Professional Documents
Culture Documents
Demonica 01
Rozkosz nieujarzmiona
Eidolon nie jest w stanie oprzeć się tej ognistej, niebezpiecznej kobiecie,
która napełnia go zarówno wściekłością jak i pożądaniem. Jest nie tylko
jego zaprzysięgłym wrogiem, ale równie dobrze może być łowczynią,
która poluje na jego ludzi. Rozdarty między koniecznością poznania
prawdy a potrzebą znalezienia idealnej partnerki zanim przerażająca
przemiana przejmie nad nim kontrolę, Eidolon odważy się na misję
niemożliwą – i pozwoli Tayli posiąść zarówno jego ciało jak i duszę…
„Jak wiele demonów zabilaś, Taylo?
Eidolon obserwował ją, jego oczy nadal połyskiwały złociście. Nawet
kiedy jej groził, całkowicie ją hipnotyzował, Tayla spojrzała na niego,
powoli stając się świadoma nacisku jego ciała na jej i jednego biodra,
które wsunęło się między jej uda. Jego muskularna pierś zmiażdżyła jej
biust, a szpitalna koszula podjechała do góry tak, że szorstka bawełna
jego podkoszulka otarła się o jej brzuch.
- A ty ilu ludzi zabiłeś? - spytała.
Jedna ciemna brew Eidolona wygięła się w łuk.
- Żadnego.
- Nie wierzę ci.
- Nie wierzysz, bo jestem demonem. I pewnie myślisz, że zabijam ludzi
dla sportu.
- Mniej więcej.
- Twoja ignorancja jest odrażająca.
- Ty również.
- Mógłbym ci przypomnieć...
- Nie rób tego.
Złoto w oczach Eidolona wyblakło, zastąpione przez mroczne pożądanie,
które porwało ją w wir namiętności, jakiej nie mogła się oprzeć.
Słownik
Aegis - stowarzyszenie ludzkich wojowników, którzy poświęcili się
chronieniu świata przed złem. Patrz: Strażnicy, Regent, Sigil.
Rada - sprawuje władzę nad wszystkimi rodzajami i gatunkami
demonów. Ustanawia prawo i wymierza sprawiedliwość pojedynczym
członkom danego gatunku.
Dresdiin - demoniczny ekwiwalent anioła.
Strażnicy - Wojownicy Aegis, wyszkoleni w technikach walk, rodzajach
broni oraz magii. Po wcieleniu do Aegis, wszyscy Strażnicy zostają
obdarowani zaklętym elementem biżuterii noszącej tarczę Aegis, która
między innymi pozwala im widzieć w nocy i umożliwia widzenie przez
demoniczne zaklęcie niewidzialności.
Harrowgate - niewidzialne dla ludzi portale, które demony wykorzystują
po to, by podróżować pomiędzy miejscami na Ziemi i w Szeolu.
Infadre - samica każdego demonicznego gatunku, która została
zapłodniona przez demona Seminusa.
Maleconcieo - najwyższy stopień władzy w radzie demonów, którego
reprezentantem jest przedstawiciel z każdego gatunku. Narody
Zjednoczone demonicznego świata.
Orgesu - demoniczny seksualny niewolnik, często pochodzący z
gatunków hodowanych specjalnie do dostarczania cielesnej
przyjemności.
Regent - przywódca lokalnego ośrodka Aegis.
S'genesis - końcowy cykl dorastania demona Seminusa. Występuje w
momencie ukończenia stu lat. Demon rodzaju męskiego, który przeszedł
ów cykl, jest w stanie się rozmnażać i posiada zdolność zmiany kształtu w
męskiego osobnika każdego demonicznego gatunku.
Szeol - królestwo demonów. Ulokowane głęboko w trzewiach ziemi.
Dostęp do niego prowadzi wyłącznie przez portale Harrowgate.
Sigil - rada dwunastu ludzi zwanych Starszyzną, którzy są najwyższymi
przywódcami Aegis. Założona w Berlinie, nadzoruje wszystkie ośrodki
Aegis na świecie.
Ter'taceo - demony, które potrafią podszywać się pod ludzi, ponieważ
ich przodkowie byli ludźmi z wyglądu, lub potrafią przybrać ludzką
postać.
Klasyfikacja Demonów spisana przez Baradoca, demona Ziemi,
który posłużył się rasą Seminus jako przykładem:
Królestwo: Zwierzęta
Grupa: Demony
Rodzina: Demony seksualne
Rodzaj: Lądowe
Gatunek: Inkub
Rasa: Seminus
Rozdział pierwszy
Demon jest wladcą powietrza i posiada zdolność transformacji
w dowolnie wybraną postać,
zwodząc nas przez jakiś czas.
Jego moc jest jednak ograniczona.
Może nas przerażać, lecz nie zrobi
nam krzywdy.
- Robert Burton, „Anatomia melancholii"
Tayla nie poszła następnego ranka do kwatery Aegis. Nie potrafiąc zasnąć
w łóżku, które nadal pachniało Eidolonem, zwinęła się więc w kłębek na
kanapie w towarzystwie Mic-keya. Gdy pierwsze promienie słońca
przedzierające się przez chmury wpadły przez okno do jej kuchni,
zadzwonił telefon.
Zignorowała go. Nie mogła jednak zrobić tego samego, kiedy godzinę
później usłyszała walenie do drzwi. Kynan pukał z początku delikatnie,
ale z każdą minutą stawało się coraz bardziej natarczywe, aż w końcu
zaczęło grozić połamaniem drzwi w drzazgi.
Otworzyła je i natychmiast tego pożałowała.
- Zeszłej nocy straciliśmy Treya i Michelle.
O mój Boże. Tayla w otępieniu wycofała się spod drzwi i osunęła ciężko
na kanapę.
- Jak to się stało?
- Ścigali sforę wilkołaków wraz z Bleakiem i Coleem. Wpadli w zasadzkę.
Zabili samicę, ale stracili pozostałych.
Rozpacz okryła ją jak lodowaty koc. W przeciągu tygodnia stracili trójkę
Strażników, choć w trakcie ostatniego roku nie zabito żadnego z nich. A
Tayla... została zdemaskowana.
- Przegrywamy, prawda? Bitwę. Przegrywamy ją. Kynan opadł na jedno
kolano i chwycił ją za nadgarstek.
- Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Walka przeciwko złu zawsze
przypominała maraton, a nie sprint. - Próbowała wyrwać
się z jego uścisku, ale przytrzymał ją w miejscu. Jego chwyt był delikatny
lecz silny. - Wszyscy czują to samo, Tay. Ale ty jesteś prawdziwą
weteranką. Możesz poprowadzić ludzi i pomóc naszemu okręgowi wyjść z
tego. Zostań w kwaterze głównej chociaż na kilka dni. Dobrze ci to zrobi.
Nam wszystkim również.
Tayla poczuła na chwilę obezwładniającą pokusę. Choć nigdy nie była
zbyt towarzyska, w tym momencie nadał czuła się bardziej samotna niż
kiedykolwiek. Mimo to nadal miała poczucie, że przebywanie wśród
innych Strażników tylko spotęguje jej samotność. Gdy działała w
pojedynkę, nikt nie patrzył na nią jak na czarną owcę. Nikt nie mówił tak,
jakby nie było jej obok, tylko bezpośrednio do niej. Z pewnością już nikt
by na nią nie spojrzał, gdyby dowiedzieli się, co powiedział Eidolon. Z
pewnością staraliby się na własną rękę sprawdzić, czy w jego słowach
kryło się ziarno prawdy.
Witamy w klubie.
- Nie mogę - powiedziała w końcu. - Chcę być sama. Chciała również móc
wstać rano, spojrzeć w lustro i upewnić
się, że w przeciągu nocy nie zmieniła się w demona.
A skoro już mowa o demonach, zastanawiała się, czy urządzenie
naprowadzające, które podłożyła Eidołonowi, zaprowadziło Aegis do
szpitala. Choć z drugiej strony, gdyby do tego doszło, Kynan z pewnością
by ją o tym poinformował.
-Ky... myślisz, że jest coś takiego jak dobry demon?
Zamrugał, zaskoczony.
- No cóż, istnieją eudaimony, życzliwe duchy, ale w większości
przypadków bierze się je za aniołów stróżów.
- Ale czy inne demony, takie jak Cruenti, mogą być dobre?
- Co? Tayla, co w ciebie wstąpiło? Eidolon. I to dwa razy.
- Chyba... ja po prostu... co, jeśli nie wszystkie są takie złe jak myślimy?
Jedną ręką sprawdził jej czoło, a drugą puls. Jego szkolenie medyczne
wzięło górę.
- Zabieram cię do szpitala. Masz przyśpieszony puls i lekką gorączkę.
- Nie muszę iść do lekarza...
- Tayla, wygadujesz jakieś bzdury. Wizyta u lekarza wcale nie jest takim
głupim pomysłem. Kto wie, co zrobili ci w tym demonicznym szpitalu? -
Wyrwała się z jego uścisku. Pozwolił jej tym razem, a ona wycofała się w
stronę kanapy. - A więc to o to chodzi, prawda? Zaopiekowali się tobą.
Uratowali ci życie. A teraz ty czujesz w stosunku do nich nić sympatii.
- To nie jest żadna pokręcona forma syndromu Nightingale. Mimo
wszystko podejrzliwość jarzyła się w jego ciemnoniebieskich oczach.
- Dam ci spokój do jutra, ale potem masz się stawić w kwaterze głównej.
Zabiorę cię do Dennisa.
Wyszedł, a ona spędziła kilka następnych godzin na drzemaniu i
podjadaniu pianek i pomarańczy.
Teraz, skulona na kanapie z Mickeyem zwiniętym na jej podołku, wbiła
paznokcie w skórkę mandarynki, wyładowując swoją frustrację na
biednym owocu. Nie potrzebowała lekarza. Cóż, może i potrzebowała.
Wczoraj w drodze powrotnej do domu z magazynu doznała kolejnej
utraty kontroli nad ciałem. Ten incydent sprawił, że ludzie na przystanku
autobusowym zaczęli dzwonić po karetkę. Zanim zdążyła przyjechać,
Tayla zdołała już odzyskać formę i dawno się stamtąd ulotnić'
W przypływie największej słabości pomyślała o zadzwonieniu do
Eidolona, na wypadek gdyby mówił prawdę o tym, że mógłby jej pomóc.
Doszła nawet do momentu, w którym chciała wypowiedzieć słowa
wypisane na odwrocie wizytówki, ale kiedy jej piersi stwardniały a uda
zaczęły drżeć na samą myśl zobaczenia się z nim ponownie, cisnęła
telefonem przez pokój. Skoro
jej hormony szalały, kiedy Eidolona nie było w pobliżu, to co by się stało
w jego obecności?
Nie miała pojęcia, że jej ciało jest w stanie reagować tak na
jakiegokolwiek mężczyznę, a już zwłaszcza takiego, który nie był
człowiekiem. Gdyby ktoś powiedział jej, że jakiś facet może sprawić, że
serce zabije jej mocniej, że oddech uwięźnie jej w gardle, że miejsce u
zbiegu ud zacznie boleśnie pulsować, wybuchłaby głośnym śmiechem.
Tyle że dokładnie to wszystko działo się wtedy, gdy dotykał jej Eidolon.
Pragnęła go nawet wtedy, kiedy go nienawidziła.
Była uzależniona, tak samo jak matka. Jedyna różnica polegała na tym, że
źródło uzależnienia Tayli mogło zostać zniszczone.
W tym momencie zadzwonił telefon, a Tayla prawie wyskoczyła ze
skóry. Mickey schował się pod kanapę, wydając z siebie pełen
wzburzenia pisk. Coś zimnego pociekło jej po nodze. Uświadomiła sobie,
że zmiażdżyła mandarynkę na miazgę, tak że sok i miąższ wyciekły jej
między palcami.
Szybko opłukała palce w kuchennym zlewie i chwyciła telefon mokrą
dłonią.
- Słucham?
- Tay. - Głos Jaggera sprawił, że cała się spięła. Rzadko kiedy do niej
dzwonił, ale kiedy już to robił, wiadomości, jakie miał do przekazania
zawsze były złe. Tym razem brzmiał niemal na podekscytowanego, co
wprawiło ją w stan jeszcze większej czujności. - Musisz tu natychmiast
przyjechać.
- Dzisiaj mam wolne.
- Zaufaj mi. Na pewno chcesz tu dzisiaj być. - Cisza przeciągała się, ale
Tayla nie dała mu satysfakcji i nie zapytała, o co mu chodziło. -
Złapaliśmy twojego doktorka demona. Jest w nie najlepszym stanie.
