You are on page 1of 362

WSTĘP DO LIBERTARIANIZMU

WYBÓR TEKSTÓW

REDAKCJA MISES.PL
Licencja CC BY-NC 3.0

Książka ukazała się w ramach projektu Internetowej Biblioteki


Ekonomicznej Instytutu Misesa

Tłumaczenie: Małgorzata Bałdyga, Mateusz Benedyk, Luiza Bielińska,


Łukasz Buczek, Małgorzata Burnecka, Klaudia Dmowska, Anna Gruhn,
Tadeusz Andrzej Kadłubowski, Paweł Kot, Adam Krawiec, Stanisław
Kwiatkowski, Dominika Łysoniewska, Adrian Nikiel, Marcin Moroń,
Dominik Modrzejewski, Marcin Pasikowski, Paweł Piskorz, Bartek Podolski,
Tomasz Powyszyński, Łukasz Prządo,Aleksy Przybylski, Adam Raszewski,
Dorota Sadowska, Marcin Sawicz, Kamil Strumidło, Studenckie Biuro
Tłumaczeń Uniwersytetu Warszawskiego, Monika Sznajder, Justyna
Szumiło, Zuzanna Śleszyńska, Dawid Świonder, Maciej Troć, Mateusz
Wiatr, Marcin Zieliński, Michał Żuławiński

Korekta: Zespół Redakcyjny mises.pl

Redakcja: Paweł Kot, Arkadiusz Sieroń

Skład i łamanie: Paweł Kot

Okładka: „American Progress” John Gast (1872)

Instytut Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa


www.mises.pl
mises@mises.pl
Wsparcie Instytutu Misesa
Wierzymy, że rzetelna edukacja oraz merytoryczna argumentacja są najlep-
szą metodą na wprowadzenie naszych zamiarów w życie. Działania te wy-
magają jednak nakładów – w postaci czasu i pieniędzy, dlatego też prosimy
o zostanie naszym mecenasem, wolontariuszem lub współpracownikiem.
Dalszy rozwój Instytutu zależy również od Ciebie!

Jak nam pomóc?

1. Przekazując darowiznę
• Bezpośrednio na konto:
Fundacja Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa
pl. Strzelecki 20, 50-224 Wrocław
Nr konta 19 2130 0004 2001 0253 7975 0001
• Wpłatę można przekazać również poprzez przelew elektroniczny, płat-
ność kartą kredytową bądź płatność pay-pal, korzystając z formularza na
stronie www.mises.pl/przekaz-darowizne.
Darowiznę można także odliczyć od podstawy opodatkowania.

2. Przekazując 1% podatku
W celu zapoznania się ze szczegółami zapraszamy do odwiedzenia strony:
http://mises.pl/wsparcie/1-procent/

3. Pracując jako praktykant, wolontariusz lub współpracownik


Zainteresowane osoby prosimy o kontakt pod adresem:
mises@mises.pl lub rekrutacja@mises.pl

Więcej informacji na temat wsparcia Instytutu Ludwiga von Misesa udziela:


Anna Gruhn
e-mail: anna.gruhn@mises.pl

Zachęcamy szczególnie do wsparcia redakcji mises.pl, dzięki której


otrzymali Państwo niniejszą pozycję. W przypadku wpłat prosimy, by do-
pisać, że przekazują Państwo środki na redakcję mises.pl, stronę internetową
lub Internetową Bibliotekę Ekonomiczną. Poszukujemy też wolontariuszy
(tłu-maczy i korektorów), współpracę można zacząć m.in. w formie praktyk
translatorskich. Wystawiamy referencje!
Spis treści

I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI - HENRY HAZLITT .......................7


II O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI - LUDWIG VON MISES ......................................19
III ANATOMIA PANSTWA - MURRAY N. ROTHBARD ..............................................30
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY - WILHELM RÖPKE .......................56
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI - LLEWELLYN H.
ROCKWELL, JR. .........................................................................................................62
VI DROGA DO TOTALITARYZMU - HENRY HAZLITT .............................................72
VII CO TO JEST FASZYZM? - LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR ................................85
VIII WOLNOŚĆ ZRZESZANIA SIĘ - LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR ......................94
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM - MURRAY N. ROTHBARD ..................98
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO - MURRAY N. ROTHBARD ...............106
XI CZY ISTNIEJE PRAWO DO ZRZESZANIA SIĘ W ZWIĄZKACH ZAWODOWYCH?
- WALTER BLOCK...................................................................................................116
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA? - YURI N. MALTSEV..................119
XIII JAK PAŃSTWO OPIEKUŃCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ - PER BYLUND
.................................................................................................................................126
XIV AMERYKAŃSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI
ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI - TERRY L. ANDERSON, P. J. HILL .................135
XV A GDYBY ZLIKWIDOWAĆ SZKOŁY PUBLICZNE? - LLEWELLYN H. ROCKWELL,
JR .............................................................................................................................161
XVI JAK PAŃSTWO NISZCZY RODZINĘ - JÖRG GUIDO HÜLSMANN ....................165
XVII WOLNOŚĆ I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAŃSKA -
ANDREW YOUNG ....................................................................................................170
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE - FINBAR FEEHAN-
FITZGERALD ...........................................................................................................193
XIX TYRANIA I MONOPOL BRONII - STEPHEN P. HALBROOK ............................198
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAĆ BROŃ? - MICHAEL HUEMER........................202
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ - STEPHAN KINSELLA ..............235
XXII ANARCHIA W SOMALII - ROBERT P. MURPHY ............................................290
XXIII WŁASNOŚĆ PRYWATNA I KOLEKTYWNA - JAMES A. SADOWSKY, S.J. .....295
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE? - JULIAN L. SIMON
.................................................................................................................................310
XXV PRYWATNA POLICJA - PATRICK TINSLEY ...................................................327
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM - JESÚS HUERTA DE
SOTO ........................................................................................................................333
XXVII ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚĆ PRYWATNA I BIZON AMERYKAŃSKI
- BENJAMIN M. WIEGOLD ......................................................................................349
XXVIII LICENCJA NA ZABIJANIE, CZYLI RZĄD JAKO ZINSTYTUCJONALIZOWANA
AGRESJA - SHELDON RICHMAN ............................................................................353
XXIX NIE OSKARŻAM OSÓB, OSKARŻAM INSTYTUCJE - WENDY McELROY .....356
XXX CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ PAŃSTWA? - MURRAY N. ROTRHBARD
.................................................................................................................................359
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

I
ZADANIE STOJĄCE PRZED
LIBERTARIANAMI
HENRY HAZLITT

Żródło: mises.org
Tłumaczenie: Tadeusz Andrzej Kadłubowski

Fragment Man vs. The Welfare State (1969)

Wprowadzenie
Od trzydziestu lat opowiadam na wykładach i w artykułach o nowych
ograniczeniach ludzkich swobód gospodarczych i o kolejnych atakach na
prywatną przedsiębiorczość. Często spotykam się w rozmowach i listach
z pytaniem: „Co mogę zrobić?” ‒ w sprawie obecnego inflacjonistycznego
czy socjalistycznego trendu. Takie same pytania są zadawane również innym
pisarzom i wykładowcom.
Zazwyczaj odpowiedź jest trudna. Zależy od konkretnej sytuacji, w której
znajduje się osoba zadająca to pytanie i od jej zdolności. Może to być
biznesmen, gospodyni domowa lub student. Może mieć wiedzę szeroką lub
wąską. Może być to ktoś mniej lub bardziej inteligentny. Niekoniecznie musi
mieć dar wysławiania się. Przy odpowiedzi należy wziąć pod uwagę
wszystkie te okoliczności.
Łatwiej jest udzielić odpowiedzi ogólnej niż szczegółowej. Poniżej chcę
opisać, jakie zadanie stoi przed wszystkimi libertarianami.
Zadanie to jest ogromne i zdaje się rosnąć z każdym dniem. Niektóre
państwa, które wprowadziły rządy całkowicie komunistyczne, takie jak
Związek Sowiecki i jego państwa satelickie, w wyniku przykrych doś-
wiadczeń próbują wycofać się z pełnej centralizacji i eksperymentują z po-

7
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

jedynczymi elementami ustroju quasi-kapitalistycznego. Jednak dominującą


tendencją ‒ w przeszło 100 krajach na 111 obecnych państw i państewek
członkowskich Międzynarodowego Funduszu Monetarnego ‒ jest niestety
rozbudowa socjalizmu i planowania.
Zadanie stojące przed maleńką mniejszością, która próbuje przeciwstawić
się tej tendencji, wydaje się beznadziejne. Walka musi toczyć się na tysiącu
frontów, a na prawie wszystkich przeciwnicy prawdziwych libertarian mają
wielką przewagę liczebną.
Zwolennicy opieki społecznej, socjalizmu, etatyzmu i interwencjonizmu
codziennie na tysiąc sposobów zabiegają o nowe ograniczenia indywidualnej
wolności. Libertarianie muszą się temu przeciwstawiać. Tylko nieliczni z nas
mają czas, energię i wiedzę specjalistyczną z określonych dziedzin, by móc
podjąć takie wyzwanie.
Do naszych najpoważniejszych problemów należy to, że jako przeciw-
ników mamy armię urzędników, którzy nie tylko sprawują nad nami władzę,
ale są też żywotnie zainteresowani utrzymaniem i poszerzaniem władzy, do
której sprawowania zostali zatrudnieni.

Rosnąca biurokracja
Rząd federalny składa się z około 2500 różnych agencji, biur, departa-
mentów i działów. Szacuje się, że jest w nich zatrudnionych na pełen etat
łącznie 2 693 508 pracowników cywilnych (stan na 30 lipca 1970 r.).
Dla przykładu programy Departamentu Urbanizacji realizuje 16 800
biurokratów, Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej ‒ 106 700 (wli-
czając w to program Social Security), a Administracja Spraw Weteranów
zatrudnia 152 300 pracowników.
Przyjrzyjmy się Departamentowi Rolnictwa, by zobaczyć tempo wzrostu
zatrudnienia w biurokracji. W 1929 r. departament ten zatrudniał 24 000
pracowników. W tamtym czasie rząd Stanów Zjednoczonych nie dotował
produkcji rolnej i nie limitował poziomu plonów na szeroką skalę. Obecnie
zatrudnionych tam jest pięciokrotnie więcej osób ‒ 120 000 pracowników,
wliczając niepełne etaty. Wszyscy oni są żywotnie zainteresowani tym, by
programy i reguły, do których wdrażania i nadzorowania zostali zatrudnieni,
były utrzymywane i rozszerzane.
Czy pojedynczy przedsiębiorca, bezstronny profesor ekonomii, dzien-
nikarz lub felietonista ma szansę zabrać krytyczny głos w dyskusji z przeszło
stutysięczną armią urzędników? Już samo zapoznanie się z wszystkimi

8
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

istotnymi faktami pochłania mnóstwo czasu. Potem taka krytyka jest albo
ignorowana, albo zagłuszana w zorganizowany sposób.
To tylko jeden przykład z wielu. Niektórzy z nas mogą podejrzewać, że
w programie Social Security jest mnóstwo marnotrawstwa pieniędzy, oraz że
nie uda się pokryć przyszłych zobowiązań (szacowanych przez niektórych
specjalistów na przeszło bilion dolarów) bez wysokiej inflacji monetarnej.
Niektórzy z nas mogą nawet poddawać w wątpliwość samą zasadę obo-
wiązkowych rządowych ubezpieczeń społecznych. Ale w departamencie
zdrowia i opieki społecznej jest przeszło 100 000 zatrudnionych na pełen etat
urzędników, którzy będą podważać zasadność tych podejrzeń i podkreślać, że
nadal nie robimy wystarczająco dużo, by zaopiekować się osobami starszymi,
chorymi, wdowami i sierotami.
Są też miliony tych, którzy już nabyli prawa do tych świadczeń i otrzymu-
ją je regularnie, oczywiście uznając ich wysokość za niewystarczającą. Dla
nich jakiekolwiek sugestie, żeby przeprowadzić dyskusję na ten temat, są
oburzające. Mamy ogromne ciśnienie polityczne, by stale rozszerzać i pod-
wyższać wszystkie rodzaje świadczeń.
Nawet gdyby nie było armii rządowych ekonomistów, statystyków i dy-
rektorów, którzy odpowiadają na głos samotnego krytyka, który ma nadzieję,
że jego argumenty zostaną wysłuchane z szacunkiem przez bezstronnych
i rozsądnych ludzi, odkryje on, że najpierw musi się zapoznać z niewyobra-
żalną górą szczegółów.

Zbyt wiele spraw na raz


Na przykład Narodowa Rada ds. Stosunków Pracy wydaje każdego roku
setki decyzji dotyczących „nieuczciwego” postępowania w miejscu pracy.
W roku podatkowym 1967 rozstrzygnęła 803 spory prawne. Wiele z tych
decyzji było stronniczo korzystnych dla związków zawodowych. Wiele
z nich łamało ducha ustawy Tafta-Hartleya, w oparciu o którą zostały wyda-
ne, a w pewnych przypadkach Rada przyznała sobie władzę daleko wykra-
czającą poza ramy określone w ustawie. Teksty tych decyzji zwykle zawie-
rają mnóstwo faktów, rzekomych faktów oraz wniosków i postanowień Rady.
Czy jakikolwiek ekonomista lub redaktor byłby w stanie przebrnąć przez ten
gąszcz, by móc inteligentnie i wnikliwie komentować te z nich, które
odnoszą się do spraw istotnych z punktu widzenia kluczowych zasad i intere-
sów społeczeństwa?
Podobnie jest z innymi dużymi agencjami, takimi jak Federalna Komisja
Handlu, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, Agencja ds. Żywności i
Leków, Federalna Komisja Komunikacji. Te agencje często w tym samym

9
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

czasie odgrywają rolę prawodawcy, prokuratora, sędziego, ławy przysięgłych


i organu wykonawczego.
Jak ekonomista, student administracji, dziennikarz, albo ktokolwiek inny,
chcąc bronić i podtrzymywać wolność, ma nadążyć za tą lawiną decyzji,
postanowień i rozporządzeń? Będzie miał szczęście, jeżeli w kilka miesięcy
uda mu się zaznajomić ze wszystkimi szczegółami dotyczącymi jednej
sprawy.
Profesor Sylvester Petro z Uniwersytetu Nowojorskiego napisał całą
książkę o strajku w Kohler, oraz drugą o strajku w Kingsport. Obie zawierają
wiele cennych wniosków dla społeczeństwa. Profesor Martin Anderson
specjalizuje się w kłopotach z programami rewitalizacji dzielnic. Ale jak
wielu z nas libertarian ma chęć i czas, by wyspecjalizować się w takich
bardzo istotnych, lecz mikroskopijnych sprawach?
W lipcu 1967 r. Federalna Komisja Komunikacji wydała niezwykle
szkodliwą decyzję, w której zmusiła firmę American Telephone and
Telegraph Company do obniżenia stawek za rozmowy międzystanowe ‒
pomimo tego, że i tak były niższe o 20 proc. od cen z 1940 r. odkąd ogólny
poziom cen wzrósł o 163 proc. Dziennikarz, który chciałby napisać o tej
sprawie artykuł, będzie zmuszony przeczytać między innymi tę decyzję, by
mieć pewność co do wszystkich faktów. Decyzja ta liczy 114 stron gęsto
zapisanego maszynopisu.

Propozycje reform
My libertarianie mamy przed sobą wielką pracę.
Chcę podkreślić, że przeciwnikami libertarian są nie tylko wszelkiej maści
biurokraci, lecz również fanatycy. Każdego dnia pojawiają się pojedynczo
lub grupami reformatorzy, którzy proponują nowe zadania dla rządu. Jakiś
nowy sposób pomocy ludziom w „potrzebie” lub wyrównania jakichś
rzekomych krzywd. Swoje propozycje popierają skomplikowanymi statysty-
kami, które jakoby udowadniają te potrzeby i krzywdy podatnikom. Właśnie
ci uznani „eksperci” od pomocy, zasiłków dla bezrobotnych, ubezpieczeń
społecznych, opieki medycznej, mieszkań komunalnych, pomocy zagrani-
cznej itd. zawsze będą chcieli więcej pomocy, zasiłków dla bezrobotnych,
ubezpieczeń społecznych, opieki medycznej, mieszkań komunalnych, pomo-
cy zagranicznej i całej reszty.
Musimy wyciągnąć z tego wszystkiego wnioski.

10
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

Specjaliści obrony
Jako libertarianie nie możemy zaledwie zadowalać się powtarzaniem
pobożnych ogólników na temat swobód, wolności gospodarczej i ogra-
niczonego rządu. Utwierdzanie i powtarzanie tych ogólnych zasad jest
oczywiście niezbędne ‒ w prologu lub w podsumowaniu. Jeżeli chcemy mieć
nadzieję na osiąganie efektów ‒ indywidualnie i zbiorowo ‒ każdy z nas musi
posiąść szczegółową wiedzę i zostać specjalistą z jednej lub dwóch dziedzin,
by móc pokazać poszczególne zastosowania naszych zasad. Tylko wtedy
będziemy w stanie przekonywająco wchodzić w dyskusję ze zwolennikami
państwowych programów mieszkaniowych, dotacji dla rolnictwa, ulg,
poszerzania zakresu opieki społecznej i medycznej, gwarantowanych przy-
chodów, wzrostu wydatków publicznych, wzrostu podatków (zwłaszcza
wzrostu progresywnej skali podatków dochodowych), wzrostu ceł, wprowa-
dzania kontyngentów importowych, ograniczeń w podróżach i inwestycjach
zagranicznych, urzędowego ustalania cen, płac, czynszów, stóp procento-
wych, tak zwanych praw ochrony konsumentów i wszelkich innych możli-
wych ograniczeń wolności gospodarczej.
Oznacza to między innymi, że libertarianie muszą nie tylko utworzyć
i utrzymywać organizacje zajmujące się promocją ogólnych zasad ‒ takie jak
Fundacja na rzecz Edukacji Ekonomicznej (Foundation for Economic
Education) z Irvington-on-Hudson w stanie Nowy Jork, Amerykański Insty-
tut Badań Ekonomicznych (American Institute for Economic Research)
z Great Barrington w stanie Massachusetts, czy Amerykańska Fundacja
Ekonomiczna (American Economic Foundation) w Nowym Jorku ‒ ale też
takie, które będą zajmowały się promowaniem tych zasad w poszczególnych
dziedzinach. Mam na myśli na przykład takie wspaniałe organizacje specjali-
styczne jak Obywatelski Komitet Pomocy Zagranicznej (Citizens Foreign
Aid Committee), Narodowy Komitet Ekonomistów do spraw Polityki
Monetarnej (Economists' National Committee on Monetary Policy), Fundacja
Podatkowa (Tax Foundation) i inne.
Nie należy obawiać się, że powstanie zbyt dużo takich wyspecjali-
zowanych organizacji ‒ wręcz przeciwnie. Przypuszczalnie na każdą
prywatną organizację libertariańską przypada w Stanach Zjednoczonych
dziesięć organizacji komunistycznych, socjalistycznych, etatystycznych lub
na inne sposoby lewicowych. Pokazały one, że potrafią być bardzo
skuteczne.
Niestety muszę przyznać, że spośród starych stowarzyszeń przedsię-
biorców, o których mi wiadomo, tylko nieliczne są naprawdę efektywne. Nie
chodzi tylko o to, że są strachliwe i że milczą, gdy powinny zabrać głos, albo
że idą na nierozsądne kompromisy. Ostatnio, obawiając się oskarżeń o ultra-

11
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

konserwatywną postawę reakcyjną, zaczęły same popierać rozwiązania


godzące w interesy, do ochrony których zostały powołane. Na przykład
ostatnio niektóre z nich poparły podwyżkę podatku dochodowego od osób
prawnych wprowadzoną przez prezydenta Johnsona w 1968 r. dlatego, że nie
miały odwagi, by powiedzieć, że rząd powinien raczej obciąć bardzo wysokie
wydatki na opiekę społeczną.
To smutne, że większość szefów dużych przedsiębiorstw w Ameryce jest
niepewna i zastraszona. Niechętnie prezentują swoje racje, a nawet nie podej-
mują stosownej obrony, gdy zostaną zaatakowani. Firmy farmaceutyczne
zbyt nieśmiało i nieefektywnie walczą o swoje, choć od 1962 r. poddane są
krzywdzącemu prawu opartemu na wątpliwych i niebezpiecznych zasadach
prawnych, których rząd póki co nie odważył się zastosować w innych
dziedzinach. Producenci samochodów, którzy według jednego nawiedzonego
dziennikarza produkowali samochody „niebezpieczne niezależnie od pręd-
kości”, zajęli się tą sprawą tak niedbale i nieumiejętnie, że sprowadzili na się-
bie prawo, które nie tylko jest szkodliwe dla nich samych, ale też dla wszyst-
kich kierowców.

Tchórzostwo biznesmenów
Nie sposób zgadnąć, kto ucierpi na kolejnym pomyśle z Waszyngtonu,
gdzie panują nastroje antybiznesowe i apetyt na powiększanie władzy rządu.
W 1967 r. Kongres zgodził się na podejrzane rozszerzenie władzy federalnej
nad handlem mięsem w obrębie pojedynczych stanów. W 1968 r. uchwalił
ustawę o „uczciwych pożyczkach”, która zmusiła pożyczkodawców do obli-
czania i przedstawiania stóp procentowych zgodnie z tym, jak sobie tego
życzą urzędnicy federalni. Gdy w styczniu 1968 r. prezydent Johnson nagle
zabronił amerykańskim przedsiębiorstwom rozpoczynania nowych inwestycji
w Europie i wprowadził ograniczenia inwestycji w innych regionach,
większość gazet i biznesmenów, zamiast głośno oprotestować to niebywałe
ograniczenie naszej wolności, ubolewała nad „koniecznością” tego rozwiąza-
nia i miała nadzieję, że okaże się tylko „tymczasowe”.
Już samo to, jak strachliwie zachowują się przedsiębiorcy, pozwalając na
takie sytuacje, pokazuje, że rząd dysponuje nadmierną władzą.
Czego się boją szefowie dużych amerykańskich przedsiębiorstw? Długo
by wymieniać, ale mogę podać kilka powodów:
1. Mogą być częściowo lub całkowicie zależni od rządowych kontra-
któw wojskowych.
2. Nigdy nie wiedzą, kiedy i z jakiego powodu zostaną uznani za
winnych łamania ustaw antymonopolowych.

12
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

3. Nigdy nie wiedzą, kiedy i z jakiego powodu Narodowa Rada Sto-


sunków Pracy oskarży ich o nieuczciwe traktowanie pracowników.
4. Nigdy nie wiedzą, kiedy ich osobiste zeznania podatkowe będą
skontrolowane z wrogim nastawieniem. Ponadto nie mogą mieć pew-
ności, że wyniki takiej kontroli nie będą zależały od tego, jakie w przesz-
łości przejawiali nastawienie do urzędującej administracji.
Należy zauważyć, że biznesmeni lękają się przede wszystkim tych
przepisów, które pozostawiają urzędnikom szerokie pole swobody. Swoboda
urzędników w interpretowaniu i stosowaniu przepisów powinna być ogra-
niczona do minimum. Jest źródłem łapówkarstwa i nadużyć, oraz zawsze
może być wykorzystana do szantażu.

Schumpeter potępia
Libertarianie z przykrością przyjmują do wiadomości, że w swojej walce
z rozrostem aparatu państwowego nie mogą liczyć na sojusz z wielkim bizne-
sem. Wynika to z wielu powodów. Czasami biznesmeni opowiadają się za
cłami, kontyngentami na import, dotacjami i ograniczaniem konkurencji,
ponieważ myślą ‒ słusznie lub nie ‒ że takie działania ze strony rządu będą
w ich interesie lub w interesie ich przedsiębiorstw. Nie zastanawiają się przy
tym, czy może się to odbyć kosztem całego społeczeństwa. Moim zdaniem
częściej zdarza się, że biznesmeni popierają te środki dlatego, że po prostu
nie całkiem je rozumieją. Nie uświadamiają sobie praktycznych konse-
kwencji proponowanych rozwiązań. Nie są w stanie wyobrazić sobie końco-
wego szkodliwego stanu, który powstanie w wyniku kumulacji wszystkich
ograniczeń ludzkiej wolności.
Jednak najczęściej współcześni biznesmeni zgadzają się na nowe działania
rządu z powodu zwykłego tchórzostwa.
Dwadzieścia lat temu w swojej wydanej w 1942 r. pesymistycznej książce
Kapitalizm, socjalizm, demokracja Joseph A. Schumpeter napisał, że „system
kapitalistyczny przejawia tendencję do samoczynnego zniszczenia”. Jako
jeden z dowodów na tą tezę przedstawił „tchórzostwo” dużych przedsię-
biorstw w obliczu bezpośredniego ataku:
Mówią i argumentują ‒ albo wynajmują ludzi, którzy to
robią w ich imieniu; czepiają się skwapliwie każdej szansy
kompromisu; zawsze gotowi są ustąpić; nigdy nie podej-
mują walki pod sztandarem własnych ideałów i interesów ‒
w tym kraju brak było rzeczywistego oporu wobec
narzucania druzgocących obciążeń finansowych w ciągu
ostatniego dziesięciolecia czy przeciw ustawodawstwu

13
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

związkowemu nie dającemu się pogodzić ze skutecznym


zarządzaniem w przemyśle1.
Tym trudniejsze stają się problemy, przed którymi stoją oddani liber-
tarianie. Wyjątkowo trudno jest bronić przedsiębiorstw i całych gałęzi gospo-
darki przed nękaniem i prześladowaniem, gdy sami zainteresowani w ogóle
nie podejmują obrony. Z drugiej strony podział pracy jest możliwy i będzie
równie pożyteczny w obronie wolności, jak w innych dziedzinach. Wiele
osób nie ma czasu ani wiedzy specjalistycznej, by zgłębić konkretne skom-
plikowane problemy dotyczące jakiegoś segmentu gospodarki. Mogą oni
i tak przysłużyć się sprawie libertarian poprzez ciągłe i nieustępliwe
głoszenie aż do skutku jednej zasady lub argumentu.

Kilka podstawowych zasad


Czy jest jakaś pojedyncza zasada lub sprawa, na której libertarianie po-
winni się przede wszystkim skupić? Poszukajmy. Może uda nam się znaleźć
nawet kilka takich spraw.
Można w nieskończoność powtarzać, że rząd nic nie rozdaje, czego
wcześniej nie zabrał komuś innemu. Ta prosta prawda ma zastosowanie
w dziewięciu na dziesięć przypadkach etatystycznych pomysłów, które są
obecnie dyskutowane i wdrażane. Wszystkie te zasiłki i dotacje w skrócie
sprowadzają się do rabowania Kowalskiego, by dać Wiśniewskiemu.
Można pokazać, że współczesne państwo opiekuńcze to zaledwie
skomplikowany układ, w którym nikt nie płaci za edukację swoich dzieci, ale
wszyscy płacą za edukację cudzych dzieci; nikt nie płaci za swoją opiekę
medyczną, ale każdy płaci za opiekę medyczną wszystkich innych; nikt nie
musi oszczędzać pieniędzy na swoją starość, ale każdy musi płacić na starość
wszystkich innych. Bastiat przeszło sto lat temu zilustrował naturę wszelkich
takich form pomocy następującym aforyzmem: „Państwo to wielka fikcja,
dzięki której każdy usiłuje żyć kosztem innych”.
Innym sposobem na pokazywanie wad państwowego rozdawnictwa jest
przypominanie, że nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Jako że koszty
wszystkich rządowych programów muszą być pokryte z podatków, liber-
tarianie mogą przy każdej nowej propozycji takiego programu zadawać
pytanie: „Zamiast czego?”. Jeżeli proponuje się, żeby wydać miliard dolarów
na wysyłanie kolejnych ludzi na księżyc lub na projekt naddźwiękowego
odrzutowca pasażerskiego, można przypomnieć, że gdyby nie zabrać tego

1
Joseph A. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Warszawa, Wydawnictwo
Naukowe PWN, 2009, tłum. Michał Rusiński, s. 200.

14
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

miliarda dolarów w podatkach, pieniądze te zaspokoiłyby miliony różnych


osobistych potrzeb milionów podatników.
Niektórzy zwolennicy ciągłego zwiększania władzy państwowej, jak na
przykład profesor J. K. Galbraith, oczywiście rozumieją ten argument i
wymyślają teorie, według których podatnicy zostawieni sami sobie wydają
zarobione pieniądze całkowicie bezmyślnie.

Zrozumieć konsekwencje
Kolejną ważną zasadą, o której libertarianie mogą ciągle przypominać,
jest to, że zwolennicy działań rządu powinni rozważyć pośrednie i
długoterminowe konsekwencje swoich propozycji, a nie tylko te
bezpośrednio zamierzone i natychmiastowe. Czasami zwolennicy działań
rządowych twierdzą wprost, że sami nie mają nic do rozdania i że najpierw
muszą odebrać komuś innemu. Przyznają, że chcą obrabować Kowalskiego,
by dać Wiśniewskiemu. Dodają tylko do tego argumentu, że zabierają
bogatemu Kowalskiemu, by wesprzeć ubogiego Wiśniewskiego. Prezydent
Johnson powiedział to całkiem otwarcie w przemówieniu z piętnastego
stycznia 1964 r.: „Spróbujemy zabrać wszystkie pieniądze, które według nas
są wydawane niepotrzebnie. Odbierzemy je ludziom zamożnym i rozdamy
ubogim, którzy ich bardzo potrzebują”.
Każdy, kto ma nawyk myślenia o długofalowych konsekwencjach,
zorientuje się, że programy redystrybucji bogactwa i zapewniające minimum
socjalne osłabiają bodźce na obu końcach skali. Odbierają motywację
ludziom, którzy są w stanie zarabiać dużo więcej pieniędzy, ale wiedzą, że i
tak byłyby im odebrane. Odbierają również motywację ludziom, którzy są w
stanie zarabiać niedużo, ale i bez jakiejkolwiek pracy będą mieli zapewnione
niezbędne środki do życia.
Ta niezwykle ważna analiza bodźców jest systematycznie pomijana przez
głosicieli powiększania państwowej opieki społecznej. Wszyscy powinniśmy
się interesować losem ubogich i potrzebujących, ale każdy plan rozwiązania
problemu ubóstwa musi zawierać odpowiedź na trudne pytanie składające się
z dwóch części: jak można wspierać ofiary nieszczęść, jednocześnie nie
podważając zachęt do wysiłku i dążenia do sukcesu? Większość naszych
potencjalnych reformatorów i działaczy humanitarnych po prostu ignoruje
drugą połowę tego problemu. A gdy ci z nas, którzy opowiadają się za
wolnością gospodarczą, krytykują kolejne na pierwszy rzut oka rozsądne
pomysły na „walkę z ubóstwem”, mówiąc, że poprzez zniekształcanie zachęt
na dłuższą metę spowodują więcej złego niż dobrego, oskarżani są przez
demagogów o bezmyślność, o „negatywne nastawienie” i o bycie

15
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

hamulcowymi o sercach z kamienia. Libertarianie muszą mieć siłę, by nie


dać się temu zastraszyć.
Ponadto każdy libertarianin, który chciałby skutecznie przedstawiać kilka
podstawowych zasad, może nieustannie odwoływać się do ogromnych
korzyści płynących z wolności, w przeciwieństwie do przymusu. Osiągnie
swój cel i wywrze wpływ na innych tylko wtedy, jeżeli swoje zasady może
poprzeć wnikliwymi przemyśleniami i nauką. Adam Smith napisał kiedyś:
„[...] prosty lud angielski, tak zazdrosny o swą wolność, lecz nie rozumiejący
nigdy dobrze, podobnie jak i prosty lud innych krajów, na czym ona polega
[...]”2. Nie jest łatwo opracować prawidłową definicję wolności3.

Aspekty prawne i polityczne


Powyżej pisałem jak gdyby zakres zainteresowań, badań i debat libertarian
kończył się na ekonomii. Oczywiście wolności nie da się rozszerzać i
utrwalać, o ile jej konieczności nie rozumie się w wielu innych dziedzinach ‒
przede wszystkim w prawie i polityce.
Musimy zapytać, na przykład, czy wolność, rozwój gospodarczy i
stabilność polityczna mogą przetrwać, jeżeli dajemy prawo głosu ludziom na
zasiłkach ‒ ludziom, którzy są na częściowym lub całkowitym utrzymaniu
rządu i którzy żyją z pieniędzy podatników. Wielcy liberałowie z
dziewiętnastego i początków dwudziestego wieku, tacy jak John Stuart Mill i
A.V. Dicey, mieli bardzo poważne wątpliwości w tej sprawie.

Uczciwy pieniądz i koniec inflacji


W ten sposób dochodzimy do kolejnej sprawy, którą z powodzeniem
mogą się zająć wszyscy libertarianie, którzy nie mają czasu ani
wykształcenia, by przestudiować jakąś specjalistyczną niszę. Chodzi o
domaganie się, by rząd zapewnił uczciwy pieniądz i skończył z inflacją.
Ta sprawa ma tę zaletę, że można ją przedstawić w prosty i zrozumiały
sposób, a to dlatego, że w gruncie rzeczy jest prosta i zrozumiała. Inflacja jest
zawsze powodowana przez rząd. Inflacja jest zawsze spowodowana
wzrostem podaży pieniądza i kredytu. Lekarstwem na nią jest zatrzymanie
tego wzrostu.

2
Adam Smith, Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, Warszawa,
Wydawnictwo Naukowe PWN, 2007, tłum. Oswald Einfeld i Stefan Wolff, s. 166-167.
3
Zdecydowanie polecam: Friedrich August von Hayek, Konstytucja Wolności, Warszawa,
Wydawnictwo Naukowe PWN, 2006, tłum. Janusz Stawiński [przyp. H.H.].

16
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

Jeżeli libertarianie przegrają sprawę inflacji, istnieje niebezpieczeństwo,


że przegrają wszystkie pozostałe. Jeżeli zaś wygrają sprawę inflacji, mają
szanse wygrać wszystko. Jeżeli udałoby im się powstrzymać wzrost podaży
pieniądza, to tylko dlatego, że powstrzymaliby nieustanny deficyt budżetowy,
który wymusza ten wzrost. Jeżeli uda im się powstrzymać nieustanny deficyt,
to tylko dlatego, że powstrzymali gwałtowny rozrost państwa dobrobytu
i wszystkich socjalistycznych programów zależących od wydatków na opiekę
społeczną. Poprzez powstrzymanie rosnących wydatków publicznych po-
wstrzymaliby również wzrost władzy rządu.
Dewaluacja brytyjskiego funta najpierw w 1949 r. i ponownie w 1967 r.
może mieć na dłuższą metę korzystny wpływ na działania libertarian.
Jednoznacznie pokazuje, że idea państwa dobrobytu zbankrutowała. Pokazu-
je, że obowiązujący od 1944 r. międzynarodowy system monetarny, oparty
na kombinacji złota i papieru, jest niezmiernie kruchy i nie można na nim
polegać. Nie licząc dolara, nie ma praktycznie żadnych walut krajów zrze-
szonych w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, które nie zostałyby
zdewaluowane przynajmniej raz, odkąd Fundusz zaczął działać. Wszystkie
waluty ‒ bez wyjątku ‒ mają obecnie mniejszą siłę nabywczą niż na początku
funkcjonowania Funduszu.
Gdy piszę te słowa, dolar ‒ z którym w ramach obecnego systemu są
powiązane prawie wszystkie pozostałe waluty ‒ jest bardzo zagrożony. Jeżeli
wolność ma przetrwać, to świat musi powrócić do pełnego standardu złota,
w którym wszystkie ważniejsze waluty byłyby wymienialne od ręki na złoto
dla każdego bez jakichkolwiek dodatkowych warunków. Jestem świadomy
pewnych technicznych niedogodności wynikających ze standardu złota. Ma
on jednak jedną zaletę, która przeważa wszystkie wady. W przeciwieństwie
do pieniędzy papierowych nie poddaje się zachciankom polityków. Politycy
nie mogą dodrukować złota, ani w żaden inny sposób nim manipulować.
Uwalnia posiadaczy pieniędzy od oszukańczego wywłaszczania przez polity-
ków. Jest kluczowym zabezpieczeniem nie tylko samej wartości jednostek
pieniądza, ale wolności ludzkiej jako takiej. Wszyscy libertarianie powinni
popierać standard złota.
Dodam tylko, że niezależnie od tego, w jakiej dziedzinie libertarianin się
wyspecjalizuje, i z jakich przesłanek wywiedzie swoje stanowisko, nie może
pozostawać biernym. Nie wolno mu milczeć. Na koniec przypomnę wspa-
niałe wezwanie do walki z ostatniej strony książki Ludwiga von Misesa
Socjalizm, która ukazała się 35 lat temu:
Każdy nosi na swych barkach część społeczeństwa; nikt nie
może nikomu odebrać części jego odpowiedzialności. I nikt
nie może sam dla siebie znaleźć drogi wyjścia, jeśli społe-

17
I ZADANIE STOJĄCE PRZED LIBERTARIANAMI

czeństwo jako całość stoi w obliczu upadku. Dlatego każdy


musi we własnym interesie brać udział w walce umysłów,
używając wszystkich swoich sił. Nikt nie może stać z boku
i uważać, że to go nie dotyczy; walka toczy się o sprawę
każdego. Każdy, czy tego chce, czy nie, zostanie wciągnięty
w wielką historyczną decydującą walkę, przed jaką posta-
wiła nas nasza epoka4.

4
Ludwig von Mises, Socjalizm, Kraków, Wydawnictwo Arcana, 2009, tłum. Stefan Sękow-
ski, s. 407.

18
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

II
O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI
LUDWIG VON MISES

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Dorota Sadowska

Różni i nierówni
Doktryna prawa naturalnego, która zainspirowała osiemnastowieczne
deklaracje praw człowieka, bez wątpienia nie zakładała błędnej tezy, że
wszyscy ludzie są biologicznie równi. Głosiła, że wszyscy ludzie rodzą się
równi wobec prawa i ta równość nie może zostać zniesiona przez żadne
ludzkie sądy, czyli jest niezbywalna, a dokładniej ‒ nienaruszalna. Tylko
zaprzysięgli wrogowie wolności jednostki i samostanowienia, orędownicy
totalitaryzmu, interpretowali tę zasadę równości wobec prawa jako pocho-
dzącą z rzekomej psychicznej i fizjologicznej równości wszystkich ludzi.
Francuska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 3 listopada 1789 r.
orzekała, że wszyscy ludzie rodzą się i pozostają równi wobec prawa. Ale, w
przededniu rozpoczęcia terrorystycznego reżymu, nowa deklaracja, która
poprzedzała konstytucję z 24 czerwca 1793 ogłosiła, że wszyscy ludzie są
równi „z natury”. Odtąd teza ta, chociaż ewidentnie sprzeczna z biologicz-
nym doświadczeniem, została jednym z lewicowych dogmatów. Dlatego
w Encyklopedii Nauk Społecznych czytamy, że: „w momencie narodzin
ludzie, bez względu na dziedziczność, są tak równi jak samochody Forda”.
Jednakże fakt, że ludzie rodzą się nierówni pod względem zdolności
fizycznych i umysłowych, nie może być zanegowany. Niektórzy przewyż-
szają swoich ziomków siłą i wigorem, mądrością i talentami, energią i zde-
cydowaniem i są przez to lepiej przygotowani do życia niż reszta ludzkości.
Fakt ten został też uznany przez Marksa. Mówił o „nierówności w in-
dywidualnych uzdolnieniach i przez to w zdolnościach produkcyjnych

19
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

(Leistungsfähigkeit)" jako „naturalnych przywilejach” i o „nierównych jed-


nostkach (nie byłyby one różne, jeśli nie byłyby nierówne”.
Z punktu widzenia psychologii można powiedzieć, że niektórzy mają
większe zdolności do przystosowania się do warunków walki o przetrwanie.
Możemy w takim razie ‒ bez wdawania się w sądy wartościujące ‒ wyróżnić
pod tym względem jednostki nadrzędne i podrzędne.
Historia pokazuje, że od niepamiętnych czasów jednostki mające przewa-
gę korzystały z niej poprzez zdobywanie władzy i podporządkowywanie so-
bie licznych ludzi o niższej pozycji. W społeczeństwie kastowym istnieje hie-
rarchia. Z jednej strony są panowie, który zawłaszczyli całą ziemię, a z dru-
giej ich słudzy, wasale, poddani i niewolnicy, podwładni bez ziemi i pie-
niędzy. Obowiązkiem poddanych jest harować dla swoich panów. Instytucje
społeczne mają na względzie jedynie interes rządzącej mniejszości ‒ książąt
i ich świty ‒ arystokratów.
W przeszłości taki był mniej więcej porządek rzeczy na całym świecie, jak
twierdzą zarówno marksiści, jak i konserwatyści. „Zachłanność burżuazji”,
w procesie, który trwał przez wieki i trwa dalej w wielu częściach świata,
podkopała polityczny, społeczny i gospodarczy system „starych, dobrych
czasów”. Gospodarka rynkowa ‒ kapitalizm ‒ radykalnie przekształciła
ekonomiczną i polityczną organizację ludzkości.
Podsumujmy parę dobrze znanych faktów. Podczas gdy w warunkach
czasów przedkapitalistycznych jednostki silniejsze były panami, którym
musiały usługiwać podrzędne masy, w kapitalizmie bardziej utalentowani
i uzdolnieni nie mają żadnych innych środków, aby korzystać ze swojej prze-
wagi, jak tylko wykorzystywać swoje zdolności do zaspokajania potrzeb
mniej utalentowanej większości.
Na rynku władza ekonomiczna należy do konsumentów. Oni ostatecznie
określają ‒ kupując lub nie ‒ co powinno być produkowane, przez kogo i jak,
jakiej jakości i w jakiej ilości. Przedsiębiorcy, kapitaliści i właściciele
ziemscy, którym nie udaje się zaspokoić w najlepszy i najtańszy sposób
najbardziej naglących z niezaspokojonych jeszcze potrzeb konsumentów, są
zmuszeni do porzucenia biznesu i opuszczenia swojej uprzywilejowanej
pozycji.
W biurach i laboratoriach najtęższe umysły prowadzą najbardziej złożone
badania, aby produkować coraz lepsze narzędzia i gadżety dla ludzi, którzy
nie mają pojęcia o teoriach, które umożliwiają wytwarzanie takich rzeczy. Im
większe przedsiębiorstwo, tym bardziej jest zmuszone do przystosowywania
swojej produkcji do zmiennych kaprysów i zachcianek tłumów ‒ swoich
panów. Fundamentalną zasadą kapitalizmu jest masowa produkcja w celu

20
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

zaspokojenia potrzeb mas. To właśnie wierni klienci sprawiają, że przedsię-


biorstwa się rozrastają. Zwykły człowiek jest najwyższą władzą w gospodar-
ce rynkowej. Jest klientem, który „ma zawsze rację”.
W sferze polityki system rządów przedstawicielskich jest odpowiednikiem
supremacji konsumentów na rynku. Wysokiej rangi urzędnicy są zależni od
wyborców, tak samo jak przedsiębiorcy i inwestorzy od konsumentów. Ten
sam proces historyczny, który zastąpił przedkapitalistyczne metody kapita-
listycznymi metodami produkcji, zastąpił monarchię absolutną i inne formy
rządów sprawowanych przez mniejszość demokracją. I za każdym razem,
gdy gospodarka rynkowa jest zastępowana przez socjalizm, autokracja po-
wraca. Nie ma znaczenia czy socjalistyczny, czy komunistyczny, despotyzm
jest zamaskowany takimi terminami jak „dyktatura proletariatu” czy „demo-
kracja ludowa” lub „zasada wodzostwa”. Zawsze zmierza do podporząd-
kowania wielu nielicznym.
Jest prawie niemożliwe, by jeszcze bardziej błędnie rozumieć porządek
rzeczy dominujący w społeczeństwie kapitalistycznym, niż nazywać
kapitalistów i przedsiębiorców klasą „panującą”, która chce „wykorzysty-
wać” tłumy porządnych ludzi. Nie stawiamy pytania o to, jak człowiek, który
zajmuje się biznesem w kapitalizmie, mógłby wykorzystywać swoją prze-
wagę w jakikolwiek innej organizacji produkcji. W kapitalizmie biznesmeni
konkurują ze sobą w służeniu mniej utalentowanej większości. Wszystkie ich
myśli dążą do udoskonalania metod zaopatrywania konsumentów. Każdego
roku, każdego miesiąca, każdego tygodnia na rynku pojawia się coś, o czym
wcześniej nie słyszano i co wkrótce staje się dostępne dla wszystkich.
To co zwielokrotniło produktywność pracy, to nie większy wysiłek ze
strony pracowników fizycznych, ale akumulacja kapitału dokonana przez
oszczędzających i jego rozsądne użycie przez przedsiębiorców. Innowacje
technologiczne byłyby bezużyteczne, jeśli kapitał potrzebny do ich wy-
korzystania nie zostałby wcześniej zakumulowany poprzez oszczędzanie.
Człowiek mógłby nie przetrwać jako istota ludzka bez pracy fizycznej.
Jednakże to, co wynosi go ponad inne stworzenia, to nie praca fizyczna
i wykonywanie rutynowych czynności, ale spekulacja, dalekowzroczność,
która przewiduje potrzeby w ‒ zawsze niepewnej ‒ przyszłości. Charakte-
rystyczną cechą produkcji jest zachowanie dyktowane przez umysł. Ten fakt
nie może być pomijany przez semantykę, dla której słowo „praca” oznacza
tylko pracę fizyczną.

Czy konsumenci są głupi?

21
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

Zgodzenie się z filozofią podkreślającą wrodzone nierówności napotyka


sprzeciw wielu osób. Mniej lub bardziej niechętnie, ludzie przyznają, że nie
są tacy sami jak gwiazdy sztuki, literatury i nauki ‒ przynajmniej w ich dzie-
dzinach, i że nie mogą się równać z mistrzami sportu. Pomimo tego nie są
gotowi, by uznać, że bywamy gorsi od innych pod innymi względami.
Według nich, Ci, którzy prześcignęli ich na rynku ‒ przedsiębiorcy i biznes-
meni odnoszący sukcesy ‒ zawdzięczają swoją przewagę wyłącznie
nikczemności. Oni sami są, dzięki Bogu, zbyt szczerzy i uczciwi, żeby
uciekać się to takich oszukańczych metod, które ‒ jak utrzymują ‒ jako
jedyne pozwalają człowiekowi prosperować w kapitalistycznym otoczeniu.
Istnieje jednak stale rozwijająca się gałąź literatury, która bez ogródek
przedstawia zwykłego człowieka jako podrzędnego: książki o zachowaniu
konsumentów i rzekomych złych stronach reklamy . Oczywiście ani autorzy,
ani czytelnicy nie przyznają, że ich dzieła otwarcie stwierdzają lub utrzymu-
ją, że takie jest faktyczne znaczenie przytaczanych faktów.
Wszystkie te książki mówią nam, że typowy Amerykanin jest z natury
nieprzystosowany do wykonywania najprostszych codziennych czynności
w gospodarstwie domowym. Nie kupuje tego, co jest potrzebne do odpo-
wiedniego prowadzenia spraw rodzinnych. W swej głupocie dają się łatwo
zwieść sztuczkom i podstępom biznesu, żeby kupować niepotrzebne lub
zupełnie bezwartościowe rzeczy. Głównym jego zadaniem jest zresztą
zarobek nie poprzez zapewnianie konsumentom dóbr, których oni potrzebują,
ale poprzez zasypywanie ich towarem, którego nigdy by nie wzięli, gdyby
mogli oprzeć się psychologicznym fortelom „Madison Avenue”. Wrodzona,
nieuleczalna słabość intelektu i woli przeciętnego człowieka sprawia, że
klienci zachowują się jak dzieci. Są łatwą zdobyczą dla nikczemnych
sprzedawców.
Ani autorzy, ani czytelnicy tych żarliwych rozpraw naukowych nie są
świadomi, że według ich rozumowania większość ludzi to idioci, niezdolni
do zadbania o swoje własne interesy i rozpaczliwie potrzebujący ojcowskiej
opieki. Do tego stopnia są opanowani przez zazdrość i nienawiść wobec
odnoszących sukcesy biznesmenów, że nie dostrzegają, iż ich opis konsu-
menckiego zachowania przeczy wszystkiemu, co ta „klasyczna” literatura
socjalistyczna mówiła o wybitności proletariatu. Ci starsi socjaliści przy-
pisywali „ludziom”, „pracującym i harującym masom”, „robotnikom fizycz-
nym” wszystkie doskonałości intelektu i charakteru. W ich oczach tacy ludzie
nie byli „dziećmi”, a inicjatorami tego, co wspaniałe i dobre na świecie,
budowniczymi lepszej przyszłości ludzkości.
To z pewnością prawda, że przeciętny człowiek pod wieloma względami
jest gorszy od przeciętnego biznesmena. Ale ta podrzędność objawia się

22
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

przede wszystkim w ograniczonej zdolności do myślenia, pracowania i tym


samym większego przyczyniania się do ogólnej produktywności rodzaju
ludzkiego.
Większość ludzi, którzy zadowalająco wykonują rutynową pracę, nie
nadawałoby się do zajęć wymagających trochę inicjatywy i refleksji. Ale nie
są aż tak tępi, żeby nie radzić sobie odpowiednio ze sprawami rodzinnymi.
Mężowie, którzy wysłani przez swoje żony do supermarketu „po bochenek
chleba wracają z rękoma pełnymi ulubionych przekąsek” z pewnością nie są
typowi. Podobnie jak panie domu, które kupują coś, nie patrząc na skład, bo
„ma ładne opakowanie”.
Powszechnie przyznaje się, że przeciętny człowiek ma marny gust.
W konsekwencji tego biznesmen, całkowicie zależny od zakupów mas, jest
zmuszony do wprowadzania na rynek kiepskiej jakości literatury i sztuki.
(Jednym z wielkich problemów kapitalistycznej cywilizacji jest to, jak
dokonywać wysokiej jakości osiągnięć w otoczeniu społecznym, w którym
rządzi gust „zwykłego gościa”).
Ponadto dobrze wiadomo, że wiele osób oddaje się zwyczajom, które
przynoszą niepożądane efekty. Według propagatorów antykapitalistycznych
kampanii kiepski gust i niestabilne zwyczaje konsumpcyjne oraz inne
niedoskonałości naszych czasów są generowane przez PR lub aktywność
sprzedażową różnych gałęzi „kapitału” ‒ wojny są wywoływane przez
przemysł zbrojeniowy, „handlarzy śmiercią”, a pijaństwo przez kapitał
alkoholowy, bajkowe „trusty whisky” i browary.
Ta filozofia nie bazuje jedynie na doktrynie przedstawiającej zwykłych
ludzi jako naiwnych frajerów, którzy łatwo dają się oszukiwać fortelom
używanym w rywalizacji przez sprytnych sprzedawców. Sugeruje też
nonsensowny teoremat, że nieopłacalna jest sprzedaż artykułów, których
konsumenci naprawdę potrzebują i będą kupować bez hipnotyzowania ich
sztuczkami sprzedawców, a z drugiej strony duże zyski generuje tylko
sprzedaż artykułów o niskiej lub zerowej użyteczności dla konsumenta lub
nawet jawnie dla niego szkodliwych.
Te same wyrafinowane triki, którymi zręczni handlowcy przekonują
konsumentów, mogą też być użyte przez tych, którzy oferują na rynku dobre
i wartościowe towary. Wtedy jednak dobre i złe artykuły rywalizują na
niesprawiedliwych warunkach i nie ma żadnego powodu, by pesymistycznie
oceniać szanse lepszych produktów. Podczas gdy oba typy dóbr ‒ te dobre
i te złe ‒ mogą być w równym stopniu wspomagane domniemanymi oszust-
wami sprzedawców, tylko te lepsze dysponują przewagą wyższej jakości.

23
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

Nie powinniśmy rozważać wszystkich problemów poruszanych przez


bogatą literaturę na temat domniemanej głupoty konsumentów oraz potrzeby
chronienia ich przez opiekuńczy rząd. Istotny jest tutaj fakt, że pomimo
popularnego dogmatu równości wszystkich ludzi, teza o nieprzystosowaniu
przeciętnego człowieka do radzenia sobie z codziennością, jest lansowana
przez znaczną część popularnej literatury „lewicowej”.

Leniwi uczniowie
Doktryna o wrodzonej fizjologicznej i mentalnej równości logicznie
wyjaśnia różnice pomiędzy jednostkami, na podstawie wpływu czynników
działających już po urodzeniu. Szczególnie podkreślana jest rola edukacji.
W społeczeństwie kapitalistycznym, jak jest to mówione, edukacja wyższa
jest przywilejem dostępnym tylko dzieciom „burżuazji”. A to, czego potrzeba
to zapewnienie dostępu wszystkim dzieciom do każdej szkoły, a więc wpro-
wadzenie powszechnej edukacji.
Kierując się tą zasadą, Stany Zjednoczone rozpoczęły szlachetny ekspery-
ment uczynienia z każdego chłopca i dziewczynki osoby wykształconej.
Wszyscy młodzi mężczyźni i kobiety mieli od 6 do 18 roku życia uczęszczać
do szkoły i jak najwięcej z nich miało dostać się do college’u. Wtedy inte-
lektualna i społeczna różnica pomiędzy wykształconą mniejszością i więk-
szością z niewystarczającym wykształceniem miała zniknąć. Edukacja nie
byłaby dłużej przywilejem, byłaby spuścizną dla każdego obywatela.
Statystyki pokazują, że ten program został wdrożony. Liczba liceów,
nauczycieli i uczniów wzrosła. Jeśli obecny trend będzie kontynuowany
jeszcze przez parę lat, cel reformy zostanie całkowicie osiągnięty ‒ każdy
Amerykanin skończy szkołę średnią.
Jednak sukces tego planu nie jest oczywisty. Był on możliwy tylko dzięki
polityce, która zachowując nazwę „szkoła wyższa”, całkowicie zniszczyła jej
akademicką i naukową wartość. Dawna szkoła średnia przyznawała dyplomy
tylko tym uczniom, którzy otrzymali chociaż absolutne minimum wiedzy
w pewnych dziedzinach, uznawanych za podstawowe. Eliminowała w niż-
szych klasach tych, którym brakowało zdolności i chęci do sprostania
wymogom. Jednak w nowym ustroju szkoły średniej możliwość wybrania
dowolnych przedmiotów jest nadużywana przez głupich i leniwych uczniów.
Podstawowe przedmioty, takie jak elementarna arytmetyka, geometria,
fizyka, historia i języki obce są nie tylko unikane przez większość uczniów,
ale w dodatku każdego roku dyplomy otrzymują chłopcy i dziewczęta, którzy
mają braki w czytaniu i znajomości ortografii angielskiej. Bardzo znaczący

24
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

jest fakt, że niektóre uniwersytety uznały za niezbędne wprowadzenie spe-


cjalnych kursów mających poprawić umiejętność czytania wśród studentów.
Ciągnące się od kilku lat i często gorące debaty na temat programu szkół
średnich jasno udowodniły, że jedynie ograniczona liczba nastolatków może
odnieść intelektualne i duchowe korzyści z uczęszczania do szkoły. Dla
reszty szkolnej populacji lata spędzone w klasach są po prostu stratą czasu.
Jeśli poziom szkół średnich i wyższych zostanie obniżony, żeby umożliwić
mniej utalentowanej i mniej przedsiębiorczej większości młodzieży zdobycie
dyplomów, ucierpi na tym mniejszość, która potrafi skorzystać z nauczania.
Doświadczenia edukacji amerykańskiej w ostatnich dekadach udowa-
dniają fakt istnienia pomiędzy ludźmi wrodzonych intelektualnych różnic,
które nie mogą być żadnym sposobem wyeliminowane przez edukację.

Większość rządzi
Desperackie, ale bezcelowe próby uratowania, pomimo niezaprzeczalnych
dowodów przeciwko, tezy o wrodzonej równości wszystkich ludzi są
umotywowane błędną i niemożliwą do obrony doktryną dotyczącą rządów
ludu i zasady rządów większości.
Doktryna ta próbuje usprawiedliwić rządy ludu, odwołując się do
domniemanej naturalnej równości ludzi. Ponieważ wszyscy są równi, każda
jednostka może czerpać z geniuszu, który oświecał i stymulował najwięk-
szych bohaterów ludzkości w jej intelektualnej, artystycznej i politycznej
historii. Jedynie niekorzystne wpływy, oddziałujące już po narodzinach,
uniemożliwiły proletariatowi dorównanie w błyskotliwości i wyczynach naj-
większych ludzi. Dlatego, jak mówił Trocki, kiedy już wstrętny system
kapitalistyczny ustąpi miejsca socjalizmowi, „przeciętny człowiek wzniesie
się na poziom Arystotelesa, Goethego albo Marksa”. Głos ludu jest głosem
Boga ‒ jest zawsze słuszny. Jeśli wśród ludzi pojawia się różnica poglądów,
trzeba oczywiście założyć, że część z nich się myli.
Trudno uniknąć wyciągnięcia wniosku, że jest bardziej prawdopodobne, iż
to mniejszość się myli. Większość ma rację, ponieważ jest większością i jako
taka narodziła się „na fali postępu”.
Zwolennicy tej doktryny muszą uważać każdą wątpliwość dotyczącą
intelektualnej i moralnej znakomitości mas za próbę zastąpienia rządów
przedstawicielskich despotyzmem.
Niemniej argumenty wysuwane przez XIX-wiecznych liberałów ‒ pogar-
dzanych przedstawicieli szkoły manchesterskiej i orędowników leseferyzmu
‒ przemawiające za systemem rządów nie mają nic wspólnego z doktrynami

25
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

o naturalnej wrodzonej równości ludzi i ponadludzkim olśnieniu większości.


Są oparte na fakcie, najbardziej klarownie ukazanym przez Davida Hume’a,
że ci, którzy są na przedzie, to zawsze niewielka mniejszość, w prze-
ciwieństwie do znacznej większości podlegającej ich rozkazom. W takim
rozumieniu każdy system polityczny to rządy mniejszości i jako taki może
trwać tylko tak długo, jak wspiera go wiara rządzonych, że w ich interesie
leży bardziej lojalność wobec władzy niż dążenie do zastąpienia jej inną,
gotową wprowadzić odmienne metody administracji.
Jeśli to przekonanie zniknie, masy powstaną w buncie i siłą zastąpią
niepopularnych rządzących oraz ich systemy innymi ludźmi i innym syste-
mem. Jednak skomplikowany aparat przemysłowy nowoczesnego społeczeń-
stwa nie może przetrwać, gdy jedynym środkiem wymuszania woli przez
większość jest rewolucja. Celem systemu rządów przedstawicielskich jest
uniknięcie ponownego, tak gwałtownego zakłócenia spokoju i jego skutków
szkodliwych dla obyczajów, kultury i dobrobytu.
Rządy ludu, tj. poprzez wybranych reprezentantów, umożliwiają
pokojowe zmiany. Są gwarantem zgody opinii publicznej i reguł, według
których prowadzone są sprawy państwowe. Zasada większości jest dla tych,
którzy wierzą w wolność rozumianą nie jako metafizyczną zasadę wywodzo-
ną z niemożliwego do obrony zniekształcenia biologicznych faktów, ale jako
środek ochrony niezakłóconego, pokojowego rozwoju wysiłków cywiliza-
cyjnych ludzkości.

Kult zwykłego człowieka


Doktryna wrodzonej biologicznej równości wszystkich ludzi zrodziła w
XIX w. pseudoreligijny mistycyzm „ludu”, który w końcu przekształcił się w
dogmat wyższości „przeciętnego człowieka”. Wszyscy rodzą się równi. Ale
członkowie klasy wyższej niestety zostali zepsuci przez pokusy władzy i
oddanie się luksusom, które zachowali dla siebie. Zło trawiące ludzkość
spowodowane jest złymi uczynkami tej ohydnej mniejszości. Kiedy tylko
pozbędziemy się tych szkodników, wrodzona szlachetność zwykłego
obywatela będzie kierować stosunkami ludzkimi. Będzie prawdziwą
przyjemnością żyć w świecie, w którym zatryumfuje nieskończona dobroć i
przyrodzony geniusz. Na ludzkość czeka szczęście, o jakim nam się nie śniło.
Dla rosyjskich socjalistycznych rewolucjonistów ta mistyka była
substytutem nabożnych praktyk rosyjskiej ortodoksji. Marksiści nie czuli się
pewnie w kwestii entuzjastycznych fantazji swoich najgroźniejszych rywali.
Ale pełen jeszcze większego optymizmu był opis rajskich warunków
„wyższego poziomu społeczeństwa komunistycznego” autorstwa samego

26
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

Marksa. Po eksterminacji socjalistycznych rewolucjonistów sami bolszewicy


zaadoptowali kult zwykłego człowieka jako główną ideologiczną przykrywkę
dla nieskończonego despotyzmu małej kliki przywódców partyjnych.
Charakterystyczną różnicą pomiędzy socjalizmem (komunizmem,
planowaniem, kapitalizmem państwowym lub jakimkolwiek innym tego
synonimem) i gospodarką rynkową (kapitalizmem, systemem prywatnej
przedsiębiorczości, wolnością gospodarczą) jest to, że w gospodarce
rynkowej jednostki jako konsumenci są nadrzędni i swoimi zakupami lub ich
brakiem determinują, co powinno być produkowane, podczas gdy w
gospodarce socjalistycznej te aspekty są regulowane przez rząd. W
kapitalizmie klient to człowiek, o którego względy zabiegają dostawcy oraz
do którego po zakupie mówi się „dziękujemy, zapraszamy ponownie”. W
socjalizmie „towarzysz” otrzymuje to, co „wielki brat” raczy mu dać i
cokolwiek to jest, musi być wdzięczny. Na kapitalistycznym Zachodzie
średni standard życia jest nieporównywalnie wyższy niż na komunistycznym
Wschodzie. Jednak faktem jest, że ciągle rosnąca liczba ludności w
państwach kapitalistycznych ‒ w tym także większość tak zwanych
intelektualistów ‒ wzdycha do domniemanych błogosławieństw rządowej
kontroli.
Nie ma sensu tłumaczyć takim ludziom, jakie warunki panują w
socjalizmie ‒ zarówno dla producentów, jak i konsumentów. Masy
najdobitniej zademonstrowałyby swoją intelektualną niższość, dążąc do
obalenia systemu, w którym oni sami dominują, a służą im ci najbardziej
utalentowani, pragnąc powrotu do sytemu, w którym elity by po nich deptały.
Nie oszukujmy się. To nie rozwój socjalizmu wśród zacofanych narodów,
tych, które nigdy nie przebrnęły przez etap prymitywnego barbarzyństwa i
tych, których cywilizacje zostały przyhamowane wiele wieków temu, jest
tym, co pokazuje triumfalny postęp totalitarnego credo. To w naszym
zachodnim kręgu socjalizm czyni największe kroki. Każdy projekt odnoszący
się do zawężenia tak zwanego „sektora prywatnego” gospodarki jest uważany
za bardzo korzystny i postępowy, a opozycja wobec niego, jeśli takowa w
ogóle istnieje, jest nieśmiała, lękliwa i krótkotrwała. Kroczymy „naprzód” w
stronę realizacji socjalizmu.

„Progresywni” biznesmeni
Klasyczni liberałowie z XVIII i XIX w. opierali swoje optymistyczne
prognozy dotyczące przyszłości rodzaju ludzkiego na założeniu, że
mniejszość szlachetnych i uczciwych ludzi będzie zawsze prowadzić gorszą
większość ku pokojowi i dobrobytowi. Byli pewni, że ta elita będzie zawsze

27
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

w stanie powstrzymać masy od pójścia za demagogami oraz od akceptowania


działań prowadzących do nieuchronnej katastrofy. Możemy pozostawić
otwartą kwestię, czy błąd tych optymistów tkwił w przecenianiu elity, mas,
czy też obydwu naraz.
W każdym razie faktem jest, że współcześnie ogromna większość ludzi
jest fanatycznie przywiązana do polityki, której ostatecznym celem jest
obalenia porządku społecznego, w którym najbardziej pomysłowi obywatele
są zmuszani to służenia masom, jak najlepiej potrafią. Te masy ‒ włączając w
to intelektualistów ‒ zażarcie walczą o system, w którym nie będą dłużej
klientami wydającymi rozkazy, ale strażnikami wszechmocnej władzy. Nie
ma znaczenia, że ten system gospodarczy jest sprzedawany przeciętnym
ludziom pod etykietką „każdemu wedle jego potrzeb”, a jego polityczne i
konstytucyjne następstwo ‒ nieograniczona autokracja samozwańczych
urzędników ‒ pod etykietką „demokracji ludowej”.
W przeszłości fanatyczna propaganda socjalistów i ich propagatorów ‒
interwencjonistów wszelkiej maści ‒ była wciąż negowana przez niektórych
ekonomistów, mężów stanu i biznesmenów. Ale nawet ta często marna i
niedostateczna obrona gospodarki rynkowej już powoli się wyczerpuje.
Bastiony amerykańskiego snobizmu i „patrycjatu”, które modnie i hojnie
fundowały uniwersytety i fundacje, są dziś kolebkami „społecznego”
radykalizmu. To milionerzy, a nie „proletariat”, byli najbardziej skutecznymi
podżegaczami Nowego Ładu i „postępowej” polityki, jaką rodził.
Powszechnie wiadomo, że rosyjski dyktator podczas swojej pierwszej wizyty
w Stanach Zjednoczonych był cieplej przyjęty przez bankierów i prezesów
wielkich korporacji niż przez innych Amerykanów.
Argumenty takich „postępowych” biznesmenów brzmią następująco:
„Znaczącą pozycję w moim sektorze rynku zawdzięczam mojej własnej
przedsiębiorczości i poświęceniu. Moje wrodzone talenty, zapał w osiąganiu
wiedzy potrzebnej do prowadzenia dużej firmy, moja pilność doprowadziły
mnie na szczyt. Te osobiste atuty mogą zabezpieczyć moją wiodącą pozycję
w każdym systemie ekonomicznym. Jako lider ważnej gałęzi gospodarki
mógłbym też cieszyć się godnym pozazdroszczenia stanowiskiem we
wspólnocie socjalistycznej. Ale moja codzienna praca w socjalizmie byłaby
mniej wyczerpująca i irytująca. Nie musiałbym dłużej żyć w strachu, że jakiś
rywal mnie prześcignie poprzez zaoferowanie na rynku czegoś lepszego i
tańszego. Nie byłbym dłużej zmuszony do stosowania się do kapryśnych i
bezpodstawnych życzeń konsumentów. Dawałbym im to, co ja ‒ ekspert ‒
sądzę, że powinni otrzymać. Zamieniłbym gorączkową i wykańczającą
nerwowo pracę biznesmena na dostojną i spójną funkcję pracownika
publicznego. Mój styl życia i pracy przypominałby bardziej senioralne
zachowanie szlachcica z przeszłości niż znękanego szefa nowoczesnej
28
III O RÓWNOŚCI I NIERÓWNOŚCI

korporacji. Pozwólmy filozofom martwić się o prawdziwe lub domniemane


wady socjalizmu. Ja, z mojego osobistego punktu widzenia, nie widzę
żadnego powodu, żeby się mu przeciwstawiać. Administratorzy
znacjonalizowanych przedsiębiorstw z całego świata i goszczący u nas
wysocy urzędnicy z Rosji w pełni podzielają mój punkt widzenia”.
Oczywiście to oszukiwanie samych siebie przez kapitalistów i
przedsiębiorców nie ma większego sensu niż fantazje wszelkiego rodzaju
socjalistów i komunistów.

Zadanie dorastającego pokolenia


Według dzisiejszych trendów ideologicznych, w ciągu kilku następnych
dekad, może nawet przed złowieszczym 1984 rokiem, każde państwo
zaadaptuje system socjalistyczny. Przeciętny człowiek zostanie uwolniony od
nużącej pracy kierowania swoim własnym życiem. Władza powie mu, co ma
robić, a czego nie. Dostanie jedzenie, mieszkanie, ubrania, edukację i
rozrywkę. Ale najpierw władza uwolni go od potrzeby używania własnego
mózgu. Wszyscy otrzymają „wedle swoich potrzeb”, a o tym, jakie one są,
zdecyduje władza. Tak jak było kiedyś , wyróżniający się ludzie nie będą
dłużej służyć tłumom, ale panować i rządzić.
Jednak taki scenariusz nie jest nieunikniony. To cel, do którego prowadzą
główne tendencje współczesnego świata. Tendencje jednak mogą się zmienić
i ‒ jak dotąd ‒ zawsze się zmieniały. Trend w kierunku socjalizmu także
może zostać zastąpiony innym. Doprowadzenie do takiej zmiany jest
zadaniem dorastającego pokolenia.

29
III ANATOMIA PAOSTWA

III
ANATOMIA PAŃSTWA
MURRAY N. ROTHBARD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Małgorzata Burnecka i Marcin Sawicz

Czym państwo nie jest


Państwo jest niemal zawsze rozpatrywane jako instytucja usługi społecz-
nej. Niektórzy teoretycy czczą Państwo jako apoteozę społeczeństwa; inni
uważają je za przyjazną, aczkolwiek często mało efektywną organizację
służą-cą osiąganiu społecznych celów; jednakże niemal wszyscy uważają je
za środek konieczny do osiągnięcia celów ludzkości, środek postrzegany
w opozycji do „sektora prywatnego” i często wygrywający z nim wyścig
o zasoby. Wraz z powstaniem demokracji, utożsamianie Państwa i społe-
czeństwa uległo znacznemu wzmocnieniu tak, że w końcu można powszech-
nie zauważyć emocje wyrażane w sposób zadający gwałt podstawom rozumu
i zdrowego rozsądku, w takich stwierdzeniach jak: „my jesteśmy rządem”.
Przydatny kolektywny termin „my” umożliwił rozpostarcie ideologicznego
kamuflażu na rzeczywistość życia politycznego. Jeśli to „my jesteśmy
rządem”, zatem cokolwiek rząd czyni wobec jednostki nie jest jedynie przeci-
wieństwem aktu tyranii, ale wręcz „dobrowolnością” ze strony jednostki,
której ów akt dotyczy. Jeśli rząd zaciąga ogromny dług publiczny, który
musiałby zostać spłacony poprzez opodatkowanie jednej grupy z korzyścią
dla drugiej, to ów ciężar rzeczywistości zostaje ukryty poprzez stwierdzenie,
iż „sami jesteśmy to sobie dłużni”; jeśli rząd powołuje człowieka do wojska
lub zamyka go w więzieniu za odmienne poglądy, to w gruncie rzeczy czło-
wiek ten „sam to sobie robi”, zatem nic niestosownego się nie zdarza. Zgod-
nie z tym rozumowaniem, żadni Żydzi zamordowani przez rząd nazistów
zamordowani nie zostali; musieli zamiast tego „popełnić samobójstwo”, gdyż
to oni byli rządem (który został demokratycznie wybrany), zatem wszystko,

30
III ANATOMIA PAOSTWA

co rząd wobec nich uczynił, było z ich strony dobrowolne. Roztrząsanie tego
twierdzenia nie wydaje się być konieczne, a jak na razie wszechogarniająca
większość ludzi trzyma się tego złudnego mniemania w większym lub mniej-
szym stopniu.
Dlatego też musimy podkreślić, że „my” nie jesteśmy rządem; rząd nie
jest „nami”. Rząd w żadnym ścisłym sensie nie „reprezentuje” większości
ludzi5. Ale nawet jeśli by tak było, nawet jeśli 70 procent ludzi zdecydowało
się zamordować pozostałe 30 procent, nadal byłoby to morderstwo, nie zaś
dobrowolne samobójstwo ze strony wymordowanej mniejszości6. Żadna
organicystyczna metafora, żadna wzięta z powietrza formułka, że „każdy
z nas jest częścią drugiego” nie może dać przyzwolenia na ukrycie tak
podsta-wowego faktu.
Jeśli zatem Państwo to nie „my”, jeśli to nie „rodzina ludzka” zbierająca
się razem, by decydować o wspólnych problemach, jeśli to nie spotkanie loży
czy koło gospodyń wiejskich, to w takim razie co? W skrócie, Państwo jest tą
organizacją w społeczeństwie, która próbuje utrzymać wyłączność przy uży-
ciu siły i przemocy na danym terenie; w szczególności zaś jest jedyną
organizacją w społeczeństwie, która uzyskuje swoje dochody nie z dobrowol-
nych datków czy płatności za świadczone usługi, ale na drodze przymusu.
Podczas gdy inne jednostki bądź instytucje uzyskują wpływy z produkcji
dóbr i usług, poprzez pokojową i dobrowolną sprzedaż owych dóbr i usług
innym, Państwo swoje dochody wymusza; posługuje się przy tym groźbą
więzienia i bagnetu7. Używając siły i przemocy, by pozyskać dochody,

5
Nie możemy w niniejszym rozdziale rozwinąć różnorodności problemów i złudzeń
„demokracji”. Wystarczy jedynie wspomnieć, że prawdziwy przedstawiciel czy „reprezen-
tant” jednostki jest zawsze podrzędny wobec jej żądań, w każdym momencie może zostać
zwolniony i nie wolno mu działać wbrew interesom bądź życzeniom jego zwierzchnika.
Oczywiste jest zatem, że „reprezentant” w demokracji nigdy nie może spełnić swych funkcji
pośrednictwa, jedynych zgodnych z libertariańskim społeczeństwem.
6
Społeczni demokraci często ripostują, że z demokracji ‒ większość wybiera rządzących ‒
logicznie wynika, iż większość musi pozostawić mniejszości określone wolności, gdyż
pewnego dnia owa mniejszość może stać się większością. Pomimo innych wad, argument ten
w sposób oczywisty nie stwierdza, kiedy mniejszość nie może zostać większością, jak na
przykład w sytuacji, gdy mniejszość jest odrębną rasowo czy etnicznie grupą w stosunku do
większości.
7
Joseph A. Schumpeter, Capitalism, Socialism, and Democracy (New York: Harper and
Bros., 1942), s. 198
Tarcia i antagonizmy pomiędzy sferą prywatną i publiczną wezbrały na sile początkowo
poprzez fakt, że […] Państwo utrzymywało się z dochodu, który produkowany był w sferze
prywatnej na prywatne potrzeby, kierowany jednak gdzie indziej przy użyciu politycznej
siły. Teoria, która tłumaczy podatki posługując się analogią do składek klubowych czy
opłaty za, dajmy na to, wizytę u lekarza, dowodzi jedynie, jak bardzo odległa jest ta gałąź
nauk społecznych od naukowych przyzwyczajeń umysłu.

31
III ANATOMIA PAOSTWA

Państwo zmierza zazwyczaj do tego, by regulować i wyznaczać wszelkie


przejawy aktywności swoich indywidualnych poddanych. Można by przy-
puszczać, iż zwykła obserwacja wszystkich Państw na przestrzeni wieków
i dookoła kuli ziemskiej wystarczyłaby jako dowód dla tego twierdzenia;
jednakże opary mitu tak długo unosiły się nad działalnością Państwa, że
opracowanie tego tematu jest wprost konieczne.

Czym jest państwo


Człowiek przychodzi na świat nagi i potrzebuje użyć swego umysłu, by
nauczyć się, jak wykorzystywać dobra dane mu przez naturę, jak przekształ-
cać je (na przykład, inwestując w „kapitał”) w kształty, formy i miejsca,
w których zasoby owe mogą być użyte dla zaspokojenia jego potrzeb i pra-
gnień oraz podniesienia standardu życia. Jedynym sposobem, by człowiek
mógł tego dokonać, jest wykorzystanie swego umysłu i energii w celu
przekształcenia zasobów („produkcja”), a następnie wymiany uzyskanych
produktów na dobra wykonane przez innych. Człowiek odkrył, iż na drodze
dobrowolnej, wzajemnej wymiany, produktywność, a w końcu i standard
życia wszystkich jej uczestników mogą niewiarygodnie wzrosnąć. Jedyny
„naturalny” kierunek dla człowieka, by przeżyć i osiągnąć dobrobyt, wiedzie
przez wykorzystanie własnego umysłu i energii, by włączyć się w procesy
produkcji ‒ wymiany. Człowiek czyni to początkowo poprzez odnalezienie
naturalnych zasobów, następnie zaś przekształcanie ich („mieszając swą pra-
cę” z nimi, jak określa to Locke), by uczynić z nich swoją prywatną
własność, później zaś wymienić ową własność na dobra uzyskane przez
innych podobnym sposobem. Społeczna ścieżka wyznaczona przez wymaga-
nia ludzkiej natury jest zatem ścieżką „praw własności” i „wolnego rynku”
darowania bądź wymiany owych praw. Podążając tą ścieżką, człowiek
nauczył się, jak unikać barbarzyńskich metod walki o rzadkie dobra, w wyni-
ku której A zdobywało zasoby jedynie kosztem B, a zamiast tego zaś skupił
się na niewiarygodnym pomnażaniu owych dóbr poprzez pokojowe i dobro-
wolne procesy produkcji i wymiany.
Wielki niemiecki socjolog Franz Oppenheimer wykazał, iż istnieją dwie
wzajemnie wykluczające się drogi osiągania dobrobytu; pierwszą z nich,
omówioną tu już drogę produkcji i wymiany, nazwał drogą „środków ekono-
micznych”. Druga droga jest prostsza pod tym względem, że nie wymaga
produktywności; jest to droga zagarnięcia dóbr i usług innych osób poprzez
użycie siły i przemocy. Jest to metoda jednostronnej konfiskaty, zagrabienia
cudzej własności. Tę metodę Oppenheimer określił jako drogę „politycznych

Zob. także rozdz. IX, Murray N. Rothbard, Przesądy o sektorze publicznym, s. 99.

32
III ANATOMIA PAOSTWA

sposobów” prowadzących do dobrobytu. Powinno być oczywiste, że poko-


jowe wykorzystanie rozumu i energii w produkcji jest „naturalną” ścieżką dla
człowieka: sposobem dla niego na przeżycie i gospodarowanie na tej ziemi.
Równie oczywiste powinno być to, że wymuszenie i wyzysk stoją w opozycji
do prawa naturalnego; są pasożytnicze, gdyż, zamiast pomnażać produkcję,
jedynie z niej czerpią i ją uszczuplają. „Sposoby polityczne” wysysają z pro-
dukcji dochody, kierując je do pasożytniczej i destruktywnej jednostki lub
grupy; owo wysysanie nie tylko uszczupla całą produkcję, ale także obniża
motywację producentów do wytwarzania powyżej poziomu zaspokojenia
własnych minimalnych potrzeb. Na dłuższą metę rozbójnik niszczy swą
egzystencję, redukując lub eliminując źródło własnego utrzymania. To jednak
nie wszystko; nawet na krótkim dystansie grabieżca sam sobie szkodzi,
występując przeciwko swojej prawdziwej ludzkiej naturze.
W tym punkcie możemy już bardziej wyczerpująco odpowiedzieć na
pytanie: czym jest Państwo? Państwo, wedle słów Oppenheimera, jest „orga-
nizacją sposobów politycznych”; jest usystematyzowanym procesem grabie-
ży na danym terytorium8. Zbrodnia, w najlepszym wypadku, trafia się
sporadycznie i jest niepewna; pasożytnictwo jest efemeryczne, a oparte na
wymuszeniu, pasożytnicze życie może być skrócone w każdej chwili przez
opór wyzyskiwanych. Państwo zaś zapewnia legalny, uporządkowany,
usystematyzowany kanał dla grabieży prywatnej własności; umożliwia
pewne, bezpieczne i względnie „pokojowe” bytowanie pasożytniczej kasty w
społeczeństwie9. Jako że produkcja musi poprzedzać grabież, wolny rynek
ma zawsze pierwszeństwo przed Państwem. Państwo nigdy nie zostało stwo-

8
Franz Oppenheimer, The State (New York: Vanguard Press, 1926) s. 24–27
Istnieją dwa fundamentalnie przeciwstawne sposoby, za pomocą których człowiek, chcąc
przetrwać, zmuszony jest zdobywać środki konieczne do zaspokojenia swoich pragnień.
Istnieje zatem praca i grabież, własny wysiłek oraz wykorzystywanie wysiłku innych [….]
W niniejszej dyskusji proponuję określić własną pracę jednostki i równowartość wymiany tej
pracy własnej na pracę innych mianem »ekonomicznych sposobów« zaspokajania potrzeb,
podczas gdy bezzwrotne i przymusowe zagarnianie pracy innych zwane będzie »politycz-
nymi sposobami« […] Państwo jest organizacją korzystającą ze sposobów politycznych.
Niemniej jednak żadne Państwo nie powstanie, jeśli sposoby ekonomiczne nie stworzą
dostatecznej ilości środków zaspokajania potrzeb, które następnie będą mogły zostać
odebrane bądź przejęte drogą wojennej grabieży.
9
Albert Jay Nock napisał ostro, że:
Państwo głosi i praktykuje monopol na zbrodnię […] Zakazuje morderstw prywatnych, ale
samo organizuje morderstwa na skalę masową. Karze prywatną kradzież, samo jednak bez
skrupułów kładzie rękę na wszystkim, czego pragnie, bez względu na to, czy jest to własność
obywatela czy obcego.
Nock, On Doing the Right Thing and Other Essays (New York: Harper and Bros., 1929)
s. 143, cytowane w: Jack Schwartzman, Albert Jay Nock ‒ A Superfluous Man, Faith and
Freedom (December, 1953): 11.

33
III ANATOMIA PAOSTWA

rzone na drodze „umowy społecznej”; zawsze rodziło się ze podbojów i wy-


zysku. Klasyczny paradygmat stanowiło wstrzymanie się na chwilę pod-
bijającego plemienia w swych uświęconych tradycją metodach łupienia
i mordowania podbitego plemienia, by uświadomić sobie, iż okres plądrowa-
nia byłby znacznie dłuższy i bezpieczniejszy, zaś sama sytuacja ogólnie
bardziej przyjemna, gdyby pozwolić członkom podbitego plemienia żyć
i produkować, jednocześnie zaś osiedlić się pomiędzy nimi w roli władców
wymagających ustalonego rocznego trybutu10. Jeden ze sposobów narodzin
Państwa może być zilustrowany następująco: na wzgórzach południowej
„Rurytanii” bandycka grupa zdobywa fizyczną kontrolę nad terytorium,
w końcu zaś herszt bandy ogłasza się „Królem suwerennego i niezależnego
rządu Południowej Rurytanii”; i, jeśli tylko on i jego ludzie mają siłę, by
choć na chwilę utrzymać te rządy, patrz i drżyj! ‒ nowe Państwo dołączyło
do „rodziny narodów” i były przywódca bandytów został przemieniony
w prawowitego królewskiego arystokratę.

Jak państwo się chroni


Gdy tylko Państwo zostało założone, problemem grupy czy „kasty”
rządzącej jest to, jak utrzymać swe rządy11. O ile siła stanowi ich modus
operandi, o tyle podstawowy i długodystansowy problem jest natury
ideologicznej. Aby utrzymać się u władzy, każdy rząd (nie po prostu „demo-
kratyczny” rząd) musi uzyskać poparcie większości swoich poddanych. Owe
poparcie, i to należy podkreślić, wcale nie musi być aktywnym entuzjazmem;
równie dobrze może być bierną rezygnacją, jak postawa człowieka wobec
nieuniknionych praw natury. Jednakże musi to być wsparcie w znaczeniu
pewnego rodzaju akceptacji; w przeciwnym bowiem razie mniejszość
rządząca Państwem zostałaby w końcu stłumiona przez czynnie sprzeci-
wiającą się społeczną większość. Jako że grabież musi być wsparta pro-
dukcją, faktem nieuniknionym jest, że klasa konstytuująca Państwo ‒ pełno-

10
Oppenheimer, The State, s. 15:
Czymże zatem jest Państwo jako twór socjologiczny? Państwo w samej w swej genezie […]
jest instytucją społeczną wymuszoną przez grupę zwycięzców na grupie pokonanych,
zabezpieczając się zarówno przez wewnętrzną rewoltą, jak i atakami z zewnątrz. Z tele-
ologicznego punktu widzenia, owo dominium nie ma żadnego innego celu, oprócz ekono-
micznej eksploatacji pokonanych przez zwycięzców.
De Jouvenel zaś napisał: „Państwo jest w swej istocie skutkiem sukcesu osiągniętego przez
bandę rozbójników, którzy rozprzestrzenili się na małe, oddzielne społeczności”. Bertrand de
Jouvenel, On Power (New York: Viking Press, 1949), s. 100-101.
11
Bardziej rozstrzygające rozróżnienie między „kastą”, czyli grupą obdarzoną przywilejami
bądź obciążoną powinnościami przez Państwo, a Marksowską koncepcją „klasy społecznej”
znaleźć można w: Ludwig von Mises, Theory and History (New Haven, Conn.: Yale
University Press, 1957), s. 112 i następne.

34
III ANATOMIA PAOSTWA

etatowa biurokracja (i arystokracja) ‒ musi być raczej mniejszością na danej


ziemi, chociaż oczywiście może zdobywać sprzymierzeńców wśród ważniej-
szych grup społecznych. Jednakże głównym zadaniem stojącym przez
rządzącymi jest zawsze zapewnienie sobie czynnej lub biernej akceptacji ze
strony większości obywateli12 13.
Oczywiście, jedna z metod zapewniania poparcia prowadzi przez
kreowanie pożądanych interesów ekonomicznych. Król nie może rządzić
sam; musi mieć stosunkowo liczną grupę popleczników, którzy są zadowo-
leni z posiadania namiastki władzy, na przykład członkowie aparatu Państwo-
wego ‒ pełnoetatowa biurokracja czy uznana arystokracja14. Niemniej jednak
zapewnia to tylko małą grupę zagorzałych popleczników i nawet podstawowe
sposoby zdobywania poparcia ‒ poprzez subwencje czy inne nadawane
przywileje ‒ nadal nie wiążą się z uzyskaniem akceptacji większości. Do
udzielenia owego podstawowego poparcia większość musi zostać przekonana
poprzez ideologiczne zapewnienia, że ich rząd jest dobry, mądry i, koniec
końców, nieunikniony, a ponadto z całą pewnością lepszy od każdej możliwej
do wyobrażenia alternatywy. Rozpowszechnianie owej ideologii wśród ludzi
jest kluczowym społecznym zadaniem „intelektualistów”. Masy ludzi bo-
wiem nie tworzą swoich własnych idei, czy też nie myślą poprzez owe idee
samodzielnie; podążają jedynie biernie za przyswojonymi ideami, szerzo-
nymi powszechnie przez ciało intelektualistów. Intelektualiści pełnią zatem
w społeczeństwie rolę „opiniotwórców”. I tak długo, jak zajmują się kreowa-
niem dokładnie tej opinii, której Państwo najbardziej potrzebuje, podstawy
odwiecznego przymierza między Państwem a intelektualistami stają się jasne.
Udowodnione zostało, że Państwo potrzebuje intelektualistów; nie zostało
jednak dowiedzione, dlaczego intelektualiści potrzebują Państwa. Mówiąc

12
Podobna akceptacja nie zakłada oczywiście, iż rządy Państwa stały się „dobrowolne”;
gdyby bowiem nawet wsparcie większości było czynne i ochocze, nigdy nie będzie ono
jednomyślnie potwierdzone przez każdą jednostkę.
13
Fakt, iż każdy rząd, obojętne jak bardzo „despotyczny” wobec jednostki, musi zapewnić
sobie określone poparcie, był głoszony przez tak dociekliwych i bystrych teoretyków
polityki, jak Etienne de la Boetie, David Hume oraz Ludwig von Mises. Zatem, porównaj:
David Hume, „Of the First Principles of Government”, [w:] Essays, Literary, Moral and
Political (London: Ward, Locke, and Taylor n.d.), s. 23; Etienne de la Boetie, Anti-Dictator
(New York: Columbia University Press, 1942), s. 8-9; Ludwig von Mises, Human Action
(Auburn, Ala.: Mises Institute, 1998), s. 188 i następne. Inne artykuły dotyczące analizy
Państwa przez la Boetie, zobacz: Oscar Jaszi, John D. Lewis, Against the Tyrant (Glencoe,
III.: The Free Press, 1957), s. 55-57.
14
La Boetie, Anti-Dictator, s. 43-44.
Kiedykolwiek władca obwołuje się dyktatorem […] wszyscy ci, którzy są zepsuci przez
zżerającą ich ambicję bądź niezwykłą pazerność, zbierają się wokół niego i wspierają go, aby
mieć udział w zyskach i zapewnić sobie pozycję drobnych złodziejaszków pod wielkim
tyranem.

35
III ANATOMIA PAOSTWA

wprost, możemy stwierdzić, że żywot intelektualisty na wolnym rynku nie


jest nigdy zbyt pewny. Intelektualista bowiem jest zależny od wartości i wy-
borów określonych mas ludzi, a niezwykle charakterystyczne dla mas jest to,
że raczej nie są specjalnie zainteresowane sprawami intelektualisty. Z drugiej
strony Państwo może zaoferować intelektualistom bezpieczną i stałą przystań
w aparacie Państwowym; ponadto stałe dochody i garnitur prestiżu.
Intelektualiści zostaną bowiem hojnie wynagrodzeni za funkcję niezwykłej
wagi, którą pełnią dla rządzących Państwem ‒ dla grupy, której częścią
właśnie się stają15.
Przymierze pomiędzy Państwem a intelektualistami najbardziej uwidocz-
niło się w entuzjastycznym pożądaniu profesorów na Uniwersytecie w Ber-
linie w dziewiętnastym wieku, którego celem było uformowanie „inte-
lektualnego stróża Domu Hohenzollernów”. W dzisiejszych czasach podo-
bnie, pozwolę sobie przytoczyć demaskujący komentarz znamienitego
marksistowskiego uczonego, zawierający krytyczne studium profesora
Wittfogla dotyczące starożytnego despotyzmu wschodniego, „Cywilizacja,
którą profesor Wittfogel tak zacięcie atakuje, potrafiła uczynić z poetów
i uczonych ‒ urzędników”16. Możemy przytoczyć niezliczone przykłady
obecnych postępów „nauk” strategicznych, będących na usługach głównej
rządowej broni dysponującej przemocą ‒ wojska17. Czcigodną instytucją jest
ponadto oficjalny czy też „nadworny” historyk, z oddaniem utrwalający

15
Fakt ten implikuje bezsprzecznie, że wszyscy intelektualiści sprzymierzają się z Pań-
stwem. O aspektach przymierza intelektualistów i Państwa, czytaj: Bertrand de Jouvenel,
„The Attitude of the Intellectuals to the Market Society”, The Owl (January, 1951), s. 19-27;
idem, „The Treatment of Capitalism by Continental Intellectuals” [w:] F.A. Hayek, wyd.,
Capitalism and the Historians (Chicago: University of Chicago Press, 1954), s. 93-123;
przedrukowane w: George B. de Huszar, The Intellectuals (Glencoe, III: The Free Press,
1960), s. 385-399; i [w:] Schumpeter, Imperialism and Social Classes (New York: Meridian
Books, 1975), s. 143-155.
16
Joseph Needham, „Review of Karl A. Wittfogel, Oriental Despotism”, Science and Society
(1958): s. 65. Needham pisze także, że „zwycięskim (chińskim) cesarzom służyła przez
wszystkie wieki potężna kompania pełnych poświęcenia i bezinteresownych uczo-
nych”, s. 61. Wittfogel zaznacza, że w doktrynie konfucjańskiej chwała klasy panującej
spoczywała na swych dobrze urodzonych urzędnikach ‒ uczonych–biurokratach,
przeznaczonych do bycia profesjonalnymi władcami, przewodzącymi masom pospólstwa.
Karl A. Wittfogel, Oriental Despotism (New Haven, Conn.: Yale University Press, 1957), s.
320-321 i poprzednie. Argumenty w opozycji z Needhama, zobacz John Lukacs,
„Intellectual Class or Intellectual Profession?” [w:] de Huszar, The Intellectuals, s. 521-522.
17
Jeanne Ribbs, „The War Plotters”, Liberation (August, 1961): s. 13. „stratedzy nalegają,
by ich zawód zasługiwał na »poważanie godne akademickiego odpowiednika wojskowej
profesji«”. Zobacz także: Marcus Raskin, „The Megadeath Intellectuals”, New York Review
of Books (November 14, 1963): s. 6-7.

36
III ANATOMIA PAOSTWA

punkt widzenia władcy na jego własne działania oraz na czyny jego


przodków18.
Liczne i różnorodne były argumenty, za pomocą których Państwo i jego
intelektualiści zmuszali poddanych do poparcia swoich rządów. Podstawowe
idee można zebrać następująco: (a) rządzący Państwem to wielcy i mądrzy
ludzie (którzy „rządzą poprzez uświęcone prawo”, są „arystokracją” rodzaju
ludzkiego, są „naukowymi ekspertami”), dużo więksi i mądrzejsi niż zacni,
ale raczej prości poddani, i (b) władza sprawowana przez konkretny rząd jest
nieunikniona, absolutnie konieczna i dużo lepsza niż nieopisane zło, które
nastąpiłoby po jego upadku. Unia Kościoła i Państwa była jednym z naj-
starszych i najbardziej zwycięskich ze wszystkich ideologicznych planów.
Władca albo był wyznaczony przez Boga, albo, jak w przypadku rządów
absolutnych wielu despotyzmów wschodnich, sam był Bogiem; odtąd każdy
sprzeciw wobec jego rządów uznawano za bluźnierstwo. Państwowi
duchowni-rzemieślnicy pełnili podstawową intelektualną funkcję pozyskiwa-
nia poparcia, a nawet i czci dla rządzących19.
Kolejnym zwycięskim pomysłem było zakorzenienie w poddanych
strachu przed każdym alternatywnym systemem rządów lub nie-rządów.
Obecni władcy, jak było utrzymywane, zapewniali obywatelom podstawowe
usługi, za które ci powinni być jak najbardziej wdzięczni: ochronę przed
sporadycznymi przestępcami i grabieżcami. Państwo, aby zabezpieczyć swój
własny monopol na grabież, naprawdę troszczyło się o to, by prywatne
i niesystematyczne przestępstwa były redukowane do minimum; Państwo
zawsze było zazdrosne o swoją własność. Szczególnie efektywne okazało się
ono być na przełomie ostatnich wieków w zakorzenianiu i utrwalaniu strachu
przez innymi władcami Państw. Odkąd przestrzeń lądowa globu została
podzielona między poszczególne Państwa, jedną z podstawowych doktryn
stała się identyfikacja z terytorium, którym Państwo zarządza. Odkąd

18
Dlatego też historyk Conyers Read, głównie w swoim przemówieniu, postulował ochronę
faktów historycznych na usługach „demokratycznych” i narodowych wartości. Read głosił,
że „wojna totalna, zarówno gorąca, jak i zimna, powołuje każdego do broni i wzywa
każdego, by odegrał swoją rolę. Historyk nie jest bardziej zwolniony z tego obowiązku niż
żadna inna osoba. Read, „The Social Responsibilities of the Historian”, American Historical
Review (1951): s. 283 i następne. Krytyka Reada i inne aspekty nadwornej historiografii,
zobacz Howard K. Beale, „The Professional Historian: His Theory and Practice”, The Pacific
Historical Review (August 1953): s. 227-255. A także por. Herbert Butterfield, „Official
History: Its Pitfalls and Criteria”, History and Human Relations (New York: Macmillan,
1952), s. 182-224; oraz Harry Elmer Barnes, The Court Historians Versus Revisionism (n.d.,
s. 2 i następne.
19
Porównaj Wittfogel, Oriental Despotism, s. 87-100. Opozycyjna rola religii vis-a-vis
Państwa w starożytnych Chinach i Japonii, zobacz Norman Jacobs, The Origin of Modern
Capitalism and Eastern Asia (Hong Kong: Hong Kong University Press, 1958), s. 161-194.

37
III ANATOMIA PAOSTWA

większość ludzi skłonnych jest kochać swoją ojczyznę, identyfikacja danej


ziemi i ludzi z Państwem sprawiła, że naturalny patriotyzm pracował dla
dobra i zysku Państwa. Gdyby „Rurytania” została zaatakowana przez
„Walldavię”, pierwszym zadaniem Państwa i jego intelektualistów byłoby
przekonanie mieszkańców Rurytanii, że ów atak wymierzony został w nich,
nie zaś po prostu w kastę panującą. W ten właśnie sposób wojna między
władcami została przekształcona w wojnę między ludami, które przychodzą
bronić swych władców w błędnym przekonaniu, że owi władcy bronili ich.
Ta koncepcja „nacjonalizmu” zakończyła się powodzeniem w cywilizacjach
Zachodu w ostatnich stuleciach; jeszcze nie tak dawno temu masy poddanych
uznawały wojny za nieistotne bitwy między różnymi grupami arystokratów.
Liczne i subtelne są rodzaje ideologicznej broni, którą Państwo dzierżyło
przez stulecia. Jednym z doskonalszych oręż była tradycja. Im dłużej władza
Państwa była w stanie się utrzymać, tym silniejsza stawała się ta broń.
A zatem, Dynastia X czy Państwo Y miały za sobą wieki tradycji o podobnej
wadze20. Cześć oddawana przodkom nie była zatem zbyt subtelnym
sposobem czci starożytnych władców. Najpoważniejszym niebezpieczeń-
stwem dla Państwa jest niezależna intelektualna krytyka; nie ma lepszego
sposobu, by zdusić ów krytycyzm, od zaatakowania każdego pojedynczego
głosu, każdego wzrostu nowych wątpliwości, jako profanicznego gwałtu
zadanego mądrości przodków. Kolejną potencjalną ideologiczną siłą jest
potępienie jednostki i umocnienie solidarności społecznej.
Odkąd bowiem każda władza wymaga akceptacji większości, każde
ideologiczne zagrożenie tej władzy może zacząć się tylko od jednej lub kilku
niezależnie myślących jednostek. Nowa idea, dużo rzadziej zaś nowa
krytyczna idea, powstaje jako opinia niewielkiej mniejszości; dlatego
Państwo musi zdusić te poglądy w zarodku poprzez ośmieszenie każdej
opinii, która odbiega od opinii mas. „Słuchaj tylko swoich braci” czy
„dostosuj się do społeczeństwa” stają się ideologiczną bronią do miażdżenia
ideologicznych dysydentów21. Tym oto sposobem masy poddanych nigdy nie
dowiedzą się, że szaty Cesarza nie istnieją22. Równie istotne dla Państwa jest

20
De Jouvenel, On Power, s. 22:
Podstawowym powodem uległości jest fakt, iż stało się ono przyzwyczajeniem danego
gatunku […] Siła jest dla nas faktem naturalnym. Od najwcześniejszych dni datowanej
historii, zawsze przewodniczyła ona ludzkiemu przeznaczeniu […] autorytety, które władały
[społeczeństwami] w dawnych czasach nie znikały bez zapisania swym następcom
w testamencie ich przywilejów ani bez pozostawienia w ludzkich umysłach kumulujących
się zapisów. Sukcesja rządów, które na przestrzeni wieków władały tą samą społecznością,
może być rozpatrywana jako jeden fundamentalny rząd, który wciąż się rozrasta.
21
O podobnym użyciu religii w Chinach, zob. Norman Jacobs, passim.
22
H. L. Mencken, A Mencken Chrestomathy (New York: Knopf, 1949), s. 145:

38
III ANATOMIA PAOSTWA

uczynić, by jego rządy wydawały się nieuniknione; nawet jeśli jego władza
nie jest lubiana, spotka się wtedy z bierną rezygnacją, jak doświadczanie
znajomego powiązania „śmierć i podatki”. Jednym ze sposobów jest także
wywołanie historiograficznego determinizmu, jako przeciwstawnego w sto-
sunku do wolnej woli jednostki. Jeśli Dynastia X nami rządzi, dzieje się tak
za sprawą Niepowstrzymanych Praw Historii (albo Boskiej Woli, albo
Absolutu, albo Materialnych Sił Produkcji), które tak zawyrokowały, i nic, co
uczyniłyby jakieś wątłe i nic nie znaczące jednostki, nie mogłoby zmienić
tego nieodwracalnego wyroku. Równie ważne jest dla Państwa, aby wpoić
swoim poddanym awersję do jakiejkolwiek „spiskowej teorii dziejów”;
ponieważ poszukiwanie „spisku” oznacza poszukiwanie motywów i atry-
butów oraz odpowiedzialności za historyczne błędy. Jeśli jednakże żadna
tyrania nałożona na Państwo, czy korupcja, czy też agresywna wojna, nie
zostały zapoczątkowane przez rządzących Państwem, lecz przez tajemnicze
i ukryte „społeczne siły”, czy przez niedoskonały stan świata, czy, jeśli w ja-
kiś sposób wszyscy byli odpowiedzialni („Wszyscy Jesteśmy Mordercami”,
jak głosi jeden slogan), zatem nie ma sensu, by ludzie oburzali się na
niesprawiedliwość czy powstawali przeciwko podobnym błędom. Co więcej,
atak na „teorię spisku” oznaczałby, że poddani staliby się bardziej skłonni
zawierzyć w argumenty „ogólnego i powszechnego dobrobytu”, które zawsze
są wysuwane przez Państwo, by zauroczyć którymś ze swoich despotycznych
posunięć. „Teoria spisku” może podważyć cały system poprzez zasianie
wśród społeczności zwątpienia w ideologiczną propagandę Państwa.
Kolejną dobrą i sprawdzoną metodą na związanie poddanych z wolą
Państwa jest wywoływanie poczucia winy. Każdy wzrost w prywatnym
dobrobycie może zostać zaatakowany jako „bezwzględna pazerność”,
„materializm” czy „wybujałe bogactwo”, osiąganie zysku może być atako-
wane jako „wyzyskiwanie” i „wykorzystywanie”, wzajemnie korzystne wy-
miany zadenuncjowane jako „samolubstwo” i dziwnym trafem opatrzone za
każdym razem podkreślaną konkluzją, że więcej zasobów powinno być
odprowadzanych z prywatnego do „publicznego sektora”. Stymulowane
poczucie winy sprawia zresztą, że społeczność jest bardziej skłonna to
czynić. Podczas gdy osoby prywatne zwykle ulegają owej „samolubnej
pazerności”, brak zaangażowania rządzących Państwem w procesy wymiany

Cały [rząd] dostrzega, że w oryginalnej idei zawiera się potencjalna zmiana, a co za tym
idzie, i wkraczanie w jego prerogatywy. Najbardziej niebezpiecznym człowiekiem dla
każdego rządu jest ten, kto potrafi myśleć sam za siebie, nie zważając na powszechnie
dominujące przesądy i tabu. W sposób nieunikniony dochodzi on do wniosku, że rząd, pod
którym żyje, jest nieszczery, obłędny i nietolerancyjny, tak więc, jeśli jest romantykiem,
próbuje to zmienić. A nawet gdy romantykiem nie jest osobiście, jest bardzo skłonny rozsiać
niezadowolenie wśród tych, którzy nimi są.

39
III ANATOMIA PAOSTWA

ma podkreślić ich oddanie dla wyższych i bardziej nobliwych spraw ‒


pasożytniczej grabieży, pozornie bardziej wzniosłej moralnie i estetycznej
w porównaniu do spokojnej i produktywnej pracy.
W obecnym, bardziej świeckim wieku, boskie prawo Państwa zostało
zastąpione przez odwołanie do nowego boga, Nauki. Rządy Państwa są teraz
obwołane ultranaukowymi, opartymi na planowaniu ekspertów. Jednakże,
mimo iż odwołania do „rozumu” są częstsze niż w poprzednich stuleciach,
bynajmniej nie jest to prawdziwy rozum jednostki i przejaw jej wolnej woli;
nadal jest to umysł kolektywistyczny i deterministyczny, nadal zakłada
holistyczną jedność i stosowaną przez władców manipulację z użyciem
przymusu wobec biernych poddanych.
Wzrastające użycie naukowego żargonu pozwoliło Państwowym intele-
ktualistom tkać mroczną apologię rządów Państwa, która spotkałaby się
jedynie z ośmieszeniem przez społeczności minionego stulecia. Złodziej,
który usprawiedliwia swą kradzież mówiąc, że tak naprawdę pomógł swoim
ofiarom, powodując poprzez swoje wydatki wzrost na rynku detalicznym,
niegdyś znalazłby niewielkie poparcie społeczne; jednak gdy ta teoria ubrana
jest w keynesistowskie równania i imponujące odwołania do „efektu mnoż-
nika”, jest niestety bardziej przekonująca. I tak oto zamach na zdrowy
rozsądek jest kontynuowany, a każde stulecie dokonuje go na swój własny
sposób.
Podczas gdy ideologiczne poparcie jest dla Państwa kluczowe, musi ono
także nieprzerwanie starać się wywierać na społeczeństwie wrażenie swojej
„prawomocności”, by odróżnić swoje działania od posunięć zwykłych
bandytów. Nieustanna determinacja zamachów Państwa na zdrowy rozsądek
nie jest przypadkowa, jak żywo twierdził Mencken:
Przeciętny człowiek, jakiekolwiek byłyby jego błędy, osta-
tecznie wyraźnie dostrzega, że rząd jest czymś leżącym poza
nim i poza większością jego kompanów ‒ że jest oddzielną,
niezależną i wrogą siłą, pozostającą tylko częściowo pod
jego kontrolą i zdolną uczynić mu wielką krzywdę. Czyż nie
jest faktem bez znaczenia, że okraść rząd wszędzie uważane
jest za przestępstwo mniejszej wagi niż okraść jednostkę czy
nawet przedsiębiorstwo? […] To, co się za tym kryje, to
moim zdaniem głębokie pokłady fundamentalnego anta-
gonizmu leżące pomiędzy rządem a ludźmi, którymi włada.
Rząd jest pojmowany nie jako komitet obywateli wyb-
ranych, by nieść na swoich barkach wspólny interes całej
populacji, lecz jako oddzielna i autonomiczna korporacja,
skupiona głównie na wyzyskiwaniu populacji dla korzyści

40
III ANATOMIA PAOSTWA

swoich własnych członków […] Gdy prywatny obywatel


zostaje okradziony ‒ godny szacunku człowiek jest pozba-
wiany owoców swojej produkcji i oszczędności; gdy rząd
zostaje okradziony, najgorsze, co się zdarza, to to, iż pewne
łotry i obiboki mają mniej pieniędzy do zabawy niż mieli
wcześniej. Pomysł, że zarobili te pieniądze, nigdy się nie
rodzi; większości rozsądnych ludzi wydawałoby się to wręcz
absurdalne.23

Jak państwo przekracza swoje granice


Jak mądrze wskazał Bertrand de Jouvenel, poprzez stulecia ludzie
formowali projekty mające sprawdzać i ograniczać zakres władzy Państwa;
a Państwo, wykorzystując swoich intelektualnych sprzymierzeńców, prze-
kształcało owe pomysły jeden po drugim w intelektualne przypieczętowanie
prawomocności oraz cnotę dołączaną do jego dekretów i działań. Pierwotnie
w Zachodniej Europie koncepcja boskiej suwerenności głosiła, że królowie
mogą rządzić tylko zgodnie z boskim prawem; królowie zaś zamienili ową
koncepcję w pieczęć boskiej aprobaty dla każdego królewskiego działania.
Koncepcja demokracji parlamentarnej, mająca swoje początki w powszech-
nej kontroli absolutnych rządów monarchy, zakończyła się parlamentem jako
podstawową częścią Państwa wydającym każdy swój akt jako całkowicie
suwerenny. Jak konkluduje de Jouvenel:
Wielu pisarzy zajmujących się teoriami suwerenności
wypracowało jedną z owych ograniczających koncepcji.
W końcu jednak każda taka teoria, prędzej czy później
traciła swój pierwotny cel i zaczynała po prostu działać
jako odskocznia dla Siły, zapewniając jej potężną pomoc
niewidzialnego suwerena, z którym mogła się ona z czasem
zwycięsko identyfikować.24
Podobnie z bardziej zawężonymi doktrynami, jak „prawa naturalne”
jednostki gwarantowane u Johna Locke’a i Karcie Praw, które zmieniły się
w powszechne „prawo do pracy”; utylitaryzm odwrócił się od argumentów
wolnościowych w kierunku argumentów przeciwko opieraniu się wkraczaniu
Państwa w zakres wolności etc.
Z pewnością najbardziej ambitną próbą narzucenia ograniczeń na Państwo
była Karta Praw i inne restrykcyjne części Konstytucji Stanów Zjednoczo-
nych; zapisane w niej ograniczenia nałożone na rząd stały się fundamen-

23
Ibid., s. 146-147.
24
De Jouvenel, On Power, s. 27 i następne.

41
III ANATOMIA PAOSTWA

talnym prawem interpretowanym przez sądy przypuszczalnie niezależne od


innych gałęzi rządu. Wszyscy Amerykanie zaznajomieni są z procesem,
dzięki któremu konstruowany w Konstytucji system ograniczeń niepowstrzy-
manie poszerzał się na przestrzeni ostatniego stulecia. Niewielu jednak było
równie bystrych jak profesor Charles Black, by spostrzec, że podczas owego
procesu Państwo głęboko przekształciło sądownictwo z narzędzia ogranicza-
jącego w kolejny instrument dostarczający ideologicznej legitymizacji dla
posunięć rządu. Jeśli więc dekret sądowy dotyczący „niekonstytutywności”
jest poważnym sprawdzianem dla rządowej siły, pośredni i bezpośredni
werdykt orzekający zgodność z konstytucją staje się potężną bronią
wywołującą publiczną akceptację dla wzrastającej potęgi rządu.
Profesor Black rozpoczyna swoją analizę od wskazania na decydującą
konieczność trwania procesu „legitymizacji” każdego rządu, legitymizacji
oznaczającej podstawową akceptację większości dla rządu i jego działań25.
Akceptacja legitymizacji staje się staje się konkretnym problemem w takim
państwie, jak Stany Zjednoczone, w którym „podstawowe ograniczenia
budowane są na teorii, na której opiera się rząd”. To, co jest potrzebne,
dodaje Black, to środek, za pomocą którego rząd może zapewnić spo-
łeczność, iż jego wzrastające siły są w rzeczy samej „zgodne z konstytucją”.
A to, konkluduje, było główną historyczną funkcją sądownictwa.
Pozwólmy zilustrować ten problem Blackowi:
Najwyższym zagrożeniem [dla rządu] jest niezadowolenie
i poczucie odrazy szeroko rozprzestrzeniające się wśród
społeczeństwa, a także spadek moralnego autorytetu rządu
jako takiego, jakkolwiek długo byłby on podpierany prze-
mocą, siłami odśrodkowymi czy brakiem zachęcającej
i natychmiastowo dostępnej alternatywy. Niemal każdy, kim
włada rząd o ograniczonych możliwościach, prędzej czy
później musi zostać poddany pewnym rządowym dzia-
łaniom, które ‒ ze swojej perspektywy osoby prywatnej ‒
uważa on za wykraczające poza uprawnienia rządu lub mu
wręcz stanowczo zakazane. Człowiek zostaje powołany do
służby wojskowej, chociaż w Konstytucji nie znajduje o tym
ani słowa. Farmerowi zostaje powiedziane, ile pszenicy
może zasiać; wierzy i odkrywa, że niektórzy powszechnie
szanowani prawnicy wierzą wraz z nim, że rząd nie ma
większego prawa do tego, by dyktować mu wielkość plonów
niż do tego, by wskazać jego córce, kogo ma poślubić.

25
Charles L. Black, Jr., The People and the Court (New York: Macmillan, 1960), s. 35
I następne.

42
III ANATOMIA PAOSTWA

Człowiek idzie do federalnego więzienia za mówienie,


czego chce, i kroczy do swej celi recytując […] „Kongres
nie powinien stanowić żadnych praw ograniczających
wolność słowa” […] Biznesmenowi zostaje powiedziane,
o co może zapytać i o co musi zapytać. Istnieje zagrożenie,
że każda z tych osób (kto się bowiem do nich nie zalicza?)
skonfrontuje koncepcję ograniczeń rządu z faktem (tak, jak
go postrzega) notorycznego przekraczania aktualnych gra-
nic, i wyciągnie oczywisty wniosek dotyczący statusu swo-
jego rządu w odniesieniu do legitymizacji.26
Zagrożenie to zostaje odwrócone przez Państwo proponujące doktrynę, że
każdy organ musi otrzymać rozstrzygającą o jego konstytutywności decyzję,
i że ten organ, w ostatecznej analizie, musi być częścią rządu federalnego27.
Podczas gdy pozorna niezawisłość federalnego sądownictwa odgrywała klu-
czową rolę w obwoływaniu jego działań wirtualnym Świętym Aktem dla
mas, jest także odwieczną prawdą, że palestra jest częścią rządowego aparatu,
mianowana przez egzekutywne i legislatywne gałęzie władzy. Black przyzna-
je, że oznacza to, iż Państwo ustanowiło siebie sędzią w swojej własnej spra-
wie, łamiąc tym samym podstawową sądową zasadę wydawania sprawie-
dliwych decyzji. Szorstko zaprzecza on istnieniu jakiejkolwiek alternatywy28.
Black dodaje:
Problem stanowi wynalezienie takich rządowych sposobów
podejmowania decyzji, które [miejmy nadzieję] zredu-
kowałyby do tolerowanego minimum intensywność zarzu-
tów, że rząd jest sędzią we własnej sprawie. Dokonując

26
Ibid., s. 42-43.
27
Ibid., s. 52:
Podstawową i najbardziej nieodzowną funkcją Sądu Najwyższego było ustalanie ważności,
nie zaś nieważności. To, czego rząd o ograniczonych możliwościach potrzebuje, od samego
początku i na zawsze, jest jakiś sposób na zapewnienie ludzi, iż podjął on wszystkie możliwe
z ludzkiego punktu widzenia kroki, by pozostać w obrębie swoich uprawnień. Jest to warun-
kiem legitymizacji, która to, na dłuższym dystansie, warunkuje jego istnienie. A Sąd, po-
przez całą swoją historię, występował jako legitymizacja rządu.
28
Dla Blacka, chociaż „rozwiązanie” to jest paradoksalne, jest najzwyczajniej oczywiste:
[…] możliwości Państwa […] muszą kończyć się tam, gdzie zatrzymuje je prawo. Kto
jednakże ustanowi granice, kto wymusi zatrzymanie, występując przeciwko najpotężniejszej
sile? Ależ oczywiście Państwo we własnej osobie, poprzez swoich sędziów i swoje prawa.
Kto bowiem kontroluje powściągliwych? Kto naucza mądrych? (Ibid., s. 32-33)
Oraz:
Tam, gdzie pytania dotyczą rządowej potęgi w suwerennym narodzie, nie jest możliwe
wybranie arbitra pozostającego poza rządem. Każdy narodowy rząd, tak długo jak pozostaje
rządem, musi mieć ostatnie słowo w kwestiach swoich możliwości. (Ibid., s. 48-49).

43
III ANATOMIA PAOSTWA

tego, można jedynie mieć nadzieję, że ów zarzut, choć


teoretycznie nadal uprawniony, praktycznie na tyle straci
na sile, że legitymizacja działalności instytucji decyzyjnej
może zdobyć akceptację.29
W końcowej analizie Black uznaje osiągnięcie sprawiedliwości i legity-
mizacji w kwestii nieustannego sądzenia przez Państwo swoich własnych
spraw, za „coś na kształt cudu”30.
Odnosząc tę tezę do głośnego konfliktu pomiędzy Sądem Najwyższym
a New Dealem, profesor Black ostro karci swoich pro-New Dealowskich
kolegów za ich krótkowzroczność w denuncjowaniu sądowych przeszkód:
standardowa wersja opowieści o New Dealu i Sądzie, choć
w dużym stopniu dokładna, przenosi środek ciężkości […]
Koncentruje się na trudnościach; niemal zapomina, jak
cała sprawa się zakończyła. Wniosek z niej zaś był taki [i to
właśnie lubię podkreślać], że po jakiś dwudziestu czterech
miesiącach wahania, […] Sąd Najwyższy, bez najmniejszej
zmiany w strukturach prawnych, czy też w ich aktualnym
znaczeniu, umieścił zatwierdzający stempel legitymizacji na
New Deal i na całej nowej koncepcji rządu w Ameryce.31
Tym sposobem Sąd Najwyższy zdołał położyć kres uwagom szerokiego
grona Amerykanów, którzy mieli konstytucjonalne zastrzeżenia pod adresem
New Dealu:
Oczywiście, nie każdy był zadowolony. Bonnie Prince
Charlie w kwestii konstytucyjnie ustanowionego lese-
feryzmu nadal rozgrzewa serca kilku zelotów o cho-
lerycznej wyobraźni z Highlands. Ale nie istnieje już żadne
znaczące czy niebezpieczne publiczne zwątpienie w sto-

29
Ibid., s. 49.
30
To przypisywanie rządowi cudowności przypomina usprawiedliwianie rządu przez Jamesa
Burnhama odwołującego się do mistycyzmu i irracjonalności:
W starożytnych czasach, zanim iluzje nauki zepsuły tradycyjną
mądrość, założyciele miast uznawani byli za bogów lub pół-bogów. Ani
źródło, ani usprawiedliwienie rządu nie mogą być ujęte w całkowicie
racjonalny sposób […] dlaczego powinienem zaakceptować dzie-
dziczność, demokratyczność czy też jakąkolwiek inną formę legity-
mizacji? Dlaczego zasada powinna usprawiedliwiać rządy jakiegoś
człowieka nade mną? […] Akceptuję tę zasadę, […] ponieważ ją
akceptuję, ponieważ tak właśnie jest i tak było zawsze.
James Burnham, Congress and the American Tradition (Chicago: Regnery, 1959), s. 3-8.
Jednak co wtedy, gdy ktoś tej zasady nie akceptuje? Jak wtedy „powinno” być?
31
Black, The People and the Court, s. 64.

44
III ANATOMIA PAOSTWA

sunku do konstytucyjnej siły Kongresu zajmującego się


narodową gospodarką […] Nie mamy innych środków, poza
Sądem Najwyższym, które mogłyby udzielić legitymizacji
New Dealowi.32
Jak uznaje Black, pewnym głównym teoretykiem polityki, który rozpoznał
‒ w dużym stopniu z wyprzedzeniem ‒ ziejącą lukę w konstytucyjnych
ograniczeniach rządu polegającą na umiejscowieniu rozstrzygającej mocy
interpretacyjnej w Sądzie Najwyższym, był John C. Calhoun. Calhoun
bynajmniej nie był zadowolony z „cudu”, doprowadził za to do gruntownego
przeanalizowania problemu konstytucyjności. W swoim Disquisition, Cal-
houn pokazał wrodzoną tendencję Państwa do przełamywania ograniczeń
takiej konstytucji:
Konstytucja pisana ma z pewnością wiele godnych uwagi
zalet, jest jednakże poważnym błędem przypuszczać, że
zwykłe umieszczenie warunków dotyczących ograniczania
możliwości rządu, bez zabezpieczania tych, których mają
chronić, w środki wymuszające ich przestrzeganie, okaże
się wystarczające, by zapobiec głównej i dominującej partii
nadużywania swoich możliwości. Jako partia u władzy,
będą, z tego samego konstytucyjnego postanowienia, które
czyni koniecznym dla rządu ochronę społeczeństwa, korzys-
tali z zagwarantowanych im w konstytucji praw oraz
występowali przeciwko przepisom ograniczającym ich sa-
mych […] Partia mniejszościowa czy słabsza, w prze-
ciwieństwie do nich, przyjmie odwrotny kierunek i uzna
[owe przepisy] za najistotniejsze w ochronie ich przed
partią dominującą […] Gdy jednakże nie istnieją środki, za
pomocą których mogłaby zmusić partię większościową do
przestrzegania przepisów, może się jedynie uciec do ścisłej
interpretacji konstytucji […] Partia większościowa odpowie
na to interpretacją liberalną […] Będzie to interpretacja
przeciwko interpretacji ‒ jedna atakująca drugą, by możli-
wie jak najdalej rozszerzyć prerogatywy rządu. Jaki
jednakże może być pożytek z surowej postawy partii mniej-
szościowej sprzeciwiającej się liberalnej postawie partii
dominującej, gdy ta druga i tak dysponuje takimi upraw-
nieniami rządu, by wdrożyć swoją opcję w życie, pozba-
wiając jednocześnie partię mniejszościową wszystkich
środków umożliwiających wymuszenie ich postulatów? Przy

32
Ibid., s. 65.

45
III ANATOMIA PAOSTWA

tak nierównej walce, wynik nie podlega wątpliwości. Partia


opowiadająca się za ograniczeniami zostanie pokonana
[…] A zakończenie tego wyścigu będzie poważnym osłabię-
niem konstytucji […] restrykcje i ograniczenia zostaną
natychmiastowo anulowane, prerogatywy rządu zaś staną
się nieograniczone.33
Jednym z niewielu politologów, którzy docenili analizę Konstytucji
Calhouna, był profesor J. Allen Smith. Zauważył on, że Konstytucja została
zaprojektowana z uwzględnieniem zabezpieczeń i środków kontroli ogra-
niczających każdy rodzaj władzy rządu, z czasem zaś wykształcając Sąd
Najwyższy posiadający monopol na ostateczną interpretację. Jeśli rząd fe-
deralny został stworzony po to, by kontrolować naruszanie osobistej
wolności przez poszczególne stany, kto miał kontrolować władzę federalną?
Smith utrzymywał, że z konstytucyjnej idei kontroli-i-równowagi wynikał
implicite towarzyszący jej wniosek, że żadna z gałęzi rządu nie może być
uprzywilejowana względem ostatecznej interpretacji: „Zostało przyjęte przez
społeczeństwo, że nowemu rządowi nie wolno samodzielnie określać granic
swej władzy, gdyż to uczyniłoby go nadrzędnym wobec Konstytucji”34.
Rozwiązanie proponowane przez Calhouna (i poparte w tym stuleciu
przez takich teoretyków, jak Smith) było, oczywiście, słynną doktryną
„zgodnej większości”. Jeśli jakakolwiek znacząca mniejszościowa grupa
interesu w państwie, szczególnie rząd stanowy, uznałaby, że rząd federalny
rozszerza swoje uprawnienia i jej zagraża, miałaby prawo veta i uznania jego
działań za niezgodne z konstytucją. Teoria ta, zastosowana do rządu sta-
nowego, zakładała prawo do unieważnienia prawa federalnego czy też
rządzenie w obrębie stanowej jurysdykcji.
Teoretycznie, następujący po tym system konstytucyjny gwarantowałby,
że rząd federalny kontroluje każde stanowe naruszenie indywidualnych praw,
poszczególne stany zaś sprawdzają nadużycia władzy federalnej względem
jednostki. Jednakże, podczas gdy ograniczenia byłyby niewątpliwie bardziej

33
John C. Calhoun, A Disquisition on Government (New York: Liberal Arts Press, 1953),
s. 25-27. Także por. Murray N. Rothbard, „Conservatism and Freedom: A Libertarian
Comment”, Modern Age (Spring, 1961), s. 219.
34
J. Allen Smith, The Growth and Decadence of Constitutional Government (New York:
Henry holt, 1930), s. 88. Smith dodaje:
oczywiste było, że gdy zabezpieczenia Konstytucji zostały zaprojektowane tak, by ogra-
niczać uprawnienia organów rządowych, można je skutecznie zneutralizować, jeśli ich
interpretację i egzekwowanie pozostawiono tym, których miały ograniczać. Oczywiście,
zdrowy rozsądek wymagał, żeby żaden organ rządowy nie był zdolny do wyznaczania
swoich własnych uprawnień.
Oczywiście, zdrowy rozsądek oraz „cuda” dyktują całkiem odmienne wizje rządu (s. 87).

46
III ANATOMIA PAOSTWA

efektywne niż obecnie, w rozwiązaniu Calhouna nadal istniałoby wiele


trudności i problemów. Jeśli rzeczywiście interes podrzędny powinien mieć
prawo veta względem dotyczących go spraw, to dlaczego zatrzymujemy się
na poziomie stanów? Dlaczego nie nadamy prawa veta także hrabstwom,
miastom, wioskom? Co więcej, interesy nie są jedynie grupowe, ale także
i zawodowe, społeczne etc. Co z piekarzami, taksówkarzami czy jakimi-
kolwiek innymi zawodami? Czy nie oni powinni mieć prawo veta względem
spraw dotyczących swojego własnego życia? Przywodzi nas to do ważnego
punktu, w którym teoria neutralizacji więzi swoją kontrolą same agencje
rządowe. Nie zapominajmy, że rządy stanowy i federalny i podległe im
gałęzie nadal są stanami, nadal kierują się własnymi, stanowymi interesami
bardziej niż interesami prywatnych obywateli. Jak można uchronić system
Calhouna przed działaniem wstecz, przed stanami tyranizującymi swoich
obywateli i tylko vetującymi rząd federalny, gdy ten próbuje interweniować,
by tę stanową tyranię zakończyć? Albo przed stanami wyrażającymi zgodę na
tyranię federalną? Co mogłoby zapobiec formowaniu między rządem
federalnym a stanowym obustronnie korzystnych przymierzy dla wspólnego
wyzysku obywateli? I gdyby nawet prywatnym grupom zawodowym
powierzyć część „funkcjonalnej” reprezentacji w rządzie, jak zapobiec
wykorzystywaniu przez nich Państwa w celu uzyskania dla siebie subsydiów
czy innych specjalnych przywilejów czy też narzucaniu przez nich przy-
musowych karteli na innych obywateli?
W skrócie, Calhoun nie popycha swojej przełomowej teorii zejścia
wystarczająco daleko: sam nie sprowadza jej do jednostki. Jeśli zaś chronione
mają być właśnie prawa jednostki, niezmienna teoria współtowarzyszenia
implikuje prawo veta dla każdej jednostki; jest to swego rodzaju „doktryna
jednomyślności”. Gdy Calhoun napisał o tym, że nie powinno „być możliwe
wprawienie i utrzymanie [rządu] przy działaniu bez towarzyszącej zgodności
wszystkich”, implikował, prawdopodobnie nieświadomie, taki właśnie wnio-
sek35. Jednak te spekulacje powodują, że odbiegamy od przedmiotu naszych
rozważań, gdyż na końcu tej ścieżki leżą systemy polityczne, które naprawdę
ciężko określić mianem „Państw”36. Przede wszystkim, tak samo jak prawo
do unieważnienia dla stanu zakłada logicznie także jego prawo do secesji, tak

35
Calhoun, A Disquisition on Government, s. 20-21.
36
W ostatnich latach zasada jednomyślności doświadczyła wysoce rozcieńczonego
wskrzeszenia, szczególnie w pismach profesora Jamesa Buchanana. Jednakże zaszczepianie
zasady jednomyślności do obecnej sytuacji i stosowanie jej jedynie do zmian status quo, nie
zaś do istniejących praw, może zaowocować tylko kolejną transformacją koncepcji
ograniczania w pieczęć prawomocności Państwa. Jeśli zasada jednomyślności byłaby
stosowana tylko do zmian w prawie i ustawach, cała różnica polega na naturze inicjującego
„punktu wyjścia”. Porównaj James Buchanan i Gordon Tullock, The Calculus of Consent
(Ann Arbor: University of Michigan Press, 1962).

47
III ANATOMIA PAOSTWA

też prawo indywidualnego unieważnienia implikowałoby prawo do wszelkiej


indywidualnej „secesji” wobec Państwa, któremu się podlega37.
Tak więc Państwo niezmiennie pokazało uderzający talent do rozszerzania
swoich możliwości ponad wszelkie ograniczenia, które mogą być nań narzu-
cone. Odkąd Państwo żyje wyłącznie z przymusowej konfiskaty prywatnego
kapitału, odkąd jego ekspansja koniecznie zakłada coraz dalsze naruszanie
praw osób prywatnych i prywatnych przedsiębiorstw, musimy założyć, że
Państwo jest gruntownie i niezmiennie antykapitalistyczne. W pewnym
sensie nasza pozycja jest odwróceniem Marksowskiego powiedzenia, że
Państwo jest „komitetem wykonawczym” klasy rządzącej w dzisiejszych
czasach, przypuszczalnie kapitalistów. Zamiast tego, Państwo ‒ organizacja
sposobów politycznych ‒ konstytuuje, a także jest źródłem „klasy panującej”
(czy raczej ‒ kasty rządzącej) i stoi w trwałej opozycji do prawdziwie
prywatnego kapitału. Możemy zatem powiedzieć za de Jouvenelem:
Tylko ci, którzy znają tylko czasy, w których żyją, którzy
pozostają w całkowitej ciemnocie i niewiedzy o sposobach
zachowania się Siły przez tysiące lat, uznaliby owe prze-
obrażenia [nacjonalizację, podatek dochodowy, etc.] za
owoce określonego zestawu idei. De facto są oni regularną
manifestacją Siły i nie różnią się zbytnio w swej naturze od
Henryka VIII konfiskującego klasztory. Działa tu ta sama
zasada; głód władzy, żądza bogactw; i we wszystkich tych
operacjach przedstawiane są takie same charakterystyki,
włączając gwałtowny przyrost dzielących się łupami. Czy
byłby to socjalista czy nie, Siła zawsze musi być w stanie
wojny z kapitalistycznymi autorytetami i ograbiać kapita-
listów z nagromadzonych przez nich dóbr; czyniąc tak,
ulega po prostu prawom swojej natury.38

Czego obawia się państwo


Tym, czego Państwo najbardziej się obawia, jest przede wszystkim
jakiekolwiek fundamentalne zagrożenie jego własnych mocy i jego istnienia.
Śmierć Państwa przyjść może na dwa podstawowe sposoby: (a) poprzez atak
ze strony innego Państwa lub (b) przewrót dokonany przez podda-
nych ‒ w skrócie, na drodze wojny lub rewolucji. Wojna i rewolucja, jako
dwa podstawowe zagrożenia, niezmiennie wzmagają we władających

37
Porównaj Herbert Spencer, „The Right to Ignore the State”, [w:] Social Statics (New York:
D. Appleton, 1890), s. 229-39.
38
De Jouvenel, On Power, s. 171.

