You are on page 1of 6

O Cyceronie

czyli dlaczego stoicy źle wychodzą na swym stoicyzmie


Jacek Bocheński
„Gazeta Wyborcza” 2009-01-02

Zamiast popełnić samobójstwo, świat o krok od przepaści wywinie jeszcze zbawczego fikołka.
Jakiego mianowicie? Nie wiem dokładnie, ale pozostaję optymistą

Cycero oskarża Katylinę, fresk Césara MACCARI (1840-1919)

Opisując starego Oktawiana Augusta, musiałem się oprzeć na jakimś wzorze znanym mi z życia. Tu nastąpi
wstrząsające wyznanie. Ja się wzorowałem na Gomułce!

Katarzyna Marciniak**: Kiedy pan spotkał się po raz pierwszy z Cyceronem? Jakie zrobił na panu wrażenie?

Jacek Bocheński: Nie pamiętam. Na pewno czegoś się o nim uczyłem, zanim dostałem do czytania pierwszy
tekst, gdy miałem 14 lat. Ten tekst pamiętam świetnie. Profesor Ryszard Gansiniec wydawał przed II wojną
światową taką "Bibliotekę filomaty", cienkie broszurki w siwych, papierowych okładkach, tam były te
"Tusculanae disputationes", dialogi tuskulańskie. Fragmenty, oczywiście. O tym, że mądry człowiek nie boi się
śmierci, bo to nic złego. Dobra lektura dla czternastolatka, co?

"Boski Juliusz", "Nazo poeta", "Tyberiusz Cezar"... Początkowo chciałam zapytać pana przewrotnie, dlaczego
nie napisał pan książki o Cyceronie. Okazało się, że jednak pan napisał.
- Co też pani mówi!

I to kilka. W "Boskim Juliuszu", poza głównym bohaterem, najwięcej miejsca przyznał pan właśnie
mówcy. Może nie był boski, jak Cezar, ale do dziś wielu badaczy mówi o nim pieszczotliwie "święty
Tulliusz". W powieści o Owidiuszu śmierć Cycerona kładzie się cieniem na wizerunku Augusta. Czy
słusznie przypuszczam, że i w nowej książce o Tyberiuszu znajdzie się miejsce dla Cycerona?
- Tak, zgadła pani, już się znalazło. Prawnik Kokcejusz Nerwa towarzyszący Tyberiuszowi na Capri studiuje tam
klasyczne dzieło "O prawach ". Dwaj bracia Cyceronowie z Attykiem debatują, a Kokcejusz Nerwa zastanawia
się nad możliwą adaptacją ich teorii do nowego ustroju. W końcu, jak wiadomo, popełni samobójstwo.

Dlaczego Cyceron tak często pojawia się w pańskich powieściach, które nie są mu bezpośrednio
poświęcone i z których każda dotyczy nieco innych czasów?

- To się chyba wzięło z przypadku. W "Boskim Juliuszu" Cyceron, współczesny Cezarowi, występował, bo miał
pewną rolę do odegrania, brał udział w akcji. Przytaczałem tam też obficie jego listy do Attyka. A potem już
logika kompozycji powodowała, że nawiązywałem chętnie do wcześniejszych wątków czy motywów. Te trzy
książki łączą się w pewną całość, luźno, ale jednak, są trylogią. Cyceron działa więc tam po trosze jako spoiwo
formalne. Oczywiście nie mogłoby tak być, gdyby nie przedstawiał sam sobą olbrzymiego potencjału, z którego
da się czerpać.

W "Boskim Juliuszu" wspomina pan o zjawisku, które można nazwać "paradoksem Cycerona". Mówca
został pokonany, to prawda, ale dzięki temu, że pisał, zdobył ogromną władzę. To do niego należy dziś
ostatnie słowo. Nasza wizja Rzymu okresu republiki jest wizją Cycerona, a jego przeciwnicy polityczni,
nawet jeśli kiedyś pokonali mówcę i mieli swoje racje, przeszli do historii jako złodzieje, bandyci i
wrogowie wolności, bo tak właśnie przedstawił ich Cyceron. Czy literatura nadal ma tak wielką władzę?

