Professional Documents
Culture Documents
Medea Tragedyja
Medea Tragedyja
:"r Z
c łV> 7\\
f ) . ęy » * y »•J
MEDEA
TRAGEDYJA EURIPIDESA
PRZEKŁAD
STANISŁAW A GRABOWSKIEGO.
WARSZAWA. ,
D r u k J ó z e f a , U n g r a ,
ulica N ow olipki N r. 3.
188O.
MEDEA.
p f l ‘x Jcu/if. % //(/ri ¥ n /'ta yja iyfy’
't / t f t / f ir i/ W f lL
a f/ fW c fa i, d & u Ą ft?
A&Jtix?-- no./*
r
l/r ź # rrrt/Z
. /> Ź ^ ,
ST A N ISŁA W A GRABOW SKIEGO.
W A R SZ A W A .
n a k ł a d e m t ł o m a c z a .
;T,03b o . i c i ; o IJeH3ypoio.
JBapuiaea, 3 ĄcKaÓpn 1 8 1 0 eoda.
D r u k J ó z e f a U n g r a . W a rs z a w a , N o w o lip k i Ń r . a.
Lubo nie jedno i to nie jedno w yborne po
siadam y tłom aczenie dram atów greckich, to
jednak E uripides najm niśj b y ł w kraju naszym
tłom aczony i najmniój jest znany. Posiadając
przecie współcześnie z niektórem i zaletami,
starożytnych tragików także pew ne cechy
zbliżające charakter jego twórczości do prac
pisarzy now ożytnych, zasługuje na pew ną u-
wagę. Starożytna estety k a zarzucała mu zby
tek patetyczności — ale m ożnaby tw ierdzić źe
patos Euripidesa służył mu jako środek do
jeszcze większego uplastyczniania swoich krea-
cyj niż to inni dram aturgow ie czynili, a nadto
mu przedstaw iał możliwość nadania swoim
figurom większój psychologicznój realności.
Euripides lubow ał się w oddaw aniu ścisłój
psychologicznój analizy duszy m iotanćj na
miętnością, czego i w Medei dokonał.—M edea
należy do mitologii, zostaje ona jak wiadomo
w związku z M item o A rgonautach, któ reg o
znaczenia nie wyjaśniam , bo to już dokonane
zostało przez Weckleina *) w e w stępie do w y
dania, z którego ja niniejszego przekładu do
konałem. W ecklein wspom ina prócz tego źe
Stanisław Grabowski.
Mamka.
Pedagog.
Medea.
K re o n .
Jazon.
Egeusz.
Goniec.
Mamka.
O b y b y ł o k ręt A rg o nie przeleciał
M imo cienistych brzegów S y m p le g a d y
I o b y n ig d y w paro w ie lesisty m
P elijonu ścięta sosna nie u p a d ła —
B y nie sk iero w ać ręki dzielnych m ężów
K u w iosłom , b y przyw ieźli złote runo;
M ed ea bow iem , p ani moja, w ted y
Nie p o p ły n ę ła b y w kraj Jolkosu
I nie b y ła b y zdurzona m iłością
K u Jazo n o w i—ani przekonaw szy
C órek P eljasza by zab iły ojca
D ziśb y nie b y ła m ieszkała w K o ry n c ie;
C hociaż się K o ry n tjan o m podoba
D la te g o źe uciekła ze sw ej ziemi
A Jazonow i w szystko d o b re św iadczy.
T o w łaśnie pierw szym je s t szczęścia w a ru n k ie m '
G dy żona ze sw ym m ężem się nie różni;
L ecz tu n ieprzyjaźń je s t na każdym k ro k u ;
S to su n ek najm iłośniejszy już przepadł
Bo Jazo n dzieci i żonę zdradziw szy
W p o w tó rn e z córką królew ską w szedł ślu b y ,
Z có rk ą K re o n a, co tu taj panuje.
Pedagog.
S ły szałem , chód nie zd aw ałem się słuchać,
O d kogoś k tó ry p rz y g rze w kości m ów ił
P rz y pejrenejskim źródle św iętym , tam gdzie
S ta rc y siad ają b y się g rą rozerw ać,
Ze chłopców ty c h m a w ygnać razem z m atką
Z ziemi korynckiój p a n tój ziem i K re o n .
N ie wiem jed n ak że czyli w ieść praw dziw a.
P ra g n ą łb y m ab y ta k o w ą nie b y ła .
Mamka.
Czyż Jazo n będzie w stanie znieść, że chłopcy
B ęd ą cierp iały z tak ieg o w y zn an ia—
C hoć m a n ie p rz y ja iń do m atki sw y ch dzieci.
Pedagog.
Jazon pom ija p rzed now ą m iłością
T ę, co m io tała daw niej duchem je g o
A p rzyjacielem M edei on nie jest.