Tayla zamarła. Telefon prawie wyleciał jej z ręki.
- Co... co masz na myśli?
- To, że jeśli się nie pośpieszysz, przegapisz szansę zobaczenia jak
umiera.
***
Tayla nie mogła pozwolić sobie na wzięcie taksówki, ale mimo wszystko
zrobiła to. Wpadła jak burza przez tylne drzwi kwatery Aegis, zaskakując
pół tuzina Strażników oglądających film na dużym ekranie telewizora.
Rozegraj to na zimno, Tay.
- Gdzie oni są?
- W piwnicy.
Ekscytacja rozjaśniała twarz każdego w pomieszczeniu i wyraźnie
kontrastowała z depresyjną atmosferą, w którą kazał jej wierzyć Kynan.
Strażnicy praktycznie podskakiwali na fotelach. Emanowało od nich
oczekiwanie i żądza krwi.
Świadomość tego wszystkiego przygniotła Taylę. Demon został
schwytany i teraz płacił za śmierć trójki ich kolegów. Radował ich fakt, że
Eidolon był teraz torturowany. Jeszcze kilka dni temu podzielałaby ich
entuzjazm.
Czując mdłości podchodzące jej do gardła, szybko zbiegła po schodach w
dół. Kilku Strażników ćwiczyło z bronią i doskonaliło techniki walki w
sali treningowej, ale ich udawany wysiłek nie zwiódł jej. Wszyscy starali
się podsłuchać, co takiego działo się w Komnacie - pomieszczeniu,
którego wielu, włącznie z Taylą, nigdy nie widziało od środka.
Lubiła przesiadywać z innymi, słuchając i śmiejąc się, bo przecież to były
tylko demony. Nie widziała niczego złego w tym, że na początku
dostawały lekkie manto a potem były uśmiercane.
Ale świadomość, że tym razem to Eidolon miał dostać w kość, była jakaś
inna. Tayla najpierw musiała wziąć głęboki wdech i uspokoić się zanim
otworzyła drzwi.
W pomieszczeniu, które zostało wzniesione z cementu i umocnione
zaklęciami od podłogi do sufitu, Lori i Jagger
siedzieli na kamiennych ławkach wbijając spojrzenie w nagie,
zakrwawione ciało skulone w pozycji płodowej na podłodze i przykute
łańcuchem do sąsiedniej ściany. Krzyk niemal wyrwał się z gardła Tayli
na ten widok, ale zatkała usta dłonią, by go stłumić.
- Spóźniłaś się - westchnęła Lori. - Jaggera trochę poniosło. - Odwrócił
się do Tay. - Nie udało nam się wyciągnąć z niego zbyt wiele. Głównie
same kłamstwa.
- Uzyskaliśmy kilka cennych informacji po tym, jak wepchnąłem mu w
tyłek gorący pogrzebacz.
Och. Mój Boże. Tay cofnęła się do kąta, czując, jak żołądek podchodzi jej
do gardła. Zwymiotowała obficie na podłogę. A więc nie chodziło o
zwykłe pobicie. To tym cały czas zajmowali się w tym pomieszczeniu.
Ale jestem głupia. Naiwna kretynka.
Nadal zgięta w pół, przyjrzała się otoczeniu. Zauważyła żarzące się węgle
w piecyku koksowym stojącym w kącie, półki zastawione
barbarzyńskimi narzędziami tortur, sterty różnych batów i pejczów,
szlauch, oraz inne przedmioty, których nie umiała zidentyfikować.
- Tayla? - Jagger podszedł do niej i zabrał jej włosy z twarzy, by nie
wpadały do ust. - Chyba się nie wkurzyłaś, co? Przecież to tylko demon.
- Taa - zaskrzeczała. - Demon. Tylko ten... zapach. Zapach, widok i myśl
o tym, że Eidolon cierpiał tutaj w ten
sposób. Co ona najlepszego zrobiła? Wstrząsnęła nią kolejna fala torsji,
skręcając jej żołądek tak, że aż pot wystąpił jej na skroniach.
- Nigdy nie brałaś udziału w naszych przesłuchaniach, prawda?
Tayla pokręciła przecząco głową. Nawet gdyby brała, to czy obchodziłby
ją co tam się działo? W końcu demony były bestiami. Złymi bestiami,
które mordowały niewinnych ludzi dla zabawy.
Zabawnym wydało jej się wmawianie sobie tego w kółko, pomimo faktu,
że bez względu na to, jak często powtarzałaby słowa „demony są złe", to
zdawało się nie czynić żadnej różnicy.
- Daj mi swoją kurtkę. - Oszołomiona, jakby właśnie oberwała mocno w
głowę i nie mogła poskładać myśli w jedną całość, zrzuciła kurtkę z
ramion i podała ją Jaggerowi.
- Chodź tutaj - powiedziała Lori. Tayla podeszła do niej na trzęsących się
nogach. Lori kucała teraz obok ciała. - Ma naszyjnik z dziwnym
medycznym symbolem. Wiesz co to jest?
Tayla nie spojrzała w tamtą stronę. Nie musiała. To był kaduceusz. Taki
sam jak ten, który łaskotał ją po skórze, gdy Eidolon pochylał się nad nią.
Całował ją. Pieścił.
- Nie - skłamała. - Nie mam pojęcia.
Jej żołądek znów zaczął się niebezpiecznie kołysać. Z oczu popłynęła jej
jedna łza. Jedna, mała, pośpiesznie otarta grzbietem dłoni łza. Zawierała
w sobie więcej emocji, niż wszystkie łzy, jakie wypłakała po śmierci
matki.
Odetchnęła powoli, potrzebując chwili na wzięcie się w garść zanim
znów mogła spojrzeć. A musiała. Eidolon zasługiwał przynajmniej na
tyle. Gdy to zrobiła, oddech uwiązł jej w gardle. Ciało leżące przed nią
było zakrwawione, posiniaczone i poszarpane w niektórych miejscach.
Ale prawa ręka była pozbawiona tatuaży, które zdobiły skórę Eido-lona
od opuszków jego palców aż do szyi. Jej umysł ostrzegł ją przed
nadmierną nadzieją, ale serce całkiem zignorowało to ostrzeżenie.