- Nie wiem, czy literatura, czy już raczej telewizja, choć być może świadectwo literatury wyda się przyszłym
pokoleniom rzetelniejsze od prymitywnego świadectwa mediów elektronicznych nastawionych na sensację,
konflikt, skandal i horror. Nie ulega jednak wątpliwości, że również we współczesnym świecie rzeczywistość
wykreowana tendencyjnym zapisem, niekoniecznie ze względu na czyjś interes polityczny, lecz na oglądalność
lub słuchalność, czyli na zysk finansowy, skutecznie zastępuje to, co rzeczywiście jest. W rezultacie bowiem jest
nie to, co jest, ale co zostanie odpowiednio drastycznie przedstawione, najlepiej w prostej formie jak gdyby
komiksowej: zaciekły polityk Iks kontra zaciekły polityk Ygrek, starcie, konflikt, bez czego nie ma widowiska,
poza tym najwyżej dymki z ust, króciutko, króciutko, buch w mordę, i na odlew, i wystarczy, koniec, koniec, bo
już reklamy! Od takich obrazów zależą wyniki wyborów, losy państw, społeczeństw, bieg historii w naszych
czasach. Nie tylko w Polsce. Krótko mówiąc, myślę, że to moje zdanie o Cyceronie i zwycięstwie zapisu nad
rzeczywistością utrzymuje się w mocy. Na szczęście rozporządzamy dziś liczniejszymi i bardziej
zróżnicowanymi możliwościami zapisywania niż starożytni Rzymianie, może więc komiks informacyjny
telewizji nie będzie jedyny, który przetrwa. Naszą historię piszą również historycy, chociaż politycy,
sfrustrowani gwałtem mediów bezlitośnie na nich dokonywanym, bardzo by chcieli - i to jest niebezpieczna
tendencja - napisać albo podyktować historię tylko po swojemu, tak jak polityk Cyceron mógł napisać i zostawić
nam swoją wyłączną wersję konfliktu z Klodiuszem.

Nie wszyscy jednak poddali się władzy Cycerona. Według "spiskowej" teorii filologów jego
korespondencja została ocenzurowana, by usunąć z niej niewygodne - na przykład dla Attyka lub
Oktawiana Augusta - treści.

- Attyk, wydawca tej korespondencji, ocenzurował, być może, sam siebie, tego nie wiemy, w każdym razie jego
listy do Cycerona przepadły, Cycerona do niego ocalały.

Również pan odczuł ingerencję cenzury. Co najbardziej przeszkadzało pańskim cenzorom? Czy
starożytność wydawała im się groźna?

- Oni w ogóle nie myśleli takimi kategoriami. To byli mali urzędnicy, którzy mieli przepisy, dla nich samych nie
zawsze zrozumiałe i ciągle się zmieniające. Wiedzieli, że jakiegoś autora nie wolno drukować albo jakiegoś
słowa nie wolno wymieniać, ale nie musieli wiedzieć, dlaczego. Czy słowo to jest szkodliwe dla braterskich
stosunków polsko-radzieckich? Kojarzy się z nieznanym nikomu skandalem w kierownictwie partii? Lub może z
czymś niemiłym dla żony ważnego towarzysza? A bardzo się bali, żeby za błąd polityczny nie wylecieć z pracy.

Mieli dużą wiedzę na temat kultury antycznej?

- Funkcjonariusze urzędu cenzury chyba niewielką, ale merytoryczna cenzura wstępna, czyli decydowanie, co w
ogóle będzie urzędowi pokazane, co natomiast musi być od razu usunięte, zaczynała się w wydawnictwie, a ono
zatrudniało specjalistów, którzy rozporządzali taką wiedzą. Zachowywali się różnie. Przeważnie sprzyjali
autorom, z drugiej strony musieli być ostrożni wobec władz. Najgorzej było, kiedy do asekuranctwa służbowego
dołączała się zawiść zawodowa. Dziś jeszcze mam w uszach głos niechętnego redaktora, filologa klasycznego,
sprzed niemal pół wieku, gdy wydawałem "Boskiego Juliusza": "Niech pan sobie nie wyobraża, że dla pana będę
ryzykował utratę posady". Dzięki jego zwierzchniczce publikacja doszła szczęśliwie do skutku, a on posady nie
stracił.

