Professional Documents
Culture Documents
UZURPATORZY
Mimo to jest dla mnie rzeczą niemal pewną, że mój uroczysty wstęp okaże
naganną, wielekroć okazuje się chwalebne; lecz to, co stworzył Ayala, dając
nam w ostatnich dziesięcioleciach eseje obfitujące w treści polityczne, a
czytelnicy, tym bardziej dziś, kiedy najwyżej ceni się fachowość, obraz kogoś,
kto sam zmienia charakter własnej twórczości; okazuje się bowiem, że zbyt
Jednakże on tak właśnie czyni, a moim zadaniem nie jest ocena jego
uważa. Ja zaś z kolei chciałbym naświetlić pewne rysy, odkryte, jak sądzę,
jaką człowiek sprawuje nad swoim bliźnim, zawsze jest rodzajem uzurpa- cji.
Wszystkie postacie tej książki obracają się, każda zgodnie z prawami swej
bohatera nie jest wynikiem jego własnej gwałtowności, lecz spada nań za
gdzie również porusza się tę sprawę, tylko w inny sposób, ta władza, która
pustce, jaką stanowi władza; w swej ostatecznej konkluzji jest ono także
oraz okresy interreg- num. Wybór Karola II, ostatniego, zdegene- rowanego
miarę jak podróżnik przybliża się do samego serca władzy, jego starania
wątpienia, Karol II, król Hiszpanii; lecz nie mniej „opętany" jest Indianin
Gonzalez Lo- bo, który uparcie stara się dotrzeć przed jego oblicze; i równie
którzy ubiegają się o władzę, i tak można właściwie określić inne postacie za-
zapominajmy, że je-
prawowici panujący uzurpują sobie władzę — non est potestas nisi a Deo —
i winni uginać się pod nią jak pod brzemieniem winy. A ponadto można by
też nazwać ich cierpiącymi, bo tak jak chory król, wszyscy cierpią na ową
rycerskim,
po czym berło dostaje się w ręce infanta, który wcale tego nie pragnie.
Również chory król nie jest zdolny sprawować królewskiej władzy w Kastylii.
tytułem „Bracia" i, jak sądzę, nie miał to być tytuł ironiczny: opowiadanie
ludzi tej samej krwi, a także źródła popędów przywódczych, to znaczy coś, co
państwowego. Tę myśl zawierają jednak również i inne nowele. Jest ona nie
tylko w „Janie Bożym" — opowiadaniu, które zresztą też mogłoby mieć tytuł
złączonych wspólnotą krwi, ale i o braci z zakonu Jana Bożego — i nie tylko
Tym samym nowele, które w całości miały nam prezentować pewne wzory i
wydarzenia i osobiste
nam doświadczeniach, które dzieli z nim całe nasze pokolenie, lecz operuje
aktualną tematyką.
swego
grzechu i, według Zorrilli, zginął jak męczennik; nawet polityk Cánovas del
Castillo pokusił się o napisanie noweli związanej z nie sprawdzoną legendą o
epoki sprowadza się do ogólnych zarysów; w całej książce nie ma ani jednej
zmiany stroju.
__________i • -1
co daje nastrój, ale nie jest imitacją; no i, rzecz jasna, powstrzymał się od
starego obrazu, który zaczyna i kończy całą opowieść. I jeżeli od tego opo-
ukryciu, nie mówi się o nich; zakazana jest wszelka kwiecistość słowna,
wysokich sfer. Cóż jeszcze mógłbym powiedzieć? Czytelnik bez ni- czyjej
będą wątłe siły, to w wypadku biskupa takąż samą przeszkodą stanie się
wydarzeniom,
i przy rozpamiętywaniu intymnych scen rozgrywających się między królem a
jego ukochaną może zada sobie pytanie, skąd stary piastun mógł znać tyle
szczegółów...
wyjaśnić pewne ukryte intencje jego książki, nie zaś oceniać, w jakiej mierze
mnie nasza zbyt zażyła przyjaźń. Niech więc książkę osądzą sami czytelnicy.
F. de Paula A. G. Duarte
samego nurtu, który uważałem już za wyczerpany, ale który dał na koniec
F. A.
posępny, obraz był piękny ze swymi tonami ochry, czerni, fioletu i z tym
w środkowej części płótna korną postać... Mijał czas. Minęło dużo czasu:
tkwiąca w pamięci, pełna tego samego mrocznego milczenia, co tak nas zdu-
Było to zatem, jak już powiedziałem, przeszło cztery wieki temu (niedługo
Królów Katolickich); tenże Jan Boży, już jako podstarzały, milkliwy, kościsty
która później miała przelać się ze szczytów Alpu- hary, aby ogarnąć całą
Hiszpanię pożogą
brzegi rzeki, budziły się zbrukane ciałami zabitych, którymi rzygały pełne
zamętu noce...
powołanie świętego. Spłynęło ono na niego — a kim był, biedak, jeśli nie
padające z jego ust inwektywy, apostrofy i groźby podobne były ziarnom soli
zdobywszy w ten sposób dobro, jakie daje ubóstwo, przez całe życie przynosił
zaiste, że dopiero po chwili zdał sobie z niej sprawę: pewności, że oto Duch
nicości i że patetycznie brzmiący głos kaznodziei karci właśnie jego, jego, Ja-
na...
słuchać jego słów, i z początku ledwo mógł zrozumieć sens grzmiących zdań,
ale w nieunikniony sposób czuł, jak ów twardy palec celuje weń bez
wskazuje nań pośród stada, jak go wybiera; i na nic nie zdałoby się udawa-
Jan kornie opuścił głowę i tak, pochylony, mógł teraz z potoku słów
mówcy wyłowić od czasu do czasu jakieś płomienne zdanie. „Do ciebie się
cielesne wrota wszedł do jego duszy grzech śmiertelny. I tak, ciałem i duszą
oddany schlebianiu obyczajom mory- sków, jak pies nieczysty łaszacy się do
znieważają. Ileż to lat żył w takiej podłości, tarzając się w gnijących kwiatach
bagna? „Ach, jak długi był ów straszny, oszukańczy sen! I jak wielu kończy
swój ży-
„Przez całe lata żyłem ze żmiją w piersi i dopiero teraz nie mogę się
nom innych. Czyż nie jest zaprzańcem? — pytał żołnierz, zalewając się łzami.
spowiedzi, chciał się spowiadać publicznie; chciał rozgłosić, jak wstrętny jest
kolegiacie na sumę. Gdy stał tak, nieruchomy w samym środku nawy, jego
przez ten oschły głos, który o- skarżał się bez wytchnienia, patrzyli na spo-
przestawał się obwiniać: piętnował własną słabość, bił się w twarz pięściami,
opowiadał
spowiedź
serce? W tydzień później pojawił się pod Bramą Królewską i wobec zebranej
Otoczony zwartym kręgiem ludzi, biczował się i płakał: oto wpadł w grzech
zaprzaństwa, odstąpił od prawdziwej religii, aby iść za fałszywym
rozum.
uczynić szkołę miłosierdzia; a kiedy otwarto przed nim bramy, miał już tylko
jeden cel — chciał z owoców swej pracy ufundować szpital dla biednych.
ulice miasta, aby prosić pobożnych o jałmużnę. Zbliżało się już ciche, wy-
stał, usłyszał, jak ostry tętent końskich kopyt rani bruk ulicy. Żebrak,
biedaka. „Panie, na miłość Boga, daj jałmużnę!" powtórzył Jan, upadłszy pod
przestanie mnie bić..." I ledwo to pomyślał, znów usłyszał stuk podków, od-
Jan Boży podniósł swoje sakwy, włożył trep, który zsunął mu się ze
ostatnimi domami miasta kanał zbliżał się do drogi, aby następnie oddalić
się biegnąc równolegle do niej, ale nieco dalej wśród pól. Tam właśnie
zatrzymał się Jan, żeby odpocząć w miejscu, gdzie gościniec stykał się z
walczył z uporem swego osła i pocąc się w duchocie letniego południa starał
niebieskie, co rośniecie nad wodą, na próżno drwicie z niego tuż przy jego
tego osła nic już nie zmusi do marszu!" Tak rozważając odezwał się:
Święty Jan Boży 29
— Nie widzisz, że to stworzenie już sią nawet ruszać nie może? Zostawże je
w spokoju, chłopcze.
Jan już nic nie powiedział. Patrzył, jak chłopiec odbiega o parę kroków,
— Po co, na Boga?
— A bo chciałem.
pomóż mi.
— Nic, Bóg tak chciał. Chodź no tutaj, zmocz tę szmatę w wodzie i obmyj
mi głowę.
Jan, i wró-
cił z ociekającą, aby zwilżyć mu czoło. Ranny zaciskał zęby; piekło go.
— Antón.
— Ostrożnie, Antonico.
prostej drodze, zatrzymał się kawałek dalej. I co tam z wysokości kozła wołał
do nich stangret? Pytał w imieniu swojej pani, czy nie przydarzyło im się nic
złego.
słodki głos: „Jak to się stało, żeś ranny, dobry człowieku?", i żebrak zwrócił
oczy w stronę, skąd ów głos dochodził. Doprawdy, miały się czemu dziwić
kobiety, któ
— Nic się nie stało, jak mi Bóg miły. Cała rzecz niewarta nawet mojej
chłopiec już obmył ranę — dodał wskazując na Antona, który krył się za jego
— Och, wielmożna pani. To chorzy, o których nikt się nie troszczy, bo nie
ile zechce być moim paziem; w ten sposób, gdy stanie się jednym z moich
Antonico pocałował palce damy, tak cienkie, że zdawały się uginać pod
jak ma trafić do szpitala. Ten zaś w chwilę później został sam: powóz zniknął
nowym stroju, zapukał nazajutrz do jego drzwi przynosząc od swej pani parę
czasem nawiedzały jego wyobraźnię. Nie; właśnie stał przed nim Antonico, z
ważną miną i z pomocną dłonią; a jutro miał przyjść znowu, i tak przez całe
błagać cię
o wybaczenie.
Gdy tak mówił, Jan Boży uważnie wpatrywał się w jego twarz: była ostro
oczy napełniły się łzami, gdy z wąskich warg padły ostatnie słowa.
przebacz, bo widzę, żeś strapiony, a nie umiem' cię pocieszyć. Chodź, bracie;
— Będziesz musiał podnieść mi kubek do ust, Janie Boży, albo będę pił
Napił się wina, a kiedy myśli jego poweselały, opowiedział historię swego
właśnie się urodziłem. Obym nigdy stamtąd nie wyjechał! Obym nigdy nie
nek — nie mogłem się pogodzić z utratą majątku, jaką sprowadził na mój
upierając się przy tej myśli, nie przepuściłem niczego, co mogło mnie
garda dla bliźnich, brak poszanowania dla spraw innych, a stawianie ponad
krewnych, a o której zaletach wiedziałem właśnie z jego ust. Tak więc, nie
nie wiedząc o tym, kroczyłem ku własnej zgubie; w ciągu kilku dni udało mi
się zdobyć to, czego Fernando nie uzyskał przez całe lata starań. Nie minęło
więcej niż dwa tygodnie, odkąd pierwszy raz ujrzałem dońę Elvirę, a już
zmieniło się na widok dom Elviry w namiętność tak gorącą, iż gdyby zaszła
potrzeba, gotów byłem w jednej chwili poświęcić dla niej całe bogactwo, jakie
inną, doprawdy trudną do zniesienia: dama jego serca wolałn poślubić mnie
zamiast niego. Kiedy oznajmiłem mu o tym, z góry ciesząc się wrażeniem,
nawet cień owej płomiennej urazy nie zachmurzył mu twarzy. Wydawał się
dońi Elvi- rze. Otóż zdarzyło się, że wyważywszy okno w jej domu wdarł się
okoliczności,
dopełniła się planowana zemsta. Było to, jak rzekłem, w sam dzień naszych
zaręczyn; a czekałem nie tylko powrotu tych, co byli wykonawcami kary, lecz
doña Elvira zapytała mnie o powód niepokoju, a ja, chcąc ukoić jej obawy i
przybyciu posłańca.
zresztą tak ważne, by sią nie opóźnił? — pytała, zaniepokojona bez wątpienia
— Tak, to rzecz wielkiej wagi — odparłem — bo bez tego daru nie będę
się czuł godny twych spojrzeń ani dosyć uhonorowany podczas dzisiejszej
Słysząc to doña Elvira zbladła z lęku przed nieznanym; ujęła moje ręce i
wszystko.
przysunęła się do mnie i uścisnęła tak gwałtownie, że nie mogąc się dłużej
opierać, opowiedziałem
Widząc przerażenie na jej pięknej twarzy, chciálem zapaść się pod ziemię;
dopiero wtedy zrozumiałem, że odrażający dar nie powinien był nigdy trafić
— Wiedz, don Filipie, że jeśli twoje zamiary zostaną spełnione, nigdy nie
miejscu, gdzie postawiłem moich ludzi, niespokojny już teraz, czy aby mój
krewniak nie przybył wcześniej i czy zdążę odwołać własne rozkazy. Ale
ności, napadli, omotali mi głowę suknem i w jednej chwili spadły moje dłonie
wracałem myślą do tego zrządzenia losu, nie mogąc pojąć, dlaczego musiały
zostać odcięte ręce narzeczonego, zamiast podstępnych i lubieżnych dłoni
zuchwalca. Rozpacz oślepiła mój umysł; nie mogłem zrozumieć tego, co dziś
nie mogę tego zrobić! Jeszcze nie! Sto razy podchodziłem do jego drzwi i sto
razy odstępowałem. Będę musiał nałożyć drogi, krążyć wokół niego może
dzisiaj proszę o to ciebie, Janie. Pamiętasz owego rycerza, który — minął już
od tej chwili czas, dłuższy bez wątpienia w rejestrze moich nieszczęść niż w
Tak brzmiało wezwanie, z jakim Jan Boży zwrócił się do don Filipa Amor,
— Raduj się!
