You are on page 1of 332

W serii ukazały się:

Christian Ingrao Czarni myśliwi. Brygada Dirlewangera


Christopher R. Browning Pamięć przetrwania. Nazistowski obóz pracy oczami więźniów
Gao Ertai W poszukiwaniu ojczyzny. Wspomnienia z chińskiego obozu pracy
Jael Neeman Byliśmy przyszłością
Božidar Jezernik Naga Wyspa. Gułag Tity
Frank Dikötter Wielki głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958–1962
Huszang Asadi Listy do mojego oprawcy. Miłość, rewolucja i irańskie więzienie
Szimon Peres, David Landau Ben Gurion. Żywot polityczny
Christian Ingrao Wierzyć i niszczyć. Intelektualiści w machinie wojennej SS
Julius Margolin Podróż do krainy zeków
Patrick Montague Chełmno. Pierwszy nazistowski obóz zagłady
Calder Walton Imperium tajemnic. Brytyjski wywiad, zimna wojna i upadek imperium
Piotr Osęka My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68
Wendy Lower Furie Hitlera. Niemki na froncie wschodnim
John Dinges Czas Kondora. Jak Pinochet i jego sojusznicy zasiali terroryzm na trzech ​kontynentach
Jacques de Saint Victor Niewidoczna siła. Mafia w społeczeństwach demokratycznych
Gary J. Bass Telegram konsula Blooda. Nixon, Kissinger i zapomniane ludobójstwo
Götz Aly Obciążeni. „Eutanazja” w nazistowskich Niemczech
Ben Urwand Kolaboracja. Pakt Hollywoodu z Hitlerem
Gerald Steinacher Zbiegli naziści. Jak hitlerowscy zbrodniarze uciekli przed sprawiedliwością (wyd. 2)
Następna książka w serii:
Frederick Taylor Wypędzanie ducha Hitlera. Okupacja i denazyfikacja Niemiec
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane
pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega
odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Tytuł oryginału angielskiego Armor and Blood: The Battle of Kursk.
The Turning Point of World War II
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d 2d .p l
Fotografia na okładce © by Sovfoto / Getty Images / Gallo Images
Copyright © by Dennis Showalter, 2013
All rights reserved.
This translation published by arrangement with Random House,
an imprint of The Random House Publishing Group, a division of Random House, Inc.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2015
Copyright © for the Polish translation by Magdalena Komorowska, 2015
Mapy na podstawie projektu Roberta Bulla
Redakcja Marta Höffner
Redakcja merytoryczna Paweł Höffner
Korekta Hanna Antos / d 2d .p l, Jadwiga Makowiec / d 2d .p l
Redakcja techniczna Robert Oleś / d 2d .p l
Skład Alicja Listwan / d 2d .p l
Skład wersji elektronicznej Janusz Oleś / d 2d .p l
IS B N 978-83-8049-206-6
Spis treści

Seria
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Spis map
Wprowadzenie
Operacja „Cytadela”, ordre de bataille
1 Geneza
2 Przygotowania
3 Uderzenie
4 Zmagania
5 Decyzje
6 Ciężka walka
7 Rozstaje
Wnioski: Przełomy
Podziękowania
Wskazówki bibliograficzne
Przypisy końcowe
Przypisy
Kolofon
Spis map

1 Front wschodni na początku marca 1943 r.


2 Sektor kurski 4 lipca
3 „Cytadela”: sowieckie umocnienia na łuku kurskim
4 Niemieckie uderzenie w północnym sektorze łuku kurskiego
5 Sektor Mansteina 5–17 lipca
6 Alternatywa: Prochorowka
7 Kontratak Watutina planowany na 12 lipca
8 Sytuacja GO „Kempf” pod koniec 12 lipca
9 Prochorowka 12 lipca
10 Operacja „Kutuzow”
11 Odwrót w kierunku Dniepru, lipiec–wrzesień 1943 r.
Wprowadzenie

Bitwa pod Kurskiem to wciąż pewien paradoks. Z jednej strony pisze się
o niej z epickim rozmachem: największa bitwa pancerna w historii,
pierwszy etap marszu Armii Czerwonej do Berlina, starcie dwóch
systemów wojskowych i politycznych – nazistowskiego i sowieckiego.
Z drugiej zaś strony obraz bitwy jest dziwnie nieostry. W porównaniu ze
Stalingradem czy operacją „Barbarossa” jej dzieje są słabo zbadane, a w
opracowaniach historia miesza się z mitem1. W zachodniej, przede
wszystkim anglojęzycznej literaturze na temat II wojny światowej bitwa pod
Kurskiem pada ofiarą wyraźnego zachwiania równowagi, spowodowanego
koncentrowaniem się na działaniach angielsko​-amerykańskich2. Skala walk,
brak znaczących kulturalnych i politycznych punktów odniesienia oraz
zrozumiałe zainteresowanie historyków poczynaniami własnych krajów – to
wszystko sprawiło, że Kursk uważa się za zwrotny moment w dziejach
wojny sowiecko​-niemieckiej po Stalingradzie, a zarazem stosunkowo
niewiele się o nim pisze.
W najnowszej historiografii wojny sowiecko​-niemieckiej na walki pod
Kurskiem patrzy się z perspektywy wojny totalnej i ludobójstwa. Czasem
uznaje się je za rozstrzygające, jak w The War of the World Nialla
Fergusona i w książce Skrawione ziemie. Europa między Hitlerem
a Stalinem Timothy’ego Snydera. W innych opracowaniach, na przykład
w Ostkrieg Stephena Fritza czy Ivan’s War Catherine Merridale,
wydarzenia te spełniają funkcję przypisu w obszerniejszej opowieści
o apokalipsie i zniszczeniu.
Jako przedmiot wojskowych analiz w kontekście wojny sowiecko-
niemieckiej Kursk stapia się z okresem nazywanym przez Niemiecki
Instytut Historii Wojskowości „zapomnianym rokiem”3 (od lata 1943 do
lata 1944). A był to czas niechlubnych odwrotów po stronie niemieckiej
i niechlubnych zwycięstw Sowietów – jednych i drugich dokonywano
znacznym kosztem, a adepci sztuki wojennej nie znajdą w nich ani
inspiracji, ani większej wartości. W tym sensie Kursk jest kontrapunktem
bitwy pod Passchendaele i walk o Chemin des Dames z I wojny światowej
czy bitwy w dziczy (Battle of the Wilderness) stoczonej w trakcie wojny
secesyjnej, mianowicie wpisuje się w poczet pozbawionych finezji ciężkich
walk i ogromnego ludzkiego cierpienia.
Zanim książka Johna Keegana The Face of the Battle odwróciła uwagę
historyków wojskowości od przesuwających się na mapie abstrakcyjnych
czerwonych i niebieskich prostokątów, kierując ją ku mechanizmom bitwy
i funkcjonowaniu człowieka w sytuacji granicznej, Kursk stanowił
przedmiot wspomnień i objaśnień. Wyłoniły się z nich dwie narracje4.
Wersja niemiecka ukazywała heroiczne starcie, które wyczerpało mających
ogromną przewagę sowieckich obrońców, a jego kulminacją było
zniszczenie przez korpusy pancerne SS sowieckiej 5 Armii Pancernej
Gwardii pod Prochorowką – zwycięstwo to zostało potem zaprzepaszczone
wskutek niezdecydowania Hitlera, jego ingerencji w łańcuch dowodzenia
i wydawania przez niego rozkazów walczącym oddziałom. Według narracji
sowieckiej niemieckie natarcie zostało zatrzymane dzięki
zaprojektowanemu z naukową precyzją i niezmordowanie bronionemu
systemowi umocnień, a potem ostatecznie rozbite śmiałym atakiem 5
Armii Pancernej Gwardii pod Prochorowką.
Odniesienie się do tych oczywistych sprzeczności było do niedawna
bardzo trudne ze względu na niemiecki monopol na opracowania dotyczące
frontu wschodniego5. Determinacja, z jaką Z SRS kontrolował historię
Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, szła w parze z zachęcaniem wszystkich jej
uczestników, od szeregowca po marszałków Związku Sowieckiego, by te
wydarzenia pogrzebać w niepamięci i ich nie wspominać. W czasach
postsowieckich dostęp do archiwów, wspomnień i pól bitewnych stał się
łatwiejszy, a w zjednoczonych Niemczech w wojskowej historiografii
nastąpiło ożywienie, wręcz rewolucja, w akademickich i popularnych
opracowaniach na temat Kurska.
Ogólnym założeniem tej książki jest przedstawienie syntezy materiałów
i perspektyw, z których część została podtrzymana, część zmodyfikowana,
przekształcona lub zrewidowana. Kompozycja została podporządkowana
działaniom operacyjnym, lecz przebieg walk nie jest głównym przedmiotem
zainteresowania. Wydarzenia z pola bitwy są kontekstem dla ogólniejszych
zagadnień operacyjnych i strategicznych, dla kwestii struktury
instytucjonalnej i polityki państwowej; mają też przybliżyć ludzki wymiar
frontu wschodniego.
Niniejszemu opracowaniu przyświeca jednak także cel szczegółowy,
a jest nim uporządkowanie i wyjaśnienie mnogości dostępnych od niedawna
szczegółowych informacji – oficjalnych, taktycznych i prywatnych – na
temat walk. Kursk był bitwą, nim stał się czymkolwiek innym. Dlatego
warto wiedzieć, kto co zrobił, gdzie, kiedy, za pomocą czego, komu,
a przede wszystkim – dl ac ze go . Wymaga to krytycznego zestawienia
i porównania oficjalnych i prywatnych relacji, osadzenia ich w kontekście
geograficznym znanym garstce potencjalnych czytelników, a wreszcie
ukazania rezultatów tej pracy przystępnie, ale bez protekcjonalności.
Ze względu na zrozumiałość nazwy geograficzne podane zostały zgodnie
z nomenklaturą rosyjską. Czytelnik powinien pamiętać o dwugodzinnej
różnicy między niemieckim a rosyjskim czasem urzędowym. W książce
przytaczany czas odpowiada stronie, której dotyczy narracja: niemiecki, gdy
mowa o Niemcach, i rosyjski, gdy mowa o Rosjanach. W tekście
ograniczono do minimum wzmianki o niewielkich wioskach i nieznacznych
wzniesieniach, do których zazwyczaj odnoszą się rozkazy i raporty, a które
trudno znaleźć nawet na najbardziej szczegółowych i kosztownych mapach
taktycznych. W przypadku każdej takiej decyzji autor bierze na siebie
wszystkie pomyłki i prosi o wyrozumiałość.
Dotyczy to również podtekstu niniejszej książki. Celem było unikanie
„wojennej pornografii” – czy w kontekście heroizmu, patosu, grozy, czy też
voyeuryzmu. Nawet gdyby nie udało się utrzymać pozostałych założeń, to
jedno pozostaje wiążące.
Operacja „Cytadela”, ordre de bataille

NIEMCY

Grupa Armii „Środek” – feldmarszałek Günther von Kluge


9 ARMI A – G E NE RAŁ WALT H E R MO DE L
XX Korpus (45, 72, 137 i 251 Dywizja Piechoty)
XLVI Korpus Pancerny (7, 31, 102 i 258 Dywizja Piechoty)
XLVI I Korpus Pancerny (2, 9 i 20 Dywizja Pancerna,
6 Dywizja Piechoty)
XL I Korpus Pancerny (18 Dywizja Pancerna, 86
i 292 Dywizja Piechoty)
XXI I I Korpus (78 Dywizja Szturmowa, 36[1], 216 i 383 Dywizja Piechoty)

Grupa Armii „Południe” – feldmarszałek Erich von Manstein


4 ARMI A PANCE RNA – G E NE RAŁ H E RMANN H O T H
XLVI I I Korpus Pancerny (3 i 11 Dywizja Pancerna, Dywizja Grenadierów Pancernych
„Grossdeutschland”, 167 Dywizja Piechoty)
II Korpus Pancerny S S ( Dywizje Grenadierów Pancernych S S „Leibstandarte”, „Das Reich”,
„​Totenkopf”)
LII Korpus (57, 255 i 332 Dywizja Piechoty)
G RUPA O PE RACYJNA „K E MPF”– G E NE RAŁ WE RNE R K E MPF
III Korpus Pancerny (6, 7, 19 Dywizja Pancerna)
XI Korpus (106 i 320 Dywizja Piechoty)
XL I I Korpus (39, 161 i 282 Dywizja Piechoty)

ROS J ANIE

Front Centralny – generał Konstantin Rokossowski


13, 48, 60, 65 i 70 Armia, 2 Armia Pancerna,
9 i 19 Korpus Pancerny

Front Woroneski – generał Nikołaj Watutin


6 i 7 Armia Gwardii, 38, 40 i 69 Armia, 1 Armia Pancerna, 35 Korpus Strzelców Gwardii,
2 i 5 Korpus Pancerny Gwardii
Front Stepowy
5 Armia Gwardii oraz 5 Armia Pancerna Gwardii
przerzucone jako posiłki z Frontu Stepowego podczas operacji „Cytadela”
1

Geneza

„Czas spisać ostatnią wolę!” – zanotował pewien esesman w swoim


dzienniku 5 lipca 1943 roku, czekając na rozkaz natarcia. Po drugiej stronie
frontu sowieckim żołnierzom dopisywał wisielczy humor i opowiadali
sobie dowcipy, na przykład ten o czołgiście, który zameldował, że prawie
wszyscy z jego oddziału zostali tego dnia zabici, by na koniec dodać:
„Wybaczcie. Daję słowo, że jutro na pewno się spalę”.
Wszyscy na tym od dawna wyznaczonym polu bitwy wiedzieli, co się ma
wydarzyć. Operacją „Cytadela” Hitler i jego generałowie pragnęli
wykorzystać ryzykowną szansę: ostatnią najlepszą okazję do odzyskania
inicjatywy w Rosji, zanim sowiecka potęga materialna stanie się
przytłaczająca, a alianci umocnią się w Europie. Rosjan czekał końcowy
egzamin: sprawdzian z umiejętności prowadzenia zakrojonych na szeroką
skalę i skomplikowanych działań wojsk różnych rodzajów broni w starciu
z pierwszorzędnym, doskonale uzbrojonym i doświadczonym
nieprzyjacielem.
Przez wiele tygodni Niemcy i Rosjanie ściągali ludzi, czołgi, działa
i samoloty ze wszystkich sektorów frontu wschodniego, rozmieszczając je
w okolicach ciągnącego się dwieście pięćdziesiąt kilometrów łuku, którego
centrum stanowiło miasto Kursk, oddalone o mniej więcej sześćset
pięćdziesiąt kilometrów od Moskwy. Nie znano tylko czasu rozpoczęcia
operacji i dokładnego rozmieszczenia niemieckich oddziałów, których
sowiecki wywiad nie zdołał ustalić. Adolf Hitler wielokrotnie przesuwał
datę. Sowieckie najwyższe dowództwo, czyli Stawka, co najmniej trzy razy
błędnie ostrzegało przed atakiem. Wreszcie, wieczorem 4 lipca 1943 roku,
Niemcy dali swoim ludziom nieomylny znak: specjalny przydział wódki.
Pewien alzacki esesman zdezerterował niedługo potem – zdołał przekonać
przesłuchujących go wysokich rangą sowieckich oficerów, w tym dowódcę
Frontu Woroneskiego generała Nikołaja Watutina
i czterdziestodziewięcioletniego komisarza politycznego Nikitę
Chruszczowa, że niemiecka ofensywa rozpocznie się 5 lipca przed świtem.
Pozwolenie Niemcom na wyciągnięcie korzyści z taktycznego zaskoczenia
mogłoby się okazać fatalne w skutkach. Chruszczow natychmiast
zawiadomił Moskwę. Józef Stalin oddzwonił i – według relacji
Chruszczowa – zapytał o jego opinię. Chruszczow odpowiedział: „Wróg
krwawo zapłaci, jeśli spróbuje się przedrzeć”. O 22.30 ponad sześćset
ciężkich dział i wyrzutni rakietowych (katiuszy) rozpoczęło uwerturę do
bitwy pod Kurskiem, ostrzeliwując niemieckie pozycje artyleryjskie
i magazyny w sektorze Frontu Woroneskiego.
I

Przyczyn tej epickiej bitwy pancernej trzeba szukać prawie dwa lata
wcześniej, kiedy Wehrmacht nie zdołał podbić Związku Sowieckiego
w błyskawicznej kampanii podczas operacji „Barbarossa”. Liczne
niemieckie błędy można wygodnie podzielić na dwie grupy: błędy
wynikające z przecenienia i błędy wynikające z niedocenienia. Wszystkie
były odzwierciedleniem stanu nieustającej gotowości, w którym Trzecia
Rzesza znajdowała się od początku swojego istnienia. Czas był zawsze
największym nieprzyjacielem Adolfa Hitlera. Führer uważał, że tylko on
może stworzyć Tysiącletnią Rzeszę odpowiadającą jego wizji, a żeby to
zrobić, gotów był podjąć każde ryzyko.
Niemieccy generałowie podzielali tę skłonność do ryzyka i przyjmowali
związane z nią apokaliptyczne wyobrażenia. Z tej zgodności postaw wynikał
rasistowski, zbrodniczy charakter operacji „Barbarossa”6. Karygodnym
błędem było zwrócenie przeciw sobie ludności, którą można było
zmobilizować do pracy dla najeźdźcy i kolaborowania z nim, a czasem także
do działania na niekorzyść sowieckiego systemu. Jednak naziści musieliby
przestać być nazistami, a niemiecka generalicja – niemiecką generalicją, by
w konfrontacji z bolszewikami postąpić inaczej.
Większe bezpośrednie znaczenie miał plan operacji, w którym zabrakło
punktu kulminacyjnego. Zamiast tego pancerne szpice operacji
„Barbarossa” zajęły pozycje na starcie, następnie ruszyły w różnych
kierunkach, na Leningrad, Moskwę i Kijów, a potem były przerzucane
z sektora do sektora, ponieważ Armia Czerwona walczyła zaciekle
i skutecznie. Po drugiej stronie frontu sowiecki rząd mobilizował zasoby
i uczył się, jak powstrzymać inwazję, przejąć inicjatywę i obalić mit
o przyrodzonej wyższości niemieckiego oręża.
Początkowo rezultatem tych działań był impas, ponieważ sowieckie
kontrofensywy zatrzymały pochód Wehrmachtu, ale nie zdołały go rozbić.
Zimą, na przełomie 1941 i 1942 roku, obie strony dokonały
przegrupowania i opracowały nowe koncepcje. 5 kwietnia 1942 roku Hitler
wydał dyrektywę nr 41 7, w której nakreślił plan operacyjny na lato 1942
roku. Zamierzał się skoncentrować na południu: potężne uderzenie
w kierunku Kaukazu miało zniszczyć sowieckie siły w regionie i otworzyć
dostęp do pól naftowych o ogromnym znaczeniu zarówno dla sowieckiego,
jak i niemieckiego wojska. Drugorzędnym celem był Stalingrad8 – nie dla
samego miasta, ale by sforsować Wołgę, odciąć Rosjan na południu od
ośrodka przemysłowego i osłonić flankę głównego natarcia.
Cele tej ofensywy były równie ambitne jak operacji „Barbarossa”.
Działania miały być prowadzone na przestrzeni ośmiuset kilometrów.
Niemcy chcieli się wedrzeć w głąb terytorium Z SRS na dwa tysiące
kilometrów. Posuwając się naprzód, mieli dysponować coraz mniejszą
liczbą dróg i linii kolejowych. Główne natarcie zaplanowano na koniec
czerwca, co w najlepszym wypadku pozostawiało cztery lub pięć miesięcy,
zanim deszcz i śnieg uniemożliwiłyby duże przegrupowania wojsk. Nawet
jeśli ofensywa by się powiodła, to nie było żadnej gwarancji, że Związek
Sowiecki upadnie lub de facto przestanie walczyć. Sowieci mieli jeszcze
inne pola naftowe. Byli też wspierani przez Stany Zjednoczone i Wielką
Brytanię, gotowe zapłacić każdą cenę, by Z SRS kontynuował walkę.
Dla Hitlera i jego najwyższego dowództwa operacja ta miała jednak sens.
Dawała możliwość skonsolidowania wysiłku militarnego i gospodarczego
Rzeszy, tak aby uniknąć otwarcia drugiego frontu w Europie, co Hitler brał
pod uwagę już w 1943 roku. Rozszerzała działania wojenne na lądzie na
tereny Azji Mniejszej i dalej, gdzie szybszy podbój wydawał się łatwiejszy.
Poza tym niemiecka armia zyskiwała drugą szansę na osiągnięcie tego,
w czym była najlepsza, czyli zwycięstwa w kampanii opartej na szybkim
zmechanizowanym rajdzie.
[^]
Początkowo Stalin i jego doradcy wojskowi spodziewali się, że Niemcy
uderzą w kierunku Moskwy9, ponawiając nieudane natarcie z jesieni 1941
roku. Wódz zaproponował, aby w odpowiedzi jak najszybciej przejąć
inicjatywę, co miało polegać na przeprowadzeniu sześciu ofensyw w skali
lokalnej. Jego planiści wykazywali mniej optymizmu i gorliwości. Szef
sztabu Borys Szaposznikow i Aleksandr Wasilewski, który w maju 1942
roku zastąpił Szaposznikowa, gdy ten zrezygnował z funkcji ze względu na
zły stan zdrowia, również oczekiwali ponownego niemiec​kiego ataku.
Chcieli, żeby Niemcy połamali sobie zęby na obronie Armii Czerwonej,
która później miałaby rozpocząć kontrofensywę na pełną skalę. Dowódcy
polowi, jak Siemion Tymoszenko i Gieorgij Żukow, którzy wykrwawili
i stępili pierwsze niemieckie uderzenie, sceptycznie odnosili się do
rozpraszania sił armii – nadal odbudowującej się i borykającej z brakami
w ludziach i sprzęcie na każdym poziomie. Żukow nie był jednak
człowiekiem – w każdym razie jeszcze nie wtedy – który bezpośrednio
sprzeciwiłby się Stalinowi. Z kolei Tymoszenko uważał, że w dowodzonym
przez niego południowo​-zachodnim sektorze można było podjąć ofensywę
w celu odbicia Charkowa10, który pozostawał w niemieckich rękach od
października 1941 roku. Stalin przystał na ten plan.
Do 12 maja ludzie i sprzęt byli na miejscu. Kilka pierwszych dni
przyniosło wiele lokalnych sukcesów. Potem niemieckie siły powietrzne
i pancerne rozpoczęły przeciwnatarcie. W ciągu trzech dni atakujący
żołnierze Armii Czerwonej dostali się do niewoli albo polegli: sześćset
tysięcy ofiar, rozbite dwie pełne armie i dwa z nowych korpusów
pancernych, zniszczonych tysiąc dwieście czołgów. Po stronie niemieckiej
straty zamknęły się w dwudziestu tysiącach – nie było to mało, ale
proporcje jasno pokazywały, że Rosja na żadnym poziomie nie mogła się
równać z czołgami Hitlera11.
W rzeczywistości sowiecka ofensywa ucierpiała w równym stopniu
z powodu złej pracy sztabu, niewystarczających działań wywiadu
i rozpoznania oraz logistycznego chaosu, co wskutek wyrafinowanej
niemieckiej taktyki. Führerowi i najwyższemu dowództwu, dążącym do
wyprostowania linii frontu na północy i w sektorach centralnych oraz
oczyszczenia Półwyspu Krymskiego, Charków wydawał się znakiem od
samej Bellony – opóźnienie głównego natarcia, żeby wyjaśnić szczegóły
i uzupełnić straty, mogło się okazać bez znaczenia. Więcej nawet,
późniejsze rozpoczęcie działań mogło mieć swoje zalety: im szybsze
tempo, tym mniejsze ryzyko skutecznej sowieckiej odpowiedzi.
Operacja „Fall Blau” rozpoczęła się 28 czerwca i otworzyła front
południowy. Zaplanowano ją ze śmiałością graniczącą z brawurą. Szpica 4
Armii Pancernej została skierowana ku rzece Don oraz w stronę Woroneża
będącego węzłem kolejowym i ośrodkiem przemysłu. Następnie miała
skręcić na południe, żeby rozbić Sowietów odciągniętych na wschód przez
1 Armię Pancerną i towarzyszącą jej piechotę. Tymczasem 6 Armia miała
się zbliżyć do Wołgi i Stalingradu, a 1 Armia Pancerna uderzyć wzdłuż
Wołgi w kierunku Baku i Kaukazu.
Stalin i sowieckie najwyższe dowództwo, Stawka, odpowiedzieli serią
ofensyw wymierzonych w niemieckie Grupy Armii „Północ” i „Środek”,
równocześnie angażując coraz większe siły rezerwy w udane natarcia
w okolicach Woroneża. Nie był to po prostu kontratak12, ale część
systematycznie realizowanego planu odzyskania inicjatywy strategicznej,
którą Sowieci przejęli w grudniu 1941 roku, a teraz najwidoczniej
wymykała im się z rąk. Zamiary te okazały się jednak niełatwe do
zrealizowania ze względu na przeszkody operacyjne i administracyjne na
niższych szczeblach sowieckiej armii. Próby kontrolowania każdego
posunięcia na tym poziomie tylko powiększały trudności. Niemcy
konsekwentnie wykorzystywali kłopoty Armii Czerwonej z wcielaniem
decyzji w życie i parli do przodu.
W ich wypadku jedyną trudnością był brak ściśle określonego celu.
Niemcy zaczęli realizować dwa zadania jednocześnie, zamiast – jak zakładał
pierwotny plan „Fall Blau” – po kolei. Nie był to po prostu wynik
dyletanckiego wtrącania się Hitlera w decyzje dowództwa. Napór Sowietów
na lewą flankę natarcia przekonał niemieckie najwyższe dowództwo
i samego Führera, że zdobycie Kaukazu i jego pól naftowych wymaga nie
tylko zablokowania i odcięcia Stalingradu, ale też zajęcia miasta.
Wynikiem tej decyzji było coraz większe rozdrobnienie i rozproszenie
niemieckich sił13, zwłaszcza dywizji pancernych i zmotoryzowanych, które
ledwie mogłyby zrealizować pierwotną wersję „Fall Blau”, gdyby operacja
ta przebiegła zgodnie z oczekiwaniami. W sektorze kaukaskim niemieckie
siły utknęły pod koniec września daleko od pól naftowych Groznego i Baku,
zatrzymane przez opór Sowietów, pył, trudny teren, brak paliwa
i uzupełnień. Ostatni desperacki skok naprzód tylko odsunął w czasie
nieuchronny odwrót. Tymczasem Stalingrad niczym magnes przyciągał
niemieckie siły, by stać się miejscem ich zagłady – to była cena za wierne
realizowanie przekonania dowództwa, że utrzymaniu inicjatywy lepiej
posłuży zdobycie miasta niż jego obejście, a potem zablokowanie Wołgi
przez lotnictwo i artylerię.
26 sierpnia Stalin mianował Żukowa nowym zastępcą naczelnego wodza.
Żukow był typowym przedstawicielem nowego pokolenia generałów Armii
Czerwonej: równie nieustraszonych, co bezlitosnych; gotowych na
wszystko, by zmiażdżyć Niemców; śmiało poczynających sobie
z zagrożeniami – czy to na froncie, czy to na tyłach. Podzielał zdanie
swojego zwierzchnika, że Stalingrad trzeba utrzymać, ale postrzegał to
w kontekście strategicznym. Lato szybkich ripost minęło. Od września
ponaglana przez Żukowa Stawka pracowała nad planem rozstrzygającej
kampanii zimowej obejmującej dwie duże operacje. W połowie
października miała się rozpocząć operacja „Mars”14, czyli uderzenie
w pozornie słabo bronionym niemieckim sektorze frontu obsadzonym
przez Grupę Armii „Środek”, przy czym pierwsze działania miały objąć
okolice miasta Rżew. Dwa lub trzy tygodnie później miała się rozpocząć
operacja „Jowisz”, czyli uderzenie w sektorze briańskim, na południu, by
następnie, po połączeniu się z siłami biorącymi udział w operacji „Mars”,
rozbić Grupę Armii „Środek”. Na połowę listopada planowano rozpoczęcie
operacji „Uran” angażującej duże siły zmechanizowane na północ i południe
od Stalingradu. Celem tej operacji miało być otoczenie i zniszczenie sił
nieprzyjaciela w powstałym kotle. Podczas operacji „Saturn” niedobitki
niemieckich wojsk w Stalingradzie miały zostać rozbite, a te na Kaukazie
odcięte, podane jak na tacy.
W sowieckiej literaturze przedmiotu operację „Mars” przez wiele lat
przedstawiano jako operację jedynie odwracającą uwagę nieprzyjaciela,
lecz w istocie była ona uzupełnieniem operacji „Uran”, ważnym elementem
działań, które miały wprowadzić Armię Czerwoną na drogę do Berlina. Nie
da się ukryć, że była to bardzo ambitna strategia dla armii, która wciąż
dochodziła do siebie po trzęsieniu ziemi wywołanym przez operacje
„Barbarossa” i „Fall Blau”. Jej powodzenie zależało wyłącznie od
utrzymania Stalingradu. Armia Czerwona go utrzymała, w bohaterskiej
obronie, która zamieniła miasto w gruzy i dymiące zgliszcza. Jej historię
opowiadały napisy na pozostałościach murów. Jeden z nich głosił: „Tutaj
gwardziści Rodimcewa trwali aż do śmierci”. Pod spodem dopisano:
„Trwali i pokonali śmierć”.
19 listopada koleje losu się odwróciły. Stawka przez miesiąc czekała, aż
ustaną deszcze i ziemia zamarznie. Dwa prowadzone przez wojska pancerne
natarcia uderzyły na rumuńskie wojska na flankach łuku stalingradzkiego.
Milion ludzi, tysiąc nowoczesnych czołgów, tysiąc czterysta samolotów,
czternaście tysięcy dział – niemiecki wywiad przeoczył to wszystko, dając
się zmylić Sowietom i własnemu przeświadczeniu, że byli oni tak samo
związani walką w Stalingradzie jak oddziały niemiec​kie. 23 listopada szpice
sowieckich uderzeń spotkały się osiemdziesiąt kilometrów na zachód od
Stalingradu.
Katastrofa, która nastąpiła, pociągnęła za sobą kolejne – wyjątkiem było
jedno zwycięstwo odniesione przez Niemców na północy. Operacja „Mars”,
druga część operacji „Uran”, opóźniła się o miesiąc z powodu obfitych
deszczów i rozpoczęła się dopiero 24 listopada. Niemiecki wywiad
przynajmniej tym razem trafnie przewidział zmasowany sowiecki atak.
Gdyby Sowieci potrafili się uporać z własnymi problemami, niemiecki
front na Wschodzie mógłby nie wytrzymać już samej masy ich natarcia:
trzydzieści siedem dywizji strzeleckich, czterdzieści pięć brygad
pancernych i zmechanizowanych oraz dziesiątki niezależnych pułków
artyleryjskich. Tymczasem trudności w przemieszczaniu się i zaopatrzeniu
spowolniły kolumny Armii Czerwonej na tyle, że Niemcy zdołali
przeprowadzić serię kontrataków, które zatrzymały sowieckie szpice
pancerne i ustabilizowały front.
Żukow wiedział, że na szali znalazły się jego reputacja, pozycja, a być
może również życie, i 28 listopada zwołał naradę dowodzących ofensywą.
Następnego dnia natarcie zostało wznowione z nową mocą i wszelkimi
dostępnymi siłami – od wojsk pancernych po kawalerię. W pierwszych
dniach grudnia nastąpiło znaczne ochłodzenie. Niemcy byli jednak dobrze
zaopatrzeni w zimową odzież, nauczyli się też wykorzystywać drzewa
i zaspy do ochrony przed mrozem. Niemieccy piechurzy i czołgiści
trzymali się – ledwie, ledwie, ale to wystarczyło. Armia Czerwona
zatrzymała się w połowie grudnia. Sowieckie straty przekroczyły dwieście
tysięcy ludzi, połowę z nich stanowili zabici. Stracono ponad tysiąc
osiemset z dwóch tysięcy rzuconych do natarcia czołgów. Niemcy
niechętnie przyznawali się do wzięcia niespełna pięciu tysięcy jeńców – na
występie rżewskim o litość nie proszono ani jej nie okazywano.
Historyk David M. Glantz słusznie uznał strategiczny plan operacji
„Mars” za zbyt ambitny i przypisał Żukowowi nadmierny optymizm, który
miał powstrzymać go przed wprowadzeniem zmian. Pod względem
operacyjnym i taktycznym Rżew był jednak punktem zwrotnym. To tutaj
Armia Czerwona po raz ostatni popełniła błędy na dużym odcinku frontu,
wynikające z braku doświadczenia i typowe dla sowieckich działań po
operacji „Barbarossa”, a polegające na niewystarczającej współpracy
czołgów, piechoty i artylerii, na braku elastyczności dowodzenia na
wszystkich poziomach i braku umiejętności wykorzystywania przewagi.
Z sowieckiego punktu widzenia Rżew przypomina francuskie ofensywy
z 1915 roku w Szampanii i rok późniejsze brytyjskie doświadczenia znad
Sommy – były one trudną lekcją, za którą przyszło słono zapłacić.
Operacja „Uran”, czyli natarcie na Stalingrad, doprowadziła z kolei do
zachwiania niemieckiej pozycji w Rosji. W konfrontacji z nagłym
zagrożeniem niemieckie siły na Kaukazie były zbyt zajęte własnym
odwrotem, by pomóc ziomkom otoczonym w Stalingradzie. Ani w Rosji,
ani na innych terenach okupowanych Niemcy nie mieli już żadnych
znaczących rezerw. Ostatnia nadzieja na odsiecz zgasła 16 grudnia, gdy
Sowieci, wykorzystując wcześniejsze sukcesy w tym sektorze, rozpoczęli
zmodyfikowaną wersję operacji „Saturn”. W operacji „Mały Saturn”
uczestniczyło trzydzieści sześć dywizji strzeleckich, ponad tysiąc czołgów
oraz pięć tysięcy armat i moździerzy. Gdy sowieckie czołgi i kawaleria bez
przeszkód szarżowały na niemieckich tyłach, feldmarszałek Erich von
Manstein podjął decyzję. Manstein należał do wyróżniających się
niemieckich znawców wojny pancernej, a dowództwo w sektorze
stalingradzkim otrzymał ze względu na wcześniejsze sukcesy, odnoszone od
Leningradu po Sewastopol. 19 grudnia feldmarszałek wiedział, że
Stalingradowi pomóc się nie da. Cień nadziei mogło dać jedynie wycofanie
się z części terytorium, a właściwie – z większości terytorium zdobytego
podczas całej letniej kampanii.
Zdaniem Mansteina był to konieczny pierwszy krok na drodze do
przywrócenia możliwości manewrowania15, które było główną siłą
niemieckiej armii – a wówczas jedyną nadzieją Trzeciej Rzeszy. Konieczne
było jednak spełnienie dwóch warunków. Jeden z nich miał charakter
administracyjny – ustanowienie jednego dowództwa w sektorze
południowym; a drugi doktrynalny, mianowicie trzeba było poświęcić
terytorium na niespotykaną dotąd w dziejach pruskiej czy niemieckiej
wojskowości skalę. Manstein zdawał sobie sprawę ze znaczenia drugiego
warunku, miał też dość odwagi moralnej, by przekonać Hitlera, że względy
operacyjne przeważały nad wszelką argumentacją strategiczną
i ekonomiczną. W rezultacie Hitler utworzył jedną Grupę Armii „Południe”
pod dowództwem Mansteina.
Zachęcone początkowym powodzeniem operacji „Mały Saturn” sowiec​-
kie dowództwo postanowiło rozszerzyć ofensywę w kierunku Rostowa16.
Była to część obmyślonego przez Stalina wielkiego strategicznego planu
odepchnięcia zimą Niemców na całej długości frontu wschodniego
i tymczasowego zatrzymania się na linii rozciągającej się od Narwi do
Morza Czarnego.
Wobec coraz większego nacisku Sowietów z drugiej strony frontu
Manstein nadzorował odwrót w kierunku Zagłębia Donieckiego na północ
od Rostowa, skracając swój łuk frontu i równocześnie przygotowując
kontrofensywę, którą miał rozpocząć, gdy Rosjanom zacznie brakować
zaopatrzenia, a ich linie komunikacyjne znacznie się wydłużą. Najdalej
wysunięte jednostki sowieckie miały ze sobą dwutygodniowe zapasy –
żywności wystarczało, paliwa i amunicji niekoniecznie. Komunikacja
między sowieckimi dowódcami a sztabami, którym podlegali, stawała się
coraz trudniejsza, a inicjatywa, nawet na poziomie korpusów, nie była
mocną stroną Armii Czerwonej. Jednakże nadzieja zdobycia nagrody pchała
Stawkę do działania.
Na początku lutego podczas operacji „Galop” i „Gwiazda” Sowieci odbili
Kursk. Szpice Armii Czerwonej posunęły się dalej, w kierunku ośrodka
przemysłowego i węzła transportowego w Charkowie, gdzie rozpoczęły
kontrnatarcie. Hitler nalegał, by obronę miasta uczynić jednym
z priorytetów, a niektórzy podkomendni Mansteina sprzeciwiali się
oddawaniu terytoriów na taką skalę. Niemniej za ów drugi akt chłodnej
kalkulacji feldmarszałkowi należy się wysoka ocena: zamierzał poświęcić
Charków, żeby zwabić Sowietów dalej na zachód, w miejsce bardziej
sprzyjające planowanej kontrofensywie.
Manstein nie poświęcił miasta po to, aby je potem odbić. Jego utratę
uważał za przykrą, ale konieczną, żeby zyskać kilka dni i przekonać
wizytującego front Hitlera o zaletach skoncentrowania solidnych rezerw
w celu przeprowadzenia kontrnatarcia o realnej sile. Führer był na tyle
nieprzekonany, że rozważał nawet zdymisjonowanie Mansteina. Gdy 16
lutego Charków padł, wydawało się, że jest to zapowiedź klęski na miarę
Stalingradu, ale następnego dnia Manstein uderzył, a dwie niemieckie armie
pancerne zaskoczyły Sowietów. 28 lutego Niemcy byli z powrotem
w Zagłębiu Donieckim, a odwrót Sowietów zaczynał się przeradzać
w bezładną ucieczkę. Nowo przybyły do Z SRS Korpus Pancerny SS po
czterech dniach ciężkich walk, 15 marca, odbił Charków. Ważną rolę
odegrało niemieckie lotnictwo, Luftwaffe – wykonywano wtedy tysiąc
lotów dziennie, wspierając na przemian raz jedną, raz drugą armię pancerną.
Niemcom sprzyjała również pogoda – gdy dotarli do Zagłębia Donieckiego,
zaczęły się roztopy, rasputica, które unieruchomiły sowieckie rezerwy.
Niemcy byli dumni, że udało im się wrócić, a Charków kosztował Armię
Czerwoną sześć korpusów pancernych i dziesięć dywizji strzeleckich,
rozbitych albo poważnie osłabionych. Sowieckie straty w ludziach sięgały
osiemdziesięciu tysięcy, lecz według standardów frontu wschodniego były
to straty niewielkie, łatwe do uzupełnienia. Dla Stawki i sowieckich
dowódców polowych najważniejsze były jednak te konsekwencje, które nie
nastąpiły. Przegrana nie naruszyła przekonania Sowietów, że Armia
Czerwona odzyskała inicjatywę. „Następnym razem!” stało się
niewypowiadanym na głos hasłem.
Od grudnia do marca Mansteinowi udało się sporo dokonać. Wykrzesał
z dowódców, sztabów i żołnierzy to, co mieli najlepszego, i odwrócił bieg
wojny, co było trudne do pomyślenia i do dziś fascynuje historyków
i pasjonatów wojny manewrowej. Nadal często mówi się w tym kontekście
o „cudzie”, a głównego twórcę tego sukcesu określa się mianem
„geniusza”17. Sam Manstein porównywał swoje działania do bekhendu
w tenisie – jest to trudne uderzenie, ale jeśli dobrze się je wykona, pozwala
wygrać gem, set i mecz. Uważna analiza wydarzeń pozwala jednak znaleźć
jeszcze lepszą metaforę, również z dziedziny sportu – w futbolu
amerykańskim, gdy przeciwnik coraz bardziej napiera, gracze często
podejmują improwizowaną taktykę, która polega na obronie, unikaniu
starcia i szukaniu okazji do odwrócenia sytuacji.
Sukcesy Mansteina, któremu udało się przywrócić niemiecki front do
pierwotnego stanu i ustabilizować jego południowy sektor, zrodziły
przekonanie, że Hitler i najwyższe dowództwo niemieckie powinni
kontynuować natarcie, zamiast się wycofywać i przygotowywać do
późniejszego kulminacyjnego starcia. Oczywisty kontrargument stanowiło
to, że mimo rozważnego kierownictwa Mansteina jego grupa armii była pod
koniec marca wyczerpana walką, potrzebowała odpoczynku i uzupełnień
przed podjęciem dalszych działań. Zarówno Niemcy, jak i Rosjanie
przypominali bokserów w końcowych rundach zaciekłego pojedynku:
wyczerpanych, otumanionych ciosami, kierujących się raczej odruchami niż
kalkulacją. 1 kwietnia 1943 roku linia frontu wschodniego bardzo
przypominała tę z wiosny poprzedniego roku i odpowiadała stanowi gry. Do
końca rozgrywki było jednak jeszcze daleko. „Bardzo przypominała” nie
oznacza, że była „identyczna”. Podczas zimowych walk Armia Czerwona
zakreśliła łuk wokół Kurska, wdzierając się w niemiecką linię obrony. Na
północy, niedaleko miasta Orzeł, powstało podobne wybrzuszenie, tyle że
było w rękach Niemców. Na mapie o dużej skali obydwa łuki tworzyły jak
gdyby odwróconą literę „S”. Takiej anomalii nie mógł zignorować żaden
sztabowy planista.
II

Armie, które wiosną 1943 roku rozdzieliły się, żeby zaleczyć rany, bardzo
się zmieniły od czasu, gdy stanęły naprzeciw siebie w pierwszych dniach
operacji „Barbarossa”. Armia Czerwona nadal dochodziła do siebie po
podwójnym przerwaniu ciągłości18. Największe znaczenie miały wstrząsy
instytucjonalne. Od początku rewolucji kierowana wówczas przez Lwa
Trockiego armia była uważana za ważne narzędzie tworzenia „nowego
człowieka sowieckiego”. Wolny od pokus i urojeń przeszłości ów
archetypiczny człowiek miał być w swej istocie materialistą i kolektywistą,
gotowym poświęcić się dla systemu sowieckiego i komunistycznej
ideologii. Służba wojskowa miała ułatwić i skonkretyzować tę przemianę,
a zarazem zapewnić narzędzie walki zbrojnej i rewolucji, które pozwoli
pokazać sowiecką potęgę i odstraszy nieprzyjaciół.
Rzeczywistość okazała się bardziej przyziemna. Na początku zamysł
zbudowania tej armii wokół trzonu złożonego z uświadomionych klasowo
proletariuszy zbiegł się z równoczesną ekspansją przemysłową, realizowaną
od 1925 roku metodą planów pięcioletnich. Do wojska powoływano
najczęściej słabo wykształconych chłopów, którzy ze względów
kulturowych mieli negatywny stosunek do służby wojskowej pod
jakimkolwiek rządem. Tarcia etniczne i regionalne powodowały chaos
sięgający poziomu plutonów19. Słowa „nacjonalistyczna forma,
socjalistyczna treść” stały się kolejnym pustym sloganem.
Te napięcia szły w parze z brakiem dosłownie wszystkiego. Od baraków
przez lazarety po latryny – wszędzie dawało się we znaki przepełnienie,
a codzienne potrzeby były marginalizowane nawet bardziej niż za caratu.
Gospodarka, która do połowy lat trzydziestych XX wieku była nastawiona na
produkcję cywilną w większym stopniu, niż to się zazwyczaj przyjmuje, nie
mogła dostarczyć niezbędnego umundurowania, broni i sprzętu. Wynikiem
tego było zbiorowe poczucie niemocy, wyrażające się w powiedzeniu
niczego. Owo poczucie prowadziło do rozwoju kultury braku oczekiwań
oraz zaprzeczenia ideologicznych nadziei i oczekiwań. Niczego tłumaczy
się zwykle „nieważne” i przedstawia jako trop bierności. Jest w tym słowie
jednak sporo z „mam to w d…e” – postawy, którą w armii brytyjskiej
uznawano za niesubordynację i jako taką karano.
Sytuacji tej nie mógł zmienić korpus oficerski, którego poziom
pozostawał niski nie tylko ze względu na sprzeczne żądania partii
komunistycznej, ale także dlatego, że stanowiska dowódcze uważano za
dogodny punkt wyjścia kariery w sowieckiej hierarchii, a w sytuacji
powszechnego braku oficerowie oczekiwali specjalnego traktowania
i przywilejów. Na szczeblu dowództwa pułków oficerowie nigdy nie dawali
przekonującego przykładu – nigdy nie stali się elementem wiążącym
powołanych do wojska szeregowców z sowieckim systemem. Również
podoficerowie nie podtrzymywali łączności między żołnierzami
a systemem, jak to jest na Zachodzie.
Armii Czerwonej nie ominęły też wielkie czystki z końca lat
trzydziestych. Najnowsze statystyki, według których usuniętych zostało
mniej niż dziesięć procent oficerów, nie uwzględniają długofalowych
konsekwencji, takich jak zmniejszenie wzajemnego zaufania i pewności,
niezbędnych do prowadzenia wojny na takich warunkach, jakie na początku
podyktowali Niemcy. Po pożałowania godnych kampaniach w Polsce
i Finlandii Armia Czerwona przywróciła wiele zasad i instytucji zniesionych
po rewolucji październikowej. Miały one służyć zaprowadzeniu dyscypliny
oraz przywróceniu autorytetu oficerów i podoficerów. Zmiany te zostały
niechętnie przyjęte przez szeregowych żołnierzy. Niepewni swej pozycji
oficerowie również odnosili się do nich bez entuzjazmu.
Jednym z rezultatów było znaczące obniżenie nie najlepszego już
poziomu wyszkolenia. Powszechne na Zachodzie wyobrażenie sowiec​kiego
żołnierza z czasów II wojny światowej jako urodzonego wojownika, który
dzięki instynktowi i twardym realiom życia uodpornił się na wszelkie
przeciwności w stopniu nieosiągalnym dla „cywilizowanych” ludzi, zostało
ukształtowane przez opowieści niemieckich weteranów. W rzeczywistości
Armia Czerwona wyrastała z twardego i brutalnego społeczeństwa
i systemu, który stanowił prefigurację oraz replikę wojskowego życia.
Stalinowski Związek Sowiecki był państwem nakierowanym na przemoc,
a różnice i bariery między sferą wojskową a cywilną stopniowo się
zacierały. Walka zbrojna nigdy nie stała się celem samym w sobie – tak jak
w faszyzmie, lecz nieustanna wizja rewolucyjnej apokalipsy doprowadziła
do dogłębnego zmilitaryzowania kultury sowieckiej. Język polityki był
naszpikowany militarną frazeologią. Absolutna kontrola polityczna
i wszechobecna żelazna dyscyplina, często zaprowadzana przerażającymi
metodami, pomagały wypełnić nieuniknione luki między pokojem a wojną.
Jednak latem 1941 roku zbyt wielu oficerów i ich podkomendnych,
zawodowych żołnierzy i rezerwistów, nie miało pojęcia o podstawowych
zagadnieniach taktycznych i dyscyplinie ogniowej. Byli gotowi walczyć, ale
zbyt często nie wiedzieli jak.
Podobny kryzys i brak ciągłości widoczny był na poziomie doktryny
i planowania. Dla kształtującego się dopiero Związku Sowieckiego wojna
nie stanowiła jednej z możliwości, ale była czymś pewnym20. Zewnętrzni
wrogowie klasowi, czyli kapitalistyczne państwa otaczające Związek
Sowiecki, dążyły do jego zniszczenia ze względu na własną obiektywną
dynamikę. Przygotowanie się do wojny – wojny totalnej – było
pragmatycznym imperatywem wdrażanym w kontekście, zgodnie z którym
wojnę uznawano za naukę. Marksizm​-leninizm, oficjalna sowiecka
ideologia, był nauką, a sowieckie państwo i społeczeństwo opierały się na
abstrakcyjnych naukowych zasadach. Systematyczne studiowanie i właściwe
stosowanie tych zasad umożliwiało przewi​dywanie konsekwencji
określonych decyzji, zachowań, a nawet postaw. Prowadzenie wojny
również było nauką. Zastosowanie przez wyszkolonych inżynierów
obiektywnych reguł dawało największe szanse na zwycięstwo.
W tym modelu młode pokolenie technokratów postrzegało militarną
przyszłość Związku Sowieckiego w kategoriach masowej, zmechanizowanej
armii. W połowie lat dwudziestych XX wieku wykładowcy Akademii
Wojskowej Armii Czerwonej mówili o całkowitym zniszczeniu sił
nieprzyjaciela serią „dalekosiężnych operacji”: najpierw armie
uderzeniowe, które mają dokonać przełamania, a za nimi zmotoryzowane
oddziały ścigające i miażdżące przeciwnika. Wokół Michaiła
Tuchaczewskiego, w 1931 roku wyznaczonego na komisarza do spraw armii
i marynarki wojennej, skupiali się zwolennicy koncepcji, zgodnie z którą
mechanizacja jest warunkiem ożywienia i rozszerzenia wojny rewolucyjnej.
Technologicznie zaawansowana masowa armia mogłaby szerzyć komunizm
i go bronić. „Niechętni żołnierze” mieli się przedzierzgnąć w entuzjastów
dzięki bezpośredniemu doświadczeniu tego, co Związek Sowiecki może
zrobić swoim wrogom. Mieli się stać częścią nowego proletariatu, który
potrafi wykorzystać wojskowe technologie stworzone przez komunizm.
Stalin był przekonany, że niekomunistyczny świat z całą mocą żywi
nienawiść do sowieckiego systemu. Nawet wielki kryzys gospodarczy nie
zmienił jego zdania, ponieważ w agonalnych konwulsjach kapitalizm
mógłby z jeszcze większą zaciekłością zapragnąć odwrócić bieg historii
i skierować swoje siły zbrojne przeciw Z SRS . Niezależnie od intensywności
debat podejmowanych przez przywódców, armię i urzędników,
a dotyczących szerszej polityki albo szczegółów produkcji, założenie
o izolacji od śmiertelnego zagrożenia ze strony świata zewnętrznego miało
w tym czasie fundamentalny charakter. Umiarkowanie w kwestiach
planowania obronności stanowiło zbrodnię. Cykliczne czystki, przerwy
i reorganizacje zdarzały się w przemyśle obronnym na długo przed tym,
zanim stały się normą pod koniec lat trzydziestych.
Niezachwiane poparcie okazywane Stalinowi przez Armię Czerwoną
podczas wewnątrzpartyjnych rozgrywek w latach dwudziestych wynikało
z wdzięczności za jego twarde obstawanie przy finansowaniu wojska
kosztem równowagi budżetowej i produkcji cywilnej, aż do uzyskania
stałego poziomu „połowa dla wojny, połowa dla pokoju”. „Głęboka wojna”
stała się uniwersalną doktryną, w myśl której wspierane z powietrza, w pełni
zmechanizowane lotne oddziały miały przenieść walkę na tyły wroga
z prędkością czterdziestu do pięćdziesięciu kilometrów dziennie. W 1938
roku sowiecki ordre de bataille wymieniał cztery korpusy pancerne i dużą
liczbę brygad pancernych. W listopadzie 1939 roku formacje te rozwiązano
i zastąpiono dywizjami zmotoryzowanymi oraz brygadami pancernymi,
które miały działać przy wsparciu piechoty.
Jedną z przyczyn takiego posunięcia – podaną do publicznej wiadomości
– było obnażenie względnej słabości nieosłanianych czołgów w trakcie
wojny domowej w Hiszpanii, z kolei podczas walk z Japończykami
w Mongolii i okupacji wschodniej Polski okazało się, że duże formacje
pancerne są kłopotliwe w dowodzeniu. Poza tym Stalin obawiał się, że
wojska pancerne mogłyby się okazać zagrożeniem wewnętrznym. Nie
skończyło się więc na wyeliminowaniu najwyższych rangą zwolenników
zmechanizowanych działań wojennych, między innymi Tuchaczewskiego –
na poziomie brygad wymieniono wszystkich dowódców z wyjątkiem
jednego, a na poziomie batalionów osiemdziesiąt procent dowodzących.
Sukcesy czołgów Hitlera i zakończenie czystek spowodowały zmianę
w myśleniu. Na początku 1940 roku Ludowy Komisariat Obrony zaczął
zezwalać na tworzenie korpusów zmechanizowanych – ostatecznie powstało
ich dwadzieścia dziewięć. Każdy obejmował dwie dywizje pancerne
i dywizję zmotoryzowaną – po trzydzieści sześć tysięcy ludzi i tysiąc
czołgów każda – oraz dwadzieścia dodatkowych brygad złożonych z trzystu
lekkich czołgów T -26, które miały stanowić wsparcie piechoty. Liczby te
są ogromne nawet w kontekście późniejszych sowiec​kich szacunków.
Kiepskie wyposażenie zmniejszało jednak znaczenie tych formacji w polu,
a już same rozmiary korpusów uniemożliwiały skuteczne dowodzenie
i kontrolę nawet przy najlepszych chęciach.
Gdy w 1941 roku Niemcy parli w kierunku Moskwy, Armia Czerwona
zaczęła się przebudowywać właściwie od zera. Dywizje strzeleckie dalej
stanowiły jej kręgosłup, lecz ich liczebność zmniejszono do około
jedenastu tysięcy żołnierzy, a wsparcie innych jednostek i oddziałów
pomocniczych ograniczono do minimum. O dwie trzecie zmniejszono
liczbę przydzielonych im pojazdów, ale większość z nich i tak była ciągnięta
przez konie. Tym oszczędnie sformowanym jednostkom towarzyszyła duża
liczba o ponad połowę mniejszych brygad. Nowe struktury wynikały nie
tylko ze strat w ludziach i sprzęcie, poniesionych w czasie operacji
„Barbarossa”, ale także z faktu, że skuteczne dowodzenie bardziej
złożonymi formacjami zwyczajnie przekraczało możliwości pułkowników
i niższej rangi generałów, którzy zastąpili poległych, wziętych do niewoli
albo usuniętych ze stanowiska.
Odpowiednio uproszczone zostały również struktury wyższego
dowództwa. Dywizje – cztery lub pięć, a czasem więcej – były wówczas
przydzielane bezpośrednio do armii strzeleckich, które kontrolowały
większość jednostek pomocniczych i zaopatrzeniowych. W 1942 roku
dostawy broni i amunicji artyleryjskiej się zwiększyły, łączność poprawiła,
a kompetencja sztabów wzrosła, dzięki czemu korpusy strzeleckie zyskały
większą elastyczność. Armia strzelecka mogła obejmować trzy lub cztery
korpusy, każdy złożony z trzech lub czterech dywizji, przy czym niektóre
z nich powstały z samodzielnych brygad.
Zwiększyły się przydziały armat i broni maszynowej dla dywizji, ale
większość sprzętu rozdzielano na poziomie armii, które dysponowały nim
potem według zapotrzebowania. Przez cały rok 1942 sowieckie dywizje
strzeleckie rzadko osiągały przewidywany stan osobowy. W teorii i w
praktyce uważano je za mało istotne – przebywały na linii frontu dopóty,
dopóki nie została z nich sama kadra oficerska, po czym rozwiązywano je
lub odtwarzano21. Nasuwa się więc pytanie: oddziały uderzeniowe czy
mięso armatnie? To zależało od punktu widzenia22. Dziewiętnastoletni
Borys Gorbaczewski wstąpił do armii w styczniu 1942 roku. Na polu walki
po raz pierwszy znalazł się w sierpniu, jako żołnierz rzuconej na front
rżewski mieszanej kompanii strzeleckiej złożonej z „Rosjan, Ukraińców,
Kozaków i Uzbeków. […] Odtąd nie należeliśmy już do siebie samych;
pochłonął nas niepojęty i dziki żywioł walki. Wybuchy pocisków, odłamki
i kule zmiatały szeregi piechoty. […] Pozostałości kompanii i batalionów
stały się nieczułą masą prących naprzód desperatów”. Podobnie jak wiele
natarć Armii Czerwonej w 1942 roku również to załamało się w powodzi
krwi i wśród stosów ciał. Ranny Gorbaczewski trafił do szpitala, gdzie
spotkał też rannego oficera politycznego ze swojego pułku: „Jak my
walczymy? Od dowódcy armii po dowódcę kompanii wszyscy […]
prowadzą żołnierzy na rzeź. A jakie są tego skutki! Papieru zabraknie na
informacje o pogrzebach!”23.
Wielu niemieckich weteranów wspominało jednak, że mimo wszystkich
zagrożeń, jakie na froncie wschodnim niosła ze sobą technika, mimo
czołgów T -34, samolotów szturmowych Ił​-2, upiornie wyjących katiusz,
najgorsze ze wszystkiego było głębokie, gardłowe „Urraa! ​urraa!”,
towarzyszące szarżom sowieckiej piechoty.
Oddziały pancerne, główny cel na wszystkich frontach operacji
„Barbarossa”, zostały starte w pył w ciągu kilku tygodni24. 15 lipca 1941
roku monumentalne korpusy zmechanizowane rozwiązano. Podstawową
jednostką stała się brygada pancerna: początkowo liczyła około dwóch
tysięcy żołnierzy i dziewięćdziesiąt trzy czołgi, ale w dwóch trzecich były
to lekkie T -60, wyposażone w dwudziestomilimetrowe działka i pancerz tak
cienki, że dla niemieckich czołgów stanowiły igraszkę. Jednak nawet tak
ograniczone siły były zbyt duże dla niewprawnych dowódców, a ich
wyposażenie napotykało trudności. W grudniu stan brygad zmniejszono do
ośmiuset żołnierzy i czterdziestu sześciu czołgów, co odpowiadało sile
batalionu w armiach zachodnich.
Te niewielkie formacje nie odniosły większych sukcesów w czasie
zimowych kontrataków. W marcu 1942 roku utworzone zostały cztery
pierwsze korpusy pancerne. Od kwietnia do września 1942 roku w ordre de
bataille znalazło się ich jeszcze dwadzieścia pięć. Ostatecznie korpus miał
obejmować trzy brygady pancerne i zmotoryzowaną brygadę strzelecką,
a więc niespełna dziesięć tysięcy ludzi i sto sześćdziesiąt pięć czołgów.
Jedną trzecią z nich stanowiły lekkie T -60. Nowocześniejsze średnie T -34,
które stały się znakiem rozpoznawczym formacji pancernych Armii
Czerwonej, dopiero wchodziły do masowej produkcji.
Ustalony w 1942 roku ordre de bataille w ogólnych zarysach
obowiązywał do końca wojny. Lekkie czołgi zostały zastąpione T -34
w strukturze, która według kształtujących się zachodnich standardów była
„nadmiernie pancerna” – pozbawiona zarówno artylerii, która mogłaby
walczyć z niemiecką piechotą, jak i dział przeciwpancernych i piechoty,
żeby utrzymać zajęty teren. Pierwszemu brakowi ostatecznie zaradzono,
zwiększając liczbę bezwieżowych dział szturmowych, a drugiemu, tworząc
korpusy zmechanizowane, których trzon stanowiła transportowana
ciężarówkami piechota. Jednakże sama struktura korpusu pancernego
odpowiadała jego zadaniu, które polegało na wykorzystaniu przełamań
dokonanych przez „siły uderzeniowe” złożone głównie z piechoty
i artylerii, jak planowano przed wojną.
Zadanie to łatwiej było zdefiniować niż wykonać. Pierwszą poważną
próbą dla korpusów tego rodzaju była sowiecka ofensywa na Charków
w maju 1942 roku. Skoncentrowano wówczas tysiąc trzysta wozów
pancernych. Początkowych sukcesów odniesionych dzięki masie nie udało
się jednak wykorzystać ze względu na elastyczną niemiecką obronę, ​opartą
na skoordynowanych natarciach lotnictwa i sił pancernych. Korpusy
pancerne były zbyt daleko za linią walki, by podjąć szybką interwencję,
a później parły dalej, tymczasem niemiecka kontrofensywa odcięła
utworzony przez nie występ.
Podobną porażkę, choć na mniejszą skalę, sowieckie siły pancerne
poniosły na Krymie, gdzie jedna niekompletna niemiecka dywizja pancerna
pokonała bezładnie rzucane do walki przeważające siły. Gdy niedobitki
sowieckich formacji walczyły, żeby zyskać na czasie w trakcie długiego
odwrotu w kierunku Donu, ich sztaby podkreślały znaczenie zaskoczenia,
wykorzystania przewagi i poprawienia wsparcia logistycznego w przyszłych
ofensywach. Wszystkie te elementy udało się zrealizować podczas
ofensywy stalingradzkiej. Zmasowanie sił i kontratak przeprowadzone przez
Mansteina pokazały, że Niemcy nie przestali być mistrzami wojny
pancernej. Pozostali mistrzami, ale już bez miażdżącej przewagi. Na
początku nowego roku dowódcy frontowych jednostek niemieckich zaczęli
zgłaszać nieprzyjemne taktyczne niespodzianki25. Sowieckie oddziały
pancerne przestały postępować według przewidywalnego wzorca
polegającego na wiązaniu niemieckich przyczółków walką, a następnie
wystawianiu się na paraliżującą odpowiedź niemieckich czołgów. Zamiast
tego sowieccy czołgiści omijali zasieki i wjeżdżali daleko na tyły wroga.
Dowodzący na niższych szczeblach stawali się coraz bardziej elastyczni
i coraz lepiej radzili sobie z myśleniem w kategoriach sytuacyjnych.
W czasie wojny Sowieci wyszkolili czterysta tysięcy czołgistów26.
Ponad trzy czwarte z nich poległo w walce – proporcja ta odpowiada często
przywoływanym stratom wśród członków załóg nazistowskich U​-Bootów,
tyle że liczby są dziesięciokrotnie większe. Plutony egzekucyjne NKW D
rzadko towarzyszyły wojskom pancernym. Fatalizm, który towarzyszył
Armii Czerwonej przez niemal dekadę, wśród czołgistów przeradzał się
w determinację – wprawdzie nie do końca określoną, ale potężną – by
zabrać ze sobą jak największą liczbę hitlerowców.
Do oddziałów pancernych zgłaszali się doborowi rekruci: chłopcy ze
wsi, którzy marzyli o prowadzeniu traktorów w zmechanizowanym
kolektywie, robotnicy z fabryk, których przyciągały technika i maszyny,
a więc socjalistyczna modernizacja na gąsienicach. Zresztą rosyjska
tradycja wojskowa nie opierała się wyłącznie na wykorzystaniu brutalnej
siły. Istniała kultura szarży, tradycje niczym nieograniczonej i cenionej
mobilności kozaków z Siczy Zaporoskiej, lotnych oddziałów nękających
wojska napoleońskie wycofujące się spod Moskwy, konnych zabijaków
z Konarmii Siemiona Budionnego w czasie rosyjskiej wojny domowej.
Odpowiedni bodziec27 mógł uczynić z sowieckiego korpusu pancernego
śmiercionośne narzędzie.
Armia Czerwona rozwijała też infrastrukturę, przede wszystkim
w artylerii. Działa były ważnym elementem rosyjskiej armii od XVII stu​-
lecia28. Stalin miał z czasem nazwać ten rodzaj wojsk „czerwonym bogiem
wojny”. Właśnie tu masa oznaczała dominację. Armie zachodnie kładły
nacisk na mobilność ognia. Dla Sowietów liczyły się lufy. Armia Czerwona
nie dysponowała ani technologiami, ani technikami, którzy mog​liby
wdrożyć rozwiązania na modłę zachodnią. Decentralizacja była sprzeczna
z sowieckimi zasadami i praktyką. Poza tym armaty było łatwiej
wyprodukować niż czołgi, a ciężkie moździerze jeszcze łatwiej niż
konwencjonalne działa. W październiku 1943 roku Sowieci mieli ich już
tyle, że Stawka zatwierdziła utworzenie dwudziestu sześciu dywizji artylerii,
z których każda wyposażona była w ponad dwieście dział i haubic oraz sto
osiem ciężkich (kaliber 120 mm) moździerzy. W tym samym czasie
utworzono cztery dywizje wyrzutni rakietowych. Z końcem 1943 roku było
ich już siedem, a każda mogła podczas jednej salwy wystrzelić ponad trzy
tysiące czterysta rakiet.
W rezultacie Sowieci mogli zasypać strefę walki pociskami w takim
stopniu, w jakim alianci czynili to na froncie zachodnim w latach ​1916–
1917. Było to działanie tak samo wyrafinowane jak cios kijem
baseballowym w nerki, ale równie skuteczne. Nawet gdy działa
wykorzystywano na wysuniętych i nieosłoniętych pozycjach, niemiecki
ogień wymierzony przeciw artylerii i uderzenia z powietrza (jeśli była taka
możliwość) rozmywały się wobec liczby celów. Dowódcy artylerii byli
podporządkowani zwierzchnikom w tak określonym łańcuchu dowodzenia
i kontroli, że możliwe było niezależne wykorzystanie dział, bez
szczególnego i ulegającego zmianom związku z piechotą i oddziałami
pancernymi. W czasie kampanii stalingradzkiej potencjał nowego systemu
uwidocznił się tylko w niewielkiej części. W najlepszym wypadku miał on
swoje granice. Skutki jego użycia przeciw celom stacjonarnym lub
zmasowanym formacjom mogły przypominać efekty detonacji taktycznej
bomby nuklearnej. Najlepszym sposobem przeciwdziałania było
rozproszenie, zachowanie mobilności i elastyczności. Pod Kurskiem
Niemcy zrezygnowali ze wszystkich tych rzeczy, za co musieli zapłacić
słoną cenę.
Dla żołnierzy w szeregach Armii Czerwonej drugie lato wojny pozornie
nie przyniosło „ani zwycięstwa, ani nadziei”. Ponownie stracono ponad
trzysta tysięcy ludzi i dwa tysiące czołgów. Niedobitki ruszyły
w niekończącym się odwrocie przez stepy, od czasu do czasu podejmując
krótkotrwałe działania obronne. Siergiej Bondarczuk, weteran, który odbył
cztery lata służby wojskowej, przedstawił odpowiednio złagodzoną wersję
tych wydarzeń w epickim filmie Oni walczyli za Ojczyznę (1975). Ukazano
w nim losy niedobitków pułku strzeleckiego, podążających w kierunku
Donu i Stalingradu, spotykających się z pogardą cywilów, których
opuszczają, i pytających o przyczyny bezowocności swoich działań.
Wreszcie bohaterowie filmu zawracają i walczą pod rozwiniętym
sztandarem, który w chwale prowadzi ich nad Wołgę.
Ton pełnego determinacji optymizmu przeplatanego elementami
komediowymi i nostalgicznymi odpowiadał zachodnim filmom z lat
czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku – odzwierciedlał oficjalną
politykę, która obowiązywała niemal do końca istnienia Związku
Sowieckiego. Rosyjscy żołnierze i rosyjski lud postępowali bohatersko29.
Gdyby rzeczywistość miała się okazać inna, zajęłoby się tym NKW D ,
którego bali się wszyscy, od szeregowca do generała. Enkawudziści byli
wszędzie, ale dopiero 28 lipca 1942 roku Stalin wydał rozkaz nr 227,
w którym wezwał do zaniechania odwrotu i obrony każdej piędzi sowieckiej
ziemi. Kary były różne, od służby w batalionie karnym po wyrok śmierci –
ponad sto pięćdziesiąt tysięcy czerwonoarmistów zostało formalnie
skazanych na śmierć. Liczba rzeczywiście wykonanych karnych egzekucji
jest jednak niemożliwa do ustalenia.
Wysokie morale było obowiązkiem żołnierza, nie jego prawem, lecz
Stawka nie budowała morale na samych egzekucjach. Mitologia sowiec​-
kiego odrodzenia po operacji „Barbarossa” opierała się po części na
odwołaniu do religii oraz do nacjonalizmu. Stalin spotkał się
z prawosławnymi duchownymi. Otwierano kościoły i seminaria.
Towarzyszyły temu mające niemal kultowy wydźwięk odwołania do
ojczyzny, jej bohaterów i symboli. Ojczyzna stała się swego rodzaju
sakralną przestrzenią, łącząc emocjonalną abstrakcję z geograficzną
rzeczywistością. Prowadzono wykłady i wyświetlano filmy poświęcone
legendarnym przywódcom: Bohdanowi Chmielnickiemu, Aleksandrowi
Suworowowi, Michaiłowi Kutuzowowi – i Stalinowi, rewolucyjnemu
obrońcy miasta, które nosiło teraz jego imię. Krój mundurów zmieniono na
bardziej elegancki, dodając pagony i stójki. Do łask powrócił wojskowy
blichtr – medale i ordery z trudem mieściły się na piersiach starszych
oficerów, choćby Żukowa i rywalizującego z nim Iwana Koniewa. Powołani
do wojska, od kucharzy po strzelców wyborowych, otrzymywali odznaki za
„wzorową” służbę.
Już we wrześniu 1941 roku ponownie wprowadzono do nazewnictwa
określenie „gwardia”. Nawiązywało ono nie tylko do Gwardii Czerwonej,
czyli formacji rewolucyjnych, ale także do elitarnych jednostek z czasów
carskiego imperium. Oddziały, które wyróżniły się w walce, od
niezależnych batalionów po całe armie, otrzymywały nowe nazwy i numery.
Członkowie tych jednostek stawali się „gwardzistami”, a zaszczyt ten
przysługiwał im także po przeniesieniu do innej jednostki.
Te nowe formy uznania spotkały się z życzliwym przyjęciem. Weterani
walk z 1941 roku, przymusowo zmobilizowani do służby i wracający do
zdrowia ranni, którzy doświadczyli goryczy klęski, coraz częściej
wyłamywali się jednak z porewolucyjnej kultury spychania
odpowiedzialności i szukania kozłów ofiarnych. Upowszechniła się wiedza
o liczbie ofiar i wielkości strat materialnych, które zadali Sowietom
naziści. Zmarnowany wysiłek pokoleń, daremność ofiar i wyrzeczeń budziły
złość. Obroną przed spiralą nihilizmu było coraz mocniejsze przekonanie –
nawet wśród cyników i rozczarowanych – że w Związku Sowiec​kim nie było
niczego złego, co Niemcy mogliby czy chcieliby naprawić.
Wszechstronna i niestrudzona propaganda bez wytchnienia pracowała
nad podsycaniem i systematyzowaniem nienawiści – zabijanie Niemców
miało się stać przyjemnością i nawykiem. Podczas przeszkolenia, które
w Armii Czerwonej nigdy nie było w pełni humanitarne, hartowano
rekrutów na różne sposoby. Między innymi przejeżdżano czołgami nad
okopami, w których siedzieli. Okopy rekruci często sami musieli sobie
wykopać, a „wypadki” skutecznie leczyły ich z opieszałości.
Nawet w pozbawiającym indywidualności kontekście wojny totalnej oraz
mimo oficjalnej sowieckiej polityki podkreślania kolektywnej natury
poświęcenia i zwycięstwa nigdy nie wykształcił się jeden typ żołnierza
charakterystyczny dla całej Armii Czerwonej. Wiek i przynależność
etniczna, środowisko i kultura podtrzymywały indywidualne tożsamości.
Zaufanie i przyjaźń, nadzieja uznania i lęk przed karą, ideologia i tradycje –
wszystko to odgrywało rolę w odnawianiu i przekształcaniu motywacji do
walki. Głębiej jednak, nawet w środkowym okresie wojny, kryła się żywiona
przez żołnierzy na linii frontu nadzieja, że ich poświęcenie przyniesie po
wojnie reformę30 – „komunizm z ludzką twarzą”, wolny od przedwojennych
nieporozumień i nienawiści, z normami produkcyjnymi dopasowanymi do
cywilnych potrzeb i pragnień, z przywódcami i masami połączonymi
wspólnymi celami.
Borys Gorbaczewski, wówczas w stopniu kapitana, wspominał
powojenną rozmowę31, którą odbył z kilkoma swoimi podwładnymi przy
ognisku, przy czym mimo obecności oficera wszyscy czuli się dość
pewnie: „Gdyby tylko władza dała nam wolność, oszczędziła nam
kołchozów i pomyślała o czymś podobnym do NEP ​-u. Gdyby tylko puścili
nas wolno, moglibyśmy odbudować całą Rosję w pięć lat”. Trzecia Rzesza
nie miała monopolu na iluzje i urojenia.
III

Sytuację Armii Czerwonej najłatwiej zrozumieć, gdy uwzględni się podziały


– między partią a wojskiem i między poszczególnymi rodzajami broni
w samej armii. Armię niemiecką w 1943 roku najlepiej rozpatrywać
w kategoriach synergii32 – między wojskiem, partią a społeczeństwem
i między poszczególnymi elementami w samej armii.
Uczeni porównywali już partię nazistowską ze wszystkimi możliwymi
organizacjami, a nawet ze średniowiecznym feudalizmem. Na pewno nie
można określać jej przymiotnikiem „patriarchalna”. Zmiana i postęp
stanowiły jej siły napędowe. Nazistowska nostalgia wyrażała się głównie
w rodzimym kiczu. Nie było tam miejsca na sprawy wojskowe. Hitler
początkowo dbał o przychylność wojskowych, aby wykorzystać ich do
umocnienia swojej władzy nad partią nazistowską i niemieckim narodem,
a potem włożyć w ich dłonie sztandar terytorialnej i ideologicznej
ekspansji do czasu, aż będą ich mogli zastąpić esesmani. Nazistowski punkt
widzenia pod wieloma istotnymi względami różnił się od poglądów
reprezentowanych w Reichswehrze. Niemieckim wojskowym oraz
nazistowskim teoretykom i propagandystom wspólne były jednak:
antymarksizm, antypacyfizm i sprzeciw wobec ustaleń traktatu
wersalskiego.
Siły zbrojne i nazistów łączyło też nastawienie na przyszłość, bez
rozpamiętywania przeszłości. Podczas I wojny światowej generał Hans von
Seeckt wyrobił sobie reputację jednego z najbłyskotliwszych oficerów
sztabowych niemieckiej armii. W nowo utworzonej Republice Weimarskiej
pełnił funkcję głównodowodzącego Reichswehry. Od początku nie zgadzał
się z koncepcją osiągania zwycięstwa za pomocą masy, a ten właśnie pogląd
dominował w myśli wojskowej od czasu wojen napoleońskich. Von Seeckt
był zwolennikiem szybkich i decydujących zwycięstw osiąganych dzięki
akcjom ofensywnym.
Jego naczelną zasadą była śmiałość, a na drugim miejscu znajdowała się
elastyczność. Struktura Reichswehry została jednak szczegółowo
uregulowana postanowieniami traktatu wersalskiego: sto tysięcy żołnierzy,
ale żadnych czołgów, samolotów, średniej ani ciężkiej artylerii – taka armia
wymagała znaczącego wzmocnienia. Przy każdej dywizji Reichswehry mógł
powstać jeden batalion motorowo​-transportowy, a von ​Seeckt traktował
pojazdy tych jednostek jako coraz bardziej wartościowe uzupełnienie
konwencjonalnej broni. Na początku lat trzydziestych XX wieku gry
wojenne koncentrowały się nie tylko na zwykłym połączeniu, ale głównie
na integracji mobilności i siły uderzeniowej – jakość miała być
wspomagana przez technologię. W 1934 roku uchwalono utworzenie
pierwszej „eksperymentalnej dywizji pancernej”. W następnym roku Hitler
przywrócił obowiązek służby wojskowej i oficjalnie rozpoczął
przezbrajanie armii. W zamian siły zbrojne dały nazistom wolną rękę
w „odbudowie” Niemiec.
Decyzja ta nie była wyrazem ograniczenia ani moralnej ślepoty.
Dowódcy Reichswehry lepiej niż generałowie jakiejkolwiek innej armii na
świecie rozumieli, że wojna totalna i wojna uprzemysłowiona zrodziła nowy
styl walki i nowe metody przywództwa. Oficer nie stał już ponad swoim
oddziałem, ale był jego integralną częścią. Patriarchalno​-hegemoniczne
stosunki typowe dla „starej” prusko​-niemieckiej armii, niańczenie
młodziutkich rekrutów i wprowadzanie ich w dorosły świat ustąpiły miejsca
wzorcom kolegialno​-afektywnym, kładącym nacisk na współpracę
i porozumienie podczas wykonywania zadań. „Człowiek masowy” został
zastąpiony przez „człowieka wyjątkowego” – połączenie wojownika
i technika, dla którego walka była zarówno rzemiosłem, jak
i doświadczeniem wewnętrznym.
Żołnierze byli pewni33, że gdy młodzi Niemcy zamienią brunatne
koszule i uniformy Hitlerjugend na szare wojskowe mundury, łatwo będzie
ich socjalizować z dala od nazizmu. Armia dobrze wiedziała, jak o nich dbać
za pomocą własnych środków. Nowy Wehrmacht miał nowe wyposażenie.
Urlopy dawano chętnie. Jedzenie było smaczne i obfite. Mundury były
eleganckie i twarzowe – rzecz nie bez znaczenia dla młodych mężczyzn na
przepustce, którzy chcą szybko zrobić dobre wrażenie.
Rekruci byli zmotywowani, bystrzy i sprawni fizycznie. Dzięki
obowiązkowi osiemnastomiesięcznej pracy społecznej, który od 1935 roku
obejmował wszystkich siedemnastolatków, byli przyzwyczajeni do
koszarowego stylu życia i doskonale wiedzieli, co to dyscyplina.
Oficerowie i podoficerowie mieli nawiązywać relacje z podkomendnymi,
być dla nich wzorem na co dzień.
Armia pozostała jednak armią, a podoficerowie dysponowali tymi
samymi co zawsze, oficjalnymi i nieoficjalnymi, narzędziami do
„motywowania” opornych tak, aby stało się to przestrogą dla innych. Dla
Niemców służba wojskowa od ponad stulecia stanowiła rytuał przejścia.
Powszechnie uważano, że przeciętnie sprawny i radzący sobie w życiu
mężczyzna odnajdzie się w armii. Ograniczenie służby wojskowej
w czasach Republiki Weimarskiej przydało jej uroku zakazanego owocu.
Reakcją starszych pokoleń na wszystko, co pachniało urojeniami
dorastających chłopców lub rebelią, było niemal zawsze stwierdzenie, że
przydałoby im się trochę wojskowego drylu.
Pobór znacząco różnił się od tego przed rokiem 1914 i od modeli
stosowanych w innych krajach. Wprawdzie niemiecki system brał pod
uwagę doświadczenie, zdolności, wykształcenie, a nawet klasę społeczną,
ale przywiązywał szczególnie duże znaczenie do tego, co późniejsze
pokolenia nazwały „profilem osobowości”. Determinacja, trzeźwe myślenie
i umiejętność orientowania się w sytuacji były wysoko cenione. Wstępne
szkolenia we wszystkich rodzajach wojsk najlepiej porównać do połączenia
podstawowego szkolenia w armii amerykańskiej z zaawansowanym
szkoleniem dla żołnierzy piechoty, któremu przyświeca slogan powtarzany
w piechocie morskiej: „Każdy musi umieć strzelać”. Był to wyraz
przekonania, że pod względem fizycznym i moralnym służba w piechocie
jest najbardziej wymagająca. Żołnierz, który nie potrafił sprostać tym
wymaganiom, nie był efektywny, niezależnie od biegłości w sprawach
technicznych. W walce należało się spodziewać nieporozumień i błędów.
Radzenie sobie z nimi zależało w większym stopniu od charakteru niż
intelektu. A w kontekście walki charakter oznaczał przede wszystkim wolę.
Wehrmacht nie zajmował się zanadto kwestią, czy główną rolę odgrywała
tu natura, czy wychowanie. Na długo zanim Leni Riefenstahl pokazała
hitlerowską wersję tej koncepcji, wojsko kierowało się zasadą, że wolę
żołnierza trzeba ukształtować. Wojskowy dryl był sposobem kształtowania
odruchowej koordynacji ciała i umysłu. Ćwiczenia odbywały się w dzień lub
w nocy, bez uprzedzenia, w każdych warunkach pogodowych, także bez
jedzenia. Warunki bojowe symulowano, stosując ostrą amunicję. Ofiary
przypominały o zagrożeniach wynikających z braku ostrożności i z głupoty.
Według rozpowszechnionego mitu niemiecka armia z czasów II wojny
światowej była wojskiem „czystej tarczy”, walczącym najpierw
z powodzeniem, a potem heroicznie mimo wielu przeszkód, a zarazem
starającym się za wszelką cenę uniknąć „skażenia” przez narodowy
socjalizm – „kompanią braci”34 połączonych nierozerwalnymi więzami
koleżeństwa. Owo pojęcie jest być może emocjonalnym podłożem tego, co
John Mearsheimer nazwał „budzoną przez Wehrmacht zazdrością o penisa”.
Żołnierze i uczeni w Niemczech i poza ich granicami uparcie powołują się
właśnie na koleżeństwo, chcąc wyjaśnić „siłę bojową”, która robiła tak
wielkie wrażenie na przeciwnikach Trzeciej Rzeszy.
Gdy jednak mowa o froncie rosyjskim, pojęcie kolegi czy też
towarzysza coraz częściej uznaje się za sztuczny konstrukt oparty na
nazistowskiej ideologii i wynikający z materialnych braków i dużych strat,
które pochłaniały „pierwotne grupy” ufundowane na trwałych relacjach.
Niewielkie grupki połączone więzami sympatii, bliskości i doświadczania
stanowiły mechanizm przetrwania. W Rosji człowiek fizycznie lub
emocjonalnie samotny był ofiarą czekającą na dopełnienie się losu.
Spontanicznie powstające, ciągle odnawiane i przebudowywane wskutek
ciężkich strat ponoszonych przez niemiecką armię wspólnoty były
trzymane w ryzach przez „weteranów” – czasem z kilku​dniowym zaledwie
stażem – którzy nadawali ton i podtrzymywali na duchu nowo przybyłych,
nie tyle szukających przynależności, ile potrzebujących jej, żeby przetrwać
fizycznie i psychicznie.
Za „dobre” często uznawano każde postępowanie, które umacniało
kruchą, zmienną, doraźną wspólnotę mierzącą się z wyzwaniami
zewnętrznymi lub wewnętrznymi. Jednak niezależnie od rzeczywistego
zakresu brutalizacji wojska lądowe, Wehrmacht i Waffen SS , nigdy jako
ogół nie przekształciły się w „dziką hordę”, jak to ujął Martin van Creveld.
Pozbawiona praw i zdezorganizowana, niszcząca dla samego zniszczenia,
skupiona na sobie i wręcz ocierająca się o solipsyzm horda nie może ani
obdarzyć zaufaniem, ani też go wzbudzić w stopniu pozwalającym na
uzyskanie takiej siły bojowej, jaką Niemcy prezentowali do samego końca.
Koleżeństwo pomagało im pozostać żołnierzami, nie wojownikami czy
zabójcami. Po 1945 roku służyło zaś niemieckim weteranom jako
usprawiedliwienie udziału w wojnie. Mało kto się przyznawał, że walczył za
Hitlera i Trzecią Rzeszę. Przekonanie, że bronili ojczyzny i bliskich, powoli
było równoważone przez świadomość, że zakończona wojna od początku do
końca była wojną Niemiec, i ta świadomość wreszcie przeważyła. Pozostały
na wpół przetworzone wspomnienia snute przy wieczornym kuflu piwa albo
podczas zjazdu pułku – wspomnienia wzajemnej troski, emocjonalnego
zaangażowania i gotowości poświęcenia dla innych. Cechy te tradycyjnie
uważano za kobiece, lecz powiązane z ludzkim aspektem koleżeństwa
pomagały one moralnie i emocjonalnie uporać się z nieludzkim obliczem
systemu oraz pogodzić się z naturą reżimu, który wykorzystywał owo
poświęcenie.
Podczas gdy Sowieci postrzegali wojnę jako naukę, Niemcy
interpretowali ją jako sztukę. Wojna wymagała opanowania podstawowych
umiejętności, ale nie można jej było sprowadzić do reguł i zasad.
Mistrzostwo w niej wymagało studiów35 i refleksji, ale ostatecznie zależało
od dwóch praktycznie nieprzetłumaczalnych pojęć: Fingerspitzengefühl
oraz Tuchfühlung. Być może najlepszym ekwiwalentem będzie tu pojęcie
świadomości sytuacyjnej. Niemiecka koncepcja obejmowała też kwestię
polotu, czyli, by rozjaśnić to za pomocą porównania, różnicę między
koniem gorącokrwistym a perszeronem, między samochodem sportowym
a kombi. Kładła nacisk na szybkość i śmiałość, manewrowanie, żeby zadać
możliwie mocny cios z najmniej oczekiwanej strony.
Ucieleśnieniem tego kładącego nacisk na mobilność podejścia do wojny
były dywizje pancerne. Od samego początku były one pomyślane jako
zrównoważone połączenie różnych rodzajów broni. Czołgiści
i zmotoryzowana piechota, motocykliści i załogi samochodów pancernych,
artyleria, oddziały inżynieryjne i łączności – wszyscy mieli się szkolić
i walczyć razem w tempie ustalonym przez wojska pancerne. Dywizja
pancerna miała się wbić w pozycję nieprzyjaciela, dokonać przełamania,
a potem wyrwać się, korzystając tylko z własnych zasobów, co
rozwiązywało podstawowy niemiecki problem z czasu I wojny światowej.
Dywizje tego rodzaju mogły też być wykorzystywane na flankach
nieprzyjaciela albo na jego tyłach. Mogły ścigać uciekających, a w czasie
pościgu używać zasobów nieprzyjaciela. Dzięki oddziałom rozpoznania
mogły wykorzystywać dogodne sytuacje, zajmować cele, utrzymywać je za
pomocą piechoty, a następnie przegrupować się i powtórzyć to samo sto
sześćdziesiąt kilometrów dalej.
Nie mniej istotny był gwałtowny rozwój komunikacji radiowej
i związane z nim przekonanie, że dowódcy formacji zmechanizowanych,
mając taką możliwość, powinni znajdować się na czele swoich oddziałów.
Aforyzm Helmuta von Moltke starszego, że „żaden plan nie wytrzyma
spotkania z nieprzyjacielem”, zyskał nowy wymiar. Zmechanizowani
dowódcy zmechanizowanych sił mogli teraz układać, przekształcać
i realizować plany odpowiadające zmieniającej się sytuacji. Działania
wojenne według grafiku, jak te z lat 1914–1918, ustąpiły miejsca
działaniom wojennym ze stoperem.
Obecna w niemieckiej myśli wojskowej od 1918 roku krytyka wojny
masowej nie pomijała nigdy samych liczb. Starano się utworzyć jednostki,
które mogłyby osiągać decydujące wyniki taktyczne i operacyjne od
samego początku, co pozwoliłoby uniknąć spirali eskalacji prowadzącej do
wojny na wyniszczenie – przed którą od dziesięcioleci przestrzegali
zawodowi żołnierze, ponieważ ich zdaniem Niemcy nie miały szans jej
wygrać. Jednak armia, która ostatecznie stanęła do walki, była rezultatem
improwizacji36. Stały rozwój zakładany pierwotnie przez sztab generalny
i naczelne dowództwo ustąpił miejsca zbrojeniom, które szybko okazały się
celem samym w sobie i coraz bardziej przekraczały dostępne ludzkie
i materialne zasoby. Nawet po „nocy długich noży” w 1934 roku, która
wykluczyła wykorzystanie Sturmabteilung (SA ), paramilitarnych bojówek,
jako podstaw alternatywnego systemu militarnego, w armii nadal obawiano
się podwójnej lojalności społeczeństwa coraz silniej przenikniętego ideami
nazizmu. Hitler nie tylko był gotów podjąć ryzyko wojny totalnej, ale też ją
popierał. Jednak pod względem strategicznym tego rodzaju wojna wciąż
była dla Niemiec niekorzystna. W kontekście społecznym i politycznym
wojna masowa, w której uczestniczyłby niemiecki Volk, prawdopodobnie
przyniosłaby większą korzyść nazistom niż żołnierzom.
Od czasu wojen napoleońskich armia pruska, a później niemiecka
uznawała wysoką średnią za coś nader pożądanego. Sztab generalny był
zaczynem pchającym w górę cały korpus oficerski, a nie elitarnym
towarzystwem wzajemnej adoracji. Pod względem operacyjnym pojedynczy
pułk, dywizję czy korpus uznawano za zdolny do takich samych działań jak
wszystkie inne. Gdy w trakcie I wojny światowej masowo tworzono dywizje
rezerwowe, ich struktura była możliwie zbliżona do norm czynnej armii, od
początku wykorzystywano je również w taki sam sposób jak pozostałe
jednostki. W 1939 roku większość dywizji formowano jednak „falami”
(Wellen), przy czym każda była inaczej wyposażona i wyszkolona oraz miała
różną skuteczność operacyjną. Gdy planowano wojnę, ustalono hierarchię,
na której szczycie znalazły się dywizje utworzone w „pierwszej fali”
w czasach pokoju, a na ich czele – powstałe wtedy dywizje
zmechanizowane.
Sytuacja ta dawała armii niemieckiej pewien zakres możliwości
politycznych i militarnych. W taktycznych, doktrynalnych
i instytucjonalnych koncepcjach Reichswehry, przepracowanych po 1933
roku, kreślono wizję zdecydowanych operacji ofensywnych,
przeprowadzanych nie za pomocą małej armii zawodowej, ale przez
wyspecjalizowane technicznie formacje w ramach masy. Technika
pozwalająca zwiększyć siłę bojową doprowadziła do powstania elity – nie
w sensie rasowym czy ideologicznym, ale funkcjonalnym, elity
definiowanej przez wyuczone umiejętności. Jej profesjonalizm miał
umożliwić taki sposób walki, jakiego jednolite masowe armie oparte na
wzorcu z lat 1914–1918 nie mogły zastosować, ale to właśnie tak
prowadzona walka przynosiła zwycięstwa.
W ostatnich latach żołnierze i uczeni usilnie starają się zdyskredytować
i zdekonstruować koncepcję wojny błyskawicznej37. Ujmując to w skrócie,
uważają oni, że niemieckie zwycięstwa z lat 1939–1941 nie były skutkiem
doktryny wojennej i planowania. Miały być rezultatem serii przypadków
i zbiegów okoliczności, które wymusiły pewne improwizowane działania,
podejmowane w celu uniknięcia wojny na wyniszczenie i odpowiadające
imperatywom chaotycznego ze swej natury reżimu nazistowskiego.
Blitzkrieg nie był uniwersalną zasadą, zgodnie z którą mobilizowano
i wykorzystywano niemieckie zasoby. Nie był też strukturą pojęć zapisaną
w podręcznikach, wykładaną w szkole i praktykowaną w czasie ćwiczeń.
Twierdzenie, że wojna błyskawiczna była koncepcją ex post facto, ma
jednak tyle samo sensu, co rozebranie zegarka na części, włożenie ich do
worka i potrząsanie nim w nadziei, że wyjmie się z niego dobrze działający
czasomierz. Blitzkrieg był ostatnim przejawem wojny ruchomej,
historycznych dążeń pruskich i niemieckich planistów wojskowych, które
von Seeckt i jemu współcześni próbowali wskrzesić po 1918 roku.
Blitzkrieg stanowił też zakotwiczone w technologii ucieleśnienie
abstrakcyjnego pojęcia. Wojna ruchoma prowadzona za pomocą siły mięśni
ludzi i zwierząt pozostawała raczej intelektualnym konstruktem niż
rzeczywistością. W trakcie wojny błyskawicznej łączność radiowa i silniki
pozwalały armii dosłownie zataczać kręgi wokół nieprzyjaciela – pod
warunkiem, że jej moralne i intelektualne walory szły w parze z zasobami
materialnymi.
W latach 1939–1941 stało się to faktem od Francji i Belgii po
Jugosławię i Cyrenajkę. Jednak trudności, przed którymi Niemcy stanęli
podczas wojny z Rosją, sprawiły, że siła blitzkriegu stała się jego słabością.
Produkcja nie nadążała, rezerwy nie były dość duże, żeby wyrównać straty.
Różnica w możliwościach i skuteczności między zmechanizowaną elitą
a maszerującą lub jadącą na konnych wozach piechotą okazała się
przepaścią nie do pokonania. Konsekwencją była między innymi zmiana roli
jednostek zmechanizowanych, które zamiast stanowić szpicę, przekształciły
się w kręgosłup, stały się zatem koniecznym elementem każdej operacji, od
utrzymania frontu zimą 1941 roku po zajmowanie kolejnych ulic
Stalingradu rok później. Dywizje piechoty były tak słabe, że w 1943 roku
zaczęto je redukować do sześciu batalionów, chociaż pierwotnie
przewidywano dziewięć. Nowa broń, na przykład lekkie karabiny
maszynowe M G-42 i różnego typu pancerzownice, zwiększały siłę ognia
piechoty. Jednak w zmienionym składzie niemieckie dywizje nie miały
wystarczającej siły, by prowadzić dłuższe działania, ofensywne
i defensywne, przeciw Armii Czerwonej, która polegała już nie tylko na
determinacji swoich żołnierzy.
Jednostki pancerne stały się elitą, a z czasem zakres ich obowiązków
znacząco się powiększył. Zaczęto oczekiwać, że dywizje zmechanizowane
będą utrzymywać zajęte tereny, odzyskiwać je i zabezpieczać, opierając się
wyłącznie na własnych zasobach, kosztem uzyskiwania i wykorzystywania
przewagi umożliwiającej atak. Pod koniec walk toczonych zimą 1942 roku
osiemnaście dywizji pancernych na froncie wschodnim dysponowało
w sumie tylko sześciuset sprawnymi czołgami. Jeszcze bardziej brakowało
ciężarówek i innych pojazdów. Uzupełnianie strat w ludziach i sprzęcie
prowadzono chaotycznie – wszystko zależało od tego, czy daną dywizję
można było wycofać i jak daleko można ją było wycofać, oraz co akurat
znajdowało się w magazynach i warsztatach.
Drugą konsekwencją było zawężone spojrzenie, skupienie na następnym
celu, nacisk na działanie kosztem refleksji na wszystkich poziomach i we
wszystkich aspektach prowadzenia wojny. Z historycznego punktu widzenia
w prusko​-niemieckim planowaniu wojskowym przeważała tendencja do
przesuwania odpowiedzialności na niższe szczeble, preferowano
bezpośrednie działanie kosztem projektowania strategicznego, a nade
wszystko ceniono wirtuozerię taktyczną. Chroniczny brak oficerów
sztabowych38 na wszystkich poziomach, często bezkrytycznie chwalony
jako przejaw oszczędności, w praktyce przeważnie oznaczał przepracowanie
i brak czasu na myślenie o kolejnym tygodniu. Improwizacja była więc
koniecznością w niemieckiej wojnie ruchomej. Jednak na froncie
wschodnim zbyt często niebezpiecznie zbliżała się ona do działania
zupełnie chaotycznego.
Trzecią, a w dłuższej perspektywie najpoważniejszą konsekwencją była
kultura, mentalność łącząca wygodę z obojętnością i zakorzeniona
w twardości39. Twardość nie oznacza tu okrucieństwa ani fanatyzmu.
Najlepiej zrozumieć ją jako rezultat przedwojennych koncepcji, a zatem
jako wolę rozumowo skoncentrowaną na celu, którym jest wykonanie
zadania. Takie nastawienie umysłu umożliwiało brutalny oportunizm będący
nieodłącznym aspektem wojny, a zarazem wpisywało się w nazistowską
ideologię i było przez nią podsycane.
Twardość czyniła z oportunizmu normę i cnotę. Bezosobowość
i odczłowieczenie szły ze sobą w parze. Usuwanie stojących na
przeszkodzie cywilów lub niewygodnych podoficerów nie było jeszcze
usankcjonowane prawnie ani rutynowe, lecz było możliwe, a pytań –
zarówno z zewnątrz, jak i z wewnątrz – padało coraz mniej. Kultura
twardości funkcjonowała przede wszystkim wśród młodszych oficerów.
Z chwilą wybuchu wojny doświadczenie bojowe stało się głównym
kryterium awansu. Z końcem 1942 roku każdy Niemiec w wieku powyżej
szesnastu lat mógł zostać oficerem, jeżeli sprawdził się na froncie, wykazał
się odpowiednimi cechami charakteru, wierzył w nazistowską sprawę i był
czysty rasowo – trzy ostatnie kryteria bywały traktowane różnie, raz
swobodnie, innym razem nader poważnie.
Ta względna demokratyzacja odzwierciedlała, ze swej dobrej strony,
coraz większą synergię nazistowskiej ideologii i wymogów frontu. Hitler
chciał młodych „wytrzymałych jak rzemień, chyżych jak charty i twardych
jak stal Kruppa”, jednocześnie nieobciążonych refleksją czy wyobraźnią.
Armia Czerwona nawet w szczytowej formie nie była wyrafinowanym
taktycznie przeciwnikiem. Dowódcom niemieckich pułków i dywizji
zależało jedynie na tym, aby ich podkomendni byli ludźmi twardymi
fizycznie i moralnie, gotowymi dowodzić na linii frontu i zachowującymi
zimną krew w najtrudniejszych sytuacjach. Być może stały dopływ
dwudziestokilkuletnich poruczników odznaczonych za odniesione rany
i wykazujących właściwą postawę pomógł ich starszym, mądrzejszym
i bardziej zmęczonym zwierzchnikom stłumić w zarodku wszelkie
wątpliwości co do Hitlera i jego wojny.
2

Przygotowania

Bitwa pod Kurskiem rozegrała się w szerszym kontekście wojny, której


losy – jak uważali przywódcy Trzeciej Rzeszy z Hitlerem na czele – właśnie
się ważyły. Po Al-Alamajn Hitler przerzucił do Afryki Północnej duże siły.
Rezultatem było kilka taktycznych zwycięstw nad niedoświadczonymi
oddziałami, ale te sukcesy nie przyniosły żadnych korzyści operacyjnych
ani strategicznych.
I

Erwin Rommel, słynny „Lis Pustyni”, był wyczerpany mentalnie i fizycznie.