Mamka.
Z ginęliśm y w ięc, jeśli do nieszczęścia
D aw n eg o now e przyłożyć p o trzeb a
W p rzó d nim się daw ne zło nam nie w ycierpi.
Pedagog.
T y zatym , bo stosow ną chw ilą nie je st
A b y M edea już o tym w iedziała,
S ta ra j się uspokoić j ą —a nie mów
N ic o tym coś p o sły szała odem nie.
Mamka.
O dzieci! ćzy słyszycie jakim ojciec
J e s t w zględem was? N iech jed n ak że nie zginie
B o on je st m oim p an e m —a więc chociaż
Z łym je st n ad m iarę, będzie zaliczony
Zaw sze do opiekunów m ych poczetu.
13
Pedagog.
K tó ż takim nie je s t w złym znaczeniu słow a?
Czy nie o d d aw n a wiesz o ty m źe każdy
S am eg o siebie kocha? Oh! nierów nie
W ięcój niż tak ich , k tó ry c h obow iązek
Czcić n a k a z u je ? T y lk o że to jed n i
W e d le sprawiedliwości, m iary czynią
A d ru d z y ty lk o d la swój podłój żądzy.
O jciec tóż chłopców ty c h w ła sn y c h nie k o c h a
Choć jeg o żony są dziećm i praw em i.
Mamka.
Idźcie do dom u dzieci! dobrze będzie.
T y zaś je trzy m aj n a odosobnieniu;
D o m at^i z rospaczonój nie przybliżaj;
B o już w idziałam jój oblicze—nib y
O blicze b y k a ubość gotow ego. —
O n a sw ojego gniew u nie p o w strz y m a ,—
W iem o ty m dobrze— w przód nim gniew n a
[w roga
J a k o p io ru n y z w y so k a —nie p ad n ie.
N a w ro g a gniew ten, a nie n a tak ieg o
Co d ro g im se rc u b y jój b y ć pow inien.
Medea.
B iada!
O nieszczęsna ja! o nieszczęsna od bólu
B iada, oh! biada! oh! obym zginęła
Mam ka.
O m e d ro g ie chłopczęta! te n krzyk to k rz y k
[m atki,
S e rc a jój s tra s z n y —achl gniew porusza!
W y śpieszcie, oh! prędzój oh! prędzej do dom u
N ie zbliżajcie się m atki straszn eg o oblicza,
L ecz się strzeżcie dzikiój, okrutnej n a tu ry
Srogiój duszy tój
Nuż, tera z u stąp cie czym prędzój do dom u
14
M edea.
Odejdę. B łagać cię nie o to chciałam.
Kreon.
D la czego pilisz, z kraju nie uchodząc?
M edea.
Pozwól mi jeden dzień się zostać tutaj
I m yślą rad y skutecznćj zasiągnąć
Gdzie mi się udać wypada? Podum ać
T rzeba podobnież o środkach dla dzieci,
O których ojciec w łasny zapomina.
Żałuj tych chłopców; i tyś dzieciom ojciec
A przeto słusznie mieć dla nich przychylność.
0 swoje losy się nie troszczę, jeśli
Koniecznie ztąd uchodzić m i potrzeba,
Lecz opłakuję m ych dzieci niedolę.
Kreon.
Żem dość już ci naświadczył przychylności
D la tegom szkody tćż już dosyć poniósł.
1 teraz, widzę że choć błądzę, jednak,
Niewiasto, w jednym tym ci ustępuję.
A le ci zapowiadam z surowością,
Że jeśli ujrzy cię pohodnia bożka
D nia następnego w granicach tój ziemi,
Zginiesz z twojemi chłopcam i zarazem.
Takie niem ylne me ostatnie słowo.
Chór.
O nieszczęsna niewiasto! niestety 1 o biedna!
Nieszczęsna! boleści twe! gdzież się obrócisz?
Do jakiej gościny: czy domu, czy ziemi,
Co cię w ybaw ić ma z bólu?
B óg cię M edeo skierow ał do morza,
Do morza niezgłębionego nieszczęść.
Medea.
Nieszczęścia zewsząd; któż tem u zaprzeczy?
Nie jest jednakże tak, jak wam się zdaje.
Przez ciężkie znoje przejdzie oblubieniec
Przez ciężkie znoje przejdą i teściowie.
Czy myślisz że korzyłabym się czołem
G dybym korzyści nie m yślała zyskać?
N igdybym słówka ja nie przem ówiła
A ni głaskała K reona rękam i.—
Doszedł do stopnia takiego głupoty
Że choć zam iary moje mógł podchwycić
Z tój ziemi wygoniwszy mię, jednakże
Dzień jeden tutaj pozostać dozwolił,
Dzień, któ ry ujrzy iż trzech wrogów moich:
Ojca i córkę i męża mojego,
T ych troje wrogów ja położę trupem .
