You are on page 1of 162

•Tv*T-:V*vV

R
BIBLIOTECZKA UNIW ERSYTETÓW f)/IQ
LUDOW YCH I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ

CUD MNIEMAM7 C ZY LI

KRAK O W IACY I GÓRALE


u * “ ■*/

OPERA W 4 AKTACH ORYGINALNIE NAPISANA


PR ZE Z

WOJCIECHA BOGUSŁAWSKIEGO

MUZYKĘ DOROBIŁ STEFA NI


M nie c h o c ia ż g łó d d o jm u je ,
L ecz d u s z y m ej n ie szliodzi,
Ś p ie w a n ie m b ie d ę tru ję :
W e s o ło ś ć tro s k i sło d zi.

O PR A C O W A Ł
EUGENIUSZ KUCHARSKI

NAKŁAD
GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA
BIBLIOTECZKA UNIWERSYTETÓW LUDOWYCH
I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ
1. KONOPNICKA M. Dym. Wyd. 11 , . ....................... 0.35
2. — Banasiowa. Wyd. 8 .................................................... 0.35
3. — Nasza szkapa. Wyd. 1 2 ............................................... 0.80
4. — Niemczaki. Wyd. 9 ................... .... . . 0.35
5. ŻEROMSKI S. Siłaczka. Na pokładzie. Wyd. 7. . 0.00
6. PRUS B. Antek. Wyd. 1 0 ............................................... 0.50
7. — Na w akacjach. K atarynka. Wyd. 8 ....................... 0.50
8. ORZESZKOWA E. Siteczko. Czy pam iętasz? Wyd. 7 0.60
9. — Babunia. Wyd. 7 ......................................................... 0.50
10. — Ogniwa. Wyd. 6 ......................................................... 0.60
11. — P anna Antonina. Wyd. 5 ...........................................0.65
12. A. B. C. Wyd. 9 ............................ 0.60
13. SIENKIEWICZ H. Janko muzykant. Latarnik.
W ydanie 1 5 ....................................................................... 0.60
14. — W spom nienia z Maripozy. Jamiol. Organista
z Ponikły. Wyd. 6 ..............................................................0.70
15. — Bartek Zwycięzca. (Nowela). W yd. 10 . . . . 1.—
16. GALLE H. Czytanki polskie dla Uniwersytetów
Ludowych. I. Wyd. 3 .................................................... 0.90
17. — Czytanki polskie dla Uniwersytetów Ludo­
wych. II. Wyd. 3 ......................................................... 0.95
18. SIENKIEWICZ H. Lux in tenebris lucet. Bądź
b ło g o s ła w i o n a ...................................................................0.45
19. REYMONT W. W porębie. P rzy robocie. Wyd. 4 0.50
20. - Tomek Baran. Wyd. 3 . 0.50
21. — Pewnego dnia. Wyd. 4 ................................................0,60
22. JUNOSZA K. Łaciarz Froim . Wyd. 2 ........................0.70
23. KRASZEWSKI J. Łoktek na łożu śmierci. Tatarzy
na weselu. Wyd. 3 ......................................................... 0.25
24. - Upiór. Wyd. 3 ..............................................................0.75
25. — Z dziennika starego dziada. W yd. 2 ....................... 0.40
26. — P rofesor Milczek. Rejent W ątróbka. Wyd. 3 . 0.50
27. _ W oknie. Nauczyciele sieroty. Wyd. 2 . . . . 0.40
28. RZEWUSKI H. Kazanie Konfederackie. Ksiądz
Marek. (Z pam iątek JP an a Seweryna Soplicy).
Wyd. 2 . . . . " 0.25
b i b l i o t e c z k a UNIWERSYTETÓW 9 J O
l u d o w y c h i m ło d z ie ż y s z k o l n e j & ±o

CUD MNIEMANY CZYLI

k ra k o w ia c y i g ó ra le
(1794)
OPERA W 4 AKTACH ORYGINALNIE NAPISANA
PR Z E Z

W OJCIECH A|J30CtU SŁAW SKIEGO


MUZYKĘ DOROBIŁ STEF ANI
Mnie chociaż głód dojm uje.
Lecz duszy mej nie szkodzi,
Śpiew aniem biedę tru ję :
W esołość troski słodzi,

OPRACOWAŁ
EUGENIUSZ KUCHARSKI

NAKŁAD
GEBETHNERA I WOLFFA
WARSZAWA
m 'S g v -X #

OS OBY.
. B artłom iej, m łynarz.
D orota, d ru g a żona tegoż.
Basia, có rk a m ły n arza z pierw szego m ałżeństw a.
W aw rzeniec, furm an.
Stach, syn jego, koch an ek Basi.
Jonek, p rzy ja cie l Stacha.
P aw eł,
Zośka,
p aństw o m łodzi.
B ryndas, Góral, narzeczony Basi.
Morgal,
Sw istos,
Górale, drużbow ie.
Bardos, ubogi stu d e n t z K rakow a.
M iechodm uch, organista.
Stara Baba.

D ruchny. — D rużbow ie. — K rakow iacy. >— W ieśniaczki.


Górale. — G óralki. — P astu ch . — M uzykanci.

Scena w e w si Mogile pod K rakow em .

ar z
\ A.OV

T ekst tom iku, stanow iącego poprzednio Ns 6 cyklu „P isarze


Polscy i O bcv“, odbito w d ru k a rn i W. L. Anczyca i S-ki
w K ra k o w ie ,'k a rtę tytułow ą i okładkę w Z akład ach D ruk.
F. W yszyńskiego i S-ki w W arszaw ie.
1933

)°l% 1^ rOO|G
AKT I.

Teatr reprezentuje z jednej strony chałupy wiejskie, wpośrzod


nich widać karczmą z wystawą. Po drugiej stronie pod la­
skiem m łyn i rzeczka, na której stoi mostek. W głębi widać
wieś Mogiłę, kościół i grobowiec Wandy.

SCENA I.
WSTĘP.
s ta c h , jo n e k , któ ry siedzi na w ierzbie i upatruje na Wiśle.
STACH.
Cóz tedy, nic tam nie widzis?
JO N EK .
Nic wcale, próżno sie bićdzis.
STACH.
Patrzaj tylko, miły Jonku,
Patrzaj dobrze p rzeciw słonku:
5 Bo slysałem, ze dziś wcale
Mają przypłynąć Górale.
O niescęście tez to moje!
Jakże ja się tego boję!...

AKT I. w skaźnik: karczm a t wystawą — z gankiem.


6 CUD M N I E M A N Y

JO N EK .
N ie lęk aj się , m iły S ta c h u ,
10 W s a k c i n ie u m rz e m o d stra c h u ,
T o ć G órale n ie są carci...
A je ź li tez są u p a rc i,
T a k ic h tu g ra c k o w y ć w ic e m ,
Ze się m u s ą w ró c ić z n icem .
STACH.
15 Ale, ja k m i p o rw ą B asię?
JO N EK .
P le c ie s; im o d teg o z a s ię .—
Ale cich o ! Coś z p o d g óry
P ły n ie : c h y b a d w a g ąsio ry .
STACH.
A ch, oni p e w n ie Ja sie n k u !
JO N EK .
20 N iein acej, m ó j S tasien k u ,
T e ra z w id zę d o sk o n a le ,
Ze to są oni, G órale. —
Skacze z drzewa.
STACH.
Cóz tu cy n ić? — Cóz p o c n ie w a ?
nam yślając się
O to d o o jc a p ó jd z ie w a ,
25 I, n im G ó rale p rz y p ły n ą , __________________________
w. 23. Cóz pocniewa? — cóż poczniem y (my dw aj);
je st to 1 os. daw nej liczby podw ójnej, używ ana do dziś
w m ow ie ludow ej Mazowsza, także na oznaczenie liczby
mnogiej.
AKT I 7

Padnę mu do nóg z dziewcyną


I powiem mu moje chęci.
jo n e k .
Ja w tem za drużbę służę ci.
DUETTO.

Idźmy! w sak on nie ze skały:


30 W zrusy się na me (tw e) zapały,
W sak i on kiedyś w młodym wieku,
Musiał tez doznać nieboze,
Jak to wej doskwiera cłeku,
Kiej do swej lubej nie moze.
Idą obydwa. — s t a c h przed samym mostkiem zatrzy­
muje się.
ST A C H .
35 Ach, nie m ogę, mój Jonku, jakow eś mię mory
Przechodzą i dr-zę cały.
JO N EK .
Zwycajnie, jam ory.
Nieśmiały cłeku! (po małej pauzie) jeno ośmielze się
[przecię.
ST A C H .

Wiem, ze młynarz, najlepsa jest dusa we świecie;


Ale jego zonecka!... Oj, ta żadną m iarą
40 Nie pozwoli wej na to. W sak wies, miły bracie,
w. 33. doskwiera — dokucza.
w. 35. mory — od mór = morowe powietrze; prze­
nośnie: lęk, niepokój, niecierpliwość.
w. 36. jam ory — amory, miłość (z łac. amor).
w. 40. wej — wej, w ejcie = oto; skrócone z widżcie
wejcie.
8 CUD M N I E M A N Y

Ze go tak osiodłała, jak kobyłę starą;


W ustawionej nieborak żyje tarapacie.
JO N EK .

Dobrze mu, na co stary ożenił się z młodą!


Takie zawse swych mężów rade za nos wiodą.
45 Chciał pewnie, ażeby go sąsiedzi chwalili,
Zeby go, jak po miastach, karmili, poili,
Byle tylko wstęp mieli do ładnej zonecki:
Myślał, ze złoto złapie; — dziś ma torbę siecki.
Jak tylko Pani Dorota
so W lazła w dom — zaraz niecnota
Starca zawojowała i córkę m u gryzie;
A sam a ja k zobacy żwawego chłopaka,
Zaraz do niego lizie,
Kieby smoła jaka.
STACH.

55 Otoz to, miły Jonku, m oja bieda cała,


Pani m łynarka tak się we mnie zakochała.
Ze, gdzie mnie tylko spotka, w oborze lub w gumnie,
Zaraz chce całusa u mnie.
Ongi, ja k mię pod stogiem siana wywróciła,
oo T ak mię ściskała niecnota,
Ze ledwie mnie nie udusiła.
JO N EK .

Cy tak? No, wejciel to to ta


Przycyna, ze ci nie chce Basi dać za zonę. —
Wies-ze co? Ot przed Bartkiem oskar-zemy onę,
65 Ze się wsytko zakońcy.
AKT I 9

STACH.
O j n ie , m iły J o n k u ,
N ie p r z y c y n ia jm y p r o z n o s ta r e m u fra s o n k u ,
M ó g łb y się n a ś m ie r ć z a g ry ź ć . — G d y b y le p iej
M ę ż o w ie n a s w y c h ż o n e k fig le b y li śle p i,
W ięcejby spokojności między ludźmi było.
JONEK.
70 M ó w r a c e j, z e r o z p u s tn ie jb y się w ś w ie c ie ży ło . —
A le w ie s c o ? T e w s y tk ie m a tk i k o r o w o d y
S ą fu rd ą , je ż e li m a s sło w o p a n n y m ło d y .
STACH.
Oj, Basia mię lubuje i tak powiedziała,
Ze niechce tego drągala,
75 B r y n d a s a , G ó ra la ,
K tó re g o je j m a c o c h a z a m ę ż a o b r a ła .
T y lk o ć to o c ie c s ta ry , z a p e w n e m u s ło w a
Z e c h c e d o tr z y m a ć , b o to ju z d a w n a u m o w a ,
M ię d zy n ie m i s ta n ę ła . — A ch ! ó to ju z p ły n ą
80 G ó ra le i B r y n d a s a z a r ę c ą z d z ie w c y n ą .
Ja się zabije Jonku, jeźli ją postradam.
JONEK.
C e k a jn o , n ie c h j a w p r z ó d y z m ły n a r z e m pogadam ,
K to w ie ! m o ż e g o p r z e c ię w z d a n iu p r z e in a c ę ,
J a k m u d o b r z e r a c y je n a s e w y tłu m a c ę ,
85 P r z e c ię z to c o sw ó j, to s w ó j; n a c o z tu o b c e g o
S u k a ć , k ie j m a m y w d o m u r o d a k a sw o je g o .
A lb o ś to ty w e j h o ły ś ja k i, lu b m itr ę g a ?
P s e c ie z to i tw ó j o c ie c s e ś ć k o b y ł z a p r z ę g a
W. 87. m itrę g a — tutaj o z n a cza : d arm ozjad , p ró żn ia k
(p o r ó w , w y r a ż e n ie : zm iłr ę ż y ć czas).
10 CUD MNIEMANY

Do furmanki. Niedawno woził Kastelana


!>o Do W arsawy, ba, naw et i samego pana
W ojewodę do Grodna. A jak się obrócił,
W trzy niedziel go tam zawiózł i nazad się wrócił.
I ty juz etery konie pędzis jednym licem,
Po wąwozach się wiercis, trzaskas łebsko bicem,
95 Mas tez dwa morgi gruntu, dwa zupany syte,
Dwie laski w srebro kute, krzemieniem nabite,
Mas i kożuch Skalmierski, buty z podkówkami,
I tańcujes najlepiej między parobkam i,
A jeżeli do tego dziewcyna ci sprzyja,
ioo To się nicego nie bój.
STACH.
Ale nam cas mija,
Bo ja k oni Górale przypłyną do młyna,
Jak się uprze Dorota: — a więc starowina
Bartłomiej odda córkę i z chęcią i z musem.
JONEK.
Jesce to nie tak prędko, wzdyć az pod Krakusem
los Ledwie co ich ujrzałem: ani za godzinę
w. 91. do Grodna — W Grodnie odbywał się ostatni
sejm (1793) dawnej Rzeczypospolitej, który pod przymusem
zdrajców i bagnetów rosyjskich zatwierdził drugi rozbiór
Polski. Przez tę wzmiankę autor nawiązuje treść sztuki do
zdarzeń niedawnych.
w. 93. p ę d zis je d n y m licem — powozisz czwórką,
w. 97. k o za ch S k a lm iersk i— wyprawiany w Skalbmierzu,
miasteczku dawnego województwa krakowskiego.
w. 104. pod Krakusem — ujrzał ich płynących Wisłfe
naprzeciw t. zw. mogiły Krakusa. Wznosi się ona po pra­
wym brzegu Wisły, opodal dzisiejszej stacji kolejowej
Podgórze - Płaszów.
AKT I 11

Nie będą jesce tutaj. Ty tylko dziewcynę


Staraj się zwabić z młyna, by zmowiliśma się
STACH.
Nie wiem, jak to tu zrobić.
Ta pokazuje się Basia w dymniku młyna.
jo n e k spostrzega ją .
Oj, widzis ty Basie?,..

SCENA II.
STACH. — BASIA. — JONEK.
biegnąc ku m łyn o w i.
s ta c h
B asiul m oja ty dusko, znijdź tu do n as trocha...
BASIA.
110 Nie mogę, bo młyn wejcie zam knęła macocha.
Ale patrzajcie jeno, jest ona w stodole?...
Jeżeli jej nie widać, zejdę choć po kole.
JONEK.
Niemas jej, chwilka temu, posła za ogrody.
STACH.
Zejdź więc, tylko ostrożnie, abyś sobie skody
us Nie zrobiła.
BASIA.
Nie boj się, nie pierwsy raz ci to.

w. 108. wskaźnik: w dym niku — nie jest to komin, ale


otwór (okienko, drzwiczki) w dachu, służący do odprowa­
dzania dymu ze strychu. Po młynach taki »dymnik« był
zazwyczaj obszerniejszy, miał bowiem służyć do przewiewu
wnętrza od pyłu mącznego, pozatem umożliwiał zejście na
łotoki dla regulowania dopływu wody.
CUD M NIEM A N Y

BASIA schodzi dym nikiem ; pokazuje się na kole, po któ-.


rem oom ału schodzi, s t a c h je j podaje rękę a j o n e k p a ­
li ząc, śmieje się.
JONEK.
Ba, ba! nie musiałaby chyba być kobitą,
Zeby się nie umiała w ykradać do gacha.
Ale jak zręcnie skace, ja k koza, cha! cha! cha!...
Mówią, ze nie trza wierzyć po m iastach niewieście,
120 Djabła praw da, i na wsi to robią, co w mieście.
STACH.
Ach Basiu! życie moje, coz to będzie z nami?
BASIA.
Alboz co?
STACH.
Juz dwie krypy płyną z Góralami.
Niezadługo tu staną.
BĄSIA.
A to niech i staną.
STACH.
To cie wej nic nie m artwi? To chces być wydaną
125 Za Bryndasa, Górala?
BASIa .
Nic z tego nie będzie.
W sak wies, ze kiedy u nas był raz po kolędzie
Powiedziałam mu wyraźnie,
Ize ja się z nim nie drażnię,

w . 122. krypy - krypa = p ie r w o tn ie żłó b , c z ó łn o w y ­


d rą ż o n e z d r z e w a ; p ó ź n ie j c z ó łn o w o g ó le (z n iem . Krippe).
13

Ale mu scyze mówię, ze ja k djabla, jego


130 Nie cierpię, i ze pójdę za Stacha mojego,
A ze on nie chce wierzyć, ze tak jest uparty,
Niechże go porw ą carty.
Jak przyjdzie, tak tez pójdzie nazad z kwitkiem.
STACH.
Dobrze to, m oja Basiu, ale gdy z tem wsytkiem
135 Ojciec cię musić będzie, albo tez m acocha?
B A SIA .
Ojciec tego nie zrobi, bo mnie mocno kocha,
A m atuli tez powiem: »MatuIu słuchajcie,
Kiej wam tak Goral miły, to se go kochajcie,
A jak mnie weźmie gwałtem, pozna, zein kobita
h o Tak go gryźć, tak cartowsko zyćiem z nim gotowa,

Ze mu za jeden tydzień, ja k kadź spuchnie głowa;


A ja zaś cudzoziemca nie chcę mieć i kwita.
Bo wejcie kobieta taka,
Co bardziej obcych lubi niż swego rodaka,
145 Musi być ladajaka.
Przychodzień zawse ciągnie za swoim narodem
I poki jest panem-młodym,
Poty się jak lis łasi, a potem niebodze
Zonie nieraz i skórę otaśmuje srodze,
iso Otóż to jej tak powiem, i na tem się skońcy.
Nie boj się moj Stasieńku, nic nas nie rozłący,
Jeźli cię nie zmienią jakie przeciwności.

w. 142 — 149 op uszczone w pierw odruku (z 1841 r.),


zostały praw dopodobnie skreślone przez cenzurę z pow odu
tendencji narodowej.
14 C UD M N I E M A N Y

STACH.
Basiu cyliz ty nie znas całej mej miłości?...
Jako wągiel skropiony w odą bardziej parzy,
155 Jako wiatr, rozdym ając ogień, lepiej zarzy,
T ak moje serce więksych doznaje płomieni,
Kiedy na mnie fortuna przeciwności mieni.
BASIA.
Juz se więc nie gryź głowy, juz ja w to poradzę,
Ze tego natrętnego Gorala odsądzę;
160 A ja k będzie uparty, zaśpiewam m u wreście
Tę piosneckę, co to ją jakaś panna w mieście
Swemu kawalerowi przed ślubem śpiewała,
Kiej ją m atka za niego gwałtem przymusała.
AB JA I.
Mospanie kawalerze,
165 Nie zeń się, prosę, ze mną,
Bo ja powiadam scerze,
Ze nie będę wzajemną.
Natura kochać kaze,
I m nożyć swoje plemię,
170 Ja k’ tobie mam odrazę,
Prosę zaniechajze mie.
Gdzie jest w małżeństwie zgoda,
Tam słodko lata schodzą,
Tam w domu jest swoboda,
j75 Tam się i ludzie rodzą.
Lec gdzie w małżeńskie łóżko
Niezgodę djabeł wdmuchnie,
Tam zonie schnie serdusko,
Mężowi głowa puchnie.
, so Nie zda się baran kozie,
1 kacka nie chce kruka.
AKT I 15

W abią się ptaki w łozie,


Każde swojego suka.
Gdzie się w niew oli żyje,
185 Nićmas tam swej lubości,
Pies na pow rozie wyje,
K a ż d y p r a g n ie w o l n o ś c i
O tóż to ta k m u p o w ie m i k w ita .
jo n e k który dotychczas w pole patrzał.
E j cich o !
D o ro ta w ej ta m idzie.
STACH.
A cy ć j ą tu lich o
tao N iesie !... U ciekaj B asiu, b y cię n ie zo cy ła.
BASIA.
Ale ja k ? Ł a tw o m z p o d d a c h u n a d ó ł zsk o cy ła,
Ale w g ó rę n ie m o żn a, a d rz w i o d e m ły n a
Z a m k n ę ła m a c o c h a n a k łu ć, b y z n a ć s ta ro w in a
O jcie c n ie w y s e d ł p a trz y ć , k ę d y o n a chodzi.
195 Bo ja k w e jc ie u w a ż a m , ze o n a coś godzi
N a ja k ie g o ś ja m a n ta , z k tó ry m się z a d a je ,
A m u si ju z m ie ć k o g o ś, b o ra n iu tk o w s ta je
I b ie g a z a sto d o ły —
jo n e k do Stacha cicho:
C iebie p e w n ie su k a.
sta c h do Jonka cicho:
Nie m o w z e nic.
do Basi:
Idź B asiu, b o cie m a tk a stu k a,
200 N ajlepiej idź do k a rc in y p o m ię d z y dziew cy ny,
T a ń c u ją lam , b o P a w ła dzisiaj zaślu b in y ,
16 CUD MNIEMANY

Mają tu przyjść i ojca prosić na wesele;


Ty se potańcuj z niemi — a potem tu śmiele
Przyjdzies, bo między gośćmi nie będzie cię łajać.
BASIA.
205 Bywaj mi zdrów!... Odchodzi.
STACH.
A ty tez Jonku przestań bajać,
Gdyby dziewucha m atki poznała zaloty,
Miałzebym w domu potem cartowskie kłopoty,
Idź za nią, wsak ty drużba, ty m as taniec wodzić.
JONEK-
Podchlebiaj m atce Stachu, bo ci będzie skodzie,
210 Nie- zawadzi dla zysku i zdradzić nawiasem,
W sak i panowie żonki tez zdradzają casem ,
A próc tego z przybytku w sak głowa nie boli,
Das ty radę i m atce i córce do woli.
STACH.
Nie baj, idź prędzej.
JONEK.
Idę. — Nim staną Górale,
215 Ja tu z całą ceredą w tańcu się przywalę,
W ezmiewa sobie skrzypki i kozę Maćkową. Odcho ~i.

SCENA III.
sta ch i d o r o t a p o te m .
STACH.
A ja w moje obroty wezmę tu B artkow ą,________
w. 216. kozą M aćkow ą - koza, in stru m e n t m u zy czn y
z w y d ę te j sk ó ry , zw an y ta k że kobzą lu b d udam u
AKT I 17

Jeżeli się d a w zrusyć, to o starc a fraski,


J a k go wej ro zkom osą w eselne igraski,
220 W ten cas m u do nóg padnę i w systko opowiem ,
Mozę się d a nakłonić.
dorota biegnie i wiesza m u się na szyi.
Ach S tasieńku miły!
T yś m o ją dusą, życiem , tyś je st m ojem zdrowiem !
Juz cię od św itu sukam ; pew nie cię zw abiły
D ziew uchy wej do k arćm y — a ja bez cie konam !
STACH.
225 Ale... ale... pani młynarko, na cóz to nam
T e próżne swary?
W as pan-m ąz stary,
Jak b y się wej cie o tem dow iedział, toby lo
D opiero biedy było.
DOROTA.
Na cóz się z kobietą
230 Młodą żenił?— Kiej stary, m ógł m nie wej nie zw odzić,
Gdy w nicem m łodej zonie nie um ie dogodzić.
Zaw se to chore i krzyw e,
A jesce ta k podejzliw e,
C hciałby m nie gw ałtem kochać, a to nic nie nada:
235 On m nie osukał, ja tez osukuje dziada.
AR JA 2 .
Rzadko to bywa na świecie,
By się małżeństwo kochało,
Chociaż w młodości są kwiecie,
Chociaż się dobrze dobrało.
240 Tym gorzej, gdy zona żwawa,
A mąz, ledwie ze się chwieje,
w. 219. rozkomosą — rozochocą, pociągną.
P isa rz e p o lscy i o b cy . Nr. 6. 2
18 CUD MNIEMANY

Próżno się praca zadawa,


Jak lód przy słońcu topnieje.
Stasiu, tyś zranił m ą dusę,
245 Ja ci praw dę w yzn ać m usę,
Ze kiej mam starca przy sobie,
W tencas ja m yślę o tobie.
O bodajbym cię nie była znała!
Nie byłabym cię kochała,
250 T y mię tak d ręcys niebogę,
Ze bez cię w ytrw ać nie mogę.
W ięc się nadem ną uzałuj,
Casem m nie tylko pocałuj,
W syćko dla cieb ie ucynie
255 No? K ochas-ze m nie, cyli nie?
STACH.
P an i B artłom iejow a, gdy m i ta k sprzyjacie,
P o d ch lebiam sobie w ejcie, że m i B aśkę dacie,
B asia m nie bardzo kocha, i ja ją w zajem nie,
DOROTA.
B aśki ci się zachciało zdrajco, a śm ies ze mnie
260 T ak ie rzecy w brew m ów ić, toćbym nato m iała
P atrzy ć, ja k b y się B aśka do cię um izgała?
STACH.
A w ięc tez, kiedy inną w ynajdę se zonę,
W ięcej m nie nie ujrzycie, bo w d alek ą stronę
Przeniesę się, to i ta k w am nic nie pom oże.
d o ro ta na stronie.
265 P raw d a i to.
głośno.
Słuchajze, toć jesce b y ć m oże,
Ż ebym ci B aśkę dała, ale m i obiecać
Musis, ze m i pozw olis tobie się zalecać,
W sa k i ja m łoda i żw aw a.
AKT I 19

STACH.
Nie, P ani B artkow a;
N iech nas P an Bóg od takiej pokusy u c h o w a ...
270 Nie słysyciez wy, ja k n as ksiądz o to strofuje?
DOROTA.
A ba, niech sobie tam ksiądz zdrow iuchno żartuje,
P am iętam ja, ja k do m nie kopercaki palił,
Kiedym wej chusty prała, ledw ie m nie nie zw alił
W W isłę, azem go chciała kijonką przem ierzyć;
275 Nie w e w syćkiem tez pono trzeba księdzu w ierzyć.

STACH.
Ale się ludzie gorsą i śm ieją się z tego.
DOROTA.

Ju ż m y nie zgorsym w ięcej św iata zepsutego.


P am iętam w m ieście ow ą panią m alow aną,
Cośmy to u niej byli z kasą ta ta rc a n ą ;
280 Mąz koło ku ch n i chodził, a ona w pokoju
L eżała n a ‘kanapie, w tak cieniuchnym stroju,
Ze j ą ledw ie nie nago w idzieć m ożna było,
D w óch m łodych oficerów przy niej się kręciło,
T ak że ja k iś kanonik i p atro n nadęty,
285 T en p o p raw iał pońcochy, ów ściskał za pięty,

Azem p ęk ała z śm iechu.


STACH.

T o się panom godzi,


Bo takim i sam o złe n a dobre w ychodzi,

w . 284 patron — ty tut adwokata w dawnej P olsce (z łac.


patronus).
2
20 CUD MNIEMANY

A le m y zyć p o w in n i, j a k p o ć c iw o ś ć kaze,
J a n ig d y m o je j zon y zdradą n ie obrazę.

DOROTA.
290 K i e d y ta k , w ię c s ię B a ś k i n ie s p o d z ie w a j prozno,
D z iś j ą G ó r a le w ezm ą, bądź zd rów .
Chce n iby odchodzić.

s ta c h biegnąc za m ą.
A cyz m ożno,

A b y ś c ie m n ie ta k dręcyć c h c ie li? hej s łu c h a jc ie !


A lb o mi zaraz d z is ia j sw o ję córk ę d a jc ie ,
A lb o p o w ie m m ę ż o w i, z e w y m n ie k o c h a c ie .

DOROTA.
295 O h o ! prózn ać to p r a c a , n ie w s k ó r a s n ic b r a c ie ,
T a k ja m em u sta rco w i z a k r ę c iła g ło w ę ,
Z eby c ię j e s c e w y b ił z a ta k o w ą m ow ę.
S próbuj no, a o b a cy s, ja k ta m rzecy chodzą,
G d z ie m ło d e żo n k i sta ry ch m ężów za nos w odzą.
Odchodzi.
STACH.
300 P r ó ż n a w id z ę n a d z ie ja , c ó z tu tera z p ocn ę,
Tu słychać strojenie skrzypców w karczm ie.
A le o tó ż i ta ń c e z a c y n a ją sk o cn e,
N ie c h ż e se tu ta ń c u ją , ja o jca sp row ad zę,
I z n a sy m o r g a n is tą tr o c h ę s ię naradzę;
O n, ja k s ię na p erore do o jca w y s a d z i,
305 M o z ę od m o je j B a ś k i G ó r a la o d s ą d z i.
O dchodzi na wieś.

w . 304. perora — p rzem ów ien ie u roczyste (z łać. pero-


rare = przem aw iać)
AKT I 21

SCENA IV.
druchny, drużbowie i wiele
P A W E Ł , ZOŚKA, B A S IA , j o n e k ,
K rakow iaków w ychodzą z karczm y, tańcując. Skrzypek
i drugi m u zyk a n t z kozą idą przed niemi. Jonek zw y ­
czajem K rakow iaków staw a zawsze przed m łynem , kiedy
śpiewa zwrotką, po której prześpiewanej on z panną
młodą, pa n m łody z Basią, reszta K rakow iaków param i
tańcują krakow iaka.
j o n e k śpiewa.

Oj d a da da, oj da d a d a tańcujm y wesoło!


Skaccie chłopcy, skaccie dziewki, skacm y w syscy
Tańcują. [w koło.
W yjdźcie do n as panie B artku, p an P aw eł w as prosi
Bo dziś jesce chciałby urw ać rózyckę u Zosi.
Tańcują.
3io Zosia ceka niecierpliw ie, rychło w iecór będzie.
Bo dostanie piękny cepek, choć róży pozbędzie.
Tańcują.
Dziś p an P aw eł pozna Zosię, cy m u żyła wiernie,
Jeśli jesce koło róży m a kolące ciernie.
Tańcują,
SCENA IV. Ta scena i następne przedstawiają obrzęd
weselny, zwany u ludu krakowskiego oprosinami. Drużbowie
w towarzystwie muzykantów udają się do znaczniejszych
gospodarzy, ażeby ich prosić na wesele. Ze względów te­
atralnych autor wprowadza tutaj cały orszak weselny, cho­
dziło mu bowiem o to, ażeby dać sposobność wystąpienia
baletowi i ożywić sztukę tańcami narodowemi, a następnie,
ażeby przedstawić niektóre zwyczaje weselne ludu polskiego.
Sceny te dały początek zabawie tanecznej, uprawianej szcze­
gólnie w czasie kuligów a utrzymującej się wśród warstwy
ukształconej do dzisiaj, zwanej krakowskiem weselem.
22 CUD MNIEMANY

I w y panie B artłom ieju, m ieliście te gody,


315 Kiejście k w iatek uryw ali u zonecki m iody.
Tańcują.
A w ięc dłużej nie w strzym ujta nasej lubej pary,
Bo to m łody żywiej pragnie, niźli w ejcie stary.
Tańcują.

SCENA V.
ciż sami, B a r t ł o m i e j i d o r o t a
wychodzą z młyna.
BA R TŁO M IEJ.
W itam w as, m oje dzieci, cegóz — to zadacie?
JO N EK .
O to tu, B artłom ieju, państw o m łode m acie,
320 K tóre w as przy sio prosić n a sw oje wesele.
Ja, ja k o pierw sy drużba do nóg w am się ścielę,
Byście sw oją osobą udarzyć ich chcieli,
P rzytem , byście sw ą żonkę i córuchnę wzięli.
P o k o rn iuchno uprasam (kłania się).
BA R TŁ O M IE J.
T o ta p an n a m ała
325 Nasego p an a P aw ła za m ęża obrała?
W insuję! Żyjcie zgodnie w m ałżeńskiej przyjaźni,
Zaw se bez przeciw ności i bez żadnej kaźni;

w. 326. Żyjcie zgodnie i t. d. — Od tych słów rozpo­


czyna się oracja weselna Bartłomieja. Tego rodzaju oracje
stanowią część nieodłączną obrzędu weselnego, bywają
wygłaszane bezpośrednio przed ślubem i po ślubie, zwłaszcza
w czasie uczty weselnej. Ze względów technicznych autor
przeniósł je na obrzęd oprosin.
AKT I 23

Żyjcie w tym stanie, który nam P an Bóg sporządził,


Kiedy samem u źle być człowiekowi sądził,
330 W ięc nie męża, nie braia, ani tez drugiego
Jadam a utworzył mu, do życia wspólnego,
Ale mu zonę z jego uformował ziobra,
Bo to zła rzec jednem u mieskać, dwojgu dobra.
Zyj więc scęśliwa paro, z dusy zycę tego!
kłaniając się.
pa w eł

335 Dziękujemy wasmościl


BA R TŁ O M IE J do Zosi.
A ty kochas jego?
Powiedzze, nie wstydź no się, bo to bez miłości
Za nic małżeńskie śluby.
PA W EŁ.
Stroni się W asmości,
Nie chce wej gadać.
DOROTA.
Mówże.
PAW EŁ.
Nie bądźno tak płochąm.
B A R TŁO M IEJ.
Jakże, cy kochas Pawła, Zosiu?
z o s ia z prędkością, wstydząc się:
I toć kocham.
BA R TŁO M IEJ.
310 Błogosławze więc Boże wase serca cystę!
JO N EK .
Otóż idzie Stach z ojcem, wiodą Organistę:
Usłysemy tu zaraz ślicną oracyją.
24 CUD MNIEMANY

SCENA VI.
ciż sami, w a w r z e n ie c , stach, m ie c h o d m u c h .