I podnosił go na duchu:
nią wkroczyć? Powiedz, czy ktoś cię z niej spycha na manowce fałszu? Czy
jakiś zdradziecki głos odwodzi cię od niej, czy ktoś chce oderwać od niej
uzyskać ode mnie pomocy? Tak mi się wydaje. Ale ani ja, ani nikt inny ci nie
Chodźmy, bracie; chodźmy razem pod drzwi domu don Fernanda i czekajmy
przebaczył.
Tak zrobili. Cały dzień musiał czekać don Filip Amor przed domem
ukazał się rycerz, kiedy ruszył roztargnionym krokiem przez ulicę, natknął
bezładnej mowie: „Zatrzymaj się, Fernando! Nie poznajesz mnie? To ja, tak,
wiesz wszystko; i teraz widzisz mnie u swoich nóg. Przychodzę błagać cię o
upadł na ziemię.
Don Fernando uciekał przed nim ze zmienioną twarzą; ale oddalając się
głowę Jana Bożego, który pośpieszył z pomocą leżącemu. Dwa razy jeszcze
się. obejrzał, a kiedy już miał skręcić za róg ulicy, przystanął, zawrócił i
ruszył w stronę tych dwóch, aby własną chustką osuszyć łzy płynące po
przebaczenie. A więc i to chcesz wziąć siłą? Tobie nigdy bym go nie dał; ale
do sieni
pomieszczeniu, wypytywał:
nie przez czarodziejskie sztuki — odparł Jan. — Nie znam się na magii ani
spowiadały twoje fałszywe usta. Czy nie jesteś tym samym szaleńcem, który
kłopoty uniosły mnie dalej; tak, spieszyłem się, chcąc poznać wyrok w
sądu znalazłem się przy wyjściu, ty wtedy tam byłeś, krzyczałeś jak
szaleniec. Mówiłeś — czego nigdy nie zapomnę !— o złocie, które obraca się
słowa? Ty wiedziałeś!
Powiedz, czy nie wiedziałeś tego także w rok później, gdy zastąpiłeś mi drogę
datek; mówiłeś, że nigdy nie traci czasu ten, kto wspomaga biednych;
nalegałeś. Ale ja cię nie słuchałem. I tym razem też było mi pilno, pilno
tylko rozmiar mej straty i pogłębiło moje nieszczęście!), wracałem przez ten
sam most, teraz już noga za nogą, i rzuciłem w twoje ręce sakiewkę... Jeżeliś
dla Boga.
— Więc nie rozstanę się z tobą — słyszysz? — póki ich nie poznam. Tym
się w jakimś porywie; powiedział je nie myśląc, nie zastanawiając się nad ich
wagą; mógł zmierzyć ich zasięg dopiero w chwile rotem, kiedy Jan Boży
bv stracić własną duszę; bo czy może oczekiwać przebaczenia ten, kto sam
przed nim; co więcej, powalił na ziemię kalekę, który chciał ucałować jego
się i dała świadectwo naszego braterstwa. Teraz, kiedy jesteśmy już tylko
nędznej, budzącej złość krzątaninie; oni, co zawsze nosili bogate stroje, teraz
szpitalniczego; ale nikt nigdy nie poświęcił się zakonnemu życiu z takim
uporczywy-
nagle całą złość, której przez lata nie mogły ułagodzić napomnienia i groźby;
wrogów; śmierć szła naprzód, wyrywając zdobycz zemście; ci, co mieli być jej
ofiarami, padali raczej od zarazy, nie od miecr | a ileż razy mieli się w ciżbie
ambicje. Zaś owa garstka braci szpi- talriików, którzy przyłączywszy się do
Jana Bożego wzięli niegdyś na siebie trud niesienia ulgi cierpiącym, musiała
bez nadziei.
się tutaj zanosząc błagania, ściągnęła ich konieczność jak też rozgłos jego
cudowności. „Jak długo jeszcze, Panie!” — modlił się i błagał. A kiedy znowu
wykrzykując coś, czego nie sposób było dosłyszeć w ogólnym roz- gwarze —
swej pani jałmużnę na szpital. Ile czasu minęło, odkąd przestał przychodzić
przeddzień jej ślubu. Potem go już nie widziano. Jak dawno to było?... I
jakże inaczej teraz wyglądał — nie, to nie mogło być bardzo dawno — jakże
się zmienił od tego czasu! Teraz też wyciągał ręce, ale nie po to, by podać
jałmużnę; jego ręce były słabe, przerażone, proszące. Jan Boży ujął te ręce,
Napił się wody i uspokoił się trochę. Po czym opowiedział, jak to się stało,
zapomnieli
moja pani, stoi u progu śmierci... Póki życie tliło się w ojcu, córka trzymała
się na nogach, ale teraz... A ja sam cóż mogę zrobić? Pomóż mi, Janie!
rodziny? Mąż?
— Mąż, czyj mąż, na Boga? To nie wiesz, że doña Elvira nawet się nie
zaręczynowej uczty nie było już w naszym domu jednego szczęśliwego dnia...
eona i do dziś nie wiemy dlaczego. Były plotki, to jasne, tych nigdy nie brak.
została, mieniąc się na twarzy, ale choć starała się ukryć pomieszanie, to
przecież zaraz zaczęto szeptać. Uczta trwała dalej; ale od tej chwili nic już nie
toczyło się składnie; coś się stało. Aż po jakimś czasie — nie potrafię
powiedzieć, jak długim: dla mnie to trwało wieki — zjawili się posłańcy ze
— możesz sobie wyobrazić! — wiele gadania na temat owej szkatułki; ale nic
ciu i troskom... A teraz także i ona! Dlaczego, dlaczego ona, Janie, ona, która
A że Anton, z iskierką strachu pośród łez, starał się przeniknąć sens tych
Posłuchaj: ja sam nie mogę teraz odejść i zostawić wszystkich tych ludzi cze-
kających u drzwi, ale poślę z tobą kogoś, kto lepiej niż ja zajmie się twoją
chorą panią.
dońi Elviry. Don Filip zaś nigdy, ani teraz, ani kiedykolwiek, nie zatrzymał
spojrzenia na paziu swej porzuconej narzeczonej. Szli obok siebie, nie znając
ludzie szli nie zamieniając z sobą ani słowa; w miarę jak zdążali naprzód,
rósł ciężar przytłaczający ich piersi. Mało im serca nie pękły, kiedy
się. Ale wahanie trwało krótko jak błysk iskry: żaden nie ugiął się przed
próbą. Razem wstąpili na schody, aby stanąć przed drzwiami sypialni, tam
gdzie niegdyś ich wrogie sobie serca biły tym samym rytmem...
upadli na kolana po obu stronach łoża i polecili Bogu jej duszę, podczas gdy
klęskę choroby, miała rozgorzeć wiele lat później podczas buntu morysków,
strach i ocaliła imię ludzkości, tak że nawet sama choroba nie zdziałała nic
tak jak można to zobaczyć na obrazie, modlił się aż do końca, a dwaj bracia
Sława świętego obiegła wkrótce nie tylko Granadę, lecz cały świat
CHORY KRÓL
„Już wraca Ruy Pérez", szepnęły wyschłe wargi króla, po czym powieki
podwórza.
— Powiedz no mi, Ruy Pérez, co się stało mojej kasztance, że tak kuleje?
— Nic się nie stało, panie! Kolec wszedł jej w lewą przednią nogę.
'Weterynarz już się nią zajął. Ale jak szybko poznałeś, panie, że to właśnie
twoja kasztanka!
— Niechże cię, Ruy Pérez! Cały dzień na koniu! I po cóż to?
Estefania González
staruszko!"
I leżał już spokojnie, podczas gdy ona bez słowa wycofała się na
duchu. Było to jakby odradzanie się życia, jakby łagodny MU przypływ tych
krzepkim kobiecym ciele. Ach, kto wówczas mógł wyobrazić sobie to, co
ale prawdą jest, że w tym samym okresie, w odstępie zaledwie kilku dni,
przedwcześnie: świeża
i pełna wdzięku kobieta utraciła siły i postradała rozum; ciało jej wyschło i
zaczęła mówić od rzeczy... Podobno widząc ją w tak nędznym stanie, jej
czole króla, który zawsze gotów był osłaniać swą powagą bezbronnego
się, dziwnie rózradowa- ny widokiem oszalałej matki, tak jakby, chciał dać
zaś płakał leżąc na łóżku | głową schowaną pod kołdrą, zaniepokojony tym,
losowi i prędko znalazł ukojenie. Prawda, że to nie była już ta sama kobieta,
że był to zaledwie cień jego dawnej mamki: nie zarządzała domem ani nie
się tylko czasami, coraz rzadziej, tak że w końcu można było sądzić, iż
Stara wróciła więc na swój stołeczek w kącie pod oknem, podczas gdy
Ruy Perez także rzucił się na ławę, odsunąwszy czaplę, którą przyniósł w
Henryka:
i jeżeli nigdy o to nie pytał, to dlatego, że bał się poznać prawdę. Ale jego
przed wiarołomnymi!
— Ty także, Ruy Pérez, tobie też jestem winien, a jeszcześ mnie nie
opuścił.
— Panie, jeśli ty opuszczasz swoich ludzi będąc królem, jakże chcesz, aby
jego niespokojny oddech. Przymknął oczy i chciał już schronić się w sen,
—I Póki Ruy Pérez żyje, sokołom króla Kastylii nie zabraknie opieki. Ale
zwierzęcia; ale już go nie odnalazła: pies pobiegł obwą- chać czaplę
zostawioną na ławie.
— Ach, ten ból trzyma się mnie jak pies myśliwski tropiący dzika i nie
mogę wyrwać go z mego ciała... A przy tym jak sroga jest dla chorego zima w
na zawsze. A ja nieszczęsny, ja, król Kastylii, czyż mam skonać na tym łożu
podjął lament, tym razem zwracając się drżącym głosem do Estefanii: — Jak
nie pogodzę, że mnie nie rozumiesz, że tak siedzisz tutai bez ruchu
W tej chwili na dole rozległ się dobrze znany śmiech jego mlecznego brata,
ciąga zań tak, że tamten traci równowagę. I podczas gdy stajenny podnosi
się, przeklina i usiłuje oczyścić się z błota, półgłówek unosi worek w swych
zamyślił się nad tym chłopcem, który jest w jego wieku, ale wyrósł tak
będzie zajadał kraby, aż wreszcie zwali się do snu w kącie kuchni. I tak
przez dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. Tak samo jak dziś będzie
ja? Kiedy zostanę powołany na łono Boga? Bo i cóż ja będę robił? Będę ob-
Chory król 65
racać sią w łożu z boku na bok i w wyobraźni nadawać bieg sprawom nie
— Panie! — szepnął.
kazał mu wyjść.
znalazł się przy nim — czy to słuszne, aby król pędził życie sam, bez żadnej
opieki?
5 — J1 M^rzy
—• Panie, wiesz dobrze: twoja mamka jest jedyną osobą, której obecność
znosisz; nikt inny nie śmie wchodzić nie wołany do tej komnaty. A poza tym,
jak obecnie.
— Mów, rozkazuję.
oficjalnego w swej relacji; tak właśnie u stóp starej budowli gromadzą się
Z trudem śledził Henryk splątany tok faktów, nad którymi jego sługa
Bóg dał mu siłę. Gdy minął surowy czas chłodów, Henryk poczuł się
powrotem do nor, tak i teraz, kiedy król uniósł wzrok, wznosząc się ponad
tym celu i która zrazu wydawała się zdolna sprostować chwiejny bieg jego
spraw, zaczęła dawać owoce niezależnie od jego woli. Był to w istocie jakby
podziemny nurt płynący tam od lat; coś, co wykluwało się pośród dręczącej
króla gorączki, w ciągu nieskończenie długich bezsennych nocy; coś, co już
łoża, podjął swoje brzemię i zaczął działać — jak wąż, co póki nie ruszy się z
Tak więc, gdy jednego z tych dni późnej wiosny król wyjechał na
wokół kuchennego komina, już wtedy zaczęły snuć się pierwsze nici owej
Król, nie wiedząc o niczym, cwałował na koniu; ale gdy tak jechał
Jeśli zechcemy poznać bieg faktów od samego początku, musimy udać się
wieczerzę?
głos kowala. — Zbyt smutny jest stan, w jakim znalazł się król, byśmy się
ponadto przypominając
żadne kpiny. Jeżeli tak wam to ciąży, tobie i innym — czy choćby po to,
aby ten dzieciak przestał wreszcie ziewać — czemu ty, Maroto, coś
uczty? Czemu byś nie miał prosić o jałmużnę w imieniu twego pana? Czyż
zakusom serc: bowiem kastylijscy potentaci zebrali się przy stole biskupa
królowi.