Lecz wiele mając dróg do mordów, nie wiem
0 przyjaciółki, k tó rą mam przedsiewziąść?
Czy pod m ałżeński dom podłożyć ogień?
Czy mam w ątrobę przebić mieczem ostrym
P o cichu w kradłszy się do domu?— W szakże
Jedno mi tutaj staje na przeszkodzie.
G dy mię pochw ycą jak wchodzę tajemnie,
Przez moją śmierć szyderstw o tylko wzbudzę.
Najlepiój zw ykłym postępow ać szlakiem,
(Szlakiem, na którym ja jestem fachow ą)—
1 w rogów sprzątnąć trucizną ze świata.
T y ś w y p ły n ę ła z ojczystego dom u
Z sercem szalonym ;
P rz e b y ła ś m orze, k tó re się przeciska
M iędzy skałam i dw iem a.
N a cudzoziem skiej ziemi tera z jesteś
L ecz—nieszczęśliw a—spokój p o strad a ła ś.
T y idziesz n a w ygnanie
L ecz idziesz bezzaszczytnie.
* *
*
j a k z córką k ró la K o ry n tu m ałżeństw o?
Nie p rzeto ab y m nienaw idził związku
Ja k i m ię z to b ą łączył; nie dla tego,
Ż ebym dla nowój dziew icy zap ło n ął
I nie dla te g o żebym p ra g n ą ł jeszcze
M ieć więcój dzieci; ty c h co m am je st dosyć;
L e c z .z jed n śj głów nie przy czy n y , ażebym
W sp a n ia le m ieszkał i nie czuł u b ó stw a.
B ied n eg o bow iem p rzyjaciel unika;
A żebym dzieci w y ch o w ał stosow nie
p o m ego dom u—i zrodził im braci;
Ż ebym ród w je d n y c h p ra w ach w y ch o w aw szy ,
Szczęśliw ym b y ł. D la czegóż tobie dzieci
W ięcój potrzeba? D la m nie zaś pożytek
W y n ik n ie z teg o , g d y przyszłem i dziećm i
W sp o m o g ę te, k tó re posiadam teraz.
Czyż złe zam iary moje? Tybyś n aw et
Nie rz e k ła tego, g d y b y ś nie dręczyła
N ow em i siebie m ojem i szlubam i.
L ecz w y niew iasty do tegoście doszły
Że w szystko w ted y w am się dobrze zdaje,
W te d y jed y n ie, kiedy w am spokojnie
P ły n ą m ałżeństw a nieskalane szluby.
Jeśli przeciw nie zaplam i m ałżeństw o
Jak a p rzy g o d a, to najlepsze stro n y
Życia, za najpodlejsze uw ażacie.
T rzeb a za p raw d ę b y ło b y zkądinąd
B ra ły się dzieci śm iertelnych, nie z kobiet.
Jeślib y kobiót nie było, to lepiój
R o d o w i m ężczyzn b y ło b y n a świecie.
Chór.
P ię k n ą tu m ow ę rzek łeś o Jazonie
L ecz dla m nie, chociaż w brew twój myśli p o w iem ,
Z dradziw szy żonę; ty ś n iespraw iedliw y.
Medea.
O jak że w w ielu rzeczach ja się różnię
32
Jazon.
Sam aś w y b ra ła tę drogę. N iczego
W ięcćj ja życzyć nie m ogę dla siebie.
Medea.
Cóż uczyniłam? Przecież Cię za żonę
Nie wzięłam ani ciebie nie zdradziłam.
iazon.
Swiętokradzkiem i klątw am i przeklęłaś
K róla, co ciebie tu przyjął w gościnę.
Medea.
Przeklętą okazałam się i tobie.
Jazon.
Już nic ci dalój nie przeznaczam, tylko
Jeśli pom ocy jakiej chcesz odemnie,
Czyli dla siebie czyli to dla dzieci,
Powiedz. Ja rękę dam ci niezawistną
Lub poszlę dla tych, którzy cię ugoszczą.
Jeśli nie zechcesz, nierozsądną będziesz,
A jeśli złożysz swój gniew, zyskasz więcej.
M edea% 3
34
Medea.
Nie będę się takiemi posługiw ać,
Co mi od ciebie mają dać gościnę.
Nie przyjm ę nic—i nic mi nie udzielaj.
Nie ma pożytku z podarków podłego.
Jazon.
Ależ się klnę wszystkiemi demonami
Ze chcę pomocnym być tobie i dzieciom.
Nie podoba się tobie hojność moja,
Lecz zuchwałością tw ą odtrącasz takich,
K tórzy ci dobrze życzą. W ięcśj zatym
Będziesz cierpiała, kiedy pragniesz tego.