MIECHODMUCH.
W itam, witam, zebraną całą kompaniją
I proszę mi pozwolić, by w ten dzień wszpaniały
345 Ręce moje na wdzięcznych czym bałacli zabrzmiały.
Biorąc się pod boki, ja k do oracji.
0 Pawle, chłopczów ozdobo!
Zosia dziś się łączy z tobą.
1 tak się łączy do wszpółki,
Ze kiedy by dwie jaszkółki;
350 Poplątawszy swe nogi, jak one w e wodzie.
Tak w y dziś utoniecie w małżeńskiej szwobodzie!
Kochajcie się w ięc zawdy, jak szynogarlice.
Pnijcie się w górę razem, gdyby chm iel po tyce.
W e dwa rzędy szadzony ogród, kształtniej sztoi,
355 Dyjament wsadzon w złoto jaśniej światło dwoi,

w. 343 i n. M iechodmuch w ym aw ia bardzo często sz


i cz zam iast s, c. T en sposób w ym aw iania, w łaściw y na
Mazowszu w arstw om niższym, któ re zachw yciły coś z kul­
tu ry w a rstw ukształconych i starają się uniknąć m azurzenia,
nazyw a się szadzeniem. W rękopisie Ambr. Grabowskiego,
na którym oparto redakcję niniejszego tekstu, Miechodmuch
nie »szadzi« praw dopodobnie z tego względu, że A. Grabow ski
doskonały znaw ca m ow y i zw yczajów ludow ych krakow ­
skich, uw ażał tę cechę za obcą i nieistniejącą w krakowskiej
m ow ie p ó ł-lu d o w ej. P rzyw racam y brzm ienie w edle p ie r­
w odruku, odstępując w tern od rękopisu, ponieważ skądinąd
w iadom o, że »szadzenie« stanow iło nieodłączną cechę w y ­
m aw iania M iechodm ucha w przedstaw ieniach teatralnych,
kierow anych przez Woj. Bogusławskiego.
AKT I 25

I dw a szłowiki n aw et śpiew ają szw obodniej,


W eselej zap alonych gore dwie pochodnie:
T a k i wy w jed n o życie z obojga wcieleni,
Z obydw óch sztron będziecie też błogosław ieni!
300 A ja k w am się szczęścić będzie,
Gdy ksiądz przyjdzie po kolędzie,
Nie zapom inajcie o organiście,
A ja za to ogniście
Z agram w am podczas ślubu na cale organy.
305 Skończyłem , dixi. Siądźm y, ty panie kochany
Paw le, każ n am tu przynieść m iodu garczy parę.
W A W R Z E N IE C .

Siadajcie gospodarze, — ja k zw ycaje stare


Z achow ują. Siada za stołem.
Jak o stryj p a n a wej m łodego
Na m iejscu ojca zm arłego
370 Moje błogosław ieństw o k ład ąc im n a głowę,
T a k ą do n ich ucynię m ow ę:
»Zyjcie sw obodnie,
Mnóżcie się płodnie,
Abyście w ase widzieli praw nuki,
375 Abyście od przew rotnej dzisiaj nauki

w . 375. od dzisiejszej przew rotn ej nauki dalecy — rys


obcy pojęciom ów czesn ego ludu w iejskiego, ale znam ienny
dla p atrjotycznych dążności autora. Przez »przew rotną
naukę« rozum ie poeta obłudne w ykręty najem ników rosyj­
sk ich i targow iczan, którzy na sejm ie grodzieńskim starali
się przekonać patrjotów , że dla pom yślności narodu i »szczę-
ścia ojczyzny« należy się zgodzić na rozbiór Polski. Aluzje
do tych »zdań Maclvjawela« znajdziem y także później.
26 CUD MNIEMANY

D alecy — poćciw e m ogli w ydać plemię.


U praw iajcie w pocie cola w asę ziemię,
O na je st m atk ą w systkich, ona w as wyżywi.
Nie bądźcie z nikim falsywi,
380 K ochajcie zaw se bliźniego,
Nie odpychajcie od drzw i ubogiego.
Podzielcie się chudobą z potrzebnym sąsiadem ,
Żyjcie dobrych ludzi przykładem .
A Bóg, w idząc w as godnych,
385 Udzieli w am dni sw obodnych,
I m oże w as w ynieść do tych stanów ,
Do k tó ry ch w yniósł w asych panów ,
W ziąw sy ich z praw nej w am roli,
Bo cóż je st niepodobnem św iętej jego woli.
390 N iech z w as scęśliw se urodzi się plemię,
Niz dzisiaj. — Nigdy w asej nie rzucajcie ziemie.
Nic w am w ięcej nie zycę«. — A teraz wy chłopcy,
I w y starsi parobcy,

w .384—391 opuszczone w p ierw o d ru k u ,p rzy w racam y


na podstaw ie rękopisu.
w. 386. może was wynieść do tych stanów — słowom
tym przyśw ieca ta sama myśl, k tó rą kierow ali się patrjoci
i tw ó rcy konstytucji 3 m aja: podnieść stan włościański
z jego niedoli i uczynić z chło p a-p o d danego wolnego oby­
w atela w e własnej ojczyźnie.
w. 390. scęsliwse urodzi się plemię — słow a proste
a dziw nie w zruszające, gdy zważym y, że pow stały w tedy,
kiedy to pom im o pozorów niepodległości Polska była już
ujarzm iona i zalana przez arm ję nieprzyjacielską, kiedy na
tronie polskim siedział król - figurant, a w łaściw ym rządcą
kraju był am basador rosyjski, hr. Igelstróm .
"

ART i 27

Stawcie się w przemianie z dziewcęty,


395 I zaśpiewajcie hymn małżeństwa święty.
Nasa Pani Bartkowa, jako gospodyni,
Tę nam łaskę ucyni,
Ze włoży Pannie młodej na głowę wianecek,
W y druchny rozpuśćcie jej warkoce.
4oo Niech Pani młodej zatną w eselny tanecek,
Ja zacnę; — zaśpiewajcie, niechaj se wyskocę.
B A R T Ł O M IE J , DOROTA, kilku S t a r y c h g O S p O -
O R G A N IS T A Z
darzij siedzą po p ra w e j;— po lewej ręce chłopcy i dziew­
częta śpiewają na przem iany. Podczas strofy chłopców ta­
neczni podskakują na miejscu a po skończonej tańcują
i pow racają na miejsca; Wawrzeniec tańczy z panną m łodą
a Paweł z druchną.

HYMN WESELNY.
D Z IE W C Z Ę T A .
Zosiu ach! juz cię tracierny,
Ju tro cię panią ujrzem y,
Zblednie k olor tw ój rum iany,
405 Stracis w ianecek kochany.
CH ŁO PC Y .
Nie uważaj miła Zosiu, lepsy chłopak świeży
Niz kw iatecek w pustem polu, co odłogiem lezy,
I w ianecek kiedy zw iędnie, nic nie będzie płacić,
A w y, co go żałujecie, radybyście stracić.
D Z IE W C Z Ę T A .
440 Juz m atuchnę tw ą stradałaś,
Juz do obcych się w ybrałaś,
Juz nie ujrzys swej dziedziny,
Gdzie słodkie żyłaś godziny.
CUD MNIEMANY

CHŁOPCY.
S k o w r o n e c e k p o d k a m ie n ie m , ła b ę d ź w e d le w o d y ,
415 A s ł o w i c e k w c h ło d n y m g a ju u ż y w a s w o b o d y ,
T a k te z d z ie w c ę w d o m u m ęża z n a jd z ie d o b r e m ie n ie ,
B o ta k w e je ie p rz y k a z a ło m ą d r e p rz y ro d z e n ie .
DZIEWCZĘTA.
D o tą d n ie z n a ła ś z g r y z o ty ,
T e ra z p o z n a s , c o k ło p o ty ,
420 N ie b ę d z i e s w i ę c e j ta ń c o w a ć ,
B o m u s is n a c h le b p r a c o w a ć .

CHŁOPCY.
W s a k z e k a ż d y c łe k c o ż y je , s tw o r z o n y d o p r a c y ,
A c i, c o n a m c h le b z ja d a ją , s ą is tn i p ró ż n ia c y ,
I w y d z ie w k i, c o w p a n ie ń s tw ie s w o je tr o s k i m a c ie ,
425 L e c w m a ł ż e ń s t w i e s ą r o z k o s e , k t ó r y c h w y n ie z n a c ie .
DZIEWCZĘTA.
P rz y jd z ie je s c e k ło p o t m a tk i,
K ie d y c ię o b s ię d ą d z ia tk i,
N a te n c a s b ę d z ie s ś lo c h a ła ,
Z e ś s ię p a n n ą n ie z o s ta ła .
CHŁOPCY.
430 C h m i e l s i ę k r z e w i , j a b ł o ń r o d z i i g n i e ż d ż ą s i ę p t a k i ,
B y s ię w s y tk o n ie m n o ż y ło , n ie b y łb y ś w ia t ta k i,
N ik c e m n e s ię ta k ie d z ie w k i p o ś w ie c ie tu ła ją ,
C o s ię s a m e ty lk o w łó c ą , a m ę ż ó w n ie z n a ją .

W A W R Z E N IE C .
D osyć tego już chłopcy, łebskoście śpiewali,
435 A nawet nie najgorzej Zośkę wyhasali;
I w y druchny składnieście se nad nią płakały;
Choć to takiego płaeu i wybyście chciały.
Teraz pódźm y do karćmy, jak śniadanie zjemy,
To się wej, panie Bartku, z sobą rozmówiemy.
j o n e k który podchmielony.

440 Bo m am y coś pow iedzieć, dla d o b ra wasego,


W A W R Z E N IE C .

Dalej dudol Zagraj n am m arsa wesołego,


Chodźmy!
Wychodzą wszyscy, duda przygrywa.
m ów i cicho do syna:
W A W R Z E N IE C

T y pilnuj dobrze i B artka i zony,


N alew aj im gorzałki m iodem zapraw ionej,
W sa k wies, ze m y podobnie ta k ja k i panow ie
445 Najlepiej sp raw ę końcym , kiedy sum no w głowie,
A ja k się ju z zacliliśnie, w tym zacniej pom ału
P rosić o łaskę dla się, pew nie o Góralu
Zapom ną.
ST A C H .
Ale, ojce, spieście się ja k m ożna,
Bo, ja k B ryndas przypłynie, tu juz będzie próżna.
W A W R Z E N IE C .
450 Ledw ie i za godzinę jesce tu taj staną,
W ysiedli po d kościołem , snać n a m są śpiew aną.
Mamy jesce dość casu. Idzie do karczm y.
STA C H .
Idźm y tatuleriku.
Chce iść, ale go Dorota zatrzymuje, która, gdy inni odeszli,
schowała się za chałupę.
DOROTA.
Ach zacekajze n a m nie, zacekaj S tasieńku,
P ójdź tu taj n a ustronie, bo tam sp arą widno.
w. 449. to juz będzie próżna — domyślne: rzecz, sprawa
(nadaremna).
30 CUD MNIEMANY

STACH.
455 Cegóz ch cecie m łynarko?
D OROTA.
P o c ie s ty m nie biedną,
P ocału jze m nie, ch o ćb y raz! ch w yta go za szyję.
STACH.
Ej! cy tam licho,
D ajcie pokój, bo b ęd ę w rzescał.
za ty k a ją c m u usta.
d o ro ta
Ale cicho,
Bo stary w ej usłysy.
STACH.
N iech słysy.
DOROTA.
Choć ksynę.
STACH.
Ani by.
DOROTA.
Choć raz tylko!
STACH.
Mam zdradzać d ziew cynę?
D OROTA.
460 Mój Stasiu! ch w yta go za szyję.
głośno ku karczm ie.
s ta c h
Bartłom ieju!
4
DOROTA.
Nie róbze hałasu.

w. 458. Choć ksynę — choć trochę; krzyna albo ksyna


(także krzta) — okruszyna, odrobina.
AKT I 31

STACH.
Uciekajwa, bo oto ktoś nadchodzi z lasu,
Mógłby nas tu podsłuchać albo dojrzeć okiem.
Ucieka.
d o ro ta z m in ą urażonej.
Zjes mi djabła bestyjol nie ujdzieć to bokiem,
Odchodzi.

SCENA VII.
b ard o ssam , u b ra n y ubogo, nogi łykiem okręcone, z teką
na ram ien iu . Torba je d n a z k sią żk a m i, druga z m ach in ą
elektryczną. K a ła m a rz w ielki c y n o w y p rzew ieszony przez
ram ię. Idzie z g ó ry p o lew ej stronie p o d sk a k u ją c i wesoło
śpiew a następującą p iosnkę:
ARJA TRZECIA.
Św iat srogi, św iat przew rotny,
465 W szystko na opak idzie,
Kto nie w art, pan stokrotny,
A człek poczciw y w biedzie.
Lecz rozum górę bierze,
Tem sobie życie słodzę,
470 I ja porosnę w pierze,
Choć dziś bez butów chodzę.
Nie m ądry, kto w śrzód drogi
Z p rzestrach u traci m ęstw o,
Im sroższe ciernie, głogi,
475 Tem milsze je st zw ycięstw o.
Na górze m ieszka Sława,
A Szczęście jeszcze wyżej,

SCENA VII. w skaźnik: kałam arz przewieszony — je st


to jak b y godło zaw odow e, oznaka w ędrow nego studenta
daw nych czasów (stu d en ta-p ereg ry n a).
32 CUD MNIEMANY

Lecz gdy chęć nie ustaw a,


W net się człek do nich zbliży.
480 Im sroższy Los nas nęka,
Tem mężniej stać m u trzeba;
Kto podło przed nim klęka,
Ten nie w a rt w zględów Nieba.
Mnie chociaż głód dojm uje,
485 Lecz duszy mej nie szkodzi,
Śpiewaniem biedę tru ję,
W esołość troski słodzi.
P raw d a, że w esołość i sm utek osładza,
Jed n a k nie ze w szystkiem brzuchow i dogadza,
490 W idziałem z tej góry wysokiej,
Że tu w esołe w ypraw iano skoki.
Dalej i ja też w pląsy, nieźle się skakało,
Ale też teraz bardziej je ść mi się zachciało.
Oj! jadłżećbym !... Dwie m ile uszedłem o głodzie;
495 C hoćbym gdzie stanął w gospodzie,
Cóż? ani grosza nie m am . (zbliża się do karczm y).
Ach, jak ież to sm aczne
R ozchodzą się w tej karczm ie zapachy kołaczne,
[f w ącha)
Coś, niby gęś, (w ą ch a )i prosię, (w ącha) i pieczone cielę,
Musi tu być wesele.
500 G dyby się tam ja k wkręcić... Ale jak?... T o sztuka.
W stydzę się w ta k liczną gościnę,
'J a k pauper siudiosus, iść po żebraninę.
w. 502. pauper studiosus — ubogi studencina (łać).
Życie takich pauprów (żaków), studjujących w akadem ji
krakow skiej, m aluje obrazek historyczny J. I. Kraszewskiego
p. t. Żacy krakow scy (w zbiorze: »Z Zygm untow skich
czasów«).
AKT I 33

Jeszcze m nie kto w ypchnie i w yfuka,


Nie wiele teraz p opłaca nauka!
505 Oj! oszukałem się m yśląc, że talen ta
W y k ieru ją m ię kiedyś biednego studenta,
Że mi d ad zą sław ę i mienie...
W idzę, że próżne było m oje om am ienie.
D jabła tam w skórasz z rozum em ,
sio Kiedy zaćm ienie w kieszeni,
Filozof się w osła zmieni,
N ajw iększy m ędrzec zgłupieje,
Kiedy ze dw a dni nic nie je.
P atrzy na tekę.
I n a cóż m i się zdacie,
sis W y szum ni szczęścia ludzkiego m alarze?
Kiedy go tylko w przyw idzianej m arze
L udziom w ystaw iacie.
Mamże w as jeszcze dźw igać, kiedy sam zgłodniały
J a k trzcin a chw ieję się cały? (rzuca książki).
520 P recz ode m nie przeklęte bestyje!
Figury, sylogizm y, subtelne kwestyje...
Niech w as djabli p o rw ą z teką!
Precz i ty p anie Seneko! —
P anie D em ostenesie i panie P latonie,
w. 521. Figury, sylogizm y — figura nazwa pew nych
w ła ściw o ści stylistyczn ych , term in techniczny, używ any przy
nauce poetyki i retoryki; sylogizm = form a rozum ow ania,
ujętego w 3 sądy; term in techn iczny przy nauce logiki.
w . 523. panie Seneko — Seneka, filozof rzym ski, nau­
czyciel N erona (ur. 3 prz. Ch. um. 65 po Ch.).
w . 524. Demostenes — najw iększy m ów ca ateński
(385 — 322 prz. Ch.); Platon, filozof grecki, uczeń Sokratesa,
tw órca filozofji idealistycznej (429 — 347 prz. Ch.).
P isa rz e po lscy i o b c y . N r, 6, 3
34 ĆUD M N IEM A N Y

525 I ty w yszczekany Cyceronie,


A n ajb ardziej wy, gałgańskie dusze,
O w idjusze, W irgiljusze!
I w y m iłostki Safy, ody H oracego,
Coście m nie tylko nauczyły tego,
530 Że sam sw oim językiem nie w ładam ,
I choć nie chcę, w ierszem gadam .
Cóż mi z tego, żem reto r, poeta, fizyk,
Kiedym goły ja k byk?
Za te w ięc w asze baśnie
535 Niech w as ja sn y piorun trzaśnie!

R aczej się filutem i głupim zrobię,


I tym sposobem w ięcej podobno zarobię.
Ten, kto się z w am i p o b rata,
Nie zd a się dzisiaj dla św iata.

w. 525. Cyceronie— M arcus Tullius Cicero (106 —43prz.


Chr.) w ielki m ów ca rzym ski, m istrz prozy łacińskiej.
w. 526. Owidjusze — Publius Ovidius Naso (43 prz.
Chr. — 17 po Chr.), w ielki poeta łaciński z czasów Augusta,
Wergiljusz — Publ. Yergilius Maro (70 prz. Chr. — 1 po Chr.)
w ielki poeta epiczny, au to r Eneidy, Georgik i Bukolik.
w. 528 Safy — form a p opraw na brzm i: Safony; Safo, -
poetka grecka, żyjąca między VII a VI w. prz. Chr. na
w yspie Lesbos. Jest w ątpliw e, czy poezje jej stanow iły
kiedykolw iek przedm iot lektury w Akademji krakow skiejj
XVII^ w. Ody Horacego — Quintus H oratius Flaccus (64 prz.
d i r . _ 8 po Chr.) wielki poeta liryczny, au to r Od, Listów,
Satyr i poem atu dydaktycznego p. t. Sztuka poetycka.
w. 532. retor, poeta, fizyk, — daw ny sposób oznaczania
kursów nauki zależnie od przedm iotu, który na danym
k ursie szczególnie uwzględniano.
AKT 1 35

sio I głodu się nacierpi, i ta k w bidę wlizie.


Skrobie się za kołnierzem.
Że m u niejeden ro b a k dogryzie —

O! ja k je s t dziw na życia ludzkiego odm iana,


Kiedym się nie chciał z m łodu uczyć, ja k b a ra n a
W yciągali n a ławie, siekli, gdyby bydlę.
545 Dziś, kiedy mi już w szystko szło ja k b y po m ydle,
Kiedy n aw et sam ego profesora zdanie
N a publicznej dyspucie zbiłem , przez udanie,
Przez plotki ta k mię gryźli, tak m i buty szyli,
Że mię w reszcie ja k łotra ze szkól wypędzili.
Patrząc na torbę.
550 Oj, ty, ty elektryko, ty jesteś jed y n ą
N ieszczęścia m ego przyczyną!
Chce ją rzucić.
Z ciebie to ta dysputa była dana.
B odaj cię!... m asz szczęście, żeś szklana,
S chow am cię jeszcze. Może, w lazłszy m iędzy gbury,
555 J a k ich zacznę zabaw iać tw ojem i figlasy,
D ostanę k aw ał kiełbasy.
Żeby tylko n a m om ent w yszedł tu z nich który.
O to idą. Słuchajm y, co to są za jedni.
Chowa się.

SCENA VIII.
STA CH, BASIA, BARDOS ukl'ljtl).
s t a c h , nie widząc Bardosa.

Ach Basiu jakżeśm y biedni,


560 Nic m aco ch ę nie w zrusy, ja k się wej uparła.
w. 554. gbury — ludzie prości, nieokrzesani.
3*
36 CUD MNIEMANY

BASIA.
Ani by, gdyby ja k a ję d z a się rozzarła,
Ani se gadać nie da. — Alem uw ażała,
Ze wej djabelnie ocy n a cię przew racała,
Cy ona zaś niecnota nie k o ch a się w tobie.
STACH.
569 E j ! Cóz ty myślis, B asiu? Cóz to znow u tobie,
Ot, zw ycajnie kobieta, ja k kobyła w błocie,
Ja k się uprze, ani rus.
BASIA.
A cóz w tym kłopocie
Pocniem y?
STACH.
J a dalibóg nie wiem , co juz pocąc.
Postrzega Bardosa.
Ale któż to tam siedzi, chce snać, widzę, spocąć
570 I siadł se.
Przypatrując mu się.
Och! coś m i się ochapia przeklęcie.
O n? — nie o n ?— On! — Jak ż e się m as panie studencie?
Cóz tu robis?
b a rd o s wstaje.
K łaniam ci, panie Stanisławie.
Skądżeś się tu wziął.
STACH.
T u ć ja m ieskain; z nieba
Zjawiłeś mi się w aspan. [praw ie

w. 570. ochapia — przywidide się, wydaje się, przy­


pomina się niewyraźnie.
AKT I 37

BARDOS.
W czem że pom óc m ogę?
STACH.
575 Ja, Basiu, z jegom ością jeździłem raz w drogę.
W ziąłem go w M ałogoscu z profesorem jego,
S am p an m u służył. L ec on, słyse, nie w a rt tego.
Bo go sam p an w n au k a ch duzo przewyzsali,
J a k m i m ówili ludzie, co wej P an a znali.
580 Ej! rozum tez to m a być! -—
BARDOS.
Bodaj go nie m iałem !
Za to też ck leba i szkół razem postradałem .
STACH.
W ejcie!
BARDOS.
Pow iedz mi proszę, czy to ty się żenisz?
Bo tu w idzę wesele.
STACH.
T o wej mój b ratu n ek
Bieze Zośkę.
Skrobie się po głowie.
BARDOS.
O boje w as jak iś frasunek
585 Dręczy, ty się w łeb skrobiesz, a ty się czerw ienisz.
w. 576. Wziąłem go z Małogoscu — domyślne: na wóz;
możliwe, że »w Małogoscu« jest formą ludową, forma po­
prawna: w Małogoszczy. Małogoszcz (rodz. żeński), mia­
steczko na zachód od Chęcin.
w. 577. Sampan = sam pan; rzeczownik tytułowy, za­
wierający więcej uszanowania niż zwykły zaimek on, ten,
ale mniej (a więc bardziej poufały) niż tytuł jegomość.
w. 583. bratunek — zam. bratanek, dla rymu z »frasunek«.
38 C UD M N IEM A N Y

STACH.
Bo to wej m oja luba.
b a s ia rum ieni się.
A to m ój kochanek.
BARDOS.
Czemuż się ty nie żenisz?
STACH.
M atka nie pozw ala.
BARDOS.
A dlaczego?
BASIA.
Bo m nie chce w ydać za Górala.
BARDOS.
Za G órala?
BASIA.
A juzci.
STACH.
Ju z z nią drugi dzbanek
590 Miodu mój ojciec pije, ale nie w zrusona,
Ja k w ejcie góra w T a tra c h skalista.
b a rd o s w sk a zu ją c na Basię.
A ona
Maż ojca?
STACH.
Ma, m ój P anie, ale ze ju z stary,
M łoda zonecka n ad nim przew odzi bez m iary.
ba rd o s.

A on dla w as przystajeż?
w. 594. bez m iary — w rękopisie: nad miary.
B A SIA .
Onciby i przystał,
593 Aleby w dom u jednej godziny nie wystał,
W ygnałaby go zona.
STA CH .
Ratuj nas, mój Panie.
B A R D O S.
Będzie to, ale wprzódy muszę zjeść śniadanie.
Wv, czyście już śniadali?
B A SIA .
Dopiero do stołu
Zastawiają.
B A RD O S.

Tem lepiej.
STACH.
Będziem jeść pospołu.
BA RD O S.

600 Mniejsza o to, służę wam.


STA CH .
Co chces, to ci damy.
B A R D O S.
Nie gardzę niczern.
STA CH .
Tylko wprzód do Baśki mamy
Młynarki, obróć, panie, swoje perswazyje,
Mas wielki rozum, to ją przekonas.
B A RD O S.
Użyję
Całej mojej wymowy, tylko podjem wprzódy:
40 C UD M N IEM A N Y

6«5 Ale słuchajcie, aby rzecz nam się udała,


Porzuciwszy niewczesne ze mną korowody,
Powiedzcie, jak się w asza m iłość zawiązała
I jak daleko zaszła, trzeba mi to bowiem
W iedzieć.
ST A C H .
Oto tak.
b a s ia p rzeryw a ją c.
Cyt no, ja to lepiej powiem.
AR JA CZWARTA.

BASIA.
610 Raz n a p n i u m iędzy dębam i
Gdzie siadłsy w parze turkaw ki,
Nie w iem dla jakiej zabawki,
T rzepotały se skrzydłam i.
P atrząc na to ich rusanie,
615 Taka m n i e l u b o ś ć przejęła,
Zem słodko Stasia ścisnęła,
I stąd w scęło się kochanie,
STACH.
Raz nam się krów ka ganiała,
A Hasia przy mnie siedziała,
620 Nie wiem , jak się to zrobiło,
Ze mi się w ocach zaćmiło.
Rojąc się jakiej zarazy,
Ścisnąłem Basię dw a razy,
Ona mi w zbronną nie była,
625 W tencas się m i ł o ś ć stw ierdziła.
DUETTO.

STACH i BASIA.
Odtąd, jak się gdzie spotkam y,
Zaraz o krów ce gadamy,
AKT I

Lub się turkaw ki w spom ina,


A tak się znow u zacyna.
630 Kiedy siędziem y we dwoje,
Kiedy się z sobą baw iem y,
W tenczas zda się, ze oboje
Jedną dusycką żyjemy.

b ard o s n a stronie.
R zeczy id ą sw y m to re m ja k zw y k le, a z tego
635 P o c z ą tk u ła tw o się ju ż d o m y ślę w szy stk ieg o .
Nie trz e b a ć tu w p o p ie le z a sy p ia ć ty c h g ruszek.
S p ra w a n ie cie rp i zw łoki. Głośno.
G dzie te ra z s ta ru sz e k
O jciec w asz je st?
STACH.
T u w k a rc m ie .
BARDOS.
Idźcie te d y p rzo d em ,
J a ta m z a ra z n a d e jd ę .
STACII.
C ek am z d o b ry m m iodem ,
mo I z k a w a łk ie m k iełb asy .
BARDOS.
Idźcie, m o je d ziatki,
J a tu je sz c z e w p rz ó d m o je z a b io rę m a n a tk i
I z a ra z p rz y jd ę .
s ta c h do Basi.
Idźm y.
Odchodzą do karczm y.
42 CUD M N IE M A N Y

SCENA IX.
sam.
b a rd o s
No, cóż wy panow ie I
U wieńczeni lauram i, w ielcy autorow ie,
M iałżebym w as zostaw ić krukom n a dzióbanie?
645 Nie — z w aszej łaski dzisiaj będę m iał śniadanie:
Z nając, że coś oleju z w as m am w głowie moi,
Że m nie p aradnie w ieśniak nakarm i, napoi.
Pogódźm y się w ięc z sobą. Nuż panow ie Grecy,
P oniew aż nóg nie m acie, pódźcie n a m e płecy —
650 P oniosę w as. A kiedy dzisiaj m ędrców w iela
W as używ a n a w sparcie zdań M achijaw ela,
J a w as n a w sparcie bliźnich cierpiących użyję.
Idźm y! T ak m i się zdaje, że ju ż jem i piję.
Idąc do karczmy, spostrzega statek na Wiśle.
Ale cóż to za m nóstw o G oralów tu płynie?
655 To pew nie ryw al S tacha; bieżm y, nim czas minie.
T rzeb a m u tu tak sztucznie sidełka nastaw ić,
Zeby go nie rozgniew ać i z niczem odpraw ić.
Idzie do karczmy.

w . 646. w głowie moi — form a pospolita w m ow ie co ­


dziennej XVIII w ieku, zam. mojej.
w . 651. zdań Machijawela — Mikołaj M acchiaveli (1469
do 1530) jed en z najznakom itszych pisarzy w łosk ich z doby od­
rodzenia, h istoryk Florencji i autor dzieła p olitycznego p. t.
Książę (Ilp rin cip enap. 1513). Zasady w tem dziele głoszone, b ę­
dące w ynikiem ó w czesn ych stosunków p olitycznych, spraw iły,
że im ię M acbjavela stało się (niesłu szn ie) synonim em p rze­
w rotn ości politycznej (m achjaw elizm ). Bardos, w spom inając
»dzisiejszych m ędrców «, posługujących się »zdaniami Ma-
chijaw ela« ma n am yśli targow iczan i zauszników rosyjskich.
SCENA I.
S łychać n a jp rzó d m u zyk ę góralską, a w krótce p rzy p ły w a ją
d w ie k r y p y z G óralam i i G óralkam i, niosącem i różne rzeczy,
ja k o to : ser ow czy, ry b y suszone, kw iczo ły, szpaki i bryndzę.
M u zyka ich składa się z piszczałek, jednego bębna, trąby, d ru m -
lów , na których g ra ją p rzy w ysia d a n iu z k r y p i idą do w ioski,
śpiew ając w szyscy.

CHÓR GENERALNY GORALÓW.


My m ieskańcy T atró w górnych,
Idziem do w as K rakow iaków ,
Niesiem w darze w orek spaków ,
I sto serków przew ybornych.
K O BIETY .
3 Jest i bryndza i lipienie,
Są kw icoły, jem iołuchy,
N iechajze to nasycenie,
Służy dla wasej dziew uchy.
W SZYSCY.
Przyjm ijcie nas do gościny,
10 I otw órzcie w ase chaty,
A my poślem nase sw aty,
Ry dziś końcyć zaręcyny.
44 CUD MNIEMANY

SCENA II.
C ii sam i B a r t ł o m i e j , d o r o t a , w a w r z e n i e c , m i e c h o -
d m u c h p ija n y , s t a c h , b a s ia , j o n e k , k r a k o w ia c y w y­
chodzą z k a rczm y na p rzy w ita n ie G oralów, b a s i a i s t a c h
są sm utni; d o r o t a m a m inę trium fującą, a b a r d o s
trzym a k a w a ł pieczeni p r z y ustach.
BA R TŁO M IEJ.
W itamy gości do nas.
MIECHODMUCH.
Witamy! witamy!
Za wasze zdrowie duszkiem szklanki wychylamy.
BRYNDAS.
is Dziękujemy.
MORGAL.
Dziękujemy.
MIECHODMUCH tonem oracji.
O jak się cieszymy,
z,e przecię dzisiaj z wami tańcować będziemy.
AKT II. w. 15. B ryndas — tak brzm i stale w rękopisie
A. Grabowskiego to imię góralskie (urobione od bryndza —
ser owczy). W p ierw odruku je st B ryndus, ale i tam rym
w skazuje na w ahanie się brzm ienia: akt II w. 18 czaszem —
B ryndaszem , II w. 31 B ryndusa — um izgusa II w. 276 Bryn-
dusie — da się (1). Morgal — imię urobione od marga (w yraz
pogardliw y, używ any przez lud w Małopolsce na oznaczenie
niskiego cham stw a). T w orząc to imię, kierow ał się Bogu­
sław ski chęcią zbliżenia go do w yrazu Moskal. Pod osłoną
starcia K rakow iaków z »cudzoziemcami« G óralam i przed­
staw ił wogóle spodziew aną i nieuniknioną walkę ludu pol­
skiego z najazdem rosyjskim , co też nastąpiło w 4 zaledwie
tygodnie po pierw szem w ystaw ieniu Cudu w W arszawie.
AKT II 45

Dziś pierw sze zaręczyny, a niedługim czaszem ,


B ryndasz złączy się z Basią, a Basia z Bryndaszem !
O byin w am prędko zagrał! obym też k ubany
ao D oształ, obym w as, o b y m ... o b y m ...

