You are on page 1of 8

Rozdział I Aresztowanie

Józef K. obudził się rano i, jak zwykle oczekiwał na przyniesienie śniadania przez
gospodynię. Nagle spostrzegł mężczyznę w czarnym ubraniu, który oznajmił, że K. jest
aresztowany. Ubrany już, zdenerwowany K. wbiegł do drugiego pokoju. Tutaj także
znajdował się obcy człowiek. Odpowiedzią na żądania K., by okazano mu jakieś
dokumenty, nakaz aresztowania, powtórne zakomunikowano mu tylko fakt aresztowania
i zakazano opuszczania pokoju. K. nie przyjął rady, aby z uwagi na toczące się w jego
sprawie dochodzenie, oddał swe rzeczy na przechowanie.
K. nie rozumiał zaistniałej sytuacji, ale nie łudził się już, że być może padł ofiarą kawału,
który usprawiedliwiałyby jego trzydzieste urodziny. Wrócił do swego pokoju, by znaleźć
dokumenty. Odnalazł jedynie metrykę urodzenia. Od jedzących jego śniadanie w pokoju
obok strażników (Willema i Francisza) wciąż domagał się pokazania mu nakazu
aresztowania. Oni jednak nie mieli takiego dokumentu, ale przypomnieli K., że powinien
się im podporządkować. Józef rozmyślał nad swą dotychczasową pewnością, że żyje w
państwie prawa, w którym nikt nie może dopuszczać się przemocy na porządnym
obywatelu, w dodatku w jego własnym mieszkaniu. Nie potrafił przypomnieć sobie
żadnego przewinienia, za które mogłyby spotkać go takie nieprzyjemności. Skierowany
przez strażników do pokoju panny Bürstner, które mieszkała tutaj od niedawna, zastał
tam nadzorcę i trzech młodych mężczyzn, którzy oglądali w kącie zdjęcia. Nadzorca
także nie umiał wyjaśnić K. powodu aresztowania. Nie pozwolił mu skontaktować się z
zaprzyjaźnionym z nim prokuratorem Hastererem, ale oznajmił, że zaistniała sytuacja nie
powinna przeszkodzić Józefowi w normalnej pracy w banku. O terminie przesłuchania
miał zostać zawiadomiony. Zirytowany K. przekonywał sam siebie, że to jednak nie może
być prawdą. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, przygotowywał się do pracy.
Tymczasem trzema mężczyznami oglądającymi zdjęcia okazali się być urzędnicy
pracujący w banku razem z Józefem, Rabenstein, Kullick i Kaminer. Byli nieco
skrępowani, ale kiedy K. zdecydował, że trzeba jechać do pracy taksówką, by nie
zwiększać spóźnienia, ochoczo wszystkim się zajęli. Potem wszyscy razem pojechali do
banku.
W czasie pracy K., zajmujący wysokie stanowisko prokurenta, wzywał do siebie co jakiś
czas tych pracowników i uważnie ich obserwował. Zachowywali się tak, jakby nic nie
zaszło i K. zaczął wierzyć, że dalej będzie mógł prowadzić ustabilizowane życie:
pracować do dziewiątej wieczorem, odbywać codzienny spacer i raz w tygodniu spędzać
wieczór u kochanki, Elzy. A jednak wspomnienie rannego epizodu wprawiło go w
niepokój.
Po powrocie do domu Józef postanowił porozmawiać z panną Bürstner. Nie było jej
jednak w mieszkaniu. Zdaniem właścicielki pensjonatu, pani Grubach, częsta
nieobecność dziewczyny nie przysparzała jej chwały. Pani Grubach zachowywała się tak,
jakby nic szczególnego się nie stało. Aresztowanie uważała za pomyłkę.
Stenotypistka wróciła około dwunastej i zgodziła się na spotkanie z K. w jej pokoju. Józef
przeprosił za to, że rano z jego winy urzędowała tutaj komisja śledcza. Prosił też o to, by
panna Bürstner była jego doradczynią w procesie. Stenotypistka zgodziła się. K. wrócił
do siebie nieco podniesiony na duchu.
Rozdział II Pierwsze przesłuchanie
K. otrzymał podczas pracy telefon, z którego dowiedział się, że w niedzielę ma przyjść na
przesłuchanie do sądu znajdującego się na jakimś przedmieściu. Z tego powodu odrzucił
zaproszenie zastępcy dyrektora na niedzielną przejażdżkę łodzią, choć zależało mu na
zacieśnieniu z nim stosunków.
Nie mając żadnych dyspozycji odnośnie godziny, K. postanowił zjawić się w sądzie o
dziewiątej. Noc poprzedzającą przesłuchanie spędził bezsennie. Na ulicy natknął się na
trzech urzędników z banku, którzy dziwnym trafem wciąż znajdowali się w pobliżu niego.
W biednej, zaniedbanej dzielnicy Józef wybrał kamienicę na ulicy Juliusza i w niej
spróbował odnaleźć salę sądową. Minął stojące tu ciężarówki i wszedł do pierwszej z
klatek schodowych. Na myśl przyszło mu twierdzenie Willema, iż „wina sama przyciąga
sąd”. Udał, że szuka stolarza Lanza, by móc zaglądać do mieszkań. Wymyślonemu
