Professional Documents
Culture Documents
MS AKT II Popr
MS AKT II Popr
CHÓR:
Bui – Doi je zwą
„Życiowy kurz”
Poczęte w czas
wojennych burz
Żywym dowodem są na to,
że coś nam wymknęło się z rąk
Nie wolno nam
zapomnieć, że
to nasze
dzieci przecież są.
-------------------------------------------------------
JOHN:
Wracałem z piekła pewny, że
to co złe za sobą już mam
Dziś wiem, myliłem się
Wciąż tam gdzie ja jest Wietnam
Są w potrzebie dziś
Potrzebują nas
Odebraną im
szansę zwrócić czas
Zróbmy to....
CHÓR &JOHN:
Bui – Doi je zwą
Życiowy kurz
Poczęte w czas
wojennych burz
Żywym dowodem są na to,
że coś nam wymknęło się z rąk.
CHÓR:
Czujemy to
Na serca dnie
Czujemy to
Są
JOHN:
Czujemy to
Na serca dnie
to nasze dzieci przecież są
--------------------------------------------------------------
PO BUI-DOI / Post Bui-doi
CHRIS:
John, jesteś gość! Znajdziesz chwilę lub dwie?
O co chodziło dowiedzieć się chcę
Sam przez telefon mówiłeś,
że masz dla mnie coś...
JOHN:
Przesłał mi raport z Bangkoku sztab
W nim natrafiłem na pewien ślad
Więc sprawdził go z ambasady ktoś
Nie wiem jak ci powiedzieć,
więc sam przejrzyj to.
JOHN:
Przejrzyj raport. A Kim
żyje – tyle dziś wiem
CHRIS:
Czy uwierzysz, w koszmarach
ja widzę ją wciąż...
Jak z przerażenia drży...
W dłoni moją ma broń...
Ona strzela, a ja
słyszę tylko jej krzyk...
Co jest? No, mów!
Widzę jest jeszcze coś...
JOHN:
Kim dziecko ma.
Masz syna Chris.
CHRIS:
Możesz nie wierzyć, wiem to z moich snów
Noc w noc w koszmarach Saigon widzę znów
Jezu, John, ja mam żonę.
(Czy) Pewne jest, że to Kim?
JOHN:
Nie mogę ręczyć, Chris, wiem tylko, że
wieści z Bangkoku potwierdzają się.
Ona tańczy tam w barze
Chyba zrobisz coś z tym
CHRIS:
Zrobić? Co?
Jest już za późno, John
Mam żonę, kocham ją
ona nie zniknie stąd.
JOHN:
Wiem, to szok. Ale zapewniam cię
Choć sprawę widzisz źle
da się ogarnąc ją
CHRIS:
Lecz John, Ellen nic nie wie
Jak jej o tym powiedzieć
Mój syn, co będzie z nim?
Co z Ellen, John? Co teraz z Kim?
CHRIS: JOHN:
Nic lepszego do głowy
nie przyjdzie nam, wiesz:
Jak jej powiedzieć?
Ze mną jedź do Bangkoku
Powinna wiedzieć i Ellen weź też.
Ją też...?!
JOHN:
Dokładnie tak.
ELEN (mówi): Chłopcy, już czas.
JOHN:
Lecz najpierw
powiedz jej co i jak.
--------------------------------------------------------------------
(Bangkok – październik 1978)
SZEF: Witam ponownie! Mówiłem, że dziewczyna jest czysta! Kogo chcesz tym
razem? Dziewczynę, co wygląda jak chłopak? Chłopaka, co wygląda jak
dziewczyna? Czy kogoś, kto wygląda tak?
NAGANIACZE:
Wejdź, do mnie wejdź
Dziewczyn jest
pełen bar
TURYŚCI:
Oho! No patrz! Musimy wejść.
NAGANIACZE:
Warte swych cen
Grzechu wart
żywy skarb
TURYŚCI:
Bez żon wycieczki są O.K.!
SZEF:
Co za wstyd,
że muszę by żyć
baranki te strzyc
Co noc, tu w Bangkoku.
Za nędzny grosz
tyram tu, co dnia
(mówi) Cipki w promocji! Za jedną płacisz, druga gratis !
Przyjdzie mi pruć wpław do U.S.A.
NAGANIACZE:
Wejdź, do mnie wejdź
Dziewczyn jest pełen bar.
SZEF:
Ten Bangkok swe uroki ma
Tu kupisz wszystko, nawet psa...
w potrawce. Chcesz dziewczynę? Masz!