B A RT ŁO M IEJ.
Mój kochany
P anie M iechodm uch, dosyć. Niech racej panow ie
S pocną sobie z podróży.
M IE C H O D M U C H .
Zgoda, ja za zdrow ie
Ichm ościów łyknę jeszcze choć jednę szklenicę.
BRYNDAS.
A ja, za pozw oleniem p an a ck a m ojego
2 5 1 godnej w ejcie m atki, niech oblubienicę

P rzyw itam . Całuje Basię w rękę.


MORGAL.
Nie tęskniłaześ Basiu bez swego
Jam an ta.
B A S IA .

Nie.
BRYNDAS.

Ja k to zaś?
B A RT ŁO M IEJ.
Ma dosyć zabaw ek.

w . 19. kubany — zryw ka, napiw ek, łapówka,


w . 27. jam an tu — ludow a postać (j p rzyd echow e) rz.
am an t = kochanek (z łac.).
46 C UD M N I E M A N Y

BARDOS.
Czasem też pasie krów ki, lub szuka turkaw ek.
na stronie:
Oj, już ten nie dla ciebie przysm aczek, nieboże,
30 K tórego t y tu s z u k a s z .
ŚWISTOS.
Jed n a k casem m oże
W spom niała p anienka n a swego B ryndasa?
BASIA.
Raz tylko.
MOKGAL.
Bo now ego pew nie um izgasa
D ostała panna.
BASIA.
M oze...
d o ro ta ciągnąc ją za suknię.
Cyt-ze!
STACH.
Mów w yraźniej.
DOROTA.
Milc-ze! Bo ja k się z głupiem słów kiem tu wyśliznies,
35 T o cię ta k palnę w papę, ze się az obliźnies.

w . 28. szuka tu rkaw ek — aluzja do w idyw ania się Basi


ze Stachem , o czem była w zm ianka w śp iew ce z aktu I.,
scen a 8.
w. 33—34. Dorota: C y t-ze! — D orota grozi Basi i na­
kazuje jej m ilczenie, nie ch ce bow iem , żeby się wydała
m iłość Basi do Stacha. O dstręczyłoby to Bryndasa od ożenku
i popsułoby jej zamiary.
AKT ]I 47

M ORGAL.
To się p an n a B arbara tylko pew nie drażni.
Z w ycajnie się panienki przed ludźm i srom ają,
Nigdy nie m ów ią tego, co w serdusku m ają.
BRYNDAS.

J a tak myślę. Bo tez to, Bogu wrejcie dzięki,


40 T a k dobrze, ja k i drugi w a rtem Basi ręki.
W sakze i ja nie w ypadł sroce z pod ogona;
Raz m i Basia przez ojca była przeznacona,
T ego się trzym am . Dla niej, choć z niem ałą stratą.
O drzuciłem niedaw no dziew cynę bogatą,
45 A w syscy m nie z nią chcieli p o sw atać Górale,
I m iała tez dohytek, m iała tez korale,
I spore stad o owiec, i płócien niem ało;
Ale mi się to w systko łichem w ocacli zdało,
Ja k e m w spom niał n a Basię. Dalej no, panusko!
so Na cóz się z tern utajać, co cuje serdusko.
W iem , ze m nie kochas, ho tez m as co k o chać we
[m nie,
P rzy p atrzn o się, ja k zew sąd w yglądam przyjem nie.
Obraca się wkoło, śpiew ając:
AR JA 5.
Każda mi m ów i d ziew cyna,
Zem chłopak hoży i rosły,
55 W ysm ukły jestem jak trzcina,
Chodzę jak żóraw w yniosły.
Wąs carny, w argi zw iesiste,
U stecka, kiejby m alował.

w. 37. srom ają się — w styd zą się.


w. 49. panusko — w ołacz od panuska = panna, panienka,
48 CUD M N I E M A N Y

Ciało mam białe i cystę,


Bom się na m leku wychował.
Kiedy z siekierką harcuję,
W syscy ode mnie zmykają.
Dziewki mię okiem zjadają,
Kiej im z w ęgierska tańcuję.
Będzies się mogła pochlubić,
Ześ se chłopaka dobrała.
Po ślubie będzies mię lubić,
Byłeś m nie lepiej poznała.
STACH.

Nie w ytrzym am i grzm otnę za kark sam ochw ała.


JON E K .
70 Cicho! będzie cas na to.
B A SIA .
Nie w iele dobrego
M ówią sąsiedzi o tym , co się sam w ychw ala.
M O R G A L.
P anienko, nie m as u nas Górala żadnego,
Coby nie przyznał praw dę panu Bryndasow i,
On p ierw sy rej prow adzi p om iędzy chłopaki,
75 On to najzręcniej pstrągi i lipienie łow i,
On, jak kot łapie w sidła k w ico ły i spaki.
B iega w ej kieby jeleń m il p iętn aście na dzień,
I do W arsaw y cęsto chodzi z obrazam i,
w. 61. z siekierką harcuję — laska, opatrzona rękojeścią
w kształcie toporka, ciupaga. Bogusławski znał niew ątpliw ie
tę b roń góralską z widzenia, ale jej nazwa lokalna pozostała
mu obcą.
w. 77. m il piętnaście na dzień — przesada oczyw ista:
płynąca z plem iennego sam ochw alstw a.
w. 78, chodzi z obrazami — w pierw odruku m ylnie,
AKT II 49

Co się on tam napatrzał! Oj, tego z nas zadzien


so N ie w idział; m a tez olej w głow ie.
ŚW ISTO S.
On wej z nalni
D w a razy w rok na odpust chod zi do Krakowa.
On kom paniją w odzi, jak o pierw sa głow a.
A gdy do K arm elitów przychodzi na Piaski,
On nas zaw se tak suto cęstuje z sw ej flaski,
85 Ze, jak po n ab ożeń stw ie z k o ścio ła w yjdziew a,
Ćo do ksty w sytk ie rzepy w K rakow ie w yjew a.

MORGAL.
Ł atw o m u m ieć przyjaciół, bo tez m a i grose,
A w ię c ja, ja k o pierw sy drużba, panny prosę,
Aby nie z w ło c ą c dłużej ch w aleb n ego dzieła,
90 D o serca i do ch aty sw ojej n as przyjęła,
W przódy jednak, jak kaze zw ycaj, bądźcie grzecni,
P rzypatrzyć się, jak w a si sąsiedzi zarzecni
Śpiew ają i tańcują w ed le sw ojej m ody,
K iedy przych odzą w sw aty, do obcej gospody.

z obrusami. Zdaje się, źe autor miał na myśli obrazy rze­


zane w drzewie (płaskorzeźby); Górale słynęli z uzdolnień
snycerskich mniej z malarskich,
w. 79. zadzien — żaden.
w. 83. do K arm elitów na Piaski — klasztor 0 0 . Karme­
litów na Piasku w Krakowie.
w. 86. co do ksty — ksta lub krzta, to samo, co ksna,
krzna = odrobina, okruszyna. Co do ksty = co do jednej.
w. 92. sąsiedzi zarzecni — mieszkający za rzeką t. j .
po drugiej stronie Wisły, a w ięc Górale.
P isa rz e polscy i obcy. Nr, 6. 4
50 CUD M N I E M A N Y

95 Nuz chłopaki, do skokowi Siądźcie, gospodarze,


Ja przyśpiewywać będę, zagrajcie dudarze.
M A Z U R E K G Ó R A L S K I.
D a r m o K a s ia o d n a s s tr o n i,
B o j u z G ó r a l z a n ią g o n i,
G ó ra l m a n o g i b o c ia n ie ,
ioo K o g o z e c h c e , to d o s ta n ie .
P r ó ż n o w ię c n ie u c ie k a jta ,
L e p ie j s ię s a m e p o d d a jta .
R a z s ię Z o s ia B a rtk a b a ła
I n a g ó r ę u c ie k a ła ,
105 A le t e z z a t o z w i e r z c h o ł k a
W y w ró c iła w d ó ł k o z io łk a ,
P a s t e r z e s ię ś m ia li z Z o s i,
B o w id z ie li u n ie j c o s i.
Ł a p a ł G ó ra l je m io łu c h y ,
no S k ra ś ć m u j e c h c ia ły d z ie w u c h y .
A z e s id ła p o ru s y ły ,
S a m e s ię s i a tk ą n a k r y ły .
O n je m te z z a te ig ra s k i
O bom p o g n ió tł G o r a l p ta s k i.
115 S ta ła p a n n a n a d s tr u m y k ie m ,
I n a z w a ła J o n k a b y k ie m ,
O n se te z ro ż e k p r z y p ra w ił,
J a k j ą u b o d ł, ta k ro z k rw a w ił.
T e ra z p ła c e i n a rz e k a ,
120 N ie n a z y w a j b y k i e m c ł e k a .
Tu kończą taniec.

B A R T Ł O M IE J.

Prosiem y teraz z nami społem na śniadanie,


Potem z sobą o rzec.y pomówiem y.
DOROTA.

Panie
AKT II 51

Bryndas, weźcie za rękę swoję narzeconą,


W sak ona juz nie długo będzie w asą zoną.
Cicho do Basi.
125 Daj mu rękę, ani mi słowa piśnij.

stach na stronie.
Dziwy,
Ze jesce dotąd żyję.
bardos do Stacha.
Bądź tylko cierpliwy.
STACH.
Ej, daj mi w aćpan pokój. Niemądry, kto ceka,
Kiedy mu bieda dopieka.
Ba r t ł o m ie j do Górali.
Prosiemy.
DOROTA.
Prosiem z sobą.
Górale i Bartłomiej odchodzą.
s t a c h do Doroty, która naostatku idzie:

Ej Pani Doroto I
130 Zmiłujcie się nade mną.
DOROTA.
Nic z tego, niecnoto!
A dałeś mi całusa? Cierp teraz.
do Krakowiaków.
w a w r z e n ie c

W y nasi
Państwo młode i goście, oto właśnie Basi
Zmowiny robić będą. — W y ich wej nie kłóćcie,
Zostawcie cas Góralom i do karćm y wróćcie.
w. 134. Zmowiny — zaręczyny.
4*
52 CUD MNIEMANY

135 Nie dajcie tez pod niebem zo sta ć organiście.


O budźcie go, niech w stanie.

STARA BABA.
O chlał się w iecyście,
A sam bo tylko pije, nikogo nie prosi,
B u dząc go.
Hej, panie M iecliodm uch!

rozespany.
m ie c h o d m u c h

Ale w iem , że Zosi


W esele, w iem , że trzeba w in szow ać. — O! panno!
140 Śliczna, m łod a i żyw a! O byś nieusztanną
R ozkosz!... obyś... obyś...
M ając oczy zam knięte, m ów i do baby, rozum iejąc, że panna
m łoda przed nim stoi, a baba za każdem słow em się kłania.

STARA BABA.
S k oń ćcies oracyje,
W yp ijcie przecie do m nie, i ja też w ypije.

MIECHODMUCH.

P odźw a do karczm y. Bierze j ą p o d boki i w ychodzą.


STARA BABA.
Zgoda.

SCENA II.

W A W R Z E N IE C , STACH, JO N EK , BARDOS.

STACH-
Ach! ojce kochany,
I coz to z tego będzie?
AKT ti

W AW RZKNIEC.
Juzbym b ył żądanej

146 D o b i ł w r e ś e i e ugody, gdyby s ię G ó r a le


N ie ta k prędko z ja w ili, o j c ie c ci c h c e , a le
M a c o c h a , a n i g a d a j.
STACH.
B ie d a tez to m o ja .

JO NEK.
P o c ie s s ię ty m , ze B a ś k a p ie r w e j b y ła tw o ja .

BARDOS.
N o , m o i p r z y ja c ie le , w id z ę , ż e tu tr z e b a
iso D o p o m ó c w a m , i są d zę, za pom ocą N ie b a ,
Ż e m i s ię tó i g ła d k o i p o m y ś ln ie u d a ;
Pan B óg n ie s p o d z ie w a n ie c z ę s to rob i cu d a.
S ta c h u , d o B a si ręk i ty m a sz praw o p rzod y,
Bo te g o m ó g łb y ś żyw e p o s ta w ić dow ody.
Cicho do niego.
155 O w a krow a i ow e tu r k a w k i n a p n ia k u . —
Jużbym c i b y ł d o p o m ó g ł d o ty c h c z a s , b ie d a k u ,
C h c ia łe m z D o r o tą m ó w ić , g d y s ta ła przed s ie n ią ,
L e c vz w a ż n ą w t e n c z a s m ia łe m p r z e s z k o d ę : p ie c z e n ią .
G łośno.
T eraz te d y s łu c h a jc ie , ta k a m o ja rada:
iso J u ż tu c ie r p ie ć i ta ić d łu ż e j n ic n ie nada,
O tw a r c ie c z y n ić m u s ie m . W a m , o jc z e , k o n ie c z n ie
T rzeba tera z p ó jść z s y n e m , g ło ś n o i s ta te c z n ie
O ś w ia d c z y ć : ż e , p o n ie w a ż ju ż to w am je st ja w n o ,
Że S ta c h z B a s ią n ie ża r te m k o c h a ją s ię daw no,
165 W i ę c na to żadną m ia r ą wy n ie p o z w o lic ie ,
By dw oje ludzi zgubić na całe ich życie.
54 C UD MNIEMANY

B asia też z sw ojej strony niechaj się przyłączy


Do w as, niechaj w brew pow ie, że Stasia sam ego
Kocha, i że nie pójdzie nigdy za innego.
W A W R Z E N IE C .
170 L ec to, m ospanie student, cicho się nie skońcy.
T o n arobi hałasu, w rzasku.
B A R D O S.'
Coż bez niego
K ończy się dziś n a świecie? ale po hałasie
Z now u zgoda i pokój n astąp i; już ja się
T em zatrudnię i w szystkich rozum u m ojego
175 P oruszę sprężyn, by w as pogodzić.

STACH.
A kiedy
Przyjdzie z nam i do bitw y?
W A W R Z E N IE C .
A cozby to biedy
Było!
BARDOS.
To próżna trw o g a ; nigdy oni w as tu
Nie zarw ą, przecież ich tu ledw ie kilkunastu,
A gdy ujrzą, iże w am nie b ę d ą zdołali,
iso M uszą n areście przystać. Spieszcie jeno dalej,
Bo to z czasu korzystać trzeba.
W A W R ZE N IEC .
Mój Jegom ość,
J a k a się tylko w dom u w ynajdzie ruchom ość,

w. 168 . wbrew powie — w oczy, otwarcie.


Parę butów, półsetek płótna, capkę nową,
Damy ci, byłeś tylko radził nam swą głową.
STACH.
185 Znajdzie się i gros w kabzie, jeśli chces pieniędzy.
BARDOS.
Już ja niczem nie wzgardzę, tylko idźcie prędzej.
W A W R ZE N IEC .
W ięc pódźmy. Odchodzą ze Stachem.

SCENA III.
BARDOS, JO N EK .

BARDOS.

Ty tu, Jonku, zostań się. — Mój bracie,


W y się, jak widzę, bardzo ze Stachem kochacie;
W ięc ty najlepiej wszystkie jego wiesz skrytości.
JO N EK .

wo Gdyby z regestru.
BARDOS.
A czy wiesz też o miłości
Doroty ku Stachowi?
JO N EK . »
W sytko wiem, mój Panie.
b a r d o s na stronie.

Ha, h a ! terazem w domu — to ciche szeptanie,


Te jej groźby, ten upór, wiem już, skąd pochodzi.
G łośno.
A Basia, wie też o tern?
ó6 CUD MNIEMANY

JONEK.
Coś trochę dochodzi,
195 Bo ju z Stachow i nie raz w ejcie w yrzucała,
Ze m u D orota w ocy figlarnie patrzała.
BA RD OS .
W ięc ją to m usi m artw ić?
JONEK.
A juzci.
BA R D O S .
W ięc i tę
Z azdrość up rzątn ąć trzeba, bo kiedy w m ałżeństw ie
P o d ejrzenie i zaw iść poduszcza kobietę,
200 Często m ężow ska głow a je st w niebezpieczeństw ie.
JONEK.
Oj! p raw d a, praw da!
BA RD OS .

Ale pow iedzże mi szczerze,


Czy też S tach dla swej Basi w ierny je st w tej m ierze?
Czy nie przyjm uje czasem D oroty karesów ?
JONEK.
Ju zci on teras w ierny, póki k o ch a Basię,
205 Ale ja k m ężem będzie, kto wie, cy nie da się
Uwieść, bo te kobiety gorse są od biesów,
A n ajbardziej te m łode m ężatki, co starych
Mężów m ają, kaducnie lubią chłopców jarych,

w. 203. karesy — pieszczoty, zalecanki (z fr. la caresse —


pieszczota).
AKT II

I choć się cłowiek broni, one przecię musą


2io Onacyć i tak cynią, az chłopaka skusą.
B A R D O S.
To w ięc ty tak o Stachu sądzisz?
jo n e k .
Ja, mój Panie,
Nie myślę, ze on hultaj; jeno ze kochanie
Jest to sidło na ptaski, a wędka na ryby;
Kto go tylko skostuje, zginie bez ochyby.
ais Moja ciotka, co męża tez starego miała,
Słuchaj W aspan, jak sobie cęsto śpiewy wała.
ARJA 6.
Kiej się k o b ie ta usadzi,
, C hoćby był ch ło p ak ze skały,
T aki m u w ęgiel p odsadzi,
220 Ze w n e t ro zp a li się cały.
T en w ęgiel n a tu ra daje,
P rzez niego w sy tk o się rodzi,
Z niego cały św ia t p o w sta je,
On cęsto kłóci, on godzi.
226 T ak ą to w ejc ie b ro ń m ają,
W sytkie k o b ie ty n a św iecie,
P ró ż n o ich ch ło p cy nie ch cecie,
Gdy na w as ockiem rzu c ają .
C hoćby najtęzse chłopaki,
230 N igdy im w b o ju nie sta rc ą ,

w . 210. onacyć — (cz aso w n ik u ro b io n y od zaim ka


on a ki = ktoś, ja k iś) szukać w ybiegów , k rę c ić , tra p ić , nudzić,
w . 214. bez ochyby — n ie ch y b n ie, niezaw od n ie,
w. 217. usadzi się — u w eźm ie się.
w. 230. nie starcą - nie d o trz y m a ją pola, nie p o dołają.
■ - V " ,; ' :

!T » JS

58 C UD M N I E M A N Y

Bo ony mają wej tarcą,


Co wsytkie zmoze junaki.
BARDOS.
W idzę, iw a ciotka m iała wielkie dośw iadczenie,
M usiała byw ać w różnych obrotach.
JONEK.
Jak że nie?
235 P seciez była u d w o m za garderobianą.
BARDOS.
A no, w ięc ju ż rozum iem .
JON EK .

P odobno dlatego
Spiesno ją za staru sk a w ło d arza w ydano,
Ze m iała nabożeństw o do syna pańskiego.
BARDOS.
W ięc to niedziw .
JONEK.

Oj, znała ona psie figlasy.


BARDOS.
aro Cicho! już się tam w idzę zaczęły hałasy.
Hałas opodal.
Oj, będzie też tu w rzasku.
JON EK .

I skońcy się biedą.


BARDOS.
Nie lękaj się niczego.
JONEK.

Otóż w syscy idą.


AKT It 59

SCENA IV.
CIŻ, B A R TŁO M IEJ, W A W R ZE N IEC , D O ROTA, BASIA, STACH,
BRYNDAS, MORGAL, SW ISTO S, GÓRALE I GÓRALKI.

b ry n d a s w p a d a ją c ze złością.
Choćbym miał stracić wsytko, a wreście i dusę,
Nie daruję swojego i pomścić się musę.
MORGAL.
215 Taką obelgę cynić? Tak słusnemu cłeku?
b a rd o s n a boku.
Oj będzieżz tem szubrastwem sprawa, jak w Osieku!
B a rtło m ie j do Bryndasa.
Ale, mój Bryndas!...
BRYNDAS.
To się nie skońcy na ale,
Bo to nie dadzą z siebie przedrwiwać Górale.
MORGAL.
W krótce my tu, panacku, pokażem y tobie...
BRYNDAS-
250 Pocóz mnie b y ło zwodzić?...
BA R TŁ O M IE J.
W sakże my to sobie
Tak wymówili wtedy, ze gdy córka moja
Nie zechce, ja jej musić nie będę._______________
w . 246. spraw a j a k w Osieku — trudno będzie dać
sob ie radę, podobnie jak z rządami niew iast w Osieku.
»Sprawa w Osieku« to tem at znanej facecji, na jej tle osnuł
Fredro kom edję Gwałtu! co się dzieje!
w. 250-251 rękopis A. G rabowskiego nie zaw iera,
podajem y je na podstaw ie pierw odruku.
oft

BASIA-
I ja lo
D aw nom ci pow iedziała, ze nie będę twoja.
STACH.
A gdy w aści nie kocha, cóz ją wbnić za to?
b ry n d as do Stacha, odgrażając mu.
255 Oj! ty, ty!...
DOROTA.
Tak, tyś spacku w systkiego narobił,
Ale pockaj!...
BRYNDAS.
Jam się o w sytko przysposobił
Na wesele, kosule, saty, dw a łózecka.
MORGAL.
Stoją dwie becki piwa.
SW ISTOS.
I m edery becka.
BRYNDAS.
A m ięsiw o?
MORGAL.
A sadła?
SW ISTOS.
A w iep rzak karm iony?
BRYNDAS.
•>iW,Nic z tego nie daruję: niechaj mię pierony

w. 258. medera — wino południowe, madera, pocho­


dzące z wyspy Madery na oceanie Atlantyckim (portug.)
Posiadanie takiego wina przez Górala to rys zgoła niepraw--
(1 podobny.
U biją, je ż e li się nie p o m sc ę z a ta k ą
K rzyw d ę: — D alej ch ło p a k i, n a k ry p y ! do w iosła!

bardos na boku.
M uszę j a Lu u z d e c z ld w z ią ć n a te g o osła,
Bo c o ś b ry k a ć za c z y n a. Do B ryndasa:
M ospanie, w szelak o
265 N ależy się p o słu c h a ć , k ie d y d o b rz e ra d z ą .
Je ź li w a ć p a n m a sz szk o d ę, to i p a n B artłom iej
I p rz y sz ły m ąż so w itą n a g ro d ę d o d a d z ą ,
B yłeś się c h c ia ł po g o d zić.
morgal p atrzą c n a Bardosa z pogardą.
P a trz c ie w ej! oto m i
Cłek do ra d y ?
BRYNDAS.

Cy d ja b e ł w n ió sł te g o ła jd a k a ?

bardos na boku.
270 O, te n czło w iek w c a le się n ie z d a n a d w o ra k a ,
Coś n ie u m ie p o d c h le b ia ć . Głośno.
Ale m ó j M ospanie,
C y cero ta k po w iad a...
m orgal , p rzy s k a k u ją c do niego.
C icho! ty g ałg an ie!
Bo ja k cię te m o b u sk ie m z a c n e w ej o k ła d a ć,
T o i ty i C y c e ra k p rz e sta n ie c ie g ad a ć .

w. 270 . dworak — człek ukształcony, delikatny w obejściu,


w. 273 . obuskiem — obuszek (zdrobniale od obuch) =
ciupaga.
62 CUD MNIEMANY

B A R D 0S.
275 Cóż robić na takowe niew olące prośby?
Trzeba ustąpić.
STACH.
Ale mospanie Bryndasie!
My tu niebardzo wiele zwazam y na groźby,
Prosę przestać, bo my tez zacniem y wej.
BRYNDAS.
Da się
To widzieć. Dalej chłopcy do wioseł: siadajcie!
280 W łaśnie nam wiatr pomyślny, dalej, pospiesajcie.
Górale zabierają się do kryp.
ŚPIEWY.
BRYNDAS.
W net poznacie zem stę moję,
Ja się tych groźbów nie boję,
Nic gorsego nad Górala,
Gdy go słusny gniew zapala.
STACH i JONEK.
285 P rzeciez chciejcie tylko słuchać,
W sak nie chcem y wasej skody,
Nie dam y se w kasę dm uchać,
Aleśma skłonni do zgody.

w. 282. groźbów — zw yczajny w XVIII w. błąd gram a­


tyczny. W zam yśle żartobliw ym w prow adza go Słowacki
w »Beniowskim« (Pieśń II w. 420—2).
Na to S ta ro sta k rz y k n ą ł; » P ro te stu ję
P rz eciw k o z d ra d z ie h a n ie b n e j w aszm ościów .
J a k o R z y m ia n in z z a m k u u s tę p u ję
Mieć n ie b ę d z ie c ie n a w e t m o ic h kościów«. —
T u m i czy teln ik z a p ew n e d a r u je
T ro c h ę w tej m o w ie nicgram atycznościów .
w. 288. Po zw rotce śpiew anej przez Stacha i Jonka,
AKT II 63

BASIA i DOROTA.
Mój ty panie Bryndas miły,
Niechciej nam spraw iać boleści,
W sakze my cię zawse tściły,
Jak p rzystoi płci niew ieścićj.
BA RD OS.
I ja także, choć w ziętości
Nie znalazłem u w as wiele,
295 Jednak się podać ośm ielę
Tę uwagę dla w aszm ości,
Że kiedy się dwaj pokłócą,
m o r g a l i s w i s t o s przeryw ając mu.
To trzeciem u grzbiet w ym łócą,
Patrz, by cię to nie spotkało.
b a r d o s na boku.
300 O zuchw ałe, głupie gbury,
Gdyby mi się to udało,
Jakżebym w am łatał skóry.
G ÓRA LE i GÓRALKI.
Dalej bracia! nie cekajcie,
I od lądu odbijajcie.
305 W net my tutaj pokażemy,
Jak się krzyw dy m ścić um iem y.
i K R A K O W IA N K I.
K R AK OW IACY
Stójcie bracia! zacekajcie!
Racej z nam i tu zostajcie,

znajduje się w pierw o d ru k u zw rotka, której rękopis nie


za w ie ra :
BRY NDAS i MORGAL.
My n i e c h c e m y z g o d y z w a m i ,
W n e t t u b ę d z i e m , lec n i e s a m i ,
W k ró tc e ż ało w a ć będziecie,
Ze n a s ta k z n ie w a ż a ć c h cecie.
64 CUD M N IEM A N Y

W sakze m y się zgodzić chcem y,


3io Chociaż p obić w a s m ożem y.
G órale w s ia d a ją do ło d zi i śp ieszn o o d b ija ją o d lądu.

SCENA V.
POZOSTALI.
DOROTA.
Z jed z-ze d ja b la , m a s te ra z , b ę d z ie tu ta j bied y ,
P e w n ie do d w o ru ja d ą .
BARTŁOMIEJ.
I cóz stą d ?
DOROTA.
A kiedy
N am k a z ą w ej z a p ła c ić w sy tk ie p re te n sy je ,
K tó re p o ro b ią do n a s te w śc ie k łe b esty je,
315 T o c łe k a i z o sta tn ie j z e d rą k o su lin y ,
A w sy tk o d la p sic h figlów7, tej głupiej dziew cyny.

b a rd o s na boku.
B ard ziej p o n o d la tw o ic h .

BARTŁOMIEJ.
Ale, m o ja zono,
K iedy się w ej ta k stało , n ie c h b ę d z ie skorieono.
WAWRZEN1EC.
M oja p a n i D o ro to , ju z się n ie sp rz e c a jc ie ,
320 B ąd źcie g rzecn i i B asię S ta c h o w i o d d ajcie.

DOROTA.
Nie! n ig d y nie pozw olę...
AKT II 65

w a w r z e n ie c na boku.
Ej, tamże do carta!
A, jakaż to złośnica, ja k djabeł uparta...
b ardos do Stacha.
Stachu, już ty jej, widzę, inaczej nie zbędziesz,
Przyrzecz jej, że po ślubie kochać się z nią będziesz,
325 A jak dostaniesz Basię, już ja w r to poradzę,
Że ją gładkim sposobem od ciebie odsądzę.
sta ch do D oroty.
Moja Pani Doroto, poruscie się przecię.
d o r o ta cicho:
A dałeś mi całuska?
STACH.
Dam, wiele zechcecie.
DOROTA.
Będzies mnie kochał?
STACH.
Będę.
DOROTA.
Chyba ze tak. — Słowo?
STACH.
330 Słowo.
DOROTA głośno.
Słysycie, kiedy juz wselka przeskoda
Załatwioną została, ja jestem gotową
Przystać wreście, b y Stach miał Baśkę zoną.
BARDOS.
Z goda1
W iwat! więc wygraliśmy, teraz tedy pódźmy,
Pisarze p o lscy i ob cy. Nr, 6. 5
66 CUD MNIEMANY

I dzień ten w w esołości powszechnej obchodźmy,


335 Górale tu już więcej pewno nie przyjadą,
Chyba chcieliby napaść na was jaką zdradą.
Ale ja z pewnych znaków kalendarskich wróżę,
Że już uciekli.

SCENA VI.
CIŻ SAMI i PASTUCH.
p a stu ch , p r z y p ły w a ją c szy b k o n a łodzi, w rzeszczy:
Ratuj! kto slysy!
BASIA.
O Boże!
Cóz to jest?
p a stu c h z a d y sza n y .
Dalej, prędzej zbierzcie się, kto cuje,
sio Niech biegnie, niech swe bydło cem prędzej ratuje,
W sak Górale na ludzi nasych się porwali,
Związali ich, i w syslko bydło nam zabrali.

w. 341. na ludzi nasych się porw ali i t. d. — Nadużycia


w ojsk rosyjskich, stojących w Polsce, w yw oływ ały rozgo­
ryczenie u najspokojniejszych ludzi. Zabierały one bez ce-
rem onij bydło, konie, żyw ność, sprzęt gospodarski, nie
k ierując się w tem naw et w łasną potrzebą, ale jedynie
chęcią zysków. N iejednokrotnie dobytek, zrabow any w je d ­
nej okolicy, sprzedano w drugiej. Skargi na ucisk i grabież
były pow szechne; zanoszono je już od 1J92 r. do generałności
targow ickiej koronnej, oczyw iście bez skutku. Możliwe, że
a u to r kazał Góralom b rać odw et tak mało praw dopodobny,
ażeby tem łatw iej utrafić w stru n ę pow szechnego nieza­
dow olenia i w zburzenia z pow odu gospodarki najezdników.
A K T II 67

P ędzą go tam do lasu; nic nie zostawili,


N aw et ow ce i świnie do kupy spędzili.
W A W R Z E N IE C .

345 Dalej b ra cia do palek! siadajm y do łodzi,


Bierzcie siekiery, cepy, niech k ażdy przychodzi.
pa stu c h .

Ale oni ruśnice i śturm aki m ają,


Kto się do nich przybliży, ja k w dzika strzelają.
ST A C H .

Strasny i ozog w dłoni,


3óo Gdy kto sw ojego broni.
Krakowiacy odchodzą.
B A SIA .

Ach! m o ja k ró w k a łysa.
DOROTA.
A m oja srokata.
B A SIA .
Idźm y i m y za niemi.
DOROTA.
Ale jak że c h a ta
T u będzie? — Idź ty, Basiu, ja w dom u zostanę.

w. 347 . Ale oni ruśnice i śturmaki mają — W stosun­


kach rzeczywistych byłoby nie do pomyślenia, żeby Górale
tak uzbrojeni, udawali się na zrękowiny; nic o tem autor
nie wspomniał poprzednio. Wskazówka tem wyraźniejsza,
że ma na myśli oczekiwane starcie z nieprzyjacielu dobrze
uzbrojonym i przygotowanym do walki. Nasuwające się
wahania i obawy zbija chłopskiem rozumowaniem Stacha:
S tra sn y i o z ń g w d ło n i,
G dy k to sw o je g o b roni.
5*
68 CUD MNIEMANY

BASIA.
P ó jd ę , p o b u d z ę d ziew ki, n ie c h się w sp ó ln ie b iją ,
355 W sa k z e to ic h d o b y te k , w sa k z e z niego żyją.
Odchodzi.

