Przed obliczem Achilla staje Patrokl smutny; A jako zdró j spod skały hojne wody toczy, Tak obfitymi łzami płyną jego oczy. Wzruszon Pelid tak mówić do niego zaczyna: — «Patroklu! Czemu płaczesz, jak mała dziewczyna, Któ ra za matki śladem drobnym krokiem goni, Chwyta ją za skraj szaty i rzewne łzy roni, I twarzą jej przesyła chęci niemowlęce, Aż ją zmiękczona matka weźmie na swe ręce. Ach! Tak miękkie łzy płyną Patroklowi memu. Czy zwiastujesz¹⁰⁰³ co wojsku? Czy też mnie samemu? Czyś odebrał wieść jaką smutną po kryjomu? (…) Na to Patrokl, westchnąwszy z głębokości piersi: — «Daruj łzom, najmężniejszy z Greków, przyjacielu! Trudno ich nie wylewać wśród nieszczęść tak wielu… Oby nigdy gniew taki nie zajął twej duszy! Godnaż chwały w złym stałość? Nic cię więc nie wzruszy? Jeśli Greków nie wesprzesz w tak okrutnej dobie, Któ ż z rąk twych będzie pomoc obiecywał sobie? Gniew ten ró d boski w tobie ściera do ostatka: Nie jest Pelej twó j ojciec ni Tetys twa matka, Ale cię wyrzuciły groźne morza wały, Albo tak twarde serce z twardej kute skały. Jeśli niechęć do boju wyrok w tobie sprawił Lub jeśli ci co Zeus przez matkę objawił, Pozwó l, niechaj ja pó jdę z mężnymi Ftyjoty I za bogów pomocą zbawię greckie roty. Daj twą zbroję! Trojanin, tę ujrzawszy postać I mnie biorąc za ciebie, nie będzie śmiał dostać, (…) Pelid, ciężko wzdychając, tych słó w mu udziela: — «Có ż ja to z ust mojego słyszę przyjaciela? Ani wyrok do boju niechęć we mnie sprawił, Ani mi też co Zeus przez matkę objawił, Lecz mi stoi w pamięci męża czyn gwałtowny. Co za hań ba! Rownego śmiał pokrzywdzić rowny I użyć władzy swojej na gwałtu narzędzie! Ta obelga niełatwo w sercu startą będzie: Owoc mych trudów, dana po dobyciu miasta, Gwałtem z rąk przez Atryda wydarta niewiasta… Ale przeszłe zostawmy rzeczy w niepamięci, Nie przystoi mi w wiecznej uprzeć się niechęci! Powiedziałem: nie pierwej skrócę gniew zawzięty, Aż bitwa o tesalskie otrze się okręty… Teraz idź, wpadnij na nich, Patroklu waleczny, Oddal od floty greckiej wyrok ostateczny, By nie rzucili na nią ognistej pożogi I nie przecięli wojsku do powrotu drogi!… A gdy od naw odeprzesz Trojan, wracaj do mnie, Choćby ci szczęścił Zeus, użyj szczęścia skromnie I staraj się powściągać twą zwycięską dzidę! Beze mnie walcząc, moją zwiększyłbyś ohydę. Niechże twojego serca zwycięstwo nie poi, Strzeż się wojska prowadzić aż pod mury Troi!… Gdy w naw zbawieniu nasze chęci się uiszczą, Zostaw obadwa wojska, niech się w polu niszczą». (…)
Nestora syn przychodzi, łza mu gęsta ciecze
I żałosną donosząc nowinę, tak rzecze: — «Achillu, głos ode mnie usłyszysz zbyt srogi: Za co nas tak okropnie utrapiły bogi! Leży Patrokl! O nagie zwłoki Grek się bije, Bo już zbroja — Hektora pyszne piersi kryje». Rzekł; jemu boleść czarna mgłą oczy zasłoni. Wraz gorący w obojej garnąc popiół dłoni, Sypie na głowę, wściekły z tak bolesnej straty, Szpecąc nim boskie czoło i prześliczne szaty. Wyniosłym ciałem ziemię szeroko zakrywa, W piasku się tacza, z głowy piękny włos wyrywa… Antyloch łączył rzewne łzy do jego jęku, Lecz ręce Achillesa w swoich trzymał ręku, Bojąc się, by tak srogim utrapiony razem, W rozpaczy sam zabó jczym nie pchnął się żelazem. Achilles stęka żalem ściśniony gwałtownym. Na