Lub chłopca, gdy w te klocki grasz
NAGANIACZE:
Wejdź,
do mnie wejdź
Dziewczyn jest
pełen bar
A każda z nich
to żywy skarb
SZEF:
Nie stój jak cwel!
Gola strzel,
za niewielki dziś grosz!
(do japońskich turystów)
Barra-barra, za ćwierć dolara (lub) Ostre dupczenie, bateryjki w cenie!
Potąd mam...
Stręczenia tych dup
dla japońskich grup
za grosze w Bangkoku.
Za nędzny grosz....!
HUSTLER:
Ping pong – ona to potrafi!
SZEF: Jasne, szefie, Dziękuję szefie! Kocham pana, szefie! Ugryź się w dupę, szefie
SZEF:
Goń się, syjamski psie!
Każdy tu skórę drzeć
Z uchodźców chce
(mówi) Hej..! Może dziewczynkę z fiutkiem, chłopcy..?/
NAGANIACZE:
Hej wy, Wejdź.
odpuśćcie radzę wam
Co chcesz bierz
NAGANIACZE:
Co tylko chcesz
zrobią ci to
SZEF
Moje wam „tym”
puszczą dym
za niewielki dziś grosz.
TURYŚCI:
Tu nikt
nie będzie zawiedziony
Tu trick
jest każdy dozwolony
SZEF:
A, wy? TRZEJ TURYŚCI:
Zabawić chcecie się troszeczkę?
Ja wam załatwię rajcowną wycieczkę No, tak!
Massage z niewielką dawką perwersji Aha!
I te...pozycje podobno z Persji
Ech, nie!
TURYSTA: Łapy precz!
SZEF:
Dziewczynkę chcesz?
Odwiedź, proszę, bar nasz.
JOHN (do naganiacza):
Chcę widzieć się z Kim.
Czy taką tu znasz?
SZEF:
Masz świetny gust. Czy to pan, monsieur John?
JOHN:
O, Jezu Chryste! Szef! A ty tu skąd?
SZEF:
Z przyjaciół mych, dwóch wspominam do dziś...
JOHN:
Chcę spotkać się z Kim
SZEF:
Pierwszy to pan, drugi to monsieur Chris
JOHN:
Słyszałeś, że Kim
ma dziecko, synka z nim?
SZEF:
Trzyletni szkrab…
Wysłałem list/to
i to pan do nas wpadł
by osobiście przyłożyć się do naszych spraw
JOHN:
Nie chrzań, tylko mi mów:
To nie blef z chłopcem tym?
SZEF:
Szansę na
wjazd do U.S.A.
ma Kim oraz... ja
bo jestem jej bratem
JOHN:
Bratem ty?! Gadaj zdrów!
Dalej, prowadź do Kim!
SZEF:
Spójrz Kim, kto przyszedł w naszej sprawie?
Mówiłem, że nas stąd wybawię?
KIM:
Boże mój,
Monsieur John!
Wiem, przysyła cię on
JOHN:
Kim, nie tu.
Może cichy kąt jest tu gdzieś ?
JOHN:
Wyjdźmy stąd. Ważną rzecz
ci powiedzieć chcę
KIM:
Chris tu jest!
Powiedz, jest?
Boże mój, chyba śnię!
JOHN:
Odczep od niej się, bo
mówić chcę tylko z nią
KIM:
Powiedz mi, gdzie jest Chris
Zaraz mogę stąd wyjść
Tańczę tu po to, by
z synem mieć za co żyć
JOHN: Kim!
SZEF/ KIM:
Miesiąc na morzu
KIM:
...widząc śmierć nie raz...
czułam, że Chris był tuż
i jak duch chronił nas.
Straszną zrobiłam rzecz
Lecz gdy dziś widzę cię
pewność mam, że to Bóg
przebaczenie mi śle.
WŁAŚCICIEL KLUBU:
Czy szampana zamówił ten pan?
SZEF:
Kim zaraz go przekona.
WŁAŚCICIEL KLUBU:
Na bramkę więc wracaj już, Tran!
albo won!
SZEF(na boku):
Wpienia mnie syjamski pies...
(do Kim) Zanim on wróci tu,
chłopca niech ujrzy John
Oczy, nos pokaż mu
Niech się zdziwi za dwu.
KIM:
Chodźmy John
Nie mów nic
Tam jest on
Mały Chris
SZEF:
Patrz, Wujku Sam:
Ja serce mam
Na sercu leży mi Tam
Mój „american boy”.
