Professional Documents
Culture Documents
APopalipsav 3
APopalipsav 3
APOKALIPSA
Prolog
Ten dzień zaczął się jak zwykły, jesienny poranek. Pobudka o siódmej
dwadzieścia trzy, chociaż do szkoły miałem na dziewiątą piętnaście, ale
jednak przywykłem do tego, że wstaję wcześniej. Obudziłem się więc,
wstałem, przebrałem się, ogólnie ogarnąłem i zjadłem śniadanie. Do
szkoły zaś przygotowałem sobie ciepłą herbatę.
– Leń. – pomyślałem
Nic ciekawego nie było: ciągle tylko o wojnie na Ukrainie i Putinie i tym
jak to wojna grozi nam wszystkim. To zaczynało być irytujące i śmieszne
(jednak z perspektywy czasu nie za bardzo).
Wyłączyłem TV.
Spojrzałem na zegarek.
...
Powiadomiłem ich, że coś jest nie tak i aby za wszelką cenę nie szli na
miejsce zbiórki. Zawsze uważałem, że zbieranie całej szkoły w jednym
miejscu to idiotyczny pomysł. Przecież równie dobrze możemy sami się
pozabijać.
Bombowce były już nad miastem. Ich potężne skrzydła zasłoniły już
Słońce. Skąd? Jak? Do dziś tego nie wiem. Po prostu niespodziewanie
pojawiły się nad miastem i tylko nasza mała grupka schowała się za
rogiem budynku. W mgnieniu oka rozpoczęło się dosłowne piekło.
Bombardowanie nie wygląda tak jak w filmach; nie da się tego opisać.
Strach, który obezwładnia twoje ciało i nie pozwala uciekać, ogień, który
ogarnia kolejne budynki…
Rozdział 1
– Luz. Powinno tam być w miarę bezpiecznie. Strzałów nie było słychać
już dobre parę godzin. – odparł ze spokojem Firlit
– Te, – zawołałem Pyrza – tylko opiekuj się nimi i dbaj, żeby im się nic
nie stało. – wyszeptałem mu, a on tylko odkiwnął
– O kurwa – powiedziałem
W oddali stał budynek nie zostało z niego zbyt wiele jak zresztą ze
wszystkiego co nas otaczało ale okna były względnie całe a szyld dalej
wisiał zachęcając do wejścia do środka.
– Nie mam zamiaru się z nimi spotykać. Kto wie, kim oni są. –
szepnąłem do kolegi
Katem oka spojrzałem na Emi. Nagle cały nastrój zmienił się, a moje
oczy zaszły łzami. Dlaczego? Bo ją kochałem i chciałem dla niej jak
najlepiej. Chciałem jej szczęścia, a siedzenie w piwnicy nie było tego
definicją .Niestety ona od dłuższego czasu mnie ignorowała. Nie wiem, o
co jej chodziło, ale chyba usprawiedliwiają ją ostatnie zdarzenie i cały
bieg wszystkich spraw. Tylko czemu akurat tylko na mnie się wkurza, a
nie na innych? Czułem się lekko odrzucony, ale co miałem z tym zrobić?
Nic. Może ona też chce dla mnie szczęścia?...
– Jesteśmy na Krakowskiej.
– Cicho tu, a przecież jesteśmy prawie w centrum. – zauważył Pyrz
Nim się obejrzałem, byliśmy już pod domem dziecka. Tuż za rogiem
był mój dawny dom…
– Pyrz, prowadź ich dalej pod te magazyny. Sprawdź, czy coś tam jest.
Musimy tam dojść przed świtem. Ja zaraz do Was dołączę. – Pyrz
kiwnął głową i poprowadził dalej. Ja skręciłem w ulicę Asnyka
Teren działki był duży, żeby nie powiedzieć olbrzymi. Moją uwagę
przykuł jednak jeden budynek. Wydawało mi się, że uszedł on bez
szwanku w przeciwieństwie do reszty zgliszczy i powalonych kominów.
Ranek minął spokojnie. Zimno, ale spokojnie. Z dachu było widać całą
okolicę. Grupie nic nie groziło, co jest najważniejsze,
Nagle zobaczyłem Emi. Była niewyraźna i mówiła coś, ale nie do końca
słyszałem co. Słońce zaświeciło jaśniej i zrobiło się przyjemnie ciepło, co
jest dziwne, bo o tej porze roku to nienaturalne. Emi podeszła bliżej
mnie i teraz wyraźnie zobaczyłem jej rumianą, uśmiechniętą twarz i
brązowe włosy. Zrobiła krok w moją stronę i otworzyła usta. Zerwałem
się z pozycji półleżącej na baczność i zdałem sobie sprawę, że był sen…
Niestety zasnąłem na warcie…
To nie pierwszy raz, kiedy śniła mi się Emilka. Prawie każdy sen był o
niej . Czyżby moja podświadomość chciała mi coś przekazać? Kto wie…
– Oszalał?
