To może wpłynąć na sukcesję - ciągnęła Raisa, świadoma obecności Micaha obok
siebie. - Jeśli będziemy mieli pięcioro dzieci, ich prawo do tronu będzie można podważyć. -
Obróciła się i chwyciła dłonie Micaha. - Tego bym nie zniosła.
- Wasza Królewska Mość - odezwał się lord Bayar. - Przystąpmy już do ceremonii. To
wszystko ją przytłacza i tyle. - Spojrzał groźnie na syna, jakby mówił: „Wypróbuj coś
mocniejszego”.
- Wiem, że muszę służyć królestwu, mamo - mówiła Raisa. - Ale czemu ma się to
odbywać kosztem moich marzeń?
- Nie miałam pojęcia, że tak się czujesz - powiedziała królowa, zakłopotana, jak
zwykle w sytuacji konfliktowej.
Raisa kuła żelazo póki gorące.
- Jesteś królową. Ogłoś, że Micah i ja weźmiemy ślub jesienią. To da nam czas na
przygotowania. - Objęła Micaha w pasie i położyła głowę na jego piersiach. - Chcę, żeby
Więcej na: www.ebookgigs.eu
przez głowę, rzuciła je w kąt, następnie zdjęła pantofle oraz pończochy i włożyła spodnie
leżące dotąd na krześle.
- Co się dzieje? - zapytała Magret, już całkiem przebudzona. Otwierała szuflady i
wrzucała ubrania do dwóch juków. Nagle przerwała i wyprostowała się. - Ale panienka nie
ucieka z ukochanym?
- Wręcz przeciwnie. Bayarowie chcą mnie zmusić do małżeństwa z Micahem -
oświadczyła, przemilczając, że w tym spisku bierze też udział królowa.
- Co za szaleństwo! - Magret wróciła do przygotowań do podróży. - Przecież nie może
panienka wyjść za czarownika. Oni to wiedzą.
- Może i wiedzą, ale i tak chcą to zrobić. Mają oratora i wszystko, a potem chcą mnie
wywieźć do Domu Orlich Gniazd.
- Co takiego?! - Magret podniosła głos i Raisa uciszyła ją w popłochu.
- Micah jest przed drzwiami. Czeka na mnie.
Magret spojrzała na drzwi. W korytarzu wciąż trwała kłótnia.
- Nie lubię czarowników. Nigdy nie lubiłam. - Magret pochodziła z klanu i z natury
była podejrzliwa wobec czarowników. - Chyba nie chce panienka z nim iść?
- Nie, nie chcę. Uciekam. Muszę jak najdłużej utrzymać go na zewnątrz, żeby zyskać
przewagę.
- Wasza Wysokość, nie podoba mi się pomysł schodzenia po balkonie, naprawdę.
Skręcisz sobie kark.
- Jest inna droga. Zobaczysz. - Raisa weszła do szafy, rozkopała buty, usiadła na
podłodze i włożyła jedną parę.
- Tędy? - Magret zajrzała do szafy. - Jest tu tunel?
Raisa skinęła głową, a Magret dodała:
- Słyszałam, że jest gdzieś w tej części zamku.
- Wychodzi w oranżerii - poinformowała ją Raisa.
Oczy Magret zapłonęły z dumy.
- Jesteś taka jak ona.
- Jak to?
- Sama królowa Hanalea. - Magret nieśmiało podciągnęła rękaw, odsłaniając ramię.
Widniał na nim tatuaż wyjącego wilka na tle wschodzącego księżyca.
- Jesteś Panną? - Raisa powiedziała to głośniej, niż chciała, i teraz to Magret musiała
ją uciszać. Wyjący wilk był symbolem Panien Hanalei, tajemnej organizacji kobiet oddanych
pamięci wojowniczej królowej.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Niepotrzebnie się martwiła. Tak jak wcześniej, nikt jej nie rozpoznawał w spodniach i
tunice.
Po zejściu na dół szli szerszymi i coraz bardziej uczęszczanymi korytarzami. Aby się
nie wyróżniać, zwolnili kroku. Raisa jednak czuła napięcie w każdym nerwie. Minęli Wielką
Salę, gdzie gromadzili się już poddani czekający na audiencję u królowej.
Przeszli przez wielki łuk prowadzący na most zwodzony, pod opuszczaną kratą. Raisa
odsunęła się od Amona, żeby nie zapamiętano ich razem. Mogła uchodzić za kobietę z klanu,
wracającą z zamku, dokąd dostarczyła swoje wyroby. Amon zaś mógł być żołnierzem w
drodze na posterunek.
Byli w połowie drogi przez rzekę, gdy usłyszeli bicie dzwonów i pokrzykiwania
oficerów dyżurnych. Krata osunęła się z ostrym piskiem i uderzyła w ziemię.
Wiedzą już, że uciekłam, pomyślała Raisa.
Strażnicy na drugim końcu mostu z zaciekawieniem podnieśli głowy.
- Kapralu Byrne! - krzyknął jeden z nich do Amona. - Co się dzieje?
- Może jakiś biedny wieśniak ukradł bochenek chleba z przyjęcia księżniczki -
odpowiedział Amon.
Żołnierz się roześmiał.
- Widać, że coś ich nieźle rozzłościło. - Zauważył, patrząc na zamek.
- To na pewno popisy przed królewskimi gośćmi z Południa - stwierdził Amon, nie
zatrzymując się. - Wychodzę, żeby nie musieć pucować broni do połysku.
Już za mostem Amon odciągnął Raisę w bok, w kierunku koszar i stajni.
- Chodźmy do stajni - powiedział. - Potrzebujemy koni.
Przechodzili przez stajenne podwórze, gdy Raisa usłyszała tętent kopyt na bruku. Ktoś
pędem wjeżdżał na teren stajni. Amon zasłonił sobą Raisę i wyciągnął miecz.
Na dziedziniec wpadli dwaj jeźdźcy.
- Raisa? - jeden z nich zeskoczył na ziemię. Był zlany potem, zakrwawiony,
nieogolony, z ręką owiniętą w lniany opatrunek. Przyciągnął Raisę do siebie i mocno
przytulił.
- Raisa, dzięki Stworzycielowi.
To był jej ojciec.
Radość mieszała się z zaskoczeniem i troską, przepełniając jej serce tak, że w każdej
chwili mogło eksplodować.
- Tato! Jesteś ranny! Co się stało? Gdzie byłeś?
- Dzięki kapitanowi Byrne’owi nie jest gorzej - powiedział Averill, ruchem głowy
Więcej na: www.ebookgigs.eu
najbardziej bezpieczne dla mojej córki jest nie zwracać na siebie uwagi. Pamiętaj, że ja
podróżowałem po ziemiach Południa jako kupiec. Możemy wysłać wraz z nią dowolną liczbę
gwardzistów, a i tak zawsze istnieje ryzyko, że natkną się na większe siły. Po tych terenach
buszują armie najemników liczące po stu ludzi. Po drugie, królowa nie może wiedzieć, że
mamy z tym coś wspólnego, zwłaszcza ty, Edonie. Jeżeli przydzielisz księżniczce kogoś z
Gwardii Królewskiej, Marianna dowie się, że maczałeś w tym palce. To według niej zdrada.