Zaczęło walić, jak gdyby chciało wyrwać się na wolność z jej piersi, gdy
dotknęła palcem twarzy demona.
Dzięki Bogu. Obezwładniająca ulga wyssała z niej całą siłę, tak że Tayla
osunęła się na ziemię. Uśmiech zaigrał w kącikach jej ust, skryty przez
dłoń, którą je zatkała, udając kolejny atak mdłości.
To nie był doktorek, ale obaj nosili takie same kaduceusze ozdobione
sztyletami. Najwidoczniej pracowali razem.
Wspomnienie jego zamazanej twarzy czaiło się tuż na powierzchni jej
myśli.
To strata czasu. Słowa odbiły się echem w jej uszach i wtedy
przypomniała sobie gdzie go widziała. W Szpitalu Podziemnym, gdy się
obudziła. Jak nazwał go Eidolon? Yuki? Nie, Yuri. Dokładnie tak. Tylko
co on tutaj właściwe robił?
Kolejny głos rozbrzmiał w jej uchu. Należał do Lori. Trajkotała o
wszystkich metodach, jakie zastosowali, żeby go torturować. Smutek i
zmartwienie uleciały z głowy Tayli, a przechwałki Lori nabrały dla niej
innego znaczenia. Zwłaszcza że w trakcie mówienia rzucała Tayli dziwne
spojrzenia, jak gdyby chciała ocenić jej reakcję na ich czyny. Ale jaką
właściwie reakcję spodziewała się zobaczyć?
Tayla poczuła, jak siły wracają jej ze zdwojoną mocą, jakby przed chwilą
ktoś wstrzyknął jej potrójną dawkę adrenaliny. Miała kilka pytań i chciała
uzyskać na nie odpowiedź.
- Nie obchodzi mnie, co mu zrobiliście. Jak wam się udało go złapać?
Zapadła pełna napięcia cisza.
- Straty naszych ludzi wpłynęły na nas wszystkich - odezwała się w końcu
Lori, jak gdyby nie zwróciła uwagi na cierpki ton głosu Tayli.
Uśmiechnęła się kwaśno, odpowiadając na jej pytanie. - Stephanie
śledziła sygnał z czujnika, jaki mu podłożyłaś, ale straciła go na kilka
godzin. Potem wychwyciła go ponownie, i to dokładnie w miejscu, w
którym go straciła. Teraz wiemy, gdzie mniej więcej znajduje się wejście
do szpitala. Śledziliśmy sygnał aż do dzielnicy mieszkaniowej i
złapaliśmy go w jego mieszkaniu. Jest zmiennokształtnym. - Usiadła
obok Tayli, ani razu nie spuszczając wzroku z ciała. - Mogłabyś mi
przypomnieć, jak miał na imię? Powiedział nam, ale Jagger zdążył
złamać mu szczękę, więc trudno było cokolwiek zrozumieć.
Nie stać ją było na luksus, czy nawet chęć odczuwania współczucia w
stosunku do stworzenia na podłodze, ale
poczuła ulgę, że nie był to Eidolon. Nie stać ją było również na luksus
wyznania prawdy. Gdyby dowiedzieli się, że martwy demon nie był
Eidolonem, to znowu chcieliby, żeby się z nim spotkała. Zniszczenie
szpitala to jedno, ale torturowanie doktorka to co innego. Uśmiechając
się, jakby uradował ją fakt jego śmierci, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Eidolon.
- To on, prawda?
- Bez wątpienia. Wydobyliście z niego jakieś informacje odnośnie
lokalizacji szpitala?
Lori pokręciła przecząco głową.
- Zaprzeczał jego istnieniu, bez względu na wszystko co mu robiliśmy.
Dlatego chcemy, żebyś wróciła do szpitala. Mówiłaś, że dał ci możliwość
skontaktowania się z nimi.
- Tak - odparła powoli Tayla, świadoma tego, dokąd zmierzała ta
rozmowa. - Ale nie jestem pewna czego oczekujecie ode mnie, gdy już
uda mi się znaleźć w środku. Powiedziałaś, że straciliście sygnał
naprowadzający, więc nie możecie namierzyć szpitala w ten sposób.
- Skontaktujesz się z nami od środka.
Tayla spojrzała na nią z szeroko otwartymi ustami ze zdumienia.
- Żartujesz, prawda? Myślisz, że tam w piekle mają swoją własną wieżę
telefoniczną?
- Oczywiście, że nie. Jagger wytłumaczy ci wszystko jak wróci.
Dopiero wtedy Tayla uświadomiła sobie, że gdzieś wyszedł, choć nie
miała pojęcia dokąd. Drzwi otworzyły się, a on wszedł do środka, niosąc
jej skórzaną kurtkę.
- Wszystko gotowe? - spytała Lori, a Jagger pokiwał głową. Sięgnął do
kieszeni płaszcza.
Wyjął z niej telefon komórkowy i uniósł do góry.
- To jest twoja tajna broń, Taylo. Lori wspominała ci już o niej?
- Mówiła, że mam zadzwonić ze szpitala. Co, jeśli nie będzie sygnału?
Jagger uśmiechnął się. Tayla pomyślała, że pewnie większość kobiet
uważa go za atrakcyjnego, ale zawsze było w nim coś, co ją odrzucało.
Coś, co nigdy nie pozwalało jej patrzeć na niego jak na obiekt seksualny.
Jednak z drugiej strony tylko garstka mężczyzn okazywała podobne
zainteresowanie jej samej. Ten, który ostatnio to robił, wcale nie był
człowiekiem.
- Na tym polega urok tego małego urządzenia. Musisz tylko otworzyć
klapkę. Na ekranie pojawi się licznik. Wykręć je-den-jeden-dziewięć
zanim dojdzie do zera. - Wsunął komórkę do kieszeni jej kurtki.
- To wszystko?
- Uhm. Gdy wykręcisz numer, urządzenie aktywuje zaklęcie
namierzające. Wszystko w promieniu niecałego kilometra zostanie
skażone, a kiedy demony będą opuszczać szpital, zostawią po sobie ślady,
które będą widoczne dla naszej magicz-ki przez wiele dni.
- Zupełnie jak mrówki - dodała Lori. - Jeżeli szpital jest w tym wymiarze,
dzięki zaklęciu namierzymy go niemal natychmiast.
Jagger podał Tayli kurtkę.
- Gdy licznik zostanie aktywowany, nie będzie go można zatrzymać.
