You are on page 1of 80

!* M- i ' .

:"r Z

c łV> 7\\
f ) . ęy » * y »•J

MEDEA
TRAGEDYJA EURIPIDESA
PRZEKŁAD

STANISŁAW A GRABOWSKIEGO.

M agistra N auk Filologiczna-Historycznych b. S zko iy G łówntj Warszawskiej,


b. Nauczyciela G imnazyjum.

WARSZAWA. ,
D r u k J ó z e f a , U n g r a ,
ulica N ow olipki N r. 3.

188O.
MEDEA.
p f l ‘x Jcu/if. % //(/ri ¥ n /'ta yja iyfy’

't / t f t / f ir i/ W f lL

a f/ fW c fa i, d & u Ą ft?

A&Jtix?-- no./*

r
l/r ź # rrrt/Z
. /> Ź ^ ,
ST A N ISŁA W A GRABOW SKIEGO.

M agistra N auk Filologiczno-H istorycznych b. S z k o ły O łów nij W arsza w skii)


b. N auczyciela O im nazyjum .

W A R SZ A W A .
n a k ł a d e m t ł o m a c z a .
;T,03b o . i c i ; o IJeH3ypoio.
JBapuiaea, 3 ĄcKaÓpn 1 8 1 0 eoda.

D r u k J ó z e f a U n g r a . W a rs z a w a , N o w o lip k i Ń r . a.
Lubo nie jedno i to nie jedno w yborne po­
siadam y tłom aczenie dram atów greckich, to
jednak E uripides najm niśj b y ł w kraju naszym
tłom aczony i najmniój jest znany. Posiadając
przecie współcześnie z niektórem i zaletami,
starożytnych tragików także pew ne cechy
zbliżające charakter jego twórczości do prac
pisarzy now ożytnych, zasługuje na pew ną u-
wagę. Starożytna estety k a zarzucała mu zby­
tek patetyczności — ale m ożnaby tw ierdzić źe
patos Euripidesa służył mu jako środek do
jeszcze większego uplastyczniania swoich krea-
cyj niż to inni dram aturgow ie czynili, a nadto
mu przedstaw iał możliwość nadania swoim
figurom większój psychologicznój realności.
Euripides lubow ał się w oddaw aniu ścisłój
psychologicznój analizy duszy m iotanćj na­
miętnością, czego i w Medei dokonał.—M edea
należy do mitologii, zostaje ona jak wiadomo
w związku z M item o A rgonautach, któ reg o
znaczenia nie wyjaśniam , bo to już dokonane
zostało przez Weckleina *) w e w stępie do w y ­
dania, z którego ja niniejszego przekładu do­
konałem. W ecklein wspom ina prócz tego źe

*) N. W ecklein. A usgew ahlte Tragbdien des E u rip id es


E rstes Bandclien. M ed ea —L eip zig Teubner. 1871.
VI

M edea jest bóstw em księżyca (podobnie jak


Pasiphae i K irke) i rzeczywiście do takiego
m itu można nie jednój w tym dram acie do-
strzedz alluzyi.
Odznacza się ta tragedyja jednością 'i pro ­
stotą. G rek nie silił w yobraźni aby w ynaleść
skomplikowaną intrygę. M edea zdradzona przez
męża pragnie się na nim zemścić za to źe ją
opuściwszy wszedł w szluby z G lauką córką
K reo n a króla K oryntu. U daje zatem przed
Jazonem że się zgadza na wygnanie, na które
skazał ją K reon, tylko prosi męża aby w yje­
dna! pozwolenie iżby jój dzieci m ogły zostać
w K oryncie. Jazon to uczynić obiecuje a Me-
d eaposyła przez dzieci kosztowne podarunki dla
Glauki, ale podarunki te są zatrute i Glauke
ozdobiwszy się niemi umióra, a K reon podo­
bnież ginie, gdy chce ją ratow ać. Jazon zo­
staje przy życiu a M edea zabija swe dzieci,
przez co nie tylko Jazonow i ale i sobie naj­
wyższe nieszczęście spraw ia.— Grek poczuwał
że treść, z którój kuł swoje figury jest ogra­
niczoną; m usiał on czuć podobieństwo tego
m ateryjału do m arm uru, z którego rzeźbią się
posągi. Pisarz nowożytny b y łb y sobie począł
inaczój. S hakspear byłby może ze szkodą je ­
dności w sztuce bardziśj wszechstronnie po­
stać Medei narysow ał i do plastyki posągu
radby on zapewne dodał nieco uświetniają­
cych kolorów.

Stanisław Grabowski.
Mamka.

Pedagog.

Medea.

Chór niew iast.

K re o n .

Jazon.

Egeusz.

Goniec.

Dzieci Jazona i Medei.


M M B 31A
T R A G E D Y JA E U R IP ID E S A .

Mamka.
O b y b y ł o k ręt A rg o nie przeleciał
M imo cienistych brzegów S y m p le g a d y
I o b y n ig d y w paro w ie lesisty m
P elijonu ścięta sosna nie u p a d ła —
B y nie sk iero w ać ręki dzielnych m ężów
K u w iosłom , b y przyw ieźli złote runo;
M ed ea bow iem , p ani moja, w ted y
Nie p o p ły n ę ła b y w kraj Jolkosu
I nie b y ła b y zdurzona m iłością
K u Jazo n o w i—ani przekonaw szy
C órek P eljasza by zab iły ojca
D ziśb y nie b y ła m ieszkała w K o ry n c ie;
C hociaż się K o ry n tjan o m podoba
D la te g o źe uciekła ze sw ej ziemi
A Jazonow i w szystko d o b re św iadczy.
T o w łaśnie pierw szym je s t szczęścia w a ru n k ie m '
G dy żona ze sw ym m ężem się nie różni;
L ecz tu n ieprzyjaźń je s t na każdym k ro k u ;
S to su n ek najm iłośniejszy już przepadł
Bo Jazo n dzieci i żonę zdradziw szy
W p o w tó rn e z córką królew ską w szedł ślu b y ,
Z có rk ą K re o n a, co tu taj panuje.

M edea nieszczęśliwa, zbeszczeszćzona


P rzy sięg ę obw ołuje straszn y m krzykiem ;
10

W o ła , że podniesiona jest praw ica


J e st w iary słów jój najlepszym zakładem
I bogów sam ych na świadki przyzyw a
Ja k to Jazon wiernośó jój nagradza.
L eży— ni kąska na usta nie wziąwszy
Ciało swe podesłała pod ból straszny
C ały czas łzami swemi przetopiła
Bo czuje że ją w łasny mąż pokrzywdził.
Ni ócz nie wznosi ani się odw raca
T w arzą od ziemi. Jak skała, jak m orska
Fala, co obojętnością przeraża;
Cierpliwie słucha, czy przyjaciół krzyki
N a jój ratu n ek zdali nie przybędą
O gdyby nigdy była szyi białój
Nie odwróciła od ojca w tę stronę,
N ie jęczałaby tóż w tedy nad ojcem
Ni nad ojczystą ziemią, ni nad domem.
A le zdradziwszy swe domowe progi
T u przyszła z mężem—a on ją pohańbił.
Nieszczęsna! wie już teraz najdokładniój
Co znaczy gardzić swoją ojcow izną.—
P rzestała kochać swoje w łasne dzieci
A wtedy cieszy się, gdy ich nie widzi.
Boję się, czyli nie postanow iła
Czegoś nowego; um ysł ma dość tw ardy
A by nieszczęście wolą pohamować.
Znam ją —i boję się właśnie dla tego
B o straszną jest, a wcale to nie łatw o
B y ją ktośkolw iek w gniewie przezwyciężył.
Lecz oto idą jój dzieci odpocząć
P o swym bieganiu—u nieszczęścia m atki
N ie rozumiejąc. M łodociany um ysł
N ie lubi poić się goryczą starszych.
P edagog.
Domu mój pani niewolnico dawna!
11

Czemu sam otnie pode drzwiami stoisz


Nieszczęściem sobie samej wyrzekając?
Jakim sposobem M edea chcićć może
A b y ś ją w takiej chwili opuszczała?
Mamka.
S tary Jazona dzieci przewodniku!
W ypadki, k tó re się panom zdarzyły
Ciążą na sercu ich sługi zarówno.
J a zaś do tego stopnia troski doszłam,
Że mię podeszła nadzwyczajna żądza
Bym tu przyszedłszy pow ierzyła ziemi—
I niebu losy mój pani głosiła.
Pedagog.
Czyżbo nieszczęsna nie przestała jęczyó?
Mamka.
Niewiadomości twej dziwię się wielce.
Boleść jój nie na schyłku lecz na szczycie.
Pedagog.
O nierozumna! (jeżeli się godzi
Podobne słowo o sw ych panach mówić) —
B o nie wie nic o późniejszym nieszczęściu.
Mamka.
Cóż to jest starcze! nie zazdrość mi słów tw ych.
Pedagog.
Oh! nici (żałuję tego, com powiedział).
Mamka.
N a tw oją brodę błagam cię o starcze!
Zdumieję się twojemu tu milczeniu.
Na tw oją brodę! przed współniewolnicą
Dłużój nie skryw aj tajem nicy twojśj.
12

Pedagog.
S ły szałem , chód nie zd aw ałem się słuchać,
O d kogoś k tó ry p rz y g rze w kości m ów ił
P rz y pejrenejskim źródle św iętym , tam gdzie
S ta rc y siad ają b y się g rą rozerw ać,
Ze chłopców ty c h m a w ygnać razem z m atką
Z ziemi korynckiój p a n tój ziem i K re o n .
N ie wiem jed n ak że czyli w ieść praw dziw a.
P ra g n ą łb y m ab y ta k o w ą nie b y ła .
Mamka.
Czyż Jazo n będzie w stanie znieść, że chłopcy
B ęd ą cierp iały z tak ieg o w y zn an ia—
C hoć m a n ie p rz y ja iń do m atki sw y ch dzieci.
Pedagog.
Jazon pom ija p rzed now ą m iłością
T ę, co m io tała daw niej duchem je g o
A p rzyjacielem M edei on nie jest.
Mamka.
Z ginęliśm y w ięc, jeśli do nieszczęścia
D aw n eg o now e przyłożyć p o trzeb a
W p rzó d nim się daw ne zło nam nie w ycierpi.

Pedagog.
T y zatym , bo stosow ną chw ilą nie je st
A b y M edea już o tym w iedziała,
S ta ra j się uspokoić j ą —a nie mów
N ic o tym coś p o sły szała odem nie.
Mamka.
O dzieci! ćzy słyszycie jakim ojciec
J e s t w zględem was? N iech jed n ak że nie zginie
B o on je st m oim p an e m —a więc chociaż
Z łym je st n ad m iarę, będzie zaliczony
Zaw sze do opiekunów m ych poczetu.
13

Pedagog.
K tó ż takim nie je s t w złym znaczeniu słow a?
Czy nie o d d aw n a wiesz o ty m źe każdy
S am eg o siebie kocha? Oh! nierów nie
W ięcój niż tak ich , k tó ry c h obow iązek
Czcić n a k a z u je ? T y lk o że to jed n i
W e d le sprawiedliwości, m iary czynią
A d ru d z y ty lk o d la swój podłój żądzy.
O jciec tóż chłopców ty c h w ła sn y c h nie k o c h a
Choć jeg o żony są dziećm i praw em i.
Mamka.
Idźcie do dom u dzieci! dobrze będzie.
T y zaś je trzy m aj n a odosobnieniu;
D o m at^i z rospaczonój nie przybliżaj;
B o już w idziałam jój oblicze—nib y
O blicze b y k a ubość gotow ego. —
O n a sw ojego gniew u nie p o w strz y m a ,—
W iem o ty m dobrze— w przód nim gniew n a
[w roga
J a k o p io ru n y z w y so k a —nie p ad n ie.
N a w ro g a gniew ten, a nie n a tak ieg o
Co d ro g im se rc u b y jój b y ć pow inien.
Medea.
B iada!
O nieszczęsna ja! o nieszczęsna od bólu
B iada, oh! biada! oh! obym zginęła
Mam ka.
O m e d ro g ie chłopczęta! te n krzyk to k rz y k
[m atki,
S e rc a jój s tra s z n y —achl gniew porusza!
W y śpieszcie, oh! prędzój oh! prędzej do dom u
N ie zbliżajcie się m atki straszn eg o oblicza,
L ecz się strzeżcie dzikiój, okrutnej n a tu ry
Srogiój duszy tój
Nuż, tera z u stąp cie czym prędzój do dom u
14