(Szef wychodzi)
(Pokoik Kim)
KIM:
Spójrz John, to jego syn
Przecież uśmiech ten znasz...
Na swojego tatę czeka
długi, długi czas.
----------------------------------------------------------------------
KIM:
Tak John, ja marzyłam właśnie o tym
Powiedz mi, co o nim wiesz.
Pomyśl, ile lat tęsknoty
jedno serce mogło znieść?
JOHN:
On, gdy cię stracił, rok się miotał
z każdym dniem był bliżej dna
Wreszcie rzekł: „mój dom jest tutaj
Moje życie dalej trwa.”
JOHN:
Kim,
nie przerywaj - błagam cię
Kim, przeminął czasu szmat...
KIM:
Wiem.
Też to znam...
Ból wzrasta z biegiem lat
gdy się żyje miłością
tak odległą, jak ta.
Błagam John,
powiedz słowo, wszystko zrobię
by się znaleźć tam, gdzie Chris...
JOHN:
Tak, Kim, spotkasz go niebawem
Chris przyleciał ze mną dziś
KIM:
Tatuś tu jest!
Jest tu blisko gdzieś!
wdycha ten sam wiatr, co my
Tatuś tu jest
i stało się
Syna niech ujrzy Chris
Bóg
łączy księżyc znów ze słońcem Nikt w raportach nie wspomniał,
Wie, że już nie sposób jest że kocha go tak...
by czas dłuższy tej rozłąki... Wciąż...
Ani, że miłość ta
jest zbyt wielka, by ją...
RAZEM:
Jedno serce mogło znieść
JOHN:
Jedno obiecać mogę dziś.
Sprawię, że zjawi się tu Chris
WŁAŚCICIEL KLUBU:
Mówiłem: żadnych dzieci, więc
skąd bękart ten półkrwi?!
Wylecisz na pysk, ty i ten cały "Szef",
jak podpadniecie mi.
(zauważa Johna)
Czeka tu pan na massage?
JOHN:
Nie, to nie kręci mnie.
WŁAŚCICIEL KLUBU:
Chłopców mam w barze La Cage
KIM:
Chris jest w Bangkoku i
Właśnie John przyrzekł mi
przyprowadzić go tu.
SZEF:
Nie łudziłbym się, że tak
ten ucieszy go fakt
że tatusiem się stał.
Adres skołuję ci i
pójdziesz do niego ty,
zanim prysnąć by chciał.
KIM:
Przyjdzie, bo kocha mnie
Wtedy wspomnieć o tobie chcę.
KIM:
Powiedz, dokąd iść mam?
Pójdę, przecież on czeka tam.
------------------------------------------------------------------
DUCH THUYA:
Chciałaś już zapomnieć mnie
skoro mi zadałaś śmierć?
Gdy zimny ołów pod sercem tkwi
Choć śpi moje ciało,
duch mój żąda krwi.
To błąd!
Bo ja
wciąż jestem tu
Bo ja
wciąż żyję
na dnie twego snu.
Jest jak każdy z nich twój biały gach
Raz cię zdradził i zdradzi jeszcze raz
Jak tej nocy, gdy opuścili was...
KAPITAN SHULTZ:
Nie sierżancie, sprawy źle mają się.
Żadnych ślubów. Jedno, co wchodzi w grę,
to wiza dla niej. Złóż podpis tu.
KAPITAN SHULTZ:
Będziesz mógł na pokład ją z sobą wziąć,
gdy się zobowiążesz poślubić ją
na miejscu w Stanach. Złóż podpis tu.
MARINES:
Nasz Stary rozkaz dał nam:
Ewakuacji plan i termin bez zmian.
KAPITAN SHULTZ:
Naginam prawo, żeby wizę dać jej
No cóż
Jest tego warta...
O.K!
KAPITAN SHULTZ:
... to jest Wietnamczyków. Zwłaszcza tych ciź
komuchom oddać żal dziś... Nie?
----------------
(Sypialnia Chrisa i Kim)
CHRIS:
Jezu! Do ambasady czas. Służbę dziś mam.
KIM:
Nie zostawiaj mnie samej dziś, Chris!
CHRIS:
W końcu podróż poślubną funduje Wuj Sam.
KIM:
Jeśli idziesz, ja z tobą chcę iść.
CHRIS:
Patrz, zostawiam ci broń. Czekaj i pakuj nas.
KIM:
Zrobię tak, choć przeczucia mam złe.
CHRIS:
Vietcong wkrótce uderzy, lecz wciąż mamy czas.