■— Gdy zbliżała się pora wetów, biskup napomknął o sprawie, która ich
com usługiwał ubrany w barwy jego domu, patrzyłem na niego nie tracąc ani
słowa z tej przemowy: Kto tego nie słyszał, nie może sobie nawet wyobrazić
podobnych rzeczy...
poruszającą się niby turkawka, co grzejąc się w słońcu, gładzi sobie pióra. A
jego twarz? Tak pełna godności! A te słowa, co wychodziły z jego ust jedne po
oczu. I dlatego właśnie mogłem spostrzec to, czego nikt jeszcze nie zauważył:
coś się z nim działo. Inni nie zdawali sobie sprawy, ja już widziałem: tłumnie
nic nie spostrzegł, i biskup ciągnął dalej swoją przemowę; ale ja wciąż
kroplami potu — spływały mu z brwi i kapały jak deszcz łez. Wydawało się,
że dostanie zawrotu głowy... Aż nagle znów urwał i tym razem nie mógł
■■■■■■
Chory król 73
wona twarz zbladła i zsiniała. Wszyscy patrzą nań zdumieni; a on, stojąc, z
wolna wypowiada te oto słowa: „Na koniec, panowie, aby moja godność nie
mąciła waszego osądu ani nie zaważyła na waszej decyzji, zostawiam was
samych; niech słowa moje pozostaną z wami, gdy uwolnią was od mojej
czasie wrócił do jadalni, spokojny i z twarzą taką jak zwykle, tyle że jeszcze
trochę zsiniałą, nie było mu już dane podjąć przerwanej mowy: pod
gości.
Maroto umilkł napawając się wrażeniem, jakie zrobiła jego opowieść, zaś
zmieszany.
zaś do jego wysokości prałata, to chyba nie pierwszy raz mu się zdarzyło.
Przypomnijcie sobie ten dzień, będzie już ze trzy lata temu, kiedy podczas
postu... Ale skoro o tym mowa, mistrzu — zwrócił się teraz do kucharza. —
Czyż mamy dzisiaj pościć, choć Kościół tego nie nakazuje? Wydajże
kiedy spytałem, czy słowo królewskie nie warte przypadkiem tyle co uncja
tym bardziej nie zdoła utrzymać posłuchu wśród złych wasali, którzy nie
nie należy. Czegóż więcej można się było spodziewać, jak nie tej następnej
hańby? Biedny mój pan! We własnym królestwie jest niewolnikiem zakutym
Istotnie, na zewnątrz dał się słyszeć tętent koni i głosy ludzi na podwórzu.
wieczerzę. W tej właśnie chwili jego dłonie natknęły się na pierwsze nici owej
Niech natychmiast się stawi! — Henryk był zmęczony i głodny. Jego gniew
wspomi-
rozmowie.
— Panie, pieniądze już dawno się skończyły; a dziś skończył się też i
kredyt.
— Każ ją zastawić.
milczeniu.
zszedł do kuchni. — Król wyzbywa się odzienia, żeby nadziać nam żołądki...
Idź i zamień wełnę na mięso; oby tylko Bóg nie zesłał nam mięsa zbyt
słowa...
stole; ale wkrótce rozmowy stały się głośniejsze i napełniły komnatę jak
łowczym Ruy Perezem i obaj postanowili zadać potężnym panom cios, który
wyruszyli przed świtem i odjechali konno około półtorej mili. Podczas gdy
magnatów.
król chciał utorować sobie drogę wśród grupy zapaleńców, musiał znacząco
Wówczas wszyscy zaczęli skwapliwie częstować króla; ale Henryk dał znak
się pod dębem, i Ruy Perez zarządził nagły powrót. Wśród służby
Zgodnie z planami jął się teraz dopełniać akt przemocy, który miał
wyczerpać wszelkie siły chorego króla. Przez następne dwa tygodnie bramy
wyjaśnia admirał — że król oddaje właśnie duszę Bogu i chce ogłosić swą
ostatnią wolę. Ale nic pewnego nie wiemy..." Umilkli na chwilę: zakonnik z
obok inna niewielka grupka rozważa stan zdrowia króla, pragnąc przeniknąć
radości.
na twarzy i że nawet jego oddech cuchnie śmiercią, tkwiącą już w jego ciele
niby zamykający
i łagodnym:
oparty na ramie-
6 —- iVzy
zdrosna o jego chwałę zaraza targnęła się na jego życie, nie dozwalając, aby
jego państwo stało się równie wielkie jak osoba władcy. A skoro zawiść
opanowała królestwo, rozpadło się ono i osłabło pośród walk dwóch królów-
panie (być może twój umysł, zbyt młody jeszcze, nie zachował w pamięci
dnia, kiedym ucałował twe dziecięce ręce, uznając w tobie monarchę), tak,
na koniec... Jakżebym chciał, aby moje zmęczone oczy zamknęły się na za-
wsze nie oglądając już innych panujących: pięciu królów to wszakże dosyć
Henryk odparł:
fałszywa moc dziś upadnie i nigdy więcej nie podniesie się na tych ziemiach!
wysiłków, nie mógł nic sobie przypomnieć. A kto zdołałby wspomóc jego,
pamięć? Kto? Czy owa nieszczęsna Estefanía, która siedząc przy łożu króla,
służbą wypełnić życie, bo żyli dla śmierci, pewien mnich królewskiej krwi
Aż do tej chwili Ramiro Mnich nie znał swojego przeznaczenia. Urodził się
bowiem naprawdę zna swój Bos? Każdy jak ślepiec maca wokół siebie
pełen ostrych głazów świat narzuca miękkiej i żywiołowej jak roślina duszy
ramiona ku niebu, które nad jego wygoloną głową zdawało się jaśnieć
nasienia infanta; aby zaś to nasienie nie upadło byle gdzie, miało zostać
królewskiego uporu,
palcami; stąpał ciężko, nogami zahartowanymi przez konną jazdę; był już
spełnienia tego, co nie mogło zawieść. Tajemną rzeką krwi władza przepły-
zatykając mu usta, zasłaniając oczy, uginając go, gdyż tak bliski tronu, był
się ani przez chwilę: w milczeniu wszedł na tę drogę, którą uważał za swoją,
Ze wzgardą porzucił swe miejsce, nie chciał być drugi, wolał nie mieć
kiego.
Ramiro uciekł i rzucił się do stóp Boga. Skulony i pochylony nad samym
kiej grocie, zdołał w ciągu całych godzin, miesięcy i lat zaciętych zmagań
znienawidzić władzę, gdyż Bóg nie chciał, aby znienawidził ludzi posiada-
mu wraz z urodzeniem.
I do tego stopnia zdołał oczyścić się z pychy, że gdy, ze względu na jego
opactwa lub biskupstwa, Ra- miro, uśmiechając się w głębi swej pokornej
duszy, zgodził się pełnić tę godność, choćby po to, żeby zrezygnować z niej
potem, kiedy już jego odmowa nie mogła być poczytana za wyniosłość... Tak
Dzwon z Huesca 89
Padł w bitwie Alfons Waleczny. A teraz, kiedy już nie był zdolny choćby
unieść groźnego ramienia, skandal rósł wokół jego trupa jak grzyby w lesie,
Bo czyż można było sobie wyobrazić, że ktoś zechce użyć zakonów bożych po
Jerozolimy: taka była jego wola. Czy chciał w ten sposób rozciągnąć granice
Z początku nikt nie wiedział, co myśleć ani co mówić: tak trudno było
nie ostygło pod okrywającą je zbroją ciało zmarłego króla, a już grandowie
ośmielali się podnosić głos nad jego trupem i nie zważając na bliskość ka-
niejednego wynieść na tron. Ale ów tron stał się tymczasem zbyt wysoki i
co już było zaszczytem, to nikt nie wydawał się dosyć godny tego, by brać na
a nawet
włochate, zdawały się po- I dobne do ogromnych gąsienic; oczy, nie- I gdyś
który był jego poprzednikiem w diecezji, aby wkrótce uciec znowu w ciszę
i wydawało się teraz niemożliwe, że nikt nie wspomniał o nim wcześniej. Było
skoro raz wreszcie obalony został plan oddania królestwa pod władzę
łupinie owego pustego migdału, jakim była wola zmarłego. I dopiero kiedy
skoro poznali treść jego rozporządzeń — uradowali się słysząc imię Ramira i
Bogu — aby nikt nie mógł po nią sięgnąć nie popełniając świętokradztwa — i
oddając ją, jak wotum, które wiesza się na ścianie kapliczki, pod straż
sam chodził — pragnęli panowania człowieka łagodnego, aby nie zaćmił ich
Chcąc go wezwać jako księcia, podeszli pod mury klasztoru, gdzie żył
przy urodzeniu, i że proszą go, aby zajął jego miejsce i zaczął sprawować
widniał strach, a ramiona i nogi uginały się bezsilne, krew burzyła mu się w
uszy. Jego twarz powiedziała nie, poprzez tarczę z dłoni, które bladymi
każdym razem zaprzeczał ogoloną głową, kręcąc nią z wolna w prawo i w le-
wo, w prawo i w lewo. Nie; nie on; to nie jego powołanie. Odmowa zatraciła
zmieniała się — czy może wyrodniała — w jakiś zły rodzaj szczęśliwości. Nie;
zdolny jest każdy, służyć drobnymi aktami uginania własnej woli. Czy chcą
hrabiów i prałatów.
Ale kiedy ich usta wreszcie to wymówiły, kiedy rozbrzmiały słowa, które
próżno stara się uniknąć tego, co jest boskim rozkazem — wówczas mnich
od pierwszej chwili.
złożyć pocałunek na jego chłodnej jak metal dłoni, a pokorny mnich musiał
Musiał się też ożenić, bo teraz już wiedział, że przyszłość otwiera się przed
nim jak ogromne łono gotowe przyjąć jego nasienie i czekające na nie z
śmiercią Alfons ujrzał swych synów pokonanych przez ospę — tak oto jego
sławne imię musiało wić sobie gniazdo na' ściętej gałęzi rodzinnego drzewa...
ległej o niecałą milę od Huesca, skąd brat przyszłej królowej wyruszył sam
wraz z pa- ziem, aby oznajmić jej przybycie. Ramiro wyjechał ze swoją świtą
aż do bram miasta i tam na nią czekał. Widząc swą małżonkę, król spuścił
oczy, ale zaraz znów je uniósł, niewzruszone i twarde i spojrzał na nią spoza
nieprzeniknionej maski, w jaką szybko ułożyły się mięśnie jego twarzy; jej
wysoki, o krótkim tułowiu, lecz długich rękach i nogach, wydawał się tonąć
przeznaczenia,- nie chciał jednak jej miłości. Miłość nie mieściła się w
krwi, która omal nie rozsadziła mu skroni, od której tłukło mu się serce i
łożu. Ilekroć słyszała kroki Ramira pod drzwiami, dech w niej zamierał,- ale
7—' rzy
■■¡i
W ten sposób król zamykał serce przed miłością, na którą nie chciał się
oczy w czarnych sylwetkach dębów, a uchem łowiąc nie kończącą się roz-
jego los.
Boże zamiary stawały się dla niego coraz bardziej nieprzeniknione; w jego
zrozumieć zagadkę tego fałszu, w którym tkwił z jego woli; zrozumieć, dla-
przychodziły doń z otaczającego świata: były albo zbyt okrutne, albo zbyt
trywialne, a w każdym razie nie miały wymiarów godnych jego ducha; to nie
>- dr
Diwon z Huesca 99
tanymi nogami, poruszać się w ciasnej celi; umiał także odkrywać teraz Boga
której dopiero co odleciał ptak. Lecz jeśli musiał występować jako rozjemca
w sporze pomiędzy dwoma baronami, którzy chciwość mierzyli własną
przyśpieszał wydanie wyroku, przy czym spierające się strony nie kryły
irytacji, a Trybunał czuł się zagniewany, a nawet więcej jeszcze niż za-
Saragossą, Król--
-mnich patrzył nań spokojnie,- i kiedy zła nowina docierała do niego jak
posłuchanie — któż wie, czy nie po to, aby oparłszy głowę na ręce z nie-
kącie pośród służby i słuchającego ich żartów i opowieści, a może gniew i ból
na obliczu jego ojca, Sancho Ramireza, gdy w wiele lat potem, patrząc na
się przerwać jego zamyślenia. Kochała go nie rozumiejąc, nie pytając o nic
ani nie zadając pytań sobie samej; ciągle na niego czekała; czekałaby całe
lata; mogłaby czekać całe życie. Ale czas biegł naprzód: minęła jesień, zima i
pająka.