Jeden z ataków wstrzymał, gdy amerykańskim artylerzystom, w których
miał ugodzić, zostało amunicji na zaledwie kwadrans. Zdołał skoncentrować
trzy dywizje pancerne, największe siły pancerne wykorzystane przez
Niemców w jakimkolwiek uderzeniu, do ataku na nadchodzącą ze wschodu
brytyjską 8 Armię. Jednak generał Bernard Law Montgomery zorientował
się w jego zamysłach dzięki informacjom pozyskanym z nasłuchu
niemieckich radiostacji. Ku rozpaczy oddziałów pancernych Niemcy
przeszli więc do wielowarstwowej, zaplanowanej obrony. „Marszałek
spieprzył sprawę”40, stwierdził cierpko Montgomery, a Rommel w ciągu
jednego dnia odwołał bitwę, co uznaje się za jego największą
kompromitację41.
Trzy tygodnie później, 26 marca 1943 roku, brytyjska 8 Armia dotarła do
linii Mareth. 19 kwietnia brytyjska 1 Armia i amerykański 2 Korpus
zaatakowały na zachodzie. Mimo że Hitler kazał wysyłać coraz to nowe siły
do Afryki, nikt nie miał większych wątpliwości, jaki będzie ostateczny
wynik.
Nadzieje pokładane w akcjach U​-Bootów i wiarę w nową broń, od gazu
paraliżującego przez działa superdalekiego zasięgu po pociski rakietowe,
weryfikowała nieustająca angielsko-amerykańska ofensywa w powietrzu,
która pochłaniała coraz więcej technicznych zasobów Rzeszy. W 1943 roku
nad Niemcami zawisło też widmo inwazji przez kanał La Manche, ponieważ
w Afryce Północnej alianci pokazali – co prawda na niewielką skalę – że
szybko się uczą. Sytuacja wewnętrzna również była niepokojąca. W 1942
roku sam front wschodni pochłaniał przeszło sto tysięcy zabitych
miesięcznie. Nie licząc całkowicie niezdatnych do służby wojskowej
i niezbędnych robotników, w marcu 1943 roku w Rzeszy zostało ostatnie
pół miliona mężczyzn nienoszących munduru42. W 1942 roku na froncie
wschodnim Niemcy stracili także pięć i pół tysiąca czołgów, osiem tysięcy
dział i prawie ćwierć miliona pojazdów silnikowych. Dwie trzecie
z dwudziestu tysięcy zniszczonych samo​lotów również stracili w Rosji. Te
materialne straty udawało się uzupełniać – ale jak długo mogło to potrwać?
Odpowiedź na to pytanie była trudna ze względu na nieufność Hitlera
wobec narodu niemieckiego oraz własnego aparatu ucisku i kontroli. Hitler
święcie wierzył, że Niemcy otrzymały „cios w plecy”, gdy w 1918 roku
ostatecznie załamał się front we Francji. „Mobilizacja totalna”, taka jak
w Rosji czy Wielkiej Brytanii – gdzie kobiety powoływano do pracy
w przemyśle wojennym, likwidując produkcję cywilną i bezwzględnie
wykluczając z gospodarki mężczyzn – była ryzykowna i zasadniczo
pozostawała poza zasięgiem chaotycznego i niewydolnego nazistowskiego
systemu.
Paradoksalnie, z perspektywy Hitlera sytuacja strategiczna na froncie
rosyjskim wyglądała obiecująco. Powojenni historycy43, obwiniając go
o klęskę pod Kurskiem, kierowali się wspomnieniami generałów. Hitlera
potępiano zatem przede wszystkim za odmowę zastosowania się do zaleceń
zawodowych żołnierzy i przejścia do operacyjnej defensywy w celu
uzupełnienia strat po kampanii zimowej i zyskania na czasie. Armia
Czerwona rozciągnęłaby się wtedy w nowej ofensywie, a nowo wyposażone
dywizje zmechanizowane mogłyby stawić jej czoła w kontratakach, tak jak
Manstein zrobił to po Stalingradzie. Kiedy ofensywa została przeforsowana,
Hitler miał ją najpierw odwlekać, podczas gdy Rosjanie umacniali sektor,
a następnie odwołać, gdy wbrew zdrowemu rozsądkowi generałowie
i piechota byli po raz kolejny gotowi wypić piwo, którego nawarzyła Trzecia
Rzesza.
Rzeczywistość, jak można się domyślić, była dużo bardziej złożona. Już
w październiku 1941 roku Japonia zaoferowała pośredniczenie
w rozmowach pokojowych między Z SRS a Niemcami w nadziei, że uda się
jej skierować uwagę państw Osi na działania wymierzone w Wielką Brytanię
i Stany Zjednoczone. Jeszcze przed sowiecką ofensywą na Stalingrad Hitler
odrzucił propozycję Włoch, by szukać porozumienia z Rosją albo
zaprzestać działań na froncie wschodnim i przerzucić wojska do coraz
bardziej zagrożonych sektorów na zachodzie Europy.
Hitler konsekwentnie i zdecydowanie odrzucał obie te możliwości. Dla
Führera okupiony krwią Rzeszy Lebensraum nie podlegał dyskusji. Co
więcej, klęska i odwrót oznaczały nieodwracalne straty, a podczas ofensywy
uszkodzoną broń i pojazdy często można było naprawić w warsztatach,
których wydajność z konieczności znacząco wzrosła. Nie można też tak po
prostu odmówić słuszności przekonaniu Hitlera, że bogactwa naturalne
w południowej części Związku Sowieckiego mają zbyt duże znaczenie dla
Niemiec, by walczyć o nie bez przekonania, a tym bardziej by je porzucić.
Podobnie nie można bezrefleksyjnie zaprzeczyć argumentowi, że
rozpoczęcie negocjacji między Niemcami a Z SRS 44 tylko zachęciłoby
Anglię i Amerykę do wzmożenia ofensywy powietrznej i przeprowadzenia
inwazji.
Tymczasem na przełomie 1942 i 1943 roku Hitler coraz bardziej
koncentrował się na Wschodzie. Włochy i Węgry wycofywały swoje
wojska ze Związku Sowieckiego. Rumunia zmniejszała swój kontyngent.
Finlandia zawsze prowadziła swoją własną równoległą wojnę. Niemcy
potrzebowali znaczącego zwycięstwa, żeby wywrzeć wrażenie na
wahających się sojusznikach. Największe szanse na takie zwycięstwo –
które skłoniłoby Turcję do przyłączenia się do wojny – dawał Z SRS .
A negocjacje z Sowietami – które mimo wszystko wydawały się bardziej
prawdopodobne niż rozmowy o pokoju z Winstonem Churchillem – lepiej
było podjąć z pozycji siły, a nie tkwiąc w martwym punkcie. Nie można
było wykluczyć, że jakieś działania zostaną podjęte w tym sektorze jeszcze
przed nadejściem jesieni, zanim pogoda unieruchomi front.
Racjonalna kalkulacja podpowiadała, że szanse Rzeszy na
krótkoterminowe zwycięstwo są bliskie zera. Gdyby nie żelazna
determinacja Hitlera, Niemcy prawdopodobnie byłyby gotowe zawrzeć
pokój już w 1943 roku45. Jednakże główne instytucje rządzące, partyjne,
wojskowe i społeczne w państwie nazistowskiego Führera były do tego
stopnia zwyrodniałe, że nie istniało żadne, ani instytucjonalne, ani też
prywatne, forum, na którym można byłoby tę kwestię rozważyć. Hitler nie
tylko był za wszystko odpowiedzialny i nikt (a przede wszystkim nikt
w armii) nie chciał ryzykować analizowania czynników innych niż
operacyjne, uwzględniania kwestii strategicznych i dochodzenia do
wniosku, że Niemcy nie mogą wygrać tej wojny, a już na pewno nikt nie
zamierzał postępować zgodnie z takim przekonaniem. Jak wiele innych
projektów Trzeciej Rzeszy również ofensywa pod Kurskiem miała własny
czas półtrwania.
[^]
Wiosną 1943 roku Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych
(Oberkommando des Heeres, OKH ), odpowiedzialne za wojnę w Związku
Sowiec​kim, było podzielone pół na pół w sprawie ataku i obrony na froncie
wschodnim. Heinz Guderian był jednym z wielu generałów usuniętych
podczas Ablösungswinter („zimy zwolnień”) na przełomie 1941 i 1942
roku. W lutym 1943 roku przywrócono mu władzę i przywileje jako
nowemu inspektorowi generalnemu sił pancernych. Już w pierwszych
tygodniach urzędowania opowiadał się przeciw jakiejkolwiek dużej
ofensywie w 1943 roku, w zamian proponując odbudowanie oddziałów
zmechanizowanych, wyeksploatowanych do granic możliwości podczas
walk na przełomie roku. Guderian nalegał, by poczekać do 1944 roku46.
Sugerował utworzenie zmechanizowanych rezerw wystarczająco silnych,
aby utrzymać każdy front, który Brytyjczycy i Amerykanie otworzyliby na
Zachodzie. Potem Niemcy mieli uderzyć na Wschodzie z dywizjami
opartymi na nowej generacji ciężkich czołgów, dysponującymi większą
liczbą pojazdów półgąsienicowych oraz dział szturmowych i samobieżnych.
Manstein był w tym czasie znawcą i guru frontu wschodniego,
przynajmniej we własnym mniemaniu, i uważał, że Guderian nie docenił
rosnących rozmiarów i skuteczności Armii Czerwonej. Odpowiedzią
Mansteina była elastyczna obrona47: ustąpienie pola sowieckiej ofensywie,
a później uderzenie na flankach. Jego zdaniem umożliwiłoby to oficerom
maksymalne wykorzystanie możliwości wojny ruchomej i siły bojowej
niemieckich żołnierzy. Koncepcja ta stanowiła autorski pomysł Mansteina:
ledwo sformułowana, testowana przez zaledwie kilka miesięcy, a z przyczyn
praktycznych mało znana nawet wśród oddziałów pancernych. Elastyczna
obrona nie była zresztą panaceum. Jej powodzenie zależało od uległości
nieprzyjaciela, który musiał popełniać określone błędy w określonym
czasie. W 1943 roku Armia Czerwona okazywała się jednak coraz mniej
uległa.
Manstein przedstawił swój plan szefowi sztabu armii Kurtowi
Zeitzlerowi w dniach 7–​8 marca 1943 roku. Zeitzler pełnił tę funkcję od
września 1942 roku, kiedy to zastąpił zdymisjonowanego Franza Haldera.
Zeitzler z rozmysłem szukał bliskiego kontaktu z Hitlerem, żeby poprawić
łączność między polityką, planowaniem i dowodzeniem. Podobnie jak wielu
oficerów wyszkolonych w okresie międzywojennym był raczej typem
oficera sztabowego pozostającego blisko żołnierzy niż członkiem
tradycyjnego sztabu generalnego. Często nie zauważa się tej ironii losu, że
traktat wersalski, znosząc sztab generalny w jego historycznej postaci, mógł
się znacząco przyczynić do charakterystycznego dla niemieckiego
naczelnego dowództwa zawężenia perspektyw. Zeitzler na pewno miał na
uwadze raczej odpoczynek oddziałów zmechanizowanych niż
długoterminowe planowanie strategiczne. Manstein w odpowiedzi wyjaśnił,
że nie może bronić czterystu kilometrów frontu dwudziestoma pięcioma
dywizjami. Albo utrzyma inicjatywę i zaatakuje, albo znowu zostanie
zmuszony do wycofania się i oddania wszystkich materialnych i moralnych
zdobyczy uzyskanych od kapitulacji Stalingradu.
Manstein mógł przedstawić swój pomysł Hitlerowi osobiście, gdy ten
10 marca odwiedził jego kwaterę główną. Poniekąd było to propagandowe
przedstawienie, podczas którego chór szesnastu generałów wychwalał
ostatnie osiągnięcia „największego wodza wszech czasów”. Führer był
w stosownie pogodnym nastroju i wysłuchał wywodu Mansteina
o konieczności wznowienia działań mobilnych. Jedną z możliwości było
ponowne „uderzenie z bekhendu”, czyli wycofanie się, żeby uniknąć
sowieckiego uderzenia, a potem powrót. Lepszym rozwiązaniem byłby
jednak „forhend”, który pozwoliłby – jak ujął to Manstein – zlikwidować
kurski „balkon”.
Elastyczna obrona była dla Mansteina tymczasową koniecznością,
sposobem na zmęczenie Sowietów i przygotowanie większej operacji.
Wydawało się, że najlepsze rezultaty przyniesie bekhend. Co by się jednak
stało, gdyby Sowieci nie zaatakowali? Albo gdyby Armia Czerwona
postanowiła uderzyć w innym sektorze, w którym zabrakłoby Mansteina?
A gdyby Brytyjczycy i Amerykanie zdołali w jakiś sposób przejąć
inicjatywę operacyjną na Zachodzie, związując walką rezerwy, których
Manstein potrzebował do skutecznego bekhendu? Kompromisowe
rozwiązanie Mansteina zakładało połączoną generalną ofensywę jego Grupy
Armii „Południe” i Grupy Armii „Środek” na łuku kurskim. Równoczesna
penetracja terytorium nieprzyjaciela z dwóch stron miała nie tylko odciąć
sowieckie siły znajdujące się na tym cyplu, ale też ściągnąć sowieckie
rezerwy z całego regionu na niemieckie kowadło, podobnie jak w 1941
roku. Po znaczącym osłabieniu Sowietów i skróceniu frontu o dwieście
czterdzieści kilometrów niemieckie rezerwy można byłoby wykorzystać do
kolejnych operacji na flankach i tyłach wroga.
Projektowanie tak dalekosiężnych operacji wykraczało poza zakres
obowiązków feldmarszałka – być może przekraczało również jego
zawodowe horyzonty. Przede wszystkim chciał dać do zrozumienia, że coś
trzeba zrobić, i to szybko, zanim materialna przewaga Sowietów stanie się
miażdżąca i dopóki pogoda sprzyjała Niemcom. I zanim alianci zajmą
pozycje na kontynencie.
Nieufność Hitlera w stosunku do generałów nie zmalała. Nie krył się
z przekonaniem, że oszukują go na każdym kroku. 13 marca wydał jednak
rozkaz operacyjny nr 548. Obwieścił w nim wiosenną ofensywę, dzięki
której Niemcy mieli odzyskać inicjatywę, ale jej cele były mgliste.
Manstein regularnie meldował Zeitzlerowi, że Kursk jest w bezpośrednim
zasięgu Niemców. Zlikwidowanie łuku wymagało jednak współpracy Grupy
Armii „Środek”. Równocześnie niepokojące było to, że jej dowódca
Günther von Kluge oznajmił, iż nie ma sił wystarczających do natarcia
planowanego przez Mansteina49. Odmowa tylko zwiększyła upór Mansteina.
Ryzyko było duże, ale szansę tę trzeba było wykorzystać nawet
z ograniczonymi siłami.
Adolf Hitler stwierdził kiedyś, że horyzonty jego feldmarszałków mają
rozmiary klozetu. Sanitariat, o którym myślał Manstein, był chyba jednak
zbyt duży nawet dla Führera. 21 marca Hitler wykreślił Kursk z planu
rozmów. Czy obawiał się pory roku, rasputicy, podczas której czołgi
i ciężarówki grzęzły w błocie? A może niepokoiły go ciągle rosnące
i niemożliwe do uzupełnienia straty w ludziach i sprzęcie? Czy martwił się
utrzymaniem zdobyczy Mansteina z poprzednich kampanii? A być może bał
się, że gdy jego podwładny będzie miał swobodę działania, to nadmiernie
urośnie w siłę. Guderian zauważył wówczas, że Hitler „nie mógł znieść
w swym najbliższym otoczeniu tak uzdolnionego żołnierza jak Manstein”50.
30 marca Manstein musiał jednak wrócić do Niemiec na leczenie
z powodu problemów z oczami51. Utrzymywał łączność ze swoją kwaterą
główną, ale rekonwalescencja pochłaniała wszystkie jego siły. Miał
pięćdziesiąt siedem lat i od 1940 roku dawał z siebie wszystko, tymczasem
niewielka operacja – usunięcie zaćmy – trzymała go z daleka od pola walki.
Dzięki nieobecności Mansteina Zeitzler zyskał wolną rękę52. Również jego
pociągała wizja zlikwidowania łuku kurskiego, choć kreślił mniej ambitne
cele. Uważał, że osłabienie Rosjan w sektorze południowym i skrócenie
frontu wystarczy, tym bardziej że Rosjanie koncentrowali w tym rejonie
coraz większe siły. 11 kwietnia przedstawił swoją propozycję Hitlerowi.
Chciał wziąć nieprzyjaciela w kleszcze za pomocą wzmocnionej armii na
północy i grupy armii Mansteina na południu. Spotkać miały się w Kursku.
Setki tysięcy sowieckich jeńców miały zostać wysłane do niewolniczej
pracy w niemieckim przemyśle zbrojeniowym. Po skróceniu frontu
wschodniego Niemcy mogłyby wzmocnić front zachodni, przygotowując
się do obrony przed nieuchronną inwazją, a także uwolnić rezerwy na
potrzeby dalszych działań w Związku Sowieckim. Zdaniem szefa sztabu
kilkanaście dywizji pancernych powinno z nawiązką wystarczyć do
wykonania tego zadania.
15 kwietnia Hitler odpowiedział. Pierwszy akapit rozkazu operacyjnego
nr 6 mówił o „decydującym znaczeniu”, a zwycięstwo pod Kurskiem miało
„podziałać na świat jak znak ognisty”. Siły do ataku miały zostać skupione
na „możliwie wąskim odcinku frontu” i „za jednym zamachem przebić się”.
Datę najwcześniejszego możliwego ataku ustalono na 6 maja. Operacja
otrzymała kryptonim „Cytadela”.
W odróżnieniu od dalekosiężnych celów ustanowionych w 1941 i 1942
roku geograficzny zakres operacji „Cytadela” był tak mały, że jeśli chce się
prześledzić jej przebieg, trzeba użyć mapy w niewielkiej skali. Rozkaz
operacyjny nr 6 podkreślał wagę efektu zaskoczenia, który miano uzyskać
za pomocą „maskowania, pozorowania i zwodzenia”. Jednak w jeszcze
większym stopniu powodzenie zależało od powstrzymania Sowietów przed
dokonywaniem przełamań, które angażowałyby rezerwy w innych miejscach
frontu. Grupy Armii „Środek” i „Południe” musiały się więc przygotować
także do obrony pozostałych odcinków w swoich sektorach frontu. Do ich
zabezpieczenia należało użyć „wszelkich środków”. Choć świetlane lata
1940–1941 należały już do przeszłości, Kursk trudno uznać za ograniczoną
ofensywę. Gdyby się powiodła, Niemcy mogliby zaszkodzić Armii
Czerwonej na tyle, by ustabilizować front wschodni, a być może nawet
znaleźć tymczasowe polityczne rozwiązanie wojny, której nie można było
wygrać militarnie.
Tak więc i w teorii, i w rzeczywistości ofensywa zapowiadała się
obiecująco. Pod względem strategicznym nawet niewielkie zwycięstwo
usunęłoby niemałe zagrożenie dla niemieckiej flanki w tym sektorze
i oddaliło perspektywę dotarcia Armii Czerwonej nad Dniepr. W trakcie
operacji „Barbarossa” i „Fall Blau” Niemcy odnieśli zwycięstwa na
początku kampanii, a potem, wraz z rozciąganiem się linii komunikacyjnych
i zaopatrzeniowych, radzili sobie coraz gorzej. Wydawało się, że
stosunkowo skromne założenia „Cytadeli” pozwolą tego uniknąć. Tym
razem idące na czele jednostki nie miały pędzić daleko za linię frontu
w wyścigu bez ściśle określonego celu. Poza tym nie było w tym przypadku
pokus ekonomicznych, takich jak w 1941 roku na Ukrainie i na Kaukazie
w 1942 roku. Kursk miał być po prostu żołnierskim starciem. Co dalej?
O tym, niestety, nie myślano. Przypominało to linię myślenia – a być może
odczuwania – Ericha Ludendorffa podczas ostatniej wielkiej ofensywy
Niemców na Zachodzie w marcu 1918 roku: zrobić wyłom i zobaczyć, co
się stanie.
W bezpośrednim kontekście planowana operacja przedstawiała się
jednak obiecująco – jako jedna z dobrze przygotowanych ofensyw, które od
osiemnastu miesięcy spędzały Sowietom sen z powiek – od dowódców
dywizji po kwatery główne frontów. Pod względem geograficznym sektor
był na tyle mały, by umożliwić koncentrację sił Luftwaffe na skalę
niespotykaną od 1941 roku. Pod względem logistycznym cele znajdowały
się w zasięgu Niemców. Pod względem operacyjnym ujęcie występu na linii
frontu w kleszcze stanowiło wręcz podręcznikowe ćwiczenie. Pod
względem taktycznym dowódcy oddziałów pancernych, od kompanii do
korpusu, byli dobrze wyszkoleni i pewni siebie. Pod względem materialnym
po raz pierwszy od operacji „Barbarossa” mieli czołgi dorównujące
maszynom sowieckim.
Ostatni punkt wymaga rozwinięcia, głównie dlatego, że słowa „Kursk”
i „broń pancerna” w wielu opisach II wojny światowej nieodłącznie idą ze
sobą w parze53. Niemiecka doktryna wojny pancernej kładła nacisk na
unikanie bezpośredniej walki czołg–czołg. Niemieckie czołgi miały być
przede wszystkim mobilne i niezawodne, ochrona i siła ognia znajdowały
się na drugim miejscu. System ten sprawdził się od Polski po Afrykę
Północną. W Rosji jednak zawiódł między innymi z powodu sowieckich
czołgów T -34, które w pełni dorównywały niemieckim odpowiednikom,
a do tego miały lepsze pancerze i silne siedemdziesięciosześciomilimet​-
rowe działa. Przed operacją „Barbarossa” wyszkolenie oraz doświadczenie
bojowe niemieckich załóg czołgowych w sposób znaczący, choć trudny do
uchwycenia, zwiększało siłę armii. Zmieniła to jednak technologiczna
przewaga T -34 nad czołgami Panzer[2] III i IV. Pod względem żołnierzy
niemieckie dywizje pancerne były tak dobre, jak tylko pozwalały na to
ograniczenia ludzkiego ciała, inteligencji i charakteru. W liczbach nie
mogły jednak żadną miarą dorównać Sowietom. Pod względem
technicznym Panzer III , stanowiący konstrukcyjną podstawę sił pancernych
Niemiec w 1942 roku, był już wyposażony w najsilniejsze działo, jakie dało
się na nim zamontować.
Do wyboru były trzy możliwości. Pierwsza oznaczała wykorzystanie
dużego pierścienia wieży i solidnego podwozia Panzer IV, który z czołgu
wsparcia piechoty stałby się czołgiem przeznaczonym do walki z innymi
czołgami. Z technicznego punktu widzenia było to bardzo udane
rozwiązanie. Zrealizowano je jednak kosztem liczby wyprodukowanych
pojazdów i statystyk napraw. Drugą możliwością było skopiowanie T -34,
konceptualnie albo za pomocą inżynierii odwrotnej, ale w tym przypadku
sowieckie rozwiązania techniczne – odlewana wieża czołgu i jego
aluminiowy silnik – na dłuższą metę były poza niemieckimi możliwościami
i zasobami. Dwuosobowa wieża zmniejszała skuteczność załóg, a ta nadal
była mocną stroną Niemców. Tak czy inaczej, czas niezbędny do
zakończenia cyklu produkcyjnego okazał się na tyle długi, że w chwili
dotarcia na front pierwszych niemieckich imitacji Rosjanie wprowadzaliby
nową generację swoich wozów.
Pozostawała więc trzecia opcja – nowy projekt, czyli pantera. Jej
projektowanie i wdrażanie trwało przez prawie cały 1942 rok, a w maju
1943 roku przewidywano wyprodukowanie zaledwie dwustu pięćdziesięciu
czołgów. Pantery wyposażone były w siedemdziesięciopięciomilimetrową
armatę Kwk 42 L/70, balistycznie najskuteczniejsze działo czołgowe II
wojny światowej. Oprócz łatwych do przewidzenia początkowych trudności
wkrótce pojawiły się dwie nowe kwestie o fundamentalnym znaczeniu.
Pierwszą z nich była ochrona. Czy ukośny frontowy pancerz nowego czołgu
sprosta broni, która przypuszczalnie zostanie przeciw niemu użyta? Pancerz
na bokach nie był lepszy niż w poprzednich niemieckich czołgach. Drugim
problemem był silnik. Czołg ważył czterdzieści pięć ton. Silnik Maybach
230 dostarczał mocy, która pozwalała uzyskać stosunek mocy do masy
rzędu 15,5 KM na jedną tonę, co zmuszało cały system napędowy do
wysilonej pracy i utrudniało ewentualne dopancerzenie. W obliczu
narastającego kryzysu na froncie wschodnim czołg uznano za
„niedoskonały, ale wystarczająco dobry”.
Kontrapunktem dla pantery stał się Panzer VI , lepiej znany jako tygrys I ,
nieodłącznie kojarzony z niemieckimi wojskami pancernymi. Nawet
doświadczeni brytyjscy i amerykańscy żołnierze gotowi byli dostrzec
tygrysa za każdym żywopłotem i na czele każdego kontrataku. O jego
pochodzeniu i osiągnięciach napisano co najmniej sto książek po angielsku,
francusku i niemiecku. Pierwszy tygrys był urodzinowym prezentem dla
Führera, ofiarowanym mu w kwietniu 1942 roku. Początkowo, do września,
produkowano zaledwie piętnaście tego typu czołgów miesięcznie.
Spodziewano się, że zanim trafią na pole bitwy, Rosjanie dawno już zostaną
pokonani.
„Tygrys to był sam mięsień, bestia o pancernych bokach, tak
wyrafinowana jak kopniak w podbrzusze”54. Ponieważ połączono w nim
części od kilku firm i kilka różnych projektów, zawsze wymagał
szczególnej troski. Nie znaczy to jednak, że był zawodny. Jak ujął to jeden
z weteranów: „Tygrys był niczym kobieta. Jeżeli traktowało się go we
właściwy sposób, to odpowiadał tym samym”. Ale tygrys nie należał do
panienek lekkich obyczajów. Na pełnym baku mógł przejechać zaledwie
dwieście kilometrów. Osiągał prędkość niewielką nawet dla starszych
czołgów: nieco ponad sześćdziesiąt kilometrów na godzinę na szosie
i połowę z tego w terenie. Nie był jednak aż tak niezgrabny jak „wóz
meblowy” (Möbelwagen) i przewidziano go do operacji ofensywnych:
zarówno przełamań, jak i wykorzystania przewagi w walce. W terenie
poruszał się zresztą nie gorzej od innych czołgów.
A osiemdziesięcioośmiomilimetrowe działo schowane za
stumilimetrowym pancerzem przednim sprawiało, że na polu bitwy nic nie
mogło mu dorównać. Od sierpnia 1942 roku testowano niewielką liczbę
tygrysów od Leningradu po Tunezję – do warunków, które powstały pod
Kurskiem, czołgi te wydawały się idealne, choć było ich niewiele, bo
zaledwie sto dwadzieścia osiem na początku operacji „Cytadela”.
W pewnym sensie był to problem Hitlera – czołgi stanowiły zbyt
oczywiste wyjście z sytuacji. Już 18 kwietnia Führer chciał się dowiedzieć,
czy nieoczekiwane natarcie na stosunkowo słabo bronionym szczycie łuku
nie byłoby lepszym rozwiązaniem55. W 1914 roku, na kilka godzin przed
wybuchem wojny, niemiecki cesarz Wilhelm II na mglistą sugestię
o neutralności Francji zareagował stwierdzeniem, że teraz całą armię można
by wysłać na front wschodni. Usłyszawszy to, szef niemieckiego sztabu nie
mógł się otrząsnąć. Kurt Zeitzler miał mocniejsze nerwy i odpowiedział
Hitlerowi, że przegrupowanie wiązałoby się z nadmierną stratą czasu,
zniweczyło efekt zaskoczenia i zachęciło Sowietów do wcześniejszego
ataku.
Hitler był spokojny przez cały tydzień. Następnie otrzymał niepokojący
raport od dowódcy armii odpowiedzialnej za przeprowadzenie operacji
„Cytadela” na odcinku północnym. Generał Walther Model zasłynął przede
wszystkim jako taktyk56, specjalista od wojny obronnej, który umacniał
załamujące się fronty w ostatnich latach istnienia Trzeciej Rzeszy.
Generalskie szlify zdobywał jednak w siłach pancernych, jako dowódca
dywizji, a potem korpusu, zanim w styczniu 1942 roku został przeniesiony
do 9 Armii, stanowiącej prawą flankę Grupy Armii „Środek”. Był też
doświadczonym oficerem sztabowym, a szczegóły misji, którą
przydzielono jego formacji, nie przedstawiały się zachęcająco. W planach
przewidziano zbyt mało czasu na przygotowanie. Za mało uwagi
poświęcono systemowi obrony skonstruowanemu przez Sowietów
w strefie, w której Model miał zaatakować. Zaproponowana liczba ludzi
i czołgów nie była w stanie wykonać zadania przełamania frontu w ciągu
dwóch dni – terminie początkowo zakładanym przez Modela. Przy tak
szczupłych siłach i uwzględnieniu wszystkich przeciwności bardziej
prawdopodobny wydawał się termin sześciodniowy.
Hitler szanował twardego i bezpośredniego generała na tyle, by
wyznaczyć mu termin spotkania w cztery oczy na 27 kwietnia57. Odrzucił
zaproponowane przez Modela rozwiązanie, które polegało na skróceniu
odcinka Grupy Armii „Środek” i czekaniu na sowieckie uderzenie. Był
jednak pod wrażeniem przyniesionych przez generała zdjęć lotniczych
pokazujących sieć sowieckich umocnień i okopów przypominających te
z czasów I wojny światowej. Przesunął więc rozpoczęcie ofensywy
najpierw na 5, później na 9 maja, a w prywatnych rozmowach z Zeitzlerem
mówił nawet o przeniesieniu jej na połowę czerwca.
W maju Führer przedstawił swoje obawy na posiedzeniu
w Monachium58. Rozstrzygające spotkanie odbyło się 4 maja, a jego
najważniejszymi uczestnikami byli: Zeitzler, Manstein, Kluge i Guderian
oraz szef sztabu Luftwaffe Hans Jeschonnek. Hitler rozpoczął od
trwającego godzinę wywodu, w którym szczegółowo przedstawił powody
przesunięcia ataku w czasie – zasadniczo nie odbiegały one od tych, które
wcześniej podał nieobecny na naradzie Model. Poproszony o opinię
Manstein stwierdził, że na wschodzie potrzebne jest szybkie zwycięstwo,
ponieważ w czerwcu Armia Czerwona uzyska większe możliwości
ofensywne. Jako że nie chciał tracić czasu na wzmacnianie sił pancernych,
poprosił o więcej piechoty – co najmniej dwie dywizje – która ułatwiłaby
przełamanie obrony Armii Czerwonej. Hitler odpowiedział, że nie ma
żadnej piechoty do dyspozycji; czołgi będą musiały wystarczyć.
Następny zabrał głos Kluge, który stanowczo sprzeciwił się przesunięciu
terminu. Uznał, że Model przecenia siłę Rosjan, i ostrzegał, że opóźnienie
„Cytadeli” zwiększy ryzyko dużego sowieckiego natarcia w innym miejscu
na odcinku frontu obstawionym przez jego armię. Hitler zganił go
stwierdzeniem, że to on, a nie Model, jest pesymistą. O głos poprosił
Guderian. Operację pod Kurskiem uważał za bezcelową. Straty w siłach
pancernych byłyby tak duże, że Rzesza nie zdołałaby ich uzupełnić. Za błąd
uznał też oczekiwanie, że pantery coś zmienią – były niedopracowane i nie
należało na nie liczyć. Na koniec Guderian stwierdził, że jeśli „Cytadela”
ma jednak zostać przeprowadzona, to siły pancerne trzeba skoncentrować
na jednym froncie, tak aby uzyskać niekwestionowaną przewagę. Innymi
słowy, zalecał utworzenie Schwerpunkt, punktu ciężkości, czyli przyjęcie
rozwiązania od stulecia stale obecnego w niemieckim planowaniu.
Jeschonnek przyznał mu rację i zaznaczył, że w przypadku dalszych
opóźnień Luftwaffe nie będzie mogła zebrać sił na tyle dużych, by
dorównać sowieckiemu lotnictwu.
W tym czasie Hitler wypracował już sposób postępowania z wysokimi
rangą oficerami59, których nie lubił i którym nie ufał. Wykorzystywał
w naradach swoją nieprawdopodobną pamięć do szczegółów i informacje
pochodzące bezpośrednio od sztabu. Jeżeli statystyka nie pozwalała mu
osiągnąć celu, to nalegał, by zadecydować spontanicznie – instynkt był
pewniejszym sposobem przetwarzania danych niż kalkulacja. 4 maja nie
uciekł się jednak do żadnego z tych sposobów. Tym razem wydawało się, że
ocenia znaczenie wydarzeń i rozważa możliwości.
Pozycja sił Osi w Tunezji z dnia na dzień słabła. Formalnie opór
zakończył się 13 maja. Dziesięć dni wcześniej zaczęła rosnąć liczba
żołnierzy niemieckich i włoskich w obozach jenieckich. Ostatecznie trafiło
ich tam ćwierć miliona – więcej niż po Stalingradzie, poza tym nie można
było przemianować klęski na heroiczną obronę do ostatniej kropli krwi.
Hitler wręcz obsesyjnie uważał, że ściga się z czasem. W odróżnieniu od
zakorzenionego w marksizmie radykalizmu, który ostatecznie uznał, że stoi
po stronie historii, u Hitlera zegar zawsze wskazywał za pięć dwunasta.
Odzwierciedlało to jego coraz silniejsze poczucie własnej śmiertelności
połączone z samospełniającym się paradoksem, że rola, którą Hitler
określił sam dla siebie, nie zostawia miejsca dla real​nego następcy. Jednak
w tym wypadku zwykły u Führera przymus działania znalazł przeciwwagę
w postaci fotografii Modela. Tożsamość Hitlera została ukształtowana także
przez doświadczenie udziału w I wojnie światowej – jako Frontschwein,
„frontowa świnia”, patrzył na walkę w sposób obcy wielkim panom ze
sztabu generalnego. To, co zobaczył – a przyjrzał się wszystkiemu
dokładnie, przez lupę – za bardzo przypominało front zachodni, który
ostatecznie zniweczył niemiec​kie dążenia do przełamania.
Zaniechanie działania nie wchodziło w rachubę, podobnie jak druga
porażka. W pierwszej połowie maja myśli Hitlera – a co ważniejsze, także
jego uczucia – skierowały się ku nowym czołgom, ponieważ stopniowo
nabierał przekonania, że przewaga techniczna jest kluczem do pokonania
wroga nastawionego na wojnę masową. Co więcej, od 1940 roku czołgi
były decydującą bronią Niemiec, przeciwstawiając się przestrzeni, czasowi
i liczebnie przeważającym wrogom w każdej sytuacji. Tym razem miało być
podobnie.
W trakcie spotkania 4 maja nie podjęto decyzji. 5 maja datę rozpoczęcia
operacji „Cytadela” przesunięto jednak na 12 czerwca. Gdy Guderian
ponowił ostrzeżenie, że pantery nie będą gotowe do walki w ciągu pięciu
lub sześciu tygodni, Hitler odstąpił od początkowego pośpiechu,
zignorował nawoływania dowódców polowych do szybkiego działania
i przełożył operację na początek lipca60.
Führer zwlekał, lecz żołnierze działali. W sektorze Modela XX Korpus
z czterema dywizjami piechoty miał utrzymać prawą flankę 9 Armii.
Następny był XLVI Korpus Pancerny. Dysponował niewieloma czołgami, ale
tworzące go cztery dywizje piechoty dorównywały sowieckim i miały się
przebić na tyle głęboko w linie obrony Sowietów, żeby odciągnąć ich
rezerwy od Schwerpunkt Modela. Tym punktem ciężkości był XLVII
Korpus Pancerny: trzy dywizje pancerne i jeszcze jedna dobra dywizja
piechoty dowodzona przez pułkownika Joachima Lemelsena, który
dowodził siłami zmechanizowanymi od 1938 roku i nie miał złudzeń co do
stawianych przed nim zadań. Obok Lemelsena walczył XLI Korpus Pancerny
dowodzony przez Josefa Harpego. Wchodzące w jego skład 18 Dywizja
Pancerna, dwie dywizje piechoty i kilka batalionów ciężkich dział
pancernych miały stanowić lewe ramię sił Lemelsena, osłaniać ich pochód
i zwiększyć zakres odniesionych w walce sukcesów. Zamykającemu sektor
Modela od wschodu XXIII Korpusowi nakazano przeprowadzić pomocnicze
natarcie w kierunku miasteczka Małoarchangielsk. Korpus składał się
z dwóch dywizji piechoty i jedynej w swoim rodzaju „dywizji szturmowej”,
eksperymentalnej formacji, której ważnym elementem były działa
przeciwczołgowe mające pomóc w utrzymaniu zajętych pozycji.
W rezerwie były trzy dywizje zmechanizowane, dwie pancerne i jedna
grenadierów pancernych (zmotoryzowanej piechoty z transporterami
opancerzonymi). Pozostawały one jednak pod kontrolą Klugego, nie
Modela, i miały zostać rzucone do walki dopiero po zabezpieczeniu
przełamania.
Model dowodził zatem w sumie mniej więcej trzystoma
pięćdziesięcioma pięcioma tysiącami żołnierzy, sześciuset czołgami
i trzystoma działami pancernymi. Były to podwozia czołgów, których
kadłuby zabudowano i zamontowano w nich armaty. Miały większy kaliber,
ale mniejszy zakres ostrzału w płaszczyźnie poziomej w porównaniu
z działami montowanymi w wieżyczce. Nie było żadnych panter, a batalion
tygrysów miał dołączyć do korpusu Lemelsena już po rozpoczęciu natarcia.
Jako rekompensatę Model otrzymał dwa bataliony ferdynandów –
osiemdziesięcioośmiomilimetrowych armat przeciwpancernych na
zaprojektowanym pierwotnie dla tygrysów podwoziu, które jednak nie
weszło do produkcji. Ferdynandy często krytykowano, ponieważ były
niezgrabne i nie miały karabinów maszynowych do obrony na krótkim
dystansie, ale ich załogi i piechota nie zgłaszały żadnych zastrzeżeń –
potężne działa sprawdzały się w niszczeniu czołgów i rozbijaniu bunkrów.
Na szczycie łuku stacjonowała 2 Armia. W jej skład wchodziło siedem
niepełnych dywizji piechoty, mniej niż sto tysięcy żołnierzy, a jedynym
zadaniem przewidzianym dla niej w operacji „Cytadela” było utrzymanie
łączności między 9 Armią a Grupą Armii „Południe”, na której miał
spocząć główny ciężar działań. Rozmieszczenie sił Modela odzwierciedlało
jego oczekiwania – generał spodziewał się bezpośredniego starcia ludzi
i czołgów, przy czym Niemcy mieli się przebijać przez rosyjską obronę. 4
Armia Pancerna Hermanna Hotha miała dokonać przełamania, przedrzeć się
przez obronę nieprzyjaciela i dotrzeć na jego tyły.
Aby Hoth mógł wypełnić to zadanie, przydzielono mu niemal ćwierć
miliona żołnierzy, w tym kilka najlepszych jednostek w niemieckiej armii.
Własny Schwerpunkt utworzył, umieszczając w lewej części swojego
sektora XLII Korpus z trzema dywizjami piechoty. W środku umieścił ​-
XLVIII Korpus Pancerny, dysponujący dywizją piechoty, która miała
wykonać większość pracy, dwiema dywizjami pancernymi i elitarną Dywizją
Grenadierów Pancernych „Grossdeutschland”61. Dywizja ta znajdowała się
na pierwszych miejscach listy uzupełnień w ludziach i sprzęcie. W skład
korpusu wchodziła również niezależna brygada pancerna z prawie dwustoma
nowiutkimi panterami, co w sumie dawało około sześciuset pojazdów
pancernych. Obok XLVIII Korpusu rozmieszczono formację jeszcze
groźniejszą – Korpus Pancerny SS 62 złożony z trzech dywizji: 1 Dywizji
Grenadierów Pancernych SS „Leibstandarte”, 2 Dywizji Grenadierów
Pancernych SS „Das Reich” i 4 Dywizji Grenadierów Pancernych SS
„Totenkopf”, najbardziej fanatycznej w coraz bardziej zwyrodniałych
oddziałach Waffen SS Heinricha Himmlera. Dywizje te walczyły oddzielnie
do czasu kontrofensywy Mansteina na początku 1942 roku, a ich żołnierze
znani byli z tego, że nie oczekują litości, a okazują ją tylko wtedy, gdy jest
to dla nich korzystne. „Dywizje grenadierów pancernych” Waffen SS były
w istocie dywizjami pancernymi: korpus miał do dyspozycji mniej więcej
pięćset czołgów i dział pancernych, w tym czterdzieści dwa tygrysy, a w
każdej dywizji było sześć batalionów grenadierów pancernych – o dwa
więcej niż w innych dywizjach tego typu.
Ani Otto von Knobelsdorff z XLVIII Korpusu Pancernego, ani Paul
Hausser z Korpusu Pancernego SS – w czerwcu oficjalnie
przemianowanego na II Korpus Pancerny SS , ale podczas „Cytadeli”
noszącego jeszcze starą nazwę – nie wyróżniali się jako taktycy. Obaj mieli
reputację generałów, którzy dbają o swoich żołnierzy, co potwierdzały
odznaczenia, a „Cytadela” nie zapowiadała się jako wymagająca wyrafino​-
wania, a gdyby okazało się potrzebne, to Hoth miał go aż nadto 63. Wiosną
1943 roku był najbardziej doświadczonym i zdaniem wielu najlepszym
niemieckim dowódcą sił zmechanizowanych na poziomie armii. W latach
1940–1941 dowodził korpusem i formacją pancerną, przetrwał czystkę
przeprowadzoną przez Hitlera zimą 1941–1942 roku, a w czerwcu 1942
roku przejął 4 Armię Pancerną i poprowadził ją do Stalingradu, a nawet
dalej, dając popis umiejętności, którym zadziwił nawet Manstei​na. Przez
cały ten czas żołnierze nazywali go „Tatkiem” (Vati). Wiele od niego
zależało. Hoth spodziewał się, że przypadnie mu ważna rola.
Po prawej stronie Hotha stacjonowała Grupa Operacyjna „Kempf”. Była
to formacja utworzona ad hoc, organizacyjnie sytuująca się między
korpusem a armią. Na początku czerwca tworzyło ją dziewięć dywizji,
w tym trzy pancerne wchodzące w skład III Korpusu Pancernego
dowodzonego przez Hermanna Breitha. Werner Kempf miał nadzorować
debiut Breitha na wyższym szczeblu dowodzenia. Sam sprawdził się już jako
dowódca brygady, dywizji i korpusu, mógł więc zostać awansowany na
dowódcę utworzonej doraźnie formacji na początku 1943 roku. Manstein
mu ufał, a w wojskach pancernych trudno było o lepszą rekomendację.
Formacja Kempfa miała początkowo spełniać funkcję zaporową, ale jej rola
wzrosła, gdy okazało się, że sowiecka obrona na tym odcinku frontu była
nieco mniej groźna niż na odcinkach Modela i Hotha. Korpus Breitha
wzmocnił formację Kempfa, która już dysponowała ponad trzystoma
pojazdami pancernymi, dodatkową dywizją piechoty, a potem także
batalionem tygrysów – uzyskała dzięki temu dużą siłę uderzeniową,
pozwalającą nie tylko stwarzać możliwości, ale też je wykorzystywać.
Grupa Armii „Południe” również miała swoją rezerwę: dywizję pancerną
i 5 Dywizję Grenadierów Pancernych SS „Wiking”. Razem dysponowały
one mniej więcej setką czołgów, nie stanowiły więc poważnej siły –
nadawały się raczej do utrzymywania pozycji lub wykorzystywania sytuacji,
ale same nie zdołałyby pokierować przebiegiem bitwy. Ich wykorzystanie
w operacji „Cytadela” miało swoją cenę64, musiało bowiem zostać
zatwierdzone przez naczelne dowództwo Wehrmachtu, co wiązało się
z opóźnieniami i rozproszeniem uwagi w sytuacji, która wymagała od
Mansteina pełnej koncentracji.
W tym czasie nie miało już w zasadzie znaczenia, kiedy powstała dana
dywizja piechoty. Te, które współtworzyły szpice podczas natarć, miały
w swoich szeregach weteranów i tylu żołnierzy z uzupełnień, ilu tylko udało
się pozyskać, oraz tyle nowego sprzętu, ile tylko zdołano im dostarczyć.
Mniej więcej w połowie maja do dywizji Modela dotarło mniej niż
czterystu rekrutów i rekonwalescentów65. Stan dywizji stających do walki
był nawet o dwadzieścia procent mniejszy od przewidywanego, a więc
jeszcze niższy niż w kompaniach piechoty. Następny problem stanowiło
przeszkolenie. Atakowanie pozycji takich jak te, które niczym grzyby po
deszczu wyrastały pod Kurskiem, było sztuką wymagającą specjalnych
umiejętności, a dowódcy polowi godzili się na ciągłe opóźnianie natarcia,
byle tylko zyskać możliwość poprawienia poziomu wyszkolenia
i zwiększenia siły ognia, tak aby ich żołnierze mieli większe szanse
w spodziewanej walce na krótkim dystansie.
Oddziały zmechanizowane były też wyczerpane. Pod koniec walk
toczonych zimą osiemnaście dywizji na Wschodzie miało do dyspozycji
sześćset czołgów. Bataliony „zmotoryzowane” przemieszczały się pieszo
albo wozami. Friedrich von Mellenthin, szef sztabu XLVIII Korpusu
Pancernego, po wojnie powszechnie uznawany za najwyższy autorytet
w dziedzinie wojny ruchomej, oznajmił, że „zaprawione w boju
i doświadczone” dywizje pancerne będą gotowe do walki66, kiedy zrobi się
dostatecznie sucho. Był on jednak oficerem sztabowym, który nie znał
bezpośrednio polowych realiów. 21 marca Manstein poinformował Hotha,
że żołnierze od miesięcy walczący dniem i nocą spodziewają się teraz
odpoczynku. Nawet wymagający dowódcy pułków i dywizji musieli
prowadzić swoje oddziały, zamiast nimi dowodzić, z powodu ogólnej apatii
żołnierzy.
Oficerowie sztabowi i liniowi otwarcie krytykowali przekładanie
terminu rozpoczęcia operacji „Cytadela”. Niemniej opóźnienia oznaczały
chwilę wytchnienia, Verschnaufpause, której Niemcy bardzo potrzebowali.
Nowo przybyli na front mogli okrzepnąć, a walczący do tej pory –
odpocząć. Gerd Schmückle, który miał zakończyć swoją długą i bogatą
karierę wojskową jako zastępca dowódcy NATO w Europie, w 1943 roku
był młodszym oficerem w dywizji pancernej. W swoich pamiętnikach
wspominał wyrafinowane przyjęcia na wolnym powietrzu, życzliwych
rosyjskich chłopów, wizyty w operze w Charkowie – i pewną wyjątkową
tancerkę z tamtejszego baletu67. Znalazł się nawet czas na specjalną
prezentację dla tureckiej delegacji: gładko ogolone twarze, czyste mundury
i odznaczenia na piersiach, a pod ręką operator z kamerą, gotowy nakręcić
pokaz możliwości tygrysa do kroniki filmowej Trzeciej Rzeszy.
Towarzyszyło temu wszystkiemu rzadkie poczucie pewności, że
wszystko dobrze się skończy. Nawet reakcje cyników i sceptyków
zadziwiająco przypominały postawę członków Brytyjskiego Korpusu
Ekspedycyjnego w tygodniach poprzedzających bitwę nad Sommą w 1916
roku. Tym razem dysponowali takimi siłami, że sprawy po prostu musiały
przybrać pomyślny obrót!
II

Jak na ironię, Sowieci zaczęli dochodzić do podobnego wniosku.


Zwycięstwa pod Stalingradem i na Kaukazie odzwierciedlały ogólną
sytuację68. 18 stycznia Armia Czerwona otworzyła korytarz do oblężonego
Leningradu69. Z powodzeniem przeprowadzała również mniejsze akcje
w centralnej części frontu. Sukcesy Mansteina po Stalingradzie Wódz
uznawał za anomalię. Jego zdaniem siły sowieckie mogłyby od razu
rozpocząć ofensywę i odnieść zdecydowane zwycięstwo. Dlatego właśnie
sowieckie naczelne dowództwo planowało pierwotnie dużą ofensywę: bitwę
wcinającą się głęboko w tereny opanowane przez wroga, a zapoczątkowaną
serią ataków na froncie od Smoleńska na północy po Morze Czarne na
południu. Po tych uderzeniach miało nastąpić całkowite opanowanie
zajętych obszarów przez wojska zmechanizowane.
Za swoje niedawne sukcesy Sowieci musieli jednak zapłacić wysoką
cenę. Niemcy, wbrew przewidywaniom Rosjan, znów się podnieśli. Stalin
mógł nadal pielęgnować swój wizerunek Wodza, źródła wszelkiej mądrości
i największego autorytetu. Mógł też budzić przerażenie wśród najwyższych
rangą generałów i urzędników partyjnych. Zdążył się już jednak nauczyć, że
nadmierna pewność siebie bywa ryzykowna. Pełniący funkcję szefa sztabu
Wasilewski zanotował, że po Stalingradzie Stalin zaczął uwzględniać
w swoich kalkulacjach kwestie operacyjne. W instrukcji wydanej w lutym
Stalin wspomniał o niedawnej klęsce niemieckiej armii, ale zauważył też, że
Niemcy mogą się jeszcze podnieść: „Nierozsądnie byłoby sądzić, że
Niemcy bez walki oddadzą choćby kilometr naszej ziemi”.
Podobnie jak wielu zwyczajnych żołnierzy Armii Czerwonej Stalin
rozumiał – choć raczej instynktownie niż intelektualnie – że długi odwrót
z lata 1942 roku nie może się powtórzyć, chociaż dalsze rozciągnięcie linii
zaopatrzeniowych najeźdźców miałoby niewątpliwe zalety. Ze względów
praktycznych nie było już gdzie się wycofać. Stalin przyznawał też,
aczkolwiek niechętnie, że strategiczne ofensywy, które Armia Czerwona
przeprowadzała od zimy 1941 roku, łatwo mogły się przerodzić
w nieskoordynowane i źle kierowane, a przy tym kosztowne natarcia
ograniczone do pojedynczych sektorów frontu, niezależnie od tego, jak
bardzo naciskałby na odpowiedzialnych za nie generałów.
Swego rodzaju przestrogą były losy wciąż niezakończonego wyzwalania
Leningradu – przygnębiająca seria działań, które opierały się przede
wszystkim na sile bezdusznej i brutalnej masy prącej kilka kilometrów
naprzód, a potem tkwiącej w miejscu nie tyle z powodu niemieckiej obrony,
ile tarć wewnątrz niej samej. Dowódcy i formacje wykazywali się rażącą
nieumiejętnością przeprowadzenia rozpoznania, utrzymania łączności
i współdziałania różnych rodzajów broni.
Dotąd główna przewaga Związku Sowieckiego polegała na zdolności do
odnawiania sił w stopniu, jakiego nie był w stanie osiągnąć oddalony od
swoich centrów zaopatrzeniowych Wehrmacht. Ale ludzkie i materialne
zasoby Związku Sowieckiego także były ograniczone. Wiele wskazuje, że
Stalin poważnie rozważał możliwość zawarcia osobnego pokoju z Hitlerem
albo jego następcami, gdyby okazali gotowość do współpracy. Wstępne
kontakty między dyplomatami obu krajów, na ogół niebezpośrednie, zostały
nawiązane w Szwecji wiosną 1943 roku i trwały niemal do jego końca70.
Niemcy wypracowały porozumienie ze Związkiem Sowieckim w 1939
roku, on z kolei dowiódł, że potrafi się bronić, opierając się zasadniczo na
własnych zasobach. Odrębny pokój, nawet tymczasowy, umożliwiłby
zebranie sił. Otwarcie drugiego frontu, zapowiadane przez zachodnich
aliantów, nadal pozostawało w sferze obietnic. Możliwe, że doprowadzenie
w dogodnym momencie do przecieku informacji wskazujących na
możliwość zakończenia walk skłoniłoby Wielką Brytanię i Stany
Zjednoczone do przyspieszenia działań. A gdyby kapitalistyczne mocarstwa
kontynuowały wojnę między sobą, to w dłuższej perspektywie Związek
Sowiecki również by na tym zyskał.
Owe zabiegi nie przyniosły rezultatów, a uwagę Stalina przykuła sytuacja
wojskowa. 16 marca wysłał on Żukowa do Leningradu z zadaniem
zorganizowania operacji, która ostatecznie doprowadziłaby do wyzwolenia
miasta i pozwoliła przywrócić wcześniejszą sytuację wokół Charkowa71. Na
to było już za późno, ale Żukow znalazł się na miejscu akurat wtedy, gdy
patrole rozpoznania naziemnego i lotniczego, a także partyzanci
i dezerterzy zaczęli meldować o koncentracji niemieckich sił w rejonie
Kurska. Na początku kwietnia Żukow nie miał wątpliwości co do intencji
nieprzyjaciela i jego możliwości.
Niemiecki komunista Rudolf Roessler, który przeniósł się do
Szwajcarii, kierował grupą szpiegowską rzekomo mającą kontakty z wysoko
postawionymi osobami w Wehrmachcie72. Rzeczywista natura stosunków
grupy „Lucy” z Wehrmachtem i szwajcarskim wywiadem wojskowym
pozostaje nieznana. Siatka wyrobiła sobie jednak renomę w 1942 roku,
kiedy to przekazała wiele dokładnych i przydatnych informacji na temat
niemieckiej operacji „Fall Blau”. Podczas działań prowadzonych
w okolicach Charkowa grupa zamilkła na pewien czas, ponieważ Manstein
ograniczył radiową łączność z Hitlerem, ale już w marcu Roessler zaczął
przesyłać coraz większą liczbę informacji o planach niemieckiej ofensywy
w okolicach Kurska i nowych zasobach, które zamierzali wykorzystać.
Brytyjski wywiad przekazał za pośrednictwem misji wojskowej
w Moskwie podobne dane, mówiące o przewidywanym na maj natarciu na
łuku kurskim. Informacje te zostały zebrane w ramach operacji „Ultra”,
możliwej dzięki złamaniu kodu niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma”.
Operacja „Ultra” była brytyjskim asem w rękawie – ostatnim strategicznym
atutem wyczerpanego imperium. Paradoksalnie powodzenie całej operacji
zależało od utrzymania tajemnicy. Gdyby Niemcy zaczęli podejrzewać, że
„Enigma” została rozpracowana i zupełnie zmienili system szyfrowania,
„Ultra” nie byłaby warta funta kłaków.
Wywiady brytyjski i amerykański musiały ze sobą współpracować, ale
czyniły to z pewną rezerwą. Brytyjczycy robili wszystko, żeby ujawnianie
zdobytych informacji przynosiło im korzyść. Podobną postawę przyjęli
wobec Związku Sowieckiego. 12 czerwca 1943 roku sowiecki ambasador
w Londynie otrzymał nie tylko szczegółowe informacje dotyczące
planowanego niemieckiego natarcia, ale także dokładną datę jego
rozpoczęcia. Brytyjski wywiad przekazał podobną informację za
pośrednictwem podwójnego agenta, zastępcy szefa sowieckiej siatki
szpiegowskiej w Szwajcarii. Wielka Brytania miała nadzieję, że uda się
pokrzyżować zamiary Hitlera, a zarazem poprawić chłodne w tym czasie
stosunki ze Związkiem Sowieckim. Stalin zignorował jednak te doniesienia,
podobnie jak większość „specjalnych raportów wywiadowczych”
udostępnianych Moskwie bez podania źródła. Z zasady podejrzliwie odnosił
się do wszystkich niejawnych informacji pochodzących z Zachodu. Obsesja
tajności wprowadzona przez NKW D skłaniała do dawkowania informacji
tylko określonym wydziałom i osobom, co ograniczało tworzenie się
alternatywnych kanałów, które mogłyby zrównoważyć wyraźną niechęć
Stalina do dzielenia się informacjami. Brytyjczycy odcięli więc dopływ
wiadomości ze swojej strony do czasu, gdy Churchill – widząc, jak wielkie
znaczenie ma utrzymanie Z SRS w wojnie – nakazał przekazanie materiałów
dotyczących Kurska, ale bez podawania źródeł.
Wątpliwości Stalina rozwiały się, ponieważ dane te zostały nie tylko
potwierdzone, ale też dodatkowo uzupełnione przez sowieckiego agenta
uczestniczącego w operacji „Ultra”. John Cairncross był „piątym
człowiekiem” w siatce szpiegowskiej z Cambridge, której członkowie,
wysoko postawieni zdrajcy, karmili sowiecki wywiad informacjami podczas
II wojny światowej i zimnej wojny. Cairncross, przydzielony do operacji
„Ultra” w połowie 1942 roku, dostarczał swoim oficerom prowadzącym te
same materiały, którym przyglądali się Brytyjczycy. Usłyszawszy tę samą
wiadomość z wielu źródeł, Stalin zaczął działać.
Wiarygodność Żukowa mieściła się w zupełnie innej kategorii. Żukow
był nie tylko dowódcą polowym, ale też „człowiekiem do wszystkiego”
w Stawce, wysyłanym z jednego obszaru kryzysowego do drugiego,
zaopatrzonym w pełnomocnictwa „sędziego najwyższej, drugiej i pierwszej
instancji”, który dyscyplinował, dymisjonował albo skazywał na śmierć
zgodnie z tym, co uznał za konieczne. Swoją bezwzględnością robił
wrażenie nawet na Stalinie. Kiedy więc 8 kwietnia wysłał wiadomość, że
według jego przewidywań koniec roztopów przyniesie dużą niemiecką
ofensywę na łuku kurskim, zaplanowaną jako pierwszy etap wznowionego
natarcia na Moskwę, Stalin nie oskarżył go o defetyzm73. Jednak działania
zaproponowane przez Żukowa to już całkiem inna sprawa. Twierdził on, że
uprzedzenie niemieckiego ataku będzie oznaczało powtórzenie niedawnej
klęski pod Charkowem. Należało raczej wzmocnić występ w okolicach
Kurska, wysyłając tyle żołnierzy i broni, ile to możliwe, przygotować się,
okopać i rozmieścić duże siły pancerne na granicy stref operacyjnych.
Wyczerpać Niemców, zmęczyć ich czołgi, a potem przejść do
kontrofensywy stanowiącej część zakrojonej na pełną skalę operacji
kończącej wojnę. Wasilewski, który był przy Stalinie, gdy ten odebrał
depeszę, w pełni zgadzał się z zaleceniami kolegi i jego argumentacją.
Stalin nie był przekonany. Jego zdaniem łuk kurski mógł posłużyć jako
punkt wyjściowy i chciał wykorzystać dwa okupujące go fronty do
uprzedzającego natarcia w kierunku Charkowa i na tyły niemieckiej Grupy
Armii „Środek”. Zwołał naradę na najwyższym szczeblu.
Wieczorem 12 kwietnia Żukow i Wasilewski weszli do biura Stalina –
„pokoju władzy”, pomyślanego i urządzonego tak, aby onieśmielić każdego,
kto jeszcze nie czuł się onieśmielony, i uciszyć każdego, kto chciał uparcie
trwać przy swoim zdaniu. Ale tym razem, jak stwierdził Żukow, Stalin
wysłuchał go „z większą uwagą niż kiedykolwiek przedtem”. Niemcy
musieli się uporać z nieprzyjemnym paradoksem. O ich sile decydował
mobilny charakter wojny, dlatego wobec trudnych do uzupełnienia strat
poniesionych zimą 1942 roku musieli zaatakować. Jako że mieli
ograniczone rezerwy, mogli sobie pozwolić na natarcie tylko na niewielkim
odcinku frontu. Już pobieżny rzut oka na mapę sytuacyjną pozwalał orzec,
że niemieckie formacje pancerne i zmotoryzowane koncentrowały się
w okolicach łuku kurskiego.
Sowiecka ofensywa – czy to szeroko zakrojona operacja, o której
pierwotnie myślano, czy bardziej ograniczone uderzenie uprzedzające – nie
miała ani strategicznego, ani operacyjnego uzasadnienia. Niemcy nadal
z łatwością uzyskiwali przewagę w bojach spotkaniowych, a koncentracja
ich sił w okolicach Kurska tylko zwiększała ich szanse. Rżew można było
wymazać z oficjalnej pamięci. Żukow jednak nie zapomniał. Stalin także
pamiętał. Niemniej sowiecki przywódca potrzebował dwóch miesięcy, żeby
ostatecznie zgodzić się na defensywne działania pod Kurskiem i uznać
wyczerpanie niemieckich sił pancernych za pierwszy etap strategicznej
zmasowanej ofensywy. Nie wynikało to po prostu z jego uporu. Żukow,
Wasilewski i wyżsi dowódcy byli przekonani, że Armia Czerwona zdoła
zatrzymać Niemców i zmęczyć ich na łuku kurskim. Stalin nie był aż takim
optymistą. Odwlekanie ataku przez Niemców było sporą próbą jego
opanowania i dobrej woli – a nie miał ich w nadmiarze – więc obmyślił dwa
rozwiązania.
Pierwsze zakładało utworzenie dużej regionalnej rezerwy dowodzonej
przez Stawkę. Do lipca Front Stepowy miał dysponować nawet pięcioma
armiami strzeleckimi, 5 Armią Pancerną Gwardii, trzema niezależnymi
korpusami pancernymi i zmechanizowanymi oraz armią powietrzną –
w sumie niemal sześćset tysięcy żołnierzy i ponad tysiąc sześćset pojazdów
pancernych rozmieszczonych w półkolu wokół łuku kurskiego jako zapora
przeciw niemieckim siłom na wypadek przełamania frontu. Front Stepowy
miał być również siłą napędową ewentualnego kontrataku – nie w rejonie
Kurska, ale na północy, w okolicach Orła. Niemcy byli tam słabsi
i prawdopodobnie zamierzali się skupić na rozwoju sytuacji wokół Kurska.
Ofensywa połączona z mniejszym natarciem dywersyjnym w innym miejscu
na południu zmusiłaby Niemców do przerzucenia sił pancernych spod
Kurska i − z taktycznego punktu widzenia – nadmiernego rozciągnięcia
linii, co umożliwiłoby operacyjne przełamanie i jego strategiczne
wykorzystanie.
Drugie rozwiązanie, ostateczna polisa ubezpieczeniowa, polegało na
zbudowaniu wokół Kurska systemu obrony na skalę nieznaną dotąd
w dziejach wojskowości74. Jak prawie wszystkie inicjatywy Stalina
w drugiej połowie wojny, również ta miała dwa poziomy: jawny i ukryty.
Z jednej strony miała zrobić z Kurska pole śmierci dla Niemców, z drugiej
zaś – skupić ich uwagę. Szeroko zakrojonych prac budowlanych oraz
przemieszczania dużej ilości wojska i sprzętu na stosunkowo niewielkim
obszarze nie dało się ukryć. Niech więc nieprzyjaciel patrzy do woli, niech
myśli, że Rosjanie skupili się na działaniach defensywnych. Niech
podporządkuje działalność wywiadu i rozpoznania oraz całe swoje
planowanie temu, co się dzieje na łuku kurskim. A gdy Armia Czerwona
wyjdzie nagle na scenę z boku i włączy się do tańca, Niemcy będą
zaskoczeni.
Przekształcanie łuku w fortecę rozpoczęło się w połowie kwietnia.
Wstępne rozmowy o ewakuacji ludności cywilnej zostały ucięte przez
władze wojskowe, które stwierdziły, że źle wpłynęłoby to na morale
żołnierzy; poza tym potrzeba było rąk do pracy. W czerwcu przy budowie
dróg, mostów i lotnisk na tyłach łuku kurskiego pracowało ponad trzysta
tysięcy cywilów, przede wszystkim kobiet. Prace bliżej linii frontu należały
do żołnierzy – uczestniczyło w nich dwieście pięćdziesiąt kompanii
inżynieryjnych i tylu żołnierzy piechoty, ilu jednostki mogły oddelegować.
System umocnień był labiryntem sektorów obrony batalionów, rowów
przeciwczołgowych i punktów umocnionych, stanowisk karabinów
maszynowych, zasieków z drutu kolczastego, pól minowych, zapór
drogowych i przeszkód, których rozmieszczenie mogło się zdawać
przypadkowe.
Każda armia strzelecka na linii frontu miała swoją strefę wysuniętą,
drugą linię i armijną linię obrony oraz łańcuch przyczółków i punktów
umocnionych, które miały przeszkadzać Niemcom w prowadzeniu
rozpoznania przed atakiem, a po jego rozpoczęciu zmusić ich do szybkiego
rozwinięcia sił. Strefy wysunięte obejmowały trzysta pięćdziesiąt
stanowisk obrony batalionów, dwa albo trzy na jeden pułk strzelców, sieci
wzajemnie się wspierających okopów, fortyfikacji i bunkrów. Utworzono
sześć stref obrony, a każda z nich miała dwie lub trzy warstwy. Pierwsze
dwie strefy były w pełni obsadzone, w środkowych rozmieszczono
jednostki rezerwowe, a dwie ostatnie pozostały puste – dla wycofujących
się lub dla uzupełnień. Sięgały one osiemdziesiąt kilometrów w głąb łuku.
Za nimi znajdowały się jeszcze dwie pozycje utworzone przez Front
Stepowy, który swoimi działaniami obronnymi miał objąć około trzystu
kilometrów, co stanowi absolutny rekord w dziejach wojskowości,
prawdopodobnie nie do pobicia.

[^]
Pozostałe statystyki są równie przytłaczające. W ostatecznej postaci
umocnienia mogły pomieścić niemal milion ludzi. Wspierało je prawie
dwadzieścia tysięcy armat i moździerzy, trzysta katiuszy oraz trzy tysiące
trzysta czołgów. Kompanie inżynieryjne rozwinęły ponad osiemset
kilometrów drutu kolczastego i rozmieściły około sześciuset czterdziestu
tysięcy min. Pól minowych było tak dużo i tak dobrze zakamuflowanych, że
na sowieckich tyłach trzeba było postawić strażników i znaki ostrzegawcze,
żeby chronić nieświadomych zagrożenia ludzi i pojazdy. Przeciętnie na
jeden kilometr frontu przypadało mniej więcej tysiąc czterysta min
przeciwczołgowych i tysiąc siedemset min przeciwpiechotnych. Wiele
z nich miało drewnianą obudowę, by zaoszczędzić na stali. Z reguły miały
zbyt małą siłę, by zniszczyć czołg, ale skutecznie uszkadzały gąsienice
i zawieszenie. Poza tym nie można ich było wykryć za pomocą
standardowego sprzętu. Oczyszczenie tego rodzaju pola minowego
najczęściej, niestety, oznaczało próbowanie gruntu za pomocą bagnetów.
Ewentualnych bohaterów miały zniechęcić zaimprowizowane miotacze
ognia, czyli miny połączone z kilkoma bombami paliwowymi.
Pola minowe rozmieszczono tak, aby „zachęcić” czołgi do wjeżdżania
w pola śmierci. Tworzyły je PTOP -y, czyli protiwotankowyje opornyje
punkty – punkty obrony przeciwpancernej. Rozmieszczone w szachownicy
co osiemset metrów mogły sięgać nawet osiem kilometrów w głąb.
Stacjonowali w nich żołnierze piechoty i saperzy, którzy za pomocą
przenośnych ładunków wybuchowych „wykańczali” uszkodzone czołgi. Ich
główną bronią były jednak armaty siedemdziesięciosześciomilimetrowe.
Działa te były używane jako standardowe lekkie armaty polowe, a zarazem
stanowiły groźną broń przeciwpancerną, ponieważ ich pociski,
wystrzeliwane płaskotorowo i z dużą siłą, mogły przebić przedni pancerz
każdego ówczesnego niemieckiego pojazdu pancernego. Niektóre punkty
wyposażono również w samobieżne wersje siedemdziesiątek szóstek,
różnorakie działa z haubicami kaliber 152 mm włącznie i stanowiska dla
czołgów T -34. Wsparciem dla broni ciężkiej były przeciwpancerne
karabiny i lekkie działka czterdziestopięciomilimetrowe. Jedne i drugie
były już dawno przestarzałe, ale na krótkim dystansie okazywały się bardzo
użyteczne. Ich zastosowanie dowodziło, że Stawka rzeczywiście
przygotowywała się na ostateczne starcie w stepach.
Przy tak gęstym rozmieszczeniu stanowisk nie było już miejsca dla
pojazdów, za pomocą których można by przemieścić lub usunąć działa. Aby
umożliwić lepsze maskowanie i dać do zrozumienia, że odwrót nie wchodzi
w grę, usuwano czasem koła armat. Skuteczność tych stałych pozycji
maksymalizowano, nakazując załogom wstrzymywać ogień do chwili, gdy
cel znajdzie się w zasięgu strzału bezwzględnego. Wojska inżynieryjne dały
popis swoich niemałych umiejętności, maskując okopy. Miarą ich sukcesu
są lotnicze zdjęcia robione przez Niemców przed bitwą i w jej trakcie –
widać na nich duże tereny właściwie bez jakichkolwiek oznak sowieckiej
obecności. Gdy któryś z punktów obrony został odkryty, mógł poprosić
o wsparcie dowolne armaty i katiusze w zasięgu – czyli w praktyce
większość z nich. W ostatecznym rozrachunku punkty obrony
przeciwpancernej okazały się jednak nieskuteczne. Hasło obsadzających je
garnizonów brzmiało: „Stój albo umieraj”. Równie dobrze mogłoby jednak
brzmieć: „Nie ustępuj i umieraj”.
Stała obrona została skoordynowana z działaniami mobilnych rezerw
przeciwpancernych i pancernych. Pierwsze obejmowały od kilku armat
i pewnej liczby żołnierzy z rusznicami przeciwpancernymi na poziomie
pułków do pełnych dywizjonów przeciwpancernych opartych na dwunastu
armatach kaliber 76 mm na poziomie korpusów armijnych. Wysunięte
jednostki piechoty mogły również liczyć na bezpośrednie wsparcie
czołgów: jedna kompania na batalion, jeden pułk lub jedna brygada na
dywizję. Rozproszenie sił pancernych kłóciło się z sowiecką doktryną
i doświadczeniem. Jednak czołgi nie były aż tak ważne – miały zadać tyle
szkód, ile tylko mogły, i zadbać o to, by niewielkie naruszenia linii przez
Niemców nie przerodziły się w poważniejsze przełamania.
Kursk miał być bitwą kierowaną, swego rodzaju doświadczeniem
naukowym. Dlatego sieć łączności została skonstruowana
z bezprecedensową uwagą i precyzją. Radiostacje, telefony i kurierzy mieli
się nawzajem uzupełniać. Stanowiska dowodzenia, nawet na poziomie
pułków i batalionów, były centralami łączności. Linie telefoniczne
przeprowadzono głęboko pod ziemią, podwajając je, a w szczególnie
ważnych sektorach nawet potrajając. Tym razem nikt nie miał się już
tłumaczyć nieodebraniem rozkazów.
Według planów działanie tego obronnego gąszczu powinno przebiegać
w trzech etapach. Zdaniem Żukowa niemiecka piechota była gorzej
przygotowana do działań ofensywnych niż w 1942 roku. Gdy jej siły się
wyczerpią, niemieckie formacje pancerne będą musiały polegać na swojej
dywizyjnej piechocie w zakresie wskazywania drogi i zabezpieczania tyłów.
Będzie to oznaczało oderwanie czołgów od piechoty, naruszenie spójności
połączonych broni, na której zasadzała się niemiecka taktyka. A kiedy coraz
bardziej odizolowane czołgi zaczną działać w zwykły sposób i manewrować
w poszukiwaniu słabych punktów, odkryją w końcu, że takich nie ma –
a jeżeli już są, to nie tak słabe, aby mógł je wykorzystać pojedynczy czołg.
Maskowanie, czyli maskirowka, w której Armia Czerwona celowała,
służyło wprowadzaniu przeciwnika w błąd. Atrapy lotnisk, ​centrali
łącznościowych i stanowisk artyleryjskich rozsiane były na całym łuku
kurskim. Przemieszczanie się za dnia ograniczono do minimum. Samo​loty
latały do wysuniętych baz o zmierzchu, trzymając się możliwie nisko.
Formacje taborowe rozmieszczono w wąskich dolinach i wąwo​zach, które
przecinały na pozór płaski trawiasty step. W 1914 i ponownie w 1941 roku
zabezpieczenie rosyjskiej łączności właściwie nie istniało. Pod Kurskiem
ściśle przestrzegano zasad bezpieczeństwa łączności radiowej, większość
informacji przekazując za pośrednictwem linii naziemnych i posłańców.
Wizytowanie linii frontu przez wysokich urzędników partyjnych
i generałów było niechętnie widziane, a w niektórych przypadkach nawet
zakazane.
Troska o morale była zadaniem frontowych wydziałów politycznych.
Mobilizowały one partyjnych aktywistów. Oficerowie polityczni,
komsomolcy i członkowie partii mieli świecić przykładem we wszystkim −
od czyszczenia karabinu po wyszkolenie bojowe. Choć kary śmierci nie
zniesiono, to rzadziej ją stosowano, gdy łuk kurski zaczął się
przygotowywać do ostatecznego starcia.
Częścią ogólnego planu były również działania partyzanckie75. W 1943
roku sowiecka partyzantka działająca na tyłach wroga miała już charakter
groźnego ruchu masowego, zaopatrywanego, dozbrajanego, a przede
wszystkim kontrolowanego przez Moskwę. Centralny Sztab Ruchu
Partyzanckiego koordynował działania na poziomie lokalnym
i regionalnym. Partyzanci mieli obowiązek sprawdzania lojalności całych
grup i jednostek, aby zapewnić operacyjną skuteczność i zachować łączność
z Moskwą, której rola jako dostawcy broni i źródła legitymizacji stale
rosła. Sowieckie wartości i normy okazały się przydatne w zwalczaniu
psychologicznego i społecznego napięcia związanego z faktem, że
partyzanci często byli okrążani i izolowani przez nieprzyjaciela, który nie
miał dla nich litości.
Problemy te były szczególnie nasilone w południowej Rosji, gdzie –
w odróżnieniu od zalesionych terenów dalej na północ – możliwości
znalezienia bezpiecznego schronienia były nikłe, a Niemców było więcej
w związku z przygotowaniami do natarcia pod Kurskiem. Mimo to
partyzanci skutecznie wspierali patrole dalekiego rozpoznania, które
obserwowały tyły wroga. W działaniach wywiadowczych coraz większą rolę
odgrywała ludność cywilna. Bardzo cennymi agentami byli miejscowi
chłopcy między czternastym a osiemnastym rokiem życia, z których wielu
przeszło czterotygodniowe szkolenie. Wykazywali oni niezwykłe zdolności
obserwacyjne i wywiadowcze.
Od stycznia partyzanckie działania dywersyjne wymierzone w linie
kolejowe na tyłach niemieckiej Grupy Armii „Środek” utrudniały transport
oddziałów i zaopatrzenia76. 14 czerwca Stawka zainicjowała „wojnę
kolejową”, skupiając się na liniach prowadzących do sektora kurskiego.
Niszczono mosty i uszkadzano tabor, co powodowało spadek morale
i skuteczności załóg kolejowych. Tworzyły się zatory w ruchu, a pociągi
stawały się łatwym celem dla sowieckich nocnych bombowców, które ze
względów praktycznych nie napotykały oporu, ponieważ nocne myśliwce,
działa przeciwlotnicze i wspierające je systemy radiolokacyjne były coraz
bardziej potrzebne do obrony samej Rzeszy.
Bez walczących ludzi broń i fortyfikacje są pozbawione znaczenia. Łuk
kurski utrzymywany był przez dwa sowieckie fronty, odpowiedniki
zachodnich grup armii. Sektor północny był strefą operacyjną Frontu
Centralnego. Od lewej do prawej – lub od góry do dołu – rozmieszczono
tam pięć armii strzeleckich. Ciężkie walki miała toczyć przede wszystkim
48 Armia, dysponująca siedmioma dywizjami i osiemdziesięcioma
czterema tysiącami żołnierzy; 13 Armia z dwunastoma dywizjami i stu
czternastoma tysiącami żołnierzy; oraz 17 Armia z ośmioma dywizjami
i dziewięćdziesięcioma sześcioma tysiącami ludzi. Dwie armie
stacjonujące na szczycie łuku, 60 i 65, obejmowały w sumie piętnaście
dywizji strzeleckich. Ponieważ naprzeciw nich stała niemiecka piechota,
uważano, że ich zadanie – przynajmniej w początkowej fazie – będzie
łatwiejsze niż pozostałych trzech armii.
Trzon rezerw frontu stanowiły cztery korpusy pancerne i niemal
niezliczone mniejsze jednostki pancerne i artyleryjskie. Po zebraniu
i zsumowaniu wszystkich danych okazuje się, że Front Centralny miał pod
swoją komendą jedenaście tysięcy armat i moździerzy oraz tysiąc osiemset
czołgów. Podporządkowana mu była także 16 Armia Lotnicza: jej stan z 4
lipca to tysiąc sto pięćdziesiąt samolotów. Prawie jedną czwartą stanowiły
groźne maszyny Iljuszyn Ił​-2 „szturmowik”, jedne z najlepszych samolotów
szturmowych II wojny światowej. Kolejna ćwierć obejmowała bombowce
(w tym pewną liczbę maszyn Douglas Havoc[3] przekazanych przez
Amerykanów w ramach porozumienia lend and lease), a resztę – różnego
rodzaju jednosilnikowe myśliwce. O poprawie skuteczności sowieckiego
lotnictwa świadczą statystyki służb technicznych, w których
dziewięćdziesiąt procent samolotów figurowało jako zdolne do lotu.
Dowódcą tej groźnej formacji był generał Konstantin Rokossowski77.
Urodził się w 1896 roku w pozostającej pod zaborem rosyjskim Polsce
i choć od 1917 roku służył rewolucji i Związkowi Sowieckiemu jako
kawalerzysta, to do końca życia mówił po rosyjsku z wyraźnym polskim
akcentem. W 1937 roku, gdy był dowódcą dywizji, został aresztowany
i oskarżony nie tylko o dywersję, ale także o szpiegostwo na rzecz Polski
i Japonii! Służby bezpieczeństwa przetrzymywały go przez dwa i pół roku –
wybito mu w tym czasie większość zębów, które zastąpił potem
metalowymi koronami. W 1940 roku ponownie założył mundur.
Od operacji „Barbarossa” Rokossowski cieszył się opinią wschodzącej
gwiazdy Armii Czerwonej. Był twardy jak wszyscy ci, którym udało się
przetrwać w systemie karzącym każdy przejaw słabości, a ze swoich
podwładnych, często upartych i ograniczonych, potrafił wykrzesać to, co
najlepsze. Umiejętność ta okazała się szczególnie przydatna, gdy przyszło
mu współpracować z nowym pokoleniem sowieckich generałów, od których
– choć ciągle uczyli się swojego rzemiosła – oczekiwano zachowania
godnego doświadczonych weteranów. Rokossowski był jednym
z dowódców frontowych w czasie bitwy pod Stalingradem i to on przyjął
ostateczną kapitulację Niemców. Jednym z jego kolejnych zadań było
pozbycie się z 17 Armii dużej liczby oficerów NKW D , którzy pastwili się
nad swoimi rodakami zamiast walczyć z wrogiem. Północny sektor łuku
kurskiego nie mógł się znaleźć w lepszych rękach.
Odpowiednikiem Rokossowskiego w sektorze południowym był
powiązany z sowieckimi elitami władzy Nikołaj Watutin78. Watutin
rozpoczął służbę w Armii Czerwonej w 1920 roku jako szeregowiec, a po
dwudziestu latach wyrobił sobie reputację dowódcy świadomego
technicznych innowacji, potrafiącego systematycznie planować
i podejmować decyzje. Jeśli uwzględni się stalinowskie czystki w korpusie
oficerskim, nie powinno być zaskoczeniem, że w 1940 roku Watutin został
dowódcą operacyjnym sztabu generalnego, a po kilku miesiącach
awansowano go na zastępcę szefa sztabu.
Watutin jako jeden z pierwszych zdał sobie sprawę z rzeczywistych
rozmiarów klęski, jaką zakończyła się operacja „Barbarossa”, i jako jeden
z nielicznych powiedział Stalinowi szczerą i gorzką prawdę. Pod
Stalingradem dobrze radził sobie jako dowódca Frontu Południowo​-
Zachodniego. Potrafił podjąć ryzyko – podczas operacji charkowskiej
w styczniu i lutym 1943 roku zagrał va banque przeciw Mansteinowi.
Jednak wśród rosyjskich generałów nie tylko Watutin miał podobne
doświadczenie. Dzięki poparciu Wasilewskiego udało mu się przetrwać, a w
marcu powierzono mu dowództwo Frontu Woroneskiego w południowym
sektorze łuku kurskiego.
Początkowo Watutin był zwolennikiem przeprowadzenia jak najszybciej
ataku uprzedzającego. Im dłużej Niemcy zwlekali ze swoją ofensywą, tym
bardziej Watutin nalegał. Zadzwonił do samego Stalina, apelując
o rozpoczęcie natarcia najpóźniej na początku lipca. Według niektórych
relacji tak skutecznie podsycił niepokój Stalina, że gdyby był obok niego,
a nie na drugim końcu linii telefonicznej, plan rzeczywiście mógłby ulec
zmianie. Ze względu na tę agresywną determinację Nikołaja Watutina
zarówno Żukow, jak i Stalin chcieli go widzieć na łuku kurskim: lepiej jest
kiełznać wyrywającego się do biegu konia, niż poganiać muła, zwłaszcza że
Watutin miał przed sobą ciężką przeprawę. Jego front obejmował
ostatecznie ponad czterysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi: pięć armii
strzeleckich, armię pancerną i dwa korpusy pancerne79. Armie 38 i 40,
trzynaście dywizji i cztery brygady pancerne, stacjonowały przy
wierzchołku łuku od strony południowej.
6 i 7 Armia Gwardii, które rozmieszczono w pobliżu podstawy łuku,
miały przyjąć pierwsze niemieckie uderzenie. Każda dysponowała
siedmioma dywizjami strzeleckimi, prawie tysiącem siedmiuset armatami
i moździerzami oraz pewną liczbą pojazdów pancernych. Armie te miały
pierwszeństwo w zakładaniu pól minowych i punktów obrony
przeciwpancernej – spodziewano się, że jedne i drugie okażą się niezbędne.
Ich sektor obejmował najbardziej otwartą przestrzeń na całym łuku i szosę
Charków–Kursk – najkrótszą utwardzoną drogę łączącą te dwa miasta. Poza
tym sektory obu armii były większe – o mniej więcej sześćdziesiąt
kilometrów – niż sektory armii Frontu Centralnego.
Watutin postanowił skoncentrować rezerwy na tyłach tych dwóch armii:
pięć dywizji 69 Armii, trzy dywizje 35 Korpusu Strzelców Gwardii, 1
Armię Pancerną oraz dwa dodatkowe korpusy pancerne gwardii. Zarówno
pod względem liczebności, jak i jakości formacji było to imponujące
zabezpieczenie sektora, a dowódca 1 Armii Pancernej Michaił Katukow
uchodził za najlepszego czołgistę na całym łuku. Podczas operacji
„Barbarossa” poważnie przytarł nosa Guderianowi, w latach 1941–1942
brał udział w przebudowie wojsk pancernych, a z walk pod Rżewem wyszedł
jako ten, który sowiecką twardość łączył z na tyle dobrym rozeznaniem
sytuacji, by nie porywać się na rzeczy niemożliwe. Miał się okazać
właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
III

Gdy oddziały lądowe odliczały dni, w centrum uwagi znalazła się walka
o przewagę w powietrzu. Siły powietrzne Armii Czerwonej poniosły
dotkliwe straty w pierwszych tygodniach operacji „Barbarossa”80. Jednak
większość samolotów została zniszczona na ziemi, tak więc ich załogi
przeżyły i mogły obsadzić nowe maszyny, a także wyszkolić nowych
pilotów. Projektanci i inżynierowie (kilku wypuszczono w tym celu
z gułagów) stworzyli najwyższej klasy maszyny, które – podobnie jak
brytyjskie spitfire’y – można było ulepszać bez konieczności wprowadzania
całkiem nowych modeli.
Niemniej w połowie 1943 roku ich jakość pozostawiała jeszcze wiele do
życzenia. W powietrznej bitwie o Kursk decydujące znaczenie miały
jednosilnikowe samoloty myśliwskie. W połowie 1943 roku
najpopularniejsze sowieckie myśliwce Ławoczkin Ła​-5 oraz Jakowlew
Jak​-1 i Jak​-7 wciąż były pół generacji w tyle za niemieckimi
Messerschmitt Me​-109Gs oraz Focke​-Wulf Fw​-190, z którymi zwykle
przychodziło im walczyć. Sowieckie maszyny nie były całkiem bezsilne, ale
nadrobienie braków technicznych wymagało od pilotów posiadania sporych
umiejętności. W tym tkwiła cała trudność. Piloci sowieckich myśliwców
zazwyczaj trafiali na front po wylataniu zaledwie osiemnastu godzin.
Niemcy, zanim przydzielono ich do formacji liniowych, musieli wylatać
siedemdziesiąt godzin. Niewystarczającemu doświadczeniu pojedynczych
pilotów mógł wprawdzie zaradzić sprawny i doświadczony dowódca
dywizjonu lub grupy, ale tych było jak na lekarstwo. Różnice należało
wyrównać krwią.
Sowiecka doktryna wojny powietrznej została sprzężona z działaniami sił
lądowych. Jej głównymi elementami były bliskie wsparcie i izolacja
lotnicza. W przypadku Kurska oznaczało to również kampanię wymierzoną
w niemieckie lotniska i linie kolejowe bezpośrednio na tyłach łuku,
prowadzoną przez dwusilnikowe bombowce, nawet po czterysta w jednym
nalocie. Nocą wspomagały je formacje lekkich bombowców, składające się
z jednosilnikowych dwupłatowych samolotów szkoleniowych Polikarpow
Po​-2, nazywanych potocznie kukuruźnikami i często pilotowanych przez
kobiety (określane jako „nocne wiedźmy”)81. Ze względu na
charakterystyczne terkotanie silnika niemieccy żołnierze nazywali te
samoloty „maszynami do szycia”.
Niemieckie ataki z powietrza na sowieckich tyłach były początkowo
operacjami o niewielkiej skali, a ich głównym celem było niszczenie
pociągów82. Poza tym wspomniane działania odwracały uwagę i odciągały
siły od ważniejszego celu: węzła kolejowego w samym Kursku, który miał
kluczowe znaczenie dla sowieckiej logistyki w obrębie łuku. Duże
niemieckie ofensywy powietrzne przeprowadzone 22 maja i 2–3 czerwca –
ta druga trwała dobę – napotkały zaciekły opór przeważających liczebnie
sowieckich myśliwców. Luftwaffe poniosła tak ciężkie straty, a Sowieci
naprawili szkody tak szybko, że obawiając się o równowagę sił podczas
planowanej operacji „Cytadela”, Niemcy postanowili zawiesić loty w ciągu
dnia. Działania lotnicze prowadzone nocą były co najwyżej irytujące, choć
w czasie jednego z nocnych nalotów ostrzelane zostało stanowisko
dowodzenia Rokossowskiego. On sam zdołał umknąć – dopisało mu
szczęście albo intuicja, których Armia Czerwona miała bardzo potrzebować
w następnych tygodniach83.
W czerwcu obie strony skupiały się przede wszystkim na zbieraniu sił
przed kampanią lądową. Dla Niemców wsparcie lotnicze nigdy nie było
w tym względzie czynnikiem decydującym. Ograniczona strefa walki oraz
wyjątkowo duży po obu stronach stosunek sił do przestrzeni, na której je
rozmieszczono, znacząco zmniejszały możliwości manewrowe formacji
lądowych. Pewne znaczenie miały też bezwzględne i względne braki
niemieckiej artylerii, zwłaszcza jeśli chodzi o średnie i ciężkie armaty.
Odkąd Niemcy zaczęli się zbroić, usiłowali nadrobić braki spowodowane
uchwalonym w Wersalu zakazem posiadania przez nich ciężkiej broni.
Krótko mówiąc, niemiecka artyleria nie mogła zneutralizować sowiec​-
kich dział. Dlatego lotnictwo musiało nie tylko zapewnić wsparcie, ale
także przygwoździć nieprzyjaciela, co umożliwiłoby otwarcie frontu
i przekroczenie go przez dywizje pancerne. Operacja „Cytadela” stawiała
przed Luftwaffe trzy wzajemnie powiązane zadania: współpracę z czołgami
i piechotą w celu przerwania sowieckiej linii obrony, związanie i osłabienie
sowieckich rezerw oraz zachowanie nie tyle kontroli, ile przewagi
w powietrzu.
Ostatni punkt okazał się szczególnie istotny, ponieważ samoloty
przeznaczone do atakowania celów naziemnych były tak wyspecjalizowane,
że nie mogły się same bronić w powietrzu. Siły Luftwaffe obejmowały
tylko pięć dywizjonów szturmowych wyposażonych w samoloty
myśliwsko​-bombowe w zachodnim stylu – zmodyfikowane Fw​-190.
Dysponowały również pięcioma dywizjonami Henschel Hs​-129, czyli
wyspecjalizowanych samolotów szturmowych przeznaczonych do
zwalczania czołgów, wyposażonych w dwa silniki, gruby pancerz
i trzydziestomilimetrowe działko. Samoloty te wypada uznać za
protoplastów znanych amerykańskich A -10. Legendarne, choć powolne
junkersy Ju​-87 stuka nadal stanowiły główny trzon dywizjonów
zapewniających bliskie wsparcie lotnicze. Izolacja lotnicza pola walki była
zadaniem średnich bombowców. Modele Heinkel He​-111 oraz Ju​-88,
podobnie jak sztukasy, zaprojektowane zostały jeszcze przed wojną i mogły
skutecznie działać tylko za dnia; ich obronę stanowiło kilka karabinów
maszynowych umieszczonych w pojedynczych gniazdach.
Na tym etapie wojny dywizjony myśliwskie Luftwaffe były elitą –
dobrze wyszkoloną, dobrze dowodzoną, doświadczoną i pewną siebie84. Nie
istnieje myśliwiec doskonały, ale latem 1943 roku Fw​-190 A były bliskie
ideału. Szybkie, dobrze uzbrojone i zwrotne, wyposażone w niezawodny
silnik – jako myśliwce przewagi powietrznej nie miały sobie równych przez
cały rok, do czasu pojawienia się amerykańskich P ​-51 D Mustang.
Podczas operacji „Cytadela” Naczelne Dowództwo Luftwaffe było
elastyczne do tego stopnia, że powodowało to zamieszanie85. 6 Flota
Lotnicza współdziałała z 9 Armią, a 4 Flota Lotnicza współpracowała
z Grupą Armii „Południe”. Ich siły szturmowe, odpowiednio 1 Dywizjon
Lotniczy i VIII Korpus Lotniczy, skupiały większość maszyn, które miały
zapewnić bliskie wsparcie. Miały też do dyspozycji cztery lub pięć eskadr
myśliwców, po mniej więcej trzydzieści pięć samolotów każda. W praktyce
jednostki przerzucano między sektorami w zależności od potrzeby za
pośrednictwem bardzo skutecznego systemu oficerów łącznikowych.
Dokładne liczby pozostają nieznane, ale na początku operacji „Cytadela”
Luftwaffe mogła rzucić do walki mniej więcej dwa tysiące myśliwców,
średnich bombowców, sztukasów i innych samolotów szturmowych.
Pierwszorzędny zespół mechaników dbał, żeby postój nie trwał dłużej niż
tankowanie i dozbrojenie, i naprawiał samoloty dopóty, dopóki elementy
płatowca na to pozwalały.
Sowieckie lotnictwo zapłaciło wysoką cenę, ale nauczyło się od Luft​-
waffe, czym jest centralizacja i elastyczność. Trzy armie lotnicze
bezpośrednio przyczyniły się do obrony Kurska: 16 i 2, przydzielone
odpowiednio do Frontów Centralnego i Woroneskiego, oraz 17 przy
Froncie Południowo​-Zachodnim. Stan początkowy wynosił w sumie około
tysiąca pięćdziesięciu myśliwców, dziewięciuset pięćdziesięciu samolotów
szturmowych i dziewięciuset bombowców. Stawka zebrała też imponujący
odwód obejmujący dwa tysiące siedemset pięćdziesiąt samolotów. Armie
lotnicze miały stanąć na czele natarcia, które planowano rozpocząć po
klęsce Niemców, i wkrótce zostały rzucone do walki. I wreszcie, ponad
trzysta bombowców z Lotnictwa Dalekiego Zasięgu i trzysta myśliwców
z Lotnictwa Wojsk Obrony Powietrznej zostało przydzielonych,
odpowiednio, do nocnych nalotów i obrony punktowej obiektów.
Jednym z dowódców sił lotniczych był Aleksandr Nowikow86, równie
zdolny i twardy jak Żukow. Nie bez znaczenia jest fakt, że Żukow go lubił
i mu ufał – mało kto mógł się tym szczycić. Nowikow należał do
najlepszych. Jako młodszy oficer piechoty w 1922 roku wygrał na loterii
piętnastominutowy lot samolotem. Dwadzieścia lat później był generałem
dowodzącym w siłach powietrznych, cieszącym się reputacją innowatora,
który potrafi łączyć nowe idee i wyposażenie z całościową sowiecką
doktryną wojenną. Na froncie wschodnim oznaczało to bliską współpracę
z siłami naziemnymi, skoncentrowanie się na poziomie taktycznym
i operacyjnym oraz niski priorytet dla niezależnych misji jakiegokolwiek
rodzaju. Pod Kurskiem oznaczało to przede wszystkim wsparcie dla wojsk
lądowych.
Średnie bombowce miały w dalszym ciągu nękać niemieckie tyły, tak jak
robiły to od miesięcy. Główna rola przypadła jednak samolotom
szturmowym Ił​-287. Samolot ten został po raz pierwszy wykorzystany
w walce 1 lipca 1941 roku. W 1943 roku iły​-2 stanowiły już jedną trzecią
budowanych przez Sowietów samolotów bojowych. Konstrukcja płatowca
była mieszana, drewniano​-metalowa, samolot uzbrojony był w dwa
dwudziestotrzymilimetrowe działka i dwa karabiny maszynowe na
skrzydłach oraz rakiety i stukilogramowe bomby. Pod Kurskiem
wprowadzono przeciwpancerne pociski kasetowe, które mogły przebić
tylny pancerz każdego niemieckiego czołgu i eksplodowały, zanim się od
niego odbiły. Dwuosobowy kokpit dla załogi, silnik i zbiorniki paliwa były
chronione pancerną „wanną” o ściankach centymetrowej grubości.
„Iljusza” był więc groźną bronią. W walce jeden na jeden utrudnieniem
była mała prędkość i ograniczona manewrowość, ale gdy atakowały całą
eskadrą w szyku bojowym, mogły się wzajemnie bronić przed myśliwcami
Luftwaffe. To dawało im szansę i pozwalało odciążyć sowieckie dywizjony
myśliwskie.
IV

Przekładanie terminu starcia pod Kurskiem nie było decyzją tylko


i wyłącznie Hitlera. Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych (Oberkommando
der Wehrmacht, OKW ) było zasadniczo odpowiedzialne za prowadzenie
wojny wszędzie z wyjątkiem Związku Sowieckiego, przydzielonego OKH 88.
Taki podział odpowiedzialności miał ułatwić skuteczne planowanie, ale
także uwypuklał rolę Hitlera jako podejmującego najważniejsze decyzje
dotyczące Rzeszy. OKW było coraz bardziej zaniepokojone perspektywą
nieuchronnego lądowania sił alianckich na południu Europy – nie tylko
z przyczyn operacyjnych, ale również dlatego, że włoscy wojskowi
i politycy otrzymaliby od dawna poszukiwany pretekst do porzucenia wojny.
18 czerwca OKW posunęło się nawet do sugestii, by odwołać operację
„Cytadela” i wykorzystać zaangażowane w niej dywizje zmechanizowane do
utworzenia dwóch dużych odwodów: jednego dla frontu wschodniego
i drugiego w Niemczech.
Zeitzler także zaczął mieć wątpliwości89. Informacje wywiadowcze na
temat rosnących sowieckich umocnień w połączeniu z ciągłymi
opóźnieniami w dostawach już nie tylko czołgów, ale w ogóle całego
wyposa​żenia, kazały Zeitzlerowi otwarcie zapytać, czy opóźnienia nie
zwiększają nadmiernie ryzyka związanego z operacją „Cytadela”. Wtedy
swoje trzy grosze dorzucił Model90. Oficer sztabowy Grupy Armii
„Środek” twierdził, że Model zamierzał pierwotnie przekonać Hitlera nie
do opóźnienia operacji, ale do jej odwołania. Mało prawdopodobne, by
bezpośredni Model zaczął nagle knuć iście bizantyjskie i makiaweliczne
intrygi godne członka sztabu generalnego. Modela niepokoiła koncentracja
sowiec​kich sił na północy łuku kurskiego w okolicach Orła, a więc na
tyłach jego formacji. Perspektywa ciosu w plecy, niemożliwego do
zablokowania z powodu braku wystarczających sił, stawała się coraz
bardziej realna w miarę postępowania prac fortyfikacyjnych pod Kurskiem.
Wykorzystanie czołgów do przerwania frontu na odcinku 9 Armii
wiązało się z ryzykiem ich zablokowania, ponieważ nawet gdyby operacja
się powiodła, mogłoby się okazać, że formacje zmechanizowane nie zdołają
wykorzystać sukcesu na swoim odcinku albo że nie będzie można ich
przerzucić do innego sektora. Oczywistą alternatywą stało się użycie
piechoty, ale oznaczałoby to poleganie na dywizjach, których siła
i skuteczność były tak małe, że tylko jedną uznano za w pełni zdolną do
zadań operacyjnych. Siedem innych określano jako zdatne wyłącznie do
„ograniczonych ataków”, a niemieckie sztaby wydawały się w tej kwestii
nader optymistyczne, przynajmniej do rozpoczęcia wymiany ognia.
Zdaniem Hitlera operacja „Cytadela” miała wytrącić Rosjan z równowagi
na tyle, by uniemożliwić im przeprowadzenie niezależnej ofensywy.
Zasugerował, że pantery, które trafiły do Hotha, powinny raczej wzmocnić
Modela. Ustalił też ostateczną i nieodwołalną datę rozpoczęcia ofensywy: 5
lipca 1943 roku. Nastroje miał zmienne. Nazistowski minister propagandy
Joseph Goebbels zauważył, że w miarę zbliżania się wyznaczonej daty
Hitler z coraz większym optymizmem wypowiadał się o szansach
planowanej operacji. 1 lipca Führer wezwał jednak wyższych generałów
i kilku najważniejszych dowódców korpusów biorących udział w „Cytadeli”
na naradę do Rastenburga (Kętrzyna)91. Jeden z uczestników opisywał to
spotkanie jako monolog, który nie był ani przekonujący, ani inspirujący.
Hitler wyjaśniał, że kilkukrotne przekładanie terminu rozpoczęcia działań
było konieczne, aby uzupełnić stan jednostek i zwiększyć produkcję panter
i tygrysów. Atak przedstawiał jako ryzykowne przedsięwzięcie – Wägnis.
W tej kwestii „największy wojownik wszech czasów” i jego generałowie
byli niemal zgodni. Jak ujął to już po wojnie Kempf, nawet jeśli Model
uważał atak za kiepski pomysł, to nie powiedział tego wtedy, gdy mogło to
jeszcze mieć jakiekolwiek znaczenie. W swoich pamiętnikach Manstein
przyznał, że być może należało wprost powiadomić Hitlera
o bezsensowności planowanego natarcia. Piszący niemal dziesięć lat po
nim Mellenthin dorzucił jeszcze: „Niemieckie najwyższe dowództwo
potrafiło się zdobyć tylko na rzucenie naszych wspaniałych dywizji
pancernych na Kursk, który był już wtedy najpotężniejszą twierdzą na
świecie”92. Brak odwagi cywilnej i wojskowej uczciwości? Niewykluczone.
A może Hitler i jego generałowie doświadczali uczucia dobrze znanego
hazardziście, który tak dużo już postawił – decyzja o sprawdzeniu
przychodzi wówczas bardzo łatwo.
Znanym aksjomatem nowoczesnej wojny, matematycznie wyrażonym
w równaniach Lanchestera, jest to, że do ofensywy potrzeba przewagi sił
w stosunku 3 : 1 . Sowiecka doktryna optymistycznie zredukowała tę
wielkość do 3 : 2, zakładając wyższość Armii Czerwonej w zakresie
planowania, działania sztabów i siły bojowej. Przed zakończeniem
przygotowań do starcia pod Kurskiem sowieccy obrońcy mieli przewagę
nad atakującymi pod każdym względem – w ludziach i w sprzęcie –
w prawie każdym sektorze. Przeciętnie stosunek sił wynosił mniej więcej
2,5 : 1,5 i 1,5 : 1 na korzyść Rosjan. Czy oznaczało to, że „Cytadela” od
początku była skazana na porażkę? Biorąc pod uwagę dane, którymi
dysponujemy, wydaje się, że atak przeprowadzony za pomocą sił
dostępnych w kwietniu lub maju nie miałby dość siły, żeby przebić się przez
sowieckie umocnienia, nawet w tym wczesnym stadium93. Jedyną szansą
Niemców było potężne pancerne uderzenie, na które zdecydowali się
w lipcu. Tutaj uwidacznia się cały paradoks Kurska. Czynniki, które
zadecydowały o operacyjnych zaletach strefy walki, zarazem
uniemożliwiały zastosowanie wypracowanych w poprzedniej dekadzie
rozwiązań zwiększających siłę bojową niemieckich czołgów. Kursk nie
zostawiał miejsca na popis operacyjnej biegłości, a jeszcze mniej na pokazy
taktycznej wirtuozerii. Tak silny system obronny oznaczał, że niemiecka
ofensywa musiała polegać na masie i impecie, innymi słowy, że będzie
walką na wyczerpanie, której niemiecka doktryna wojenna nakazywała za
wszelką cenę unikać.
Nie mniejsze znaczenie miało wzajemne potęgowanie się geograficznej
skali Kurska, a także metod dowodzenia i kontroli oraz możliwości Armii
Czerwonej. Od czasu operacji „Barbarossa” kształtowały się one
w kontekście odgórnego kierowania walką, odzwierciedlającego zarówno
sowieckie przekonanie, że wojna jest nauką, jak ifakt, że wyżsi dowódcy
przestali być skuteczni w niezależnych działaniach. Poprzednie niemieckie
ofensywy bez trudu wykorzystywały luki w sowieckim systemie
decyzyjnym, co powodowało przypadkowe odpowiedzi, często
przeradzające się w chaos. Kursk umożliwił reagowanie na posunięcia
Niemców w odpowiednim czasie, ponieważ umocnienia bardzo ich
spowolniły. Umożliwił też kierowanie działaniami w stopniu trudnym do
osiągnięcia podczas wcześniejszych dużych starć. Dzięki temu kwatery
główne wszystkich szczebli nabrały przekonania, że kompetencja zastąpiła
desperację.
Wszystko to znacząco powiększało siłę Sowietów w sytuacji, która i tak
była dla nich korzystna. Niemieckie czołgi miały jednak w zwyczaju
zaskakiwać, a Stalin nie zamierzał ryzykować. Wysłał Żukowa jako
przedstawiciela Stawki do Frontu Centralnego, a Wasilewskiego do Frontu
Woroneskiego. Marszałkowie obserwowali szkolenie, służyli radą i – co
także istotne – uparcie powtarzali, że trzeba czekać na niemiecką ofensywę,
a nie przyspieszać wydarzenia. „Czas i cierpliwość” – mantra Kutuzowa
z 1812 roku miała znaleźć zastosowanie wobec następnego najeźdźcy.
3

Uderzenie

Dla sowieckiego Frontu Centralnego operacja „Cytadela” rozpoczęła się


w pierwszych godzinach 5 lipca. Około 2.00 kwatera główna frontu
otrzymała meldunek 13 Armii, że jeden z jej patroli schwytał niemiec​kiego
sapera, oczyszczającego pola minowe przed atakiem, który – jak twierdził
pojmany – miał nastąpić o 15.00. Żukow natychmiast zezwolił
Rokossowskiemu na użycie artylerii – dopiero potem zadzwonił do Stalina
z wiadomością, że to nie manewry.
I

Artyleria Frontu Centralnego otworzyła ogień o godzinie 2.20 nad ranem94.