Komórka ulegnie samozniszczeniu, jeśli numer nie zostanie wpisany.
Rany boskie, to jakieś szaleństwo. Słowa „misja samobójcza"
przemykały w jej myślach. Wzdragając się, włożyła kurtkę. Musiała się
stąd jak najszybciej wydostać i wprowadzić świeżą dawkę tlenu do płuc i
mózgu, by znów móc normalnie myśleć.
Lori kiwnęła głową w stronę Jaggera. Tayla prawie przeoczyła ten ledwie
dostrzegalny ruch. Jagger rzucił się na nią jak pocisk wystrzelony z
armaty. Zanim Tayla zdążyła przełożyć
dłonie przez rękawy kurtki, chwycił ją, przycisnął jej plecy do swojej
klatki piersiowej i unieruchomił. -Hej!
Stopa Lori wbiła się w klatkę piersiową Tayli, a powietrze uciekło
gwałtownie z jej płuc z taką siłą, że nie mogła wydobyć z siebie jęku
spowodowanego przeszywającym bólem. Jagger puścił ją, a ona osunęła
się na kolana, przeklinając się w duchu za słabość i okazanie bólu.
Stekiem przekleństw obrzuciła również Lori i Jaggera.
Przyłożyła dłoń do szwów, czując ciepłą kleistą krew ściekającą jej po
palcach. Rana sama w sobie nieco piekła, ale ból promieniował głębiej.
Tak głęboko, że miała wrażenie, jakby jej organy wewnętrzne przesuwały
się z miejsca na miejsce i zapadały się w sobie.
Lori przyklękła obok niej. Załzawione oczy Tayli przypominały
rozmazaną plamę różu i błękitu.
- Wybacz, kochanie. Uznałam, że szybciej będzie lepiej. Jak przy
wyrywaniu zęba. - Delikatnie pogłaskała Taylę po dłoni. - Wiem, że to
może wyglądać na zbytnią przesadę, ale jesteśmy w stanie wojny. A
wojna łączy się z ofiarami. Jesteśmy jedyną rzeczą, jaka stoi między
ludźmi a piekłem na ziemi. Jesteś skłonna zrobić wszystko co konieczne,
by zniszczyć te bestie? Oddasz za to życie, jeśli zajdzie taka potrzeba?
Życie owszem. Ale nie śledzionę. Nie miała wystarczająco dużo
powietrza w płucach, by potwierdzić którąkolwiek z tych rzeczy, więc
kiwnęła twierdząco głową.
- Świetnie. Myślę, że wszyscy mamy podobne zdanie w tej kwestii.
Jakoś w to wątpiła. To nie Lori musiała radzić sobie z uszkodzoną
wątrobą. To przypomniało jej, że ktoś kradł demonom wątroby i inne
organy. Eidolon był przekonany, że stoi za tym Aegis. Twierdził również,
że była demonem. Jeśli mylił się co
do jednego, to możliwe, że i w drugim przypadku nie miał racji. Modliła
się, by tak było.
- Lori - wychrypiała. - Skoro już mówimy o wojnie, to czy wiesz coś o
tym, że demony są porywane i ćwiartowane na kawałki, które potem
sprzedaje się na czarnych rynkach?
Lori wbiła w nią twarde spojrzenie.
- O czym ty mówisz?
Spazm bólu sprawił, że musiała zaczerpnąć powietrza zanim coś
powiedziała.
- Eidolon powiedział mi, że Aegis stoi za porwaniami demonów. Że
handluje ich organami na podziemnych czarnych rynkach. Czy to
prawda?
- A ty uwierzyłaś w słowa jakiegoś demona? - spytała Lori zimnym
tonem. Temperatura w pomieszczeniu gwałtownie się ochłodziła.
- Po prostu próbuję dotrzeć do prawdy. Nie obchodzi mnie, że to się
dzieje, ale demony owszem. Robią się przez to bardziej niebezpieczne.
Jeśli Aegis nie jest w to zamieszane, to oczywistym jest, że powinniśmy
odkryć kto za tym stoi zanim kolejni Strażnicy stracą życie.
- Jeśli Aegis rzeczywiście maczało w tym palce - odparła Lori - to na
pewno nie odbywa się to przez nasz okręg.
Jagger prychnął pod nosem.
- Mimo wszystko to świetny pomysł. Powinniśmy się tym zająć.
Moglibyśmy zarobić kupę forsy.
Lori rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Jagger, każ Scottowi zabrać Taylę do Queens i zostawić ją w pobliżu
restauracji, która jest pod naszą obserwacją. Stamtąd może skontaktować
się ze szpitalem i powiedzieć, że została ranna w trakcie walki.
- Wiecie co? Pieprzyć to - rzuciła Tayla cierpkim tonem. - Nie podoba mi
się ten plan. - Nie wiedziała, czy jej obawa wypływa z niechęci
zobaczenia się ponownie z Eidolonem,
czy z tego, że nie chciała skonfrontować się z tym, co powiedział o jej
rodzicach. Tak czy inaczej miała poczucie, że coś ją dręczy. Coś, czego
nie potrafiła dokładnie nazwać. Nauczyła się jednak ufać swojej intuicji.
Jagger pochylił się nad nią. Kiedy zaczął głaskać ją po włosach,
odepchnęła go. Mimo to nadal stał tak blisko, że czuła zapach pizzy z
kiełbasą, którą jadł na lunch.
- Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, co tylko będzie konieczne, Tay.
Czyżbyś zmieniła zdanie? Chcesz się zaprzyjaźnić z demonami?
- Po prostu nie wydaje mi się, by ten sposób był dobry. - Wstała,
zmuszając go do wyprostowania się i odsunięcia o krok. - A ty nie waż się
nigdy kwestionować mojej lojalności.
- W takim razie chyba musimy wysłać kogoś innego - westchnęła Lori.
Tekst prosto z podręcznika manipulacji. Nawet mając tego świadomość,
Tayla połknęła haczyk.
- To muszę być ja. Znają mnie tam, nawet jeśli chcą mnie zabić.
Kulejąc, wyszła z pokoju za Jaggerem. Słowa Eidolona sprzed kilku dni
odbijały się echem w jej głowie.
Jesteście pionkami, których poddano praniu mózgu, wykonującymi
rozkazy bez zadawania zbędnych pytań.