Nadeszła pora porodu i król zechciał być jego świadkiem. Stojąc przy
łóżku, przez
■ ■■■ni
otwiera sią, niby szczelina w ziemi, jej łono i jak wydostaje sią zeń wielka
korona aragońska.
zagłada. Jeżeli Alfons tylko przez pychą chciał uczynić zeń własne mau-
wiąc grandowie tej przekornej woli króla, tej chytrej abdykacji, przez którą
mnich spodziewał sią odzyskać to, co utracił, oddając resztę zwycięzcy, aby
Jak wieść głosi, całą noc modlił się prosząc Stwórcę o radę i o siłę w
o owej słynnej karze; zrobił to z duszą pełną zimnej odrazy, ale nie wahał się
ani przez chwilę. Aż dotąd wola Boga objawiała mu się zawsze podczas
tym razem Pan oznajmił mu swą wolę w sposób nagły I i jasny. Rozkaz boży
gwałtowna krew podyktowała I mu, co robić: krew zawsze żąda krwi, chce I
w okresie, gdy nie popełniono I żadnej zbrodni ani nie miano wykonać żad-
I o szaleństwo.
odgarniały z szyi siwą brodę dostojnego pana — nawet wtedy wyniosły prałat
krew innych grandów — jednego po drugim. Wszystko działo się tak szybko,
bec zbliżającej się śmierci. I tylko pan de Barbastro zatrzymał się przy
wejściu, zbladł
i usta mu się ściągnęły, a oczy uciekły w bok, gdy zobaczył, jak mały piesek
podobny do dzwonu, który miał, zgodnie z wolą króla, głosić karę dla
bęben. Pełne grozy milczenie ogarnęło plac i wisiało nad nim cały dzień,
pogłębiając się z nadejściem nocy. Ale po pewnym czasie już nawet dzieci nie
Petronili z Ra- miro Berenguerem IV. Narzeczona miała dwa lata; narzeczony
dwadzieścia cztery...
mrocz
kP*- ■JĘfĘmĘĘĘĘĘr-
SAMOZWAŃCY
Tak się stało. Ani ostrzeżenia jego własnej Rady, ani napomnienia króla
Filipa, który zaklinał jako polityk i jako krewniak, ani nawet pełen
konsternacją oglądać, jak dopełnia się jego zawrotny los: bowiem gwiazda
utonąć w morzu krwi. A teraz, kiedy wraz z upływem czasu minęły niepo-
młodzieńca, który wbrew wszelkim radom wyruszył, aby pogrążyć się tam
To pamiętali teraz, kiedy mieli już za sobą tamten czas i tamtą grozę. I
ten dzień, gdy dotarła do Portugalii wieść o klęsce, a dziwne milczenie okryło
wypróbować siłę obronną stolicy monarchii, atakując ją swą własną flotą; tej
konsternacji, jakie wywołała jego śmierć, tylko wuj jego, kardynał regent
dzinie, gdy znikąd nie było pociechy, błagać Boga o zbawienie duszy
zmarłego; bo tylko on potrafił był dostrzec rozpacz kryjącą się pod pełną
el-Kebir to, czym była ona w istocie: pełne blasku samobójstwo. Poprzez
przeklęte ciało, to ciało, które sprzeciwiając się jego woli niezdolne było
Ale minęły lataj bieg czasu oddalał coraz bardziej to wydarzenie, które
stało się już historią, a które kiedyś sprawiło, że cała Europa, ogłuszona,
musiało z rąk starego prałata przejść pod władzę wielkiego Filipa. Portu-
galczycy żyli teraz pod berłem hiszpańskim i gdy wygasły wśród nich
wszelkie dążenia do władzy, zaczynał się także, niby miraż, zacierać przed
Bo
czyż nie nadszedł już czas, kiedy każda rodzina mogła pozwolić sobie na
śmierci wróci z niewoli? Tak; w każdej chwili mogła do drzwi domu zapukać
ręka tego syna. A mogła to być także ręka samego króla Sebastiana... Ale
wniosków, snucie domysłów na temat drogi, jaką przebył bohater tej historii
i wstępować po nich, póki nie zaczęły mu się pod nogami zmieniać w schody
prowadzące na szafot...
Z oczu jego nigdy nie udało się wyczytać, czy rzeczywiście był potomkiem
królów, który w ciągu nieszczęsnych kolei życia starał się odzyskać koronę,
postać, poważną i milczącą: pochylił głowę, twarz ukrył w dłoniach i bez sło-
Posłuchajmy, co mówi:
— Musisz wiedzieć, panie — ostrzega pełnym aluzji tonem stary
wielu z
nich nie marzy o niczym innym jak o powrocie zaginionego króla; to prawda,
własny interes i wygodę nie dadzą wiary nawet własnym oczom — tym
bardziej, panie mój, że bieg czasu zatarł w ludzkich sercach obraz don
mężczyzny, który zjawia sią dziś na tych ziemiach — to równie dobrze mogą
Po śmierci regenta Henryka nie ma wśród nas nikogo, kto mógłby z całą
stanowczością rozpoznać króla; nikogo prócz mnie, panie. A moje oczy, choć
spodziewamy się tej nocy, ale także, jak już powiedziałem, dońi Annie Au-
striaczce, która z niecierpliwością, wypływa
panie mój, jest raczej rzeczą duszy niż ciała; a kto lepiej niż ja rozpozna tę
posiadania owej zalety, większej, niż się to kiedyś zapowiadało, nie może
szalonego, który ruszył pod Kasr el-Kebir, aby wszystko stracić. Straszna to
kara bez wątpienia! Ale nawet największa kara nie zdoła zmienić charakteru;
8 —-ij|WM^lorzy
wyróżniać, bo duch jego nosi królewskie piętno. Kto urodził się, by panować,
Sebastiana. Oby los tych nieszczęśników nie powtórzył się na twojej godnej
ten przebiegły szelma, żył ze swego oszustwa, a potem zdołał oszukać na-
przebaczenie dopiero wtedy, gdy karząc pychą króla Filipa zaciągnęły się
opowieści o Kasr el-Kebir; im więcej ich wymyślał, tym bardziej w nie wierzył
i jak zginęli, a także nieobcy był mu los tych, co zdołali ujść cało. Wyjaśniał
ponadto, jak potoczyła się bitwa i jaki nieszczęsny przypadek przesądził o
hurmem walili się do rzeki, która jeszcze przez cały tydzień niosła na swych
sam pobiegłem nadstawić ucha. Głos miał szorstki, oschły, przenikliwy. Jego
wieść o nim rozeszła się szeroko i ludzie zaczęli ściągać z daleka, aby
stelnik milkł wtedy na chwilę, długą jak wieczność; nikt. nie odważył się
głośniej odetchnąć. Czasami czekano daremnie — nie mówił ani słowa; ale
się łzami. Nie dziwiono się też, że czasem, obierając drogę pośrednią między
jej rozpacz, dał jej za przykład zwierzę: powinna uczyć się cierpliwości od
królem Portugalii, kiedy jego uszy pochwyciły głosy tych, co pod łachmanami
otwiera sią u jego nóg. Wzniósł ramiona, chciał coś powiedzieć; ale ze
splątanego gąszczu jego brody nie wydostał sią żaden dźwiąk. Już wtedy, w
Niech mu Bóg wybaczy! Nie miał sił na to, czego odeń żądano; było to
dodał na koniec:
żąt don Sebastiana, inni chcieli zająć jego miejsce, pókiś ty się nie zjawił. Ale
przed sprawami tegoż ciała — każdy musi podziwiać dzisiaj męską pogardę
twego spojrzenia
i twych czynów. Uzbrój się w całą twą męskość, panie, aby odzyskać tron i
twarz ukrytą aż do tej chwili w zagłębieniu dłoni, a rysy jego z wolna zaczęły
skończonym I ^przedstawieniu.
mu odpoczynku.
idącego za swym psem. Kiedy przybyli przed oblicze dońi Anny, zakonnik
usunął się na bok, a rycerz podszedł ku środkowi sali, aby oddać pełen
wane jeszcze rysy; napotkał w tej twarzy wielkie oczy patrzące nań z powagą
i, w końcu, jej spojrzenie. Ale spoczywało na nim tylko przez chwilę; bo zaraz
powinna mieć kiedyś głośne i uroczyste następstwa, jego los zostaje zwią-
zany z twoim. Wasza wysokość wie bowiem — dodał, zwracając się teraz do
rycerza — jakie jest stanowisko dońi Anny względem naszej słusznej sprawy:
pani.
przyjaźń trwa od lat, od tak dawna, że nie wiem nawet, kiedy się narodziła
(może dlatego, sądzę, że mamy ją we krwi, która jest nam wspólna, i że ta
przygodach, tak dobrze znany mi jest twój los, że jeśli coś mnie może za-
bohatera legendy. Historia króla Sebastiana była dla mnie niemal legendą:
nieszczęsnego bohatera spod Kasr el-Ke- bir, ale jako rycerza, który prawi mi
uznano za zmarłego. Ale jak mógłbyś to zrozumieć, skoro żyjesz i skoro twoje
życie jest jedną, ciągłą linią, mimo tych przeróżnych niebezpieczeństw,
mego życia...
Tyle lat i tyle cierpień, niepokojów, obaw! Czyż był kiedykolwiek król, co
myślałeś, że ty, panie, który byłeś królem już w łonie matki — byłeś wprzód
jakie spotkać mogą człowieka — pomyśleć, panie, że mogłeś był wieść żywot
godny i spokojny, jak nasz król Filip, który dzięki twojemu zaginięciu po-
miałbyś bez wątpienia mój szacunek i miłość krewniacz- ki; ale nigdy nie
przyjdzie na to czas, razem przyjrzymy się tej długiej i gorzkiej odysei mego
życia, o którym zresztą mówił ci, jak się domyślam, ojciec Miguel de los
— Masz rację, don Sebastianie. Twój takt daje teraz naukę mojemu
nasze przedsięwzięcie.
szczęście.
— Dla mnie zaś nie będzie większego szczęścia nad możność służenia
większa będzie moja radość, gdy zobaczę cię znów w należnej ci chwale.
tronie; i gdyby nie to, że nie mogę spieszyć się z ofiarowywaniem tego, czego
jeszcze nie posiadam, chciałbym już zaraz prosić cię, pani, byś panowała ra-
głęboki spokój, który ogarnął również i jego duszę; toteż milczał... W końcu
jednak musiał dać odpowiedź: w tej chwili nie było nic do zrobienia, trzeba
częstsze ich spotkania, a poza tym całkiem zbyteczne, skoro „nasz dobry
nimi. Czyż nie mam racji, ojcze? „Tak, to prawda". Ojciec Miguel przytaknął
skinieniem głowy.
— A zatem!...
słowach wyłożył księżniczce cały plan: jeszcze tej nocy oczekiwano pięciu
król Hiszpanii, Filip, stanął przed faktami dokonanymi, nie mając innego
pokrzyżować plany...
sprawiają, że nie wiesz, jak silny może być opór tych, którym własny interes
każe przeciwstawiać się każdej niekorzystnej dla nich zmianie, choćby nawet
pani, gnębi nas pewna sprawa, wprawdzie przyziemnej natury, ale tak
ważna, że zaprząta
— Niech wszystko zostanie zrobione według twego zdania, mój ojcze; nie
mąć więcej spokoju mojej duszy, która i tak dość ma wątpliwości w związku
— Weź, drogi kuzynie, weź to złoto, niech będzie ono dowodem mego
siłę ducha, z gorączką krwi w żyłach, stał bez słowa i wydawało mu się, że
oto
po raz pierwszy dotknął kruszcu królewskiej korony; ale gdy poczuł się
własny los.
unicestwiony, patrzył, jak wyrasta przed nim owa porywcza wielkość, którą
tak dobrze znał: ta sama, co przed dwudziestu laty przyczyniła się do zguby
osobnika, który teraz, gdy objawiła się w całym swym miażdżącym blasku,
stał bez ratunku uwikłany w intrygą, którą sam uknuł, nawet nie próbował
słyszał, jak ponad zmącony gwar na pół zrozumiałych zdań wybija się
chce pozbawić wielkiego króla Filipa II władzy nad Portugalią, chce uchodzić
Czyżbyście je zapomnieli?
ucałować.
uściskania waszej wysokości, gdyż odzyskują w tobie nie tylko króla, ale i
przyjaciela.
Tej nocy ojciec Miguel nie zdołał usnąć, bo zanim sen uspokoił jego
pliwością.
wreszcie:
bezsenności nie pamiętając o twych latach. Ale oto jak ci się mogę
siłkiem wymawianych przez moje usta. W moim sercu nie było miejsca na
nic prócz męki wątpliwości: czy dobrze robię i czy owo odnalezienie króla
Sebastiana będzie zgodne z wolą Boga. Tysiąc razy powtarzałam sobie twoje
słowa, ojcze Miguelu, i wydawało mi się, że słyszę znowu ich łagodny ton,
gdy tak leżałam z głową na poduszce. Ale cóż się stało teraz, ojcze, że twoje
nauki, które zawsze rządziły moim sumieniem, nie są w stanie ukoić mych
cierpień? Zawsze, w każdym czynie, szłam za twoją radą; nawet ja sama nie
znam tak dobrze własnej duszy, jak zna ją jej dawny przewodnik. Dlaczego w
takiej chwili jak ta, gdy powinnam z radością dostosować się do twych
bierze moja radość? Skąd troska? Dlaczego tak drżę przed tym, za czym
tęsknię?...
Ojcze Miguelu, wybacz mi, że tak nagle cię tu wezwałam; twój sen to moja
spowiednika, bo moja
dobrze. Ale... mów, mów mi o Sebastianie! Powiedz; jak mogę się upewnić?