W idocznie źe chm ura gniewem napchana


Straszniejszym jeszcze gniewem w ybuchnie.—
Co pocznie ten gniew swe siedlisko mający
W nadętój żalami wątrobie? Co pocznie
W kleszczach nieszczęścia zatrzym any duch?
Medea.
Ah! Ah!
W ycierpiałam , nieszczęsna, boleści dostojne
Jęków największych. Oh! obyście dzieci
Przeklęte okrutnćj m atk i—wraz z ojcem
P rzepadły i oby dom cały przepadł.
Mamka.
O biada! o biada mi nędznój!
Cóż chłopcy te winne, źe ojciec pobłądził?
Czemu cię gniów obejm uje na nich?
Nieszczęście o chłopcyl oh! jakże się boję,
Żebyście w niedolę nie w padły.—
Straszny tyranów jest upór. G dy zaczną
W yw ierać sw ą wolę na takie przedm ioty,
Co m ałe dla innych m ają znaczenie,
Przyszedłszy do w ładzy zupełnśj, z trudnością
Poskrom ią swój gniów już nam iętny wówczas.
K orzystnićj daleko przyw yknąć do życia
Pom iędzy równemi. Bezpieczniejby było
Zestarzóc się dla mnie pod władzą mniejszych.
Imię roztropnój mierności zwycięża.
Najlepiśj z mierności korzyści wyciągać
A to co zwykłą m iarę przekracza,
Błogosław ieństw a za sobą nie ciągnie,
Lecz kiedy duch -nasz w gniew wpadnie, to
[większś
Na dom zaślepienie nam zsyła.
Chór.
Usłyszałam krzyk, usłyszałam jęk
Nieszczęśliwój
K olchidyjanki — i jeszxze do siebie napow rót
Przyjść niepodobna. Gdym stała przy drzwiach
[to w ew nątrz słyszałam
Płacze straszliwe. P rzy bólach się domu nie
[mogę radow ać
Bom ja z nią w przyjaźni związku.
Mamka.
Domu tu już niem a—precz przepadł
Bo dom ten zajmuje łożnica tyrana;
Ą życie przetapia w niwecz pani
Żadnym słowem przyjaciół nie ciesząc.
Medea.
Biada!
N a mą głowę niech z nieba płom ień uderzy
Jakiż być może zysk dla mnie z życia?
O niestety! śmierć niechby mnie uwolniła,
Niechby precz poszło życie to ciężkie
Chór.
Słyszysz o Zeusie! ziemiol światło!
Jakie bóle nieszczęśliwa
Śpiewa nimfa.
Cóż ci z niedoścignionego
D otąd łoża śmierci przybędzie?
Przyjdzie—i aż nadto prędko;
Nie patrz; nie spoglądaj.
Jeżeli zaś twój mąż
K ocha się w nowym związku,
N a niego się o to nie złość.
Zeus ci w tym pomoże; nie niwecz
Siebie, płacząc nad mężem niewdzięcznym.
Medea.
O ty wielka Temido! o A rtem is czestna!
P atrzcie co cierpię, choć wielką przysięgą
Męża związałam, dziś przeklętego.
Obym prędko ujrzała tego człowieka
16

J a k w raz z dw orcem przep ad n ie n a dno zni-


[szczenia.
O n m nie to pierw szy ośm ielił się krzyw dzić.
O jcze mój! m iasto me! w as rzuciłam
B ra ta han ieb n ie zabiw szy.
Mamka.
Czy słyszycie co mówi? i ja k naw o łu je
T em idę i Z eusa zw ierzchnika
N ajśw iętszój przysięgi? ach! nie m a pow odu
B y pręd k o p rz e s ta ła w ściekłości.
Chór.
Ja k ż e b y przy jść tu m ogła przed nas
I g ło s nasz do niój usłyszóć?
C h y b a spuści
N ieco z gniew u dław iącego,
Z u p o ru sw eg o u m y słu .—■
N iech m oja starow ność zawsze
P rz y boku przyjaciół
Będzie... L ecz ją tu
Z dom u przy p ro w ad ź a m ów
D o niój nieu stan n ie o mój
P rzyjaźni; pośpieszaj nim by w dom u jćj
B ardziój nie zasm ucono jój ducha.
Mamka.
Uczynię; jed n ak że się boję czyli
N am ów ię p an ią mą?
L ecz n addam tu tru d u m ojego,
Choć lw icy spojrzenie to straszne,
N iby b y k a spojrzenie, g d y ludzie
R o zm aw iający zbliżą się doń.
O przewrotnych m ów iąc z pom iędzy śm iertel-
[nych
A bynajm niój nie mówiąc o sam ych m ędrcach,
Co daw niej n a ziemi tój żyli, nie zbłądzisz
G dy pow iesz, że pierw si tw ierdzili iż hym ny
S ą przy ucztach, biesiadach, bankietach —
[śpiewem
Pocieszającym życie. N ikt jednak
Ze śm iertelnych nie znalazł by należało
Boleści łagodzić m elodyją i pieniem
Na wielostrunnój harfie,
O dkąd straszna śmierci i złe losy
O bracają nasze domy w niwecz.
K orzystnie jednakże jest ludziom ukajać
Boleści owe pieniami. W spaniałym
Biesiadom —pocóż podnosić głos potrzeba?
Sam a już uczta niech będzie
D ostateczną pociechą dla ludzi.
Chór.
Posłyszałam krzyk bolesny płaczu jój;
N arzeka ciężkim strapieniem na męża
Co zdradził ją, zamieniwszy swą miłość.
M edea przecierpiała tę krzywdę;
Niesie swe m odły do Zeusa
I do Tem idy strzegącćj
Przysiąg; bo na nią przyrzekłszy
W ziął ją Jazon do H ellady w dal
Z K olhidy przez cieśninę piękną.
Medea.
K oryntu zacne niewiasty! ja wyszłam
Z domu by waszych zarzutów nie ściągnąć
Znam wielu takich, jednych tu miejscowych
A drugich obcych, którzy pozyskali
Dum nych i nieprzystępnych zarzut, bowiem
Noga ich na wzywanie zbyt spokojną
B yła—i zarzut gnuśności zyskali.
Postępow aniem takim. Sprawiedliwość
Nie je st udziałem ócz śm iertelnych, jeśli
W przód nim się w nętrzny zmysł ludzi w ybada,
Poryw cze oko nienawidzi z góry
Choć niesprawiedliwości nie doznało.
M edea. 2
18

Cudzoziemcowi ustępow ać miastu


Zawszę należy—i znowu nie chwalę
O byw atela m iejscowego, kiedy
Zuchwalstwem i głupotą drugich razi.—
W y p ad ło takie nieoczekiwane
Dzieło, co serce moje przełam ało.
Precz idę, precz przepuściwszy wdzięk życia
I —moje drogie, umrzeć ja pożądam.
Podczas gdy wszystko m iałam w przódy, teraz
Mam tylko męża, co mię podszedł podle.
Ze w szystkich duszą ożywionych istot
M y najnieszczęśliwszemi, my niew iasty
Zawsześmy b y ły między stworzeniam i.
Mąż nas przew agą pieniędzy kupuje
I despotycznie w łada naszym ciałem.
O statnie zło to gorsze jest niż pierwsze,
Na tym największa niepewność polega
Ze czy w ybieram dobrego czy złego
Nic zgoła nie wiem — a rozwód dla niew iast
I pogardzenie mężem złą im sławę
Przynosi. Jeśli przybyw am do nowych
P ra w i zwyczajów, wieszczką być by trzeb a—
Jeżeli z domu tego nie widziałam.—
K om u największą winną być mam miłość
A życiem godnym jest pozazdroszczenia
Jeżeli mąż spokojnie znosi jarzmo.
Jeśli zaś me, to umrzeć mi potrzeba. —
Mąż gdy rozgniewa się na domowników,
Uśm ierzy niechęć swoją gdy odejdzie
Czy do przyjaciół czy do towarzyszy.
A nam przeciwnie zdarzył los, źe zawsze
M am y spoglądać tylko na jednego.
M ówią że życiem bezpiecznym żyjemy
W dom u—a oni za nas walkę toczą.
A le źle mówią. T rzykroćbym wolała
Stanąć przy tarczy niż raz m atką zostać.—
T a mowa jednak nie równo przypada
T ak dla mnie jako i dla ciebie. T y masz
19

Swe miasto, swój ojczysty dom i z życia


K orzyści ciągniesz i masz sw ych przyjaciół.
Jam jest samotna nie m ając ojczyzny.
Jestem przez męża m ego pokrzyw dzoną
Choć mię sprow adził z mojój ziemi łupem.
Nió m am ni matki, ni brata, ni krew nych
A żeby ze mną razem w ypłynęli
Z ciężkiśj przygody do innego portu.
Taki przynajmniej wspólny punkt widzenia
Jest mój i twój, że czujesz dobrze pewnie
Że pragnęłabym ażebyś milczała
Jeśliby siła się na to znalazła,
B y za nieszczęścia Jazon się pomścił
N a tym , co córkę swą dał mu w zamęźcie.—
K o b iśta w innych rzeczach bojaźliwą
Jest co do hartu ducha, jak naprzykład
Co do spojrzenia na klingę żelaza.
Jeśli zaś mąż ją pokrzywdził w m ałżeństwie
To nie ma nad nią więcśj mściwój duszy.
Chór.
Uczynię jako pragniesz. Sprawiedliwie
Pomścisz się o M edeo nad swym mężem.
W cale nie dziwię się twojój rozpaczy.
Lecz teraz króla K reona spostrzegam
Jako z nowemi postanowieniami
D la sw ych poddanych w tę stronę podąża.
Kreon.
Ciebie ja gniewną Medeę na męża
W yrokiem swoim na wygnaniem skazał,
A byś precz poszła zabrawszy sw ych dwoje
Dzieci—i abyś długo nie zw lekała.—
Ja sędzią jestem sam tego w yroku
I nie wprzód nazad odejdę do domu
Nim cię z mój ziemi granic nie wyrzucę.
Medea.
Niestety! jam nieszczęśliwa zginęła.
20

W rogi me rozpuszczają żagle wszystkie


Lecz nie ma dla nich pewnego sposobu
A by wysiedli z bezpieczeństwem na ląd
Z morza zaślepień. Zapytam się przecie —
Oh! bardzo wiele cierpiąc,— dla jakićj mię
Przyczyny z kraju wyganiasz Kreonie?
Kreon.
Boję się, bo nietrzeba skrywać sensu
Mój mowy, byś nie uczyniła, córce
Mojój nieszczęścia jakowegoś, które
Znieść dla niój byłoby niepodobieństwem.
A w punkcie tój bojaźni rzeczy wiele
Jednoczy się. Najpierwój—jesteś mądrą
I jak zadawać nieszczęścia świadomą,
Następnie jesteś w goryczy, bo mąż twój
Opuścił—ciebie a słyszę że grozisz
M nie jako ojcu, mężowi, nakoniec
Tej, która dziś jest nową jego żoną.
Strzegę się zatym wprzód nim wycierpimy
To, czym nam grozisz, bo lepiój, kobieto,
Dzisiaj być w srogiój twojej nienawiści,
Niż dzisiaj zmięknićć a póżniój żałować.
Metiea.
Niestetyl Niestety!
Nie dziś najpierwój—ale często, królu
Sława ta krzywdę dla mnie przynosiła.
Mężowi, który dzielnie myśli, nigdy
Chować starannie dzieci nie należy
Bo prócz innego wczasu, wynajdują
Krzywomyślnemi swojemi sposoby,
Jakby tu innych współobywateli
Pozbawić życia. Jeśli znów przewrotnym
Przedstawisz nową mądrość, to uzyskasz
Tylko, że zdasz się im wcale nie mądrym;
Lub gdy się znajdą tacy ludzie, którym
Zda się że mądrość subtelną posiedli,
G dy subtelniejszym ty się im okażesz,
P o całym państw ie głos pójdzie żeś nędzny.