Obsługa sowieckich armat nie zdołała jednak dokładnie ustalić niemieckich
pozycji. Niedokładne celowanie spowodowało przypadkowe strzelaniny
i stratę amunicji – zbyt dużą jak na zakładaną intensywność ognia. Gdyby
ostrzał rozpoczął się po opuszczeniu okopów przez niemiecką piechotę
i ustawieniu czołgów na pozycjach wyjściowych, straty nieprzyjaciela
byłyby większe przy znacznie mniejszym zużyciu amunicji. Za takie
niedociągnięcia odpowiadało się przed samym Stalinem. O ile jednak
konkretne rezultaty były znikome, o tyle ogólna siła i intensywność
ostrzału były tak duże, że niemieckie dowództwo zgodziło się przesunąć
atak w sektorze Modela o dwie i pół godziny, żeby dać niemieckiej artylerii
czas na odpowiedź95.
Powstałe zamieszanie zaburzyło koordynację tak ważną dla planu
Modela. Z drugiej strony Niemcy skorzystali na decyzji 16 Armii
Lotniczej, która zamiast uderzyć na lotniska Luftwaffe równocześnie
z artylerią, postanowiła odpierać ataki niemieckiego lotnictwa dopiero
wtedy, gdy się rozpoczną. Na ostatniej odprawie 4 lipca członków załóg
wspierającej Modela 1 Dywizji Lotniczej czekała niespodzianka96.
Pierwotny plan uderzenia na sowieckie lotniska uznano za niewykonalny
i od niego odstąpiono. Luftwaffe miała teraz pełnić funkcję latającej
artylerii, skupiając się na punktach obrony i stanowiskach artylerii
w wysuniętej strefie walk. Po raz pierwszy w czasie II wojny światowej
duża ofensywa miała zostać przeprowadzona bez równoczesnego ataku na
kwatery główne, lotniska i linie zaopatrzeniowe na tyłach nieprzyjaciela.
Tym samym Niemcy pozbawili się szansy na zatrzy​manie sowieckich
samolotów na ziemi. Ta decyzja pokazuje respekt, jaki niemieccy
generałowie, zarówno z sił lądowych, jak i z lotnictwa, mieli wobec
fortyfikacji Armii Czerwonej.
Pierwsze niemieckie samoloty wystartowały o 3.25. Średnie bombowce
i sztukasy kilkakrotnie nacierały na sieć stanowisk artyleryjskich
w okolicach Małoarchangielska. Sowieckie myśliwce, podrywane do walki
bez systematycznego planu, poniosły ciężkie straty w starciu z Fw​-190 ze
skrzydła myśliwskiego, JG 51 (Jagdgeschwader). Eskadry sztukasów mogły
skutecznie bombardować Rosjan, aż zostały zmienione przez następne
oddziały, po czym leciały z powrotem do bazy, uzupełniały amunicję
i paliwo, a następnie wracały do walki. Po godzinie szturmu z powietrza
połączonego z artyleryjskim ostrzałem tych samych celów do walki
rzucono piechotę.
Pierwsze chwile starcia były ułatwione dzięki nocnej pracy saperów
oczyszczających pola minowe, lecz wkrótce rozpoczęła się ciężka walka97.
Na lewym krańcu XXIII Korpus otrzymał zadanie zajęcia Małoarchangielska
i zakotwiczenia natarcia sił pancernych. Dywizje na lewym skrzydle i w
centrum zagłębiły się w system umocnień na mniej więcej dwa kilometry,
po czym zostały z nich wyparte przez lokalne kontrnatarcia. Główny atak
poprowadziła 78 Dywizja Szturmowa z batalionem czterdziestu pięciu
ferdynandów. Miały one pierwotnie konkurować z tygrysami98. Gdy projekt
został odrzucony, optymistycznie skonstruowane prototypy otrzymały
działa szturmowe kaliber 88 mm. Pod ciężkim ostrzałem Niemcy zdołali
oczyścić serię punktów obrony i okopów korzystających z osłony wiosek
i niskich wzgórz. Pola minowe spowalniały jednak pochód ferdynandów,
w związku z czym natarcie zatrzymało się przed wzgórzem nr 257.7.
Sowieckie pozycje w tym miejscu, naszpikowane bunkrami osłanianymi
przez okopane czołgi, były skrajną wersją umocnień, jakie Amerykanie
mieli napotkać dwa lata później na Okinawie. Wzgórze szybko okrzyknięto
mianem „pancernego”, ale Niemcy byli przekonani, że mają na nie sposób.
W 1940 roku niemieccy konstruktorzy rozpoczęli pracę nad zdalnie
sterowanym przewodowo trałem przeciwminowym uzbrojonym dodatkowo
w pół tony materiałów wybuchowych99. Sprawdził się na tyle dobrze, że do
9 Armii przydzielono trzy wyposażone w taki sprzęt kompanie. Ale kiedy
trały ruszyły w kierunku „wzgórza pancernego”, ściągnęły na siebie tyle
ognia, że wtórne wybuchy zatarły granice oczyszczonych z min korytarzy.
Ferdynandy mimo wszystko ruszyły naprzód. Wystarczająco dużo z nich
dotarło do umocnień i wystarczająco dużo żołnierzy piechoty zdołało
przejść za nimi, by wzgórze upadło po szturmie bezpośrednim, czyli serii
brutalnych starć, w których bagnet był cywilizowaną bronią. Ale strach
przed czołgami, tak typowy dla Rosjan we wcześniejszych latach wojny,
zniknął zupełnie. Ferdynandy nie miały karabinów maszynowych do obrony
na krótkim dystansie, okazały się zatem narażone na ataki piechoty. Granaty,
miny, a nawet karabiny przeciwpancerne zebrały pokaźne żniwo. Pod koniec
dnia z czterdziestu pięciu ferdynandów zdatnych do walki było już tylko
dwanaście. Jednak o ich klęsce w mniejszym stopniu zadecydował często
przywoływany brak karabinów maszynowych na pancerzu, a w większym –
brak wsparcia własnej piechoty. Współdziałanie czołgów i piechoty kulało
niemal od początku, a to był zły znak. Według kształtujących się właśnie
standardów łuku kurskiego do Małoarchangielska było jeszcze bardzo
daleko.
Punkt ciężkości100, Schwerpunkt, 9 Armii wypadał w jej centrum, na
dziesięciokilometrowym odcinku obsadzonym przez XLVI i XLVIII Korpus
Pancerny. Każdy miał dwie dywizje na przedniej linii. Od lewej do prawej,
292, 86 i 6 Dywizja Piechoty oraz 20 Dywizja Pancerna ruszyły o 6.30
osłaniane potężnym lotniczym parasolem He​-111 i sztukasów. Znów
niemieckie myśliwce zdominowały niebo pomimo wysiłków sowieckiej 16
Armii Lotniczej. Znów niemiecka piechota poniosła ciężkie straty
spowodowane przez miny, broń strzelecką i artylerię. Ferdynandy i 654
Batalion Niszczycieli Czołgów przedarły się jednak przez pola minowe,
oparły się pociskom przeciwpancernym wystrzeliwanym z odległości
strzału bezwzględnego oraz skutecznie przeprowadziły 292 i 96 Dywizję
Piechoty. Wieczorem 292 Dywizja rozpoczynała już natarcie na umocnioną
wieś Ponyry – ceną było oddelegowanie czołgów 18 Dywizji Pancernej do
wsparcia piechoty o wiele wcześniej, niż przewidywano.
6 Dywizja Piechoty została utworzona na bazie dawnych pułków ​-
Reichswehry. Rekrutowana była w Westfalii, a jej rdzeń stanowili żołnierze
zaprawieni w boju, poza tym dywizja miała za sobą dwa lata walki
z Rosjanami. O 8.00 posunęła się już na tyle daleko, że mogła zwolnić
przydzielony do niej 505 Batalion Pancerny złożony z dwóch kompanii po
dwadzieścia sześć tygrysów i kompanii dwunastu trałów przeciwminowych.
Bezpośrednio wspierane przez sztukasy i artylerię tygrysy przekroczyły
Okę, po czym przez trzy godziny odpierały kontrataki prowadzone falami
przez T -34. Od czasu pierwszego pojawienia się T -34 niemieckie czołgi
przeciwstawiały się im za pomocą manewrów. Tym razem jednak tygrysy
stanęły i wykorzystując optyczne celowniki, zaczęły wystrzeliwać salwę za
salwą na długim dystansie. Około południa wprowadziły piechotę 6 Dywizji
do wsi Butyrki, zostawiając za sobą ponad czterdzieści spalonych T -34.
Trzy godziny później 20 Dywizja Pancerna walcząca po prawej stronie
Westfalczyków pokonała sowiecki pułk strzelców i posunęła się pięć
kilometrów w kierunku umocnionej wsi Bobrik.
Dla 505 Batalionu oznaczało to podwojenie stawki i porę na
wykorzystanie rezerw, żeby okrążyć pierwsze linie obrony i od przerwania
frontu przejść do jego przełamania. Dowódca 6 Dywizji powiedział potem,
że gdyby czołgi zostały rzucone do walki, Kursk można by było zająć już
pierwszego dnia. Być może. Tygrysy nie były jednak dla Rosjan
zaskoczeniem – na froncie wschodnim wykorzystywano je bowiem
w małych ilościach od sierpnia poprzedniego roku. Rosjanie mieli więc
okazję przygotować się do walki z tym typem czołgu. Od operacji
„Barbarossa” Rosjanie dysponowali pociskami, które mogły przebić
pancerz niemieckich czołgów, ale polowanie na tygrysy wymagało bardziej
wyszukanych umiejętności: należało pozwolić im podejść bliżej i skupić
się na gąsienicach. Spokój i pewna ręka miały rozstrzygające znaczenie.
Rosjanie mieli jedno i drugie. W sektorze XLI Korpusu Pancernego po
przejściu ferdynandów okrążeni żołnierze sowieccy wyłonili się z plątaniny
okopów i ruszyli na pancerne kolosy z koktajlami Mołotowa,
improwizowanymi granatami, a nawet z karabinami przeciwpancernymi,
mogącymi przebić cieńszy pancerz po bokach i z tyłu czołgu. W okolicach
Bobrika 20 Dywizja Pancerna została zatrzymana przez podobne połączenie
pól minowych, dział przeciwpancernych i oddziałów szturmowych. Na
dalekim prawym skrzydle 9 Armii 258 Dywizja Piechoty nie zdołała
przejść drugiej linii obrony sowieckiej 280 Dywizji Strzelców, związując
się walką wręcz, jeden na jednego. Czy gdzieś było wystarczająco dużo
tygrysów, by znacząco zmienić przebieg wydarzeń?
Stopniowo uaktywniało się sowieckie lotnictwo101. Początkowo
wytrącona z równowagi liczebnością i skutecznością Luftwaffe 16 Armia
Lotnicza około południa doszła do siebie. Szturmowe iły​-2 rzuciły
wyzwanie niemieckim myśliwcom i skutecznie wykorzystywały nowe
pociski przeciw​pancerne. Jedna z grup atakujących cele naziemne
zameldowała uszkodzenie trzydziestu jeden czołgów – liczba oczywiście
przesadzona, jak wiele podobnych danych w każdej wojnie, ale dająca do
myślenia.
Na ziemi Model rzucił 5 lipca do walki ponad pięćset pojazdów
pancernych. Pod koniec dnia mniej więcej połowa z nich nie nadawała się
do dalszej walki. Wiele z nich można było naprawić, ale morale załóg
znacząco ucierpiało. Niemałe były też konsekwencje zajmowania pozycji,
cofania się, żeby wspomóc przypartą do muru albo odciętą piechotę,
a potem powtarzanie tego samego kilkaset metrów dalej. Piechota również
ucierpiała – i nie chodzi tu tylko o straty w ludziach, ale także o samą naturę
walk, które nieproporcjonalnie duże żniwo zebrały wśród prowadzących
atak, a więc tych, którzy pierwsi obchodzili okopy lub ruszali przez
pozornie nieumocnione strefy.
Model bywa często krytykowany za to, że w pierwszym dniu nie rzucił
do walki sił pancernych. Przeczą temu dowody wskazujące, że ponad
połowa pojazdów pancernych 9 Armii uczestniczyła w walkach 5 lipca.
Tygrysy i ferdynandy były jednak sformowane w niezależne bataliony – nie
wchodziły w skład zgrupowań połączonych broni, które tak naprawdę
stanowiły o sile czołgów. Maksymalną skuteczność osiągnęłyby, gdyby
wykorzystano je do wsparcia piechoty przedzierającej się przez sowieckie
umocnienia. Wczesnym popołudniem Niemcy zdołali jednak wgryźć się na
tyle głęboko w sowiecką linię obrony, że znaleźli punkt zaczepienia. Pod
koniec dnia zajmowali już obszar o szerokości mniej więcej piętnastu
i głębokości mniej więcej ośmiu kilometrów. Nie był to jednak wynik
jednego skoordynowanego szarpnięcia, lecz serii niewielkich kęsów.
Walther Model nie należał do dowódców siedzących na tyłach102.
Pierwsze godziny dnia spędził razem z dwoma korpusami pancernymi, po
czym wrócił na krótko do kwatery głównej, gdzie czekały na niego
meldunki, które raczej nie napawały optymizmem. Po południu dowódca 9
Armii wizytował sztaby, przerzucał oddziały pancerne i artylerię
w zależności od rozwoju sytuacji i skłaniał się do wniosku, że następnego
dnia powinien użyć swoich bezpośrednich odwodów, 2 i 9 Dywizji
Pancernej, tak aby wykorzystać postępy poczynione w sektorze XLVII
Korpusu Pancernego. Najprawdopodobniej jego myślenie wynikało
z błędnych kalkulacji – Model nie docenił głębokości sowieckich
umocnień ani siły sowieckiego oporu. Jednak warunkiem powodzenia
operacji „Cytadela” – nawet gdyby sowieckie zagrożenie dla Grupy Armii
„Środek” okazało się złudzeniem – było przełamanie frontu przez Modela
i ruszenie naprzód, i to szybko.
Jakiekolwiek byłyby perspektywy niemieckiego przełamania wczesnym
popołudniem, Rokossowski nie ulegał panice. Z sowieckiego punktu
widzenia było oczywiste, że Niemcy ledwie przebili pierwszy pas obrony.
Rokossowski nie musiał tym razem improwizować, postanowił więc
wzmocnić 2 Armię Pancerną i przesunąć ją na pozycje wyjściowe do
kontrnatarcia w pierwszych godzinach 6 lipca. Ostrzał rozpoczął się o 2.50
nad ranem, po czym fale średnich bombowców zaatakowały cele – pozycje
i pojazdy – na pierwszej linii.
Było to odejście od zwyczajowej sowieckiej praktyki wykorzystywania
samolotów do atakowania dalszych celów na tyłach nieprzyjaciela. Takie
działanie było też wygodne. Poprzedniego wieczoru Stalin zadzwonił do
Rokossowskiego. Kiedy generał zaczął relacjonować przebieg wydarzeń
dnia, Stalin przerwał mu: „Czy mamy kontrolę w powietrzu?”. Rokossowski
próbował zyskać na czasie, ale Stalin powtórzył pytanie. Gdy Rokossowski
odparł, że sprawa ta zostanie załatwiona jutro, Stalin zapytał, czy dowódca
16 Armii Lotniczej podoła temu zadaniu. Po kilku minutach w kwaterze
głównej Rokossowskiego zjawił się Żukow, aby poinformować go, że odbył
podobną rozmowę i odpowiadał na te same pytania.
Dla dowódcy 16 Armii Lotniczej, generała Siergieja Rudenki, był to
trudny moment. Takie pytanie padające z ust Wodza, i to o wiele za
wcześnie, mogło być preludium do dymisji albo „dziewięciogramowej
emerytury”, bo tyle ważył nabój z pistoletu wystrzeliwany w potylicę.
Rudenko natychmiast zaproponował przeprowadzenie zmasowanych ataków,
żeby nasycić przestrzeń powietrzną nad niemieckimi pozycjami
i umocnieniami naziemnymi, a przy okazji dodać otuchy siłom lądowym103.
Cztery fale sowieckich bombowców przyłapały Niemców w czasie snu –
akurat tego ranka dowódca 1 Dywizji Lotniczej dał swoim zmęczonym
pilotom chwilę odpoczynku. Sowieckie siły pancerne powoli zajmowały
pozycje w zatłoczonej strefie walk. Ich ataki były chaotyczne, a działania
piechoty i czołgów słabo skoordynowane. 20 Dywizja Pancerna ustąpiła,
potem stawiła opór, a wreszcie z powodzeniem przystąpiła do
przeciwnatarcia w kierunku Bobrika. Wydawało się, że to dobry znak.
Tygrysy czekały.
505 Batalion złożony z tygrysów w ciągu kilku minut wyeliminował
czterdzieści sześć z pięćdziesięciu czołgów tworzących sowiecką brygadę:
T -34 i lekkich T -70, które, choć same były już przestarzałe, zastąpiły
T -60. 2 i 9 Dywizja Pancerna dołączyły do walki później tego samego
ranka. Jako że 18 Dywizja Piechoty była już na linii, oznaczało to, że mniej
więcej trzysta niemieckich pojazdów pancernych operuje na dwunastu
kilometrach frontu – odcinku węższym niż sektory, w których prowadzono
natarcia w czasie I wojny światowej, niedającym żadnych szans na manewry
sił zmechanizowanych. Celem oddziałów pancernych był niski grzbiet
wzgórz ze wsią Olchowatka, ciągnący się od miejscowości Tiepłoje po
lewej stronie nacierających do wsi Ponyry po prawej; głównymi punktami
grzbietu były wzgórza nr 272 w okolicach Tiepłojego, nr 274 w Olchowatce
i nr 235.5 na wschód od Ponyrów. Były to niewielkie wzniesienia, ale
pozwalały zobaczyć Kursk jak na dłoni, ponieważ tuż za nimi rozciągała się
w miarę otwarta przestrzeń – okoliczność sprzyjająca dla Niemców. Jedyna
droga prowadziła przez te wzgórza104.
II

Dzień był tak gorący, że niektóre załogi ruszyły do akcji z otwartymi


włazami. Na polu bitwy zrobiło się jeszcze goręcej, gdy do walki włączyła
się 2 Armia Pancerna i planowane przełamanie stało się bezpośrednim
starciem. Rozmieszczenie dywizji pancernych przestało mieć znaczenie –
liczyło się tylko to, żeby przeć naprzód. Model zebrał wszystkie dostępne
działa, wyrzutnie rakiet i samoloty, by oczyścić drogę dla czołgów.
Rosjanie odpowiedzieli w podobny sposób. Relacje obu stron mówią
o coraz intensywniejszym kalejdoskopie pękających pocisków, wycia
pocisków rakietowych i wybuchów bomb, czołgów stających w płomieniach
albo zatrzymujących się, załóg rozpaczliwie próbujących uciec z wraku
i ostrzeliwanych z karabinów maszynowych, gdy ktoś z przeciwnej strony
zdążył je zauważyć.
Model nakazał 6 Flocie Lotniczej zapewnić mu maksymalne wsparcie,
więc Luftwaffe rzuciła do akcji wszystkie dostępne samoloty105. Samoloty
z JG 51 dopadły grupę szturmowych iłów​-2 z eskortą myśliwców na małej
wysokości. Rezultat: piętnaście iłów​-2 strąconych w ciągu kilku minut.
Kiedy nadleciała następna fala, niemieckie myśliwce musiały wrócić do
bazy po paliwo. Teraz swoją szansę dostały iły​-2. Mając wolną strefę ataku,
„latające czołgi” zapaliły czternaście samolotów, a ponad czterdzieści
innych uszkodziły, również w ciągu kilku minut. Luftwaffe odpowiedziała
formacjami bombowców horyzontalnych i sztukasów liczącymi nawet po
sto samolotów naraz – a w każdym razie tak zapamiętali to Rosjanie, którzy
znaleźli się pod ostrzałem. 16 Armia Lotnicza dysponowała kilkoma
pułkami myśliwców​-weteranów, których piloci latali nie tylko na Ła​-5, ale
także na jednych z najlepszych myśliwców nowej generacji: Ła​-7 i Jak​-9,
używanych z powodzeniem przez Armię Czerwoną także po 1945 roku.
Niemcy zachowali jednak ostrożność i nie oddali pola, gdy nadciągnęły
czołgi.
Niemcy posuwali się do przodu, ale o metry raczej niż o kilometry,
wchodząc coraz głębiej w system umocnień pokrywających teren, który
pozbawiony był naturalnej osłony i znajdował się pod najcięższym
ostrzałem w tej wojnie. Jakikolwiek ruch piechoty graniczył
z samobójstwem. Nie można powiedzieć, że żołnierze niemieccy szli na
rzeź, na próżno usiłując się przedrzeć. Od Langemarck minęło trzydzieści
lat, a na froncie rosyjskim nie było już niewiniątek. Zwykły piechur czy też
grenadier pancerny walczący tego dnia pieszo – nie miało to znaczenia.
Weterani i nowicjusze z rezerwy – wszyscy schodzili na ziemię i tam
zostawali. 6 Dywizja Piechoty miała siedem batalionów szturmowych106. 4
lipca ich stan liczebny wynosił około trzech tysięcy stu żołnierzy. 10 lipca
zostało ich tysiąc sześciuset.
[^]
Czterdziestoprocentowe straty na linii frontu w ciągu zaledwie tygodnia
to nie przelewki, ale nie było to też tak niezwykłe w podobnych warunkach
zarówno w Z SRS , jak i na Zachodzie. Trudność sprawiały wartości
bezwzględne. Batalion złożony z dwustu ludzi był z jednej strony grupą
niedobitków, z drugiej – nadal walczył; jego siła bojowa mogła się jednak
okazać mniejsza, niż się spodziewano. Już 6 lipca odwód 9 Armii
dysponował dwustoma–trzystoma żołnierzami dla każdej dywizji.
Do zapewnienia skutecznej osłony czołgu potrzebna była co najmniej
drużyna, a najlepiej pluton – czyli od dwunastu do dwudziestu kilku
żołnierzy. Gdy ich zabrakło, tak jak 5 lipca, pojazdy pancerne wjeżdżały na
pola minowe, były znienacka ostrzeliwane z punktów obrony i okopanych
T -34, a także okrążane przez oddziały szturmowe. Z odległości stu lub
mniej metrów nawet tygrysy okazywały się łatwe do uszkodzenia.
Rokossowski skutecznie używał swoich odwodów, wykorzystując je
w zależności od potrzeby do utrzymania linii albo jej przywrócenia, zawsze
zostawiając w rezerwie pułk strzelców albo brygadę pancerną na wszelki
wypadek107. Po długim popołudniu zaciekłych walk o wieś Olchowatka
i wzgórza w jej okolicy nadal pozostawały one w rękach Rosjan.
Na całym froncie sytuacja przedstawiała się podobnie. Dowodzone przez
Modela 78, 86 i 292 Dywizja Piechoty ruszyły o świcie na Ponyry,
wzmocniwszy pozostałe im ferdynandy i trały przeciwminowe siłami 9
Dywizji Pancernej i niedobitkami 18 Dywizji Pancernej. W Ponyrach
znajdowała się stacja kolejowa, wieś była też ośrodkiem skupu i dystrybucji
dla lokalnych kołchozów. Główne budynki – stacja fabryczna, szkoła,
dworzec i wieża ciśnień – miały solidną konstrukcję i stanowiły naturalne,
umocnione punkty obrony, którym Rokossowski zapewnił początkowo
wsparcie katiusz i dział, ale nie przysłał posiłków. Niemcy wspominali, że
nigdy wcześniej nie widzieli bombardowania o takim natężeniu, a walki
o budynki, zajmowane raz przez jedną stronę, raz przez drugą, były
porównywalne z tym, co działo się w Stalingradzie. Niemcy zajęli wzgórze
nr 253.5, ale nie posunęli się dalej, chociaż próbowali przesunąć się na
zachód, żeby uderzyć na wzgórza wokół ​Olchowatki z boku i od tyłu.
XXIII Korpus, pozbawiony sił pancernych i wsparcia lotniczego
skoncentrowanego na centralnym odcinku frontu 9 Armii, osiągnął jeszcze
mniej w okolicach Małoarchangielska. Pod koniec dnia Niemcy wciąż
tkwili w miejscu – można nawet powiedzieć, że zostali uwięzieni – na
drugiej linii sowieckiej obrony. Model podjął ryzyko. Sądził, że 2 i 9
Dywizja Pancerna zdołają przerwać sowieckie umocnienia, ale teraz
pogodził się już z tym, że będą zbyt wyczerpane, by się im udało. Do Kurska
mogła poprowadzić 9 Armię już tylko 4 Dywizja Pancerna.
Dla Modela stawką nie był sam atak, a raczej przekonanie, że będzie
mógł w ten sposób wywrzeć nacisk na Klugego. O 5.40 rano, na długo
zanim rzucił do walki swoje czołgi, Model zadzwonił do Grupy Armii
„Środek” z prośbą o przydzielenie mu 10 Dywizji Grenadierów Pancernych
i 12 Dywizji Pancernej108. Kluge grał na zwłokę. Po oddelegowaniu tych
dywizji pozostałby bez strategicznego mobilnego odwodu wobec coraz
większej koncentracji sowieckich sił na jego odcinku frontu. Kluge miał
też inny problem. Dowódca 2 Armii Pancernej, generał Rudolf Schmidt,
zaczął rzucać tak kąśliwe uwagi na temat Führera i partii nazistowskiej, że
10 kwietnia został zdjęty z funkcji z zaleceniem, że powinien trafić do
szpitala psychiatrycznego109. Kluge najprawdo​podobniej zaproponował
następujący układ: przekaże dywizje, ale pod warunkiem, że w razie
rosyjskiego ataku Model obejmie dowództwo obu armii.
Model się zgodził, co wskazuje, że niezależnie od wcześniejszych obaw
uznał powodzenie operacji „Cytadela” za najlepszy sposób zapobieżenia
zmasowanemu uderzeniu na Grupę Armii „Środek”. A może po prostu
chciał zrealizować to, co zaplanował. Fortiter in re, a nie suaviter in modo
– z tego przecież słynął. Spędził cały dzień, próbując poprowadzić 9 Armię
właściwie siłą własnej woli. Rano, gdy kontrolował sztaby, musiał unikać
szturmowych iłów​-2, a po południu przyłączył się do 2 Dywizji Pancernej.
Równie dobrze mógłby być dowódcą batalionu. Systemy łączności, które
mogła zapewnić dywizja, okazały się niewystarczające do dowodzenia bitwą
na poziomie armii – zwłaszcza gdy sama dywizja miała pełne ręce roboty.
Umiejętność przewidywania i reakcje poniewczasie nieustannie
przewijają się w dziejach wojskowości. Tak czy inaczej, po pierwszym dniu
zmagań powinno być jasne, że Kursk w 1943 roku nie był ani Francją
z 1940 roku, ani Z SRS z 1941 roku. Tu potrzebny był raczej kierownik niż
dowódca. Aby wykorzystać zwycięstwo, należało je najpierw odnieść, a do
tego potrzebny był raczej nadzór niż interwencja. Gdy dowódca wizytował
sztaby, chwilowe okazje umykały, a lokalne sukcesy nie były
wykorzystywane.
Model wrócił do swojej kwatery głównej dopiero o 21.30, żeby
zaplanować działania, które następnego dnia miały się okazać błędem.
Zamierzał użyć 9 i 18 Dywizji Pancernej oraz pozostałości 86 i 292
Dywizji Piechoty do zajęcia Ponyrów, a następnie natarcia na południe
w kierunku Olchowatki. 2 i 20 Dywizja Pancerna, 6 Dywizja Piechoty oraz
kilkanaście naprędce naprawionych tygrysów, przy wsparciu 4 Armii
Pancernej, miały uderzyć na grzbiet wzgórza nr 274, a potem ruszyć na
Tiepłoje. Model musiał puścić przodem czołgi, ponieważ brakowało mu już
piechoty110. Nie była to jedyna trudność. Luftwaffe zaczynało brakować
paliwa. Przyczyną było nie tylko spowolnienie produkcji w Rzeszy, ale
także ataki partyzantów na pociągi z paliwem – stosunkowo łatwe cele,
których zniszczenie przynosiło spore korzyści.
Dowódca 1 Dywizji Lotniczej, generał Paul Deichmann, szacując swoje
zasoby, postawił wszystko na przełamanie, które miało nastąpić 7 lipca.
O 5.00 rano Fw​-190 z JG 51 i 54 oczyściły ze szturmowych iłów​-2 trasę
planowaną dla czołgów. Za nimi poleciały bombowce horyzontalne, a potem
sztukasy. Nocą Sowieci naprawili zasieki, założyli nowe pola minowe,
rozmieścili dodatkowe działa i katiusze oraz ściągnęli czołgi, aby
wzmocnić formacje strzeleckie. Uderzenia z powietrza były sygnałem do
zmasowanego ostrzału, najcięższego w dotychczasowym przebiegu wojny.
Strefy natarcia były tak wąskie, że czołgi nie miały właściwie żadnej
możliwości manewru. Czołg za czołgiem szedł z dymem, gdy ciężkie
pociski dalekiego zasięgu przebijały ich cienkie tylne pancerze i dachy
wieżyczek. Załogi, które nie zginęły od razu, wyłaniały się z kłębów dymu
i kurzu, by znaleźć się w kilkunastokilometrowym pasie śmierci
ostrzeliwanym przez działa przeciwpancerne i okopane T -34. Pozornie
martwe pola szybko okazywały się polami minowymi, których pilnowały
oddziały atakujące na krótkim dystansie.
Rosjanie uważali Ponyry za kluczową pozycję Frontu Centralnego
i sądzili, że Niemcy będą chcieli je zdobyć za wszelką cenę111. Umocnienia
były odpowiednio wzmacniane w miarę rozwoju sytuacji. 307 Dywizja
Strzelców została bezpośrednio wsparta przez trzy brygady pancerne i dwa
niezależne pułki, działa przeciwpancerne w liczbie pozwalającej na
przekroczenie stosunku sześćdziesięciu sześciu dział na kilometr z co
najmniej trzystu osiemdziesięcioma armatami – było to największe
zagęszczenie artylerii w dziejach frontu wschodniego. Wczesnym rankiem
7 lipca Niemcy nacierali na Ponyry pięć razy. Za każdym razem 307
Dywizja Strzelców utrzymywała się i przystępowała do kontrataku. Dopiero
około południa Niemcy zdobyli przyczółek na przedmieściach mimo
zaciekłego oporu żołnierzy sowieckich wspieranych z powietrza przez
średnie bombowce i szturmowe Ił​-2, które tamtego dnia podczas walk na
linii frontu zrzuciły ponad siedem i pół tysiąca pocisków kumulacyjnych.
O 15.30 Niemcy nadeszli znowu, ponosząc jeszcze większe straty,
właściwie bez określonego celu. Miasteczka nie można było wziąć
szturmem, nie dało się go również zamknąć w okrążeniu. O godzinie 19.00,
u schyłku dnia, który wydawał się nie mieć końca, było jeszcze na tyle
widno, że XLI Korpus Pancerny podjął ostatnią próbę. Jego dowódca,
generał Josef Harpe, był zagorzałym zwolennikiem nazizmu i zaprawionym
w bojach czołgistą. Rzucił do walki ostatnie rezerwy. 307 Dywizja
Strzelców – a właściwie jej niedobitki – opuściła wreszcie wysunięte
pozycje. Przez kilka minut około 19.30 droga na flankę i tyły przeciwnika
stała otworem. Potem działa przeciwpancerne zamknęły ją po raz kolejny,
a srodze doświadczeni Niemcy wycofali się na okupione krwią pozycje
wyjściowe, w połowie drogi do Ponyrów.
7 lipca Model umieścił Schwerpunkt w sektorze XLVII Korpusu
Pancernego112. 2 Dywizja Pancerna miała pod swoją komendą prawie
dwieście czołgów i dział szturmowych oraz dwa tuziny tygrysów 505
Batalionu. Do natarcia ruszyli w nowym szyku. Panzerkeil, czyli pancerny
klin, był nowym wcieleniem średniowiecznej taktyki. Na ostrzu klina
znalazły się czołgi o najsilniejszym pancerzu przednim, czyli tygrysy.
Lżejsze czołgi i działa szturmowe tworzyły rozchodzące się na boki flanki.
Pojazdy nieopancerzone, ciężarówki i transportery półgąsienicowe
umieszczono w środku. W odróżnieniu od niemieckiej taktyki stosowanej
we wcześniejszych latach wojny klin polegał raczej na głębokości i sile
uderzenia niż na rozległości i mobilności oddziałów. U podstaw nowej
taktyki leżało założenie, że działa przeciwpancerne są mniej skuteczne, gdy
ich obsługa musi co chwilę zmieniać zakres strzału. Poza tym spodziewano
się, że artyleria nieprzyjaciela skupi się na najcięższych czołgach. Drogę
przez pola minowe oczyściły trały, więc gdy czołgi ruszyły z pozycji
wyjściowych, dowodzący nimi generał Vollrath Lübbe był spokojny.
Wsparcie lotnicze okazało się jednak ograniczone pod względem siły
i czasu trwania – po godzinie 7.00 rano główne siły lotnicze zostały
przerzucone do sektora Harpego. Rokossowski rzucił do walki w tym
sektorze dwa korpusy 2 Armii Pancernej, które prowadziły kontrnatarcia
w formacjach liczących do trzydziestu czołgów. Połączenie przewagi
liczebnej, stosunkowo dużej prędkości T -34 i ciągłego ostrzału
artyleryjskiego miało wytrącić Niemców z równowagi na tak długo, by
Rosjanie zdążyli podejść bliżej.
Optymalna dla Niemców odpowiedź wymagała zatrzymania się
i wykorzystania przewagi własnych dział, szybszych do ładowania i z
lepszymi celownikami. Nieprzyjaciel poniósł pewne straty, ale Niemcy
stracili impet. Początkowe równe tempo zamieniło się w serię przystanków
i ponownego ruszania, co dało Rosjanom czas na odpoczynek i zebranie sił.
Według sowieckich relacji 140 Dywizja Strzelców, znajdująca się w samym
centrum walk, odparła trzynaście ataków, zanim ustąpiła pola. Minęło
południe, gdy czołgi w końcu przerwały linię w środku sektora. Tiepłoje
było oddalone o niespełna pięć kilometrów, Olchowatka o następne półtora
kilometra, a droga wydawała się otwarta i pozbawiona przeszkód. I tym
razem sowieckie dywizje na flankach nie ustąpiły i przystąpiły do
kontrataku, odcinając szpice czołgów i piechoty, które weszły na pola
minowe albo zostały zatrzymane przez dobrze zamaskowane punkty obrony
po prawej stronie. Samoloty szturmowe iły​-2 wspierane przez
zmodyfikowane jaki​-9, uzbrojone w działko kaliber 37 mm, związały walką
znacznie przetrzebione niemieckie wsparcie lotnicze. 1 Dywizja Lotnicza
mogła wystawić zaledwie trzysta siedem maszyn przeciwko siedmiuset
trzydziestu jeden rosyjskim samolotom pilotowanym przez coraz bardziej
doświadczonych pilotów. Do 7 lipca w rejonie Olchowatki załogi iłów​-2
informowały o trzydziestu czterech zestrzeleniach bez strat własnych.
Niemiecka osłona przeciwlotnicza na linii frontu mogła zostać wzmocniona
tylko kosztem pozostawienia bez obrony tyłów 9 Armii, a sowieckie ataki
były każdego dnia coraz liczniejsze i skuteczniejsze.
Liczebność miała ogromne znaczenie. Jedna z dywizji pancernych
liczyła tylko cztery bataliony piechoty, jeden przemieszczający się na
półgąsienicowych transporterach opancerzonych, a trzy na zwyk​łych
ciężarówkach. Owi „grenadierzy pancerni”, jak ich nazwano w 1942 roku,
mieli współpracować z czołgami, nacierając obok nich lub przed nimi na
umocnione pozycje lub pola minowe113. Aby ułatwić zdobywanie punktów
obrony, bataliony otrzymały groźny zestaw uzbrojenia: moździerze, lekkie
działa piechoty, zamontowane na transporterach opancerzonych
krótkolufowe działa kaliber 75 mm. Ciężarówki i transportery pół​-
gąsienicowe umożliwiały piechocie przemieszczenie się głębiej w strefę
walki – po dotarciu na miejsce opuszczała pojazdy i doganiała czołgi, gdy
tylko linia obrony została przerwana, a inne punkty oporu wyeliminowane
albo związane walką. Na froncie 9 Armii umocnienia były jednak tak silne,
że grenadierzy musieli stawać na własnych nogach właściwie na początku
prawie każdego natarcia. Dodatkowe uzbrojenie stawało się wtedy
brzemieniem: trzeba było je nieść albo zdobywać bardzo gęsto
rozmieszczone punkty obrony za pomocą bagnetów, granatów i saperek.
Czołgi, które zostawały, żeby wspomóc piechotę, stawały się łatwym
celem, podobnie jak te, które samotnie ruszały naprzód. Taktyka oddziałów
pancernych sama w sobie nie była zła. Stosowały ją jednak siły zbyt małe
w tej określonej sytuacji. Połączenie obrony prowadzonej przez dywizje
strzeleckie oraz zmasowanych ataków lotniczych i oddziałów pancernych
zmusiło niemieckie czołgi do zatrzymania się przed zapadnięciem zmroku.
W większości przypadków czołgi i piechota zajmowały obwodowe
pozycje obronne wokół zajętego terenu – świadczyło to nie tylko
o determinacji, by wytrwać, ale także o świadomości, że drogę powrotną
również trzeba będzie torować sobie ogniem. Lepiej już było okopać się
prowizorycznie, uważać na wszędobylskie sowieckie patrole, przeklinając
zarazem równie wszechobecne „maszyny do szycia” z ich flarami
i bombami.
Teoretycznie dużo większe umiejętności taktyczne Niemców powinny
równoważyć przewagę obrońców. W praktyce jednak 9 Armia odnotowała
ponad trzynaście tysięcy ofiar114 w ciągu dwóch dni, przede wszystkim
wśród żołnierzy piechoty, których trudno było zastąpić świeżym mięsem
armatnim. Rzeczywiste straty sił pancernych na tym etapie walk są trudne
do precyzyjnego oszacowania. Po stronie niemieckiej nikt ich nie liczył; po
sowieckiej stronie frontu tak wiele dział uderzało w jeden cel, że liczono
go potrójnie. Od rozpoczęcia ofensywy niemieccy mechanicy naprawiali
czołgi i uzupełniali amunicję, której zapasy znikały w takim tempie, że
Model zadzwonił do Berlina z prośbą o natychmiastowe przysłanie stu
tysięcy pocisków. Czołgów, które w ogóle nie nadawały się już do użytku,
było niewiele, bo około pięćdziesięciu. Trudno jednak było przewidzieć, jak
trwałe okażą się naprawy wykonywane w polowych warsztatach. Załogi
odczuwały nie tylko skutki stresu bojowego, ale także zwykłego zmęczenia.
Wielu czołgistów nie spało od trzech dni. Luftwaffe borykała się z brakami
paliwa i przemęczeniem pilotów.
Czy bilans wypadł inaczej, niż powinien? Być może. Niemiecki wywiad
szacował jednak, że Rosjanie stracili ponad sześćdziesiąt tysięcy ludzi,
trzysta czołgów i jeszcze więcej samolotów. Model, który znów przez
większość dnia objeżdżał kolejne sztaby, nie był głupi, ale nie potrafił
wysnuć wniosków. Musiałby nie być sobą, żeby w sposób chłodny
i krytyczny spojrzeć na doniesienia wywiadowców – albo na ogół wydarzeń
z ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin. Nieustępliwa walka 9 Armii
musiała naruszyć sowieckie rezerwy na jej odcinku frontu. A jeśli Rosjanie
planowali zmasowane uderzenie na froncie Grupy Armii „Środek”, to
najlepszą metodą niedopuszczenia do niego była zmiana jego kierunku. Na
południu Manstein robił znaczące postępy. Pomijając chęć
współzawodniczenia z kolegą o zupełnie innej wojskowej ścieżce
i odmiennym temperamencie, kontynuowanie natarcia w sektorze 9 Armii
wydawało się Modelowi opcją najbardziej obiecującą i najlepszą
z możliwych.
III

Manstein i Model bardzo się różnili stylem dowodzenia, ale ich pierwsze
rozkazy brzmiały niemal identycznie: dwa silne korpusy nacierają
środkiem, osłaniane na flankach słabszymi jednostkami. Grupa Armii
„Południe” miała wyprowadzić atak skoncentrowanymi siłami z linii
Biełgorod–Tomarowka, przedrzeć się przez sowieckie linie obrony
i spotkać z Modelem na południe od Kurska.
Nikołaj Popiel, główny oficer polityczny 1 Armii Pancernej, stojącej
naprzeciw Grupy Armii „Południe”, porównał potem atak 4 Armii
Pancernej do ruchu konika szachowego. Metafora nie była trafna. Plan
dowódcy armii Hermanna Hotha nie miał nic wspólnego ze spontaniczną
swobodą właściwą konikom na szachownicy. To było bezpośrednie starcie
dwóch sił. Główny atak Hotha na Obojań obejmował sektor o szerokości
zaledwie piętnastu kilometrów, a jego geograficzny cel – miasteczko
Obojań – oddalony był o trzydzieści kilometrów. Na tak wąskim froncie
była to duża odległość.
Gdyby uderzenie niemieckiego młota zawiodło, można było ewentualnie
użyć jeszcze cięższego narzędzia. 4 Armia Pancerna była jednak
najcięższym młotem, jakim dysponowali Niemcy115. XLVIII Korpus
Pancerny i II Korpus Pancerny Waffen SS miały prawie tysiąc sto czołgów
i dział szturmowych. 4 Flota Lotnicza liczyła prawie tysiąc sto samolotów,
w tym dziewięćset sześćdziesiąt sześć skoncentrowanych w VIII Korpusie
Lotniczym, wyspecjalizowanym w bezpośrednim wsparciu sił naziemnych.
Sztukasów było dwieście pięćdziesiąt, do tego siedemdziesiąt pięć
He​-129 przeznaczonych do niszczenia czołgów. Manstein planował
korzystać z całej tej siły od samego początku operacji.
10 maja Manstein spotkał się z Hothem i wyższymi dowódcami ​ XLVIII
Korpusu Pancernego116. Tam też podjął decyzję – linia prosta to zarazem
najmniejsza odległość między dwoma punktami. Biorąc pod uwagę
geografię jego sektora, najlepszą opcją był zmasowany frontalny atak sił
pancernych z użyciem ograniczonych sił piechoty do ochrony skrzydeł.
Pierwszym celem było przekroczenie rzeki Psioł, a następnie opanowanie
leżącego na skrzyżowaniu dróg miasteczka Obojań. Następnym
przystankiem miał być Kursk. W czasie luźnej dyskusji na temat
najlepszego sposobu na wykonanie tego zadania Manstein podkreślił, że
walka zapowiada się ciężka i długa. Główna bitwa wywiąże się dopiero po
przeniknięciu przez pierwsze linie obrony. Już samo to wymagało
szczegółowego i dokładnego planowania opartego na taktyce współdziałania
różnych rodzajów broni, stanowiącej istotę doktryny pancernej. Atak miały
poprowadzić czołgi. Artyleria miała posłużyć do zniszczenia stanowisk
przeciwczołgowych. Należało się spodziewać intensywnych ataków
sowieckiego lotnictwa od samego początku. Następnego dnia Manstein
przekazał takie same ponaglenia do SS przy kwaterze dowodzenia korpusu:
„Nic nie przyjdzie łatwo. Przyjąć założenie o stale umacnianych liniach
obrony. Przygotować się starannie – to nie czas na bohaterską
improwizację”.
Być może w ten sposób uwidaczniały się wątpliwości Mansteina. Być
może chciał podkreślić znaczenie szybkiego przełamania. W każdym razie
w ciągu tygodni poprzedzających atak błogosławił starą niemiecką zasadę
delegowania zadań: podwładni planowali szczegóły, a zwierzchnicy
wysłuchiwali propozycji podwładnych. Dywizje pancerne ćwiczyły aż do
poziomu małych oddziałów, kładąc nacisk na współdziałanie z Luftwaffe
i pokonywanie głębokiej obrony przeciwpancernej. W tym czasie Hermann
Hoth rozmyślał.
Hoth był, jak mawiają Niemcy, ein alter Hase – „starym zającem”117.
Inaczej niż lis – nawet Lis Pustyni – który unika niebezpieczeństw dzięki
przebiegłości, zając zachowuje życie dzięki zdolności przewidywania. Już
w marcu Hoth wyrażał wątpliwości co do założeń i projektów Hitlera
w odniesieniu do Kurska. Kwestionował możliwość uzupełnienia strat
dywizji pancernych. Jeszcze większy niepokój wywoływały w nim rezerwy
pancerne, które Armia Czerwona była w stanie zmobilizować na łuku
kurskim. Wątpliwości związane zwłaszcza z tym drugim punktem rosły
w miarę postępowania przygotowań do operacji „Cytadela”. Wiedząc
o silnych sowieckich rezerwach zajmujących pozycje w bezpośrednim
sąsiedztwie teatru działań wojennych, Hoth doszedł do przekonania, że
w zbyt wielkim stopniu zagrażają one jego prawej flance, by można je było
lekceważyć – zwłaszcza gdyby postępy Niemców okazały się wolniejsze od
zakładanych.
Z kolei zwłoka – rozumował Hoth – była właściwie gwarantowana,
ponieważ przy założonej konfiguracji XLVIII Korpus Pancerny nie był
w stanie osiągnąć swoich celów i jednocześnie zabezpieczyć lewą flankę.
Hoth częściowo rozwiązał ten problem, przekonując Mansteina, że trzeba
wzmocnić korpus 3 Dywizją Pancerną, zakładając wprowadzenie jej do
walki już na samym początku operacji „Cytadela”. Rozwiązanie drugiego,
większego problemu pozostawało poza jego zasięgiem. Aby zapewnić
odpoczynek czołgistom i grenadierom pancernym, piechota 4 Armii
Pancernej byłaby zmuszona do utrzymywania frontu o całe dnie i tygodnie
dłużej, niż przewidywały to doktryna i zdrowy rozsądek. Stan dywizji
piechoty oceniano na dostateczny, ale była to ocena w najlepszym razie zbyt
pochlebna, a w najgorszym – niebezpiecznie optymistyczna. Manstein
rozumiał problem118. 1 czerwca ostrzegł ​Zeitzlera, że atak z użyciem sił
będących aktualnie do dyspozycji może się nie powieść i, co więcej,
koncentracja sił pod Kurskiem daje Armii Czerwonej szerokie możliwości
doprowadzenia do kryzysu w jakimkolwiek innym miejscu.
„Jeśli to, co się ma stać, stać się musi, niechby przynajmniej stało się
niezwłocznie”. Aby to osiągnąć, Manstein skierował wszystkie siły na linię
frontu, nie pozostawiając w sektorze żadnych znaczących odwodów. Hoth
również podzielał przekonanie Mansteina, że frontalne przełamywanie
rosyjskich linii obronnych będzie długim i bardzo kosztownym procesem.
Podczas wizyty Mansteina 10 i 11 maja w 4 Armii Pancernej Hoth podał
w wątpliwość zasadę, że linia prosta jest najkrótszą odległością między
dwoma punktami operacyjnymi119. Teren przed rzeką Psioł oraz jej bieg
i konfiguracja wskazywały, że forsowanie okaże się czasochłonne. Jeżeli
jego korpus musiałby walczyć o przyczółki mostowe, to byłyby one
narażone na atak sowieckich rezerw strategicznych idący z flanki, od strony
północno​-wschodniej, przez przejście między Psiołem a Dońcem.
Hoth zaproponował, by II Korpus Pancerny Waffen SS , zamiast nacierać
na wprost w tandemie z XLVIII Korpusem Pancernym, skręcił przed
Psiołem na północny wschód i wciągnął Sowietów pod ogień swoich dział
w rejonie wsi Prochorowka. Z kolei III Korpus Pancerny miał przesunąć oś
natarcia na północny wschód i uderzyć na prawe skrzydło Sowietów
atakujących esesmanów. XLVIII Korpus Pancerny wraz z Dywizją
„Grossdeutschland”, biorącą na siebie główny ciężar zadania, trzymałby się
przed formacjami Waffen SS , zmieniając kierunek zależnie od ich ruchów,
i w miarę potrzeby wzmocniłby spodziewane rozstrzygające uderzenie.
Stamtąd 4 Armia Pancerna mogła nacierać w dowolnym korzystnym
kierunku: na północ, do bezpośredniego połączenia z Modelem; na
północny wschód, na lewe skrzydło rosyjskich tyłów na łuku pod Orłem,
a być może nawet na wschód, żeby jeszcze raz wyprowadzić lekki atak
pozwalający zyskać na czasie. Seria analiz kartograficznych dokonywanych
przez Kempfa, Hotha i ich dowódców korpusów począwszy od 29 maja,
posłużyła rozwinięciu tej koncepcji. Od 3 do 5 czerwca Grupa Armii
„Południe” przeprowadziła ostateczne manewry. Następnie, jeszcze w tym
samym miesiącu, Hoth przeprowadził ćwiczenia posterunków dowodzenia 4
Armii Pancernej, testując zamierzony rozwój wydarzeń pierwszych dni
„Cytadeli”. Dziennik wojenny 4 Armii Pancernej pod datą 2 czerwca uznaje
„wariant Hotha” za zatwierdzony.
Decyzja przyniosła nieco spokoju. Zmiana osi natarcia sił pancernych
nadal pozostawiała szeroko otwarte prawe skrzydło Grupy Armii
„Południe”. Jego zasłonięcie poprzez skierowanie III Korpusu Pancernego
na północ sprawiało, że dywizje piechoty Grupy Operacyjnej „Kempf”
musiały swymi ograniczonymi siłami zabezpieczać sektory o szerokości –
w jednym przypadku – nawet do dziewięćdziesięciu kilometrów. Wiązało
się to z istotnym ryzykiem, zwłaszcza gdyby doszło do zwłoki w natarciu.
Jak wielu niemieckich generałów Manstein był zawołanym koniarzem120
; po stronie alianckiej dorównywał mu tylko George Patton. Relaksował się
jazdą wierzchem godzinę dziennie, czasem nawet dłużej, aż Hitler stracił
cierpliwość, obawiając się ataku partyzantów. W odpowiedzi na obawy
Führera adiutanci Mansteina zorganizowali eskortę motocyklową. To jednak
odebrało jeździe cały jej smak. Manstein słusznie, acz ze smutkiem,
zrezygnował z ulubionej rozrywki. Przerzucił się na bardziej
technologicznie zaawansowane rozwiązanie, adaptując pociąg na swoją
kwaterę dowodzenia121. Pół tuzina wagonów dawało ochronę
przeciwlotniczą i naziemną, zawierało rozbudowany system komunikacji,
a przede wszystkim zapewniało ustabilizowane warunki pracy i życia.
Każdemu zdarza się czuć fatalnie, a Manstein, choć nie był zgrzybiały, to
jako pięćdziesięcioośmiolatek młodość miał już dawno za sobą. Pociąg
umożliwiał mu również wizytowanie kwater podwładnych za dnia,
a następnie podróż nocą i przybycie do kolejnego celu wypoczętym i po
śniadaniu.
Atak Grupy Armii „Południe” rozpoczął się późnym popołudniem 4
lipca122. W sektorze XLVIII Korpusu Pancernego123 bataliony grenadierów
pancernych Dywizji „Grossdeutschland” i 11 Dywizji Pancernej ruszyły
naprzód w ulewnym deszczu w kierunku wysuniętych posterunków
sowieckich i sieci umocnionych wsi. Dywizja „Grossdeutschland”
rozpoczęła wojnę jako elitarny pułk piechoty i szczyciła się
zachowywaniem tradycyjnych umiejętności piechoty. Jednak miny, broń
strzelecka i artyleria zmieniły zamierzony nagły atak w rwaną operację,
która przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych. Walka była na tyle
ciężka, a straty na tyle wysokie, że dywizja i korpus uznały linie obronne za
przełamane i kazały głównym siłom pancernym zająć pozycje do natarcia.
Świt rozjaśnił niebo o godzinie 3.00, zapowiadając słoneczną, gorącą
pogodę. Nad sektorem Mansteina nocą przeszły ciężkie burze,
pozostawiając glebę rozmiękłą na cały dzień. Jeszcze większy niepokój
wzbudziło natychmiastowe bombardowanie sowieckie, które spowodowało,
że pierwszy atak można było podjąć dopiero o 4.10. Przez pięćdziesiąt
minut zasypywano ogniem artylerii i rakiet wysunięte pozycje Frontu
Woroneskiego. Po zakończeniu ostrzału pojawiły się sztukasy i średnie
bombowce VIII Korpusu Lotniczego. Najpierw zbombardowały stację
kolejową w Kursku i pozycje artylerii na rosyjskich tyłach, a następnie
zwróciły się w stronę widocznych punktów umocnionych pierwszej linii
obrony124.
W tym sektorze lotniska Luftwaffe były mocno skoncentrowane. Przez
dwa miesiące Armia Czerwona pozostawiała je w zasadzie w spokoju,
licząc, że wojska lądowe zdobędą je niespodziewanym atakiem. Wraz
z rozpoczęciem rosyjskiego ostrzału 2 i 17 Armia Lotnicza wysłały sto
pięćdziesiąt samolotów szturmowych z osłoną myśliwską i bombowcami na
niemieckie lotniska za linią frontu, gdzie osiemset niemieckich samolotów
czekało skrzydło przy skrzydle na rozkaz startu. Dla sił powietrznych Armii
Czerwonej była to szansa na odwet za pierwszy dzień operacji „Barbarossa”,
gdy zaskoczone na ziemi poniosły katastrofalne straty.
Jednak niemiecki wywiad radiowy zauważył nagły wzrost aktywności
komunikacyjnej między sowieckimi jednostkami lotniczymi, a niemiecki
radar wykrył nadlatujące samoloty. Niemcy rozpoczynali atak wcześniej, niż
się spodziewano, kierując go przeciwko rosyjskiej artylerii. Przez kilka
następnych minut panował chaos, ponieważ bombowce, które miały
startować jako pierwsze, tłoczyły się, opróżniając pasy startowe dla
myśliwców, a następnie usiłując czym prędzej wzbić się w powietrze.
Jednak Luftwaffe była teraz wyspecjalizowana w niebezpiecznych
sytuacjach. Gdy sowieckie samoloty w końcu się pojawiły, lotniska były
puste, a myśliwce niemieckie miały przewagę wysokości.
Me​-109 G były równorzędnymi przeciwnikami jaków i Ła GG lotnictwa
Armii Czerwonej. Co więcej, piloci JG 3 i 52 należeli do najlepszych
w całej Luftwaffe. Natomiast wiele załóg samolotów szturmowych
wykonywało swój pierwszy bojowy lot na iłach​-2. Grupy myśliwców
sowiec​kich, także w dużej mierze bez doświadczenia, tworzyły bliską
eskortę, dostosowując szybkość i wysokość do samolotów szturmowych.
Kiedy rozsypywały się, żeby związać walką myśliwce niemieckie, zbyt
często traciły kontakt z samolotami, które miały ochraniać. Trasy
rosyjskich nalotów były znaczone zestrzelonymi iłami​-2. Lotniska będące
celem ich ataku uniknęły znaczniejszych zniszczeń, a niemiecki VIII Korpus
Lotniczy miał wolną rękę do pierwszego uderzenia.
Cios został zwielokrotniony przez bardzo skuteczny system niemiec​-
kiego współdziałania powietrzno​-naziemnego. Zespoły radiotelegrafistów
Luftwaffe wspomagały w akcji kwatery dowodzenia korpusów i dywizji,
przysyłając regularne meldunki o sytuacji na polu walki, kontaktując się
z formacjami i skierowując uderzenia na cele, które się pojawiały. W ciągu
pierwszej godziny w sektorze o szerokości zaledwie dwudziestu
kilometrów pojawiło się ponad czterysta samolotów. Jedna z sowieckich
dywizji strzelców meldowała o formacjach liczących po osiemdziesiąt
maszyn naraz. Inna została zbombardowana kolejno przez pięć eskadr
sztukasów na froncie o szerokości niecałych czterech kilometrów
i głębokości niecałych pięciu metrów! Te pokazy precyzyjnego
bombardowania były bardziej potrzebne, niż XLVIII Korpus Pancerny się
spodziewał lub chciał to przyznać. Nacierał przed trzema dywizjami: 3
Pancerną, „Grossdeutschland” i 11 Pancerną, mając za plecami czterysta
pięćdziesiąt czołgów i dział szturmowych. Z tego ponad trzysta pięćdziesiąt
znajdowało się w niespełna czterokilometrowym sektorze frontu Dywizji
„Grossdeutschland”. W tej grupie było dwieście panter, połączonych
z dwoma batalionami czołgów „Grossdeutschland” w tymczasową 10
Brygadę Pancerną, która wydawała się dość silna, by przełamać obronę
osłabioną poprzedniego dnia rajdami grenadierów pancernych.
Decyzję Hotha o ataku bez odwodów przekonująco kwestionowano125.
Były inne możliwe rozwiązania. Jedno zakładało front obsadzony dwiema
dywizjami, z 3 i 11 Dywizją Pancerną gotowymi wykorzystać każdy
pojawiający się sukces taktyczny. Zgodnie z drugim należało użyć panter
jako rdzenia sił odwodowych w sektorze, w którym zapewne zbyt wiele
czołgów przypadało na zbyt wąski odcinek frontu. Hoth i szef jego sztabu
generał Friedrich Fangohr126 przeanalizowali obie możliwości i obie
odrzucili, argumentując, że Dywizja „Grossdeutschland” będzie
potrzebowała mocnego wsparcia pancernego na obu skrzydłach, żeby
dokonać natychmiastowego przełamania. Niemniej Hoth był na tyle pewny
swego, że jako cel do osiągnięcia do 6 lipca wyznaczył ​ XLVIII Korpusowi
rzekę Psioł, odległą o trzydzieści kilometrów. Wiązało się to jednak
z koniecznością zajęcia Czerkaskoje – wioski leżącej niecałe sześć
kilometrów za linią wyjściową czołgów, której starannie zamaskowane
umocnienia obronne były obsadzone przez całą 67 Dywizję Strzelców
Gwardii – tę samą, którą tuż przed pojawieniem się Niemców atakowało
pięć fal sztukasów.
Rok lub dwa lata wcześniej mogłoby to, być może, wystarczyć. Tym
razem pozycje 67 Dywizji i jej rzutu wspierającego odpowiedziały
najcięższym ogniem, jakiego Dywizja „Grossdeutschland” kiedykolwiek
doświadczyła. Pantery dotarły do Grupy Armii „Południe” 1 lipca – za
późno, by sprawdzić je w polu, nie mówiąc o jakichkolwiek ćwiczeniach127.
Nie wypróbowano nawet ich wyposażenia radiowego ze względu na
bezpieczeństwo komunikacji. Napięcia między dowódcami panter
a dowódcami pozostałych czołgów dywizji dodatkowo komplikowały
planowanie.
Tymczasowa brygada pancerna włączyła się do boju około 9.00. Pantery
najpierw zostały spowolnione przez mokry grunt, a potem wjechały na pole
minowe. Niektóre utraciły gąsienice, inne powkręcały się po wierzch
gąsienic w błoto, gdy usiłowały się z niego wydobyć. Batalion piechoty
Dywizji „Grossdeutschland”, który miał być osłaniany i wspierany przez
pantery, parł naprzód, ale został przyduszony do ziemi i rozstrzelany.
Oczyszczenie ścieżek przez pole minowe i naprawa uszkodzonych gąsienic
zabrały saperom i mechanikom dziesięć godzin.
Tak wyglądała sytuacja w jednym tylko sektorze. Dowódca czołgów
Dywizji „Grossdeutschland” Hyazinth Graf Strachwitz von Gross​-Zauche
und Camminetz, nazywany przez podwładnych „Pancernym Księciem” lub
„Pancernym Lwem”, był, dzięki uprzejmości Heinricha Himmlera,
członkiem (najwyraźniej nominalnym) Allgemeine SS . W trakcie operacji
„Barbarossa” zdobył również Krzyż Rycerski i Krzyż Żelazny za przeprawę
czołgiem przez most i samodzielne unicestwienie sowiec​kiego konwoju.
Zobaczywszy unieruchomione pantery, skierował swoje czołgi, w tym
kompanię tygrysów organicznie związaną z Dywizją „Grossdeutschland”, na
pomoc 11 Dywizji Pancernej.
Sowieckie linie obronne stanowiły standardowy labirynt okopów, pól
minowych i punktów obronnych, a dodatkową pomocą okazało się mokre
podłoże spowalniające ruch pojazdów pancernych. Najbardziej pożądanym
przez Niemców rezultatem ataku było mniej więcej jednoczesne
przeniknięcie sektora obrony, a następnie zwrócenie się na prawo i lewo,
połączone z atakowaniem bunkrów i umocnień z flanki. Podobnie jak
pozycje japońskie na teatrze wojennym Pacyfiku, linie obronne Armii
Czerwonej zależały od zazębiającego się łańcucha ognia amfiladowego. Im
więcej bunkrów odbitych, im więcej luk w zaporze ogniowej, tym
wrażliwszy na skoordynowany atak od czoła i z flanki stawał się cały
system.
Tak było w teorii. W praktyce masywne bunkry często wytrzymywały
wszystko z wyjątkiem pełnokalibrowego pocisku przeciwpancernego. Przez
dwa lata widok czołgów zbliżających się do stanowiska wywoływał
zazwyczaj „panikę czołgową”. Pod Czerkaskoje gwardziści z niemal
samobójczą determinacją walczyli wręcz z niemieckimi czołgami Panzer
IV, wskakując na pojazdy, by niszczyć ich wieżyczki minami. Czołgiści
odpowiedzieli zastosowaniem taktyki znanej z I wojny światowej – brali
okopy między gąsienice, po czym zakręcali, zwalając ich ściany i grzebiąc
żywcem obrońców. Inaczej niż w sektorze Modela grenadierzy pancerni
byli w stanie utrzymać kontakt z pojazdami pancernymi i wspomagać
czołgowe karabiny maszynowe we wzajemnym kryciu ogniem.
Czerkaskoje trzymało się jednak nawet wtedy, gdy pozostałe pantery
i towarzyszący im grenadierzy wygrzebali się w końcu z błota i pospieszyli
na pomoc Dywizji „Grossdeutschland”. 11 Dywizja Pancerna użyła
w swoim sektorze pewnej liczby Panzer III przezbrojonych w miotacze
płomieni, żeby wypalić obrońców, którzy niekiedy trwali na swoich
stanowiskach dopóty, dopóki nie upiekli się żywcem. Ale nawet wtedy
resztki sowieckiej 67 Dywizji i towarzyszących jej pułków przeciw​-
pancernych trzymały się w opłotkach wsi, wycofując się na drugą linię
dopiero o zmierzchu i tylko na rozkaz.
Niemiecka 3 Dywizja Pancerna, nacierająca na lewym skrzydle Dywizji
„Grossdeutschland”, miała łatwiejszą przeprawę. Jej lewe skrzydło było
skutecznie kryte przez 332 Dywizję Piechoty i grenadierzy 3 Dywizji
Pancernej zdobyli pod koniec dnia umocnione Korowino, a batalion
czołgów wykorzystał wzmocnienie lokalnymi odwodami do przełamania
przedniej linii obrony sowieckiej 71 Dywizji Strzelców i wcięcia się
wąskim klinem na niecałe pięć kilometrów w sowieckie tyły.
IV
Ostatnie rozkazy Hotha do sił pancernych Waffen SS , powielone w rozkazie
korpusu z 1 lipca, nakazywały przełamanie pierwszych dwóch rosyjskich
linii obronnych i podążenie do rzeki Psioł w okolicach Prochorowki128. II
Korpus Pancerny SS otrzymał tym samym najbardziej wymagające zadanie
do wypełniania w sektorze Mansteina – i takiego zadania oczekiwał.
Dywizje pancerne stanowiły fundament tożsamości Waffen SS 129. Po mało
obiecujących początkach militarnych zdobyły one zasłużoną renomę jednej
z najgroźniejszych formacji zbrojnych w krótkiej historii wojny pancernej.
SS zostało powołane do życia w roku 1925 jako formacja służąca ochronie
nazistowskich spotkań i oficjeli. Od samego początku było siłą używaną
jako instrument partyjny. Osobista lojalność SS wobec Hitlera przejawiła
się w powołaniu oddziału „​Leibstandarte” (niem. osobista straż) w sile
jednego pułku w 1933 roku. Oddziały „Totenkopf” (niem. trupia czaszka)
utworzono w tym samym roku jako straż obozów koncentracyjnych.
W 1935 roku pewna liczba lokalnych Formacji Gotowości Politycznych
(Politische Bereitschaften) została zgrupowana w trzy pułki Wspierających
Oddziałów Dyspozycyjnych (Verfügungstruppen). Wszystkie trzy rodzaje
oddziałów rozrosły się do wielkości dywizji zmotoryzowanych.
„Leibstandarte” została przebudowana jako ostatnia, w maju 1941 roku.
Pod względem ideologicznym członkowie SS mieli być nowym typem
ludzkim, służącym jako model i narzędzie rewitalizacji rasy nordyckiej.
Pod względem militarnym charakter SS określały niepowstrzymana energia
i bezwzględna, nieustraszona agresywność, odznaczająca się szybkością
i okrucieństwem. Szkolenie esesmanów kładło nacisk na tężyznę fizyczną
i uczyło ich ryzykować w stopniu daleko większym niż pozostałych
żołnierzy. Rezultaty operacyjne były początkowo różne. Dopiero w trakcie
operacji „Barbarossa” Waffen SS uzyskały pełną samodzielność. Dopiero
po Stalingradzie znalazły się w czołówce. Dopiero pod Kurskiem zaczęły
określać sposób działań zbrojnych na froncie wschodnim.
Od Leibstandarte wywodziły Waffen SS swoją tożsamość osobistej elity
Führera. Verfügungstruppen, które przekształciły się w Dywizję „Das
Reich”, wniosły wolę uczenia się żołnierki od profesjonalistów. Oddziały
„Totenkopf” kładły nacisk na okrucieństwo podniesione do rangi normy.
Wszystkie trzy przyciągały uwagę. Jeden z raportów armijnych szczególnie
chwali esesmanów z Dywizji „Das Reich” za „dzielność i nieustraszoność”
podczas marszu na Moskwę. W jednym przypadku rzucili się całą grupą na
ciężkie czołgi, żeby podpalić je benzyną, gdy działa czołgowe okazały się
bezużyteczne. Kompania piechoty Dywizji „Leibstandarte” umożliwiła
zwycięstwo pod Rostowem, zdobywając ważny most kolejowy, zanim został
wysadzony w powietrze. Oddziały Dywizji „Totenkopf” stanowiły serce
i duszę obrony Kieszeni Demiańskiej, która utworzyła się wskutek
zmasowanej ofensywy sowieckiego Frontu Północno​-Zachodniego w lutym
1942 roku. Żołnierze SS dawali z siebie wszystko. Ich postawa – „bez
litości, bez kapitulacji” – sprawiła, że w chwili nadejścia odsieczy
w kwietniu 1942 roku straty wynosiły cztery piąte dywizji.
Wszystkie te trzy wyborowe formacje spędziły większą część 1942 roku
we Francji, gdzie zostały odbudowane, zreorganizowane i podniesione do
rangi dywizji grenadierów pancernych. Wszystkie trzy miały oddziały
pancerne w sile dwóch batalionów, przynajmniej jeden z sześciu batalionów
grenadierów pancernych na opancerzonych transporterach
półgąsienicowych, duże wsparcie innych broni, a w czasie operacji
„Cytadela” – kompanie tygrysów. Ich siła przekraczała dwadzieścia tysięcy
ludzi. Nowo utworzony Korpus Pancerny SS był w najwyższym stopniu
przekonany, że to do niego należy ustabilizowanie sytuacji i odwrócenie
biegu wojny na Wschodzie. Czołgi Waffen SS , ponownie wprowadzone do
walki w styczniu 1943 roku, odegrały decydującą rolę w ofensywie
Mansteina, płacąc za odbicie Charkowa dwunastoma tysiącami ofiar. Siła
bojowa Dywizji Grenadierów Pancernych „Leibstandarte” uległa obniżeniu
o blisko połowę, jeden z placów w mieście został nazwany jej imieniem,
a żołnierzy oskarżono po wojnie o opróżnienie szpitala za pomocą prostego
środka doraźnego – rozstrzelania siedmiuset pacjentów. Gdy Manstein
otrzymywał Liście Dębowe do Krzyża Rycerskiego Żelaznego Krzyża,
zawdzięczał tę nagrodę w dużej mierze ludziom w czarnych mundurach SS .
Od lewej do prawej, siły operacji „Cytadela” stanowiły dywizje:
„Leibstandarte”, „Das Reich” i „Totenkopf” – dalsze pięć setek pojazdów
pancernych na froncie o szerokości niecałych trzynastu kilometrów.
Schwerpunkt (punkt ciężkości) ataku stanowiło połączenie oddziałów
Dywizji „Leibstandarte” i „Das Reich” z kompaniami tygrysów operujących
ramię w ramię, tworzących szpicę zmasowanej formacji dwukrotnie
większej od wszystkiego, co rozmieszczono w sektorze Modela.
Manstein i Hausser wierzyli, że masa, duch bojowy i wsparcie Luftwaffe
poniesie Waffen SS przez wszelkie umocnienia, jakie Sowieci mogliby
poustawiać130. Dowództwa sowieckiego frontu i armii wiedziały, że mają
w swoim sektorze do czynienia z „gwardią Hitlera”. Pozycje powierzono
więc jej sowieckiemu odpowiednikowi – potężnie wzmocnionej 52 Dywizji
Strzelców Gwardii. Czołgi ruszyły o 4.00 i od razu napotkały zacięty silny
opór. Pod tym sztabowym terminem kryło się wszystko, co Armia
Czerwona była w stanie rzucić przeciw nim.
Natarcie rozwijało się na względnie otwartym terenie porośniętym
pszenicą lub stepowymi trawami. Gdy czołgi posuwały się naprzód
i sowieckie pozycje otworzyły ogień, tygrysy zajęły się bunkrami,
tymczasem mniejsze czołgi osłaniały piechotę, która zaczęła czyścić
okopy, oraz saperów wysadzających w powietrze ściany rowów
przeciwczołgowych, żeby stworzyć rampy umożliwiające dalszy ruch
czołgów. Czołgi powtarzały przedstawienie, a saperzy i piechota
eliminowali pozostałe bunkry granatami, ładunkami wybuchowymi
i miotaczami ognia.
Czyta się o tym jak o manewrach, w rzeczywistości rozgrywały się tam
jednak sceny iście dantejskie. Pewien korespondent wojenny napisał rapsod
o „godzinie czołgów”. Jeden z oficerów SS opisywał – z bezpiecznej
odległości – czołgi szarżujące „niczym rycerze z lancami w walce na
koniach”. Sowieckie załogi wyrzutni rakietowych, czyli katiuszy, strzelały
ogniem na wprost do widocznego przeciwnika, a załogi sowieckich czołgów
szarżowały, żeby skrócić dystans do niemieckich siedemdziesiątek piątek
i osiemdziesiątek ósemek, dział o wysokiej prędkości wylotowej pocisków,
uniemożliwiając im wykorzystanie przewagi zasięgu skutecznego ognia.
Każde działo przeciwpancerne musiało zostać uciszone z osobna, każdy
okop oczyszczony od trawersu do trawersu, każdy bunkier zdobyty
w bezpośredniej walce. Członek załogi miotacza płomieni z Dywizji „Das
Reich” pisał o „dziwnym uczuciu, jakie się ma, używając tej
niszczycielskiej broni, i jak przerażającą rzeczą jest widzieć płomienie
pożerające wszystko na swej drodze i ogarniające rosyjskich obrońców”.
Bardziej dosadny weteran, walczący tego dnia, pod koniec życia wyznał
autorowi, że od tamtej pory nie może znieść zapachu smażonej
wieprzowiny.
Przeciwnicy dorównywali sobie pod względem odwagi i determinacji.
Umiejętności taktyczne nie przydawały się na wiele w walce na krótkim
dystansie. Jednak Niemcy mieli po swojej stronie trzy atuty. Pierwszym
było uzbrojenie czołgów – nie tylko daleki zasięg, ale również doskonałe
celowniki, pozwalające dokładnie namierzyć sowieckie pozycje, kiedy
tylko raz się odkryły. Drugą przewagą, specyficzną dla tego sektora, był
trzeci batalion piechoty w każdym z pułków grenadierów pancernych
Waffen SS i związana z nim zwiększona siła oraz elastyczność. Trzecim
niemieckim atutem była Luftwaffe131. 52 Dywizja Strzelców Gwardii
przyjęła piętnastogodzinny, prawie nieprzerwany i niczym
niepowstrzymywany atak powietrzny po osiemdziesiąt samolotów naraz.
Spowodowało to spustoszenie i zamęt nie tyle na wysuniętych pozycjach,
ile w okopach drugiej linii, na pozycjach dział, moździerzy i katiusz,
budowanych tak, aby wytrzymać ostrzał artyleryjski, lecz wrażliwych na
bezpośrednie uderzenia z powietrza.
O 9.00 Niemcy przedarli się przez pierwszą linię obrony. Jednak każdy
raport przychodzący do wyższego dowództwa potwierdzał opór
o niespotykanej naturze i skali mimo względnej nieskuteczności
sowieckich ataków lotniczych. Pewien rosyjski dowódca czołgu określił
natężenie i skalę bitwy jako przechodzące zdolności ludzkiego pojmowania.
Słońce zaćmiło się od kurzu i dymu. Ale Sowieci trzymali się
i kontratakowali. Dopiero o godzinie 16.00 umocnienia Bytkowej wpadły
w ręce Dywizji „Leibstandarte”. Do tego czasu 52 Dywizja Strzelców
Gwardii straciła jedną trzecią swojego początkowego stanu osobowego.
Trzydzieści minut później czołgi Waffen SS otrzymały rozkaz, by nadal
posuwać się naprzód, przełamać następny system umocnień obronnych
i przerzucić most przez rzekę Psioł. Dziewięćdziesiąt minut zajęło
przygotowanie ataku, który wkrótce napotkał „front” przeciwczołgowy –
system połączonych stanowisk dział przeciwpancernych. Zaszachowały one
szpicę tygrysów do tego stopnia, że dowództwo dywizji wydało rozkaz
zatrzymania natarcia.
Dywizja „Das Reich” dotrzymywała kroku „Leibstandarte” po jej prawej
stronie mimo początkowych problemów z utrzymaniem kontaktu między
czołgami a piechotą, spowodowanych rozmiękłym gruntem. Podczas
nocnego szturmu grupy żołnierzy 3 Pułku Grenadierów Pancernych Waffen
SS przeniknęły przez linię wysuniętych stanowisk sowieckich i oczyściły
część drogi przed głównym atakiem rozpoczętym o godzinie 6.00. Około
8.15 Dywizja „Das Reich” osiągnęła swój główny początkowy cel, czyli
umocnioną wieś Bieriozowo, którą grenadierzy pancerni zaczęli oczyszczać
za pomocą miotaczy ognia. Jednak dopiero o 16.00 ostateczny cel dywizji
został opanowany przez pospiesznie rzucony do walki batalion odwodowy.
Dywizja „Totenkopf” również na początku dobrze się spisywała w roli
formacji wspierającej, spychając 155 Pułk Strzelców Gwardii ze swojej
drogi, lecz później została zatrzymana przez brygadę czołgów blokującą
szosę na Obojań. Jednak Hausser, dowódcy jego dywizji i Hoth uznali, że
perspektywy na następny dzień są pomyślne.
O Grupie Operacyjnej „Kempf” nie dało się powiedzieć tego samego132.
Jej pierwszym zadaniem było przekroczenie Dońca. Nie dysponowała ona
jednak żadnymi samolotami, z kolei artyleria była tak słaba, że tymczasowo
dołączono do niej trzy zastępcze pułki artylerii przeciwlotniczej Luftwaffe,
których osiemdziesiątki ósemki marnowały się, prowadząc ogień pośredni.
Kempf i jego dowódcy korpusów zgodzili się na przekroczenie rzeki
szerokim frontem, inicjowane przez trzy dywizje pancerne. Niemieckie siły
pancerne przeprowadzały forsowanie rzek od 1940 roku i spodziewano się,
że atak w wielu miejscach jednocześnie wywoła wśród Sowietów
przewidywalne zamieszanie. Niemcy mieli również przyczółek mostowy
pod Michajłowką, na wschód od Biełgorodu, utworzony pod koniec
kontrataku Mansteina po bitwie stalingradzkiej. Stale umacniany w ramach
przygotowań do operacji „Cytadela”, stwarzał na tyle poważne bezpośrednie
zagrożenie, że 7 Armia Gwardii pozostawała w gotowości bojowej na całej
długości swojego odcinka frontu.
5 lipca około godziny 2.30 Sowieci rozpoczęli zmasowany ostrzał
artyleryjski. Katiusze zniszczyły jeden z mostów pontonowych łączących
Michajłowkę z głównymi pozycjami niemieckimi. Drugi został
zablokowany wskutek zderzenia działa pancernego z ciężarówką do
transportu pontonów mostowych. Oznaczało to, że 6 Dywizja Pancerna
musi improwizować, a 81 Dywizja Strzelców Gwardii przez cały dzień
pokazywała, że elastyczność taktyczna niekoniecznie potrafi sprostać
determinacji wspartej siłą ognia. Do 16.00 6 Dywizja Pancerna zdobyła
parę kropek na mapie, ale jej dowódca przyznawał, że „biorąc pod uwagę
straty, […] nie można mówić o zwycięstwie”.
W centrum Grupy Operacyjnej „Kempf” 19 Pancerny Batalion
Pionierów całą noc budował most pontonowy, a o świcie przystąpił do
oczyszczania pól minowych – bagnetami, ponieważ miny w drewnianych
skrzynkach były niewidoczne dla wykrywaczy metali – i przecinania
zasieków. Rosjanie obserwowali i czekali. Kilka minut przed rozpoczęciem
ataku przez niemiecką 19 Dywizję Pancerną działa, moździerze i katiusze
zasypały pociskami miejsca koncentracji sił nieprzyjaciela oraz samą
przeprawę. Niemiecka artyleria dywizyjna milczała lub strzelała na oślep
w kurz i dym, ponieważ nie dostawała meldunków od wysuniętych
obserwatorów. Sowieci zaś dysponowali punktami obserwacyjny​mi na
wzniesieniach terenu i systemem łączności, którego Niemcy nie zdołali
zniszczyć. Kempf podzielił przyznany mu batalion tygrysów na kompanie –
po jednej na każdą dywizję pancerną. 19 Dywizja straciła do południa
trzynaście z czternastu przypadających na nią maszyn, głównie za sprawą
min. Dzięki wykorzystaniu przez grenadierów pancernych luki między
sowieckimi dywizjami strzelców 19 Dywizja Pancerna zdobyła teren
pozwalający na umocnienie przyczółka mostowego. Jednak artyleria
dywizyjna zużyła tak dużo amunicji, że o 16.15 meldowała konieczność
uzupełnienia zapasów w celu kontynuowania operacji następnego dnia.
Część zaopatrzenia została dostarczona na wozach ciągniętych przez konie,
co w praktyce oznaczało demodernizację. Przyczółek był właściwie tylko
punktem oparcia. Jak to podsumował dowódca dywizji: „Niewiele
brakowało”.
W południowym sektorze Kempfa wysunięte jednostki 7 Dywizji
Pancernej przekroczyły o brzasku Doniec po moście pontonowym
zbudowanym przez dywizyjnych saperów. Operacja rozwijała się
podręcznikowo, dopóki artyleria sowiecka nie zniszczyła mostu, odcinając
przednie siły natarcia 7 Dywizji od reszty niemieckich wojsk i wystawiając
je na coraz silniejsze ataki lotnictwa oraz ogień artyleryjski. Związane z 7
Dywizją tygrysy były zbyt ciężkie, żeby przekroczyć rzekę po pierwszym
moście i ugrzęzły, próbując pokonać ją w bród. Dopiero o 14.00 saperzy
zdołali zbudować most zdolny unieść ciężar tygrysów. Do tego czasu jedyną
formą pomocy, jaką tygrysy mogły zapewnić grenadierom pancernym
bezlitośnie naciskanym na odległym brzegu, było niszczenie bunkrów.
Tutaj, podobnie jak w każdym sektorze atakowanym przez tygrysy,
sowiecka piechota pozwoliła im przejść i zajęła się podążającą za nimi
piechotą. Czołgi rozpaczliwie szukały ukrytych dział przeciwpancernych,
których pociski nie zawsze przebijały pancerz, ale źle wpływały na załogę.
17 Armia Lotnicza wciąż atakowała z powietrza, co około 15.00 zmusiło
niemieckich oficerów łącznikowych do wysłania pilnej prośby o myśliwce.
Sto dziewięćdziesiątki odpowiedziały, Rosjanie podnieśli stawkę i około
18.00 to, co zaczęło się jako walki na małą skalę, przekształciło się
w kłębowisko walczących maszyn. Samoloty szturmowe Ił​-2
i messerschmitty przez ponad godzinę kotłowały się w jednym z bardziej
jednostronnych starć operacji „Cytadela”. Jeden pilot niemiecki mówił
o czterech zestrzeleniach, drugi o sześciu. 17 Armia Lotnicza odnotowała
utratę co najmniej pięćdziesięciu dwóch samo​lotów szturmowych w tym
sektorze. Pod koniec dnia niemiecki przyczółek był bezpieczny, lecz trudno
było mówić o przełamaniu.
Badania nad operacją „Cytadela” zostały zdominowane, a nawet
przytłoczone przez statystyki. Nie ma w tym nic niewłaściwego.
W sektorze Mansteina Luftwaffe osiągnęła panowanie w powietrzu,
zestrzeliwując ponad sto pięćdziesiąt maszyn sowieckich przy stracie
dwóch tuzinów własnych samolotów. Na ziemi straty Grupy Armii
„Południe” przekraczały sześć tysięcy żołnierzy przy zaledwie
ograniczonym sukcesie taktycznym na wąskich odcinkach frontu. Biorąc
pod uwagę cienką strużkę uzupełnień i odległość między strefą walk
a podstawowym zapleczem, sześć tysięcy ludzi z pewnością znaczyło
więcej niż stosunkowo niewiele czołgów i dział szturmowych – niecałe
czterdzieści do pięćdziesięciu – bezpowrotnie złomowanych 5 lipca.
Jednak skala strat nie dawała się nawet porównać z pierwszym dniem walk
pod Verdun lub z 1 lipca 1916 – pierwszym dniem pierwszej bitwy nad
Sommą. Debiut bojowy panter zakończył się fiaskiem. Jednak tylko dwie
z nich zostały zniszczone ogniem dział, co świadczyło o godnej uznania
zdolności przetrwania. Krótko mówiąc, bilans starcia nie był zniechęcający.
Kiedy porównuje się walki pierwszego dnia w sektorach Modela, Hotha
i Kempfa, trzy punkty wybijają się na czoło. Pierwszy to sowiecka
umiejętność ukrywania własnej siły i położenia na wszystkich szczeblach;
maskirowka była kontynuowana również po godzinie zero. Drugim jest
zdolność Sowietów do dezorganizacji niemieckich harmonogramów
natarcia. Od początku wojny Niemcy byli w stanie dyktować tempo
i narzucać szybkość każdego rozpoczętego przez siebie ataku. Sukcesy
Mansteina z początku roku umożliwiły Niemcom uznanie Stalingradu za
wyjątek, a nawet przypadek. Teraz, w początkowym stadium długo
projektowanej i długo przygotowywanej ofensywy, Rosjanie kontrolowali
porządek dzienny w zaskakującym stopniu. Za trzeci punkt należy uznać
doświadczenia Kempfa, z których wynikało, że niemiecka zdolność do
działania w ramach tego, co obecnie jest nazywane czerwonoarmijną pętlą –
„obserwuj, orientuj się, decyduj i działaj” – stanowiła słabnący, by nie rzec:
zanikający, atut. Niemcy byli świetnymi graczami w militarne trzy karty,
naciągającymi sowieckiego wieśniaka do obstawiania, na której znajduje się
król. Mając naprzeciw Kempfa, Hotha i Modela, Armia Czerwona
pokazywała najbardziej skuteczny sposób przeciwstawienia się im,
odmawiając uczestnictwa w grze i starając się ją wyprzedzić.
Wyższy oficer sztabowy, mający trochę czasu na zastanowienie się nad
mapami i raportami o stanie sił, być może byłby w stanie poskładać to
wszystko w całość. Jednak w Trzeciej Rzeszy Wehrmacht dostosował się do
rytmu „za pięć dwunasta” narzuconego przez Adolfa Hitlera i do wzorca
wielozadaniowości, który łączył się z takim przeciążeniem, że tego rodzaju
kalkulacje, niegdyś stanowiące znak firmowy sztabu generalnego, stały się
niemodne. Należało przygotować jutrzejszą akcję. Rankiem, gdy ruszał atak,
czołgista Dywizji „Leibstandarte” krzyknął: „Drugie śniadanie w Kursku!”.
Brawura musi się stać rzeczywistością – i to natychmiast!
4

Zmagania

Sowieci nie mogli zlekceważyć sukcesów odniesionych przez Niemców.


Generał Iwan Czistiakow, dowódca 6 Armii Gwardii, zarządzał swoimi
odwodami na tyle umiejętnie, że 5 lipca po południu i wieczorem zdołał
rozmieścić dwie świeże dywizje na drugiej linii umocnień. Watutin wydał
swoim siłom pancernym rozkaz natarcia, by powstrzymać postępy
niemieckie i przywrócić front 6 Armii Gwardii. Dwa korpusy 1 Armii
Pancernej miały się przeciwstawić XLVIII Korpusowi Pancernemu, a dwa
niezależne korpusy gwardyjskie wziąć na siebie oddziały Waffen SS od
czoła i z flanki.
I

Na papierze podnosiło to liczbę sowieckich czołgów zaangażowanych


w walkę z niemiecką 4 Armią Pancerną do około tysiąca. W polu generał
Michaił Katukow, dowódca 1 Armii Pancernej, odbierał alarmujące
meldunki o skuteczności tygrysów. Strzelcy 6 Armii Gwardii trzymali się
dzielnie, ale nie mogli wyprowadzić kontrataku na pełną skalę. Katukow,
rozebrany do podkoszulka w lipcowym skwarze, kazał swoim wojskom
zachować postawę defensywną do następnego dnia133. Watutin zgodził się,
upoważniając swego podwładnego do przejścia do ataku dopiero wtedy, gdy
natarcie niemieckie zostanie powstrzymane. Lotnic​two również
potrzebowało czasu na policzenie strat i przegrupowanie przed kolejnym
dniem.
Watutin, niezależnie od wrażenia, jakie wywarła na nim siła niemiec​-
kiego ataku, oceniał – przynajmniej na poziomie operacyjnym – że
desperacja i improwizowanie raczej nie poprawią sytuacji. Inaczej jednak
widział sprawę na poziomie taktyki. Wysłuchawszy zastrzeżeń oficerów sił
pancernych, wydał swoim wysuniętym oddziałom rozkaz okopania czołgów,
lecz nie chodziło o zwykłe obrzucenie ich ławami ziemnymi. T -34 miały
być zagrzebane niekiedy aż po wieżyczki, co przekształcało je w bunkry.
Podstawą rozumowania stojącego za tą ryzykowną decyzją Watutina były
pierwsze meldunki o zdolności bojowej tygrysów i panter w otwartym
polu134. Przeciwstawianie się im w zakrojonych na większą skalę
i przynoszących ciężkie straty kontratakach spowodowałoby bezcelowe
zniszczenie sił pancernych Frontu Woroneskiego. Najlepszą możliwość
obrony dawało defensywne wykorzystanie rezerw operacyjnych, aby to na
nich, niczym na falochronach, łamały się natarcia czołgów wroga do czasu,
gdy wielki plan Stawki rozwinie się i nastąpi odwrócenie dynamiki zmagań
dzięki rezerwom strategicznym Armii Czerwonej.
Żukow zareagował gniewnie, mówiąc, że rozkaz Watutina narusza
doktrynę sił pancernych, zdrowy rozsądek i życzenia Stalina. Nikita
Chruszczow stanął po stronie Watutina. Choć był oficerem politycznym, to
jednak pod Stalingradem zebrał wystarczająco dużo doświadczenia na
pierwszej linii frontu, by docenić argumenty Watutina, a także jego walory
osobiste i profesjonalizm w roli dowódcy frontowego. Wydano rozkaz:
„Okopać czołgi!”. Ta prosta komenda nie oddaje kryjącego się za nią
ogromnego wysiłku czołgistów, żołnierzy piechoty i saperów, pracujących
łopatami w nocnych ciemnościach.
O brzasku 6 lipca sowiecka 2 Armia Lotnicza mogła podjąć naloty na
dużą skalę, falami w sile całego pułku, w chwilowo pustej przestrzeni
powietrznej135. Front burzowy zamknął lotniska niemieckiego VIII Korpusu
Lotniczego, ale kiedy Hoth podjął atak o godzinie 9.00, miał już nad głową
wsparcie sztukasów. Okazało się ono mniej skuteczne niż poprzedniego
dnia. Od 6.00 rano 17 Armia Lotnicza ponownie wysyłała pozostałe jej
szturmowe iły​-2 przeciw mostom i przyczółkom mostowym Grupy
Operacyjnej „Kempf”. Doświadczenie wskazywało, że myśliwców najlepiej
używać w masie, więc generał Hans Seidemann, dowódca VIII Korpusu
Lotniczego, odpowiedział wysłaniem messer​schmittów w sukurs
Kempfowi. To sprawiło, że sztukasy i atakujące cele naziemne Fw​-190
w sektorze Hotha stały się niespodziewanym, lecz mile przyjętym daniem
na stole pilotów Ła​-5. Sam tylko JG 77 stracił dziesięć spośród swoich stu
dwudziestu sztukasów, zestrzelonych lub poważnie uszkodzonych.
Bombowce nurkujące nadal nadciągały. Sowiecki 6 Korpus Pancerny
meldował o czterech uderzeniach w sile od sześćdziesięciu do
siedemdziesięciu samolotów dziennie. Jednak XLVIII Korpus Pancerny
musiał polegać na własnych siłach naziemnych. Dziennik wojenny 3
Dywizji Pancernej zawiera lakoniczną notatkę: „Dzisiaj mniej myśliwców”.
Atak rozpoczął się dziewięćdziesięciominutowym ostrzałem
artyleryjskim. Rosjanie odpowiedzieli ogniem ze swoich dział
i wielokrotnymi uderzeniami z powietrza, które zadały ciężkie straty
nacierającym czołgom. Środkiem frontu korpusów pancernych Dywizja
„Grossdeutschland” posłała swoich grenadierów pancernych wspieranych
przez czołgi na wysokie wzgórze na północ od Czerkaskoje, gdzie trafiły na
pojazdy pancerne 3 Korpusu Zmechanizowanego Katukowa. Korpusowi,
który w zamyśle miał wziąć udział w kontrataku pancernym, przypadła rola
wsparcia piechoty. W jego szeregach znaleźli się żołnierze 90 Dywizji
Strzelców Gwardii i resztki 67 Dywizji Strzelców Gwardii. Niemal
natychmiast zaimprowizowane bunkry czołgowe Watutina wykazały swoją
przydatność. Każdy z nich był sam w sobie umocnionym punktem obrony
i każdy musiał być zdobywany z osobna136. Wieżyczki stanowiły małe cele,
a ich działa kaliber 76 mm stwarzały zagrożenie, którego nie dawało się
zignorować. Tygrysy i czołgi Panzer IV musiały skrócić dystans, tracąc atut
zasięgu rażenia swoich dział. Technika wykonania wieżyczek T -34 –
odlewanych i umiejętnie wyoblonych – sprawiała, że nawet bezpośrednie
ich trafienie nie gwarantowało zniszczenia. Poza tym okopane czołgi
stanowiły tylko połowę problemu natarcia pancernego. Drugą połową były
czołgi rozmieszczone przez sowieckich dowódców na ukrytych pozycjach
naprzeciw okopanych pojazdów. Czołgi niemieckie, skupione na tkwiących
w ziemi T -34, często nie zauważały tych, które były w ruchu, dopóki same
nie znalazły się pod ogniem z flanki lub od tyłu.
Czołgi schowane w zasadzkach rzadko miały szansę na dłuższe
przetrwanie, kiedy ich pozycja została już odkryta. Ich załogi były od
początku martwe. Zasłużyły jednak na podziękowania Związku
Sowieckiego: ich ofiara miała sens. Ponadto poświęcenie czołgistów
przyniosło niespodziewany dalszy skutek. Dokonane przez Rosjan
rozmieszczenie pojazdów pancernych doprowadzało do oddzielenia
czołgów od grenadierów pancernych. Gdy czołgi angażowały się w walkę,
piechota posuwała się dalej, ale bez bliskiego, bezpośredniego wsparcia
czołgów ponosiła ciężkie straty, napotykając świetnie przygotowane sieci
okopów i bunkrów drugiej linii obrony Sowietów. Działa przeciwlotnicze
i Luftwaffe rozpraszały ciągłe ataki lotnictwa sowieckiego, ale nie miały
wystarczającej siły ognia, żeby je zdusić.
Dywizja „Grossdeutschland” stale posuwała się naprzód wzdłuż szosy na
Obojań. Jednak po ośmiu kolejnych atakach elitarna formacja nadal nie
zdołała przerwać sowieckiej linii, zanim jej wysunięte oddziały zatrzymały
się na noc. Dywizja ta rozpoczynała operację „Cytadela” z trzystoma
pojazdami pancernymi, własnymi i przydzielonymi. Zdolność bojową
zachowało osiemdziesiąt.
Na jej lewym skrzydle 3 Dywizja Pancerna przebiła się po południu do
Pieny – oficjalnie nazywanej rzeką, choć w rzeczywistości był to raczej
strumień137. Ale jego brzegi były na tyle grząskie, że onieśmielały nawet
załogi czołgów Panzer III i IV. Wzniesienie po odległej, przeciwnej stronie,
mimo iż obiektywnie nieduże, dawało sowieckim czołgom i działom
przeciwpancernym wystarczającą przewagę, by powstrzymać niemieckie
natarcie. 11 Dywizja Pancerna, wspomagana w pewnej mierze przez czołgi
z „Grossdeutschland” i piechotę ze 167 Dywizji, przedarła się do
Olchowatki (noszącej tę samą nazwę co będąca miejscem ciężkich zmagań
miejscowość w sektorze Frontu Centralnego), lecz nie posunęła się dalej,
ponieważ naprzeciw niej stała 1 Brygada Zmechanizowana i wspierające ją
działa przeciwpancerne oraz strzelcy. Hoth był niezadowolony z powolnych
postępów w sektorze Knobelsdorffa. Jednak Otto von Knobelsdorff,
służący niegdyś w piechocie, nie oczekiwał cudów138. Jego korpus,
wprawdzie z opóźnieniem, ale przedarł się przez drugą linię obrony.
Dociągnął do Waffen SS – po prostu potrzebował „jednego dnia więcej!”.
5 lipca żołnierze z błyskawicami na naszywkach byli bliscy osiągnięcia
celu, którego oczekiwano od „Cytadeli” od samego początku. Dzięki
mechanikom poważne straty w broni pancernej zostały zmniejszone do
około piętnastu maszyn, co oznaczało doprowadzenie pułków pancernych
na powrót prawie do wymaganej siły. 6 lipca Hausser rozmieścił je na
jeszcze węższym odcinku. Dywizje „Leibstandarte” i „Das Reich” ​ponownie
szły ramię w ramię frontem o szerokości mniej więcej dziesięciu
kilometrów, mając płytką rzekę i grzęzawiska na obu skrzydłach. Ich
pierwszym celem była sieć umocnionych wzgórz, stanowiących rdzeń
drugiej linii sowieckiej obrony w ich sektorze139. Dywizja „Leibstandarte”
poderwała się około 7.30, ponosząc straty wskutek ostrzału oddziałów 1
Armii Pancernej, ale przed południem przedarła się przez resztki 51
Dywizji Strzelców Gwardii, obeszła umocnioną wieś Jakowlewo
i zepchnęła obrońców sowieckich na zachód. Podczas gdy grenadierzy
pancerni trzymali Rosjan w szachu, pancerna grupa bojowa wbiła się na
głębokość mniej więcej trzynastu kilometrów w sowiecką linię obrony,
zanim napotkała następną strefę pól minowych, bunkrów i dział
przeciwpancernych.
Czołgi uzupełniły już raz tego popołudnia paliwo i amunicję w strefie
natarcia. Teraz padały ofiarą min porozrzucanych na drogach i ścieżkach,
a niekiedy podrzucanych przez specjalnie wyszkolone psy. Zniszczeniu
uległ wóz łączności radiowej służący do komunikacji ze wsparciem
lotniczym, co stanowiło poważną stratę dla szpicy znajdującej się poza
zasięgiem skutecznego rażenia własnej artylerii. Zapadające ciemności
stały się wystarczającym usprawiedliwieniem zakończenia walki
i umocnienia zajmowanych pozycji.
Dywizji „Das Reich” szło na początku trudniej. Prowadzący ją pułk
grenadierów został zatrzymany naprzeciw wzgórza nr 243 przez sięgające
po kolana błoto, pola minowe, okopane czołgi oraz ogień artylerii i broni
lekkiej. Dywizyjne tygrysy powstrzymały pancerny kontratak, ale piechota
mogła ruszyć do szturmu i oczyścić kompleks bunkrów i okopów dopiero
wtedy, gdy kwatera dowodzenia zdołała skoordynować
dziewięćdziesięciominutową nawałę powietrzną i artyleryjską na wzgórze.
Czołgi Dywizji „Das Reich” mogły w ciągu popołudnia dotrzymać kroku
Dywizji „Leibstandarte” – Niemcy celowali przecież w elastyczności
uzyskanej za sprawą technicznego zaawansowania.
Pod koniec dnia oddziały Waffen SS przełamały drugą linię sowieckiej
obrony. Jednak punkty umocnione na flankach trzymały się i stawiały opór.
5 lipca około południa Dywizja „Leibstandarte” meldowała o „ogólnym
wrażeniu, że Rosjanie uciekają”. Wieczorem jej raporty mówiły o „twardym
i zdecydowanym oporze” z „silnym” wsparciem z powietrza140. Korpus
podawał liczbę pięciuset pięćdziesięciu dwóch jeńców wziętych do niewoli
pierwszego dnia. Tylko piętnastu z nich zostało dostarczonych przez
„Leibstandarte”. Tylu wystarczało na potrzeby przesłuchań. Świeżo
schwytani jeńcy wojenni mówili, że kompanie strzelców były dobrze
zaopatrzone w broń i amunicję. Racje żywnościowe były dobre, częściowo
dzięki umowie lend and lease. Dziesiątki lat później weterani Armii
Czerwonej wspominali swoje zdziwienie i rozbawienie, gdy otwierali
kartony z solą, fabrycznie produkowanymi papierosami i papierem
toaletowym, używanym czasami, by pisać listy do domu. Morale
postrzegano ogólnie jako „dobre”. Jednak o tym Waffen SS wiedziało już
wcześniej. Pomijając wszystkie gorączkowe relacje uczestników walk
i korespondentów, teren zdobyty przez „Leibstandarte” i „Das Reich” 5 i 6
lipca sprowadzał się do wąskiego występu, który na mapie przypominał co
najwyżej wysunięty środkowy palec.
Pozostaje kwestią otwartą, czy można było dzięki temu zyskać coś
więcej. Dywizja „Leibstandarte” zaproponowała utworzenie przyczółka
mostowego na Psiole następnego dnia, ale jej tygrysy jeszcze o północy
ścierały się z T -34. Poza tym sztab korpusu miał inne problemy. Podwójna
rola Dywizji „Totenkopf” – jako siły ofensywnej i straży flanki – wiązała
się, w najlepszym przypadku, z rozproszeniem sił. Dysponując torującą
drogę kompanią tygrysów, oddziały pancerne posunęły się o ponad
trzydzieści kilometrów – przekroczyły drogę Obojań–Biełgorod i dotarły
do linii kolejowej Biełgorod–Kursk, zanim się zatrzymały. Jak dotąd
wszystko było w porządku. Jednak sukces związany z posuwaniem się
dywizji coraz bardziej odsłaniał jej lewe skrzydło, które jednocześnie było
skrzydłem korpusu. Zgodnie z zasadami prowadzenia walki siłami
pancernymi zapewnienie bezpieczeństwa należało do piechoty, ale
przeznaczona do tego dywizja została już zaangażowana gdzie indziej.
Manstein był świadomy potencjalnego problemu i podkreślał z naciskiem,
że potrzebuje przynajmniej dwóch dodatkowych dywizji piechoty, ale
spotkał się z odmową. Tymczasem Dywizja „Totenkopf” otrzymała rozkaz,
by zabezpieczenie flanki wydzielić z własnych sił – kosztem zdolności do
wykorzystania powodzenia w głównym sektorze.
Utrzymywanie pozorów i pokazy siły wystarczyły na całe popołudnie, ale
Sowieci nadal najpierw nękali, a potem atakowali coraz bardziej wydłużoną
prawą flankę sił pancernych Waffen SS . W rozkazach na następny dzień
Hoth chwalił korpus za „niepowstrzymane parcie naprzód” i dążył do
zażegnania problemu, polecając Dywizji „Totenkopf” atakować od samego
rana w kierunku wschodnim i północno​-wschodnim, a w ciągu dnia często
ponawiać ataki i równocześnie ubezpieczać skrzydło korpusu i wspierać
postępy III Korpusu Pancernego141.
II