Skąd mam wiedzieć? Ty jesteś jego spowiednikiem; miałeś szczęście znać je-
go myśli, jak dziś znasz moje, znałeś go, gdy miał moje lata i nie dotknęły go
jestem przecież księżniczką i mam prawo wiedzieć, mam prawo się upewnić.
mogę uzyskać taką pewność? Ach, ojcze! Chciałabym iść wszędzie jego śla-
dla niego skutki... Ale mówię od rzeczy, ojcze: oznajmia mi to uśmiech, który
posyłasz mi z chłodnego szczytu twoich lat. Tak, moje lata nie sięgają tych
odległych wydarzeń. Ale czy wiedza nie obejmuje tego, do czego nie dociera
pamięć, i czy cała wieczność nie skupia się w czyimś jednym tchnieniu?
jego myśli... Ach, w drgnieniach jego serca musi dać się poznać królewski
duch! Jeśli jest tym, na kogo wygląda i za kogo ja go uważam, nie może się w
nim kryć żadne oszustwo, żadna podłość; w jego piersi musi kwitnąć
... Gdy takie niepokoje dławiły dońę Annę, a ojciec Miguel starał się
ułagodzić wzburzenie jej serca, człowiek będący tego przyczyną spadał już ze
wzmianki na ten temat, uznano za rzecz niezbitą, że ten, który ośmielił się
Sam spędził noc. Noc minęła; wybiła godzina; na zewnątrz rozległy się kroki,
tak pod strażą ruszył naprzód jak gdyby zawieszony w powietrzu, sunąc
herold.
Dotarli do rynku i torując sobie drogę pomiędzy ludem zbliżali się do
która zaszyła się w swoim domu upierając się, że o niczym nie wie.
cześć króla; i staruszka, owinięta w swój wdowi płaszcz, nie opierała się im.
umilkł, znów zapadła cisza. Skazaniec podniósł wzrok w stronę okna i rysy
jego usta wymówiły tylko parę słów; powiedział jakby do siebie: „Biedny don
Sebastianie, na co ci przyszło!"
Dalszy ciąg cermonii odbył się bardzo szybko. Jak ci, co z zapartym
krzątał sią przy skazańcu nie wypuszczając z rąk swej zdobyczy. Ale kiedy go
ze stolicy i zamieszkać w mieście Merida, gdzie miała swój dom siostra jego
ojca. Gonzalez Lobo nigdy już nie opuścił Meridy. Przyjęty z radością przez
latach miał odziedziczyć. Tam też spędził resztę życia. Czas dzielił między
długą relację ze swej podróży, w której to relacji, rozwiódłszy się szeroko nad
Nie jest to brulion jakiejś petycji ani nic w tym rodzaju; nie wygląda na
walki o koronę — nie mogły już w nim budzić wzruszeń ani nawet
złagodzone.
tutaj w całości, gdyiby nie był tak obszerny i tak nierówny w pewnych
kwituje niedbałą wzmianką jakąś wiadomość dużej wagi lub godną podziwu.
niewdzięczną i trudną.
przedrze się przez ów tekst, będzie miał wrażenie, że coś zostało przed nim
jego pracę naukową, dziękując mi dodawał w swym liście: „Po raz nie wiem
cisnął książkami
jedyna rzecz
nie wyjaśniona. Obok spraw tak rzucających się w oczy występują inne,
ponad trzy lata, przy. czym jego pamiętnik nie przynosi najmniejszego
usprawiedliwienia tak długiego pobytu w mieście, gdzie nic nie powinno było
González żegna się z matką. Nie ma wyjaśnień ani łez. Na tle nieba, wśród
dwie postacie. González musiał zrobić długą wyprawę, aby przybyć razem ze
wstającym dniem; i teraz matka z synem idą obok siebie bez słowa,
zmierzając do kościoła, który jest niewiele większy i prawie tak samo biedny
jak chaty tutejszych ludzi. Razem słuchają mszy. A po mszy González znowu
kijów. Przez dwie godziny Indianin González Lobo stoi spokojnie w miejscu, a
następne dwie albo trzy miną jeszcze, zanim niezliczone łapy wioseł pierw-
szej galery poruszą się rytmicznie, ciągnąc jej brzuch po gęstej wodzie portu.
szczęśliwie.
oczekiwa
Korony. Czytając ten tekst można by pomyśleć, że pisał go nie podróżnik, ale
sobą statek, którego pokład opuścił. Statek jest tu jeszcze, kołysze się na
rzece. Można ujrzeć z bliska jego uzbrojone maszty. Ale między Gonzalezem
nie mąci beznamiętnego toku opowieści. Ale kto zdążył się oswoić z jego
stylem, kto
wczuł sią w tę prozę i nauczył odgadywać jej tętno, ukryte pod stosowaną w
pierwszy rzut oka spostrzega się, że tak styl, jak sposób myślenia autora
tego tekstu są anachroniczne dla epoki, w której żył; sądzę nawet, że można
płaszczyznom czasowym, a kto wie, czy nawet nie większej ich ilości; jednym
Jednocześnie, tak jak to zwykle się zdarza, ta mieszanina daje w wyniku coś,
Należałoby zrobić takie studium; bez tego rodzaju wskazówek, jak sądzę,
nie może się obejść publikacja podobnej książki, która ponadto powinna być
poprzedzona tabelą chro- nologiczno-geograficzną z uwzględnieniem trasy
chaotycznie, daty nie zgadzają się ze sobą, narracja kręci się w kółko, zaś
problem, który nasuwa lektura rękopisu: jaki był prawdziwy cel podróży,
umotywowane jest
powodu której czuł się powołany do wyższych zadań, będąc, dajmy na to,
literacki obrałby sobie w owej epoce całkiem inną formę dla wyrażenia
podobnych idei.
Ale nie pora teraz na roztrząsanie takich problemów; chcę tu tylko dać
o jego zawartości.
nego znaczenia i nie wiadomo czemu służą. Mnożą się passusy w takim stylu
jak ten oto: „Ruszyłem naprzód, tym razem bez przeszkód, bo dowódca
straży pałacowej dobrze już mnie znał; ale u stóp wielkich schodów, w
zgłaszał się jako petent — zastałem inną zmianę strażników: musiałem więc
pazia, który pobiegł na górę, aby sprawdzić, czy istotnie mam pozwolenie
rozmowy albo kroczyli naprzód, rozdając ukłony. Minął niemały czas, zanim
przed gabinetem pana piątego oficera. Był to ten sam przedpokój, gdzie ka-
zano mi czekać pierwszego dnia, i usiadłem na tej samej ławie, gdzie już
wtedy siedziałem ponad półtorej godziny. I tym razem także zanosiło się na
otwierają się i zamykają drzwi, wielokrotnie mijał mnie sam piąty oficer,
który niczym, nie dawał po sobie poznać, że mnie zauważył; marszczył brwi i
człowiek zalecił mi cierpliwość; ale żebym jej w końcu nie utracił, po chwili
powrócić. Podczas gdy miał nadejść, ale nie nadchodził, zastanawiałem się,
czy będzie pamiętał o mojej sprawie i czy przypadkiem nie każe mi znowu,
jak ostatnim razem, udać się z nią do Sekretariatu innej Sekcji Rady Królew-
skiej. Na jego stole piętrzył się stos papierów, a pod ścianami pokoju
fotelem pana oficera, widniał wielki i niezbyt dobry portret zmarłego króla
Filipa IV. Na krześle stojącym obok stołu inny stos papierów czekał na swoją
załatwić pewną sprawę z Jego Wysokością i nie będzie miał czasu teraz mnie
wysłuchać".
szczegółami, nie darowując dnia ani godziny, ciągnąc każdą z owych scen aż
sposób, że różnią się one od siebie tylko datą; a kiedy czytelnik sądzi, że oto
dotarł już do końca niezwykle uciążliwego etapu, otwiera się przed nim
drugi, podobny i równie męczący, który będzie musiał forsować krok za kro-
piórem jak bezkształtny nowotwór? Może chciał czuć, jak powiększa się jego
manuskrypt w całości, nic nie opuszczając, linijka po linijce — ten dozna nie
ulgi, ale prawdziwej emocji w momencie, kiedy nagle jego bieg przybiera
perspektywy czytającemu, który już prawie poddał się nudzie. „Na drugi
lektury niby błysk światła padający na gładki, szary piasek... Ale jeżeli
sceneria, ale nie postawa. Widzimy drobną figurkę Gonzdleza Lobo, który
aby wyjąć z sa- I kiewki monetę i dać ją żebrakowi. Nie dość na tym: z
się jesz- I sze Gonzalez w dłuższą dygresję, ubolewa- I jąc, że nie posiada
dość środków, aby ulżyć nędzy innych biedaków, usadowionych tutaj niby
Uniósł ciężką zasłonę; wszedł do wnętrza, schylił się do ziemi przed głównym
niego, klęka czekając na swoją kolej. Ile razy przesunęły się między jego
palcami ziarna różańca, zanim w końcu biała i pulchna ręka dała mu znak,
pory wiele lat, uważa za stosowne wspomnieć i o I nich. Ale na tym koniec.
„Ucałowałem jego I rękę i odszedłem, aby stojąc pod filarem wy- I słuchać
mszy świętej".
wówczas większą nowością niż dzisiaj, ani też nie zasługiwało na specjalną
uwagę. Z trudem przy- szłoby nam uwierzyć, że celem owych wywodów nie
Jest to kolejna sucha wzmianka o mało znaczącym fakcie. Ale pod tym
płaszczykiem
napięcia: wyobraża sobie żółtawą i kościstą postać Gon- zaleza Lobo, który z
chwieje się tuż przed jego obojętnymi oczyma, on stwierdza, że dzwonek był
szedł mi otworzyć i który, znając już moje imię, wpuścił mnie bez zwłoki".
stojąc przy stole. W salonie tym jest tylko ów stolik z dwoma krzesłami
ustawiony na środku, a pod ścianą jakiś mebel i wiszący nad nim wielki
krucyfiks. Czekanie przedłuża się. A oto rezultat wizyty: „Nie było mi dane
rzeczą prostą dostać się przed jej oblicze. Potęga magnatów mierzy się liczbą
wielkim przedpokojem".
tym, jak różnego wyglądu i różnego stanu ludzie zbiegli się tutaj — gdy jakiś
Pana dowody łaski. Wtedy, gdy tak tego słuchałem, przyszło mi do głowy, że
innego jak możność ucałowania stóp Jego Wysokości, ale nie mając
przyjaciół ani nikogo na Dworze niepodobna dostać się przed oblicze króla.
nachyliwszy się do mego ucha, długo zapewniał mnie o swej sympatii i chęci
być może wymieniona już jego żona — a była nią, jak rzekł, karlica dona
na kompozycję, w którą w tym fragmencie Gonza- lez Lobo zdaje się wkładać
wiele wysiłku. Opowieść płynie tu wolniej, traci oschłość, a nawet jak gdyby
jej oczy skryły się przed moimi i teraz, gdy zgasł ich blask, ogromne czoło
Jest to bez wątpienia kolejny przykład drobiazgowości opisu; ale czy nie
wtórując biciu serca autora, staje się spieszniejsza, nie wypadając jednak z
ludzkiego żywota.
I oto Indianin Gonzalez Lobo razem z karlicą dorią Antonitą kieruje się do
Alkazaru. Trzymając się ciągle jej boku mija patia, bramy, przedsionki,
twierdzy... A teraz zamknęły się za ich plecami ogromne drzwi, których dwa
pomieszczeń.
bezszelestnie. I wtedy nagle González Lobo znalazł się przed obliczem króla.
„Jego Wysokość — opowiada nam — siedział w ogromnym fotelu na
głowę,
czu". Z taką samą niczym nie zmąconą prostotą wylicza następnie na trzech
oto słowami, którymi bez wątpienia chciał zakończyć swój obszerny rękopis:
Pan jak gdyby się zaniepokoił. Ale kiedy dostrzegł po chwili głowę swej
karlicy, która wysunęła się przede mnie, odzyskał pogodny wyraz. Doña
Antoñita podeszła doń i zbliżywszy usta do jego ucha, szepnęła kilka słów.
uroczystość.
będąc już dopuszczonym do jego Kościoła, tylko jedna rzecz smuciła byłego
rabina; och, ale ukrywał to w głębi serca; jego żona, nieboszczka Rebeka, nie
córka Marta, a także wszyscy inni domownicy, ochrzczeni podczas tej samej
wątpliwy (lub więcej niż wątpliwy: przerażający) los jego przodków ze słynnej
linii, czczonej przezeń w osobach dziada i ojca, linii szczycącej się całymi
nie potrafili go uznać i przez całe wieki uparcie trzymali się starego,
Nowo ochrzczony zadawał sobie pytanie, czym jego dusza zasłużyła sobie
przez lata przykładnie sprawował rządy nad szacowną synagogą, miał zrobić
ów krok, skandaliczny i błogosławiony, i wstąpić na ścieżkę zbawienia. Od
odsłonić przed nim zagadkę takiego przeznaczenia. Nie zdołał jej rozwiązać.