Ja w takim losie biorę także udział;


Bo m ądrą będąc, przedm iotem się staję
Zazdrości; innym jestem nieprzyjem ną.
Alem ja wcale nie zbytecznie m ądra:
T y się mnie boisz, byś nie cierpiał nadto;
Jednakźem w takim nie jest położeniu
Bym rękę m oją m iała ryzykow ać
Przeciw tyranom . Niebój się Kreonie!
D la czegoś mię pokrzywdził? Córkęś w ydał
Za tego, kogo chciałeś.—Ja, co do mnie
Męża mojego nienawidzę strasznie
A ty, jak myślę działałeś z rozsądkiem.
Szczęścia tw ojego wcale nie zazdroszczę.
Żeńcie się! bądźcie szczęśliwi! Pozw ólcie
T ylko bym w k raju tutejszym m ieszkała.
Doznałam , praw da niesprawiedliw ości
Lecz milczę kiedy silniejsi panują.
Kreon.
Mówisz łagodnie lecz w ew nątrz twój duszy
Boję się czy nie kryjesz gorszych rzeczy;
Tyle tóż mniój ci ufam niźli pierwój.
Łatwiój się ustrzedz popędliwój—albo
Popędliw ego męża, niż cichego. .
Pojdiźe już sobie i nic dalój nie mów.
To coś mówiła zabierz w duszy własnój
Bo żywiąc ku mnie złe zam ysły, nie masz
Sposobu ną to abyś tu została.
Medea.
Nie! K lnę cię na w ydaną za mąż córkę.
Kreon.
Przestań tśj mowy, bo mię nie przekonasz
Medea.
W ypędzisz—a m ych błagań się nie wstydzisz?
Kreon.
Bo cię nie więcój kocham jak dom własny.
Medea.
Ojczyzno moja! ileż więcój ciebie
Dzisiaj pam iętam niż pomniałam dawniej.
Kreon.
Prócz dzieci, nic mi droższego niż państwo.
Medea.
Ach! jakże miłość straszna dla śm iertelnych.
Kreon.
Jeśli pomyślne losy nie sprzyjają.
Meda.
O Zeusie! niech się nie skryje przed tobą
Ze Jazon nieszczęść moich jest przyczyną.
Kreon.
Precz nierozważna! uwolń mię od troski.
Medea.
Ja sam a w trosce! troski mam aż nadto!
Kreon.
W k ró tce cię ręka pachołka wypędzi.
Medea.
Nie o to, lecz cię błagam , o K reonie....
Kreon.
P rzykrą mi moja niewiasto się stałaś.
23

M edea.
Odejdę. B łagać cię nie o to chciałam.
Kreon.
D la czego pilisz, z kraju nie uchodząc?
M edea.
Pozwól mi jeden dzień się zostać tutaj
I m yślą rad y skutecznćj zasiągnąć
Gdzie mi się udać wypada? Podum ać
T rzeba podobnież o środkach dla dzieci,
O których ojciec w łasny zapomina.
Żałuj tych chłopców; i tyś dzieciom ojciec
A przeto słusznie mieć dla nich przychylność.
0 swoje losy się nie troszczę, jeśli
Koniecznie ztąd uchodzić m i potrzeba,
Lecz opłakuję m ych dzieci niedolę.
Kreon.
Żem dość już ci naświadczył przychylności
D la tegom szkody tćż już dosyć poniósł.
1 teraz, widzę że choć błądzę, jednak,
Niewiasto, w jednym tym ci ustępuję.
A le ci zapowiadam z surowością,
Że jeśli ujrzy cię pohodnia bożka
D nia następnego w granicach tój ziemi,
Zginiesz z twojemi chłopcam i zarazem.
Takie niem ylne me ostatnie słowo.
Chór.
O nieszczęsna niewiasto! niestety 1 o biedna!
Nieszczęsna! boleści twe! gdzież się obrócisz?
Do jakiej gościny: czy domu, czy ziemi,
Co cię w ybaw ić ma z bólu?
B óg cię M edeo skierow ał do morza,
Do morza niezgłębionego nieszczęść.
Medea.
Nieszczęścia zewsząd; któż tem u zaprzeczy?
Nie jest jednakże tak, jak wam się zdaje.
Przez ciężkie znoje przejdzie oblubieniec
Przez ciężkie znoje przejdą i teściowie.
Czy myślisz że korzyłabym się czołem
G dybym korzyści nie m yślała zyskać?
N igdybym słówka ja nie przem ówiła
A ni głaskała K reona rękam i.—
Doszedł do stopnia takiego głupoty
Że choć zam iary moje mógł podchwycić
Z tój ziemi wygoniwszy mię, jednakże
Dzień jeden tutaj pozostać dozwolił,
Dzień, któ ry ujrzy iż trzech wrogów moich:
Ojca i córkę i męża mojego,
T ych troje wrogów ja położę trupem .
Lecz wiele mając dróg do mordów, nie wiem
0 przyjaciółki, k tó rą mam przedsiewziąść?
Czy pod m ałżeński dom podłożyć ogień?
Czy mam w ątrobę przebić mieczem ostrym
P o cichu w kradłszy się do domu?— W szakże
Jedno mi tutaj staje na przeszkodzie.
G dy mię pochw ycą jak wchodzę tajemnie,
Przez moją śmierć szyderstw o tylko wzbudzę.
Najlepiój zw ykłym postępow ać szlakiem,
(Szlakiem, na którym ja jestem fachow ą)—
1 w rogów sprzątnąć trucizną ze świata.

Niechże tak będzie.

Um arli więc już.—A le które miasto


Mię przyjm ie w łono swoje? Gdzież przyjaciel,
K tó ry mi ziemię da bezpieczną? P ew ny
Dom na schronienie? Od wrogów obroni?—
Nie m a go! K rótki więc czas pozostawszy,
Jeśli mi tylko znajdzie się osłona,
Podejdę pod nią, by d o konać mordów.
Jeśli przeciwnie spotkam złą przygodę,
Nie oglądając się na nic, miecz wezmę
25

I choć mam zginąć, w rogów zamorduję,


Do zuchwałości bowiem doszłam szczytu.
Bo me,-(zaklinam się na tę boginią
K tó rą czczę więcój od wszech innych bogów,
K tórąbym z chęcią miała pom ocnicą—
K lnę się H ekatą przy moim ognisku
Zamieszkającą) nie może mi serca
R adow ać ten z nich, który sam się cieszy.—
T ęskne i gorzkie małżeństwo im spraw ię
I gorzką troskę za moje wygnanie.
A le pamiętaj nie szczędzić niczego
M edeo, co rozum ne śnisz fortele.
W esnuj się w samo wnętrze okrucieństwa.
T eraz odwagi skrajne wysilenie.
Widzisz, co cierpisz: Na śmiech więc nie zasłuż,
Z powodu nowych godów Jazona.
T y bowiem z rodu wzniosłego pochodzisz
Z świetnego rodu boga Helijosa.
0 tym wiesz. — M y niew iasty do szlachetnych
Dzieł nie jesteśm y tyle uzdolnione
Ale do nizkich... nie ma od nas lepszych
1 przem yślniejszych na świecie pracownic.
Chór.
W górę świętych rzek strum ienie
Płyną, Leży dnem do góry
Sprawiedliwość. Lecz chytre ludzi zam ysły
N igdy z w iarą przysiężoną
Z w iarą przysiężoną bogom
Się nie złączą. Odezwą się głosy, odezwą
Takie co rzekną że moje
Zycie dobrą m iało sław ę;
Bo ród niewieści napow rót
Odzyska cześć mu należną
A szydercze obmowiska,
Nie będą już niew iast udziałem.
* *
*
O piew ać m oją niew iarę
P rz e s ta n ą h y m n y sta ro ż y tn e .
N ie w ło ży ł lirycznego daru
W duszę m oją b ó g A pollon,
B o m o g łab y m dzielnym hym nem
O ddiw ięczyć rodow i m ęzczyzn —
A w spólnie p rz eb y te
Z m ężam i ta k długie koleje,
P o d ad zą mi zręczności dosyć
A żeb y m i w łasne m e żale
Z g o ry czą o p iew ała p rz ed niem i.
* *
*

T y ś w y p ły n ę ła z ojczystego dom u
Z sercem szalonym ;
P rz e b y ła ś m orze, k tó re się przeciska
M iędzy skałam i dw iem a.
N a cudzoziem skiej ziemi tera z jesteś
L ecz—nieszczęśliw a—spokój p o strad a ła ś.
T y idziesz n a w ygnanie
L ecz idziesz bezzaszczytnie.
* *
*

G dzież w iara niezłom na przysięgi?


G dzież w s ty d się podział H ellady?
O n uleciał pod e te ru stro p y .—
O nieszczęśliwa! ty n ie m asz
D o m u b y ś żale m u sw oje złożyła.
In n a już pani m ęża sercem w ład a
I przew odzi w tw oim
N ieg d y ś p rz y b y tk u .
Jazon.
N ie dziś n ajp ierw ćj, alem w idział daw niej,
Ze szorcki gniew je st złem niepow ściągnionym .
B oć k iedy tobie w olno b y ło m ieszkać
W tój ziemi, gdybyś łagodnie znosiła
Postanow ienia tą ziemią władnących—
Dziś na w ygnanie cię z kraju skazano
D la tego żeś przeciwko panującym
Nierozważnemi słowami m iotała.
Mnie przecież nic do tego. Możesz ciągle
Mówić że Jazon mężem jest najgorszym.
Co zaś w yrzekłaś przeciw tyranowi,
W wygnaniu zysk ci jedyny przyniesie.
Ja zawszem znosił cierpliwie królewski
Gniew; chciałbym byś ty podobnie znosiła.
Ale się nierozwagi nie pozbawiasz;
Przeciw tyranom prawisz ustawicznie,
Pójdziesz więc precz z tej ziemi na w ygnanie.
Pomimo tego, co mówię, nie mogę
Nikogo z m ych przyjaciół zaniedbywać;
D la tw ego dobra przychodzę, niewiasto!
Żebyś ty ztąd nie w yszła w niedostatku,
Żeby i dzieci na tym nie cierpiały.
W ygnanie wiele złego z sobą niesie,
Otóż, choć ty mię srodze nienawidzisz,
Pogardzać tobą nie jest w mocy mojćj.
Medea.
O podły podłych! to bowiem ci mówię
Słowo najcięższe, na zarzut niemęztwa;
Przyszedłeś do mnie? przyszedłeś wyrzutku?
Nie śmiałość jestto —ani jest odwagą
K iedy kto w prost się p a tr z y na przyjaciół
K tórych pokrzywdził, lecz ze wszystkich chorób
Człowieczych niemoc istotnie najgorsza,
Niemoc bezwstydu. Tak! dobrześ uczynił
Żeś tutaj przyszedł—a ja ulżę sobie
Jeśli ci oddam słowa obelżywe,
Że aż się zgryziesz gdy ich słuchać będziesz.
Zacznę od tego, co było najpierw szym
Powodem tw ego ze m ną postąpienia.
Ja ocaliłam ciebie—jako wiedzą
H elleni wszyscy, którzy siedli z tobą
Na okręt Argo, bom ciebie posłała
A żebyś byki ogniem dychające
W p rz ą g ł w jarzmo i zabójczą zasiał rolę
A kiedym smoka srogiego zabiła
Pilnującego swojemi splotam i
A nigdy we śnie—złotorunnej skóry,
Tom zeszła tobie jak czarowne słońce.
Zdradziwszy zaś mojego ojca, poszłam
Do Jolkosu za to b ą— życzliwie
Bardziej niż 7nq.drze. Zabiłam Peljasza
Najboleśniejszym sposobem zabicia,
Bom córki jego w łasne podm ówiła.
Tobiem ja zatym odjęła strach wszelki.
I tego, podły, doświadczywszy u mnie,
Zdradziłeś mię i w nowe wszedłeś śluby
Choć miałeś dzieci. Bo gdybyś bezdzietnym
B ył dotąd, byłoby ci wybaczone
Jeślibyś żądzą nam iętną m iotany
Za nowym związkiem zatęsknił miłośnie.
Jest nadarem ną w iara w tw ą przysięgę;
Bo nie wiem czyli owych ty czcisz bogów
K tórzy naówczas nie rządzili św iatem —
Czyli szanujesz dzisiejsze ustaw y,
Do tego się poczuwasz w każdym razie
Żeś przysiąg swoich dla mnie nie dochow ał.
O praw a ręko! o zakładzie wiary!
R ęko, z którćj tyś dobra tyle pobrał!
O jak darem nie zetknęłam się z mężem
Podłym! o jakże chybiłam w nadziei!

A le cóż dalej? Bo jak z przyjacielem


T eraz się będę z tobą naradzała.
Zdaje cię tobie że będę szczęśliwą?
Niechże tak będzie. Gdybym zapytała,
Podlejszym byś mi się zdał w odpowiedzi.
29

G dzie się m am zwrócić? czy do dom u ojca?