W przeciwieństwie do Modela i Rommla, Hermann Hoth nie podejmował


prób dowodzenia armią na froncie, lecz od początku operacji „Cytadela”
wizytował kwatery główne korpusów i dywizji, osobiście zapoznawał się
z sytuacją i formułował zalecenia. Spodziewał się, że druga linia sowieckiej
obrony zostanie przełamana 6 lipca. Na przeszkodzie stanął błotnisty teren
i opór Rosjan, ale dowódca 4 Armii Pancernej odczuwał zadowolenie
i określał dzień jako „pełny sukces”142. Natomiast Manstein był na tyle
zaniepokojony ogólnym brakiem postępów, że 6 lipca poprosił Naczelne
Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH ) o rzucenie do walki XXIV Korpusu
Pancernego. Zeitzler143 odmówił, więc Manstein rozkazał Hothowi nadal
przebijać się naprzód. Jednak obaj generałowie aż nazbyt dobrze rozumieli,
że sukces 4 Armii Pancernej zależał od zabezpieczenia przez Kempfa i III
Korpus Pancerny coraz bardziej rozciągniętej prawej flanki Hotha.
Jak zwykle w trakcie operacji „Cytadela” łatwiej było to powiedzieć, niż
osiągnąć144. Na dzień 6 lipca Breith wydał 19 Dywizji Pancernej rozkaz, by
ruszyć na północ wzdłuż Dońca. Tymczasem 6 i 7 Dywizja Pancerna miały
się posuwać na północny wschód, odgrywając podwójną rolę ochrony
skrzydła i siły uderzeniowej. Koncentracja i przeprawa przez ciężki most
pontonowy w sektorze 7 Dywizji Pancernej zabrały 6 Dywizji Pancernej
cały poranek. Dwie pozostałe dywizje weszły do akcji przed świtem. 19
Dywizja Pancerna straciła osiem czołgów na minach, zanim udało jej się
zmienić oś natarcia i zaatakować 81 Dywizję Strzelców Gwardii z flanki
i od tyłu, zdobywając umocnioną wieś Razumnoje i okolicę. Pułki
grenadierów pancernych poniosły jednak ciężkie straty. Sowiecka obrona
była rozbudowana i uporczywa, a zażarte kontrataki wywoływały szok
w szeregach niezaprawionych w boju uzupełnień dywizji.
7 Dywizja Pancerna, dawna „Dywizja Duchów” Erwina Rommla,
prowadziła natarcie 25 Pułkiem Pancernym wzmocnionym kompanią
tygrysów i doszła do miejscowości Krutoj Łog, gdzie napotkała blokadę
utworzoną poprzedniej nocy przez dywizję wydzieloną z odwodu 7 Armii
Gwardii. Strzelcy 73 Dywizji Gwardii udzielili odpowiedzi na pytanie, czy
Armia Czerwona jest zdolna do walki poza przygotowanymi pozycjami.
Rozkaz dowódcy jednego z niemieckich batalionów pancernych brzmiał:
„Pełnym gazem naprzód!” (Mit Vollgas heran!). Naturalnie nierówny teren,
który wykorzystano do ukrycia dział przeciwpancernych, oraz karabiny
w rękach zdeterminowanych obrońców zablokowały jednak Niemców na
większą część dnia. Doświadczeni grenadierzy pancerni rzadko kiedy mieli
do czynienia z takim natężeniem ognia. Nawet tygrysy zostały
zaszachowane. Dopiero gdy 6 Dywizja Pancerna, zgodnie z zasadą „lepiej
późno niż wcale”, podeszła pod lewe skrzydło 7 Dywizji, można było na
nowo podjąć natarcie, lecz – podobnie jak często działo się w innych
sektorach – zostało ono zatrzymane przez zapadający zmierzch u stóp gęsto
zadrzewionego bezimiennego wzgórza, które zdawało się najeżone setkami
rosyjskich dział.
6 lipca Watutin spędził prawie tyle samo czasu na przekonywaniu
przełożonych, co na walce z Niemcami145. Coraz wyraźniej było widać, że
pancerne kontrataki korpusu pancernego należącego do Frontu
Woroneskiego były za słabe, żeby zadać poważne straty zmasowanym
niemieckim siłom pancernym. Watutin odpowiedział, żądając szybkiego
wydzielenia czterech dodatkowych korpusów czołgów z odwodu Stawki. Ta
potężna siła umożliwiłaby kontratak wystarczająco mocny, by przynajmniej
zdobyć przewagę w sektorze.
Wasilewski zgodził się, rekomendując dwa korpusy pancerne jako
bezpośrednie wzmocnienie i przesuwając 5 Armię Pancerną Gwardii bliżej
strefy walk. Stalin przekazał telefonicznie swoją odpowiedź. Watutin miał
otrzymać dwa korpusy pancerne, utrzymać teren i wyczerpać Niemców.
Frontowi Stepowemu nakazano przesunąć 5 Armię Pancerną Gwardii
w kierunku Kurska. Wszystkie te decyzje miały na celu zatrzymanie wroga
na miejscu do czasu przygotowania wielofrontowej ofensywy.
7 lipca Watutin odpowiedział dążeniem do wzmocnienia wysuniętych
pozycji: należało przygwoździć środek niemieckiego natarcia i wytracić
jego impet. Miało to dać świeżo przybyłym korpusom pancernym czas na
zajęcie pozycji i przekucie impasu w zwycięstwo. 2 i 5 Korpusowi
Pancernemu rozkazano zatrzymać dywizje Waffen SS , podczas gdy 31
Korpus Pancerny miał uderzyć na ich prawe skrzydło. Zadaniem 6 Korpusu
Pancernego i 31 Korpusu Zmechanizowanego było zablokowanie natarcia
Knobelsdorffa w kierunku na Obojań. Dwie armie lotnicze miały zapewnić
pełne wsparcie. Lokalne sowieckie kontrataki na linii frontu trwały w nocy
z 6 na 7 lipca dopóty, dopóki wszelki kontakt stał się niemożliwy z powodu
mgły. Mgła zapowiadała zmianę pogody – deszcz i chmury, które miały
spowolnić niemieckie czołgi i przeszkadzać sztukasom. Meteorolodzy
Mansteina również umieli czytać mapy pogody. Korpus Knobelsdorffa
otrzymał na 7 lipca rozkaz posuwania się w stronę Obojania i osłaniania
lewej flanki Haussera, podczas gdy formacje Waffen SS miały się włamać
i przebić przez system obrony sowieckiej. Na obu generałach ciążyło
niewypowiedziane żądanie: „Zwiększcie tempo!”146.
Luftwaffe również przyrzekła Hothowi całość swoich sił i gdy 4 Armia
Pancerna rozpoczęła atak około 4.00 nad ranem, miała już nad głowami
sztukasy bombardujące pozycje sowieckie – od sześćdziesięciu do
osiemdziesięciu samolotów, nadlatujących w odstępach od pięciu do
dziesięciu minut i celujących we wszystko, co przypominało pozycje
artyleryjskie lub przeciwpancerne147. 11 Dywizja Pancerna i Dywizja
„Grossdeutschland” – formacje nacierające w centrum i na prawym
skrzydle – wczesnym rankiem dokonały przełamania w pobliżu wsi
Dubrowa, zaledwie kilka kilometrów od równiny, do której czołgi tak
uparcie dążyły przez trzy długie dni.
Mniej więcej o 5.00 ruszyły do kontrataku 6 Korpus Pancerny i 3
Korpus Zmechanizowany w sile ponad stu czołgów T -34, osłanianych
przez szturmowe iły​-2. Jak zwykle Sowieci wspomagali natarcie masowym
ostrzałem artyleryjskim i rakietowym. Dywizja „Grossdeutschland” utknęła
na trzy godziny naprzeciw wsi Syrzewo, gdy dołączone do niej pantery
wjechały na nieoznaczone pole minowe148. Późnym popołudniem tylko
czterdzieści ze stu osiemdziesięciu czterech rozpoczynających bitwę
czołgów nadawało się do kontynuowania operacji. Nie mogło to pozostać
bez wpływu na morale nawet tak elitarnej jednostki, zwłaszcza gdy weźmie
się pod uwagę dalsze wydarzenia. Pojawiały się pytania: Czy tygrysów
błędnie używano jako szpicy? Czy nie byłyby skuteczniejsze, gdyby używały
swoich długolufowych dział, wykorzystując zasięg, któremu T -34 nie
mogły sprostać, zamiast wikłać się w walkę na krótkim dystansie
z przeważającą liczbą maszyn przeciwnika? Jednak tamtego dnia wszelka
myśl o użyciu czołgów Panzer III i Panzer IV jako lądowych
odpowiedników niszczycieli chroniących pancerniki​-tygrysy została
zarzucona, gdy lżejsze pojazdy pancerne trzeba było nieustannie wycofywać
na przeciwległe zbocza, żeby uniknąć prowadzonego z góry ognia ciężkich
haubic rosyjskich. Tocząc trwające resztę dnia walki wręcz, podczas
których teren przechodził wielokrotnie z rąk do rąk, Dywizja
„Grossdeutschland” zdołała się posunąć o niecałe pięć kilo​metrów
i dotrzeć w końcu do Syrzewa, ostatniego punktu umocnionego przed
Obojaniem. 11 Dywizja Pancerna zrównała się z nią, ale nie zdobyła nic
więcej, napotykając podobnie silny opór.
Za każdym razem, gdy zdawało się, że Sowieci wpadają w panikę,
udawało im się zebrać siły i kontratakować. Watutin ściągnął posiłki ze
względnie spokojnych sektorów i posłał drogą na Obojań, brygada za
brygadą i batalion za batalionem. 6 Korpus Pancerny i 3 Korpus
Zmechanizowany ustabilizowały linię wokół Syrzewa. Szturmowe iły​-2
powstrzymały postępy Dywizji „Grossdeutschland”, zapisane na kartach jej
historii jako „powolne i mozolne”. Grenadierzy pancerni z tej dywizji
ponieśli ciężkie straty od ognia artylerii i moździerzy, a ostatni
z dywizyjnych tygrysów został unieruchomiony podczas kontrataku
rosyjskiego. Pojedynek artyleryjski trwał nawet po zapadnięciu zmroku –
działa i wyrzutnie rakiet strzelały na oślep lub ostrzeliwały wcześniej
zlokalizowane cele, często już opuszczone.
Szło to powoli, a cena była wysoka. Niemcy jednak odnotowywali pewne
postępy; z sowieckiej perspektywy – niebezpiecznie stałe postępy.
Trudność polegała na tym, że Hoth postawił korpusom cele znajdujące się
trzy razy dalej niż aktualnie osiągnięte. Jasnym punktem było zdobycie
wzgórza nr 230 na wschód od Syrzewa niespodziewanym atakiem batalionu
rozpoznawczego Dywizji „Grossdeutschland”, wspieranym dywizyjnymi
działami szturmowymi. Był to pierwszy sukces „Cytadeli” osiągnięty
finezją i manewrem149. Znalazł też odpowiednie odbicie w raportach
i kronikach jako wartościowy punkt wyjścia operacji następnego dnia. Dla
saperów, którzy spędzili kolejną noc na oznaczaniu i oczyszczaniu pól
minowych wokół Syrzewa, żeby umożliwić czołgom poranne natarcie,
stanowiło to nędzną pociechę.
Dywizjom Waffen SS szło lepiej, znacznie lepiej. Hoth powtórzył
Hausse​rowi, że ostatecznym celem korpusu jest Prochorowka i „ma
nadzieję”, że zostanie on osiągnięty przed końcem dnia. Dywizje
„Leibstandarte” i „Das Reich” wyruszyły około 2.30 w nocy i minęły swoje
pozycje wyjściowe trzy godziny później. Mimo nieustannych kontrataków
ich oddziały pancerne, uformowane w kliny z tygrysami na brzegach150,
zepchnęły w ciągu poranka na tyle głęboko to, co pozostało z 5 Korpusu
Pancernego Gwardii, że pod koniec dnia Niemcy byli już w głębi trzeciej
linii sowieckiej obrony. Luftwaffe panowała w powietrzu, chroniąc ogony
sztukasów i henscheli przed sowieckimi myśliwcami. Grupy uderzeniowe
Dywizji „Leibstandarte” i „Das Reich” pojechały drogą na Prochorowkę,
znacząc swój szlak rozbitymi pojazdami, ogłuszonymi jeńcami i zabitymi.
Dywizja „Leibstandarte” donosiła o zniszczeniu siedemdziesięciu pięciu
i przejęciu stu dwudziestu trzech czołgów. Załogi samolotów odpowiadały,
że nie sposób ustalić, komu co należy przypisać na powiększającym się
cmentarzysku czołgów.
Szpice Waffen SS musiały jednak stawiać czoła kontratakom sowiec​kich
czołgów w sile od trzydziestu do sześćdziesięciu, które zdawały się nie
mieć końca. Bez „świetnego wsparcia Luftwaffe”151, opisywanego przez
Dywizję „Das Reich” i potwierdzonego przez główną kwaterę dowodzenia
korpusu, sytuacja wyglądałaby kiepsko. Niemniej nawet ze wsparciem
lotniczym czołgiści wybijali dziury, zamiast otwierać fronty, posuwając się
do przodu najszybciej, jak to było możliwe, lecz nie troszcząc się o flanki.
Batalion rozpoznawczy dywizji pancernej nie miał się jedynie „skradać
i podpatrywać”. Osiemnaście miesięcy w Związku Sowieckim pokazało, że
jakąkolwiek informację, która była coś warta, można zdobyć tylko w walce,
więc pancerny batalion rozpoznawczy stał się pierwszorzędnym narzędziem
bojowym, wyposażonym w wozy opancerzone, pojazdy półgąsienicowe
i cały arsenał broni ciężkiej. Późnym popołudniem batalion rozpoznawczy
Dywizji „Leibstandarte” dołączył do nielicznych nadających się do użytku
czołgów, które uczestniczyły w ostatnim natarciu w kierunku Psioła, potem
natknął się na pole minowe na tyle rozległe i ogień na tyle silny, by
przedłożyć ostrożność nad dzielność, przynajmniej na czas nocy.
Rajd ku Psiołowi pasował do typowego dla Waffen SS wyobrażenia
o własnej formacji jako mieszance energii i brawury. Była to jednak
krótkotrwała opcja. Watutin wydał 2 Korpusowi Pancernemu Gwardii
rozkaz uderzenia na prawe skrzydło korpusu Waffen SS . Ataki rozpoczęły
się o świcie. Pociski wystrzelone z dział Dywizji „Totenkopf” trafiały tam,
gdzie mogły dosięgnąć. Czołgi Panzer IV, wykorzystywane do przeróżnych
zadań, okopane po wieżyczki, okazały się prawie tak samo skuteczne jak
tygrysy w zwalczaniu czołgów sowieckich na dalekim dystansie. Do
południa liczba T -34 wyeliminowanych z walki była na tyle wysoka, by
zatrzymać kontratak. Jednak im dalej posuwały się dwie pozostałe dywizje,
tym bardziej zagrożone stawały się ich czołowe oddziały. James Longstreet,
generał konfederatów, powiedział kiedyś o nowych oddziałach, że są „czułe
na punkcie skrzydeł jak dziewica”. Jednak nawet doświadczeni weterani nie
mogli zignorować ciągłego „obmacywania”. Dowódcy Dywizji
„Leibstandarte” i „Das Reich” coraz częściej musieli wykorzystywać
swoich grenadierów pancernych do utrzymania wydłużającego się
korytarza, który Rosjanie z determinacją usiłowali zamknąć152.
Była to niebagatelna misja. Ciężkie walki, toczone do późnej nocy,
zostały utrwalone w historii pewnej kompanii Waffen SS przygniecionej
ostrzałem do ziemi przed nasypem kolejowym. Dowódca kompanii został
ranny. Dowodzenie przejął młody podporucznik. Przez sześć następnych
godzin trwała zacięta walka na krótkim dystansie. Nowy dowódca,
dwukrotnie ranny, zdawał się pojawiać wszędzie tam, gdzie sytuacja
zaczynała wyglądać najgorzej. Gdy T -34 natarł na Niemców z flanki, sam
zaatakował czołg. Potem jakaś zabłąkana kula wywołała eksplozję granatu
dymnego w kieszeni jego spodni. Bez chwili wahania podporucznik zdarł
z siebie spodnie i bieliznę, i kontynuował dowodzenie na linii walk jedynie
w kurtce i butach153. Anegdota kojarzy się z żartami o „ryzykowaniu
wszystkiego dla Führera”, ale przywołuje również na myśl element etosu
Waffen SS , który pociągał – i nadal pociąga – mężczyzn wychowanych
w społeczeństwach, które łączą cywilizacyjny postęp z eliminacją wyzwań.
Wojenne szczęście opuściło porucznika Joachima Krügera tydzień później.
Na nagrodę musiał czekać do czerwca 1944 roku, gdy w końcu przyznano
mu pośmiertnie Krzyż Rycerski – najwyższe w Rzeszy odznaczenie za
odwagę i dowodzenie na polu walki.
Hausser przesłał Hothowi swój raport o godzinie 22.40154. Opisywał
w nim sowiecką „ofensywną obronę”, charakteryzującą się ​natarciami,
atakami z flanki i kontratakami, połączonymi z silnymi uderzenia​mi
z powietrza na małą skalę. Czołowe oddziały Dywizji „Leibstandarte” i „Das
Reich” wciąż jeszcze były zaangażowane w walkę i za wcześnie było mówić
o wynikach. Dywizja „Totenkopf”, wspierana przez pułk piechoty, poczyniła
postępy mimo ciężkiego ataku z powietrza i ognia artyleryjskiego. Pogoda
była „słoneczna, sucha i ciepła”. Drogi były „przejezdne dla wszystkich
pojazdów”, a korpus poruszał się we właściwą stronę.
Bezwiednie potwierdzała to przechwycona przez Niemców depesza
radiowa Watutina przesłana tego wieczoru do podwładnych, która mówiła,
że w żadnym wypadku nie wolno dopuścić do przedarcia się Niemców
w kierunku Kurska. Była ona echem zwięzłego i jednoznacznego rozkazu
wydanego Watutinowi przez samego Stalina, dodatkowo wzmocnionego
przez Chruszczowa, że 4 Armia Pancerna musi zostać zatrzymana155. Rzecz
jasna, za tą dyrektywą stał cały system motywacji i zarządzania w Związku
Sowieckim. 1 Armia Pancerna wciąż nadawała się do walki, lecz Watutin
rozmieszczał już wzmocnienia Stawki za reorganizowanymi oddziałami
pierwszej linii. Nikołaj Popiel, doświadczony w walce oficer sił
pancernych i zarazem główny oficer polityczny Katukowa, opisywał 7 lipca
jako jeden z najtrudniejszych dni w bitwie pod Kurskiem, w którym siła 1
Armii Pancernej uległa istotnemu zmniejszeniu156. Dowódca tej armii
wcześniej trzeźwo zwracał uwagę na niemieckie „większe jednostki”
i „cięższe czołgi”, których działa miały znaczną przewagę zasięgu nad
siedemdziesięciosześciomilimetrowymi działami T -34157. Co więcej,
niemieckie samoloty atakujące cele naziemne powodowały ciężkie straty,
jeszcze zanim jednostki pancerne dotarły na linię frontu.
W 1943 roku Armia Czerwona szorstko obchodziła się z wyższymi
oficerami, którzy widzieli duchy i cienie. Watutin i jego podwładni byli
zaprawionymi w boju weteranami. W ich przypadku mówienie
o zszarganych nerwach byłoby wyolbrzymianiem sytuacji. Jednak nie
dawało im spokoju jedno zasadnicze pytanie: co trzeba zrobić, żeby
zatrzymać tych hitlerowców? Od czerwca 1941 roku odnosili zwycięstwa
dzięki finezji: grze pozorów i manewrom. Stalingrad świadczył, że byli
wrażliwi na mocne bicie. Teraz zarówno Wehrmacht, jak i Waffen SS brały
to, co Związek Sowiecki musiał dać, i ciągle przychodziły po więcej, tak
nieubłagane, tak niemiłosierne i tak nieludzkie jak rosyjska pogoda, a może
raczej – jak sowiecki system.
Podobne myśli pojawiały się w związku z niewyczerpalnymi, jak się
zdawało, niemieckimi dostawami tygrysów. Sowiecka piechota, załogi broni
przeciwpancernej i czołgiści donosili o zniszczeniu całych tuzinów tych
maszyn, tymczasem każdego dnia tygrysy prowadziły atak. Po części winne
tu były: adrenalina, strach, zaburzone poczucie czasu, dym i kurz, które
dodatkowo wzmacniają skłonność do przesady, gdy przychodzi oceniać
liczebność i walory przeciwnika. W oczach załóg samolotów nad
Pacyfikiem niszczyciele stawały się pancernikami. Alianci na linii frontu
w Normandii w każdym czołgu widzieli panterę lub tygrysa. Ponadto,
w specyficznym kontekście bitwy pod Kurskiem, tygrys i czołg Panzer IV
wyglądały wystarczająco podobnie w warunkach bojowych, które nie
pozostawiały czasu na dokładną weryfikację.
Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Tygrysy Grupy Armii
„Środek” były przypisane kompaniami do dywizji pancernych, co dawało
wyjściową siłę maksymalną rzędu piętnastu lub szesnastu maszyn. Po
dwóch–trzech dniach walki z kompanii zostawała połowa, a po następnych
dwóch–trzech dniach – jedna czwarta. W kolejnych dniach liczba była już
stała dzięki pracy załóg remontowych.
Poza tym nie wszystkie unieruchomione pojazdy odpadały z powodu
zniszczenia w walce. Niektóre miały problemy typowe dla niedotartych
egzemplarzy. Inne wymagały rutynowych napraw, przy czym dotyczyło to
głównie tygrysów. Jednak żadna z wymienionych okoliczności nie
powodowała wycofania pojazdu z linii na dłużej niż jeden dzień.
Uszkodzenie w walce mogło być też powierzchowne, nawet w wypadku
czołgów Panzer III i Panzer IV. Trafienia pociskami z dział przeciw​-
pancernych, szczególnie tych mniejszego kalibru, nie zawsze powodowały
całkowite zniszczenie pojazdu. Wyjąwszy eksplozję paliwa lub amunicji,
wystarczającą do wypalenia lub rozerwania czołgu na części, uszkodzenia
mogły być naprawione, wnętrze wyczyszczone z ludzkich szczątków,
a straty uzupełnione w ciągu godzin lub dni.
Załogi często mogły naprawić uszkodzone gąsienice o własnych siłach,
a ryzyko wystawienia się na ostrzał było znacznie mniejsze niż to, które
wiązało się z pozostawaniem w dużym, nieruchomym celu158. Naprawa pod
ogniem przeciwnika, choć trudno nazwać ją zwykłą czynnością, była
powszechna: niektóre uszkodzone czołgi naprawiano trzy razy w ciągu dnia
i posyłano z powrotem czwarty raz do walki. Natomiast naprawy
unieruchomionych maszyn wykonywano częściej po zapadnięciu zmroku,
wliczając ryzyko zdradzenia się światłem ze spawarek i lamp. Jak ostrzegali
rosyjscy czołgiści, okopanego czołgu nie dało się szybko odkopać. Na
terenie utrzymanym do końca dnia Niemcy zawsze sprawdzali
unieruchomione lub porzucone czołgi obu armii, czyniąc sowieckie straty
permanentnymi.
Gdy 7 lipca wszystko zostało podliczone i na wszelki sposób
sprawdzone, Korpus Pancerny SS dysponował wieczorem dziesięcioma
pojazdami pancernymi więcej niż rankiem tego dnia. Mając paliwo, wodę
i amunicję, i do tego kilka godzin przerywanego wybuchami bomb,
niepokojonego przez adrenalinę snu, czołgiści Dywizji „Leibstandarte”
i „Das Reich” byli jeszcze w stanie wypełnić misję czekającą ich
następnego dnia i współdziałając z XLVIII Korpusem Pancernym, zniszczyć
sowieckie siły znajdujące się przed nimi.
III

Manstein był coraz bardziej zaniepokojony brakiem postępów III Korpusu


Pancernego. Łagodnie przypomniał Breithowi, że powodzenie zależy od
koordynacji działań jego dywizji. Jednak 7 lipca Sowieci mieli inne
pomysły159. Na lewej flance korpusu, bronionej przez 19 Dywizję
Pancerną, 73 Pułk Grenadierów Pancernych zdobył stację kolejową i wieś
Krejdę, a następnie przy wsparciu batalionu czołgów zajął Bliżną
Igumwienkę i otaczające ją wzniesienia. Mniejsza o nazwy, to ledwie
zauważalne punkciki na mapie. Sowiecka 81 Dywizja Strzelców Gwardii
trzymała teren, dopóki nie została dosłownie rozjechana czołgami. 73 Pułk
Grenadierów Pancernych stracił pułkownika dowodzącego na linii frontu
zgodnie z uznaną niemiecką praktyką. Jedna z kompanii pułku stopniała
z końcem dnia do dziesięciu ludzi. Pod wieczór dowódca niemiec​kiej grupy
bojowej oświadczył, że rezerw nie ma i żadnej odsieczy nie będzie:
„Jedyne, co wam zostało, to okopać się tam, gdzie jesteście”.
6 Dywizja Pancerna, znajdująca się w centrum ugrupowania, wyruszyła
o 7.30 rano pod osłoną sztukasów, z czterema zdolnymi do walki tygrysami
na przedzie. Miny spowolniły natarcie, zanim dywizyjna pancerna grupa
bojowa osiągnęła i oczyściła swój pierwszy cel – umocnioną wieś o nazwie
Siewrukowa. Rzeka Razumnaja okazała się znacznie trudniejszą przeszkodą.
Był to typowy dla stepów ciek wodny, z wieloma zakolami i brzegami tak
nasiąkniętymi wodą, że brody były nieprzejezdne. Oba mosty zostały
wysadzone. Saperzy i pontonierzy, którzy przystąpili do konstruowania
mostu zdolnego utrzymać ciężar czołgów Panzer III i Panzer IV, zostali
z niego zdmuchnięci ogniem sowieckiej artylerii i katiuszy. Dywizyjny
batalion grenadierów pancernych, którego lżejsze pojazdy półgąsienicowe
były w stanie poruszać się po grząskim gruncie, osłonił saperów,
przekroczył rzekę i uchwycił przyczółek, ale utknął, kontratakowany przez
sowieckie czołgi. Niemiec​kie czołgi pozostały na odległym brzegu, pod
intensywnym ostrzałem artyleryjskim. Jeszcze nie mat, ale szach.
[^]
7 Dywizja Pancerna zaczęła dzień od wjechania w morderczą strefę
ognia dział przeciwpancernych kaliber 76 mm. Potem oczyszczała
umocnione Miasojedowo dom po domu, biorąc w trakcie tej operacji
dwustu jeńców. Na koniec została wciągnięta w zasadzkę urządzoną przez 7
Armię Gwardii. Kontrataki były tak silne, że Breith musiał zawrócić tygrysy
do sektora i wystąpić do Luftwaffe o dodatkowy batalion osiemdziesiątek
ósemek. Pod wieczór było jasne, że 8 lipca 7 Dywizja Pancerna nie będzie
w stanie zrobić nic poza osłanianiem flanki. Dywizje piechoty Erharda
Rausa w XI Korpusie na skraju prawego skrzydła Grupy Operacyjnej
„Kempf”, dalej na południe, miały dość własnych problemów związanych
z nadmiernym rozciągnięciem i unieruchomieniem wobec przeważających
sił sowieckich. Ten sektor również nie dawał okazji do leniuchowania. 5
lipca wywiad sygnałów przechwycił rosyjską rozmowę telefoniczną.
Dowódca pułkowy raportował wzięcie do niewoli stu pięćdziesięciu jeńców
i pytał, co ma z nimi zrobić. Odpowiedź brzmiała: „Zostawić kilku na
przesłuchanie, a resztę zlikwidować”160. Nieco później tego samego
wieczoru ten sam młodszy oficer meldował wykonanie rozkazu: większość
zabito od razu, resztę po przesłuchaniu, a zastosowanych podczas niego
metod lepiej sobie nawet nie wyobrażać.
Trudno stwierdzić, czy – lub kiedy – Erichowi von Mansteinowi zaczęły
puszczać nerwy. Nocą z 7 na 8 lipca mapa rejonu działania Grupy Armii
„Południe” przedstawiała niepokojący obraz161. Czołgi Hotha rzeczywiście
wgryzały się w linie obronne – oddziały Waffen SS posunęły się o ponad
dwadzieścia kilometrów – ale nadal tworzyły raczej łuki niż sektory.
Powstające wskutek tego flanki znajdowały się pod presją, która rosła
w miarę ich wydłużania się. Atakujące dywizje musiały kierować coraz
większe siły, zarówno czołgów, jak i piechoty, żeby owe flanki utrzymać.
Ani Grupa Armii, ani 4 Armia Pancerna nie miały do dyspozycji żadnych
realnych rezerw. Sztab Hotha donosił o dwóch nowych korpusach
pancernych posuwających się w kierunku sektora drogą na Obojań i o
zwiększonym ruchu ciężarówek na wschodnim skrzydle armii pancernej.
Manstein ponownie zwrócił się do naczelnego dowództwa o zgodę na
użycie XXIV Korpusu Pancernego. Jednak korpus stanowił kartę
przetargową całego sektora południowego, mimo że dysponując dwiema
niepełnymi dywizjami pancernymi, był – w kontekście operacji „Cytadela”
– raczej blotką niż figurą.
Gdyby Manstein w wolnych chwilach czytywał książki autorstwa Joela
Chandlera Harrisa[4], mógłby sobie przypomnieć postać lisa, który chciał
oszukać zająca, ale w rezultacie sam został przechytrzony162. Zamiast tego
na 8 lipca wydał XLVIII Korpusowi Pancernemu i Waffen SS rozkaz
posuwania się maksymalnie szybko na północ, okrążenia sowieckich sił
pancernych znajdujących się na linii frontu i ich zniszczenia. Jednocześnie
oddziały Waffen SS miały ubezpieczać swoją prawą flankę przed atakami
z północnego wschodu. Plan stanowił konieczne odstępstwo od propozycji
Hotha, by skierować cały Korpus Waffen SS na północny wschód. Dwa łuki
4 Armii Pancernej trzeba było wyprostować, żeby zabezpieczyć flanki
armii. Najlepszym sposobem wyjścia z sytuacji było przebić się lub
przynajmniej iść naprzód. Mając łuki zamienione na sektor, Knobelsdorff
mógłby przeć na Kursk i połączyć się z Modelem. Hausser miał osłaniać
natarcie i zająć się wszystkim, co pokazałoby się ze strony sektora Frontu
Stepowego na przewidywanym polu bitwy pod Prochorowką.
Watutin zamierzał początkowo wykorzystać wciąż jeszcze w dużej
mierze nietknięte Armie 38 i 40, działające na jego prawym skrzydle, do
zmasowanego ataku na lewą flankę Knobelsdorffa. Zamiast tego, stosując
się do rozkazu Stalina, przesunął główną część ich sił zmotoryzowanych na
oś niemieckiego natarcia163. Wskutek tego o kontrataku można było
zapomnieć, ale posiłki wzmocniły pierwszą linię na tyle silnym taktycznym
połączeniem czołgów i batalionów zmotoryzowanych, że Dywizja
„Grossdeutschland” musiała skręcić na zachód i udzielić 3 Dywizji
Pancernej poważniejszego wsparcia, niż obaj dowódcy zamierzali.
W każdym razie XLVIII Korpus Pancerny posuwał się bez celu, aż
osiągnął Syrzewo. 3 Dywizja Pancerna i Dywizja „Grossdeutschland”
uderzyły na umocnioną wieś o świcie. Tygrysy i Panzer IV Dywizji
„Grossdeutschland” rozbijały jeden po drugim ataki T -34, polegające na
szalonych szarżach czołowych, które miały doprowadzić przynajmniej
niektóre z sowieckich pojazdów w zasięg skutecznego strzału. Jednak samo
Syrzewo stawiało opór164, a oficerowie polityczni zagrzewali broniący je
garnizon do walki na śmierć i życie. Po południu grenadierzy pancerni
Dywizji „Grossdeutschland” i oddziały pułku czołgów 3 Dywizji Pancernej
oczyściły wieś, wyglądającą wówczas jak połączenie złomowiska z rzeźnią.
Katukow i Popiel byli świadkami końcowych scen. Katukow, patrząc przez
lornetkę, zdawał sprawozdanie: „Przegrupowują się… Nacierają… Myślę,
że już po nich”.
1 Armia Pancerna zobaczyła czołgi Dywizji „Grossdeutschland”, które
ustawiały się, aby kontynuować natarcie na północ. Oznaczało to ciężkie
chwile.
Wcześniej, jeszcze o poranku, jeden z dywizyjnych batalionów
grenadierów pancernych meldował zajęcie Wierchopienia – wsi znajdującej
się na tyle daleko na północ od Syrzewa, że można było przypuszczać, iż
sowieckie linie obronne wreszcie zaczynają puszczać. Dowódca dywizji
nakazał swoim bezpośrednim odwodom – batalionowi rozpoznawczemu
i batalionowi dział szturmowych – nacierać na północ, obejść
Wierchopienie i zająć wzgórze nr 260.8, za drogą na Obojań.
Transportery półgąsienicowe, samochody pancerne i działa szturmowe
ruszyły. Wkrótce jednak grenadierzy pancerni zorientowali się, że źle
odczytali mapy. Byli na drodze na Obojań, to się zgadzało, ale w innej
wiosce, dobrych kilka kilometrów od Wierchopienia. Szef sztabu XLVIII
Korpusu Pancernego Friedrich von Mellenthin twierdził później, że takie
pomyłki na wojnie po prostu się zdarzają165. Jednak wzniosłe aforyzmy
w stylu Clausewitza nie na wiele przydały się oddziałom balansującym na
wysuniętej, wiotkiej gałęzi. Dalsza jazda była niemożliwa: drogę przecinał
dopływ Pieny, a most nie utrzymałby pojazdów opancerzonych. Dywizja
wydała grupie bojowej rozkaz utrzymania terenu do chwili, gdy kwatera
dowodzenia coś wymyśli166. Grupa bojowa posłała działa szturmowe
pojedynczo przez most, ustaliła linię obrony na drugim brzegu i rozpoczęła
przeprawę batalionu rozpoznawczego po bardzo już nadwerężonym moście.
Podczas tej akcji Rosjanie rozpoczęli serię kontrataków pancernych. Mniej
liczne niemieckie działa szturmowe, przenosząc się z jednej pozycji na
drugą, zaliczyły ponad pięćdziesiąt celnych trafień w ciągu nieznośnie
dłużącego się popołudnia. Przyczółek utrzymał się do chwili, gdy druga
grupa bojowa Dywizji „Grossdeutschland”, wyposażona w sprzęt do budowy
mostów, nadeszła z odsieczą.
Kolumna osiągnęła Wierchopienie o zmierzchu, w dużej mierze dzięki
sztukasom. SG 2 i 77 wykonały 8 lipca siedemset lotów formacjami w sile
do pięćdziesięciu maszyn i zapłaciły za to najwyższą cenę od początku walk.
Sowieccy piloci myśliwców wyciągnęli wnioski z dotychczasowych zmagań
i atakowali teraz siłami taktycznie podzielonymi na dwie części: najpierw
jedna wiązała myśliwce Luftwaffe, potem druga nagle spadała na
pozbawione osłony sztukasy. Ponoszone straty były nie do przyjęcia
w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej, zwłaszcza że jedynie
dzięki wsparciu z powietrza kolumna Dywizji „Grossdeutschland” mog​ła
„wbić się” w miasteczko, które w dziejach dywizji zostało nazwane
„twardym orzechem do zgryzienia”.
Wierchopienie rozciągnięte po obu stronach Pieny miało duże znaczenie
ze względu na most, który był w stanie utrzymać czołgi Panzer IV. Również
dla sowieckiej sieci obronnej był to obiekt zbyt ważny, by go nawet ze
słusznych względów zniszczyć, ponieważ mógł unieść T -34. W rezultacie
wywiązała się zacięta walka, w czasie której Niemcy ponieśli ciężkie straty
od ognia artylerii i dział przeciwpancernych, skoncentrowanych na drugim
brzegu rzeki. Jedna sowiecka brygada pancerna wytrzymała aż dwanaście
ataków167, zanim wreszcie wycofała się za Pienę i okopała na pozycjach,
które – taką Niemcy mieli nadzieję – będą ostatnim przystankiem
następnego poranka.
Stawiający im czoło Rosjanie też zmagali się z wieloma trudnościami.
Przez trzy palące dni na 3 Korpusie Zmechanizowanym spoczywał główny
ciężar walk w sektorze Obojań–Syrzewo. Dowódca wchodzącej w jego
skład 1 Brygady Zmechanizowanej skrupulatnie odnotował, że wieczorem 8
lipca jego pułk pancerny nie był w stanie dłużej utrzymać pozycji.
Komunikacja radiowa została przerwana. Dostawy pocisków
przeciwpancernych były wyczerpane. Liczba rannych rosła. Sąsiednia
brygada wycofała się. 1 Brygada Zmechanizowana wydawała się „wyspą
pośród morza ognia. Pozostawanie w tym sektorze chwilę dłużej nie miało
sensu”.
Dywizja „Grossdeutschland” miała najlepszych żołnierzy w całej
armii168, zawsze jako pierwsza otrzymywała nowe uzbrojenie i wyszkolone
uzupełnienia, a po wojnie, w Republice Federalnej Niemiec, uzyskała
status, który umożliwił publikację jej trzytomowej historii. Jednak
żołnierze 11 Dywizji Pancernej tamtego dnia dotrzymali jej kroku na
prawej flance. Nie było to łatwe zadanie. Jako że Watutin cały czas kierował
rezerwy na Obojań, atakujący – ilekroć spenetrowali linię obrony –
napotykali świeże oddziały w jeszcze większej liczbie. Choć 11 Dywizja
Pancerna nie dorównała natarciu sąsiada w kierunku Pieny, ochroniła flankę
Dywizji „Grossdeutschland” i przedarła się ku nacierającym oddziałom
korpusu Waffen SS , co oznaczało jednoczesną zmianę osi natarcia i nowe
rozlokowanie sił.
IV

8 lipca Hausser zaproponował wysłanie połączonych sił Dywizji „Leib​-


standarte” i „Das Reich” na północny zachód, w kierunku Psioła169.
Grenadierzy pancerni mieli kontynuować natarcie na Prochorowkę,
aczkolwiek jeszcze nie było wiadomo, czy będą działać jako szpica, czy
jako ruchoma flanka. Dywizja „Totenkopf” miała przekazać zadanie
ubezpieczania flanki 167 Dywizji Piechoty, rozlokowywanej właśnie
między Dywizją „Das Reich” a 11 Dywizją Pancerną, i podążyć na północny
zachód, na lewe skrzydło Dywizji „Leibstandarte”. Gdyby ten manewr się
powiódł, jego rezultatem byłby mocny kontakt z 11 Dywizją Pancerną, co
pozwoliłoby Waffen SS sforsować Psioł i oczyścić drogę na północ
tandemowi złożonemu z II Korpusu Pancernego SS i XLVIII Korpusu
Pancernego, a jednocześnie zlikwidować istniejące równoległe łuki.
To „gdyby” było wielkim znakiem zapytania. Luzowanie Dywizji
„Totenkopf” rozpoczęło się o 2.15 w nocy, ale minął prawie cały dzień,
zanim zostało ukończone. Znakomitą robotę wykonał przy tym sztab Waffen
SS , często uważany za obojętny na podobne szczegóły.
Korpus meldował „spokojną” noc, przynajmniej jak na standardy
operacji „Cytadela”, ale o 8.00 rano można było zobaczyć patrole i ruchy
wojsk na całym froncie. Czołgi i działa szturmowe Waffen SS parły naprzód
zrywami170, zyskując na względnie otwartym terenie szybko rosnącą
przewagę trafień nad niedorównującymi im zasięgiem T -34. Wielokrotne
ataki T -34, które usiłowały znaleźć choćby najmniejszą lukę w niemieckiej
linii frontu, ustąpiły w ciągu dnia pod coraz potężniejszymi uderzeniami
połączonych sił powietrznych, pancernych oraz piechoty,
skoncentrowanych wokół formacji liczącej sto czołgów. Dywizja
„Leibstandarte” posunęła się o mniej więcej dwadzieścia kilometrów za
cenę utraty kontaktu z 11 Dywizją Pancerną, zatrzymaną pięć kilometrów na
zachód od drogi na Obojań. Dywizja „Das Reich” pokonała blisko
trzynaście kilometrów, wcinając się na zachód za obronę sowiecką
i podchodząc na kilka kilometrów do trzeciej linii Frontu Woroneskiego,
szesnaście kilometrów od samej Prochorowki.
Droga na tyły 1 Armii Pancernej wydawała się otwarta. 31 Korpus
Pancerny meldował, że obrona została złamana, a ludzie uciekają w panice.
Zszokowany Chruszczow skontaktował się z Watutinem. Dowódca frontowy
obiecał natychmiastowy kontratak171. Resztkom 31 Korpusu Pancernego
i 3 Korpusu Zmechanizowanego kazał się wycofać na nowe pozycje na
północ od Wierchopienia, po drugiej stronie drogi na Obojań i wzdłuż rzeki
Sołotinki do Psioła. Watutin miał nadzieję, że Katukow utrzyma się do
czasu, gdy jego uderzenie z północnego wschodu zdoła się rozwinąć.
1 Armia Pancerna swoje przetrwanie zawdzięczała rosnącemu nacis​kowi
na prawą flankę sił Waffen SS . Szczególnie Dywizja „Das ​Reich”,
począwszy od godziny 11.00, meldowała, że musi rozdzielić siły, aby
zabezpieczyć bliską prawą flankę swojej pancernej grupy bojowej i pomóc
mocno naciskanym dywizyjnym grenadierom pancernym. Batalion
rozpoznawczy, batalion dział szturmowych i na koniec sam pułk pancerny
skręciły, żeby odeprzeć kontrataki pancerne. Pod ​wieczór pojawiła się
w dużej sile Luftwaffe. Widok sztukasów i średnich bombowców ucieszył
żołnierzy pozostawionych samym sobie przez prawie cały dzień.
II Korpus Pancerny SS donosił o zniszczeniu dwustu dziewięćdziesięciu
sowieckich pojazdów pancernych, z tego jedną trzecią przez żołnierzy
piechoty używających „środków walki na krótkim dystansie” – granatów,
ładunków wybuchowych i koktajli Mołotowa, co świadczyło o ich woli
walki. Jeden z pułków grenadierów pancernych Dywizji „Das Reich”
„zorganizował” sekcję wywiadowczą złożoną z pół tuzina rosyjskich
„pomocników”, czyli jeńców wojennych, z wielu powodów wolących służbę
u tych, którzy ich pojmali, niż los jeńca172. Do zadań tej sekcji należał
nasłuch komunikacji radiowej nieprzyjaciela – częściej prowadzonej po
prostu po rosyjsku niż szyfrowanej, już to z powodu pośpiechu, już to na
skutek zmęczenia. Kiedy dwie wyższe kwatery dowodzenia zaczęły się
obrzucać groźbami z powodu braku rezerw, kompania Waffen SS
przeniknęła linie sowieckie, przedostała się do stanowiska dowodzenia
brygady strzelców i powróciła z dowódcą, jego sztabem i całą kompanią
sztabową. Ułatwieniem okazał się brak na tym obszarze umocnień
obronnych charakterystycznych dla głównych stref walk. Jednak czy nazwać
ten wyczyn „trikiem huzarskim” wedle terminologii niemieckiej, czy
„Johnem Wayne’em”, jak w żargonie z czasów wojny wietnamskiej – było
to takie osiągnięcie, jakich oczekiwały od siebie Waffen SS . Żołnierze II
Korpusu Pancernego SS byli dobrowolnymi sługami zbrodniczego systemu,
ale również ludźmi wojny.
Po rozmowie ze Stalinem wieczorem 7 lipca Watutin zmienił centralny
punkt zamierzonego głównego kontrataku. Rozkazy frontowe wydane
o 23.00173 posyłały świeży 2 Korpus Pancerny na południowy zachód,
wzdłuż drogi z Prochorowki do Tietieriwina. Po lewej 5 Korpus Pancerny
miał atakować wprost na zachód. 2 Korpus Pancerny Gwardii, rozlokowany
na lewym skrzydle 5 Korpusu, miał nacierać na prawą flankę i tyły sił
Waffen SS , jednocześnie osłaniając frontalny kontratak wymierzony
w niemiecki III Korpus Pancerny – przypuszczano, że będzie on zbyt zajęty
w swoim własnym sektorze, by móc uderzyć jeszcze w jakimś innym
miejscu.
Połączone siły czterech korpusów liczyły prawie czterysta pojazdów
pancernych[5]. Atak miał zostać poprzedzony krótkim,
trzydziestominutowym, ale za to bardzo intensywnym przygotowaniem
artyleryjskim, i uzyskać wsparcie wszystkich sił 2 Armii Lotniczej. Sprawy
zaczęły się komplikować, gdy Dywizje „Leibstandarte” i „Das Reich”
przekroczyły swoje linie wyjściowe naprzeciw planowanego porannego
ataku 10 Korpusu Pancernego. Korpus, jeden z dwóch właśnie
przydzielonych Watutinowi przez Stawkę, po raz pierwszy posmakował
wojny pancernej w stylu operacji „Cytadela”. Jego brygady zostały
zaskoczone, a dowódca zareagował, rozpoczynając atak, który spowolnił
Niemców, ale ich nie zatrzymał.
2 Korpus Pancerny Gwardii, również przydzielony przez Stawkę, był
sprawcą – umyślnie i nieumyślnie – najbardziej spektakularnych
początkowych rezultatów kontrataku Watutina174. Również on
rozlokowywał się powoli, zajmując pozycje około południa, i był
zasadniczo nieprzygotowany, gdy Watutin wydał rozkaz ruszenia naprzód
w odpowiedzi na ponaglenie Chruszczowa. Nieco zdezorganizowane
natarcie natychmiast zostało dostrzeżone przez patrolujący Hs​-129,
pilotowany przez dowódcę niszczycieli czołgów.
Hs​-129 był typowym wytworem późnej Trzeciej Rzeszy. Obiecująca,
a nawet futurystyczna sylwetka została wyposażona w uzbrojenie, które
również zapoczątkowało nowy styl w sztuce wojennej. Automatyczne działo
M K ​-101 kaliber 30 mm trafiało precyzyjnie, mocno i mogło strzelać
dziewięcioma rodzajami amunicji, od pocisków konwencjonalnych po
kumulacyjne z rdzeniem wolframowym, zdolne do przebicia pancerza.
Jednak wolframu brakowało, a M K ​-101 jeszcze nie sprawdziły się
w warunkach bojowych. Samolot napędzały dwa silniki Gnome​-Rhône
zdobyte we Francji, których mała moc dodatkowo obniżała i tak już
ograniczoną zdatność do latania. Wcześniej henschele trzymano na tyłach.
Ich duże rozmiary i słaba zdolność manewrowa sprawiały, że stałyby się
łatwym celem dla sowieckich myśliwców i dział przeciwlotniczych,
szczególnie jeśli porównać je ze sztukasami. Jednak 6 lipca, walcząc
przeciw temu samemu 2 Korpusowi Pancernemu Gwardii, pokazały, co
nawet mała ich liczba może zrobić w sprzyjających warunkach. Cztery
dywizjony tych maszyn nadlatywały w precyzyjnie odmierzanych odstępach
czasu: jeden atakujący, jeden w drodze, jeden podrywający się do lotu
i jeden powracający po paliwo i amunicję. Pewien uczestnik tych wydarzeń
podał przepis na sukces: lot na niskim pułapie i starannie odliczony, dobrze
wycelowany strzał, oddany we właściwej chwili. Na zakończenie dodał:
„Nazwałbym to prawdziwą sztuką”. Jej praktykowanie wymagało
ignorowania ognia z broni lekkiej, prowadzonego przez zdesperowanych
czołgistów. Wymagało również swego rodzaju panowania nad przestrzenią
walki, które dawało zupełnie wolną rękę Hs​-129 – panowania osiąganego
przez myśliwce Luftwaffe, kierowane radiowo ze wszystkich stron sektora
według wektorów.
Po dwóch godzinach, pomimo sprzecznych sygnałów, zacinających się
działek i podobnych przejawów „mgły wojny i tarcia”, ponad pięćdziesiąt
T -34 płonęło albo zostało unieruchomionych. Reszta sowieckiego korpusu
wycofywała się chaotycznie, co w czasie operacji „Cytadela” zdarzało się
każdej ze stron. Był to pokaz siły Korpusu Pancernego SS , który zyskał
uznanie – „dobra współpraca z Luftwaffe”175 umożliwiła tego dnia „pełny
sukces defensywny”. Był to również nieprzyjemny cios dla generałów sił
pancernych Frontu Woroneskiego. W odróżnieniu od bomb zrzucanych
przez sztukasy, które mogły poczynić tylko powierzchowne szkody, nawet
jeśli trafiły bezpośrednio w czołg, trzydziestomilimetrowe pociski
z wolframowym rdzeniem przebijające tylny pancerz T -34 oznaczały, że
czołg prawie na pewno stanie w ogniu. Po raz pierwszy w dziejach duży
oddział pancerny został zniszczony tylko i wyłącznie z powietrza. Jak dużo
samolotów miały jeszcze te cholerne fryce? I gdzie się podziewały
czerwone jastrzębie?
Najbardziej oczywistą reakcją było zaniechanie ruchów sił pancernych
na dużą skalę w ciągu dnia. Oczywiście spowolniło to przerzucanie
lokalnych rezerw, które miały blokować ewentualne przełamania – był to
szczególnie ważny element dowodzenia Watutina. Na dodatek wydawało się,
że Niemcy rozpoczną nowe niespodziewane natarcie w nieoczekiwanym
sektorze176 – tym zajmowanym przez III Korpus Pancerny. 7 lipca posunął
się on do przodu, co powiększyło lukę pomiędzy nim a II Korpusem
Pancernym SS do ponad trzydziestu kilometrów. Odpowiedź Breitha
zależała od dywizji piechoty przypisanej do jego korpusu. 168 Dywizja
Piechoty od początku „Cytadeli” broniła linii Dońca po lewej stronie trzech
dywizji pancernych korpusu. 19 Dywizja Pancerna otrzymała rozkaz
zwrócenia się ostro w lewo, zaatakowania Rosjan od tyłu i oczyszczenia
tego sektora. Atak – zgodnie z powtarzającym się schematem – początkowo
postępował, lecz potem został zatrzymany przez pola minowe
i nienaruszoną drugą linię obrony.
W pozostałej części sektora 19 Dywizji, gdzie dwa pułki grenadierów
pancernych zostały zredukowane do siły jednego batalionu, sprawy miały
się jednak nieco lepiej. Breith musiał wysłać 168 Dywizję Piechoty, żeby
opanowała sytuację. W centrum III Korpusu Pancernego 6 Dywizja
Pancerna musiała przez godzinę czekać na zaplanowaną nawałę artyleryjską.
Pancerna grupa bojowa zaatakowała z flanki 19 Dywizji Pancernej, po czym
została zatrzymana przez to samo pole minowe i znalazła się pod ostrzałem
artylerii i katiuszy. Saperzy oczyścili drogę. Po kilku minutach czołgi
napotkały rów przeciwpancerny. Wysadzenie jego ścian zajęło saperom trzy
godziny. Była 16.00, gdy 6 Dywizja Pancerna, wspierana już teraz przez
tygrysy oraz osłaniana przez dywizyjną artylerię i batalion dział
przeciwlotniczych, dotarła do Mielichowa. Okopane po wieżyczki T -34
zadały Niemcom ciężkie straty, podobnie jak działa przeciwpancerne oraz
sowiecka piechota, której żołnierze zdawali się mieć dwa życia. Członek
załogi jednego z tygrysów wspominał: „Było ich tak dużo, że dostałem
permanent​nego rozwolnienia”. Co pół godziny „kucałem z tyłu czołgu, tak
żeby nieprzyjaciel mnie nie zauważył”.
Jeszcze jedno zwycięstwo wpisane do kroniki pułku, jeszcze jeden dzień,
który doprowadził w zasadzie donikąd i skończył się utworzeniem nowego
występu potrzebującego obrony. 7 Dywizja Pancerna spędziła cały dzień,
osłaniając prawą flankę 6 Dywizji Pancernej, tymczasem 106 Dywizja
Piechoty nie była w stanie wykonać swojego zadania i przejąć funkcji
zabezpieczającej. Nieprzyjaciel naciskał na nią tak mocno, że 7 Dywizja
Pancerna musiała ją wesprzeć swoimi czołgami.
Raus, jeden z najlepszych dowódców niemieckich sił pancernych, nie
dawał się łatwo wytrącić z równowagi i między innymi właśnie dlatego
powierzono mu niewdzięczną, ale niezbędną funkcję kierowania
zabezpieczeniem flanki grupy armii. 106 Dywizja Piechoty była jednak tak
bardzo rozciągnięta, że poprzedniego dnia sowiecki czołg dojechał do jej
punktu dowodzenia. Raus sam poprowadził kontratak i przywrócił linię.
Poprosił również o uzupełnienia – jego XI Korpus był na skraju
wytrzymałości. Mansteinowi być może przemknęły wówczas przez myśl
słowa skierowane pod Waterloo przez Napoleona do Neya: „Chcecie
żołnierzy? Czy sądzicie, że potrafię ich zrobić?”. Dowódca grupy armii
zwrócił się do Zeitzlera177, by w odpowiedzi usłyszeć, że powinien sobie
poradzić z tym, co ma: Niemcy i ich Führer patrzą.
V

Najlepszym przyjacielem dowódcy jest uległy nieprzyjaciel. Uległy


nieprzyjaciel nie tyle popełnia błędy, ile zachowuje się tak, jak gdyby
rozkazy napisał mu przeciwnik. W Waltherze Modelu Rokossowski
napotkał uległego nieprzyjaciela, a raczej to jego żołnierze zadbali, by
takim się stał. Na 9 lipca Model skoncentrował pięć dywizji pancernych na
piętnastokilometrowym froncie: ponad trzysta czołgów, ostatnie zasoby 9
Armii. Główna rola przypadła w udziale świeżej 4 Dywizji Pancernej,
dysponującej setką czołgów, w większości nowymi modelami Panzer IV
o długolufowych działach kaliber 75 mm. Gdy nocą dywizja zajmowała
pozycje, stała się celem ataków lotniczych. Pogoda również się załamała,
co oznaczało rozmiękłą ziemię, zmniejszoną widoczność i ograniczone
wsparcie lotnicze. Wydawało się jednak, że wystarczy jedno porządne
uderzenie.
Rokossowski wykorzystał czas, który kupiły mu wysunięte jednostki, na
przerzucenie wszystkiego, co tylko się dało, ze spokojnych sektorów
w rejon Tiepłoje–Olchowatka–Ponyry. Przerzuty objęły dwie dywizje
strzeleckie, dywizję artylerii oraz kilka mniejszych jednostek.
Rokossowski również sięgał po ostatnie zasoby swojego frontu178. Morale
2 Armii Pancernej wisiało na włosku. W sowieckich, a obecnie także
rosyjskich opracowaniach dziejów II wojny światowej stwierdza się lub
sugeruje, że prawie wszyscy dowódcy gorliwie bronili ojczyzny,
komunizmu i Stalina. W rzeczywistości załogi T -34 były w sytuacji, która
przypominała położenie amerykańskich i brytyjskich załóg shermanów
w Normandii. Przez rok T -34 dominowały na polach bitew pancernych.
Teraz trafiano z odległości, która uniemożliwiała jakąkolwiek reakcję.
Szarża powodowała, że zbliżały się do nieprzyjaciela, który najwyraźniej
celował do nich w ruchu, a gdy się zatrzymywały, by same przymierzyć się
do strzału, strzelał. Rokossowski oderwał więc dwie świeże brygady od
korpusu pancernego, który miał osłaniać Kursk przed ewentualnym
zmasowanym niemieckim przełamaniem. Jak zanotował w pamiętnikach,
czołgi te były jego ostatnią nadzieją. Wellington powiedział pod Waterloo,
że to było tęgie lanie. Teraz pytanie brzmiało, kto dłużej wytrzyma.
O godzinie 8.00 rano 8 lipca niemiecka 2 Dywizja Pancerna ruszyła
naprzód w kierunku Olchowatki. Dywizje 4 i 20 natarły na nowej osi, po
prawej stronie XLVII Korpusu Pancernego, w kierunku wsi Samodurowka,
próbując przerwać linię sowiecką między 13 a 17 Armią. Wywiad radiowy
Luftwaffe przechwycił rozkaz sowieckiej 16 Armii Lotniczej, nakazujący
samolotom szturmowym Ił​-2 uderzyć o świcie i wesprzeć kontratak na
niemieckie pozycje w Ponyrach179. Grupa Fw​-190 czekała w powietrzu
i rozproszyła sowieckie samoloty. Zanim rozpoczął się atak sił naziemnych,
pogoda się pogorszyła. 307 Dywizja Strzelców przez trzy godziny zmagała
się z niemiecką piechotą w błocie podobnym do tego pod Passchendaele,
we mgle i deszczu, które zamieniły walkę w brodzenie w grzęzawisku.
Ostatecznie Armia Czerwona zdobyła część Ponyrów – jak dużą, to już
zależy od raportu180.
Artyleria po obu stronach strzelała prawie na oślep, ale Sowieci mieli
więcej czynnych dział i byli bardziej wprawieni w ostrzeliwaniu całych
obszarów. Na prawym niemieckim skrzydle grenadierzy pancerni z 20
Dywizji Pancernej prowadzili natarcie w kierunku Samodurowki.
Kompaniami o sile plutonów dowodzili sierżanci. Powtarzające się przez
cały dzień ataki przygwoździły Rosjan z 17 Korpusu Strzelców Gwardii, ale
Niemcy nie posunęli się naprzód. Jeden z obserwatorów uznał, że Al-
Alamajn było skromną operacją w porównaniu z tym, co zobaczył tutaj.
Nawet Stalingrad schodził na drugi plan181. 20 Dywizja Pancerna miała
tylko jeden batalion czołgów, w którego dzienniku odnotowano, że przez
cały dzień przerzucany był z miejsca na miejsce, to jako wsparcie piechoty,
to do odparcia sowieckich kontrataków, to w celu uniknięcia ataku przez
grupy szturmowe albo wjechania na pole minowe182. Batalion został
rzucony do akcji 5 lipca z siedemdziesięcioma pięcioma czołgami. Gdy
wieczorem jednostka zajmowała pozycje na noc, sprawnych było
trzydzieści dziewięć.
Perspektywy 4 Dywizji Pancernej mogłyby ulec poprawie, gdyby
dowódca XLVII Korpusu Pancernego Joachim Lemelsen nie oderwał od
niej pułku pancernego, który przyłączył do zaimprowizowanej brygady
pancernej183. Zamiast niego do dywizji trafił batalion dział szturmowych.
Kiedy opuszczał 4 Dywizję Pancerną, dysponował połową standardowej
liczby pojazdów pancernych. Grupa bojowa dywizji przedarła się do
Tiepłoje i posuwała się w kierunku wzniesień na południe od wioski. Gdy
grenadierzy pancerni nie mogli już dalej iść ze względu na sowiecki ogień,
czołgi i działa szturmowe kontynuowały natarcie same. Jeden z plutonów,
dobrze dowodzony albo po prostu mający dość szczęścia, uciszył na tyle
dużo sowieckich pozycji na pierwszej linii, że piechota mogła zaatakować
wzniesienia na południe od wios​ki. Sowieckie odwody wspierane przez
czołgi raz za razem odpierały Niemców. Sowieckie działa przeciwpancerne
otworzyły ogień dopiero wtedy, gdy przeciwnik zbliżył się do nich na mniej
więcej czterysta metrów. W jednym z batalionów jedna z baterii została
zredukowana do pojedynczego działa i trzech członków jego załogi. Inne
działo, którego podwozie zostało roztrzaskane, ustawiono na skrzynkach
z amunicją – artylerzyści patrzyli przez lufę zamiast przez celownik.
Oddziały piechoty wyposażone w broń przeciwpancerną zostały pochwalone
za „męstwo i zimną krew”, które kosztowały jedną z kompanii
siedemdziesiąt procent jej stanu osobowego. Pod koniec dnia również
kompanie grenadierów pancernych liczyły po piętnastu–dwudziestu ludzi.
Dowódca dywizji i dowódca jednego z pułków zostali ranni, a przełamanie
w tym sektorze wydawało się niemożliwe.
Lemelsen nie „pożyczył” czołgów 4 Dywizji Pancernej dla kaprysu. Sam
był artylerzystą, a Kluge wysoko go cenił jako dowódcę korpusu. Trzy dni
walki unaoczniły mu ograniczenia współpracy sił pancernych i piechoty,
realizowanej zgodnie z ówczesną niemiecką doktryną wojny pancernej.
Warto też pamiętać, że pierwotnie w dywizjach pancernych Wehrmachtu
liczyły się głównie czołgi i ich opancerzenie, nawet jeśli były to lekkie
maszyny. Rozsądne wydawało się przekonanie, że duże, skoncentrowane
siły pancerne – mniej więcej dwieście pojazdów pancernych, jeśli
zsumować siły pułków pancernych z 2 i 4 Dywizji, tygrysy i pewną liczbę
dział szturmowych – mogą dokonać przełamania linii, która przecież
musiała być ostatnią linią sowieckiej obrony. Tymczasem 6 Dywizja
Piechoty – a właściwie jej resztki – została zatrzymana na zboczach
wzgórza nr 274 pod Olchowatką – w kluczowym punkcie obrony w tym
sektorze obsadzonym przez 17 Armię. Czołgi raz za razem atakowały i raz
za razem były odpierane. Pod koniec dnia, około godziny 17.00, tylko trzy
tygrysy pozostały sprawne. Wzniesienia nadal znajdowały się w rękach
Sowietów.
Pierwszą reakcją Modela na kolejny zmarnowany dzień była myśl, by
zwolnić z funkcji niektórych podległych mu dowódców184. Drugą był
rozkaz, by pułki czołgów wróciły na właściwe pozycje. Potem Model zaczął
planować ponowienie ataku następnego ranka. Wtedy przerwał mu sztab 9
Armii. Kilkaset metrów terenu zdobyto kosztem trzech tysięcy dwustu
ofiar. Straty objęły połowę grenadierów pancernych 2, 4 i 9 Dywizji. Setki
czołgów wymagały poważnych napraw. Zapasy paliwa i amunicji były
znikome. Nikt za to nie mógł powiedzieć, że nie jest zmęczony – cztery dni
bez snu w formacjach piechoty były normą. Model przeznaczył więc 9 lipca
na odpoczynek – wszędzie z wyjątkiem Ponyrów, gdzie oddziały 292
Dywizji Piechoty zajęły w końcu i utrzymały wzgórze nr 39 na wschód od
wioski185. Na mapie ten sukces wydawał się szansą na przełamanie.
W rzeczywistości otworzył widok na następne umocnione wzniesienie,
wzgórze nr 253, na nowo utworzonej niemieckiej prawej flance. 292
Dywizja była wyczerpana. Nie trzeba chyba dodawać, że na wzgórzu nr 253
i w jego okolicy było pełno Rosjan z wszelką bronią, jaką tylko zdołali tam
pomieścić: od T -34 do lekkich karabinów maszynowych.
Decyzja Modela o wstrzymaniu działań skłoniła Klugego do zwołania
następnego dnia rano narady wyższych oficerów186. Kluge spotkał się
z Modelem, Harpem i Lemelsenem w kwaterze głównej XLVII Korpusu
Pancernego. Rozpoczął słowami: „Co teraz?”. Harpe stwierdził, że zaczyna
mu brakować piechoty; Lemelsen powiedział, że kończą mu się czołgi.
Kiedy Kluge zaproponował trzy dywizje zmechanizowane jako
uzupełnienia, Model odparł, że w najlepszym razie czeka ich rollenden
Material​-abnutzungsschlacht, czyli bitwa do wyczerpania zasobów
materialnych. Aluzja do I wojny światowej nie umknęła oficerom, którzy
swoje szlify zdobywali w latach 1914–1918. Czy Kluge i Model zdawali
sobie sprawę, że północna część operacji „Cytadela” się nie powiodła
i szukali pretekstu, by sprzeciwić się wyraźnemu życzeniu Hitlera, który
nakazał jej kontynuowanie? Obu zapewne niepokoiła coraz poważniejsza
groźba dużego sowieckiego ataku w sektorze centralnym. Z pewnością też
kwatera główna Grupy Armii „Środek”, odizolowana i odpowiedzialna za
statyczny odcinek frontu, stała się ogniskiem intrygi wymierzonej
w Hitlera. Jednak atak, do którego 10 lipca przystąpił XLVII Korpus
Pancerny, trudno uznać za szukanie pretekstu do przerwania działań187.
Znowu początkowym celem były wzniesienia na południe i południowy
zachód od Olchowatki oraz znienawidzona wioska Tiepłoje. 1 Dywizja
Lotnicza, nieco bardziej wypoczęta po przymusowym postoju w związku
z brzydką pogodą 9 lipca – odbyła wtedy zaledwie około czterystu lotów
bombowych i szturmowych – wykonała siedemset nalotów na pozycje
artyleryjskie, które spowolniły natarcia sprzed dwóch dni. Jej myśliwce
przeniosły działania nad lotniska sowieckiej 16 Armii Lotniczej, skutecznie
kontrolując niebo przez większość poranka. Na ziemi Model powtórzył
działania Lemelsena z 8 lipca, łącząc czołgi z 2, 4 i 20 Dywizji Pancernej
w zaimprowizowaną brygadę188. Dotarła ona aż do Tiepłoje, które zostało
ostatecznie oczyszczone przez piechotę 4 Dywizji Pancernej. Rokossowski
wzmocnił obronę świeżą dywizją strzelecką z 70 Armii. W nocy z 7 na 8
lipca rzucił do walki swój ostatni odwód pancerny – 9 Korpus Pancerny. To
wystarczyło i Niemcy ponownie zostali zatrzymani albo zepchnięci na
odcinku 70 Armii Strzeleckiej, oddając część swoich niewielkich
wcześniejszych zdobyczy. Sukcesy odniesione poprzedniego dnia
w Ponyrach skłoniły Modela do wsparcia 298 Dywizji Piechoty jedną ze
świeżych dywizji Klugego i podjęcia jeszcze jednej próby również w tym
sektorze. 10 Dywizja Grenadierów Pancernych zajmowała pozycje na linii
powoli, zmagając się z wiatrem i deszczem. Mimo że miała wsparcie wciąż
jeszcze sprawnych ferdynandów, wyprowadzane przez nią późnym
popołudniem ataki ulegały sowieckiej determinacji i sile ognia.
Front Centralny wyprowadził 11 lipca serię kontrataków we wszystkich
swoich sektorach189. Gdy patrzy się na nie z perspektywy czasu, widać, że
były działaniami na skalę lokalną – a w każdym razie kierowanymi przeciw
lokalnym zdobyczom Niemców, których opór był równie zaciekły jak Armii
Czerwonej. Dla zmęczonych żołnierzy i generałów zdobycze te miały zbyt
wysoką cenę. Początkowe optymistyczne plany zmęczenia sowieckiej
obrony i jej przełamania ustępowały poczuciu, że rezerwy nieprzyjaciela
rzeczywiście mogą się okazać niewyczerpane.
Pod koniec dnia Model nie miał już nic, co pozwoliłoby mu zmienić
sytuację. Tyły 9 Armii były połączeniem pogorzeliska, złomowiska i jatki.
Unieruchomione pojazdy, zniszczona broń i porzucony sprzęt zaśmiecały
teren, po którym snuli się maruderzy i Versprengten – żołnierze, którzy
zostali oderwani od swoich oddziałów wskutek intensywnej i ciąg​łej walki.
Kursk jest jednym z pierwszych przykładów zjawiska, które w pełni
ujawniło się dwa lata później na Okinawie. Zindustrializowana wojna,
z czołgami i samolotami oraz artylerią i karabinami maszy​nowymi, tworzyła
skrajne warunki, zdolne złamać człowieka nie w kilka miesięcy czy tygodni,
ale w kilka dni. Nie była to kwestia systematycznej demoralizacji, jak na
niemieckich tyłach w czasie okrążenia Stalingradu przez Sowietów. Zresztą
i oni nie byli na to uodpornieni. Żołnierze Rokossowskiego, jako obrońcy,
zajmowali stałe pozycje, których porzucenie często wiązało się z większym
ryzykiem niż trwanie na nich. Uznani za panikarzy albo dezerterów prawie
na pewno zostaliby okrutniej potraktowani przez sowiecką żandarmerię albo
NKW D niż przez „psy łańcuchowe” Wehrmachtu190, których sowieccy
żołnierze słusznie się obawiali. 10 lipca dowódca 16 Armii Lotniczej
zareagował na raporty mówiące o defensywnej postawie pilotów jego
myśliwców191, którzy patrolowali tylko bezpieczny obszar tuż za linią
frontu, grożąc „tchórzom” przeniesieniem do batalionu karnego lub
rozstrzelaniem na miejscu.
Niemieckie Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych (OKW ) zareagowało na
impas, zauważając konieczność odwrócenia równowagi w tej walce na
wyczerpanie. Model przedstawił zrewidowany plan192. Kluge obiecał mu
wcześniej 12 Dywizję Pancerną i 36 Dywizję Piechoty. Teraz zaoferował
również dwie dywizje pancerne, 5 i 8, które właśnie zostały dozbrojone
i przydzielone do Grupy Armii „Środek”. Model chciał wzmocnić
niezwiązany walką XLVI Korpus Pancerny i wykorzystać go do okrążenia
wzgórz wokół Olchowatki na lewej flance. Jego cztery dywizje piechoty
były ostatnimi względnie świeżymi formacjami z pierwotnego składu 9
Armii. Jednak do jej sektora dotarła tylko grupa bojowa 12 Dywizji
Pancernej, zresztą i tak za późno, by cokolwiek tego dnia jeszcze zdziałać.
Ograniczony nocny atak w sektorze XLVI Korpusu Pancernego na nic się
zdał, poza tym Armia Czerwona tej nocy miała już przewagę na całym
froncie Modela. 9 Armia straciła około siedemdziesięciu pięciu pojazdów
pancernych. 1 Dywizja Lotnicza kontrolowała niebo, podczas gdy sowiecka
16 Armia Lotnicza pozwoliła swoim załogom odpocząć. Zdrowy rozsądek
podpowiadał, że ponowienie ataku oznaczałoby dalsze wydłużenie listy
ofiar, liczącej już i tak ponad dwadzieścia dwa tysiące pozycji.
Armia Czerwona miała wkrótce spowodować dużą zmianę w równo​wadze
sił. Front Centralny Rokossowskiego zatrzymał Niemców. 13 Armia i 2
Armia Pancerna przemieliły sześć niemieckich dywizji pancernych.
Tygrysy i ferdynandy w najlepszym razie pomogły osiągnąć ograniczone
taktyczne zwycięstwa. Cena była wysoka – prawie połowa czołgów tego
frontu, przy czym zdecydowana większość nadawała się na złom193. Straty
w ludziach nadal są sporne. Sowieckie archiwa odnotowały, że między 5
a 11 lipca zginęło prawie siedemnaście tysięcy osób, a drugie tyle zostało
rannych. Statystyki Frontu Centralnego wskazują jednak na zmniejszenie się
jego stanu osobowego o prawie dziewięćdziesiąt trzy tysiące, co jednak nie
miało wpływu na ordre de bataille. Różnicy pięćdziesięciu czterech
tysięcy nie można zignorować, nie można jej też na razie wyjaśnić.
Rokossowski zauważył, że siła bojowa Niemców i ich umiejętności
taktyczne zmuszały go do wykorzystywania odwodów wcześniej, niż
zamierzał, i utrzymywania poszczególnych pozycji zamiast wyprowadzenia
kontrataku194. Zaopatrzenie uważał za chaotyczne. Ważne było przekonanie
Rokossowskiego, że Front Centralny wygrał bitwę. Jeszcze większe
znaczenie miała zgoda Żukowa.
We wczesnych godzinach 9 lipca Stalin zadzwonił do Żukowa, aby dać
wyraz swojemu przekonaniu, że sytuacja dojrzała do rozpoczęcia ofensywy
w rejonie Orła195. Żukow przyznał mu rację. Oznajmił, że Niemcy nie mają
już zasobów, które umożliwiłyby im przełamanie linii Frontu Centralnego.
Oczywiście, to nie powstrzyma ich przed kolejnymi próbami. Niech się
wykrwawią przez dzień czy dwa, które wystarczą na dokończenie
przygotowań do operacji „Kutuzow”. Czas był najważniejszy. Gdyby
operacja „Kutuzow” rozpoczęła się choćby o jeden dzień za wcześnie, 9
Armia mogłaby wyciągnąć jakiegoś królika z hełmu i uderzyć na sowiecką
lewą flankę. A wtedy w najlepszym wypadku Front Centralny musiałby
pokonać ogromne trudności, wyprowadzając atak na tyle silny, aby
zatrzymać Niemców, nie ujmując nic Rokossowskiemu i jego ludziom.
Stalin się zgodził. Dopiero nocą 11 lipca w sektorach planowanej
operacji „Kutuzow” zamiast zwykłych patroli zaczęto prowadzić lokalne
rozpoznanie walką, które zapewniło informacje niezbędne do ostatecznego
rozmieszczenia formacji i ustalenia celów dla artylerii. Dopiero 12 lipca
Armia Czerwona miała zacząć zmieniać reguły operacji „Cytadela” i,
ogólnie, wojny sowiecko​-niemieckiej.
5

Decyzje

Mocną stroną Mansteina była wojna manewrowa – masa zwielokrotniona


przez szybkość. Jak dotąd Grupa Armii „Południe” nie zdołała się porządnie
rozpędzić. Masę zapewniali z kolei Sowieci. W nocy 8 lipca Watutin
i Wasilewski mieli jeden cel: unieruchomić Niemców przed zbliżającymi
się kontrofensywami po obu stronach łuku kurskiego. Oznaczało to
utrzymanie centrum, od Prochorowki do szosy na Obojań, oraz nękanie
Knobelsdorffa i Breitha, którzy atakowali umocnienia na swoim odcinku
frontu.
I

To zadanie wymagało przegrupowania196. Watutin wykorzystał noc


i zmniejszenie aktywności niemieckich samolotów, żeby przerzucić 5
Korpus Pancerny Gwardii na zachód od drogi prowadzącej do Obojania
i połączyć go z 1 Armią Pancerną. Do sektora obojańskiego został też
przesunięty 10 Korpus Pancerny, a 3 Korpus Pancerny zajął szosę na
Prochorowkę. 31 Korpus Zmechanizowany i 3 Korpus Pancerny miały się
cofnąć na nową linię rozciągającą się od szosy na Obojań do rzeki Psioł.
Uzupełnienia – dywizje strzeleckie, pułki pancerne, artyleryjskie
i przeciwpancerne z odwodu Stawki oraz dodatkowe czołgi – hojnie
rozdzielano, w miarę jak docierały na miejsce. Sowieckie naczelne
dowództwo rozkazało 69 Armii zająć pozycje między 6 a 7 Armią Gwardii
po lewej stronie Watutina, co miało zwiększyć ogólny nacisk na Niemców.
Rozkazało również przeniesienie 5 Armii Gwardii, złożonej z siedmiu
doskonałych dywizji, z Frontu Stepowego do sektora Obojań–Prochorowka.
Na takie posiłki warto było poczekać kilka dni. 5 Armia Gwardii
walczyła w Stalingradzie jako 66 Armia i zachowała cztery dywizje
zahartowane w tym boju, do których dodano trzy nowe: dwie
powietrznodesantowe i jedną strzelecką, wszystkie gwardyjskie i w pełni
wyposażone. To, że Stawka mogła po prostu rzucić do walki elitarną
formację piechoty, podczas gdy Niemcy z trudem obsadzali swoje
spokojniejsze sektory ludźmi, którzy potrafili obsłużyć karabin i mogli stać
o własnych siłach, świadczy o stopniowej zmianie równowagi sił na froncie
wschodnim. Jednak jeszcze większe znaczenie miała decyzja Stawki
o przeniesieniu z Frontu Stepowego pod komendę Watutina 5 Armii
Pancernej Gwardii. Formacja ta była mocną kartą197. Utworzono ją 10
lutego 1942 roku, a wchodzące w jej skład 5 Korpus Zmechanizowany
Gwardii oraz 18 i 29 Korpus Pancerny uważano za dobrze wyszkolone,
dobrze wyposażone i dowodzone przez dobrą kadrę oficerską. Dowódca 5
Armii Pancernej Gwardii generał Paweł Rotmistrow był barwną postacią na
tle przetrzebionej seriami stalinowskich czystek Armii Czerwonej.
Sowiecki mundur włożył w 1919 roku i miał w sobie coś z Tołstojowskiego
Waśki Denisowa, czy też może z jego pierwowzoru – Denisa Dawydowa.
Był zaprawionym w bojach czołgistą, który sprawdził się jako dowódca
brygady i korpusu. O tym, czy sprosta zadaniom stojącym przed dowódcą
armii, Sowieci mieli się dopiero przekonać.
Po drugiej stronie frontu Hoth również usiłował wybadać grunt198. 9
lipca rano 4 Armia Pancerna miała do dyspozycji sześćset pojazdów
pancernych gotowych do akcji, co oznaczało, że straty sięgały czterdziestu
procent. Jej szpice nadal były oddalone o osiemdziesiąt kilometrów od
Kurska i prawie dwa razy tyle od frontu Modela, a od osiągnięcia
początkowo zakładanego celu, czyli przyczółka mostowego dwóch
korpusów na rzece Psioł, dzieliły go jeszcze trzy dni.
Hoth nie stracił wiary w ostateczne przełamanie i zwycięstwo. Jednak
XLVIII Korpus Pancerny był tak silnie naciskany z lewej flanki, że nie mógł
wykorzystać pełni sił na przedzie. Czołgi Breitha w dalszym ciągu tkwiły
wśród sowieckich umocnień na wschodnim brzegu rzeki Doniec.
Rozpoznanie lotnicze meldowało o dużych i coraz większych sowieckich
siłach pancernych przemieszczających się na zachód i południe, w kierunku
rzeki Psioł.
Wskazania oficjalnej doktryny i zdrowy rozsądek nakazywały
zmobilizowanie wszystkich sił, aby zatrzymać ten ruch. Pierwotna
koncepcja użycia Luftwaffe została opracowana właśnie pod kątem takich
misji. Siły naziemne tak bardzo potrzebowały jednak wsparcia lotniczego,
że nie można było odwołać żadnych samolotów z linii frontu199. Należało
się zatem spodziewać, że natężenie i siła kontrataków nękających
esesmanów od północnego​ wschodu będą rosły, aż zrównoważą, a potem
przewyższą siłę niemieckich czołgów. Pierwotny plan Hotha zakładał
związanie Sowietów walką na terenie wybranym przez Niemców200:
otwartym, umożliwiającym wykorzystanie doskonałych celowników
optycznych dział dalekiego zasięgu, których techniczne walory marnowały
się we wcześniejszych walkach na krótkim dystansie. Główny ciężar
realizacji tego planu spoczywał na Waffen SS . Z własnej i nieprzymuszonej
woli Hoth nigdy by tego nie powiedział, ale dzięki ideologii, doświadczeniu
i uzbrojeniu żołnierze SS bardziej niż czołgi Wehrmachtu nadawali się do
przerwania linii we frontalnym natarciu. Poza tym łatwiej było ich
poświęcić jako członków partii.
Hoth początkowo oczekiwał, że Wehrmacht i Waffen SS utrzymają
równe tempo i będą działać wspólnie, gdy dotrą nad Psioł. Tymczasem
XLVIII Korpus Pancerny zostawał w tyle – powodem był opór napotykany
z przodu i ciągłe zagrożenie na lewej flance. Rozkazy z 9 lipca dla 4 Armii
Pancernej były niejednoznaczne201. XLVIII Korpus Pancerny miał przesunąć
silną prawą flankę w stronę szosy na Obojań, zepchnąć Sowietów za Psioł
i równocześnie zabezpieczyć swoją lewą flankę – a wszystko to wiązało się
z atakowaniem i okrążaniem sowieckiego 6 Korpusu Pancernego. II Korpus
Pancerny SS miał uderzyć na północny wschód „wszystkimi dostępnymi
siłami”, a równocześnie bronić flanki przed atakami od strony
Prochorowki. Spodziewano się, że 10 lipca Hausser będzie już gotowy
zmienić kierunek marszu wprost na Prochorowkę – gdyby zaszła taka
konieczność po nadejściu sowieckich posiłków.
Manstein bezpośrednio poparł Hotha, dając Hausserowi priorytetowe
wsparcie lotnicze. Większe znaczenie miały jednak niesłabnące naciski
Mansteina na Kempfa i Breitha, by III Korpus Pancerny ruszył na północ,
w kierunku Prochorowki, poszerzył i scalił front, a także zatrzymał
sowiecką 5 Armię Pancerną Gwardii, osłaniając w ten sposób oddziały
Waffen SS . Ale Breith musiał najpierw oczyścić swój sektor202. Długi,
gorący 8 lipca upłynął 19 Dywizji Pancernej, idącej z Biełgorodu w górę
rzeki Doniec, na serii potyczek z kontratakującymi Rosjanami, którzy
prawie przerwali nadmiernie rozciągniętą linię 168 Dywizji Piechoty.
Zanim 19 Dywizja Pancerna była w stanie choćby pomyśleć o przerwaniu
obrony i ruszeniu naprzód, straciła ostatnie cztery zdolne do akcji tygrysy
i sześć czołgów z miotaczami ognia. Na drugiej flance III Korpusu
Pancernego 7 Dywizja Pancerna stała na straży. Dowódca jednej z kompanii
tygrysów zanotował: „Nie przewiduje się dziś żadnych zmian. […] Spałem
dobrze”. Niemniej 106 Dywizja Piechoty musiała ruszyć na ratunek
czołgom, co oznaczało, że 7 Dywizja Pancerna mogła posłużyć jako pomoc
w wykorzystaniu pierwszej taktycznej szansy, jaką korpus Breitha zdołał
stworzyć od początku walk.
Owa szansa była zasługą 6 Dywizji Pancernej, której dzień zaczął się,
gdy należące do niej dwie kompanie czołgów zostały ostrzelane podczas
uzupełniania zapasów w wysuniętej strefie swojego sektora. Potem
niedoświadczony, ale ambitny porucznik poprowadził swój pluton czołgów
do szarży na szczyt wzgórza, gdzie zatrzymał go ciężki ogień sowieckich
obrońców. Sytuacja uległa jednak poprawie, gdy pancerna straż przednia
dywizji znalazła na tyle dużo słabych punktów w obronie sowieckiej 92
Dywizji Strzelców Gwardii, że zdołała osiągnąć i zająć wyżej położone
tereny na północ od Mielichowa, dwadzieścia kilomet​rów na północny
wschód od Biełgorodu, zanim napotkała strefy pól minowych, dział i rowów
przeciwpancernych nie do przebycia. Był to kolejny występ, jeszcze jeden
wysunięty środkowy palec. Gdyby jednak 19 i 7 Dywizja Pancerna zdołały
dołączyć do 6, to można by zadać z całą siłą paraliżujący cios.
„Można by” – to była niemiecka mantra podczas operacji „Cytadela”.
Knobelsdorff zareagował na zmianę rozkazów Hotha, przerzucając grupę
bojową wydzieloną z Dywizji „Grossdeutschland” – dwa bataliony
grenadierów pancernych oraz ponad pięćdziesiąt czołgów i dział
szturmowych, w tym kompanię tygrysów – na zachód jako wsparcie dla 3
Dywizji Pancernej i 332 Dywizji Piechoty przy likwidowaniu sowiec​kiego
6 Korpusu Pancernego203. Knobelsdorff traktował to rozwiązanie jako
tymczasowe. Mimo „znakomitego” wsparcia sztukasów dotarcie do
ostatnich domów na północy wsi Wierchopienie, bronionej przez 67
Dywizję Strzelców Gwardii, zajęło półtorej godziny, a do pełnego
oczyszczenia i zabezpieczenia wioski droga była jeszcze daleka. Grupa
bojowa znalazła się też pod silnym ostrzałem artylerii i katiuszy z zachodu,
co oznaczało, że 3 Dywizja Pancerna nie wyszła jeszcze z lasu.
Kolejny pułk grenadierów pancernych i batalion rozpoznania wraz
z resztą sił pancernych Dywizji „Grossdeutschland” o godzinie 6.00 rano
wznowiły marsz na Obojań. Grenadierzy natrafili na stanowiska obrony
przeciwpancernej; batalion rozpoznania zdołał je obejść i posuwał się
naprzód osłaniany przez sztukasy. Szło nieźle – na tyle dobrze, że dowódca
Dywizji „Grossdeutschland” zdecydował się na wzmocnienie czołgami
z Wierchopienia punktu ciężkości swojego ataku. Czołgi przejechały
między transporterami opancerzonymi i działami szturmowymi oddziału
rozpoznania i związały walką sowiecką 86 Brygadę Pancerną na tyle długo,
że pantery i tygrysy mogły kontynuować marsz ku szosie na Obojań, dopóki
po południu nie nadszedł rozkaz postoju w okolicach wsi Nowosiełowka.
Niemiecka 3 Dywizja Pancerna również miała pełne ręce roboty. Nie
przydzielono jej tygrysów ani panter. Połowę z jej osiemdziesięciu kilku
czołgów stanowiły Panzer III z działami kaliber 50 mm. Jej dotychczasowe
straty w ludziach i czołgach nie były jednak paraliżujące, zwłaszcza
w porównaniu z innymi sektorami. Miała solidnych dowódców – od
generała Franza Westhovena poczynając, na dowódcach batalionów
i kompanii kończąc. Tego dnia przeprowadziła dwanaście taktycznie
udanych ataków. Sowieckie działa przeciwpancerne i okopane T -34,
wspierane przez mobilne siły pancerne 6 Korpusu Pancernego,
uniemożliwiły 3 Dywizji Pancernej utworzenie efektywnego punktu
ciężkości, ale dzięki wykorzystaniu nadarzających się okazji jej wysunięte
oddziały dotarły do rzeki Pieny, przypieczętowując przesunięcie frontu
dywizji na zachód – prawie pod kątem prostym do planowanej trasy ​ XLVIII
Korpusu Pancernego na Obojań. Po lewej stronie 3 Dywizji Pancernej 332
Dywizja Piechoty zmusiła nieprzyjaciela, a dokładnie 71 Dywizję
Strzelców Gwardii i oddziały 6 Korpusu Pancernego, do przejścia Pieny.
Z punktu widzenia ewentualnego przerwania frontu przez 3 Dywizję
Pancerną działania 332 Dywizji Piechoty były niczym wymachiwanie
nożem podczas strzelaniny. W swoim własnym sektorze oddziały pancerne
dotarły do Pieny i zaczęły budowę mostu na tyle wytrzymałego, by mogły
po nim przejechać czołgi Panzer III i IV, choć ze względu na sowiecką
artylerię, katiusze i moździerze prace prowadzone były nocą.
W tej sytuacji Dywizja „Grossdeutschland” zostawiła większość swoich
grenadierów pancernych do obrony sektora obojańskiego, a czołgi
i batalion rozpoznania skierowała znów na zachód, żeby oczyścić front 3
Dywizji Pancernej. Możliwe, że nie było to mało, ale na pewno zrobiono to
za późno – a w każdym razie za późno tego dnia. Szpice Dywizji
„Grossdeutschland” spotkały się z sowieckimi czołgami wokół
Wierchopienia dopiero o 22.00. Po piętnastu godzinach walki
i manewrowania można było wydać tylko jeden rozkaz: zatrzymać się na
noc, uzupełnić paliwo i amunicję, wykonać naprawy i odpocząć. 11 Dywizja
Pancerna, po prawej stronie Dywizji „Grossdeutschland”, w zależności od
meldunków i relacji początkowo zyskała pewien stopień taktycznego
zaskoczenia lub po prostu ruszyła za sąsiadką. W każdym razie wcześnie
rano znacząco posunęła się do przodu po obu stronach szosy na Obojań,
tworząc w rezultacie kolejny mały występ, wyprzedzając Dywizję
„Grossdeutschland” z jednej strony i oddziały Waffen SS z drugiej.
Wspomniano już, że rozkazy Hotha postawiły II Korpus Pancerny SS
przed czterema potencjalnymi zadaniami: przełamaniem sowieckiej linii
w swoim sektorze, przeszkodzeniem zagrażającym kontratakom odwodu
Armii Czerwonej; pociągnięciem za sobą czołgów Wehrmachtu na swojej
lewej flance oraz otworzeniem alternatywnej drogi w kierunku Kurska.
Każde z nich stanowiło poważną misję. Rozkazy Haussera204, wydane 8
lipca o godzinie 23.00, były odpowiednio ambitne. Intencją generała było
nawiązanie łączności z 11 Dywizją Pancerną, zniszczenie sowieckich sił na
południe od rzeki Psioł i przerzucenie przyczółków mostowych na drugą
stronę rzeki w ramach przygotowania do dalszego natarcia na szerszym
froncie, w kierunku na północny wschód. Dywizja „Das Reich” miała
przekształcić swoje dotychczasowe pozycje w główną linię walki
(Hauptkampflinie). Dywizja „Totenkopf” miała ruszyć na północny zachód,
nawiązać łączność z 11 Dywizją Pancerną i wymusić przeprawę przez Psioł.
Dywizja „Leibstandarte” miała oczyścić swój sektor, a potem zacząć się
przesuwać między dywizjami „Totenkopf” i „Das Reich”, żeby zająć miejsce
centralnej dywizji korpusu. Pułki pancerne dywizji „Leibstandarte” i „Das
Reich” należało jak najszybciej i jak najdalej wycofać z linii w celu
dokonania napraw i zregenerowania sił przez wyczerpane załogi.
Dywizja „Leibstandarte” ruszyła 9 lipca około godziny 10.00205. Cztery
tygrysy, którymi jeszcze dysponowała, jechały na czele. W ciągu czterech
dni dywizja straciła tysiąc pięciuset żołnierzy, w większości z pułków
bojowych, ale morale pozostało wysokie – poprawiło się jeszcze, gdy
kompania czołgów Panzer IV rozbiła kontratak pułku T -34. Przed
południem esesmani przekroczyli rzekę Sołotinkę i nawiązali łączność
z wysuniętymi oddziałami 11 Dywizji Pancernej. Oddziały obu dywizji
dotarły do wsi Koczetowka, kwatery głównej sowieckiej 6 Armii Gwardii,
zanim zostały zatrzymane przez zreorganizowany 10 Korpus Pancerny,
który wcześniej toczył zaciekłą walkę po ich lewej stronie, oraz przez
ciężki ogień rakietowy i artyleryjski.
Pod koniec dnia Dywizja „Leibstandarte” zaczęła zaginać lewe skrzydło
korpusu w kierunku Dywizji „Totenkopf”. Nie traciła czasu i wyprowadziła
frontalny atak w kierunku rzeki Psioł. Mimo silnego oporu tylnej straży
oraz niedobitków 3 Korpusu Zmechanizowanego i 31 Korpusu Pancernego
oraz 51 i 52 Dywizji Strzelców Gwardii Niemcy posunęli się kilkanaście
kilometrów naprzód. Dywizyjna artyleria i działa czołgów dosłownie
wykurzyły kwaterę główną 6 Armii Gwardii z Koczetowki, po czym
grenadierzy pancerni wzięli miasto szturmem bezpośrednim. Dywizja
„Totenkopf” skierowała wtedy swoje główne natarcie na północny zachód,
ku wyżej położonemu terenowi dwa lub trzy kilometry za Koczetowką, skąd
widać było podejścia do rzeki Psioł. Tam po raz pierwszy niemiecka
dywizja zetknęła się z taktyką tarczy i miecza, wykorzystującą okopane
czołgi i stałe fortyfikacje bronione do ostatka, podczas gdy poruszające się
T -34 wyprowadzały kolejne kontrataki. Dywizja „Totenkopf” została
zatrzymana; dopiero po zmroku jej saperzy i grenadierzy pancerni
przerzucili most przez rzekę Psioł i założyli przyczółek na jej drugim
brzegu.
Dywizja „Das Reich” także spędziła dzień w jednym miejscu, odpierając
bez większego trudu – jak na warunki operacji „Cytadela” – serię ataków
sowieckiego 2 Korpusu Pancernego i 5 Korpusu Pancernego Gwardii,
nacierających wzdłuż szosy na Prochorowkę. Wieczorem II Korpus
Pancerny SS otrzymał jednak meldunki oddziałów rozpoznania naziemnego
i lotniczego, które potwierdzały doniesienia o dużych ruchach sił
pancernych i dużej aktywności lotniczej na północnym wschodzie, a więc
na prawej flance korpusu206. Przez Prochorowkę przejechało już dwieście
pięćdziesiąt ciężarówek i osiemdziesiąt czołgów. Sowieckie siły były tak
duże, że niemieckie formacje próbujące się rozeznać, jak wygląda sytuacja
na obszarze w przeciwnym kierunku, zostały wycofane. Na horyzoncie
zamajaczyła konieczność ściągnięcia posiłków spoza sektora operacji
„Cytadela”.
W kwaterze głównej Frontu Woroneskiego 9 lipca ciągnął się
w nieskończoność207. Pod koniec dnia 6 Armia Pancerna Gwardii i 1 Armia
Pancerna zdołały zachować tylko podstawową taktyczną zdolność manewru,
a ich pierwotne formacje zostały rozbite, podobnie jak uzupełnienia.
Katukow mógł zebrać mniej więcej sto czołgów, raczej mniej niż więcej.
Obaj dowódcy przez większość dnia prosili o bezpośrednie wsparcie
i dopytywali się, kiedy przybędzie 5 Armia Pancerna Gwardii.
Watutin odpowiedział na ich nalegania, zmieniając organizację na
froncie. W sektorze Katukowa stacjonowały teraz 6 Korpus Pancerny
wzdłuż rzeki Pieny; 3 Korpus Zmechanizowany, a raczej to, co z niego
zostało, po obu stronach szosy na Obojań; oraz 31 Korpus
Zmechanizowany, którego pozycje zamykały linię aż do rzeki Psioł. Trzy
świeże dywizje strzeleckie zajęły pozycje na tyłach armii. Co ważniejsze,
Watutin oddał 10 i 5 Korpus Pancerny pod bezpośrednią komendę
Katukowa. Były to ostatnie tak wartościowe zasoby Frontu Woroneskiego.
Teraz wszystko zależało od tego, czy Katukow zdoła utrzymać sektor oraz
czy 5 Armia Gwardii i 5 Korpus Pancerny Gwardii dotrą na czas, by
zadecydować o przebiegu bitwy. Istotne było też, czy front zdoła zatrzymać
coraz wyraźniejsze przesuwanie punktu ciężkości niemieckiej 4 Armii
Pancernej w kierunku Prochorowki. Rozbudowany sowiecki system
łączności polowej od początku operacji „Cytadela” spełniał swoją funkcję.
Po południu zaczęły napływać meldunki radiowe, telefoniczne
i przynoszone przez gońców, że Waffen SS zastępuje Dywizję
„Leibstandarte” Dywizją „Totenkopf”, a więc przesuwa cały korpus w prawo,
oddalając się od szosy na Obojań. Niemcy mogli pójść tylko w jednym
kierunku: na Prochorowkę.
Do tego momentu generał Wasilij Kriuczenkin był tylko widzem. Teraz
69 Armia została wzmocniona przez 2 Korpus Pancerny oraz zestaw
niezależnych brygad i pułków208 ; nakazano jej utrzymanie północno​-
wschodniego sektora Frontu Woroneskiego i prowadzącej tamtędy szosy na
Prochorowkę. Chcąc uniknąć nieporozumień, Watutin osobiście zadzwonił
do 2 Korpusu Pancernego i ostrzegł jego dowódcę, że następnego dnia
powinien się spodziewać dużego natarcia.
Watutin miał później uznać 9 lipca za punkt zwrotny dla swojego sektora.
Pod koniec dnia mógł się czuć pewnie, ale od 22 lipca 1941 roku zbyt
wiele spraw potoczyło się źle, by mógł pozwolić sobie na spokój.
Pomijając Niemców zbliżających się do ich sektorów, Watutin i Wasilewski
byli ciągle o krok w tyle w stosunku do Rokossowskiego i Żukowa
w północnej części łuku. Ofensywa Modela utknęła w miejscu. Manstein
dotarł do rzeki Psioł, ostatniego przygotowanego systemu umocnień,
dzielącego go od otwartego stepu. Sektor prochorowski był dotychczas
broniony fragmentarycznie. Gdyby niemieckie przełamanie linii zostało
opanowane i rozbite przez odwody Stawki, Stalin nie zapomniałby
o generale, który okopał czołgi po wieżyczki i wyczerpał zapasy w próżnej
obronie. A jeśli Wódz zapomniałby, to Żukow odświeżyłby mu pamięć.
Podejmując i wprowadzając w życie decyzje dotyczące działań 10 lipca,
Manstein i Hoth musieli wziąć pod uwagę również inny zestaw statystyk. 4
Armia Pancerna otrzymała maksymalne wsparcie VIII Korpusu
Lotniczego209. Ale po czterech dniach intensywnych walk znaczenie tego
terminu nie było już takie samo. Luftwaffe wykonała ponad tysiąc pięćset
lotów – dwa razy więcej niż sowieckie siły lotnicze 9 lipca. Sztukasy,
heinkle i Ju​-88 bombardowały rosyjskie pozycje obronne, przy czym
sowiecka obrona przeciwlotnicza radziła sobie coraz lepiej. W czasie
porannego lotu rozpoznania pogodowego III grupa JG 52 straciła wszystkie
cztery samoloty biorące w nim udział, co oznaczało, że od 5 lipca straciła
szesnaście z czterdziestu dwóch samolotów. Brakowało już nie tylko
paliwa, ale także narzędzi i części zapasowych. Zdarzało się, że
prowizorycznie naprawione czołgi były porzucane przez załogę, gdy
ponownie się zepsuły. W przypadku samolotów wydawało się to zbyt
ryzykowne.
Jednak poważniejsza była utrata jedenastu pilotów z grupy. Utrzymanie
przez Niemców przewagi w powietrzu zależało od jakości załóg
samolotowych, a liczba zestrzeleń dokonywanych przez Luftwaffe malała
z każdym startem. Zachowanie proporcji dwóch lub trzech samolotów
szturmowych Ił​-2 na jeden lub dwa myśliwce okazało się niemożliwe. Pięć
samolotów straconych przez skrzydło bombowców nurkujących, St.G. 2
(Sturzkampfgeschwader) z VIII Korpusu Lotniczego, przypominało o losie
tych powolnych maszyn wcześniej masowo używanych w tej wojnie w ciągu
dnia. Ich zaletą było to, że każdy, kto znalazł się pod nimi, był przekonany, iż
stanowi ich główny cel ataku. W rzeczywistości podczas lotu nurkowego
sztukasy i podobne do nich samoloty stawały się łatwym celem. Załoga
mogła zwiększyć swoje szanse, jeśli nie odchodziła od karabinów
maszynowych, a najlepszym sposobem na przetrwanie było strzelanie
nieprzerwanymi seriami. 9 lipca Rosjanie mieli już na tyle doświadczenia,
że sztukasy zaczęły ponosić ciężkie straty.
[^]
Piloci sowieckich myśliwców zauważyli też, że ich przeciwnicy
niechętnie podejmują ryzyko i skupiają się na zachowaniu ścisłego szyku
z eskortowanymi bombowcami, rzadziej decydując się na samodzielne
ataki, które tak wiele ich kosztowały w pierwszych dniach operacji
„Cytadela”. Po części było to wynikiem zmęczenia i rozkazów, które
zalecały osłanianie bombowców. Był to również skutek przyspieszonego
kursu lotniczej taktyki, który Luftwaffe fundowała lotnictwu Armii
Czerwonej od 5 lipca. W walce jeden na jednego niemieccy „eksperci” nie
mogli dorównać porucznikowi Iwanowi Kożedubowi. 9 lipca odniósł dwa
zwycięstwa, które dopisał do pojedynczych zestrzeleń z 6 i 7 lipca. Wojnę
miał zakończyć jako as sowieckiego lotnictwa z sześćdziesięcioma
czterema zwycięstwami na koncie. Nie każdy pilot myśliwca był przyszłym
Kożedubem. Nie było już tych, którzy okazali się nieuważni, wolno się
uczyli i mieli pecha. Pozostali uczyli się szybko, przede wszystkim tego,
jak eskortować naloty szturmowych iłów​-2, które utrudniały i opóźniały
ruchy niemieckich sił pancernych w całym sektorze południowym.
Niemieckie wsparcie lotnicze, które odegrało tak istotną rolę
w dotychczasowych postępach, było jednak coraz słabsze. Już 7 lipca
połowa samolotów bojowych VIII Korpusu Lotniczego została przydzielona
do sektora Modela. 10 lipca Model otrzymał również wszystkie średnie
bombowce, a duża liczba myśliwców miała prowadzić wypady nad
sowieckie lotniska zapewniające wsparcie Frontowi Centralnemu.
Oznaczało to, że po pięciu dniach Manstein i Hoth mogli liczyć tylko na
jedną trzecią początkowego wsparcia lotniczego – i to pod warunkiem, że
sytuacja Modela nie stanie się rozpaczliwa.
Hoth spodziewał się początkowo, że na ziemi XLVIII Korpus Pancerny
przejdzie do tego czasu przez rzekę Psioł, a III Korpus Pancerny domknie
prawą flankę sił Waffen SS . Tymczasem obydwa nadal prowadziły osobne
bitwy. Nacisk na flankę 4 Armii Pancernej wzrósł znacząco w miarę
posuwania się naprzód. Hoth optymistycznie wierzył, że w ciągu dnia lub
dwóch XLVIII Korpus Pancerny zdoła oczyścić swoją flankę i przeprawić
się przez Psioł. Był przekonany, że Breith wyrwie się, żeby wesprzeć
Haussera, tak jak to było w planie. Jednak obydwa te wydarzenia
pozostawały w sferze tak charakterystycznego dla operacji „Cytadela”
gdybania. W praktyce nie zanosiło się, by Knobelsdorff albo Breith zdołali
odzyskać inicjatywę. Hoth uznał, że przyszła pora na zmiany210.
II