SCENA VII.
BARDOS. PASTUCH.
BARDOS.
J a k ż e tu te ra z w s trz y m a ć c h ło p stw o ro z h u k a n e ?
O b y m m ó g ł co ta k ie g o z n a le ź ć w m o jej głow ie,
Ż eb y ic h zg o d zić m o żn a! Bo m o jej w y m o w ie
N ie c h c ą w ierzy ć. G d y b y m m ó gł cu d p o k a z a ć ja k i!
Myśli.
360 H o la! je s t cud! — C ud d o b ry n a ta k ie p ro sta k i.
M am z so b ą e le k try k ę — u ży ję je j te ra z
N a z d u rz e n ie szaleń có w . W sz a k ż e n ią p rz e d laty
W iele ro z u m n y c h n a w e t o d u rz a n o n ie raz ,
R obili z niej z y sk o w n e c u d a ju b ila ty ...
3«5 M nie się m o ja fa ty g a ty m h o jn ie j opłaci,
K iedy w s trz y m a m ro z la n ie k rw i m o ic h w sp ó łb raci.
Do pastucha.
H ola! m ó j p rz y ja c ie lu , w eź m ię do tw e j łódki,
S ta ra j się, b y śm y m ogli w y p rz e d z ić G órale,
A j a i b y d ło zy sk am , i łu d zi ocałę.
Odchodzi do karczm y i wychodzi zaraz zelektryzowany.
w. 364. jubilaty — pow ażni duchow ni, którzy m ają już
za sobą jubileusz kapłaństw a.
w. 368. wyprzedzić Górale — staropolska form a biernika
1. mng. zam iast Górali.
w. 369. w skaźnik: zelektryzowany — now otw ór języ­
kowy, m a oznaczać: zaopatrzony w m aszynę elektryczną.
PASTUCH.

370 Z dusy, panie! Siadajmy.


W siadają do łodzi i o dpływ ają.

SCENA VIII.
M n ó stw o K r a k o w ia k ó w z w id ła m i, cep a m i, p a łk a m i, sie­
k ie r a m i i g r a b ia m i. N a czele ich m i e c h o d m u c h 2 k a p tu r ­
k ie m d o g a sze n ia św iec.
m ie c h o d m u c h .

Gdzie są te wyrodki,
Co się ważą mieszać nam uciechy weszelne?
Dam ja im! Niechby sobie brali dobra cyje,
Ale niechaj zostawią w czalości kościelne.
Mnie tylko o to chodzi, bo z ołtarza żyję.
375 Jak mi bydła nie w rócą te wyschłe protoszy,

To im wnet tym kapturkiem poucieram noszy.

SCENA IX.
Cii sami'. B a r tło m ie j, w a w r z e n ie c , s t a c h , z o s ia , b a s ia ,
d z ie w k i, w p a d a ją z ró in em i narzędziam i i śpiew ają
wszyscg.
CHÓR.
N uże bracia, dzieci, zony!
Idźm y w sy sc y , idźm y śm iało,

w. 370. Z dusy — chętnie, z ochotą.


w . 375- p ro fo szy — profos = strażnik w ięzienn y, tutaj
w yraz użyty jako przezw isko.
w 377—382. Cała ta pieśń brzm i jak pobudka bo-
iow a. Jak luźnie w iąże się ona z faktyczną treścią utw oru
CUD M N IEM A N Y

Niech ten będzie zaw stydzony.


3f0 Ktoby dziś m iał m ęztw a mało,
Gdzie o w systkich idzie całość,
Tam najpierw sa cnota: śmiałość.
Wszyscy siadają na łodzie i z krzykiem odbijają od brzegu.

a bardzo blisko z ów czesnem położeniem narodow em , na


to w skazują słowa głoszące, że »o w szystkich idzie całość«.
W szak K rakow iakom z u tw oru chodziło tylko o odebranie
bydła z rąk Górali, którzy są w ucieczce i nie myślą zagra­
żać ich »całości«. A utorow i chodzi istotnie »o całość w szyst-
kich«, o całość Ojczyzny, w imię czego miała się rozpocząć
oczekiw ana w alka z najazdem obcym .
Teatr reprezentuje las; w głąbi po praw ej stronie widać wzgórek
okryty krzewinam i.
SCENA I.
BRYNDAS, MORGAL, ŚW ISTOS i INNI GÓRALE przychodzą
z le w e j stro n y p e łn i radości, z sie k ie ra m i w ręku. Ś p ie w a ją :
BRYNDAS
W systko łebsko się udało,
Mamy bydło, m am y owce,
Niechaj poznają K rakow ce,
Co uniiem y, choć nas mało.
MORGAL.
5 Sto w ieprzaków .
ŚWISTOS.
Swiń ze dwieście.
MORGAL.
A woły?
ŚWISTOS.
A kozioł tłusty?
MORGAL i SWISTOS.
Jak się to w yprzeda w mieście.
Będzie cem hulać w zapusty.
BRYNDAS.
W ięc się ciesm y, przyjaciele.
10 Mamy zem stę m am y chw ałę,
72 CUD MNIEMANY

I karzem ch łop y zuchw ałe.


I zd ob ycy m am y w iele.
MORGAL.
Ale gdy nas zech cą gonić?
Gdy zech cą bydło odbierać?
BRYNDAS.

15 - Trzeba nam się dzielnie bronić,


Lub zw y cięża ć, lub um ierać.
O bracając się do innych Górali w trzech śpiew ają.
Bracia! stójm y m ężnie w boju,
Nie żałujm y krw i i znoju,
Wsak, ch oć casem licha sprawa,
20 Ten ma słusność, co w y g ra w a .—

BRY N D A S.

P raw d a, ize te łupy, cośm y im zabrali,


P rzech o d zą nase i skody i trudy.
Gdyby im jesce m ożna zab rać n aw et dudy!...
Bo kiej tchórze, niech cierpią; m y przeto wygrali. —
25 K obiety n ase niechaj zaw se wej przed nam i
Bydło pędzą, m y z tyłu za niem i pójdziem y,
Bo gdyby wej do bitw y przysło z K rakow cam i,
My tu się pierw ej z niem i ucierać będziem y.
Kaj są nase kobiety? niechże idą wprzodzie.
M O R G A L.
30 A w szystkie tam zostały pod g ó rą przy wodzie.

AKT III. w. 11. karzem chłopy zuchw ałe — stpol. forma


biernika 1. mng.; w ym ierzam y karę chłopom zuchw ałym .
w . 14 i 16 w rękopisie niema, um ieszczam y je na
podstaw ie pierwodruku.
AKT III 73

b r y n d a s p a trzą c na scenę.
P a trz a j, j a k tw o ja K aśk a try k s a się z b a ra n e m .
ŚWISTOS.
A Z o śk a w ej n a w ie rz b ę w la z ła za C abanem .
MORGAL.
A M ałg o śk a za ro g i p o c h w y c iła b y k a ,
O ja k ż e o n a sk ace! a ja k ż e on b ry k a !
BRYNDAS.
35 Ł e p sk o się b a w ią d ziew ki.
MORGAL.
O k ru tn ie k o n te n te ,
Bo tez to ślicn e b y d ło , o g d y b y się o sta ć
M ogło p rz y n as! T y lk o ze te c h ło p y zaw z ięte
J a k n a s tu gdzie p rzysiędą...
BRYNDAS.
T o ic h b ę d z ie m c h ło sta ć ,
W sa k i m y rę c e m am y . — Ale cóz to ? cicho!
40 J a k iś ta m h a ła s sły ch ać.
ŚWISTOS.
O b a c je n o z góry.
m o r g a l , w ybiegając n a pagó rek.
B iad a n a m i K ra k o w ia c y lecą, k ie b y chm ury!...
O j! cóz to ta m tego!
ŚWISTOS.
O j, b ę d z ie s tu licho!
w. 31 . tryksa się z baranem — m ocuje się; tryksać lub
trykać = u d erzać łbem o łeb, gdy m ow a o zw ierzętach.
w. 32. za cabanem — czaban = w ół; w ogólniejszem
znaczeniu bydlę rogate; tutaj ma na myśli kozę.
CUD M N I E M A N Y

BRYNDAS.
Nie b ó jta się! Ty, Świstos, krzyknij na kobiety,
Niech pędzą trzodę. Świstos odchodzi.
R eszta skryjm y się w te krzaki,
45 A ja k nas ju z pom iną w systkie K rakow iaki,
N iespodziew anie z tyłu w siędziem im n a grzbiety
I pom iesam y w systkich.
MORGAL.

Nie ujźrzą nas m oże,


Boć jesce są daleko. D alej! w imię Boże!
BRYNDAS.
Dalej bracia! spiescie się, a sybko a żw aw o!
Odchodzą w prawą stronę.

SCENA II.
b ard o s sam w chodzi pom ału i patrzy za niemi.
50 Już poszli, próżno chciałbym w strzym ać bitw ę
| krw aw ą.
Ale ich tak przynajm niej pom ięszam , przerażę,
Ze m oże, co przem yślam , z łatw ością dokażę.
P rzeciągniem y im n ap rzó d d ru t przez całą drogę,
J a k się nim trąci któren, czy w rękę, czy w nogę,
55 U derzony iskierką ognia elektryki,
U padnie gdyby m ucha.
Dobywa z torby machinę elektryczną.
P oczekajcie smyki!
N auczę ja w as lepiej szanow ać naukę,
J a k w am nosy przypiekę i ziobra potłukę.
AKT II! 75

Ale gdzież się tu schow am , ażeby m achinę


60 Z bezpieczeństw em ustaw ić?
Ogląda się i postrzega wzgórek, na który wchodzi.
T utaj w tę krzew inę;
W łaśnie ten pniaczek bardzo mi będzie wygodny,
Bo w nim dobrze zakryję całe m e działanie,
A żaden m nie tu z dołu p ałk ą nie dostanie,
Schodzi nadół po drut.
O tóż to będzie teraz sposób cale m odny
G5 T oczenia w o jny.— Czem uż m ój d ru t przez św iat cały
Nie jest dziś przeciągniony, by w strzym ał potoki
Krwi ludzkiej?
Wbiega na wzgórek.
Jest profesor w katedrze w ysokiej,
D am ja w am tu lekcyje, zaw zięte cym bały!
Ale cicho, ju ż hałas zdaleka pow staje,
70 Zaczynam y robotę.
Pompuje mocno machinę, słychać g ł o s y wrzeszczące:
Ha, łotry, huUaje!
Gońcie! gońcie!
Bardos ukrywa się lepiej na wzgórku.

SCENA III.
b a r d o s ukryły, b r y n d a s , m o r g a l , ś w i s t o s i inni g ó r a l e ,

za nim i w a w r z e n i e c , B a r t ł o m i e j , s t a c h , j o n e k , inni
K RAK O W IA CY i KRAK O W IA N K I.

M ORGAL.
Uciekaj!
b ryndasz resztą Góralami uciekając.

Juz po nas! ___________ __


w. 64. sposob~cale modny — cale, wyrażenie staropol*
skie, dziś: wcale, nawskróś.
76 C UD M N IEM A N Y

k ra k o w ia cy krzyczą za niemi.
Mordujcie!
uciekają przez drogę, trafiają na drut elekryczny,
g ó ra le

którym uderzeni upadają na ziemię, wszyscy razem w o­


łając:
Gwałtu! gwałtu!
k ra k o w ia cyw padają wszyscy na scenę, widząc Goralów
na ziemi, rzucają się na nich, wołając:
Teraz ich!
BARDOS głosem w yniosłym z góry.
Krakowiacy, stójcie!
W strzymajcie się, mordercy! także więc srogiemi
Być chcecie? zabijać ich, gdy leżą na ziemi,
75 Chcecież zbrodniczeręcew krw i bezbronnychm aczać?

W yniosłych karać trzeba, pokornym przebaczać,


Tak prawo boskie uczy. Spuście wasze pałki.
K ra k o w ia c y sp u szc za ją p a łk i, B a rd o s o b ra ca się do G órali.
A wy, gałgańskie dusze! wy zuchwałe śmiałki!
Wy, rabusie, hultaje, toż to wy dlatego
so Dwa razy w rok na odpust chodzicie na Piaski,
Ażeby się bić w piersi, a krzywdzić bliźniego?
W stańcie! Dziś oto życie macie z mojej łaski,
A jeżeli mi się tu zaraz nie zgodzicie,
Jeśli wszystkiego bydła im nie powrócicie,
85 Tedy ta sama straszna, niewidoma siła,

Która was, gdyby słomkę, na ziemię rzuciła,


Aż na same gorące dno piekła was rzuci!
M ORGAL.
Baj baja, niechno w aspan tak nie bałamu c i.____
w. 87 — 88 w rękopisie opuszczone.
B R Y N D A S.
Nieinas ci tu w tem cudu, żeśmy się potknęli.
B A R D O S.

901 nic więcej? więceście żadnego nie mieli


Uderzenia? niceście nie czuli, hultaje!
M ORGAL.
Zwycajnie, kiej ciek w strachu, to się różnie zdaje.
B A R D O S.

A już też bezbożności dopełniacie miarki,


Zaraz ja was przekonam, śmiałe niedowiarki.
95 Krakowiacy, stańcie tu!
Id ą w s z y s c y n a j e g o stronę.
Niech ci przeklętnicy,
Jako już czartów zdobycz, staną po lewicy.
Teraz więc zobaczemy, jeśli potraficie
Pójść stąd.
Zaczyna pom pow ać}m achinę.
Jeśli trzy kroki tylko się ruszycie,
W net, jak barany na rzeź, padniecie na ziemię.
100 Idźcie więc, pozwalam wam , zabierajcie bydło.
K R A K O W IA C Y .

Jak to zaś?
B A R D O S.

Stójcie cicho.
M ORGAL.
To próżne mamidło.
Idźmy, bracia!
P o r y w a j ą się w s z y s c y gó rale, lecz d ru te m uderzeni, u p a d a ją
w o ła ją c :
Aj, gwałtu!
78 CUD M N IEM A N Y

B A R D O S.

O, galgańskie plemię!
Leżysz teraz cichutko i wierzysz nareście,
Że niebo karze tego, co rzecz cudzą bierze?
i°-> I rzebaby w am odliczyć po bizunów dwieście,
Ale wstańcie i zaraz mi wyznajcie szczerze,
Nie czujecież wewnętrznie sumienia zgryzoty,
Żeście im skradli bydło?
B R Y N D A S.

Juzci tak coś zda się.


B A R D O S.
A widzisz więc, drągalu?
M ORGAL.

Nie zwazaj, Bryndasie,


no To musi być carownik, od djabla ucony.
B A R D O S.

Jeszcze bluźnisz? Ach! jużeś wiecznie potępiony.


Oto Lucyper już cię chwyta za kołtony,
Uciekaj! Weź czem prędzej tę butelkę — naści.
To od święconej wody, włóż ją szyjką w ziemię,
115 Stań na nią jedną nogą, weź ten drut kręcony.
Prędzej! — bo się zapadniesz w piekielne przepaści!

w . 112. za kołlon y — kołtun, choroba w ynikła z nie­


chlujstw a, objawia się ow rzodzeniem skóry na głow ie i zle­
p ieniem w ło só w ; tutaj p rzenośnie: w łosy , kudły.
w. 113. Weź czem pręd zej tę bu telkę— O stosunku tego
ustępu do scen y z komedji Poinsineta JLe Sorcier (czarow nik)
obacz w przypisach str. 138—40.
AKT III

m o rg alogląda się z bojaim ą, nareście stawa na bu­


telkę, chw yta się drutu. Wtem b a r d o s pom puje machinę
i widać, ja k się wznoszą włosy na głowie m o r g a l a .
b ard o s.
Otóż patrzcie, ja k w łosy stoją m u do góry,
D jabłi latają n a d nim !
m o rg al z strachem.
Aj! aj!
B ARDOS.'
Już w pazury
C hcą cię porw ać.
w szyscy zdum ieni krzyczą.
C u d !c u d !c u d !
BARDOS.
Dalejże, zuchw ały,
120 Żałuj za tw oje zbrodnie, a zostaniesz cały,
W yznaj, żeś głupi.
m o r g a l drżący.

Głupim.
bardos.

Tchórz!
MORGAL.
T chórz.
bardos .
Duda!
MORGAL.
Duda.
BARDOS.
N aucz się na drugi raz lepiej w ierzyć w cuda,
Idź sobie, ju żeś wmlny. A wy w reście jego
80 CUD MNIEMANY

K a m ra c i, p a trz c ie , j a k o n n a d p rz e p a śc ią stoi.
125 N iech się w ię c n ik t n ie w a ż y ro z k a z u m o jeg o
Ł a m a ć . G dy p ie s k a b iją , n ie c h się le w e k boi.
Id źcie n a ty c h m ia s t b y d ło o d d a ć K ra k o w ia n o m .
A p ie rw e j je sz c z e tu ta j, w m o jej o b ecn o ści,
D ajcie im rę c e n a z n a k z g o d y i je d n o śc i,
iso S ciśn ijcie się w z a je m n ie .
WAWRZENIEC.
My w e jc ie sa m p a n o m ,
Byle w sy stk o o d d ali, d a ru je m y z duse.
BARDOS.
W ię c z g o d a ?
WSZYSCY.
Z g o d a w ie c n a !
BARDOS.
D zięki B ogu z a to.
S zczęśliw o ść w a sz a b ę d z ie -,p ra c m o ic h z a p ła tą .
BARTŁOMIEJ.
A łez te n c u d ?

SCENA IV.

C1Ż sam i l MIECHODMUCH.


w padając.
m ie c h o d m u c h
135 C zud? g dzie czu d ? j a go w id zieć m uszę,
U słyszałem z d a le k a w o ła ją c e głoszy:

w. 126. Gdy pieska biją, niech się lewek boi — p o w ie­


dzenie p rzysłow iow e, zaw iera m yśl, że n iep ow odzen ie słab ­
szych w inno b yć ostrzeżeniem dla m ożniejszych.
AKT III 81

C zud! czud! aż m i ze s tra c h u n a łbie w sta ły w łoszy.


B iegłem je d n a k co p rę d z e j w id zieć to zjaw ien ie,
O j, b y ło ż b y to d la n a s zy szk o w n e z d arzen ie,
ho K siądz p le b a n n ie n a jw ię k sz e m a te ra z in tra tk i,
G dyby n a m się w ięc ja k i c z u d o b ja w ił rz a d k i,
M ielibyśm y o ferty , w o ta , fu n d a c z y je .
D o b ie ro b y m so b ie żył, n ie ta k , j a k d ziś żyję.
B yłyby tu k a p ło n k i, o w cze i b a ra n y
1451 pien iążk i.
W A W R Z E N IE C .
A g d zieześ d o tą d był, k o c h a n y
M ie c h o d m u c h u ? D o c h a p te s w m o m e n c ie ś się zjaw ił,
A k iej się b ić w y p a d ło , w a sz m o ść się n ie staw ił.
MIECHODMUCH.

P ra w d a , że się za g ó rę p o d p n ia k i sz c h o w a łe m ,
Ale w a s z a to cz ę sz to z d a le k a ż eg n ałem ,
iso A p o te m , w s z a k j a p rz e c ię o sz o b a k o śc ie ln a,
R a d z ić w o jn ę a b ić się to je s t rz e c z o d d zieln a.
w. 139. zyskowne zdarzenie — aluzja do praktyk du­
chow ieństw a, obliczonych na dew ocję tłum u. Rys charak­
terysty czn y dla autora z »wieku oświecenia«.
w. 142. oferty, wota, fundacje — oferty, ofiary pie­
niężne; wota (łac. votum ) dary, składane u cudow nego obrazu;
fundacje, fundusz, zapisyw any kościołow i na odpraw ianie
p ew ny ch stałych mszy w ciągu roku.
w. 146. Do chaptes — w yraz nieodm ienny, naśladujący
szw argot żydow ski, oznacza łapów kę, zryw kę, grastykę,
darm ochę.
w. 150. osoba kościelna — Możliwe, że jest to aluzja
do gorętszych k sięży -p atrjo tó w , k tórzy przed w ybuchem
pow stania p arli do szybkiej rozpraw y z Moskwą.
P isa rz e p o lsc y i o bcy. N r. 6, 6
82 CUD MNIEMANY

My, kiedy tego trzeba, w ojnę zapalam y,


Ale się sam i n a sztych nie sztaw iam y.
JO N EK .
Daj go katu! To jak ieś w ygodne ustawy...
B A R TŁO M IEJ.
155 Był to cud razem strasny, i cud do zabaw y.
BARDOS.

B racia m oi, słuchajcie! Św iat ten je st zepsuty,


Są n a nim ta k bezczelne i podłe filuty,
K tórzy, w idząc, żeście w y p ro stac y potrosze,
Z m yślonem i cudam i ściągają w am grosze.
160 Ażeby w as w ięc drugi ra z kto nie nadużył,
P ow iem w am , że ten figiel, któregom tu użył,
Nie je s t to cud praw dziw y, ni d jabelska sztuka.
J e st to pew na rozum na i pięk n a nauka,
T a robi w człeku skutki, któreście widzieli,
165 Alebyście w y tego za rok nie pojęli.
W iedźcie tylko, że ten drut, przez drogę ciągniony,
T ak je st jasn y m i silnym ogniem napełniony,
Ze, k to się go, czy ręką, czy nogą dotyka,
Całego, ja k b y piorun n aty ch m iast przenika.
170 A żebyście wierzyli, że ja w as nie durzę,
Z araz w as doskonale i jaśn ie przekonam .
JO N EK .
Ej, prosiem y w asm ości.
W A W R Z E N IE C .
Prosiem , pokaz to nam .

W- 152—153 w rękopisie opuszczone,


W SZ Y S C Y .

P ro s ie m y !
B A R D O S.
Z araz. S ta c h u , idź ta m , s ta ń n a górze,
I o b ra c a j tą k o rb ą . Stach odchodzi.
A w y, dzieci m oje,
175 P o b ie rz c ie się d o k o la , a w sz y sc y za ręce.
B A S IA .

E j, kiej stra sn o .
JO N E K .
Nie b ó j się.
m ie c h o d m u C h śm iejąc się.
O sz e rc e z a ję ce!
B A R D O S.

P a n M ie c h o d m u c h p ie rw sz y tu stan ie.
M IE C H O D M U C H .
J a się b o ję.
B A SIA .

Z n a s się w a sz m o ść śm iał?
B A R D O S.
W s ty d ź ,s ię ! d alej, s ta ń c ie n o tu ,
T ę rę k ę d aj B a rtk o w i, tą d o tk n ij się d ro tu .
Gdy się dotykają drutu, uderzeni krzyczą:
iso A j! a j !
B A R D O S.
O tó ż p o w sz y stk ie m , n ie c h a j w a m to służy
N a z d ro w ie , to p rz e rz a d z a krew .
w. 179 drotu — daw niejsze brzm ienie w yrazu drut
(z niem. Draht, st-pol. d ró t) zachow ane dla rym u.
0‘
84 CUD MNIEMANY

J0 N E K .
Co to za dziwy 1
BRYNDAS.
Cłek o tern ani słysał.
W A W R ZE N IEC .
To ja k cud prawdziwy!
BARDOS.
A jednak nie jest cudem. Lecz nie bawm y dłużej ;
Powróćcie wszyscy razem w radości do domu,
185 A gdy was zwodzić zechcą, nie wierzcie nikomu.
W y bierzcie bydło wasze, wy złączcie się z niemi,
Razem dzisiaj wieczerzać i tańczyć będziemy.
W A W R ZE N IEC .
Mądryć to cłek z waspana.
BARDOS.
Gdy tak rozumiecie,
Jednę m ałą nauczkę ode mnie przyjmiecie,
iso Niech ona silniej niźli ogień w tej iskierce,
Dotknie umysły wasze i rozpali serce.
ARJA.
Żyjcie w zgodzie i pokoju,
Nie dajcie się gorszyć światu.
Niem a zysku w takim boju,
195 Który czyni krzyw dę bratu.
Bóg nas w szystk ich rów no stw arza,
Równo nam się kochać każe,
Tego zaw sze upokarza,
Kto bliźniego krw ią się maże.
W szyscy p o w ta rza ją tę arję i odchodzą w tę stronę, yd zie bydło.
w . 192—199. A rja. — W zmianka o »tak im boju, który
czyni krzyw dę bratu« i »bliźniego krw ią się maże«, w iąże
SCENA V.
BARDOS i STACH.
BARDOS.
200 Stachu, zostań się ze mną; radbym twe małżeństwo
Szczęśliwem już oglądać, lecz niebezpieczeństwo
się tylko pozornie z akcją sztuki, której przedm iotem była
spraw a tak błaha, jak niedoszła bójka Krakow iaków z Gó­
ralam i o bydło. W istocie chodziło autorow i o to, ażeby
przez usta B ardosa dać »jedną m ałą nauczkę« publiczności
teatralnej w arszaw skiej, nauczkę potrzeb n ą w chwili gotu­
jącego się pow stania narodow ego. Rozgryw ająca się w łaśnie
w tedy w e Francji w ielka rew olucja w eszła w stadjum bez­
względnej i okrutnej w alki z przeciw nikam i w ew nętrznym i,
zam ieniła się w groźną dla narodu francuskiego w ojnę do­
m ow ą (rządy tero ry stó w 1793 r.). Przy całej gotow ości do
pośw ięceń obaw iano się także u nas podobnego ob ro tu
spraw y. Kościuszko przed rozpoczęciem w alki staw ia spi­
skow com wym aganie porządnej, na rygorze w ojskow ym
opartej organizacji pow stania, nie chce bowiem rozpoczy­
nać »kozaczyzny« t. j. bezładnego i sam owolnego ruchu
mas ludow ych o podkładzie socjalnym.
Podobna dążność je st zaw arta w śpiew ce Bardosa.
W zywa do zgody i um iarkow ania. W obec możliwego p rzy ­
kładu teroryzm u francuskiego ostrzega przed podszeptam i
nam iętności politycznych (»Nie dajcie się gorszyć światim)
i przed m ożliw em i gw ałtam i rew olucji, zw racającem i się
przeciw w łasnym rodakom (»krzyw da bratu«). A utor po­
siada poczucie historycznej powagi chw ili, pragnie serdecznie
m yśl w łasną w poić w duszę słuchaczy, dlatego poprzedza
ią podniosłem w ezw aniem :
N iech o n a siln ie j, n iź li o g ień w te j (?) isk ie rc e ,
D otknie u m y sły wasze i rozpali serce.
W ezwanie je st zbyt uroczyste, żeby się odnosić miało
do akcji utw oru, do wzajem nego pożycia K rakow iaków
z Góralami.
86 CUD MNIEMANY

W isi je sz c z e n a d to b ą . D o ro ta cię k o c h a ;
A k ie d y się z te m w y d a , j a k k o b ie ta p ło c h a ,
T o tw o ja żo n a , słu szn ie z a z d ro s n a i czuła,
205 C ałeb y ci p o ży cie z g ry z o tą z a tru ła .
S łu c h a j: trz e b a ją p rę d k o i z rę c z n ie od sąd zić.
STACH.

Ale ja k !
BARDOS.
G dzież cię o n a n a jc z ę śc iej w id u je !
STA CH .
O n a m n ie w sęd zie su k a , w sę d z ie m n ie śpieguje.
BARDOS.
O to m u sisz j ą w ta k ie m ie jsc e g dzie sp ro w ad z ić,
210 Ż eb y się ta m sk ry ć m o ż n a , gdy b ę d zie p o trz e b a .
ST A C H ,
A ja k b y m n ie m ąz złap ał? D a łz e b y m se ch łeb a.
BARDOS.

P ró ż n a trw o g a ; nie b ó j się, ale gdzież to zro b ić?


ST A C H .

O n a c ę sto p o d d o m e m d łu g o ze m n ą g ad a.
T o się za w ęgieł sch o w am .
BARDOS.
Nie, to n ie w y p a d a .
215 T rz e b a k o n ie c z n ie ta k ie m ie jsc e p rzy sp o so b ić ,
Ż e b y ta m m ły n a rz o w i z a jrz e ć w y p a d a ło .
ST A C H .

T o j a w e j w n a s ą w ie rz b ę sc h o w a m się sp ró c h n ia łą ,

w. 206 . odsądzić — odsunąć, oddalić.


AKT III 87

On tam co chwila patrzy, cy się nie wróciły


Pscoły, co przed miesiącem ul w niej porzuciły.
BARDOS.
220 A gdzież ta wierzba stoi?
STACH.
Przed samemi drzwiami.
BARDOS.
A czy się. ty tam zmieścisz?
STACH.
Nieraz tam we dwoje
Siedzieliśmy se z Basią.
BARDOS.
Więc ja tam rzecz moję
Zrobię. — Słuchaj 1 Z Dorolą gdy będziecie sami,
Gdy cię ona już ściskać i całować zacznie,
225 Ja wtenczas przyprowadzę młynarza nieznacznie.
Ty się czem prędzej w wierzbę schowasz, on zo-
[baczyć
Zechce pszczoły, lecz ja mu będę tak majaczyć,
Że do tego nie przyjdzie. Jednakże Dorota,
Bojąc się, by nie wyszła na wierzch jej niecnota,
230 Tak się w sobie natrwoży, napłonie, nadręczy,
Że ją to może wstrzyma, a może odstręczy.
STACH.
A jak tam młynarz zajrzy?
BARDOS.
Ja to na się biorę.
STACH.
Bal wraspan nie odlepis, gdy ja wezmę w skórę.
88 CUD MNIEMANY

BARDOS.
D aję ci słow o moje.
STACH.
S puscam się więc na cię.
BARDOS.
235 Ale to p ręd k o trzeb a zrobić, m i ł y bracie;
Bo po ślubie już nie czas. Kto wie, jak ie tobie
Mogą p otem przyjść myśli.
STACH.
W ięc to zaraz zrobię,
Ja k tylko przyjdziem do dom.
BARDOS.
Dobrze.
STACH.
W iem , ze ona
P rzyleci zaraz do m nie, ja k ognista lona,
2401 będzie m nie cm okała.

BARDOS.
W ięc w alnie uda się.
STACH.
T eraz w a sp a n a zegnam , pójdę do mej Basie,
Bo wej tęskni beze m nie.
BARDOS.
Jedno słow o jeszcze:

w . 239. łona — stpol. dziś łuna, pożar,


w . 241. do m ej Basie — ludow a form a dopełniacza
ł. poj. rzeczow n ików żeńs., k tórych tem at kończy się na
spółgłoskę miękką, była niegdyś p ow szechn a w dawnej pol-
szczyźn ie u. p. tej dusze, ziemie, lutnie, nadzieje i t. d.
Pow iedz mi, ale szczerze: te w szystkie zaloty
M łynarki nie w zniecająż w tw em sercu ochoty
245 Do zdrad zen ia tw ej Basi?
STACH.
W sak ia zaw se w rzesce,
Kiej m ię D orota ściska.
bard o s.

Ależ czasem może?...


STACH.
Nigdy.
BARDOS.
Słowo?
STACH.
Przysięgam .
BARDOS całując go.
Szczęść że ci w ięc Boże,
P oczciw y chłopcze!
STACH.
Juz ja nie zgorsę się z tego,
Ze rzad k o w idzieć w świecie m ęża poćciw ego.
ARJA.
250 Nie tajnoć to jest nikomu,
Jak mężowie zony zwodzą,
Tej nie lubią, co jest w domu,
I cęsto do innych chodzą.
Ale tez za swoje mają,
255 Bo pobocne marmozele
w. 255. marmozele — marmozela (lud.), pogardliwa
nazwa kobiety przesadnie wystrojonej lub lekkich obycza-
*ów (z franc, mademoiselle = panna).
90 CUD M N I E M A N Y

Tak im głowy p rzystrajają,


Ze chodzą kieby daniele.
Tak zazw ycaj byw a w świecie,
W et za wet, darm o nic niema,
Zrób jeden figiel kobiecie,
Ona ci odpłaci dwiem a.
Ja w ięc nie chcę zdradzać zonę,
Bo chcę, aby m nie kochała,
Aby m nie jednego miała,
A ja tylko jed n ę onę.
Odchodzi.

SCENA VI.
b ardos sam , p a trzą c n a ziemię.
BARDOS.
W tym w ieku, jeszcze tylko w zór poczciw ej cnoty
U nieuczonej m ożna oglądać prostoty!
R zadka para, by teraz k o ch a ła się w iernie.
O! ja k ich uszczęśliw ić pragnąłbym niezm iernie.
270 T eraz mi jeszcze Basię przek o n ać zostaje,
Że S tach je s t dla niej w ierny. D obry mi podaje
Sposób ta w ierzba. Muszę pierw ej z nią pogadać,
Ażeby, co też m yśli o S tachu, w ybadać.
Ale... czy mi się zdaje?... Tak!.,, ona tu bieży.

SCENA VII.
BARDOS i BASIA.

BASIA.
275 Cy niem a tu taj Stacha?... azem się zdysała.
w. 257. kieby daniele —jakby daniele, bo te kobiety
przypraw iają im rogi t. j. zdradzają ich.
AKT III

B A R D O S.

D opiero co tam poszedł.


