You are on page 1of 86

Władimir Megre

Anasta.
Księga dziesiąta.

W coś takiego ludziom będzie trudno uwierzyć.


Niech i ktoś nie wierzy - co z tego?
Bez wiary we własną moc cóż pozostanie? Narodziny? Tak!
Lecz po co, jeśli dalej życie bez sensu i śmierć?
Nasuwa się następne pytanie: narodziłeś się, ale w jakim celu?
Wiele traktatów istniało przez miliony lat.
Wszystko na ten sam temat, żeby ludzkość czegoś od kogoś oczekiwała.
Oczekiwała więc, zamknąwszy swoją myśl i rozum.
Nie myślała, dlaczego i w jakim celu Wszechświat zapala gwiazdy nad człowiekiem.

Spis treści.
Początek - 2
Maleńka mieszkanka tajgi - 8
Do kogo córka jest podobna? - 12
Ku innemu wymiarowi - 13
Węże - pośrednicy - 14
Główne narzędzie przy budowie domu - 16
Nie poganiaj. Wszystko w swoim czasie - 19
Należy myśleć - 21
Mamut Dan - 22
Nie poddawaj się, Ojczyzno - jestem z tobą - 23
Bracia - przeciwieństwa - 25
Jaki jest twój plan życia? - 26
Kto kieruje naszymi myślami? - 31
Do czego ludzie dążą? - 33
Spotkanie ze swoim wizerunkiem, który był od zarania - 38
Zbieracz swego rodu - 41
Trzy słowa z ustawy Wszechświata - 42
Wymiar antyrozumu - 43
Sztuczny świat - 44
Sztuczny wodociąg - 44
Hipoteka antyrozumu - 44
Dlaczego miłość odchodzi? - 45
Władza nad władzą - 47
Dlaczego imperia upadają? - 47
Rok 2012 - 48
"Ja uchylam przepowiedziane piekło na ziemi" - 48
Potwór pożerający ludzi - 49
Zapobieganie katastrofie planetarnej - 50
Deklaracja rodowej siedziby - 51
Moja deklaracja rodowej siedziby - 51
Mój samotny hektar - 54
Brak wiary w siebie - 57
Zmaganie mistrzów - 61
Ognisty ptak - 66
Nie osądzaj pochopnie - 68
Bliska mi partia - 72
1
Oswajanie dziewiczych planet.. - 73
Ludzie pierwszych cywilizacji - 75
Płonąca krew przodków - 79
Prezent od pierwszej cywilizacji - 80
Teleportacja przestrzeni - 82
List do syna - 84

Nadszedł rok 2010. Na planecie Ziemia, po dziesięciu tysiącach lat snu budzili się pierwsi ludzie.
Dane im było zobaczyć, co się stało z Ziemią podczas ich snu; zrozumieć przyczyny, zarejestrować w
swojej pamięci jako antywirus to, co się dzieje. Utrwalić w pamięci, tak by w przyszłości coś takiego
już nigdy się nie powtórzyło.
Oni rejestrowali wielokrotne wypadki, katastrofy i wojny. Rejestrowali cuchnące powietrze w mi-
astach i ogromne skażenie wody. Rejestrowali liczne choroby, które atakowały ciało, zanim ludzie się
obudzili. Oni rejestrowali...
Jednak nie potrafili określić przyczyn. Ale oni to zrobią! To na pewno im się uda! Przywrócą Ziem
i jej dziewiczość.
Oto idzie po polanie w głębi syberyjskiej tajgi małe dzieciątko, nic go nie straszy, nikt nie atakuje,
wręcz odwrotnie, zwierzęta na pierwsze zawołanie gotowe są przybiec z pomocą. Idzie maleńki
człowieczek, idzie tak, jakby potomek rodu królewskiego obchodził swe posiadłości. Zajmuje go ob-
serwowanie życia robaczków, wiewiórek, ptaszków, kwiatków, próbuje też, jakie są w smaku ziółka i
jagody. On dorośnie i będzie udoskonalać ten wspaniały świat.
A gdzie w tym momencie jest Wasze dziecko? Jakim powietrzem oddycha? Jaką pije wodę?
Czym się zajmie, kiedy dorośnie?
Ale o wszystkim po kolei...

Początek.
Drodzy Czytelnicy! Pragnę przypomnieć wydarzenia na Syberii, które zaszły 15 lat temu. Chcę,
aby osoby, które nie miały możliwości przeczytać pierwszego tomu z serii "Dzwoniące Cedry Rosji",
łatwiej mogły zrozumieć prezentowaną książkę. Jednocześnie pragnę przekazać pewne dodatkowe
informacje dotyczące mojego pierwszego spotkania z syberyjską pustelnicą Anastazją.
Anastazja mieszka w głębi syberyjskiej tajgi na polanie, w miejscu, które zamieszkiwali już jej
rodzice i wcześniejsi przodkowie. Miejsce to zagłębione jest 25 kilometrów w głuchej tajdze. Do tej
osady nie znajdziecie żadnej drogi ani nawet leśnej ścieżki. Bez przewodnika trafić tam nie sposób.
Polana ta niewiele się różni od innych w tajdze, może jest tylko bardziej zadbana i bardziej
kolorowa z powodu dużej ilości kwiatów. Nie ma tam żadnych zabudowań, nawet palenisk, ale
właśnie to miejsce Anastazja uważa za swoją rodową przestrzeń.
Kiedy w 1994 roku spotkałem Anastazję po raz pierwszy, miała 26 lat. Jakże piękna jest ta
syberyjska kobieta! Śmiało i bez żadnej przesady mogę twierdzić, że jej uroda jest niezwyczajna.
Wyobraźcie sobie młodą kobietę ponad l70 cm. wzrostu, smukła sylwetka - nie wychudzona jak u
modelki, ale właśnie smukła i elastyczna jak u gimnastyczki. Ładne, regularne rysy twarzy, sza-
roniebieskie oczy i gęste, złociste jak kłosy pszenicy, sięgające talii włosy.
Z pewnością spotkacie kobietę o podobnym wyglądzie zewnętrznym, jednak pewne cechy
wewnętrzne czynią tajgową Anastazję niespotykanie piękną.
Jej wygląd, płynność i lekkość ruchów, sprężystość kroków - jakby unosiła się nad podłożem -
świadczą o idealnym zdrowiu. Odnosi się wrażenie, iż w jej ciele nagromadziła się nieujarzmiona en-
ergia, a jej nadmiar emanuje z niej niewidzialnymi promieniami i ogrzewa otaczającą przestrzeń. Pod
jej spojrzeniem moje ciało jak gdyby się rozgrzewa. Ona czyni to w sobie tylko znany sposób. Lekko
przymykając oczy, nawet na odległość może rozgrzać człowieka do tego stopnia, że ciało spływa
potem, zwłaszcza stopy. W ten sposób z organizmu wydalane są toksyny i człowiek czuje się
znacznie lepiej.
Osobiście uważam, że wiedza o właściwościach wszystkich roślin rosnących w tajdze oraz
wewnętrzna energia Anastazji dają jej możliwość leczenia wszelkich bez wyjątku chorób ludzkich.
Na przykład moje wrzody potrafiła w parę minut uleczyć samym swoim charakterystycznym spo-
jrzeniem. Następnego jednak uzdrawiania odmówiła kategorycznie!
2
- Choroba to poważna rozmowa Boga z człowiekiem - tak uważa Anastazja. - Przez ból twój i
Jego zarazem Bóg mówi ci, że twój tryb życia jest niewłaściwy. Zmień swoje życie, a minie ból, ustąpi
choroba.
Anastazja posiada jeszcze pewną niezwykłą zdolność: kiedy opowiada o czymś, wtedy w
świadomości osoby słuchającej lub w przestrzeni powstają obrazy opisywanych przez nią zdarzeń.
Przy tym obrazy te są doskonalsze niż obraz telewizyjny, one są trójwymiarowe, wzbogacone za-
pachami i dźwiękami czasu, o którym mowa.
Niewykluczone, że takie zdolności ludzie kiedyś posiadali. Jeżeli przyjmiemy, że współcześnie
człowiek może wynaleźć tylko to, co istnieje w przyrodzie, możemy założyć również, iż w cywilizac-
jach przeszłości istniały bardziej doskonałe odpowiedniki dzisiejszych telewizorów czy telefonów.
Próbując ująć zdolności Anastazji w jednym zdaniu, powiedziałbym, że zachowała ona w swojej
pamięci wiedzę, doświadczenie, emocje i odczucia wszystkich pokoleń swoich przodków, od pier-
wszego stworzonego człowieka poczynając. Potrafi, formując obrazy, ukazać zdarzenia z życia ludzi
różnych epok w dziejach, choć najczęściej są to zdarzenia związane z jej przodkami.
Życie Anastazji w syberyjskiej tajdze jest zupełnie inne niż życie ludzi w miastach. Żeby pojąć, w
jakich warunkach toczy się jej egzystencja, opowiem, czym jest owa tajga.
Tajga to największy, najstarszy leśny kompleks Rosji, o bardzo surowym klimacie. Zajmuje
ogromny obszar. Z racji swej wielkości jest dzisiaj płucami naszej planety. Uwalnia największą ilość
tlenu spośród wszystkich obszarów zielonych Ziemi. Tajga została ukształtowana jeszcze w czasach
przed atakami lodowców, badając więc dzisiejszą tajgę, można zyskać wiedzę o życiu na Ziemi w
okresie przedlodowcowym. Znaleziono tam między innymi szczątki mamuta, które teraz znajdują się
w petersburskim muzeum zoologicznym.
Jaki był świat zwierząt przed zlodowaceniem, trudno orzec, ale teraz fauna tajgi jest bardzo bo-
gata.
W okresie zimowym większość zwierząt pogrąża się w anabiozie lub zapada w sen. Te stany or-
ganizmów żywych wzbudzają wielkie zainteresowanie badaczy kosmosu. Świat roślin tajgi też jest
bardzo różnorodny. Majestatyczne, sięgające czterdziestu metrów wysokości świerki, okazałe jodły,
sosny i unikalny z powodu swoich właściwości cedr, zwany przez naukowców sosną cedrową. Moim
zdaniem, niepotrzebnie tak nazwano to drzewo, ale cóż, niech nauka skupia się na sośnie z przy-
domkiem cedrowa, a ja będę mówił o syberyjskim cedrze, wyjątkowym i nieporównywalnym z
jakimkolwiek innym gatunkiem.
Dlaczego nieporównywalnym? Dlatego, że cedr daje jedyne w swoim rodzaju płody i wart jest, by
go wyróżnić.
Jakość płodów syberyjskiego cedru - orzeszków cedrowych jest znacznie wyższa od jakości ce-
drów rosnących w innych warunkach klimatycznych naszej planety. Pisał o tym profesor Pallas do
carycy imperium rosyjskiego, Katarzyny drugiej w 1792 roku. Nawet ścięty cedr posiada tak silne fito-
cydy, że w szafie zrobionej z cedrowego drewna nigdy nie zagnieżdżą się mole.
Przeczytałem i przebadałem wiele źródeł opowiadających o cedrze i na tej podstawie jestem
skłonny przypuszczać, że cedr jest przedstawicielem świata roślin przedlodowcowych, a możliwe, iż
stanowi przesłanie dla nas od innej cywilizacji, stojącej na wyższym poziomie rozwoju biologicznego.
W jaki sposób cedr przetrwał w katastrofie planetarnej i odrodził się w naszym świecie?
Nasiona cedru dobrze znoszą mrozy i są zdolne zachować swe właściwości przez długi czas,
aby w bardziej sprzyjających warunkach klimatycznych wykiełkować i zaadaptować się do tych
nowych warunków. Proces adaptacji trwa do dziś.
Na czym polega wyjątkowość płodów cedru? Dlaczego można je uznać za naj czystszy i posi-
adający lecznicze właściwości produkt naturalny w naszych czasach?
W orzeszkach cedrowych jest zawarty w całości kompleks niezbędnych witamin. Naukowcy z
Uniwersytetu Tomskiego na przykład wprowadzili je do jadłospisu likwidatorów skutków awarii w
Czarnobylu. W rezultacie zanotowano, że wzrosła ich odporność. Olej cedrowy nie ma żadnych prze-
ciwwskazań, mogą go stosować nawet kobiety w ciąży i matki karmiące piersią.
Jest jeszcze jeden zagadkowy fakt: w okresie, kiedy cedr nie daje plonów, samice niektórych
zwierząt futerkowych nie dopuszczają do siebie samców, nie poczynają potomstwa.
Do dziś nie jest jasne, w jaki sposób drzewo informuje zwierzę o tym, że w danym roku nie wyda
plonów? Przecież krycie zwierząt odbywa się wczesną wiosną, a cedrowe szyszki dojrzewają późną
3
jesienią, nie da się więc z jego wyglądu określić, czy będzie tego roku owocował.
Tajga to niezwykłe bogactwo gatunków roślin, którymi odżywia się świat zwierzęcy. Zbliżone
gatunki w pasie środkowej Rosji nie jedzą orzeszków cedrowych i się rozmnażają. Dlaczego więc
samice w tajdze nie chcą rodzić potomstwa bez tego produktu?
Zauważono, że futro zwierząt z obszarów cedrowych jest lepsze od innych. Futro sobola z
cedrowego lasu zawsze było cenione najwyżej. Wiadomo, że stan futra zwierzęcia świadczy o stanie
zdrowia całego organizmu. Jeśli stan futra poprawia się przy spożywaniu orzechów cedrowych, to
można stwierdzić, że i w wypadku człowieka dochodzi do poprawy stanu całego organizmu.
Zwłaszcza dzieje się tak z kobietami w ciąży. Nie ulega wątpliwości, że nasze kobiety nie otrzymują
produktów wystarczająco wysokiej jakości, aby donosić zdrowe dziecko. Taki stan rzeczy jest wręcz
poniżający dla społeczeństwa.
Wiedza o cedrowych płodach obala zdanie naukowców, że współczesne rolnictwo jest
świadectwem postępu w rozwoju człowieka.
Myślę, że jest odwrotnie: rolnictwo powstało z powodu zaniechania przez cywilizacje używania
wiedzy o naturze przyrody i zmiany sposobu życia ludzi. W rezultacie człowiek zaczął zdobywać
chleb powszedni, pracując w pocie czoła na polu.
Wyobraźcie sobie, że na działce, gdzie mieszka trzyosobowa rodzina, rosną tylko dwa cedry.
Śmiało można stwierdzić, że rodzina posiadająca działkę z dwoma owocującymi cedrami nigdy,
nawet w najbardziej złym roku, nie będzie głodować. Nie chodzi o to, że będzie żyć o chlebie i
wodzie - będzie się odżywiać najlepszymi i najbardziej wyszukanymi potrawami.
Jeden cedr daje nawet tonę orzechów, które wyłuskane możemy jeść na surowo. Ale to nie
wszystko. Z jąder orzechów można przygotować mleko cedrowe, które nie tylko jest smaczne, lecz
można nim również karmić niemowlęta. Z jąder orzechów otrzymujemy także wspaniały olej cedrowy
stosowany nie tylko do przygotowywania potraw, ale także do leczenia.
Po wyciśnięciu oleju pozostają wytłoczyny, których się używa do wypieku wspaniałych ciast,
chleba, naleśników.
A jeszcze cedr daje żywicę - świetny środek leczniczy, uznawany zarówno przez medycynę kon-
wencjonalną, jak i niekonwencjonalną. Cedr syberyjski nie wymaga żadnej pielęgnacji, nie trzeba na-
wozić jego ani ziemi przed wysiewem. Jasne jest zatem, dlaczego nasi przodkowie nie uprawiali
ziemi: oni wykorzystywali przyrodę, bo posiadali na jej temat znacznie większą wiedzę.
Ktoś może temu zaprzeczyć, gdyż cedr daje plony co dwa lata. Ajeśli nie da plonów w roku nieu-
rodzaju, to co wtedy?
Owszem, cedr owocuje raz na dwa lata, bywa, że i rzadziej, ale jego niezwykłe orzechy, jeśli nie
zostaną wyłuskane z szyszki, zachowują swe właściwości przez 9, a nawet 11 lat.
Oczywiście, że w dzisiejszych czasach sprawa nie wygląda już tak prosto. Cedr trudno się przyj-
muje w pobliżu miast, nie toleruje środowisk zanieczyszczonych. Jednak są i pozytywne przykłady.
Cedr dobrze reaguje na ludzkie emocje, zmysły, jest zdolny do przejmowania energii od człowieka,
pomnażania jej, po czym na powrót ją oddaje.
Siedem lat temu przysłano mi z Syberii 25 sadzonek cedru. Wsadziliśmy je razem z moimi sąsi-
adami z pięciopiętrowego bloku na skraju lasu przylegającego do naszego budynku. Trzy cedry
wsadziłem na mojej działce za miastem. Niedługo po wysadzeniu wszystkie sadzonki przy lesie
zostały wykopane oprócz jednej. Przeniosłem ją w pobliże naszego bloku i zasadziłem przy garażu.
O te wykopane nie martwiłem się. Wiedziałem, że chociaż zostały wykopane, to przez tych, którzy
wiedzą o zaletach cedru i na pewno wsadzą je w innym miejscu i zaopiekują się nimi.
Ten przy garażu został wsadzony do gleby, której daleko do dobrej; po prostu śmiecie po bu-
dowie, przysypane warstwą ziemi. Jednak się przyjął, pięknie rośnie, a jego pień i korona piękniejsze
są od tych wsadzonych na działce za miastem. Jest dwa razy wyższy od nich. Zastanawiałem się, o
co w tym chodzi. Czemu rośnie taki ładny? I zauważyłem, że mieszkańcy bloków przy garażach,
wychodząc na balkony, często patrzą na cedr i czasem powtarzają: "Jakiż on u nas piękny".
Zresztąja też, przejeżdżając albo przechodząc obok, podziwiam go. W rezultacie cedr rosnący pod
garażami codziennie dostaje od ludzi ciepłe spojrzenia i stara się być godny ich uczuć.
Do mojego zięcia Siergieja zwróciłem się z propozycją zorganizowania produkcji oleju i
orzeszków cedrowych. Opowiedziałem mu wszystko, co mówiła Anastazja. Siergiej postarał się
sprostać starożytnej technologii oraz współczesnym wymogom wobec producentów artykułów spoży-
4
wczych: zorganizował produkcję w zakładach preparatów medycznych pod ścisłą kontrolą doświadc-
zonych specjalistów.
Olej tłoczono, używając drewnianych pras i szklanych pojemników, żeby ta cała "tablica
Mendelejewa" została zachowana. Gdyby natomiast olej stykał się z metalem, zachodziłyby różne
procesy chemiczne. W ten sposób otrzymano olej lepszej jakości, niemniej różnił się od tego, którego
próbowałem w tajdze. Miałem wrażenie, że zawierał mniej sił życiowych niż ten tajgowy. Szukałem,
co może być przyczyną, i...
Jakość się poprawiła natychmiast, kiedy przeniesiono całą produkcję do wioski w tajdze, leżącej
120 kilometrów od miasta. Okazało się, że produkcja wysokiej jakości oleju w warunkach miejskich,
nawet w zakładzie preparatów medycznych, nie jest możliwa. Na wszystkich etapach produkcji jądra
orzechów i olej są w kontakcie z powietrzem, które w niczym nie przypomina tajgowego
wypełnionego fitocydami.
Dzięki przeniesieniu produkcji oleju do tajgowej wioski jego jakość przewyższyła jakość wszyst-
kich wytwarzanych na świecie olejów. Jestem szczęśliwy, że też przyczyniłem się do powstania tego
unikatowego produktu - oleju cedrowego.
Uważam, że to tajgowe przedsiębiorstwo jest jedynym produkującym olej cedrowy, inne wyt-
warzają olej z "sosny cedrowej".
Teraz mamy wiele produktów "ekologicznie czystych", jednak nasuwają się pytania: skąd są te
produkty, gdzie zostały wyhodowane? I czy można nazwać ekologicznym jakikolwiek produkt, jeśli
surowce do jego wytworzenia rosną na obszarach otoczonych autostradami, małymi i dużymi mias-
tami? Niczego w taki sposób wyprodukowanego nie wolno nazwać ekologicznie czystym, nawet jeśli
nie stosowano żadnych trujących herbicydów i nawozów.
Cedr rośnie w głębi tajgi, setki kilometrów od miast. Nie ma tam autostrad i tylko rzeką można
transportować orzech. Oczywiście i tam można zawlec brudy cywilizacji, jednak w tajdze powietrze i
woda są faktycznie czyste, a do ziemi nikt nie sypie żadnej trucizny.
Dlatego śmiem twierdzić, że nie istnieje produkt bardziej czysty i posiadający większe właści-
wości lecznicze niż jądro orzecha cedrowego oraz wytwarzane z niego artykuły spożywcze.
W tajdze rosną też inne jadalne rośliny, znacznie wartościowsze od tych, które znamy, np. ma-
lina, żurawina, moroszka, porzeczka, grzyby... Odpowiadając zatem na pytanie, czym się odżywia
Anastazja, mogę powiedzieć tak: ona spożywa najwyższej jakości jedzenie, jakiego nie kupimy za
żadne miliony! W ogóle jednak Anastazja je bardzo mało, nie robi kultu z posiłków.
Teraz, kiedy od pierwszego spotkania z Anastazją minęło 15 lat, doszedłem do wniosku, że na tle
jej życia życie we współczesnych megapolis wygląda absurdalnie.
Trochę dziwnie jest patrzeć, kiedy zwierzęta na jej sygnał przynoszą jedzenie. Pies się cieszy, że
potrafi przynieść zdobycz dla gospodarza, sokół po polowaniu również oddaje swój łup, a koza przy
domu w wiosce też oddaje mleko z przyjemnością i żywi gospodarzy.
Zwierzęta żyjące wokół polany Anastazji znaczą terytorium i na tym wyznaczonym obszarze
człowiek jest przywódcą ich stad. Przez pokolenia były tego uczone przez przodków Anastazji, a
teraz same uczą swoje potomstwo.
A jak znosi Anastazja srogą syberyjską zimę, kiedy mróz sięga 30 - 40 stopni Celsjusza, a ona
nie ma ciepłych ubrań ani ogrzewanych pomieszczeń?
Na otwartych przestrzeniach temperatura jest około 10 stopni niższa, czyli w głębi tajgi jest
cieplej. Anastazja ma ziemianki w różnych miejscach tajgi. Główna z nich, w której niejednokrotnie
nocowałem, ma długość około 2,5 metra, a szerokość i głębokość 2 metry. Wejście do ziemianki jest
wąskie, ma szerokość 60 centymetrów, a wysokość 1,5 metra. Jest zasłaniane cedrowymi gałęziami.
Ściany tajgowej sypialni oplecione są łoziną, w której szczeliny wetknięto pęki suchej trawy i kwiatów.
Podłogę wyścielono sianem. Latem w takiej sypialni czuje się i śpi wręcz komfortowo; nie dochodzą
tu żadne dźwięki, nie wspominając nawet o falach radiowych i promieniowaniu magnetycznym, na
które jesteśmy narażeni w blokach. Późną jesienią Anastazja wypełnia ją świeżym sianem i pogrąża
się w długim śnie, podobnym do tzw. anabiozy. Anabioza to stan, w którym wszystkie procesy w or-
ganizmie, włącznie z przemianą materii, są na tyle zahamowane, że nie widać oznak życia.
Naukowcy planują wykorzystać to zjawisko podczas długotrwałych lotów kosmicznych. Fascynuje ich
to głównie ze względu na aspekt, iż w stanie anabiozy, czyli snu zimowego, znacznie spada za-
potrzebowanie na tlen, a jedzenie w ogóle nie jest potrzebne. Już dowiedziono, że w tym stanie
5
znacznie wzrasta odporność organizmu na choroby z zewnątrz. Na przykład choroby zakaźne nie
rozwijają się, nawet jeśli wprowadzi się je bezpośrednio, a wiele trucizn, w zwykłych warunkach
śmiertelnych dla aktywnego organizmu, jest zupełnie nieszkodliwych w stanie anabiozy czy hiber-
nacji. Udowodniono także, że uśpiony organizm poddany działaniu śmiertelnej dawki promieniowania
radioaktywnego przetrwa, ponieważ przemiana materii jest bardzo spowolniona. Po wybudzeniu
wszystkie procesy życiowe przebiegają normalnie.
A jak to jest w przypadku człowieka? Kiedy rozumny człowiek zapada w śpiączkę, to co się
dzieje z jego Duszą?
Naukowcy na ten temat nie mają żadnych hipotez.
Tego niezwykłego stanu anabiozy sam kiedyś doświadczyłem. Miało to miejsce głębokiej jesieni,
podczas mego pobytu u Anastazji. Dzień w tym okresie jest bardzo krótki. Kiedy zaczął zapadać
zmrok, Anastazja zaproponowała mi, żebym się położył i odpoczął. Zgodziłem się natychmiast.
Zmęczenie zgromadzone w czasie życia w mieście, do tego trudny marsz przez tajgę dawały się od-
czuć. Ziemianka była wypełniona sianem bardziej niż zwykle, a ja rozebrałem się do bielizny, bo
wiedziałem, że w sianie będzie mi wystarczająco ciepło. Pod głowę włożyłem kurtkę.
- Czas wstawać, Władimirze - obudziła mnie Anastazja, a ja poczułem, że masuje moją prawą
dłoń.
Spojrzałem na wejście do ziemianki. Było słabo widoczne, czyli słońce jeszcze nie wstało.
- Dlaczego mam się budzić, jeśli poranek jeszcze nie nadszedł?
- Trzeci poranek już się zaczyna, odkąd zasnąłeś. Jeśli nie obudzisz się teraz, to twój sen potrwa
kilka miesięcy, a może i lat. Twoja Dusza, będąc spokojna o twoje ciało, zechce odpocząć, po-
spacerować po innych galaktykach, i nikt jej nie zawróci, dopóki sama tego nie zechce.
- To znaczy, że jej nie było przy mnie, kiedy spałem!
- Była przy tobie, czekała, aż sen twój stanie się głębszy, i wtedy dopiero mogłaby odejść, ale ja
cię obudziłam.
- A czemu twoja Dusza nie odchodzi, kiedy śpisz głębokim snem?
- Odchodzi, ale zawsze powraca na czas. Ja jej przecież nie męczę.
- No tak, to znaczy, że ja męczę moją Duszę?
- Każdy człowiek, który ma nałogi, złe pomysły, niewłaściwie się odżywia, przysparza cierpienia
właśnie jej, swojej Duszy.
- Jakie znaczenie dla Duszy może mieć jedzenie! Czy ona też konsumuje to jedzenie, które
człowiek zjada?
- Nie. Dusza nie odżywia się materialnym pożywieniem, ale widzieć, słyszeć i realizować siebie
może tylko poprzez twoje ciało. Jeśli na przykład człowiek jest pijany albo jego ciało jest chore i
bezradne, Dusza jest jakby zakuta w kajdany, nie może siebie realizować. Wtedy może jedynie
współczuć i płakać nad bezradnym, katowanym szkodliwymi substancjami ciałem. Próbuje ogrzewać
uszkodzony narząd, tracąc przy tym ogrom energii. Kiedy jej energia zostaje wyczerpana, Dusza
zostaje pozbawiona sił i opuszcza ludzkie ciało. Ciało umiera.
- Wspaniale opowiadałaś o Duszy. Może to i prawda. Znane przysłowie mówi, że gdy człowiek
umiera, to Bogu Duszę oddaje, a z twojego tłumaczenia wynika, że to Dusza opadła z sił. Ciekawe,
czy moja ma jeszcze siłę?
- Jeśli wróciła, to znaczy, że ma. Postaraj się jednak, proszę, i nie męcz Jej.
- Postaram się. Ale czy w czasie snu człowieka jego Dusza nie odpoczywa?
- Dusza to energia. Żywy kompleks energetyczny, któremu odpoczynek nie jest potrzebny.
- Dokąd w takim razie odchodzi Dusza, kiedy śpimy? Co o tym myślisz, Anastazjo?
- Ona może przechodzić do innych wymiarów, latać wśród planet Wszechświata, a jeśli człowiek
zechce, będzie zbierać dla niego informacje. Taki przykład: człowiek chce się dowiedzieć o czymś z
przeszłości lub zajrzeć w przyszłość, wtedy prosi swoją Duszę przed zaśnięciem, aby zwiedziła ten
czas i to miejsce. Ona spełni prośbę. Jeśli człowiek śpi niespokojnym snem w miejscu niedoskon-
ałym, to Dusza nigdzie nie odejdzie. Musi wtedy chronić jego ciało.
- Przed czym?
- Przed wszelkimi szkodliwymi wpływami. Śpisz w mieszkaniu, którego ściany oplecione są elek-
trycznymi przewodami, emanującymi szkodliwą dla zdrowia energię. Przez szyby przedostają się
dźwięki sztucznego świata. Powietrze w mieszkaniu też nie jest najlepsze. Dusza nie może cię
6
zostawić. W razie krytycznej sytuacji musi cię obudzić.
– Rozumiem. Ziemianka, w której spałem, jest bezsprzecznie lepsza od pokoju w najbardziej
wyszukanych, nowoczesnych. hotelach czy mieszkaniach. To jakby komora ciśnieniowa: idealne
powietrze, me ma szkodliwego promieniowania ani szumu. Dlatego śpi się w niej lepiej niż w
mieszkaniu, sam tego doznałem. Dlaczego jednak twojej Duszy nie niepokoi to, że nie zasłaniasz
wejścia, kiedy twoje ciało zostaje w ziemiance samo? W przypadku niebezpieczeństwa, złodziei na
przykład, nie będzie miał cię kto obudzić.
- Jeśli ktokolwiek spróbuje zbliżyć się do polany z jakimkolwiek zamiarem, w promieniu trzech
kilometrów wszystko się nastroszy, cała przestrzeń. Zwierzęta, ptaki, rośliny zaczną wyrażać
niepokój. Intruzów ogarnie lęk, a jeśli go pokonają i nie stracą orientacji, będą szli dalej, to przestrzeń
za pośrednictwem zwierząt obudzi ciało i przywróci Duszę.
- Zimą też, kiedy wszystko śpi?
- Nie wszystko zimą śpi. A łatwiej obserwować, co się dzieje. Zwierzęta i ptaki zawsze przynoszą
wesołe bądź smutne wiadomości.
Z tego można wiele wywnioskować. Współcześni ludzie nie mają możliwości dobrze się wyspać.
Są wprzęgnięci w kołowrót codziennej krzątaniny i trosk, a zasypiając, nadal o nich myślą. Oto, na co
wydatkują energię swojej Duszy. Duszy, która zdolna jest w czasie snu poznawać inne światy i
przynosić informacje o nich śpiącemu człowiekowi.
Czy można urządzać sypialnie tak, aby nie przenikały tam z zewnątrz obce dźwięki, żeby nie
było przewodów elektrycznych, telefonów? Można! Ale jak poprawić jakość powietrza?
Tajgowa pustelnica Anastazja jest bohaterką moich książek z serii "Dzwoniące Cedry Rosji".
Urodziła mi syna i córkę. Nadal mieszka w tajdze, ale również w moim sercu i jako bohaterka moich
książek.
Nie udało mi się w pełni opisać piękna tej niezwykłej kobiety, jej intelektu, zdolności. W naszym
języku zabrakłoby słów dla ich oddania.
Nawet teraz, kiedy minęło tyle lat, Anastazja tylko czasem wydaje mi się bliska, moja. Najczęś-
ciej zdaje się nieosiągalna i nieodgadniona, z wielką siłą Duszy, dzięki której potrafi tworzyć
przyszłość.
Ten obraz wspaniałej przyszłości kraju, Ziemi zrodził niesamowity ruch. Dziesiątki tysięcy ludzi,
bez rozkazu władz, bez funduszów przystąpiło do urzeczywistniania tego obrazu.
Anastazja uważa, że każda rodzina powinna posiadać własną ziemię, nie mniej niż jeden hektar,
na którym należy wybudować rodową siedzibę. I urządzić wokół rajską żywą oazę, zaspokajającą
wszystkie jej materialne potrzeby. Tłumaczyła, jak należy zaprojektować rodowe gniazdo, żeby po-
magało pozbyć się fizycznych problemów.
Mówiła także o zmarłych. Jej zdaniem, niedopuszczalne jest chowanie zmarłych na cmen-
tarzach. Dusze ich będą cierpieć, gdyż ciała zostały jak gdyby wyrzucone do dołów ziemnych, jak na-
jdalej od krewnych. Natomiast pochowane w rodowych siedzibach będą swoim Duchem chronić
żyjących i pomagać im. Cmentarze podobne do współczesnych istniały i w czasach starożytnych, ale
chowano na nich padłe z powodu chorób zwierzęta, przestępców i żołnierzy, którzy zginęli na obcej
ziemi.
Anastaz ja bardzo szczegółowo opowiedziała też o starożytnym rytuale zaślubin, podczas
którego para młoda siłą swych myśli tworzyła projekt swego przyszłego rodowego domu, a rodzice,
krewni, sąsiedzi i przyjaciele w ciągu paru godzin materializowali ich marzenia. Myślę, że rytuał ten
jest wielkim odkryciem naszego tysiąclecia. Wykonując go, nowożeńcy i dziś w dniu ślubu mogą
otrzymać dom, ogród, rodową siedzibę. Stworzonej w ten sposób siedziby nigdy nie opuści miłość, i z
biegiem lat będzie ona coraz silniejsza. "Kiedy małżonek patrzy na swą żonę, to podświadomie
utożsamia ją i ze swym domem, i ze swoim dzieckiem, które przyszło na świat w rodowym
gnieździe." To nie ulega wątpliwości, przecież najlepszym na świecie miejscem dla każdego
człowieka zawsze jest jego mała Ojczyzna. A czymś najlepszym i najpiękniejszym będzie zawsze
jego dziecko.
Anastazja twierdzi, że jeśli wszyscy ludzie lub większość z nich zacznie świadomie tworzyć
własne rodowe siedziby, podobne do rajskich oaz, to cała Ziemia się przemieni. Wtedy nie będzie
katastrof planetarnych, nie będzie wojen. Zostanie zmieniony wewnętrzny świat duchowy człowieka,
osiągnie on nowe zdolności i otrzyma nową wiedzę. Człowiek wtedy będzie zdolny stworzyć życie
7
podobne do ziemskiego na innych planetach. Racjonalny jest sposób oswojenia innych planet
poprzez teleportację. Ale aby człowiek zdołał posiąść takie zdolności, powinien najpierw pokazać
swoje umiejętności w wykorzystywaniu zasobów planety i wyrażać swoją duchowość nie poprzez
słowa, lecz swoim obrazem życia.
Krytycy literaccy różnie podchodzą do fabuły moich książek, do wypowiedzi tajgowej pustelnicy,
ale dzisiaj ich zdanie nie jest już ważne. Swoją aprobatę i pozytywny odbiór wyraził główny krytyk -
naród w tysiącach listów i maili. Wyraził to nie tylko słowami, ale i czynami.
Powstały setki nowych dużych i małych osad na naszej planecie, nadal zresztą powstają. Skoro
tak masowy ruch wywołały słowa tajgowej pustelnicy zamieszczone w książkach, to jaka moc ukryta
jest w jej frazach? Możliwe, że frazy tak ułożone tworzą swoisty kod, a może jakąś rolę odgrywa rytm
jej fraz?
Anastazja zazwyczaj dopasowuje się do mowy rozmówcy, do jego słownictwa i sposobu bu-
dowania zdań. W pewnych chwilach jednak zaczyna nagle mówić inną mową, kategoryczną, płynną i
rytmiczną. Bardzo wyraźnie wymawia każdą literkę w zdaniu, a przy każdym dźwięku odczuwa się
niesamowitą energię. Wtedy jej wypowiedzi zapamiętuje się dokładnie, tak jakby w mózgu reje-
strowało wszystko jakieś urządzenie. Mało tego, w wyobraźni powstają żywe obrazy, a sens zostaje
w podświadomości. Jako przykład przytoczę fragment rozmowy Boga z pierwszym człowiekiem,
opowiedzianej przez Anastazję (z ksiażki "Stworzenie", strona 34 - 35):
- Gdzie jest skraj Wszechświata? Co będę robił, kiedy do niego dotrę? Kiedy już wszystko sobą
wypełnię? Co było w myślach, zrealizuję?
- Synu mój, Wszechświat jest myślą i z myśli zrodziło się marzenie, częściowo jednak jest
widoczną materią. Kiedy dotrzesz do skraju wszystkiego, nowy początek, kontynuację myśl przed
tobą otworzy. Z niczego powstaną nowe wspaniałe twoje narodziny, odzwierciedlając twoje dążenia
Duszy i marzenia. Synu mój, tyś nieskończony, tyś wieczny, w tobie marzenia tworzące zawarte.
Istnieje kilka teorii pochodzenia zdolności, przedstawię więc i swoją.
Moim zdaniem, zdolności Anastazji, które na pierwszy rzut oka wydają się jakże niezwykłe, tak
na prawdę posiadała większość ludzi w czasach pierwszych źródeł. A wypowiedzi Anastazji wywier-
ają wpływ na postępowanie ludzi nie dzięki jakiejś mistycznej sile, lecz zdolnościami samych czytel-
ników do odbierania ich sercem i Duszą. Przypuszczam, że w genach lub w podświadomości
współczesnych ludzi została zachowana pamięć o obrazie życia rodziny oraz ludzkiego
społeczeństwa od czasu pierwszych źródeł, kiedy człowiek wiedział i rozumiał, jak można rozmawiać
z Bogiem bezpośrednio. Ten obraz z czasów pierwszych źródeł jest bardziej doskonały od nowoczes-
nego. Być może pochodzi z tych czasów, kiedy ludzie nie wiedzieli, co to jest raj. Nie sądzę jednak,
żeby ich czyny, sposób postępowania miały związek z jakąkolwiek religią.
Siedziby rodowe, które urządzają czytelnicy moich książek, są różne. Różne są domy: jedne
piętrowe drewniane, inne parterowe z gliny. Także sady i ogrody - każdy jest inny: tu żywopłoty i
baseny, tam oczka wodne. Gdyby to wywodziło się z religii, to wszyscy by mieli podobne domy, sady,
ponieważ rytuał religijny wymaga precyzyjnego odtwarzania zarówno słowami, jak i czynami. A my
mamy twórczość materializującą wspaniałą ideę.
Jeśli ludzie są wdzięczni Anastazji, to przede wszystkim za to, że obudziła w ich Duszach
człowieka-stwórcę.

Maleńka mieszkanka tajgi.