Nie zdołasz jej ochronić, siedząc w więzieniu. A teraz ta ochrona jest jej potrzebna bardziej
niż kiedykolwiek.
Byrne spojrzał na Raisę, jak gdyby u niej szukał wsparcia.
- A co z perspektywami małżeństwa, Wasza Wysokość, jeżeli wyjdzie na jaw wasza
podróż w towarzystwie żołnierzy? - zapytał bez ogródek.
- Jeżeli tu zostanę, wydadzą mnie za czarownika - odpowiedziała z równą
bezpośredniością. - I co wtedy z moimi perspektywami?
Kapitan Byrne obrócił się znowu w stronę Averilla, jakby wolał debatować z nim niż z
księżniczką.
- Gdzie się zatrzyma w Oden’s Ford? Nie może mieszkać z żołnierzami w koszarach.
Musi mieć jakąś bezpieczną siedzibę do czasu, gdy wszystko załatwimy.
- Czemu nie w koszarach? - wtrąciła Raisa. - Przecież mogę tam zamieszkać jako
nowa kadetka.
Twarz kapitana Byrne’a wyrażała szczery ból.
- Wasza Wysokość, to niemożliwe! Następczyni tronu mieszkająca z hordą żołnierzy?
- Hanalea była wojowniczką - odparła Raisa. - Zabiła Króla Demona i poprowadziła
wojsko przeciwko uzurpatorowi, gdy miała niewiele więcej lat niż ja teraz.
- To było dawno temu - powiedział Byrne. - Dzisiejsze królowe są mniej... waleczne. -
Spojrzał na Amona. - Naprawdę myślisz, że dziewięcioro kadetów utrzyma taką rzecz w
tajemnicy przez całą drogę do Oden’s Ford?
- Nie będą mogli nic wyjawić, jeśli nie będą nic wiedzieć - stwierdził Amon. - Udamy,
że Raisa jest córką jakiegoś szlachcica z Kredowych Klifów. Oni już ją znają jako Rebekę
Morley. Powiemy, że jej ojciec poprosił, by podróżowała z nami do Szkoły Uzdrowicieli w
Oden’s Ford. Będzie podróżować w przebraniu kadeta dla własnego bezpieczeństwa.
- W Oden’s Ford jest świątynia - zauważył Averill. - Księżniczka mogłaby tam
zamieszkać jako nowa alumnka. To byłoby idealne przebranie. Oden’s Ford to miejsce, w
którym styka się wiele poglądów. Może się tam sporo nauczyć.
- Będzie narażona na działania porywaczy, łowców posagów i młodszych synów -
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Koniec świata
Kiedy Han wrócił z targu do domu, Mari znowu gorączkowała. Wydawało się, że
choroba pozbawia ją ciała - jej twarz była zapadnięta i wychudzona, a skóra nabrała
niezdrowej żółtej barwy. Widywał już takie objawy. Nie był to dobry znak.
Sprowadził więc uzdrowiciela ze Strączkowej i obiecał, że za kilka dni zapłaci mu
podwójnie. Mężczyzna przyszedł, spocony, z rozbieganymi oczkami, zapewne świadom
krwawej reputacji Bransoleciarza i przerażony możliwymi kosztami niepowodzenia. Podał
Mari śmierdzący napar, zapalił nieokreślone kadzidło wydzielające żółty dym o niemiłym
zapachu. Po godzinie Han uznał, że to zwykły naciągacz, lecz mama twierdziła, że Mari
wygląda lepiej i oddycha swobodniej.
Następnego ranka zdesperowany Han wyruszył do Sosen Marisy, aby sprowadzić Iwę.
Kiedy przybył do kolonii, okazało się, że uzdrowicielka wybrała się na górę Althei do porodu.
Ptaszyna była w lesie z wojownikami Demonai, a Tancerz poszedł z matką. To znaczyło, że
Han na próżno odbył tę wędrówkę. Przespał się kilka godzin w Sadybie Strażniczki i wrócił
do Fellsmarchu, zostawiwszy wiadomość dla Iwy, by jak najszybciej przyszła do Mari.
Po powrocie do miasta udał się prosto na Targ Południomostu, do sklepu Taza. Było
już co prawda późno, lecz Han wiedział, że handlarz sypia w sklepie, by nie pozostawiać
cennego towaru bez opieki. Han potrzebował pieniędzy natychmiast, bo gwardia deptała mu
po piętach i chciał na dobre opuścić miasto.
Zajrzał przez szybę wystawy i zobaczył handlarza stojącego za biurkiem i z furią
upychającego papiery do skórzanej torby. Wyglądał, jakby pakował się do wyjazdu.
Kiedy dzwonek nad drzwiami obwieścił wejście Hana, Taz potrącił filiżankę z
herbatą. Na widok chłopca uśmiechnął się sztucznie.
- O! Bransoleciarz! Jesteś! - Próbował szmatą osuszyć z herbaty papiery na biurku. -
Gdzie się podziewałeś? Znalazłem kupca na tę rzeźbę, którą mi pokazałeś. Już się nie może
doczekać. - Taz zawsze nazywał takie przedmioty „rzeźbami” albo „dziełami sztuki”. Nigdy
nie przyznawał, że są magiczne i nielegalne.
- Naprawdę? - Czy to wyobraźnia Hana, czy handlarz jest nadzwyczaj
podenerwowany? - To znaczy, że jest gotów zapłacić moją minimalną cenę?
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Tak, tak. Zapłaci, ale chce osobiście obejrzeć to dzieło. Masz je przy sobie? - Taz
zmrużył oczy, jakby próbował dojrzeć blask prześwitujący przez ubranie Hana.
- Nie, ale mogę przynieść. - Han obrócił się w stronę wyjścia.
- Nie, nie - szybko powiedział Taz. - Właściwie ten kupiec już tu idzie. Cóż za zbieg
okoliczności, prawda? Że ty tutaj, a on akurat tu idzie... - Oblizał wargi.
- Ale co mu to da, skoro nie mam przy sobie amuletu - zauważył Han,
skonsternowany.
- Mój klient bardzo chce cię poznać - powiedział Taz. - Ma kilka pytań w związku z
tym dziełem. Ja wezmę moją opłatę, a potem możecie razem iść po towar.
- Wolałbym tutaj dokonać transakcji. - Han znał ryzyko związane z handlem na ulicy.
- Zdążę pójść do domu i wrócić.
- Czyli to cały czas było u ciebie w domu?
Coś w głosie Taza sprawiło, że w głowie Hana włączył się sygnał alarmowy. Żył tak
długo tylko dzięki temu, że słuchał intuicji.
- Co to za pytanie? O co ci chodzi?
- A nic, nic - odparł handlarz, ocierając pot z czoła szmatą, którą przed chwilą ścierał
biurko. - Tak się zastanawiałem, gdzie to wszystko trzymasz.
Nim Taz zdążył się odsunąć bądź powiedzieć kolejne słowo, Han dociskał go do
ściany, przykładając mu nóż do gardła.
- Co powiedziałeś kupcowi? - zapytał cicho.
- Nn... nic... ja... tylko opisałem dzieło, a on powiedział, że właśnie czegoś takiego
szuka. To wszystko. Przysięgam na krew i kości naszych świętych królowych.
- Powiedziałeś mu, gdzie mieszkam?