Rozdział trzynasty
Tayla nie odezwała się ani słowem, gdy Eidolon, który zdążył przebrać
się w czyste dżinsy i czarny sweter, prowadził ją przez gąszcz ciemnych
korytarzy szpitala. Jej myśli nadal krążyły wokół tego, co Wraith
powiedział o utracie wszystkiego, co czyni z niej człowieka. Robiła
wszystko co mogła, by zachować jasność umysłu, nie wspominając już o
mówieniu.
Bo myśleć zdecydowanie nie potrafiła.
Przed nimi widać było smukły, czarny łuk, otaczający lśniące wrota
podobne do tych, które widziała w tunelu prowadzącym do mieszkania
Nancy.
Eidolon powiedział coś w języku, którego nie znała, i gestem zaprosił ją
do środka. Przeszli na drugą stronę, wchodząc do pomieszczenia, które
przypominało jaskinię z czarnego marmuru. Na wypolerowanych
kamiennych ścianach wyrzeźbiono mapy. Eidolon dotknął jednej,
przedstawiającej z grubsza zarys Stanów Zjednoczonych, a potem jeszcze
bardziej topornie wyrzeźbionej mapy Nowego Yorku, która połyskiwała
na czerwono obok. Po kilku kolejnych dotknięciach pojawił się następny
łuk.
Po dwóch krokach Tayla uświadomiła sobie, że właśnie wychodzi ze
ściany jednego z budynków na Południowym Bronxie. Gdy się
odwróciła, w ceglanym murze nie pozostał żaden ślad wskazujący na to,
że przed chwilą znajdowało się
tu jakieś przejście. Eidolon przywołał taksówkę. Po piętnastu minutach
stali już pod jej mieszkaniem.
Tayla nadal milczała, a jej umysł w dalszym ciągu odmawiał współpracy.
- Zabieram cię do swojego domu - powiedział. - Przyjechaliśmy tu, żebyś
mogła zabrać swoją łasicę i parę swoich rzeczy.
- Nie mogę. - Głos miała ochrypły i na granicy załamania. Ona sama była
o krok od załamania się, uwięziona w koszmarze, który nie chciał się
skończyć.
Demon w tobie pozbawi cię wszystkiego, co czyni cię człowiekiem.
- Nie masz wyboru. Pozbyłaś się go w momencie, w którym wysadziłaś
mój szpital. - Zapłacił taksówkarzowi i wszedł razem z nią do cuchnącego
stęchlizną korytarza budynku, kręcąc głową z obrzydzeniem, gdy jakaś
strzykawka zachrzęści-ła mu pod butem. - Będziesz potrzebować
pomocy, gdy twoje ciało zacznie się zmieniać. Mamy dużo do obgadania.
- Nie mamy o czym rozmawiać - odparła, gdy wspięli się na schody.
Odmowa była konieczna, jeśli miała nie oszaleć. - Nie wiem nawet, czy
wierzę w...
Włoski na karku Tayli nagle stanęły dęba. Intuicja dała o sobie znać wraz
z przypływem adrenaliny. Tayla przypadła do ziemi. Jej zmysł wzroku
wyostrzał się, gdy przyglądała się wszystkiemu wokół. Patrzyła pod nogi,
w górę, przeczesała wzrokiem nawet sufit. Demony miały paskudny
zwyczaj zeskakiwania na głowę wprost z krokwi lub rur.
Odruchowo sięgnęła dłonią do miejsca, w którym trzymała swój
zakrzywiony sztylet. Zaklęła pod nosem, gdy nie wyczuła tam niczego
prócz chłodnej skóry pod nową szpitalną koszulą, którą Eidolon dał jej w
miejsce zakrwawionej.
Eidolon przysunął się do niej, przykładając usta do jej ucha.
- O co chodzi?
- Coś mi tu nie gra - szepnęła. Podpełzła bliżej, by wyjrzeć znad podestu
schodów. - Drzwi do mojego mieszkania są otwarte.
Promieniujące z Eidolona niebezpieczeństwo było niemal namacalne.
Zaczął wspinać się po schodach, ale Tayla zdążyła wyciągnąć rękę i
zablokować go.
- Poradzę sobie z tym. - Cholera jasna, potrzebowała tego. Musiała stłuc
kogoś na kwaśne jabłko, choćby tylko po to, żeby pozbyć się otępienia,
które chwyciło ją w swoje kleszcze.
Przez szparę w otwartych drzwiach dostrzegła jakieś poruszenie.
Zobaczyła ludzi. Strażników.
Z tego co widziała było ich dwóch. Cole i Bleak... obaj zamieszani w
walkę z wilkołakiem, który zabił Michelle i Treya. Siedzieli na jej
kanapie i zajadali się zestawami z McDonalda.
Tayla poczuła przypływ wściekłości... Ludzie, w jej kryjówce,
nieproszeni... Zamykając oczy, spróbowała wziąć się w garść.
Zachowywała się tak, jakby zaakceptowała już swój los. Jakby Strażnicy
byli jej wrogami. To nie oni wysłali ją do demonicznego szpitala z
bombą, więc wpadnięcie tam jak rozwścieczony pies w niczym nie
pomoże. Poza tym ich wersja tego, co zaszło w nocy, kiedy zginęli Trey i
Michelle różniła się od wersji Luca, a ona chciała im uwierzyć. Strażnicy
byli dobrzy. Byli zbawcami ludzkości. Nie zdradzali się wzajemnie. Nie
kłamali. I na pewno nie próbowali zabijać swoich towarzyszy.
Tyle że jej wewnętrzny alarm ani na sekundę nie chciał przestać dzwonić.
- Nie pozwól, by cię zobaczyli - powiedziała do Eidolona. - Nie wiem,
dlaczego tu są, ale będą bardziej skłonni do rozmowy, jeśli będę sama.
- Zabójcy? - spytał. Gdy kiwnęła głową, zaczerpnął gwałtownie tchu. -
Jeśli cię tkną...
- Nie zrobią tego. - Zanim on zdążył zaprzeczyć, a ona przeanalizować
zaborczość w jego głosie, przekroczyła próg mieszkania.
Cole skoczył na równe nogi.
- Tayla. Jezu Chryste, co ty tutaj robisz?