K tó ry zdradziłam z ojczyzną dla ciebie!
Czy do nieszczęsnych córek Pelijasza?
P ięk n ie p rz y ję ły b y m ię zabójczynią
Ic h o jca—bo ta k rzeczyw iście było.
S ta ła m się dla m ych dom ow ych przy jació ł
W ro g ą ; ty c h , k tó ry c h mi nie należało
T a k pok rzy w d ziłam , że z łaski dla ciebie
Za n iep rzy jació ł ich uw ażać trzeba.
Za to ś mię n az w ał szczęśliw ą w Helladzie,.
Za to, co m ówię; czcigodnego m ęża
P o sia d am , szanownego, nieszczęśliwa!
J a , k tó ra te ra z n a w y g n a n ie idę
O g o ło co n a z p rz y ja c ió ł—jed y n ie
Z sam em i dziećmi precz ja idę sam a.
Śliczna to sła w a dla m łodego m ęża
Iż dzieci św oje n a nędzę skazuje
I żonę, k tó ra z g roźnych niebezpieczeństw
T ego sam eg o m ęża w ybaw iła.
O Zeusiel czemuż, k ied y ś ty n azn aczy ł
L udziom sposoby, ja k p ro b o w a ć zło ta
Czy nie fałszyw e?—czem uś nie d a ł śro d k a
J a k rozeznaw ać człow ieka należy
O d zły ch dobrego? C zem u nie n a ciele
Je st p rzew ro tn o ści cecha nieom ylna?
Chór.
S tra sz n y to gniew , g d y ten, k tó ry mąż z żoną
P om iędzy sobą ja k dw ie tarcze zew rą.
Jazon.
N ie należało m ię nazyw ać p o dłym
A le pow iedzieć źe ja k ste rn ik b ie g ły
K ie ru ję ta k ro ztro p n ie m ym okrętem ,
Że szczyty źaglów są zawsze powyżój
P ow ierzchni tćj, gdzie w y u zd an y języ k
T w ój ro zp o ściera n aw ałnicę obelg.
K ied y ty piętrzysz sw e m niem ane łask i,
J a m yślę, że jed y n ie A fro d y ta
B y ła w ybaw icielką drogi mojej;
O n a to je d n a i z bogów i z ludzi.
M asz m yśl dow cipną, lecz bierze cię zaw iść
P rzechodzić w m owie, ja k E ro s cię zm usił
S trzała m i sw em i nieuniknionem i
S tatecznie mojej osoby pilnow ać.
P rzy c zy n y zresztą nie dochodzę ściśle;
K to k o lw iek b y ci przyczynę m ógł poddać,
W y n ik jój zaw sze b y ł p o m yślny dla m nie.
L ecz większe dobro dla siebie z a b ra ła ś
N iżeś mi d ała. Zaraz cię przekonam .
N ajprzód w H elladzie m ieszkasz, czyli w k ra ju
Co nie je s t ziem ią b arb arz y ń có w . Um iesz
K o rz y sta ć z p raw . P o zn ałaś spraw iedliw ość.
R ozróżniasz tak że iż praw o i siła
N ie są tu jed n ą i tą sam ą rzeczą.
Znają w ybornie w szyscy G recy ciebie
Że m ąd rą jesteś, T ę posiadałaś sławę.

G d y b y ś m ieszkała n a odległćj ziemi


M iędzy góram i, aż na św iata skrajach,
W c a le b y m ow y o tobie nie było.
I ja b y m nie m iał ani złota w domu,
A n ib y m piękniśj śpiew ał od O rfeja,
G d y b y mi losy te g o nie spraw iły.

T om m iał powiedzióć z pow odu tro sk w łasnych


T y je d n a k wolisz w alkę na języki.
Jeśli w yrzekasz z pow odu m ałżeństw a
M ojego z córką królew ską, to najprzód
Ci pow iem , żem je s t w zględem tw y ch zarzutów
Z anadto m ąd ry i um iarkow any;
Że jestem zaw sze d la ciebie życzliwy
T a k sam o ja k dla dzieci.—A leż spokój
Zachow ać trz e b a .—Otóż, z Jolkosu
P rzy b y łem tutaj p o tru d n y c h p rzygodach.
Co szczęśliw szego m ógłbym tu taj znaleść
31

j a k z córką k ró la K o ry n tu m ałżeństw o?
Nie p rzeto ab y m nienaw idził związku
Ja k i m ię z to b ą łączył; nie dla tego,
Ż ebym dla nowój dziew icy zap ło n ął
I nie dla te g o żebym p ra g n ą ł jeszcze
M ieć więcój dzieci; ty c h co m am je st dosyć;
L e c z .z jed n śj głów nie przy czy n y , ażebym
W sp a n ia le m ieszkał i nie czuł u b ó stw a.
B ied n eg o bow iem p rzyjaciel unika;
A żebym dzieci w y ch o w ał stosow nie
p o m ego dom u—i zrodził im braci;
Ż ebym ród w je d n y c h p ra w ach w y ch o w aw szy ,
Szczęśliw ym b y ł. D la czegóż tobie dzieci
W ięcój potrzeba? D la m nie zaś pożytek
W y n ik n ie z teg o , g d y przyszłem i dziećm i
W sp o m o g ę te, k tó re posiadam teraz.
Czyż złe zam iary moje? Tybyś n aw et
Nie rz e k ła tego, g d y b y ś nie dręczyła
N ow em i siebie m ojem i szlubam i.
L ecz w y niew iasty do tegoście doszły
Że w szystko w ted y w am się dobrze zdaje,
W te d y jed y n ie, kiedy w am spokojnie
P ły n ą m ałżeństw a nieskalane szluby.
Jeśli przeciw nie zaplam i m ałżeństw o
Jak a p rzy g o d a, to najlepsze stro n y
Życia, za najpodlejsze uw ażacie.
T rzeb a za p raw d ę b y ło b y zkądinąd
B ra ły się dzieci śm iertelnych, nie z kobiet.
Jeślib y kobiót nie było, to lepiój
R o d o w i m ężczyzn b y ło b y n a świecie.
Chór.
P ię k n ą tu m ow ę rzek łeś o Jazonie
L ecz dla m nie, chociaż w brew twój myśli p o w iem ,
Z dradziw szy żonę; ty ś n iespraw iedliw y.
Medea.
O jak że w w ielu rzeczach ja się różnię
32

Od wielu ludzi. D la ranie bowiem każdy


N iespraw iedliw y, który m ądrze mówi
Największą karę zaciąga na siebie.
Chełpiąc się źe napraw ia cudze krzyw dy,
Dość jest odważny aby oszukiwać;
Lecz nadto m ądrym on nigdy nie będzie.
I ty podobnież: układny na zewnątrz,
Straszliw y jesteś w mowie swojej dla mnie.
Lecz jedno słowo zwali cię na ziemię.
T rzeba ci było, jeżeliś nie podły,
W przódy przekonać mię o konieczności
T w ego m ałżeństwa lecz nie działać chyłkiem —
I milcząc przed tą, która cię kochała.
Jazon.
Pięknie słuchałabyś tóź mowy mojój
G dybym ci moje szluby zapowiedział—
T y k tó ra teraz nie śmiśsz wstrzym ać gniewu,
K tó ry do gruntu nurtuje tw e serce.
Medea.
Nie ten to wzgląd cię powstrzymał, lecz inny;
Bo się zdawało tobie, źe małżeństwo
Z cudzoziemką cię dobrze nie osławi
Jeśli w tych szlubach do starości dojdziesz.
Jazon.
W iedz przecie, źe nie z żądzy ku niewieście
Córkę królew ską zaślubiłem teraz—
A le dla teg o —jak pierwój mówiłem—
Żem chciał ci dobro przynieść, a dla dzieci
Swoich przysporzyć rodzeństwo królewskie,
K tóre byłoby dla domu warownią.
Medea.
Oh! dobro twoje! żeby tylko na zło
Nie zamieniło się; żeby to szczęście
O którym praw isz, mi nie zaślepiło
Do wszelkich krańców biednćj duszy mojój.
Jazon.
W iesz jakie m odły nieść winnaś do bogów?
Gdy je zaniesiesz, rozsądniejsza będziesz:
Niech to co pożyteczne się nie zdaje
Tobie szkodliwym; niech ci się nie zdaje
K iedyś szczęśliwa, żeś jest nieszczęśliwą.
Medea.
K rzy w d i mię! krzyw di przecie masz się gdzie w y
Ja tylko sam a jedna z kraju wyjdę. [cofać

Jazon.
Sam aś w y b ra ła tę drogę. N iczego
W ięcćj ja życzyć nie m ogę dla siebie.
Medea.
Cóż uczyniłam? Przecież Cię za żonę
Nie wzięłam ani ciebie nie zdradziłam.

iazon.
Swiętokradzkiem i klątw am i przeklęłaś
K róla, co ciebie tu przyjął w gościnę.
Medea.
Przeklętą okazałam się i tobie.
Jazon.
Już nic ci dalój nie przeznaczam, tylko
Jeśli pom ocy jakiej chcesz odemnie,
Czyli dla siebie czyli to dla dzieci,
Powiedz. Ja rękę dam ci niezawistną
Lub poszlę dla tych, którzy cię ugoszczą.
Jeśli nie zechcesz, nierozsądną będziesz,
A jeśli złożysz swój gniew, zyskasz więcej.
M edea% 3
34

Medea.
Nie będę się takiemi posługiw ać,
Co mi od ciebie mają dać gościnę.
Nie przyjm ę nic—i nic mi nie udzielaj.
Nie ma pożytku z podarków podłego.
Jazon.
Ależ się klnę wszystkiemi demonami
Ze chcę pomocnym być tobie i dzieciom.
Nie podoba się tobie hojność moja,
Lecz zuchwałością tw ą odtrącasz takich,
K tórzy ci dobrze życzą. W ięcśj zatym
Będziesz cierpiała, kiedy pragniesz tego.
Medea.
Idź precz! bo,—niby od twój podłćj żądzy—
Mitrężysz nadto po za drzwiami domu.
Ż yj sobie w nowym m ałżeństw ie—a może
Srogi cię żal obejmie właśnie za to.
Chór.
E rosy chłopczęta za wiele
Oblatujące człowieka
Nie dają mu cnoty ni sławy.
Lecz jeżeli w samą m iarę
Cypryjska m usprzyja bogini, tołaskę świadczy.—
N igdy przeciw mnie o pani
Złotych strzał nie puszczaj z łuku,
Namaściwszy swoją żądzą
Pociski, których uniknąć nie mogę.

Niech duszę m ą skrom ność pokryw a


Ów najpiękniejszy dar bogów!
Niechaj nigdy A frodyta
Nie zsyła mi nam iętnych gniewów
I niechaj spory nienasycone, piekielne
B ędą daleko odemnie
G dyby me serce raziła piorunem .
Lecz ona czci spokojne szluby
I ściśle wiarę niewieścią osądza.
*
* *

O moja droga ojczyzno! niech nigdy


Bez ciebie nie będę życie pędząc biedne.
Me życie bez ciebie to straszny ból z bólów,
Niech śmierć, niech śmierć mię zdusi pierw ej.
Nim doczekam dnia wygnania.
Znoju tak silnego nie ma,
Ja k być z kraju wydalonym.
Nie usłyszałam od obcych tśj myśli
Co mi się nasuwa, abym ją w yrzekła.
Ni m iasta ni druhów ty żalu nie ściągasz
Choć cierpisz najstraszniejsze męki.
Niech niewdzięczny śm iercią zginie
Czcić nie umiejący druhów
Co mu serce otworzyli.
Egeusz.
Medeo, witaj! piękniejszego słowa
Nikt przyjaciołom powiedzieć nie umiał.
Medea.
W itaj o synu m ądrego Pandjona.
Z jakiejźe ziemi ty przybyw asz tutaj?
Egeusz.
Ze starożytnśj wyroczni Fojbosa.
Medea.
D la czegóżeś się udał do wyroczni?
Egeusz.
By się dowiedzieć jak m&m dzieci dostać.
3G

M edea.
N a bogi! czyż ty nie masz dzieci dotąd?
Egeusz.
Nie mam ich—losu jakiegoś zrządzeniem.
M edea.
Czy masz małżonkę, czyli jesteś bez niój?
Egeusz.
Nie jestem związku tego pozbawiony.
M edea.
Cóż ci Apollon względem dzieci mówił?
Egeusz.
Mądrzejsze słow a niżby rzekł śmiertelny.
M edea.
C zy wolno jest się dowiedzióć wyroczni?
Egeusz.
W olno. Myśl tylko m ądra ją odgadnie.
M edea.
Jakiż b y ł w yrok boga? powiedz tedy.
Egeusz.
„Pomnij nie pierwój oswobodzić nogę...‘fc
Medea.
Nim co uczynisz lub kędy przybędziesz?
Egeusz.
Nim do ojczystśj znów nie w rócę ziemi.
Modea.
Czego ztąd pragniesz źe tutaj przybywasz?
37