rzemieślnikowi nadał nazwisko kapitana, siostrzeńca pani Grubach. Józef długo błąkał
się po domu, zanim udało mu się trafić do pokoju przesłuchań na piątym piętrze. Na salę
wprowadziła go praczka.
W tłumie ubranych w czarne surduty mężczyzn wyróżniał się siedzący na podwyższeniu
gruby urzędnik. Wszystko wyglądało tak, jakby odbywało się tu partyjne zebranie.
Chłopiec, który podprowadził K., powiedział coś cicho grubemu urzędnikowi, a ten zganił
Józefa za spóźnienie. Zgromadzeni byli nieprzychylnie nastawieni wobec przybysza. Nie
widząc sensu tłumaczeń, K. milczał. Kiedy jednak sędzia zapytał go, czy jest malarzem
pokojowym, nie wytrzymał i głośno wypowiedział swe oburzenie. Zarzucił sądowi
korupcję i bezprawne nękanie niewinnych ludzi. Wyraził też swe podejrzenie, że albo
wszystko to fikcja, albo za tym poczynaniami kryje się jakaś organizacja, której zależy na
istnieniu całej tej państwowej biurokracji. Wywody K. przerwało nagłe zamieszanie. To
krzyczała praczka, którą jakiś mężczyzna ciągnął w kąt. Józef chciał jej pomóc, ale drogę
zastąpił mu tłum. Spod surdutów zebranych wystawały odznaczenia państwowe. Widok
ten uświadomił prokurentowi, że obecni nie byli niczym innym, jak szajką szpicli. Gdy
chciał ich z pogardą opuścić, sędzia próbował mu to utrudnić. Przypomniał K., że takim
zachowaniem rezygnuje z korzyści, które mogłoby mu przynieść przesłuchanie. Ten
jednak z satysfakcją roześmiał się sędziemu prostu w twarz i wyszedł.
Rozdział III W pustej sali posiedzeń …
Po tygodniu daremnego oczekiwania na zawiadomienie z sądu, K. w niedzielę sam
przybył do dobrze mu już znanego mieszkania. Tak jak poprzednio spotkał tu praczkę.
Kobieta wyjaśniła mu, że tego dnia sąd nie urzęduje. Opowiedziała mu o sobie. Okazało
się, że jest mężatką, ale musi znosić nagabywania studenta Bertolda oraz samego
sędziego, bo inaczej ona i mąż (woźny sądowy) straciliby posadę. Student miał w
przyszłości osiągnąć wysokie stanowisko, a sędzia dawał jej prezenty za sprzątanie jego
pokoju.
Własne mieszkanie praczka i jej mąż wynajmowali na posiedzenia sądu. Praczka
pokazała Józefowi księgi sądowe, które ku jego zdziwieniu okazały się bogato
ilustrowanymi dziełami pornograficznymi. Tytuł jednego z nich brzmiał: „Plagi, jakie
musiała znosić Małgosia od swego męża, Jasia”. K. nie chciał korzystać z ofiarowywanej
mu pomocy, choć praczka naprawdę wiele wiedziała o sądzie i jego urzędnikach. Pragnął
tylko, by zakomunikowała mu, że on, Józef K., nie ulegnie presji i nie będzie dawał
łapówek. Potrafi się obronić. Nagle do pokoju wszedł Bertold i kiwnięciem palca przywołał
do siebie kobietę. K. poznał, że jest to ten sam niski mężczyzna o pałąkowatych nogach,
który wszczął zamieszanie na ostatnim posiedzeniu sądu. Józefowi przyszła do głowy
myśl, by odebrać kobietę studentowi i w ogóle całej zdeprawowanej klice. Kiedy próbował
to zrealizować, Bertold, który tym razem przyszedł z polecenia sędziego, zarzucił sobie
praczkę na ramię i zniknął w korytarzu. K. ruszył za nim. Zauważył kartkę z
napisem: „Wejście do kancelarii sądowych”. Wszedł tam i ujrzał siedzących na ławkach
ludzi w czarnych ubraniach, którzy okazali się czekającymi na informacje w swoich
sprawach oskarżonymi. Spotkał także męża praczki. Skarżył się on na swój los i na to,
że nie może go zmienić.
Po chwili spaceru po strychu Józef doznał zawrotu głowy. Chciał jak najszybciej stamtąd
wyjść, ale nie miał siły. Skorzystał z pomocy dwojga obcych ludzi, którzy posadzili go na
krześle. Dziewczyna (będąca pracownicą kancelarii) wytłumaczyła mu, że
takie osłabienie ogarnia każdego, kto po raz pierwszy znajdzie się w kancelariach
sądowych. Do panującego tu charakterystycznego zaduchu trzeba się przyzwyczaić. K.
był zażenowany własnym stanem. Nie mógł utrzymać się na nogach, dlatego został
niemal wyniesiony na zewnątrz. Orzeźwiło go dopiero świeże powietrze. K. szybko oddalił
się z przygnębiającego miejsca.
Rozdział IV Przyjaciółka panny Bürstner
Wielokrotnie ponawiane próby skontaktowania się z panną Bürstner nie przyniosły
rezultatu. K. napisał do niej dwa listy: do domu i do biura. Nie dostał na nie odpowiedzi.
Tymczasem w niedzielę zauważył, że do pokoju panny Bürstner przeprowadza się panna
Montag. Była nauczycielką francuskiego i także wynajmowała pokój w pensjonacie pani