Przyjął wiec świecenia, udał sie na Dwór, hvł w Fzvmie i nie minęło osiem
lat, iak iego mądrość, iego rozwacra, ieao niezmor- dowanv wysiłek zdftbvłv
mu w końcu mitrę Hiec^u. na któr°i biskunim tronie mi*ł słu- żvć Form aż
do śmi^rri. Obrana przezeń dro- CTa obfitowała, bardziej niż można to sobie
wyobrazić, w momentv trudne' i uciążliwe, ale nie ucnał sie; można nawet
na próbę. U’rzvmv hiskupa w najcieższvm bvć może dniu iego żvcia. Oto on,
przv pracy ciągnącej sie do nóźnei nocv. Wieczerzał bardzo mało: przełknął
wałka skórki, na talerzu leży parą śliwek, na drugim resztki zimnego mięsa,
obok dzbanuszek wina, nie otworzony słoik konfitur... Było już późno, więc
naj nocy, nie trudząc nikogo z domowników. Dzisiaj zaś nie mógłby po
prostu znieść niczyjej obecności; musiał się skupić i nikt nie powinien był
wypełnienia swoich obowiązków lub odraczają je, nie mógł też rezygnować z
Marię Lu- cero aż do brulionów wyroku, który miał zapaść jutro dla całej
użalał się nad sobą; zaprzeczał przez cały czas. Jednakże uwagę biskupa
zwrócił fakt — kto inny być może nie spostrzegłby tego, ale jemu taka rzecz
często, święte imię Boga, któremu towarzyszyły jęki i groźby; ale ani razu nie
rabina prosząc o rękę Sary, młodszej siostry żyjącej jeszcze wtedy Rebeki, a
żadnego związku z takimi procesami jak ten. Tak więc to spojrzenie było jak
0 czystość swej wiary, przemówi teraz i poruszy się dawny żyd, wyznawca
1 drugi?
starali się, już z samego początku — o, jakaż to była próba ich nieczystego
Kościoła! — czy nie starali się zmiękczyć jego serca za pośrednictwem Marty,
tylu miesiącach na nowo zawrzał w nim gniew przeciw tym, którzy ośmielili
na swą obronę- tę właśnie młodość, Marta stawiła się przed ojcem, aby
Kuszenie Szatana; bo czy sam Chrystus nie powiedział; „Kto miłuje syna
okrytej półmrokiem ścianie, prałat westchnął z głębi serca: nie zdołał się
pióra mącił nocną ciszę. Oto — mówił sobie biskup — ostatnia latorośl tego
starego rodu, którego on musiał się wyrzec, aby przviać mistyczne ciało
nadejściem dnia, kiedy jego córka, już zamężna (jeśli wyjdzie za maż) z
rozgrywała się nie dalej niż wczoraj. Widział dziewczynę, która klęcząc u jego
nóg mówiła: „Ojcze, ten biedak Antonio Maria nic nie zawinił; ja, ojcze —
ona! tak czysta! — ja, ojcze, wiem z całą pewnością, że to dobry człowiek.
pomocy dziedecvch łez. Al° zostało powiedziane: ...Teźli reka twoja albo noaa
oorszv cie, utnii ja”. Z przezorności i troski o jedynaczkę, nie zaś po to, bv ją
ukarać, biskup kazał jej odejść do swego pokoju i czekać na jego polecenia,
i zasięgiem tego faktu: córka zjawia się przed nim i ucałowawszy jego
pierścień i rę
wvm rozsądkiem.
Wiele dni potrzebował biskup, żeby wyważyć wszystko, I nie wyzbyć się
religii, ale
powierzyć pedagogowi, któremu by nie można było nic zarzucić tak w spra-
osiągnął więcej niż ów skrawek ziemi uprawiany przez jego zgiętych wpół
wzbu
doktora Bar- tolomego Pereza prosta i oczywista... A przy tym jego jasne,
zdradzały czułe serce, które zdołało już pozyskać sobie dzieci z całej parafii.
charytatywnej;
o tym fakcie; powiedział mu wtedy: „Czy wie ksiądz, co sią stało przed
więcej — to już szczyt wszystkiego — spytał go, ośmielił się spytać: „A wasza
odpowiedzi. Był oburzony, ale bardziej niż gniew owładnęło nim odbierające
mowę zdziwienie. Cóż to wszystko mogło oznaczać? Czy możliwe było' takie
do swych celów jego własną córkę, dlaczego nie mieliby się także posłużyć
kapłanem, chrześcijaninem
i przy całej swej wiedzy nieświadomym jak osioł. Zaraz też chciał zmusić się
do współczucia dla tego człowieka: należało przecież raczej litować się nad
rosnące wokół zagrożenie i nie zdaja sobie z niego sprawy... Biskup wydał
i pożegnał go; znowu został Sam ze swvmi mvślami. Gniew ustąpił, nmvsł
formie podejrzeń, teraz stało się oczywiste: że starzv chrzęści i anie, z cała
wieczna historia, parabola, której ukryty sens objawia się w coraz to nowym
świetle. Nie, oni nie widzieli, oni nawet nie mogli widzieć niebezpieczeństw,
stępów wroga: byli we władzy owej grzesznej ufności. Byli jak robocze
zależnie od tego, jaki wiatr targa ich sztandarami; albo jak wielcy panowie,
światem i tym bardziej zapomniani przez Boga. Opatrzność nie bez powodu
cezji rządzili tacy jak on! Bo czyż nieświadomi, nie uprzedzeni przez nikogo
zem | rytualnym zawołaniem „La ilaha il- la'llach" wyrzucał z siebie, pośród
jest niegodny, pozostaje nadal przy prawdziwej wierze i kpi sobie z nieuważ-
Boga. Ale — ach! — to Bóg, sam Bóg uczynił z niego narzędzie swej
przenikliwy na to, by odkryć jego szpiegów, z niego, który nie dał się oszukać
czy mógł pozwolić, aby zepsucie trwało i rosło, tak jakby jego ofiara była
niepotrzebna?
wtedy doktor Pérez. Doktor Bartolomé Pérez nie prosił o wyjaśnienia, nie
postanowień, których kto wie, czy nie wolałby odwołać; ale nauczyciel
dziewczynkę ujawniły, że ma ona duszę pełną ludzkich uczuć, ale brak jej
każdy I nowy krok wykazywał ogrom zepsucia, któ- I rego odór zdradził
rozmiary; oto tu, na stole, piętrzyły I się papiery; ksiądz biskup miał teraz
przed I sobą, wyjęte osobno, wszystkie istotne frag- I menty; przeglądał je,
jak sędziowie, znali z góry ów najostrzejszy wyrok, który teraz należało tylko
przedtem. Sam prałat zaś nie mógł ze iswej strony nie pamiętać, w jak
zastanawiający sposób doktor Perez starał się skrycie popierać prośbę
zadając
świadkiem, jak bardzo wzdragał się przed tym: ohydna natura tej sprawy
zdawała się mieć w sobie coś lepkiego, kleiła się do rąk, rozlewała się wokół
to oczy. Alfe czy mógł w swoim sumieniu nie zwrócić uwagi na sygnały, które
dziewczynka stała się kobietą — od owego dnia Marta nigdy już nie
rozmawiała z ojcem jak przedtem: była pełna rezerwy i zalękniona, może też
właśnie dlatego biskup nie odważył się też wprost nakazać jej zmiany
gdy w dalszym ciągu spowiadała się u doktora Pereza. Wolał raczej — i teraz
się jej otwarcie... Tak czy inaczej, zło już się dokonało. Jakie wrażenie
wywarłaby na nieszczęsnym, niewinnym i szlachetnym dziecku wiadomość
Serce dostojnika zalała ciepła fala współczucia dla dzieweczki, która rosła
pióro, wstał odsuwając fotel, okrążył stół i cichym krokiem wyszedł z ga-
drzwi sypialni Marty. Tam, w głębi, słychać było jej równy, powolny oddech.
Śpiąc, w świetle oliwnej lampki miała wygląd nie dziewczyny, ale dojrzałej
kobiety; jej ręka, którą zasłoniła sobie szyję, unosiła się i opadała wraz z
potem wycofał się ostrożnie, wrócił do siebie i znów zasiadł za stołem, aby
całą noc. A kiedy, już prawie o świcie, nie mógł się oprzeć drzemce, jego
sprowadziły na niego sen pełen niepokojących zjaw. Marta weszła jak zwykle
sobą i przepojonych cienką drwiną; litanię, której sens nawet jemu się
bez końca całe zdania swojej absurdalnej litanii. Ale nagle od stóp wieży
dobiegł go głos Marty, daleki, cichy, ale doskonale słyszalny, który mówił mu
uratowały nasz lud. Ty sam, mój ojcze, cały nasz ród odkupiłeś". W tym
momencie śpiący otworzył oczy i oto przy jego stole stała Marta, badajac go
przesunąwszy dłonią no czole odezwał się do córki: „Chodź tu, Marto — rzekł
dziwnego w tym, że ojciec postawił jej tego rodzaju pytanie: biskun zawsze
Potrząsnęła głową:
Zadowoliła go; przytaknął. Ruchem ręki dał córce znak, że może odejść.
Ale biskup nie czuł się uspokojony; zostawszy sam przerzucał papiery i
ciągle nie mógł wyzbyć się resztek tego, co gnębiło go we śnie. Natknął się
przypomniał sobie inny swój sen, który miał niedawno, gdy zmożony zmęcze-
ciszy panującej nocą, chciał w tym śnie zejść do lochu, gdzie Lucero czekał
— ostrożnie zaczął otwierać drzwi lochu, rzucili się nań znienacka kaci,
którzy nic nie mówiąc, bezszelestnie, chcieli zanieść go na ławę tortur. Nie
padło ani jedno słowo; ale choć nikt tego nie powiedział, dla niego było
majaki! Biskup
wyrywał się, walczył, chciał się uwolnić, ale — ach! — jego wysiłki okazywały
początku myślał, że irytująca pomyłka bez trudu wyjdzie na jaw, skoro tylko
się odezwie; ale kiedy zdecydował się przemówić, zorientował się, że nie
zwracają na niego uwagi,%że nawet go nie słuchają, i to bezwzględne
Jakiej winy? Nie wiedział. Ale iuż uznał, że tortury są dlań nieuniknione i
nogi, jak kurę. I nagle wisiał już głową w dół, a Antonio Maria Lucero patrzył
nań; ale patrzył jak na nieznajomego; udawał, że nie wie, o co chodzi; a przy
tym nikt nie słuchał jego protestów. Tamten tak; tamten, prawdziwy wino-
wajca, kryjąc się i gubiąc pośród nie różniących się między sobą urzędników
patrzył nań z obłudną obojętnością. Ani groźby, ani obietnice, ani błagania
nie zdołały przełamać tej obojętności. Nikt nie przybiegał na ratunek. I tylko
zjawiła się przy nim także i wtedy, coraz to ukradkiem, zręcznie. ocierała mu
spoconą twarz..,
powrócił do pracy, gorliwie pochylając się nad papierami, które teraz, dzięki
rezolucji — a zbliżało się już południe —' kiedy, ku za’ skoczeniu obydwu,
napięcia milczeniu.
Oczy biskupa zamrugały za szkłami soczewek. Przez chwilę nic nie mówił;
nie zareagował tak, jak można się było spodziewać, jak on sam mógł się
posiadał się ze zdumienia, słysząc jego pełną wahania odpowiedź: „Co ci jest,
córko? Uspokój się. Co się stało? Doktor Pérez będzie... on... złoży zeznanie.
Wszyscy pragniemy, aby. nie trzeba było... Ale — otrząsnął się, próbując
weźmie pod uwagę wyższy cel, utrzymanie surowej czujności w obronie wiary
i nauki Pana Naszego Jezusa Chrystusa... i tak dalej, i tak dalej. Długi,
pełen pustej gadaniny,- bezładny monolog, którego słuchacz mógł bez trudu
zdać sobie sprawę, że słowa płyną tu zupełnie innym torem niż myśli. Przez
cały ten czas pałający wzrok Marty utkwiony był w płytach posadzki lub w
gzymsach ścian, a w końcu stał się ostry jak sztylet, kiedy dziew
czyna, tonem zadającym kłam jej wystudiowanemu opanowaniu, przerwała
biskupowi:
ziemię — czy możemy być pewni, że ponowne zjawienie się Mesjasza nie
spoglądał na biskupa.
uwięzić.
— A więc mnie nie wytoczysz procesu, bo jestem twoją córką? Ale samego
Ten zrozumiał; nie oczekiwał nic innego. Wyjął czysty arkusz, umoczył pióro
paznokciom.
moja, żea- nai!" Tak mówiły na pożegnanie oczy don Juana Alfonsa; jego
drżące wargi milczały. Tutaj nad rzeką zatrzymał konia, żeby odpocząć: w
głębi wąwozu strumień tętnił w wąskim łożysku, jak serce bijące w piersi
na ramiona. Gdy tylko spostrzegł, że iego pan pada, ledwie zobaczył, jak
dłoń Pedra rozwiera sią tuż nrzv ziemi, i wypuszcza błyszczacv nóż, wymknął
przełaj przez pola w strono Toledo. Widział, iak król pada, i chciał uciec
Starzec raż jeszcze objął wzrokiem obojętny szmat ziemi, a potem, już
powoli, przebył w bród rzekę i zagłębił się w lesie, szukając odpoczynku dla
królów, był dlań przedsmakiem jego własnej agonii; i opłakując króla, płakał
nad sobą.
zakończenie, które rozegrało się ubiegłej nocy. Dwadzieścia lat! Potężny król
pokój dręczył wtedy jego duszę, niby giez, uporczywie krążący dokoła niego
dni, kiedy orszak, w drodze na Dwór, przemierzał oliwne gaje Andaluzji przy
drodze z Gibraltaru do Sewilli miał don Juan Alfonso czas przetrawić swoje
królestwem. Dojrzały władca powinien czasem okazać słabość, aby ten czy
ów ośmielił się ujawnić brak szacunku: ale król-młodzieniec musi dać taki
dowód swej siły, aby nie ośmielano się występować przeciw niemu. Tym
bardziej, gdy ci, co mogliby to zrobić, są potężni i gdy w żyłach ich płynie ta
sama krew.
piastun. — Chcę po
— Nie brak ci energii, synu, wiem o tym. Ale może twoja rozwaga jest
jeszcze zbyt młoda. Musisz się jej uczyć od tego oto wielkiego pana, którego
właśnie grzebiemy.