B A SIA .
Otom się m usiała
Z nim m inąć.
B A R D O S.
Czy tak tęsknić bez niego należy?
Całaś w znoju.
B A SIA .
Ej! nic to.
B A R D O S.
Lecz tak biegać szkodzi.
B A S IA .
Ale bo w asp an nie wieś, o co m i tu chodzi.
280 W ięc m u się przyznać m usę. Mój panie studencie,
P o rad ź mi, bom jest biedna, gryzę się przeklęcie,
D ociekłam wej, ze w S tachu k o ch a się m łynarka,
A ze to je s t przem yślna i z d rad n a figlarka,
M ozeby mi się chłopak kiedy zbałam ucił.
285 O tóż w idząc, ze z nam i niem a go u trzody,
M yślałam , ze sam jed en n a pole pow rócił,
Ażeby się z D o ro tą poum izgał przody,
I dlategom ta k biegła.
BA RD O S.
O n tu ze m ną baw ii.
B A S IA .
Chyba ze tak.
BA RD O S.
U staw nie o tobie mi praw ił,
290 D ziękow ał mi, żem gładko odsądził B ryndusa.
92 CUD M N I E M A N Y

BASIA.
On ci mnie kocha, ale nie śpi wej pokusa,
Mógłby mnie zdradzić kiedy.
BARDOS.
A gdyby tak było,
Żeby się Stach chciał czasem poum izgać do niej,
Cóżbyś wtenczas robiła?
BASIA.
Niech go Pan Bóg broni!
295 Dopieroby się piekło w domu otworzyło.
BARDOS.
Toś ty tak zła?
BASIA.
Gdy mnie kto zdradzać chce, niech lepiej
Samego djabła z piekła, niźli mnie zacepi.
AHJA.
Jestem dobra, jak baranek,
Jestem słodka, ja k cukierek,
300 Kiej mnie nie zdradza kochanek,
Kiej nie chodzi do fryjerek.
Ale gdybym to dociekła,
Ze m nie Stasio osukuje,
Ze zdrajca inną całuje,
305 Stałabym się jędzą z piekła.
Jejbym w arkoce w yrw ała,
A samego w ałkiem sprała,
Takbym tłukła, takbym biła,
Azbym zdradzać oducyła.
3io Wiem ja, jak w św iecie m ężowie
Cęsto zonom m ydlą ocy,
»Moje życie; moje zdrow ie,
Ja cię kocham z całej mocy!«
A kiedy za drzw i w ychodzi,
315 Juz o zonie ani w spom nie;
Oj! cem uz mi się nie godzi
W ziąść ich na naukę do mnie!
BARDOS.
Nie troszcz się, m iła Basiu, ja ci to dowiodę,
Że tw ój S tach zaw sze w iem y i stały dla ciebie.
BASIA.
320 Bo tez i ja b y m za nim skocyła choć w wodę,
Scęśliw ąbym z nim była choć o suchym chłebie.
BARDOS.
Słuchajże! — J a k ju ż z w am i do w ioski pow rócę,
U ważaj w tenczas dobrze, gdzie ja się obrócę,
I ja k ci dam znak głową, zaraz przybież do m nie,
325 J a cię tak skryję dobrze, że sam a dokładnie

Zobaczysz, ja k D orota Stasia nęci zdradnie,


A on, iak ci je st w ierny i chow a się skrom nie.
BASIA.
Ach, prosę, bard zo prosę! dopiero scęśliw a
Będę.
BARDOS.
O toż i cała grom ada przybyw a.

SCENA VIII.
W szystk ie osoby p o w r a c a ją c e od bydła.

W A W R ZE N IEC .
330 Jest w systko, ani jednej stuki nie brakuje.
BRYNDAS.
O ddaliśm y, m ospanie, co do jednej kozy.
94 CUD MNIEMANY

M ORGAL.
Niech w am się we dw ójnasób lo stadko pom noży.
ś w ist o s .
Z ycem y w syscy tego.
B A R T ŁO M IEJ.
D ziękuję!
W A W R ZEN IEC .
Dziękuję.
Do Bardosa.
I w aspanu tez zato dzięki zanosiem y,
335 Ześ n as pogodził. T eraz do dom u w racam y
I w asp an a n a gody z sobą zaprasam y.
B A SIA .
Stasiu, ja pójdę z tobą.
STACH biorąc ją za rękę.
Razem se pójdziem y.
W A W R ZE N IEC .
Bydło prosto n a pasę zap ęd zą pastuchy,
A i w y tez sam panu skłońcie się, dziew uchy,
3J0 P odziękujcie za w ase krów ki.
B A S IA .
Z całej duse —
Ja za m oję srokatą. kłania się.
ZO SIA .
J a za m oje płow ą, kłania się.
DRUCHNA.
Ja zaś za m oję łysą (j. w.)
M IE C H O D M U C H .
Już też i ja muszę.
P odziękow ać za całę trzodę plebanow ą.
B A R D O S.
Kłaniam.
B A R TŁO M IEJ.
Ja się waspanu przysłużę, cym mogę...
3J5 Zupan dobry...
W A W R Z E N IE C .
Ja capkę.
STACH.
Ja buty na drogę.
JO N EK .
Ja pas.
BASIA.
Ja płótna stukę.
ZOSIA.
Ja jajek pół kopy.
MIECHODMUCH.
A ja relikwjarzyk.
BRYNDAS.
My piwem i miodem.
BARDOS.
Dziękuję wam.
W A W R ZE N IEC .
W ięc idźmy.
BARDOS.
Idźcie tylko przodem,
Zaraz przyjdę. —
Odchodzą w szyscy.
96 CUD M N IEM A N Y

SCENA IX.
b ardos sam , rozrzew niony.
O jak swą szczerością te chłop
350 Przejęli duszę moją!... Uczułem prawdziwie,
Że mi się łzy po oczach kręciły rzewliwie.
Czemu tak małe dary wielką rozkosz rodzą?
Czemu tak sercu miłe? — Bo z serca pochodzą.
A R JA .

N ie ci nam dają, k tó rz y są bogaci,


355 N ie ci, co p rzy m u s, lu b in te re s m ają,
Bo p ie rw si dają, co zd a rli z sw y c h b rac i,
D rudzy do łaski w z g a rd ę p rzy łączają.
L ecz ten m i d aje d a r ze w sz e c h m ia r drogi,
K to z se rc a daje, ch o ć sam je s t ubogi.
Odchodzi.
AKT IV.

Teatr wystawia ta samo, co w pierwszej odsłonie.

SCENA I.
DOROTA sa m a .
Cóz to, ze ic h ta k dłu g o n ie w id a ć ? — Aj, cyli
C asem m o je g o S tasia w b itw ie n ie zran ili?
O j! to ć b y m tez b e c a ła ! W o la ła b y m w re śc ie ,
Z eb y m o je g o starca... Ale cy t, sa lo n a !
5 Nie p o w in n a , m ę ż o w i z y c y ć śm ie rc i zo n a,
C hoć i b rz y d k i, d o ść, ze ciek p o ć c iw y . N iew ieście
Z aw se ży cie m a łż o n k a p o w in n o b y ć dro g ie.
Ze c a se m się p rz y tra fi ciek u z u ło m n o śc i
Z grzesy ć, to je s c e n ie ta k w iele w ty m je s t złości,
10 Ale c y liać n a ży cie je s t p rz e stę p s tw o srogie.
J a b y m ju z i n a re ś c ie c h c ia ła z n im zyć w ie rn ie ,
Ale m i te n S ta c h se rc e ta k p a li n iezm iern ie,
Ze le d w o zy ć b ez niego m o g ę n iescęśliw a.
Z aco się tez to cu d zej rz e c y ta k z a c h c ie w a ,
is G dy b y S tasio b y l m oim , m o ż e i p o ło w y
Nie b y łb y m i ta k m iły m , n ie z a w ra c a ł głow y,
P isa rz e p o lscy i o b cy , Nr, 6, 7
98 CUD M N IEM A N Y

A teraz m ię tak dręcy, ta k m ą niscy dusę,


Ze albo um rę z zalu, albo go m ieć m usę.
Obiecał, kiedym n a ślub jego przystaw ała,
ao Ze m nie tez pocałuje. Ja k tylko pow róci,
Cy m i dotrzym a słow a, będę dośw iadcała.
Bo po ślubie B aśka m u juz głowę zaw róci.
A przytem zła dziew ucha, nie da se w kasę
D m uchać.

SCENA II.
D O R O T A , JO N E K , B R Y N D A S.

DOROTA.
Ja k się m as, Jonku? a nasi?
JO N EK .
Za m łynem ,
25 W y siadają tam n a brzeg.
DOROTA.

A bydło?
B R Y N D A S.

Na pasę
Juz go zagnały chłopy.
DOROTA.
Jakim ze to cynem
C udow nym wy z G óralem w zgodzie?
JONEK.

Aj B artkow a!
J a k pow iem y, to w am się wej zaw róci głowa,
Jak ie tam dziw ow iska ten student w ypraw ił!
30 I pogodził nas w systkich i strachu nabawił,
AKT IV _

BRYNDAS.
I naw racał i dziwił.
DOROTA.
Alez jak, gadajcie.
JONEK.
Oj, bo! to trudno.
BRYNDAS.
I jak!
DOROTA-
L ec przecię.
JO N EK i BRYNDAS.
Słuchajcie!

DUETTO.
BRYNDAS.
N ajprzód ciągnął d ru t przez drogę,
JONEK.
Potem sam uciekł na górę.
BRYNDAS.
5 Potem nas uderzył w nogę.
JONEK.
Potem im chciał w ybić skórę.
BRYNDAS.
Potem nam kazał pow staw ać.
JONEK.
Potem groził, potem łajał,
BRYNDAS.
Potem kazał ręce dawać.
JONEK.
[0 Potem jakieś dziwy bajał.
BRYNDAS.
Potem podawał butelki,
C UD M N IEM A N Y

JONEK.
Potem w łosy p ow staw ały,
BRYNDAS.
Polem sp uścił drut niew ielki,
JO N E K .
Potem kręcił jakieś w ały,
BRYNDAS.
45 P otem kazał stanąć w koło,
JO N E K .
Potem nas w systk ich uderzył,
BRYNDAS.
Potem się rozśnjiał w esoło,
JO N E K .
Potem juz mu nikt nie w ierzył,
BRYNDAS.
W reście, djabeł to rozum i,
50 Co ten cłow iek mądry umi.

DOROTA.
C hyba tez djabeł pojm ie, bo ja głupia z tego.
Ale olóz i nasi. W idzę Stasia mego.

SCENA III.
W szyscy p rócz b ardosa

DOROTA.
A w itajcież! w itajcież!
B A RT ŁO M IEJ.

/ Jak że się m as, zono?


Cies się, ju z m iędzy nam i w systko zakońcono,
55 Juz m y w zgodzie z sam panem . Ten student, co to tu
Był z nam i, pozbaw ił nas w selkiego kłopotu.
w a w rz e n ie c -
Co on ta m n a w y ra b ia ł, i p o ją ć nie m o żn a,
O p o w ie m y w a m w sy stk o .
.I0N EK .
N aco z? T o rzec p ro zn a,
Ju z m y lu p o w ied zieli D o ro cie d o k ła d n ie .

DOROTA.
fio C oście w y ta m b ajali, to i b ie s n ie zg ad n ie,
Ale m i S tasio w sy stk o n a jle p ie j o p o w ie.
b a s i a z przygryzkiem .
J e s t ci tu ty le in n y ch .
BARTŁOM IEJ do Doi'Otl].
T e ra z m o je życie,
P o n ie w a ż n a w eselu b ę d ą ci p an o w ie,
Z a k rz ą tn ij się, w e w sy stk o p rz y sp o só b sow icie,
er, Idź do c h a ty . — T y S ta c h u i ty tez, d ziew cy n a,
P o m o z c ie je j; j a c h w ilk ę z a jrz ę tez d o m łyna.
Odchodzi.
W A W R Z E N IE C .
A m y p ó d ź m y do k a rć m y , p o silm y się k sy n k ę
D o b rą g o rzałk ą.
MIECHODMUCH.
J a tez ły k n ę o d ro b in k ę .

DOROTA.
A j a d la w a s ze S ta c h e m sp o rz ą d z ę śn ia d an ie ,
7 01 w s y stk ic h w as do c h a ty z a p ra s a m y n a nie.
WSZYSCY.
P rz y jd z ie m y z o c h o tą .
102 CUD MNIEMANY

JO N EK .
A tanecki, muzyka?
STACH.
Idźmy tedy. — Hej, wiwat! niech każdy wykrzyka.
krzyczą.
w szy scy
W iw at! odchodzą do karczmy.
DOROTA.
Pójdźm a więc. Ciągnie Stacha do chaty.

SCENA IV.
ciź i b a rd o s, który pokazuje się nieznacznie i kiwa na
Basię.
BARDOS.
Cyt! cyt!
to spostrzega i wyprawia ich.
b a s ia
Idźcie, bo ja musę
Moment zajrzyć do karćm y — Jamci druchna przecie,
75 Panna młoda mnie ceka.
d o ro tana boku.
Tym lepiej.
Odchodzi z Stachem.

SCENA V.
BARDOS i B A S IA .

b a s ia niecierpliwie.
Cóz chcecie?
Spiescie się, bo ja na krok stąd się wam nie ruse;
Mam ich wejcie zostawić samych?
103

B A R D O S.
Próżna trwoga.
Gdzież jest ojciec?
B A S IA .
W e młynie.
b -a rd o s.
To dobrze. No teraz,
Moja Basiu, wleź mi w tę wierzbę.
B A SIA .
Acli, dla Boga!
so Ja zaś w wierzbie m am siedzieć, jak sowa?
B A R D O S.
A nieraz
Siadywałaś w niej w parze z twoim lubownikiem.
B A S IA .

Ja zaś?
B A R D O S.
Tak jest.
na boku.
b a s ia
Ten cłek być musi carownikiem!
W systko zgaduje. Głośno.
Praw da zem raz tam siedziała.
B A R D O S.

Siądźże^i teraz, będziesz stąd wszystko widziała,


ss Jak się*Stasio z Dorotą obchodzi. Ale cię
Przestrzegam, żebyś mi się wyniść nie ważyła,
Aż otworzę, bo wszystko zepsujesz.
B A S IA .
Aj, zjecie
Mi carta, pani-matko!
W-

104 CUD MNIEMANY

BARDOS.
No, dalej.
BASIA.
Juz włażę.
W łazi do wierzby, a b ard o s ją zam yka.
BARDOS.
To je d n o .— W net tu b ęd ą i drudzy. — Terazże
90 Dalej do m łyna! T am się za drzw iam i zasadzę.
Zapew nie S tach uciekać będzie od D oroty,
O na go zechce gonić; a gdy swe zaloty
Z acznie palić, ja w tenczas m ęża w yprow adzę.
Odchodzi do młyna.

SCENA VI.
D O ROTA, STACH.

DOROTA.
Nie uciekajze, Stasiu! nie bądźze tak srogi.
STACH.
95 Moja p ani D oroto, puściez wy m nie prose.
DOROTA.
Oj. gdybyś ty cul w sercu, ta k srogie pożogi,
T ak ie m ęki, ja k ie ja, niescęsna, ponose,
Nie byłbyś tak okrutnym . Nie chciejze uciekać,
P ó d i do chaty.
STACH.
Nie mogę.
D O R O TA .
W sakze niem a Basi.
105

STACH.
loo Ale przyjdzie, na boku:
T u stu d en t kazał na się cekać.
DOROTA.
O na tu nie pow róci, nie puscą ją nasi.
T o przynajm niej choć m nie raz pocałuj.
STACH.
Nie mogę.
DOROTA.
Dla cegoz to?
STACH.
Mam zdrad zać Basię m oją drogę?
Moja P an i D oroto, porzuć te ja m o ry ;
los Żyjm y lepiej w przyjaźni. — Bo, ja k b y nas który
Sąsiad kiedy w ypatrzył, a doniósł B artkow i,
B iada m nie i w asem u byłaby grzbietow i,
J a tez m am m łodą żonkę, k tó rą z dusy kocham .
DO R O TA .
J a tez to sam a cuje, ze ja trochę płocham .
no Ale cóz, kiejś m i serce ta k zranił niebodze,
Ze cyłi śpie, cy cuw am , cy siedze, cy chodzę,
T yś mi przytom ny, zaw se za tobą się bidze,
W ięc choć o statni ra z ściśnij mię.
Chwyta go za szyję.

SCENA VII.
CIŻ SAMI, BARDOS I B A R TŁO M IEJ.
BA R TŁO M IEJ.
Co widzę!
Cy m nie co ocm uciło?
w. 114. ocmuciło — omamiło (od oćma— mgła, tuman).
IOC CUD MNIEMANY

DOROTA.
Ach, m ąz mój. Uciekaj!
s t a c h na boku.
us Dalej do w ierzby! Chowa się w nią.
BARDOS
zatrzymuje młynarza i odwraca go w przeciwną stronę, aby
nie widział, gdzie się Stach chowa, i mówi;
P anie m łynarzu, zaczekaj!
P atrzn o , ja k śliczny ja strz ą b w tę w ierzbę się chow a.
B A R TŁO M IEJ.
Ej, daj mi w aspan pokój. Do Doroty. Cóz się to m a
Tyś się tu taj ze Stachem ściskała. [znacyć,
DOROTA.
Ot, głowa,
C hyba ze ci się zdało, m usiałeś źle bacyć,
120 Skąd tu Stach?
BA R TŁO M IEJ.
Przecież tu był.
DOROTA.
O tobyś nie bzdurzył,
Dopiero, com tu wesła.
BA R TŁO M IEJ.
T o ć zem nie pijany.
BARDOS.
Może w am się źle w oczach zdało.
BA R TŁO M IEJ.
Mój kochany
Panie! Gdybyś m nie nie był tym jastrzęb iem zdurzył,
Byłbym go złapał.
w. 119. bacyć — uważać, dostrzegać, widzieć.
w. 123. zdurzyć —wprowadzić w błąd, zwieść, oszukać.
AKT IV ____________ 107

BARDOS.
Ale skądże zaś, ja przecie
las Mam oczy, a nicem tu nie widział.
DOROTA.
Ot, plecie
BARTŁOMIEJ.
Jesce m nie tak pyskujes? P ocekaj!
DOROTA.
Na dusę
P rzysięgam , ze nic nie wiem.
BARTŁOMIEJ.
No, to w ierzyć musę,
Kiej tak mówis.
BARDOS.
T ak się to czasem nam przywidzi.
BARTŁOMIEJ.
Cóz to w am jest, D oroto?
BARDOS.
O t się d arm o wstydzi,
130 Niesłusznie ją praw dziw ie w aszm ość posądzacie.
Idźm y. — Ale cóż tu jest? Pszczoły pono m acie
W tej w ierzbie, B artłom ieju?
BARTŁOMIEJ.
P rzed m iesiącem były,
Ałe nie w iem , dlacego ten ul porzuciły.
BARDOS.
Może ju ż są tam znow u, obaczm y.
d o r o t a p rze lęk n io n a n a boku.
Um ieram ,
135 J a k go złapie, to po mnie.
CUD MNIEMANY

BARTŁOMIEJ.
J a codzień zazieram ,
Ale ich nigdy niem a.
BARDOS.
T eraz są zapew ne.
d o r o t a na boku.
Oj, oj! zginęłam biedna!...
BARDOS.
Ale ja w am pew ne
P o d am sposoby nato, aby je przyw abić.
d o ro ta cicho.
Ach, dr-zę cała!
BARDOS.
T rzeba n ajp rzó d ul dobrze zabić,
uo P o lem go w ysm arow ać gliną.
d o ro ta na boku.
G dyby jak o
P rzestrzec go m ożna!
b a r t ł o m ie i,

Ja ć to robię, a w selako
Nie p o w ra cają pscoly.
BARDOS.
Ale bo z pod spodu,
O t tu taj, trzeb a zaw sze podłożyć im m iodu.
BARTŁOMIEJ.
J a i to robię.
DOROTA cicho.
Serce w yleci ze drgania,
145 Ach! nie chcę, nie chcę więcej obcego kochania.
AKT IV 109

BARDOS.
P o te m ta k ż e trz e b a m ie ć o p sz c z o ła c h p ieczę,
BA R TŁO M IEJ.
J a ć im d o g a d z a m .
DOROTA.
T e n ra z , ja k m i się u piece,
P rz y się g a m , że ju z n ig d y k o c h a ć się n ie b ęd ę.
BARDOS.
T e ra z , c h c ia łb y m z o b a c z y ć w śrz o d k u i d o b ęd ę
150 D eszk i idzie i d o b yw a ją .
DOROTA.
Aj, m d ło m i! m d ło m i! R a lu jz e m n ie , Boże!
n ib y zd ziw io n y d o b yw a ją c deski.
b a rd o s
A to co je s t?
s t a c h w ych o d zi z ula.

BA R TŁ O M IE J.
S ta c h w w ie rz b ie ? A cyz to b y ć m oże?
No, to ś to lam się sc h o w a ł? A cóz, p a n i zo no?
d o r o t a w p o m ieszaniu:
Ale, b o to... pom ieszana.
B A R T Ł O M IE J.
W id z ia łe m j a ra z ze stodoły!...
b a r d o s , p rzeryw a ją c m u:
W y nie w iecie, co to je s t, i o n a też p o n o
155 Nie w ie. B asiu, w y jd ź n o tu ! B asia w ychodzi,
O tó ż m a c ie pszczoły.
BA R TŁ O M IE J.
I o n a ta m ?
W- 150. d eszk i — p r o w iu c jo n a liz m za m . d esk i,
110 CUD MNIEMANY

BARDOS.
A ju ż c i, ze S ta c h e m siedziała.

DOROTA.
T a to n ie c n o ta w sy stk o te ra z w y słu ch ała .

B A R T Ł O M IE J.
C ozeście ta m robili?
BARDOS.
J a k w p a rz e tu rk a w k i
Siedzieli.
BA R TŁ O M IE J.
Ale n a c o z w w ie rz b ie ?
BARDOS.
D la za b a w k i,
160 Z w y c z a jn ie dzieci.
STACH.
T a k je s t, w zd y ć to było z ż a rtu .
BA R TŁ O M IE J.
P s u ć m i ul ta k i d o b ry .
STACH.
E j, p o rw a ń ta m c a rtu ,
Kiej pro zn y .
BARDOS.
W ięc w id zicie te ra z p ra w d ę szczerą,
D a rm o śc ie o to ż o n ę z m a rtw ili, złajali,
Bo to oni p rz e d c h w ilą z so b ą się ściskali.
165 P rz e p ro śc ie ż się.
d o ro ta na boku.
O ch, te ra z o d ż y łam d o p iero .
AKT IV. Ill

B A R TŁO M IEJ.
No, darujzes mi, Dosia!
DOROTA.
Ale! tak m nie łajać I
BA R TŁO M IEJ.
Zgoda?
DOROTA.
Zgoda. Podają sobie ręce.
B A R TŁO M IEJ.
No, teraz w y idźcie do chaty,
A ja pójdę dla Basi prosić gości w swaty,
Słuchajcież, nie p otrzeba ludziom tego bajać.
Odchodzi.

SCENA VIII.

PO ZO STA LI.

STACH.
170 W ielki tez w aspan figlarz.
DOROTA.
To dow cipna stuka.
BARDOS.
Jest to dla w as, D oroto, m aleńka nauka,
Nie psujcie córce życia.
DOROTA.
Juz nigdy o S tachu
Nie pom yślę, ledw om ci nie zdechła od strachu,
Nie gniew ajze się, Basiu.
112 CUD MNIEMANY

BASIA.
Ł a tw o w a m p rz e b a c e ,
175 B om się o m o im S ta c h u w ie rn ie p rz e k o n a ła .
O n n ie w ie d z ia ł, m a tu s iu , z em ja ta m sied z iała,
Bo ta m s a m p a n m n ie sch o w ał. — O j, ślicnez k o ła c e
N a m le k u je g o m o śc i n a d ro g ę upiekę.

DOROTA.
A j a ju z z d ra d z a ć m ę ż a w iecn ie się w y rzek ę.

SCEN A IX. I O STA TN IA .

WSZYSCY.

BA R TŁ O M IE J.
iso P ro sie m y n a śn ia d a n ie .
BRYNDAS.
Z o c h o tą .
MORGAL.
Z o c h o tą ,
B A R T Ł O M IE J.
J u tr o w esele w ase, a te ra z , D oroto,
B ąd ź n a m ra d a .
BARDOS.
N im je sz c z e sięd ziem y do stołu,
W p rz ó d so b ie z a n u c im y p io sn e c z k i p ospołu.

MIECHODMUCH.
185 A ja , p o d ja d łs z y szo b ie, ja k się tan ie c z zacznie,
Z p o m ię d z y w asz do k a rc z m y w y m k n ę się n ie zn a czn ie.
R o z ry w k ę n ie s p o d z ia n ą z ro b ię dla B ry n d u sza ,
U b ie rę się , j a k z w y c z a j u n a s , z a B a c h u s z a ,
I n a b e c z c e p r z y ja d ę d o w a sz .

W SZ Y S C Y .
Z goda, zgoda!

B A R D O S.

190 N ie c h tu d z iś b ę d z ie s a m a r o z k o s z i s w o b o d a .
ST A C H -

A j a z a to , z e ś w a s p a n n a m n ie b y ł ła s k a w y ,
W io z ę cię m e rn i k o ń m i d o s a m e j W a r s a w y .

B A R D O S.

A ja c o b y m ta m rob ił?... J e s t t a m i b e z e m n ie
W ie lu ta k ic h , co ty lk o ż y ją z k a ła m a r z a .
195 L e c z im się c z ę s to c h ło d n o i g ło d n o b y ć z d a r z a .
W o lę p r a c o w a ć w ro li, n iż ż e b r a ć n ik c z e m n ie ,
T u s o b ie g d z ie n a g r u n c ie o s ię d ę w M ogile.

W SZY SCY .

M y W a s p a n u z ło z e m y , n a p o c ą te k , ty le ,
Z e b ę d z ie s g o s p o d a rz e m .
B A R D O S.
D z ię k u ję I. — R o b o tę
< 200 S k o ń c z y łe m : p o p r a w iłe m w s ła b o ś c i D o ro tę ,
O c h r o n iłe m k r e w lu d z k ą , z a w z ię ty c h z g o d z iłe m ,
J e ś li je s z c z e w a s p r z y te m t r o c h ę z a b a w iłe m ,
W s z y s tk ie ż ą d a n i a m o je ju ż s ą d o p e łn io n e .

w. 188. ubierę się za B achusza — d a w n a za b a w a za­


p u stn a k ra k o w sk ic h żak ó w ; p rze d o stała się później na w ieś
’ako t. zw. bachuski lu b zapust.
114 CUD M N I E M A N Y

VAUDEVILLE.
BARTŁOMIEJ.
Rzadko teraz znaleźć zonę,
205 By była poćciw a,
Chociaż cłow iek kocha onę,
Jednak podejrzyw a.
A najbardziej, kiedy stary
Młodą se dobierze,
210 W krótce pójść m usi na m ary
Lub rogi przybierze.
DOROTA.
Gdy, dziew cyno, w m łodym wieku,
Swawolną się cujes,
Nie ślubuj starem u cłeku,
2i5 Bo w net pozałujes.
wr. 204 . i nast. Vaudeville — wodewil. Ojczyzną w o­
dew ilu je st Francja. Piosenki satyryczne, układane w XV
w ieku przez rękodzielnika z m iasta Vire (w Norm andji, nad
rzeczką Vire), O liw jera Basselin’a, otrzym ały nazwę vau de
Vire t. j. piosenki z doliny Vire, co przem ieniono później
na zrozum ialsze vau de ville i zaczęto nazwą tą oznaczać
krótkie kom edyjki, przeplatane śpiewkami.
W teatrze francuskim XVIII w ieku przy b rał ten w yraz
znaczenie ściśle techniczne, zachow ane także w7 utw orze
Bogusławskiego. 'Wodewilem nazywano w kom edjach zc
śpiew am i (czyli jak u nas m ów iono »komedjo-operach«»
lub »operach«) partję końcow ą, w której każdy aktor od­
śpiew yw ał pokolei sw oją zw rotkę, a chór ogólny kończył
sztukę. W śpiew kach tych aktorow ie przestrzegali jedynie
melodji, sam zaś tekst zmieniali zależnie od okoliczności
i w arunków , dając niejednokrotnie szeroki upust pom ysło­
w ości w łasnej. Były to t. zw. kąpieli/, rodzaj literacki, który
z pow odu aluzyj aktualnych lub satyrycznych w ycieczek
o ch arak terze publicystycznym cieszył się olbrzym ią po­
pularnością u dawnej publiczności teatralnej. Do popular-
AKT IV

A jeżeli z dobrej woli


Juz się z nim połącys,
Nie sukaj obcej swywoli,
Bo źle zawse skońcys.
STACH.
220 Wy, chłopaki, cudzej zony
Nie psujta nikomu,
Bo z tej m ody zarażonej
Tylko bieda w domu,
Tak się teraz w stadłach psują
225 Zony i m ężowie,
Ze ich dzieci nie zgadują,
Którzy ich ojcowie,
ności kupletów przyczyniało się w w ysokim stopniu ograni­
czenie w olności słow a; z chw ilą nastania w olności prasy
straciły one posm ak zakazanego owocu, a w ięc i daw ną
sw ą wziętość.
Jakie kuplety śpiew ano na pierw szych trzech p rze d ­
staw ieniach »Cudu« przed w ybuchem pow stania narodo­
wego 1794 roku, o tern dzisiaj nie wiem y. Ze św iadectw
współczcsuych (ob. przypisy) w ynika, że treść ich musiała
być bardzo gorąca i podniecająca, skoro w yw ołała ona
interw encję w ładz rosyjskich i przyczyniła się do zakaza­
nia sztuki. T ekst w odew ilu w postaci dochow anej pochodzi
bezw ątpienia już z czasów porozbiorow ych, a w ięc tak był
redagow any, by mógł przejść przez cenzurę zaborczą. Nie­
które jednak zw rolki (śpiew ka Basi, Bryndnsa a zwłaszcza
Morgala i Bardosa) pozw alają nam w przybliżeniu odczuć
nastrój chw ili i dają posm ak tego, co śpiew ano na p ierw ­
szych przedstaw ieniach.
w. 204. Rzadko teraz znaleźć żonę i t. d. — C harakte­
rystyczne, żc pierw sze zw rotki, śpiew ane przez Bartłom ieja,
D orotę i Stacha posiadają treść zupełnie niew inną, p o ru ­
szają się w zakresie ogólno-obyczajow ym , unikają spraw
narodow ych lub politycznych, do których nieznacznie nas
w prow adza dopiero śpiewka Basi.
8*
116 CUD MNIEMANY

BASIA.
W anda łozy w nasej ziemi,
Co nie chciała Niemca,
Lepiej zawse zyć z swojemi,
Niz mieć cudzoziem ca.
Gdzie się bardziej cudzy ziomek,
Niz rodak podoba,
Biedny byw a taki domek,
235 T raci się chudoba.
BRYNDAS.
Nie pogardzaj ubogiemi,
Choć jesteś bogaty,
Bo nie cynią nas wiełkiemi
Klejnoty i saty.
*
310 Nie w ydzieraj, co cudzego,
Sanuj w systkie stany,

w. 236. Nie pogardzaj ubogiemi — Idea zbratania sta­


nów i dążność dem okratyczna, zaw arta w tej zw rotce, za­
pew niła jej popularność niezwykłą. W słow ach prostych
i przystępnych w yrażała ona m yśl zasadniczą dw u najpięk­
niejszych przedsięw zięć Polski odradzającej się, choć zdła­
w ionej przez przem oc: wielkiego sejm u w raz z konstytucją
m ajow ą i Kościuszkowskiego pow stania. W lalach niewoli
w yrażano przez nią żyw ą cześć dla w zniosłych i jasnych
w spom nień przeszłości. Umieszczano ją w w ypisach szkol­
nych dla m łodzieży; była na ustach w szystkich; stała się
jakby pieśnią narodow ą, rozbrzm iew ającą przez lat dzie­
siątki po w szystkich stro n a c h . daw nej Polski. Praw dziw ie
do niej można odnieść słowa Mickiewicza:
P ło m ie ń ro z g ry z ie m a l o w a n e dz ieje,
S k a r b y m ieczow i s p u s to sz ą zło d zieje;
P ieśń u jd zie ealo! T ł u m lu d zi o b i e g a . --
A j e ś li p o d łe d u sz e nie u m i e j ą
K a rm ić j ą ta le m i p o ić n a d z ie ją ,
v U cieka w góry, do g r u z ó w p rzy leg a
I s t a m t ą d d a w n e o p o w i a d a czasy.
117 :
AKT IV

P oznaj w cieku b r a ta sw ego,


A b ędzies k ochany.
MORGAL.
Nie w ie rz nigdy sia rlcta n o m ,
245
A sanuj m ądrego,
Nie pom agaj w ielkim panom
Ku biedzie bliźniego.
Bo, ja k się casem nic uda,
C nota w eźm ie górę,
250
Nie b ęd ą ć to w ielkie cuda,
Ze ty w eźm ies w skórę.
JO N E K .
Strzeżcie w ianków sw ych, dziew cęta,
Mawiała ma ciotka,
Bo w m iłości je s t pon ęta
Z d ra d liw a c h o ć słodka.
255
Dawniej chodził ślub na gody
Przez cierniste pole,
T e ra z idzie bez p rze sk o d y ,
Ani się zakole.
BARDOS.