- Nigdy, przysięgam - bełkotał Taz. - Dowiedział się w inny sposób.
- Kto jest tym kupcem? - szepnął Han, nagle czując przerażenie. - Kto to jest?
- Bogaty człowiek. Czarownik - pisnął Taz. - Nie znasz.
- Kto? - Han docisnął koniec noża do skóry handlarza.
W tym momencie dzwonek nad wejściem zadźwięczał ponownie. Han, zaskoczony,
obrócił głowę w chwili, gdy drzwi się otwierały.
W wejściu stał mężczyzna. Jego drogie szaty i pełna dumy postawa mówiły, że jest
bogaty. Długa stuła i amulet na łańcuchu na szyi świadczyły o tym, że jest czarownikiem.
Grzywę srebrnych włosów przeplatały pasma czarodziejskich barw.
Taz dostrzegł dla siebie szansę i postanowił ją wykorzystać. Wywinął się spod noża
Hana i na czworakach przesuwał się w stronę tylnego wyjścia. Czarownik wyciągnął rękę,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Teraz wiedział, że to jednak była jego wina - Południarze zginęli przez jego kłamstwo.
Ocenił odległość od tylnego wyjścia. Nie było mowy, by dotrzeć tam, zanim
czarownik strzeli w niego płomieniami jak w Taza.
- A z kim mam przyjemność? - zapytał Han, odpychając od siebie coraz silniejsze
podejrzenia.
- Gavan Bayar - przedstawił się nieznajomy. - Dla ciebie lord Bayar.
Kości, pomyślał Han, starając się zachować kamienny wyraz twarzy. Nie zwykły
czarownik, ale Wielki Mag, najpotężniejszy w Felis. Ojciec Micaha Bayara.
- Sami widzicie, panie - powiedział Han, przełykając zaschniętą ślinę. - Byłbym
prawdziwym głupcem, żeby okradać kogoś takiego.
- No właśnie... - Czarownik pokiwał głową. - Dlatego tak mnie zaciekawiłeś.
Uznałem, że pod pozorami może się kryć coś więcej. - Bayar zlustrował Hana wzrokiem,
wyraźnie zawiedziony. - Biedny pan Mackney mówił, żeś jest... jak się wyraził... hersztem
gangu Łachmaniarzy. Nie jesteś czarownikiem, a podobno możesz trzymać niezwykle
potężny amulet bez żadnej szkody - westchnął. - Szkoda, że mój syn wybrał sobie do ćwiczeń
właśnie ten amulet.
Chce mnie zabić, pomyślał Han. Inaczej nie mówiłby mi tego wszystkiego.
- Jestem tylko ulicznym szczurem - powiedział Han. - Nie wiem nic o magii.
Wyrzuciłem to coś w zaułku zaraz po ostatniej wizycie u Taza. To cały czas miotało iskry i
bałem się, że mnie rozerwie na kawałki. - Han zrobił dwa kroki w stronę drzwi. - Mogę wam,
panie, pokazać, gdzie to było.
Na ulicy miałby jakieś szanse.
Bayar uniósł dłoń, by powstrzymać ten potok kłamstw.
- Posłałem już gwardię po amulet. Zabiorę cię do lochów Domu Orlich Gniazd. Chcę
się dowiedzieć, co łączy cię z klanami i ile one wiedzą o amulecie. Niedługo to nie będzie
miało znaczenia, ale na razie wolałbym, żeby jak najmniej wiedziano o magicznych
przedmiotach, które posiadamy. A kiedy już uznam, że wyciągnąłem z ciebie wszystko, co się
dało, zabiję cię - stwierdził rzeczowym tonem. - Sprawiłeś mi sporo kłopotów. Nie będę się
spieszył.
Hana jednak zainteresowało coś, co Bayar powiedział na początku.
- Co to znaczy, że posłaliście gwardię po amulet? To znaczy dokąd?
- Do twojego domu. Mieszkasz nad stajnią, jak sądzę? - głos Bayara był pełen
pogardy.
Han poczuł, jak ściskają mu się wnętrzności.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Ale amuletu tam nie ma - powiedział. - Odwołajcie ich. Ukryłem go gdzie indziej.
Mogę pokazać.
- Jeśli tak, to na pewno wszystko mi powiesz - oświadczył Bayar. - A teraz... mój
powóz czeka na zewnątrz. Dużo lepiej będzie, jeśli pójdziesz spokojnie, ale wiedz, że w razie
potrzeby użyję siły. - Bayar uśmiechnął się, choć jego twarz pozostała zimna i skamieniała
jak marmur. Han zrozumiał wiadomość: jest nikim, niczym, i głupotą było zadzierać z kimś
takim jak Bayar, kraść amulet jego synowi. Przypłaci to życiem swoim i rodziny. Jego imię
będą wymawiać szeptem w Łachmantargu i Południomoście ku przestrodze tych, którzy w
przyszłości chcieliby sprzeciwić się Bayarom.
Jest jak wszyscy bogaci i potężni, pomyślał Han. Robi, co chce, ustanawia własne
zasady, łamie prawo, kiedy mu się podoba, i nie ponosi za to żadnej kary. Przez niego zginęli
Shiv i ośmioro Południarzy, a na pewno też wielu innych.
Teraz w niebezpieczeństwie były mama i Mari. Han musiał uciec.
Wciąż ściskał w dłoni nóż. Mijając Bayara, obrócił się i nagle dźgnął czarownika w
bok pod samym żebrem. Przeciągnął ostrze w górę i w przód, aż zazgrzytało, sunąc wzdłuż
kości.
Palce Hana zalała ciepła krew. Bayar wrzasnął i odwrócił się, wyrywając
napastnikowi nóż z ręki.
Han rzucił się do drzwi. Bayar za jego plecami wymamrotał zaklęcie. Na ramionach
chłopaka wybuchły płomienie. Spływały po obu rękach w dół do nadgarstków, gdzie
rozmywały się po rozgrzaniu bransolet do czerwoności. Po raz kolejny te obręcze zdawały się
pochłaniać magię.
Han wybiegł na zewnątrz, prosto na czarny powóz z symbolem pikującego sokoła.
Czarne konie parskały i potrząsały łbami.
Pędził przez targ jak oszalały, zygzakiem omijając stragany i namioty, przeskakując
drobne przeszkody, rozpychając ciżbę, byle szybciej znaleźć się na moście.
Jeszcze nigdy Południomost i Łachmantarg nie wydawały się tak daleko od siebie.
Czuł się jak we śnie, w którym stopy grzęzną w błocie, kiedy człowiek usiłuje uciekać przed
potworem. Tyle że w tym wypadku potwory były zarówno za, jak i przed nim.
Po pokonaniu mostu musiał jeszcze omijać grupy żołnierzy. Najwyraźniej
przeprowadzali jakąś kontrolę, lecz nie szukali jego, bo on cały czas biegł i nikt go nie
zatrzymał.
Był o milę od Brukowej, gdy ujrzał błysk rozjaśniający ciemność, pomarańczową łunę
przesłaniającą chmury. Poczuł swąd spalenizny. Paliło się coś dużego, strzelającego
Więcej na: www.ebookgigs.eu
płomieniami w niebo.