Medea.
Idź precz! bo,—niby od twój podłćj żądzy—
Mitrężysz nadto po za drzwiami domu.
Ż yj sobie w nowym m ałżeństw ie—a może
Srogi cię żal obejmie właśnie za to.
Chór.
E rosy chłopczęta za wiele
Oblatujące człowieka
Nie dają mu cnoty ni sławy.
Lecz jeżeli w samą m iarę
Cypryjska m usprzyja bogini, tołaskę świadczy.—
N igdy przeciw mnie o pani
Złotych strzał nie puszczaj z łuku,
Namaściwszy swoją żądzą
Pociski, których uniknąć nie mogę.
M edea.
N a bogi! czyż ty nie masz dzieci dotąd?
Egeusz.
Nie mam ich—losu jakiegoś zrządzeniem.
M edea.
Czy masz małżonkę, czyli jesteś bez niój?
Egeusz.
Nie jestem związku tego pozbawiony.
M edea.
Cóż ci Apollon względem dzieci mówił?
Egeusz.
Mądrzejsze słow a niżby rzekł śmiertelny.
M edea.
C zy wolno jest się dowiedzióć wyroczni?
Egeusz.
W olno. Myśl tylko m ądra ją odgadnie.
M edea.
Jakiż b y ł w yrok boga? powiedz tedy.
Egeusz.
„Pomnij nie pierwój oswobodzić nogę...‘fc
Medea.
Nim co uczynisz lub kędy przybędziesz?
Egeusz.
Nim do ojczystśj znów nie w rócę ziemi.
Modea.
Czego ztąd pragniesz źe tutaj przybywasz?
37
Egeusz.
Je st pewien król Troezeny zwan Pitteusz,
M edea.
M łody to, z braci jest najpobożniójszy.
EgeuSz.
Udzielić jem u chcę wyrocznią boga.
M edea.
M ądry i zajmujący się wyrocznią.
Egeusz.
hi aj milszy dla mnie z wszystkich towarzyszy.
Medea.
Niech ci się dobrze powiedzie co pragniesz.
Egeusz.
D la czego w yraz twój skóry tak zm arniał.
Medea.
O Egeuszu! mam podłego męża.
Egeusz.
Co mówisz? ściśle mi ból swój rozpowiedz.
M edea.
K rzyw dzi mię Jazon. Jam go nie krzyw dziła.
Egeusz.
Co on uczynił? jaśnićj mi wytłomacz.
M edea.
Zamiast mnie, inną żonę sobie pojął.
Egeusz.
Ośm ielił się na dzieło tak haniebne?
38
Medea.
O taki jam bez czci. J a którą on kochał.
Egeusz.
Czy kocha inną? Ciebie nienawidzi?
Medea.
P y ta n ie wielkie. Dość źe jest niewierny.
Egeusz.
K iedy jest podły—niech sobie precz idzie.
Medea.
Z apragnął blaskiem zabłysnąć królewskim.
Egeusz.
K to jem u córkę wydaje? mów dalćj.
M edea.
K reon, co królem jest ziemi korynckiej.
Egeusz.
W ybacz mu zatym. Nie m artw się niewiasto
Medea.
B iada mi. Jeszcze prócz tego uchodzę.
Egeusz.
Gdzie? o tym nowym nieszczęściu nie mówisz.
Medea.
K reon mię z kraju K o ry n tu w ygania.
Egeusz.
A Jazon nic nie mówi? O! nie chwalęl
Medea.
Nie mówi nic—przyzwolić tylko pragnie.
Lecz błagam cię! na tw oją brodę błagam ,
Padam do kolan tw oich najpokorniej,
Zlituj, zlituj nad moim nieszczęściem,
Nie znieś ab y mię w niewiadome kraje
W ygnano, lecz mię przyjmij do swój ziemi.
Niech ci tak spełni się pragnienie dzieci
Niech ci bogowie dadzą śmierć w śród szczęścia.
T y nie wiesz coś odszukał w mój osobie:
Ja ci niepłodność tw ą przetnę na zawsze
T ak skutecznem i są me tajem nice.
Egeusz.
Z wielu powodów dank ci ten wyświadczyć
Jestem gotow y; najpierwój dla bogów,
P otym , bo ty mi dzieci obiecujesz.
O niczym innym prócz o tym nie myślę.
T aki jest mojćj duszy stan. G dy przyjdziesz
Do mego kraju, ciebie się postaram
Ugościć, bom jest mężem spraw iedliw ym .
A le a tdj ziemi winnaś odejść sama',
Bo ja przed tem i, co mię ugaszczają
Chcę być bez winy żem ciebie pochwycił.
Medea.
T ak będzie. Lecz jeślibym zakład, m iała
Tego, co mi tak hojnie obiecujesz,
Tobyś mi wszelkie życzenia wypełnił.