Minęło 15 lat od momentu mojego pierwszego spotkania z Anastazją, pustelnicą z syberyjskiej
tajgi. Później, kiedy się dowiedziałem, że ma urodzić mojego syna, bardzo nalegałem, nawet
próbowałem zniewolić ją przemocą fizyczną, żeby przyjechała do Nowosybirska. Poród w tajdze
uważałem za niedopuszczalny, a wychowanie dziecka poza instytucjami społecznymi - za
niemożliwe.
Sposób życia Anastazji w tajdze odbierałem, delikatnie mówiąc, jako dziwaczny. Natomiast teraz
bardziej dziwne wydaje mi się życie ludzi w wielkich megapolis.
I kiedy ona, pozostając nadal w tajdze, nosiła w łonie moją córkę, serce moje było spokojne i ra-
dosne. Poglądy na życie przez te lata zmieniłem radykalnie.
Gdyby Anastazja zapragnęła rodzić poza tajgą, choćby nawet w najlepszym szpitalu w stolicy,
dopiero bym się martwił i przeżywał. Bardzo bym się niepokoił o przyszłość mojego dziecka
8
wychowywanego we współczesnych instytucjach społecznych.
Zmieniłem poglądy na życie i wszystko przewartościowałem. Anastazja urodziła naszą córeczkę
na swojej rodowej polanie w tajdze. Nie byłem przy porodzie, nie było obok wysoko kwalifikowanego
położnika, dobrego wyposażenia medycznego, ale miałem spokój w sercu. Wiedziałem, że poród
odbywa się w jednej z naj doskonalszych porodówek na Ziemi - w rodowej przestrzeni.
Kiedy się zobaczyliśmy po porodzie, zapytała mnie, jak chciałbym ją nazwać. - Anastazja -
odparłem bez wahania. I wcale nie dlatego, że naszemu starszemu synowi Anastazja dała na imię
Władimir. Po prostu w tym czasie przed narodzinami córki odbierałem Anastazję jako mądrą, śmiałą i
bardzo życzliwą kobietę. Jej imię było dla mnie uosobieniem tych zalet i pragnąłem, żeby córka też je
posiadała. Nikogo poza Anastazją nie wyobrażam sobie jako wychowawczyni mojej córki, chociaż
wychowywanie przez nią w większości wygląda jak całkowity jego brak, ale to wcale nie tak. Oto
przykład tego, co dzieje się z maleńką mieszkanką tajgi.
Kiedy tym razem podchodziłem ku znajomej polanie, gdzie było już troje mieszkańców, nagle
przed oczami pojawiła się Anastazja. Przywitała mnie wesoło, a nawet mi się wydawało, że koki-
eteryjnie. Ubrana w lekką sukienkę podobną do rzymskiej tuniki, stanęła uśmiechnięta przede mną
na ścieżce. Ciekawe, skąd ma tę sukienkę? Przystanąłem, podziwiając piękny widok.
Dziwne, pomyślałem, tyle czasu minęło, urodziła dwójkę dzieci, a wygląda nadal młodo i jest
niezwykle urodziwa. Ja się postarzałem, posiwiałem, a ona wiecznie młoda.
Przypomniało mi się, jak budzi się rankiem, raduje nowym dniem, biegnie z wilczycą, wykonuje
niesamowite salto. Czy potrafi jeszcze to zrobić?
Jakby usłyszawszy moje nieme pytanie, Anastazja prawie bez rozpędu zrobiła podwójne salto i
wylądowała przede mną.
- Dzień dobry, Władimirze - zabrzmiał jej miły głos.
Nie od razu mogłem odpowiedzieć. Od jej ciała emanował czarujący zapach i niezwykłe ciepło.
Ostrożnie dotknąłem jej ramienia, nie wiem dlaczego bojąc się ją przytulić. Odparłem niestosownie:
- I tobie dzień dobry, Anastazjo.
Ona przytuliła się do mnie, objęła i szepnęła:
- Nasza maleńka córeczka taka mądra i piękna.
Potem Anastazja szła przede mną. Boso kroczy po trawie, a nogę za nogę przenosi niczym mod-
elka na wybiegu. Nie pierwszy raz tak robiła, ale za każdym razem chód jej wygląda zabawnie i
humor się poprawia.
Pierwsze, cośmy zrobili, to poszliśmy wykąpać się w jeziorze. Wiedziałem już, że należało wyką-
pać się nie tylko, żeby się odświeżyć po podróży, ale przede wszystkim, żeby zmyć z siebie zapachy,
obce dla tajgi. W tym celu po pierwszej kąpieli Anastazja pomogła mi natrzeć się papką przygo-
towaną z różnych ziół. Nacierając moje ciało, żartowała:
- Dobrego jedzenia macie coraz mniej, brzuszek u ciebie lekko się wzniósł.
- Zaburzenie flory bakteryjnej. Lekarze tak stwierdzili. Cierpi na to prawie dziewięćdziesiąt pro-
cent ludzi - odparłem.
- A może to brak silnej woli samych brzuszków? - zaśmiała się Anastazja. - Sam przecież
mówisz, że dziesięć procent nie ma zaburzenia flory.
Musiałem trochę pochodzić natarty papką od głowy do stóp, nawet na włosach ją miałem.
Potem znowu zanurzałem się w wodzie, pluskałem i nurkowałem.
Kiedy wyszedłem na brzeg i trochę obeschnąłem, Anastazja zdjęła swoją tunikę i podała mi:
- Dobrze by było, gdybyś teraz nałożył tę koszulę.
Stała przede mną, miała obnażone piersi, były trochę większe niż zwykle. Na jednym sutku
pokazała się kropelka mleka.
- Jeszcze karmisz córkę? - zapytałem.
- Dokarmiam - wesoło odparła, ścisnęła pierś, bryznęła mi w twarz mlekiem, zachichotała i roz-
tarła mleko na mojej twarzy.
- Kiedy się ubierzesz, paskiem przewiążesz, będzie wyglądać na tobie jak koszula. Od narodzin
córki nosiłam tę koszulę, czasami ona w niej spała. Przyzwyczaiła się do jej zapachu i wyglądu.
Jeżeli tak zrobisz, łatwiej się do ciebie przyzwyczai.
- A ty w co się ubierzesz?
- Mam dwie podobne, nosiłam je na przemian. Tę, co dałam tobie, wkładałam częściej. A włosy
9
podwiązywałam warkoczykiem splecionym z trawy. Pójdę zaraz i splotę też dla ciebie, a ty w tym
czasie możesz popatrzeć na naszą córeczkę.
- Tylko popatrzeć, a wziąć na ręce i dotknąć nie wolno?
- Pewnie, że wolno, ale lepiej wpierw poobserwować. Ona, chociaż jeszcze mała, ale już
samodzielna i ma swoją osobowość, lepiej więc, jeśli poobserwujesz ją dyskretnie. Zapoznasz się z
jej nawykami, postarasz się wniknąć w jej świat.
- Wiem, na syna też mogłem tylko patrzeć. Powiedz tylko, kiedy będę mógł wziąć ją na ręce?
- Sam wyczujesz, serce podpowie.
Podejrzewałem, że Anastazja chciała, bym sam obserwował naszą córeczkę, spróbował ją
zrozumieć, dlatego wymyśliła pilne sprawy. Nie miałem nic przeciwko temu. Trzeba przecież poob-
serwować zachowanie dziecka. Jestem dla niej nieznajomym. I ten nieznajomy ni z gruszki, ni z
pietruszki chwyci dziecko i zacznie je tulić. Przytulać, pieścić dla swego zadowolenia. A może dla
dziecka nie są przyjemne różne czułości obcych ludzi albo w ogóle nie lubi dotyku?
- Anastazjo, gdzie teraz jest nasza córka? Jeśli odejdziesz pleść ten, no ten warkoczyk z trawy,
to jak ją znajdę?
- Ona jest tu gdzieś niedaleko, spróbuj sam ją znaleźć, jej miejsce pobytu niech ci serce pod-
powie - spokojnie odpowiedziała Anastazja.
Wydawało mi się, że już wiele rozumiem z życia na tajgowej polanie, ale za każdym razem coś
nowego wprowadzało mnie w zdumienie.
Jak można pozwolić dziecku, które nie ma nawet dwóch latek, chodzić lub pełzać nie wiadomo
gdzie po tajdze absolutnie bez opieki? W tajdze, gdzie nie ma ludzi, w tajdze pełnej dzikich zwierząt!
Pamiętam, obserwowałem naszego syna, kiedy zasypiał pod pachą niedżwiedzicy, a ta leżała
nieruchomo, czekając, aż się wyśpi. Widziałem, jak wilki ochraniały niemowlę, jak bawiły się z nim
sprytne wiewiórki. Rozumiałem, że zamieszkujące polanę i jej okolice zwierzęta są jak domowe. One
nie atakują się i żyją w zgodzie na oznaczonym terytorium. W domu też pies może żyć w zgodzie z
kotem, chociaż obcego kota przegoni. Więc tu, na zaznaczonym terytorium nie atakują się, a tym
bardziej nie atakują potomstwa człowieka.
Człowieka mieszkającego na ich terytorium one ubóstwiają i naturalnie będą też chronić ludzkie
dziecko, uznając dbałość o nie za swój honor. Jednak taka sytuacja dla mnie nie była zwyczajna. Co
może na przykład zajść, kiedy dziecko wyjdzie poza ten zaznaczony obszar? Obce zwierzęta nie
będą się zachowywać tak jak swoje. Nie patrząc na logikę, miałem mieszane uczucia. Zwróciłem się
ku odchodzącej Anastazji:
- A jeśli spotkam jakieś zwierzę, szukając córki? Poza tym my się jeszcze do siebie nie
przyzwyczailiśmy.
- Nic złego ci nie zrobią, jesteś w mojej koszuli. Możesz śmiało chodzić, nie emanuj tylko lękiem -
i pobiegła do swej ziemianki.
Wszedłem na polanę, ale nikogo tam nie znalazłem. Zacząłem więc zataczać kręgi wokół polany,
w lesie, przypuszczając, że córka powinna być gdzieś niedaleko, więc jeśli zacznę chodzić, powięk-
szając kręgi, to na pewno ją zobaczę.
Zobaczyłem, nie skończywszy pierwszego. Maleńka Anastazja stała między krzewami porzeczki,
trzymała się gałązki i uśmiechała, patrząc na robaczka. Zaczaiłem się za krzakiem i przyglądałem się
jej.
Dziewczynka ubrana była w krótką sukienkę-koszulę, włosy utrzymywała opaska spleciona z
włókien trawy.
Napatrzywszy się i zaspokoiwszy swoje zainteresowanie robaczkiem, podreptała po trawie
bosymi nóżkami ku polanie. Potknęła się o gałąź albo o trawę i przewróciła. Maleńka dziewczynka
plackiem upadła na trawę, ale nie zapłakała, dzielnie oparła się rączkami o ziemię i usiadła. Potem
przeraczkowała dwa metry, znowu się podniosła i powoli podreptała dalej.
Starałem się pozostać niezauważony, bardzo ostrożnie więc przemieszczałem się za córką.
Nagle, na moich oczach, Nasteńka znikła! Zamarłem na moment z zaskoczenia, potem szybko po-
biegłem ku temu miejscu, gdzie przed chwilą przechodziła, rozejrzałem się na boki, ale nigdzie jej nie
było. Ani za drzewem, obok którego zniknęła, ani za krzakiem. Maleńka dziewczynka nie mogła
jeszcze tak szybko biegać, żeby błyskawicznie zniknąć z oczu.
Krążyłem wokół drzewa, przy którym zniknęła mi z oczu. Znów zataczałem coraz większe kręgi,
10
ale jej nie znalazłem. Przez chwilę stałem, myśląc, co robić, potem pobiegłem do ziemianki, w której
miała być Anastazja.
Ona spokojnie siedziała u wejścia, plotła z włókien trawy opaskę dla mnie i cicho śpiewała.
Niedaleko niej srebrny lis, jak pieszczotliwy kot, ocierał się o pień drzewa.
- Anastazjo, córka zniknęła - wypaliłem. - Szedłem za nią parę metrów od niej, nie spuszczałem z
niej oczu i nagle ona raz... i jakby wyparowała. Nie ma jej nigdzie!
Anastazja zareagowała spokojnie, nawet nie przestała pleść i powiedziała:
- Nie denerwuj się, Władimirze. Myślę, że w tej chwili jest w starej lisiej norze.
- Kto ci to powiedział?
- Widzisz tę lisicę, teraz o drzewo się ociera pieszczotliwie.
- Widzę.
- Tym gestem pokazuje, że dziecko jest w jej norze.
- A może lisica co innego komunikuje?
- Gdyby miało to być coś złego, okazywałaby zdenerwowanie. To odbiegałaby, to znowu podbie-
gała, ciągnąc mnie za sobą do pomocy. - Jednak nie możesz być na sto procent przekonana, w
którym miejscu znajduje się nasza córka. Tym bardziej że tam, gdzie ona zniknęła, nie ma żadnej
nory, wszystko sprawdziłem.
- Dobrze, Władimirze, pójdziemy razem i zobaczymy, gdzie nasza chytruska się schowała.
Kiedy doszliśmy do miejsca, w którym maleńka jakby wyparowała, Anastazja rozgarnęła trawę i
zobaczyłem norę. Ziemia przy wejściu była lekko osunięta, zajrzałem tam: zwinięta w kłębek na dnie
spokojnie spała Nasteńka.
- Widzisz, usnęła na mokrej ziemi. Boję się, że sama się stamtąd nie wydostanie.
- Na dnie jest sucha trawa, Władimirze. Nasza córeczka, gdy się wyśpi, sama rozwiąże problem,
jak się stamtąd wydostać.
- W jaki sposób?
- Jeśli masz ochotę, to poobserwuj, a ja pójdę i dokończę to, co zaczęłam.
Zostałem. Minęło około trzydziestu minut i z dołka zaczęły dochodzić szmery. Dziewczynka się
obudziła, jednak samodzielnie wydostać się z nory było jej trudno, ale też ona się nie starała. Po pier-
wszej nieudanej próbie, oceniwszy swoje siły, głośno zakrzyknęła. Nie zapłakała, ale właśnie przy-
wołała kogoś do pomocy. Natychmiast pojawiła się ta sama lisica, która kręciła się przy Anastazji.
Stanęła na skraju starej nory, popatrzyła, obwąchała i, odwróciwszy się tyłem, opuściła w dół ogon.
Lisica naprężyła się i powoli wyciągnęła z nory trzymające ją za ogon dziecko. Dziewczynka jeszcze
z pół metra wlokła się za lisicą, potem puściła ogon, stanęła na czworakach, a następnie wypros-
towała się. Maleńka Nasteńka rozejrzała się naokoło, uśmiechnęła się, jakby coś sobie przypomina-
jąc, i powoli stąpając, podreptała w kierunku jeziora.
Ja cichcem szedłem za nią. Żadnych zwierząt nie było w pobliżu i myślałem, że oprócz mnie nikt
w tajdze nie obserwuje maleńkiej. Trochę później zrozumiałem, że się myliłem. Okazało się, że tak ją,
jak i mnie bardzo dyskretnie, ale dokładnie obserwowano. Wkrótce po raz pierwszy zobaczyłem kon-
flikt pomiędzy moją córką i tajgowym zwierzem.
Kiedy Nasteńka wyszła zza krzaków malin, zatrzymała się i patrzyła na taflę jeziora. Następnie
zdjęła z siebie krótką koszulkę i, ostrożnie stąpając bosymi nóżkami, poszła do wody. Kiedy zostało
około pięciu, sześciu metrów do brzegu, nagle zza krzaków wyskoczyła... ogromna wilczyca, zrobiła
kilka potężnych skoków i ustawiła się pomiędzy brzegiem jeziora a Nasteńką. Córka swoimi małymi
rączkami poklepała zwierzę po karku, potarmosiła futro, dotknęła pyska. W odpowiedzi wilczyca
liznęła nóżkę dziecka, ale na tym oznaki uwagi lub pieszczoty się skończyły. Nasteńka jednak nie
miała w planie zabawy z wilczycą, chciała podejść do wody, więc zrobiła trzy kroczki w bok, żeby om-
inąć stojące w miejscu zwierzę.
Jednak gdy tylko dziewczynka spróbowała ruszyć do wody, wilczyca znowu zastąpiła jej drogę.
Nasteńka oparła rączki o jej boki, starając się odepchnąć przeszkodę, ale wilczyca nie posłuchała i
nadal stała jak wryta. Córka usiadła na trawie, zastanowiła się przez chwilę i spróbowała przepełznąć
pod brzuchem wilczycy. To też się nie udało, bo wilczyca przywarła do ziemi.
Nasteńka zrozumiała, że zwierzę nie dopuści jej do wody, a i siłą przeszkody nie pokona. Przez
jakiś czas siedziała na trawie w zamyśleniu, potem odpełzła od wilczycy i oddaliła się od jeziora.
Następnie wstała, trzymając w rączce gałązkę, podeszła do wilczycy, pogłaskała po pysku gałązką i
11
rzuciła ją w kierunku lasu. Gałązka przeleciała zaledwie półtora metra, ale wilczyca skoczyła za nią i
chwyciła zębami. W tym momencie Nasteńka pobiegła do jeziora. Wilczyca pojęła, że ją przechytr-
zono, w dwóch susach znalazła się nad wodą przy dziecku i zbiła je z nóg.
Nasteńka przewróciła się na plecy, jej główka leżała w wodzie, a nóżkami odpychała się od pi-
asku, próbując przesunąć się dalej w jezioro. Wilczyca chwyciła stópkę dziecka. Było widać, że
starała się, aby nie zadać jej bólu, chwyt nie był zbyt mocny.
Nasteńka oparła się drugą nóżką o pysk wilczycy, wyszarpnęła stópkę z paszczy i żwawo
wpełzła do wody. W tym miejscu przy brzegu był już prawie metr głębokości, zanurzyła się więc z
głową, ale natychmiast się wynurzyła. Pracując rączkami i nóżkami, utrzymywała się na wodzie.
Pomyślałem, że córka nie umie dobrze pływać. Wybiegłem ze swojej kryjówki, zamierzając
skoczyć do wody, ale kiedy tam dobiegłem, zobaczyłem podpływającą do dziecka wilczycę. Dziew-
czynka wczepiła się w jej bok, chwyciła rączkami sierść i razem popłynęły wzdłuż brzegu na płytką
wodę. Nasteńka, poczuwszy pod nogami dno, natychmiast puściła wilczycę.
Mokra wilczyca wyszła na brzeg, otrząsnęła się, rozpryskując wokół mnóstwo błyszczących w
słońcu kropli, ale nie opuściła brzegu. Obserwowała uważnie dziecko i czujnie, jak mi się wydawało,
spoglądała na mnie.
A Nasteńka uśmiechnięta stała po pas w wodzie, przywołując wilczycę. Klaskała rączkami po
wodzie, machała do wilczycy, ale ta nie podchodziła. Może się jej nie podobały wodne zabawy lub
uważała je za zbyt niebezpieczne.
Nagle Nasteńka zauważyła mnie, zamarła. Poczułem badawcze spojrzenie mojej córeńki, ale nie
mogłem ruszyć się z miejsca. Odbierała mnie jak nieproszonego gościa, który się pojawił na jej tery-
torium. Przez chwilę wpatrywała się we mnie, a następnie odwróciła, bez pośpiechu wyszła na brzeg
i podeszła do leżącej na trawie wilczycy. Ta podniosła zębami sukienkę i podała jej, Nasteńka jednak
nie założyła jej na mokre ciałko, tylko wzięła w rękę i skierowała się ku ziemiance na skraju polany.
Patrzyłem na idącą przez tajgę córkę i myślałem:
Oto idzie po polanie w głębi syberyjskiej tajgi małe dzieciątko, nic go nie straszy, nikt nie atakuje,
wręcz odwrotnie, zwierzęta na pierwsze zawołanie gotowe są przybiec z pomocą. Idzie maleńki
człowieczek, idzie tak, jakby potomek rodu królewskiego obchodził swe posiadłości. Zajmuje go ob-
serwowanie życia robaczków, wiewiórek, ptaszków, kwiatków, próbuje też, jakie są w smaku ziółka i
jagody.
A w tym samym momencie inna dziewczynka w tym samym wieku znajduje się w otoczonej
czterema ścianami przestrzeni, jest w niej ograniczona jak zwierzątko ściankami kojca. Cóż z tego,
że ścianki te są nawet ładne? Kochający rodzice kupują plastikowe zabawki, a ona próbuje smaku
tego plastiku.
Miliony małych dziewczynek i chłopczyków dorasta w mieszkaniach klatkach, jak zwierzątka, a
my chcemy, żeby z nich wyrośli mądrzy, wolni i szlachetni ludzie.
Do tego osoby te nawet nie wyobrażają sobie, że wolność to przede wszystkim wolna myśl, rozu-
mienie i czucie otaczającego nas żywego świata. Dorastającemu dziecku będą opowiadać w szkole o
tym żywym świecie. Ono, owszem, otrzyma pewne informacje o wielkim świecie żywej przyrody, o
świecie stworzonym przez Wielkiego Stwórcę, ale nie potrafi nigdy odczuć go swoim jestestwem.
Zmysłów, które wykształcają się w człowieku od pierwszych lat życia w harmonii z wielkim światem
Stwórcy, bez wysiłku, całkiem łatwo w zabawach, nie można zastąpić żadnymi zajęciami w szkole lub
wykładami na uniwersytecie.
Nie sugeruję tu, żeby wszyscy z dziećmi ruszyli do tajgi, byłoby to absurdalne, ale coś zrobić
trzeba.

Do kogo córka jest podobna?


Wieczorem u wejścia do małej ziemianki, będącej sypialnią Nasteńki, Anastazja karmiła ją pier-
sią. Siedziałem cicho obok i obserwowałem.
Miałem wrażenie, że karmienie nie było głównie w celu nasycenia dziecka. Nasteńka objęła
rączkami pierś matki i, cmokając, przez jakiś czas ssała pokarm, potem oderwała się od sutka i pa-
trzyła na mamę. Anastazja też nie odrywała wzroku od córki, nie zwracała uwagi ani na mnie, ani na
otoczenie.
Matka z córką podczas karmienia stały się jakby całością, bez słów porozumiewając się ze sobą.
12
To trwało z dwadzieścia minut, aż Nasteńka zasnęła.
W ziemiance, na sianie nakrytym tkaniną Anastazja ułożyła córeczkę, przykryła ją wolnym krajem
tkaniny, a z boków obłożyła dodatkowo sianem, tworząc przytulne gniazdko. Klęcząc u wejścia, pa-
trzyła przez chwilę na śpiącą córkę. Kiedy się podniosła z kolan i zwróciła na mnie uwagę, zapy-
tałem:
- Do kogo, twoim zdaniem, bardziej podobna jest nasza córka, do ciebie czy do mnie?
- No oczywiście, jak wszyscy rodzice chciałbyś, żeby dziecko było bardziej podobne do ciebie?
- Nie zgadłaś. Chciałbym, żeby córka coś też ode mnie wzięła, ale ona jest dziewczynką i
powinna być piękna, ma być więc podobna do ciebie.
- To znaczy, że uważasz mnie za piękniejszą od ciebie, Władimirze?
- Uważam, że jesteś piękniejsza nie tylko ode mnie, Anastazjo. Jesteś najpiękniejsza spośród
wszystkich ludzi, których kiedykolwiek spotkałem, nawet piękniejsza od tych na konkursach pię-
kności. Oglądałem je w telewizji. Uroda uczestniczek konkursu w porównaniu z twoją jest jakby
niepełna. Ty jesteś najlepsza ze wszystkich.
- Dziękuję, Władimirze. To komplement czy oświadczenie?
- I komplement, i oświadczenie. I podziw.
- Dziękuję. Nie sprawi ci przykrości, jeśli powiem, że Nasteńka tylko odrobinkę z twarzyczki jest
podobna do ciebie, a oczy, rzęsy i sylwetka są moje. Włosy też będzie miała takie jak ja.
Podobieństwo zewnętrzne mówi o podobieństwie zdolności, przyzwyczajeń, o braterstwie Dusz. To
oznacza, że niektóre zdolności i cechy jej charakteru będą pochodziły od ciebie, a niektóre ode mnie.
Jednak pamiętaj, że w Duszy nowo narodzonego człowieka zawsze są obecne trzy podobieństwa. -
Trzy? A trzecie od kogo?
- Trzecie podobieństwo - to cząsteczka Duszy, która zamieszkiwała w ludzkim ciele w przeszłym
życiu, może sto lat temu, a może tysiąc lub milion. Ta trzecia cząsteczka człowieka, znajdującego się
w harmonii, nie rozpada się po jego odejściu w pył. Ona czeka na swoją chwilę, kiedy otrzyma nowe
ciało, którego oczyma będzie mogła patrzeć na świat, a uszami będzie mogła słyszeć jego dźwięki,
będzie mogła dotykać go rękami i korzystać z jego dóbr.
- No tak, jeśli nasze Dusze się połączyły w nowym życiu, to one powinny wiedzieć o wszystkich
swoich poprzednich życiach?
- Pewnie, że powinny. One wiedzą, inaczej bowiem ich połączenie w jedność nie byłoby możliwe.
One by się nie mogły stać jedną Duszą. - Z tego wynika, że moja Dusza też może zobaczyć przeszłe
życie naszej córki?
- Oczywiście, jednak ty poczujesz i zobaczysz je tylko wtedy, kiedy będziesz w harmonii z własną
Duszą, kiedy twoja myśl nie będzie pokręcona wszelkiego rodzaju odchyleniami współczesnego
świata, kiedy twoja myśl zdoła się skoncentrować.
- Jeśli chodzi o mnie, to wszystko jasne, ponieważ ja, tak jak i podobni do mnie, zobaczyć
przeszłości nie zdołam. Ale ty, Anastazjo, na pewno możesz się dowiedzieć o przeszłym życiu naszej
córki poprzez cząsteczkę jej Duszy.
- Staram się, Władimirze, zobaczyć i zrozumieć jej przeszłe życie, ale jakieś dziwne jest to, co
widzę. Życie naszej córeczki w ciele było bardzo krótkie, trwało nie więcej niż siedem lat. Żyła ona
wiele tysięcy lat temu.
- No tak, przy tak krótkim życiu dziecka niewiele można się dowiedzieć o jego przeszłości.
- Tak, niewiele, ale zdarza się, że w krótkim życiu człowiek zdąży uczynić coś, co ma wpływ na
dalsze zdarzenia w następnych tysiącleciach.
- Ciekawe, jak dziecko może uczynić coś, co w następnych tysiącleciach będzie wpływać na
życie ludzi? Przecież możesz o tym opowiedzieć. Albo nie - lepiej wizualizuj obrazy z życia naszej
córki.
- Dobrze, Władimirze.
- Stwórz obraz.
Anastazja zaczęła opowieść o przeszłym życiu naszej córki, a raczej o życiu dziewczynki, której
cząsteczka Duszy zamieszkała w małej Nasteńce.

Ku innemu wymiarowi.
- Jak wiesz, kiedyś na Ziemi wystąpił okres lodowcowy. Na terenach, gdzie docierał lodowiec, kli-
13
mat zmieniał się radykalnie. Ochłodzenie uniemożliwiło wegetację większości roślin. Tereny, które
kiedyś były obficie pokryte lasami, sadami, bujnie rosnącymi trawami i kwiatami, powoli się zmieniały
w pokryte jedynie ubogą roślinnością doliny.
Ludzie, zamieszkujący jedną z takich dolin wśród gór, doszli do wniosku, że nadal żyć w takich
warunkach nie można. Zdecydowali się zostawić swoje domy i wyruszyć na poszukiwanie miejsca do
zamieszkania w lepszym klimacie.
Pierwsi wyruszyli mężczyźni. Wud, głowa rodu, ich śladami wyprowadził z osady dzieci, kobiety i
ludzi starszych.
Siwy, stodwudziestoletni starzec szedł na czele karawany składającej się z jedenastu mamutów
obładowanych koszami, w których umieszczono dzieci i zapasy jedzenia. Nie było wiadomo, jak
długo będzie trwała ta podróż.
Po obu stronach karawany mamutów szli i jechali konno ludzie z rodu Wuda oraz wszystkie ich
zwierzęta. Zdawało się, że wszystkie żywe stworzenia rozumiały konieczność przesiedlenia się i
podążały za człowiekiem. W osadzie pozostały tylko rośliny, bo nie potrafią się przemieszczać -
rośliny skazane na wyginięcie.
Wud cały czas rozmyślał, próbując odpowiedzieć sobie na pytania:
Czemu zaszły zmiany klimatyczne, z jakiego powodu nastąpiło ochłodzenie? Czyja wola
rozpoczęła tę katastrofę? Czy stanie się ona katastrofą całej Ziemi? Czy są w człowieku takie siły,
aby ją powstrzymać, zapobiec jej? Czy istnieje zależność między katastrofami a działaniami
człowieka?
Wud zdawał sobie sprawę, że jeśli nie znajdzie odpowiedzi, to jego dzieci i wnuki, cały naród,
czeka smutny los. Wszyscy, którzy szli w karawanie, uważali zmiany w przyrodzie za straszną
tragedię, na ich twarzach zagościły smutek i zamyślenie. Nawet dzieci były ciche i poważne.
Tylko ukochana sześcioletnia prawnuczka Wuda, Anasta, bawi się, zaczęła grę z mamutem,
przywódcą karawany.
Wud spoglądał na grę prawnuczki, która położywszy trąbę ogromnego, siedmiotonowego ma-
muta na swoim ramionku, udawała, że niesie ogromne zwierzę. A on, mamut, jeszcze jej wtórował.
Trąbę oczywiście trzymał w powietrzu, lekko tylko dotykając ramionka dziecka. Anasta raz po raz się
zatrzymywała, jakby ze zmęczenia, żeby nabrać tchu, wycierała nieistniejący pot z czółka i przemaw-
iała do niego: "Och, jej ku, jaki ty jesteś wielki, ciężki i leniwy".
Mamut jakby zgadzał się z nią, kiwał głową, klaskał uszami, wycierał swój łeb trąbą i znowu kładł
koniec trąby na ramionku dziewczynki, udając, że bez pomocy nie mógł ruszyć z miejsca. Wyglądało
to zabawnie i bezpiecznie. Natomiast następna zabawa nie spodobała się Wudowi. Polegała na tym,
że Anasta wspinała się po trąbie na głowę mamuta, a on pomagał jej, zginając swoją olbrzymią trąbę,
i jej końcem pchał dziewczynkę w górę. Anasta przez chwilę spokojnie siedziała na głowie idącego
mamuta, potem nagle wykrzykiwała przeraźliwe "ach" i szybko ześlizgiwała się po trąbie w dół.
Mamut musiał wykazać niesamowitą zręczność, żeby zdążyć chwycić dziecko tuż nad ziemią, nie
pozwolić, żeby się uderzyło lub wpadło pod jego masywne nogi.
Wud rozmyślał o przeszłości, próbując odnaleźć w niej przyczynę katastrofy, która zmusiła ludzi
do wyniesienia się z rodzinnych stron. Ale tok jego myśli był przerywany wspomnieniami z życia
prawnuczki Anasty. On tych wspomnień nie odpędzał: podobały mu się i pomagały w zwalczeniu
smutnych myśli.
W pewnym momencie Wud nawet się uśmiechnął, przypominając sobie, jak to na jednych z
zajęć Anasta wyraziła protest przeciw istniejącemu przepisowi.
Zajęcia wtedy prowadził sam Wud. Przed nim, pod majestatyczną koroną dębu siedziały kółkiem
dzieci w różnym wieku oraz trzech dorosłych. Wud rozpoczął zajęcia od słów:

Węże – pośrednicy.
- Wielu z was wie, że nasi przodkowie dążyli do określenia przeznaczenia wszystkich żyjących
na Ziemi żywych istot. Zrobiwszy to, nauczyli zwierzęta, jak być najbardziej pożytecznymi dla ludzi.
Zwierzęta później uczyły tego swoje potomstwo, w rezultacie nasze pokolenie otrzymało od przod-
ków wielki prezent. Również my powinniśmy nie tylko z niego korzystać, ale i udoskonalać zdolności
wszystkich żywych istot, które żyją wokół nas. Przed naszym pokoleniem stoi zadanie odnalezienia
przeznaczenia tych istot ziemskich, dla których nie zostało ono ustalone przez naszych przodków.
14
- Przy tych słowach Wud wyciągnął spod koszuli zaskrońca i kontynuował: - Na przykład musimy
zrozumieć, dlaczego zostały stworzone gady i w jaki sposób mogłyby służyć człowiekowi. - Wszyscy
patrzyli na węża owijającego się wokół ręki Wuda i myśleli. Pierwszy podniósł rękę rudowłosy
chłopczyk, miał około pięciu lat.
- Widziałem - powiedział - jak ten albo podobny do niego wąż podpełzł do naszej rogatej kozy i
ssał z wymienia mleko. Koza stała spokojnie, zgodziła się więc dać mu mleka.
- Tak jest, zaskrońce i inne gady mogą ssać mleko krów lub kóz. Ty, Izorze, dobrze zauważyłeś.
Lecz my teraz próbujemy rozwiązać zadanie, na czym ma polegać korzyść dla człowieka z istnienia
tej istoty.
- Tak, pamiętam nasze zadanie - kontynuował chłopczyk. - Przypomniało mi się, że kiedy on pił
mleko, pomyślałem o tym, że należałoby zrobić dziurkę z przeciwnej do głowy węża strony. Niech on
ssie mleko, a ogon z dziurką opuścimy do dzbanka i ten wypełni się mlekiem. Wtedy mama nie
będzie musiała doić kozy.
Dzieciaki zareagowały gwałtownie: - Dziureczki nie wolno robić...
- Nie można dziureczki, będzie go bolało...
- Mleko z dziureczki nie poleje się, jeśli wąż sam nie zechce dać...
- Główny argument przeciw dziureczce - to ból, który odczuje wąż
- podsumował Wud. - Człowiek nie powinien zadawać bólu istotom ziemskim. Twoją propozycję,
Izorze, odrzucamy.
Wud chciał przejść do następnego tematu, ale mały nie odpuszczał. - Jeśli nie wolno zrobić dzi-
ureczki w ogonie, to można postąpić inaczej - sugerował. - Kiedy ten gad ssał mleko, to stawał się
coraz grubszy, bo mleka w nim przybywało. Należałoby tę istotę nauczyć przypełzać do domu i zle-
wać mleko do dzbanka. Wtedy ludzie nie musieliby chodzić na pastwiska z dzbankami, a mleczne
zwierzęta nie musiałyby opuszczać pastwisk, żeby je wydojono. Wiele węży będzie pełzało ku
domom, a zobaczywszy pusty dzbanek, będą wypełniać go mlekiem.
Idea rudowłosego chłopczyka spodobała się dzieciom. Przekrzykując się nawzajem, zaczęły
przedstawiać swoje propozycje:
- A można też mleko odbierać, gdy jest się poza domem, jeśli się zachce jeść, a dom będzie
daleko.
- Najlepiej byłoby nauczyć je przypełzać z mlekiem do człowieka na określony dźwięk, żeby nie
szukać ich w trawie. Na przykład zaklaskałbyś albo zagwizdał, a one od razu pełzłyby na wyścigi.
- A ja nie chcę mleka z węża wypompowywać. Może one coś swojego do niego dodały - za-
uważyła jedna dziewczynka. Jednak wszyscy zaczęli się z nią sprzeczać.
- Przecież u krowy mleko też było w środku, a wszyscy piją.
- Jeśli one i dodadzą czegoś swego, to mleko będzie jeszcze lepsze.
Węże przecież są zawsze czyste, chociaż pełzają po ziemi.
- Faktycznie, zawsze są czyste, nigdy nie spotkałam brudnego węża. Izor słuchał wywodów
dzieciaków i z dumy nawet oblał się rumieńcem.
- Twoja druga propozycja, Izorze, zasługuje na omówienie - pochwalił Wud i dodał: - Bardziej
dokładnie zrobimy to na następnym spotkaniu, do tego czasu wszyscy pomyślą i przedstawią swoje
zdanie lub zaproponują własny wariant wykorzystania pełzających istot. Teraz chcę was zapytać, dla
których znanych wam zwierząt już zostało określone przeznaczenie? Kto jest gotów...
Wud nie zdążył skończyć. Zauważył zwróconą dłonią do niego rączkę Anasty. Gest ten oznaczał,
że dziewczynka z czymś się nie zgadza i ma zamiar ogłosić swój protest obecnym na zajęciach.
- Wypowiedz swój protest, Anasto - pozwolił Wud.
- Jestem przeciw dostarczaniu mleka do domu przez pełzające istoty.
Dzieci po kolei zaczęły się z nią sprzeczać: - Ależ dlaczego?
- Nie powinniśmy odmawiać sobie wygód!
- Gady teraz nic nie robią dla człowieka, a wtedy będą miały obowiązki.
- Ludzie będą poświęcać więcej czasu na zajęcia przyjemniejsze niż dojenie krów.
Anasta spokojnie wysłuchała wszystkich sprzeciwów i kontynuowała: - Jeśli gady będą przynosić
człowiekowi mleko od krowy, to człowiek sam się zmieni w krowę.
- Co ty mówisz, dziewczynko? Wytłumacz - nie wytrzymał jeden z dorosłych obecnych na zajęci-
ach.
15
Anasta na to odpowiedziała:
- Człowiek, otrzymując mleko od krowy, kozy, wielbłąda lub innego zwierzęcia, w zamian ob-
darzaje swoimi uczuciami i opieką. Jeśli nie będzie brał mleka od krowy sam, ona nie odczuje jego
opieki, wtedy i mleko nie będzie takie dobre. Otrzymując mleko od węża, człowiek jemu okaże swoją
wdzięczność. Wąż wtedy stanie pomiędzy człowiekiem a krową. Gady zostaną pośrednikami
pomiędzy wszystkimi zwierzętami dającymi mleko a człowiekiem. Wąż skusi człowieka takimi
usługami i będzie go "doił", wysysając z niego uczucie wdzięczności, które było przeznaczone dla in-
nych zwierząt.
Wszyscy się zamyślili i nikt nic nie mówił.
Nagle Wud wyobraził sobie obraz rozłożystej jabłoni obsypanej dojrzewającymi jabłkami. Przed
nią stoją mężczyzna i kobieta.
- Zobacz, kochanie, jedno jabłko już dojrzało, jest takie ładne. Jabłonka chce je nam dać. Sięgnij
do gałęzi, nachyl ją i zerwij to dojrzałe jabłko. - Mężczyzna spróbował sięgnąć do gałęzi, ale mu się
nie udało. Chciał podskoczyć, żeby chwycić gałąź z tym dojrzałym jabłkiem, ale nagle na gałęzi po-
jawił się wąż. Zerwał jabłko i, owinąwszy się ogonem wokół gałęzi, usłużnie podał jabłko człowiekowi.
- Dziękuję ci - powiedział człowiek i pogłaskał węża. Mężczyzna i kobieta odchodzili od drzewa, nie
podziękowawszy mu za jabłko. Oni swoją energię wdzięczności oddali wężowi. Jabłonka się
wzdrygnęła i połowa niedojrzałych jeszcze jabłek spadła na ziemię.
Wtedy Wud przerwał ciszę:
- Anasteczko, twoje stwierdzenie zasługuje na uwagę i częściowo je uwzględnimy. My wszyscy
powinniśmy się zastanowić, jak zamienić pośrednictwo między człowiekiem a wszystkimi ziemskimi
istotami oraz roślinami na bezpośrednie relacje. Trzeba pomyśleć, do czego może to doprowadzić w
przyszłości. Na następnych zajęciach wrócimy do tego tematu. A teraz - Wud wszystkich objął wzrok-
iem - tak jak się umówiliśmy, proszę opowiedzieć, jakie przeznaczenia mają znane wam zwierzęta.

Główne narzędzie przy budowie domu.


- Ja, ja - zabrzmiały niecierpliwie dziecięce głosy.
- Dobrze, dobrze - kiwnął Wud. - Mówcie po kolei i niech każdy wymieni nie więcej niż dwa z
przeznaczeń zwierząt.
Dzieci po kolei wyskakiwały z miejsc i szybko wymieniały:
- Krowa, koza dają mleko. Jedzą trawę i codziennie przychodzą do człowieka, żeby wziął od nich
mleko.
- Koniki i osiołki mają za zadanie wozić człowieka, kiedy on nie chce sam iść.
- Kury i kaczki wszędzie chodzą i latają, ale prawie codziennie wracają i znoszą jajka, żeby
człowiek przyszedł i je zabrał.
- Mamut jest potrzebny do podnoszenia ciężarów i przenoszenia ich w miejsca, które wskaże mu
człowiek...
Dzieci wypowiadały się już po raz trzeci, starając się wymienić przeznaczenie wszystkich
znanych im zwierząt. Aż wreszcie Wud zadał następne pytanie:
- Kto może odpowiedzieć, w jakich okolicznościach różne zwierzęta pracują razem i w jaki
sposób człowiek nimi kieruje?
- Czy ja mogę odpowiedzieć? - zapytał obecnych na zajęciach ten sam rudowłosy chłopczyk i,
nie słysząc sprzeciwu, spojrzał na Wuda. Ten skinął głową na znak zgody.
- Zwierzęta pracują razem, kiedy człowiek chce wybudować dla siebie dom. On kieruje nimi za
pomocą fujarki. Na początku gra zwołującą je melodię, na dźwięk której przychodzą do niego
zwierzęta i przylatują ptaki. Zwierzęta przychodzą, siadają niedaleko człowieka i czekają, tak jak
nauczyli je nasi przodkowie. Skończywszy zwołującą melodię, człowiek obejrzy z miłością zwierzęta i
ukłoni się im. Każde zwierzę, które ma ogonek, radośnie nim pomacha, kiedy człowiek popatrzy na
nie czule. Te, które nie mogą machać ogonkiem, okazują swoją radość w inny sposób, ponieważ
zwierzętom największą przyjemność sprawia ciepłe spojrzenie człowieka. Po tym człowiek wydobywa
z fujarki inny dźwięk, na który przybiegają niedźwiedzie i zaczynają ryć wykopy pod fundamenty w
miejscu oznaczonym gałązkami. Kiedy człowiek uzna, że transzeja już wykopana, gra następną
melodię. Wtedy niedźwiedzie wracają na swoje miejsce. Na nowy dźwięk mamuty układają w
wykopie kamienie. W tym samym czasie nad nimi krążą jaskółki, one też niecierpliwie czekają na
16
swoją melodię. Gdy tylko człowiek zagra piękną melodię, jaskółki natychmiast rozlatują się w różne
strony i, wracając, przynoszą w dziobkach małe kawałeczki gliny, puch, słomę - wszystko, z czego
same budują gniazdka - i układają na kamieniach, aż powstanie ściana domu.
Chłopczyk zamilkł, a Wud zauważył, że Anasta wstała i podniosła rękę dłonią w jego kierunku.
Wud pozwolił jej mówić.
- Nauczycielu, chcę zadać pytanie: czy budowanie domu uważa się za przyjemne i ciekawe zaję-
cie?
- Tak - odparł Wud - bezspornie jest to bardzo przyjemne i twórcze działanie człowieka.
- Nauczycielu, w takim razie dlaczego dzieciom kategorycznie zabroniono zajmować się taką
przyjemną twórczością?
Wud dobrze wiedział o stale nurtującej ją idei zbudowania własnego małego domlm. Już nieje-
den raz w domu zaczynała z nim o tym rozmowę, a on cierpliwie tłumaczył, dlaczego nie wolno
dzieciom budować. Tym razem zadała pytanie w obecności dzieci i dorosłych. "Widocznie to jakiś
podstęp, ona coś knuje" - pomyślał podejrzliwie Wud i zaczął tłumaczyć:
- Dzieci, zwłaszcza te, które nie do końca uświadomiły sobie sedno budowy świata, wziąwszy fu-
jarkę, mogą niechcący zmienić melodię, a zwierzęta-budowniczowie - zdezorientowane - nie będą
wiedziały, co mają robić.
- Nauczycielu Wud, czy mogę coś pokazać?
- Owszem, jeśli to dotyczy twojego pytania.
- Dotyczy - odparła Anasta i zaczęła śpiewać. Cicho, cichutko zanuciła. Swoim delikatnym
głosikiem śpiewała różne melodie, te same, które grali dorośli w trakcie budowy.
- Ona wszystko zaśpiewała bezbłędnie - cicho powiedział jeden ze starszyzny, obecny na zajęci-
ach.
- Tak, ani razu się nie pomyliła - zgodził się drugi.
- A przecież melodie te słyszała tylko jeden raz - podkreślił ten, który siedział w ostatnim rzędzie
na powalonym pniu i dodał: - Dziewczynka ma dobrą pamięć.
Skończywszy śpiew, dziewczynka zapytała Wuda:
- Nauczycielu Wud, czy popełniłam błąd chociażby w jednej melodii?
- Anasta, nie sfałszowałaś żadnej melodii, precyzyjnie je odtworzyłaś.
- W takim razie pierwsza przeszkoda została pokonana?
– Można uznać, że tak - zgodził się Wud. - Jednak są jeszcze inne warunki. W drodze wyjątku
można pozwolić któremuś z dzieci na budowanie domu. To się może zdarzyć, kiedy któreś z was
opowie o swoim projekcie, a starszyzna uzna ten projekt za nowość. Wtedy wyjątkowo mogą poz-
wolić na budowę domu.
Wud, poczuwszy, że nastąpił bardzo dobry moment, aby uaktywnić twórczą myśl dzieci obec-
nych na zajęciach, zasugerował:
– Proponuję, aby wszyscy chętni przedstawili swoje projekty za dwa księżyce. My omówimy
wszystkie projekty razem, wybierzemy najlepszy i damy go starszyźnie, żeby ogłosiła werdykt.
Wud miał rację: wszystkie dzieci, i te najmłodsze, i starsze, zapaliły się do jego propozycji
stworzenia niezwykłego projektu domu. Zaczęły szeptać między sobą o tym, co nowego mogłyby
wnieść w wypracowane przez wieki sposoby budowy.
Nie miało sensu kontynuowanie zajęć, ponieważ dzieci były całkowicie skoncentrowane na
rozwiązywaniu zadania. Próba przestawienia ich twórczej myśli na coś innego byłaby bezcelowa.
Dlatego Wud zakończył zajęcia i puścił dzieci do domu.
Minęły dwa księżyce. Nadszedł długo oczekiwany przez dzieci dzień.
Niektóre przyszły za wcześnie i, nie czekając na starszych, opowiadały sobie o swoich rozwiąza-
niach w projektach domów. W wyznaczonym czasie zebrali się wszyscy, przyszli też rodzice. Każde
dziecko po kolei, podekscytowane, przedstawiało swój projekt. Zgodnie z ustalonym regulaminem,
Anasta przedstawiała projekt jako ostatnia. Spośród wszystkich projektów przed nią najlepszy okazał
się projekt chłopca imieniem Alan. Był to uroczy, osiem lat od niej starszy chłopiec, który miał piękny
głos, i jemu, tak jak dorosłym, chętnie podporządkowywały się domowe zwierzęta. Alan podobał się
wielu dziewczynom z ich osady, Anaście również. Gdyby to on zwyciężył, Anasta nie bardzo by się
martwiła. "Lepiej, że on niż ktokolwiek inny" - myślała Anasta.
Wreszcie nastąpiła jej kolej. Starając się ukryć tremę, Anasta zaczęła mówić:
17
- Mój projekt niewiele się różni od już istniejących. Nowością jest ściana. Ta od strony połud-
niowej. W niej będzie umieszczona kłoda z pszczołami. Kiedy pszczoły będą przynosić pyłek kwia-
towy, a słoneczko nagrzeje kłodę, one zacznąją wentylować, machając skrzydełkami. Kłoda będzie
połączona z domem wąskimi kanałami, przez które powietrze wraz z kwiatowymi eterami napływać
będzie do pokoju ludzkiego domu.
Dorośli z zainteresowaniem zaczęli omawiać projekt Anasty. Wreszcie Wud podjął decyzję, z
którą wszyscy się zgodzili. Zaproponował, aby starszyźnie oddać do oceny dwa projekty: Alana i
Anasty. Anasta wcale się nie ucieszyła, nie chciała rywalizować ze swoją sympatią.
Starszyzna omawiała projekty na zajęciach następnego dnia. Przyszło również wielu
mieszkańców osady. Projekt Anasty został uznany za najlepszy.
- Wybraliśmy twój projekt jako wart wykorzystania, ale nie możemy dać ci pozwolenia na bu-
dowę. Nie można budowy domu zmieniać w dziecięcą zabawę. Dom mogą wybudować tylko
mężczyzna i kobieta, którzy się zdecydowali na stworzenie rodziny. Taka jest niepodważalna i
niewzruszona zasada. Wiesz o tym. Zgadzasz się?
Anasta milczała. Kłębek w gardle nie pozwalał wydusić z siebie chociażby słowa. Ona pracowała
nad projektem z niesamowitym natchnieniem, w wyobraźni rysowała i nawet odczuwała swój mały
domek, mieszkała w nim, spała na miękko usłanej leżance, spod firanki utkanej przez pajączka pa-
trzyła przez okno na wspaniałe klomby, wdychając najdelikatniejsze kwiatowe aromaty, przyniesione
przez pszczółki...
Alan podniósł się z miejsca:
- Pozwólcie się wypowiedzieć o tej niewzruszonej zasadzie spojrzał pytająco na starszych i kon-
tynuował: - Jest na pewno ważna i nie wolno jej zmieniać, ale można uczynić coś, żeby nie
przeszkadzała Anaście.
Dorośli i dzieci w zdumieniu patrzyli na Alana.
- Co można uczynić? - padały pytania ze wszystkich stron.
- Pozwólcie mi pokazać - odparł Alan.
- No to pokaż - pozwoliła starszyzna.
Alan podszedł do Anasty, stanął naprzeciw. Następnie zdjął z szyi swój rodowy wisior i zawiesił
go na szyi Anasty.
- Wyjdź za mnie, Anasto - oświadczył się Alan.
Obecni wydali okrzyk podziwu. Anasta straciła mowę, tylko jej oczęta błyszczały i patrzyły w górę
na stojącego przed nią młodzieńca.
- Czy zgadzasz się, Anasto? - zapytał Alan.
Ona w odpowiedzi energicznie kiwnęła głową, prędko zdjęła z szyi swój rodowy wisior i podała
Alanowi, ale on go nie wziął, lecz uklęknął przed dziewczynką, żeby sama mogła założyć mu swój
piękny rodowy wisior.
Wszyscy patrzyli ze zdumieniem na to, co się działo na ich oczach, a Alan wziął Anastę za
rączkę i, zwracając się do siwego członka starszyzny, rzekł:
- Teraz nic nie stoi Anaście na przeszkodzie, nienaruszalny przepis już jej nie dotyczy.
- Dobrze - zaczął bez przekonania mówić starzec. - Jednak ludzie się łączą ze sobą, żeby
stworzyć rodzinę. Anasta jest jeszcze za mała, nie może rodzić dzieci.
- Tak, jest mała - zgodził się Alan - ale z dnia na dzień i z roku na rok będzie dorastać. Nadejdzie
dzień, kiedy stanie się dorosła i piękna. Jestem pewny, że doczekam tego dnia i swej decyzji nie
zmienię.
Starszyzna po naradzie pozwoliła Anaście wybudować domek, ale pod warunkiem, że po jede-
nastu dniach będzie rozebrany. Nie wolno dopuścić, żeby w domu nikt nie mieszkał, a dziewczynce w
jej wieku nie wolno mieszkać osobno, bez rodziców.
W wyznaczonym dniu prawie cała osada zebrała się na pagórku.
Obok swego klombu stała Anasta. Zaznaczyła patyczkami i gałązkami obrys domku. Była
wyraźnie podekscytowana - przecież tylu ludzi będzie przyglądać się jej czynom. Najbardziej jednak
dlatego, że wśród nich będzie Alan. W Anaście bowiem, po jego oświadczynach, zrodziły się do
młodzieńca nieznane jeszcze, szczególne uczucia. Starosta podszedł do niej, otworzył piękny futerał,
w którym leżała fujarka - najważniejszy instrument przy budowie domu. Dziewczynka drżącymi
rączkami wzięła fujarkę, przykryła paluszkami niektóre otwory i podniosła ją do ust, ale melodii nie
18
wydała. Czuła, że powinna przede wszystkim się uspokoić. Przytuliła fujarkę do piersi i, patrząc na
stojących na pagórku rodaków, szybko, szybciutko myślała, co zrobić, żeby się uspokoić.
Wtedy od ludzi odłączył się młodzieniec i skierował ku Anaście. To był Alan. Podszedł do niej i
zaproponował:
- Też znam tę melodię, mogę ją zagrać. Ty zaznaczyłaś, gdzie ma być dom, jakie ma mieć rozmi-
ary. Ty zwyciężyłaś, więc dom będzie twój, a ja tylko zagram melodię.
Błyszczącymi od łez oczyma dziewczynka popatrzyła na przystojnego młodzieńca i drżącymi ze
zdenerwowania ustami wyszeptała:
- Ja sama chcę, Alan, dziękuję ci, ale ja powinnam, koniecznie powinnam uczynić to sama.
- W takim razie posłuchaj mnie uważnie, Anasto. Nabierz powietrza i zatrzymaj tak długo, jak
tylko potrafisz. Potem wypuść powietrze, ale nie na raz, tylko na trzy razy. Ostatni wydech zrób tak,
żeby zostało jak najmniej powietrza w płucach. Po tym zacznij równomiernie oddychać. Już od pier-
wszego wdechu powinnaś myśleć wyłącznie o oddychaniu. Zapomnij o wszystkim, co cię otacza, i
jak tylko oddech się uspokoi, zaczynaj grać. Ja będę stał za tobą i patrzył na ludzi na wzniesieniu.
Nie przepuszczę do ciebie ich spojrzeń ani myśli, nie pozwolę im dotknąć ciebie, i ty, spokojna i
pewna siebie, zbudujesz swój bajeczny domek.
Anasta uczyniła dokładnie tak, jak pouczył ją Alan. Podniosła fujarkę do już uspokojonych ust i
przestrzeń wypełniła przywołująca melodia. Po chwili z pastwisk i z lasu zaczęły przychodzić
zwierzęta. Kiedy zebrało się ich wystarczająco dużo, Anasta przestała grać przywołującą melodię,
stała na środku owalu wyznaczającego ściany przyszłego domku i zagrała następną melodię.
Trzy niedźwiedzie natychmiast wybiegły z grupy zwierząt, w podskokach dobiegły do naznac-
zonego przez Anastę owalu, obeszły go, obwąchując, a następnie zaczęły wzdłuż gałązek ułożonych
przez Anastę wygrzebywać rów - miejsce pod fundament. One się starały, tak bardzo się starały. Aż
nagle dwa małe niedźwiadki, nie wytrzymawszy, skoczyły do wykopu, który prawdopodobnie ryła ich
matka. Anasta zmieszała się i przestała grać. Wszyscy zamarli, odjęło im mowę. Wtedy niedźwiedz-
ica chwyciła jednego niedźwiadka za kark, dała mu klapsa i wyrzuciła z rowu, a on skulił się jak kulka
i potoczył. Niedźwiedzica uczyniła to samo z drugim niedźwiadkiem, ryknęła na nie dla pogróżki, spo-
jrzała na dziewczynkę z fujarką i machnęła łapą w jej stronę jak dyrygent. A fujarka Anasty znowu za-
grała.
Kiedy dół został wykopany, Anasta zmieniła melodię: zabrzmiały niskie, rytmiczne i miarowe
dźwięki. Mamuty jeden po drugim ruszyły ku wykopowi, niosąc w trąbach kamienie. Układały kamie-
nie w dole, aż wypełniły go po brzegi. Wtedy rytmiczne niskie dźwięki zmieniły się w poświstywanie
podobne do szczebiotania ptaków. Jaskółki, które latały nad miejscem budowy, zniknęły jak na
rozkaz. Ale nie trwało długo, jak przyleciały z powrotem, usiadły na kamieniach i wyłożyły na nie coś
z dziobków. Niewiele materiału budowlanego mogły przynieść w dziobkach, lecz było ich bardzo
dużo, działały niezwykle źwawo i były bardzo zgrane. Ściana domu rosła w oczach pod melodyjne i
barwne brzmienie fujareczki...
Domek Anasty nie został rozebrany po jedenastu dniach, ponieważ starsi zdecydowali się na ob-
serwację zachowania pszczół w ścianie domku tak w okresie zimowym, jak i letnim.