Dotarł do początku swojej ulicy i wtedy to zobaczył: stajnia płonęła, w tym momencie
już całkowicie pochłonięta przez ogień. Prawdziwe piekło. Pożar przegonił mieszkańców na
drugi koniec ulicy, gdzie stali zbici w ponure grupki, wpatrując się bezradnie w płonący
budynek.
Stajnię otaczał krąg niebieskich, którzy nie dopuszczali potencjalnych bohaterów. I
tak nikt by się tam nie zbliżył, bo temperatura była nie do zniesienia. Han czuł żar płomieni
na twarzy nawet w miejscu, w którym się znajdował.
Grupa gapiów szybko zorganizowała brygadę z wiadrami - pompowano wodę ze
studni na Brukowej i podawano dalej. Był to niezwykły przykład współpracy jak na tę
dzielnicę. Mimo to niewiele można było poradzić, jedynie oblać wodą okoliczne budynki,
żeby ogień się nie rozprzestrzenił.
Han chwycił jakiegoś gapia za ramię.
- Co się tu stało?
- To oni... przeklęci niebiescy... - Skinął głową w stronę żołnierzy strzegących
płonącej stajni. - Ktoś mówił, że szukają Bransoleciarza, ale nie było go tu widać od tygodni.
Podobno nie żyje. Tak czy inaczej, mówili, że tu mieszka i że ukrył tu swoje łupy. Weszli do
budynku, przeszukali od fundamentów po dach, przetrząsnęli wszystko na podwórzu, nawet
przekopali teren. A potem wszystko podpalili. Paliło się jak siano.
Han mocniej ścisnął go za ramię.
- Czy wyprowadzili kogoś? Ktoś się wydostał?
Mężczyzna wyrwał rękę i pokręcił głową.
- Nikogo nie widziałem, ale nie byłem tu od początku. Nie wiem, czy tam ktoś został.
Wszędzie słychać było tylko konie, wierzgały i rżały rozpaczliwie. Ale już było za gorąco,
żeby je wyprowadzić.
Han obszedł teren i spróbował podejść do stajni od tyłu, ale było tam zbyt wielu
gwardzistów i znów uderzyła go fala gorąca. Zmoczył przy pompie koszulę i owinął ją wokół
głowy, zdecydowany przedrzeć się przez ogień lub zginąć podczas tej próby.
Mijał właśnie Zaułek Rzeźników, gdy ktoś zagrodził mu drogę.
To była Cat. Twarz miała umorusaną sadzą, szyję owiniętą szalikiem Łachmaniarzy.
- Nie ma sensu. Ich już nie ma. Nie pomożesz im. Złapią cię albo się spalisz.
- Nie obchodzi mnie to! - Próbował ją ominąć, ale ktoś złapał go z tyłu, wygiął mu
rękę i zabrał nóż.
- Daj spokój - powiedział Flinn nad ramieniem Hana.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Han miał jednak dziwne przeczucie. Hersztowie w Łachmantargu nie żyli długo.
Czyżby Południarze dopadli ją samą? Jeśli jeszcze ktoś z nich ostał się przy życiu.
Znowu poczuł się winny. Jakby jako jedyny przeżył straszliwą zarazę. Czym sobie
zasłużył, by żyć, gdy wszyscy wokół niego giną?
Popatrzył na Sarę, która wciąż liczyła na to, że usłyszy inną odpowiedź.
- Jeśli Cat się nie zjawi, może ty zostaniesz hersztem - powiedział. - Lepiej trzymajcie
się z dala ode mnie. Ścigają mnie czarownicy. Nie chcę, żeby jeszcze ktoś ucierpiał.
Sara przygryzła dolną wargę. Han widział, że chce coś powiedzieć, ale mówienie
zawsze przychodziło jej z trudem.
- Słuchaj, Bransoleciarzu. Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało z twoją
mamą i siostrą. - Zdjęła z szyi szalik i założyła go Hanowi. - W każdym razie... Kto raz
zostanie Łachmaniarzem... No wiesz.
Cóż można było dodać. Han wyszedł.
Iwa zastała go stojącego w deszczu na Moście Południowym, jak patrzył ponad
zamkiem Fellsmarch w miejsce, gdzie wznosił się otulony mgłą szczyt Szarej Pani.
Wciągnęła go na konia i pojechali do Sosen Marisy. Tam Han położył się na ławie w
Sadybie Strażniczki i spał przez trzy dni.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Ujawnione sekrety
Tancerz był przy nim całymi dniami. Nie mówił wiele, po prostu był. Byli jak bracia
złączeni wspólnym bólem. Każdy z nich opłakiwał stratę i pewnego rodzaju wygnanie.
Tancerz miał przynajmniej przed sobą jakąś przyszłość, chociaż nie był z niej zadowolony.
Nie musiał czuć się winnym śmierci swojej rodziny i zrujnowania własnego życia.
Han chciałby zrzucić część winy na Ptaszynę, bo nie pozwoliła mu iść do Demonai.
Może gdyby mógł pójść za nią, nie czułby tak silnej potrzeby sprzedania amuletu. Chciał być
na nią zły, lecz w sercu nie czuł gniewu, a kiedy wzięła go w ramiona, choć na chwilę o
wszystkim zapomniał.
Wojownicy Demonai mieli pozostać w kolonii, dopóki Tancerz nie odejdzie, a ten
moment szybko się zbliżał. Ptaszyna przeniesie się do Demonai. Han nie sięgał myślami
dalej, nie widział przed sobą nic, na co by czekał.
Iwa, zwykle tak spokojna, teraz wydawała się drażliwa, niemal wzburzona. Han łączył
to z zachowaniem Tancerza i jego zesłaniem na Południe. Może też miało to coś wspólnego z
sytuacją Hana, bo Iwa wyraźnie traktowała go inaczej niż przedtem, niemal jakby był
niezwykle kruchy... lub jakby mógł wybuchnąć, gdyby na niego krzywo spojrzała.
Przez kilka dni wydawało się to całkiem prawdopodobne - że mieszanka bólu, gniewu,
winy i frustracji rozsadzi go od wewnątrz. Przecież mama i Mari w niczym nie zawiniły i nie
były żadnym zagrożeniem dla Gavana Bayara, Micaha Bayara ani przeklętej królowej Felis.
Han mógł uchodzić za potężnego herszta gangu, lecz prawdę mówiąc, te niewielkie
łupy, które zdołał odebrać bogatym, były zaledwie okruszynami z ich stołów - tak
nieznaczącymi, że ledwie je zauważali. Za te ochłapy był bity, wtrącany do lochów, ścigany
całe życie.
Myślał, że jego wrogiem był Shiv. Tymczasem Shiv był tylko kolejną ofiarą królowej,
Rady Czarowników i całej reszty. Hersztowie walczyli ze sobą, a powinni byli wspólnie
walczyć z tymi, którzy mieli prawdziwą władzę.
Najchętniej zabrałby kołczan, łuk oraz noże i wspiął się na Szarą Panią do siedziby
Bayarów, żeby im pokazać, jak to jest być ściganym.
Ale to zapewne też by mu się nie udało. Nie miał szans nawet zbliżyć się do swoich
Więcej na: www.ebookgigs.eu
natychmiast wyruszyli na wojnę z królową. W tej sprawie Han był z nimi zgodny. Pogardzał
nimi wszystkimi - królową, czarownikami i dziedziczką tronu. To Gwardia Królewska spaliła
stajnię z mamą i Mari - najprawdopodobniej z rozkazu Wielkiego Maga. Wszyscy oni mogą
iść do Niszczyciela, jeśli o niego chodzi.