Kiedy po raz pierwszy czytałam "Boskiego Juliusza", nie wiedziałam, że po ukazaniu się książki
potraktowano ją jako polityczną metaforę pełną aluzji do środowiska Władysława Gomułki. Czy
zaczynając pisać, zamierzał pan stworzyć powieść z kluczem, czy może klucz znalazł się sam?

- Tam nie ma klucza. Wszystkie klucze wymyślili czytelnicy, nie ja.


Co się działo po publikacji książki?

- Była burza. Słyszałem, że w najwyższych gremiach partyjnych, które decydowały wtedy o wszystkim, doszło
do sporu, czy to jest właśnie polityczna metafora napisana "z wrogich pozycji", czy nieszkodliwa relacja
historyczna. Towarzysze czytali książkę i zdania były podzielone. Tak przedstawił sprawę członek Biura
Politycznego Zenon Kliszko, na pewnym spotkaniu w Związku Literatów Polskich, które pamiętam. Problem
pozostał otwarty, jednak dzięki nierozstrzygniętej różnicy zdań między towarzyszami "Boski Juliusz" mógł się
ukazywać, ograniczano mu tylko nakład. Ale nie obeszło się bez represji. Za próbę nagrodzenia go literacką
nagrodą "Nowej Kultury", co w ostatniej chwili udaremnił Wydział Kultury KC PZPR, i za demonstracyjne
opublikowanie mimo to na pierwszej stronie tygodnika entuzjastycznej recenzji, w istocie gotowego już tekstu
laudacji, wyrzucony został z pisma redaktor naczelny profesor Stefan Żółkiewski. Według Mieczysława
Rakowskiego, który o tym pisze w swoich "Dziennikach", a może być dobrze poinformowany, moim
prawdziwym cenzorem był w KC PZPR Andrzej Werblan, ówczesny czołowy ideolog partyjny.

Doświadczył pan losu wielu antycznych pisarzy - próbowano skazać pana na damnatio memoriae, chyba
najokrutniejszą karę wymyśloną w starożytności, polegającą na wymazaniu z pamięci imienia autora i
usunięciu z bibliotek jego książek.

- To dopiero później, po raz pierwszy w marcu 1968, nie za twórczość literacką, ale za głos w obronie
"Dziadów" i relegowanych z Uniwersytetu Warszawskiego studentów - Adama Michnika i Henryka Szlajfera.
Interwencję na ich rzecz wytknął między innymi mnie i kilku pisarzom sam Władysław Gomułka w pamiętnym
przemówieniu 19 marca.

Co pan wtedy czuł?

- Okropną złość i niepewność jutra. Jednocześnie, ku zdumieniu mojej żony, pisałem. Kończyłem właśnie w tych
marcowo-kwietniowych dniach swoją powieść "Nazo poeta", ostatnie stronice. I czarno przed sobą widziałem.
Znajdę się na indeksie i nie będę mógł książki wydać. Rzeczywiście, odłożona na półkę przeleżała w
wydawnictwie, ale krócej, niż się obawiałem - niecały rok. I zaraz potem została wydana, po burzliwych
przejściach, bo chciałem już zrezygnować z druku, tak ją w pierwszej chwili zmasakrowali cenzorzy
przestraszeni, jakiego to niebezpiecznego autora dostali i jakie podstępne aluzje muszą się kryć w tekście. To
była przecież książka o dwóch osobach - piszącym Owidiuszu i rządzącym Oktawianie Auguście.