48
III ANATOMIA PAOSTWA

Państwem jak najwyższe starania i wprowadzenie ostrzejszej propagandy


wśród społeczności. Jak stwierdzono powyżej, należy użyć wszelkich sposo-
bów, by do obrony Państwa zmobilizować ludzi święcie przekonanych, że
walcząc w rzeczywistości bronią oni siebie. Fasadowość tej idei przejawia się
szczególnie wyraźnie, gdy powołani do broni zostają ci, którzy odmówili
„bronić się”, ale którzy zostają zatem zmuszeni, by dołączyć do armii
Państwa: nie trzeba dodawać, że nie przysługuje im żadna „obrona” wobec
tego aktu „ich własnego” Państwa.
Podczas wojny Państwo wraz ze swą siłą staje na granicy ostateczności
i wtedy właśnie, pod hasłami „obrony” i „stanu wyjątkowego”, potrafi wy-
musić zgodę na taką formę tyranii, której społeczeństwo otwarcie stawiałoby
opór w czasie pokoju. Tym samym, wojna zapewnia Państwu wiele korzyści
i de facto każda nowoczesna wojna przyniosła walczącym legalizację wciąż
rosnących obciążeń nakładanych na społeczeństwo przez Państwo. Co wię-
cej, wojna stwarza Państwu kuszące możliwości zagrabienia tych ziem, na
których egzekwować może ono swoją wyłączność przemocą. Radolf Bourne,
miał całkowitą rację, pisząc: „wojna jest zdrowiem Państwa”, ale z drugiej
strony ‒ dla każdego Państwa wojna oznaczać może albo zdrowie, albo
śmiertelną ranę39.
Możemy przetestować hipotezę, że Państwo bardziej jest zainteresowane
ochroną siebie niż swoich poddanych, zadając proste pytanie: przestępstwa
jakiej kategorii Państwo ściga i karze najczęściej ‒ czy godzące w prywat-
nych obywateli, czy też godzące w Państwo? Najcięższymi zbrodniami w ko-
deksie Państwa nie są naruszenia prywatnej własności czy osoby, lecz niemal
zawsze są to zagrożenia jego własnej wartości, jak zdrada, dezercja na stronę
przeciwnika, odmowa zaciągnięcia się, spiskowanie, konspiracja, zamachy
stanu czy przestępstwa gospodarcze wymierzone w Państwo, jak podrabianie
pieniędzy czy unikanie podatku dochodowego. Porównać też można stopień
zaangażowania Państwa w pozwanie człowieka, który zabił policjanta, z u-
wagą, jaką Państwo poświęca morderstwu zwykłego obywatela. Teraz, co
ciekawe, Państwo otwarcie zaznaczyło nadrzędność swojego prawa do obro-

39
Zobaczyliśmy, że kluczowe dla Państwa jest wsparcie ze strony intelektualistów, a to
zakłada wsparcie przeciwko dwóm dotkliwym groźbom z ich strony. Tak więc, o roli
amerykańskich intelektualistów w przyłączeniu się Ameryki do I wojny światowej, zobacz
Randolph Bourne, „The War and the Intellectuals”, [w:] The History of a Literary Radical
and Other Papers (New York: S.A. Russell, 1956) s. 205-222. Jak twierdzi Bourne,
zwyczajny udział intelektualistów w uzyskiwaniu wsparcia dla działań Państwa polega na
odpowiednim ukierunkowaniu każdej dyskusji w obrębie granic podstawowego programu
Państwa oraz na osłabieniu każdej fundamentalnej czy totalnej krytyki dotyczącej owych
ram.

49
III ANATOMIA PAOSTWA

ny przeciwko publicznym strajkom garstki ludzi uznanych za niezgodne z je-


go uznawanym raison d’etre40.

Jak państwa odnoszą się do siebie


Odkąd terytorium ziemskie podzielone zostało pomiędzy różne Państwa,
relacje między-Państwowe muszą zajmować sporą część czasu i energii
każdego z nich. Naturalną tendencją Państwa jest rozszerzać swoją potęgę,
zewnętrznie ekspansja taka następuje poprzez zdobywanie nowych teryto-
riów. Każda taka ekspansja powoduje jednak trwały konflikt interesów
pomiędzy różnymi grupami władców, chyba że dana ziemia nie jest
zamieszkana i nie podlega żadnemu Państwu. Tylko jedna grupa władców
może uzyskać monopol na władanie nad danym terytorium w danym czasie:
całkowita władza Państwa X nad pewnym obszarem może zostać przejęta
jedynie poprzez wyłączenie Państwa Y. Wojna, chociaż ryzykowna, pozosta-
nie zawsze stałą tendencją Państw, przerywaną jedynie okresami pokoju pod-
czas zmian sprzymierzeńców i sojuszy między Państwami.
Zobaczyliśmy, że „wewnętrzne” czy „domowe” próby ograniczenia Pań-
stwa od siedemnastego wieku aż do dziewiętnastego, osiągnęły swoją najbar-
dziej szanowaną formę w postaci konstytucji. Jej „zewnętrznym” czy „zagra-
nicznym” odpowiednikiem stało się rozwinięcie „prawa międzynarodowe-
go”, szczególnie takich jego działów jak „prawo wojny” i „prawo neutral-
ności”41. Części prawa międzynarodowego były w swych początkach
prawem czysto prywatnym, wyrastały z potrzeby ogółu kupców i handlarzy,
by chronić ich własność i rozstrzygać spory. Przykładami są tu prawo
admiralne i prawo kupieckie. Ale nawet rządowe prawa pojawiały się dobro-
wolnie i nie były narzucane przez żadne międzynarodowe super-Państwo.

40
Jak ujmuje to Mencken w swoim wyjątkowym stylu:
Ten gang („wyzyskiwacze tworzący rząd”) jest niemal bezkarny. Jego
najgorsze wymuszenia, nawet gdy są szkodliwe dla prywatnego zysku,
nie podlegają żadnej karze w naszym prawie. Od pierwszych dni
Republiki, mniej niż kilka tuzinów jego członków zostało oskarżo-
nych, a jedynie kilku ciężkich przestępców wsadzono do więzienia.
Liczba ludzi siedzących w Atlancie i Leavenworth, by sprzeciwiać się
nadużyciom rządu, jest po dziesięciokroć tak wielka jak liczba
urzędników rządowych zajmująca się uciskaniem podatników dla swojej
własnej korzyści. (Mencken, A Mencken Chrestomathy, s. 147-148).
Dla żywego i zajmującego opisu braku ochrony jednostki przed ingerencją w jej wolność
przez jej „protektorów”, zobacz: H. L. Mencken, „The Nature of Liberty”, [w:] Prejudices:
A Selection (New York: Vintage Books, 1958), s. 138-143.
41
To powinno zostać odróżnione od współczesnego prawa międzynarodowego, z jego
akcentem kładzionym na maksymalizowanie wymiaru wojny poprzez takie koncepcje, jak
„bezpieczeństwo zbiorowe”.

50
III ANATOMIA PAOSTWA

Podmiotem „prawa wojny” było ograniczenie działania między-Państwowej


destrukcji do samego aparatu państwowego, aby oszczędzić niewinnych „cy-
wilów” od rzezi i zniszczeń wojennych. Celem rozwinięcia praw neutralności
było oszczędzenie prywatnej cywilnej międzynarodowej gospodarki, nawet
zakładającej stosunki z „wrogimi” krajami, od przejęcia przez jedną z wal-
czących grup. Nadrzędnym celem było ograniczenie wymiarów każdej woj.-
ny, szczególnie zaś ograniczenie jej niszczycielskiego wpływu na prywatnych
obywateli krajów neutralnych, a nawet i walczących.
Prawnik F.J.P. Veale uroczo opisuje taki właśnie „cywilizowany dobro-
byt”, który kwitł w piętnastowiecznej Italii:
bogaci mieszczanie i kupcy średniowiecznej Italii byli zbyt
zajęci robieniem pieniędzy i korzystaniem z życia, by samo-
dzielnie unieść niedole i niebezpieczeństwa wynikające
z bycia żołnierzem. Zaczęli więc praktykować zatrudnianie
najmitów, którzy za nich walczyli, a potem, jako że byli
obrotnym, sprytnym ludem, zwalniali najmitów natychmiast
po tym jak odbyli służbę i byli niepotrzebni. Wojny były
zatem toczone przez armie wynajęte na poszczególne
kampanie […] Po raz pierwszy służba wojskowa stała się
rozsądną i stosunkowo niegroźną profesją. W tym czasie
generałowie wykonywali przeciwko sobie różne manewry,
często z niesamowitą zdolnością, ale kiedy jeden z nich
wygrał bitwę, jego przeciwnik albo wycofywał się, albo
poddawał. Było powszechnie uznawaną zasadą, że miasto
plądrowano tylko wtedy, gdy stawiało opór: immunitet był
zawsze osiągalny po zapłaceniu okupu. Naturalną kon-
sekwencją było, że żadne miasto nigdy oporu nie stawiało,
i oczywiste, że żaden rząd nie był na tyle silny, by obronić
mieszkańców, poddawał się więc, gwarantując ich lojal-
ność. Cywile nie mieli się czego obawiać, gdyż wojna była
sprawą wyłącznie zawodowych żołnierzy.42

42
F. J. P. Veale, Advance to Barbarism (Appleton, Wis.: C. C. Nelson, 1953), s. 63.
Podobnie, profesor Nef pisze o Wojnie Don Carlosa, prowadzonej we Włoszech przez Fran-
cję, Hiszpanię i Sardynię przeciwko Austrii i osiemnastym wieku:
na przedmieściach Mediolanu przez sprzymierzonych i kilka tygodni później w Parmie […]
walczące armie spotkały się w zagorzałej bitwie poza miastem. W żadnym miejscu miesz-
kańcy nie sympatyzowali z żadną ze stron. Obawiali się jedynie, że oddziały którejś armii
wkroczą za bramy i zaczną plądrować. Obawy okazały się bezpodstawne. W Parmie
mieszkańcy pobiegli na mury, by obserwować bitwę na otwartym polu. (John U. Nef, War
and Human Progress [Cambridge, Mass.: Harvard University Press, 1950], s. 158. Porównaj
także Hoffman Nickerson, Can We Limit War? [New York: Frederick A. Stoke, 1934]).

51
III ANATOMIA PAOSTWA

Niemal całkowite wyłączenie prywatnych obywateli z wojen Państwa


w osiemnastowiecznej Europie podkreśla także Nef:
Nawet komunikacja pocztowa nie była na długo skutecznie
ograniczana podczas wojny. Listy krążyły nieocenzuro-
wane, z wolnością zadziwiającą dwudziestowieczny umysł
[…] Poddani dwóch walczących narodów rozmawiali ze
sobą, gdy się spotkali, a gdy nie mogli się spotkać, pisali do
siebie, i to nie jak wrogowie, ale przyjaciele. Przekracza
współczesne wyobrażenia, że poddani danego wrogiego
państwa tylko częściowo podlegali wojennym aktom swoich
władców. Co więcej, walczący władcy nie mieli także odpo-
wiednio solidnych środków, by powstrzymać komunikację
między swoimi poddanymi a poddanymi wroga. Stare,
inkwizycyjne praktyki szpiegostwa połączone z religijną
czcią i wiarą, zanikały, a żadne porównywalne śledztwo
związane z polityczną czy ekonomiczną komunikacją nie
było nawet brane pod uwagę. Paszporty pierwotnie wy-
dawano z myślą o zapewnieniu bezpiecznego przejścia
w czasie wojny. Przez prawie cały osiemnasty wiek bardzo
rzadko zdarzało się, by Europejczycy porzucili swoje zagra-
niczne podróże do krajów, z którymi ich państwo właśnie
toczyło wojnę.43 Handel zaś coraz częściej uznawany był za
korzystny dla obu stron; osiemnastowieczne kampanie wo-
jenne także zapewniały sobie bufor w postaci rozsądnej
przestrzeni komunikacyjnej przeznaczonej na „handel
z wrogiem”.44
Nie trzeba rozprawiać nad tym, jak bardzo Państwa przekroczyły granice
i zasady cywilizowanych kampanii wojennych w tym wieku. W nowoczesnej
erze wojny totalnej, połączonej z technologią prowadzącą do totalnej destruk-
cji, idea utrzymania wojny jedynie w granicach aparatu Państwowego wydaje
się nawet bardziej osobliwa i przestarzała niż oryginalna wersja Konstytucji
Stanów Zjednoczonych.
Gdy Państwa nie są w stanie wojny, porozumienia są często konieczne, by
zminimalizować tarcia. Doktryna, która zdobyła niezwykle szeroką akcepta-
cję, to rzekoma „świętość umów”. Koncepcja ta traktowana jest jako odpo-
wiednik „świętości kontraktu”. Jednakże umowa i oryginalny kontrakt nie

43
Nef, War and Human Progress, s. 162.
44
Ibid., s. 161. O popieraniu handlu z wrogiem przez przywódców Rewolucji Amerykańskiej
zobacz Joseph Dorfman, The Economic Mind in American Civilization (New York: Viking
Press, 1946), vol. 1, s. 210-211.

52
III ANATOMIA PAOSTWA

mają ze sobą nic wspólnego. Transakcje kontraktowe, precyzując, odnoszą


się do własności prywatnej. Jeśli rząd, w żadnym konkretnym sensie, nie
„posiada” swojej przestrzeni terytorialnej, wszelkie porozumienia, jakie za-
wiera, nie nadają nikomu praw do własności. Jeśli na przykład pan Jones
sprzedaje albo daruje swoją ziemię panu Smithowi, dziedzic Jonesa nie może
być spadkobiercą dziedzica Smitha i twierdzić, że ziemia jemu pełnoprawnie
się należy. Tytuł własności został już przeniesiony. Kontrakt starego Jonesa
jest automatycznie wiążący dla młodego Jonesa, ponieważ ten poprzedni już
przeniósł własność; zatem młody Jones nie ma żadnych praw do własności.
Może się on tylko domagać tego, co odziedziczył od starego Jonesa, a stary
Jones może zapisać w testamencie jedynie to, co nadal posiada. Jeżeli jednak,
pewnego dnia, rząd, powiedzmy, Rurytanii, zostaje zmuszony czy wręcz
przekupiony przez rząd Waldavii, żeby oddać część swojego terytorium, jest
absurdem twierdzić, że rządy lub mieszkańcy obu krajów są na zawsze
pozbawieni prawa domagania się zjednoczenia Rurytanii na podsta-wie
świętości umowy. Ani ludzie, ani ziemie północno-zachodniej Rurytanii nie
podlegają któremukolwiek z rządów. Jako następstwo, jeden rząd z pew-
nością nie może związać martwą ręką przeszłości następującego po nim
rządu poprzez umowę. Rewolucyjny rząd, który obalił króla Rurytanii, rów-
nież ciężko byłoby pociągnąć do odpowiedzialności za królewskie działania
czy długi, ponieważ rząd, w przeciwieństwie do dziecka, nie jest prawdzi-
wym „dziedzicem” własności swojego poprzednika.

Historia jako wyścig między siłą państwa a siłą społeczną


Tak jak dwiema podstawowymi i wykluczającymi się wzajemnie relacjami
międzyludzkimi są pokojowa kooperacja i przymusowe wyzyskiwanie,
produkcja i grabież, tak też historia ludzkości, szczególnie zaś historia
gospodarcza, mogą być rozpatrywane jako rywalizacja między tymi dwiema
zasadami. Z jednej strony, jest to twórcza produktywność, pokojowa
wymiana i współpraca; z drugiej strony ‒ przymusowe rozkazy i grabież
w stosunku do społecznych relacji. Albert Jay Nock szczęśliwie określił te
rywalizujące siły jako „społeczną” i „Państwową”45. Siła społeczna jest siłą
człowieka nad naturą, jego zdolnością do kooperatywnego przekształcania
dóbr naturalnych i opanowaniu praw natury dla korzyści wszystkich uczestni-
czących w procesie jednostek. Siła społeczna to władza nad naturą, osiąganie
standardów życiowych na drodze wzajemnej wymiany. Siła Państwowa, jak

45
O koncepcji siły Państwa i siły społecznej, zobacz Albert J. Nock, Our Enemy the State
(Caldwell, Idaho: Caxton Printers, 1946). Zobacz także Nock, Memoirs of Superfluous Man
(New York: Harpers, 1943) oraz Frank Chodorov, The Rise and Fall of Society (New York:
Devin-Adair, 1959).

53
III ANATOMIA PAOSTWA

widzieliśmy, to przymusowe i pasożytnicze zawładnięcie tą produkcją ‒


wyciskanie soków z owoców społecznej pracy dla korzyści nieproduktyw-
nych (a właściwie anty-produktywnych) rządzących. Podczas gdy siła spo-
łeczna jest władzą nad naturą, siła Państwowa jest władzą nad ludźmi. Na
przestrzeni dziejów, produktywne i twórcze siły człowieka za każdym razem
poszukiwały nowych dróg przekształcania natury z korzyścią dla ludzkości.
Były to czasy, gdy siła społeczna tryskała naprzeciw siły Państwa i gdy
stopień ingerowania w sprawy społeczeństwa był znacznie mniejszy. Ale
zawsze, z mniejszym lub większym opóźnieniem, Państwo posuwało się
o krok dalej, by ponownie osłabić i skonfiskować siłę społeczną46. Jeśli
stulecia od siedemnastego do dziewiętnastego były dla wielu krajów
Zachodu, czasem eskalacji siły społecznej, w wyniku czego wzrastały także
wolność, pokój i materialny dobrobyt, wiek dwudziesty był przede wszyst-
kim czasem, gdy siły Państwa nadrabiały swoje zaległości ‒ z konsekwentny-
mi zwrotami w stronę niewolnictwa, wojen i zniszczenia47.
W tym stuleciu rasa ludzka ponownie stawia czoła gorzkim i okrutnym
rządom Państwa ‒ Państwa uzbrojonego teraz w owoce twórczych sił czło-
wieka, zagarnięte i przerobione na jego własne potrzeby. Podczas ostatnich
kilku stuleci ludzie próbowali nałożyć na Państwo ograniczenia konsty-
tucyjne i inne, tylko po to, by przekonać się, że się nie powiodły, tak jak
i wszelkie inne próby. Ze wszystkich licznych postaci, które rząd przybierał
przez stulecia, ze wszystkich pomysłów i instytucji, które były wypróbo-
wywane, żadna nie okazała się na tyle efektywna, by kontrolować Państwo.
Problem Państwa ewidentnie pozostaje tak daleki od rozwiązania, jak
zawsze. Być może nowe ścieżki dociekań muszą zostać przetarte, jeśli
kiedykolwiek szczęśliwe, ostateczne rozwiązanie problemu Państwa w ogóle
będzie zakończone48.

46
Pomiędzy procesami ekspansji czy zawierania układów, Państwo zawsze upewnia się, że
pozyska i utrzyma określone, kluczowe „dowódcze pozycje” w ekonomii i społeczeństwie.
Wśród tych pozycji są: wyłączność na używanie przemocy, wyłączność na rozstrzygającą
władzę sądową, kanały komunikacyjne i transportowe (poczty, drogi, rzeki, szlaki
powietrzne), dostarczanie wody wschodnim despotyzmom i edukacja ‒ moderowanie opinii
swoich przyszłych obywateli. We współczesnej gospodarce pieniądze są czynnikiem
najważniejszym.
47
Te pasożytnicze procesy „nadrabiania” były niemal otwarcie proklamowane przez Karola
Marksa, który uważał, że socjalizm musi zostać osadzony na zagrabionym kapitale
nagromadzonym uprzednio podczas kapitalizmu.
48
Oczywiście nieodzownym składnikiem takiego rozwiązania musiałoby być odcięcie się od
przymierza intelektualistów i Państwa poprzez tworzenie ośrodków intelektualnych dociekań
i edukacji, które byłyby niezależne od siły Państwa. Christopher Dawson zaznacza, że
potężne intelektualne poruszenie w epoce renesansu i oświecenia zostało osiągnięte poprzez
pracę poza, a czasami w opozycji do uznanych uniwersytetów. Te akademie nowej myśli

54
III ANATOMIA PAOSTWA

zostały założone przez niezależnych patronów. Zob. Christopher Dawson, The Crisis of
Western Education (New York: Sheed and Ward, 1961).

55
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

IV
WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY
WILHELM RÖPKE

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Justyna Szumiło

Większość z nas, a wszyscy z nas w większości przypadków, ma do czy-


nienia z gospodarką rynkową jako określonym rodzajem ładu gospodarczego,
„techniką gospodarczą”, a nie zaś „techniką” socjalistyczną. W przypadku te-
go poglądu ważne jest, aby nazywać jego zasadę konstrukcyjną „mechaniz-
mem cenowym”. Poruszamy się tutaj w świecie cen, rynków, podaży i popy-
tu, konkurencji, wskaźników płac, stóp procentowych, kursów walutowych
i temu podobnych.
Jest to oczywiście słuszne ‒ w pewnym stopniu. Istnieje jednak spore
ryzyko pominięcia istotnego faktu: gospodarka rynkowa jako ład gospodar-
czy musi być powiązana z pewną strukturą społeczną oraz z odpowiednim jej
klimatem umysłowym.
W wyniku sukcesu gospodarki rynkowej wszędzie tam, gdzie w naszych
czasach ją przywrócono ‒ szczególnie w zachodnich Niemczech ‒ powstała,
nawet w niektórych kręgach socjalistycznych, tendencja do interpretowania
gospodarki rynkowej jako technicznego mechanizmu, który można wbudo-
wać w społeczeństwo będące, pod każdym innym względem, społeczeń-
stwem socjalistycznym.
Gospodarka rynkowa staje się wówczas częścią kompleksowego systemu
społecznego i politycznego, który w założeniu stanowi potężną i wysoce
scentralizowaną machinę. W tym sensie sektor gospodarki rynkowej istniał
od zawsze także w systemie sowieckim, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę,
że ten sektor to jedynie gadżet, urządzenie techniczne, a nie zaś żywy orga-
nizm. Dlaczego? Ponieważ gospodarka rynkowa jako dziedzina wolności,

56
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

spontaniczności i swobodnej koordynacji nie może się dobrze rozwijać


w systemie społecznym, który stanowi tego przeciwieństwo.
Prowadzi to do pierwszego z moich głównych twierdzeń: gospodarka
rynkowa opiera się nie na jednym, ale na dwóch zasadniczych filarach.
Obejmuje nie tylko swobodę ustalania cen i konkurencji (której zalety są
obecnie niechętnie uznawane przez nowych socjalistycznych ekspertów ds.
gospodarki rynkowej), ale opiera się także w równym stopniu na instytucji
własności prywatnej. Taka własność musi być rzeczywista. Musi obejmować
wszelkie prawa swobodnego dysponowania, bez których ‒ jak wcześniej
w narodowosocjalistycznych Niemczech i obecnie w Norwegii ‒ staje się
bez-użytecznym narzędziem prawnym. Należy do nich dodać także prawo do
za-pisywania własności w spadku.
Własność w wolnym społeczeństwie pełni podwójną funkcję. Nie znaczy
to jedynie, że indywidualna sfera decyzji i odpowiedzialności jest ‒ jak się
uczyliśmy jako prawnicy ‒ odgraniczona od innych jednostek, ale oznacza to
także, że własność chroni sferę indywidualną przed rządem i jego stałym
dążeniem do wszechmocy. Stanowi ona zarówno poziomą, jak i pionową
granicę. To właśnie ze względu na tę podwójną funkcję własność należy
rozumieć jako warunek konieczny wolności.
Ciekawe i zasmucające jest to, w jakim stopniu przeciętny typ socjalisty
jest ślepy na gospodarcze, moralne i socjologiczne funkcje własności,
a w szczególności na tę konkretną filozofię społeczną, w której własność mu-
si być zakorzeniona. W naszych czasach socjalizm poczynił wielki postęp
w tej tendencji do ignorowania znaczenia własności. Można to zaobserwo-
wać nawet we współczesnej dyskusji o problemach związanych z przedsię-
biorstwem i zarządzaniem, co czasem sprawia wrażenie, że właściciel
własności to „zapomniany człowiek” naszych czasów.

Rola własności prywatnej


Intelektualne konstrukcje „socjalizmu rynkowego” stanowią dobry przy-
kład tego, jak na skutek pominięcia funkcji własności prywatnej powstają
największe mity. Owe mity można zauważyć już na poziomie zwykłej
analizy gospodarczej. Jednak pragnę zasugerować, że to, co się tak naprawdę
liczy, to cały klimat społeczny oraz forma i nawyki planowania życia.
Istnieje określona ideologia „lewicowa”, zainspirowana nadmiernym
racjonalizmem społecznym, która stanowi przeciwieństwo konserwatywnej
ideologii „prawicowej”, respektującej pewne rzeczy, których nie można
dotknąć, zważyć lub zmierzyć, ale które mają najwyższe znaczenie. Praw-
dziwą rolę własności można zrozumieć tylko wtedy, kiedy zaczniemy po-

57
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

strzegać ją jako jeden z najważniejszych przykładów czegoś o znacznie szer-


szym znaczeniu.
Ilustruje to fakt, że gospodarka rynkowa jest formą ładu gospodarczego
powiązaną z pewnym światopoglądem i modelem społeczno-moralnym,
który ‒ z braku właściwego terminu angielskiego lub francuskiego ‒ możemy
nazywać buergerliche (mieszczańskim ‒ przyp. red.) w szerokim tego nie-
mieckiego słowa znaczeniu. Jest on w znacznym stopniu pozbawiony
pogardliwych konotacji, które wiążą się z przymiotnikiem „burżuazyjny”.
Tę mieszczańskość należy otwarcie uznać za podstawę gospodarki. Tym
bardziej, że wiek marksistowskiej propagandy i intelektualnego romantyzmu
odniósł zadziwiający i niepokojący sukces w rozpowszechnianiu parodii tej
idei. W rzeczywistości gospodarka rynkowa może się dobrze rozwijać
jedynie jako część i otoczona mieszczańskim ładem społecznym.
Gospodarka rynkowa może istnieć wyłącznie w społeczeństwie, w którym
szanuje się pewne podstawowe rzeczy mające wpływ na całe życie społecz-
ności. Są nimi odpowiedzialność indywidualna, szacunek do pewnych nieza-
przeczalnych norm, uczciwe i poważne zmagania jednostki, aby iść naprzód
i rozwijać swoje zdolności, niezależność związana z własnością, odpowie-
działne planowanie życia własnego oraz swojej rodziny, oszczędność, przed-
siębiorczość, podejmowanie dobrze przemyślanego ryzyka, poczucie facho-
wości, właściwy związek z naturą i społecznością, poczucie kontynuacji
i tradycji, odwaga do samodzielnego stawienia czoła wyzwaniom życia oraz
poczucie naturalnego porządku rzeczy.
Tych, którzy uważają, że to wszystko jest godne pogardy i zalatuje ciasno-
tą umysłową i „reakcją”, należy poprosić o przedstawienie swojej własnej
skali wartości oraz o powiedzenie nam, jakich wartości chcą bronić przed
komunizmem bez zapożyczania tych idei.
To jedynie kolejny sposób powiedzenia, że gospodarka rynkowa zakłada
społeczeństwo, które stanowi przeciwieństwo społeczeństwa „sproletaryzo-
wanego” i społeczeństwa masowego ‒ z jego brakiem stałej i koniecznie
hierarchicznej struktury oraz z odpowiadającym mu poczuciem wykorze-
nienia. Niezależność, własność, indywidualne rezerwy, naturalne zakorze-
nienia życia, oszczędność, odpowiedzialność, rozsądne planowanie życia ‒
wszystko to jest obce takiemu społeczeństwu. Niszczy ono te cechy ‒ a przy-
najmniej do tego stopnia, że przestają one nadawać społeczeństwu ton.
Jednak musimy zdać sobie sprawę z tego, że to są właśnie warunki trwałego
i wolnego społeczeństwa.
Nadszedł moment, aby jasno zrozumieć, że jest to prawdziwy punkt
zwrotny w filozofii społecznej. Następuje tutaj ostateczne rozdzielenie się

58
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

dróg i nie ma możliwości obejścia faktu, że te idee i wzory życia, które w tej
dziedzinie są ze sobą rozbieżne, decydują o losie społeczeństwa oraz tego, że
są one nie do pogodzenia.
Kiedy już to przyznamy, musimy być gotowi zrozumieć jej znaczenie
w każdej dziedzinie oraz wyciągnąć odpowiednie wnioski. Zadziwiające jest
to, jak bardzo weszliśmy już w nawyki myślenia o zasadniczo niemiesz-
czańskim (unbuergerliche) świecie. Jest to fakt, który ekonomiści także po-
winni wziąć sobie do serca, ponieważ są jednymi z najgorszych grzeszników.
Będąc oczarowanymi elegancją pewnego rodzaju analizy ‒ tak często
dyskutujemy przecież o problemach związanych z oszczędnościami i in-
westycjami, hydrauliką przepływów dochodów, atrakcyjnością szerokich
programów stabilizacji gospodarczej i bezpieczeństwa społecznego, zaletami
reklamy lub kredytów ratalnych, korzyściami z „funkcjonalnych” finansów
publicznych, rozwojem olbrzymich przedsięwzięć ‒ nawet nie zdajemy sobie
sprawy z tego, że robiąc to, zapominamy o społeczeństwie, które jest już
w dużym stopniu pozbawione opisanych przeze mnie mieszczańskich
nawyków.
Szokujące jest to, jak daleko poruszają się już nasze umysły pod
względem sproletaryzowanego, zmechanizowanego i zcentralizowanego spo-
łeczeństwa masowego. Jako że zapomnieliśmy myśleć pod kątem własności,
niemal niemożliwe stało się dla nas rozumowanie w innych kategoriach niż
dochody i wydatki oraz nakłady i wydajność. Stanowi to swoją drogą
podstawę mojej fundamentalnej i nieprzezwyciężonej nieufności wobec eko-
nomii keynesowskiej i post-keynesowskiej.
Istotnie niezwykle ważne jest to, że Keynes zyskał sławę głównie dzięki
swojej oklepanej i cynicznej uwadze, że „na dłuższą metę wszyscy jesteśmy
martwi”. Nawet większe znaczenie ma fakt, że wielu współczesnych
ekonomistów uznało to powiedzenie za szczególnie duchowe i progresywne.
Jednak nie zapominajmy, że jest to jedynie powtórzenie sloganu Ancien
régime z XVIII wieku: Apres nous le deluge. Zadajmy sobie pytanie, dla-
czego jest to tak ważne. Ponieważ obrazuje zdecydowanie niemieszczań-
skiego ducha bohemy tego współczesnego trendu w ekonomii i polityce
gospodarczej. Zdradza nowe beztroskie podejście do życia z dnia na dzień
i do czynienia ze stylu bohemy nowego hasła dla bardziej oświeconego
pokolenia.
Pochwala się zaciąganie długów, a oszczędzanie staje się zasadniczym
grzechem. Życie nad stan ‒ jednostki i państwa ‒ jest tego logicznym
następstwem. Jednak czy jest to czymś więcej poza Entbuergerlichung
(alienacją społeczną ‒ przyp. red.), wykorzenieniem, proletaryzacją i noma-

59
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

dyzacją? Czyż nie jest przeciwieństwem naszego pojęcia cywilizacji, które


pochodzi od civis i Buerger?
Życie z dnia na dzień, stosowanie kolejnych środków doraźnych,
przechwalanie się, że „pieniądze nie mają znaczenia” ‒ to wszystko stanowi
istotnie przeciwieństwo uczciwej, zdyscyplinowanej i uporządkowanej idei
oraz planu na życie. Dochód ludzi żyjących według tej dewizy mógł stać się
mieszczański, ale ich styl życia jest nadal proletariacki.

Rozwijająca się idea


Niemożliwe jest, aby w krótkim artykule omówić wpływ tych zmian na
wszystkie ważne dziedziny. Opisałem to pod względem własności prywatnej.
Bardzo niepokojące jest to, jak ta idea coraz bardziej przenika do polityki
gospodarczej i społecznej naszych czasów. Istotnym przykładem jest
Mitbestimmungsrecht (współdecydowanie ‒ prawo pracowników i przedsta-
wicieli związków zawodowych do uczestniczenia w zarządzaniu przedsię-
biorstwami przemysłowymi i tym samym do przejęcia niektórych funkcji
właścicielskich) w zachodnich Niemczech.
Przedstawię przykład: dyrektor dużej elektrowni w Niemczech opowie-
dział mi, jak głupio poczuł się kilka dni temu, kiedy podczas negocjacji
płacowych z przedstawicielami związków zawodowych miał do czynienia
z tymi samymi ludźmi, którzy siedzą koło niego na spotkaniach członków za-
rządu elektrowni. Dodał, że struktura przedsiębiorstw w zachodnich Niem-
czech coraz bardziej zbliża się do struktury, którą wydawał się mieć na myśli
Tito. I dzieje się to właśnie w tym państwie, które obecnie uważa się za mo-
del skutecznego przywrócenia gospodarki wolnorynkowej!
Kolejnym przykładem tego stopniowego zaniku znaczenia własności oraz
odpowiadających jej norm, który można zaobserwować w wielu państwach,
jest łagodzenie odpowiedzialności dłużnika. Przez swobodną procedurę
prawną wiążącą się z egzekucją i upadłością w większości przypadków
sprowadza się to ‒ w imię sprawiedliwości społecznej ‒ do wywłaszczenia
wierzyciela. Nie ma właściwie potrzeby, aby w związku z tym przypominać
wywłaszczanie nieszczęsnej klasy właścicieli domów poprzez kontrolę
wysokości czynszów oraz skutki podatków progresywnych.
Zastosujmy nasze refleksje w kolejnej ważnej dziedzinie: pieniądze.
Uznajmy, że szacunek do pieniędzy jako coś nienamacalnego jest ‒ tak jak
własność ‒ podstawową częścią ładu społecznego i mentalności, która
stanowi podstawę gospodarki rynkowej.
Aby to zilustrować, chcę opowiedzieć dwie historie, które zaczerpnąłem
z historii finansowej Francji. Pod koniec 1870 r. Gambetta ‒ lider fran-

60
IV WOLNA GOSPODARKA I ŁAD SPOŁECZNY

cuskiego ruchu oporu po klęsce II Cesarstwa Francuskiego ‒ opuścił oblę-


żoną stolicę balonem i udał się do Tours, aby stworzyć nową armię republi-
kańską. Desperacko potrzebował pieniędzy i przypomniał sobie, że podziwia-
ni przez niego wcześniejsi rewolucjoniści finansowali swoje wojny poprzez
drukowanie i asygnaty. Poprosił przedstawiciela Banku Francji o wydru-
kowanie dla niego kilkuset milionów banknotów. Jednak spotkał się z kate-
goryczną odmową. W tamtych czasach takie żądanie uważano za tak
ogromne, że Gambetta nie nalegał. Jakobiński podżegacz i wszechmocny
dyktator pogodził się odmową przedstawiciela banku centralnego, który nie
zaakceptowałby nawet zagrożenia bezpieczeństwa narodowego jako powodu
do popełnienia zbrodni inflacji.
Kilka miesięcy później w Paryżu doszło do rewolucji socjalistycznej
znanej jako Komuna Paryska. Rezerwy złota i banknoty Banku Francji były
na łasce rewolucjonistów. Jednak pomimo tego że bardzo potrzebowali
pieniędzy, a pod względem politycznym byli pozbawieni skrupułów,
rewolucjoniści silnie opierali się tej pokusie. W samym środku płomieni
wojny domowej bank centralny i jego pieniądze były dla nich czymś
świętym.
Znaczenie tych dwóch historii nie umknie nikomu. Nieuprzejmie byłoby
pytać, co się stało z owym szacunkiem do pieniędzy w naszych
czasach, w tym także we Francji. Przywrócenie szacunku i odpowiedniej
dyscypliny w stosunku do pieniędzy oraz polityki kredytowej jest jednym
z najistotniejszych warunków trwałego sukcesu wszelkich naszych starań ku
przywróceniu i utrzymaniu wolnej gospodarki i ‒ co za tym idzie ‒ wolnego
społeczeństwa.

61
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

V
WSZYSTKO CO KOCHASZ,
ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI
LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR.

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Małgorzata Bałdyga

Zapewne miałeś już kiedyś takie doświadczenie. Siedzisz sobie na lunchu


w miłej restauracji lub hotelu, kelnerzy uwijają się w pośpiechu, a jedzenie
jest wyśmienite. Rozmowa toczy się miło. Dyskutujecie o wszystkim: o po-
godzie, muzyce, filmach, zdrowiu, dzieciach, newsach itd. Nagle rozmowa
przechodzi na tematy gospodarcze i wszystko się zmienia.
Jesteś osobą opanowaną, więc słuchasz, pozwalasz mówić innym, nie
przedstawiasz zalet wolnego rynku od razu. Ich uprzedzenie do działalności
handlowej widać, gdy zaczynają powtarzać niedawno zasłyszane w mediach
kłamstwa na temat rynku, że np. właściciele stacji benzynowych powodują
inflację, windując ceny i napychają sobie kieszenie naszym kosztem, lub że
hipermarkety Walmart są najgorszą rzeczą, jaka mogła spotkać społeczność.
Kiedy jednak próbujesz przedstawić drugą stronę medalu, prawdziwe
poglądy tych osób wychodzą na jaw w formie naiwnej, choć dosadnej
wypowiedzi jednego z nich: „Myślę, że tak naprawdę to w głębi serca jestem
socjalistą”, a pozostali przytakują.
Z jednej strony nie ma o czym mówić. Otaczają was dobra kapitalizmu.
Pobliski bar, do którego chodzisz na lunch, oferuje dużą różnorodność
potraw i płacisz za nie mniej, niż jakikolwiek człowiek płacił prawie w całej
historii świata ‒ czy był to król, lord, książę, czy papież. Nie dalej niż 50 lat
temu byłoby to niewyobrażalne.

62
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

Ludzkie dzieje determinuje walka o pożywienie. Obecnie nie tylko


bogaci, ale każdy człowiek żyjący w rozwiniętym kraju nie musi już o to
walczyć. Ludzie w starożytności, patrząc na taką rzeczywistość, mogliby
przypuszczać, że znajdują się w raju. Takie sceny dla człowieka średnio-
wiecza były tylko wizjami o krainie wiecznej szczęśliwości. Nawet
bogactwo i przepych pałacu wielkiego przemysłowca z końca XIX wieku,
osiągnięte wielkim trudem i zaangażowaniem dużej liczby służby, nie może
się równać z obecnym dobrobytem.
Kapitalizm pomógł nam stworzyć taką rzeczywistość. Innymi słowy,
obecną sytuację zawdzięczamy kapitałowi gromadzonemu przez wieki w rę-
kach wolnych ludzi. Dzięki niemu powstały różne innowacje w dziedzinie
gospodarki, a miliony ludzi na świecie jednocześnie konkurują i współ-
pracują ze sobą na zasadzie podziału pracy. Oszczędności, inwestycje,
podejmowane ryzyko i setki lat pracy niezliczonej liczby wolnych ludzi
sprawiło, że taka rzeczywistość mogła zaistnieć. A wszystko dzięki wyjątko-
wej zdolności społeczeństwa rozwijającego się w warunkach wolności do
osiągania przez jego członków wyznaczonych celów.
Mimo to dobrze wykształceni ludzie siedzący po drugiej stronie stołu
myślą, że sposobem na rozwiązanie problemów tego świata jest socjalizm.
Obecnie ludzie różnie definiują socjalizm i prawdopodobnie od razu będą
zaznaczać, że nie chodzi tu o system panujący w Związku Sowieckim, czy
jemu podobne ‒ tamten system nie miał nic wspólnego z socjalizmem poza
nazwą. Jeśli dziś socjalizm w ogóle coś znaczy, to zakłada on, że poprawa
życia społeczeństwa będzie możliwa w efekcie działań politycznych, które
odbiorą kapitał z rąk prywatnych i złożą go w ręce państwa. Inną tendencją
socjalizmu jest dążenie do organizacji pracy według klas, które będą miały
pewnego rodzaju wpływ na to, w jaki sposób wykorzystywana jest własność
ich pracodawcy. Socjalizm może się też przejawiać w mniej istotnych
dążeniach do zagarnięcia pensji managerów lub w bardziej skrajnych
zapędach do całkowitego zlikwidowania własności prywatnej, pieniądza, czy
też nieograniczonej ingerencji w instytucję małżeństwa.
Bez względu na specyfikę danego przypadku, socjalizm zawsze oznacza
lekceważenie decyzji jednostki na rzecz wszechogarniającego planu pań-
stwa. Pójście za tym sposobem myślenia, nie tylko położy kres wykwintnym
lunchom, ale będzie oznaczało koniec wszystkiego tego, co nazywamy
cywilizacją. Cofniemy się do prymitywnego sposobu życia, polując i zbie-
rając w świecie gdzie niewiele jest sztuki, muzyki, czasu wolnego czy
działalności charytatywnej. Żadna forma socjalizmu nie jest w stanie
zaspokoić potrzeb 6 miliardów ludzi na świecie ‒ w efekcie doszłoby do
szybkiego skurczenia się cywilizacji w sposób tak drastyczny, że przy nim
wszystkie inne ludzkie dramaty wydałyby się nieistotne. Tak rozumiany
63
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

socjalizm ma też wiele wspólnego z totalitaryzmem, ponieważ decydując się


na zniesienie własności prywatnej środków produkcji, jednocześnie godzimy
się na utratę wolności i kreatywności. Całe społeczeństwo, a właściwie to, co
z niego pozostanie, trzeba będzie zamienić na więzienie.
Krótko mówiąc, pragnienie socjalizmu jest pragnieniem wielkiego zła dla
ludzi. Gdybyśmy to naprawdę rozumieli, nikt nie ośmieliłby się popierać idei
socjalizmu w dobrym towarzystwie. Byłoby to jak stwierdzenie, że pewne
argumenty przemawiają za tym, żeby istniała malaria i tyfus i za zrzucaniem
bomb atomowych na miliony niewinnych ludzi.
Czy ci ludzie siedzący przy naszym stole naprawdę tego chcą? Oczywiś-
cie, że nie. Co więc jest nie tak? Dlaczego ci ludzie nie widzą oczywistych
rzeczy? Dlaczego funkcjonując pośród obfitości dóbr stworzonych przez
rynek, ciesząc się w każdej minucie swojego życia owocami kapitalizmu,
widzą korzyści rynku, ale wolą raczej to, co jest udowodnioną porażką?
Wszystko to wynika z niezrozumienia, a konkretnie nieumiejętności
łączenia przyczyny ze skutkiem. To jest całkowicie abstrakcyjne pojęcie.
Wiedzy o przyczynowości i skutku nie zdobywa się po prostu, rozglądając
się wokół siebie, żyjąc w jakimś społeczeństwie, czy też studiując statystyki.
Można przeglądać tomy danych, czytać tysiące traktatów historycznych,
robić wykresy światowego PKB, a prawda o przyczynie i skutku nadal może
być nieuchwytna. Można być nadal nieświadomym, że to kapitalizm
prowadzi do dobrobytu i wolności. Pojęcie socjalizmu ciągle może przedsta-
wiać się jako wybawienie.
Przenieśmy się w lata: 1989 i 1990. W tych latach, jak większość z nas
pamięta, upadł socjalizm w Europie Wschodniej. Wydarzenia tamtego czasu
zostały skonfrontowane z prawicowym przekonaniem, że są to trwałe re-
żimy, które pozostaną niezmienne, chyba że zostaną siłą cofnięte do epoki
kamienia łupanego. Zwolennicy lewicowych poglądów wierzyli nawet
w tamtych czasach, że te społeczeństwa funkcjonowały całkiem dobrze i że
w efekcie końcowym przewyższyłyby Stany Zjednoczone i Europę Zachod-
nią pod względem dobrobytu, a także w pewnym stopniu, że już wtedy były
one bogatsze.
A jednak system upadł. Nawet Mur Berliński ‒ symbol opresji i braku
wolności ‒ został zburzony właśnie przez ludzi. Wspaniale dla nich było
zobaczyć upadek socjalizmu, a równie piękny z punktu widzenia liberta-
rianizmu był upadek samego państwa. Państwo może posiadać całą władzę
i zbrojną armię, ale pozostaje mu niewiele, jeśli ludzie zdecydują, że nie
będą mu dłużej podlegać. Ostatecznie grozi mu upadek, ponieważ społe-
czeństwo nie chce już wierzyć w kolejne kłamstwa.

64
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

Co zobaczyliśmy, gdy te zamknięte społeczeństwa nagle się otworzyły?


Zobaczyliśmy zapomniany ląd: zacofaną i zniszczoną technologię, nie-
dostatek i tak paskudnej żywności, ludzi podupadłych na zdrowiu przez
fatalny stan opieki medycznej i zaniedbaną własność.
Uderzające było też to, co stało się z kulturą w czasach socjalizmu. Wiele
pokoleń zostało wychowanych w systemie zbudowanym na przemocy
i kłamstwach, nie można było opierać się na wartościach kulturowych. Takie
pojęcia jak: zaufanie, zobowiązanie, prawda, szczerość i planowanie przy-
szłości ‒ wszystkie filary kultury popularnej ‒ zostały pomieszane i wy-
paczone przez nieodłączną obecność etatyzmu.
Dlaczego odwołuję się do tego okresu, który wielu z was na pewno
pamięta? Aby stwierdzić, że większość ludzi nie widziało tego, co wy. Wy
widzieliście porażkę socjalizmu. Ja to widziałem, Rothbard widział. Poznali
to wszyscy, którzy uczyli się ekonomii ‒ podstawowych zasad dotyczących
przyczynowości i skutku w społeczeństwie.
Ideologiczna lewica jednak tego nie dostrzegła. Nagłówki socjalistycz-
nych publikacji ogłaszały śmierć niedemokratycznego stalinizmu i żywiły
nadzieję na stworzenie nowego demokratycznego socjalizmu w tych kra-
jach.
Natomiast ci, którzy nie byli zwolennikami idei socjalizmu i nie byli
wykształceni ekonomicznie, mogli postrzegać to po prostu jako zwyciężenie
wrogów polityki zagranicznej Ameryki. Wyprodukowaliśmy więcej bomb
niż oni, więc w końcu się poddali ‒ ot, tak po prostu. Możliwe, że niektórzy
widzieli to jako zwycięstwo konstytucji Stanów Zjednoczonych nad
dziwacznymi i obcymi systemami despotyzmu. Mogło to być też pojmowane
jako zwycięstwo wolności słowa nad cenzurą, czy też metody głosowania
nad zbrojnym rozwiązywaniem konfliktów.
Gdyby przeprowadzono poprawną lekcję na temat upadku, dostrzegli-
byśmy błędy wszystkich form centralnego planowania stosowanych przez
rząd. Nie mielibyśmy wątpliwości, że to wolne społeczeństwo góruje nad
tym żyjącym w warunkach przymusu. Moglibyśmy także zobaczyć, jak
krańcowo sztuczne i kruche są wszystkie systemy etatystyczne w porów-
naniu z trwałym społeczeństwem zbudowanym na swobodzie wymiany
i własności prywatnej. Jest jeszcze jedna kwestia: militaryzm zimnej wojny
przedłużył okres socjalizmu, dając złym rządom możliwość wzbudzenia
nacjonalistycznych impulsów, które odwróciły uwagę społeczeństwa od
prawdziwego problemu. To nie zimna wojna unicestwiła socjalizm, ale ra-
czej gdy już dogasała, rządy same upadły pod własnym ciężarem bardziej
wewnętrznej niż zewnętrznej presji.

65
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

Krótko mówiąc, jeśli świat wyciągnąłby wnioski z tych wydarzeń, wy-


kształcenie ekonomiczne, czy też praca Instytutu Misesa nie byłaby
potrzebna. W jednym wielkim momencie historii, spór między kapitalizmem
a centralnym planowaniem zostałby rozwiązany na zawsze.
Muszę powiedzieć, że było to dla mnie i moich znajomych szokiem, że
ten podstawowy przekaz ekonomiczny nie został dostrzeżony przez
większość ludzi. Właściwie nie miało to prawie żadnego znaczenia w poli-
tycznym spektrum. Spór między kapitalizmem a centralnym planowaniem
toczy się nadal, a w USA nawet jeszcze się wzmocnił. Socjaliści, jeśli
w ogóle doświadczyli jakiejś porażki, szybko wrócili na swoją pozycję
silniejsi niż kiedykolwiek.
Przecież już po kilku miesiącach zaczęli oni narzekać na straszną sytuację
w Europie Wschodniej, Związku Radzieckim i Chinach spowodowaną
rozpanoszeniem się kapitalizmu. Można było słyszeć głosy dezaprobaty na
temat okropnego konsumpcjonizmu w tych krajach, wykorzystywania pra-
cowników przez kapitalistów oraz coraz częstszego widoku wielkich bo-
gaczy. Pojawiło się mnóstwo informacji o smutnym losie bezrobotnych
urzędników państwowych, którzy mimo ich bezgranicznej lojalności wobec
socjalizmu zostali teraz wyrzuceni na ulicę i muszą sobie radzić sami.
Nawet tak spektakularne wydarzenie, jak nagły rozpad supermocarstwa
i wszystkich jego państw satelickich, nie było wystarczające, aby stało się
przesłaniem wolności gospodarczej. Właściwie nawet nie było to konieczne.
Cały nasz świat nieustannie dostarcza kolejnych lekcji o wyższości tej
wolności nad systemem centralnego planowania. Nasze codzienne życie
zdominowane jest przez wspaniałe produkty rynku, które wszyscy chętnie
uznajemy za coś oczywistego. Możemy otworzyć wyszukiwarkę internetową
i podróżując po stworzonym przez rynek elektronicznym świecie przekonać
się, że w porównaniu do tego co oferuje rynek, rząd nigdy nie stworzył nic
pożytecznego.
Każdego dnia jesteśmy zasypywani informacjami o porażkach państwa.
Stale narzekamy, że sektor edukacji i system opieki zdrowotnej źle
funkcjonują, że poczta jest niesolidna, policja nadużywa swojej władzy, że
politycy nas okłamują, pieniądze z podatków zostały rozkradzione i że
kiedykolwiek mamy do czynienia z biurokracją, pozostaje ona nieludzko
obojętna na problemy obywatela. Wszystko to zauważamy, ale w jakiś spo-
sób niewielu ludzi jest w stanie połączyć kropki i dostrzec, na jak wiele
sposobów codzienne życie potwierdza, że wolnorynkowi radykałowie, tacy
jak Mises, Hayek, Hazlitt i Rothbard, nie mylili się w swoich poglądach.
Co więcej, to nie jest jakiś nowy fenomen, obserwowany tylko w obec-
nych czasach. Patrząc na jakikolwiek kraj w dowolnym czasie możemy

66
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

zaobserwować, że każde najmniejsze bogactwo wytworzone kiedykolwiek


w historii ludzkości, zostało wygenerowane dzięki działalności rynkowej,
a nigdy przez rząd. Wolni ludzi tworzą, a państwo niszczy. Tak było w cza-
sach starożytnych, w pierwszym stuleciu po Chrystusie, w Średniowieczu
i Renesansie. Wraz z wprowadzeniem złożonych struktur produkcji i wzro-
stem podziału pracy w tamtych czasach, widzimy jak akumulacja kapitału
doprowadziła do czegoś, co można określić jako cud produktywności.
Populacja ludności szybko się zwiększyła. Stworzyła się klasa średnia, a tak-
że poprawiła się sytuacja biednych, którzy zaczęli się identyfikować
z innymi klasami.
Zawsze łatwo było dojść do empirycznej prawdy. Ważne jest jednak
spojrzenie z teoretycznej perspektywy, na której podstawie tworzymy sobie
zdanie na temat wydarzeń. Marks i Bastiat pisali w tych samych czasach.
Pierwszy twierdził, że kapitalizm stwarza zagrożenie i że zaradzić temu
można, stosując zniesienie własności. Bastiat dostrzegał zagrożenie w eta-
tyzmie i widział rozwiązanie w zlikwidowaniu grabieży prowadzonej przez
państwo. Jaka była między nimi różnica? Widzieli te same fakty, ale
postrzegali je na różny sposób. Inaczej pojmowali zjawisko przyczyny
i skutku.
Myślę, że jest to ważne przesłanie do rozważenia zarówno w kontekście
metodologii nauk społecznych, jak i również planowania oraz strategii na
przyszłość. Jeśli chodzi o metodę musimy przyznać, że Mises miał całkowitą
rację odnośnie do relacji pomiędzy faktami a prawdą ekonomiczną. Jeśli
mamy w głowie właściwą teorię, na jej podstawie fakty dostarczają nam
świetnych przykładów. Pokazują zastosowanie teorii w świecie, w którym
żyjemy i jej potwierdzenie w praktyce. Jednak bez tej ekonomicznej teorii,
fakty pozostają tylko faktami. Nie przekazują żadnej informacji o przyczy-
nowości i skutku i nie wskazują dalszej drogi działania.
Pomyślmy o tym w ten sposób. Powiedzmy, że wyrzucam z woreczka
kulki do gry. Pytam dwie osoby o ich wrażenia. Pierwsza osoba wie, co
oznacza liczba, kształt i kolor kulek. Ta osoba może precyzyjnie określić, co
widzi: liczbę kulek, rodzaj, wielkość i prawdopodobnie mogłaby je opisywać
przez wiele godzin. Jeśli chodzi o drugą osobę, nie wie ona nic o liczbach ‒
nawet, że istnieją jako abstrakcyjne pojęcia ‒ i nie ma też pojęcia o kształ-
tach czy kolorach. Widzi ona to samo, co poprzednia osoba, ale nie potrafi
prawie nic powiedzieć na temat kulek. Wszystko co widzi, to kilka przy-
padkowych obiektów.
Chociaż obie te osoby widzą te same fakty, rozumieją je na różne sposoby
ze względu na abstrakcyjne pojęcie znaczenia, które posiadają. Dlatego po-
zytywizm jako czysta nauka, jako metoda gromadzenia potencjalnie

67
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

nieskończonej liczby danych, jest bezowocnym przedsięwzięciem. Same


dane nie tworzą żadnej teorii, nie dostarczają wniosków i nie przekazują
żadnych prawd. Żeby dotrzeć do prawdy niezbędny jest ważny element
właściwy dla ludzi: myślenie. Poprzez myślenie, odpowiednią edukację
i czytanie możemy stworzyć spójne teoretyczne narzędzie, które pozwoli
nam rozumieć.
Trudno nam sobie wyobrazić człowieka, który nie ma pojęcia o liczbach,
kolorach czy kształtach. Ja jednak uważam, że taka sytuacja zachodzi, kiedy
spotykamy osobę, która nigdy nie myślała o teorii ekonomicznej i ogólnie
nigdy nie miała do czynienia z implikacjami tej nauki. Fakty istniejące na
tym świecie wyglądają dla niej jako przypadkowe zdarzenia. Widzi dwa
egzystujące obok siebie społeczeństwa: jedno bogate, a drugie biedne
i pozbawione wolności. Patrzy na nie i nie wyciąga żadnych ważnych
wniosków o systemach ekonomicznych, ponieważ nigdy nie myślała
o relacji zachodzącej pomiędzy systemami ekonomicznymi a dobrobytem
i wolnością.
Taka osoba po prostu akceptuje istnienie bogactwa w jednym miejscu
i ubóstwa w drugim. W ten sam sposób wspomniani socjaliści na lunchu za-
kładali, że to luksusowe otoczenie i dania najzwyczajniej tam już były.
Prawdopodobnie próbowaliby udzielić jakiegoś wyjaśnienia, ale bez odpo-
wiedniego wykształcenia ekonomicznego raczej nie byłoby ono poprawne.
Nieznajomość teorii jest równie niebezpieczna, co posiadanie złej teorii
zdobytej nie na drodze logiki, ale przez błędne postrzeganie przyczynowości
i skutku. Przykładem może być krzywa Phillipsa, która ukazuje istnienie
wymienności pomiędzy inflacją i bezrobociem. Pogląd ten zakłada, że
można istotnie obniżyć bezrobocie przy utrzymaniu wysokiej inflacji lub
odwrotnie, ceny mogą pozostać na tym samym poziomie, jeśli stopa
bezrobocia będzie wysoka.
Oczywiście nie ma to sensu na poziomie mikroekonomicznym. Firmy
podczas wzrostu inflacji nie decydują się nagle na zatrudnianie nowych
pracowników, ani też w przypadku, gdy ceny towarów nie rosną lub maleją,
nie zarządzają w tym momencie zwolnień.
Prawda o makroekonomii jest taka, że jest ona traktowana jako element
całkowicie pozbawiony związku z mikroekonomią, lub nawet z podejmo-
waniem przez ludzi decyzji. To tak, jakbyśmy znaleźli się w grze
komputerowej przedstawiającej straszliwe stwory, Agregaty, które walczą na
śmierć i życie. Jeden z nich nazywa się Bezrobocie, drugi Inflacja, kolejny
Kapitał, inny Praca i tak dalej. W ten sposób powstaje gra będąca czystą
fantazją.

68
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

Niedawno spotkałem się z jeszcze jednym przykładem takiego błędnego


rozumowania. Ostatnie badania wskazywały, że związki zawodowe
podnoszą produktywność firm. Jak ci badacze do tego doszli? Odkryli, że
firmy w których działają związki zawodowe, są zwykle większe i mają
większą wydajność niż te bez związków. Pomyślmy o tym. Czy to możliwe,
że jeśli jakąś siłę roboczą pozbawi się konkurencji, umożliwi się jej
używanie przemocy do wprowadzenia dyktatury swojego kartelu, da
przyzwolenie na wymuszanie wyższych płac niż na rynku i ustanawianie
własnych warunków pracy, przyznawania urlopów czy dodatków ‒ czy to na
dłuższy okres będzie korzystne dla firmy? Trzeba stracić rozum, żeby w to
wierzyć.
To, o czym mówimy, jest po prostu pomieszaniem przyczyny i skutku.
Tworzenie się związków zawodowych najczęściej występuje w większych
przedsiębiorstwach i jest w pewnym sensie rzeczą nieuchronną, a nawet
wspieraną przez państwo. Nie jest to nic skomplikowanego. Z tego samego
powodu kraje rozwinięte gospodarczo mają bardziej rozbudowane systemy
państwa opiekuńczego. Pasożyty wybierają większych żywicieli ‒ to
wszystko. Byłoby dużym błędem przypuszczać, że państwo opiekuńcze
przyczynia się do rozwoju gospodarki. To tak, jakby uważać, że ludzie
nosząc garnitury za dwa tysiące dolarów stają się bogatsi.
Jestem przekonany, że Mises miał rację twierdząc, że najważniejszym
krokiem, jaki mogą zrobić ekonomiści, czy instytucje finansowe, jest
podjęcie działań w kierunku powszechnego nauczania logiki ekonomii.
Jest jeszcze jeden istotny czynnik. Państwo bazuje na ignorancji obywa-
teli wobec znajomości ekonomii. Jedynie dzięki temu może bezkarnie
utrzymywać, że inflację czy recesję powodują konsumenci i że budżetowe
problemy państwa są wynikiem płacenia zbyt małej ilości podatków. Ta
właśnie ignorancja pozwala urzędom kontroli twierdzić, że nas chronią, a nie
że odbierają możliwość wyboru. Tylko dzięki takiemu utrzymywaniu
wszystkich w niewiedzy, państwo może stale toczyć wojny, naruszając
międzynarodowe prawa i niszcząc wolność we własnym kraju, a wszystko to
w imię szerzenia wolności.
Jest tylko jedna siła, która może zakończyć takie poczynania państwa.
Jest to ekonomicznie i moralnie uświadomione społeczeństwo. Inaczej
państwo będzie w dalszym ciągu rozszerzać swoją podstępną i destrukcyjną
politykę.
Czy pamiętacie ten pierwszy raz, kiedy zaczęliście rozumieć podstawy
ekonomii? To bardzo ekscytujący moment. To tak, jakby ktoś ze słabym
wzrokiem po raz pierwszy założył okulary. Może nas to zaangażować na
tygodnie, miesiące czy lata. Czytając Ekonomię w jednej lekcji czy też

69
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

studiując Ludzkie działanie, po raz pierwszy zdajemy sobie sprawę, że tak


wiele rzeczy, które inni przyjmują za pewnik jest nieprawdą, natomiast są
pewne istotne prawdy o świecie, które koniecznie powinny być
rozpowszechnione.
Jako przykładu użyję pojęcia inflacji. Dla większości ludzi jest ona
postrzegana w sposób, w jaki nierozwinięte społeczeństwa mogą widzieć
początek choroby. To coś, co szerzy się czyniąc wszelkiego rodzaju zni-
szczenie. Zniszczenia są dobrze widoczne, ale źródło ukryte. Każdy wini
drugiego i wydaje się, że żadne rozwiązanie nie działa. Kiedy jednak
zrozumie się ekonomię, jasnym staje się, że wartość pieniądza jest
bezpośrednio związana z jego ilością i że tylko jedna instytucja ma możli-
wość tworzenia pieniędzy z niczego bez ograniczenia. Tą instytucją jest
związany z rządem bank centralny.
Wiedza ekonomiczna poszerza nasze horyzonty tak, że widzimy działania
rynkowe społeczeństwa z różnych perspektyw. Zamiast po prostu patrzeć na
wydarzenia i zjawiska z punktu widzenia pojedynczego konsumenta lub
producenta, zaczynamy dostrzegać dobro wszystkich konsumentów i pro-
ducentów. Zamiast myśleć tylko o krótkoterminowych efektach pewnych
działań, myślimy o długoterminowych i ubocznych rezultatach danej
polityki rządu. To jest istota pierwszej lekcji Hazlitta z jego sławnej książki.
Przy okazji wtrącę, że książka ta, napisana 60 lat temu, nadal pozostaje
najbardziej przemawiającą literaturą ekonomiczną, którą każdy może prze-
czytać. Nawet jeśli będzie to ostatnia pozycja ekonomiczna, jaką przeczy-
tasz, pozostanie z tobą na zawsze.
To wyjątkowo ważne narzędzie i chociaż cieszę się, że pozostało w wersji
drukowanej, to nie podoba mi się wersja, która przez długi czas była
w sprzedaży. Długo czekaliśmy na wersję tej wyjątkowej klasyki w twar-
dych okładkach i dostępną w niskiej cenie. Obecnie jest już taka na rynku.
Dla człowieka zaznajomionego z ekonomią i jej podstawowymi
założeniami świat staje się jasny i klarowny, a pewne zasady moralne
oczywiste. Teraz już postrzegamy przedsiębiorców jako bohaterów i wiemy,
że ich działalność zasługuje na ochronę, interesują nas ich problemy.
Postrzegamy związki zawodowe, nie jako obrońców praw, ale jako uprzywi-
lejowane kartele, które wykluczają ludzi potrzebujących pracy. Zdajemy
sobie sprawę, że regulacje nie zapewniają ochrony konsumentom lecz
powodują wzrost kosztów, za czym lobbują niektórzy producenci, aby
szkodzić innym producentom. Działania antymonopolowe postrzegamy nie
jako zabezpieczenie przeciwko nadużywaniu dominującej pozycji firm, ale
jako narzędzie nacisku używane przez większych graczy przeciw mniejszym
konkurentom.

70
V WSZYSTKO CO KOCHASZ, ZAWDZIĘCZASZ KAPITALIZMOWI

Krótko mówiąc, ekonomia pomaga nam widzieć świat takim, jakim jest.
Jej rola nie sprowadza się do zbierania coraz to większej liczby faktów, ale
polega na osadzaniu tych faktów w spójnej teorii świata. To jest istotą pracy
Instytutu Misesa ‒ systematyczne nauczanie i przekazywanie umiejętności
rozumienia świata takim, jakim jest. Naszym polem walki nie są sądy,
sondaże wyborcze, władza państwowa, ustawodawstwo, a już na pewno nie
skorumpowana scena polityczna. My skupiamy się na dziedzinie życia, która
będzie znacznie silniejsza w dalszej perspektywie. Dotyczy to posiadania
przez jednostki wiedzy o tym, jak funkcjonuje świat.
Nie chodzi tu o wiedzę dla samej wiedzy. To kwestia naszego dobrobytu,
standardu życia, dostatniego życia naszych dzieci i całego społeczeństwa.
Celem jest też wolność i rozkwit cywilizacji. Czy będziemy się rozwijać
i wzrastać, czy też zanikać i marnieć tracąc wszystko, co odziedziczyliśmy,
zależy ostatecznie od tych abstrakcyjnych pojęć, które posiadamy o przy-
czynowości i skutku w społeczeństwie. Nie nabywamy ich przez zwykłą
obserwację, musimy je poznać poprzez naukę.
Co lub kto nas nauczy i wyjaśni? To podstawowa rola Instytutu Misesa.
Chcemy ponadto poszerzać podstawy wiedzy, dokonywać nowych odkryć,
zapewniać dostępność literatury i przyczyniać się w jak największym
stopniu do szerzenia wolności. Musimy powiększać grono jej zwolenników
w każdym obszarze życia, nie tylko akademickim, ale w każdym sektorze
społecznym. To ambitny plan, który sam Mises pozostawił do realizacji
potomnym.

71
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

VI
DROGA DO TOTALITARYZMU
HENRY HAZLITT

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Mateusz Wiatr

Pomimo ostatecznego i oczywistego celu władców Rosji, jakim jest


szerze-nie komunizmu oraz podbicie całego świata, a także pomimo
ogromnej siły, którą mogą dysponować za sprawą broni, takiej jak pociski
sterowane czy bomby atomowe i wodorowe, obecnie największe zagrożenie
dla amerykańskiej wolności pochodzi z wewnątrz kraju. Jest to groźba
rozwoju i szerzenia się ideologii totalitaryzmu.
Totalitaryzm w skrajnej formie jest doktryną, w której rząd ‒ państwo ‒
całkowicie kontroluje jednostkę. American College Dictionary, w oparciu
o Webster's Collegiate, definiuje totalitaryzm jako termin „odnoszący się do
scentralizowanej formy rządów, w której podmioty u szczytu władzy nie
uznają i nie tolerują partii politycznych o innych poglądach”.
Ten brak tolerancji wobec innych partii nie uważam za stanowiący istotę
totalitaryzmu, ale raczej za jedną z jego następstw. Istotą totalitaryzmu jest
to, że rządzący sprawują całkowitą kontrolę. Głównym celem (tak samo jak
w doktrynie komunizmu) może być tylko pełna kontrola „gospodarki”. Ale
„państwo” (określenie kliki, która rządzi) może kontrolować gospodarkę
tylko wtedy, gdy posiada całkowitą kontrolę nad importem, eksportem, nad
cenami, stopami procentowymi i płacami, nad produkcją i konsumpcją, nad
aktami kupna i sprzedaży, nad pozyskiwaniem i wydawaniem dochodów, nad
miejscami pracy, nad zawodami i pracownikami ‒ nad wszystkim, co oni
robią, co otrzymują i w jakim kierunku idą ‒ i w końcu nad wszystkim, co
mówią, a nawet myślą.
Jeśli całkowita kontrola gospodarki musi w swoim ostatecznym kształcie
oznaczać kontrolę nad tym, co ludzie robią, mówią czy myślą, wtedy pozo-

72
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

staje tylko określić szczegóły i następstwa, aby stwierdzić, że totalitaryzm


likwiduje wolność prasy, wolność wyznania, wolność zgromadzeń, wolność
przemieszczania się, możliwość zrzeszania się w opozycyjne partie politycz-
ne, możliwość głosowania przeciwko rządzącym. Te ograniczenia są jedynie
produktami idei totalitaryzmu.
Wszystko, czego chcą zwolennicy totalitaryzmu, to pełna kontrola. To
niekoniecznie musi znaczyć, że chcą całkowitych zakazów. Oni tłumią tylko
te idee, z którymi się nie zgadzają lub które są podejrzane, lub o których
jeszcze nie słyszeli, i blokują te działania, które im się nie podobają lub nie
widzą potrzeby ich istnienia. Pozostawiają tylko jednostce możliwość
zgodzenia się z nimi i wolność postępowania zgodnie z ich celami ‒ lub
robienia tego, co jest dla nich obecnie obojętne. Oczywiście czasami również
zmuszają do pewnych działań, takich jak denuncjowanie obywateli, którzy są
przeciwko rządowi (lub o których rząd mówi, że są przeciwko niemu) lub
płaszczenie się przed danym przywódcą. To, że nie ma dzisiaj żadnej
jednostki w Rosji, która byłaby tak uwielbiana, jak tego żądał Stalin wobec
siebie, znaczy, że żaden następca nie osiągnął poziomu jego nie kwestio-
nowanej władzy.
Kiedy zrozumiemy „totalizm” totalitaryzmu, łatwiej nam będzie zrozu-
mieć jego różne stopnie. Lub ‒ skoro z definicji totalitaryzm jest totalny ‒
precyzyjniej byłoby powiedzieć, że łatwiej nam będzie zrozumieć kolejne
etapy na drodze do totalitaryzmu.
Możemy wyruszyć stąd, gdzie obecnie jesteśmy, albo w stronę totali-
taryzmu, albo w stronę wolności. Jak możemy upewnić się, gdzie dokładnie
jesteśmy teraz? Jak możemy wskazać kierunek, w którym dotychczas zmie-
rzaliśmy? Jak wygląda nasza mapa w sferze ideologicznej? Co jest naszym
kompasem? Jakimi znakami szczególnymi powinniśmy się kierować?
Trochę trudno jest określić, co dokładnie oznacza wolność ‒ używa się
tego pojęcia w sposób mglisty i sprzeczny. Ale nie jest zbyt trudno określić,
co oznacza niewolnictwo. I nie jest trudno rozpoznać totalitarny umysł, kiedy
się na taki natkniemy. Jego znakiem szczególnym jest pogarda dla wolności ‒
to znaczy pogarda dla wolności innych. Jak stwierdził to de Tocqueville we
wstępie do swojego dzieła Dawny ustrój i rewolucja:
Sami despoci nie przeczą, że wolność jest rzeczą wyborną;
tyle, że chcą jej jedynie dla siebie i utrzymują, że wszyscy
inni są jej zupełnie niegodni. Tak więc tym, co nas różni, nie
jest bynajmniej opinia o wolności, ale mniejszy albo też
większy szacunek dla ludzi; i można z pewnością twierdzić,
że rozmiłowanie w rządach absolutnych pozostaje w ścis-

73
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

łym stosunku do pogardy dla własnego kraju49.


Innymi słowy negacja wolności opiera się na założeniu, że jednostka nie
jest w stanie kierować swoimi własnymi sprawami.
Istnieją trzy główne tendencje lub zasady uwidaczniające dążenie do
totalitaryzmu. Pierwsza i zarazem najważniejsza ‒ ponieważ dwie pozostałe
wywodzą się od niej ‒ to nacisk na ciągłe zwiększenie władzy rządu ‒ na
osiągnięcie szerszego zakresu interwencjonizmu. Jest to tendencja do two-
rzenia coraz większej ilości regulacji wobec każdej sfery gospodarki oraz do
ograniczenia wolności jednostki. Stały wzrost wydatków rządowych jest
elementem tej tendencji. W efekcie oznacza to, że jednostka dysponuje coraz
mniejszymi środkami na dobra, które sama chce nabyć, podczas gdy rząd
zabiera jej coraz więcej dochodu i przeznacza go na rzeczy, które on uważa
za słuszne. Jedną z podstawowych cech totalitaryzmu (a także działań
podejmowanych w socjalizmie, państwie paternalistycznym czy keynesiz-
mie) w uproszczeniu jest to, że obywatel nie może wydawać swoich
własnych pieniędzy w świadomy sposób. Wraz ze wzrostem kontroli rządu,
wolna wola jednostki, czyli indywidualna kontrola nad własnymi sprawami
we wszystkich sferach, jest coraz bardziej ograniczana. Podsumowując,
zakres wolności jest stale pomniejszany.
Jednym z największych osiągnięć Ludwiga von Misesa było ukazanie,
poprzez dokładne rozumowanie i przedstawienie setki przykładów, jak
rządowe interwencje w gospodarce zawsze wpływają na pogorszenie sytua-
cji, nawet biorąc pod uwagę pierwotne cele zwolenników interwencji.
Przypuszczam, że inni uczestnicy tego sympozjum w pełni przeanalizują
ten etap interwencjonizmu i etatyzmu, dlatego poświęcę szczególną uwagę
politycznym konsekwencjom i zjawiskom towarzyszącym rządowej inter-
wencji w sferze gospodarki.
Nazwałem te polityczne efekty konsekwencjami i w większości nimi
właśnie są; ale są także przyczynami. Zwiększona przez interwencje
gospodarcze władza pozwala rządzącym na dalsze działania, które zachęcają
do przeprowadzenia kolejnych interwencji, zwiększających siłę państwa,
i tak dalej.
Najbardziej dosadne stwierdzenie odnośnie powyższego zjawiska, z jakim
kiedykolwiek miałem okazję się spotkać, zostało zawarte w wykładzie
wybitnego szwedzkiego ekonomisty Gustava Cassela. Było opublikowane
w broszurze o wiele mówiącym, acz niezręcznym tytule From Protectionism
Through Planned Economy to Dictatorship50. Pozwolę sobie przytoczyć

49
Alexis de Tocqueville, Dawny ustrój i rewolucja, Warszawa 1970, tłum. Anna Wolska.
50
Cobden-Sanderson, Londyn, 1934.

74
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

obszerny fragment z tego dzieła:


Rządowa dominacja w sprawach gospodarczych, którą
zwolennicy gospodarki planowanej chcą ustanowić, jest,
jak już widzieliśmy, w konieczny sposób połączona z oszała-
miającą ilością rządowych ingerencji, wykazujących
tendencję rosnącą. Arbitralność, błędy i nieuniknione
sprzeczności prowadzenia takiej polityki, jak codzienne
doświadczenia pokazują, doprowadzą do zwiększenia popy-
tu na bardziej racjonalną koordynację różnych dziedzin
życia i, co za tym idzie, na ujednolicenie przywództwa. Z te-
go powodu centralnie planowana gospodarka zawsze bę-
dzie przeistaczać się w dyktaturę.
Istnienie parlamentu nie jest gwarancją na to, że centralnie
planowana gospodarka nie zmieni się w dyktaturę. Wręcz
przeciwnie, doświadczenie pokazuje, że ciała przedsta-
wicielskie nie są w stanie spełniać wszystkich niezliczonych
funkcji związanych z przewodnictwem gospodarczym bez
uwikłania się w spory między konkurującymi grupami
interesu. Konsekwencją jest upadek moralny, prowadzący
do partyjnej ‒ jeśli nie indywidualnej ‒ korupcji. Przykłady
takiej degradacji są spotykane w wielu krajach, gdzie
postępuje ona z prędkością tak wielką, że z pewnością
napawa ona każdego honorowego obywatela najgorszymi
obawami o przyszłość systemu przedstawicielskiego. Lecz
oprócz tego, system ten prawdopodobnie nie może być
zachowany, jeśli parlamenty są stale przepracowane, bo
poszukują odpowiedzi na nieskończoną liczbę możliwie
najbardziej zawiłych pytań związanych z prywatną gospo-
darką. System parlamentarny może być ocalony jedynie
dzięki mądremu i rozważnemu ograniczeniu funkcji parla-
mentu. [...]
Dyktatura gospodarcza jest bardziej niebezpieczna, niż
ludziom się wydaje. W momencie, gdy ustalona zostaje
autorytarna kontrola, nie zawsze będzie można ograniczyć
ją tylko do sfery gospodarczej. Jeśli pozwolimy na
likwidację wolności gospodarczej i samodzielności, siły
walczące o wolność utracą tyle siły, że nie będą w stanie
zagwarantować żadnego efektywnego oporu wobec postę-
pującej destrukcji konstytucyjności i życia publicznego.
Jeśli opór słabnie ‒ a społeczeństwo być może nie ma
nawet pojęcia, co się dzieje ‒ takie fundamentalne wartości
75
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

jak wolność osobista, wolność myśli i słowa, niezależność


nauki są stale narażone na zagrożenia. Do stracenia jest to,
co cała cywilizacja odziedziczyła po przodkach, którzy
poświęcili się, by utworzyć jej zręby, a niektórzy nawet
oddali za to życie.
Cassel przedstawił motywy przejścia z interwencjonizmu gospodarczego
i rządowego planowania gospodarki do dyktatury. Zobaczmy teraz, zwracając
uwagę na inny aspekt tego problemu, czy możemy zidentyfikować ‒ w spo-
sób bezbłędny ‒ niektóre znaki, cechy informujące nas, czy zmierzamy do
lub też od totalitaryzmu.
Jak wspomniałem, z trzech głównych tendencji, które określają kierunek
w stronę totalitaryzmu, pierwsza z nich jest najważniejsza, ponieważ dwie
pozostałe wywodzą się z niej ‒ jest to nacisk na stały wzrost interwencji,
wydatków i siły rządu. Rozważmy teraz dwie pozostałe tendencje.
Drugą znaczącą tendencją, która określa kierunek w stronę polityki
totalnej, jest coraz większa koncentracja władzy w rękach rządzących. Ta
tendencja jest zauważalna szczególnie w Stanach Zjednoczonych, ponieważ
funkcjonuje tam pozornie federalna forma rządu i widoczny jest rozrost
władzy skupionej w Waszyngtonie kosztem stanów.
Zaznaczę tu, że koncentracja i centralizacja władzy to synonimy. Druga
tendencja jest bezpośrednią konsekwencją pierwszej. Jeśli władza centralna
chce coraz większego wpływu na nasze życie ekonomiczne, nie może
pozwolić na to poszczególnym stanom. Dążenia do ujednolicenia i centrali-
zacji władzy to dwa elementy składowe tej samej presji.
Nie trudno jest odkryć przyczyny takiego stanu rzeczy. Oczywiście jeśli
rząd interweniuje w sferę biznesu, nie może być czterdziestu ośmiu
(ówczesna ilość stanów ‒ przyp. tłum.) różnych rodzajów konfliktów
związanych z tą interwencją. A gdy rząd narzuca gospodarce „centralny
plan”, nie może wystąpić czterdzieści osiem różnic i przeciwstawnych
planów. Centralne planowanie jest możliwe tylko wtedy, gdy władza jest
scentralizowana. Tak bardzo głęboka jest wiara w dobrodziejstwo i ko-
nieczność ujednolicenia regulacji i centralnego planowania, że rząd federalny
przejmuje coraz więcej kompetencji ‒ kosztem stanów lub w sprawach,
którymi żaden stan nigdy się nie zajmował. Sąd Najwyższy stale poszerza
międzystanową „klauzulę handlową” zapisaną w Konstytucji w celu
ustanowienia władzy i interwencji federalnych, o których nawet nie śnili
Ojcowie Założyciele. Ostatnia uchwała Sądu Najwyższego traktuje 10.

76
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

poprawkę do Konstytucji tak, jakby w ogóle nie obowiązywała51.


Przykładem godnym uwagi tej tendencji są zmiany w prawie pracy.
Decyzja Sądu Najwyższego dotyczące ustawy Wagnera i jej następczyni
ustawy Tafta-Hartleya (będącej jedynie poprawką do Ustawy Wagnera) nie
tylko poszerzyła zakres regulacji władz federalnych dotyczących pracy, które
głównie, jeśli nie w całości, są sprawą wewnątrzstanową (są przypisane
stanom), ale od teraz stany nie mają takich kompetencji dotyczących
podstawowych wewnątrzstanowych spraw w przypadku, gdy Kongres zdecy-
duje się przejąć zwierzchnictwo nad daną dziedziną.
Trzecią tendencją, która oznacza zbliżanie się do totalitaryzmu, jest
rosnąca centralizacja i koncentracja władzy w rękach prezydenta kosztem
dwóch ciał rządzących ‒ Kongresu i sądów. Obecnie w USA ta tendencja jest
bardzo widoczna. Według zwolenników totalitaryzmu głównym obowiąz-
kiem Kongresu jest podążanie za „przewodnictwem” prezydenta ‒
potakiwanie i tylko formalne podnoszenie rąk w głosowaniach.
Zagrożenia powodowane przez rządy jednej osoby były podkreślane
i ukazywane w ostatnich latach ‒ widzieliśmy tyle przerażających przy-
kładów, zaczynając od Hitlera i Stalina, kończąc na ich mniejszych
odpowiednikach: Mossaddeghach i Peronach, więc ostrzeganie przed tym
Amerykanów może wydawać się niepotrzebne. Większość Amerykanów, tak
jak obywatele krajów, które zostały już pokrzywdzone przez swoich
odpowiedników Mussoliniego, mogą nie pojąć zagrożenia, dopóki nie
osiągnie ono niekontrolowanych rozmiarów. Jednym niezmiennym zja-
wiskiem towarzyszącym rozwojowi autorytarnych rządów jest rosnąca
pogarda dla instytucji stanowiących prawo i ich opieszałości w uchwalaniu
„programu wodza” lub ich „obstrukcyjnych taktyk” czy „paraliżujących
poprawek”. W ostatnich latach drwiny z Kongresu stały się w USA niemal
narodową formą rozrywki. Znaczna część prasy nie przestawała oskarżać
Kongresu o „nicnierobienie” ‒ to jest o niedodawanie kolejnych tomów
ustaw do istniejących już stosów lub o niewprowadzanie w pełni „programu
prezydenckiego”52.
Jeśli postawimy pytanie, jak to się stało, że Kongres i inne ciała
ustawodawcze uzyskały złą reputację w społeczeństwie, ponownie odkryje-
51
Dziesiąta poprawka mówi: „Uprawnienia, których konstytucja nie powierzyła Stanom
Zjednoczonym ani nie wyłączyła z właściwości poszczególnych stanów, przysługują nadal
poszczególnym stanom bądź ludowi”.
52
Pouczające jest wspomnienie osiemdziesiątej kadencji Kongresu, której prezydent Truman
nadał miano „bezczynnej”, a która uchwaliła 457 ustaw prywatnych i 906 nowych praw
publicznych ‒ łącznie 1363. Liczba ta jest typowa również dla obecnych efektów pracy
legislatywy. Siedemdziesiąta dziewiąta kadencja uchwaliła 892 ustaw prywatnych i 734
nowych praw publicznych ‒ i tak dalej.

77
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

my, że prawda leży w najwyraźniej niezachwianej współczesnej wierze w ko-


nieczność i dobrodziejstwo ciągłego upowszechniania się interwencji
państwowych. Kongres i planiści nigdy nie dojdą do porozumienia między
sobą na temat tego, co dokładnie powinien robić rząd, aby naprawić krzywdy
rzekomego zła. Nie mogą dojść do porozumienia co do jednoznacznego
prawa powszechnego, którego zastosowanie w konkretnych przypadkach
mogłoby zostać bez obaw pozostawione sądom. Jedyna rzecz, co do której są
zgodni, to to, że „coś powinno być zrobione”. Innymi słowy, mogą się
zgodzić co do tego, że rząd musi interweniować i że specyficzny zakres
aktywności gospodarczej, o którą toczy się teraz dyskusja, musi być „pod
kontrolą”. Więc ustanawia się prawo specyfikujące niejasne, acz górnolotnie
brzmiące cele i tworzy się agencję lub komisję, w której kompetencji leży
osiągnięcie tych celów za pomocą własnej wszechwiedzy i uznaniowości.
Ustawa o związkach zawodowych (ustawa Wagnera-Tafta-Hartleya) jest tego
przykładem. Dzięki niej ustanowiono Radę Związków Zawodowych, która
stała się oskarżycielem, sądem i organem prawodawczym w jednym i zaczęła
wydawać orzeczenia oraz podejmować szereg decyzji, z których wiele
najbardziej zaskakuje tych członków Kongresu, którzy utworzyli tę
jednostkę.
Odtąd Kongres jest w tej sferze traktowany jak uciążliwość. Organy
administrujące, które ustanowił, są niezadowolone, że „ingeruje” i „wtrąca
się” w ich działalność. Organy te oddają się w dużej mierze wychwalaniu
„swobody decyzji administracyjnej” kosztem praworządności ‒ tj. zestawowi
jasnych reguł stosowanych przez sądy. Każda kolejna próba Kongresu, aby
ograniczyć swobodę decyzji administracyjnej, arbitralność i kaprys jest
nazywana „paraliżującą” dla organów administrujących i jako sprzeczna
z „elastycznością” działania, tak bliskiej sercu administracji.
Wraz ze wzrostem instytucji administrujących i ich władzy, w coraz
mniejszym stopniu kontrolowanych przez Kongres i sądy, następowało stałe
poszerzanie się interpretacji zakresu unormowanej konstytucyjnie władzy
prezydenta. Stało się tak zarówno w sprawach zagranicznych, jak
i krajowych.
Szczególnie wpłynęło to na relacje zagraniczne. Konstytucja, w przeci-
wieństwie do powtarzanego twierdzenia o wszechpotędze prezydenta, nie
umożliwia prezydentowi prowadzenia spraw zagranicznych. Mówiąc dokład-
niej, ma on jedynie prawo do „przyjmowania wizyt ambasadorów i innych
urzędników państwowych”. Być może pociąga to za sobą władzę pro-
wadzenia rutynowych spraw zagranicznych, którymi nie mógłby zająć się
Kongres, ale z pewnością nie ma zastosowania w żadnej decydującej
sprawie. W końcu ojcowie założyciele nadali tylko Kongresowi prawo
wypowiadania wojny. Ich postanowienia przewidywały w szczególności, że
78
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

żaden traktat, umowa międzynarodowa nie może zostać wcielona w życie bez
„porozumienia i zgody Senatu”. W praktyce, począwszy od George’a
Washingtona, prezydenci ignorowali instrukcję mówiącą o zwracaniu się do
Senatu o radę dotyczącą zawieranego traktatu. W ostatnich latach usiłowali
omijać również wymóg zgody senatorskiej. Dokonywali tego za pomocą
trzech pozakonstytucyjnych środków.
Jeden z nich polega na opracowaniu i podpisaniu skomplikowanego,
multilateralnego traktatu, a następnie przekonywaniu, że Senat musi go
ratyfikować bez możliwości zgłaszania poprawek, ponieważ każda taka
próba czyniłaby traktat niewykonalnym.
Drugim środkiem, coraz powszechniejszym, jest opracowanie traktatu
powołującego instytucję międzynarodową, która odtąd jest uprawniona do
podejmowania dowolnych akcji i orzeczeń. Jest tak w przypadku ONZ oraz
jej niezliczonych agencji, czy też Międzynarodowego Funduszu Walutowego
i Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju. W momencie, gdy Senat
godzi się na takie porozumienie, traci faktyczny wpływ na decyzje
podejmowane przez te instytucje, chociaż prezydent może zachować częś-
ciową kontrolę poprzez swoje nominacje osobowe do takiego organu.
Trzecim pozakonstytucyjnym sposobem jest oczywiście uciekanie się do
„porozumienia wykonawczego” zamiast „traktatu”, twierdząc, że wiąże ono
Kongres i kraj tak jak traktat ‒ unika się w ten sposób konstytucyjnego
wymogu ratyfikacji przez Senat. Kiedy Senat próbował uchwalić doprecyzo-
wującą poprawkę (i brakowało jednego głosu do osiągnięcia większości 2/3
głosów), aby zapewnić zwierzchnictwo Konstytucji nad traktatami oraz zapo-
biec nowelizacji konstytucji „przez tylne drzwi”, prezydent Eisenhower
i jego doradcy sprzeciwili się temu. W tej debacie gazety popierające prezy-
dentta, stale ukazywały proponowaną poprawkę jako próbę ograniczenia
„władzy Prezydenta w zawieraniu traktatów”. Stale powtarzały to stwierdze-
nie w obliczu faktu, że w Konstytucji nie jest zapisana wyłączna władza pre-
zydenta w zawieraniu traktatów. Prezydent nie posiada uprawnień do pod-
pisywania traktatów, bez zaciągnięcia rady i uzyskania zgody 2/3 senatorów
obecnych na głosowaniu. Twierdzenie, że prezydent posiada uprawnienia do
uchwalania „porozumień wykonawczych” z obcymi państwami wiążących
ten kraj, których Senat nie ma prawa kontrolować, jest całkowicie
bezpodstawne.
W wymiarze krajowym władza prezydencka urosła dzięki ciągłemu
mnożeniu agencji federalnych. Większość z nich, dzięki mocy stanowienia
prawa i jego wykonywania oraz dzięki szerokiej dowolności decyzyjnej stała
się jednostkami łączącymi funkcję legislacyjną i polityczną, które w dużej
części są poza kontrolą Kongresu.

79
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

Większość wojen, w które USA zaangażowały się w ciągu ostatnich 40 lat,


doprowadziły do ogromnego wzrostu władzy prezydenta w tak zwanych
uprawnieniach wojennych. „Uprawnienia wojenne” nie zostały wyjaśnione
i wymienione w Konstytucji. Ten wzrost uprawnień wojennych wynika
głównie z precedensów powstałych przez niezakwestionowanie przypisania
sobie czy uzurpacji władzy przez prezydentów w przeszłości. Stąd ich
narastanie.
Ostatecznie samo przyzwyczajenie do rozległej władzy prezydenckiej
doprowadziło do domagania się jej stałego poszerzania. Znakomitym
przykładem jest działanie prezydenta Trumana, którego celem było przejęcie
krajowych stalowni w 1952 r., aby zmusić przedsiębiorstwa produkujące stal
do zaakceptowania ustaleń płacowych Rady Stabilizacji Płac, którą powołał.
Adwokaci strony rządowej beznamiętnie przekonywali, co przyznał sam pan
Truman, że prezydent mógł tego dokonać ze względu na „kompetencje
zarezerwowane” lub „kompetencje inherentne” zapisane w Konstytucji. To
było ponowne zagarnięcie władzy, o której Konstytucja nigdzie nie wspomi-
na. Chociaż to żądanie zostało odrzucone przez Sąd Najwyższy, to jedynie
stosunkiem sześciu do trzech głosów. Członkowie Sądu pozostający w mniej-
szości argumentowali, że prezydent mógł władać wszystkim, czym chce, ze
względu na tak zwane zarezerwowane lub inherentne kompetencje. Jeśli
stałoby się to powszechną praktyką, każda prywatna własność w całym kraju
byłaby zagrożona przejęciem. Władza prezydencka byłaby pozostawiona bez
kontroli i byłaby praktycznie nieograniczona.
Nie trzeba podkreślać, że stała ekspansja władzy prezydenta związana jest
prawie zawsze ze zmniejszaniem władzy i przywilejów Kongresu. Obecnie
narasta niechęć nawet wobec uprawnień Kongresu w zakresie kontroli
władzy wykonawczej. To jest z pewnością minimalny zakres władzy, bez
której Kongres nie mógłby sensownie wykonywać pozostałych funkcji. Ale
funkcja kontrolna Kongresu, czyli komisje śledcze, były w ostatnich latach
potępiane jako przeszkadzające instytucjom władzy wykonawczej w „wy-
konywaniu swoich obowiązków”, obniżające morale urzędników federalnych
i prawie zawsze krzywdzące. Ironiczne jest to, że Kongres, którego możli-
wość kontrolowania władzy prezydenckiej stale zmniejszała się w ciągu
ostatnich 40 lat, jest obecnie częściej niż kiedykolwiek oskarżany w prasie
o „uzurpowanie” funkcji, władzy lub przywilejów prezydenckich.
Jednym z widocznych zjawisk ostatniej dekady była duża liczba przy-
padków, w których prezydent poprzez jedną czy drugą wymówkę „zabronił”
członkom władzy wykonawczej na świadczenie pewnych wykonawczych
funkcji wobec kongresowych komitetów. Coraz większa ilość działań rządu
federalnego staje się „ściśle tajna” ‒ nawet w okresie pokoju. Kongres był
oskarżany o wtrącanie się w nieswoje sprawy. Ludzie sądząc, że bronią
80
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

prezydenta, często zbliżali się do stwierdzeń, iż można mówić o zasadzie


braku odpowiedzialności wykonawczej ‒ a więc zasadzie, według której
prezydent nie musi odpowiadać za swoje działania przed wybieranymi przez
ludność przedstawicielami.
Można pomyśleć, że okropne przykłady Mussoliniego, Hitlera, Stalina,
Mossadegha, Perona itp. powstrzymałyby dążenia do wzmacniania władzy
wykonawczej w USA. Dlaczego tak się jednak nie stało? Częściowo, bez
wątpienia, z powodu głęboko zakorzenionego nawyku uznawania własnego
kraju za wyjątkowy, tak jakby nie było żadnej relacji między wydarzeniami
zagranicą a sytuacją w kraju. To jest to stare złudzenie, że „to się u nas nie
stanie”.
Kolejny powód, dla którego zjawiska związane z rozwojem dyktatury
zagranicą nie są wiązane z krajową sytuacją, polega na tym, że mamy
zwyczaj stosować różne słownictwo w opisie podobnych przypadków
zjawisk w zależności od tego, czy miały miejsce w naszym kraju czy
zagranicą. Możemy nazwać zagraniczną tendencję trendem w kierunku
dyktatury, ale ten sam trend u nas w kraju określimy jako potrzebę „silnej”
władzy wykonawczej.
To prawda, że istnieje pewne zagrożenie osłabienia władzy wykonawczej,
która nie będzie w stanie utrzymać prawa, porządku, stabilności i nieza-
wodności swojej polityki, co może przynieść zagrożenie rewolucją, po której
nastąpi dyktatura. Ale to może wydarzyć się tylko w rzadkich i specyficznych
okolicznościach, które różnią się od tych obecnych w Ameryce. W chwili,
gdy to piszę, najbliższym widocznym przykładem „słabości” władzy wyko-
nawczej w świecie zachodnim jest Francja. Badając ten przykład dokładniej,
można zauważyć, że prawdziwą wadą we francuskim systemie nie jest brak
wystarczających kompetencji prawnych w rękach premiera w trakcie peł-
nionej przez niego funkcji, ale to, że nie może być pewny trwałości kadencji.
Francuskie Zgromadzenie Narodowe może go bez konsekwencji odwołać ze
stanowiska w każdej chwili. Nie posiada on swojego odpowiednika tego
prawa wobec parlamentu, aby móc zmusić go do wykonywania swojej
władzy w sposób odpowiedzialny. Brak pewności co do trwania kadencji
powoduje, że premier jest często blokowany w swoim działaniu. Francuzi
zamiast nadać mu jednoznacznie prawo odwołania parlamentu, powołując się
na przykład premiera Wielkiej Brytanii, który takie prawo posiada, próbowali
rozwiązać ten problem w niewłaściwy sposób, nadając premierowi „prawo
do stanowienia dekretów”, którego nie powinien mieć. Innymi słowy,
Francuzi zamiast zmusić Zgromadzenie Narodowe do wyko-nywania swych
funkcji zatwierdzenia lub odwoływania rządu odpowiedzial-nie, okresowo
nadają premierowi kompetencje, które powinna być wykonywane tylko przez
legislaturę.
81
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

Bez względu na to, czy analiza obecnej francuskiej sytuacji jest akcepto-
walna czy też nie, zrozumiałe jest, że poza Francją istnieje wiele krajów,
które borykają się z problemem „zbyt słabej” władzy wykonawczej. Więk-
szość krajów zwanych „wolnymi”, w tym nasz (amerykański) cierpi na nad-
miar władzy w rękach egzekutywy i przede wszystkim na to, że w ogóle rząd
wszedł w posiadanie nadmiernej władzy.
W federalnym systemie władzy, ograniczonym do jego właściwej sfery,
prezydent może otrzymać większy zakres władzy, niż obecnie posiada w
danych obszarach lub też mniejszy zakres w pozostałych. Ale jakikolwiek
argument za „silniejszą” władzą wykonawczą może wydawać się wiarygodny
tylko tak długo, jak pozostaje dwuznaczny i niejasny w swoich wyliczeniach.
Jeśli musimy mówić w szerszym znaczeniu to jesteśmy upoważnieni do
określenia w ogólnych pojęciach, że władza i zadania prezydenta rozrosły się
do rozmiarów wykraczających poza zakres władzy, który jeden człowiek
może lub powinien posiadać.
Odkryliśmy trzy główne tendencje, które charakteryzują zbliżanie się do
totalitaryzmu. Są to (1) dążenia rządu do wprowadzenia większego zakresu
interwencji i kontroli życia gospodarczego; (2) dążenia do coraz większej
koncentracji władzy na szczeblu centralnym kosztem lokalnego i (3) dążenie
do coraz większej koncentracji władzy w rękach władzy wykonawczej kosz-
tem władzy ustawodawczej i sądowniczej.
Do powyższych jestem skłonny dodać czwartą tendencją ‒ nacisk na
utworzenie państwa światowego.
Dodanie jej będzie bez zwątpienia szokiem dla wielu samozwańczych
liberałów i idealistów w dobrej wierze, którzy chcieliby traktować założenie
państwa światowego jako ukoronowanie osiągnięć liberalizmu i internacjo-
nalizmu. Krótka analiza jednak pokaże nam, że obecne dążenia do global-
nych rządów wyrażają kłamliwy internacjonalizm i odejście od wolności. Jest
to jedynie odpowiednik światowej skali tendencji do centralizacji władzy
w wymiarze narodowym. Celem jest ustanowienie przymusowego globalne-
go państwa, zanim świat będzie chociaż trochę przygotowany (pod względem
odczuć czy ideologii) do jego zaakceptowania. Osoby popierające taki stan
rzeczy są zbyt niecierpliwe, by przeanalizować konieczne poprzedzające
czynności ku ustanowieniu państwa światowego (nawet zakładając, że glo-
balne państwo, które koncentruje całą władzę polityczną w kilku ciałach, jest
nawet pożądane). Tacy żarliwcy, którzy opowiadają się za scentralizowanym
rządem globalnym z przymusową władzą, nie dostrzegają tego, że praktycz-
nie wszystkie racjonalne cele tak zwanego państwa światowego mogłyby
zostać osiągnięte bez potrzeby ustanowienia takiego państwa. I dopóki dobra
wola i rozsądek będą osiągane przez narody indywidualnie, utworzenie pań-

82
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

stwa globalnego będzie niepotrzebne lub katastroficzne w skutkach.


Dążenia do utworzenia państwa światowego de facto wcale nie reprezen-
tują prawdziwego umiędzynarodowienia, a tylko umiędzynarodowienie rzą-
dów i upaństwowienie świata. Doprowadziłoby to do wprowadzenia mecha-
nizmów powszechnego i bezlitosnego przymusu. Wydaje się, że w obecnych
czasach instytucje rządowe wprowadzają coraz więcej ograniczeń wolności.
To właśnie ta tendencja powoduje naciski na wprowadzenie międzynarodo-
wego ustalania cen, na tworzenie „rezerw bezpieczeństwa” towarów, którymi
handluje się na rynkach międzynarodowych, na zinstytucjonalizowanie
międzynarodowych dotacji i datków, paternalistycznego rozwijania gałęzi
przemysłu w „nierozwiniętych” krajach bez względu na ich stosowność,
efektywność czy też zapotrzebowanie i w końcu wzrost międzynarodowego
inflacjonizmu reprezentowanego przez takie instytucje jak Międzynarodowy
Fundusz Walutowy.
Wszystkie te dążenia stanowią parodię międzynarodowej wolności
jednostki, która jest istotą prawdziwego internacjonalizmu. Ponieważ praw-
dziwa międzynarodowość nie polega na zmuszaniu podatników, przedsta-
wicieli danego narodu lub mieszkańców jednej części kuli ziemskiej do
dotowania, dawania jałmużny lub nawet robienia „interesów” z przedsta-
wicielami narodów czy też mieszkańców innej części kuli ziemskiej.
Przeciwnie, prawdziwe umiędzynarodowienie to umożliwienie obywatelowi
lub przedsiębiorstwu z jakiegoś kraju kupna, sprzedaży czy handlu z oby-
watelami czy przedsiębiorstwami z innego kraju. Krótko mówiąc, polega ono
na wolności handlu bronionej z taką elokwencją przez Adama Smitha
w XVIII wieku i praktycznie osiągniętej w XIX wieku ‒ wolności handlu,
która (pomimo istnienia dziesiątek międzynarodowych instytucji i umów
wielostronnych), jest teraz zniszczona. Tracimy wolność z powodu fałszywej
ideologii ‒ lub używając starszego wyrażenia ‒ z powodu intelektualnej
zagwozdki. Nic nie jest bardziej typowe od tego tymczasowego intelektual-
nego zamieszania niż wypowiedź prezydenta Roosevelta o tak zwanych
czterech wolnościach (słowa, wyznania, od strachu i od biedy ‒ przyp. red.).
Jak wskazał George Santayana w przypisie swojego dzieła Dominations and
Powers:
Z „czterech wolności”, których domaga się prezydent
Roosevelt w imię ludzkości, dwie są negatywne, będąc
wolnościami od, nie wolnościami do. Gdyby użył słowa
„swoboda”, pomyliłby się, ponieważ zwrot „wolność od”
jest związkiem frazeologicznym, ale zwrot „swoboda od”
byłby niepoprawny. „Swoboda” wobec tego implikuje
podstawową wolność, sprawowanie władzy i cnót narodo-
wych dla siebie i innego kraju. Ale wolność od potrzeb lub
83
VI DROGA DO TOTALITARYZMU

od strachu jest tylko warunkiem dla stałego przejawiania


się prawdziwej wolności. Jednak z drugiej strony to
znacznie więcej niż pożądanie wolności, jako że wymaga
ona bezpieczeństwa i ochrony ze strony zapobiegliwych
instytucji, które narzucają dominację rządów paterna-
listycznych wraz ze sztucznymi przywilejami chronionymi
przez prawo. To byłaby wolność od zagrożeń wolnego życia.
Ukazuje nam to wolność ograniczającą swój zakres i na
pierwszym miejscu przedkładającą bezpieczeństwo.
Podsumowując, współczesny świat zagubił się dlatego, że poszukiwał
wolności od niebezpieczeństw i ryzyka związanego z wolnością.

84
VII CO TO JEST FASZYZM?

VII
CO TO JEST FASZYZM?
LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Paweł Kot

Faszyzm jest systemem rządów, który kartelizuje sektor prywatny; stosuje


centralne planowanie w gospodarce, aby subsydiować producentów;
wprowadza państwo policyjne jako źródło porządku; odmawia jednostkom
fundamentalnych praw i wolności i czyni władzę wykonawczą niczym nie-
ograniczonym władcą społeczeństwa.
To jest opis dzisiejszego głównego nurtu polityki w Ameryce. Nie tylko
w Ameryce. W Europie jest tak samo. Do tego stopnia stało się to częścią
codzienności, że już prawie nie da się tego zauważyć.
Jeśli faszyzm jest dla nas niewidoczny, to jest naprawdę cichym mordercą.
Napuszcza na wolny rynek ogromne, agresywne, ciężkie państwo, które
drenuje z niego kapitał i produktywne siły jak śmiertelnie groźny pasożyt ze
swojej ofiary. To dlatego państwo faszystowskie nazwano „gospodarką wam-
pirzą”. Wysysa życie gospodarcze z narodu i powoduje powolną śmierć
niegdyś kwitnącej gospodarki.
Po prostu przytoczę niedawny przykład.
Pojawiły się pierwsze dane z amerykańskiego spisu powszechnego
z 2010 r. Głównym tematem w mediach był największy wzrost ubóstwa od
20 lat, które sięga obecnie 15 proc. W raporcie ukryty jest jeszcze inny fakt,
który ma o wiele głębsze znaczenie dla większości ludzi. Dotyczy on me-
diany dochodów gospodarstw domowych w wartościach realnych.
Fakty ujawnione przez raport są druzgocące. Od 1999 r. mediana dochodu
gospodarstw domowych spadła o 7,1 proc. Od 1989 r. mediana dochodu
pozostaje w przeważającym stopniu płaska. A od 1973 r., czyli końca
85
VII CO TO JEST FASZYZM?

standardu złota, mediana prawie w ogóle nie wzrosła. Wielka maszyna two-
rzenia bogactwa, którą kiedyś była Ameryka, upada ‒ i dzieje się tak
w szybszym tempie od czasu ogłoszenia zakończenia recesji widocznej
w statystykach, niż w trakcie jej trwania.
Kolejne pokolenie nie może spodziewać się już, że będzie miało lepsze
życie niż poprzednie. Faszystowski model gospodarczy zniszczył to, co było
niegdyś nazywane amerykańskim snem. Oczywiście prawda jest nawet gor-
sza, niż pokazują statystyki. Trzeba wziąć pod uwagę, ile musi być źródeł
dochodów w ramach pojedynczego gospodarstwa domowego, aby złożyły się
na jego dochód. Po II wojnie światowej rodzina utrzymująca się z jednego
źródła dochodu stała się normą. Potem zniszczono pieniądz i amerykańskie
oszczędności zostały sprowadzone do zera ‒ w ten sposób zrujnowano bazę
kapitałową gospodarki.
To w tym momencie rodziny zaczęły mieć trudności, wiążąc koniec z koń-
cem. Punktem zwrotnym stał się 1985 r., w którym pojawiło się więcej
gospodarstw domowych z dwoma źródłami dochodu niż z jednym. Matki
weszły do siły roboczej, aby utrzymać poziom dochodów rodziny.
Widząc taką tendencję, intelektualiści wiwatowali ‒ tak jakby oznaczała
wyzwolenie; krzyczeli „hosanna”, bo wszystkie kobiety zostały objęte po-
datkiem dochodowym jako wartościowe osoby wnoszące wkład do skarbu
państwa. Rzeczywistą przyczyną tego zjawiska było pojawienie się pustego
pieniądza, który zdeprecjonował walutę, ograbił ludzi z oszczędności i zmusił
ludzi do zasilenia siły roboczej i zostania płatnikami podatków.
Ogromne zmiany demograficzne w zasadzie kupiły amerykańskim rodzi-
nom jeszcze 20 lat pozornego dobrobytu, chociaż trudno tak to nazywać,
gdyż nie było już wyboru. Jeśli chciałeś nadal żyć w amerykańskim śnie, to
twoja rodzina nie mogła polegać na jednym źródle dochodu.
Dzisiejsza mediana dochodu jest tylko trochę powyżej poziomu, na
którym była, gdy Nixon zniszczył dolara, nałożył kontrolę cen i płac, utwo-
rzył Agencję Ochrony Środowiska (EPA) oraz umocnił i upowszechnił cały
aparat pasożytniczego państwa opiekuńczego i państwa wojny.
Zapowiedzi reform ‒ czynione zarówno przez demokratów, czy republi-
kanów ‒ brzmią jak kiepski żart. Mówią o małych zmianach; małych
cięciach; komisjach, które powołają; ograniczeniach, które ustanowią w cią-
gu dziesięciu lat. Żadna z tych rzeczy nie rozwiąże problemu. Nawet trochę.
Problem ma bardziej fundamentalny charakter. Chodzi o jakość pieniądza.
Chodzi o samo istnienie 10 000 agencji regulacyjnych. Chodzi o całe założe-
nie, że musisz płacić państwu za przywilej pracy. Chodzi o domniemanie, że
rząd musi kierować każdym aspektem kapitalistycznego procesu gospodar-

86
VII CO TO JEST FASZYZM?

czego. Mówiąc w skrócie, to państwo totalne jest problemem, a cierpienie


i pogarszanie się sytuacji będzie trwało tak długo, jak długo państwo totalne
będzie istniało.

Pochodzenie faszyzmu
Z pewnością ostatni raz ludzie obawiali się faszyzmu podczas II wojny
światowej. Nie może być wątpliwości co do jego początków. Wiążą się one
z historią włoskiej polityki po pierwszej wojnie światowej. W 1922 r. Benito
Mussolini został premierem i za swoją filozofię obrał faszyzm. Mussolini był
niegdyś członkiem Włoskiej Partii Socjalistycznej.
Wszyscy najważniejsi gracze w ruchu faszystowskim przeszli tam od
socjalistów. Ruch był zagrożeniem dla socjalistów, ponieważ postulował
wdrożenie najbardziej atrakcyjnego mechanizmu politycznego w celu speł-
nienia socjalistycznych pragnień. Socjaliści przyłączali się do faszystów en
masse.
To również z tego powodu sam Mussolini cieszył się tak dobrą prasą przez
więcej niż dziesięć lat po rozpoczęciu swoich rządów. Był wysławiany przez
„New York Timesa” w artykule za artykułem. W czasopismach naukowych
stawiano go za przykład przywódcy, jakiego potrzebowaliśmy w erze spo-
łeczeństwa planowanego. Reklamowanie tego chwalipięty było bardzo
powszechnym zjawiskiem w amerykańskim dziennikarstwie późnych lat
dwudziestych i pierwszej połowy lat trzydziestych XX wieku.
We Włoszech lewica zrozumiała, że jej program może być w najlepszy
sposób zrealizowany w ramach autorytarnego państwa planistycznego.
Oczywiście nasz przyjaciel John Maynard Keynes odegrał zasadniczą rolę,
dostarczając pseudonaukowych przesłanek dla jednoczenia opozycji prze-
ciwko staroświeckiemu leseferyzmowi oraz nowej fali zachwytu nad społe-
czeństwem planowanym. Przypomnijmy, że Keynes nie był socjalistą ze
starej szkoły. Jak sam napisał w swoim wstępie do niemieckiego wydania
Ogólnej teorii, narodowy socjalizm był o wiele bardziej przyjazny dla jego
idei niż gospodarka rynkowa.

Flynn mówi prawdę


Najpełniejszym studium faszyzmu napisanym w tamtych latach było As
We Go Marching Johna T. Flynna. Flynn był dziennikarzem i naukowcem o
zacięciu liberalnym, który napisał wiele bestselerów w latach dwudziestych.
Jego postawę zmienił Nowy Ład. Wszyscy koledzy Flynna podążyli za
Franklinem Delano Rooseveltem w kierunku faszyzmu, natomiast on utrzy-

87
VII CO TO JEST FASZYZM?

mał stare przekonania. Oznaczało to zwalczanie polityki FDR na każdym


kroku ‒ i to nie tyko jego planów w sprawach krajowych. Flynn był
przywódcą ruchu America First, który uważał parcie do wojny FDR za
przedłużenie Nowego Ładu ‒ czym z pewnością było.
Książka As We Go Marching pojawiła się w 1944 r., już pod koniec
działań wojennych i w samym środku okresu sterowania gospodarką, jakie
miało miejsce na całym świecie w czasie wojny. To niesamowite, że w ogóle
przeszła przez cenzurę. Jest to zakrojone na szeroką skalę opracowanie
dotyczące teorii i praktyki faszyzmu. Flynn widział dokładnie, czym kończy
się faszyzm: militaryzmem i wojną jako wynikiem polityki stymulacji
poprzez zwiększanie wydatków. Gdy skończą ci się już inne pomysły na
wydawanie pieniędzy, zawsze możesz liczyć na nacjonalistyczny zapał, który
dostarczy poparcia dla zwiększenia wydatków wojskowych.

Osiem wyznaczników polityki faszystowskiej


Flynn, podobnie jak inni przedstawiciele Starej Prawicy, był oburzony
tym, że prawie wszyscy inni zdecydowali się ignorować to, co on dostrzegał.
Po przedstawieniu historii tego zjawiska Flynn podaje listę ośmiu punktów,
które uważał za główne wyznaczniki państwa faszystowskiego.
W miarę jak będę je prezentował, opatrzę je również komentarzami na
temat współczesnego amerykańskiego scentralizowanego państwa.

Punkt 1. Rząd jest totalitarny, ponieważ nie uznaje ograniczeń swojej


władzy
Jeśli wpadłeś prosto w sieć państwa, szybko odkryjesz, że rzeczywiście
nie ma ograniczeń tego, co może ono zrobić. Może tak się stać, gdy będziesz
wsiadał na pokład samolotu, gdy będziesz jeździł po swoim rodzinnym
mieście, czy też gdy twoja firma narazi się jakiejś rządowej instytucji.
Ostatecznie albo podporządkujesz się, albo zostaniesz uwięziony w klatce lub
zabity jak zwierzę. Oznacza to, że nieważne jak bardzo wierzymy w swoją
wolność, jesteśmy dziś wszyscy tylko o krok od Guantanamo.
Żaden aspekt życia nie jest wolny od interwencji rządu, a często przyjmuje
ona formy, których nie dostrzegamy od razu. Cała opieka zdrowotna jest
uregulowana, ale podobnie i każdy inny element naszego pożywienia,
transportu, odzieży, artykułów gospodarstwa domowego, a nawet prywat-
nych relacji międzyludzkich. Sam Mussolini w następujący sposób ujął tę
zasadę: „Wszystko wewnątrz państwa, nic poza państwem, nic przeciwko
państwu”. Twierdzę, że jest to dziś dominująca ideologia w Stanach Zjedno-

88
VII CO TO JEST FASZYZM?

czonych. Ten naród, poczęty w wolności, stał się ofiarą państwa faszystow-
skiego.

Punkt 2. Rząd jest de facto dyktaturą opartą na zasadzie przywództwa


Nie powiedziałbym, że rzeczywiście mamy w tym kraju dyktaturę jednego
człowieka, natomiast mamy pewną formę dyktatury ‒ dyktaturę jednego
sektora rządowego nad całym krajem. Egzekutywa rozrosła się tak drastycz-
nie przez ostatnie stulecie, iż mówienie o systemie wzajemnej kontroli władz
stało się żartem.
Państwo zdominowane przez egzekutywę to państwo, które znamy ‒
wszystkie decyzje wychodzą z Białego Domu. Rola sądów polega na wy-
konywaniu woli egzekutywy. Rolą legislatywy jest ratyfikowanie polityki
przyjętej przez egzekutywę. Tą egzekutywą tak naprawdę nie jest osoba,
która wydaje się rządzić. Prezydent jest tylko woalką, a wybory są tyko
plemiennym rytuałem, przez który przechodzimy, aby nadać nieco legity-
macji tej instytucji. W rzeczywistości państwo narodowe żyje poza jakim-
kolwiek „mandatem demokratycznym”. Tutaj znajdujemy siłę, która potrafi
regulować wszystkie aspekty życia i która może stworzyć pieniądz konieczny
dla finansowania rządów egzekutywy.

Punkt 3. Rząd zarządza systemem kapitalistycznym przy pomocy


ogromnej biurokracji
Biurokratyczna administracja jest z nami przynajmniej od czasu Nowego
Ładu, dla którego modelem była biurokracja zajmująca się planowaniem
podczas I wojny światowej. Gospodarka planowa ‒ czy to za czasów
Mussoliniego, czy też obecnie ‒ wymaga biurokracji. Biurokracja jest ser-
cem, płucami i układem krwionośnym państwa planistycznego. Ale uregulo-
wać gospodarkę tak ściśle, jak dzieje się to dzisiaj, oznacza zaszlachtować
dobrobyt miliardem małych cięć.
Gdzież jest więc nasz wzrost? Gdzie jest dywidenda pokoju, która miała
nadejść po zakończeniu Zimnej Wojny? Gdzie są owoce niesamowitych
zysków z efektywności, na którą pozwoliła technologia? Zostały zjedzone
przez biurokrację, która kieruje naszym każdym ruchem na tej planecie. Ten
żarłoczny i nienasycony potwór nazywa się tutaj Kodeksem Stanów
Zjednoczonych, który odwołuje się do tysięcy agencji, aby uniemożliwić nam
wolne życie.
Jest tak, jak powiedział Bastiat: rzeczywistym kosztem funkcjonowania
państwa jest dobrobyt, którego nie widzimy; miejsca pracy, które nie istnieją;

89
VII CO TO JEST FASZYZM?

technologie, do których nie mamy dostępu; przedsięwzięcia, które nie doszły


do skutku; wspaniała przyszłość, którą nam ukradziono. To, że państwo nas
ograbiło, jest tak samo pewne, jak to, że złodziej, który wchodzi nocą do
naszego domu, okradnie nas z wszystkiego, co kochamy.

Punkt 4. Producenci są zorganizowani w kartele w sposób


syndykalistyczny
Zwykle nie myślimy o naszej obecnej strukturze gospodarczej jako syn-
dykalistycznej. Jednak pamiętajmy, że syndykalizm oznacza, że kontrolę nad
gospodarką sprawują producenci. Kapitalizm jest inny. Z racji struktury
rynkowej przekazuje całą kontrolę w ręce konsumentów. Jedynym pytaniem
dla syndykalistów jest więc to, którzy producenci mają cieszyć się przywile-
jami politycznymi. Mogą to być pracownicy, ale mogą być nimi również naj-
większe korporacje.
W przypadku Stanów Zjednoczonych przez ostatnie trzy lata znaczne
przywileje uzyskały naszym kosztem wielkie banki, firmy farmaceutyczne,
ubezpieczyciele, producenci samochodów, banki z Wall Street i domy bro-
kerskie oraz quasi-prywatne firmy hipoteczne. Wszystkie one weszły w so-
jusz z państwem, aby prowadzić pasożytnicze życie naszym kosztem.

Punkt 5. Planowanie gospodarcze jest oparte na zasadzie autarkii


Autarkia to idea samowystarczalności gospodarczej. Odnosi się głównie
do gospodarczego samostanowienia państwa narodowego. Państwo narodowe
musi być wielkie pod względem geograficznym, aby utrzymać szybki wzrost
gospodarczy dużej i rosnącej populacji.
Popatrzmy na wojny w Iraku, Afganistanie i Libii. Bylibyśmy niezwykle
naiwni, wierząc, że nie były w części motywowane interesami przemysłu
paliwowego. Tak samo jest też z utrzymywaniem amerykańskiego imperium
i powołaniem Unii Ameryki Północnej.

Punkt 6. Rząd podtrzymuje życie gospodarcze poprzez wydatki


publiczne i zadłużanie się
Ten punkt nie wymaga rozwijania, ponieważ jest już powszechnie
widoczny. Podczas ostatnich wyborów w przemowie wygłoszonej w czasie
najwyższej oglądalności Obama rozwodził się nad tym, jak to jest, że ludzie
nie mają pracy, gdy szkoły, mosty i infrastruktura wymagają napraw.
Nakazał, żeby podaż i popyt razem dostosowały się, aby dostarczyć miejsc
pracy.

90
VII CO TO JEST FASZYZM?

Uwaga! Szkoły, mosty i infrastruktura, do których odnosi się Obama, są


budowane i utrzymywane przez państwo. To dlatego się rozlatują. A powo-
dem, dla którego ludzie nie mają pracy, jest to, że państwo sprawiło, iż
zatrudnianie jest zbyt kosztowne. To nie jest skomplikowane. Rozmyślanie
nad innymi scenariuszami nie różni się od domagania się, żeby woda w rzece
płynęła na szczyt góry, albo żeby skały unosiły się w powietrzu. Sprowadza
się to do odrzucenia rzeczywistości.
Jeśli chodzi o resztę przemówienia, Obama obiecał kolejną długą listę
projektów finansowanych ze środków publicznych. Jednak żaden rząd w hi-
storii świata nie wydał tak dużo, nie pożyczył tak dużo i nie stworzył tak
wielkiej ilości sztucznego pieniądza jak Stany Zjednoczone ‒ wszystko
dzięki mocy Fedu do kreowania pieniądza na życzenie. Jeśli w tym sensie
Stany Zjednoczone nie kwalifikują się jako państwo faszystowskie, to żadne
inne państwo też nigdy się nie kwalifikowało.

Punkt 7. Militaryzm główną częścią wydatków rządowych


Zauważyliście, że budżet wojskowy nigdy nie jest przedmiotem dyskusji
w poważnych debatach? Stany Zjednoczone wydają na ten cel więcej niż
większość reszty świata łącznie. Jednak gdy słuchasz naszych przywódców,
odnosisz wrażenie, że USA są niewielką republiką handlową, która chce
pokoju, ale jest ciągle zagrożona przez świat. Gdzie jest debata na temat tej
części polityki? Gdzie jest dyskusja? Nie ma jej. Obie partie po prostu
zakładają, że zasadniczym elementem amerykańskiego stylu życia jest to, aby
Stany Zjednoczone były najbardziej morderczym krajem na świecie, grożąc
wszystkim zagładą atomową, jeżeli się nie podporządkują.

Punkt 8. Wydatki wojskowe mają imperialistyczne cele


USA prowadziły z niepokornymi krajami jedną wojnę po drugiej, a liczba
klienckich państw i kolonii rosła. Potęga militarna Stanów Zjednoczonych
nie przyniosła pokoju ‒ wręcz odwrotnie. Spowodowała, że większość ludzi
na świecie postrzega USA jako zagrożenie i doprowadziła do wojen z wie-
loma krajami. Wojny agresywne zostały zdefiniowane w Norymberdze jako
zbrodnie przeciwko ludzkości.
Obama miał to wszystko zakończyć. Nigdy tego nie obiecał, ale jego
zwolennicy mocno wierzyli, że może tego dokonać. Zamiast tego, zrobił coś
odwrotnego. Wzmocnił kontyngenty wojskowe, zwiększył intensywność
prowadzonych wojen i rozpoczął nowe. W rzeczywistości sprawuje prezy-
denturę w państwie wojennym, bestialstwem przypominającym każde inne
w historii. Tym razem różnica polega na tym, iż lewica już nie krytykuje roli

91
VII CO TO JEST FASZYZM?

USA w świecie. W tym sensie Obama jest najlepszą rzeczą, jaka mogła przy-
trafić się podżegaczom wojennym i kompleksowi wojskowo-przemysło-
wemu.

Przyszłość
Nie przychodzi mi dziś na myśl sprawa większej wagi niż poważny i sku-
teczny sojusz antyfaszystowski. Pod wieloma względami on już się tworzy.
Nie jest to sojusz formalny. Składa się z tych, którzy protestują przeciwko
Fedowi; tych, którzy nie zgadzają z faszystowską polityką głównego nurtu,
tych, którzy chcą decentralizacji; tych, którzy domagają się niższych podat-
ków i wolnego handlu; tych, którzy pragną prawa do wchodzenia w relacje,
z kim chcą oraz kupowania i sprzedawania na własnych warunkach; tych,
którzy twierdzą, że mogą po swojemu uczyć dzieci; z inwestorów
i oszczędzających, którzy umożliwiają wzrost gospodarczy; tych, którzy nie
chcą być obmacywani na lotniskach; i tych, którzy muszą żyć na obczyźnie.
Sojusz tworzą również miliony niezależnych przedsiębiorców, którzy
odkrywają, iż głównym zagrożeniem dla ich możliwości służenia innym po-
przez rynek jest instytucja, która uznaje się za naszego największego dobro-
czyńcę ‒ rząd.
Ilu ludzi należy do tej kategorii? Więcej niż nam się wydaje. Ten ruch ma
charakter intelektualny, polityczny, kulturalny i technologiczny. Jego człon-
kowie pochodzą z różnych klas, ras, krajów i zawodów. To nie jest już ruch
wewnątrz jednego kraju ‒ jest naprawdę globalny.
Jednak czego chce ten ruch? Niczego innego niż słodkiej wolności. Nie
prosi o przyznanie czy nadanie wolności. Prosi tylko o wolność obiecaną
przez samo życie, która istniałaby, gdyby nie Lewiatan, który nas okrada,
molestuje, więzi i zabija.
Ten ruch nie słabnie. Codziennie ze wszystkich stron docierają do nas
dowody na to, iż ma on rację. Z dnia na dzień staje się bardziej oczywiste, że
państwo nie wnosi niczego do naszego dobrobytu ‒ tylko pomniejsza go
w znaczny sposób.
W latach 30. XX wieku, a nawet jeszcze w latach 80., zwolennicy państwa
mieli morze pomysłów. Teraz tak już nie jest. Faszyzm nie ma nowych idei,
wielkich projektów ‒ i nawet jego zwolennicy tak naprawdę nie wierzą, że
jest ono w stanie wykonać swoje zadanie. Świat tworzony przez sektor
prywatny jest o tyle bardziej użyteczny i piękny niż cokolwiek robionego
przez państwo, że sami faszyści zostali zdemoralizowani i są świadomi, iż ich
program nie ma realnych fundamentów intelektualnych.

92
VII CO TO JEST FASZYZM?

Jeszcze szerzej znany jest fakt, że etatyzm nie działa i nie może działać.
Etatyzm jest wielkim kłamstwem. Przynosi nam dokładnie odwrotność
swojej obietnicy. Obiecywał bezpieczeństwo, dobrobyt i pokój ‒ dał nam
strach, ubóstwo, wojnę i śmierć. Jeśli chcemy mieć jakąś przyszłość, musimy
ją sami zbudować. Faszystowskie państwo nie zrobi tego za nas ‒ wręcz
przeciwnie, stoi nam na drodze.
Ostatecznie stajemy więc przed wyborem: totalne państwo albo totalna
wolność. Co wybierzemy? Jeśli wybierzemy państwo, będziemy tonąć coraz
bardziej i w końcu utracimy wszystko to, co tak bardzo cenimy w naszej
cywilizacji. Jeśli wybierzemy wolność, będziemy mogli wykorzystać tę nie-
zwykłą siłę ludzkiej współpracy, która umożliwi nam kontynuację pracy nad
ulepszaniem świata.
W zmaganiach z faszyzmem nie ma miejsca na rozpaczanie. Musimy
kontynuować walkę z pełnym przekonaniem, że przyszłość należy do nas,
a nie do nich.
Ich świat się rozpada ‒ nasz dopiero zaczyna się budować. Ich świat
opiera się na upadłych ideologiach ‒ nasz jest zakorzeniony w prawdzie
o wolności i rzeczywistości. Ich świat swoją świetność ma już za sobą ‒ nasz
spogląda w przyszłość, którą budujemy dla siebie.
Ich świat odwołuje się do trupa, jakim jest państwo narodowe. Nasz świat
polega na energii i kreatywności wszystkich ludzi na świecie, zjednoczonych
w wielkim i szlachetnym projekcie tworzenia prosperującej cywilizacji
poprzez pokojową współpracę między ludźmi. Posiadamy jedyną broń, która
jest nieśmiertelna: właściwą ideę. To właśnie ona poprowadzi nas do
zwycięstwa.

93
VIII WOLNOŚD ZRZESZANIA SIĘ

VIII
WOLNOŚĆ ZRZESZANIA SIĘ
LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Łukasz Prządo

Wydaje się nieprawdopodobne, że w ostatnich dniach fundamentalne


prawo ludzkości ‒ wolność zrzeszania się ‒ zostało potępione przez dziennik
New York Times i wszystkie poważniejsze źródła opiniotwórcze. Nawet pe-
wien krajowy polityk niechętnie bronił własnych wypowiedzi na rzecz tego
poglądu, dystansując się następnie od tej myśli. Czy tak podstawowa zasada
wolności stała się niewypowiadalna?
A może nie jest to tak nieprawdopodobne. Zarozumiały rząd, w erze
despotyzmu takiej jak nasza, musi zwyczajnie zaprzeczyć takiemu funda-
mentalnemu prawu, bo jest to jedna z tych kluczowych kwestii, które mówią,
kto ma władzę: państwo czy jednostki.
Żyjemy w antyliberalnych czasach, kiedy samodzielny wybór jest wysoce
podejrzany. Silny etos legislacyjny czyni wszelkie działania nakazami lub
zakazami, z coraz mniejszą przestrzenią dla ludzkiej woli. Mówiąc prosto:
nie wierzymy już w ideę wolności. Nie możemy sobie nawet wyobrazić,
jakby to miało działać. Jakąż to drogę przebyliśmy od Wieku Rozumu do
naszych czasów.
Odwołując się do wielce kontrowersyjnej ustawy o prawach
obywatelskich z 1964 r., Karen De Coster kładzie kres tej kwestii, całkowicie
odwracając pytanie Rachel Maddow. Rachel żąda odpowiedzi na pytanie, czy
biały biznesmen ma prawo odmówić usługi czarnemu człowiekowi. Nato-
miast Karen pyta, czy czarny biznesmen ma prawo odmówić usługi członko-
wi Klanu.