Egeusz.
Nie wierzysz? Może ci co nie na rękę?
[Nledea-
W ierzę, Lecz K reo n i dom Pelijasza
Są mi wrogiemi. G dybyś ty przysięgą
Przeciw nim był związany, tobyś nigdy
Im nie pozwolił aby mię naprzykład
Uprowadzili. Jeżeli przeciw nie—
Jakieś układy z niem i byś uczynił,
Na bogów przysiągł, b y ł ich przyjacielem,
D alszy układów tok by niezawodnie
P rzekonał ciebie na stronę K reona.
Otóż—istota słaba mieszka we mnie,
K ied y im sprzyja szczęście; kiedy sprzyja
Tym ludziom nadto ich królew ska władza.
Egeusz.
W ielką roztropność objawiasz niewiasto!
Lecz jeśli myślisz tak, ja nie odmawiam
D ać tobie słusznśj od siebie poręki.
W ydaje mi się być najbezpieczniejszym
Jeśli mam wybieg przed nieprzyjacielem,
Okazać mu ten w ybieg. Tw oja racyja
W istocie lepszą mi się być wydaje,
W ięc wylicz bogów.
Medea.
Przysięgnij na treę
N a ojca bogów, na światło Helijosa
I wykazując bogów całe plemię
W raz z całym ojca mojego plemieniem.
Egeusz.
A le przysięgnę te co mam uczynić?
Medea.
Ze nigdy z kraju swego mię nie wygnasz.
I nie pozwolisz, gdy kto z nieprzyjaciół
Uprowadzićby mię zechciał od ciebie.
Ęgeusz.
Przysięgam klnę się na Geę, na świętą
potęgę słońca i na wszystkich bogów
Ze w ytrw am przy tym , co ci obiecuję.
Medea.
Niech to wystarczy. Lecz powiedz, co ciebie
Ma spotkać gdy nie w ykonasz przysięgi?
41
Egeusz
To co bezbożnych zawsze jest udziałem.
Medea.
Idźże w radości. W szystko ma się dobrze.
Przybędę jak najspieszniej do twej ziemi.
Lecz po spełnieniu tego, co najmocniój
P rag n ę w ypełnić—i po doświadczeniu
Tego co pragnę najmocniśj dośw iadczyć.
Chór.
Podróżnikom towarzyszące bóstwo
S yn Mai niech ciebie do domu
Zaprowadzi pom yślnie. O byś w ykonał
Co teraz masz w duchu. T yś dzielnym mężem
Egeuszu się mojój myśli okazał.
Medea.
U Zeusie, Dike i św iatło Helijosa!
J a zam iar wrogów moich przezwyciężam
Bom już trafiła na drogę do celu.
Mam już nadzieję źe za moje krzyw dy
W rogi poniosą zasłużoną karę.
Egeusz jest zamysłów moich portem ;
Do niego stór okrętu mych przedsięwzięć
Za mocne liny starannie przyczepię
A sama udam się na gród Pallady.
(Do przodownicy chóru.)
Powiem ci teraz wszystkie myśli moje
A le mój mowy nie słuchaj z lekkością.
Posław szy niewolnicę do Jazona
B y się przed oczy me staw ił poproszę.
G dy przyjdzie, rzeknę mu łagodne słowa
Że jego zdanie mi się podobało;
Poproszę zaś by dzieci tu zostały—
Lecz nie dla tego abym je na pastw ę
M iała opuścić tu na wrogiój ziemi
Ale bym córkę królew ską zgładziła,
Poszlę ich bowiem z podarkam i w rękach
Z peplosem cienkim z wieńcem złotolitym.
A jeśli w dary takie się odzieje
To każden zginie podle kto jej dotknie,
Takiem i jad y podarki namaszczę.
Jednakże mowę moją tu przeryw am ,
Achl jęczyć muszę nad tym, co mam późniój
W ykonać. Moje w łasne dzieci bowiem
Zabić mam. N iktby sobie tego losu
Nie obrał. W niwecz obrócę dom cały
Jazona. W yjdę z kraju uciekając
P rzed spełnionemi przez siebie mordami
M ych w łasnych dzieci—a nieść będę ciężar
Najbezbożniejszy na sumieniu mojem.
Nie do zniesienia jest albowiem, drogie,
G dy nieprzyjaciel jeszcze nas wyśmiewa.’
Niech sobie będzie. Co mi przyjdzie z życia?
Nie mam ojczyzny, nie mam domu, nie mam
Sposobu jak swe nieszczęścia odwrócić.
Oh! jak zbłądziłam, kiedy opuszczałam
Ojczysty dom, kiedy mię G rek namawiał,
G rek, który srogą dziś poniesie karę.