Oktawian August zapewnił Rzymowi pokój po stuleciu krwawych wojen domowych. Stworzył doskonałe
warunki artystom. A że zdarzyło mu się doprowadzić do śmierci iluś tam Rzymian? Wymagało tego dobro
Imperium. W powieści "Nazo poeta" oddaje pan głos Augustowi: "Nie jestem winien śmierci Cycerona.
Winien był Antoniusz. Ja go nie chciałem skazywać. Tak, złożyłem podpis, wszyscy triumwirowie
podpisali, Lepidus też, ale inaczej nie mogłem, decydowała wyższa konieczność, musiałem ratować
przyszłość Rzymu. Czy to ktoś pojmie? Ten mój wybór wtedy? Na jednej szali życie Cycerona i reszty,
która się doprawdy nie liczyła, kilkuset zjadaczy chleba, a na drugiej losy świata, owszem, losy świata, ja
wiedziałem, że nie szło o mniej". Co leży u źródła pańskiej oceny Augusta?

- Wie pani, tyle lat minęło, że chyba mogę się odważyć na szczerość, chociaż wcale nie wiadomo, czy jeszcze
nie dostanę za to po łbie z jakiejś najmniej oczekiwanej strony. August cieszy się, oczywiście, dobrą reputacją w
historiografii światowej. A ja opisując starego władcę, musiałem się oprzeć na jakimś wzorze znanym mi z życia.
Tu nastąpi wstrząsające wyznanie. Ja się wzorowałem na Gomułce! Nie wyłącznie, ale między innymi. Bo co
miałem robić? Skąd brać przykłady? Gomułka, uwzględniwszy proporcje, też cieszył się dobrą reputacją, też był
zbawcą "dobrym jak przyroda", kiedy przychodził po stalinizmie, też niósł ludziom pokój i chleb z masłem,
nawet z pożądaną szynką, ho, ho! pozwolił grać jazz i Becketta, ale już aresztował, i już mu trup Hollanda
wypadł przez okno, a on się pienił i wygrażał, i już karał śmiercią za handel mięsem, i wściekał się, i tetryczał. A
ja się w niego wpatrywałem i wsłuchiwałem najbardziej w to, jak uzasadniał swoje postępowanie, jak się bronił
przed zarzutami, śledziłem jego mowy, wypytywałem o rozmowy i łowiłem pogłoski o nich. Pisząc "Nazona
poetę", ja ten sposób obrony Gomułki, ten tok myślenia, z lekka przepracowany językowo, włożyłem do głowy
Augusta.

Ludzie zaakceptują każdą formę władzy, byle mieli spokój - zauważa w "Boskim Juliuszu" narrator
Antykwariusz. Chcą spać, zarabiać, bawić się i odpoczywać - twierdzi Konferansjer z "Nazo poety". W
pewnym momencie może się jednak okazać, że nie jest wszystko jedno, kto sprawuje władzę. Ale ta
refleksja często przychodzi za późno. Konferansjer wspomniał również, że "historia starożytna toczy się
obecnie". Co zatem poradziłby publiczności bardzo nowoczesnej, która właśnie wkroczyła w nowe
tysiąclecie, chce spać, zarabiać, bawić się i odpoczywać, a czasami bierze udział w demokratycznych
wyborach?

- Ach, jak bezwstydne pytanie! Czy to ładnie pytać człowieka o taką rzecz w naszych czasach? Kiedy wiadomo,
że dobrej odpowiedzi nie ma? Oczywiście, publiczność, ta nowoczesna, masowa, konsumencka i
demokratyczna, będzie to wszystko robić, będzie miała wciąż wszystkiego za mało i będzie swoje wybory i
swoje rozczarowania w nieskończoność powtarzać. Będzie, bo tak chce. Powiem, zdaje się, za Petroniuszem, po
łacinie: mundus vult decipi , świat chce być zwodzony. Na co Petroniusz cynicznie sam sobie odpowiedział: ergo
decipiatur , no to niech będzie zwodzony. Ale tak właśnie ani sobie, ani światu nie możemy odpowiadać, moim
niemodnym zdaniem przynajmniej.

Co cywilizacja śródziemnomorska może dać dziś światu? Czy w ogóle może coś dać?