94
VIII WOLNOŚD ZRZESZANIA SIĘ

Nie sądzę, by ktokolwiek kwestionował to prawo. Sposób użycia prawa do


współpracy (które siłą rzeczy jest prawem do odmówienia współpracy) jest
kwestią indywidualnego wyboru, poddanego głębokiemu wpływowi
kontekstu kulturowego. Fakt, że człowiek ma prawo dokonywania takich
wyborów samodzielnie, nie może być zanegowany przez nikogo, kto wierzy
w wolność.
Prawo do wykluczenia nie jest czymś marginalnym. Jest podstawą
funkcjonowania cywilizacji. Jeśli używam własnościowego oprogramowania,
nie mogę pobrać go bez podpisania umowy. Jeśli odmówię podpisania, firma
nie musi mi go sprzedawać. A dlaczego? Bo to ich oprogramowanie i oni
ustalają zasady użytkowania. Koniec i kropka.
Jeśli prowadzisz blog, który akceptuje komentarze, wiesz, jak ważne jest
to prawo. Musisz być w stanie eliminować spam, blokować adresy IP trolli,
poza tym włączać lub wykluczać daną osobę na podstawie wartości, jaką
wnosi. Wiedzą o tym w każdym miejscu w Internecie, które wiąże się
z udziałem społeczeństwa. Bez tego prawa każde forum rozpadłoby się po
przejęciu przez złe elementy.
Prawa do wykluczenia używamy każdego dnia. Jeśli idziesz na lunch,
część ludzi przychodzi, a część nie. Gdy organizujesz przyjęcie, dbasz, by
uwzględnić pewnych ludzi i koniecznie wykluczasz innych. Niektóre resta-
uracje oczekują i wymagają adekwatnego obuwia oraz koszuli, a nawet
marynarki i krawata. New York Times zamieszcza pewne artykuły i wyklucza
inne, wpuszcza pewnych ludzi na spotkaniach redakcji, a nie dopuszcza
innych.
Kiedy przedsiębiorstwo zatrudnia pracowników, część ludzi spełnia
określone wymagania, a reszta nie. Tak samo jest w przypadku przyjęcia na
uczelnie wyższe, członkostwa w kościele, bractwach, klubach obywatelskich
i w prawie wszystkich innych stowarzyszeniach. Wszystkie używają prawa
do wykluczania. Jest ono fundamentalne dla organizacji każdego aspektu
życia. Jeśli to prawo jest negowane, to co otrzymamy w jego miejsce?
Przymus i presję. Państwo wymusza podział społeczny, w którym jedna
grupa ludzi musi służyć drugiej. Jest to przymusowa służebność,
jednoznacznie zakazana przez 13. poprawkę. Można przypuszczać, że kocha-
jący wolność ludzie będą zawsze przeciwko temu.
Jak mówi Larry Elder: „To jest wolność 101”.
A co ze stwierdzeniem, że rząd powinien regulować kwestie wykluczeń?
Powiedzmy na przykład, że nie zaprzeczamy ogólnemu prawu do wolnego
zrzeszania się (w znaczeniu wolności do współpracy ‒ przyp. tłum.), ale
zawężamy jego zakres, by odnieść się do konkretnej niesprawiedliwości. Czy

95
VIII WOLNOŚD ZRZESZANIA SIĘ

to jest do przyjęcia? Cóż, wolność jest trochę jak życie ‒ albo jest, albo jej
nie ma. Krojenie i szatkowanie wolność zależnie od politycznych priorytetów
jest niebywale niebezpieczne. Tworzy to podziały społeczne, prowadzi do
arbitralnej władzy, legitymizuje pewną formę niewolnictwa i odwraca sytua-
cję na niekorzyść tych, którzy dzierżą rzeczywistą władzę w społeczeństwie.
Fakt, że rząd sądzi, iż może regulować „obszary” podejmowania decyzji
mrozi krew w żyłach. Sądzi on, że rządowi biurokraci mają prawo i zdolność
czytania w myślach ‒ jak gdyby znali prawdziwe motywacje każdego
działania, bez względu na to, co twierdzi osoba podejmująca decyzję. Oto,
w jaki sposób banki w ostatnich dziesięcioleciach zdołały chaotycznie rozdać
kredyty hipoteczne: próbowały opędzić się w ten sposób od regulatorów,
doszukujących się jakiejkolwiek oznaki rasowej dyskryminacji.
Oczywiście ta sztuczka z czytaniem w myślach nie jest arbitralna. Jest
podyktowana polityczną presją. Nie dziwi więc, że od przegłosowania
ustawy w 1964 r., kwestie, które dostrzegli regulatorzy, i tym samym
zablokowali, rozmnożyły się i są teraz zupełnie poza kontrolą. Czy ta strate-
gia rzeczywiście podniosła poziom dobrobytu społecznego, czy też zaostrzyła
konflikt pomiędzy grupami, które państwo wykorzystało do swoich własnych
celów?
Ale czy odważylibyśmy się pozwolić właścicielom na samodzielne
podjęcie takich decyzji? Z historycznego punktu widzenia niesprawiedliwość
wobec czarnoskórych wyrządzana była głównie przez rządy. Prywatny biznes
nie prowadzi polityki rasowej, ponieważ oznacza to wykluczenie części ka-
pitału klientów.
I właśnie dlatego rasiści, nacjonaliści i zatwardziali fanatycy zawsze
sprzeciwiali się liberalnemu kapitalizmowi ‒ włącza i wyklucza on, bazując
na kryterium pieniądza, nie biorąc pod uwagę cech, które wszelkiego rodzaju
kolektywiści uważają za ważne. W wyobrażonych utopiach narodowych
socjalistów orędownicy handlu wiszą na latarniach jako zdrajcy rasy i wro-
gowie narodu.
Jest tak dlatego, że rynek ma skłonność do tworzenia zawsze zmiennej
palety form zrzeszania się, których wzorce postępowania nie mogą być znane
i nie powinny być regulowane przez urzędników państwowych. Natomiast
rządowe próby regulacji współpracy prowadzą do bałaganu i społecznych
katastrof.
Jak tłumaczył Thomas Paine:
W tych zrzeszeniach, które są przypadkowo tworzone w ce-
lach handlowych lub jakichkolwiek innych, w których rząd
nie jest w ogóle brany pod uwagę, i w których ludzie

96
VIII WOLNOŚD ZRZESZANIA SIĘ

działają jedynie na zasadach społeczeństwa, widzimy jak


rozmaite grupy naturalnie się jednoczą; a to pokazuje przez
porównanie, że rządy ‒ tak dalekie od bycia stale przyczyną
lub środkiem do ładu ‒ są wobec nich destruktywne.
Właśnie dlatego libertarianie mieli rację, sprzeciwiając się klauzulom
Ustawy o Prawach Obywatelskich. Uderzają one w serce wolności, niezwy-
kle wysokim kosztem społecznym. Nie jest zaskoczeniem, że bezmyślne
i antyintelektualne organy opinii usiłowałyby temu zaprzeczyć. Ale to, co
mnie zaskoczyło to prędkość, z którą rzekomi libertarianie, szczególnie
w granicach stanu DC, zdystansowali się od zasady wolności do zrzeszania
się. Nie odczytuję tego jako miary intelektualnego bankructwa, lecz jako
oznakę strachu, który w wieku despotycznej kontroli tak wielu odczuwa
przed mówieniem władzy prawdy.

97
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

IX
PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM
MURRAY N. ROTHBARD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Maciej Troć

W ostatnich latach bardzo wiele słyszeliśmy o sektorze publicznym.


Toczonych jest wiele poważnych dyskusji na temat tego, czy sektor pu-
bliczny powinien być rozszerzany względem sektora prywatnego. Sama ter-
minologia pachnie już czystą nauką i rzeczywiście wyrasta z rzekomo nauko-
wego i odstręczającego świata statystyk dochodu narodowego. Z całkowicie
arbitralną koncepcją sektora publicznego wiąże się wiele kontrowersji.
Po pierwsze, możemy zadać pytanie: sektor publiczny czego? Czegoś, co
się nazywa „dochód narodowy”. Zauważmy tutaj ukryte założenie, że dochód
narodowy jest czymś w rodzaju ciasta składającego się z kilku sektorów. Te
sektory, publiczne i prywatne, sumują się w całość tworzącą dochód gospo-
darki. W ten sposób przemyca się do analizy założenie, że obydwa sektory są
równie pożyteczne, równie ważne i powinny być traktowane identycznie.
Idąc tym tropem, „nasze” postanowienia o proporcjach prywatnego i pu-
blicznego sektora są równie nieszkodliwe jak decyzja, czy zjemy ciasto, czy
lody. Państwo jest uważane za przyjazną i pomocną organizację podobną do
warzywniaka na rogu czy raczej do osiedlowego klubu, do którego
przychodzimy decydować, ile „nasz rząd” powinien dla nas zrobić. Nawet
neoklasyczni ekonomiści, którzy głoszą wolnościowe poglądy, często
postrzegają państwo jako niewydajny, ale przyjazny organ użyteczności
publicznej, który mechanicznie rejestruje „nasze” wartości i decyzje.
Wydaje się, że łatwo dojść do wniosku, że rząd nie jest identyczną
organizacją jak Rotarianie53 czy Elkowie54. Zarówno naukowcy, jak i laicy

53
Członkowie Rotary International, http://pl.wikipedia.org/wiki/Rotary_International.

98
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

powinni dostrzec zasadniczą różnicę między rządem a innymi instytucjami


i organizacjami społecznymi: rząd finansuje swoją działalność, opierając się
na przymusie, a nie na dobrowolnej zapłacie. Joseph Schumpeter przenikli-
wie stwierdził: „Teoria, która interpretuje podatki w sposób analogiczny do
składki członkowskiej jakiegoś klubu czy opłaty za konkretną usługę,
dowodzi tylko, jak bardzo ta część nauk społecznych jest niezwiązana z nau-
kowymi nawykami myślowymi”55.
Co składa się na wydajność sektora prywatnego gospodarki? Wydajność
sektora prywatnego nie bierze się z tego, że ludzie biegają z miejsca
w miejsce, robiąc „coś” ze swoimi zasobami. Produktywność tego sektora
wynika z faktu, że zasoby są lokowane w taki sposób, aby zaspokoić potrze-
by i pragnienia konsumentów. Na wolnym rynku przedsiębiorcy skupiają
swoje siły na tworzeniu takich produktów, za które konsumenci są w stanie
zapłacić najwięcej. Zatem sprzedaż tych produktów może z grubsza
„zmierzyć” znaczenie, jakie mają dla konsumentów. Jeśli miliony ludzi
zaczną produkować staroświeckie powozy, to w dzisiejszej epoce nie będą
w stanie ich sprzedać, a więc produktywność ich wytworów będzie
praktycznie równa zeru. Z drugiej strony, jeśli na produkt X zostało w danym
roku wydanych kilka milionów dolarów, to statystycy mają powód uznać, że
te miliony składają się na dochód prywatnego sektora gospodarki.
Jedną z najważniejszych cech naszych zasobów jest ich rzadkość. Ziemia,
praca i dobra kapitałowe są rzadkie i mogą być użyte w różny sposób. Wolny
rynek używa ich „wydajnie”, ponieważ producenci decydują się na wytwa-
rzanie tego, czego konsumenci najbardziej potrzebują: na przykład samo-
chodów, a nie powozów. Chociaż wydaje się, że mierząc wydajność sektora
prywatnego statystycy tylko dodają liczby, to ich praca oparta jest o jakościo-
wą decyzję konsumentów, co jest według nich „produktem”. Samochody
sprzedane na rynku są wydajne, ponieważ tak uznali konsumenci. Milion
niesprzedanych powozów nie byłby „produktem”, ponieważ konsumenci
przeszliby wobec nich obojętnie.
Załóżmy teraz, że do tej wolnorynkowej idylli wkracza rząd, który z po-
wodów znanych tylko sobie decyduje się zabronić używania samochodów, na
przykład dlatego, że stylowe zderzaki uderzają w zmysł estetyczny rządzą-
cych. Nakazują tym samym producentom samochodów wytwarzać
analogiczną ilość powozów. Taki reżim w pewnym sensie zmusza konsu-

54
Członkowie Benevolent and Protective Order of Elks.
55
Wcześniej Schumpeter twierdzi: „Konflikt pomiędzy sferą publiczną a prywatną nasilił
się, ponieważ państwo, używając swojej politycznej siły, czerpie dochody z rzeczy
wyprodukowanych przez sektor prywatny na prywatny użytek”. Zob. Joseph A. Schumpeter,
Capitalism, Socialism, and Democracy, New York 1942, s. 198.

99
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

mentów do zakupu pojazdów zaprzęgowych, ponieważ samochody są zabro-


nione. W tej sytuacji statystyk byłby ślepy, gdyby beztrosko uznał, że
pojazdy zaprzęgowe są tak samo wydajne jak samochody. Uznanie ich za
równie wydajne byłoby kpiną. W pewnych okolicznościach całkowity
„produkt narodowy” mógłby nawet nie wykazać spadku ze statystycznego
punktu widzenia, podczas gdy w rzeczywistości spadek wydajności byłby
znaczny.
W rzeczywistości ten wielce zachwalany sektor publiczny ma jeszcze
większe kłopoty, aniżeli powozy z naszego teoretycznego przykładu.
Większość zasobów, które konsumuje machina rządu, nigdy nawet nie będą
ujrzane, a tym bardziej używane przez konsumentów, którzy mogliby
przynajmniej jeździć swoimi powozami. W sektorze prywatnym wydajność
firmy jest mierzona przy pomocy ilości pieniędzy, jaką konsumenci
dobrowolnie wydają na jej produkty. W sektorze publicznym „wydajność”
rządu jest mierzona ‒ mirabile dictu56 ‒ przez to, jak dużo on wydaje. Kiedy
tworzono statystyki dotyczące produktu narodowego, statystycy musieli
stawić czoła problemowi, jak zmierzyć działanie rządu. Wydajność tej
unikalnej jednostki nie mogła być zmierzona przez dobrowolne wpłaty na
cele publiczne, ponieważ takich wpłat albo nie było wcale, albo było ich
bardzo mało. Bez żadnych przesłanek założono, że rząd musi być tak
wydajny jak wszystko dookoła i zaczęto mierzyć wydajność państwa jego
wydatkami. W ten sposób wydatki publiczne uznaje się za tak samo
użyteczne jak wydatki prywatne, a rząd może zwiększyć swoją „pro-
duktywność” poprzez powiększanie biurokracji. Zatrudnij więcej urzędników
i oglądaj wzrost wydajności sektora publicznego! To jest przykład łatwej i ra-
dosnej formy magii społecznej aplikowanej otumanionym obywatelom.
Prawdziwa jest jednak odwrotność powszechnych założeń. Sektor
publiczny żywi się kosztem sektora prywatnego, niczego doń nie wnosząc;
pasożytuje na prywatnej sferze gospodarki. To znaczy, że wydajne zasoby
społeczeństwa nie zaspokajają potrzeb konsumentów, tylko są kierowane
w kierunku przeciwnym do tych potrzeb i pragnień. Konsumenci są z pre-
medytacją izolowani od zasobów gospodarczych, które są alokowane zgodnie
z wolą pasożytniczej biurokracji i polityków. W wielu przypadkach konsu-
menci nie dostają nic, może poza kampanią propagandową serwowaną im za
ich własne pieniądze. Inne przypadki pokazują, że konsumenci dostają coś,
co jest nisko w hierarchii ich potrzeb ‒ tak jak na przykład powozy. W każ-
dym razie jest oczywiste, że sektor publiczny jest zaprzeczeniem produk-
tywności, który nie dość, że nie dodaje nic do prywatnego sektora gospo-
darki, to jeszcze nawet konsumuje część jego dochodu. Sektor publiczny

56
http://pl.wiktionary.org/wiki/mirabile_dictu.

100
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

istnieje poprzez ciągły atak na dobrowolne gospodarowanie swoimi


pieniędzmi przez konsumentów, które umożliwia również pomiar wydajności
sektora publicznego.
Możemy zmierzyć finansowy wpływ rządu na sektor prywatny poprzez
odjęcie wydatków rządu od produktu narodowego. Finansowanie własnej
biurokracji nie może przecież zwiększać wydajności ‒ pochłanianie przez
rząd zasobów gospodarczych na te cele usuwa je z zakresu produktywnych
działań. Ten pomiar jest oczywiście niepełny ‒ nie aspiruje nawet do mie-
rzenia nieproduktywnego wpływu różnych regulacji rządowych, które nisz-
czą produkcję i handel na inne sposoby, aniżeli pochłanianie zasobów. Nie
rozprawia się także z innymi licznymi przesądami na temat statystyk
produktu narodowego. Ale przynajmniej podważa takie powszechne mity jak
pomysł, że wydajność amerykańskiej gospodarki wzrosła podczas drugiej
wojny światowej. Odejmijcie deficyt rządowy zamiast go dodawać, to wtedy
zobaczycie, że w rzeczywistości produktywność gospodarki spadła, tak jak
można by się tego spodziewać po wojnie.
W innym swoim bystrym komentarzu Joseph Schumpeter odniósł się do
antykapitalistycznych intelektualistów: „Kapitalizm staje przed sędziami,
którzy mają wyrok śmierci w swoich kieszeniach. Wydadzą go niezależnie
od obrony, jaką usłyszą; jedynym sukcesem, jaki może osiągnąć obrona, jest
zmiana aktu oskarżenia”57. Oskarżenie oczywiście się zmieniało. W latach
30. słyszeliśmy, że rząd musi się rozrastać, ponieważ kapitalizm przyniósł
powszechną biedę. Teraz pod egidą Johna Kennetha Galbraitha słyszymy, że
kapitalizm zgrzeszył, ponieważ masy są zbyt zamożne. Kiedyś „jedna trzecia
narodu” cierpiała biedę ‒ teraz zaś musimy według niego opłakiwać „głodo-
wanie” sektora publicznego.
Jakimi względami kieruje się prof. Galbraith, dochodząc do wniosku, że
sektor prywatny jest zbyt nabrzmiały, a publiczny zbyt anemiczny, co
skutkuje tym, że rząd musi stosować więcej przymusu, żeby poprawić swoje
niedożywienie? Na pewno nie historycznymi. Przykładowo, w 1902 r.
produkt narodowy netto Stanów Zjednoczonych wynosił 22,1 mld dolarów.
Wydatki rządu (federalnego, stanowego i lokalnego) wynosiły 1,66 mld
dolarów, co jest równe 7,1% całkowitego produktu narodowego. W 1957 r.
produkt narodowy netto wynosił 402,6 mld dolarów, a wydatki rządu 125,5
mld dolarów, co stanowiło aż 31,2% produktu narodowego netto. Podatkowa
grabież rządu zwiększyła się więc ponad czterokrotnie w ciągu 55 lat. Tego
nie można nazwać „głodowaniem” sektora publicznego. Ale mimo to
Galbraith utrzymuje, że sektor publiczny jest coraz bardziej niedożywiony
w porównaniu do niezamożnego XIX wieku!

57
J. Schumpeter, op. cit., s. 144.

101
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

W takim razie, kiedy ‒ według Galbraitha ‒ sektor publiczny w końcu


osiągnie swoją optymalną formę? Odpowiedź na to pytanie stanowi po prostu
osobistą fantazję:
Powstanie pytanie, co jest kryterium oceny osiągniętej
równowagi, tzn. w którym momencie możemy stwierdzić, że
równowaga pomiędzy zaspokojeniem prywatnych i publicz-
nych potrzeb została osiągnięta. Odpowiedzią na to pytanie
jest stwierdzenie, że żadne kryterium nie może być zastoso-
wane, bo takowe nie istnieje […] Obecny brak równowagi
jest jasny […] Przy takim stanie rzeczy kierunek naszego
działania również jest całkowicie jasny58.
Dla Galbraitha obecny brak równowagi jest „jasny”. Dlaczego jest jasny?
Ponieważ rozgląda się wokół siebie i widzi opłakane warunki wszędzie,
gdzie działa rząd. Szkoły są przepełnione, ruch miejski jest przeciążony, ulice
zaśmiecone, rzeki zanieczyszczone; mógł jeszcze dodać, że przestępczość
coraz bardziej się rozprzestrzenia, a sądy są zapchane. Wszystkie te sfery są
przedmiotem działania i posiadania rządu. Jedynym rzekomym rozwiązaniem
tych rażących problemów jest więcej pieniędzy w rządowej kasie.
Dlaczego jest tak, że tylko instytucje rządowe podnoszą larum o więcej
pieniędzy i donoszą na obywateli za ich niechęć do oddawania swoich
pieniędzy? Dlaczego nigdy nie mamy prywatnych odpowiedników korków
drogowych (które występują na rządowych ulicach), źle zarządzanych szkół,
braków wody i innych podobnych problemów? Powodem jest to, że pry-
watne firmy pozyskują pieniądze, na które zasługują, z dwóch źródeł:
dobrowolnych płatności od klientów za produkty i usługi oraz dobrowolnych
inwestycji bazujących na oczekiwaniach przyszłego popytu konsumentów na
określone produkty i usługi. Jeśli istnieje zwiększony popyt na dobro będące
własnością prywatną, konsumenci płacą więcej za produkt, a inwestorzy
inwestują więcej w jego dostarczenie. W ten sposób wszyscy są zadowoleni.
Jeśli istnieje zaś zwiększony popyt na dobra publiczne (woda, ulice, metro
itp.), to słyszymy wtedy niezadowolenie konsumentów z powodu marnowa-
nia cennych zasobów i większego obciążenia podatkowego obywateli.
Prywatne przedsiębiorstwa starają się zadowolić konsumenta i zaspokoić
jego najpilniejsze potrzeby; instytucje rządowe traktują konsumenta jako
przykrego użytkownika ich zasobów. Tylko rząd, na przykład, z radością
przyjmie zakaz używania prywatnych samochodów jako „rozwiązanie”
problemu zatłoczonych ulic. Ponadto liczne „darmowe” usługi rządu powo-
dują powstanie nadwyżki popytu nad podażą, w wyniku czego występują
stałe „niedobory” tych usług. Krótko mówiąc, rząd czerpie swój dochód

58
John Kenneth Galbraith, The Affluent Society, Boston 1958, s. 320–321.

102
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

z przymusowej konfiskaty, nie zaś z dobrowolnych inwestycji i konsumpcji.


Rząd nie może funkcjonować jak prywatne przedsiębiorstwo. Jego wrodzona
i rażąca nieudolność oraz niemożność do „oczyszczania rynku” zapewnia, że
pozostanie on źródłem kłopotów na scenie gospodarczej59.
Dawniej nieodłączne marnotrawstwo rządu było uznawane za dobry
argument, żeby jak najwięcej spraw trzymać poza zakresem działalności
państwa. W końcu kiedy ktoś zainwestował w niedochodowe przedsięwzię-
cie, to stara powstrzymać się od inwestowania weń kolejnych środków.
Jednak dr Galbraith poleca nam podwoić naszą determinację we wrzucaniu
naszych ciężko zarobionych pieniędzy w otchłań sektora publicznego. Co
więcej, jako główny argument podaje fakt nieefektywnego działania rządu!
Prof. Galbraith ma dwa asy w rękawie. Po pierwsze, twierdzi, że poziom
życia ludzi ogólnie rośnie, a więc nowe dobra nie są dla ludzi tak wartościo-
we jak poprzednie. To nie jest nic odkrywczego, ale Galbraith w jakiś sposób
wyprowadza z tego wniosek, że osobiste potrzeby ludzi nic już dla nich nie
znaczą. Jeśli rzeczywiście tak jest, w takim razie dlaczego „usługi” rządowe,
których liczba rosła ostatnio w znacznie szybszym tempie, powinny być
warte tyle, że wymagają kolejnych środków dla sektora publicznego? Jego
ostatecznym argumentem jest to, że osobiste pragnienia są sztucznie genero-
wane przez kampanie reklamowe. Krótko mówiąc, Galbraith twierdzi, że
jeśli zostawimy ludzi w spokoju, to będą zadowoleni ze swojego nie-
zamożnego życia na poziomie minimum socjalnego. Reklamy są złem, które
psują nasz pierwotny raj.
Pomijając filozoficzny problem tego, jak A może „tworzyć” potrzeby
B bez jego akceptacji, mamy tutaj ciekawą wizję gospodarki. Czy wszystko,
co jest powyżej poziomu utrzymywania się przy życiu, jest sztuczne? Jeśli
tak, to dlaczego? Ponadto, dlaczego firmy zawracają sobie głowę kampania-
mi reklamowymi mającymi na celu tworzenie potrzeb ludzi, gdy mogą
zarabiać na zaspokajaniu istniejących, niewytworzonych potrzeb? Trwająca
obecnie „rewolucja marketingowa” i koncentracja przedsiębiorstw na „bada-
niach rynku” świadczą o tym, że prawdziwy jest pogląd odwrotny do opinii
Galbraitha. Jeśli reklamy automatycznie tworzą popyt konsumentów, to
badania rynku nie są potrzebne, a bankructwo nie grozi nikomu. Prawdziwy
jest zupełnie odwrotny pogląd ‒ konsumenci w zamożnych społeczeństwach
nie są „niewolnikami” przedsiębiorstw. Jeśli poziom życia rośnie ponad
minimum socjalne, konsumenci stają się coraz bardziej wybredni w swoich

59
Więcej informacji na temat nieodłącznych problemów działalności rządowej: zob. Murray
N. Rothbard, Government in Business, [w:] Essays on Liberty, tom 4, Irvington-on-Hudson
1958, s. 183–187.

103
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

zakupach. Przedsiębiorcy muszą poświęcić więcej uwagi gustom konsu-


mentów ‒ stąd zaciekłe próby badania rynku.
Istnieje jednak w naszym społeczeństwie przestrzeń, do której ostra kryty-
ka reklam Galbraitha doskonale pasuje ‒ co ciekawe, zupełnie o niej nie
wspomina. Propagandowe reklamy wiążą się w dużej mierze z działalnością
rządu. To są reklamy, które zachwalają mieszkańcom korzyści płynące
z rzeczy, z którymi nigdy nie będą mieli kontaktu. Jeśli producent płatków
owsianych X drukuje zdjęcie pięknej dziewczyny oświadczającej, że „Płatki
X są pyszne”, to konsument ma szansę sprawdzić, czy owa pani ma rację.
Później to jego własny smak dyktuje mu, czy kupić następne opakowanie,
czy nie. Jeśli instytucja rządowa reklamuje swoje zalety poprzez środki
masowego przekazu, obywatele nie mogą bezpośrednio zweryfikować
prawdziwości rządowych twierdzeń. Jeśli jakieś potrzeby są sztuczne, to
tylko te tworzone przez rządową propagandę. Poza tym, reklamy firm są
opłacane przez inwestorów, a ich sukces opiera się na dobrowolnej akceptacji
produktu przez konsumentów. Rządowe reklamy są opłacane z przymuso-
wych podatków i w żaden sposób nie można sprawdzić ich prawdziwości.
Nieszczęsny obywatel jest zachęcany do podziwiania zalet ludzi, którzy ‒
stosując przymus ‒ kazali mu zapłacić za tę reklamę. Do krzywdy dokłada się
obrazę.
Jak widać, Galbraith i jego poplecznicy prezentują niewłaściwy sposób na
naprawę sektora publicznego. Jakie podejście jest jednak prawidłowe? Odpo-
wiedź jest taka jak u Jeffersona: „najlepszy rząd, który najmniej rządzi”.
Każda redukcja sektora publicznego, każde przejście ze sfery publicznej
w sferę prywatną jest gospodarczym i moralnym zyskiem.
Ekonomiści formułują dwa podstawowe argumenty za sektorem publicz-
nym, o których możemy tutaj tylko pobieżnie wspomnieć. Pierwszym jest
koncepcja „korzyści zewnętrznych”. Według niej A i B korzystają, gdy mogą
zmusić C do zrobienia czegoś. Wiele negatywnego można powiedzieć o tej
koncepcji. Wystarczy wspomnieć, że każdy argument głoszący, iż ‒ dajmy na
to ‒ trzech sąsiadów, którzy pragną stworzyć kwartet smyczkowy, ma prawo
zmusić czwartego sąsiada do nauki gry na skrzypcach, nie zasługuje na
trzeźwy komentarz. Drugi argument jest poważniejszy: stanowi, że niektóre
niezbędne usługi po prostu nie mogą być dostarczone przez sektor prywatny
i dlatego to rząd musi je świadczyć. Jednak w przeszłości wszystkie usługi
rządowe udawało się skutecznie zastępować ich prywatnymi odpowiedni-
kami. Twierdzenie, że obywatele po prostu nie mogą dostarczyć tych usług
jest niczym niepoparte w pracach tych ekonomistów. Jak to jest, że
ekonomiści mający skłonności do znajdowania pragmatycznych i funkcjo-
nalnych rozwiązań, nie nawołują do społecznych „eksperymentów” w tym
kierunku? Dlaczego polityczne eksperymenty zawsze muszą iść w kierunku
104
IX PRZESĄDY O SEKTORZE PUBLICZNYM

większego aparatu państwowego? Dlaczego nie można w pewnym okręgu


lub nawet stanie wprowadzić wolnego rynku i zobaczyć, jakie będą tego
skutki?

105
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

X
NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO
MURRAY N. ROTHBARD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Mateusz Benedyk

Wiosną 1981 roku konserwatywni Republikanie w Izbie Reprezentantów


mieli niewesołe miny. Rewolucja Reagana, która miała doprowadzić do
drastycznych cięć podatków i wydatków oraz do zrównoważonego budżetu,
rozpoczęła się bowiem od prośby Białego Domu i partyjnych liderów o pod-
niesienie limitu długu publicznego, niebezpiecznie zbliżającego się do
ustawowej granicy biliona dolarów. Wspomniani Republikanie byli nie-
zadowoleni, ponieważ całe życie głosowali przeciwko zwiększaniu długu
publicznego, a teraz ich własna partia i ruch, którego byli częścią, oczekiwali
od nich zdrady swoich ideałów. Biały Dom i kierownictwo partii zapewniali,
że to odstępstwo będzie ostatnim, że trzeba po raz ostatni podnieść limit
zadłużenia, by prezydent Reagan mógł w przyszłości zrównoważyć budżet
i rozpocząć redukcję długu. Wielu Republikanów z ciężkim sercem oświad-
czyło, że poprze propozycję zwiększenia limitu zadłużenia, ponieważ są
przekonani, iż prezydent nie zawiedzie ich w przyszłości.
Prorocze słowa. W pewnym sensie zwolennicy Reagana mieli rację: nie
było już łez i narzekań, bo szybko zapomniano o samych zasadach,
wyrzucając je na śmietnik historii. Deficyty i dług publiczny wzrosły do
astronomicznych kwot od 1981 r., lecz niewielu się tym przejmuje, a już
konserwatywni Republikanie chyba najmniej. Co kilka lat limit zadłużenia
jest automatycznie podnoszony. Zanim rządy Reagana dobiegły końca,
zadłużenie rządu federalnego wzrosło do 2,6 biliona dolarów, obecnie wynosi
już 3,5 biliona i gwałtownie rośnie (na koniec 2009 roku dług był szacowany
na 12,3 biliona ‒ przyp. tłum.). I tak jest to optymistyczny obraz, nie

106
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

uwzględnia bowiem pozabudżetowych gwarancji kredytowych i przyszłych


zobowiązań. Jeśli je wliczymy, to dług będzie równy 20 bilionom dolarów.
Przed Reaganem konserwatyści mieli jasne poglądy na deficyty i dług
publiczny: zrównoważony budżet był uważany za dobry a deficyty i dług
publiczny za złe. Winą za długi obarczano rozrzutnych keynesistów i socja-
listów, którzy głosili absurdalne twierdzenia o nieszkodliwości długu.
Apostoł „funkcjonalnych finansów”, lewicowy keynesista, profesor Abba
Lerner stwierdził w słynnych słowach, że nie ma nic złego w długu
publicznym, gdyż „to my jesteśmy dłużnikami samych siebie”. Konser-
watyści byli kiedyś na tyle bystrzy, by dostrzec, że istnieje ogromna różnica,
czy jest się członkiem grupy nazwanej „my” (podatnicy), czy grupy „samych
siebie” (żyjący z transferów podatkowych).
Jednak od czasów Reagana rzeczywistość polityczno-intelektualna stała
się znacznie bardziej skomplikowana. Konserwatyści i rzekomi wolno-
rynkowi ekonomiści stawali na głowie, chcąc znaleźć nowe dowody na to, że
„deficyty nie mają znaczenia” i że powinniśmy zrelaksować się i cieszyć
obecną sytuacją. Najbardziej niedorzecznym argumentem Reaganomistów
było twierdzenie, że nie trzeba martwić się rosnącym długiem, gdyż w bi-
lansie rządu federalnego rosną jednocześnie „aktywa”. Tak właśnie wygląda-
ło najnowsze spaczenie wolnorynkowej makroekonomii: stan rzeczy jest
zadowalający, bo wartość rządowych aktywów rośnie. Czemu więc nie
znacjonalizować wszystkich aktywów? Reaganomiści wygłosili wszelkie
możliwe argumenty na poparcie długu publicznego z wyjątkiem sentencji
Abby Lernera. Sądzę, że nie powtórzyli tej słynnej frazy tylko z powodu
eksplozji ilości długu będącego w rękach zagranicznych inwestorów. Nawet
jeśli pominiemy zagranicznych posiadaczy długu, to coraz trudniej obronić
tezę Lernera. W późnych latach trzydziestych, kiedy sformułowano tę
koncepcję, odsetki od długu publicznego wynosiły miliard dolarów. Obecnie
wynoszą już 200 miliardów i stanowią trzeci co do wielkości wydatek
w federalnym budżecie, po wojsku i ubezpieczeniach społecznych. Zatem
„my” wygląda coraz nędzniej w porównaniu do „samych siebie”.
Jeśli chcemy rozsądnie myśleć o długu publicznym, to musimy najpierw
przeanalizować istotę transakcji dłużnych. Załóżmy, że mamy do czynienia
z operacją kredytową, w ramach której wierzyciel C przekazuje pewną sumę
pieniędzy (powiedzmy 1000 dolarów) dłużnikowi D w zamian za obietnicę,
iż D w ciągu roku odda C pożyczoną sumę powiększoną o odsetki. Jeśli
strony ustalą wysokość odsetek na 10%, to dłużnik zobowiązuje się zapłacić
w ciągu roku 1100 dolarów wierzycielowi. Spłata tej kwoty kończy transak-
cję, która w przeciwieństwie do typowego kontraktu kupna-sprzedaży
rozciąga się w czasie.

107
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

Jak na razie jasne jest, że nie ma nic złego w istnieniu prywatnego długu.
Tak jak w przypadku każdej wymiany na rynku obie strony zyskują a żadna
nie traci. Przypuśćmy jednak, że dłużnik jest głupcem, który bierze na siebie
zobowiązanie przekraczające jego możliwości i nie może w wyznaczonym
terminie spłacić obiecanej kwoty. Cóż, takie ryzyko związane z długiem rze-
czywiście istnieje i oczywiście lepiej, by dłużnicy nie zaciągali zobowiązań
wyższych niż są w stanie uregulować. Nie jest to jednak problem samego
długu. Każdy konsument może wydawać pieniądze w głupi sposób. Męż-
czyzna może wydać całą pensję na drogą błyskotkę a potem nie być w stanie
wykarmić rodziny. Bezmyślność konsumentów nie jest zatem wyłącznie
problemem długów. Istnieje jednak ważna różnica: jeśli ktoś nie może spłacić
długu, stratę ponosi wierzyciel, ponieważ dłużnik nie oddał własności
pożyczkodawcy. Dłużnik, który nie spłaci 1100 dolarów kredytu w oczywisty
sposób kradnie własność wierzyciela; nie mamy tu do czynienia ze zwykłym
złamaniem przyrzeczenia, jest to przypadek karalnego czynu, agresji wobec
własności drugiej osoby.
We wcześniejszych stuleciach niespłacanie długu było poważnym przewi-
nieniem. Jeśli wierzyciel nie „wybaczył” wielkodusznie dłużnikowi, to ten
ostatni był winien pożyczoną sumą powiększoną o ustalony procent oraz
o karne odsetki za okres niespłacania. Dłużników wtrącano nawet do wię-
zień, dopóki nie zapłacili wymaganej kwoty ‒ rozwiązanie dość drakońskie,
lecz idące we właściwym kierunku przestrzegania praw własności i świętości
umów. Takie rozwiązanie stwarzało oczywiście poważną trudność, ponieważ
w więzieniu trudniej zarobić jakieś pieniądze. Być może lepiej byłoby
pozwolić dłużnikom zostać na wolności, pod warunkiem, że ich dochody
przeznaczane byłyby na pokrycie długów.
Jednak w XVII wieku rządy zaczęły lamentować nad losem stadka
nieszczęsnych dłużników, ignorując fakt, że nierzetelni kredytobiorcy sami
wpakowali się w kłopoty, i odeszły od swej rzekomej funkcji strażnika
kontraktów. Wprowadzono prawo o bankructwie, które zwiększyło ochronę
dłużników przed wierzycielami. Kredytodawcom coraz trudniej było
odzyskać swoją własność. Kradzież traktowano coraz bardziej pobłażliwie,
subsydiowano lekkomyślność a do oszczędności zniechęcano. Po wprowa-
dzeniu rozwiązań rozdziału 11. w ramach Bankruptcy Reform Act w 1978 r.
nieefektywni i niezapobiegliwi menedżerowie i akcjonariusze nie tylko
uwalniają się od żądań wierzycieli, ale także często zachowują swoją władzę
i pozostają niezadłużeni. Będąc wciąż na czele spółek, gnębią konsumentów
i kredytodawców swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Współcześni
utylitarni, neoklasyczni ekonomiści nie widzą niczego złego w takich
rozwiązaniach; rynek przecież dostosuje się do zmian w prawie. Rynek może
dostosować się do prawie wszystkiego, ale co z tego? Podkopywanie pozycji

108
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

kredytodawców podnosi na stałe stopy procentowe, tak dla zapobiegliwych


i uczciwych, jak i dla lekkomyślnych. Dlaczego ci pierwsi mieliby subsy-
diować tych drugich? Utylitarne podejście stwarza jeszcze poważniejsze
problemy. Ci sami ekonomiści propagowali równie amoralne twierdzenia, że
nie ma nic złego w rosnącej przestępczości skierowanej przeciwko
mieszkańcom i sklepikarzom w centrach miast. Według tych ekonomistów
rynek dostosuje się do wysokiej przestępczości ‒ czynsze i ceny nie-
ruchomości spadną. Wszystko będzie zatem w porządku. Jakie wspaniałe
pocieszenie! Jakie cudowne uzasadnienie dla agresji i przestępczości!
W sprawiedliwym społeczeństwie jedynie dobrowolne darowanie długu
przez wierzyciela uwalnia od zobowiązania; z kolei prawo upadłościowe jest
niesprawiedliwym naruszeniem praw własności kredytodawców.
Jednym z mitów związanych z łagodzeniem losu dłużników jest prze-
konanie o biedzie kredytobiorców i bogactwie kredytodawców. W takim
przypadku troska o dłużników to po prostu wymóg egalitarnie pojmowanej
sprawiedliwości. Powyższe założenie jest błędne: w świecie biznesu im ktoś
bogatszy, tym zapewne większym jest dłużnikiem. Długi Donaldów Trum-
pów i Robertów Maxwellów są wyższe niż ich aktywa. Na rzecz
wprowadzenia interwencji wspomagającej dłużników lobbował przeważnie
wielki biznes z wielkimi długami. We współczesnych korporacjach efektem
rozrostu prawa upadłościowego było pogorszenie pozycji wierzycieli-
posiadaczy obligacji na rzecz akcjonariuszy i menedżerów, którzy zwykle
pochodzą z nominacji i są w sojuszu z kilkoma dominującymi akcjo-
nariuszami. Sam fakt niewypłacalności korporacji wskazuje na brak
pozytywnych wyników pracy menedżerów oraz na konieczność zwolnienia
kadry zarządzającej firmą. Prawo upadłościowe, które przedłuża rządy
istniejącej ekipy, nie tylko narusza prawa własności wierzycieli, lecz szkodzi
także konsumentom i całej gospodarce poprzez powstrzymywanie rynko-
wych procesów oczyszczających system ekonomiczny z nieefektywnych
i lekkomyślnych menedżerów i akcjonariuszy, a także poprzez przedłużanie
transferu własności przemysłowych aktywów do rąk bardziej wydajnych
kredytodawców. Okazuje się, że sytuacja jest jeszcze gorsza. W niedawnym
artykule prawniczym Bradley i Rosenzweig pokazali, że także akcjonariusze
stracili sporo aktywów pod wpływem wprowadzenia rozdziału 11. w 1978 r.
Wspomniani autorzy piszą: „jeśli zarówno posiadacze obligacji, jak i akcjo-
nariusze, są stratni z powodu wprowadzenia rozdziału 11., to kto na tych re-
gulacjach korzysta?”. Okazuje się, że korzyści z istnienia prawa upadłościo-
wego czerpią niewydajni menedżerowie oraz prawnicy, księgowi i doradcy
finansowi zarabiający krocie przy reorganizacji związanej z upadłością.
W gospodarce wolnorynkowej, gdzie szanuje się prawa własności, poziom
zadłużenia jest ograniczany przez konieczność spłaty zobowiązań, jako że
109
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

żaden paternalistyczny rząd nie uwolni nikogo od ciężarów długu. Stopa


procentowa, według której naliczane są odsetki, zależy nie tylko od spo-
łecznej stopy preferencji czasowej, lecz także od poziomu ryzyka, jakie
dłużnik stwarza dla kredytodawcy. Jeśli ryzyko pożyczania danej osobie lub
spółce jest małe, to stopa procentowa będzie relatywnie niska. Ktoś
niezapobiegliwy lub mający za sobą historię bankructwa będzie musiał płacić
wyższe odsetki, proporcjonalnie do wysokości ryzyka.
Niestety większość stosuje podobną analizę względem długu publicznego.
Skoro świętość umów powinna być zasadą rządzącą prywatnym długiem, to
czyż nie powinna rządzić również publicznym? Czy odnośnie długu
publicznego nie należy stosować tych samych zasad, co odnośnie prywat-
nego? Odpowiedź brzmi: „nie”, choć może to wielu szokować. Trzeba jednak
pamiętać, że wspomniane dwie formy transakcji dłużnych znacznie się róż-
nią. Jeśli pożyczam pieniądze z banku pod hipotekę, zobowiązuję się w umo-
wie do transferu moich pieniędzy na rachunek wierzyciela w przyszłości.
Wierzyciel jest prawdziwym właścicielem przyrzeczonych pieniędzy w przy-
szłości, niespłacenie długu będzie kradzieżą. Kiedy pieniądze pożyczają
rządy, nie obiecują własnych pieniędzy, ich własne zasoby nie są zastawem.
Rządy nie angażują własnego życia, majątku i honoru spłacając dług ‒ one
angażują nasze zasoby. Mamy tu do czynienia z zupełnie inną transakcją.
W przeciwieństwie do reszty społeczeństwa rząd nie sprzedaje dóbr
i usług, zatem nie zarabia. Może uzyskać pieniądze jedynie w drodze zawła-
szczania naszych zasobów poprzez podatki lub poprzez inflację, czyli rodzaj
zalegalizowanego fałszerstwa. Istnieją oczywiście wyjątki, takie jak sprzedaż
znaczków kolekcjonerom lub niewydajne dostarczanie poczty. Większość
przychodów rządy czerpią jednak z opodatkowania lub z monetarnych
manipulacji. W czasach monarchii, zwłaszcza w średniowieczu, przed
powstaniem nowożytnego państwa, lwią część przychodów król czerpał
z własnych posiadłości ‒ lasów lub pól uprawnych. Ich dług był tym samym
bardziej prywatny niż publiczny, czego skutkiem był znikomy rozmiar zadłu-
żenia w porównaniu z sumami, jakie osiągane są od późnego XVII wieku.
Transakcje zaciągania długu publicznego i prywatnego znacznie się zatem
różnią. Zamiast sytuacji, w której wierzyciel o niskiej preferencji czasowej
wymienia pieniądze na przyrzeczenie spłaty w przyszłości złożone przez
dłużnika z wysoką preferencją czasową, rząd otrzymuje pieniądze od
kredytodawców a obie strony transakcji wiedzą, że pieniądze na spłatę długu
będą pochodziły nie z kieszeni lub zaskórniaków polityków i biurokratów,
lecz z grabieży portfeli i torebek nieszczęsnych podatników, poddanych
władzy państwa. Rząd uzyskuje pieniądze za pomocą wymuszenia ‒ podatku;
kredytujący władzę nie są bynajmniej niewinni, wiedzą, że ich przychody
będą pochodziły z takiego właśnie wymuszenia. Kredytodawcy państwa
110
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

przekazują pieniądze rządowi, żeby móc wziąć udział w podziale przyszłych


łupów z grabieży. Jest to przeciwieństwo wolnego rynku, prawdziwie
dobrowolnych transakcji. Strony układają się co do przyszłego współ-
uczestnictwa w naruszaniu praw własności innych ludzi. Obie strony zawie-
rają kontrakty dotyczące własności innych ludzi i obie powinny tego proce-
deru zaprzestać. Kontrakt zaciągnięcia długu publicznego nie jest prawidłową
umową. Taki kontrakt nie różni się zbytnio od umowy pomiędzy złodziejami
rozdzielającymi łupy jeszcze przed dokonaniem kradzieży.
Przedstawianie długu publicznego jako identycznego z prywatnym musi
opierać się na absurdalnym założeniu o dobrowolności podatków i wyobra-
żeniu rządu jako instytucji realizującej naszą wolę. Te wygodne mity zostały
dowcipnie i skutecznie obnażone przez znakomitego ekonomistę Josepha
Schumpetera: „Teoria, wedle której podatki traktuje się analogicznie do
składek klubowych lub zakupu ubezpieczenia zdrowotnego, dowodzi
znacznego odejścia tej gałęzi nauk społecznych od naukowych nawyków
myślowych”. Moralność i użyteczność gospodarcza są zwykle ściśle połączo-
ne. Nie miał racji Alexander Hamilton, rzecznik niewielkiej choć potężnej
kliki nabywców długu publicznego z Nowego Jorku i Philadelphii, gdy
mówił, że dług publiczny jest błogosławieństwem dla narodu. Coroczny
deficyt budżetowy powiększony o wciąż rosnące odsetki płacone od
zwiększającego się długu kieruje cenne i rzadkie zasoby z prywatnych
oszczędności do bezsensownych rządowych projektów, wypierając tym
samym produktywne inwestycje. Ekonomiści związani z rządem, w tym
Reaganomiści, sprytnie obchodzą ten zarzut nazywając rządowe wydatki
inwestycjami. Tym samym wszystko jest w porządku, bo oszczędności są
produktywnie zainwestowane. W rzeczywistości wydatki rządowe można
uznać za inwestycje jedynie w Orwellowskim rozumieniu. Rząd wydaje
środki w taki sposób, by zaspokoić potrzeby biurokratów, polityków i za-
leżnej od nich klienteli. Wydatki rządowe są więc nie inwestycjami a raczej
bezproduktywnymi wydatkami konsumenckimi, zaś o wydatkach decydują
nie producenci a pasożytnicza klasa karmiąca się kosztem coraz słabszego
sektora prywatnego. Widzimy tutaj, że statystyki nie posiadają bynajmniej
naukowego charakteru ani nie są wolne od wartościowania. Sposób, w jaki
klasyfikuje się dane o rządowych wydatkach (konsumpcja czy inwestycje),
zależy od politycznych filozofii i intuicji klasyfikujących.
Deficyty i eksplozja długu to rosnące i trudne do zniesienia obciążenia dla
społeczeństwa i gospodarki. Z powodu deficytów i długu podnoszone są
podatki, a zasoby są zabierane prywatnemu sektorowi i przenoszone do
pasożytniczego, bezproduktywnego sektora publicznego. Ponadto kiedy
deficyty finansowane są poprzez zwiększenie kredytu bankowego ‒ czyli

111
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

kreację nowego pieniądza ‒ jest jeszcze gorzej, gdyż inflacja kredytu


powoduje trwały wzrost cen oraz uruchamia cykl koniunkturalny.
Dlatego też zwolennicy Jeffersona i Jacksona (którzy wbrew historycznym
mitom byli świetnie wykształceni w teorii ekonomii i pieniądza) nienawidzili
i przeklinali dług publiczny. Amerykański dług publiczny został spłacony
w całości dwukrotnie, raz za rządów Thomasa Jeffersona a drugi raz, i bez
wątpienia ostatni, za rządów Andrew Jacksona.
Niestety spłata długu publicznego wynoszącego 4 biliony dolarów szybko
doprowadziłaby kraj do bankructwa. Jakie inne konsekwencje mogłoby mieć
nałożenie nowych podatków na kwotę 4 bilionów dolarów! Wydrukowanie
4 bilionów nowych dolarów ‒ w banknotach lub jako kredyt bankowy ‒
byłoby prawie równie szkodliwe. Takie działanie byłoby niezwykle inflacjo-
genne: ceny wkrótce poszybowałyby wysoko w górę, rujnując wszystkich
tych, których dochody nie rosłyby równie szybko a dolar straciłby sporo na
swej wartości. Tak się właśnie dzieje w państwach, które doprowadzają do
hiperinflacji. Tak było w Niemczech w 1923 r., tak było potem w wielu
innych krajach, zwłaszcza Trzeciego Świata. Jeśli rząd osłabia walutę, by
spłacić dług, ceny wzrosną, a dolary, marki lub peso, które dostaną
wierzyciele, będą warte znacznie mniej niż dolary czy peso w momencie
udzielenia pożyczki. Jeśli Amerykanin nabył obligacje niemieckie na 10 000
marek w 1914 r., to były one warte kilka tysięcy dolarów. Te same 10 000
marek pod koniec 1923 r. nie było warte więcej niż paczka gum do żucia.
Inflacja jest zatem nieuczciwą i destrukcyjną metodą pośredniego pozbycia
się długu publicznego. Inflacja jest destrukcyjna, ponieważ niszczy walutę,
której jednostki i przedsiębiorstwa używają do kalkulacji swoich ekonomii-
cznych decyzji.
Proponuję równie drastyczną, lecz znacznie mniej destrukcyjną, metodą
spłaty długu publicznego w jednym posunięciu: odmowę uznania całego
długu. Zastanówcie się nad tym: dlaczego biedni i doświadczeni przez los
obywatele Rosji lub Polski lub innych postkomunistycznych państw mieliby
być zobowiązani wypełnić transakcje dłużne zawarte przez ich byłych
komunistycznych władców? W sytuacji komunizmu niesprawiedliwość jest
oczywista: obywatele walczący o wolność i wolnorynkową gospodarkę mają
zostać opodatkowani, by spłacić długi zaciągnięte przez poprzednią, zniena-
widzoną klasę rządzącą. Niesprawiedliwość różni się jedynie co do stopnia,
jeśli chodzi o „normalny” dług publiczny. Dlaczego bowiem komuniści
w Związku Radzieckim mieliby odpowiadać za długi obalonych przez siebie
carskich rządów? Dlaczego my, Amerykanie borykający się z dniem codzien-
nym, mamy spłacać długi poprzednich elit rządzących? Jednym z argumen-
tów przeciwko wypłacaniu czarnym odszkodowań za niegdysiejsze niewol-
nictwo jest fakt, że obecnie żyjący nie byli posiadaczami niewolników.
112
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

Podobnie my, żyjący, nie braliśmy udziału w transakcjach zaciągania tak


przeszłych, jak i obecnych długów przez polityków i biurokratów
w Waszyngtonie.
Odmowa uznania długu publicznego jest częścią amerykańskiej tradycji,
choć historycy i obywatele zdają się o tym zapominać. Pierwsza fala odmo-
wy uznania długu pojawiła się w latach czterdziestych XIX w., po kryzysach
1837 i 1839 r. Kryzysy te były spowodowane inflacyjną polityką Drugiego
Banku Stanów Zjednoczonych kierowanego przez Wigów. Wiele rządów
stanowych, zwłaszcza zdominowanych przez Wigów, wykorzystując in-
flacyjne otoczenie, znacznie powiększyło rozmiary swego zadłużenia.
Pieniądze przeznaczono na roboty publiczne (nazywane eufemistycznie
„wewnętrznymi usprawnieniami”) i na tworzenie inflacyjnych banków. Dług
zaciągnięty przez stany wzrósł z 26 do 170 milionów dolarów podczas lat
trzydziestych XIX w. Większość tych pieniędzy została pożyczona od bry-
tyjskich i holenderskich inwestorów.
Lata czterdzieste, poprzedzone kryzysami, były deflacyjne, więc rządy
stanowe musiały spłacać dług w dolarach, które były warte więcej niż te
pożyczone. Wiele stanów, wówczas rządzonych już głównie przez
Demokratów, poradziło sobie z kryzysem odmawiając uznania długu w ca-
łości lub części (zmniejszając wysokość spłat). Pośród 28 amerykańskich
stanów w latach czterdziestych XIX w. dziewięć stanów mogło pochwalić się
brakiem długu publicznego, jeden stan (Missouri) miał minimalny dług.
Spośród pozostałych 18 stanów dziewięć spłacało dług bez żadnych zakłó-
ceń, podczas gdy pozostałe dziewięć (Maryland, Pensylwania, Indiana,
Illinois, Michigan, Arkansas, Luizjana, Mississippi i Floryda) odmówiło
spłaty części lub całości swoich zobowiązań. Cztery stany nie płaciły przez
kilka lat odsetek od długu, podczas gdy pozostałe pięć (Michigan,
Mississippi, Arkansas, Luizjana i Floryda) całkowicie i na stałe zaprzestało
regulowania zobowiązań z tytułu ogromnego długu publicznego. W wyniku
odmowy spłacania długu zrzucono z barków podatników ogromny ciężar.
Oprócz wspomnianego powyżej argumentu o świętości umów, który miał-
by podważać sensowność nieuznawania długu publicznego, ekonomiści
twierdzą, że odmowa spłaty długu będzie katastrofą, bo nikt nigdy nie będzie
już chciał pożyczać takiemu rządowi pieniędzy. Rzadko jednak brano pod
uwagę słuszność kontrargumentu: dlaczego więcej prywatnego kapitału
miałoby znikać w budżetach rządowych? To właśnie utrudnienie zaciągania
długów w przyszłości jest jednym z najpoważniejszych argumentów za
odmową spłaty długu, oznaczałoby to bowiem wyschnięcie jednego z głów-
nych źródeł niszczenia oszczędności obywateli. Chcemy bowiem, by
prywatne oszczędności i inwestycje były wysokie oraz by rząd był oszczędny
i niewielki. Ludzie mogą wzbogacić się tylko wtedy, gdy ich rząd zbiednieje.
113
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

Druga wielka fala odmowy spłaty długu publicznego przez stany miała
miejsce na Południu po tym, jak okupacja Północy i tzw. rekonstrukcja
dobiegły końca. Osiem południowych stanów (Alabama, Arkansas, Floryda,
Luizjana, Północna Karolina, Południowa Karolina, Tennessee i Virginia)
zdecydowało się w późnych latach siedemdziesiątych i wczesnych osiem-
dziesiątych XIX wieku, kiedy były rządzone przez Demokratów, nie uznawać
długu publicznego zaciągniętego w imieniu podatników przez skorumpowane
i skłonne do marnotrawstwa, narzucone z zewnątrz rządy radykalnych
Republikanów w czasie rekonstrukcji.
Co możemy zrobić dziś? Aktualnie dług federalny wynosi 3,5 biliona
dolarów. Około 1,4 biliona dolarów, czyli jakieś 40 procent, jest w posia-
daniu różnych agencji rządu federalnego. Nakładanie na obywateli podatków
przez jedną gałąź rządu federalnego, by spłacać dług z odsetkami innej gałęzi
tegoż rządu, jest niedorzecznością. Anulowanie długu trzymanego przez
agencje federalne zaoszczędziłoby podatnikom sporo pieniędzy oraz uchroni-
ło cenne zasoby przed marnotrawstwem. Taki rzekomy dług to tylko księ-
gowa fikcja, będąca świetnym uzasadnieniem dla karania podatników.
Większość ludzi sądzi, że agencja ubezpieczeń społecznych akumuluje
pobierane składki, rozsądnie inwestuje a potem oddaje ubezpieczonym po
ukończeniu 65. roku życia. Nic bardziej błędnego. Nie mamy do czynienia
z ubezpieczeniem, nie ma żadnych kumulowanych funduszy, w przeciwień-
stwie do prywatnych ubezpieczeń. Rząd federalny pobiera od młodych osób
składki (podatki) na ubezpieczenie społeczne, wydaje je w ramach ogólnych
wydatków skarbu państwa, a gdy ktoś kończy 65 lat, nakłada podatki na
innych, by spłacać bieżące zobowiązania. Ubezpieczenia społeczne, jedna
z najbardziej szanowanych instytucji życia politycznego Stanów Zjednoczo-
nych, jest także największym zagrożeniem dla trwałości systemu.
Ubezpieczenia społeczne to jedna wielka piramida finansowa kontrolowana
przez rząd federalny. Rzeczywistość jest maskowana nabywaniem obligacji
rządowych przez zarządzających systemem ubezpieczeń. Skarb państwa
może wydawać wtedy pieniądze, na co tylko zechce. Z kolei posiadanie
w księgach systemu ubezpieczeń społecznych obligacji rządowych, pobiera-
nie odsetek od amerykańskich podatników, sprawia, że powstaje złudzenie
normalnej działalności ubezpieczeniowej.
Anulowanie obligacji posiadanych przez rządowe agencje zmniejszyłoby
dług publiczny o 40 procent. Postulowałbym wyrzeczenie się całego długu,
nie zważając na skutki. Natychmiastowy rezultat takiego posunięcia to spa-
dek wydatków rządowych o 200 miliardów dolarów, co oznacza szansę na
taką samą redukcję podatków.
Jeśli takie rozwiązanie wydaje się zbyt drakońskie, czemu nie spróbować
potraktować rządu jak zwykłego bankruta? Rząd to organizacja, której akty-
114
X NIEUZNAWANIE DŁUGU PUBLICZNEGO

wa można sprzedać i zapłacić wierzycielom (posiadaczom rządowych


papierów dłużnych) sumy proporcjonalne do posiadanego długu. Koszt
takich transakcji dla podatnika równałby się zeru, a wydatki publiczne
spadłyby przecież o 200 miliardów dolarów. Należałoby zobligować rząd
Stanów Zjednoczonych do wyzbycia się aktywów na aukcjach i spłaty
zobowiązań wobec wierzycieli. Jakie aktywa posiada rząd? Całą masę: od
TVA, poprzez ziemię, budynki, aż po pocztę. Ogromną siedzibę CIA
w Langley w stanie Virginia można sprzedać za sumę wystarczającą do
zakupu mieszkań dla całej siły roboczej wewnątrz obwodnicy Waszyngtonu.
Moglibyśmy wyprosić ONZ z terenu USA, przywłaszczyć sobie jej ziemię
i budynki, a potem sprzedać je jako miejsce na luksusowe hotele dla bogaczy
z wschodniego Manhattanu. Kolejną dobrą stroną takiego bankructwa byłaby
masowa prywatyzacja publicznej ziemi, głównie na zachodzie Stanów. Taka
kombinacja zaprzestania spłaty zadłużenia i przeprowadzenia prywatyzacji
zmniejszyłaby ucisk podatkowy, umożliwiłaby fiskalną równowagę i do-
prowadziłaby do desocjalizacji kraju.
Żeby osiągnąć te cele, trzeba jednak wyzbyć się błędnego mniemania
o identyczności publicznego i prywatnego oraz o długu publicznym jako
produktywnym kontrakcie dwóch prawowitych właścicieli.

115
XI CZY ISTNIEJE PRAWO DO ZRZESZANIA SIĘ W ZWIĄZKACH ZAWODOWYCH?

XI
CZY ISTNIEJE PRAWO DO ZRZESZANIA
SIĘ W ZWIĄZKACH ZAWODOWYCH?
WALTER BLOCK

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Paweł Kot

Sprzeciwiam się poglądowi, że mamy jakieś prawo do „zrzeszania się


w związkach zawodowych”, czy że organizowanie się w związki zawodowe
jest podobne lub ‒ co gorsza ‒ jest implikacją prawa do wolnego zrzeszania
się. Tak, teoretycznie, organizacja pracownicza mogłaby ograniczyć się do
organizowania masowego zaprzestania pracy, dopóki nie osiągnęłaby swoich
postulatów. To rzeczywiście byłaby implikacja prawa do swobodnego
zrzeszania się.
Ale każdy związek z zawodowy, jaki znam, przypisuje sobie prawo do
użycia przemocy (tj. do zainicjowania przemocy) przeciw konkurencyjnym
pracownikom, tj. łamistrajkom, czy to w sposób „fizyczny”, bijąc ich, czy też
„umysłowy”, wymuszając przyjmowanie ustaw nakazujących pracodawcom
pertraktowanie z nimi, a nie z łamistrajkami. (Czy ktoś zna jakiś zaprzecza-
jący temu przykład? Jeśli tak, chciałbym go poznać. Kiedyś myślałem, że
znalazłem taki: The Christian Labor Association of Canada. Ale na podstawie
przeprowadzonego z nimi wywiadu mogę powiedzieć, że chociaż wyrzekają
się agresji „fizycznej”, popierają wersję „umysłową”).
Ale co z odwrotnymi przypadkami: związkami, które nie inicjują
przemocy? Co więcej, istnieją przecież ludzie od lat związani z organiza-
cjami pracowników, którzy nigdy nie byli świadkami wybuchów przemocy.
Wyjaśnię tutaj moje stanowisko. Mój sprzeciw nie jest skierowany tylko
w stosunku do przemocy, ale raczej „przemocy lub groźby użycia przemo-
cy”. Uważam, że często nie potrzeba faktycznej przemocy, jeżeli groźba jej

116
XI CZY ISTNIEJE PRAWO DO ZRZESZANIA SIĘ W ZWIĄZKACH ZAWODOWYCH?

użycia jest wystarczająco poważna, co ‒ jak twierdzę ‒ zawsze zachodzi, gdy


istnieje ruch związkowy, przynajmniej w jego amerykańskiej i kanadyjskiej
formie.
Prawdopodobnie w całej swojej historii IRS nigdy samo nie uciekło się do
przemocy fizycznej. (Składa się w większości z gryzipiórków, a nie ludzi
agresywnych fizycznie). Jest tak dlatego, że wykorzystuje sądy i policję
rządu USA, które dysponują przygniatająca siłą. Ale stwierdzenie, że IRS nie
bierze udziału w „przemocy czy groźbie użycia przemocy” jest powierz-
chowne. Jest tak również w przypadku policjanta, który zatrzymuje cię
i wypisuje ci mandat. Są oni ‒ i są do tego trenowani ‒ nadzwyczaj uprzejmi.
Lecz „przemoc czy groźba użycia przemocy” przenika wasze relacje.
Co więcej, nie zaprzeczam, iż czasami kierownictwo zakładu też bierze
udział w „przemocy czy groźbie użycia przemocy”. Chodzi mi tyko o to, że
można wskazać wiele przypadków, gdy tego nie robią, podczas gdy jest to
niemożliwe dla organizacji pracowniczych ‒ przynajmniej w krajach, które
omawiam.
Według mnie zagrożenie ze strony związków zawodowych jest obiektyw-
ne, nie subiektywne. To groźba, w starych czasach pracy fizycznej, że jakiś
konkurencyjny robotnik, „łamistrajk” będzie pobity, jeśli spróbuje przekro-
czyć granice protestu, a we współczesnych czasach pracy umysłowej, że
każdy pracodawca, który zwolni strajkującego pracownika należącego do
związku zawodowego i zastąpi go na stałe innym, naruszy różne prawa
pracy. (A przy okazji, dlaczego nazywanie „łamistrajkami” pracowników
gotowych pobierać niższą pensję, konkurując z pracownikami zrzeszonymi
w związkach, nie jest „dyskryminujące” i „nienawistne”. Czy nie powinno
się tego zrównać z określaniem osób czarnych słowem na „n” (chodzi
o „czarnucha” (ang. nigger) ‒ przyp. red.)?
Załóżmy, że niski, mizerny bandyta staje naprzeciwko wielkiego męż-
czyzny wyglądającego na gracza futbolu amerykańskiego i żąda jego pienię-
dzy, grożąc, że w przeciwnym wypadku go pobije. Nazywam to obiektyw-
nym zagrożeniem i nie obchodzi mnie, czy wielkolud w odpowiedzi zanosi
się śmiechem. Groźba to groźba, niezależnie od reakcji napadniętego, bez
względu na jego wewnętrzną reakcję psychologiczną.
Wróćmy teraz do relacji między dyrekcją a pracownikami. Związek
zawodowy w obiektywny sposób grozi łamistrajkom i pracodawcom, którzy
ich zatrudniają. To jest w dzisiejszych czasach kwestia czysto prawna, a nie
kwestia odczuć psychologicznych z czyjejś strony. W odróżnieniu od tego,
chociaż nie można zaprzeczyć, że pracodawcy posługują się przemocą wobec
pracowników, niekoniecznie muszą to robić. (Jednak taka przemoc to często
samoobrona).

117
XI CZY ISTNIEJE PRAWO DO ZRZESZANIA SIĘ W ZWIĄZKACH ZAWODOWYCH?

Przypomina to mój argument odnośnie do alfonsa z książki Defending the


Undefendable: Nie obchodzi mnie, czy wszyscy alfonsi rzeczywiście inicjują
przemoc. Ani czy robią to co godzinę. Nie jest to konieczna cecha bycia
alfonsem. Nawet jeśli nie istnieliby alfonsi nieużywający przemocy, nadal
możemy sobie takiego wyobrazić. Nawet jeśli wszyscy pracodawcy inicjo-
waliby przemoc wobec pracowników, to możemy wyobrazić sobie
pracodawców, którzy tego nie robią. W przeciwieństwie do tego nie możemy
sobie nawet wyobrazić związków zawodowych, które nie groziłyby użyciem
przemocy ‒ biorąc pod uwagę ustawodawstwo popierane przez nie
wszystkie.
Murray N. Rothbard zaciekle sprzeciwiał się związkom zawodowym.
Wypływało to z dwóch źródeł. Po pierwsze, jako teoretyk libertarianizmu
dostrzegał, że organizacja związkowa w nieunikniony sposób grozi użyciem
przemocy (zob. Ekonomia wolnego rynku, t. 3., s. 89–102) Po drugie, było to
osobiste doświadczenie krzywd, jakie jego rodzina poniosła z ich strony (zob.
Justin Raimondo, An Enemy of the State: The Life of Murray N. Rothbard,
Amherst N.Y.: Prometheus Books, s. 59–61).
Nie możemy poddać się syreniemu śpiewowi związkowego bandytyzmu.

118
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

XII
CZEGO UCZY NAS SOWIECKA
MEDYCYNA?
YURI N. MALTSEV

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Kamil Strumidło

W 1918 r. Związek Sowiecki stał się pierwszym krajem, który obiecał


powszechny dostęp do opieki medycznej „od kołyski aż do grobu”. Miało się
to stać poprzez całkowite upaństwowienie medycyny. „Prawo do zdrowia”
stało się „konstytucyjnym prawem” obywateli sowieckich.
Zaletami tego systemu miała być „redukcja kosztów” i eliminacja „marno-
trawstwa”, które wynikało z „niepotrzebnego namnożenia podmiotów
świadczących te same usługi”, tzn. konkurencji.
Cele były podobne do tych zadeklarowanych przez Obamę i Pelosi ‒
atrakcyjne i humanitarne cele powszechnego dostępu i niskich kosztów. Co
w tym złego?
System ten działał przez wiele dekad, lecz powszechna apatia i słaba
jakość pracy paraliżowały opiekę zdrowotną. W odmętach socjalistycznego
eksperymentu instytucje opieki zdrowotnej w Rosji były co najmniej 100 lat
za średnim poziomem amerykańskim. Co więcej, bród, smród, koty spaceru-
jące po salach, pijany personel medyczny i braki mydła oraz środków
czyszczących dołożyły cegiełkę do ogólnego obrazu beznadziei i frustracji,
które paraliżowały ten system. Według oficjalnych rosyjskich szacunków, 78
proc. wszystkich ofiar AIDS w Rosji zaraziło się wirusem przez brudne
strzykawki czy krew osób HIV-pozytywnych w państwowych szpitalach.
Nieodpowiedzialność wyrażona w popularnym rosyjskim powiedzeniu
„Oni udają, że nam płacą, a my udajemy, że pracujemy”, poskutkowała
przerażającą jakością usług, powszechną korupcją i śmiercią wielu osób. Mój
119
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

przyjaciel, sławny neurochirurg w dzisiejszej Rosji, otrzymywał miesięczną


pensję w wysokości 150 rubli ‒ jednej trzeciej przeciętnej płacy kierowcy
autobusu.
Aby uzyskać choć minimalną opiekę lekarzy i personelu pielęgniarskiego,
pacjenci musieli dawać łapówki. Byłem nawet świadkiem przypadku
„niepłacącego” pacjenta, który umarł, próbując dostać się do toalety na końcu
długiego korytarza po operacji mózgu. Znieczulenie było zazwyczaj
„niedostępne” w przypadku aborcji czy pomniejszych operacji uszu, nosa,
gardła czy skóry. Był to środek wymuszania pieniędzy przez pozbawionych
skrupułów medycznych biurokratów.
Żeby poprawić statystyki liczby ludzi umierających w tym systemie,
pacjenci byli zwyczajnie wypychani za drzwi przed złapaniem swego
ostatniego oddechu.
Kiedy byłem deputowanym ludowym w okręgu moskiewskim od 1987 do
1989 r., dostawałem wiele skarg o zbrodniczych zaniedbaniach, łapówkach
branych przez medycznych aparatczyków, pijanych załogach ambulansu oraz
zatrutym jedzeniu w szpitalach i instytucjach opieki nad dziećmi. Przy-
pomina mi się przypadek 14-letniej dziewczyny z mojej dzielnicy, zmarłej na
ostre zapalenie nerek w moskiewskim szpitalu. Umarła, ponieważ lekarz
uznał, że lepiej jest zaoszczędzić „cenną” błonę rentgenowską (przywiezioną
przez Sowietów za twardą walutę), niż jeszcze raz sprawdzić swą diagnozę.
Te promienie rentgenowskie obaliłyby jego diagnozę bólu neuropatycznego.
Zamiast tego, lekarz leczył nastolatkę ciepłymi okładami, które zabiły ją
niemal od razu. Nie było żadnej kompensacji dla rodziców bądź dziadków
dziewczyny. Zgodnie z definicją, model jednego płatnika nie może na to
zezwolić. Dziadkowie dziewczyny nie mogli pogodzić się ze stratą i oboje
zmarli w przeciągu sześciu miesięcy. Lekarz nie dostał żadnej oficjalnej
nagany.
Nic dziwnego, rządowi biurokraci i funkcjonariusze partii komunistycznej
już w 1921 r. (trzy lata po Leninowskiej nacjonalizacji medycyny) zdali sobie
sprawę, że egalitarny model służby zdrowia był dobry jedynie dla ich
własnych interesów jako dostawców, zarządców i dystrybutorów ‒ ale nie
jako prywatnych użytkowników systemu.
Także, tak jak w każdym państwie z państwową służbą zdrowia,
stworzono system dwupoziomowy: jeden dla „szarych mas” i drugi, z całko-
wicie różnym poziomem usługi, dla biurokratów i ich intelektualnych sług.
W ZSRR, gdy robotnicy i chłopi umierali w państwowych szpitalach, często
sprzęt i leki, które mogły uratować ich życia, leżały nieużywane w ośrodkach
nomenklatury.

120
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

U schyłku tego socjalistycznego eksperymentu oficjalna śmiertelność


niemowląt w Rosji była ponad 2,5 razy większa niż w Stanach Zjedno-
czonych i ponad pięciokrotnie większa od tej w Japonii. Poziom 24,5
zmarłych niemowląt na 1000 żywych urodzeń był ostatnio kwestionowany
przez kilku deputowanych do rosyjskiego parlamentu, którzy twierdzą, że
współczynnik ten był naprawdę 7 razy wyższy niż w Stanach. Z tego wynika,
że rosyjska śmiertelność wynosiła 55, podczas gdy amerykańska 8,1 zgonów
na 1000 żywych urodzeń.
Mimo to należy wyjaśnić, że Stany Zjednoczone mają jeden z naj-
wyższych poziomów tego wskaźnika w uprzemysłowionym świecie jedynie
dlatego, że wliczają wszystkie zmarłe noworodki, także wcześniaki, które
stanowią większość przypadków śmiertelnych.
Większość państw nie wlicza zgonów wcześniaków. Niektóre z nich
w ogóle nie wliczają żadnych zgonów w przeciągu pierwszych 72 godzin od
urodzenia. Pewne państwa zaś nie wliczają nawet przypadków śmierci
w pierwszych dwóch tygodniach życia. Na Kubie, która chwali się bardzo
niską śmiertelnością niemowląt, niemowlaki są rejestrowane dopiero w wie-
ku kilku miesięcy, skutkiem czego w oficjalnych statystykach pomija się
wszystkie zgony niemowlaków w pierwszych miesiącach życia.
W wiejskich regionach Karakałpacji, Jakucji, Czeczenii, Kałmucji i Ingu-
szetii śmiertelność niemowląt jest bliska 100 zgonów na 1000 urodzeń,
porównywalna z takimi państwami jak Angola, Czad i Bangladesz. Dziesiątki
tysięcy niemowląt każdego roku pada ofiarą grypy, a liczba zgonów
dziecięcych z powodu zapalenia płuc i gruźlicy ciągle wzrasta. Krzywica,
powodowana niedoborem witaminy D, obca reszcie współczesnego świata,
zabija wielu młodych ludzi.
Uszkodzenie macicy jest powszechne wskutek 7,3 aborcji, którym
poddawana jest przeciętna Rosjanka w wieku rozrodczym. Pamiętając, że
wiele kobiet unika w ogóle aborcji, średnia 7,3 oznacza, że wiele kobiet
przechodzi przez kilkanaście lub więcej aborcji w swoim życiu.
Nawet dziś, według Państwowego Komitetu Statystycznego, średnia
oczekiwana długość życia rosyjskich mężczyzn jest mniejsza niż 58 lat i 11
miesięcy, zaś kobiet 72 lata. Daje nam to średnią 65 lat i 3 miesięcy60. Dla
porównania, średnia długość życia mężczyzn w Stanach Zjednoczonych
wynosi 73 lata, a kobiet 79. W Stanach Zjednoczonych, oczekiwana długość
życia w chwili urodzenia dla całej populacji jest najwyższa w historii ‒ 77,5

60
Russian Life Expectancy on Downward Trend („St. Petersburg Times”, 17. stycznia 2003
r.).

121
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

lat ‒ choć wiek temu wynosiła 49,2 lat. Oczekiwana długość życia w Rosji
jest o 12 lat mniejsza61.
Po 70 latach socjalizmu 57 proc. rosyjskich szpitali nie miało bieżącej
ciepłej wody, a 36 proc. szpitali w regionach wiejskich nie miało w ogóle
wody ani kanalizacji. Czyż nie jest zdumiewające, że socjalistyczny rząd,
który rozwijał program badań kosmosu i tworzył wymyślną broń, kompletnie
ignorował podstawowe potrzeby swoich obywateli?
Zatrważająca jakość usługi nie jest charakterystyczna jedynie dla „dzikiej”
Rosji i innych wschodnioeuropejskich nacji: jest bezpośrednim skutkiem
rządowego monopolu na opiekę medyczną i może ona zaistnieć w każdym
państwie. Dla przykładu, w „cywilizowanej” Anglii na liście oczekujących na
operację jest prawie 800 tys. spośród 55 mln ludzi. Najnowocześniejszy
sprzęt jest nieobecny w większości brytyjskich szpitali. W Anglii jedynie 10
proc. wydatków na opiekę zdrowotną pochodzi ze środków prywatnych.
Wielka Brytania była pionierem w rozwoju technologii dializy nerek,
jednak ma jeden z najniższych współczynników dializy na całym świecie.
The Brooking Institution (instytucja raczej nie będąca zwolennikiem wolnego
rynku) odkryło, że co roku 7 tys. Brytyjczyków wymagających endoprotezy
stawu biodrowego, między 4 a 20 tys. wymagających pomostowania
aortalno-wieńcowego i około 10–15 tys. wymagających chemioterapii,
odmawia się opieki medycznej w Wielkiej Brytanii.
Dyskryminacja ze względu na wiek jest szczególnie widoczna we
wszystkich państwowych lub silnie regulowanych systemach opieki zdro-
wotnej. W Rosji pacjenci powyżej 60. roku życia uważani są za bezwarto-
ściowe pasożyty, a ci powyżej 70. często nie otrzymują nawet podstawowej
opieki medycznej.
W Wielkiej Brytanii osobom z przewlekłą niewydolnością nerek powyżej
55. roku życia w 35 proc. centrów dializ odmawia się leczenia. Taką odmowę
otrzymuje 45 proc. 65-letnich pacjentów, a pacjenci 75-letni lub starsi rzadko
otrzymują w takich centrach opiekę medyczną.
W Kanadzie populację podzielono na trzy grupy wiekowe pod względem
dostępu do opieki zdrowotnej: ci poniżej 45., ci między 45. a 65. i ci powyżej
65. roku życia. Nie trzeba dodawać, że pierwsza grupa, nazwijmy ją „aktyw-
nymi podatnikami”, cieszy się najlepszym traktowaniem.
Zwolennicy państwowej służby zdrowia w Stanach Zjednoczonych uży-
wają sowieckich taktyk propagandowych, by osiągnąć swe cele. Michael

61
Raport CRS dla Kongresu: Life Expectancy in the United States. Uaktualniony 16. paź-
dziernika 2006 r., Laura B. Shrestha, nr katalogowy RL32792.

122
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

Moore jest jednym z najbardziej znaczących i skutecznych socjalistycznych


propagandzistów w Ameryce. W swym filmie, Sicko (w wersji polskiej:
Chorować w USA ‒ przyp. tłum.), niesprawiedliwie i nieprzychylnie
porównuje opiekę medyczną dla starszych pacjentów w Stanach Zjednoczo-
nych ze złożonymi i nieuleczalnymi chorobami do opieki medycznej we
Francji czy Kanadzie świadczonej młodym kobietom podczas zwykłych
porodów. Gdyby sytuację odwrócił ‒ tzn. porównał opiekę zapewnianą
młodym kobietom z dziećmi w Stanach Zjednoczonych do tej świadczonej
starszym pacjentom ze złożonymi i nieuleczalnymi chorobami w państwo-
wych systemach opieki zdrowotnej ‒ film wyglądałby tak samo, jednak to
system opieki medycznej w Stanach byłby tym idealnym, zaś Wielka
Brytania, Kanada i Francja wyglądałyby barbarzyńsko.
Obecnie w Stanach Zjednoczonych jesteśmy przygotowywani na
dyskryminację starszych w opiece zdrowotnej. Ezekiel Emanuel jest
dyrektorem Clinical Bioethics Department przy US National Institutes of
Health oraz architektem planu zreformowania służby zdrowia Obamy. Jest
też bratem Rahma Emanuela, szefa sztabu Białego Domu. Foster Friess
donosi, że Ezekiel Emanuel napisał, iż usługi zdrowotne nie powinny być
gwarantowane
osobom nieodwracalnie pozbawionym możliwości bycia
aktywnymi obywatelami. Oczywistym przykładem jest brak
opieki medycznej dla pacjentów z demencją62.
Równie zatrważający artykuł, którego współautorem był Emanuel, ukazał
się w czasopiśmie medycznym „The Lancet” w styczniu 2009 roku. Autorzy
piszą, że:
w przeciwieństwie do przydzielania [opieki medycznej]
w zależności od płci czy rasy, alokacja na podstawie
kryterium wiekowego nie jest dyskryminacją z nienawiści;
każda osoba przechodzi przez różne stadia życia, nie jest
cały czas jednakowo stara. Nawet jeśli 25-latkowie mają
priorytet w stosunku do 65-latków, każdy kto dziś ma 65 lat,
był kiedyś 25-latkiem. Traktowanie 65-latka inaczej z po-
wodu stereotypów czy kłamstw byłoby dyskryminacją ze

62
Foster Friess, Can You Believe Denying Health Care to People with Dementia is Being
Considered? (14. czerwca 2009 r.) Zobacz też Ezekiel J. Emanuel, Where Civic
Republicanism and Deliberative Democracy Meet („The Hastings Center Report”, vol. 26.,
nr 6.).

123
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

względu na wiek; jednak traktowanie ich inaczej, gdyż oni


przeżyli już więcej lat, już nie63.
Państwowa służba zdrowia stworzy olbrzymią rządową biurokrację,
podobną do jednolitych regionów szkolnych ‒ narzuci drogie, niszczące
pracę zobowiązania na pracodawców, aby zapewniali ubezpieczenie i narzuci
kontrolę cen, która nieuchronnie spowoduje niedobory i słabą jakość usługi.
Doprowadzi także do pozacenowej dyskryminacji (tzn. alokacji opartej
o względy polityczne, korupcję i nepotyzm) usług opieki zdrowotnej przez
biurokratów rządowych.
Prawdziwe „oszczędności” w uspołecznionym systemie opieki zdrowotnej
mogą być osiągnięte jedynie przez wyzysk dostawców i odmawianie opieki ‒
nie istnieje inny sposób oszczędzania. Tych samych argumentów używano
w obronie plantacji bawełny na Południu przed wybuchem wojny secesyjnej.
Niewolnictwo na pewno „redukowało koszty” pracy, „eliminowało marno-
trawstwo” negocjacji cenowych i unikało „niepotrzebnego namnożenia pod-
miotów świadczących te same usługi”.
Wspierając nawoływania do nacjonalizacji służby zdrowia, amerykańscy
fachowcy medyczni są jak owce domagające się wilka: nie rozumieją, że
wysokie koszty opieki medycznej w Stanach Zjednoczonych spowodowane
są po części faktem, że amerykańscy fachowcy medyczni są jednymi
z najlepiej opłacanych na świecie. Kolejnym źródłem wysokich kosztów
naszej opieki zdrowotne są istniejące przepisy prawne ‒ regulacje przeszka-
dzające konkurencji w obniżaniu cen. Istniejące przepisy, takie jak
licencjonowanie oparte o „certificates of need” i inne restrykcje dostępności
usług opieki zdrowotnej, przeszkadzają konkurencji, skutkując wyższymi
cenami i mniejszą ilością usług.
Uspołecznione systemy opieki medycznej nigdzie nie przyczyniły się do
ogólnego polepszenia zdrowia czy warunków życia. W rzeczywistości
zarówno rozumowanie analityczne, jak i dowody empiryczne prowadzą do
przeciwnych wniosków. Lecz ponura porażka uspołecznionej służby zdrowia
w zadaniu poprawy zdrowia ludzi i ich żywotności nie wpłynęła na
pohamowanie polityków, zarządców i ich intelektualnych sług w dążeniu do
osiągnięcia władzy absolutnej i całkowitej kontroli.
Większość krajów zniewolonych przez imperium sowieckie uciekło
z w pełni uspołecznionego systemu przez prywatyzację i konkurencję
ubezpieczycieli w systemie opieki zdrowotnej. Inni, włączając w to wielu

63
Govind persad, Alan Wertheimer i Ezekiel J. Emanuel,
http://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736%2809%2960137-
9/fulltext#back-aff1 („The Lancet”, vol. 373, numer 9661).

124
XII CZEGO UCZY NAS SOWIECKA MEDYCYNA?

europejskich socjaldemokratów, zamierzają sprywatyzować system opieki


zdrowotnej i zdecentralizować kontrolę medyczną. Prywatna własność
szpitali i innych obiektów opieki zdrowotnej postrzegana jest jako czynnik
prowadzący do nowego, wydajniejszego i bardziej ludzkiego systemu.

125
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

XIII
JAK PAŃSTWO OPIEKUŃCZE
ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ
PER BYLUND

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Łukasz Buczek

Starsi ludzie w Szwecji mówią, że bycie Szwedem oznacza bycie


człowiekiem samodzielnym, który nie jest dla nikogo ciężarem. Przyzwoite
i moralne życie polegało na byciu niezależnym i na ciężkiej pracy. Tak było
niecałe sto lat temu.
Moja babcia zwykła mówić, że coś złego stało się ze światem. Była
dumna z tego, że nigdy nie poprosiła o pomoc, że zawsze mogła polegać na
sobie i swym mężu, i że przez całe życie mogli sami troszczyć się o swoją
rodzinę. Jestem szczęśliwy, że zachowała tę godność aż do śmierci w wieku
85 lat. Nigdy nie była dla nikogo ciężarem.
Moja babcia, urodzona w 1920 roku, należała do ostatniego pokolenia
ludzi dumnych z posiadania niezachwianej i głęboko zakorzenionej moralno-
ści, z bycia niezależnym bez względu na wszystko ‒ z bycia panem własnego
losu. Ludzie z jej pokolenia doświadczyli i przetrwali jedną lub dwie wojny
światowe (choć Szwecja w żadnej nie brała udziału), zostali wychowani
wśród biednych szwedzkich farmerów i pracowników przemysłowych. Byli
świadkami i siłą napędową szwedzkiego „cudu”.
Ich system wartości pozwalał im przetrwać w każdej sytuacji. Gdyby
znaleźli się w sytuacji, w której nie byliby w stanie przeżyć za swe pensje,
pracowaliby ciężej i dłużej. Byli architektami i budowniczymi swoich włas-
nych egzystencji, nawet jeśli oznaczało to ciężką pracę i radzenie sobie
w praktycznie beznadziejnych sytuacjach.

126
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

Z chęcią pomogliby każdemu potrzebującemu, nawet gdyby sami nie


mieli zbyt wiele, ale również nigdy nie zaakceptowaliby czyjejś pomocy.
Czuli dumę mogąc samemu o siebie zadbać; szanowali swą niezależność, to
że nigdy nie prosili o pomoc ‒ uważali wręcz, że nie mają prawa o nią prosić.
Mimo wszystko uwierzyli politykom obiecującym pomóc „potrzebują-
cym” ‒ kategorii ludzi nieistniejącej nigdy wcześniej ‒ kto by się bowiem
przyznał, że nie potrafi o siebie zadbać? Byli dobrodusznymi, ciężko pracują-
cymi ludźmi i prawdopodobnie pomyśleli, że małe poświęcenie na rzecz tych
w gorszej sytuacji będzie uczynkiem w stylu dobrego Samarytanina.
Teoretycznie jest to zrozumiałe, a nawet godne pochwały. Oni sami, tak
jak ich rodzice, uczestniczyli już w prywatnych, lokalnych przedsięwzię-
ciach, organizując pomoc finansową dla tych, którzy potrzebują opieki
medycznej lub osób bez pracy. W trudnych czasach, na przykład podczas
recesji lub gwałtownych zmian społecznych, było to nie lada poświęceniem,
mimo wszystko dobrowolnym i ponoszonym na ich własny rachunek. Ta
sama forma wzajemnej pomocy, lecz w wielkiej skali, wyglądała na dobry
pomysł, nawet jeśli miał być zrealizowany na drodze przymusowego
opodatkowania.
Problem polega na tym, że państwo opiekuńcze, które stworzono,
całkowicie zmieniło ludzkie życie oraz moralność. Mogłoby one okazać się
udanym projektem, tylko jeśli ludzie zachowaliby swą dumę i moralność,
polegającą na byciu samodzielnym a pomocy szukaliby dopiero w osta-
teczności. Innymi słowy, państwo opiekuńcze mogłoby funkcjonować
jedynie ceteris paribus ‒ w świecie, który się nie zmienia, czyli takim, z któ-
rym według aparatu państwowego rzeczywiście mamy do czynienia. Ale
świat ciągle się zmienia a istnienie państwa opiekuńczego wymaga od ludzi,
by stali silniejsi i posiadali mocniejsze podstawy moralne niż ludzie żyjący
w społeczeństwach zorganizowanych w inny sposób.
Jednak wiedza ta ciągle nie została przyswojona. Zamiast tego potrakto-
wano osobistą dumę z pracy i rodziny jako coś danego raz na zawsze; z tej
perspektywy to rzeczywiście wyglądało na dobry pomysł. Powiedziano
ludziom, że jedyne co muszą zrobić to oddać sprawy polityki (oraz odrobinę
władzy) w ręce polityków. Z przykrością stwierdzam, że teza ta ciągle
uznawana jest za prawdziwą wśród Szwedów. Z reguły przyklaskują
pomysłom oddania większej władzy w ręce polityków, a nawet dopominają
się wyższych podatków.
Czasy przyzwoitej moralności już dawno minęły. Została zniszczona
w ciągu niewiele ponad dwóch pokoleń poprzez ideę świadczeń publicznych
oraz praw socjalnych.

127
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

Dzieci państwa opiekuńczego


Dzieci pokolenia moich dziadków, między innymi moi rodzice, szybko
nauczyli się i przyjęli nową moralność opartą o „prawa” oferowane przez
system świadczeń socjalnych. Choć starsze pokolenie nie zaakceptowałoby
zależności od innych (włączając w to świadczenia socjalne), nie mieli
obiekcji wobec posyłania dzieci do państwowej szkoły, by zdobyły wykształ-
cenie. Jestem pewien, że nie myśleli w kategoriach posiadania „prawa” do
edukacji swoich dzieci. Raczej zaakceptowali i docenili okazję, by ich dzieci
miały coś, czego sami nie mogli mieć ‒ „darmową” edukację.
Zatem pokolenie moich rodziców uczęszczało do publicznych szkół, gdzie
nauczano matematyki, języków obcych oraz opowiadano o wyższości
państwa opiekuńczego. Nauczyli się prawideł działania machiny państwa
opiekuńczego oraz uzyskali nowe (nie)zrozumienie swych praw: wszystkim
obywatelom przysługują prawa ‒ jedynie dzięki byciu obywatelem ‒ do
edukacji, opieki medycznej, opieki w razie bezrobocia i zabezpieczeń
socjalnych.
Uczono ich, że bycie jednostką oznacza posiadanie prawa do uzyskania
wsparcia w zaspokajaniu swych potrzeb. Wmówiono im, że każdy ma prawo
do wszystkich niezbędnych środków, by osiągnąć szczęście swoje i społe-
czeństwa. Zatem wszyscy powinni korzystać z prawa do pozostawienia
swego dziecka w żłobkach, przedszkolach i świetlicach na czas swej pracy,
tak aby każda rodzina mogła uzyskiwać dwie pensje (ale nie miała czasu, by
wychować swe dzieci). Zapewne możliwość „dostatniego życia”, przynaj-
mniej pod względem finansowym, brzmiała zachęcająco dla starszych
pokoleń.
Ta nowa moralność przeniknęła do społeczeństwa i stała się naturalnym
stanem rzeczy. Pokolenie, urodzone w czasie dwóch lub trzech dekad po
drugiej wojnie światowej, znacznie różniło się od pokolenia swych rodziców,
zarówno pod względem moralnym, jak i filozoficznym. Przyzwyczajono się
do powojennego, znacznego wzrostu gospodarczego (uzyskanemu dzięki
temu, że Szwecja nie zaangażowała się w wojny) oraz mnożących się praw
socjalnych gwałtownie rozrastającego się państwa. (Aby utrzymać wzrost
państwa opiekuńczego i spełniać żądania świadczeń, szwedzki rząd kilku-
krotnie dewaluował walutę w latach 70. i 80.)
Efektem wkroczenia tego pokolenia ludzi na rynek pracy był wzrost
nacisków społecznych na rzecz bardziej postępowej polityki oraz dotkliwa,
ogólnospołeczna porażka w wychowaniu niezależnych i moralnych dzieci,
będących w stanie zostać kowalami swego losu.

128
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

W tamtych czasach zmiana moralności i filozofii w społeczeństwie stała


się zauważalna. Kiedy na początku lat 20. socjaldemokraci ‒ hegemoniczna
siła polityczna Szwecji rządząca przez całe ostatnie stulecie ‒ domagała się
obniżki podatków, by ulżyć robotnikom, teraz gładko zmieniła się w pod-
noszącą podatki, wrażliwą społecznie partię wzywającą do „oswobadzają-
cych” reform socjalnych. Masy wyborców, dzieci państwa opiekuńczego
zależne od logiki jego systemu, popierały podwyżki podatków, które szybko
osiągnęły i przekroczyły poziom 50 procent. Później zaś domagały się zasił-
ków socjalnych, by pokryć z nadwyżką te wyższe podatki.
Od momentu, w którym dzieci państwa opiekuńczego dorosły i zaczęły
brać udział w życiu publicznym, nastąpiła gwałtowna zmiana polityki kraju.
Komunistyczne rewolty studenckie w 1968 roku były prawdopodobnie
przełomowym momentem dla tego radykalnego pokolenia, domagającego się
coraz więcej dla siebie poprzez państwową redystrybucję; nie poczuwano się
do odpowiedzialności za swoje życie, nie myślano także o pomaganiu innym.
„Jestem w potrzebie” ‒ twierdzili ‒ i z tego twierdzenia dorozumiano prawo
do zaspokojenia tej potrzeby ‒ żywności, schronienia czy nowego
samochodu.
Podczas gdy moi rodzice jakimś cudem zachowali część starej moralności,
większość ludzi w ich wieku, a w szczególności ci młodsi, całkowicie różnią
się od starszego pokolenia. Są dziećmi państwa opiekuńczego i strzegą
świadczeń socjalnych, do których mają „prawo”. Nie zastanawiają się, skąd
te świadczenia pochodzą, ale na wszelki wypadek są sceptyczni wobec
polityków mogących im je odebrać. Słowo „zmiana” szybko stało się synoni-
mem zła, jako że implikuje zmianę systemu, od którego są pasożytniczo
uzależnieni.
Wraz z nowym pokoleniem stara prawda mówiąca, że produkcja poprze-
dza konsumpcję, została zastąpiona wiarą w niezbywalne i naturalne „prawo
człowieka” do zabezpieczeń społecznych zapewnianych przez państwo.
Dzięki potężnym związkom zawodowym zatrudnieni Szwedzi corocznie
otrzymywali podwyżkę płac niezależnie od ich produktywności, co z czasem
stało się normalnością. Ci, którzy nie otrzymali podwyżki, zaczęli czuć się
„poszkodowani” przez swych bezdusznych pracodawców. Nasiliły się więc
żądania pomocy prawnej w utarczkach z pracodawcami. Każdy ma „prawo”
do wyższego wynagrodzenia w następnym roku, tak jak obecne wynagro-
dzenie musi być wyższe niż zeszłoroczne ‒ taki był powszechny tok
myślenia.
Ta zmiana w postrzeganiu rzeczywistości była następstwem zmiany
systemu wartości. Zmiany społeczne pociągnęły za sobą zmiany warunków
dla filozofii oraz wysyp nowych, dziwnych i niebezpiecznych teorii. Ludzie

129
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

z tego pokolenia, urodzeni w latach 70. 80. i 90. zazwyczaj zostali wychowa-
ni „bezstresowo” (w oparciu o idee z 1968 roku), co generalnie oznacza
„wolne od odpowiedzialności” dzieciństwo „bez zasad”. Dla ludzi tego
pokolenia nie istnieje związek przyczynowo-skutkowy w życiu społecznym;
cokolwiek robisz, to nie ty za to odpowiadasz ‒ nawet za posiadanie dziecka.
Stanowią oni obecnie młodszą część grupy dorosłych w szwedzkim
społeczeństwie.

Wnuki państwa opiekuńczego


Ja należę już do drugiego pokolenia ludzi wychowanych przez państwo
opiekuńcze. Zasadniczą różnicą pomiędzy moim pokoleniem a poprzednim
jest to, że większość z nas nie została wychowanych przez własnych
rodziców. Zostaliśmy wychowani przez pracowników socjalnych w publicz-
nych placówkach opiekuńczych; później wypchnięto nas do publicznych
szkół podstawowych, publicznych liceów, publicznych uniwersytetów a na-
stępnie do pracy w sektorze publicznym i do dalszej indoktrynacji za pośred-
nictwem potężnych związków zawodowych i ich organów. Państwo jest
wszechobecne i dla wielu jest jedynym gwarantem przeżycia, zaś jego świad-
czenia socjalne jedynym sposobem uzyskania niezależności.
Różnica względem starszego pokolenia jest oczywista. Moi dziadkowie
żyli w całkowicie innym świecie pod względem moralnym i filozoficznym.
Moi rodzice ciągle noszą w sobie nabyte od swoich rodziców pozostałości po
„starym” poczuciu sprawiedliwości i rozumieniu co jest dobre a co złe. Kiedy
rodzice mojego pokolenia są jedynie „częściowo skażeni” (co i tak jest
wystarczająco szkodliwe), to moje pokolenie jest już całkowicie ogłupione.
Nie dorastając pośród wartości wyznawanych przez dziadków, lecz tylko
z tymi, głoszonymi przez rządową propagandę, wnuki państwa opiekuńczego
kompletnie nie rozumieją prawideł ekonomii.
Powszechnie rozumianą przez „wnuki” sprawiedliwością jest niegasnące
roszczenie względem społeczeństwa, by zapewniło im to, co uznają za
konieczne (lub przyjemne). Ostatnio w debacie w telewizji publicznej spotka-
ły się dzieci i wnuki państwa opiekuńczego, by dyskutować na temat
bezrobocia oraz innych problemów z jakimi muszą borykać się młodzi ludzie
wchodzący na rynek pracy. Żądaniem „wnuków” było, aby ludzie starsi
(urodzeni w latach 40. 50. i 60.) ustąpili (np. przestali pracować), ponieważ
ich praca „okrada” młodych z miejsc pracy!
„Logika państwa opiekuńczego” stojąca za tak niedorzecznymi żądaniami
jest następująca: zakłada się, że każda osoba ma prawo godnie żyć. Można
wydedukować, że godne życie oznacza brak zmartwień natury finansowej,

130
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

a więc posiadanie świadczeń socjalnych oraz finansowa „niezależność” są


kluczowe. Z kolei niezależność finansowa wymaga prestiżowej, wysoko-
płatnej i niezbyt wymagającej pracy; stąd dobra praca staje się prawem
człowieka. Tak więc można powiedzieć, że ludzie, którzy już mają pracę,
okupują swoje stanowiska, a zatem każdy z nich narusza moje prawo do tego
miejsca pracy. To powoduje, że każdy, kto ma dobrą pracę gwałci prawa
socjalne, jest więc kryminalistą.
Wszyscy wiemy, co należy myśleć o kryminalistach: powinni wylądować
w więzieniu. Ciągle mała, ale jednak rosnąca liczba młodych Szwedów
właśnie tak myśli o właścicielach firm, którzy nie chcą ich zatrudnić albo
o starszych ludziach okupujących pożądane miejsce pracy. Istnieje więc
„potrzeba” na bardziej postępowe prawodawstwo.
Nie jest to pomysł popierany jedynie przez ignorancką młodzież. W maju
2006 roku krajowy związek zawodowy domagał się odgórnej „redystrybucji”
miejsc pracy poprzez oferowanie sześćdziesięciolatkom państwowej renty
jeśli odejdą z pracy, a ich pracodawca zatrudni młodego bezrobotnego na
zwolnione miejsce. Według wyliczeń związku taki zabieg mógłby „wykreo-
wać” 55 tys. miejsc pracy.
Ukazuje to, że jedynym dostrzegalnym sposobem na znalezienie pracy dla
młodych wydaje się „uwolnienie” od niej starszych ludzi; miejsc pracy jest
niewiele, a stopa bezrobocia rośnie nawet wtedy, gdy wzrasta popyt na dobra
i usługi ‒ wszystko przez silne rządowe regulacje rynku. Państwo opiekuńcze
kreuje problemy i konflikty na wielu płaszczyznach, zmuszając ludzi do
konkurowania o udziały w stale kurczącym się bogactwie. Rozwiązanie:
więcej regulacji i jeszcze mniej dobrobytu. Tak właśnie dzieje się, gdy po-
trzeby i pragnienia zastępują zasługi i doświadczenie, zarówno w moralności
publicznej, jak i osobistej.

Wymuszanie odpowiedzialności społecznej


Ta zdegenerowana moralność oraz brak zrozumienia naturalnych kolei
rzeczy jest widoczna także w obszarach, gdzie główną rolę odgrywa
odpowiedzialność oraz szacunek względem innych ludzi. Starsi ludzie są
teraz traktowani raczej jako balast niż istoty ludzkie bądź rodzina. Młodsze
pokolenia mają poczucie „prawa” do niebrania pod opiekę swych rodziców
bądź dziadków, domagają się więc, by państwo uwolniło ich z tego ciężaru.
W rezultacie większość starszych ludzi w Szwecji żyje w przygnębieniu,
czekając na śmierć w swoich domach lub państwowych domach starców z 24
godzinnym monitoringiem, aby tylko ulżyć młodym, zapracowanym pokole-
niom. Niektórzy z nich mają okazję zobaczyć się z wnukami i bliskimi

131
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

jedynie przez godzinę lub dwie przy okazji Świąt Bożego Narodzenia, kiedy
to rodziny zdobywają się na wysiłek odwiedzenia swych „problemów”.
Jednak starcy nie są jedynymi, którzy znaleźli się na peryferiach społe-
czeństwa w czasie, gdy państwo opiekuje się populacją pracujących. Tak
samo jest w przypadku najmłodszych, których także powierza się w opiece
państwu, a nie wychowuje i edukuje przez rodziców.
Moja matka, nauczycielka w szkole średniej, była pod presją oczekiwań
rodziców swych uczniów, by zrobiła „coś” z ich stresującą sytuacją rodzinną.
Wymagają oni, aby „społeczeństwo” wzięło odpowiedzialność za wychowy-
wanie ich dzieci, jako że oni już i tak poświęcili im „zbyt wiele czasu”.
(„Poświęcanie czasu” zazwyczaj znaczy podrzucenie dziecka do żłobka
o 7:00 rano oraz odebranie go o 18:00 wieczorem.)
Rodzice podkreślają swe „prawo” pozbycia się tego ciężaru. Problemy
w domu wywołane przez krnąbrne, nieposłuszne dzieci mają być rozwiązane
w klasach przez personel szkolny lub w przedszkolu przez przedszkolanki.
Dzieci powinne być widoczne, ale jednocześnie zachowywać się tak, by nie
były słyszane. Absolutnie nie powinny kolidować z prawem ich rodziców do
realizowania kariery, długich zagranicznych wakacji czy udziału w wydarze-
niach społecznych.
Aby dysponować pokoleniem dorosłych ludzi pracujących i wytwarza-
jących bogactwo, które można opodatkować (obecna stopa podatkowa dla
najgorzej zarabiających wynosi w przybliżeniu 65%), szwedzkie państwo
opiekuńcze co rusz rozpoczyna programy chroniące je od wypadków i kło-
potów. Wolność „podopiecznych” jest pozbawioną zmartwień i odpowie-
działności, bogatą w świadczenia egzystencją stworzoną przez państwo
opiekuńcze.
To co teraz obserwujemy w Szwecji jest logiczną konsekwencją państwa
opiekuńczego: dając komuś świadczenia, a zarazem zdejmując z niego
odpowiedzialność za swe życie, tworzymy nowy rodzaj osoby ‒ niedojrzałą,
nieodpowiedzialną i zależną. W efekcie państwo opiekuńcze ‒ tak jak
rodzice, którzy nigdy nie pozwalają swoim dzieciom zmierzyć się z proble-
mami ‒ stworzyło populację osób o psychice i moralności dziecka, pełnych
zachcianek, rozpuszczonych i bezwzględnie roszczeniowych.
Analogia rozpieszczonego dziecka jest jak najbardziej prawdziwa, co
obrazują sceny z codziennego życia ludzi pracujących w sektorze publicz-
nym, gdzie muszą stawiać czoła żądaniom wysuwanym przez obywateli. Nie
jest rzadkością sytuacja, podczas której młodzi rodzice udzielają reprymendy
nauczycielom, którzy wywierają „niepotrzebną” presję na dzieci, zadając im
pracę domową. Dzieci mają prawo do wiedzy, ale najwyraźniej tylko jeśli

132
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

proces edukacji nie wiąże się z nauką i wysiłkiem. Rolą nauczycieli jest
zapewnienie dzieciom wiedzy, którą mogą skonsumować bez potrzeby
angażowania intelektu, myślenia o niej (a nawet jej studiowania). Wymóg
zrobienia czegoś samemu jest „opresyjny”. Przymus, nawet jeśli jest
pochodną praw natury, jest niesprawiedliwością naruszającą prawo do życia
bez problemów. Natura sama w sobie, wraz z jej prawami, staje się
„ciężarem”.

Ekonomia zależności
Być może ta mentalność wyjaśnia rosnącą popularność teorii podważają-
cych rzeczywistość, jak sceptycyzm i postmodernizm, gdzie nic nie powinno
być brane za pewnik. Twierdzi się, że logika to tylko społeczna konstrukcja,
nie mająca żadnego związku z rzeczywistością lub światem (o ile ten w ogóle
istnieje). Teorie te są popularne ze względu na niemożność ich obalenia bądź
potwierdzenia. Cokolwiek powiesz nigdy nie musisz brać za to odpowie-
dzialności ‒ nikt nie może zweryfikować twych tez, nikt nie może ich
krytykować ani nawet ich użyć. Są twoje i istnieją jedynie dla ciebie ‒ i są
prawdziwe jedynie dla ciebie.
Bezużyteczność tychże teorii powinna być bezsprzeczna. Powinno także
być jasne, że głosiciele tych teorii przyjmują pewne rzeczy, jak istnienie, za
coś oczywistego ‒ oni nigdy nie żyli jedynie w oparciu o wątpliwości i „wie-
dzę” o tym, że o niczym nie mamy pojęcia, że nic nie wydaje się być takie,
jakie jest. Ale to zdaje się stanowi o pięknie tej teorii.
Pod pewnym względem austriackie założenie, że „wartość jest
subiektywna” została zrozumiana zbyt dosłownie. W tych współczesnych
„teoriach”, subiektywność jest regułą, o którą oparta jest rzeczywistość, nie
sposobem jej oceny bądź postrzegania. Takie „rozumienie” jest bez-
pośrednim wnioskiem płynącym z relatywnej moralności oraz relatywnej
logiki dzieci i wnucząt państwa opiekuńczego. Nie ma potrzeby, by ktoś
produkował, aby inny mógł konsumować ‒ a finansowanie świadczeń,
których potrzebuję, by wieść „dobre” życie nie jest koniecznie ciężarem dla
kogoś. Wszak, dobre życie jest prawem człowieka; prawem będącym jedy-
nym stałym punktem w ciągle zmieniającym się, opartym o subiektywizm
wszechświecie.
Z perspektywy naocznego świadka (jak zwykłem siebie postrzegać) to
szaleństwo nabiera sensu ‒ uczenie ludzi, że nie muszą się martwić o kon-
sekwencje swych czynów, kształtuje z nich dobrowolnie zależne podmioty.
Państwo opiekuńcze stworzyło egoistycznego potwora, twierdząc, że nas

133
XIII JAK PAOSTWO OPIEKUOCZE ZDEPRAWOWAŁO SZWECJĘ

przed nim chroni ‒ poprzez rozdawanie przywilejów oraz świadczeń


wszystkim „niczyim” kosztem.
Oczywiście inżynierowie społeczni państwa opiekuńczego nigdy nie brali
pod uwagę możliwości zmiany w moralności i postrzeganiu ‒ po prostu
chciano stworzyć system gwarantujący każdemu bezpieczeństwo. System,
w którym pełnosprawni mogą i powinni pracować, by siebie utrzymać, ale
także w którym niepełnosprawni będą mogli żyć godnie. Kto mógłby
przypuszczać, że postępowe reformy zabezpieczające prawa pracownicze
i dobrobyt dla wszystkich na początku XX wieku odbiją się negatywnie na
filozofii i moralności?
Oczywiste jest, że rezultat okazał się daleki od założeń ‒ społeczeństwo
nie było tak przewidywalne, jak przewidywano.
Ta nowa moralność jest oczywistym przeciwieństwem tej z czasów moich
dziadków. Jest to moralność głosząca, że niezależność może być osiągnięta
jedynie poprzez przerzucanie odpowiedzialności na innych oraz że wolność
może być osiągnięta jedynie poprzez zniewolenie innych (i siebie samych).
Rezultatem tej zdegenerowanej moralności jest ekonomiczna, społeczna, psy-
chiczna i filozoficzna katastrofa.
Jest to także osobista tragedia dla wielu tysięcy Szwedów. Zdaje się, że
ludzie po prostu nie są w stanie cieszyć się życiem bez poczucia od-
powiedzialności za swe czyny i wybory. Niemożliwe jest osiągnięcie
poczucia dumy i niezależności, nie mając kontroli nad własnym życiem.
Państwo opiekuńcze stworzyło zależnych ludzi, nie potrafiących odnaleźć
nadrzędnych wartości w życiu; zamiast tego są wyzbyci z charakter-
rystycznych dla człowieka uczuć, takich jak duma, honor czy empatia.
Uczucia te, wraz ze środkami nadającymi sens życiu, zostały zagarnięte przez
państwo opiekuńcze.
Być może to wszystko wyjaśnia, dlaczego tak wielka liczba młodych ludzi
zażywa środki antydepresyjne, bez których nie potrafiliby normalnie funkcjo-
nować w społeczeństwie. Prawdopodobnie wyjaśnia to także gwałtowny
wzrost liczby samobójstw wśród bardzo młodych ludzi, którzy tak na prawdę
nigdy nie poznali swych rodziców (całkowita liczba samobójstw pozostaje
prawie taka sama). Ludzie ciągle nie są w stanie dojrzeć problemu lub jego
rozwiązania. Jak rozpieszczone dzieci wołają o „pomoc” ze strony rządu.
Moja babcia nigdy by tego nie zrozumiała. Niech spoczywa w pokoju.

134
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

XIV
AMERYKAŃSKIE DOŚWIADCZENIE Z
ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI
ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI
TERRY L. ANDERSON, P. J. HILL

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Dawid Świonder

Zwiększanie się roli rządu w ciągu ostatniego stulecia przyciągnęło uwagę


wielu uczonych, którzy skupili się na wyjaśnieniu tego zjawiska i znalezieniu
sposobów jego ograniczenia. W związku z tym w literaturze dotyczącej teorii
wyboru publicznego gwałtownie wzrosło też zainteresowanie anarchią i jej
implikacjami dla organizacji społeczeństwa.
Przykładami niech będą prace Rawlsa i Nozicka, dwa tomy pod redakcją
Gordona Tullocka zatytułowane Explorations in the Theory of Anarchy oraz
książka Davida Friedmana The Machinery of Freedom. Cele owych
opracowań były różnorodne: od utworzenia ram pojęciowych charakterystyki
porównawczej Lewiatana i jego skrajnego przeciwieństwa aż do przedsta-
wienia funkcjonowania społeczeństwa w stanie anarchii. Prawie wszystkie te
prace mają jednak jeden wspólny aspekt: badają „teorię anarchii”.
Celem niniejszego artykułu jest przejście od teoretycznego opisu świata
anarchii do studium przypadku jej praktycznego zastosowania. Aby zrealizo-
wać to zadanie, omówimy najpierw, co rozumiemy przez termin „anarcho-
kapitalizm” i zaprezentujemy kilka hipotez dotyczących natury organizacji
społecznej w takim ustroju.
Hipotezy zostaną następnie sprawdzone w kontekście najwcześniejszego
okresu zasiedlania Dzikiego Zachodu. Przedstawimy analizę tworzenia
i ochrony praw własności przez dobrowolne organizacje, takie jak prywatne

135
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

agencje ochrony, straże obywatelskie, karawany krytych wozów i wczesne


osady górnicze. Chociaż pierwotny Dziki Zachód nie był całkowicie
anarchistyczny, uważamy, że rząd ‒ jako legalna agencja przymusu ‒ był tam
nieobecny przez dostatecznie długi okres, abyśmy mogli dokonać spostrzeżeń
odnośnie do funkcjonowania i żywotności praw własności w warunkach
absencji formalnego państwa. Natura umów dotyczących dostarczania „dóbr
publicznych” oraz ewolucja zachodnich „praw przedmiotowych” w okresie
1830–1900 dostarczą danych dla niniejszego studium przypadku.
Zachód owego okresu postrzegany jest często jako miejsce niezwykle
chaotyczne, gdzie szacunek dla własności i życia był niewielki. Nasze bada-
nia wskazują, że to przekonanie jest błędne: respektowano prawa własności
i zachowywano porządek społeczny. Prywatne agencje zapewniały niezbędną
podstawę do utrzymania zorganizowanego społeczeństwa, w którym chronio-
no własność i rozwiązywano konflikty.
Owe agencje często nie mogły być uznawane za podmioty rządowe,
ponieważ nie dysponowały prawnym monopolem na „utrzymywanie porząd-
ku”. Bardzo szybko odkryto, że działania zbrojne to kosztowny sposób
rozstrzygania sporów, co przyczyniło się do wprowadzenia tańszych metod
(arbitraż, sądownictwo etc.). Podsumowując, niniejszy artykuł przekonuje, że
charakterystyka Dzikiego Zachodu jako miejsca chaotycznego jest błędna.

Anarchia: porządek czy chaos?


Chociaż pierwszą definicją słownikową anarchii jest „brak rządu”, wielu
ludzi uważa za bardziej właściwe jedno z kolejnych wyjaśnień ‒ „nie-
porządek lub ogólny chaos” ‒ ponieważ rzekomo miałoby ono koniecznie
wynikać z pierwszego.
Gdybyśmy mieli na poważnie podjąć się likwidacji rządu, jaki istnieje
w USA, ekonomista polityczny stanąłby przed mrowiem programów do
wyeliminowania. Jednak wraz z postępem demontażu państwa decyzje
dotyczące usuwania kolejnych programów stawałyby się coraz trudniejsze,
a ostatnimi „dobrami publicznymi”, jakimi należałoby się zająć, byłyby
zapewne programy służące definiowaniu i egzekwowaniu praw własności.
Rozważmy następujące dwie próby rozwiązania tego problemu:
1. Jako pierwszą zaprezentujemy szkołę „konstytucjonalistów” lub „umo-
wy społecznej”. Dla tej grupy najważniejsze pytanie to: „w jaki sposób
miałyby być na nowo ustalone i respektowane prawa podmiotowe? Jak
w ogóle powstają »prawa przedmiotowe« i towarzyszące im powszechne

136
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

poszanowanie ich »legalności«?”64. Stanowisko to zmusza nas do roz-


ważenia „całego szeregu kwestii związanych z pierwotnym zdefinio-
waniem prawa podmiotowego”65.
W tym przypadku koniecznym krokiem do zawarcia umowy społecznej
lub ustanowienia konstytucji określającej wspomniane prawa jest działa-
nie kolektywne. Na tyle, na ile możliwe jest jak najpełniejsze
zdefiniowanie praw podmiotowych, jedyną rolą państwa byłaby ich
ochrona, ponieważ prawo przedmiotowe dotyczące tej ochrony stano-
wiłoby jedyne dobro publiczne.
Jeśli perfekcyjne zdefiniowanie praw będzie niemożliwe, stworzy to
okazję do zainicjowania produktywnej roli państwa. Im trudniej w pełni
określić prawa podmiotowe, tym bardziej kolektywne działanie będzie
brnąć w „wieczny dylemat demokratycznego rządu”, czyli: „w jaki spo-
sób rząd ‒ będący odzwierciedleniem różnych interesów ‒ mógłby ustalić
legalne granice własnego interesu oraz zrezygnować ze sfer interwencji
służących ochronie i użytkowi społecznemu?”66.
Kontraktualistycznym rozwiązaniem tego dylematu jest ustanowienie
rządów wyższego prawa przedmiotowego bądź konstytucji, określających
ochronne i produktywne role rządu. Jako że rola produktywna, ze
względu na efekt gapowicza, z konieczności wymaga przymusu ‒ rząd
otrzyma monopol na używanie siły. Inaczej niektórzy nie płaciliby za
usługi, z których korzystają.
2. Drugą szkołę możemy określić jako „anarchokapitalizm” lub „anarchię
własności prywatnej”. W skrajniej formie oznacza optowanie za elimina-
cją wszelkich form kolektywnego działania, ponieważ każdą funkcję
rządu mogą zastąpić jednostki dysponujące prywatnymi prawami pod-
miotowymi, wymienialnymi na rynku. W takim ustroju wszystkie
transakcje byłyby dobrowolne, z wyjątkiem tych, które z racji ochrony
praw osobistych i egzekwowania umów wymagałyby użycia przymusu.
Zasadniczym pytaniem stawianym przez tę szkołę jest to, w jaki sposób
można zapewnić prawo i porządek ‒ które wymagają pewnego zakresu
przymusu ‒ tak, aby ostatecznie nie doszło do zmonopolizowania użycia
siły w rękach jednego dostawcy owych usług, tj. aby nie doszło do
powstania rządu.

64
James M. Buchanan, „Before Public Choice”, [w:] G. Tullock (red.), Explorations in the
Theory of Anarchy (Blacksburg, Va.: Center for the Study of Public Choice, 1972), s. 37.
65
James M. Buchanan, „Review of David Friedman, The Machinery of Freedom: Guide to
Radical Capitalism”, The Journal of Economic Literature, T. XII, Nr 3 (1974), s. 915.
66
E.A.J. Johnson, The Foundations of American Economic Freedom (Minneapolis:
University of Minnesota Press, 1973), s. 305.

137
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Jeśli w wyniku wymian rynkowych wyłoni się dominująca agencja


ochrony lub związek kilku, będziemy mieli do czynienia z państwem
minimalnym, zgodnie z definicją Nozicka, i wrócimy do świata „konsty-
tucjonalistów”. Pogląd anarchistów własności prywatnej, zgodnie z któ-
rym rynki są w stanie zapewnić usługi ochrony, można podsumować
następująco:
Motyw zysku spowoduje, że najbardziej efektywni dostawcy
wysokiej jakości usług arbitrażowych dojdą na szczyt,
a nieefektywni i skorumpowani policjanci stracą zatrud-
nienie. W skrócie: rynek jest w stanie zapewnić wymierza-
nie sprawiedliwości po najniższej cenie. Według Rothbarda
twierdzenie, jakoby usługi te były „dobrami publicznymi”
i nie dało się ich sprzedawać w różnych ilościach pojedyn-
czym osobom, ma niewiele wspólnego z faktami67.
Z tego względu anarchokapitaliści ufają, że przedsiębiorcy kierujący się
motywem zysku znajdą optymalną wielkość i typ usług ochrony, a także
że konkurencja zapobiegnie powstaniu monopolu w zakresie zapewniania
tych usług.
Omówione wyżej szkoły dzielą zasadniczo dwie różnice. Po pierwsze:
kwestia empiryczna ‒ czy konkurencja rzeczywiście jest w stanie zapewnić
usługi ochrony. Po stronie anarchokapitalistów panuje przekonanie, że tak.
Natomiast konstytucjonaliści czy też zwolennicy państwa minimum argu-
mentują następująco:
Może dojść do konfliktów, które zwycięży jedna agencja.
Dotychczasowi klienci przegranych firm porzucą je i zaczną
wykupywać ochronę u zwycięskiej agencji. W ten sposób
pojedyncza agencja ochrony lub ich związek zdominuje
ostatecznie rynek usług policyjnych na określonym terytorium.
Osoby niezależne, odmawiające nabycia ochrony u kogo-
kolwiek, mogą pozostać poza zasięgiem dominującej agencji,
jednakże jednostkom takim nie będzie można pozwolić, aby
karały klientów tejże firmy na własną rękę. Trzeba będzie
przymusem odwieść je od karania. Aby ów przymus nabrał
znamion legalności, osobom tym należy skompensować straty,
choć tylko do poziomu poniesionej szkody68.

67
Laurence S. Moss, „Private Property Anarchism: An American Variant”, [w:] G. Tullock
(red.), Further Explorations in the Theory of Anarchy (Blacksburg, Va.: Center for the Study
of Public Choice, 1974), s. 26.
68
James M. Buchanan, Freedom in Constitutional Contract (College Sta., Tex.: Texas A&M
University Press, 1977), s. 52.

138
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Druga kwestia ma charakter bardziej konceptualny niż empiryczny, więc


nie da się jej rozwikłać wyłącznie przez obserwację. Skupia się na tym, jak
pierwotnie determinowane są prawa podmiotowe, tj. jak ustalić punkt starto-
wy, w którym określono pełnię zasad dotyczących definiowania wszelkich
praw teraz i w przyszłości.
Buchanan, jeden z głównych przedstawicieli konstytucjonalizmu, kryty-
kuje Friedmana i Rothbarda, dwóch czołowych teoretyków anarchii własno-
ści prywatnej, za to, że „pomijają oni cały szereg kwestii związanych
z definiowaniem praw podmiotowych”69. Dla konstytucjonalisty Lockowska
koncepcja zmieszania pracy z zasobami jest niewystarczająca jako uzasad-
nienie „praw naturalnych”. Stanowisko kontraktualistyczne sugeruje raczej,
że taki punkt startowy jest ustalany przez uchwalenie konstytucji.
Debata dotycząca tego problemu niewątpliwie będzie trwać, aczkolwiek
nawet Buchanan zgadza się, że:
Jeśli dystrybucja lub imputacja praw podmiotowych (praw do
robienia czegokolwiek zarówno w odniesieniu do innych osób,
jak i rzeczy) została ustalona, to możemy ruszać dalej. Mimo
wielu różnic dotyczących pewnych konkretów (które mogą być
istotne, choć są względnie możliwe do przeanalizowania, jak
skuteczność rynkowych rozwiązań w zakresie utrzymania po-
koju wewnętrznego i zewnętrznego), zgadzam się z wieloma
szczegółowymi reformami proponowanymi przez owych entu-
zjastycznych myślicieli70.
Celem niniejszego artykułu jest omówienie, w kontekście historycznym,
niektórych z ważnych kwestii uznanych przez Buchanana jako możliwe do
przeanalizowania. Nie planujemy debatować nad problemem punktu starto-
wego, ale przyjrzymy się „skuteczności rynkowych rozwiązań w zakresie
utrzymania pokoju wewnętrznego”71.
Wydaje się, że w badanym przez nas okresie i obszarze geograficznym
panowało rozdystrybuowanie praw podmiotowych, akceptowane bądź w wy-
niku powszechnej zgody co do pewnych podstawowych zasad prawa natural-
nego, bądź z racji tego, że mieszkańcy Dzikiego Zachodu wywodzili się ze
społeczeństwa, w którym pewne prawa podmiotowe były już ustalone i egze-
kwowane.

69
Buchanan, „Review of Machinery of Freedom”, s. 915.
70
Ibid., podkreślenie nasze.
71
Ibid.

139
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Taki punkt startowy nazywany jest punktem Schellinga, tj. wspólną ideą
istniejącą w umysłach uczestników jakiejś sytuacji społecznej72. Nawet mimo
braku jakiegokolwiek mechanizmu egzekwowania, większość członków
społeczeństwa Zachodu była zgodna co do istnienia pewnych praw
dotyczących używania i kontrolowania własności. Stąd gdy jakiś górnik
ogłaszał, że dane złoże okruchowe należy do niego, ponieważ „on był tam
pierwszy”, roszczenie to miało większą wagę, niż gdyby było uzasadnione
jedynie fizyczną siłą odkrywcy.
Upodobania, kultura, etyka i inne liczne czynniki nadają cechy punktu
Schellinga niektórym roszczeniom do zajmowanych miejsc, ale nie wszyst-
kim. Długi okres konfliktów między Indianami a osadnikami można
przypisać właśnie brakowi takich punktów Schellinga. My skupiamy się
jednak na rozwiązaniach w sferze utrzymania pokoju i egzekwowania praw,
jakie istniały pośród napływowej, białej populacji.
Poniżej opiszemy prywatne egzekwowanie praw na Dzikim Zachodzie
w latach 1830–1900. Opis ten pozwala, w ograniczonej mierze, sprawdzić
niektóre hipotezy dotyczące tego, jak mógłby funkcjonować anarcho-
kapitalizm.
Możliwość owego przetestowania uznajemy za ograniczoną, ponieważ
konieczną cechą takiego ustroju jest brak monopolu na przemoc73.
Niewykluczone byłoby istnienie różnych agencji przymusu, ale żadna z nich
nie mogłaby mieć legalnego monopolu na użycie siły. Trudność wykorzy-
stania tej tezy w kontekście Dzikiego Zachodu jest oczywista. Mimo że przez
większość tego okresu formalne rządowe agencje ochrony praw były nie-
obecne, to zawsze czaiły się gdzieś na horyzoncie. Z tego powodu żaden
z prywatnych podmiotów zapewniających egzekwowanie praw nie funkcjo-
nował w warunkach pełnej niezależności od rządu.
Ponadto należy być ostrożnym w określaniu prywatnych agencji jako
„niepaństwowych”, ponieważ w zakresie, w jakim się rozwijały i stawały
agencjami legalnego przymusu, można je również uznać za „rząd”. Chociaż
istnieje wiele opisów tego typu prywatnych agencji, ustalenie, czy działały
w ramach konkurencji, czy też ją redukowały, jest często trudne.

72
Dłuższe omówienie punktów Schellinga znaleźć można w: Thomas C. Schelling, The
Strategy of Conflict (Cambridge: Harvard University Press, 1960), s. 54-58; Buchanan,
„Review of Machinery of Freedom”, s. 914; oraz David Friedman, Schelling Points, Self-
Enforcing Contracts, and the Paradox of Order, (niepublikowana praca magisterska, Center
for the Study of Public Choice, Virginia Polytechnic Institute).
73
David Friedman, The Machinery of Freedom: Guide to Radical Capitalism (New York:
Harper & Row, 1973), s. 152.

140
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Mimo powyższych zastrzeżeń, Dziki Zachód stanowi użyteczny przykład


do przetestowania kilku szczegółowych hipotez dotyczących tego, jak mógł-
by działać anarchokapitalizm. Sformułowaliśmy te hipotezy, opierając się na
The Machinery of Freedom Davida Friedmana, gdyż jest to zdecydowanie
nieutopijna pozycja, która przedstawia, w dość konkretnej formie, realne
mechanizmy, zgodnie z którymi mógłby funkcjonować system nie państwo-
wych agencji ochrony. Najważniejsze twierdzenia są następujące:
1. Anarchokapitalizm to nie chaos. Prawa własności będą chronione,
a porządek społeczny będzie utrzymany;
2. Prywatne agencje ochrony zapewnią utrzymanie ładu społecznego;
3. Prywatne agencje szybko odkryją, że działania zbrojne to kosztowny
sposób rozwiązywania konfliktów, co doprowadzi do przyjęcia tańszych
metod rozstrzygania sporów (arbitraż, sądownictwo etc.);
4. Pojęcie „sprawiedliwości” nie jest stałe i nie wystarczy samo jego
odkrycie. Upodobania jednostek względem zasad, zgodnie z którymi
chciałyby żyć, oraz ceny, jakie gotowe byłyby płacić za takie życie, są
różne. Z tego powodu w warunkach anarchokapitalizmu istniałaby
znaczna odmienność reguł panujących w różnych społeczeństwach;
5. Korzyści skali w sferze przestępczości nie są dostatecznie duże, aby
poważne organizacje „mafijne” mogły wyewoluować i zdominować
społeczeństwo;
6. Konkurencja między agencjami ochrony i ciałami rozstrzygającymi
będzie służyć jako przeszkoda w działaniach niepożądanych. Konsumen-
ci będą dysponować lepszą informacją niż w warunkach istnienia państwa
i użyją jej w ocenie agencji.

Przykłady z Dzikiego Zachodu


Zanim przejdziemy do konkretnych przykładów anarchokapitalistycznych
instytucji na Dzikim Zachodzie, dobrze będzie przyjrzeć się legendarnej
charakterystyce „bardzo dzikiego Zachodu”. Obawa przed zapanowaniem
chaosu stanowi główną wątpliwość co do rynkowego systemu egzekwowania
praw, a wiele opowieści z Dzikiego Zachodu wydaje się uzasadniać ten lęk.
Historie mówią o strzelaninach, kradzieżach koni oraz ogólnym braku
poszanowania podstawowych praw człowieka.
Ze względu na upodobanie do dramatyzmu w literaturze i innych formach
sztuki najbardziej eksponowano pozorny rozdźwięk między pragnieniem
porządku wśród osadników a panującym tam chaosem. Jeśli hollywoodzki
sposób ukazywania Zachodu nie wystarczyłby do zniekształcenia naszych

141
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

wyobrażeń, w sukurs przychodzą badacze zajmujący się historią przemocy,


chociażby z takimi stwierdzeniami: „Możemy oznajmić z pewną dozą
pewności, że w porównaniu z erą pograniczy nastąpił znaczny spadek aktów
przemocy w Stanach Zjednoczonych”74.
Jednakże niedawne, bardziej szczegółowe analizy ówcześnie panujących
warunków każą nam wątpić w zasadność powyższego stanowiska. Według
W. Eugene’a Hollona, autora książki Frontier Violence: Another Look,
„zachodnie pogranicze było miejscem o wiele bardziej cywilizowanym,
pokojowym i bezpiecznym niż dzisiejsze społeczeństwo amerykańskie” 75.
Legenda „bardzo dzikiego Zachodu” żyje nadal, mimo odkrycia Roberta
Dykstry, że w pięciu głównych miastach, w których hodowano bydło
(Abilene, Ellsworth, Wichita, Dodge City i Caldwell), w latach 1870–1885
odnotowano jedynie 45 zabójstw, tj. średnio 1,5 na jeden sezon handlowy76.
W Abilene, rzekomo jednym z najdzikszych miast hodowli bydła, „nie
zabito nikogo w 1869 ani w 1870 r. W rzeczywistości nie zabito nikogo do
czasu pojawienia się funkcjonariuszy rządowych, zatrudnionych do zapo-
biegania zabójstwom”77. Jedynie dwa miasta, Ellsworth w 1873 i Dodge City
w 1876 r., doświadczyły pięciu zabójstw w ciągu jednego roku78. Frank
Prasel pisze w swojej książce A Legacy of Law and Order: „jeśli można
wyciągnąć jakiś wniosek z ostatnich statystyk dotyczących przestępczości, to
taki, że pogranicze ‒ w porównaniu z innymi częściami kraju ‒ nie
pozostawiło po sobie żadnego znaczącego dziedzictwa w postaci przestępstw
przeciwko osobom”79.
Co więcej, nawet jeśli skala przestępczości była wyższa, należy pamiętać,
że preferencje względem porządku mogą zmieniać się w czasie i być
odmienne w różnych społecznościach. Pokazywanie, że Zachód cechowało
większe „bezprawie” niż nasze obecne społeczeństwo, mówi nam niewiele,
o ile nie dysponujemy jakąś miarą „popytu na prawo i porządek”. „Chociaż
może się wydawać, że funkcjonowanie społeczeństwa pogranicza odbywało
się z wielokrotnym naruszaniem formalnych praw, wynikało to bardziej z po-
legania na lokalnych zwyczajach, stojących w sprzeczności z powierz-
chownymi i niekiedy obcymi standardami”80.

74
Gilbert Geis, „Violence in American Society”, Current History, T. VII (1976), s. 357.
75
Eugene W. Hollon, Frontier Violence: Another Look (New York: Oxford University Press,
1974), s. x.
76
Robert A. Dykstra, The Cattle Towns (New York: Alfred A. Knopf, 1968), s. 144.
77
Paul I. Wellman, The Trampling Herd (New York: Carrick and Evans, 1939), s. 159.
78
Hollon, Frontier Violence, s. 220.
79
Frank Prassel, The Western Peace Officer (Norman, Okla.: University of Oklahoma Press,
1937), s. 16-17.
80
Prassel, Western Peace Officer, s. 7.