Nie poganiaj, wszystko w swoim czasie.


W spomnienia z życia prawnuczki Anasty nadal nie opuszczały Wuda, nawet się uśmiechnął,
przypomniawszy sobie jedno wydarzenie.
Nadchodził wieczór. Wud umył nogi w strumyku i zbierał się do snu, aż tu nagle usłyszał płacz
dziecka. Właściwie nie był to nawet płacz, lecz głośne zawodzenie. Odwrócił się i zobaczył pędzącą
do niego Anastę. Wyglądała przedziwnie: twarz pobrudzona czymś czarnym, a z dekoltu sukieneczki
wydostawały się pęki siana. Trochę kulejąc, dobiegła do Wuda, usiadła na ławeczce i, chwyciwszy
główkę rączkami, zalamentowała:
- Och, takie nieszczęście, dziaduniu. Życie moje się kończy. Teraz, po oświadczynach Alana,
Anasta chciała jak najszybciej dorosnąć. Budząc się rankiem, nie biegła do zakola strumyka, aby się
umyć, lecz brała kij, przystawiała go do ściany i zaznaczała na nim swój wzrost. Zanim się zanurzyła
w strumyku, patrzyła na swoje odbicie w wodzie i zastanawiała się, kiedy jej urosną piersi jak u
dorosłych kobiet, piersi, którymi one karmią małe dzieci.
- Napij się wody, Anasteczko, i uspokój się. Powiedz, co się zdarzyło.
19
Anasta łyknęła wody z dzbanka i, szlochając, zaczęła opowiadać o swoim nieszczęściu.
- Wiedziałam, dziaduniu, wiedziałam... One wszystkie podziwiają Alana, bo on jest taki piękny i
mądry. Martwię się, że zanim dorosnę, któraś z dziewczyn rozkocha w sobie mojego Alana, na
pewno go rozkocha w sobie. Dzisiaj o zmroku widziałam dziewczyny, gdy szły na polanę pod górą.
Rozmawiały o moim Alanie. Zrozumiałam, że nie mogę już czekać, aż dorosnę. Muszę natychmiast
działać! Tak postanowiłam i zaczęłam działać. Wzięłam węgiel i podmalowałam oczy, tak jak robią to
starsze dziewczyny. Potem buraczkiem pomalowałam policzki i usta. Nawet glinką zamalowałam
znamię tu, na czółku.
Anasta odrzuciła grzywkę z czoła, pokazując dziadkowi Wudowi podobne do gwiazdki znamię.
- Po co próbujesz zakryć znamię, Anasteczko? Jest niewidoczne, twoje włosy je zasłaniają -
stwierdził Wud, skrywając uśmiech.
- Tak, zakrywają, a powieje wiatr i je widać.
- Niech będzie widać, mi się podoba twoje znamię, jest podobne do gwiazdki.
- A-a-a - znowu zalamentowała Anasta. - Tobie, dziadku, się podoba, a mi się wcale nie podoba.
Jestem jakby naznaczona. Mama nie ma gwiazdki na czole, tata nie ma, ty, dziadku, też nie masz.
Kto mi ją na czole namalował? Kto mnie pokaleczył? A-a-a...
- Nikt cię nie pokaleczył, lecz upiększył. Jeśli będziesz spełniać uczynki miłe dla ludzi, to będą
mówić, że to zrobiła dziewczynka z gwiazdką na czole. Złe uczynki zrobisz, to ludzie mogą
powiedzieć, że zrobiła to dziewczynka z plamą na czole. Każda twarz człowieka jest odbierana przez
ludzi jako piękna, jeżeli jego czyny są piękne.
Wud pogłaskał wnuczkę po głowie i zapytał:
- Powiedz, Anasteczko, czemu ci siano wystaje spod sukienki?
- Zrobiłam dwie kulki z siana i przymocowałam wstążką na piersi, żeby były jak u dorosłych
dziewczyn. W buty pod pięty również włożyłam siano, aby być wyższa. I oto taka dorośnięta jak
dziewczyny poszłam na polanę, gdzie one spotykają się z chłopakami. Przyszłam tam i zobaczyłam,
że Alan stoi z chłopakami, a dziewczyny stoją niedaleko od nich, rozmawiają ze sobą i spoglądają na
Alana. A on także na nie spoglądał z zaciekawieniem. - Anasta znowu zaniosła się płaczem i poprzez
łzy opowiadała dalej: - Wiedziałam, dziadulku, wiedziałam, on spoglądał, spoglądał... Wiedziałam, że
niedługo staną w kole, wezmą się za ręce i będą tańczyć, śpiewać i patrzeć na siebie. Żeby znaleźć
się w tym kole, podeszłam bliżej i stanęłam obok dziewczyn. Jedna z nich zaczęła mi się przyglądać,
chwilę na mnie popatrzyła i zaczęła chichotać. Pozostałe dziewczyny, zobaczywszy mnie, również
zaczęły chichotać. Chłopacy stojący z Alanem także się śmiali. Och, nieszczęście, gorzkie nieszczęś-
cie, dziadulku Wud. Stałam sama, a oni wszyscy śmiali się ze mnie jak najęci. A jeden ze śmiechu
upadł i tarzał się po trawie - tarza się i chichocze.
Wud schylił głowę, żeby ukryć rozbawienie, i zapytał:
- Alan także się z ciebie śmiał, Anasteczko?
- Alan nie śmiał się ze mnie, dziadulku Wud, wcale się nie śmiał.
Alan mnie pobił.
- Pobił? - zdziwił się Wud. - Jak to pobił?
- A tak, pobił, dziadulku. Najpierw podszedł i wziął mnie na ręce.
Jak maleństwo na ręce wziął - opowiadała, pochlipując. - A ja... ja tak bardzo chciałam być
dorosła... A on... on mnie wziął jak maleństwo i zaniósł za krzaki. Tam postawił mnie na ścieżce i
nakazał: "Idź do domu, Anasto. Umyj się i więcej się nie wygłupiaj". A ja... ja powiedziałam, że nie
pójdę, i w sprzeciwie tupnęłam kilka razy nogą. Wtedy on wziął mnie za rękę i dał mi klapsa. O tak,
tak - Anasta klepała siebie po pupie i przy tym lamentowała: - Teraz jestem pobita, nieszczęsna,
porzucona i niezamężna.
- A on co, zabrał od ciebie swój wisior? - zapytał Wud.
- Nie, nie zabrał.
- To znaczy, że nadal jesteś zamężna - przekonywał ją Wud.
- Co z tego, że zamężna, jak jestem pobita i nieszczęśliwa.
- Ciebie naprawdę tak bolało, kiedy Alan dał ci klapsa?
- Nie wiem, dziadulku, nie wiem, nie odczuwałam żadnego bólu, ale upokorzenie było gorsze od
każdego bólu.
- Uspokój się, Anasteczko, widocznie Alan dał ci klapsa z miłości, żebyś się w przyszłości nie
20
ośmieszała. To znaczy, że on cię osłaniał przed ośmieszaniem.
- Z miłości? Czy kiedy kochają, to dają klapsy?
- Z pewnością to nie jest dobra metoda, ale możliwe, że Alan na tę chwilę nic lepszego nie
wymyślił. Wiesz co, Anasteczko - mówił dalej Wud, rozplątując wstążki i wyjmując spod sukienki
pęczki siananie trzeba tak bardzo się starać, by być dorosłą. Ty bez starań dorośniesz - w swoim
czasie. Powinnaś myśleć o czymś innym, moja dziewczynko.
- O czym, dziadulku, o czym?
- Połóż się, Anasteczko, na moich kolanach, aja zanucę twoją ukochaną piosenkę, tę bez słów.
Anasta położyła Wudowi głowę na kolanach i po pierwszych dźwiękach znajomej melodii,
pochlipując, zasnęła.
Następnego dnia Anasta przybiegła do Wuda. Była radosna i nawet podniecona. Jeszcze biegła,
a już wypaliła:
- On był przy moim domku, przyszedł. Kiedy zobaczyłam go z okna, najpierw chciałam się
schować, potem siedziałam cicho, ciiichuuutko, żeby myślał, że w domku nikogo nie ma. Alan pod-
szedł do domku, usiadł przy wejściu. On usiadł, dziadulku, i powiedział: "Wiem, jesteś w domu,
Anasto, jesteś bardzo mądrą, inteligentną dziewczynką. Ja się doczekam, aż staniesz się piękną
dziewczyną. Uwierz mi, ja się doczekam, ale proszę, nie poganiaj nigdy swego czasu". A ja siedzi-
ałam w milczeniu i już wcale nie złościłam się na niego. Chciałam wyskoczyć z domku, objąć go i
nawet pocałować, jak dorośli - w policzek, ale nie zrobiłam tego. Siedziałam cicho, cichutko, żeby nie
popędzać swego czasu.
Alan posiedział jeszcze trochę w milczeniu u wejścia, następnie wstał i odszedł. A ja, dziadulku,
pobiegłam do ciebie, żeby wszystko opowiedzieć. I jeszcze, wiesz, kiedy Alan siedział tam, u mnie,
narysował na ścianie mojego domku trzy kwiatki: jeden duży, drugi trochę mniejszy, a trzeci całkiem
maleńki. Zobaczyłam je, kiedy wybiegłam z domu, są takie piękne.
Wud przytulił Anastę i zapytał:
- Więc nie jesteś już bidulką i nieszczęścia gorzkiego nie masz?
- Jestem teraz radosna i pragnę uczynić coś niezwykłego, pięknego, żeby wszyscy patrzyli na to,
podziwiali i cieszyli się na widok tego, i mówili: "Bardzo ładnie, wspaniale, dobrze". Żeby Alan słyszał
to wszystko i był ze mnie dumny.
- Dobrze wymyśliłaś, Anasteczko. Stwórz w porywie natchnienia piękne stworzenia - miłość ludzi
można uzyskać tylko w taki sposób.

Należy myśleć.
Przerwawszy swoje wspomnienia, Wud zwrócił się do wnuczki, która wymyśliła nową zabawę z
mamutem idącym na czele karawany.
- Anasto, swoją zabawą trzymasz mamuta w wielkim napięciu. Czy dobrze jest tak postępować z
dobrym i pogodnym zwierzem?
- Ja przecież, dziadulku, trzymam go w przyjemnym napięciu, odwodzę go od smutnych myśli.
Ciebie też od myśli smutnych odciągnęłam - zatrajkotała Anasta.
- Tak, teraz wielu ludzi ma smutne myśli. Jest powód, który je nasuwa. A ty, Anasteczko, co, nie
masz smutnych myśli?
- Nie mam, dziadulku Wud.
- Czyż nie rozumiesz, dlaczego dorośli naszego rodu są smutni?
- Rozumiem, dziadulku Wud. Oni są w smutku, ponieważ zimny lodowiec nadchodzi. Wiele roślin
umiera od chłodu. Ludzie z wielu osad zmuszeni są do opuszczenia swojej przestrzeni rodowej, a
dokąd i ile czasu mają iść, nie wie nikt.
- Tak jest... - powiedział w zamyśleniu Wud i ze zdziwieniem zapytał: - A tobie nie jest smutno z
powodu rozłąki z naszą rodową przestrzenią?
- Nie jest mi smutno, dziadulku. Kiedy tylko pojawiła się ta smutna rozłąkowa myśl, natychmiast
ją odrzuciłam i teraz jej we mnie już nie ma - znów wesoło zaszczebiotała Anasta, huśtając się na trą-
bie mamuta, który szedł obok Wuda i zdawał się rozumieć konieczność niesienia dziewczynki przy jej
pradziadku, żeby mieli możliwość porozmawiać ze sobą. Odpowiedź wnuczki zdziwiła i zaciekawiła
Wuda. W jaki tajemniczy sposób udało się jej uporać ze smutnymi myślami?
- Anasteczko, opowiedz mi, proszę, jak ci się udało pokonać smutne myśli? Jakim sposobem?
21
- Prostym sposobem, dziadku. Zdecydowałam się zostać z naszą rodową przestrzenią.
- Zostać? Tak zdecydowałaś? Nie zostałaś przecież, oddalasz się od niej razem ze wszystkimi.
- Na razie oddalam się, odprowadzam wszystkich udających się w daleką podróż. Jak tylko do-
jdziemy do wzgórza, które już widać, będzie południe, wtedy będę musiała ruszyć w drogę powrotną.
Do wieczora zdążę wrócić do ojczyzny. Nadejdzie ranek i ona się ucieszy. A ja sama już się cieszę,
bo wyobrażam sobie, jak ojczyzna się uraduje.
Wuda nie zaniepokoiła odpowiedź prawnuczki. Pomyślał, że żartuje albo po prostu wyobraża
sobie swój powrót, żeby przepędzić smutne myśli. Przytakując bystrej wnuczce, powiedział:
- Tak, ucieszy się przestrzeń, ale co tam będziesz robić, sama?
- Po pierwsze, zrobię wzniesienie z ziemi i trawy wokół mojego kwietnika - zaszczebiotała
Anasta. - Niech ten pagórek nie pozwala chłodnemu wiatrowi od strony lodowca dmuchać na mój
ukochany kwiatek. Kiedy on rozkwitnie, powinnam być obok niego. Jeśli nikogo obok nie będzie, to
kwiatek będzie zasmucony. "Po co zakwitłem - pomyśli - po co,jeśli nikt nie raduje się moim
pięknem". Ale ja będę blisko i będę się cieszyć.
- Kwiatek przekwitnie, Anasteczko, przyjdą chłody, jakich jeszcze nie było. Wiele roślin nie zdoła
kwitnąć w takim chłodzie. Na naszą rodową przestrzeń nadchodzi ogromny lodowiec - myślał Wud,
wchodząc na wzgórze, o którym mówiła Anasta. - Tak, nadchodzi lodowiec.
- Zatrzymam ten lodowiec, dziadku Wud - wypaliła nagle mała dziewczynka. Zeskoczyła z trąby
mamuta i z entuzjazmem zatrajkotała: - Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno zatrzymam. Tam, w
ojczyźnie ktoś mi podpowie, jak go zatrzymać. Ja to czuję, bardzo, bardzo. Czuję, że podpowie, i ja
to zdołam zrobić. Tam, w Ojczyźnie jest podpowiedź, ona jest, lecz wszyscy odeszli. Nikt o niej nie
pomyślał. I teraz nie ma komu tej podpowiedzi podpowiedzieć. Wszyscy myśleli o tym, dokąd odejść,
jak uciec przed chłodem. Ale nikt nie zadał sobie trudu, żeby rozmyślać nad podpowiedzią, jak pow-
strzymać lodowiec. Ty, dziadku, przecież często powtarzałeś na zebraniach, że należy myśleć.
Wud stanął jak wryty, stanął też przywódca karawany. A następnie zatrzymały się idące za nimi
mamuty. Siwa głowa rodu patrzył przenikliwie na prawnuczkę i milczał. Tego, co zrobił chwilę później,
sam Wud nie potrafił wyjaśnić ani samemu sobie, ani innym. On nigdy później nie zdołał tego wytłu-
maczyć.
Wud dał znak, żeby ludzie i mamuty kontynuowali marsz naprzód, a do Anasty powiedział:
- Na końcu karawany idzie kulawy mamut, syn przywódcy stada mamutów. Dobrze go znasz, on
też ciebie najbardziej słucha. Zabierz go ze sobą, Anasteczko. Kiedy będzie bardzo zimno, dogonisz
nas na nim, idąc po śladach.
- Dziękuję, dziadulku Wud - radośnie powiedziała i, obejmując starca za nogi, przytuliła się.
- Dziękuję.
- Jak mam powiedzieć twoim rodzicom o tym, co wymyśliłaś?
- Sama im powiem, kiedy dotrę do domu. Na razie nic im nie mów.
Do widzenia, dziadulku Wud.
Anasta w podskokach popędziła do ostatniego mamuta, na koniec karawany, a Wud śledził
wzrokiem oddalającą się prawnuczkę, jakby nie rozumiejąc tego, co zaszło. Szedł dalej, a w jego
głowie nie było żadnej myśli. Dopiero parę godzin później Wud zapytał samego siebie: "Po co się
zgodziłem? Trzeba myśleć! Nikt nie pomyślał, jak zatrzymać lodowiec. Nikt, tylko ona jedna". Potem
powiedział:
- Postąpiłem słusznie.

Mamut Dan.
Ogromny mamut, Dan, szedł ostatni w karawanie, lekko kulejąc.
Z sylwetki i siły był podobny do swojego ojca – przywódcy stada.
Kiedy był mały, ogromny kamień stoczył się z góry i uszkodził mu nogę. Ludzie liną przymocowali
kije i usztywnili mu nogę, żeby kość prawidłowo się zrosła. Dan leżał w samotności przez wiele dni i
właśnie wtedy zaczęła się poruszająca historia przyjaźni mamuta, trzyletniej dziewczynki i małego
kotka, którego dziewczynka przynosiła ze sobą.
Maleńka Anasta często odwiedzała mamuta leżącego z unieruchomioną nogą, przynosiła mu
smakołyki i pieszczotliwie do niego mówiła. Na jego boku sadzała kotka i uczyła go odpędzać dokuc-
zliwe muchy i inne owady od leżącego na trawie mamuta. Ale najważniejsze było to, że rozmawiała z
22
nimi, uczyła, tak jak dorośli uczą dzieci.
Posadziwszy kotka na mamucie, Anasta stawała przed nimi, wskazywała paluszkiem na niebo,
spoglądała w górę i wymawiała: niebo, obłoki, słoneczko. Następnie klękała, głaskała rączkami trawę
i pieszczotliwie mówiła: trawka zielona, kwiatuszek pachnący.
Mamut z kotkiem uważnie przyglądały się dziewczynce, a po kilku dniach powtarzania zajęć
zdarzył się cud. Gdy Anasta wypowiedziała słowa: niebo, obłoki, słoneczko, wtedy mamutek, a za
nim kotek skierowały wzrok ku niebu. Przy słowie "trawa" spojrzały na trawę. A kiedy powiedziała
"kwiatuszek", kotek skoczył na ziemię i obwąchał kwiatek, tak jak robiła to dziewczynka.
Anasta kontynuowała zajęcia ze zwierzętami również wtedy, kiedy mamut się wyleczył. Lubiła
opowiadać swoim czworonożnym przyjaciołom o znaczeniach każdego nowego słowa usłyszanego
od dorosłych, a mamutowi i kotkowi podobały się opieka i nieobojętność dobrej, małej dziewczynki.
Przychodziły codziennie w południe do jej klombu, niczym zdyscyplinowani uczniowie. Jednocześnie
pojawiała się tam Anasta i prowadziła z nimi kolejne zajęcia. Jeśli z jakiegoś powodu jej nie było,
zwierzęta cierpliwie czekały na nią lub szły na poszukiwanie małej koleżanki i nauczycielki.
Kiedy Anasta miała sześć lat, mault wyglądał już jak dorosły, jego zachowanie jednak bardzo się
różniło od zachowania innych mamutów. Głowa rodu, Wud jako pierwszy zauważył, że mamut Dan
rozumie ludzką mowę.
A było to tak:
Wud siedział w cieniu drzewa i plótł z wikliny koszyk do jagód. Anasta była tuż obok, bo bardzo
lubiła słuchać opowieści pradziadka, przebywać z nim i wnikać we wszystkie jego sprawy.
Rozgadana prawnuczka szybko, z uczuciem opowiadała o swoich spostrzeżeniach odnośnie do
zbioru jagód i żądała, aby koszyk był ładny, bo wtedy jagody do niego nazbierane będą też
smaczniejsze. Nagle Wud zauważył, że stojący kilka kroków od nich mamut w skupieniu patrzy na
Anastę, wsłuchuje się w jej mowę i zdaje się rozumieć sens słów, znaczenie mowy. "Możliwe, że
podoba mu się brzmienie głosu dziewczynki i promieniejąca z niej energia" - pomyślał Wud. Za-
uważywszy, że w korycie, gdzie moczyły się gałązki wikliny, jest za mało wody, poprosił Anastę, aby
przyniosła trochę ze źródła. Jednak Anasta, zawsze posłuszna, nie pospieszyła sama po wodę, tylko
odwróciła się w stronę mamuta i szybko rozkazała:
- Dan, przynieś wody ze źródła! - I jakby nigdy nic, dalej zawzięcie rozprawiała o jagodach i
koszykach.
Mamut powoli się odwrócił i statecznie zrobił dwa kroki w stronę źródła. Wtedy Anasta powiedzi-
ała jeszcze jedno zdanie:
- Szybciej, Dan! - I mamut ruszył galopem.
Wud zrozumiał, że Dan, w odróżnieniu od innych mamutów, nie tylko wykonuje proste rozkazy,
ale rozumie znacznie więcej, rozumie znaczenie słów, a nawet całych fraz.
Mamut przyniósł trochę wody i na komendę dziewczynki wylał ją do koryta z wikliną.
- Dzięki - pochwaliła Anasta i dodała: - Nie zapomnij podlać wieczorem naszego kwietnika. A na
razie idź do lasu, pojedz sobie. Widzisz - jestem zajęta.
Mamut skinął głową i poszedł do lasu.
"Gdzie są granice możliwości świata zwierząt w ich służbie człowiekowi? - zastanawiał się Wud. -
Do jakiego stopnia możemy nimi kierować? Taki przykład: wymyślili ludzie koło, są zachwyceni
wynalazkiem, szukają możliwości jego zastosowania, a przecież to, co zostało wcześniej wymyślone,
jest doskonalsze niż koło - zwierzęta. Zupełnie zaprzestaliśmy badań. Czy dobrze robi nasz ród? Do
czego może doprowadzić niewiedza o możliwościach i przeznaczeniu całej różnorodnej żywej natury,
która otacza człowieka." Od tych myśli serce Wuda wypełniło się trwogą.

Nie poddawaj się, Ojczyzno - jestem z tobą.


Dan pokiwał radośnie głową, zatrzepotał uszami i zatrzymał się, gdy tylko zobaczył Anastę. Ol-
brzymi mamut wyciągnął ku maleńkiej dziewczynce trąbę i końcem dotknął delikatnie jej ramionka.
Ona objęła koniec trąby, przytuliła się do niej policzkiem, pogłaskała czule, a następnie wesoło
rozkazała: "Za mną!" i w podskokach pobiegła z powrotem do pozostawionej rodowej przestrzeni.
Mamut pospiesznie zawrócił i pobiegł za Anastą. Kiedy się zmęczyła, zatrzymała mamuta
gestem i po trąbie wspięła mu się na głowę. Przesunęła się na plecy i zobaczyła tam kotka, który
dawno już był dorosłym kotem, ale nadal miał na imię Kotek. Kotek zaczął ocierać się o nogę dziew-
23
czynki i głośno mruczeć, wyrażając radość i oddanie.
Późnym wieczorem cała trójka dostała się do opuszczonego osiedla.
Anasta odesłała Dana na pastwisko, a sama weszła do swojego maleńkiego domku z gliny,
podeszła w ciemności do leżanki usłanej ładnie pachnącym sianem, położyła się i natychmiast zas-
nęła.
Obudziła się o świcie. Wybiegła z domku, rozłożyła ręce i, przymrużywszy oczy, stanęła w
ciepłych promieniach słońca. Wykąpawszy się w słonecznych promieniach, dziewczynka podbiegła
do strumyka i z rozpędu zanurzyła się w przezroczystej wodzie maleńkiej zatoczki.
Zimna źródlana woda "parzyła" ciało, ale Anasta pluskała się i chichotała z zachwytu. Wydostała
się z wody, poskakała na jednej nóżce, pokręciła się po brzegu. Jakby nie wiedząc, gdzie i jak wyko-
rzystać wypełniającą ją niezwykłą energię, wbiegła na niewielkie wzgórze.
Wiał chłodny wiatr. Dziewczynka obwiązała wokół talii chustę, jej wolny koniec przerzuciła przez
ramię. Patrzyła w milczeniu na ziemię, którą nie tak dawno zamieszkiwał jej ród. Przestrzeń
Ojczyzny, wcześniej wypełniona niemilknącym śpiewem różnych ptaków, brzmieniem i brzęczeniem
owadów, teraz była bezgłośna, jakby zastygła zmartwiona wyrokiem. Na trawie tam i siam leżały
białe plamy zrodzone zimną nocą. W ogrodach nie kwitły krzaki "ani drzewa, listki się poskręcały jak
ze zmartwienia przed nieuchronnym końcem. Ta kochana przestrzeń, otoczona przygnębiającą ciszą,
z więdnącą, ale jeszcze żywą różnorodnością przyrody, która ze zdziwieniem i nic nie rozumiejąc,
wpatrywała się w maleńką dziewczynkę. I nagle wszystko drgnęło, kiedy...
Przygnębiającą ciszę przeszył, jak ciepły promień, pełen odwagi i radości krzyk:
- E-he-hej! E-he-hejjj! - wołała Anasta wbrew przytłaczającej ciszy. - Nie poddawaj się, Ojczyzno!
Jestem Anastą, Ojczyzno. Jestem z tobą. - Biegła jak na skrzydłach z góry ku swojemu kwietnikowi,
dotykając pni drzew, głaszcząc listki krzaków.
- E-he-hej! - znowu zakrzyknęła, obiegając starą jabłoń o pożółkłych liściach.
Wysoki, cienki i radosny głosik małej dziewczynki zwyciężał głuchą ciszę gnębiącą ojczystą
przestrzeń. Nagle do jej głosu dołączył się nowy, niski, potężny basowy dźwięk - to mamut odezwał
się na krzyk Anasty. Biegł z pastwiska i trąbił ze wszystkich sił.
Również głośne nieprzerwane miauczenie dało się słyszeć obok to kot wspomagał swoją przy-
jaciółkę Anastę.
Anasta zatrzymała się przy kwietniku, którym się opiekowała - jak wszystkie dzieci w osadzie,
miała swój.
Trawka z jednego boku kwietnika posiwiała, kwiaty zwiędły, tylko na jednym, na najbardziej lu-
bianym kwiatku zachował się jeden jeszcze nie rozkwitły pąk. On schylał się ku ziemi, jakby się
rozmyślił i nie chciał zakwitnąć. Dziewczynka nie zmartwiła się tym widokiem, patrzyła na niego i się
uśmiechała. Nie martwiła się, dlatego że wyobrażała sobie ulubiony kwiat nie zwiędły, lecz rozkwit-
nięty w całym swoim pięknie.
Ukucnęła przed gotową do zwiędnięcia roślinką i cicho i pieszczotliwie zwróciła się do niej:
- Hej, kwiatuszku, obudź się, jestem tu. - Następnie potrzymała palec wskazujący w buzi, pod-
niosła go w górę, sprawdzając, z której strony dmucha na kwiatek lodowaty wiatr. Określiwszy
kierunek zimnego strumienia powietrza, położyła się na boku z tej strony, aby zasłonić ją przed chłod-
nym powietrzem. Jednak zimne powiewy powietrza omijały maleńkie ciałko i żądliły listki kwiatka, nie
pozwalając im się wyprostować. Nagle zimne podmuchy ustąpiły i Anasta poczuła na plecach ciepło.
Odwróciła się - mamut Dan, zwaliwszy się na bok, swoim olbrzymim ciałem osłonił przed chłodnym
wiatrem Anastę i jej kwietnik.
- Jesteś zuch, Dan! Wspaniały! - zachwycała się Anasta.
Czepiając się sierści, wdrapała się na plecy mamuta i, zwróciwszy się ku wiatrowi dmucha-
jącemu od strony lodowca, zakrzyknęła zwycięsko swoje: "E-he-hej!!l".
Zimny wiatr dmuchnął z większą mocą. Dziewczynka wtedy pomyślała przez chwilę, odwróciła
się w przeciwnym kierunku i wykrzyknęła dźwięk przyzywający. Zamachała rękoma, jakby zapraszała
kogoś niewidzialnego. Mamut też podniósł trąbę i zatrąbił przywołująco. Zamiauczał zwołująco i
kotek.
Zimny wiatr ustąpił, a po chwili znów zawiał, lecz teraz wiał ze strony przeciwnej ciepłymi stru-
mieniami, pieszcząc kwiatek, mamuta i dziewczynkę, stojącą z kotem na plecach mamuta.
Śpiew nielicznych już ptaków przywitał życiodajne, ciepłe powiewy powietrza.
24
Przez kilka dni Anasta walczyła z chłodnym wiatrem dmuchającym od strony lodowca. Za
każdym razem, gdy zaczynał się wiatr, przybiegała do kwiatka i za każdym razem mamut kładł się
przy kwietniku, zamykając zimnu drogę.
Nastąpił dzień, kiedy uratowany kwiatek się rozwinął. Anasta uklękła przed nim, pocałowała jego
czerwono-żółte płatki, delikatnie muskając je ustami. Potem odeszła dwa kroki od niego, podziwiając
piękno cudu, niezwykłej urody twór - jej kwiat. Nie mogąc powstrzymać płynącej z wnętrza radosnej en-
ergii, Anasta zaczęła podskakiwać w miejscu, aż podskoki te zmieniły się w pełen temperamentu, im-
prowizowany taniec. Nawet mamut Dan podtańcowywał, podnosząc nogi. Kręcił się w miejscu kotek,
to upadał na plecy, to podnosił się na łapy. A kwiatek kiwał im swymi żółto-czerwonymi płatkami w
ciepłych podmuchach wiatru. W tym momencie Anasta się zatrzymała - na wzgórzu zauważyła dwóch
młodzieńców.

Bracia - przeciwieństwa.
Młodzieńcy byli tego samego wzrostu i mieli ładną, atletyczną budowę. Byli bardzo podobni do
siebie, różnili się tylko kolorem oczu i włosów. Jeden był jasnowłosy i błękitnooki, a drugi miał brą-
zowe oczy i ciemne włosy. Przez parę minut młodzieńcy stali bez ruchu, jakby dając Anaście możli-
wość przyzwyczajenia się do ich niespodziewanej wizyty. Po chwili podeszli spokojnym krokiem.
– Dzień dobry, dziewczynko! - zwrócił się do niej ciemnowłosy młodzieniec. - Ty, dziewczynko,
powinnaś działać szybciej. Intuicja podpowiedziała ci, że masz w sobie siły, by zatrzymać lodowiec,
że masz siły zdolne do zmiany planów Boga. To oczywiście niemożliwe, jednak będziesz szukać w
sobie tej siły. A ja się dowiem o człowieku więcej, niż wiedziałem do tej pory. Gotów jestem
opowiedzieć ci o budowie świata, gotów jestem odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a ty tylko dzi-
ałaj najszybciej jak umiesz.
Anasta nie zdążyła odpowiedzieć, bo już drugi młodzieniec zaczął mówić.
- Dzień dobry, Anasto! Jesteś urokliwa i czuła, jesteś piękna jak wiele innych cudownych
stworzeń na planecie Ziemia. Mój brat dużo wie o budowie świata, ale myślę, że ty bardziej powinnaś
słuchać samej siebie.
- Witam was i życzę jasnych pomysłów - przywitała się w końcu Anasta.
- Stop! - bezceremonialnie wszedł jej w słowo Ciemnowłosy. Zawsze tak jest. Źle słuchać takich
ordynarnych, tępych, bezmyślnych słów. Jest nas dwóch; jam jest ciemny, dlaczego więc życzysz mi
jasnych pomysłów? Jestem ciemny, moje myśli też są ciemne i agresywne. Taki jestem i takie jest
moje przeznaczenie w boskim planie! - coraz bardziej gorączkował się Ciemnowłosy. - Kiedy stanę
się jaśniutki i jasnomyślny, wtedy nie będę już sobą. Pstryk! I nie ma mnie! Pojmujesz, dziewczynko?
Przed tobą zostanie tylko jeden jasny naiwniak. Jest nas jednak dwóch! Zrozumiałaś? Nie możesz
mówić tylko o jasnych rzeczach. Zabierz swoje myśli, jeśli stały za twoimi słowami, jeśli twoje słowa
nie są tylko wyuczonymi, powtarzanymi jak przez papugę dźwiękami.
- Jeśli moje powitanie uraziło ciebie, to je zmienię i powiem po prostu "dzień dobry" - odparła
Anasta.
- Tak lepiej, może być. Bez "światła"...
- Kim jesteście, z jakiego rodu? Nigdy was nie widziałam.
- Oczywiście, że nas nie widziałaś. Nas nikt nigdy nie widział. Jednak znaki naszej obecności są
zawsze, w każdym momencie w ludzkich czynach - szybko mówił ciemny młodzieniec. - Tak, w
każdej chwili. Moich znaków bez wątpienia jest więcej - one są okazałe. Prawie cała ludzkość żyje od
katastrofy do katastrofy, czyli dominują moje siły.
- Zaczekaj, mój ciemny i utalentowany bracie! - powiedział Jasnowłosy. - Przecież my się jeszcze
nie przedstawiliśmy. Anasteczko, spróbuj zrozumieć to, co ci powiem. My - ja i mój brat - jesteśmy
dwoma kompleksami energii wszechświata. Cała bezkresna przestrzeń wszechświata jest
wypełniona energetycznymi istotami. Kiedy Bóg stworzył człowieka, wziął od każdej istoty taką samą
ilość energii, w sposób dla nas niepojęty zrównoważył je w sobie i oddał stworzonemu przez siebie
człowiekowi. Stworzył człowieka z wszelkich sił, które w sobie zrównoważył. Kiedy to się dokonało,
zrozumieliśmy, że to człowiek powinien być najpotężniejszą istotą we wszechświecie. Dlatego nie
nazywa się istotą, lecz Człowiekiem.
Jednakże w czym zawiera się jego moc, jakie są jego możliwości i czy mają one jakieś granice,
nie wiadomo. Również nikt we wszechświecie nie wie, kiedy siła ta objawi się w całej pełni. Nawet
25
my, chociaż nasze energie obecne są wszędzie. Zawsze niewidzialni, wypełniamy sobą przestrzeń,
jesteśmy obecni w wodzie, w każdym żywym zwierzęciu, najmniejszym robaczku. A w człowieku zna-
jdują się wszystkie, co do jednej, energie wszechświata.
- Niewidzialni, mówicie - zdziwiła się Anasta. - Przecież ja was widzę!
- O tak. Widzisz nas, myśmy skoncentrowali powietrze do takiego stopnia, że przybraliśmy ksz-
tałt ciał, do widoku których jesteś przyzwyczajona. Popatrz na niebo, tam są chmury, one też są kon-
centracją gazu - pary wodnej. Zadziwiające jest to, że czasem wyglądają jak jakieś zwierzęta, to
znów upodobniają się do ciała człowieka, do jego twarzy. Ciało ludzkie również w większości składa
się z płynów o różnym stężeniu. Stosunek tych stężeń oraz ich sens w ludzkim ciele znane są tylko
Stwórcy.
- Nasze ciała podobne są do ludzkich jedynie kształtem. Mój ciemnowłosy brat reprezentuje sobą
wszystkie ciemne istoty, a ja - wszystkie jasne.
- Dlaczego dla mnie przybraliście ludzkie kształty? - zapytała Anasta.
- Żebyś się nie przestraszyła, usłyszawszy nasze głosy; żebyś nie traciła energii swoich myśli na
zastanawianie się, skąd te dźwięki dobiegają - odparł Jasnowłosy.
- Tak, ale dlaczego właśnie ze mną chcieliście rozmawiać?
– Ty stanęłaś przeciw żywiołowi, a mówiąc dokładnie - przeciw katastrofie planetarnej. Wyszłaś
sama, pewna tego, że potrafisz ją powstrzymać. My wiemy jednak, że to niemożliwe. Boski plan
uwzględnia katastrofy, jeśli ludzkość pójdzie torem ku zagładzie. Tak już się stało niejeden raz. Nie
zwrócilibyśmy uwagi na twoje starania, ale wszystkie istoty Wszechświata przeszedł dreszcz, gdy na
twoim klombie rozkwitł kwiat. On zakwitł, chociaż zgodnie z planem Stwórcy miał zginąć. A on zak-
witł...
– Kwiatek zakwitł dzięki mamutowi, który chronił go przed zimnym wiatrem.
– Mamut jest tylko ogniwem w łańcuchu zdarzeń zbudowanym przez ciebie.
– Niczego nie budowałam!
– Myśl twoja budowała, Anasto.
– Czyli we mnie też są cząstki was - w zamyśleniu powiedziała Anasta - ale ich nie odczuwam.
– Człowiek nas nie zauważa, zwłaszcza jeśli uda mu się zrównoważyć w sobie nasze cząstki.
Kiedy są zrównoważone, wtedy powstaje trzecia energia. Ta trzecia energia jest dana tylko jednej is-
tocie we wszechświecie - człowiekowi. Pojawia się, kiedy nasze siły są w całkowitej równowadze, i
staje się wszechmocna. Jest zdolna do tworzenia nowych światów. Nie istnieją dla niej żadne tajem-
nice. Człowiek taki staje się władcą wszechświata - stwórcą, a tego, co stworzy, nikt nie jest w stanie
przewidzieć, tak jest majestatyczne i wielkie.
– Myślę, że we mnie nie są zrównoważone cząstki was, skoro nie mogę zatrzymać lodowca -
westchnęła Anasta. - Kwiatek zakwitł, a wszystko naokoło w naszej przestrzeni rodowej marnieje i
umiera.
– Jesteś na drodze ku jedności, Anasteczko. Osiągnąć ją będziesz mogła w następnej chwili lub
za tysiące tysiącleci. Ale właśnie wszystkie energie wszechświata będą starać się pomagać, żeby
poznać wielką tajemnicę o człowieku, a równocześnie o swoim losie.
– Tak ciekawie opowiadacie o nie zwykłej sile, zawartej w jedności przeciwieństw. Ale dlaczego
wy, wiedząc o niej, niezwykłej, nie dogadacie się w sprawie jedności?
Bracia spojrzeli na siebie, a potem na rodową przestrzeń Anasty. Następnie odwrócili się od
siebie i zaczęli patrzeć w przeciwne strony. Nie spieszyli się z odpowiedzią, jakby czekali na
odpowiednie słowa dla wyjaśnienia sprawy. Dziewczynka czekała cierpliwie, aż wreszcie przemówił
Jasnowłosy.

Jaki jest twój plan życia?