Za m oją spraw ą nie ujrzy on więcój
Swych własnych dzieci źyjącemi. Nigdy
Z tćj nowozaslubionej nim fy—nigdy
Nowych nie będzie miał dzieci. Konieczność
Bowiem mi każe zgładzić podłą podle
To je st z pomocą przyrządzonych jadów.
Niech nikt nie mówi żem ja podła, słaba,
Zem ja spokojna—ale w prost przeciwmie
Zem dla m ych wrogów ciężka do zgryzienia
A żem życzliwa jest dla sw ych przyjaciół. ’
Takich to właśnie życie najsławniejsze.
Chór.
K iedyś mi oświadczyła swoje myśli,
43
Jazon.
Przychodzę bom w ezw any a ty chociaż
45
Mcdea.
T o nic. D lateg o źe o dzieciach m yślę.
Jazon.
Czem u nieszczęsna ty jęczysz n ad dziećmi?
Medea.
Jam je zrodziła.—G dyś im szczęścia ży czy ł,
Żal mię zdjął, czyli się tćż to w ypełni?
Jazon.
B ądź dobrój m yśli. Już o ty m podum am .
Medea.
U czynię ta k —i słow om tw ym zaw ierzę.
IC obietą je s te m — a w ięc do łez skłonną.
Jazon.
Czy go namówię? nie wiem; lecz spróbuję.
Medea.
To poproś aby nowa twoja żona
Swojego ojca ubłagała iżby
Dzieci z tój ziemi w ygnane nie były.
Jazon.
O! jaknajbardziój. Pew nie ją namówię.
Medea.
Jeśli przynajmniój ona jest niewiastą.
Ja naw et sam a ci w tym dopomogę.
Poszlę jój bowiem najpiękniejsze dary,
K tórych, jak wiem, nie było między ludźmi.
Dzieci' jój podarunki te zaniosą.
Lecz jaknajprędzćj potrzeba by jaka
Z moich niewolnic przyniosła mi dary.
Pedagog.
O Pani! chłopcy od w ygnania wolne!
D a ry królewna sprzyjającą ręką
P rzyjęła.—Pokój zatym dzieciom będzie.
Zruć trosk brzemiel
D laczego zrospaczona stoisz, jeśli
W szystko się w edług tw ych życzeń spełniło?
Meda.
Niestety!
51
Pedagog.
W yraz ten z moim doniesieniem wcale
Nie jest w harm onii.
Medea.
N iestetyl powtarzam!
Pedagog.
Czym tylko, kiedym ci o przeznaczeniu
Pew nym donosił, którego istoty
Sam nie znam wcale, nie chybił m niem ania
Że dobrą tobie zwiastuję wiadomość?
Medea.
Doniosłeś to, co doniosłeś. Ja wcale
Nie ganię ciebie za twoje nowiny.
Pedagog.
D laczego oczy opuszczasz i płaczesz?
Medea.
Bo mi konieczność każe, starcze; bogi
I ja, com nizko m yślała, zrządziłam
To, co obecnie gnębi moją duszę.
Pedagog.
Lecz miśj odwagę, bo widzę że niżój
Schodzisz ty sam a niż dzieci, o które
Tyle się lękasz.
Medea.
Pierwój spędzę innych
Niż sama zejdę na dół nieszczęśliwat
Pedagog.
Przecież ty nie jedyna się odłączasz
O d dzieci na tym świecie. T rzeba lekko
Ciężkie przygody znosić śm iertelnem u.
Nledea.
T a k też uczynić sp ró b u ję.— D o dom u
T rz e b a ci pójść i p rz y g o to w ać w szystko,
Co m oim dzieciom n a dzień m a w y starczy ć.
Medea.
O jak aż piękna wiadom ość! o gończe!
T y ś mi n a w ieki dobrodziejem ! ty mi
N ajdroższym serca przyjacielem je ste ś.
Goniec.
Co mówisz? czy ty zdrow o m yślisz, czyli
S zalejesz o niew iasto, kiedy hań b a
D om u K re o n a ci się szczęściem zdaje,
Że o niój słuchasz z radością, bez trw ogi?
Medea.
j a ci przeciw ko tw oim słow om rów niei
D o pow iedzenia m am coś. Lecz powoli!
N ie leć ta k p ręd k o z w iadom ością swoją,
T ylko opow iedz j a k oni zginęli?
W iedz, że d w a ra zy ta k ą radość spraw isz
Jeśli doniesiesz mi że najlianiebnićj
Zginęło dw oje ty c h ludzi. Opowiedz!
Goniec.