– Dziękuję za wodę. Ja muszę już iść, ale może uda mi się znaleźć moją
grupę. Uciekłem od niej, gdy okazało się, że jeden z naszych dziwnie
zaczął się zachowywać. Widziałem, jak rozszarpał gardło naszemu
drużynowemu. Wtedy wszyscy się rozbiegli. – skaut skończył zdanie i
bez słowa pożegnania pobiegł dalej w górę ulicy
Zaraz za płotem był blok. Tam też pokierowaliśmy swoje kroki. Był on
zmasakrowany, a z czterech pięter zostało tylko jedno i pełno gruzu
dookoła. Okolica była spokojna, chociaż znajdowaliśmy się na otwartym
terenie. Nikogo nie było widać, więc czuliśmy się pewnie.
– Widać ktoś tu już był po drewno. Może coś przeoczył albo zostawił.
Chyba warto sprawdzić. – powiedział Firlit
– Dobra, masz rajcę. Ostatnio mają ciężko. Robi się coraz zimniej, a one
słabo śpią. – poparłem
Uspokoiłem wyrwane ze snu dziewczyny, zapewniłem je, że nic się nie
dzieje i mogą spać dalej. Nie wiem jak, ale posłuchały i poszły spać, nie
zwracając uwagi na stłumiony dźwięk silnika z ulicy.
– Ha, ha, ha… Chodziło mi o to, kto z nam będzie go miał. – poprawił się
–Ty go zatrzymaj. Bądź co bądź dzięki Tobie niektóre osoby dalej żyją.
– Żyją, żyją, ale to tylko początek, Pyrz. Ja chcę tylko chronić tych,
którzy są dal mnie ważni… Bardziej lub mniej. – odpowiedziałem,
patrząc w przestrzeń
– Do to kur… Gdzie ona jest! Jak ona mogła się nam zgubić?! –
wrzasnąłem
– Nie wiemy, co się stało i nie możemy ryzykować. Powoli się ściemnia.
– odpowiedziałem
Miałem ochotę przeć naprzód, nie patrzeć się za siebie, a tym bardziej
nie cofać się, oddalając od celu.
Stanęliśmy na boisku starej szkoły. Przed nami była galeria; już nie taka
piękna i święcąca jak kiedyś. Powoli zapadał zmrok, a szyldy
gdzieniegdzie jeszcze próbowały świecić swoim starym blaskiem. Migały
upiornie raz po raz, oświetlając pusty już parking.
– Żywi! – odpowiedziałem
– Ja, czyli Marek, i moi bracia, Darek i Igor, znaleźliśmy swój sposób na
przeżycie. – powiedział chłopak
– Miło mi. Ja jestem Karol, tam stoi Tobiasz, a dziewczyn nie będę
wymieniał. – przedstawił nas Pyrz
– Mam dla Was parę fajnych rzeczy. Byłem dość daleko, ale załapałem
się na karawanę, która stąd wyruszała pod sąd i wracała dzień później.
Wszyscy myśleli, że ten budynek od rezerw wojskowych był już pusty, a
tu taka niespodzianka! – nieznajomy rzucił na ziemię torbę wypakowaną
maskami gazowymi – TERAZ już jest pusty. – zaśmiał się – Ale teraz
musimy coś z tym zrobić. Ja mam swoją maskę, Wy też, ale nie
wszystkie stalkery na mieście mają: przehandlujecie to z nimi w moim
imieniu, co?
– Oj, wielkim cudem. To był łut szczęścia. Niewielu udało się to przeżyć.
Ja też nie wyszedłem bez szwanku. – spod płaszcza wyciągnął kikut
przedramienia – Ale i tak cieszę się, że żyję, bo mogłem mieć o wiele
mniej szczęścia. Tułałem się po mieście szukając pomocy, jadłem co
popadło i jakoś dożyłem. Braciszki gdzieś mnie tu w okolicy znaleźli, dali
coś do jedzenia i ubrania, a ja dalej się szwędam i przynoszę czasem im
jakieś fajne fanty. Nie jest to bezpieczne, ale nocą, ubranemu na czarno,
w pojedynkę łatwo się podróżuje. A Ty? Jak przeżyłeś? Widzę, że was
trochę tu jest; same znajome mordy.
Było już jasno. Rozejrzałem się wokół: obóz był pusty, a ognisko ledwie
się tliło. Nigdzie nie było żadnego śladu ani po mojej grupie, ani po
dzielnym wąsaczu i jego braciach.
– Tarnów wielki nie jest, więc albo ucieczka z miasta, albo całkiem w
drugą stronę na Tarnowiec. – zaproponował Pyrz
– Ten plan może nie jest idealny, bo musimy przejść przez całe miasto,
ale lepszego chyba nie mamy. – kiwnąłem głową i podniosłem się ze
swojego miejsca. Poszedłem pod Darka, który akurat był na warcie.