dnie morza siedząca przy ojcu szanownym, Tetys jęknęła, smutne słysząc jęki syna. (…) Rycerz wzdychał, wtem nagle twarz matki zabłyśnie; Chwyta za głowę syna, z czułym jękiem ściśnie. — «Synu! — mó wi — dlaczego łzami skraplasz lice? Odkryj matce twojego serca tajemnice! Jużeś skutek zupełny twoich próśb oglądał, Gdyś, obie do Zeusa wzniósłszy ręce, żądał, By Grek, do naw odparty, w hań bie i rozpaczy Poznał, ile dla niego broń Achilla znaczy». A syn z ciężkim westchnieniem: — «Prawda, matko miła, Ż e prośby moje wola Zeusowa spełniła. Lecz jak pociechę w ciężki żal wyrok zamienił, Gdy ten, com go najwięcej z towarzyszó w cenił I któ regom ukochał jako duszę moję, Patrokl zginął! Już Hektor pyszną dzierży zbroję, (…) Ja żyć nie chcę i pierwej nie ujrzą mnie ludzie, Pó ki mą dzidą Hektor żywota nie straci I swą śmiercią Patrokla śmierci nie opłaci». (…) — «Niech zginę zaraz — rycerz zapalony rzecze Gdy od tego nieszczęścia los mnie nie uchronił, By umarł mó j przyjaciel, a jam go nie bronił… Choć moja krzywda ciężka, potrzebie ulegnę, Wraz na zabó jcę mego przyjaciela biegnę; Potem niechaj śmierć na mnie spełni wyrok srogi, Jak wielki Kronid¹²⁴⁰ zechce i Olimpu bogi … Nie odradzaj mi, matko! Twe łzy, twe zaklęcia Niezdolne mnie od tego cofnąć przedsięwzięcia». (…) Tetys tymczasem w domu Hefajstowym staje. Dom ten wśród mieszkań bogów świetnie się wydaje. Nieśmiertelny gmach z miedzi gwiazdami ozdobił I własną go prawicą kulawy bó g zrobił. W kuźni był, wpośró d miechó w, z ciężkim w ręku młotem, Cały pracą zajęty, słonym płynął potem. (…) — «Jakiegoż gościa moje przyjmuje mieszkanie! — Rzekł Hefajst — jak ją kochać, jak ją czcić należy! Gdy wstydząc się kalectwa mego, z górnej wieży Strąciła mnie na ziemię srogiej matki wola, Doznałem, co to nędza, czułem, co niedola. Wtenczas Tetys biednego litując się stanu I Eurynome skryły w łonie oceanu… Gdy Tetys do mnie przyszła, uściskam ją mile, Muszę się jej wypłacić za dobrodziejstw tyle. (…) A Tetys rozpłakana: — «Ach! Hefajście drogi! Któ raż z bogiń , dzierżących olimpijskie progi, Tyle doznała smutków, nędzy i niedoli, Ile ich na mnie spadło z bogó w ojca woli… Wydałam na świat syna, zaszczyt swej ojczyzny, Wyrósł mi na kształt krzewu, ssącego grunt żyzny; Posłałam go na wojnę dla Trojan pogromu, Lecz go więcej w Peleja nie obaczę domu. A chociaż kró tko słoń ce ogląda na niebie, Dręczy się, nie ma z matki pomocy dla siebie… Więc niech matki nieszczęsnej prośba cię nakłoni: Daj dla syna, któremu kró tki wiek wytknięty, Tarczę, przyłbicę, pancerz, obuw kształtnie spięty. Zbroję, którą miał, w ręku Patrokla postradał, Zgon przyjaciela jemu najsroższy cios zadał». — «Porzuć troski, szanowna i miła bogini! I czegó ż dla Tetydy Hefajst nie uczyni? Obym tak mó gł zatrzymać srogą śmierć w zapędzie, Kiedy go niezbłagany wyrok ścigać będzie, Jak mu zbroję wyrobię, która na kształt cudu Błyszczeć się będzie w oczach zdziwionego ludu»! (…) Pojedynek Achillesa z Hektorem Pelid groźnie zbrojny: Straszną wstrząsał przyłbicą jak srogi bó g wojny, (…) Ujrzał go Hektor, zadrżał, nie wytrwał do koń ca: Więc porzuciwszy bramę uciekać zaczyna, Szybkim ścigany biegiem przez Peleja syna. Jak jastrząb wszystkie ptaki celujący lotem, Prędko leci za krzywym