Egeusz.
Je st pewien król Troezeny zwan Pitteusz,
M edea.
M łody to, z braci jest najpobożniójszy.
EgeuSz.
Udzielić jem u chcę wyrocznią boga.
M edea.
M ądry i zajmujący się wyrocznią.
Egeusz.
hi aj milszy dla mnie z wszystkich towarzyszy.
Medea.
Niech ci się dobrze powiedzie co pragniesz.
Egeusz.
D la czego w yraz twój skóry tak zm arniał.
Medea.
O Egeuszu! mam podłego męża.
Egeusz.
Co mówisz? ściśle mi ból swój rozpowiedz.
M edea.
K rzyw dzi mię Jazon. Jam go nie krzyw dziła.
Egeusz.
Co on uczynił? jaśnićj mi wytłomacz.
M edea.
Zamiast mnie, inną żonę sobie pojął.
Egeusz.
Ośm ielił się na dzieło tak haniebne?
38

Medea.
O taki jam bez czci. J a którą on kochał.
Egeusz.
Czy kocha inną? Ciebie nienawidzi?
Medea.
P y ta n ie wielkie. Dość źe jest niewierny.
Egeusz.
K iedy jest podły—niech sobie precz idzie.
Medea.
Z apragnął blaskiem zabłysnąć królewskim.
Egeusz.
K to jem u córkę wydaje? mów dalćj.
M edea.
K reon, co królem jest ziemi korynckiej.
Egeusz.
W ybacz mu zatym. Nie m artw się niewiasto
Medea.
B iada mi. Jeszcze prócz tego uchodzę.
Egeusz.
Gdzie? o tym nowym nieszczęściu nie mówisz.
Medea.
K reon mię z kraju K o ry n tu w ygania.
Egeusz.
A Jazon nic nie mówi? O! nie chwalęl
Medea.
Nie mówi nic—przyzwolić tylko pragnie.
Lecz błagam cię! na tw oją brodę błagam ,
Padam do kolan tw oich najpokorniej,
Zlituj, zlituj nad moim nieszczęściem,
Nie znieś ab y mię w niewiadome kraje
W ygnano, lecz mię przyjmij do swój ziemi.
Niech ci tak spełni się pragnienie dzieci
Niech ci bogowie dadzą śmierć w śród szczęścia.
T y nie wiesz coś odszukał w mój osobie:
Ja ci niepłodność tw ą przetnę na zawsze
T ak skutecznem i są me tajem nice.
Egeusz.
Z wielu powodów dank ci ten wyświadczyć
Jestem gotow y; najpierwój dla bogów,
P otym , bo ty mi dzieci obiecujesz.
O niczym innym prócz o tym nie myślę.
T aki jest mojćj duszy stan. G dy przyjdziesz
Do mego kraju, ciebie się postaram
Ugościć, bom jest mężem spraw iedliw ym .
A le a tdj ziemi winnaś odejść sama',
Bo ja przed tem i, co mię ugaszczają
Chcę być bez winy żem ciebie pochwycił.
Medea.
T ak będzie. Lecz jeślibym zakład, m iała
Tego, co mi tak hojnie obiecujesz,
Tobyś mi wszelkie życzenia wypełnił.
Egeusz.
Nie wierzysz? Może ci co nie na rękę?
[Nledea-
W ierzę, Lecz K reo n i dom Pelijasza
Są mi wrogiemi. G dybyś ty przysięgą
Przeciw nim był związany, tobyś nigdy
Im nie pozwolił aby mię naprzykład
Uprowadzili. Jeżeli przeciw nie—
Jakieś układy z niem i byś uczynił,
Na bogów przysiągł, b y ł ich przyjacielem,
D alszy układów tok by niezawodnie
P rzekonał ciebie na stronę K reona.
Otóż—istota słaba mieszka we mnie,
K ied y im sprzyja szczęście; kiedy sprzyja
Tym ludziom nadto ich królew ska władza.
Egeusz.
W ielką roztropność objawiasz niewiasto!
Lecz jeśli myślisz tak, ja nie odmawiam
D ać tobie słusznśj od siebie poręki.
W ydaje mi się być najbezpieczniejszym
Jeśli mam wybieg przed nieprzyjacielem,
Okazać mu ten w ybieg. Tw oja racyja
W istocie lepszą mi się być wydaje,
W ięc wylicz bogów.
Medea.
Przysięgnij na treę
N a ojca bogów, na światło Helijosa
I wykazując bogów całe plemię
W raz z całym ojca mojego plemieniem.
Egeusz.
A le przysięgnę te co mam uczynić?
Medea.
Ze nigdy z kraju swego mię nie wygnasz.
I nie pozwolisz, gdy kto z nieprzyjaciół
Uprowadzićby mię zechciał od ciebie.
Ęgeusz.
Przysięgam klnę się na Geę, na świętą
potęgę słońca i na wszystkich bogów
Ze w ytrw am przy tym , co ci obiecuję.
Medea.
Niech to wystarczy. Lecz powiedz, co ciebie
Ma spotkać gdy nie w ykonasz przysięgi?
41

Egeusz
To co bezbożnych zawsze jest udziałem.
Medea.
Idźże w radości. W szystko ma się dobrze.
Przybędę jak najspieszniej do twej ziemi.
Lecz po spełnieniu tego, co najmocniój
P rag n ę w ypełnić—i po doświadczeniu
Tego co pragnę najmocniśj dośw iadczyć.
Chór.
Podróżnikom towarzyszące bóstwo
S yn Mai niech ciebie do domu
Zaprowadzi pom yślnie. O byś w ykonał
Co teraz masz w duchu. T yś dzielnym mężem
Egeuszu się mojój myśli okazał.
Medea.
U Zeusie, Dike i św iatło Helijosa!
J a zam iar wrogów moich przezwyciężam
Bom już trafiła na drogę do celu.
Mam już nadzieję źe za moje krzyw dy
W rogi poniosą zasłużoną karę.
Egeusz jest zamysłów moich portem ;
Do niego stór okrętu mych przedsięwzięć
Za mocne liny starannie przyczepię
A sama udam się na gród Pallady.
(Do przodownicy chóru.)
Powiem ci teraz wszystkie myśli moje
A le mój mowy nie słuchaj z lekkością.
Posław szy niewolnicę do Jazona
B y się przed oczy me staw ił poproszę.
G dy przyjdzie, rzeknę mu łagodne słowa
Że jego zdanie mi się podobało;
Poproszę zaś by dzieci tu zostały—
Lecz nie dla tego abym je na pastw ę
M iała opuścić tu na wrogiój ziemi
Ale bym córkę królew ską zgładziła,
Poszlę ich bowiem z podarkam i w rękach
Z peplosem cienkim z wieńcem złotolitym.
A jeśli w dary takie się odzieje
To każden zginie podle kto jej dotknie,
Takiem i jad y podarki namaszczę.
Jednakże mowę moją tu przeryw am ,
Achl jęczyć muszę nad tym, co mam późniój
W ykonać. Moje w łasne dzieci bowiem
Zabić mam. N iktby sobie tego losu
Nie obrał. W niwecz obrócę dom cały
Jazona. W yjdę z kraju uciekając
P rzed spełnionemi przez siebie mordami
M ych w łasnych dzieci—a nieść będę ciężar
Najbezbożniejszy na sumieniu mojem.
Nie do zniesienia jest albowiem, drogie,
G dy nieprzyjaciel jeszcze nas wyśmiewa.’
Niech sobie będzie. Co mi przyjdzie z życia?
Nie mam ojczyzny, nie mam domu, nie mam
Sposobu jak swe nieszczęścia odwrócić.
Oh! jak zbłądziłam, kiedy opuszczałam
Ojczysty dom, kiedy mię G rek namawiał,
G rek, który srogą dziś poniesie karę.
Za m oją spraw ą nie ujrzy on więcój
Swych własnych dzieci źyjącemi. Nigdy
Z tćj nowozaslubionej nim fy—nigdy
Nowych nie będzie miał dzieci. Konieczność
Bowiem mi każe zgładzić podłą podle
To je st z pomocą przyrządzonych jadów.
Niech nikt nie mówi żem ja podła, słaba,
Zem ja spokojna—ale w prost przeciwmie
Zem dla m ych wrogów ciężka do zgryzienia
A żem życzliwa jest dla sw ych przyjaciół. ’
Takich to właśnie życie najsławniejsze.
Chór.
K iedyś mi oświadczyła swoje myśli,
43

P ra g n ąc ci pomódz i pragnąc współdziałać


Z praw am i, które wiążą człowieczeństwo,
Ja ci wykonać myśli zakazuję.
Medea.
Inaczćj niepodobna. Lecz wybaczam
Tobie, co mówisz bo jak ja nie cierpisz.
Chór.
Czyż się ośmielisz swoje dzieci zabić?
Medea.
Tak, bo ukarzę przez to męża mego.
Chór.
Najnieszczęśliwszą przez to będziesz z istot.
Medea.
Niechaj ta k będzie. Półśrodki najgorsze.
[do mamki).
Lecz idź i sprow adź mi tu Jazona.
Posługuję się tobą zawsze, kiedy
T rzeba mi zwierzyć przedmiot zaufania.
Lecz nic mu nie mów z moich postanow ień
Jeśliś życzliwą dla mnie i niewiastą.
Chór.
0 dzieci E rechteja w daw nych wiekach szczę-
[ściem kw itnące.
W yście z ziemi nieskalanój najsław niejszą zry-
[wały mądrość;
W yście to zawsze po św ietnym eterze kro-
[czyły łam z m isterną sztuką,
K ę d y , w edle podania, muzy zrodziły harm o-
[niją o włosach płowych.
1 mówią źe C ypryjska bogini zaczerpnąwszy
[Cefizu strum ienia
Pięknie płynącego, kraj wasz orosiła jego Wo­
jdami,
Ze obwiała ziemię waszą na wszystkie strony
[łagodnym powiewem ,—
I że ciągle strząsając z kędziorów wonny deszcz
[różowych kw iatów ,
Zsyła wam miłości bóstwo, współdziałacza my-
[śli m ądrych
I pomocnika przy każdym dziele cnotliwym
[człowieka.
* *
*

Jakże, powiedz, państw o św iętych strum ieni


I kraj co kwiatów nam zsyła m yryjady
Ma przyjąć ciebie dzieciobójczynią,
Bezbożną ciebie, gdzie wszyscy pobożni?
P atrz na sw ych dzieci mękę,
P atrz na m ord, który podnosisz.
O nie! my ubłagam y cię
B yś dzieci nie zabijała.
!fc
*

Zkąd ci śmiałość ducha, zkąd ci też serce


Zkąd ci tw e serce ma kierow ać ręką
B yś straszny czyn spełniła nad dziećmi?
Jakże ty oczy obrócić potrafisz
Tam, gdzie twe dzieci i przytym
W strzym ać los, by łóz tw ych nie w ylał.
G dy dzieci upadną w błaganiu,
T y nie przeniesiesz na sobie
A b y swym duchem zuchwałym
K rw ią zabarw ić ręką m orderczą.

Jazon.
Przychodzę bom w ezw any a ty chociaż
45

N iep rzy jacio łk ą mi jesteś, nie chybiasz


W tw oim w ezw aniu i p osłyszę pew nie,
Czego now eg o p ra g n ie sz o niew iasto?
Medea.
Jazonie! proszę cię ż e b y ś zap o m n iał
0 tym , co świeżo m ów iłam do ciebie.
S łusznie je s t żebyś gniew mój mi przebaczył..
1 zważ, że k ry je się pod m ow ą m oją
W iele d o b re g o d la d w o jg a serc naszych.
J a się już rozm ów iłam z sobą w m yśli
I w y ła ja ła m się za po p ęd liw o ść.—
0 nędzna! czem u ja szaleję jeszcze,
Czem u się g n iew am n a dobrze radzących.
P an u jącem u tój ziem i się staw iam
N iep rzy jac ołką; m ężowi podobnież,
K tó ry mi n ajdzielniejszą pom oc św iadczy,
P rzez to, że łączy się z dom em królew skim
B y sw oim dzieciom urodzić królew skich
B raci. Czyź z gniew u nic nie m am opuścić?
Co ja w łaściw ie cierpię, k ie d y bogi
Ł ask aw ie m ię n a d ro g ę w ypraw iają?
Czyż nie m am dzieci? Czyż pójdę do k ra ju ,
Gdzie mi przy jaciół n ied o staw ać będzie?