- To nie jest możliwe. Mamy różne zadania - powiedział Jasnowłosy. - Każdy z nas ma swój pro-
gram. Tylko realizując te programy w człowieku, możemy popracować i nad wspólnym zadaniem,
stając się cząsteczką nowej energii, danej tylko człowiekowi.
- Jakże można pracować nad różnymi elementami, wręcz przeciwstawnymi, a tym samym czynić
jedność, dobro? – nie dowierzając, zapytała Anasta.
- Można, nieustannie wzajemnie się odrobinę wyprzedzając. Gdy zaczynasz chodzić, to jedna z
twoich nóżek wyrywa się do przodu, pozostawiając drugą z tyłu. Potem ta druga nagle jest z przodu.
26
One jak gdyby zmagają się ze sobą. W rezultacie obie razem przenoszą ciało, podporządkowując się
twoim myślom.
- Ale przykład podałeś, nawet mnie to rozbawiło – wszedł bratu w słowo Ciemnowłosy. - Jeśli już
przedstawiasz nas jako dwie nogi, to ty jesteś taką krótką, małą nóżką, a ja długą, przedługą. Jak
zrobię krok, to ciało przez cztery góry się przenosi, a ty ledwo się wleczesz w sposób jedynie przy-
pominający ruch. Realizując swój program, po raz piąty doprowadziłem ludzkość do globalnej katas-
trofy. I niech ludzkość, zgodnie z zamysłem Stwórcy, się odradza, a ja - pyk i katastrofa planetarna,
żeby się nie wygłupiała.
- O tak, jesteś utalentowany, braciszku. Niejeden raz doprowadziłeś życie całej planety do katas-
trofy. Ale katastrofy ani nowej wiedzy, ani nowych osiągnięć ci nie przysparzają. Ludziom natomiast
dają nową wiedzę, dlatego ludzkość ciągle się odradza.
- Tak, ale przedtem ginie w mękach razem z całą wiedzą.
- Nie jest nam znany, bracie, plan Stwórcy. Może kiedyś stanie się tak, że na moment przed
katastrofą ludzkość ją powstrzyma, a myśl ludzką oświeci nie znane nam do tej pory dążenie.
- Znudziły mi się twoje jasne marzenia, mój jaśniutki smarkaczu.
A ty, dziewczynko, słuchaj mnie, a nie jego - zwrócił się do Anasty. – Pokażę ci całą moją potęgę
w prosty sposób. Mój braciszek, Jasnowłosy pewne rzeczy przedstawił właściwie. Rzeczywiście tak
jest, że ludzka myśl jest potężną energią, podobną do mojej i jego. Prawdą jest też, że każdy
człowiek potrafi zmienić świat, gdy właściwie tej energii użyje. Jednak jest jeszcze silniejsza ener-
getycznie myśl, to myśl zespołu. Tak się dzieje, kiedy pojedyncze myśli wielu ludzi zlewają się w
jedno. Kiedy myśli całej ludzkości połączą się w jedność, powstanie wspólna, zjednoczona myśl,
wtedy ja z bratem będziemy wobec niej jak małe robaczki. Dlatego właśnie nauczyłem się nie do-
puszczać do powstania wspólnej myśli ludzkości. Podsuwam wręcz ludziom różne doktryny filo-
zoficzne i wyobrażenia. W rezultacie jeden miliard ludzi myśli pewnymi kategoriami, kolejny miliard
myśli zupełnie inaczej, dezawuując tym samym tę pierwszą grupę. Ja jestem we wszystkich ciem-
nych siłach i jeśli ty, dziewczynko, połączysz się ze mną, staniemy się siłą nie do pokonania. Mam
wielki tajny plan. Zrozumiesz jego istotę i będziesz mi pomagać. Razem uczynimy ludzi zabawkami w
naszych rękach. Będziemy się bawić ich świadomością. Ciebie uczynię władczynią całej ludzkości i
pewnego dnia ty opowiesz mi...
- Nie podoba mi się twój plan - odparła Anasta. - Nigdy nie będę w nim uczestniczyć i myślę, że
żaden człowiek się na to nie zgodzi.
- Nie będziesz? Ty po prostu jeszcze nie wiesz, jaka to świetna gra kierowanie ludzkimi myślami.
I nie mów, że ludzie nie będą dążyć za moim programem. Już zostało wymyślone koło, jeszcze może
niezbyt doskonałe, ale następnym krokiem będzie połączenie drewnianych kół kijem, a to już jest
zgodne z moim planem, z moim genialnym programem.
- No ale co złego jest w kole? Kiedy trzeba było wozić karmę zranionemu Danowi, to wózek z
kołami był bardzo pomocny.
- Wszystko dobrze, dziewczynko. Bardzo dobrze. Koło będzie się udoskonalać. Zostanie zbu-
dowana niezliczona ilość kół. Wtedy ludzie zauważą, że niewygodnie jest toczyć koło bezpośrednio
po ziemi, po dziurach, po wysokiej trawie. Pokryją więc skorupą z kamieni duże obszary globu, żeby
koła mogły bez przeszkód się toczyć. Będą się one coraz bardziej rozprzestrzeniać, będą toczyć po
stękającej Ziemi, jednych niosąc, a innych miażdżąc sobą bezlitośnie. Ty, dziewczynko, spróbuj sobie
odpowiedzieć, co jest mocniejsze od siły, która może doprowadzić ludzi do zagłady. Jeśli nie zdołasz
znaleźć odpowiedzi, wtedy uznasz moją wielkość.
Anasta się zamyśliła, lecz nie znalazła odpowiedzi i spojrzała na Jasnowłosego. Na jej nieme py-
tanie padła odpowiedź Jasnowłosego:
- Mój brat, Anasteczko, narysował przytłaczający obraz. Takie ma zadanie i dobrze je wykonuje.
W twoich oczach widzę pytanie, czy ja też mam swój program. Mam, i też pragnę cię zaprosić do
uczestniczenia w nim.
- Czego wymaga twój program?
- Należy spróbować zrozumieć Stwórcy wielkie dzieło - człowieka. Spróbować zrozumieć
wielkość jego czynów w przyszłości.
- Twierdzisz, że nie wszystko zostało stworzone na Ziemi? - zdziwiła się Anasta.
- Rzecz w tym, Anasteczko... Widzisz przed sobą piękny rozkwitły kwiatek. Każda roślinka, każde
27
zwierzę są doskonałe same w sobie, ale one są jeszcze powiązane ze sobą. Wydaje się, że Stwórca
uczynił ziemski świat cudownym i doskonałym. Jednak nie znaczy to, że świat ten nie może być
jeszcze doskonalszy. Dzieła Stwórcy należy traktować jedynie jako półfabrykaty do tworzenia jeszcze
doskonalszych - do tworzenia wspaniałej i doskonałej formy życia, której dotąd nikt nie znał i nie po-
trafił sobie nawet wyobrazić.
- Ależ kto może być doskonalszy od samej doskonałości? - zdziwiła się Anasta.
- Ktoś, kto od Niego pochodzi - syn i córka Wielkiego Rodzica, na przykład ty, Anasteczko.
- Ja! Nawet nie wyobrażam sobie, jak można by zmienić to, co już stworzone. Ja wcale nie chcę
niczego zmieniać, nawet kwiatka w moim kwietniku. Jestem przekonana, że w żadnym wypadku nie
można go zmieniać, żeby nie zniszczyć doskonałości. Po co mielibyśmy zmieniać Kotka? Jak na
przykład można udoskonalić mamuta Dana? Mielibyśmy zmienić jego trąbę, uszy? Jak to uczynić i
dlaczego?
- Anasteczko, przecież ty już zmieniłaś mamuta Dana.
- Nie. Nigdy go nie zmieniałam - odparła zaskoczona Anasta.
- Zewnętrznie go nie zmieniłaś, ale twój mamut Dan rozumie znacznie więcej poleceń niż reszta
mamutów zamieszkujących Ziemię. I jego rozumienie twoich poleceń jest na wyższym poziomie.
Zrozumiesz to natychmiast, porównując go z innymi mamutami, tak podobnymi zewnętrznie do
niego.
- Tak, teraz rozumiem. Myślę, że jest mądrzejszy od nich. Po prostu nie zastanawiałam się nad
tym wcześniej.
- Teraz wiesz, że nie tylko zewnętrzne kształty i budowa ciała mają znaczenie. Wnętrze i przez-
naczenie są ważniejsze, i to właśnie ty określiłaś i ukształtowałaś wnętrze i przeznaczenie Dana.
Teraz Dan zewnętrznie nie różni się od innych mamutów stworzonych przez Stwórcę, ale jednak
jest inny. Teraz on jest dziełem wspólnym:
Stwórcy i twoim. Czyj udział jest większy - nie wiadomo. U Dana została zmieniona nie tylko
zdolność do wykonania większej liczby poleceń, niezbędnych dla lepszego życia człowieka; on stał
się także mądrzejszy, bardziej oddany i troskliwy. Pamiętasz, kiedyś zasnęłaś na wyschniętej trawie
pod bardzo wysokim drzewem, a kiedy się obudziłaś, zobaczyłaś nad sobą stojącego nieruchomo
Dana. Rozzłościłaś się, bo pachniało od niego czymś bardzo nieprzyjemnym, tak jakby specjalnie
wypaprał się w czymś i przyszedł, żeby zakłócić twój sen. Podniosłaś się i poszłaś do domu po
mokrej trawie, a przedtem powiedziałaś niezadowolona do niego: "Wiecznie odłączasz się od stada,
a teraz już nawet samowolnie przychodzisz, chociaż ciebie nie wołano. Idź już sobie na pastwisko do
swoich braci".
Szłaś, stąpając bosymi nóżkami po mokrej trawie, i ani razu nie obróciłaś się ku mamutowi.
Pamiętasz, Anasteczko, że trawa była mokra? - Tak, pamiętam.
- Czy wiesz, czemu taki nieprzyjemny zapach miał Dan?
-Nie.
- Kiedy usnęłaś, zaczęła się burza. Nie tylko ludzie, ale również zwierzęta wiedzą, że wysokie
drzewa są najczęściej narażone na uderzenie pioruna. Dan wiedział, gdzie zasnęłaś, kiedy zaczęła
się burza. Zaniepokoił się, odłączył od stada i przyszedł do ciebie. Nie chciał cię budzić, więc stanął
nad tobą, osłaniając od deszczu. W drzewo, pod którym spałaś, uderzył piorun. Jedna gałąź zaczęła
się palić i spadała, spadała prosto na ciebie, ale mamut Dan zdążył swoją trąbą ją odrzucić. Potem
następna gałąź zaczęła spadać w płomieniach, Dan i ją odrzucił, ale ogień zdążył osmalić sierść na
jego głowie. Sierść zaczęła się tlić, wydzielając nieprzyjemny zapach. Strasznie go bolało oparzone
miejsce, ale Dan jak skamieniały stał nad tobą śpiącą. Kiedy odchodziłaś od niego, wyrzucając mu
natręctwo, on się nawet nie obraził i zapomniał o bólu. Cieszył się, że nie ucierpiałaś, a później,
lecząc oparzenie, czule o tobie myślał.
Anasta zerwała się na nogi i popędziła ku stojącemu w oddali mamutowi. Dan pokiwał radośnie
głową. Anasta chwyciła go za koniec trąby, poklepała po niej rączką, przytuliła się policzkiem i
pocałowała. Mamut zamarł. I tak stał nieruchoma z zamkniętymi oczami, nawet kiedy dziewczynka
odeszła od niego i wróciła do Jasnowłosego.
- Zrozumiałam - powiedziała Anasta do Jasnowłosego. - Mamut Dan został zmieniony. Być może
samo tak się stało, ale możliwe, że ja mu w tym pomogłam. On się wyróżnia spośród mamutów
stworzonych przez Stwórcę. Czyżby człowiekowi dane było prawo czynienia zmian?
28
- Jest dane - odparł Jasnowłosy. - Zastanów się teraz, zgodnie z czyim programem.
- Zgodnie z dobrym.
- Tak, ustaliliśmy to. Wybierz go i stwórz.
- Więc Ten, który stworzył wszystko na Ziemi, nie ustalił żadnego programu, zgodnie z którym
powinien żyć człowiek?
- Moim zdaniem On dał człowiekowi mnóstwo wariantów do wyboru, lecz sam marzył tylko o jed-
nym. - O czym?
- Jedynie człowiek jest w stanie odnaleźć odpowiedź.
- Gdzie mam jej szukać?
- W sobie. Myśląc, wyobrażając sobie, obliczając i porównując różne koncepcje zorganizowania
życia na Ziemi.
- To oznacza, że ludzie żyją na Ziemi, a o planie Stwórcy nie wiedzą nic?
- Ludziom została dana wielka wiedza o możliwościach biologicznego rozwoju, ale ludzie mają
przeróżne możliwości wyboru, w tym również swobodę wyboru polegającą na zamianie rozwoju bio-
logicznego na technokratyczny. Oni mogą decydować, czy wykorzystywać wewnętrzne możliwości,
na przykład żywego drzewa, które rośnie, odbiera rytmy biologiczne i dostosuje się do nich, regulując
swój stan w zależności od otaczających je warunków. Ale mogą też wykorzystać zewnętrzne,
powierzchowne możliwości martwego drzewa. Ludzie idący drogą technokratycznego rozwoju wyko-
rzystują jedynie powierzchowne możliwości - wykonując z drzewa tylko narzędzia pracy, wykorzystu-
jąc je jako paliwo lub materiał budowlany. Ludzie nie wiadomo dlaczego zawsze wybierają
technokratyczną drogę rozwoju, a ona nieuchronnie prowadzi ich do katastrofy. Tak zdarzało się już
niejeden raz. Wszystkie katastrofy przecież tworzone są ludzkimi myślami. Myślami, za którymi idą
czyny.
- Ale lodowca, który zmusił mój ród, aby pozostawił swoje domy, nikt z ludzi nie stworzył.
- Twój ród, Anasteczko, już stanął na technokratycznym torze rozwoju i zgodnie z programem
życia lodowiec ma go dopaść i zniszczyć. Ale życie się odrodzi. Powstanie nowa nadzieja na to, że
ludzie staną się rozumniejsi. Jeśli ktokolwiek lodowiec zatrzyma – a uczynić to zdoła tylko człowiek -
to ludzkość będzie żyła w technokratycznym świecie. Wtedy, prędzej czy później, technokratyczna
droga rozwoju doprowadzi ją do katastrofy. Jest oczywiście możliwość, że jeśli człowiek odnajdzie
sposób na zatrzymanie lodowca, a więc zapobiegnie jednej katastrofie, to zdoła zapobiec i następnej.
Na krótko przed następną katastrofą on olśni dusze ludzkie zrozumieniem błędu ich wyboru i zapo-
biegnie jej. Wtedy ludzkość może wybrać nową drogę, krok po kroku, ostrożnie demontując swe
śmiercionośne wynalazki. Jednak bardzo trudno jest oświetlić dusze ludzkie w technokratycznym
świecie.
W obecnym okresie ludzie przestają być rozumnymi istotami. Należy się zwrócić nie do ich
rozumu, lecz do uczuć, a poprzez uczucia powiedzieć im o sednie Boskiego programu. W tym celu
niezbędne jest zrozumienie i odczucie go samemu.
- To znaczy, że ty nie poznałeś go do końca?
- Do końca nie poznałem, uważam, że jego poznania nie można ukończyć, tak jak poznania pro-
gramu mojego brata też nie można przewidzieć... Ukończenie poznania jest jak zatrzymanie ruchu. A
co do kresu doskonalenia, to ja go nie przewiduję, na przykład kresu doskonalenia twojego mamuta.
- A innych zwierząt też?
- Innych zwierząt też. Dobrze wiesz, Anasteczko, że potomstwo zwierząt zawsze przejmuje od
rodziców ich cechy, sposób zachowania, zdolność do przetrwania. A to oznacza, że każde nowe
pokolenie będzie trochę doskonalsze. Jeśli więc człowiek prawidłowo określi przeznaczenie każdej
istoty i każde następne pokolenie ludzi nadal będzie doskonalić otaczający je świat zwierząt, który
uwolni ich od większości codziennych prac, wtedy myśl ludzka, uwolniona od rozwiązania problemu,
będzie pracować nad nowymi odkryciami.
- Może tak właśnie się stać, jeśli mówimy o zwierzętach, ale kwiatka nie chciałabym udoskon-
alać, on jest bardzo, ale to bardzo doskonały. - Jestem tego samego zdania, Anasteczko. Jednak
twój piękny kwiatek jest jak gdyby farbą, która została dana przez Boga córce dla przyszłego
tworzenia.
- Czemu farbą? Mój kwiatek jest przecież żywy.
- Tak, jest żywy i samowystarczalny, ale jednocześnie jest tylko maleńką cząsteczką wielkiego w
29
swojej piękności, żywego obrazu.
Spójrz na swój kwietnik, najpiękniejszy tam jest twój ulubiony kwiatek. Jeśli posadzisz dodatkowo
dwa, trzy takie same kwiatki, wygląd twojego kwietnika się zmieni. Potem możesz wsadzić inne,
niepodobne do niego, ale bardzo ładne kwiatki, i wizerunek kwietnika znowu się zmieni.
Następnie można je zasadzić w innej kolejności, doskonaląc żywy obraz. Nie ma granic doskon-
ałości. Dążenie do niej odzwierciedla program Stwórcy.
- To znaczy, że człowiek został stworzony dlatego, by wszystko naokoło czynić coraz lepszym i
coraz piękniejszym? Żeby udoskonalać ten darowany mu przez Stwórcę świat? Na tym polega
główne przeznaczenie człowieka?
- Stwarzać nowe, cudowne żywe obrazy, poznawać i udoskonalać świat zwierząt - jest to bezs-
pornie ważne zadanie człowieka. Natomiast główne przeznaczenie jawi mi się w czymś innym.
- W czym?
- Człowiek, udoskonalając świat stworzony przez Stwórcę, bezsprzecznie będzie sam coraz
doskonalszy, i końca tego rozwoju nie widać. Wielkie możliwości otworzą się przed nim.
- Dlaczego on będzie doskonalszy? Człowieka przecież nikt nie będzie douczać.
- Ty, Anasteczko, stworzyłaś piękny kwietnik i twoje doświadczenie pomogło ci zrozumieć, jak to
się robi. Następnego roku postarasz się ulepszyć swoje tworzenie. Uczynisz to na pewno, wykorzys-
tując swoje doświadczenie i uczucia. Krótko mówiąc, stworzywszy coś pierwszy raz, nabyłaś
doświadczenia, wiedzy i nowych uczuć. To wszystko razem pozwoli ci stworzyć coś jeszcze bardziej
doskonałego. A to znaczy, że już samo tworzenie daje ci wiedzę. Tworzenie w Boskiej żywej przy-
rodzie doskonali twórcę. Nie widać końca ani szczytu, jest bezkres twórczości tak wielki i nieskońc-
zony.
- O, jakże pragnę zamieszkać w tak cudownym świecie, gdzie wszystko można udoskonalać w
nieskOńczoność, gdzie twórca będzie doprowadzać do precyzji to, co tworzy, a dzieła te będą
doskonalić swego twórcę. Chcę, żeby w takim świecie żyli moi tata i mama, moi bracia i dziadek Wud
oraz cały nasz ród - uśmiechnęła się Anasta i jej oczy zaiskrzyły. – Musimy zatrzymać lodowiec. Jak
mamy tego dokonać? Jak?
- Myśl ludzka - to najmocniejsza energia Wszechświata i nie ma kresu jej możliwościom. Ważne
jest, by się nauczyć właściwie z niej korzystać. Jednak nie Wiadomo, w jaki sposób, za pomocą
czego to zrobić. Jedynie człowiek może odkryć tę tajemnicę.
- Chyba moja myśl jest na razie za mała i za słaba – smutno westchnęła Anasta. - Bardzo chcę,
żeby lodowiec się zatrzymał, lecz on jest coraz bliżej i z każdym następnym dniem stąje się coraz
chłodniej.
Moja myśl jest więc za mała. Dobrze by było, gdyby mamut umiał myśleć o lodowcu. Ma dużą
głowę, więc jego myśl może też być duża i mocna.
Anasta podbiegła do mamuta i, klasnąwszy po wyciągniętej do niej trąbie, powiedziała pod-
niecona:
- Jesteś taki wielki, Dan, masz tak ogromną głowę. To znaczy, że jest możliwe, aby wielka myśl w
niej zamieszkiwała. Pomyśl swoją wielką głową, Dan. Proszę, zatrzymaj lodowiec. I nie stój tak, bo ty
cały czas słuchasz i słuchasz. Idź chociażby na pastwisko, coraz mniej jest jedzenia dla ciebie.
Mamut delikatnie pogłaskał końcówką trąby policzek i włosy dziewczynki, odwrócił się powoli i
zaczął oddalać. Kotek z rozpędu skoczył mu na nogę i, czepiając się sierści, wlazł mu na kark.
- Anasteczko, ty ze swoimi podopiecznymi powinnaś odejść z tego miejsca, ponieważ za tą górą
już stoi lód - zwrócił się do niej Jasnowłosy. - Jeszcze nie główny lodowiec, ale jest duży i może
przemieścić górę chroniącą dolinę, zmieść ogrody i domy, w których mieszkał twój ród. Z jego
powodu obniży się temperatura. Główny lodowiec będzie napierać na niego i góra powoli zacznie się
przemieszczać. To się stanie za kilka dni.
- Nie porzucę tego miejsca. Powinnam zobaczyć ten lód i zrozumieć, dlaczego on nadchodzi na
naszą ziemię. Muszę wymyślić, jak go zatrzymać. Jutro rano pójdę na szczyt góry i obejrzę go.
- Powodzenia i precyzyjnych myśli życzę tobie, Anasteczko ukłonił się, żegnając, jasnowłosy
młodzieniec i zwrócił się do brata: Zejdziemy, bracie, dziewczynce z oczu, nie będziemy jej
przeszkadzać, może uda się jej dowiedzieć, jak należy kierować myślami.
- Idziemy, idziemy. Ty z nas dwóch jesteś główną przeszkodą. Rozfilozofowałeś się, rozgadałeś.
- Ojej, nie odchodźcie, proszę, poczekajcie. Powiedzieliście każdy o swoim programie, a to
30
znaczy, że ja też powinnam mieć własny program, lecz nigdy o nim nie myślałam. Być może nie ma
go we mnie?
- My, dziewczynko, schodzimy ci z oczu. Szybciej myśl, nie bądź leniwa. W cale ci nie zostało
dużo czasu, tylko dwa wschody słońca powiedział Ciemnowłosy, ignorując jej pytanie.
Młodzieńcy odeszli.

Kto kieruje naszymi myślami?


Anasta została absolutnie sama. Powoli szła po zwiędłej trawie doliną, gdzie nie tak dawno
mieszkał jej ród, i w martwej absolutnej ciszy próbowała zrozumieć, jak można kierować własnymi
myślami.
- Jeśli myśl jest najmocniejszą energią, to co potrafi nią, nąjsilniejszą ze wszystkiego, kierować?
Jeśli ta myśl-energia jest we mnie, to co takiego we mnie jest mocniejsze niż ona? Dlaczego najmą-
drzejsi starsi uczyli nas wszystkiego, ale nie powiedzieli nic o tym, jak można kierować myślą? Może
oni o tym też nic nie wiedzą? Najmocniejsza energia pozostaje bez opieki. To w jedną stronę pójdzie,
to w drugą pospaceruje. Chociaż jest we mnie, to jednak nie jest moja, ponieważ nie kieruję nią w
żaden sposób. Ktoś może ją przywołać, bawić się nią, a jeśli ona jest we mnie, to będzie bawić się
mną, a ja nie będę nawet nic o tym wiedzieć.
Anasta zastanawiała się nad siłą myśli przez cały dzień aż do zmierzchu.
Kiedy się położyła do snu, też jak najmocniej starała się o niej myśleć.
Obudziwszy się następnego ranka, Anasta nie zobaczyła, jak to było zazwyczaj, obok swego
domku mamuta Dana. Do tej pory zawsze był tuż obok, gdy ona się budziła, a teraz go nie było. Nie
pojawił się nawet wtedy, kiedy już się wykąpała w zatoczce strumyka. Anasta wołała go, krzycząc w
kierunku pastwiska: "Dan, Dan", jednak on się nie pojawił. Kota też nie było przy niej w tę noc, rano
również nie przyszedł.
One odeszły, zrozumiała Anasta. Mamut potrzebuje dużo jedzenia, a teraz jest go coraz mniej.
Odszedł, żeby nie umrzeć bezsensowną śmiercią głodową. A z nim odszedł i Kotek. Lecz ja nie ode-
jdę!
Anasta narzuciła na plecy kocyk spleciony z włókien ziół i energicznie kroczyła w kierunku góry,
za którą już stał atakujący świat lodowiec. Wspinając się ku wierzchołkowi góry, Anasta znowu
starała się zrozumieć, jak działa ta najmocniejsza energia - myśl ludzka. Co należy zrobić, jak to
uczynić, żeby ona, myśl, zatrzymała lodowiec?
Anasta weszła na górę i stanęła na jej szczycie, opatulając się od wiatru narzutą. Mocne,
chłodne strumienie powietrza wzbijały jej włosy, to odsłaniając, to przykrywając na czole znamię
podobne do gwiazdki. Dziewczynka nie zwracała uwagi na lodowaty wiatr, tylko wnikliwie się wpatry-
wała w to, co się działo tam, na dole, po drugiej stronie góry, u podnóża której już nie było widać żad-
nej zieleni. Od horyzontu do horyzontu, dokąd wzrok sięgał, leżał lodowiec.
Zwały lodu podchodziły do podnóża góry. Były ogromne, a przecież to nie był główny lodowiec,
tylko pierwsze odłamy, pchane tymi bardziej mocnymi. "Nie wytrzyma góra przed takimi olbrzymami"
- myślała Anasta. Ta strona gór już ostygła i nie pozostały tam rośliny, ostygnie i druga. Jakby na
potwierdzenie jej myśli rozległ się trzask, lód pękł i spod niego wypłynął zmieszany z lodem potok
wody, a po tej śliskiej mieszaninie odłamy lodu przemieściły się jeszcze bliżej góry, wzdymając ziemię
i pchając ją przed sobą razem z drzewami. Anasta spojrzała na największy odłam lodu i zadrżała ze
zdziwienia: mamut Dan stał, wpierając się głową w tę ogromną lodową górę. Przy niej nie wydawał
się taki wielki.
Anasta natychmiast przypomniała sobie, jak Dan uważnie słuchał jej słów o sile myśli, zdolnej do
pokonania wielu rzeczy. Przypomniała sobie, jak mówiła do niego, że w dużej głowie powinny być i
duże myśli, a on zrozumiał to po swojemu. Doszedł do wniosku, że jeśli przystawi swoją wielką głowę
z wielką myślą do lodowej bryły, to zatrzyma jej postępowanie.
Anasta zerwała się z miejsca i pobiegła ku podnóżu góry, gdzie stał mamut Dan. Wiatr kłującym
śnieżnym podmuchem zerwał z niej narzutę, ale ona jej nie podniosła. Skoczyła do przodu, na
kamień, potknęła się i pokoziołkowała w dół. Podniosła się, jakby nic się nie stało, i znowu popędziła.
Kiedy dobiegła do niego, to... W lodowej ścianie, pod głową mamuta powstało wgłębienie, lód
tam trochę topniał, a po trąbie Dana cienkimi strumykami spływała woda.
Mamut drżał od chłodu, a u jego stóp też drżał Kotek, on - tak jak i mamut - próbował zatrzymać
31
atak lodowca, wpierając głowę w lód. - E-he-hej!!! - zakrzyknęła Anasta - E-he-hej!! !
Jednak ani mamut, ani kotek nie zareagowały na jej krzyk. Dziewczynka podniosła drżącego od
chłodu kotka i, przytuliwszy do siebie, zaczęła rozcierać jego ciałko. Kiedy trochę się rozgrzał,
zmusiła go, żeby się wspiął na plecy mamuta. Kotek starał się z całych sił, ale spadł. Udało mu się
dopiero w drugiej próbie. Anasta stanęła na kamieniu, żeby być bliżej jego ucha, i wyszeptała:
- Dan, mój wierny Dan. Jesteś taki mądry i wierny. Jesteś taki dobry. Umiesz myśleć, może
niezupełnie poprawnie, ale to się zmieni. Myśl jest nie tylko w głowie, ona jest wszędzie. Dan, musisz
pójść na drugą stronę góry.
Mamut stał bez ruchu, tylko skurcz przenikał jego ciało. Wtedy Anasta wyszeptała do niego
ponownie:
Słyszysz mnie, Dan? Jestem Anasta! Nie odejdę bez ciebie. Odwróć się do mnie, Dan.
Mamut powoli oderwał głowę od bryły lodu i skierował ku dziewczynce. Gęsta sierść na jego głowie
była mokra, z trudem podniósł powieki i spojrzał na dziewczynkę. Następnie uczynił wysiłek, podniósł
trąbę i dotknął jej końcem ramienia Anasty. Trąba była zupełnie zimna. Anasta objęła ją rękoma, zaczęła
chuchać i rozcierać ją, jakby mogła w ten sposób ogrzać ogromne ciało mamuta. I to się jej udało - lecz
nie ciepłem swojego oddechu, ale czymś bardziej ciepłym i bardziej znaczącym. Mamut posłuchał i
poszedł za Anastą prowadzącą go za koniec trąby jakby za rękę, i powoli, z trudem przestawiając nogi,
wszedł na szczyt góry. Tam dziewczynka usiadła bez sił na pniu powalonego drzewa i, wskazując ręką
na jeszcze zielony stok, rozkazała mamutowi, żeby zszedł w dół.
- Idź, Dan, w dół, do twego pastwiska, tam odpoczniesz i zjesz.
Jeszcze znajdziesz tam trochę jedzenia dla siebie - i dodała stanowczo: - Idź, Dan, w dół.
Mamut podporządkował się i powoli zaczął schodzić ścieżką ku jeszcze zielonej dolinie. Zrobi-
wszy z dziesięć kroków, odwrócił się ku Anaście, podniósł trąbę i głośno zatrąbił, tak jak wtedy, kiedy
ona biegała po dolinie i prosiła swoją Ojczyznę, żeby się nie poddawała lodowcowi, kiedy krzyczała
swoje "E-he-hej!", rozrywając ciszę. Zebrawszy resztki sił, znów tak jak wtedy zakrzyknęła swoje "E-
he-hej" i pomachała ręką do Dana, odprawiając go w dół. Mamut schodził powoli z góry na rozkaz
swojej pani. A ona...
Chwilę odpoczęła, potem stanęła na kamieniu, znowu obiegła wzrokiem lodowe gromady, które
zapełniły całą przestrzeń leżącą przed nią, i nie za głośno, ale stanowczo wypowiedziała:
- Jestem człowiekiem i Moja myśl jest potężna. Ja kieruję moją myśl przeciwko tobie, lodowcu!
Musisz się zatrzymać i popełznąć z powrotem. Rozkazuję ci to moją myślą!
Na dole znowu zatrzeszczało i lód przesunął się jeszcze trochę do przodu. Porywy chłodnego
wiatru uderzały w piersi dziewczynki, jakby próbowały ją zbić z nóg.
- Cofnij się! Rozkazuję ci, lodowcu. Wynoś się!
I znowu trzask, i znowu lodowiec atakuje dziewczynkę. Anasta milczała przez chwilę, patrząc na
lodowiec, i nagle uśmiech rozjaśnił jej twarzyczkę.
- Zrozumiałam, ja zrozumiałam: ty się żywisz moimi myślami. Teraz znikniesz!
Anasta odwróciła się plecami do lodowca, usiadła na pniu i zaczęła patrzeć na swoją jeszcze
zieloną dolinę. Widziała nie zwiędłe od chłodu kwiaty i trawy, lecz wyobrażała sobie kwitnące obfitym
kwiatostanem łąki, rozkwitające różowe i białe kwiaty na drzewach. Słyszała śpiew ptaków i skrzekot
w trawie.... Widziała, jak wraca dziadek Wud, za nim wraca do doliny cały ich ród, a Anasta boso po
trawie biegnie do nich. Coraz szybciej i szybciej...
Myśl Anasty przyspieszała, nadążała! W jedno mgnienie popieściła miliardy trawek. Każdą z os-
obna od korzenia do źdźbła zdołała sobie wyobrazić. Potrafiła skierować ku każdej promyk słońca,
napoić rosą i kroplami deszczu, i wiaterkiem je pogłaskać.
Anasta zasypiała na kamieniach obok pnia powalonego drzewa. Lodowaty wiatr dmuchał jej w
plecy. Ale myśl zasypiającej dziewczynki nadal pracowała, coraz bardziej przyspieszając. Prędkie
błyskawice lecące od jej myśli dotknęły wszystkiego, co istnieje w przestrzeni. Ocknęło się wszystko i
nowe w tej przestrzeni się narodziło. Jakby ze snu otrząsnęła się cała Ojczyzna Anasty. Myśl pracow-
ała nawet wtedy, kiedy maleńka dziewczynka usnęła na tysiąclecia.
Jej myśl- wielka energia człowieka - unosiła się nad doliną, pieszcząc robaczki, ziółka, Kotka i
mamuta Dana. Lodowe ściany się trzęsły, trzeszczały, ale już ani na milimetr nie mogły się przesunąć
do przodu. One topniały. Potoki wody omijały dolinę, łącząc się w jeziora i rzeki. Lodowiec topniał, nie
będąc w stanie pokonać myśli człowieka - najsilniejszej energii we Wszechświecie.
32
Do czego ludzie dążą?
Potoki wody z topniejącego lodowca połączyły się w wielką rzekę. Jej burzliwy prąd zmywał na
swojej drodze kamienie, powalone drzewa, zmywał i unosił żyzną warstwę gleby razem z roślinnoś-
cią i wszystkim, co na niej żyło. Jednak zostawioną przez ludzi rodową dolinę groźna rzeka ominęła,
nie tknęła tej ziemi.
Drzewa zrzuciły żółte liście, nie było słychać śpiewu ptaków, ale część roślin nadal walczyła o
życie, dostosowując się do nowego w tym miejscu, chłodnego klimatu. Nawet na ładnym kwietniku
Anasty jeszcze kwitł jej ukochany kwiatek.
Dolinę tę przed chłodem chronił łańcuch gór. Na Szczycie jednej z nich usnęła na wieki maleńka
Anasta.
Dwaj młodzieńcy, jasnowłosy i ciemnowłosy, z pięknie zbudowanymi sylwetkami, stali u podnóża
góry i patrzyli na potężną, wiszącą nad ziemią granitową bryłę, po której obu stronach sączyły się
krople wody.
Ciemnowłosy młodzieniec ze złośliwą satysfakcją komentował:
- Tak z nimi trzeba, mają za swoje ludzie tracący rozum. W ciągu dwóch najbliższych dni woda
osłabi opór wokół tej bryły i runie w dół, otwierając drogę w dolinę niosącemu śmierć potokowi. Woda
runie potężnym wodospadem, zrywając górskie kamienie, poniesie je ze sobą i wkrótce rozmyje i
zniesie całą górę. Potok, omijający teraz górę z prawej strony, zrzuci ten ogromny kamień, wpadnie w
powstałą szczelinę, coraz bardziej ją powiększając, i zmieni bieg swojego koryta.
- Tak, jeśli ta bryła spadnie w ciągu najbliższych dwu dni, kiedy potok jeszcze nie dotrze do
równinnej ziemi za doliną i nie rozleje się po niej, łagodząc napór wody, to wtedy wodospad całą
swoją mocą wpadnie do rodowej doliny Anasteczki - przyznał Jasnowłosy i dodał: – Teraz żałuję, że
przyjąłem kształt człowieka. Przydałoby się teraz zwierzę z potężnym cielskiem, żeby podparło tę
bryłę.
- Ha-ha-ha, żałujesz, że nie jesteś potężnym zwierzem! Mógłbyś przybrać taką postać, owszem,
ale wtedy nie mówiłbyś jak człowiek i nie domyśliłbyś się, że kamień będzie zrzucony przez potok.
Czemu ciągle powtarzasz: "rodowa dolina", "Anasteczka"... Jej teraz wszystko jedno. Jej Dusza teraz
leci po bezkresach Wszechświata.
- Tak, leci... - w zamyśleniu, z czułością powiedział Jasnowłosy.
- Marzenie i myśl zostały w niej pieczołowicie zachowane. Zrozumienie, wielkie poznanie. Jed-
nak jej się udało zatrzymać lodowiec. Poprzez uczucia odebrała siłę myśli ludzkiej - ona, córka Boga,
trochę zmieniła program Boga.
- No właśnie, trochę! O, ileż czułostkowości w twoich słowach!
Zawsze trzeba dodawać słowo "trochę"! Pamiętaj, że zmieniła tylko trochę! A ty się rozczulasz:
"Poznała poprzez uczucia", "Córka Boga"... – drażnił Ciemnowłosy. Po chwili kontynuował zapalczy-
wie: – Burzliwy potok na pewno zaleje dolinę, popędzi w ślad za tłumem tych wariatów, którzy nawet
nie podejrzewają, że przyczyna katastrofy tkwi właśnie w nich, w ich myślach i czynach odwodzących
od natury do sztucznego życia. Dążenia ich są jeszcze na początku, ale my wiemy o zgubności ta-
kich dążeń tak dla nich, jak i dla Ziemi całej, i dla Wszechświata. Dlatego właśnie, żeby się nie
męczyli, nie dręczyli przestrzeni ziemskiej, zostaną zniszczeni poprzez Boski plan na samym
początku zgubnego postępowania. Burzliwy potok dopadnie ich. Ogromna, rycząca fala wody,
kamieni, pni zmytych drzew i trupów zwierząt nieuchronnie ich dogoni.
Najpierw usłyszą szum za sobą, poczują zagrożenie i przyspieszą. Jednak hałas będzie się nasi-
lał, aż zauważą w oddali ogromną falę, niosącą śmierć i doganiającą ich nieubłaganie. Oni zrozu-
mieją, że to potop. Ogarnie ich przerażenie, także ich mamuty, koty, dzieci i starszych rodu. I Dusze
ich ulecą do Wszechświata, zachowując w sobie tylko lęk i przerażenie.
Ciemnowłosy zaczął zawzięcie pokazywać mimiką ludzi ogarniętych przerażeniem i lękiem.
Matki tulące niemowlęta do piersi, ludzi klękających z wyciągniętymi ku niebu rękami, modlących się
o pomoc i zbawienie. Odegrał uciekających i krzyczących w przerażeniu. Ciemnowłosy biegał, zat-
aczając koła, wył ze zmienioną lękiem twarzą. Potem się zatrzymał, patrząc w kierunku odchodzą-
cych ludzi, i rzekł:
- Zrozumiałeś, mój jasnolicy bracie, jaki nieunikniony los dopadnie tych ludzi? Więc dziewczynka,
która zasnęła na górze, zmieniła program Boga niezbyt znacząco.
- Nie podoba mi się model przyszłości ludzi, który wymyśliłeś. My, istoty Wszechświata, możemy,
33
tak myślę, coś zrobić, bo niedobrze pozostawać bezczynnym. Kiedy jesteśmy obojętni i bezczynni, to
nie istniejemy.
- Co ma przyszłość do twojego "nie podoba", jeśli ona jest wyznaczona? - uśmiechnął się Ciem-
nowłosy. Nie słysząc odpowiedzi brata, odwrócił się do niego i zaniemówił: jego jasnowłosy brat stał
pod granitową bryłą, podpierając ją plecami i rękoma. Potoki wody spływającej po jej brzegach
znacznie się zmniejszyły.
- Głupota, bez sensu, nieracjonalnie - po minucie powiedział Ciemnowłosy. Milczał chwilę, zas-
tanawiając się nad czymś, i z nową siłą zaczął zawstydzać brata, dowodząc bezsensowności jego
czynów. - Tu nikogo nie ma, żeby mógł się pośmiać z twojej głupoty. Stanąłeś pod granitową bryłą,
nawet się nie potrudziłeś, aby obliczyć jej wagę. Woda jednak się sączy, rozmywa podstawy podtrzy-
mujące granit, a to oznacza, że będzie obciążać coraz bardziej. Zdajesz sobie z tego sprawę, głupku
bladolicy?
- Siłą woli zwiększam gęstość swojego ciała do twardości granitu i wytrzymam. Tylko dwa dni
muszę wytrzymać. Na pewno wytrwam! - odparł Jasnowłosy.
- Ojej! "Wytrzymam", "stwardnieję". No to rób się twardszy, a jakie masz oparcie? Twoje dwie
stopy. W połowie drugiego dnia cały ciężar przeniesie się na ciebie, a ty jak słup granitowy będziesz
pogrążał się w glebę, wypychając mniejsze kamienie. Wystarczy, żebyś tylko do kolan się pogrążył, a
strumień wody zmiecie kamień.
- Wyprostuję ręce i jeszcze pół dnia wytrwam.
- Pewnie, że tak. Jednak nie pół dnia, ale być może tylko godzinę, uparty bracie, a potem będzie
zawał.
Program Boga od momentu jego stworzenia przez bezkres lat nie miał zakłóceń. Ja to akceptuję.
Jeśli ludzkość stoi na ścieżce absurdalnego rozwoju, to najlepiej uśpić ich na samym początku ich
poczynań. Być może nowa cywilizacja na Ziemi zrozumie swoje przeznaczenie, a my wtedy zrozu-
miemy też. Wszechświat będzie świadkiem nowych czynów, a nie dzisiejszego prymitywizmu. Nieje-
den już raz następowały na Ziemi katastrofy, które zmywały brud zgromadzony przez człowieka.
Kogo pragniesz ratować? Ludzkość, która w przyszłości będzie własnymi rękoma stwarzała piekło
sobie oraz wszystkim zamieszkującym Ziemię. Mam ci przypomnieć, dokąd w przyszłości zawlecze
ich rozwój technokratyczny? Przypomnieć? Czemu milczysz? Aha! Twardniejesz! Już ciężko jest ci
mówić? No to milcz. Stój jak bałwan kamienny i patrz. Pooglądaj obrazy z życia ludzi w przyszłości,
tych ludzi, których tak pragniesz uratować. Zawsze podziwiałem ich głupotę, absurd i bezsensowną
krzątaninę. O, ty nie lubisz patrzeć na te obrazki. No to teraz patrz, mój nieruchomy, kamieniejący
bracie. Popatrz! Albo nie, najpierw posłuchaj tego, czego słuchać nie lubisz.
Jeśli ci, którzy uciekli z doliny, nie zostaną zniszczeni, to podążą drogą rozwoju technokraty-
cznego. Będą się rozmnażać i z pokolenia na pokolenie rujnować, niszczyć i zakłócać wielką har-
monię Ziemi. Do tego jeszcze będą zabijać zwierzęta, które zostały ludziom dane do pomocy.
Zbudują mnóstwo różnych bezdusznych maszyn z żywej materii. Czyny te będą nazywać wielkimi
słowami, takimi jak rozwój, postęp nauki, i będą wkładać w te słowa sens rozwoju mądrego.
Tak więc mają mózgi? Rozwój przebiega prawidłowo? Oni, jak szaleńcy, będą niszczyć naj-
doskonalsze dzieła Stwórcy, a swoje barbarzyńskie uczynki nazywać "progresem". Oni są chorzy! W
ich mózgi wniknął wirus! Epidemia ta zniszczy całą ludzkość. Wirus ten jest gorszy od wszystkiego,
co znajduje się na Ziemi. On niesie zagrożenie całemu Wszechświatowi. Nazwa jego... Już wiesz,
jakie słowo wypowiem? Niejeden raz mnie błagałeś, bym nie powtarzał tego, odwracałeś się ode
mnie, próbowałeś odchodzić na bok, ale teraz się nie odwrócisz i nie odejdziesz. Całą cywilizację
zarazi... antyrozum. Zarażona antyrozumem ludzkość wejdzie w jego wymiar, zacznie tworzyć
niedościgłe w swej głupocie i obrzydliwości uczynki, ubierając je w słowa "progres", "doskonałość",
"piękno", "racjonalność", "duchowość". Sprytnie?
Chyba bez wizualizacji się nie obejdzie. Teraz patrz!
Ciemnowłosy młodzieniec oznaczył ręką w powietrzu kwadrat, w którym natychmiast pojawił się
hologram. Na nim ukazany był dwunastopiętrowy budynek w trakcie budowy. Dwa dźwigi podnosiły
na górę materiały budowlane. Przez otwory okienne można było zobaczyć ubranych w pomarańc-
zowe i niebieskie kombinezony robotników, którzy wykonywali prace wewnętrzne. To niezrozumiałe
mnóstwo komórek będą oni nazywać domem. Antyrozum zmienia ludzi w anty-ludzi. Oni zniekształcili
pojęcie i sens, stojące za słowami "mój dom".
34
Dom, który jest żywą przestrzenią sformowaną myślą człowieka, odzwierciedlającąjego zdolności
umysłowe, zastąpili sztuczną kamienną komórką i nazwali ją, jakby kpiąc z rozumu, domem.
Wszechświat nie potrzebuje ich ograniczonych myśli. One stają się pożywką dla antyrozumu, rozwi-
jając i wzmacniając jego potęgę. Pożywka staje się coraz większa.
Od horyzontu do horyzontu powstawały hologramy: na nich wyświetlały się obrazy budowanych
bloków ze sztucznymi kamiennymi komórkami. Niektóre z nich niszczały, a na ich miejscu ludzie w
pomarańczowych kombinezonach budowali jeszcze wyższe kamienne bloki z mnóstwem komórek.
- Za prawo do zamieszkania w nich ludzie będą czynić coś, co nie przystoi rozumnej istocie -
człowiekowi! Dzieciom Boga! Boginiom! Spójrz, mój jasnolicy bracie, popatrz na ich czyny!
Ciemnowłosy młodzieniec machnął ręką i pojawił się następny hologram. Tym razem pokazany
był supermarket, w którym wielu ludzi robiło zakupy, wkładało je do dużych wózków i podchodziło do
jednej z szeregu kas, żeby zapłacić za towar.
- To są istoty z kamiennych komórek. Codziennie zajmują się wszelkiego rodzaju niepotrzebnymi
dla ich umysłu zajęciami i nazywają to pracą. Za tę pracę otrzymują papierki nazywane pieniędzmi i
tu, jak widzisz, wymieniają je na jedzenie.
Bóg od początku stworzył wszystko tak, żeby rozumny człowiek mógł tylko wyciągnąć rękę i
wziąć Boski wytwór, jaki mu się podoba, i z przyjemnością zjeść, wzmacniając swoją energię i za-
spokajając ciało. Niestety, oni zmienili sposób życia do takiego stopnia, że nie mają obok siebie poży-
wienia danego od Boga. Jedzenie, które nabywają za papierki, nie zawiera Boskiej energii. Istot,
które stworzyły taki obraz życia, nie można nazywać rozumnymi. Ich sposób życia jest produktem an-
tyrozumu.
Obraz na hologramie zmienił się, teraz pokazywał kasjerkę. Jeden po drugim podchodzili do niej
klienci i wykładali wszelkiego rodzaju kostki, pudełka, słoiki i butelki.
Kasjerka mówiła z uśmiechem do każdego "Dzień dobry", rejestrowała przez kasę towary, skanu-
jąc cenę każdego z nich, brała pieniądze i na pożegnanie mówiła: "Dziękuję", "Zapraszamy
ponownie", i uśmiechała się do klienta.
Nagle na hologramie została pokazana w dużym powiększeniu twarz kobiety w momencie, kiedy
odwróciła się od stojących w kolejce i schyliła do podłogi, żeby podnieść reklamówkę. Tylko na parę
sekund odwróciła się od stojących przed nią klientów, a jej twarz przybrała wyraz znudzenia i poko-
rnej bezradności. Przymknęła powieki, co zdradzało nieludzkie zmęczenie. Jedną ręką podniosła
reklamówkę, a drugą przycisnęła do boku i skrzywiła się z bólu. Trwało to chwilę, a kiedy odwróciła
się do klientów, na jej twarzy znowu był uśmiech i znów powtarzała:
"Dzień dobry", "Zapraszamy ponownie".
Ciemnowłosy młodzieniec skomentował:
- Widzisz, bracie, oto przed tobą istota, którą nazywasz boginią.
Siedzi przed aparatem składającym się z mnóstwa śrubek i przewodów, ale sama jest mniej
doskonała niż te śrubki. Aparat nie ma duszy, rozumu, działa zgodnie z programem. Istota siedzi
przed nim dwanaście godzin, naciska klawisze i mówi do każdego "Dziękuję". Za co każdemu dz-
iękuje? A za nic, po prostu też jest automatem. Powinna mieć rozum, a ona siedzi po dwanaście
godzin i tłucze po klawiszach. Będzie tak robić przez połowę życia, żeby w końcu trafić do betonowej
komórki. Rozum nie pozwoliłby na coś takiego, a więc w niej siedzi wirus antyrozumu, a kobieta nie
jest człowiekiem, lecz antyczłowiekiem i znajduje się w wymiarze antyrozumu. Jej narządy zostały
zaatakowane, ona nie dostarcza organizmowi dobrego pożywienia, w jej żyłach gęstnieje krew,
zaburza się krążenie z powodu siedzenia po dwanaście godzin na dobę. Ona wygląda starzej niż
powinna. Zobacz, jak powinna wyglądać w tym wieku, znajdując się w wymiarze Rozumu i będąc
człowiekiem. Zaraz ją pokażę w naturalnym wymiarze i w tym samym wieku.
Na kwadracie hologramu smukła, o blond włosach piękność biegła wzdłuż strumienia do swego
synka. Dobiegła do niego, chwyciła go na ręce i zakręciła się, śmiejąc szczęśliwie.
Te dwie kobiety, żyjące w różnych wymiarach, niewiele były podobne do siebie.
- Powiesz, że to była tylko pojedyncza sytuacja, wcale nie typowa dla ludzi? No to popatrz!
Ciemnowłosy rozłożył ręce na boki, poszerzając hologram aż po horyzont, i na nim pojawiły się
setki tysięcy ludzi, siedzących szeregami przy różnych urządzeniach i stukających w klawisze. To byli
różni ludzie: bardzo młode dziewczyny, starsze kobiety, czasem też mężczyźni.
W górnym rogu pojawiało się słońce, zmienił je księżyc, i znowu słońce, i znowu księżyc. Dzi-
35
enne i nocne planety odmierzały dni, miesiące i lata, a ludzie na zmianę pukali w klawisze i pow-
tarzali jak roboty: dzień dobry, dziękuję, zapraszamy ponownie.
- Zobacz, mój bracie, teraz będzie jeszcze ciekawiej. Zobaczysz przyszłość ludzi.
W przestrzeni pojawił się hologram, na którym biegł człowiek z mieczem w ręce i ze zmienioną
złością twarzą. Obraz się zmienił i na ekranie leżał na ziemi w błocie żołnierz i strzelał z broni
maszynowej. Następnie ukazało się trzech mężczyzn, którzy strzelali z działa. I nagle cała przestrzeń
aż do horyzontu wypełniła się ludźmi, byli mali, żeby więcej się zmieściło. Oni mieczami, widłami,
kosami, bronią maszynową i działami zabijali siebie nawzajem, dusili i kopali. A z góry na ten tłum z
samolotów spadały bomby, które wybuchały, wznosząc w górę szczątki porozrywanych ciał i ziemię.
- Czy do tego chaosu doprowadziły istoty rozumne, mój bracie? Oni są antyrozumni jeszcze z
tego powodu, że usprawiedliwiają swoje czyny, nazywając to wojną. Najbardziej bezwzględnym będą
dawać odznaczenia, które ci będą dumnie nosić na piersi. Nauczą się pisać ustawy usprawiedliwia-
jące tę nie kończącą się przez wieki walkę.
Ciemnowłosy znowu machnął ręką i w przestrzeni pojawił się hologram podzielony na mnóstwo
kwaratów pokazujących rozmaitego typu sale, w których siedzieli ludzie i słuchali przemawiających z
trybun.
- To, co tu widzisz, nosi różne nazwy: kongres, parlament, duma, izba - ale sens pozostaje ten
sam. Widzisz siedzących tam ludzi, bracie? Jeszcze możesz widzieć, więc popatrz. Ludzie ci piszą
ustawy dla różnych narodów i - można powiedzieć - dla całej ludzkości. Oni tak piszą przez tysiącle-
cia, wciąż jednak nie mają i mieć nie mogą dobrych ustaw, czy to rozumiesz, mój bracie? Na pewno
rozumiesz!
Ciemnowłosy się zaśmiał. Jego złośliwy śmiech wypełnił dolinę i odbił się echem o pasmo gór.
Nagle przestał się śmiał i, zwracając się ku siedzącym w hologramie ludziom, tak jakby mogli go
usłyszeć i zrozumieć, krzyknął:
- Nigdy nie potraficie stworzyć doskonałych ustaw i przepisów, bo nie znacie najważniejszego.
Nie znacie przeznaczenia każdego człowieka oraz całej ludzkości. Tylko trzema słowami wyraża się
to przeznaczenie, przeznaczenie od Wszechświata. Jest podstawą wszystkich ustaw. Tylko ono jest
osnową, która przyjmuje przepisy powstające na Ziemi lub je odrzuca jako zbędne. A wy nic o nim nie
wiecie, wyście o nim zapomnieli.
Rozumiesz, bracie? Oni zapomnieli o tym, co jest najważniejsze, i teraz znajdują się w wymiarze
antyrozumu. Zapomnieli, że ich przeznaczenie mieści się w trzech słowach. Jakie to słowa? Chcesz,
żebym je wypowiedział? Chcesz? Pewnie, że chcesz, pragniesz tego, ty zawsze je wypowiadasz z
nadzieją, że oni ciebie usłyszą i zrozumieją. Wypowiadasz je, ale oni nic nie słyszą. Nie słyszą dlat-
ego, że znajdują się w wymiarze antyrozumu. A jeśli ja te słowa wygłoszę, jeśli zrobimy to razem - oni
nas usłyszą, zaczną działać i znowu staną się ludźmi. Lecz nie licz na to, że ja je wypowiem.
Niech oni obradują aż do następnej katastrofy na niespotykaną skalę i o wielkiej mocy. Będzie
nadchodzić nieubłaganie, a oni poprzez swoje ustawy nie będą w stanie powstrzymać jej zbliżania
się. Istoty te wiedzą, że ona nadchodzi, znają nawet jej przyczyny, lecz nie mogą, w żaden sposób
nie mogą zmienić swojego obrazu życia. Pozornie są podobni do ludzi, lecz tylko z wyglądu. Oni
sami - ty tylko pomyśl, mój bracie – oni sami przez wieki wymyślają różne mechanizmy zastępujące
ludzkie zdolności. Zobacz, jak oni się zmieniają.
W powietrzu powstał hologram, w którego prawej części znajdował się młodzian o pięknej, atlety-
cznej budowie ciała, przykryty jedynie przepaską na biodrach. W lewej części była dziewczyna w
krótkiej spódniczce splecionej z trawy. Pomiędzy nimi widniało koło wypełnione mnóstwem
różnokolorowych kuleczek.
- W kole pokazuję ci zdolności, którymi od początku ludzie byli obdarzeni. Oni wiele potrafili...
Na hologramie dzień zmienił się w noc. Młodzieniec spojrzał na niebo i powiedział: ,,Dziś na
niebie nade mną dziewięć miliardów i osiemdziesiąt dwie gwiazdy". "Mój ukochany - odparła dziew-
czyna - w tej chwili na niebie dziewięć miliardów i osiemdziesiąt trzy gwiazdy. Jednej nie zauważyłeś,
ona nie błyszczy jaskrawo, i tam będę czekać na ciebie. Na niej stworzymy przestrzeń miłości i wtedy
ledwo widoczna na razie nasza gwiazda zabłyśnie intensywnym “niebieskim światłem".
- Tak, to prawda, oni wiele mogli - komentował Ciemnowłosy ich pierwotne zdolności pozwalały
im stworzyć wszystko, co tylko można było sobie wyobrazić. A nawet i to, czego nie ma w wyobraźni.
Natomiast gdy tylko zaczną wymyślać nierozumne mechanizmy zastępujące ludzkie zdolności, za-
36
czną tracić talenty sprezentowane im przez Boga.
Na hologramie to pojawiały się, to znikały urządzenia do liczenia, coraz bardziej "doskonałe", a w
miarę ich przybywania zmniejszały się kolorowe kuleczki, aż niektóre z nich zredukowały się do
czarnych kropek.
- Oni mogli już tylko spojrzeć na niebo, podliczyć gwiazdy, ale w swoich wynalazkach dojdą do
tego, że "dwa plus dwa" będą liczyć na kalkulatorach.
Wymyślą telefon i stracą naturalną zdolność porozumiewania się na odległość, by określić
miejsce, gdzie są ich ukochani. Zaczną wszczepiać do swoich ciał sztuczne mechanizmy - kontyn-
uował Ciemnowłosy - coraz bardziej przemieniając się w prymitywną maszynę bez duszy. Nie można
ich już nazwać ludźmi. Rozum mają zaciśnięty gdzieś wewnątrz, a nad nimi króluje antyrozum - jest
jednocześnie w nich i naokoło nich.
Popatrz, bracie, na mój ostatni obrazek.
Na hologramie pojawiła się mapa kuli ziemskiej, ta część, gdzie ludzie mieszkali w wielkich
skupiskach. W każdym mieście, pomiędzy dużym nagromadzeniem budynków leżały drżące, poskrę-
cane, grube macki jakiegoś niezwykłych rozmiarów potwora. Z milionów dziurek z każdej macki uwal-
niał się jakiś ciemnego koloru śmierdzący gaz. Ludzie jednak nie uciekali od tych koszmarnych
wydzielin, a wręcz przeciwnie – oddychali nimi. Budowali domy jak najbliżej tych macek. Czasami,
jak gdyby z powodu wielkiego wysiłku, w różnych miejscach tych wydających smrodliwy zaduch
macek pojawiały się pęknięcia, a ludzie rzucali się do nich, by je zatkać, zespolić, odbudować zdol-
ności życiowe tego potwora.
- Widzisz, mój bracie, macki tego potwora? A może byś chciał, żebym ci pokazał ciało potwora
pokrywającego cały świat? Ty nie chcesz nawet myśleć o tym i mówić. Ale powiem, gdzie jest to ciało
niosące śmierć. Powiem, skąd te macki pochodzą. One wychodzą z mózgu tych istot, które kiedyś
były uważane za rozumnych ludzi. Ciało monstrum jest w ich głowach, tam się to wszystko zaczyna.
Oni są dumni z siebie i z tego potwora niosącego śmierć, oni go strzegą i piastują. Nazywają go au-
tostradą, dobrą drogą - zaśmiał się Ciemnowłosy. - Oto ona, przyszłość ludzkości! A ty pragniesz ura-
tować istoty dążące ku wymiarowi antyrozumu i skazać je tym samym na taki los? - zapytał
Ciemnowłosy i zwrócił się do brata, trzymającego przed upadkiem granitową bryłę.
Naokoło tej bryły woda nie ściekała kroplami, lecz cienkimi strumieniami. Ciało jasnowłosego
młodzieńca kamieniało coraz bardziej. Nawet mięśnie twarzy stwardniały i nie mógł już mówić ani
mrugnąć powiekami. I tylko jego niebieskie oczy, jeszcze żywe, patrzyły na obrazy przyszłości
ludzkości.
Ciemnowłosy podłożył dłoń pod strumyk wody i powiedział zjadliwie:
- Już bardzo mało czasu zostało do potopu, być może jeszcze zdążyłbym ci powiedzieć, mój bra-
cie, cztery lub pięć fraz, ale nie będę mówić, bo ty już mnie nie słyszysz.
Ciemnowłosy rozłożył ręce na boki, zgiął je w łokciach, napinając mocne mięśnie, wstrząsnął
głową, odrzucając do tyłu czarne włosy. Przez jakiś czas obserwował w milczeniu, jak się nasilają
strumyki wody wokół bryły, którą podpierał swoim ciałem jego jasnowłosy brat, a potem rzekł:
- Czas, by odejść. Już czas. Teraz stanie się to, co miało się stać.
Ale... nie będzie tak.
Ciemnowłosy atleta podszedł do granitowej bryły, stanął obok swego brata i podparł granit
ramionami. Mięśnie i żyły na jego ciele napięły się, ale on powoli prostował kolana, podnosząc bryłę.
Woda na jej skrajach przestała się sączyć, aż spadła ostatnia kropelka.
Przeciwieństwa Wszechświata połączyły się na niedługo i stworzyły jedność, zmieniając tym pro-
gram Boga. Program Boga... A może tym swoim połączeniem bracia odkryli nowe możliwości pro-
gramu? Burzliwy potok dotarł do niziny i niebezpieczeństwo zatopienia rodowej doliny Anasty minęło,
a jednocześnie minęło zagrożenie dla odchodzących stąd ludzi.
Skamieniałość jasnowłosego młodzieńca zaczęła ustępować i uśmiech rozświetlił jego twarz.
Mógł już mówić.
- Dziękuję, bracie - powiedział z wysiłkiem Jasnowłosy.
- Nie trzeba dziękować. Katastrofa minęła, a oni teraz dojdą jeszcze dalej w swoim absurdalnym
rozumieniu świata, będą uparcie budować antyświat. Będzie ich coraz więcej i nastąpi katastrofa na
jeszcze większą skalę.
- Nie nastąpi, mój bracie. Na moment przed nią w Duszach ludzi obudzą się cząsteczki, uczucia,
37
wiedza, które zostały rozproszone w przestrzeni przez dziewczynkę Anastę.
Kobiety i mężczyźni swoimi myślami zatrzymają niespotykaną dotąd katastrofę. Ludzie za-
mieszkujący wymiar antyrozumu nagle przejrzą. Zaczną budować na Ziemi nowy świat, jakiego do tej
pory nikt nie widział.
Oni, posiadając doświadczenia antyrozumu i Rozumu, połączą w sobie te przeciwieństwa har-
monijnie w jedność. Urzeczywistnią w materii i duchu marzenia Boskiego porywu. Nie tylko urzeczy-
wistnią, lecz także dodadzą doskonałość swoich marzeń.
Anastazja zamilkła. Milczałem i ja. Próbowałem sobie uświadomić to, co usłyszałem i
zobaczyłem. Minęła godzina lub dwie, zanim zadałem jej pytanie.