Grubach. Kiedy gospodyni przyniosła mu śniadanie, K. zapytał o ruch w przedpokoju i
przyczynę przeprowadzki, choć już od dłuższego czasu nie odzywał się do pani Grubach
z powodu jej nieprzychylnych uwag o prowadzeniu się panny Bürstner. Gospodyni nic
pewnego nie wiedziała, ale bardzo się ucieszyła, że K. przestał się już na nią gniewać.
Odgłosy towarzyszące przenosinom nauczycielki irytowały K. Po chwili dostał przez
służącą liścik od panny Montag: prosiła go spotkanie w jadalni. Gdy Józef zjawił się tam,
oznajmiła mu w imieniu swej przyjaciółki, panny Bürstner, że ta nie życzy sobie rozmowy
z nim, gdyż uważa ją za zbyteczną. Do jadalni wszedł kapitan Lanz i grzecznie przywitał
się z kobietą. K. wyszedł z myślą, by pomimo to zajrzeć do sąsiadki. Gdy nikt nie
odpowiadał na pukanie, sam otworzył drzwi. Pokój był pusty.
Rozdział V Siepacz
Pewnego razu, wychodząc z pracy K. usłyszał dziwne głosy dobiegające z
rupieciarni. Wszedł tam i ujrzał niecodzienną scenę: dwaj mężczyźni (w których Józef K.
rozpoznał pilnujących go w dniu aresztowania strażników) oczekiwali na wymierzenie im
kary przez trzeciego. Siepacz miał wychłostać Willema i Franciszka za to, że próbowali
przywłaszczyć sobie ubranie K. Przerażeni strażnicy zdążyli jeszcze powiadomić Józefa
K., że taki skutek odniosła jego skarga złożona na nich u sędziego śledczego.
K. postanowił wykupić strażników, ale na to, w obawie o własne bezpieczeństwo i
posadę, nie zgodził się siepacz. Zrozpaczony Franciszek zaczął zrzucać winę na kolegę,
który rzekomo namówił go do tego postępku. Siepacz zaczął chłostać właśnie jego i nie
przestał, dopóki Franciszek nie zemdlał. Widząc to Józef K. opuścił rupieciarnię. Był
pewien, że gdyby strażnik nie krzyczał, siepacz dałby się przekupić. Przyszła mu do
głowy paradoksalna myśl, że przekupstwo byłoby skuteczną metodą przeciwstawienia
się korupcji. Postanowił w czasie następnego przesłuchania postulować ukaranie
prawdziwych winnych - wysokich urzędników.
Nazajutrz, pełen obaw, ponownie zajrzał do rupieciarni. Ku swemu przerażeniu zobaczył
tę samą, co poprzedniego dnia, scenę. Szybko zatrzasnął drzwi, a woźnego poprosił o
zrobienie w pomieszczeniu porządku.
Rozdział VI Wuj - Leni
Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie Józefa K. odwiedził w pracy jego krewny z
prowincji, wuj Karol. Kiedyś był on jego opiekunem. Miał zwyczaj przyjeżdżać co jakiś
czas do stolicy w celu załatwienia jakichś interesów. Tym razem do miasta sprowadził go
proces K., o którym poinformowała go przebywająca w stolicy na pensji córka, Erna.
Zaniepokoiła go przyszłość wychowanka, ale martwił się także o to, że zarówno on, jak i
cała rodzina zostaną zamieszani w sprawę.
Chcąc pomóc Józefowi wuj zawiózł go do znanego adwokata i swego przyjaciela ze
szkolnej ławy - Hulda. Był to znany i ceniony obrońca zwłaszcza ludzi ubogich. Mieszkał
w tej samej okolicy, w której mieścił się sąd. Chory na serce, wiele czasu spędzał w łóżku,
doglądany przez młodą, piękną pielęgniarkę Leni. Adwokat słyszał o procesie K., gdyż
utrzymywał liczne stosunki ze swoimi kolegami po fachu. W pokoju Hulda siedział w kącie
nie zauważony przez długi czas starszy mężczyzna. Gdy włączył się do rozmowy wuja
Karola z adwokatem, okazało się, że to dyrektor kancelarii sądowych.
Józef nie zabierał głosu. Nudził się i pragnął jak najszybciej wracać. Gdy z pokoju obok
dał się słyszeć hałas tłuczonego szkła, skwapliwie skorzystał z możliwości wyjścia i
postanowił zobaczyć, co się stało. To Leni wpadła na pomysł wywołania K. i celowo
rozbiła talerz. Dziewczyna zaprowadziła go do gabinetu adwokata, gdzie zaofiarowała
swą pomoc w procesie i wręczyła klucz od mieszkania, aby mogli się spotykać.
Wuj Karol już czekał na Józefa przy samochodzie pod domem adwokata.. Zbeształ go,
że zamiast zajmować się procesem, on wyżej sobie ceni uciechy z pielęgniarką Hulda.
Rozdział VII Adwokat. Fabrykant. Malarz.
Nadeszła zima, a sprawa K. nadal pozostawała w tym samym, martwym punkcie. Józef
spotykał się od czasu do czasu z Huldem (i z Leni), ale nie miał przekonania do jego
sposobu działania Adwokat zapewnił go, że już wkrótce proces ruszy do przodu, bo -
choć Józef utrudnił mu zadanie zniechęcając do siebie dyrektora kancelarii - on, Huld,
ma rozległe stosunki i orientuje się w zawiłościach hierarchii adwokackiej. Teraz pracuje