To oznaczało, że trzeba przekonać Mansteina, który w dalszym ciągu chciał,


by korpus Hotha przekroczył Psioł, nawet na wąskich odcinkach
w odrębnych sektorach. Zdaniem Mansteina pozwoliłoby to wejść na teren
bardziej odpowiedni dla czołgów na północ od rzeki, a także –
przypuszczalnie – wbić dający szansę dalszego działania klin między
sowieckie oddziały broniące rzeki a nadchodzące posiłki. Perswazja Hotha
okazała się jednak skuteczna. Między południem a 13.30211 wydano
i rozesłano rozkaz armijny nr 5 212. Napisano w nim, że nieprzyjaciel
wycofuje się na północ, próbując równocześnie utrzymać linię rzeki Pieny.
Świeże siły zmechanizowane (sowiecka 5 Armia Pancerna Gwardii)
posuwały się na zachód od rzeki Oskoł. 10 lipca niemiecka 4 Armia
Pancerna miała rozszerzyć swój sektor na jednej flance, ruszając na
północny wschód, a na drugiej – otaczając sowieckie siły w zakolu Pieny,
w sektorze 3 Dywizji Pancernej. XLVIII Korpus Pancerny miał („wreszcie!”
silnie tu pobrzmiewało) rozbić 6 Korpus Pancerny Gwardii w sektorze
Pieny, kontynuując równocześnie rozpoznanie na północy, w kierunku rzeki
Psioł. Misję II Korpusu Pancernego SS skwitowano jednym zdaniem:
odciągnąć Sowietów na południowym wschodzie od Prochorowki dalej na
wschód i zająć wyżej położone tereny na północny zachód od
miejscowości, po obu stronach rzeki Psioł. Rozkaz nie wspominał
o żadnym nowym zagrożeniu ze strony sowieckich odwodów, ale Hausser
posuwał się już w planowanym kierunku.
O powadze, z jaką Hoth traktował tę sprawę, świadczy jego odpowiedź,
gdy o północy otrzymał rozkaz z Grupy Armii „Południe” – miał udzielić
bezpośredniego wsparcia Breithowi, wysyłając jedną dywizję za rzekę
Doniec na jej północnym odcinku. Hoth odparł, że wydał już swoje rozkazy
i że jest za późno, żeby je zmieniać. Nie była to pora na dyskusję z dowódcą
odcinka, więc Manstein nie wyciągnął ​konsekwencji.
Właśnie wraz z tymi rozkazami w ocenach decyzji niemieckiego
dowództwa pojawiają się rozbieżności. Historycy David Glantz i Jonathan
House przedstawiają „zgubną w skutkach” zmianę planów Hotha jako wynik
nieoczekiwanej skuteczności sowieckiej obrony w sektorze obojańskim
w połączeniu z nieustającym naciskiem na flanki 4 Armii Pancernej. Swoje
stanowisko opierają na stwierdzeniu Watutina podobnej treści z 10 lipca.
Sowieckie badania dokumentacji sztabowej, oficjalne historie i ogólne
opracowania – nieróżniące się nadmiernie pod względem koncepcji
i struktury – podają to samo wyjaśnienie. Bezkrytycznie powtarzano je
w opracowaniach wschodnio​niemieckich. Interpretacja ta jest wiarygodna
i pochlebna dla Sowietów – dobre połączenie w każdej oficjalnej
i półoficjalnej historii wojskowości. Jej dramatyzm można łatwo
uwypuklić, zaznaczając,że żołnierze broniący sektora obojańskiego bronili
ostatniego okopu, że jedno uderzenie mogłoby wyprowadzić niemieckie
czołgi „przez błoto i krew na zielone pola za nimi”, na tyły łuku i na otwartą
drogę do Kurska. Tymczasem Hoth i Manstein uchylili się od
rozstrzygającego starcia i poszukali łatwiejszej drogi, która zapro​wadziła
ich jednak na pole śmierci pod Prochorowką i ostatecznie pogrzebała
nadzieje Trzeciej Rzeszy.
Wydarzenia pod Prochorowką zostaną opisane w jednym z kolejnych
rozdziałów. W tej chwili ważne jest, że rozpowszechniona rosyjska
interpretacja przedstawia niemiecką decyzję jako reakcję na wydarzenia,
a nie próbę zmiany ich biegu. Niemniej oficerowie sztabowi i polowi,
w analizach sporządzanych na zamówienie armii amerykańskiej, a także
w późniejszych pamiętnikach i relacjach, zgodnie twierdzili, że
Prochorowka nie była improwizacją, a już na pewno nie wynikała
z zaskoczenia siłą bojową Sowietów.
Analiza niemieckiej dokumentacji wskazuje, że zmiana osi natarcia
jednostek Waffen SS była wcześniej planowana. Wypada jednak zapytać, czy
decyzja Hotha o jej przeprowadzeniu w takim, a nie innym momencie była
konsekwencją reakcji wyższych szczebli dowodzenia na koncentrację coraz
większych sowieckich odwodów na północnym wschodzie? Czy wiązała się
z bezpośrednią korzyścią, czy dawała szansę na wyzyskanie „mgły wojny”?
Ani Hoth, ani Manstein nie roztrząsali szczegółów – a to daje pole do
ostrożnych spekulacji.
Do tej pory Hoth i Manstein pozostawiali główny ciężar prowadzenia
działań na barkach swoich podkomendnych. „Taktyka zadaniowa” – w takim
zakresie, w jakim pojęcie to rzeczywiście istniało w niemieckiej armii –
nie oznaczała bierności dowódców. Ani 4 Armia Pancerna, ani Grupa Armii
„Południe” nie uzyskały przestrzeni umożliwiającej skuteczne
manewrowanie. W kwestii wyposażenia meldunki podwładnych Hotha były
zasadniczo optymistyczne, ale przebijała z nich frustracja z powodu
skuteczności sowieckiej obrony i wolnego tempa natarcia. Do 11 lipca
wykazy czołgów straconych, czołgów odzyskanych i czołgów naprawionych
wyglądały z pozoru zachęcająco. Ponad czterysta pięćdziesiąt maszyn było
naprawionych i sprawnych. 11 lipca ogólna liczba strat wynosiła sto
szesnaście czołgów. Dla równowagi następnych czterysta pięćdziesiąt było
w różnych stadiach naprawy. Całościowe statystyki wskazywały jednak, że
spora liczba czołgów i dział szturmowych została uszkodzona więcej niż
jeden raz – a to był dopiero początek bitwy213.
W kwestii posiłków 9 lipca Manstein znów poprosił Zeitzlera, by
poinformował Hitlera, że wynik operacji „Cytadela” zależy od
wykorzystania XXIV Korpusu Pancernego214. Hitler zgodził się na
zgrupowanie tej formacji w okolicach Charkowa, ale pozostała ona nadal
odwodem najwyższego dowództwa kontrolowanym bezpośrednio przez
Führera. Korpus składał się wtedy z trzech dywizji: 5 Dywizji Grenadierów
Pancernych SS „Wiking” oraz 17 i 23 Dywizji Pancernej. Jego dowódca
Walther Nehring należał do najlepszych; korpus dysponował prawie
dwustoma czołgami oraz, co równie ważne w kontekście operacji
„Cytadela”, trzynastoma batalionami grenadierów pancernych.
Czy korpus zdołałby przybyć na czas i czy miałoby to znaczenie,
pozostaje sprawą dyskusyjną. Z jednej strony jego obecność mogłaby
wyczerpanym jednostkom dać szansę na odpoczynek oraz wesprzeć
ostateczne natarcie, czy to z Obojania, czy z Prochorowki. Z drugiej strony,
jeśli weźmie się pod uwagę, że Armia Czerwona miała możliwość wsparcia
Watutina, rzucenie do boju XXIV Korpusu Pancernego mogłoby się okazać
dolaniem oliwy do ognia. Tak czy inaczej, opcje te były rozważane 9 lipca –
z całą pewnością analizował je Hoth.
Sytuacja na mapie przedstawiała się korzystnie dla dowódcy 4 Armii
Pancernej. Z dwóch możliwych rozwiązań wybrane przez niego stwarzało
największą możliwość znaczącego przełamania215. Prochorowka znajdowała
się w środku pasa ziemi pomiędzy rzekami Psioł i Doniec. Na zachód
i południe od miasteczka wyżej położone tereny wznosiły się nad otwartym
stepem. Uzyskanie kontroli nad tym obszarem było ważnym operacyjnym
i taktycznym elementem przewidywanej przez Hotha obrony, która miała
oszczędzać niemieckie siły. Byłby to jednak dopiero początek.
Prochorowka stanowiła również duży węzeł drogowy i kolejowy na osi
Biełgorod–Kursk. Formacje Waffen SS wyparły Rosjan z północnego
wschodu, a Hoth oczekiwał, że przynajmniej Dywizja „Grossdeutschland”
wykona swoje zadanie, zabezpieczając lewą flankę własnego korpusu
i ponownie zajmując pozycje na szosie obojańskiej. Wspólnie z 11 Dywizją
Pancerną, a być może również z 3 Dywizją Pancerną, mogłaby wtedy
bezpośrednio wesprzeć formacje Waffen SS albo stać się częścią
dwutorowego natarcia na Kursk z Prochorowki i Obojania. Każde z tych
rozwiązań dawało szansę przeniesienia operacji „Cytadela” z poziomu
pomniejszej taktyki na przynajmniej niższy szczebel sztuki operacyjnej.
Zarówno Hoth, jak i Manstein byli mistrzami wojny manewrowej
w kontekście współczesnej technologii. Manstein wykazał się też dobrym
rozumieniem wojny pozycyjnej podczas podboju Krymu w latach 1941–
1942. Operacja ta prowadzona była w obliczu stałych pozycji obronnych na
ograniczonym terenie, siłami o wiele gorszej jakości niż te, którymi
dysponował podczas „Cytadeli”. Nawet w takich warunkach Manstein
z pewną dozą powodzenia starał się unikać wojny na wyniszczenie216,
a „Cytadela”, jego zdaniem, niepokojąco zbliżała się do tego modelu walki.
Manstein był również dobrym brydżystą i szachistą. Jako planista i dowódca
potrafił przewidzieć kilka ruchów do przodu. Umiał też – choć jego własne
zdolności nie stwarzały ku temu wielu okazji – dostrzec, gdy jego
podwładny spojrzał jeszcze dalej w przyszłość. Skoncentrowanie się na
natarciu całym frontem niosło ze sobą ryzyko zawężenia perspektywy
w poszukiwaniu ograniczonych celów. Hoth złożył ofertę. Manstein ją
przyjął.
III

10 lipca niepowodzenia niemieckiej 4 Armii Pancernej zaczęły się na jej


niespokojnej lewej flance. Od rozpoczęcia operacji „Cytadela”, a także
wcześniej Dywizja „Grossdeutschland” była atutem Hotha217. Spodziewał
się po niej więcej niż po dywizjach Waffen SS . O 3.30 nad ranem dywizja
miała do dyspozycji niespełna dziewięćdziesiąt czołgów (w tym pantery 10
Brygady Pancernej). Wtedy jej pancerna grupa szturmowa ruszyła naprzód,
w kierunku wyżyny po drugiej stronie szosy na południe od Bierezowki i 3
Dywizji Pancernej. Szosa ta – według zachodnich standardów właściwie
polna droga – była zarazem główną arterią północ–południe w obrębie
sektora, zapewniała też obrońcom łączność z sowiecką bazą zaopatrzenia
w Krugliku. Odcięcie jej na dobre mogłoby rozwiązać problemy XLVIII
Korpusu Pancernego na flance.
Dywizja „Grossdeutschland” zapewniła sobie wystarczające zaskoczenie
taktyczne, by przetoczyć się po 200 Brygadzie Pancernej z 6 Korpusu
Pancernego, a dwie następne brygady wciągnąć w wir bitwy, w której
Niemcy mieli przewagę połączonych broni. Niemiecka artyleria i baterie
wyrzutni rakietowych zostały wsparte – gdy nie przeszkadzała ulewa i burze
– zmasowanymi nalotami bombowców horyzontalnych i sztukasów.
W kronice jednego z batalionów odnotowano zachwyt nad „wspaniałą
precyzją” bombowców nurkujących, które zdawały się niszczyć kolejne T -
34, kiedy tylko przyszła im na to ochota. Dając niemal modelowy pokaz
grupowej taktyki bitewnej, batalion rozpoznania Dywizji
„Grossdeutschland”, jej grenadierzy pancerni na transporterach
opancerzonych i żołnierze obsługujący działa szturmowe, zdobył wzgórze
nr 247. Po trzech godzinach zaciekłej walki pułk pancerny wprowadził
jadących na transporterach grenadierów pancernych na sąsiednie wzgórze nr
243. Sowiecki 6 Korpus Pancerny rozpaczliwie starał się ponownie
otworzyć drogę na północ, ale desperacja doprowadziła do improwizacji,
a ta nadal nie była mocną stroną Armii Czerwonej. Ataki wyprowadzane na
poziomie brygady przeradzały się w natarcia na poziomie batalionu lub
kompanii, po czym ulegały rozproszeniu, gubiąc się w lasach, zagajnikach
i wąwozach, którymi usiane było pole bitwy. Tymczasem 3 Dywizja
Pancerna skończyła budowanie mostu na Pienie i przekroczyła ją, okrążając
z boku upartą sowiecką tylną straż i zamykając linię razem z Dywizją
„Grossdeutschland”. Po południu dwie niemieckie dywizje wzięły Rosjan
w kleszcze, które przed zapadnięciem zmroku umożliwiły Niemcom
przesunięcie linii frontu na wyżynę w okolicach Bierezowki i zredukowanie
sił 6 Korpusu Pancernego do niespełna pięćdziesięciu czołgów, z których
połowę stanowiły lekkie T -70, będące w zasadzie betką dla niemieckich
dział czołgowych.
Ponownie Sowieci ugięli się, ale nie zostali złamani. Kilka z okrążonych
oddziałów przedarło się z powrotem, wykorzystując ten sam teren, który
wcześniej utrudniał im natarcia, a teraz przeszkadzał Niemcom. Inni
walczyli do ostatka, strzelając z katiuszy do niemieckich czołgów, dopóki te
nie miały wyrzutni w swoim zasięgu. Dowodzący korpusem generał Andriej
Getman sformował nową, krótszą linię obrony wokół wsi Nowosiełowka.
Katukow przysłał mu uzupełnienia, w tym 10 Korpus Pancerny. Pułk
grenadierów pancernych, który Dywizja „Gross​deutschland” zostawiła
naprzeciw rzeki Psioł, stał się celem serii ataków przeprowadzanych przez
jednostki, które nawet według standardów frontu wschodniego powinny
zostać uznane za nieskuteczne. Operacja „Cytadela” była jednak inna.
Niemcy rzucili do walki wszystko, co poruszało się na gąsienicach lub było
wyposażone w działo przeciwpancerne o dużej prędkości wylotowej
pocisku. Lekko opancerzone, odkryte samobieżne działa zajęły miejsce
dział szturmowych, wykorzystywanych gdzie indziej. Przeciwlotnicze działa
kaliber 88 mm zajęły zaimprowizowane stanowiska, a ich załogi
dziękowały, że pogoda uniemożliwiła Sowietom uderzenia z powietrza.
O zmierzchu wyczerpani Niemcy nadal byli na swoich pozycjach – daleko
od miejsca, gdzie chcieli ich o tej porze widzieć Hoth i Knobelsdorff.
11 Dywizja Pancerna dotarła na znajdujące się przed nią wzniesienie, ale
potem utknęła. Przed nią w dole rozciągała się dolina, którą płynął Psioł.
Mniej więcej dwadzieścia kilometrów dzieliło dywizję od Obojania.
Zabudowania miasteczka można było obejrzeć przez lornetkę218. Rosjanie
utrzymali jednak wzgórze 244.8, na samej szosie na Obojań, mimo starań
Niemców. Dowódca dywizji na próżno prosił o wsparcie sztukasów.
W rezultacie 11 Dywizja Pancerna spędziła 11 lipca na zwieraniu pozycji
i wysyłaniu patroli rozpoznania w kierunku rzeki Psioł219. Szanse
samodzielnego natarcia jednej dywizji na system umocnień typowych dla
operacji „Cytadela”, nawet fragmentarycznych, były bliskie zera. Większość
Dywizji „Grossdeutschland” razem z 3 Dywizją Pancerną nadal zajęta była
oczyszczaniem lewej flanki XLVIII Korpusu Pancernego z pozostałości
sowieckich sił, sprawdzaniem nowych linii obrony w tym sektorze
i przegrupowaniem.
Jakby Knobelsdorff miał jeszcze za mało problemów, o 11.30 przed
południem 10 lipca w jego kwaterze głównej zjawił się gość. Heinz
Guderian, wygnany po klęsce operacji „Barbarossa”, został przywrócony do
służby w lutym 1943 roku i od 1 marca pełnił funkcję Generalnego
Inspektora Wojsk Pancernych220. Naczelne dowództwo Wehrmachtu
poleciło mu sprawdzić, dlaczego pantery tak kiepsko sobie radzą.
W niemieckiej armii funkcjonowało specjalne określenie na tego
rodzaju gości: Schlachtenbummler (frontowi włóczędzy). Guderian nie był
jednak podglądaczem. Doszedł do wniosku, że największym problemem
jest wyszkolenie. Załogi panter z batalionów przydzielonych do operacji
„Cytadela” nie zdążyły przywyknąć do nowych wozów, co oznaczało dużą
liczbę drobnych problemów technicznych i większe oczekiwania wobec
polowych mechaników. Nawet radia nie zostały przetestowane i dostrojone
przed rozpoczęciem ofensywy. Knobelsdorff ani jego sztab nie mogli
odpowiadać za decyzje podejmowane przez wyższe szczeble dowodzenia.
To rozgrzeszenie nie rozwiązało jednak taktycznego dylematu
Knobelsdorffa. Jeśli chce się zrozumieć ograniczoną aktywność ​ XLVIII
Korpusu Pancernego 11 lipca, to trzeba zauważyć, że oczyszczanie
sektorów, przegrupowanie jednostek oraz uzupełnianie wyposażenia
i przeprowadzanie napraw wymaga czasu. Co więcej, nowo zdobyte tereny
na tyłach korpusu nie miały rozwiniętej sieci ścieżek, nie mówiąc już
o drogach. Gdy jednostki bojowe i tabory zaczęły zmieniać pozycje,
kontrolowanie ruchu okazało się sporym wyzwaniem. Tydzień walk, które
doprowadziły żołnierzy do kresu wytrzymałości, miał również czysto
ludzkie konsekwencje – od źle zrozumianych rozkazów przez wybuchy
złości po zwykłe pomyłki wyczerpanych i straumatyzowanych ludzi.
Wspomnienia niemieckich żołnierzy i kroniki jednostek skłaniają do
pomijania tego rodzaju czynników. Zazwyczaj przepełnia je heroiczna
witalność sugerująca, że strach i zmęczenie były słabościami, które sobie
uświadamiano, ale też przezwyciężano. Otto von Knobelsdorff nie był
Erwinem Rommlem ani Erhardem Rausem i nie potrafił tak jak oni
inspirować – albo zmuszać – do nadludzkiego wysiłku. Niemniej jednak
kontrolował swój sektor i był przekonany, że zdoła pokonać Rosjan 12
lipca. Do optymizmu skłaniała też sytuacja materialna221. Tymczasowy pułk
panter[6], wciąż przyłączony do Dywizji „Grossdeutschland”, 10 lipca ruszył
do akcji z zaledwie dziesięcioma sprawnymi czołgami. 11 lipca
z warsztatów wyjechało po naprawie dwadzieścia następnych – mechanicy
zaczęli wreszcie radzić sobie z technicznymi zawiłościami panter. Pod
koniec dnia dowódca pułku zameldował, że ma trzydzieści osiem sprawnych
czołgów. Ich długolufowe działa kaliber 75 mm mogły się jeszcze okazać
atutem – należało tylko odpowiednio go rozegrać.
IV

Nikołaj Watutin nie przeżył wojny. Został śmiertelnie ranny w lutym 1944
roku. Jak na ironię, ranili go antysowiecko nastawieni ukraińscy partyzanci.
Nie zostawił usystematyzowanej refleksji dotyczącej kierowania Frontem
Woroneskim podczas operacji „Cytadela”222. Wieczorem 9 lipca długo
jednak rozmyślał. Niemieckie szpice nadal znajdowały się w sporej
odległości od Obojania i Prochorowki. Niemniej w ciągu ostatnich dwóch
dni posuwały się naprzód znacznie szybciej i bardziej równomiernie niż na
początku natarcia. Logika – a w Armii Czerwonej wojna była naukowym
i racjonalnym działaniem – sugerowała, że poniesione straty powinny
Niemców spowolnić. Watutin przez pięć dni rzucał do akcji własne rezerwy
korpusami, dywizjami, pułkami i batalionami. Dziesięć pułków
przeciwpancernych straciło wszystkie działa, a dwadzieścia następnych
dysponowało tylko połową przewidywanej siły bojowej. Logika
podpowiadała, że albo Niemcy ściągnęli posiłki, albo ich siła uderzeniowa
i sprawność bojowa przewyższały siłę i sprawność żołnierzy Watutina. Poza
tym rozpoznanie donosiło o przybyciu i rzuceniu do walki świeżych
niemieckich sił już w nocy 5 lipca.
Watutin analizował taktykę swojego frontu. We wczesnych stadiach
operacji „Cytadela” jego żołnierze prowadzili aktywną obronę. Krótkie,
gwałtowne pancerne kontrataki przytarły Niemcom nosa i spowolniły ich
pochód. 8 i 9 lipca straty w ludziach i sprzęcie w połączeniu z „mgłą wojny”
narzuciły pasywne podejście. Czy były szanse na to, by znów przejść do
aktywnego działania?
Powtórnie analizując informacje wywiadowcze, Watutin i jego sztab
zauważyli raporty, które przeoczyli w trakcie intensywnych walk
w poprzednich dniach. 8 lipca już o 7.00 rano meldowano, że nieprzyjaciel
okopuje się na swojej coraz dłuższej lewej flance. 9 lipca okopy pojawiały
się już na obu flankach występu, Niemcy zakładali też zasieki i pola
minowe, co wskazywało, że zatrzymali się na dłużej. Niezadowolony
niemiecki jeniec powiedział, że był jednym z trzydziestu członków
kompanii weterynaryjnej przeniesionej do broniącego flanki pułku
piechoty. To oznaczało, że Niemcy łatają dziury w obsadzie.
Czy to coś zapowiadało? Być może. Watutin nie potrzebował jednak
więcej, by uznać, że w ostatnich dniach Niemcy posunęli się naprzód,
koncentrując swoje siły zmechanizowane na czele kosztem flanek. To zaś
oznaczało, że niemieckie czołgi wchodziły w pętlę – łuk w łuku. W jaki
sposób najlepiej wykorzystać tę sytuację? Analiza mapy podpowiadała
oczywiste rozwiązanie: uderzyć na rozciągnięte flanki. Ale sytuacja Frontu
Woroneskiego uniemożliwiała takie posunięcie. Niemcy przyciskali
Watutina równie mocno jak on ich. Odpowiednio silny kontratak wymagałby
rzucenia do walki świeżych odwodów Stawki. 5 Armia Pancerna Gwardii i 5
Armia Pancerna koncentrowały się na szczycie łuku: wokół Prochorowki.
Nawet gdyby Watutin chciał je przerzucić, nie było na to czasu. Front
Woroneski był w stanie równowagi przed całą sekwencją strategicznych
ofensyw od Leningradu po Ukrainę, mających zakończyć wojnę sowiecko​-
niemiecką przed końcem roku. Pierwsza – albo następna – faza, operacja
„Kutuzow”, wymierzona w Grupę Armii „Środek”, miała się rozpocząć 12
lipca.
Operacja „Kutuzow” to w pewnym sensie odwrócona operacja
„Cytadela”223. Szybki rzut oka na monadyczny kształt frontu w południowej
części Związku Sowieckiego po Stalingradzie i Charkowie, z dwoma
przylegającymi do siebie występami, wystarczy, by zrozumieć jej genezę.
Wstępne planowanie rozpoczęło się w kwietniu. W połowie maja operacja
została zatwierdzona. Na początku czerwca przegrupowano siły i ustalono
szczegóły. Operacja „Kutuzow” była bezpośrednim kontrapunktem obronnej
bitwy pod Kurskiem. Pośrednio stanowiła jedną z serii koordynowanych
przez Stawkę strategicznych ofensyw. Po skutecznym uderzeniu spod Orła
Fronty Woroneski i Stepowy miały się rozprawić z dowodzoną przez
Mansteina grupą armii. Stawka spodziewała się, że będzie to łatwiejsze,
ponieważ II Korpus Pancerny SS zostanie wysłany na północ, żeby
powstrzymać sowiecki napór w sektorze Orła. Jeszcze przed Stalingradem
była to prawie odruchowa niemiecka reakcja – spróbować załatać przerwę
w linii za pomocą minimalnych sił i tak szybko, jak to możliwe. Tym razem
miało to być zbyt mało i zbyt późno. Po zatrzymaniu i przyszpileniu
Niemców pod Kurskiem i Orłem Fronty Południowo​-Zachodni
i Południowy miały rozpocząć dywersyjne ofensywy na poziomie sektorów,
aby związać niemieckie siły w tym rejonie i pozbawić Mansteina posiłków.
Ostatnim etapem miało być rozpoczęcie przez sowieckie siły wokół
Leningradu i dwa południowe fronty szeroko zakrojonej ofensywy
wymierzonej w niemieckie siły pozostałe w ich sektorach.
Watutina nie można nazwać karierowiczem, ale jego perspektywy awansu
byłyby znikome, gdyby Stalin uznał, że zamiast bić Niemców, Watutin się
z nimi bawi. Wódz zdążył już zresztą kwaśno zapytać, kogo trzeba pociągnąć
do odpowiedzialności, jeżeli Niemcy wedrą się na tyły Frontu
Woroneskiego224. Watutin nie zapominał o Niemcach. Nawet gdyby nie byli
świadomi rozmiarów wymierzonej w nich strategicznej kampanii – czego
nie można było zakładać – to koncentracja i rozmieszczenie ich sił
zapowiadały ostateczną próbę przerwania obrony Frontu Woroneskiego. Na
Krymie Manstein pokazał, że nie boi się ani ofensywy, ani ciężkich strat.
Jeśli dodać do tego raporty rozpoznania o coraz większej koncentracji sił
pancernych w rejonie Psioła, połączyć je z pełnym determinacji atakiem
Dywizji „Totenkopf” na zakole tej rzeki, to nasuwa się pytanie: kto pierwszy
popełni błąd?
Watutin, właściwie nie mając innego wyboru, skoncentrował swoje siły
wokół Prochorowki. Przegrupował siły, uzupełnił zaopatrzenie formacji na
linii frontu, wydał szczegółowe rozkazy i dopilnował ich wykonania. To
ostatnie wynikało nie tyle z doktrynalnej manii kontroli typowej dla Armii
Czerwonej, ile z dużej liczby niezależnych formacji o rozmiarach pułku lub
batalionu, przerzucanych między armiami, korpusami i dywizjami w sposób
niemal dowolny. Po minionym tygodniu już samo ustalenie ich położenia
było trudnym zadaniem. Jednak przede wszystkim Watutin musiał
poinformować Stawkę i uzyskać jej pozwolenie225. Nocą 10 lipca Front
Woroneski zameldował, że Niemcy ponieśli ciężkie straty, wyczerpali
rezerwy i koncentrują wojska w sektorze Prochorowki. Front proponował
atak wszystkimi dostępnymi siłami 12 lipca rano. Główne uderzenie miała
zadać 5 Armia Pancerna Gwardii – cztery korpusy pancerne i jeden
zmechanizowany, ponad siedemset czołgów, wzmocnionych trzema
dodatkowymi korpusami strzeleckimi. Lewy sektor frontu – dwa korpusy
pancerne i jednostki wsparcia z 1 Armii Pancernej oraz dwa korpusy
strzeleckie z 6 Armii Gwardii – miały zaatakować rozciągniętą flankę
niemieckiego ​ XLVIII Korpusu Pancernego. Watutin chciał otoczyć
i unicestwić sześć najlepszych dywizji pancernych Wehrmachtu –
doskonały kontrapunkt dla jednoczesnego ataku na łuku wokół Orła.
[^]

Gwardziści Rotmistrowa mieli tu odegrać główną rolę226. 10 lipca


Rotmistrow spotkał się z Watutinem w kwaterze głównej frontu
w Obojaniu. Watutin przedstawił mu sytuację i wyjaśnił zadanie, po czym
powiedział Rotmistrowowi, że otrzyma dwa dodatkowe korpusy pancerne.
Wtedy wtrącił się Wasilewski. Powiedział, że Niemcy używają nowych
ciężkich czołgów, tygrysów i ferdynandów, które okazały się bardzo
skuteczne w starciu z siłami Katukowa. Zapytał, co Rotmistrow sądzi
o walce z nimi. Ten odparł pewnie, że Front Stepowy dostarczył mu
taktycznych i technicznych informacji na temat nowych niemieckich
czołgów. Razem ze swoim sztabem rozważał więc dwie możliwości
rozprawienia się z tymi maszynami. Gruby przedni pancerz tygrysów i duży
zasięg ich dział sprawiały, że T -34 miały szanse tylko na krótkim dystansie,
wykorzystując swoją mobilność, do uderzenia na lżej opancerzone boki.
„Innymi słowy – podsumował Watutin – trzeba je zmusić do walki wręcz
i dokonać abordażu”.
Niewykluczone, że dowódca frontu pozwolił sobie na sarkazm. Wiedział,
że wiele czołgów Rotmistrowa to lekkie T -70, dlatego mógł zasugerować
w ten sposób, że 5 Armia Pancerna Gwardii powinna się spodziewać
ciężkich strat niezależnie od przyjętej taktyki. Nieco później tego samego
dnia dał wyraz swojej trosce, gdy razem z Chruszczowem spotkali się
z dowódcami korpusów podległych Rotmistrowowi i ich oficerami
politycznymi227. Chruszczow przekonywał o znaczeniu morale. Mówił, że
trzeba przygotować ludzi do walki. Wyjaśnić cele. Przypomnieć
o cierpieniach rodaków pod niemiecką okupacją. Trzeba powiedzieć, że
zwycięstwo jest blisko i że zaczyna się tutaj, na łuku kurskim. Watutin
zwrócił uwagę, że gwardziści nie powinni się spodziewać łatwych
sukcesów. Upór, zdecydowane działanie i umiejętne manewrowanie były
najważniejsze. Na zakończenie, świadomy, że oddziały ​Waffen SS
prawdopodobnie rozpoczną swoją ofensywę następnego dnia, nakazał
utrzymanie pozycji wyjściowych. Z wyrazu jego twarzy można było
wyczytać: „Musicie wytrwać za wszelką cenę”.
Sztab Frontu Woroneskiego pracował nad szczegółami ataku przez całą
noc i ranek następnego dnia. Watutin nakazał zakończenie wszystkich
przygotowań w ciągu dwudziestu czterech godzin – 11 lipca i następnego
dnia rano. Były to standardy wojny błyskawicznej228, niemożliwe do
wdrożenia bez błędów, nieporozumień i rozminięć. Armie otrzymały
rozkazy o różnych porach między 9.00 a 17.00. Do niektórych brygad
i niezależnych pułków trafiły one dopiero o północy.
Tymczasem Watutin i Rotmistrow zastanawiali się, skąd powinna ruszyć
5 Armia Pancerna Gwardii. Na początku Watutin opowiadał się za
koncentracją po prawej stronie, naprzeciw sektora rzeki Psioł. Ostatecznie
odrzucił tę opcję z powodu podmokłego gruntu, niewielu dogodnych
przejść i konieczności zmierzenia się z osłabioną, ale jednak Dywizją
„Totenkopf”. Rotmistrow i jego sztab chcieli pójść na przeciwną, lewą
flankę. Przełamanie w tym miejscu oznaczałoby wejście na tyły Korpusu
Pancernego SS i dobrą pozycję wyjściową w polu, by skręcić w kierunku
Obojania. Niemiecką linię obsadzała w tym miejscu nadmiernie
rozciągnięta dywizja piechoty – przeciwnik łatwiejszy niż Waffen SS . Tu
jednak przeszkodą był nierówny teren i stromy, naszpikowany minami nasyp
kolejowy.
Ostatecznie o lokalizacji punktu ciężkości sowieckiego ataku
następnego dnia zadecydowało przeświadczenie Rotmistrowa, że płaski,
otwarty teren na wschód od rzeki Psioł i na wprost centrum 5 Armii
Pancernej Gwardii stwarzał największe szanse przeprowadzenia natarcia,
którego plan przedstawił Watutinowi: szarża wsparta przez wszystkie
armaty, katiusze i samoloty, jakie uda się zebrać. Przy pełnej prędkości
powinno się skrócić dystans, zanim Niemcy zdążą zareagować. Mogło się
to wiązać z poniesieniem w ciągu kilku godzin strat zwykle ponoszonych
w ciągu tygodnia, ale przewaga liczebna powinna umożliwić 5 Armii
Pancernej Gwardii wbicie klina, przerwanie linii i jej ostateczne
przełamanie.
Watutin się zgodził, więc Rotmistrow kontynuował przygotowania.
Formacje nie miały czasu na zastanowienie, próbowały zająć pozycje,
równocześnie uzupełniając paliwo i amunicję oraz maskując pojazdy. Jedno
jest jednak oczywiste. 5 Armia Pancerna Gwardii miała dokonać
przełamania i wykorzystać je, opierając się tylko na własnych zasobach,
tymczasem brakowało jej niezbędnej ciężkiej artylerii. Z dwoma korpusami
pancernymi, które przydzielił jej Watutin, oraz jeśli weźmie się pod uwagę
naprawy i niezborność, armia Rotmistrowa dysponowała 12 lipca rano
ponad ośmioma setkami czołgów. Oznaczało to prawie sześćdziesiąt trzy
czołgi na jeden kilometr frontu, a więc koncentrację sił niespotykaną
dotychczas w wojnie pancernej. Nie można było jednak zapominać
o Niemcach lub ich nie doceniać, bo szybko mogło to zmienić
przewidywany wynik starcia.
V

O 22.00 9 lipca Hausser przygotował wreszcie ostatnie rozkazy na następny


dzień229. Mówiły one o skierowaniu wszystkich sił na północny wschód,
przy czym zabezpieczeniem flanek miały być pojedyncze punkty obrony,
chyba że pojawiłoby się większe zagrożenie. Dywizja „Totenkopf”, teraz po
lewej stronie korpusu, miała odzyskać swój batalion dział szturmowych
przydzielony chwilowo 147 Dywizji, przekroczyć Psioł, skręcić w prawo
i o 10.00 rano być gotowa do ataku w sile dywizji, aby wesprzeć Dywizję
„Leibstandarte”. Ta ostatnia miała ruszyć o 6.30, a następnie zająć
i utrzymać Prochorowkę. Dywizja „Das Reich” miała się posuwać
uformowana w eszelon po prawej stronie Dywizji „Leibstandarte” i zająć
wyżej położony teren na południowy zachód od miasteczka.
Oznaczało to, że w ciągu jednego dnia do pokonania było około
jedenastu–trzynastu kilometrów. W kontekście dwóch poprzednich dni nie
były to oczekiwania zupełnie nierealne. Dowódca Dywizji „Leibstandarte”
miał do dyspozycji bitą drogę na osi swojego natarcia i spodziewał się
dotrzeć do Prochorowki przed zmierzchem. Pancerna grupa bojowa dywizji
liczyła jednak tylko czterdzieści czołgów, w tym cztery tygrysy. Jej postęp
zależał w dużej mierze od założenia przez Dywizję „Totenkopf”
przyczółków mostowych na rzece Psioł, a następnie przejścia na prawo na
lewą flankę Dywizji „Leibstandarte”. Wzniesienie na północny wschód od
rzeki Psioł było najeżone armatami, ciężkimi moździerzami i katiuszami.
Teren rozciągający się bezpośrednio przed Dywizją „Leibstandarte” był
otwarty – dobry dla czołgów, ale też pozbawiony naturalnych osłon, co
łatwo mogło go zmienić w pole śmierci. Aby temu zaradzić, sztukasy
i samoloty myśliwsko​-bombowe z VIII Korpusu Lotniczego miały
wcześniej przeprowadzić bombardowania. Jednak o 8.45 rano Hausser
został poinformowany, że słaba widoczność uniemożliwiała udzielenie
bezpośredniego wsparcia lotniczego. Zła pogoda i ciężki ostrzał
artyleryjski opóźniały również pochód Dywizji „Totenkopf”. Wyrzutnie
rakiet Dywizji „Leibstandarte” utknęły w błocie, a obserwatorzy
artyleryjscy mieli tak samo trudne zadanie jak ci z Luftwaffe.
Oznaczało to przerzucenie całego ciężaru natarcia na grenadierów
pancernych, co w realiach operacji „Cytadela” nie było niczym
nadzwyczajnym. Rozpoczęli o 10.45, wytrzymali ostrzał artyleryjski,
przeciw czołgom używali granatów i ładunków wybuchowych, a o 13.00
weszli do sowchozu Komsomolec przy szosie na Prochorowkę. Rosjanie
stawiali nie mniej zacięty opór. Gdy esesmani podchodzili stromymi
zboczami do swojego następnego celu, wzgórza nr 241.6, używali w walce
granatów, saperek, pistoletów, a nawet noży i bagnetów. Potem nadjechały
cztery tygrysy. Powoli poruszały się naprzód, a karabinowe kule i szrapnele
krzesały iskry na ich pancerzach. Natarcie „Leibstandarte”230 trafiło na
sowiecką 183 Dywizję Strzelców. Była to jedna z tych anonimowych
formacji Armii Czerwonej, które w historiach walk na froncie wschodnim
umieszcza się w wykazach i schematach organizacyjnych wojska. Walczyła
zażarcie, mimo że na niebie pojawiły się sztukasy, gdy pogoda się
poprawiła. Bombowce nurkujące i czołgi parły do przodu, niszczyły kolejne
okopane T -34, podczas gdy towarzyszący im saperzy oczyszczali pola
minowe. Dotarcie na grzbiet wzgórza nr 241.6 zajęło Niemcom dwie
godziny, a jego zabezpieczenie – dwie następne.
Na obszarze, do którego Niemcy nie spodziewali się dotrzeć, nie było
skomplikowanego systemu obronnego, przypominającego ten w bardziej
odkrytych sektorach. Część Dywizji „Leibstandarte”, wioząc piechotę na
czołgach, jak robiono to w Armii Czerwonej, posuwała się wzdłuż torów
kolejowych prowadzących do stacji w Prochorowce, aż została zatrzymana
przez gwardyjski ciężki pułk pancerny, wyposażony231 – co zaskakujące –
w brytyjskie churchille, przekazane Rosji na mocy porozu​mienia lend and
lease. Ich sześciofuntowe działa nie mogły się równać z tygrysami, ale
dzięki stosunkowo grubemu pancerzowi zdołały stępić ostrze ataku.
W każdym razie tylko jeden z dwunastu churchilli pozostał sprawny po
starciu z Dywizją „Leibstandarte”, która w pełnej gotowości okopała się, by
rankiem wznowić natarcie.
Przez większość dnia jej pochód spowalniał ciężki, choć przerywany
ogień armat i dział przeciwpancernych prowadzony z sektora rzeki Psioł.
Na swoim brzegu Dywizja „Totenkopf” spędziła długą i trudną noc,
przeprowadzając ciężki sprzęt przez podmokły teren. Otrzymała rozkaz
przeprawienia się przez rzekę232, założenia przyczółka mostowego,
a następnie skierowania się na północny wschód, żeby zabezpieczyć flankę
Dywizji „Leibstandarte”, zajmując nadrzeczną wyżynę ze wzgórzem nr
226.6. Następnie czołgi dywizji miały przeciąć szosę Obojań–
Prochorowka, zrywając sowieckie linie zaopatrzeniowe i komunikacyjne
przed ostatecznym natarciem na samą Prochorowkę.
Pogoda ani Rosjanie nie ułatwiali realizacji tych zadań233. Przed świtem
deszcz przybrał na sile – padało na tyle mocno, że Luftwaffe nie mogła
udzielić wsparcia lotniczego podczas przeprawy przez rzekę. Za to
sowieckie samoloty uparcie i skutecznie krzyżowały Niemcom szyki.
Rdzeń obrony stanowiła 52 Dywizja Strzelców Gwardii z 6 Armii Gwardii.
Wspierana przez artylerię, zdołała udaremnić pierwsze próby pontonowej
przeprawy Niemców przez Psioł. Gdy w końcu udało im się założyć
niewielki przyczółek na drugim brzegu, byli nieustannie ostrzeliwani przez
sowieckie myśliwce, którym nie przeszkadzała Luftwaffe. Drugi
tymczasowy przyczółek został zlikwidowany pod ciężkim ostrzałem. Po
południu niebo się przetarło. Niemiecka artyleria i wyrzutnie rakiet zajęły
artylerię sowiecką. Nadleciały wyczekiwane sztukasy. Sowieckie działa
zamilkły, a piechota zaczęła się wycofywać. Coraz więcej pontonów
docierało na drugi brzeg rzeki i wracało. Niemieckim saperom udało się
wcześniej zająć niezniszczony mostek, który stał się jednocześnie wrotami
i wąskim gardłem dla małego prowizorycznego przyczółka, szerokiego na
niecały kilometr i w wielu miejscach umocnionego tylko płytkimi
okopami. Dopiero o 16.00 dowództwo dywizji uznało, że może
zameldować o sukcesie poprzedzonym „zaciekłą walką”234. Utrzymanie
tego sukcesu w dużej mierze zależało teraz od przerzucenia nocą stabilnych
mostów przez Psioł.
Dywizja „Das Reich” spędziła 10 lipca, utrzymując pozycje zgodnie
z rozkazem235. Jej inicjatywa była ograniczona, ponieważ batalion pancerny
został zredukowany do pięćdziesięciu sześciu sprawnych czołgów – w tym
jednego tygrysa oraz siedmiu zdobycznych i przemalowanych T -34.
Dywizja „Das Reich” meldowała też o ciągłym ruchu sił pancernych
i żołnierzy za linią frontu, ale nie potrafiła określić, czy były to
uzupełnienia, czy po prostu przegrupowujące się formacje. Wydawało się,
że najlepsza odpowiedź to dać mechanikom czas na odbudowanie sił
pancernych dywizji i czekać na rozwój sytuacji, zwłaszcza że Rosjanie
zaczęli wyprowadzać niewielkie ataki na prawą flankę dywizji, gdzie 167
Dywizja Piechoty luzowała właśnie pułk grenadierów pancernych Waffen
SS przed działaniami zaplanowanymi na kolejny dzień. Z punktu widzenia
korpusu większe znaczenie miały podobne ataki prowadzone w lewym
sektorze Dywizji „Das Reich”. Batalion przydzielony jako wsparcie dla
Dywizji „Leibstandarte” mógł wyruszyć dopiero o 13.45 – za późno, by się
na coś przydać – a o zmierzchu znajdował się mniej więcej dwa kilometry
za szpicą. Czy II Korpus Pancerny SS był już zbyt ryzykownie rozciągnięty,
czy może mógł zapoczątkować przełamanie zgodnie z pierwotnym planem
operacji „Cytadela”?
O 19.45 Hausser zameldował Hothowi236, że niebo jest pochmurne
i przelotnie pada, drogi są częściowo w złym stanie, ale na ogół przejezdne.
Nieprzyjaciel twardo bronił się na północy i północnym wschodzie;
wyglądało też na to, że rozmieszcza czołgi i piechotę zmotoryzowaną na
prawej flance niemieckiego korpusu. Hausser skarżył się na brak wsparcia
lotniczego oraz poinformował o sukcesach dywizji „Leibstandarte”
i „Totenkopf”.
Generał z Waffen SS trzymał się faktów. Meldunek nie zawierał
spektakularnych wieści, ale i tak zachęcił Hotha do działania237.
W wyczerpującym raporcie armijnym wydanym o 20.30 bez szczególnego
zaniepokojenia stwierdził, że odwody z „terenów odległych od linii frontu”,
a dokładnie sowiecka 5 Armia Gwardii, zajmują pozycje w sektorze rzeki
Psioł. Nie wspomniał o 5 Armii Pancernej Gwardii, ponieważ ani
rozpoznanie, ani wywiad radiowy nie zameldowały jeszcze o jej
przerzuceniu. Wywiad donosił natomiast o ciężkich sowieckich stratach
w czołgach i wskazywał, że sowieckie formacje pancerne i zmechanizowane
albo przegrupowywały się, żeby wzmocnić swoje słabe punkty, albo w ogóle
się wycofywały, wyczerpane niemieckim natarciem. ​ XLVIII Korpus
Pancerny i Korpus Pancerny SS miały kontynuować natarcie: pierwszy
w kierunku Obojania, a drugi na Prochorowkę.
Hausser zamierzał się przemieszczać 11 lipca przy świetle dziennym.
Jednak deszcz w sektorze Dywizji „Totenkopf” w połączeniu z nasilonym
ruchem pojazdów zamieniły brzegi rzeki w półkilometrowy pas błota238,
którego nie mogły pokonać nawet czołgi. O 3.00 nad ranem Dywizja
„Totenkopf” przekazała radiowy meldunek, że mosty będą gotowe o 7.00.
Od 3.20 dywizja w stosunkowo krótkich odstępach czasu meldowała
również o coraz cięższych sowieckich atakach, brakach amunicji
artyleryjskiej i pogarszaniu się warunków drogowych. Potem nadeszła
wiadomość, że ciężki sprzęt do przerzucania mostów znalazł się pod
ostrzałem, został ukryty w głębokim parowie i utknął tam, w związku z czym
nie wiadomo, kiedy dotrze na miejsce. Saperzy przygotowali
zaimprowizowany chodnik, wykorzystując dostępne drewno. Czołgi,
zamiast przygotowywać się do bitwy, przeciągały przez grzęzawisko sprzęt
do budowy mostów. Krótko mówiąc, Dywizja „Totenkopf” nigdzie się nie
wybierała, a w każdym razie nie w najbliższym czasie.
Dywizja „Leibstandarte” znowu została sama239. Jej wysunięte oddziały
musiały się przemieścić z powodu ulewnego nocnego deszczu, typowego
dla tej pory roku na południu Związku Sowieckiego. Błoto prawie
uniemożliwiało poruszanie się, mgła blokowała wsparcie lotnicze, a parne
powietrze dawało się we znaki żołnierzom wykonującym stresującą, ciężką
fizycznie pracę. Dywizja zamierzała dotrzeć do Prochorowki drogą
stanowiącą oś korytarza, którego bokami były rzeka Psioł na północy, a na
południu wyjątkowo wysoki nasyp kolejowy, zbudowany tak ze względu na
częste powodzie. Niewielkie wioski położone nad rzeką dawały osłonę
czołgom i działom przeciwpancernym. Ogniskami sowieckich pozycji były
jednak wyjątkowo duży sowchoz Oktiabrijskij oraz sąsiadujące z nim
wzgórze nr 252.6. Zostały one przekształcone w groźne punkty obrony
z polami minowymi, przeszkodami przeciwpancernymi i zasiekami z drutu
kolczastego. Prochorowka nie zapowiadała się lekko i przyjemnie – tym
bardziej że obrońcy potrafili wykorzystać swoje pozycje. Na linii frontu
znajdowały się początkowo 52 Dywizja Strzelców Gwardii i 183 Dywizja
Strzelców. Wsparcie zapewniał im 2 Korpus Pancerny. Rosjanie
improwizowali. Korpus pancerny był ciężką formacją utworzoną na
potrzeby przełamywania frontu i wykorzystywania sukcesów, poza tym
w ciągu ostatnich dwóch dni poniósł znaczne straty. Dopiero około północy
z 10 na 11 lipca zdołano wydać rozkazy dotyczące rozmieszczenia swoich
jednostek składowych, przy czym dowództwo kładło nacisk raczej na
tworzenie punktów obrony niż przygotowania do kontrataku.
Sytuacja Sowietów poprawiła się o świcie240. Od chwili rozpoczęcia
operacji „Cytadela” Front Woroneski skupiał się na sytuacji w sektorze
obojańskim. Decyzja o przerzuceniu dwóch korpusów pancernych
i oddziałów wsparcia z Prochorowki na odcinek Katukowa była ryzykowna
i opierała się na założeniu, że wkrótce przybędą uzupełnienia z odwodu
Stawki. 10 lipca Wasilewski poinformował dowódcę 5 Armii Gwardii, że
Niemcy mogą dążyć do przełamania w rejonie Prochorowki i że musi
działać szybko. W nocy dwie dywizje z jego armii zaczęły tworzyć drugą
linię obrony w sektorze Psioł–Prochorowka: 95 Dywizja Strzelców
Gwardii po lewej i 9 Dywizja Powietrznodesantowa Gwardii dokładnie na
wprost przewidywanej linii natarcia Dywizji „Leibstandarte”. Zarówno
niemieckie, jak i sowieckie oddziały powietrznodesantowe były na tym
etapie działań wojennych przystosowane bardziej do walk naziemnych niż
skakania z samolotów. Uważały się jednak za elitę – status jednostki
gwardyjskiej tylko wzmocnił to przekonanie. Jeżeli którakolwiek z dywizji
Armii Czerwonej pod Kurskiem mogła się równać z żołnierzami Waffen SS ,
to właśnie 9 Dywizja Powietrznodesantowa Gwardii.
Marszałek Wasilewski odwiedził kwaterę główną 2 Korpusu Pancernego
tuż po godzinie 4.00 nad ranem 11 lipca, poprosił o raport sytuacyjny, po
czym przerwał i powiedział to, co przede wszystkim chciał przekazać241.
Trzeba za wszelką cenę utrzymać się przez dwadzieścia cztery godziny.
Jutro będzie lepiej. 5 Dywizja Pancerna Gwardii ma uderzyć w tym
sektorze. Wytrzymać!
Główne uderzenie Dywizji „Leibstandarte” szło środkiem jej sektora. 2
Dywizja Grenadierów Pancernych, wspierana przez działa szturmowe
i cztery tygrysy, które tak dobrze spisały się 10 lipca, miała pójść wzdłuż
torów kolejowych i zająć wzgórze nr 252.2. Równocześnie batalion
rozpoznania miał oczyścić miejscowości wzdłuż rzeki Psioł i połączyć się
ze strażą przednią Dywizji „Totenkopf”. Po otwarciu drogi przez
grenadierów pancernych grupa bojowa – pięćdziesiąt dwa czołgi i batalion
grenadierów na transporterach opancerzonych – miała ruszyć prosto do
Prochorowki. Ta skromnie zakrojona ofensywa odzwierciedlała
i powtarzała podstawowy dylemat operacji „Cytadela”. Ani dywizja na
północ od korpusu, ani 4 Armia Pancerna nie miały już żadnych rezerw.
Hausser zamierzał dać Dywizji „Das Reich” tyle czasu na odpoczynek
i przygotowania, ile tylko mógł, żeby wykorzystać przełamanie Dywizji
„Leibstandarte”. Oznaczało to, że sama musiała zadbać o bezpieczeństwo
swojej flanki242. Zamiast wzmocnić główne natarcie, cały pułk grenadierów
pancernych został przydzielony do oczyszczania zagrażających sowieckich
pozycji – mogło mu to zająć nawet cały dzień. Co gorsza, Dywizja
„Leibstandarte” nie miała wystarczająco silnej artylerii, by zneutralizować
sowieckie baterie. Luftwaffe znów zameldowała, że warunki pogodowe
uniemożliwiają latanie. Piechota mogła jednak iść. Prawie natychmiast
została przygwożdżona do ziemi ciężkim ostrzałem z przodu i z obu flanek.
Podkręceni adrenaliną sowieccy żołnierze mówili o dwudziestu kilku
niemieckich czołgach uszkodzonych lub zniszczonych, także tygrysach.
Kiedy wzeszło słońce, mgła opadła, a sztukasy przygotowały się do startu.
Od początku do końca operacji „Cytadela” zakończone powodzeniem
niemieckie ataki w dużej mierze zależały od precyzyjnego wsparcia
bezpośredniego, zapewnianego przede wszystkim przez przestarzałe Ju​-87.
Brak osłony lotniczej zwiększał szanse wszechobecnych sowiec​kich armat
przeciwpancernych na celny ostrzał z bliskiej odległości. Gdy nadleciały
bombowce nurkujące i uciszyły stanowiska artyleryjskie, grenadierzy
pancerni ruszyli w kierunku wzgórza nr 252.2. Prowadziło ich kilka
tygrysów, a od ich wieżyczek i przednich pancerzy właściwie bez przerwy
odbijały się pociski. O 10.00 faza wstępna została zakończona: siły Waffen
SS i sowieccy spadochroniarze zwarli się w walce.
Słowa wypowiedziane przez Wasilewskiego w kwaterze głównej 2
Korpusu Pancernego dotarły do kompanii strzeleckich w uproszczonej
formie: „Pamiętajcie o rozkazie 227! Ani kroku w tył!”. O 10.30 pola
minowe zostały oczyszczone na tyle, że Dywizja „Leibstandarte” mogła
rzucić do boju swoją grupę pancerną. Była to zarówno odpowiedź na
desperacki sowiecki opór, jak i próba doprowadzenia do przełamania.
Luftwaffe uderzyła w sile osiemdziesięciu samolotów, ale najważniejsze
pozycje obronne nadal mogły spełniać swoją funkcję albo pozostały
całkowicie nienaruszone. Niemcy weszli na grzbiet wzgórza nr 252.2
dopiero około 13.30, rzuciwszy do walki batalion grenadierów na
transporterach opancerzonych. Mniej więcej w tym samym czasie batalion
rozpoznania przerwał obronę w sektorze 95 Dywizji Strzelców Gwardii.
Kiedy dwie pospiesznie rozmieszczone sowieckie dywizje zaczęły stawiać
opór, Niemcy ruszyli na sowchoz Oktiabrijskij. Obrońcy, zbieranina
strzelców z niewielką ilością amunicji oraz artylerzystów mierzących przez
otwarte celowniki, odpierali atak przez dwie godziny, podczas których
Niemcy szukali ich słabych punktów. W rosyjskich relacjach mowa o braku
centralnego dowodzenia, co utrudniało właściwe nakierowanie ognia
artylerii i rozmieszczenie posiłków. 69 Armia, oficjalnie odpowiedzialna za
sektor, toczyła własny, jeszcze bardziej desperacki bój z Breithem i nie
miała czasu zajmować się Prochorowką. Niemniej warto zwrócić uwagę na
trzy rzeczy. Rosjanie nie wytrzymywali napięcia – oficerowie zatrzymywali
uciekających żołnierzy, grożąc im bronią. Ich straty wskazują jednak, że
walczyli z ponurą determinacją – sama brygada zmotoryzowana 2 Korpusu
Pancernego poinformowała o sześciuset zabitych, rannych i zaginionych.
Żołnierze Waffen SS z szacunkiem mówili o swoich przeciwnikach jako
żołnierzach i czołgistach.
W oczy rzucała się nieobecność sowieckich sił lotniczych, z wyjątkiem
okazjonalnie pojawiających się myśliwców. Większość dostępnych
samolotów Frontu Woroneskiego została wysłana na południe przeciw
niemieckiemu III Korpusowi Pancernemu, a pozostałe z dobrym skutkiem
broniły sowieckich tyłów przed niemieckimi średnimi bombowcami. Te
rozkazy miały też drugie dno. Coraz większe straty zadawane przez
niemieckie myśliwce i duża liczba startów skłaniały do ostrożności. 2
Armia Lotnicza Frontu Woroneskiego wymieniła część swoich naj​-
istotniejszych formacji, w tym całą dywizję myśliwską, a nowo przybyli
potrzebowali czasu, żeby przystosować się do sytuacji. Front Woroneski
nakazał również tymczasowe zatrzymanie samolotów szturmowych Ił​-2 na
ziemi w ramach przygotowań do planowanej przez Watutina ofensywy.
Jednak późnym popołudniem poderwano je w ratunkowym nalocie, który na
pewien czas zatrzymał Niemców w okolicach sowchozu Oktiabrijskij.
Około 17.00 niemieckie czołgi natarły ponownie i napotkały serię
kontrataków wyprowadzonych przez niedobitki 95 Dywizji Strzelców i 2
Korpusu Pancernego. Jednostki liniowe meldowały o ciężkich stratach,
zaciekłej obronie odciętych Sowietów i trwającej cały dzień duchocie.
Niemcy byli o krok od Prochorowki243 – przed nocą od granic miasteczka
dzieliło ich pół kilometra.
W raporcie dziennym Dywizja „Leibstandarte” odpowiedzialnością za
ograniczone powodzenie obarczała przede wszystkim dywizje „Totenkopf”
i „Das Reich”244. Nie dotrzymały jej kroku, co doprowadziło do powstania
następnego wybrzuszenia, odsłoniętego na obu flankach, a mocno broniony
cel, Prochorowka, trudno było zdobyć jednym pancernym rajdem.
Dowództwo dywizji zalecało wstrzymanie działań w swoim sektorze
i skoncentrowanie wszystkich sił korpusu na poprowadzeniu naprzód
Dywizji „Totenkopf” następnego ranka. Po wykonaniu tego zadania dywizje
„Leibstandarte” i „Das Reich” mogły się rozprawić z Rosjanami wokół
Prochorowki. Hausser zadzwonił do dowództwa Dywizji „Leibstandarte”,
naradził się ze swoim sztabem, a potem wyraził zgodę.
Dywizja „Leibstandarte” oznajmiła, że następnego dnia gotowa jest
kontynuować natarcie, ale tylko po „możliwie najlepszym przygotowaniu go
przez sztukasy” i po zabezpieczeniu przez Dywizję „Totenkopf” wzgórza nr
226.6, co miało zapewnić solidny kontakt obu dywizji. Na swoje
usprawiedliwienie Dywizja „Totenkopf” mogła przywołać długi i ciężki
dzień w błocie245. Jeden z jej batalionów grenadierów pancernych
utrzymywał pozycje obronne na wschód od przeprawy na południowym
brzegu rzeki Psioł. Początkowo jego zadaniem było zabezpieczenie prawej
flanki dywizji i mostów, a w tej formacji za najlepszą obronę uchodził atak
– zwłaszcza że batalion znajdował się najbliżej nieosłoniętej lewej flanki
Dywizji „Leibstandarte”, oddalonej o mniej więcej trzy kilometry. Około
południa batalion z Pułku Grenadierów Pancernych „Theodor Eicke”,
którego nazwa miała upamiętniać byłego komendanta obozu w Dachau,
ruszył w kierunku wsi Wasiliewka. O 14.00 większość płonących domów
była już w rękach Niemców, lecz zostali wyparci przez kontratak brygady
pancernej, która z kolei została ostrzelana z niewielkiej odległości przez
niemieckie wyrzutnie rakiet. Dywizja „Totenkopf” rzuciła do walki batalion
czołgów. Wspólnie z grenadierami pancernymi oczyścił on wieś
z sowieckich maszyn o 14.40, ale sowieccy strzelcy bronili się we
wschodniej części miejscowości – wśród błota, dymu, płomieni i gruzów.
Dopiero około 15.00 oddziały inżynieryjne zameldowały, że mosty na
rzece Psioł są gotowe, co zmusiło dowódcę dywizji do wykonania pewnych
obliczeń. Jego straty w czołgach były niewielkie, a mechanicy nie
próżnowali. Dywizja „Totenkopf” mogła wystawić blisko sto czołgów,
w tym dziesięć tygrysów, i dwadzieścia dział szturmowych. Gdyby dwa
ostatnie dni przebiegły zgodnie z planem, siły te mogłyby zostać
rozmieszczone na lewej flance Dywizji „Leibstandarte” i doprowadzić
oddziały Waffen SS do Prochorowki. Tymczasem Rosjanie przygotowywali
się do następnego uderzenia na Wasiliewkę, pomimo wysiłków niemieckiej
artylerii. Czołgi i ciężarówki z trudem pokonywały błoto, zapasy paliwa
i amunicji były ograniczone. 11 lipca Dywizja „Totenkopf” straciła
czterystu pięćdziesięciu zabitych i rannych – w większości z batalionu,
który prowadził walkę i osłaniał czołgi. Za mniej więcej cztery godziny
miało się zrobić ciemno, a większość tego czasu miało zająć dotarcie na
pozycje wyjściowe do uderzenia w kierunku Dywizji „Leibstandarte”.
Oznaczało to posuwanie się naprzód w nierównym terenie, który – jeżeli
nie został wcześniej oczyszczony – zapewniał wiele naturalnych kryjówek
dla dział przeciwpancernych wroga. Dywi​zja „Totenkopf” poinformowała
więc Haussera, że nie będzie mogła wyprowadzić ataku wcześniej niż
następnego dnia rano.
11 lipca Dywizja „Das Reich” zajmowała się przekazywaniem
południowej części swojego sektora 167 Dywizji Piechoty246, przerzucając
pułki grenadierów pancernych na lewo, żeby skoncentrować siły do ataku na
Prochorowkę. Jeden z nich zaczął zajmować nowe pozycje dopiero po
południu. Tymczasem inny pułk znalazł się na osi sowieckiego ataku na
flankę Dywizji „Leibstandarte”, której miał pilnować. Raporty dywizyjne
i korpusowe mówią o „silnym oporze” i ciężkich kontratakach oraz
mocnym obsadzeniu lasów i wzniesienia na trasie natarcia. Dla Dywizji
„Das Reich” nie był to dzień spektakularnych sukcesów.
Niemcy nie spełnili oczekiwań, a Rosjanie musieli się tłumaczyć
z klęski247. Dowódca 5 Armii Gwardii przyznał, że jego ludzie zostali
zaskoczeni. O 19.45 Watutin poinformował dowódców 69 Armii i 2
Korpusu Pancernego, że udane niemieckie natarcie było konsekwencją ich
beztroski i nieprzygotowania, po czym nakazał natychmiastowe odzyskanie
zajętych terenów. Kwadrans wcześniej 69 Armia wydała podobny rozkaz.
O 23.00 zameldowała o ustabilizowaniu sytuacji mimo ciągłych ataków
niemieckich samolotów i czołgów. Między wierszami dawała do
zrozumienia, że o tak późnej porze więcej nie można się spodziewać. Ataki
wyprowadzane przez resztę nocy przez dywizje strzeleckie na linii frontu
nie skróciły dystansu do sowchozu Oktiabrijskij.
[^]
Z punktu widzenia Watutina różne zagrożenia nadal były realne pod
koniec dnia. Niemcy docierali do końca pasów obronnych założonych
w strefie frontowej. Gdyby przeszli przez Prochorowkę, następne
fortyfikacje polowe napotkaliby około dwudziestu kilometrów dalej,
głęboko na tyłach Frontu Woroneskiego. 5 Armia Pancerna Gwardii odcięła
tę drogę. Niemcy mieli jednak również inną możliwość – Watutin od trzech
dni obawiał się, że zechcą skręcić w lewo, przekroczyć Psioł i ruszyć na
Obojań. Kontratak Rotmistrowa miał temu zapobiec248, ale teraz spora
część pozycji, z których miał wyprowadzić swoje natarcie, znajdowała się
w niemieckich rękach. Trzeba było improwizować, prawie dorównując
w tym Niemcom i opierając się na wcześniejszych improwizacjach, co nie
dawało dowódcy frontu spokoju.
Stalin zachował czujność. Około 19.00 Wasilewski pojawił się bez
zapowiedzi w kwaterze głównej Rotmistrowa. Dowódca armii przedstawił
swoje plany i instrukcje. Wasilewski zaaprobował je i poinformował
Rotmistrowa, że Wódz rozkazał mu skoordynować i wesprzeć działania 5
Armii Gwardii i 5 Armii Pancernej Gwardii. Na początek Wasilewski
zaproponował, żeby o zmierzchu obejrzeć pozycje, które 29 i 18 Korpus
Pancerny miał zająć przed porannym atakiem. Gdy generałowie przejeżdżali
wzdłuż linii, Rotmistrow wskazał pozycje, które jego czołgi miały zająć
nocą. Nagle Wasilewski kazał kierowcy się zatrzymać i zjechać z drogi.
Dobiegł ich wyraźny teraz łoskot czołgowych silników. Wasilewski zwrócił
się do Rotmistrowa i zapytał, dlaczego czołgi, które miały zaatakować
z zaskoczenia, przemieszczają się tak blisko linii frontu, przy świetle
dziennym, tuż pod nosem Niemców. Rotmistrow spojrzał przez lornetkę
i odpowiedział, że to czołgi niemieckie!
Wasilewski stwierdził, że nieprzyjaciel musiał przerwać front i zmierza
do Prochorowki. Rotmistrow wysłał naprzód dwie brygady pancerne, po
czym obaj generałowie wrócili do kwatery głównej 5 Dywizji Pancernej
Gwardii. Rotmistrow ze swoim sztabem dokonał błyskawicznej rewizji
planu taktycznego249, uwzględniającego wsparcie artyleryjskie, sektory
poszczególnych formacji, trasy ataku i inne kwestie. Niespodziewane
i niezauważone niemieckie udane posunięcia wymagały innego działania –
przede wszystkim na poziomie brygad i pułków, dla których improwizacja
mogła się okazać trudna i które pochłonięte były własnymi drobiazgowymi
przygotowaniami. Napięcie wzrosło, gdy okazało się, że 2 Korpus Pancerny
jest tak związany walką na linii frontu i poniósł tak duże straty, że nie będzie
mógł wnieść większego wkładu do planowanej na następny dzień ofensywy.
Siła uderzeniowa Rotmistrowa zmniejszyła się o jedną piątą, poza tym
do północy musiał znaleźć nowe pozycje wyjściowe – nie mógł zacząć od
zera. Zamierzał rozmieścić 2 Korpus Pancerny Gwardii oraz 29 i 18
Korpus Pancerny na pierwszej linii, a za nimi 5 Korpus Zmechanizowany
Gwardii, który miał wykorzystać powodzenie i reagować w nagłych
sytuacjach. 2 Korpus Pancerny miał pomóc w miarę możliwości. Atak miał
się rozpocząć o 3.00 nad ranem: 2 Korpus Pancerny Gwardii przeciw
Dywizji „Das Reich”, a dwa pozostałe korpusy przeciw Dywizji
„Leibstandarte” i jednostkom Dywizji „Totenkopf”, które znajdą się w ich
zasięgu.
Rotmistrow wiele spodziewał się po efekcie początkowego zaskoczenia.
Rzucał do ataku pięćset czołgów. Watutin ściągnął z tyłów brygadę artylerii,
pięć niezależnych pułków katiuszy i moździerzy oraz całą dywizję dział
przeciwpancernych. Wysunięte brygady 19 i 18 Korpusu Pancernego
zostały wzmocnione dodatkowym batalionem T -34. Lekkie T -70 tych
brygad były wprawdzie przede wszystkim ruchomymi celami, ale mogły
ściągać na siebie ogień i uwagę. Stając do walki przeciw tygrysom i ich
doskonałym celownikom, przeciw sztukasom i wyrzutniom rakiet na
dwudziestokilometrowej otwartej przestrzeni na zachód i południowy
zachód od Prochorowki, sowieckie czołgi musiały możliwie szybko
dotrzeć jak najbliżej nieprzyjaciela – T -34 mogły walczyć z tygrysami
z odległości pięciuset metrów. Biorąc pod uwagę stres i zmęczenie
kompanii pancernych, szybkie natarcie z pełną prędkością musiało się im
wydawać obiecujące. Nawet najlepsze rozeznanie w sytuacji nie miało
większego znaczenia, gdy trzeba było wybierać między skrajnościami: zabić
albo zginąć.
6

Ciężka walka

Hausser był gotowy. Jego rozkazy na 12 lipca mówiły jasno: dość kręcenia
się w kółko. Tym razem trzeba się zastosować do maksymy sił pancernych:
Klotzen, nicht kleckern (co można przełożyć jako: „Miażdżyć, nie
głaskać”)250. Nie oznaczało to jednak zmasowanego frontalnego natarcia
trzech dywizji wprost na sowieckie działa. Hausser planował kilkuetapową
operację. Pancerna grupa bojowa Dywizji „Totenkopf” miała przekroczyć
Psioł i ruszyć na północ, potem zawrócić na wschód, po dotarciu do szosy
Kartieszewka–Prochorowka, która według map prowadziła bezpośrednio na
tyły głównych sowieckich pozycji.
1 Pułk Grenadierów Pancernych SS z Dywizji „Leibstandarte” miał
wyruszyć o 4.50 rano i zabezpieczyć lewą flankę. Reszta dywizji miała zająć
wzgórze nr 252.4, sowchoz Stalinsk, a potem Prochorowkę – atak Dywizji
„Totenkopf” tylko raz zdołał zachwiać Rosjanami, nie było więc sensu
ryzykować złamania wysuniętego palca. Dywizja „Das Reich” miała ruszyć
prosto na wschód, zająć wzniesienie na południe od Prochorowki i pozycje,
które umożliwiłyby poszerzenie natarcia 13 lipca. Rozkazy Dywizji „Das
Reich” jasno mówiły, że oczekuje się od niej zwiększenia tempa
i utrzymania kontaktu z pozostałymi dywizjami niezależnie od zagrożenia
jej południowej flanki.
Mechanicy korpusowi pracowali całą noc, żeby na linię mogło wyjechać
trzysta czołgów i dział szturmowych. Jednak w kwaterach głównych
korpusów i armii coraz natarczywiej pytano: Gdzie się podział III Korpus
Pancerny? Na froncie wschodnim gotowość do przerzucania mierzwy była
koniecznością. Co jednak począć, gdy sterta rośnie, a zaczyna brakować
łopat?
I
Od początku operacji „Cytadela” trzy dywizje pancerne „łopat” nie ruszyły
się z miejsca251. Nawet w najkorzystniejszym wariancie powodzenie
oddziałów Waffen SS pod Prochorowką musiało się okazać ograniczone
albo chwilowe, gdyby III Korpus Pancerny nie nadciągnął całą siłą od
południa. 9 lipca rano okoliczności nie przedstawiały się szczególnie
zachęcająco.
Świeżo wzmocniony sowiecki 35 Korpus Strzelców Gwardii zapewnił
Niemcom następny dzień walk, które przyniosły znikome rezultaty. Tuż
przed południem cztery tygrysy, ostatnie sprawne w III Korpusie
Pancernym, poprowadziły kompanię grenadierów pancernych na wzgórze nr
211.1 w sektorze 19 Dywizji Pancernej. Kontrataki sowieckich czołgów
stały się jednak tak ciężkie, że dołączony do 19 Dywizji pułk piechoty
ustąpił pola, a następnie zameldował, że nie mógł już dłużej stawiać oporu.
Dowódca dywizji zdołał przywrócić linię, ale pod koniec dnia miał do
dyspozycji już tylko dwanaście sprawnych czołgów. Kempf zameldował, że
III Korpus Pancerny nie mógł tego dnia posunąć się dalej naprzód.
W odpowiedzi Manstein odwiedził Kempfa, aby go zmotywować
i osobiście nakazać kontynuowanie ataku.
7 Dywizja Pancerna miała podobne doświadczenia. Dopiero około 16.00
czołgi zdołały ruszyć do przodu – w dużej mierze dzięki ​Luftwaffe, która
przez cały dzień czekała na poprawę pogody, a po południu zdołała wreszcie
zaatakować, podpalając las naprzeciw pozycji 7 Dywizji. Rezultatem
natarcia było jeszcze jedno niemożliwe do utrzymania wybrzuszenie linii
frontu. Cała ta furia nie doprowadziła jednak do przełamania
i przemieszczenia się korpusu na północ z pomocą dla sił Waffen SS .
Młodszy oficer sztabowy z 6 Dywizji Pancernej, który 10 lipca wieczorem
został wysłany do kwatery głównej Hotha jako oficer łącznikowy,
wspominał o mieszance energii i determinacji na tle ogólnego zmęczenia.
Atmosfera w kwaterze głównej Kempfa była podobna. Manstein, który
wierzył w ożywczą moc nocnego snu, czekał z rozpoczęciem akcji do
następnego dnia, tymczasem spotkał się z Hothem i Kempfem252, żeby
omówić sytuację. Stwierdził, że operacja „Cytadela” się rozpada. Biorąc
pod uwagę, że 9 Armia szybko utknęła w miejscu, a sowieckie siły
w sektorze południowym znacząco się powiększyły – czy nie nadeszła pora,
by zawiesić również atak Grupy Armii „Południe”?
Hoth początkowo zalecił kontynuowanie ataku, ale wychwycił to, czego
Manstein nie powiedział głośno: Kursk był poza zasięgiem. Zaproponował
więc bardziej ograniczony cel: zniszczenie sowieckich sił na południe od
rzeki Psioł. Kempf był mniejszym optymistą. Plan Hotha zakładał szybką
interwencję III Korpusu Pancernego253. Rozpoznanie lotnicze meldowało,
że pozostała tylko jedna przygotowana linia sowieckiej obrony, ale za nią
czekał co najmniej jeden korpus pancerny i kilkanaście dywizji strzeleckich
– wystarczająco dużo, by kilka kilometrów dzielących III Korpus Pancerny
od Prochorowki, tak krótki odcinek na mapie, w rzeczywistości okazał się
bardzo długi.
Erhard Raus, obdarzony najbłyskotliwszą w dowództwie Kempfa
wojskową inteligencją, po wojnie podsumował ten dylemat następująco:
gdyby udało się dokonać przełamania, marsz na północ wymagałby pełnej
pancernej siły III Korpusu Pancernego. To z kolei byłoby możliwe tylko
wtedy, gdyby udało się zniszczyć albo odrzucić sowieckie siły w Zagłębiu
Donieckim. Obydwie operacje trzeba by przeprowadzić równocześnie.
Tymczasem od rozpoczęcia operacji „Cytadela” Kempf przerzucał
nieadekwatne siły z miejsca na miejsce z niewielkim powodzeniem. 4
Armia Pancerna nie mogła zaoferować żadnej pomocy. Nawet jeśli
chimeryczne wsparcie w postaci XXIV Korpusu Pancernego dotarłoby na
miejsce, zdaniem Kempfa byłoby to za mało i za późno.
Hoth nazwał Kempfa pesymistą. Manstein postanowił sprawdzić sam
i udał się do kwatery głównej Breitha. Nie wiadomo, jaką część tej
rozmowy stanowiła presja, a jaką – rzeczywiste porozumienie. W każdym
razie Manstein kazał Breithowi skoncentrować dwie dywizje pancerne, za
wszelką cenę przełamać sowiecką obronę i dać Korpusowi Pancernemu SS
pole do manewru przez odciągnięcie 69 Armii na wschód. Breith
odwzajemnił się dobrą nowiną. Dzień wcześniej Kempf i Breith odesłali
grupę bojową 7 Dywizji Pancernej do macierzystej formacji. 7 Dywizja
Pancerna zajęła potem część sektora 6 Dywizji Pancernej, umożliwiając tej
ostatniej koncentrację przed próbą przełamania. Dowódca 6 Dywizji
Pancernej generał Walther von Hünersdorff był jawnym antynazistą, ale też
na tyle biegłym i obiecującym żołnierzem, że mimo wszystko otrzymał
awans. 11 lipca rano jego dywizji zostało czterdzieści czołgów. Dołączony
do niej 503 Batalion Pancerny miał po raz pierwszy w czasie „Cytadeli”
działać jako jednostka. Jego niezmordowani mechanicy przygotowali do
walki dziewiętnaście tygrysów – liczba ta potwierdza trwałość tych maszyn.
Potencjalny efekt pozornie niewielkich sił miał się okazać większy,
ponieważ sowiecka 69 Armia nie posiadała żadnych jednostek pancernych
i dysponowała ograniczonymi rezerwami. Jej zadanie nie uległo zmianie:
uniemożliwić Niemcom przeprawę przez Doniec i przełamanie w kierunku
północnym. Breith rozkazał 6 Dywizji Pancernej, zajmującej pozycje
w centrum linii, uderzenie na północ w kierunku Miasojedowa. 19 Dywizja
Pancerna po lewej oraz 7 Dywizja Pancerna po prawej miały wesprzeć 6
Dywizję, przy czym 19 Dywizja miała również ustanowić własne przyczółki
mostowe na drugim brzegu rzeki Doniec.
Flanki sił pancernych miały być osłaniane przez dwie zapomniane
dywizje „Cytadeli”254: 168 Dywizję Piechoty daleko z lewa i 198 Dywizję
Piechoty z prawa. Od 5 lipca spełniały nieocenioną funkcję. Ich ciągnięte
przez konie działa i zdobyczne wozy zaopatrzeniowe wyglądały jak
przeniesione z czasów napoleońskich wśród czołgów i transporterów
Breitha. Jednak blokując kontrataki, udzielając wsparcia czołgom i często
odgrywając główną rolę w lokalnych atakach, zaprowadziły Grupę
Operacyjną „Kempf” tam, dokąd doszła. Piechurzy się nie oszczędzali:
Immer bereit, still zu verbluten im feldgrauen Kleid, czyli „zawsze gotowi
cicho się wykrwawić w szarym polowym mundurze”255.
W tych słowach jest wiele prawdy mimo ich prawicowej proweniencji.
Można je odnieść także do sowieckich strzelców po drugiej stronie frontu
– zwłaszcza do żołnierzy 35 Korpusu Strzelców Gwardii 11 lipca rano.
Artyleria niemieckiego korpusu pancernego rozpoczęła ostrzał o 2.00 nad
ranem, po czym nastąpiły zmasowane ataki bombowców He​-111 z VIII
Korpusu Lotniczego. Trzy godziny później rozpoczął się atak sił
naziemnych. Niemiecka 19 Dywizja Pancerna, po raz pierwszy od kilku dni
działająca ze wszystkimi batalionami bojowymi, natrafiła na wzgórze tak
dobrze ufortyfikowane, że okopów nie było widać z odległości pięciu
metrów. W niemieckim raporcie zanotowano również, że większość
obrońców stanowili „Azjaci”256, którzy ze względu na swój rozwojowy
prymitywizm byli psychicznie odporni na szok wywoływany zwykle przez
czołgi i bomby zrzucane przez sztukasy. Obejście kłopotliwego punktu
obrony uniemożliwiały bagnisty teren i pola minowe. Dopiero około 15.30
oddziały 19 Dywizji zdołały przerwać obronę. Jej czołgom i grenadierom
pancernym, przy wsparciu sztukasów, udało się dotrzeć do wsi Kisilewo
i Chołokowo, a nawet nieco dalej.
Całodzienne zmagania 19 Dywizji Pancernej tak bardzo zaabsorbowały
Sowietów, że pancerna grupa bojowa 6 Dywizji Pancernej zdołała się
przedrzeć przez linię obrony w swoim sektorze. Ponownie decydującą rolę
odegrały tygrysy. To one prowadziły i one przerwały ostatnie pozycje
przeciwpancerne, ciągle posuwając się naprzód. Tygrysy wciąż parły na
północ, w kierunku swojego pierwotnego celu – Olchowatki. Wspierała je
– na ile mogła – 7 Dywizja Pancerna.
Obydwie części manewru się powiodły. Sowiecki 35 Korpus Pancerny
Gwardii najpierw się zachwiał, a potem oddał pole. Czołgi niemieckiej 6
Dywizji Pancernej w porę zauważyły i objechały pole minowe, później
ruszyły dalej. 7 Dywizja Pancerna mogła wystawić tylko jedenaście
czołgów, ale dopiero po dwóch kilometrach natrafiła na poważniejszy opór.
Tygrysy z 503 Batalionu Pancernego wtoczyły się do Olchowatki
w zasadzie bez przeszkód257, a następne punkty obrony napotkały dopiero
po dwóch kilometrach. Dowódca jednego z tygrysów, widząc sowieckie
działa przeciwpancerne po bokach i piechurów miotających mu na pancerz
koktajle Mołotowa, uznał, że ma tylko jedno wyjście: „Gaz do dechy!”.
Jego czołg przejechał przez linię nieprzyjaciela z pełną prędkością. Pochód
grupy bojowej został jednak przerwany przez zmrok i opór, który
paraliżował siłę bojową grenadierów pancernych – musieli oni trzymać się
blisko czołgów albo jechać na nich. Niemniej 6 Dywizja Pancerna zdołała
dotrzeć do wsi Kazacze, będącej centrum drugiej linii obrony sowieckiej
69 Armii, i w sumie posunęła się o dwanaście kilometrów. Dowódca jednej
z sowieckich dywizji postanowił przenieść swoją kwaterę główną na tyły,
zostawiając podkomendnych ich własnemu losowi wśród ciemnej
i burzliwej nocy.
Niemiecki III Korpus Pancerny dobrze się spisał – najlepiej od chwili
rozpoczęcia operacji „Cytadela”. Nie dokonał przełamania porównywalnego
z tymi z roku 1940 czy 1941. Udało się jednak przerwać linię frontu,
a nawet krótka lipcowa noc wykorzystana na przezbrojenie, naprawy
i odpoczynek dawała nadzieję na pomyślny przebieg wydarzeń następnego
dnia. Generał dowodzący Grupy Armii „Południe” był tego samego
zdania258. Jak już wspomniano, Erich von Manstein lubił hazard, ale
preferował te gry, które wymagały kalkulacji. Ani oczko, ani ruletka
przypuszczalnie nie znajdowały się wysoko na jego liście. Jednak analizując
raporty dzienne, dostrzegł nie tyle ryzykowną szansę, ile możliwość, która
zależała od Breitha.
12 lipca III Korpus Pancerny miał kontynuować pochód na północ. Po
zbliżeniu się do nieprzyjaciela Breith miał skierować swoje lewe skrzydło
na zachód, aby wspólnie z południowym, czyli prawym skrzydłem II
Korpusu Pancernego SS zajęło się likwidacją sowieckiej 69 Armii.
Popierany przez Hotha Manstein rozkazał również XLVIII Korpusowi
Pancernemu i II Korpusowi Pancernemu SS , odpowiednio, założyć
przyczółki mostowe za rzeką Psioł i zająć Prochorowkę. Następnym
krokiem miało być odwrócenie frontów i rozprawienie się
z nieprzyjacielem znajdującym się między Kempfem a Hausserem, niczym
wielki wrzód pod prawą pachą. Według Fangohra259 Manstein pierwotnie
zaproponował przydzielenie do tego zadania jednej dywizji pancernej
i jednej dywizji piechoty. Hoth przekonywał, że to za mało – jeżeli operacja
„Cytadela” czegokolwiek go nauczyła, to właśnie tego, że poważne operacje
nie miały szans powodzenia, gdy chciało się je przeprowadzić małym
kosztem. Uważał, że potrzebny będzie cały Korpus Pancerny SS . Plan
Manstei​na – niezależnie od tego, czy propozycja Hotha zostałaby
uwzględniona, czy pominięta – wymagał namysłu jako bardzo ryzykowny.
Niemieckie rozpoznanie lotnicze i naziemne dawało pewne pojęcie
o siłach, które Stawka skoncentrowała wokół wybrzuszenia utworzonego
przez niemiecką 4 Armię Pancerną. Wyprowadzenie dużej ofensywy
w kierunku jeszcze potężniejszego zmasowanego sowieckiego ataku
przypominało rzut kośćmi. Mocnymi stronami niemieckich sił pancernych
były mobilność i elastyczność. Największe szanse na pokonanie Armii
Czerwonej dawało zmylenie jej, tak aby zwróciła się tyłem sama do siebie.
Bitwa spotkaniowa wydawała się o wiele bardziej obiecująca niż trwanie
w miejscu.
Uwaga znów skupiła się na III Korpusie Pancernym. Gdyby Breith
z dużymi siłami dokonał 12 lipca przełamania w kierunku północnym, to
nawet jeśli Prochorowka pozostałaby w rękach sowieckich, ​mogłoby to
oznaczać, że Armia Czerwona zaczyna być wytrącana z równowagi po raz
pierwszy od rozpoczęcia tej operacji. Po drugiej stronie frontu 69 Armia
założyła linię obrony260, która w dalszym ciągu utrzymywała niemieckie
szpice pancerne w odległości dwudziestu–dwudziestu pięciu kilometrów od
Prochorowki. Jej odwody były jednak bliskie wyczerpania. Ze względów
praktycznych nie dysponowała żadnymi czołgami. Dowódca 69 Armii nie
był pewien, czy zdoła się dłużej utrzymać, więc późnym wieczorem 11 lipca
zaapelował do Watutina o pomoc.
Stalin zaglądał obydwu generałom przez ramię, domagając się czynów.
12 lipca niemiecki III Korpus Pancerny przysporzył generałowi Wasilijowi
Kriuczenkinowi jeszcze więcej zmartwień. Działania rozpoczęły się, kiedy
Breith rozkazał 6 Dywizji Pancernej, na lewej flance korpusu i zarazem
najbliżej Prochorowki, dotrzeć nad rzekę Doniec w okolicach Rżawca
i założyć przyczółek mostowy, dzięki czemu 19 i 7 Dywizja Pancerna
mogłyby się przeprawić przez rzekę i wyprowadzić atak o pełnej sile
w kierunku Waffen SS . Pierwotny plan zakładał atak w ciągu dnia. Dowódca
11 Pułku Pancernego i oficer dowodzący jego batalionem pancernym
przedstawił alternatywny pomysł ryzykownej, ale opłacalnej nocnej
operacji, która mogłaby lepiej wpłynąć na morale niż kolejny bezpośredni
atak261.
Na krótko przed północą grupa bojowa ruszyła naprzód: dwie słabe
kompanie pancerne, batalion grenadierów pancernych na ciężarówkach (by
mniej rzucał się w oczy) i tygrysy, zamykające tyły, albowiem szybkość
i zaskoczenie były niezbędne. Na przedzie jechały dwa zdobyczne T -34,
obsadzone niemieckimi załogami i wyraźnie oznaczone niemieckim
Balkenkreuz, czyli czarnym krzyżem zamiast czerwonej gwiazdy.
Wehrmacht systematycznie sięgał po rozmaite podstępy, tym razem uciekł
się jednak do akceptowalnego wybiegu strategicznego – jego tradycja
sięgała XVIII wieku, kiedy marynarki wojenne zaczęły przejmować
i wcielać zdobyczne okręty, a kapitanowie musieli zacząć zwracać uwagę na
kolory, a nie tylko na kształt kadłuba i olinowanie.
W ciemnościach bezksiężycowej nocy niemiecka kolumna posuwała się
naprzód przez trzy godziny, napotkawszy po drodze jedynie konwój
rosyjskich ciężarówek, którym pozwoliła jechać dalej. Nagle jeden z T -34
prowadzących główne siły zepsuł się na środku drogi! Sowieci dalej nie
reagowali, nawet ci, którzy byli całkiem blisko. Niemal dało się słyszeć
mruczenie zmęczonych ludzi: „Zostawcie tych cholernych tankistów, niech
sobie radzą!”, gdy niemiecka załoga wyszła z czołgu i przesiadła się do
innych wozów. Około 4.00 nad ranem niemiecka straż przednia, pluton
czołgów Panzer IV prowadzonych przez pozostałego na chodzie T -34,
dotarła do Rżawca i spokojnie przejechała przez miasto. Dowódca szeptem
zameldował, że w jego bezpośredniej bliskości znajduje się około
dwudziestu czterech T -34. Za siły uderzeniowe odpowiadał dowódca
batalionu pancernego major rezerwy doktor Franz Bäke. Większość
oficerów Wehrmachtu z doktoratami uzyskała je w zakresie nauk
humanistycznych. Bäke w czasach pokoju był dentystą. Na wojnie zyskał
reputację agresywnego szczęściarza. Razem z kompanią czołgów ruszył
naprzód w szybkim tempie, tak aby żaden sowiecki maruder nie pokusił się
o przejażdżkę na pancerzu. Nagle Niemcy napotkali kolumnę T -34
jadących w przeciwnym kierunku. Rosjanie byli zmęczeni, poza tym na
własnych tyłach czuli się bezpiecznie. Kiedy z jadącego na przedzie
niemieckiego czołgu ktoś powiedział po rosyjsku, żeby trzymali się prawej,
sowiecka kolumna posłusznie ustąpiła miejsca, aż w końcu ktoś zauważył,
że przepuszczają czołgi z niemieckimi oznaczeniami262. W ruch poszły
granaty, pistolety maszynowe, ręcznie miotane ładunki wybuchowe i działa
czołgów. Gdy pierwsza fala wybuchów i strzałów przycichła, mniej więcej
dwanaście sowieckich czołgów było zniszczonych, kilka przez Bäkego
i członków jego załogi, którzy biegali od jednego do drugiego i kładli na
nich ładunki kumulacyjne.
W kolonialnej armii francuskiej posługiwano się słowem baraka.
Pierwotnie miało religijne znaczenie i odnosiło się do sił duchowych.
W zmilitaryzowanej wersji oznaczało „żołnierskie szczęście”, a szpice 6
Dywizji Pancernej, która wbiła się w sowieckie tyły, nie mogły narzekać na
brak baraka. Bellona, bogini wojny, nie jest jednak dziewczyną do
wynajęcia. Pierwsze czołgi Bäkego znajdowały się jakieś trzysta metrów od
mostu, gdy seria wybuchów oznajmiła jego zniszczenie. Niemcy minęli
prowadzący do niego zakręt. Szach, ale jeszcze nie mat. Około godziny 6.00
rano grupa bojowa 6 Dywizji Pancernej znajdowała się dwadzieścia
kilometrów od Prochorowki i miała przed sobą dobrą drogę. Grenadierzy
pancerni z dywizji przerzucili kładkę przez Doniec, a następnie założyli
przyczółek mostowy. Zaskoczone sowieckie czołgi i piechota wycofywały
się w małych grupach, zamiast kontratakować. Sztab dywizji meldował
o okrążeniu przez trzysta czołgów. Dowódca dywizji raportował, że inne
niemieckie czołgi pogoniły go tak skutecznie, że na czternaście godzin
stracił kontrolę nad swoją formacją. Kwatera główna 69 Armii ponownie
zaapelowała do Frontu Woroneskiego o pomoc.
Sytuacja Niemców nie była aż tak obiecująca. Jednak od rozpoczęcia
operacji „Barbarossa” udawało im się już osiągać więcej za pomocą
szczuplejszych sił. Hünersdorff ze swoim sztabem założył punkt
dowodzenia na północnym brzegu rzeki Doniec, by stamtąd koordynować
powiększanie przyczółka mostowego. Mniej więcej w tym samym czasie
Luftwaffe zaczęła „zmiękczać” sowieckich obrońców. Grupa nisko
lecących He​-111 zauważyła pewną liczbę czołgów i pojazdów na otwartej
przestrzeni – w miarę rozwoju operacji „Cytadela” coraz trudniej było
o taki cel. Lotnicy pomylili Niemców z Rosjanami i zmietli wysuniętą
kwaterę główną 6 Dywizji Pancernej. Pięćdziesiąt osób straciło życie lub
zostało rannych, w tym sam Hünersdorff i dwóch dowódców pułkowych.
Heinkle zmylił T -34 wyraźnie widoczny w masie pojazdów! Bratobójczy
ogień i bitewna karma. Przeprowadzone po tym incydencie dochodzenie
wykazało, że konieczne środki ostrożności zostały podjęte i nie należy
nikogo pociągać do odpowiedzialności.
Chociaż około 9.30 lokalne kontrataki postawiły niemiecką kontrolę nad
Rżawcem pod znakiem zapytania, pół godziny później wioska była już z całą
pewnością w rękach Niemców, którzy zaczęli wzmacniać przyczółek
mostowy. Tygrysy były za ciężkie, żeby się przeprawić, ale o 11.15 Niemcy
poczynili już znaczące postępy. Gdyby sto czołgów, które zobaczył Watutin,
rzeczywiście było teraz do dyspozycji, sytuacja Rosjan byłaby trudna.
Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie: gdzie jest reszta263 ? 19 Dywizja
Pancerna miała iść w górę rzeki przez Kristewo i połączyć się z 6 Dywizją
Pancerną po zapadnięciu nocy. Wydać rozkaz było łatwiej niż go wykonać.
Dopiero o 14.15 następnego popołudnia wysunięte oddziały 19 Dywizji
Pancernej dotarły do pozycji 6 Dywizji. Inne oddziały podeszły pod wieś
Szczpłokowo z zamiarem otwarcia następnej przeprawy przez Doniec.
Strzelcy sowieckiej 69 Armii, wzmocnieni przez 5 Korpus
Zmechanizowany Gwardii, wytrzymali jednak natarcie, po czym
wyprowadzili jeden kontratak, a po nim następny. Około 23.00 grenadierom
pancernym udało się w końcu przeprawić przez Doniec łodzią. Wkrótce
potem saperzy przygotowali most na tyle mocny, by przejechały po nim
czołgi Panzer IV. Bäke, który dowodził teraz 11 Pułkiem Pancernym,
otrzymał rozkaz zaatakowania wszystkimi siłami, jakie tylko uda się
przerzucić przez rzekę. Atak miał się rozpocząć o 18.00, ale siły były zbyt
małe, by mogły poczynić znaczące postępy, a pora zbyt późna, by żołnierze
Waffen SS odczuli natychmiastową różnicę. Ostatecznie atak Bäkego
odwołano. Jego grupa bojowa wzmocniła dywizję macierzystą, a 19
Dywizja Pancerna przejęła przyczółek mostowy, z którym wiązano tak duże
nadzieje. Dla III Korpusu Pancernego jutro musiałoby przyjść o dzień
później. Rok 1943 nie był rokiem 1941. W 1941 roku poranne ruchy
pozwoliłyby Niemcom na przełamanie otwierające dalsze możliwości
działania. Jednak to, co Watutin i Rotmistrow pokazali jeszcze tego dnia,
oznaczało, że gra taktyczna była teraz wyrównana.
Z punktu widzenia Watutina Front Woroneski musiał się uporać nie tylko
z niemieckim przyczółkiem mostowym w Rżawcu, ale także
z niespodziewanym i udanym natarciem niemieckiej 168 Dywizji
Piechoty264. Uznana przez Rosjan za zabezpieczenie lewej flanki Kempfa
przedarła się do Dońca, wzięła ponad dwustu jeńców i próbowała się
przeprawić przez rzekę, wykorzystując własne zasoby. Niemcy na drugim
brzegu rzeki, bez znaczenia ilu – to zły znak. Szczególnie grupy bojowe
Breitha wykazywały dużą mobilność i co jakiś czas pojawiały się
nieoczekiwanie tam, gdzie nie powinny być. 69 Armia zaczęła
przegrupowywać swoje siły jeszcze raz, żeby zaradzić porannemu
rozwojowi sytuacji, a linia obrony w jej sektorze, znajdującym się
naprzeciw Grupy Operacyjnej „Kempf”, stała się jeszcze bardziej
poszarpana.
12 lipca o godzinie 1.15 w nocy Stalin, coraz bardziej zaniepokojony
niepowstrzymanym niemieckim natarciem, wydał rozkazy265. Front
Stepowy miał przygotować armię strzelecką i dwa korpusy
zmechanizowane, by wysłać je do zagrożonego południowo​-wschodniego
sektora łuku kurskiego. Miały być gotowe 13 lipca. Watutin musiał się więc
uporać z sytuacją własnymi siłami. 69 Armia poleciła swojej komórce
kontrwywiadu – umundurowanym funkcjonariuszom Smierszu –
powstrzymać dalsze ucieczki z pola walki. 13 lipca przed 16.00
odpowiedzialny starszy oficer zameldował 2842 oficerów i żołnierzy
„zatrzymanych”, a masowe odwroty ustały. Wszystkie dostępne formacje,
niezależnie od rozmiaru, zostały rzucone do obrony lub kontrataku.
Sowieckie rozpoznanie lotnicze często liczyło opancerzone transportery
półgąsienicowe razem z czołgami – co było logiczne, biorąc pod uwagę, że
Armia Czerwona nie dysponowała wtedy takim sprzętem. W rezultacie
raporty mówiły o około dwustu czołgach w rejonie przełamania.
Rotmistrow spodziewał się ich dwa razy więcej266.
Być może właśnie dlatego tak chętnie wykonał rozkaz Watutina, gdy ten
12 lipca o 5.00 rano zupełnie nieoczekiwanie zażądał od niego wysłania
dużych sił w rejon Rżawca267. Rotmistrow polecił swojemu zastępcy,
generałowi Nikołajowi Trufanowowi, zebrać 2 Korpus Pancerny Gwardii,
dwie brygady zmechanizowane z 5 Korpusu Zmechanizowanego Gwardii
i jednostki wsparcia, ruszyć z nimi na południe i rozbić wroga w okolicach
Rżawca. Trufanow miał raportować o postępach co dwie godziny. Było to
znaczne uszczuplenie głównych sił szturmowych 5 ​Armii Pancernej
Gwardii. Jednak atak trzech dywizji nieprzyjaciela na otwartą flankę przy
równoczesnej walce z Waffen SS w centrum byłyby o wiele gorsze.
Ta swego rodzaju brygada ogniowa Trufanowa dotarła do punktu
zbornego o 14.15: sto sześćdziesiąt czołgów, których widok dodawał
otuchy żołnierzom 69 Armii i jej dowódcy268.
Trufanow nie miał kwatery głównej, a dwie podległe mu formacje, 5
Korpus Zmechanizowany Gwardii i 2 Korpus Pancerny Gwardii,
kontrolowały wszystkie jednostki w swoim zasięgu geograficznym – był to
system zbliżony do dowodzenia grupą bojową, który rozproszył wysiłek
i przemienił planowany wielkoskalowy kontratak w zatykanie dziur
i odparowywanie ciosów na poziomie sektorów.
Oto rekonstrukcja wydarzeń, oparta na rozkazach, raportach i mapach,
a ocena decyzji dowódców trwała tyle godzin, ile oni mieli minut na ich
podjęcie. Około południa 11 Brygada Zmechanizowana natarła na 19
Dywizję Pancerną. Główny oficer polityczny meldował potem, że brygada
została rzucona do boju bez rozpoznania i przygotowania artyleryjskiego, na
linii, której nie można było utrzymać. Rezultatem była nieudana współpraca
z lotnictwem, kiepska łączność z sąsiednimi jednostkami i chaotyczne
dowodzenie.
Walki w tym sektorze od początku cechowała zaciętość, a obrońcy byli
zdani na siebie. Kompanie i bataliony – a raczej ich niedobitki – opuszczały
pozycje bez rozkazów, nawet gdy Niemcy nie naciskali. Dowódca jednego
z batalionów poprowadził swój oddział na tyły frontu, aż w okolicach
Aleksandrowki zatrzymał ich szef sztabu dywizji. Sowieckie czołgi
otworzyły ogień do siebie nawzajem, a szturmowe iljuszyny ostrzelały
pozycje dywizji strzeleckiej, którą czołgi miały wspierać. W tym samym
sektorze do odwrotu pułku pancernego (który, przynajmniej według
oficjalnego raportu, był zgodny z rozkazem) przyłączyły się grupy piechoty.
Obsady dział przeciwpancernych uznały, że to niemieckie przełamanie
i niewiele brakowało, by otworzyły ogień. Dowódca 81 Dywizji Strzelców
Gwardii rozkazał dowódcom pułków „zaprowadzić surową dyscyplinę”
i „zastosować się do rozkazu nr 227”269.
Wspomniany już wcześniej rozkaz nr 227 to dyrektywa Stalina z 28
czerwca 1942 roku, w której zabraniał dowódcom wycofywać się bez
rozkazów i dopuszczał egzekucje „panikarzy i tchórzy” przez specjalnie
zorganizowane oddziały. Wypełniania drugiej części rozkazu nieoficjalnie
zaniechano po kilku miesiącach. Jednak 12 lipca oddział Smierszu przy 69
Armii wykonał siedem egzekucji. Sowieckie pozycje obronne mogły się
zachwiać, ale front nie pękł. Pod koniec dnia niemiecka 19 Dywizja
Pancerna nadal ścierała się z tym samym przeciwnikiem.
Front Woroneski nie miał na razie czego świętować. W nocy 12 lipca
Wasilewski poinformował Stalina270, że groźba przełamania od południa
jest realna i że na wszystkie możliwe sposoby stara się wzmocnić sektor
resztą 5 Korpusu Zmechanizowanego Gwardii i czterema dodatkowymi
pułkami przeciwpancernymi. W każdym razie Sowieci zdołali ustabilizować
swoje pozycje bez interwencji sądu wojennego i natychmiastowych
egzekucji. Niemcom nie udało się dokonać przełamania.
Walkom toczącym się w tym sektorze 12 lipca nie poświęcono jak dotąd
większej uwagi, nawet w szczegółowych opisach przebiegu bitwy.
Zazwyczaj z uznaniem mówi się o niemieckich sukcesach, stwierdzając, że
Niemcy nie osiągnęli ostatecznego celu ze względu na topniejące siły.
Tymczasem doświadczenia korpusu Breitha stanowiły konsekwencję
przecięcia się dwóch krzywych wydajności. Rosjanie – zarówno pierwsi
obrońcy, jak i uzupełnienia Rotmistrowa – uczyli się, jak reagować
w awaryjnych sytuacjach na miejscu, nie uciekając się do wielkoskalowych
odwrotów i natarć, tak typowych dla ich taktyki nawet po Stalingradzie. Ze
swej strony niemiecka machina wojenna zaczynała zgrzytać wskutek
intensywnej eksploatacji. I tutaj, i w innych częściach sektora Mansteina
nie chodziło już o brak kilku czołgów. Zbyt wielu doświadczonych
czołgistów i dowódców kompanii poległo. Zbyt wielu świeżo przybyłych na
pole walki żołnierzy dopiero zdobywało szlify, walcząc z przeciwnikiem,
który uczył się coraz szybciej. Poza tym, choć dokumenty, pamiętniki
i wspomnienia wydają się temu zaprzeczać, napięcie związane z walką nie
tylko gasiło odwagę, ale też zaciemniało osąd – ową intuicję, świadomość
sytuacyjną, tak istotną dla niemieckiego sposobu prowadzenia wojny.
Możliwości, odkrywane lub tworzone, nie były wykorzystywane
z szybkością i błyskotliwością charakterystyczną dla przeszłych miesięcy,
nie mówiąc już o latach. Do tego potrzebny był uległy nieprzyjaciel –
a Armia Czerwona uległa nie była.
II