W y ro zu m iaw szy w ięc te w szystkie sp ra w y ,


P o czu łam do b rze m oją niedorzeczność,
P o czu łam żem się napróżno gn iew ała.
T e ra z w ięc chw alę tw e myśli, że m ądre,
Że ty w łaściw ie tro sk ę m ą n a siebie
Z a b ra łe ś—a ja bezrozum ną byłam ,
B o należało mi zgodzić się z tobą,
1 w espół z to b ą m oich sp ra w dokonać;
P rz y s ta ć n a now e tw oje szluby z G lau k ą
I cieszyć się że ona ciebie kocha.
A le co b y ło —to było. Nic złego
D alój nie pow iem , ty lk o żem niew iastą.
N ie n ależało ciebie porów nyw ać
46

Do podłych ani dzieciństwami m iotać.


Przyznaję się do winy; teraz tw ierdzę
Żem wtedy źle m yślała—lecz w tój chwili
Postanow ienia lepsze mam wygłosić.
(do dzieci, które są w domu).
0 dzieci! dzieci moje! wyjdźcie z domu,
Przybądźcie tutaj, powitajcie ojca,
Przemówcie doń wraz ze mną — i zagładźcie
O statnie ślady mojój nienawiści.
Już się zgodziłam, już gniew przytłum iłam ,
W eźcie za praw ą rę k ę —(jzmieniając ton mowy)
O Niestety!
Jakże rozumiem źe nieszczęście tutaj
U kryw a się! (jak pierwej) W ięc dzieci! Dłu-
[gie czasy
W y żyć będziecie? Zegnijcie kolana.
A ch nieszczęśliwa ja! A ch łzy mi płyną
1 dusza moja pełną jest bojaźni.
W yswobodziw szy się ze sporu z mężem
Oblicze moje łzami orosiłam.
Chór.
Ach! i mnie gorzkie łzy spływ ają z oczu.
Drżę by nie naszło mię większe nieszczęście.
Jazon.
Pochw alam o Medeo, to, co mówisz
Ale nie ganię i tego, co pierwój
Mówiłaś. Rzeczą bowiem n atu raln ą
Jest, że niew iasta zbytnie się unosi
N a męża, k tó ry niejako przemyca
Nowe małżeństwo. Lecz się obróciło
Twe serce w lepszą drogę i poznałaś
Ze z czasem inne mniemanie zwycięża.
Takie przyznanie jest dziełem rozsądnój
K o biety.—-Co do was o dzieci, ojciec
U nieba zjednał wam dowód przychylnej
47

Swej przem yślności dla w aszego dobra.


S ąd zę albow iem że w ziemi K o ry n ck iej
W a m się w y d arzy jeszcze widzieć b raci.
R o śn ijc ie zaty m pom yślnie, bo zresztą
O jciec—i z bogów ci, co w am sp rz y ja ją
Z apew nią szczęście wam. O bym też w idział
J a k w pięknym w ychow aniu ście d o sięg ły
D o u p rag n io n y ch k resó w dojrzałości
X jak eście p rzem ogły m oich w rogów .
M edeo! czem u ty gorzkiem i łzam i
N iew ieścią sw oją zawilżasz źrenicę
W ty ł obróciw szy białe lice tw oje
I m ow y m ojćj ty słuchasz z niechęcią?

Mcdea.
T o nic. D lateg o źe o dzieciach m yślę.
Jazon.
Czem u nieszczęsna ty jęczysz n ad dziećmi?
Medea.
Jam je zrodziła.—G dyś im szczęścia ży czy ł,
Żal mię zdjął, czyli się tćż to w ypełni?
Jazon.
B ądź dobrój m yśli. Już o ty m podum am .
Medea.
U czynię ta k —i słow om tw ym zaw ierzę.
IC obietą je s te m — a w ięc do łez skłonną.

Już pow iedziane to, w przedm iocie ćzógo


T y m y ślą sw ojąś w m e u d erzy ł m yśli.
L ecz jeszcze nieco tu w y rzec p o trzeb a.
K ie d y królow i się w y d aje d o b ry m
W y sła ć mię z kraju , to i m nie się zdaje
Że tak najlepiój; dobrze tśż poczuw am
Że ci zaw adzać nie n ależ y —ani
Mieszkać tu, w kraju K orynckiego króla
Bo m am tu nieprzyjaznej wam opiniją. —
Otóż więc na w ygnanie idę. Przecież
Zdaw ałoby się mi stosowną rzeczą
U prosić ciebie byś b ła g a ł K reo n a
By dzieci nasze, przez ciebie chowane,
Z tój ziemi nigdy w ygnane nie były.

Jazon.
Czy go namówię? nie wiem; lecz spróbuję.
Medea.
To poproś aby nowa twoja żona
Swojego ojca ubłagała iżby
Dzieci z tój ziemi w ygnane nie były.
Jazon.
O! jaknajbardziój. Pew nie ją namówię.
Medea.
Jeśli przynajmniój ona jest niewiastą.
Ja naw et sam a ci w tym dopomogę.
Poszlę jój bowiem najpiękniejsze dary,
K tórych, jak wiem, nie było między ludźmi.
Dzieci' jój podarunki te zaniosą.
Lecz jaknajprędzćj potrzeba by jaka
Z moich niewolnic przyniosła mi dary.

{jedna z towarzyszących. Medei niewolnic idzie


po dary).
Glauke szczęśliwą będzie—i nie z jednój
P rzyczyny ale z dziesięciu tysięcy
Ze na takiego natrafiła męża
Jakim ty jesteś i że ma ozdoby
Takie, jak niegdyś Helios ojciec ojca
M ojego swoim potomkom zostawił.
W eźcie m e chłopcy te w eselne d a ry
I dajcie zaraz szczęśliwój królew nie.
Zaprawdę, nie znajdzie ich nagannemi.
Jazon.
D la czego nieszczęśliw a, dobrow olnie
T y c h kosztow ności sw ą ręk ę pozbaw iasz?
Czy m yślisz że nie m a u nas p ep lo n ó w
L u b złota? Schowaj! nie ofiaruj tego.
Przeciw nie! jeśli m oja now a żona
Szacuje m ię cokolw iek, to ci jeszcze,
T o jeszcze ciebie pieniędzm i o b d arzy ,
Medea.
N ie m ów tak . D a ry i bogów jed n ają .
D la ludzi zw łaszcza złoto potężniejsze
O d cały ch m y ry ja d je st przeróżnych ra c y j.—
Jój now y dem on stró jo w dziś p an u je,
B ó g zaś m ajątek jój pow iększy jeszcze.
L ecz dzieci m oich w ygnanie... mogłabym
W y m ienić w duszy.... tylko nie za złoto.
Idźcie o dzieci m oje w dom d o sto jn y
D o nowój żony ojca, p a n i mojój,
P ro ście, b ła g a jc ie b y w as nie w y g n a n o ;
A d aró w o d d ać jój nie zapom nijcie.
To n ajw ażn iejsze—a b y p o d aru n k i
D o w łasnój o n a ręk i swój p rz y ję ła.—
Ju ż jak n ajp rędzój idźcie i w racajcie
D o m atk i jak o d o b re posły, żeście
D o b rze sp ełn iły , co w am poleciła.
Chór.
J u ż n ie m am nadziei w ty c h dzieci życie, nie!
Id ą n a śm ierć pew ną, bo przyjm ie ich nim fa,
P rzy jm ie nieszczęśliw a ze złotych ozdobień
N iezaw odną śm ierć d la siebie.
N a sw y ch p ło w y ch um ieści w ło sach m o rd y
W ziąw szy klejnoty rę k ą w łasną.
$ Ą:
*
M edea. 4
50
J i j wdzięk ją namówi i nieśm iertelny blask
A b y wzięła płaszcz złototkany i wieniec.
O na w podziemiach swe wesele obejdzie
W ta k ą m atnię bólu wpadnie,
W śmierci objęcia nieszczęsna i uniknąć
D la niej ciosu jest niepodobna,

A ty o zuchwalcze, coś pojął w szluby nową


. [żonę
JS/ie zważając dzieci,
T y sprowadzasz na żonę straszną jói śmierć!
O patrz! ty sprow adzasz jój mord.
T yś sam nieszczęsny boś los twój minął.

Ja płaczę n ad dolą tw ą, m atko zrospaczona,


• • . [która
D z ie c i swoje mordem
Masz zagładzić, bo ty nienawidzisz—o nie!
Ze nie jest ci w ierny twój mąż
A le w bezpraw iu się żeni z inną.

Pedagog.
O Pani! chłopcy od w ygnania wolne!
D a ry królewna sprzyjającą ręką
P rzyjęła.—Pokój zatym dzieciom będzie.
Zruć trosk brzemiel
D laczego zrospaczona stoisz, jeśli
W szystko się w edług tw ych życzeń spełniło?
Meda.
Niestety!
51

Pedagog.
W yraz ten z moim doniesieniem wcale
Nie jest w harm onii.
Medea.
N iestetyl powtarzam!
Pedagog.
Czym tylko, kiedym ci o przeznaczeniu
Pew nym donosił, którego istoty
Sam nie znam wcale, nie chybił m niem ania
Że dobrą tobie zwiastuję wiadomość?
Medea.
Doniosłeś to, co doniosłeś. Ja wcale
Nie ganię ciebie za twoje nowiny.
Pedagog.
D laczego oczy opuszczasz i płaczesz?
Medea.
Bo mi konieczność każe, starcze; bogi
I ja, com nizko m yślała, zrządziłam
To, co obecnie gnębi moją duszę.
Pedagog.
Lecz miśj odwagę, bo widzę że niżój
Schodzisz ty sam a niż dzieci, o które
Tyle się lękasz.
Medea.
Pierwój spędzę innych
Niż sama zejdę na dół nieszczęśliwat
Pedagog.
Przecież ty nie jedyna się odłączasz
O d dzieci na tym świecie. T rzeba lekko
Ciężkie przygody znosić śm iertelnem u.
Nledea.
T a k też uczynić sp ró b u ję.— D o dom u
T rz e b a ci pójść i p rz y g o to w ać w szystko,
Co m oim dzieciom n a dzień m a w y starczy ć.

0 dzieci! dzieci! jeszcze m acie m iasto,


Jeszcze m acie dom , gdzie po rozłączeniu
Ze m ną nieszczęsną w y m ieszkać będziecie.
M nie zaś n a inną ziem ię w y g a n ia ją
W p rzó d nim w am zdołam pociechę zapew nić,
Nim b ęd ę m ogła uszczęśliw ionem i
W a s widzióć, wasze uśw ietnić w esele
1 ponieść lam pę do szlubnćj kom naty.

O nieszczęśliw a za m oją zuchw ałość.


P różno więc w as w ychow ałam , dzieci,
P róźnom ja ciężko się nap raco w ała,
P róźnom o k ru tn e bóle ponosiła.
Zaiste! k ie d y ś —ja dzisiaj nieszczęsna,
M iałam nadzieję źe pom iędzy wam i
W ie le się tak ich znajdzie, k tó re b ęd ą
Mojój staro śc i pielęgnow ać; kied y
U m rę, źe dobrze m e ciało o p a trz ą
T a k iż mi ludzie b ęd ą zazdrościli.
Z niknęły tera z m oje słodkie m yśli
Bo kied y b ęd ę dzieci pozbaw ioną
Zycie mi go rzk ie ciągle p ły n ą ć będzie.
W y już sw ej m atki m iłem i oczam i
Nie zobaczycie w ięcej, bo w ejdziecie
W sta n życia now y dla siebie i dla niój.
O zgrozo! czem u mi się przyglądacie?
Czemu się uśm iechacie ostatecznym
U śm iechem ? Ah! niestety! co ja pocznę?
O puszcza m ię o d w a g a O niew iasty!
G dym dzieci jasn e oblicze ujrzała.
O nie! nie m ogę—precz z postanow ieniem
D aw niejszym !— Dzieci up ro w ad zę z sobą.
53
D la czego trzeba żebym dręcząc ojca
Tych dzieci ich własnem i nieszczęściami,
D w a razy takie nieszczęścia na siebie
Samą ściągnęła? Precz z postanow ieniem !