Przez jakiś czas jechali opuściwszy głowy, bardziej chyląc się pod
ciężarem myśli niż chroniąc przed słońcem, które już było wysoko na niebie.
— Może to z mej strony zbyt wielka śmiałość napominać tego, kto jest
dziś moim
_sn 1.«,
królem. Ale czynię to, Pedro, mój synu, przez wzgląd na posłuszeństwo
rzekł mi nasz dobry król Alfons, zanim oddał Bogu duszę. Słuchaj mnie więc
z szacunkiem i niech Bóg sprawi, aby napomnienia ojca wryły się tak
— Wiedz zatem, że pan nasz, król Alfons, widząc zbliżającą się śmierć
powstrzymywałem łzy widząc, jak mało zważał dobry król na utratę życia
jako takiego," a jak bardzo gnębiło go, że zostawia cię bezbronnego pośród
zdążyłyby już utrwalić twoją sławę i ochłodzić umysł. Czego mógłbyś się
może nawet śmierć, ugasiłaby wzajemną urazę ich matek... Ale skoro Bóg
zrządził inaczej, twój ojciec polecił mi, abym zawsze trwał u twego boku i
— Doradza ci, królu, przede wszystkim, aby nie niepokoić dońi Leonor,
zarówno jeśli chodzi o jej osobę, jak o majątek: wszystko, co on jej ofiarował,
winno być uszanowane i pozostać w jej rękach. A rada ta, jeśli ją dobrze
podejrzenia i obawy, które dziś z pewnością nurtują ową damę, i każe jej
opozycji wobec Dworu, co mogłoby stać się zarzewiem buntu — zaś bunt
— Ten, kto ich spłodził, powinien był dobrze ich znać; a znając, umarł
pełen lęku, że okażą się zdrajcami. Cóż jeszcze? Mów dalej, piastunie!
druhu (przy tych słowach błagalnie uścisnął mi dłoń), postaraj się wieść
niewiernymi, i postaraj się, aby mój syn zwrócił się o pomoc do swych braci:
prośba dla Boga nie przynosi ujmy. Wspólnie prowadzone walki, wspólne
młody wiek, tobie właśnie wypada zrobić życzliwy gest wobec nichj że u
ku Henrykowi, który zawsze dawał się ponosić ambicji; ku don Tellowi, za-
serca podejrzliwością ani też nie ulega wybuchom złości: lubi piosenki,
radą, która jest również i twoją, don Juanie Alfonso — odparł Pedro po
dłuższej chwili.
Żałobny pochód nie miał jeszcze za sobą połowy drogi, gdy wiadomość o
chcę zwlekać ani dnia dłużej. Ta nędznica zszarpała całe moje życie: niech
odda teraz swoje pod ciosem waszego topora. Przed niedzielą chcę dostać do
miała suche i błyszczące. Wszystkie dzwony biły w Sewilli; ale dońa Maria
która dała mu kilku synów i której majątek i znaczenie rosły razem z nimi.
miałabym opłakiwać jego śmierć, skoro za życia nigdy nie był moim? Ja, o,
tak, ja żyłam dla niego; on zaś dla innej. Ona ukradła mi moje życie; nie, nie
spłaci tego pod tym jednym ciosem, który nagle spadnie na jej głowę..."
słowach widziała tamtą drugą kobietę, której nigdy nie znała, ale o której
osiem lat minęło od chwili, gdy jedyny raz w życiu musiała znaleźć się twa-
rzą w twarz z dońą Leonor, i nie mogła do dziś zapomnieć jej uśmiechu,
miętała kolor jej nakrycia głowy, jej ozdo- by, jej płaszcz z brokatu, czarną
wstążką na szyi, wyniosłą postać, która tak uwydatniała jej przewagą, gdy
rozjątrzyła jej niénawiáó... Nie mogła usnąć, póki nie powrócili wysłannicy
złożonym na jej kolanach; było tak ciężkie, że jej nogi zdawały się pod nim
bastardzi, obwa-
do don Juana Alfonso dotarła straszna nowina, poczuł, że razem z nią wali
mu się na zgnębione serce ciężar, który przez całą drogę unosił się nad jego
A przecież klęska miała się dopiero zbli- I żać wraz z biegiem lat,
ode- I grać swoją rolę miała nie tylko wzburzona I krew, lecz także, w pewien
tajemniczy spo- I sób, akty dobrej woli. Wobec takich zrzą- I dzeń losu cóż
rzeczywiście: cóż był wart cały trud i wie- I lomiesięczne starania don Juana
zapanowała w rodzie Guz- H manów? Na cóż zdały się długie pertrakta- I cje,
przez czyjąś pod- I łość. Tak też było, gdy mistrz zakonny don H Fadriąue
łasce I
ucałować policzek tego brata, którego nigdy dotąd nie widział i o którego ła-
urazy skarżył się przed nimi na króla, który ograniczał jego prawa;
powtarzano nawet ton jego gorzkich słów: „Cóż za mistrz ze mnie? — rzekł
podobno. — Król zrabował mi jeden po drugim wszystkie przywileje, nie
zakonu... Krzyż zakonny na mojej piersi stał się teraz symbolem hańby i
zmuszono mnie do
wezwany do Alkazaru? Czy powinienem tam jechać?" Bracia, jak się zdaje,
kiedy we własnej osobie stanął u bramy, nastawienie króla było już całkiem
napotkały gniewne
prawej dłoni ostrym sztyletem, a gdy osłabł, udało mu się znowu wymknąć
ku pokojom. Ale nie starczyło mu sił: zatrzymał się i upadł. Już leżącemu na
Wszystko to stało się tak szybko i cicho, że żaden odgłos nie dotarł do
piane krwią i potem, wijące się jasne w*o<:y, tak podobne do tych, co okalały
uszy króla; także i jego usta, zalane krwią, wykrzywione, miały ten sam
dziwiającej, ręce zdrajcy. „Mistrz Fadriąue nie żyje!" — mruknął przez zęby,
odstępując od zwłok.
głęboko... Ale teraz nie było już na to rady: jak pożar, który z początku
leniwie wlecze się przy ziemi, a potem nagle skacze ku górze, tak wybuchły
przez tyle lat wypalał królestwo, przybierał dlań tylekroć oglądany obraz pło-
nących pól: zmarnowane zasiewy, strawiony ogniem trud całej wsi, dym,
będzie koniec, którego nadejściu starał się przecież z całej swojej mocy
Na próżno usiłował don Juan Alfonso wypełnić polecenie, jakie król wydał
wykształcenia i dobrej woli, mógł zdziałać tak niewiele, tyle samo co mógł
wychowanka, jak i teraz, kiedy ten zginął od sztyletu don Henryka, on sam
i wieżę; wyznaczyłeś sobie plan i bawi cię myśl o tym, że przeciwnik będzie
już scenę, kiedy młody król grając w szachy przerwał partię na chwilę przed
jej przegraniem: widział jego szeroką, piegowatą dłoń, która ciężko opadła na
widział coś jeszcze: kolana króla odepchnęły lekki stolik, król zaś wstał i
dzieńca? Don Samuel Levi! I teraz,’ nagle, przypomniał sobie cały ów epizod
schronił się u niego. Don Samuel zaczął swą relację tonem bezosobowym i
służąca, z rękami wzniesionymi nad głową: „Idą, idą tutaj!” Zanim zdćiz.yła
jednej chwili dom zapełnił się napastnikami! Z głębi szafy, w której się
widział, jak topór miażdży czcigodną głowę jego ojca; a te owłosione ręce, co
o rękę siostry chłopca, Estrelli: teraz leżała u jego nóg, biała i blada, a on
odkryto? Nie mógł znieść tego dłużej. Wyszedł z szafy, ukląkł przed
śmierć, palce owej brutalnej dłoni wsunęły się w jego włosy z nieoczekiwaną
delikatnością,
dziecko też wymknęło się na ulicę. Nikt mu się nie przyglądał; nikt. Gdy się
ściemniło, usnął pod mostem biegnącym przez rzekę Tag, a o świcie ruszył w
zbici z tropu, porozumiewali się wzrokiem. Dokąd miał go zawieść ten gniew?
wymierzał kary, które rzucały cień grozy na całe otoczenie. Don Juanowi
królowej nie
zrozumiał po raz nie wiadomo który, że to panowanie musi źle się skończyć.
Żle dla wszystkich; ach, a zwłaszcza źle dla niego, dla skłopotanego i
wiernego Juana Alfonso, który nie mając na czym się oprzeć, nie mając sił,
potężniejszy od Juana Alfonso: miał złoto; to była jego siła. On zaś mógł
damy zależała łaskawość króla względem niego. Czyż mógł nie zadrżeć
równało się zatargowi z całym Dworem! Czy nie dość mu było, że ma wrogów
zdziałać
to nie mniej bezsensowny był upór królowej i jej krewnych, którzy chcieli
zaradzić złu, żeniąc króla z francuską księżniczką. On, don Juan Alfonso,
posypało się wtedy na jego głowę! Mętne, dlaczego? Czy polityczny mariaż —
jest jego krewną. Dałby Bóg, aby było łatwe! Ale on znał dobrze tego
wargi... dziecko! Bóg świadkiem, że litość brała, gdy się na nią patrzyło. I co
za hart ducha mimo młodego wieku; nie powiedziała ani słówka, nigdy!
Boże, jak wielką podporą w nieszczęściu jest duma! I w
jej syna. I podobnie jak ona, ci, co przedtem naglili do tego małżeństwa,
pokładała nadzieję w jego wynikach, ale dlatego, że będąc tym, kim jestem,
nie mogę na nie nie przybyć. Ale dobrze wiem, że na nic się to nie zda. Moi
krewni sądzą, że można zaradzić złu; gdyby choć można było je zmniejszyć!
Ale ja na to nie liczę. Znam korzenie tego zła! Jakże gorzkie. Sprawcie, aby
śmiał jak głupiec, podczas gdy ty będziesz po tysiąckroć konała u jego bo-
tak sobie, garderobiana, która klęcząc przy starej królowej spinała agrafkami
jej suknię.
chłopcu tak młodemu jak mój Pedro potrzeba jakiegoś napoju? Czy nie
— Co mówisz, głupia? Jej uroda jest równie fałszywa jak jej dusza!
Widzisz, Juano? Sama padasz ofiarą tej oszukańczej opinii! Piękna, mówią o
dziecko, tak jak ja ją znałam, kiedy bawiła się w ogrodach Alkazaru, podczas
gdy jej wuj Juan Alforiso, już w owych czasach bardzo przewidujący,
prowadził swoje sprawy w pałacu, gdybyś ją znała, nie mówiłabyś teraz o tej
rzekomej piękności: zapewniam cię, była to twarz diablęcia. I czy się coś w
niej zmieniło od tej pory? Czy cera jej wybielała? Czy te małe, iskrzące się
ślepia stały się duże i jasne? Czy ogromne wargi, zawsze roześmiane,
zmieniły się w drobne ściągnięte usteczka? Ślepy jest, kto nie widzi, skąd
rzeczą oczywistą, że z biegiem lat nie zmieniły się na lepsze. Ale kto jej nie
twarz kryją i przyćmiewają bogate szaty. Ale czy można nazwać pięknym ten
nigdy nie mogłam pojąć. Ach, te suki wszystkie są jednakie! Cóż w nich jest?