142
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Straże obywatelskie, jakie pojawiły się licznie w wielu miastach


górniczych Zachodu, stanowią doskonały przykład takiej sprzeczności. Straże
te często zawiązano już po zorganizowaniu się lokalnego rządu. Dowiodły
one, że konkurencja się sprawdza, gdy rząd jest nieskuteczny w jakichś
sprawach, jak to było chociażby w latach 50. XIX wieku w San Francisco81,
lub gdy staje się on narzędziem kryminalistów posługujących się legalnym
monopolem na przymus, aby osiągnąć własne cele, jak to było w Virginia
City na Terytorium Montany w latach 60. XIX wieku82.
Jednak nawet w tych przypadkach przemoc nie była standardowym modus
operandi. Gdy na nowo powołano straż obywatelską w San Francisco w 1856
r., „grupa ta pozostała aktywna przez trzy miesiące, zwiększając swoją
liczebność do ośmiu tysięcy członków. W tym czasie w San Francisco
odnotowano tylko dwa morderstwa, podczas gdy w ciągu sześciu miesięcy
przed powołaniem straży doszło do stu morderstw”83.
Aby zrozumieć, jak zapewniano prawo i porządek na Dzikim Zachodzie,
zwrócimy się teraz ku czterem przykładom instytucji zbliżonych w swoim
charakterze do anarchokapitalizmu. Wnioski z analizy funkcjonowania (a)
klubów ziemskich, (b) związków hodowców bydła, (c) osad górniczych i (d)
karawan krytych wozów wspierają powyższe tezy i pokazują, że prawa
podmiotowe były egzekwowane, a w społecznościach nie panował chaos.

(a) Kluby ziemskie


Dla pionierskich osadników, którzy często sprowadzali się na ziemie
mające status publiczny, zanim zostały zewidencjonowane i wystawione na
sprzedaż przez rząd federalny, ustalanie i egzekwowanie praw własności do
zajmowanych terenów zawsze było problemem.
Owi osadnicy z pogranicza (skwaterzy, jak ich nazywano)
znajdowali się poza jurysdykcją rządu konstytucyjnego. Żaden
statut Kongresu nie chronił ich ani ich praw do zajętej ziemi
i udoskonaleń, jakie na niej wprowadzili. W świetle prawa byli
intruzami; w rzeczywistości byli uczciwymi farmerami84.

81
Zob. George R. Stewart, Committee on Vigilance (Boston: Houghton Mifflin Co., 1964);
oraz Alan Valentine, Vigilante Justice (New York: Reynal and Co. 1956).
82
Thomas J. Dimsdale, The Vigilantes of Montana (Norman, Okla.: University of Oklahoma
Press, 1953).
83
Wayne Gard, Frontier Justice (Norman, Okla.: University of Oklahoma Press, 1949),
s. 165.
84
Benjamin F. Shambaugh, „Frontier Land Clubs, or Claim Associations”, Annual Report of
the American Historical Association (1900), s. 71.

143
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Rezultatem tego było powstanie „pozaprawnych” organizacji ochrony


i sprawiedliwości. Kluby ziemskie lub związki skwaterskie, jak nazywano
owe stowarzyszenia, zakładano na całym Środkowym Zachodzie, natomiast
najwięcej uwagi przyciągnęły te w stanie Iowa. Benjamin F. Shambaugh
wskazuje, że dla nas kluby są „ilustracją pogranicznej, pozaprawnej, poza-
konstytucyjnej organizacji politycznej, odzwierciedlającej pewne pryncypia
amerykańskiego charakteru i stylu życia”85. Dla Fredericka Jacksona Turnera
związki skwaterskie stanowiły doskonały przykład „siły nowo przybyłych
pionierów, łączących się we wspólnym celu bez interwencji instytucji
rządowych”86.
Każdy związek skwaterski przyjmował własną konstytucję i statut,
wybierał funkcjonariuszy prowadzących operacje organizacji, ustalał reguły
rozstrzygania sporów oraz określał procedurę rejestracji i ochrony tytułów
własności zajmowanej ziemi. Konstytucja Claim Association of Johnson
County w stanie Iowa stanowi jeden z historycznych przykładów
funkcjonowania takiego klubu. Oprócz przewodniczącego, wiceprzewodni-
czącego, pisarza i kronikarza, dokument przewidywał wybór siedmiu
sędziów ‒ spośród których pięciu wystarczyło do zwołania sądu rozpatrują-
cego spory ‒ a także wybór dwóch marszałków egzekwujących postano-
wienia związku. Konstytucja określała procedurę definiowania praw
własności ziemi oraz arbitrażu w związanych z nimi sporach. Koszty
arbitrażu pokrywano z wpłaty dokonywanej przez strony konfliktu.
Gdy już ustalono miejsce i czas rozprawy oraz rozesłano
wezwania do wszystkich świadków, których strony mogłyby
pragnąć powołać, sąd mógł przed rozpoczęciem rozprawy
nakazać powodowi i pozwanemu zdeponowanie odpowiedniej
sumy pieniężnej celem pokrycia wydatków lub kosztów pozwu.
Jeśliby którakolwiek ze stron odmówiła zdeponowania owej
sumy, sąd może orzec przeciwko takiej osobie87.
Chociaż przemoc była jedną z opcji w szeregu sankcji przeciwko tym,
którzy nie przestrzegali postanowień związku, niniejsza uchwała wskazuje,
że stosowano też mniej brutalne środki.
Postanowiono: celem skuteczniejszego utrzymania prawo-
witych tytułów własności osadników zgodnie z lokalnym
zwyczajem, a także aby zapobiec trudnościom i nieładowi
społecznemu, honorowo ślubujemy ściśle przestrzegać

85
Shambaugh, „Frontier Land Clubs”, s. 69.
86
Frederick Jackson Turner, The Frontier in American History (Nrew York: Henry Holt and
Co., 1920), s. 343.
87
Shambaugh, „Frontier Land Clubs”, s. 77.

144
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

następujących postanowień: nie będziemy wiązać się ani


popierać tych, którzy nie szanują tytułów własności
osadników; nie będziemy także z nimi sąsiadować; […] ani
prowadzić z nimi jakiejkolwiek wymiany barterowej88.
Konstytucje, statuty i uchwały wszystkich klubów ziemskich nie były
jednakowe, co pokazuje, że preferencje skwaterów różniły się i że
dostępnych było wiele alternatywnych form zapewniania ochrony i spra-
wiedliwości. Najpowszechniejsze uzasadnienie istnienia klubów wyrażono
w sposób następujący:
Jako że w zachodnich stanach zwyczajem stało się, aby ‒ gdy
tylko Rząd Federalny znosił dzierżony przez Indian tytuł
własności do ziem publicznych ‒ obywatele Stanów Zjedno-
czonych zasiedlali i usprawniali owe ziemie, przeto tytuły
własności osadników obejmujące działki do 320 akrów oraz
dokonane na nich usprawnienia były od samego początku
respektowane tak przez obywateli, jak i przez prawa stanu
Iowa89.
Inne uzasadnienia „podkreślały potrzebę ochrony przed »bezmyślnymi
intruzami oraz zawistnymi wilkami w ludzkiej skórze«, a także potrzebę
»lepszego zabezpieczenia się przed agresją wewnętrzną i zewnętrzną«”90.
Niektóre związki zakładano szczególnie w celu walki ze „spekulantami”,
starającymi się nabyć tytuł własności ziemi. Konstytucje takich klubów,
o czym świadczy dokument z hrabstwa Johnson, dokładnie określały, jaką
ilość ulepszeń należy wprowadzić na nabywanej działce. Inne związki
zachęcały z kolei do spekulacji i nie stawiały żadnych tego typu wymagań.
Te dobrowolne, pozaprawne stowarzyszenia zapewniały ochronę i spra-
wiedliwość bez jawnego uciekania się do przemocy, a także wypracowały
zasady zgodne z preferencjami, celami i możliwościami ich członków.

(b) Związki hodowców bydła


Wczesne osadnictwo hodowców bydła na pograniczach wywoływało
pewne konflikty na tle własnościowym, jednak wraz z tym, jak coraz większe
połacie ziemi stawały się prywatne, ewoluowały też dobrowolne mechanizmy
egzekwowania praw. Początkowo „miejsca wystarczało dla wszystkich, ale
gdy hodowca zajechał do jakiejś obiecującej doliny lub przemierzył żyzny
88
Ibid., s. 77-78.
89
Cytowane za: Allan Bogue, „The Iowa Claim Clubs: Symbol and Substance”, [w:] V.
Carstensen (red.), The Public Lands (Madison, Wisc.: Univeristy of Wisconsin Press, 1963),
s. 50.
90
Ibid.

145
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

wododział i znajdował tam wypasające się już bydło, ruszał na poszukiwanie


innego pastwiska”91, ale już „w 1868 r., dwa lata po pierwszym przepędzie,
małe grupki właścicieli organizowały się w związki ochronne i zatrudniały
detektywów do ochrony bydła”92. Miejsce tych związków w procesie
tworzenia się „prawa pogranicza” opisał Louis Pelzer.
W oparciu o rozwiązania stosowane na pograniczach w ciągu
naszej amerykańskiej historii rozwinął się szereg potrzebnych
zwyczajów, praw i organizacji. Epoka handlu futrami zrodziła
łowców, wymianę handlową i wielkie spółki futrzarskie; na
pograniczu górniczym przyjęło się oznaczanie zasiedlanych
działek drewnianymi palikami, a także formowanie komitetów
czujności obywatelskiej; rad osadniczych oraz objazdowych
duchownych wysłuchiwano w placówkach religijnych; na
obrzeżach osad kluby ziemskie chroniły praw farmerów;
pogranicze ranczerów to miliony sztuk bydła, rozległe pastwi-
ska i spółki hodowców tworzące wspólne fundusze oraz lokal-
ne, okręgowe i krajowe związki93.
Jak wyjaśnia Ernest Staples Osgood, to „porażka policji w ochronie
własności i w utrzymaniu porządku w pogranicznych społecznościach
wielokrotnie przyczyniała się do powstania grup, które reprezentowały wolę
praworządnych obywateli i wymierzały sprawiedliwość przestępcom”94.
Tak jak związki skwaterskie, związki hodowców bydła również ustalały
swoje wewnętrzne przepisy, jednak ich metody egzekwowania praw często
były bardziej brutalne niż sankcje handlowe nakładane przez kluby ziemskie.
Prywatne agencje ochrony były dość wyraźną odpowiedzią rynku na istnie-
jące zapotrzebowanie na system egzekwowania praw.
Doświadczeni rewolwerowcy, profesjonalni zabójcy, mieli
ekonomiczną rację bytu na pograniczach Zachodu. Zjawiali
się tam, gdzie były kłopoty […]. Jak wszyscy najemnicy,
stawali po stronie tego, kto złożył im pierwszą lub najlepszą
ofertę95.
Dlaczego, kiedy i w jaki sposób związał się z hodowcami bydła
z okolic Fort Maginnis, a nie z koniokradami, jest trochę
niejasne, ale Bill został pierwszym w Montanie detektywem

91
Ernest Staples Osgood, The Day of the Cattleman (Minneapolis: University of Minnesota
Press, 1929), s. 182.
92
Ibid., s. 118.
93
Louis Pelzer, The Cattlemen’s Frontier (Glendale, Calif.: A.H. Clark, 1936), s. 87.
94
Osgood, Day of Cattleman, s. 157.
95
Wellman, Trampling Herd, s. 346.

146
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

zajmującym się ochroną bydła. Gawędziarze owego okresu są


raczej zgodni co do tego, że wybór dokonany przez Billa nie
był podyktowany etyką, lecz perspektywą zarobku. Tak czy
inaczej, został płatnym obrońcą praw własności, a swoje
obowiązki ‒ podobnie jak zbieranie łupów ‒ wykonywał szybko
i dokładnie96.
Rynkowe agencje ochrony powoływane przez ówczesnych hodowców
bydła różnią się od współczesnych firm tego typu przede wszystkim tym, że
te dawniejsze ewidentnie egzekwowały własne prawa i nie były jedynie
przedłużeniem rządowego aparatu policyjnego. Częstą obawą wyrażaną
w związku z takim charakterem egzekwowania praw jest to, że (1) będzie
ono nieskuteczne lub (2) agencje staną się wielkoskalowymi organizacjami,
wykorzystującymi swoją siłę do naruszania praw podmiotowych obywateli.
Jak przekonywaliśmy wyżej, istnieje niewiele powodów, aby uznawać
pierwsze zmartwienie za uzasadnione.
Zdaje się, że druga obiekcja także nie znajduje podstaw w doświad-
czeniach amerykańskiego Zachodu. W sferach zarówno egzekwowania praw,
jak i przestępczości korzyści skali były nieduże. Chociaż liczne źródła
potwierdzają działalność płatnych rewolwerowców, nie znaleźliśmy dowo-
dów, jakoby uznali oni, że bardziej zyskowne byłoby połączenie się w jedną
dużą agencję ochrony, która przy sprzedawaniu usług łamałaby czyjekolwiek
prawa własności.
Niektóre jednostki parały się od czasu do czasu przestępczością oraz
formowały luźne związki o charakterze kryminalnym. Nie wydaje się jednak,
aby zrzeszenia te powstawały w reakcji na ułomność rynkowego systemu
ochrony, a poza tym prywatne agencje bezpieczeństwa rozprawiały się z nimi
szybciej i bardziej surowo niż siły państwowe.
Istniało kilka dużych prywatnych organizacji egzekwowania praw,
zwłaszcza Pinkerton Agency i Wells Fargo, ale służyły raczej jako wsparcie
dla rządu i egzekwowały głównie prawa stanowe i federalne. Inne
wielkoskalowe związki, jak Rocky Mountain Detective Association i Anti-
Horse Thief Association, oferowały usługi informacyjno-koordynacyjne
i rzadko zajmowały się egzekwowaniem prywatnych praw w konkretnym
miejscu97.

96
Robert H. Fletchner, Free Grass to Fences: the Montana Cattle Range Story (New York:
University Publishers, 1960), s. 65.
97
Prassel, Western Peace Officer, s. 134-141.

147
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

(c) Osady górnicze


Wraz ze wzrostem populacji Stanów Zjednoczonych ekspansja na zachód
była nieunikniona, a odkrycie złota w Kalifornii w 1848 r. niewątpliwie
przyśpieszyło jej tempo. Tysiące mieszkańców wschodnich stanów ruszyło
ku najbardziej wysuniętym na zachód pograniczom w poszukiwaniu cennego
kruszcu, zostawiając za sobą swój cywilizowany świat. Później podobna
sytuacja zaistniała w Kolorado, Montanie i Idaho, a w każdym z tych
przypadków konieczność ustalenia reguł dalszej gry spadała na pierwszych
przybyszów.
W kraju tym nie było żadnej konstytucjonalnej władzy ani
żadnego sędziego lub funkcjonariusza w promieniu pięciuset
mil. Przybysze zmuszeni byli odwołać się do pierwotnych praw
natury, dodając do nich koncepcję niezbywalnych praw
amerykańskiego obywatela. Każdy wąwóz wypełniał się roz-
palonymi do czerwoności poszukiwaczami skarbów; każde
stanowisko podziurawione było „nawiertami badawczymi”;
drewno, prawa wodne i parcele miejskie wkrótce miały zyskać
na wartości, a rząd stał się naglącą potrzebą. Było to dosko-
nałe pole dla badaczy weryfikujących swoje poglądy na temat
genezy prawa cywilnego98.
Wczesne prawo cywilne, które wyewoluowało w tym procesie, było
najbardziej zbliżonym do anarchokapitalizmu doświadczeniem w Stanach
Zjednoczonych.
W warunkach braku formalnych struktur definiujących i egzekwujących
prawa podmiotowe wiele grup wspólników, przybywających w poszukiwaniu
fortun, zorganizowało się i ustaliło zasady funkcjonowania jeszcze przed
opuszczeniem domostw. Podobnie jak dziś statuty spółek, owe dobrowolne
kontrakty, które zawierali górnicy, określały sposób finansowania operacji
i naturę relacji między jednostkami. Reguły dotyczyły wyłącznie górników
danej spółki i nie uznawały żadnego zewnętrznego arbitrażu w przypadku
sporów; nie uznawały „żadnej wyższej instancji niż prawo większości
spółki”99.
Jak przewiduje teoria Friedmana, zasady zorganizowania różniły się
odpowiednio do upodobań i potrzeb konkretnych spółek. „Porównując normy
przyjęte przez różne spółki uformowane celem założenia kopalń, odkrywamy

98
J.H. Beadle, Western Wilds and the Men Who Redeem Them (Cincinnati: Jones Brothers,
1882), s. 476.
99
Charles Howard Shinn, Mining Camps: A Study in American Frontier Government (New
York: Alfred a. Knopf, 1948), s. 107.

148
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

znaczące wariacje ich charakteru”100. Oprócz przywołanych wyżej reguł,


konstytucje spółek często określały m.in. system wypłat dla chorych i ran-
nych, wytyczne dotyczące zachowań takich jak spożywanie alkoholu, a także
grzywny za niesubordynację101. Prawa rządzące spółką negocjowano w du-
chu umowy społecznej, przy czym ‒ jak we wszystkich transakcjach
rynkowych ‒ decydująca była jednomyślność. Ci, którzy pragnęli nabyć
„inny koszyk dóbr” bądź przyjąć inny zbiór reguł, mieli taką możliwość.
Kiedy już spółki górnicze dotarły do potencjalnych złóż złota, ustalone
przez nie zasady były użyteczne jedynie w zakresie funkcjonowania praw ich
członków; w przypadku konfrontacji z innymi jednostkami w obozach
górniczych konieczne były dodatkowe negocjacje. Oczywiście, jako pierwsze
pojawiały się kwestie własności stanowisk wydobywczych. Dopóki przy-
bywające grupy były małe i homogeniczne, dopóty podział wąwozu był
łatwym zadaniem. Jednak wraz ze zwiększeniem się liczebności
poszukiwaczy złota do tysięcy osób ‒ przybyło problemów. Powszechnym
rozwiązaniem były masowe narady i powoływanie komitetów mających za
zadanie wstępnie określić potrzebne prawa przedmiotowe. Ilustruje to
przypadek Gregory Gulch w Kolorado.
8 czerwca 1859 r. odbyła się masowa narada górników i po-
wołanie komitetu mającego naszkicować kodeks praw przed-
miotowych. Komitet ten wyznaczył granice dzielnicy, a także
ustanowił kodeks cywilny, który po przedyskutowaniu i kilku
poprawkach przyjęto jednogłośnie na masowej naradzie 16
lipca 1859 r. Przykład ten szybko zaczęto naśladować w in-
nych dzielnicach i wkrótce całe terytorium podzielono na
szereg suwerennych dystryktów102.
Osady nie mogły działać w całkowitej izolacji od podmiotów rządowych,
ale ‒ jak wskazują dowody ‒ były w stanie zachować autonomię. W Kali-
fornii rozlokowano posterunki wojskowe w odpowiedzi na kłopoty z Indiana-
mi, ale te organizacje rządowe nie miały żadnej władzy nad osadami
górniczymi. Generał Riley podczas wizyty w kalifornijskiej osadzie górniczej
w 1849 r. powiedział zebranym, że „wszelkie kwestie tymczasowych praw
jednostek dotyczących pracy w miejscach, których są posiadaczami, powinny
być rozstrzygane przez władze lokalne”103.

100
Ibid.
101
John Phillip Reid, „Prosecuting the Elephant: Trials and Judicial Behavior on the
Overland Trail”, BYU Law Review, T. 77, Nr 2 (1977), s. 335-336.
102
Beadle, Western Wilds, s. 477, podkreślenie nasze.
103
Cytowane za: Shinn, Mining Camps, s. 111.

149
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Nigdy władza z zewnątrz nie narzuciła żadnej dzielnicy bur-


mistrza, rady lub sędziego pokoju. Dystrykty były jednostkami
administracyjnymi i jako takie przetrwały w wielu rejonach
jeszcze po utworzeniu państwa; delegaci z sąsiednich dys-
tryktów często spotykali się na konsultacjach odnośnie do
granic lub sprawowania zarządu lokalnego, po czym zdawali
sprawozdania swoim wyborcom na otwartych spotkaniach
odbywających się na zboczu wzgórza bądź nad rzeką104.
Co więcej, w wielu obozach usługi zawodowych prawników były niemile
widziane, a w niektórych dystryktach, jak Union Mining District, nawet
zabronione.
Postanowiono: pod karą nie więcej niż pięćdziesięciu i nie
mniej niż dwudziestu razów oraz wiecznej banicji zabronione
jest, aby jakikolwiek prawnik prowadził praktykę prawniczą
w niniejszym dystrykcie105.
W ten sposób lokalne osady mogły dojść do porozumienia względem praw
podmiotowych oraz metod ich egzekwowania bez przymusu ze strony władz
Stanów Zjednoczonych. Dowody świadczą raczej o tym, że narzucenie
osadom praw z zewnątrz przyczyniało się do zwiększenia przestępczości.
Pewien Kalifornijczyk pisze: „Nie potrzebowaliśmy prawa ‒ aż zjawili się
prawnicy”, a inny dodaje: „Przestępczość była niewielka, dopóki miejsca
górników nie zajęły sądy ze swoimi opóźnieniami i formalnościami”106.
Chociaż osady górnicze nie posiadały prywatnych sądów, do których
jednostki ‒ po uiszczeniu opłaty za arbitraż ‒ mogłyby udać się celem
rozstrzygnięcia sporów, to rozwinęły system sprawiedliwości w postaci
sądów górniczych. Te rzadko miały stałych funkcjonariuszy, jednak zdarzały
się wypadki, że działali w nich sędziowie pokoju. System wiecowy był
powszechny w Kalifornii. Zgodnie z tą metodą do rozpatrzenia sprawy
wzywano grupę obywateli, spośród której wybierano przewodniczącego lub
sędziego oraz sześć lub dwanaście osób tworzących ławę przysięgłych.
Ich wyroki raczej nie były kwestionowane, ale taka możliwość istniała,
jeśli pojawiło się wiele głosów sprzeciwu. Przykładowo: w pewnej sprawie
dotyczącej dwóch partnerów biznesowych, przegrany, po wydaniu wyroku
przez sąd górniczy, zwołał wiec, aby uzasadnić swoją rację, po czym decyzję
sądu odwrócono107. Jeśli większa grupa górników była nieusatysfakcjono-

104
Shinn, Mining Camps, s. 168.
105
Cytowane za: Beadle, Western Wilds, s. 478.
106
Cytowane za: Shinn, Mining Camps, s. 113.
107
Marvin Lewis (red.), The Mining Frontier (Norman, Okla.: University of Oklahoma
Press, 1967), s. 10-18.

150
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

wana orzeczeniami dotyczącymi granic osady lub odnoszącymi się do


indywidualnych sporów o własność określonych parceli, wtedy w kilku
miejscach rozwieszano obwieszczenia zwołujące posiedzenie tych, którzy
pragną podziału terytorium.
Jeśli większość była temu przychylna, wydzielano nowy dys-
trykt i nadawano mu nazwę. Odnośnej sprawy nie konsul-
towano ze starym dystryktem, a jedynie udzielano mu werbal-
nego zawiadomienia o nowej organizacji. Główną przyczyną
takich wydzieleń były lokalne okoliczności sprzyjające powsta-
waniu odmiennych regulacji dotyczących parceli108.
Praca górników, jej środowisko i warunki były tak różne
w poszczególnych miejscach, że prawa i zwyczaje różniły się
nawet w sąsiednich dystryktach109.
Kiedy pojawiały się spory i zwoływano posiedzenia sądów, każdy osadnik
mógł zostać mianowany oficerem wykonawczym. Ponadto każdy przestrze-
gający prawa obywatel mógł być rozważany jako kandydat na oskarżyciela
lub obrońcę oskarżonego.
Istnieją pewne dowody na to, że w Kolorado panowała konkurencja mię-
dzy sądami biznesowymi, stanowiąca dodatkową gwarancję utrzymania
sprawiedliwości.
Sądy cywilne błyskawicznie objęły swoją jurysdykcją sprawy
kryminalne, tak że z początkiem 1860 r. cztery rządy
rozpoczęły działalność pełną parą. Sądy górnicze, sądy
powszechne i „prowizoryczny rząd” (nowa nazwa „Jefferson
Territory”) dzieliły się jurysdykcją w górach, natomiast
Kansas i tamtejszy prowizoryczny rząd prowadziły równoległą
działalność w Denver i w dolinie. Ci, którzy uważali daną
jurysdykcję za przychylną, stawali się jej stałymi klientami.
Sądy przyjmowały i uznawały apelacje, poświadczając
w międzyczasie wszelkie dokumenty, oraz dostarczały prze-
stępców i akceptowały wzajemnie swoje orzeczenia. Odbywało
się to przy braku formalizmu, o którym aż miło się czyta. Do
tego wszystkiego dochodzi pewien osobliwy fakt: przestępczość
była niewątpliwie mniejsza w ciągu dwóch lat funkcjonowania
tego porządku niż w ciągu dwóch lat po tym, jak terytorium to
zorganizował i objął pieczą rząd federalny110.

108
Shinn, Mining Camps, s. 118.
109
Ibid., s. 159.
110
Beadle, Western Wilds, s. 477.

151
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Świadectwo to jest spójne z hipotezą Friedmana, że kiedy panuje


konkurencja, sądy będą odpowiedzialne za pomyłki, a chęć posiadania sta-
łych klientów będzie skutecznie zniechęcała do wydawania „niesprawiedli-
wych” decyzji.

(d) Karawany krytych wozów


Prawdopodobnie najlepszym przykładem anarchizmu własności prywatnej
na amerykańskim Zachodzie była organizacja karawan krytych wozów
przemierzających równiny w poszukiwaniu kalifornijskiego złota. Rejon na
zachód od Missouri i Iowa był niezorganizowany, niepatrolowany i leżał
poza jurysdykcją Stanów Zjednoczonych. Jednak przywoływanie w stosunku
do karawan starego, traperskiego powiedzenia: „prawo nie istnieje na zachód
od Leavenworth” ‒ byłoby niewłaściwe.
Ze świadomością tego, że wychodzą poza zasięg działania
prawa oraz że znój podróży i nieustanne trudności na szlaku
wyzwalają w ludziach najgorsze cechy, pionierzy […] opraco-
wali własny system tworzenia i egzekwowania prawa, zanim
wyruszyli w drogę111.
Podobnie jak marynarze na oceanie negocjowali ustanowienie „prawa
morza”, pionierzy w swoich preriowych szkunerach negocjowali „prawo
równin”112. Skutkiem negocjacji często było przyjęcie formalnej konstytucji
wzorowanej na ustawie zasadniczej Stanów Zjednoczonych. Przykładem jest
preambuła konstytucji Green and Jersey County Company.
My, członkowie Green and Jersey County Company of
Emigrants to California, celem skutecznej ochrony nas i na-
szego mienia oraz zapewnienia sprawnej i szybkiej podróży,
uchwalamy i ustanawiamy niniejszą konstytucję113.
Z tej i innych konstytucji, które zachowały się do dziś, wynika jasno, że
owe wędrowne społeczności posiadały zbiór podstawowych zasad ustalania
„reguł gry” w trakcie podróży. Tak jak w przypadku osad górniczych,
konstytucje karawan również różniły się w zależności od gustów i potrzeb
poszczególnych organizacji, choć wyraźnie można tu dostrzec kilka tendencji
ogólnych. Większość grup czekała z wprowadzeniem własnych zasad aż
znajdzie się poza jurysdykcją Stanów Zjednoczonych. Jednym z pierwszych
111
Ray Allen Billington, The Far Western Frontier, 1830-1860 (New York: Harper & Bros.,
1956), s. 99.
112
David Morris Potter (red.), Trail to California (New Haven: Yale University Press, 1945),
s. 16-17.
113
Przedruk w: Elizabeth Page, Wagon West (New York: Farrar & Rinehart, 1930),
Appendix C.

152
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

zadań był wybór funkcjonariuszy, którzy egzekwowaliby prawa. W przy-


padku Green and Jersey County Company, co nie było nietypowe,
funkcjonariuszami tymi byli: kapitan, asystent kapitana, skarbnik, sekretarz
i oficer straży.
Ponadto konstytucja określała prawo głosu oraz zasady wprowadzania
poprawek do przepisów, wykluczania jednostek z grupy i rozwiązania spółki.
Często drobiazgowo ustalano zakres obowiązków każdego funkcjonariusza,
jak było to choćby w przypadku Charleston, Virginia, Mining Company114.
Oprócz zasad ogólnych uchwalano też szczegółowe normy. Wstęp do konsty-
tucji Green and Jersey County Company również jest tego ilustracją.
My, obywatele i mieszkańcy Stanów Zjednoczonych oraz
członkowie Green and Jersey County Company of Emigrants
to California, zamierzający rozpocząć podróż przez terytorium
nieobjęte ochroną praw naszego kraju, uważamy za konieczne,
celem zachowania naszych praw, ustalenie pewnych zdrowych
zasad i regulacji. Ustanowiwszy zatem konstytucję naszej
organizacji, przechodzimy do uchwalenia i zarządzenia
niniejszych praw, wyrzekając się tym samym pragnienia lub
intencji łamania bądź naruszania praw naszego kraju115.
Prawa szczegółowe dotyczyły m.in. rozpraw przed ławą przysięgłych,
nieprzestrzegania dni świętych, hazardu, nietrzeźwości, a także kar za
niewywiązanie się z obowiązków, zwłaszcza wartowniczych. W niektórych
przypadkach przewidziano nawet prowizje na naprawę dróg, budowę mostów
i ochronę innych „dóbr publicznych”116.
Stwierdzono, że
owe zarządzenia czy konstytucje […] mogą być interesujące
jako przewodniki po pionierskich filozofiach postrzegania
prawa i ładu społecznego, [jednakże] nie są pomocne w
znalezieniu odpowiedzi na bardziej istotne pytanie: jak ‒
faktycznie, nie teoretycznie ‒ pionier mierzył się z problemami
zakłócania porządku publicznego, przestępczości i prywatnych
sporów117.
Niemniej jasne jest, że podróżujący przechodzili w swoich negocjacjach
od punktów Schellinga do umów społecznych i nie polegali przy tym na

114
Przedruk konstytucji w: Potter, Trail to California, Appendix A.
115
Page, Wagon West, s. 1182.
116
Ibid., s. 119.
117
David J. Langum, „Pioneer Justice on the Overland Trail”, Western Historical Quarterly,
T. 5, Nr 3 (1974), s. 424, przypis 12.

153
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

środkach przymusu rządu, a dobrowolne umowy zapewniały podstawę


organizacji społecznej.
Punkty Schellinga, od których jednostki rozpoczynały negocjacje, skła-
dały się z powszechnie akceptowanych praw podmiotowych, zwłaszcza
w odniesieniu do własności. Ktoś mógłby przypuszczać, że po opuszczeniu
jurysdykcji Stanów Zjednoczonych z jej licznymi prawami dotyczącymi
własności prywatnej emigranci mieliby mniej szacunku do praw innych osób.
Co więcej, jako że konstytucje i regulaminy rzadko wspominały szczegółowo
prawa osobiste w sferze własności, można by sądzić, iż wędrowcy nie bardzo
przejmowali się tą kwestią. W swoim artykule „Paying for the Elephant:
Property Rights and Civil Order on the Overland Trail” John Phillip Reid
przekonuje jednak, że poszanowanie własności prywatnej było sprawą
nadrzędną. Nawet w sytuacjach, kiedy zapasy żywności stawały się tak
rzadkie, że pionierom groziła śmierć głodowa, niewiele było przypadków
użycia przemocy.
Rzeczywiście, nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że emigranci
przemierzający szlak lądowy Ameryki nie byli skorzy do
rozwiązywania swoich problemów przemocą lub kradzieżą.
Wiemy, iż niektórzy żywili się martwymi wołami lub
zarobaczoną wołowiną, chociaż wokół mieli zdrowe zwierzęta,
które mogli zastrzelić. Robili to ci, którzy ponieśli straty na
wczesnych etapach podróży i byli w stanie zawrócić.
Rozczarowanie i zawstydzenie musiało być dla niektórych
bardzo gorzkie, ale wracali setkami. Nie używali broni, aby
utorować sobie drogę. Spośród osób cierpiących na brak
środków do życia niewielu stosowało podstępy, aby zdobyć
pożywienie. Większość żebrała, a ci, którzy byli „zbyt dumni,
by żebrać”, radzili sobie, jak mogli, lub zatrudniali kogoś, aby
żebrał dla nich. Jeśli nie mogli żebrać, pożyczali, a kiedy i to
było niemożliwe, zaciągali kredyt118.
Emigranci byli zwolennikami praw własności. Fakt, że wspomniana
konstytucja zawiera tylko kilka dotyczących ich odniesień, równie dobrze
może świadczyć o znaczeniu punktów Schellinga w tej kwestii.
Kiedy popełniano przestępstwo przeciwko mieniu lub osobie, do głosu
dochodził system sądowniczy przewidziany w kontraktach.
Zasady spółki podróżniczej zorganizowanej w Kanesville w
Iowa mówiły: „Postanowiono: w przypadku jakiegokolwiek
sporu między członkami Spółki zostaną oni skierowani do
118
John Phillip Reid, „Paying for the Elephant: Property Rights and Civil Order on the
Overland Trail”, The Huntington Library Quarterly, T. XLI, Nr 1 (1977), s. 50-51.

154
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

trzech arbitrów ‒ po jednym wybranym przez każdą ze stron


oraz jednym wybranym wspólnie ‒ których decyzja będzie
ostateczna”119.
Metody rozstrzygania sporów różniły się między spółkami, ale niemal
zawsze ustalano jakiś system arbitrażu, aby zapewnić, „że prawa każdego
emigranta będą chronione i egzekwowane”120.
Oprócz ustalania i egzekwowania praw podmiotowych emigranci zmagali
się też z kwestią rozwiązywania konfliktów dotyczących relacji i umów
biznesowych. Jednostki przemierzające równiny dążyły do organizowania się
w „firmy” z tych samych powodów, dla których istnieją przedsiębiorstwa
produkujące dobra i usługi. Korzyści skali w produkcji dóbr i usług, takich
jak posiłki i wypasanie zwierząt, a także ochrona przed Indianami,
umożliwiły czerpanie zysków z dobrowolnych i kolektywnych działań.
Ponownie widzimy zatem, że rynki funkcjonowały raczej sprawnie i za-
pewniały funkcjonowanie wielu typów kontraktów dotyczących produkcji
i ochrony.
Powszechną formą organizacji na szlaku lądowym była „mesa”. Podobnie
jak dzierżawa gruntu w rolnictwie, mesa umożliwiała jednostkom wnoszenie
wkładu w postaci żywności, wołów, wozów, pracy itp. celem wspólnej pro-
dukcji posiłków i usprawniania podróży. Rzeczy nadal pozostawały własno-
ścią ich posiadaczy, co odróżnia mesę od partnerstwa, gdzie własność miała
charakter łączny.
Jako że z mesy mogli korzystać wszyscy jej członkowie, możliwość
wystąpienia konfliktów była duża. Gdy tak się działo, niekiedy konieczna
była renegocjacja umowy. Jeśli nie udało się dojść do porozumienia, mesę
rozwiązywano, a rzeczy wracały do swoich właścicieli, co nie było trudną
procedurą.
Ponadto łączenie wkładów wnoszonych do mesy dawało możliwość
czerpania zysków z handlu. Jeśli w takiej sytuacji doszło do złamania
umowy, zazwyczaj również ją renegocjowano. Zdarzało się jednak, że taka
renegocjacja była niemożliwa, jak w poniższym przypadku mesy, której
jeden z członków nie wywiązał się ze swoich obowiązków.
Doszliśmy do wniosku, że najlepsze, co możemy zrobić, to
wykupić go i pozwolić mu odejść, co też uczyniliśmy, płacąc

119
Reid, „Prosecuting the Elephant”, s. 330.
120
Cytowane za: Reid, „Prosecuting the Elephant”, s. 330.

155
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

mu sto dolarów. Zabrawszy swoją broń, torbę i koc, ruszył ku


prerii, nie żegnając się z żadnym z nas121.
Chociaż istnieją inne przypadki rozwiązania mesy, nie ma dowodów na to,
że kiedykolwiek użyto siły, aby odebrać własność prawowitym posiadaczom.
Jeśli ktoś opuścił jedną mesę, zwykle mógł dołączyć do innej.
Innym częstym typem organizacji na szlaku były spółki kapitałowe. Ich
członkowie wnosili wkład w postaci kapitału i innej własności, które
posiadano wspólnie. Przykładem takiej spółki jest Charleston, Virginia,
Mining Company, której konstytucja dokumentuje, jak ustalano zasady
użytkowania wspólnej własności122. Ponownie należy podkreślić, że zasady
te były dobrowolne, choć do ich egzekwowania w obrębie organizacji
stosowano przymus.
Tak jak w przypadku mes, w obliczu sporów wewnątrz spółki kapitałowej
konieczna była renegocjacja. Ze względu na wspólność własności proces był
jednak bardziej skomplikowany. Przede wszystkim nie można było ot tak
opuścić spółki. Najczęściej mogło się to odbyć tylko za zgodą określonego
odsetka pozostałych członków, choć nawet wtedy odejście było utrudnione
koniecznością podziału własności. W co najmniej jednym wypadku problem
taki rozwiązano przez rozdzielenie całej własności i zreorganizowanie jej
w mesy.
Kiedy rozwiązała się sześćdziesięcioosobowa spółka
kapitałowa, w ogóle nie wspomniano o indywidualnej wła-
sności. Rozparcelowano ją bowiem i przydzielono już istnie-
jącym ekipom będącym w drodze. Jednak w trakcie drugiego
podziału pewna mniejsza grupa uznała, że możliwe jest ‒
a może i konieczne ‒ odwołanie się do koncepcji własności
osobistej. Aby zrealizować swój cel, najpierw przekształcono
wspólny kapitał z własności „spółki” na własność prywatną.
Następnie, po wynegocjowaniu kontraktów, dobra, które otrzy-
mano na krótko do rąk własnych, zostały ponownie prze-
kształcone we własność wspólną lub mesę123.
Wszystko to odbyło się bez użycia przymusu.
Prawdopodobnie jeszcze lepszym przykładem anarchokapitalizmu w dzia-
łaniu jest rozwiązanie Boone County Company. Po tym, jak jej ośmiu
członków utworzyło rywalizujące stronnictwa, liczące odpowiednio trzy
i pięć osób, rozwiązanie spółki stało się nieuniknione. Negocjacje trwały
121
Cytowane za: John Phillip Reid, „Dividing the Elephant: the Seperation of Mess and Joint
Stock Property on the Overland Trail”, Hastings Law Journal, T. 28, Nr 1 (1976), s. 77.
122
Zob. Potter, Trail to California, Appendix A.
123
Reid, „Dividing the Elephant”, s. 79.

156
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

dotąd, aż cała własność spółki (oprócz prywatnej własności poszczególnych


członków) została rozdzielona między obie grupy.
Gdy negocjacje stawały w miejscu z powodu niepodzielności rzeczy lub
różnic w ich jakości, wyceniano je i rozwiązywano problem za pomocą
handlu. Jednak najtrudniejsze okazało się rozstrzygnięcie roszczenia dotyczą-
cego 75 dolarów, wysuniętego przez liczniejszą z grup. Żądanie wynikało
z faktu, że jadący razem ze spółką pasażer, posiadający dwa muły i konia,
zabrał swoją własność i stanął po stronie mniejszej grupy. Pokrzywdzona
większość domagała się kompensacji. Nie będąc w stanie rozwiązać tej
kwestii, odwołano się do arbitrażu „prywatnego sądu”, składającego się
z „trzech bezstronnych osób”, wybranych po jednej przez każdą ze stron oraz
jedną wspólnie. Zapadła następująca decyzja:
Nie widzimy żadnego uzasadnienia, aby mesa trzech ludzi
miała płacić cokolwiek mesie pięciu ludzi. Pierwotny kontrakt
rozwiązano za obopólną i jednoczesną zgodą. Fakt, że Abbott
dołączył do owych trzech, nie zmienia naszej opinii odnośnie
do sprawy ‒ bowiem rozwiązanie nastąpiło za wzajemną zgo-
dą i wszystkie strony znajdują się teraz w takiej samej relacji
wobec siebie jak przed zawarciem pierwotnego kontraktu.
Abbott może dowolnie zdecydować, do której grupy przystać.
Jeśli zdecyduje nie dołączać do żadnej, wtedy żadna z nich nie
może wysuwać jakichkolwiek roszczeń wobec drugiej. Jeśliby
natomiast zdecydował dołączyć do grupy w ogóle niebędącej
stroną w niniejszym sporze, tym bardziej bezzasadne byłoby
żądanie czegokolwiek od takiej grupy124.
Sednem tego przykładu jest to, że kiedy Boone County Company nie była
w stanie renegocjować swojego pierwotnego kontraktu, jej członkowie nie
uciekli się do użycia siły, ale wybrali prywatny arbitraż. Wiele spółek prze-
mierzających równiny
stanowiło czynny eksperyment w zakresie funkcjonowania
demokracji, a chociaż niektóre nie zdołały sprostać wszystkim
trudnościom, sama łatwość, z jaką ich członkowie mogli roz-
wiązać swoje szeregi i utworzyć nowe związki ‒ bez samowoli
i zamieszek ‒ dowodzi, że wśród Amerykanów z pograniczy
panował prawdziwie demokratyczny duch125.
Konkurencja ‒ a nie przymus ‒ zapewniała sprawiedliwość.

124
Cytowane za: Reid, „Dividing the Elephant”, s. 85.
125
Owen Cochran Coy, The Great Trek (San Francisco: Powell Pub. Co., 1931), s. 117.

157
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Podczas gdy powyższe przykłady sugerują, że karawany krytych wozów


działały w sposób anarchokapitalistyczny, należy zauważyć, że do efektyw-
ności systemu mogły się również przyczynić ich unikatowe cechy. Po
pierwsze, popyt na dobra publiczne nie był tak duży jak w stałych osadach.
Nietrwała natura wędrownych społeczności sprawiała, że szkoły, drogi i inne
dobra zapewniane przez podmioty publiczne ‒ oraz same te podmioty ‒ nie
były potrzebne.
Po drugie, z racji krótkotrwałego charakteru organizacji brakowało czasu,
aby jakakolwiek grupa mogła utworzyć solidny aparat przymusu. Powoły-
wanie lokalnych „rządów” wynikało raczej z konieczności niż z ambicji.
Mimo to karawany krytych wozów zapewniały ochronę i sprawiedliwość bez
monopolu na użycie siły, umożliwiały konkurencję w produkcji praw i nie
stawały się oazami chaosu, z którymi na ogół kojarzy się anarchię.

Uwagi końcowe
Z powyższych opisów doświadczeń amerykańskiego Zachodu wyłania się
kilka wniosków spójnych z tezami Friedmana.
1. Zachód, chociaż często polegał na rynkowych agencjach ochrony, był
w większości miejscem porządku społecznego;
2. Za pomocą mechanizmów rynkowych wyrażano różne standardy
sprawiedliwości oraz preferencje względem obowiązujących zasad;
3. Konkurencja w sferze obrony i orzekania o prawach jest korzystna.
Agencje rynkowe stworzyły użyteczne sposoby pomiaru skuteczności
rządowych alternatyw. Rządowy monopol na przymus nie był rozważany
tak poważnie jak dziś, co oznacza, że kiedy funkcjonuje on słabo,
pojawiają się rynkowe alternatywy.
Nawet kiedy te rynkowe alternatywy stawały się „rządami” ‒ czyli
posiadały monopol na przymus ‒ to były zazwyczaj dość niewielkie, co
znacznie ograniczało ich zapędy. Klienci mogli zrezygnować z ich usług
lub utworzyć własne firmy. Przy braku prawnych pozwoleń na dzia-
łalność sprawdzianem jakości tych agencji był „test rynkowy”, który
z powodzeniem zdawało znacznie mniej firm, niż gdy dbał o to rząd.
Ogólny wniosek, jaki nasuwa się w obliczu powyższych danych, jest taki,
że konkurencja była bardzo skuteczna w rozwiązywaniu problemu „dóbr
publicznych” w postaci prawa i porządku na amerykańskim Zachodzie. Nie
oznacza to jednak, że nie dochodziło do konfliktów, które nie napawałyby
wątpliwościami w stosunku do takiego ładu. W kontekście historii Zachodu
często wspomina się dwa przykłady nieporządku społecznego, do których
musimy się odnieść.

158
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Pierwszym jest przykry konflikt między Regulatorami a Moderatorami


w Republice Teksasu w latach 40. XIX wieku126. To, co zaczęło się jako spór
między dwiema jednostkami w Shelby County, eskalowało do tego stopnia,
że ostatecznie zaangażowanych było weń wielu ludzi na dużym obszarze
wschodniego Teksasu.
W 1839 r. luźno zorganizowany gang, później znany jako Moderatorzy,
wydawał fałszywe akty własności ziemi, kradł konie, mordował i ogólnie
łamał „prawo” Shelby County w Teksasie. Przeciwko temu bezprawiu
powołano komitet czujności obywatelskiej pod nazwą Regulatorów. Niestety,
„wkrótce element przestępczy zinfiltrował Regulatorów, a ich zbrodnicze
ekscesy zaczęły konkurować z czynami Moderatorów. Sytuacja rozwinęła się
w skomplikowane osobiste i rodzinne waśnie, a do 1844 r. panowała
kompletna anarchia”127. Pewien obywatel opisał sprawę w liście do
przyjaciela:
W naszej społeczności rozgorzała wojna domowa ‒ z całym jej
koszmarem. Obywatele hrabstwa są niemal równo podzieleni
na dwa stronnictwa, Regulatorów i Moderatorów. Nierzadko
widzi się brata walczącego przeciw bratu. Interesy każdego
człowieka w tym hrabstwie są poważnie nadszarpnięte128.
W okresie tym zamordowano 18 osób, a wiele więcej raniono. Dopiero
kiedy prezydent Sam Houston wezwał żandarmerię w 1844 r., walki ustały.
Tak więc w tym wypadku poleganie na niepaństwowych formach organizacji
zakończyło się niepomyślnie.
Innym poważnym naruszeniem porządku publicznego była wojna w John-
son County na północy stanu Wyoming w 1892 r. Grupa hodowców i naję-
tych przez nich rewolwerowców wjechała do Johnson County z wyraźnym
celem zlikwidowania koniokradów, którzy ‒ jak mniemano ‒ tam przeby-
wali. Obywatele hrabstwa, uznawszy to za najazd obcej armii, masowo
zareagowali, co poskutkowało krótką „wojną”.
W tym wypadku jednak owo zakłócenie porządku było raczej bitwą
między dwiema „legalnymi” agencjami przymusu, tj. państwem i rządem
lokalnym, niż stricte prywatnymi firmami. Najeźdźcy, chociaż otwarcie dzia-
łali jako strona prywatna, mieli milczące przyzwolenie rządu federalnego,
które wykorzystali, aby zakłócić kilka prób, jakie lokalne władze podjęły
celem zapobieżenia interwencji federalnej.

126
Zob. Gard, Frontier Justice; Hollon, Frontier Violence; oraz Hugh David Graham (red.)
i Ted Robert Gurr (red.), The History of Violence in America: Historical and Comparative
Perspectives (New York: Prager, 1969).
127
Hollon, Frontier Violence, s. 53.
128
Cytowane za: Gard, Frontier Justice, s. 35-36.

159
XIV AMERYKAOSKIE DOŚWIADCZENIE Z ANARCHOKAPITALIZMEM: DZKI ZACHÓD NIE TAK BARDZO DZIKI

Ci, którzy odpowiedzieli na inwazję, znajdowali się pod przywództwem


szeryfa Johnson County, i byli przekonani, że działają zgodnie z obowią-
zującym w owym czasie prawem129. A zatem incydent ten rzuca niewiele
światła na kwestię skuteczności rynkowych rozwiązań w sferze utrzymywa-
nia porządku.
Podsumowując, wygląda na to, że pogranicza Zachodu ‒ mimo for-
malnego braku rządu ‒ nie były tak dzikie, jak głoszą legendy. Rynek
zapewniał usługi agencji ochrony lub arbitrażu, które funkcjonowały bardzo
skutecznie i potrafiły całkowicie zastąpić oficjalny rząd lub stanowić jego
uzupełnienie. Jednak żądza władzy, wielokrotnie upośledzająca państwo,
niekiedy przyczyniała się też do problemów na Zachodzie. Nie zawsze było
spokojnie. Chaos i nieporządek pojawiały się szczególnie wtedy, gdy
brakowało punktów Schellinga, co pokazuje istotność twierdzenia Buchana-
na, zgodnie z którym wstępne ustalenie reguł dotyczących definiowania praw
jest dla bezpaństwowego ustroju własności prywatnej bardzo istotną kwestią.
Przedstawiliśmy jednak dowody na to, że ‒ kiedy takie ustalenia istniały ‒
pogranicza amerykańskiego Zachodu były żywotnym przykładem funkcjono-
wania anarchokapitalizmu.

129
Zob. Helen Huntigton Smith, The War on the Powder River: The History of an
Insurrection (Lincoln, Neb.: University of Nebraska Press, 1966).

160
XV A GDYBY ZLIKWIDOWAD SZKOŁY PUBLICZNE?

XV
A GDYBY ZLIKWIDOWAĆ SZKOŁY
PUBLICZNE?
LLEWELLYN H. ROCKWELL, JR

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Dorota Sadowska

W kulturze amerykańskiej szkolnictwo państwowe jest publicznie


chwalone i jednocześnie krytykowane po cichu, co jest swego rodzaju
przeciwieństwem tego, w jaki sposób traktujemy duże przedsiębiorstwa, takie
jak Walmart. Otwarcie wszyscy mówią, że Walmart jest straszny, wypeł-
niony zagranicznymi produktami marnej jakości, a do tego wykorzystuje
swoich pracowników. Ale prywatnie chętnie kupujemy wysokogatunkowe
towary za rozsądną cenę, a kolejka osób starających się o pracę w Walmarcie
jest długa.
Czemu tak jest? Ma to związek z faktem, że szkolnictwo publiczne jest
częścią świeckiej religii, najchętniej przytaczanym argumentem na to, jak
lokalne władze nam służą. Istnieje także czynnik psychologiczny. Większość
z nas powierza swoje dzieci tym szkołom, więc z pewnością mają one na
uwadze nasze dobro.
Ale czy na pewno? W swojej książce Edukacja – wolna i przymusowa
Murray N. Rothbard wyjaśnia, że prawdziwe pochodzenie i cel szkolnictwa
państwowego to nie tak do końca edukacja w naszym rozumieniu tego
pojęcia, ale raczej indoktrynacja świeckiej religii. Tłumaczy to, dlaczego
elity miejskie z taką podejrzliwością podchodzą do nauczania domowego
i szkół prywatnych. Nie jest to spowodowane obawą przed złymi ocenami,
ale raczej niepokojem, że dzieci nie uczą się wartości uznawanych przez
państwo za ważne.

161
XV A GDYBY ZLIKWIDOWAD SZKOŁY PUBLICZNE?

Jednak celem tego artykułu nie jest atak na szkolnictwo państwowe. Są


dobre szkoły publiczne, są i tragiczne, więc nie ma sensu generalizować. Nie
ma też potrzeby powtarzać do znudzenia danych o wynikach testów wśród
uczniów. Zajmijmy się po prostu ekonomią. Wszystkie badania pokazują, że
przeciętny koszt edukacji jednego dziecka jest dwa razy wyższy dla szkoły
państwowej niż dla prywatnej (przykładowe badanie można znaleźć tutaj).
Przeczy to intuicyjnemu przekonaniu, ponieważ szkoły publiczne są
postrzegane jako darmowe, a prywatne jako drogie. Ale jeśli weźmie się pod
uwagę źródło utrzymania (wpływy z podatków vs. czesne lub darowizny), to
alternatywa prywatnego szkolnictwa okazuje się dużo tańsza. Właściwie to
szkoły państwowe kosztują tyle samo co najdroższe i najbardziej elitarne
placówki prywatne. Różnica polega na tym, że w przypadku publicznej
edukacji koszt jest podzielony na całe społeczeństwo, podczas gdy opłaty za
szkoły prywatne są ponoszone tylko przez rodziny uczęszczających tam
uczniów. W skrócie, jeśli moglibyśmy zlikwidować publiczną edukację
i obowiązek szkolny, zastępując to wolnorynkowym systemem edukacji,
otrzymalibyśmy lepsze, tańsze o połowę szkoły i większą wolność.
Tworzylibyśmy też bardziej sprawiedliwe społeczeństwo, w którym tylko
korzystający ze szkolnictwa ponosiliby koszty z tym związane. Jak tu nie
lubić tej idei? Cóż, istnieje problem okresu przejściowego. Są też oczywiste
i poważne trudności polityczne. Można powiedzieć, że edukacja publiczna
cieszy się politycznym poparciem z powodu efektów sieciowych. Znacząca
liczba „subskrybentów” przyczynia się do utrzymania status quo ‒ a to
ciężko zmienić.
Ale wyobraźmy sobie, że jakieś miasto stwierdziło, iż koszty edukacji
publicznej są zbyt wysokie w porównaniu do prywatnej i rada miejska
zdecydowała o natychmiastowej likwidacji szkół publicznych. Pierwszą
rzeczą, jaką możemy zauważyć, to nielegalność takich działań, ponieważ
każde państwo wymaga od władz lokalnych zapewnienia edukacji publicznej.
Nie mam pojęcia, co mogłoby się stać z taką radą miasta. Zostaliby
uwięzieni? Kto wie? Na pewno zostałyby wyciągnięte konsekwencje prawne.
Przyjmijmy, że w jakiś sposób uda się obejść ten problem, dzięki, powiedz-
my, specjalnej poprawce do państwowej konstytucji, która zwalnia określone
władze lokalne z tego obowiązku, jeśli rada miejska uchwali taką decyzję.
Następnie, istnieje problem ustawodawstwa federalnego i przepisów. Jest to
tylko gdybanie, jako że nie znam właściwych uregulowań, ale możemy zga-
dywać, że Departament Edukacji nie zgodziłby się na to i pociągnęłoby to za
sobą jakąś narodową histerię. Ale powiedzmy, że jakimś cudem poradziliśmy
sobie także z tym problemem i władze federalne pozwalają lokalnym na
swobodne działanie. Przejście od edukacji publicznej do prywatnej obejmo-
wałoby dwa etapy. W pierwszym działoby się dużo pozornie złych rzeczy.

162
XV A GDYBY ZLIKWIDOWAD SZKOŁY PUBLICZNE?

Chociażby co zrobić z budynkami? Zostałoby sprzedane osobie oferującej


najwyższą sumę ‒ nieważne, czy byliby to nowi właściciele szkół, biznes-
meni, czy deweloperzy. A nauczyciele i administracja? Wszyscy zostaliby
zwolnieni. Możecie sobie wyobrazić, jakie oburzenie by to spowodowało?
Zniesienie podatku od nieruchomości spowodowałoby, że rodzice dzieci
uczęszczających do publicznych placówek będą mogli przenieść się gdzie
indziej. Nie będzie wyższej ceny za domy położone w pobliżu szkół z dobrą
opinią. Wywoła to u niektórych złość, ponieważ rodzice, którzy zostaną,
będą musieli poradzić sobie z poważnym problemem, co zrobić ze swoimi
dziećmi podczas dnia. Likwidacja tych podatków umożliwi wprawdzie
przeznaczanie dodatkowych pieniędzy na opłaty za szkoły, ale jednocześnie
spadnie wartość posiadanych aktywów, co stanowi poważny problem, kiedy
przychodzi do płacenia czesnego. Wywoła to oczywiście powszechną histerię
na temat sytuacji biedniejszych grup społecznych, którym pozostanie tylko
nauczanie w domu.
Wszystko to brzmi nieco katastroficznie, prawda? Prawda. Ale to tylko
pierwsza faza. Jeśli w jakiś sposób dotrwamy do fazy drugiej, z tej sytuacji
wyniknie coś całkowicie innego. Istniejące szkoły prywatne będą pękać
w szwach i pojawi się nagląca potrzeba nowych ośrodków. Przedsiębiorcy
szybko przejdą do tego sektora, żeby zaspokoić popyt na konkurencyjnych
zasadach. Kościoły i inne instytucje obywatelskie będą organizować zbiórki
pieniędzy, żeby zapewniać edukację.
Na początku nowe szkoły będą wzorowane na modelu szkolnictwa
publicznego. Dzieci będą miały lekcje od 8:00 do 16:00 lub 17:00 i wszystkie
zajęcia będą realizowane tak samo jak przedtem. Ale wkrótce pojawią się
nowe alternatywy. Będą szkoły, gdzie zajęcia będą trwały o połowę krócej.
Będą małe, średnie i duże szkoły. W niektórych w jednej klasie będzie 40
uczniów, a w innych czterech lub jeden. Rozwijać się będzie nauczanie
indywidualne. Pojawią się różnego rodzaju szkoły wyznaniowe. Otwierane
będą mikroszkoły mające zaspokoić niszowe zainteresowania: nauki ścisłe
lub klasyczne, muzykę, teatr, komputery, rolnictwo etc. Będą szkoły żeńskie
i męskie. To rynek zadecyduje, czy sport będzie zaliczany do programów
szkolnych, czy raczej będzie stanowić zupełnie niezależną dziedzinę. Podział
na szkołę podstawową, gimnazjum i średnią nie będzie już jedynym
modelem. Klasy niekoniecznie będą tworzone tylko na podstawie wieku.
Niektóre będą kompletowane ze względu na umiejętności i poziom rozwoju.
Koszty opłat będą wahać się od zupełnego ich braku do bardzo wysokiego
czesnego. Kluczowy jest fakt, że wszystko będzie zależeć od konsumentów.
Stary system autobusów szkolnych zostanie zastąpiony przez nowo powstałe
firmy przewozowe. Ludzie będą mogli zarobić przez kupowanie busów
i świadczenia usług transportowych. We wszystkich obszarach powiązanych

163
XV A GDYBY ZLIKWIDOWAD SZKOŁY PUBLICZNE?

w jakiś sposób z edukacją, nowych możliwości zarobku będzie pod dostat-


kiem. W skrócie, edukacja funkcjonująca w oparciu o wolny rynek działałaby
według tych samych praw co każdy inny rynek jak np. spożywczy. Kiedy jest
popyt, a ludzie oczywiście chcą zapewnić swoim dzieciom edukację, jest też
podaż. Są ogromne sklepy spożywcze, są małe, są dyskonty, są sklepy
wysokiej jakości i zwykłe stoiska. Podobnie jest w przypadku jakichkolwiek
innych dóbr i tak samo byłoby z edukacją. Powtarzam, to klienci by rządzili.
W końcu to, co powstałoby, nie byłoby całkowicie przewidywalne ‒ przecież
rynek nigdy taki nie jest ‒ ale cokolwiek by się wydarzyło, byłoby zgodne
z życzeniami ogółu.
Po fazie drugiej to hipotetyczne miasto zostałoby uznane za jedno z naj-
atrakcyjniejszych w kraju. Możliwości edukacyjne byłyby nieograniczone.
Stałoby się to źródłem ogromnego postępu i przykładem dla całego narodu.
Skłoniłoby cały kraj do przemyślenia koncepcji edukacji. I wtedy ci, którzy
wyemigrowali z miasta, wróciliby, żeby korzystać z najlepszego szkolnictwa
w kraju za połowę ceny szkół państwowych, a ci bezdzietni nie musieliby
płacić ani grosza za edukację.
A więc które miasto chce spróbować pierwsze i przetrzeć nam wszystkim
szlaki?

164
XVI JAK PAOSTWO NISZCZY RODZINĘ

XVI
JAK PAŃSTWO NISZCZY RODZINĘ
JÖRG GUIDO HÜLSMANN

Tłumaczenie: Studenckie Biuro Tłumaczeń Uniwersytetu Warszawskiego


Źródło: mises.de

Dlaczego dorośli mieszkańcy państw opiekuńczych pozostają „wiecznymi


dziećmi”?
Przewodnią ideą przyświecającą liberałom jest laissez faire ‒ państwo nie
powinno stać nikomu na przeszkodzie w wykonywaniu praw własności. Jest
to jednocześnie jeden z kantowskich imperatywów kategorycznych. Nakazu-
je, by każdy rozporządzał swoją własnością wedle własnego uznania. Zało-
żenie to powinno mieć zastosowanie w każdych okolicznościach, bez
względu na sytuację życiową. Hasło to wskazuje samo w sobie również na
granice, w jakich jest ono aktualne. Każdy powinien dysponować wyłącznie
własną własnością, prawo do własności innych osób pozostaje w jego gestii
jedynie za ich przyzwoleniem.
Liberałowie zwalczają wszelkie formy państwowego interwencjonizmu
nie tylko w wąskiej dosyć sferze polityki gospodarczej. Również i w kwestii
polityki społecznej laissez faire wydaje się najlepszym rozwiązaniem.
Najdobitniej obrazuje to polityka prowadzona wobec rodzin. Z ekono-
micznego punktu widzenia ich funkcjonowanie oraz wychowanie dzieci są
tak naprawdę żmudnym i skomplikowanym procesem produkcyjnym.
Naturalnie, efektem końcowym nie są „produkty” w ujęciu rynkowym, lecz
formacja konkretnych osobowości. Małżonkowie kształtują się wzajemnie
(niejednokrotnie świadomie, pod kątem konkretnych religijnych, intelek-
tualnych czy estetycznych poglądów), a jako rodzice kierują także rozwojem
osobowości swojego potomstwa. Z jednej strony proces ten dokonuje się za
sprawą Boskich darów, takich jak miłość, wiara, nadzieja, nadzieja, siła

165
XVI JAK PAOSTWO NISZCZY RODZINĘ

i sprawiedliwość itp. Jednakże dzieje to również za sprawą tak rzadkich


w dzisiejszych czasach środków jak czas i pieniądze.
Małżeństwo i wychowywanie dzieci to żmudne procesy produkcyjne ‒
istna ściana płaczu. Kiedyś silna i żywa miłość z biegiem czasu ustaje.
Podobnie pierwsze słodkie uśmiechy niemowląt ‒ odchodzą w niepamięć,
zanim zdążymy się obejrzeć. Właśnie wtedy uwidaczniają się konflikty
dotyczące wykorzystania rzadkich w dzisiejszych czasach dóbr. Kwestie
finansowe mogą, przynajmniej w teorii, być wcześniej uregulowane przez akt
małżeństwa (co jednak zwykle nie zachodzi). Otwartą kwestią pozostają
jednak poglądy dotyczące racjonalnego zagospodarowania czasu. Mąż chce,
by żona zajmowała się dziećmi. Ona zaś gorąco pragnie wrócić do zawodu.
Chce, by to mąż podlewał kwiaty i odrabiał z dziećmi prace domowe. On, na
przekór, woli majsterkować przy swym ukochanym motocyklu. Oboje
wymagają od dzieci szacunku i posłuszeństwa, one zaś sprzeciwiają się
rodzicielskiej woli.
Co zatem spaja rodziny pomimo ciągłych konfliktów? Ponownie z pomo-
cą przychodzi wiara, nadzieja i miłość. Tam, gdzie obecne są te trzy kardy-
nalne cnoty, rodzina może funkcjonować prawidłowo nawet mimo trudnych
warunków materialnych. Nic, nawet pieniądze, nie może ich zastąpić. Sprawa
jest jednak jedynie z pozoru prosta. Często zdarza się, że wspomniane wyżej
cnoty występują w danej rodzinie, lecz nie są w pełni rozwinięte ‒ w takim
wypadku decydującą rolę odgrywa tzw. przymus okoliczności. Wtedy to
właśnie dana osoba od dawna nie żywi do swojego partnera tak gorących
uczuć jak na samym początku, nie dopuszcza jednak do siebie póki co myśli
o rozstaniu, które związane byłoby ze zmianą statutu materialnego. Dzieci
sprzeciwiają się rodzicielskim nakazom, jednak w końcu decydują się je
wykonać. W ostateczności, od rodziców otrzymują nie tylko czułość, ale
również i trzy posiłki dziennie, ciepły pokój i dach nad głową. Rodzice ciągle
walczą z pokusą wprowadzenia surowszego modelu wychowawczego lub
wręcz przeciwnie ‒ większej pobłażliwości. W ostateczności pozostają przy
dotychczasowym stanie rzeczy, chcąc doczekać się wnucząt, czy zapewnić
sobie godną starość.
Istnienie przymusu okoliczności wynika w dużej mierze ze wspomnianego
już wcześniej deficytu dóbr. Nawet silne ramię państwa nie może go usunąć,
gdyż może jedynie nadać im nową formę i kształt. Dźwiganie takich
przymusów jest jednak na stałe wpisane w ludzki los. Forma przymusu, którą
wybieramy, ma jednak niebotyczny wpływ na style życia, poglądy moralne
i kierunki psychologiczne dominujące w społeczeństwie.
Liberalizm głosi, iż forma przymusu ograniczona jest do pewnego stopnia
poszanowaniem własności prywatnej. Szacunek ten odnosi się nie tylko do
unormowanych stosunków na rynku, ale również i zachowań w kręgu
166
XVI JAK PAOSTWO NISZCZY RODZINĘ

rodzinnym. To właśnie do ojca i matki należą posiadane przez daną rodzinę


dobra materialne, dlatego też są władni do podejmowania decyzji i cieszą się
niekwestionowanym autorytetem. Dzieci, oczywiście, w żadnym stopniu nie
stanowią własności rodziców, będąc panami samych siebie i posiadając
nienaruszalną godność. Ostatecznie, rodzicielski autorytet ogranicza się
jedynie do prawa wyrzucenia dzieci z domu. Jego granicą jest prawo dzieci
do swobodnego wyboru miejsca zamieszkania innego niż dom rodzinny,
z którego zresztą nader często korzystają.
Tak w zarysie przedstawia się obraz rodziny w wolnym społeczeństwie,
co jest z pewnością złą wiadomością dla wciąż nieustatkowanych młodych
ludzi i domowych tyranów. Wszyscy inni postrzegają w nim jednak prawdzi-
wy autorytet, który może opierać się jedynie w głównej mierze na wolności.
Widzą autentyczną swobodę, ograniczoną przez własność, a tym samym
autorytet innych. Koncepcja ta jest jednakże sukcesywnie rujnowana przez
państwo, które przeszkadza swoim obywatelom w realizacji ścieżki, którą
wybrali bez jego ingerencji. Zmusza obywateli do rezygnacji z powstałych
wskutek deficytu przymusów, zastępując je innymi jego formami. Tym
samym kreuje nowe style życia oraz nowy wymiar poczucia moralności, jak
również i pewne psychologiczne postawy, co najwyraźniej ilustrują poniższe
przykłady.

Podatek od spadku
Podatek od spadku rujnuje rodzinne przedsiębiorstwa i znacznie osłabia
międzypokoleniowe więzy. Zmniejsza zainteresowanie rodziców adekwat-
nym zawodowym wykształceniem dzieci ‒ zamiast zgłębiać wiedzę, która
pozwoliłaby w późniejszych latach przejąć interes rodziców, coraz więcej
młodych ludzi decyduje się podjąć studia o dużym zakresie ogólności.
W konsekwencji proces produkcji w ogóle nie zachodzi, młodzież czerpie
jedynie radość z duchowego pobudzenia, co jest pierwszym krokiem w kie-
runku zasilenia szeregów akademickiego proletariatu. Także w rodzinach
nieposiadających własnego przedsiębiorstwa można zaobserwować silne
osłabięnie więzów rodzinnych mające bezpośredni związek z podatkiem od
spadku. Rodzice coraz mniej angażują się w rozwój swoich dzieci, przez co
te stają się coraz bardziej bezczelne, mając świadomość braku perspektyw na
przyszłość. Podobne skutki niesie ze sobą napędzana przez działania państwa
inflacja, drastycznie obniżająca wartość zdeponowanego w środkach pie-
niężnych majątku.

Zasiłki dla bezrobotnych oraz płaca minimalna

167
XVI JAK PAOSTWO NISZCZY RODZINĘ

Zasiłki dla bezrobotnych oraz płaca minimalna generują coraz wyższe


wskaźniki bezrobocia. Pozostający na trwałym bezrobociu ojciec traci zarów-
no w oczach swojej żony, jak i dzieci. Kwestionuje się jego zdanie w niemal
wszystkich dziedzinach życia.

Przymusowe składki emerytalne


Przymusowe składki emerytalne, do których opłacania każda pracująca
osoba jest w mniejszym lub większym stopniu zobligowana, socjalizuje
częściowo korzyści posiadania dzieci, jednakże tym samym obarcza kosztami
ich wychowania poszczególne rodziny. Skutkiem takiego stanu rzeczy jest
usilnie forsowany model tzw. mini-rodziny posiadającej, w najlepszym wy-
padku, dwoje dzieci.

Publiczne przedszkola
Finansowane z publicznych pieniędzy całodniowe przedszkola obniżają
koszta pracy zawodowej. Rodzice mniej czasu poświęcają wtedy osobistemu
wychowywaniu dzieci, poświęcając się pracy zarobkowej. Dzieci natomiast
przebywają w gronie rówieśniczym, rozwijając swój „instynkt stadny”.
Wzrasta liczba rozwodów, czego przyczyną jest fakt, iż małżonkowie stają
się wobec siebie coraz bardziej niezależni. W rezultacie można zaobserwo-
wać tendencję do samotnego wychowywania dzieci. W tym samym kierunku
zmierza współczesne prawo rozwodowe.

Obowiązek szkolny
Przymusowa edukacja narzuca młodym ludziom socjalistyczne i ekolo-
giczne ideologie, którymi już wiele lat temu przesiąkły nasze szkoły i uczel-
nie wyższe. Finansowa z podatków (a więc socjalizowana) edukacja szkolna
doprowadziła do sztucznego wręcz wydłużenia czasu kształcenia. Zawody,
które niegdyś wykonywać mogły osoby jedynie przyuczone do swojego
fachu, zostały przejęte przez rzeszę magistrów i doktorów ‒ czyli osób, które
przez długi czas pozostawały pod wpływem opłacanej z publicznych środ-
ków indoktrynacji. W konsekwencji na horyzoncie widać coraz większe
oddalenie się dzieci od rodziców i coraz większe nadzieje pokładane
w państwie.

Obowiązki rodzicielskie
Obowiązki rodzicielskie to w praktyce obowiązek wychowania lub opieki,
który wytrąca z rąk rodziców każdy środek wychowawczy nieodzowny

168
XVI JAK PAOSTWO NISZCZY RODZINĘ

wręcz w wychowaniu krnąbrnej młodzieży. Podobna sytuacja ma miejsce


w przypadku wprowadzonego przez państwo zakazu stosowania mniej cywi-
lizowanych, lecz koniecznych kar cielesnych. Tylko państwo ma prawo je
wymierzać. W rezultacie młodzi ludzie nie uznają żadnego autorytetu, który
nie opiera się na władzy ‒ takim przekonaniem karmi ich państwo.
Wyszydzają swoich praworządnych rodziców, a za ich buntowniczym zacho-
waniem często podążają także szkoły, o czym świadczy panująca w nich
obecnie anarchia.

Wniosek
Takie przykłady można mnożyć. Ich wydźwięk pozostaje jednak identycz-
ny: działania państwa mają mocno destruktywny wpływ na tradycyjną
rodzinę. Osłabiają one więzi między rodzicami, zmniejszają chęć prokreacji
oraz właściwego wychowania potomstwa. Prowadzą do powstawania
nowych, niekonwencjonalnych „form życia rodzinnego” oraz podważają
rangę wszystkich autorytetów, które nie opierają się na władzy państwowej.
Przyczyniają się w znacznym stopniu do atomizacji społeczeństwa, wskutek
której coraz większa liczba jednostek staje w opozycji do jedynej, silnie
trzymającej się u władzy organizacji. Tylko jedna strona czerpie z takiego
układu wymierne korzyści ‒ państwo oraz cały dwór niewyrachowanych
„sług” w ministerstwach i urzędach.

169
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

XVII
WOLNOŚĆ I DOBROBYT
W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA
HOPPEAŃSKA
ANDREW YOUNG

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Dawid Świonder, Tomasz Powyszyński, Adam Raszewski,
Adrian Nikiel

Tłumaczenie zostało opublikowano pierwotnie na portalu Legitymizm.org.

Liechtenstein od dawna uznawany jest za jeden z najbardziej wolnych


i najlepiej prosperujących krajów na świecie. Mimo to rozwój Liechtensteinu
poddano analizie w niewielkim stopniu, ponieważ nieliczne istniejące
badania prowadzono w języku niemieckim, przez co były one niedostępne
większości amerykańskich uczonych. Ponadto wielu nie widziało potrzeby
zajmowania się Liechtensteinem, postrzegając go jako wypadek historii
z anachronicznym ustrojem politycznym. Monarchia Liechtensteinu, w od-
różnieniu od monarchii w większości pozostałych państw europejskich,
utrzymuje szeroki zakres władzy i bierze udział w codziennych działaniach
rządu. Rzeczywiscie w 2003 roku mieszkańcy Liechtensteinu zagłosowali za
przekazaniem Monarchii jeszcze większej władzy, skłaniając BBC do stwier-
dzenia, iż „zagłosowali, by ponownie uczynić swego księcia monarchą
absolutnym”130.
Niedawne badania pozwalają nam jednak przyjrzeć się bliżej przyczynom
sukcesu Liechtensteinu. Dawid Beattie, były ambasador brytyjski w Szwaj-
carii i Liechtensteinie, opublikował w 2004 roku wyczerpującą historię
130
„Książę Liechtensteinu zdobywa władzę”.

170
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Liechtensteinu131. Książka ta, wraz z wcześniejszą pracą Piotra Ratona,


prezentuje materiał wystarczający, by przeanalizować rozwój Liechtensteinu.
Prace ekonomisty i filozofa politycznego Hansa-Hermanna Hoppego,
zwłaszcza jego doniosła książka Demokracja – bóg, który zawiódł: Ekonomia
i polityka demokracji, monarchii i ładu naturalnego, dają nam podstawę
[teoretyczną] do analizy rozwoju Liechtensteinu. W swojej książce Hoppe
przekonuje, że wbrew powszechnym wierzeniom historyczne przejście od
monarchii do demokracji stanowi upadek, nie rozwój. Hoppe proponuje
dwuczęściową tezę na poparcie swojej teorii. Po pierwsze, monarchowie,
w przeciwieństwie do polityków demokratycznych, mają tendencję do
przejawiania niskiej preferencji czasowej, przez co unikają, na ile to możli-
we, wojen i wysokich podatków z obawy przed uszczupleniem
długoterminowej wartości kapitałowej państwa. Po drugie, istnieje w monar-
chii wyraźne rozróżnienie między rządzącymi a rządzonymi, „świadomość
klasowa”, jak nazywa ją Hoppe, która pobudza obywateli do oporu wobec
rządowych nadużyć132.
Pierwsza część niniejszego artykułu wyjaśni szczegółowo tezę Hoppego,
skupiając się przede wszystkim na preferencji czasowej i świadomości
klasowej: dwóch czynnikach, które odegrały kluczową rolę w rozwoju
Liechtensteinu. Druga część stanowić będzie zastosowanie teorii Hoppego do
historii Liechtensteinu. Część trzecia wyjaśni, dlaczego Liechtenstein zdołał
zachować swą wolność w erze rządu wszechmogącego.

Hoppego teoria monarchii i demokracji


Na początku konieczne jest wyłożenie, jak Hoppe definiuje preferencję
czasową oraz państwo. Preferencja czasowa to stopień, w jakim ludzie cenią
przyszłe korzyści względem korzyści teraźniejszych. Osoba o niskiej pre-
ferencji czasowej zorientowana jest na przyszłość, na przykład przedkładając
oszczędności i inwestycje nad bieżące wydatki. Natomiast osoba o wysokiej
preferencji czasowej zorientowana jest na teraźniejszość, preferując natych-
miastową gratyfikację133. Hoppe definiuje państwo jako terytorialny monopol
ostatecznego podejmowania decyzji (jurysdykcja) i wywłaszczania zasobów
poprzez naruszenia praw własności (opodatkowanie). Państwa z natury mają
tendencję do rozrastania się, gdy rządzący dążą do zwiększenia ilości obsza-
rów znajdujących się pod ich jurysdykcją. Oprócz tego rządzący skłonni będą

131
Omówienie historii Liechtensteinu, skupiające się wyłącznie na Monarchii, znaleźć
można w: Beattie (2004b).
132
Zob. Hoppe (2001, rozdziały 1-3).
133
Zob. Hoppe (2001, s. 1-3).

171
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

konfiskować bogactwo w skali rosnącej. W skrócie, władcy państwa natural-


nie wykorzystują jego zasoby dla swych własnych korzyści134.
W monarchii rodzina królewska „posiada” państwo, jako że panujący
monarcha zachowuje kontrolę nad państwem aż do swej śmierci, przekazując
jego posiadanie swemu następcy. Państwo jest w efekcie własnością pry-
watną, przez co Hoppe określa monarchię dziedziczną jako „prywatną
własność rządu”135. Monarcha będzie opodatkowywał swoich poddanych,
jednak utrzyma podatki na możliwie najniższym poziomie, ponieważ,
dosłownie „posiadając” państwo, ma on motywację do pozostawienia swych
poddanych tak produktywnymi, jak to tylko możliwe. Wysokie podatki
ostatecznie zmniejszają długoterminową wartość kapitałową państwa, ponie-
waż kiedy ludzie produkują wartościowe rzeczy, spodziewają się zysku ze
swej pracy. Jednakże jeśli podatki są wysokie, ludzie mają nikłą motywację,
by nadal produkować, skoro owoce ich pracy trafiają wyłącznie do państwa.
Tak więc wraz ze zwiększeniem podatków zmniejsza się produktywność.
W ten sposób wysokie podatki redukują długoterminową wartość kapitałową
państwa, a tym samym przyszłe przychody monarchy pochodzące z podat-
ków. W rezultacie monarchowie mają tendencję do przejawiania niskiej
preferencji czasowej i utrzymywania podatków na niskim poziomie, zacho-
wując wartość kapitałową swego monopolu na opodatkowanie. Faktycznie
monarchowie często prowadzą swe własne „normalne” biznesy, dzięki czemu
nie muszą polegać wyłącznie na przychodach z podatków136.
Z kolei w demokracji egzekutywą jest najczęściej prezydent lub premier,
wybierany na określony czas (zazwyczaj cztery lata). Nie przekazuje on
posiadania państwa swym następcom i w zasadzie sam go nie posiada. Prezy-
dentów najlepiej opisać jako „tymczasowych zarządców bądź powier-
ników”137. Państwo nie jest posiadane przez prywatną rodzinę, lecz przez
wszystkich. Przeto demokrację można określić jako publiczną własność
rządu. Jako że prezydent jedynie kontroluje monopol opodatkowania i jurys-
dykcji przez krótki czas, ma on zachętę do wyzyskania państwa i jego pod-
danych na ile to możliwe w czasie swych rządów; demokratycznie wybrany
prezydent będzie miał wysoką preferencję czasową. W demokracji zatem
rządzący mają silną motywację, by nakładać wysokie podatki w celu
maksymalizacji swej władzy w okresie urzędowania138. Na poparcie tej teorii

134
Zob. Hoppe (2001, s. 45).
135
Hoppe (2001, s. 15-17).
136
Zob. Hoppe (2001, s. 19-20). Zob. także: de Jouvenel (1957, s. 212-213).
137
Hoppe (2001, s. 17).
138
Zob. Hoppe (2001, s. 24).

172
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Hoppe zauważa, iż monarchowie nie nakładali podatków od dochodu, które


karzą produktywność; podatek dochodowy jest tworem demokracji139.
Z tego samego powodu monarchie akumulują mniejsze zadłużenie niż
demokracje. Jest mniej prawdopodobne, by król zaciągał długi ponad miarę,
ponieważ „jego «naturalną» skłonność do ich zaciągania powstrzymuje fakt,
iż on, jako prywatny właściciel rządu, i jego następcy są osobiście odpowie-
dzialni za spłatę wszystkich rządowych zobowiązań”140. Monarcha może stać
się bankrutem, a jego wierzyciele mogą zmusić go do upłynnienia swoich
aktywów w celu spłaty długu. Prezydenci natomiast mają tendencję do
akumulowania nadmiernego zadłużenia. Zobowiązania, jakie zaciągają, uzna-
wane są za publiczne, nie prywatne. Prezydent, w przeciwieństwie do
monarchy, nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności osobistej.
Stwarza to rosnący bodziec, zachęcający do akumulacji ogromnego
zadłużenia, przekazywanego przyszłym pokoleniom141.
Monarcha, jako prywatny właściciel państwa, skłania się ku utrzymaniu
istniejącego prawa własności prywatnej i ma nikłą zachętę do redystrybucji
dochodu i mienia. Ma on niewielką motywację do redystrybuowania bo-
gactwa za pomocą środków takich jak cła, opieka społeczna lub subsydio-
wanie przedsiębiorstw, gdyż ostatecznym rezultatem każdej redystrybucji jest
nagradzanie nieproduktywności. Nagradzanie nieproduktywności wzmaga
tylko przyszłą nieproduktywność; tak więc redystrybucja zmniejsza wartość
kapitałową państwa. Z kolei prezydent oraz wybrana legislatura coraz bar-
dziej preferować będą tworzenie pozytywnego prawa „publicznego”, aby
zyskać nowe grupy wyborców; nie są oni (tj. prezydent i legislatura)
właścicielami państwa, więc nie mają powodu, by utrzymać jego wartość.
Z tej przyczyny cła, opieka społeczna oraz państwowa pomoc przedsię-
biorstwom będą często spotykane w demokracji142.
Redystrybucja bogactwa, jaka towarzyszy demokracji, ma dwa efekty, oba
negatywne. Po pierwsze, prawo „staje się coraz bardziej elastyczne i nieprze-
widywalne”143. Podnosi to preferencje czasowe, ponieważ jeśli wiesz, że
twoja własność może w każdej chwili zostać zabrana, motywacja do
oszczędzania jest niewielka; biznes inwestuje mniej i ludzie oszczędzają
mniej. Ponadto podnosi to wskaźniki przestępczości, gdyż prawo ciągle się
zmienia i nie istnieją stałe normy. Po drugie, redystrybucja prowadzi do „in-

139
Zob. Hoppe (2001, s. 55).
140
Hoppe (2001, s. 27). Kuehnelt-Leddihn (1943, s. 108-109) zauważa, iż średniowieczni
monarchowie uciekali się jedynie do zaciągania pożyczek, ponieważ brakowało im siły, by
uzyskać wystarczające przychody za pomocą opodatkowania.
141
Zob. Hoppe (2001, s. 27).
142
Zob. Hoppe (2001, s. 28-33).
143
Hoppe (2001, s. 31).

173
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

fantylizacji” społeczeństwa tak, że praktycznie wszystkie biznesy i jednostki


są zależne od rządu. Transfer dochodu do kogoś, kto nie zrobił nic, by nań
zasłużyć, wynagradza go za bycie nieproduktywnym; w ten sposób redystry-
bucja wzmaga problemy, które ma w zamierzeniu zwalczać. Przedsię-
biorstwa, które korzystają z subsydiów i ceł, stają się mniej efektywne
i domagają się kolejnych ceł i subsydiów. Biorcy zasiłków nie znajdują
pracy, domagając się zamiast tego więcej zasiłków144. W rezultacie więk-
szość rządów Zachodu przeznacza ponad 50 procent całkowitych wydatków
na państwową pomoc, w porównaniu z niemal żadną [pomocą] w czasach
monarchicznych145. Skutkiem tego jest, jak określa to Hoppe, „proces de-
cywilizacyjny”, w którym preferencje czasowe rządzących i rządzonych stale
rosną, a rząd wkracza w prawie wszystkie aspekty codziennego życia146.
Podczas gdy wszystkie rządy są z natury ekspansywne, rządy monar-
chiczne preferują najmniej kosztowne i najmniej agresywne środki pozyski-
wania nowych obszarów. Monarcha, który podnosi podatki, by zbudować
armię, ryzykuje pomniejszenie wartości kapitałowej swego państwa. Będzie
on zatem rozszerzał swe dominia za pomocą tańszych środków, takich jak
małżeństwa polityczne i kupno. Kiedy monarchowie nie mogą dokonywać
ekspansji tymi metodami i muszą iść na wojnę, walczą „tanim kosztem”,
zatrudniając najemników i zwalniając ich z ukończeniem kampanii147.
Władca demokratyczny ma motywację, by powiększać zasoby terytorialne
swego państwa poprzez najszybsze dostępne środki, by albo zmaksymalizo-
wać swe zyski przed opuszczeniem urzędu, albo zaimponować wyborcom,
żeby zostać wybranym ponownie. Tak więc zamiast małżeństw i kupna
prezydent będzie zajmował terytoria za pomocą szybszych środków, tj.
podboju militarnego. W zasadzie opcje małżeństw i kupna są niedostępne
demokratycznym rządzącym, ponieważ prezydent nie „posiada” państwa
i z tego względu nie może dokonać przeniesienia jego własności148.
Władzę rządu w monarchii ogranicza drugi czynnik: świadomość klasowa
poddanych. Jako że monarcha jest prywatnym właścicielem państwa, będzie
on rozdzielał państwowe etaty wśród swej rodziny, przyjaciół oraz dworzan.
Ma on niewielką motywację, by dawać pracę zwykłym mieszkańcom,
ponieważ umożliwiłoby im to wejście w udział w zyskach jego rodziny. Tym
samym w warunkach monarchii rozwija się wśród ogółu ludności „świa-

144
Zob. Hoppe (2001, s. 30-33).
145
Zob. Hoppe (2001, s. 65).
146
Zob. Hoppe (2001, rozdział 1).
147
Zob. Hoppe (2001, rozdział 1). Fascynujące omówienie różnic między monarchiczną a
demokratyczną sztuką prowadzenia wojny znaleźć można w: Kuehnelt-Leddihn (2000).
148
Zob. Hoppe (2001, rozdział 1).

174
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

domość klasowa”149. Ludzie dostrzegają wyraźne rozróżnienie między sobą


a klasą panującą, przez co zawzięcie bronią swoich swobód. Sprzeciwiają się
wysokiemu opodatkowaniu i widzą wojny jako problem monarchy, nie ich.
Stąd monarsze brakuje władzy, by wcielać swych poddanych do armii,
i pozostaje mu zatrudnianie najemników. Społeczeństwo oczekuje też, że
monarcha sam będzie finansował wojny; w dawniejszych monarchiach
panujący finansowali wojny samemu bądź poprzez minimalne opodatko-
wanie. W demokracjach przeciwnie ‒ zasadą staje się nacjonalizm, w miarę
jak ludzie, nie widząc różnicy między rządzącymi a rządzonymi, zaczynają
emocjonalnie utożsamiać się z narodem jako całością. W ten sposób społe-
czeństwo toleruje masowy pobór do wojska i wysokie opodatkowanie150.
Cechy osobiste rządzących również ulegają pogorszeniu w warunkach
demokracji. Monarchowie otrzymują swą pozycję z przypadku urodzenia; tak
więc możliwe jest, że książę będzie „nieszkodliwym dyletantem lub nawet
dobrą i moralną osobą”151. Z kolei wybrany prezydent prawie na pewno
będzie demagogiem, gdyż demokracja upolitycznia wszystkie aspekty życia;
nic nie znajduje się poza sferą polityki. Taki stan rzeczy bierze w demokracji
górę, ponieważ, jak wspomniano wcześniej, znika różnica między rządzą-
cymi a rządzonymi. Skoro każdy może teraz wziąć udział w rabunku,
społeczeństwo nie będzie mocno oponowało przeciwko rządowym innowa-
cjom. Zachęca to polityków do pobudzania zawiści mas poprzez dawanie im
datków z programów opieki społecznej. W takim ustroju politykiem mają-
cym największe powodzenie będzie jedynie najlepszy demagog152.
Demokratyczny polityk odnoszący sukcesy musi niemal stale, by ująć to
słowami H.L. Menckena (1926, s. 118), „korzyć się przed świniami”. Oprócz
tego monarchia promuje wśród książąt poglądy kosmopolityczne, ponieważ,
w przeciwieństwie do demokracji, zniechęca do nacjonalizmu. Książęta nie
mający poglądów nacjonalistycznych będą uczyć się języków i zwyczajów
panujących w innych rejonach, dzięki czemu będą bardziej biegli w dyplo-
macji153. Z tego względu w monarchii istnieje możliwość, że rządy sprawo-
wać będzie dobrotliwy władca; demokracja gwarantuje, iż tylko najgorsi
dotrą na szczyt.
Kończąc, rządy monarchiczne dają libertarianom możliwość „reformy od-
górnej”, która niedostępna jest w warunkach demokracji. Monarcha, jak

149
Hoppe (2011, s. 21).
150
Zob. Hoppe (2001, rozdział 1). Zobacz także: de Jouvenel (1948, 1957). Badania nad
związkiem między demokracją a poborem znaleźć można w: Nickerson (1942).
151
Hoppe (2001, s. 88).
152
Zob. Hoppe (2001, s. 87-89). Zabawne omówienie hochsztaplerów, którzy w demokracji
pną się w górę, oraz tępaków, którzy ich wybierają, znaleźć można w: Mencken (1926).
153
Zob. Hoppe (2001, s. 36-37).

175
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

wspomniano wyżej, dziedziczy swą pozycję poprzez urodzenie, dzięki czemu


może być także osobą przyzwoitą. Natomiast demokratyczni politycy są
„obecnie wybierani na podstawie ich zdolności demagogicznych oraz
udokumentowanej historii notorycznych, nieetycznych czynów”154, a zatem
jest mało prawdopodobne, by można było przekonać ich do idei liber-
tariańskich155.

Zastosowanie [teorii] do Liechtensteinu

Utworzenie państwa
Utworzenie Liechtensteinu zgadza się z teorią Hoppego dotyczącą rządu
prywatnego; państwo to utworzone zostało poprzez pokojowe, polityczne
kupno dwóch obszarów. Dom Liechtensteinów zaczął gromadzenie teryto-
riów tworzących współczesny Liechtenstein w 1699 roku, gdy książę Hans
Adam Andrew von Liechtenstein nabył majętność Schellenberg. W 1712 r.
zakupił także hrabstwo Vaduz. Poprzedni właściciel uważał przychody
z owych terytoriów za niewystarczające z powodu m.in. społecznej i finan-
sowej niestabilności oraz braku zasobów naturalnych, pragnąc znaleźć
„kupca, który był na tyle majętny, by nie potrzebował przychodów z owych
terytoriów”156. Cesarz austriacki157 Karol VI zezwolił następcy Hansa
Adama, księciu Antoniemu Florianowi, na połączenie obu terytoriów pod
nazwiskiem Domu Liechtensteinów w 1719 roku, czyniąc je 343. państwem
Świętego Cesarstwa Rzymskiego158. Księstwo pozostawało częścią Cesar-
stwa do osiągnięcia pełnej suwerenności w 1806 roku.

Polityka zagraniczna
Preferencja czasowa i świadomość klasowa ograniczały politykę zagra-
niczną Liechtensteinu, ze zniesieniem armii jako prawdopodobnie
najlepszym przykładem. Kiedy wojna prusko-austriacka zaczęła się w roku
1866, Liechtenstein opowiedział się po stronie swego sąsiada, Austrii, jako że
Dom Liechtensteinów i Dom Habsburgów cieszyły się długotrwałym zwiąż-
kiem. Książę Hans II poprowadził armię osiemdziesięciu mieszkańców
Liechtensteinu do boju na obszarze Włoch; jak przewiduje teoria Hoppego,

154
Hoppe (2001, s. 287).
155
Zob. na ten temat: Hoppe (2001, s. 287-288).
156
Beattie (2004a, s. 4-6).
157
Błąd Autora. Karol VI był cesarzem rzymskim. Cesarstwo austriackie powstało w 1804 r.
‒ przypis Redakcji Portalu Legitymistycznego.
158
Zob. Beattie (2004a, s. 16).

176
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Hans II sfinansował kampanię samemu (w rzeczy samej, utrzymywał on całą


armię z własnych funduszy). Z końcem wojny rozwiązany został Związek
Niemiecki, a Liechtenstein, jako jego członek, zobowiązany był do utrzymy-
wania wojska. Kiedy obowiązek ten zniknął, jak wyjaśnia Raton (1970, s. 45-
46), Hans II uznał armię za niepotrzebny wydatek i rozwiązał ją w roku 1868.
Należy wspomnieć, iż Raton i Beattie nie są zgodni co do zniesienia armii.
Jak wspomniano wyżej, Raton opisuje je jako jednostronną decyzję Hansa II.
Beattie (2004a, s. 30) z kolei twierdzi, że kiedy skończyła się wojna,
parlament „skorzystał z okazji do odmowy dalszych wydatków wojsko-
wych”. Hans II, według Beattiego, sprzeciwiał się parlamentowi, lecz
ostatecznie dał za wygraną. Jakkolwiek jednak by patrzeć, prywatny rząd
Liechtensteinu odegrał kluczową rolę w wyeliminowaniu wojska. Jeśli Raton
ma rację, to niska preferencja czasowa Hansa II przyczyniła się do tego, iż
postrzegał armię jako niepotrzebny drenaż jego kapitału. W opisie Beattiego
zasadniczą rolę odgrywa świadomość klasowa, ponieważ parlament stanowi
gałąź rządu najbliższą społeczeństwu; jeśli parlament zmusił Hansa do
rozwiązania wojska, było to prawdopodobnie odzwierciedleniem świado-
mości klasowej ich wyborców, którzy widzieli w czynnej armii zagrożenie
dla wolności.
Liechtenstein kontynuował politykę nieutrzymywania czynnego wojska
w czasie obu wojen światowych. Hans II opierał się nawet pewnym naciskom
społecznym, domagającym się ponownego utworzenia armii w celu wsparcia
Austrii w czasie pierwszej wojny światowej. Beattie (2004a, s. 39-40) pisze,
że „biorąc pod uwagę silnie proaustriackie nastroje w Księstwie” oraz his-
toryczne koneksje Domu Liechtensteinów z Austrią, „zapewne zaskakujące
jest, iż Hans II zajął tak stanowcze i dalekowzroczne stanowisko”. Trudno
byłoby znaleźć lepszy historyczny przykład dalekowzroczności władcy, która
ocaliła jego lud przed katastrofą.

Polityka gospodarcza
Preferencja czasowa i świadomość klasowa utrzymały podatki od osób
fizycznych i od osób prawnych na niskim poziomie przez całą historię Liech-
tensteinu. Prawo podatkowe, inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, nie jest
nad wyraz drobiazgowe159. System podatkowy jest progresywny, a maksy-
malna stopa podatku dochodowego od osób fizycznych ‒ licząc szczebel
krajowy oraz lokalny ‒ wynosi jedynie 17,01 procent; obowiązuje również

159
Zob. Beattie (2004a, s. 277).

177
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

progresywny podatek od majątku bądź aktywów, ale jego stopa maksymalna


wynosi tylko 8,5 procent160.
Od lat dwudziestych XX wieku polityka podatkowa dotycząca biznesu
koncentrowała się raczej na istniejącym już kapitale niż na wytwarzanym
bogactwie, dochodzie czy zyskach (chociaż wprowadzono pewne zmiany
dostosowujące ją do obecnych warunków ekonomicznych) i zawsze
pozostawała łagodna161. Polityka ta odzwierciedla niską preferencję czasową,
ponieważ umożliwia przedsiębiorstwom i przemysłowi zwiększanie długo-
terminowej wartości kapitałowej państwa; zatrzymując dużą część genero-
wanego bogactwa, przeznaczają ją one na prowadzenie badań i rozwój.
Doprowadziło to do postępów w badaniach i rozwoju, jakich nie spodzie-
wano by się po Liechtensteinie ze względu na jego mały rozmiar. Przykła-
dowo, w roku 2000 przedsiębiorstwa przemysłowe w Liechtensteinie prze-
znaczyły około 5 procent swojego obrotu eksportowego na badania i rozwój,
kierując do tej sfery 11 procent swego personelu162.
Liechtenstein wprowadził kilka programów opieki socjalnej, takich jak
ubezpieczenia społeczne, zdrowotne, inwalidzkie i od utraty pracy. Nie
powinno to być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę położenie kraju na
kontynencie państw dobrobytu. Mimo to wydatki Liechtensteinu na opiekę
społeczną są znacznie niższe niż w przypadku państw demokratycznych,
gdzie, jak wspomniano wyżej, wydatki te pochłaniają zazwyczaj ponad 50
procent [całości] wydatków rządowych. W roku 2001 Liechtenstein przezna-
czył na opiekę społeczną tylko 20 procent swego budżetu. Beattie (2004a,
s. 347) podkreśla, iż w Liechtensteinie nie ma „kultury zapomogowej”, a jego
programy pomocowe oparte są na wzajemności, zobowiązując biorców do
znalezienia pracy w możliwie najkrótszym czasie, by unikać zależności od
państwa.
Świadomość klasowa odegrała w Liechtensteinie ważną rolę w ograni-
czaniu państwowej interwencji w gospodarkę. Na przykład opisując postawę
mieszkańców Liechtensteinu, Beattie (2004a, s. 275-276) zauważa, że dąże-
nia państwa hamowane były „tradycyjnym, czasem nadmiernym, sprzeciwem
wyborców, którzy są silnie uprzedzeni do »dużego rządu«”.
Polityka Liechtensteinu dotycząca unikania podatków daje uderzający
przykład niechęci kraju wobec dużego rządu. W Liechtensteinie ‒ inaczej niż
w większości zachodnich demokracji ‒ unikanie płacenia podatków nie jest
przestępstwem (choć zaklasyfikowane jest jako wykroczenie)163. Powodem

160
Zob. Beattie (2004a, s. 277).
161
Zob. Beattie (2004a, s. 72).
162
Zob. Beattie (2004a, s. 277, 280).
163
Zob. Beattie (2004a s. 322).

178
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

tego jest, jak podaje Beattie (2004a, s. 322), to, że „obywatel ma być postrze-
gany jako osoba godna zaufania i rozsądna, a nie jako jednostka, którą należy
rozporządzać”164. Każdy Amerykanin, który przetrwał kontrolę IRS165, wie,
że w masowej demokracji panuje inna mentalność.
Naród Liechtensteinu wykazuje niską preferencję czasową oraz zdrowy
sceptycyzm względem opodatkowania. Rezultatem tego jest państwo, w któ-
rym, według Beattiego (2004a, s. 323):
Polityka podatkowa ma charakter długoterminowy, stabilny
i przewidywalny. Intencją jest pozostawienie obywatelom
możliwie największej swobody decydowania o najlepszym
korzystaniu z własnych pieniędzy. Decyzje dotyczące podat-
ków podejmowane są na szczeblu bliskim obywatelom,
a czasem przez nich samych. Centralne i lokalne wydatki
rządu są przejrzyste i ściśle nadzorowane. Administracja
nie boryka się z nadużyciami. Nie ma rozrośniętej i marno-
trawnej biurokracji ani spekulatywnych, wielkich projektów
o niepewnym wyniku budżetowym.
Cechy te ograniczyły rząd również w innych obszarach gospodarki. Za-
pożyczanie się nigdy nie było problemem, a dług publiczny dosłownie nie
istnieje. Nigdy nie istniał także problem nadmiernych wydatków; od lat nie
pojawił się nawet deficyt budżetowy166. Przedsiębiorstwa i przemysł nigdy
nie otrzymały żadnych subsydiów. Beattie (2004a, s. 140) stwierdza, iż firmy
przemysłowe Liechtensteinu „pozostawiono na łasce losu”. Jednakże, jak
przewidziałby Hoppe, „poradziły sobie”167 bez pomocy rządu.

Monarchia dzisiaj
Jak wspomniano wyżej, Liechtenstein zachowuje wiele cech dawnego
ustroju. Monarchia posiada szeroki zakres władzy, wliczając prawo miano-
wania sędziów, veta ustawodawczego oraz rozwiązywania parlamentu.
Ponadto jak przewiduje teoria Hoppego, Monarchia prowadzi liczne biznesy
(jak np. bank LGT oraz spółkę dostarczającą ryż genetycznie mody-
164
Z tego samego powodu Liechtenstein nie dokonuje ekstradycji osób do krajów, w których
oskarżone są one o unikanie płacenia podatków, Liechtenstein bowiem nie uważa, by był
odpowiedzialny za ściąganie podatków innych rządów. Stany Zjednoczone, najwyraźniej nie
będące w stanie zaakceptować możliwości, iż niektórzy ich podatnicy mogliby uciec przed
ich jurysdykcją (i więzieniami), nalegały na zawarcie umowy, zgodnie z którą Liechtenstein
będzie wydawać Amerykanów za unikanie podatków. Zob. Beattie (2004a, s. 322-323, 333-
334).
165
Amerykański urząd skarbowy ‒ przypis Redakcji Portalu Legitymistycznego.
166
Zob. Beattie (2004a, s. 275).
167
Beattie (2004a, s. 140).

179
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

fikowany), dzięki czemu nie musi polegać na przychodach z podatków;


w rzeczywistości Monarchia jest całkowicie samowystarczalna, nie otrzymu-
jąc przychodów z podatków168.
Monarchia dowiodła też swojej otwartości na idee libertariańskie. Książę
Hans Adam II, który panował jako książę suweren od 1989 do 2004 r., gdy
przekazał władzę swemu synowi (pozostając głową państwa), elokwentnie
bronił niskich podatków swego kraju w dyspucie z Organizacją Współpracy
Gospodarczej i Rozwoju (OECD). W roku 1996 OECD zainicjowała projekt
dotyczący „szkodliwej konkurencji podatkowej”169. Po serii raportów OECD
określiła Liechtenstein (wraz z Monako, Andorą oraz innymi małymi
państwami) mianem „Niewspółpracującego Raju Podatkowego”170. OECD ‒
mimo iż Liechtenstein nie był jej członkiem ‒ wezwała do nałożenia na
Liechtenstein sankcji, jeżeli nie zharmonizuje on swej polityki podatkowej
i przepisów o tajemnicy bankowej z tymi, które obowiązują w większych,
bardziej zcentralizowanych demokracjach. Niskie podatki i liberalna tajemni-
ca bankowa, argumentowała OECD, zachęcają międzynarodowy biznes do
przenoszenia kapitału do mniejszych jurysdykcji. Książę Hans Adam,
starając się o wykreślenie Liechtensteinu z listy, podjął negocjacje z OECD.
Jednakże kiedy OECD odmówiła traktowania Liechtensteinu jak państwa
członkowskiego, zakończył on negocjacje171.
Hans Adam zaprezentował podczas debaty z OECD proroczy krytycyzm
wobec centralizacji gospodarczej. Przekonywał, że mimo dobrych intencji
członków OECD ostatecznym rezultatem ich propozycji byłby „światowy
kartel podatkowy”172. Książę zaznaczył, że zcentralizowane opodatkowanie
oraz ograniczona prywatność finansowa traktowałyby zwykłych obywateli
jak przestępców, zmuszając ich do udowadniania swej niewinności, nawet
kiedy nie zostali oskarżeni o przestępstwo. Nawet przestępcy, podkreślił,
uważani są za niewinnych do udowodnienia im winy. Beattie (2004a, s. 331)
tłumaczy to stanowisko w swej relacji z mowy tronowej Hansa Adama z 29
marca 2001:
Pełna i ogólnoświatowa wymiana informacji uczyniłaby
obywateli całkowicie przezroczystymi przed państwem we
wszystkich ich sprawach finansowych, zobowiązując ich do
stałego (w przeciwieństwie do zwykłych przestępców)
udowadniania swej niewinności przed władzami. Zamiary
mogą być dobre; jednak logiczną konsekwencją byłby rząd

168
Zob. Beattie (2004a, s. 184-186).
169
Beattie (2004a, s. 323-327).
170
Beattie (2004a, s. 327).
171
Zob. Beattie (2004a, s. 323-333).
172
Beattie (2004a, s. 331).

180
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

światowy zwany OECD, odpowiedzialny przed garstką po-


lityków pociągających za sznurki w tle, nikim więcej.
Hans Adam odniósł sukces w libertariańskiej „reformie odgórnej”, gdy
obywatele Liechtensteinu zaaprobowali jego pakiet poprawek konstytu-
cyjnych w 2003 roku. Beattie (2004a, s. 176) zauważa, że Artykuł I
zmieniono następująco: „Celem Księstwa Liechtenstein jest umożliwienie
mieszkającym w jego granicach ludziom życia ze sobą w wolności i pokoju”.
Zdanie to, wyjaśnia Beattie (2004a, s. 176), zostało umieszczone, „by
podkreślić, że bycie członkiem państwa opiera się na wolnej woli oraz że
państwo nie jest celem samym w sobie”. W demokracji natomiast państwo
rzeczywiście dąży do stania się „celem samym w sobie”. Demokracje
podatne są na emocjonalny, nacjonalistyczny kolektywizm173, w którym
żaden sprzeciw nie jest tolerowany, a jednostki są depersonalizowane na ko-
rzyść gloryfikowanego, abstrakcyjnego państwa narodowego. Eryk von
Kuehnelt-Leddihn (1943) poświęcił całą książkę ‒ odpowiednio zatytuło-
waną The Menace of the Herd (Widmo Tłumu) ‒ tej kłopotliwej cesze
demokracji. Nazywając współczesną demokrację „ochlokracją” (rządy motło-
chu), Kuehnelt-Leddihn (1943, s. 116; podkreślenie w oryginale) pisze:
„Jedyną wolnością kompatybilną z prawdziwym duchem ochlokracji jest
wolność kolektywna ‒ wolność klasy bądź państwa narodowego”. Restrykcje
rządu Stanów Zjednoczonych nałożone na swobody obywatelskie podczas
pierwszej wojny światowej ‒ wojny, do której Ameryka przystąpiła, by
„uczynić świat bezpiecznym dla demokracji” ‒ stanowią chyba najlepszy
dowód tej tendencji. Ze wszystkich walczących państw Ameryka była
bezspornie najbardziej demokratycznym. Jak zauważył historyk Niall
Ferguson (1999, s. 222-223), najbardziej dotkliwe środki przeciwko opozycji
podjęto w Ameryce; określa on je jako „drakońskie” i stwierdza, że „uczyniły
one kpinę z twierdzenia państw alianckich, jakoby walczyły o pokój”.
Książęcy zestaw poprawek zawierał jeszcze inną libertariańską propozy-
cję: gwarantowane prawo gmin do odłączenia się od państwa. Niektórzy jego
krytycy utrzymywali, że środek ten będzie zachęcał do oddzielenia się
i w żadnym razie nie był konieczny, ponieważ gminy miały prawo do secesji
dzięki już istniejącym postanowieniom [konstytucji]. Hans Adam II pragnął
jednakże, aby prawo do secesji z dwóch powodów było jasno wyrażone. Po
pierwsze, jest on zdecydowanym zwolennikiem prawa do samostanowienia
i chciał dać przykład na szczeblu międzynarodowym. Po drugie, w szcze-
gólnie dalekowzrocznym spostrzeżeniu stwierdził on, że w pewnym momen-
cie Szwajcaria może przystąpić do Unii Europejskiej i, jeśli tak by się stało,
Liechtenstein mógłby pójść w jej ślady z powodu bliskich powiązań gospo-

173
Zob. Kuehnelt-Leddihn (1943).

181
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

darczych i politycznych między oboma krajami. Niektóre gminy mogą


jednak nie chcieć przyłączenia do Unii Europejskiej, a kodyfikacja prawa do
secesji zagwarantowałaby im możliwość wyboru174.
Co ciekawe, początkowe propozycje Hansa Adama dotyczące secesji nie
ograniczały się jedynie do gmin; pragnął on nadać prawo do secesji okręgom,
a nawet jednostkom. Jego krytycy uznali jednak te opcje za niewykonalne.
Beattie poświęca niewiele czasu debacie dotyczącej propozycji Hansa Adama
odnośnie do umożliwienia jednostkom secesji, nadmieniając tylko, że
niektórzy krytycy twierdzili, iż jednostki już mogą dokonywać secesji
poprzez wyjazd z kraju175. Ponieważ jednostki i tak mogą opuścić kraj,
ukonstytuowanie takiego prawa nie miałoby wiele sensu. Stąd też Książę
prawdopodobnie pragnął zapewnić jednostkom prawo do ogłoszenia się
niezależnymi od państwa w ujęciu podobnym, jakie sugerowali libertarianie,
tacy jak Herbert Spencer (1851), Hoppe (2001), a także Murray Rothbard
(1982, s. 182)176. Propozycja ta ‒ rozważana w świetle poprawki do Artykułu
I, który podkreśla, iż członkostwo w Księstwie opiera się na wolnej woli ‒
sugeruje, że Hans Adam inspirował się libertariańskimi poglądami na secesję
i państwo. Jak zauważa Andrew Kreptul (2003), nawet liberalno-
demokratyczni myśliciele, którzy uznają prawo do secesji, uważają współ-
czesne przymusowe państwo absolutnie za konieczne do [utrzymania]
„sprawiedliwego” społeczeństwa i nie opowiadają się za secesją jednostek177.
Mimo to, chociaż Liechtenstein przypomina dawny ustrój na wiele
sposobów, nie jest już rządem prywatnym pod względem formy; Monarchia
nie posiada już państwa. Raton (1970, s. 106) wyjaśnia, iż Księstwo nie jest
już „prywatną własnością Księcia”. Konstytucja Liechtensteinu zawiera
liczne elementy demokracji bezpośredniej, a mieszkańcy mogą nawet prze-
głosować zniesienie Monarchii178. Tak więc demokratyczna idea, że to społe-
czeństwo posiada publicznie państwo, przyjęła się nawet w Liechtensteinie.
Powyższe omówienie jednakże wyraźnie wskazuje, że Liechtenstein pozosta-
je rządem prywatnym w istocie. Musimy teraz odnieść się do pytania,
dlaczego Liechtenstein zachował libertariańskie aspekty prywatnej własności
rządu, podczas gdy nie jest już rządem prywatnym pod względem formy.

174
Na temat konstytucyjnego prawa do secesji w Liechtensteinie zob. Beattie (2004a, s. 181-
182, 263-264).
175
Zob. Beattie (2004a, s. 263).
176
Profesor Hoppe, który zna Księcia, poinformował mnie, iż Hans Adam nie jest przeciwny
secesji jednostek, ma jedynie co do niej wątpliwości „praktyczne”.
177
Przegląd różnych teorii secesji znaleźć można w: Kreptul (2003).
178
Na temat demokracji bezpośredniej w Liechtensteinie zob. Beattie (2004a, s. 238-242).

182
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Dlaczego Liechtenstein zachowuje swą wolność?


Odpowiedź na zadane wyżej pytanie jest dwojaka. Po pierwsze, Liech-
tenstein był względnie odizolowany od idei politycznych i gwałtownych
wstrząsów rewolucji francuskiej. Chociaż przyjęły się tam pewne idee
demokratyczne ‒ niemożliwe, by tak się nie stało ‒ Liechtenstein nie
doświadczył żadnych nagłych i gwałtownych zmian w jego kulturze politycz-
nej. Po drugie, pomimo owego zadomowienia się pewnych idei demo-
kratycznych mały rozmiar państwa zniechęca polityków demokratycznych do
podejmowania jakichkolwiek radykalnych zmian.

Odizolowanie od rewolucji francuskiej


Rewolucja francuska i jej następstwa ‒ ciągnące się aż do dziś ‒
spowodowały większość obecnych problemów Zachodu, a względne odizolo-
wanie Liechtensteinu od owych wydarzeń tłumaczy jego powodzenie. Jak
głoszą znane słowa Eryka von Kuehnelt-Leddihna (1990, s. 319): „Dla
przeciętnej osoby wszystkie problemy zaczynają się od drugiej wojny świa-
towej; dla bardziej doinformowanej ‒ od pierwszej wojny światowej; dla
uczciwego historyka ‒ od rewolucji francuskiej”. Tak więc nasze dociekania
zaczynamy od rewolucji francuskiej.
Rewolucja francuska była oznaką odrodzenia się masowej demokracji na
Zachodzie. Przedtem niemal wszystkie zachodnie rządy były względnie zde-
centralizowanymi monarchiami lub arystokratycznymi, elitarystycznymi re-
publikami179. Chociaż ulegały one centralizacji, proces ten był powolny,
a pewne ograniczenia wolności nigdy nie były tolerowane. Przykładowo,
żaden monarcha, nawet najbardziej despotyczny, nie mógł wprowadzić
masowego poboru. Keuhnelt-Leddihn (1990; s. 22; podkreślenie w oryginale)
ilustruje tę uwagę:
Wygląda na to, że monarchowie, tacy jak Ludwik XIV, Józef
II czy Jerzy III, byli autentycznymi liberałami ‒ według
nowożytnych standardów. Żaden z nich nie mógł wydać ani
dekretu powołującego męskich poddanych do jego armii,
ani dekretu regulującego dietę jego obywateli, ani takiego,
który wymagałby powszechnego ujawnienia działalności
gospodarczej przez każdego pana domu. Dopiero w epoce
demokratycznej pobór, prohibicja oraz zeznania podatku
dochodowego uczynione zostały prawem przez przedsta-
wicieli ludu, dysponujących władzą znacznie większą, niż
mogliby to sobie wymarzyć monarchowie absolutni.

179
Zob. Hoppe (2001, s. 50-54).

183
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Rewolucja francuska doprowadziła do rozkwitu nacjonalizmu. Monarchia,


będąc instytucją międzynarodową, nie sprzyjała pojawieniu się nacjonalizmu,
jako że większość monarchów była cudzoziemcami względem poddanych,
nad którymi panowali, miała zagranicznego małżonka bądź jedno i drugie180.
Ponadto, jak wspomniano wyżej, poddani monarchii są mniej skłonni koja-
rzyć swe interesy z państwem jako całością. Monarchie zdołały tymczasowo
zatamować przypływ nacjonalizmu i demokracji po Waterloo, jednak ziarno
zostało zasiane. Demokracja zdobywała teren, aż ostatecznie zniszczyła
monarchie Europy z końcem pierwszej wojny światowej. Wraz z zakoń-
czeniem tej wojny większość monarchów Europy zostało obalonych (tak jak
we Francji, Niemczech i Austrii) lub zredukowanych do statusu figuranta (jak
w Zjednoczonym Królestwie181). W ten sposób „proces decywilizacyjny”
Hoppego zaczął się wraz z rewolucją francuską182.
Liechtensteinowi udało się jednak uniknąć wciągnięcia w ten zgiełk.
Raton (1970, s. 29-30, 103) zauważa na przykład, że rewolucje roku 1848
odniosły niewielki skutek w Liechtensteinie; początkowo wybuchły pewne
zamieszki, lecz szybko ucichły, nie powodując żadnych znaczących zmian
politycznych. Połączenie kilku czynników uchroniło Liechtenstein od doś-
wiadczenia jakichkolwiek całościowych zmian w jego kulturze politycznej.
Niektóre tego przyczyny są dość oczywiste. Liechtenstein nie posiada
zasobów naturalnych i położony jest na stosunkowo odległym, górzystym
terenie. Chociaż stał się jednym z najbogatszych krajów w Europie po drugiej
wojnie światowej, Liechtenstein w dziewiętnastym i na początku dwu-
dziestego wieku był ubogi. Połączenie tych faktów oraz niewielki rozmiar
Liechtensteinu uczyniły go nieatrakcyjnym celem dla potencjalnych zdo-
bywców183. Hitler na przykład pogardliwie pominął ów kraj jako
nieistotny184.
Geografia nie była jednak jedyną rzeczą, jaka uchroniła Liechtenstein,
podczas gdy reszta Europy ruszyła na wojnę; jego monarchowie również
odegrali wiodącą rolę. Właściwie Liechtenstein prawdopodobnie nie
przetrwałby wojen napoleońskich i pierwszej wojny światowej bez wysiłków
jego książąt, panujących w owych burzliwych czasach.
Podczas wojen napoleońskich, zauważa Beattie (2004a, s. 21),
Liechtenstein „powinien zgodnie z logiką zniknąć z mapy Europy”. Kiedy
Napoleon pokonał Austrię, wywłaszczył wielu pomniejszych niemieckich

180
Zob. Kuehnelt-Leddihn (1952, s. 153-155).
181
Tzw. Zjednoczone Królestwo jest tylko rewolucyjną uzurpacją, w której fałszywa
monarchia istnieje z łaski parlamentu ‒ przypis Redakcji Portalu Legitymistycznego.
182
Zob. Hoppe (2001, s. 36-39, 40-43).
183
Zob. Beattie (2004a, s. xi).
184
Zob. Beattie (2004a, s. 101).

184
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

władców, a Liechtenstein stanowiłby idealne terytorium do zrekompen-


sowania strat185. Napoleon zmusił cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego
Franciszka do abdykacji oraz zapoczątkował Związek Reński ‒ grupę
szesnastu państw niemieckich (łącznie z Liechtensteinem) pod swoją
protekcją.
Włączenie Liechtensteinu do Związku przez Napoleona nie miało zbytnio
sensu, jako że był on [Liechtenstein] „osobliwością pośród owych znacznie
grubszych ryb”186. Było to tym bardziej zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę
sprzeciw księcia Hansa I wobec wyrzeczenia się swej lojalności względem
Wiednia i bezpośredniego podporządkowania się Napoleonowi. W nie-
typowy dla siebie sposób Napoleon robił wszystko co w jego mocy, aby
zjednać sobie Hansa, wliczając w to klauzulę w dokumencie założycielskim
Związku, pozwalającą dowolnemu władcy, który pragnął pozostać lojalnym
wobec obcego mocarstwa, abdykować na korzyść jednego ze swoich synów.
Klauzula ta ‒ najwyraźniej zaprojektowana z myślą o sytuacji Hansa ‒ poz-
woliła mu abdykować na rzecz jego trzyletniego syna, który, oczywiście, nie
był jeszcze w stanie rządzić. Napoleon utrzymał to stanowisko, nawet wtedy,
gdy władcy niemieccy zażądali, by oddał im Liechtenstein187.
Przyczyny stronniczości Napoleona względem Hansa są niejasne. Hans
wyraźnie podejmował wszelkie starania, by zatrzymać swe księstwo,
ponieważ wiedział, że jeśli Dom Liechtensteinów utraciłby je, utraciłby on
także swój status książęcy i stałby się jedynie członkiem wyższej arysto-
kracji. Napoleon najwyraźniej lubił i podziwiał Hansa na niwie osobistej oraz
prawdopodobnie wierzył, że Hans mógłby być przydatny jako kontakt we
Wiedniu lub jako zamiennik nieskorych do współpracy władców nie-
mieckich. Jest jasne, że Liechtenstein nie przetrwałby wojen napoleońskich
bez zdolności dyplomatycznych Hansa I, jego niezależności umysłu oraz
determinacji do zatrzymania swego księstwa188.
Dzięki wysiłkom innego Hansa, Hansa II, Liechtenstein przetrwał
pierwszą wojnę światową, wojnę, która zniszczyła Stary Porządek w całej
Europie. Jak wspomniano wyżej, Hans, pomimo pewnych nacisków społecz-
nych, by przystąpić do wojny u boku Austrii ‒ ówcześnie bliskiego
sojusznika Liechtensteinu (Austria reprezentowała interesy Liechtensteinu za
granicą) ‒ utrzymał politykę ścisłej neutralności. Gdyby walczył z aliantami,
jego kraj zapewne padłby ofiarą dążeń Woodrowa Wilsona, „by uczynić
świat bezpiecznym dla demokracji”. Po wojnie alianci rozwiązali Cesarstwo
Austriackie; skłoniło to Hansa II do odejścia od sojuszu z Austrią na rzecz
185
Zob. Beattie (2004a, s. 21).
186
Beattie (2004a, s. 21).
187
Zob. Beattie (2004a, s. 21-22).
188
Zob. Beattie (2004a, s. 21-22).

185
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

neutralnej Szwajcarii celem zachowania przedstawicielstwa za granicą189.


Dalekowzroczna polityka Hansa II ‒ rozwiązanie armii, polityka neutralności
podczas pierwszej wojny światowej oraz sojusz ze Szwajcarią ‒ położyły
fundamenty pozwalające jego krajowi zachować neutralność w czasie drugiej
wojny światowej (pod panowaniem Franciszka Józefa II) i tym samym
uniknąć kolejnej wielkiej katastrofy dwudziestego wieku.
Zmyślna dyplomacja Hansa I i przezorność Hansa II odzwierciedlają dwie
wspomniane już wcześniej cechy, powszechne wśród władców monar-
chicznych, lecz zazwyczaj całkowicie obce demokratycznym przywódcom:
kosmopolityzm i dalekowzroczność. Kosmopolityzm i dyplomatyczny kunszt
Hansa I zyskały szacunek i podziw jednego z największych, najbardziej
bezwzględnych zdobywców w historii, który okazał swe uznanie, pozosta-
wiając księstwo Hansa I w spokoju, chociaż zajęcie go leżałoby w jego naj-
lepszym interesie. Przezorność Hansa II uchroniła kraj przed pierwszą wojną
światową oraz położyła fundament pod jego neutralność w drugiej wojnie
światowej. Jest wątpliwe, by demokratyczny przywódca zdołał ocalić Liech-
tenstein przed wojnami napoleońskimi lub światowymi.
Odizolowanie Liechtensteinu od rewolucji francuskiej pomaga wyjaśnić
jego libertariańskie tendencje. Zmiany w postrzeganiu przez ten kraj relacji
między rządem a społeczeństwem były raczej powolne niż szybkie i gwał-
towne. Szeroki zakres władzy Monarchii ma łagodzący wpływ na polityków
Liechtensteinu. Unikają oni wprowadzania jakichkolwiek drastycznych
zmian z obawy przed książęcym wetem, a za panowania Franciszka Józefa II
nawet omawiali z księciem potencjalne prawa przed ich zapropono-
waniem190. Hans Adam II korzysta z mniej konwencjonalnych metod, takich
jak przemówienia oraz media, by docierać ze swym przesłaniem 191. W ten
sposób, mimo iż kraj nie jest już rządem prywatnym pod względem formy ‒
w dzisiejszych czasach byłoby praktycznie niemożliwe, by monarcha
twierdził, iż państwo jest jego własnością ‒ pozostaje rządem prywatnym
w istocie; stare monarchiczne polityki minimalnego opodatkowania oraz
interweniowania w gospodarkę trwają nienaruszone. Rezultatem jest stopień
wolności i powodzenia niespotykany w żadnym innym państwie zachodnim.
Ciągły prymat Monarchii ‒ Beattie (2004a, s. 225) zauważa, że „Hans
Adam II niekiedy określany jest jako stronnictwo samo w sobie” ‒ zniechęca
największych demagogów do udziału w polityce. Jest mało prawdopodobne,
by żądni władzy demagodzy próbowali sięgnąć po nią, gdy wiedzą, że pod

189
Na temat wejścia w sojusz ze Szwajcarią zob. Beattie (2204a, s. 50-57).
190
Zob. Beattie (2004a, s. 218-219).
191
Zob. Beattie (2004, s. 224-225).

186
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

względem wpływów zawsze będą znajdować się poniżej Monarchii. Jakub


Balmes (1850, s. 143) elokwentnie opisuje tę przewagę monarchii:
Ujmując rzeczy abstrakcyjnie, nie ma nic bardziej absur-
dalnego niż monarchia dziedziczna, sukcesja zapewniona
rodzinie, która może w każdej chwili umieścić na tronie
dziecko, głupca lub drania; a jednak w praktyce nie ma nic
mądrzejszego, bardziej roztropnego i przezornego. Uczy
tego długie doświadczenie wieków, wykazano to na gruncie
rozumu i dowiodły tego smutne ostrzeżenia tych nacji, które
próbowały monarchii elekcyjnej. Jaka jest tego przyczyna?
Właśnie to podejmujemy się wytłumaczyć. Monarchia dzie-
dziczna niweczy wszystkie nadzieje błędnej ambicji; bez
tego społeczeństwo zawsze zawiera zalążek problemów,
zasadę rewolty, żywioną przez tych, którzy mają nadzieję
przejąć przywództwo pewnego dnia. W czasach spokoju,
i w warunkach monarchii dziedzicznej, poddany, jakkolwiek
majętny, jakkolwiek wybitny by był ze względu na swój
talent lub męstwo, nie może, nie będąc szaleńcem, mieć na-
dziei na zostanie królem; myśl taka nigdy nie przychodzi mu
do głowy. Zmieńmy jednak okoliczności, dopuszczając,
może nie prawdopodobieństwo, lecz możliwość takiego zda-
rzenia, a przekonamy się, że wnet znajdą się gorliwi
kandydaci.

Rozmiar państwa
Kolejny czynnik, jaki pomógł w ograniczeniu rozrostu rządu w Liechten-
steinie, to mały rozmiar Księstwa. Liechtenstein zajmuje niewielki obszar,
a liczba mieszkańców wynosiła w 2001 roku tylko 33 525192. Małe państwa
mają niewielką motywację do ingerowania w gospodarkę z kilku powodów.
Po pierwsze, wszystkie rejony państwa znajdują się w bliskim położeniu
względem państw sąsiadujących, ułatwiając jego obywatelom zdobycie
wiedzy na temat owych państw i, jeżeli to konieczne, „zagłosowanie
stopami” poprzez wyprowadzkę; obywatele małych państw mogą emigrować
z łatwością, ponieważ znajdują się niezmiennie blisko sąsiedniego państwa.
Daje to małym państwom zachętę, by utrzymywać podatki na niskim pozio-
mie i ogólnie zwiększać dobrobyt poprzez możliwie najmniejszą ingerencję
w gospodarkę. W odróżnieniu od państw dużych, które mogą, w prze-
ważającej mierze, opodatkowywać i wydawać wedle upodobania, gdyż ich
obywatelom trudniej jest wyjechać, państwa małe muszą konkurować z inny-

192
Zob. Beattie (2004a, s. 335).

187
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

mi rządami193. Hans Adam II zauważył ów fakt i postrzega go pozytywnie;


przekonywał, iż „państwa muszą konkurować pokojowo, by zaoferować
swym klientom usługi po najniższej cenie”194. Duże państwa przeciwnie ‒ nie
lubią konkurencji. Stany Zjednoczone dały temu wyraz w ekstremalnej skali,
zwiększając niedawno podatki Amerykanom żyjącym za granicą (skłaniając
tym samym wielu z nich do zrzeczenia się swego obywatelstwa)195. Stany
Zjednoczone to „jedyny rozwinięty kraj, który nakłada podatki na swych
obywateli, gdy mieszkają za granicą”196. Polityka ta jest szczególnie
skandaliczna, jeśli wziąć pod uwagę to, iż Amerykanie, którzy nie mieszkają
w Ameryce, nie otrzymują żadnych rzekomych „beneficjów” [wynikających
z posiadania] obywatelstwa amerykańskiego.
Po drugie, protekcjonizm może być katastrofalny dla małego państwa.
W dużym państwie, takim jak np. Stany Zjednoczone, ludzie mogą cieszyć
się dobrobytem pomimo wysokich ceł, o ile rząd nie ogranicza handlu
wewnętrznego, a większość dóbr można nabyć w obrębie granic. W małym
państwie jest inaczej, gospodarka wewnętrzna jest znacznie mniej zróżnico-
wana, a ludzie muszą handlować z państwami sąsiadującymi, aby prze-
trwać197. Tak więc, jak pisze filozof prawa Karol Lottieri (2002, s. 35-36):
Szwajcarskie kantony, Liechtenstein, San Marino, Andora
czy Monako nigdy nie myślały o uzyskaniu przewagi po-
przez odrzucenie handlu międzynarodowego. Owe małe
wspólnoty polityczne ‒ ci prawdziwi i jedyni spadkobiercy
wspaniałego europejskiego ducha ‒ zainteresowane są sze-
rzeniem zasad libertariańskich i wolnorynkowych. Pragną
one eksportować swe specjalności oraz kupować wszystkie
dobra, których nie mogą wyprodukować. W rzeczywistości
te niewielkie byty polityczne są w najlepszym położeniu, by
dać nam ważną lekcję: międzynarodowy podział pracy jest
użyteczny dla jednostek, rodzin, społeczności oraz
przedsiębiorstw198.
W końcu, jak zauważa Lottieri (2002, s. 34-35), obywatele małego pań-
stwa będą tolerować programy redystrybucyjne w znacznie mniejszym
stopniu niż mieszkańcy dużego państwa. W dużym państwie koszty progra-

193
Zob. Hoppe (2001, rozdział 5; 1998).
194
Cytowane w: Beattie (2004a, s. 181).
195
Zob. Carvajal (2006).
196
Carvajal (2006).
197
Zob. Hoppe (2001, rozdział 5, 1998).
198
Nie jest więc przypadkiem, że większość pozostałych „rajów podatkowych”, które
znalazły się pod ostrzałem OECD ‒ takich jak Monako czy Andora ‒ to również małe
państwa.

188
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

mów redystrybucyjnych mogą być rozłożone na miliony podatników.


Dlatego też konsekwencje gospodarcze nie są tak natychmiastowo zauważal-
ne, by wywołać bunt. Inaczej jest w małym państwie, efekt podniesienia
podatków dałby się odczuć momentalnie, wywołując bunt lub masową
emigrację199.
Odizolowanie Liechtensteinu od rewolucji francuskiej, a także jego mały
rozmiar uczyniły go krajem o jednym z największych ‒ jeśli nie największym
‒ zakresie wolności na Zachodzie. Niezakłócona siła Monarchii pozostawiła
politykę ograniczonego interwencjonizmu oraz niskich podatków w więk-
szośćci nietkniętą. Ponadto, chociaż państwo to uległo demokratyzacji, nie
zostało opanowane przez demagogów, ponieważ przodująca pozycja
Monarchii zniechęca ich od wkroczenia na scenę polityczną. I w końcu
istnieje małe prawdopodobieństwo, by wybrani politycy dążyli do jakiej-
kolwiek radykalnej polityki interwencjonistycznej, gdyż powstrzymuje ich
niewielki rozmiar Liechtensteinu.