gołębicy zwrotem, Wzmaga swój wartki impet, przeraźliwie krzyczy, Chciwy, aby czym prędzej dostał swej zdobyczy: Tak Pelid za Hektorem pędem biegł ognistym, Któ ry przed nim uciekał pod murem ojczystym. (…) Bogowie ciągle bacznym szli za nimi okiem… Gdy czwarty raz do źró deł przybiegli rycerze, Natenczas złotą szalę bogó w ojciec bierze, Achilla i Hektora dwa kładzie wyroki, Oba oznaczające śmierci sen głęboki. Zważył. Już los Hektora dobiegł swego kresu: Schylił się wyrok jego i padł do Hadesu. Opuścił go Feb jako skazanego losem. Pallada mówi takim do Achilla głosem: — «Achillu, miły bogom! Oto przyszła pora, Gdy rzezi niesytego zwaliwszy Hektora, Przyniesiemy Achajom nieśmiertelną sławę, Bo już dziś nie ucieknie mając z nami sprawę. Niech z płaczem Feb kolana Zeusa uściska, Niech żebrze — dla Hektora już nic nie pozyska. Ty, trzeba, żebyś wytchnął i chwilę zaczekał, A ja pó jdę go skłonić, by walki nie zwlekał». (…)
Kiedy już były blisko bohatery oba,
— «Achillu — mó wi Hektor — dość bojum się wzdrygał! Już nie będę uciekał, ni ty będziesz ścigał. Przejęty trwogą, trzykroć te mury obiegłem, I dawniej się chroniłem, gdy ciebie postrzegłem Inne w sobie natchnienie czuję w tę godzinę: Będę się bił walecznie — umrzesz lub ja zginę. Ale wprzó dy umowę zró bmy w świętej wierze. Niech bogi, świadki nasze zaręczą przymierze: Jeśli mnie da bó g ciebie na placu położyć, Przysięgam, że nie będę nad trupem się srożyć. Boską twą zbroję wezmę. Grekom oddam ciało; Ż ądam tylko, by ze mną podobnie się stało». — «Co? — zawoła Achilles, a wzrok wściekły toczy — Mnież i ciebie wzajemna umowa zjednoczy? Jak nie masz między ludźmi i lwami przymierza, Jako nigdy wilkowi baran nie dowierza, Lecz w wiecznej żyją wojnie: tak nie masz sposobu, By jaki węzeł zgody połączył nas obu. Prędzej jeden, przyjąwszy w pierś ranę głęboką, Aresa wytrwałego nasyci posoką. Dziś natęż twoje siły, zbierz twe męstwo całe I dzielnie bronią władaj, i piersi miej śmiałe. Nie masz tutaj ucieczki, nic cię nie zachowa, Niedługo od Pallady twoja spadnie głowa. Dziś zapłacisz za Greków, któ rycheś obalał, Kiedy oręż zwycięski w twojej ręce szalał». Zważył jesion ogromny, na Hektora cisnął, Lecz baczny Hektor, skoro w biegu pocisk błysnął, Schylił się: grot przeleciał i drga w ziemi wbity. Bieży Pallas, wyrywa krwi pocisk niesyty I niesie Achillowi przed Hektorem skrycie. — «Achillu — rzekł wó dz Trojan — miałeś mi wziąć życie, Lecz widzę, że mó j wyrok tobie był tajemny: Zmyliłeś się i zamach twej ręki daremny. Chytrymi słowy chciałeś ułatwić zwycięstwo I dumną groźbą zachwiać w moich piersiach męstwo. Nie pchniesz z tyłu Hektora, któ ry prosto wpada; W pierś pchnij, jeśli tę chwałę któ ry bó g ci nada. Broń się mej dzidy, chcącej twoją krwią się skropić! Obym ci ją mó gł całą w twych piersiach utopić! Lżejsze by się Trojanom stały walki znoje, Bo największym pogromem dla nich ręce twoje». Skoń czył: wraz długa z ręku wyleciała dzida I prosto w środek tarczy trafiła Pelida, Ale na bok odbita. Hektor się zasmucił, Ż e, choć dobrze wymierzył, bezskutecznie rzucił. (…) — «Ach! — rzecze — już boskiego nie ujdę wyroku! Mniemałem, że mi z brata jest pomoc niepodła: On za murami siedzi, mnie Pallada zwiodła. Nie masz żadnej ucieczki, już