Na przeciwległej flance 11 lipca Front Woroneski spędził większość dnia


na wzmacnianiu sił do wyprowadzenia prawego prostego271 – swojego
planowanego kontrataku. Rozkazy były dostarczane o różnych porach po
południu i wieczorem 11 lipca. Według Michaiła Katukowa, dowódcy 1
Armii Pancernej, 10 lipca Watutin powiedział, że nie spodziewa się wiele –
kilometr czy dwa ziemi i powstrzymanie Niemców z tego sektora przed
wzmocnieniem natarcia na Prochorowkę. Rozkazy Katukowa były bardziej
optymistyczne – tak przynajmniej mogło się wydawać. Dowódcom
korpusów powiedział, że celem jest głębokie wtargnięcie na tereny
opanowane przez Niemców. Przecież żołnierze mający ograniczone cele
nie będą się bić z taką determinacją jak ci, którzy idą dokonać przełamania
obrony wroga. Tak wyglądała psychologia motywacyjna według Armii
Czerwonej około 1943 roku.
Zgodnie ze zrewidowanym planem 3 Korpus Zmechanizowany i 31
Korpus Pancerny, wzmocnione przez dwie dywizje strzeleckie, miały
utrzymać swoje pozycje na wschód od szosy na Obojań, przechodząc do
ofensywy tylko wtedy, gdyby Niemcy zaczęli się wycofywać po mającym
się rozpocząć o 8.30 ataku 5 Korpusu Pancernego Gwardii i 10 Korpusu
Pancernego na Dywizję „Grossdeutschland” i 3 Dywizję Pancerną. Katukow
nie działał wyłącznie z własnej inicjatywy. Raporty rozpoznania mówiły
o taktycznym przegrupowaniu niemieckiego ​ XLVIII Korpusu Pancernego
i przemieszczaniu się dwóch dywizji piechoty z LII Korpusu w celu
zabezpieczenia flanki zajmowanej dotychczas przez 3 Dywizję Pancerną.
Z punktu widzenia Rosjan niemieckie przegrupowanie przypominało,
w pomniejszeniu, sytuację sprzed utworzenia przez dywizje Waffen SS
nowego wybrzuszenia pod Prochorowką. Warto było podjąć próbę przebicia
się w tym właśnie miejscu, zwłaszcza gdy uwzględni się oczekiwania wobec
ataku Rotmistrowa. Niemieckie siły nadal zajęte były przegrupowywaniem,
zajmowaniem nowych pozycji i rozpoznawaniem potencjalnych tras
natarcia – trudno było o bardziej korzystny moment.
Ruchy Dywizji „Grossdeutschland” na boki przebiegały na tyle zgodnie
z planem272, na ile było to możliwe na froncie wschodnim: artyleria
i jednostki przeciwpancerne ruszyły pierwsze, a batalion rozpoznania i pułk
grenadierów pancernych czekały, aż 3 Dywizja Pancerna dotrze na swoje
miejsce. Niemieccy czołgiści ponieśli jednak ciężkie straty poprzedniego
dnia, a trasa natarcia najeżona była minami, niemieckimi i sowieckimi,
często przypadkowo rozmieszczonymi. O 17.00 Rosjanie posunęli się
mniej więcej piętnaście kilometrów w sektorze 3 Dywizji Pancernej i byli
bliscy zepchnięcia 332 Dywizji Piechoty do rzeki Psioł. Batalion
grenadierów pancernych i dywizyjne oddziały przeciwpancerne
przyhamowały sowieckie natarcie, a 3 Dywizja Pancerna pod koniec dnia
wyprowadziła nawet kontratak, lecz po oszacowaniu strat okazało się, że
wieczorem 12 lipca miała do dyspozycji zaledwie mniej więcej dwadzieścia
sprawnych czołgów. Nie tylko nie mogła więc w żaden sposób wspomóc
Dywizji „Grossdeutschland”, ale też sama potrzebowała wsparcia w obliczu
sowieckiego ataku, który – jak się wydawało – groził rozerwaniem XLVIII
Korpusu Pancernego na dwie części.
To, że Niemcy zdołali utrzymać front, zawdzięczali w dużej mierze
opóźnieniu w przemieszczaniu się 19 Korpusu Pancernego po lewej stronie
5 Korpusu Pancernego Gwardii. Ze stu dwudziestoma czołgami był dość
silny, by umożliwić 1 Armii Pancernej przejęcie inicjatywy. Jednak według
relacji Katukowa dowódca korpusu nie rozmieścił swoich jednostek we
właściwy sposób273 ani nie wyjaśnił im rozkazów, które wcześniej zostały
szczegółowo omówione. Rozkazy sprowadzały się zresztą do polecenia, by
przeć naprzód w kierunku celów oddalonych o piętnaście–osiemnaście
kilometrów. Być może dowódca uznał swoje zadanie za niemożliwe do
wykonania i rozmyślnie zaniechał przygotowań. Być może na jego
postępowanie miały wpływ rany, które odniósł kilka dni wcześniej. Być
może Katukow szukał kozła ofiarnego. Tak czy inaczej, kiedy sowiecki atak
uderzył w niemieckie linie, Dywizja „Grossdeutschland”, nie mając żadnej
pomocy z zachodu, nie mogła go odeprzeć mimo chaotycznego
dowodzenia, które początkowo spowolniło Rosjan. Do walki włączyły się
szturmowe iły​-2 uzbrojone w rakiety z 291 Dywizji Szturmowej. Bez
własnej osłony lotniczej najpierw niemiecki batalion rozpoznania,
a następnie grenadierzy pancerni „tymczasowo byli zmuszeni […] się
wycofać”274.
Za uspokajającym tonem oficjalnych raportów kryje się walka wręcz,
która doprowadziła do unicestwienia całej kompanii Dywizji
„Grossdeutschland”. Dowódca jednego z batalionów, nie zważając na dwie
odniesione rany, poprowadził kontratak, odbijając utracone wcześniej
pozycje. Według niektórych niemieckich relacji niewiele brakowało, by
Sowieci przebili się na tyły Dywizji „Grossdeutschland” – sytuację po raz
kolejny uratowały niemieckie czołgi. Tym razem były to maszyny Dywizji
„Grossdeutschland”, które w samą porę wyprowadziły skuteczny kontratak.
Na zmęczonych sowieckich artylerzystach i strzelcach szczególnie duże
wrażenie zrobiły tygrysy. Wszystkie pociski – z wyjątkiem najnowszych
przeciwpancernych kaliber 76 mm – odbijały się zarówno od bocznego, jak
i przedniego pancerza tych kolosów. Lżejsze działka przeciwczołgowe
pozostawiały co najwyżej wgniecenie w grubej stali, nawet z niewielkiego
dystansu. Wyczerpana piechota Dywizji „Grossdeutschland” zdołała jednak
tylko odzyskać część utraconych pozycji, i to zarówno dzięki wycofaniu się
Sowietów, jak i dzięki kontratakom, niezależnie od ich skali.
Około godziny 16.00 sowiecka 1 Armia Pancerna przeszła do
utrzymywania pozycji w swoim sektorze – na tę decyzję z pewnością
wpłynął udany atak niemieckiej 11 Dywizji Pancernej na dywizję strzelecką
na lewej flance. 11 Dywizja była niczym ość w gardle sowieckiej ofensywy.
Kompanie grenadierów pancernych liczyły po dwudziestu lub trzydziestu
kilku wyczerpanych walką ludzi, a ataki i kontrataki nieproporcjonalnie duże
żniwo zbierały wśród młodszych oficerów i ich potencjalnych następców.
Okazało się jednak, że to wystarczyło. Kiedy dowódca 5 Korpusu
Pancernego Gwardii zameldował, że nie może już dłużej posuwać się
naprzód275, Katukow rozkazał mu się zatrzymać i bronić aktualnej linii.
Analizy i wzajemne oskarżenia wskazują, że Rosjanie byli rozczarowani
przebiegiem walk w sektorze obojańskim tego dnia. Być może Watutin
i jego sztab przecenili możliwość przejścia Frontu Woroneskiego od
obrony za wszelką cenę do elastycznych działań zaczepnych w ciągu kilku
godzin. Gdyby natomiast przyszło ocenić osobisty udział dowódców, to
Katukow okazał się raczej szewcem niż kowalem. Potrafił łatać, ale
władanie ciężkim młotem zmasowanego pancernego ataku było ponad jego
siły276. Trzeba też odnotować, że 1 Armia Pancerna dźwigała brzemię
niemieckiego natarcia na północy już od tygodnia. Sztab i jednostki
liniowe, oficerowie i żołnierze, z generałem dowodzącym włącznie, wpadli
w taktyczną rutynę, nie mając czasu na rozważanie innego podejścia.
Brygady pancerne i zmechanizowane były przerzucane i wypożyczane
w awaryjnych sytuacjach tak często, że rozerwane zostały nie tylko
łańcuchy dowodzenia, ale nawet relacje między dowódcami
a dowodzonymi. A w Armii Czerwonej posłuchanie rozkazów
niewłaściwego generała mogło się okazać tak samo fatalne w skutkach dla
kariery i życia osobistego jak wypełnienie rozkazów właściwego generała.
Nasuwa się stąd wniosek, że dowództwo frontowe i dowódca armii
oczekiwali od swoich podwładnych elastyczności i inicjatywy cechującej
Niemców. Ten czas miał nadejść, ale teraz Rosjan nadal dzieliło od niego
wiele miesięcy i kilometrów, wielu zabitych i wiele wypalonych czołgów.
Pod koniec dnia za linią frontu perspektywy bezpośredniego natarcia na
Obojań były tak bliskie zeru, jak tylko sztab XLVIII Korpusu Pancernego
potrafił to sobie wyobrazić. Dywizja „Grossdeutschland”, która miała
pociągnąć wszystkich naprzód, przechodziła do obrony277, skupiając
rozciągniętych dotychczas grenadierów pancernych i zbierając za nimi
czołgi, aby móc wyprowadzić ewentualny kontratak. Około 16.00
w kwaterze głównej korpusu pojawił się Manstein278. W odróżnieniu od
Modela rzadko składał on niezapowiedziane wizyty na froncie, to nie był
jego styl dowodzenia. Obecność Mansteina wskazywała, że są powody do
zmartwienia. Nie podważył on jednak rozkazów Knobelsdorffa na 13–14
lipca279. 11 Dywizja Pancerna miała utrzymać pozycje i spróbować
przywrócić kontakt z Dywizją „Totenkopf”. Dywizja „Grossdeutschland”
miała wysłać swoją grupę pancerną – a w każdym razie to, co z niej zostało
– do 3 Dywizji Pancernej w celu jej wzmocnienia, a połączone oddziały
miały potem uderzyć nie na północ, w kierunku Obojania, ale na zachód.
Hoth zgodził się z tym planem i oznajmił, że rano sam dostrzegł taką
potrzebę. Knobelsdorff zaproponował, żeby uderzenie zostało
wyprowadzone pod kątem prostym do pierwotnej osi korpusu. Jego cel,
szosa Rakowo–Kruglik, przecinała mało interesującą okolicę. Zajęcie tej
drogi miało przypuszczalnie odciąć Sowietom lokalne zaopatrzenie, a przez
to zmniejszyć nieco wywierany przez nich nacisk. Bardzo tego
potrzebowały korpus Knobelsdorffa i 4 Armia Pancerna. Lewa flanka
korpusu ledwo się trzymała, co czyniło dalsze natarcie na północ taktycznie
niemożliwym. Sektor obojański stał się ryzykownym wybrzuszeniem,
a ratunku trzeba było szukać na południu. Podobnie jak na prawej flance 4
Armii Pancernej sytuacja po jej lewej stronie była w najlepszym razie
zrównoważona – tyle że równowaga ta opierała się na ostrzu noża.
III

Wypracowanie tej równowagi przygotowało grunt dla kulminacyjnego


momentu zmagań na łuku kurskim: pancernej bitwy o Prochorowkę.
Wszystkie elementy potrzebne do stworzenia mitu były pod ręką. Pod
Prochorowką elitarne oddziały najlepszych armii na świecie starły się
w bezpośredniej walce na pięciokilometrowym froncie, który nie
pozostawiał miejsca ani na manewry, ani na skuteczne działanie artylerii.
Dramatyzm wydarzeń powiększa wyobrażenie dwóch stron nacierających
równocześnie – dosłowny bój spotkaniowy, starcie dwóch drapieżników.
Podobnie jak szarża Picketta pod Gettysburgiem w czasie wojny secesyjnej
bitwa pod Prochorowką była emocjonalnym punktem zwrotnym: później
nic już nie było takie samo, później fale wojny miały już tylko jeden
kierunek – Berlin. Marszałek Koniew nazwał Kursk łabędzim śpiewem
niemieckich sił pancernych280. Rzeczywiście mógł to wiedzieć.
Prochorowka miała również swojego Homera: Pawła Rotmistrowa. Jego
pełna dramatyzmu opowieść o heroicznym ataku, w którego wyniku
w płomieniach stanęły dziesiątki tygrysów, przez lata była jednym ze źródeł
sowieckiej pamięci i jedną z niewielu relacji z frontu Armii Czerwonej
powszechnie dostępnych na Zachodzie.
Niemcy zadowalali się mitem walki do ostatniego człowieka i ostatniego
czołgu. Nie był to szczegół bez znaczenia w kontekście zachodniej kultury
heroicznej klęski, otaczającej czcią broniących się do ostatka od Termopil
po Alamo, Dien Bien Phu i wiele innych, niezależnie od genezy i schematu.
W nocy z 11 na 12 lipca frontowe oddziały Dywizji „Leibstandarte”
i „Das Reich” nie mogły spać z powodu dobiegającego zewsząd terkotania
kukuruźników i dudnienia silników sowieckich czołgów – mnóstwa
czołgów281. Nie było jasne, czy nieprzyjaciel przygotowuje się do
ofensywy, czy przerzuca siły w inne miejsce? Krótko po północy wysłany
na rozpoznanie batalion grenadierów pancernych poznał odpowiedź na to
pytanie, gdy musiał się cofnąć wobec silnego oporu. Następne
potwierdzenie nadeszło o świcie, kiedy z mgły wyłoniły się samoloty
szturmowe Ił​-2. Lecąc tuż nad drzewami, strzelały do wszystkiego
w zasięgu swojej broni pokładowej, niezależnie od kierunku. Mniej więcej
w tym samym czasie sowiecka artyleria otworzyła ogień – początkowo nie
była to zmasowana nawała, ale wstrzeliwanie. Oznaczało to, że właściwy
ostrzał mógł się rozpocząć w każdej chwili, a gdy do armat dołączyły
moździerze, Dywizja „Leibstandarte” zaczęła się przygotowywać do
odparcia ataku na pełną skalę.
Atak zarządzony przez Hotha i Haussera zależał od tempa natarcia
Dywizji „Totenkopf” po lewej stronie korpusu SS . Zamiarem Dywizji „​-
Leibstandarte” było utrzymanie pozycji do czasu, aż czołgi Dywizji
„Totenkopf” zaczną napierać na rosyjską flankę. Teraz to zadanie wydawało
się bardziej skomplikowane. Wysunięci obserwatorzy artyleryjscy Dywizji
„Totenkopf” meldowali o dużych formacjach czołgów zbliżających się do
lewej flanki Dywizji „Leibstandarte”. Patrole rozpoznania i obserwatorzy
potwierdzili zwiększoną aktywność wroga naprzeciw dywizji, w tym woń
spalin wyczuwalną nawet z dużej odległości. Grenadierzy pancerni
koncentrowali się już wtedy nie na ataku w określonym kierunku, ale na
przygotowaniach do utrzymania pozycji podczas najpoważniejszego
sowieckiego natarcia od początku operacji „Cytadela”.
W świetle podręcznikowych reguł Dywizja „Leibstandarte” znajdowała
się w korzystnym położeniu. Przed nią rozciągał się względnie otwarty
teren, przecinające go to tu, to tam parowy były płytkie, a łany zboża
i słoneczniki na polach mogły dać schronienie co najwyżej patrolowi
piechoty. Działa przeciwpancerne ostrożnie wysunęły się naprzód,
przygotowując zasadzki. Niemcy mogli też wykorzystać sowieckie punkty
obrony zajęte 11 lipca. W obu wojnach światowych znaczącą, choć
pomijaną różnicą między niemieckimi a brytyjskimi i amerykańskimi
piechurami było to, że Niemcy nie wzbraniali się przed kopaniem. Choć
„zdobyczne” okopy nie były tak skutecznym schronieniem dla Niemców jak
dla ich twórców, to jednak te, które siły Waffen SS zajęły w centrum swojej
linii, zwłaszcza na wzgórzu nr 252.2, były i tak o wiele lepsze niż płytkie
rowy, które można było wykopać saperkami. Nawet żołnierze z uzupełnień
nie byli tak młodzi i tak nieobyci, by myśleć: „Niech no tylko przyjdą!”.
Dodatkowe granaty znalazły się jednak w zasięgu ręki, a M G 42 i taśmy
amunicyjne zostały ponownie sprawdzone; nikt nie miał poczucia, że paląc
papierosa, zaciąga się być może ostatni raz. Lepiej o tym nie myśleć.
Lepiej sprawdzić znowu sprzęt i zaufać szczęściu.
Czołgiści Rotmistrowa byli nie mniej zdenerwowani282. Zajmowali się
silnikami i zamkami. Ładowali dodatkową amunicję i zapasy paliwa,
świadomi, że nawet pocisk wroga, który stracił impet, może podpalić czołg.
Zatrzymany T -34 to zniszczony T -34; paliwo było nawet ważniejsze niż
pociski. Czołgiści czekali „z suchością w ustach i ściśniętym żołądkiem”.
Oficer polityczny pisał, że rozmawiał z nimi „o przysiędze wojskowej,
znajomości dyrektyw Stawki, ukrytym sabotażu i zbliżającej się godzinie
odwetu. […] Podpisywano wnioski o przyjęcie do partii. […] Świadomość
polityczna i morale były wysokie”.
Na morale przypuszczalnie większy wpływ miał gorący posiłek podany
wysuniętym jednostkom – w każdym razie tym, którzy mogli go zjeść.
Jeszcze życzliwiej przyjęto wódkę, którą pito do jedzenia – albo zamiast
niego. Wszyscy wiedzieli, że natarcie ruszy przez otwarte pole. Wszyscy
mieli też świadomość, że z ciasnego wnętrza T -34 niełatwo się wydostać
w razie zagrożenia i że źle dopasowane włazy w wieżach często po prostu
się zacinały. Poza tym mundury czołgistów nie były ognioodporne. Niemcy
regularnie wspominali o płonących czołgach, z których wyskakiwały żywe
pochodnie – ich zdaniem naciśnięcie spustu było wówczas przejawem
miłosierdzia, a nie zbrodnią wojenną.
Wśród sowieckich czołgistów pod Kurskiem były także kobiety283. Nie
wiadomo, ile ich poległo. Kobiety wcielano jednak do jednostek
pancernych Armii Czerwonej jeszcze przed Stalingradem, a szczególnie
ceniono je jako kierowców. Łatwiej było im się pomieścić w ciasnym
wnętrzu i z niego wydostać. Inne były dowódcami działonów lub
działonowymi. Aleksandra Samusienko została odznaczona za zniszczenie
trzech tygrysów i była jedyną w historii Z SRS kobietą na stanowisku
dowódcy batalionu, która poległa w bitwie o Berlin.
Podobnie jak w przypadku innych szczegółów bitwy pod Kurskiem nie
wiadomo dokładnie, kiedy rozpoczął się ów „piekielny taniec” – jak
określił to jeden z ocalałych. Rotmistrow przybył na stanowisko
dowodzenia 29 Korpusu Pancernego tuż przed świtem i powiedział, że jest
gotowy284. O 5.15 rano poinformował Watutina, że wszystko przebiega
zgodnie z planem. Nawała artyleryjska przygotowująca atak miała się
rozpocząć o 8.00, a czołgi miały ruszyć pół godziny później.
W dokumentacji Dywizji „Leibstandarte” wspomina się o pewnej liczbie
próbnych ataków w tym czasie, bez poważniejszej sowieckiej aktywności.
Być może najlepszym argumentem przeciw twierdzeniu, iż Niemcy
wyprowadzili atak równoczesny czy nawet wyprzedzający, jest to, że
żołnierze z kompanii pancernej Dywizji „Leibstandarte”, wyczerpani po
walkach poprzedniego dnia, zostali dosłownie wyrwani ze snu285, gdy
Rosjanie kończyli rozmieszczać główne siły. Dowódca kompanii uderzył
się w głowę i byłby upadł, kiedy wychodził spod czołgu na wezwanie
dowódcy batalionu. Rozkaz, który otrzymał, był niejasny: nawiązać łączność
z piechotą i przygotować się do interwencji, gdyby potrzebowała wsparcia.
Ponieważ tego ranka kompania miała zaledwie siedem czołgów, nie
mogła się silić na nic poza „przeszkadzaniem”286. Kapitan Rudolf von
Ribbentrop wrócił do swojej jednostki i pił właśnie kawę, gdy popatrzył na
wschód i zobaczył tam „ścianę purpurowego dymu”. Purpurowe flary
i pociski zwiastowały atak pancerny. Motocyklista z pułku grenadierów
pancernych pojawił się w chmurze pyłu, wymachując pięścią na znak, żeby
ruszać naprzód. Kiedy czołgi znalazły się na skraju położonego przed nimi
wzniesienia, „oniemiałem na ten widok. […] Przede mną pojawiło się
piętnaście, trzydzieści, czterdzieści czołgów. W końcu było ich tyle, że
straciłem rachubę, a one pędziły na nas z pełną prędkością”.
W odpowiedzi Ribbentrop ruszył ze swoimi czołgami w dół zbocza – nie
w samobójczej szarży, ale by nie zauważono ich na grzbiecie. Poza tym
sowiecka nawała artyleryjska okazała się nieskuteczna i niecelna287 –
przynajmniej z perspektywy czasu. Na froncie było dość sowieckich armat
i katiuszy. Pułki i baterie zajmowały jednak swoje pozycje bezładnie,
zaniedbując łączność. Zapasy amunicji rozdzielano przypadkowo. Dowódcy
brygad szturmowych byli zbyt pochłonięci własnymi zadaniami, żeby
systematycznie koordynować współpracę ze wsparciem artyleryjskim.
Wybór celów również był przypadkowy – dostępne namierniki akustyczne
nie mogły precyzyjnie wykryć niemieckich dział.
W rezultacie sowieckie ogniowe przygotowanie ataku przeprowadzono
metodami typowymi raczej dla roku 1915 niż 1943 i z podobną
skutecznością; miało ono niewiele wspólnego z nawałami
rozpoczynającymi sowieckie ofensywy z lat 1944–1945. Z niemieckich
raportów wynika, że piechota SS uznała ostrzał za uciążliwy, ale nie
niszczący – nawała nie przygwoździła ludzi do ziemi, uniemożliwiając
jakąkolwiek reakcję poza pragnieniem, by działa wreszcie ucichły. Artyleria
korpuśna Haussera nie pozostawała bezczynna. Jej ogień był coraz
skuteczniejszy, zwłaszcza w kierunku samej Prochorowki i dróg
prowadzących od miasteczka do sowieckich pozycji.
Rotmistrow mógł tylko zameldować Watutinowi, że ogniowe
przygotowanie ataku było niewystarczające. Zdawał też sobie sprawę z tego,
o czym późniejsze relacje i analizy często zapominają, mianowicie że była
to pierwsza bitwa 5 Armii Pancernej Gwardii288. Utworzono ją niedawno –
można by powiedzieć sklecono – z jednostek, które miały nikłe
doświadczenie we współpracy ze sobą. Zazwyczaj rola poszczególnych
starszych oficerów nie była aż tak istotna. Ich zadanie polegało na
poprowadzeniu czołgów naprzód, nieważne jak, i związaniu Niemców walką
do czasu, aż następne fale dokonają przełamania i wykorzystają sukces.
Poranny rozkaz Watutina dotyczący wzmocnienia lewej flanki, naprzeciw
której stał Breith, pozbawił Rotmistrowa trzech brygad z już i tak słabej
drugiej linii. Co więcej, Rotmistrow zabezpieczył swoją flankę
niezależnymi pułkami dział szturmowych – jeszcze bardziej osłabiając
główny atak.
Ostatecznie odwód 5 Armii Pancernej Gwardii został zmniejszony do
dwóch brygad dysponujących w sumie setką czołgów. Rozpoznanie
frontowe twierdziło, że Niemcy w sektorze Rotmistrowa mieli dwieście
pięćdziesiąt–trzysta czołgów, nie wiedziało jednak, ile z nich będzie czekać
następnego dnia na sowiecki atak. Plan Rotmistrowa jeszcze się nie
zachwiał, ale oczywiste było, że pierwszy rzut nie będzie mógł się skupić
wyłącznie na parciu do przodu. Dowódca jednego z korpusów nie miał
doświadczenia w komenderowaniu na tym szczeblu. Drugi budził takie
wątpliwości Rotmistrowa, że wysłał swojego szefa sztabu, by miał na niego
oko. Łączność między korpusami a brygadami oraz między brygadami
a batalionami była tak chaotyczna, że kontrola przewidywana przez doktrynę
Armii Czerwonej i nakazywana przez doświadczenie, miała się okazać
trudna do urzeczywistnienia.
Czas na sprawdzanie sprzętu i poprawki skończył się o 8.30, gdy katiusze
wystrzeliły ostatnią salwę. Armaty i wyrzutnie zamilkły – był to znak do
ataku. Z radiostacji dało się słyszeć zakodowane hasło: „Stal! Stal! Stal!”289.
Powtarzane w kółko zwolniło sprężynę naciągniętą już do kresu
wytrzymałości. Niektórzy czołgiści uprzedzili rozkazy. Reszta odpaliła
teraz silniki i na pełnym gazie ruszyła ku wzgórzom przed nimi. O 9.20
Watutin poinformował Stalina, że Front Woroneski przeszedł do ofensywy
zgodnie z planem. „Żaden plan nie wytrzyma spotkania z nieprzyjacielem”,
a Front Woroneski nie był wyjątkiem od tej reguły. Rotmistrow twierdził,
że gdy 5 Armia Pancerna Gwardii ruszyła, Luftwaffe rozpoczęła zmasowany
atak lotniczy290. Hausser poprosił o wsparcie lotnicze, ponieważ w jego
sektorze nagle pojawiły się czołgi wroga. Generał Paul Deichmann,
dowódca 1 Dywizji Lotniczej, rzucił wszystkie siły do wsparcia
planowanego początkowo ataku Haussera. Obsługa naziemna pracowała
dzień i noc, przywracając sprawność samolotom. W rezultacie VIII Korpus
Lotniczy mógł natychmiast odpowiedzieć, że dwie grupy uderzeniowe są
w drodze.
To był dopiero początek. Messerschmitty oczyściły niebo nad niemiec​-
kimi formacjami i przed nimi dla samolotów szturmowych. Średnie
bombowce fala za falą wyszukiwały sowieckie stanowiska artyleryjskie.
Kierując się wskazówkami wciąż wydajnego systemu naprowadzania
naziemnego, henschele z SchlG 1 (Schlachtgeschwader) i eskadra
przeciwpancerna z JG 51 wykonały 12 lipca prawie dwieście pięćdziesiąt
startów. Dwusilnikowe henschele wielokrotnie dowodziły swojej
skuteczności w walce z pojazdami pancernymi. Współpracowały z nimi nie
tylko konwencjonalne bombowce nurkujące, ale także ich nowy wariant.
Ju​-87 G był typowym niszczycielem czołgów, z dodatkowym pancerzem
i dwoma działkami kaliber 37 mm pod skrzydłami. Pomimo wcześniejszych
ciężkich strat na sztukasach Niemcy nadal dysponowali grupą
doświadczonych pilotów, a najlepszy z nich był Hans​-Ulrich Rudel291. Miał
na swoim koncie ponad tysiąc lotów bojowych na pokładzie Ju​-87 i jako
jeden z pierwszych opowiadał się za przystosowaniem ich do niszczenia
czołgów. Kiedy wyspecjalizowane maszyny pojawiły się na froncie,
natychmiast zasiadł za sterami jednej z nich.
Jak wielu innych pilotów, Rudel potrafił korzystnie przedstawić swój
udział w walkach: „Pierwszy lot w jedynym samolocie wyposażonym
w działka za mną292. […] W pierwszym ataku cztery czołgi eksplodowały
ostrzelane przez moje działka, a wieczorem ich liczba wynosiła już
dwanaście. Wszystkim nam udzieliło się podniecenie pościgu […]”. Liczba
czołgów zniszczonych przez Rudela i czas, w jakim miał to zrobić, budzą
kontrowersje. Niemniej tamtego dnia i w tamtym miejscu było to możliwe.
Efekt celnych niemieckich strzałów potęgowało dodatkowe paliwo zabrane
przez rosyjskich czołgistów. Kanistry najłatwiej było przewozić na tylnym
pancerzu, wystarczył więc celny strzał z karabinu maszynowego, żeby
zamienić czołg w pochodnię, gdy benzyna przez wentylatory wciekła do
rozgrzanego silnika.
Atakujące samoloty napotkały stosunkowo ograniczony opór sowiec​-
kiego lotnictwa. Rosjanie nie mieli ani wyrafinowanego systemu łączności
ziemia–powietrze, ani sprawnie działających mechaników, którymi
dysponowała Luftwaffe. Czas potrzebny Rosjanom do przygotowania
następnego startu był znacząco dłuższy, zwłaszcza w sytuacjach dużego
napięcia. Sowieckie myśliwce radziły sobie kiepsko – w raportach sił
lądowych wsparcie lotnicze uznawano za tak ograniczone, że niemieccy
piloci mogli bez przeszkód wybierać sobie cele.
Walczącym na ziemi wydawało się, że nad ich głowami zebrała się cała
Luftwaffe i chce zabić właśnie ich. Jeden ze strzelców opowiadał: „Nie
widziałem samolotu nurkującego na nas, ale gdy po chwili ktoś wrzasnął
ostrzegawczo, ziemia przed nami się zatrzęsła. Tak jakby olbrzym chwycił
całe pole bitwy i je strzepnął. Upadłem na ziemię, ale ktoś mnie podniósł;
nasz pluton dostał rozkaz, żeby patrzeć przed siebie i stać twardo”293. Nawet
jeśli bombowce chybiały, to i tak pomagały broniącym się Niemcom,
powiększając chmurę pyłu podnoszonego przez nacierające czołgi. W wielu
miejscach Rosjanie pędzili prawie na oślep294. T -34 mogły być najlepszymi
czołgami bojowymi II wojny światowej, ale w ich czteroosobowej załodze
dowódca musiał równocześnie pełnić funkcję działonowego. Dlatego nie
mógł jechać z otwartym włazem, tak jak Niemcy, i wypatrywać przeszkód,
zagrożeń, szans.
Straty zaczęły szybko rosnąć, dlatego warto chyba poruszyć wciąż
niedającą spokoju kwestię liczb. Historia może nie lubić trybu
przypuszczającego, ale często musi się do niego uciekać. Spytajmy więc:
ile czołgów ostatecznie stanęło naprzeciw siebie na polach pod
Prochorowką? Odpowiedź zależy po części od tego, jak szeroko zostanie
zdefiniowana rubież bitwy, a po części od tego, czyje raporty uznamy za
najbardziej wiarygodne. W liczbach obecny jest również pierwiastek
mityczny. I Niemcy, i Rosjanie uznają, że im większa różnica, tym większy
heroizm. Rosjanie muszą jednak stawić czoła swoistemu paradoksowi.
Zwycięstwo Związku Sowieckiego w II wojnie światowej w dużej mierze
było i jest definiowane w kontekście masy – możliwości materialnego
stłamszenia faszystowskiego potwora i utopienia go we krwi. Im więcej
czołgów, tym bardziej przekonujący mem.
Przechodząc do sedna sprawy – najnowsze i najbardziej szczegółowe
analizy mówią o dwustu trzydziestu czterech sowieckich czołgach
w pierwszej fali ataku295. 181 Brygada Pancerna znajdowała się z prawej
strony, niedaleko brzegów rzeki Psioł. Sąsiadowała z nią 170 Dywizja
Pancerna, znajdująca się naprzeciw niemieckich pozycji pod sowchozem
Oktiabrijskij. 31 i 32 Brygada Pancerna z 29 Korpusu Pancernego miały
dotrzeć na wzgórze nr 252 z prawej strony. 25 Brygada Pancerna z tego
samego korpusu ruszyła naprzód na daleką prawą flankę armii, na południe
od torów kolejowych. Starszy oficer przemieszczający się razem z 32
Brygadą tak opisał sytuację:
Pole, które wydawało się zupełnie martwe, nagle ożyło. Łamiąc zarośla na swojej drodze
i rozgniatając gąsienicami zboże, czołgi ruszyły do przodu, strzelając podczas jazdy. […]
Dowódcy wiedzieli, że tygrysy wykorzystają każdy ich przystanek, każdą chwilę wahania,
każdy brak zdecydowania296.

Początkowo napotkali tylko kompanię Ribbentropa z batalionu


pancernego Dywizji „Leibstandarte”. Czołgiści, podobnie jak piloci, mogli
korzystnie przedstawiać swój udział w walce. Opowieść Ribbentropa można
by zatytułować Sam pod Prochorowką297. Przynajmniej przez kilka
pierwszych minut jego siedmiu czołgom Panzer IV przypadała przykra rola
celów. Mierząc w cieńszy boczny pancerz sowieckich czołgów i osłaniając
się nawzajem, Niemcy strzelali do Rosjan z niespełna stu metrów.
Zastanawiali się tylko, czego zabraknie im najpierw: szczęścia czy
amunicji? Sowiecka szarża ominęła czołg Ribbentropa. Starał się wrócić do
punktu wyjścia i zaskakiwał sowieckie czołgi i piechotę, strzelając do nich
z tyłu. W końcu zwyciężył w pojedynku z T -34, mając go na odległość lufy.
Potem sowieckie natarcie nieoczekiwanie się załamało – nie z powodu
oporu sił lądowych czy ataków lotnictwa, ale przez rów przeciwpancerny
będący częścią pierwotnych sowieckich umocnień. Był głęboki na pięć
metrów, a rozpędzone czołgi wjechały prosto do niego. W 29 Korpusie
Pancernym najprawdopodobniej nikt o nim nie wiedział298. Przeszkody tego
rodzaju są z reguły wyraźnie zaznaczane na odpowiednich mapach. Jednak
ze względów bezpieczeństwa cyrkulacja map była bardzo ograniczona,
a czołgiści Rotmistrowa nie znali tego sektora. Rozpoznanie naziemne
mogło zmienić sytuację, ale w nocy toczyły się walki.
Wskutek mgły wojny następnego ranka kierowcy czołgów, oślepieni
dymem, pyłem i adrenaliną, z impetem wjechali prosto do rowu
przygotowanego dla tygrysów. Inni, skręcając, żeby uniknąć pułapki, wpadali
na siebie nawzajem. Benzyna płonęła, w powietrzu pełno było kawałków
metalu. Czołgi, tak jak mająca przed sobą zasieki z drutu kolczastego
piechota podczas I wojny światowej, szukały teraz nielicznych przejść, inne
dalej wpadały do rowu. Ribbentrop mówił o „piekle ognia, dymu, płonących
T -34, martwych i rannych Rosjan”299. O wytrzymałości sowieckich
czołgów dużo mówi to, że wiele z nich mogło ruszyć dalej po wstrząsach
i zderzeniach, które z pewnością uszkodziłyby ich niemiec​kie
odpowiedniki. Dowodzenie i nadzór przestały jednak istnieć300, gdy starsi
oficerowie, którzy ruszyli naprzód, żeby przywrócić porządek i tempo
natarcia, stracili łączność zarówno z wysuniętymi jednostkami, jak i z
tyłami. W gwardyjskich jednostkach pancernych dowódcy plutonów mieli
radia, ale łatwo ulegały one uszkodzeniu. Z powodu wstrząsów często
przestawały działać. Dwa pozostałe czołgi plutonu, pozbawione radiostacji,
miały po prostu jechać za dowódcą. Ograniczona widoczność, duża liczba
czołgów i niemiecki ogień redukowały możliwości manewru do dwóch
opcji: do przodu lub do tyłu.
Tymczasem do akcji wkroczył pułk artylerii Dywizji „Leibstandarte”,
odgradzając zaporowym ogniem rów przeciwczołgowy od pozycji
dywizyjnej piechoty. To, co rozpoczęło się jako pęd, zamieniło się
w powolne przedzieranie się pojedynczych czołgów. Sowiecka 31 Brygada
Pancerna straciła około połowy swoich czołgów w szalonym pędzie do
starcia z Niemcami. Wystarczająco dużo sowieckich maszyn dotarło jednak
do celu i zmusiło Niemców do stoczenia najzacieklejszego boju podczas
operacji „Cytadela”301.
Większość T -34 wiozła piechotę – zarówno desant przypisany do
brygady, jak i przerzuconą z dywizji wsparcia. Piechurzy szli też za
czołgami mimo ryzyka przejechania przez własne czołgi i postrzelenia
przez swoich rodaków. Sowieccy strzelcy, zwłaszcza z 9 Dywizji
Powietrznodesantowej Gwardii, parli przed siebie, omijając stertę złomu
w rowie przeciwpancernym. Gdy T -34 dotarły pod wzgórze nr 252.2,
niemieccy grenadierzy pancerni wykorzystywali wszystko, co było pod ręką
– granaty, prowizoryczne ładunki wybuchowe, karabiny maszynowe,
z których strzelali do jadącej na czołgach piechoty, zanim zdążyła
zeskoczyć na ziemię i przejść do walki wręcz. Na wzgórzu nr 252.2
Rosjanie natrafili na kwaterę główną batalionu grenadierów pancernych
Dywizji „Leibstandarte”. Jego dowódca, okryty potem niesławą Jochen
Peiper, osobiście zniszczył T -34 za pomocą wiązki granatów – niezwykły
wyczyn jak na starszego oficera, nawet w Waffen SS 302.
Czołg Ribbentropa i dwa inne wróciły do swoich. Niemieckie statystyki
przypisały Ribbentropowi czternaście zwycięstw w tym krótkim starciu.
Inna załoga miała ich na koncie siedem – z czego pięć już po uszkodzeniu
i unieruchomieniu jej czołgu. Dokładne liczby są sporne, ale
niewykluczone, że Rosjanie sami zadali sobie straty podobne do tych, które
spowodowało kilka czołgów Ribbentropa. Bezpośrednio czy pośrednio,
znacząco przyczyniły się do sowieckiego fiaska przy próbie sforsowania
rowu przeciwpancernego.
Załogi Ribbentropa dały czas dwóm pozostałym kompaniom batalionu
pancernego Dywizji „Leibstandarte” na zajęcie pozycji umożliwiających
udzielenie wsparcia piechocie. Również dzięki Ribbentropowi dywizyjna
kompania tygrysów mogła zająć pozycje z ukrytym kadłubem na lewo od
wzgórza nr 252.2, aby osłaniać sowchoz Oktiabrijskij. Wysunięte brygady
sowieckiego 18 Korpusu Pancernego otrzymały zadanie przerwania lewej
flanki Dywizji „Leibstandarte”, nadal nieosłoniętej ze względu na
nieobecność czołgów Dywizji „Totenkopf”. Na początku Sowietów
zatrzymały cztery tygrysy. Jednym z nich dowodził chyba jeszcze większy
niż Ribbentrop bohater SS . Legendy, którymi obrosła postać Michaela
Wittmanna, przysłaniają fakt, że już na początku swojej kariery był ceniony
za doskonały zmysł sytuacyjny i opanowanie303. I dlatego był właściwym
człowiekiem na właściwym miejscu, gdy sto sowieckich czołgów ruszyło
na sowchoz Oktiabrijskij. Począwszy od tysiąca ośmiuset metrów, tygrysy
metodycznie zdejmowały jednego T -34 po drugim. Tygrysów było przy tym
zbyt mało, by mogły się stać celem sowieckiej artylerii.
Sowieckie czołgi jednak nadciągały. Gdy podjechały bliżej, możliwości
wyboru znacząco się zawęziły. Działa tygrysów stawały się naprawdę
skuteczne na dystansie około tysiąca metrów. Żeby T -34 mógł choćby
uszkodzić tygrysa z odległości przekraczającej osiemdziesiąt czy sto
metrów, musiał mieć dobrego celowniczego i dużo szczęścia. A Bellona
zwykle szczęście daje tym, którzy go nie potrzebują. Doświadczeni
kierowcy tygrysów – a 12 lipca zostali już tylko tacy – nauczyli się stawać
pod kątem, tak aby nawet bezpośrednie strzały na pancerz tylko ocierały się
o niego304. Gdy T -34 stawały w płomieniach, tygrysy co najwyżej krzesały
iskry.
Zdesperowani sowieccy czołgiści podejmowali niemal samobójcze
działania, starając się wyrównać szanse. Do najlepiej znanego i kojarzonego
z operacją „Cytadela” incydentu doszło, gdy T -34 został trafiony
z odległości strzału bezwzględnego i zaczął się palić305. Załoga wyciągnęła
z czołgu ciężko rannego dowódcę. Wtedy mechanik zobaczył zbliżającego
się tygrysa. Wsiadł do płonącego czołgu i ruszył, żeby zderzyć się
z Niemcem. Według Rotmistrowa udało mu się – ogień i wybuch zniszczyły
oba pojazdy. Niemiecka relacja jest nieco bardziej szczegółowa. Załoga
tygrysa była zdumiona, gdy zobaczyła, że pędzi na nią płonący T -34.
Dowódca kazał ruszyć naprzód, by dym nie utrudniał widoczności.
Działonowy wystrzelił, ale pocisk odbił się od pancerza T -34. Rosjanin
nadal jechał, aż wpadł na tygrysa. Gdy płomienie objęły oba czołgi, Niemcy
nagle się wycofali. Oddalili się na pięć metrów, wtedy T -34 eksplodował.
Tygrys wrócił na pozycję lekko pokiereszowany, z załogą zapewne nieco
wstrząśniętą całym zajściem.
Morał z tej historii jest taki, że nawet po tygodniu walk na krótkim
dystansie i z wykorzystaniem najnowszej techniki przejawy odwagi były po
obu stronach dość częste306. I choć nie zabezpieczała ona przed
przeciwpancernymi pociskami kaliber 88 mm, to jednak czołgiści ze 170
Dywizji Pancernej mieli jeszcze dość ducha walki, by włączyć się do
zmagań na wzgórzu nr 252.2. Poległ tam ich dowódca – według relacji
Peipera nastąpiło to w walce wręcz z oficerem SS , który zabił Rosjanina
jego własnym nożem. Na tym jednak nie koniec. Już po odwołaniu
sowieckich niedobitków epizodyczne ataki powtarzały się przez całe
popołudnie. Rezultatem całodziennych zmagań było zatrzymanie
wyczerpanych Niemców z tego sektora na miejscu.
25 Brygada Pancerna uniknęła wprawdzie rowu przeciwpancernego, ale
wpadła na 1 Pułk Grenadierów Pancernych SS i, co ważniejsze, na batalion
przeciwpancerny Dywizji „Leibstandarte”. Jego otwarte, lekko opancerzone
pojazdy nie mogły się równać z T -34. Ale ich szybkostrzelne działa kaliber
76 mm śmiertelnie raziły Sowietów z zamaskowanych pozycji. Grenadierzy
pancerni SS uderzali bezpośrednio na czołgi, wskakiwali na nie, walczyli
z ocalałą sowiecką piechotą, następnie otwierali włazy i wrzucali do środka
granaty. Dowódca pułku odnotował, że widział kierowców lekkich pojazdów
półgąsienicowych, którzy próbowali taranować T -34307. „Wszędzie –
wspominał członek załogi niemieckiego działa przeciwpancernego – widać
było skorupy płonących czołgów. […] W ataku miało wziąć udział sto
dwadzieścia albo nawet więcej czołgów. […] Kto to policzył?”
W pokoju pełnym książek, gdzie największym zagrożeniem jest ostra
krawędź kartki papieru, łatwo jest snuć opowieść o płonących
i eksplodujących czołgach. Po wojnie jeden z weteranów 10 Korpusu
Pancernego w sektorze obojańskim napisał:
T -34 ma trzy stulitrowe zbiorniki paliwa po prawej stronie i dodatkowo trzystulitrowy
bęben z olejem po lewej. Gdy pocisk przeciwpancerny przebija bok czołgu, paliwo albo
olej silnikowy wlewa się do środka, a kaskada iskier opada na mundury, po czym
wszystko staje w płomieniach. Niech Bóg broni, żeby ktokolwiek miał zobaczyć rannego,
zwijającego się z bólu człowieka, który płonie żywcem, albo doświadczyć tego sam.
Dlatego wśród czołgistów istnieje jedyna w swoim rodzaju nieoficjalna miara odwagi… ile
razy było się w płonącym czołgu 308.

Dwadzieścia sześć z trzydziestu czterech T -34, które prowadziły ten


atak, zostało zniszczonych. Rosjanie stracili też wszystkie wspierające
działa szturmowe, przy czym co najmniej jedno uległo zniszczeniu,
próbując staranować niemiecki czołg309. Poziom heroizmu był tak wysoki,
że mimo klęski przyznano bardzo wiele odznaczeń. A to była klęska.
Niemcy utrzymali linię. Ataki osłabły, a walka ucichła po części z powodu
obustronnego wyczerpania, a po części dlatego, że Rosjanie nie mieli już
żadnych odwodów, które mogliby rzucić do walki. Atak Rotmistrowa
strawił jego formację. Dywizja „Leibstandarte” również, przynajmniej
tymczasowo, nie byłaby w stanie podjąć ataku.
[^]
W sektorze Dywizji „Das Reich” mit i rzeczywistość były sobie
bliższe310. 11 lipca dywizja nie zdołała skoncentrować swoich sił, co
zapewne skłoniło jej dowódcę do zaproponowania, by w sile batalionu
podjąć próbę przełamania po lewej stronie, a następnie wysłać za linię
frontu Panzergruppe, która miała nagonić Rosjan na niemieckie pozycje.
Początkowo grenadierom pancernym szło całkiem dobrze, ale potem
znaleźli się na linii ataku 2 Korpusu Pancernego Gwardii i 2 Korpusu
Pancernego. Gwardziści mieli przełamać niemieckie pozycje przed sobą,
a następnie skręcić na południe, żeby osłonić główne natarcie 5 Armii
Pancernej Gwardii i maksymalnie wykorzystać własne powodzenie. Zamiast
tego wpadli na oddziały batalionu grenadierów pancernych, rozprawili się
z nim, wdarli się na tyły jego macierzystego pułku, a potem zostali odparci
po zaciekłych walkach na uliczkach okupowanych przez Niemców wsi.
Wczesnym popołudniem ruszyła druga fala sowieckiego ataku – 2
Korpus Pancerny uderzył na pozycje Korpusu Pancernego SS . 2 Korpus był
najsłabszą formacją Rotmistrowa. Jedna z jego brygad miała do dyspozycji
osiemdziesięciu żołnierzy i dwadzieścia czołgów, z których połowę
stanowiły T -70. W innej zostało czterdziestu ludzi i czternaście czołgów.
Niemniej około trzydziestu czołgów zdołało przerwać niemiecką linię, za
którą napotkały czołgi Dywizji „Das Reich” – ich załogi porzuciły już myśl
o ofensywie i wspierały obronę. Szczególnie skuteczna okazała się
zaimprowizowana kompania zdobycznych T -34311, których znajome
sylwetki znaczyły dla nieprzyjaciela więcej niż pospiesznie namalowane
niemieckie oznaczenia i kolor. Niemieccy czołgiści mieli dość czasu, by
poznać słabe strony T -34, dlatego systematycznie mierzyli w boczny
pancerz i dodatkowe zewnętrzne zbiorniki paliwa. Według oficjalnego
raportu „w krótkim czasie wszystkie pięćdziesiąt nacierających czołgów
stało w płomieniach”.
Po południu w sektorze Dywizji „Das Reich” spadły ulewne deszcze,
zamieniając pole bitwy w grzęzawisko i ograniczając mobilność nawet
T -34. 2 Korpus Pancerny Gwardii, ślizgając się w błocie, wrócił na
pozycje wyjściowe, zostawiając dziesiątki wraków, po czym zameldował, że
Niemcy depczą mu po piętach. Kwatera główna Dywizji „Das Reich” była
jednak świadoma, że dywizja nie może się porywać na nic więcej poza
zabezpieczeniem własnych pozycji i czekaniem, co przeciwnik zrobi
następnego dnia. Ale kiedy Rosjanie bezładnie się wycofywali, pułk
grenadierów pancernych Dywizji „Das Reich” ruszył naprzód. Jego lokalne
kontrataki nie stanowiły poważnych prób przełamania czy oskrzydlenia, lecz
nie pozwoliły Sowietom na odzyskanie równowagi aż do wieczora. Około
17.00 Rotmistrow przybył do kwatery głównej 2 Korpusu Pancernego
i wydał rozkaz ponowienia ataku o godzinie 6.30 rano312. Jednak już kilka
godzin później Watutin poinformował Stalina o natychmiastowej potrzebie
dużych uzupełnień, by możliwe było pełne zniszczenie przeciwnika.
Dowództwo Dywizji „Das Reich” nie było odosobnione w grze na czas, gdy
mokry 12 lipca dobiegał końca.
Przebieg wydarzeń w sektorach Dywizji „Das Reich” i „Leibstandarte”
w dużej mierze zależał od Dywizji „Totenkopf”313. O świcie jej nacierająca
grupa pancerna odkryła, że znajdująca się naprzeciw sowiecka piechota
została zastąpiona świeżym 3 Korpusem Strzelców Gwardii z 5 Armii
Gwardii, co oznaczało trzy dywizje wzmocnione dodatkowymi armatami,
katiuszami i działami przeciwpancernymi. 3 Korpus otrzymał rozkaz
zniszczenia niemieckiego przyczółka mostowego nad rzeką Psioł. Plany
obu stron zostały pokrzyżowane, gdy atakujące oddziały się spotkały.
Grenadierzy pancerni zostali przyciśnięci na tyle mocno, że konieczne
okazało się bezpośrednie wsparcie czołgów. Ciężki sowiec​ki ostrzał
artyleryjski zmusił esesmanów do szukania schronienia pod czołgami – to
ostatnia deska ratunku dla niedoświadczonych piechurów. Potem pojawiły
się szturmowe iły​-2, które nie napotkały w powietrzu przeciwników.
Początkowe cele sił pancernych Dywizji „Totenkopf” zostały jednak
utrzymane: dwa wzgórza wystarczająco wysokie, by kontrolować z nich
okolicę.
Pozycje te zajmowały dwie gwardyjskie dywizje strzelców. 52 Dywizja
została zaskoczona przez siły Waffen SS , gdy przemieszczała się na pozycje
uderzeniowe. Gwardziści dorównywali grenadierom pancernym męstwem
i umiejętnościami taktycznymi. Według oficera politycznego duch
polityczny sowieckich jednostek również był silny. Pozycje przechodziły
z rąk do rąk tak często, że dokładny przebieg wydarzeń pozostaje niejasny.
Esesmani, przy pożądanym, choć spóźnionym wsparciu sztukasów,
początkowo posunęli się do przodu na tyle, by mieć nadzieję na długo
odwlekane połączenie się z Dywizją „Leibstandarte”. Potem wysunięte
oddziały pancernej grupy bojowej zaczęły napotykać coraz więcej i więcej
czołgów ze 181 Brygady Rotmistrowa. Niemieckie relacje mówią
o spektakularnych eksplozjach, kulach ognia i stratach własnych tak
ciężkich, że jeszcze przed zdobyciem wzgórza nr 226.6 Niemcy zaczęli
postępować rozważniej. Czołgi i grenadierzy pancerni natrafili na szereg
punktów obrony, przygotowanych wcześniej albo błyskawicznie
zaimprowizowanych, wyposażonych w działa przeciwpancerne. Czołgiści
Dywizji „Totenkopf” celowo nacierali na okopy, grzebiąc obrońców
żywcem pod gąsienicami. Jednak dopiero o 15.00 Niemcy zaczęli
przełamywać sowiecką obronę na dobre.
W sowieckich szeregach nie wszyscy byli waleczni314. Niektórzy
z dowódców pułkowych i batalionowych 52 Dywizji meldowali, że są
chorzy i udawali się na tyły albo po prostu uciekali. Gdy niemieckie czołgi
dotarły do wzgórza nr 236.7, część 95 Dywizji Strzelców Gwardii załamała
się i rozproszyła. Jednak około 16.00 33 Korpus rozkazał maksymalne
ogniowe wsparcie ataku: wszystkie dostępne armaty i katiusze miały
mierzyć do niemieckich czołgów, nawet jeśli przedarły się one już na
sowieckie pozycje. Nawała odebrała impet atakowi sił Waffen SS , który
i tak już nieco osłabł pod wpływem zaciętej obrony na niektórych
pozycjach.
Ale natarcia na mniejszą skalę nie ustały. O 22.45 Dywizja „Totenkopf”
zameldowała315, że jej grupa pancerna osiągnęła szosę Kartieszewka–
Prochorowka, lecz nastąpiło to o dzień za późno oraz kosztem dużej liczby
ludzi i czołgów. Na mapie zaledwie kilka kilometrów dzieliło Dywizję
„Totenkopf” od szosy prowadzącej na tyły Frontu Woroneskiego. W terenie
batalion rozpoznania Dywizji „Leibstandarte” nawiązał łączność z Dywizją
„Totenkopf”, ale sam był tak rozciągnięty, że nic nie mogło z tego
wyniknąć. Straty tego dnia nie były duże – nieco ponad trzystu zabitych
i rannych. Sumowały się jednak ze stratami poniesionymi wcześniej.
Kompanie grenadierów pancernych Dywizji „Totenkopf” liczyły teraz po
pięćdziesięciu lub mniej żołnierzy, tak zmęczonych po kilkudniowych
walkach, że standardowe środki motywujące odnosiły przeciwny skutek.
Pułk pancerny stracił prawie połowę czołgów, usiłując się wydostać
z przyczółka mostowego nad Psiołem. Czterdzieści pięć maszyn zostało
zniszczonych albo uszkodzonych, w tym tygrysy. Załogi pozostałych
pięćdziesięciu sześciu czołgów Panzer III i IV były wyczerpane. Paliwa
i amunicji było mało. Chociaż tylko kilka z uszkodzonych czołgów nie
nadawało się do naprawy, mechanicy byli na drugim brzegu rzeki.
Przerzucanie ludzi i pojazdów do przodu lub cofanie czołgów oznaczało
zatrzymanie priorytetowych dostaw żywności, paliwa i amunicji w jedną
stronę oraz ewakuacji rannych w drugą. Mostom zagrażały ataki lotnicze
i nadal realna możliwość niespodziewanego nieprzyjacielskiego
przełamania.
Pierwotna kadra Dywizji „Totenkopf” wywodziła się z załóg służących
w obozach koncentracyjnych. Jej pierwszy dowódca miał za sobą pobyt
w szpitalu psychiatrycznym316 – niezwykły punkt w karierze dowódcy na
wysokim szczeblu, nawet w Trzeciej Rzeszy. Nie dziwi więc, że etos dywizji
nakazywał wykonanie zadania niezależnie od kosztów. Wyobraźnia nie była
tu w cenie. Zatem kiedy 12 lipca wieczorem Dywizja „Totenkopf” wyraziła
zaniepokojenie sowieckimi siłami i uzupełnieniami, które cały czas je
wzmacniały, kiedy zaczęła się przygotowywać do obrony przed jeszcze
silniejszym natarciem na wciąż niewielki przyczółek mostowy, był to
oczywisty znak, że II Korpus Pancerny SS został unieruchomiony –
przynajmniej w opinii tych po sowieckiej stronie, na których spadł ciężar
walk tego dnia, a także tych, którzy czytali przechwyconą i odkodowaną
niemiecką komunikację radiową.
IV

Mitom związanym z Prochorowką, które w dużej mierze zdefiniowały bitwę


pod Kurskiem, poświęca się wiele, możliwe nawet, że zbyt wiele uwagi.
Zgodnie z pierwotną sowiecką wersją w tym starciu wzięło udział tysiąc
pięćset czołgów317 – połowa z nich po stronie niemieckiej, druga połowa
po sowieckiej – które walczyły gąsienica w gąsienicę na
pięciokilometrowej arenie, usianej pod koniec dnia ponad czterystoma
uszkodzonymi albo płonącymi czołgami, wliczając w to siedemdziesiąt
tygrysów. Armia Czerwona poniosła podobne straty, więc wysiłek się
opłacił, co przyznał sam Rotmistrow.
Orientacyjne obliczenia oparte na dostępnych statystykach mówią jednak
co innego. Biorące udział w bitwie dywizje Waffen SS : „Leibstandarte”
i „Das Reich”, zebrały około dwustu czołgów dostępnych 12 lipca. Raporty
obu niemieckich dywizji z 10–13 lipca informują, że w sumie stracono trzy
czołgi. Dowódca kompanii pancernej Dywizji „Leibstandarte” 12 lipca
odnotował stratę tylko jednego318, i to mimo dziesięciokrotnej przewagi
Sowietów. Według dostępnych kalkulacji strat materialnych Sowieci stracili
ponad trzysta czołgów. Większość ich załóg wyleciała w powietrze albo
spaliła się żywcem. Korpus pancerny Rotmistrowa odnotował ponad
siedem tysięcy ofiar. Więcej – trzy tysiące sześćset – było zabitych lub
zaginionych niż rannych: rzecz niezwykła nawet na froncie wschodnim.
Uzupełnienie strat było tylko jednym z wielu problemów generała. Stalin
zażądał natychmiastowych meldunków telefonicznych na temat dużych
operacji. Ani Wasilewski, ani Rotmistrow nie ośmieliliby się ukrywać strat
5 Armii Pancernej Gwardii. Z Wodzem – jak z bóstwem – nie należało
igrać. Stalin, znany z tego, że śmierć miliona ludzi nazwał statystyką,
zażądał od Rotmistrowa wyjaśnień, co się stało z jego „wspaniałą armią
pancerną”319. Rotmistrowowi groziła utrata dowództwa, a być może sąd
wojenny. Spotkanie ze Stalinem w cztery oczy w listopadzie 1942 roku
bardzo nim wstrząsnęło320 i nie miał ochoty go powtarzać. Mając poparcie
Wasilewskiego i Chruszczowa, przedstawił więc znacząco podkoloryzowaną
relację, która uśmierzyła gniew Wodza i została wyparta z pamięci przez
późniejsze dokonania, które w listopadzie 1944 roku doprowadziły
Rotmistrowa do awansu na zastępcę dowódcy sił pancernych
i zmechanizowanych Armii Czerwonej. Rotmistrow ocalił twarz, a w
pamiętnikach z 1972 roku powtórzył oczywiście podkoloryzowaną wersję
wydarzeń, nadając jej kanoniczny i publiczny status do końca istnienia
Związku Sowieckiego.
Stalin był jednak na tyle zaniepokojony321, że przeniósł Wasilewskiego
do Frontu Południowo​-Wschodniego oraz osobiście rozkazał Żukowowi
opuścić Front Briański i ruszyć z pomocą, mimo że w tym sektorze
wkrótce miała się rozpocząć duża ofensywa. Obecność Żukowa nie była
potrzebna. Rewizjonistyczne relacje przedstawiające atak 5 Armii
Pancernej Gwardii pod Prochorowką jako błąd, klęskę i fiasko również
wypaczyły obraz sytuacji, zapominano w nich bowiem, co działo się po
drugiej stronie frontu.
Wieczorem 12 lipca Manstein „dziękował i chwalił”322 dywizje ​Waffen
SS za ich „wybitne sukcesy i przykładną postawę”. Raporty o sowieckich
stratach materialnych i relacje z pierwszej ręki mówiące o tym, co działo
się z sowieckimi czołgami, umocniły Mansteina w przekonaniu, że Armia
Czerwona wykrwawiała się na tyle, by zblednąć. Korpus Breitha posuwał się
naprzód. Manstein był tak pewien otrzymania dalszych uzupełnień
pancernych w postaci XXIV Korpusu Pancernego, że 12 lipca o godzinie
21.10 kwatera główna Hotha rozkazała przygotować na tyłach miejsca dla
nowych jednostek.
W rzeczywistości sytuacja była poważniejsza. Hoth był poirytowany323.
Oba korpusy na czele jego sił zostały ciężko poturbowane przez sowieckie
czołgi, których liczba znacznie przerastała wcześniejsze przewidywania
leżące u podstaw decyzji o uderzeniu sił Waffen SS na Prochorowkę. Ani
wywiad, ani rozpoznanie nie przygotowały dowództwa 4 Armii Pancernej na
sowieckie korpusy i armie pancerne, które zdawały się czaić w każdym
lesie i zakątku stepu. Warunkiem kontynuacji ofensywy przez XLVIII
Korpus Pancerny było zlikwidowanie zagrożenia na jego lewej, czyli
zachodniej, flance. Ani 4 Armia Pancerna, ani Grupa Armii „Południe” nie
miały już żadnych odwodów. Knobelsdorff musiał radzić sobie sam.
A sposoby radzenia sobie były ograniczone. Pod koniec dnia trzy dywizje
pancerne korpusu dysponowały w sumie setką czołgów. Można się było
spodziewać, że po nocnych naprawach liczba ta nieco się powiększy, ale
w najlepszym razie o kilkanaście, może dwadzieścia kilka maszyn.
Straty w ludziach nie były tego dnia paraliżujące. Oddziały Waffen SS
naliczyły około dwustu zabitych i zaginionych uznanych za zabitych. Liczba
rannych była jednak znacznie większa. Sama Dywizja „Leibstandarte”
odnotowała trzystu dwudziestu jeden rannych, większość w kompaniach
pancernych i piechoty. Poza tym – by uderzyć w ogólnie przyjęte tony
„Cytadeli” – nic nie mogło zastąpić weteranów, dowódców plutonów
i kompanii, dowódców czołgów i podoficerów, którzy coraz częściej
poświęcali się, podejmując ryzyko graniczące z samobójstwem, żeby
zrekompensować brak umiejętności i zapału oraz niskie morale
przemęczonych towarzyszy broni w zdziesiątkowanych jednostkach.
Mentalnie, emocjonalnie i fizycznie czołgiści i grenadierzy pancerni,
piechurzy i artylerzyści Waffen SS byli u kresu wytrzymałości, do którego
doprowadziła ich natura oraz intensywne walki toczone od 5 lipca. Pewna
liczba żołnierzy nadal pozostających na froncie odniosła pomniejsze rany
lub doznała lekkiego wstrząsu mózgu, wolała jednak zostać w jednostkach
niż zaryzykować ewakuację. Połączenie duchoty i ulewnych deszczy
również zbierało swoje żniwo. Czołgiści musieli się borykać przede
wszystkim z pragnieniem, i to na granicy odwodnienia. Posiłki były
nieregularne, a cokolwiek ciepłego – choćby kawa – stanowiło bardzo
pożądane urozmaicenie. Ale najbardziej powszechny był brak snu. Gdy
ciemność kładła kres walkom, zaczynało się kopanie okopów
i przenoszenie sprzętu. Po wykonaniu zadania znalezienie kawałka suchego
miejsca do spania – wyjątkiem były tu załogi pojazdów pancernych – było
jak wygrana na loterii. Ataki lotnicze trwały właściwie nieprzerwanie. Dnieć
zaczynało około 4.00. Wtedy też zaczynał się następny cykl stresu. Członek
załogi jednego z tygrysów wspominał o biegunce tak dotkliwej, że ulżył
sobie tuż obok czołgu – „nic nie miało już dla mnie znaczenia”324. Pod
koniec operacji „Cytadela” ważył mniej niż pięćdziesiąt kilogramów.
Po sowieckiej stronie frontu nie było, rzecz jasna, lepiej. W niemiec​kim
wojsku to, co w 1941 roku stanowiło toksyczne połączenie ideologicznego
rasizmu i kulturowej arogancji325, dwa lata później zaczęło się
przekształcać w mechanizm przetrwania. Wobec przytłaczającej materialnej
przewagi Związku Sowieckiego żołnierska biegłość i wojowniczość stawały
się właśnie sposobem na przetrwanie. Wszystko – absolutnie wszystko – co
uderzało w te mechanizmy obronne, zwiastowało zbiorowe katastrofy
i indywidualne wyroki śmierci. Pod koniec zmagań pod Kurskiem wyparcie
było u Niemców powszechnym zjawiskiem.
Mimo wszystko wieczorem 12 lipca dowodzący 4 Armią Pancerną Hoth
uważał, że Prochorowka potwierdziła jego przewidywania. Od rozpoczęcia
„Cytadeli” mówił o zagrożeniu ze strony silnej armii pancernej
Rotmistrowa. W swoich planach uwzględniał jej pozycje niemal dokładnie
w tym miejscu, w którym się pojawiła. Dwa korpusy pancerne stanowiące
trzon ofensywy zostały mocno poszarpane przez siły Waffen SS
stosunkowo niewielkim kosztem. Hoth rozważał przerwanie ataku na
północnym wschodzie i powrót Korpusu Pancernego SS na pierwotną oś
natarcia. Jeden korpus pancerny w sektorze obojańskim nie dał rady
zniszczyć Sowietów, ale dwa korpusy mogłyby to zrobić. Jednak niezależnie
od zaangażowania żołnierzy SS i ich sukcesów walka w dwóch sektorach,
pomimo że zakładała zmagania w dwóch przeciwstawnych kierunkach, była
lepszym rozwiązaniem. Wstępne rozkazy dowództwa 4 Armii Pancernej dla
Haussera dotarły do niego o 18.35: kontynuować operację oskrzydlającą
z przyczółka mostowego nad rzeką Psioł. Gdy później tego wieczoru
zadzwonił Manstein326, Hoth stwierdził, że sowieckie pozycje atakowane
przez Dywizję „Totenkopf” zostały podczas całodziennych walk osłabione
na tyle, że pojawiła się szansa na przełamanie327.
Około 20.45 Hoth wydał ostateczne rozkazy328. 4 Armia Pancerna miała
utrzymać pozycje w centrum i rozwinąć flanki, innymi słowy, uzyskać
przestrzeń manewrową. Korpus Pancerny SS miał rozpocząć koncentrację
sił na północnym brzegu, w rejonie przyczółka mostowego, i rozpocząć
otaczanie sił pancernych pod Prochorowką, by zamknąć je w okrążeniu.
Jakiekolwiek ofensywy dalej na wschód i północ zależały od powodzenia
tej operacji.
We wczesnych raportach sytuacyjnych Haussera nie ma ani triumfu, ani
ambicji. Podobnie w sprawozdaniu wywiadowczym przedłożonym o 21.00.
Mowa w nich o szeroko zakrojonych atakach w sektorze, odpartych przy
ciężkich stratach – a przy tym o co najmniej trzystu sprawnych
nieprzyjacielskich czołgach. Korpus Pancerny SS miał przed sobą trzy
nieprzyjacielskie korpusy pancerne oraz trzy lub cztery dywizje pancerne.
Dodatkowe posiłki prawdopodobnie nadciągały z sąsiednich frontów.
Nasłuch radiowy wskazywał, że Sowieci zamierzali ponowić ofensywę 13
lipca. Krótko mówiąc, szef wywiadu był zdania, że nieprzyjaciel zamierza
zatrzymać niemiecką ofensywę za rzeką Psioł za wszelką cenę329.
Hausser odpowiedział na polecenie Hotha330, rozkazując Dywizji „Das
Reich” skonsolidować pozycję, wydzielić odwód i postawić batalion dział
szturmowych w stan gotowości, tak by mógł wesprzeć znajdującą się
z prawej strony 176 Dywizję Piechoty. „Leibstandarte” miała obsadzić
główną linię obrony na swojej prawej flance, ale zarazem na lewej utrzymać
oddziały w gotowości do współpracy z Dywizją „Totenkopf”, gdy jej czołgi
nadjadą od strony przyczółka mostowego nad Psiołem. Dywizja
„Totenkopf” otrzymała rozkaz wznowienia natarcia we wczesnych godzinach
13 lipca. Batalion rozpoznania miał przeczesać teren z lewej strony
i odnowić kontakt z 11 Dywizją Pancerną. Batalion grenadierów pancernych
z tej dywizji, przy wsparciu dział szturmowych, miał oczyścić tereny
w pobliżu rzeki. Grupa pancerna miała ruszyć szosą na Kartieszewkę na tyły
sowieckiego 18 i 29 Korpusu Pancernego, wspierana przez Luftwaffe
w zależności od pogody i ogólnego rozwoju sytuacji. Ostrzeżenie
wystosowane do artylerii przeciwlotniczej Waffen SS , że Hs​-129 są
podobne do sowiec​kich dwusilnikowych bombowców i że nie należy ich
mylić, wskazuje na umiarkowany optymizm Haussera.
W porównaniu z zadaniami przydzielonymi Dywizjom „Leibstandarte”
i „Das Reich” Dywizja „Totenkopf” mogła się poczuć jak za starych dobrych
dni w 1941 roku, kiedy trzeba było wiele osiągnąć za pomocą małych
środków. Rozkazy Haussera rozproszyły siły bojowe dywizji i uwagę jej
dowództwa w trzech różnych kierunkach. Niemcy rozpoczynali operację
„Cytadela” jako starcie na poziomie armii i korpusów. Teraz centrum
ofensywy w krytycznym sektorze obsadzone było przez wycieńczony pułk
pancerny i dwa wyczerpane bataliony grenadierów pancernych.
7

Rozstaje

Perspektywa tej opowieści, podobnie jak sama operacja „Cytadela”,


stopniowo coraz bardziej się zawęża: od obejmujących dwa fronty,
miażdżących kleszczy na poziomie armii przez manewry korpusów i dywizji
aż do poziomu pułków i batalionów. Pora teraz przejść od historii pola
walki w skali mikro do wpływu strategii i wielkiej strategii na operację,
w której nastąpił impas.
I

Bezpośrednio zaczęło się to uwidaczniać 11 lipca. Ważnym elementem


w rozwoju wydarzeń była nadal pomijana operacja, która lepiej świadczy
o postępach Armii Czerwonej niż często przywoływana bitwa na południu.
Gdy patrzy się dziś na Kursk z rosyjskiej perspektywy, widać, że była to
tradycyjna rosyjska bitwa. Pobrzmiewały tu echa Sarbinowa i Kunowic,
Frydlandu i Borodino – była to próba wytrzymałości, która miała umożliwić
Armii Czerwonej przejęcie inicjatywy. Operacja „Kutuzow”, czyli
rozpoczęte 12 lipca natarcie na zajęte przez Niemców wybrzuszenie, była
czymś zupełnie innym.
Twórcy doktryn wojennych Niemiec i Rosji patrzyli na sztukę
operacyjną z dwóch różnych perspektyw. Pruska, a potem niemiecka armia
ukształtowała swoją sztukę operacyjną w odpowiedzi na ograniczenia
taktyki kampanii w epoce masowych armii. Rosjanie opracowali swoją331,
gdy zrozumieli, jak rozległa przestrzeń ich kraju może współgrać
z mnożącymi się armiami, których powstanie stało się możliwe dzięki
industrializacji i biurokratyzacji. Wielkie siły przeprowadzające szeroko
zakrojone ataki na szerokim froncie, masy kawalerii wdzierające się
głęboko na tyły przeciwnika, armie polowe koordynujące ofensywy na
setkach kilometrów – wszystko to zostało usystematyzowane w ​teorii
i praktyce między wojną krymską a rewolucją 1917 roku. Armia Czerwona
dodała do tego koncepcję głębokiej bitwy i doceniła rolę sił
zmechanizowanych w wykorzystywaniu wstępnego przełamania oraz
wartość łańcuchów operacji: skoordynowane ataki na całym froncie, które
mogły objąć Związek Sowiecki od Murmańska po Kaukaz, wyprowadzane
tak szybko jeden po drugim, że przeciwnik nie miał czasu, ani by się
otrząsnąć, ani by przerzucić rezerwy z miejsca na miejsce.
Oczywiście każda z tych koncepcji była w różnych okresach
przyjmowana z mniejszym lub większym entuzjazmem. Walki polityczne lat
dwudziestych XX wieku i czystki lat trzydziestych jeszcze bardziej
skomplikowały wewnętrzne spory specjalistów na temat konfiguracji
i planowania strategicznego. Operacja „Barbarossa” zaskoczyła Armię
Czerwoną w środku skomplikowanej i pełnej sprzeczności przebudowy. To,
co David Glantz słusznie nazywa odrodzeniem, trwało dwa lata332. Nie
zmienił się w tym czasie tylko pozytywny stosunek Stawki – i Stalina – do
idei łańcuchów operacji. Od zimowej kontrofensywy 1941 roku do
kampanii stalingradzkiej ostateczny cel Z SRS ustalony był na poziomie
wielkiej strategii: seria skoordynowanych w czasie ofensyw, które zamienią
Związek Sowiecki w cmentarzysko Wehrmachtu.
Trudności pojawiły się na poziomie operacyjnym: w komunikacji,
logistyce i koordynacji. Do tej pory powodzenie wielkich sowieckich
ofensyw zależało w pewnej mierze od pogody. Śnieg i mróz, błoto i deszcz
były tak samo ważne jak nowe pokolenia generałów i nowe generacje broni.
Pod Kurskiem Armia Czerwona pokazała, że potrafi dorównać Niemcom
w pełni lata i w defensywie. Teraz po raz pierwszy miała pokazać, że potrafi
przeprowadzić łańcuch operacji, gdy dni są długie, a słońce szybko osusza
rozmiękły po deszczach grunt.
Przygotowania do operacji „Kutuzow”333 nadzorował i koordynował
Żukow wspólnie z marszałkiem Nikołajem Woronowem, dowódcą artylerii
– jego funkcja wskazuje na taktykę, którą zamierzano wykorzystać.
Podobnie jak pod Kurskiem operacja miała objąć dwa fronty. Po lewej
generał Wasilij Sokołowski rozmieścił 11 Armię Gwardii i 50 Armię na
linii frontu oraz 1 i 5 Korpus Pancerny jako wsparcie: ponad dwieście
tysięcy ludzi i siedemset pięćdziesiąt czołgów. Po prawej Front Briański
dowodzony przez generała Markiana Popowa rozmieścił, od lewej do
prawej, trzy armie: 61, 3 i 63, wspierane przez dwa korpusy pancerne
i korpus strzelców – sto siedemdziesiąt tysięcy ludzi i trzysta pięćdziesiąt
czołgów i dział pancernych.
3 i 63 Armia z frontu Popowa miały uderzyć na czoło wybrzuszenia.
W tym czasie 61 Armia miała prowadzić wspierające działania dywersyjne
po prawej. Sokołowski miał uderzyć na północy, dokonać przełamania
i ruszyć na wschód w kierunku Orła, zależnie od rozwoju sytuacji
koordynując swoje działania najpierw z Frontem Briańskim, a potem
z Frontem Centralnym Rokossowskiego, który – przynajmniej w teorii – 15
lipca miał uderzyć na północ od swoich pozycji w okolicach Kurska. Za
Frontem Zachodnim – jako drugą falę, której zadaniem było kontynuowanie
wykorzystania powodzenia – Stawka skoncentrowała 11 Armię i 4 Armię
Pancerną, dysponującą sześciuset pięćdziesięcioma pojazdami pancernymi.
Dowództwo zostało przydzielone. Organizacja zakończona. Żołnierze
byli dość wypoczęci. W sektorze od miesięcy panował spokój, a dowódcy
frontowi z powodzeniem stosowali techniki maskowania, żeby nie zdradzić
koncentracji sowieckich sił niemieckiej Grupie Armii „Środek”. Na
poziomie operacyjnym i taktycznym największym atutem Niemców była
elastyczność: zdolność odpowiadania na sowiecką inicjatywę przez
organizowanie tymczasowych sił blokujących, które na papierze i na polu
bitwy wydawały się słabe, ale jak się nieodmiennie okazywało, potrafiły
opóźnić albo pokrzyżować nawet najlepiej przemyślane sowieckie plany.
Wybór odpowiedniego momentu miał tu nawet większe znaczenie niż
zaskoczenie. Rokossowski musiał wykrwawić i związać 9 Armię Modela
pod Kurskiem, tak żeby nie mogła się przegrupować i przemieścić do
nowej strefy walk. Gdyby operacja „Kutuzow” rozpoczęła się za późno,
nawet o dzień lub dwa, Niemcy mogliby się zdecydować na zakończenie
operacji „Cytadela”, co umożliwiłoby im kontrowanie sowieckich ataków.
Nie wydaje się, by Stawka brała pod uwagę możliwość odwołania
niemieckich sił na zachód w związku z planowaną aliancką inwazją na
Sycylii. Nawet gdyby Brytyjczycy i Amerykanie zdecydowali się działać, to
perspektywa kilku dywizji uderzających na dalekich rubieżach „Twierdzy
Europa” nie zrobiłaby wrażenia na Armii Czerwonej, która była przekonana,
że sama toczy wojnę na poziomie grup armii.
Podczas operacji „Kutuzow” Armia Czerwona starła się
z przeciwnikiem, który spełniał jej oczekiwania. Pod względem struktury
sił Niemcy zachowali się, jak należy, uznając sektor Grupy Armii „Środek”
za nieaktywny334. To była raczej kwestia praktyki niż polityki. Wszystko
przebiegało stopniowo i trwało wiele miesięcy: dywizje w pełnej sile
zostały zastąpione wyczerpanymi walką gdzie indziej, następnie
rozszerzono ich odcinki frontu i zmniejszono priorytet w kolejce do
uzupełnień. W grę wchodziło także przerzucenie sił lotniczych i artylerii
oraz zmniejszenie mobilnego odwodu. Druga linia obrony i pozycje na
wypadek odwrotu były ograniczone ze względu na brak materiałów i rąk do
pracy.
Co więcej, w kwaterze głównej Grupy Armii „Środek”, fizycznie
odizolowanej od formacji, którymi dowodziła, na przełomie 1942 i 1943
roku zawiązany został poważny spisek, zmierzający do aresztowania
i pozbawienia życia Hitlera podczas jego wizyty na froncie w marcu 1943
roku335. Feldmarszałek Günther von Kluge był rozczarowany postępami
Niemców w Związku Sowieckim i uważał wypowiedzenie wojny Stanom
Zjednoczonym za katastrofalny błąd. Choć ostatecznie nie przyłączył się do
spisku, wiedział o nim na tyle dużo, że sytuacja taktyczna jego grupy armii
zeszła na dalszy plan. Prośby o uzupełnienia kierował do Hitlera nader
rzadko.
Dwa lata wcześniej 2 Armia Pancerna dowodzona przez Heinza
Guderiana poprowadziła natarcie na Moskwę. 11 lipca armia ta musiała się
przeciwstawić operacji „Kutuzow”336, dysponując czternastoma niepełnymi
dywizjami piechoty, z których większość utworzono z niedoświadczonych
żołnierzy i uzupełnień oraz dochodzących do zdrowia rannych, dywizją
grenadierów pancernych i – jak na ironię – jedną dywizją pancerną.
W sumie sto tysięcy ludzi i około trzystu pojazdów oraz tylko lokalne
odwody. Równowaga sił na froncie wschodnim znacząco się zmieniła.
Sektory dywizji, przeciętnie dwudziestokilometrowe, tworzyły ciągłą linię
frontu tylko na mapie. W rzeczywistości był to szereg punktów obrony,
utrzymujących mniej lub bardziej ścisłą łączność za pomocą patroli. Siłę
bojową Sowietów powiększało niemal kompletne zaskoczenie
przeciwnika337. Nasuwa się tu pytanie, czy to sowiecka maskirowka była tak
dobra, czy może niemieckie rozpoznanie tak złe. Niemiecki wywiad
(Fremde Heere Ost), kierowany wtedy przez Reinharda Gehlena, lepiej
sprawdzał się, zbierając informacje, niż je przetwarzając, w żadnej z tych
rzeczy jednak nie celował. Służby Gehlena z całą pewnością nie
zorientowały się, że Rosjanie koncentrują siły z lewej strony sektora Grupy
Armii „Środek” i na szczycie zajmowanego przez nią łuku. W połowie maja
Grupa Armii „Środek” i 2 Armia Pancerna zwiększyły czujność na linii
frontu oraz nakazały założenie rozległych pól minowych i zasieków, żeby
zwiększyć swoją gotowość bojową. Rozpoznanie lotnicze było ograniczone
ze względu na brak samolotów. Rozciągnięta linia frontu uniemożliwiała
agresywne patrolowanie, skłaniając do postawy „żyj i pozwól żyć innym”.
Oddziały rozpoznania i sowieccy partyzanci byli mniej skłonni do
współpracy, za to dostarczali więcej informacji. W połowie lipca formacje
szturmowe Frontu Zachodniego i Briańskiego miały aktualne informacje na
temat sił nieprzyjaciela w sektorze planowanego ataku.
Dokładna chwila rozpoczęcia operacji „Kutuzow” została ustalona po
udanym natarciu Niemców na Obojań i Prochorowkę338. We wczesnych
godzinach 11 lipca w całej strefie ataku patrole zastąpiono oddziałami
w sile batalionu, które uderzyły na niemieckie wysunięte pozycje. Tej nocy
sowieckie bombowce zaatakowały bazy w całym wybrzuszeniu. Świeże
dywizje strzeleckie zajęły pozycje o 3.00 nad ranem. O 3.30 rozpoczęła się
nawała artyleryjska – najcięższa i najlepiej skoordynowana
w dotychczasowych dziejach frontu wschodniego. Dwie i pół godziny
później pierwsza fala szturmowa i wspierające siły pancerne zajęły pozycje,
po czym rozpoczęły się wstępne naloty bombowców i samolotów
szturmowych. O 6.05 rozpoczął się główny atak. Z lewej strony
niemieckiej 2 Armii Pancernej sześć sowieckich gwardyjskich dywizji
strzeleckich uderzyło na rozpoznane wcześniej miejsce zetknięcia się
pozycji dwóch niemieckich dywizji i przełamało się na tyle skutecznie, że
11 Armia Gwardii wysłała drugi rzut, żeby poszerzyć wyrwę, a dwa
rezerwowe korpusy pancerne przygotowywały się do wykorzystania
przełamania w kierunku południowym.
O losach bitwy w dużej mierze zadecydowało lotnictwo339. Luftwaffe
uznała atak Frontu Zachodniego za operację dywersyjną, zatrzymała zatem
większość swoich samolotów w sektorze „Cytadeli”, na wschodzie.
Początkowo siły lotnicze Armii Czerwonej panowały na niebie nad frontem
11 Armii Gwardii, a szturmowe iły​-2 niemiłosiernie nękały niemiecką
piechotę. Po południu, kiedy niemiecka 1 Dywizja Lotnicza zaczęła loty
bojowe na północ, 11 Armia Gwardii była już bezpieczna pod osłoną
gęstego lasu. Sztukasy zaatakowały jednak idące za nimi formacje na tyle
skutecznie, że wyprowadzone przez niemiecką 5 Dywizję Pancerną
kontrataki zdołały opóźnić sowiecki 1 Korpus Pancerny. 11 Armia Gwardii
podwoiła stawkę i rzuciła do walki 5 Korpus Pancerny. Przed zmierzchem
jego T -34 były dziesięć kilometrów za linią przeciwnika i dopiero
niemiecka 5 Dywizja Pancerna zdołała spowolnić ich pochód.
[^]
Sztukasy pilnowały nielicznych dróg, którymi mogły przejechać czołgi,
dlatego dowódca sowieckiej armii zadecydował o przerwaniu działań
i wznowieniu zaplanowanego uderzenia rano. Od czerwca 1941 roku Iwan
Bagramian miał lepsze i gorsze momenty340. Jako gorący zwolennik
ofensywy charkowskiej z 1942 roku został tymczasowo wykluczony. Gdy
wrócił do łask i odzyskał dowodzenie, kierował 16 Armią z takim
powodzeniem, że przemianowano ją na 11 Armię Gwardii i powierzono jej
rozstrzygającą rolę w operacji „Kutuzow”. Bagramian z doświadczenia
wiedział, że na Niemców trzeba uderzać z zaciśniętą pięścią, a nie ze
złamanym ramieniem. Decyzja o zyskaniu na czasie kosztem zaskoczenia
wynikała w pewnym stopniu także z treści przechwyconej niemieckiej
komunikacji radiowej – według meldunków, zwłaszcza 5 Dywizji Pancernej,
Niemcy potrzebowali posiłków, żeby uniknąć katastrofy w północnym
sektorze. Jedynym źródłem uzupełnień była 9 Armia Modela. Bagramian
zamierzał dać frycom kilka godzin – niech się spocą, podejmą decyzję
i zaczną przerzucać czołgi. Wtedy uderzy na nich, zanim dotrą na pole
bitwy.
Na szczycie wybrzuszenia Front Briański toczył cięższe zmagania341.
Niemieckie pozycje obsadzał XXXV Korpus dowodzony przez Lothara
Rendulica. Przestudiował on doniesienia wywiadu i rozpoznania lotniczego,
które potwierdziły koncentrację nieprzyjacielskich sił na wprost połączenia
między jego frontowymi dywizjami. Przegrupował więc piechotę,
skoncentrował artylerię i działa przeciwpancerne – 12 lipca Front Briański
musiał drogo zapłacić za każdy metr zdobytej ziemi.
Czternaście sowieckich dywizji strzeleckich na trzynastokilometrowym
froncie wydawało się siłą wystarczającą do przełamania, zwłaszcza przy
wsparciu ciężkich czołgów. Były to KV​-2, zaprojektowane przed wojną i w
1943 roku już przestarzałe, z silnikiem zbyt słabym w stosunku do masy
i niewystarczającym uzbrojeniem. Ważyły ponad pięćdziesiąt ton, a ich
pancerz mogły uszkodzić dopiero działa przeciwpancerne kaliber 75 mm.
Niemcy zostali wyparci z wysuniętych pozycji, ale utrzymywali główną
linię obrony. Duża zasługa przypadła w tym Luftwaffe342. Piloci
niemieckich myśliwców z powodzeniem oddzielali szturmowe iły​-2 od
eskorty, a potem rozpraszali również eskortę. Sztukasy i średnie bombowce
uderzały raz za razem, właściwie nie napotykając oporu, a VIII Korpus
Lotniczy przerzucał coraz więcej samolotów z Obojania i Prochorowki
w okolice Orła. Cena była oczywista: dalsze rozproszenie skromnej liczby
samolotów bombowych i szturmowych oraz zmęczonych załóg. Jeden
z pilotów latających na bombowcach nurkujących odbył sześć lotów
bojowych w ciągu dwunastu godzin. Nie mogło to jednak trwać
w nieskończoność.
Od kwatery głównej Rendulica po sztab Klugego wszyscy wiedzieli, że
sektor nie utrzyma się bez natychmiastowych uzupełnień. Potrzebne były
czołgi. A ich najbliższym zgrupowaniem była 9 Armia. Operacja „Kutuzow”,
prowadzona w dwóch sektorach w ciągu jednego dnia, zmieniła reguły gry
i zostawiła Niemcom niewiele czasu na reakcję. Jednak Model zareagował
na nowy kryzys z szybkością, którą jego biograf Steven Newton określił
jako „podejrzaną”343. Zdaniem Newtona Model i Kluge spodziewali się
dużego sowieckiego ataku w rejonie Orła, zwłaszcza po niepowodzeniu
ataków 9 Armii w północnym sektorze operacji „Cytadela”. Zamiast
otwarcie przeciwstawić się Hitlerowi i Naczelnemu Dowództwu Wojsk
Lądowych (OKH ), postanowili po cichu przyzwolić na zaangażowanie
w operacji „Cytadela” sił pancernych, które w najbliższych dniach miały być
bardzo potrzebne gdzie indziej. Dywizje Klugego powoli zajmowały
pozycje. Na pewno Model też nie przyspieszył ataku XLVI Korpusu
w rejonie Ponyrów 11 lipca. Późnym popołudniem 12 lipca Model poleciał
do kwatery głównej 2 Armii Pancernej i objął dowodzenie, nie rezygnując
z kierowania 9 Armią. Ustalił to wcześniej z Klugem – dzięki temu
posunięciu Model był bezpośrednio odpowiedzialny za łuk w rejonie Orła
i obszar z połową dróg prowadzących do Kurska. Mógł również dowolnie
przerzucać siły na terenie tak rozległym, jak starszy oficer Trzeciej Rzeszy
mógł oczekiwać.
13 lipca dowódca niemieckiej 4 Dywizji Pancernej otrzymał rozkaz
odwołania planowanego ataku, przejścia do defensywy i zajęcia pozycji 20
Dywizji Pancernej, która została przerzucona na północ. Model i Kluge
prowadzili w ostatnim czasie nierejestrowane rozmowy telefoniczne albo
spotykali się w cztery oczy. Jak twierdzi Newton, Kluge mógł więc
powiedzieć Hitlerowi, że nie wydał rozkazu przerwania ofensywy na Kursk.
Model robił to, co miał robić: zdecydowanie odpowiadał na nieoczekiwany
rozwój sytuacji, jak przystało na „Lwa Obrony” (przydomek ten zyskał
w 1941 roku).
Jest to jedna z wielu fascynujących i niemożliwych do udowodnienia
historii, które krążyły potem po Trzeciej Rzeszy. Z dokumentacji wynika, że
przed nocą z 13 na 14 lipca 2 Dywizja Pancerna z 9 Armii i 8 Dywizja
Pancerna z odwodu OKH zaczęły wchodzić do sektora Rendulica. 12, 18
i 20 Dywizja Pancerna osłaniały tyły wyczerpanej 5 Dywizji Pancernej
walczącej z Bagramianem. Za tymi prostymi stwierdzeniami kryje się
jednak cała historia. Awaryjne niemieckie przegrupowania na froncie
wschodnim może i były chlebem powszednim, ale sam proces nie miał nic
wspólnego z rutyną. 12 Dywizja Pancerna przez cały tydzień na próżno
szukała możliwości przełamania w kierunku Kurska344. 12 lipca o godzinie
0.45 kazano jej przejść w rejon Orła. Rozkaz był zaskoczeniem, a dla
wyczerpanych żołnierzy próbujących złapać choć cztery godziny snu przed
wschodem słońca nie mógł nadejść w gorszym momencie. Jednak
o godzinie 1.00 5 Pułk Grenadierów Pancernych i batalion rozpoznania
były już w drodze – sto trzydzieści kilometrów gruntowej drogi roztartej na
pył po tygodniach działań wojennych. Po godzinie wysunięte oddziały
zajmowały pozycje wokół Bołchowa, dotąd anonimowego miejsca na
mapie, gdzie dowództwo kazało im się stawić.
Czołgi potrzebowały więcej czasu, podobnie jak reszta dywizji. 12
Dywizja Pancerna poruszała się chaotycznie, w niewielkich, tworzonych
doraźnie grupach. Wszystkie ruszały z pełną prędkością, a potem
rozpraszały się, gdy baki się opróżniały, przekładnie zacinały, a silniki
odmawiały posłuszeństwa. Jazda z otwartymi włazami i oknami oznaczała
krztuszenie się drobnym pyłem, ich zamknięcie – nieznośny skwar. Pojazdy
były zapełniane i wyprawiane w drogę prawie zupełnie przypadkowo.
Równie przypadkowe były postoje. Dowódca jednej z kompanii bez
upoważnienia zatrzymał się na dwadzieścia minut w Orle, żeby sprawdzić,
jak się miewa jego ciotka, pielęgniarka w jednym z żołnierskich domów
w mieście. Kolizje i zepsute pojazdy blokowały drogi. Czołgi, każdy okryty
chmurą pyłu, straciły ze sobą łączność. Mniej niż połowa czołgów 12
Dywizji Pancernej dotarła na miejsce.
Model, co łatwe do przewidzenia, stracił cierpliwość i przeniósł
dowódcę pułku do jednej z organizowanych naprędce grup bojowych.
Tymczasem na tyłach niemieckiej 2 Armii Pancernej wszędzie widziano
Rosjan, a 12 Dywizji Pancernej groziło rozproszenie – oficerowie na jej
tyłach zażądali czołgów i ludzi, żeby opanować sytuację i uspokoić nerwy.
5 Pułk Grenadierów Pancernych był na linii frontu od pierwszych dni
wojny. Polska, Francja, operacja „Barbarossa”, Leningrad – żołnierze pułku
mieli chyba największe doświadczenie bojowe w Wehrmachcie. Kiedy
opowiadali o Bołchowie jako „progu do bitewnego piekła”345, nie
koloryzowali dla efektu. Pułk dotarł do wyznaczonego sektora około
północy 12 lipca, a natarcie zaczął o 9.00 rano 13 lipca. Początkowo
wszystko przebiegało utartym trybem: stałe postępy przy lekkim oporze
nieprzyjaciela. Nagle „rozpętało się prawdziwe piekło”. Front Briański
rzucił do walki 61 Armię i wspierający ją 20 Korpus Pancerny. Siła,
natężenie i czas trwania wsparcia ogniowego przekroczyły wszystko, czego
do tej pory doświadczyli weterani 5 Pułku. To była „kula ognia” obejmująca
cały front. Pod nawałą sowieckiego ognia grenadierzy pancerni zwolnili,
potem zatrzymali się zupełnie, a później znów ruszyli. Najpierw sztukasy,
a następnie mniej więcej dwadzieścia czołgów dywizji przez pewien czas
parło naprzód, dopóki okopane sowieckie czołgi i zamaskowane działa
przeciwpancerne nie przycisnęły piechoty do ziemi, żeby niedługo potem
zmusić ją do odwrotu.
Podobnie jak w innych sektorach ofensywy nie doszło do przełamania,
ale za ograniczenie sowieckiego natarcia obrońcy zapłacili wysoką cenę.
Do tej pory wytrwali, ale jak długo uda się utrzymać taktyczny impas na tak
dużą skalę? W meldunkach i kronikach dywizji walczących najpierw z 9
Armią pod Kurskiem, a potem pod Orłem jakby mimowolnie i nie do końca
świadomie pojawiały się stwierdzenia, że tym razem Rosjanie walczą
inaczej. Nie chodziło o samą intensywność ognia artyleryjskiego, ale
o pewne wyrafinowanie. Rzecz tkwiła nie tylko w głębokości pozycji
obronnych i determinacji obrońców. Dało się odczuć, że masy Armii
Czerwonej i ich wola zostały wzmocnione wyrobieniem taktycznym
i operacyjnym, a więc na tym poziomie wojennego rzemiosła, który musiał
wpłynąć na niemieckie formacje frontowe i sfrustrować je w takim stopniu,
że nie dało się tego przeoczyć.
II

Parafrazując słowa Napoleona po bitwie pod Wagram: jeśli zwierzęta


czegoś się nauczyły, to rezultaty tej nauki stały się widoczne w szerszym
kontekście właśnie pod Kurskiem i Orłem. Po raz pierwszy w czasie II
wojny światowej nazistowskie Niemcy na poziomie strategii i wielkiej
strategii znalazły się w sytuacji bez wyjścia346. 10 lipca Brytyjczycy
i Amerykanie wylądowali na Sycylii. Już wcześniej pozycja Trzeciej Rzeszy
była chwiejna. Śródziemnomorski teatr wojny był geograficznie rozległy
i operacyjnie skomplikowany. Sukces wymagał połączonych broni: synergii
ziemi, morza i powietrza, którą Wehrmacht w ograniczonej mierze zdołał
osiągnąć podczas kampanii norweskiej. Zniszczenie sił Osi w Afryce
Północnej potwierdziło liczebną przewagę i większą skuteczność aliantów
w powietrzu i na morzu. Nawet na lądzie coraz silniejsza partyzantka na
Bałkanach w połączeniu z niekończącymi się potrzebami frontu
wschodniego doprowadziły niemieckie siły do kresu wytrzymałości.
Pod względem wojskowym i dyplomatycznym Włochy były niegodne
zaufania347. Ich rząd domagał się sprzętu do prowadzenia wojny na
bezprecedensową skalę i było oczywiste, że niemiecki przemysł wojenny
nie zdoła sprostać tym potrzebom. Nie było też wątpliwości – przynajmniej
w Berlinie – że Włochy zdawały sobie z tego sprawę. Wniosek, że Włochy
szukają wymówki, by wycofać się z wojny i sojuszu, nasuwał się sam. Pod
względem politycznym reżim Mussoliniego trzeszczał w szwach. W 1943
roku listy ofiar zaczęły się wydłużać, alianckie naloty bombowe przybrały
na sile, niemiecka pogarda stała się bardziej oczywista. Polityczne
i ekonomiczne elity, które współpracowały z Mussolinim dla korzyści,
planowały teraz, jak wepchnąć Duce w tryby wojny, do której wciągnął
Włochy. Niemcy planowali rozbrojenie i okupację Włoch po pierwszych
oznakach niechęci – albo wcześniej, gdyby było to niezbędne albo dogodne.
Trudno sobie wyobrazić mniej obiecującą sytuację dla Wehrmachtu,
którego sposób prowadzenia wojny opierał się na elastyczności
i manewrowaniu. Aliancka inwazja była nieuchronna. Tylko gdzie?348 Hitler
wskazywał Bałkany. Sardynia i Korsyka były naturalnymi bazami dla
późniejszej inwazji we Francji, Sycylia – we Włoszech. Ostatecznie
niemieckie siły zostały rozmieszczone mniej więcej po równo we
wszystkich trzech sektorach. Znalazła się tam większość dostępnych
niemieckich dywizji zmechanizowanych, przede wszystkim formacji
rozbitych w Tunezji i odtworzonych z niedoświadczonych żołnierzy.
Włoskie oddziały rozlokowane w wysuniętych sektorach uważano za swego
rodzaju wypełniacz. Rozciągnięta niemiecka armia musiała kontrolować
całe spektrum taktyczno​-operacyjne w śródziemnomorskim teatrze
wojennym.
Obiektywnie rzecz biorąc, koncepcja „Twierdzy Europa” wymagała
przewartościowania. Obiektywnie rzecz biorąc, polityka i strategia Trzeciej
Rzeszy w Z SRS wymagała ponownego rozważenia. Krótkoterminowy kryzys
wymagał jednak natychmiastowego działania. 12 lipca feldmarszałek Albert
Kesselring, dowodzący niemieckimi siłami na południu jako
Oberbefehlshaber Süd, wziął sprawy w swoje ręce. Ze względu na jego
niepoprawny optymizm nazywano go Uśmiechniętym Albertem349, dlatego
tak dużym zaskoczeniem było, gdy stwierdził, że sytuacja jest beznadziejna.
Prawie tak samo zdumiewająca była jego prośba o dodatkową dywizję
zmechanizowaną, która miała pomóc w utrzymaniu kręgu obrony na Sycylii
do czasu przygotowania i przeprowadzenia ewakuacji. Hitler zezwolił na
wysłanie tam 29 Dywizji Grenadierów Pancernych, co oznaczało, że Rzesza
nie miała już żadnych sił pancernych w odwodzie.
Dla niemieckich sił walczących na froncie wschodnim oznaczało to, że
po raz pierwszy od operacji „Barbarossa” będą musiały w najlepszym razie
konkurować o zaopatrzenie, a prawdopodobnie powinny się również
spodziewać przerzucenia niektórych formacji na tworzący się właśnie nowy
front na południu Europy. Gdyby porównać strategię Trzeciej Rzeszy do
piłki, to od grudnia 1941 roku przerzucano ją sobie z rąk do rąk, nie
podejmując zdecydowanych działań. 10 lipca 1943 sytuacja drastycznie się
zmieniła.
Decyzję w sprawie operacji „Cytadela” Hitler mógł równie dobrze
podjąć, jeszcze zanim 13 lipca wezwał Klugego i Mansteina na naradę do
Rastenburga (Kętrzyna), jego kwatery w Prusach Wschodnich. Ci dwaj
oficerowie byli najbardziej zaangażowani w główne działania podczas
„Cytadeli”. Manstein narzekał potem, że Hitler powinien był sam
pofatygować się do kwatery głównej grupy armii350, zamiast pozbawiać ją
dowódcy w tak ważnym momencie. Można by powiedzieć, że skarga ta
wskazuje, jak Trzecia Rzesza i Wehrmacht walczyły w czasie II wojny
światowej i jak ją przegrały – skupiając się na drobiazgach. Manstein nie był
zachwycony, gdy przyjechał rano na miejsce i dowiedział się, że narada
odbędzie się dopiero wieczorem. Kąpiel w pobliskim jeziorze nie
uspokoiła go, podobnie jak przypadkowe spotkanie z Erwinem Rommlem,
odwołanym właśnie z Włoch i – według armijnych plotek – mającym objąć
dowództwo na froncie wschodnim. Rommel mówił, że poddaje się terapii
solarnej – chłonie słońce i wiarę. Manstein pływał nago i nie czuł się
komfortowo, rozmawiając z w pełni ubranym Rommlem. Kiedy zapytał, czy
mogliby się spotkać później, w bardziej formalnych okolicznościach,
usłyszał: „Oczywiście w solarium”351.
Aluzja do Hitlera, niemożliwa do przeoczenia, nie oznaczała rezygnacji
z krytycznego myślenia. Sam Hitler zaprezentował swoje stanowisko
w apokaliptycznym tonie352. Sycylia była, jego zdaniem, stracona.
Następnym krokiem miały być duże lądowania alianckie we Włoszech albo
na Bałkanach. Przeciwstawienie się takiemu zagrożeniu wymagało całych
świeżych armii, a jedynym źródłem, z którego można by je ściągnąć, był łuk
kurski. Operację „Cytadela” należało odwołać. Kluge przytaknął. Na froncie
2 Armii Pancernej i tak utworzyły się już trzy głębokie wybrzuszenia. 9
Armia znalazła się w impasie jeszcze przed ostatnim sowieckim atakiem,
a jej straty sięgały już dwudziestu tysięcy ludzi. Jej pozostałe siły broniły
już nie tylko Orła, ale całego frontu Grupy Armii „Środek” przed
załamaniem. Operacja „Cytadela” była skończona. Nie można jej było ani
kontynuować, ani wznowić, nawet gdyby udało się pozytywnie rozwiązać
kryzys wokół Orła.
Manstein był spokojniejszy, ostrożniejszy lub nie do końca się z tym
zgadzał – w zależności od perspektywy. Stwierdził, że w sektorze Grupy
Armii „Południe” bitwa znajdowała się właśnie w decydującym momencie.
Jej przerwanie oznaczałoby odrzucenie możliwego zwycięstwa.
Feldmarszałek przywołał zwycięstwa z 12 lipca, odniesione nie tylko nad
wysuniętymi oddziałami sowieckimi, ale także nad ich operacyjnym
odwodem. Mówił o zniszczeniu tysiąca ośmiuset sowieckich czołgów
w ciągu tygodnia. Manstein był przekonany, że gdyby 9 Armia zdołała
zatrzymać Rosjan w miejscu na swoim odcinku frontu, on mógłby dokonać
przełamania w swoim sektorze, o ile uzyskałby zgodę na wysłanie swojego
odwodu, XXIV Korpusu Pancernego, do Grupy Operacyjnej „Kempf”.
Korpus Pancerny SS i XLVIII Korpus Pancerny skierowałyby się potem na
północ, przekroczyły Psioł i zajęły Obojań, a następnie uderzyły na
Sowietów od tyłu.
Kleszcze miały się zamienić w młot i kowadło. Późniejszy rozwój
sytuacji miał zależeć od przebiegu wydarzeń w okolicach Orła. Manstein
orzekł, że gdyby 9 Armia nie zdołała wznowić pierwotnego natarcia na
Kursk, to on proponuje, żeby przynajmniej dała jego grupie armii czas na
wycofanie się, „trochę oddechu”. Półśrodki, a więc tylko częściowe
zniszczenie nieprzyjaciela, będą równoznaczne z nasileniem się kryzysu
w strefie operacyjnej Grupy Armii „Południe” do poziomu znacznie
przekraczającego ten, z którym musiała się uporać Grupa Armii „Środek”.
Hitler zgodził się, że 4 Armia Pancerna powinna kontynuować dążenie
do zniszczenia Rosjan na południe od rzeki Psioł, ale podejmować tylko
ograniczone ofensywy na północ od niej. Grupa Operacyjna „Kempf” miała
osłaniać te ataki, prowadząc działania na wschodzie. Hitler oddał też
w końcu Mansteinowi do dyspozycji XXIV Korpus Pancerny, ale nie
powierzył mu nad nim komendy. Każde powodzenie w walce z Rosjanami
miało być wykorzystane do zerwania kontaktu i wycofania sił w celu
przerzucenia ich gdzie indziej. Operację „Cytadela” należało bezzwłocznie
zakończyć. Manstein otrzymał nowe zadanie, polegające na przygotowaniu
jego grupy do odparcia dużej sowieckiej ofensywy dalej na południu,
w Zagłębiu Donieckim, ponieważ Hitler uważał tamtejsze surowce za
niezbędne do kontynuowania wojennego wysiłku Trzeciej Rzeszy.
Ta sprawa nie należała do priorytetów Mansteina. Narada ujawniła
znaczący rozdźwięk w opiniach dwóch uczestniczących w niej
feldmarszałków. Kluge był jednym z głównych zwolenników „Cytadeli”
w fazie jej planowania. Teraz jasno dał do zrozumienia, że jego zdaniem
przyszła pora, by zwinąć żagle. 9 Armia nie zdołała dokonać przełamania,
a szanse, że się jej powiedzie, malały z każdą godziną. Sowieckie natarcie
w sektorze Orła odnosiło coraz większe sukcesy. Manstein, który nie krył
wątpliwości, gdy projektowano uderzenie na Kursk, teraz był pewien
zwycięstwa, którego narzędziem miał być XXIV Korpus Pancerny. Od
początku chciał przekonać Hitlera, że w „Cytadeli” trzeba było postawić
wszystko na jedną kartę, albo nie obstawiać wcale – żadnego asekuranctwa,
nawet jeśli trzeba by było zaryzykować utratę Zagłębia Donieckiego. Kluge
zakończył stwierdzeniem, że 9 Armia nie powinna się łudzić nadzieją na
wznowienie ofensywy na Kursk. W najbliższym czasie nie zdoła nawet
utrzymać swoich obecnych pozycji i zostanie zmuszona do odwrotu.
Był to rodzaj gry, który Hitler po mistrzowsku rozgrywał od początku
swojej politycznej kariery: zderzyć ze sobą dwa przeciwstawne punkty
widzenia, pozwolić ich zwolennikom się zmęczyć, a samemu wstrzymać się
z decyzją do czasu, aż zostanie przyjęta z ulgą jako zakończenie impasu –
i do chwili, aż niezadowolenie jednej ze stron zostanie zrównoważone
poczuciem drugiej, że zdołała przeciągnąć Führera na swoją stronę. Hitler
podtrzymał decyzję o zakończeniu operacji „Cytadela”, motywując to
między innymi rosnącymi potrzebami śródziemnomorskiego teatru wojny.
Było już zbyt późno, żeby Manstein i Kluge mogli wrócić do swoich
grup armii353. Przyłączyli się więc do Rommla zajmującego kwaterę dla
gości. Według adiutanta Mansteina był to miły wieczór, a wina wypito
wystarczająco dużo, by języki się rozwiązały, a zwierzenia płynęły
swobodnie. Kluge jako pierwszy opuścił towarzystwo. Na odchodnym
powiedział, że wszystko skończy się źle, po czym zadeklarował gotowość
poddania się pod rozkazy Mansteina, kiedy już dojdzie do katastrofy.
Rommel został dłużej, a wino nadal się lało. W końcu również on oznajmił,
że „domek z kart” w końcu runie. Manstein stwierdził, że Hitler złoży
dowództwo, zanim się to wydarzy. Rommel odparł, że Hitler nigdy nie
zrezygnuje z dowodzenia. Gdy Manstein wstał, przygotowując się do
wyjścia, Rommel także powiedział, że jest „gotów służyć” pod jego
komendą.
Szersze rozważanie kwestii poruszonych przez feldmarszałków i ich
powiązań z niemieckim ruchem oporu wykracza poza ramy niniejszego
opracowania. Trzeba jednak osadzić tę rozmowę w kontekście coraz
większej liczby podobnych rozmów354 toczonych w 1943 roku. Pewien
siedemnastowieczny szkocki generał napisał:
Fortuny lęka się zbyt mocno
albo nagrody zbyt są liche
żeby na szalę rzucił wszystko
i wygrał albo został z niczym.