260
W y uczeni, k tó rzy w szęd zie
C ierpicie dla cnoty, _________________
w 246. N ie p o m a g a j wielkim p a n o m — w ręk o p isie
d u m n y m p a nom . A luzja do ta rg o w io z an i p ogró żk a pod
a d re se m za u sz n ik ó w ro sy jsk ic h . Spełniła się on a n ie b a ­
w em w czasie p o w sta n ia, kied y n ajw y b itn ie jsi słu żalcy
K ata rzy n y zaw iśli na sz u b ien icac h w W ilnie i w W arszaw ie.
w 260. W y uczeni - Ma na m yśli niety lk o u czo n y ch
w ścisłem tego słow a znaczeniu, ale w ogóle ludzi św iatły ch ,
w y k s z t a ł c o n y c h a zw łaszcza p isa rz y , o d d z i a ł y w a j ą c y c h p ió ­
rem na ogół. D ążności o św ia to w e i now e p rą d y u m y sło w e
w śród odradzającego się s p o ł e c / . c h s t w a kojarzyły się w
ściśle z żyw em uczuciem narodow em i były p o c z jtjw a n e
z a patrjotyczny obowiązek. Dlatego Targow ica, w ystępując
118 CUD MNIEMANY

Nie zaw sze w am tak źle będzie,


Nie tra ć c ie ochoty.
S łużyć sw ej o jc zy źn ie m ilo
265 C ho ćb y i o głodzie,
B yle św iatło w lu d z iac h było,
A sław a w naro d zie.
M IEC H O D MU C H .
C huda fara, o rg an isz ta ceka n a akczypę,
R zadko te ra z b y k to sp ra w ił k rz c in y albo sztypę,
270 Ciężko dzisiaj, Boże o d p u ść , b y ć k o ścieln y m szługa;
M ruczą ludzie, że im b ieda, a ży ją d o ść długo.
O ddaw ajcie sw e danin y ,
Czo k o m u należy,
P ro b o sz c z o w i d ziesięcin y
275 K lesze na p ac ie rz e,
O rg an iście na p rz y c y n e k
Ja jec na W ielkanocz,
P a rę kiełbasz, p a rę szynek,
A te ra z d o b ra nocz.
CHÓR OGÓLNY.
280 P o czc iw o ść , w iern o ść , m iło ść i zgoda
N iechaj pod naszym d ac h em p an u je,
N iech u nas nigdy p rz e w ro tn a m o d a
G łów nie z a w ra c a i se rc nie p suje.
N iech to św ia t pozna, że gdzie p ro sto ta ,
285 T am je szc ze sz c z e ra zo staje cnota.
K O N IE C OPERY.

w o b ro n ie d aw n eg o »porządku«, staw iła sobie ja k o je d en


z c e ló w stłu m ie n ie » p rz e w ro tn y c h opinij rew o lu c y jn eg o
sejm u«, ja k n azy w ała dążn o ści u m y sło w e i p o lity cz n e
k tó ry c h w y ra z e m b y ł sejm w ielki.
V/.268. a k c y p a — d atek za p osługi k ościeln e (z łac. accipio).
w. 275 . klech a — sługa kościelny,
w. 282 . p r z e w r o tn a m o d a — h asła w y w ro to w e , głoszone
p rzez ja k o b in ó w fra n cu sk ich .
PRZYPISY WYDAWCY.

1 WOJCIECH BOGUSŁAWSKI I TEATR POLSKI W WAR­


SZAWIE PRZED R. 1794.
Życie W ojciecha Rom ualda Bogusławskiego 0 wiąże
sie jak najściślej z dziejam i te a tru polskiego w ostatnich
dziesiątkach XVIII wieku. Syn podupadłej rodziny szlachec­
kim pobierał nauki w konw ikcie pijarskim w Krakowie.
W edle wszelkiego praw dopodobieństw a całego jednak kursu
nauk nie ukończył, jako p o d ro stek bow iem służy juz za
pazia na dw orze księcia-biskupa krakow skiego Kajetana
Sołtyka, a po rozw iązaniu jego dw oru w stępuje do wojska.
Służył jakiś czas jako ochotnik w gw ardji litew skiej. Ni
otrzym aw szy jed n ak oczekiw anego stopnia ™0^ k ° w eS°>
porzucił służbę i w stąpił do teatru . Działo się to w r. 1778
kiedy liczył osiem naście lat życia. P o ra ź pierw szy w ystąpił
na scenie w arszaw skiej w roli am anta z nieznanej bliżej
k o m e d i i »Fałszywe poufanie«.
Stan te a tru polskiego nie p rzedstaw iał się w ów czas
św ietnie. Założony p rzed trzy n astu laty (1765), te a tr po
obiecujących początkach zaczął chylic się do upadku p o ­
mimo w vdatnej pom ocy królew skiej. Złożyły s i ę na to pi zj -
czyny najrozm aitsze: osłabienie tw órczości dram atycznej,
dość żyw e w p ierw szych latach panow ania Stanisław a
Augusta, upodobanie w cudzoziem szczyzna publiczności

i) U ro d zo n y w 1760 r . w G lin n ie pod P o zn an iem .


um arł w War-
CUD MNIEMANY

w ykształconej, tru d n a dla początkującego teatru ryw alizacja


sceny obcej (op ery włoskiej i te a tru francuskiego), a na-
dew szystko niesum ienność i spekulacja przedsiębiorców
teatralnych (Tom atis, Kurtz, Ryx, k am erdyner królew ski).
Byli to przew ażnie cudzoziem cy, którym chodziło o sow ite
zyski, a nie o rozw ój te a tru polskiego. Uzyskawszy dzięki
w pływ om postronnym przyw ilej w yłączny na daw anie p rzed ­
staw ień, zabiegali szczególnie o operę włoską, bo ta najle­
piej Tsię opłacała, a zasiłek, przeznaczony przez króla na
popieranie sceny polskiej, chow ali do kieszeni, tłum acząc
się nieprzysposobieniem aktorów i słabą poczytnością przed ,
staw ień polskich.
Doszło do tego, że król, oburzony łupieżczą gospo­
darką spółki teatralnej Ryx-Kurtz, odm ów ił dalszego w sp ar­
cia, i te a tr polski przestał istnieć. Zorganizow ał go na nowo
w r. 1778 Francuz M ontbrun, były aktor opery paryskiej
a podów czas nauczyciel muzyki i śpiew u w W arszaw ie. Od
dotychczasow ych przedsiębiorców -spekulantów w yróżniał
się M ontbrun praw dziw em um iłow aniem sceny i Zawodową
znajom ością rzeczy; rozw ój te a tru polskiego leżał mu isto t­
nie na sercu, choć, jako m uzyk z zam iłowania, uwzględniał
szczególnie kierunek operow y.
Pod jego to kierunkiem staw iał Bogusławski pierw sze
kroki w zaw odzie scenicznym , jem u też miał do zaw dzię­
czenia w ykształcenie w śpiew ie i m uzyce. K ierunek ope­
row y, nadany przez M ontbrun’a m łodem u adeptow i, zaw ażył
w pew nym względzie na przyszłej tw órczości autora Cudu,
ale też przysposobił go znakom icie do przyszłej roli d y rek­
to ra teatru . W ow ych bow iem czasach tea tr nie był jeszcze
instytucją tak w yspecjalizow aną jak dzisiaj. Nawet w k ra ­
jach o starszej przeszłości teatralnej teatr nie jest w stanie
u trzym ać się z sam ych tylko p rzedstaw ień dram atycznych,
m usi d o starczać zajm ującej rozryw ki publiczności i szukać
oparcia w operze, w sztukach przeplatanych śpiewem (ko-
medjo- opera, m elodram at) i w balecie.
Z zachęty M ontbrun’a próbuje Bogusławski swoich
PRZ YPISY WYDAW CY 121

sił tak że na p o lu au to rsk iem . P rz e ra b ia b o w ie m z jeg o p o ­


rad y k om edję B ohom olca »N ędza uszczęśliw iona« na lib re tto
o p ero w e i u ro z m a ic a m kilkom a śpiew kam i. M uzykę do
tego te k stu o p ra c o w a ł k o m p o z y to r, Maciej K am ieński, Sło­
w ak z p o ch o d z en ia. W te n sp o só b w sp ó łd z iała B ogusław ski
ja k o m ło d ziu tk i a k to r w o p ra c o w a n iu p ie rw sz ej o p e ry p o l­
skiej, k tó ra zo stała p rz y ję ta z w ielkiem u p o d o b an iem
w r. 1778 i n ie je d n o k ro tn ie b y ła późn iej w znaw ian a.
N a te a tr polski, za p o w iad a ją cy się ta k pięk n ie pod
d y re k c ją M o n tb ru n ’a, sp a d ł je d n a k n ie b aw em cios n ie p rz e ­
widziany'. Oio na żąd an ie ks. K aro la R adziw iłła, k tó re m u
po długiej p o d ró ż y zag ran iczn ej p rz y sz ła fan ta zja zjec h ać do
W a rsza w y , m u sian o w p rz e c ią g u 48 godzin o p ró żn ić zaj­
m o w an y p ałac radziw iłło w sk i. M on tb ru n w ra z z całem to ­
w a rz y stw e m i u rzą d zen iem te a tra ln e m znalazł się b ez d a ­
c h u n ad głow ą. M usiał z p o w o d u b ra k u b u d y n k u a k to ró w
ro z p u śc ić a p o n iew aż w łożył w p rz e d się b io rstw o p ra w ie
cały sw ój m ajątek, d o p ro w a d ziło go to do ruin y .
W y p a d ek te n skłonił w p ra w d zie rz ą d do w zn iesien ia
o so b n eg o b u d y n k u , ale p rz e d się b io rstw o te a tra ln e d o stało
się z p o w o d u b a n k ru c tw a M o n tb ru n ’a z p o w ro te m w rę c e
sp e k u lan tó w . T ym razem b y ł to zno w u Ryx i W łoch Bi-
zesti. Z rażeni w yzy sk iem p rz e d się b io rc ó w , n ajceln iejsi akto-
ro w ie polscy, w ich liczbie m a łże ń stw o T ru sk o law sc y , Ow-
siń sk i i B ogusław ski, o p u sz cz ają w r. 1780 sc en ę w a rsz a w sk ą
i p rz e n o sz ą się na sta łe w y stę p y do L w ow a, gdzie ry w a li­
zu ją sk u te cz n ie z m ie jsc o w ą sc en ą niem iecką. P o zo stałe
w W a rsza w ie słab sze sity a k to rsk ie u tw o rz y ły ro d za j spółki
te a tra ln e j, k tó ra w io d ła p rz e z d w a lata ży w o t dość m a rn y ,
nie m ogąc d o trz y m a ć k ro k u sc en o m o b cy m (o p e rz e "wło­
skiej i te a tro w i niem ieckiem u).
Z am ierająca sc en a p olska w W a rsza w ie odży ła d o ­
p ie ro w r. 1782 dzięki p o w ro to w i B ogusław skiego. W idząc
p o c z y tn o ść ów czesn ej o p e ry w łoskiej, p o sta n o w ił r y w a li­
zow ać z nią na p olu je j w łaściw em . Z a b ra ł się raź n o do
p ra c y i w k ró tk im p rz e c ią g u czasu tak w y k ształc ił a k to ró w
122 CUD MNI E MA N Y

polskich, że szeregiem w y sta w io n y c h o p e r (»F raskatanki«,


»Szkoła zazdrosnych® , »W łoszka w L ondynie«) zd o łał nie
ty lk o p rz e ła m a ć u p rz e d z e n ie p u b lic z n o ś c i do polskieli p r z e d ­
sta w ień o p e ro w y c h , ale o d n ió sł n ie b y w a ły triu m f n ad a k to ­
ra m i w łoskim i. W ó w c z e sn y c h je d n a k w a ru n k a c h n aw e t
p o w o d z e n ie nie m ogło z a p ew n ić te a tro w i trw a ło śc i, gdyż
b udziło a p e ty t sp e k u lan tó w i za ch ę ca ło ic h do u biegania
się o p rz y w ile j, z a p ew n ia ją cy zn a cz n e zyski. ly m razem
został p rz e d s ię b io rc ą czło w iek zam ożn y w p ra w d z ie , ale h u ­
laka i ro z rz u tn ik , M arcin ks. L u b o m irsk i; B o g u sław sk iem u
p o w ie rz o n o d y re k c ję p od jego za rząd e m . Nie trw a ło to je d ­
n ak długo. E k sc e n try c z n o ść k się c ia -p rz e d się b io rc y , je g o le k ­
k o m y śln o ść i b e z tro sk a w in te re s a c h d o p ro w a d z iła ry c h ło
te a tr do n o w ego ro z p rz ę ż e n ia (1784).
N ie m ogąc ted y d o jść do ła d u z ro z m a ity m i se zo n o ­
w y m i p rz e d się b io rc a m i, o rg an iz u je B ogusław ski n a w ła sn ą
ręk ę zespół ak to rsk i, o p u szcza sto lic ę i o b jeżd ża ze sw em
to w a rz y stw e m w ięk sze m iasta p ro w in c jo n a ln e (G rodno,
W ilno i t. d.), gdyż z p o w o d u istn ien ia p rz y w ile ju nie m ógł
d a w a ć p rz e d sta w ie ń w W a rszaw ie. R o zp o czy n a się w ten
sp o só b dla m łodego d y re k to ra d ość długi o k re s w ę d ró w e k
(1784-1790). J e st to o k re s p ra c y , nie o p ro m ie n io n y w p ra w ­
dzie b laskiem stołecznego rozgłosu, ale niem niej w ażny
dla d ziejó w te a tr u polskiego i ro zb u d z en ia k u ltu ry te a tr a l­
nej w P olsce. P ra c u ją c sam o d zieln ie i na w ła s n ą o d p o w ie­
dzialność, zdołał sk u p ić i w y k sz ta łc ić o d p o w ied n i d o b ó r
ak to ró w , o p an o w a ł d o sk o n alę sz tu k ę re ż y s e rsk ą , n au c zy ł
się ro z u m ie ć p sy c h ik ę p u b lic zn o ści po lsk iej i u m iał p iz c-
m ó w ić do niej bądź to in sc e n iz a c ją b ąd ź też sta ra n n y m
do b o rem re p e rtu a ru , k tó ry czy n ił za d o ść w ró w n e j m ie rze
u p o d o b an io m p u b lic zn o ści jak o też w y m ag an io m ó w cz es­
nego sm aku.
O k res p ra w d z iw e j św ie tn o ści w ro zw o ju sc en y p o l­
skiej ro z p o c z y n a się d o p ie ro w r. 1790. U staw a se jm o w a
w te d y p rz y ję ta znosi p rz e ż y te p rz y w ile je a p rz e z to ro z ­
ku w a te a tr polski z k ajd an , k tó re w p o s ta c t p rzy w ile ju
PRZYPISY WYDAWCY

teatralnego ham ow ały jej rozw ój dotychczasow y. T eatr


obaczył się w olnym od łupieżczej i upokarzającej gospo­
darki obcych przybłędów i królew skich kam erdynerów .
Bogusławski w raca z swein tow arzystw em do W arszawy,
by dzielić odtąd dobrą i złą dolę w raz z odradzającym się
narodem i jego w iern ą stolicą. Szerzy ze sceny idee i hasła,
ożyw iające najlepszych w narodzie, w chodzi w bliskie po­
rozum ienie ze stronnictw em patrjotycznem , p opiera w w y­
staw ianych utw o rach jego reform istyczne dążenia na sej­
mie, budząc tem nieukryw ane zgorszenie hetm ańskiej (Bra-
nickiego) kliki staroszlacheckich »republikantów « Pod jego
św iatłem kierow nictw em te a tr staje się napraw dę św iątynią
narodow ego ducha, żywem, prom ieuiejącem ogniskiem, sku-
piającem ów czesne dążenia, uczucia i poryw y, a zarazem
jednym z najspraw niejszych środków w urabianiu opinji
publicznej.
Jedna po drugiej ukazują się na na scenie w arszaw ­
skiej sztuki, w ym ierzone niby celne działa w tw ierdzę za­
starzałych p rzesądów i staroszlaclieckiego egoizmu stano­
wego republikantów . O tw iera ogień, w ystaw iona 15 stycznia
1791, kom edja N iem cew icza Powrót posła, im ponująca na­
w et przeciw nikom dojrzałością obyw atelskiej myśli, b u ­
dząca szacunek dla p ra c w ielkiego sejm u, podająca w ośm ie­
szenie lub dobijająca w opinji publicznej zw olenników
złotej w olności i staroszlacheckiej anarchji. Ideę zrów nania
stanów i cześć dla ludzkiej pracy głosi niebaw em w y sta­
w iona kom edja W ybickiego Szlachcic mieszczaninem. Do
porzucenia przesądów , do pośw ięcenie dla ojczyzny i do
ofiarności publicznej zagrzew a w łasna Bogusławskiego sztuka
Dowód wdzięczności narodu. Na ucisk w arstw niższych, na
przekupstw o, intrygi i zepsucie w ielm ożów uderza w zno­
wiony H enryk VI na łowach. Cześć dla praw a, dum ę z praw -
no-państw ow ego ładu i z ustaw}' m ajow ej w yraża Kazimierz
Wielki Niem cewicza, w ystaw iony w pierw szą rocznicę ogło­
szenia wiekopom nej konstytucji.
Kiedy w r. 1792 przychodzi do orężnej rozpraw y
124 CUD M N I E M A NY

z n a p r o w a d z o n y m prze z T a r g o w ic ę najazdem , Bogusławski


stoi w ie r n ie p r z y s p r a w ie n aro d u . D ochód z p r z e d sta w ie ń
p rze z n a c z a na fundusz z a o p a trz e n ia i u z b ro je n ia a rm ji a sze­
regiem d o b r a n y c h p r z e d s ta w ie ń budzi etuzjazm i zag rzew a
do w alki z p rze m o cą . Nie p r z e n ie w ie rz a się sp r a w ie n a w e t
w ted y , k ie dy p o klęsce w o js k n a r o d o w y c h król zgłosił
a k c e s do T arg o w icy , a n ajw y b itn ie jsi działacze p a trjo ty c z m
i g en e rało w ie musieli u c h o d z ić z k r a ju p rze d z e m stą dut-
nycli w m o sk ie w sk ą p r o te k c ję ta rg ow ic za n. W sz tu k ac h
n ie ak tu a ln y c h i p o zornie nic n ie znaczący ch um iał zaw sze
um ie śc ić jakiś gry zą cy p rz y ty k do ów cz esne go położenia
lub z a w rz e ć złośliwą aluzję p od a d r e s e m służalcó w Ka-
ta rz yn y.
Inten c je te p o d c h w y ty w a ła w lot p u b lic z n o ś ć w a r -
szaw ska, ta k że p r z e d sta w ie n ia p r ze m ien iały się n ie je d n o ­
k r o tn ie w o d r u c h o w ą m a nifestację p atrjo ty c z n e j ludności
p r z e c iw ta rg o w ic k im h e r s z to m i ro sy jsk ie m u najazdow i.
W z n a w ia ją c s ta r ą k o m e d ję »Clioć nie do r ze czy i cóż mi
to wadzi«, nadał je d n ej postaci, o d g ry w a ją c e j p r z e w r o t n ą
rolę w sztuce, imię Szczęsnego, czyniąc aluzję do Szczęsnego
P otockiego. »Gdy te słow a p o w ia d a ł a k to r: »Och, bo to
te n pan Szczęsny je st zdra d liw y , zły i niegodziw y czło-
wick« - klaskanie i w ołanie » b raw ol« b a rd z o długo i nie­
p r z e r w a n i e trw ało. W ołano s f o r a !«. N iejed n o k ro tn ie m usian o
p o w tó r z y ć p o w y ższ e słow a, a zaw sze długiem w ołan iem
»braw o« i n ie z m ie n ie n i p r z e r y w a n e klaskaniem . I o sk o ń ­
czonej kom edji z n o w u toż sam o czyniono i kazano p o w t ó ­
r z y ć jej granie« — o p o w iad a je d e n z w id z ó w ó w c z e s n y c h ') .
Działo się to w ty m czasie, kiedy p rz e w ó d c y ta rg o ­
w icz an czuli się u sz cz ytu p o tę gi i w ład z y , k ie dy w z ja d ­
liwy sp o só b upo k arz ali króla, dławili w o ln o ść p ia s y , ści­
gali" p a trjo tó w i tłum ili w sz e lk ą m yśl sejmu wielkiego,
p rz e z w a n e g o »rew olucyjnym «. T e a tr ja k o najczulszy organ

i) w i , S m o leń sk i: K o n f e d e r a c j a t a r g o w i c k a . K rak ó w 1903,


s t r o n a 324.
PRZYPISY WYDAWCY 125

narodow ej duszy protestow ał w ten sposób przeciw go­


spodarce pupilów K atarzyny i »wojsk sprzym ierzonych*
Nie mogło to ujść uwagi posła rosyjskiego, Bułhakowa,
który donosił do P etersb u rg a: »Ferm ent um ysłów objaw ia
się w pam fletach, w zuchw ałych dyskusjach, w krzykach
i hałasach, w oklaskiw aniu takich ustępów kom edji, które
mogą być zastosow ane k u szkodzie i ośm ieszeniu konl'e-
d e ra c jk ')•

2. CZAS POWSTANIA »CUDU«.


Od czasu zajęcia kraju p rzez Targow icę i posiłkujące
ją w ojska rosyjskie zaczęło się objaw iać w całym kraju
a szczególnie w W arszaw ie głuche w rzenie. Rosło ono
w m iarę rozw oju w ypadków , które kom prom itow ały T a r­
gowicę coraz bardziej, odsłaniając jej opłakaną rolę jako
narzędzia polityki rosyjskiej. Drugi rozbiór Polski, doko­
nany z początkiem 1793 roku, i niskie, z godności odarte,
zachow anie się przew ódców w obec tego aktu, odsłaniało
w całej nagości polityczną i m oraln ą nicość stronnictw a.
O dstryehnęła się odeń naw et ta cząstka politycznie niew y­
robionej szlachty, która dała się aż dotąd wodzić na pasku
republikanckiej demagogji B ranickich, Rzew uskich i Su-
chorzew skich.
Na sejm ie grodzieńskim , zw ołanym celem sankcjono­
w ania zbrodni drugiego rozbioru, mogła Rosja liczyć już
tylko na grupkę zdeklarow anych zdrajców i płatnych jur-
gieltników , których obłudne frazesy p atrjo ty czn e już ni­
kogo* zw ieść nic zdołały. O brady szły nadzw yczaj opornie,
a pełnom ocnik rosyjski, hr. Sievers, p rzy rozw inięciu nie­
słychanej przebiegłości i chytrości dyplom atycznej, mógł
cel osiągnąć jedynie przez jaw n e zdeptanie w szelkich pozo­
rów , przez gw ałty i przem oc fizyczną. Nikczem ność prze-
daw czyków , nieugięta postaw a p atrjotów i gwałty haniebne,
126 CUD MNIEMANY

popełniane na przedstaw icielstw ie narodow em , w szystko


to odbijało się głośnem echem w kraju i na em igracji, w y­
w oływ ało oburzenie pow szechne i budziło żądzę odw etu.
»Sejm grodzieński — pow iada J. G. Seume, Niem iec
w służbie rosyjskiej pod rozkazam i h r. Igelstróm a — w y­
w ołał w narodzie straszliw ie zacięte, dziw nie znaczące
m ilczenie, jak b y ciszę p rzed w ybuchem zbliżającego się
orkanu. Z ew nętrznie było w szystko, w b rew oczekiw aniom ,
pełne spokoju. W ydaw ało się, że Polacy z uległością pod­
dali się sw ojem u losow i. Pod tym popiołem żarzył się jednak
ogień, a gorętsi know acze rozdm uchiw ali go od czasu do
czasu, ażeby nie wygasł«.
Stawało się jasnem , że w alka z przem ocą obcą, w alka
na śm ierć i życie, je st koniecznością, nie dającą się. uniknąć.
Myśl pow stańcza ogniskowała się na em igracji, która w oso­
bach najw ybitniejszych przedstaw icieli sejm u wielkiego
i generałów z ostatniej w ojny skupiła się w Saksonji, utrzy-
m ując za p ośrednictw em em isarjuszy ścisłe zw iązki z ży­
w iołam i patrjotycznem i w kraju. Opinja pow szechności
zw racała oczy ija K ościuszkę jako na przyszłego wodza
pow stania. Planow ano w ybuch ju ż na jesień 1793, upatry-
w ając dla rozpoczęcia ruchu w ojew ództw o krakow skie, jako
najbardziej odsunięte od sił rosyjskich i pruskich, najbliż­
sze Saksonji i przylegające do m ocarstw a nieinteresow anego
w ostatnim rozbiorze (A ustrja).
Rozpaczliwy jed n ak stan gospodarczy kraju, w ynisz­
czonego przez ostatnią w ojnę i rosyjsko-targow icką gospo­
darkę, b rak najniezbędniejszych środków w ojennych i słabe
przygotow anie organizacyjne skłoniło kierow ników do
odłożenia term inu gdzi(*ś na lato następne. Zima 1793-4 r.
upływ ała w tajem niczonym na usilnej pracy organizacyjnej
i przygotow aw czej, najeżonej m nóstw em przeszkód i prze­
ciwności. A m basador bowiem rosyjski, hr. Igelstróm , za­
chow yw ał czujność w ytężoną i p rzed sięb rał w szystko, by
ew entualny w ybuch stłum ić w zarodku. T rzym ał silną za­
łogę w W arszaw ie, u trudniał łączność stolicy z resztą
P RZYPI SY W Y D A W C Y 127

k raju a przez planow e rozstaw ienie sw ych wojsk przecinał


związek m iędzy poszczególnem i garnizonam i polskiemi.
Z całą gw ałtow nością p arł na redukcję wojska polskiego
do liczby przedkonstytucyjnej (15.000) i żądał natychm ia­
stowego rozpuszczenia żołnierzy nadliczbow ych. W lutym
dokonał licznych aresztow ań w W arszaw ie i na prow incji.
W padł w tedy w ręce rosyjskie i został w yw ieziony jeden
z najczynniejszych patrjotów , Ignacy Działyński, szef 10
pułku piechoty. Inny związkowy, bankier Kapostas, zaledw ie
w przeb ran iu zdołał w ym knąć się z rąk zbirów .
W obec tego stanu rzeczy, a zw łaszcza w obec widm a
redukcji i ubezw ładnienia resztek oddziałów polskich, pa-
trjoci zostali zm uszeni do przyśpieszenia term inu i nazna­
czenia w ybuchu już na koniec m arca. »Nie sami już zw iąz­
kowi — pow iada h is to ry k 1) — ale m asa bezim ienna, spo­
łeczeństw o cale, i to nietylko w W arszaw ie, ale we w szyst­
kich częściach K orony i Litwy, pałało niecierpliw ością,
pragnęło podniesienia broni«. Gorączkowo, dniem i nocą,
pracuje arsenał w arszaw ski nad przygotow aniem am unicji
i broni. O byw atele miasta pod pozorem ro b o t ro zb ierają
między siebie rozpuszczonych żołnierzy, a generał Wo-
dzicki w sw ych d o brach krakow skich żywi w łasnym kosz­
tem całe kom panje, przeznaczone do redukcji.
W śród takich przygotow ań, przy podniesionej atm o­
s f e r z e um ysłów w ystaw ia Bogusławski w W arszaw ie 1 m arca
1794 sw ą sztukę p t. Cud m niem any czyli Krakowiacy i Gó­
rale.

3. ZWIĄZEK UTWORU Z CHWILĄ DZIEJOWĄ.


W sw ych »Dziejach te a tru narodow ego« wspom ina
w praw dzie Bogusławski, że u tw ó r pow stał pod w rażeniem
racław ickiego zw ycięstw a (a w ięc po 4 kw ietnia) i pod
w pływ em ogólnego zachw ytu dla krakow skiego ludu, ale

') T (a d e u s z ) K (o rzon): Rośt-iuszko. B io g rafija z d o k u m e n tó w w y -


128 CUD MNIEMANY

przeczą tem u zarów no św iadectw a współczesne, jako też


dane przez sam ego au to ra przyw iedzione. Pisząc swój p a ­
m iętnik o rozw oju te a tru narodow ego pod koniec życia,
w epoce reakcji i rządów carew icza Konstantego, w ah ał
się z jednej stro n y w yznać, że u tw ó r był zapow iedzią i po­
budką pow stania, z drugiej zaś nie mógł utaić wiadomego
ogółowi zw iązku »opery« z kościuszkow ską insurekcją. Dla­
tego jako następstw o i skutek pow stania przedstaw ił to, co
było jego przygotow aniem .
Polak szczery i gorący, gorliw y rzecznik konstytucji
m ajowej, pozostając zdaw na w bliskich stosunkach z obo­
zem patrjotycznym , w iedział doskonale, co się św ięci i na
co się zanosi. Pisał sztukę w tym zam yśle, ażeby pozyskać
umysły dla spraw y narodow ej i przygotow ać je na p rzy ­
jęcie w ypadków , kiełkujących w ukryciu i dojrzew ających
w ciszy.
Istota dzieła, jego fabuła, rodzaj, kom pozycja tkw i
w szystkiem i korzeniam i w chw ili dziejowej, której nastrój
oddaje z naiw ną, nieśw iadom ą siebie w iernością. Osnowa
i intryga, ów obraz z życia wiejskiego ludu, nie w iąże się
pozornie niczem z aktualnem życiem politycznem . Znać,
że u tw ó r pow staw ał w dobie rządów rosyjskich, a au tor
liczył się z nadzorem cenzury najezdniczej. Ale już w tej
osnow ie padnie tu i ów dzie jakby mimowolna, niezam ie­
rzona, z akcji utw o ru jedynie pochodząca w zm ianka to
o niewoli, to o cudzoziem cach, o niechęci do nich i o mi­
łości do swoich.
Co w ięcej, stara się nam au to r pokazać nie lud jakiś
ogólnikowy, abstrakcyjny, jakichś od gleby oderw anych
»kmiotków« czy »c h ło p ię w «, ale znow u dziwnym jakim ś
przypadkiem w prow adza w łaśnie »K rakowiaków i Górali«-
a w iec lud z lej starej ziem icy krakow skiej, na k tó rą
w oczekiw aniu zw racały się w tedy oczy całej czującej
Polski, skąd w ypatry w an o pierw szych w ici i nasłuchiw ano
pierw szych w ieści o czynie. Pokazuje len lud nie tak, jak
to było u tarte w teatrze, jedynie w szacie odśw iętnej, przy
PR ZY P ISY WYDAWCY

tań cu i śpiew ie, ale tak, jak zam ierzały i pragnęły go w i­


dzieć serca patrjo tó w — w w alce i starciu.
P ośród kom edjow ych zawikłań padają raz w raz słowa,
będące niby naturalnem następstw em akcji sztuki, ale dzi­
wnie brzm iące w ustach teatrow ego ludu a jeszcze dziwniej
w yrażające to, co kryło się w sercach ludzi ów czesnych:
»Już tu cierpieć i taić dłużej nic nie nada, otwarcie działać
musim«, »Cóż bez (w rzasku i hałasu) kończy się dziś na
św iecie«? »Straszny i ożóg w dłoni, gdy kto swojego brom«,
„Pójdę, pobudzę... niech się w spólnie biją, wszakże to ich
dobytek, w szakże z niego żyją«. Przeciw nicy K rakow iaków,
Górale, kiedy zabrali rzecz najcenniejszą, bo trzodę i byi o,
zdradzają jeszcze dziw ną zachciankę na rzecz tak błahą
jak... dudy. »Gdyby im jcsce m ożna zabrać nawet d u d y ! Bo
kiej tchórze, niech cicrpią«... Dziwna tro sk ał Dziwne po tak
sutym obłowię zaprzątanie um ysłu jakiem iś dudami, a co
dziwniejsze, że strata tak błaha m a przy p raw ić »Krakowców«
o... cierpienie. Przestaje to być dziw nem , gdy przypuścim y,
że au to r miał chyba na myśli takie dudy, k tó re dudnią
bardzo głośno a pospolicie nazyw ają się arm atam i. W yrażał
w ięc może w ten sposób obaw ę i troskę, k tó rą podzielał
ów cześnie ogół patrjotyczny, podejrzew ający słusznie, że
Moskale czekają tylko nadarzonej sposobności, ażeby dostać
W swe ręce arty lerję i arsenał polski.
Aluzje i refleksje o ch arak terze narodow ym lub poli­
tycznym są w samej akcji nieliczne. A tm osfera uczuciow a
chw ili dziejowej, jej odruchy, myśli, pragnienia lub poryw y
skupiają się, niby w ognisku, w u stępach lirycznych, w śpiew ­
kach. A w ięc tam, gdzie tok akcji i fabuła nie krępow ała
a u to ra w bezpośredniem w yrażeniu uczuć i myśli, bądź to
w łasnych, bądź też ogólnych. W śpiewie już nietylko słowo,
ale m uzyka, melodja, tonacja uczuciow a, w niesiona pi zez
śpiew aka-aktora, nadaw ała się znakom icie do w ypow iedzenia
tego, co u k ry te w tajnikach serca i zrozum iałe dla bliskich,
w inno było pozostać czem ś nieuchw ytnem dla obcych na­
trę tó w w śró d publiczności teatralnej.
P isarze p olscy i ob cy. Nr. 6. 9
CUD M N IEM A N Y

Z tego zam ysłu w łaśnie w ynikła form a i rodzaj utw oru.