Spotkanie ze swoim wizerunkiem, który był od zarania.


- Anastazjo, czy twoja opowieść o młodzieńcach Jasnowłosym i Ciemnowłosym oraz o tej dziew-
czynce Anaście opiera się na realnych zdarzeniach, czy to tylko wytwór twojej wyobraźni?
- Sam wybierz odpowiedź, Władimirze.
- Jak to sam? Tylko ty możesz powiedzieć, czy to rzeczywistość, czy tylko twoja wyobraźnia.
- Odpowiedz, Władimirze, czy dowiedziałeś się czegoś nowego, czy przybyła ci jakaś informa-
cja?
- Oczywiście! I informacja, i obrazy, i to jeszcze jakie!
- Jeśli jest informacja, to jest i jej źródło.
- Owszem, źródło być musi.
- Informacja - to obraz, a obraz to informacja. Jeśli komukolwiek będzie zależało, aby zniszczyć
w tobie informację, to postara się ci udowodnić, że taki obraz w realnym życiu nie istnieje. I gdy tylko
przystaniesz na nierealność obrazu, natychmiast sam zniszczysz w sobie pobraną z niego informa-
cję.
- No dobrze, a jeżeli jakiś obraz zostanie stworzony przez człowieka, to od kogo pochodzi infor-
macja? - Od obrazu.
- Dlaczego od obrazu? Przecież stworzył go konkretny człowiek.
- Jeśli na przykład urodziło ci się dziecko, które przyniosło tobie i innym ludziom nową informa-
cję, to kto w tym przypadku będzie jej źródłem?
- Jasne, że dziecko. Ale dziecko, które ma materialne ciało, nie jest obrazem. Obraz
niekoniecznie musi być materialny.
- Uważasz, że różnica polega tylko na tym, że pierwszy obiekt jest naterialny, a drugi nie?
- Może nie do końca, jednak ciało odbieramy jako coś normaInego.
- Widziane przez ciebie ciało nie zawiera w sobie pełnego dowodu, poza tym może cię
wprowadzić w błąd.
- Masz rację, może! W kodeksie karnym jest taki paragraf dotyczący oszustwa, gdy przestępca -
mający ciało - oszukuje ofiarę w jakimś celu. Wydaje mi się, że zrozumiałem. Jeśli informacja się po-
jawiła i jeśli pochodzi od obrazu, to to, co w niej zawarte, już istnieje i należy ją analizować. Natomi-
ast kiedy zaczynamy rozważać, czy coś istnieje, czy nie, wtedy marnujemy tylko czas i samego
siebie pozbawiamy cennej wiedzy.
- Dobrze zrozumiałeś, Władimirze.
– Tylko jedno nie całkiem jest dla mnie jasne. Skoro każdy człowiek może wymyślić obraz, wiz-
ualizować go i on zacznie istnieć, to ile się trzeba naszukać, żeby znaleźć tę prawdziwą informację.
– Wcale nie dużo. Wymyślić obraz, rzeczywiście, potrafi każdy człowiek, ale nie każdy może
przyjąć ludzi duszą i sercem.
- No tak. Masz rację, nie każdy. Dziękuję ci, Anastazjo, opowiadasz bardzo ciekawie. Powiedz
jeszcze o obrazie, czym on, twoim zdaniem, jest?
– Człowiek samym sobą przedstawia nic innego jak zmaterializowany obraz, a będąc takim
obrazem, sam może swoją myślą tworzyć i materializować kolejne obrazy. Właśnie w tym tkwi jego,
niepokonana przez nic i nikogo, siła Wszechświata. Jeżeli człowiek nie rozumie, ani nawet nie
uświadamia sobie zdolności i talentów danych mu przez Stwórcę, to blokuje swoją wielką moc, ulegając
wpływom obrazów innych, materializując pomysły innych, aż do zniszczenia własnego “ja", samego
siebie, swojego rodu, kraju i całej planety.
Współczesny sztuczny, technokratyczny świat został stworzony przez człowieka za pomocą en-
38
ergii obrazów, podsuniętych mu przez jego antypodów. Życie sztucznego wszechświata jest nietr-
wałe. Nawet najdoskonalsze urządzenia, budynki lub inne przedmioty z każdą sekundą coraz
bardziej się starzeją i w krótkim czasie, niekiedy po kilku latach zmieniają się w proch, a nawet
gorzej: w szkodliwe dla człowieka odpady.
Człowiek żyjący w tym sztucznym świecie też staje się słabszy, ponieważ trudno mu, kiedy pa-
trzy na mnóstwo przedmiotów niszczejących z każdą chwilą i pozbawionych zdolności do regener-
acji, chociażby wyobrazić sobie życie wieczne, stworzyć obraz własnej wieczności i taki obraz
zmaterializować.
Świat przyrody, który widzimy, istnieje nie od miliardów lat, ale znacznie dłużej, ponieważ istniał
od początku w niezmaterializowanym obrazie. Naukowcy, wyliczywszy wiek Ziemi, tak naprawdę
określili datę nie jej powstania, lecz jedynie materializacji jako jednego z etapów życia Ziemi. Świat
natury posiada zdolność do samoodradzania i zdolność ta czyni go wiecznym. Stwórca, stworzywszy
wieczność, sam jest wieczny. Jest alfa i omega, i znowu alfa. Wielu ludzi może się zastanawiać: co
było przed narodzinami Stwórcy, wielu Jego niezwykłych energii? Wcześniej nie istniało nic. Nic! Ale
przypomnij sobie, co powiedział Stwórca o ,,niczym" swojemu synowi: "Z niczego powstaną nowe
wspaniałe twoje narodziny, odzwierciedlając twoje dążenia Duszy i marzenia. Synu mój, tyś
nieskończony, tyś wieczny, w tobie marzenia tworzące zawarte". Czyli jeśli z "niczego" powstaje coś,
to znaczy, że i "nic" uczestniczy w narodzinach. Zrodzony także z "niczego" Stwórca zamknął koło i
przedstawił obraz człowieka wieczności. Wiedza, zrozumienie i odczucie w sobie energii obrazów
pozwala człowiekowi nie umierać, lecz zasypiać słodkim snem. Następnie, budząc się, człowiek
urzeczywistnia się we właściwym dla siebie miejscu, czasie i obrazie stworzonym przed zaśnięciem.
Wiedza o obrazowości doprowadza do zrozumienia całej budowy świata stworzonego przez Stwórcę
i do tworzenia nowych, wspaniałych form życia. Niewiedza i niezrozumienie nauki o obrazach
nieuchronnie doprowadzi do złych relacji ze światem natury i do zbudowania sztucznego, prymity-
wnego, nienaturalnego środowiska.
Niewiedza ta czyni państwa i narody zabawkami, figurami szachowymi w rękach tych, którzy
posiedli tę wielką wiedzę.
- Anastazjo, przecież obrazy mogą być zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jak można
odróżnić, który niesie dobrą, korzystną informację, a który dezinformuje dla własnego zysku?
- Sobą, obrazem własnym odróżnisz wagę każdej z nich, oddzielisz ziarno od plew.
- To znaczy, że każdy człowiek posiada swój obraz?
- Oczywiście, Władimirze! Każdy człowiek ma swój własny obraz i każdy z tych obrazów jest
inny. Gdyby każdy człowiek zachował swój pierwotny obraz, to jak teraz wyglądałby świat? Powiedz,
Władimirze.
- Pierwotny? Czyli każdy człowiek ma jeszcze albo miał swój pierwotny obraz? Jaki on był?
- Boski! Taki stworzył nasz rodzic - Stwórca - w porywie natchnienia.
- Czy więc był Bogiem ten nasz pierwotny obraz?
- Był synem Bożym i nadal nim jest.
- Gdzie się podział ten pierwotny obraz człowieka? Obrazy pijaków, narkomanów wszędzie
można spotkać na ulicach. Obrazy prostytutek przy drogach. W programach telewizyjnych też różne
obrazy stroją miny. Ale gdzie można zobaczyć ten prawdziwy, pierwotny obraz?
- W sobie! Sam go sobie wyobraź. Idź w jego stronę. On też ku tobie podąży z radością. Ta
droga będzie radosna. Zbliżając się powoli, pewnego dnia spotkacie się. Połączycie! Chroń swój pier-
wotny obraz, nie obnoś się z nim.
- Jak mogę go sobie wyobrazić? Ciągle dochodzą informacje o niedoskonałości człowieka. Raz
mówią, że jest niewolnikiem, barankiem wiecznym, innym razem, że jest królikiem doświadczalnym.
A w pewnym czasopiśmie był artykuł o tym, że ludzi stworzyli przybysze z innej planety, aby móc się
żywić ludzką energią, a jeszcze ich uczą jak niemądrych.
- Jeśli chcesz być nierozumny, możesz im wierzyć. Uwierzysz, że jesteś niewolnikiem - prze-
rodzisz się w niewolnika. Jeśli uwierzysz, że twoją energią ktoś wbrew twojej woli się odżywia, to
będziesz więdnąć, naprawdę oddasz swoją energię. Istnieje wszystko to, co ty uważasz za istniejące.
Od momentu narodzin znaczenie człowieka - syna Bożego - próbowano pomniejszać. Ale za-
uważ, że zawsze stoi za tym ktoś, kto samego siebie chce wywyższyć. Ten ktoś tak naprawdę nie ma
wielkich zalet, sam nie jest w stanie wznieść się ponad innych, pozostaje więc mu jedynie poniżać
39
wielkość ludzi i nie pozwolić im się rozwijać.
- Tak, Anastazjo, masz rację. Nie przypominam sobie żadnej książki ani filmu, w którym człowiek
byłby przedstawiony jako najsilniejsza istota we Wszechświecie. Zawsze tymi silniejszymi są
mieszkańcy innych planet, a jeśli już są to ludzie, to ich moc związana jest z siłami nadprzyrod-
zonymi. Teraz rozumiem, jaka presja wywierana jest przez długi czas na człowieka, i to nie przy-
padek. Ktoś ma w tym interes.
Gdyby człowiek rzeczywiście był taki słaby i nie posiadał nieznanej, zagadkowej dla tego "kogoś"
siły, to dlaczego ten "ktoś" miałby się go bać? Po co marnować tyle sił, żeby udowodnić coś wręcz
przeciwnego.
Jesteś jedyną osobą, Anastazjo, która patrzy na człowieka jak na syna Boga i najsilniejszą istotę
we Wszechświecie. Można z góry powiedzieć, że twojemu obrazowi człowieka będzie się przeciw-
stawiać wiele zgoła odmiennych obrazów, obrazów tych, którzy od tysiącleci mają na to Opracowane
sposoby. Już udało się stworzyć wiele obrazów słabych ludzi. Powstało wiele traktatów poniżających
człowieka. Przyczynia się też do tego światowa prasa, scenarzyści, reżyserzy. I jest ich coraz więcej.
Wygląda na to, że jesteś sama, Anastazjo, i jeszcze masz nadzieję. Na co ty liczysz? Na co, Anas-
tazjo?
- Na mój pierwotny obraz. I twój, Władimirze. Na pierwsze obrazy ludzi, którzy budują swoje
rodowe siedziby, na tych, którzy w przyszłości będą szli w stronę swego prawdziwego obrazu.
- Anastazjo, oni jeszcze mówią, że ty w ogóle nie istniejesz.
A o mnie mówią, że nie jestem tym, za kogo się podaję w książkach. Teraz rozumiem sposób, w
jaki starają się zatrzeć w ludziach informację płynącą z twojego obrazu. Częściowo im się to udaje.
Nawet pośród tych czytelników, którzy już budują swoje rodowe siedziby, są tacy, którzy mówią,
aby nie wspominać imienia Anastazji, nie mówić o książkach, nie nazywać domów siedzibami
rodowymi, ponieważ ktoś wmawia władzom, że te nazwy nie są dobre. Nawet proponuje się im różne
korzyści.
- A jak ty podchodzisz to takich propozycji, Władimirze?
- Mówiąc uczciwie, też tak pomyślałem. Jeśli te słowa kogoś drażnią, to może lepiej byłoby ich
wcale nie wypowiadać. No wiesz, żeby praca szybciej szła do przodu. Teraz już jest jasne, że praca
może i pójdzie szybciej, ale nie całkiem we właściwym kierunku. Teraz jest już jasne, że oni chcą,
aby słowa i zwroty: "Anastazja", "Dzwoniące Cedry Rosji", "rodowe siedziby" nie były wymawiane,
ponieważ wtedy powstają mocne obrazy i rodzi się informacja. Oni właśnie tego chcą ludzi pozbawić.
Dobrze to rozumiem?
- Dobrze, Władimirze. Za każdym słowem naprawdę stoi informacja i obraz. Bywa tak, iż za jed-
nym słowem stoi taki ogrom informacji, że i w setkach książek nie można tego opisać. Tyle znaczy
tylko jedno słowo.
- Zgadzam się, ale są słowa, które budzą w ludziach odmienne obrazy, na przykład "wojna".
Jedni myślą przy tym słowie o zwycięstwie, a inni o wojnie w celu dokonania podboju.
- Gdy wymawia się to słowo, to w wyobrażni natychmiast powstają obrazy bitew, prowadzonych
przez różne państwa znajdujące się w stanie wojny, obrazy broni i wiele innych. I nawet jeśli obrazy
te będą się nieco różnić albo będą bardzo podobne, to zawsze będzie to tylko jedno słowo: "wojna".
- A ,,rodowa siedziba"? Za tymi słowami też może stać wiele obrazów?
– Rodowa siedziba - to połączenie słów, za którymi stoją już najsilniejsze obrazy, zdolne do
umieszczenia człowieka w Boskich warunkach życia.
Zastanów się, Władimirze, pierwsze trzy litery tego połączenia słów przedstawiają sobą słowo
"RÓD", a ród to są ludzie wchodzący w życie jeden po drugim, a pierwszy z nich pochodził od Boga.
Każdy narodzony dzisiaj człowiek stoi na czele tego łańcucha. W jego mocy jest umieszczenie swego
rodu w takim lub innym miejscu do życia - w betonowej komórce lub we wspaniałej przestrzeni
rodowej siedziby. A być może zerwie ten łańcuszek. W jego mocy leży również decyzja, czy żywić
swój ród Boskim tworzeniem, czy też czymś, co nie daje Duszom energii.
- Co tu ma do rzeczy żywienie, skoro moi przodkowie od dawna nie żyją?
- Cząsteczki wszystkich przodków żyją w tobie, Władimirze. Z nich powstały twoje ciało i duch
twój.
- No tak, z nich... Ale to znaczy, że na każdego narodzonego człowieka spada kolosalna
odpowiedzialność za losy całego rodu.
40
- Tak, na każdego, każdy otrzymuje prawo decydowania o własnym losie i o losie całego rodu.
- Zgadzam się, otrzymujemy taką władzę, ale większość ludzi wcale nie myśli o rodzie, podobnie
jak ich przodkowie - oni też nie myśleli. Tak więc rozpadł się ród pochodzący od pierwszych źródeł,
od samego Boga Ojca, rozsypał się i teraz już nie istnieje?
- Rodowa siedziba, wniknij w to, Władimirze. Rodowa siedziba, dwa słowa. Jedno połączenie
wyrazowe. Gdy tylko zostaje ono wypowiedziane, człowiek - choć może nie do końca jest tego
świadomy w podświadomości już ukształtował swoje dążenie: "Ja zbiorę ród swój cały i umieszczę
tu".

Zbieracz swego rodu.


Człowiek, który założył swoją rodową siedzibę, może zebrać w niej Dusze ludzi ze swojego rodu,
a one będą mu wdzięczne za tak wspaniały uczynek. Jako anioły stróże będą strzec rodowej siedziby
i człowieka, który ją zbudował. Nic we Wszechświecie nie ginie, lecz przechodzi z jednego stanu w
inny. Kiedy człowiek umrze, a jego marne ciało od się ziemi, to z niego wyrosną drzewa, kwiaty,
trawa. Ciało przeszło z jednego stanu w następny. A co się stało z jego Duszą? W co przekształcił się
główny kompleks energetyczny - Dusza człowieka?
Tuż po śmierci ciała Dusza jest w tym samym miejscu, gdzie znajduje się ciało. W niektórych relI-
giach rozumieją to i nie przekazują ciała od razu do ziemi. Kiedy ciało ludzkie już się połączy z
ziemią, kiedy zostanie pochowane, Dusza unosi się nad tym grobem. Przez pewien czas krewni są
przy tym grobie. Dusza - pozbawiona ciała, a więc słuchu i wzroku - nie może ani słyszeć, ani
widzieć, ale może odczuwać, gdy krewni myślą albo mówią. Jeśli mówią o zmarłym dobrze, to i
Duszy jest błogo, jeśli źle, to i jej jest źle. Ludzie odchodzą z cmentarza. Dusza jeszcze przez jakiś
czas pozostąje nad świeżo usypaną ziemią, ale niczego już nie odczuwa, tylko pustkę.
Współcześni ludzie pochłonięci codzienną krzątaniną bardzo szybko zapominają o swoich
zmarłych. Często jest tak, że w ich mieszkaniach nic nie przypomina o krewnych, którzy opuścili ten
świat. Po roku, pięciu, dziesięciu latach już nikt ich w ogóle nie wspomina, a Dusze zmarłych po-
zostają w całkowitej pustce. Mówimy o tych, którzy odeszli niedawno, ale przecież mamy krewnych,
którzy zmarli sto, tysiąc, a nawet milion lat temu. Oni wszyscy pogrążyli się w całkowitym zapomnie-
niu.
Człowiek tworzący rodową siedzibę jest w stanie zgromadzić w niej cały swój ród. W tym celu
należy pomyśleć o swoich krewnych, wyobrażając ich sobie. Wtedy każda Dusza zadrży, odczuje to,
że ktoś o niej myśli, i podąży po promyku tej myśli ku jej źródłu, w jakimkolwiek zakątku
Wszechświata by się znajdowała.
Człowiek nie jest w stanie pamiętać wszystkich swoich przodków, nie może również nieustannie
o nich myśleć, ale może zasadzić lasek, nąjlepiej z drzew rodowych, które długo żyją, na przykład z
dębów, cedrów. Podczas sadzenia koniecznie powinien uwolnić swoją rodową myśl, mówiąc do
siebie: "Tworzę rodową siedzibę, w której niech się zbierają członkowie mojego rodu: ci z przeszłości
i ci, którzy będą żyć w przyszłości". Sadząc każde drzewko, należy wspominać imię kogoś, kto
odszedł nie tak dawno. Wyobrazić sobie każdego z nich, opisać dobrymi słowami. Człowiek nie może
co chwilę wspominać zmarłych, ale drzewa, otrzymawszy takie informacje, zachowają je w sobie na
zawsze. Dusze twoich krewnych odczują to i będą istnieć na terenie twojej rodowej siedziby w
drzewach, krzewach i kwiatach. Promienie schodzące z drzew są słabsze od tych schodzących z
ludzi, ale za to bardziej stałe. Dusze odczują to i wtedy Dusza twojego najbliższego krewnego,
którego wspomniałeś, przyjdzie do tego miejsca, a za nią podążą następne. Po dziewięciu latach
lasek podrośnie, a drzewa w nim będą niezwykłe, ponieważ posiądą kolosalną energię, dającą życio-
dajną moc. Żaden obcy nie będzie odczuwał tej błogodajnej mocy, tylko ten zbieracz rodu i jego na-
jbliżsi krewni.
Wyobraź sobie, Władimirze, jak niezwykła i dobra praca zostanie wykonana przez człowieka! On,
niczym sam Stwórca, od nowa zbiera swój rozsypany w czasie ród.
- Anastazjo, mówiłaś wcześniej, że Dusze są energetycznymi kompleksami, niektóre z nich po
śmierci się rozpadają na cząstki, oddając swoją energię różnym żyjątkom, roślinom i zwierzętom.
- Tak, mówiłam, Władimirze. Tak się zdarza, kiedy podczas życia na Ziemi Dusza - ów energety-
czny kompleks - jest w stanie dysharmonii z otoczeniem, do takiego stopnia, że stanowi niebez-
pieczeństwo dla ziemskich istnień. Całość energii zostaje zachowana w Duszy zmarłego, jeśli
41
dysharmonia nie osiągnie stopnia krytycznego. A w ziemskie ciało na nowo wcielają się w pierwszej
kolejności te, które były w większej harmonii. Niestety, jest ich coraz mniej we Wszechświecie i pro-
gram zmuszony jest wybierać te lepsze spośród złych.
- Jeśli wszystkie Dusze z mojego rodu rozproszyły się w drobnych cząsteczkach, to żadna nie
przybędzie do mojego lasku.
- Skoro ty, Władimirze, istniejesz, to łańcuch twojego rodu nie został przerwany.
- A co się dzieje, kiedy człowiek został pochowany w swojej rodowej przestrzeni?
- Jeśli ciało zostało pochowane w przestrzeni, którą człowiek sam stworzył, to Dusza nie odpływa
w kosmiczną ciemność, tylko zostaje w rodowej siedzibie, bo tam człowiek kiedyś sadził drzewa i
miał kontakt z ziemią. Dusza, choć nie widzi i nie słyszy, to może odczuwać ciepło bijące od roślin, od
ludzi. Potomkowie tego człowieka, którzy żyją w rodowym gnieździe, częściej będą go wspominać,
obcując z tym, co on kiedyś stworzył.
- Anastazjo, znam przypadek, kiedy do nowej rodowej siedziby moich dobrych znajomych przy-
jechała ich stara matka, miała wtedy osiemdziesiąt parę lat. Przyjechała w odwiedziny na kilka dni do
córki, żeby zobaczyć na własne oczy, co też ona z mężem wymyśliła.
Po kilku dniach pobytu u córki poprosiła o pozwolenie zostania tam na zawsze. Została, aby tam
żyć, długo siadywała na ławeczce, spacerowała po lasku, a pewnego dnia zwróciła się do córki i zię-
cia z prośbą:
"Kiedy umrę, nie chowajcie mnie na cmentarzu. Pochowajcie tu, w rodowej siedzibie" - i
wskazała miejsce, które wybrała. Po jej śmierci córka z zięciem spełnili prośbę. Co będzie z jej
Duszą, skoro ona nic nie posadziła, bo nie zdążyła?
- Dusza jej zostanie tam, nawet jeśli ona tylko siadywała na ławeczce. Ona sama wybrała
miejsce, gdzie ma być pochowana, myślała więc o tym przed śmiercią. Jej krewni będą przychodzić
na miejsce jej wiecznego spoczynku częściej niż chodziliby na cmentarz, częściej też będą ją
wspominać.
Nie wolno chować w rodowej siedzibie wbrew czyjejś woli, nawet jeśli ta osoba tam pracowała.
Jeśli to się zdarzy, należy poprosić zmarłego o wybaczenie. Stając przy jego grobie, należy w
myślach wytłumaczyć mu, dlaczego tak się stało, i poprosić o pomoc.
- No tak. Brzmi to ciekawie. Czy w przeszłości ludzie o tym wiedzieli, rozumieli to?
- Oczywiście, że wiedzieli. Nawet w nie tak dalekiej przeszłości wielu ludzi posiadało swoje
grobowce rodowe. A w jeszcze wcześniejszych czasach cmentarze w ogóle nie istniały. Zaczęto je
tworzyć dopiero wtedy, gdy pojawili się ludzie, którzy nie mieli własnej ziemi rodowej: rzemieślnicy w
miastach, służący, żołnierze najemni. Gdy umierali ludzie z tych grup, należało ich gdzieś pochować.
Początkowo wywożono ciała zmarłych i grzebano je w wykopach, w których grzebano też chore
zwierzęta. Dopiero później, w miarę rozrastania się miast, gdy zwiększała się liczba bogatych rodzin,
zaczęły powstawać cmentarze. Zamożni mieszkańcy kupowali nieduże działki ziemi i chowali tam
swoich zmarłych. Podobnie postępowali też ich sąsiedzi. Potem zaczęły się wyodrębniać cmentarze
dla elity, dla średnio zamożnych oraz dla ludzi prostych i biedoty.
- Dzisiaj jest tak samo. Żeby pochować zmarłego na cmentarzu zasłużonych, trzeba mieć nie
tylko znajomości, ale i solidne pieniądze.

Trzy słowa z ustawy Wszechświata.


- Anastazjo, czy znane są ci te trzy słowa z ustawy Wszechświata, o których wspominał Ciem-
nowłosy, słowa, które określają przeznaczenie każdego człowieka i całej ludzkości?
- Tak, znam te trzy słowa ustanawiające wspólne zadania dla ludzkości.
- Mogłabyś je wypowiedzieć teraz, dla mnie?
- Mogę.
- Powiedz, proszę.
Anastazja wstała i, starannie wymawiając każdą literę, wygłosiła:
- UDOSKONALAĆ ŚRODOWISKO ZAMIESZKANIA.
- To wszystko? - powiedziałem zdziwiony.
- Tak, wszystko.
- Szczerze mówiąc, oczekiwałem jakichś niezwykłych, magicznych słów.
- To właśnie są niezwykle magiczne słowa. To najważniejsze słowa wszystkich Boskich pro-
42
gramów. Za ich pomocą można określić zakres potrzeb lub ich brak dla Wszechświata, pojedynczego
człowieka i całej ludzkości. Można ocenić również korzyści płynące z przepisów ustalonych przez
ludzi lub ich szkodliwość. Udoskonalać środowisko zamieszkania oznacza też doskonalić siebie.
Wszystko, co istnieje we Wszechświecie i na Ziemi, nierozerwalnie łączy się ze sobą, jest całością,
jedynym środowiskiem z człowiekiem jako centrum.
Udoskonalanie środowiska zamieszkania obejmuje także rodzenie i wychowywanie dzieci
bardziej doskonałych niż rodzice. Każde następne pokolenie powinno być lepsze od poprzedniego.
W tym celu każde pokolenie musi dać następnemu bardziej doskonałe środowisko do życia.
Doskonaląc środowisko, człowiek doskonali własne myśli. Doskonalsze środowisko do życia
przyspiesza myśl człowieka i czyni ją szlachetniejszą. Doskonaląc środowisko zamieszkania,
człowiek dostąpi nieśmiertelności.
Doskonaląc środowisko zamieszkania, człowiek przeobraża Ziemię w najdoskonalszą planetę
we Wszechświecie.
Doskonałość Ziemi pomoże człowiekowi udoskonalać inne planety we Wszechświecie.
Doskonałość Wszechświata pozwoli i pomoże człowiekowi budować nowe światy.
"Gdzie jest skraj Wszechświata? Co będę robił, kiedy do niego dotrę? Kiedy już wszystko sobą
wypełnię? Co było w myślach, zrealizuję?" - zapytał Boga człowiek z pierwszych źródeł. Bóg wtedy
odparł synowi: "Synu mój, Wszechświat jest myślą i z myśli zrodziło się marzenie, częściowo jednak
jest widoczną materią. Kiedy dotrzesz do skraju wszystkiego, nowy początek, kontynuację myśl
przed tobą otworzy. Z niczego powstaną nowe wspaniałe twoje narodziny, odzwierciedlając twoje
dążenia duszy i marzenia. Synu mój, tyś nieskończony, tyś wieczny, w tobie marzenia tworzące za-
warte".
Anastazja zamilkła. Zaskoczony nie zwykłymi informacjami i sensem jej słów, patrzyłem na nią i
nagle mnie olśniło:
Ona nie jest zwykłą tajgową pustelnicą, nie jest zwykłą piękną kobietą.
Anastazja jest człowiekiem z innego wymiaru, z wymiaru, w którym króluje Rozum ludzki. Ona
odczuwa, widzi ten wymiar Rozumu. Jest godna tego wymiaru, w którym doskonały, szczęśliwy
człowiek stwórca czyni planetę Ziemię najpiękniejszą we Wszechświecie. Inne planety we
Wszechświecie, zachwycone dokonaniami człowieka na Ziemi, wołają, aby człowiek i o nich
pomyślał. Aby choć ręką lekko musnął ich powierzchnię, ciepłym uśmiechem ofiarował przyszłość.
Jakże bolesne, wręcz nie do wytrzymania bolesne jest patrzenie na dzisiejsze bachanalia na
Ziemi.
Ale Anastazja urodziła dwoje dzieci, nie bała się zagrożenia, że jej dzieci zostaną połknięte przez
panujący obecnie antyrozum. Widocznie jest pewna, że wszystko samo się zmieni lub ona zdoła to
zrobić.
- Anastazjo, skoro tak rozumiesz świat, to czy nie boli cię widok dzisiejszego życia?
- Boli, bardzo boli, Władimirze - szepnęła Anastazja.
- Jak znosisz ten ból?
- Tworząc i wizualizując obrazy wspaniałej przyszłości, podziwiając je i zachwycając się nimi.
Radość z ich obserwowania uśmierza ból. Takie kontemplowanie przynosi też korzyści, ponieważ
jaką przyszłość sobie wyobrazisz, taka ona będzie.

Wymiar antyrozumu.
- Anastazjo, to nie do wiary, że współczesność znajduje się w wymiarze antyrozumu, o którym
wspominał Ciemnowłosy. Czym on jest, ten antyrozum? Jak go można zobaczyć, rozpoznać?
- Należy tylko sprawdzać sobą rzeczywistość, którą podała myśl i informacja.
- Jak to zrobić, czym sprawdzać? Jeśli człowiek żyje w wymiarze antyrozumu, to i myślał będzie
w kategoriach antyrozumu.
- Tak, to prawda. Jednak człowiekowi zostało, choć niewiele, jego własnego rozumu. Jeśli zwró-
cisz się do niego w myślach, on się uaktywni i wtedy będziesz mógł odróżnić zjawiska antyrozumu.
Może nie będziemy na razie mówić na ten temat, pospaceruj sobie po polance, Władimirze, i pozas-
tanawiaj się. Tu, w tym miejscu, Rozum i antyrozum są zbilansowane, a w tobie nie ma równowagi,
pomóż więc swemu rozumowi, uaktywniaj go od czasu do czasu.
- Jak mam go uaktywniać?
43
- Po prostu: powtarzaj w myślach "Rozum", a jeszcze lepiej tak: "roozzuumm".
Zostałem sam na polanie i starałem się myśleć z pozycji Rozumu.
I doszedłem do pewnych wniosków.

Sztuczny świat.
Żyjemy nie w naturalnym świecie, tylko w świecie sztucznie urządzonym. Sami go stworzyliśmy i
sami jak niewolnicy obsługujemy go i wiedziemy w nim nasze sztuczne życie. W podświadomość mil-
ionów ludzi zostały wpojone pojęcia dotyczące sztucznego świata. Naukowcy i tak zwani inteligentni
badacze nazwali nowoczesną medycynę, która ma dopiero około dwustu lat, konwencjonalną, a tę,
która sięga setek tysięcy lat, określają jako tradycyjną, ludową, niekonwencjonalną. A prawdziwych,
znających się na ziołach znachorów zwą szarlatanami. I co mamy? Choroby, które nie dalej niż sto
lat temu były z łatwością leczone, i to za darmo, ziołami z własnego ogródka, teraz zwalczane są
drogimi tabletkami sprzedawanymi tylko na receptę. Uważam, że powinny być dwa kierunki w medy-
cynie. Medycyny ludowej należy jako przedmiotu uczyć w szkole, a specjalistów w tej dziedzinie ksz-
tałcić na uniwersytetach.
Ponad 80 procent schorzeń można by wyleczyć, korzystając z ich porad.
Zmniejszyłoby to obciążenie instytucji medycznych i tym samym podniosłoby jakość ich usług.
Ale aby do tego doszło, trzeba myśleć kategoriami Rozumu.

Sztuczny wodociąg.
Miliony kilometrów metalowych i plastikowych rur wkopanych w ziemię, kolosalne środki włożone
w ich produkcję i ułożenie, do tego duże środki potrzebne na ich obsługę, remonty - i za to wszyscy
płacimy naszą ciężką pracą. A woda, która płynie z kranów w naszych mieszkaniach, w zasadzie i tak
nie nadąje się do picia. A w przyrodzie istnieje naturalny wodociąg: to nie tylko rzeki, ale i wody grun-
towe. W żyłach Ziemi płynie naprawdę źywa woda, lecznicza woda, która może wypełnić miliony
studni. Ten naturalny wodociąg nie wymaga remontów, oczyszcza i filtruje się sam, nasyca mikroele-
mentami i innymi ważnymi dla życia składnikami. Jednak współczesny obraz życia pozbawił
człowieka możliwości korzystania z naturalnych, zbudowanych i zaopatrywanych przez Stwórcę
wodociągów.
Nasuwa się pytanie: czy człowiek sam wybrał taki obraz życia, czy uczynił to pod wpływem
pewnych sił?
Aby na nie odpowiedzieć, rozpatrzymy jeszcze jedną sytuację, której nie można określić inaczej
niż tylko jako chorobę psychiczną społeczeństwa.
Co powinna zrobić przeciętna rodzina, żeby zdobyć własne mieszkanie, dom, ziemię w jakimś
kraju w Europie, Ameryce czy w Rosji?