mi umrzeć trzeba, Musi spełnić się wola Zeusa i Feba. Nieraz mnie jednak dawniej zbawiły te bogi, Dziś chcą, by się uiścił na mnie wyrok srogi. Lecz nie dokaże wyrok, bym nikczemnie zginął; Spełnię czyn, któ rym będę w pó źne wieki słynął». Tak się rycerz w szlachetnym czuciu ubezpiecza. Wraz dobywszy ciężkiego i ostrego miecza, Leci śmiało wielkimi na Achilla kroki. Jak orzeł wyniesiony nad gó rne obłoki Z chmury spada na pole, a gorąco pragnie Drżącego wziąć zająca albo młode jagnię: Tak Hektor z mieczem w ręku na Achilla wpada. Ten nawzajem, a strasznie w sercu się rozjada. Cały Hefajsta cudnym puklerzem okryty,( … ) od ostrza Achilla dzidy blask przerażał. Wstrząsał on długi pocisk, a pilnie uważał, Któ rędy by Hektora dosiągł dzidą swoją. Hektor cały Patrokla okryty był zbroją, Mała tylko część gardła jego odsłoniona, Gdzie kość połącza miękką szyję i ramiona, Lecz tędy duch żywotny najłatwiej wychodzi. W to miejsce grotem Pelid zapalony godzi. Przebita na wpó ł szyja od srogiego ciosu, Jednak nienaruszony został otwór głosu; Jeszcze mó gł coś do swego wyrzec przeciwnika. Padł Hektor, nad nim Achill chełpliwie wykrzyka: — «Hektorze! Przyjaciela mego gdyś obalił, Jakżeś mó gł sobie tuszyć, abyś się ocalił? Nie dała ci pomyśleć duma zaślepiona, Ż e Patrokl miał mściciela, któ ry cię pokona. Psy i sępy haniebne pożrą cię pod niebem, Jego Achaje uczczą wspaniałym pogrzebem». Hektor na niego zwró cił gasnące źrenice: — «Zaklinam cię przez ciebie, przez twoje rodzice, Nie chciej nieszczęśliwego psom oddawać łupem! Ojciec i matka z drogim pośpieszą okupem. Przyjmij miedź, przyjmij złoto, ciało powró ć Troi: Niechaj mi stos zapalą spółziomkowie moi». — «Psie plemię! — krzyknął Pelid — prosisz mnie daremnie I przez miłych rodziców moich, i przeze mnie. W zapale dzikim rad bym wnętrze wyrwać w tobie I jeść je, gdyś mnie w takiej pogrążył żałobie. Psom będziesz brzydką pastwą, ta cię hań ba czeka. Niech niesie dary Troja, niech inne przyrzeka, Nie zmieni, by się z tobą, co mó wię, nie stało. Choćby chciał złotem Pryjam odważyć twe ciało, Nie opłacze cię matka na łożu pogrzebnym, Lecz psom i sępom będziesz pokarmem haniebnym». Hektor mdlejącym głosem, któ ry w ustach kona: — «Wiedziałem, że twa dusza niczym nie zmiękczona, Ż elazne w tobie serce. Chroń się gniewu nieba! Zemszczą się za mnie bogi i za wsparciem Feba Parys, brat mó j, przy Skajskiej obali cię Bramie; Choć moc twoja tak wielka, jednak ją bó g złamie». Skoń czył, a śmierć czarnymi skrzydły go powlecze, Dusza z członków prześlicznych do Hadu uciecze, Młodości miłe rzuca siedlisko na świecie. Już nie mó gł Hektor słyszeć, a on mó wił przecie: — «Umieraj! Mnie mó j wyrok nie nabawia trwogi: Umrę, gdy Zeus każe i Olimpu bogi». (…) Rzekł i pastwił się nad nim w niegodnym sposobie: Ostrym żelazem nogi przedziurawił obie I do wozu swojego przywiązał powrozem; Głowa wybladła leży na ziemi za wozem. Wsiadł i wziął pyszne łupy, zaciął bystre konie: Lecą. Hektora kurzem obsypane skronie, Wznosi się chmura piasku, trup okrywająca, Wala się włos, a głowa ró wninę potrąca. Tak, za pana Olimpu wyroki wiecznemi, W oczach jego rodaków, na ojczystej ziemi, Pastwił się nad Hektorem zwycięzca zajadły, I takim jego zwłoki obelgom podpadły.