- Musimy jednak patrzeć realnie i przygotować się na to, czego wolelibyśmy uniknąć -
powiedziała Elena. - Jeśli znaleźli sposób, by zerwać magiczną więź łączącą królową z
Wielkim Magiem, to może znaczyć, że Bayarowie są w posiadaniu magicznej broni sprzed
Rozłamu. Nie wiemy, czy mieli ją cały czas, czy dopiero niedawno ją zdobyli.
To Hana zaintrygowało. Nachylił się do Ptaszyny i zapytał:
- Czemu to takie ważne?
- Klany wciąż wytwarzają amulety potrzebne do sterowania magią - wyjaśniła. - Ale
te dzisiejsze mają ograniczoną żywotność. Muszą być odnawiane albo wymieniane przez
mistrza klanowego lub strażniczkę. To nam daje kontrolę nad Radą Czarowników. Amulety
wytwarzane przed Rozłamem były bardzo potężne. Raz podarowane, nie mogą zostać
odebrane. W Nǽmingu ustalono, że wszystkie takie przedmioty trzeba zwrócić klanom.
Han pomyślał o amulecie ukrytym pod ławą, na której sypiał. Czy to jeden z tych
specjalnych wyrobów? Czy dlatego Bayarom tak zależy na jego odzyskaniu?
Trzeba było go wyrzucić do wąwozu, jak radził Tancerz.
- Prosimy wszystkich kupców klanowych - powiedział Averill - aby na pewien czas
zaprzestali handlu amuletami, talizmanami i innymi magicznymi przedmiotami. Nie możemy
dopuścić, by Rada Czarowników zebrała większy arsenał broni od tego, który już posiada. -
Przyłożył dłoń do czoła. - Wiem, że to będzie trudne dla tych z nas, którzy żyją z tego rodzaju
handlu.
- Rada Czarowników uzna to za prowokację - szepnęła Ptaszyna do Hana. - Zwłaszcza
teraz, gdy na Południu jest wojna. Powiedzą, że potrzebują stałego napływu amuletów, żeby
szkolić młodych i bronić Felis przed możliwym atakiem. Jeśli czarownicy przekonają
królową, że tak jest, to co stanie się z tymi z klanów, którzy pracują albo handlują w mieście?
Później nastąpiła dyskusja o sposobach obrony przed ewentualną przemocą w Dolinie
i o możliwych nowych zajęciach dla tych, którzy stracą wspomniane źródło dochodów.
- Ja będę nadal działał od wewnątrz, z królewskiego dworu, gdzie będę
wykorzystywał wszelkie wpływy - stwierdził Averill.
- Martwię się o ciebie, Averillu - powiedziała Iwa. - Już raz próbowano dokonać
zamachu na twoje życie.
- Życie trwa tyle, ile trwa. - Kupiec wzruszył ramionami. - Stworzyciel wezwie mnie,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
propozycji przyjęcia go do terminu? Albo starsi chcą go wygnać, bo wbrew przestrogom Iwy
wciąż spotyka się z Ptaszyną? A może Averill chce go wypytać o tę panienkę, którą porwał w
Południomoście całe wieki temu? Albo dowiedzieli się o amulecie ukrytym po jego ławą...
Zbyt wiele możliwości, a wszystkie złe.
Wtem otworzyły się drzwi i do sadyby wszedł Lucjusz Frowsley. Tego Han nigdy by
się nie spodziewał. Lucjusz handlował z klanami, ale Han nigdy wcześniej nie widział go w
żadnej kolonii.
Starzec wyglądał schludniej niż zwykle. Jego spodnie i koszula, choć znoszone, były
czyste i dobrej jakości, widać też było, że starał się przyczesać włosy i brodę. Jego zamglone
oczy wydawały się wyrazistsze niż zwykle. Wspierał się na pięknie rzeźbionej lasce. Poza
tym Han mógłby przysiąc, że staruszek jest trzeźwy.
Już samo to było niepokojące.
Han zerwał się z ławki.
- Lucjuszu, co wy tu robicie?
- Zobaczysz, Chłopcze - odparł Lucjusz. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Han
wziął go pod ramię i podprowadził do jednej z ławek. Lucjusz usiadł wraz z pozostałymi.
Iwa stanęła pośrodku półokręgu. Widać było, że to ona zwołała to niezwykłe
zgromadzenie.
- Samotny Łowco, chcę zacząć od prośby o twoje wybaczenie - powiedziała.
Han długo patrzył na nią, nie rozumiejąc i nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Czemu? Za co? Jeśli mówicie o mamie i Mari, to nie była wasza wina.
- W pewien sposób była - oznajmiła Iwa, odwracając wzrok i nerwowo splatając
palce. To było do niej niepodobne, bo zwykle była bardzo bezpośrednia. Z wyraźnym trudem
przychodziło jej dobieranie słów.
- Nie - powiedział Han. - To moja wina. To ja sprowadziłem na nie gwardię.
Powinienem był trzymać się z dala od nich. - Nie wspomniał o amulecie. Wiedzieli o nim
Tancerz i Lucjusz, ale żaden z nich nie był świadomy tego, co działo się później, ani nie
zdawał sobie sprawy, że Han wciąż go ma.
Han wstydził się tego, że go zatrzymał, jak i tego, że próbował go sprzedać. To była ta
część, o której jemu trudno było mówić.
- Cały czas ukrywaliśmy coś przed tobą - oświadczyła Iwa. - Z wielu przyczyn.
Częściowo po to, żeby cię chronić. Głównie jednak po to, żeby chronić innych. Ale teraz, z
wielu powodów postanowiliśmy powiedzieć ci prawdę.
Han nic nie mówił, tylko siedział i czekał, z sercem trzepoczącym w piersiach niczym
Więcej na: www.ebookgigs.eu
- Tak - powiedziała Elena nieco zażenowana. - Jego krew może być skażona, za to
czysta krew Hanalei jest o wiele silniejsza - zamilkła i przygryzła dolną wargę. - Nie
mieliśmy wyboru. Alyssa była jej jedyną potomkinią. Od tej pory krew Demona rozcieńczyła
się już wielokrotnie.
No tak. Nic dziwnego, że tę historię utrzymywano w tajemnicy. Jeżeli w ogóle była
prawdziwa. Dynastia królowych została założona na kłamstwie.
- A co z chłopcem? - zapytał Han.
Lucjusz lekko się uśmiechnął.
- Z nim był problem, bo bez wątpienia miał magiczną moc. Ci nieliczni, którzy o nim
wiedzieli, zostali poinformowani, że zmarł zaraz po narodzeniu i że został pochowany w
nieoznaczonym grobie. Ale tak się składa, że ja wiem, że przeżył.
- Czemu pozwolili mu przeżyć? - zapytał Han. Po tym wszystkim, co Demon zrobił,
nie bali się, że jego syn też stanie po stronie zła?
- Wojownicy Demonai mieli go zabić. Przekazali go Strażniczce klanu, by zrzuciła go
z wysokiego klifu. W tamtych czasach było to uważane za wielki zaszczyt.