Konkluzja
Liechtenstein jest ważny dla uczniów wolności. Przez całą jego historię
niskie preferencje czasowe jego władców oraz wysoki stopień świadomości
klasowej wśród jego mieszkańców łącznie przyczyniały się do mini-
malizowania rozrostu rządu. Położenie geograficzne i wysoce kompetentne
przywództwo uchroniły Księstwo od wstrząsów towarzyszących wzrostowi
demokracji. Teoria Hoppego o rządzie prywatnym pomaga wyjaśnić ciągły
sukces Księstwa, natomiast rozwój Liechtensteinu dostarcza obszernego
materiału dowodowego na prawdziwość jego teorii.
Trzeba jednak zaznaczyć, że Liechtenstein przyjął pewne zasady, wobec
których libertarianie mogą wyrazić sprzeciw. Obowiązuje tam, na przykład,
oficjalna religia (katolicyzm), a nauczanie religii jest obowiązkowe w szko-
łach publicznych200. Świątynie katolickie otrzymują fundusze z podatków.
Jednakże konstytucja gwarantuje wolność sumienia, więc mieszkańcy
Liechtensteinu mają swobodę wyboru własnej religii201. Narkotyki i prostytu-

199
Przyznaje to również Beattie (2004a, s. 275-76), podkreślając, że niewielki rozmiar
Liechtensteinu współdziała z oporem wyborców w ograniczaniu rozrostu rządu.
200
Nie możemy zgodzić się z Autorem. Cóż po doczesnym dostatku, jeżeli władza nie
wypełnia swojego najważniejszego powołania, czyli nie oddaje czci Bogu i nie tworzy
warunków do życia moralnego? Pierwszym zadaniem prawdziwej monarchii jest ochrona
Wiary i prowadzenie poddanych ku wiecznemu zbawieniu. Dobrobyt musi mieć Dekalog u
swoich fundamentów. Jeżeli władca zapomina o swoich podstawowych obowiązkach, może
zachować legitymizm pochodzenia, lecz traci legitymizm celu ‒ przypis Redakcji Portalu
Legitymistycznego.
201
Zob. Beattie (2004a, s. 265-270).

189
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

cja są nielegalne, lecz to się powoli zmienia, przynajmniej w odniesieniu do


narkotyków. Według Beattiego (2004a, s. 347), „filozofią Liechtensteinu jest
wspieranie każdego w jego osobistej odpowiedzialności za dbanie o własne
zdrowie, a nie karanie ludzi za zachowanie narażające je”. Tak więc
Liechtenstein stopniowo depenalizuje zażywanie narkotyków. Księstwo
działa w tej kwestii powoli, „by nie narażać interesów sąsiadów, nie wysyłać
złych sygnałów reszcie świata lub nie prowokować niekontrolowanej
ekspansji handlu i zażywania”202.
Wolność i powodzenie Liechtensteinu daje libertarianom także przykład
tego, jaka może być istniejąca dziś, najbardziej znośna forma państwa.
Niniejsza praca sugeruje, iż jeśli musi istnieć państwo w swym nowo-
czesnym, demokratycznym kształcie ‒ powrót do dawnego ustroju, w którym
państwo stanowi własność monarchy, wydaje się niemożliwy ‒ w takim razie
najbardziej znośną jego formą jest monarchia konstytucyjna, w której
monarcha zachowuje szeroki zakres władzy celem odstraszania demagogii.
Państwo powinno też być ograniczone do małych rozmiarów (zarówno pod
względem populacji, jak i terytorium), dając politykom nikłą zachętę do
rozszerzania go. W tej sytuacji, jak pokazuje nam Liechtenstein, monarchia
jest, mówiąc słowami Karola Maurrasa, „najmniejszym złem, szansą na coś
dobrego”203.
Sceptycy mogą wskazać na Szwajcarię jako stojący w sprzeczności
przykład wolnej i prosperującej demokracji. Szwajcaria nie jest jednak
kontrprzykładem, na jaki początkowo wygląda; demokracja w Szwajcarii
różni się od demokracji w pozostałych państwach zachodnich. Jak wskazują
Jonatan Steinberg (1996, rozdział 3) i Tomasz Fleiner (2002), Szwajcaria jest
znacznie mniej zcentralizowana niż jej sąsiedzi; rządy kantonalne i lokalne
cieszą się znaczną autonomią. Szwajcaria, podobnie jak Liechtenstein, nie
przyjęła masowej demokracji w stylu rewolucji francuskiej 204. Tak więc
źródłem szwajcarskiej wolności nie jest współczesna masowa demokracja,
lecz kombinacja zdecentralizowanej demokracji bezpośredniej oraz auten-
tycznego federalizmu205, jakiego próżno szukać w innych państwach
zachodnich. Fleiner (2002, s. 108-112) stwierdza, iż właściwie demokracja
nie mogłaby funkcjonować w Szwajcarii bez federalizmu (oraz vice versa).
Co najważniejsze, powinniśmy pamiętać dążenie księcia Hansa Adama II do
ustanowienia międzynarodowego przykładu poprzez włączenie [prawa do]
secesji do konstytucji. Powrót do rządów monarchicznych w dużych

202
Beattie (2004a, s. 347-348).
203
Cytowane w: Kuehnelt-Leddihn (1990, s. 329).
204
Zob. Steinberg (1996, s. 88).
205
Jaki praktykowany był w Ameryce zgodnie z Artykułami Konfederacji i Konstytucją do
roku 1861.

190
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

państwach jest prawdopodobnie niemożliwy, a tak czy owak, mając na


uwadze współczesne państwa narodowe, monarchia jest tylko mniejszym
złem niż demokracja. Naszym celem powinno być stworzenie, poprzez
secesję, „dziesiątek tysięcy osobnych krajów, regionów i kantonów, oraz
setek tysięcy niepodległych wolnych miast, takich jak współczesne
«osobliwości» w rodzaju Monako, Andory, San Marino, Liechtensteinu,
Hong Kongu czy Singapuru”206.

Bibliografia
Balmes, Jaime, 1850, Protestantism and Catholicity Compared in Their
Effects on the Civilization of Europe, Baltimore: John Murphy & Co.
Beattie, David, 2004a. Liechtenstein: A Modern History. New York: I.B.
Tauris.
‒‒‒, 2004b, „The House of Liechtenstein: A Study in Monarchy” The Royal
Stuart Papers LXV, Wiltshire, U.K.: Royal Stuart Society.
Carvajal, Doreen, 2006, „Taks Leads Americans Abroad to Renounce U.S.”
(18 grudnia), dostęp 10 lutego 2007.
Ferguson, Niall, 1999, The Pity of War: Explaining World War I, New York:
Basic Books.
Fleiner, Thomas, 2002, „Recent Developments of Swiss Federalism”, Publius
32 (2): 97–123.
Hoppe, Hans-Hermann, 2001, Democracy ‒ The God That Failed: The
Economics and Politics of Monarchy, Democracy, and Natural Order, New
Brunswick, N.J.: Transaction, [wydanie polskie: Demokracja ‒ bóg, który
zawiódł. Ekonomia i polityka demokracji, monarchii i ładu naturalnego,
tłum. Witold Falkowski, Juliusz Jabłecki, Jan Fijor, Fijorr Publishing,
Warszawa 2006].
‒‒‒, 1998, „The Economic and Political Rationale for European
Secessionism” [w:] Secession, State, and Liberty, David Gordon, ed. New
Brunswick, N.J.: Transaction. s. 191–223.
Jouvenel, Bertrand de, [1948] 1993, On Power: The Natural History of Its
Growth, Indianapolis: Liberty Fund.
‒‒‒, [1957] 1998, Sovereignty: An Inquiry Into the Political Good.
Indianapolis: Liberty Fund.
Kreptul, Andrei, 2003. „The Constitutional Right of Secession in Political
Theory and History” Journal of Libertarian Studies 17 (4): 39–100.
206
Hoppe (2001, s. 118).

191
XVII WOLNOŚD I DOBROBYT W LIECHTENSTEINIE: ANALIZA HOPPEAOSKA

Kuehnelt-Leddihn, Erik von, 1990, Leftism Revisited: From De Sade and


Marx to Hitler and Pol Pot. Washington, D.C.: Regnery Gateway.
‒‒‒, [1952] 1993, Liberty or Equality? The Challenge of Our Time. Front
Royal, Va.: Christendom Press.
‒‒‒, 2000, „Monarchy and War” Journal of Libertarian Studies 15 (1): 1–41.
[Tłumaczenie tego eseju znaleźć można na Portalu Legitymistycznym.]
‒‒‒, [1943] 2007, The Menace of the Herd, or Procrustes at Large. Auburn,
Ala.: Ludwig von Mises Institute.
„Liechtenstein prince wins powers” 2003 (16 marca), dostęp 10 lutego 2007.
Lottieri, Carlo, 200, „European Unification as the New Frontier of
Collectivism: The Case for Competitive Federalism and Polycentric Law”
Journal of Libertarian Studies 16 (1): 23–44.
Mencken, H.L, 1926, Notes on Democracy, New York: Knopf.
Nickerson, Hoffman, 1942, The Armed Horde, 1793–1939: A Study of the
Rise, Survival, and Decline of the Mass Army, New York: Putnam.
Raton, Pierre, 1970, Liechtenstein: History and Institutions of the
Principality, Vaduz, Liechtenstein: Liechtenstein-Verlag, 1970.
Rothbard, Murray N., [1982] 1998, The Ethics of Liberty, New York: New
York University Press. [Wydanie polskie: Etyka wolności, tłum.: Jakub
Woziński, Jan. Fijor, Fijorr Publishing, Warszawa 2010].
Spencer, Herbert, [1851] 1969, „The Right to Ignore the State” In Social
Statics. New York: August M. Kelley Publishers, s. 206–216.
Steinberg, Jonathan, 1996, Why Switzerland? 2. wyd. Cambridge: Cambridge
University Press

192
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE

XVIII
PRAWO PRYWATNE NA
SZMARAGDOWEJ WYSPIE
FINBAR FEEHAN-FITZGERALD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Paweł Kot

W historii pojawiło się wiele godnych uwagi zarzutów wobec anarchii,


a jednym z nich jest kwestia prywatnej produkcja bezpieczeństwa i spra-
wiedliwości. Nawet wielki Ludwig von Mises całkowicie odrzucił prywatne
tworzenie prawa. Istniały jednak niezliczone przykłady ‒ nie jest to więc
tylko koncept ograniczający się do teorii, ale występujący i sprawdzający się
w praktyce. Dla celów tego artykułu zajmiemy się tylko jednym przykładem:
prawem brehonów, czyli dawnym prawem irlandzkim.
Prawo brehonów było starodawnym irlandzkim systemem prawnym, który
przetrwał do początków XVII wieku. Ten lokalny system rozwinął się w peł-
ni przed wprowadzeniem Chrześcijaństwa oraz duńskimi i anglo-normańskmi
inwazjami na wyspę i trwał pomimo najazdów ‒ chociaż jego funkcjono-
wanie było trochę zakłócane przez każde z tych wydarzeń.
Chociaż dokładna data powstania tego systemu prawnego nie jest znana,
istniejące dowody wskazywałyby, że rozwinął się w epoce brązu (od 2300 do
900 p.n.e.). Są również dowody sugerujące, iż główny okres jego rozwoju ‒
a przynajmniej pojawienie się jego rudymentarnej formy ‒ to czas między
XVIII i XIII wiekiem p.n.e.
Prawa były bardziej kodeksem cywilnym niż karnym ‒ dotyczyły płacenia
rekompensaty za wyrządzone krzywdy i regulowały sprawy własności, dzie-
dziczenia oraz zawierania umów. Idea wymierzanej przez państwo kary za
przestępstwo była obca dawnym jurystom irlandzkim.

193
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE

Kodeks brehonów obejmował dużą część prawa cywilnego, wojskowego


i karnego. Regulował różne stany społeczne, od „króla” aż do niewolnika
oraz wyliczał ich prawa i przywileje. Dla kilku dziedzin gospodarki istniały
szczegółowe reguły obchodzenia się z własnością ‒ w budownictwie,
browarnictwie, młynach, szlakach wodnych, zaporach używanych do łapania
ryb i pasiekach ‒ dotyczące zajęcia mienia, dziesięciny, naruszenia własności
i przedstawiania dowodów. Stosunki między właścicielami i najemcami,
honoraria przedstawicieli wolnych zawodów ‒ lekarzy, sędziów, nauczycieli,
budowniczych i rzemieślników ‒ wzajemne obowiązki ojca i syna, relacje
między rodzicami i dziećmi w rodzinach adopcyjnych, a także między panem
i jego sługą były starannie uregulowane. W części znanej dzisiaj jako prawo
karne, szczegółowo rozróżniano różne przestępstwa ‒ morderstwo,
nieumyślne zabójstwo, rodzaje napaści, okaleczenie, typy kradzieży, różno-
rakie przypadki szkody wyrządzonej z winy umyślnej i przypadkowe urazy
odniesione w wyniku użycia cepów, młotów, maszyn i wszelkich broni.
Wysokość rekompensaty była szczegółowo określona dla prawie każdego
rodzaju szkody.
Prawo brehonów utrzymało się jako system prawny Irlandczyków aż do
inwazji Cromwella w XVII wieku. Przetrwanie tego systemu przez prawie
trzy tysiące lat stanowi świadectwo tego, do jakiego stopnia prawa były
honorowane przez ludzi im podległych. Były to prawa ich użytkowników.
Oznaczało to, iż źródłem ich władzy była opinia publiczna. Stanowiły wyraz
siły moralnej ludzi, których obowiązywały. Siła moralna była kodeksem
honorowym odzwierciedlonym w starodawnym prawie i pismach dydaktycz-
nych. Słowo dane przez jednostkę równało się udzieleniu gwarancji.
Jako prawa użytkowników nie mogły być zmienione bez powszechnej
zgody. Jakiekolwiek modyfikacje istniejących już przepisów czy wpro-
wadzenie nowych mogły dokonać się tylko na forum publicznym pośród
zgromadzonych ludzi. Chociaż pewne jednostki mogły prowadzić kampanię
na rzecz jakiegoś konkretnego rozwiązania prawnego, potrzeba było
większości głosów „wolnych” osób, aby wprowadzić zmiany. Prawo breho-
nów było rzeczywiście prawem ludzi, przyjmowanym przez ludzi i dla ludzi.
Zadanie egzekwowanie prawa spoczywało na tuathcie ‒ irlandzkiej formie
politycznej organizacji społeczeństwa ‒ w którego skład wchodzili wszyscy
„wolni ludzie” posiadający ziemię, wszyscy przedstawiciele wolnych zawo-
dów i wszyscy rzemieślnicy. Wszyscy członkowie tuathu zbierali się raz
w roku i decydowali o wszystkich wspólnych działaniach, ogłaszali wojnę
lub pokój w stosunku do innych tuathów i wybierali czy usuwali swoich
„królów”. Warto także wspomnieć, że nikt nie był przywiązany do jakiegoś
tuathu ‒ można było się odłączyć (często tak się działo) i przystąpić do kon-
kurencyjnego. Tuathy były dobrowolnymi związkami złożonymi z własności

194
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE

ziemskiej ich członków, mogącymi zagwarantować prawo i porządek wy-


korzystując złożony system poręczeń.
Ponieważ egzekwowanie prawa nie było zadaniem państwa czy króla
w irlandzkim tuathcie, każda strona procesowa musiała zatroszczyć się
o przedstawienie poręczeń, które zagwarantowałyby, że wyrok sądu breho-
nów będzie przestrzegany.
Oszacowanie własności człowieka ‒ jej charakteru i wartości ‒ było klu-
czowym aspektem systemu prawnego, ponieważ jeśli człowiek ten miał brać
udział w skomplikowanym systemie poręczeń, który był podstawowym
mechanizmem egzekwowania wszystkich praw, wówczas niezbędne było
wymierzenie jego ceny honorowej, kolejnego zasadniczego elementu irlandz-
kiego systemu prawnego.
Cena honorowa była płatnością należną wolnemu człowiekowi, jeśli jego
prawa honorowe zostały naruszone lub zakwestionowane w jakikolwiek
sposób przez inną jednostkę. Przywoływano ją przy pogwałceniu dowolnego
kontaktu, jakimkolwiek akcie przemocy wobec jednostki lub osób od niej
zależnych, naruszeniu jej praw własności czy nawet przy złośliwym, bez-
zasadnym użyciu „satyry”, które szkodziło reputacji. Cena honorowa miała
więc również zasadnicze znaczenie dla działania systemu poręczeń, za pomo-
cą którego egzekwowano wszystkie wyroki sądu brehonów.
Brehoni, czasem również niewłaściwie określani jako sędziowie, byli
właściwie mediatorami i doradcami prawnymi władcy. Pierwotnie w czasach
przed najazdem normańskim to Rí (król albo królowa) wydawał wyroki, gdy
było to konieczne ‒ po wyrecytowaniu stosowalnego prawa i otrzymaniu
porady od brehona. Dopiero od XII wieku na sędziów wyznaczano ekspertów
prawnych. Jednakże nawet wtedy ograniczało się to do terenów zdomino-
wanych przez Normanów. Irlandczycy twardo odmawiali rezygnacji ze
swoich starych zwyczajów. Prawo brehonów obalono dopiero w XVII w.
Z powodu częstego komplikowania przepisów i konieczności prowadzenia
długich rozważań nad ich treścią osoba z zewnątrz nie miała szans na
poznanie meandrów tego prawa. Chociaż obszar prawa był ograniczony,
brehoni musieli być nadzwyczaj ostrożni, gdyż jeśli uznano by ich winnymi
dostarczenia błędnej opinii prawnej, tracili honorarium i musieli pokryć
wynikłe szkody.
Trwałość tego prawa była zdumiewająca. Istniejąc w Irlandii już na długo
przed początkiem naszej ery, pozostał to ulubiony system zarówno Irland-
czyków, jak i Normanów aż do XVII wieku i końca panowania królowej
Elżbiety. Było tak pomimo faktu, że angielscy pisarze zawsze ostro potępiali
prawo brehonów, a parlament wydawał przeciw niemu wiele ustaw.
Parlament posunął się nawet do ogłoszenia używania go przez angielskich

195
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE

osadników za zdradę. Mimo takich zakazów, Anglicy żyjący poza obszarem


bezpośrednio kontrolowanym przez angielski rząd, i tak przyjmowali prawo
brehonów.
Przyczyną trwałości prawa brehonów byli sami ludzie. Cała dostępna ir-
landzka literatura pokazuje jak wielki szacunek mieszkańcy wyspy żywili
wobec sprawiedliwości i prawa, a jaką pogardę dla niesprawiedliwych decy-
zji. Jak napisał czołowy autorytet w dziedzinie prawa irlandzkiego: „Nie
istniały takie instytucje jak organy ustawodawcze, komornicy, policja czy
egzekwo-wanie prawa przez państwo. […] Nie było nawet śladu
wymierzania sprawiedliwości przez państwo”207. Jeszcze na początku XVII
wie-ku Sir John Davies prokurator generalny Jakuba I stwierdził: „Nie ma
pod słońcem ludzi, którzy bardziej by kochali równość wobec sprawiedli-
wości niż Irlandczycy”208.
Mimo iż system działał w sposób prywatny, można się jednak zastana-
wiać, czy był już libertariański, czy chociaż może tylko przychylny zasadom
kapitalistycznym. Odpowiedź na to pytanie jest z całą pewnością pozytywna.
Posiadanie własności w Irlandii miało zasadniczo absolutny charakter ‒
z wyjątkiem pewnych nieistotnych ograniczeń.
To, że prawa własności miały nadrzędne znaczenie, miało swoje odbicie
w fakcie, iż jednostki odróżniały się od siebie poprzez system klasowy oparty
na wielkości zgromadzonego majątku, i że jedynym sposobem awansu spo-
łecznego w tym systemie klasowym była akumulacja własności.
Chociaż irlandzkie społeczeństwo pod prawem brehonów było zdomino-
wane przez mężczyzn, kobiety miały większą wolność, niezależność i prawa
własności niż w innych ówczesnych europejskich społecznościach. Męż-
czyźni i kobiety utrzymywali odrębność własności w małżeństwie.
To dosyć oczywiste, że kobiety były całkowicie równe wobec mężczyzn
w sprawach własności. Kobieta mogła poślubić, kogokolwiek wybrała. Ani
mąż, ani żona nie mogli sprzedać, wymienić albo zawierać umów dotyczą-
cych własności współmałżonka. Każde z nich mogło się rozwieść. Przy
rozwodzie własność dzielono w takim samym stosunku, jaki istniał w mo-
mencie zawierania małżeństwa.
Biorąc pod uwagę te fakty, usprawiedliwione wydaje się pytanie: „Dla-
czego więc Irlandia nie doświadczyła rewolucji przemysłowej?”. Odpowiedź

207
Cyt. w najlepszym wprowadzeniu do starodawnych, anarchistycznych instytucji
irlandzkich, Joseph R. Peden, „Property Rights in Celtic Irish Law”, Journal of Libertarian
Studies, (Spring 1977), s. 83; zob. także s. 81-95. Podsumowanie, zob. Peden, „Stateless
Societies: Ancient Ireland”, The Libertarian Forum (April 1971), s. 3–4.
208
Michael Ragan, „The Brehon Law”, 1999.

196
XVIII PRAWO PRYWATNE NA SZMARAGDOWEJ WYSPIE

jest dosyć złożona i w dużym stopniu nieznana. Mimo że mamy bogatą


wiedzę na temat czynników wpływających na gospodarkę tuż przed oraz po
upadku systemu prawa brehonów, są poważne braki w badaniach i wiedzy na
temat czynników oddziałujących na gospodarkę przed tym okresem. Jak na
razie możemy tylko zadowolić się wyjaśnieniem, dlaczego irlandzka gospo-
darka upadała po XVI w.
Przyczyn jest oczywiście wiele i ich przedstawienie wykracza poza cel
tego artykułu, ale niektóre z głównych przyczyn można krótko odnotować
poniżej.
Po pierwsze, warto wspomnieć, że od czasu rebelii Jedwabnego Tomasza
w 1534 r. wyspa była narażona na prawie nieustanne działania wojenne. Od
1534 do 1919 roku było tam 15 rebelii. Te wojny miały często katastrofalne
skutki. Według niektórych szacunków sama tzw. irlandzka wojna konfe-
deracka z lat 1641-1653 zmniejszyła populację o 50 proc. To po tej wojnie
system prawa brehonów zaczął upadać. Zniszczono prawa własności, a włas-
ność rdzennych Irlandczyków skonfiskowano i przekazano brytyjskim
osadnikom lub ich lokalnych sympatykom.
Jakby tego było mało, w 1695 r. brytyjski rząd wprowadził zbiór
restrykcyjnych praw ‒ znanych jako prawa karne ‒ które uchylono dopiero
w latach 20. XIX wieku. Celem narzucenia tych przepisów było zmuszenie
irlandzkich katolików do przejścia na protestantyzm. Jednakże ich skutki nie
ograniczały się do religii i w rzeczywistości miały głębokie następstwa
gospodarcze.
Prawa te zabraniały katolikom (a) posiadania broni, (b) wykonywania
wolnych zawodów (z wyjątkiem lekarzy), (c) angażowania się w politykę, (d)
posiadania ziemi, (e) zdobywania wykształcenia (chyba że w duchu wiary
protestanckiej), czy (f) posiadania konia o wartości przekraczającej 5 funtów.
Były określane jako:
Mechanizm niezwykłej pomysłowości, zaprojektowany, aby
prześladować, zubażać i poniżać naród oraz niszczyć samą
ludzką naturę, będący najdoskonalszym przykładem chorej
inwencji człowieka209.
W świetle tych faktów nie może dziwić, iż gospodarka Irlandii nie była
w stanie rozwijać w takim tempie, jak reszta Europy w tamtym czasie. Na-
tomiast nadal zastanawia, dlaczego Irlandia nie cieszyła się fenomenalnym
wzrostem gospodarczym przed tymi wydarzeniami. Czy istniała tam jakaś
niedoskonałość przy wytyczaniu praw własności, która zapobiegła masowej
akumulacji kapitału? Ta kwestia oczekuje na dalsze badania.

209
Edmund Burke, cyt. w: John Savage, Fenian Heroes and Martyrs (1869).

197
XIX TYRANIA I MONOPOL BRONII

XIX
TYRANIA I MONOPOL BRONII
STEPHEN P. HALBROOK

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Aleksy Przybylski

Obojętność wobec niedawnych regulacji dotyczących kontroli posiadania


broni palnej, która dominuje w wielu kręgach libertariańskich ‒ praw, które
prawdopodobnie ostatecznie połączą łańcuchy, którymi skuty jest przeciętny
amerykański obywatel ‒ jest niebezpiecznie zaskakująca. Widocznie nikt nie
dostrzega zagrożenia.
Niewielu libertarian zdaje sobie sprawę z kajdan, które zostały nałożone
obecnym lub potencjalnym posiadaczom broni na podstawie uchwalanych
lawinowo regulacji, których kulminacją był Gun Control Act z 1968 r. Aby
zakupić broń, trzeba napisać specjalny wniosek, wysyłany do szefa lokalnej
policji, który decyduje, czy wnioskodawca może posiadać broń na podstawie
tego, czy jest „praworządnym obywatelem” (tzn. czy słucha każdego rozkazu
elity rządzącej). Posiadanie broni palnej jest zakazane dla skazanych prze-
stępców, zwolnionych w trybie dyscyplinarnym weteranów, nielegalnych
imigrantów i osób, które zrzekły się obywatelstwa, tj. wszystkich potencjal-
nych przeciwników establishmentu. Również użytkownicy „niebezpiecznych
narkotyków”, takich jak marihuana, oraz osoby będące poniżej 21. roku życia
nie mogą posiadać legalnie broni. Posiadanie broni automatycznej, broni
dużego kalibru lub innych rodzajów broni jest absolutnie zabronione dla
każdego z wyjątkiem rządu.
Nawet jeśli ktoś kwalifikuje się do posiadania broni, to jest on krępowany
przez wymóg pełnej rejestracji, z czego opinia publiczna nie zdaje sobie
sprawy. Poza bezpośrednią rejestracją świeżo zakupionej broni istnieje też
„ukryta rejestracja”, która dotyczy każdej broni ‒ mianowicie sprzedawcy

198
XIX TYRANIA I MONOPOL BRONII

muszą zapisywać imię i nazwisko, adres itd. wszystkich osób, które zakupiły
amunicję. Policja i federalni mają do nich dostęp. Poza tym producenci
i sprzedawcy detaliczni są obciążeni wysokimi opłatami licencyjnymi i inny-
mi barbarzyńskimi przepisami.
Niektóre lokalne i stanowe organy władzy poszły o krok dalej. W wielu
regionach posiadacze broni są nieustannie prześladowani przez policję. Pełna
rejestracja ‒ podobnie jak bardzo wysokie opłaty za zezwolenia ‒ zmusiły
wielu ludzi do oddania broni. Szczególnie opresyjnymi stanami pod tym
względem są New York, New Jersey i Illinois.
Sytuacja w Miami wygląda jak fragment książki Rok 1984. Aby zdobyć
pozwolenie na posiadanie broni, trzeba podać policji wiele informacji
osobowych. Chociaż w tym momencie nie zaszło to aż tak daleko jak w Ro-
dezji (obecnie Zimbabwe) ‒ gdzie 32 czarnych zostało niedawno skazanych
na śmierć za „przestępstwo” posiadania broni ‒ każdy, kto zostanie złapany
na posiadaniu „niebezpiecznej broni” bez pozwolenia policji, zostanie
pozbawiony wolności na okres co najmniej sześciu miesięcy lub otrzyma
karę grzywny, która wynosi 1000 USD. Aby wspomóc system represji,
władze (stanowe) wypłacają 100 USD nagrody każdemu, kto złoży donos na
swojego sąsiada, iż posiada on nielegalną broń. Inne miasta są na tej samej
drodze do wprowadzenia podobnych rozwiązań.
Ostatecznym celem władzy jest pozbawienie osób prywatnych (spoza
klasy rządzącej) dostępu do broni palnej. W połowie stycznia 1969 r. Illinois
Academy of Criminology wyraziła się przychylnie o tym celu, a setki innych
grup i osób otwarcie przyznały się do podobnych ambicji. Minimum, na które
się zgodzą, to całkowita kontrola wszystkich sztuk broni palnej ‒ tak jak jest
w ZSRS.
Ludzie wierzą w kłamstwo, że takie prawo zmniejszy liczbę przestępstw.
Nic nie może być dalsze od prawdy, ponieważ ogólnie posiadacze broni nie
popełniają przestępstw. W 1966 r. obywatele Kanady posiadali w porów-
naniu z Amerykanami dwukrotnie więcej sztuk broni palnej w przeliczeniu
na gospodarstwo domowe, a współczynnik morderstw popełnionych z uży-
ciem broni palnej był tam na poziomie jednej piątej tego z USA (American
Rifleman, sierpień 1968, s. 46). Na pewno jeśli jeden człowiek chce zabić
drugiego, to zakaz posiadania broni wcale go nie ochroni. W Japonii, gdzie
cywile są pozbawieni dostępu do broni, wskaźnik morderstw popełnianych
bez użycia broni palnej jest prawie dwukrotnie wyższy niż amerykański
wskaźnik (American Rifleman, listopad 1968, s. 17).
Jest wręcz przeciwnie. Posiadanie broni przez znaczną większość ludzi
powoduje spadek przestępstw. Przestępcy pomyślą wtedy dwa razy, zanim
zaczną zabijać lub okradać osoby, które mogą być uzbrojone. Jednakże nie

199
XIX TYRANIA I MONOPOL BRONII

wahają się, gdy wiedzą, że ich ofiary są bezbronne. Ponieważ przestępcy


będą mieli zawsze broń palną (żaden kryminalista nie zarejestruje swojej bro-
ni, a poza tym łatwo stworzyć improwizowaną broń palną), to ich potencjalne
ofiary muszą mieć możliwość samoobrony, aby zapobiegać przestępczości.
Każdego miesiąca American Rifleman, w kolumnie „The Armed Citizen”,
przytacza liczne przypadki, gdy broń palna zapobiegła przestępstwu.
Oficjalny powód istnienia kontroli posiadania broni jest więc kłamstwem.
W takim razie powstaje pytanie, co jest prawdziwym powodem tego, że elity
rządzące chcą uczynić ludzi bezbronnymi?
Jak już zauważono, broń jest niezbędna, aby spokojne jednostki mogły się
obronić przed przestępcami. Ale kto jest najokrutniejszym przestępcą w hi-
storii? To oczywiste ‒ państwo!
Rząd amerykański, mimo że ufa samemu sobie, mając największy arsenał
na świecie ‒ wliczając wszystko od napalmu i karabinów M-16 do czołgów
i bomb wodorowych ‒ nie ufa swoim niewolnikom, pozwalając im na
posiadanie rewolwerów. Dlaczego nie ufa? Ponieważ ludzie chcą być wolni.
Wielu czarnych i białych spoza klasy rządzącej chce decydować o własnym
losie i establishment musi paraliżować te ruchy. Powszechne posiadanie
broni wywołuje strach z tego samego powodu, z którego Hitler obawiałby się
uzbrojonych Żydów, a Stalin Ukraińców z pistoletami w kieszeniach. Rząd
doskonale zna powiedzenie Mao: „Siła polityczna wyrasta z lufy karabinu".
Rządzący zdają sobie sprawę z tego, że jedynym sposobem na zachowanie
ich kontroli nad ludźmi jest monopolizacja broni palnej. Pewne siły wiedzą,
że ludzie nie mogą korzystać z prawa do wolności, jeśli nie mają siły, aby jej
bronić. Hegemonia Wielkiego Brata polega częściowo na kontroli posiadania
broni.
Oprócz wyżej wspomnianych, jednym z najważniejszych kroków
podjętych przez amerykańskiego Lewiatana jest zakaz sprowadzania do USA
karabinów z demobilu. Amerykańscy producenci broni ‒ wliczając w to
Winchester-Western, Remington i Savege udzielili ogromnego poparcia tej
ustawie, aby zapobiec konkurencji ze strony twórców starej i taniej, ale
niezawodnej broni z zagranicy. Motyw rządu jest oczywisty. Tania broń
mogła zostać zakupiona przez każdego. Zakaz importu powoduje, że nie
wszystkich stać na środki samoobrony.
Rozumiejąc polityczną (albo raczej antypolityczną) użyteczność posiada-
nia broni, godnym ubolewania jest fakt, że policja może wiedzieć, kto jest
wlaścicielem danej broni palnej. O ile teraźniejsze tendencje nie zostaną
odwrócone, te pseudoprywatne egzemplarze broni palnej nie będą powodem
zmartwienia ‒ zostaną skonfiskowane, pozostawiając ludzi bez możliwości
ochrony.

200
XIX TYRANIA I MONOPOL BRONII

Jest parę metod, aby temu zapobiec. The National Rifle Association było
dość efektywnym lobbystą w Kongresie. Walczyli o zachowanie drugiej
poprawki (wolność do posiadania i noszenia broni), ale prawdopodobnie
takie działania jedynie opóźniają konfiskatę. Najlepszym sposobem wydaje
się to, co zrobili mieszkańcy Chicago jesienią ubiegłego roku: tylko jedna
trzecia z 1 200 000 sztuk broni została zarejestrowana zgodnie z rozporządze-
niem, które wymagało całkowitej rejestracji. Mniej niż jedna czwarta wszyst-
kich posiadaczy broni, których jest dwa miliony, uzyskała wymagane
pozwolenie (American Rifleman, grudzień 1968, s. 6). Tylko masowe
nieposłuszeństwo wobec Wielkiego Brata może zapobiec całkowitemu
rozbrojeniu.

201
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

XX
CZY MAMY PRAWO POSIADAĆ BROŃ?
MICHAEL HUEMER

Źródło: „Social Theory and Practice”, Vol. 29, No. 2, Za stroną domową
autora
Tłumaczenie: Mateusz Benedyk, Łukasz Buczek, Stanisław Kwiatkowski,
Dominik Modrzejewski, Marcin Pasikowski, Paweł Piskorz, Monika Sznajder

1. Wstęp
Zwolennicy ograniczenia dostępu do broni palnej często zakładają, że
prawo to ustalane jest w oparciu o wskaźniki przestępczości. To, że przepis
może naruszać czyjeś prawa, niezależnie, czy skutkuje zmniejszeniem
przestępczości, jest rzadko kiedy poruszane. Racje właścicieli broni palnej
także są pomijane. Znajomy, który uczy o tym zagadnieniu, powiedział mi
kiedyś, że z punktu widzenia prawa, w przeciwieństwie do rozważań
utylitarystycznych, nie da się zbyt wiele powiedzieć. Stwierdził, że jedyne
prawo, które jest tu brane pod uwagę, to „banalne prawo ‒ prawo do
posiadania broni”. Nicholas Dixon w podobny sposób uznał proponowany
przez siebie zakaz posiadania broni ręcznej za „minimalne ograniczenie”,
a chęć właścicieli broni palnej do dalszego jej posiadania za problem
„banalny” w porównaniu ze związanym z nią niebezpieczeństwem210.
Sądzę, że takie podejście jest błędne. Twierdzę, że jednostki mają prima
facie prawo do posiadania broni palnej. To prawo jest ważne i chroni istotne
interesy, zaś utylitarne rozważania nie obalają go. Dowodząc ostatniej tezy,
będę próbował pokazać, że szkody wynikające z prywatnego posiadania
broni palnej są prawdopodobnie mniejsze niż korzyści takiego stanu rzeczy.
Żeby zaś obalić prawo do posiadania broni, straty wywołane przez broń
musiałyby być wielokrotnie większe niż zyski.

210
Dixon 1993a, 283, 244.

202
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

2. Wstępne uwagi na temat praw

2.1. Założenia dotyczące natury praw


Rozpocznę od kilku uwag na temat pewnych zakładanych przeze mnie
ram moralności. Przyjmuję, że jednostki mają przynajmniej kilka praw, które
są logicznie wcześniejsze od praw ustanawianych przez państwo. Owe prawa
jednostek ograniczają zakres praw, jaki jest możliwy do uchwalenia. Zakła-
dam, że możemy odwoływać się do intuicji, by zidentyfikować niektóre takie
prawa. Za przykład niech posłuży prawo do bycia wolnym od fizycznej
przemocy: intuicyjnie, ceteris paribus, ludzie czynią źle, jeśli używają prze-
mocy względem drugiej osoby. Prawo to wprowadza moralne ograniczenie
w działalności prawodawczej państwa, które nie powinno wprowadzać prawa
stwierdzającego, że każdego tygodnia losowo wybrana osoba z każdego
okręgu jest chłostana.
Zakładam także, że mamy prawo robić to, co chcemy, dopóki nie ma
powodu, by nam tego zabronić. Tym samym na osobie, która odmawia nam
prawa do określonego działania, ciąży dialektyczny obowiązek podania
argumentów przeciwko istnieniu danego prawa. Z kolei osoba popierająca
istnienie danego prawa musi odpowiedzieć jedynie na przedstawione przez
drugą stronę argumenty211.
Jakie rodzaju rozumowanie trzeba przeprowadzić, by pokazać, że nie ist-
nieje prawo do określonego rodzaju działania?
Rozważmy trzy możliwości:
I W oczywisty sposób nie mamy żadnego prima facie prawa, by
wszczynać działania, które krzywdzą innych ludzi, traktują ich tylko jako
podrzędne byty czy wykorzystują kogoś bez jego zgody. Dlatego też nie
mogę rościć sobie prawa (w przeciwieństwie do sytuacji, kiedy moje rosz-
czenie jest przeważone innymi, konkurencyjnymi roszczeniami), aby móc bić
lub rabować innych ludzi.
II Być może nie mamy prima facie prawa, by działać w sposób, który ‒
nawet bez naszej intencji ‒ stwarza wysokie ryzyko dla innych, także wtedy,
jeśli to ryzyko nie realizuje się. Jeśli moim ulubionym sposobem spędzania
czasu jest strzelanie w dowolnym kierunku w zamieszkałym terenie, to ‒
nawet gdy nie chcę nikogo zranić ‒ moje prawo do rozrywki jest co najmniej
uchylone, a raczej całkowicie unieważnione, z powodu niebezpieczeństwa
stwarzanego dla innych osób.

211
Zob. Feinberg (1984, 9) o „założeniu na korzyść wolności”.

203
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

III Zapewne nie mamy także dorozumianego prawa do działania w spo-


sób, który przy rozsądnej ocenie wydaje się okazywać intencję uczynienia
komuś szkody lub narażenia go na nieakceptowane ryzyko. Na przykład nie
mam prawa biec w czyimś kierunku, wymachując mieczem, nawet jeśli nie
chcę nikogo skrzywdzić. Ta zasada wyjaśnia także, dlaczego karzemy ludzi
za same próby lub namowy do dokonania zbrodni.
Mogą także istnieć inne argumenty za zakazaniem pewnych działań.
Powyższa lista wydaje się jednak wyczerpywać powody istotne w przypadku
prawa do posiadania broni. W szczególności, zakładam, że następujący tok
rozumowania nie wystarcza, by obalić prima facie prawo do czynienia A:
istnieje umiarkowana statystyczna korelacja między A a dokonywaniem
innych, nagannych czynów212. Załóżmy, że ludzie, którzy przeczytali Mani-
fest komunistyczny, statystycznie częściej niż przeciętni obywatele próbują
dokonać siłowego obalenia rządu. (Może tak być, ponieważ ludzie biorący
się za lekturę Manifestu posiadają takie skłonności jeszcze przed jej rozpo-
częciem albo, dlatego że to czytanie tej książki budzi w ludziach takie
intencje). Nie sądzę, by taka korelacja dowodziła, że nie istnieje domniemane
prawo do czytania Manifestu komunistycznego ‒ choć zapewne sytuacja
byłaby inna, gdyby przeczytanie Manifestu wywoływało silną tendencję do
rozpoczynania rewolucyjnych zawieruch, lub gdyby pojawienie się tego
efektu nie zależało od dalszych wolnych wyborów czytelników.

2.2 Jakim rodzajem prawa jest prawo do posiadania broni?


Po pierwsze, odróżniam prawa fundamentalne i pochodne. Prawo jest
pochodne, jeśli choć część swojej wagi zawdzięcza innemu, niezależnemu
prawu. Prawo jest fundamentalne, jeśli jest chociaż częściowo niezależne od
innych praw. Zgodnie z tymi definicjami dane prawo może być jednocześnie
fundamentalne i pochodne. Prawa pochodne zwykle są środkiem obrony lub
egzekwowania praw fundamentalnych, choć nie jest to jedyna możliwość.
Twierdzę, że prawo do posiadania broni jest zarówno fundamentalne, jak
i pochodne, jednakże najważniejszy jest jego aspekt pochodny ‒ względem
prawa do samoobrony.
Po drugie, dokonuję rozróżnienia na prawa absolutne i prima facie. Prawo
absolutne jest nadrzędne, żadne rozważania nie mogą usprawiedliwić jego
naruszenia. Prawo prima facie musi być uwzględnione w rozważaniach
moralnych, jednak mogą istnieć wystarczająco ważne racje za tym, by je
pominąć213. Dla przykładu jeśli dopuszczalna byłaby kradzież z wystarcza-

212
Jakkolwiek może to stanowić podstawę do uchylenie prima facie prawa, zob. niżej §2.2.
213
Por. pojęcie „prima facie obowiązków” Rossa (1988, 19-20), ale zaznaczam, że ja
(w przeciwieństwie do wrażenia, jakie można odnieść z lektury Rossa) używam pojęcia

204
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

jąco istotnych powodów ‒ powiedzmy, aby uratować życie ‒ wtedy prawo


własności nie byłoby absolutne, ale co najwyżej prima facie. Wątpliwe jest,
czy prawa absolutne w ogóle istnieją. Niemniej nie przedstawiam nigdzie
absolutnych praw. Próbuję jedynie dowieść, że istnieje silne prima facie pra-
wo do posiadania broni palnej.
Ważne jest, by nie pomylić przypadku, w którym prima facie prawo jest
uchylone, z przypadkiem, gdy występują wyjątki od prawa, które ludzie
posiadają. Używając metafory, istnieje różnica pomiędzy usunięciem czegoś
z moralnej wagi a położeniem czegoś cięższego na drugiej szali tej wagi.
Zilustrujmy to przykładem: załóżmy, że zabójstwo agresora w samoobronie
jest moralnie dozwolone. Będzie to dozwolone na zasadzie wyjątku od prawa
do życia (agresor traci tymczasowo swoje prawo do niebycia zabitym przez
swoją ofiarę), a nie na mocy pominięcia prawa agresora do życia. Jest tak,
ponieważ zasadność zabójstwa w samoobronie nie zależy od tego, że ofiara
ma większe prawo do życia niż agresor214. Dla kontrastu załóżmy, że można
zabić niewinną osobę, by uratować życie 1000 innych. To byłby przypadek
pominięcia prawa do życia wspomnianej osoby, a nie wyjątek od jej prawa.
Tylko w drugim przypadku moglibyśmy powiedzieć, że prawo zabitej osoby
zostało naruszone.
Tym samym wskazane w części 2.1 powody do odmowy uznania czyjegoś
prima facie prawa do działania w określony sposób nie wyczerpują
możliwości zabronienia danego działania. Jeśli nie istnieją powody, by nie
uznać danego prawa, to ono prima facie istnieje, choć inne powody mogą
sprawić, że zostanie uchylone.

2.3 Porównywanie ważności praw


Im prawo ma większą wagę, tym poważniejsze jest jego naruszenie i tym
trudniej innym prawom doprowadzić do jego pominięcia. Zakładam, że ist-
nieją trzy zasady dotyczące porównywania ważności praw.
Po pierwsze: ceteris paribus, waga prawa fundamentalnego rośnie wraz
z wagą danego prawa dla życiowych planów jednostki. Nie znaczy to, że

prima facie prawa jako czegoś prawdziwego, choć o ograniczonej ważności, a nie jako
czegoś, co zwykle jest prawem.
214
Por. zastrzeżenia Thomsona (1986, 42-4) do teorii uchylania praw. Spośród punktów
widzenia na samoobronę, jakie analizuje Thomson, najbliższe mojego jest stanowisko
„faktualnej specyfikacji”. Ja jednak wolę mówić, że ktoś ma ceteris paribus prawo do życia
(przy pozostałych warunkach niezmienionych zabicie kogoś jest złym czynem). Zarzuty
Thomsona (38-9) co do konieczności specyfikacji wszystkich możliwych warunków są
zatem niewłaściwe, jako że klauzula ceteris paribus jest powszechna w rozważaniach
filozoficznych i innych, i nie oczekujemy przy jej stosowaniu wymieniania wszystkich
wyjątków.

205
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

każde działanie, które utrudnia jednostce osiągnięcie jej celów, narusza


prawo. Oznacza to tylko, że jeśli działanie narusza prawo, czyni to tym
bardziej, im mocniej godzi w cele ofiary.
Według niektórych teorii interesu własnego jednostki, jej cele mogą się
różnić od jej interesów215. W takim przypadku uważam, że waga prawa
powinna choć częściowo zależeć od celów posiadacza praw, nie tylko od
jego interesów216. Rozważmy przykład, by to uzasadnić: wyobraźmy sobie
prawo zakazujące wszelkich związków homoseksualnych. Zwolennicy tego
zakazu twierdzą, że jest to naruszenie nieistotnego prawa, jako że takie
zwiążki są moralnie złe, a tym samym homoseksualiści mylą się, sądząc, że
mają pozytywny interes w takich związkach217. Bez wdawania się w debatę
o wartości homoseksualizmu możemy powiedzieć, że intuicyjnie argumenty
zwolenników zakazu są błędne: taka legislacja byłaby zasadniczym narusze-
niem obywatelskich wolności homoseksualistów, bez względu na to czy
homoseksualizm jest zdrowy, czy jest wyrazem cnoty218. Najlepiej to wytłu-
maczyć hipotezą, iż prawa istnieją, by chronić autonomię jednostek, czyli
możliwość wypełniania planów na swoje życie, a nie po to, by chronić
interesy jednostek definiowane przez osobę trzecią.
Po drugie: w przypadku praw pochodnych, waga naruszenia takiego
prawa jest proporcjonalna do wagi prawa, od którego się wywodzi. Tym
samym, prawo pochodne, które służy ochronie prawa do życia jest ważniej-
sze, ceteris paribus, od prawa, które służy ochronie prawa własności.
Po trzecie: Waga naruszenia prawa pochodnego zależy także od tego, jak
bardzo wpływa na prawo, od którego zależy. Cenzura książek krytykujących
rząd byłaby poważniejszym naruszeniem wolności słowa niż cenzura porno-
grafii, ponieważ możliwość wydawania publikacji wyrażających krytykę da-
nej polityki jest ważniejsza dla ochrony określonych praw niż możliwość
publikacji pornografii.

215
Zob. dyskusję Partifa (1987, 4) o teorii wypełniania pragnień, teorii hedonizmu, teorii
obiektywnej listy. Według dwóch ostatnich teorii możliwe jest, że interes jednostki jest róż-
ny od jej celów.
216
Odmienne zdanie prezentują Hughes I Hunt (2000, 7): „Załóżmy, że siła podstawy
rozeznania prawa jest proporcjonalna do ważności ludzkiego interesu chronionego przez
nie”. Zauważmy jednak, że z ten argument działa także przy mojej koncepcji praw.
217
To wnioskowanie jest wątpliwe. Możliwe, że ktoś ma interes w czymś, co jest moralnie
złe. Załóżmy jednak, że nie jest tak w naszym przypadku i może ktoś ma akurat interes
w byciu cnotliwym.
218
Argument może być nieco zaciemniony z powody jego antyhomoseksualnych przesłanek.
Można jednak znaleźć przykłady par (zarówno homoseksualnych jak i heteroseksualnych),
których związek jest emocjonalnie bolesny dla partnerów. Sądzę jednak, że w takim
przypadku siłowa ingerencja w związek także byłaby poważnym naruszeniem praw.

206
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Poważne naruszenie prawa nie jest zatem tym samym co naruszenie


poważnego prawa. Można naruszyć ważne prawo w niewielkim stopniu, do-
konując mało ważnego naruszenia. Najgorszymi naruszeniami praw będą
więc poważne naruszenia ważnych praw.

3. Czy istnieje prima facie prawo do posiadania broni?


Przyjmując jako podstawę rozumowania wolność jednostki, istnieć będzie
co najmniej domniemane, pierwotne prawo do posiadanie broni, chyba że
istnieją powody ‒ opisane w §2.1 ‒ dla których prawa tego można odmówić.
Zastanówmy się teraz, czy faktycznie istnieją po temu podstawy.

I Zacznijmy od założenia, że nie wolno krzywdzić innych, traktować ich


jako podrzędnych bytów lub wykorzystywać bez ich zgody. Trudno jest
dostrzec, w jaki sposób samo posiadanie broni miałoby stanowić złamanie
powyższych zasad, nawet jeżeli założyć, że owo posiadanie ułatwi ich
złamanie. Zazwyczaj nie zabraniamy jednak działań, które tylko ułatwiają
popełnienie wykroczenia, jeżeli wykroczenie to wymaga podjęcia oddzielnej
decyzji.
II Rozważmy teraz zasadę mówiącą, że nie wolno robić rzeczy, które ‒
chociażby niecelowo ‒ generują niedopuszczalne ryzyko dla stron trzecich.
Z racji, że życie jest wypełnione ryzykiem, aby zasada ta była sensowna,
musi wykorzystywać jakąś koncepcję nadmiernego ryzyka. Jednak ryzyko
związane z posiadaniem i rekreacyjnym używaniu broni jest minimalne.
Podczas gdy około 77 milionów Amerykanów posiada broń 219, stopa
wypadków śmiertelnych przy użyciu broni spadła drastycznie w ciągu ostat-
niego stulecia i wynosi obecnie około 0,3 na 100 tys. mieszkańców. Dla
porównania, przeciętny obywatel ma 19 razy większą szansę umrzeć ze
względu na upadek i 50 razy większą szansę zginąć w wypadku samo-
chodowym niż z powody przypadkowego użycia broni220.
III Niektórzy mogą przypuszczać, że statystyki wypadków z bronią nie są
istotne: prawdziwe zagrożenie generowane przez posiadanie broni to ryzyko,
że posiadacz broni lub ktoś inny „straci nad sobą kontrolę” w czasie kłótni
i zdecyduje się strzelić do przeciwnika. Nicholas Dixon argumentuje: „W
1990 roku 34,5% wszystkich morderstw wynikało ze sporów domowych lub

219
Badania wskazują, że około połowa mężczyzn i jedna czwarta kobiet posiada broń.
(Henderson 2000, 231; Lott 2000, 37, 41).
220
National Safety Council (1999, 8-9, 44-5). Pomija się tu fakt, że większość z tych wypad-
ków przydarzyłaby się przypuszczalnie samemu właścicielowi broni; jeżeli policzyć zaś
tylko przypadkowe zgony innych, stosunek ten przypuszczalnie okazałby się niższy.

207
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

innego typu sporów. Ponieważ wszyscy możemy czasem wdać się w burz-
liwą kłótnię, to w pewnych okolicznościach wszystkim nam grozi utrata
kontroli i zabicie przeciwnika”221. Odpowiadając, powinniśmy zacząć od
tego, że argument Dixona jest błędny. Załóżmy, że 34,5% ludzi, którzy
potrafią przebiec milę w czasie mniejszym niż cztery minuty, ma czarne wło-
sy, i że ja też mam czarne włosy. Nie wynika z tego, że ja też potrafię prze-
biec milę w czasie poniżej czterech minut. Wydaje się prawdopodobne, że
jedynie specyficzny typ człowieka reaguje w czasie sporu zabiciem prze-
ciwnika. Po drugie, tezy Dixona i McMahana są sprzeczne z dowodami
empirycznymi. W 1988 roku w 75 największych hrabstwach w USA przeszło
89% dorosłych morderców było wcześniej notowanych jako przestępcy222.
Potwierdza to zdroworozsądkowy pogląd, że istnieje małe prawdopodobień-
stwo, by zwyczajni ludzie posunęli się do morderstwa, nawet jeśli udostępnić
im do tego środki. A więc samo posiadanie broni nie generuje zwiększonego
ryzyka dla stron trzecich.
IV Rozważmy koncepcję, że jednostki nie mają prawa angażować się
w działalność, która świadczy o intencji zrobienia komuś krzywdy lub inten-
cji wygenerowania niedopuszczalnej wielkości ryzyka dla stron trzecich.
Zasada ta nie miałaby tu zastosowania, ponieważ, jak zgadzają się wszystkie
strony sporu, jedynie niewielki ułamek z 77 milionów posiadaczy broni
w USA planuje popełnić przestępstwo przy użyciu broni.
V Może być wysunięty argument, że całkowity społeczny koszt prywat-
nego posiadania broni jest na tyle znaczny, a państwo nie jest w stanie z góry
zidentyfikować tych posiadaczy broni, którzy użyją jej wbrew prawu, że
jedyną możliwością, jaka istnieje, by zredukować ten koszt, jest zakazanie
również uczciwym obywatelom posiadania broni. Jednak nie jest to argument
przeciwko istnieniu prima facie prawa do posiadania broni. Jest to jedynie
argument za uchyleniem takiego prawa. Zasadniczo, fakt, że ograniczenie
pewnej aktywności może mieć korzystne skutki, nie dowodzi tego, iż należy
przestać cenić wolność do angażowania się w nią ‒ stanowi jedynie argument
za tezą, że istnieją różne argumenty na rzecz zakazania angażowania się
w nią. (Dla przykładu załóżmy, że odebranie mi samochodu i oddanie go
Tobie zwiększy całkowity dobrobyt w społeczeństwie. Nie wynika z tego, że
nie mam żadnego roszczenia do mojego samochodu!).
Trudno jest zaprzeczyć istnieniu przynajmniej domniemanego, pierwotne-
go prawa do posiadania broni. Nie mówi nam to jednak nic o sile takiego

221
Dixon 1993, 266. Podobnie, Jeff McMahan (nieopublikowany komentarz do tego tekstu,
7 Stycznia, 2002) pisze, że „większość [morderstw]” zdarza się wtedy, kiedy zwykła osoba
zostaje wypchnięta poza emocjonalny próg wytrzymałości przez nietypowy splot oko-
liczności.
222
Lott 1998, 8; U.S. Department of Justice 1993; 1994.

208
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

prawa, ani o przesłankach do jego uchylenia. Większość przeciwników prawa


do posiadania broni nie twierdzi, że nie istnieje domniemane prawo do
posiadania broni, ale że jest to co najwyżej drobne prawo wtórne, zaś szkody,
jakie wywołuje prywatne posiadanie broni, są znacznie większe od korzyści.

4. Czy prawo do posiadania broni jest istotne?


Ograniczę się do rozważań dotyczących ograniczeń prawa do posiadania
broni w kontekście całkowitego zakazu prywatnego jej posiadania223. Taki
zakaz oznaczałby złamanie prima facie prawa do posiadania broni. Twierdzę,
że złamanie tego prawa byłoby istotne, zarówno ze względu na rolę odgrywa-
ną przez broń w życiu entuzjastów broni palnej, jak i na relacje między
prawem do posiadania broni oraz prawem do samoobrony.

4.1 Rekreacyjna wartość broni palnej


Rekreacyjna wartość broni palnej bierze się z różnego rodzaju rozrywek
strzeleckich, zawodów oraz możliwości polowania. Uczestnicy debat o pra-
wie do posiadania broni prawie nigdy nie przykładają wagi do wartości
rekreacyjnej224 ‒ być może wynika to z faktu, że wartość ta wydaje się
nieznaczna w porównaniu ze śmiercią, tak spowodowaną, jak i powstrzy-
maną dzięki posiadaniu broni. Nacisk na prawo jednostek do angażowania się

223 Feinberg (1984, 193-8) omawia różne sposoby licencjonowania jako alternatywy dla
całkowitego zakazu lub całkowitego zezwolenia podejmowania ryzykownej działalności,
takiej jak posiadanie broni. Ograniczenia w objętości tego tekstu nie pozwalają na omó-
wienie tego i innych umiarkowanych propozycji. Aby uniknąć zarzutu (por. Herz 1995, 89-
126), że popełniam sofizmat rozszerzenia i atakuję propozycję, której w rzeczywistości nikt
nie wysuwa, zwracam uwagę na fakt, że niektórzy zwolennicy zakazu posiadania broni w
sposób otwarty proponują całkowity zakaz, lub podobne rozwiązania, takie jak zakaz
posiadania broni krótkiej (ang. handgun ban, forma uchylonego już przez Sąd Najwyższy
USA stanowego zakazu posiadania broni, por. http://www.barczentewicz.com/tag/prawo-do-
posiadania-broni/ ‒ przyp. tłum.) (Wolfgang 1995, 188; Dixon 1993a, 1993b; Prothrow-Stith
oraz Weissman 1991, 198). Sondaże wskazują, że istnieje ok. 20% poparcie dla całkowitego
zakazu posiadania broni (Henderson 2000, 246). Co więcej, omówienie tego typu argu-
mentacji pozwoli nam wypracować teoretyczną podbudowę dla oceny mniej skrajnych
propozycji ograniczenia prawa do posiadania broni.
224 Por. debata Dixon-Kopel exchange (Dixon 1993a, 1993b; Kopel 1993), w której Dixon
szybko odrzuca tę wartość jako „trywialną” i żadna ze stron nie odwołuje się do niej więcej.
(Zaznaczam od razu, że, poza tym, argumentacja Kopela jest bardzo gruntowna).
Pojawiają sie dodatkowe kwestie etyczne dotyczące polowania, których nie możemy tu
rozważać. Być może warto zwrócić tylko uwagę, że etyczne wątpliwości, które można
wysunąć w temacie polowania byłyby słabsze niż te, które dałoby się podobnie wysunąć
wobec innych sposobów, w jakie ludzie zdobywają mięso (takich jak hodowla prze-
mysłowa),

209
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

w wybraną rozrywkę może się w tym kontekście wydawać niewłaściwy. Nie


jest to jednak prawda. Rozważmy dwie postaci tego zarzutu.
I Można przypuszczać, że życie jest leksykalnie wyższe od rozrywki
(ogólnie rzecz biorąc posiada nieskończenie wyższą wartość niż rozrywka),
a więc żadna ilość wartości rozrywkowej nie może zbilansować nawet jednej
przedwczesnej śmierci225. Takie stanowisko nie może jednak oznaczać, że
pewien poziom ryzyka utraty życia nie może zostać nigdy zaakceptowany,
ponieważ nie jest możliwe całkowite wyeliminowanie wszelkiego rodzaju
zagrożeń. Zamiast tego założę, że zwolennicy tezy o nieskończenie wielkiej
wartości życia są w rzeczywistości zwolennikami maksymalizacji oczekiwa-
nej długości życia226.
Tak interpretowane stanowisko wydaje się nieprzekonywające, ponieważ
rekreacja stanowi w dużym stopniu o przyjemności czerpanej z życia, która
to przyjemność stanowi o (co najmniej) dużej części wartości samego życia.
Rozważmy zakres czynności, których głównym celem jest rekreacja, lub ‒
ujmując problem szerzej ‒ zwiększanie przyjemności: stosunek seksualny
nienastawiony na reprodukcję, czytanie beletrystyki, oglądanie telewizji i fil-
mów, rozmowa z przyjaciółmi, słuchanie muzyki, jedzenie deseru, spożywa-
nie posiłków poza domem, branie udziału w grach i zabawach itd. Czy
byłoby racjonalne, by odmawiać sobie tych rzeczy, jeżeli miałoby to zwięk-
szyć oczekiwaną długość życia o, powiedzmy, pięć minut? Z drugiej strony,
załóżmy, że przejażdżka do parku minimalnie obniża oczekiwaną długość
życia (ze względu na ryzyko wypadków drogowych, napotkania przestęp-
ców, kontaktu z bakteriami itd.). Czy byłoby irracjonalne odbyć taką prze-
jażdżkę niezależnie od wielkości czerpanej z niej przyjemności?
II Bardziej przekonywająca wydaje się interpretacja tego stanowiska,
która mówi, że wartość ludzkich istnień uratowanych przez zakaz posiadania
broni jest zwyczajnie dużo większa niż rekreacyjna wartość prawa do
posiadania broni. Nie jest oczywiste, że jest to prawda, nawet przy założeniu,
że zakaz posiadania broni w znacznym stopniu zredukowałby ilość śmiertel-
nych wypadków związanych z bronią. Wielu posiadaczy broni wydaje się
czerpać olbrzymią satysfakcję z rekreacyjnego wykorzystania broni palnej

225 Bycie leksykalnie wyższym wobec x oznacza bycie nad x w leksykalnym upo-
rządkowaniu dóbr. Bakal (1966, 340) omawia prawo do posiadania broni z tej pozycji.
Koncepcja ta jest zazwyczaj wiązana z przywódcami religijnymi. Na przykład Rabin Moshe
Tendler (cytowany w Keyserlingk 1982, 21) wprost mówi o „nieskończonej” wartości każdej
części życia.
226 Zakładam, że zwolennicy tezy o wyższości danego życia nad dowolną ilość rekreacji
zgodziliby się że wydłużenie życia jest tak samo wyższe od dowolnej ilości rekreacji. Jeżeli
byłoby inaczej, leksykalna wyższość byłaby nieistotna dla dyskusji o prawie do posiadania
broni ‒ przemoc z wykorzystanie broni nie tyle powstrzymuje podmiot od przeżycia jak-
kolwiek długie życia, a jedynie skraca istniejące już życie.

210
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

i nie jest przesadą stwierdzenie, że dla wielu rekreacyjne strzelanie z broni


palnej to sposób życia227. Co więcej, istnieje bardzo znaczna liczba posia-
daczy broni. W dużym przybliżeniu, liczba posiadaczy broni przewyższa
ilość wypadków śmiertelnych przeszło dwa tysiące razy228. Nawet jeżeli
założymy optymistycznie, że znaczna liczba ludzi korzystających z rekrea-
cyjnego posiadania broni może i zechciałaby skorzystać z innych form
rozrywki, musimy przyjąć, że bilans użyteczności straconej i zyskanej w wy-
niku zakazu posiadania broni jest zdecydowanie przeszacowany przez tych,
którzy nie uwzględniają rekreacyjnego wykorzystania broni. Z oczywistych
przyczyn nie jest łatwo zmierzyć użyteczności wynikającej z rekreacyjnego
wykorzystania broni, nie jest też łatwo porównać ją z wartością istnień
utraconych ze względu na akty przemocy przy użyciu broni palnej. Jednak
nie jest to powód, by całkowicie ignorować użyteczność rekreacyjną, jak
często czynią to strony w debacie o prawie do posiadania broni.
W obecnych rozważaniach staramy się jednak unikać utylitaryzmu. Argu-
mentujemy tu, że domniemane, pierwotne prawo do posiadania broni jest
istotne z punktu widzenia entuzjastów broni palnej ze względu na istotną
rolę, jakie odgrywa w ich stylu życia. Zakaz posiadania broni oznaczałby
znaczną ingerencję w ich plany na życie. Zgodnie z kryteriami omówionymi
w §2.3, wystarczy to, by wykazać, że taki zakaz okazałby się poważnym
złamaniem prawa.

4.2 Prawo do samoobrony


Główny argument strony zwolenników prawa do posiadania broni można
streścić następująco:
1. Prawo do samoobrony jest ważne.
2. Zakaz posiadania broni byłby znaczącym złamaniem prawa do
samoobrony.
3. Z powyższych przesłanek wynika, że zakaz posiadania broni byłby
poważnym złamaniem prawa.

227 Trudno znaleźć naukowe potwierdzenie tego stwierdzenia, jednak anegdotyczne opisy
istotności posiadania broni przez jej entuzjastów są łatwe do znalezienia (np., Kohn 2001).
Nawet zwolennicy zakazu posiadania broni wskazują na amerykańską „kulturę posiadania
broni” i „zamiłowanie do broni” (np., Bellesiles 2000, 3-9).
228 Roczna ilość śmiertelnych zgonów spowodowanych bronią palną w USA, wliczając
samobójstwa, jest bliska 35 000 (Henderson 2000, 225). Ok. 77 milionów Amerykanów
posiada broń (Henderson 2000, 231; Lott 2000, 37, 41), choć zapewne większość to nie
miłośnicy broni per se. Daje nam to jeden wypadek śmiertelny na 2200 posiadaczy broni.
46% posiadaczy broni zapytanych o główny powód posiadania broni wymienia polowanie i
rekreację. (Henderson 2000, 234).

211
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Siła tego wniosku zależy od siły jego założeń ‒ im ważniejsze jest prawo
do samoobrony, i im bardziej zakaz posiadania broni można interpretować
jako złamanie tego prawa, tym poważniejszym złamaniem praw jest zakaz
posiadania broni.
Rozpocznę od wykazania, że prawo do samoobrony jest istotnie bardzo
ważne. Rozważmy następujący scenariusz:
Przykład 1 Morderca włamuje się do domu, w którym przebywają dwie
osoby ‒ ofiara oraz współsprawca. (Nie jest konieczne, by
współsprawca uprzednio kontaktował się z mordercą). Kie-
dy morderca wkracza do sypialni, w której znajduje się
ofiara, współsprawca wkracza przez inne wejście, aby, z ja-
kichś przyczyn, przytrzymać ofiarę, kiedy morderca zaszty-
letuje go na śmierć.

W tym scenariuszu, morderca dokonuje przypuszczalnie możliwie


najpoważniejszego złamania prawa. Jak ocenić czyn współsprawcy, który
przytrzymał ofiarę? Większość zgodziłaby się, że zbrodnia ta, jeżeli nawet
niejednoznaczna z morderstwem, to jest mu bardzo bliska, nawet pomimo
faktu, że współsprawca nie zabija, ani bezpośrednio nie krzywdzi ofiary.
Jeżeli popatrzeć tylko na czynność przytrzymania kogoś na kilka chwil,
działanie współsprawcy wydaje się jedynie pomniejszym złamaniem prawa.
To, co powoduje, że jest to jednak tak skrajne złamanie prawa, to fakt, że
powstrzymano ofiarę przed ucieczką lub obroną ‒ czyli ograniczono jej
prawo do samoobrony. (Celowe oraz siłowe powstrzymanie osoby przed
skorzystaniem z danego prawa stanowi jego złamanie). Możemy też powie-
dzieć, że wina współsprawcy wynika z pomocy w dokonaniu morderstwa ‒
nie jest to moim zdaniem alternatywne wyjaśnienie nieprawości tego czynu,
a jedynie rozwinięcie poprzedniego. Prawo do samoobrony stanowi prawo
pochodne, mające na celu ochronę m.in. prawa do życia; złamanie prawa do
samoobrony będzie często powodowało lub umożliwiało złamanie prawa do
życia.
Pojęcia „zabić” i „pozwolić umrzeć” są powszechnie rozróżniane. Na tym
przykładzie widzimy trzecią kategorię możliwych działań: „uniemożliwienie
obrony przed śmiercią”. To co innego niż zabijanie, ale jednocześnie nie jest
to po prostu pozwolenie na śmierć, ponieważ wymaga podjęcia pewnych
konkretnych działań. Przykład sugeruje, że uniemożliwienie obrony przed
śmiercią jest niemal tak samo złe, jak zabijanie. Tak czy inaczej, fakt, iż
poważne naruszenie prawa do samoobrony jest moralnie porównywalne do
morderstwa, dowodzi, że prawo do samoobrony musi być bardzo istotnym
prawem.

212
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Intuicja dotycząca ekstremalnego zła czynu współsprawcy jest wzmacnia-


na przez kryteria wagi naruszania prawa określone w §2.3. Po pierwsze,
prawo do życia jednych osób ma pierwszeństwo przed prawem innych osób
do wprowadzania w życie swoich planów. Po drugie, prawo do samoobrony
jest bardzo ważne z punktu widzenia ochrony prawa do życia poszczegól-
nych jednostek. Po trzecie, przytrzymywanie osoby, którą ktoś dźga nożem,
jest równoważne naruszeniu prawa do samoobrony.
Przejdźmy teraz do założenia nr 2, mówiącego, że zakazanie posiadania
broni powinno być traktowane jako naruszenie prawa do samoobrony. Roz-
ważmy przykład nr 2:
Przykład 2 Sytuacja jest podobna jak w przykładzie nr 1, z tą różnicą, że
ofiara ma przy łóżku pistolet, którego użyłaby ‒ o ile miałaby
taką możliwość ‒ do obrony przed zabójcą. W momencie,
w którym zabójca wchodzi do sypialni, ofiara sięga po broń.
Współsprawca chwyta jednak szybko broń i zaczyna uciekać,
co umożliwia zabójcy zadźganie ofiary.
Działanie współsprawcy w tym wypadku wydaje się moralnie porówny-
walne do jego zachowania w przykładzie nr 1. Ponownie z premedytacją
uniemożliwił on ofierze samoobronę, stając się w konsekwencji współ-
winnym morderstwa. Argumenty opierające się na kryteriach dotyczących
wagi naruszenia praw są takie same.
Analogia między działaniami współsprawcy w tym wypadku i ogólnym
zabronieniem posiadania broni palnej powinna być jasna. Zakaz posiadania
broni palnej wymagałby konfiskaty broni, którą wielu ludzi trzyma dla celów
samoobrony229, co spowodowałoby, że część tych osób zostałaby zamordo-
wana, obrabowana, zgwałcona lub poważnie okaleczona. Jeśli działania
współsprawcy w przykładzie nr 2 uznamy za poważne naruszenie prawa do
samoobrony, to zakaz posiadania broni wydaje się niemal dokładnie tak samo
poważnym naruszeniem prawa do samoobrony.
Rozważmy teraz argumenty przeciw tej analogii. Po pierwsze, niektórzy
mogą powiedzieć, że w przypadku zakazu posiadania broni, rząd miałby
poważne powody do konfiskaty broni ‒ chodziłoby tu o ochronę życia
obywateli, co (jak zakładamy) nie jest prawdą w przypadku współsprawcy
z drugiego przykładu. Ten argument, jak myślę, sprowadzałby się do twier-
dzenia, że prawo do samoobrony uczciwych właścicieli broni jest podrzędne

229
Inna możliwością jest zakaz sprzedaży nowej broni (w nadziei że liczba broni skurczy się
wraz z upływem czasu). Moim zdaniem takie rozwiązanie byłoby także naruszeniem praw
i miałoby niewielki efekt na liczbę broni w posiadaniu przestępców. Celem zachowania
zwięzłości wywodu rozważam tylko opcję konfiskaty.

213
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

wobec potrzeby państwa do ochrony społeczeństwa przed kryminalistami.


Moje argumenty w tej kwestii przedstawiam poniżej, w piątym paragrafie.
Po drugie, niektórzy mogą twierdzić, że przykład nr 2 różni się od zakazu
posiadania broni tym, iż morderstwo „wisi już w powietrzu” w momencie,
w którym współsprawca zabiera broń. Ale to wydaje się nieistotne z moralne-
go punktu widzenia. Wyobraźmy bowiem sobie sytuację, kiedy współ-
sprawca, wiedząc, że ktoś przyjdzie zabić ofiarę jutro (podczas gdy sama
ofiara o tym nie wie), decyduje się zabrać broń ofiary już dziś, co ponownie
skutkuje śmiercią. Taki przypadek nie spowodowałby, że działania współ-
sprawcy stałyby się łatwiejsze do obrony z moralnego punktu widzenia niż
w przykładzie nr 2.
Trzecią różnicę można wysnuć z faktu, że współsprawca z drugiego przy-
kładu ‒ jak zakładamy ‒ wie, że ofiara zostanie zabita lub poważnie
okaleczona, podczas gdy państwo nie wie, że skutkiem jego polityki zakazu-
jącej posiadania broni będą morderstwa i rany zadane uprzednim właści-
cielom broni. Ten argument jednakże jest z pewnością nieprawdziwy.
Chociaż państwo może utrzymywać, że liczba istnień ludzkich ocalonych
przez zakaz posiadania broni przewyższyłaby liczbę tych utraconych, nie do
obrony jest twierdzenie, że żadne życie nie zostanie w wyniku zakazu utraco-
ne. Chyba, że ktoś trzyma się nieprawdopodobnego założenia, że broń nigdy
nie jest używana w samoobronie. Niektórzy mogą natomiast twierdzić, że
argument o większej liczbie uratowanych niż utraconych żyć jest wystar-
czającym uzasadnieniem zakazu broni. W tym wypadku wracamy jednak do
pierwszego z trzech wymienionych wyżej argumentów.
Po czwarte, można zaobserwować, że w przykładzie nr 2 jest określona,
możliwa do zidentyfikowania ofiara: współsprawca wie, kto zginie w wyniku
dokonanej przez niego konfiskaty broni. W przeciwieństwie do tego, rząd
zakazujący posiadania broni nie jest w stanie zidentyfikować żadnych
konkret-nych jednostek, które zostaną zabite w wyniku wprowadzenia zaka-
zu, nawet mimo tego, że może przewidzieć, iż jacyś ludzie zginą. Ale to
znów wydaje się nieistotne z moralnego punktu widzenia. Rozważmy bo-
wiem przykład nr 3:
Przykład 3 Współsprawca zostawia pięcioosobową rodzinę związaną
w głuszy, gdzie zgodnie z jego wiedzą pojawiają się wilki.
Może z dużą dozą pewności założyć, że wataha wilków
znajdzie się w pobliżu i zje jednego albo dwóch członków
rodziny (po czym wilki odejdą najedzone), ale nie wie,
którzy konkretnie zostaną zjedzeni. Zostawia członków
rodziny na godzinę, podczas której matka zostaje pożarta
przez wilki.

214
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

W tym wypadku fakt, że współsprawca nie wiedział, kto konkretnie zginie


w wyniku jego działań, nie ogranicza stopnia jego winy. Analogicznie, nie
jest jasne, jak niezdolność państwa do przewidzenia, które osoby zostaną
ofiarami jego polityki zabraniającej posiadania broni, miałaby ograniczać
jego odpowiedzialność za kalectwo bądź poniesioną przez nich śmierć
Po piąte, można twierdzić, że ofiary zakazu posiadania broni zostałyby
z dostatecznie dużym wyprzedzeniem ostrzeżone o nadchodzącym wprowa-
dzeniu zakazu, co umożliwiłoby im zabezpieczenie się w inny sposób, czego
nie może zrobić ofiara z przykładu nr 2. Niestety, statystyki uzyskane na
podstawie badania National Crime Victimization Survey pokazują, że takie
alternatywne metody samoobrony są relatywnie mało skuteczne ‒ w przypad-
ku osób, które bronią się przy pomocy broni, jest niższe prawdopodobień-
stwo okaleczenia i dużo niższe prawdopodobieństwo, że przestępstwo prze-
ciw nim zostanie uwieńczone sukcesem, niż w przypadku osób stosujących
inne środki bezpieczeństwa230. W konsekwencji, choć argument, który
obecnie rozważamy, wydaje się ograniczać winę państwa, nie usuwa jej
zupełnie. Sytuacja jest w tym wypadku analogiczna do takiej, w której współ-
sprawca zamiast zabrać ofierze wszystkie narzędzia do obrony przed zabójcą,
zabiera jej najbardziej efektywny środek samoobrony, co znów skutkuje
śmiercią ofiary. W tym wypadku działania współsprawcy są mniej złe niż
w drugim przykładzie, ale wciąż pozostają złe.
Widać więc wyraźnie, że zakaz posiadania broni jest bardzo poważnym
naruszeniem prawa. Powyższe przykłady początkowo wydają się sugerować,
że można go uznać za równoważny z popełnieniem (wielokrotnych)
morderstw, rabunków, gwałtów i napadów ‒ ale w świetle poprzedniego
akapitu można przyjąć, iż jest to mimo wszystko nieco mniej nieetyczne. Nie
chodzi tu jednak o to, aby wykazać, że stopień winy potencjalnych pomysło-
dawców wprowadzenia zakazu posiadania broni jest taki sam jak morderców
czy innych brutalnych kryminalistów (jako że wspomniani inicjatorzy nie
wiedzą, że ich propozycje są moralnie równoważne morderstwom, i że
kierują się oni jednak innymi motywami niż typowi mordercy). Celem tych
rozważań jest określenie wagi argumentów przeciw działaniom, które oni
proponują.

5. Czy prawo do posiadania broni może stracić moc?


Udowodniłem powyżej, że istnieje silne prima facie prawo do posiadania
broni. Niemniej jednak zakaz posiadania broni palnej może być usprawie-
dliwiony, jeśli powody zakazu byłyby dostatecznie ważne, żeby utraciło ono

230
Kleck 1997, 170-4, 190; Southwick 2000.

215
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

moc. Aby określić, czy tak może być, musimy rozważyć trzy pytania. Po
pierwsze: jak wielkie straty płyną z posiadania broni przez osoby prywatne?
Po drugie: jak duże są wynikające z tego korzyści? Po trzecie: jaki musi być
stosunek wielkości strat do zysków, aby można było uznać, iż prawo do
posiadania broni utraciło moc? Na początek chciałbym stwierdzić, że krzyw-
dy związane z posiadaniem broni przez osoby prywatne zostały znacznie
wyolbrzymione. W nawiązaniu do punktu drugiego ‒ korzyści związane
z posiadaniem broni przez osoby prywatne są duże i de facto większe niż
możliwe krzywdy. A wreszcie, w związku z punktem trzecim: krzywdy mu-
siałyby być wiele razy większe niż zyski, aby prawo do posiadania broni
utraciło moc.
Istnieje bogata literatura, oparta na danych empirycznych, na temat efek-
tów posiadania broni i kontroli nad bronią. Tutaj możemy przyjrzeć się tylko
kilku najważniejszym argumentom wynikającym z tych prac.

5.1. Sprawa przeciwko broni

5.1.1. Statystyka „43 do 1”


Jeden z najważniejszych argumentów przeciw broni w rękach prywatnych
mówi o tym, że istnieje 43 razy większe prawdopodobieństwo, iż broń
trzymana w domu zostanie użyta do samobójstwa, zabójstwa lub przypad-
kowego zabicia niż do uśmiercenia intruza w samoobronie231. Ta statystyka
jest często powtarzana z różnymi modyfikacjami. Na przykład LaFollette
błędnie przywołuje tę statystykę w następujących słowach:
Na każdy przypadek, gdy ktoś w domu, w którym jest broń,
użyje jej, aby z sukcesem powstrzymać atak zagrażający
życiu, prawie 43 osoby w podobnych domach zginą od
strzału232.
Problem z opisem LaFollette'a, który wykorzystuje dane statystyczne do
wprowadzania w błąd, jest taki, że Kellerman i Reay nie oszacowali
częstotliwości użycia broni do powstrzymania ataków, czy to zagrażających
życiu czy innych. Rozważyli oni tylko te sprawy, w których ktoś został
zabity233. Badania pokazują, że znacząca mniejszość przypadków wykorzy-

231
Kellerman i Reay 1986.
232
LaFollette 2000, 276, wyróżnienie dodane. Dixon (1993a, 276) błędnie przywołuje
statystyki, mówiąc o liczbie 53 zamiast 43; jednakże trzeba też zauważyć, że Dixon
przyznaje, iż przywoływana liczba jest zawyżona i powinniśmy mówić raczej o stosunku
2,94:1.
233
Kellerman i Reay 1986, 1559.

216
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

stania broni w celach obronnych wiąże się ze strzelaniem do przestępcy, nie


mówiąc już o zabijaniu. Przeważnie już samo grożenie bronią kryminaliście
wystarczy. Aby określić zalety posiadania broni, trzeba byłoby zbadać
częstotliwość, z jaką broń zapobiega przestępstwom, a nie częstotliwość,
z jaką zabija się przy jej użyciu kryminalistów234.
Drugim problemem związanym z opisem LaFollette'a jest fakt, iż 37 z 43
przypadków śmierci zbadanych przez Kellermana i Reaya było samobójstwa-
mi. Dostępny materiał badawczy nie pozwala udowodnić, czy zmniejszenie
dostępu do broni zredukowałoby odsetek samobójstw, czy też spowodowało-
by po prostu zmianę sposobu ich popełniania235. W dodatku, z filozoficznego
punktu widzenia, jest wątpliwe, czy ograniczenie prawa do posiadania broni,
aby zapobiec samobójstwom leży w kompetencjach liberalnego państwa,
nawet jeśli takie rozwiązanie byłoby skuteczne. Z jednej strony wątpliwości
budzi fakt, iż taka polityka naruszałaby prawa właścicieli broni (zarówno
samobójczej mniejszości, jak i niesamobójczej większości), nie chroniąc
praw nikogo innego236. Innym powodem wątpliwości, z utylitarnej perspekty-
wy, jest niemożliwość założenia, że osoby, które pragną się zabić, mają
generalnie szczęśliwe czy miłe życie. W związku z tym, nie można zakładać,
iż zapobiegnięcie samobójstwu w sposób inny niż taki, który poprawiłby
poziom szczęścia potencjalnego samobójcy, zwiększyłby użyteczność,
zamiast obniżać ją. Z powyższych powodów samobójstw nie powinno się
uwzględniać w tych statystykach.
Trzeci problem związany z danymi Kellermana i Reaya jest taki, że po-
liczyli oni jako „samoobronę” tylko te przypadki, które zostały tak określone
przez policję i lokalną prokuraturę. Zignorowali oni sprawy, które mogły
zostać określone jako samoobrona dopiero w sądzie. Te ostatnie przypadki
były prawdopodobnie dużo liczniejsze237.

5.1.2. Porównania międzynarodowe


Drugi rodzaj argumentów często powtarzanych przez zwolenników
kontroli dostępu do broni opiera się na porównaniu wskaźnika morderstw
w Stanach Zjednoczonych oraz w innych rozwiniętych krajach, takich jak:

234
Kleck 1997, 162-4, 178. Kleck szacuje, że w około 1% przypadków defensywnego użycia
broni dochodzi do oddania strzału, zaś raz na tysiąc przypadków dochodzi do zabicia
przestępcy, jakkolwiek wartość tych wskaźników nie jest powszechnie akceptowana. Kopel
(1993, 343) szacuje, że w co najwyżej 1% przypadków użycia broni dochodzi do śmierci.
235
Kleck 1997, 269-92.
236
Tak twierdzą Hughes i Hunt (2000, 13-14).
237
Kopel (1993, 342) cytuje sprawy wspomniane w magazynie „Time” (July 17, 1989; May
14, 1990), z których wynika, że ¾ przypadków samoobrony nie zostaje tak od razu zakwa-
lifikowanych przez policję i prokuraturę.

217
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Kanada, Wielka Brytania, Szwecja i Australia. W Stanach wskaźnik ten jest


znacznie wyższy. Twierdzi się na tej podstawie, iż jest to skutek znacznego
upowszechnienia dostępu do broni w USA238.
Sceptycy zwracają uwagę na fakt, iż w Stanach Zjednoczonych występuje
znaczna ilość unikalnych czynników kulturowych, które mają istotny wpływ
na liczbę morderstw239. Prowadzi to do braku możliwości porównania
z innymi krajami. Na szczęście nie musimy polegać jedynie na intuicji. W za-
mian możemy przeprowadzić badania empiryczne, porównując dane z po-
szczególnych stanów o różnych normach prawnych oraz odmiennych
okresów czasu, w których regulacje związane z posiadaniem broni ulegały
zmianie. Wynikiem takiego porównania będzie efektywne wyeliminowanie
wpływu czynnika kulturowego na wskaźnik morderstw. Kiedy to zrobimy,
możemy zauważyć, iż (1) obszary na, których prawo do posiadania broni jest
bardziej restrykcyjne, mają wyższy wskaźnik przestępczości; (2) następ-
stwem zmian liberalizujących dostęp do broni jest spadek przestępczości; (3)
obszary charakteryzujące się wyższym wskaźnikiem posiadania broni odzna-
czają się niższą przestępczością; (4) dane historyczne wskazują na brak
widocznej korelacji pomiędzy poziomem przestępczości a wzrostem liczby
broni w rękach społeczeństwa240.
Nie twierdzę, że udowodniłem, iż restrykcyjne normy prawne dotyczące
posiadania broni zwiększają przestępczość oraz że powszechny dostęp do
broni nie ma takiego efektu. Nie mogę też zaprzeczyć istnienia dowodów po
stronie zwolenników regulacji dostępu do broni. Chcę jedynie wykazać, iż
dowody przedstawione przez tych ludzi nie są przekonujące w odniesieniu do
określenia szkodliwości prywatnego posiadania broni. Dotyczą one jedynie
porównania pomiędzy państwami, o których była wcześniej mowa, a przez to
wykorzystują jedynie niewielką ilość danych, wyłączając wiele krajów z roz-
ważenia oraz nie wyjaśniając innych statystycznie istotnych czynników, które
mogą mieć wpływ na wskaźnik przestępczości. W przeciwieństwie do tego,
jak to wkrótce zobaczymy, wiele dokładnych badań jest dostępnych dla
drugiej strony. Zatem nie można twierdzić, iż zakaz posiadania broni wiązał-
by się z korzyściami dla społeczeństwa.

238
Dixon 1993a, 248-53; LaFollette 2000, 275; Sloan i inni. 1988 (choć Sloan porównuje
tylko dwa miasta). Korelacja w dużym stopniu się zmienia przy różnym wyborze porówny-
wanych państw (Suter 1994, 142).
239
Kopel 1992; podsumowane w Kopel 1993, 304-7.
240
Co do (1) i (2), zob. §5.2.1 poniżej i Kopel 1993, 308. Co do (3) zob. Lott 2000, 114.
Obliczenia Lotta uwzględniają wskaźniki aresztowań, poziomu dochodu, gęstości zaludnię-
nia i innych czynników. Co do (4) zob. Kates i inni 1995, 571-4.

218
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

5.2. Korzyści z posiadanie broni

5.2.1. Częstotliwość obrony osobistej przy użyciu broni


Broń w Stanach Zjednoczonych jest zaskakująco często używana przez
obywateli w celu samoobrony. Od roku 1976 przeprowadzono piętnaście ba-
dań, wyłączając jedno omówione w następnym akapicie. Według nich, broń
wykorzystywana jest w celu obrony własnej od 760 000 do 3 600 000 razy
rocznie. Średnia wynosi około 1,8 mln razy rocznie241. Prawdopodobnie
jednym z najbardziej wiarygodnych jest narodowe badanie Klecka i Gertza
z roku 1993. Wykazuje ono, iż przeciętnie 2,5 mln razy rocznie obywatele
używają broni w celach obronnych, wyłączając użycie przez policję oraz
armię, a także przeciwko zwierzętom. W 400 000 przypadków poszkodowani
twierdzą, że broń prawdopodobnie lub na pewno uratowała im życie242.
Nawet biorąc pod uwagę przesadzone oceny respondentów243, jeżeli tylko
jedna dziesiąta tych sytuacji została oceniona poprawnie, to liczba osób
uratowanych przewyższa ilość morderstw i samobójstw w skali roku. Według
tego badania „obronne wykorzystanie broni” oznaczało, iż ankietowany wi-
dział osobę (w przeciwieństwie do jedynie usłyszenia niepokojącego hałasu),
która w jego ocenie dokonywała bądź miała zamiar dokonać przestępstwa
przeciwko niemu. Określono także drugie kryterium, według którego
wystrzelenie z broni nie było warunkiem koniecznym do określenia zamiaru
dokonania przestępstwa, wystarczała sama groźba jej użycia. Według staty-
styk zastosowanie broni w celach obronnych jest trzykrotnie częstsze niż w
celach przestępczych244. Statystyki te mogą być przesadzone, jednak każdy
powinien pamiętać o trzech kwestiach. Primo: dane Klecka musiały by być
znacznie przeszacowane, aby negatywne skutki przewyższały korzyści.
Secundo: trzeba byłoby założyć, iż wszystkie piętnaście badań zawiera prze-
szacowania. Tertio: nie jest jasne, czy przeszacowanie jest bardziej
prawdopodobne niż niedoszacowanie. Niektórzy z ankietowanych mogli

241
Kleck 1997, 149-52, 187-8.
242
Kleck and Gertz 1995; dyskutowane także w Kleck 1997. Rygorystyczność badania
dobrze pokazuje komentarz Wolfganga (1995), który określa siebie jako „tak zaciekłego
zwolennika kontroli posiadania broni, jakich nie spotkacie wśród kryminologów tego kraju”
(188). Przyznaje jednak, że: „metodologiczna poprawność badań Klecka i Gertza jest
oczywista. Nie mogę im nic zarzucić” (191).
243
W 1993 roku, kiedy powstało studium Klecka i Gertza, dokonano 25 000 morderstw (U.S.
FBI 1995, 14-15). Twierdzenie, że liczba powstrzymanych morderstw tak bardzo przekracza
liczbę dokonanych jest niewiarygodne, nawet jeśli uznamy, że jednostki szczególnie
narażone na morderstwo częściej posiadają broń.
244
Kleck 1997, 159-60. Zauważmy jednak, że analizowane liczby są oparte na statystykach
NCVS i FBI’s Uniform Crime Reports, które mogą być znacznie zaniżone z powodu
niezgłaszania każdego przestępstwa przez ofiary.

219
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

wymyślić lub źle opisać zdarzenia, jakie miały miejsce, jednak inni mogli
zapomnieć bądź nie chcieć rozmawiać o takich sytuacjach z obcą osobą przez
telefon245.
Jedno z badań ‒ narodowa ankieta ofiar przestępczości ‒ wykazało wyniki
niższe od innych. Statystycy pokazali, że około 100 000 razy rocznie
używano broni do obrony własnej246. Jednakże nawet ta liczba podkreśla
znaczenie broni w celach obronnych. Dane zgromadzone w tym badaniu są
zapewne znacznie niedoszacowane, biorąc pod uwagę znaczną różnice
w porównaniu z innymi ankietami. Kleck opisuje metodologiczne wady
narodowej ankiety247. Najważniejsza z nich to brak anonimowości ankieto-
wanych (respondenci podają swoje adresy i numery telefonu) oraz wiedza
o tym, że badanie zostało zlecone przez Departament Sprawiedliwości USA.
Osoby udzielające odpowiedzi mogły się obawiać odpowiadać nieanoni-
mowo na pytania zadawane przez urzędnika rządu federalnego ‒ w szczegól-
ności, gdy przypuszczali, że ich działania mogłyby być uznane za nielegalne!
Dodatkowo, pytania nie dotyczyły bezpośrednio korzystania z broni palnej
w celu samoobrony, ale odnosiły się do ogólnego opisu, jakie czynności
ankietowani dokonywali w celu obrony osobistej. Respondenci nie byli
w ogóle pytani o samoobronę, jeżeli nie odpowiedzieli twierdząco na pytanie,
czy są ofiarami przestępstw. Uważa się, iż badanie to znacznie zaniża liczbę
aktów przemocy domowej. Jedynie 22% z domowych napaści, które mają
odzwierciedlenie w policyjnych statystykach (które także mogą nie obejmo-
wać wszystkich tego typu zdarzeń), zostało wspomnianych przez respon-
dentów w badaniu248.

5.2.2 Korzyści z ukrytej broni


W Stanach Zjednoczonych niektóre stany zabraniają noszenia ukrytej
broni. W innych istnieje tzw. swobodne pozwolenie ‒ oznacza to, iż urzęd-
nicy mają dowolność wydawania pozwoleń do noszenia ukrytej broni przez
obywatela, który o takie zezwolenie wystąpi (w tych stanach rządzący często
ograniczają te pozwolenia jedynie do osób spełniających specjalne kryteria,

245
Hemenway (1997) oraz Cook i inni (1997) twierdzili, że odpowiedzi w ankietach są
znacznie przeszacowane, nawet w stosunku 30:1. Sceptycyzm Cooka i Ludwiga w kwestii
użyteczności ankiet dla szacunków użycia broni powstał po tym, jak ankieta, która
przeprowadzali dała wyniki podobne do Klecka (Cook i inni, 464-5). Zob. Kleck (1999),
gdzie odpowiedzi na ich zarzuty.
246
Cook i inni 1997, 468.Analiza danych z poprzednich lat w McDowall i Wiersema 1994;
Kleck 1988, 9; oraz Cook 1991, 54-6.
247
Kleck 1997, 152-4.
248
Zob. McDowall i Wiersema (1994, s. 1983), chociaż sami autorzy nie uważają, że nie
możemy przez to używać tych danych.

220
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

na przykład: obowiązki wynikające z zajmowanej przez nich posady wyma-


gają od nich posiadania przy sobie dużych kwot pieniężnych). W innych
obowiązują tzw. warunkowe pozwolenia ‒ regulacje te obligują urzędników
do wydania takiego pozwolenia każdej osobie, która spełnia określone
warunki (kryteria te mogą dotyczyć niekaralności, uregulowania określonej
opłaty, minimalnego wieku bądź/oraz udziału w kursie bezpiecznego posługi-
wania się bronią). W wyniku tych regulacji wydaje się znacznie więcej
pozwoleń. I wreszcie, Vermont dopuszcza noszenie ukrytej broni bez
jakiegokolwiek zezwolenia. W latach 80. i 90. wiele stanów zmieniło swoją
politykę i „uznaniowość” wydawania pozwoleń zamieniło na warunkowe
przyzwolenia.
John Lott i David Mustard przeprowadzili prawdopodobnie najbardziej
kompleksowe badania związane z bronią. Dotyczyły one wpływu warunko-
wych pozwoleń na wskaźnik przestępczości249. Lott użył do badania szere-
gów czasowych i przekrojowych danych z 3054 hrabstw w całych Stanach
Zjednoczonych od roku 1977 do roku 1992. Ogólnie rzecz biorąc, w stanach
posiadających warunkowe pozwolenia na broń wskaźnik ten wykazywał
wartość prawie o połowę (55%) niższą niż w innych stanach 250. Sam ten
czynnik nie wyjaśnia, czy bardziej restrykcyjne normy prawne są powodem
znacznie wyższego wskaźnika przestępczości w stanach, które przepisy te
wprowadziły, gdyż związek ten może być wyjaśniony także przez to, iż
stany, które posiadają wysoki wskaźnik przestępczości, chętnie implementują
bardziej restrykcyjne normy. Jednak ta hipoteza nie wyjaśnia, dlaczego
wskaźnik brutalnych przestępstw spada po implementacji warunkowych
pozwoleń251. Po przeprowadzeniu analizy wielokrotnej regresji ‒ aby wyłą-
czyć udział innych czynników, takich jak: wskaźnik aresztowań czy
wyroków skazujących, długość wyroków, gęstość zaludnienia, poziom
dochodów oraz rasowe i płciowe charakterystyki hrabstw ‒ Lott zauważył, iż
z chwilą wprowadzenia warunkowego pozwolenia na broń wskaźnik
morderstw natychmiast obniżał się o 8%, wskaźnik gwałtów o 5%, wskaźnik
napadów o 7% oraz wszystkie ulegały spadkowi w kolejnych latach (zjawi-
sko to wynika według Lotta z coraz większej liczby osób uzyskujących
pozwolenia)252.
Zwolennicy kontroli posiadania broni mogą uznać te dane za zaskakujące.
Według nich powszechny dostęp do narzędzia ułatwiającego popełnianie

249
Lott i Mustard 1997, długa dyskusja także w Lott 2000.
250
Lott 2000, 46.
251
Lott 2000, 70-81.
252
Lott 2000, 51, 73. Zob. Lott 2000, 122-58, gdzie dyskusja z zastrzeżeniami niektórych
zwolenników kontroli posiadania broni.

221
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

przestępstw powinien zwiększyć wskaźnik przestępczości253. Według zaś


alternatywnej teorii jest całkowicie inaczej: ułatwienie dostępu ludzi do broni
palnej, włączając w to możliwość noszenia ukrytej broni, zwiększa ryzyko
wystąpienia niepożądanych skutków dla potencjalnych przestępców. Do kon-
sekwencji tych należą: postrzelenie, zatrzymanie przez potencjalną ofiarę do
przyjazdu policji oraz zwykła niemożność dokonania przestępstwa. Zatem,
ceteris paribus, zwiększenie dostępności broni powinno skutkować obniże-
niem wskaźnika brutalnych przestępstw.
Badania Lotta potwierdzają tę teorię. Jednak, nawet abstrahując od dowo-
dów statystycznych, teoria ta byłaby bardziej wiarygodna niż teorie propono-
wane przez zwolenników kontroli dostępu do broni. Prawna kontrola dostępu
do broni znacznie mocniej oddziałuje na zachowanie potencjalnych ofiar niż
na postępowanie samych przestępców. Prawdopodobieństwo popełnienia
przez kryminalistę brutalnej zbrodni jest znacznie wyższe niż sytuacja, w któ-
rej przeciętny obywatel łamie prawo, nosząc przy sobie ukrytą broń bez sto-
sownego pozwolenia. Przestępcy mogą przecież posiadać kontakty z ludźmi
czarnego rynku, którzy dostarczą im broń nielegalnie254. Zatem normy praw-
ne, które zakazują ‒ bądź utrudniają ‒ noszenia przy sobie ukrytej broni albo
zakazują posiadania jej w ogóle, prawdopodobnie znacznie bardziej ograni-
czają liczbę uzbrojonych ofiar niż liczbę posiadających broń przestępców.
Co więcej, można przypuszczać, że prawdopodobieństwo posiadania broni
przez ofiarę działa bardziej odstraszająco na potencjalnych przestępców niż
umiarkowane utrudnienie zdobycia broni jako narzędzia przestępstwa. Dzieje
się tak, ponieważ potencjalne konsekwencje ataku uzbrojonej ofiary są bar-
dzo poważne, podczas gdy utrudnienie zdobycia broni jest relatywnie małą
niedogodnością, zwłaszcza jeśli przestępca wybierze ofiarę psychicznie słab-
szą od siebie lub ma dostęp do czarnego rynku. Argument ten nie jest roz-
strzygający, ponieważ mogłoby być tak, że niewielu ludzi nosiłoby broń dla
samoobrony, nawet jeśli nie byłoby to zakazane, w obliczu czego ryzyko
napotkania uzbrojonej ofiary byłoby wciąż niewielkie. Okazuje się jednak, że
wielu Amerykanów posiada broń, zaś blisko 9% ankietowanych przyznaje się
do noszenia broni dla samoobrony poza domem255. Z kolei ankietowani prze-

253
LaFollette 2000, 273-4.
254
Biorąc pod uwagę, że w Stanach jest około 230 milionów sztuk broni palnej(Kleck 1997,
63-70, 96-7), to prawdopodobieństwo powstania czarnego rynku w przypadku zakazu
posiadania broni jest znaczne. Kopel (1993, 319) wskazuje, że prohibicja alkoholu bądź
narkotyków stworzyła czarne rynki, a obywatele nie mieli utrudnionego dostępu do
zabronionych używek.
255
Kleck 1997, 205-6, 213. Statystyka uwzględnia każdego, kto przynajmniej raz w roku
nosił broń, wliczając to także przetrzymywanie jej w samochodzie. Średnio broń noszono
przez 140 dni w roku. Restrykcyjne przepisy o noszeniu schowanej broni zapewne powstrzy-
mują wiele osób przed noszeniem broni w miejscach publicznych.

222
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

stępcy przyznali, że bardziej obawiają się napotkania uzbrojonej ofiary niż


policjanta256.
Z tych powodów nie powinien budzić zdziwienia fakt, że prawo ograni-
czające dostęp do broni skutkuje zmniejszeniem czynnika odstraszającego
przed popełnianiem przestępstw z udziałem przemocy, co znacznie przerasta
efekt utrudnienia dostępu do narzędzi popełniania tego typu przestępstw.

5.3 Dlaczego zakaz posiadania broni, by być usprawiedliwionym,


musiałby mieć o wiele więcej pozytywnych skutków niż negatywnych?
By obalić prawo prima facie, zakaz posiadania broni musiałby oszczędzić
znacznie więcej istnień ludzkich, od tych, do których śmierci by się przyczy-
nił. Jest tak, ponieważ:

1 Morderstwo jest zawsze czynem złym, nawet jeśli popełniane jest, by za-
pobiec kilku innych zabójstwom (przesłanka).
2. Naruszenie prawa do samoobrony pojedynczej osoby lub grupy, prowa-
dzące do śmierci jednej z ofiar, jest moralnie porównywalne z mor-
derstwem (przesłanka).
3. Jeśli morderstwo w celu zapobieżenia innym morderstwom jest czynem
złym, to złem jest także ograniczanie praw porównywalne do morderstwa
w celu zapobieżenia innym morderstwom.
4. Dlatego złem jest naruszenie praw do samoobrony pojedynczych osób lub
grup, prowadzące do śmierci jednej z nich, nawet jeśli zostało popełnione
w celu zapobieżenia innym morderstwom (z 1, 2, 3).
5. Dlatego złem jest naruszenie praw grupy ludzi do samoobrony, prowa-
dzące do śmierci wielu ofiar, nawet jeśli zostało popełnione w celu zapo-
bieżenia innym morderstwom (z 4).
6. Zakaz posiadania broni narusza prawo grupy ludzi do samoobrony, pro-
wadząc do śmierci wielu ofiar (przesłanka).
7. Stąd zakaz posiadania broni jest zły, nawet jeśli uchroniłby od śmierci
kilka razy więcej ludzi, niż mogłoby zginąć z na skutek wprowadzenia
tego zakazu (z 5, 6).

Podobne argumenty można podać odnośnie do innych praw ‒ włączając


w to prawo do praktykowania takiej formy rekreacji, jaką ktoś sobie wy-
256
Wright i Rossi 1986, 144-6.

223
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

bierze ‒ głównym ich punktem byłoby stwierdzenie, że naruszanie praw


z powodów podawanych przez konsekwencjonalistów, wymagałoby nie tylko
większych, ale znacznie większych pozytywnych skutków niż szkoda
wyrządzona ludziom pozbawionym praw. Jednak, dla uproszczenia skupiam
się tylko na tym, w jaki sposób ten argument odnosi się do prawa do
samoobrony.
Konsekwencjonaliści odrzucają przesłankę (1). Niemniej, na dobrą sprawę
wszyscy, którzy akceptują pojęcia prawa, zaakceptowaliby ją. Rozważmy
następujący przykład257:

Przykład Jesteś sędzią, a w obowiązującym systemie prawnym sędziowie


4 wydają wyroki o winie bądź niewinności. Oskarżony jest
obwiniany o zbrodnię, która spowodowała duże oburzenie publicz-
ne. Podczas procesu staje się dla ciebie jasne, że oskarżony jest
niewinny. Opinia publiczna jednak w większości uważa, że jest on
winien. Wskutek czego stajesz przed prawdopodobieństwem, że
jeśli uniewinnisz oskarżonego, będą miały miejsce zamieszki,
podczas których kilku ludzi (niewinnych) zostanie zabitych, a wie-
lu innych rannych. Zakładamy, że zbrodnia, o którą chodzi, jest
obligatoryjnie karana śmiercią. Czy skażesz oskarżonego?

Większość ludzi, w tym niemal wszyscy uznający istnienie praw,


odpowiadają na to pytanie przecząco. Jeśli jest to prawidłowa odpowiedź, to
musimy wnioskować, że niesłuszne jest naruszanie prawa jednej osoby
(a w szczególności prawa do życia), nawet jeśli, robiąc to, zapobiegamy
pogwałceniu podobnych praw kilku innych osób. Jest tak dlatego, że prawa
funkcjonują jako ograniczenia zorientowane na agenta: Każda jednostka jest
zobowiązana do powstrzymania się przed naruszaniem praw innych, a nie do
powodowania zmniejszenia ogólnej liczby takich naruszeń na świecie258.Coś
na kształt przesłanki (1) jest niezbędne do rozróżnienia teorii moralnej
opartej na prawach od teorii konsekwencjonalizmu.
Przesłanka (2) jest wsparta argumentem §4.2
Przesłanka (3) jest wsparta twierdzeniem, że wymogi niezbędne do
uchylenia prawa prima facie, są proporcjonalne do wagi naruszenia prawa,
z którym mielibyśmy do czynienia. Niemniej, nawet jeśli generalnie założe-
nie to jest nie do utrzymania, to z pewnością ma zastosowanie w tej kwestii,

257
McCloskey 1957, 468-9; 1963. Lekko zmodyfikowałem przykład.
258
Jest to powszechnie przyjęty pogląd; zob. Scheffler 1994, 80; Nozick 1974, 28-31; Nagel
1995, 145.

224
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

tj. jeśli nieuzasadnionym jest zabójstwo jednej osoby w celu uratowania kilku
innych istnień ludzkich oraz jeśli jakieś poszczególne naruszenie prawa do
samoobrony jest moralnie porównywalne do zabójstwa, to moralnie nie-
dopuszczalne jest naruszenie tegoż prawa do samoobrony w celu ratowania
kilku istnień ludzkich. Trudno jest zrozumieć, dlaczego właśnie prawo do
samoobrony ma działać inaczej, będąc znacznie łatwiejszym do uchylenia od
prawa do życia.
Krok (5) jest logiczną konkluzją z (4). Załóżmy, że sędzia z przykładu nr
4 wydaje wyrok skazujący, działając niesłusznie. Załóżmy też, że w trakcie
swej kariery ma do czynienia z czterema podobnymi sytuacjami, za każdym
razem dokonując ten sam, błędny wybór. Przypuszczalnie cała seria działań,
na którą składa się suma niesprawiedliwych wyroków, skazujących na śmierć
pięciu ludzi w celu uratowania kilkukrotnie większej liczby ludzi, także jest
niesłuszna. Rozważmy jeszcze jeden wariant tej sytuacji: załóżmy, że tych
samych pięciu niewinnych oskarżonych staje przed sądem w tym samym
czasie, podczas pojedynczego procesu zbiorowego i że sąd ich wszystkich
skazuje, ratując w ten sposób tę samą liczbę innych ludzi. Przypuszczalnie to
działanie sędziego także jest niesłuszne. Z tych właśnie powodów powinni-
śmy zaakceptować wnioskowanie z (4) do (5).
Przesłanka (6) jest wsparta argumentami z §5.2.
Wreszcie (7) wynika z (5) i (6). Mając na uwadze bardzo dużą wagę
zakazu posiadania broni jako naruszenia praw, bardzo poważne zastrzeżenia
pojawiają się przy każdej próbie jego moralnego uzasadnienia. Zastrzeżenia
te są podobne do tych, które mają zastosowanie w przypadku uzasadnienia
polityki skutkującej śmiercią wielu niewinnych ludzi w imię osiągnięcia jakiś
celów społecznych.

6. Odpowiedź na krytykę

Zastrzeżenie #1
Przesłanka (1) wydaje się zbyt uproszczona ‒ w niektórych przy-
padkach uzasadnione jest przecież naruszenie praw jednej osoby, by zapobiec
krzywdzie kilku innych ludzi, tak jak w przypadku niesławnego „dylematu
wagonika”259:

259
Zob. Foot 1967; Thomson 1976.

225
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Przykład 5 Pędzący wagonik kolejki zbliża się do rozwidlenia torów.


Jeśli pojedzie na lewo, zabije jedną osobę przywiązaną do
torów. Jeśli pojedzie w prawo, zabije pięć osób przywią-
zanych do torów. Żadna z tych osób nie może być usunięta
z drogi wagonika, a wagonik nie może zostać zatrzymany.
Jednak możesz przełączyć zwrotnicę, która pokieruje wago-
nik na lewo lub na prawo. Zwrotnica w aktualnej pozycji
skieruje wagonik na prawo. Czy przełączysz zwrotnicę?

Większość ludzi odpowiada twierdząco260. Powinniśmy więc zapytać: czy


zakaz posiadania broni jest analogiczny do przestawienia zwrotnicy, tak jak
w przykładzie nr 5, czy też do skazania oskarżonego, jak w przykładzie nr 4?
Zakaz posiadania broni wydaje się bardziej podobny do postępowania w
przykładzie nr 4, gdzie mamy propozycję oficjalnego działania władz
państwowych, które naruszyłoby ważne prawa jednostki, która jest niewinna
popełnienia jakiegokolwiek występku, dla celów utrzymania pokoju i po-
wstrzymania innych jednostek od popełniania przestępstw. Nie ma to
zastosowania do przykładu nr 5, ale pokrywa się z proponowanym zakazem
posiadania broni. Analogia ta jest jeszcze wyraźniejsza, gdy weźmiemy pod
uwagę nieszczęście osoby, która narusza zakaz posiadania broni w celu
ochrony samej siebie przed przestępcami w swym otoczeniu. Taka osoba,
jeśli zostanie przyłapana na posiadaniu broni, będzie zamknięta w więzieniu,
nawet pomimo braku jakichkolwiek dowodów intencji skrzywdzenia innej
osoby, tylko dlatego, że jest to część polityki nakierowanej na powstrzymanie
tych, którzy mają zamiar skrzywdzić innych za pomocą posiadanej przez
siebie broni. Ci, którzy uważają, że, ogólnie rzecz biorąc, lepiej pozwolić
kilku winnym uniknąć kary niż ukarać kogoś niewinnego, powinni rozważyć
to w świetle tego przykładu.
Niemniej, by rozstrzygnąć, czy zakaz posiadania broni jest bardziej
przystający do czwartego czy piątego przykładu, powinniśmy zrozumieć,
jaka jest moralna różnica pomiędzy nimi. Rozważmy kilka aspektów tego
zagadnienia.
I Aspekt związany z zasadą podwójnego skutku: W przykładzie nr 4,
naruszenie prawa jednostki jest środkiem prowadzącym do uratowania in-

260
Twierdzę tak na podstawie własnych badań wśród studentów studiów licencjackich.
Większość jest wyraźna, nawet przy przykładzie doktora, który zabija pacjenta, by uratować
pięciu innych.

226
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

nych, podczas gdy w przykładzie nr 5 prawa zostają naruszone jako skutek


uboczny innego czynu, ratującego innych ludzi261.
Można się upierać, że prawa naruszane zakazem posiadania broni, czyli
konfiskata broni posiadanej bez zamiaru wykorzystania jej jako narzędzia
zbrodni, nie jest środkiem przedsięwziętym przez państwo w celu osiągnięcia
celu, ponieważ to naruszenie prawa nie przyczynia się do ochrony innych
przed przestępcami. Tylko konfiskata broni posiadanej przez przestępców
przyczynia się do tego. Jest jeszcze trzecia możliwość ‒ konfiskata tak wielu
sztuk broni jak tylko to możliwe ‒ co zapewni obie możliwości, ale jedno nie
jest środkiem w celu osiągnięcia drugiego.
Jednakże, jeżeli ostatni argument jest prawdziwy, to I nie może stanowić
poprawnego wyjaśnienia różnicy pomiędzy przykładem czwartym i piątym.
Jeżeli tak by było, nie istniałoby oparte na prawach zastrzeżenie co do
ustawy, według której oskarżeni są uznani winnymi wtedy, kiedy prawdo-
podobieństwo ich winy przekracza, powiedzmy, 10%. Następujące wówczas
osadzenie w więzieniu niewinnie skazanych nie stanowiłoby sposobu
osiągnięcia celu przez rząd, ponieważ osadzenie ich nie przyczynia się do
ochrony innych przed przestępczością ‒ tylko osadzenie faktycznych
przestępców by to uczyniło.
Istnieje jeszcze inny problem z I. Załóżmy, że w przykładzie nr 4 tłum
osiąga satysfakcję w momencie ogłoszenia skazania, mimo iż egzekucja nie
następuje przez kolejne kilka tygodni (nie można jednak powstrzymać kary
po wydaniu werdyktu). W tej sytuacji I sugeruje, że istnieje możliwość
skazania pozwanego. Jego egzekucja nie będzie stanowiła głównego celu,
jako że pożądany cel zostaje osiągnięty zanim dojdzie do owej egzekucji.
A zatem egzekucja będzie jedynie dodatkowym efektem aktu, za pomocą
którego zapobiegniemy zamieszkom.
II W przykładzie nr 4 uniknięcie szkody będzie wynikało z zamierzonych,
błędnych posunięć innych osób, podczas gdy nie dotyczy to przykładu nr 5.
Ta uwaga jest jednak niepoprawna, ponieważ potrafimy sobie wyobrazić
przypadek przypominający przykład nr 4, z wyjątkiem tego, że egzekucja
niewinnie pozwanego zapobiegnie śmierci z przyczyn naturalnych kilku
niewinnych osób. Nasza intuicja wciąż nie będzie popierała proponowanego
działania.
III W przykładzie nr 4 sam akt (albo: „odpowiedni typ akcji” skazujący
pozwanego) jest naturalnie szkodliwy czy też restrykcyjny w stosunku do
innej osoby, podczas gdy w przykładzie nr 5 odpowiedni typ akcji (zmie-
niający tor pociągu z prawego na lewy) jest właściwie neutralny.

261
Foot (1967) broni takiego stanowiska.

227
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

W związku z tym zakaz posiadania broni, akt łamiący prawo i naturalnie


ograniczający, bardziej przypominałby przykład nr 4 niż 5. Jednakże, III jest
pod każdym względem bardziej problematyczny, jako że w przykładzie nr 4
można by argumentować, że wypowiadanie określonych słów przez sędziego
nie jest w oczywisty sposób szkodliwe czy też restrykcyjne w stosunku do
pozwanego ‒ tylko późniejsze czynności funkcjonariuszy policji wynikające
ze słów sędziego są szkodliwe lub restrykcyjne262.
IV W przykładzie nr 5 zmienia się istniejącą groźbę w stosunku do innej
osoby lub osób, podczas gdy w przykładzie nr 4 tworzy się nowe
zagrożenie/krzywdę263. Moim zdaniem jest to najbardziej prawdopodobna
wersja.
Bazując na tej teorii, zakaz posiadania broni przypomina bardziej przykład
nr 4. Nie zmienia zagrożenia ‒ nie zmienia istniejących przestępców z jed-
nego typu ofiar w inny typ ofiar. Ale również nie kreuje nowego zagrożenia
(chyba, że prawo powoduje zmianę nowych ludzi w przestępców). W za-
mian, tworzy nową przeszkodę w zapobieżeniu groźbie. Dlatego też poniższy
przykład bardziej pasuje do tej kwestii aniżeli przykłady nr 4 i 5.

Przykład 6 Tłum jest oburzony przestępstwem, za które obwinia X,


mimo iż wiemy, że X jest niewinny. Dopóki tłum nie zostanie
usatysfakcjonowany, będzie brutalnie zabijać i ranić inne
osoby. X, widząc rozwścieczony tłum zbliżający się do jego
domu, przygotowuje się do ucieczki. Łapiesz go i zatrzymu-
jesz do czasu przybycia tłumu, który zamierza go zlinczować.

Działanie opisane w przykładzie 6. wydaje się niesłuszne w ten sam


sposób, w jaki działa sędzia w przykładzie 4. Nasuwa się sugestia, że
stworzenie nowej przeszkody w zapobieżeniu groźbie jest moralnie na równi
z tworzeniem nowego zagrożenia aniżeli ze zmianą tego zagrożenia. Ta kon-
kluzja nie równa się z podsumowaniem §4.2, że zapobieganie zapobieganiu
śmierci jest moralnie porównywalne do zabijania.

Zastrzeżenie #2
Być może, w oparciu o zasady, które zastosowałem, pojawia się argument,
że sprzedaż broni jest moralnie niewłaściwa. Firma, która ją sprzedaje, może

262
Zob. Bennett 1995 dla dalszej dyskusji.
263
Thomson 1976; jednakże, Thomson 1990, 180-200, prezentują inną (moim zdaniem
gorszą) teorię na temat tych przypadków.

228
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

być mniej więcej pewna, że niektóre sztuki wykorzystane zostaną do popeł-


nięnia przestępstwa. Firma będzie częściowo odpowiedzialna za te zbrodnie,
zapewniając dostęp kryminalistom do środków wykorzystanych do ich
popełnienia. Biorąc pod uwagę przesłankę (1) w §5.3, firma nie mogłaby się
bronić, po prostu twierdząc, że sprzedaż jej broni zapobiegła większej ilości
przestępstw niż się do nich przyczyniła.
Argument ten opiera się na co najmniej dwóch odrębnych zasadach
moralnych ‒ mojej przesłance (1) oraz przesłance (nazwijmy ją „odpowie-
dzialnością sprzedającego”), iż sprzedający dany produkt jest (częściowo)
moralnie odpowiedzialny za zastosowanie produktu przez klientów.
Odpowiedzialność sprzedającego dotyczy tylko niektórych przypadków.
Jeżeli ja sprzedam broń klientowi, o którym wiem, że planuje jej użyć w celu
dokonania morderstwa, wówczas jestem częściowo odpowiedzialny za to
morderstwo. Jeżeli istnieje jedynie wysokie prawdopodobieństwo, że kupują-
cy ma zamiar popełnić morderstwo, to nadal postąpiłem źle, chociaż nie aż
tak źle jak w pierwszym przypadku. Podobnie, kiedy prowadzę sklep z bro-
nią, oferując ją głównie kryminalistom, to również jestem częściowo od-
powiedzialny za wynikające z tego przestępstwa264.
Nie możemy jednakże przyjąć „odpowiedzialności sprzedającego" bez
zastrzeżeń. Gdyby tak było, musielibyśmy ją zastosować w przypadkach
osób sprzedających samochody, noże, liny i wszystkie inne produkty czasami
błędnie używane. Jako że duży producent samochodów wie, że niektóre
z jego aut są używane do popełniania przestępstw (ucieczki z miejsca
zbrodni, jazda po pijanemu, nawet morderstwa), powinien zaprzestać ich
sprzedaży.
Proponuję zatem ograniczoną zasadę odpowiedzialności sprzedającego,
która mówi, że sprzedający jest odpowiedzialny za kryminalne użycie
swojego produktu tylko, jeżeli I produkt ten nie posiada moralnie prawo-
witych zastosowań, II istnieje wystarczająco duże prawdopodobieństwo, że
kupujący zamierza użyć produkt w sposób nieetyczny, albo III sprzedający
z własnej woli lub z zaniedbania nie podejmie rozsądnych kroków w celu
zmniejszenia prawdopodobieństwa sprzedaży produktu kryminalistom. Wa-
runek I nie dotyczy broni palnej. Natomiast II i III mogą dotyczyć sprzedaży
broni, jednakże nie muszą. W związku z tym, mimo iż niewątpliwie dochodzi
do niemoralnej sprzedaży broni, nie ma powodu wierzyć, że każda jej
sprzedaż jest zła.

264
Tego rodzaju oskarżenia zdają się być podstawą zarzutów wobec producentów i sprze-
dawców broni (np. Green 2000; Brenkert 2000). Warto zauważyć, że nawet ci krytycy zdają
się zgadzać z moimi ograniczeniami odpowiedzialności sprzedawcy.

229
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Zastrzeżenie #3
Niektórzy twierdzą, że prawo do posiadania broni, oznaczałoby prawo do
posiadania każdego jej rodzaju. W skrócie, jeżeli istnieje prawo posiadania
broni, to powinno istnieć też prawo posiadania pocisków nuklearnych, co
byłoby przecież absurdem265.
Podczas gdy moje przesłanki popierają prima facie prawo posiadania
każdego rodzaju broni, od maszynowej po nuklearną, argumenty przedsta-
wione w §4 nie sugerują jakoby wszystkie te rzekome prawa były sobie
równoważne, ani te z §5 nie sugerują, że powody ignorowania wszystkich
tych rzekomych praw są silne w równym stopniu. Bazując na omówionych
powyżej namacalnych dowodach, broń palna, zwłaszcza ręczna, jest naj-
efektywniejszym środkiem samoobrony w obliczu brutalnych przestępców,
podczas gdy zarówno broń ręczna, jak i strzelby są powszechnie stosowane w
celach rekreacji. Trudno byłoby stworzyć przykład ukazujący, jak ważne są
pociski nuklearne w celach rekreacyjnych albo samoobrony, podczas gdy
prostym byłoby podanie przykładu ignorowania rzekomego prawa posiadania
nuklearnego pocisku. Czytelnik może dokonać własnej oceny przykładów
innej broni.

7. Więcej argumentów
Do tego momentu rozważyliśmy przykłady kontroli nad bronią w jej eks-
tremalnej formie ‒ zakazu dotyczącego jej wszystkich rodzajów. A co
z innymi, mniej restrykcyjnymi formami zakazu? Wspomnę tutaj tylko
o dwóch bardziej powszechnych środkach zaradczych proponowanych lub
zatwierdzonych przez prawo. Po pierwsze, wiele osób popiera zakaz dotyczą-
cy wszystkich rodzajów broni krótkiej. Po drugie, wiele stanów albo zakazu-
je, albo stosuje surowe ograniczenia dotyczące noszenia ze sobą ukrytej broni
w miejscach publicznych. Co nasze argumenty oparte na prawie do posiada-
nia broni sugerują na temat tych rozwiązań?
Moim zdaniem owe środki zaradcze są również poważnym łamaniem
praw, mimo iż nie aż tak poważnym jak całkowity zakaz dotyczący broni.
Powodem ku temu jest fakt, że mogą one powodować poważne utrudnienia
w obronie własnej pojedynczym osobom. Dzieje się tak przede wszystkim
dlatego, że te cechy broni, za które kryminaliści uważają ją za użyteczną,
czynią ją jednocześnie najodpowiedniejszą bronią do samoobrony ‒ fakt, że
istnieją jej małe i lekkie typy, powoduje, że potrzebna jest znikoma ilość siły
265
Przypadek „pocisku atomowego” (z którym spotykam się czasami w nieformalnych
rozmowach) jest skrajnym przypadkiem takiego zastrzeżenia. Hugh LaFollette w nie-
publikowanym komentarzu do tego artykułu twierdził, że moje rozważania uzasadniają
prawo do posiadania broni maszynowej, granatów i bazuk.

230
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

i umiejętności w celu efektywnego użycia oraz że wywołują powszechny


strach. Co więcej, z kilku powodów prawie nikt w naszym społeczeństwie nie
nosiłby broni dla samoobrony, chyba że byłby w stanie ją ukryć. Tym samym
prawie nikt nie nosiłby innego rodzaju broni niż broń ręczna. A zatem prawo
powstrzymujące przestrzegających przepisy obywateli przed noszeniem przy
sobie ukrytej broni, czy też przed jej posiadaniem w ogóle, efektywnie
eliminuje użycie broni poza domem w celu samoobrony266. Widzieliśmy, że
najlepsze dostępne dowody wskazują, iż owe prawo powoduje wzrost ‒ a nie
redukcję przestępczości ‒ w związku z czym nie można ignorować prawa
ofiar do samoobrony. Wszyscy umysłowo sprawni dorośli, bez przeszłości
kryminalnej, powinni zatem uzyskać zezwolenie na posiadanie i noszenie
ukrytej broni. Im mniej utrudnień czy kosztów poniesionych przez te osoby,
tym lepiej, jako że można oczekiwać, iż owe utrudnienia bardziej zmniejszą
skalę samoobrony aniżeli liczbę przypadków noszenia broni przez
przestępców267.

Bibliografia
Bakal, Carl, 1966, The Right to Bear Arms, New York: McGraw-Hill.
Barnett, Randy i Don Kates, 1996, Under Fire: The New Consensus on the
Second Amendment, Emory Law Journal 45: 1139-1259.
Bennett, Jonathan, 1995, The Act Itself, Oxford: Clarendon Press.
Brenkert, George, 2000, Social Products Liability: The Case of the Firearms
Manufacturers, Business Ethics Quarterly 10: 21-32.
Cook, Philip J., Jens Ludwig, i David Hemenway, 1997, The Gun Debate’s
New Mythical Number: How Many Defensive Uses Per Year? Journal of
Policy Analysis and Management 16: 463-9.
Cook, Philip J. 1991. The Technology of Personal Violence. In Crime and
Justice: A Review of Research, vol. 14, s. 1-71, red. Michael Tonry. Chicago:
University of Chicago Press.
Dixon, Nicholas, 1993a, Why We Should Ban Handguns in the United
States. St. Louis University Public Law Review 12: 243-83.

266
Około 670 000 spośród szacunkowych (wg Klecka) 2,5 mln przypadków użycia broni
w ciągu roku ma miejsce z dala od domu użytkownika broni (Kleck 1997, 192).
267
Chciałbym podziękować Charlesowi Bartonowi, Ari Armstrongowi, Valerii Damaio,
Bruce’owi Tiemannowi, Anandzie Gupta, anonimowemu recenzentowi z Social Theory and
Practice i przede wszystkim Stuartowi Rachelsowi za ich komentarze do wcześniejszych
wersji tego artykułu.

231
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Dixon, Nicholas. 1993b. Perilous Protection: A Reply to Kopel. St. Louis


University Public Law Review 12: 361-91.
Ehrman, Keith A. & Dennis A. Henigan, 1989, The Second Amendment in
the Twentieth Century: Have You Seen Your Militia Lately? University of
Dayton Law Review 15:5-58.
Feinberg, Joel, 1984, Harm to Others: The Moral Limits of the Criminal Law,
Oxford University Press.
Foot, Philippa, 1967, „The Problem of Abortion and the Doctrine of the
Double Effect”, Oxford Review 5: 5-15.
Green, Ronald, 2000, „Legally Targeting Gun Makers: Lessons for Business
Ethics”, Business Ethics Quarterly 10: 203-10.
Hemenway, David, 1997, „Survey Research and Self-Defense Gun Use: An
Explanation of Extreme Overestimates”, Journal of Criminal Law and
Criminology 87: 1430-45.
Henderson, Harry, 2000, Gun Control, New York: Facts on File.
Herz, Andrew, 1995, „Gun Crazy”, Boston University Law Review 75: 57-
153.
Hughes, Todd and Lester Hunt, 2000, „The Liberal Basis of the Right to Bear
Arms”, Public Affairs Quarterly 14: 1-25.
Kates, Don, i inni 1995, „Guns and Public Health: Epidemic of Violence or
Pandemic of Propaganda?” Tennessee Law Review 62: 513-96.
Kellerman, Arthur i Donald Reay, 1986, „Protection or Peril? An Analysis of
Firearm-Related Deaths in the Home”, New England Journal of Medicine
314: 1557-60.
Keyserlingk, Edward, 1982, Sanctity of Life or Quality of Life, Law Reform
Commission of Canada.
Kleck, Gary, 1988, „Crime Control through Private Use of Armed Force”,
Social Problems 35: 1-21.
Kleck, Gary i Marc Gertz, 1995, „Armed Resistance to Crime: The
Prevalence and Nature of Self-Defense with a Gun”, Journal of Criminal
Law and Criminology 86: 150-87.
Kleck, Gary, 1997, Targeting Guns: Firearms and Their Control. New York:
Aldine de Gruyter.
Kleck, Gary, 1999, „Degrading Scientific Standards to Get the Defensive
Gun Use Estimate Down”, Journal on Firearms and Public Policy 11: 77-
137.

232
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Kohn, Abigail, 2001, „Their Aim Is True: Taking Stock of America’s Gun
Culture”, Reason, May, 2001: 26-32.
Kopel, David, 1992, The Samurai, The Mountie, and the Cowboy: Should
America Adopt the Gun Controls of Other Democracies? Buffalo, N.Y.:
Prometheus.
Kopel, David, 1993, „Peril Or Protection? The Risks and Benefits of
Handgun Prohibition”, St. Louis University Public Law Review 12: 285-359.
LaFollette, Hugh, 2000, „Gun Control”, Ethics 110: 263-81.
Lott, John i David Mustard, 1997, „Crime, Deterrence, and Right-to-Carry
Concealed Handguns”, Journal of Legal Studies 26: 1-68.
Lott, John, 2000, More Guns, Less Crime, 2. wyd., Chicago: University of
Chicago Press.
McCloskey, H. J., 1957, „An Examination of Restricted Utilitarianism”,
Philosophical Review 66: 466-85.
McCloskey, H. J. 1963, „A Note on Utilitarian Punishment”, Mind 72: 599.
McDowall, David i Brian Wiersema. 1994, „The Incidence of Defensive
Firearm Use by U.S. Crime Victims, 1987 through 1990”, American Journal
of Public Health 84: 1982-4.
Nagel, Thomas, 1995, „Nozick: Libertarianism without Foundations”, [w:]
Other Minds: Critical Essays 1969-1994, s. 137-49, New York: Oxford
University Press.
National Safety Council, 1999, Injury Facts, 1999 Edition, Itasca, IL:
National Safety Council.
National Safety Council, „Odds of Death Due to Injury”, United States, 1998.
URL: http://www.nsc.org/lrs/statinfo/odds.htm. Accessed 5/22/2002.
Nozick, Robert, 1974, Anarchy, State, and Utopia. New York: Basic Books.
Parfit, Derek, 1987, Reasons and Persons. Oxford: Clarendon Press.
Prothrow-Stith, Deborah i Michaele Weissman, 1991, Deadly Consequences.
New York: Harper-Collins.
Rawls, John, 1993, Political Liberalism, New York: Columbia University
Press.
Ross, W. D., 1988, The Right and the Good, Indianapolis: Hackett.
Scheffler, Samuel, 1994, The Rejection of Consequentialism, 2. wyd.,
Oxford: Clarendon Press.

233
XX CZY MAMY PRAWO POSIADAD BROO?

Sloan, John i inni 1988, „Handgun Regulations, Crime, Assaults, and


Homicide: A Tale of Two Cities”, New England Journal of Medicine 319:
1256-62.
Southwick, Lawrence, 2000. „Self-Defense with Guns: The Consequences”,
Journal of Criminal Justice 28: 351-70.
Suter, Edgar, 1994, „Guns in the Medical Literature ‒ A Failure of Peer
Review”, Journal of the Medical Association of Georgia 83: 133-48.
Thomson, Judith Jarvis, 1976, „Killing, Letting Die, and the Trolley
Problem”, The Monist 59: 204-17.
Thomson, Judith Jarvis, 1986, Self-Defense and Rights, s. 33-48 [w:] Rights,
Restitution, and Risk. Cambridge, Mass.: Harvard University Press.
Thomson, Judith Jarvis, 1990, The Realm of Rights. Cambridge, Mass.:
Harvard University Press.
U.S. Department of Justice, 1993, Bureau of Justice Statistics Special
Reports: Murder in Large Urban Counties, 1988, Washington, D.C.: U.S.
Government Printing Office.
U.S. Department of Justice, 1994, Bureau of Justice Statistics Special
Reports: Murder in Families, Washington, D.C.: U.S. Government Printing
Office.
U.S. Department of Justice. 1999. Sourcebook of Criminal Justice Statistics
1998, red. Kathleen Maguire i Ann Pastore. Washington, D.C.: U.S.
Government Printing Office.
U. S. Federal Bureau of Investigation, 1996, Crime in the United States 1995:
Uniform Crime Reports. Washington, D.C.: U.S. Government Printing
Office. URL: http://www.fbi.gov/ucr/95cius.htm.
Wheeler, Samuel C., 1999, „Arms as Insurance”, Public Affairs Quarterly 13:
111-29.
Wolfgang, Marvin, 1995, „A Tribute to a View I Have Opposed”, Journal of
Criminal Law and Criminology 86: 188-92.
Wright, James and Peter Rossi, 1986, Armed and Considered Dangerous: A
Survey of Felons and Their Firearms. Hawthorne, N.Y.: Aldine de Gruyter.