nad pierwszym wnioskiem. Huld chwalił się swoimi zawodowymi osiągnięciami,
kompetencją i rozwodził się nad sądowymi zasadami postępowania, które opierają się na
utrzymywaniu tajemnicy oraz na przekonaniu oskarżonego, że jest zdany wyłącznie na
siebie.
Wywody adwokata nie były dla Józefa przekonujące. Postanowił sam złożyć podanie do
sądu. Nie bardzo wiedział jednak, jak je sformułować. Pogłębiły się jego zmęczenie i
poczucie osamotnienia. W pracy wciąż myślał o procesie, co było powodem
zaniedbywania obowiązków. Dodatkowo Józef K. denerwował się tym, że każde jego
potknięcia obserwował wicedyrektor, od dawna z nim rywalizujący.
Pewnego dnia K. odprawił z niczym fabrykanta, który przyszedł podpisać kontrakt.
Widząc to, zastępca dyrektora zaprosił klienta do siebie i sfinalizował interes. Przed
wyjściem fabrykant wszedł do gabinetu Józefa i udzielił mu rad w sprawie jego
procesu. K. zaskoczony, przyjął od niego list polecający do Titorellego - malarza
sądowego. Rozdrażnienie Józefa K. zwiększyło zachowanie wicedyrektora, który
przejąwszy jego interesantów, teraz panoszył się w jego gabinecie w poszukiwaniu jakiejś
umowy.
Po wyjściu z pracy bohater udał się pod adres wskazany w liście polecającym. Malarz
mieszkał w małym pokoiku na strychu kamienicy w peryferyjnej dzielnicy miasta. Po
przeczytaniu listu od fabrykanta, malarz wyjaśnił K., że zajęcie sądowego portrecisty
odziedziczył po ojcu. W czasie całej rozmowy za drzwiami chichotały kilkunastoletnie
dziewczynki.
Zaduch panujący w pomieszczeniu osłabił K., więc za radą gospodarza usiadł na
zawalonym pościelą łóżku. Malarz wyjaśnił mu mechanizmy działania sądu, w których
jeden paradoks opierał się na drugim: sąd nie uznaje żadnych argumentów, a
jednocześnie niewinny nie potrzebuje żadnej pomocy, decyzje w sprawie wyroków nie są
znane nawet sędziom, a opowieści o nich nabierają cech legendy. Istnieją trzy rodzaje
uwolnienia: prawdziwe, pozorne i przewleczone. Pozorne uwolnienie mógłby K.
otrzymać, jeśli on, Titorelli, napisze oświadczenie potwierdzające jego niewinność oraz
zbierze od sędziów podpisy pod tym oświadczeniem. Ujemną stroną takiego rozwiązania
jest to, że K. powinien się spodziewać ponownego aresztowania za jakiś czas. Natomiast
przewleczenie zatrzyma proces w jego stadium początkowym, ale wówczas oskarżony
musi stale być w kontakcie z sądem, gdyż nie zwalnia go to z przesłuchań. Obydwa
sposoby zapobiegają skazaniu, ale równocześnie uniemożliwiają prawdziwe uwolnienie.
Oszołomiony K. na nic się nie zdecydował. Malarz ofiarował mu kilka swych obrazów,
których tematem był ten sam pejzaż, po czym wypuścił go z pokoju drugimi - do tej pory
zastawionymi łóżkami - drzwiami. Ku zdumieniu Józefa K. okazało się, że znajdują się za
nimi kancelarie sądowe, bardzo podobne do tych, w których już kiedyś był. Według
zapewnień malarza takie kancelarie znajdowały się niemal w każdym domu.
Rozdział VIII Kupiec Block. K. wypowiada adwokatowi
Zirytowany brakiem rezultatów K. postanowił odebrać Huldowi pełnomocnictwo w jego
sprawie. Z tą myślą udał się do mieszkania adwokata. Zastał w nim małego człowieczka
z długą brodą, który przedstawił się jako kupiec Block. Był długoletnim klientem
Hulda. Aby całkowicie panować nad trwającym już pięć lat procesem, kupiec wynajął
także kilku innych adwokatów, a sam ograniczył swoje zajęcia. Ponieważ Huld nie był do
niego przychylnie nastawiony, a nawet dręczył swego klienta podsycając w nim
niepewność, co do procesu, kupiec zamieszkał w jego domu, w obawie, że przegapi
moment, w którym Huld powie coś ważnego o śledztwie i wyroku.
Leni właśnie gotowała zupę dla Hulda. Przerwała jednak to zajęcie natychmiast, kiedy K.
oznajmił jej, po co przyszedł. Przerażona takim obrotem sprawy Leni wraz z Blokiem
próbowali powstrzymać K. od realizacji jego postanowienia, a nawet próbowali siłą
zabronić mu wejścia do gabinetu adwokata. Nic to nie pomaga i Józef K. wypowiada
pracę adwokatowi Huldowi, żądając zaprzestania jakichkolwiek działań w jego sprawie.
Adwokat przyjmuje to ze spokojem, ale namawia byłego klienta, by się jednak nad swoją
decyzją dobrze zastanowił. Demonstruje mu oddanie Blocka, któremu każe się czołgać
przed sobą. Kupiec chłonie każde słowo adwokata, widać, że ma on nad nim całkowitą