Kiedy wrócę, to w łóżku zobaczyć cię chcę.
----------------------
(Poczta ambasady)
HARRISON:
Nie sierżancie, czasu już na to brak
Rozkaz Waszyngtonu jest, że
ewakuacja świtem się skończyć ma.
KAPITAN SHULTZ:
Nie, sierżancie! Rozkaz dał Biały Dom:
Poza teren nikt już nie wyjdzie stąd.
Ruszamy tak szybko jak się da.
KAPITAN TRAVIS:
O.K! Bez wrzasków! Cisza!
Ambasador nie wyleci przed żadnym z was.
W śmigłowcach dla was wszystkich starczy dziś miejsc.
WEBER:
Przez bramę górą chcą przejść!
Precz stąd!
MARINES:
Stop! Cofnąć się! I cisza!
Ambasador nie wyleci przed żadnym z was.
ESTERVEZ:
Ambasador rozkaz nowy
wysłał do służb...
KAPITAN TRAVIS:
Tak jest! Miejscowych
dość już!
W tył zwrot!
KIM:
Jestem żoną żołnierza!
Przepuśćcie mnie tam!
Muszę przejść! Mam pieniądze
i wszystkie wam dam
CHRIS:
Tam jest moja dziewczyna
Muszę wyjść, zabrać ją.
KIM:
Posłuchajcie, za bramą
czeka na mnie mąż!
CHRIS(telefonuje):
Błagam, odbierz Kim...
Wróć do domu...
Czekaj w nim...
KIM:
Och, Chris błagam cię,
pośród tłumu
dostrzeż mnie...
----------------
DYSPOZYTOR:
Nie, sierżancie, żadnych wyjść nie ma już.
Już a chwilę odpalamy, to mus
To sprawy kres.
CHRIS:
Czas mam, póki Stary jest.
JOHN:
Nie bądź durniem, Chris...
Ambasador wystartował już.
-------------
WIETNAMCZYCY:
Mnie zabierzcie!
WIETNAMKI:
Weźcie dzieci!
WIETNAMCZYCY:
Mam list, patrzcie tu!
WIETNAMKI:
Służyłam CIA!
WSZYSCY:
Zabiją nas, my ich znamy!
Nie zostawiajcie nas samych!
WIETNAMCZYCY:
Moja żona jest już w drodze!
WIETNAMKI:
Rodzinę mam w USA!
WIETNAMCZYCY:
Złoto mam! Wszystko dam!
WSZYSCY:
Nikt nie liczy się z nami!
Zostawili nas samych!
KIM:
Posłuchajcie, mój mąż
jest w środku tam!
Zawołajcie go
Spójrz, ja broń jego mam!
WIETNAMCZYK:
Z drogi, jeżeli to wszystko, co masz!
WSZYSCY:
Gdy wejdą, wszystkich wytłuką tu nas!
----------------------
(Przed lądowiskiem helikopterów.)
CHRIS:
Puść mnie, John!
Ja idę po nią.
Czemu mam cało z tego wyjść,
a ona nie?!
WSZYSCY WIETNAMCZYCY:
Zabiją nas, my ich znamy!
Nie zostawiajcie nas samych!
JOHN:
To jest wojna!
Zbudź się wreszcie!
Że twoje prysną sny dziś,
to może nie tak źle...
WSZYSCY WIETNAMCZYCY:
Nikt nie liczy się z nami!
Zostawili nas samych!
JOHN:
Twój, przyjacielu,
miłosierny gest
nie zdał się na nic.
To wycieczki kres...
Nie ona jedna zdradzona dziś jest.
WSZYSCY WIETNAMCZYCY:
Oni zdradzili nas, to koniec nasz jest!
---------------------------
(Przed ambasadą)
KIM:
O, Chris!
Ja wierzę w to,
ze serce twe
jest ze mną, bo
me serce wciąż
w miłości trwa...
KIM:
Ja to księżyc, ty słońce
Ku sobie dryfujące,
na niebie lśniące
klejnoty dwa
Kto w jedną noc zdołał dalej zajść?
Rozświetli świat
tej miłości żar
Razem
Księżyc
Słońce
ELEN: To o co chodzi?
KIM:
Miał tu być Chris Scott...
ELEN:
Jest mym mężem od lat.
Przykro mi... to fakt
KIM:
Mówił, że mnie zabierze
ELEN:
Mówił mi, że próbował...
lecz nie było jak..
KIM:
Powiedz, nie było ślubu!