Lecz jakże cierpi^ czyż chcę aby uśmiech


N a tw arzy w rogów moich zapanow ał
D la tego że im ich winy daruję?
Trzeba mi się odważyś jednak. O w styd,
W sty d tchórzliw ości mojój, że niewieście
Słowa z mój m yśli w łaśnie w ypuściłam .
Idźcie do domu dzieci.—
K to nie zechce
W spółdziałać z moją ofiarnością, ten sam
N iech się frasuje; ja—nie zwolnię ręki.
O biada!
0 ty nieszczęsna duszo! nie dopuścisz!
T y nie dopuścisz tego aby dzieci
Niewinnie cierpióć m iały. Oszczędź dzieci,
Puść ich i pozwól niechaj na w ygnaniu
W ra z ze m ną żyjąc, będą mi pociechą!

Ależ na furyje piekielne, przysięgam ,


Nie będzie tego abym zostaw iła
Nieprzyjaciołom swe dzieci na w łasną
Ich krzywdę. Tak. To już postanow ione,
Tego ja nigdy uniknąć nie mogę.
A za.tym wieniec na głowę... w peplonie
1 w wieńcu zginie mi królew na G lauke.

Lecz kiedy idę na drogę zuchwałą


Chcę się pożegnać jeszcze z dziećmi. D ajcie
O dzieci, dajcie m atce praw ą rękę
B y ją pozdrowić. O najmilsza rączko!
54

Najmilsza główko mi! najmilsza minko!


Szlachetna dziecka mojego postawo!
Bądźcie szczęśliwi—ale tam! Bo tutaj
Ojciec wam całą w ypił szczęścia czarę.
Słodki uścisku! delikatna skóro!
0 ty najsłodszy oddechu m ych dzieci!
Idźcie! już idźcie do domu. Niezdolną
Jestem na w łasne me dzieci spoglądać.
Nieszczęście mię zwycięża, choć rozumiem
Jak wielkim zło jest, które mam wykonać,
Gniew mój silniejszy jest niż mój rozsądek,
Gniew mój najw iększych jest przyczyną nie­
szczęść.
Chór.
Przechodziłam często przez myśli subtelne,
W badaniach się głębszych nurzałam niż trzeba
Niewieście. Lecz muzy obcemi mi nie są,
Muzy co ludzi prow adzą po drodze mądrości
Ale nie wszystkie kobiety ich śladem idą
1 szczupłą jest liczba—pomiędzy wieloma
Jednąbyś znalazł zaledwie — bo szczupłą jest
[liczba
Niewiast z muzami zbratanych.
Ja tw ierdzę, źe ci którzy dzieci nie mieli
Przechodzą w szczęściu ojców i m atki
Bezdzietni albowiem, nie wiedząc czy ma być
[słodyczą
Mióć dzieci, czy ciężkim to ma być strapieniem
Jeśli ich losy nie obdarzyły
Potom stw em , nie znają, co troski rodziców .—

Gdy słodkie gałązki potom stw a zabłysną


Przeciw nie nad domem, to łatw o jest widzióć
Rodziców, jak ciągle są troską nękani
B y dobrze w ychow ać swe dzieci — następnie
Zkąd mienie swym dzieciom zostawić dostatnie
Lecz jeszcze nie wiedzą, gdy ciężko pracują
Czy pełnią tę pracę dla złych, czy dla dobrych,

W yrzeknę jedną najgorszą dla ludzi


Stronę dzietności. Przypuśćm y że są już
Środki dostatnie do życia, że ciało
Dziecięce dosięgło już bram y młodości,
Że dzielnych w ojczyźnie młodzieńców posia­
d asz:
Zawsze się zdarzyć to może iż H ades
Pochłonie nadzieję szczęśliwśj przyszłości,
Ą nam pozostaje płacz wznosić na bogów ,
Ze zeszłą nam najokrutniejszą z boleści,
K iedy nam dzieci w podziemie przeznaczą.
Medea.
O przyjaciółki! Czekając przeznaczeń
Moich już dawno, natężam uw agę,
Czy to, co teraz w domu się odbyło
Nie stało wyższym się od przeznaczenia.

Zaprawdę! widzę jak w tę stronę dąży


K tó ry ś z pachołków Jazona. Ma oddech
Zbyt rozdrażniony; wskazuje to pewnie
Że m a obwieścić nam nowe nieszczęście.
Goniec.
Medeo, któraś w brew prawom zdziałała
Czyn straszny! prędzej uciekaj! uciekaj!
Siądź czy na okręt, czy na wóz lądowy
Medea.
Cóż to za czyn, co godzien jest ucieczki?
Goniec.
Zginęła teraz dopiero królew na
I K reon skutkiem działania tw ych jadów.
56

Medea.
O jak aż piękna wiadom ość! o gończe!
T y ś mi n a w ieki dobrodziejem ! ty mi
N ajdroższym serca przyjacielem je ste ś.
Goniec.
Co mówisz? czy ty zdrow o m yślisz, czyli
S zalejesz o niew iasto, kiedy hań b a
D om u K re o n a ci się szczęściem zdaje,
Że o niój słuchasz z radością, bez trw ogi?
Medea.
j a ci przeciw ko tw oim słow om rów niei
D o pow iedzenia m am coś. Lecz powoli!
N ie leć ta k p ręd k o z w iadom ością swoją,
T ylko opow iedz j a k oni zginęli?
W iedz, że d w a ra zy ta k ą radość spraw isz
Jeśli doniesiesz mi że najlianiebnićj
Zginęło dw oje ty c h ludzi. Opowiedz!
Goniec.
G d y p rz y szły dzieci tw oje z Jazo n em
Do dom u nowój jego u k o chanćj,
S tan ęliśm y my niew olnicy, z tw oim
N ieszczęściem w spółczujący, bośm y w łaśnie,
S łyszeli że załagodziłaś spór twój
Z m ężem . W ię c te d y jed en począł w rę k ę
C ałow ać chłopców , d ru g i w głów kę płow ą
J a sam , p rz e ję ty rad o ścią ze zgody
Za dziećm im poszedł do k o m n aty niew iast.
G lauke zaś, k tó rą zam iast ciebie czciem y
Za n aszą panią, w p rz ó d y nim sp o jrza ła
N a p a rę dzieci, oczy o b ra cała
O chotnie n a tw arz m ęża Ja z o n a .—
Jed n a k następnie opuściła oczy,
B iałe oblicze n a z a d odw róciła,
B o przyjście dzieci w s trę t w niej obudziło.
Lecz m ąż tw ój gniew u swojój żonie ujął
M ówiąc tak: „nie bądź nieprzyjazną ula tych,
K tó rz y są przyjaciółm i; gniew tw ój porzuć
I obróć głow ę n a now o p rz ed siebie,
T y ch za p rzyjaciół m ając, k tó ry c h m ąż tw ój.
P rzy jm p o d aru n k i—a ojca zaś po p ro ś
B y n a w ygnanie chłopców nie sk azy w ał.
U czyń to dla innie.**— S koro zobaczyła
K lejn o ty , d u ch a w strzy m ać nie u m iała
L ecz p o ch w aliła je p rzed m ężem — i w przód
N im z dom u w yszedł i ojciec i dzieci
T ak iżby b ard zo się ztąd oddaliły,
W ziąw szy n a siebie b a rw n e peplon, w ieniec
W ło ż y ła zło ty n a płow e kędziory,
W św ietn y m zw ierciadle trefiła sw e w ło sy
U śm iechając się do tw arzy zw odniczej.—
P o w staw szy późniśj z tro n u , przechodziła
K o m n a tę sw oją d elik atn ą nogą
P o d aru n k am i ciesząc się niezm iernie.
W y p ro sto w a ła się n a p a lc a c h —i w ty ł
C iągle się o g lą d a ła ja k jśj szata
S p ły w ała n a dół m alow niczym ry tm em .

Jed n ak że późniśj dziw ne w idow isko


Się przed staw iło. C era jej się n a g le
Z m ieniła; kroczy i w ty ł i ukośnie,
N ogi jśj d rż ą — i z tru d n o ścią w przód nim by
N a ziemię p adła, na tro n się schyliła.
K tó ra ś ze s ta ry c h niew olnic m yśląca
Że ją n ap o tk ał gniew P a n a lub kogo
Z bóstw innych, krzykla jeszcze przed w idzeniem
Że z u s t jś j biała p iana się toczy,
Że ócz źrenice o b raca dokoła
I że w jśj ciele już k rw i nie d ostaje.
N astęp n ie płaczem b u ch ła odpow iednim
D o sw ego k rz y k u —i n aty ch m iast jedna
D o dom u ojca p o b ie g ła —a d ru g a
D o tego, co niedaw no je s t jśj mężem
58

A b y m u donieść o nieszczęściu żony.


O d ciąg ły ch b ie g a ń aż dom cały dźw ięczał.

P o czasie w k tó ry m szybkobiegacz m ó g łb y
D o b ieg n ą ć m ety w prędkiój swój gonitw ie,
Z milczącój i m ającćj oczy zam kłe
S traszn ie ję k n ę ła i w n e t się zbudziła.
P rzeciw ko niój bo w alczył ból podw ójny:
N a głow ie jój leżący złoty w ieniec
D ziw ny w ypuszczał stru m ień ognia żrący
A cienkie peplon, p o d aru n ek dzieci
S traszliw ie gry zło sk ó rę nieszczęśliwój.
P o w staw szy z tro n u go rejąca ogniem
Co prędzój uciekała p o trzą sając
G w ałtow nie głow ę w tę i ta m tą stro n ę
B o zrucić w ieniec p ra g n ęła, lecz złoto
N aw iązki m ocno się trzym ało; ogień
K ie d y raz d o tk n ął w łosów , jeszcze bardziój
Jaśn iał.— N areszcie zw yciężona p a d ła
T a k iż w y d a ła się być o b łąk an ą
K a ż d e m u oprócz jój w łasnego ojca.
N ie m ożna b y ło w cale dojrzóć oczu
A n i jój daw nój przepięknej po staw y
A le z w ierzchołka jój g ło w y ściekała
K re w , k tó ra z ogniem b y ła pom ięszaną;
Ciało jój ta k od kości odchodziło
J a k o od drzew a, co płonie, żyw ica
P o d tajem niczym zębem tój trucizny.
S traszn y b y ł w idok a w szyscy się bali
D otk n ąć się ręką.
Nie w iedząc ojciec nieszczęśliw y, co to
M a za znaczenie, n ag le w szedł do dom u,
I p a d ł przy tru p ie. Z ajęknął n aty ch m iast
I ciało tu ląc w żalu pocałunki
T a k w ołał: „o ty nieszczęśliw a córko!
Cóż to za dem on ta k ciebie h aniebnie
Zgubił? K to sta rc a n ad g ro b em po tobie
S ie ro tą czyni? N iestety ah! obym
59

W raz z tobą nędzne to życie zakończył.


Skoro zaprzestał i płaczu i jęku
I skoro podnieść prag n ął swoje ciało
Poczuł że mocno, jako laur bluszcz trzym a,
T ak jego cienki płaszcz. Straszliwe b y ły
Jego zapasy z tym płaszczem. On prag n ął
Podnieść kolano—a ona) nie dała.
G dyby chciał siłą rozłączyć się z trupem
To tru p by ciało starca zdarł od kości.
P o chwili zgasł on i ducha w ypuścił
Nieszczęsny—bo silniejszym od przygody
Tćj nie był.—O ba tru p y leżą teręz—
T rup ojca obok tru p a córki—razem;
P rzygoda ta tęsknoty łzę w yciska.—
Nie będę się rozwodził, co w ypada
Tobie uczynić obecnie, bo sama
W ynajdziesz łacno ucieczkę od kary.
Nie od dnia dzisiejszegom zw ykł uważać
S praw y śm iertelne za cień tylko. A ni
Bez drżenia rzekłbym że ci, co się zdają
Tylko m ądrem i—a w rzeczywistości
Są tylko myśli swoich pająkam i
Ściągają zarzut głupoty na siebie.—
Choćby twierdzili że są w śród śm iertelnych
Ludzie szczęśliwi, nie w ierzyłbym wcale.
Są tylko tacy,którzy są szczęśliwsi
Od tych, dla których płynie tu pomyślność
Lecz sami nie są wcale szczęśliwemu—
Chór.
O wielce demon przycisnął o wielce
A le i sprawiedliwie Jazona,
O nieszczęśliwa! jak ubolew am y
N ad tw ym nieszczęściem—o córko K reona!
Tyś się udała dziś w bram y H adesu
D la tego żeś z Jazonem szlub wzięła.
Medea.
O moje drogie! mnie teraz należy
Zabić me dzieci a potym uciekać—
A czasu nie marnować abym dzieci
Miała zostawić innój do zabicia,
Coby zdziałała to zaciętszą ręką.
O taki koniecznie im potrzeba zginąć
A gdy tak trzeba, ja sama zabiję;
Tak—ja, która tych dzieci matką jestem.