Han odruchowo spojrzał na Elenę. Pochylała się do przodu, jej rysy były ostre, miała
stanowczy wyraz twarzy.
Lucjusz ponownie obrócił głowę w stronę Hana, jakby wyczuwał, gdzie on siedzi.
- Ale Hanalea interweniowała. W przebraniu kupca przybyła do Strażniczki i
zaproponowała wymianę. Obiecała, że zrzeknie się dziecka na zawsze w zamian za darowanie
mu życia.
Han przypomniał sobie marmurowy posąg w Świątyni Południomostu. Był stary,
zniszczony. Jemson mówił, że powstał mniej więcej w okresie Rozłamu i został przeniesiony
do świątyni z innego miejsca. Przedstawiał Hanaleę w stroju kupca, co było nietypowe.
Wojownicza królowa trzymała w jednej ręce niemowlę, a w drugiej miecz, którym broniła się
przed niewidocznym napastnikiem. Rzeźba nosiła tytuł Hanalea broniąca dzieci. Nigdy nie
przyszło mu do głowy, że ta scena jest nie tylko symboliczna, lecz że przedstawia prawdziwe
zdarzenie.
Lucjusz mówił dalej.
- Klan nie mógł odmówić Hanalei, zwłaszcza po tym wszystkim, co zrobiła i przez co
przeszła. Jednak Strażniczka nie chciała wypuścić dziecka na świat bez żadnej kontroli, by
rosło bez nadzoru. Zwołano więc bardzo małą, bardzo sekretną radę, by coś postanowić.
W głowie Hana kotłowały się najróżniejsze myśli. Oto kolejna opowieść przecząca
wszystkiemu, co słyszał do tej pory. W co w ogóle można wierzyć? Spojrzał na Tancerza,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
ciekaw jego reakcji. Przyjaciel siedział zasłuchany i bawił się frędzlami przy spodniach.
Tancerz jeszcze nie słyszał opowieści Lucjusza i nie wiedział, jak ten potrafi wciągać
słuchaczy.
- Skąd to wszystko wiecie? - zapytał Han, a miało to znaczyć: „Skąd wzięliście tę
historię? Znaleźliście ją na dnie butelki z trunkiem swojej produkcji?”.
- To ja byłem tym, który poślubił Hanaleę po śmierci Algera - oznajmił Lucjusz.
- Wy? - powiedział Han głośniej, niż zamierzał. Rozejrzał się po zebranych i na każdej
twarzy znalazł potwierdzenie, że to prawda, jak gdyby on i Tancerz byli w tym gronie
jedynymi niewtajemniczonymi.
Ten starzec, który kąpał się w najlepszym wypadku raz na miesiąc, był małżonkiem
królowej? I to nie jakiejś królowej, ale tej królowej, która uratowała świat. Legendarnej
piękności uwiecznionej w licznych posągach, płaskorzeźbach, malarstwie.
- To niemożliwe - powiedział Han stanowczo. - Bez urazy, Lucjuszu, ale... no nie...
mielibyście już tysiąc lat.
- Racja, mam ponad tysiąc, ale przestałem liczyć dawno temu - stwierdził Lucjusz i
uśmiechnął się, odsłaniając nieliczne zęby. - Przyjrzyj mi się, a zobaczysz ślad po każdym
kolejnym roku. Niegdyś byłem czarownikiem. Najlepszym przyjacielem Algera Waterlowa.
Oślepiono mnie podczas Rozłamu i wypalono ze mnie mój dar.
Jego głos znowu uległ zmianie, teraz brzmiał jak głos arystokraty.
- Rada, która napisała Nǽming, wybrała mnie na tego, kto będzie niósł pamięć o
tamtych czasach, bym przypominał o tym Hanalei, gdyby jej pamięć osłabła. Rzucono na
mnie klątwę prawdy i obarczono mnie obowiązkiem jej przypominania. To trzyma mnie przy
życiu. Choćby nie wiem jak chciano te dzieje wymazać z pamięci, jest ktoś, kto wszystko
pamięta tak wyraźnie, jakby to było wczoraj.
Han pomyślał, że on nie wybrałby do tego celu obdartego starego pijaka. Choćby
najwspanialej opowiadał. Kto go słucha?
Nagle go olśniło: może to brzemię niesienia prawdy, której nikt nie chce słuchać,
uczyniło z Lucjusza obdartego starego pijaka.
Przypomniał sobie to popołudnie nad brzegiem Strumienia Leciwej Niewiasty -
Lucjusza opowiadającego dzieje Hanalei i Algera Waterlowa.
Pokłoniła się więc przed dobrem ogółu i wyszła za mąż bez miłości. Miał na myśli
siebie. Han wzdrygnął się, czując wielkie współczucie dla Lucjusza. Na tym jednak jego
współczucie się kończyło.
- A co to wszystko ma wspólnego ze mną i Tancerzem? - zapytał, myśląc o Ptaszynie,
Więcej na: www.ebookgigs.eu
która niecierpliwi się na zewnątrz, o ile już nie zrezygnowała. Najwyraźniej świat jest pełen
sekretów, lecz chyba on nie musi ich wszystkich znać.
- Zobaczysz - powiedziała Elena. Zanosiło się na kolejną opowieść klanową. - Jak
pewnie się domyślasz, nastąpiły poważne spory o to, co zrobić z dzieckiem Demona, które
mogło wyrosnąć na potężnego czarownika.
- Wojownicy Demonai wciąż twierdzili, że dziecko należy zabić, bez względu na to,
co mówi Hanalea. Chłopiec odziedziczył jednak po ojcu ogromny wdzięk. Było w
Waterlowach coś takiego... Umieli owijać sobie ludzi wokół palca.
Znowu to samo - mówią o Królu Demonie, jakby był przystojnym, atrakcyjnym
chłopcem, kimś, w kim mogła się zakochać królowa. A nie potworem bez serca.
- Oprócz Hanalei także królewski małżonek, Lucjusz Frowsley, nalegał na to, by
darować mu życie - powiedziała Elena, patrząc na Lucjusza.
Tych dwoje za sobą nie przepada, pomyślał Han.
- Ponieważ chłopiec był bratem dziedziczki tronu i czarownikiem, istniało
niebezpieczeństwo, że zawrze sojusz z Radą Czarowników. Mógł nawet próbować założyć
dynastię królów czarowników i zagrozić panującym królowym - wyjaśnił Averill.
- W końcu rada starszych okazała łaskę. Podjęto decyzję o zachowaniu chłopca przy
życiu, lecz pod warunkiem, że zostanie odebrany Hanalei i że jego magiczne moce będą
kontrolowane, tak by się nie uwidoczniły. Pochodzenie dziecka zostało zatajone przed nim
samym i innymi, aby zapobiec wykorzystaniu tego faktu do złych celów. Od tej pory
obserwujemy jego potomków, pilnując, by nie stanowili zagrożenia dla królowej.
- Czy była to dobra decyzja? - Averill wzruszył ramionami. - Minęło już tysiąc lat i
nadal nie wiemy. Jednak ostatnie wydarzenia kazały nam to przemyśleć. Zważywszy na
zagrożenie z Ardenu, przedłużająca się wojna między czarownikami a klanami może
zniszczyć królestwo.