- Myślę, że może. I daje. Cywilizacja zależy nie tylko od poziomu techniki, zamożności i na przykład rozwoju
medycyny w jakimś kraju, ale również od norm współżycia, rządzenia czy sądzenia ludzi. W tym sensie
przestrzeganie podstawowych zasad prawa rzymskiego jest warunkiem wszelkiej cywilizacji na świecie. Nie
sądzę, żeby państwo policyjnej dyktatury było niedobre dla Europejczyków, ale dobre dla Chińczyków, a
kamienowanie kobiet zbyt okrutne dla polskich katoliczek, ale w sam raz dla nigeryjskich muzułmanek. To nie
ma nic wspólnego z europocentryzmem. Poprawność polityczna, u nas okropnie wyśmiewana, ustala, moim
zdaniem, jedynie pewne reguły taktu i przyzwoitego zachowania ludzi wobec ludzi. No i bardzo dobrze. Jeśli
więc gdzieś ludzie jedzą pałeczkami albo rękami, to ja mam obowiązek szanować tych różnie jedzących, nie
okazywać im swojej problematycznej wyższości, ponieważ jem inaczej, mam także prawo w razie życzenia
uczyć się ich zwyczajów, ale to nie znaczy, że sam ze względu na poprawność polityczną muszę przestać jeść
widelcem i nożem. A w ogóle sprawa, o której mówiliśmy, bardziej dotyczy kultury niż cywilizacji, chociaż
granica między jednym i drugim jest, jak wiadomo, niejasna. Pani mówiła o szansach kultury antycznej w
cywilizacji współczesnej.

Właśnie. Czy, prócz prawa rzymskiego, cywilizacja nasza może mieć z antyku jeszcze jakiś pożytek?

- Oboje doskonale wiemy, że tak, bo inaczej prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali i nie byłoby tej
rozmowy. Na pewno da się, prócz prawa rzymskiego, wyliczyć więcej wartości czysto utylitarnych antyku, w
rodzaju takich ważnych dla cywilizacji współczesnej "bonusów", jak to, że znajomość łaciny ułatwia naukę
angielskiego, ale przecież nauczyliśmy się jej nie ze względu na angielski, tylko żeby czytać na przykład
Cycerona. I trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego zachowaliśmy się w naszym życiu tak dziwnie. Pani wie?

Zastanawiałam się nad tym i racjonalnej przyczyny nie potrafię podać...

- Zdaje mi się, że ludzie to robią nie dla praktycznych korzyści, ale z ciekawości, szacunku i sentymentu. Tak się
dzieje, od kiedy w ogóle zainteresowali się fenomenem przeszłości i swoimi przodkami. Zaczęli ich pamiętać,
oddawać im cześć, co odróżniło człowieka od zwierząt i było początkiem kultury. Żeby dziś zajmować się
klasyką, trzeba nadal być ciekawym starożytnych przodków, w dodatku odnosić się do nich z poprawnością
polityczną, czyli ich szanować, mimo że są inni, i jeszcze lubić! Jak powiedziałem: ciekawość, szacunek,
sentyment. Wszystko rzeczywiście bardzo trudne w epoce galopujących przemian cywilizacyjnych, gdy na nic
nie ma czasu, a życie powinno być łatwe. Po raz pierwszy w dziejach Europy (no, może nie pierwszy) można się
bać, czy ciągłość sięgająca paleolitu nie zostanie przez nas samych dla wygody i oszczędności zerwana.
Pański Cyceron to także dziś rzecznik wielu intelektualistów, którzy mogą za nim powtórzyć: "Jeżeli
mówię o polityce to, co jest słuszne, uważają mnie za maniaka. Jeżeli głoszę, co nakazuje konieczność,
uchodzę za sługusa. Jeżeli milczę, powiadają, że się dałem złamać i wykończyć. Wyobraź sobie, jak mnie to
musi boleć!".