Chociaż książę Montrose pisał o miłości, a nie o wojnie, wniosek


nasuwa się sam. Można tu przytoczyć również bajkę o myszy, która wpadła
do beczki whisky, po czym wyłoniła się z niej, oblizując wąsy i bełkocząc:
„Dawajcie tu tego [wulgaryzm usunięty] kota!”.
Nawet jeżeli Manstein zdawał sobie sprawę, że spodziewano się po nim
wykurzenia bestii z legowiska, to nie dał tego po sobie poznać, gdy wrócił
do swojej kwatery głównej. Erich von Manstein był chyba pierwszym
wielkim dowódcą po Juliuszu Cezarze, który określił swoje miejsce
w historii za pomocą własnych pism355. Stracone zwycięstwa ukazują
feldmarszałka jako ucieleśnienie niemieckiej sztuki wojennej: mistrza
strategicznego planowania, dowodzenia operacyjnego i taktycznych
innowacji zarazem, oddanego profesjonalisty, który zdobył sobie i zachował
szacunek towarzyszy broni, zaufanie podkomendnych i wierność żołnierzy.
Zawsze wybiegał myślą naprzód, odnosił sukcesy we wszystkich niemal
zadaniach, jakich się podjął, a przede wszystkim był spokojny i racjonalny.
Nie dla niego były emocje i entuzjazm Modelów czy Rommlów. Nie dla
niego ślepe posłuszeństwo do ostatniej kropli krwi i ostatniej straconej
sprawy.
Prawdziwy Manstein był tak dumny, że aż pyszny. Znał swoją wartość. Na
Krymie, pod Stalingradem i w kolejnych miesiącach stał się w swoich
własnych oczach specjalistą od straconych spraw – tam, gdzie inni widzieli
klęskę, on triumfował. Na naradę u Hitlera przybył przekonany, że zdoła po
raz kolejny uratować beznadziejną sytuację na swoich warunkach. Sposób,
w jaki ocenił rezultaty walk toczących się 13 lipca w sektorze Grupy Armii
„Południe”, był logiczną konsekwencją tego założenia.
III

Za linią frontu sztab Watutina robił to samo356, choć z mniejszą pewnością.


Watutin doskonale zdawał sobie sprawę, że oddziały Waffen SS utrzymały
pozycje, a nawet zajęły nowe, pomimo że Front Woroneski rzucił na nie
wszystkie swoje siły. Wiedział też, że Niemcy okopują się na całym
froncie, co jednak nie wykluczało działań ofensywnych. Późnym
popołudniem 12 lipca razem z Wasilewskim, ciągle jeszcze w kwaterze
głównej Rotmistrowa, porównywali notatki. Uznali, że najlepszą
odpowiedzią będzie utrzymanie nacisku. 13 lipca Watutin nakazał Frontowi
Woroneskiemu udaremnianie najbardziej, jego zdaniem, prawdopodobnych
niemieckich działań. Armie frontowe miały przeszkodzić niemiec​kim
uzupełnieniom w dotarciu do Prochorowki, zniszczyć przyczółek mostowy
nad Psiołem oraz wysunięte oddziały III Korpusu Pancernego, po czym
kontynuować atak w sektorze obojańskim. Jak owe zadania wypełnić, biorąc
pod uwagę straty poniesione 11 i 12 lipca, tego nie powiedział. W rozkazie
znalazło się za to typowe dla Watutina napomnienie, by dowódca 5 Armii
Gwardii nie przeszedł zbyt wcześnie do defensywy. Podjęto kroki w celu
zniszczenia wroga, do czasu ich wykonania nacisk wywierany przez 5 Armię
Gwardii w jej sektorze miał duże znaczenie. A zatem, należało działać
jeszcze energiczniej i – co rozumiało się samo przez się – zaufać
systemowi!
Watutin poinformował też Stalina, że w jego sektorze skoncentrowało
się co najmniej jedenaście niemieckich dywizji pancernych. Pomimo tak
dużej siły Front Woroneski utrzymał pozycje i zadał nieprzyjacielowi
ciężkie straty. Otoczenie i zniszczenie pozostałych sił miało być dużą
klęską hitlerowców. Niezbędna była jednak większa przewaga niż ta, którą
dysponował front Watutina. Poprosił więc o uzupełnienia357: po jednym
korpusie pancernym i zmechanizowanym oraz jeden pełny korpus
szturmowych iłów​-2. Prośbę tę kontrasygnował Nikita Chruszczow.
Stalin nie był zadowolony. Stawka wzmacniała Front Woroneski od
rozpoczęcia operacji „Cytadela”. Rokossowski radził sobie z tym, co miał.
Wódz odpowiedział, wysyłając Żukowa samolotem, a Wasilewskiego
samochodem do kwatery głównej Watutina. Koniew, którego Front Stepowy
miałby udzielić ewentualnego wsparcia, również był obecny na naradzie
wojennej zwołanej wczesnym rankiem 13 lipca. Spotkanie tych
niezwykłych osobowości i talentów bez bezpośredniej kontroli Stalina było
czymś niecodziennym, nawet na tym etapie wojny. Oficjalnym celem
narady358 było skoordynowanie zadań Frontu Woroneskiego i Frontu
Stepowego w przyszłych działaniach ofensywnych. Drugim celem,
niewypowiedzianym, ale oczywistym, była ocena bezpośredniej sytuacji,
a gdyby zaszła taka potrzeba, jej rozwiązanie. Rezultatem było wyrażenie
gotowości wyprowadzenia dużej kontrofensywy, gdy nieprzyjaciel zacznie
się wycofywać, i deptania mu po piętach. Żukow nakazał energiczne
kontrataki, tak aby przeszkodzić Niemcom w odzyskaniu równowagi. Ani
on, ani Watutin nie uściślił jednak, jak dowódcy armii i korpusów mają
wykonać to polecenie. Choć nie stwierdzono tego wprost, oczywiste było,
że Front Woroneski i 5 Armia Pancerna Gwardii będą potrzebowały czasu,
co najmniej jednego dnia, żeby się przegrupować i przygotować.
Szczególne znaczenie miało to dla czołgistów Rotmistrowa. Usuwanie
uszkodzonych czołgów było utrudnione ze względu na brak
specjalistycznego sprzętu359. Zwykle używano do tego celu czołgów,
kosztem silników i skrzyni biegów. Tymczasem Niemcy na całej długości
frontu usuwali albo całkowicie niszczyli większość swoich uszkodzonych
maszyn, zalegających między liniami frontu. Naprawy sowieckiego sprzętu,
nawet najprostszych części, utrudniał brak spawarek i innych narzędzi.
Mechanicy musieli też sami nadzorować rozbieranie trwale uszkodzonych
pojazdów na części. Poważniejsze reperacje – silników, dział, wież –
wykonywane były na poziomie korpusów. W warsztatach pracowali
wyszkoleni mechanicy, często byli to ubrani w mundury cywilni pracownicy
fabryk produkujących czołgi. Nie mieli oni jednak doświadczenia w pracy
w warunkach polowych. W ciągu nocy 29 Korpus Pancerny zdołał naprawić
tylko cztery z pięćdziesięciu pięciu uszkodzonych czołgów i dział
szturmowych. Również uzupełnienia nie nadciągały dostatecznie szybko –
składy zaopatrzeniowe były oddalone nawet o trzysta kilometrów od linii
frontu.
W sektorze zajmowanym przez dywizje Waffen SS noc z 12 na 13 lipca
była spokojna z wojskowego punktu widzenia360. Tylko gwałtowne burze
zakłócały spokój, a do wymiany ognia dochodziło jedynie między małymi
i zachowującymi ostrożność patrolami. Kucharze i kwatermistrzowie robili,
co mogli, żeby zapewnić ciepły posiłek i kawę zasypiającym na stojąco
żołnierzom. Oficjalnie i nieoficjalnie alkohol stawał się standardowym
sposobem radzenia sobie z tym, co dziś bez wątpienia zdiagnozowano by
jako przewlekły stres pourazowy.
Kwestię tę poruszano tak często, zarówno w niniejszym opracowaniu,
jak i większości literatury na temat frontu wschodniego, że mogłaby zostać
wykorzystana na poparcie tezy Wehrmachtu o większym wyrafinowaniu
mentalnym i wyższym poziomie rozwoju emocjonalnego niemieckich
żołnierzy w porównaniu z brutalnymi Słowianami, z którymi przyszło im
walczyć. Do pewnego stopnia przyczynia się do tego również rosyjska
mitologia twardości sowieckich żołnierzy – ich wyjątkowej umiejętności
przetrwania i pokonania wszelkich trudności, z jakimi musieli się zmierzyć.
Jednak rzekome różnice rasowe i kulturowe miały zdecydowanie
mniejsze znaczenie niż fakt, że konsekwencje wyczerpania bojowego były
w przypadku Niemców znacznie poważniejsze niż w przypadku Rosjan.
Sowiecka doktryna wojenna opierała się na odgórnej kontroli. Ostatecznie
najważniejsza była gotowość do wypełniania rozkazów. Niemcy musieli zaś
wyrównywać braki w ludziach i sprzęcie za pomocą trudnych do uchwycenia
cech: elastyczności, inicjatywy, świadomości sytuacyjnej. Otępiali ze
stresu i zmęczenia, nie byli w stanie temu sprostać. Dowódca jednej
z kompanii batalionu rozpoznania Dywizji „Leibstandarte” kilka dni później
tak opisał swój stan psychiczny: „Nie mogłem sobie z tym poradzić. Było
to dla mnie zbyt dużo. Bałem się, że to wewnętrzne ciśnienie mnie
rozerwie. […] Nie chcę wymieniać tu wszystkich zabitych. […] Jak bardzo
się zestarzeliśmy”361.
Według mitologii Wehrmachtu Hitler żył w świecie cieni i abstrakcji.
Ale jak wielu dowódców korpusów, armii i grup armii w czasie operacji
„Cytadela” kierowało się własnymi złudzeniami co do ludzi, którym kazali
iść naprzód? Ile planów opierało się na na poły uświadomionym założeniu,
że „chłopcy na froncie” ze wszystkim dadzą sobie radę? Nie są to
bynajmniej pytania retoryczne. Walki stoczone 11 i 12 lipca głęboko
wstrząsnęły sowieckimi żołnierzami stojącymi naprzeciw sił Mansteina.
Wykorzystanie tej sytuacji zależało jednak od sprawnej niemieckiej
odpowiedzi, która nie tylko pozwoliłaby odzyskać inicjatywę, ale także
skrócić czas reakcji i zmniejszyć nacisk na krytyczne punkty na linii frontu.
Jednak czy to było jeszcze możliwe?
Odpowiedź zaczęła się zarysowywać na froncie Dywizji „Totenkopf”362.
W nocy Rotmistrow wzmocnił sektor rzeki Psioł dwiema brygadami z 5
Korpusu Zmechanizowanego Gwardii i 6 Dywizją Lotniczą Gwardii, świeżo
przybyłą na front w ramach uzupełnień. Nie było czasu na maskowanie, więc
niemieckie rozpoznanie lotnicze odnotowało obecność nowych sowieckich
sił i zameldowało o ich pozycjach. O 9.30 rano Dywizja „Totenkopf”
poinformowała Haussera, że grupa pancerna nadal nie uzupełniła
zaopatrzenia z powodu warunków drogowych. To klasyczny przykład
odwlekania meldunku o złej sytuacji i liczenia na cud – czołgi Dywizji
„Totenkopf” były coraz mocniej atakowane już od świtu. Gdyby Rosjanom
udało się dokonać przełamania, od przyczółka mostowego dzieliłyby ich już
nie kilometry, lecz metry. Dywizja rozpoczęła odwrót – na wzgórze nr
226.6, kostnicę pełną trupów po walkach stoczonych poprzedniego dnia.
Obsada wzgórza złożona z grenadierów pancernych szybko znalazła się pod
naciskiem dwóch świeżych brygad pancernych Rotmistrowa.
Esesmani walczyli o utrzymanie wzgórza równie zaciekle jak o jego
zdobycie, ale Rosjan było coraz więcej. O 11.15 gwardziści zmusili
obrońców do wycofania się w dół zbocza. Ulewny deszcz uniemożliwił
ostrzał artyleryjski i uziemił sztukasy – wydawało się, że droga do
przeprawy przez Psioł jest otwarta. Po kilku minutach – według rosyjskich
meldunków po trzech – pojawiły się jednak niemieckie czołgi. Jeden
z batalionów pancernych Dywizji „Totenkopf” zdołał zabrać tyle amunicji,
że mógł się przyłączyć do walki. Działa czołgów zatrzymały sowieckie
uderzenie, które zresztą zdążyło się wykrwawić na wzgórzu nr 226.6.
Kontratak przyłapał Sowietów, zanim zdążyli zewrzeć szyki, i oddzielił
piechotę od wspierających ją czołgów. O 12.30 wzgórze nr 226.6 było
z powrotem w niemieckich rękach. O 15.00 Rosjanie zostali zepchnięci
prawie na pozycje wyjściowe swojego natarcia. O tym, jakim szokiem
i frustracją były walki tego dnia, świadczy raport sowieckiego korpusu
pancernego, w którym opisano atak co najmniej trzydziestu trzech tygrysów
– czyli większej ich liczby, niż mogła zebrać cała grupa armii – a jako
zdobycze dnia wymieniono karabin maszynowy i pistolet automatyczny.
Wydarzenia na lewej flance Dywizji „Totenkopf” przybrały podobny
i równie dramatyczny obrót. W tym sektorze sowiecka grupa bojowa
rozbiła batalion grenadierów pancernych i ruszyła w kierunku mostów.
Zamiast czołgów Dywizja „Totenkopf” rzuciła do walki batalion
grenadierów pancernych na półgąsienicowych transporterach
opancerzonych. Desperacka szarża rozproszyła sowiecką piechotę
i zdezorientowała załogi czołgów, dała nieco wytchnienia rozbitemu
batalionowi, a następnie sama padła ofiarą naprędce rozmieszczonych dział
przeciwpancernych. Druga fala sowieckich żołnierzy, wspierana przez
samoloty szturmowe Ił-2 oraz skuteczną nawałę artyleryjską – Rosjanie
potrafili je już dobrze przeprowadzać na ograniczoną skalę – natrafiła na
baterię dział szturmowych zajmujących pozycje z ukrytymi kadłubami,
które zatrzymały Rosjan na tyle długo, że batalion pancerny i bateria
przeciwpancerna Dywizji „Totenkopf” zdołały dołączyć do obrony.
Niemieccy artylerzyści obsługujący otwarte, lekko opancerzone działa
przeciwpancerne pod koniec dnia mogli sobie przypisać zniszczenie
trzydziestu ośmiu T -34.
O 18.45 Dywizja „Totenkopf” poinformowała kwaterę główną Korpusu
Pancernego SS , że rosyjskie przełamania zostały zatrzymane, dywizja
zajmuje poprzednie pozycje, a Luftwaffe nigdzie nie widać. Deszcz
i chmury nie powstrzymały jednak szturmowych iljuszynów przed
atakowaniem mostów i kolumn z zaopatrzeniem próbujących się przez nie
przedostać – ale sowieckie sukcesy bardziej przeszkadzały Niemcom, niż
decydująco wpływały na przebieg walk. Kiedy pod koniec dnia niebo nieco
się przetarło, pojawiły się niemieckie myśliwce. Pod względem taktycznym
był to dobry dzień dla Dywizji „Totenkopf”. Przyczółek mostowy pozostał
nienaruszony. Ponad sześćdziesiąt sowieckich czołgów zostało na polu
bitwy. Wzgórze nr 226.6 nadal było w rękach esesmanów. Rosjanie ponieśli
na tyle ciężkie straty, że jedna brygada pancerna i pułk dział szturmowych
zostały całkowicie wycofane.
Pod względem operacyjnym 13 lipca w sektorze rzeki Psioł był jednak
całkowitą katastrofą. Działania II Korpusu Pancernego SS były uzależnione
od wyjścia Dywizji „Totenkopf” z przyczółka mostowego. Tymczasem
dywizja ta musiała stoczyć ciężką walkę tylko po to, żeby utrzymać
dotychczasowe pozycje. Jej ostatnie tygrysy utknęły albo zostały
uszkodzone. A gdyby chciano uznać wydarzenia tego dnia za przypadkowe
odchylenie od normy, to przechwycony sowiecki meldunek mówił
o zdobyciu przyczółka mostowego za wszelką cenę363. Ostatnie
doświadczenia podpowiadały Niemcom, że powinni odczytywać to
dosłownie. W nocy sowieckie patrole i samoloty były wszędzie.
Moździerze, artyleria i wyrzutnie rakiet zasypały gradem pocisków zarówno
wysunięte pozycje Niemców, jak i ich tyły. Tuż przed północą dowództwo
korpusu potwierdziło to, co oczywiste, i rozkazało Dywizji „Totenkopf”
utrzymanie pozycji. Niemiecką ofensywę – jeżeli miała zostać wznowiona
– musiał zapoczątkować ktoś inny, w innym miejscu.
Nie mogła tego zrobić Dywizja „Leibstandarte”. Jej pozycje stały się
celem ataku lotnictwa i artylerii w ciągu dnia. Podjęta przez batalion
rozpoznania próba nawiązania łączności z Dywizją „Totenkopf” została
udaremniona prawie od razu. Potem rozpoczęły się sowieckie ataki364.
Rotmistrow kazał zacząć o 8.00. Wysunięte sowieckie oddziały były
jeszcze otępiałe po walkach z poprzedniego dnia, poruszały się powoli,
a ich działania były słabo skoordynowane; nie posunęły się znacząco do
przodu. O 11.40 Rotmistrow poinformował Watutina, że Waffen SS
najprawdopodobniej przygotowuje duży atak na następny dzień i dał do
zrozumienia, że wolałby wstrzymać działania i przygotować się do tego
starcia. Watutin uznał jednak ofensywę 5 Armii Pancernej Gwardii za
kluczową i nakazał jej kontynuację, obiecując wsparcie lotnicze.
Rotmistrow przyjął rozkazy i spędził resztę dnia na walce z cieniami. To
samo robił Hausser. Początkowe rozkazy ataku wydane dla Dywizji „Das
Reich” nie dotarły na czas z powodu „opóźnień administracyjnych” – ten
eufemizm oznaczał, że nikt nie zdążył się jeszcze otrząsnąć po poprzednich
czterdziestu ośmiu godzinach. Posunąwszy się symbolicznie naprzód,
dywizja utknęła na cały dzień. Dowódca oznajmił, że nie zamierza wydawać
rozkazu do ataku na pełną skalę bez odpowiedniego przygotowania
i wsparcia lotniczego – dość poważny wyraz sprzeciwu, zwłaszcza w Waffen
SS . Raport dzienny 4 Armii Pancernej stwierdzał365, że II Korpus Pancerny
SS odpierał ciężkie ataki piechoty wspieranej przez czołgi. Wspominał
o wycofywaniu się Dywizji „Totenkopf”. Jednak przywoływał też meldunki
rozpoznania naziemnego o odwrocie Sowietów z możliwego do
wykorzystania łuku, który tworzył się między nacierającym korpusem
Breitha a Dywizją „Das Reich”. Doniesienia te nie zostały potwierdzone
przez Luftwaffe, ale mogły oznaczać cień szansy366.Gdyby Dywizja „Das
Reich” podjęła jeszcze jeden wysiłek ,gdyby korpus pancerny Nehringa
ruszył za ni ąi gdyby ​Breith domknął wszystko Grupą Operacyjną
„Kempf”… Cóż, kto wie? Od czasu bitwy pod Fehrbellin w 1675 roku
ostatni rzut kości zadecydował o losach niejednej bitwy stoczonej przez
Prusaków oraz Niemców.
Manstein również przyglądał się flankom Grupy Armii „Południe”.
XLVIII Korpus Pancerny, który zupełnie słusznie przedstawiano jako
otumaniony i działający mechanicznie367, spędził 13 lipca, przegrupowując
się, wysyłając patrole na północ i scalając rozciągniętą lewą flankę. Z lewej
strony wysunięte oddziały III Korpusu Pancernego 12 lipca nocą
znajdowały się niespełna piętnaście kilometrów od Prochorowki. 7 Dywizja
Pancerna była w impasie. 6 Dywizja Pancerna pod koniec dnia miała już
tylko czternaście czołgów. Jednak korpus jako taki mógł ich wystawić
w sumie sześćdziesiąt dwa, w tym tuzin tygrysów. Rankiem 13 lipca 7
Dywizja Pancerna zajęła się osłanianiem flanki, a 6 i 19 Dywizja Pancerna
ruszyły do przodu. Posuwały się powoli, wyrywając skrawki terytorium
dobrze skoordynowanej obronie: piechota na linii frontu walczyła – prawie
dosłownie – do ostatniego człowieka, wspierana pancernymi kontratakami,
które raz za razem zaskakiwały Niemców. Taktyka obrońców odbiegała od
tego, co zwykle prezentowała Armia Czerwona podczas operacji
„Cytadela”, ponieważ czasu wystarczyło na przygotowanie jedynie bardzo
podstawowych stanowisk obronnych. Rosjanie chcieli powstrzymać
Niemców, zadając im ciężkie straty w otwartym terenie. Czołgiści
i strzelcy z grupy zadaniowej Trufanowa wypełnili to zadanie. Gdy walki
ustały, w ani jednym sektorze dywizji III Korpusu Pancernego nie zanosiło
się na nawiązanie kontaktu z tymi oddziałami Waffen SS , które znajdowały
się w okolicach Prochorowki368.
Po powrocie z Rastenburga (Kętrzyna) Manstein nie zrezygnował jednak
z przekucia swojej najnowszej koncepcji w skorygowany plan369. 13 lipca
wydawał się dniem straconym, ale jeśli Grupa Armii „Południe” zdołała
choć trochę odpocząć, to był jeszcze czas – a czas był najważniejszy. XLVIII
Korpus Pancerny i Waffen SS nadal dźwigałyby główny ciężar walk, ale
wyprowadziłyby natarcie w nowym kierunku: na północ w stronę Obojania,
a potem na zachód, likwidując Sowietów wzdłuż rzeki Psioł. Jednak
warunkiem powodzenia ataku był ciągły i solidny front na wschodzie
i północnym wschodzie. Innymi słowy, III Korpus Pancerny musiałby nie
tylko połączyć się z Waffen SS , ale też ponownie zająć swoje pozycje na
południu, umożliwiając Dywizji „Das Reich” wsparcie natarcia na Obojań.
To z kolei wymagało rozprawienia się z Rosjanami na południe od
Prochorowki, a zwłaszcza z 69 Armią i jednostkami pancernymi, które
właśnie ją wzmocniły.
Plan otrzymał kryptonim operacja „Roland”, być może na poły
świadomie nawiązano do karolińskiego hrabiego, który dowodził z góry
skazaną na niepowodzenie bitwą w wąwozie Roncevaux. W nocy 13 lipca
XLVIII Korpus Pancerny zmobilizował się do jeszcze jednego wysiłku370.
Batalion rozpoznania Dywizji „Totenkopf” nawiązał trwały kontakt z 11
Dywizją Pancerną, ale 13 lipca z trudem zdołał utrzymać swoje pozycje.
Szanse na znaczące wsparcie ze strony Waffen SS były więc nikłe. Z elitarną
formacją wiązano nieproporcjonalnie duże nadzieje i obarczono ją
nieproporcjonalnie dużym brzemieniem, przy czym nie był to odosobniony
przypadek. Dywizja „Grossdeutschland” znów miała stanąć na czele, a także
ponieść konsekwencje371.
Rozkazy na 14 lipca mówiły o przesunięciu osi natarcia na lewo
i współpracy z 3 Dywizją Pancerną podczas okrążenia Obojania od zachodu.
Okazało się, że historia lubi się powtarzać. Dywizja „Grossdeutschland”,
która 13 lipca zdołała zebrać większość swoich rozproszonych oddziałów,
zaatakowała o 4.00 nad ranem, posuwając się wśród połamanych drzew,
płonącego poszycia i rozsianych tu i ówdzie pól minowych prosto pod lufy
5 Korpusu Pancernego Gwardii i 10 Korpusu Pancernego. Niemiecka
pancerna grupa bojowa zamierzała obejść zniszczony las od zachodu
i kontynuować natarcie w kierunku północnym. Druga grupa bojowa
Dywizji „Grossdeutschland”, zorganizowana wokół batalionu dział
szturmowych, miała okrążyć las z drugiej strony. Kiedy przednie
niemieckie oddziały opuściły pozycje wyjściowe, znalazły się pod ciężkim
ostrzałem sowieckich czołgów, a następnie zostały zaatakowane na terenie
rzekomo kontrolowanym przez 3 Dywizję Pancerną. Dywizja ta, mająca
posuwać się naprzód po lewej stronie Dywizji „Grossdeutschland”, zaczęła
atak o 7.00, natrafiła na pole minowe i straciła dwa czołgi. Pozbawieni
wsparcia grenadierzy pancerni nie mogli złamać sowieckiej obrony. Gdy
Dywizja „Grossdeutschland” „poprosiła”, by 3 Dywizja Pancerna zebrała się
w sobie i zamknęła front, jej dowództwo wezwało wsparcie lotnicze.
W odpowiedzi usłyszało, że sztukasy są zajęte czym innym.
Sowiecki kontratak odepchnął niemiecką piechotę z 3 Dywizji
Pancernej, tymczasem jej czołgi, chcąc uniknąć pola minowego, ugrzęzły
w błocie. 3 Dywizja posuwała się powoli do przodu, napotykając coraz
większy opór. Luftwaffe w końcu przyszła z pomocą. Samoloty He​-111
z VIII Korpusu Lotniczego porzuciły swoje typowe zadania na tyłach
nieprzyjaciela, żeby bezpośrednio wesprzeć czołgi, i świetnie się spisały,
bombardując sowieckie pozycje na wprost 3 Dywizji Pancernej. Sześć
z coraz mniej licznych sztukasów zostało strąconych przez sowieckie
myśliwce i artylerię przeciwlotniczą. Jednak 3 Pułk Grenadierów
Pancernych z 3 Dywizji Pancernej dotarł do sowieckich pozycji na wzgórzu
nr 258.5 dopiero późnym popołudniem. Pozycje te zajął około 18.30,
ostatecznie oczyszczając drogę dla Dywizji „Grossdeutschland”.
Jej natarcie zostało zatrzymane około 11.00 przez niespodziewany atak
sowieckich czołgów z desantem piechoty, wspieranych przez katiusze
i artylerię. Jeden z batalionów niemieckiej 332 Dywizji Piechoty, który
miał przejąć pozycje okupowane przez czołgi Dywizji „ Grossdeutschland ”,
trafił na pustą przestrzeń. Sztab korpusu stracił łączność ze sztabem Dywizji
„Grossdeutschland”. Natarcie wznowiono dopiero o 17.30, dzięki
inicjatywie 3 Dywizji Pancernej i wewnętrznemu rozpędowi. Wysunięte
oddziały natychmiast znalazły się pod ostrzałem lokalnych, pospiesznie
rozmieszczonych sowieckich rezerw. Niemcy posunęli się o mniej więcej
półtora kilometra – zdecydowanie mniej, niż zamierzali. XLVIII Korpus
Pancerny zawiódł. 3 Dywizja Pancerna była wyczerpana. Dywizja
„Grossdeutschland” znajdowała się w podobnym stanie. Tylko garstka
panter była sprawna albo nadawała się do naprawy. Lotnicy stracili dwóch
dowódców grup – jeden z nich miał siedemdziesiąt osiem zwycięstw na
koncie, drugi odbył siedemdziesiąt lotów bojowych na sztukasach.
Sowiecka 1 Armia Pancerna borykała się z wieloma trudnościami, ale
zrobiła, co do niej należało372. 13 lipca Watutin odwiedził kwaterę główną
Katukowa i wszystkim gratulował. Oznajmił, że armia – biorąc pod uwagę
jej dokonania od 5 lipca – zasłużyła na status armii gwardyjskiej. Zdążył już
zresztą złożyć rekomendację w tej sprawie. Była to dobra nowina. Zła
dotyczyła uzupełnień, na które liczono: Stawka odmówiła wysłania choćby
jednego żołnierza, choćby jednego pojazdu. Oznaczało to, że trzeba jak
najszybciej przeprowadzić naprawy uszkodzonych czołgów i nakazać
powrót lżej rannych do jednostek. Na zakończenie Watutin przedstawił
jeszcze jedną dobrą wiadomość: 1 Armia Pancerna miała zostać wycofana
do odwodu, żeby przygotować się do swojej przyszłej roli w wielkiej,
letniej ofensywie.
16 lipca o godzinie 10.00 Watutin rozkazał Frontowi Woroneskiemu
„przejść do nieugiętej obrony obecnej linii”373. Zdanie to pokazuje, jak
sytuacja taktyczna, operacyjna i strategiczna na froncie wschodnim
zmieniła się w ciągu zaledwie dziesięciu dni. Rosjanie byli w stanie zastąpić
zmęczone walką formacje świeżymi oddziałami i utrzymać linię, choć
jeszcze nie radzili sobie ze skutecznymi atakami. Szansa, na którą liczył
Manstein, minęła bezpowrotnie.
IV

Watutin i Rotmistrow niepokoili się sytuacją na swojej lewej flance –


Manstein i Kempf patrzyli na nią z nadzieją. III Korpus Pancerny nacierał na
północno​-wschodniej osi, co spowodowało, że sowiecka 69 Armia znalazła
się w wąskim wybrzuszeniu między czołgami Breitha a Dywizją „Das
Reich”. Miała ograniczoną możliwość manewru, a odcięcie jej przez
niemieckie siły było całkiem realne. We wstępnych rozkazach wydanych 14
lipca Watutin polecił 69 Armii i 5 Armii Pancernej Gwardii rozgromić
Niemców. Po odrzuceniu retoryki na użytek Stawki za rzeczywistą misję
trzeba uznać próbę zapobieżenia niemieckiemu przełamaniu na flankach
nowo powstałego wybrzuszenia. Front Woroneski wzmocnił 69 Armię
pewną liczbą oddziałów artyleryjskich, dział przeciwpancernych i katiuszy.
Retorykę ataku podważały raporty napływające z linii frontu374. 81 Dywizja
Strzelców Gwardii przedstawiła typowe sprawozdanie. Ludzie byli fizycznie
wycieńczeni, pozbawieni wody i żywności przez trzy dni, jedna piąta z nich
nie miała broni. Inna dywizja strzelecka zgłaszała takie braki w koniach, że
musiała porzucić osiem dział i jedną czwartą swojego zapasu amunicji.
Stwierdzenia tego rodzaju niewątpliwie stanowiły pretekst do działania
dla oficerów politycznych. Aby przywrócić dyscyplinę, organizowano
oddziały blokujące, składające się z „gruntownie sprawdzonych” oficerów
i żołnierzy, których zadanie polegało na zatrzymaniu każdego, kto udawałby
się na tyły bez stosownego uprawnienia, oraz odesłaniu go na linię frontu.
Do 17 lipca odnotowano prawie siedem tysięcy obiboków. W szeregach
pozostało jednak wystarczająco dużo żołnierzy, aby utrzymać pozycje,
a jeśli już je oddawano, to wróg musiał drogo za to zapłacić, tak jak przez
cały 14 lipca w sektorze Breitha.
Grupa Operacyjna „Kempf” została poinformowana, że może – w końcu
– spodziewać się pomocy od 5 Dywizji Grenadierów Pancernych SS
„Wiking”. Do tej pory Breith musiał radzić sobie sam375. Wczesnym
rankiem 14 lipca III Korpus uderzył na północny zachód siłami 6 i 7
Dywizji Pancernej, z 19 Dywizją Pancerną zabezpieczającą lewą, czyli
zachodnią, flankę. Połączenie się z siłami Waffen SS stanowiło jedno
z zadań korpusu, ale jego głównym celem – zgodnie z wytycznymi operacji
„Roland” – było utworzenie i zamknięcie kotła, rozbicie lub
unieruchomienie sowieckich sił na południe od Prochorowki, a potem
wsparcie sił Waffen SS , tak aby mogły współpracować z XLVIII Korpusem
Pancernym w natarciu na Obojań. 6 Dywizja Pancerna, znajdująca się na
prawo od korpusu, miała zablokować ewentualne sowieckie natarcie
w okolicach Aleksandrowki, zająć miasteczko, a potem kontynuować atak
pancernej grupy bojowej w kierunku północno​-zachodnim. W zależności od
sytuacji 7 Dywizja Pancerna, zajmująca pozycje w centrum, miała wesprzeć
6 Dywizję lub samodzielnie ruszyć na Prochorowkę, podczas gdy 6 Dywizja
osłaniałaby jej prawą flankę. 19 Dywizja Pancerna, wyczerpana po walkach
poprzedniego dnia, miała utrzymać przyczółek mostowy i ruszyć za
Rosjanami, gdyby zaczęli się wycofywać na północ.
Punktem ciężkości natarcia miała być 6 Dywizja, na co wskazuje rozkaz
Breitha, by wszystkie sprawne tygrysy korpusu przydzielić właśnie do niej.
W sumie była to jednak kompania z 503 Batalionu Pancernego: osiem
tygrysów, wielokrotnie uszkodzonych, wielokrotnie naprawianych,
gubiących części, ale zdolnych jeszcze raz poprowadzić natarcie. Saperzy
oczyścili pola minowe. Grenadierzy pancerni znaleźli przejścia, które
przeoczyli Rosjanie. Pozostałe czołgi dywizji, batalion liczący około
dwudziestu czołgów Panzer III i IV, czekały na możliwość przełamania.
Czekały długo. Wysunięte pozycje w Aleksandrowce załamały się pod
ogniem z dział tygrysów i karabinów maszynowych – sowieccy strzelcy
ginęli pod gąsienicami, a T -34 eksplodowały od pocisków. Jednak potem
bezpośrednie zmagania czołgów stały się bardziej wyrównane i coraz
trudniej było przeć naprzód. Jeden z Rosjan zameldował, że niemiecki
czołg nawiązał kontakt radiowy przez linię frontu, próbując zwabić
w pułapkę T -34, który mu odpowiedział. Gdy niemieccy saperzy i żołnierze
piechoty przygotowywali zaimprowizowane przejazdy przez rowy
przeciwpancerne na drugiej linii sowieckiej obrony, czołgi zajęły się
ostrzeliwującymi je działami. Jeden z sowieckich artylerzystów tak opisał
konsekwencje chybionego strzału: „Zobaczyliśmy […] zwracającą się ku
nam wieżę. Następna rzecz, którą pamiętam, to że leżę na plecach…
Wróciłem i znalazłem […] skrawki munduru i krwawą miazgę”.
Dopiero wieczorem w kwaterze głównej Breitha odebrano meldunek
o zajęciu Aleksandrowki. Straty w ludziach i sprzęcie były już wtedy tak
duże, że najlepszym wyjściem byłoby przejście do obrony
i przegrupowanie. 6 Dywizja Pancerna w swoim sektorze posunęła się
naprzód oraz zniszczyła imponującą liczbę nieprzyjacielskich czołgów,
dział przeciwpancernych i innych armat. Ale do Prochorowki było jeszcze
daleko, podobnie jak do innych operacyjnie przydatnych celów. 19 Dywizja
Pancerna, wzmocniona batalionem grenadierów pancernych z 6 Dywizji
i batalionem z 88 Dywizji, również dobrze poradziła sobie ze szturmem
sowieckiej piechoty. Sukcesy te nie pokrywały się jednak z ambicjami
i zamierzeniami operacji „Roland”.
Z perspektywy żołnierzy III Korpus Pancerny parł do przodu z mozołem,
metr za metrem, w tempie, które nie miało nic wspólnego z wojną
błyskawiczną. Dowódcy korpusów i dywizji po przeciwnej stronie frontu
walczyli jednak z Niemcami na tyle długo, by zdawać sobie sprawę
z taktycznego zagrożenia, jakim były ich ostre niczym rapier przełamania.
Wasilewski, donosząc Stalinowi, że jednostki 5 Armii Pancernej Gwardii
„zachowują się wspaniale”376, nie mógł równie pochlebnie ocenić piechoty.
We wczesnych godzinach 15 lipca Watutin zareagował na destabilizację
sytuacji377, czyniąc Rotmistrowa i dowódcę 69 Armii osobiście
odpowiedzialnymi (co w Armii Czerwonej oznaczało możliwość egzekucji
w razie niepowodzenia) za natychmiastowy kontratak. Rozkaz nadszedł
o jeden dzień za późno. 69 Armia zaczęła już się wycofywać na nową linię
obrony378. Trufanow, osłaniając operację za pomocą dobrze
zsynchronizowanych kontrataków na niewielką skalę, przeprowadził jeden
z najsprawniejszych odwrotów w Armii Czerwonej. 15 lipca nad ranem
większość zagrożonych oddziałów zajęła już nowe pozycje.
Kwestią sporną pozostaje to, czy Rosjanie rzeczywiście zostali
otoczeni. Żukow też wydał rozkazy: w kontekście dużej ofensywy
w sektorze Orła i drugiej, planowanej nad rzekami Doniec i Mius na
południu, wycofanie się na krótkim odcinku w obliczu okrążenia było
akceptowalne. Większe konsekwencje miało z pewnością przekonanie
niemieckiego III Korpusu Pancernego, że Rosjanie zajmują nowe okopy i z
góry przygotowane zasadzki, podczas gdy oni po prostu się wycofywali.
Grenadierzy pancerni z Dywizji „Das Reich”379 zaatakowali 14 lipca
o godzinie 4.00, kierując się ku szosie na Praworot, a potem na
Prochorowkę, żeby połączyć się z III Korpusem Pancernym. Napotkali
jednak część grupy bojowej Trufanowa z 5 Armii Pancernej Gwardii. Przez
resztę dnia Niemcy i Rosjanie walczyli wręcz, od domu do domu. Drogę do
wsi Biełenichino, przez osadę i dalej przetarły grenadierom pancernym
sztukasy z VIII Korpusu Lotniczego. Nocą warsztaty Dywizji „Das ​Reich”
naprawiły tyle czołgów, że pułk pancerny dysponował setką maszyn. Jednak
te stosunkowo duże siły zostały zatrzymane podczas próby przełamania
przez zmasowany ogień dział przeciwpancernych. Dopiero bezpośrednie
wsparcie własnej artylerii i wyrzutni rakiet w połączeniu ze znacznie
wolniejszym tempem natarcia umożliwiło niemieckim czołgom dotarcie do
następnej wsi, Iwanowki. Była godzina 17.15. Ciężkie chmury zbierające
się na wschodzie przez całe popołudnie groziły deszczem, a około 19.00
zaczęło padać. Robiło się już ciemno. Ulewny deszcz ograniczył
widoczność. Drogi i pola – trudne do rozróżnienia – zamieniły się w gęste
błoto, w którym grzęzły czołgi, pojazdy półgąsienicowe i te na kołach.
Natarcie utknęło daleko od szosy na Praworot i jeszcze dalej od dywizji
Breitha.
14 lipca III Korpus Pancerny był najbliższy połączenia się z siłami
Waffen SS , gdy oddziały 7 Dywizji Pancernej – w przebłysku chwały
kampanii francuskiej z 1940 roku – zajęły niewielki punkt na mapie
podpisany Mało Jabłonowo, zanim same ugrzęzły na całą noc. 15 lipca
około godziny 6.00 nawiązały łączność radiową z Dywizją „Das Reich ”.
Próby wzmocnienia kontaktu spełzły na niczym z powodu błota, które
około południa uniemożliwiło też dywizji przesunięcie naprzód artylerii.
Paliwo i amunicja ugrzęzły jeszcze wcześniej. Luftwaffe przerzucała swoje
siły na północ w rejon Orła i otrzymała rozkaz uderzenia na sowieckie siły,
które gromadziły się sto siedemdziesiąt kilometrów dalej na wschód, za
rzeką Doniec. W ciągu dnia Dywizja „Das Reich” i 7 Dywizja Pancerna
zdołały wzmocnić łączność między sobą. Jednakże kocioł, który mogły
w ten sposób zamknąć, był pusty – zostały w nim tylko porzucone okopy,
czołgi i działa oraz kilku maruderów.
Krucha i zbędna w tej chwili ciągłość linii interesowała Mansteina
mniej, niż mogła, a nawet powinna. W ciągu dnia dowódca Grupy Armii
„Południe” dopracowywał i przerabiał plan swojej bitwy380. Utrzymanie się
Dywizji „Totenkopf” na przyczółku mostowym nad rzeką Psioł oraz udane,
choć ograniczone natarcie III Korpusu Pancernego i Dywizji „Das Reich”
utwierdziły Mansteina w przekonaniu, że sowiecki kontratak, który
spowodował początkowe skierowanie czołgów Waffen SS na wschód, został
odparty. Jak wyjaśnił potem Hothowi, stwarzało to możliwość uderzenia na
sowieckie siły na południe i zachód od rzeki Psioł oraz ich zniszczenia.
Dywizja „Totenkopf” miała nadal utrzymać przyczółek mostowy, ale już nie
jako odskocznię dla natarcia dalej na wschód, lecz jako zabezpieczenie
flanki i punkt obrotu. Połączone siły 4 Armii Pancernej i Grupy
Operacyjnej „Kempf” miały zepchnąć Rosjan ze wschodu na zachód na
całej długości frontu XLVIII Korpusu Pancernego i zagonić ich na tyły
sowieckich sił stojących naprzeciw LII Korpusu na dalekiej lewej flance
grupy armii. 12 lipca XXIV Korpus Pancerny zaczął się gromadzić
w rejonie Charkowa, skąd mógł dołączyć do walki po dwóch dniach od
otrzymania rozkazu. W tamtym czasie obejmował tylko dwie dywizje.
Jednak Dywizja SS „Wiking” i 23 Dywizja Pancerna miały razem ponad sto
czołgów, a więc powinny zapewnić siłę niezbędną do wykorzystania chaosu,
który miał powstać.
15 lipca wieczorem Manstein spotkał się z Hothem i Kempfem
w kwaterze głównej tego ostatniego. Poinformował ich o rozkazach, które
otrzymał od Hitlera, oraz o planach wprowadzenia ich w życie co do
intencji, choć nie co do litery. Dywizja „Das Reich” miała przejąć ​-
zorientowany na północ sektor 11 Dywizji Pancernej, a Dywizja
„Leibstandarte” – zająć pozycje za linią XLVIII Korpusu Pancernego jako
odwód taktyczny. 7 Dywizja Pancerna miała przejść z III Korpusu
Pancernego pod rozkazy Knobelsdorffa, aby umożliwić wzmocnienie
planowanego ataku. Dywizja „Totenkopf” miała utrzymać swoje pozycje.
Grupa Operacyjna „Kempf”, tymczasowo dowodzona przez Hotha, miała
ruszyć na północ w kierunku Dywizji „Totenkopf”. 11 Dywizja Pancerna
miała zastąpić Dywizję „Leibstandarte” na wschodniej flance, zasadniczo
spełniając funkcję odwodu w tym sektorze.
U podstaw planu Mansteina mogły leżeć dwa założenia. „Optymistyczne”
polegało na przyjęciu, że rezerwy Sowietów są już na tyle wyczerpane, że
po jednym solidnym ciosie zaczną się oni staczać ku klęsce.
„Pesymistyczna” wersja zakłada, że Manstein był zaniepokojony sytuacją na
froncie Modela i zdawał sobie sprawę z potęgi sowiec​kich sił
gromadzących się na wschodzie i południowym wschodzie. W związku
z tym uznał, że trzeba stworzyć przestrzeń i zgromadzić siły umożliwiające
mobilną, elastyczną obronę, której – jako dowódca – był prawdziwym
mistrzem. Można by to osiągnąć, przycierając Rosjanom nosa możliwie
mocno w możliwie krótkim czasie, a następnie zrywając kontakt
i wycofując się na południowy zachód.
Przedstawione rozkazy każą jednak powątpiewać w słuszność obu tych
interpretacji. Teren, po którym miały się poruszać dywizje Mansteina, od
początku nie był łatwy, a pociski artyleryjskie, gąsienice czołgów, bomby
powietrze​–ziemia i deszcz przemieniły go w prawdziwy tor przeszkód.
Wyczerpanie, tak widoczne u jednostek bojowych, dawało się zauważyć
również w jednostkach tyłowych, nie mówiąc o naczelnym dowództwie.
W zachowaniu Rotmistrowa i Watutina nic nie wskazuje na to, by pozostali
obojętni wobec tak dużego przegrupowania sił nieprzyjaciela. Wreszcie,
sowieckie rezerwy w sektorze kurskim, taktyczne umiejętności sowieckich
dowódców i siła bojowa sowieckich żołnierzy oznaczały, że XXIV Korpus
Pancerny raczej nie zdoła wskrzesić ​ofensywy Mansteina – o ile, rzecz
jasna, Hitler zezwoliłby na jego użycie.
Co więcej, Front Woroneski wybiegał już myślą naprzód, do swojej roli
w ofensywie planowanej przez Stawkę na osi Biełgorod–Charków381.
Operacja „Rumiancew”, nazwana tak na cześć bohaterskiego dowódcy
z czasów osiemnastowiecznych wojen rosyjsko​-tureckich, miała zniszczyć
nie tylko 4 Armię Pancerną, ale także główny trzon grupy armii Mansteina:
6 Armię i 1 Armię Pancerną. Geograficznie ostatecznym celem było
Morze Czarne, prawie czterysta kilometrów dalej. Nawet w początkowych
stadiach operacja zaplanowana na taką skalę nie mogła się skupić na wąskim
wycinku frontu382.
Ostatecznie o zaniechaniu planowanej przez Mansteina rewizji
„Cytadeli” zadecydowały wydarzenia w sektorze XLVIII Korpusu
Pancernego383. 15 lipca o godzinie 5.30 3 Dywizja Pancerna po raz kolejny
weszła do lasu Tołstoje. Zatrzymały ją deszcz, błoto i ostrożność. W tym
czasie Rosjanie powoli się wycofywali. Dywizja „Grossdeutschland”,
zajmująca pozycje w centrum, początkowo znalazła się w podobnej sytuacji,
potem jednak napotkała opór tak duży, że przez większość dnia tkwiła
w miejscu. 11 Dywizja Pancerna z trudem zdołała utrzymać swoje pozycje,
nieustannie atakowana przez Sowietów. Pod koniec dnia Niemcom udało
się zepchnąć nieprzyjaciela mniej więcej na jego pozycje z 12 lipca.
Wszystkie trzy dywizje Knobelsdorffa były jednak na krawędzi wyczerpania
po dziesięciu dniach nieprzerwanej walki. Tymczasem siła bojowa Rosjan
pozostała w zasadzie niezmieniona. Nastroje w kwaterze głównej
Knobelsdorffa były posępne, a wzajemne oskarżenia zaczęły się pojawiać
nawet w oficjalnych dokumentach. Korpus mógł w najlepszym razie
pozostać na swoich pozycjach, a nie myśleć o wyprowadzaniu ataku.
Wariant Mansteina ostatecznie znalazł się w sferze niezrealizowanych
planów związanych z operacją „Cytadela” 16 lipca384. Tego dnia dywizje
„Leibstandarte” i „Das Reich” miały ustanowić „główne linie bojowe” tam,
gdzie stały, a więc, innymi słowy, przejść do defensywy. Rozkaz został
wydany w kontekście operacji „Roland”, a sztab korpusu prowadził
drobiazgowe przygotowania do następnej serii przegrupowań, gdy odebrano
dalekopis od Grupy Armii „Południe”: „Führer rozkazuje natychmiastowe
wycofanie II Korpusu Pancernego SS i jego możliwie najszybszą
koncentrację na zachód od Biełgorodu”. O 19.30 4 Armia Pancerna
nakazała zniszczenie wszystkich materiałów wojennych na polu walki.
Ostatnie wcielenie operacji „Cytadela” odeszło w cień. Jednak decyzja
Hitlera o odwołaniu wcześniej udzielonej Mansteinowi zgody na
kontynowanie natarcia nie miała w sobie nic spontanicznego. Stalin
i Stawka385 chcieli jak najszybciej rozpocząć ofensywę na południu. Żukow
nie zgłaszał wprawdzie zastrzeżeń, ale zwrócił uwagę, że Fronty Woroneski
i Stepowy będą potrzebowały kilku dni na odpoczynek i przegrupowanie,
zanim będą mogły odgrywać przewidziane dla nich role. To oznaczało, że
trzeba odwrócić uwagę Niemców. Dlatego 17 lipca Front Południowo​-
Zachodni uderzył na 1 Armię Pancerną, a Front Południowy zaatakował 6
Armię nad rzeką Mius386. Nie były to ataki pozorowane ani dywersyjne
w niemieckim rozumieniu. Były to operacje na pełną skalę, prowadzone
przez szpice gwardyjskich armii strzeleckich oraz korpusów pancernych
i zmechanizowanych, wspierane przez lotnictwo, siły pancerne i artylerię,
którym nadmiernie rozciągnięty nieprzyjaciel nie mógł się przeciwstawić.
Hitler i Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych nie wiedzieli jeszcze, że
Sowieci planują sekwencję ofensyw na całym froncie wschodnim – była to
kolejna spektakularna porażka niemieckiego wywiadu – ale zrozumieli to,
co oczywiste387. Ofensywa w rejonie Orła nie była lokalnym,
odosobnionym przedsięwzięciem mającym przerwać operację „Cytadela”.
Żadna struktura ani żaden plan nie mógł się oprzeć zagrożeniom, które
Armia Czerwona mogła teraz stwarzać. Operacja „Cytadela” była próbą
odzyskania inicjatywy. Teraz nie tylko ona znalazła się im Eimer („w
wiadrze”), ale cały południowy sektor był w niebezpieczeństwie. Pierwszą
i oczywistą reakcją było rzucenie do walki XXIV Korpusu Pancernego
w funkcji brygady ogniowej. Drugą – długie i uważne przyjrzenie się
sektorowi Orła. Hitler, oprócz rozkazu zakończenia operacji „Cytadela”
wydanego 13 lipca, wysłał też Modelowi instrukcje, w których nakazał mu
przywrócić pierwotną linię frontu. Komenda ta okazała się nierealna, gdy
sowiecki Front Centralny zaczął naciskać na prawą flankę Modela,
a Bagramian wzmocnił siły atakujące lewą flankę świeżym korpusem
pancernym. Rzucone do walki wyczerpane dywizje niemieckie stopniały tak
bardzo, że Model musiał odwołać dowódcę dywizji pancernej, który
odmówił wyprowadzenia kontrataku, bo uznał go za samobójstwo.
W niektórych sektorach zostały już tylko dywizje pierwotnie
zabezpieczające tyły, które poradziłyby sobie z zabijaniem cywilów, ale nie
z T -34.
[^]
To, że niemiecki front w rejonie Orła nie załamał się, wynikało w dużej
mierze z faktu, że Model zlekceważył rozkaz Hitlera, zakazujący tworzenia
drugiej linii obrony. Jeszcze przed natarciem na Kursk Model zainicjował
przygotowanie serii umocnień, które w chwili rozpoczęcia operacji
„Kutuzow” były czymś więcej niż kreskami na mapie. Model umiejętnie i z
zimną krwią rozgrywał swoje nie najmocniejsze karty, rzucając rezerwy do
boju bateriami i batalionami, tylko w takiej sile, jaka była niezbędna, żeby
stępić i osłabić sowieckie ataki. Decydującym narzędziem w jego ręku była
jednak Luftwaffe388.
Tylko 18 lipca 1 Dywizja Lotnicza odbyła tysiąc sto lotów bojowych,
z których połowę trzeba przypisać sztukasom i samolotom szturmowym.
Następnego dnia pierwsze czołgi Bagramiana wyłoniły się z lasu, a Niemcy
uderzyli o świcie. Sztukasy, henschele i Fw​-190 leciały tak nisko, że pilot
jednego z Hs​-129 wleciał swoim samolotem w czołg, który próbował
zniszczyć. Doświadczenie i pogłoski nauczyły już sowieckich czołgistów
wszystkiego, co powinni wiedzieć o niemieckich samolotach szturmowych.
Niektóre załogi próbowały uników, rozpraszając się we wszystkich
kierunkach. Inne po prostu porzucały czołgi. 19 lipca 1 Dywizja Lotnicza
przypisała sobie zniszczenie stu trzydziestu pięciu sowieckich czołgów.
Z sowieckich raportów wynika, że 20 lipca 1 Korpus Pancerny miał już
tylko trzydzieści trzy czołgi. Piloci uważali, że udało im się zapobiec
„drugiemu Stalingradowi”. Model, na którym trudno było zrobić wrażenie,
pogratulował im pierwszego udanego zatrzymania ofensywy pancernej
wyłącznie z powietrza.
19 lipca Front Briański rzucił do ataku 3 Armię Pancerną Gwardii.
Ponad siedemset pojazdów pancernych, przy wsparciu 15 Armii Lotniczej,
do wieczora posunęło się o trzynaście kilometrów i nie przestawało
strzelać. Pomimo bezpośredniej „zachęty” ze strony Stalina planowane
przełamanie przerodziło się w bitwę na wyczerpanie. Słabość sił
naziemnych Model rekompensował lotnictwem. Średnie bombowce
Luftwaffe odbywały nawet po pięć lotów dziennie, a działa przeciwlotnicze
kaliber 88 mm wykorzystywane do walki z wojskami pancernymi zniszczyły
ponad dwieście czołgów. Sowieckie i niemieckie myśliwce walczyły
o dominację w powietrzu – w jednym z raportów odnotowano, że sowiecki
pilot wylądował w pobliżu zestrzelonego Me​-109 i pojmał jego pilota.
Istotne było to, że bezwzględne przerzucanie i wykorzystywanie samolotów
niemieckiej 1 Dywizji Lotniczej wiązało się z przemęczeniem pilotów
i zwiększeniem strat w załogach. Zginęło wtedy nieproporcjonalnie dużo
weteranów i dowódców eskadr, których nie można było szybko zastąpić.
V

Już 16 lipca, znów wbrew rozkazom, nad rzeką Desną, u podstawy łuku,
Model zaczął przygotowywać pozycje na wypadek odwrotu. 20 lipca Hitler
zakazał dalszego wycofywania się Grupy Armii „Środek”. Model poprosił
Klugego, żeby wpłynął na Führera tak, by zmienił zdanie389. Aktualnych
pozycji nie dało się już utrzymać. Burza rozpoczynająca się w sektorze
Mansteina oznaczała przerzucenie tam sił lotniczych wcześniej czy później.
Strategiczne i polityczne położenie Niemców w teatrze
390
śródziemnomorskim stawało się coraz gorsze . Alianci szli przez Sycylię,
a Mussolini tracił nie tylko kontakt z rzeczywistością, ale i władzę. 19 lipca
Hitler odbył z nim ostateczną i bardzo jednostronną rozmowę391. 23 lipca
Duce został obalony i aresztowany. We Włoszech znajdowało się wówczas
szesnaście niemieckich dywizji. Czy miały bronić kraju, czy go okupować?
A może jedno i drugie? Jednak niezależnie od rozwoju sytuacji nie można
ich było przerzucić na front wschodni. Brytyjscy i amerykańscy historycy,
mocno zakorzenieni w kulturach morskiej potęgi, łatwo przeoczają też
wpływ, jaki wywarła na Niemców aliancka dominacja – bo nie można tu
mówić po prostu o przewadze – na morzu oraz ich prawie mitologiczna
możliwość uderzenia w dowolnym miejscu o dowolnej porze. Pod
względem operacyjnym i strategicznym Trzecia Rzesza znalazła się nagle
między przeciwnikami zachowującymi się bardzo podobnie: jeden
znajdował się na morzu, a drugi na lądzie.
22 lipca Hitler przyzwolił na elastyczną obronę na froncie Modela. 26
lipca wezwał Klugego392 i poinformował go, że II Korpus Pancerny SS ma
bezzwłocznie zostać przerzucony do Włoch, podobnie jak inne,
niewskazane jeszcze dywizje. Oznaczało to także konieczność
natychmiastowej ewakuacji łuku orłowskiego. Kiedy wstrząśnięty Kluge
wspomniał, że pozycje na wypadek takiego rozwoju wydarzeń nie zostały
jeszcze przygotowane, Hitler powtórzył rozkaz. 28 lipca Naczelne
Dowództwo Wojsk Lądowych (OKH ) wydało szczegółowe instrukcje.
W odpowiedzi na południową ofensywę Armii Czerwonej niemieckie
naczelne dowództwo i Führer nie tylko rozproszyli uzupełnienia, na które
tak długo czekał Manstein, ale także rdzeń 4 Armii Pancernej. Dywizja SS
„Wiking” została przydzielona do 1 Armii Pancernej. 23 Dywizja Pancerna
została wysłana nad rzekę Mius. Za nią ruszył II Korpus Pancerny SS ,
z wyjątkiem Dywizji „Leibstandarte”, którą wysłano ostatecznie do Włoch.
Dywizja „Grossdeutschland”, szybko wycofana z linii, początkowo udała się
na północ, by wzmocnić Grupę Armii „Środek”. Na poziomie taktycznym
rozwiązanie operacji „Cytadela” przebiegło nadspodziewanie gładko.
W oficjalnych raportach i prywatnej korespondencji, od korpusów po
kompanie, daje się wyczuć ulgę związaną z opuszczeniem pól śmierci
„Cytadeli”. Z sowieckiego punktu widzenia wydarzenia przebiegały na tyle
zgodnie z planem, że ścigania wycofujących się Niemców nie uznano za
konieczne. Zwłaszcza Front Woroneski był tak mocno pokiereszowany, że
nawet oddani sprawie komuniści potrzebowali chwili wytchnienia –
podobnie jak unioniści po bitwie pod Gettysburgiem.
To samo można powiedzieć o Mansteinie. Rozkazy Hitlera sprawiły, że
ponownie miał walczyć w tak dobrze znany mu sposób, a więc przeciw
Rosjanom i własnym przełożonym. We wspomnieniach zanotował swoje
ówczesne spostrzeżenia. Rosjanie stojący naprzeciw jego grupy armii mieli
siedmiokrotną przewagę w ludziach i sprzęcie, co dawało im możliwość
uderzenia w dowolnie wybranej chwili. Mieli też takie możliwości
uzupełniania strat, jakich Trzecia Rzesza mieć nie mogła. Niemcy wciąż
mieli przewagę jakościową, choć malała ona szybko, w miarę jak ubywało
doświadczonych żołnierzy na froncie, dowódców kompanii i oficerów
polowych. Od początku operacji „Cytadela” do końca sierpnia Grupa Armii
„Południe” straciła trzydziestu ośmiu dowódców pułków i co najmniej
dwustu pięćdziesięciu dwóch dowódców batalionów. Takich skarbów trzeba
używać ostrożnie, wykorzystywać je do maksimum, zamiast obsadzać nimi
stracone pozycje i przyczółki. W swojej doktrynie wojennej Niemcy
zwykle nie przejmowali się nadmiernie liczbami. Na wyższych szczeblach
dowodzenia ceniono gotowość do zapomnienia o szansach i zdania się na
własną virtus. Jeśli miało to oznaczać starcia z przełożonymi
i podwładnymi – niech tak będzie. Prawdziwym atutem Niemców393,
przynajmniej w ich oczach, byli właśnie tacy generałowie jak Erich von
Manstein. „Jeżeli – poinformował Zeitzlera – Führer wierzy, że ma
lepszego dowódcę grupy armii czy lepsze etatowe dowództwo grupy armii,
o lepszych nerwach od naszych […], okazujących więcej inicjatywy, […]
czy przewidujących bardziej przejrzyście rozwój sytuacji od nas, to
z przyjemnością jestem gotowy przekazać takiemu moje stanowisko”. Na
zakończenie oznajmił: „Dopóki jednak jestem na tym stanowisku, muszę
mieć także możliwość zrobienia użytku z mojej głowy”.
Przez kilka dni Grupa Armii „Południe” prowadziła wojnę w stylu
Mansteina394. Dywizje Waffen SS odzyskały sektor nad rzeką Mius. 1 Armia
Pancerna z powodzeniem wyprowadziła lokalną kontrofensywę. Manstein
i jego sztab pomylili się jednak, szacując czas potrzebny Sowietom do
wyprowadzenia ataku na pełną skalę. Stronę sowiecką ogarnął chaos. Straty
poniesione podczas operacji „Cytadela” uzupełniano bezładnie, jeśli
w ogóle. Rozkazy na piśmie pojawiały się zwykle dwa dni po rozpoczęciu
ataku, a Armia Czerwona nie miała sprzętu pozwalającego na płynny
przepływ informacji ustnej. Tak czy inaczej, operacja „Rumiancew”
rozpoczęła się na dobre 3 sierpnia. Uczestniczyło w niej dziewięć armii,
dwie armie pancerne i dwie armie lotnicze. Sektor wyjściowy został dobrze
wybrany. Jego obrońcy, nadal wyczerpani po operacji „Cytadela”, przez dwa
ostatnie tygodnie ciągle się wycofywali – nie na przygotowane pozycje, ale
szukając schronienia, gdzie się dało. Logistyka i zaopatrzenie tych
oddziałów niemieckich były niewiele lepsze niż u Rosjan. Pod względem
uzupełnień, zwłaszcza dla piechoty, sytuacja Niemców była znacznie gorsza.
W ciągu jednego dnia Front Woroneski uczynił w niemieckiej linii
trzynastokilometrową wyrwę, między 4 Armią a Grupą Operacyjną
„Kempf”. Było to stosowne zamknięcie „Cytadeli”, mowa pożegnalna
odnowionej Armii Czerwonej. Był to również dopiero początek.
Przez następne dwa miesiące Manstein wzmacniał sektor po sektorze,
a sowiecka ofensywa stale się rozszerzała. Dywizje „Totenkopf”, „Das
Reich” i znów pospiesznie przerzucona „Grossdeutschland”, nieugięci
weterani operacji „Cytadela”, odegrały kluczową rolę w tym
jednokierunkowym procesie. Kupowały dni – ale nie czas. Jak ujął to
Robert Citino: „Mapy sytuacyjne były usiane czerwonymi strzałkami
wskazującymi na zachód”395. 8 lipca Zeitzler złożył niezapowiedzianą
wizytę Mansteinowi396, który przedstawił mu dwie możliwości. Trzeba było
albo przerzucić nie mniej niż dwadzieścia dywizji do Grup Armii
„Południe” i „Środek”, albo kontynuować odwrót w kierunku Dniepru.
Kiedy Hitler zgodził się na uzupełnienia w sile sześciu dywizji, Manstein
uznał to za grę na zwłokę. Zamiast rzucić wszystkie dostępne dywizje, by
utrzymać front w południowej Rosji, Hitler trząsł się, gdzie alianci uderzą
w rejonie Morza Śródziemnego – zdaniem Mansteina było to „równie
nieprawdopodobne, jak nieistotne”.
Ewakuacja łuku orłowskiego postępowała pomyślnie, a 27 sierpnia
Hitler poleciał do Winnicy397, gdzie spotkał się z Mansteinem. Po krótkiej
wymianie zdań, feldmarszałek przedstawił alternatywę: należy albo
natychmiast wzmocnić Grupę Armii „Południe” co najmniej dwunastoma
dywizjami, albo porzucić Zagłębie Donieckie. Według Mansteina Hitler
zgodził się dostarczyć mu wszystkie siły, jakie tylko uda się przerzucić
z innych sektorów w Związku Sowieckim. W kontekście szykujących się
następnych sowieckich ofensyw na niewiele by się to zdało. Man​stein
wymienił doświadczenia z Klugem, który otrzymał podobną odpowiedź. 2
września przestrzegł Zeitzlera, że czekanie z uzupełnieniami do czasu
otwarcia drugiego frontu przez aliantów grozi natychmiastową katastrofą na
wschodzie. 3 sierpnia Kluge i Manstein spotkali się z Hitlerem
w Rastenburgu (Kętrzynie). Obaj byli zgodni, że trzeba albo znacząco
wzmocnić ich grupy armii, albo rozpocząć „operacje mobilne” –
eufemizmem tym określili zorganizowany odwrót osłaniany za pomocą
lokalnych kontrataków. Tym razem Hitler w ogóle nie chciał
współpracować – odmówił swoim podwładnym wsparcia i inicjatywy.
Jeszcze mniej chętnie słuchał ich sugestii, by w obliczu pojawiających się
problemów – strategicznie rozległej wojny na Wschodzie i perspektywy
wojny na dwa fronty majaczącej na Zachodzie – utworzyć jedno naczelne
dowództwo.
Nieustępliwość Hitlera była wynikiem rozwoju wydarzeń po drugiej
stronie kontynentu. 3 sierpnia brytyjska 8 Armia wylądowała w Kalabrii, na
czubku włoskiego buta. Tego samego dnia Włochy podpisały zawieszenie
broni z aliantami. 7 września Manstein poinformował Naczelne Dowództwo
Wojsk Lądowych (OKH ), że jeżeli natychmiast nie podejmie się
stosownych działań, to Grupa Armii „Południe” może „stracić kontrolę nad
sytuacją”. Następnego dnia Hitler zjawił się w kwaterze głównej Mansteina
– zachowanie co najmniej niespodziewane, niczym przyjście góry do
Mahometa. Manstein złożył wyczerpujący meldunek, kreśląc w nim
sytuację swojej grupy armii. Hitler zgodził się na odwrót 6 i 1 Armii
Pancernej oraz ponownie obiecał uzupełnienia dla 4 Armii Pancernej
i Grupy Operacyjnej „Kempf”, przemianowanej teraz na 8 Armię.
Powtórzył tę obietnicę, wsiadając do samolotu.
Po spotkaniu Manstein wysłał wiadomość, w której jeszcze raz wskazał
na potrzebę szybkiego i dużego przegrupowania sił na froncie wschodnim
oraz między wschodnim teatrem wojny a jego innymi arenami. Tego
samego dnia, 9 września, brytyjskie oddziały powietrznodesantowe zajęły
Tarent, a część amerykańskiej 5 Armii wylądowała w Salerno. 14 września
Manstein poinformował OKH , że jeśli nie wyrazi zgody na odwrót, to cała
grupa armii wycofa się za Dniepr z jego rozkazu. W odpowiedzi polecono
mu nie podejmować żadnych działań do czasu skonsultowania ich
z Hitlerem. Manstein zażądał więc rozmowy z Führerem398, przy której
obecny byłby tylko Zeitzler. Następnego dnia poleciał do Rastenburga
(Kętrzyna), gdzie przedstawił swoje racje z nieco innej strony. Wycofanie
się za Dniepr ukazał jako konsekwencję niedotrzymania wcześniejszych
obietnic przysłania uzupełnień i niewykonania rozkazów w tej sprawie.
Manstein uznał jednak za pewne, że rozkazy, które on sam zamierzał wydać
następnego dnia, zostaną wykonane. Nie było wątpliwości, jak miały one
brzmieć.
To nie było już rzucenie Hitlerowi rękawicy pod nogi, ale uderzenie go
nią po twarzy. Biograf Mansteina słusznie uznał, że żaden dyktator nie może
pozostać obojętny wobec takiego wyzwania399. Również żaden
demokratyczny przywódca nie może ze spokojem zaakceptować takiego
zachowania – przychodzi tu na myśl spór Trumana z MacArthu​rem podczas
wojny koreańskiej. Mając do wyboru zdymisjonowanie Mansteina, Hitler
wyraził zgodę na wycofanie wojsk za Dniepr. Ponownie wspomniał też
o uzupełnieniach. Jednak nawet gdyby zdecydował się pozbawić okupowane
regiony garnizonów, to nie byłoby czasu na przerzucenie ich do Związku
Sowieckiego. W „Twierdzy Europa” było też coraz mniej spokojnych
sektorów. Za ironiczny kontrapunkt wypada uznać fakt, że przerzucona do
Włoch w czerwcu 16 Dywizja Pancerna była 14 sierpnia bliska zepchnięcia
desantu w Salerno do morza400.
Co najmniej od połowy lipca Kluge i Manstein działali według jednego,
wspólnego schematu. Byli zgodni, że sytuacja Trzeciej Rzeszy z punktu
widzenia strategii i wielkiej strategii była na tyle rozpaczliwa, że zmienić
należało strukturę dowodzenia Wehrmachtu. Celem bezpośrednim było
opanowanie sytuacji w Z SRS , a długoterminowym – zakończenie wojny
w możliwy do przyjęcia sposób. Był to niemiecki odpowiednik
kompromisowego pokoju. Tajemnicą poliszynela było, że oba sztaby
w mniejszym lub większym stopniu zdawały sobie sprawę z oporu
dowódców. Pułkownik Rudolf von Gersdorff ze sztabu wywiadu Grupy
Armii „Środek” posunął się nawet do próby zamordowania Hitlera401, gotów
poświęcić się w samobójczym zamachu bombowym. Napisał, że Kluge
wysłał go do Mansteina z propozycją. Gdyby zamach się udał, Kluge miał
zaoferować koledze stanowisko szefa sztabu generalnego Wehrmachtu,
innymi słowy, naczelne dowództwo sił zbrojnych.
Gersdorff był na tyle ostrożny, że mówił o potrzebie zjednoczenia
dowództwa i ukrócenia dążeń Hitlera do kontrolowania wszystkiego.
Manstein przyznał mu rację, po czym stwierdził, że Hitler nie darzy go
zaufaniem, zwłaszcza od czasu, gdy „obca propaganda” przypisała mu
pragnienie zawłaszczenia dowództwa dla siebie. Tylko Kluge albo
feldmarszałek Gerd von Rundstedt byli na tyle godni i wpływowi, żeby
zwrócić się do Hitlera z tego rodzaju propozycją. Według dziennika
Gersdorffa dyskusja przybrała ostrzejszy ton, gdy zasugerował
Mansteinowi, że feldmarszałkowie powinni pójść do Hitlera i przystawić
mu pistolet do piersi – przypuszczalnie Gersdorff powiedział to
metaforycznie. Manstein miał odpowiedzieć, że pruscy feldmarszałkowie
się nie buntują, a ta jego wypowiedź stała się symbolicznym wyrazem
mentalności całego starszego korpusu oficerskiego. Manstein uważał, że
usunięcie Hitlera doprowadziłoby tylko do chaosu. Zapewnił jeszcze
Klugego, iż on sam będzie zawsze wiernie trwał przy prawowitej władzy
państwowej.
Z punktu widzenia Mansteina w jego wypowiedzi kryło się przekonanie,
że wojna nie została jeszcze przegrana – nie do końca. W swoich
pamiętnikach wielokrotnie powtarzał, że walczy o Remis​-Frieden. „Remis”
to słowo kojarzone raczej z szachami i sportem. Wojna sowiecko​-
niemiecka i ogólnie niemieckie działania podczas II wojny światowej nie
mieszczą się w żadnej z tych kategorii. Jak ów remis miałby zostać
osiągnięty za pomocą polityki? Jakie byłyby jego warunki? Na ten temat
„prosty żołnierz” po prostu milczy.
Alternatywna interpretacja mogłaby zakładać powszechne wśród
starszych oficerów Wehrmachtu po 1942 roku zawężenie pola widzenia,
dobrowolne koncentrowanie się wyłącznie na bezpośrednich problemach,
uprawnione granie na zwłokę. W kwestii charakteru było to
odzwierciedlenie „jednostronnego akcjonizmu”402, by użyć terminu
ukutego przez Isabel Hull, a więc takiego połączenia intelektu, woli
i brawury, które pozwala znaleźć najlepsze wyjście z rozpaczliwej sytuacji.
Tym górnolotnym odniesieniom do Pieśni o Nibelungach towarzyszyła też
zapewne świadomość, że w przypadku przegranej pułkownicy i generałowie
zostaną pucybutami i chłopcami na posyłki – ci, którym się poszczęści,
rzecz jasna. Czy przysięga jest jednostronna403 ? Czy może wolno – albo
wręcz trzeba – interpretować ją w kontekście: komu się ją składa i w jaki
sposób jest wykorzystywana?
Łatwiej było o tym nie myśleć, łatwiej było walczyć. Grupa Armii
„Południe” i Grupa Armii „Środek”, wycofując się, zostawiały za sobą
spaloną ziemię404. Ani Manstein, ani Model, ani Kluge nie uważali za
konieczne zasięgać w tej sprawie rady przełożonych. Ich apologeci
twierdzą, że po prostu naśladowali postępowanie Sowietów w pierwszych
miesiącach operacji „Barbarossa”. Zresztą po Stalingradzie sam Führer
stworzył precedens, rozkazując w razie odwrotu niszczenie wszystkiego, co
materialnie przydatne, oraz wywiezienie wszystkich mężczyzn między
piętnastym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia. Nie było to już zwykłe
podpalanie wsi i grabienie domów, ale systematyczne niszczenie tego – jak
ujął to Manstein – co mogłoby zapewnić nieprzyjacielowi osłonę lub
schronienie, tego, co w jakikolwiek sposób mogłoby wspomóc sowiecki
wysiłek wojenny. W wojnie totalnej oznaczało to po prostu wszystko.
Zdewastowano setki kilometrów kwadratowych. To, co nie spłonęło,
zostało wysadzone w powietrze. Jako okupanci Niemcy powinni chronić
ludność cywilną. Zamiast tego tysiące ludzi musiały pójść na zachód z tym,
co dały radę unieść – w przeciwnym razie groziła im egzekucja, jako
podejrzanym o udział w partyzantce, albo po prostu rozstrzelanie. Jeden
z żołnierzy Mansteina stwierdził, że Rosjanie „nie powinni znaleźć nic
prócz gruzów”405.
Teczek opisanych jako „Protesty” i „Odmowy” jest w niemieckiej,
skrupulatnie prowadzonej dokumentacji podejrzanie mało. Ważne było
utrzymanie kontroli nad dokonywanymi zniszczeniami. Niemieccy
żołnierze nie byli zwykłymi opryszkami. Wiara w to wymagała
orwellowskiego poziomu dwójmyślenia. Wymagała też – jak każde dwój​-
myślenie – odrzucenia tych elementów umysłu i ducha, które są niezbędne
generałom na najwyższych szczeblach dowodzenia.
Manstein prowadził odwrót z całym profesjonalizmem. Armia Czerwona
deptała Grupie Armii „Południe” po piętach. Watutin tak podsumował
motywację Mansteina: „Palą nasz chleb”406. Sowieccy żołnierze dobrze
wiedzieli, co to głód. Zanim Grupa Armii „Południe” dotarła nad Dniepr407,
zostało jej niespełna trzysta sprawnych czołgów. Dywizje frontowe liczyły
średnio tysiąc ludzi; przeciętna długość sektora wynosiła około dwudziestu
kilometrów. Żołnierze byli tak zmęczeni i apatyczni, że – jak zameldowała
elitarna Dywizja „Grossdeutschland” – było im obojętne, czy zastrzelą ich
Sowieci, czy ich właśni oficerowie.
Grupa Armii „Środek” była w podobnym stanie. We wrześniu 1944 roku
jeden z dowódców armii stwierdził, że liczba żołnierzy w jego formacji
spadła do siedmiu tysięcy. Wypadek samochodowy, do którego doszło 12
października, wyeliminował Klugego – już nigdy nie wrócił na front
wschodni. Niemcy zdołali ustabilizować linię tylko dlatego, że Rosjanie
wrócili do taktyki, przy której bitwy o Passchendaele i pod Sommą jawią
się jako wyrafinowane. Jednak gdziekolwiek Armia Czerwona parła
naprzód, robiła to z ogromną determinacją, dążąc do ostatecznego
zakończenia wojny za wszelką cenę.
Wnioski

Przełomy

Ocena i umieszczenie bitwy pod Kurskiem w szerszym kontekście wymaga


rozważenia rozległego spektrum zagadnień. Przede wszystkim – statystyki.
Sowieci przypisali sobie zniszczenie prawie dwóch tysięcy ośmiuset
niemieckich czołgów i dział bojowych. Niemieckie archiwa podają liczbę
około dwustu pięćdziesięciu. Tylko dziesięć z nich stanowiły tygrysy.
Podobne badania w sowieckich archiwach wykazują stratę pięciuset
trzydziestu sześciu czołgów dla Frontu Centralnego, między tysiąc
dwieście a tysiąc trzysta dla Frontu Woroneskiego i posiłków, które
otrzymał z Frontu Stepowego. W sumie Sowieci stracili między tysiącem
sześciuset a dwoma tysiącami pojazdów pancernych – stosunek ich strat do
strat niemieckich wynosi więc mniej więcej osiem do jednego. Ponad
pięćdziesiąt cztery tysiące Niemców odnotowano jako zabitych, rannych
albo zaginionych. Rosyjskie straty przekroczyły w sumie trzysta
dwadzieścia tysięcy408.
Liczby okazują się pomocne w konfrontacji z głównymi mitami
związanymi z bitwą pod Kurskiem. Niemiecka armia na froncie wschodnim
nie wykrwawiła się na śmierć ani nie została „zdemodernizowana” z powodu
poniesionych podczas operacji „Cytadela” strat w ludziach i sprzęcie.
Tygrysy były panami pola walki, gdziekolwiek się pojawiły. Nawet często
pogardzane ferdynandy w sektorze Modela odgrywały nieocenioną rolę, gdy
używano ich właściwie, jako dział przeciwpancernych. Kwestie
niematerialne i nienamacalne to osobna historia. Czy spojrzeć na to
w kontekście niemożliwego do zastąpienia doświadczenia bojowego, które
przepadało wraz ze śmiercią lub ranami żołnierzy, czy też pewności siebie
utraconej w konfrontacji, po której to Rosjanie stali, a Niemcy musieli
przyklęknąć na jedno kolano – po Kursku Niemcy musieli odpowiadać na
sowiecką inicjatywę.
Z punktu widzenia Armii Czerwonej Kursk był jedną z najkrwawszych
i najmniej wyrafinowanych bitew, która wciągnęła korpusy i armie
pierwotnie będące częścią planowanej przez Stawkę wielkiej ofensywy oraz
odsunęła sowieckie zwycięstwo o następny rok. Czy potraktować to jako
funkcję sowieckiego systemu, bezwzględnego przetrzebienia starszego
korpusu oficerskiego przez Stalina w latach klęski, czy niemieckiej taktyki
i operacyjnej biegłości – Kursk pokazał, czym Armia Czerwona miała się
stać, a nie czym wtedy była.
Co się tyczy Prochorowki, narracje obu stron mówiące o zwycięstwie są
prawdziwe, ale zarazem niepełne. Dywizje Waffen SS odniosły taktyczne
zwycięstwo 12 lipca – Prochorowka nie była cmentarzyskiem tygrysów, ale
złomowiskiem T -34. Z operacyjnego punktu widzenia palma pierwszeństwa
należy się jednak Armii Czerwonej. Prochorowka pochłonęła to, co
Niemcy mieli jeszcze do oddania. Punktem zwrotnym operacji „Cytadela”
był nie 12, ale 13 lipca, kiedy Niemcy rozpaczliwie i na próżno, jak
ogłuszony bokser, miotali się, żeby odzyskać choćby lokalną inicjatywę.
Operacje „Kutuzow” i „Rumiancew” miały ich powalić.
Prowadzi to do następnego mitu, określanego często mitem zwycięstwa,
któremu odmówiono szansy zaistnienia. Choć może lepiej nazwać go
mitem niemieckiego XXIV Korpusu Pancernego. Od początku operacji
„Cytadela” Manstein uważał tworzące tę formację dywizje za niezbędne do
zwycięstwa i uznawał ich nieobecność na polu bitwy za główną przyczynę
klęski. Z wyjątkiem kluczowej roli, jaką Dywizja SS „Wiking” i 23 Dywizja
Pancerna odegrały w ustabilizowaniu frontu dwóch pozostałych armii
Mansteina w chwili rozpoczęcia sowieckiej ofensywy, nic nie wskazuje, że
mogłyby one zrobić coś więcej, że ich włączenie do walki nie byłoby po
prostu wysłaniem dwóch kolejnych niezastępowalnych dywizji
zmechanizowanych do ograniczonej strefy bojowej – z której i tak
zostałyby wycofane.
Z całego niniejszego tekstu wynika, że Erich von Manstein jednak nie
był hazardzistą. Gdyby grywał w pokera, pamiętałby, być może,
o najważniejszych zasadach tej gry: trzeba wiedzieć, kiedy grać, a kiedy
spasować; kiedy wyjść z gry, a kiedy z niej uciec. Podobnie jak generał Lee
pod Gettysburgiem Manstein został przy stole o jedno rozdanie za długo.
Winston Churchill widział w bitwie pod Kurskiem zapowiedź upadku
niemieckiej armii na froncie wschodnim. Niniejsza książka pokazuje ją jako
przełom na wielu poziomach. Cztery z nich mają największe znaczenie. Pod
względem instytucjonalnym bitwa ta była punktem przecięcia się dwóch
najgroźniejszych wojennych machin, jakie kiedykolwiek widziano,
zbudowanych jednak według zasadniczo odmiennych paradygmatów. Armia
Czerwona postrzegała wojnę naukowo, kierując się abstrakcyjnymi,
zdroworozsądkowymi regułami, przez co była uzależniona od planowania.
Dla Niemców wojna była sztuką, a osiągnięcie mistrzostwa wymagało
posiadania swego rodzaju odpowiednika wyczucia estetycznego.
Fingerspitzengefühl, Tuchfühlung i tym podobne terminy są
wszechobecne w niemieckiej literaturze wojskowej – eufemizmy
oznaczające wyrobioną i ukierunkowaną intuicję.
Paradygmat to nie to samo co gorset. W latach międzywojennych
Związek Sowiecki opracował koncepcje działań opartych na mobilności
wykraczające daleko poza opisy w niemieckich podręcznikach. Ukute
w Armii Czerwonej teorie głębokich operacji przeprowadzanych na wielu
poziomach i w kontekście połączonych broni to blitzkrieg avant la lettre.
Niemieckie kampanie w latach 1939–1940, a w jeszcze większym stopniu
operacja „Barbarossa”, uwzględniały synergistyczną kalkulację wybiegającą
o wiele dalej niż przewidywania nieprzyjaciela. Kiedy jednak mgła wojny
sprowadzała kampanię, bitwę czy potyczkę do podstaw, żołnierze sięgali do
swoich najgłębszych korzeni. Związek Sowiecki, do głębi wstrząśnięty
niemieckimi sukcesami z 1941 roku, odwołał się do swojego systemu,
planując skomplikowane operacje, aby pokonać i zniszczyć Wehrmacht, tak
jak mistrz szachowy gromi kiepskiego gracza, nie przywiązując specjalnej
wagi do szczegółów rozgrywki. Niemcy, zaskoczeni na drodze do
Smoleńska, uciekali się do heroicznej improwizacji, która w środku
rosyjskiej zimy nakazywała uznać dywizje pancerne z kilkoma sprawnymi
czołgami i kilkoma setkami żołnierzy piechoty za w pełni skuteczną siłę
bojową.
Bitwa pod Kurskiem toczyła się po dwóch latach bolesnej nauki na
własnych i cudzych błędach. W pozytywnym i negatywnym sensie nic nie
było już takie samo jak w czasie operacji „Barbarossa” i pod Stalingradem.
Pod Kurskiem elity spotkały się twarzą w twarz, dobrze rozumiejąc naturę
zbliżającego się starcia i mając szansę przygotowania go na swój własny
sposób. Ograniczony teatr działań bojowych stał się areną pojedynku. To
wymagało skupienia – żaden z uczestników starcia nie mógł od początku
narzucić swojej doktryny wojennej ani woli. Tu potrzeba było umiejętności:
potknięć i błędów nie można było naprawić, korygując parametry bitwy. Tu
potrzeba było woli: która ze stron miała tyle pewności siebie i zimnej krwi,
by wytrwać przez pięć ostatnich minut? Jaki miał być wynik? Perycentrum
i apocentrum czy raczej impas, tak jak w 1916 roku – Verdun czy Somma?
Bitwa pod Kurskiem nakreśliła wstępny wariant odpowiedzi i otworzyła
drzwi do nowej rzeczywistości. Po operacji „Cytadela” nie było już pozycji,
którą Niemcy zdołaliby obronić, żadnej linii, którą zdołaliby utrzymać, o ile
tylko Armia Czerwona była gotowa zapłacić stosowną cenę za jej zajęcie
lub przełamanie.
Drugi przełom związany z Kurskiem odnosił się do fundamentalnej
rekonfiguracji niemieckiej armii. II wojnę światową rozpoczynała jako
narzędzie ataku i wykorzystywania sukcesów. System dowodzenia opierał
się na niezależnym autorytecie. Dowódcy przydzielano misję, ale sposób
jej wypełnienia był jego sprawą. Było to odbicie systemu szkolenia
i edukacji, opartego na założeniu, że inicjatywa i umiejętność ​adaptacji
zwykle przynoszą pożądane skutki na każdym poziomie. Było to również
odbicie powszechnej kultury wojskowej zbudowanej wokół sztabu
generalnego. Wreszcie, trzeba w tym widzieć odzwierciedlenie
przychylnego spojrzenia na kreatywność, agresję i umiejętność
podejmowania ryzyka w imię dużych zysków.
Mentalność ta łączyła się ze strukturą instytucjonalną opartą na
technicznie wyspecjalizowanych formacjach w obrębie masy. W latach
trzydziestych opracowano pojazdy umożliwiające zwiększenie siły bojowej,
wykorzystujące silniki spalania zamkniętego i komunikację radiową, które
sprzyjały tworzeniu się elity – nie w rasowym i ideologicznym rozumieniu
Waffen SS , nie na podstawie selekcji najlepszych jak wśród brytyjskich
i amerykańskich komandosów, nawet nie na gruncie dowiedzionej
skuteczności bojowej jak w sowieckich dywizjach gwardyjskich, ale raczej
funkcjonalnej elity opierającej się na wyuczonych umiejętnościach jak
w dywizjach pancernych i grenadierów pancernych. Strukturę tę wzmocniły
długoterminowe konsekwencje ostro krytykowanego traktatu wersalskiego.
Zakaz przeprowadzania poboru i ograniczenie przemysłu wojennego
zmusiły Niemcy do zmobilizowania większości armii jako piechoty.
Przemieszczała się ona na wozach ciągniętych przez konie, wyszkolenie
było właściwie znikome, a uzbrojenie zależało od tego, co zdołały
dostarczyć przeciążone fabryki lub co udało się złupić na podbitych przez
Rzeszę terenach.
Sukces tej armii zależał w dużej mierze od jej jakości, ale w równym
stopniu od uległości nieprzyjaciół. W 1943 roku Armia Czerwona nie była
już uległym wrogiem. Kursk był ostatnią dużą ofensywą niemiec​kiej armii
na poziomie operacyjnym. Do zakończenia wojny miała już prowadzić
przede wszystkim działania defensywne. Robiła to doskonale, co jest pewną
anomalią. Państwa z zasady przystępują do wojny z taką armią, jaką mają.
Armie z zasady walczą za pomocą takich narzędzi, jakimi dysponują. Armia
amerykańska nigdy nie pokonała wewnętrznego rozdarcia między
mobilnością a siłą ognia. Brytyjskie niedociągnięcia w operacjach
połączonych broni były pewną stałą od ewakuacji Dunkierki do
przekroczenia Renu. Jednak po Kursku niemiecka armia przekształciła się
na swoich dwóch głównych frontach.
Do pewnego stopnia proces ten stanowił odzwierciedlenie nalegań
Hitlera, by dowódcy w swoich raportach opisywali szczegóły operacyjne –
i jasno stwierdzali, jeżeli nie udało im się wykonać rozkazów.
Przywiązywanie coraz większej wagi do dowodzenia na każdym, nawet
najniższym szczeblu, wynikało z coraz większej ilości informacji. Prawie
natychmiastowa komunikacja możliwa dzięki nowoczesnym systemom
łączności radiowej i telefonicznej dawała Hitlerowi, ale też wszystkim
starszym oficerom bezpośredni dostęp do podlegających im dowódców.
Nie oznaczało to automatycznego zmniejszenia się niemieckiej
skuteczności operacyjnej. Początkowo najczęstszą odpowiedzią na
zwiększenie się ofensywnych możliwości Armii Czerwonej była elastyczna
obrona Ericha von Mansteina: oddać trochę pola, pozwolić
nieprzyjacielowi się rozciągnąć, a potem na niego uderzyć. Gdy manewry
tego rodzaju stały się niemożliwe wskutek zwiększenia się liczebności
i elastyczności Sowietów, nowe pokolenie weteranów frontu wschodniego,
na przykład Erhard Raus i Walther Model, opracowało strefową obronę
połączonych broni, która pod względem taktycznym krzyżowała szyki Armii
Czerwonej aż do ostatecznego upadku Niemców w 1945 roku – a była to
obrona w dużej mierze zależna od komunikacji, która uruchamiała
inicjatywę na wyższych szczeblach dowodzenia.
Pod względem sprzętu niemiecka armia wprowadziła „technologię
plutonową”409, która zmieniła oblicze pola bitwy. Szybkostrzelne M G-42;
karabiny automatyczne M P ​-43 i Sturmgewehr 44, do tego pancerzownice
Panzerfaust i Panzerschreck umieszczały niemiecką piechotę na poziomie,
do którego reszta świata miała dojść po kilku dziesięcioleciach. Pantery
i tygrysy w rozwiniętych wersjach, wyposażone w działa o dużej prędkości
wylotowej pocisków i strome pancerze, doskonałe radia i celowniki
optyczne łączyły siłę bojową z wytrzymałością na trafienia w znacznie
większej mierze niż czołgi w innych armiach. Właśnie pod Kurskiem te
groźne pojazdy pancerne zaczęły przechodzić od paradygmatu ofensywnego
do defensywnego.
Kursk był również przełomem dla Związku Sowieckiego. Można go
uznać za pierwszy etap ostatecznego wielkiego strategicznego projektu
Stalina, który od początku wojny dążył do ofensywy na całym froncie.
Poprzednie wersje jego planu upadały z powodu kiepskiej koordynacji,
niedociągnięć logistycznych, ograniczonych umiejętności taktycznych –
i niemieckiej siły bojowej. Z sowieckiego punktu widzenia łuk kurski był
strategiczną pułapką, w której umieszczono przynętę – im więcej sił
Niemcy rzucą do walki tutaj, tym bardziej odsłonią się na flankach.
Operacyjnie Grupa Armii „Środek” przywróciła linię frontu. Na południu
w tym samym czasie Manstein przeprowadził zorganizowany odwrót za
Dniepr. Opisał tę „heroiczną epopeję” w swoich pamiętnikach. Rosjanie
drogo okupili pierwsze zwycięstwa na Ukrainie, gdzie stracili ponad półtora
miliona ludzi. W październiku seria ataków przeprowadzonych przez Armię
Czerwoną po drugiej stronie Dniepru przygotowała grunt dla trzeciego
przełomu: sowieckiego pożegnania.
Miejsca przeprawy przez Dniepr były znakami taktycznego postępu
Armii Czerwonej410. Elastyczność, której zapowiedź przyniosła operacja
„Cytadela”, w całej pełni ujawniła się, gdy w ciągu tygodnia ponad
dwadzieścia przyczółków mostowych, czasem sięgających nawet
pięćdziesięciu kilometrów w głąb terytorium wroga, przecięło nie do końca
przez Niemców ustanowioną linię obrony na rzece. W listopadzie Front
Woroneski uderzył na Kijów, wyzwalając „matkę rosyjskich miast”. Jak ujął
to Watutin, ta operacja łączyła „szybkość i zdecydowanie”, które chciał
zobaczyć już w czasie „Cytadeli”. 24 grudnia Armia Czerwona znów
uderzyła: cztery fronty, trzy miliony dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi
i dwa tysiące sześćset czołgów prowadzących zsynchronizowane działania.
Niemcy, niszcząc wszystko na swojej drodze, posuwali się na zachód tak
szybko, jak mogli. Sowieckie szpice odcięły sześćdziesiąt tysięcy ludzi
w jednym kotle, a prawie trzy razy tyle w drugim. Niemcy dwukrotnie
w epicki sposób wyrwali się z okrążenia. Żadna z tych operacji nie
zatrzymała ofensywy, która – zanim straciła rozpęd – zrobiła
osiemdziesięciokilometrowe wyrwy w niemieckiej linii obronnej, co
doprowadziło Hitlera do obsesji trwania na pozycjach i decydująco
wpłynęło na strategiczne plany Stawki w następnych osiemnastu
miesiącach. Plan ten opierał się na serii wzajemnie wzmacniających się
ofensyw strategicznych, które miały ruszyć na początku 1944 roku i być
prowadzone na różnych osiach. Rosyjskie relacje mówią o systemie411,
w którym jedno uderzenie kilku frontów w sektorze leningradzkim i drugie
na Ukrainie miały przygotować grunt pod trzecie: operację „Bagration”,
potężny cios wymierzony w Grupę Armii „Środek” z zamiarem
unicestwienia niemieckich sił w tym sektorze oraz zmuszenia ich do
odwrotu lub wystawienia się na ryzyko okrążenia na północy i południu.
Kryła się za tym koncepcja zarówno polityczna, jak i strategiczna. Gdyby
sukces zrodził kolejny sukces, droga do Berlina i Europy Zachodniej
mogłaby się otworzyć, zanim Brytyjczycy i Amerykanie stanęliby na
kontynencie.
Szczegółowa analiza nowo udostępnionych danych – wykonana przede
wszystkim przez Davida Glantza – ukazuje bardziej złożony
i oportunistyczny wzorzec strategiczny, w którym nowe misje i cele miały
być przydzielane po zrealizowaniu pierwotnych zadań. Trudno stwierdzić,
czy celem poszczególnych inicjatyw było wykorzystanie powodzenia
według zasad blitzkriegu, polepszenie perspektyw na przyszłość,
systematyczne ofensywy, czy może po prostu zdezorientowanie Niemców –
zwłaszcza że działania, które się nie powiodły, szybko znikały w czeluściach
niepamięci Związku Sowieckiego. Ostateczny wynik był taki sam: złożone
i wciąż nadmierne rozciągnięcie w przestrzeni coraz bardziej
ograniczonych zasobów Wehrmachtu. Niezależnie, czy uzna się je za popis
fechtunku wytrawnego szermierza, czy za śmierć zadawaną tysiącem
pchnięć, działania, które zaprowadziły Armię Czerwoną nad Odrę i do
Budapesztu, były tak samo spektakularne, jak wiele innych w dziejach
wojskowości. 26 lutego 1944 roku Leningrad został wyzwolony. Operacja
„Bagration” rozpoczęła się 22 czerwca i zmiotła Grupę Armii „Środek”,
wymazując ponad trzydzieści dywizji z niemiec​kiego ordre de bataille.
W grudniu południe Związku Sowieckiego było wolne od Niemców, a ci,
którym udało się przeżyć, próbowali utrzymać Budapeszt, znajdujący się
u bram Trzeciej Rzeszy. Dwutorowe natarcie na stolicę Hitlera w ostatnich
miesiącach wojny może się wręcz wydać rozczarowujące.
Strategia Związku Sowieckiego zasadzała się na trzech filarach412.
Pierwszym było trwałe przekonanie Stalina, że jeżeli dostatecznie mocno
uderzy się na Niemców w każdym możliwym miejscu, ich obrona w końcu
gdzieś się załamie – i to tak bardzo, że nie będzie można tego naprawić.
Drugim były szybkość i zaskoczenie, wszechobecne w przedwojennych
regulacjach i trwale obecne w głowach planistów. Trzecim była ogólna
niezdolność dowódców polowych do zadecydowania, kiedy i gdzie nastąpi
zdecydowane przełamanie – każdy z nich chciał być tym, który tego dokona.
W 1944 roku sowieccy dowódcy frontowi cieszyli się swoim statusem
i bali się go utracić. Postawy te kreował i kontrolował przywódca, uznający
samego siebie za wszechwładnego. Mając historię po swojej stronie, Stalin
przeniósł centrum wydarzeń aż do Berlina.
Jednym z rezultatów Kurska była również instytucjonalna transformacja
Armii Czerwonej, która początkowo była maczugą, by z czasem stać się –
może nie rapierem – ale na pewno kataną. Rosyjscy dowódcy uczyli się
koordynowania działań na poziomie teatrów wojennych oraz poruszania się
bez nieplanowanych przerw i przystanków typowych dla sowieckich
ofensyw przed Kurskiem. Amerykańskie jeepy przekazane na mocy umowy
lend and lease ułatwiały komunikację; amerykańskie dwuipół​tonowe
ciężarówki pokazały, na czym polega niezawodność w zaopatrzeniu.
Współpraca lotnictwa i sił lądowych cały czas się polepszała, podobnie jak
celność ognia artyleryjskiego. Do nadrobienia było jednak bardzo dużo,
dlatego zachodnie standardy ciągle wydawały się nieosiągalne. Niemniej
w 1944 roku armat, katiusz i samolotów szturmowych Ił​-2 było
wystarczająco dużo, by minimalna wydajność okazała się wystarczająca.
Pod względem technicznym znacząco rozwinęły się przede wszystkim
siły pancerne413. W kwietniu 1943 roku do służby trafiły T -34
z mocniejszymi działami. Armata kaliber 85 mm na polu bitwy pozwalała
im konkurować z panterami i tygrysami, groźnym przeciwnikiem niemiec​-
kich maszyn stał się również ciężki czołg IS ​-2. Opatrzony inicjałami
Józefa Stalina czołg był wyposażony w działo kaliber 122 mm, najcięższą
armatę czołgową II wojny światowej. Pojawiła się nowa generacja dział
szturmowych z armatami kaliber 122 mm i 152 mm, zamontowanymi na
kadłubach czołgów. Pierwszy raz użyto ich pod Kurskiem – szybko
przylgnęło do nich określenie zwierboj, czyli „łowca zwierząt”. Do 8 maja
1945 roku ich łupem padło wiele tygrysów i panter.
W wielu opracowaniach znaczenie sił zmechanizowanych Armii
Czerwonej w latach 1944–1945 przysłania fakt, że pod względem
doktrynalnym główną bronią pozostawała jednak piechota. Taktyka
połączonych broni, zmasowany ostrzał artyleryjski, bezpośrednie wsparcie
lotnicze – wszystkie one wyrastały z potrzeb piechoty. Jeszcze pod koniec
1943 roku tylko mniej więcej trzysta tysięcy z czterech milionów żołnierzy
sił lądowych służyło w formacjach mobilnych. Pod względem
technologicznym piechota pozostawała daleko w tyle za czołgistami,
artylerzystami i lotnikami.
Masowe straty z lat 1941–1943 zmienił również sposób tworzenia
jednostek piechoty414. Około miliona więźniów gułagów zostało
wcielonych do armii. Kurczące się szeregi Rosjan skłaniały do szukania
uzupełnień w sowieckiej części Azji i podbitych regionach na zachodzie
kraju. ​P olityczna prawowierność takich rekrutów bywała kwestionowana
z powodów rasowych w przypadku Azjatów i z obawy przed faszystowskimi
wpływami wśród Ukraińców i Białorusinów. Pewien zrozpaczony kapitan
biadał: „Nie wiedzą zupełnie nic o walce, dyscyplinie wojskowej,
prawdziwym duchu żołnierskim”415. W latach 1944–1945 piechota Armii
Czerwonej nie tylko „sprzątała” po czołgach. Pod koniec wojny, zwłaszcza
w czasie walk na ulicach Wiednia, Berlina i dziesiątek innych miast Trzeciej
Rzeszy, jej żołnierze byli przeciwnikami bardziej zdeterminowanymi
i groźniejszymi niż piechurzy brytyjscy czy amerykańscy.
Kolejny przełom wynikający z bitwy pod Kurskiem wiązał się
z determinacją. Bodaj od średniowiecza wojny prowadzone na Zachodzie
powodowały kształtowanie się kultury przystosowania416, niepogarszania
spraw bardziej niż to konieczne. Od zasady tej częściej odstępowano, niż jej
przestrzegano, lecz wciąż na nowo powracała, nawet w trakcie wojen
domowych i powstań, czy to wśród zawodowych żołnierzy, czy naprędce
umundurowanych cywilów. Od pierwszych dni operacji „Barbarossa”
postępowanie Niemców na froncie i na tyłach otwarcie zaprzeczało owej
kulturze przystosowania, nawet na najbardziej podstawowym poziomie. Pod
Prochorowką czołgista z Dywizji „Leibstandarte” zauważył, że sowiecki
żołnierz walczył dzielnie, ale wzięty do niewoli „trząsł się jak mysz”417. Bez
cienia ironii ten sam czołgista opisał grupę jeńców, czterdziesto- albo
pięćdziesięcioosobową, idącą na tyły pod strażą jednego tylko żołnierza
Waffen SS . „Zapytaliśmy go, czy się nie boi. »Bać się?« – odpowiedział
pytaniem na pytanie. – »Popatrzcie«”. Strażnik powiedział coś po rosyjsku.
Dwóch jeńców wypadło z szyku. „Esesman puścił im w brzuch serię
z pistoletu maszynowego i zawołał: »No i widzicie, jak bardzo się boję«”.
Rosyjscy żołnierze wywodzili się ze społeczeństwa i kultury, gdzie
znoszenie i zadawanie bólu było na porządku dziennym. Ćwierć wieku
sowieckich rządów zinstytucjonalizowało i uwiarygodniło tę mentalność,
doprowadzając ją do pewnego wyrafinowania. 10 lipca samobieżne działo
przeciwpancerne Dywizji „Leibstandarte” zniknęło w lesie. Jego
czteroosobowa załoga została pojmana. Rosjanie kazali każdemu Niemcowi
powiedzieć, ile ma lat. Najmłodszego oszczędzili, a pozostałych trzech
zastrzelili418.
Często wskazuje się, że po Kursku brutalność obu stron uległa zmianie
i stała się powszechna. Z sowieckiej perspektywy wojna była – jak ujął to
Stalin – „sprawiedliwą i patriotyczną wojną wyzwoleńczą”419. Niezależnie
od złożonych początków konfliktu nie pytano, kto kogo zaatakował 22
czerwca 1941 roku, podobnie jak nie można było przypisać Amerykanom
ataku na japońską flotę w porcie 7 grudnia 1941 roku. Narrację
samoobrony wzmacniały opowieści o niemieckim barbarzyństwie. W Armii
Czerwonej znali je wszyscy, powtarzano je podczas posiedzeń politycznych,
na stronach gazet i w audycjach radiowych; zachęcano do zapamiętywania
zauważonych aktów okrucieństwa i odpłacania za nie. Tym, którzy
potrzebowali namacalnych dowodów, dostarczały ich Ukraina i Białoruś –
zdewastowane w stopniu zaskakującym nawet dla tych, którzy przeżyli
wielki głód. Przepustki i urlopy należały do rzadkości. Jeżeli ktoś trafił na
front, to już tam zostawał. Listy dochodziły od przypadku do przypadku,
a wspomnienia blakły. Horyzonty i oczekiwania sowieckich żołnierzy
kurczyły się w miarę trwania wojny. Im bliżej granic Trzeciej Rzeszy była
Armia Czerwona, tym wyraźniejszy stawał się charakterystyczny dla jej
żołnierzy mem. Jego podstawę stanowiła wściekłość na Niemców, którzy
zaatakowali i ograbili Związek Sowiecki, choć ich poziom życia był
nieporównanie wyższy. Jego matrycą było poczucie niczym
nieskrępowanego triumfu. „To było cudowne życie – wspominał pewien
porucznik – […] łupy, wódka, brandy, dziewczyny na każdym kroku”. Zakres
owego poczucia triumfu był szeroki. Cywil czy żołnierz, Niemiec czy
robotnik zmuszony do pracy – nie miało to w zasadzie znaczenia. Gwałty,
pobicia, zabójstwa, deportacje nie były przypadkowe. Stanowiły ostateczną,
powszechną i bezpośrednią manifestację wojny totalnej.
Niemcy także przeszli transformację pod względem moralności
i zachowania. Od 1941 roku w kulturze frontowej wykształciło się
połączenie oportunizmu z obojętnością, zakorzenione we wzorcu
twardości. Twardość to nie okrucieństwo czy fanatyzm. Najlepiej rozumieć
ją jako inteligencję nastawioną na cel, który trzeba osiągnąć, i to
niezależnie od kosztów. To nastawienie umysłu, dzięki któremu mógł
zaistnieć przede wszystkim brutalny oportunizm, będący trwałym aspektem
wojny.
Po Kursku, gdy rozpoczął się wielki odwrót, twardość, opisywana
wcześniej jako centralny element kultury frontowej Wehrmachtu, legła
u podstaw szerzej pojmowanej misji o charakterze moralnym i wojskowym.
Niemieccy żołnierze uważali, że bronią zachodniej cywilizacji420,
niemieckiego narodu, a nie tylko własnych domów przed – jak ujął to Hoth
w jednej ze swych notatek – „azjatyckim sposobem myślenia
i prymitywnymi instynktami”, rozniecanymi i wzmacnianymi przez
żydowsko​-bolszewickich intelektualistów. Na Zachodzie przeciwnicy
nazistowskiego reżimu mogli mówić o porzuceniu walki i otwarciu frontu.
Na Wschodzie walka toczyła się do ostatnich dni, a nierzadko również po
oficjalnym zakończeniu wojny.
Wojna przybiera dwie podstawowe formy. Jedna to zestawianie mocnych
i słabych stron w decydujących momentach. Druga to próba sił i woli, walka
na wyczerpanie. Bitwa pod Kurskiem była dla frontu wschodniego punktem
przełomowym, po którym nie było już odwrotu.
Podziękowania