władzę.
Rozdział IX W katedrze
Pozycja Józefa w banku stawała się coraz słabsza. Większość jego obowiązków przejął
wicedyrektor. Coraz częściej wysyłano go do miasta w jakichś mniej ważnych sprawach.
Pewnego dnia otrzymał polecenie oprowadzenia po mieście jakiegoś Włocha, klienta
banku, i pokazania mu zabytków. Po rozmowie z Włochem K. zorientował się, że z jego
znajomości włoskiego niewiele pozostało.
Umówili się na spotkanie w zabytkowej katedrze o godzinie dziesiątej przed południem.
K. w pośpiechu powtarzał włoskie słówka i do katedry przybył punktualnie. Z powodu
przeziębienia nie czuł się dobrze. W oczekiwaniu na gościa oglądał album z zabytkami,
a później, rozpraszając mrok kieszonkową latarką, obrazy wiszące na ścianach świątyni.
W pewnym momencie spostrzegł sługę kościelnego, który wyraźnie na niego kiwnął.
Zaintrygowany K. poszedł za nim, aż do momentu, gdy zauważył stojącego przy bocznej
ambonie księdza. Duchowny wbiegł na nią i donośnym głosem zwrócił się wprost do
Józefa, który zrezygnował z zamiaru opuszczenia katedry i podszedł do ambony. Była
ona tak mała, że ksiądz musiał się z niej wychylać. Okazało się, iż pełni on obowiązki
kapelana więziennego. Oznajmił, że sprawy K. nie stoją dobrze: sąd uważa go za
winnego. Najprawdopodobniej proces zakończy się niepomyślnie. Józef poprosił, aby
kapelan zszedł na dół. Ten spełnił jego prośbę i opowiedział mu przypowieść o pewnym
człowieku ze wsi, który przez całe życie pragnął wejść do budynku sądu, ale bronił mu
tego odźwierny. Chłop korzył się przed tym zdyscyplinowanym pracownikiem, ale nie
przynosiło to żadnego rezultatu. Dopiero w chwili śmierci oczekujący dowiedział się, że
tymi drzwiami mógł wejść tylko on. Odźwierny wypełniał swoje obowiązki, które były dla
niego najważniejsze, a penitent zadysponował swoim życiem zgodnie z własną wolą -
wybrał wyczekiwanie przed bramą. K. zrozumiał, że przed przeznaczeniem nie ma
ucieczki. Na pożegnanie ksiądz wyjaśnił, że on także przynależy do sądu.
Rozdział X Koniec
Dnia poprzedzającego trzydzieste pierwsze urodziny Józefa zjawili się u niego dwaj
mężczyźni. Ubrani na czarno, bladzi i grubi, wyglądali na aktorów. Rozbawiony
początkowo K. zapytał, z jakiego teatru ich przysłano. Kiedy jednak wyszedł z nimi z
domu, a oni chwycili go pod ręce i prowadzili tak, jakby był chory, dotarło do niego, kim
są naprawdę. Próbował się opierać, ale uległ ich sile. Kiedy dostrzegł na ulicy pannę
Bürstner, postanowił zachować do końca godność i spokój Teraz sam kierował marszem
i nie chciał się zatrzymać przed patrzącym na nich podejrzliwie policjantem.
Funkcjonariusz długo spoglądał za oddalającą się grupą. Towarzysze Józefa w czasie
drogi milczeli. Po pewnym czasie zatrzymali się w opustoszałym kamieniołomie za
miastem. Józef K. miał już pełną świadomość, że nadchodzą jego ostatnie chwile. Był
zadowolony ze swej obecnej postawy - nikt nie będzie mógł powiedzieć, że na początku
chciał zakończyć swój proces, a na końcu zachowywał się tak, jakby miał ochotę
rozpocząć go na nowo.
Oprawcy rozpoczęli przygotowania do egzekucji. Rozebrali K. i posadzili go tak, by jego
głowa wstawała ponad wielki głaz. Józef nie okazywał strachu. Siedział bez ruchu i
spokojnie przyglądał się poczynaniom mężczyzn. Jeden z nich wyjął z pochwy bardzo
długi nóż, jakiego używają rzeźnicy. W pewnym momencie w budynku stojącym przy
kamieniołomie ktoś otworzył okno i stanął w nim, patrząc w kierunku Józefa K. Józef
patrzył w jego stronę i zastanawiał się, czy lituje się on teraz nad nim i kim w ogóle może
być ów człowiek.
Józef K. nie chciał umierać, ale jednocześnie miał poczucie niemożności oparcia się
swemu przeznaczeniu. Nie rozumiał tylko, z jakiego powodu ma ponieść śmierć. Nie
wiedział, kto jest jego oskarżycielem i dlaczego nie ujawnił mu się. Kaci, przystępując do
wykonaniu wyroku, przerwali te rozmyślania. Jeden złapał go za gardło, a drugi wbił mu
nóż prosto w serce. Resztką uchodzącej z niego świadomości Józef K. sformułował myśl,
że umiera jak pies.
Wizerunek Józefa K.: Józef K. jest głównym bohaterem powieści. Czytelnik wie o nim bardzo
niewiele, ale niewiedza ta jest przez autora zamierzona. Bardzo ważne okazuje się również
być to, czego Kafka nie mówi o swoim bohaterze, co zataja przed czytelnikiem.