- To są jednak sprawy różnego kalibru. Proszę pamiętać, że Cyceron swoje decyzje polityczne przypłacił
ostatecznie życiem. Nowożytnym intelektualistom europejskim zdarzało się bywać w nie mniej dramatycznych
sytuacjach, ale do XX wieku, potem już nie. Dzisiejsze dylematy polityczne w Polsce są w porównaniu z
tamtymi trywialne. Czy opłaci się poprzeć PIS czy Platformę Obywatelską, przejść do SLD czy pozostać
demokratą.pl, publikować w "Dzienniku" czy w "Gazecie Wyborczej", a może w "Rzeczpospolitej", przyjąć
order od prezydenta Kaczyńskiego czy nie przyjąć, przyłożyć Michnikowi czy narazić się na atak Waldemara
Łysiaka - to jednak nie to samo, co narazić się na więzienie w PRL, gułag w ZSRR albo listę proskrypcyjną
triumwirów, Oktawiana Augusta, Marka Antoniusza i Marka Lepidusa w Rzymie. Motywacje się różnią i
niebezpieczeństwa są bardzo rozmaite. Cyceron, broniąc ustroju republikańskiego przed zagładą, kluczył, to
prawda, ale jego kluczenie miało wymiar tragiczny, kluczenie inteligentnego człowieka, Jana Rokity z małżonką
- ani trochę.

Cyceron nie potrafił być obojętny wobec tego, co działo się na rzymskiej scenie politycznej. Nie potrafił
być obojętny wobec przemian kulturowych. Nie umiał żyć jak Attyk - spokojnie i z dystansem. "Szukał
sposobu na epokę i nie mógł znaleźć". Pan znalazł sposób na epokę Cycerona - żaden czytelnik pańskich
książek nie będzie miał co do tego wątpliwości. A sposób na dzień dzisiejszy? Może jest ten sam?

- O, wyciąga mnie pani na bardzo poważne zwierzenia! No dobrze. Może tak powiem: Attyk był
epikurejczykiem, Cyceron stoikiem. Ja ze swoją naturą nie nadaję się na epikurejczyka. Już prędzej na stoika. Od
czasu rozmówek tuskulańskich byłem przez całe życie do czegoś takiego przyzwyczajany. Ale stoicy
nieszczególnie wychodzą na swoim stoicyzmie. Cyceron zginął zamordowany z wyroku politycznego
triumwirów. W beznadziejnej sytuacji, osaczony przez ich siepaczy, wystawił z lektyki głowę i dał się ściąć. A
pamięta pani, jak skończył epikurejczyk Attyk? W spokoju i dostatku przeżył ciężkie czasy, aby popełnić
samobójstwo ze strachu przed nieuleczalną chorobą. Świat zachodni, w którym obecnie żyjemy, jest
przepełniony samymi - pożal się Boże - epikurejczykami, bo przecież nie stoikami. A już poglądy i aspiracje
Polaków nie ulegają wątpliwości. Jednak z tej powszechnej karykatury epikureizmu nic dobrego nie będzie.
Przyłączenie się do "mainstreamu", jak dziś mówią, nie jest sposobem na epokę. Raczej drogą do samobójstwa
świata. Z egoizmu, zachłanności i rozpędu gotowi jesteśmy oddać wszystko, przyszłość, przeszłość, naturę,
kulturę, rodzinę, genetyczną tożsamość, żyć jako samotni "single", wysączyć całą wodę, zużyć cały tlen,
zniszczyć klimat, przejeść całą planetę, byle się tu i teraz komfortowo obkupić. Czy więc nie ma nadziei?
Owszem, ja to już raz napisałem i przepraszam, że powtórzę. Zamiast popełnić samobójstwo, świat o krok od
przepaści wywinie jeszcze zbawczego fikołka. Jakiego mianowicie? Nie wiem dokładnie, ale pozostaję
optymistą. Trzeba wierzyć w zbawczy fikołek i trzeba się o niego we własnym zakresie starać.

Wydaje mi się, że jest jedna stała wartość, którą Cyceron, pomimo wiecznych rozterek i wątpliwości, z
żelazną konsekwencją próbuje przekazać w swoich pismach i dla której staje się, jak pan pisze, gotowym
na najwyższe poświęcenie romantykiem: republika. W języku polskim istnieje doskonały przekład tego
pojęcia, łacińskiej res publica: rzeczpospolita, a więc coś, co należy do wszystkich. Z perspektywy
ostatnich dziesięcioleci takie tłumaczenie brzmi jednak dość śmiesznie - jak coś było wspólne, to znaczy, że
niczyje. Paradoksalnie transformacja ustrojowa nie poprawiła sytuacji - w kapitalizmie nic nie jest
wspólne, wszystko jest czyjeś. Czy widzi pan szansę na powrót Cycerońskiej idei do świata współczesnych
wartości? Czy w ogóle taka idea ma jeszcze dzisiaj sens? Czy jest potrzebna? A może wcale nie musi
powracać, bo nigdy nas nie opuściła?