234
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

XXI
PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ
STEPHAN KINSELLA

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Anna Gruhn, Marcin Zieliński

Prawa własności: materialne i niematerialne268


Wszyscy libertarianie stoją po stronie praw własności oraz zgadzają się, że
obejmują one prawo własności do majątku materialnego. Na majątek ten
składają się zarówno nieruchomości, takie jak ziemia i domy, jak i ruchomo-
ści: krzesła, kije, samochody czy zegary269.
Ponadto ogół libertarian popiera prawa do własnego ciała. Takie prawa
można definiować jako „samoposiadanie”. Należy jednak pamiętać, że ist-
nieje spór dotyczący możliwości wyzbycia się prawa do „posiadania własne-
go ciała” w taki sam sposób, w jaki przekazuje się prawa własności do zagos-
podarowanych, zewnętrznych (wobec ich właściciela ‒ tłum.) przedmio-
268
Autor pragnie podziękować Wendy McElroy oraz Gene’owi Callahanowi za ich pomocne
komentarze odnoszące się do wcześniejszego szkicu. Poglądy zawarte tutaj są wyłącznie
zdaniem autora i nie powinny być przypisywane żadnej innej osobie czy instytucji.
Poprzednia wersja niniejszego artykułu została przedstawiona na Austrian Scholars
Conference w Auburn, Alabama, 25 marca 2000. Skondensowany zbiór niektórych
argumentów zawartych tutaj w: N. Stephan Kinsella, In Defense of Napster and Against the
Second Homesteading Rule, 4. września 2000 [wyd. pol. Kinsella, N. Stephan, W obronie
Napstera i przeciwko Drugiej Zasadzie Zagospodarowania, obszerny fragment]. Kontakt
z autorem: kinsella@swbell.net.
269
Pojęcia takie jak: „realty”, „personalty” czy „tangible” należą do słownika prawa
zwyczajowego, w odróżnieniu od, odpowiednio, analogicznych terminów prawa stanowio-
nego: „immovables”, „movables” i „corporeals”. Inne różnice dotyczące terminologii prawa
stanowionego i prawa zwyczajowego, patrz: N. Stephan Kinsella, „A Civil Law to Common
Law Dictionary”, Louisiana Law Review, nr 54 (1994), s. 1265–1305. „Dobra” (ang.
„things”) to szeroka koncepcja wywodząca się z prawa rzymskiego, która odnosi się wszyst-
kich typów rzeczy, zarówno materialnych, jak i niematerialnych.

235
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

tów270. Jakkolwiek by nie było, środowisko libertariańskie utrzymuje, że ogół


dotykalnych, rzadkich zasobów ‒ zarówno zagospodarowanych czy
wytworzonych, ruchomych czy nieruchomych, jak również nasze ciała,
podlegają prawowitej kontroli lub stanowią przedmiot własności poszcze-
gólnych jednostek.
W miarę oddalania się od materialnych (cielesnych, fizycznych) obiektów
w kierunku bardziej abstrakcyjnych, sprawa ulega większemu skomplikowa-
niu. Prawa do zachowania dobrego imienia (prawa dotyczące zniesławienia)
oraz przeciw szantażowi jako takie dotyczą rzeczy niematerialnych, a więc
pewnych abstrakcji. Większość libertarian, aczkolwiek nie wszyscy, przeciw-
stawia się prawom przeciw szantażowi, a wielu również prawu do dobrego
imienia271.
Przy okazji dyskutuje się nad koncepcją własności intelektualnej (ang.
intellectual property, dalej w tekście również jako IP). Czy ludzie mają
prawo do efektów ich wysiłku intelektualnego w postaci wynalazków czy
dzieł pisanych? Czy system prawny powinien chronić takie prawa? Poniżej
zajmiemy się podsumowaniem obowiązujących obecnie rozwiązań w tym
zakresie. Następnie opiszę poglądy różnych stron w libertariańskim sporze

270
Debata na ten temat objawia się w różnicach w kwestii zbywalności takich praw, tj. tego,
czy zgodnie z prawem kontraktu możemy „sprzedać” lub zbyć nasze ciała jako podmiot
praw w taki sam sposób, w jaki zbywa się tytuł do zawłaszczonego mienia. Dla argumentów
przeciwników niezbywalności cielesnej, patrz: N. S. Kinsella, A Theory of Contracts:
Binding Promises, Title Transfer, and Inalienability (artykuł zaprezentowany w kwietniu
1999 r. podczas Austrian Scholars Conference w Auburn, Alabama); oraz N. S. Kinsella,
„Inalienability and Punishment: A Reply to George Smith”, Journal of Libertarian Studies,
nr 1 (14) (zima 1998–1999), s. 79–93. Argumentów zwolenników niezbywalności
u: W. Block, „Toward a Libertarian Theory of Inalienability: A Critique of Rothbard,
Barnett, Gordon, Smith, Kinsella, and Epstein”, Journal of Libertarian Studies, r. 17, nr 2
(wiosna 2003), s. 39–85.
271
Aby zapoznać się z poglądami przeciwników prawnej ochrony przed szantażem, patrz:
W. Block, „Toward Libertarian Theory of Blackmail”, Journal of Libertarian Studies 15, nr
2, wiosna 2001; Idem, „A Libertarian Theory of Blackmail”, Irish Jurist, r. 33 (1998),
s. 280–310; Idem, Defending the Undefendable, Fleet Press, New York 1976, s. 53–54;
M. N. Rothbard, The Ethics of Liberty, New York University Press, NY 1998, s. 124–126
oraz E. Mack, „In Defense of Blackmail”, Philosophical Studies, r. 41 (1982), s. 274.
Czytelnika zainteresowanego poglądami obrońców takich regulacji odsyłamy do: R. Nozick,
Anarchy, State and Utopia, Basic Books, New York 1974, s. 85–86 oraz R. Epstein,
„Blackmail Inc”., University of Chicago Law Review, r. 50 (1983), s. 553. Libertariańskie
argumenty przeciw prawnej ochronie przed zniesławieniem (zwykłym oszczerstwem czy
zniesławieniem na piśmie) można znaleźć m.in. u: W. Block, Defending…, s. 50–53, M.N.
Rothbard, The Ethics…, s. 126–128. Dla przybliżenia poglądów zwolenników tej koncepcji,
patrz: D. Kelley, David Kelley vs. Nat Hentoff, Libel Laws: Pro and Con, nagranie na taśmie
magnetofonowej, Free Press Association, Liberty Audio, 1987.

236
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

o prawa własności intelektualnej. Wreszcie przedstawię to, co osobiście uwa-


żam za właściwy punkt widzenia w tej dyskusji.

Podsumowanie norm prawnych własności intelektualnej

Typologia własności intelektualnej


Własność intelektualna to szeroka koncepcja obejmująca całość
spektrumlegalnie (tj. prawnie) definiowanych praw wyrosłych z różnych
typów intelektualnej kreatywności lub w taki bądź odmienny sposób związa-
nych z samymi ideami272. Prawa własności intelektualnej to prawa do rzeczy
niematerialnych273 ‒ do idei wyrażonych (prawa autorskie) lub znajdujących
praktyczną implementację (patenty). Tom Palmer ujmuje to w następujący
sposób: „Prawa własności intelektualnej to prawa dotyczące bytów idealnych
(nie mających fizycznej postaci) odróżniających się od materialnych sub-
stratów, których substancję stanowią.274” W dzisiejszych systemach praw-
nych własność intelektualną stanowią zwykle: prawa autorskie (dosł. „prawo
do kopiowania”, copyright), znaki towarowe (trademark), patenty i tajemnica
handlowa275.

272
W niektórych krajach europejskich [w tym w Polsce (patrz: Ustawa: Prawo własności
przemysłowej z 30 czerwca 2000r.) ‒ przyp. tłum.], zamiast terminu „własność intelek-
tualna” używa się pojęcia „własności przemysłowej”.
273
De La Vergne Refrigerating Mach. Co. v Featherstone, 147 U.S. 209, 222, 13 S.Ct. 283,
285 (1893).
274
T. G. Palmer, „Are Patents and Copyrights Morally Justified? The Philosophy of Property
Rights and Ideal Objects, Symposium: Intellectual Property”, Harvard Journal of Law &
Public Policy, r. 13, nr 3 (lato 1990), s. 818. Jak zauważył jeden z komentatorów: „własność
intelektualną można zdefiniować jako obejmującą prawa do zawartych w materialnych
tworach wysiłku umysłowego oryginalnych idei.” D. A. Nance, „Foreword: Owning Ideas”,
[w:] „Symposium: Intellectual Property”, Harvard Journal of Law & Public Policy, r. 13, nr
3 (lato 1990), s. 757.
275
Przydatny wstęp do zagadnień IP w prawie amerykańskim, można znaleźć m.in. w:
A.R. Miller, M. H. Davis, Intellectual Property: Patents, Trademarks, and Copyrights in
a Nut-shell, wyd. 2, West Publishing, St. Paul, Minnessota 1990; także: Patent, Trademark,
and Trade Secret. Z kolei, aby zapoznać się z prawem patentowym, patrz: R. B. Hildreth,
Patent Law: A Practitioner’s Guide, wyd. 3, Practising Law Institute, New York 1998.
Bardziej pogłębione rozprawy naukowe nt. IP: D. S. Chisum, Chisum on Patents, Matthew
Bender, New York 2000; M. B. i D. Nimmer, Nimmer on Copyright, Matthew Bender, New
York 2000; P. Goldstein, Copyright: Principles, Law, and Practice, Little, Brown, Boston
1989; J. T. McCarthy, McCarthy on Trademarks and Unfair Competition, wyd. 4, West
Group, St. Paul, Minnessota 1996; oraz: R. M. Milgrim, Milgrim on Trade Secrets, Matthew
Bender, New York 2000. Użyteczne informacje, broszury są dostępne w Amerykańskim
Urzędzie Praw Autorskich, oraz w Urzędzie Patentowym i Znaków Handlowych Departa-
mentu Handlu. Adresy innych pożytecznych stron www znajdują w bibliografii.

237
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

(Poniżej znajduje się skrótowe kompendium najważniejszych informacji


nt. własności intelektualnej i jej ochrony w Stanach Zjednoczonych oraz
dodatkowo w Polsce276. Prawodawstwo USA opiera się głównie na tzw.
common law, prawie zwyczajowym, w którym ważną rolę odgrywa pre-
276
[Przyp. PM.] Termin „własność intelektualna” kojarzony jest z szeroką gamą dóbr
niematerialnych zarówno stanowiących przedmiot regulacji prawa autorskiego i praw po-
krewnych, jak i będących innego rodzaju wytworami ludzkiego intelektu (wynalazki, znaki
towarowe, wzory przemysłowe). Prawo autorskie i prawa pokrewne (prawa własności
intelektualnej) stanowią w Polsce konglomerat rozwiązań i instytucji zaczerpniętych z roż-
nych źródeł prawodawczych, kwalifikowane mogą być do szeroko rozumianego prawa
cywilnego. PA należą do stosunkowo nowej w polskim porządku prawnym i samodzielnej
kategorii praw bezwzględnych. Podmiotom praw autorskich i pokrewnych przysługuje
monopol w zakresie korzystania i rozporządzania dobrami stanowiącymi przedmiot tych
praw. Wyłączność ta może być ograniczona jedynie z mocy prawa albo woli ‒ swobodnej
decyzji podmiotu uprawnionego. Wynika to z art. 17 ustawy o prawach autorskich
i pokrewnych: „jeżeli ustawa nie stanowi inaczej, twórcy przysługuje wyłączne prawo do
korzystania z utworu i rozporządzania nim, na wszystkich polach eksploatacji oraz do
wynagrodzenia za korzystanie z utworu”.
Prawa autorskie i pokrewne jako prawa bezwzględne są chronione przed wszelkimi ich
naruszeniami dokonywanymi przez inne nieuprawnione podmioty, w tym także przez
podmioty, które łączy z osobami wyłącznie uprawnionymi stosunek umowny. Prawa
autorskie i pokrewne są głównie prawami na dobrach niematerialnych, co wynika z chara-
kteru ich przedmiotu, tj. dóbr, które nie wymagają dla swojego istnienia substratu
materialnego, czyli dające się prawnie wyodrębnić obiekty niematerialne np.: utwory, arty-
styczne wykonania.
Jako prawa bezwzględne na dobrach niematerialnych, prawa autorskie i pokrewne zbliżone
są konstrukcyjnie do praw rzeczowych, a zwłaszcza do prawa własności. Podobieństwo
miedzy tymi prawami mimo ewidentnych różnic (przedmiotem prawa własności są dobra
materialne) przejawia się w określeniu praw autorskich i pokrewnych jako tzw. własności
intelektualnej.
Prawa autorskie jako bezwzględne prawa podmiotowe chronią duchowe i materialne interesy
twórcy związane z jego dziełem. Tradycyjnie wyróżnia się dwie grupy uprawnień składa-
jących się na podmiotowe prawo autorskie ‒ prawa osobiste i majątkowe.
Polska ustawa z 1994 r. oparta jest na wywodzącym się z francuskiego prawa autorskiego
modelu dualistycznym. Istotą założenia jest, iż prawo autorskie w istocie rzeczy składa się
z majątkowych uprawnień przenaszalnych inter vivos ograniczonych w czasie, oraz praw
osobistych nieograniczonych w czasie i nieprzenaszalnych. Nie oznacza to, że nie dostrzega
się nieraz bardzo silnych związków pomiędzy jednymi i drugimi uprawnieniami, jednakże
wychodzi się z założenia, że pełna przenaszalność od początku praw majątkowych lepiej
służy potrzebom obrotu.
Ustawa wyraźnie definiuje i oddziela treść majątkowych i osobistych praw autorskich ‒
a czyni to w rozdziale zatytułowanym „Treść prawa autorskiego”. Ogólną zasadą wyrażoną
w ustawie jest, że prawo autorskie służy twórcy. Ustawa przewiduje możliwość przysługi-
wania prawa autorskiego innym podmiotom niż twórca tylko w odniesieniu do majątkowych
praw autorskich (tak jest w wypadku utworów zbiorowych i programów komputerowych).
W odniesieniu do kwestii regulacji obrotu autorskimi prawami majątkowymi dopuszcza się
przejście tych praw w drodze dziedziczenia lub w drodze umów o przeniesienie (por szerzej
E. Traple [w]: Z. Radwański, red., „System prawa prywatnego”, tom 13.Warszawa 2004 r.
s. 26–28 i 110–120).

238
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

cedens. Należy jednak pamiętać, że precedens nie ma statusu powszechnie


obowiązującej normy prawnej. Wreszcie, niezależnie od decyzji Sądu Naj-
wyższego USA, nadal duży wpływ na funkcjonujące rozwiązania zachowało
prawo stanowe. Źródła, jeśli nie zaznaczono inaczej, w pochodzą od autora
oryginalnego tekstu, a rola tłumacza sprowadziła się do wytłumaczenia
niezrozumiałych dla polskiego czytelnika skrótów277 ‒ tłum.)

Prawa autorskie (copyright)


Prawo autorskie to prawo nadane autorom „oryginalnych dzieł”: książek,
artykułów, filmów czy programów komputerowych. Copyright daje im wy-
łączność w odtwarzaniu, kopiowaniu, przygotowaniu lub publicznym prezen-
towaniu swoich prac.278 Prawa autorskie chronią jedynie formę bądź sposób
ekspresji danej idei, ale nie dotyczą idei samych w sobie279.
Choć prawo autorskie może być dla uzyskania prawnych korzyści
rejestrowane, to jednak dla jego zaistnienia nie ma takiej potrzeby ‒ to staje
się automatycznie z chwilą, kiedy praca zostaje „powiązana” z „materialnym
środkiem wyrazu” (np. kartką papieru, płytą CD etc. ‒ tłum.). Od tego mo-
mentu prawo obowiązuje przez całe życie autora i dodatkowo 70 lat po jego
śmierci lub łącznie 95 lat w przypadku, kiedy właścicielem dobra chronione-
go prawem autorskim jest pracodawca280.
[W Polsce nie występuje system praw autorskich oparty na anglosaskiej
zasadzie copyrightu, jednakże, jak już było wspomniane, polska ustawa stwa-
rza dla twórcy swoisty monopol w zakresie korzystania i rozporządzania

277
(Przyp. tłum.) USC ‒ United States Code to kodyfikacja prawa stanowionego przez
legislatywę USA ‒ dwuizbowy Kongres, na który składa się Senat i Izba Reprezentantów.
Przyjętą praktyką jest uchwalanie przez kongres tzw. ustaw szkieletowych, stanowiących
bazę dla rozwiązań tworzonych przez administrację prezydencką i Prezydenta. Dlatego też
niezmiernie ważny jest CFR, o którym poniżej. Na temat US Code, patrz: Legal Information
Institute. CFR ‒ Code of Federal Relations to zbiór powszechnie obowiązujących i trwałych
reguł prawnych publikowanych w Federalnym Rejestrze przez poszczególne departamenty
i agencje rządu federalnego. CFR jest podzielone na 50 poddziałów reprezentujących szeroki
wachlarz przedmiotowy federalnych regulacji. Każdy tom kodeksu jest uaktualniany raz do
roku a wydawany raz na kwartał. Więcej informacji można znaleźć pod adresem: GPO
Access. HR ‒ Izba Reprezentantów USA.
278
17 USC §§ 101, 106 i nast.
279
Współczesne prawo autorskie wyparło i w dużej mierze zastąpiło „zwyczajowe prawo
autorskie”, mające po stworzeniu dzieła automatyczne zastosowanie, zapewniając w gruncie
rzeczy jedynie prawo pierwszej publikacji. Goldstein, Copyright, §§ 15.4 et seq.
280
17 USC § 302. Zgodnie z ostatnimi zmianami legislacji przedłużono czas obowiązywania
praw autorskich o kolejne 20 lat. patrz: HR 2589, Sonny Bono Copyright Term Extension
Act/Fairness in Music Licensing Act of 1998.

239
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

dobrami stanowiącymi przedmiot praw autorskich. Majątkowe prawa autor-


skie gasną z upływem lat siedemdziesięciu:
1) od śmierci twórcy, a do utworów współautorskich ‒ od śmierci współ-
twórcy, który przeżył pozostałych,
2) w odniesieniu do utworu, którego twórca nie jest znany ‒ od daty
pierwszego rozpowszechnienia, chyba że pseudonim nie pozostawia wąt-
pliwości co do tożsamości autora lub jeżeli autor ujawnił swoją
tożsamość,
3) w odniesieniu do utworu, do którego autorskie prawa majątkowe
przysługują z mocy ustawy innej osobie niż twórca ‒ od daty roz-
powszechnienia utworu, a gdy utwór nie został rozpowszechniony ‒ od
daty jego ustalenia,
4) w odniesieniu do utworu audiowizualnego ‒ od śmierci najpóźniej
zmarłej z wymienionych osób: głównego reżysera, autora scenariusza,
autora dialogów, kompozytora muzyki skomponowanej do utworu
audiowizualnego.
Jeżeli utwór rozpowszechniono w częściach, odcinkach, fragmentach lub
wkładkach, bieg terminu liczy się oddzielnie od daty rozpowszechnienia
każdej z wymienionych części. (Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie
autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83.) Czas
faktycznego trwania praw autorskich zależy od tego, jak długi okres mija od
chwili powstania praw do momentu, który rozpoczyna bieg 70-letniego okre-
su ich wygasania. Czas wygasania praw autorskich i pokrewnych dotyczący
określonych w ustawie przedmiotów tych praw może być inny, jeżeli ustawa
tak stanowi. Po upływie w/w terminów autorskie prawa majątkowe wygasają,
oznacza to wiec, że z danego dzieła można swobodnie korzystać. Swoboda
nie oznacza jednak całkowitej dowolności. Nie można bowiem naruszać
autorskich praw osobistych i zaniedbywać innych przewidzianych prawem
procedur (patrz R. Golat, „Prawa autorskie i prawa pokrewne”, s. 136–151) ‒
PM.]

Patent (patent)
Patent jest to prawo własności wynalazków, a dokładniej do środków lub
metod służących „użytecznej” funkcji281. Nowa lub ulepszona pułapka na
myszy jest doskonałym przykładem przyrządu, który może zostać opatento-
wany. Sam patent stanowi efektywny sposób nagrodzenia wynalazcy
ograniczonym monopolem na wyrób, użytkowanie i sprzedaż wynalazku ‒

281
35 USC § 1 et seq.; 37 CFR Part 1.

240
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

w zasadzie jednak sprowadza się tylko do udzielenia mu wyłączności (przez


zapobieganie użytkowaniu opatentowanej nowinki przez innych), a nie fakty-
cznego prawa użytkowania opatentowanego wynalazku282.
Nie każda innowacja lub odkrycie mogą zostać zarejestrowane w urzędzie
patentowym. Decyzją Sadu Najwyższego Stanów Zjednoczonych wyróżnia
się trzy kategorie przedmiotów, które nie mogą zostać poddane prawu
patentowemu: „prawa natury, zjawiska naturalne oraz abstrakcyjne idee” 283.
Ograniczając jednak abstrakcyjne idee tylko do pewnego typu „praktycznych
zastosowań”, tj. do „użytecznego, konkretnego i materialnego efektu”, można
je opatentować284. 17 Od 8 czerwca 1995 r. amerykańskie patenty zachowują
ważność przez 20 lat od momentu zarejestrowania285(uprzednio było to 17 lat
od momentu emisji).
[W polskim systemie prawa własności intelektualnej patenty są udzielane
‒ bez względu na dziedzinę techniki ‒ na wynalazki, które są nowe, posiadają
poziom wynalazczy i nadają się do przemysłowego stosowania. Jednakże za
wynalazek nie uważa się ciała ludzkiego, w różnych jego stadiach formo-
wania się i rozwoju, oraz zwykłego odkrycia jednego z jego elementów,
włącznie z sekwencją lub częściową sekwencją genu. Ponadto patentów nie
udziela się miedzy innymi na: wynalazki, których wykorzystywanie byłoby
sprzeczne z porządkiem publicznym lub dobrymi obyczajami, odmiany roślin
lub rasy zwierząt oraz czysto biologiczne sposoby hodowli roślin lub zwie-
rząt, sposoby leczenia ludzi i zwierząt metodami chirurgicznymi lub tera-
peutycznymi oraz sposoby diagnostyki stosowane na ludziach lub zwierzę-
tach, Przez uzyskanie patentu zgłaszający nabywa prawo wyłącznego korzy-
stania z wynalazku w sposób zarobkowy lub zawodowy na całym obszarze
Rzeczypospolitej Polskiej. Przejawia się to tym, że uprawniony z patentu
może zakazać osobie trzeciej, działającej bez jego zgody, korzystania z wy-
nalazku w sposób zarobkowy lub zawodowy, w tym: wytwarzania, używania,

282
Przypuśćmy, że A jest wynalazcą lepszej pułapki na myszy, którą patentuje. Sprężyna tej
pułapki składa się z Nitinolu (metal pamięci), co umożliwia lepsze chwytanie myszy. A teraz
przypuśćmy, że B wynajdzie i również opatentuje pułapkę na myszy z taką samą sprężyną,
która dodatkowo pokryta będzie powłoką zapobiegającą przywieraniu, co z kolei ułatwi
usunięcie pozostałości myszy, bez zakłócenia działania Nitinolu. B musi mieć pułapkę ze
sprężyną z Nitinolu, aby skorzystać ze swojego wynalazku, ale narusza to prawa patentowe
A. Podobnie A nie może dodać do swojego wynalazku specjalnej powłoki, nie naruszając
przy tym patentu B. W takich sytuacjach dwaj posiadacze patentów mogą wymienić się
licencjami, by A mógł wykorzystać ulepszenie B w swojej pułapce, zaś B mógł używać
swojego wynalazku.
283
Diamond v Diehr, 450 US 175, 185 (1981); także: 35 USC § 101.
284
In re Alappat, 33 F3d 1526, 1544, 31 USPQ2d 1545, 1557 (Fed Cir 1994) (in banc).
Także: State Street Bank & Trust Co. v Signature Financial Group, 149 F3d 1368 (Fed Cir
1998).
285
35 USC § 154(a)(2).

241
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

oferowania, wprowadzania do obrotu lub importowania dla tych celów pro-


duktu będącego przedmiotem wynalazku lub stosowania sposobu będącego
przedmiotem wynalazku, jak też używania, oferowania, wprowadzania do
obrotu lub importowania dla tych celów produktów otrzymanych bezpośre-
dnio takim sposobem.
Czas trwania patentu wynosi 20 lat od daty dokonania zgłoszenia
wynalazku w Urzędzie Patentowym. Patent jest zbywalny i podlega dziedzi-
czeniu (z ustawy z dnia 30 czerwca 2000 r. prawo własności przemysłowej
Dz.U. 2001 Nr 49 poz. 508) ‒ PM.]

Tajemnica handlowa (trade secret)


Na tajemnicę handlową składa się poufna formuła, narzędzie lub
informacja, które dają jej posiadaczowi konkurencyjną przewagę tak długo,
jak uda się ją utrzymać w tajemnicy286. Przykładem może być tu tajemnica
handlowa produkcji napoju Coca-Cola®. Tam gdzie informacja nie jest na
tyle nowa, by miała podlegać prawu patentowemu, albo nie dość oryginalna
jako potencjalny przedmiot prawa autorskiego (np. baza danych sejsmicz-
nych albo lista klientów), stosuje się prawo tajemnicy handlowej. Jego
podstawową funkcją jest zapobieganie lub wynagrodzenie szkód wynikłych
ze „sprzeniewierzeń” tajemnicy handlowej287. Obecnie tajemnica handlowa
jest chroniona prawem stanowym, aczkolwiek niedawno znowelizowano pra-
wo federalne dla zapobieżenia kradzieżom tajemnicy handlowej288.
Teoretycznie pozbawioną granic czasowych ochronę tego typu uzyskuje
się po zadeklarowaniu, że skład danego dobra jest tajemnicą. Należy jednak
pamiętać, że ujawnienie tajemnicy, inżynieria wsteczna (reverse-
engineering) a także niezależny wynalazek mogą zniweczyć działanie takiej
ochrony. Nie znajdujące się pod ochroną copyrightu kompilacje danych i ma-
py, niewyjawiony lub nie zabezpieczony w inny sposób przez prawo
patentowe kod źródłowy oprogramowania to przykłady tajemnicy informacji,
która może być przedmiotem ochrony prawnej tajemnicy handlowej. Jej je-
dyną niedogodnością jest to, że niezależny wynalazek konkurencji, przedtem
stanowiący tajemnicę handlową jej przeciwników, może zostać opatento-
wany jako narzędzie lub proces produkcji, co uniemożliwi jego użytkowanie
przez pierwotnego wynalazcę i właściciela tajemnicy handlowej. [Za
tajemnicę przedsiębiorstwa są uznawane zgodnie z polskim prawem
nieujawnione publicznie informacje techniczne, technologiczne i organiza-

286
Patrz np: R. M. Halligan, esq., Restatement of the Third Law ‒ Unfair Competition:
A Brief Summary, §§ 39–45; także: Uniform Trade Secrets Act (UTSA).
287
Patrz: Uniform Trade Secrets Act (UTSA).
288
Economic Espionage Act of 1996, 18 USC §§ 1831–1839.

242
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

cyjne przedsiębiorstwa lub inne informacje posiadające wartość gospodarczą,


co do których przedsiębiorca podjął niezbędne działania w celu zachowania
ich w poufności (S. Sołtysiński [w:] J. Barta, M. Kępiński, R. Markiewicz,
M. Poźniak-Niedzielski, R. Skobisz, T. Skoczny, S. Sołtysinski, J. Szwaja,
I. Wiszniewska, Ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Komentarz.,
Warszawa 1994 r., s. 97 i n.) ‒ PM.]

Znak handlowy (trademark)


Znak handlowy to: słowo, wyrażenie, symbol lub projekt graficzny
służący rozpoznaniu źródła sprzedawanych dóbr i usług oraz odróżnieniu ich
od konkurencji, np. znak rozpoznawczy Coca-Cola® na puszkach napojów
produkowanych przez tą firmę pozwalający jej na odznaczanie się na tle
konkurencji takiej jak firma Pepsi®. Prawo do znaku handlowego przede
wszystkim ma zapobiec „naruszaniu” przez konkurencję znaku firmowego
przez znakowanie przez nią produktów i usług w sposób „dezorientujący”
klienta podobieństwem. W odróżnieniu od praw autorskich i patentów, prawo
do tego znaku nie ma cezury czasowej, jeśli tylko właściciel znaku kon-
tynuuje jego użytkowanie. Początkowo, zgodnie z prawem federalnym,
właściciel ma prawo do znaku handlowego przez 10 lat, z 10-letnim okresem
odnowienia289.
Do praw związanych z ochroną znaku handlowego zalicza się również
zakaz: rozmywania znaku handlowego (trademark dilution)290, stosowania
określonych form cybersquattingu291, oraz działań „nieuczciwej konkuren-
cji”. Własność intelektualna uwzględnia również, podobną do copyright, och-
ronę sui generis takich ostatnich wynalazków prawnych, jak maska ochronna
do pracy dostępna przy projektach półprzewodnikowych obwodów scalonych
(IC)292 czy dziobu łodzi293 oraz również proponowanych praw sui generis do
baz danych czy zbiorów informacji294.

289
15 USC § 1501 et seq.; 37 CFR Part 2.
290
15 USC §§ 1125(c), 1127.
291
Cyberquatting ‒ to forma przetrzymywania i używania należącego do kogoś znaku
handlowego w celu uzyskania korzyści finansowych (swego rodzaju okupu) za zaprzestanie
tego typu działań. W najbardziej rozpowszechnionej formie polega na wykupywaniu domen
internetowych, np. solidarnosc.com, aby później oferować ich sprzedaż zainteresowanym
(którzy mieliby do nich prawo na mocy ustaw o znaku handlowym) po wyższej cenie ‒ tłum.
Więcej na ten temat, patrz: 15 USC § 1125(d); Anticybersquatting Consumer Protection Act,
PL 106–113 (1999); HR 3194, S1948.
292
Patrz: 17 USC § 901 et seq. 26.
293
Patrz: 17 USC § 1301 et seq.
294
Patrz np.: HR 354 (wprowadzone 19.01.1999), Collections of Information Antipiracy Act.
Także: J. C. Ginsburg, „Copyright, Common Law, and Sui Generis Protection of Databases
in the United States and Abroad”, University of Cincinnati Law Review, r. 66 (1997), s. 151.

243
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

[Polskie prawo nie operuje pojęciem znaku handlowego (trademark), lecz


występuje w nim terminologia podobna, zbliżona w treści. Są to pojęcia zna-
ku towarowego i wzoru przemysłowego.

Znak towarowy
Zgodnie z ustawą o własności przemysłowej, znakiem towarowym może
być każde oznaczenie, które można przedstawić w sposób graficzny, jeżeli
nadaje się do odróżnienia towarów jednego przedsiębiorstwa od towarów
innego przedsiębiorstwa. Może to być w szczególności wyraz, rysunek, or-
nament, kompozycja kolorystyczna, forma przestrzenna, w tym forma towaru
lub opakowania, a także melodia lub inny sygnał dźwiękowy.
Na znak towarowy może być udzielone prawo ochronne. Pierwszeństwo
do uzyskania prawa ochronnego na znak towarowy oznacza się, co do za-
sady, według daty zgłoszenia znaku towarowego w Urzędzie Patentowym.
Pierwszeństwo to jest zbywalne i podlega dziedziczeniu. Ponadto znaki takie,
zwłaszcza graficzne czy słowno-graficzne, niezależnie od tego, że stają się
przedmiotem praw wyłącznych w wyniku rejestracji w Urzędzie Patentowym
(prawa własności przemysłowej), niejednokrotnie wykazują cechy utworów
i korzystają z ochrony opartej o przepisy prawa autorskiego. Jednakże jeśli
zgłaszającym znak towarowy, który spełnia jednocześnie cechy utworu, nie
jest jego twórca, musi on nabyć prawa autorskie od twórcy, by zlikwidować
niebezpieczeństwo odmowy rejestracji znaku. Odmowa taka może nastąpić,
gdyż w myśl przepisów prawa własności przemysłowej nie udziela się praw
ochronnych dotyczących oznaczeń, których używanie narusza prawa osobiste
lub majątkowe osób trzecich. Czas trwania prawa ochronnego na znak to-
warowy wynosi 10 lat od daty zgłoszenia znaku towarowego w Urzędzie
Patentowym.

Wzór przemysłowy
Prawo autorskie przyznaje ochronę również wzorom przemysłowym.
Korzystają one ponadto z ochrony przewidzianej w ustawie o własności prze-
mysłowej. Dlatego też niekiedy uzależnia się przyznanie autorskiej ochrony
prawnej wzorom przemysłowym od spełnienia nieco wyższych wymagań niż
w przypadku innych utworów.
Wzorem przemysłowym jest nowa i posiadająca indywidualny charakter
postać wytworu lub jego części, nadana mu w szczególności przez cechy
linii, konturów, kształtów, kolorystykę, strukturę lub materiał wytworu oraz
przez jego ornamentację. Jako wytwór należy rozumieć m. in. każdy przed-
miot wytworzony w sposób przemysłowy lub rzemieślniczy, obejmujący

244
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

w szczególności opakowanie, symbole graficzne oraz kroje pisma typo-


graficznego, z wyłączeniem programów komputerowych.
Na wzór przemysłowy udziela się prawa z rejestracji. Przez uzyskanie pra-
wa z rejestracji uprawniony nabywa prawo wyłącznego korzystania z wzoru
przemysłowego w sposób zarobkowy lub zawodowy na całym obszarze
Rzeczypospolitej Polskiej. Prawa z rejestracji wzoru udziela się na 25 lat od
daty dokonania zgłoszenia w Urzędzie Patentowym (z ustawy z dnia 30
czerwca 2000 r., Prawo własności przemysłowej Dz.U. 2001 Nr 49 poz. 508)
‒ PM] Ponieważ Konstytucja Stanów Zjednoczonych daje Kongresowi
możność „promowania postępu w nauce i sztukach użytkowych”295, o pra-
wach autorskich czy patentach stanowi niemal wyłącznie prawo federalne.
Tym niemniej wciąż źródłem konkretnych rozwiązań prawnych dotyczących
rozmaitych aspektów związanych z własnością intelektualną, jak np. włas-
ność patentów, jest prawo stanowe, które ma tendencję do ujednolicania się
od stanu do stanu296. Z kolei bazujące na międzystanowej umowie handlowej
federalne znaki handlowe nie są explicite autoryzowane przez Konstytucję,
toteż obejmują jedynie znaki handlowe biorące udział w międzystanowej
wymianie handlowej297. Znaki handlowe uznane w prawie stanowym dalej
istnieją, gdyż nie zostały jeszcze całkowicie wyparte przez znaki federalne,
lecz te ostatnie są uważane za ważniejsze oraz mocniejsze z handlowego
punktu widzenia. Wreszcie, tajemnica handlowa bardziej chroniona jest przez
prawo poszczególnych stanów, nie federalne298.
Wielu laików, również wśród libertarian, ma znikomą wiedzę na temat
własności intelektualnej i nader często myli prawa autorskie, znaki handlowe
i patenty. Powszechnie i, niestety, niezgodnie z prawdą, uważa się, że amery-
kański system chroni tego wynalazcę, który jako pierwszy złoży wniosek
patentowy w odpowiednim urzędzie, tj. iż ma on pierwszeństwo wobec tego,
który swoje dzieło zarejestrował później. Tymczasem, w odróżnieniu od tego
systemu, obowiązującego w większości innych krajów, w USA liczy się pier-
wszy wynalazca299.

295
Konstytucja Stanów Zjednoczonych, art I, § 8; Kewanee Oil Co. v. Bicron Corp., 415 US
470, 479, 94 S.Ct. 1879, 1885 (1974).
296
Patrz: P. C. van Slyke i M. M. Friedman, „Employer’s Rights to Inventions and Patents of
Its Officers, Directors, and Employees”, AIPLA Quarterly Journal, r. 18 (1990), s. 127; oraz:
Chisum on Patents, § 22.03; 17 USC §§ 101, 201.
297
Konstytucja Stanów Zjednoczonych, art. 1, sec. 8, clause 3; Wickard v Filburn, 317 US
111, 63 S. Ct. 82 (1942).
298
Patrz jednak federalny Economic Espionage Act of 1996, 18 USC §§ 1831–1839.
299
Ayn Rand błędnie zakłada, że ten, kto pierwszy złoży wniosek patentowy, ma
pierwszeństwo (i Rand podejmuje się potem wyczerpującej obrony tego twierdzenia). Patrz:
A. Rand, Patents and Copyrights, s. 133. Pisarka także mylnie atakuje ściśle antytrustowy
krytycyzm wobec posiadaczy patentów. Lecz, skoro patenty są nadawanymi przez państwo

245
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Prawa własności intelektualnej i ich związek z własnością materialną


Jak już wspomniano, prawa własności intelektualnej, a przynajmniej
patenty i prawa autorskie, można uważać za prawa do dóbr idealnych 300.
Ważną implikacją tego stwierdzenia jest, iż posiadanie idei czy obiektu
idealnego daje dysponentowi prawo do każdego ich materialnego wytworu.
Jako przykład można podać książkę chronioną prawami autorskimi. Posia-
dacz praw do książki (nazwijmy go właścicielem A) ma zasadniczo prawo do
obiektu idealnego, zbioru myśli, jaką owa książka stanowi w materialnej
postaci. Tymczasem system praw autorskich daje A prawo do każdego powie-
lenia słów się w niej znajdujących, więc, w konsekwencji, A ma prawo do
każdej jej materializacji, tj. prawo do każdej fizycznej wersji owej chronionej
przez system prawny uznający prawo autorskie książki. Po napisaniu przez
siebie opowiadania, A zdobywa prawa autorskie do swojej „pracy”. Jeśli
sprzedaje komuś (powiedzmy B) fizyczną kopię opowiadania w postaci
wydawnictwa książkowego, B jest właścicielem jedynie papieru. B nie po-
siada samego „dzieła” i, co więcej, nie ma prawa do zrobienia jego kopii,
nawet przy wykorzystaniu własnego papieru i atramentu. B nie może więc
używać swojego mienia, by wykonać jeszcze jedną kopię książki A. Tylko
A ma bowiem prawo ją kopiować (stąd copyright).
Podobnie, posiadanie przez A patentu daje mu prawo do powstrzymania
osób trzecich przed wdrożeniem opatentowanego wynalazku, nawet jeśli owe
osoby pragną skorzystać w tym celu ze swojej własności. Tak oto kon-
trolowanie niematerialnych dóbr przez A, daje mu w pewnym stopniu władzę
‒ własność ‒ nad materialnym mieniem nieprzebranych rzesz innych
jednostek. Patent i prawa autorskie nieodmiennie przenoszą częściową włas-
ność fizycznych obiektów z ich naturalnych właścicieli na osoby wynalaz-
ców, innowatorów i artystów.

monopolami, korzystanie z ustaw antymonopolowych w celu ograniczenia rozszerzania


ochrony patentowej poza dotychczasowe granice nie jest niesprawiedliwe. Problem z pra-
wami antytrustowymi polega na ich stosowaniu w normalnych, pokojowych umowach
przedsiębiorców, nie zaś w ograniczaniu prawdziwych, tj. państwowo nadanych, monopoli.
Podobne spostrzeżenie można odnieść do przypadku Billa Gatesa, którego fortuna w znacz-
nej mierze została zbudowana na koniecznym dla praw autorskich państwowym monopolu.
Ponadto, skoro Bill Gates, nie jest libertarianinem, a także bez wątpienia nie sprzeciwia się
ustawodawstwu antytrustowemu, toteż trudno załamywać ręce z żalu nad tym, jakiego piwa
sobie nawarzył.
300
Nie mających swojej cielesnej, materialnej postaci (tłum.)

246
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Libertariańskie spojrzenie na własność intelektualną

Spektrum
Poglądy libertarian na własność intelektualną można uszeregować od cał-
kowitego poparcia, do bezkompromisowego sprzeciwu wobec praw niej
dotyczących. Większość sporów koncentruje się wokół problemu patentów
i praw autorskich ‒ znaki towarowe i tajemnica handlowa stanowią mniej
problematyczne kwestie. Mając na uwadze powyższe kontrowersje, w tym
artykule spróbuję się skupić na problemie legitymizacji patentów i praw
autorskich.
Argumenty zwolenników własności intelektualnej można podzielić na te
odwołujące się do praw naturalnych oraz argumenty utylitarne. Wolnościowi
adwokaci własności intelektualnej, od Galambosa, poprzez Schulmana, do
Rand301, częściej powołują się na te pierwsze302, niezależnie od tego, czy
reprezentują mniejsze, czy większe ekstremum poglądów. Pośród prekur-
sorów nowoczesnych libertarian, zarówno Spooner, jak Spencer bronili wła-
sności intelektualnej na gruncie moralnych bądź też naturalnych praw303.

301
Patrz: A. J. Galambos, The Theory of Volition, pod red. Peter N. Sisco, Universal
Scientific Publications, San Diego 1999; J. N. Schulman, „Informational Property:
Logorights”, Journal of Social and Biological Structures (1990); i A. Rand, „Patents and
Copyrights”, [w:] Capitalism: The Unknown Ideal, New American Library, New York 1967.
Inni obiektywiści (zwolennicy Rand) popierający IP, to m.in.: G. Reisman, Capitalism:
A Treatise on Economics, Jameson Books, Ottawa, Ill. 1996, s. 388–389; D. Kelley,
„Response to Kinsella”, IOS Journal, r. 5, nr 2 (czerwiec 1995), s. 13, w odpowiedzi N.
Stephanowi Kinselli, „Letter on Intellectual Property Rights”, IOS Journal, r. 5, nr 2
(czerwiec 1995), s. 12–13; M. I. Franck, Ayn Rand, Intellectual Property Rights, and Human
Liberty, (na 2 taśmach magnetofonowych), Institute for Objectivist Studies Lecture; Laissez-
Faire Books, 1991; Idem, „Intellectual Property Rights: Are Intangibles True Property”, IOS
Journal, r. 5, nr 1 (kwiecień 1995); oraz „Intellectual and Personality Property”, IOS Journal,
r. 5, nr 3 (wrzesień 1995), s. 7, w odpowiedzi na Kinselli: Letter on Intellectual Property
Rights. Niezwykle ciężko opublikowane materiały dyskutujące poglądy Galambosa; jest tak
najwyraźniej ze względu na dziwaczny fakt, iż teorie te zabraniają ich rozpowszechniania
nawet jego uczniom i zwolennikom. Patrz np.: J. Tuccille, It Usually Begins with Ayn Rand,
Cobden Press, San Francisco 1971, s. 69–71. Rozproszone wzmianki i omówienia poglądów
Galambosa można jednak znaleźć w: D. Friedman, „In Defense of Private Orderings:
Comments on Julie Cohen’s »Copyright and the Jurisprudence of Self-Help«”, Berkeley
Technology Law Journal, r. 13, nr 3 (jesień 1998), przypis 52; oraz: S. Foerster, The Basics
of Economic Government.
302
Aby zapoznać się z tradycyjnymi teoriami nt. IP, patrz: Bibliography of General Theories
of Intellectual Property, „Encyclopedia of Law and Economics”; oraz E. Kitch, „The Nature
and Function of the Patent System”, Journal of Law and Economics, r. 20 (1977), s. 265.
303
L. Spooner, „The Law of Intellectual Property: or An Essay on the Right of Authors and
Inventors to a Perpetual Property in Their Ideas” [w:] The Collected Works of Lysander
Spooner, 1855, wznowienie pod red. Charlesa Shively, t. 3, M&S Press, Weston, Mass 1971;

247
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Zgodnie z poglądami wielu libertarian, postrzegających IP jako element


praw naturalnych, wytwory umysłu zasługują na taką ochronę jak własność
materialna. Oba bowiem są efektem pracy i umysłu człowieka. Ponieważ
jesteśmy właścicielami swej pracy, mamy również
naturalne prawo do jej owoców, podobnie jak prawo do
zbiorów otrzymanych z uprawy. Z tego samego punktu wi-
dzenia, mamy też prawo do idei, które wymyślił nasz umysł
i do sztuki, którą stworzyliśmy304.
Powyższa teoria wychodzi od spostrzeżenia, że będąc właścicielami wła-
snego ciała oraz pracy, uzyskujemy tym samym prawo do ich owoców,
wliczając „twory” intelektu. Tworząc wszak sonet, piosenkę, rzeźbę, zatrud-
niamy swoją pracę i ciało. Jesteśmy uprawnieni do „posiadania” tych two-
rów, ponieważ biorą się z innych przedmiotów, które „posiadamy”.
Obok wspomnianych, istnieją także utylitarne argumenty zwolenników
własności intelektualnej. Prominentnym utylitarnym zwolennikiem własności
intelektualnej, aczkolwiek wcale nie libertarianinem, jest sędzia federalny
Richard Posner305. Natomiast wśród libertarian anarchista David Friedman
bada i zdaje się aprobować własność intelektualną na gruncie ekonomicznej
teorii prawa (law and economics)306, utylitarystycznej konstrukcji instytucjo-
nalnej. Utylitaryści z góry zakładają, że ludzie powinni wybierać takie prawo
i politykę, które maksymalizują ich „dobrobyt” i „użyteczność”. Zgodnie
z tym sposobem myślenia poszanowanie i przestrzeganie prawa autorskiego
i rozwiązań patentowych wynika stąd, że bardziej artystyczna lub oryginalna
innowacja współgra z lub prowadzi do zwiększenia dobrobytu. Dobra pu-
bliczne i efekt gapowicza (free-rider effect) obniżają je poniżej optymalnego

H. Spencer, The Principles of Ethics, t. II, 1893; przedruk, Liberty Press, Indianapolis, Ind.
1978, cz. IV, roz. 13, s. 121. Także: W. McElroy, Intellectual Property: Copyright and
Patent, http://www.zetetics.com/mac/intpro1.htm i
http://www.zetetics.com/mac/intpro2.htm; oraz T.Palmer, op. cit., s. 818, 825.
304
Patrz: T. Palmer, Are Patents and Copyrights…, s. 819.
305
R.A. Posner, Economic Analysis of Law, wyd. 4, Little, Brown, Boston 1992, § 3.3, s. 38–
45.
306
D. D. Friedman, Standards As Intellectual Property: An Economic Approach, University
of Dayton Law Review, r. 19, nr 3 (wiosna 1994), s. 1109–1129; oraz Idem, Law’s Order:
What Economics Has to Do with Law and Why it Matters, Princeton University Press,
Princeton, N.J 2000, roz. 11. Jak wcześniejsi obrońcy IP, J.S. Mill i J. Bentham, także
E. Mackaay broni IP na gruncie utylitarnym ‒ patrz: „Economic Incentives in Markets for
Information and Innovation”, [w:] Symposium: Intellectual Property, Harvard Journal of
Law & Public Policy, r. 13, nr 3, s. 867. Patrz również: A. Plant, „The Economic Theory
Concerning Patents for Inventions”, [w:] Selected Economic Essays and Addresses,
Routledge & Kegan Paul, London 1974, s. 44; R. E. Meiners, R. J. Staaf, „Patents,
Copyrights, and Trademarks: Property or Monopoly?”, [w:] Symposium: Intellectual
Property, Harvard Journal of Law & Public Policy, r. 13, nr 3, s. 911.

248
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

poziomu, to znaczy takiego, który osiągnęłaby ludzkość, gdyby funkcjono-


wały odpowiednie rozwiązania w zakresie własności intelektualnej. Zatem
optymalizujemy, a przynajmniej podnosimy poziom dobrobytu przez wpro-
wadzanie praw autorskich i patentów, które zachęcają autorów i wynalazców
do tworzenia i unowocześniania swych dzieł307.
Z drugiej jednak strony istnieje długa tradycja sprzeciwu wobec patentów
oraz praw autorskich. Wśród współczesnych oponentów tych idei znajdują
się: Rothbard, McElroy, Palmer, Lepage, Bouckaert i moja osoba308. Równie
żywiołowo przeciw własności intelektualnej sprzeciwiał się na łamach XIX-
wiecznego anarchistycznego periodyku Liberty Benjamin Tucker309. Wszy-
scy ci komentatorzy wskazują na liczne problemy wynikające ze zwyczajo-
wej dla obrońców własności intelektualnej argumentacji, która bazuje tak na

307
Patrz: T. Palmer, Are Patents and Copyrights…, s. 820–821; Julio H. Cole, Patents and
Copyrights: Do the Benefits Exceed the Costs?
308
Patrz: M. N. Rothbard, Man, Economy, and State (dalej jako: MES), Nash Publishing, Los
Angeles 1962, s. 652–660, Idem, The Ethics of Liberty, s. 123–124; W. McElroy, Contra
Copyright, „The Voluntaryist”, czerwiec 1985, Idem, Intellectual Property…; T. G. Palmer,
Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and Economics Approach, Hamline Law
Review, nr 12 (1989), s. 261, Policy, r. 13, nr 3, s. 775; Idem, Are Patents and
Copyrights…?; Na temat Lepage’a, patrz: Mackaay, Economic Incentives, s. 869; Boudewijn
Bouckaert, „What is Property?”, [w:] Symposium: Intellectual Property, Harvard Journal of
Law & Public Policy, r. 13, nr 3, s. 775; N. S. Kinsella, Is Intellectual Property Legitimate?,
Pennsylvania Bar Association Intellectual Property Law Newsletter, r. 1, nr 2 (zima 1998),
s. 3; Idem, Letter on Intellectual Property Rights, oraz In Defense of Napster and Against the
Second Homesteading Rule. Również F.A. Hayek zdaje się przeciwstawiać patentom, patrz:
F. A. Von Hayek, Zgubna pycha rozumu: o błędach socjalizmu (tłum. M. i T. Kunińscy),
Arcana, Kraków 2004, s. 56–57; oraz: Meiners i Staaf, op. cit., s. 911. Utylitarnej
argumentacji na rzecz patentów i praw autorskich przeciwstawia się Cole w: Patents and
Copyrights: Do the Benefits Exceed the Costs?. Także: F. Machlup, Podkomisja Senatu USA
ds. Patentów, Znaków handlowych i praw autorskich, An Economic Review of the Patent
System, 85. kong., 2. sesja, 1958, studium nr 15; F. Machlup i E. Penrose, „The Patent
Controversy in the Nineteenth Century”, Journal of Economic History, r. 10 (1950), s. 1;
R.T. Long, „The Libertarian Case Against Intellectual Property Rights”, Formulations, r. 3,
nr 1 (jesień 1995); S. Breyer, „The Uneasy Case for Copyright: A Study of Copyright in
Books, Photocopies, and Computer Programs”, Harvard Law Review, r. 84 (1970), s. 281;
W.J. Gordon, „An Inquiry into the Merits of Copyright: The Challenges of Consistency,
Consent, and Encouragement Theory” Stanford Law Review, r. 41 (1989), s. 1343; oraz
J. Walker, „Copy Catfight: How Intellectual Property Laws Stifle Popular Culture”, Reason
(marzec 2000).
309
McElroy, Intellectual Property: Copyright and Patent. Również silnym przeciwnikiem IP
był XIX-wieczny dziennikarz William Leggett, patrz: Palmer, Are Patents and Copy-
rights…?, s. 818, 828–829. Ludwig von Mises nie wyraził swojej opinii, zarysowując jedy-
nie ekonomiczne skutki obecności lub braku tychże praw w obowiązującym ustawo-
dawstwie, patrz: Human Action, wyd. 3, Henry Regnery, Chicago 1966, roz. 23, dział 6,
s. 661–662.

249
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

utylitarnych przesłankach, jak i na prawach naturalnych. Poniżej wymieniono


rozmaite nieścisłości tejże argumentacji.

Obrona własności intelektualnej w oparciu o kryteria utylitarne


Jak już wcześniej wspomniałem, orędownicy własności intelektualnej
często uzasadniają jej istnienie na gruncie utylitaryzmu. Jak utrzymują, „cel”,
jakim jest zachęcenie do innowacyjności i kreatywności, w wystarczającym
stopniu usprawiedliwia „środek”, jakim jest wyraźnie niemoralne ogranicze-
nie wolności ludzi do korzystania z ich materialnej własności. Lecz taka
obrona własności intelektualnej przysparza wielu fundamentalnych proble-
mów. Poniżej zreferuję trzy z nich. Po pierwsze, przypuśćmy, że dobrobyt
czy użyteczność mogą zostać zwiększone przez przyjęcie konkretnych roz-
wiązań prawnych, co powiększa „rozmiar tortu”. Nadal jednak nie wiemy,
czy usprawiedliwia to wprowadzenie owych reguł. Można polemizować z te-
zą, że redystrybucja połowy dochodu 1% najbogatszych w danej populacji na
rzecz 10% najbiedniejszych tej społeczności zwiększy ogólną użyteczność.
Ale nawet gdyby kradzież części własności A i przekazanie tej części B po-
większyło dobrobyt B „bardziej”, niż zmniejszyło dobrobyt A (zakładając, że
możliwe jest dokonanie takiego porównania), to wcale nie uzasadnia moral-
nie grabieży dokonanej na A. Co więcej, zadaniem prawa nie jest zwiększanie
czyjegoś dobrobytu, ale raczej oddawanie ludziom sprawiedliwości 310.Nasz
rzekomy cel, zwiększenie dobrobytu dzięki prawodawstwu własności intelek-
tualnej, nie może usprawiedliwiać nieetycznego pogwałcenia prawa jednostki
do wykorzystywania swojej własności w taki sposób, jaki uznaje ona za
stosowny.
Poza problemami natury etycznej, utylitaryzm jest niespójny. Wymaga
bowiem nieuprawnionych interpersonalnych porównań użyteczności, na
przykład odejmowania „kosztów” od „korzyści” własności intelektualnej dla
ustalenia, czy dzięki wprowadzeniu norm prawnych osiągnięto korzyść
netto311. Tymczasem nie wszystkie wartości mają cenę rynkową ‒ de facto
310
Według Justyniana: „Sprawiedliwość to ciągłe i wieczne życzenie, aby oddawać każdemu
wedle jego zasług. […] Zgodnie z maksymami prawa należy: żyć uczciwie, nie krzywdzić
nikogo, przyznawać innym słuszność”. Instytucje Justyniana, tłum C. Kunderewicz, PWN,
Warszawa 1986.
311
Wadami utylitaryzmu i interpersonalnych porównań użyteczności zajął się M. Rothbard ‒
parz: M. N. Rothbard, „Praxeology, Value Judgments, and Public Policy”, [w:] The Logic of
Action One, U.K.: Cheltenham 1997, w szczeg. s. 90–99; Idem, „Toward a Reconstruction of
Utility and Welfare Economics”, [w:] Ibidem; A. de Jasay, Against Politics: On Government,
Anarchy, and Order, London: Routledge 1997, s. 81–82, 92, 98, 144, 149–151. Na temat
scjentyzmu i empiryzmu, patrz: Rothbard, „The Mantle of Science”, [w:] op. cit.; H.-H.
Hoppe, „In Defense of Extreme Rationalism: Thoughts on Donald McCloskey’s The
Rhetoric of Economics”, Review of Austrian Economics, r. 3 (1989), s. 179.

250
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

nie ma jej żadna z nich. Jak pokazał Mises, nawet jeśli dobro posiada cenę
rynkową, nie może ona posłużyć za miernik jego wartości312.
Przejdźmy dalej, odłożywszy na bok kontrowersje wokół porównań
użyteczności oraz problem sprawiedliwości redystrybucji, i wykorzystajmy
typowe narzędzia badawcze utylitarystów. Nie jest wcale jasne, czy prawa
własności intelektualnej prowadzą do jakiejkolwiek zmiany ‒ czy to
zwiększenia, czy pomniejszenia ‒ ogólnego dobrobytu313. Równie dyskusyj-
ną jest teza, iż prawa autorskie i patenty są niezbędne do tego, by zachęcić do
produkcji twórczych dzieł i innowacji, lub pytanie, czy korzyści płynące ze
wzrostu innowacyjności przewyższają ogromne koszty systemu prawnej
ochrony IP. Badania ekonometryczne nie wskazują jednoznacznie na istnie-
nie takich korzyści netto. Nie można wykluczyć możliwości, że gdyby nie
prawa patentowe, byłoby znacznie więcej innowacji, a zamiast na patenty
i rozprawy sądowe więcej pieniędzy przeznaczano by na R&D (research &
development, dział badawczo-rozwojowy). Prawdopodobnie silniej motywo-
wałoby to przedsiębiorstwa do wprowadzania nowinek technicznych aniżeli
gwarancja 20-letniego monopolu314.
Bez wątpienia system patentowy niesie ze sobą koszty. Jak już
nadmieniono, opatentować można wyłącznie „praktyczne” zastosowania da-
nej idei, nie zaś pomysły bardziej abstrakcyjne czy teoretyczne. W ten sposób

O epistemologicznym dualizmie, patrz: L. von Mises, The Ultimate Foundation of Economic


Science: An Essay on Method, wyd. 2, Sheed Andrews and McMeel, Kansas City 1962;
Idem, Epistemological Problems of Economics, tłum. George Reisman, NY University Press,
New York 1981; H.-H. Hoppe, Economic Science and the Austrian Method, Ludwig von
Mises Institute, Auburn 1995; i Hoppe, „In Defense of Extreme…” .
312
Mises pisze: „Pomimo tego, że zwykło się mówić o pieniądzu jako o mierze wartości
i cen, stwierdzenie to jest całkowicie błędne. Na ile akceptujemy subiektywną teorię
wartości, nie możemy podnosić kwestii pomiaru”. „On the Measurement of Value”, [w:] The
Theory of Money and Credit, tłum. H.E. Batson; przedruk Liberty Fund, Indianapolis 1980,
s. 51. Również: „Pieniądz nie stanowi kryterium miary wartości czy cen. Nie mierzy
wartości. Tak samo ceny nie są mierzone w pieniądzu, lecz są jego ilościami”. Idem,
Socialism: An Economic and Sociological Analysis, tłum. J. Kahane, wyd. 3 poprawione,
Liberty Press, Indianapolis 1981, s. 99; także: Mises, Human Action, s. 96, 122, 204, 210,
217 i 289.
313
Autorem doskonałego podsumowania i krytyki uzasadnienia patentów i praw autorskich
poprzez kryteria zysków i strat jest: Cole, Patents and Copyrights: Do the Benefits Exceed
the Costs? Użyteczna dyskusja nad dowodami w tym względzie, patrz: Palmer, Intellectual
Property: A Non-Posnerian Law…, s. 300–302; Idem, Are Patents and Copyrights…, s. 820–
821, 850–851; Bouckaert, op. cit., s. 812–813; L. Prusak, „Does the Patent System Have
Measurable Economic Value?”, AIPLA Quarterly Journal, t. 10 (1982), s. 50–59; oraz Idem,
„The Economic Theory Concerning Patents and Inventions”, Economica, t. 1(1934), s. 30–
51.
314
Aby poznać inne przykłady kosztów patentów i praw autorskich patrz: Cole, Patents and
Copyrights:…

251
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

odciąga się środki od R&D teoretycznego315. Nie jest tak oczywiste, że


społeczeństwo będzie lepiej funkcjonowało z relatywnie bardziej praktycz-
nymi wynalazkami i względnie mniej teoretycznymi badaniami i rozwojem.
Dodatkowo, wiele patentów rejestruje się w celach obronnych, co skutkuje
wzrostem płac prawników patentowych i opłat na rzecz urzędów patento-
wych. Te wydatki nie byłyby potrzebne, gdyby nie patenty. Brak patentów
mógłby na przykład spowodować zaprzestanie przez przedsiębiorstwa polity-
ki uzyskiwania czy obrony przed tak absurdalnymi patentami, jak te, których
przykłady wymieniono w Aneksie. Nikt nie udowodnił, że ochrona IP
ostatecznie prowadzi do wzrostu bogactwa. Lecz czy to nie ci, którzy opo-
wiadają się za użyciem przemocy przeciw cudzej własności, powinni być
odpowiedzialni za dowód? Należy pamiętać, iż stając w obronie konkretnych
norm i praw oraz rozważając ich legitymizację, rozważamy problem le-
gitymizacji i etyki użycia przemocy. Pytanie o egzystencję prawa i jego
egzekucję jest pytaniem o to, czy powinno się przeciw określonym ludziom
w określonych okolicznościach użyć przemocy. Nic dziwnego, że badania
maksymalizacji dobrobytu tak naprawdę pytanie to pozostawiają bez odpo-
wiedzi. Utylitarna analiza jest głęboko mylna i zbankrutowana: dyskusja nad
48 rozmiarem tortu to błąd metodologiczny; nie ma jednoznacznych dowo-
dów wskazujących na to, że zwiększa się on wraz z nadaniem praw ochrony
własności intelektualnej. Co więcej, nawet jego wzrost nie usprawiedliwia
użycia przemocy przeciw mającej dotąd legitymację własności innych. Ze
względu na to właśnie utylitarne argumenty w obronie IP są nieprzekonujące.

Kontrowersje wokół praw naturalnych


Inni libertariańscy zwolennicy IP twierdzą, że niektóre idee zasługują na
ochronę, jaką mają prawa własności, gdyż zostały stworzone. Rand popierała
patenty i prawa autorskie jako „prawną implementację fundamentu wszelkich
praw własności: uprawnienia człowieka do posiadania owoców pracy jego
umysłu”316. Dla Rand prawa IP są, w pewnym sensie, nagrodą za produk-
tywną pracę. Jest absolutnie uczciwe, iż twórca korzysta na tym, że inni po-
żytkują to, co stworzył. Częściowo z tego powodu przeciwstawia się ona
315
Plant, The Economic Theory…, s. 43. Także: M. Rothbard, MES, s. 658–659: „Nie jest
w żaden sposób oczywiste, że patenty są czynnikiem zachęcającym do wzrostu wielkości
wydatków na badania. Z pewnością jednak patenty zniekształcają rodzaj wydatków
badawczych. […] Są one pobudzane w nadmierny sposób na początku, zanim patent zostanie
zdobyty, a następnie, w okresie, kiedy patent już zostanie przyznany, zbytnio ograniczane.
Dodatkowo, niektóre z wynalazków uważa się za podlegające prawu patentowemu, podczas
gdy inne nie. Tak więc, system patentowy ma też wpływ na sztuczne stymulowanie takich
dziedzin badawczych, w których wynalazki mogą zostać opatentowane, zaś w dziedzinach
niepatentowanych sztucznie ogranicza on badania”.
316
A. Rand, Patents and Copyrights, s. 130.

252
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

wiecznym patentom oraz prawom autorskim ‒ przyszli, jeszcze nienarodzeni


spadkobiercy właściwego twórcy w żadnym stopniu nie są odpowiedzialni za
powstanie pracy ich przodka.
Jednym z problemów uzasadniania przez kreację jest to, że nieodłącznie
wiąże się z ochroną jedynie określonego rodzaju tworów ‒ o ile każdy
pojedynczy użyteczny pomysł, na który wpadniemy, nie będzie przedmiotem
praw własności (szerzej o tym poniżej). Jednak rozróżnienie między chronio-
nym a niechronionym jest z konieczności arbitralne. Na przykład prawdy
matematyczne, filozoficzne czy naukowe nie mogą być chronione przez
obecne prawo, gdyż, gdyby trzeba było koniecznie chronić każdą nową
zasadę, prawdę itp. jako wyłączną własność jej twórcy, wszelki handel i sto-
sunki społeczne musiałyby utknąć w martwym punkcie. Z tego właśnie po-
wodu opatentować można wyłącznie tzw. „praktyczne zastosowanie” danej
idei, nie na samą abstrakcyjną bądź teoretyczną myśl. Rand akceptuje to
niesprawiedliwe traktowanie, próbując wprowadzić rozróżnienie między nie-
patentowalnym odkryciem a podlegającym patentowaniu wynalazkiem. Uwa-
ża ona, że „naukowe lub filozoficzne odkrycie, które definiuje nieznane
uprzednio prawo naturalne, zasadę lub fakt”, nie zostało stworzone przez
odkrywcę.
Jednakże rozróżnienie między odkryciem a wynalazkiem nie jest ani do-
statecznie ostre, ani rygorystyczne317. Nie jest też jasne, czy owo rozróżnie-
nie, nawet jeśli miałoby być precyzyjne, odnosi się pod względem etycznym
do definicji praw własności. Nikt nie tworzy materii ‒ można nią mani-
pulować oraz siłować się z nią, przestrzegając praw fizyki. W tym sensie nikt
tak naprawdę nie tworzy czegokolwiek. Można jedynie przetwarzać materię
w nowe wzory czy konfiguracje. Mechanik, który wynalazł pułapkę na my-
szy, przekształcił już istniejące części, by zapewnić niewykorzystane dotych-
czas funkcje. Inni, którzy dowiedzieli się o tym przekształceniu, mogą
wykonać ulepszoną pułapkę. Pułapka na myszy podąża jednak tylko za pra-
wami natury. Wynalazca nie stworzył ani materii, z której została ona wy-
konana, ani faktów czy praw wykorzystanych by mogła zadziałać.

317
Plant ma rację twierdząc, że: „[z]adanie rozróżnienia naukowego odkrycia od
podlegającej prawu patentowemu praktycznej implementacji […] jest często nazbyt
kłopotliwe nawet dla najzręczniejszego prawnika”. The Economic Theory Concerning
Patents for Inventions, s. 49–50. W podobnej kwestii Sąd Najwyższy stwierdził:
„[s]pecyfikacje i wnioski patentowe to jeden z najtrudniejszych do precyzyjnego użycia
instrumentów prawnych”. Topliff v Topliff, 145 US 156, 171, 12 S.Ct. 825 (1892). Być może
właśnie z braku zakotwiczenia w obiektywnych granicach materialnej własności wynika
wrodzona niejasność, niejednoznaczność, amorfia i subiektywność patentów. Tylko z tego
ostatniego powodu można by pomyśleć, że Obiektywiści ‒ gorliwi, samozwańczy obrońcy
obiektywizmu i przeciwnicy subiektywizmu ‒ będą również przeciwni patentom i copyright.

253
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Podobnie odkrycie Einsteina tyczące związku E=mc2, raz poznane,


pozwala ludziom skuteczniej manipulować materią. Bez wysiłku Einsteina
lub wynalazcy, inni byliby nieświadomi istnienia niektórych praw przyczy-
nowo-skutkowych lub sposobów, w jaki można wykorzystywać różne sub-
stancje. Zarówno wynalazca jak i naukowiec-teoretyk angażują się w proces
efektywnego, twórczego myślenia, aby stworzyć nowe i użyteczne idee.
W rezultacie jeden z nich zostaje nagrodzony, inny nie. Nie tak dawno temu,
wynalazcy nowej metody liczenia najkrótszej drogi między dwoma punktami
‒ niezwykle użytecznej techniki ‒ nie pozwolono opatentować swojego
odkrycia, ponieważ był to „tylko” algorytm matematyczny318. Tak więc
arbitralną i niesprawiedliwą decyzją nagradza się wynalazki praktyczne oraz
twórczość służącą czystej rozrywce, a naukowców, badaczy matematyki czy
filozofów pozostawia się bez jakiejkolwiek nagrody (za jaką można uznać
patent, czyli nadanie państwowego monopolu). To rozróżnienie jest z zasady
niejednoznaczne, niesprawiedliwe i arbitralne. Ponadto ograniczenia czasowe
prawa IP stojące w jawnej opozycji do wiecznego prawa, również wymagają
arbitralnego ustalenia reguł. Na przykład w Stanach Zjednoczonych patenty
przyznawane są na 20 lat od momentu zarejestrowania, podczas gdy prawa
autorskie, w przypadku samodzielnych twórców, ważne są jeszcze 70 lat po
śmierci autora. Nikt nie może utrzymywać poważnie, że dziewiętnaście lat to
okres zbyt krótki dla patentu, a dwadzieścia jeden lat ‒ zbyt długi, tak jak
bieżąca cena za galon mleka nie może być obiektywnie uważana za zbyt
niską lub zbyt wysoką. Toteż pierwszy problem, który pojawia się w przy-
padku stanowiska podbudowywania IP prawami naturalnymi, to użycie
arbitralnych kryteriów do klasyfikacji produktów wymagających ochrony
prawnej oraz długości czasu, jakiego wymaga taka ochrona. Rzecz jasna
jednym ze sposobów na uniknięcie tej trudności jest stwierdzenie, że wszyst-
ko powinno być na mocy prawa własności intelektualnej chronione
bezterminowo (wiecznie). Na przykład Spooner319 jest zwolennikiem wiecz-
nych patentów i praw autorskich. Z kolei Schulman broni szerszej koncepcji
dóbr i idei, które powinny zostać objęte ochroną patentową. To zwolennik
zagwarantowania praw własności nazywanych „logorights”, odnoszących się
do każdego „logos”, które zostanie stworzone. Logos to „fizyczna toż-
samość” lub wzór tożsamości powstałych dóbr. Właściciel logos miałby pra-
318
In re Trovato, 33 USPQ2d 1194 (Fed Cir 1994). Niedawne kazusy poszerzają ochronę
patentową nad pewnymi rodzajami algorytmów matematycznych oraz informatycznych,
a także metod biznesowych. Patrz np.: State Street Bank & Trust Co. v Signature Financial
Group, 149 F3d 1368 (Fed Cir 1998). Jednakże niezależnie od tego, gdzie aktualnie prze-
biega granica między niepodlegającymi patentowaniu „prawami natury” czy „abstrakcyj-
nymi ideami” a patentowanymi „zastosowaniami praktycznymi,” prawo patentowe wciąż
musi ją wyznaczać.
319
Spooner, The Law of Intellectual Property; McElroy, Intellectual Property:…; Palmer,
Are Patents and Copyrights…?, s. 818, 825.

254
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

wo do każdego schematu czy wzorca informacji narzuconych lub dostrzeżo-


nych w substancjach fizycznych.
Najbardziej chyba jednak radykalnym zwolennikiem własności intelek-
tualnej jest Andrew Joseph Galambos, którego pomysły, na ile jest mi dane
pojąć je, graniczą z absurdem320. Galambos wierzył, że człowiek ma prawo
własności do swego życia (tzw. własność początkową, primordial property)
oraz wszystkich „niezdolnych do prokreacji pochodnych jego życia”321.
Skoro „pierwotnymi pochodnymi” życia człowieka są jego myśli i idee, to
stanowią one również jego „pierwotną własność”. Jeśli działanie bazuje na
pierwotnej własności (ideach), również działania mogą być przedmiotem
posiadania; do tego odwołuje się pojęcie „wolności”. Wtórne pochodne, takie
jak ziemia, telewizja oraz inne materialne dobra, stanowią rezultat myśli
i działania. Zatem prawa do dóbr materialnych otrzymują, w odróżnieniu od
„pierwotnych” praw do idei, skromny status wtórnych. (Nawet Rand swym
dziwacznym stwierdzeniem, iż „patenty to serce i dusza praw własności”322,
wyniosła je raz nad marne prawo posiadania dóbr materialnych. Ale czy na-
prawdę można uwierzyć, że przed nastaniem XIX stulecia, kiedy to zaczęto
rozpowszechniać prawa patentowe, nie szanowano praw własności?)
Galambos doprowadził swoje poglądy do granic absurdu, gdy przyznał
prawo własności do nich tylko i wyłącznie sobie, i zabronił swoim uczniom
ich powtarzania323, oraz gdy rytualnie wrzucał do specjalnej urny grosz za
każdym razem, gdy użył słowa „wolność” ‒ co stanowić miało zapłatę tan-
tiem dla potomków Thomasa Paine’a, domniemanego „wynalazcy” słowa
„wolność”, a także gdy zmienił swoje imię z Joseph Andrew Galambos (Jr,
najpewniej) na Andrew Joseph Galambos, by uniknąć naruszania praw swego
ojca, który miał identyczne imię324.
Poszerzając spektrum praw IP, a także wydłużając okres ich trwania w ce-
lu uniknięcia arbitralnych rozróżnień, tj. pułapki, w którą popadła Rand,

320
Patrz: Galambos, The Theory of Volition, t. 1; E. R. Soulé, Jr., What Is Volitional Science?
Czytałem tylko szkicowe opracowania dot. teorii Galambosa. Spotkałem również, ku
swojemu zaskoczeniu (myślałem, że są oni wytworami fantazji Tuccille’a [It Usually Begins
with Ayn Rand, s. 69–71]), żywych jej zwolenników ‒ było to wiele lat temu podczas
konferencji w Mises Institute w Auburn, w Alabamie. Chciałbym jednak zaznaczyć, że moja
krytyka poglądów Galambosa jest poprawna tylko do tego stopnia, w jakim poprawna jest
moja o nich wiedza.
321
D. Friedman, In Defense of Private Orderings, przyp. 52; Foerster, The Basics of
Economic Governement.
322
Rand, Patents and Copyrights, s. 133.
323
D. Friedman, op. cit., przyp. 52.
324
Tuccille, op. cit., s. 70. Rzecz jasna, gdyby jakikolwiek uczeń Galambosa poza nim
samym miał podobny dylemat, nie mógłby uczynić tak samo, bo przecież jest to nie-
zbywalna, „absolutna” idea należąca do Galambosa.

255
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

uwidaczniamy jedynie absurd oraz niesprawiedliwość własności intelek-


tualnej (jak wskazuje przykład Galambosa). Gdy rozciągniemy terminy
ważności patentów oraz praw autorskich w nieskończoność, zagonimy
nadchodzące pokolenia w kąt rosnących bez ustanku ograniczeń w korzysta-
niu z ich własności, i w końcu nikt nie będzie mógł już nic produkować. Nie
można byłoby użyć żarówki bez pozwolenia spadkobierców Thomasa Edi-
sona, ani wybudować domu, nie mając zezwolenia potomków pierwszego
praszczura, który zdecydował się opuścić jaskinię i wybudował sobie chatę.
Bez uzyskania pozwolenia różnorakich szczęśliwych i bogatych spadko-
bierców, nikt nie będzie mógł korzystać z rozmaitych metod ratujących życie
ludzkie, chemikaliów czy leków. Bez wykupienia licencji od oryginalnych
twórców (bądź ich sukcesorów), nie będzie można zagotować wody albo
marynować żywności w celu jej dłuższego przechowania.
Takie niczym nie ograniczone prawa idealne stanowią prawdziwe za-
grożenie dla praw materialnej własności, grożąc ich kompletnym zdusze-
niem. Jakiekolwiek wykorzystanie fizycznych obiektów okazałoby się cał-
kowicie niemożliwe, gdyż każda możliwość użycia własności, każde ludzkie
działanie, musiałoby z pewnością naruszyć przynajmniej jedno z całych
milionów zaistniałych kiedyś i wciąż narastających praw własności intelek-
tualnej. W końcu głód pokonałby ludzkość. Ale, jak zdążyła zauważyć Rand,
ludzie to nie zjawy ‒ posiadamy aspekt duchowy, lecz fizyczny także325.
Każdy system prawny, który wynosi prawa w ideach do tak niewyobra-
żalnych wysokości, że unieważniają prawa własności materialnej, w sposób
wyraźny wyklucza obecność żywych, cielesnych istot. Żadna z nich nie może
faktycznie działać, pozostając w zgodzie z tak dziwacznym spojrzeniem na
własność intelektualną. Pozostali zwolennicy własności intelektualnej uza-
leżniają swoje poparcie dla IP od wyznaczenia zakresu i/lub czasu trwania
tychże, przez co skazują się na akceptację arbitralnych rozróżnień etycznych,
o których była już mowa. Poważniejsza dla protagonistów prawa naturalnego
trudność wynika, jak wspomniano, z nieuzasadnionego utożsamienia aktu
„tworzenia”, a nie rzadkości, z fundamentem praw własności.

Własność intelektualna a prawa własności

Własność i problem rzadkości


Cofnijmy się na chwilę i spójrzmy na nowo na ideę praw własności. Li-
bertarianie uznają prawa własności do materialnych rzeczy (zasobów). Dla-

325
H. Binswanger, red., The Ayn Rand Lexicon: Objectivism from A to Z, New Amerian
Library, New York 1986, s. 326–327, 467.

256
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

czego? Co wyjątkowego jest w tych obiektach, że stanowią one przedmiot


praw własności? Dlaczego są mieniem? Odrobina refleksji pokaże, że to
przez rzadkość dóbr ‒ możliwość wystąpienia konfliktu o te dobra między
ludźmi. Już sama możliwość zaistnienia sporu o zasoby świadczy o rzad-
kości, rodząc potrzebę stworzenia reguł etycznych rządzących ich użytkowa-
niem. Fundamentalną społeczną i etyczną funkcją praw własności jest więc
zapobieżenie kłótniom o rzadkie dobra326. Jak zauważa Hoppe:
[O] formułowaniu praw moralnych mówić możemy tylko
dlatego, że istnieje rzadkość; dopóki dobra występują
w nadmiarze („wolne” dobra), nie jest możliwy żaden o nie
spór, a także niepotrzebne jest jakiekolwiek uzgadnianie
działań. Z tego wynika, iż każdy poprawny system etyczny,
musi być sformułowany jako teoria własności, tj. teoria
ustalania praw wyłącznej kontroli nad rzadkimi środkami.
Tylko tak uniknąć można w innych warunkach nieuniknio-
nego i nie dającego się rozwiązać konfliktu327.
Pośród autorów dostrzegających wagę problemu rzadkości w definio-
waniu, czym jest własność, znajdują się między innymi Plant, Hume, Palmer,
Rothbard i Tucker328.
Natura obejmuje więc rzeczy ekonomicznie rzadkie. Używanie przeze
mnie takich przedmiotów jest sprzeczne z ich użytkowaniem przez Ciebie
(wyłącza je), i vice versa. Rolą praw własności jest zapobieganie konfliktom
o dobra poprzez przydzielanie wyłącznej własności źródeł poszczególnym
jednostkom (właścicielom). Aby spełnić to zadanie, prawa własności muszą
być widoczne i sprawiedliwe. Oczywiście, aby uniknąć użytkowania przez
ludzi majątku znajdującego się w posiadaniu innych, granice własności oraz
jej prawa muszą być obiektywne (możliwe do rozsądzenia pomiędzy

326
Podstawową ekonomiczną, czy też katalaktyczną*, rolą praw własności prywatnej jest
umożliwienie, wraz wynikającymi z wymiany tej własności cenami pieniężnymi, kalkulacji
ekonomicznej. Patrz: N. S. Kinsella, „Knowledge, Calculation, Conflict, and Law: Review
Essay of Randy E. Barnett, The Structure of Liberty: Justice and the Rule of Law”, Quarterly
Journal of Austrian Economics, r. 2, nr 4 (zima 1999), s. 49–71. *Katalaksja (ang. catallaxy)
to analiza tych ludzkich działań, które przeprowadzane są w oparciu o kalkulację monetarną
(patrz: L. von Mises, Human Action, wyd. 4 poprawione, Fox & Wilkes, s. 258) ‒ red.
327
H-H. Hoppe, A Theory of Socialism and Capitalism, Kluwer Academic Publishers,
Boston 1989, s. 235.
328
Plant, The Economic Theory…, s. 35–36; D. Hume, Badania dotyczące zasad moralności,
PWN, Warszawa 1975; Palmer, Intellectual Property:…, s. 261–266 i przyp. 50 (odróżnienie
rzadkości „stałej” od „dynamicznej”), także s. 279–280; Palmer, Are Patents and
Copyrights…?, s. 860–861, 864–865; oraz Rothbard, Justice and Property Rights, [w:] The
Logic of Action One, s. 274; Na temat Tuckera, patrz: McElroy, Intellectual Property:
Copyright and Patent.

257
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

subiektywnymi podmiotami) ‒ tj. widoczne329. Z tego też powodu, prawa


własności muszą być bezstronne (obiektywne) i jednoznaczne. Innymi słowy
„dobre płoty czynią dobrych sąsiadów”330.
Prawa własności muszą być bezdyskusyjnie sprawiedliwe, jak i widoczne,
ponieważ jako reguły postępowania nie mogą pełnić swojej zapobiegającej
konfliktom funkcji, jeśli nie są akceptowane przez tych, których dotyczą331.
Jeśli prawa własności przyznawane są niesprawiedliwie czy po prostu zdo-
bywane przemocą, to tak, jakby wcale ich nie było; pozostaje zwykły konflikt
siły z prawem, jak przed prawami własności. Libertarianie jednak, w ślad za
Locke’iem, zauważają, iż tylko ten, kto jako pierwszy zawłaszczył lub
spożytkował daną rzecz, może być jej naturalnym właścicielem. Tylko po-
przez prawo pierwotnego zawłaszczenia możemy obiektywnie, etycznie
i bezstronnie przyporządkowywać własność rzadkim zasobom332. Gdy prawa
własności lokowane są zgodnie z zasadą pierwotnego zawłaszczenia, granice
własności są widoczne, a alokacja sprawiedliwa. W takich warunkach sporu
można uniknąć, ponieważ inne jego strony mogą zobaczyć granice własności,
a tym samym uchylić się przed przekroczeniem granicy własności, do czego
motywacją będzie sprawiedliwość i uczciwość metody przyznawania praw
własności. Oczywiście jest rzeczą jasną, biorąc pod uwagę ich genezę, wytłu-
maczenie oraz funkcje, że prawa własności mogą odnosić się tylko do
rzadkich zasobów. Gdybyśmy żyli w Rajskim Ogrodzie, gdzie ziemia i inne
dobra nie podlegałyby ograniczeniom, nie mielibyśmy do czynienia z rząd-

329
H-H. Hoppe, Ibidem, s. 140–141. Nie chcę tu zawężać praw do tych postrzeżonych.
Pojęcie „widoczności” oznacza tu tyle, co pojęcia „obserwowalności” i „rozróżnialności”.
Uwagę tą zawdzięczam Gene’owi Callahanowi.
330
R. Frost, „The Mending Wall”, [w:] North in Boston, wyd. 2, Henry Holt, New York
1915, s. 11–13. (Szanowny Czytelniku, proszę, nie kieruj do mnie uwag na ten temat. Nie
dbam o to, co Frost „miał na myśli”, pisząc swój wiersz. Po prostu podoba mi się
powiedzenie.)
331
H-H. Hoppe, Ibidem, s. 138.
332
Właściwe podejście do zasady pierwotnego zawłaszczenia (rozróżnienie pierwszy-
kolejny) można znaleźć m.in. w: Hoppe, A Theory of Socialism… , s. 141–144; Idem, The
Economics and Ethics of Private Property, Kluwer Academic Publishers, Boston 1993,
s. 191–193; J. M. Herbener, „The Pareto Rule and Welfare Economics”, Review of Austrian
Economics, r. 10, nr 1 (1997), s. 105: „Kiedy już jakiś przedmiot zostanie zawłaszczony
przez pierwszego użytkownika, inni być nim nie mogą. Wówczas ich preferencje tracą
podporę w efektywniejszej w sensie Pareto zasadzie pierwotnego zawłaszczenia.”; oraz de
Jasay, Against Politics, s. 172–179. Aby zapoznać się z etycznym uzasadnieniem takiego
rozwiązania kwestii praw własności, patrz: Hoppe, A Theory of Socialism…, rozdz. 7; Idem,
The Economics and Ethics of Private Property; Rothbard, The Ethics of Liberty; Rothbard,
Justice and Property Rights, [w:] The Logic of Action One; N. Stephan Kinsella,
„A Libertarian Theory of Punishment and Rights”, Loyola of Los Angeles Law Review, r. 30
(wiosna 1996), s. 607; N. Stephan Kinsella, „New Rationalist Directions in Libertarian
Rights Theory”, Journal of Libertarian Studies, r. 12, nr 2 (jesień 1996), s. 313–326.

258
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

kością i nie byłoby potrzeby ustanawiania zasad mówiących o własności;


pojęcie własności byłoby pozbawione znaczenia. Nie pojawiłyby się koncep-
cje konfliktu i prawa. Na przykład, gdyby ktoś zabrał moją kosiarkę, tak na-
prawdę by mnie jej nie pozbawił, jeślibym mógł w mgnieniu oka wycza-
rować następną. Zabranie kosiarki nie byłoby „kradzieżą”. Prawa własności
nie odnoszą się do rzeczy występujących w nieskończonej obfitości, bo o ta-
kie dobra nie może być sporu.
Zatem prawa własności muszą mieć wyraźnie zaznaczone obiektywne gra-
nice oraz muszą być przyznawane zgodnie z zasadą pierwotnego zawłaszcze-
nia. Ponadto prawa własności mają zastosowanie tylko w przypadku rzadkich
zasobów. Zasadniczym problemem własności intelektualnej jest to, że dobra
intelektualne, które miałyby się znaleźć pod osłoną praw IP, wcale nie są
rządkie ‒ co więcej, prawa takie nie mogą działać zgodnie z zasadą pierwot-
nego zawłaszczenia, jak przekonamy się poniżej.

Rzadkość a Idee
Jak w mnożąca się w czarodziejski sposób kosiarka, idee nie są rzadkie.
Jeśli wynajdę nową technikę zbioru bawełny, ktoś, kto również z tej techniki
korzysta, niczego mi nie zabierze. Nadal będę znajdował się w posiadaniu
samej techniki (podobnie jak i swojej bawełny). Użytkowanie jej przez kogoś
innego nie wyklucza mojego z niej korzystania; oboje możemy w ten sposób
zbierać bawełnę. Nie ma ekonomicznej rzadkości, dlatego nie ma możliwości
powstania konfliktu o rzadkie zasoby. Z tej przyczyny nie istnieje potrzeba
wyłączności.
Podobnie, jeśli ktoś skopiuje książkę, którą napisałem, nadal mam
oryginał (materialny egzemplarz), tak jak dalej „mam” treść słów, które go
tworzą. Toteż autoryzowane prace nie są rzadkie w takim samym znaczeniu,
co skrawek lądu czy samochód. Jeśli ktoś zabierze mój samochód, przestanę
być jego właścicielem. Ale jeśli „weźmie” ode mnie treść książki i dzięki niej
wyprodukuje własny egzemplarz, ja wciąż będę mieć swoją kopię. Tak samo
będzie w przypadku wynalazków i, w rzeczy samej, każdego „wzoru” czy
informacji, które tworzymy lub posiadamy. Jak napisał Thomas Jefferson ‒
wynalazca i zarazem pierwszy Inspektor Patentowy w Stanach Zjedno-
czonych: „Człowiek, który otrzymuje ode mnie jakiś pomysł, otrzymuje prze-
pis, nie pomniejszając mojego własnego ‒ podobnie jak ten, kto odpala swoją
świeczkę od mojej, zyskuje światło bez uszczerbku dla mojego”333. Skoro

333
T. Jefferson do I. McPhersona (Monticello, 13 sierpnia 1813), list w: The Writings of
Thomas Jefferson, pod red. A.A. Lipscomb i A.E. Bergh, t. 13, Thomas Jefferson Memorial
Association, Washington, D.C. 1904, s. 326–338. Jefferson zdawał sobie sprawę z tego, że
patenty i prawa autorskie nie są prawami naturalnymi, ponieważ idee nie są dobrami

259
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

skorzystanie przez kogoś z danej idei nie pozbawia jej autora możliwości jej
użycia, to nie ma sporu ‒ stąd idee nie nadają się do ochrony prawami
własności. Nawet Rand przyznaje, że „własność intelektualna nie może zos-
tać skonsumowana”334.
Idee nie są z natury rzeczy dobrami rzadkimi. Choć uznając prawa do dóbr
niematerialnych, możemy stworzyć rzadkość tam, gdzie uprzednio nie wystę-
powała. Jak wyjaśnia Arnold Plant:
Specyfiką praw własności patentów (i praw autorskich) jest
to, że nie wychodzą od rzadkości zawłaszczanych obiektów.
Nie są konsekwencją rzadkości dóbr. Są świadomym two-
rem prawa stanowionego, i podczas gdy generalnie insty-
tucja praw własności służy zachowaniu rzadkich zasobów,
by […]„mieć z nich jak najwięcej”, prawa własności do
patentów tworzą w tych zawłaszczonych produktach rząd-
kość, której inaczej nie dałoby się utrzymać.335
Bouckaert wskazuje, sama potrzeba istnienia zasad dotyczących mienia
bierze się z jego naturalnej rzadkości, podczas gdy prawa IP tworzą sztuczną
i nie dającą się uzasadnić rzadkość. Jak zauważa:
Naturalnie rzadkość wywodzi się z relacji człowieka z przy-
rodą. Rzadkość danego dobra tylko wtedy możemy uznać za

rzadkimi. Jeśli w ogóle można owe prawa uzasadnić, to jedynie dla utylitarnej promocji
użytecznych wynalazków i prac literackich (nawet wtedy muszą być sztucznymi zapisami
ustawowymi, gdyż nie należą do praw naturalnych). Patrz: Palmer, Intellectual Property:
A Non-Posnerian Law…, s. 278, przyp. 53. To jednak nie oznacza, że Jefferson był zwolen-
nikiem patentów, choćby na podbudowie utylitarnej. Historyk patentów Edward C. Wal-
terscheid wyjaśnia, iż: „przez całe życie [Jefferson] zachował zdrowy sceptycyzm co do war-
tości systemu patentowego”. „Thomas Jefferson and the Patent Act of 1793”, Essays in
History, r. 40 (1998).
334
Rand, Patents and Copyrights, s. 131. Mises przyznaje (Human Action, s. 661), że
oszczędne gospodarowanie „formułami” jest niepotrzebne, „gdyż ich zdolności użytkowe są
niewyczerpywalne”. Na s. 128, wskazuje: „Dobro oddające takie bezgraniczne usługi to
choćby wiedza o skutkach działań. Formuła, przepis na przyrządzenie kawy, gdy już go
poznamy, oddaje nam nieograniczone usługi. Korzystanie z niego nie umniejsza jego
zdolności produkcyjnych ‒ jego moce produkcyjne są nieograniczone ‒ nie jest więc dobrem
ekonomicznym. Działający człowiek nie musi nigdy wybierać między wartością użytkową
znanej formuły a innym użytecznym przedmiotem”.
335
Plant, The Economic Theory Concerning Patents…, s. 36. Także: Mises, Human Action,
s. 364: „Takie formuły są, z reguły, dobrami wolnymi, ponieważ ich zdolność do
generowania konkretnych efektów jest nieskończona. Mogą się stać dobrami ekono-
micznymi jedynie jeśli zostaną zmonopolizowane, a ich użycie ograniczone. Cena płacona za
użytek z formuły jest zawsze monopolistyczna. Nie ma też znaczenia, czy ograniczenie jej
stosowania stało się możliwe ze względów instytucjonalnych ‒ takich jak patenty czy prawo
autorskie ‒ czy wynika z tego, że formuła jest trzymana w sekrecie i inni ludzie nie mogą jej
odgadnąć”.

260
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

naturalną, jeśli istniała przed nawiązaniem jakichkolwiek


ludzkich, instytucjonalnych czy kontraktowych stosunków.
Z takich umów wynika właśnie sztucznie wytworzona rząd-
kość. Trudno uznać, że mogłaby ona uzasadniać te same
ramy prawne, które powołały ją do życia, byłoby to bowiem
błędnym kołem (błędem idem per idem). Nienaturalna rząd-
kość sama jednak wymaga uzasadnienia.336
Tak więc Bouckaert uznaje, że „tylko byty z natury rzadkie, które jesteś-
my w stanie fizycznie kontrolować, mogą być” chronione prawdziwymi pra-
wami własności337. Jedyną możliwością ochrony bytów idealnych są prawa
osobiste, tj. kontrakt (więcej o tym poniżej)338.
Jedynie materialne, rzadkie zasoby mogą być przedmiotem sporu, więc
tylko wobec nich można stosować prawa własności. Tym samym patenty
i prawa autorskie są niesprawiedliwie nadanymi przez ustawodawstwo pań-
stwowe monopolami. Nic dziwnego, że, jak zauważa Palmer, „[m]onopo-
listyczne przywileje i cenzura leżą u historycznych podstaw prawa

336
Bouckaert, What is Property?, s. 793 oraz s. 797–799.
337
Ibidem, s. 799, 803.
338
Można twierdzić, że niematerialne dobra zasługują na ochronę prawną jako własność,
ponieważ są „dobrami publicznymi,” tj. ze względu na negatywne koszty zewnętrzne braku
prawnej ochrony IP. Jednakże koncepcja „dóbr publicznych” jest niespójna i nie do uza-
sadnienia. Patrz: Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law… , s. 279–280, 283–
287; H.-H. Hoppe, „Fallacies of the Public Goods Theory and the Production of Security”,
Journal of Libertarian Studies, r. 9, nr 1 (zima 1989), s. 27; także: Idem, The Economics and
Ethics of Private Property, roz. 1. Palmer wskazuje, że: „kosztem wyprodukowania każdej
z usług czy dóbr jest nie tylko praca, marketing i inne komponenty kosztowe, ale także
koszty ogrodzenia (wyłączenia). Na przykład kina inwestują w kasy, ściany czy bileterów,
by wykluczyć tych, którzy za z dostarczenie rozrywki nie zapłacili. W innym przypadku
właściciele filmów mogliby oczywiście zainstalować projektory i ekrany w miejscach
publicznych i dopiero wtedy starać się powstrzymać przechodniów przed oglądaniem, czy
też poprosić rząd o zmuszenie wszystkich niepłacących do noszenia specjalnych okularów,
które uniemożliwiłyby uczestnictwo w seansie. Kina samochodowe, by chronić się przed
gapowiczami podglądającymi przez ogrodzenia, zainstalowały ‒ znacznym kosztem ‒
osobne głośniki dla każdego samochodu, sprawiając tym samym, że odbiór obrazu przez
podglądających stał się mało interesujący. […] Koszty wyłączenia są związane z produkcją
praktycznie każdego dobra. Nie istnieje przekonywająca argumentacja na rzecz wyróżniania
danej kategorii dóbr i nalegania, by rząd ubezpieczał ich koszty produkcji poprzez jakieś
usankcjonowane państwowo kolektywne działania ‒ a wszystko to przez zwyczajny dekret,
by upowszechnić dobro na zasadach nikogo nie wyłączających”. Palmer, Intellectual Pro-
perty: A Non-Posnerian Law…, s. 284–285. Nie da się jasno wykazać, że idee są dobrami
publicznymi. Ponadto, gdyby nawet były, nie uzasadnia to traktowania ich jak praw
własności ‒ podobnie uzasadnieniem nie jest zwiększanie przez nie dobrobytu, jak zobaczy-
liśmy powyżej.

261
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

patentowego i autorskiego”339. To ten właśnie monopolistyczny przywilej


tworzy sztuczną rzadkość tam, gdzie jej wcześniej nie było.
Przypomnijmy sobie, że prawa dotyczące własności intelektualnej dają
twórcom częściowe prawa kontroli ‒ posiadania ‒ własności wszystkich
innych ludzi. Twórca pierwowzoru jest, na mocy prawa IP, częściowym
właścicielem majątku innych, ponieważ prawo pozwala mu zabronić innym
określonych działań związanych z ich własnością. Przykładowo autor X może
zabronić drugiej osobie Y zapisania jej własnym atramentem określonych
słów na jej własnych, pustych kartkach.
Nagle, magicznym sposobem, tworząc jedynie pewną niebanalną (choć
i to nie zawsze) myśl, wymyślając i zapisując oryginalny wzorzec informacji,
czy też znajdując nową metodę wykorzystania swojej własności, twórca IP
zdobywa częściową władzę nad własnością innych. Ma on swój udział
w tym, jak osoby trzecie użytkują swoje mienie. Prawa własności intelek-
tualnej powodują zmianę status quo przez przeniesienie własności jednej
klasy jednostek (posiadaczy dóbr materialnych) na inną (autorów i wynalaz-
ców). Toteż już na pierwszy rzut oka prawa IP naruszają lub „odbierają”
czyjąś fizyczną własność poprzez przekazanie części własności autorom
i wynalazcom. Dla uznania praw IP konieczne jest uzasadnienie tej inwazji
i redystrybucji majątku. Widzimy zatem, że obrona z pozycji utylitarystycz-
nych nie wchodzi w grę. Dalsze problemy związane z obroną własności
intelektualnej na gruncie praw naturalnych odkryjemy poniżej.

Tworzenie kontra rzadkość


Niektóre sprzeczności i problemy z opartymi na prawie naturalnym
teoriami własności intelektualnej zostały wskazane powyżej. W rozdziale
niniejszym przedstawione zostaną, w świetle naszej wiedzy o znaczeniu rząd-
kości, inne problemy związane z uzasadnieniem praw własności intelek-
tualnej na gruncie prawa naturalnego.
Jak zauważono powyżej, niektórzy libertariańscy obrońcy IP, tacy jak
Rand, twierdzą, że źródłem praw własności jest tworzenie340. Jest to błąd
w zrozumieniu natury i przyczyn praw własności. Te bowiem leżą w nie
zaprze-czalnym fakcie istnienia rzadkości. Uniknięcie konfliktów w sytuacji
rzadkości zasobów, a co za tym idzie osiągnięcie pokoju i współpracy, jest
możliwe przez przydzielenie praw własności do tych zasobów. Przeznaczenie
praw własności dyktuje istotę zasad ich dotyczących. Jeżeli zasady przy-

339
Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law…, s. 264.
340
Patrz: Rand, Patents and Copyrights; Kelley, Response to Kinsella; Franck, Intellectual
and Personality Property oraz Intellectual Property Rights: Are Intangibles True Property?

262
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

znawania praw własności mają dostarczać zarówno obiektywnych norm, co


do których wszyscy będą się zgadzać, jak i przyczyniać się do braku
konfliktów, to nie mogą być stronnicze ani arbitralne341. Z tegoż powodu,
zasoby niczyje stają się własnością tego, kto pierwszy je zagospodarował
bądź zawłaszczył342.
Ogólna zasada głosi więc, że prawo do danego rzadkiego zasobu może
zostać stwierdzone poprzez określenie, kto pierwszy go zajął. Istnieją różne
sposoby zajęcia bądź objęcia w posiadanie, a także różne sposoby zademon-
strowania lub dowiedzenia własności, w zależności od charakteru zasobu czy
sposobu używania go. Zatem mogę zerwać rosnące dziko jabłko i w ten
sposób je zawłaszczyć lub wydzielić działkę na gospodarstwo z terytorium,
które nie należało wcześniej do nikogo. Czasami, jako jedną z form wcho-
dzenia w posiadanie, określa się „kształtowanie” lub „tworzenie” rzeczy343.
Mogę, dajmy na to, wyrzeźbić posąg z bloku marmuru lub wykuć miecz
z metalu, czy nawet „stworzyć” farmę na jakimś terenie.
Widzimy na tych przykładach, że kreacja ma znaczenie dla zagadnienia
własności w przypadku „stworzonych” zasobów rzadkich takich jak rzeźba,
miecz czy farma jedynie wówczas, gdy akt tworzenia jest aktem wejścia
w posiadanie, lub, innymi słowy, dowodem pierwotnego zawłaszczenia.
Jednakże „tworzenie” samo w sobie nie uzasadnia własności rzeczy; nie jest
ani konieczne, ani wystarczające. Nie można stworzyć rzadkiego zasobu bez
uprzedniego użycia surowców niezbędnych do jego produkcji. Lecz surowce
te są rzadkie, więc albo należą do mnie, albo nie. Jeżeli nie, wtedy nie posia-
dam końcowego wyrobu. Jeżeli wkład należy do mnie, wtedy na mocy
takiego posiadania, zostaję właścicielem produktu.
Weźmy wykuwanie miecza. Jeżeli posiadam surowiec (ponieważ wydoby-
łem go z ziemi, którą mam na własność), wtedy również posiadam go po
przekuciu na miecz. By twierdzić, że miecz jest moją własnością, nie muszę
odwoływać się do kreacji, ale do posiadania czynników użytych do jego
wyprodukowania344. Nie potrzebuję też kreacji, by stać się właścicielem
czynników, gdyż mogę je przywłaszczyć poprzez wydobycie ich z ziemi,
zostając w ten sposób ich pierwszym właścicielem. Z drugiej strony jeżeli

341
Patrz: Hoppe, A Theory of Socialism and Capitalism, rozdz. 7, szczególnie s. 138.
342
Hoppe, A Theory of Socialism and Capitalism, s. 142; de Jasay, Against Politics, s. 172–
179; oraz Herbener, The Pareto Rule and Welfare Economics, s. 105.
343
Objęcie rzeczy w posiadanie „może przybrać trzy postaci: (1) jej bezpośrednie fizyczne
zagarnięcie, (2) jej ukształtowanie oraz (3) jej oznaczenie jako naszej”. Palmer, Are Patents
and Copyrights Morally Justified?, s. 838.
344
Nie muszę również odwoływać się do „posiadania” pracy ‒ mówiąc ściśle, pracy posiadać
nie można. Nie muszę też odwoływać się do własności pracy, by zachować mienie, które
przetworzyłem.

263
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

miecz wykonałem z twojego metalu, nie staję się jego posiadaczem. Mogę
być nawet tobie winien odszkodowanie za szkody lub zmiany w twym
mieniu.
Tworzenie nie jest więc ani koniecznym, ani wystarczającym warunkiem
ustanowienia własności. Skupienie się na kreacji odrywa uwagę od tego, iż
zasada nadawania praw własności, jaką jest pierwsze wejście w posiadanie,
odgrywa kluczową rolę odpowiedzi na podstawowy fakt istnienia rzadkości.
To pierwsze wejście w posiadanie ‒ a nie tworzenie czy praca ‒ jest zarówno
konieczne, jak i wystarczające do zawłaszczenia pozbawionych właściciela
rzadkich zasobów. Przyczyną kładzenia przesadnego nacisku na kreację jako
źródło praw własności może być skupianie się przez niektórych na pracy jako
sposobie zawłaszczania zasobów. Widać to w twierdzeniu, że ponieważ
„posiadam” swoją pracę, to gdy zmieszam ją z bezpańskimi przedtem za-
sobami, mogę zyskać do nich prawo. Jednakże, jak słusznie wskazuje
Palmer, „zajmowanie, a nie praca, jest czynnością, za pomocą której
zewnętrzne przedmioty stają się własnością”345. Gdy jako klucz do objęcia
w posiadanie określamy przede wszystkim pierwotne zawłaszczenie, nie
pracę, nie ma potrzeby definiowania kreacji jako źródła praw własności, jak
to robią m.in. obiektywiści. Prawa własności muszą być więc, dla uniknięcia
wszechobecnego problemu konfliktów o rzadkie zasoby, przyznane pierwot-
nym posiadaczom (lub ich kontraktowym nabywcom). Tworzenie samo
w sobie nie jest ani koniecznym, ani wystarczającym warunkiem uzyskania
prawa do zasobów. Ponadto, nie ma potrzeby utrzymywania dziwnego po-
glądu, że muszę „posiadać” swoją pracę, by posiadać rzeczy, które wcześniej
zająłem. Praca jest rodzajem działania, a działanie nie może być posiadane;
właściwie jest to sposób, w jaki obiekty materialne (w tym i ludzie) działają
w świecie.
Problem z obroną własności intelektualnej w oparciu o prawo naturalne
leży w twierdzeniu, że ponieważ autor-wynalazca „tworzy” jakąś „rzecz”,
jest „przez to” uprawniony do jej posiadania. Takie stanowisko aż prosi się
o szybkie obalenie, gdyż już na samym początku zakłada, że można za-
właszczyć dobro niematerialne; stąd „twórca” jest jego naturalnym i prawo-
witym właścicielem. Lecz przecież obiekty idealne nie mogą być posiadane.
Przy podejściu libertariańskim, gdy mamy do czynienia z rzadkimi (dającymi
się objąć w posiadanie) zasobami, właściciela rozpoznajemy odnajdując
pierwszego posiadacza. W przypadku dóbr „stworzonych” (tzn. rzeźb, farm
itd.), można uznać czasem, iż twórca stał się pierwszym posiadaczem z racji
zebrania surowców oraz samego aktu kreacji (nadawanie kształtu materii,

345
Palmer, Are Patents and Copyrights…?, s. 838 (podkreślenie własne), cytuje: Georg W.F.
Hegel, Hegel’s Philosophy of Right, tłum. T. M. Knox, 1821; wznowienie, Oxford Uni-
versity Press, London 1967, s. 45–46.

264
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

modelowanie obiektu itp.). To jednak nie tworzenie per se daje początek


własności, jak wskazano powyżej346. Z podobnych przyczyn, lockeański
pomysł „mieszania pracy” z rzadkimi zasobami ma znaczenie tylko dlatego,
że wskazuje, iż użytkownik wziął w posiadanie własność (która musi być
wzięta w posiadanie, ażeby można było nad nią pracować). Nie dzieje się tak
dlatego, że praca musi być wynagrodzona, ani też dlatego, że „posiadamy”
pracę i „przez to” jej owoce. Innymi słowy, tworzenie czy mieszanie pracy
wskazuje, kiedy ktoś zajął ‒ a tym samym zawłaszczył ‒ rzadkie zasoby
pozbawione wcześniejszego właściciela347.

346
Nawet tacy obrońcy IP jak Rand nie utrzymują, że tworzenie per se jest wystarczające,
aby dać początek własności, czy nawet, że tworzenie jest konieczne. Niezbędne nie jest,
gdyż własność niczyją wystarczy zawłaszczyć przez jej objęcie, co nie wymaga „tworzenia”,
o ile nie rozszerzamy tego pojęcia ponad umiar. Nie jest też wystarczające ‒ Rand zapewne
nie utrzymywałaby, że tworzenie przedmiotu z surowców będących własnością innych daje
złodziejowi-twórcy prawo własności. Ze stanowiska Rand nawet wynika, że prawa, w tym
prawa własności, pojawiają się jedynie w przypadku możliwości istnienia konfliktu. Rand
uważa na przykład, że prawa jako pojęcie społeczne powstają jedynie wówczas, gdy istnieje
więcej niż z jedna osoba. Patrz: Rand, Man’s Rights, [w:] Capitalism: The Unknown Ideal,
s. 321: „»Uprawnienie« jest regułą moralną określającą i sankcjonującą w kontekście
społecznym wolność działania człowieka”. Rzeczywiście, Rand twierdzi, iż „prawa czło-
wieka można naruszyć jedynie poprzez przemoc fizyczną”. The Nature of Government,
[wyd. pol. Natura rządu] [w:] Capitalism: The Unknown Ideal, s. 330. Na s. 334 Rand
próbuje (bez powodzenia) istnienie rządu, czynnika egzekwującego prawo, usprawiedliwić
w oparciu o założenie, że zdarzają się „uczciwe nieporozumienia” ‒ tj. konflikty ‒ nawet
między „w pełni racjonalnymi i moralnie doskonałymi” ludźmi. Tak, wg teorii Rand, kreacja
per se nie jest warunkiem ani koniecznym, ani wystarczającym, podobnie jak w teorii
własności bronionej w niniejszym artykule.
347
To właśnie z tych powodów nie zgadzam się z opartym na kreacji podejściu takich
obiektywistów jak David Kelley czy Murray Franck. Według Francka (Intellectual and
Personality Property, s. 7), „mimo że prawa własności pomagają »racjonować« rzadkość, to
sama rzadkość nie stanowi podstawy praw własności. Pogląd, iż tak jest […] zdaje się
odwracać przyczynę i skutek, bowiem prawo bierze za funkcję potrzeb społeczeństwa, a nie
rzecz przyrodzoną jednostce, skutkiem tego zmuszonej do obcowania ze społeczeństwem”.
Nie jestem pewien, co znaczy stwierdzenie, że prawa, które dotyczą relacji międzyludzkich
i mają zastosowanie tylko jako koncepcja społeczna, są „przyrodzone” jednostce czy że są
„funkcją” czegokolwiek. Pierwsza część powyższej opinii nawiązuje do pozytywizmu
(sugerując, że prawa mają „źródło,” tak jakby mogły być nadane dekretem Boga czy rządu),
natomiast druga do scjentyzmu (ze względu na użycie ściśle matematycznego czy też
mającego zastosowanie w naukach przyrodniczych pojęcia „funkcji”). Natomiast argument
za prawami własności nie jest oparty na potrzebie „racjonowania” rzadkich dóbr, ale na
ludzkiej potrzebie używania środków do osiągania celów oraz unikania konfliktów o te
środki. Zatem rzadkość nie jest „fundamentem” praw własności, ale koniecznym warunkiem
otoczenia. Bez tego warunku prawa własności nie mogą powstać i mieć sensu ‒ konflikty
toczą się tylko o rzadkie zasoby, a występujące obficie. (Jak wskazano w przypisie powyżej,
obiektywiści zgadzają się także co do tego, że możliwość konfliktu jest właśnie tego typu
koniecznym warunkiem praw własności.)

265
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Ze względu na to, że za kryterium praw własności przyjmowano tworze-


nie czy pracę, nie pierwotne zawłaszczenie, obrońcy własności intelektualnej
zaczęli przykładać zbyt duże znaczenie do „wynagrodzenia” pracy twórcy.
Podobnie, błędna laborystyczna teoria wartości Adama Smitha doprowadziła

Co więcej, przedstawiona tu argumentacja w oparciu o rzadkość jest nie bardziej „funkcją


potrzeb społeczeństwa” niż w obiektywistycznym spojrzeniu Francka. Wierzy on, iż ludziom
dla przetrwania „potrzebna” jest możliwość tworzenia przedmiotów ‒ w otoczeniu
społecznym, gdzie obecność innych ludzi sprawia, że możliwe są spory. „Zatem”, system
prawny powinien bronić prawa do posiadania stworzonych rzeczy. Ale przecież
argumentacja rzadkości podkreśla fakt, iż ludzie „potrzebują” możliwości używania rzadkich
zasobów, co wymaga unikania konfliktów ‒ dlatego też system prawny powinien przydzielać
prawa własności do rzadkich zasobów. Bez względu na wady i zalety obu stanowisk,
argumentacja wychodząca od rzadkości nie jest wcale bardziej kolektywistyczna niż ta
wychodząca od kreacji, wcale nie bardziej indywidualistyczna.
Kelley (Response to Kinsella, s. 13) pisze: „Prawa własności są niezbędne, ponieważ
człowiek podtrzymuje swoje życie za pomocą rozumu. Podstawowym zadaniem w tym
zakresie jest stworzenie takich wartości, które zaspokajają ludzkie potrzeby, a nie poleganie
na tym, co znajdziemy w naturze, jak czynią zwierzęta. […] [Z]asadniczym fundamentem
praw własności jest zjawisko tworzenia wartości. […] Rzadkość staje się istotnym
problemem, kiedy rozpatrujemy użycie zasobów takich jak ziemia w procesie tworzenia
wartości. Z zasady, żeby przywłaszczyć sobie elementy otoczenia i uczynić je własnością,
niezbędne są moim zdaniem dwa warunki: 1) ktoś musi te elementy produktywnie
wykorzystać i 2) to produktywne wykorzystanie musi wymagać wyłącznej nad nimi kontroli,
tzn. prawa wykluczenia innych. […] Warunek (2) jest zasadny gdy zasób jest rzadki. Lecz
dla rzeczy, które ktoś stworzył ‒ całkiem nowych ‒ to akt tworzenia, niezależnie od rzad-
kości, jest źródłem prawa” (podkreślenie własne).
Przyczyny, dla których nie zgadzam się z Kelley'em powinny być oczywiste, pozwolę sobie
jednak zauważyć, że każde ludzkie działanie, także tworzenie „wartości”, musi polegać na
użyciu rzadkich środków, tj. materialnych zasobów tego świata. W każdym akcie tworzenia
używane są rzeczy zrobione z istniejących już atomów; ani istnienie tego faktu, ani uznanie
go, nie sprawia, iż jest to zwierzęce w jakimkolwiek pejoratywnym rozumieniu. To, że
ludzie, w przeciwieństwie do zwierząt, chcą tworzyć wartości wyższego rzędu przez użycie
rzadkich zasobów, ani na jotę tego spostrzeżenia nie zmienia. Po drugie, Kelley broni dwóch
odrębnych zasad zawłaszczenia rzadkich zasobów: poprzez pierwsze użycie oraz poprzez
stworzenie nowego, użytecznego bądź artystycznego wzoru, które daje twórcy prawo do
powstrzymania innych przed skorzystaniem z podobnych wzorów do przetworzenia, nawet
ich własnych, zasobów. Jak uzasadniono niżej, te dwie reguły pozostają ze sobą w konflikcie
i tylko pierwsza może znaleźć uzasadnienie. Poza tym, Kelley utrzymuje, iż twórca nowego
produktu posiada go niezależnie od rzadkości., bo go stworzył. Jeśli Kelley mówi o pro-
dukcie materialnym, jak pułapka na myszy, to dobro takie jest rzeczywiste, rzadkie
i materialne. Przypuszczalnie twórca posiadał rzadkie surowce, które przekształcił w produkt
końcowy. Ale nie potrzebuje on prawa do posiadania idealnego obiektu ‒ pomysłu czy
schematu pułapki na myszy ‒ by posiadać sam produkt finalny; on już wszedł w posiadanie
surowców i wciąż je posiada po zmianie ich kształtu. Jeżeli natomiast Kelley ma na myśli, że
przez stworzenie szablonu czy idei, nabywa się prawo do kontrolowania rzadkich zasobów
należących do innych, to broni on nowej zasady zawłaszczenia, którą krytykuję poniżej.

266
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

do o wiele bardziej wadliwej marksistowskiej teorii wyzysku348. Jak zauwa-


żono powyżej, dla Rand prawa własności intelektualnej są, w pewnym sensie,
wynagrodzeniem za produktywną działalność, np. pracę. Rand i inni rzeczni-
cy opartej na prawie naturalnym własności intelektualnej przyjmują oparte na
wymieszaniu prawa naturalnego z utylitaryzmem uzasadnienie dla twierdze-
nia, że osoba, która inwestuje czas i wysiłek, musi skorzystać czy zostać na-
grodzona za swoje działanie (np. Rand sprzeciwia się wieczystym patentom
i prawom autorskim dlatego, że dalecy potomkowie nie stworzyli dzieła
swoich przodków, nie zasługują więc na wynagrodzenie)349.
Co więcej, będąc dziwną mieszanką prawa naturalnego i utylitaryzmu,
podejście do własności intelektualnej wychodzące od prawa naturalnego
sugeruje, że coś jest własnością, jeżeli może posiadać wartość. Ale, jak to
jasno wykazał Hoppe, nie można posiadać wartości swojej własności, a tylko
jej fizyczną postać350. Co więcej, wiele „rzeczy” ustanowionych arbitralną
decyzją może uzyskać ekonomiczną wartość, jeżeli rząd przyzna monopol na
ich używanie, nawet jeśli w innym przypadku nie są one zasobami rzadkimi
(np. monopol Postal Service (angielska poczta ‒ red.) na dostarczanie listów
pierwszej klasy).
Zatem, jako że idee nie są rzadkimi zasobami w tym sensie, iż nie jest
możliwy fizyczny spór o ich użycie, to nie mogą być właściwym przedmio-
tem praw własności, ustanowionych dla uniknięcia tychże sporów.

Dwa sposoby zawłaszczenia


Co naprawdę złego jest jednak w uznaniu „nowych” praw własności?
W końcu, skoro nowe pomysły, dzieła sztuki czy innowacje nieustannie nas
wzbogacają, cóż szkodliwego w tym, że pójdziemy z duchem czasu i uznamy
nowe formy własności? Problem w tym, że jeśli prawa własności dotyczą

348
Patrz np.: Murray N. Rothbard, Economic Thought Before Adam Smith: An Austrian
Perspective on the History of Economic Thought, t. 1, Edward Elgar, Brookfield, Vt. 1995,
s. 453: „To właśnie Adam Smith ponosi niemal pełną odpowiedzialność za wprowadzenie do
ekonomii laborystycznej teorii wartości. Zatem z czystym sumieniem można obciążyć go
winą za narodziny i przemożne skutki marksizmu”. Nawet skądinąd rozsądnym myślicielom
zdarza się kłaść nadmierny nacisk na znaczenie pracy w procesie zawłaszczenia i możliwość
jej „posiadania”. Sam Rothbard, na przykład, sugeruje, że człowiek „posiada siebie, a więc
i swoją pracę”. Rothbard, Justice and Property Rights, s. 284, podkreślenie własne; patrz
także: Rothbard, The Ethics of Liberty, s. 49. Metafory o „posiadaniu swojej pracy” (życia
czy idei) wprowadzają jedynie w błąd. Prawo korzystania czy czerpania zysku z własnej
pracy jest wyłącznie konsekwencją kontroli nad ciałem, tak jak prawo „wolności słowa” jest
tylko konsekwencją, czy pochodną, prawa własności prywatnej, jak Rothbard wskazywał
w The Ethics of Liberty, szczeg. rozdz. 15.
349
Patrz także: Reisman, Capitalism, s. 388–389.
350
Hoppe, A Theory of Socialism and Capitalism, s. 139–141, 237 przypis 17.

267
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

zasobów, które nie są rzadkie, to z konieczności uszczuplają prawo do posia-


dania zasobów materialnych. Bierze się to stąd, iż jedyną metodą dostrze-
żenia praw idealnych w naszym realnym świecie rzadkości jest ulokowanie
praw do zasobów materialnych. Dla mnie, posiadanie egzekwowalnego
patentu ‒ prawa do idei bądź wzoru, a nie zasobu rzadkiego ‒ oznacza, że
posiadam jakąś kontrolę nad rzadkimi zasobami należącymi do wszystkich
innych ludzi.
W istocie, możemy dostrzec, że prawa do własności intelektualnej impli-
kują nową zasadę uzyskiwania praw do rzadkich zasobów, która podkopuje
libertariańską zasadę zawłaszczenia. Zgodnie z lockeańsko-libertariańską
zasadą zawłaszczenia, zawłaszczającym nieposiadany uprzednio przez niko-
go rzadki zasób jest jego pierwszy dysponent, który tym samym staje się jego
właścicielem. Spóźnialski, który zajmuje całość lub część takiego mienia jest
zwyczajnym złodziejem, gdyż rzecz ta miała już swojego właściciela. Zło-
dziej wprowadza w życie nową, arbitralną zasadę zawłaszczenia w miejsce
zasady pierwotnego zawłaszczenia, mianowicie partykularną regułę „Ja staję
się właścicielem dobra, kiedy zabiorę je od ciebie siłą”. Oczywiście, żadna to
zasada ‒ jest też wyraźnie słabsza od normy pierwotnego zawłaszczenia.
Norma złodzieja ma charakter partykularny, a nie uniwersalny; nie jest spra-
wiedliwa i z pewnością nie została zaprojektowana w celu uniknięcia
konfliktów.
Rzecznicy IP muszą także popierać nową zasadę zawłaszczenia jako
uzupełnienie, jeśli nie jako substytut, reguły pierwotnego zawłaszczenia.
Muszą utrzymywać, że istnieje drugi sposób, by stać się właścicielem
materialnych zasobów. Zwolennicy IP muszą mianowicie zaproponować no-
wą zasadę zawłaszczenia, np.: „Osoba, która wpadnie na jakiś użyteczny
bądź twórczy pomysł, ukazujący innym sposób użycia ich materialnej włas-
ności lub nań naprowadzający, otrzymuje tym samym automatycznie prawo
kontrolowania każdego, w każdym zakątku świata, materialnego mienia,
które może zostać użyte w podobny sposób”. Ta nowomodna technika
zawłaszczenia jest tak potężna, że daje twórcy prawo do posiadania wcześniej
zawłaszczonych materialnych zasobów osób trzecich. Na przykład odkrywa-
jąc nową metodę kopania studni, wynalazca może zabronić wszystkim innym
na całym świecie kopania studni w ten sam sposób, nawet na ich własnym
terenie. Inny przykład: wyobraźmy sobie czasy, gdy ludzie mieszkali
w jaskiniach. Pewien bystry facet, nazwijmy go Galt-Magnon, decyduje się
wybudować chatę z bali na polu niedaleko swoich plonów. Oczywiście, jest
to dobry pomysł i inni zwracają na to uwagę. Naturalnie, zaczynają się na
nim wzorować i budować własne chaty. Ale ten pierwszy osobnik, który
wymyślił budynek, zgodnie z tym, co twierdzą obrońcy IP, miałby prawo
uniemożliwić im stawianie takich chat na ich własnym terenie, z ich wła-

268
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

snych bali, lub nałożyć na nich opłaty za skorzystanie z idei. Wyraźnie wi-
dać, innowator staje się częściowym właścicielem materialnej własności (tutaj
ziemi i bali) innych ludzi nie wskutek pierwotnego przywłaszczenia i użytko-
wania, ale dlatego, że wpadł na pomysł. Ta reguła jest wyraźnie sprzeczna
z zasadą zawłaszczenia opartą na pierwszym wzięciu w posiadanie, arbitral-
nie i bezpodstawnie odrzucając tę, będącą fundamentem wszystkich praw
własności, zasadę pierwotnego zawłaszczenia.
RZeczywiście, nie istnieją przyczyny, dla których samo wymyślenie
innowacji miałoby dać innowatorowi częściowe prawo własności do dóbr
znajdujących się już w czyimś posiadaniu. Sam fakt, że taka reguła może być
zaproponowana nie znaczy, że jest ona użyteczna czy słuszna. Istnieje wiele
arbitralnych zasad, których wymyślenie mogłoby służyć do alokowania praw
własności. Na przykład, rasista mógłby zaproponować, że każdy biały może
sobie przywłaszczyć każdą własność należącą wcześniej do czarnego. Lub,
że trzeci posiadacz rzadkiego dobra staje się jego właścicielem. Lub, że
państwo może przywłaszczyć sobie wszystkie dobra kapitałowe, nawet jeśli
zostały już objęte w posiadanie przez jednostki. Lub że przez wydanie
ustawy państwo może zawłaszczyć, w postaci podatków, część majątku
posiadanego przez osoby prywatne. Wszystkie te arbitralne zasady zawłasz-
czenia, włączając w to zasadę własności intelektualnej dającą innowatorom
prawo do częściowej kontroli materialnych zasobów należących do innych
ludzi, są niemożliwe do uzasadnienia. Wszystkie one kolidują z jedyną
uzasadnioną regułą ‒ pierwotnego zawłaszczenia. Żadna z nich nie ustanawia
sprawiedliwych i obiektywnych reguł, które prowadziłyby do uniknięcia
konfliktów o rzadkie zasoby. Dyskusje o ochronie praw do „idei”, „dzieł” czy
„wartościowych dóbr” służą tylko zaciemnieniu faktu, że rzecznicy IP stoją
w opozycji do czystych praw własności.

Własność intelektualna jako kontrakt


Ograniczenia kontraktowe
System prawny powinien zatem chronić prawa jednostek do posiadania
własnej osoby i legalnie zdobytych rzadkich zasobów (własności). Prawo
naturalne nie dotyczy idealnych obiektów ‒ innowacji czy dzieł ‒ a tylko
rzadkich zasobów. Wielu przeciwników praw własności intelektualnej popie-
ra jedynie kontraktowe ustalenia zawarte w celu ochrony pomysłów i inno-
wacji ‒ prywatne kontrakty pomiędzy właścicielami351. Załóżmy, na

351
Patrz: McElroy, „Intellectual Property: Copyright and Patent”; Roy Halliday, Ideas as
Property, Formulations, r. 4, nr 4 (lato 1997); Bouckaert, What is Property?, s. 804–805;
Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and Economics Approach, s. 280, 291–
295; Palmer, Are Patents and Copyrights Morally Justified?, s. 821 przypis 8, 851–855, 864;

269
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

przykład, że A pisze książkę i sprzedaje jej fizyczne egzemplarze nabywcom


B B 1, B2, …, BN, z kontraktowym zapisem, że żadnemu kupującemu B nie
wolno zrobić ani sprzedać kopii tekstu. Zgodnie ze wszystkimi teoriami kon-
traktu, kupujący B, w przypadku złamania tej klauzuli, staje się odpowie-
dzialny wobec A za straty przez niego poniesione352.
Jednak obrońcy kontraktowego podejścia do IP są w błędzie, jeśli wierzą,
że prywatna umowa może być użyta do odtworzenia tego samego typu
ochrony, jakiego dostarczają współczesne prawa własności intelektualnej.
Patenty i prawa autorskie mają sens jedynie w stosunku do wszystkich osób
trzecich, niezależnie od ich zgody co do kontraktu. Są to realne prawa, które
obowiązują każdego, tak jak mój tytuł własności działki zobowiązuje
każdego do respektowania mojej własności ‒ nawet jeśli nie mieli ze mną
podpisanej umowy. Kontrakt natomiast jest wiążący jedynie dla stron
umowy. Jest to coś w rodzaju prywatnego prawa pomiędzy stronami 353. Nie
obowiązuje on osób trzecich, tj. tych, którzy nie są w „stosunku umownym”
(privity) z pierwotnymi stronami kontraktu354.
Zatem, jeśli kupujący B opowie fabułę nabytej książki osobom trzecim T,
to te osoby trzecie T nie są w ogóle związane kontraktem zawartym po-
między A i B. Jeśli nauczę się jak wyregulować gaźnik, żeby dwukrotnie
zwiększyć jego wydajność, albo jeśli nauczę się wiersza lub scenariusza fil-
mu napisanego przez kogoś innego, dlaczego miałbym udawać, że nie mam
o tym pojęcia i powstrzymywać się od działania w zgodzie z tą wiedzą? Nie
zobowiązałem się do tego kontraktem z twórcą. Nie zaprzeczam, że zobowią-
zania zawarte w umowie mogą coś takiego sugerować, ale w tej sytuacji nie
mamy do czynienia nawet z nią.
Nie można też powiedzieć, aby głównym problemem było to, że ukradłem
lub nieuczciwie nabyłem informację. Istnieje bowiem wiele legalnych sposo-
bów zdobycia informacji. Prace artystyczne, ze swej natury, zazwyczaj są

oraz Richard O. Hammer, „Intellectual Property Rights Viewed as Contracts”, Formulations,


r. 3, nr 2 (zima 1995–1996).
352
Patrz np.: Kinsella, A Theory of Contracts; Rothbard, The Ethics of Liberty, rozdz. 19;
Williamson M. Evers, „Toward a Reformulation of the Law of Contracts”, Journal of
Libertarian Studies, 1, nr 1 (zima 1977), s. 3–13; oraz Randy E. Barnett, „A Consent Theory
of Contract”, Columbia Law Review, 86 (1986), s. 269–321.
353
Zgodnie z zasadą nadrzędną prawa międzynarodowego, pacta sunt servanda (umów
należy dotrzymywać), kontrakty pomiędzy suwerennymi państwami tworzą obowiązujące
ich strony „umowne prawo.” Patrz: Paul E. Comeaux, N. Stephan Kinsella, Protecting
Foreign Investment Under International Law: Legal Aspects of Political Risk (Oceana Pub-
lications, Dobbs Ferry, N.Y. 1997), rozdz. 2, 5.
354
Dla definicji „stosunku umownego”, patrz: Black’s Law Dictionary, wyd. 6 (West
Publishing, St. Paul, Minn. 1990), s. 1199. W kontekście własności intelektualnej, patrz
także: Bouckaert, What is Property?, s. 795, 805.

270
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

wystawiane publicznie. Odkrycia naukowe i innowacje również stają się


znane poza stronami poufnego kontraktu. I z pewnością nie możemy
powiedzieć, że to, że usprawniam gaźnik czy piszę powieść o tej samej
fabule fizycznie koliduje z używaniem przez twórcę jego materialnej
własności. Nie uniemożliwia też twórcy korzystania ze swojego pomysłu
z gaźnikiem do usprawnienia swojego czy też należącego do kogoś innego
samochodu, ani użycia tej fabuły.
Zatem, usprawnienie przeze mnie gaźnika nie jest pogwałceniem umowy;
nie jest kradzieżą; nie jest także fizycznym naruszeniem materialnej
własności wynalazcy. Majstrowanie przy moim gaźniku nie narusza praw
wynalazcy. Najwyżej, użycie przeze mnie pomysłu zmniejszy jego wartość
dla wynalazcy poprzez ograniczenie możliwości monopolistycznego
wykorzystywania go. Jednakże, jak mieliśmy już okazję się przekonać, nie
można posiadać prawa do wartości swojej własności, ale tylko do jej fizycz-
nej postaci355.
Kontrakt ma więc jedynie takie znaczenie. Wydawca książki może za
pomocą kontraktu zobligować nabywców do niekopiowania jego książki, ale
nie może zabronić osobom trzecim publikowania i sprzedawania, o ile nie
zabrania tego inny kontrakt między nimi.