O Józefie K. udaje się z całej książki pozbierać niewiele pewnych informacji: wiemy na pewno,
że ma trzydzieści lat, jest wysokim urzędnikiem bankowym, zdolnym, pracowitym i cieszącym
się zaufaniem zwierzchników. Jest inteligentny, ambitny i prawdopodobnie przystojny (podoba
się kobietom). Nie ma żony ani dzieci, ma natomiast kochankę, którą regularnie odwiedza.

Interesujące i ważne jest określenie tego, czego nie wiemy o bohaterze. Nie wiemy przede
wszystkim, jakie ma nazwisko. Ta zamierzona przez autora anonimowość Józefa K. jest
wieloznaczna. Może świadczyć o anonimowości człowieka w otaczającym go świecie. Może
być równocześnie wyraźnym wskazaniem, że Józef K. to każdy z ludzi, każdy z nas. Taką
postać można określić mianem everymana, czyli właśnie człowieka-każdego, niczym nie
wyróżniającego się od innych. Redukcja nazwiska w świetle tytułu utworu może również
kojarzyć się z tekstami prasowych relacji z procesów sądowych zawsze podawane jest tylko
imię i pierwsza litera nazwiska oskarżonego. Również wygląd Józefa K., poza bardzo ogólnymi
informacjami, pozostaje do końca powieści nieznany.