- Mieszkam. - Weszła do środka. Serce zlodowaciało jej w piersi na
widok paniki wypisanej na ich twarzach, która powiedziała jej, że
doskonale wiedzieli o tym, że wysłano ją do szpitala jako kamikadze. Jak
wielu Strażników było w to zamieszanych? Tylko kilku wybrańców, czy
może cała jednostka?
Nie. Nie chce wierzyć w to, że wszyscy zwrócili się przeciwko niej.
- Powiedziano nam, że nie żyjesz.
- Jak widać to nieprawda.
Cole i Bleak wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Najwyraźniej fakt,
że nadal oddychała, nie był zbyt dobrą nowiną.
- To świetnie - odparł Bleak.
- Skoro myśleliście, że nie żyję, to co tutaj robicie?
- Przyszliśmy sprzątnąć twoje mieszkanie. - Cole wzruszył ramionami,
ale uwadze Tayli nie umknął fakt, że poluzował zapięcie na osłonie
swojego sztyletu. - Zabierzemy cię do kwatery głównej.
Bleak stanął za jej plecami.
- Tak. Wszyscy ucieszą się na twój widok. Niemożliwy do pomylenia z
czymś innym świst ostrza
przecinającego powietrze zniszczył fałszywie szczęśliwe powitanie.
Tayla uderzyła mocno i szybko, wytrącając sztylet z dłoni Bleaka.
Kopniak Colea posłał ją na ścianę, a wtedy do akcji wkroczył Eidolon,
zajmując się Bleakiem. Teraz mogła koncentrować się na Coleu.
Wrzask Bleaka przeszył jej uszy, gdy uderzyła Colea pięścią prosto w
twarz.
- Nie zabijaj go! - krzyknęła.
- Pieprzę to - warknął Eidolon. -Nie!
Głuche odgłosy ciała uderzającego o ciało oznaczały, że nie posłuchał jej
rozkazu.
Cole obrócił się i zamachnął w stronę jej podbródka, ale zablokowała
cios, nie zwracając już uwagi na to, co robi doktorek. Cole okładał ją
pięściami i nadszedł czas, żeby odpowiedzieć ogniem. Tayla zrobiła
piruet, kończąc go potężnym wykopem, który powalił Colea na tyłek.
Skoczyła na niego, siadając mu okrakiem na biodrach, i trzasnęła w
policzek. Cole poderwał nogi do góry, owijając je wokół jej gardła. Tayla
zaczęła walczyć o to, by utrzymać się na górze. Umiejętności Colea
dorównywały jej umiejętnościom. Trenowali razem niemal tyle samo
czasu, ale z powodu utraty sił i obrażeń to, co powinno być łatwym
powaleniem przeciwnika na ziemię, stało się dla niej walką na śmierć i
życie.
Oddychając z trudem, wyciągnęła rękę w stronę słoja ze świecami, który
stoczył się ze stolika do kawy w trakcie ich pojedynku. Jej palce zacisnęły
się na jego krawędzi. Z kolei pięść Colea wbiła się w jej brzuch.
Eksplozja bólu oślepiła ją, ale zacisnęła zęby i uderzyła go słojem prosto
w skroń. Cole jęknął i zwalił się bezwładnie na ziemię.
Powstrzymując własny jęk, Tayla stoczyła się z niego. Niski warkot
Eidolona wstrząsnął pomieszczeniem. Porzucił Bleaka i skoczył na
Colea, wbijając mu kolano w brzuch i zaciskając dłoń na gardle.
- Okej, dupku - warknął. - Najwyższy czas wyśpiewać wszystko.
Tayla zerknęła na bezwładne, zakrwawione ciało Bleaka. Leżał
nieruchomo, ale jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm
regularnego oddechu. Dzięki Bogu.
- Ty draniu - powiedziała do Colea. - Co to, u diabła, miało być?
Mężczyzna rzucił jej mordercze spojrzenie, a Eidolon widocznie docisnął
go mocniej do podłogi, bo zaczął szarpać się w jego uścisku.
- Ty demoniczna suko - wycharczał. - Jesteś szpiegiem. Zabiłaś Janet.
O mój Boże. Wiedzieli.
- Nie jestem żadnym szpiegiem. I wcale nie zabiłam Janet. - Ani na jotę
nie uwierzyła tym wypowiedzianym w pośpiechu słowom, bo w pewien
sposób przyczyniła się do śmierci drugiej Strażniczki.
Spojrzeli sobie z Eidolonem w oczy.
- Widocznie Yuri musiał coś powiedzieć - mruknął. Czyżby wszyscy już
o tym wiedzieli? Tayla nadal nie doszła
do ładu z faktem, że w jej żyłach płynie krew demona, ale jej ludzie
najwidoczniej chcieli ją zabić właśnie z tego powodu.
Wsunęła nogę pod siebie i usiadła wygodniej. Miała do Colea całe
mnóstwo pytań, poczynając od:
- Jakie dostaliście rozkazy?
Rozcięte, zakrwawione wargi Cole'a ułożyły się w groteskowy uśmiech.
- Idź do diabła.
Eidolon przyłożył jeden palec do rozcięcia na jego twarzy. Delikatnie i
powoli pogłaskał zdrową skórę obok niego.
- Szkoła medyczna to naprawdę zabawna sprawa - powiedział
przyciszonym głosem. - W trakcie uczenia się różnych metod jak kogoś
opatrzyć... - rana zasklepiła się nagle - poznaje się również
najskuteczniejsze sposoby na to, jak zrobić komuś krzywdę. - Rana pękła
z trzaskiem, przypominającym odgłos mokrego dartego papieru. Cole
wrzasnął z bólu. Cholera, doktorek znał się na rzeczy. Nie potrafiła się
zdecydować, czy był bardziej seksowny, przerażający, czy wszystko
naraz.
- Lepiej zacznij odpowiadać na pytania Tayli, bo w przeciwnym razie ja
zacznę rozcinać cię na dole.
Cole przełknął głośno ślinę.
- Wysłano nas, żebyśmy spakowali twoją broń Aegi i ubrania. -I?
- I zabili cię na wypadek, gdybyś przeżyła eksplozję.
Choć Tayla spodziewała się tej odpowiedzi, nadal czuła bolesne ukłucie
zdrady. Choć słowo „ukłucie" nie całkiem oddawało obraz sytuacji. To
byli ludzie, z którymi walczyła u boku, z którymi odnosiła rany i dla
których ryzykowała życiem. Razem wykonywali wspólną misję. Jak
mogli jej to zrobić?