Jest on nie kom edją, ale sztuką, przeplataną śpiew em i tań­
cami, a w ięc kom edjo-operą lub »operą«, jak ją ochrzcił
Bogusławski, i jak niejednokrotnie w tenczas nazyw ano utw ory,
niew iele posiadające w spólnego z o p erą dzisiejszą. Swobodna
łorm a śpiew ek w ydaw ała się odpow iednią jeszcze z tego
względu, że nie krępow ała aktorów -śpiew aków , pozw alała
im korzystać z chw ilow ych okoliczności w czasie p rz ed sta ­
wienia, by w łożyć w tekst niejedno słowo żywsze lub sil­
niejsze, niejedną zw rotkę nieprzew idzianą przez cenzurę
lub taką, k tó rab y nie zyskała nigdy aprobaty władzy.
Akcentu narodow ego nabiera tutaj naw et piosenka
0 ch arakterze erotycznym : »Gdzie się w niewoli żyje, nie-
m as tam swej lubości; pies na pow rozie w yje, każdy p ra ­
gnie wolności«. R ozbrzm iew ają te pieśni wezw aniem do
jedności, zgody i pośw ięcenia. Głoszą szacunek dla stanów
niższych, zachęcają do m ęstw a, w zyw ają do w ytrw ania
1 p rzetrw an ia ciężkich chw il ucisku, zapew niając o zbliża-
jącem się szczęściu w olności: »Im sroższe ciernie, głogi,
tern milsze je st zw ycięstw o. Na górze m ieszka Sława,
a Szczęście jeszcze wyżej. Im srożej Los nas nęka, tern
mężniej stać mu trzeba, kto podle przed nim klęka, ten
niew art w zględów Nieba«. N ajprozaiczniejsze w ezw anie
Górala, by nie dać przeciw nikom bydła, nabiera niezwykle
silnego akcentu przez sw ą ogólność, staje się niem al w e­
zw aniem bojow em : »Trzeba nam się mężnie bronić lub
zwyciężać lub umierać (!). Bracia, stójm y mężnie w boju,
nie żałujm y kr wie i zn o jm . Oprócz aluzyj do przew rotności
myśli u tych, co w zorem Ankwiczów, O żarow skich czy
Kossakow skich umieli osłaniać w łasną nikczem ność »zda-
niam i M achijawela«, znajdzie się tutaj naw et otw arta, a tak
rychło m ająca się urzeczyw istnić, pogróżka pod adresem
w iarołom nych w ielm ożów lub ich zauszników : »Nie po­
magaj w ielkim panom ku biedzie bliźniego, bo jak się ca­
sern nie uda, cnota weźmie górę, nie będąć to żadne cuda,
ze ty weźm ies w skórę«.
PRZYPISY WYDAWCY 131

Tekst sztuki m usiał przed w ystaw ieniem przejść przez


cenzurę władz polskich i rosyjskich. A m basador rosyjski,
hr. Igelstróm , już w tedy żyw ił podejrzenia co do jej dą­
żności i m ożliwego oddziaływ ania na publiczność. Dlatego
w ahał się zezwolić na w ystaw ienie. Uczynił to dopiero na
przedstaw ienie opiekuna teatru , m arszałka Moszyńskiego,
który (poleciw szy zapew ne Bogusław skiem u usunąć miejsca
bardziej rażące) zapewnił, że niem a w niej nic p o dburza­
jącego. Zdołano je d n a k w ystaw ić Cud zaledw ie trzy razy.
Dopiero przedstaw ienie teatraln e przekonało, że to, co
w czytaniu zdało się niew inne, nabiera zupełnie innego
znaczenia w żyw em w ykonaniu teatralnem i w odpowiedniej
in terp retacji aktorskiej. »Stosowność, ja kiej z ówczasowemi
okolicznościami dom yślano się w tej operze — pow iada oglę­
dnie sam Bogusławski — spraw iła, że po trzech ciągłych
(t. j. jednego po drugiem ) onej w ystaw ieniach zakazaną
została«.
Pojaw ienie się Cudu na scenie przyjęto z zachw ytem
tak wielkim, jakim dotychczas żaden u tw ó r teatraln y w Pol­
sce poszczycić się nie mógł. »K rakowiaki pozyskały w szyst­
kich serca, zapaliły w szystkich um ysły ((—zapew nia sam autor,
tak pow ściągliw y w słow ach i skrom ny, gdy m ówi o sobie.
0 zachw ycie publiczności św iadczy cudzoziem iec, k tóry był
obecny na dw u pierw szych p rzedstaw ieniach Cudu i nie mógł
się oprzeć silnem u w rażeniu sztuki, choć sytuacja osobista
postaw iła go w obozie w rogim polskiem u entuzjazm ow i na­
rodow em u. Był nim poeta niem iecki, J. G. Seume (czytaj:
Sojme), którego los zapędził do służby w wojsku-n-osyjskiem
a przed w ybuchem pow stania kazał mu p racow ać w sztabie
Igelstróm a. W sw ych pam iętnikach z pobytu w Polsce
opisuje w ten sposób swe w rażenia z przyjęcia sztuki:
»W ystaw iona w stolicy sztuka p. t. K rakowiaki po­
dniosła zapał do niesłychanej w yżyny. Sztuka posiada cha­
ra k te r ludow y i z niepow szedniem m istrzostw em traktuje
tem at zw ady tam tejszych w ieśniaków . A m basador rosyjski
m iał zrazu zastrzeżenia przeciw jej w ystaw ieniu. W ysta-
9*
CUD M N I E M A N Y

wiono ją jednak, skoro sam m arszałek Moszyński zapewnił,


jakoby w niej nic drażliw ego nie było. Autor jej, pan Bo­
gusław ski, który umie rzucać nam iętnościam i ludzkiem i
jakby piłką a je st rów nie gorliw ym patrjo tą ja k św ietnym
aktorem , rozw inął zarów no w utw orze jak i w jego w ysta­
w ieniu całą sw ą sztukę«.
»Jest to m ieszanina, przedziw nie utkana z dram atu,
o peretki i baletu. Muzyka jej, częścią z rodzim ych m oty­
w ów ludow ych, częścią z najlepszych utw orów zagrani­
cznych w ysnuta, jest pełna nieuchw ytnej tęsknoty. T rzebaby
bardzo być zimnym z n atury, by nie dać się porw ać p o ­
w szechnem u entuzjazm ow i. Ja sam byłem obecny dwa razy
w czasie trzykrotnego jej w ystaw ienia i m uszę w yznać, że
nigdy w życiu nie zauważyłem ani też sam nie doznałem
wrażeń silniejszych, głębszych i trwalszy ch«.
»Aluzje polityczne w sztuce były dość odległe, ale
bvła w tem spraw a narodow ości. N iektórzy z w ybitniejszych
aktorów należeli bezw ątpienia do tajnego porozum ienia,
albow iem odrazu śpiew ali w arjan ty do melodyj (kuplety),
które w yparły niebaw em tekst istotny i były pow tarzane
w śród ogólnego uniesienia publiczności. Te kuplety p rz e ­
dostały się rychło m iędzy lud, a zdarzenia krakow skie *)
przedzierzgnęły w szystkich W arszaw ian w śpiew aków ope­
row ych. N aw et rosyjska orkiestra w ojskow a gryw ała ulu­
bione arje z tej popularnej opery. Gdy się dow iedział o niej
generał rosyjski, nakazał odw ołać przedstaw ienie sztuki,
ale, w ystaw iona trzykrotnie, zrobiła ona swoje. To samo
stało się » baletem p. t. Swaty, k tó ry daw ano zawrsze na
zakończenie 2). O ile niew inny w innych w arunkach poli-

1) » Z d arze n ia k ra k o w sk ie « — to ogłoszenie p o w s ta n ia w K rak o w ie


i b itw a ra c ła w ic k a . Ś w iad ectw o n ie w ą tp liw e , że Cud by ł o d e g ra n y
w W a rsz a w ie p rz e d tem i z d a rz e n ia m i.
=) Z nany n a m tek st Cudu k o ń czy się w o d ew ilem a n ie b a le te m .
P o z o sta ło śc ią ow ego pełnego » znaczenia« b a le tu p. t. S w a ty je s t z d a je
się » k rak o w sk ie w esele«, w tło czo n e o b e c n ie , dość sz tu c z n ie w scenę
4—6 a k tu I. W y z n a n ie Seum ego św ia d c z y , że te k s l Cudu, g ra n y p rz e d
PRZYPISY WYDAWCY

tycznych, o tyle teraz nabierał on szczególniejszego zna­


czenia. Głuche w rzenie zaczęło się objaw iać w śród publi­
c z n o ś c i , później paszkw ile pojaw iały coraz częściej, w reszcie

poczęto o tw arcie grozić«.


Bogusławskiego Cud m niem any odegrał względem
insurekcji kościuszkow skiej tę rolę, którą w e F rancji speł­
niło Wesele Figara B eaum archais’go w zględem wielkiej re ­
w olucji - rolę zapow iedzi i pierw szej przygryw ki. Obja­
w iające się w stolicy a przez Seumego w spom niane „głuche
wrzenie® nie uszło uwagi Igelstróm a, który w e w spółczesnej
nocie do Bady N ieustającej w ten sposób w yrażał swoj lę
0 „cnotliw ych (t. j. Hosji zaprzedanych) o b y w a te l^ »Po
rogach ulic przylepiane kartelusze 0, rozsiane po wszy stkich
stronach doniesienia różne na piśmie, dyskursa buntow ni­
cze daja Się słyszeć po kaffehauzach, gospodach i innych
m iejscach publicznych. W szystkie te oznaki głuchej jakiejś
1 praw ie pow szechnej ferm entacji, które koniecznie *) p rze ­
rażają um ysły cnotliw ych i spokojnych obyw ateli, w ym a­
gają podw ojenia czujności dla w strzym ania przy samym
źródle skutków ducha przew rotnego, k tó ry podnieca ten
niebezpieczny zapał... Nie m ożna nie przestrzec, iz jest
w istocie jakiś gotowy układ koncern w szczęcia jakow ej
rew olucji na zasadach tej, k tó ra niszczy F rancję a u całej
E uropy je st w ohydżie«.
Tak pisał do Rady N ieustającej lir. Igelstrom , dziwnym
. zbiegiem ok oliczności w tym sam ym dniu 24 m arca 1794,
kiedv to w K rakow ie N aczelnik n arodu ślubow ał, ze brom ,
podniesionej do walki o całość, w olność i niepodległość
ojczyzny »na niczyj p ryw atny ucisk nie uzyje«.

w y b u c h e m p o w s t a n ia , m u s ia ł s ię r o ż n i* od p ó ź n ie js z e g o o p i - a c o w a , , ^
W z n a w i a j ą c tę s z tu k ę w (lo b ie p o r o z b io r o w e ) , a u to . /.<■ ' ' W “
c e n z u r ę z a b o r c z ą n ie je d n o p r z e r a b i a ł i z m ie n ia ł . A u te n ty c z n e g o te k s t .
z 1791 r o k u n ie z n a m y . u lo tn e
>) k a r te lu s z — (z f r . c a rte lo u ch e = k a r t k a p o d e j r z a n a ) k a . tk . u lo tn e ,
Ś w is tk i o tr e ś c i z ło ś liw e j lu b g r y z ą c e j.
«) r u s y c y z m ( k o n ie czn o ) = n a t u r a l n i e , m a s ię ro z u m ie ć .
134 CUD MNIEMANY

Cud m niem ani], ja k to d o strzeg ł S eum e, » zro b ił sw oje«.


W y ry w ało się zeń ja k b y sta ro d a w n e zaw o łan ie »czuj-duch«
i w p a d a ją c m im o w zm o cn io n e stra ż e Ig elstro m a w głu ch e
ulice d aw nej W a rsza w y , w zy w ało na w ielk ie n aro d o w e
p o g o to w ie um ysłów i sum ień. W a rszaw a, zo stająca pod
rzą d am i Ig elstro m a, zalana szpiegam i i zd ra jca m i, p oniżona,
zd e p ta n a i p o zb a w io n a tc h u , p oczuła w tej sz tu ce bicie
w łasnego serca.

4. STOSUNEK DO ŹRÓDŁA.
B ogusław ski, o d d an y całą d u szą te a tro w i, do k tó reg o
ciągnęło go zam iło w an ie i p o w o łan ie w ro d z o n e, nie żyw ił
nigdy w y so k ic h am bicyj literac k ich . B ył czło w iek iem »w ol-
nym od wrszelkiej żądzy a u to rsk ie j sław y«. Do p isa n ia z n ie ­
w alała go »konieczność m ienia n o w o ści dla sp ro w a d z e n ia
w id zó w do te atru « . T łu m a c z y ł w ięc i p rz e ra b ia ł cały sz e ­
reg u tw o ró w d ra m a ty c z n y c h o b cy ch , g łów nie fra n c u sk ic h
a tak że n iem ieck ich i w łoskich. W ątkiem lu b fa b u łą obca
p o słu g iw a ł się tak że w sw o ic h u tw o ra c h o ry g in aln y ch , k tó re
n aw ią zy w a ł n ie je d n o k ro tn ie do dzieł zn a n y ch i gło śn y ch ,
chodziło m u b o w iem o sc en iczn e i te a tra ln e p o w o d zen ie
sztuki a nie o z a le ty lite ra c k ie lu b arty sty c z n e . P ierw sza jego
o ry g in aln a sztu k a, H e n ry k V in a łow ach (1780), je s t p r z e r o ­
b io n a z p o w ieści angielskiej D o d sley ’a p. t. K ról i m ły n a r z
w M ansfield. P ó źniejsza k o m e d ja p. t. D ow ód w dzięczności
narodu (1792) je s t naw iązan iem i ro d z a je m dalszego ciągu
do P ow rotu posła N iem cew icza. F ab u ła zaś Cudu m n ie m a ­
nego o p ie ra się o tre ś ć fra n cu sk iej k o m e d jo -o p e ry (co m e-
d ie -ly riq u e ) P o in siu e t'a p. t. C zarow nik (Le S o rc ie r 1764).
M niem anym cz aro w n ik ie m w kom ed ji fra n cu sk iej je s t
m iody w ieśniak, Ju ljan , k tó ry sw ą s io s trę Ju sty n k ę p o w ie ­
rz y ł o p iece c h rz e stn e j m atki S zym onki, tro c h ę p o siad an ej
d d ał na p rz e c h o w a n ie ch ło p u B łażejow i a sam
w y b ra ł, się w św ia t szukać szczęścia, o b ie cu ją c sobie po
p o w ro c ie p o ślu b ić c ó rk ę sw ej c h rz e stn e j m atki, Jagusię.
K iedy je d n a k Ju lja n p rzez trz y la ta nie w ra c a , Szym onka,
PRZYPISY WYDAWCY 135

p o d o b n ie ja k D o ro ta w Cudzie, sta ra się nam ó w ić c ó rk ę do


m a łże ń stw a z nielubianym ; o rd y n a rn y m ch ło p em B łażejem
i k arc i ją su ro w o , kiedy ona n ie ch ę tn ie p rz y jm u je jeg o za­
lo ty . Z łośliw a S zym onka s ta ra się n ie ty lk o zn iw e cz y ć
w s e rc u c ó rk i w ie rn o ść dla Ju ljan a, ale d okłada s ta ra ń ,
ażeby nie d o p u śc ić do m a łże ń stw a sw ej ck rz eśn ia cz k i
(a sio s try Ju ljan a ) Ju sty n k i ze S obkiem , p o n iew aż sam a
k o c h a się w S obku i n arz u ca m u się ró w n ie n a ta rc z y w ie
a b ez sk u te cz n ie, ja k D o ro ta S tachow i.
K iedy to się dzieje, w ra c a Ju ljan z dalekiego św iata.
D o w ied ziaw szy się o p o stę p o w an iu Szym onki, p o sta n a w ia
p rz e c iw d z ia ła ć jej zam ysłom , p rz e b ra n y za cz aro w n ik a, k tó ­
rego p rz y b y c ia o czekiw ano w okolicy. Z nając do sk o n ale
sto su n k i w sw ej w si, p rze k o n y w a ła tw o o sw ej c z a ro d z ie j­
skiej w sze ch w ie d zy zab o b o n n y ch w ieśn iak ó w , k tó rz y go
nie p o znają, a p rz e z to n ad aje akcji o b ró t p om yślny. Sw ojej
n arz ecz o n ej Jagusi p rze p o w iad a, że je j u k o ch a n y je szc ze
dzisiaj p o w ró c i, p o w in n a w ięc o p ie ra ć się zam ia ro m m atk i
i nie iść za Błażeja. C zaram i zm usza B łażeja do z w ró c e n ia
p rz y w ła sz c z o n y c h p ien ięd zy i o d stra sz a go od m a łżeń stw a
z Jagusią. D okonaw szy tego, daje się p o zn a ć w szy stk im .
R ękę sw ej sio s try odd aje Sobkow i, n ie u cz ciw ą S zy m onkę
zm u sza do z a n ie ch a n ia sp ó ź n io n y ch am o ró w w zg lęd em
S obka, g ro żą c ro zg łaszan iem jej zalecan ek , sam zaś o trz y ­
m u je rę k ę Jagusi.
Ja k k o lw iek B ogusław ski o kazał się zależnym od tej
sztu k i fran cu sk iej, to je d n a k nie pisał Cudu z jej n a tc h n ie ­
nia. P o d n ietę i za c h ę tę do dzieła n a strę c z y ło m u życie a nie
lite ra tu ra . Ó w czesne poło żen ie p o lity cz n e w ym agało , ażeby
z w ró c ić uw agę ogółu na lud p ro sty , a zw łaszcza n a lud
k rak o w sk i; w śró d k tó reg o m iało się ro z p o c z ą ć pow stan ie.
Zgodnie z tern dążeniem sta ra ł się a u to r, dosk o n ały zn aw ca
d u sz y zb io ro w e j, sp o p u la ry z o w a ć p rz y po m o cy te a tr u tę
w a rstw ę n a ro d u , na k tó re j o p ie ra ły się n ad zieje p a trjo tó w .
P rz y o b m y ślen iu sztuki, w k tó re j lu d m iał o d g ry w a ć ro lę
136 CUD M NIEM ANY

główną, przychodziła m u w pom oc znana sztuka obca, osnuta


na tle życia ludowego.
N astręczyła mu ona pom ysł spóźnionej zalotnicy (Do­
rota: Szym onka), k tó ra zakochana w narzeczonym p asier­
bicy (S tach: Sobek), stara się udarem nić m iłość m łodych
i zm usza dziew czynę do poślubienia nielubianego konku­
renta (B ryndas: Błażej), cieszącego się jedynie poparciem
m acochy. Czarownik Poinsinet’a je st w ięc źródłem pom ysłu
dla s y t u a c j i z a s a d n i c z e j w Cudzie z tą różnica, że
stosunki, rozłożone w kom edji francuskiej na dwie pary
kochanków , przeniósł Bogusławski na jedną. Z Czarownika
pochodzi także pomysł zabiegów Bardosa, stojącego po
stronie zakochanych, przeciw działającego know aniom Do­
roty, odstręczającego zapom ocą środków nadzw yczajnych
niepożądanego konkurenta i leczącego Dorotę z miłości
spóźnionej i niew łaściw ej. Była w ięc kom edja Poinsinet’a
źródłem także dla pom ysłu i n t r y g i w Cudzie.
K orzystając z pom ysłu obcego, nie szedł jednak Bo­
gusław ski ślepo za pierw ow zorem francuskim , b rał zeń je ­
dynie kanw ę (szkielet dram atyczny), na której rozsnuw ał
obraz dram atyczny oryginalny zgodnie z w łasnym zamysłem
i dążnością. W m iejsce postaci indyw idualnych, którem i
posługiw ał się Poinsinet, Bogusławski, idąc za nakazem
chwili, w ysunął na pierw sze m iejsce to, czego w sztuce Poin-
sinetla zgoła n ieb y ło : czynnik zbiorow y, daną masę ludzką,
»Krakowiaków i Góralku
Osiągnął to najpierw przez pow iększenie ilości postaci,
a w ięc w prow adzenie takich, któ re nie posiadają w cale
swego odpow iednika w utw orze francuskim (Jonek, B ar­
tłom iej, W aw rzeniec, Miechodmueh, Paw eł i Zosia, Morgal,
Św istos); następnie przez w prow adzenie obrzędów i zw y­
czajów ludow ych, co na owe czasy w ielką było now ością
i stanow i do dziś jed en z uroków literack ich Cudu. Takich
obrazów ludow ego życia, jak oprosiny, jak w esele wiejskie,
śpiew y przy tańcu, w eselne przem ow y starszyzny itp. p ie r­
w ow zór francuski nie zna zupełnie. T rzecią w reszcie a dra-
PRZYPISY W YDAWCY 137

m atycznie najw ażniejszą różnicą jest to, że zatarg czysto


osobisty z kom edji francuskiej przeniósł w sferę zatargu
zbiorow ego, przeciw staw iając sobie dw ie niechętnie lub
w rogo usposobione m a s y i doprow adzając m iędzy niemi
do starcia a później do zgody.
Przez to w ysunięcie czynnika zbiorow ego na czoło
kom edji nietylko oddalił się Bogusławski od swego p ie r­
w ow zoru, ale też dał u tw ó r w sw ym zasadniczym charak­
terze zupełnie odm ienny, now y i oryginalny. Mając przed
oczym a w ytknięty cel w łasny, nie k rępow ał się w cale utw o­
rem obcym w charak tery sty ce postaci i w ustępach lirycz­
nych (śpiew kach). Dlatego też odm ienne są w Cudzie
c h a r a k t e r y osób, choć niektóre z nich odgryw ają taką
sam a rolę, jak w Czarowniku; niepodobne rów nież i zupełnie
oryginalne są partje śpiewane. Zachow any został z utw oru
francuskiego tylko schem at intrygi i postać, o k tórą ta
intryga się opiera, a w ięc postać D oroty, która pod wzglę­
dem ch arak teru je st w ierną kopją Szymonki z Czarownika.
Intrygi obcej nie udało się autorow i uzgodnić z w ym aga­
niami w łasnego dzieła, które jako osnute na odm iennych
stosunkach, oparte o odm ienne postaci i odm ienny żywioł
dram atyczny a zm ierzające do innego celu, wymagało też
odm iennego prow adzenia spraw y komedji. Dlatego też dzi­
siaj w ydaje się nam sztuczne i nienaturalne w Cudzie to prze-
dew szystkiem , co jest w nim związane z intrygą (a w ięc prze­
jęte i obce): postać Doroty, jej zalecanki, m aszyna elek­
tryczna Bardosa, m ająca zastąpić »czarv« .luljana, a w reszcie
kuracja Doroty ze spóźnionych am orów .
Jak bardzo oddalał się Bogusławski od tekstu fran­
cuskiego naw et w tych ustępach, któ re p rzejął od Poinsi-
net’a, o tern św iadczyć może w yjątek z Czarownika, p rzed ­
staw iający czary z Błażejem a odpow iadający tej scenie
Cudu, w której Bardos dzięki elektryce w zbudza p rzestra ch
i upokorzenie w Morgalu ( Cud III, 3):
138 CDD MNIEMANY

c z a r o w n ik , akt II, scena 7:


Błażej p r z y c h o d z i , a ż e b y się d o w ied zieć, czy p r z y sz ła ż o n a ( J a g u s i a )
b ę d z i e go k o c h a ł a . Kiedy j e d n a k J u l j a n z a b i e r a się do w y k o n y w a n i a
c z a r ó w , B łaż eja o g a r n i a s t r a c h coraz w ięks zy :
J U L JA N
Rzecz główna, ażebyśm y obaj pogadali sobie tro ­
szeczkę z biesem.
b ł a ż e j z przestrachem

Z biesem?... Oho, już po mnie... Hm! Dalibóg, odeszła


mię ciekawość.
j u l j a n ze złośliwością

Tern gorzej, albowiem nie p o ra teraz się cofać, (z na­


ciskiem j Sam przecie chciałeś.
b ł a ż e j trzęsąc się, do siebie:
Co tu począć?... Jakże to, proszę laski pana, czy to
napraw dę będzie djabeł?
JULJAN
Całkiem napraw dę. Masz wiedzieć, że w yrządzam
ci w ielką łaskę — będziesz miał zaszczyt widzieć go na
w łasne oczy i z nim mówić.
BŁAŻEJ
O, co to — to nie! Wolę sobie zatkać oczy rękam i.
J U L JA N
Najm ądrzej zrobisz... Nuże w ięc (bierze go za rękę)
daj mi rękę (prowadzi go na środek sceny). Tak. Stań
w środku tego koła (zakreśla laseczką kolo na scenie i umiesz­
cza w niem Błażeja).
b ł a ż e j do siebie, stojąc w środku koła:
Oho! Bądź zdrów , biedny Błażeju!
J U L JA N
Przedew szystkiem ani mi się waż stąd wyjść!
b ł a ż e j szczerze

Ob, dalibóg że nie.


j u l j a n śmiejąc się. do siebie:

To ci go trzęsie.
PRZY PISY WYDAWCY 139

BŁAŻEJ
O p rz e k lę ta ciekaw ości!
ju lja n r o z k a z u ją c o :
Cicho!... zaczynam .
R E C 1TA TIV O :
Wy m iesz k ań cy w ieczn ej nocy,
W iły, biesy i s trzyg on ie,
Co c z u w a cie n a d sz p ieg am i,
Os zczercam i, osz u sta m i,
Skłońcie m y m w e z w a n i o m ucha,
W eźcie w op iek ę p rzy szłeg o żo n k o s i a ,
Którego d j a b l i o ż y w i a an im u sz .
Je st ci p o d e j r z l i w y i za z d r o s n y ,
Odsło ńcie m u głębie przyszłości.

M ELO D JA:
BŁAŻEJ JULJAN
Jakaż to m ię o g arn ia m oc
S k ó ra na m nie d rż y : Ziem ia cała d rż y ;
( z a s ła n i a sobie oczy)
Z p od ziem i b rzm i głos, Moce su n ą złe,
Moce su n ą złe. Z pod ziem i brzm i głos.
j u l j a n , n a ś l a d u ją c c h ó r biesów,
Id ziem y ju ż z p ie k ieln y ch no r,
Bicgniem tu z cie m n y c h w nętrz...
s w o im g ło sem :
Oto ju ż eśc ie obecni...
b ł a ż e j , d rż ą c cahj i z a c isk a ją c sobie oczy:
R ety, sk o n am z p rze strach u !...
ju lja n r o z k a z u ją c o :
C icho!
Oto L u cy fer w e w łasn ej postaci,
S p ojrzyj B łażeju i zadrżyj.
N a ś la d u j e głos d j a b ł a :
REC1TAT1VO:
Je śli chcesz sobie z a p e w n ić
Miłość twojej p r z y sz łe j żonki,
l
140 CUD MNIEMANY

0<l tego ci zac z ą ć r a d z ę ,


Byś J u l j a n o w i z w r ó c ił
Skarbonkę, którąś z a g arn ął — ,
W ies z c h y b a , o co rzeez idzie.
b ł a ż e j do siebie:
D jabeł ci, b estja , m ię w y d ał!
głośno:
O ch o tn ie to sp e łn ię w tej chw ili.

5. ŻYW IOŁ LUDOW Y W CU D ZIE


Z n aczenie Cudu m n iem anego w naszej lite ra tu rz e
o p ie ra się na d w u p o d sta w a c h : h isto ry c z n e j i literac k iej.
P om im o n ie d o sta tk ó w te c h n ic z n y c h i a rty sty c z n y c h k o ­
ch a m y tę »operę« jak o droga, i m iłą p am iątk ę 1794 ro k u ,
ja k o w y ra z n a s tro ju i u sp o so b ie n ia u m y słó w w ch w ili p rz e d
w y b u c h e m kościu szk o w sk ieg o p o w sta n ia i ru sz e n ie m w a i -
szaw skiego ludu. C enim y ją n astę p n ie za to, że p ie rw sz a
ta k bez z a strz e ż e ń z w ró ciła się ku ży w io ło w i sw o jsk iem u ,
że lu d w p ro w a d z iła na scen ę, że p o k azała n am w iejsk ą
k ra k o w sk ą ch a tę , że uch y liła rą b e k z je j tajem n ic, z jej tro s k
i zabiegów , z jej ra d o śc i, u n ie sie ń i sm u tk ó w , sło w em z jej
życia. N ie m asz w naszej lite ra tu rz e XVIII w iek u dzieła,
k tó re b y dało ta k szero k ie u p ra w n ie n ie ży w io ło w i lu d o w em u
i w p ro w a d z a ło w ró w n e j m ie rz e c h a ra k te ry sty c z n e w ła ś­
ciw o ści lu d o w e do poezji.
C ech ściśle lo k a ln y ch , k ra k o w sk ic h czy g ó ralsk ich
w Cudzie nie zn ajd ziem y w iele. U p o d o b an ie w c h a r a k te ry ­
sty c zn y c h w łaściw o śc iac h d anego te ry to rju m i u m ie ję tn o ść
a rty sty c z n e g o ich tra k to w a n ia ( k o lo ry t lokalny) ro zw in ie się
d o p ie ro dzięki ro m a n ty z m o w i lite ra c k ie m u i b ęd zie sta n o ­
w iła je d n ą z ce ch poezji i sztu k i XIX w ieku, .luż je d n a k w Cu­
dzie o d stry c h n ą ł się B ogusław ski od p an u jąceg o w XVIII w.
sm aku, k tó ry posłu g iw ał się lu d o w o śc ią ja k o m o ty w e m d e­
k o ra c y jn y m (w sie la n ce zw ła sz cza ) lu b też p rz e d sta w ia ł
lu d ja k o sp o łe c z n o ść zb y t id e a ln ą i u ro jo n ą. O gólny o b ra z
lu d o w eg o życia i c h a r a k te r lu d u , ja k o o d rę b n e j w a rs tw y
PR ZY P ISY WYDAWC

społecznej, kreśli a u to r rysam i praw dziw em i i realnem i,


czerpanem i nie z literackich szablonów lub rem iniscencyj,
ale w yniesionem i z obserw acji życia.
Lud to rubaszny w m ow ie i w obyczaju. W yszuka­
nych słów na w yrażenie myśli dobierać nie lubi, w y raż e­
nia takie ja k n. p. »głowa m u spuchnie jak kadź«, »nie ujdzieć
to bokiem«, »palnę w papę, ze się az obliźnies« nie należą
w cale do w yjątków . W tym względzie w yprzedza Bogu­
sławski znacznie Brodzińskiego, który sw ym K rakow iakom
w Wiesławie każe się w yrażać w sposób zbyt jeszcze d w o r­
ski i w yszukany, .lęzyk, którym się posługują postaci lu ­
dow e, nie jest w praw dzie narzeczem krakow skiem lub gó-
ralskiem , ale oddaje w iernie najistotniejsze cechy polskiej
m owy ludow ej.
Zgodnie z zamysłem autora, którem u me o kreślenie
postaci "dram atycznych ale o obraz danej zbiorow ości cho­
dziło, charak tery sty k a ludu m usiała z konieczności pomijać
rysy indyw idualne i w ew nętrzne, a oprzeć się na ry sach
zew nętrznych i pow szechnych, w iążących szereg jednostek
w grom adę ludzką. Lud to żyw y i wesoły, skłonny do za­
bawy, ale nie leniący się w p racy — do tańca i różańca. Ma-
terjaln e d o b ra życia ceni sobie b ard zo ; w ysoko staw ia
pracę, k tó ra zapew nia m u m ajątek i byt znośny. Majątkiem
lubi się przechw alać i w ynosić ponad innych. Położenie
gospodarcze ludu przedstaw ił au to r z pobudek politycznych
w barw ach zbyt jasn y ch i pogodnych. Częste wzm ianki
0 obfitości jadła i napoju, o posiadanych ruchom ościach
1 trzodzie, pozw alają nam zapom nieć o ów czesnem w ynisz­
czeniu kraju i nędzy chłopa, k tó rą tak przyjm ująco maluje
n. p. Staszic w sw ych pism ach politycznych.
P rócz języka, stylu i charak tery sty k i grom adnej, do
podniesienia ludow ości i sw ojskości u tw o ru przyczynia się
przedew szystkiem pierw iastek o b r z ę d o w y i z w y c z a ­
j o w y , zw iązany z w eselem P aw ła i Zosi. Bogusławski
pierw szy odsłonił oczy publiczności polskiej na żywe źródło
tradycji ludowej i na tkw iące w niej pierw iastki piękna.
142 CUD MNIEMANY

Takie sceny jak oprosiny, ja k oraeje starszyzny i drużbów ,


jak gotow anie panny młodej do ślubu, jak tow arzyszące
tem u obrzędow i tań ce i śpiew y krakow skie, dają nam nie-
tylko w ierny obraz zw yczajów ludow ych, ale ujm ują pro­
stotą i podbijają w dziękiem szczerej poezji.