- Od pokoleń nasza rada starszych śledzi losy potomków Demona - oznajmiła Elena. -
Magiczna moc tego rodu pozostaje bardzo silna, kiedy się ujawnia, lecz to się zdarza coraz
rzadziej, może pod wpływem niemagicznych małżonków. Wiemy o jednym żyjącym
potomku obdarzonym mocą. To chłopiec.
- I... co? Chcecie go wyśledzić i zabić? Przez to, kim był jego przodek? - zapytał Han.
- Bo mógłby się dogadać z Radą Czarowników i jakoś zagrozić królowej?
Czy dlatego tu są? Czy liczą na to, że on i Tancerz im w tym pomogą?
To pytanie wyraźnie zaskoczyło Averilla.
- Co? Ależ nie! - Spojrzał na Elenę, która zwykle brała na siebie odpowiedzi na
Więcej na: www.ebookgigs.eu
najtrudniejsze pytania.
- Rada doszła do wniosku, że linia czarowników spokrewnionych z królową może być
przydatna... Mogą wspierać królową w czasach konfliktów. Zwłaszcza konfliktów z
czarownikami - wyjaśniła Elena. - Przekonaliśmy się na przykrych doświadczeniach, że
zielona magia ma poważne ograniczenia.
Wojownicy Demonai pewnie są tego samego zdania, pomyślał Han.
- Dlatego domagaliśmy się, aby każdy obdarzony magiczną mocą potomek Króla
Demona był wychowywany w koloniach - ciągnęła Elena - abyśmy mogli uczyć ich życia w
klanach i, mamy nadzieję, związać ich los i serce z nami. Robimy to od pokoleń. Ten sekret
jest przekazywany starszym. Nigdy dotąd nie musieliśmy go wyjawiać. Właśnie dlatego
zwołaliśmy tę radę. - Wskazała na pozostałych obecnych w sadybie.
Nagle Han zrozumiał. Powinien był to pojąć na początku, mimo pokrętnych
klanowych opowieści.
Ten tajemniczy obdarzony magicznymi zdolnościami potomek to Tancerz. Na pewno.
Tancerz Ognia. Odpowiednie imię dla czarownika. Tancerz ma magiczną moc, a teraz magia,
która tak długo się nie ujawniała, zaczyna aż z niego tryskać.
Spojrzał z ukosa na przyjaciela. Ten wydawał się pogrążony we własnych myślach,
nieświadom olśnienia, którego doświadczył Han. Czy Tancerz wiedział? Czy kiedykolwiek to
podejrzewał? Czy jest naprawdę synem Iwy, czy były to tylko pozory, żeby mógł mieszkać ze
Strażniczką, najmądrzejszą kobietą w Sosnach Marisy?
No cóż, jeśli chcą zaatakować Tancerza, to Han będzie go osłaniał, chociaż sam nie
wie, na co on mógłby się przydać czarownikowi.
Tak bardzo pogrążył się w myślach, że nawet nie zauważył, kiedy Elena znowu
zaczęła mówić podniosłym tonem Strażniczki.
- Rada wzywa Samotnego Łowcę, którego nizinne imię brzmi Hanson Alister.
Nastąpiła długa cisza, podczas której Han czekał na czyjąś odpowiedź.
- Co? - zapytał w końcu. - Coście powiedzieli?
- To ty, Samotny Łowco - oświadczyła Iwa, biorąc go za ręce. - To ty jesteś jedynym
żyjącym potomkiem Waterlowa, obdarzonym magiczną mocą.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Obdarzeni mocą
pozostało.
Han pocierał czoło dłonią. Jego herbata już wystygła.
- Mówiliście, że mogę dokonać wyboru.
Elena spojrzała mu w oczy.
- Zdejmiemy ci bransolety, Samotny Łowco, pod warunkiem że pójdziesz do
Mystwerk House w Oden’s Ford z Tancerzem Ognia i nauczysz się panować nad darem
otrzymanym od Stworzyciela. Otoczymy cię opieką, damy ci amulet i zapłacimy za czesne,
kwaterę oraz wyżywienie. Po skończeniu nauki wrócisz tutaj i będziesz wykorzystywał
zdobyte umiejętności dla dobra klanu i prawowitej linii królowych.
- Czyli czarownicy są w porządku, o ile działają dla was?
Na to wygląda, pomyślał, bo wszyscy zebrani wzruszyli ramionami, odwracając
wzrok.
- Dlaczego ja? - zapytał. - Czemu nie Tancerz? Jest czarownikiem i raczej nie będzie
miał do was pretensji. - W tym momencie bardzo kusząca wydała mu się możliwość
wpadnięcia w szał i niszczenia wszystkiego wokół. To by mogło pomóc mu wybrnąć z tej
sytuacji.
- Skoro Gavan Bayar zdołał przełamać więź nałożoną na niego w chwili powołania go
na Wielkiego Maga, to znaczy, że użył starej magii - wyjaśnił Averill. - Martwi nas, co
jeszcze ukrywają Bayarowie. Jeżeli mają dostęp do dawnych amuletów, mogą ich użyć do
przeciągnięcia innych czarowników na swoją stronę. Potrzebujemy kogoś o wielkiej mocy,
kto by im się przeciwstawił. Kogoś potężniejszego od Tancerza.
- Czemu myślicie, że ja mam taką moc? Nigdy nie zrobiłem niczego magicznego.
- Nie zapominaj, że to ja założyłam ci bransolety, gdy byłeś niemowlęciem -
zauważyła Elena. Jej mina mówiła, że było to przeżycie, którego nie chciałaby powtarzać. -
Wiem, do czego jesteś zdolny.
Lucjusz parsknął piskliwym śmiechem.
- Chłopcze, wszyscy wiedzą, co potrafił Alger Waterlow. Mają nadzieję, że wdałeś się
w swojego praprapra... Tyle że nie zniszczysz świata. Liczą na to, że będą cię trzymać na
krótkiej smyczy.
- To znaczy, że szukacie czarownika do wynajęcia? Najemnika?
Elena Demonai kręciła głową.
- Szukamy protektora. Kogoś, kto w razie potrzeby będzie bronił naszych interesów
przed Radą Czarowników. Nie możemy czekać, aż się wyjaśni, co knują Bayarowie.
Wymagasz szkolenia, a na to trzeba czasu.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Na całej długości pojawiały się drobne pęknięcia, które po kolejnych uderzeniach stopniowo
się rozszerzały.
Han poczuł mrowienie w dłoni. Nie był pewien, czy to wibracje spowodowane
uderzeniami narzędzi, czy wypływa z niego magiczna moc. Oczy Iwy rozszerzyły się, jakby
ona też to poczuła.
Elena przerwała pracę, chwyciła jego drugą dłoń i zaczęła stukać w założoną na nią
bransoletę.
- Muszą pęknąć jednocześnie - wyjaśniła. - Brak równowagi może cię zabić.
Han wzdrygnął się na wspomnienie tego, jak prosił klanowych kowali na targu o
zdjęcie obręczy.
- Nie ruszaj - powiedziała Elena poważnie. Wkrótce prawa bransoletka wyglądała tak
samo jak lewa.
- A teraz - Elena nabrała powietrza - przełamiemy je. Jesteś gotów?