Postawienie Józefa K. w stan oskarżenia jest dla niego kompletnym zaskoczeniem. Do samego
końca nie dowie się, jakie wykroczenie popełnił i jakie prawo złamał. Próbuje bronić się,
walczyć o sprawiedliwość i o własną godność, ale z góry skazany jest na klęskę. Józef K. musi
przegrać, zginąć. Tak też się staje - bohater zostanie Zabity „jak pies” gdzieś w opustoszałym
kamieniołomie. Zabiją go bez żadnej złości, namiętności, po prostu zlikwidują.

Czy Józef K. to Franz Kafka?: istnieje hipoteza, że Józef K. jest porte-parole (dosłownie:
niosącym słowa) pisarza, czyli że autor utożsamia się ze stworzonym przez siebie bohaterem.
Jednak utwory Franza Kafki nie mają charakteru autobiograficznego, mimo wielu nawiązań do
życia osobistego pisarza i identycznej pierwszej litery nazwiska (K. jak Kafka), nie wolno w
żaden sposób utożsamiać postaci głównego bohatera Procesu z osobą autora powieści.

Block - bohater epizodyczny; kupiec, klient mecenasa Hulda, jego proces trwa już pięć lat.
Block boi się Hulda, ale w tajemnicy przed nim wynajmuje jeszcze pięciu innych adwokatów.
Stara się przekonać Józefa K., aby nie rezygnował z pomocy adwokata. Sam płaszczy się
przed Huldem, jest od niego całkowicie uzależniony.

Panna Bürstner - bohaterka epizodyczna; stenotypistka, lokatorka pensjonatu, w jej pokoju


odbywa się scena oskarżenia Józefa K. Bohater prosi ją, żeby była jego doradcą w procesie.
Panna Bürstner zgadza się, ale nazajutrz wyprowadza się z pokoju. Potem wyraźnie unika
Józefa K., co wzbudza jego niepokój.

Huld - bohater trzecioplanowy; adwokat, popularny obrońca ubogich, przyjmuje sprawę


bohatera. Swojego klienta przyjmuje w łóżku, gdyż ciągle jest chory. Jest jednak dobrze
zorientowany w sprawach sądu. Jego klientem jest też Block.

Kapelan więzienny - bohater epizodyczny; czeka na K. w katedrze przed egzekucją. Na


przykładzie przypowieści o odźwiernym wyjaśnia bohaterowi działanie
przeznaczenia. Odźwierny strzeże wejścia do prawa, zagradza drogę człowiekowi ze wsi, który
prosi o wstęp. Przed drzwiami człowiek ten trwa do śmierci w nadziei na uzyskanie zgody
odźwiernego; nie otrzymuje jej jednak - prawo okazuje się nieprzeniknione,
niedostępne. Ksiądz podaje różne interpretacje przypowieści: jedna mówi o godności
odźwiernego, którą nadaje mu służba prawu, druga o sytuacji człowieka, który jako wolny
przychodzi do prawa i całe życie poświęca na bezskuteczne próby dostania się do środka.
Wielość interpretacji dowodzi, że prawda jest niedocieczona i że kłamstwo jest podstawą
porządku świata.