6. KWESTJE TEKSTU.

Nie znam y Ludu w tej autentycznej jego postaci,


w której ukazał się na scenie w arszaw skiej w m arcu 1794.
Jest rzeczą bardzo w ątpliw ą, czy ten tekst wogóle się do­
chował. Zdaje się, że nietylko sztuka została przez władzę
rosyjską zabroniona, ale praw dopodobne, że z powodu
Cudu położono w tedy areszt na rękopisach teatralnych
au to ra i skonfiskowano sztukę głośną a podejrzaną. Albowiem
w kilka zaledw ie dni po pierw szem w ystaw ieniu Cudu,
dnia 7 m arca rozesłał Bogusławski do pism w arszaw skich ')
. ostrzeżenie, w k tó re m , pow ołując się na przyw ilej królew ski,
dozw alający m u na d ru k w szystkich dotyczas granych
utw orów teatralnych, uw iadam ia »wszystkicli D rukarzy
i Biliopolów, aby kom cdjów i oper, które pom ieniony zbiór
składać mają, a którego prospectus w krótce do publiczności
podany będzie, ani drukow ali, ani zagranicą drukow anych
nie sp row adzalk.
Jako rzekom y m otyw tego ostrzeżenia jest w ym ieniona
ta okoliczność, że »wspom niany a n tre p re n er przez zdradę
o s ó b w k tó ry c h miał zaufanie, w icie egzem plarzy najnowszych
sztuk ma w ykradzionych sobie«. Gdyby przyjąć, że zaszła
tu istotnie kradzież, zastanow ić musi, dlaczego au to r nie
starał się w krótkiej drodze odebrać swej w łasności, skoro
znał osoby, któ re nadużyły jego zaufania, ale uciekł się do
ostrzeżenia pod adresem drukarzy. Przypuszczać można że
zapobiegając możliwej szkodzie w sw ych praw ach autorskich,

') D o d atek do Gaztly K ra jo w ej Nr. (9 z sob o ty d n i a S m a r c a


1791 rok u s t r o n a 227.
PRZYPISY WYDAWCY

w ybrał ostrzeżenie jako jedynie m ożliw ą w ów czesnych


stosunkach form ę p rotestu przeciw rozporządzaniu się
obcych czynników jego w łasnością literacką.
Że redakcja Gadu uległa w ażnym zm ianom i przeisto­
czeniom po roku 1794, to w obec św iadectw a Seum e’go nie
ulega wątliwości. Chcąc w ystaw iać pod w ładzą obcą sztukę
tak w ziętą i popularną, m usiał au to r zm ienić niejedno.
Zmiana najw ażniejsza dotyczyła owego »wiele dającego do
myślenia<( (»ebcn so bedeutend«) baletu, którem u Seume
daje ty tu ł Swaty (Die W erber), a k tóry jako logiczne za­
kończenie sztuki zaw ierał bezw ątpienia zaręczyny lub w e­
sele Stacha i Basi, urozm aicone tańcam i Tę partję baletow ą
po odpow iedniej zmianie wcielił poeta do aktu I, a poniew aż
ona tam nieszczególnie przystaw ała (bo ja k w iadom o, na
w esele Stacha i Basi tam się nie zanosi), m usiał dla niej
w prow adzić epizod zupełnie nowy, niczem z akcją niezwią-
zany t. j. w esele Paw ła i Zosi.
Ta zm iana sprow adziła najpierw ten bezład k o nstruk­
cyjno-techniczny, k tó ry w idoczny jest w całej pierw szej
połow ie sztuki, a następnie przyczyniła się do nadm iernego
rozrostu dawnego aktu I, który zajął więcej miejsca, niż
dw a pozostałe akty. (Sztuka składała się bow iem pierw otnie
z 3 aktów i z epilogu baletow ego). Ten ro zro st dawnego
aktu I w yw ołał kłopotliw ość podziału na akty, w idoczną
w tekstach późniejszych. Gdy p ierw o d ru k (Berlin 1841)
traktuje cały daw ny akt pierw szy jako jed en akt o niepro­
porcjonalnie wielkiej objętości (1020 w ierszy w obec 356
w akcie II a 290 w akcie III), to w rękopisie z biblj. Bawo-
row skich daw ny akt I je st podzielony na dw a odrębne akty.
Całość w ięc dzieli się tutaj na cztery akty, choć w tytule
zachow ano m echanicznie daw ny napis »opera w7 3 aktacha.
Z powodów’, o któ ry ch niżej mowa, zatrzym ujem y w obe-
cnem w ydaniu podział, istniejący w rękopisie bibł. Bawo-
row skich.
Nieszczęście chce, że tekstu Gada naw et w jego d ru ­
giej redakcji (po roku 1794) nie m amy z własnej ręki autora.
144 CUD MNIEMANY

Sam Bogusławski sztuki tej drukiem nie ogłosił. Dopóki był


d yrek to rem teatru , w strzym yw ał się z drukiem , ażeby w obec
innych teatró w nie w ypuszczać z ręki swej w łasności
autorskiej (sztukę drukow aną mógł grać każdy te a tr bez
płacenia hon o rarjó w autorskich). Kiedy zaś na starość p rzy ­
stąpił do w ydania sw ych »Dzieł dram atycznych« (W arszaw a
1820-1823 tom ów XII), nie mógł ze względów cenzurow ych
zam ieścić w tem w ydaniu dw u sw oich dzieł najbardziej
oryginalnych, ale rów nocześnie w now ych stosunkach obcią­
żonych piętnem niepraw om yślności politycznej t. j. Dowodu
wdzięczności narodu i Cudu m niemanego czyli Krakowiaków
i Górali.
D opiero w dw anaście lat po śm ierci Bogusławskiego
anonim ow y w ydaw ca ogłosił Cud drukiem poza granicam i
ziem polskich, bo aż w Berlinie. T ytuł tego w ydania (p ierw o ­
druku) brzm i następująco: CUD czyli KRAKOWIAKI i CO RALE
w ydane z rękopisu W ojciecha Bogusławskiego. W B erlinie.
Czcionkami A. W. Schade. Na tym p ierw odruku opiera się
p rzed ru k Księgarni Polskiej A. I). Bartoszew icza we Lwowie,
jako tom ik 217 »Bibljoteki Mrówki«. W łaściw ości tekstu,
podanego w p ierw odruku, nie pozw alają nam uw ierzyć,
jakoby został on »w ydany z rękopisu W ojciecha Bogusław-
skiego«. Są w nim całe p artje popsute i pozm ieniane, co
łatw o poznać po zatracie rym ów . B rak w nim takich u stę ­
pów , któ re niedozw olone przez cenzurę teatralną w po­
czątkach XIX wieku, mogły przejść śmiało przez cenzurę
niem iecką w 1841 roku. W czem najtrudniej dopatrzyć się
pió ra Bogusławskiego, to w fałszyw em m azurzeniu, które
je st stale zachow ane w p ierw o d ru k u berlińskim . Wszędzie
tam rz jest zastąpione przez z lub s np. dobrze > dobze,
p r z y > psy, przem ierzyć > psemiezyć itp. W ydaw ca, nie osw o­
jony z polską m ow ą ludow ą, opracow yw ał tekst na pod­
staw ie posiadanych ról teatraln y ch ; we w skaźnikach lub
napisach scenicznych zastępow ał w yrażenia dawniejsze,
będące w użyciu z początkiem XIX w., w yrażeniam i now-
szemi (n. p. te a tr rep rezen tu je == te a tr przedstawia, scena
PRZYPISY WYDAWCY 145

w e wsi Mogile = rzecz dzieje się, vaudeville = śpiewki i t. d.).


Na karb w ydaw cy należy też położyć osobliwe nazw anie
aktów odsłonami a scen spraw am i. Z niektórych w łaściw ości
tej redakcji w nosim y, że w ydanie berlińskie opracow ał
były dy rek to r teatru lw ow skiego, J. N. Kamiński.
T ekst o wiele popraw niejszv zaw arty jest w odpisie,
sporządzonym przez znanego księgarza i starożytnika k ra ­
kowskiego, Ambrożego Grabowskiego (w łasność bibljoteki
Baw orow skich we Lwowie, Nr. Rkps. 933). Nie jest to ró w ­
nież odpis co do litery w iern y i autografu zastąpić nie
może (pom ija n. p. zupełnie szadzenie w m owie Miecho-
dm ucha jako cechę obcą krakow skiej mowie pół-ludow ej),
ale góruje nad tekstem berlińskim praw dopodobniejszem i
w yrażeniam i, jasnością ustępów w pierw o d ru k u zniekształ­
conych i w ersją pełniejszą, k tó ra pozw ala na uzupełnienie
miejsc, ongiś przez cenzurę skreślonych. T ekst ten, dzięki
uprzejm ości d y rektora biblj. Baw orow skich, p. Dra Kotuli,
posłużył za podstaw ę obecnego w ydania.

7. ŻYCIE UTWORU.
Nie je st to tylko zbieg okoliczności lub prosty p rzy ­
padek, ale naturalny w ykładnik naszego dziejowego losu,
że u dw u przeciw ległych brzegów polskiej niedoli i niewoli
stają, niby dw a słupy graniczne, dw a dzieła teatralne, które
mimo olbrzym ią różnicę w arto ści artystycznej, obrały sobie
za m iejsce akcji w ieś podkrakow ską, rozgryw ają się na tle
w eselnem w śród krakow skiego ludu, połyskują błękitem
krakow skich sukm an i tęczą p ió r paw ich, rozbrzm iew ając
m elodją w eselnego grania — Bogusławskiego Cud m niem any
i W yspiańskiego cud istotny, Wesele. P ierw sze proste, na­
iw ne, czasem artystycznie niedołężne, ale jakby oblane
ostatniem słońcem dogasającej Rzeczypospolitej, tętniące
w iarą w przyszłość, a pełne zaufania w los i ten lud, który
w yprow adza na scenę — drugie artystycznie w ym yślne
i w ytw orne, ale z m roków długiej niew oli idące i w noc
P isa r z e polscy i obcy. Nr. 6. 10
146 C UD M N IEM A N Y

listopadow ą rzucone, przy całej żarliw ej tęsknocie za »Polską


żywą«, w ezbrane niepokojem , goryczą, zgryzotą o ojczyznę,
pełne kurczow ego lęku o los i róg złoty w rękach Jaśka
z paw iem piórem .
Ta łączność Wesela z Cudem, przez W yspiańskiego
nie zam ierzona i dlań bez w ątpienia nieśw iadom a, je st na­
stępstw em stanow iska, jakie tw ó rca Wesela zajął w obec
polskiej św iadom ości zbiorow ej. W swem dziele w yzwał
na walkę i starał się przezw yciężyć to, co w skrytkach
duszy polskiej żyło jako m arzenie i rojenie o ojczyźnie,
jako legenda o jej zm artw ychw staniu. A to m arzenie o Pol­
sce, ten »dźwięk z polskiej gleby bólem i rozkoszą wyko-
łysany« narodził się na sto lat z górą przed Weselem na
scenie Bogusławskiego i dzięki jego sztuce splótł się w w y­
obraźni zbiorow ej "nierozerw alnie z m alow niczym obrazem
krakow skiego ludu.
Była to sztuka, która przedziw nie utrafiła w ton du­
szy n arodu przed pow staniem Kościuszki, a po pow staniu,
gdy zaw iodły nadzieje, ale nie zawiodło jej przeczucie
0 ludzie, stała się w yrazem narodo wych uczuć, w tórem
polskich pragnień, poryw ów i tęsknot w dobie niewoli.
Z niej rosła w iara, że »łud km iecy dźwignie Polskę swemi
plecy«, dzięki niej w odczuciu ogółu tak silnie zespoliło się
na przeciąg całego w ieku XIX pojęcie gorącego patrjotyzm u
z szczerym dem okratyzm em .
Choć nie ogłoszony drukiem , utw ór ten w yw ierał
olbrzym i w pływ ze sceny i w iódł żyw ot sam oistny w du­
szy całych pokoleń. Jego m elodje rozbrzm iew ały po całej
Polsce, w yjątki zeń przekazyw ano sobie w rękopisach
1 uczono się na pam ięć narów ni z najpiękniejszemu ustę­
pam i narodow ej poezji. »Opera ta zdolną jest i długo jeszcze
zdolną będzie — pisał recen zen t teatraln y po w ystaw ieniu
Cudu w W ilnie w 1816 roku — szlachetne i słodkie w w i­
dzach polskich w zbudzać w spom nienia, a przy doskonałej
i czarującej m uzyce tkliw e jej piosnki przejdą do w nuków
PRZYPISY WYDAWCY 147

naszych i ku stawie autora z tąż samą, jak i przez nas, sło­


dyczą pow tarzanem i będące
Po rozbiorach każde donioślejsze zdarzenie narodow e,
każdą uroczystość starano się uśw ietnić przez w ystaw ienie
Krakowiaków. ' S a m tw ó rca lub rozm aici autorow ie p rz y ­
godni dorabiali now e śpiew ki i kuplety, naw iązując ich
treść do zdarzeń aktualnych i uderzając w ton w spół­
czesny. Stąd to pochodziły pogłoski, przypisujące autorstw o
Cudu rozm aitym głośnym pisarzom ów czesnym . Jak się
odbyw ało to przystosow yw anie, o tern św iadczy zachow ana
w jednym z rękopisów z początku XIX w. (m ożliwe że
przez Bogusławskiego napisana) piosenka Basi, kreśląca
pozornie jej kłopoty z m acochą a w istocie w yrażająca
skargę uciem iężonej Polski na zaborców po trzecim ro z­
biorze:
(1) Z nacie p e w n ie tę k r a i n ę , (4) Posłani sobie w obie s tr o n g 1)
Która tyle klęsk p on iosła, S u k a ć w s p a rc i a l u b z a g ła d y .
T a m j a m o j ą m a m ro d zin ę, Lee kto raz j e s t p o ch y lo n y ,
T a m c h o w a n a m , t a n ie m w z r o sła . Nic p o d n i o s ą go s ą sia d y .

(2) Mia ła m tr z o d ę i d o b y tk i, (5) P ró ż n o ś p i e w a m u ich progu,


Macocha mi jc zabrała, P ró ż n o d o ich serc kołacę,
Tucą ją m o j e d o b y tk i, Z n ic e m o d c h o d z ę n ie b o g a ,
Mnie n a ze b r y w św ią t w y g n a ł a . Gęsto n a d m ą d o lą płacę.

(3) Alem jeszcze nie zginęła (6) Leo n ie zgięta we m n i e dusa ,


Chociaż l u d z i o m za clileb śpic- Nie we w s y slk ie m los m ię d ob ił
Je sce c h w i l a nie m in ę ła , (w am ; Zje len k a ż d y p a l a r u s a ,
Je sce w r o g o m m y m n a k i w a m . Kto mi j a k ą k r z y w d ę zr ob ił.

W dobie w ojen napoleońskich i tw orzenia armji


Księstw a W arszaw skiego dodaw ano po końcow ym w ode­
wilu ieszcze następujące śpiew ki:

!) Obie slro n y t. j. p o ł u d n i e ( W ł o c h y ) , g dzie p ow s ta ły leg jo n y


Dąb ro w sk ieg o , i z a c l i ó d , gd zie zo stały ro zp ró s zo n e p rzez w cielenie
do o d d z i a ł ó w f r a n c u s k i c h łu b d o z n a ł y »zagłady« n a S an Dom ingo.
148 CUD MNIEMANY

W AW RZENIEC:
D alej ch ło p cy , k o ń cw a g o dy, p ó k iśw a sp o k o jn ie ,
N ied łu g o n a m tej sw o b o d y , w sak w iecie o w o jn ie .
N asi b r a c ia g in ą m ę ż n ie , lu b w n iew o li ż y ją ,
A m y z y je m n ie d o łę ż n ie , k iej się za n a s b iją .
jo n e k :
P ra w d ę m ów is n ie in a c e j, tr z e b a iść za niem i,
Mścić się k rz y w d y i w ro z p a c y b ro n ić sw o je j ziem i.
W s a k j ą w p o cie u p ra w ia m y , w sak że z n iej ży jem y
W ięc j ą so b ie w ziąść nie d a m y lu b n a n iej zg in iem y .
BARDOS:
Nie ro z p a c z a j m iły b r a c ie i n ie tr a ć n a d z ie i,
Często i po ciężkiej s tra c ie je s t szczęście z kolei;
P rzy n a s jeszcze Bóg p o tę ż n y , p rzy n a s słu szn o ść s ta n ie ,
K iedy P o la k b ę d z ie m ężn y , to w k ró tc e p o w s ta n ie .

D ow odem ż y w o tn o ści i p o p u la rn o śc i sztu k i B ogu­


sław skiego m oże b y ć to, że najw ażn iejsze jej p o staci
i sceny p rze szły do tra d y c ji n a ro d o w e j i p rz e d o sta ły się
do życia zw yczajo w eg o ja k o t. zw . kra ko w skie wesele. S ta­
n o w iły o n e p rz e z długie la ta n ie o d łą c z n ą część o b rz ę d o w ą
k rak o w sk ie g o k u l i g u . K iedy w d ru g iej p o ło w ie XIX w iek u
w ie lk i e tn o g ra f polski, O sk ar K olberg, o p isy w a ł kulig k r a ­
kow ski, nie zd aw ał sobie ju z sp ra w y , ze n ajw ażn iejsze osoby
tego kuligu (O rganista, M łynarz i M łynarka, P ań stw o m łodzi,
D ru ż b o w ie i D rużby, G órale i G óralki) ja k o też jeg o śp iew y
i m o w y (sza d ze n ie O rg an isty ) to od b icie głośnej n iegdyś
sztuki te a tra ln e j.
N ajsilniejsze echo zn alazł Cud w tw ó rc z o śc i d ra m a ­
ty czn ej J. N. K araibskiego, d y re k to ra sc en y lw o w sk iej. K iedy
w ro k u 1809, w czasie w o jn y p o lsk o -a u strja c k ie j, w o jsk a
p olskie w k ro c z y ły do G alicji i zajęły L w ó w , K a m i ń s k i w y ­
sta w ił Cud B ogusław skiego i z a k o ń cz y ł go d o ro b io n ą p rzez
siebie »Sceną p atrjo ty cz n ą« . B a rd o s o p o w iad a w niej zg ro ­
m adzonym K rakow iakom i G óralom o n ajw a żn iejsz y ch zd a­
rz e n ia c h z d o b y w o jn y , o p rz e c h w a łk a c h A u strjak ó w i ich
k lęsce a k o ń czy p rz e d sta w ie n ie m ogólnego zap ału , k tó ry
• g a rn ą ł w ó w c z a s isto tn ie ca łą sp o łe cz n o ść polską.
PRZYPISY WYDAWCY 149

S z la c h ta , m ie sz c z a n ie , ro ln ik , w szy stk o sta w a w szyki,


I z d a w n a sła w n e s tr z e lb ą ju ż w a lc z ą K u rp ik i.
W szy stk o , co sic k r w ią p o lsk ą szczyci i n ią ży je,
C hw yta b ro ń , n ie p rz y ja c ió ł zew sząd śc ig a, b ije .
W resz cie zw y cięzcy do n as i tu się z b liż a ją ,
Dziś p ew n o d o K ra k o w a pew n o się z b liż a ją .
T ęd y p rz e c h o d z ić b ę d ą , uczty w ięc g o tu jc ie ,
D a jc ie w y gody m ę ż n y m , m ile ic h p r z y jm u jc ie ,
R z u c a jc ie w ień ce g o d n e ic h m ęstw a i p ra c y
I w o ła jc ie w ra z ze m n ą , n ie c h ż y ją P olacy!
(St. P e p ło w s k i, T e a tr p o lsk i w e L w ow ie, s. 56).

W czasach późniejszych osnuł Kamiński całą sztukę


teatralną, k tó ra stanow i ciąg dalszy Cudu Bogusławskiego.
U tw ór -ten p. t. ZABOBON czyli KRAKOWIACY I GÓRALE,
zabaw ka dram atyczna ze śpiew kam i w 3 aktach, ukazał się
po raz pierw szy na scenie lw ow skiej w 1816 r. (ogłoszony
drukiem w e Lw ow ie 1821). Oprócz postaci, znanych z utw o ru
Bogusławskiego, w prow adza Kamiński jeszcze kom iczną po­
stać Ekonom a z pańszczyźnianych czasów i rządcy (adm i­
n istrato ra Mogiły), pana Pysznicldego. Uzupełnia w ięc jeden
z braków Cudu, w którym stosunek grom ady w iejskiej do
dw oru został zupełnie pom inięty.
T reść sztuki Kamińskiego opiera się na przyjęciu za­
łożenia, że B ryndus (tak go nazyw a Kamiński) nie rezygnuje
z ręki Basi, lecz pospołu ze skłonną do intryg D orotą prze­
kupuje Ekonom a, który nie pozw ala na m ałżeństw o Basi
ze Stachem. Poniew aż z tego pow odu przyszło do utarczki
słownej m iędzy Ekonom em a Studentem , który ujął się za
pokrzyw dzonym i, Ekonom z pom ocą parobków w ypędza
Studenta ze wsi, a Góralom ułatw ia porw anie Basi, za co
otrzym uje 40 talarów od Bryndusa. Ścigani Górale zam y­
kają Basię w jaskini, k tó ra uchodzi za sm oczą jam ę. Z tego
zam knięcia ratu je dziew czynę Bardos, który p rzebrany za
czarow nika (u Kamińskiego w racają środki czarodziejskie
ju ljana z Czarownika P oinsinet’a) napełnia przerażeniem
Górali, zam yka Ekonom a i D orotę w jaskini i zapew nia
szczęście młodej parze. Pod koniec sztuki Bardos, jako spad-
150 COD M N IEM A N Y

kobierca po swym stryju, okazuje się dziedzicem wsi Mo­


giły i w ielbiony przez w łościan rozpoczyna now y okres
w stosunkach d w oru wiejskiego z ludem.
U w ydatnienie doli ludu w iejskiego w dobie pańszczyź­
nianego poddaństw a i silna nuta społeczna w yróżnia ten
u tw ó r od ('uda i św iadczy chlubnie o odw adze cywilnej
pisarza. Jeszcze chłubniej św iadczy o nim to, że w dobie
m etternichow skiej reakcji i ucisku narodow ościow ego w Ga­
licji nie stłum ił w swym utw orze dążności narodow ej i pa-
trj o tycznej, przekazanej przez u tw ó r poprzednika. Między
innem i zaw dzięcza Zabobonowi sw ą popularność znana po­
w szechnie pieśń: »Polak nie sługa, nie zna co to pany«
(w oryginale: Serce nie sługa...).
Pom im o w idocznych niedostatków dram atycznych
(jak dow olność w założeniach psychologicznych, przebie­
ranka Bardosa, posługiwanie się środkam i m aterjalnem i
w celach intrygi i t. p.) góruje Zabobon nad (nidem żywszem
tem pem akcji, większą spraw nością techniczną i ściślejszem
zestrojeniem części muzycznej z literacką. Pód względem
faktury oddala się on już bardzo znacznie od typu komedjo-
operv a zbliża się do m elodram atu, cieszącego się n aten­
czas w ielką poczytnością. A utor posługuje się m uzyką nie-
tylko p r z y śpiew kach i tańcach, ale w prow adza ją jako śro ­
dek ilustrujący akcję, używa jej do w yw ołania pew nego
n astroju (lęku', grozy, radości), posługuje się przytem obfi­
cie efektam i fizycznemi (błyskaw ice, pioruny, bicie w dzwony).
W raz z częścią muzyczną, opracow aną przez cenionego kom ­
pozytora, Karola Kurpińskiego, tw orzył Zabobon sztukę
teatralną, swego czasu bardzo poczytną, utrzym ującą się
na scenie ludow ej lub am atorskiej jeszcze do czasów dzi­
siejszych.
b ib l jo g r a f ja

A. W i a d o m o ś c i ź r ó d ł o w e i h i s t o r y c z n e o Cudzie
zn a jd u ją się w d zieła ch n a s tę p u ją c y c h :
W o j e . B o g u s ł a w s k i : D zieje te a tru n a ro d o w eg o (u m ie sz ­
czone w »D ziełaeh d ra m a ty c z n y c h « W. B. W a rsz a w a
1820—23, T. I i IV.) p rz e d ru k o so h n y : P rz e m y śl 1884.
J. G. S e n i n e : E inige N a c h ric h te n lib e r die V orfalle in Po-
len im J a h re 1794 von..., ru ssisc h -k a ise rlie h e m L ie u ­
te n an t. L eipzig, b ey G. M artini, 1796. [Ob: C z e r n e c k i
J.: J. G. S eum e, jego życie, dzieła i zasługi. P rz y c z y ­
nek do dziejów polsk ich pod k o n ie c XVIII stu lecia.
L w ów 1889].
W a c ł . T o k a r z : W a rsz a w a p rz e d w y b u c h e m p o w sta n ia
17 k w ie tn ia 1794. W K rakow ie, nakł. Akad. Um. 1911.
B. O p r a c o w a n i a l i t e r a c k i e :
P o d rę cz n ik i h isto rji lite ra tu ry p olskiej C hm ielow skiego
(w n o w em w y d an iu S. K ossow skiego), B ru ck n e ra,
T arn o w sk ie g o , P iłata i C hrzan o w sk ieg o (n ajo b sz ern ie j
u C h rzan o w sk ieg o i R. P iłata T. IV. cz. I).
M a u r . K a r a s o w s k i : R ys h isto ry c z n y o p e ry p olskiej.
W a rsza w a 1859.
S t. S c h n u r - P e p ł o w s k i : B ogusław ski w e L w ow ie. U stęp
7. dziejów ' sc en y polskiej (1795—1799) L w ów 1895.
— T e a tr B ogusław skiego (U stęp z d ziejów scen y p o lsk iej)
1778—1794. L w ów 1896.
p. C h m i e l o w s k i : N asza lite r a tu r a d ram a ty cz n a. P e te r s ­
b u rg 1898. T. I.
152 C UD MNIEMANY

W. H a h n : Bogusławski czy Kołłątaj? — Pam iętnik literacki


Rocz. XI. (1912) s. 271-7.
E. K u c h a r s k i : Bogusławskiego »Cud czyli Krakow iacy
i Górale« — Pamiętnik literacki R. XIII (1914) s. 1—20.
i osob. odb. Lwów 1914.
W. H a h n : Rozwój poezji dram atycznej w Polsce Cz. I.
Encyklopedja polska w yd. Akad. Um. K raków 1918.
T. XXII (Dzieje literatu ry pięknej w Polsce) s. 1—46.
o v,;:Y

BIBLJOTECZKA UNIWERSYTETÓW LUDOWYCH


I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ

29. — T adeusz R ejtan. (Z p am iątek J P a n a S ew eryna


Soplicy). Wyd.- 3 .................... ........................................ 0.25
30. — Saw a. P a n Borow ski. (Z p am iątek JP a n a Se­
w ery n a Soplicy). W yd. 2 .............................................. 0.40
i wm 31. SIEN K IEW ICZ H. Pieszo przez C zarny Ląd. (Listy
z A fryki). I. W yd. 3 ................................................... 0.50
32. — Pieszo przez C zarny Ląd. (Listy z Afryki). II
W yd. 3 ............................................................................ 0.50
33. — N a oceanie A tlantyckim . (Listy z podróży)
W yd. 3 ............................................................................ 0,30
34. — Z puszczy am erykańskiej, (Listy z podróży )
W ydanie 4 ........................................................ 0.60
35. PR U S B. K am izelka. M iehałko. W yd. 7 0.50
36. DYGASIŃSKI A. W puszczy. (P ól fan tazji na tle
w s p o m n i e ń ) ..............................................
37. — W ilk, psy i l u d z i e ..............................
38. BRODOW SKI F. W piw nicy. O pow ieść druga. Na
straży n ie p r z e s p a n e j...............................
39. TETM AJER K. K siądz P io tr. N ow ela odznaczona
I n a g ro d ą na ko n k u rsie „Czasu". W yd. 5 . 0.50
40. ORZESZKOWA E. G loria victis . . . . 0.70
41. ŻEROMSKI S. Zm ierzch. C okolw iek się zdarzy
W y d an ie 3 ................................................... 0.20
SKARBEK F. Ł ukasz Stem pel. W yd. 2 0.30
— M undur. Jaszczolt. W yd. 2 . . . 0.25
— D w ie siostry. P rzew oźnik. W yd. 2 0.30
PRU S B. A nielka. Pow ieść . . . . 2.50
KRASIŃSKI Z. L isty do A. Potockiego. Z p rze d m o ­
w ą Ign. C hrzanow skiego: O p rzy ja źn i w życiu
Z. K ra s iń s k ie g o .................................................................. 1.50
MOŚCICKI IŁ Prom ieniści. W yd. 3 ......................... 2.80
ŻMICHOWSKA N. P rz ąd k i. (P ow ieść ze w spom ­
n ień dziecinnego w i e k u ) ..............................................
SIEN K IEW ICZ II. Z puszczy B iałow ieskiej. W y ­
danie 4 ................................................................................. 0.70

B-ka Inosir. Lii.


MOSKVA
2 9. iSZŁ' 138"
BIBLIOTECZKA UNIWERSYTETÓW LUDOWYCH
I MŁODZIEŻY SZKOLNEJ

50. — Niewola tatarska. Urywki z kroniki szlachec­


kiej Aleksego Zdanoborskiego. Wyd. 6 .......................0.80
51. — Pójdźmy za Nim. Wyd. 5 ......................................... 0.75
52. SKARKA P. Kazania sejmowe. Wybór z objaśnie­
niami Ign. C h rzan o w sk ieg o ........................... 0.90
53. SIENKIEWICZ H. Za chlebem. Wyd. 8 ....................... 1 .-
54. —i Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela. (No­
wela). Wyd. 7 ................................................................0.40
55. — Sielanka. Legenda żeglarska. Wyd. 4 . . . . 0.60
56. SIEMIEŃSKI L. Portret króla Jana. Posłowie Sie­
wierscy. Wyd. 2 ........................................................... 0.30
57. — Wieczór u generała Kopcia. Wiązanka kon-
walij. Wydanie 2 ........................................................... 0.25
58. SIENKIEWICZ H. Orso. Sachem. Wyd. 4 . . . . 0.60
59. PRUS R. Przygoda S t a s i a ......................................... 1.20
60. SMOLEŃSKI W. Przyczyny upadku państwa pol­
skiego. Wyd. 2 ................................................................0.20
61. SEWER. Łusia Rurłak. (Nowela na tle najpraw ­
dziwszych faktów osnuta). Wyd. 2 ........................... 0,65
62. SEWER. (I. MACIEJOWSKI). Wiosna. (Obrazki
malowane w słońcu). Wyd. 2 .................................... 0.50
63. — Dola. (Nowela). Wyd. 2 ......................................... 0.40
64. DYGASIŃSKI A. Co się dzieje w gniazdach . .
65. SIEROSZEWSKI W. Kulisi. Wyd. 2 . . . . ,. 0.60
66. KONOPNICKA M. Mendel G d a ń sk i........................... 0.70
67. SIEROSZEWSKI W. Bokser. Wyd. 2 ........................... 0.30
68. KACZKOWSKI Z. Bitwa o chorążankę. Wyd. 2 . . 0.25
69 PRUS B. Cienie. Z legend dawnego Egiptu. W gó­
rach. Wyd. 4 ................................................................0.50
70 KONOPNICKA M. Wojciech Zapała. Wyd. 4 . . 0.45
71 W winiarskim forcie. Wyd. 6 .................................0.35
72 — Urbanowa, Wyd. 7 ................................................. 0.30
73. SIENKIEWICZ H. Ta t r z e c i a .................................... 1.40
74. LENARTOWICZ T. Wybór poezyj. Wyd. 3 . . . 0.50
75. KONDRATOWICZ L. Wybór poezji. Wyd. 3 . .
-----------

* 0 dO

Biblioteka Narodowa
Warszawa

30001005657087

You might also like