Czyli było to tak proste. Usunięcie srebra, które nosił całe życie. Skinął głową. Nagle
poczuł ciekawość i niepokój. W ustach mu zaschło, na dłonie wystąpił pot. A jeśli to go
zabije? Serce mu przyspieszyło, jakby chciało wykonać jak najwięcej uderzeń, zanim na
zawsze przestanie bić.
- Czekaj. - Iwa podała mu kubek z herbatą z jarzębiny. - Wypij jeszcze trochę. Na
wszelki wypadek.
Opróżnił kubek i odstawił na bok. Iwa dolała herbaty, jakby miała zamiar go w niej
utopić, ale Elena niecierpliwym gestem nakazała jej się odsunąć.
Elena wsunęła kciuki pod obie obręcze. Szybkim ruchem zerwała je z Hana i rzuciła
na ziemię. Han przyglądał się swoim rękom. Skóra na nadgarstkach, w miejscach, gdzie nie
docierało słońce, była biała jak rybie podbrzusze.
Nagle poczuł przypływ gorąca wzbierającego gdzieś wewnątrz i przesuwającego się
przez całe ciało do palców rąk i nóg. Jeżeli do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości
związane z tym, co tu usłyszał, to w tym momencie wszystkie zniknęły.
To mu przypomniało, jak się czuł, gdy kiedyś wypił kubek produktu Lucjusza. Przed
oczami przesuwały mu się rozmazane, niepowiązane z sobą obrazy. Włosy zjeżyły się, a na
skórze poczuł ogień. Odskakiwały od niego iskry, które wypalały dziury w koszuli i w
spodniach. Wyciągnął ręce na boki i pomyślał, że teraz wygląda jak płonący strach na wróble
- taki, jaki klany ustawiały na polach. Czy sadyba się nie zapali? Przecież jest z drewna.
Ogarnięty paniką, rzucił się na oślep ku drzwiom i wybiegł w chłodne nocne
powietrze.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
jest córką diuka z Felis, powierzoną ich opiece. Bardzo przejęli się swoją rolą. Raisa miała
nadzieję, że ten zapał nieco osłabnie, nim dotrą na niziny.
W pałacu panowało ciche poruszenie, jeśli w ogóle coś takiego jest możliwe.
Wiadomość o zniknięciu Raisy znowu była utrzymywana w tajemnicy, tym razem przez
królową, jej Gwardię i doradców. Prawdopodobnie królowa Marianna nie chciała ogłaszać, że
próbowała wydać dziedziczkę tronu za czarownika, i że panna młoda uciekła sprzed ołtarza.
Gwardziści przeszukiwali miasto i okolice. Królowa Marianna na zebraniu w gronie
najbliższych doradców wyraziła obawę, iż jej córkę mogli uprowadzić ci sami bandyci, którzy
zaatakowali Averilla i Edona Byrne’a. Z doniesień lorda Averilla wynikało, że królowa jest
wzburzona, a Mellony niepocieszona. Raisa czuła się winna, lecz wystarczyło, by pomyślała,
że mogła już być żoną Micaha Bayara, a wyrzuty sumienia znacząco słabły. Z przyjemnością
słuchała informacji o tym, że Gavan Bayar wygląda, jakby miał ochotę kogoś spalić, tylko
brakuje mu odpowiedniej ofiary.
Jesień w Górach Duchów zjawiła się szybko, a chłód powietrza wskazywał, że zima
już za pasem. Liście na osikach drżały w północnym wietrze i połyskiwały złotem,
wprawiając Raisę w pogodny nastrój. Od powrotu do zamku czuła się jak owca gnana przez
wąskie przejście w miejsce, do którego nie chce dotrzeć.
Pierwszy raz w życiu wyjeżdżała z Felis, by przemierzać obce nizinne tereny poza
granicami. Zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, wiedziała, że podejmuje ryzyko, a
jednocześnie z entuzjazmem myślała o wyzwoleniu się z pęt dworskiego życia. Może w
Oden’s Ford nauczy się więcej, niż byłoby to możliwe w domowym zaciszu. Znowu
podróżowała z Amonem, lecz był to Amon w nowym wcieleniu, bardziej intrygujący,
reprezentujący inny rodzaj ryzyka.
Wszystko może się zdarzyć, pomyślała, i ta myśl sprawiła jej przyjemność.
Podczas pobytu w kolonii Demonai Amon był nienaturalnie sztywny i oficjalny. Dużo
czasu spędzali na spotkaniach z Eleną i Averillem. Gdy nie byli na naradach, Amon uczył ją
walki mieczem, bo z tym rodzajem broni nie zetknęła się podczas pobytu w górskich
koloniach. Prostował jej plecy i obejmował w talii, by nadać jej odpowiednią postawę, otaczał
ją ramionami, chwytał za łokieć i w pasie, pokazując obroty, ale to wszystko robił w taki
sposób, jakby tresował konia.
Czasami wydawał się tak srogi, tak spięty i opanowany jak jego ojciec.
Raisa wyciskała z siebie ostatnie poty podczas ćwiczebnych pojedynków z kadetami,
gdy Amon stał obok i warczał: „Wyżej!”, „Koniec do góry!”, „Nie dopuść go zbyt blisko!”,
„Szybciej!”, „Przesuń stopy!” Cóż mogła poradzić, że wszyscy sięgali dalej niż ona. Ćwiczyła
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Klanów.
Przynajmniej Tancerz cieszył się, że opuszcza Sosny Marisy i zostawia za sobą
nieprzyjazne szepty i spojrzenia.
Może na obcym gruncie łatwiej będzie udawać, że nic się nie zmieniło.
Na szyi Hana na srebrnym łańcuchu wisiał amulet od Eleny - myśliwy z łukiem,
pięknie wyrzeźbiony z jaspisu i nefrytu. Pod tuniką zaś, z dala od obcych oczu, na jego skórze
skwierczał amulet z rubinowymi oczami, bezustannie spijający i magazynujący jego magię.
Ból poniesionej straty wciąż tkwił cierniem w sercu, lecz z czasem stępiał, tak że dało
się z nim wytrzymać. Co innego poczucie winy, choć z tym Han także nauczył się żyć.
Zostawiał za sobą Fellsmarch - miasto, które przeżuło go i wypluło jak niesmaczny
kęs. Zostawiał też górskie kolonie, gdzie spędzał niemal każde lato dzieciństwa, oraz
oszustwo klanów, które ukrywały przed nim prawdę o jego pochodzeniu.
Przed nim leżały nieznane niziny południa, Oden’s Ford i nauczyciele dzierżący
klucze do mocy, która tak długo była uśpiona.
Wiedział jedno: nie chce być dłużej słaby i bezsilny, bez możliwości obrony siebie i
tych, na których mu zależy, przed czarownikami i arystokratami panującymi w Dolinie. Ma
zamiar to zmienić. To jego plan, który jak na razie zbiega się z interesami klanów.
Pierwszy raz od dawna miał przed sobą cel, na którym mógł skupić swą
nieposkromioną energię.
- No, Tancerzu - powiedział, po raz pierwszy od wielu dni patrząc z nadzieją w
przyszłość. - Zobaczmy, czy te kuce przed zmierzchem doniosą nas do kolonii Wędrowców.
Więcej na: www.ebookgigs.eu
Podziękowania