214 Uścisk
nieśmiało:
wierzą ci, co nie wiedzą, skąd się to bierze u króla; ja nie wierzę; ja nie mogę
oszukiwać siebie samej. Otóż widzisz: myślano, że wszystko się ułoży, skoro
oni myślą, że można zaradzić złu... Powiem ci krótko, moje dziecko: muszę
być obecna na tym spotkaniu, bo mnie proszono i nie mogłam nie spełnić
prośby; ale nie mam zamiaru opowiadać się po czyjejkolwiek stronie, nawet
ust nie otworzę. Zgadzam się na
dobrą wolą...
ciotka, stara królowa Aragonii, i ona też stawiła czoło ciężkiemu zadaniu
gminu obraża nas, którzyśmy równi tobie. Komu ofiarowujesz swą przyjaźń i
prowadzi twój monarszy dom? Ludzie, którzy jeszcze wczoraj byli nikim, a
dziś nadymają się pychą; ludzie, których sama obecność — nie mówiąc
wzglądu na nasze prośby powinieneś oddalić od siebie tego twojego don Levi,
który bogaci się na tym, co ci daje, i przy pomocy swych pieniędzy rządzi
królestwem.
szybkości, z jaką jego pan zakpił sobie wówczas ze swych możnych kuzynów;
Tak, poprzez tę szybką i łatwą decyzję Pedro umocnił swoją władzę. A gdy
mocno zarysowane usta, dumne oczy, twarde ramiona, głos króla nie
pognębić. Nawet własna matka odwraca się ode mnie, czyni wyrzuty. Tak
niepowodzeń nie jest jej zemsta nad starą dońą Leonor? Wtedy nie umiała
przez nią samą, ona o- śmiela się podnosić dłoń na moje dobre imię. Tylko
ciężar tej korony? — odparła. — Ach, Pedro, cóż bym dała za możność
— Nie, to nie to, to nie to. Sądzisz, że korona mi ciąży? Urodziłem się
królem! Niej co innego mnie trapi, napełnia goryczą i wstrętem: to, że muszę,
wszyscy chcą mi odebrać swobodę, tak jakbym nie był królem, lecz ostatnim
z niewolników. Wolę mieć do czynienia z otwartą wrogością. Moi bracia
okazali się
drugim, przysięgam! Ale dlaczego moja własna matka chce mi wiązać ręce,
ona, której w swoim czasie nikt nie krępował! Dlaczego twój krewny, Juan
Alfonso, chce urabiać moją wolę udając, że się jej poddaje? Czemu nawet
cień mojego ojca (niech mu Bóg wybaczy!) chce mnie także pozbawić sił i
— Sam1 wiesz, Pedro, że mój wuj, Juan Alfonso, to jedyny wierny nasz
przyjaciel na Dworze.
którzy by mnie poparli? Brat to dla mnie to samo co wróg; i nawet do matki
królowi. Żywi w związku ze swym synem wielkie ambicje. A poza tym musisz
wziąć to pod uwagę: kobieta, która jest królową i której całe życie upłynęło w
jarzmie tego, czego wymagała od niej jej królewska godność, nie może nawet
zrozumieć naszego związku i musi starać się go zniszczyć. Z miłości dla syna
wiem
o tym. Czy wszystko nie zaczęło się od dnia ślubu z dońą Blancą? Bo to
małżeństwo zostało ukartowane nie tyle dla dobra królestwa, ile raczej z
nienawiści do mnie, 1 nienawiści, która, powtarzam, jest wynikiem źle
pojętej troski o twoje dobro i ślepej miłości matczynej. Gdyby mogła zajrzeć
w głąb mego serca, znalazłaby tam uczucie, którego żądna doña Blanca nie
będzie zdolna dać jej synowi. Ale, niestety, ona mnie nie zna...
— Mylisz się; nasze sprawy to nie wszystko, to nawet nie jest jeden z
głównych powodów. Podobnie jak nie jest prawdą, że moje kłopoty miały
-mi, Pedro, jaka ona. jest? Podobno to prawie.; dziecko, mówiono mi też o jej
chcemy wiedzieć. Powiedz mi, jaką jest doña Blanca. Wysoka? Czy. cerę ma
tak białą, jak głosi jej imię? A jakie są jej oczy: jasne czy ciemne? • - - ■ , . r-?.
•. .
ma włosy? Czarne?
— Jasne.
— Masz rację, wybacz! Ale nie gniewaj się; nie chcę widzieć, chmur na
twym jasnym czole, na którym odbijają się moje myśli. Wiem dobrze,
miłość do ciebie jest najlepsza. Ona jest matką i dobrze wie; ja nie mam
prawa do uczuć króla, i to króla tak wielkiego i sławnego jak ty, mój Pedro.
W zamian za to, co mi dałeś, nigdy nie będę ci mogła ofiarować nic prócz nie
przysporzyć- kłopotów
moich żyłach nie płynie krew królewska, choć pochodzeniem mogę się
wahaj się i odsuń mnie od siebie. Wypełniłeś moje życie szczęściem i nie
poduszką, na której może skłonić głowę, jedyną świecą płonącą podczas snu
podają rękę moim nieprzyjaciołom? Ale nawet gdyby całe to zło miało
wszystkie skar
by świata bez ciebie, Mario, która jesteś moim jedynym dobrem! Porzucić
— Z jaką radością słyszę te słowa, Pedro. Chodź; już nic cię ode mnie nie
dzieli. O tak, zawsze razem, jedno przy drugim... Nigdy nie umkniesz z tego
uścisku, nigdy cię nie wypuszczę. Nie pozwolę, byś kiedykolwiek objął
głucha wojna przeciw Pedrowi toczyłaby się w Kastylii Bóg wie jak długo
jeszcze. Ale gniew króla Francji sprawił w końcu, że zbuntowani ba- stardzi
zdołali powstać, ich wrogość przybrała konkretne kształty, a ślepa uraza zo-
Uzy
spojrzenie tych niebieskich oczu, zwykle tak dla niej łagodnych, a teraz
pełnych troski; straszne było znaleźć w tym zawsze radosnym wzroku to, co
powiekach córki. Alé kiedy w końcu odważyła się spojrzeć w ojcowską twarz,
ponad płomieniem rudej brody. Doña Blanca poczuła, jak zaciska się jej na
wysiłkiem zdołała opanować lęk, z jej piersi wydarł się ochrypły głos,
„Dlaczego, ojcze? Dlaczego?" O nic innego jej nie chodziło. Krzyk rósł, aż
doña Blanca w dalszym ciągu obstawała przy pytaniu, jakie podyktowała jej
powiedz, oddałeś mnie, tak jak się oddaje zwierzę? Teraz masz mnie tu
przyszła do siebie i zwierzyła się pewnej równej jej wiekiem damie ze swojego
osobami: była tam owa doña Maria o zjadliwym języku, podobna do suchego
I wśród takich ludzi dzień za dniem, od rana do wieczora, jako jeden więcej
powód do kłótni, bez jednej bliskiej istoty, która spojrzałaby jej w oczy lub
zachowania? Czy to on chciał ją pojąć za żonę? Dali mu ją, tak jak się daje
konia lub psa: to wszystko. I tak aż nadto grzecznie z nią się obszedł...
boku Henryka, aby ten, pokonawszy brata, mógł opasać skronie królewską
koroną. Tak też się stało. Wielkie kompanie słynnych wojsk sforsowały
zamordowanym mistrzu zakonnym don Fadri- que, jego bracie. Sam zaś
pozwalał sobie na stwierdzenie rzeczy, których nikt się nie spodziewał. Tak
wszystkich ran i w końcu tryumfalnie błysnął atutem, jakim stała się dlań
pomoc Francji. Czyż nie wybiła godzina, aby stworzyć nowe państwo, w
Nie upłynęło wiele czasu, a purpura zabarwiła też jego ręce, gdy zdobywał
władzę: .uzyskał ją siłą; i znalazł się ktoś, kto stanąwszy na jego drodze
przyszłość, która miała nadejść, gdy tą właśnie ręką — jak rzekła — „przeleje
swoją własną krew". Nie żądał od niej Wyjaśnienia tej dwuznacznej wróżby.
Ale w trzy dni potem, kiedy decydujące spotka-, nie rozstrzygnęło bieg spraw
nieodwracalny.
zamek, podczas gdy zastępy Pedra biwakowały w polu, pod gołym niebem; i
nastawieniem przybyli na nie obaj? Jaki podstęp chcieli uprzedzić, czego się
posłuszny radom swego starego piastuna, skłaniał się do ugody, aby, ratując
Ten zaś, znalazłszy się pośrodku sali, zatrzymał się tam: jedyna
jaśniejąca postać wśród gromady cieni. Wszyscy dokoła milczeli; i gdy tak
tą twarz po jej bladości! Słysząc obelgi, hrabia Henryk zerwał sią z krzesła,
rzucił sią na króla. I wtedy obaj bracia objąli sią śmiertelnym uściskiem.
rycerzy przebieg walki, od której zależało jego własne życie. Póki trwała,
kiedy dostrzegł — a już oba sczepione ze sobą ciała tarzały się w pyle na
ziemi — że dłoń Pedra otwiera się i wypuszcza sztylet, wtedy stary sługa
odwrócił się i zaczął uciekać. Przez chwilę słyszał za plecami rozlegające się z
z „Tańca śmierci"
Deszcz padał na ziemię nieprzerwanie, przez wiele godzin i wiele dni. A
Jak okiem sięgnąć, pustka. Nic tylko cisza; wilgotna cisza, która sączyła
nieobecnością i pustką po minionej ogłuszającej walce. Nic, nic już nie było
na ziemi... Pod ziemią zaś bezładnie leżeli zmarli, nieprzeliczeni, sami będąc
już teraz prawie ziemią, a jeszcze, mimo wszystko, pozostając częścią godnej
ożywionym pod strumieniami ulewy, która przez tak długi czas obmywała
kamienie
i kości.
i jednostajnie, nie kładąc nacisku na żadnym słowie; albo może raczej tkali
uciska mój mostek 7. okrutną zawziętością gitarzysty; czy. nigdy się nie
dowiem, co oznaczał dla mnie ten jej gest w ostatniej godzinie? Niepewność
tego uścisku, który stał się wieczny, przenosi do wieczności niepokój całego
A inny:
ziemia;, zrównały nas podziemne ciemności; łączy ńas zarówno miłość," jak i
kości, aby tak zbratać wrogów leżących w głąbi ziemi, że nie sposób już
słońca i wiatru.
— Ale czy życie toczy sie dalej? Czy inni żyją? Czy wszystko nie zastygło
zawsze zmieniać się będą pory roku, wierne niezmiennemu cyklowi: pola
motyle żałoby i ognia. Ale z trudem można pojąć, że po naszej śmierci inni
ludzie będą żyli dalej, już bez nas; nie można sobie nawet wyobrazić tego
życia. Czy ich gorąca krew będzie musiała karmić się naszą, tak zimną? Czy
będą mogli jeść owoce, co wyrosły na glebie zroszonej sokiem naszych serc?
Żyć dalej? A przy tym jak musi to być podłe i trywialne, jak mdłe wyda się
im samym to życie, kiedy poczują w ustach gorzki smak tych dni chwały i
— Bo też naprawdę ono nie istnieje. Oni wydają się być żyjącymi istotami
i może sami w to wierzą; ale to tylko nasze cienie, przygięte bólem, milczące,
zbłąkane, puste, przerażone. Ręce czy nogi wielu z nich gniją już teraz wśród
widmem, niczym. Gdy mówią, nie mówią niczego; ich głos jest matowy,
dźwięczy jak pęknięte szkło; jest w nim osad słów, których nigdy nie zdołali
wypowiedzieć i których już nigdy nie powiedzą. Jeżeli się śmieją, to pustym
łono ziemi; śledzą drogą mrówek, a dżdżownice, kryjące sią w błocie, usiłują
patrzeć sobie w twarz, unikają nawzajem swego wzroku. Biedni ludzie! Jak
bardzo trzeba im współczuć! Myśleli, że uszli z życiem, ale to właśnie życie
ich życie zostało przecięte tak jak nasze i pozbawione przyszłości, mają w
wroga...
gorączkowego.
pogniły.
odziać swoje występki. Co zaś do ich stronników, tej żałosnej świty tchórzy,
ubogich duchem, okrutnych ze strachu, z zawziętości czy ze zwykłego
przetrawiają -w myślach swoją winę. Bo dla nich piekłem jest ich własna o-
snaj dują;
znaleźli się. z dala i sami! I jak wielka była ich skryta wdzięczność dla
państwo trupów! Tak, ci też na pewno żyją, są w swoim żywiole — jak ryby w
wodzie. *f
zmarłych jak i tych niemych cieni, co jeszcze snują się po świecie, dostrzegą
wiści, która pluje im w twarz gorącą śliną i ciemną krwią ich ofiar?
tości, co cała ludzkość: ci, co nie wiedzą i nie czują; wzniosła niewinność
nowo narodzonych; bełkot starców, dla których nagle świat stał się czymś
karmiących się ziemią, a także tamci, co nie mając nic do jedzenia jedzą
trawę i korzenie?
chociaż nie zastygła jeszcze na ziemi nasza krew, nie wyschły chustki
doliny, równiny, gniewne góry i łagodne ujścia rzek, sady i ogrody; cmen-
tarzem stały się laguny i bagna; cmentarzem dzielnice miast, pobocza szos,
bliskich: rodziców, braci, synów, przyjaciół. I wrogowie. Tak, oni też; także i
wrogowie mają cmentarz w sercu i wdychają odór tych, których zabili wła-
smutne głodne psy; węszą; biegną śladami nieżyjących już ludzi; bez końca
żują nasze szmaty unu- rzane w błocie; i wreszcie, pokonane, kładą się z
I morze, oleiste, ciężkie, co liże leniwie jej brzegi; morze gęste od soli i jodu,
morze ołowiane,
go powiększyć, i owa biedna skóra byka skurczyła się — to czy owa chwała
ogromnego panteonu nie jest także kłamstwem? Może I w rzeczywistości
I pliwości. Ironia losu nie posunie się tak da- I leko, by karać za to, co jest
jak trzcina i pada złamany. Lodowata odwaga męczennika, który pogardą jak
ośmielają się nań spojrzeć dopiero, gdy bez ducha leży na ziemi. Stoicki
spokój tego, który potrafił zachować godność pośród chaosu okropności i sto
razy umierał, zanim wreszcie jego ciało znalazło się pośród innych
tysięcznych ukłuć głodu, by na koniec poddać się bez słowa skargi i zapaść
płyty czy hymny; nie marmur ani brąz, nie panteon. Może raczej coś
niewidocznym kanałem.