Wąsaty Igor już dawno spał
– Nie, no… Mówiłem CI, że na razie muszę coś zrobić. Jak mnie
słuchałeś? Ale do czasu gdy znów się nie spotkamy, możecie wziąć parę
masek, co wczoraj przywlokłem. – zaproponował
– Jak to „po co”? W mieście są miejsca, gdzie bez maski nie wejdziesz.
Trupy przenoszą tę chorobę, a niektóre budynki czy place są dalej
zakażone. Bez maski narazisz się na przemianę w przysłowiowego
zombiaka. – wytłumaczył nam Damian
– Długa droga przed nami. Musimy przejść całe miasto i jeszcze osiedla
domów, żeby jakoś dotrzeć do Tarnowca. Oby to było warte ryzyka. –
rozmawiałem z Firlitem, idąc między gruzami
– Cyśka mówiła, że to spoko ludzie. Tylko jak mówisz, samo dojście tam
będzie trudne. Mamy dwie opcje: albo przez górę Marcina, albo drogą.
– odpowiedział
– Niegłupi pomysł. Lekarstwa czy inny sprzęt może okazać się przydatny.
Ciągłe bieganie po mieście z miejsca na miejsce nie służy żadnemu z
nas, tym bardziej dziewczynom, a tym bardziej Emi. – spojrzałem za
siebie i zobaczyłem strudzoną, małą twarzyczkę mojej miłości. Była
ponura bardziej niż ostatnio, gdy na nią patrzyłem, a robiłem to rzadko,
bo nie chciałem widzieć jej smutku, bo to on, w tym świecie, najbardziej
mnie bolał. Nie głód, nie ból mięśni czy głowy spowodowany
odwodnieniem , ale jej smutek.
Nie rozmawiałem z nią już tak dawno. Nie wiedziałem, o czym myśli,
ani co czuje.
– Dobra, idziemy w stronę szpitala. Cokolwiek tam znajdziemy, na
pewno się przyda. – otrząsnąłem się i powiedziałem do chłopaków
– I jak? – zapytałem
– Całkiem nieźle. Dużo wody, z cztery butelki. A woda przecież zawsze
się przydaje. – odpowiedział
Kopnąłem go: brak reakcji. Z głowy zaczęła lać mu się dziwnego koloru
jucha.
– Nie ma chyba nic więcej i nie mamy zbyt dużo czasu. Wracajmy. –
powiedział Pyrz
Nasz martwy trup jednak nie był martwy. Złapał Ankę za rękę. Musiała
się do niego nierozważnie i niepotrzebnie zbliżyć.
Niestety zanim Pyrz rzucił się na zimnego drania i wbił nóż w jego
skroń, zdążył ugryźć Ankę, która z sekundy na sekundę zaczęła robić się
coraz bardziej blada.
– To się stało, że zarażony pojawił się znikąd, a tam stała, gdzie nie
powinna. – Pyrz odpowiedział za mnie
Miałem ręce całe we krwi. We krwi osoby, która przed chwilą umarła
przez moją nierozwagę. Działanie tego świata mnie przytłacza…
Myślałem, że nie dam rady…
– Dobra, nie ma być piękny, tylko bezpieczny. Idę do środka. Nie chcę w
nocy siedzieć na ulicy. – stwierdził Firlit
Kolejna szuflada też nie mnie nie zachwyciła: narzędzia biurowe i pęk
kluczy.
Grupa gawędziła nad planem i myślała, gdzie teraz możemy się udać,
przed skierowaniem się do Tarnowca. Cyśka opowiadała, kogo tam zna i
do kogo możemy skierować się po ewentualną pomoc:
– Tak jak mówiłam, znam tam parę osób. Jeśli przeżyły, to nam na sto
procent pomogą. Pawiu z chłopakami powinni sobie poradzić przez ten
czas, więc jak żyją, to żyją też dziewczyny. Zaopiekowaliby się nami. –
mówiła Cyśka
– Nie mamy teraz lepszych opcji ani pomysłów. Być może idziemy tam
na marne, ale moim zdaniem im dalej od miasta, tym lepiej. – dodała, a
ja kiwnąłem głową, zgadzając się z jej zdaniem
– Nawet jeśli nie znajdziemy ich tam, to i tak będzie lepsze miejsce na
bazę niż środek miasta. I jeszcze ilość zarażonych będzie tam na pewno
mniejsza. – powiedziałem – No dobra… Do spania! Jutro, jak będzie
lepsze światło, ogarniemy, co znaleźliśmy i ruszymy dalej. – zarządziłem
i grupa rozłożyła się wkoło ogniska
Okolica była spokojna i przez cały ten czas nie usłyszałem nic
nadzwyczajnego. Nawet Księżyc wyłonił się zza chmur, oświetlając
okolicę niebieskawym, prawie magicznym światłem.