G d y p rz y szły dzieci tw oje z Jazo n em
Do dom u nowój jego u k o chanćj,
S tan ęliśm y my niew olnicy, z tw oim
N ieszczęściem w spółczujący, bośm y w łaśnie,
S łyszeli że załagodziłaś spór twój
Z m ężem . W ię c te d y jed en począł w rę k ę
C ałow ać chłopców , d ru g i w głów kę płow ą
J a sam , p rz e ję ty rad o ścią ze zgody
Za dziećm im poszedł do k o m n aty niew iast.
G lauke zaś, k tó rą zam iast ciebie czciem y
Za n aszą panią, w p rz ó d y nim sp o jrza ła
N a p a rę dzieci, oczy o b ra cała
O chotnie n a tw arz m ęża Ja z o n a .—
Jed n a k następnie opuściła oczy,
B iałe oblicze n a z a d odw róciła,
B o przyjście dzieci w s trę t w niej obudziło.
Lecz m ąż tw ój gniew u swojój żonie ujął
M ówiąc tak: „nie bądź nieprzyjazną ula tych,
K tó rz y są przyjaciółm i; gniew tw ój porzuć
I obróć głow ę n a now o p rz ed siebie,
T y ch za p rzyjaciół m ając, k tó ry c h m ąż tw ój.
P rzy jm p o d aru n k i—a ojca zaś po p ro ś
B y n a w ygnanie chłopców nie sk azy w ał.
U czyń to dla innie.**— S koro zobaczyła
K lejn o ty , d u ch a w strzy m ać nie u m iała
L ecz p o ch w aliła je p rzed m ężem — i w przód
N im z dom u w yszedł i ojciec i dzieci
T ak iżby b ard zo się ztąd oddaliły,
W ziąw szy n a siebie b a rw n e peplon, w ieniec
W ło ż y ła zło ty n a płow e kędziory,
W św ietn y m zw ierciadle trefiła sw e w ło sy
U śm iechając się do tw arzy zw odniczej.—
P o w staw szy późniśj z tro n u , przechodziła
K o m n a tę sw oją d elik atn ą nogą
P o d aru n k am i ciesząc się niezm iernie.
W y p ro sto w a ła się n a p a lc a c h —i w ty ł
C iągle się o g lą d a ła ja k jśj szata
S p ły w ała n a dół m alow niczym ry tm em .
P o czasie w k tó ry m szybkobiegacz m ó g łb y
D o b ieg n ą ć m ety w prędkiój swój gonitw ie,
Z milczącój i m ającćj oczy zam kłe
S traszn ie ję k n ę ła i w n e t się zbudziła.
P rzeciw ko niój bo w alczył ból podw ójny:
N a głow ie jój leżący złoty w ieniec
D ziw ny w ypuszczał stru m ień ognia żrący
A cienkie peplon, p o d aru n ek dzieci
S traszliw ie gry zło sk ó rę nieszczęśliwój.
P o w staw szy z tro n u go rejąca ogniem
Co prędzój uciekała p o trzą sając
G w ałtow nie głow ę w tę i ta m tą stro n ę
B o zrucić w ieniec p ra g n ęła, lecz złoto
N aw iązki m ocno się trzym ało; ogień
K ie d y raz d o tk n ął w łosów , jeszcze bardziój
Jaśn iał.— N areszcie zw yciężona p a d ła
T a k iż w y d a ła się być o b łąk an ą
K a ż d e m u oprócz jój w łasnego ojca.
N ie m ożna b y ło w cale dojrzóć oczu
A n i jój daw nój przepięknej po staw y
A le z w ierzchołka jój g ło w y ściekała
K re w , k tó ra z ogniem b y ła pom ięszaną;
Ciało jój ta k od kości odchodziło
J a k o od drzew a, co płonie, żyw ica
P o d tajem niczym zębem tój trucizny.
S traszn y b y ł w idok a w szyscy się bali
D otk n ąć się ręką.
Nie w iedząc ojciec nieszczęśliw y, co to
M a za znaczenie, n ag le w szedł do dom u,
I p a d ł przy tru p ie. Z ajęknął n aty ch m iast
I ciało tu ląc w żalu pocałunki
T a k w ołał: „o ty nieszczęśliw a córko!
Cóż to za dem on ta k ciebie h aniebnie
Zgubił? K to sta rc a n ad g ro b em po tobie
S ie ro tą czyni? N iestety ah! obym
59
Jazon.
Cóż to jest? czy mię także zabić pragnie?
Chór.
Zginęły dzieci twoje z ręki m atki.
Jazon.
Co mówisz? O jakżeż mię pognębiła!
Chór.
Daj twoim myślom tór taki, źe więcćj
Dzieci n a ziemi oglądać nie będziesz.
Jazon.
Gdzie ich zabiła? w domu czy za domem?
Chór.
Gdy drzwi otworzysz ujrzysz tru p y dzieci.
Jazon.
Drzwi otwiórajcie co prędzej me sługi!