Hipoteka antyrozumu.
Bierze się kredyt na 20-30 lat na hipotekę i co miesiąc spłaca z odsetkami. Jeśli z jakiegoś
powodu nie można spłacać, bank zabierze mieszkanie. Taka rodzina przez 20 lat żyje w lęku przed
utratą pracy, choć ludzie zazwyczaj wykonują pracę, której nie lubią, często będąc poniżani przez
kierownictwo, po to tylko, aby jej nie stracić i zarabiać na spłatę kredytu. Czy mamy alternatywę dla
tej beznadziejnej sytuacji? Tak, mamy. Alternatywa ta pokazuje, że przeszkody w nabyciu własnego
mieszkania lub domu zostały sztucznie wpojone w młode głowy. Przeszkody te są całkiem wirtualne i
występują tylko w sztucznym życiu.
Przedstawię jeden z wielu możliwych przykładów:
Młody człowiek, Andrzej, mieszkaniec Włodzimierza, niewiele różniący się od rówieśników. By-
walec barów, kawiarni i dyskotek, lubił sobie też podrinkować. Kiedy przeczytał o rodowych siedz-
ibach, zaczął marzyć o własnym domu.
Nie miał środków na kupno działki ani na budowę domu, rodzice też nie byli w stanie mu pomóc.
W 2005 roku nabył hektar nieużytków za 30 tysięcy rubli (około 3000 zł), 30 kilometrów od Włodz-
imierza.
Czytelnicy - około 50 rodzin - też kupili tam ziemię i zaczęli budowę. Byli to ludzie w średnim
wieku, posiadający jakieś środki. Andrzeja zauroczyło to miejsce; na brzegu jeziora, pod lasem, i była
jeszcze wolna ziemia. Zapalił się do tego i prowadzony marzeniem o własnej przestrzeni, całkowicie
44
zmienił swój tryb życia. Przestał chodzić po dyskotekach i barach, intensywnie pracował i nie minęło
pół roku, a uzbierał 30 tysięcy rubli i kupił hektar ziemi. Teraz stanął przed nim nowy problem: jak
zdobyć pieniądze na budowę domu? Jeden metr kwadratowy w bloku kosztuje około 20 tysięcy rubli
(2500 zł); na mały, 50-metrowy domek potrzeba byłoby około miliona. Andrzej nie zaciągnął kredytu
w banku, żeby przez 20 lat być jego niewolnikiem. Młody człowiek, w wieku tylko 23 lat, kupił dobrą
siekierę i przez rok sam postawił dom na działce.
A było to tak:
Zatrudnił się w firmie, która zajmowała się budową drewnianych domów. I miała dobrych fachow-
ców. Andrzej nauczył się obróbki drewna i zarobił na kupno drewna do budowy własnego domu.
Teraz ma drewniany dom, ogród, w którym rosną liczne drzewa, własną studnię, a nowi sąsiedzi
ustawiają się do niego w kolejce, bo chcą, aby im budował drewniane domy. Teraz ma więc też uz-
nanie jako dobry fachowiec i jest szanowany przez sąsiadów.
Można z grubsza powiedzieć, że Andrzej przez rok zaoszczędził milion rubli (ponad 100.000 zł).
Może i zarobił. Nie jest to jednak ważne, ponieważ zyskał znacznie więcej niż milion: pewność siebie,
dom wybudowany własnymi rękami.
Myślę też, że z pewnością znajdzie się dobra dziewczyna, które wejdzie do tego domu, urodzi
syna i córkę, a te dzieci będą opowiadać swoim wnukom o tym, kto własnymi rękami wybudował ten
dom, posadził sad i ogród, o tym, kto wyposażył ich małą ojczyznę.
Pamiętam, jak mój ojciec z dziadkiem zbudowali drewniany dom, a obok to samo zrobili nasi
sąsiedzi, rodzice moich rówieśników. Minęło ponad pół wieku, a w tych domach nadal mieszkają
ludzie.
Teraz nasuwa się pytanie: jak to się stało, że przez półwiecze opracowywano nowe technologie
budownictwa, wynajdowano nowe materiały i konstruowano maszyny budowlane, rzekomo bardziej
nowoczesne, a tak; naprawdę...
Rodzina ze średnimi dochodami musi intensywnie pracować 20-30 lat, żeby spłacić dom, a
kiedyś mogła zapewnić sobie dom w 2-3 lata. Dla wielu rodzin jest to problem nie do rozwiązania i
tym powinien zająć się rząd. Zbadać, czy sytuacja ta nie jest przypadkowa lub sztucznie przez kogoś
wywołana.
Przede wszystkim jest wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale zabiegani ludzie, jak się okazuje, nie są
w stanie przemyśleć tej sytuacji, ani wyobrazić sobie nawet, że mogłoby być inaczej. Przyzwyczaili
się do antyrozumu! Przestają być mądrzy.

Dlaczego miłość odchodzi?


Współczesne życie ludzi zrodziło wiele problemów, na omawianie których nałożono tabu, bo jeśli
się o czymś nie mówi, to to nie istnieje. Mają miejsce miliardy konfliktów w rodzinach na całym
świecie, dochodzi do stosowania przemocy, zabójstw małżonków. Około 80 procent małżeństw roz-
wodzi się krótko po ślubie, a przed rozstaniem dręczą Duszę negatywne emocje, stresy,
unieszczęśliwiane są dzieci.
Od tysiącleci trwają wojny między ludźmi, którzy próbowali stworzyć związek miłości. Przegry-
wają tu nie tylko te dwie strony, przede wszystkim krzywdzone są dzieci. Współczesny człowiek
przyjmuje takie sprawy jako coś normalnego. Uważa, że to naturalne – miłość przychodzi i odchodzi.
Jednak sytuacja ta dotyczy tylko ludzi, którzy od dawna żyją w sztucznym porządku świata, ale nie
jest charakterystyczna dla prawdziwego środowiska człowieka.
Anastazja, tajgowa pustelnica, pokazała na przykładzie rytuału, że pierwsze zauroczenie, za-
kochanie się w sobie młodych nie jest jeszcze miłością. To tylko pierwszy impuls do narodzenia się
wielkiego uczucia, które powstaje z połączenia trzech niezbędnych składowych. Anastazja ukazała
je, nazwała i zaprezentowała trzy starożytne obrzędy pomagające w narodzinach prawdziwej miłości
- opisałem je we wcześniejszych książkach.
Ale temat ten, podobnie jak wiele innych, został zakazany w mediach.
Mało tego, poprzez na pozór niewinne sugestie oczerniano źródło tej wiedzy. Doszło do tego, że
w pierwszym programie telewizji emitowano program "Tajemnicza Anastazja", w którym stwierdzano,
że po przeczytaniu książek z wypowiedziami tajgowej pustelnicy ludzie chorują psychicznie. To
śmieszne! Nikt nie popada w szaleństwo od czytania porno, krwawych opowieści, od oglądania
filmów zawierających przemoc też nikt nie stracił rozumu. A z powodu filozoficznych wypowiedzi o
45
miłości, o pięknym obrazie życia człowiek może zwariować?
Taka sytuacja wskazuje, że istnieją siły, które zajmują się programowaniem społecznych katas-
trof. Dokonują tego poprzez ludzi, którzy nie rozumieją sedna tego, co się dzieje. Można zrozumieć
tych ludzi. Ci, którzy nie czytali tomów z serii "Dzwoniące Cedry Rosji", na stwierdzenie czytelnika
tych książek, że wykorzystując trzy starożytne rytuały, nowożeńcy podczas swego ślubu mogą w
ciągu 30 minut na oczach wszystkich przeobrazić pustkowie w rodową siedzibę z ogrodem, w którym
będzie około stu niezbędnych dla zaspokojenia potrzeb rodziny roślin, mogą wznieść dom, szopę dla
zwierząt domowych, w której, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiają się zwierzęta po-
darowane im przez rodzinę, powiedzą, że jest on niepoważny lub naiwny.
Na czym polega mechanizm takiego "cudu"?
Młodzi, poczuwszy w sobie zakochanie, zgodnie ze starożytnym rytuałem szli poza granice
wioski i wybierali dla siebie działkę, nie mniejszą niż jeden hektar, budowali tam szałas i razem przy-
gotowywali szczegółowy projekt swojej przyszłej siedziby; ustalali, jak będzie wyglądał dom, inne do-
datkowe budynki, i miejsca, gdzie posadzą rośliny. Tworzenie projektu trwało od trzech miesięcy do
roku. Po zakończeniu pracy nad projektem wchodzili do każdego domu i zapraszali gospodarzy na
zaślubiny. Ich przybycia oczekiwano w każdym domu ze wzruszeniem. Każdy chciał spojrzeć na ich
miłość i wyznaczyć jakiś dar dla ich przyszłego żywego domu. Kiedy para młoda zwiedzała ogród,
obejście gospodarcze czy dom, mówili oni kilka słów do gospodarzy. Tak oto przykładowo: "O, jak
piękna jest wasza jabłonka" albo "Rozumne spojrzenie ma ten kotek" czy "Ułożonego i pracowitego
macie niedźwiedzia".
Dla każdego, kto słyszał pochwałę od zakochanych skierowaną na drzewko rosnące w ogrodzie,
kotka mieszkającego u nich, oznaczała ona uznanie dla godnego życia gospodarzy oraz że sami
chcieliby też mieć taką roślinę czy zwierzę.
Podczas rytuału zaślubin para młoda, jak gdyby zdając egzamin, najważniejszy egzamin w życiu,
opowiada krewnym i przyjaciołom o projekcie rodowej siedziby i wskazuje dokładnie, co i gdzie
powinno się znajdować. Po skończonym opowiadaniu dają znak krewnym i przyjaciołom, aby dokład-
nie we wskazanych miejscach umieścili swoje żywe prezenty. Para młoda z radością śledzi wspólne
działania krewnych i przyjaciół. Po ślubie, po przeżyciach natchnienia i emocjonalnego podniecenia,
każde z nich zostanie zabrane do domu rodziców, gdzie spędzą jeszcze dwie noce. W tym czasie
krewni ze strony pana młodego i panny młodej przeniosą w częściach do ich przyszłej rodowej siedz-
iby wszystkie elementy budynków i postawią dom, szopę i zagrodę. Matki w tym czasie przygotują
wyposażenie wnętrza domu. Rankiem drugiego dnia młodzi pobiegną do już zbudowanej siedziby na
swoje pierwsze małżeńskie spotkanie. To, co będzie się działo w nowym domu, wypełnionym tylko
pozytywnymi emocjami i niezwykłą energią miłości tych dwojga, w nowo stworzonej przestrzeni
miłości, jest nie do opisania.
Gdyby takiej młodej parze powiedziano, jak w przyszłości, czyli w naszych czasach, będzie
wyglądał ślub, nie uwierzyliby.
- To niemożliwe! Nigdy! Tak być nie może, ponieważ człowiek jest mądrą istotą, a nie kimś
bezrozumnym, kto będącą jeszcze w zarodku miłość niszczy.
Kto więc traci zmysły? Dlaczego miłość odchodzi?
Można powiedzieć, że prawdziwa miłość po prostu do większości młodych par nie przychodzi,
ponieważ nie ma dla niej odpowiedniej przestrzeni.
Czym jest miłość? Jest uczuciem, wielką energią, zdolną do natchnienia do twórczości, zwięk-
szającą fizyczne i duchowe siły, umiejętności i talenty. Jest to rozumna energia wypełniająca sobą
przestrzeń, w której się znajduje para zakochanych ludzi, tworząc jedną całość, przestrzeń miłości.
- Przeanalizujmy, co się dzieje w dzisiejszych czasach.
Para przychodzi do urzędu stanu cywilnego lub do kościoła, żeby wziąć ślub. Przybytki te nie są
ich własną przestrzenią, lecz miejscem, w którym przebywa się krótko.
A do tego w tych obiektach odbywają się jeszcze inne obrzędy, niezwiązane z miłością.
Rozumna energia nie wypełni takiej przestrzeni. Następnie samochodem, często z wypożyczalni,
jadą do innego miejsca, które też do nich nie należy. Wesele odbywa się w restauracji, gdzie jedzenie
przyrządziły obce ręce, a nie ręce krewnych. Goście będą pili wódkę i krzyczeli "gorzko", żeby młodzi
całowali się na oczach wszystkich. I to koniec... potem tak zwana noc poślubna i żadnych przyjem-
nych wspomnień.
46
Do tego pustka zamiast przestrzeni, którą mogłaby wypełnić energia miłości. Nowoczesnego
mieszkania ona też nie może wypełnić, ponieważ energia miłości nie może pieścić tego, co nie jest
żywe, martwych przedmiotów, bo we współczesnym, nawet w nowym mieszkaniu wszystko obu-
miera, nic się nie odradza. Energia miłości nie może się godzić z taką sytuacją. Ona potrzebuje żywej
przestrzeni, stworzonej przez ludzi, a w tym konkretnym przypadku - przez zakochaną parę. Innej
możliwości nie ma.
Jeśli dzieje się inaczej, to co z tego wynika? Rozwody, których liczba wzrasta na całym świecie.
Zjawisko odchodzenia miłości należy wszechstronnie zbadać. W następnej książce opowiem o
starożytnym kraju, którego mieszkańcy znali tajemnicę nieskończonej miłości. Współczesne podejś-
cie do miłości jest naprawdę bezsensowne i antyrozumne.

Władza nad władzą.


Wywierać wpływ na ludzi, sprawować nad nimi władzę można w różny sposób. A najmocniejszy
ze sposobów - to obraz. Ludzie przyzwyczajają się do absurdalnych pojęć i obrazów, przyjmują je za
coś normalnego. Istnieje obraz, że władze muszą mieć siedzibę w centrum megapolis. Przyzwyczail-
iśmy się do tego, ale czy to mądre?
Gdzie prorocy otrzymywali objawienia, gdzie mędrcy rozmyślali nad sensem istnienia? Skąd
przynosili Boże przykazania? Mojżesz otrzymał tablice z dziesięcioma przykazaniami na górze Synaj.
Jezus oddalił się na pustynię na 40 dni. Budda kilka lat mieszkał w głuchym lesie. Mahomet całe
miesiące spędzał samotnie w jaskini Hira na górze Nur. Filozofowie i naukowcy też na całe lata
udawali się do miejsc odosobnionych - tak postępowali Konfucjusz, Lao-Tsy, Kant, Nietzsche i wielu
innych. A gdzie się mieści budynek naszego parlamentu? Gdzie piszą ustawy mędrcy wybrani przez
nasz naród? Pamiętacie?
Budynek parlamentu znajduje się w centrum tętniącego życiem miasta, przy ulicach
wypełnionych pędzącymi samochodami. Czy można było wymyślić bardziej absurdalne warunki
pracy dla naszych parlamentarzystów? Czy to ma być jakiś przydrożny parlament?

Dlaczego imperia upadają?


Można w nieskończoność mnożyć historyczne przykłady ukazujące wpływ obrazów na ludzkie
życie, doprowadzające do katastrofy planetarnej. Dla współczesnych ludzi najlepszym przykładem
może być upadek Rosji carskiej, a w późniejszych czasach rozpad Związku Radzieckiego. Również
przyszłość jest bezpośrednio uzależniona od obrazów wpajanych do ludzkich Dusz i głów. Tych
obrazów jest wiele i w konsekwencji prowadzą do zniszczenia kraju. Kult przemocy, kult pieniądza w
tysiącach filmów, gier komputerowych kształtuje obraz prowadzący do unicestwienia. "Bierzmy
przykład z Ameryki, z państw Zachodu" - głosi większość polityków. I w tym pędzie na oślep żadne
prawa ekonomiczne, żadne apele patriotyczne nie są w stanie przeciwdziałać owym obrazom. Stawić
im czoło mogą jedynie inne obrazy. Obraz twórczości, który zdoła natchnąć do działania miliony ludzi.
Anastazja stworzyła go przeciw tym niszczycielskim. Setki tysięcy ludzi zaakceptowało obraz wspani-
ałego państwa. Dodało do niego swoje wyobrażenia i teraz urzeczywistniają je, budując rodowe
siedziby. Inicjatywa oddolna zbiegła się z planami rządu. Wielu ważnych polityków, naukowców, dzi-
ałaczy kultury, zwierzchników różnych religii pozytywnie wypowiedziało się w mediach i prasie. Te
wypowiedzi też dały ludziom wiele natchnienia, niektóre z nich były bardzo śmiałe. Słowa te zabrzmi-
ały w środowisku antyrozumu, żłobiąc w nim niszczące dziury.
Niektóre stwierdzenia tajgowej pustelnicy wydawały mi się fantazją, ale teraz, w ciągu tych pięt-
nastu lat wiele przemyślałem. To właśnie my, współcześni, żyjemy w nienaturalnym dla rozumnych
istot środowisku. Anastazja głosi wiedzę o mądrej rzeczywistości, metodycznie zaczęła ją budować,
ja będę się starał jej pomagać, a setki tysięcy ludzi już pomaga. Dziwi mnie, że w mediach elektron-
icznych, w prasie, filmach prawie nie spotykamy bohaterów pozytywnych, którzy mądrze współist-
nieją z ziemią. Bohaterów widzimy zazwyczaj w mieszkaniach, biurach, restauracjach, kasynach i na
ulicach wielkich miast. Człowiek, który pracuje na ziemi, ukazywany jest niezwykle rzadko i prze-
ważnie jako zacofany. Ludziom metodycznie i celowo wmawia się, w jakim środowisku powinno się
toczyć ich życie. Czy to przypadek? Nie! Jestem tego pewien! To wszystko prowadzi do katastrofy
osobistej, społecznej, a w końcu planetarnej.
– Jestem absolutnie pewny, że współczesne społeczeństwo żyje w wymiarze antyrozumu i myśli
47
w jego kategoriach, dlatego że nie posiada konkretnych planów budowy harmonijnej przyszłości. Ono
jedynie stwierdza fakt, że dochodzi do kresu, mówi o swoim upadku.

Rok 2012.
Data 22 grudnia 2012 roku jest tematem ożywionej dyskusji w kręgach naukowców, ezoteryków,
w Internecie.
Dlaczego właśnie ta data jest omawiana? Data ta jest związana z mroczną, apokaliptyczną
przepowiednią zagadkowego ludu Majów. Zgodnie z ich kalendarzem w dniu 22 grudnia 2012 roku
kończy się cykl tzw. długiego liczenia - Era Piątego Słońca, inaczej Epoka Jaguara. Zgodnie z
przepowiednią, po upływie Epoki Jaguara nastąpią lata zniszczenia i śmierci, które będą trwały aż do
nastania epoki odnowy ludzkości. Naukowcy wyjaśnili nam, że data wskazana w kalendarzu Majów
ma ważne znaczenie w astronomii. W tym dniu będzie miało miejsce zdarzenie, do którego dochodzi
raz na 25.800 lat. Słońce znajdzie się w jednej linii z tajemniczym centrum energetycznym galaktyki.
Nasza cywilizacja przeżyje to zjawisko astronomiczne po raz pierwszy... albo nie przeżyje. Naukowcy
przewidują, że przodkowie Majów z II tysiąclecia przed naszą erą zeszli z gór do lasów tropikalnych
na równinach Jukatanu. Właśnie na tych równinach cywilizacja Majów w pierwszym tysiącleciu przed
naszą erą osiągnęła najwyższy poziom swego rozkwitu. Majowie opanowali pismo hieroglificzne, na
wysokim poziomie stała matematyka, medycyna i budownictwo. W tym czasie powstał Wielki Pałac w
Palence, budowle sakralne, jednak najważniejsze były osiągnięcia astronomiczne.
Do dziś nie wiemy, dlaczego ich miasta upadły na długo przed przybyciem Europejczyków.
Podstawą astrologii Majów jest liczba dni. Ogólnie znana astrologia (starożytny Sumer, Babilon)
wykorzystuje jako bazę położenie planet na kole zodiakalnym. Majowie znali to również, z tą różnicą,
że w ich zodiaku było nie 12, tylko 13 znaków. Oni uwzględniali planetę Wężowiec (u Majów to Ni-
etoperz), która obiega Słońce w ciągu kilku dni.
Cykl czasu, który kończy się w 2012 roku, został obliczony od daty z dalekiej przeszłości: od 13
sierpnia 3114 roku przed naszą erą. To dziwi, gdyż kultura Majów jest o tysiąc lat młodsza. Naukowcy
nie są zgodni co do genezy ich znakomitego kalendarza. Dość powszechny jest pogląd, że Majowie
przejęli zarówno kalendarz, jak i pismo od Olmeków, których kultura datowana jest na znacznie
wcześniejsze czasy.
Analizując chronologię, naukowcy wywnioskowali, że w okresie od 3114 roku przed naszą erą do
początku naszej ery miały miejsce znamienne z dzisiejszego punktu widzenia zdarzenia. W tym okre-
sie, na przykład, rozpoczęła się budowa zagadkowego Stonehenge, w Mezopotamii pojawiło się
pismo, w Egipcie doszło do zjednoczenia Dolnego i Górnego Królestwa, powstania twierdzy Biała
Przystań, Memphis, kształtuje się władza dynastyczna. W Ameryce zaczęto uprawiać kukurydzę. Na-
suwa się wniosek, że tak dynamiczny rozwój, wręcz rewolucja kulturalna, dokonał się na Ziemi pod
wpływem sił zewnętrznych. Według pewnej teorii szamani, świątobliwi mężowie i duchowni weszli w
kontakt z tajemniczym źródłem wiedzy.
Przepowiednia Majów oraz znane nam z oficjalnych źródeł komunikaty mówiące o katastrofie
planetarnej są warte uwagi, jednak najbardziej wiarygodne i najważniejsze określenie przyszłości
możemy sformułować sami, każdy myślący człowiek może to zrobić.
Na przykład możemy prześledzić sytuację ekologiczną. Przyjrzyjmy się ostatnim 50 latom. Więk-
szość ludzi przeniosło się do dużych i średnich miast. Mieszkańcy wielkich metropolii pozbawieni
zostali dostępu do dobrej jakości wody, a na dodatek muszą za nią płacić. 50 lat temu taka sytuacja
była nie do pomyślenia, była wręcz fantastyką. Dziś to zjawisko typowe, ale to źle. Miarą wszystkiego
jest woda: jeśli współcześni godzą się na coraz gorszą jakość wody, nie mają prawa, by istnieć.
Wyrok ten został wydany nie przez kogoś na wysokościach, ale przez samego człowieka.

"Ja uchylam przepowiedziane piekło na ziemi"


Fraza ta została wypowiedziana przez tajgową pustelnicę Anastazję. Uważam, że podobne
zdanie powinno sobie powtarzać większość ludzi zamieszkujących Ziemię, i do tego podjąć
odpowiednie do tych słów działania.
Większość mieszkańców Ziemi obserwuje skutki globalnego ocieplenia, naukowcy informują o
przemieszczaniu się pola magnetycznego Ziemi, o niebezpieczeństwie zatopienia w niedalekiej
przyszłości całych kontynentów. Sami mogliśmy obserwować straszne kataklizmy. W Indonezji
48
zginęło ponad 200 tysięcy ludzi, została zalana większość Nowego Orleanu, gdzie mieszka ponad
milion ludzi. Słyszymy komunikaty o zwiększaniu się aktywności Słońca.
Ostrzeżenia naukowców przed grożącą nam globalną katastrofą zbiegają się z przepowiedniami
naszych przodków. Kapłani Majów też przewidywali katastrofę, która ma nastąpić w 2012 roku.
Wielu z nas o tym słyszało, a należy powiedzieć, że debaty na temat katastrofy 2012 roku
stanowią tylko niewielką część tego, co omawiają w zamkniętych dla zwykłych ludzi naukowych krę-
gach.
Możemy się tylko domyślać, ale rząd Japonii podejmuje kroki, by przesiedlić swoją ludność.
Zgodnie z przepowiedniami jako pierwsza zostanie zatopiona Anglia, i właśnie z tego powodu jej rząd
wystąpił z inicjatywą wprowadzenia na forum ONZ tematu ekologicznych problemów.
Może to dobrze, że rządy różnych państw nie rozpowszechniają wszem wobec tej sytuacji. Po co
siać panikę? Ale z drugiej strony, jeśli ludzie nie będą nic wiedzieli o nadchodzącej katastrofie, to
większość z nich zginie, a uratuje się tylko niewielka część elity i może ze stu, dwustu niewolników,
których każdy zabierze dla siebie. Naukowcy prognozują, które państwa zostaną zniszczone przez
żywioł, tak jak Atlantyda, a które tego unikną. W Rosji na przykład zostaną zatopione wybrzeża, a na-
jlepszym miejscem do życia będzie Syberia. Po globalnym ociepleniu przyjdzie lodowiec.
Ale czy to ma znaczenie, jakiego typu będzie ta globalna katastrofa, jeśli społeczeństwo już
dzisiaj nie jest w stanie przeciwstawiać się obecnym tragicznym w skutkach zjawiskom, takim jak
zanieczyszczenie powietrza, promieniowanie elektromagnetyczne przeszywające nasze domy i wielu
innym...
Czy mamy alternatywę dla tej niepokojącej przyszłości? Oczywiście, że mamy.
Na światowych sympozjach naukowcy doszli do jednoznacznego wniosku: jest praw-
dopodobieństwo nadejścia w najbliższym czasie katastrofy. I tu pojawia się pytanie: czy my - władza i
naukowcy - mamy możliwość, by jej zapobiec? Światowa nauka nie znajduje odpowiedzi; rządy
różnych krajów opracowały tak zwany protokół z Kioto, zalecający zmniejszenie emisji szkodliwych
substancji do atmosfery. Jednak nie wszystkie państwa ratyfIkowały ten protokół. To, co może stać
się w przyszłości, budzi niepokój, ale jeszcze bardziej niepokojąca jest dzisiejsza katastroficzna sytu-
acja kryjąca się pod pojęciem "osiągnięcia cywilizacji".

Potwór pożerający ludzi.


To, co Anastazja czy ciemnowłosy młodzieniec opowiadali o cuchnących, czarnych mackach pot-
wora, który pożera ludzi budujących swoje domy wzdłuż jego macek, to prawda - tylko ujęta alego-
rycznie. Takie są realia, z którymi się pogodziliśmy, i tak ma być.
A potwór staje się coraz większy i większy - to nasze drogi, autostrady i wszystko, co się po nich
przemieszcza.
Mamy miliony kilometrów różnych dróg. Jeśli przeanalizować, co najbardziej zanieczyszcza at-
mosferę, to na pewno pierwszeństwo mają samochody - 85 procent! I to nie tylko spaliny, do tego do-
chodzą też bardzo szkodliwe szumy i wibracje, na przykład dźwięk o mocy 80 decybeli jest bardzo
niebezpieczny dla słuchu, a my mamy taki poziom na ulicach od samochodów. Na zdrowie psy-
chiczne też wpływa to rujnująco.
Te szkodliwe czynniki oddziałują bezpośrednio lub pośrednio nie tylko na kierowców i pasażerów,
ale także na wszystkich znajdujących się w pobliżu ludzi. Zatłoczone trasy, wielogodzinne stanie w
korkach, czasami po prostu ciężko nawet przejść na drugą stronę ulicy, gęste, cuchnące spaliny - to
wszystko mocno pobudza, doprowadza do chronicznego stresu i zwiększenia agresji, czasami
prowokującej ludzi do czynów, których nigdy by nie popełnili - i nawet nie podejrzewaliby, że są do
tego zdolni - gdyby byli gdzie indziej. Poważnym zagadnieniem jest problem ekologicznego bez-
pieczeństwa w dużych miastach - główna przyczyna to, jak stwierdzają lekarze, wzrost liczby samo-
chodów. Ten szkodliwy wpływ samochodów na środowisko naturalne kosztuje mieszkańców dużych
miast średnio 4 - 5 lat życia. Powinniśmy nie tylko zdawać sobie sprawę z tego problemu, ale także
go nagłaśniać. A jak z naszą Ziemią? Ziemia też może go na swój sposób nagłośnić, tylko czy my w
tym hałasie potrafimy jeszcze usłyszeć wołanie Ziemi?
Obliczono, że w Stanach Zjednoczonych tereny zajęte pod autostrady, drogi kolejowe i lotniska
to 101 tysięcy kilometrów kwadratowych, a pod miasta - 109 tysięcy kilometrów kwadratowych.
Co złego jest w budowie dróg? A to, że przy budowie i eksploatacji dróg, rurociągów, lotnisk
49
niszczy się glebę: powstają osuwiska, postępuje erozja, tworzą się jary. Przy autostradach, drogach
kolejowych i wychodzących na powierzchnię ziemi rurach z ropą i gazem ziemia zanieczyszcza się
ołowiem, siarką, odpadami ropy i innymi szkodliwymi substancjami. Najbardziej szkodliwy dla ludzi
jest, według naukowców, pas o szerokości 300 metrów po obu stronach drogi. Nie można tam nie
tylko hodować roślin, ale także zbierać grzybów, jagód i wypasać zwierząt, tym bardziej mlekoda-
jnych. Znane są przypadki zatrucia dzieci mlekiem krów, które się pasły przy autostradzie. Powietrze
metr od powierzchni autostrady zanieczyszczone jest, oprócz spalin, także pyłem, w którym znajdują
się skoncentrowane cząsteczki gumy, metalu i asfaltu, obecny jest też ołów i inne szkodliwe sub-
stancje o działaniu rakotwórczym i mutacyjnym. Powinni o tym pamiętać miłośnicy spacerowania i
biegania wzdłuż autostrad, a zwłaszcza rodzice spacerujący z małymi dziećmi, ponieważ niezależnie
od tego, czy dziecko jest w wózku, czy idzie na nóżkach, zawsze jest w obszarze największego
ryzyka. A najwięcej tak strasznie szkodliwych dróg znajduje się nie na pustyni czy na Antarktydzie,
tylko w miejscu największego skupiska ludzi. I jeszcze te największe miasta są dumne ze swoich ob-
wodnic i autostrad-zabójców.
Kiedy ustala się budżet na następny rok, to we wszystkich krajach przeznacza się ogromne
środki na budowę i remonty dróg. Inaczej nie można! Przecież bez dróg mieszkańcy miast zostaliby
pozbawieni różnych produktów, medykamentów... Drogi są tętnicami, którymi dostarcza się
człowiekowi wszystko, co jest mu potrzebne. Stop!!! Nonsens! Mamy tu antyrozum. Naczynie kr-
wionośne, tętnica, bez której nie możemy istnieć, tak naprawdę niesie powolną śmierć. Och, na ja-
kich uduchowionych i inteligentnych chcemy wyglądać! Lecz jeśli przekazujemy nowemu pokoleniu
takie potwory, oznacza to, że oddajemy im na pożarcie własne dzieci. Kim w takim razie jesteśmy?
I nie widać wyjścia z takiej sytuacji? Nie, to tylko tak się wydaje. Jest wyjście - zawarte w obrazie
życia zarówno pojedynczego człowieka, jak i całego społeczeństwa.
Spaliny z milionów samochodów, z kominów małych i dużych zakładów oraz z innych przed-
siębiorstw plujących szkodliwymi zanieczyszczeniami są tylko rezultatem, a nie przyczyną przez nie
zrodzoną. Przyczyna leży w antyrozumnym, technokratycznym sposobie życia.

Zapobieganie katastrofie planetarnej.


Wszyscy wiemy, że stoimy na progu katastrofy planetarnej, głośno o tym mówią zwykli ludzie,
rządy i ONZ. Twierdzi się, że do tej sytuacji doprowadziła działalność człowieka.
Ale samo uświadomienie sobie nadchodzącego zagrożenia w żaden sposób mu nie zapobiegnie.
Powinno się poczynić konkretne kroki, żeby zmienić przeznaczenie. Czy istnieje w przyrodzie sposób
wyjścia z sytuacji kryzysowej? Tak, jest taki sposób! A jego imiona to "rodowe siedziby", "Dzwoniące
Cedry Rosji", "Anastazja". Słowa te i stojące za nimi obrazy, informacja i filozofia potrafią w najkrót-
szym czasie nie tylko wyprowadzić kraj z kryzysu, ale także otworzyć nową drogę, prowadzącą ku
harmonijnemu rozwojowi społeczeństwa. Dla lepszego zrozumienia wymienię tylko niektóre, ale
bardzo ważne problemy: zanieczyszczenie środowiska, transport, korupcja, bezrobocie, pijaństwo,
narkomania, trudności mieszkaniowe.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: 50 procent mieszkańców Rosji, Stanów Zjednoczonych i
Kanady doszło do wniosku, że powinno się prowadzić zdrowy tryb życia, więc zdecydowali się na bu-
dowę rodowych siedzib na działkach nie mniejszych niż jednohektarowe. Rząd wydzielił tym rodzi-
nom ziemię na stworzenie rodowych siedzib, zostały przygotowane odpowiednie ustawy. Ludzie,
którzy otrzymali ziemię na dawno nie uprawianych terenach po kołchozach i pegeerach, rozpoczęli
budowę na wielką skalę. Budowali domy i niezbędne pomieszczenia gospodarcze. Ci, którzy nie mieli
wystarczającej ilości środków, budowali własnymi siłami całą rodziną. Inni, których było na to stać,
wynajmowali do budowania majstrów.
Ale najważniejsze jest to, że oni wszyscy, każdy na swoim hektarze, tworzyli sady i ogrody.
Ziemie na Dalekim Wschodzie, Syberii, w centralnej Rosji, wcześniej porzucone i nieuprawiane, za-
mieniały się w kwitnące oazy.
Państwo mające takie oazy nie ma problemu z żywnością, ponieważ rodziny, które zmieniły swój
obraz życia, zabezpieczają całkowicie w najwyższej jakości produkty nie tylko same siebie, ale mogą
jeszcze wyżywić mieszkańców miast. W ogromnych miastach całkowicie zniknął problem transportu.
Dwukrotne zmniejszenie ilości samochodów znacząco polepszyło jakość powietrza. Zupełnie się
rozwiązał problem mieszkaniowy, bo zwolnione mieszkania zaspokoiły zapotrzebowanie na nie. W
50
pełni znikło bezrobocie, a rząd nie musiał już się martwić tym, co się zdarzy, kiedy zostaną zamknięte
nierentowne przedsiębiorstwa. Przestało istnieć napięcie społeczne. Podział na biednych i bogatych
już nie wywoływał u większości uczucia złości i zazdrości. Dominowały wartości bardziej cenne niż
pieniądz.
Kontakt z ziemią, przemyślany i odpowiedzialny, otwiera przed człowiekiem tak szerokie hory-
zonty, że technokratycznym myśleniem, nawet w filmach fantastycznych, nie da się tego wyrazić.
Właśnie z tego powodu uważam, że wszyscy razem powinniśmy zgłębić tajniki tego kontaktu z
ziemią.
Zmiana trybu życia większej części mieszkańców wykluczy możliwość ekologicznej katastrofy w
skali planety. Może ktoś się roześmieje: zbyt barwny i fantastyczny obraz nam przedstawiają. Niby
dlaczego u większości mieszkańców tak nagle pojawi się natchnienie i chęć do prowadzenia
zdrowego trybu życia? Po co mają budować rodowe siedziby, zagospodarowując przy tym porośniętą
zielskiem ziemię, i jeszcze na własny rachunek? I to wszystko tylko z powodu jakichś tam kodów -
słów - obrazów. To jest nierealne, nie żyjemy w bajce.
Powiem od razu, że wszystko jest w porządku. Słowa-obrazy działają. Dziesiątki tysięcy ludzi
udowadniają to w praktyce. W Rosji jest ponad 150 osad stworzonych z rodowych siedzib, które pow-
stały dzięki czytelnikom książek z serii "Dzwoniące Cedry Rosji". Takie osady są i na Ukrainie, na Bi-
ałorusi, w Kazachstanie. Niezrozumiała jest natomiast niewystarczająca pomoc ze strony władz -
często wręcz stają one na przeszkodzie ludziom dążącym do spełnienia wspaniałego marzenia.
Cały chór głosów na szczeblu lokalnym i międzynarodowym nawołuje do działań przeciwko
grożącej katastrofie ekologicznej, lecz budujący rodowe siedziby są jedynymi, którzy czynią
odpowiednie kroki w tym kierunku. Ponad rok temu została wygłoszona idea, by każdy założyciel
rodowej siedziby i ci, którzy dopiero mają zamiar ją budować, wystąpili z deklaracją o swoich zami-
arach i dążeniach. Własny projekt deklaracji przedstawiłem na zebraniu w jednej z nowo powstałych
osad. Idea się spodobała. Tekst deklaracji został przerobiony i dodano do niego dużo nowych rzeczy.
Przytoczę go z najbardziej ważnymi zmianami.

Deklaracja rodowej siedziby.


Moja deklaracja rodowej siedziby. - (projekt).
Jestem obywatelem wspaniałego państwa, zapoznałem się z ideologią obrazu życia przedstaw-
ioną w książkach z serii "Dzwoniące Cedry Rosji ". Idea założenia rodowej siedziby zafascynowała
mnie i napełniła natchnieniem do konkretnych działań.
Nabyłem hektar ziemi za miastem, na nieużytkach, w celu stworzenia na nim bardziej doskon-
ałego środowiska do zamieszkania dla mojej rodziny, moich potomków i ku pamięci naszych przod-
ków.
Miejsce to nazwałem" Rodową siedzibą ". Na zakupionej ziemi posadziłem sad, wykopałem staw
do hodowli ryb, postawiłem kilka uli z pszczołami, uprawiam owoce oraz różne warzywa.
Ziemię będę wzbogacać wyłącznie w sposób naturalny i nawozami pochodzenia naturalnego.
Jestem przekonany, iż bardzo pozytywnym efektem będzie to, że wiele rodzin posiadających
umiejętności uprawiania ziemi, polepszając swoje życie w rodowych siedzibach wokół dużych i
małych miast, będzie w stanie zabezpieczyć mieszkańców miast w ekologiczne produkty rolnictwa,
polepszyć stan ekologii na tych terenach.
Uważam, że nie do zaakceptowania jest sytuacja, by dziesiątki tysięcy hektarów były nieupraw-
iane, zarastały zielskiem, leżały odłogiem, a w tym samym czasie 60 procent produktów spożyw-
czych importuje się, i często są to produkty niskiej jakości, szkodliwe dla konsumentów, zwłaszcza
dla dzieci. Moim zdaniem, taka sytuacja nie tylko zagraża żywnościowemu bezpieczeństwu kraju,
lecz przede wszystkim niszczy narody zamieszkujące jego terytorium.
Uważam, że w takich okolicznościach nie ma sensu oskarżać rządu lub kogokolwiek o popełni-
anie błędów, bo nie przyniesie to żadnego efektu. Błędy zostały popełnione przez całe
społeczeństwo, i to nie tylko w naszym kraju. W rezultacie wiele państw stoi na progu społecznych
wybuchów. W takiej sytuacji każdy powinien pomyśleć, co on sam konkretnie może uczynić, by w na-
jbliższej przyszłości zaszły pozytywne zmiany. Przykład państw, które postawiły na rozwój prywat-
nych gospodarstw rolnych, wskazuje, że jest to nieefektywny, a wręcz zgubny wybór. Rolnicy
rywalizują ze sobą, żeby otrzymać jak największy dochód z hodowli produktów rolnych. Żeby wygrać,
51
stosują nawozy, herbicydy, uprawiają szkodliwe, modyfikowane genetycznie warzywa i owoce, a tym
samym stwarzają zagrożenie dla życia ludzi całych państw.
W rodowej siedzibie jest inaczej. Rodzina hoduje produkty na własne potrzeby, a także dla
swoich krewnych mieszkających w mieście. Taka rodzina, mieszkająca w rodowej siedzibie, ma za-
sadniczo inny stosunek do ziemi. Nadmiar produktów wytworzonych w tych siedzibach będzie się ko-
rzystnie różnił jakością od wszystkich innych produktów dostarczanych do miejskich sklepów.
Kryzys ekonomiczny w świecie wciąż się pogłębia. By z niego wyjść, potrzebna jest zasadniczo
nowa i zrozumiała dla ludzi idea obrazu życia rodziny. Właśnie taka idea została przedstawiona w
serii książek "Dzwoniące Cedry Rosji". Zaakceptowałem jej główne koncepcje, a one natchnęły mnie
do działania.
Jak pokazuje życie, to dzięki tej idei, a nie środkom finansowym, już ponad sto rodzin wzięło po
hektarze ziemi obok mojej rodowej siedziby, i już budują własne rodowe siedziby, w których dzieci
rodzą się i wychowują w bardziej ekologicznym środowisku.
Wiem, że dzięki tej idei w różnych regionach Rosji, Ukrainy, Białorusi i Polski dziesiątki tysięcy
rodzin już budują swoje rodowe siedziby, a miliony rodzin zamierzają to zrobić, jak tylko powstanie
dobra podstawa prawna. Wiele rodzin zamierza utworzyć małe przedsiębiorstwa, które będą wyt-
warzać produkty rolnicze.
Całkowicie się zgadzam z dążeniami Rządu i Prezydenta Rosji, by stworzyć dobre warunki do
budowy niewysokich domów na przedmieściach, a także przekazać ziemię pod takie budownictwo, z
przydzieleniem każdej rodzinie kawałka ziemi. Moim zdaniem, działka taka nie powinna mieć
powierzchni mniejszej niż jeden hektar, ponieważ na mniejszym terenie niemożliwe jest zorgani-
zowanie doskonałego i samoregenerującego się ekosystemu, małego rolnego przedsiębiorstwa.
Jeśli rodzinom nie zostaną przydzielone działki o wystarczającej powierzchni, to osady wokół
miast będą nie producentami, lecz konsumentami produktów spożywczych, i w efekcie pogorszy się
ekologiczna i socjalna sytuacja w kraju.
Jestem przekonany, że należy zdecydowanie prosić Rząd o przyspieszenie prac w tym kierunku
oraz o jak najszybsze przyjęcie tak niezbędnej Ustawy o rodowej siedzibie.
Zwracam się do Prezydenta, do kongresu USA, do ONZ, do wszystkich głów państw zaintere-
sowanych polepszeniem warunków życia ludzi w ich krajach: proponuję, abyście rozważyli i przyjęli
do realizacji ideę stworzenia rodowych siedzib. Projekt ten jest jak najbardziej efektywną metodą
wyjścia z globalnego kryzysu i zapobieżenia nadchodzącej ekologicznej katastrofie. Rozwiąże on
także problem niedoboru dobrej żywności.
Większa część narodów odbiera projekt "Rodowa siedziba "jako ideę narodową. Niech ta idea
stanie się ideą międzynarodową, a wtedy nasze kraje będą rywalizować, materializując wspaniałą
przyszłość.
Szczere zrozumienie idei, ogłoszenie jej i podtrzymanie przez rządy różnych państw powstrzyma
postępującą depresję. Zacznie się twórczy i natchniony międzynarodowy ruch.
Tysiące rosyjskich rodzin udowodniło już w praktyce pozytywny wpływ projektu. "Rodowa siedz-
iba". Podobne deklaracje podpisało ponad półtora tysiąca rodzin, które przystąpiły do budowy włas-
nych rodowych siedzib. Zbieranie podpisów trwa.
Powodzenia i natchnienia wszystkim tak samo myślącym w owocnym tworzeniu doskonałego
środowiska życia dla waszych rodzin w państwach i w całym świecie!
Podpis założyciela (założycieli) rodowej siedziby.
Z czasem dokument ten zaczął budzić we mnie coraz większe poczucie wartości. Miałem wraże-
nie, że nie dowód osobisty, nie dyplom czy jakiekolwiek wyróżnienia, lecz właśnie ta oto deklaracja
jest głównym dokumentem dla człowieka. Wracając do niej w myślach, próbowałem zrozumieć, skąd
takie uczucia? Sam tekst, język mogą być różne, bo nie one są najważniejsze - ważny jest zawarty w
niej sens.
Przeczytałem deklarację Anastazji, opowiedziałem o swoich odczuciach i zapytałem:
- Anastazjo, jak myślisz, dlaczego te odczucia powstają, i to nie tylko we mnie? Rozmawiałem z
wieloma ludźmi, oni też podkreślają, że czują ważność deklaracji, lecz nikt nie może wytłumaczyć,
dlaczego tak się dzieje. Dlaczego?
– Wiesz, Władimirze, we mnie też natychmiast zrodziło się uczucie wielkiej wartości tego doku-
mentu. Jednak tak samo jak ty i inni ludzie, ja też nie mogę określić, co w nim jest najważniejsze i
52
wywołuje takie odczucia. Może razem pomyślmy?
- Można razem, tylko że ja długo już myślałem. Poczucie wielkiej ważności, owszem, jest, ale
skąd ono się bierze, i tak nie zrozumiałem.
Nagle Anastazja ocknęła się z zamyślenia, rozpromieniła i zaczęła mówić, starannie wypowiada-
jąc sylaby - tak jak robiła zawsze, gdy starała się podkreślić to, co najważniejsze.
- Władimirze, myślę, że zaczynam rozumieć, w czym jest zawarta jego wielka wartość. Patrz!
Kiedy Stwórca świat ziemski tworzył, przed tym stworzeniem wielkim On najpierw swoją myśl ogłosił.
Na pytanie kosmicznych istot: "Czego tak żarliwie pragniesz?" odpowiedział: "Wspólnego tworzenia i
radości dla wszystkich z unaocznienia jego".
- Ale czy to naprawdę jest takie ważne, by ogłosić wszystkim swoje zamiary?
- Jest bezspornie bardzo ważne. Ponieważ mówiąc to wszystkim, powiesz to zwłaszcza sobie
samemu. Zrozumiesz tę sytuację, uwierzysz w siebie. A na dodatek, deklarując słowami swoje
pomysły, ty już je materializujesz. Opowiadając wszystkim o nich, przywołujesz ku wspólnemu
tworzeniu.
- Po co wszystkich przywoływać? Jeszcze może ktoś się zacznie naśmiewać, przeciwdziałać
albo będzie obojętny.
- Kpiny, przeciwdziałania czy obojętność też będą uczestnikami tworzenia, działającymi z przeci-
wnej strony. One są potrzebne do pełni tworzenia, w którym ty wszystko zrównoważysz.
- Anastazjo, jestem bardzo poruszony. Dlaczego?
- Władimirze, ja też jestem poruszona. Ten dokument jest zwiastunem nowej ery na Ziemi. Dąże-
nia stojących za nim ludzi mają w sobie wielką świadomość celu. Ludzie żyli przez całe tysiąclecia,
nie określając sensu swojego życia. Do czego dążyli, po co? Co mają kontynuować nowe pokolenia?
Uwzględnić ich błędne drogi? Ale jakie? W rezultacie kobiety rodziły dzieci, lecz w codziennej krzą-
taninie nie wskazywały narodzonym celu życia. Nie wiedziały ich dzieci, co mają kontynuować. I
zmieniały się ziemskie cywilizacje, żyjące bez celu w chaosie codzienności. Jedyne, co po nich po-
zostało, to resztki naczyń i groty strzał. Sądów obcych o własnych rodzicach wysłuchiwały dzieci.
Również twój dziadek nie określił twojemu ojcu i matce tego, czego pragnął od życia. A oni nie
określili tego tobie. Jesteś ich przedłużeniem. Powiedz, jakiego przedłużenia oni pragnęli?
- Nie wiem. Można się jedynie domyślać.
- Przypuszczać można wszystko. Ale ty wiesz dokładnie: ich życiowe dążenie nie zostało
określone.
- Tak, nie zostało. I tak samo nie zostało określone u wszystkich innych ludzi, których znam.
- Po raz pierwszy, być może za miliardy lat, człowiek obudzi się o świcie i oznajmi: Ja chcę.
Rozpocznę swoje tworzenie, a kolejne pokolenia będą żyć w błogosławionym środowisku. Oni na
pewno będą doskonalsi ode mnie. Ale ja rozpocznę! W potomnych będzie żyła i moja cząsteczka.
Można przytoczyć wiele przykładów na to, jak umiera razem z ciałem to, co nie zostało ogłos-
zone.
Pewien człowiek zastanawiał się nad polepszeniem środowiska zamieszkania swoich potomków,
więc posadził na działce cedr. Niedługo po tym człowiek zmarł. Minęło dwadzieścia dziewięć lat, cedr
był piękny i rozłożysty. Pozostał tylko jeden rok, by zaczął rodzić wspaniałe, dające zdrowie owoce,
ale ludzie go ścięli. Ścięły go dzieci człowieka, który ten cedr posadził. Pomyśleli: po co tu potrzebne
drzewo, skoro rzuca cień na działkę i przez to przeszkadza w uprawie ogórków i pomidorów na
grządkach? Ścięli więc ten rozłożysty cedr, ścięli dlatego, że człowiek nie ogłosił swych zamiarów.
Czyngis-chan podbił prawie pół świata, Ruś, Indie, Chiny i Palestynę połączył swoją władzą,
żeby nie było wojen. Budował drogi, obniżał podatki, szanował tradycję i kulturę różnych narodów,
mieszkał nie w pięknych pałacach, lecz w jurcie. Starał się zebrać u siebie mędrców z całego świata.
Razem z nimi obmyślał, jak uczynić społeczeństwo szczęśliwym i co zrobić, by wszystkie narody
poznały wieczność i nieśmiertelność. Jego imperium istniało najdłużej ze wszystkich na Ziemi, on o
czymś wiedział, coś osiągnął i pokazał, a jednak imperium się rozpadło. A Czyngis-chan jest nazy-
wany zwykłym zdobywcą. Kto z żyjących współcześnie może powiedzieć, jakie były naprawdę jego
zamiary, w czym były zawarte? One nie zostały ogłoszone.
- A może zostały po prostu zniszczone albo są zachowane gdzieś w zwojach?
- Zamiary są nie tylko w zwojach. One powinny być zachowane w ludzkich sercach. Nie potrafił
Czyngis-chan ogłosić ich tak, by były przekazywane z pokolenia na pokolenie.
53
- Mocne przykłady. Można się jedynie dziwić, dlaczego ludzie przez miliony lat nie nadawali
znaczenia niezbędnemu nagłośnieniu swego życia? Teraz też myślę, że Czyngis-chan był zwias-
tunem nowej ery. Powiedz, Anastazjo, jak ty ogłaszasz ludziom i samej sobie swoje dążenia?
- Władimirze, przecież moje dążenia zostały ogłoszone w twoich książkach. Jeśli chcesz bardziej
konkretnie, to powiem tak: Z całego Wszechświata najlepsze dżwięki pozbieram i w połączenie liter i
nut je ułożę. Poproszę bardów, poetów i ciebie, Władimirze, byście je rozgłosili. Wiele ludzi poczuje je
swoją Duszą. Niech ludzie interpretują swe uczucia zrozumiałym językiem i modelują rozkwit Ziemi,
jej piękne kwitnienie. Kiedy melodie środowiska godnego człowieka otoczą całą Ziemię, wtedy będę
pomagać naszym wnukom pośród dobrych sąsiadów tworzyć ich rodowe siedziby. O swojej
przestrzeni rodowej przy tym nie zapomnę.
- Co ja mam powiedzieć samemu sobie i jak ludziom ogłosić swoją deklarację?
- O tym każdy sam powinien pomyśleć.
- Tak, oczywiście sam. Chociaż mi ten projekt jest już bliski. Pomyślę jeszcze, co mam dodać od
siebie. Poproszę również czytelników, żeby nad nim pomyśleli.
Dokument ten jest niezbędny, jest cennym posłaniem założycieli rodowej siedziby do przyszłych
pokoleń rodu. Jest ustawą idącą od narodu do będących u władzy na wszystkich szczeblach,
sposobem obcowania z nimI.
Będzie fajnie, gdy taki dokument, ładnie oprawiony, będzie jak relikwia przechowywany w każdej
rodzinie razem z księgą rodu założycieli rodowej siedziby lub tych, którzy dopiero zamierzają ją za-
łożyć. Wtedy i za sto lat człowiek będzie go czule i z wdzięcznością czytać w pięknym ogrodzie
rodowej siedziby i wspominać pierwszego założyciela.
A ktoś po stu latach, zagubiony w kołowrocie życia, grzebiąc w starych rzeczach rodziców, nagle
zobaczy tę deklarację, przeczyta o nieziszczonych ich marzeniach. Zrodzi się wtedy w człowieku
palące pragnienie zrealizowania marzenia rodziców.
I jeszcze jedno: myślę, że korzystnie by było wysłać taki dokument osobiście do wszystkich
będących u władzy oraz do ONZ.
Uważam też, że należy w ramach ONZ przyjąć ustawę o organizowaniu każdego roku konfer-
encji naukowej pod hasłem "Rodowe osady przyszłości".