Uzbrój się serce! czemu jeszcze zwlekam


Z tych strasznych ale przepisanych losem
Nieszczęść zdziałaniem? Nuże ręko moja!
O ręko nieszczęliwa! za miecz weimij,
Za miecz i posuń się na próg nieszczęsny
Życia; nie splam się podłością; zapomnij
Że to są dzieci moje\ me najdroższe;
Że urodziłam je —i o tym także
Zapomnij że ich życie dziś się skończy...
A później płaczem straszliwym ja będę
W yrzekać, bo to dzieci me najmilsze
A sama jam najnieszczęśliwszą z kobiót.
( Odchodzi)
Char.
O Geo! o promieniu świetny
Słońca, patrzcie na nędzną
Niewiastę jak ginie wprzód nim zbrodniczą rękę
Rzuci na dzieci swe.
To potomstwo, wszakże to jój
Poród złoty, a strach żeby ono
Padło pod ludzi rękami,
Ono krew bogów.
Słońca pochodnio! powstrzymajl
W yprowadź z domu zabójczynią
W yprowadź zaślepioną
Działaniem mścicielek Erynij.
61

Przepada troska tój co m atką


B yła dawniój tych dzieci.
Czy próżno zrodziłaś miłe ci dawniój potomstwo,
Ty, k tóra przeszłaś już
Mimo niegościnne to ry
W ysep cieniem okrytych, nieszczęsnal
Czemu cię gniew twego ducha
Ciężki napada?
Czemu tych m ordów straszliwych
Do ręki m yśli tobie dążą?
Zakały m ordu dzieci
Zabójców nękają potężnie.
D ziecko 1.
Niestety! gdzież mi w ypada uciekać
Dziecko 2.
Nie wiem o bracie. O badw a giniemy.—
Chór.
Czy słyszysz krzyk dziecinny?
Niestety! nieszczęśliwa niewiasto!

Czyż nie wejść do domu?


Czyż dzieciom nie pomódz?
Dzieci.
Na bogów zaklinam y was, pomóżcie
Jużeśmy praw ie w tych więzach ugrzęzły
K tó re miecz srogi na nas przygotow ał.
Chór.
O nędzna! obyś kamieniem
O byś żelazem się stała!
O ty, k tóra zabijasz
K w iaty w łasną ręk ą posiane.
* *
*
Z żyjących dawńiśj niewiast
Wiem jedną tylko, która podobnie
Przeciwko dzieciom zwróciła rękę swą.
To była Ino szalona, gdy Hera
Ją na tułactwo po świecie skazała!
W leciała do morza
Bo dzieci zabiła;
Próg morski przekroczywszy razem tedy
Z dziećmi zginęła zamordowanemi.
Cóż jeszcze bardziśj strasznego
Zdarzyć się może na świecie
Niż gniew niewiast, co tyle
Nieszczęść rozsiał już na tej ziemi.
# *
*

Jazon (przy nim sługi).


Niewiasty, co stoicie blizko domu!
Czy jest we wnętrzu Medea, sprawczyni
Tych nieszczęść, czyli już w ucieczkę poszła?
Trzeba jśj bowien lub skryć się pod ziemię
Lub ciało podnieść do wyżyn eteru
Jeżeli nie chce ponieść srogiój kary.
Czyż mogła ufać że po mordach swoich
Bezkarnie sama z tśj ziemi ucieknie?
Lecz o nią tyle nie dbam, co o dzieci.
Dobrze jśj za jśj zbrodnię tu zapłacą;
Jam tylko przyszedł by ocalić życie
Mych dzieci.—Byle tylko krewni rodu
Nie wymyślili przeciwko mnie czego
Z powodu iżby pragnęli zarówno
Zamysłów matki nad dziećmi dokonać.
Chór.
O nieszczęśliwy Jazonie! ty nie wiesz
Na jaki stopień weszedłeś niedoli,
Bo nie wymówiłbyś tych słów napróżno.
63

Jazon.
Cóż to jest? czy mię także zabić pragnie?
Chór.
Zginęły dzieci twoje z ręki m atki.
Jazon.
Co mówisz? O jakżeż mię pognębiła!
Chór.
Daj twoim myślom tór taki, źe więcćj
Dzieci n a ziemi oglądać nie będziesz.
Jazon.
Gdzie ich zabiła? w domu czy za domem?
Chór.
Gdy drzwi otworzysz ujrzysz tru p y dzieci.
Jazon.
Drzwi otwiórajcie co prędzej me sługi!
Podważcie szpary! abym zło podw ójne
Ujrzał te dzieci zabite i m atkę,
K tó rą natychm iast śmiercią ja ukarzę.
Medea.
W górze, na wozie ciągnionym przez smoki skrzydlate , ?na~
ją c p rz y sobie tr u p y dzieci.

Czemu ty drzwi podważasz niecierpliw ie


Szukając trupów i mnie zabójczym?
P rzestań się trudzić. Jeśli potrzebujesz
Odem nie czego to powiedz. Lecz ręką
Nie dotkniesz nigdy. Taki wóz mi H eljos
Ojciec mojego ojca dał—by ostrzedz
O d wrogiej ręki napadu me ciało.
Jazon,
O zgrozo! w roga niewiasto i bogom
Ci

I mnie i ludzi całemu plemieniu,


Co śm iałaś dzieci swym mieczem uderzyć
I mnie zgubiłaś zabijając dzieci.
I chociaż to zdziałałaś, patrzysz wr słońce
I patrzysz w ziemię spełniwszy uczynek
Najbezbożniejszy.
Zgiń; teraz wiem dobrze
To, o czym pierwej nie wiedziałem, kiedy
Przywiodłem ciebie tu z obcego domu
Do Grecyi, na me największe nieszczęście.
Ciebie zdrajczynią ojca i ojczyzny.
D ucha mściciela za twój dom, tw ych krew nych
N a mnie bogowie teraz przerzucili
Bo kiedyś b rata w łasnego zabiła,
W siadłaś na piękny okręt A rgo ze mną;
T aki początek uczyniłaś; potym
Mnie zaślubiłaś, zrodziłaś mi dzieci
A dziś zpowodu nowego m ałżeństwa
Te same dzieci tyś sama zabiła.
Nie ma pom iędzy Greczynkam i takiej,
Coby ścierpiała to, co ty uczynić;
Jednakżem ciebie zaślubił na wieczne
Moje zmartwienie, ciebie zgubną lwicę
A nie kobietę; ciebie, co posiadasz
N aturę gorszą od Scylli Tyrseńskićj
Lecz nie potrafię ciebie m yrjadam i
Poskrom ić obelg, tak a tum zuchwałość.
Przepadnij złoczyńczynio, zabójczynio
Twych dzieci; mnie już tylko pozostaje
Płakać nad własnym losem, źe już więcej
Nie będę cieszył się nowemi szluby,
Że mieć nie będę dzieci, którem spłodził,
K tórem w ychow ał,—by chociażby do nich
Przemówić w razie gdyby żyły jeszcze;
Lecz dzięki tobie na wieki zginąłem .
Medea.
Naprzeciw twoim słowom wiele bardzo
65

D o pow iedzenia m iałabym , g d y b y Zeus


N ie w iedział czegoś odem nie dośw iadczył
I coś uczynił. N ie b y ło sądzono
A b y ś m e szlu by nędznie pohańbiw szy
S p o k o jn ie ży ł—n ad e m ą sobie szydząc
A n i ty , an i k ró lew n a ni K re o n ,
K tó ry ci za m ąż w y d a ł ją — a z k ra ju
M nie nieszczęśliw ą ta k h aniebnie w y g n a ł—
D la te g o jeśli chcesz, możesz m ię lw icą
N azyw ać albo S cyllą, k tó ra m ieszka
W ziemi T y rseńskiej. Już bow iem ja k trz e b a
W tw oje się serce w piłam bezlitośnie.

Jazon.
S am a ty ud ział w nieszczęściu m asz wielki.
M edea.
L ecz mi to słodko, bo się ty nie śm iejesz.
Jazon.
Dzieci! o jakże podłą m acie m atkę.

Medea.
Dzieci! zginęłyście przez podłość ojca.

Jazon.
P rzecię nie m oja rę k a je zabiła.

Medea.
L ecz tw o ja zbrodnia, tw o je now e szluby.
, /

Jazon.
Czy dla ty ch szlubów zabiłaś je może?
Medea.
Czy m ałą rzeczą b y ł now y szlub dla mnie?
M edea. 5
Jazon.
M ałą dla takićj, która jest rozsądną
Tobie zaś wszystko w ydaje się podłym.
Medea.
Prócz dzieci tych. D ogryzą tobie dobrze.
Jazon.
*To są surow i mściciele twój krzyw dy.
Medea.
W iedzą bogowie, kto krzyw dę rozpoczął.
Jazon.
W iedzą, że Iw oja dusza jest ohydna.
Medea.
Brzydź się więc! słow a tw e wiele nie znaczą.
Jazon.
Ani tw e słowa mnie. Ł atw y nasz rozwód.
Medea.
Jakto? bo ja tóż mocno jego pragnę.
Jazon.
Pozw ól mi dzieci uczcić pogrzebaniem .
Medea.
0 nie, zaiste! ja w łasną je ręką
Pochow am —do św iątyni bowiem H ery
Zaniosę aby nikt ich nie pokrzywdził
Ich kości z grobu dobywając. Święto
Pobożne dla ich części ustanow ić
Zamierzam z religijnem i obrzędy
1 wszystko—dla zadosyćuczynienia
Za śm ierć bezbożną dzieci. Sam a pójdę
67

D o k ra ju E re c h te ja ; za m ąż w yjdę
Za E g eu sza sy n a P a n d y jo n a .
T y zaś—ja k słusznie, zginiesz p o d ły p o d le,
Szczętem o k rę tu A rg o uderzony.
T ak im to będzie go d n e uw ieńczenie
Tw oich krzy w oprzysięzkich szlubów ze m ną.
Jazon.
N iech cię E ry n ija pow ali za dzieci
I D ike k arząca.
Medea.
Jakiż cię b ó g albo dem on u słyszy
Ciebie, coś cudzoziem ców zw odziciel.
Jazon.
O hydna! o k ro p n a dzieciobójczyni!
Medea.
D o dom u idź i pochow aj sw ą żonę.
Jazon.
Id ę straciw szy przez ciebie sw e dzieci.
Medea.
Jęczże! b o staro ść tym czasem nadejdzie.
Jazon.
O dzieci najdroższe!
Medea.
D la m atki jedynie.
Jazon.
Z ab iłaś ich jed n ak .
Medea.
D la tw ojój rozpaczy.
68

Jazon.
N iestety! o jak że ja p ra g n ę się dotknąć
M ych dzieci u st—-by je ucałow ać.
Nledea.
T e ra z ich wołasz? te ra z je w itasz
A p ierw ejś o d trąc ał.
Jazon.
N a bogów cię b ła g a m
P ozw ól się d o tk n ąć d elikatnego
C iała m ych dzieci.
Medea.
N ie można! nie można!
T w e słow a napróżno z u st tw oich lecą.
Jazon.
0 Zeusie! ty słyszysz ja k mię o d trącają
Ile ja cierp ię od żony ohydnćj,
O d dzieciobójczyni, od lw icy tej?
L ecz przynajm niój o ile mi siły dozw olą
P ła c z ę i jęczę, przeklinam —n a św iadki
D e m o n ó w przyzyw am że dzieci zabiw szy
T y nędzna dozwolić mi nie chcesz n aw et
A b y m się zlekka rękam i ciał dotknął.
N ig d y b y m nie b y ł pow inien ich zrodzić
K ie d y po śm ierci zw iązane są z to b ą .
Chór.
W sz y stk ieg o rozdaw cą je s t Zeus na O lim pie
1 niespodziew anie w iele w ypełnią
B ogow ie a to, co n iep raw d o p o d o b n y m
B yło, często się urzeczyw istnia.
P rzeciw nie b ó g zaw sze w ynajdzie spełnienie
R zeczy, o k tó rej już człow iek zrospaczył
I ta k d o k o n ała się k a ra za zbrodnie.

KONIEC „M EDEI."
Biblioteka Narodowa
Warszawa

30001020927965
OO6 O

D I 8 1 1 0 T E KA
NARODOWA

You might also like