Nie wiesz, co przejść musiałam
by znaleźć się tu.
ELEN:
Nie wiesz, że nie mógł dłużej
być już sam
KIM:
Jakiś głaz w sercu mam...
Toczy się...
Brak mi tchu...
Dławi mnie...
KIM:
O tak, Madame! To synek Chrisa!
ELEN:
Choć mało mamy, damy swój wkład.
Razem z Chrisem tu w pełni zgadzamy się w tym.
KIM:
Więc weźcie z sobą Tama.
ELEN:
Zabrać dziecko od matki? To zły pomysł, Kim
KIM:
Zabierzcie go z sobą. To jest to, czego ja chciałabym.
ELEN:
On ciebie potrzebuje.
No a ja z mężem swym własne dzieci mieć chcę.
KIM:
On szansę ma przy was...
Przy mnie nie...
ELEN:
Dość, to syn twój.
A nie mój
Nie dręcz mnie
Mówię: nie!
KIM (krzyczy):
Gdy tak pewna jesteś,
że skoro w głowie zawróciłaś mu,
Chris wyjedzie stąd bez słowa, z synem mnie zostawi tu...
I dlatego, że mój mąż ma nową żonę już,
mój syn na zawsze będzie jak
Bui Doi – „życiowy kurz”...
Do mnie dziś przysłać go masz...
Niech powie mi to w twarz...
ELLEN: Chris, gdzie jesteś? Nic już nie wiem. Powinieneś tu być. Ufałam ci.
Wierzyłam w nas. Proszę... Pomóż mi...
Może...
Okłamuję się wciąż, a naprawdę cię tracę
Jednak, nie! Jesteś mój. Wszystko to nic nie znaczy.
No a co, jeśli ty dla dziewczyny tej
byłeś zawsze tylko jej?
Lecz serce łka, że...
Może...
Ona gra... Ona łże, by jej więcej zapłacić
Lecz z jej oczu to wiem: Zginie gdy cię utraci
I może... Być może... ty bez niej też
Może...
Tak chciał los, by w twe życie wróciła ta mała
Bo kochałeś ją, zanim cię ja pokochałam
Skoro sny, które śnisz, to są sny właśnie o niej
Kto mi prawo dał, żeby ci śnić zabronić?
Byłeś jej, zostań jej. O mnie musisz zapomnieć.
Byłam ślepa. Dziś widzę, marzyłeś nie o mnie
Więc może... Być może...
sił wystarczy, by powiedzieć "Żegnaj!"
Będę twarda. Nie ujrzysz mej łzy, choćby jednej.
Będzie to, co ma być... Chociaż serce mi pęknie.
-----------------------------------------------------------------------
CHRIS:
Nigdzie nie znaleźliśmy jej
Czy coś nie tak?
ELLEN:
Była tu
Wyjaśnić rzecz musiałam jej ja /Rozmówić się z nią musiałam ja
CHRIS: O Boże...
Nie było nas długo, fakt.
ELLEN:
Lecz ja przez to twe sprawy przejrzałam do dna.
Mówiłeś, że tylko
sypiałeś z nią
Lecz nie wspomniałeś,
że także kochałeś ją!
CHRIS:
Tak, kochałem ją
Lata temu, lecz
rozdzielono nas.
ELLEN:
Nie mów nic
Nic nie tłumaczy cię
Kim oszalała i
własnego synka chce
oddać nam...
CHRIS: Ellen...
ELLEN: Nie było cię tu. A ja widziałam to w jej oczach.
ELLEN:
Zrozum już,
Kim myśli, że żoną jest twą!
Z twoich usłyszeć ust
musi, że nie jest nią...
oczywiście gdy prawdą jest to.
CHRIS:
Dość już!
Żoną moją
jesteś ty.
Ty pomogłaś z dna
powrócić mi...
Właśnie ty.
ELLEN:
Możesz mówić, co chcesz,
ale syna z nią masz.
W snach koszmarnych jej imię krzyczałeś co noc.
Ukrywałeś przede mną ten fakt, że ją znasz.
CHRIS: Wybacz…
ELLEN: Nie, Chris, nawet nie próbuj…
Skończ tę grę.
Wybrać masz
Liczę się
Kim czy ja?
CHRIS:
Jak to było opowiem ci
To zdarzyło się w czasach gdy
nie wiedziałem czym dobro jest, a czym zło
wcielili mnie, wydali broń
na bzdurnej wojny pchnęli front.