- Muszę powiedzieć, że dotknęła pani czegoś bardzo charakterystycznego tą filologiczną uwagą o rozumieniu
przez Polaków słowa res publica, czyli rzecz pospolita , którą mają wszyscy pospołu - rzecz wspólna - a zatem
skoro wspólna, to niczyja, czyli nic niewarta. Najkrócej, ale wyjątkowo trafnie opisała pani historię Rzeczy
Pospolitej Polskiej z punktu widzenia psychologii społecznej obywateli. Czy dzisiejsza Rzeczpospolita,
szczęśliwie już ani Czwarta, ani Trzecia, tylko nasza wspólna Rzeczpospolita Polska mogłaby nawiązać do
jakiejś idei Cycerońskiej? Nie wiem. Republika rzymska po Cyceronie upadła, ale jako idea wielokrotnie
przecież powracała w różnych czasach i krajach, póki tradycja klasyczna istniała w ludzkiej pamięci, a w
szkołach uczono gramatyki i wymowy. Dziś zdarza się, że nawet samo słowo Rzeczpospolita sprawia ludziom
niesłychane trudności gramatyczne, zwłaszcza gdy trzeba nazwę państwa odmienić przez przypadki. Otóż
proponuję, byśmy na cześć Cycerona, który niewątpliwie umiał prawidłowo odmieniać res publica, zrobili mały,
ale konkretny kroczek na drodze do przywrócenia jego wartości w naszym życiu publicznym. Nauczmy się, jeśli
nie jest to wymaganie zbyt wygórowane, że państwo polskie nazywa się Rzeczpospolita, nie Rzeczypospolita .
To w mianowniku. Żeby sobie ułatwić strasznie trudną odmianę przez wszystkie przypadki, na czym notorycznie
się załamujecie również wy, którzy pospolitą rzeczą władacie (Jan Kochanowski, nie ja!), warto zapamiętać i
przy każdej trudności powtarzać w myśli, co następuje: Rzeczpospolita to rzecz znakomita. Idea chyba
dostatecznie patriotyczna. Można śmiało utrwalić ją sobie w głowie. A potem już, tak jak odmieniamy rzecz
znakomitą, czyli na wzór rzeczy znakomitej można znakomicie odmieniać Rzeczpospolitą przez każdy
przypadek, dla dobra Rzeczypospolitej , służąc Rzeczypospolitej , kochając Rzeczpospolitą, i tak dalej, za
każdym razem mając gwarancję, że nie popełnia się błędu. O, Najjaśniejsza Rzeczypospolita ! Z trwogą wielką
prosimy: niech ten nasz drobny wysiłek filologiczno-retoryczny nie będzie nam poczytany za zuchwałość w
obliczu Twego Majestatu! Niech raczej będzie wspominany życzliwie w każdej przyszłej Rzeczypospolitej , jeśli
taka nadejdzie i zachowa nieokaleczoną nazwę. I niechże to westchnienie zakończy naszą rozmowę o dobrze
wykształconym w gramatyce polityku-prawniku, mistrzu krasomówstwa, Marku Tulliuszu Cyceronie.

* Jacek Bocheński, ur. 1926, pisarz, eseista, publicysta, tłumacz, autor m.in. książek: "Boski Juliusz", "Tabu",
"Nazo poeta", "Kaprysy starszego pana", "Trzynaście ćwiczeń europejskich"

**Katarzyna Marciniak, filolog klasyczny, italianistka, adiunkt w Instytucie Badań Interdyscyplinarnych


"Artes Liberales" UW. Skrócona wersja wywiadu z książki "Romanse z Cyceronem" poświęconej wizerunkowi
Marka Tulliusza Cycerona we współczesnych powieściach, która powstaje dzięki pomocy Fundacji Alexandra
von Humboldta.

You might also like