Kontrakt a prawa zastrzeżone


Osoby trzecie, które nie są stronami kontraktu i nie pozostają w stosunku
umownym z kontraktową stroną zobowiązaną (obligor) oraz stroną zobowią-
zującą (obligee), nie są związane przez zapisy kontraktu. Z tego też powodu,
mimo że innowator może wykorzystać kontrakt, żeby powstrzymać wyszcze-
gólnione jednostki od swobodnego używania jego pomysłów, trudno jest
użyć standardowego prawa kontraktowego w celu powstrzymania osób
trzecich od robienia użytku z pomysłów, które zdobyli od innych. Być może,
zdając sobie sprawę z tego problemu, niektórzy z obrońców quasi-IP przerzu-
cają się z czysto kontraktowego podejścia na podejście polegające na
„zastrzeżeniu praw”, zgodnie z którym prawa własności do materialnych
zasobów postrzegane są jako pakiet (zbiór) praw, którego elementy da się od
siebie odseparować.
Na przykład wedle standardowego punktu widzenia zbioru praw, właś-
ciciel ziemi może sprzedać złoża naturalne kompanii naftowej zachowując
wszystkie prawa do powierzchni, przy jednoczesnym, należącym do sąsiada,
pozwoleniu na przejście, a także dożywotnie prawo do użytkowania po-
wierzchni działki przez jego matkę. Stanowisko „zastrzeżenia praw,” czer-

355
Hoppe, A Theory of Socialism and Capitalism, s. 139–141, 237 przypis 17.

271
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

piąc z pojęcia pakietu praw, utrzymuje, iż poprzez twórcze „zastrzeżenie


praw” do reprodukcji materialnych przedmiotów sprzedawanych ich nabyw-
com można wykreować rodzaj „prywatnych” praw IP.
Na przykład Rothbard twierdzi, że człowiek może nadać innym warun-
kowe „prawo własności” (do „wiedzy”), jednocześnie „zachowując wyłączne
prawo do rozpowszechniania wiedzy o wynalazku”. Czyli Brown, wynalazca
ulepszonej pułapki na myszy, może oznakować ją „copyrightem” i w rezul-
tacie sprzedawać prawo do pułapki na myszy z wyjątkiem prawa do kopiowa-
nia jej. Podobnie jak realne prawa towarzyszące ustawowej własności
intelektualnej, takie „zastrzeżenia” są rzekomo wiążące dla każdego, a nie
tylko dla tych, którzy zawarli umowę ze sprzedawcą. Zatem, osoby trzecie,
które, będąc tego świadome, kupiły lub w inny sposób nabyły zastrzeżony
przedmiot także nie mogą go kopiować ‒ nie dlatego, że zawarły umowę
z Brownem, ale dlatego, że „nikt nie może nabyć większego tytułu własności
niż ten, który został wcześniej nadany bądź sprzedany”. Innymi słowy, osoba
trzecia nabywa materialny przedmiot ‒ powiedzmy książkę lub pułapkę na
myszy ‒ ale z „brakującym” w jakiś sposób „prawem do kopiowania,”
częścią zbioru praw, które „normalnie” stanowią wszystkie prawa do przed-
miotu. Lub też, osoba trzecia nabywa „prawo własności” do informacji od
osoby, która nie posiadała jej, a zatem, nie była upoważniona przekazywać
jej innym356.
Oczywiście coś tu jest nie w porządku. Przypuśćmy, że A pisze powieść
i sprzedaje jej pierwszą kopię, KSIĄŻKĘ1, bez żadnych ograniczeń (tj. bez
zastrzegania praw) osobie B B1; a drugą kopię, KSIĄŻKĘ2, osobie B2B ‒
ale „zastrzegając” sobie „prawo do kopiowania” zawartości książki. Obydwie
książki, KSIĄŻKA1 i KSIĄŻKA2, wydają się poza tym osobom trzecim
identyczne. Jednak nie są: jedna z nich jest niekompletna; druga w jakiś
sposób posiada pomiędzy okładkami więcej mistycznych „fluidów praw-
nych”. Przypuśćmy, że B B1 i B2B zostawiają swoje książki na ławce w
parku, gdzie zostały znalezione przez osobę trzecią T. Według Rothbarda,
KSIĄŻKA2 „nie posiada prawa do kopiowania”, podobnie jak elektroniczna
zabawka, która przy sprzedaży „nie zawiera baterii”. To tak jakby istniały
niewidzialne, mistyczne pnącza „własności kopiowania” rozciągające się od
KSIĄŻKI2 do jej prawdziwego właściciela A, gdziekolwiek by się nie
znajdował. Zatem, nawet jeśli T znajdzie i zawłaszczy porzuconą
KSIĄŻKĘ2, to ta książka zwyczajnie nie zawiera „w sobie” prawa pozwala-
jącego właścicielowi kopiować ją. Jest ono nieustannie wysysane przez
prawne czarodziejskie wrota, które łączą przedmiot z właścicielem A. Zatem,
jeśli T zawłaszczy książkę, wciąż zawłaszcza nie więcej, niż wcześniej

356
Rothbard, The Ethics of Liberty, s. 123.

272
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

nabyto. T zawłaszcza tylko książkę, bez „wbudowanego w nią” prawa do


kopiowania, a zatem nie ma prawa kopiować KSIĄŻKI2. Tak samo dzieje się
w przypadku innych osób trzecich, które obejmują ją w posiadanie.
Czy takie stanowisko jest do obrony? Czy możemy wyobrazić sobie prawa
własności funkcjonujące w ten sposób? Nawet jeśli możemy, to czy osiągnie-
my w ten sposób pożądany skutek ‒ uniemożliwienie osobom trzecim
używania chronionych pomysłów? Trudno utrzymywać opinię, że prawa
można tak zastrzec. Jedną z funkcji praw własności jest przecież zapobie-
ganie konfliktom i zawiadomienie osób trzecich o własności. Granice wła-
sności muszą z konieczności być obiektywne i możliwe do ustalenia
międzyosobowo; muszą być widoczne. Tylko wtedy, gdy granice są wi-
doczne, mogą być przestrzegane, a prawa własności mogą spełniać swoją
funkcję zapobiegania konfliktom. Tylko wtedy, gdy te granice są wyraźne
i obiektywnie słuszne (możliwe do rozstrzygnięcia), można oczekiwać, że
będą przestrzegane. Ale wróćmy do dwóch książek, KSIĄŻKI1 i KSIĄŻKI2.
Jak spostrzec różnicę pomiędzy nimi? Jak zobaczyć pajęczynę prawną wokół
drugiej z nich? Jak można oczekiwać, że osoby trzecie będą respektowały
amorficzną, niewyraźną, mistyczną, prawdopodobnie nieznaną i niemożliwą
do poznania granicę własności?
Konsekwencje tego spojrzenia są kłopotliwe. Palmer pisze:
Wydzielenie i retencja prawa do kopiowania ze zbioru
praw, które nazywamy własnością, jest problematyczne.
Czy można zastrzec prawo do, na przykład, pamiętania cze-
goś? Przypuśćmy, że napisałem książkę i zaoferowałem ci
jej przeczytanie, ale zachowałem jedno prawo: prawo do
zapamiętania jej. Czy uzasadnione będzie, gdy podam cię
do sądu, jeśli będę w stanie udowodnić, że zapamiętałeś
imię głównego bohatera książki?357

357
Palmer, Palmer, Are Patents and Copyrights Morally Justified?, s. 853. Palmer powołuje
się także na następujące, stanowiące doskonałe wyjaśnienie, słowa: Hegel twierdził: „Po
pierwsze, istota prawa autora bądź wynalazcy nie może zawierać się w domniemaniu, iż jeśli
zrzeknie się pojedynczej kopii swojej pracy, to arbitralnie powołuje do życia regułę, że
prawo do produkowania kopii, prawo, które w wyniku tego przechodzi na inną osobę, nie
powinno stać się jej własnością, lecz pozostać w rękach autora. Pierwsze pytanie brzmi, czy
takie rozdzielenie prawa własności i prawa do produkowania kopii, które jest dane wraz
z przedmiotem, jest zgodne z pojęciem własności, oraz czy nie unieważnia pełnego i swo-
bodnego posiadania, od którego początkowo zależy możliwość zastrzeżenia dla siebie przez
pojedynczego producenta pracy intelektualnej prawa do powielania, lub zbycia części tej
władzy jako przedmiotu wartościowego, lub też niewiązania z tą władzą żadnej wartości i jej
całkowitego oddania wraz z pojedynczym egzemplarzem”. Hegel’s Philosophy of Right,
s. 55, cytat za: Palmer, Are Patents and Copyrights Morally Justified?, s. 853 przypis 138.

273
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Osoby trzecie wciąż są dla tej teorii problemem. Nawet gdyby sprzedawca
obiektu mógł w jakiś sposób „zastrzec” określone prawa do używania
sprzedanego przedmiotu, to w jaki sposób ma to uniemożliwić osobom trze-
cim wykorzystanie informacji wynikających z tego obiektu lub przezeń
przekazywanych? Rzecznicy praw zastrzeżonych wykraczają poza stwier-
dzenie, że bezpośredni nabywca B B 1 jest zobowiązany do niepowielania
książki; do tego wystarczyłoby bowiem wskazanie możliwości zawarcia
kontraktu między sprzedawcą A i kupującym B. Rozważmy sytuację osoby
trzeciej, T1, która znajduje i czyta pozostawioną książkę, ucząc się w ten
sposób informacji w niej zawartych. Rozpatrzmy też sytuację innej osoby
trzeciej, T2, która nigdy nie była w posiadaniu książki, ani jej nawet nie
widziała; poznała informacje w niej zawarte z plotek, graffiti, nieproszonych
e-maili itd. Ani T1, ani T2 nie mieli kontaktu z A, ale obydwoje posiedli
określoną wiedzę. Nawet jeśli książka w jakiś sposób nie zawiera w sobie
„prawa do powielania”, to jak może to uniemożliwić T1 i T2 użycie ich
wiedzy? I nawet jeśli powiemy, że T1 jest w jakiś sposób „związany” przez
kontraktową informację o prawach autorskich wydrukowaną w książce (taki
pogląd na kontrakt jest nie do utrzymania), to w jaki sposób T2 jest zobowią-
zany do przestrzegania kontraktu czy praw zastrzeżonych?
Rothbard próbuje przedstawić tę kwestię w następujący sposób:
Powszechny zarzut brzmi następująco: dobrze, Green [ku-
pujący] popełniłby przestępstwo produkując i sprzedając
pułapkę na myszy wymyśloną przez Browna; ale co się
stanie, gdy komuś innemu, Blackowi, który nie podpisał
umowy z Brownem, zdarzyło się zobaczyć pułapkę na myszy
Greena i wówczas zaczyna on produkować i sprzedawać
kopie? Dlaczego on powinien być oskarżony? Odpowiedź
brzmi, że […] nikt nie może uzyskać tytułu własności
większego niż ten, który został oddany lub sprzedany.

Oraz, jak odnotował Kant: „Ci, którzy uznają publikację książki za korzystanie z praw
własności w odniesieniu do pojedynczej kopii ‒ mogła ona trafić do właściciela w postaci
[rękopisu] autora, lub jako wydrukowany przez wcześniejszego wydawcę tekst ‒ i którzy
jednocześnie, zastrzegając określone prawa, […] ograniczyliby korzystanie z praw własno-
ści, mówiąc o nielegalności powielania ‒ nie osiągną swego celu. Przecież przedruk nie
pozbawia autora praw do jego własnych myśli ‒ i tak, skoro nie może istnieć odrębne
zezwolenie (i ograniczenie) dla nabywcy książki w korzystaniu z niej jako z własności, to
jakże niewystarczającym jest nędzne przypuszczenie dla tak wielkiego zobowiązania?”
Immanuel Kant, Was ist ein Buch?, [w:] Die Metaphysic die Sitten, pod red. W. Weischedel,
Suhrkamp Verlag, Frankfurt a.M. 1977, s. 581, tłum. i cytat za: Palmer, Are Patents and
Copyrights Morally Justified?, s. 853 przypis 138; dla alternatywnego tłumaczenia, patrz:
Immanuel Kant, Essay Three: Of the Injustice of Counterfeiting Books, tłum. John
Richardson, pod red. Stephen Palmquist, Philopsychy Press, 1994.

274
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Green nie posiadał pełnego prawa własności do swojej


pułapki na myszy, według kontraktu zawartego z Brownem
‒ a tylko wszystkie prawa oprócz prawa do sprzedawania
[…] kopii. Zatem prawo Blacka do pułapki na myszy,
posiadanie przez Blacka pomysłów w swojej głowie, nie
może być większe niż Greena, dlatego Black też naruszyłby
własność Browna, nawet gdyby on sam nie miał podpi-
sanego kontraktu z Brownem.358
Istnieje kilka problemów związanych z takim rozumowaniem. Pierwszy,
że Black jedynie widzi pułapkę na myszy Greena. Nie widzi ani nie ma dostę-
pu do idei w głowie Greena. Nie potrzebuje też posiadać takiego dostępu,
żeby skopiować widoczne cechy pułapki na myszy.
Ponadto idee będące w czyjejś głowie nie mogą w większym stopniu być
„posiadane” niż praca. Tylko rzadkie zasoby mogą mieć właściciela. Tracąc
z pola widzenia rzadkość jako niezbędny aspekt rzeczy dającej się zawłasz-
czyć, a także zasadę pierwotnego zawłaszczenia jako sposób na wejście
w posiadanie takiej rzeczy, Rothbard i inni dochodzą do mylnego wniosku,
że idee i praca mogą być posiadane. Kiedy zauważymy, że idee nie mogą być
posiadane (nie są rzadkimi zasobami), że tworzenie nie jest ani konieczne,
ani wystarczające do zawłaszczenia (pierwsze posiadanie jest), oraz że nie
musimy „posiadać” pracy, by dzięki niej zawłaszczać, wtedy problem spowo-
dowany przez te błędne wyobrażenia znika.
Jeżeli Black w jakiś sposób wejdzie w posiadanie pomysłów ukrytych
w obiekcie wymyślonym przez Browna (w przykładzie Rothbarda, „zdarzyło
mu się zobaczyć” je), to jest nieistotne, że pułapka nie miała wbudowanego
w siebie „prawa do kopiowania”. Black nie potrzebuje takiego przyzwolenia,
żeby używać swojej własności tak, jak uważa za stosowne. W jaki sposób
fakt, że „zdarzyło mu się zobaczyć” pułapkę, czyni z Blacka winnego czy
naruszającego prawa Browna?
Każde działanie, również to polegające na użyciu rzadkich środków
(własności), pociąga za sobą użycie wiedzy technicznej359. Część tej wiedzy
została zdobyta dlatego, że zobaczyliśmy jakieś przedmioty, również będące
własnością innych. Nie musimy posiadać „prawa do kopiowania” jako części
pakietu praw, żeby mieć prawo do narzucenia formy czy wzoru obiektowi,
który posiadamy. Zamiast tego, mamy prawo do robienia wszystkiego na
naszej własności oraz z nią, wyłącznie pod warunkiem, że nie naruszamy

358
Rothbard, The Ethics of Liberty, s. 123.
359
Kinsella, Knowledge, Calculation, Conflict, and Law; Jörg Guido Hülsmann,
„Knowledge, Judgment, and the Use of Property”, Review of Austrian Economics, r. 10, nr 1
(1997), s. 44.

275
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

granic własności innych. Nie możemy stracić z pola widzenia tego


kluczowego dla libertarian punktu. Jeśli posiadam 100 akrów ziemi, to mogę
paradować po niej nago, nie dlatego, że ziemia ta jest nasycona jakimś „pra-
wem do paradowania nago,” ale dlatego, że posiadam tę ziemię i używanie
w taki sposób jej przeze mnie nie narusza (konieczny warunek) praw
własności innych.
Podobnie, jestem uprawniony do robienia tego, co chcę z moją własnością
‒ moim samochodem, moim papierem, moim edytorem tekstów ‒ wliczając
w to usprawnienie gaźnika w moim samochodzie czy użycie atramentu do
drukowania słów na moim papierze. Tak się dzieje, o ile w kontrakcie nie
zobowiązałem się wobec kogoś innego do ograniczenia swojego działania
z wykorzystaniem wiedzy. Nie muszę najpierw odkrywać w swojej własności
„prawa do użycia jej w określony sposób”, bowiem wszystkie sposoby jej
użycia, z wyjątkiem tych, które powodują naruszenie granic własności
innych, są już zawarte w ogólnym prawie do używania własnego mienia.
W systemie libertariańskim żyjemy według uprawnień, a nie pozwoleń. Nie
musimy zdobywać zezwolenia, żeby wykorzystywać do czegoś swoją włas-
ność. W przeciwieństwie do społeczeństw totalitarnych, wszystko, co nie jest
zabronione, jest dozwolone. Przyjęcie poglądu o prawach zastrzeżonych
odwróciłoby sytuację swym założeniem, że jakiekolwiek użycie własności
jest uzasadnione jedynie wówczas, gdy to konkretne prawo do użycia może
być jakoś stwierdzone czy znalezione we własności.
Rozważmy następującą analogię. Farmer Jed odkrywa ropę u siebie pod
ziemią. Nikt, w promieniu wielu kilometrów, nie wie o czarnym złocie. Jed
planuje kupić posiadłości swoich sąsiadów za pół darmo; sprzedadzą mu je
tanio, gdyż nie wiedzą o złożach ropy. W środku nocy, jego wścibski sąsiad
Cooter, podejrzliwy wobec miłego ostatnio zachowania Jeda, zakrada się na
jego działkę i odkrywa prawdę. Następnego ranka, w zakładzie fryzjerskim
Floyda, Cooter dzieli się swoimi wynurzeniami z Clemem i innymi chłopaka-
mi. Jeden z nich natychmiast biegnie zadzwonić i daje cynk dziennikarzowi
Wall Street Journal (który, jak się okazuje, jest jego bratankiem). Wkrótce,
powszechnie wiadomo, że w okolicy jest ropa. Sąsiedzi żądają teraz
ogromnych pieniędzy za swoją ziemię, niwecząc plany Jeda.
Załóżmy, iż Cooter może zostać oskarżony za wkroczenie bez pozwolenia
i szkody wynikające z tego. Pytanie brzmi, czy można zabronić sąsiadom
Jeda działać zgodnie z ich wiedzą? To znaczy, czy mogą być zmuszeni w ja-
kiś sposób do udawania, że nie wiedzą o ropie i sprzedania Jedowi ziemi
w cenie, po której sprzedaliby mu, gdyby pozostali w niewiedzy? Oczywiś-
cie, zrobić tego nie sposób. Są właścicielami swojej ziemi i są uprawnieni do
używania jej tak, jak uważają to za stosowne. Inaczej niż materialna
własność, informacja nie może być posiadana; nie jest ona przedmiotem wła-

276
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

sności. Posiadający skradziony zegarek może zostać zmuszony do oddania


go, ale o ile nabywca wiedzy nie zdobywa jej bezprawnie lub z naruszeniem
kontraktu, wolno mu działać w zgodzie z nią.
Zauważmy jednak, że zgodnie ze stanowiskiem zastrzeżenia praw,
sąsiedzi nie mieliby prawa działać zgodnie ze swoją wiedzą, bo, w końcu,
otrzymali ją od Cootera, osoby, która bezprawnie weszła na teren Jeda
i w związku z tym nie miała „tytułu” do tej wiedzy. Zatem nie mogli otrzy-
mać „większego tytułu” do niej niż miał Cooter. Zauważmy także, że inni,
jak na przykład geodeci sporządzający plany zasobów ropy, nie mogą
uwzględnić tej informacji na swoich mapach. Musieliby udawać niewiedzę,
dopóki nie dostaliby pozwolenia od Jeda. Ta narzucona niewiedza koreluje
z nienaturalną rzadkością narzuconą przez IP. Nie ma żadnego uzasadnienia
dla poglądu, że prawa zastrzeżone mogłyby w jakiś sposób powstrzymać
osoby trzecie od używania wiedzy przez nie zdobytej.
Po prostu nie jest uprawnione ograniczanie sposobu, w jaki właściciel
zasobów może je użyć, o ile nie zobowiązał się on do tego w kontrakcie lub
ewentualnie nie zdobył informacji w wyniku naruszenia prawa. Mówienie
o zastrzeganiu prawa do kopiowania jest jedynie sposobem na obejście kon-
traktowej zasady, że tylko strony umowy są przez nią związane360.
Zatem, generalnie nabywcy mogą być zobowiązani przez kontrakt do
niekopiowania czy nawet nieodsprzedawania rzeczy. Jednakże, kiedy osoby
trzecie zorientują się, jakie pomysły zostały zawarte w wynalazku lub pracy
literackiej, to ich wiedza nie narusza żadnych rozpoznawalnych praw włas-
ności sprzedawcy.
Biorąc pod uwagę to stanowisko na temat rzadkości, własności
i kontraktu, przeanalizujmy zasadność najpopularniejszych form własności
intelektualnej.

Prawa autorskie i patenty


Co powinno wydawać się oczywistym, prawa autorskie i patenty starają
się uniemożliwić posiadaczom materialnej własności ‒ rzadkich zasobów ‒
jej użycie zgodne z tym, co uważają za stosowne. Na przykład, według prawa
patentowego nie wolno im korzystać z opatentowanych technik z użyciem
ich własnego mienia, czy też przekształcić ich własność w opatentowane

360
Oczywiście, trudno przewidzieć jak daleko idące reżimy, sieci i instytucje kontraktowe
zaistnieją w społeczeństwie anarchokapitalistycznym. Różne enklawy i wspólnoty mogą
wymagać od swoich klientów, patronów czy „obywateli” przestrzegania zasad podobnych do
praw IP. O anarchokapitaliźmie, patrz np.: Hans-Hermann Hoppe, „The Private Production
of Defense”, Journal of Libertarian Studies, r. 14, nr 1 (zima 1998–1999), s. 27–52.

277
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

mechanizmy, nawet jeśli dane rozwiązanie opracowali niezależnie. Według


prawa autorskiego, osoby trzecie, które nie podpisały kontraktu z autorem,
nie mogą kopiować czy korzystać z oryginalnej pracy autora. Oczywiście,
sprzedawcy powieści czy prac literackich mogą zawrzeć umowę z kupują-
cymi w celu powstrzymania ich od kopiowania czy nawet odsprzedaży
przedmiotu. Te kontraktowe sieci mogą być bardzo złożone: pisarz może
sprzedać licencję do swojej powieści studiu filmowemu, pod warunkiem, że
studio będzie żądać od kin, żeby te wymagały od klientów zgody na
niekopiowanie fabuły filmu itd. Jednak, kiedy niezwiązane kontraktem osoby
trzecie zdobędą tę informację, to wolno im będzie użyć jej zgodnie z ich
życzeniem. Dlatego trudno byłoby prawdopodobnie utrzymać sytuację
podobną do obecnego prawa patentowego i autorskiego za pomocą samych
kontraktów.

Tajemnica handlowa
Tajemnicę handlową łatwiej uzasadnić niż patenty czy prawa autorskie.
Palmer twierdzi, że „wychodzi” ona od typowych dla prawa zwyczajowego
zasad, a więc jest usankcjonowana361. Prawo o tajemnicy handlowej mówi
o pokryciu szkód lub wydaniu zakazów w celu zapobieżenia „nieuprawnio-
nego pozyskania” tajemnicy handlowej. Dotyczy ono osób, które nielegalnie
zdobyły tajemnicę handlową lub które ujawniają ją wbrew zobowiązaniom
w kontrakcie, a także tych, które wiedzą, że otrzymują tajemnicę od takiej
osoby362.
Przypuśćmy, że pracownik A firmy X ma dostęp do tajemnicy handlowej
X'a, takiej jak tajny przepis na napój bezalkoholowy. Zawarł on z praco-
dawcą umowę, zobowiązującą go do nieujawniania tajemnicy przepisu.
Później jednak przechodzi on do konkurenta X'a, firmy Y. Y chce użyć prze-
pisu, który poznał od A, żeby konkurować z X'em. Według obecnego prawa,
dopóki tajna formuła nie zostanie ogłoszona publicznie, X może uzyskać
w sądzie nakaz, który zobliguje A do utrzymania tajemnicy przed firmą Y.
Jeśli jednak A ujawnił już tajemnicę firmie Y, to X może także wywalczyć
w sądzie zakaz używania bądź publikowania przepisu przez Y. Oczywiście,
zakaz sądowy lub zażądanie odszkodowania od A jest stosowne, gdyż
A naruszył kontrakt z X. Bardziej wątpliwy jest zakaz dla firmy Y, gdyż Y nie
miał kontraktu z X'em. Jednakże w kontekście, w jakim takie sytuacje
zazwyczaj powstają, kiedy to Y chce poznać tajemnicę i wie, że dla tego

361
Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and Economics Approach, s. 280,
292–293; oraz Palmer, Are Patents and Copyrights Morally Justified?, s. 854–855.
362
UTSA, § 1; Halligan, Restatement of the Third Law ‒ Unfair Competition: A Brief
Summary, § 40, komentarz d.

278
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

pracownika byłoby to złamanie kontraktu, można byłoby twierdzić, że Y


działa w zmowie z A lub jako jego wspólnik w celu naruszenia (kon-
traktowych) praw posiadacza tajemnicy handlowej, firmy X. Tak jest,
ponieważ A rzeczywiście nie złamał porozumienia o tajemnicy handlowej,
dopóki nie zdradził tajemnicy firmie Y. Jeśli Y usilnie stara się zdobyć ją, to
wtedy Y jest wspólnikiem łamania praw X'a. Zatem, podobnie jak kierowca
samochodu, którym uciekają uczestnicy napadu na bank lub szef mafii
zlecający zabójstwo może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za akty
agresji popełnione przez tych, z którymi jest w zmowie, tak osoby trzecie
mogą, w ściśle określonych przypadkach, zabronić użycia tajemnicy handlo-
wej uzyskanej w wyniku złamania umowy363.

Znak handlowy
Palmer twierdzi także, że uzasadnione jest prawo o znaku handlowym364.
Przypuśćmy, że jakiś Lachmannianin zmienia nazwę swojej podupadającej
sieci fastfoodów z LachmannBurgers na RothbardBurgers, która jest już
nazwą innej sieci. Ja, jako konsument, mam ochotę na RothbardBurgera.
Widzę jedną z fałszywych restauracji RothbardBurgers, potajemnie prowa-
dzoną przez Lachmannianina i kupuję w niej kanapkę. Według obecnego
prawa, Rothbard, „właściciel” znaku handlowego RothbardBurgers, może
uniemożliwić Lachmannianinowi używanie znaku RothbardBurgers w celu
sprzedaży kanapek, gdyż jest on „myląco podobny” do jego własnego znaku
handlowego. To znaczy, bardzo prawdopodobne jest wprowadzenie kon-
sumentów w błąd co do prawdziwego źródła nabywanych dóbr. Ustawa daje
więc posiadaczowi znaku handlowego broń prawną, która działa przeciw
osobie naruszającej znak handlowy.
Zgodnie z prezentowaną przeze mnie optyką, łamane są prawa nie
posiadaczy znaku handlowego, a konsumentów. W poprzednim przykładzie,
ja (konsument) myślałem, że kupuję RothbardBurgera, ale zamiast niego
otrzymałem nędznego LachmannBurgera z jego dziwacznym kalejdosko-
powym sosem. Powinienem mieć prawo pozwać Lachmannianina za
oszustwo i złamanie kontraktu (nie mówiąc już o rozmyślnym wyrządzeniu
szkód emocjonalnych i zafałszowaniu prawd prakseologii). Jednakże trudno
powiedzieć, jak ten akt oszustwa, popełniony przez Lachmannianina prze-
ciwko mnie, dotyka praw Rothbarda. Działania Lachmannianina nie
363
O odpowiedzialności za postępowanie innej osoby lub zmowę, patrz np.: Texas Penal
Code, §§ 7.02 (odpowiedzialność karna za postępowanie innej osoby), oraz 15.02
(odpowiedzialność karna za działanie w zmowie). Dla definicji „namawiania do przestęp-
stwa”, „wspólnika przestępstwa”, „współuczestnika przestępstwa”, „współsprawcy”, „zmo-
wy” i „spisku,” patrz: Black’s Law Dictionary
364
Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and Economics Approach, s. 280.

279
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

naruszają fizycznie własności Rothbarda. Ten pierwszy nie przekonywał


nawet innych do zrobienia tego; można mu co najwyżej zarzucić namawianie
osób trzecich do podjęcia działania w obrębie ich praw, mianowicie do
kupienia hamburgera od Lachmannianina zamiast od Rothbarda. Dlatego
wygląda na to, iż libertariańskie prawo o znaku handlowym możliwość
skarżenia osoby kopiującej go powinno oddać w ręce konsumentów, a nie
samych użytkowników znaku.
Ponadto takie nowe rozszerzenia pojęcia znaku handlowego jak prawa
przeciwko rozmyciu znaku handlowego czy pewnym formom
cybersquattingu również nie mogą być uzasadnione. Posiadacz znaku handlo-
wego nie ma do niego prawa, nie ma więc również prawa do jego ochrony
przed rozmyciem. Prawo przeciwko cybersquattingowi jest oparte wprost na
ignoranckim ekonomicznie sprzeciwie wobec „paskarstwa” czy arbitrażu (tu:
„spekulacji” ‒ red.). Nie ma nic złego w tym, że ktoś kupuje domenę, by
potem sprzedać ją temu, kto da więcej.

Wniosek
Widzimy zatem, że system praw własności do „idealnych obiektów”
nieodzownie pociąga za sobą naruszenie praw własności innych ludzi, np.
prawa do użycia przez człowieka jego materialnej własności tak, jak uzna to
za stosowne365. System tego rodzaju wymaga nowej zasady zawłaszczenia,
normy sprzecznej z zasadą pierwotnego zawłaszczenia. Własność intelek-
tualna, przynajmniej w formie patentów i praw autorskich, nie może być
uzasadniona. Nie zaskakuje, iż rzecznicy IP, artyści i wynalazcy uznają
często legitymizację własności intelektualnej za udowodniony fakt. Jednakże
ci, którzy bardziej troszczą się o wolność, prawdę i prawo nie powinni
uznawać za konieczne zinstytucjonalizowanego użycia siły w celu egzekwo-
wania praw IP. Zamiast tego, powinniśmy podkreślać prymat indywi-
dualnych praw do naszych ciał i zawłaszczonych rzadkich zasobów.

Dodatek: niektóre przykłady wątpliwych patentów i prawa


autorskich

Kilkanaście przykładowych patentów amerykańskich:366

365
Patrz: Palmer, Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and Economics Approach,
s. 281; oraz Palmer, Are Patents and Copyrights Morally Justified?, s. 831, 862, 864–865.
366
Te i inne patenty można znaleźć na stronach http://www.delphion.com,
http://www.uspto.gov/patft/index.html, lub http://www.patentgopher.com. Patrz także:

280
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• „System nawadniający do stojaka na choinkę”, U.S. Pat. No. 4'993'176, 19


lutego
1991 (nawadniający stojak na choinkę w kształcie Świętego Mikołaja);
• „Aparat inicjacyjny,” U.S. Pat. No. 819'814, 8 maja 1906 („nieszkodliwy”
sposób na inicjację kandydata do bractwa poprzez porażenie go elektrodami);
• „Metoda ćwiczenia kota,” U.S. Pat. No. 5'443'036, 22 sierpnia 1995
(świecenie światłem lasera na podłogę w celu zainteresowania kota i
spowodowania, żeby gonił za światłem);
• „Przyrząd do klepania się po plecach,” U.S. Pat. No. 4'608'967, 2 września
1986 (przyrząd z imitacją ludzkiej ręki do klepania użytkownika po plecach);
• „Antena wysyłająca fale z prędkością nadświetlną”, U.S. Pat. No.
6'025'810, 15 lutego 2000 (dziura przenosząca w inny „wymiar” fale radiowe
z prędkością większą od prędkości światła, ponadto przyspieszająca wzrost
roślin);
• „Czuła na dotyk prezerwatywa odgrywająca melodie”, U.S. Pat. No.
5'163'447, 17 listopada 1992 (zrozumiałe samo przez się; na przykład może
zagrać „Dixie”);
• „Metoda i system składania zamówienia przez sieć łączności”, U.S. Pat. No.
5'960'411, 28 września 1999 (należąca do Amazon.com metoda „jednego
kliknięcia” służąca do zamówienia przedmiotu przez Internet za pomocą
pojedynczego kliknięcia myszą);
• „Certyfikaty finansowe, system i proces”, U.S. Pat. No. 6'017'063, 25
stycznia 2000 (urealniony o wskaźnik inflacji certyfikat darowizny lub udział
we wspólnym funduszu);
• „Metoda i system mierzenia efektywności kierowania zespołem”, U.S. Pat.
No. 6'007'340, 28 grudnia 1999 (przeznaczona dla Electronic Data Systems
Corporation);
• „Urządzenie sanitarne dla ptaków”, U.S. Pat. No. 2'882'858, 21 kwietnia
1959 (pielucha dla ptaków);
• „Mydełko religijne”, U.S. Pat. No. 3'936'384, 3 lutego, 1976 (kostka mydła
ze wzorem religijnym na jednej stronie i modlitwą na drugiej);
oraz „Metoda konserwacji zmarłego”, U.S. Pat. No. 748'284, 29 grudnia,
1903 (konserwacja głowy zmarłej osoby w szklanym bloku).
Prawa autorskie, chociaż nie doprowadziły do tak wielu jawnie absur-
dalnych zgłoszeń, zostały mocno rozciągnięte przez sądy. Pojęcie, pierwotnie

Wacky Patent of the Month; IBM, Gallery of Obscure Patents; oraz Greg Aharonian,
Bustpatents.

281
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

mające na celu ochronę prac literackich, zostało tak rozszerzone, iż zawiera


takie pisarskie „prace” jak programy komputerowe czy nawet kod maszyno-
wy i kod wynikowy, którym bliżej do elementów maszyn, takich jak krzyw-
ka, niż do prac literackich367.

Bibliografia
• Barnett, Randy E., „A Consent Theory of Contract”, Columbia Law Review,
r. 86 (1986), s. 269–321.
• __________, The Structure of Liberty: Justice and The Rule of Law, Oxford
University (Clarendon) Press, New York 1998.
• Binswanger, Harry, red., The Ayn Rand Lexicon: Objectivism from A to Z,
New American Library, New York 1986.
• Black’s Law Dictionary, wyd. 6, West Publishing, St. Paul, Minn. 1990.
• Block, Walter, Defending the Undefendable, Fleet Press, New York 1976.
• __________, „A Libertarian Theory of Blackmail”, Irish Jurist, r. 33
(1998), s. 280–310.
• __________, „Toward a Libertarian Theory of Blackmail”, Journal of
Libertarian Studies, r. 15, nr 2 (wiosna 2001).
• __________, „Toward a Libertarian Theory of Inalienability: A Critique of
Rothbard”, Barnett, Gordon, Smith, Kinsella and Epstein, Journal of
Libertarian Studies, r. 17, nr 2 (wiosna 2003).
• Bouckaert, Boudewijn, „What is Property?”, [w:] Symposium: Intellectual
Property, Harvard Journal of Law & Public Policy, r. 13, nr 3 (wiosna
1990).
• Breyer, Stephen, „The Uneasy Case for Copyright: A Study of Copyright in
Books, Photocopies, and Computer Programs”, Harvard Law Review, r. 84
(1970).
• Chisum, Donald S., Chisum on Patents, Matthew Bender, New York 2000.
• Comeaux, Paul E., Kinsella, N. Stephan, Protecting Foreign Investment
Under International Law: Legal Aspects of Political Risk, Dobbs Ferry,
Oceana Publications, N.Y. 1997.

367
Final Report, National Commission on New Technological Uses (CONTU) of Copyright
Works, 31 lipca 1978 (Washington, D.C.: Library of Congress, 1979); Apple Computer, Inc.
V Franklin Computer Corporation, 714 F2d 1240 (3d Cir 1983); NEC Corp. and NEC
Electronics,

282
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• Epstein, Richard, „Blackmail”, Inc., University of Chicago Law Review, r.


50 (1983).
• Evers, Williamson M., „Toward a Reformulation ofthe Law of Contracts”,
Journal of Libertarian Studies, r. 1, nr 1 (zima 1977), s. 3–13. • Franck,
Murray I., Ayn Rand, Intellectual Property Rights, and Human Liberty, 2
kasety magnetofonowe, Institute for Objectivist Studies Lecture, 1991.
• __________, „Intellectual Property Rights: Are Intangibles True
Property?”, IOS Journal, r. 5, nr 1 (kwiecień 1995).
• __________, „Intellectual and Personality Property”, IOS Journal, r. 5, nr 3
(wrzesień 1995).
• Friedman, David D., „Standards As Intellectual Property: An Economic
Approach”, University of Dayton Law Review, r. 19, nr 3 (wiosna 1994), s.
1109–1129.
• __________, „In Defense of Private Orderings: Comments on Julie Cohen’s
»Copyright and the Jurisprudence of Self-Help«”, Berkeley Technology Law
Journal, r. 13, nr 3 (jesień 1998), s. 1152–1171. Inc. v Intel Corp., 1989
Copr.L.Dec. 26,379, 1989 WL 67434 (ND Cal 1989).
• __________, Law’s Order: What Economics Has to do with Law and Why
it Matters, Princeton University Press, Princeton, N.J. 2000.
• Frost, Robert, „The Mending Wall”, [w:] North of Boston, wyd. 2, Henry
Holt, New York 1915.
• Galambos, Andrew J., The Theory of Volition, t. 1, pod red. Peter N. Sisco,
Universal Scientific Publications, San Diego 1999.
• Ginsburg, Jane C., „Copyright, Common Law, and Sui Generis Protection
of Databases in the United States and Abroad”, University of Cincinnati Law
Review, r. 66 (1997).
• Goldstein, Paul, Copyright: Principles, Law, and Practice, Little, Brown,
Boston 1989.
• Gordon, Wendy J., „An Inquiry into the Merits of Copyright: The
Challenges of Consistency, Consent, and Encouragement Theory”, Stanford
Law Review, r. 41 (1989).
• Halliday, Roy, „Ideas as Property”, Formulations, r. 4, nr 4 (lato 1997).
• Hammer, Richard O., „Intellectual Property Rights Viewed as Contracts”,
Formulations, r. 3, nr 2 (zima 1995–96).
• Hayek, F. A., The Collected Works of F.A. Hayek, t. 1, Fatal Conceit: The
Errors of Socialism, pod red. W. W. Bartley, University of Chicago Press,

283
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Chicago 1989 [wyd. pol. Hayek, F. A., Zgubna pycha rozumu. O błędach
socjalizmu, Arcana, Kraków 2004].
• Hegel, Georg W. F., Hegel’s Philosophy of Right, tłum. T. M. Knox. 1821;
wznowienie, Oxford University Press, London 1967.
• Herbener, Jeffrey M., „The Pareto Rule and Welfare Economics”, Review of
Austrian Economics, r. 10, nr 1 (1997), s. 79–106.
• Hildreth, Ronald B., Patent Law: A Practitioner’s Guide, wyd. 3, Practising
Law Institute, New York 1998.
• Hoppe, Hans-Hermann, „Fallacies of the Public Goods Theory and the
Production of Security”, Journal of Libertarian Studies, r. 9, nr 1 (zima
1989), s. 27–46.
• __________, A Theory of Socialism and Capitalism, Kluwer Academic
Publishers, Boston 1989.
• __________, „In Defense of Extreme Rationalism: Thoughts on Donald
McCloskey’s The Rhetoric of Economics”, Review of Austrian Economics, r.
3 (1989), s. 179–214.
• __________, The Economics and Ethics of Private Property, Kluwer
Academic Publishers, Boston 1993.
• __________, Economic Science and the Austrian Method, Ludwig von
Mises Institute, Auburn, Ala. 1995.
• __________, „The Private Production of Defense”, Journal of Libertarian
Studies, r. 14, nr 1 (zima 1998–1999), s. 27–52.
• Hülsmann, Jörg Guido, Knowledge, „Judgment, and the Use of Property”,
Review of Austrian Economics, r. 10, nr 1 (1997), s. 23-48.
• Hume, David, An Inquiry Concerning the Principles of Morals: With a
Supplement: A Dialogue, 1751; wznowienie, Liberal Arts Press, New York
1957 [wyd. pol. Hume, David, Badania dotyczące zasad moralności, PWN,
Warszawa 1975].
• de Jasay, Anthony, Against Politics: „On Government, Anarchy, and
Order”, Routledge, London 1997.• Jefferson, Thomas, Letter to Isaac
McPherson, Monticello, August 13, 1813, [w:] The Writings of Thomas
Jefferson, t. 8, pod red. A. A. Lipscomb, A. E. Bergh, Thomas Jefferson
Memorial Association, Washington, D.C. 1904.
• Justinian, The Institutes of Justinian: Text, Translation, and Commentary,
tłum. J.A.C. Thomas, North-Holland, Amsterdam 1975.
• Kelley, David, David Kelley vs. Nat Hentoff: Libel Laws: Pro and Con,
Free Press Association, Liberty Audio, 1987.

284
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• __________, „Reply to N. Stephan Kinsella, ‘Letter on Intellectual Property


Rights’”, IOS Journal 5, nr 2 (czerwiec 1995).
• Kinsella, N. Stephan, „A Civil Law to Common Law Dictionary”,
Louisiana Law Review, r. 54 (1994), s. 13, s. 1265–1305.
• __________, „Letter on Intellectual Property Rights”, IOS Journal, r. 5, nr
2 (czerwiec 1995), s. 12–13.
• __________, „A Libertarian Theory of Punishment and Rights”, Loyola of
Los Angeles Law Review, r. 30 (wiosna 1996).
• __________, „New Rationalist Directions in Libertarian Rights Theory”,
Journal of Libertarian Studies, r. 12, nr 2 (jesień 1996), s. 313–326.
• __________, „Is Intellectual Property Legitimate?”, Pennsylvania Bar
Ass’n Intellectual Property Law Newsletter, r. 1, nr 2 (zima 1998), s. 3.
• __________, „Inalienability and Punishment: A Reply to George Smith”,
Journal of Libertarian Studies, r. 14, nr 1 (zima 1998–1999), s. 79–93.
• __________, „Knowledge, Calculation, Conflict, and Law: Review Essay
of Randy E. Barnett, The Structure of Liberty: Justice and The Rule of Law”,
Quarterly Journal of Austrian Economics, r. 2, nr 4 (zima 1999), s. 49–71.
• __________, A Theory of Contracts: Binding Promises, Title Transfer, and
Inalienability, artykuł zaprezentowany podczas Austrian Scholars
Conference, Auburn, Ala., kwiecień 1999.
• Kitch, Edmund, „The Nature and Function of the Patent System”, Journal
of Law and Economics, r. 20 (1977).
• Long, Roderick T., „The Libertarian Case Against Intellectual Property
Rights”, Formulations, r. 3, nr 1 (jesień 1995).
• Machlup, Fritz, An Economic Review of the Patent System, Study No. 15,
Subcomm. On Patents, Trademarks & Copyrights, Senate Comm. On the
Judiciary, 85th Cong., 2nd Sess. (Comm. Print 1958).
• Machlup, Fritz, Penrose, Edith, „The Patent Controversy in the Nineteenth
Century”, Journal of Economic History, r. 10 (1950).
• Mack, Eric, „In Defense of Blackmail”, Philosophical Studies, r. 41 (1982).
• Mackaay, Ejan, „Economic Incentives in Markets for Information and
Innovation”, [w:] Symposium: Intellectual Property, Harvard Journal of Law
& Public Policy, r. 13, nr 3 (lato 1990).
• McCarthy, J. Thomas, McCarthy on Trademarks and Unfair Competition,
wyd. 4, West Group, St. Paul, Minn. 1996.
• McElroy, Wendy, „Contra Copyright”, The Voluntaryist (czerwiec 1985).

285
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• __________, „Intellectual Property: Copyright and Patent”, [w:] The


Debates of Liberty, pod red. Wendy McElroy, Lexington Books, Lanham,
MD 2003.
• Meiners, Roger E., Staaf, Robert J., „Patents, Copyrights, and Trademarks:
Property or Monopoly?”, [w:] Symposium: Intellectual Property, Harvard
Journal of Law & Public Policy, r. 13, nr 3 (lato 1990).
• Milgrim, Roger M., Milgrim on Trade Secrets, Matthew Bender, New York
2000.
• Miller, Arthur R., Davis, Michael H., Intellectual Property: Patents,
Trademarks, and Copyrights in a Nutshell, wyd. 2, West Publishing, St. Paul,
Minn. 1990.
• Mises, Ludwig von, The Ultimate Foundation of Economic Science: An
Essay on Method, wyd. 2, Sheed Andrews and McMeel, Kansas City 1962.
• __________, Human Action, wyd. 3 poprawione, Henry Regnery, Chicago
1966.
• __________, The Theory of Money and Credit, tłum H.E. Batson. 1912;
wznowienie, Liberty Fund, Indianapolis, Ind. 1980.
• __________, Epistemological Problems of Economics, tłum. George
Reisman, New York University Press, New York 1981.
• __________, Socialism: An Economic and Sociological Analysis, wyd. 3
poprawione, tłum. J. Kahane, Liberty Press, Indianapolis, Ind. 1981.
• Moore, Adam D., red., Intellectual Property: Moral, Legal, and Ethical
Dilemmas, Rowman and Littlefield, New York 1997.
• Nance, Dale A., Foreword: Owning Ideas, [w:] Symposium: Intellectual
Property, „Harvard Journal of Law & Public Policy”, r. 13, nr 3 (lato 1990).
• National Commission on New Technological Uses (CONTU) of Copyright
Works, Final Report, 31 lipiec 1978, Library of Congress, Washington, D.C.
1979.
• Nimmer, Melville B., Nimmer, David, Nimmer on Copyright, Matthew
Bender, New York 2000.
• Nozick, Robert, Anarchy, State, and Utopia, Basic Books, New York 1974
[wyd. pol. Nozick, Robert, Anarchia, państwo, utopia, Aletheia, Warszawa
1999].
• Palmer, Tom G., „Intellectual Property: A Non-Posnerian Law and
Economics Approach”, Hamline Law Review, r. 12 (1989).
• __________, „Are Patents and Copyrights Morally Justified? The
Philosophy of Property Rights and Ideal Objects”, [w:] Symposium:
286
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

Intellectual Property, Harvard Journal of Law & Public Policy, r. 13, nr 3


(lato 1990).
• Plant, Arnold, The Economic Theory Concerning Patents for Inventions,
[w:] Selected Economic Essays and Addresses, Routledge & Kegan Paul,
London 1974.
• Posner, Richard A., Economic Analysis of Law, wyd. 4, Little, Brown,
Boston 1992.
• Prusak, Leonard, „The Economic Theory Concerning Patents and
Inventions”, Economica, r. 1 (1934), s. 30–51.
• __________, „Does the Patent System Have Measurable Economic
Value?”, AIPLA Quarterly Journal, r. 10 (1982), s. 50–59.
• Rand, Ayn, Capitalism: The Unknown Ideal, New American Library, New
York 1967.
• Reisman, George, Capitalism: A Treatise on Economics, Jameson Books,
Ottawa, Ill. 1996.
• Rothbard, Murray N., Man, Economy, and State, Nash Publishing, Los
Angeles 1962.
• __________, An Austrian Perspective on the History of Economic Thought,
t. 1, Economic Thought Before Adam Smith, Edward Elgar, Brookfield, Vt.
1995.
• __________, The Logic of Action One, Edward Elgar, Cheltenham, U.K.
1997.
• __________, The Ethics of Liberty, New York University Press, New York
1998.
• Schulman, J. Neil, „Informational Property: Logorights”, Journal of Social
and Biological Structures (1990).
• Spencer, Herbert, The Principles of Ethics, t. 2. 1893; wznowienie, Liberty
Press, Indianapolis, Ind. 1978.
• Spooner, Lysander, The Law of Intellectual Property: or An Essay on the
Right of Authors and Inventors to a Perpetual Property in Their Ideas, [w:]
The Collected Works of Lysander Spooner, t. 3, pod red. Charles Shively,
1855; wznowienie, M&S Press, Weston, Mass. 1971.
• Tuccile, Jerome, It Usually Begins with Ayn Rand, Cobden Press, San
Francisco 1971.
• van Slyke, Paul C., Friedman, Mark M., „Employer’s Rights to Inventions
and Patents of Its Officers, Directors, and Employees”, AIPLA Quarterly
Journal, r. 18 (1990).
287
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• Walker, Jesse, Copy Catfight: „How Intellectual Property Laws Stifle


Popular Culture”, Reason (marzec 2000).
• Walterscheid, Edward C., „Thomas Jefferson and the Patent Act of 1793”,
Essays in History, r. 40 (1998).

Źródła elektroniczne
• Aharonian, Greg, Bustpatents, http://www.bustpatents.com.
• Bibliography of General Theories of Intellectual Property, [w:]
Encyclopedia of Law and Economics,
http://encyclo.findlaw.com/biblio/1600.htm.
• Cole, Julio H., Patents and Copyrights: Do the Benefits Exceed the Costs?,
http://www.economia.ufm.edu.gt/Catedraticos/jhcole/Cole%20_MPS_.pdf.
• Foerster, Stephen, The Basics of Economic Government,
http://www.economic.net/articles/ar0001.html.
• Franklin Pierce Law Center, Intellectual Property Mall,
http://www.ipmall.fplc.edu.
• Free World Order, Invention and Intellectual Property,
http://www.buildfreedom.com/ft/intellectual_property.htm.
• IBM, Gallery of Obscure Patents, http://www.patents.ibm.com/gallery.
• Intellectual Property Owners Association, IPO Daily News,
http://www.ipo.org.
• Kinsella, N. Stephan, In Defense of Napster and Against the Second
Homesteading Rule, http://www.lewrockwell.com/orig/kinsella2.html, 4
wrzesień 2000 [wyd. pol. Kinsella, N. Stephan, W obronie Napstera i
przeciwko Drugiej Zasadzie Zagospodarowania,
http://www.miasik.net/articles/kinsella.html, obszerny fragment].
• Kuester, Jeffrey, Kuester Law: The Technology Law Resource,
http://www.kuesterlaw.com.
• Library of Congress (Biblioteka Kongresu), Thomas: Legislative
Information on the Internet, http://thomas.loc.gov.
• New York Intellectual Property Law Association, FAQ on IP,
http://www.nyipla.org/public/10_faq.html.
• Oppedahl & Larson LLP, Intellectual Property Law Web Server,
http://www.patents.com.
• Patent and License Exchange, http://www.pl-x.com.
• Patent and Trademark Office Society, Home Page, http://www.ptos.org.
288
XXI PRZECIW WŁASNOŚCI INTELEKTUALNEJ

• Patent Auction, Online Auction for Intellectual Properties,


http://www.patentauction.com.
• Source Translation Optimization, Legal Resources and Tools for Surviving
the Patenting Frenzy of the Internet, Bioinformatics, and Electronic
Commerce, http://www.bustpatents.com.
• United States Copyright Office (Urząd ds. Praw Autorskich),
http://lcweb.loc.gov/copyright.
• United States Department of Commerce, Patent and Trademark Office
(Departament Handlu, Urząd ds. Pantentów i Znaków Handlowych),
http://www.uspto.gov.
• Universal Scientific Publications Company, http://www.tuspco.com.
• Wacky Patent of the Month, http://colitz.com/site/wacky.htm.
• Woodcock, Washburn, Kurtz, Mackiewicz, Norris, Legal Links,
http://www.woodcock.com/links/links.htm.

289
XXII ANARCHIA W SOMALII

XXII
ANARCHIA W SOMALII
ROBERT P. MURPHY

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Adam Krawiec

Na początku roku BBC opublikowało cykl reportaży upamiętniających 20


rocznicę upadku państwa w Somalii. Artykuły, choć nacechowane typową
niechęcią wobec anarchii, były jednak dość wyważone, jeśli weźmie się pod
uwagę ich mainstreamowe źródło. Trudno bowiem zaprzeczyć, że według
wielu kryteriów Somalia rozwija się pomimo (albo jak niektórzy wolą: z po-
wodu) braku silnego, centralnego rządu.
Ekonomiści piszący w tradycji Rothbardowskiej poszli w swej analizie
o krok dalej, mówiąc, że Somalia bez rządu radzi sobie lepiej, niż gdyby taki
posiadała. Zwykli politycy złośliwie pytają: „Jeśli wy, zwolennicy Roth-
barda, tak bardzo popieracie anarchię, to dlaczego nie przeprowadzicie się do
Somalii?”. Jednak ta uwaga nie dotyka sedna sprawy. Zwolennicy Rothbarda
nie twierdzą, iż brak państwa jest jedynym czynnikiem determinującym
szczęśliwą egzystencję, ale raczej, że jeśli społeczeństwo rozwija się i jest
praworządne, to utworzenie instytucji dysponującej monopolem na legalne
użycie siły i okradanie ludzi może tylko pogorszyć sytuację.

20 lat anarchii w rozważaniach BBC


Na wstępie wspomniałem, że BBC podchodzi do tematu w wyjątkowo
wyważony sposób. Przyjrzyjmy się zatem jednemu z artykułów:
Zdrowy rozsądek podpowiada, że stabilność oraz bez-
pieczeństwo są warunkami koniecznymi rozwoju gospodar-
czego. W Somalii od 26 stycznia 1991 roku nigdy nie były
one spełnione, jednak do tej pory niektóre sektory gospo-

290
XXII ANARCHIA W SOMALII

darki ‒ wykazującej odporność na niesprzyjające okolicz-


ności ‒ zanotowały znaczący rozwój.
Gwałtowne ożywienie gospodarcze miało miejsce w sektorze teleko-
munikacyjnym:
Somalijski ekspert ds. telekomunikacji Ahmed Farah mówi,
że choć pierwszy w Somalii maszt telefoniczny wzniesiono
dopiero w 1994 roku, to obecnie można wykonywać połą-
czenia telefoniczne z każdego zakątku kraju. Do wyboru jest
dziewięć sieci oferujących różne usługi telekomunikacyjne ‒
począwszy od wysyłania SMS-ów, a skończywszy na dos-
tępie do Internetu.
Oprócz rozwoju sektora telefonicznego poprawę sytuacji potwierdzają
również zmiany innych wskaźników na przestrzeni ostatnich 20 lat ‒ czyli
okresu, w którym państwo Somalia jako takie nie istniało. W jednym
z artykułów zachodzące zjawiska zostały przedstawione w tabeli:

Jak zmieniło się życie w Somalii?


2011 (lub najnowsze
Wskaźnik 1991
dane)
Średnia długość
46 lat 50 lat
życia
Wskaźnik
46 44
urodzeń
Wskaźnik
19 16
zgonów
PKB na osobę 210 dolarów 600 dolarów
116 zgonów dzieci 109 zgonów dzieci
Śmiertelność
poniżej 1 roku, na 1 000 poniżej roku, na 1 000
niemowląt
urodzeń urodzeń
Dostęp do czystej
35% 29%
wody
Analfabetyzm
76% 62%
wśród dorosłych

291
XXII ANARCHIA W SOMALII

Z wyjątkiem spadku wskaźnika urodzeń (co może być dwuznaczne) oraz


ograniczeniem dostępu do wody pitnej powyższe zestawienie wskazuje na
znaczny, wielopłaszczyznowy postęp. Ośmielam się twierdzić, że gdyby
interwencja ONZ lub Banku Światowego w jednym z afrykańskich państw
dała takie rezultaty, to sukces głoszono by wszem i wobec. Aby uniknąć
nieporozumień, trzeba zaznaczyć, że poprawa sytuacji, zobrazowana
w tabeli, może być po części zasługą międzynarodowej pomocy humanitarnej
skierowanej do Somalii.

Sen BBC o doskonałym rządzie


Mimo postępu, któremu trudno zaprzeczyć, pierwszy artykuł BBC boleje
nad faktem istnienia anarchii:
Chociaż z jednej strony możemy podziwiać w Somalii ciągły
wzrost działalności gospodarczej, to z drugiej strony wiele
innych rzeczy mogłoby funkcjonować lepiej.
Brak opodatkowania i regulacji rządowych może oznaczać
pewien zakres wolności oraz brak ingerencji ze strony pań-
stwa.
Jednak przedsiębiorcy muszą opłacać firmy ochroniarskie,
aby zapewnić bezpieczeństwo swoich dóbr, oraz muszą pła-
cić różnym frakcjom politycznym za pozwolenie na handel.
Ryzykowne okoliczności nie powstrzymują inwestycji, jed-
nak byłoby ich więcej, jeśli istniałyby stabilne władze.
A. Farah ‒ ekspert ds. telekomunikacji ‒ uważa, że opera-
torzy telefonii komórkowej z radością przywitaliby powsta-
nie efektywnego rządu w Somalii.
„Mieliby zapewnione bezpieczeństwo i stabilizację, a w ta-
kich warunkach łatwiej jest prowadzić firmę” ‒ wyjaśnia
ekspert.
„Bez cienia wątpliwości tym, czego potrzebuje somalijski
sektor telekomunikacyjny, jest rząd”.
Rząd ‒ wspierany przez ONZ i kontrolujący tylko kilka klu-
czowych obszarów w stolicy ‒ walczy o uznanie swojej
zwierzchności. Nie wiadomo jednak, kiedy to nastąpi.
A. Farah i dziennikarz BBC popełniają w tym miejscu tzw. błąd nirwany,
polegający na zestawieniu niedoskonałych rezultatów funkcjonowania rynku
ukazanych na przykładzie z życia wziętym z wyidealizowanymi następstwa-
mi działań dobroczynnego rządu przedstawianych w podręcznikach. Jednak

292
XXII ANARCHIA W SOMALII

w realnym świecie, gdy jedno ugrupowanie zdoła zdominować swoich


przeciwników tak, że osiągnie kontrolę nad Somalią, to przedsiębiorcy wciąż
mogą spodziewać się obowiązku „uiszczania opłat różnym frakcjom poli-
tycznym za pozwolenie na handel”.
Szczególnie niepoważna jest krytyka tego, że przedsiębiorstwa muszą
obecnie płacić prywatnym firmom ochroniarskim za ochronę. Zgadza się, ale
przecież policja oraz sądownictwo nie będą funkcjonować za napiwki, lecz
byłyby opłacane z przymusowych podatków. Tak jak w każdym monopolu
prowizja pobierana przez rząd za organizację wymiaru sprawiedliwości
byłaby o wiele wyższa ‒ ceteris paribus ‒ niż opłata pobierana przez
prywatne, rywalizujące ze sobą agencje.

Walka o dominację
A. Farah oraz inni zwolennicy silnego państwa mogą ripostować, że
stawki za ochronę są szczególnie wysokie z powodu walki o kontrolę nad
krajem toczonej pomiędzy poszczególnymi frakcjami („watażkami”). To
prawda, ale obserwacje nie potwierdzają opinii A. Faraha i innych polityków,
którzy twierdzą, że pokój wewnątrz państwa może zostać osiągnięty tylko
wtedy, gdy jedna z rywalizujących grup (lub ich koalicja) będzie w stanie
unieszkodliwić przeciwników i zdobyć przytłaczającą kontrolę. Według
takiego rozumowania ustanowienie silnego rządu obniży (rzekomo) koszty
związane z zapewnianiem bezpieczeństwa.
Istnieją dwa poważne problemy związane z powyższym rozumowaniem.
Po pierwsze, można argumentować, że walki watażków w Somalii są tak
zaciekłe, ponieważ Zachód wtrąca się w wewnętrzne sprawy kraju, chcąc
narzucić rząd. Innymi słowy, klany mogłyby żyć ze sobą w zgodzie, jeżeli
wiedziałby, że funkcjonuje mechanizm równowagi sił i dlatego żadna z grup
nie będzie zagrożeniem dla pozostałych. Natomiast gdy ONZ wkracza na
pole bitwy, zapewniając przewagę jednej ze stron poprzez dostarczanie
pieniędzy i broni, to innym, marginalizowanym ugrupowaniom nie pozostaje
nic innego, jak zaatakować faworyzowany klan.
Druga kwestia związana jest z powszechnym sposobem uzasadniania ist-
nienia państwa, czyli z tezą, że rywalizujące ze sobą grupy będą angażowały
się w walkę dopóty, dopóki jedna z nich nie uzyska znaczącej przewagi nad
innymi. Jest to wątpliwe, ponieważ ta zasada się nie sprawdza. Jeżeli mecha-
nizm równowagi sił nie może funkcjonować wśród małych somalijskich
klanów, to w takim razie, w jaki sposób może on działać nie tylko w Europie,
ale i na całym świecie? Innymi słowy, żeby być konsekwentnymi, A. Farah
oraz inni zwolennicy utworzenia rządu w Somalii w celu zapobieżenia woj.-

293
XXII ANARCHIA W SOMALII

nom domowym powinni również popierać powołanie rządu światowego,


który miałby władzę nad całą planetą.

Podsumowanie
Ogólny problem związany z uprzedzeniem wobec watażków opisałem
gdzie indziej. Zwracając szczególną uwagę na Somalię, Ben Powell i inni
stworzyli świetną analizę, w której porównali sytuację Somali z okresu, kiedy
istniał tam rząd, do czasu po jego upadku. Zestawili również jej los z innymi
podobnymi afrykańskimi narodami. Twierdzą oni, iż bezpaństwowa Somalia
oczywiście nie jest rajem, jednak brak korupcji oraz brutalnego rządu daje jej
przewagę nad poprzednim ustrojem oraz tworami istniejącymi wokoło.
Somalia doświadczyła znacznego postępu od czasu upadku bestialskiego
reżimu Siad Barre w 1991 r. Jeśli społeczność bardziej rozwiniętych państw
świata chce pomóc zubożałemu regionowi, to oczywiście może przekazać
pieniądze, a nawet zaoferować wysłanie personelu medycznego lub innego
wsparcia. Natomiast jeśli Zachód narzuci wystarczająco już nękanym Soma-
lijczykom „prezent” w postaci państwa, to ich właściwą odpowiedzią powin-
no być: „Ależ nie trzeba było!”.

294
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

XXIII
WŁASNOŚĆ PRYWATNA I KOLEKTYWNA
JAMES A. SADOWSKY, S.J.

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Marcin Moroń

Filozofia zrodziła wiele różnych nauk. Jak wszyscy wiemy, jest matką
fizyki, która kiedyś była znana jako filozofia przyrody. Nie można także
pominąć faktu, że ekonomia została zapoczątkowana przez moralistę Adama
Smitha. Nie powinno to dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość
pojęć ogólnych w tych naukach oraz metody służące odkrywaniu ich
skutków są filozoficzne. Oczywiście pozostaje problem określenia, czy jest
cokolwiek w naszej rzeczywistości, co ma związek z pojęciami, których
znaczenie próbujemy odkryć. Na ogół odpowiedź na to pytanie nie zostaje
nam dana przez filozoficzną spekulację, ale przez obserwację.
Czym w takim razie filozofia różni się od innych nauk? Nie ma między
nimi jasnej linii podziału. Zarówno naukowiec, jak i filozof zajmują się ana-
lizą idei. Obaj przeprowadzają także obserwacje. Ludzie nazywani filozofami
zazwyczaj rozpoczynają analizę idei i są autorami najbardziej ogólnych
wniosków. Inni zaczynają tam, gdzie filozofowie skończyli ‒ ich możemy
nazwać naukowcami. Kontynuują oni pracę rozpoczętą przez filozofa,
zostawiając mu zadanie znalezienia kolejnych obszarów badań, które z kolei
zostaną przekazane przyszłym naukowcom do dalszego udoskonalenia.
Rozważmy ideę wolnej wymiany. Możemy analizować to pojęcie i ustalić
wszelkie jego logiczne skutki. Możemy także zająć się odpowiedzią na
pytanie, czy i w jakich granicach w rzeczywistości istnieje coś takiego jak
wolna wymiana. Zapytajmy teraz siebie, czy pojęcie to jest właściwe
filozofii, czy ekonomii. Nie da się odpowiedzieć na to pytanie in vacuo.
W teorii pojęcie to nie jest ani bardziej filozoficzne ani ekonomiczne.
Możemy jednak zauważyć, że pełna analiza tej idei oraz jej zastosowanie

295
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

zostało dokonane przez ludzi znanych jako ekonomiści. Możemy więc


zdefiniować ekonomistę, jako tego, który rozwinął tę oraz inne blisko ze sobą
powiązane idee.
W Matematycznych zasadach filozofii przyrody Newtona znajdziemy
równie potężne ilości metafizyki co nauki w arystotelesowskiej Fizyce. Zbyt
uproszczone jest w związku z tym nazywanie jednego z nich filozofem,
a drugiego naukowcem ‒ to raczej kwestia tego, czym byli bardziej. Możemy
powiedzieć, że Newton należał do klasy ludzi, którzy wynieśli pewien
gatunek badań na bardzo wysoki poziom, oraz że istnieje wystarczająco dużo
takich ludzi, aby mówić o klasie fizyków.
Może więc nie powinniśmy pytać, czy taki a taki mówi o filozofii czy
o ekonomii. Wszystko, co możemy powiedzieć to to, że posunął się dalej
w zadawaniu pewnych pytań niż większość z ludzi zwanych filozofami. Jeśli
nie pójdzie mu dobrze, to mówimy, że wyszedł poza swoją dziedzinę, choć
byłoby może lepiej powiedzieć po prostu, że jest nie w temacie. Nie
powinniśmy jednak mówić: „Jest nie w temacie, dlatego też słabo mu idzie”.
Powinniśmy raczej powiedzieć: „Słabo mu idzie, dlatego też nie jest
w temacie”.
Jeśli to wszystko zaczyna przypominać usprawiedliwienie tego, o czym
zamierzam mówić, to jest tak dlatego, że to prawda. Gdybym nie napisał tego
wstępu, czytelnik mógłby zacząć zastanawiać się, czy ja, jako filozof, upra-
wiam bardziej filozofię czy ekonomię. Wierzę, że teraz to pytanie jest już
mniej intrygujące. Spróbuję dokonać uzasadnienia własności prywatnej
a później analizy terminu „własność kolektywna”. Mam nadzieję pokazać, że
pojęcie to nie posiada żadnego sensownego znaczenia. Niestety często przyj-
muje się, że takie znaczenie ma, a istnienie tego terminu w rzeczywistości
brane jest za pewnik nawet przez rzekomych obrońców własności indywi-
dualnej. Mój wywód zakończę, przytaczając szereg przypadków, w których
tak się dzieje ‒ z wielką szkodą dla debaty ekonomicznej.

Samoposiadanie i prawo własności


Rozpoczniemy od fundamentalnej tezy dotyczącej własności prywatnej:
Każdy człowiek ma prawo do nabycia wcześniej nieposia-
danych przez nikogo dóbr, zatrzymania ich lub rozdania
wedle własnej woli oraz używania lub nieużywania wedle
własnego uznania.
Teraz spróbujemy uzasadnić to stwierdzenie.
Aby nie było żadnego zamieszania, powinniśmy zdefiniować, co rozumie-
my pod pojęciem „prawo”. Kiedy mówimy, że ktoś ma prawo robić pewne

296
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

rzeczy, mamy na myśli to ‒ i tylko to ‒ że byłoby niemoralne, gdyby ktoś


inny, sam lub przy czyjejś pomocy, próbował go powstrzymać od robienia
tego za pomocą fizycznego przymusu lub jego groźby. Nie mamy na myśli
tego, że każdy sposób użycia własności w tychże granicach jest koniecznie
moralny. Nie zaprzeczamy, że w pewnych okolicznościach człowiek ma
obowiązek podzielenia się swoją własnością z innymi. Nie wynika również
z tego, że jednostka może zachowując przyzwoitość produkować i sprzeda-
wać narkotyki każdemu, kto ich zapragnie. Złem byłoby jednak używanie
fizycznej siły, żeby temu zapobiec.
Mówimy o tym, aby podkreślić, że nie popieramy automatycznie wszyst-
kiego, co dzieje się na wolnym rynku. Ponadto wolny rynek sam w sobie
zapewnia odpowiednie kary dla tego, co możemy nazwać niepożądanym
wzorcem zachowania. Jako przykład podajmy Legion Przyzwoitości. We
wczesnych latach 30. XX wieku panowała powszechna dezaprobata dla wielu
filmów kręconych w Hollywood. Legion bardzo aktywnie organizował
bojkoty takich produkcji. Nieważne, czy popieramy tę konkretną inicjatywę,
czy nie, musimy zauważyć, że nie opierała się ona na sile fizycznej oraz że
była w znacznym stopniu skuteczna. Opierała się całkowicie na dobrowolnej
aktywności oraz prawie do wolności słowa. Zawsze pozostawał także stary
sposób polegający na wyrażeniu publicznej dezaprobaty. Większość z nas nie
chciałaby być uważana za skąpców ‒ wręcz przeciwnie, chcielibyśmy, aby
uważano nas za wielkich dobroczyńców ludzkości. Niektórzy nawet
rzeczywiście chcą nimi być. Niewątpliwie tego typu czynniki miały wpływ
na dużą część filantropii w tym i ubiegłym stuleciu. Możemy powiedzieć, że
prawo własności nie mówi tyle o tym, co jednostka może legalnie zrobić, ale
raczej czego inni nie mogą legalnie jej zrobić. Zasadniczo jest to prawo do
bycia pozostawionym w spokoju.
Możemy zapytać sami siebie, na czym opiera się to prawo. Odpowie-
dzielibyśmy, że wywodzi się od wcześniejszego prawa do samoposiadania.
Każdy z nas jest właścicielem samego siebie oraz swoich działań. To ozna-
cza, że nie możemy inicjować przemocy przeciwko innym. Mówimy „inicjo-
wać”, ponieważ z pewnością możemy użyć siły przeciwko tym, którzy za-
inicjowali ją wobec nas. Innymi słowy, możemy odpierać przemoc. Załóżmy,
że rozpoczynam działalność gospodarczą, używając dóbr materialnych nie-
będącymi wcześniej niczyją własnością. Jakim prawem ktokolwiek może
mnie powstrzymać? Są dwa możliwe usprawiedliwienia: albo taka osoba ma
prawo do kierowania moimi działaniami za pomocą przemocy (innymi sło-
wy, jest moim właścicielem), albo jest właścicielem rzeczonych dóbr. Jest to
jednak sprzeczne z wcześniej poczynionymi przez nas założeniami: każda
ludzka istota posiada sama siebie, a dobra materialne, których dotyczy pro-
blem, nie były wcześniej w posiadaniu kogokolwiek. Człowiek, który

297
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

pragnąłby mnie powstrzymać, musiałby twierdzić albo, że jest moim


właścicielem, albo właścicielem dóbr, które chciałem pozyskać. Jedynym
czynnikiem podlegającym dyskusji jest to, czy człowiek ten pokojowo
zdobył ową ziemię przede mną. Wysunięcie tego pytania jest jednak
równoznaczne ze zgodzeniem się na prawo do prywatnej własności, którego
prawdziwości chcemy właśnie dowieść. Tak więc, jeśli jedna osoba nie ma
prawa tego zrobić, to także większa liczba ludzi nie ma takiego prawa,
ponieważ to samo pytanie, które zostało zadane odnośnie do A, może być
zadane w związku z C i tak samo w związku z całą resztą. Oczywiście jeśli
twierdzenie to jest prawdziwe wobec każdego z nich osobno, nie ma powodu,
aby uważać, że nie byłoby takie, gdyby rozważać je jako grupę.
Dlatego też istnieje nieograniczone prawo do zawłaszczania. Działa ono
jednak tylko wobec tego, czego inni jeszcze nie pozyskali. Wydaje się, że jest
to oczywiste, ale najwidoczniej dla wielu takie nie jest. Często słyszymy
żądania redystrybucji własności na podstawie tego, że jej obecny podział nie
pozwala każdemu zostać właścicielem ziemi, podczas gdy każdy ma do tego
prawo. Ta niejasność powinna być wyjaśniona: każdy ma prawo zawłaszczyć
to, czego nikt inny nie zawłaszczył. Prawo to jest pozbawione treści dopóty,
dopóki ten, kto zawłaszcza, nie ma prawa zatrzymania tego, co pozyskał.
A jeśli jednostka ma prawo zatrzymać to, co zabrała, wynika z tego, że nikt
nie ma prawa jej tego odebrać.
Prawo do samoposiadania pociąga za sobą prawo do oddania własności za
darmo lub w zamian za coś innego. Jakim prawem ktokolwiek mógłby
zmusić jednostkę, aby zatrzymała swoją własność? Podobnie, jeśli jednostka
może oddać swoją własność, tym samym inna osoba może ją przyjąć. Jedno
wynika z drugiego. Wszystkie sprzeciwy przeciwko dziedziczonemu
bogactwu są atakami na prawo człowieka do dysponowania swoją włas-
nością. Skąd wywodzimy władzę do zmuszania jednostki do oddania swojej
własności jednostkom, które sami wyznaczamy? Ich zysk jest z pewnością
równie niezasłużony jak tych, którym pierwotny właściciel chciał przekazać
swoje dobra.
Wydaje się istnieć bardzo silne uprzedzenie przeciwko niezdobytemu
własną pracą majątkowi. Jest ono jednak równie silne, co wybiórcze. Tak
zwani „liberałowie” (tj. socjaldemokraci ‒ przyp. tłum.) sprzeciwiają się mu,
gdy jego odbiorcy są bogaci i popierają, gdy dotyczy ubogich. Niektórzy
„konserwatyści” mają z kolei preferencje ukierunkowane odwrotnie. Będą się
oni sprzeciwiali gwarantowanemu rocznemu dochodowi z tego powodu, że
nie został on wypracowany przez odbiorcę i pozbawia go motywacji do
produkcji. Żaden z tych argumentów nie jest jednak przekonujący. Sam fakt,
iż dochód nie jest zdobyty własną pracą, jest całkowicie nieważny i pomimo
że nieproduktywność jednostki jest dla nas szkodliwa, nie mamy żadnych

298
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

uprawnień, aby zmusić ją do bycia produktywną. Prawdziwa odpowiedź dla


zwolenników takich subsydiów jest taka, że zakładają one okradanie pełno-
prawnych właścicieli. Nie ma to żadnego związku z tym, czy wyznajemy
tzw. „etykę protestancką”. Używając tego typu argumentów, „konserwatyści”
wystawiają się na ostrzał ze strony swoich przeciwników, którzy będą
zacierać ręce, mnożąc wszelkiego rodzaju zarzuty przeciwko tego typu etyce.
Niezapracowany dochód bogatych ludzi jest usprawiedliwiony, ponieważ do
nich należy, podczas gdy ten sam rodzaj dochodu u człowieka będącego na
zasiłku jest skradziony prawowitemu właścicielowi. Wypadałoby wskazać
zwolennikom takich środków, że większość z tych, których tego typu dochód
motywowałby do zaprzestania produkcji, skończyłaby będąc biedniejszymi
niż jest teraz, a to dlatego, że nie zdają sobie sprawy z długofalowych
skutków ekonomicznych. Niemniej jednak podstawowy problem jest natury
etycznej. Przypuśćmy, że nawet bez świadczeń socjalnych większość ludzi
zaczęłoby dużo więcej czasu poświęcać na odpoczynek. Wszyscy bylibyśmy
wtedy biedniejsi ‒ a to ze względu na zmniejszenie przez większą część
mieszkańców ilości wytwarzanych dóbr, co nie usprawiedliwiałoby jednak
użycia siły, aby zmusić ich do pracy. Jedyną legalną alternatywą byłoby prze-
prowadzenie się do innego miejsca.
Człowiek ma również prawo do używania lub nieużywania swojej włas-
ności według własnego uznania. Przez używanie rozumiemy każdą zmianę
w fizycznej budowie posiadanej rzeczy. Gdy tylko własność została zawłasz-
czona, właściciel może albo zostawić ją w spokoju, albo zmienić ją w jaki-
kolwiek sposób. Wielu ludzi sprzeciwia się utrzymaniu posiadania „nie-
ulepszanej” rzeczy z tego powodu, że właściciel nie zrobił nic, aby zwiększyć
jej wartość. Gdyby później chciał ją odsprzedać, otrzymywałby coś bez
żadnego wysiłku ze swojej strony. Ponownie mamy tutaj ukryte fałszywe
przekonanie, że zysk jest usprawiedliwiony tylko wtedy, gdy jest wynikiem
wcześniejszej nędzy ‒ doktrynę przejętą przez Marksa i innych myślicieli od
scholastyków. W skrócie opiera się ono na całkowicie fałszywym założeniu,
że przeobrażając przedmiot, zwiększamy jego wartość. Nie ma czegoś
takiego jak obiektywna wartość przedmiotu. Dobra są cenione przez ludzi:
tym, co podlega ocenie ludzi, jest fizyczna rzeczywistość. Ludzie nie
wyceniają wartości! Jedynym sposobem na zwiększenie czyjejś oceny tego,
co posiadam, jest hipnoza.
Prawdą jest w takim razie, że możemy zmieniać stan rzeczy tak, aby opo-
wiadały przyszłym preferencjom ludzi. Zauważcie jednak, że nie mamy
żadnej pewności, co do tego, jakie te preferencje będą. Równie dobrze może
się stać tak, że tym, co ludzie będą cenili, będzie przedmiot w swojej pier-
wotnej formie. Jeśli tak się stanie, wszystkie moje starania pójdą na marne.
Okazałoby się, że zarówno ja, jak i inni zyskalibyśmy więcej, gdybym nic nie

299
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

robił. Innymi słowy, właściciel spełnia funkcję przedsiębiorczą. Musi prze-


widzieć przyszłe oceny dokonane przez siebie oraz innych i dostosować do
nich swoje działanie. Jest więc przede wszystkim „nagradzany” nie za swoją
pracę, ale za swój dobry osąd.
To prosta lekcja, której nauczenie zaoszczędziłoby światu wielkiej ilości
nędzy. Niestety, świat jak zwykle wydaje się być daleko od jej zaakcepto-
wania. Pogląd, według którego człowiek powinien być nagradzany za swoje
starania, jest częścią powszechnego przekonania. Znajdziemy go w wypowie-
dziach zarówno liberałów, jak i konserwatystów. Jednym z powodów, dla
których marksizm zawsze znajduje przychylnych odbiorców, jest fakt, że
większość ludzi jeszcze zanim o nim usłyszy, posługuje się już jego
podstawową teorią wartości. Dla marksisty pokazanie takiej osobie, że spo-
sób, w jaki wypłacane są pensje, ma niewiele wspólnego z powszechnie
akceptowanym rozumieniem sprawiedliwości, jest bardzo łatwe. Poglądy
religijne takiej osoby nie tylko nie wyhamują akceptacji socjalistycznych
idei, ale raczej ją przyśpieszą ‒ zwróćcie uwagę na liczbę duchownych zła-
panych w tę pułapkę.

Sprawiedliwość i własność na Ziemi


To tyle, jeśli chodzi o zasady związane z pojęciem własności prywatnej.
Szara rzeczywistość Anglii końca XIX i początku XX w. różniła się raczej od
stanu idealnego. Niezaprzeczalnie rozmiar nędzy, która pozostała pomimo
wprowadzenia mniej lub bardziej wolnorynkowej gospodarki, był dotychczas
ogromnie przesadzony. W rzeczywistości jednak jej rozmiar byłby znacznie
większy, gdyby nie wprowadzono tego systemu. To pozwala nam sądzić, że
coś zdecydowanie negatywnego, czemu nie poświęcono odpowiedniej uwagi,
istniało jeszcze przed zmianą systemu. Podczas gdy zniesiono większość
z potwornych ograniczeń działalności ekonomicznej, w stanie nienaruszonym
pozostawiono potężne majątki ziemskie o feudalnym rodowodzie ‒ w imię
szacunku dla własności prywatnej.
Jak wiemy, majątki te powstawały w większości na skutek podboju lub
nadania ziemi przez władzę. Jest mało prawdopodobne, że mogłyby roz-
rosnąć się do takich rozmiarów na wolnym rynku. Sprawiedliwość nakazy-
wałaby podzielić tę ziemię pomiędzy pracowników rolnych ‒ niestety nie
zrobiono tego. Skutkiem tego niewielka grupa ludzi miała na rynku liczbę
głosów daleko przekraczającą tę, która im się należała, a tym samym mieli
możliwość określenia dalszego biegu wydarzeń. Byli oni odpowiedzialni za
spektakularną ilość inwestycji oraz idący wraz z nimi gospodarczy wzrost
regionu. Bez wątpienia dzięki temu, co stało się wtedy, mamy dziś do dys-
pozycji więcej dóbr.

300
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

Przypuśćmy, że ziemia zostałaby podzielona. Najprawdopodobniej rol-


nictwo byłoby dużo ważniejszą gałęzią gospodarki w Anglii. Jest także
bardzo prawdopodobne, że tempo konsumpcji byłoby wyższe, co ozna-
czałoby mniej inwestycji, mniej „wzrostu”. Nie bylibyśmy dzisiaj na tym eta-
pie, na którym jesteśmy. Przypuśćmy, że wszystko to byłoby prawdą ‒ i co
z tego? Najważniejszym pytaniem pozostaje to dotyczące sprawiedliwości.
Jak to możliwe, że jakiś człowiek uzyskuje prawo do wymagania, aby inni
używali swojej własności w sposób, który on uważa za najbardziej ekono-
miczny? To ich własność i mają oni prawo z niej korzystać w taki sposób,
jaki im najbardziej odpowiada. Jeśli nie chcą „rozwoju”, to ich sprawa.
Fakt, że przyszłym pokoleniom może być lepiej dzięki wymuszonej stopie
wzrostu w czasie wcześniejszych pokoleń, niczego nie usprawiedliwia.
Byłoby to bowiem równoznaczne z pozwoleniem przyszły pokoleniom na
opodatkowanie ich przodków. Wymuszone wstrzymanie konsumpcji jest
ciągle uzasadniane tym, że „będzie nam lepiej za sto lat”. Tylko kim jesteśmy
„my”? Za sto lat wszyscy będziemy martwi. Ale nawet jeśli nie, to przy-
puśćmy, że chcemy, żeby było nam lepiej teraz. Czy jednostki nie powinny
mieć prawa do funkcjonowania według własnych preferencji czasowych?
Niechęć niektórych ludzi do naprawienia niesprawiedliwego podziału
dóbr motywowana tym, że byłoby to nieekonomiczne, jest wręcz skandalicz-
na. Skoro nieuleczenie takiego krzywdzącego podziału jest uzasadniane
w imię ekonomii, to czy byłoby możliwe uzasadnienie stworzenia niespra-
wiedliwego systemu z tego samego powodu? Dlaczego nie skonfiskować
małych majątków i przekazać tym, którzy wybraliby raczej oszczędzanie niż
konsumpcję? Racja, byłoby to niesprawiedliwe, tak samo jak niesprawiedli-
we jest pozwolenie ludziom na zatrzymanie majątków, które tak naprawdę
nie należą do nich.
Możemy iść dalej i podać w wątpliwość twierdzenie, że system własności
który obowiązywał w czasie, gdy powstawał wolny rynek, był tym naj-
bardziej ekonomicznym. Skąd możemy to wiedzieć? Zakładając, że wolny
rynek istniał od początku, możemy powiedzieć, że obecny podział dóbr jest
najbardziej efektywny. Rozmiar majątku każdej osoby będzie odzwierciedlał
to, w jakim zakresie zaspokoiła ona życzenia osób, z którymi wchodziła
w kontakty biznesowe. Skoro, ex hypothesi, nigdy nie było przymusu, każdy
korzystał na wymianach. Z całą pewnością takie twierdzenia nie mogą
odnosić się do systemu, który poprzedzał nieskrępowany rynek. Możemy
jedynie stwierdzić, że jeśli pozostawimy majątki nietknięte i wprowadzimy
wolną wymianę, w końcu wykształci się zadowalający system. W tym przy-
padku jednak „w końcu” może jednak być dla niektórych rzeczywiście
końcem. A co z prawami ludzi w międzyczasie? Będą oni preferowali
konsumpcję mniejszego kawałka ciasta, który należy do nich na mocy prawa.

301
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

Fakt, że ludzie posiadający należny ci majątek tworzą większy kawałek,


który będzie mógł być skonsumowany dopiero przez twoich potomków, jest
mało pocieszający.
Rozważania te nasuwają wiele pytań na temat sytuacji w krajach zacofa-
nych. Oczywiście jednym z dużych problemów jest kwestia tego, co zrobić
z dużymi własnościami ziemskimi. Bez cienia wątpliwości nie zostały one
pozyskane w legalny sposób. Przez to, że istnieją, duża liczba ludzi jest
skazana na życie w biedzie ‒ nawet według ich standardów. Możemy sympa-
tyzować z mylnymi przekonaniami marksistowskiego reformatora. Z drugiej
strony musimy jednak ubolewać nad jego dwulicowym podejściem do
problemu propagandy. Interesujące jest to, że będzie agitował chłopa swoimi
propozycjami podziału ziemi ‒ będzie to agitacja skuteczna, gdyż instynk-
townie chłop mocno wierzy w własność prywatną i czuje, że został jej pozba-
wiony. Robotnikom fabrycznym reformator będzie jednak miał do powiedze-
nia zupełnie co innego. Da im do zrozumienia, że kapitalistyczna mentalność
chłopów jest ich prawdziwym wrogiem, a także obieca, że ziemia będzie
przejęta przez państwo, aby kułacy nie mogli narzucać robotnikom z miasta
wygórowanych cen.
Każdy, kto zna działanie wolnego rynku, wie, że polityka popierana przez
kolektywistów jest skazana na porażkę. Przeważnie jednak ci, którzy rzeko-
mo popierają wolny rynek, nie będą mieli ochoty podważać porządku
własności w tych krajach. Dlatego też mają tak mało do powiedzenia na
tematy, które zainteresowałyby tamtejszych biednych i uciskanych. Dlatego
też ci ludzie zaczęli utożsamiać system rynkowy z akceptacją status quo. Nie
pomógłby im za bardzo fakt, że od teraz ich ciemiężcy mogliby prowadzić ze
sobą wymianę w nieskrępowany sposób. Oznaczałoby to jedynie, że w naj-
bliższej przyszłości kilka okruchów chleba więcej mogłoby spaść ze stołów
tych, którzy zyskali na ułatwionej wymianie.
Tutaj znów widzimy działanie ducha rozwoju. „Kraje te nigdy nie zostaną
zindustrializowane, dopóki zostawimy w spokoju wielkich własności, a zie-
mia nie będzie dobrze użyta, jeżeli nie zostanie podzielona między ludzi”.
Czy marksista mógłby być bardziej krytyczny wobec wolnego rynku niż ci
ludzie? Czy decydowanie o tym, jak bardzo ich rejon będzie zindustria-
lizowany, nie leży w gestii prawdziwych właścicieli?
Działają tutaj także pewne szczególne grupy interesów, które popierają
sprawiedliwość tutaj na miejscu, ale nie zagranicą. Niektórzy z nich kupili
ziemię od ludzi, którzy nie mieli do niej w ogóle prawa; inni dostali ją od
rządów, które zdobyły ją poprzez wywłaszczenia ‒ co czyni z nich współ-
sprawców niesprawiedliwości. Oczywiście wiele usprawiedliwionych zarzu-
tów w tym temacie jest skierowanych w złą stronę. Tak samo jak zagraniczne
firmy będą protestować wobec każdego wywłaszczenia odwołując się do
302
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

prawa do własności prywatnej, miejscowi będą obarczali winą za swoje


problemy sam system własności prywatnej lub obce inwestycje jako coś, co
jest złe samo w sobie. Tak jak w wielu innych przypadkach, ludzie nie
potrafią znaleźć swojego prawdziwego przeciwnika. Jeśli winią oni za swoje
problemy wolną przedsiębiorczość, niewątpliwie część odpowiedzialności za
ich błąd spada na barki obrońców tego systemu.
Poddaliśmy ogólnej analizie to, co zawiera się w pojęciu prywatnej, indy-
widualnej własności. Spróbowaliśmy pokazać, że mechanizm ten jest
uzasadniony bardziej podstawowym prawem do samoposiadania. Później
wskazaliśmy, że jedyną podstawą, na której inni mogą powstrzymać
jednostkę od uzyskania własności, jest niekwestionowany tytuł do wcześniej-
szego posiadania danego dobra przez kogoś innego. Uznanie, że ktoś był
właścicielem mienia, jest jednocześnie uznaniem istnienia czegoś takiego jak
prawo do własności. Później ustaliliśmy, że nikt nie ma prawa przeszkadzać
w pokojowym używaniu tej własności. Na końcu ważne jest uświadomienie
sobie, że dobra, które zostały bezprawnie uzyskane, nie zostają czyjąś
prawowitą własnością na mocy samego upływu czasu.

„Społeczeństwo” i własność kolektywna


Aż do teraz odłożyliśmy zmierzenie się z ostatnim poglądem mówiącym,
że dobra na ziemi nie należą do jednostek, ale raczej przysługują bytowi
zwanemu „społeczeństwem”. W jakiś sposób twór ten jest całością, której
każdy z nas jest częścią. Ma on swoje prawa, a także obowiązki. Czynności
podejmowane przez jego członków są dozwolone tylko wtedy, gdy przynoszą
korzyści całości. Instytucją, przez która społeczeństwo wyraża swoją wolę,
może być król, parlament lub po prostu większość. To, czego chcą te organy,
jest tym, czego rzekomo „my” pragniemy. Choć ta idea jest przekonująca,
jest ona trudna do utrzymania ‒ i nie bez powodu. Często jest ona używana
jako najwyższe usprawiedliwienie rządu.
Pytanie, które powinniśmy sobie zadać, nie powinno dotyczyć tego, czy
społeczeństwo ma prawa mu przypisywane, ale czy sensowne jest mówienie
o nim jak o oddzielnym bycie. Kiedy zapytacie, jakiego rodzaju bytem jest
społeczeństwo, zostaniecie odesłani do licznych analogii. Tak jak my jesteś-
my złożeni z komórek, tak samo społeczeństwo jest złożone z jednostek.
„Jeśli twierdzisz, że pojęcie »społeczeństw« jest niezrozumiałe, musisz także
stwierdzić, że pojęcie całości jest bezsensowne”. Rzeczywiście, trudno jest
przyznać, że jedno z nich może istnieć, a drugie nie. Jeśli jednak pojęcie
„społeczeństwo” czerpie swoją wiarygodność z tych porównań, może warto
by było trochę się im przyjrzeć. Czy rzeczywiście dookoła nas są byty
złożone z innych bytów, czy jesteśmy ofiarami językowej sztuczki? Jeśli

303
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

nigdzie nie znajdziemy takich podmiotów, wtedy automatycznie także istnie-


nie pojęcia „społeczeństwa” zostanie podważone.
Prawdopodobnie najlepszym podejściem do tej sprawy byłoby zbadanie,
jakie znaczenie niesie ze sobą rzeczownik zbiorowy. Jako przykład weźmy
sobie „drużynę baseballową”. Używamy tego pojęcia do określania wielu
rzeczy, które są połączone ze sobą w jakiś szczególny sposób. W naszym
przypadku każdy człowiek działa w połączeniu z innymi po to, aby zrea-
lizować pewien schemat czynności. Czy naprawdę mamy tutaj nowy twór,
który nie istniał przed połączeniem przez tych ludzi sił? Zdecydowanie nie.
Właściwie to mówimy o nich tak, jak gdyby byli teraz jednym bytem
i używamy słowa „drużyna” w funkcji podmiotu zdania, ale cały czas
jesteśmy świadomi, że to tylko pewna maniera językowa, która ma pomóc
nam zaoszczędzić czas. Dowodem na to jest fakt, że moglibyśmy po prostu
usunąć z naszego języka słowo „drużyna” i zastąpić je bardziej rozwlekłym
zwrotem brzmiącym: „ci ludzie, którzy są zjednoczeni w celu grania
w baseball”. To dość skomplikowany zwrot i dobrze, że odkryliśmy bardziej
wygodne sposoby wyrażania się. Nie powoduje to także żadnych problemów
‒ dopóki mamy świadomość tego, co dokładnie robimy.
Zauważcie, że w podanym przykładzie nie ma żadnego „ego” ponad tym
należącym do jednostek, które połączyły swoje siły. Mówiąc ściśle, nie ma
tutaj także żadnej kolektywnej czynności ‒ są tylko indywidualne czyny
zmierzające ku wspólnie uzgodnionemu celowi. „Całość” nie jest niczym
więcej niż pojedynczymi graczami ‒ dopóki ze sobą współpracują. Jedynymi
rzeczywistymi bytami są jednostki lub „części”. To sugeruje nam, że
moglibyśmy w zasadzie usunąć zdania zawierające „całość” i zamienić je
bardziej skomplikowanymi zdaniami, których podmiotem są „części” lub
„jednostki”.
W jaki sposób możemy mówić o organizacjach lub społeczeństwach jako
właścicielach jakichś dóbr? Grupy te różnią się od siebie znacznie, ale jest
kilka ogólnych zasad dotyczących każdej z nich. Pierwszą rzeczą, którą
trzeba sobie uświadomić niezależnie od innych ustaleń, jest fakt, że grupy te
posiadają swoją własność ze względu na wolny wybór jednostek, które
wzięły udział w tego typu przedsięwzięciu. Rzeczywiście, samo istnienie
organizacji zakłada zgodę jednostek na połączenie sił, a kontynuowanie
istnienia wymaga podejmowania nowych decyzji ze strony chcących współ-
pracować z już istniejącymi członkami. Jest pewne, że organizacja nie może
ontologicznie poprzedzać swoich pierwszych członków. Wszelkie finansowe
plany będą ustalone przez pierwotnych członków, ponieważ nawet jeśli póź-
niej zajdą w tej kwestii jakieś zmiany, procedura, za pomocą której zostaną
wprowadzone, była ustalona przez założycieli. Tak więc od początku do

304
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

końca własność społeczna ostatecznie należy do indywidualnych członków


społeczeństwa.
Wróćmy teraz do twierdzenia, że pierwotnym właścicielem dóbr nie jest
jednostka, ale „społeczeństwo”. Zobaczyliśmy, że jedynymi rzeczywistymi
bytami są jednostki, więc żadne twierdzenia odnośnie do społeczeństwa nie
mogą być prawdziwe, jeśli nie są prawdziwe odnośnie tworzących go
jednostek. Rozważmy najpierw własność jednostek. W tym celu wyobraźmy
sobie społeczeństwo składające się z dwóch jednostek: A i B. Są tylko dwie
możliwości: albo A jest właścicielem A, a B jest właścicielem B; lub A jest
właścicielem B, a B jest właścicielem A. Nie ma żadnego trzeciego tworu,
który mógłby być ich właścicielem. Musi on jednak istnieć, jeśli mają oni
być czyjąś własnością ‒ tzn. żeby w dosłownym tego słowa znaczeniu
należeli do społeczeństwa. Jeśli założymy, że A jest właścicielem B lub
odwrotnie, dalej nie tworzą własności społecznej, ale indywidualną. Skoro
zawłaszczenie dóbr materialnych może zaistnieć tylko wskutek działalności
ludzkiej, wynika z tego, że to, co zostanie zawłaszczone przez jednostki,
należy do właścicieli tych jednostek. Skoro niemożliwe jest, aby społe-
czeństwo było właścicielem jednostek, nie może posiadać tego, co one
zawłaszczą.
Oczywiście, dwaj członkowie naszego małego społeczeństwa mogą
wspólnie zgodzić się na zawłaszczenie ziemi, której będą współwłaścicie-
lami. W tym przypadku jest to jednak całkowicie dobrowolna decyzja, a każ-
dy z nich jest indywidualnym współposiadaczem tej własności i może
porzucić swoją część, kiedy tylko zapragnie.
Widzimy więc, że teza mówiąca, iż społeczeństwo jest pierwotnym właś-
cicielem ziemi, nie może wytrzymać rzeczowej analizy. To nie tylko kwestia
faktów historycznych. Naturą rzeczy jest, że jednostka poprzedza
społeczeństwo, co dotyczy również własności jednostki. Wszystko inne musi
być wynikiem umownych stosunków, zależnych od wolnych decyzji ludzi.
Pomimo że idea mówiąca, iż są dobra, które należą do społeczeństwa, jest
nie do przyjęcia, w wielu przypadkach uznaje się za pewnik, że społe-
czeństwo jest samodzielnym bytem i że automatycznie przysługuje mu prawo
własności wobec pewnych dóbr. To założenie uzasadnia główną,
niewypowiedzianą na głos, przesłankę wielu politycznych propozycji.
Chcielibyśmy krótko przeanalizować kilka przypadków, w których poczy-
niono takie założenie.
„Konieczne jest zachowanie cennych zasobów społeczeństwa”. To słynny
problem marnotrawstwa. Jak już widzieliśmy, zasoby te albo nie należą do
nikogo, albo ich własność jest rozdzielona pomiędzy pewne jednostki ‒ nie
ma trzeciej możliwości. Pierwsza opcja powoduje pewne trudności. Jak to

305
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

możliwe, że nikt nie jest właścicielem tych bogactw? Z pewnością gdyby


było to w interesie gospodarki, pewne jednostki zawłaszczałyby sobie te
surowce. Dlaczego jednak tego nie robią? Dlaczego pozyskiwanie tych
zasobów nie jest w ich interesie? Podstawowym powodem wydaje się fakt, że
te dobra nie są wystarczająco cenne, by pokryć koszty ich zawłaszczenia.
Innymi słowy już sam fakt, że istnieją zasoby, których nikt nie chce pozyskać
na własny użytek, jest znakiem, że nie ma żadnego problemu odnośnie ich
ochrony. Z pewnością gdyby taki problem istniał, jacyś przedsiębiorcy
zauważyliby ten fakt i podjęliby odpowiednie kroki. To zdecydowanie
podejrzane, gdy jedynym kto widzi, że opłaca się pozyskiwać dane surowce,
jest rząd.
Inna możliwość jest taka, że zasoby te są już rozdzielone pomiędzy
indywidualnych właścicieli. W tym przypadku jedynymi, którzy mogą mó-
wić o marnowaniu „naszych” zasobów, są właściciele. Każdy z nich będzie
używał swoich surowców wedle własnego uznania. Można będzie powie-
dzieć, że zmarnował swoje zasoby tylko wtedy, gdy poczyni błędne
przewidywania, a im więcej zasobów będzie mógł pozyskać, tym mniej
prawdopodobne, że jest osobą o słabych zdolnościach do przewidywania
wydarzeń. To samo można powiedzieć o osobach, które używają swych
bogactw w dziwaczny sposób, np. podpalają pola naftowe w celu tworzenia
widowisk. Nie możemy powiedzieć, że taki człowiek cokolwiek marnuje.
Może został tak stworzony, że daje mu to więcej satysfakcji niż inne cele, do
których mógłby użyć swoją własność. Wszystko, co możemy powiedzieć, to
to, że w wolnym społeczeństwie ludzie tego typu nie są w stanie zgromadzić
znaczącej ilości bogactw, dopóki ktoś im ich nie przekaże. Ogólna tendencja
na nieskrępowanym rynku jest taka, że jednostka może się wzbogacić tylko
służąc w wymierny sposób interesom swoich bliźnich. Jeśli bogactwa
zostałyby przekazane osobie tej natury to, powtarzam, nie byłaby ona w sta-
nie zachować swojej pozycji przez dłuższy czas. Możemy więc powiedzieć,
że pełna swoboda w podejmowaniu pokojowych przedsięwzięć ma tendencję
do zapobiegania każdemu użyciu zasobów na dużą skalę, które nie jest
wzajemnie korzystne. Mówienie o zasobach społeczeństwa nie tylko jest bez
znaczenia, ale nie jest nawet pomocne.
„Nasz kraj importuje za dużo” ‒ to kolejne stwierdzenie, które w wolnym
społeczeństwie nie niesie ze sobą żadnej sensownej treści. To nie państwa
importują, tylko ludzie. W jaki sposób jednostka może importować zbyt
dużo, pomijając przypadek, gdy zbyt wysoko wyceni swoje przyszłe potrze-
by? Jeśli jest tak słaba w przewidywaniu, to jej działalność na rynku nie
potrwa zbyt długo, a im mniej jest bogata, tym szybciej przestanie impor-
tować. W każdej dziedzinie gospodarki znajdą się ludzie, którzy importują na
dużą skalę oraz tacy, którzy czynią to na mniejszą skalę, ale nikt nie może

306
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

importować dla swojego dobra zbyt dużo w żadnym przedziale czasowym.


Może jednak niektórzy importują zbyt dużo dla dobra innych, to znaczy nie
potrafią im pomóc. Po pierwsze, musimy zauważyć, że to nie z powodu
importu prowadzonego przez tę osobę sytuacja innych nie ulega poprawie.
Załóżmy, że osoba ta miałaby zaprzestać importu i nie nabywałaby dóbr od
osób w jej pobliżu. Czy tym jednostkom jest choć trochę lepiej przez to, że
przestała ona importować? Możemy także dodać, że ów importer ma szerokie
koneksje z innymi w jego pobliżu. Towary importowane przez niego z in-
nych miejsc będą dla nich korzystne, ponieważ rozległe kontakty importera
mogą być kontynuowane tylko dlatego, że to, co importuje, przynosi im
większe zyski. Oczywiście im mniej nasz importer ma powiązań ze swoimi
sąsiadami, tym mniej będą oni korzystali z importowanych przez niego dóbr.
Ale narzekanie z tego powodu byłoby równoznaczne ze stwierdzeniem, że
skoro X żyje w określonej odległości od Y, musi być zmuszony do pomocy
Y.
Jeden z powszechnych zarzutów wobec niekontrolowanej [przez rząd ‒
przyp. tłum.] waluty mówi, że obywatele nie są w stanie kontrolować swoich
pieniędzy. Dwuznaczność leży w wyrażeniu „pieniądze obywateli”. Czy
znaczy ono, że istnieje jakaś kolektywna własność środków wymiany? Jeśli
tak, to cały ten zwrot jest niezrozumiały. W wolnej gospodarce każda
jednostka jest właścicielem tych pieniędzy, które jest w stanie zdobyć. Wyce-
nia je, jak uważa za słuszne; kontroluje je tak, jak uważa za słuszne; oraz
zarządza nimi tak, jak uważa za słuszne. Ludzie kontrolują swoje pieniądze w
taki sam sposób, w jaki kontrolują swoje telewizory. Oczywiście ostatnią
rzeczą, jakiej chcą orędownicy rządowego planowania, jest oddanie ludziom
prawa do kontrolowania własnych pieniędzy. Chcą oni państwowej kontroli
nad pieniądzem, ponieważ przez „niekontrolowany” rozumieją to, że jest
kontrolowany, ale nie przez tego, kogo by chcieli. Jednym z największych
problemów świata jest fakt, że pieniądz nie jest pod kontrolą jego prawo-
witych właścicieli.

Na koniec zostaje stara historia o tym, że nasz kraj traci złoto. Przy-
puśćmy, że każda jednostka jest właścicielem swojego złota. W takim przy-
padku jest oczywiście niemożliwe, aby kraj tracił złoto, ponieważ nawet go
nie posiada. Tylko jednostki będące jego właścicielami mogą je tracić ‒ co
nie jest zbyt prawdopodobną ewentualnością. Zazwyczaj ludzie nie tracą zło-
ta ‒ wymieniają je na rzeczy, które mają dla nich większą wartość.
Bylibyśmy nieco zdumieni, gdyby ktoś z pełną powagą utrzymywał, że
„stracił” dwa dolary, ponieważ poszedł do kina. Prawdziwą przyczyną takich
twierdzeń jest fakt, że rząd, który wywłaszczył obywateli z ich złota, został

307
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

wezwany przez inne rządy do wymiany swojej waluty na kruszec. Nigdy nie
doszłoby do tego, gdyby rząd nie zaangażował się w inflacyjną politykę.
Zakończę szczególnie dziwnym przykładem z książki Roberta Heilbronera
The Making of Economic Society:
Jednak Anglia doświadczała licznych trudności w prze-
prowadzaniu wielkiej transformacji. Jak widzimy wiele
z tych kłopotów było bezpośrednimi skutkami problemów
wyeksponowanych przez nasz model. Proces industria-
lizacji XVIII i XIX w. wymagał dużej ilości oszczędzania ‒
to jest zwolnienia konsumpcji ‒ co było źródłem wielu
trudności społecznych tamtych czasów.
Kto jednak oszczędzał? Kto powstrzymywał się od kon-
sumpcji? To przemysłowcy (pomimo swego wystawnego
stylu życia) byli wśród tych, którzy przeznaczali pokaźną
część swoich dochodów na kolejne inwestycje. Jednak
prawdziwymi ciułaczami nie byli tyle przedsiębiorcy, co
inna grupa społeczna ‒ pracownicy fabryczni. To tutaj,
w strefie niskich płac przemysłu, była poczyniona najwięk-
sza ofiara. Nie była ona dobrowolna w jakikolwiek sposób,
ale nie zmienia to jej znaczenia. Z zasobów, które mogli
skonsumować, zostały wzniesione przemysłowe fundamenty
przyszłości.
Wspomnieliśmy już o tym, co w naszym mniemaniu stanowiło
wielkie niesprawiedliwości okresu „wielkiej transformacji”. Gdyby istniał
bardziej równomierny podział własności, jednostki konsumowałyby większą
część tego, co wyprodukowały, ponieważ każda z nich wytwarzałaby mniej-
szą ilość, a tym samym miałaby mniejszą skłonność do oszczędzania.
Ponieważ rozumowanie Heilbronera nie opiera się na żadnym wcześniejszym
niesprawiedliwym podziale własności, przyjmijmy za pewnik sprawiedliwość
istniejących wtedy stosunków własnościowych i zobaczmy, czy jego analiza
ma jakikolwiek sens.

To prawda, że brak konsumpcji jest niezbędnym warunkiem dla oszczę-


dzania, ale nie-konsumpcja, o której mówimy, dotyczy zasobów pojedynczej
jednostki, a nie innych ludzi. Nie mogę powiedzieć, że oszczędzam dla
Ciebie, jeśli po prostu nie dokonuję konsumpcji twoich zasobów. To nie
miejsce na dyskusję dotyczącą problemu płac, wystarczy jednak powiedzieć,
że gdyby wyprodukowano mniej towarów, realna wysokość płac nie byłaby
tak wysoka jak w dowolnym wcześniejszym momencie. Zwiększona pro-
dukcja jest korzystna zarówno dla właścicieli, jak i robotników. To, że

308
XXIII WŁASNOŚD PRYWATNA I KOLEKTYWNA

właściciele oszczędzali, zamiast konsumować uczyniło warunki życia robot-


ników dużo lepszymi niż wcześniej. Byli zapewne gnębieni przez fakt, że
producenci mieli pieniądze, które im się należały, ale nie dlatego, że
pieniądze były oszczędzane. Twierdzenie, że tak naprawdę to robotnicy
oszczędzali, jest niedorzeczne, gdyż nie mieli nawet zasobów, które mogliby
oszczędzać. Nawet jeśli ktoś odbierze mi pieniądze i zacznie je oszczędzać,
to trudno będzie mi twierdzić, że to ja oszczędzam. Heilbroner mógł napisać
taką niedorzeczność wyłącznie dlatego, że uległ kolektywistycznemu
sposobowi myślenia. Swoją wiarygodność może ona czerpać tylko z analogii
rodziny, w której pewni członkowie ‒ pragnąc zwiększyć swój ogólny dobro-
byt ‒ powstrzymują się od konsumpcji swoich zarobków, aby przeznaczyć je
na inwestycje bardziej produktywnych jednostek w grupie.
W następnym akapicie autor mówi nam o tym, że „Anglia musiała utrzy-
mać na niskim poziomie konsumpcję klasy robotniczej, aby uwolnić swój
wysiłek produkcyjny dla zdobywania środków produkcji”. Czym u licha jest
byt, który podjął taką decyzję? Właściwie jedynymi jednostkami podejmują-
cymi decyzje w XIX-wiecznej Anglii byli ci, którzy posiadali zasoby. Wiele
decyzji zostało podjętych przez wielu ludzi, ale żadna przez Anglię. Jestem
także całkiem przekonany, że nikt z tych ludzi nie uważał siebie za zdolnego
do „utrzymania na niskim poziomie konsumpcji klasy robotniczej” ani nie
chciał robić tego, „by uwolnić swój wysiłek produkcyjny dla zdobywania
środków produkcji”. Decyzje tego typu są jednak podejmowane współ-
cześnie. Nie przez posiadaczy własności, ale przez dyktatorów.
Jeśli z tego referatu płynie jakaś lekcja, to taka, że jedynym pouczającym
sposobem analizowania problemów dotyczących ekonomii i własności jest
skupienie się na jednostce, która jako jedyna jest prawdziwa. Ludziom źle
służy tworzenie sztucznych bytów.

309
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

XXIV
CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST
UZASADNIONE?
JULIAN L. SIMON

Źródło: Journal of Libertarian Studies


Tłumaczenie: Luiza Bielińska

Czy istnieje jakiś „dobry” powód, dla którego państwo takie jak Stany
Zjednoczone powinno zabraniać wjazdu ludziom, którzy chcą do niego imi-
grować, lecz którzy nie są mile widziani jako imigranci przez część, a może
nawet większość obecnych obywateli368? Bez dalszego uzasadniania chciał-
bym przyjąć w mojej pracy założenie, że jednostka ma prawo do życia,
wolności i własności w tradycyjnym anglosaskim ujęciu wolności od przy-
musu ze strony państwa lub innych ludzi (chyba że w grę wchodzi popeł-
nienie przestępstwa369).
Pozwolę sobie zauważyć, że obecny system międzynarodowy składa się
z jednostek monopolu władzy regionalnej zwanych państwami (lub czasem
niejednoznacznie narodami) i od tego faktu zależą jakiekolwiek decyzje
podjęte przez dane państwo. Zasadniczy problem, z jakim zmaga się ten esej,
nie obejmuje kwestii, czy system światowy bez państw jest lepszy niż system
z państwami. W eseju tym bierze się raczej za pewnik istnienie systemu
suwerennych narodów, a w szczególności to, że wszystkie one regulują

368
Słowo „dobry” umieściłem w cudzysłowie, gdyż różne powody ‒ gospodarcze, moralne,
prawne, etyczne ‒ mogą posłużyć jako usprawiedliwienie dla regulowania imigracji. Używa-
jąc tego przymiotnika w odniesieniu do ekonomii, moralności, filozofii polityki czy innej
dziedziny, nie chciałbym sam z góry ograniczać, jakie powody, przedstawione przeze mnie
lub przez innych, faktycznie mogą być „dobre”.
369
Ci, którzy są zwolennikami tradycji prawnych różnych od tradycji anglosaskiej, którą
prezentują Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, prawdopodobnie nie zgodzą się z tymi
założeniami. Nie zamierzam jednak w tej chwili polemizować z nimi na temat imigracji.

310
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

kwestię imigracji i emigracji we własnych granicach. Postawione pytanie


dotyczy tego, jak Stany Zjednoczone czy inne podobne państwa, powinny
postępować w kwestii imigracji, biorąc po uwagę przedstawione powyżej
fakty i założenia. Innymi słowy, w jaki sposób można wykorzystywać władzę
państwa do regulowania imigracji, żeby było to rozsądne oraz moralne, a tak-
że zgodne z prawami jednostki wymienionymi powyżej.
Większości tytułowe pytanie prawdopodobnie wyda się błahe. Gros ludzi,
z którymi rozmawiałem na ten temat, uznaje za oczywiste, że musi istnieć
rozsądne uzasadnienie regulowania imigracji przez państwo. Wielu uważa, że
kwestia ta wymaga jedynie nadmienienia, że wszystkie narody w rzeczy-
wistości korzystają z tej władzy. Inni jednak podają w wątpliwość moralną
słuszność wznoszenia barier, hamujących wjazd obcokrajowców do Stanów
Zjednoczonych lub innych państw. Argumentują, że jeśli ktoś wierzy
w „wielkie społeczeństwo”, w którym wszystkich ludzi traktuje się równo,
nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego osoba stojąca po jednej czy
po drugiej stronie granicy, a więc osoba o takim czy innym „obywatelstwie”,
miałaby być inaczej traktowana. Jako dowód, że taka polityka nie musi mieć
wcale katastrofalnych skutków czy przynosić więcej strat niż zysków,
przywołują oni okres w historii Stanów Zjednoczonych (do lat dwu-
dziestych), kiedy to granice były praktycznie otwarte. Zwracają również
uwagę, że nie więcej jak 75 lat temu, w „rozwiniętych” krajach uważało się,
że ograniczanie przekraczania granicy z innych powodów niż zdrowie czy
pauperyzm370 to niecywilizowana postawa rządu.

Kluczowy problem intelektualny: kto jest uprawniony?


Często bywa tak, że trudno pojąć pytania, które wydają się zbyt nie-
dorzeczne, by mogły stanowić podstawę poważnej dyskusji. Tak jest i w tym
przypadku. Na początku pomocne może okazać się zidentyfikowanie
intelektualnego problemu w ekonomii imigracji oraz w ekonomii wielkości
populacji. Dyskusję ekonomiczną rozpoczyna się zazwyczaj przewidując
stałą liczbę osób uprawnionych do istniejących zasobów, lub zasobów, które
zostaną wyprodukowane w danej sytuacji. Następnie omawia się problem
alokacji rzadkich zasobów pomiędzy konkurencyjne cele. Gdy tylko liczba
uprawnionych przestaje być stała i staje się zmienną (być może razem
z innymi zmiennymi), której wartość ustala się w trakcie analizy, tradycyjna

370
Zob. William H. McNeill, „Human Migration: A Historical Overview”, Human Migration
– Patterns and Policies (Bloomington: Indiana University Press, 1976).

311
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

ekonomia wprawiona jest w osłupienie, a analiza traci na jasności 371. Dlatego


też teorie ekonomiczne nie są bogatym źródłem pomysłów w omawianej
kwestii.

Niektóre niepokojące konsekwencje gospodarcze


Wydaje się rozsądne, że potencjalni imigranci, którzy stanowiliby dla oby-
wateli bezpośredni ciężar gospodarczy poprzez fundusze publiczne, nie po-
winni ubiegać się o status uprawnionych. Innymi słowy, nikt nie ma prawa
stać się częścią społeczeństwa i żyć kosztem innych, pobierając zasiłek
w kwocie wyższej niż płacone podatki. Dane wykazują jednak, że przeciętny
imigrant nie stanowi takiego ciężaru372, i tym samym jest to zdecydowanie
mniej restrykcyjny warunek, niż mogłoby się wydawać. Ponadto zaskakujące
jest, że imigranci przynoszą więcej korzyści dziś, kiedy istnieją liczne
rządowe programy pomocy społecznej, niż wcześniej, kiedy było ich mniej
lub wcale nie funkcjonowały. Można to wytłumaczyć tym, że imigranci
zazwyczaj w większym stopniu dokładają się do funduszy publicznych
poprzez podatki, niż z nich wyciągają w postaci zasiłków (nie wzięto tu
jednak pod uwagę pośrednich skutków, takich jak większa konkurencja na
rynku nieruchomości i pracy).
Kolejnym powszechnym problemem jest założenie, że w rezultacie imi-
gracji rodzimi mieszkańcy ponoszą koszty netto. Niektórzy autorzy kładą
duży nacisk na rzekomą redukcję „bogactwa i zasobów” na rodzimego
mieszkańca z powodu imigrantów373. Ogólnie rzecz biorąc, znaczna część
współczesnego dyskursu filozoficznego na temat populacji oparta jest na
przekonaniu, że zasoby stają się w większym stopniu rzadkie wraz z rosnącą
populacją374.

Obawa o jednorodność i „obce wartości”

371
Tylko utylitaryści (np. Sidgwick) stanowczo zaatakowali tę kwestię, a ich analiza nie jest
już dla mnie przekonująca. Zob. Julian L. Simon, The Economics of Population Growth
(Princeton, N.J.: Princeton University Press, 1977), rozdział 18.
372
Zob. Julian L. Simon, „Immigrants, Taxes, and Welfare in the United States”, Population
and Development Review 10, nr 1 (marzec 1984): 55-69; Idem, The Economic Consequences
of Immigration (Boston: Basil Blackwell, 1989); Idem, Immigration – The Demographic and
Economic Facts (Washington: Cato Institute and National Immigration Forum, 1995).
373
Zob. Michael Walzer, Spheres of Justice: A Defense of Pluralism and Equality (New
York: Basic Books, 1983), s. 47.
374
Zob. na przykład Bruce A. Ackerman, Social Justice In the Liberal State (New Haven,
Conn.: Yale University Press, 1980).

312
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

Na marginesie zastanowię się teraz, czy istnieje „dobry” powód, żeby pań-
stwo nie przyjmowało potencjalnych imigrantów dla zachowania jedno-
rodności kulturowej lub rasowej społeczeństwa. Wielu uważa, że jedno-
rodność kulturowa stanowi powód do ograniczania imigracji375. Takie
rozważania na temat gustów nie leżą w gestii tego eseju, można jednak
zbadać skutki ograniczeń dążących do kulturowej jednorodności dla wolności
gospodarczej. Warto również nawiązać do kwestii dążenia grupy do „utrzy-
mania obecnego sposobu życia”376. Problem ten dotyczy tak wielu wartościo-
wych i ważkich przemyśleń po obu jego stronach, że musiałby on być
rozwiązany na drodze postępowania przypominającego proces sądowy, tak
jak było to w sprawie dyskryminacji rasowej w Stanach Zjednoczonych.
Jednak odpowiednie przepisy dla takiego procesu wcale nie są oczywiste377.

Pojęcie praw nie może być punktem wyjścia


Które narzędzia intelektualne okażą się najbardziej pomocne w rozwią-
zaniu problemu, z którym zmaga się ta praca? Samo narzuca się prawno-
filozoficzne pojęcie praw ‒ dla potencjalnych imigrantów, miejscowych oraz
dla państwa. Doszedłem jednak do wniosku, że argumenty dotyczące albo
naturalnych praw jednostki, albo praw jednostki wywodzących się z innych
źródeł, nie będą w tym wypadku pomocne. W jakiejkolwiek dyskusji tego
rodzaju niechybnie rodzi się pytanie o to, komu te prawa przysługują:
zarówno obcokrajowcom, jak i obywatelom ‒ czy tylko obywatelom. Żeby
odpowiedzieć na to pytanie, konieczne jest odwołanie się do teorii państwa,
a wtedy nie dałoby się, moim zdaniem, uniknąć tautologii.
Ponadto, wydaje się, że pojęcie prawa państwa ma niewielkie poparcie
w dyskursie filozoficznym378, pomimo że używa się go powszechnie w co-
dziennych dyskusjach, a być może również w prawie międzynarodowym.
Będę wystrzegał się używania tego pojęcia zarówno z powyższych powo-
dów, jak i dlatego, że wydaje mi się ono niepotrzebne oraz mylące379.
Innymi słowy, w tym wypadku dyskusja na temat praw pomocna jest tylko
wtedy, gdy przebiega podobnie do dyskusji, w których pragmatycznie anali-

375
Margaret Thatcher, była premier Wielkiej Brytanii, poruszyła ten argument i oparła na
nim swoją politykę imigracyjną.
376
Walzer, Spheres of Justice, s. 47.
377
Najnowsza historia trybunałów międzynarodowych z pewnością nie daje wielkiej nadziei,
że takie forum mogłoby przynieść zadowalające rezultaty.
378
Zob. jednak Walzer, Spheres of Justice, s. 52.
379
Jeśli ktoś identyfikuje prawa narodu z tym, na co pozwala prawo międzynarodowe, wtedy
pojęcie to zyskuje pewną precyzję. Można poczytać o tym w: Henry Shue, „Border-
Crossings: National Autonomy and National Responsibility”, fotokopia, bez daty. Myślę
jednak, że nie to większość ludzi ma na myśli, gdy mówi o prawach narodu.

313
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

zuje się inne zasady „wielkiego społeczeństwa” i rozstrzyga, które z nich


stanowią najsolidniejszą podstawę wolności, własności, szczęścia rodziny,
wzrostu dobrobytu i rozwoju cywilizacji, zamiast raczej rozważać, które
prawa są „naturalne” lub też zgodne z teorią państwa380. Jeśli ktoś uzna, że
pojęcie praw naturalnych nie jest w tym wypadku najszczęśliwsze, być może
będzie również skłonny przyjąć, że sama dyskusja na temat praw abstrakcyj-
nych nie rozwiąże natychmiast naszego problemu bez względu na to, jak
bardzo oświecona by ona nie była.
Analizując inne prawa i przywileje, można również podjąć próbę wy-
ciągnięcia wniosków na temat praw potencjalnych imigrantów lub obecnych
obywateli. W tym miejscu przytoczę przykład obywatela, który, przebywając
za granicą, domaga się ochrony ze strony swojego państwa, do której
nieobywatel tego kraju nie jest uprawniony. Obrawszy taki kierunek, nie
byłem jednak w stanie zrobić kroku naprzód. Nie uważam również, żeby
relewantne było pojęcie „prawa” narodu do wymagania służby wojskowej od
obywatela, ale nie od nieobywatela.
Bazowanie na dyskusji o prawach wydaje się niewłaściwe, gdyż ten sam
podstawowy zbiór założeń może prowadzić do bardzo różnych wniosków.
Carens, na przykład, twierdzi, że wychodzi z tego samego założenia, co
Rawls ‒ „ducha moralnego punktu widzenia, który nakazuje, żeby w
argumentowaniu na temat kwestii moralnych unikać ulegania wpływom
własnych interesów i stronniczych pobudek”381 ‒ kończy jednak, prezentując
globalne spojrzenie na prawa imigrantów, podczas gdy Rawls kreśli granicę
między narodami:
Wiedza o czyimś obywatelstwie (np. czy ktoś jest obywa-
telem bogatego czy biednego państwa, czy już jest oby-
watelem danego państwa czy jest obcokrajowcem, który do-
piero się o obywatelstwo ubiega) jest dziś ewidentnie
wiedzą o „szczególnych ewentualnościach”, która może
„wbić klin między ludzi”. Uczciwa procedura ustalania
zasad sprawiedliwości musi tym samym wykluczać wiedzę
o tych okolicznościach, tak samo jak wyklucza wiedzę
o czyjejś rasie, płci czy klasie społecznej.
Takie podejście oferuje globalne spojrzenie na status po-
czątkowy. Zasady sprawiedliwości w pierwszej kolejności

380
Wydaje mi się, że ujęcie z perspektywy praw naturalnych w połączeniu z systemem
common law najlepiej sprawdza się w dobrze znanych, szczegółowo zaplanowanych
sytuacjach, które spotyka się codziennie w prawnym toku podejmowania decyzji.
381
Joseph H. Carens, „Aliens and Citizens: The Case for Open Borders”, The Review of
Politics 49, nr 2 (wiosna 1987): 251-73.

314
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

dotyczą świata jako całości a tylko wtórnie państw-naro-


dów. Próba zawężenia analizy zasad sprawiedliwości do
członków danego społeczeństwa, przeprowadzona przez
Rawlsa, jest nieuzasadniona, gdyż takie podejście zakłada
legalność autonomicznego państwa-narodu. A do statusu
początkowego warto odwołać się, żeby zapewnić sobie
perspektywę, z której można ocenić legalność instytucji
społecznych. Legalność państwa jako instytucji społecznej
zależy zatem od stopnia, w którym zgodne jest ono
z zasadami sprawiedliwości382.
Zanim odłożę na bok pojęcie praw, chciałbym rozważyć możliwą rolę
tzw. praw świeckich, których podstawy nie stanowi przekonanie o tym, co
„naturalne”, a o tym, co jest niezbędne do rządzenia społeczeństwem
w określonych warunkach. W ujęciu Hayeka (także libertarianizmu) sprawa
ma się następująco: pod właściwymi rządami współczesnego „wielkiego
społeczeństwa”, wszyscy powinni być po prostu równo traktowani383. Stary
Testament mówi to samo na temat traktowania Żydów przez obcokrajowców

382
Carens, „Aliens and Citizens”.
383
Niektóre spostrzeżenia:
„Istnieje […] fundamentalna różnica między tym, co jest możliwe w małych grupach
i w wielkim społeczeństwie. W małej grupie jednostka może poznać skutki swoich działań
w odniesieniu do współobywateli a zasady obowiązujące w grupie skutecznie zabraniają
wyrządzania krzywdy jej członkom, a nawet wymagają udzielenia im pomocy w określony
sposób. Natomiast w wielkim Społeczeństwie wiele skutków działania jednostki wobec
innych pozostaje jej nieznanych. W tym wypadku nie można określić skutków, a jedynie
wyznaczyć zasady, definiujące rodzaje zakazanych lub wymaganych działań, które muszą
służyć jednostce jako drogowskazy. Co ważne, jednostka często nie wie, kim są ci, dla
których korzystne są jej działania i tym samym nie wie, czy zaspokaja potrzeby społe-
czeństwa lub dokłada się do ogólnego dobrobytu. Jednostka nie może dążyć do osiągnięcia
sprawiedliwych skutków, skoro nie wie nawet, kogo one dotyczą.
I rzeczywiście, przekształcenie małej grupy w wielkie lub otwarte społeczeństwo, oraz tra-
ktowanie innych osób jak istot ludzkich, a nie przyjaciół czy wrogów, wymaga redukcji
zakresu obowiązków wobec innych”.
Friedrich A. Hayek, The Mirage of Social Justice, tom 2, Law, Legislation, and Liberty
(Chicago: University of Chicago Press, 1976), s. 90. Na stronie 95. Hayek dodaje:
„Prosząc o ochronę przed utratą długo zajmowanego stanowiska na rzecz osób fawory-
zowanych przez nowe okoliczności, pozbawiamy innych szans, dzięki którym sami
zajmujemy obecne stanowisko”.
Powodem, dla którego można sprzeciwić się globalnej perspektywie, może być, jak nazywa
to Shue, „pierwszeństwo dla rodaków”. Twierdzi on, że jest to „co najmniej do przyjęcia ‒
być może konieczne, a nawet godne podziwu”, i w imię tej zasady uznaje on „kosmo-
polityzm”. Patrz Shue, „Border-Crossings”, s. 2. Jednak nie można zaakceptować teorii
„pierwszeństwa dla rodaków” jako zasady dla działań prywatnych, reprezentujących
emocjonalny aspekt ludzkiej natury, odrzucając ją jednocześnie jako zasadę dla prawnych
działań rządowych.

315
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

czy nie-Żydów384. Gdyby prawo to nie było sprzeczne z innym niezbędnym


(?) prawem lub nie niosło ze sobą negatywnych skutków, to byłaby to
wystarczająca okoliczność, by ogłosić je za obowiązujące. Sądzę jednak, że
następująca dyskusja zmusza nas do myślenia, że istnieją przeciwstawne siły,
które zaciemniają sprawę. Dla przykładu chciałbym przytoczyć prawo do
bezpieczeństwa na terenie własnej nieruchomości i towarzyszące mu prawo
do przekazywania własności według uznania, np. potomkom. Prawo to jest
fundamentalne dla libertarian i Hayeka.
Kwestia prawa do przekazywania własności rodzi interesujące pytania.
Czy niewielka grupa, jak np. stowarzyszenie rolnicze, ma prawo do przeka-
zywania własności według własnego uznania? Czy jakiejś osobie można
odmówić wstąpienia do związku ze względu na pochodzenie? I co z więk-
szymi zbiorowościami takimi jak miasta? Czy istnieje w tym wypadku po-
dział na prywatne – publiczne i w związku z tym, czy własność prywatna ma
inny status niż własność publiczna? W którym momencie grupa, wewnątrz
której prawa przydzielane są jednostce lub spółce, staje się na tyle liczna, że
zmienia ona swój status? Miasto w Stanach Zjednoczonych nie może zakazać
nikomu zakupu lub wynajmu domu ze względu na wykształcenie, kolor
skóry, religię lub inne cechy pochodzenia. A zatem czy może to robić
państwo? Wydaje się, że prawo państwa do wykluczania ludzi ze względu na
pochodzenie wymaga, żeby postrzegać państwo jako podmiot różniący się
fundamentalnie od wszystkich innych podmiotów ‒ zarówno prywatnych, jak
i publicznych. Aby móc oprzeć argumenty w sprawie imigracji na pojęciu
praw, konieczne byłoby opracowanie teorii natury państwa. Ponadto, teoria ta
musiałaby różnić się od teorii państwa minimalnego, która odnosi się
zarówno do miast, jak i do państwa, a miasta nie mogą przecież stanowić
prawa imigracyjnego (w Stanach Zjednoczonych)385. Pytania te pozostawię
bez odpowiedzi i przejdę do omawiania innych kwestii. Mam jednak wra-

384
Hayek dodał jednak, że zasada ta dotyczy jedynie tych, którzy dzielą te same wartości
moralne. W osobistej korespondencji do autora tego eseju z datą 26 maja 1984 napisał:
„Moje ogólne zasady mają pełne zastosowanie tylko wobec ludzi, którzy mają wspólny
system podstawowych przekonań moralnych. Do jakiego stopnia usprawiedliwia to wyklu-
czenie emigrantów przez władze państwa, zwyczajnie nie jestem pewien. Jednak z całą
pewnością uważam, że jest to w pełni uzasadnione w przypadku mieszkańców tyrolskiej
wioski, w której spędzam wakacje od jakiś 25 lat, którzy kilka lat temu odmówili mi kupna
kawałka ziemi, ponieważ nie sprzedają jej cudzoziemcom”.
Nie do końca jednak rozumiem jego zastrzeżenie (że zasada ta tyczy się tylko tych, którzy
dzielą te same wartości moralne), a nie miałem sposobności z nim tego przeanalizować,
niemniej jednak poniższa dyskusja wyjaśni może, co miał na myśli.
385
Czy stany, takie jak Hawaje, Oregon, czy Kolorado, które chcą ograniczyć imigrację,
mogą to zrobić, jest kwestią rozpatrywaną ostatnio przez sądy.

316
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

żenie, że zbudowanie satysfakcjonującej argumentacji za otwartymi lub zam-


kniętymi granicami, opierając się tylko na pojęciu praw, graniczy z cudem386.