Podważcie szpary! abym zło podw ójne
Ujrzał te dzieci zabite i m atkę,
K tó rą natychm iast śmiercią ja ukarzę.
Medea.
W górze, na wozie ciągnionym przez smoki skrzydlate , ?na~
ją c p rz y sobie tr u p y dzieci.
Jazon.
S am a ty ud ział w nieszczęściu m asz wielki.
M edea.
L ecz mi to słodko, bo się ty nie śm iejesz.
Jazon.
Dzieci! o jakże podłą m acie m atkę.
Medea.
Dzieci! zginęłyście przez podłość ojca.
Jazon.
P rzecię nie m oja rę k a je zabiła.
Medea.
L ecz tw o ja zbrodnia, tw o je now e szluby.
, /
Jazon.
Czy dla ty ch szlubów zabiłaś je może?
Medea.
Czy m ałą rzeczą b y ł now y szlub dla mnie?
M edea. 5
Jazon.
M ałą dla takićj, która jest rozsądną
Tobie zaś wszystko w ydaje się podłym.
Medea.
Prócz dzieci tych. D ogryzą tobie dobrze.
Jazon.
*To są surow i mściciele twój krzyw dy.
Medea.
W iedzą bogowie, kto krzyw dę rozpoczął.
Jazon.
W iedzą, że Iw oja dusza jest ohydna.
Medea.
Brzydź się więc! słow a tw e wiele nie znaczą.
Jazon.
Ani tw e słowa mnie. Ł atw y nasz rozwód.
Medea.
Jakto? bo ja tóż mocno jego pragnę.
Jazon.
Pozw ól mi dzieci uczcić pogrzebaniem .
Medea.
0 nie, zaiste! ja w łasną je ręką
Pochow am —do św iątyni bowiem H ery
Zaniosę aby nikt ich nie pokrzywdził
Ich kości z grobu dobywając. Święto
Pobożne dla ich części ustanow ić
Zamierzam z religijnem i obrzędy
1 wszystko—dla zadosyćuczynienia
Za śm ierć bezbożną dzieci. Sam a pójdę
67
D o k ra ju E re c h te ja ; za m ąż w yjdę
Za E g eu sza sy n a P a n d y jo n a .
T y zaś—ja k słusznie, zginiesz p o d ły p o d le,
Szczętem o k rę tu A rg o uderzony.
T ak im to będzie go d n e uw ieńczenie
Tw oich krzy w oprzysięzkich szlubów ze m ną.
Jazon.
N iech cię E ry n ija pow ali za dzieci
I D ike k arząca.
Medea.
Jakiż cię b ó g albo dem on u słyszy
Ciebie, coś cudzoziem ców zw odziciel.
Jazon.
O hydna! o k ro p n a dzieciobójczyni!
Medea.
D o dom u idź i pochow aj sw ą żonę.
Jazon.
Id ę straciw szy przez ciebie sw e dzieci.
Medea.
Jęczże! b o staro ść tym czasem nadejdzie.
Jazon.
O dzieci najdroższe!
Medea.
D la m atki jedynie.
Jazon.
Z ab iłaś ich jed n ak .
Medea.
D la tw ojój rozpaczy.
68
Jazon.
N iestety! o jak że ja p ra g n ę się dotknąć
M ych dzieci u st—-by je ucałow ać.
Nledea.
T e ra z ich wołasz? te ra z je w itasz
A p ierw ejś o d trąc ał.
Jazon.
N a bogów cię b ła g a m
P ozw ól się d o tk n ąć d elikatnego
C iała m ych dzieci.
Medea.
N ie można! nie można!
T w e słow a napróżno z u st tw oich lecą.
Jazon.
0 Zeusie! ty słyszysz ja k mię o d trącają
Ile ja cierp ię od żony ohydnćj,
O d dzieciobójczyni, od lw icy tej?
L ecz przynajm niój o ile mi siły dozw olą
P ła c z ę i jęczę, przeklinam —n a św iadki
D e m o n ó w przyzyw am że dzieci zabiw szy
T y nędzna dozwolić mi nie chcesz n aw et
A b y m się zlekka rękam i ciał dotknął.
N ig d y b y m nie b y ł pow inien ich zrodzić
K ie d y po śm ierci zw iązane są z to b ą .
Chór.
W sz y stk ieg o rozdaw cą je s t Zeus na O lim pie
1 niespodziew anie w iele w ypełnią
B ogow ie a to, co n iep raw d o p o d o b n y m
B yło, często się urzeczyw istnia.
P rzeciw nie b ó g zaw sze w ynajdzie spełnienie
R zeczy, o k tó rej już człow iek zrospaczył
I ta k d o k o n ała się k a ra za zbrodnie.
KONIEC „M EDEI."
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001020927965
OO6 O
D I 8 1 1 0 T E KA
NARODOWA