Mój samotny hektar.


Anastazja ma jedną niedobrą, moim zdaniem, cechę. Ona posiada niesamowicie dużą wiedzę, z
przyjemnością odpowiada na wiele moich pytań, ale na niektóre nie chce, kategorycznie odmawia
odpowiedzi. Ta jej stanowczość denerwuje mnie, a czasami złości, lecz Anastazja twardo stoi na
swoim, chociaż dobrze widzi moją złość.
Na przykład kategorycznie odmawia mi pomocy w przygotowaniu przykładowego planu zagospo-
darowania rodowej siedziby i jej wyposażenia. "To będzie wtrącanie się do twojego tworzenia, za-
hamuję prędkość twojej myśli. Ten projekt zostanie zrodzony przeze mnie, a nie przez ciebie, i będzie
dla ciebie jak obce dziecko" - tłumaczy Anastazja i dodaje jeszcze inne argumenty.
Miałem poważny problem związany właśnie z urządzeniem i planowaniem swojej działki. Długo
się zastanawiałem, jak nakłonić Anastazję do pomocy, a może po prostu powiedzieć, że problem jest
nie do rozwiązania, żeby nie marnować czasu.
Po raz kolejny podjąłem próbę, by przekonać Anastazję i postąpić zgodnie z własnymi zasadami.
Wybrałem dobry czas: dzień był słoneczny, tajga emanowała pięknym aromatem kwiatów. Anastazja
siedziała pod cedrem i plotła warkocz ze swoich złocistych włosów. Chodziłem przed nią tam i z
powrotem, myśląc, jak mam to powiedzieć. Ona zwróciła się do mnie pierwsza i z miłym uśmiechem
zapytała:
- Władimirze, niepokoją cię skomplikowane problemy, masz kłopoty? Jesteś tuż obok, a jed-
nocześnie myślami gdzieś daleko stąd.
Usiadłem przy niej i, starając się być jak najbardziej przekonujący, zacząłem mówić:
- Wiesz, Anastazjo, powstał problem, którego nie rozwiążę bez twojej pomocy.
- Jaki problem, Władimirze?
- Siedem lat temu jechałem swoim dżipem, oglądałem tereny i na jednym z pól ugrzęzłem w bło-
cie. Samochód po brzuch został wciągnięty w błoto, więc nie było mowy o wyjechaniu bez pomocy
ciągnika.
54
Czekając na traktorzystę, oglądałem porośnięte zielskiem pola. Miejsce było ładne: pole otaczał
las, przed którym wił się strumyk, a trochę dalej leżało jezioro. Pomyślałem wtedy: "Dobrze by było,
gdyby w tym miejscu powstała osada z rodowych siedzib. Ludzie zbudują ładne domy, obsadzą
klomby, stworzą ogrody i wybudują normalne drogi". I tak się zdarzyło, że minął rok i właśnie w tym
miejscu tak się stało. Ludzie, czytelnicy książek z serii "Dzwoniące Cedry Rosji" zaczęli kupować tam
ziemię pod budowę rodowych siedzib. Ich zarząd zaproponował mi też kupienie hektara, a ja się
zgodziłem, sam nie wiem dlaczego. Może chciałem ich wesprzeć. Jednak prawie się nie zajmowałem
swoim hektarem, a czasami nawet o nim nie pamiętałem. Ze dwa razy dzwoniłem z prośbą, żeby ob-
siali pole gorczycą dla uszlachetnienia gleby. Ziemia tam nie najlepsza: około 15 centymetrów
warstwy dobrej gleby, potem 30 centymetrów piasku, a dalej sama glina. Wcale nie myślałem o tym
hektarze. Mam mieszkanie w mieście i dom niedaleko miasta, sama wiesz, Anastazjo. Na Syberii też
mam gdzie mieszkać.
Od tamtego czasu minęło pięć lat i znowu przyjechałem w te strony, gdzie ugrzęzłem swoim
dżipem. Już podjeżdżając, byłem zaskoczony widokiem. Możesz sobie wyobrazić, Anastazjo, cuda
się jednak zdarzają! Po obu stronach jeziora, tam gdzie był ugór, stało teraz willowe osiedle. Domy
były różne: i duże, solidne, i zupełnie małe. Od trasy prowadziła do nich droga utwardzona kamieni-
ami. Pola, kiedyś nie uprawiane, teraz były podzielone na działki, na których pobudowano rodowe
siedziby. Przypomniałem sobie, jak marzyłem o rodowych siedzibach tylko na jednym polu, a teraz -
nie do wiary! Ludzie zasiedlili wszystkie pola naokoło jeziora. Na zarośniętym zielskiem ugorze naro-
dziła się wyspa nowego, szczęśliwego życia.
- To oznacza, że marzenie twoje, Władimirze, było mocne i prawidłowe. Oni je zaakceptowali. A
teraz zobaczyłeś, jak ono się materializuje, poszerza się.
- Miałem marzyć trochę skromniej. Gdybym wiedział, że to się tak potoczy, zdusiłbym to marze-
nie w zarodku. Nie uwzględniłem jednego. Zaraz dokładnie opowiem, bo potrzebuję twojej pomocy.
- No to mów, Władimirze.
- Po pięciu latach jechałem z mieszkańcem jednej z rodowych siedzib. Jedno miejsce mnie za-
ciekawiło, więc zatrzymałem dżipa przy zarośniętym zielskiem hektarze. Po jego lewej stronie stał
wagonik i, w stanie zamkniętym, duży, o ładnej architekturze dom. Było widać, że ludzie zagospo-
darowują swoje rodowe gniazdo. Po prawej stronie zarośniętego zielskiem hektara też stał duży
drewniany dom, były też budynki gospodarcze, łaźnia i wykopany stawek. Ten po prawej jak gdyby
był dumny ze swojego wyglądu i z ludzi, którzy go tak pięknie urządzili. Wtedy zwróciłem się do swo-
jego pasażera:
- Mam wrażenie, że losy tych hektarów-działek są podobne do losu ich właścicieli.
- Jestem takiego samego zdania - odparł mój pasażer. - Myślę, że każdy człowiek ma gdzieś
swój hektar, ale nic o tym nie wie lub o nim zapomniał.
- Kiedy nie są uprawiane całe pola, to pojedynczym hektarom nie jest tak przykro, bo wszystkie
są w takim samym stanie. Są jak bezdomne dzieci. Ale w tym przypadku jest inaczej, jest przykro. Po
lewej i po prawej stronie hektary są zadbane, a ten pomiędzy nimi jest jak porzucone przez rodziców
dzieciątko.
Mój kolega milczał, i nawet było mu trochę nieswojo i za ten hektar zarośnięty zielskiem, i za
człowieka, który go porzucił. Zapytałem, tak z ciekawości:
- Czyj jest ten hektar?
- Wasz, Władimirze Nikołajewiczu - odparł, nie podnosząc głowy.
- Mój?
- Tak, wasz. My się zebraliśmy, pobudowaliśmy wjazd, ułożyliśmy rurę w rowie i zasypaliśmy
żwirem. Wkopaliśmy słupy oznaczające wjazd, posadziliśmy po obu stronach choinki. I nic więcej,
ponieważ każdy się zajmuje swoją działką.
Wyszedłem z samochodu. Na mojej działce - prawie kwadratowej, sto na sto metrów i przy
samym lesie - rosło tylko zielsko. Ona mi się wydawała nie tylko jak porzucone, samotne i bezdomne
dziecko. Nie, jej było ciężej niż bezdomnemu dziecku, bo takie dziecko może gdzieś pójść, znaleźć
przyjaciół, jakoś się urządzić, a moja działka takich możliwości nie miała.
Poszedłem wzdłuż miedzy i nagle zobaczyłem pośród zielska dwa ładne kwiatki. Była jesień,
wrzesień, a one kwitły. Nie były widoczne od drogi, bo zielsko wybujało znacznie wyżej. "Ależ cud,
mój hektar stara się być piękny. Nie wiadomo, jak tu trafiły nasiona kwiatów, ale hektar je wyhodował
55
i wyciąga się ku mnie poprzez te kwiatki jak dzieciątko rączkami, i prosi, żebym zwrócił na niego
uwagę i coś zrobił."
Tak bardzo zapragnąłem za wszelką cenę zagospodarować tę działkę, żeby nie była gorsza od
innych, a może nawet i lepsza. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego zrodziło się we mnie tak silne
pragnienie. Nie myślałem o tym hektarze jak o miejscu rodowej siedziby dla mojej rodziny. Po prostu
chciałem wszystko urządzić prawidłowo i ładnie. I nie była to chwilowa zachcianka. Zrodziło się we
mnie nieprzeparte pragnienie uczynienia mojej działki najpiękniejszą ze wszystkich. Jeśli będzie na-
jlepsza w świecie, to może kiedyś, w przyszłości przyciągnie do siebie moje wnuki.
W nieskończoność powracałem myślami do swojej działki. Kreśliłem na papierze plan różnych
budynków gospodarczych, sporządzałem listę roślin, które mogłyby się tam znaleźć. Trzeba było
dokończyć książkę i załatwić wiele innych spraw, a ten hektar wciąż przyjemnie pobudzał moje myśli i
oddalał je od kłopotów. To zadziwiające, ale właśnie dzięki niemu udało mi się pokonać szereg trud-
nych bytowych i psychicznych problemów. Jednak istnieje jakaś tajemnicza łączność człowieka z
ziemią. Za tą łącznością kryje się żywy związek.
Pragnienie uczynienia mojego hektara najładniejszym i zadbanym stawało się coraz mocniejsze.
- Dobre pragnienie powstało, Władimirze, czuję, że jest bardzo silne. Moim zdaniem, on tobie po-
maga.
- Kto?
- Twój hektar. Sam powiedziałeś, że pobudza twoje myśli, odwodzi od kłopotów.
- Anastazjo, z tym hektarem mam pewne komplikacje, bo on jest jak dziecko z wrodzonymi
wadami, upośledzeniami ciała.
- Jakimi upośledzeniami?
- Na tej ziemi nie rośnie nic oprócz zielska. Nie rosną owoce, nie ma dobrych ogrodów ani
sadów. Obok jest wioska, ma prawie 200 lat, ale jej mieszkańcy też nie mają dobrych sadów i
ogrodów. Pod cienką warstwą ziemi jest glina. Wiosną długo stoi woda, a jeśli lato jest deszczowe, to
stoi i latem. Drzewa nie mogą w glinę głęboko zapuścić korzeni. Jeśli wykopie się głęboki dół i
wypełni go żyzną ziemią, to drzewo i tak nie przetrwa i pójdzie spać. Na dnie tego dołu będzie się
zbierać podczas deszczu woda, glina będzie ją zatrzymywać i korzenie zgniją.
- Myślę, że sytuacja nie jest tak niekorzystna, jak ją nakreśliłeś.
A powiedz mi, jak podchodzą do tego inni ludzie? Nie załamują się?
- Nie, oni się nie martwią. Wiedzą, że ta ziemia jest ich na wieki.
Do niektórych nawet przyjeżdżają rodzice, przez jakiś czas z nimi mieszkają, a potem proszą, by
po śmierci pochować ich nie na cmentarzu, tylko tu, na rodowej działce. Wszystko byłoby dobrze,
gdyby jeszcze ziemia była dobra. Martwi mnie to. Przez moment nawet pożałowałem, że miałem
marzenie, by właśnie w tym miejscu powstała osada. Czuję się temu winny.
- Co zamierzasz zrobić ze swoim hektarem, Władimirze?
- Nie zamierzam go porzucić. Uważam, że znajdzie się jakieś wyjście.
- Też tak myślę. Powinieneś szukać, by je znaleźć.
- Szukałem, ale nadaremnie. Dlatego właśnie proszę cię, pomóż mi.
- Jakie masz dla mnie zadanie, Władimirze? Opowiedz o nim szczegółowo.
- Anastazjo, proszę cię, bardzo proszę, zrób tak, żeby na moim hektarze i na innych też mogły
rosnąć jabłonie, śliwy, grusze, wiśnie i czereśnie. Żeby dojrzewały winogrona, kwitły różne kwiaty i
krzewy. I jeszcze zrób tak, żeby to wszystko można było uczynić minimalnym kosztem, czyli do
przyjęcia dla człowieka średnio zamożnego, a nie dla oligarchy z milionami dolarów.
- To wszystko, Władimirze?
- Nie, jeszcze nie wszystko. Proszę cię, bardzo proszę, zrób tak, żeby to wszystko stało się nie
później niż za trzy lata. - Lepiej za cztery lub pięć lat.
- Nie, za trzy lata.
- Dobre zadanie sobie wyznaczyłeś, Władimirze. Szczerze się ucieszę, gdy je rozwiążesz.
Aż mi się zrobiło gorąco od jej odpowiedzi. Poderwałem się z miejsca, ale się powstrzymałem i
nie odparłem arogancko. Spróbowałem się uspokoić i podejść z tym po raz drugi.
- Anastazjo, przecież proszę nie tylko dla siebie. Zrozum to. Tam mieszka 250 rodzin. 250!. Ci
ludzie tworzą rodowe siedziby, bo zrozumieli, poczuli Duszą to, co powiedziałaś. To się stało ich
marzeniem. Budują swoje rodowe siedziby na ziemi, która jest nieurodzajna, co jest zapisane w
56
dokumentach. Ale innej ziemi nie mogliby otrzymać. Dawno temu, do czasu pierestrojki, ziemia ta
należała do kołchozów. Za państwowe pieniądze przeprowadzano wtedy meliorację, wkopywano w
ziemię rury, żeby odprowadzały wodę, a i tak oprócz zboża nic nie rosło. W tej chwili po melioracji nie
ma śladu, brakuje środków i praktycznie nic nie można zrobić. Jak teraz polepszyć urodzajność gleby
na moim hektarze? A do tego nie potrafię sobie jasno wyobrazić planu zabudowy i zasadzenia całej
działki. Chciałbym wszystko urządzić ładnie i szybko. Muszę dogonić ludzi, którzy wyprzedzili mnie o
pięć lat. Dlatego proszę cię, żebyś pomogła mi rozplanować i dobrać rośliny.
- Rozplanowanie jest bardzo ważne, Władimirze, a planowanie jest tworzeniem przyszłości za
pośrednictwem myśli, która się materializuje. Ale jeśli ty zlecisz przygotowanie projektu mnie, to co
twojego będzie zmaterializowane na tej działce?
- Przecież ci tłumaczę, że sam też planuję, ale mam obawy, że się pomylę. Na przykład tak
proste na pierwszy rzut oka sadzenie żywopłotu nie jest wcale, jak się okazało, takie łatwe. Można go
polepszać w nieskończoność, ale trzeba mieć wiedzę nie mniejszą niż wiedza konstruktorów statków
kosmicznych. Powinno się znać termin kwitnienia rośliny, wiedzieć, jakiej potrzebuje gleby i jak duża
urośnie przez lato, jakie ma kwiaty i czy będzie ładnie wyglądać z innymi. Zaplanowałem wybu-
dowanie domu z gliny, ale specjaliści mówią, że deszcz rozmyje. Wyobraź sobie, będę się budować,
wynajmę majstrów, a reszta mnie wyśmieje.
- Jeśli nawet się pomylisz, to będzie tylko twój błąd, który też się zmaterializuje. Właśnie dlatego
powinno się samemu zająć planowaniem. Owszem, można z kimś na ten temat porozmawiać, ale os-
tateczną decyzję zawsze musisz podejmować tylko ty.
Wiosną możesz wysiać rośliny jednoroczne. Skosisz je, kiedy urosną, i wzbogacisz nimi glebę.
Następnego roku zrobisz to samo.
- Nie mogę tak długo czekać, chcę szybko, bo inaczej stracę kolejny rok.
- Może nie warto się spieszyć? Lepiej robić wszystko solidnie, ale jeśli postawisz warunek, by
zrobić wszystko w ciągu roku, to będziesz mocno ograniczony w wyborze roślin i wtedy jesienią
wszystkie jednoroczne rośliny wyschną, twój żywopłot zostanie goły i działka może cię rozczarować.
Przy prawidłowym działaniu otrzymasz znacznie więcej pozytywnych emocji. Owszem, można zreali-
zować i przyspieszony wariant...
Anastazja na chwilę się zamyśliła, a ja się ucieszyłem, że myśli nad takim przyspieszeniem, jed-
nak.

Brak wiary w siebie.


- Czuję, Władimirze, że twoja prośba jest do zrealizowania, ale ty nie chcesz szukać rozwiązania
samodzielnie. Zamiast wykorzystać energię do poszukiwania wariantów, ty marnujesz ją na
przekonywanie mnie, bym znalazła rozwiązanie.
Postawiłeś sobie barierę z niewiary we własne siły, a przekonując mnie, jeszcze bardziej tę bari-
erę wzmacniasz. A za tą barierą rosną piękne kwiaty, w ogrodach kwitną drzewa, pośród których
mieszkają szczęśliwi ludzie. Nic nie widzisz, bo przeszkadza ci bariera, którą sam sobie stworzyłeś.
Jeśli rozwiążę zadanie, to bariera jeszcze bardziej się wzmocni. Może stać się tak, że odpowiedź
będzie prosta, i to cię urazi, pomyślisz: "Dlaczego sam na to nie wpadłem?". Pomyślisz, że jesteś
niezdolny.
Zwracasz się do mnie, bo może myślisz, że jestem czarodziejką, że mogę przyciągnąć tajem-
nicze moce do rozwiązania twego problemu, ale ja wcale nią nie jestem. Umiem przyjmować poprzez
swoje zmysły informację z Kosmosu o wszystkim, co było, o wszystkim, o czym wie Wszechświat, ale
każdy człowiek też potrafi odebrać tę informację, jeśli tylko nie będzie stawiał sobie barier z niewiary
we własne siły. Jeśli będzie zdrowy na ciele i miał czyste myśli. Informacja z Kosmosu jest podobna
do tego, co zawiera w sobie superkomputer. Człowiek naciska parę klawiszy - i otrzymuje pełną infor-
mację. A ty, Władimirze, zamiast wykonać tę czynność samemu, prosisz o to mnie. Ludzie wciąż
potrzebują wiedzy, ale jeśli nie będą samodzielnie naciskać klawiszy, to zawsze będą potrzebowali
obecności tego, kto te umiejętności ma.
- Przecież umiem posługiwać się komputerem, by otrzymać niezbędne informacje. Nie wiem
tylko, jak uzyskać je ze Wszechświata.
- Bardzo prosto: samemu szukać rozwiązania zadania. Wierzyć, że to właśnie ty znajdziesz
prawidłowe rozwiązanie, najbardziej trafne. - No tak. Myślę o tym cały rok, myślę, a odpowiedzi nadal
57
nie mam.
- Przecież ci tłumaczę: odpowiedź nie może się przebić przez barierę, którą sam sobie
stworzyłeś, a twoja emocjonalna prośba jest tego potwierdzeniem. Nie będę rozwiązywać twojego
problemu za ciebie.
Tak stanowcza odmowa pomocy strasznie mnie zdenerwowała:
- No tak, nie będziesz! Jesteś nieustępliwa i stanowcza, żadnymi argumentami nie można cię
skłonić do innego działania - odparłem z gorzką ironią w głosie. - Po raz kolejny powtarzam, że tam
250 rodzin, i nie daj Bóg, żeby w innych miejscach, gdzie budują rodowe osady, powstała podobna
sytuacja. Ale tam 250...
- Władimirze, a może to właśnie Bóg stworzył tę sytuację? Wyobraź sobie, że gdyby od początku
tam była żyzna gleba, to ludziom nie dostałyby się te tereny. Może właśnie Bóg tak to wszystko
urządził, żeby ludzie mający władzę uważali te ziemie za nie nadające się do uprawy. Taka sytuacja
dała 250 rodzinom możliwość nabycia tej ziemi i rozpoczęcia budowy rodowych siedzib. I może ktoś
tam się z nich naśmiewa i uważa, że nie uda im się tam stworzyć rajskiej oazy, ale informacja
maleńką iskierką przebije się do któregoś z tych ludzi i miejsce to rozbłyśnie milionami kwiatów na
owocowych drzewach i klombach.
- Może przebije się iskierka, ale żyć chce się teraz, dzisiaj, z perspektywą wspaniałej przyszłości,
a nie z uczuciem bezradności.
Poczułem w tym momencie przyjemne ciepło i odwróciłem się. Obok mnie stał mój syn Wołodia.
Nasze spojrzenia się spotkały i wzmocniło ciepło. Mój syn był podobny do Anastazji i może trochę do
mnie w młodości. Był już prawie mojego wzrostu. Jego ciało miało ładną, atletyczną budowę, ale nie
ze sztucznie powiększonymi mięśniami, lecz w całkowitej harmonii.
Spojrzenie syna... Było podobne do pieszczotliwego spojrzenia Anastazji, a jeszcze w jego
oczach... w jego oczach była niepokonana pewność siebie. Zadziwiająca i stanowcza pewność
siebie. Odniosłem wrażenie, że nie ma jakichkolwiek życiowych trudności i nie wyobraża sobie żad-
nego problemu, który byłby nie do rozwiązania dla człowieka. Wołodia ukłonił się mi, a następnie
zwrócił do Anastazji:
- Mamo, słyszałem, o czym rozmawialiście. Pozwól, mamo, że powiem, jakie jest moje zdanie.
- Wołodia ukłonił się z szacunkiem i w milczeniu czekał na jej odpowiedź.
Po raz pierwszy widziałem, czułem, z jakim szacunkiem i miłością odnosi się do matki. Bez jej
pozwolenia nie mógł przystąpić do dyskusji.
Anastazja przyglądała się wnikliwie Wołodii i nie spieszyła się z odpowiedzią. W jej spojrzeniu
nie było srogości, lecz raczej czułość i szacunek.
"Dziwne, dlaczego tak długo nie odpowiada? Prędkość jej myśli jest tak wielka, że w ciągu tak
długiej pauzy mogłaby obliczyć mnóstwo wariantów zdarzeń. A w tym przypadku nie ma co obliczać."
Anastazja wreszcie odpowiedziała:
- Mów, synku, my z tatą uważnie cię wysłuchamy.
- Mamo, moim zdaniem byłoby dobrze i prawidłowo, gdybyś pomogła tacie. Czuję, że
rozwiązanie zadania jest dla niego bardzo ważne. Jeśli pomożemy, to bariera niewiary we własne siły
i w rozum nie wzmocni się, lecz zmniejszy. Możliwe nawet, że ta bariera runie. Uważam, że trzeba
pomóc tacie.
Wołodia zamilkł, a Anastazja znowu nie spieszyła się z odpowiedzią, patrzyła czule na syna i
uśmiechała się do niego.
- Masz rację, synku. W tej sytuacji faktycznie trzeba pomóc tacie.
Pomóż, Wołodia, tacie. Wy dwaj razem z innymi ludźmi znajdziecie odpowiedź. Najlepiej będzie,
jeśli rozpoczniecie szukanie natychmiast, tutaj, a ja nie będę wam przeszkadzać.
Anastazja odwróciła się i powoli odeszła, ale zrobiwszy parę kroków, spojrzała na nas i dodała:
- Czeka was bardzo ciekawa i korzystna praca, która znacząco udoskonali środowisko
człowieka.
Zostaliśmy z synem sami, wtedy go zapytałem:
- Wołodia, powiedz, czy umiesz tak jak mama korzystać z każdej informacji znajdującej się we
Wszechświecie? Wielu myślicieli mówi o niej. Stanisław Lem też powiedział: "Wszechświat - to su-
perkomputer". Nie obejdziemy się bez tego superkomputera. Czy tobie się udaje korzystać z niego?
- Tak szybko, jak mama, to ja nie umiem.
58
- Dlaczego?
- Mama jest rasową kobietą.
- Co to oznacza, że jest rasowa?
- Oznacza to, że zostały w niej zachowane cechy człowieka z pierwszych źródeł.
- A w tobie dlaczego się nie zachowała? A, zrozumiałem... - i pomyślałem: "To dlatego, że ja nie
jestem rasowy. Chyba Anastazja tak to wytłumaczyła synowi. Po co w takim razie zgodziła się
urodzić od nierasowego? Nie znalazł się żaden inny, tak?".
Syn uważnie popatrzył na mnie. Możliwe, że zrozumiał, o czym myślę, i powiedział:
- Mama kocha ciebie, tato. Chodźmy, pokażę ci dwie rzeczy.
- Dobrze, chodźmy - zgodziłem się i postąpiłem za synem.
Wołodia poprowadził mnie ku wejściu do ziemianki, w której nocowałem z Anastazją, gdy
spotkaliśmy się pierwszy raz. Odsunął kamień, otwierając wejście do ziemianki, i wyciągnął stamtąd
butelkę po koniaku i kij. Przypomniałem sobie tę butelkę: piłem z niej koniak podczas pierwszego
spotkania z Anastazją, gdy odpoczywałem. "Nie do wiary, zachowała butelkę" - pomyślałem zdu-
miony.
- A co to za kij?
- To ten sam kij, którym chciałeś pobić mamę, kiedy nie zgodziła się oddać mnie, jeszcze nie nar-
odzonego, tobie na wychowanie.
- Kija można było nie zachowywać - odparłem zawstydzony.
- Mama opowiadała, że gdy trzymałeś ten kij, pulsowało w tobie mnóstwo energii i teraz on jest
dla niej drogi.
- Co mama robi z tymi rzeczami? Do butelki można chociażby wlać wodę.
- Mama nie wlewa wody do butelki. Ona często tu przychodzi, odsuwa kamień, bierze do ręki
butelkę i kij, patrzy na nie z uśmiechem i mówi. Mama uczyniła tak, żebyś ty, tato, żył wiecznie. Od
czasu do czasu będziesz na moment zasypiać, a potem znowu się budzić w nowym ciele.
- Jak można to zrobić, wypowiadając jedynie słowa? - zapytałem przerażony.
- Samymi słowami można wiele stworzyć, zwłaszcza gdy słowa te wypowiada mama, i jeszcze
tak często je powtarza.
- Co to za słowa? - cicho zapytałem syna. I z ust Wołodii popłynęły tak często powtarzane w tym
miejscu słowa Anastazji:
"Kochany mój! Przed nami wieczność. Życie zawsze rządzi się swoimi prawami. Wiosną
zabłyśnie promień słońca, w nowe ubranie oblecze się Dusza, ale i ciało śmiertelne nie na próżno
pokornie obejmie się z ziemią. Świeża trawa i kwiaty wzejdą z naszych ciał na wiosnę. Wiecznie
będziesz słyszeć śpiewy ptaków, poić się kroplami deszczu. Wieczne obłoki na niebie niebieskim
uraczą cię swym tańcem. Jeśli rozsypiesz się po całym bezgranicznym Wszechświecie, zachowując
niewiarę, to z tych pyłków błądzących w wieczności zacznę cię zbierać, mój kochany".
- Też słyszałem te słowa, ale pomyślałem wtedy, że Anastazja po prostu mówi to górnolotnie i
pięknie, i nie przypuszczałem, że one mają pewną moc i przeznaczenie wieczności.
- Tak, tato. Słowa te mają pewną siłę i przeznaczenie.
- Co się dzieje... Wielkie dzięki Anastazji za wieczność.
- Tato, podziękuj mamie osobiście, kiedy ją zobaczysz. Powiedz z wiarą w jej słowa, a
zobaczysz, jak wtedy się ucieszy. - Powiem.
- A teraz czas na rozwiązanie twojego zadania, tato. Teraz już zadania wspólnego. Chodźmy na
brzeg jeziora. Tam, na piasku nakreślimy plan hektara i będziemy myśleć, jak go rozplanować.
Będziemy bardzo intensywnie myśleć aż do momentu, kiedy przyjdzie prawidłowe rozwiązame.
Szedłem za synem i myślałem: "Jak, jakim cudem przyjdzie prawidłowe rozwiązanie? Nie ma
odpowiedzi w książkach, nie ma w Internecie. Szukałem wszędzie, ale nie znalazłem. Prowadziłem
rozmowy z agrotechnikami, lecz niczego poważnego nie zaproponowali. A on, Wołodia, nie czytał ab-
solutnie nic na ten temat. Nie posiada zdolności takich jak Anastazja. Nie potrafi też korzystać z infor-
macji znajdujących się we Wszechświecie. To jak w takim razie, za pomocą czego zdoła coś tam
znaleźć? A on idzie pewnym krokiem, tak jakby mógł to zadanie rozwiązać. Trzeba uczynić coś
bardziej konkretnego zamiast bezsensownie poszukiwać i czekać na olśnienie". Zdecydowałem się
porozmawiać z synem:
- Wołodia, poczekaj. U siądźmy na tym pniu. Musimy poważnie porozmawiać.
59
- Dobrze, tato. Usiądźmy, będę cię uważnie słuchał.
Siedliśmy na powalonym drzewie. Mój syn położył ręce na kolanach i wnikliwie się we mnie wpa-
trywał spojrzeniem Anastazji, a ja nie wiedziałem, jak zacząć tę nieprzyjemną rozmowę. Nieprzy-
jemną, ale nieodzowną. - Za chwilę powiem może niezbyt miłe dla ciebie słowa, Wołodia, ale należy
to wyjaśnić.
- Mów, tato, wytrzymam i niemiłe, nie będę się obrażać.
- Zrozum, Wołodia, Anastazja dała mi ciebie do pomocy, żebym ja przestał ją prosić. Ty w żaden
sposób nie możesz pomóc ani mnie, ani tym ludziom, którzy uprawiają swoje działki. Nie masz takich
zdolności jak mama, nie znasz się na agrotechnice, na pewno nie wiesz, czym jest projektowanie
krajobrazu, tak?
- Moim zdaniem, tato, projektowanie krajobrazu przewiduje stworzenie przez człowieka pięknej
przestrzeni.
- Mniej więcej tak, ale żeby uczynić ją piękną, zdolni ludzie studiują pięć lat i nawet więcej.
Wymieniają się informacjami, oglądają różne projekty, a czy ty widziałeś choćby jedną dobrze zapro-
jektowaną siedzibę rodową?
- Kiedy chodziliśmy z mamą do wioski, to widziałem, że ludzie wokół swoich domów na ziemi...
- Widziałeś jedynie zwykłe ogrody wieśniaków, bez żadnego projektu...
- Tak, tato, to były zwykłe ogrody, ale wyobrażałem sobie, jak sam rozplanowałbym swoją siedz-
ibę. Często myślałem i marzyłem.
- Nie wystarczą same dobre chęci. Potrzebna jest do tego głęboka i wszechstronna wiedza,
której nie masz, więc i nie masz czym operować. Jeśli chodzi o mnie, to nie pierwszy rok o tym
myślę. I nie tylko myślę, bo rozmawiam też z profesjonalistami. Lecz wszystko stoi w martwym
punkcie, a samym myśleniem z niego nie wyjdziemy. Jednak ty możesz mi pomóc. Mam plan.
Powinieneś pomóc mi namówić Anastazję, aby przyłączyła się do rozwiązywania zadania. Jeśli
razem zaczniemy nalegać, to ona ustąpi.
- Tato, mama już podjęła decyzję. Jej decyzja właśnie jest tą pomocą. Nie mogę sobie pozwolić
na nakłanianie mamy, by zmieniła już podjętą przez siebie decyzję.
- No proszę! On nie może sobie pozwolić! - wykrzyknąłem zawiedziony. - Kiedy mama ci mówi:
"Pomóż", słuchasz jej bez zastanowienia. Ale kiedy ojciec prosi, byś pomógł, to natychmiast słyszy:
"Nie mogę". Co za wychowanie! Żadnego szacunku dla starszych! Dla ojca!
- Mam dla ciebie wielki szacunek, tato - spokojnie odparł Wołodia. - Spełniam twoją prośbę i
tobie pomogę.
- Otóż to, teraz już lepiej. Pospacerujmy do wieczora, a potem przyjdziemy do Anastazji jak
gdyby bardzo zmartwieni. Ona zmięknie i zacznie pomagać.
- Tato, kiedy mówiłem, że tobie pomogę, to miałem na myśli, że będę razem z tobą rozwiązywał
problem polepszenia urodzajności gleby, razem będziemy przygotowywać plan, projektować całą
rodową siedzibę.
- No tak! Rozwiązywać... Czy ty zdajesz sobie sprawę... Chodźmy, zrozumiesz...
Dziarskim krokiem poszedłem ku brzegowi jeziora.
Nakreśliłem gałązką na piasku plan swojego hektara, znajdującego się przy ścianie lasu, który
Wołodia zaznaczył gałązkami i trawą po przeciwnej od drogi stronie. Nakreśliłem ten plan jedynie z
myślą, żeby Wołodia sam, z praktyki przekonał się o bezsensowności swoich prób.
Jednak później stało się tak, że sam nie zauważyłem, kiedy mnie wciągnęło znajdowanie wszel-
kich możliwych wariantów.
Dwa dni myśleliśmy, co i jak trzeba zrobić, żeby na nieurodzajnej ziemi mogły rosnąć sady, do-
jrzewać różne warzywa. Na różne sposoby przemyśleliśmy wiele wariantów, ale nie posunęliśmy się
ani na krok do przodu, a to dlatego, że podstawowym założeniem było zrobienie wszystkiego z mini-
malnymi kosztami. Gdyby nie to założenie, to mając pieniądze, można przywieźć dobrą ziemię
dużymi wywrotkami, około 50 wywrotek. Koszt jednej wyniósłby 17 tysięcy rubli (1850 złotych), w
rezultacie więc potrzeba by było 850 tysięcy rubli (około 92.500 złotych). Większość rodzin nie byłaby
w stanie ponieść takiego wydatku. Ponadto wiosną wody gruntowe, przy ich podwyższonym stanie,
mogłyby podmywać nawiezioną ziemię i zabierać ją na dolne łąki.
Żeby odpocząć od beznadziejnego, jak mi się wtedy wydawało, problemu polepszenia jakości
ziemi, zacząłem z Wołodią projektować zagospodarowanie działki pod względem architektonicznym,
60
próbując umiejscowić korzystnie zabudowania obok siebie i wkomponować je w krajobraz.
- Po pierwsze, powinno się zbudować ubikację i łaźnię, następnie budynek gospodarczy, dom,
garaż, piwnicę i szklarnię. To wszystko powinno się rozmieścić w taki sposób, by było ładnie i
funkcjonalnie - tłumaczyłem synowi.
Makietę domu zrobiliśmy z piasku i umieściliśmy ją w centrum działki. Łaźnię i ubikację postaw-
iliśmy obok domu, a budynek gospodarczy w pewnej odległości z tyłu domu. Makietę oranżerii
również wykonaliśmy z piasku. Na szczycie kupki z piasku położyliśmy kawałek białego drewna imi-
tującego szkło lub folię.
Oranżerii nigdzie nie dało się idealnie wkomponować. Ustawialiśmy ją to z prawej, to z lewej
strony domu, a ona i tak nie pasowała do całego zespołu budynków. Prawdę mówiąc, zespół ten
wcale mi się nie podobał, i Wołodii również się nie podobał. Popatrzył w zamyśleniu na makietę i
powiedział do mnie:
- Popełniliśmy jakiś błąd.
- I to niejeden - dodałem. - Wygląda na to, że jest ich kilka.
- A ja myślę, że jeden. Powinna istnieć jakaś podstawowa koncepcja, zasadnicze założenie albo
coś w tym rodzaju, co rozwiązałoby od razu cały problem.
- Na czym powinna polegać ta nowa koncepcja? Ustawiłem te makiety tak, jak to robi większość
ludzi w naszym kraju. Takie rozwiązanie zostało wypracowane przez wieki, innego nie ma. Przecież
ludzie nie mogli przez całe wieki popełniać błędów, nie znając zasady, której może, kto wie, nawet i
nie ma.
- Jest, czuję to - stwierdził Wołodia, chwilę pomilczał i następnie dodał: - Albo ona powstanie.
Powinniśmy myśleć i ją znajdziemy.
- No i gdzie my ją znajdziemy, skoro ani ty, ani ja nie mamy dostępu do bazy danych
Wszechświata?
- Będziemy szukać jej w sobie.
- To może ty znajdziesz ją w sobie, ale mi niedługo stuknie sześćdziesiątka i raczej nie zdążę jej
znależć.
- Zdążymy, tato, na pewno zdążymy. Będę się bardzo starał, znajdę ją, razem ją znajdziemy.
Tak intensywnie myślałem, że nawet w nocy, kiedy zasnąłem w ziemiance na pachnącej trawie,
rozważałem wszystkie możliwe warianty rozwiązania. W snach szybko na moich oczach wyrastały
owocowe drzewa i kwiaty, ale potem tak samo błyskawicznie więdły i obumierały, nie dając płodów.