Karol - bohater epizodyczny; wuj Józefa K., obywatel ziemski z prowincji jest zaniepokojony
procesem Józefa K., bo boi się że wpłynie on ujemnie na sytuację rodziny. Chce pomóc
Józefowi i zaprowadza go do swego przyjaciela adwokata Hulda.

Leni - bohaterka epizodyczna; pielęgniarka i kochanka adwokata Hulda. Wszyscy oskarżeni


wydają się jej piękni i ze wszystkimi nawiązuje kontakty seksualne. Daje Józefowi K. klucz, aby
mógł ją odwiedzać. Radzi mu też by był ustępliwy.

Panna Montag - bohaterka epizodyczna; bohaterka powieści F. Kafki Proces, przeprowadza


się do pokoju p. Bürstner, nauczycielka francuskiego; proponuje bohaterowi rozmowę na temat
procesu.

Praczka - bohaterka epizodyczna; bohater powieści F. Kafki Proces, żona Woźnego


sądowego, kochanka sędziego i studenta Bertolda, swoje mieszkanie wynajmuje na
posiedzenia Sądu. Ofiarowuje bohaterowi pomoc.

Sędzia śledczy - bohater epizodyczny; bohater powieści F. Kafki Proces, prowadzi pierwsze
przesłuchanie Józefa K.

Titorelli - bohater epizodyczny; malarz etatowy sądu, obiecuje pomóc Józefowi K. i wyjaśnia
mu mechanizmy działania sądu. Informuje go o trzech rodzajach uwolnienia: prawdziwym,
pozornym i przewleczeniu. Uwolnienie prawdziwe, czyli uniewinnienie nigdy się nie zdarza.
Pozorne uwolnienie polega na chwilowym uchyleniu sprawy, która w każdej chwili może być
wznowiona. Przewleczenie polega na utrzymywaniu procesu w stadium początkowym, co
zapobiega skazaniu. Titorelli jest człowiekiem ubogim, utrzymuje się ze zleceń sądowych, jest
mężem zaufania sądu. Swoją funkcję przejął po ojcu, który także był malarzem sądowym.

Woźny sądowy - bohater epizodyczny; mąż praczki, musi pogodzić się z faktem, że żona nie
należy tylko do niego. Prowadzi Józefa K. do kancelarii i pokazuje mu innych oskarżonych.

Pani Grubach - właścicielka pensjonatu, w którym mieszkał Józef K. Jest otyła, szelki fartucha,
który nosi bez przerwy, wrzynają się w jej potężne ciało. W wolnych chwilach, gdy nie
zajmowała się sprawami pensjonatu, naprawiała pończochy. Była wobec lokatorów uprzejma,
choć lubiła też na ich temat plotkować. Wydaje się rozumieć sytuację, w jakiej znalazł się Józef
K. Tłumaczy mu, że nie powinien się nią przejmować, bo nie takie rzeczy dzieją się na świecie.

Lanz - bohater epizodyczny; kapitan, kuzyn pani Grubach. Wysoki mężczyzna, mniej więcej
czterdziestoletni o opalonej na brąz mięsistej twarzy. Ruchy miał sprawne i swobodne. Kobiety
traktował z przesadną grzecznością, całując je po rękach, Józefa K. natomiast potraktował
lekceważąco.

Strażnicy - bohaterowie epizodyczni; ich imiona to Franciszek i Willem. Pierwszy z nich był
niższy, drugi wyższy i otyły. Pojawili się w jego pokoju, oznajmiając mu że jest aresztowany,
zjedli mu śniadanie. Usiłują wyłudzić od bohatera jego bieliznę i inne osobiste rzeczy,
wmawiając mu, że już nie będą mu potrzebne. Willem stale poklepuje go po ramieniu. Informują
Józefa K. że będą go pilnować po dziesięć godzin dziennie i że za to im płacą. Dziwi ich
nieświadomość bohatera i upieranie się przy niewinności. Gdy Józef K. poskarżył się na nich
sędziemu śledczemu, zostali wychłostani. Kara miała na celu poniżenie ich. Wpłynęła też na
ich dalszą karierę, bo nie będą mogli awansować.

You might also like