- Kto was przysłał? - Przeklęła się w duchu za drżenie w głosie. - Kto
wydał rozkaz?
- Jagger.
- On nie ma takiej władzy.
- Powiedział, że rozkazy wyszły od Kynana.
Tayla zachwiała się w tył, jakby ktoś ją spoliczkował. Nie. Kynan by tego
nie zrobił. Nie jej. Nikomu. Sam wybawił kiedyś z opresji Strażnika,
który wypuścił demona z pokoju przesłuchań.
Jeśli jednak uwierzył, że Tayla jest demonem... nie, nawet gdyby ta
informacja pochodziła od Yuriego, to nie znaczyło wcale, że Kynan
uwierzyłby w nią automatycznie. Informacja uzyskana od demona za
pomocą tortur nie gwarantowałaby rozkazu egzekucji, a nawet jeśli, taki
rozkaz nie zostałby wydany, dopóki by nie przeprowadzono śledztwa, a
Starszyzna nie zatwierdziłaby tej decyzji.
Coś tu było nie tak. I to bardzo.
- Więc przyszliście tutaj, żeby przetrząsnąć mieszkanie Tayli i zabić ją,
gdyby przeżyła wybuch, tak? - spytał Eidolon.
- To miało wyglądać jak włamanie.
- A gdybym nadal żyła, choć nie wróciła już do mieszkania, to co
mieliście zrobić? - spytała.
Zakrwawione usta Colea wykrzywiły się w zimnym uśmiechu.
- Ścigalibyśmy cię do upadłego, tak jak wszystkie demoniczne dziwki, do
których zresztą należysz.
- Zła odpowiedź - powiedział Eidolon niskim, zabójczym głosem.
Jednym ruchem skręcił szyję Colea, łamiąc mu kark. - Sprawiedliwość
została wymierzona.
Tayla powinna być zszokowana jego zachowaniem, może nawet
wkurzona, ale w głębi czuła jedynie odrętwienie. Czyżby jej demoniczne
geny wpływały na nią w jakiś sposób?
Stała przez chwilę w miejscu, spoglądając na dwóch Strażników, jednego
żywego a drugiego martwego. Co teraz?
Zupełnie jakby usłyszał jej myśli, Eidolon podniósł się z podłogi i
powiedział:
- Spakuj trochę ubrań i zabierz swoją łasicę.
- Dlaczego to robisz?
- Tutaj nie jesteś bezpieczna.
- Wiem. Ale potrafię o siebie zadbać. - Od lat żyła na ulicy, wiedziała,
jakie jest życie i znała miejsca, w których mogłaby się ukryć.
Tyle, że niektórzy Strażnicy, wliczając w to Jaggera, mieli podobne
doświadczenia.
Eidolon wyciągnął dłoń w jej stronę tak szybko, że znalazła się w jego
uścisku zanim zdążyła choćby mrugnąć okiem. Z jedną ręką zaplątaną w
jej włosach, a drugą trzymając ją mocno w talii, spytał:
- Powiedz mi - odezwał się cichym głosem, który był o wiele bardziej
niepokojący, niż gdyby na nią wrzasnął - co dokładnie Aegis zrobiło
Yuriemu?
Tayla z trudem przełknęła ślinę.
- Mówiłam ci już. Torturowali go.
- Jak? Batem? Ostrymi narzędziami? Ogniem? - Wzmocnił uścisk,
przyciągając ją bliżej swojego muskularnego ciała. Odchylił jej głowę w
tył, ale nie po to, by sprawić jej ból, tylko dlatego, że chciał przykuć jej
uwagę. Udało mu się to w stu
procentach. - Myślisz, że twoi koledzy nie zrobiliby tego samego z tobą,
gdybyś wpadła w ich łapska? Wiem, że nie możesz mi zaufać, ale chyba
dowiodłem wystarczająco mocno, że nie mam zamiaru cię torturować.
- Zabiłeś Colea...
- Tylko dlatego, żebyś ty nie musiała tego robić. - Musnął ustami płatek
jej ucha, przyprawiając ją o drżenie. - On by cię zabił. Może nie dzisiaj,
ale kiedyś na pewno. A teraz idź i zbierz swoje rzeczy.
Puścił ją, ale Tayla nie dała się zwieść.
- Tylko nie zabij Bleaka, kiedy ja będę zajęta.
- Taylo...
- Nie! - Przygryzła wargę i spojrzała na mężczyznę zwiniętego w kłębek
na podłodze. - On nie jest taki jak Cole. To nowy rekrut. Po prostu
wykonywał swoje rozkazy. Myśli, że jestem...
- Demonem?
- Ty draniu.
- Tak, wiem. Później będziesz mogła na mnie psioczyć. Na razie musimy
zabrać cię w bezpieczne miejsce.
Wiedziała, że Eidolon ma rację, ale świadomość tego stanowiła gorzką
pigułkę do przełknięcia.
- Wezmę swoje rzeczy - mruknęła. - Tylko nie zabijaj Bleaka.
Zmuszając swoje płuca do wzięcia uspokajającego oddechu, wzięła
telefon z podłogi gdzie upadł w trakcie walki, a potem trzęsącymi się
palcami wystukała numer. Jagger odebrał telefon już po pierwszym
sygnale.
- Twoja ekipa powitalna była bardzo miłym gestem, Jag - powiedziała. -
Musisz się jednak bardziej postarać, jeśli chcesz mnie zabić. A teraz
przyjeżdżaj i zabieraj stąd swoje śmieci.
Rozłączyła się, świadoma tego, że właśnie podpisała swój wyrok śmierci.
Kiedy jednak odwróciła się w stronę Eidolona, nagrodził ją oślepiający
uśmiech. Powiedział coś w języku, którego nie znała, przewiercając ją
wzrokiem na wylot.
- Jesteś wspaniała.
On również był. Wspanialszy ponad wszelkie wyobrażenie. A ona
niedługo miała znaleźć się w jego domu. Świadomość tego, że będzie tak
blisko niego, i to w dodatku w tak intymnym otoczeniu, wprawiła ją w
niepokój. Przeraziła. I jednocześnie podnieciła.
- Idziemy. - Musieli zrobić to szybko, zanim Strażnicy zjawią się tu, by ją
zabić. Kiedy wzięła Mickeya na ręce wiedziała już, że nie będzie
odwrotu.
Rozdział szesnasty