Argumentacja z punktu widzenia skutków polityki imigracyjnej:


na początek kilka oczywistych kwestii
Istnieją trzy możliwe podstawy, na których można dokonać oceny imi-
gracji: prawo naturalne, prawo umów oraz jej skutki. Osobiście uważam, że
dwa pierwsze ujęcia nie mają tu zastosowania, dlatego też pozostaje nam
przejść do trzeciego i bardziej ogólnego sposobu analizy, zadając pytanie:
jakie możliwe skutki przyniesie przyjęcie polityki otwartych lub zamkniętych
granic? W tym kontekście można postawić również pytanie o prawa świec-
kie, przeanalizowane powyżej, brzmiałoby ono jednak w następujący sposób:
jakie konsekwencje dla systemu praw będzie miało przyjęcie którejś z tych
zasad w odniesieniu do imigracji? W tej chwili natomiast skupmy się na
bardziej bezpośrednich skutkach gospodarczych i politycznych.
Zanim jednak zaczniemy, niezbędne jest jednomyślne ustalenie, co jest
dobre, a co złe. Tym samym musimy postawić pytanie: czy istnieje jakaś
nadrzędna ogólna zasada, do której można się zgodnie odwołać? Mam
nadzieję, że Stany Zjednoczone i reszta świata zmierzają właśnie w kierunku
idei „wielkiego społeczeństwa” Hayeka. Na pewno zaś powinni ku niej
zmierzać.
Idea wielkiego społeczeństwa zakłada 1) zgodę na swobodne przemiesz-
czanie się oraz 2) unikanie wyrządzania krzywdy innym. Dla niektórych
krzywdzące jest doświadczenie zmian „kulturowych” będących rezultatem
imigracji, która zmienia strukturę społeczeństwa. (Możemy odłożyć na bok
niekorzystne skutki gospodarcze, gdyż są one rzadkie). Społeczeństwo
Stanów Zjednoczonych ustanowiło prawo przeciwdziałające szkodom
„kulturowym”, które mogą mieć wpływ na rynek pracy, nieruchomości itp.
i nie podlega to już dyskusji ze względu na status „prawa” i moralnego
postępowania. Prawo to jednak nie obejmuje imigracji. Kwestia ta na całym
świecie również nie jest uregulowana, dlatego też prawo to nie może być
postrzegane jako uniwersalne, ani nie może posiadać statusu „prawa
naturalnego”.
Przejdźmy teraz do szczegółów: jak zauważyłem wcześniej, oczekiwanie
wobec imigranta, żeby nie wyrządzał ogólnej szkody gospodarczej miejsco-
wym, wydaje się rozsądne. Jednak wymaganie to nie jest jednakowe dla
cudzoziemców i dla obywateli. Wewnątrz narodu trudno byłoby wprowadzić

386
Dalej jednak dyskusja ta zapuści się w te rejony dostatecznie głęboko, żeby czytelnik miał
wrażenie, że naprawdę oparta jest ona na pojęciu praw.

317
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

tę politykę w życie, zwłaszcza w odniesieniu do szczególnych grup mi-


grantów, nawet jeśli byłaby ona pożądana i akceptowana. Wystarczy
wspomnieć, że robimy niewiele lub nic, żeby powstrzymać ludzi, którzy
mogą potrzebować wsparcia publicznego, przed migracją do innych społecz-
ności. Jednak na szczeblu międzynarodowym kwestia ta może przedstawiać
się zgoła inaczej ‒ zarówno w aspekcie praktycznym, jak i etycznym.
Dlatego warunek, żeby imigrant, dzięki swoim zdolnościom lub pomocy
innych, wykazał, że nie będzie stanowił bezpośredniego ciężaru publicznego,
wydaje się słuszny. Wymóg ten obowiązywał w Stanach Zjednoczonych
nawet w czasach otwartych granic przed 1921 r. (w stosunku do imigrantów
z Europy)387.
A co z ciężarami pośrednimi oraz ciężarami dla szczególnych podgrup
wewnątrz społeczeństwa? Jedna dodatkowa osoba może stać się powodem
zatłoczenia w niektórych branżach, a zatem także większej konkurencji na
rynku pracy, co może zaszkodzić niektórym jednostkom. Imigrant nie może
wjechać do kraju, nie wyrządzając szkód niektórym podgrupom, i tym
samym niemożliwe jest, żeby jego wjazd nie wzbudził sprzeciwu niektórych
grup czy osób. Dlatego też sugeruję, że taka pośrednia szkoda wyrządzona
jakiejś podgrupie nie może być powodem do automatycznej dyskwalifikacji.
Co z pośrednimi negatywnymi skutkami dla ogółu społeczeństwa, czyli
populacji wewnątrz państwa-narodu? W tym wypadku musimy rozważyć,
jakie rodzaje szkód można postrzegać jako relewantne, a jakie nie. Czy
jakiekolwiek skutki, postrzegane przez obywateli jako szkodliwe, powinno
się uznać jako dyskwalifikujące? Wjazd ludzi z obcymi cechami rasowymi
jest, rzecz jasna, kwestią kluczową. W tym wypadku rozsądek podpowiada
mi, że uszczerbek na wrażliwości obywateli nie powinien być powodem, dla
którego zabrania się wjazdu potencjalnym imigrantom. Jeśli uznano by taki
test smaku za właściwy, niektórzy obywatele mogliby w podobny sposób
przetestować innych obywateli, co objawiłoby się w postaci niepohamowanej
demokracji, wraz z wszystkimi niebezpieczeństwami związanymi z rządami
większości, które niepokoiły twórców Konstytucji Stanów Zjednoczonych388.
Argument wykluczenia rasowego często wysuwa się, podkreślając, że
mieszanie się ras prowadzi do społecznych napięć i agresji. Nie można
zaprzeczyć, że różnice rasowe są czasem okazją do przemocy. Nie znalazłem
jednak żadnych dowodów na to, że poziom napięcia i przemocy w społe-
czeństwach mieszanych jest większy niż w populacjach bardziej jedno-

387
Myślę, że nie powinniśmy zbytnio się nad tym rozwlekać, ponieważ czekają na nas
sprawy trudniejsze i bardziej kontrowersyjne.
388
Jest to raczej własny pogląd, a nie racjonalna ocena. Należy zauważyć, że, jak dowodzą
słowa i czyny, takie osobistości jak Margaret Thatcher mają zastrzeżenia wobec tego punktu
widzenia.

318
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

rodnych. Ponadto, musiałoby istnieć rozgraniczenie na konflikt, który osobiś-


cie dotyka pewną grupę i taki, który zagraża stabilności państwa jako takiego.
Można spierać się, że przyjęcie „obcej” rasowo grupy może sprowokować
działania dążące do podzielenia narodu na dwa lub kilka odrębnych narodów.
Jednak argument ewentualnego podziału nie ma znaczenia, gdy przyjmiemy,
że wartość państwa nie leży w samym jego istnieniu, a w jego trwałości
prowadzącej do polepszenia warunków życia prywatnego i gospodarczego
mieszkańców.

Czy istnieją rozsądne powody do regulowania imigracji?

Przekształcenie gospodarczo-politycznej infrastruktury


Wszyscy zgadzamy się, że przewidywalność struktury gospodarczej jest
niezbędnym warunkiem dla pomyślnego życia gospodarczego społeczeństwa,
gdyż jednostka lub przedsiębiorstwo potrzebują stabilności, żeby móc wpły-
wać na własny los, bezpieczny od arbitralnych manipulacji innych. Taka
przewidywalność wymaga ciągłości i stabilności politycznych instytucji
społecznych. Naród można postrzegać jako organizację, która dość skutecz-
nie prowadzi własne interesy. Taka organizacja to wartościowy kapitał, tak
jak w przypadku organizacji firmy, która istnieje we własnym interesie.
W pewnym abstrakcyjnym ujęciu organizacja ta może nie być „najlepszym
rozwiązaniem”, może również nie być rezultatem „racjonalnego” zamysłu.
Jednak fakt, że organizacja ta nadal istnieje, wskazuje, że bez względu na jej
historyczne korzenie, wyróżnia się jakąś trwałą wartością. Z całą pewnością
obywatele poświęcili niejedno dla zależności od trwania tego typu
organizacji.
Co dzieje się, gdy grupa imigrantów jest na tyle liczna, że szybko stałaby
się większością na jakimś terenie, lub łączyłaby się z innymi, zmieniając przy
tym fundamentalną strukturę narodu i tym samym zagrażając istnieniu tego
typu organizacji? Wystarczy rozważyć przykład tak dużego państwa jak
Chiny, które mogłoby zagrozić znacznie mniejszemu państwu, np. Singa-
purowi, zalaniem tak dużą liczbą imigrantów, że polityczny charakter tego
państwa zmieniłby się za pośrednictwem demokratycznych i konstytucyjnych
procesów. A co jeśli doszłoby do tego ze względu na ideologiczną lub
strategiczną rację stanu Chin? Czy naród powinien zwyczajnie zaakceptować
zbliżające się zaburzenie i zniszczenie życia gospodarczego, nie wspominając
nawet o kwestii porządku społecznego i ciągłości historycznej?
Być może ewentualność ta leży u podstaw hayekowskiej idei „powszech-
nego systemu podstawowych wartości moralnych”. Rozsądne wydaje się

319
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

przekonanie, że taki powszechny system wartości faktycznie istnieje. Można


również założyć, że dana grupa imigrantów nie pociąga za sobą ryzyka zmian
w infrastrukturze polityczno-gospodarczej. Jednak z całą pewnością dyskry-
minacja potencjalnych imigrantów na tej podstawie to kwestia skompliko-
wana i ryzykowna.
Jeśli nieograniczona imigracja stanowi tego rodzaju zagrożenie, uzasad-
nione jest nakładanie na imigrację pewnych restrykcji ze względu na
potrzebę ochrony mienia i życia gospodarczego. Osobiście wydaje mi się, że
w kontekście „wielkiego społeczeństwa” jest to jedyny nieodparty argument
za ograniczaniem imigracji.
Biorąc pod uwagę wszystko, co powiedziałem do tej pory, chciałbym
zrobić krok wstecz i zauważyć, że takie argumenty nie stanowią uniwersal-
nego usprawiedliwienia dla arbitralnego ograniczania imigracji, zaplanowa-
nego przez państwo (państwo może oczywiście znaleźć sobie inne powody,
których tu nie wymieniłem). Być może ciężar argumentu w tej kwestii
powinien leżeć po stronie państwa, które musiałoby uzasadnić ograniczenia,
wykazując ewentualne szkody, a nie po stronie potencjalnych imigrantów,
którzy mieliby udowodnić, że ograniczenia te szkód nie wyrządzają.
Niełatwym zadaniem byłoby udowodnić, że kohorta potencjalnych imi-
grantów jest wystarczająco duża lub wykazuje te cechy (inne niż opisany
poniżej brak umiejętności), które grożą nieodwracalnymi zmianami w gos-
podarczej, politycznej czy społecznej strukturze społeczeństwa. Nawet jeśli
natężenie imigracji byłoby tak duże, że w ciągu pięciu – dziecięciu lat
imigranci stanowiliby większość, nie jest to równoznaczne z groźbą funda-
mentalnych zmian. Dowodem na to może być chociażby przytoczony
wcześniej przykład udanej absorpcji imigrantów w Stanach Zjednoczonych,
bez względu na to, jak bardzo obcy wydawali się oni krótko po przybyciu.
Być może przejęcie małego narodu przez duży, tak jak opisałem to powyżej,
stanowi realne zagrożenie, jednak świat nigdy jeszcze nie był świadkiem
takiego zjawiska, dlatego też podjęcie stanowczych środków zapobiegaw-
czych wydaje się nierozsądne389.
Dodatkowo należy zauważyć, że wymagana długość pobytu przed uzyska-
niem obywatelstwa i prawa do głosowania ‒ procedura ta działa obecnie
w Stanach Zjednoczonych, jest jednak pod ostrzałem krytyki tych, którzy
wierzą, że wszyscy mieszkańcy powinni cieszyć się prawem do głosowa-

389
Carens, „Aliens and Citizens”, s. 10-11 przytacza ten sam argument i wyraża podobne
wątpliwości, czy w ogóle będzie miał on kiedyś zastosowanie.

320
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

nia390 ‒ może zmniejszyć ryzyko demokratycznego przejęcia, pozwalając


jednocześnie wszystkim chętnym na wjazd, pracę i pobyt.

Edukacje koszty zewnętrzne

390
Niektórzy autorzy ‒ na przykład Walzer ‒ sugerują, że jeśli wydłużenie oczekiwania na
obywatelstwo uznano by za konieczne, lepiej byłoby w ogóle nie przyjmować imigrantów.
Można upierać się, tak jak i ja ostatecznie czynię, że te same standardy dotyczą zarówno
naturalizacji, jak i imigracji, że każdy imigrant i każdy mieszkaniec jest także obywatelem
lub, co najmniej, potencjalnym obywatelem. Dlatego właśnie kwestia przyjmowania nowych
mieszkańców na dane terytorium jest tak poważna. W świecie współodpowiedzialności
członkowie społeczeństwa muszą być gotowi zaakceptować mężczyzn i kobiety, których
przyjmują, jako równych sobie. Imigranci natomiast muszą być gotowi współdzielić
obowiązki. Jednak sprawy mogą potoczyć się inaczej. Często bywa tak, że naturalizacja
podlega ścisłej kontroli państwa, podczas gdy imigracja jest dość luźno kontrolowana.
Imigranci stają się obcymi mieszkańcami i niewiele poza tym, chyba że za specjalną
dyspensą. Czemu więc się ich przyjmuje? Żeby uwolnić obywateli od ciężkiej i nie-
wdzięcznej pracy. Czyli państwo jest jakby rodziną, z którą mieszkają służący. Jak stwierdza
Walzer, Spheres of Justice, s. 63, „Nie jest to atrakcyjny obraz, gdyż rodzina, z którą żyją
służący, nieuchronnie przechodzi w lekką tyranią”. Na s. 52. stwierdza:
„Ustalenie, kim są obcokrajowcy i goście, przez zamkniętą grupę obywateli (lub niewolnicy
przez panów, kobiety przez mężczyzn, czarni przez białych czy zwyciężeni przez ich
zdobywców) nie stanowi formy społecznego wyrazu, lecz opresję. Obywatele, rzecz jasna,
mają swobodę zakładania klubów o tak ekskluzywnym członkostwie, jak tylko im się
podoba, ustalania statutów i rządzenia sobą nawzajem. Ale nie mogą przywłaszczać sobie
jurysdykcji terytorialnej i rządzić ludźmi, z którymi dzielą terytorium. Jeśli tak robią, działa-
ją poza swoimi kompetencjami i prawami. Jest to forma tyranii”.
Istnieje kilka powodów, dla których odrzucam ten pogląd. Po pierwsze, jest to wbrew
obowiązującemu w USA przekonaniu, że imigranci zazwyczaj wykonują brudniejszą robotę
niż miejscowi. Po drugie, okres oczekiwania na obywatelstwo zawsze obowiązywał bez
większego sprzeciwu. Po trzecie i najważniejsze, wymusza to na imigrantach preferencje
miejscowych, mówiąc im, że mimo iż wolą status pracownika nieobywatela niż zakaz
wjazdu, z takim statusem będą postrzegani jako gorsi, a więc miejscowi musieliby zmierzyć
się z „nieatrakcyjnym obrazem”. Innymi słowy kwestia ta oparta jest na upodobaniach
miejscowych, a dokładniej mówiąc na upodobaniach przypisanych im przez Walzera.
Ponadto, argumentu tego cynicznie używały organizacje antyimigracyjne, żeby przedstawić
postulat zmniejszenia liczby imigrantów, porównując nielegalnych obcokrajowców do
niewolników sprzed wojny secesyjnej. Jak zauważył Hayek w Law, Legislation and Liberty,
s. 90:
„Te same grupy wewnątrz istniejących państw, które najgłośniej żądają „sprawiedliwości
społecznej”, takie jak związki zawodowe, zazwyczaj najszybciej odrzucają takie żądania
w stosunku do imigrantów. Na skalę międzynarodową, całkowity brak przyjętego standardu
„sprawiedliwości społecznej” lub innych zasad, na których taki standard miałby się opierać,
natychmiast staje się oczywisty, podczas gdy na skalę państwową, większość ludzi nadal
uważa, że pojęcia znane im na poziomie społeczności bezpośredniej, muszą być również
słuszne dla polityków na poziomie państwowym lub dla użycia władzy rządowej. W rzeczy-
wistości, na tym poziomie jest to jedynie obłuda, którą przedstawiciele grup interesu
nauczyli się skutecznie wykorzystywać na ludziach o dobrych zamiarach”.

321
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

Kolejną kwestią istotną dla rozwoju dyskusji jest zjawisko, które można
określić jako negatywne efekty zewnętrzne w edukacji. W miejscu pracy lu-
dzie uczą się wzajemnie od siebie, jeśli więc nasz współpracownik wykazuje
się niskim poziomem umiejętności praktycznych oraz ogólnej kultury gospo-
darczej, nasza wydajność najprawdopodobniej ucierpi. Rzeczywiście, jest to,
obok wadliwej struktury społeczno-ekonomicznej, najbardziej przekonujące
wytłumaczenie niskiej indywidualnej wydajności w państwach o niskiej
średniej wydajności. Dlatego też można sprzeciwić się intensywnej imigracji
ze względu na spadek wydajności gospodarczej. W rzeczy samej, porówny-
walne są konsekwencje gospodarcze sytuacji, gdy jednostka w Stanach
Zjednoczonych pracuje w środowisku składającym się w 99% z nowo
przybyłych imigrantów z bardzo ubogich państw oraz sytuacji, gdy jednostka
ta pracuje w państwach, z których ci imigranci pochodzą. Należy podkreślić,
że analizowane tu zjawisko to wzajemna edukacja, a nie komplementarność
umiejętności ‒ to drugie zjawisko zakłada bowiem, że obecność nisko-
wykwalifikowanych imigrantów przynosi raczej korzyści dobrze wyszkolo-
nym specjalistom391.
Z pewnością ludzie przyjmą to zjawisko z niepokojem większym niż to
uzasadnione, tak jak w przypadku skutków intensywnej imigracji na ame-
rykańskie instytucje polityczne, i wykorzystają to jako zasłonę dymną dla
innych motywów za ograniczeniem imigracji. Musiałem jednak wspomnieć
o tej możliwości. Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że własność jest nienaru-
szalna, z pewnością uzna, że tkwi tu potencjalny zarzut wobec imigracji. Być
może doktryna stanu zagrożenia raz jeszcze stanowi najrozsądniejszą
odpowiedź.

391
William Poole zasugerował w prywatnej korespondencji (22 lipiec 1986), że powinno się
wytłumaczyć: „dlaczego Kraina Zacofania jest zacofana. Produkcja na mieszkańca w Krainie
Zacofania może być niska ze względu na słaby system polityczny i/lub motywacyjny. Kiedy
jednostka przeprowadzi się do Krainy Dobrobytu, jej wydajność może nagle wzrosnąć do
poziomu typowego dla Krainy Dobrobytu. W tym przypadku nie ma powodu, żeby sądzić,
że przez imigrację Kraina Dobrobytu gospodarczo upodobni się do Krainy Zacofania […].
Często bywa tak, że, dajmy na to, zagraniczni naukowcy przybywający do Stanów
Zjednoczonych z dnia na dzień stają się bardziej wydajni niż w swoich rodzimych
państwach”.
Na przykład, wynagrodzenie niemieckiego profesora zwyczajnego nie zależy ani od ilości,
ani jakości przeprowadzanych badań czy napisanych prac, jednak gdy taki profesor
przeprowadzi się do Stanów Zjednoczonych, napotka tam całkiem inny system motywa-
cyjny. Nie można zatem oczekiwać, że zmiana zachowania będzie zależeć od tego, czy dany
niemiecki profesor imigrant będzie pracował z miejscowym profesorem z USA czy z innymi
nowo przybyłymi niemieckimi profesorami imigrantami.
Jeśli argument Poole’a miałby szerokie zastosowanie, wtedy analizowana kwestia miałaby
mniejsze znaczenie.

322
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

Dalsze rozważania
1. Świeże spojrzenie na tę sprawę oferuje pogląd, że państwo
kontrolujące swoje granice in extremis i ludzie domagający się autonomii
swojego regionu to dwie strony tego samego medalu, gdyż bez możli-
wości nieprzyjmowania obcych, sprawna autonomia nie ma znaczenia.
2. Analizując poglądy Roberta Nozicka, mimo iż w większym stopniu
dotyczą one emigracji niż imigracji, można opracować bardziej filo-
zoficzne podejście do tej kwestii392. Nozick rozważa, czy powinno się
zabronić osobie emigrować ze względu na ewentualny obywatelski
obowiązek czynienia wkładu w zapewnianie dobrobytu innym członkom
społeczeństwa. Dochodzi on do wniosku, że państwo takiego prawa nie
ma, częściowo odwołując się do absurdalności sytuacji, w której państwo
„porywa” obywateli, którzy przebywają za granicą, żeby wyegzekwować
od nich współudział w powiększaniu społecznego dobrobytu393.
Zapewnianie społecznego dobrobytu nie jest przedmiotem obecnej
dyskusji, ponieważ, jak zauważyłem wcześniej, przeciętny imigrant,
wbrew powszechnej opinii, raczej dodaje wartość netto niż ją zmniejsza.
Taki punkt widzenia stanowi również podstawę dla bardziej ogólnego
stanowiska: państwo z całą pewnością powinno mieć prawo wymagać od
obywatela, zanim ten wyemigruje, żeby spłacił wszystkie długi
wynikające z umowy, jak np. zaległe podatki czy długi wobec innych
obywateli ‒ nawet jeśli nie ma prawa zakazywać emigracji w celu
ściągnięcia opłat niewynikających z umowy lub prawa. To prowadzi nas
z powrotem do przekonania, że obywatele jakiegokolwiek państwa mają
prawo do elementarnej samoobrony, której zakres jednoznacznie nakreślił
i domagał się Locke. Mimo że pojęcie prawa odnosi się bardziej do

392
Zob. Robert Nozick, Anarchy, State and Utopia (New York: Harper Torchbooks, 1974),
s. 173-74.
393
Argument Nozicka łudząco przypomina argument przytoczony przez Johna Locka
w 1690. Zob. Locke, An Essay Concerning the True Original Extent and End of Civil
Government, [W:] The English Philosophers from Bacon to Mill, red. Edwin A. Burtt (New
York: Modern Library 1939), s. 406-7:
„Chciałbym, żeby wytłumaczono mi, jakim prawem jakikolwiek książę może skazać na
śmierć lub ukarać cudzoziemca, za przestępstwo, które popełnił w swoim kraju. Pewne jest,
że przepisy prawa książąt, na podstawie sankcji otrzymanej za pośrednictwem obwieszczo-
nej woli legislatury, nie dosięgają obcokrajowca; nie przemawiają one do niego, a nawet
jeśli, nie jest zobowiązany ich słuchać. Władza ustawodawcza, dzięki której sprawują oni
władzę nad obywatelami Wspólnoty, nie ma nad nim żadnej władzy. Ci, którzy mają
nadrzędną moc stanowienia prawa w Anglii, Francji czy Holandii, są dla Hindusa nikim
więcej jak ludźmi bez władzy. I dlatego też, jeśli zgodnie z prawem naturalnym żaden
człowiek nie jest upoważniony do karania za przewinienia wobec tego prawa, nie widzę,
dlaczego władze społeczności miałyby karać obcokrajowca, bowiem mają nad nim tyle
władzy, co każdy człowiek ma nad innymi”.

323
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

jednostek, a nie grup, czasem bywa tak, że jednostki są w stanie bronić


swoich praw, tylko jeśli robią to w grupie, tak jak w przypadku policji,
a być może również w przypadku niektórych aspektów emigracji i imi-
gracji. Innymi słowy, jeśli regulowanie imigracji jest absolutnie niezbęd-
ne do ochrony podstawowych, wąsko interpretowanych interesów obywa-
teli, nie różni się to zbytnio od innych działań państwa minimalnego394.

Wnioski
Czy istnieje jakiś przekonujący powód, dla którego miałoby się zakazy-
wać imigracji zdrowej, praworządnej osobie? Oto pytanie, z którym zmaga
się ten esej. Wielu twierdzi, że naturalne jest, iż przemieszczanie się między
granicami powinno być ograniczone. Jednak przed I wojną światową
ograniczanie przez państwo swobodnego poruszania się było postrzegane
jako niecywilizowane. Warto zauważyć, że przeważnie nie używano wtedy
paszportów.
Dyskusje na temat imigracji oparte na „prawach naturalnych” wydają się
nierozstrzygające ‒ po części dlatego, że pojęcie praw w większym stopniu
dotyczy jednostek niż państw. Tym samym, oceny tej kwestii dokonać można
tylko po przeanalizowaniu jej skutków, jak bywa to w przypadku większości
innych koncepcji.
Najbardziej niepokojącym skutkiem jest to, że imigranci stanowią ciężar
finansowy dla publicznej kasy. Obawa ta jednak zazwyczaj nijak ma się do
rzeczywistości. Poza tym, można wprowadzić w życie różne strategie za-
pobiegające obciążaniu dobrobytu nawet w najbardziej indywidualnych
przypadkach, a wiele z nich już funkcjonuje.
Poważnie martwi również kwestia wypierania obywateli z rynku pracy.
Jednak bogaty zbiór ostatnich badań udowadnia, że imigranci nie mają
ogólnego negatywnego wpływu na rynki pracy, wręcz przeciwnie ‒ ogólne
skutki są pozytywne. Ucierpieć mogą jedynie pewne określone grupy z po-
wodu określonej grupy imigrantów (głównie ze względu na mniejsze wy-
nagrodzenie, a nie zwiększone bezrobocie). Przykładem mogą tu być lekarze,
394
Czytelnik może zastanawiać się, jak ta argumentacja ma się do państw takich jak ZSRR,
których obywatele muszą najpierw spłacić koszty edukacji, zanim uzyskają zgodę na
emigrację. Być może istnieje jakiś rozsądny argument za tym, że emigranci powinni ponieść
pewne koszty netto, zanim wyjadą. Jednak rodzice zazwyczaj płacą podatki w kwocie, która
w pełni pokrywa koszty edukacji ich dziecka, dlatego też nie istnieje żaden rodzinny
obowiązek netto. Państwo mogłoby powołać się na argument osobistej niezależności, jednak
wtedy nie miałoby żadnych podstaw, żeby ściągać podatki od rodziców na pokrycie kosztów
edukacji ich dzieci. Oczywiście, mogą wystąpić wyjątkowe okoliczności, gdy dziecko np.
otrzymuje specjalne świadczenia medyczne lub stypendia, jednak w tym wypadku nie
byłoby to dla nas owocne podejście.

324
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

którzy ucierpieli z powodu przyjazdu lekarzy imigrantów. Jednak w świetle


ogólnych skutków pozytywnych, obawy o częściowe skutki negatywne są
takie same jak w przypadku teorii handlu, dlatego też nie powinno się ich
przytaczać.
Rozważania nad efektami zewnętrznymi i, co za tym idzie, nad ewentual-
nym usprawiedliwieniem kontrolowania wjazdów rodzą trudne pytania.
Niektóre efekty zewnętrzne, np. koszty budowy szkół i dróg, można
zinternalizować za pomocą odpowiednich podatków. Jednak niektórych
efektów zewnętrznych nie można zinternalizować tak łatwo, np. gdy eduka-
cja miejscowych dzieci spowolniona jest przez dużą liczbę dzieci imigrantów
(skuteczny mógłby okazać się tu system bonów oświatowych). Taka sytuacja
jest mało prawdopodobna, jednak należy ją rozpatrzyć w pierwszej kolej-
ności. Trzeba również zauważyć, że z takich powodów nie zakazuje się wstą-
pienia do społeczności innym obywatelom.
Społeczności, według których słuszny jest pogląd, że ludzie mają większe
zobowiązania wobec tych, z którymi łączą ich bliższe więzi ‒ co stanowi
skuteczny mechanizm niesienia pomocy tym w potrzebie (w społeczeństwach
takich jak Związek Radziecki, nawet w kręgu rodzinnym, uważało się ten
mechanizm za podejrzany) ‒ mogą również zastosować tę zasadę wobec
działań rządowych. Niemniej równie dobrze może okazać się, że zasada,
która sprawdza się w odniesieniu do działań prywatnych, dla działań publicz-
nych ma negatywne skutki.
Najistotniejszym efektem zewnętrznym wydaje się demokratyczne przeję-
cie małego państwa, zalanego imigrantami z państwa dużego, a w kon-
sekwencji zmiana systemu gospodarczego i społecznego, która groziłaby
uszczupleniem środków do życia obywateli, gdyż aktywność gospodarcza
zależy od systemu społeczno-politycznego. Jednak taka możliwość jest raczej
mało prawdopodobna. Ponadto, uzależnienie prawa do głosowania od posia-
dania obywatelstwa, które przysługuje tylko po upływie pewnego czasu,
może zmniejszyć ryzyko tej ewentualności. Ten sam mechanizm powinien
zagwarantować, że przynajmniej społeczność głosujących charakteryzuje się
wspólnymi podstawowymi wartościami obywatelskimi. Według wielu auto-
rów osiągnięcie konsensusu w kwestii tych właśnie wartości stanowi
podstawę satysfakcjonującego funkcjonowania każdego społeczeństwa. Dla-
tego też obecność „zagranicznych rewolucjonistów” ‒ mieszkańców bez
prawa do głosowania, o innych wartościach (przynajmniej na początku),
którzy mogą wywierać wpływ na obywateli, może stanowić zastrzeżenie
wobec imigracji, jednak nie jestem w stanie przytoczyć żadnych dowodów na
potwierdzenie (lub obalenie) poglądu, że ciągle jest to realne zagrożenie.
Podsumowując, negatywne skutki imigracji o jakimkolwiek politycznie
wyobrażalnym poziomie natężenia, są co najwyżej dyskusyjne, gdyż trudno
325
XXIV CZY OGRANICZENIE IMIGRACJI JEST UZASADNIONE?

je udokumentować. Dlatego też polityka zarówno rozsądna, jak i zgodna


z moimi spostrzeżeniami, polegałaby na stopniowym zwiększaniu dopusz-
czalnej liczby imigrantów, która za każdym razem wzrastałaby o pół lub
jeden procent całej populacji. Taka strategia pozwoliłaby monitorować
ewentualne nieoczekiwane skutki negatywne oraz ustalić, czy liczba chęt-
nych na wjazd przekracza w ogóle liczbę miejsc395.
A więc dokąd zaprowadziły nas powyższe rozważania? Po pierwsze,
najrozsądniejszym i najbardziej pożądanym argumentem wydaje się prze-
konanie, że dana populacja jednostek na rządowym poziomie państwa-narodu
może upominać się o swoje prawo do własności w ramach społecznej i gos-
podarczej organizacji. Znaczy to, że w pewnych okolicznościach, może
okazać się słuszne zadecydowanie, ile i jacy potencjalni imigranci będą mogli
wjechać do kraju. Jednak spreparowanie rzekomych zagrożeń dla stabilności
gospodarczej i przewidywalności państwa-narodu ze strony imigrantów jest
śmiesznie proste, więc takie myślenie mogłoby przysłużyć do uspra-
wiedliwiania wszystkich restrykcji na wjazd, jakie państwo miałoby zamiar
uchwalić. Dlatego też konstytucja państwa powinna zawierać odpowiednie
mechanizmy ochronne, żeby władzy tej używano tylko w sytuacjach realnego
zagrożenia. Powinniśmy również zdawać sobie sprawę, że stworzenie takich
mechanizmów ochronnych byłoby bardzo trudnym zadaniem, które wykracza
poza kompetencje tego eseju.

395
Jeśli o tym mowa, należy zauważyć obecną zerową imigrację netto z Puerto Rico, którego
populacja może swobodnie wjechać do pięćdziesięciu stanów.

326
XXV PRYWATNA POLICJA

XXV
PRYWATNA POLICJA
PATRICK TINSLEY

Źródło: Journal of Libertarian Studies


Tłumaczenie: Zuzanna Śleszyńska

Państwo, które sprowadza obywateli do roli posłusznych


narzędzi w swoich rękach, choćby nawet dla słusznych ce-
lów, przekona się, że nie można dokonać żadnych wielkich
rzeczy z małymi ludźmi i że doskonałość mechanizmu, dla
której wszystko poświęciło, na nic mu się w końcu nie
przyda z powodu braku siły żywotnej, której ono wolało się
pozbyć, a która jest niezbędna do tego, aby maszyna mogła
funkcjonować bez zarzutu396.
John Stuart Mill

Dla niektórych pytanie o to, czy należy prywatyzować państwową policję


jest akademickim kaprysem, istotnym tylko dla wykształciuchów i zakręco-
nych na punkcie teoretycznych rozważań, a nie twardo stąpających po ziemi
mieszkańców normalnego świata. Większość z nich twierdzi, że egzekwo-
wanie prawa należy do zadań państwa. Ten pogląd zakorzeniony jest w myl-
nym przeświadczeniu, że istnieje takie unikalne i wyodrębnione dobro jak
„egzekwowanie prawa”. Taki towar jednak nie istnieje397.
Egzekwowanie prawa jest zjawiskiem niezwykle zróżnicowanym. Weźmy
na przykład sklep z biżuterią. Kradzież towarów z tego sklepu jest według
prawa przestępstwem. Jednak sklep z biżuterią w kwestii zachowania bez-
pieczeństwa nie polega wyłącznie na państwowym egzekwowaniu prawa.

396
Przeł. Amelia Kurylandzka, O wolności (Warszawa: Wyd. Akme, 1999) (przyp. tłum.).
397
Zob. Murray N. Rothbard, For A New Liberty (New York: Macmilan, 1973), s. 219-20.

327
XXV PRYWATNA POLICJA

Sklep z biżuterią próbuje chronić się sam na różne sposoby, na przykład


poprzez wykup polisy ubezpieczeniowej od kradzieży najcenniejszych
klejnotów. Kosztowności trzymane są w zamkniętej, szklanej gablocie, którą
może otworzyć jedynie pracownik, obserwujący klientów przy pomocy wy-
pukłych luster, sam znajdujący się jednocześnie pod czujnym okiem kamery
przemysłowej. Utarg trzymany jest w sejfie, znajdującym się w pokoju na
zapleczu, który jest zamykany o godzinie zamknięcia sklepu. Dodatkowo,
przy wyjściu pracowników uruchamia się alarm, a na noc wynajmuje się
strażników. Wszystkie te zabezpieczenia są dostarczane przez prywatne
przedsiębiorstwa zajmujące się „bezpieczeństwem” i powinny ostudzić zapał
tych, którzy sądzą, że jedynie rząd posiada koncesję na egzekwowanie prawa.
Oczywiście, nie należy zaprzeczać, że egzekwowanie prawa w Ameryce
jest odpowiedzialnością państwa. Ale za odpowiedzialnością przychodzi
rozliczenie. Rząd utrzymuje siły policji, które kolektywnie wykonują swoje
służbowe obowiązki, polegające na ochronie przestrzegających prawa oby-
wateli. Czy policji udało się zrealizować swoje zadania?
Dowody jasno wskazują na to, że nie. Odsetek przestępstw na 100 000
osób wzrósł o ponad 100% w latach sześćdziesiątych ‒ i to niezależnie od
tego, czy zmierzymy go wg całkowitej ilości przestępstw, brutalnych prze-
stępstw czy przestępstw przeciwko mieniu398. Powyższe dane nie przemawia-
ją na korzyść ochrony zapewnianej przez policję. Argument przeciwko tym
nieprzychylnym danym, a mianowicie, że wzrost jest spowodowany nie przez
policję, ale zwiększoną liczbę zgłaszanych przez społeczeństwo przestępstw,
jest dowodem na nieskończony koniunkturalizm argumentów amerykańskich
lewicowców.
Zgoda pojawia się jedynie przy bezspornym argumencie ‒ wskaźniku
zabójstw. Jest ogólnie przyjęte, że zwiększony wskaźnik zabójstw
odzwierciedla coś innego niż zwiększoną chęć społeczeństwa do zgłaszania
przestępstw ‒ zwłoki uderzają swoją obecnością, zaś zamordowani ‒ nie-
obecnością399. Wskaźnik zabójstw w dużych amerykańskich miastach między
1963 a 1971 wzrósł o zatrważające 100%. To prowadzi mieszkańca miasta
do konkluzji, że prawdopodobieństwo, iż zostanie zamordowany jest większe
niż w przypadku żołnierza walczącego podczas II wojny światowej. Oznacza
to, że bezpieczeństwo amerykańskich obywateli zapewnione przez policję

398
US Bureau of Census, Historical Statistics of the United States, Colonial Times to 1970
(Washington, D.C.: U.S. Government Printing Office, 1964), s. 413.
399
Zob. Thomas Sowell, Knowledge and Decisions (New York: Basic Books, 1980), s. 274.

328
XXV PRYWATNA POLICJA

wypada blado w porównaniu do tego zapewnionego amerykańskim


żołnierzom przez nazistów400.
Ta sromotna porażka policji skłania do przeprowadzenia natychmiastowej
prywatyzacji. Poniżej znajduje się próba nakreślenia metod działania prywat-
nych agencji bezpieczeństwa oraz odparcia głównych zarzutów dotyczących
prywatyzacji401.

Prywatyzacja i biedni
Głównym zarzutem stawianym idei prywatnej policji jest fakt, że tylko
bogaci będą mogli sobie na nią pozwolić, zaś biedni będą pozbawieni
mechanizmu ochrony prawnej. Istnieje kilka rozwiązań tego problemu, spój-
nych z ideą wolnego rynku w przypadku egzekwowania prawa. Po pierwsze
jednak należy podkreślić, że perfekcyjny system egzekwowania prawa nie
jest w tym przypadku jedną z opcji. Dlatego też, aby obalić argument za
prywatyzacją, nie wystarczy wskazać na jej wady, rzeczywiste lub potencjal-
ne, np. na to, że biednych nie stać (w pełni) na ochronę policji. Należałoby
wykazać, że publiczne egzekwowanie prawa jest efektywniejsze niż prywat-
ne. Jest to niemożliwe, gdyż najbiedniejsze obszary Ameryki są wśród tych
o najwyższym poziomie przestępczości ‒ do takiego stopnia, że organizuje
się tam doraźne ochotnicze patrole obywatelskie, aby wzmocnić słabnące siły
policji.
Przejdźmy do zagadnienia, w jaki sposób biedni mogą uzyskać ochronę
przez wolny rynek. Biedni zazwyczaj nie mają własnych domów ‒ można
spokojnie założyć, że z reguły wynajmują mieszkania. Czasowo i dobro-
wolnie zamieszkują nieruchomość właściciela, a robią tak dlatego, że za-
oferował im mieszkanie i związane z nim udogodnienia warte swojej ceny.
Aby przyciągnąć potencjalnych mieszkańców, właściciel musi zapewnić
ochronę nieruchomości i jej mieszkańcom. W przeciwnym wypadku straci
nie tylko swoją własność, ale też i lokatorów.
Kiedy biedni nie zamieszkują swojej własności, z definicji zamieszkują
czyjąś. W takim przypadku, ze względu na tzw. efekt gapowicza, biedni będą

400
James Q. Wilson, Thinking About Crime (New York: Basic Books, 1975), s. 17. Zob. też:
Sowell, Knowledge and Decisions, s. 274.
401
Jednym z głównych zarzutów jest ten, że przy zbyt dużym rządzie, libertarianie
opowiadający się na prywatyzacją policji wyleją dziecko z kąpielą. Klasyczna riposta została
wypowiedziana przez Harry'ego Browne'a podczas przemówienia na krajowej konwencji
Partii Libertariańskiej w 1996: „My, libertarianie wylewamy dziecko z kąpielą ‒ dziecko
Rosmery!”.

329
XXV PRYWATNA POLICJA

korzystać z „darmowej” ochrony policji402. W celu wyjaśnienia przedstawię


analogiczną sytuację. Pobieranie opłat za niektóre produkty jest nieopłacalne
w porównaniu do ewentualnych zysków. Takie produkty są często oferowane
za darmo indywidualnemu użytkownikowi, mniej lub bardziej w związku ze
sprzedażą dóbr pokrewnych. Przykładem takiego zjawiska mogą być zapałki
rozdawane m.in. przy sprzedaży produktów tytoniowych oraz toalety
w restauracjach, galeriach handlowych czy na stacjach benzynowych otwarte
dla klientów i ogółu społeczeństwa403. Ochrona policji mogłaby działać na
tych samych zasadach.
Właściciele nieruchomości, używający ich dla celów komercyjnych, zatru-
dnialiby agencję ochrony dla upewnienia się, że działalność komercyjna ‒
a nie przestępcza ‒ będzie przeważać404. Dlatego biedni będą mogli korzystać
z ochrony policji na terenie własności prywatnej i handlowej. W wielu przy-
padkach tak dzieje się nawet obecnie. Nie obawiamy się, że nasze zakupy
znikną w centrum handlowym ‒ jest tam ochrona, aby temu zapobiec. Nie
obawiamy się, że ktoś ukradnie nasze pieniądze z banku ‒ uzbrojeni strażnicy
mają odstraszyć potencjalnych złodziei. To na terenie własności publicznej,
np. w Central Parku, policja łapie kryminalistów niczym sito wodę, a ludzie
cieszą się, jeżeli uda im się stamtąd wyjść w jednym kawałku. Aby jasno
przedstawić różnicę między publicznym a prywatnym egzekwowaniem pra-
wa, wystarczy wyobrazić sobie wskaźnik przestępczości w Central Parku
w porównaniu do tego w domu towarowym Macy's.
Wolny rynek może zapewnić ochronę biednym także w inny sposób.
Ofiarom przestępczości, także tym biednym, mogłoby przysługiwać prawo
do roszczeń odszkodowawczych przyznawane przez (prywatne) sądy, pro-
porcjonalne do rodzaju przestępstwa. Takie roszczenie byłoby mieniem
zbywalnym405. Ofiary mogłyby je sprzedać agencjom inkasa, których zada-
niem byłoby zdobycie należności (tak samo jak „biedni” powodowie kupują
usługi prawników w zamian za podzielenie się potencjalnym odszkodo-
waniem). Ten proces może być połączony z zawarciem umowy między ofiarą
a agencją, aby ta ostatnia wszczęła działanie w przypadku ewentualnych

402
Zob: Walter Block, „Public Goods and Externalities: The Case of Roads”, Journal of
Libertanian Studies 7, nr 1 (wiosna 1983): 1-34.
403
Zob. David Friedman, The Machinery of Freedom (New Rochelle, N.Y.: Arlington
House, 1973), s. 137-38.
404
Należy pamiętać, że autor popiera prywatyzację ulic. Ulice i chodniki po prywatyzacji
byłyby obiektem komercyjnym. Więcej o budowaniu, utrzymywaniu i ochronie dróg na
wolnym rynku, patrz: Murray N. Rothbard, For A New Liberty (New York: Macmilan,
1973), s. 202-18. Szczególnie godna uwagi jest anegdota Rothbarda, opowiadająca o tym, że
podczas strajku policji poziom przestępczości na nowojorskim Times Square wcale nie był
wyższy w porównaniu do czasu, kiedy policjanci byli na służbie.
405
Zob. Friedman, The Machinery of Freedom.

330
XXV PRYWATNA POLICJA

przestępstw popełnionych przeciwko ofierze w przyszłości. Taka umowa


utrwaliłaby związek między ofiarą a agencją inkasa, zobowią-zując agencję
do ściągnięcia ewentualnego odszkodowania, ochraniając tym samym ofiarę
przez zasadę odstraszenia. Oznacza to, że agencja inkasa, działająca na
korzyść jednostki, nie będzie zapewniać jej aktywnej ochrony tzn. patrolów
policji, policjantów na rowerach, koniach, motorówkach ‒ będzie jej raczej
zapewniać pasywną ochronę, poprzez odstraszanie przestęp-ców. Efekt
odstraszenia zostanie wzmocniony, kiedy umowa zostanie podana do
publicznej wiadomości, podobnie tak jakby właściciel samochodu umieś-cił
na nim informację o zainstalowaniu sprawnego, skutecznego alarmu albo o
monitoringu.

Prywatyzacja i korupcja
Powszechnie uważa się, że prywatne przedsiębiorstwa, zajmujące się
egzekwowaniem prawa w celu generowania zysku, będą podatne na ko-
rupcję. Prywatne agencje ochrony są zmotywowane chęcią zysku, więc dzia-
łania kryminalne lub ochrona ludzi, którzy się takich działań podejmują,
mogą być dla nich opłacalne.
Powyższy argument przejawia zupełne niezrozumienie zasad działania
wolnego rynku. Po pierwsze, prywatne agencje ochrony, w przeciwieństwie
do państwa, nie będą w stanie wywierać nacisków w celu zdobycia klientów.
Prywatna agencja musi przekonać potencjalnych klientów, że posiada środki
potrzebne do efektywnego egzekwowania prawa. Jedną z takich metod jest
udzielenie gwarancji. Jest więc możliwe, że agencje ochrony będą chciały
zwabić swoich klientów ofertą ubezpieczenia ich życia i mienia. Agencji
ochrony ubezpieczającej swoich klientów wyraźnie zależy na ich dobrej
ochronie, a nie na przyjmowaniu łapówek. Przestępstwa popełnione prze-
ciwko klientom agencji powodowałyby konieczność wypłat odszkodowań
przez agencję, także tylko masochistyczne ciągoty mogłyby ją skłonić do
działalności przestępczej.
Tak naprawdę to policja czerpie zyski z traktowania egzekwowania prawa
po macoszemu. Gdy przyjrzymy się finansowaniu policji, zauważymy, że
fundusze pochodzą z (wymuszonych) dochodów podatkowych, więc policja
nie ucierpi finansowo, jeżeli nie uda jej się złapać kryminalistów. Dlatego
oficerom policji opłaca się przyjmować łapówki od przestępców, w zamian
ofiarując łaskę. Ten fakt został naświetlony w Raporcie Knappa o korupcji
w policji, opublikowanym w 1972 r., który wykrył korupcję w prawie każ-
dym biurze nowojorskiej policji406. Co więcej, jeżeli przestępczość rośnie,
406
Zob. The Knapp Commission Report on Police Corruption (New York: George Braziller,
1972), s. 3: Oczywiście nie wszyscy policjanci są skorumpowani. Jeżeli mielibyśmy

331
XXV PRYWATNA POLICJA

podczas gdy społeczeństwo jest „chronione” przez obojętną policję, możliwy


jest wzrost budżetu policji. Zbrodnia może bowiem się opłacać. Nie jest to
przyczyna państwowego zarządzania policją, ale raczej jej skutek.

Pycha odgórnej kontroli


Władze państwowe, mimo że posiadają niepełną wiedzę, z góry zakłada-
ją, że całemu społeczeństwu należy się pewien stopień ochrony policyjnej.
Takie oszustwo ewidentnie doprowadzi do niewydajnego zużycia rzadkich
zasobów. Państwu nie uda się osiągnąć sukcesu, jeżeli będzie tłumić tę ważną
siłę ‒ ludzką wolność ‒ dzięki której machina społeczna mogłaby działać
bardziej sprawiedliwie.

wykluczyć nieznaczące przypadki naruszenia prawa jak darmowe posiłki, znacząca liczba
policjantów nie uczestniczy w działaniach korupcyjnych. Jednak z pewnymi, nielicznymi
wyjątkami, nawet ci, którzy sami nie uczestniczą w działaniach korupcyjnych, są zaanga-
żowani w korupcję w tym sensie, że nie robią nic, aby przeciwdziałać temu, co według ich
wiedzy lub podejrzeń dzieje się wokół nich.

332
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

XXVI
KLASYCZNY LIBERALIZM
A ANARCHOKAPITALIZM
JESÚS HUERTA DE SOTO

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Bartek Podolski

W pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku myśl wolnościo-


wa, zarówno w jej aspekcie teoretycznym, jak i politycznym, znalazła się na
rozstaju dróg. Chociaż upadek muru berlińskiego i rozpad realnego socja-
lizmu zapoczątkowany w 1989 roku zdawały się zwiastunami „końca
historii” (posłużymy się w tym miejscu niezbyt fortunnym i rozdmuchanym
terminem zapożyczonym od Francisa Fukuyamy), to dzisiaj ‒ i to w wielu
aspektach bardziej niż kiedykolwiek ‒ na świecie przeważa etatyzm wraz
z towarzyszącą mu demoralizacją tych, którzy kochają wolność.
Wobec powyższego „aggiornamento” (wł. dostosowanie do aktualnych
potrzeb ‒ przyp. red.) myśli wolnościowej jest zadaniem koniecznym i naglą-
cym. Przyszedł czas, aby dokładnie przyjrzeć się doktrynie wolnościowej
i uaktualnić ją w zgodzie z najnowszymi odkryciami ekonomicznymi i z doś-
wiadczeniami, które przyniosły niedawne, historyczne wydarzenia.
Aby rozpocząć, musimy zdać sobie sprawę, że klasyczny liberalizm za-
wiódł w swoich wysiłkach ograniczania władzy aparatu państwowego i że
dzisiejsza nauka, ekonomia, jest w stanie wyjaśnić, dlaczego porażka ta była
nieunikniona. Kolejnym krokiem będzie skupienie się na dynamicznej teorii
procesu współpracy społecznej, który, sterowany i animowany przez ludzką
przedsiębiorczość, daje początek i pozwala rosnąć spontanicznemu ładowi
rynkowemu. Teoria ta może zostać poszerzona i zamieniona w pełni rozwi-
niętą, kompletną analizę anarchokapitalizmu, który jawi się jako jedyny
zgodny z ludzką naturą system współpracy społecznej.

333
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

W tym artykule przeanalizujemy szczegółowo powyższe kwestie oraz


uczynimy kilka praktycznych uwag co do naukowej i politycznej strategii. Co
więcej, wykorzystamy przeprowadzoną tu analizę do poprawienia pewnych
powszechnie występujących nieporozumień i wypaczeń.

Kardynalny błąd klasycznego liberalizmu


Pierwotny błąd klasycznych liberałów leży w braku zrozumienia, że
z punktu widzenia teorii ich ideał jest niemożliwy do zrealizowania, gdyż za-
wiera ziarno samozagłady, dokładnie w takim zakresie, w jakim uznają oni
konieczność istnienia państwa (nawet minimalnego), rozumianego jako jedy-
ny, wyłączny aparat instytucjonalnego przymusu.
Klasyczni liberałowie popełniają zatem kardynalny błąd w swoim po-
dejściu: rozumieją liberalizm jako polityczny plan i zbiór ekonomicznych
reguł, które w zamierzeniu prowadzić mają do ograniczenia władzy państwa,
jednocześnie akceptując jego istnienie, a nawet uważając je za konieczne.
Wszakże dzisiaj (w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku)
nauka ekonomii zdążyła już wykazać, że:
a) państwo jest zbyteczne;
b) etatyzm (nawet minimalny) jest nie do utrzymania z punktu widzenia
teorii;
c) ze względu na ludzką naturę niemożliwe jest ograniczenie władzy
państwa, jeśli już się ono pojawi;
Rozpatrzmy każdy z tych punktów osobno.

Państwo jako zbyteczna instytucja


Z punktu widzenia nauki jedynie błędny paradygmat stanu równowagi
mógł zachęcać do myślenia w kategoriach „dóbr publicznych”, w którym to
stanie istnienie dóbr spełniających kryteria niemożności wyłączenia niepła-
cącego odbiorcy z ich korzystania (joint supply), oraz niewykluczającej się
konsumpcji (nonrivarly consumption), usprawiedliwiałoby prima facie istnie-
nie ciała posiadającego wyłączność na stosowanie zinstytucjonalizowanego
przymusu (państwa), zmuszającego wszystkich odbiorców do płacenia za
takie dobra.
Niemniej, dynamiczna, austriacka koncepcja spontanicznego porządku
wyrastającego z przedsiębiorczości doszczętnie obaliła teorie wysuwane dla
usprawiedliwienia istnienia państwa: każdemu, prawdziwemu lub pozornemu
przypadkowi pojawiania się „dóbr publicznych”, to jest dóbr spełniających
warunek joint supply i nonrivarly consupmtion, towarzyszy pojawienie się

334
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

bodźców, które nadają impetu przedsiębiorczej kreatywności w poszuki-


waniu lepszych rozwiązań, poprzez innowacje techniczne i prawne oraz
poprzez odkrywanie istniejących niedostosowań, co pozwala przezwyciężyć
każdy problem, który mógłby zaistnieć (oczywiście pod warunkiem, że dane
dobro nie zostanie ogłoszone „dobrem publicznym” i dozwolona będzie
nieskrępowana przedsiębiorczość oraz towarzyszące jej prawo do zacho-
wania każdego zysku płynącego z przedsiębiorczych, kreatywnych działań).
Dla przykładu, system latarni morskich w Wielkiej Brytanii był przez
wiele lat prywatny oraz prywatnie finansowany, a prywatne metody
postępowania (takie jak stowarzyszanie się żeglarzy, opłaty portowe, sponta-
niczny monitoring i tym podobne) oferowały rozwiązanie „problemu”, który
„etatystyczne” podręczniki do ekonomii określają jako typowy przykład
„dobra publicznego”. Podobnie, na amerykańskim Dalekim Zachodzie poja-
wił się problem definiowania i bronienia praw własności dotyczących między
innymi kontroli pogłowia bydła na wielkich obszarach. W miarę jak
uwidaczniały się tam tego typu problemy, w odpowiedzi pojawiały się
i wchodziły do użytku różne przedsiębiorcze innowacje, które doprowadzały
do ich rozwiązania (znaczenie bydła, ciągły nadzór uzbrojonych, konnych
kowbojów nad stadem, i ‒ ostatecznie ‒ wynalezienie i wprowadzenie do
użytku drutu kolczastego, który, po raz pierwszy w historii, pozwolił na
ogradzanie wielkich obszarów po umiarkowanej cenie).
Ten strumień kreatywnych rozwiązań zostałby zupełnie zablokowany,
gdyby zasoby zostały uznane za „publiczne”, wyłączone z prywatnego
posiadania i biurokratycznie zarządzane przez agencję państwową. (Dla przy-
kładu, w dzisiejszych czasach większość ulic i dróg jest wyłączona
z ogromnej liczby przedsiębiorczych ulepszeń, które mogłyby się pojawić ‒
pobieranie opłat za samochodogodzinę, prywatne zarządzanie bezpieczeń-
stwem i poziomem hałasu i tym podobne ‒ pomimo faktu, że większość
z tych innowacji nie stanowi już dłużej problemu technicznego. Jednak dobra
te zostały uznane za „dobra publiczne”, co wyklucza ich prywatyzację i za-
rządzanie nimi w sposób przedsiębiorczy i kreatywny).
Co więcej, większość ludzi wierzy, że państwo musi istnieć, ponieważ
mylą jego (niekonieczne) istnienie, z nieodzownością istnienia wielu dóbr
i usług, które państwo w tej chwili (w opłakany sposób) zapewnia, i nad
którymi rozciąga monopolistyczną władzę (niemal zawsze pod pretekstem
ich „publicznej” natury). Ludzie widzą, że drogi, szpitale, szkoły, porządek
publiczny są w przeważającej mierze zapewniane przez państwo, a zatem,
ponieważ są to dobra ogromnie pożądane, uważają istnienie państwa również
za pożądane, bez wdawania się w jakieś głębsze analizy.
Nie zdają sobie sprawy, że wspomniane wyżej dobra mogą być wytwarza-
ne w lepszej jakości, bardziej efektywnie, bardziej ekonomicznie i w zgodzie
335
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

ze zróżnicowanymi i zmieniającymi się gustami każdego z odbiorców,


poprzez samorzutny, spontaniczny ład rynkowy, kreatywną przedsię-
biorczość i własność prywatną. Co więcej, ludzie błędnie mniemają, że pań-
stwo jest również niezbędne do sprawowania opieki nad bezbronnymi,
biednymi i tymi, którzy żyją w nędzy („drobnymi” akcjonariuszami,
zwykłymi konsumentami, pracownikami), nie rozumiejąc, że ‒ jak wykazała
teoria ekonomii ‒ te rzekomo ochronne środki systematycznie skutkują
pogorszeniem się sytuacji i krzywdzeniem dokładnie tych osób, które
w zamierzeniu miały chronić ‒ znika zatem jedno z najbardziej niezdarnych
i nieświeżych usprawiedliwień konieczności istnienia państwa.
Rothbard utrzymywał, że dobra i usługi dostarczane obecnie przez pań-
stwo można podzielić na dwie kategorie: dobra i usługi, które powinny zostać
wyeliminowane, oraz dobra i usługi, które powinny zostać sprywatyzowane.
Wyraźnie widać, że dobra i usługi wspomniane wyżej należą do tej drugiej
kategorii, zatem zniknięcie państwa w żadnym wypadku nie oznacza
zniknięcia dróg, szpitali, szkół, porządku publicznego i tym podobnych ‒
oznaczałoby jedynie to, że owe dobra i usługi występowałyby w większej
ilości, wyższej jakości i w bardziej przystępnych cenach (zawsze w odnie-
sieniu do rzeczywistego kosztu, obecnie ponoszonego przez obywateli
w podatkach).
Dodatkowo musimy zaznaczyć, że historyczne okresy instytucjonalnego
chaosu, zamieszek i społecznego zamętu, które można przywołać (wiele ta-
kich przypadków miało miejsce przed i w czasie trwania wojny domowej
w Hiszpanii oraz w okresie drugiej republiki, albo ‒ w dzisiejszych czasach ‒
na wielkich obszarach Kolumbii i Iraku) biorą się z próżni powstałej
w dostarczaniu tych dóbr, czyli z sytuacji stwarzanej przez same państwa,
które nie tylko, nawet z właściwym sobie brakiem efektywności, nie robią
tego, co, według ich zwolenników, państwa teoretycznie robić powinny, ale
także nie pozwalają prywatnemu, przedsiębiorczemu sektorowi zapewniać
tych dóbr i usług, ponieważ państwo woli rozruchy i chaos (które zdają się
jeszcze mocniej legitymizować jego przymusową obecność) od spokoju
i prywatyzacji na wszystkich szczeblach.
Szczególnie ważne jest zrozumienie, że definicja, nabycie, przekazanie,
wymiana i obrona praw własności, które koordynują i napędzają proces
współpracy społecznej, nie wymagają istnienia instytucji, która posiadałaby
monopol na przemoc (państwo). Przeciwnie, państwo niezmiennie depcze
niezliczone prawa własności, bardzo słabo broni pozostałych i wpływa nisz-
cząco (moralnie i prawnie) na poszanowanie praw własności innych przez
jednostkę.
System prawny jest ewolucyjnym przejawem ogólnych zasad prawnych
(zwłaszcza w kwestii posiadania) zgodnych z ludzką naturą. Dlatego państwo
336
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

nie określa prawa (demokratycznie czy w inny sposób). Przeciwnie, prawo


jest zawarte w ludzkiej naturze, chociaż jest odkrywane i utrwalane w sposób
ewolucyjny, to istnieje już wcześniej, ma charakter doktrynalny.
(Uważamy rzymską, kontynentalną tradycję prawną, ze swoją bardziej
abstrakcyjną i doktrynalną naturą, za daleko lepszą od anglosaskiego systemu
prawa zwyczajowego, który wyrasta z nieproporcjonalnego, państwowego
wsparcia dla pewnych postanowień prawnych czy osądów. Te osądy, poprzez
system precedensów (binding case law) wprowadzają do systemu prawnego
cały szereg błędów i dysfunkcji, które wynikają ze szczególnych i dominują-
cych dla danej sprawy okoliczności i wpływów.) Prawo ma ewolucyjną
naturę i opiera się na zwyczaju, i stąd poprzedza państwo oraz jest od niego
niezależne, a odkrywanie i określanie prawa nie wymaga istnienia żadnej
agencji z monopolem na przymus.
Państwo nie jest potrzebne ani do określania prawa, ani do jego egzekucji,
czy stania na jego straży. To powinno być szczególnie widoczne w dzisiej-
szych czasach, kiedy zwyczajną rzeczą jest korzystanie z usług prywatnych
agencji ochrony, nawet ‒ paradoksalnie ‒ przez wiele agend rządowych.
Nie ma tu miejsca na dokładne prześledzenie możliwych sposobów, w jaki
prywatny sektor zapewniałby podaż dóbr, które dzisiaj uznawane są za
„publiczne” (brak apriorycznej wiedzy o tym, w jaki sposób rynek roz-
wiązałby niezmierzoną ilość specyficznych problemów jest słabym, naiwnym
zarzutem wysuwanym przez tych, którzy wspierają status quo, pod pre-
tekstem, że „lepszy jest diabeł, którego znamy”). Prawdę mówiąc, nie
możemy wiedzieć już dzisiaj, jakie kreatywne rozwiązania danego problemu
wymyśliłaby rzesza przedsiębiorczych jednostek, gdyby tylko im na to
pozwolić. Tym niemniej, nawet najbardziej sceptyczna osoba musi przyznać,
iż „teraz już wiemy”, że wolny rynek, pchany do przodu przez kreatywną
przedsiębiorczość, działa, i to działa dokładnie do tego punktu, w którym
państwo nie zaczyna stosować przymusu i siłowych interwencji w ten proces
społeczny.
Konieczne jest także uświadomienie sobie, że trudności i konflikty
niezmiennie powstają dokładnie w tych obszarach, gdzie wolny, sponta-
niczny ład rynkowy jest blokowany. Stąd ‒ niezależnie od wysiłków
czynionych od czasów Gustawa de Molinari w celu przedstawienia, jak
mógłby wyglądać anarchokapitalistyczny system prywatnych agencji bezpie-
czeństwa i obrony, z których każda wspierałaby jeden z wielu, nieznacznie
różniących się między sobą systemów prawnych ‒ teoretycy wolności nie
mogą nigdy zapomnieć, że to, co sprawia, iż nie wiemy, jak dokładnie
wyglądałaby przyszłość bez państw ‒ czyli kreatywna natura przedsię-
biorczości ‒ jest dokładnie tym, co daje nam pewność, że każdy problem

337
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

zostanie z czasem przezwyciężony, ponieważ zaangażowani w daną sprawę


ludzie poświęcą cały swój wysiłek i kreatywność na jego rozwiązanie407.
Ekonomia wykazała nie tylko, że wolny rynek działa, ale także, że eta-
tyzm jest niewykonalny z punktu widzenia teorii.

Dlaczego etatyzm jest teoretycznie niewykonalny


Austriacka teoria niemożliwości socjalizmu408 może zostać rozszerzona
i zamieniona w kompletną teorię niemożliwości etatyzmu, rozumianego jako
próba zorganizowania jakiejkolwiek sfery życia w społeczeństwie poprzez
wymuszanie posłuchu dla wszelkich interwencji, regulacji i kontroli pocho-
dzących od ciała posiadającego monopol na stosowanie instytucjonalnej
agresji (państwa). Niemożliwe jest, aby państwo osiągnęło swoje cele kordy-
nacji społecznej w jakiejkolwiek dziedzinie, w której stara się interweniować,
zwłaszcza w sferze pieniądza i bankowości409, odkrywania prawa, wymierza-
nia sprawiedliwości, zapewniania porządku publicznego (rozumianego jako
zapobieganie, tłumienie i karanie czynów przestępczych) z czterech następu-
jących powodów:
a) Państwo potrzebowałoby olbrzymiej ilości informacji, zaś informacje
te istnieją jedynie w rozproszonej formie, w umysłach milionów ludzi,
którzy każdego dnia uczestniczą w procesie społecznym;
b) Informacje, których interweniujący organ potrzebowałby, aby pozy-
tywnie wpłynąć na współpracę i koordynację, są w przeważającej części
milczące (tacit), ze swej natury niemożliwe do wyartykułowania i przez
to niemożliwe do przekazania z całkowitą dokładnością;
c) Informacje, które wykorzystuje społeczeństwo nie są „dane”, lecz
stale się zmieniają w wyniku ludzkiej kreatywności. Stąd, oczywiste staje
się, że nie ma możliwości przekazania dzisiaj informacji, która powstanie
dopiero jutro, a która już teraz jest niezbędna urzędnikowi do osiągnięcia
jego jutrzejszych zamierzeń.
d) Ostatecznie i przede wszystkim, w zakresie, w jakim rozkazy pań-
stwowe są wykonywane i wywierają pożądany efekt na społeczeństwo,

407
Israel M. Kirzner, Discovery and the Capitalist Process (Chicago and London: University
of Chicago Press, 1985), s. 168.
408
Jesús Huerta de Soto, Socialismo, Cálculo Económico, y Función Empresarial, 3. wyd.
(Madrid: Unión Editorial, 2005), s. 151–53.
409
Jesús Huerta de Soto, Money, Bank Credit, and Economic Cycles, tłum. Melinda
A. Stroup (Auburn, Ala.: Mises Institute, 2006) (oryginalnie opublikowane po hiszpańsku
w 1998 jako Dinero, Crédito Bancario, y Ciclos Económicos, 3rd ed. (Madrid: Unión
Editorial, 2006).

338
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

ich przymusowa natura nie pozwala na powstanie informacji, których


urzędnik państwowy najbardziej potrzebuje, aby dopasować swoje rozka-
zy do rzeczywistych potrzeb.
Etatyzm jest nie tylko niewykonalny ‒ samo dążenie do niego wywołuje
serie zniekształcających i ogromnie szkodliwych efektów: zachęcanie do
lekkomyślności (ponieważ władze nie znają prawdziwego kosztu swoich
działań, działają więc nieodpowiedzialnie); niszczenie środowiska, kiedy
zostanie ono uznane za dobro publiczne i wyłączone spod prywatnego
posiadania; degeneracja tradycyjnych norm prawnych i poczucia sprawiedli-
wości, które zostają zastąpione przez dyrektywy i sprawiedliwość „społecz-
ną”410; oraz postępująca w ślad za tym degeneracja zachowań jednostek,
które stają się coraz bardziej agresywne a coraz mniej moralne i zgodne
z prawem.
Powyższa analiza pozwala nam stwierdzić, że jeśli jakieś społeczeństwa
jeszcze prosperują, to dzieje się tak nie dzięki państwu, ale pomimo niego411.
Wiele osób wciąż nawykłych jest stosować podstawowe normy prawa natu-
ralnego; obszary relatywnie większej wolności ciągle istnieją; zaś państwo
zwykle jest ogromnie nieefektywne w narzucaniu swoich, niezmiennie
niezdarnych i ślepych komend. Co więcej, nawet najmniejszy, marginalny
wzrost obszaru wolności prowadzi do ogromnego wzrostu dobrobytu, co
pokazuje, jak daleko cywilizacja mogłaby zajść, gdyby nie brzemię etatyzmu.
Wreszcie, omówiliśmy już błędne przekonania żywione przez tych, którzy
utożsamiają istnienie państwa z istnieniem dóbr „publicznych” które państwo
w tej chwili zapewnia (po wielkich kosztach i o marnej jakości), i którzy
wywodzą stąd błędny wniosek, że zniknięcie państwa oznaczałoby również
niechybne zniknięcie owych cenionych dóbr i usług. Nasze wnioski wy-
prowadzamy w warunkach wszechobecnej indoktrynacji politycznej stale
obecnej na wszystkich możliwych poziomach (zwłaszcza w systemie eduka-
cji, nad którym żadne z państw, z oczywistych powodów, nie chce stracić
kontroli), w środowisku apodyktycznie narzucanych standardów „politycznej
poprawności”, gdzie status quo jest usprawiedliwiane przez zadufaną w so-
bie, beztroską większość, która nie chce zauważyć oczywistego: że państwo
to nic więcej jak iluzja, stworzona przez mniejszość po to, aby żyć na koszt
innych ‒ tych, których najpierw się wyzyskuje, potem demoralizuje, a na
koniec płaci się im z zewnętrznych zasobów (podatków) za cały szereg
politycznych „przysług”.

410
F.A. Hayek, Law, Legislation, and Liberty: A New Statement of the Liberal Principles of
Justice and Political Economy, 3 tomy (Chicago: University of Chicago Press, 1973–1979).
411
Carlos Rodríguez Braun, A Pesar Del Gobierno: 100 Críticas al Intervencionismo con
Nombres y Apellidos (Madrid: Unión Editorial, 1999).

339
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

Niemożność ograniczenia władzy państwa: jego „zabójcza”


natura w połączeniu z naturą ludzką
Kiedy państwo już zaistnieje, nie można powstrzymać rozrostu jego wła-
dzy. Co prawda, jak wskazuje Hoppe, przy pewnych formach rządów (jak na
przykład w monarchii absolutnej, gdzie król-właściciel, będzie w długim
okresie, ceteris paribus, bardziej uważał, by nie zarżnąć kury znoszącej złote
jaja), państwo będzie się rozrastało wolniej i interweniowało mniej niż przy
innych typach rządzenia (jak na przykład w demokracji, w której nie ma
żadnych realnych bodźców, by martwić się o to, co stanie się po następnych
wyborach). Prawdą jest także, że w pewnych historycznych okolicznościach
napór interwencjonistów zdawał się do pewnego stopnia powstrzymany.
Niemniej, analiza historyczna jest jednoznaczna: państwo nie przestało
rosnąć412. Nie przestało rosnąć dlatego, że mieszanka ludzkiej natury i pań-
stwa, rozumianego jako instytucja posiadająca monopol na przemoc, jest
„wybuchowa”. Państwo działa niczym nieskończenie silny magnes przycią-
gający i napędzający najniższe ludzkie pobudki, instynkty i pragnienia.
Ludzie starają się obejść nakazy wydawane przez państwo, a jednocześnie
w największym możliwym stopniu wykorzystać jego monopolistyczną
władzę do własnych celów.
Co więcej, zwłaszcza w systemach demokratycznych, efekt łączenia
działań podejmowanych przez uprzywilejowane grupy, zjawisko niebywałej
krótkowzroczności rządzących i kupowania głosów, megalomaniczna natura
polityków, nieodpowiedzialność oraz ślepota biurokratów tworzą niebez-
piecznie niestabilny i wybuchowy koktajl. Ta mieszanka jest stale wstrząsana
przez społeczne, ekonomiczne i polityczne kryzysy, których, paradoksalnie,
politycy i „przywódcy” społeczni nigdy nie omieszkają wykorzystać dla
usprawiedliwienia kolejnych dawek interwencjonizmu, co jedynie stwarza
nowe problemy i jeszcze bardziej zaognia już istniejące.
Państwo stało się „bożkiem” do którego każdy się garnie i którego czci.
Etatyzm to bez wątpienia najpoważniejsza i najbardziej niebezpieczna
choroba społeczna naszych czasów. Uczy się nas, byśmy wierzyli, że
państwo może i musi na czas wykryć i rozwiązać wszystkie problemy. Nasze
przeznaczenie leży w rękach państwa a politycy który nim zarządzają muszą
nam zapewnić wszystko co konieczne dla naszego dobrego samopoczucia
i pomyślności. Istoty ludzkie pozostają więc niedojrzałe i buntują się

412
Hans-Hermann Hoppe, Democracy‒The God that Failed: The Economics and Politics of
Monarchy, Democracy, and Natural Order (New Brunswick, N.J.: Transaction Publishers,
2001).

340
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

przeciwko własnej kreatywnej naturze (która jest nieodzowna i sprawia że


przyszłość człowieka jest nieodmiennie niepewna).
Domagają się kryształowej kuli, aby zapewnić sobie nie tylko poznanie
tego, co się stanie w przyszłości, ale także niezawodne rozwiązanie wszyst-
kich przyszłych problemów. Ta infantylizacja mas jest celowo podsycana
przez polityków i przywódców społecznych, którzy w ten sposób publicznie
usprawiedliwiają swoją obecność, zapewniają sobie popularność, dominację
i zdobywają pozycję do rządzenia. Co więcej, legion intelektualistów,
profesorów i inżynierów społecznych przyłącza się do tej aroganckiej orgii
władzy.
Nawet najbardziej szanowane kościoły i wyznania religijne nie są w stanie
postawić właściwej diagnozy problemu: że dzisiejszy etatyzm stanowi naj-
większe zagrożenie dla wolnych, moralnych i odpowiedzialnych istot ludz-
kich; że państwo jest niesamowicie potężnym fałszywym bożkiem, któremu
wszyscy oddają cześć i który nie przejdzie obojętnie obok próby wyrwania
się spod jego władzy, bądź bycia lojalnym własnym moralnym i religijnym
przekonaniom, które znajdowałyby się poza sferą jego dominacji.
Właściwie państwo dokonało czegoś, co mogłoby wydawać się a priori
niemożliwe: poprzez wynajdywanie wszędzie kozłów ofiarnych („kapita-
lizm”, żądza zysku, prywatna własność), chytrze i systematycznie odwracało
uwagę obywateli od faktu, że prawdziwa przyczyna konfliktów społecznych
i zła leży w rządzie jako takim. Państwo zatem zrzuca swoje winy na owe
kozły ofiarne i czyni je celem powszechnego gniewu oraz obiektem
najbardziej wzniosłych kazań i potępień ze strony przywódców religijnych,
z których niemal żaden nie przejrzał oszustwa, ani nie odważył się, aż do
teraz, przyznać i ogłosić, że w tym wieku państwowość to główne zagrożenie
dla religii i moralności, a stąd ‒ dla ludzkiej cywilizacji413.

413
Być może jeden z najnowszych, godnych uwagi wyjątków pojawia się w błyskotliwej
pracy papieża, Benedykta XVI Jezus z Nazaretu. Fakt, że państwo i władza polityczna to
instytucjonalne wcielenia Antychrysta musi stać się oczywisty dla każdego, kto ma choćby
najmniejsze pojęcie o historii i przeczyta pracę papieża na temat największej pokusy, jaką
diabeł może postawić na drodze człowieka.
Nie oznacza to, że czcimy szatana bezpośrednio, który ledwie sugeruje, byśmy zawsze opto-
wali za rozsądnymi rozwiązaniami, byśmy dawali pierwszeństwo zaplanowanemu i całkowi-
cie zorganizowanemu światu, gdzie Bóg może mieć swoje miejsce jako zupełnie prywatna
sprawa, jednak nie może się wtrącać do naszych, koniecznych do zrealizowania celów.
Soloviev przypisuje Antychrystowi autorstwo książki Otwarta droga do światowego pokoju
i dobrobytu. Staje się ona jakoby nową Biblią, a jej właściwym przesłaniem jest czczenie
dobrobytu i racjonalnego planowania.
Joseph Ratzinger, Jesus of Nazareth, tłum. Adrian J. Walker (London: Bloomsbury, 2007),
s. 41. Redford czyni podobne, choć znacznie bardziej kategoryczne uwagi. James Redford,
„Jesus Is an Anarchist", Anti-state.com (2001).

341
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

Tak jak upadek muru berlińskiego w 1989 roku stanowił najlepszą his-
toryczną ilustrację teorematu niemożności socjalizmu, tak spektakularna
porażka klasyczno-liberalnych teoretyków i polityków w próbach ogranicze-
nia władzy państwa idealnie obrazuje teoremat niemożności etatyzmu, szcze-
gólnie zaś unaocznia fakt, że państwo liberalne (wolnościowe) jest samo-
zaprzeczeniem (gdyż wciąż jest ono opresyjne, nawet jeśli „ograniczone”)
i jest niemożliwe z punktu widzenia teorii (ponieważ, kiedy uznamy konie-
czność istnienia państwa, niemożliwym jest ograniczenie wzrostu jego
władzy). W skrócie termin „państwo oparte na prawie” jest utopijną ideą,
terminem przeciwstawnym, tak rażącym jak „gorący śnieg, nieumyślny
zamiar, gruby kościotrup, okrągły kwadrat”414, i tak ewidentnie sprzecznym
wewnętrznie jak idee „doskonałego rynku” albo tak zwanego modelu
„doskonałej konkurencji” którymi posługują się „inżynierowie społeczni”
i ekonomiści neoklasyczni415.

Anarchokapitalizm jako jedyny, w pełni zgodny z ludzką naturą system


współpracy społecznej
Etatyzm przeciwstawia się ludzkiej naturze, gdyż opiera się na sys-
tematycznym i monopolistycznym przymusie, który w każdej dziedzinie,
w której da się go odczuć (włączając w to obszary definicji prawa i utrzyma-
nia porządku publicznego), blokuje kreatywność i przedsiębiorczą koordyna-
cję, które są najczystszymi, najbardziej typowymi i koniecznymi przejawami
ludzkiej natury. Co więcej, jak już zauważyliśmy, etatyzm wzbudza i pod-
syca nieodpowiedzialność i zepsucie oraz skupia uwagę ludzką na
uprzywilejowanym pociąganiu za sznurki władzy politycznej, a wszystko to
w kontekście nieusuwalnej luki ignorancji i niewiedzy, która sprawia, że nie-
możliwym jest poznanie kosztów poszczególnych działań rządowych.
Powyższe efekty wystąpią zawsze, kiedy mamy do czynienia z istniejącym
państwem, nawet jeśli podejmowane są wszelkie wysiłki w celu ograniczenia
jego władzy, co jest celem nieosiągalnym, który czyni klasyczny liberalizm
niewykonalną utopią.
Absolutnie koniecznym jest przezwyciężenie „utopijnego liberalizmu”
naszych poprzedników, klasycznych liberałów, którzy byli zarówno naiwni
jak i niespójni, wierząc, że państwo da się ograniczyć, i nie potrafiąc wy-
ciągnąć logicznych wniosków płynących z własnego stanowiska i zaakcepto-
414
Anthony de Jasay, Market Socialism: A Scrutiny: This Square Circle (Occasional paper
84) (London: Institute of Economic Affairs, 1990), s. 35.
415
Jesús Huerta de Soto, „The Essence of the Austrian School", wykład
w Bundesministerium für Wissenschart und Forchung, 26 marca 2007, Wiedeń;
opublikowany w: Procesos de Mercado: Revista Europea de Economía Política 4, no. 1
(Spring 2007): 343–50, zob. zwłaszcza: 347–48.

342
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

wać powstałych implikacji. Stąd dzisiaj, w trwającym już całkiem długo XXI
wieku, naszym priorytetem powinno być zastąpienie (naiwnego i utopijnego)
dziewiętnastowiecznego liberalizmu przez jego nową, prawdziwie naukową
formułę, którą możemy nazwać liberalnym kapitalizmem, anarchią prywatnej
własności, lub, po prostu, anarchokapitalizmem. Bo nie ma sensu, żeby li-
berałowie mówili te same rzeczy co sto pięćdziesiąt lat temu, podczas gdy,
będąc już mocno w dwudziestym pierwszym wieku i pomimo upadku muru
berlińskiego prawie dwadzieścia lat temu, państwa nie przestały rosnąć
i naruszać wolności osobistych ludzi w każdym aspekcie.
Anarchokapitalizm (albo „libertarianizm”) to najczystsza reprezentacja
spontanicznego ładu rynkowego, w którym wszystkie usługi, włączając w to
określanie prawa, sprawiedliwości i porządku publicznego zapewniane są
poprzez zupełnie dobrowolny proces współpracy społecznej, który, w związ-
ku z tym, staje się ogniskową współczesnych badań ekonomicznych. W tym
systemie żaden obszar nie jest zamknięty dla ludzkiej kreatywności i przed-
siębiorczości, w związku z czym wzrasta sprawiedliwość i efektywność
w rozwiązywaniu problemów, a wszystkie konflikty, nieefektywności i nie-
dostosowania powodowane przez sam fakt istnienia ciał posiadających
monopol na przymus (państw), przestają istnieć.
Co więcej, proponowany tu system eliminuje stwarzane przez państwa
bodźce, które prowadzą do zepsucia, zastępując je bodźcami, które sprzyjają
jak najbardziej moralnym i odpowiedzialnym ludzkim zachowaniom,
a jednocześnie blokuje możliwość powstania jakiegokolwiek monopoli-
stycznego ciała (państwa), które uprawomocniłoby systemową przemoc
i wyzysk pewnych grup społecznych przez inne (czyli tych, którzy nie mają
innego wyjścia jak słuchać, przez tych, którzy akurat najmocniej trzymają
lejce władzy).
Anarchokapitalizm to jedyny system który w pełni sprzyja wolnej, krea-
tywnej naturze istot ludzkich, oraz ich niezmiennej zdolności do szerzenia
coraz to bardziej moralnych zachowań w obszarach, w których, z definicji,
nikt nie może rościć sobie prawa stosowania monopolistycznej, systematycz-
nej przemocy. W skrócie, w systemie anarchokapitalistycznym, każdy
przedsiębiorczy projekt, pomysł może zostać wypróbowany, jeśli tylko
będzie dobrowolnie wspierany w wystarczającym stopniu, co pozwoli na
powstanie wielu kreatywnych, alternatywnych rozwiązań danego problemu
wypływających ze stale zmieniającego się środowiska współpracy
społecznej.
Stopniowe zastępowanie państw poprzez dynamiczną sieć prywatnych
agencji wspierających różne systemy prawne i zapewniających usługi wszel-
kiego rodzaju bezpieczeństwa, przeciwdziałania przestępstwom i obrony jest

343
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

najważniejszym punktem w politycznej i naukowej agendzie, podobnie jak


doniosłe zmiany społeczne, które mają się wydarzyć w XXI wieku.

Wniosek: rewolucyjne implikacje nowego paradygmatu


Rewolucja przeciwko ancien régime zapoczątkowana w XVIII i XIX
wieku przez ówczesnych klasycznych liberałów ma swoją naturalną kon-
tynuację w dzisiejszej anarchokapitalistycznej rewolucji XXI wieku. Na
szczęście odkryliśmy już powód porażki utopijnego liberalizmu i zrozumie-
liśmy potrzebę zastąpienia go liberalizmem naukowym. Teraz wiemy już
także, że starzy rewolucjoniści byli naiwni w swej pogoni za nieosiągalnym
celem, który, w XX wieku, otwarł drzwi do największych państwowych
tyranii, jakie ludzkość kiedykolwiek znała.
Przesłanie anarchokapitalizmu jest wyraźnie rewolucyjne. Jest rewolucyj-
ne w swoim celu: demontażu państwa i zastąpienia go konkurencyjnym
procesem społecznym, w którym partycypuje szereg prywatnych agencji,
stowarzyszeń i organizacji. Jest także rewolucyjne pod względem środków,
zwłaszcza w sferze naukowej, ekonomiczno-społecznej i politycznej.
a) Rewolucja Naukowa. Z jednej strony, ekonomia przeobraża się
w ogólną teorię spontanicznego ładu rynkowego rozciągniętego na
wszystkie sfery społecznych interakcji. Z drugiej strony także dys-
koordynacyjne efekty działalności państwa pojawiające się w każdym
obszarze, w którym państwo jest obecne (włączając w to obszar prawa,
sprawiedliwości i porządku publicznego), są dziedziną zainteresowania
ekonomii. Dodatkowo, różne metody rozmontowania państwa, konieczny
proces przekształcenia, oraz sposoby prywatyzacji wszystkich dóbr, które
są obecnie uznawane za „publiczne” wraz z efektami, jakie ta prywatyza-
cja wywrze, wyznaczają konieczny kierunek badań w naszej dziedzinie.
b) Rewolucja społeczna i ekonomiczna. Nie możemy sobie nawet wyo-
brazić, jak spektakularne odkrycia, osiągnięcia i postępy będą możliwe
w przedsiębiorczym środowisku kompletnie wolnym od jakiejkolwiek
państwowości i etatyzmu. Nawet dzisiaj, w stale wrogim środowisku
państwowej interwencji, w coraz bardziej zglobalizowanym świecie
wyłania się nieznana dotąd cywilizacja. Wszelka moc i władza państw nie
ma nawet porównania z jej złożonością i kompleksowością, zaś z chwilą,
w której cywilizacja pozbędzie się jarzma etatyzmu, zacznie się bez-
granicznie rozszerzać. Siła kreatywności zawarta w ludzkiej naturze jest
tak niedoparta, że niezmiennie kiełkuje i wyrasta nawet w najmniejszych
szczelina rządowej zbroi. Gdy tylko ludzie uzyskają większą świadomość
tego, jak fundamentalnie perwersyjną naturę ma państwo, które ich
ogranicza i gdy tylko uświadomią sobie, jak niesamowite możliwości są

344
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

co dzień usuwane poza ich zasięg ‒ zawsze kiedy państwo blokuje siłę
kreatywności i przedsiębiorczości, która napędza wszelkie działania czło-
wieka ‒ zjednoczą się w wielkiej liczbie żądając reform, rozmontowania
państwa, i podążania w stronę przyszłości, która, choć pozostaje zupełnie
nieznana w tym momencie, jest skazana na wyniesienie ludzkiej cywili-
zacji na wyżyny dziś niewyobrażalne.
c) Rewolucja polityczna. Codzienne polityczne zmagania nie są prioryte-
tem w porównaniu do działań na rzecz celów zawartych w punkcie a i b.
To prawda że musimy zawsze wspierać najmniej interwencjonistyczne
rozwiązania, jasno jednocząc się z klasycznymi liberałami w demokra-
tycznych wysiłkach ograniczenia państwa. Jednakże anarchokapitalista
nie zatrzymuje się w tym punkcie; musi zrobić znacznie więcej. Wie, że
ostatecznym celem jest całkowite rozmontowanie państwa i to rozpala
jego wyobraźnię i co dzień napędza wszelkie polityczne działania.
Niewielkie sukcesy są niewątpliwie mile widziane, lecz nigdy nie
możemy popaść w pragmatyzm poświęcając ostateczny cel ‒ skończenie
z państwem. Po to, aby uczyć i wpływać na szeroki ogół, musimy zawsze
podążać w stronę tego celu w przejrzysty i systematyczny sposób416.
Dla przykładu, polityczna agenda anarchokapitalizmu przewiduje stałe
zmniejszanie władzy i rozmiarów państwa. Poprzez regionalne i lokalne de-
centralizacje we wszystkich dziedzinach, libertariański nacjonalizm, przy-
wrócenie do życia miast-państw i secesję417 będziemy odrzucać dyktaturę
większości nad mniejszością i umożliwiać ludziom coraz łatwiejsze głosów-
anie „nogami” (zamiast przy urnach). W skrócie, celem jest to, aby ludzie
mogli współpracować ze sobą na międzynarodową skalę i na przekór
granicom, osiągając najrozmaitsze jednostkowe cele bez zwracania uwagi na
istnienie państw (organizacje religijne, prywatne kluby, społeczności
internetowe)418.
Co więcej, pamiętajmy, że rewolucje polityczne nie muszą być krwawe.
Jest to zwłaszcza prawdą, kiedy wynikają z koniecznego procesu edukacji
społecznej i rozwoju, jak i ze społecznych protestów i wszechogarniającego

416
Jesús Huerta de Soto, „El Economista Liberal y la Política", [w:] Manuel Fraga:
Homenaje Académico, vol. 2 (Madrid: Fundación Cánovas del Castillo), s. 763–88;
przedrukowane na s. 163–92 Nuevos Estudios de Economía Política. Dla przykładu jednym
ze wskaźników rosnącej wagi libertariańskiego kapitalizmu w obecnej polityce jest artykuł
„Libertarians Rising", który pojawił się w sekcji esejów „Time” w 2007 roku. Michael
Kinsley, „Libertarians Rising", Time (October 29, 2007), s. 112.
417
Jesús Huerta de Soto, „Teoría del Nacionalismo Liberal", [w:] Estudios de Economía
Política, 2. wyd. (Madrid: Unión Editorial, 2004); idem, „El Desmantelamiento del Estado
y la Democracia Directa".
418
Bruno S. Frey, „A Utopia? Government Without Territorial Monopoly", The Independent
Review 6, no. 1 (Summer 2001): 99–112.

345
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

pragnienia, aby powstrzymać oszustwa, kłamstwa i przymus, który


uniemożliwia ludziom spełnienie swoich celów. Na przykład, upadek muru
berlińskiego i aksamitna rewolucja, które zakończyły komunizm w Europie
Wschodniej, były właściwie bezkrwawe. Na ścieżce do celu musimy zatem
wykorzystać wszystkie pokojowe419 i prawne420 sposoby, na które zezwala
obecny system.
Otwiera się przed nami ekscytująca przyszłość, w której stale będziemy
odkrywać nowe drogi prowadzące nas, w zgodzie z fundamentalnymi prawa-
mi, w kierunku anarchokapitalistycznego ideału. Chociaż ta przyszłość może
się dziś wydawać odległa, w każdej chwili możemy być świadkami
olbrzymich kroków naprzód, które zaskoczą nawet największych
optymistów. Któż był w stanie na pięć lat do przodu przewidzieć, że w 1989
roku mur berliński upadnie, a wraz z nim komunizm w Europie Wschodniej?
Historia wkroczyła w okres przyspieszonych zmian, który ‒ chociaż nigdy
nie ulegnie zatrzymaniu ‒ rozpocznie zupełnie nowy rozdział, kiedy ludz-
kość, po raz pierwszy w nowożytnej historii, zdoła raz i na zawsze uwolnić
się od państwa, które zostanie zredukowane do niczego więcej jak tylko
ciemnego i tragicznego historycznego reliktu.

Komentarze na temat hiszpańskiej tradycji anarchistycznej

419
Nigdy nie wolno nam zapomnieć nauk hiszpańskich scholastyków na temat tego, jakie
warunki musi ściśle spełniać akt przemocy, aby można go było uznać za usprawiedliwiony.
Wszystkie możliwe pokojowe środki i metody zostały wyczerpane.
1. Musi to być akt obrony (odpowiedź na konkretny akt przemocy), nigdy zaś nie może być
atakiem.
2. Użyte środki muszą być proporcjonalne (na przykład koncept niepodległości nie jest wart
poświęcenia życia lub wolności nawet jednej istoty ludzkiej).
3. Należy dołożyć wszelkich starań, aby uniknąć ofiar wśród niewinnych.
4. Musi istnieć choćby umiarkowana szansa na sukces (jeśli nie istnieje ‒ akt ten byłby nie-
usprawiedliwionym samobójstwem).
Są to mądre zasady, do których dodałbym, że uczestnictwo w tym akcie i jego finansowanie
musi być całkowicie dobrowolne. Jakikolwiek akt przemocy, który przekracza choćby jeden
z tych punktów, jest automatycznie delegitymizowany i staje się największym wrogiem
deklarowanego celu. Znajduje tutaj zastosowanie cała teoria tyranii stworzona przez ojca
Juana de Mariana. Juan de Mariana, De Rege et Regis Institutione (Toledo: Pedro Rodríguez,
1599).
420
Jak wskazał Rothbard, nie jest wskazane naruszanie obecnych praw (właściwie nakazów
administracyjnych), ponieważ ‒ w ogromnej większości przypadków ‒ koszt przewyższa
płynące z tego korzyści.

346
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

Powyższy wykres prezentuje różne systemy polityczne oraz sposób, w jaki


naturalnie ewoluowały jeden w drugi. Są one pogrupowane według stopnia
poparcia dla państwowości lub antypaństwowości oraz stopnia poszanowania
lub odrzucenia prywatnej własności.
Widzimy, jak początkowy (błędny i utopijny) ruch rewolucyjny klasycz-
nych liberałów przeciwko starym reżimom stacza się w paradygmat akcepta-
cji państwa i otwiera drzwi do różnych form socjalistycznego totalitaryzmu
(komunizm i faszyzm/nazizm). Upadek realnego socjalizmu prowadzi do
socjaldemokracji, która przeważa dzisiaj wzdłuż i wszerz (myślenie
grupowe).
Liberalna rewolucja, która zawdzięcza swoją porażkę błędom i naiwności
klasycznych liberałów, jest ciągle w toku i będzie ewoluowała w stronę
anarchokapitalizmu.
Jedną z konsekwencji porażki liberalnej rewolucji było pojawienie się
libertariańskiego komunizmu, który był jednogłośnie zwalczany przez zwo-
lenników innych systemów politycznych (zwłaszcza skrajnie lewicowych) ze
względu na jego antypaństwową naturę. Libertariański komunizm jest
również utopijny, gdyż odrzucenie prywatnej własności wymaga użycia
przeciwko niej systematycznej przemocy (to jest „państwa”), co prowadzi do
niemożliwej do przezwyciężenia sprzeczności oraz blokady społecznego

347
XXVI KLASYCZNY LIBERALIZM A ANARCHOKAPITALIZM

procesu przedsiębiorczego, który jest źródłem jedynego możliwego do wyo-


brażenia, naukowo przekonującego anarchistycznego porządku: kapita-
listyczno-libertariańskiego wolnego rynku.
Hiszpania ma długą tradycję anarchistyczną. O ile nie możemy zapomnieć
wielkich zbrodni popełnionych przez jej zwolenników (w każdym jednak
przypadku mniej poważnych ilościowo i jakościowo od tych, popełnionych
przez komunistów i socjalistów), ani nie możemy pominąć sprzeczności
tkwiących w ich myśleniu, prawdę jest, że, zwłaszcza podczas wojny domo-
wej w Hiszpanii, anarchizm był eksperymentem, który cieszył się wielkim
społecznym poparciem, chociaż jego porażka była przesądzona. Dokładnie
tak jak z minioną rewolucją liberalizmu, dzisiejsi anarchiści mają przed sobą
drugą wielką szansę, która leży w przezwyciężeniu błędów (utopijnego
anarchizmu, który odrzuca własność prywatną) i akceptacji ładu rynkowego
jako jedynego, definitywnego kierunku prowadzącego w stronę zniesienia
państwa. Jeśli hiszpańscy anarchiści XXI wieku zdołają włączyć do swoich
działań tę płynącą z teorii i historii wiedzę, jest bardzo prawdopodobne, że
Hiszpania znowu zaskoczy świat (tym razem na dobre i to na wielką skalę),
stanowiąc teoretyczną i praktyczną forpocztę nowej rewolucji anarcho-
kapitalistycznej.

348
XXVII ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚD PRYWATNA I BIZON AMERYKAOSKI

XXVII
ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚĆ
PRYWATNA I BIZON AMERYKAŃSKI
BENJAMIN M. WIEGOLD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Klaudia Dmowska

Debata polityczna na temat tego, co należy zrobić z zagrożonymi


gatunkami, wydaje się nie mieć końca. W tym roku pojawiają się głosy za
umieszczeniem na liście gatunków zagrożonych mnóstwa zwierząt, między
innymi pingwina cesarskiego, ropuchy z Arizony, lwa afrykańskiego i wielu
innych.
Obecnie lista zagrożonych gatunków roślin i zwierząt zawiera ponad 9000
pozycji. Stanowi to o wiele więcej niż 78 różnych gatunków wymienionych
w pierwszej amerykańskiej ustawie o ochronie gatunków zagrożonych z 1966
r. Około 50 lat później na liście pozostało 72 z 78 gatunków, przy czym dwa
wróciły do normy, trzy wyginęły, a jeden usunięto z powodu błędu w danych.
Odkąd Richard Nixon podpisał pełną ustawę o gatunkach zagrożonych
z 1973 r., mającą „zatrzymać i odwrócić wymieranie gatunków za wszelką
cenę” (podkreślenie autora), jedynie 30 z tych 9000 gatunków wróciło do
normy, natomiast 10 wyginęło. Ustawie wprowadzonej w życie przez Służbę
Połowu i Dzikiej Przyrody Stanów Zjednoczonych (FWS) i Amerykańską
Narodową Służbę Oceaniczną i Meteorologiczną (NOAA) daje to okropną
skuteczność (mniej niż 1 proc.), mimo przeciętnego budżetu rocznego
w wysokości ok. 2 miliardów dolarów.
W 1973 r. 80 rządów różnych krajów podpisało również konwencję
CITES opracowaną w celu „zapewnienia, że międzynarodowy handel
okazami dzikich zwierząt i roślin nie będzie zagrażał ich przetrwaniu”.
Przykład stanowi nielegalny obrót rogami nosorożca i kłami słonia.

349
XXVII ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚD PRYWATNA I BIZON AMERYKAOSKI

Ku zaskoczeniu wielu miłośników zwierząt na całym świecie, rząd RPA


zamierza zwrócić się do wspólnoty międzynarodowej z prośbą o zalegali-
zowanie handlu rogami nosorożca, co miałoby posłużyć ochronie zwierząt
i zwalczaniu kłusownictwa.
Uzasadnienie tego jest proste: zakaz sprzedaży rogów, a więc spowodo-
wanie, że są mniej dostępne sprawił, że ich ceny poszły niesamowicie
w górę, stwarzając niezwykłe zachęty finansowe dla kłusowników. Tym-
czasem nosorożce zostały pozbawione głównego źródła swojej wartości na
legalnym rynku, przez co ich prywatni właściciele podają w wątpliwość
opłacalność ochrony tych zwierząt.
Takie zjawisko ma miejsce w odniesieniu do całej listy zagrożonych
gatunków, ponieważ sam status „zagrożonych” niemalże uniemożliwia uzy-
skanie z nich jakiegokolwiek zysku.
Choć niektórzy zwolennicy ochrony zwierząt niewątpliwie czują odrazę
względem zarabiania na zwierzętach, uznanie takich zysków za niezgodne
z prawem z pewnością w żaden sposób nie przyczyniło się do ochrony
zagrożonych gatunków, ponieważ okazuje się, że prawie żadne z nich nigdy
nie zostaną wycofane z listy. Bardziej prawdopodobne, że jedynym
sposobem ich ocalenia jest wolny rynek i prywatyzacja, jak było w przy-
padku bizona amerykańskiego, zwanego również żubrem amerykańskim.

Bizon amerykański
Jedną z głównych przyczyn dramatycznego zmniejszenia populacji
bizonów (żubrów) z dziesiątek milionów, które żyły w 1800 r., do jedynie
kilkuset w 1880 r. jest zjawisko, które ekonomiści nazywają tragedią
wspólnego pastwiska.
W przypadku własności prywatnej istnieją bodźce do oszczędzania
i ochrony zasobów, ze względu na możliwość, że w przyszłości nastąpi
dogodniejszy moment na ich użycie. Ponieważ te zasoby generują dochód,
ich właściciele zachowają je na przewidywalną przyszłość. Innymi słowy
osoba, która zarabia na życie sprzedając wyroby z bizonów, będzie w drama-
tycznej sytuacji finansowej, jeżeli cała populacja bizonów wyginie.
Tragedia wspólnego pastwiska pojawia się tam, gdzie jest wspólny
(publiczny) dostęp do własności. W takich warunkach ochrona zasobów
wiąże się z ogromnymi kosztami ‒ ponieważ jeżeli my ich nie wykorzysta-
my, w końcu użyje ich ktoś inny. Dramatyczny aspekt wspólnej własności
jest taki, że zasoby są nadmiernie wykorzystywane na niedającym się utrzy-
mać poziomie, podobnie jak było w przypadku bezpańskiego (dzikiego)
bizona.

350
XXVII ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚD PRYWATNA I BIZON AMERYKAOSKI

Przez setki lat rdzenni Amerykanie polowali na bizony w celu zdobycia


pożywienia i zasobów, lecz ludzka populacja była w tym czasie tak mała, że
nie zagrażało to gatunkowi.
Wszystko zmieniło się wraz z rewolucją przemysłową, podczas której nie
tylko ogromnie wzrosła populacja Ameryki, lecz również zwiększyło się
zapotrzebowanie na produkty z bizona. Oczywiście większość równin, na
których żyły bizony, była położona wystarczająco daleko na zachód, na
terenach, które nie należały do białych, co powodowało bezmyślną rzeź;
jedynie w latach 1872 i 1873 zabito ponad 3 miliony bizonów.
Poza tym w tej zagładzie pomagała również kolej, ponieważ stada
bizonów były w pewnym momencie tak wielkie, że całymi dniami opóźniały
pociągi. To stanowi kolejny przykład problemu wspólnoty ‒ podobnie jak
upowszechnienie „polowania dla sportu” ‒ gdyby bizony były własnością
prywatną, zakłócanie pracy kolei byłoby naruszeniem prawa, czego właści-
ciele bizonów by unikali.
Drugim powodem bliskiego wyginięcia bizonów był teren kontrolowany
przez państwo i wszystkie towarzyszące mu zagrożenia natury moralnej.
Pogorszenie sytuacji bizonów przyśpieszyła również oficjalna polityka
rządu federalnego. Oprócz ogromnych obszarów niezasiedlonych terenów,
istniały wielkie populacje rdzennych Amerykanów, które nazywały ten re-
gion domem. Rząd USA natomiast chciał te ziemie dla siebie i zaczął siłą
przesiedlać miejscowych do tak zwanych rezerwatów. Oczywiście wybuchła
wojna z amerykańską armią. Wojsko USA pod wodzą żądnego rozlewu krwi
generała Williama Shermana przyjęło taktykę spalonej ziemi, która zawierała
próby wytępienia bizonów na równinach.
Lecz nawet pomijając ludzi działających w złej wierze, ci członkowie rzą-
du, którzy naprawdę chcieli ochronić bizony, również nie odnieśli sukcesu.
Choć Idaho, Teksas, Nowy Meksyk i wiele innych stanów przyjęło ustawy
podobne do tej o gatunkach zagrożonych, we właściwym czasie nie podjęto
odpowiednich działań, a bizony w tych miejscach wyginęły. W 1872 r.
powstał park narodowy Yellowstone pełniący funkcję bezpiecznej przystani,
lecz kłusownictwo nadal pozostało znaczącym problemem. Henry Yount,
swojego czasu znany jako pierwszy strażnik parku Yellowstone, zrezygnował
ze swojej pracy po zaledwie 14 miesiącach, ponieważ wiedział, że wysiłki
tylko jednej osoby były bezsensowne.
Na szczęście dla bizona Charles Goodnight, James McKay, William
i Charles Alloway oraz mnóstwo innych właścicieli prywatnych rancz, w la-
tach 60. i 70. XIX wieku zaczęło przygarniać dzikie bizony. Od 1884 do
1902 r. populacja bizonów w Yellowstone faktycznie zmalała z 25 do 23,

351
XXVII ZAGROŻONE GATUNKI, WŁASNOŚD PRYWATNA I BIZON AMERYKAOSKI

lecz przed 1902 r. ok. 700 było w rękach prywatnych. Ta tendencja trwała
przez ponad wiek, tak aby przed 1990 rokiem liczba bizonów w publicznym
posiadaniu wyniosła 25 000, a w rękach prywatnych 250 000.

Podsumowanie
Jeśli chodzi o działania rządu RPA, FWS, NOAA, czy też rządu USA,
ciągłe niepowodzenia w ochronie zagrożonych gatunków są spowodowane
problemem alokacji.
Podczas gdy prywatni właściciele stosują podstawowe zasady rachunko-
wości, aby stwierdzić czy odnoszą zysk czy ponoszą stratę, działania rządu
nie podlegają takim ograniczeniom, ponieważ państwo jest w stanie
przenieść swoje koszty na innych przez podatki. Prywatne firmy, które doś-
wiadczyłyby takiej serii nieprzerwanych porażek, zakończyłyby swoją
działalność lata temu.
Doświadczenia związane z bizonem pokazują, że rząd nie tylko jest często
odpowiedzialny za narażenie wielu gatunków na niebezpieczeństwo, lecz
również, że jego wysiłki dotyczące ochrony gatunków nie mogą równać się
z sukcesem prywatnych właścicieli.

352
XXVIII LICENCJA NA ZABIJANIE, CZYLI RZĄD JAKO ZINSTYTUCJONALIZOWANA AGRESJA

XXVIII
LICENCJA NA ZABIJANIE, CZYLI RZĄD
JAKO ZINSTYTUCJONALIZOWANA
AGRESJA
SHELDON RICHMAN

Źródło: thefreemanonline.org
Tłumaczenie: Dominika Łysoniewska

Niektórzy eksperci naprawdę nie rozumieją, dlaczego libertarianie nie


przepadają za rządem i chcieliby jego minimalnego, jeśli nie żadnego wpły-
wu na obywateli. Ponieważ nie rozumieją idei libertarianizmu, przypisują złe
motywy tym, którzy dyskredytują rząd: bo nie lubią biednych, robotników,
chorych czy oświaty.
Co trudnego jest tu do zrozumienia? Rząd to szczególna instytucja w spo-
łeczeństwie, inna niż pozostałe. Jako jedyna może zgodnie z prawem grozić
i stosować przemoc. Funkcjonariusze rządowi, pod pretekstem dozwolonego
przez prawo działania, mogą użyć fizycznej siły, łącznie z przemocą ze
skutkiem śmiertelnym. I to nie tylko w obronie niewinnego, ale także wobec
osób, które nigdy nie stanowiły zagrożenia dla nikogo, ani nie użyły
przemocy. „Rząd to nie rozsądek ani elokwencja” ‒ miał powiedzieć George
Washington. ‒ „Rząd to siła. Podobnie jak ogień, może być niebezpiecznym
sługą ‒ jak również przerażającym panem”.
Nie jest to kontrowersyjna charakterystyka państwa. Zgodziłyby się z nią
nawet osoby, które są entuzjastami rządu.
Biorąc pod uwagę te cechy, każdy powinien być nieufny wobec państwa.
Dlaczego tak jednak nie jest? Czy postrzega się to jako konieczność, czy nie,
państwo jest niebezpieczne ze swojej natury i powinniśmy przyjąć, że takie

353
XXVIII LICENCJA NA ZABIJANIE, CZYLI RZĄD JAKO ZINSTYTUCJONALIZOWANA AGRESJA

już zostanie bez względu na zasadę równoważenia władz i karty swobód


obywatelskich.
Jeśli jednak mówi się o rządzie w ten sposób, jest się narażonym na bycie
uznanym za dziwaka, a nawet marginalizację. (Przykład: ostatnia kampania
prezydencka). Nie ogranicza się to tylko do jednej strony politycznego
spektrum. Zarówno postępowcy, jak i konserwatyści mają swoje ulubione
obszary, w których bardzo chcieliby, żeby panowała siła rządu. Dlatego
każde z nich postrzega nieufność innych jako wadę. Tak więc postępowcy,
dla których prywatność jest rzekomo bardzo ważna, nie mają na przykład
problemu z wtrącaniem się w najbardziej osobistą kwestię: opiekę medyczną.
Tutaj ufają władzy i odrzucają racjonalne obawy przed uznaniową, biuro-
kratyczną kontrolą nad zdrowiem i życiem. Z drugiej strony, konserwatyści,
którzy propagują swobodę i wolną przedsiębiorczość, chętnie zaufają władzy
w takich kwestiach jak dbanie o porządek i bezpieczeństwo na świecie,
pozbywanie się nielegalnych imigrantów oraz ściganie producentów, sprze-
dawców i konsumentów niedozwolonych substancji.
Wszyscy wychowywani jesteśmy w przekonaniu, że użycie siły jest złe
(chyba że w obronie własnej). Uczono nas, że nie wolno bić, czy zabierać
rzeczy innych osób. Jednak gdy już dorośliśmy, zaczęto od nas oczekiwać, że
przyjmiemy za rzecz naturalną fakt, że jedna instytucja ‒ rząd ‒ funkcjonuje
na innych zasadach. Chociaż nikt nigdy nie wyjaśnił dlaczego.

Milcząca zgoda
Oczywiście jeśli będziemy niestrudzenie dociekać, dlaczego tak jest, może
usłyszymy jakieś pseudowyjaśnienia. Ktoś z pewnością przywoła doktrynę
milczącej zgody, według której, skoro wybrałeś egzystencję w danym
miejscu, musisz zaakceptować panujące w nim reguły. Albo się dostosujesz,
albo szukaj sobie innego miejsca. Jednak twierdzenie, że wszyscy zgo-
dziliśmy się na przymus państwowy, jest niedorzeczne. Charles Johnson
zastanawia się, czy w ogóle można mówić o zgodzie, skoro tak naprawdę nie
ma możliwości niewyrażenia zgody.
Co więcej, ten argument sugeruje, że rząd jest właścicielem kraju, w tym
także twojej własności, co przesądza sprawę.
Jeśli włożymy jeszcze więcej trudu, aby wyjaśnić interesującą nas kwestię
odmienności rządu, ktoś podniesie kwestię demokracji. Ale, doprawdy, to
wcale nie wyjaśnia problemu! Tak długo, jak żyję, wybory, które się od-
bywały, miały zdecydować, kto będzie stał na czele rządu, a nie, jaki będzie
jego zakres władzy i czy jakiś w ogóle będzie (to prawda, że są kandydaci,
którzy obiecują zmniejszenie władzy rządu, jednak od żadnego z nich nie

354
XXVIII LICENCJA NA ZABIJANIE, CZYLI RZĄD JAKO ZINSTYTUCJONALIZOWANA AGRESJA

można tej obietnicy wyegzekwować). Fikcja reprezentacji demokratycznej


raczej ma na celu ograniczenie niezadowolenia niż opisywanie rzeczy-
wistości. Powiedzmy sobie szczerze: na przeciętny okręg wyborczy przypada
ponad 600 000 mieszkańców. Opodatkowanie w zamian za reprezentację to
ciągle pieśń przyszłości.
Większość zgodziłaby się ze mną, że dowodem na dojrzałość i racjonalne
myślenie, nie wspominając już o kompetencjach społecznych, jest świa-
domość, że współpracę z innymi nawiązać można tylko dzięki perswazji.
Jeśli pragnie się pewnej rzeczy od innej osoby, to należy przekonać go
jakimś argumentem lub złożyć ofertę. Nie można żądać, nękać czy terrory-
zować. Jednak mimo to tolerujemy instytucję, która na porządku dziennym
żąda, nęka i terroryzuje i to w coraz szerszym zakresie. Wymaga nie tylko,
żebyśmy nie krzywdzili innych i nie zawłaszczali ich dobytku. Nęka nas
także, byśmy przekazywali nasze pieniądze na najróżniejsze cele. Wymaga,
żebyśmy stosowali się do wciąż zmieniających się zasad odnośnie do tego, co
konsumujemy, jak zarządzamy naszą opieką medyczną i w jaki sposób
przeprowadzamy transakcje z innymi ‒ nawet kim są ci inni. I coraz bardziej
terroryzuje nas w swojej brutalnej krucjacie przeciwko prywatnej służbie
zdrowia.

Nieustannie nękani
Nie jest istotne, czy urzędnicy państwowi myślą o tym, aby dbać o nasz
dobrobyt, delektować się smakiem władzy, czy prowadzić intratne interesy
oparte na swoich wpływach. Rezultat jest taki sam: nagminnie przeszkadza
nam się w naszych dążeniach, by żyć, współpracować i wzajemnie czerpać
korzyści. To właśnie my jesteśmy gospodarką, którą ośmielają się kierować.
Zwolennicy władzy twierdzą, że bez rozbudowanego rządu, silni będą
atakować słabych, a bogaci biednych. Jednak ten argument traci sens, kiedy
przeanalizujemy historię organu rządzącego i zdamy sobie sprawę, że władza
w końcu zawsze staje po stronie silnych i bogatych przeciwko całej reszcie.
Rzeczywiście, władza ‒ co Bastiat nazwał „legalną grabieżą” i schronieniem
przed konkurencją ‒ jest źródłem ich siły i niemałego bogactwa.
Ekonomiczne i społeczne teorie dostarczają wystarczająco dużo powo-
dów, by zachować dużą dozę nieufności wobec państwa. Nie wolno nam
jednak zapominać o moralnym aspekcie tej kwestii. Rząd, nawet jeśli wydaje
się, że postępuje dobrze, ogranicza naszą wolność i ludzką naturę.
Wyjątkowo ironicznie przedstawia się fakt, że ludzie, których działania mają
przejawiać dobrą wolę i chęć współpracy, uważają przemoc za właściwy
środek wiodący do celu.

355
XXIX NIE OSKARŻAM OSÓB, OSKARŻAM INSTYTUCJE

XXIX
NIE OSKARŻAM OSÓB, OSKARŻAM
INSTYTUCJE
WENDY McELROY

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Michał Żuławiński

„Mój mąż jest dobrym człowiekiem!” ‒ napisała w e-mailu oburzona


znajoma w odpowiedzi na moje wyjaśnienie, dlaczego jestem przeciwko
państwowej edukacji. Otóż, przekonywałam ją, że publiczny system edukacji
‒ zamiast edukować ‒ indoktrynuje i uczy dzieci bezmyślnego posłu-
szeństwa. Jak się okazało, jej mąż był nauczycielem w szkole podstawowej.
Mój pogląd to nie żaden osobisty przytyk. Analiza roli, jaką odgrywa jed-
nostka zwerbowana przez aparat państwowy, nie jest równoznaczna z potę-
pieniem jej charakteru czy motywów działania. Gdyby tak było, byłoby
o wiele łatwiej. Ucieszyłoby mnie, gdyby wszyscy pracownicy sektora
budżetowego podkręcili wąsy, założyli czarne kapelusze i śmiali się jak Zła
Czarownica z Zachodu (główna negatywna postać z Czarnoksiężnika z Oz ‒
przyp. red.). Łatwiej byłoby ich zauważyć i przyjemniej byłoby ich nie lubić.
Oczywiście jestem świadoma, że nauczycielami i policjantami zostają też
dobrzy ludzie o szczytnych intencjach. Nie zmienia to jednak roli, jaką
odgrywają.
Analiza instytucjonalna bada, w jaki sposób instytucje społeczne wypraco-
wują swoje prawa, zwyczaje i kulturę. Jaki jest cel istnienia instytucji, na
jakich zasadach funkcjonuje, jaki jest jej wpływ na otoczenie oraz co ją
tworzy?
Słownik Random House definiuje instytucję jako „trwały i ustruktura-
lizowany wzorzec postępowania lub relacji, który uważany jest za fundament
kultury, tak jak np. małżeństwo”. Instytucją jest każdy stabilny i powszechnie

356
XXIX NIE OSKARŻAM OSÓB, OSKARŻAM INSTYTUCJE

akceptowany mechanizm służący osiąganiu celów społecznych, ekonomii-


cznych czy politycznych. Słowo to odnosi się do szeregu pojęć, takich jak:
rodzina, wolny rynek, prawo zwyczajowe, religia i państwo.
Unikalna struktura i procedury konkretnej instytucji determinują osiągane
przez nią rezultaty. Dopóki przestrzega się procedur, motywy osób zaanga-
żowanych w funkcjonowanie instytucji pozostają nieistotne. Ktoś może
pracować w fabryce słodyczy i przejawiać jawną intencję produkowania
puszkowanego tuńczyka, lecz ‒ tak długo, jak długo będzie przestrzegał
zasad obowiązujących w miejscu pracy ‒ będzie produkował słodycze.
Podobnie oficer policji może szczerze chcieć propagować rothbardowską
wizję sprawiedliwości, lecz ‒ dopóki egzekwuje prawo państwowe ‒ będzie
wspierał jej antytezę. To charakter instytucji, a nie jej pracowników, określa
końcowy rezultat. Jedynie łamiąc reguły, przyzwoity człowiek może czasami
doprowadzić do czegoś dobrego.
Nieistotność intencji może być czynnikiem pożytecznym. Dla przykładu:
dopóki wszyscy respektują zasady wolnego rynku, dopóty będzie on funkcjo-
nował jako mechanizm wolności i dobrobytu, nawet jeżeli niektórzy jego
uczestnicy okażą się złymi ludźmi. Może się też zdarzyć, że kupisz coś od
człowieka, którego nigdy nie wpuściłbyś do domu, i który wcale nie żywi do
ciebie sympatii.
Mówiąc ogólnie, instytucje można podzielić na dwa rodzaje: na instytucje
spontaniczne i zaprojektowane. Przykładem instytucji spontanicznej jest
rodzina. Nikt, przynajmniej w kulturze Zachodu, nie decyduje o tym, kto
z kim wejdzie w związek małżeński i będzie miał dzieci ‒ te decyzje
podejmują wyłącznie zainteresowane jednostki.
Przykładem instytucji zaprojektowanej może być publiczny system oświa-
ty, który jest w całości zdefiniowany przez zasady narzucone jednostkom
przez rząd. Instytucje zaprojektowane, stosując kryterium przymusowości,
można podzielić na kolejne dwa rodzaje: przymusowe i dobrowolne. W celu
wyprodukowania pewnej rzeczy, np. samochodu Toyoty, przedsiębiorca musi
ustanowić sztywne reguły i wymusić ich stosowanie przez swoich pracowni-
ków. Mimo to przedsiębiorstwo pozostaje instytucją, do której przynależność
jest całkowicie dobrowolna.
Wszystkie instytucje spontaniczne i dobrowolne instytucje zaprojekto-
wane są jako libertariańskie w swoim funkcjonowaniu. Ponownie należy
podkreślić, że intencje osób związanych z instytucją są nieistotne dla
osiąganych wyników. Instytucja może być odrażająca w swoich celach ‒
może promować brak tolerancji religijnej albo rasizm ‒ jednak dopóki nie
ucieka się do stosowania przemocy, dopóty jej sposób funkcjonowania jest
libertariański.

357
XXIX NIE OSKARŻAM OSÓB, OSKARŻAM INSTYTUCJE

Analogicznie, wszystkie instytucje zaprojektowane, które stosują prze-


moc, są nieetyczne z libertariańskiego punktu widzenia. Ktoś może stać się
częścią aparatu państwowego, takiego jak publiczny system oświaty, ze
szczerą intencją „czynienia dobra”. Austriacki ekonomista F.A. Hayek
spopularyzował pojęcie „niezamierzonych konsekwencji”, zauważając, że
świadome działania często niosą za sobą nieoczekiwane skutki. To wyjaśnia,
dlaczego dobry człowiek, który działa na rzecz złych instytucji, będzie
wypracowywał złe rezultaty. Dobry człowiek działający w ramach aparatu
państwowego będzie wzmacniał jego legitymację.
Być może najważniejsze jest to, że udział dobrego człowieka w aparacie
przemocy osłabia konkurencyjne alternatywy ‒ czyli instytucje, które zas-
pokajałyby potrzeby jednostek bez stosowania przemocy.
Przedmiotem moich zainteresowań jest historia XIX-wiecznego anar-
chizmu indywidualistycznego w Ameryce. Historycy często pomijają ważny
aspekt funkcjonowania tego ruchu. Radykałowie ze wszystkich stron
postulowali nowe zasady działania rządu i poszczególnych instytucji
społecznych. Jedni mówili, że potrzebujemy nowego wspaniałego świata:
anarchosyndykalizmu. Z kolei, drudzy ‒ anarchoindywidualiści ‒ twierdzili,
że instytucja potrzebna do zapewnienia sprawiedliwości już od dawna istnieje
i jest nią wolny rynek.
Anarchiści indywidualistyczni przekonywali, że nie trzeba wymyślać
czegoś nowego. Należy jedynie pozbyć się państwa i pozwolić wolnemu ryn-
kowi (który już istniał) funkcjonować na zasadzie kontraktu ‒ materialnego
ucieleśnienia dobrowolnych porozumień między jednostkami. Ich wiara
w moc kontraktu była tak wielka, że idealne społeczeństwo nazywane było
„społeczeństwem kontraktowym”.
Wolny rynek może zaspokoić potrzeby nie tylko gospodarcze, ale też
i społeczne, takie jak sprawiedliwość. Ciekawym przykładem może być tu
doskonała dyskusja na temat rozmaitych środków, za pomocą których
prywatny system sądownictwa mógłby osądzać i rozwiązywać konflikty.
Rozwiązanie problemów niesprawiedliwości i tyranii nie było zatem
godną Heraklesa pracą polegająca na stworzeniu zupełnie nowych instytucji.
Receptą było usunięcie przeszkód uniemożliwiających właściwe funkcjono-
wanie instytucji już istniejących. „Dobry” człowiek, który użyczył swojego
dobrego imienia państwu, był, zapewne, jedną z trudniejszych przeszkód,
a już z pewnością był wśród tych, którzy umożliwiali funkcjonowanie tych
przeszkód.
Kobiecie, która mówi: „mój mąż jest dobrym człowiekiem!”, muszę
niestety odpowiedzieć, że: „to nie ma znaczenia”.

358
XXX CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ PAOSTWA?

XXX
CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ
PAŃSTWA?
MURRAY N. ROTRHBARD

Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Paweł Kot

Rozmyślałem ostatnio nad tym, jakie są kluczowe kwestie dzielące


libertarian. Te, na które kierowano w ostatnich latach dużo uwagi, to:
anarchokapitalizm vs. rząd minimalny, abolicjonizm vs. gradualizm, prawa
naturalne vs. utylitaryzm i wojna vs. pokój. Doszedłem jednak do wniosku,
że chociaż te kwestie są ważne, to nie dotykają sedna sprawy, czyli głównej
linii oddzielającej nas od siebie.
Weźmy na przykład dwie przodujące w ostatnich latach prace anarcho-
kapitalistyczne: Mój Manifest libertariański i Machinery of Freedom Davida
Friedmana. Z pozoru głównymi różnicami między nimi jest mój własny
pogląd na prawa naturalne i racjonalny libertariański zbiór praw ‒ w prze-
ciwieństwie do pozbawionego moralności utylitaryzmu i dogadywania się
między prywatnym agencjami policyjnymi. Ale różnica jest o wiele głębsza.
W Manifeście Libertariańskim (a także w większość moich innych prac)
przebija głęboka nienawiść do państwa i wszystkich jego działań, opierająca
się na przekonaniu, iż państwo jest nieprzyjacielem ludzkości. Natomiast jest
oczywiste, że David wcale nie nienawidzi państwa; doszedł tylko do
przekonania, iż anarchizm i współzawodniczące prywatne siły policyjne są
lepszym systemem społeczno-gospodarczym niż jakakolwiek inna alter-
natywa. Albo, wyrażając to pełniej, że anarchizm byłby lepszy od lese-
feryzmu, który z kolej jest lepszy niż obecny system. Spośród całego
spektrum alternatyw politycznych David Friedman jako lepszy wybrał
anarcho-kapitalizm. Ale lepszy w stosunku do istniejącej struktury poli-
tycznej, która jest też całkiem dobra. Mówiąc w skrócie, nie ma dowodów, że

359
XXX CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ PAOSTWA?

David Friedman w jakikolwiek sposób nienawidzi istniejącego obecnie


państwa amerykańskiego, czy samej instytucji państwa ‒ nienawidzi go
całym sercem jako łupieżczą bandę złodziei, ciemiężców i morderców. Nie ‒
jest tylko chłodne przekonanie, że świat z anarchizmem byłby najlepszym
z możliwych światów, ale obecny system jest dosyć wysoko na skali naszych
oczekiwań. Dla Friedmana państwo ‒ żadne państwo ‒ nie jest łupieżczą
bandą przestępców.
Takie samo wrażenie odnosimy również, czytając na przykład filozofa
politycznego Erica Macka. Mack jest anarchokapitalistą, który wierzy w pra-
wa osobiste, ale w jego pismach nie ma ani śladu żarliwej nienawiści do
państwa, czy a fortiori żadnej wzmianki, że państwo jest łupieskim i be-
stialskim wrogiem.
Być może słowem, które najlepiej definiuje różnicę między nami jest
przymiotnik „radykalny”. Radykalny w sensie bycia w całkowitej opozycji
do istniejącego systemu politycznego i samego państwa. Radykalny w sensie
połączenia intelektualnej opozycji do państwa z głęboką nienawiścią do jego
wszechogarniającego i zorganizowanego systemu zbrodni i niesprawiedli-
wości. Radykalny w sensie głębokiego oddania dla ducha wolności i anty-
etatyzmu, które spaja rozum i uczucie, serce i duszę.
Co więcej, w przeciwieństwie do tego, co wydaje się prawdą w dzisiej-
szych czasach, nie musisz być anarchistą, żeby być radykalnym w naszym
sensie, tak jak możesz być anarchistą, ale bez radykalnego zacięcia. Nie
znam obecnie żadnego zwolennika ograniczonego rządu, który jest radykalny
‒ naprawdę zadziwiające zjawisko, jeśli pomyślimy o naszych przodkach,
klasycznych liberałach, którzy byli rzeczywiście radykalni, którzy niena-
widzili państwa swoich czasów z wspaniałą pasją: lewelerzy, Patrick Henry,
Tom Paine, Joseph Priestley, zwolennicy Jacksona, Richard Cobden itd. ‒
cały lista najświetniejszych postaci. Radykalna nienawiść Toma Paine’a do
państwa i etatyzmu była i jest o wiele ważniejsza dla sprawy wolności niż
fakt, że nigdy nie przekroczył linii między leseferyzmem i anarchizmem.
A w bliższej przeszłości ci, którzy mieli wpływ na mój rozwój, Albert Jay
Nock, H. L. Mecken i Frank Chodorov byli we wspaniały sposób radykalni.
Nienawiść do państwa oraz wszystkich jego działań zawarta jest w książce
Państwo ‒ nasz wróg i wszystkich ich pismach. Co do tego, że nigdy nie
doszli do pełnego anarchizmu, to lepszy jeden Albert Nock niż stu anarcho-
kapitalistów, którym było wygodnie z istniejącym status quo.
Gdzie są dzisiejsi Paine, Cobden i Nock? Dlaczego prawie wszyscy nasi
leseferyści są zwolennikami ograniczonego rządu, nadętymi konserwatystami
i „patriotami”? Jeśli przeciwieństwem „radykalnego” jest „konserwatywny”,
to gdzie są nasi radykalni leseferyści? Jeśli nasi minimalni etatyści byliby

360
XXX CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ PAOSTWA?

rzeczywiście radykalni, to praktycznie nie byłoby między nami podziału.


Podział w naszym ruchu nie przebiega między anarchistami i minarchistami,
ale między radykałami i konserwatystami. Panie, daj nam radykałów ‒ nie
muszą to być anarchiści.
Analizując dalej, radykalni antyetatyści są wyjątkowo cenni, nawet jeżeli
w jakikolwiek sensowny sposób nie można ich zaliczyć do libertarian. Wielu
ludzi podziwia więc pracę felietonistów Mike’a Royko i Nicka von Hoffma-
na, ponieważ uważają ich za sympatyków libertarianizmu. Są nimi, ale nie na
tym polega ich prawdziwe znaczenie. Przez pisma Royko i von Hoffmana ‒
chociaż bez wątpienia niespójne ‒ przebija wszechogarniająca nienawiść do
państwa, wszystkich polityków, biurokratów i całej ich klienteli, która
w swoim szczerym radykalizmie jest o wiele bardziej zgodna z podstawo-
wym duchem wolności, niż prowadzenie chłodnego rozumowania aż do „mo-
delu” konkurujących ze sobą sądów.
Biorąc pod uwagę naszą koncepcję podziału radykałowie vs. Konser-
watyści, przeanalizujmy sławną teraz debatę „abolicjonizm” vs. „gradua-
lizm”. Ostatni cios wyprowadzono w sierpniowym numerze „Reason”
(magazynu, z którego każdego włókna emanuje „konserwatyzm”), w którym
redaktor Bob Poole pyta Miltona Friedmana o jego stanowisko w tej debacie.
Friedman korzysta ze sposobności, aby potępić „intelektualne tchórzostwo”
niewyznaczenia „realnych” metod dojścia do celu. Poole i Friedman
zaciemnili podstawowe kwestie. Nie ma abolicjonisty, który nie uchwyciłby
się realnej metody, czy stopniowego przesuwania się w kierunku celu, jeśli
byłoby to możliwe do wykonania w ten sposób. Różnica polega na tym, że
abolicjonista zawsze trzyma wysoko w górze sztandar ostatecznego celu,
nigdy nie ukrywa swoich podstawowych zasad i pragnie osiągnąć cel jak
najszybciej to możliwe. Dlatego chociaż abolicjonista zaakceptuje pojedyn-
czy krok we właściwym kierunku jeśli tylko tyle może zrobić, to jednak zrobi
to niechętnie jako zaledwie pierwszy krok do celu który jest dla niego zawsze
jasny. Abolicjonista jest „naciskaczem przycisku”, który poraniłby sobie
kciuk naciskając przycisk natychmiastowo usuwający państwo ‒ jeśli
istniałby taki przycisk. Ale abolicjonista wie również, że skoro niestety taki
przycisk nie istnieje, to będzie musiał zadowolić się tylko kawałkiem chleba
–zawsze preferując cały bochenek.
Trzeba zaznaczyć, że wiele ze sławnych „przejściowych” programów
Miltona jak bon edukacyjny, negatywny podatek dochodowy, podatek
potrącony u źródła, pusty pieniądz papierowy to przejściowe (albo nawet nie
takie przejściowe) kroki w złym kierunku, odwrotnym do wolności i stąd
bierze się duża część libertariańskiego oporu wobec tych pomysłów.
To naciskanie przycisku wynika z głębokiej i nieprzemijającej nienawiści
do państwa i jego ogromnego aparatu zbrodni i opresji. Przy tak zintegro-
361
XXX CZY NAPRAWDĘ NIENAWIDZISZ PAOSTWA?

wanym światopoglądzie radykalny libertarianin nie morze marzyć o po-


traktowaniu magicznego przycisku czy jakiegokolwiek z życia wziętego
problemu przy użyciu jakiejś suchej kalkulacji kosztów i korzyści. Wie, że
państwo musi być pomniejszono tak szybko i do tego stopnia jak to tylko
możliwe.
Dlatego właśnie radykalny libertarianin jest nie tyko abolicjonistą, ale
odmawia również myślenia w takich kategoriach jak plan czteroletni
wdrożenia jakiejś wyrafinowanej i wyważonej procedury redukcji państwa.
Radykał ‒ czy to anarchista czy leseferysta ‒ nie może myśleć na przykład
w taki sposób: „W pierwszym roku zredukujemy podatek dochodowy
o 2 proc., zlikwidujemy ICC i obniżymy płacę minimalną; w drugim roku zli-
kwidujemy płacę minimalną, obniżymy podatek dochodowy o dalsze 2 proc.
i zmniejszymy zasiłki o 3 proc. itd”. Radykał nie może myśleć w ten sposób,
ponieważ radykał uważa państwo za naszego śmiertelnego wroga, któremu
trzeba zadawać cięcia gdziekolwiek i kiedykolwiek możemy. Według rady-
kalnego libertarianina musimy wykorzystać każdą sposobność, aby uderzyć
w państwo, czy będzie to zmniejszenie albo zniesienie jakiegoś podatku,
przyznawanie funduszów z budżetu czy władza regulacyjna. I radykalny
libertarianin będzie nienasycony w swoim apetycie, dopóki nie zniesie się
państwa, czy ‒ w przypadku minarchistów ‒ nie ograniczy go do niewielkiej
roli.
Wielu ludzi zastanawia się: Dlaczego teraz miałyby być jakieś ważne
spory polityczne między anarchokapitalistami i minarchistami? Dlaczego
w tym świecie etatyzmu, gdzie jest tyle wspólnych płaszczyzn, dwie grupy
nie mogą pracować w pełnej harmonii, aż do osiągnięcia świata Cobdena,
a dopiero po tym etapie zacząć wyrażać nasze różnice? Po co kłócić się teraz
o prywatne sądy itp.? Odpowiedzią na to znakomite pytanie jest to, że mogli-
byśmy maszerować ręką w rękę z minarchistami i robilibyśmy to, gdyby
minarchiści byli radykałami, jakimi byli od narodzin liberalizmu klasycznego
do lat 40. XX w. Dajcie nam znów antyetatystycznych radykałów i harmonia
zatryumfuje w naszym ruchu.

362

You might also like