I nagle wśród wojennych plag
znalazłem ją, niewinną tak,
realną wśród koszmarnych snów
I dla niej czuć zacząłem znów.
Uwierz mi...
Zgubiłem się w tym wszystkim i
dopiero chęć by żyć zbudziłaś we mnie ty
ELLEN:
Już w porządku, nie dręcz się.
CHRIS:
Och Ellen, powinnaś wiedzieć
ELLEN:
To już przeszłość, kocham cię
CHRIS:
Będziesz mogła zaufać znów?
ELLEN CHRIS:
Ten, dla kogo Ta, dla której
pragnę żyć pragnę żyć
to ty to ty
JOHN:
Wszystko okay?
JOHN:
Boże! Sama?
JOHN:
Może mam wyjść..?
ELEN:
Nie, już w porządku
JOHN:
Więc co z synkiem Kim?
JOHN: Posłuchajcie.
Pełne obozy widziałem Bui-Doi.
dzieci pogardzanych za ich oczy i nos
W jednej sprawie dziś musicie do zgody dojść
Czy bierzecie chłopca, czy ma dzielić ich los?
CHRIS:
To mój syn. Muszę się zająć nim
Lecz przecież, Boże mój...
Jest tu jeszcze Kim.
Więc, co z nią?
ELEN:
Problemem nie jest Tam
pokocham go
To jest twój syn
i ja rozumiem to
Lecz Kim wciąż cię kocha
Jak my żyć mamy z tym?
CHRIS:
Jedno tu jest wyjście, zdaniem mym
Będą w Bangkoku, a
my pomożemy im.
ELEN:
Masz rację, to jest wyjście.
JOHN:
Nie widzieliście, co się tli w głowie jej
Jeszcze będzie wam wstyd decyzji tej.
ELEN:
No więc jak?
CHRIS:
Więc tak!
Kim
mądra jest
Zaufa nam.
KIM:
Chris, musisz wziąć Tama,.
KIM:
Ja obiecałam mu to.
KIM:
Zabierzesz go z sobą
JOHN:
To jest jakiś stek bzdur!
KIM:
Pamiętaj, że on to w połowie ty...
KIM:
Smak twych pocałunków
wciąż jeszcze czuję dziś
Odrzucić chcesz,
co łączyło nas, lecz....
Po syna dzisiaj musisz przyjść.
------------------------------------------------------
SZEF:
No mów, zaczynaj przedstawienie
Odegraj tę miłosną scenę
Ja wiem, rozgrzałaś go na tyle,
że kupił nam rodzinny bilet.
KIM:
On o nas śnił sen każdej nocy
Puszczał razem z dzieckiem swym
papierowe smoki w nim
SZEF:
Tak, papier! Problem, będę szczery
Jest w tym, by mocne mieć papiery.
Więc żadnych sztuk nie próbuj przy mnie
Bo wiem jak popsuć ci opinię,
KIM:
Nie, nie
Chris przyjdzie wieczorem, Tran
Spakuj się i gotowy bądź
Wiem, jak zagrać mam moją rolę
SZEF:
Ja, Chris i ty...
Rodzinny zjazd
Walić Bangkok!
Bon voyage!
SZEF:
Mój tata tatuaże dziergał tak jak nikt
Lecz z pleców mamy każdy wzór się ścierał w mig
bo betel ćpając sprzedawała się co dnia
Spoconych Żabojadów sprowadzałem ja
Handelek mamą czuć źle?
Szmal jest perfumą, czyż nie?
To szkoła białych Monsieures.
(mówi) Alleluja!
Do zlewu kwach!
Szampan trach, trach!
Ze mną do dna
pijcie za
Mój „American Dream”
SZEF:
Już widać stąd
Wolności Ląd
Móc ją sprzedawać wam to
mój "American Dream"
KIM:
Tam, synku mój
nadszedł kres twej tęsknoty.
Bo tatuś twój
dziś pojawi się tu
Nadeszła chwila
Tułaczki kres
Tak jak wymarzyłam,
to początek jest
Któż z nich los twój w rękach ma?
Mam go tylko ja.
(Pojawiają się Chris, Elen, John i Szef. Tam wychodzi im na spotkanie. Kim strzela
do siebie)
CHRIS:
Kim! Kim!
Coś ty zrobiła, Kim?! Dlaczego?!
KIM:
Do syna przyprowadził cię Bóg.
KIM:
Przytul mnie jeszcze raz...
Kto w jedną noc zdołał dalej zajść...?
CHRIS: Nie!
KURTYNA