Niniejszą książkę pisałem dosyć długo. Pragnę podziękować mojej


rodzinie, kolegom z Colorado College i studentom za to, że mężnie znieśli
proces jej tworzenia. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję pod adresem
Gretchen Boger, której profesjonalizm i entuzjazm w czasie dwóch lat
pracy na naszym wydziale przypomniały mi, dlaczego wybrałem ten zawód.
Chciałbym też podziękować kierowniczce naszego biura, Sandy Papudze, za
jej życzliwość i zdrowy rozsądek.
Dziękuję wydawnictwu Random House za cierpliwe oczekiwanie na
gotowy tekst oraz za profesjonalizm, gdy rękopis wreszcie do nich trafił.
Redaktorowi należy się szczególna pochwała – nie uwierzyłbym, że potrafię
popełnić tyle błędów faktograficznych i spłodzić tyle niejasnych zdań! Za
błędy, które jeszcze pozostały, ponoszę wyłączną odpowiedzialność.
Wyrazy uznania należą się też pracownikom Tutt Library, a zwłaszcza
Diane Armock kierującej wypożyczalnią międzybiblioteczną. Kathy Barbier
i Rob Citino szczodrze dzielili się swoją wiedzą i zachęcali mnie do
pisania. Wreszcie Sam Lerman, z którym współpracowałem w Colorado
College przy kursie dotyczącym terroryzmu. Sam, ta książka jest dla
Ciebie. Obyś kiedyś napisał lepszą.
Wskazówki bibliograficzne

Nie jest to formalna bibliografia, ale przewodnik, w którym przywołałem,


moim zdaniem, użyteczne i ciekawe materiały. Znalazły się w nim przede
wszystkim pozycje anglojęzyczne lub przetłumaczone na język angielski.
Najlepsze ogólne wprowadzenie to: M. K. Barbier, Kursk. The Greatest
Tank Battle, 1943 (London: Amber Books, 2002)[7]. Opracowanie to warte
jest uwagi ze względu na swoją dokładność, wyważenie i czytelność;
zawiera doskonałe omówienie operacji „Cytadela”. Podobną książką jest:
Will Fowler, Kursk. The Vital 24 Hours (London: Amber Books, 2005). To
dobrze napisane przeglądowe opracowanie z doskonałym materiałem
ilustracyjnym i wartościowymi dodatkami. Czytelnikom, którzy mają
trochę mniej czasu, polecam dwie pozycje: Geoffrey Jukes, Kursk. The
Clash of Armour (New York: Ballantine Books, 1969); oraz Mark Healy,
Kursk 1943. The Tide Turns in the East (Oxford: Osprey Publishing,
1992)[8]. Obie należą do uznanych serii: książka Jukesa do Ballantine’s
Illustrated History of World War II , a opracowanie Healy’ego do Osprey
Campaign Series. Obie książki są też dobrze napisane, obie w chwili
publikacji przedstawiały najnowszy stan badań. Obie są przyjemnie krótkie
i pozostają użyteczne, a materiał ilustracyjny u Healy’ego doskonale
uzupełnia tekst.
Z całościowych opracowań na temat bitwy pod Kurskiem zdecydowanie
wybija się następująca praca: Lloyd Clark, The Battle of the Tanks. Kursk,
1943 (London: Headline Reviews, 2011), oparta w dużej mierze na
wywiadach i relacjach. Ze starszych prac podobnego rodzaju warta uwagi
jest książka Robina Crossa, The Battle of Kursk. Operation Citadel 1943
(London: Penguin Group, 2002), wciąż użyteczna relacja, czerpiąca ze
wspomnień kombatantów. Dla równowagi można zajrzeć do
skoncentrowanego na kwestiach operacyjnych opracowania Waltera S.
Dunna Jr. Kursk. Hitler’s Gamble, 1943 (Westport, CT : Praeger
Publishers, 1997).
Wśród opracowań naukowych w dalszym ciągu bezkonkurencyjne
pozostaje dzieło Davida M. Glantza i Jonathana M. House’a The Battle of
Kursk (Lawrence: University Press of Kansas, 1999), które otworzyło
nowe perspektywy badawcze, w wyszukany sposób czerpiąc
z niedostępnych wcześniej sowieckich archiwów. Zawarte w nim wywody
i analizy nadal opierają się próbom modyfikacji. Szczodrze przywoływane
liczby i statystyki bywają trudne w odbiorze, ale nigdy nie są uciążliwe.
Z niemieckiej perspektywy Kursk został pokazany w książce Marka
Healy’ego Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–
17 July 1943 (Stroud: History Press, 2008).
Francuscy historycy zainteresowali się Kurskiem niedawno, z bardzo
dobrym skutkiem. Książka Jeana Lopeza, Koursk. Les quarante jours qui
ont ruiné la Wehrmacht (5 juillet–20 aout 1943) (Paris: Economia, 2011),
to doskonała analiza napisana przez najlepszego we Francji znawcę frontu
wschodniego. Popularnonaukowe czasopismo „Champs de Bataille:
Seconde Guerre Mondiale” ukazujące się w latach 2012–2013 miało trzy
numery specjalne zatytułowane Koursk 1943. Wykresy, tabele i ilustracje
czynią tę pozycję szczególnie wartościową.
W szerszym kontekście wydarzeń z 1943 roku pokazuje operację
„Cytadela” Robert M. Citino w The Wehrmacht Retreats. Fighting a Lost
War, 1943 (Lawrence: University Press of Kansas, 2012)[9]. Aparat
naukowy w książce jest niemal tak samo przydatny jak tekst główny. Jako
uzupełnienie książki Citina warto przeczytać Die Ostfront 1943/44, pod
redakcją Karla​-Heinza Friesera. Jest to tom 8 opracowania Das Deutsche
Reich und der Zweite Weltkrieg (Münich: Deutsche Verlags​-Anstalt,
2007), zarazem jeden z lepszych tomów w serii i zdecydowanie najlepsze
źródło informacji na temat straconego roku na często pomijanym froncie.
Krytykę reżimu i jego powojennych fałszerstw zawiera natomiast: Boris V.
Sokolov, The Battle for Kursk, Orel, and Charkov. Strategic Intentions
and Results, w: Gezeitenwechsel im Zweiten Weltkrieg?, pod redakcją
Rolanda Foerstera (Hamburg: Verlag E. S. Mittler & Sohn, 1996), s. 69–88.
Ten, kto szuka tradycyjnych studiów pisanych z perspektywy
uczestników, powinien sięgnąć po następujące pozycje: Ernst Klink, Das
Gesetz des Handelns. Die Operation »Zitadelle«, 1943 (Stuttgart:
Deutsche Verlags​-Anstalt, 1966); oraz tłumaczoną The Battle for Kursk,
1943. The Soviet General Staff Study, pod redakcją Davida M. Glantza
i Harolda S. Orensteina (London: Frank Cass Publishers, 1999).
Spośród specjalistycznych opracowań na temat samego Kurska trzeba
wymienić przede wszystkim następujące książki: Valeriy Zamulin,
Demolishing the Myth. The Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July
1943. An Operational Narrative, tłum. na język angielski i redakcja Stuart
Britton (Solihull: Helion & Co., 2011), oraz George M. Nipe, Blood, Steel,
and Myth: The ​I I S S ​-Panzer​-Korps and the Road to Prochorowka, July
1943 (Stamford, CT : RZ M Publishing, 2011). Każda z tych książek to
kopalnia szczegółowych informacji. Obie zostały oparte na niedostępnych
wcześniej materiałach, a tłumaczenia archiwaliów w opracowaniu Zamulina
czynią je szczególnie wartościowym. Kursk. The German View (New York:
Da Capo Press, 2002) Stevena H. Newtona to równie ważna antologia
powojennych sprawozdań pisanych przez starszych oficerów będących
uczestnikami wydarzeń, opatrzona świetnym komentarzem opartym na
materiałach archiwalnych. Niklas Zetterling i Anders Frank​son w książce
Kursk 1943. A Statistical Analysis (London: Frank Cass Publishers, 2000)
podają liczby i przydatną bibliografię. David Porter, “Das Reich” at Kursk.
12 July 1943 (London: Amber Books, 2011), oraz Fifth Guards Tank
Army at Kursk (London: Amber Books, 2011) to równoległe opracowania,
w których tekst i ryciny dają spójny obraz tych formacji. Najlepsza analiza
genezy głównych mitów Kurska i ich odrzucenia to: Roman Töppel,
Legendenbildung in der Geschichtsschreibung – Die Schlacht von
Kursk, „Militärgeschichtliche Zeitschrift” 61 (2002), s. 369–401.
Pośród specjalistycznych opracowań warto też wymienić książkę
Antoniusa Johna, Kursk ’43. Szenen einer Entscheidungsschlacht (Bonn:
Konzept Verlag, 1993), zawierającą wartościowe materiały źródłowe
z sektora Modela podczas operacji „Cytadela” i walk w rejonie Orła.
Silvester Stadler w Die Offensive gegen Kursk 1943. II . S S ​-Panzerkorps
als Stosskeil im Grosskampf (Osnabrück: Munin Verlag, 1980)
przedrukowuje wiele rozkazów i raportów. Didier Lodieu, III . Pz. Korps at
Kursk, tłum. na język angielski Allan McKay (Paris: Histoire &
Collections, 2007), robi dobry użytek z archiwaliów i kronik jednostek.
Drugi tom opracowania Helmutha Spaetera The History of the
Panzerkorps “Grossdeutschland” (Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995)
oraz książka Hansa​-Joachima Junga Panzer Soldiers for “God, Honor,
Fatherland”. The History of Panzerregiment “Grossdeutschland”, tłum.
na język angielski David Johnston (Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 2000), dają
wspólnie całościowy obraz armii. Tom drugi Armored Bears. The German
3rd Panzer Division in World War II , opracowany przez weteranów dywizji
(Mechanicsburg, PA : Stackpole 2013), koncentruje się na osobistych
doświadczeniach i anegdotach. Praca Christophera W. Wilbecka
Sledgehammers. Strengths and Flaws of Tiger Tank Battalions in World
War II (Bedford, PA : Aberjona Press, 2004) zawiera dobrą analizę roli
tygrysów w korpusie Breitha.
Lotnictwo, którego rola w operacji „Cytadela” bywa marginalizowana,
zostało dobrze przedstawione w pracy Christera Bergströma Kursk. The Air
Battle. July 1943 (Hersham, UK : Ian Allan Publishing, 2008). Von
Hardesty i Ilya Grinberg w książce Red Phoenix Rising. The Soviet Air
Force in World War II (Lawrence: University Press of Kansas, 2012)
pokazują operację „Cytadela” w kontekście rozwoju sił lotniczych Armii
Czerwonej podczas wojny. Richard Muller, The German Air War in Russia
(Baltimore: Nautical & Aviation Publishing Company of America, 1992)
jest tu dobrym kontrapunktem. Z kolei z dziesiątków książek o samolotach
godna uwagi jest praca Martina Pegga Hs 129. Panzerjäger! (Burgess Hill,
UK : Classic Publications, 1997), opisująca mniej znane modele.
Jeśli chodzi o bardziej ogólne kwestie mające związek z Kurskiem, to
o zmianach we władzach wojskowych na froncie wschodnim pisze Geoffrey
Jukes, Stalingrad to Kursk. Triumph of the Red Army (Barnsley, UK : Pen
& Sword Military, 2011). Dana V. Sadarananda w Beyond Stalingrad.
Manstein and the Operations of Army Group Don (Westport, CT : Praeger
Publishers, 1990) podsumowuje doświadczenia, które ukształtowały
stosunek Mansteina do operacji „Cytadela” i jej skutków. George M. Nipe
Jr. w Decision in the Ukraine, Summer 1943. II S S and III Panzer Korps
(Winnipeg: J. J. Fedorowicz Publishing, 1996) pisze o losach tych formacji
pod Kurskiem i później. Osoby zainteresowane walkami toczonymi po
bitwie pod Kurskiem mogą sięgnąć do książki Rolfa Hinzego, East Front
Drama, 1944. The Withdrawal Battle of Army Group Center, tłum. na
język angielski Joseph G. Welsh (Winnipeg: J. J. Fedorowicz Publishing,
1996), oraz Crucible of Combat. Germany’s Defensive Battles in the
Ukraine, 1943–44, tłum. na język angielski i redakcja F. P. Steinhardt
(Solihull, UK : Helion & Co., 2009) – obie książki zawierają wiele
szczegółów i minimalną dawkę patosu.
Większość dostępnych biografii i pamiętników dotyczy Niemców.
Najlepszą krytyczną analizą, ze względu na dystans, charakteru i kariery
Mansteina dał Mungo Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest General
(London: Weidenfeld & Nicolson, 2010). Na drugim miejscu plasuje się
Benoît Lemay, Erich von Manstein. Hitler’s Master Strategist, tłum. na
język angielski Pierce Heyward (Havertown, PA : Casement Publishers,
2010). Niemiecki oryginał wspomnień Mansteina, Verlorene Siege (Bonn:
Athenäum Verlag, 1955), zawiera ważne fragmenty pominięte w angielskim
przekładzie zatytułowanym Lost Victories (Chicago: Henry Regnery, 1958)
[10]. O trudnościach, z którymi musiał się borykać adiutant wmieszany

w ruch oporu przeciw Hitlerowi, pisze Alexander Stahlberg, Bounden Duty.


The Memoirs of a German Officer, 1932–45, tłum. na język angielski
Patricia Crampton (London: Brassey’s, 1990). Solidne opracowanie na
temat Modela przygotował Steven H. Newton, Hitler’s Commander. Field
Marshal Walther Model–Hitler’s Favorite General (New York: Da Capo
Press, 2006). Perspektywę F. W. von Mellenthina, szefa sztabu XLVIII
Korpusu Pancernego podczas operacji „Cytadela”, ukazuje Panzer Battles.
A Study of the Employment of Armor in the Second World War (Norman:
University of Oklahoma Press, 1956).
Ze wspomnień starszych dowódców sowieckich warto wymienić:
Konstantina Rokossowskiego A Soldier’s Duty, tłum. na język angielski
Vladimir Talny (Moskwa: Progress Publishers, 1970), oraz Pawła
Rotmistrowa Stalʹnaja gwardija (Moskwa: Woenizdat, 1984). Łatwiej
dostępne opracowanie Stalin’s Generals, pod redakcją Harolda Shukmana
(New York: Grove Press, 1993), zawiera rozdziały o Nowikowie, Watutinie,
Wasilewskim i Rokossowskim. O Katukowie i Rotmistrowie pisał Richard
N. Armstrong w Red Army Tank Commanders. The Armored Guards
(Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1994).
O motywacjach i zachowaniach piszą: Roger R. Reese, Why Stalin’s
Soldiers Fought. The Red Army’s Military Effectiveness in World War II
(Lawrence: University Press of Kansas, 2011), oraz Catherine Merridale,
Ivan’s War. Life and Death in the Red Army, 1939–1945 (New York:
Metropolitan Books, 2006) – warto te dwie książki czytać razem. Równie
dobre prace na temat Wehrmachtu to: Omer Bartov, Hitler’s Army.
Soldiers, Nazis, and War in the Third Reich (New York: Oxford University
Press, 1991); Stephen G. Fritz, Frontsoldaten. The German Soldier in
World War II (Lexington: University Press of Kentucky, 1995); oraz
Thomas Kühne, Belonging and Genocide. Hitler’s Community, 1918–
1945 (New Haven: Yale University Press, 2010). Sönke Neitzel i Harald
Welzer w książce Soldaten. On Fighting, Killing, and Dying (New York:
Alfred A. Knopf, 2012) wykorzystali nagrania wypowiedzi niskich rangą
niemieckich jeńców wojennych, aby pokazać twardość kształtującą
postępowanie Niemców w Związku Sowieckim.
Przypisy końcowe

Przypisy zostały pomyślane przede wszystkim jako wskazówki


bibliograficzne dla niespecjalistów poszukujących informacji na temat
złożonych zagadnień związanych z bitwą na łuku kurskim. Dlatego zostały
ograniczone do minimum i przywoływane w nich są najłatwiej dostępne
źródła w języku angielskim. Czytelnicy, którzy chcieliby zanurzyć się
głębiej w morzu danych archiwalnych, powinni się zdecydować najpierw na
krok pośredni i sięgnąć do wskazówek bibliograficznych na stronie 289.

Wprowadzenie
1 Więcej na ten temat w: R. Töppel, Kursk. Mythen und Wirklichkeit einer Schlacht,
„Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte” 57 (2009), s. 349–384, oraz Legendenbildung in der
Geschichtsschreibung. Die Schlacht um Kursk, „Militärgeschichtliche Zeitschrift” 61 (2002), s.
369–401.
2N. Davies, Europa walczy, 1939–1945. Nie takie proste zwycięstwo, przeł. E. Tabakowska,
Kraków: Znak, 2008, pomaga przywrócić równowagę.
3K.-H. Frieser et al., Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8: Die Ostfront, 1943–
44, München: Deutsche Verlags-Anstalt, 2007, s. 277.
4 Zob. relacje pozostające na przeciwnych biegunach w całości prezentacji: J. Piekałkiewicz,
Operacja Cytadela, Janki k. Warszawy: Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski, 2004, oraz The
Battle for Kursk, 1943. The Soviet General Staff Study, ed. D. M. Glantz, H. S. Orenstein,
London: Frank Cass Publishers, 1999. Jedna zawiera opowieści o bohaterstwie i wymowne
zdjęcia. Druga jest sucha jak pieprz. Choć oba opracowania są leciwe, pozostają użyteczne jako
świadectwo mentalności kombatantów obu stron w czasie zimnej wojny.
5Wszechstronne opracowanie, zob. R. Smelser, E. J. Davies II, The Myth of the ​Eastern Front.
The Nazi-Soviet War in American Popular Culture, New York: Cambridge University Press,
2007.

1 Geneza
6
Inwazja wywołała tyle sporów i dyskusji, że same opracowania na jej temat zasługują na
osobną monografię. Dobrym wprowadzeniem jest: G. Megargee, Front wschodni 1941. Wojna
na wyniszczenie, przeł. T. Łuczak, Warszawa: Świat Książki, 2009. Analizę zamieszcza: D. Stahel,
Operation Barbarossa and Germany’s Defeat in the East, 1941, Cambridge: Cambridge
University Press, 2009; jest to dzieło wyważone i przyjazne czytelnikowi. Najbardziej
szczegółowe, choć zasadniczo pisane z niemieckiej perspektywy jest opracowanie: H. Boog et al.,
Germany and the Second World War, vol. 4, The Attack on the Soviet Union, trans. E. Osers et
al., Oxford: Oxford University Press, 1998. D. M. Glantz, Barbarossa Derailed. The Battle for
Smolensk, 10 July–10 September 1941, 2 vols., Solihull: Helion & Co., 2011–2012, jest pochwałą
taktycznej, operacyjnej dynamiki walk w najważniejszym sektorze. Nazi Policy on the Eastern
Front. Total War, Genocide, and Radicalization, ed. A. J. Kay et al., Rochester, NY: Rochester
University Press, 2012, to antologia wartościowych studiów przypadku.
7
Zarys operacji „Fall Blau”, zob. Hitlers Weisungen für die Kriegsführung, hrgs. von W.
Hubatsch, Frankfurt: Bernard & Graefe, 1962, s. 183–191.
8 Omówienie strategicznego, operacyjnego aspektu kampanii stalingradzkiej, a także najlepsze
połączenie narracji z analizą przedstawia R. M. Citino, ​ Zagłada Wehr​machtu. Kampanie 1942
roku, przeł. M. Grzywa, Oświęcim: Napoleon V, 2014. Dobrym uzupełnieniem opracowania Citina
na temat lotnictwa jest praca J. S. A. Haywarda, Stopped at Stalingrad. The Luftwaffe and
Hitler’s Defeat in theEast, 1942–1943, Lawrence: University Press of Kansas, 1998. Tekst B.
Wegnera, The War Against the Soviet Union, w: H. Boog et al., Germany and the Second World
War, vol. 6, The Global War, trans. E. Osers et al., Oxford: Oxford University Press, 2001, s. 853–
1158, również jest istotny.
9
Ogólne tło sowieckiego planowania strategicznego nakreślił ostatnio P. Mezhiritsky, On the
Precipice. Stalin, the Red Army Leadership and the Road to Stalingrad, 1931–1942, trans. S.
Britton, Solihull: Helion & Co., 2012.
10 Na temat genezy i skutków Charkowa, zob. D. M. Glantz, Kharkov 1942. Anatomy of
a Military Disaster Through Soviet Eyes, Shepperton: Ian Allan Publishing, 1998; praca ta jest
udanym połączeniem sowieckich studiów sztabowych z wnik​liwym komentarzem wydawcy. H.
Doerr, Der Ausgang der Schlacht um Charkow im Frühjahr 1942, „Wehrwissenschaftliche
Rundschau” 4/1 (January 1954), s. 9–18, to o wiele bardziej pobieżna relacja ówczesnego szefa
sztabu korpusu biorącego udział w walkach.
11O upartym i często przywoływanym niedocenianiu przez Niemców przeciwnika pisze w tym
kontekście Ch. Hartmann, Halder. Generalstabschef Hitlers, 1938–1942, Paderborn: Ferdinand
Schöningh, 1991, s. 318–319.
12 Najlepiej opisał to D. M. Glantz, Forgotten Battles of the German-Soviet War (1941–1945),
part 7, The Summer Campaign, 12 May–8 November 1942. Voronezh, July 1942, „Journal of
Slavic Military Studies” 14, No. 3 (2001), s. 150–220.
13Stosunkowo krótkie omówienie tego, jak rozwijała się operacja stalingradzka, zob. B. Wegner,
War Against the Soviet Union, w: The Global War, s. 958–990. Więcej szczegółów w: D. M.
Glantz, J. M. House, To the Gates of Stalingrad. Soviet-German Combat Operations, April–
August 1942, Lawrence: University Press of Kansas, 2009; tychże, Armageddon in Stalingrad.
September–November 1942, Lawrence: University Press of Kansas, 2009. Antony Beevor,
Stalingrad, przeł. M. Bielewicz, Kraków: Znak, 2008, to nadal wartościowe opracowanie, nieco
mniej wymagające jako wprowadzenie do tematu.
14
D. M. Glantz zdecydowanie wypowiada się na temat tej operacji, analizując przypadek Rżewa
w: Zhukov’s Greatest Defeat. The Red Army’s Epic Disaster in Operation Mars, 1942, Lawrence:
University Press of Kansas, 1999.
15
Na temat decyzji Mansteina, zob. tegoż, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939−1944, t. 2,
przeł. J. Bańbor, Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 129–136. Najbardziej
wyważoną analizę przedstawia M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest General, London:
Weidenfeld & Nicolson, 2010, s. 287–307. Najlepszym opracowaniem krytycznym jest praca H.
Magenheimera, Stalingrad, Selent: Pour le Mérite–Verlag für Militärgeschichte, 2007.
16 D. M. Glantz, After Stalingrad. The Red Army’s Winter Offensive, 1942–43, Solihull: Helion &
Co., 2009, przedstawia sowiecką perspektywę. D. V. Sadarananda, ​ Beyond Stalingrad. Manstein
and the Operations of Army Group Don, Westport, CT : Praeger Publishers, 1990, równomiernie
dzieli uwagę między obie strony frontu. E. Schwarz, Die Stabilisierung der Ostfront nach
Stalingrad. Mansteins Gegenschlag zwischen Donez und Dnjeper im Frühjahr 1943,
Göttingen: Muster-Schmidt, 1985, to opracowanie oparte na dokumentacji grupy armii
Mansteina. R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r., przeł. M.
Grzywa, Oświęcim: Napoleon V, 2014, s. 73–113, oferuje dobre omówienie ograniczeń dowódców
w kontekście kontrataku Mansteina.
17 M. Melvin, Manstein, s. 344–346, podsumowuje dokonania Mansteina z perspektywy oficera
i uznanego historyka.
18 Na temat wewnętrznej dynamiki Armii Czerwonej, zob. R. R. Reese, Stalin’s Reluctant
Soldiers. A Social History of the Red Army, 1925–1941, Lawrence: University Press of Kansas,
1996; tegoż, Red Commanders. A Social History of the Soviet Army Officer Corps, 1918–1991,
Lawrence: University Press of Kansas, 2005, s. 12–134. Aspekty ideologiczne przedstawia M.
von Hagen, Soldiers in the Proletarian Dictatorship. The Red Army and the Soviet Socialist
State, 1917–1930, Ithaca, NY: Cornell University Press, 1993; D. R. Stone, Hammer and Rifle.
The Militarization of the Soviet Union, 1926–1933, Lawrence: University Press of Kansas,
2000, świetnie pokazuje prawie katastrofalne skutki nadmiernej produkcji na rzecz wojska.
19Najlepszym wprowadzeniem znów będzie D. M. Glantz, Stumbling Colossus. The Red Army on
the Eve of World War, Lawrence: University Press of Kansas, 1998.
20 Proces ten najlepiej pokazuje R. W. Harrison, The Russian Way of War. Operational Art, 1904–
1940, Lawrence: University Press of Kansas, 2001. M. R. Habeck, Storm of Steel. The
Development of Armor Doctrine in Germany and the Soviet Union, 1919–1939, Ithaca, NY:
Cornell University Press, 2003, to doskonała analiza porównawcza przeprowadzona
z technicznego punktu widzenia. S. W. Stoecker, Forging Stalin’s Army. Marshal Tukhachevsky
and the Politics of Military Innovation, Boulder, CO: Westview Press, 1998, ukazuje
wewnętrzne konflikty, które pojawiały się wraz ze śmiertelnym zagrożeniem.
21Na temat szczegółów reorganizacji i przezbrojenia, zob. S. J. Zaloga, L. S. Ness, Red Army
Handbook 1939–1945, Stroud: Sutton, 1998.
22B. Gorbachevsky, Through the Maelstrom. A Red Army Soldier’s War on the Eastern Front,
1942–1945, trans., ed. S. Britton, Lawrence: University Press of Kansas, 2008, s. 108–113.
23 Tamże, s. 130.
24Por. D. Porter, Soviet Tank Units, 1939–45, London: Amber Books, 2009, oraz S. J. Zaloga, J.
Grandsen, Soviet Tanks and Combat Vehicles of World War Two, London: Arms and Armour
Press, 1984.
25Zob. np. raporty z tego okresu w: Panzertruppen. The Complete Guide to the Creation &
Combat Employment of Germany’s Tank Force, 1933–1942, hrgs. von T. L. Jenz, Bd. 2, Atglen,
PA : Schiffer Publishing, 1996, s. 21–46.
26Por. np. D. Loza, Commanding the Red Army’s Sherman Tanks. The World War II Memoirs of
Hero of the Soviet Union Dmitriy Loza, trans., ed. J. F. Gebhardt, Lincoln: University of
Nebraska Press, 1996; E. Bessonov, Tank Rider. Into the Reich with the Red Army, London:
Greenhill, 2005. Obie te książki dotyczą nieco późniejszego okresu, ale też niewielu weteranów-
czołgistów przeżyło, by opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Syntezą historii jedenastu
czołgistów z późniejszego okresu wojny jest praca: A. Drabkin, O. Sheremet, T-34 in Action.
Soviet Tank Troops in WWII, Mechanicsburg, PA : Stackpole Books, 2008.
27
Była nim w coraz większym stopniu wyłaniająca się kadra utalentowanych przywódców. Zob.
R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders. The Armored Guards, Atglen, PA : Schiffer
Publishing, 1994.
28
C. Bellamy, Red God of War. Soviet Artillery and Rocket Forces, London: Brassey’s, 1986. P.
Mikhin, Guns Against the Reich. Memoirs of an Artillery Officer on the Eastern Front, Barnsley:
Pen & Sword, 2010, zaczyna w Rżewie i prowadzi czytelnika przez Stalingrad do Kurska.
29N. Tumarkin, The Living & the Dead. The Rise & Fall of the Cult of World War II in Russia,
New York: Basic Books, 1994.
30
C. Merridale, Ivan’s War. Life and Death in the Red Army, 1939–1945, New York: Metropolitan
Books, 2006, oraz R. R. Reese, Why Stalin’s Soldiers Fought. The Red Army’s Military
Effectiveness in World War II, Lawrence: University Press of Kansas, 2011, to dwie prace dobrze
ukazujące człowieczeństwo sowieckiego żołnierza.
31
B. Gorbachevsky, Through the Maelstrom, s. 376.
32 Na temat szerszych powiązań między armią i partią, zob. M. Messerschmidt, The Wehrmacht
and the Volksgemeinschaft, „Journal of Contemporary History” 18, No. 4 (1983), s. 719–744. Na
temat aspektów militarnych, por. R. M. Citino, The Path to Blitzkrieg. Doctrine and Training in
the German Army, 1920–1939, Boulder, CO: Lynne Rienner Publishers, 1999, oraz J. S. Corum,
The Roots of Blitzkrieg. Hans von Seeckt and German Military Reform, Lawrence: University
Press of Kansas, 1992.
33S. G. Fritz, Frontsoldaten. The GermanSoldier in World War II, Lexington: University Press of
Kentucky, 1995, oraz O. Bartov, Hitler’s Army. Soldiers, Nazis, and War in the Third Reich, New
York: Oxford University Press, 1992 – to standardowe opracowania. Na temat partycypacji, zob.
przede wszystkim: T. Kühne, Belonging and Genocide. Hitler’s Community, 1918–1945, New
Haven: Yale University Press, 2010, s. 95–136.
34 R. Beaumont, On the Wehrmacht Mystique, „Military Review” 66, No. 6 (July 1986), s. 45–56.
35 D. E. Showalter, Prussian-German Operational Art, 1740–1943, w: The Evolution of
Operational Art. From Napoleon to the Present, ed. J. A. Olsen, M. van Creveld, Oxford: Oxford
University Press, 2011, s. 35–63, cyt. na s. 35–36. Wojnę jako dzieło sztuki przedstawia R. M.
Citino, The German Way of War. From the Thirty Years’ War to the Third Reich, Lawrence:
University Press of Kansas, 2005. O „pancernym ramieniu” pisze D. E. Showalter, Hitler’s
Panzers. The Lightning Attacks That Revolutionized Warfare, New York: Berkley Caliber, 2009.
36
W. Deist, The Rearmament of the Wehrmacht, w: W. Deist et al., Germany and the Second
World War, vol. 1, The Build-up of German Aggression, trans. E. Osers et al., Oxford: Clarendon
Press, 1990, s. 373–540.
37
Por. K.-H. Frieser, Legenda Blitzkriegu. Kampania zachodnia 1940, przeł. J. Pasieka,
Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2013. Szerszą perspektywę kreśli A. Tooze, The Wages of
Destruction. The Making and Breaking of the Nazi Economy, London: Allen Lane, 2006.
38O problemie przeciążenia sztabowców pisze G. P. Megargee, Inside Hitler’s High Command,
Lawrence: University Press of Kansas, 2000.
39
Najlepiej pojęcie to objaśniają S. Neitzel, H. W. Welzer, Soldaten. On Fighting, ​Killing, and
Dying. The Secret WWII Transcripts of German P OWs, trans. J. Chase, New York: Alfred A.
Knopf, 2012.

2 Przygotowania
40
Cyt. za: R. Atkinson, An Army at Dawn. The War in North Africa, 1942–1943, New York:
Henry Holt, 2002, s. 410.
41K. Ford, The Mareth Line, 1943. The End inAfrica, Oxford: Osprey Publishing, 2012, to dobre
wprowadzenie do sekwencji działań.
42
B. Wegner, Grundprobleme der deutschen Kriegführung nach Stalingrad, w: K. H. Frieser et
al., Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8, Die Ostfront, 1943–44, München:
Deutsche Verlags-Anstalt, 2007 s. 3–41.
43 A. Zins, Die Operation Zitadelle. Die militärgeschichtliche Diskussion und ihre
Niederschlag im öffentlichen Bewusstsein als didaktisches Problem, Frankfurt: Peter Lang,
1986.
44
B. Wegner, Bündnispolitik und Friedensfrage, w: K.-H. Frieser et al., Die Ostfront, s. 42–60.
45
I. Kershaw, Hitler, 1936–1945. Nemezis, przeł. P. Bandel, Poznań: Dom Wydawniczy Rebis,
2013.
46 H. Guderian, Wspomnienia żołnierza, przeł. J. Nowacki, Warszawa: Bellona, 1991, s. 242–243.
47 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939−1944, t. 2, przeł. J. Bańbor,
Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 163–172 (wersja angielska została w tym
przypadku znacząco skrócona). Por. M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest General, London:
Weidenfeld & Nicolson, 2010, s. 349–355.
48
E. Klink, Das Gesetz des Handelns. Die Operation »Zitadelle«, 1943, Stuttgart: Deutsche
Verlags-Anstalt, 1966, s. 277–278.
49
B. Scheurig, Alfred Jodl. Gehorsam und Verhängnis, Schnellbach: Verlag Bublies, 1999, s. 225–
226.
50
H. Guderian, Wspomnienia żołnierza, s. 238.
51A. Stahlberg, Bounden Duty. The Memoirs of a German Officer, 1932–45, trans. P. Crampton,
London: Brassey’s, 1990, s. 295.
52 M. Healy, Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–17 July 1943,
Stroud: History Press, 2008, s. 45–47. Tekst rozkazu operacyjnego nr 6, napisanego w dużej
mierze przez Zeitzlera, znajduje się w: E. Klink, Gesetz des Handelns, s. 292–294.
53
Przegląd niemieckich sił pancernych w pierwszej połowie 1943 roku, zob. D. E. Showalter,
Hitler’s Panzers, s. 224–238. Por. R. L. DiNardo, Germany’s Panzer Arm, Westport, CT :
Greenwood Press, 1997, s. 11–20, oraz T. L. Jentz, Germany’s Panther Tank. The Questfor
Combat Supremacy, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1995.
54 D. E. Showalter, Hitler’s Panzers, s . 232.
55
M. Melvin, Manstein, s. 357.
56 Najlepsza anglojęzyczna analiza Modela jako dowódcy, zob. S. H. Newton, Hitler’s
Commander. Field Marshal Walther Model – Hitler’s Favorite General, New York: Da Capo
Press, 2006. W. Görlitz, Model. Strategie der Defensive, Wiesbaden: Limes, 1975, nie docenia
wagi nazistowskich sympatii Modela.
57
M. Healy, Zitadelle, s. 79–80.
58
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 488–491, oraz H. Guderian, Wspomnienia żołnierza,
s. 240–243, to relacje z pierwszej ręki i napisane na własny użytek. Najlepszą analizę daje R. M.
Citino, Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r., przeł. M. Grzywa,
Oświęcim: Napoleon V, 2014, s. 171–175.
59
Podstawowe źródło na temat postawy Führera w ostatnich latach wojny, zob. Hitler and His
Generals. Military Conferences, 1942–1945, ed. H. Heiber, D. M. Glantz, New York: Enigma,
2003.
60 K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 76.
61
Więcej na ten temat, zob. M. Sharpe, B. L. Davis, Grossdeutschland. Guderian’s Eastern Front
Elite, Hersham: Ian Allan Publishing, 2001. H.-J. Jung, The History of Panzerregiment
“Grossdeutschland”, trans. D. Johnston, Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 2000, należy do osobnego
gatunku publikacji na temat Wehrmachtu i Waffen SS: skupionych na taktyce i relacjach
wojennych, ze względów praktycznych pomijających kryminalne aspekty funkcjonowania
Trzeciej Rzeszy, ale do pewnego stopnia przydatne jako narracja o walkach sił pancernych
w Związku Sowieckim.
62Tuż przed rozpoczęciem operacji „Cytadela” przemianowany na II Korpus Pancerny SS,
w literaturze często przywoływany bez podawania nowego numeru. Ostatnio nakreślone tło
operacyjne, zob. G. M. Nipe Jr., Last Victory in Russia. The S S -Panzerkorps and Manstein’s
Kharkov Counteroffensive, February–March 1943, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 2000.
63 Hoth trzymał się w cieniu i unikał reflektorów, które coraz częściej i coraz mniej życzliwie
skupiały się na wyższych oficerach Wehrmachtu. Nie doczekał się biografii, a choć odsiedział
sześć lat z piętnastoletniego wyroku, mało miejsca poświęca mu nawet J. Hürter w: Hitlers
Heerführer. Die deutschen Oberbefehlshaber im Krieg gegen die Sowjetunion 1941/1942,
Munich: Oldenbourg, 2007, opracowaniu poświęconym ​zarówno kryminalnym zachowaniom, jak
i wojskowym sukcesom niesławnych bohaterów.
64 K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 142.
65S. H. Newton, Ninth Army and the ‘Numbers Game’. A Fatal Delay?, w: Kursk. The German
View, trans., ed. S. H. Newton, New York: Da Capo Press, 2002, s. 371–380.
66F. von Mellenthin, Panzer Battles. A Study of the Employment of Armor in the Second World
War, New York: Ballantine Books, 1971, s. 215.
67G. Schmückle, Ohne Pauken und Trompeten. Erinnerungen an Krieg und Frieden, Stuttgart:
Deutsche Verlags Anstalt, 1982, s. 68–74.
68
D. M. Glantz, Prelude to Kursk. Soviet Strategic Operations, February–March 1943,
„Journal of Slavic Military Studies” 8, No. 1 (1995), s. 1–35, oraz Soviet Military Strategy During
the Second Period of War (November 1942–December 1943), part A: Reappraisal, „Journal of
Military History” 60, no 1 (1996), s. 115–150. Por. A. M. Vasilevsky, A Lifelong Cause, Moscow:
Progress Publishers, 1981, s. 273–279.
69D. M. Glantz, The Battle for Leningrad, 1941–1944, Lawrence: University Press of Kansas,
2002.
70 I. Fleischhauer, Die Chance des Sonderfriedens. Deutsch-sowjetische Geheimgespräche
1941–1945, Berlin: Siedler, 1986, umieszcza to – ciągle jeszcze otwarte – zagadnienie w szerszym
kontekście.
71
G. K. Zhukov, Reminiscences and Reflections, vol. 2, Moscow: Progress Publishers 1985, s.
145–148.
72Por. T. P. Mulligan, Spies, Ciphers and ‘Zitadelle’. Intelligence and the Battle of Kursk, 1943,
„Journal of Contemporary History” 22, No. 2 (1987), s. 236–260; więcej szczegółów, zob. D. M.
Glantz, The Role of Intelligence in Soviet Military Strategy in World War II, Novato, CA :
Presidio Press, 1990, s. 172–283.
73W: D. M. Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas,
1999, s. 361–362.
74
Więcej na temat spotkania 12 kwietnia i późniejszych sowieckich planów, zob. M. Healy,
Zitadelle, s. 51–53, 61–63.
75
Najpełniejszą analizę w języku angielskim daje – oczywiście – D. M. Glantz, C S I Report No.
11. Soviet Defensive Tactics at Kursk, July 1943, Ft. Leavenworth, KS: Combat Studies
Institute, 1986; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 63–78, to opracowanie krótsze
i klarowniejsze.
76L. Grenkevich, The Soviet Partisan Movement, 1941–1944, ed. D. M. Glantz, London: Frank
Cass Publishers, 1999, ukazuje wkład partyzanckich oddziałów w ​s zerszym kontekście. Ogólny
opis sytuacji, zob. D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 58–60, 299–306.
77Podsumowanie kariery Rokossowskiego, zob. R. Wolff, Rokossovsky, w: Stalin’s Generals, ed.
H. Shukman, New York: Grove Press, 1993, s. 177–196; oraz w autobiografii ​g enerała, A Soldier’s
Duty, trans. V. Talmy, ed. R. Daglish, Moscow: Progress Publishers, 1970.
78 Na temat Watutina, zob. D. M. Glantz, Vatutin, w: Stalin’s Generals, s. 287–298. Walerij
Zamulin dostarcza wnikliwej pozytywnej oceny dokonań Watutina podczas operacji „Cytadela”
w: The Battle of Kursk. New Findings, „Journal of Slavic Military Studies” 25 (2012), s. 409–417.
79Więcej na temat zasobów Frontu Woroneskiego, zob. D. M. Glantz, J. M. House, Battle of
Kursk, s. 60–63, 306–320.
80Na temat tła tych wydarzeń, zob. V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising. The Soviet Air
Force in World War II, Lawrence: University of Kansas Press, 2012, szczególnie s. 223–234; D.
Khazanov, A. Medved, La-5/7 vs. F W 190. Eastern Front, 1942–45, Oxford: Osprey Publishing,
2011, to wartościowe wprowadzenie do szczegółów technicznych.
81
Zob. R. Pennington, Wings, Women, & War. Soviet Airwomen in World War II Combat,
Lawrence: University of Kansas Press, 2001.
82
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, July 1943, Hersham: Classic Publications, 2008, s. 18–25;
bardziej ogólne ujęcie, zob. H. Plocher, The German Air Force Versus Russia, 1943, New York:
Arno Press, 1968.
83
K. Rokossovsky, A Soldier’s Duty, s. 194.
84 Ostatnio pisali na ten temat C. D. Heaton, A.-M. Heaton, The German Aces Speak. World War
II Through the Eyes of Four of the Luftwaffe’s Most Important Commanders, Minneapolis:
Zenith Press, 2011.
85
Szczegółowe informacje na temat sprzętu i organizacji, zob. C. Bergström, Kursk. The Air
Battle, s. 123–128.
86 J. Erickson, Novikov, w: Stalin’s Generals, s. 155–174.
87
Na temat tego stosunkowo mało znanego, choć sławnego samolotu, zob. Y. Gordon, Ilyushin
Il2-Il10, Hinckley: Midland Publishing, 2010.
88 Więcej na temat wkładu OKW , zob. R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu, s. 225–230; W.
Warlimont, Inside Hitler’s Headquarters, 1939–45, trans. H. Barry, Novato, CA : Presidio Press,
1991, s. 333. Tło nakreślił G. P. Megargee, Triumph of the Null. Structure and Conflict in the
Command of German Land Forces, 1939–1945, „War in History” 4, No. 1 (1997), s. 60–80.
89 M. Healy, Zitadelle, s. 88.
90
P. von der Groeben, Ninth Army and Second Panzer Army, w: Kursk. The German View, s.
102–105; S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 219–223.
91
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 170.
92 F. von Mellenthin, Panzer Battles, s. 217.
93
K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 95–97.

3 Uderzenie
94K. Rokossovsky, A Soldier’s Duty, trans. V. Talmy, ed. R. Daglish, Moscow: Progress
Publishers, 1970, s. 195.
95D. M. Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas, 1999, s.
85, 400.
96 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, July 1943, Hersham: Classic Publications, 2008, s. 34–36.
97 M. Healy, Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–17 July 1943,
Stroud: History Press, 2008, s. 220–222.
98O tym pechowym projekcie, przemianowanym potem na „elefanta”, pisze W. J. Spielberger,
Panzerjaeger Tiger (p) Elefant, no. 20, w: Armour in Profile, ed. S. Pugh, Letterhead: Profile
Publications, 1968.
99 M. Healy, Zitadelle, s. 222–226.
100Tamże, s. 226–229; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 86–91; więcej szczegółów,
zob. C. W. Wilbeck, Sledgehammers. Strengths and Flaws of Tiger Tank Battalions in World
War II, Bedford, PA : Aberjona Press, 2004, s. 69–71.
101V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising. The Soviet Air Force in World War II,
Lawrence: University of Kansas Press, 2012, s. 241–243.
102
S. H. Newton, Hitler’s Commander. Field Marshal Walther Model – Hitler’s Favorite
General, New York: Da Capo Press, 2006, s. 228–234, rekonstruuje i analizuje zachowania Modela
jako dowódcy 5, 6 i 7 lipca na podstawie ledwie czytelnych, napisanych ołówkiem Notz für
Kriegstagebuch („Notatek do dziennika wojennego”). Ocalały one z kataklizmu, który pochłonął
właściwie całą dokumentację 9 Armii. Dokument znajduje się w zdobytych na Niemcach
archiwach (National Archives, T -312, roll 322).
103
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 40–43.
104 S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 233–244, oraz D. M. Glantz, J. M. House, Battle of
Kursk, s. 91–93, przedstawiają punkt widzenia kwatery głównej. Fragmenty dziennika wojennego
21 Batalionu Pancernego z 20 Dywizji Pancernej (Panzertruppen. The Complete Guide to the
Creation & Combat Employment of Germany’s Tank Force, 1933–1942, hrsg. von T. L. Jenz,
Bd. 2, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1996, s. 75, 83–84) dają pewne pojęcie o walkach
toczonych 6 lipca w sektorze Modela.
105 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 43–49.
106
Liczby według: Kursk. The German View, trans., ed. S. H. Newton, New York: Da Capo Press,
2002, s. 409.
107 K. Rokossovsky, A Soldier’s Duty, s. 197–201.
108
S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 237–239.
109Warto zauważyć, że rok później Schmidt był przez chwilę kandydatem na szefa sztabu! J.
Hürter w: Hitlers Heerführer. Die deutschen Oberbefehlshaber im Krieg gegen die Sowjetunion
1941/1942, Munich: Oldenbourg, 2007, s. 602, 603.
110 Tamże, s. 243.
111 K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 109, 110; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 115–
117.
112D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 117–120; S. H. Newton, Hitler’s Commander, s.
239–245.
113 Wprowadzenie do tematu, zob. M. Hughes, C. Mann, Fighting Techniques of
a Panzergrenadier. 1941–1945, Osceola, W I: M BI Publishing Company, 2000.
114N. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943. A Statistical Analysis, London: Frank Cass
Publishers, 2000, s. 113, 120, 121.
115 Tamże, s. 18; K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 90–93.
116
M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest General, London: Weidenfeld & Nicolson, 2010, s.
360, 361.
117Zastrzeżenia Hotha omawia jego szef sztabu, zob. F. Fangohr, Fourth Panzer Army, w: Kursk.
The German View, s. 77–79.
118 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 494; M. Melvin, Manstein, s. 362.
119Dziennik 5 Armii Pancernej, wpis z 11 maja 1944, National Archives, T -313, reel 65. Najbardziej
wyczerpującą analizę „wariantu Hotha” daje S. H. Newton, Hoth, von Manstein, and
Prokhorovka. A Revision in Need of Revising, w: Kursk. The German View, s. 357–363.
120
A. Stahlberg, Bounden Duty, s. 299–301.
121 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 498.
122H. Spaeter, The History of the Panzerkorps Grossdeutschland, vol. 2, trans. D. Johnston,
Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995, s. 113–115.
123KT B, 4. Panzerarmee, 4.7.1943, National Archives, T -313, roll 396; H. Spaeter,
Grossdeutschland, vol. 2, s. 116–120; M. Healy, Zitadelle, s. 201–207. Ze strony rosyjskiej, zob.
D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 94–99.
124
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 26–34; V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising,
s. 239, 240, 250, 251.
125KT B,4. Panzerarmee, 27.6.1943, National Archives, T -313, reel 365; S. H. Newton, Army
Group South’s Initial Assault. Analysis and Critique, w: Kursk. The German View, s. 382–385.
126 F. Fangohr, Fourth Panzer Army, w: Kursk. The German View, s. 77–79.
127Panzertruppen, s. 96–100, podaje fragmenty raportów szczegółowo opisujących kwestie
techniczne i taktyczne.
128
S. Stadler, Die Offensive gegen Kursk 1943. II. S S-Panzerkorps als Stosskeil im
Grosskampf, Osnabrück: Munin-Verlag, 1980, s. 23–27.
129 D. E. Showalter, Hitler’s Panzers. The Lightning Attacks That Revolutionized Warfare, New
York: Berkley Caliber, 2009 , s. 242–252 i n., zawiera podstawowe omówienie. W bogatej
literaturze na temat Waffen SS najlepszą syntezą pozostaje praca: B. Wegner, The Waffen S S .
Organization, Ideology, and Function, trans. Ronald Webster, London: Blackwell Publishing,
1990. Uzupełnieniem i rozwinięciem poruszonych tam kwestii jest opracowanie: R. Rohrkamp,
»Weltanschaulich gefestigte Kämpfer«. Die Soldaten der Waffen-S S 1933–1945, Paderborn:
Ferdinand Schöningh, 2010. Na temat szczegółów organizacyjnych i sprzętowych w czasie
operacji „Cytadela”, zob. D. Porter, Das Reich at Kursk. 12 July 1943, London: Amber Books,
2011. Informacje tam zawarte można odnieść również do Dywizji „Leibstandarte” i „Totenkopf”.
130 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth. The II. S S -Panzer-Korps and the Road to
Prochorowka, July 1943, Stamford, CT : RZ M Publishing, 2012, s. 65–84, to studium
szczegółowe, klarowne i na ogół obalające mitologię SS. Perspektywa rosyjska, zob. V. Zamulin,
Demolishing the Myth. The Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An Operational
Narrative, trans., ed. S. Britton, Solihull: Helion & Co., 2011, s. 92–102.
131
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 30.
132
Punkt widzenia dowódcy, zob. E. Raus, Armeeabteilung Kempf, w: Kursk. The German View,
s. 47–53; omówienie kwestii taktycznych oparte na wojennych dziennikach jednostek, zob. D.
Lodieu, III. Pz. Korps at Kursk, trans. A. Mackay, Paris: Histoire and Collections, 2007; o roli
tygrysów, zob. F.-W. Lochmann et al., The Combat History of German Tiger Tank Battalion 503
in ​World War II, trans. F. Steinhardt, Mechanicsburg, PA : Stackpole Books, 2008, s. 107, 108.

4 Zmagania
133Katukov, w: R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders. The Armored Guards, Atglen,
PA : Schiffer Publishing, 1994, s. 58, 59.
134
V. Zamulin, Demolishing the Myth. The Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An
Operational Narrative, trans., ed. S. Britton, Solihull: Helion & Co., 2011, s. 104–110; D. M.
Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas, 1999, s. 101–
103.
135 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, July 1943, Hersham: Classic Publications, 2008, s. 56,
57.
136H. Spaeter, The History of the Panzerkorps Grossdeutschland, vol. 2, trans. D. Johnston,
Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995, s. 120–123; F. von Mellenthin, Panzer Battles. A Study of the
Employment of Armor in the Second World War, New York: Ballantine Books, 1971, s. 55, 56.
137Traditionsverband der Ehemaligen 3. Panzer Division, Geschichte der 3. Panzer Division
Berlin-Brandenburg, 1935–1945, Berlin: Buchhandlung G. Richter, 1967, s. 375; V. Zamulin,
Demolishing the Myth, s. 116.
138
M. Healy, Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–17 July 1943,
Stroud: History Press, 2008, s. 236.
139Por. raporty dzienne w: S. Stadler, Die Offensive gegen Kursk 1943. II. S S-Panzerkorps als
Stosskeil im Grosskampf, Osnabrück: Munin-Verlag, 1980, s. 49–53, oraz omówienie w: G. M.
Nipe, Blood, Steel, and Myth. The II. S S -Panzer-Korps and the Road to Prochorowka, July
1943, Stamford, CT : RZ M Publishing, 2012, s. 114–141, i V. Zamulin, Demolishing the Myth, s.
114–133.
14018.00 Uhr., Tagesmeldung ‘LS S A H’, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 43.
141
Panzerarmeebefehl Nr. 2, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 52, 53.
142
K TB , 4, Panzerarmee, Chefnotizen für 6.7.1943, National Archives T -313, roll 369.
143M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest General, London: Weidenfeld & Nicolson, 2010, s.
373.
144D. Lodieu, III. Pz. Korps at Kursk, trans. A. Mackay, Paris: Histoire and Collections, 2007, s.
30–46.
145 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 113–115.
146Panzerarmeebefehl Nr. 2, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 53.
147 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 59.
148 H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 121, 122; Panzertruppen. The Complete Guide to the
Creation & Combat Employment of Germany’s Tank Force, 1933–1942, hrsg. von T. L. Jenz,
Bd. 2, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1996, s. 96; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s.
126–129.
149
H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 123.
150G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 169–175; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 134–
137.
15118.00 Uhr.: Div. ‘Das Reich’ Tagesmeldung, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 60.
152 Tamże, s. 57.
153 O. Weidinger, Division Das Reich, Osnabrück: Munin-Verlag, 1969, s. 177, 178.
15422.40 Uhr.: Tagesmeldung an die Armee, w: S. Stadler , Offensive gegen Kursk, s. 61.
155
D. M. Glantz, J. M. House , Battle ofKursk, s. 113–114; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s.
138, 139.
156
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 95, 96.
157
R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders, s. 58, 59.
158
N. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943. A Statistical Analysis, London: Frank Cass
Publishers, 2000, s. 120–123; M. Healy, Zitadelle, s. 258.
159 Por. D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 46–57, oraz G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 175–182.
160 E. Raus, Panzer Operations. The Eastern Front Memoir of General Raus, 1941–1945, trans.,
ed. S. H. Newton, New York: Da Capo Press, 2003, s. 203.
161
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939−1944, t. 2, przeł. J. Bańbor,
Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 173; M. Melvin, Manstein, s. 373, 374.
162Panzerarmeebefehl
Nr. 3, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 57, 58.
163
M. Healy, Zitadelle, s. 271; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 216, 217.
164 H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 123, 124; M. Healy, Zitadelle, s. 271, 272.
165
F. von Mellenthin, Panzer Battles. A Study of the Employment of Armor in the Second World
War, New York: Ballantine Books, 1971, s. 233.
166H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 124; M. Healy, Zitadelle, s. 272–274; C. Bergström, Kursk.
TheAir Battle, s. 62–64.
167 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 135.
168 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 216–219.
169Aufträge für die 8.7, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 62.
170 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 194–202.
171 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 133; O. Weidinger, Division Das Reich, s. 182.
172 O. Weidinger, Division Das Reich, s. 181.
173D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 134; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 139–
142.
174M. Pegg, Hs 129 Panzerjäger!, Burgess Hill: Classic Publications, 1997, s. 145–149; O.
Weidinger, Division Das Reich, s. 182–184; z punktu widzenia celów, zob. V. ​Zamulin,
Demolishing the Myth, s. 143–147.
175
S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 63.
176
Szczegóły taktyczne sił pancernych, zob. D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 58–73; E. Raus,
Armeeabteilung Kempf, w: Kursk. The German View, trans., ed. S. H. Newton, New York: Da
Capo Press, 2002, s. 54, wspomina o prowadzeniu kontrataku – nie należało to zwykle do
obowiązków dowódcy korpusu, choć według Rausa na froncie wschodnim było to czymś
powszednim.
177 M. Melvin, Manstein, s. 373.
178K. Rokossovsky, A Soldier’s Duty, trans. V. Talmy, ed. R. Daglish, Moscow: Progress
Publishers, 1970, s. 200–201.
179 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 53, 54.
180
D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 120, 121.
181
P. Carell , Scorched Earth. Hitler’s War on Russia, vol. 2, trans. E. Osers, London: G. G.
Harrap, 1970.
182
Fragment w: Panzertruppen, Bd. 2, s. 84.
183
P. Carell, Scorched Earth, s. 47; M. Healy, Zitadelle, s. 281–285; J. Piekałkiewicz, Operacja
Cytadela, Janki k. Warszawy: Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski, 2004, s. 159–161; S. H.
Newton, Hitler’s Commander. Field Marshal Walther Model − ​Hitler’s Favorite General, New
York: Da Capo Press, 2006, s. 249, 250.
184
S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 250, 251.
185 M. Healy, Zitadelle, s. 286.
186 S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 252, 253. Sformułowanie rollenden Material-​-
abnützungsschlacht pojawia się również w dzienniku wojennym 9 Armii pod datą 7 września
1943 roku, zob. K.-H. Frieser et al., Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8, Die
Ostfront, 1943–44, Münich: Deutsche Verlags-Anstalt, 2007, s. 110.
187 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 71.
188M. Healy, Zitadelle, s. 287; S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 253; K. Rokossovsky, A
Soldier’s Duty, s. 201.
189Gesetz des Handelns, s. 261.

190 Dosłownie Kettenhünde – żandarmi (określenie używane przez żołnierzy Wehr​machtu).


191
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 73.
192
K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 111; A. Zins, Die Operation Zitadelle. Die
militärgeschichtliche Diskussion und ihre Niederschlag im öffentlichen Bewusstsein als
didaktisches Problem, Frankfurt: Peter Lang, 1986, s. 58, 59.
193 N. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943, s. 118.
194 K. Rokossovsky, A Soldier’s Duty, s. 200, 201.
195 D. M. Glantz, J. M. House ,Battle of Kursk, s. 233.

5 Decyzje
196 D. M. Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas, 1999,
s. 139.
197Szczegółowe omówienie genezy i struktury 5 Armii Pancernej Gwardii, zob. D. Porter, Fifth
Guards Tank Army at Kursk. 12 July 1943, London: Amber Books, 2011.
198 M. Healy, Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–17 July 1943,
Stroud: History Press, 2008, s. 288; K TB , 4, Panzerarmee, Chefnotizen für, 9.7.1943, National
Archives T -313, roll 369.
199 Coraz większa sprawność bojowa sowieckiego lotnictwa również zniechęcała niemieckie siły
powietrzne. Por. V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising. The Soviet Air Force in World War
II, Lawrence: University of Kansas Press, 2012, s. 254, 255; C. Bergström, Kursk. The Air Battle,
July 1943, Hersham: Classic Publications, 2008, s. 67–69.
200F. Fangohr, Fourth Panzer Army, w: Kursk. The German View, trans., ed. S. H. Newton, New
York: Da Capo Press, 2002, s. 77–80.
201Panzerarmeebefehl Nr. 4, 20.20 Uhr., 8.7.1943, w: S. Stadler, Die Offensive gegen Kursk
1943. II. S S-Panzerkorps als Stosskeil im Grosskampf, Osnabrück: Munin-Verlag, 1980, s. 69,
70.
202D. Lodieu, III. Pz. Korps at Kursk, trans. A. Mackay, Paris: Histoire and Collections, 2007, s.
58–73; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth. The II. S S -Panzer-Korps and the Road to
Prochorowka, July 1943, Stamford, CT : RZ M Publishing, 2012, s. 211, 212.
203
H. Spaeter, The History of the Panzerkorps Grossdeutschland, vol. 2, trans. D. Johnston,
Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995, s. 125–127; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 142–
144; M. Healy, Zitadelle, s. 290, 291; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 216–219.
204Korps-Befehl
für den Angriff am 9.7.1943, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 71.
205Wyczerpujące omówienie, zob. G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 192–211; krótsza
wersja, zob. M. Healy, Zitadelle, s. 294–296.
206
Feindlage 9.7.1943, Stand 19.00 Uhr., w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 79, 80.
207
D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 138–140.
208
V. Zamulin, Demolishing the Myth. The Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An
Operational Narrative, trans., ed. S. Britton, Solihull: Helion & Co., 2011, s. 185, 186.
209 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 67–69; V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising,
s. 247, 248, 251–253.
210Szczegółowa analiza tej kwestii, zob. S. H. Newton, Hoth, von Manstein, and Prokhorovka,
w: Kursk. The German View, s. 358–369.
211
Tamże, s. 368, 452.
212Panzerarmeebefehl Nr. 5, 20:30, 9.7.1943, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 79.
213D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 351, 352; K.-H. Frieser et al., Das Deutsche
Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8, Die Ostfront, 1943–44, Münich: ​ Deutsche Verlags-
Anstalt, 2007, s. 117, 118.
214E. von Manstein, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939−1944, t. 2, przeł. J. Bańbor,
Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 175.
215
Por. zwłaszcza S. H. Newton, Kursk. The German View, s. 369.
216 R. Forczyk, Sewastopol 1942. Zwycięstwo von Mansteina, Poznań: Amercom SA , 2010, to
solidne, zwięzłe i przystępne studium.
217H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 127, 128; D. M. Glantz, J. M. House , Battle of Kursk, s. 153–
157; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 270–275.
218P. Carell, Scorched Earth. Hitler’s War on Russia, vol. 2, trans. E. Osers, London: G. G.
Harrap, 1970, s. 72.
219 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 301–303.
220Zob. H. Guderian, Wspomnienia żołnierza, przeł. J. Nowacki, Warszawa: Bellona, 1991, s. 229,
oraz jego raport z 17 lipca 1943 roku: July 17, 1943, Report on the Operations of Panzer-
Regiment (Panther) von Lauchert, w: Panzertruppen. The Complete Guide to the Creation &
Combat Employment of Germany’s Tank Force, 1933–1942, hrsg. von T. L. Jenz, Bd. 2, Atglen,
PA : Schiffer Publishing, 1996, s. 98, 99.
221
H. Guderian, Operations of Panzer-Regiment (Panther) von Lauchert, w: Panzertruppen, s.
99; N. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943. A Statistical Analysis, London: Frank Cass
Publishers, 2000, s. 123.
222 Biorąc pod uwagę brak generalnego spisanego planu, najlepszą rekonstrukcję procesu
decyzyjnego Frontu Woroneskiego przedstawił V. Zamulin, Demolishing the Myth. The Tank
Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An Operational Narrative, trans., ed. S. Britton,
Solihull: Helion & Co., s. 258–263.
223
R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r., przeł. M. Grzywa,
Oświęcim: Napoleon V, 2014, s. 273, oraz wszechstronna analiza bibliograficzna na s. 173, przyp.
43. Kontekst strategiczny i koncepcje operacyjne, zob. D. M. Glantz, J. M. House, Battle of
Kursk, s. 227– 234.
224 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 262.
225 Tamże, s. 263–268; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 159–161.
226
Anglojęzyczna wersja relacji Rotmistrowa ze spotkania, zob. R. N. Armstrong, Red Army Tank
Commanders. The Armored Guards, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1994, s. 247–348; zob. też V.
Zamulin, Demolishing the Myth, s. 268, 269.
227 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 269, 270.
228 Tamże, s. 270–278.
229
Aufträge an die Divisionen für 10.7.1943, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk ,
s. 81, 82.
230G. M. Nipe , Blood, Steel, and Myth, s. 254–291; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 183–
187, 192.
231 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 192, 193.
232Aufträge an die Divisionen für 10.7.1943, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 83.
233G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 263–268; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 187–
189.
23418.00 Uhr. von Div. ‘Totenkopf’, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 88.
235
G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 260–262.
23619.25 Uhr. Tagesmeldung an Armee, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 88, 89.
23720.30 Uhr. Tagesmeldung der Armee, w: tamże, s. 89, 90; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth,
s. 281.
238 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 292, 293.
239 Tamże, s. 281–285.
240 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 167, 168.
241
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 208, 209.
242G. M. Nipe, Blood, Steel,and Myth, s. 285–290; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 214–
226.
243 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 235–241.
24416.40
bis 17.00 Uhr. Tagesmeldungen der Divisionen Leibstandarte oraz Auftrag des II. -
S S -​Pz.-Korps für 12.7, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 95, 97, 98.
245 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 292–297.
24616.40 bis 17.00 Uhr. Tagesmeldungen der Divisionen. Das Reich oraz 17.30 Uhr.
Tagesmeldung an der Armee, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 96, 97, 98.
247 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 231–234.
248Relacja zamieszczona przez Rotmistrowa w pamiętnikach została przetłumaczona w: D. M.
Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 175, 176.
249
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 278, 279.

6 Ciężka walka
250Auftrag II. S S-Pz.-Korps für 12.7, w: S. Stadler, Die Offensive gegen Kursk 1943. II. S S-
Panzerkorps als Stosskeil im Grosskampf, Osnabrück: Munin-Verlag, 1980, s. 97, 98; G. M. Nipe,
Blood, Steel, and Myth. The II. S S-Panzer-Korps and the Road to Prochorowka, July 1943,
Stamford, CT : RZ M Publishing, 2012, s. 314–316; R. Lehmann, The Leibstandarte, vol. 3, trans.
N. Olcott, Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1990, s. 233.
251
D. Lodieu, III. Pz. Korps at Kursk, trans. A. Mackay, Paris: Histoire and Collections, 2007, s.
74–81; M. Healy, Zitadelle. The German Offensive Against the Kursk Salient, 4–17 July 1943,
Stroud: History Press, 2008, s. 308, 309; V. Zamulin, Demolishing the Myth. The Tank Battle at
Prokhorovka, Kursk, July 1943. An Operational Narrative, trans., ed. S. Britton, Solihull:
Helion & Co., 2011, s. 250–252.
252 Generał piechoty Theodor Busse, Operation Citadel Overview, w: Kursk. The German View,
trans., ed. S. H. Newton, New York: Da Capo Press, 2002, s. 22, 23; E. Raus, Panzer Operations.
The Eastern Front Memoir of General Raus, 1941–1945, trans., ed. S. H. Newton, New York: Da
Capo Press, 2003, s. 207, 208; E. von Man​s tein, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia
1939−1944, t. 2, przeł. J. Bańbor, Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 173.
253 D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 92–103; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 252–255.
254 D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 87, 88; 90, 91; 96–100.
255 Ihr musstet marschieren to hołd złożony przez Franka Rennickego niemieckiej piechocie
z czasów II wojny światowej. Jest to sztandarowa piosenka współczesnej niemieckiej skrajnej
prawicy. Nie umniejsza to w niczym mocy jej obrazowania.
256
Opis działań bojowych 19 Dywizji Pancernej w dniach 5–18 lipca 1943 roku cytuje V. Zamulin,
Demolishing the Myth, s. 252.
257 D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 96.
258E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 174; M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest
General, London: Weidenfeld & Nicolson, 2010, s. 376.
259 F. Fangohr, Fourth Panzer Army, w: Kursk. The German View, s. 89, 90.
260 D. M. Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas, 1999,
s. 163.
261Barwny opis, zob. P. Carell , Scorched Earth. Hitler’s War on Russia, vol. 2, trans. E. Osers,
London: G. G. Harrap, 1970, s. 84–86, passim. Bardziej wyważona narracja, zob. F. Kurowski,
Panzer Aces. Battle Stories of German Tank Commanders of WWII, trans. D. Johnston,
Mechanicsburg, PA : Stackpole Books, 2004, s. 52–54. Z perspektywy rosyjskiej, zob. V. Zamulin,
Demolishing the Myth, s. 402–407.
262V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 419; C. Bergström, Kursk. The Air Battle, July 1943,
Hersham: Classic Publications, 2008, s. 79. Ciężarówka wioząca oficera łącznikowego lotnictwa
zepsuła się, przerywając zarazem łączność między dywizyjnymi siłami naziemnymi i lotnictwem.
263
K TB . Tagesmeldung III. Panzer-korps am 12.7.1943, National Archives, T -314, roll 197; E.
Klink, Das Gesetz des Handelns. Die Operation »Zitadelle«, 1943, Stuttgart: Deutsche Verlags-
Anstalt, 1966, s. 243, 244; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 314, 315; D. Lodieu, III.
Pz.Korps, s. 103–109, passim; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 407–426, passim; D. M.
Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 202–204.
264 D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 115, 116; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 406.
265 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 409, 410.
266 Tamże, s. 410.
267
Tamże, s. 413.
268 Tamże, s. 419–423.
269 Tamże, s. 425; 486, 487.
270 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 426.
271 Tamże, s. 204, 205.
272
Opis zagmatwanych wydarzeń z 12 lipca w tym sektorze, zob. K TB : Darstellung der
Ereignisse X LV III Panzer-Korps am 12.7.1943, National Archives, T -314, roll 1170; X LV III
Panzerkorps Tagesmeldungen an Pz.A OK, 12.7.1943, National Archives, T -314, roll 1171;
materiały opublikowane w: H. Spaeter, The History of the Panzerkorps Grossdeutschland, vol. 2,
trans. D. Johnston, Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995, s. 129, 130; F. von Mellenthin, Panzer
Battles. A Study of the Employment of Armor in the Second World War, New York: Ballantine
Books, 1971, s. 224; D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 202–208; oraz G. M. Nipe,
Blood, Steel, and Myth, s. 351–353.
273 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 430, 431.
274 H. Spaeter, Grossdeutschland, s. 130; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 432–434.
275 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 430, 434.
276Por. R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders. The Armored Guards, Atglen, PA :
Schiffer Publishing, 1994, s. 94, 95.
277 H. Spaeter , Grossdeutschland, s. 130.
278 G. M. Nipe, Blood, Steel, andMyth, s. 353.
279 Tamże, s. 353; F. von Mellenthin, Panzer Battles, s. 126–128.
280 I. S. Konev, Aufzeichnungen eines Frontoberbefehlshabers 1943/44, trans. I. Zeisler, 2nd
ed.., Berlin: Militärverlag der DDR, 1983, s. 43.
281 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 315–317.
282 Por. relacje w: V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 298, oraz L. Clark, The Battle of the
Tanks. Kursk, 1943, New York: Atlantic Monthly Press, 2011, s. 314, 315; D. Porter, Fifth Guards
Tank Army at Kursk. 12 July 1943, London: Amber Books, 2011, s. 56, nawiązuje do problemów
z włazami.
283
Błyskotliwego umieszczenia tego ogólnego zagadnienia w szerszym kontekście dokonała A.
Krylova, Soviet Women in Combat. A History of Violence on the Eastern Front, New York:
Cambridge University Press, 2010.
284 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 299.
285
Początek narracji Ribbentropa, zob. F. Kurowski, Panzer Aces, s. 174–178.
286K TB
4th Panzerarmee, Chefnotizen für 12.7.1943, National Archives T -313, reel 369.
287 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 284–385, 301–306.
288
Tamże, s. 306, 307.
289Tamże, s. 308, 309. Choć Zamulin poprawia szczegóły barwnej i często cytowanej relacji
Rotmistrowa, nie zmienia jednak jej ogólnego wydźwięku.
290 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 79–81.
291H.-U. Rudel, Stuka Pilot, trans. L. Hudson, New York: Ballantine Books, 1958, s. 85, 86. C.
Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 79, uważa, że najbardziej prawdo​p odobną datą jest w tym
przypadku 12 lipca, a nie najczęściej przywoływany 5 lipca.
292 H.-U. Rudel, Stuka Pilot, s. 85.
293 Wywiad cytowany w: L. Clark, Battle of the Tanks, s. 345.
294Łatwo dostępne omówienie technicznych i operacyjnych możliwości T -34/76 w tym okresie,
zob. R. K. Forczyk, Panther vs T-34. Ukraine 1943, Oxford: Osprey Publishing, 2007.
295 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 309, 310.
296 Tamże, s. 321.
297Właściwie tytuł brzmiał: Ponownie narodzony pod Prochorowką, zob. F. Kurowski, Panzer
Aces, s. 178–180.
298 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 327, 328.
299 F. Kurowski, Panzer Aces, s. 181.
300
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 319, 320.
301 Tamże, s. 315–328, passim.
302P. Agte, Jochen Peiper. Commander, Panzerregiment Leibstandarte, trans. R. Dohrenwend,
Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1999, s. 176.
303 P. Agte, Michael Wittmann and the Waffen S S Tiger Commanders of the Leibstandarte in
WWII, vol. 1, Mechanicsburg, PA : Stackpole Books, 2006, zwłaszcza s. 85–132, passim.
Doświadczenia Wittmanna z operacji „Cytadela” zostały ukazane z patosem przypominającym
nieco patos SS. Koszulki z Wittmannem można kupić na stronach internetowych.
304
G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 330.
305 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 352, 353; F. Kurowski , Panzer Aces, s. 205.
306 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 332; P. Agte, Jochen Peiper, s. 176.
307 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 332–334; R. Lehmann, Leibstandarte, s. 234, 235.
308 Cyt. za: V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 335.
309
Tamże, s. 333.
310
Tamże, s. 364–370; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 340–343.
311 O. Weidinger, Division Das Reich, Osnabrück: Munin-Verlag, 1969, s. 199, 200.
312
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 377, 378, 456, 457.
313 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 343–349, 381–398 .
314
Tamże, s. 356, 389, 390. P. Wanke, Russian/Soviet Military Psychiatry, 1904–1945, London:
Routledge, 2012, zajmuje się sowieckim podejściem do ofiar traum psychicznych.
315
Meldunek Dywizji Totenkopf z 22.45, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 105; G. M. Nipe,
Blood, Steel, and Myth, s. 349, 350.
316 C. W. Sydnor, Jr., Soldiers of Destruction. The S S Death’s Head Division, 1933–1945,
Princeton, NJ: Princeton University Press, 1977, s. 8.
317Na temat rosyjskiej mitologii, zob. V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 516–543; na temat
niemieckich mitów, zob. K.-H. Frieser et al., Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8,
Die Ostfront, 1943–44, Münich: Deutsche Verlags -​-Anstalt, 2007, s. 129–135. Liczba czołgów
bezpośrednio biorących udział w walkach, zob. G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 326, 327.
318 R. Tiemann, Chronicle of the 7. Panzer-Kompanie I. S S -Panzer Division “Leibstandarte”,
trans. A. Brandt, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 2004, s. 60.
319D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 428, przyp. 31; Frieser et al., Ostfront, s. 132,
133; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 441, 507.
320
R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders, s. 320–322. Podczas II wojny światowej
dwustu pięćdziesięciu sowieckich generałów skazano i zabito lub wysłano do oddziałów
karnych. C. N. Donnelly, The Soviet Attitude Toward Stress in Battle, w: Contemporary Studies
in Combat Psychiatry, ed. G. Belenky, Westport, CT : Greenwood Press, 1987, s. 233.
321V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 457; G. K. Zhukov, Reminiscences and Reflections, vol.
2, Moscow: Progress Publishers, 1985, s. 190.
322Generalkommando II. S S . Pz.-Korps, 22.00 Uhr, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s.
104.
323 K TB 4th Panzerarmee, Chefnotizen für 21.7.1943, National Archives, T -314, roll 1170.
324F.-W. Lochmann et al., The Combat History of German Tiger Tank Battalion 503 in World
War II, trans. F. Steinhardt, Mechanicsburg, PA : Stackpole Books, 2008, s. 116, 117. G. M. Nipe,
Blood, Steel, and Myth, s. 363, podsumowuje stan jednostek SS ; w formacjach armijnych
warunki były podobne.
325Por. S. Neitzel, H. W. Welzer, Soldaten. On Fighting, Killing, and Dying. The Secret WWII
Transcripts of German P OWs, trans. J. Chase, New York: Alfred A. Knopf, 2012, s. 317–343.
326 S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 103.
327 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 209, piszą o „ostrożnym optymizmie”. G. M.
Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 353, podkreśla efekt szoku, jakim był 12 lipca dla Hotha i jego
sztabu.
328
Durch F S um 20.45 Uhr.: An II-S S Pz.-Korps, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 103.
329
Feindlage 12.7.1943, Stand: 21.00 Uhr, w: S. Stadler, Offensive gegen Kursk, s. 105, 106.
330
Aufträge für 13.7.43 (liczba „14” w tekście to oczywisty błąd drukarski), w: tamże, s. 105;
K TB II. S S -Panzerkorps an S S Divisionen ‘LS A H’, ‘DR ’, und ‘T’… Aufträge für 13.7.43,
National Archives, T -354, roll 605.
7 Rozstaje
331
Por. R. W. Harrison, The Russian Way of War. Operational Art, 1904–1940, ​Lawrence:
University Press of Kansas, 2001, oraz bardziej wszechstronne: J. Kipp, The Tsarist and Soviet
Operational Art, 1853–1991, w: The Evolution of Operational Art. From Napoleon to the
Present, ed. J. A. Olsen, M. van Creveld, Oxford: Oxford University Press, 2011, s. 64–95.
332To „odrodzenie” jest głównym tematem książki D. M. Glantza, Stumbling Colossus. The Red
Army on the Eve of World War, Lawrence: University Press of Kansas, 1998 .
333
D. M. Glantz, J. M. House, The Battle of Kursk, Lawrence: University Press of Kansas, 1999,
s. 227–232; D. M. Glantz, Soviet Military Strategy, „Journal of Military History” 60, No. 1 (1996).
334
Opis ten jest względny. Zob. F. Kurowski, Deadlock Before Moscow. Army Group Center,
1942/1942, trans. J. G. Welsh, Atglen, PA : Schiffer Publishing, 1992.
335P. Hoffmann, Trecksow and Army Group Center, w: The History of the German ​Resistance,
1933–1945, trans. R. Barry, Cambridge, M A : M IT Press, 1977, s. 264–289.
336
Na temat ostatecznej równowagi sił, zob. K.-H. Frieser et al., Das Deutsche Reich und der
Zweite Weltkrieg, Bd. 8, Die Ostfront, 1943–44, Münich: Deutsche Verlags-Anstalt, 2007, s. 98,
99.
337
D. M. Glantz, Soviet Military Deception in the Second World War, London: Routledge, 1989,
s. 160–193.
338 Ogólne omówienie z operacyjnego punktu widzenia, zob. J. Erickson, The Road to Berlin.
Continuing the History of Stalin’s War with Germany, Boulder, CO: Westview Press, 1983, s.
108. P. von der Groeben, Ninth Army and Second Panzer Army, w: Kursk. The German View,
trans., ed. S. H. Newton, New York: Da Capo Press, 2002, s. 108–112, pokazuje perspektywę
niemieckiego oficera sztabowego.
339
C. Bergström, Kursk. The Air Battle, July 1943, Hersham: Classic Publications, 2008, s. 82–
84; V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising. The Soviet Air Force in World War II,
Lawrence: University of Kansas Press, 2012, s. 261–265.
340 G. Jukes, Bagramyan, w: Stalin’s Generals, ed. H. Shukman, New York: Grove Press, 1993, s.
26, 27.
341L. Rendulic, Die Schlacht von Orel, Juli 1943. Wahl und Bildung des Schwerpunktes,
„Österreichische Militärische Zeitschrift” 1 (1963), s. 130–138.
342 C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 85, 86.
343S. H. Newton, Hitler’s Commander. Field Marshal Walther Model – Hitler’s Favorite
General, New York: Da Capo Press, 2006, s. 253–255.
344
Dokumentację dywizji zbiorczo omawia A. John, Kursk ’43. Szenen einer
Entscheidungsschlacht, Bonn: H&H Konzept Verlag, 1993, s. 106–118.
345
Tamże, s. 117, 120. 5 Pułk Grenadierów Pancernych wchodził w skład 12 Dywizji Pancernej.
346
S. Ball, The Bitter Sea. The Struggle for Mastery in the Mediterranean, 1935–1949,
London: HarperPress, 2010, oraz D. Porch, The Path to Victory. The Mediterranean Theater in
World War II, New York: Farrar, Straus & Giroux, 2004, to najlepsze omówienia, odpowiednio,
polityki i strategii oraz perspektyw strategicznych i operacyjnych. R. M. Citino, Odwrót
Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r., przeł. M. Grzywa, Oświęcim: Napoleon V,
2014, ​ błyskotliwie ​p okazuje ​p owiązania teatru śródziemnomorskiego i frontu ​wschodniego.
347Opracowanie analityczne, zob. M. Knox, Hitler’s Italian Allies. Royal Armed Forces, Fascist
Regime, and the War of 1940–1943, New York: Cambridge University Press, 2000;
podsumowanie niemieckiej perspektywy i końcowej gry Osi, zob. G. Schrei​b er, Das Ende des
nordafrikanischen Feldzugs und der Krieg in Italien 1943 bis 1945, w: K.-H. Frieser et al.,
Ostfront, s. 1100–1114.
348 Na temat różnych opcji, zob. R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu, s. 227–229.
349
A. Kesselring, Kesselring. A Soldier’s Record, trans. L. Hudson, New York: William Morrow,
1954, s. 196–198; G. Schreiber, Ende des nordafrikanischen Feldzugs, w: K.-H. Frieser et al.,
Ostfront, s. 1113.
350
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa. Wspomnienia 1939−1944, t. 2, przeł. J. Bańbor,
Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona, 2001, s. 175.
351
A. Stahlberg, Bounden Duty. The Memoirs of a German Officer, 1932–45, trans. P. Crampton,
London: Brassey’s, 1990, s. 307.
352
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 176; K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 141, 142.
353 A. Stahlberg, Bounden Duty, s. 309, 310.
354 D. E. Showalter, Conscience, Honor, and Expediency. The German Army’s Resistance to
Hitler, w: Confront! Resistance in Nazi Germany, ed. J. J. Michalczyk, New York: Peter Lang,
2004, s. 62–79.
355Świetną biografię Munga Melvina może uzupełnić: B. Lemay, Erich von Manstein. Hitler’s
Master Strategist, Havertown, PA : Casemate, 2010, oraz M. Stein, Field Marshal von Manstein.
The Janus Head – A Portrait, ed. G. Fairbank, trans. M. Stein, Solihull: Helion & Co., 2007.
356 D. M. Glantz, J.M House, Battle of Kursk, s. 208; V. Zamulin, Demolishing the Myth. The
Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An Operational Narrative, trans., ed. S. Britton,
Solihull: Helion & Co., 2011, s. 426, 460, 461.
357 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 456, 457.
358 Tamże, s. 457, 470, 471.
359 Tamże, s. 447–449. Na temat sposobów utrzymania sprawności bojowej czołgów, zob. G. A.
Dickson, Tank Repair and the Red Army in World War II, „Journal of Slavic Military Studies” 25
(2012), s. 381–392.
360 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth. The II. S S -Panzer-Korps and the Road to
Prochorowka, July 1943, Stamford, CT : RZ M Publishing, 2012, s. 366–371.
361P. Agte, Jochen Peiper. Commander, Panzerregiment Leibstandarte, trans. R. Dohrenwend,
Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1999, s. 176–179.
362V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 460–466; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 378–
382.
363 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 382.
364V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 469–473; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 372–
374.
365K TB
4. Panzerarmee, Chefnotizen für 13.7.1943, National Archives, T -313, roll 369.
366 Przynajmniej dla Mansteina, zob. E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 174.
367
F. von Mellenthin, Panzer Battles. A Study of the Employment of Armor in the Second World
War, New York: Ballantine Books, 1971, s. 226; D. M. Glantz, J. M. ​House, Battle of Kursk, s. 210;
por. Darstellung der Ereignisse X LV III Panzer-Korps am 13.7.1943, National Archives, T -314,
roll 1170; oraz G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 384–388.
368D. Lodieu, III. Pz. Korps at Kursk, trans. A. Mackay, Paris: Histoire and Collections, 2007, s.
121–126; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 474–480.
369E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 177; M. Melvin, Manstein. Hitler’s Greatest
General, London: Weidenfeld & Nicolson, 2010, s. 376; K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 141–144.
370
G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 382.
371
Tamże, s. 412, 413; H. Spaeter, The History of the Panzerkorps Grossdeutschland, vol. 2,
trans. D. Johnston, Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1995, s. 131, 132; F. von ​M ellenthin, Panzer
Battles, s. 228, 229; C. Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 99, 100.
372
R. N. Armstrong, Red Army Tank Commanders. The Armored Guards, Atglen, PA : Schiffer
Publishing, 1994, s. 63.
373
V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 513, 514.
374 Tamże, s. 486, 487.
375
Tamże, s. 495, 496; D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 126–140; G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth,
s. 409–411.
376 V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 489.
377 Tamże, s. 503, 504.
378 Tamże, s. 504–512.
379 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 398–405; D. Lodieu, III. Pz. Korps, s. 139.
380Por. podsumowania w K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 145, oraz G. M. Nipe, Blood, Steel, and
Myth, s. 413, 417, 418; Vorschlag für Operation Roland am 16.7.1943, K TB
Panzerarmeeoberkommando 4 an Heeresgruppe Süd, National Archives, T -313, roll 382.
381D. M. Glantz, From the Don to the Dnepr. Soviet Offensive Operations, December 1942–
August 1943, London: Frank Cass Publishers, 1991, s. 229–252.
382 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 445, zmieniając swoją wcześniejszą opinię z Decision
in the Ukraine. German Panzer Operations on the Eastern Front, Summer 1943, Winnipeg: J. J.
Fedorowicz, 1996, s. 55, 56, 67.
383 G. M. Nipe, Blood, Steel, and Myth, s. 421, 422.
384 O. Weidinger, Division Das Reich, Osnabrück: Munin-Verlag, 1969, s. 213, 216.
385G. K. Zhukov, Reminiscences and Reflections, vol. 2, Moscow: Progress Publishers 1985, s.
194.
386M. Francke, Sixth Army Defends the Mius River Line, w: Kursk. The German View, s. 306–
324.
387
K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 191–193; D. M. Glantz, J. M. House , Battle of Kursk, s. 244–
246.
388 S. H. Newton, Hitler’s Commander, s. 256–262; K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 185–190; C.
Bergström, Kursk. The Air Battle, s. 90–95; V. Hardesty, I. Grinberg, Red Phoenix Rising, s. 262–
267.
389 D. M. Glantz, J. M. House, Battle of Kursk, s. 238.
390
R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu, s. 301–314, rekonstruuje i osadza w kontekście rozterki
niemieckiego najwyższego dowództwa w tym okresie. Perspektywa oficera sztabowego sił
lądowych i jego opinia na temat sytuacji we Włoszech, zob. S. Westphal, Heer in Fesseln. Aus
den Papieren des Stabschefs von Rommel, Kesselring und Rundstedt, Bonn: Athenäum Verlag,
1952, s. 214–226.
391
Szczegóły oraz tło, zob. J. Schröder, Italiens Kriegsaustritt 1943. Die deutschen
Gegenmassnahmen im italienischen Raum. Fall »Alarich« und »Achse«, Göttingen:
Musterschmidt Verlag, 1969.
392
K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 219, 220; V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 458, 459, 515.
393
E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 190.
394 Niemiecka perspektywa, zob. K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 193–200; M. Melvin, Manstein,
s. 382–387. Perspektywę rosyjską dobrze i wyczerpująco przedstawił D. M. Glantz, Don to the
Dnepr, s. 251–365.
395
R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu, s. 295.
396 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 192.
397
Tamże, s. 196; M. Melvin, Manstein, s. 387, 388, 391–394.
398 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 203, 204.
399 M. Melvin, Manstein, s. 394, 395.
400Zwięzłe omówienie, zob. A. Konstam, Salerno 1943. The Allied Invasion of Italy, Barnsley:
Pen & Sword Military, 2007.
401 Jego wersję wydarzeń można znaleźć w: R.-C. Gersdorff, Soldat im Untergang, Frankfurt:
Ullstein, 1977, s. 134–136; por. P. Hoffmann, German Resistance, s. 290.
402I. V. Hull, Absolute Destruction. Military Culture and the Practices of War in Imperial
Germany, Ithaca, NY: Cornell University Press, 2005, s. 170.
403 Kwestię jednostronności przysięgi, zagadnienie moralnie złożone, analizuje i osadza
w kontekście R. B. Kane, Disobedience and Conspiracy inthe German Army, 1918–1945,
Jefferson, NC: McFarland & Co., 2002.
404Definicja i opis podany przez Mansteina, zob. E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, s. 212,
213. Szersza analiza, zob. B. Wegner, Die Aporie des Krieges, w: K.-H. Frieser et al., Ostfront, s.
256–269; z perspektywy jednostki frontowej, zob. C. Rass, »Menschenmaterial«. Deutsche
Soldaten an der Ostfront. Innenansichten einer Infanteriedivision, 1939–1945, Paderborn:
Ferdinand Schöningh, 2003, s. 365–385.
405Cyt. za: S. G. Fritz, Ostkrieg. Hitler’s War of Extermination in the East, Lexington: University
Press of Kentucky, 2011, s. 372.
406Cyt. za: D. M. Glantz, J. M. House, When Titans Clashed. How the Red Army Stopped Hitler,
Lawrence: University Press of Kansas, 1995, s. 172.
407
Sytuacja Grupy Armii „Południe”, zob. K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 360–367, 301–308.
Wnioski: Przełomy
408
V. Zamulin, Demolishing the Myth. The Tank Battle at Prokhorovka, Kursk, July 1943. An
Operational Narrative, trans., ed. S. Britton, Solihull: Helion & Co., 2011, s. 530–546; K.-H.
Frieser et al., Das Deutsche Reich und der Zweite Weltkrieg, Bd. 8, Die Ostfront, 1943–44,
Münich: Deutsche Verlags-Anstalt, 2007, s. 150–159; N. Zetterling, A. Frankson, Kursk 1943.
A Statistical Analysis, London: Frank Cass Publishers, 2000, s. 111–131.
409
D. E. Showalter, More than Nuts and Bolts. Technology and the German Army, 1870–1945,
„Historian” 65, No. 1 (2002), s. 139–142.
410
K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 301–490, to najlepsza analiza; R. Hinze, Crucible of Combat.
Germany’s Defensive Battles in the Ukraine, 1943–1944, trans., ed. F. P. Steinhardt, Solihull:
Helion & Co., 2009, to najbardziej szczegółowa relacja w języku angielskim.
411 D. M. Glantz, J. M. House, When Titans Clashed. How the Red Army Stopped Hitler,
Lawrence: University Press of Kansas, 1995, s. 196–201; K.-H. Frieser, Der Zusammenbruch im
Osten, w: K.-H. Frieser et al., Ostfront, s. 493 i n. Warto zajrzeć do: G. Niepold, Battle for White
Russia. The Destruction of Army Group Centre June 1944, trans. R. Simpkin, London: Brassey’s,
1987; W. S. Dunn Jr., Soviet Blitzkrieg. The Battle for White Russia, 1944, Boulder, CO: Lynne
Rienner Publishers, 2000.
412Por. D. M. Glantz, The Military Strategy of the Soviet Union. A History, London: Frank Cass
Publishers, 1992.
413 D. Porter, Soviet Tank Units, 1939–45, London: Amber Books, 2009, to użyteczne
wprowadzenie do tematyki, która w literaturze specjalistycznej i na stronach internetowych
przyćmiewa opracowania dotyczące Niemiec.
414D. M. Glantz, Soviet Use of ‘Substandard’ Manpower in the Red Army, 1941–1945, w:
Scraping the Barrel. The Military Use of Substandard Manpower, 1860–1960, ed. S. Marble,
New York: Fordham University Press, 2012, s. 151–178.
415
Cyt. za: M. Hastings, Armageddon. The Battle for Germany, 1944–1945, New York: Alfred
A. Knopf, 2004, s. 124.
416 Zob. przede wszystkim: M. van Creveld, The Culture of War, New York: Presidio
Press/Ballantine Books, 2008.
417 Cyt. za: V. Zamulin, Demolishing the Myth, s. 450.
418R. Lehmann, The Leibstandarte, vol. 3, trans. N. Olcott, Winnipeg: J. J. Fedorowicz, 1990, s.
230.
419R. R. Reese, Why Stalin’s Soldiers Fought. The Red Army’s Military Effectiveness in World
War II, Lawrence: University Press of Kansas, 2011, s. 176–200; C. Merridale, Ivan’s War. Life
and Death in the Red Army, 1939–1945, New York: Metropolitan Books, 2006, s. 282, passim.
420
D. K. Yelton, Hitler’s Volkssturm. The Nazi Militia and the Fall of Germany, 1944–1945,
Lawrence: University Press of Kansas, 2002, oraz R. S. Rush, A Different Perspective. Cohesion,
Morale, and Operational Effectiveness in the German Army, Fall 1944, „Armed Forces &
Society” 25, No. 3 (1999), s. 477–508, wspólnie pokazują rzeczywistość pełną niuansów i mniej
wzniosłą. Wyczerpujący opis nazistowskiej wojny do ostatka, zob. R. Blank et al., Germany and
the Second World War, vol. 9/1, German Wartime Society, 1939–1945. Politicization,
Disintegration, and the Struggle for Survival, trans. D. Cook-Radmore, Oxford: Oxford
University Press, 2008.
Przypisy

[1] Z 36 Dywizji Piechoty w walkach udział brał tylko 87 Pułk Grenadierów (wszystkie przypisy
dolne pochodzą od redakcji).
[2] Czołgi w Trzeciej Rzeszy nazywano Panzerkampfwagen (dosłownie: opancerzony pojazd
bojowy), obecnie stosuje się słowo Panzer. Ponieważ w okresie między​wojennym czołgi
niemieckie nie miały nazw własnych (w rodzaju Tiger), lecz jedynie kolejne numery oraz litery
oznaczające wersję, to w literaturze anglosaskiej spotyka się powszechnie nazwę Mark i rzymskie
oznaczenie (od I do IV ). W języku polskim powszechnie stosuje się albo skróconą wersję Panzer
i cyfrę rzymską, albo pełen zapis, np. PzKpfw III Sd Kfz 141/1 Aufs. M , gdzie cyfra rzymska
oznacza typ czołgu (od I do VI , z tym że V i VI miały już nazwy własne – Panther i Tiger), a litera
oznacza wersję. W niniejszym przekładzie zastosowano nazwy uproszczone, np. Panzer III .
[3] Amerykański samolot Douglas DB -7, produkowany w różnych wersjach – jako lekki
bombowiec (oznaczenie US AAC A 20) lub nocny myśliwiec (oznaczenie US AAC P -70).
[4] Joel Chandler Harris (1848−1908) – amerykański pisarz, dziennikarz, poeta i folklorysta.
[5] W sumie 2 i 10 Korpus Pancerny oraz 2 i 5 Korpus Pancerny Gwardii miały około sześciuset
pojazdów pancernych.
[6] Autor ma na myśli 10 Brygadę Pancerną, która składała się z dwóch batalionów panter: 51
i 52.
[7] Wyd. polskie: M. K. Barbier, Kursk. Największa bitwa pancerna w dziejach świata, przeł. M.
Leczycka, Warszawa: Bellona, 2010.
[8] Wyd. polskie: M. Healy, Kursk 1943. Klęska Panzerwaffe, Poznań: Amercom S A, 2010.
W Polsce Osprey Campaign Series wydawano jako Wielkie Bitwy II Wojny Światowej.
[9] Wyd. polskie: R. M. Citino, Odwrót Wehrmachtu. Prowadzenie przegranej wojny 1943 r.,
przeł. M. Grzywa, Oświęcim: Napoleon V , 2014.
[10] Wyd. polskie (przekład niemieckiego oryginału): E. von Manstein, Stracone zwycięstwa.
Wspomnienia 1939−1944, 2 t., przeł. J. Bańbor, Warszawa: Lampart−Dom Wydawniczy Bellona,
2001.
W YDAW NIC T W O C ZAR NE Sp. z o.o.
www.c za rn e .c o m.p l
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
ma t e u s z@c za rn e .c o m.p l, t o ma s z@c za rn e .c o m.p l,
d o min ik@c za rn e .c o m.p l, e wa @c za rn e .c o m.p l,
e d y t a @c za rn e .c o m.p l
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
re d a kc ja @c za rn e .c o m.p l
Sekretarz redakcji: ma lg o rza t a @c za rn e .c o m.p l
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa,
tel./fax +48 22 621 10 48
a g n ie s zka @c za rn e .c o m.p l, d o ro t a @c za rn e .c o m.p l,
zo fia @c za rn e .c o m.p l, ma rc ja n n a @c za rn e .c o m.p l
Dział marketingu: h o n o ra t a @c za rn e .c o m.p l
Dział sprzedaży: p io t r.b a g in s ki@c za rn e .c o m.p l,
a g n ie s zka .wilc za k@c za rn e .c o m.p l, u rs zu la @c za rn e .c o m.p l
Audiobooki i e-booki: a n n a @c za rn e .c o m.p l
Skład: d 2d .p l
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52,
in fo @d 2d .p l
Wołowiec 2015
Wydanie I

You might also like