Zmaganie mistrzów.
W połowie drugiego dnia rozpatrywaliśmy z synem kolejny wariant. Może dać sobie spokój i nie
męczyć się z zadaniem poprawienia urodzajności gleby, nie odprowadzać wody, lecz odwrotnie,
zablokować drogę spływającym strumieniom i dobrać rośliny, które lubią wodę? Wariant ten wyglądał
trochę blado bez dobrego sadu. W tym momencie podeszła Anastazja, prowadząc za rękę córkę.
Malutka Nasteńka pomyślała, że my się w coś bawimy. Szybciutko dosiadła się do nas i zaczęła
wnikliwie przyglądać makiecie, na której już zostało zaznaczone wgłębienie imitujące staw. Na
"brzegu" leżała góra piasku - czyli gliny, ponieważ na działce gleba była gliniasta.
Żeby nie siedzieć jak bałwan, zacząłem kreślić kijkiem po granicy mojego hektara, pogłębiając tę
linię, a następnie odrzuciłem kijek i po prostu tylko patrzyłem na makietę z piasku.
Nasteńka podpełzła na czworakach do makiety, usiadła z boku, potarła w zamyśleniu nosek i
nagle... Jej maleńkie, pulchne rączki zaczęły nagarniać piasek na linie - granice hektara, aż powstało
wzniesienie.
Ona robiła to powoli i starannie. Kiedy doszła już do środka jednej strony, dołączył do niej Woło-
dia i zaczął robić wzniesienie na miedzy po swojej stronie. Ja też, nie wiem dlaczego, obiema rękami
zacząłem nagarniać piasek na linię, którą przed chwilą pogłębiałem.
W rezultacie powstał wał, który ze wszystkich stron otaczał działkę.
W milczeniu patrzyliśmy na makietę i każdy z nas, także i ja, próbował zrozumieć, co to mogło
oznaczać.
- Zrozumiałam! - za moimi plecami zabrzmiał głos Anastazji. - Wspaniale! Znaleźliście nietypowe
i niezwykłe rozwiązanie. Zaraz, zaraz, spróbuję dokładniej zrozumieć i odgadnąć wasz projekt. Już
zrozumiałam! Zdecydowaliście się usypać po obwodzie hektara wał o wysokości około jednego metra
61
- z dobrej ziemi, którą wzięliście z działki. Wykorzystaliście część żyznej gleby i piasek. Super! Pow-
iększyliście warstwę dobrej ziemi. Na całym obwodzie działki zbudowaliście dwie równoległe,
umieszczone w odległości czterech metrów od siebie ściany z glinianych bloczków. Glinę będzie
można wziąć z wykopu pod staw. Wasz wał w rezultacie zostanie ulokowany wewnątrz glinianej tran-
szei. Nawrzucacie do tej transzei gałązek, starych liści z lasu, a nad nimi wyrównacie ziemię.
Powstanie długa, czterystumetrowa kompostowa transzeja, w której usypana ziemia będzie
powyżej poziomu reszty działki. Kiedy będzie padał deszcz, gliniane ściany zatrzymają dobrą ziemię i
ona nie odpłynie z potokami wody.
Ta wzniesiona warstwa ziemi będzie wiosną szybciej się nagrzewać, co pozwoli na sadzenie
roślin dwa tygodnie wcześniej. Dobrze zrozumieliście, że nieracjonalne jest robienie kompostowego
dołu - napełni się wodą, glina będzie ją utrzymywać, co sprawi, że korzenie owocowych drzew za-
czną gnić.
Na takim wzniesieniu już w pierwszym roku będzie można wysadzić słoneczniki, kukurydzę, a po
zewnętrznej stronie posadzić kwiaty. Jesienią pierwszego roku hektar zostanie otoczony nie po
prostu wałem, lecz wałem, na którym wyrośnie dwumetrowy, różnobarwny żywopłot. Jesienią ży-
wopłot przysypiecie ziemią, a na wiosnę wał ten będzie jeszcze bardziej urodzajny. Kiedy gleba
stwardnieje, wtedy będzie można posadzić drzewa, warzywa i kwiaty. Gliniane ściany będą z czasem
osiadać pod wpływem wilgoci, ale i tak osiadła glina będzie utrzymywać urodzajną ziemię, a korzenie
nie pozwolą się jej rozpłynąć.
A te półmetrowe klocki z glinianych bloków, ustawione obok stawu, do czego są? O nie, nie mów-
cie, już wiem. Nasypiecie do nich dobrej, żyznej ziemi przyniesionej z lasu i wsadzicie drzewa, a
naokoło będą kwiaty i warzywa. Świetnie! Proste, ale oryginalne rozwiązanie. W niektórych miejs-
cach podnieśliście o pół metra warstwę żyznej ziemi. Korzeniom będzie ciepło i wygodnie na takim
pagórku. A później, podrastając, drzewka same sobie poradzą. Każdej jesieni drzewa zrzucają liście,
i one też będą pogrubiać warstwę żyznej ziemi. Naprawdę świetnie! Wy jak gdyby nacisnęliście
guzik, włączający samokształtujący się biologiczny organizm.
Zdawałem sobie sprawę, że Anastazja wypowiada własne rozwiązanie, ale robi to w taki sposób,
by się wydawało, że to my je znaleźliśmy, a ona tylko odgaduje. Wcale się nie czułem upokorzony,
lecz wręcz przeciwnie, cieszyłem się, słuchając jej rozwiązania - było proste, ładne i nie wymagało
dużych kosztów.
Wołodia natomiast wcale się nie ucieszył. Siedział ze spuszczoną głową i wlepionym w makietę
wzrokiem. Serce mi się krajało, gdy sobie uzmysłowiłem, co w tej chwili dzieje się w jego duszy. Było
mu wstyd przede mną, bo przekonywał mnie, że znajdziemy rozwiązanie problemu. I wstyd przed
samym sobą, że nie sprostał wyznaczonemu przez Anastazję zadaniu.
Zbliżyliśmy się z synem przez te półtora dnia wspólnej pracy nad projektem, już się nie
obrażałem na jego upór, widziałem, jak bardzo Wołodia się starał, analizując wszelkie możliwości
polepszenia jakości gleby. Teraz było mi go żal, nawet przestałem słuchać Anastazji. Nie wolno prze-
cież tak upokarzać dziecka! Mało tego, dzień wcześniej nagadałem Wołodii, że nic mu się nie uda, a
teraz jeszcze Anastazja swoją wypowiedzią spowodowała, że z naszych wysiłków nic nie pozostało.
Nie powinna tak robić. A może... Pomyślałem, że Anastazja celowo prowokuje syna, by zmusić
go do skupienia i przyspieszenia myśli.
- A co to za klocek w centrum makiety? - zapytała Anastazja.
– Dom - odparłem. - My z Wołodią postanowiliśmy umieścić dom w samym centrum. A naokoło
będą różne zabudowania gospodarcze. Od bramy do domu będzie prowadziła droga, a wzdłuż niej
będą rosły kwiaty.
Byłem przekonany, że Anastazja pochwali taką decyzję, dlatego powiedziałem "my z Wołodią",
chociaż prawdę mówiąc, to był mój pomysł. Pragnąłem wesprzeć syna, a wyszło na odwrót.
- No i gdzie jest wejście do waszego domu? - zapytała Anastazja.
- Od strony drogi oczywiście. Podjeżdżasz prosto do wejścia, na placu, przed domem zostawiasz
samochód i wchodzisz na taras. Na tarasie będzie stał stół, tam z przyjaciółmi można pić herbatę i
podziwiać kwiaty. - I podziwiać drogę do wejścia - dodała podstępnie Anastazja.
- Tak, drogę też, jeśli będzie ułożona z ładnych kostek.
- A co będzie za domem?
- Za domem staw, sad i ogród.
62
- Sad będziecie mieli na tyłach. Napijecie się z przyjaciółmi na tarasie herbatki, popodziwiacie
kwiatki, a wszystko to, co zostało umieszczone z tyłu, pozostanie samotne jak sierota. Dobrze wiesz,
Władimirze, że wszystkie zwierzęta i rośliny potrzebują ludzkiego ciepła. Bez niego nie mogą
wypełnić w całości swojego przeznaczenia.
Rośliny mogą dać człowiekowi niezbędne mu energie, jeśli będą wiedziały, które konkretnie są
potrzebne w pierwszej kolejności. Tylko jak się o tym dowiedzą, skoro ty ograniczasz kontakt z nimi?
Czy ty, Władimirze, wiesz, jakie jest przeznaczenie świata roślin w relacjach z człowiekiem?
- Tak, wiem - odparłem, starając się nie pokazać rozczarowania, że dom, jak się okazało, został
postawiony w nie najlepszym miejscu. Połowa hektara razem z sadem faktycznie pozostała na
tyłach.
- I jeszcze jedno: nie rozumiem, dlaczego nie sprzątnęliście tej dużej kupy gliny na brzegu
stawu? Ona obciąża przestrzeń - kontynuowała Anastazja.
Po tych słowach matki Wołodia nie wytrzymał. Podniósł się, lekko ukłonił przed Anastazją, tak jak
to zrobił wcześniej, i powiedział: - Pozwól, mamo, że ci wytłumaczę.
- Proszę, synku, wytłumacz.
Stali tak naprzeciwko siebie - matka i syn. A ja miałem wrażenie, że to dwóch wielkich mistrzów
Wszechświata stanęło twarzą w twarz. Za chwilę przystąpią do pojedynku. To będzie walka
jaskrawych umysłów i możliwości człowieka. Mój Boże, jakże piękna jest Anastazja! Jakże zagad-
kowa i niezwykła ze swoim sposobem myślenia i zdolnościami! To najbliższa i najdroższa mi kobieta.
Jednego życia, a nawet dwóch nie wystarczy, żeby dosięgnąć jej poziomu. Syn jest do Anastazji
trochę podobny z wyglądu, też ładny i przystojny, ale i trochę nieostrożny albo zbyt pewny siebie. Po
co on przystępuje do tego pojedynku? A na dodatek w mojej obecności. Przecież sam się przyznał,
że zdolności Anastazji przewyższają jego zdolności. Całym sercem i duszą kibicowałem Wołodii,
bardzo chciałem, żeby zwyciężył w pojedynku nie mającym nazwy. I się zaczęło.
- To nie jest zwykłe wzniesienie, mamo.
- W takim razie co to jest? - zapytała Anastazja z uśmiechem i nutką drwiny w głosie.
Wołodia, powoli cedząc słowa i najwyraźniej próbując wymyślić coś zbliżonego do racjonalnego
przeznaczenia tego wzniesienia z kupy gliny, nagle powiedział:
- No, jak by to powiedzieć... To jest łaźnia, mamo.
Zabrzmiało to tak absurdalnie, że nawet się wzdrygnąłem z zaskoczenia, ale nie wiedzieć czemu
solidarnie potwierdziłem:
- Tak, to jest nowoczesna, prawdziwa łaźnia, bardzo potrzebna w obejściu. Jeśli nie ma łaźni, to
gdzie się myć, gdzie się wygrzewać? W niej można też spać, dopóki nie ma domu.
Starałem się przeciągnąć swoją wypowiedź, żeby dać Wołodii możliwość wymyślenia czegoś i
wybrnięcia z sytuacji. Mógłby powiedzieć, że ta kupa gliny służy do zjeżdżania zimą na nartach. On
naprawdę jest nie ostrożny. Nie wiedziałem, co jeszcze można dodać, więc zamilkłem.
- Dziwne. Nie widzę podobieństwa tej kupy gliny do łaźni, a wejścia do niej też nie widać - za-
uważyła Anastazja.
"To koniec" - pomyślałem. Syn rzucił bezmyślnie słowo "łaźnia" i przegrał, już nie będzie poje-
dynku mistrzów. Wołodia natomiast kontynuował:
- Mamo, to przecież tylko makieta. Pokazujące glinę wzniesienie zrobione jest z piasku, który się
sypie i dlatego trudno jest oznaczyć wejście.
Wołodia nadal wypowiadał słowa bardzo powoli i było widać, że usilnie myślał. Nagle jego twarz
jak gdyby się rozjaśniła, zaczął mówić z pewnością i bardzo konkretnie:
- Kiedy będzie glina, to w tym miejscu od strony stawu powstanie nieduże wejście do owalnego
pomieszczenia z kopułą u góry. Średnica owalnego pomieszczenia będzie wynosić dwa lub trzy
metry, a wysokość dwa metry trzydzieści centymetrów. Ściany będą grube na metr. W ścianach, w
celu wyprowadzenia dymu i gorącego powietrza, będą zrobione kanały łączące się w jeden duży,
który będzie można zamykać czopem. Wewnątrz na brzegach owalnego pomieszczenia będą
ułożone kamienie, a w centralnej części będzie się palił ogień. Wewnętrzne ściany będą się mocno
nagrzewać tym ogniem, który można podziwiać od strony stawu, a jeśli nie chce się patrzeć, to
można zamknąć drzwi. Kiedy ściany się nagrzeją, a ogień zgaśnie, to wtedy będzie można wejść do
środka. Ciało będzie rozgrzewane ze wszystkich stron, z dołu i z góry. Glina będzie promieniować
bardzo korzystnym i błogim dla człowieka ciepłem.
63
- Tak, oczywiście, to jest bardzo korzystne dla zdrowia promieniowanie, zwłaszcza gdy postawi
się tam naczynie wypełnione naparem z leczniczych ziół - teraz już spokojnie, w zamyśleniu
stwierdziła Anastazja. - Informacji o takiej łażni nie było we Wszechświecie, w związku z tym nie
mogliście jej stamtąd zdobyć, a więc dodaliście tę infonnację do Wszechświata i teraz wy...
Patrzyłem na garstkę piasku na makiecie i wyobrażałem sobie tę łaźnię, klomby wokół niej, róże,
brzeg ładnego stawu. Nawet od samego myślenia o tym rozpływało się po całym ciele błogie ciepło.
Intuicja podpowiadała, że Wołodia wymyślił coś, co nigdy wcześniej nie istniało, i na samą tę myśl
byłem bardzo radosny, radowała się i dusza, i ciało.
Zacząłem znowu myśleć o projekcie i o Anastazji - jaka jest subtelna, piękna i jednocześnie
mądra. Na pewno nie jest jej obojętny ten projekt i na pewno jest jej zasługą rozwiązanie problemu
zwiększenia żyzności gleby - zadania, które wydawało się niemożliwe do rozwiązania.
Ależ ona to wymyśliła! Podniosła ponad poziom ziemi zwykły kompostownik i przemieniła go w
żywe ogrodzenie z roślin.
Więc jednak zgodziła się pomóc, bez względu na swoje zasady. Zrobiła to bardzo delikatnie,
niezauważalnie dla nas. Podszedłem do Anastazji i szepnąłem:
- To ty wszystko wymyśliłaś, znalazłaś rozwiązanie problemu. Dziękuję, Anastazjo.
- Razem to wymyśliliśmy, Władimirze - odpowiedziała szeptem Anastazja. - A prawdopodobnie w
większym stopniu jest to zasługa tych 250 rodzin, o których mówiłeś.
- Ale ich tu nie było, gdy myśmy nad tym myśleli.
- Tak, tu ich nie było, lecz one były tam, na swoich hektarach, i też myślały o tym, jak najlepiej je
zagospodarować.
A wyobraź sobie, Władimirze, gdyby ich w ogóle nie było. Czy wtedy stworzyłbyś takie za-
mieszanie w całej rodzinie? Czy sprężałbyś się tak bardzo i z takim podekscytowaniem się domagał,
abyśmy znaleźli rozwiązanie? Gdyby ich nie było, to możliwe, że w ogóle nie zainteresowałbyś się
tym tematem. Ludzie z tych 250 rodzin są być może najważniejszymi, pierwszoplanowymi uczest-
nikami projektu.
- Tak, zgadzam się, myśmy go razem stworzyli, i za to "razem" serdecznie ci dziękuję, Anastazjo
- i dodałem: - I za darowaną mi przez ciebie wieczność również ci dziękuję. Byłem w miejscu, gdzie
przechowujesz pustą butelkę.
Anastazja skromnie opuściła oczy i dodała: - Kij też.
- Kij też - powtórzyłem i się zaśmiałem. Anastazja również się zaśmiała dźwięcznie i wesoło.
Nawet malutka Nasteńka zaczęła radośnie skakać wokół makiety, śmiejąc się i machając rączkami.
Tylko Wołodia nie dzielił naszej radości, w zamyśleniu i skupieniu wpatrywał się w makietę.
Wtedy zrobiło mi się bardzo żal mojego syna. Chociaż udało mu się wymyślić nie zwykłą łaźnię,
to na pewno nadal uważał, że nie sprostał zadaniu wyznaczonemu przez Anastazję.
Przede mną też chyba czuł się zażenowany, że nie posłuchał mnie, przekonując, iż uporamy się
ze wszystkim bez Anastazji. On naprawdę się starał, ale...
Pragnąłem podtrzymać go na duchu. Ale jak to zrobić? Nie wiem. Wołodia w skupieniu patrzy na
makietę, chyba próbuje w niej jeszcze coś poprawić. Nie rozumie, że najważniejsze zostało już wyko-
nane.
Późnym wieczorem, zanim poszedłem spać, zapytałem Anastazję: - Gdzie śpią Wołodia i
Nasteńka?
- W różnych miejscach - odpowiedziała Anastazja. - Nasteńka czasami śpi ze mną. Dlaczego o
to pytasz, Władimirze?
- Tak po prostu, chciałem o czymś porozmawiać z Wołodią.
- To go zawołaj.
- Jak mam to zrobić? Krzyknąć czy co?
- Po prostu zawołaj, on cię usłyszy.
Zawołałem. Za chwilę zauważyłem syna idącego w moją stronę. Nadal był mocno skupiony.
Kiedy podszedł, zapytałem go:
- Kiedy ty, Wołodia, wymyśliłeś, że ta kupa gliny jest łaźnią i dlaczego nie powiedziałeś mi o tym
wcześniej?
- Powiedziałem tak, bo mama zaczęła krytykować nasz projekt i tę kupę gliny na makiecie. A
łaźnią nazwałem ją dlatego, że ty, tato, mówiłeś mi wcześniej: "Najpierw powinno się wybudować
64
ubikację i łaźnię". Na ubikację ta kupa gliny była za duża, więc określiłem ją jako łaźnię.
- Tak, ale w następnym momencie zacząłeś szczegółowo opowiadać o tym, jak będzie skon-
struowana, i o wynikających z tego korzyściach. Czy ty to wymyśliłeś na poczekaniu, w jednej chwili,
czy może jednak potrafisz korzystać z informacji Wszechświata tak jak mama?
- Nie, tato. Nie umiem jak mama, ale to nawet ma swoją dobrą stronę. Staram się sam szybko
wymyślić to, o czym nie mogę otrzymać informacji z Wszechświata, i czasem mi się to udaje.
- I to jak się udaje! Jesteś wynalazcą. Nie mogę przestać o tym myśleć. Po powrocie do domu
zrobię model łaźni i sprawdzę, jak działa. Kupię gliniany dzban, zrobię w jego dnie dziurkę, zamknę
przykrywką z otworem dla "komina-rurki". Wstawię świeczkę i zapalę ją na blisko dwie godziny, zami-
ast ogniska, żeby zobaczyć, jak będzie nagrzewać. Tylko jest jeden problem: dzban ma za cienkie
ścianki - model nie będzie dokładny.
- Tato, można dzbanek oblepić gliną, wtedy model będzie bardziej dokładny.
- Faktycznie, oblepię gliną. Wiesz co, Wołodia, wybacz mi. Powiedziałem, że nie potrafisz nic
wymyślić. Proszę, nie bądź na mnie zły. - Ale ja nigdy nie byłem na ciebie zły, tato - odpowiedział
spokojnie Wołodia.
- Na mamę też się nie złość. Ty przecież zrozumiałeś, że ona wszystko robiła w taki sposób, by
się wydawało, że to my wymyśliliśmy to wzniesienie z ziemi po obwodzie działki, a tak naprawdę to
one, mama i Nasteńka, podpowiedziały tę ideę.
- Tak, tato, wszystko zrozumiałem.
- Wiesz, nie jest ważne, kto to wymyślił; najważniejsze jest to, że został rozwiązany problem z
ziemią. Anastazja to zuch - tak, Wołodia? - Mama rzuciła nam wyzwanie, tato.
- Wyzwanie? Zawody? Coś takiego wyczułem, gdy staliście naprzeciw siebie. Czy to jest taka
gra? Dla rozwoju umysłu, tak? - Można to nazwać grą, a dokładniej - rywalizacją.
- Nieuczciwa jest taka rywalizacja. Anastazja posiada informację o wielkości bazy danych
Wszechświata, a my takich możliwości nie mamy. Jak mamy rywalizować?
Wołodia wysłuchał moich argumentów i spokojnie oraz stanowczo odparł:
- Przyjąłem to wyzwanie, tato.
- No i niepotrzebnie to zrobiłeś. Sto procent pewności, że przegrasz!
A potem będziesz przeżywał, tak jak dzisiaj przeżywałeś. Widziałem, jak siedziałeś zmartwiony z
opuszczoną głową, kiedy Anastazja mówiła o wale z ziemi, o domu w centrum działki i o jego
zapleczu. A tu jeszcze bardziej będziesz przeżywał.
- Ja nie mogę przegrać, tato. Moja przegrana zmartwi mamę.
- No to niech się tobie w sposób niezauważalny podda, żeby później nie było jej przykro.
- Mama się nie podda umyślnie.
- Ech, Wołodia, Wołodia, czasem mi się wydaje, że jesteś trochę nierozsądny. Jest dobrze. Co
się stało, to się stało. Idź już spać, Wołodia. Ja też pójdę i będę myślał, w którym miejscu na działce
najlepiej postawić dom. Mam nadzieję, że coś wymyślę.
- Tak, tato, musisz się dobrze wyspać. Błogich snów, tato. Rozstaliśmy się z synem, ale nie
położyłem się od razu. Powiedziałem do Anastazji:
- Nie czekaj na mnie, zaśnij sama, Anastazjo. Muszę jeszcze o czymś pomyśleć.
Przy świetle białej syberyjskiej nocy chodziłem przed wejściem do ziemianki tam i z powrotem i
zastanawiałem się, jak pomóc Wołodii. Czasem patrzyłem na śpiącą Anastazję. Spała na boku
zwinięta w kłębek, z dłonią pod głową, i we śnie do czegoś się uśmiechała.
Uśmiecha się, moja piękność pogodna jak dziecko. A jeszcze niedawno tak bezlitośnie skry-
tykowała naszą makietę! Stwierdziła, że niewłaściwie wybraliśmy miejsce dla domu. Pół hektara za
domem nazwała zapleczem. Szczerze mówiąc, miała rację. Dobrze by było przypomnieć sobie
przykłady ustawienia domów proponowane w czasopismach poświęconych projektowaniu ogrodów.
Wołodia nie zdoła prawidłowo rozplanować położenia obiektów na działce, ponieważ nie ma
odpowiedniej wiedzy. Muszę to wszystko przemyśleć sam, żeby nie doznał zawodu i nie stracił wiary
we własne siły. Tak bardzo zapragnąłem pomóc synowi, że zrozumiałem, iż nie zasnę dopóty, dopóki
nie wymyślę czegoś sensownego. Widziałem poza miastem wiele zagospodarowanych działek z
różnymi budynkami, więc to ja powinienem znaleźć prawidłowe rozwiązanie. A ono wciąż nie przy-
chodziło. W większości domów, które widziałem, okna wychodziły na uczęszczane drogi.
Było już grubo po północy, a ja wciąż chodziłem przed ziemianką, rozważając różne warianty
65
postawienia domu i budynków gospodarczych.
I nagle doznałem olśnienia! Jak błyskawica przemknęła mi przez głowę myśl i bardzo mi się
spodobała. Ale jej jutro odpowiem! Ale odpowiem!
Wyobraziłem sobie, jak jutro odpowiem Anastazji na jej kąśliwe uwagi o zapleczu. Zacznę jakby
mimochodem: "Anastazjo, ty wczoraj coś mówiłaś o jakimś zapleczu za domem".
- Tak, mówiłam. Zaplecze w waszym projekcie ząjmuje pół hektara.
- Nieprawda, jest inaczej. Nie zauważyłaś na makiecie wgłębienia.
A to jest taras wokół całego domu. W upalne dni siądziemy z przyjaciółmi w zacienionej części
domu, przy ścianie przeciwległej do wejścia. Siądziemy, będziemy podziwiać sad, kwietniki - i nie
będzie tam żadnego zaplecza. Taras będzie dookoła domu.
- No tak, nie zauważyłem - skromnie odpowie Anastazja.
"Ach, jak dobrze wymyśliłem" - stwierdziłem w duchu i po cichu, żeby nie obudzić Anastazji,
położyłem się na pachnące legowisko u boku śpiącej piękności. W nocy miałem dziwny sen o naszej
łaźni. Niby wchodzę do łaźni, zamykam drzwi, a łaźnia odrywa się od ziemi i leci do góry, nabierąjąc
coraz większej szybkości.

Ognisty ptak.
Obudziłem się około jedenastej. Spałem tak długo chyba ze zmęczenia wytężoną dwudniową
pracą umysłową. Gdy tylko się obudziłem, chciałem zobaczyć syna, aby porozmawiać z nim o łażni,
opowiedzieć, że ona nie jest zwykłą łażnią. To jest urządzenie wielofunkcyjne. Może służyć jako
kominek na dworze, przy którym przyjemnie się siedzi z przyjaciółmi lub z rodziną. Można suszyć
ubrania, grzyby i inne rzeczy. A jeszcze można wypiekać chleb i gotować smaczne potrawy. I na
pewno można się w niej leczyć, nagrzewając ciało jej niezwykłym ciepłem. Tak myślałem, kiedy
szedłem ku brzegowi jeziora, gdzie była makieta rodowej siedziby.
Kiedy wyszedłem zza krzewów, moim oczom ukazał się następujący widok.
Obok makiety leżała zmęczona wilczyca, jej nogi były ubrudzone gliną. Trochę dalej, około
dwóch metrów od niej, zobaczyłem niedźwiedzicę, która w małym dołku urabiała glinę. Wołodia,
klęcząc, gładził dłońmi stworzoną przez niego z gliny na brzegu... Stworzoną... Nie! Nie można tego
nazwać łaźnią. Nawet ustąpił mi strach przed niedźwiedzicą i wilczycą, więc podszedłem bliżej.
Główna część wyglądała jak głowa i tułów niezwykłego ptaka. U podstawy tułowia był niewielki
otwór - wejście do pomieszczenia. Od centralnej części (podobnej do tułowia) odchodziły dwa skrzy-
dła, one jak gdyby obejmowały przestrzeń. Pod jednym skrzydłem siedzieli mężczyzna i kobieta, byli
podobni do mnie i Anastazji, a przed nimi bawiła się mała dziewczynka.
Pogoda tego dnia była zmienna: słońce to ostro świeciło, to chowało się za chmurki. Gra cieni
sprawiała wrażenie, że ptak ten jest żywy i lada moment wzleci, jak tylko ludzie wejdą do wnętrza
łaźni.
- Od samego rana dokucza mi jakieś natręctwo myśli, bo tylko myślę i myślę o waszej łaźni -
usłyszałem głos Anastazji, wychodzącej z małą Nasteńką za rączkę na brzeg jeziora. - Jest w niej
coś niezwykłego, trzeba to odgadnąć. Ja nawet...
Anastazja urwała w połowie zdania, zobaczywszy dzieło syna. Podeszła z córką bliżej, ukucnęła
obok makiety, przytuliła Nasteńkę i przez parę chwil w milczeniu wpatrywała się w niespotykane...
Potem zaczęła mówić, jak gdyby głośno myśląc:
- Ziemia, ogień, woda, etery, promieniowanie, człowiek - i to wszystko w jednym ptaku, w takim
niezwykłym. W ptaku podobnym do orła uczącego latać swoich synów.
- Ten obiekt jest wielofunkcyjny - wszedłem w słowo, ucieszony jej zachwytem. - Można w nim
nie tylko nagrzewać się z przyjaciółmi, lecz także piec chleb, gotować jedzenie, suszyć grzyby i robić
jeszcze wiele innych rzeczy.
- Pewnie, że można, jednak bez przyjaciół, tylko wyłącznie z najbliższymi krewnymi, a najlepiej
być tam samemu.
- Dlaczego tak?
- To urządzenie, Władimirze, możliwe, że będzie pracowało bardziej efektywnie niż dolmen.
Będzie można w nim medytować.
Podczas mojej z Anastazją rozmowy nasza córeczka podeszła do makiety łaźni i paluszkiem za-
częła starannie robić dziureczki.
66
- Popatrz, Anastazjo, czy nasza córka chce zniszczyć makietę?
- Myślę, że ona chce pokazać, iż w kopule należy zrobić nieduże okrągłe otwory, takie okienka
wychodzące na wszystkie strony świata. Wtedy w dzień będzie jasno, a nocą będzie widać gwiazdy.
- Planowałem też zrobić okrągłe okno w centralnej części – odezwał się Wołodia.
Nasteńka tak jakby zrozumiała, że wszyscy się z nią zgodzili, przestała robić dziurki w glinie,
podniosła się i powoli, jakby myśląc o jakichś swoich sprawach, pokierowała się ku lasowi.
- Anasto - nie wiem czemu powiedziałem w ślad za nią. Nasteńka się odwróciła i spojrzała na
mnie wnikliwie. Poryw wiatru sprawił, że kosmyki włosów podniosły się z czółka i ujawniło się małe
znamię podobne do gwiazdki. Córeczka się uśmiechnęła i kontynuowała swoją podróż, której cel był
znany tylko jej samej.
Anastazja milczała i wpatrywała się w makietę zrobioną przez Wołodię. Ona próbowała pojąć.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak skupionej. Wreszcie zaczęła mówić, jak gdyby głośno myśląc:
- Pięć świetlnych kół, które będą się przemieszczać w miarę ruchu słońca i księżyca. Będą się
przemieszczać po ścianach i podłodze okrągłego lub owalnego pomieszczenia. To jest bardzo
ważne. One będą napromieniać człowieka.
- Anastazjo, powiedz, czy człowiek znajdujący się wewnątrz tego pomieszczenia może polepszyć
swoje zdrowie tak jak w każdej łaźni?
- Pomieszczenie to będzie oddziaływać bardziej efektywnie niż każda inna łażnia lub wszystkie
łaźnie razem wzięte. Nagrzana glina wydziela promienie, które są korzystne dla ludzi. Dzięki nim
będzie szybciej krążyć w żyłach krew i oczyszczać narządy wewnętrzne.
- Jakie choroby można leczyć za pomocą zabiegów w tym pomieszczeniu?
- Człowiek otrzyma błogi wpływ na cały organizm, a w rezultacie jego ciału będzie łatwiej walczyć
z każdą chorobą. Ale można skoncentrować siły i skierować je na konkretny narząd.
- No, na przykład nerki - jak je podleczyć, jak skierować siły?
- Trzeba nasypać czystego piasku do drewnianej wanny, wtoczyć ją do centrum owalnego
pomieszczenia i nagrzewać. Kiedy piasek się nagrzeje, trzeba się w nim zagrzebać, tak żeby na
zewnątrz pozostawała tylko głowa. A przed zabiegiem dobrze byłoby zjeść arbuza. Piasek bardzo do-
brze wchłania pot.
- Przecież człowiek dobrze się poci i w zwykłej łaźni, po co więc ma się zagrzebywać w piasku?
- Władimirze, ale w zwykłej łaźni pot wychodzący z górnych porów na plecach, na piersiach lub z
ramion gdzie się podziewa?
- Jak to gdzie? Spływa w dół.
- No właśnie, spływa w dół po innych kanałach - porach, utrudniając im wydzielanie potu. Suchy,
dobrze nagrzany piasek wspaniale wchłania wilgoć, więc pot będzie odpływał bezpośrednio do pi-
asku, a nie spływał po całym ciele człowieka. I jeszcze jedno: znajdując się w piaskowej wannie,
należy pić herbatę i napary z leczniczych ziół.
- A jak można podleczyć wątrobę?
- Co, wątroba też ci dokucza?
- Przecież ona wszystkim dokucza.
- Wątrobę najlepiej jest leczyć w tym pomieszczeniu o trzeciej w nocy.
- Dlaczego o trzeciej?
- Ponieważ o tej porze wszystkie narządy w organizmie pomagają wątrobie w oczyszczaniu się
ze zgromadzonych w niej złogów. A jeśli położyć dłoń w jej okolicy i pomyśleć o niej z wdzięcznością,
powiedzieć w myślach "Dziękuję", to ona sama zacznie się regenerować.
- Jak to: sama regenerować? Czy ona jest żywa?
- Tak, jest żywa, tak jak i reszta narządów w twoim organizmie.
- A dlaczego w tym pomieszczeniu dobrze się medytuje? Wspominałaś, że moc jest tu większa
niż w dolmenie.
- Ludzie wchodzili do dolmenów na wieczną medytację. Oni starali się przekazać informację
swoim potomkom i dolmen im w tym pomagał. A ta unikatowa konstrukcja, bardziej efektywna niż dol-
men, może pomagać w przekazywaniu informacji, ale przy stworzeniu pewnych warunków potrafi
również przyjmować informacje z Kosmosu i przekazywać je osobie znajdującej się w środku, a także
filtrować i ukrywać te niepotrzebne ludziom.
Anastazja nagle zamilkła, spojrzała na syna i zapytała:
67
- Wołodia, czy planujesz coś jeszcze dodać do swojego projektu siedziby?
- Tak, mamo. Ale chcę pobyć sam i pomyśleć.
- Dobrze. Nie będziemy ci przeszkadzać.
Anastazja wzięła na ręce Nasteńkę i już chciała odejść, gdy Wołodia poprosił:
- Niech Nasteńka zostanie.
Nasteńka, usłyszawszy prośbę brata, prędko ześlizgnęła się mamie z rąk i skierowała ku
makiecie, a my z Anastazją odeszliśmy.

Nie osądzaj pochopnie.


Następnego ranka postanowiliśmy pójść na polanę dziadka Anastazji.
Już od dawna prosiłem, żeby mi pokazała to miejsce, jego polanę, no i chciałem z nim poroz-
mawiać. Na przejście do polany dziadka trzeba co najmniej trzech godzin - według Anastazji, więc
wyprawa mogła pochłonąć cały dzień, ale w rzeczywistości rozciągnęła się na dwa dni.
Po drodze rozmawialiśmy o rodowych siedzibach, osadach.
- Wiesz, Anastazjo, większość ludzi budujących rodowe osady uważa, że nie powinno się do-
prowadzać prądu i wykorzystywać urządzeń mechanicznych. Ale część z nich korzysta ze sprzętu
technicznego.
- A ty osobiście co o tym myślisz?
- Myślę, że przede wszystkim na samym początku nie obejdzie się bez urządzeń i zawodowych
budowlańców.
- Możliwe, że masz rację, Władimirze. Niech techniczne wynalazki zgromadzone przez wieki
przysłużą się ludziom. Powstanie jedność przeciwieństw. Ale moim zdaniem, należy tak projektować
życie, by w przyszłości stopniowo z nich rezygnować.
Szedłem za Anastazją w milczeniu. Przechodziłem przez powalone pnie, omijałem prawie nie
widoczną ścieżką zarośla krzewów i myślałem o swoich sprawach, dlatego trochę odstawałem od
niej, nawet w pewnym momencie straciłem ją z oczu. Ale zrobiłem jeszcze parę kroków i usłyszałem
głos Anastazji;
- Dobrze, odpoczniemy. Nie jest łatwa ta ścieżka. Idziemy zaledwie godzinę, a jakby dziesięć
kilometrów za nami.
Usiedliśmy na pniu drzewa. Anastazja podsunęła mi garść zebranych po drodze porzeczek.
Jadłem smaczne porzeczki z syberyjskiej tajgi i nadal myślałem o niezręcznej sytuacji, która od
dawna nie dawała mi spokoju.
- Anastazjo, już wiele lat mnie męczy nieprzyjemna dla mnie sytuacja. W jednej z książek
opowiedziałem o przyjęciu chrześcijaństwa na Rusi, opisałem historyczne fakty, z którymi zapoz-
nałem się w muzeum. No i powstała negatywna informacja. Całe to przyjęcie chrztu wyglądało jak
podbój Rusi. Niby opisałem prawdziwe zdarzenia i wysnułem z nich wnioski, lecz ciężko mi na duszy,
już któryś rok z kolei niepokoją mnie wątpliwości.
- Dlaczego ci ciężko, Władimirze? Czy dlatego, że niektórzy kapłani mówią o tobie negatywne
rzeczy?
- Nie, z tym już się oswoiłem, ale mam jeszcze jeden dylemat..
- Jaki, Władimirze?
- Kiedy opisałem chrzest Rusi w negatywny sposób, to wygląda to tak, jakbym się źle odnosił nie
do kogoś konkretnego, lecz do wszystkich razem. Później zrozumiałem, że w żadnym wypadku nie
należało robić tego, co zrobiłem.
- Jak to do ciebie dotarło, Władimirze?
- Najlepsze, szczęśliwe lata mojego dzieciństwa spędziłem wtedy, gdy mieszkałem na wiosce u
dziadków. Wiele pamiętam z tamtych czasów w najmniejszych drobiazgach. Pamiętam, że tam, w
małej ukraińskiej izbie, w kącie nad stołem wisiały prawosławne ikony. Moja babcia stroiła je pięknym
haftowanym ręcznikiem i zapalała przez nimi znicz.
Pamiętam też, jak moja mama chodziła do cerkwi, chociaż miała bardzo chore, obolałe nogi.
Często wspominam mojego duchowego ojca - przełożonego Troicko-Siergijewskiej Ławry - ojca
Feodoryta. Wciąż mam Biblię, którą mi sprezentował.
Wygląda na to, że wypowiadając się negatywnie o chrześcijaństwie, tym samym źle się
wypowiedziałem o moich dziadkach, o mamie i moim ojcu duchowym. Może jeszcze o wielu dobrych
68
i dostojnych ludziach. Kiedy to sobie uświadomiłem, to przy najbliższej okazji, występując w pier-
wszym programie telewizji, przyznałem się do błędu i przeprosiłem cały Kościół. Jednak specjalnie mi
nie ulżyło. Jak myślisz, co jeszcze powinienem uczynić, by odkupić swoją winę wobec drogich mi
osób? Może też i wobec siebie.
- Myślę, że należy wszystko zrozumieć do końca i wywołać pozytywny obraz, który zatrze sobą
to negatywne odczucie.
- Łatwo ci mówić, że mam to zrozumieć. Próbuję już nie jeden rok, lecz nie bardzo mi się to
udaje. Powiedz, jaki jest twój stosunek do różnych wyznań? Może jedne uznajesz bardziej, a inne
mniej lub je odrzucasz?
- Władimirze, nie wiem, co masz na myśli, mówiąc o odrzucaniu wyznań. Spróbuję ci pokazać
twój rodowy "łańcuszek". Proszę, weź gałązkę, niech to będzie twoja szabla, którą wytniesz ogniwa
łańcucha, których nie akceptujesz.
W powietrzu powstał obraz, na którym w długim szeregu stali ludzie trzymający się za ręce. Sto-
jący w grupie najbliżej nas mieli zawieszone na szyi krzyżyki i małe ikonki.
- To są twoi krewni wyznający chrześcijaństwo. A ci z turbanami na głowach - to muzułmanie, oni
też są w twoim rodowodzie. Następna wielka grupa to ludzie, których nazywamy teraz poganami.
Jeszcze dalej trzymają się za ręce twoi przodkowie z epoki Wiedyzmu. Za nimi jak przez mgłę widać
zarysy ludzi z pierwszej rasy - można powiedzieć, że to ludzie pierwszej ziemskiej cywilizacji, a
pokazani przez mgłę z braku informacji o nich w przestrzeni, ale wśród nich też są twoi krewni.
Pierwszy człowiek w tym rodowym łańcuchu został stworzony bezpośrednio przez Boga; on i
dziś trzyma się za rękę z Bogiem. We wszystkich następujących po nim też jest zawarta cząsteczka
Boga. Pewnego dnia stanie się tak, że następny narodzony z twojego rodowego łańcucha zrozumie
wszystko i wszystkich poczuje. Wtedy on też się połączy rękoma z Bogiem. Może to będziesz ty, a
może twoje prawnuki. Powstanie koło. Koło: Alfa i Omega, i znowu Alfa.
A teraz się zastanów i odpowiedz: którą grupę ludzi chciałbyś wyrzucić z tego szeregu?
- Trzeba pomyśleć... Którą... Ależ poczekaj, poczekaj, Anastazjo!
Przecież jeśli wyrzucę choćby jedną grupę ludzi, to łańcuch się rozerwie? - Pewnie, że tak.
- A jeśli on się rozerwie, to człowiek, zniszczywszy tę łączność, nie będzie mógł zrozumieć Boga,
nie będzie mógł wziąć Go za rękę i zamknąć koła.
- Też tak myślę, nie zamknie koła.
- Co to znaczy? Czy człowiek powinien akceptować wszystkie religie bez wyjątku?
- Jakiekolwiek wyznanie się przyjmie, jest to osobista decyzja każdego człowieka, natomiast
moim zdaniem nie wolno negować niczego z tego, czego ludzkość doświadczyła w trakcie swojej
długiej drogi rozwoju. Być może to, co się zdarzyło w przeszłości, jest niezbędne do zrozumienia
dzisiejszych realiów. Należy akceptować to, co uważasz za słuszne i dobre. O tym, co twoim
zdaniem wygląda negatywnie, należy po prostu wiedzieć, żeby już nigdy się nie powtórzyło, ale w
żadnym wypadku tego nie odrzucać.
- Czy to znaczy, że jeśli nie będę o czymś wiedział, to to coś się powtórzy i tak samo będzie
wyglądać?
- Tak, powtórzy się. Przyjdzie nowy prorok, niby z nową wiedzą, a zapominalscy będą go przyj-
mować z zachwytem, nawet nie podejrzewając, że nie tworzą nic nowego.
- Ale to niemożliwe, żeby wiedzieć dokładnie, o wszystkim, co się działo od zarania. Nawet na-
jbliższe nam wydarzenia są pozmieniane przez historyków na korzyść posiadających władzę.
- W tobie, Władimirze, jak i w każdym człowieku, zawarta jest cząsteczka, w której mieści się
cała wiedza o twoim rodzie od jego powstania aż po obecny dzień.
- Rozumiem, informacja ta jest zachowana w człowieku na poziomie genetycznym. Lecz jak się
nauczyć z niej korzystać? Oto pytanie! - Nie negować i nie odrzucać nawet drobinki ze swojej
cząsteczki.
- Ale przecież nikt nie zamierza odrzucać swojej cząsteczki.
- Kiedy ty negujesz informację o przeszłości, która dotarła do ciebie z zewnątrz, to w tym mo-
mencie odrzucasz tę cząsteczkę, która jest w tobie.
- A jeśli informacja ta nie jest prawdziwa, tylko fałszywa?
- Cząsteczka z fałszywą informacją też jest w tobie. Została zachowana po to, byś ten fałsz mógł
rozpoznać.
69
- Anastazjo, ale to ty opowiedziałaś i pokazałaś, jak czarni mnisi mordowali rodzinę Wedrusów,
którzy nie zgodzili się zdradzić swojej religii i swojego sposobu życia. Opisałem to w swojej książce.
Obraz Wedrusów jest bardzo mocny, wielu tak go ocenia. Ja też często go wspominam, zwłaszcza
ten moment, kiedy zraniony Wedrus, rzeźbiarz Arga, leżał pod sosną, mocno przyciskając do piersi
wyrzeźbioną z drzewa figurkę ukochanej kobiety. On ją kochał przez całe życie, a ona poślubiła in-
nego. Żył, kochając ją i ukrywając przed innymi swoją wielką do niej miłość. Ale kiedy rzeźbił figurki,
to zawsze były podobne do niej.
Arga, już jako starszy człowiek, przystąpił do walki z licznymi wrogami, żeby odciągnąć ich od
rodziny ukochanej kobiety, i został ciężko ranny.
Zanotowałem twoje słowa, Anastazjo: ,,I padł na trawę Wedrus, nie jęczał. Z piersi spływała mu
strużka krwi. Nie umiała płakać sosna, bo była drewniana... ". Pamiętasz?
- Tak, Władimirze, pamiętam tę emocjonalną scenę.
- Jak w takim razie mam nie odrzucać czarnych mnichów, zwłaszcza po tym zdarzeniu?
- Powiedz, Władimirze, a ty, kim ty się bardziej czujesz: tym zranionym Wedrusem czy czarnym
mnichem?
- Ja? Kim się czuję? No tak, pokazałaś mi tamtą scenę, żebym się określił... Ale co ja mam z tym
wspólnego?
- W tamtej scenie uczestniczyli twoi przodkowie. Kim oni byli? Co o tym myślisz?
- Nie potrafię powiedzieć. Chciałbym, żeby to byli Wedrusowie. To na pewno byli Wedrusowie!
Przecież czarni mnisi przyszli do Rusi z innego kraju. Anastazjo, proszę, powiedz, czy prawidłowo
wywnioskowałem? Powiedz!
- Władimirze, nie denerwuj się. Spokojnie odbieraj informację. Twoi prarodzice faktycznie byli
Wedrusami. Jednak ten wrzeszczący czarny mnich też był twoim przodkiem.
Wszystko powstało z Jednego, a to oznacza, że wszyscy są braćmi.
Zapominając o tym, całe narody walczą ze sobą, same siebie niszcząc we "wrogu". Tak to było,
być może nie bez powodu.
Z początkiem tysiąclecia przyszła era nowego zrozumienia bytu ziemskiego. Era wspaniałych
zmian na Ziemi.
- Przyszła? Już przyszła? Ja też ostatnio mam uczucie, że coś nowego się dzieje na świecie,
zwłaszcza gdy widzę, jak ludzie budują na dawnych nieużytkach całe wioski z rodowych siedzib. Czy
to oni są zwiastunami nowej ery?
- Ich świadomość i ich uczucia to nowość dla świata.
- Ale z drugiej strony: wszystko stoi wciąż w tym samym miejscu.
W programach telewizyjnych też ciągle to samo: opowiadają, kto i z kim się spotkał, ile kosztuje
baryłka ropy; już któryś rok z rzędu rozprawiają o kryzysie gospodarczym, ale nie proponują nic sen-
sownego.
- W telewizji, Władimirze, oglądasz wiadomości z przeszłego życia.
Wszechświat żyje już innymi wartościami. Przeszłość wyrzuć z pamięci w całości. Zabierz ze
sobą tylko całą moc wymodloną przez przodków.
- Jak mam to rozumieć? Co to znaczy "wymodlona moc"? Jak wygląda?
- Z pokolenia na pokolenie twoi prawosławni przodkowie codziennie patrzyli na ikonę, modlili się
do niej i zawierzali jej swoje prośby i nadzieje. Ikona ich słuchała w skupieniu, starała się pomagać i z
każdym nowym dniem stawała się mocniejsza. Ona pomoże też tobie, już pomogła. Szanuj także
różaniec i Koran, sprezentowany tobie przez największego Muftiego. Szanuj Biblię twojego ojca
duchowego Feodoryta. Zapamiętaj dzień, w którym przemawiałeś do parafian w Wielkiej Świątyni
Jezusa Chrystusa. Zapamiętaj też dzień, kiedy siedziałeś przy stole w wypełnionej ludźmi sali na-
jwiększego Meczetu Lala Tulepan. Obok ciebie siedzieli rabin i prawosławny kapłan. Mówiłeś o
rodowych osadach. Ekolodzy wypowiadali się, popierając twoją ideę. Pamiętasz ten dzień?
- Tak, pamiętam. Spotkanie to zorganizował Najwyższy Mufti. Ludzie różnych wyznań przyszli do
meczetu i wszyscy byli mu wdzięczni za taki uczynek. Jednak pamiętam i coś zupełnie innego.
Pamiętam oczerniające mnie, zakłamane artykuły w gazetach. Pamiętam, jak na pierwszym kanale
telewizji próbowano mnie ośmieszyć.
- A może to oczernianie i kłamstwo pod twoim adresem były potrzebne?
- Potrzebne? Co ty mówisz? Po co, Anastazjo?
70
- Wchodzisz do świątyni. Czujesz się bohaterem? Tak! Tylko nie zdołałeś wytrzymać brzmienia
fanfar. Jak cię uchronić, uratować przed zadufaniem? Ja mam to zrobić?
- To nie zadufanie ani zbytnia duma. To tylko zmęczenie.
- Czy to ze zmęczenia próbowałeś odwieść arcybiskupa od Kościoła, kiedy w stolicy Białorusi
występowałeś w wypełnionej czytelnikami sali? To ze zmęczenia?
- Przecież nie na serio! Przed moim wykładem powiedzieli mi, że on...
- A widownia ci zaklaskała. Energia zespolonej myśli wybuchnęła w górę.
- Co teraz z tym arcybiskupem?
- Nie o nim mowa, Władimirze, lecz o tobie. Pragnąłeś pojąć swój stosunek do religii, chciałeś
zrozumieć, poczuć i poukładać... -Tak.
- Powinieneś zrobić to tylko sam, a ja opowiem o zdarzeniach z przyszłości i być może ta infor-
macja ci pomoże.
Niebawem będziecie świadkami pewnego zdarzenia. Władcy z ponad 150 państw przyjadą do
jednego kraju. Razem z naukowcami będą obradować nad jednym tematem: zmniejszeniem ilości
emitowanych do atmosfery, wskutek działalności człowieka, szkodliwych gazów cieplarnianych.
Gazów, które grożą naszej planecie katastrofą.
Ale władcy tych państw nie podejmą wspólnej decyzji i rozjadą się do domów. A gaz, szkodliwy
gaz, który jest produktem działalności ludzi, nadal będzie zabijał planetę. A co ty, Władimirze,
powiesz o takiej sytuacji?
- Co ja mam powiedzieć? Głowy państw zbierały się już nie jeden raz, żeby rozwiązać problem
pogorszenia się sytuacji ekologicznej, lecz bez skutku. Większość ludzi już nie zwraca uwagi na te
zjazdy.
- Dlaczego?
- Ponieważ żadne państwo nie przedstawiło sensownej propozycji.
A jeśli nie ma propozycji, to jaki sens się zbierać? Żeby tylko ludzi rozśmieszać?
- A ty, Władimirze, jaką propozycję uznałbyś za mądrą i skuteczną?
- Taką, dzięki której u większości ludzi na Ziemi zmienią się życiowe priorytety. Przy tym pow-
stanie ochota, by udoskonalać środowisko, a nie pracować w szkodliwych zakładach dla pieniędzy.
Żaden rządzący nie jest w stanie zamknąć tych szkodliwych zakładów, bo zacznie się bezrobocie,
strajki, a jego pozycja jako głowy państwa mocno się osłabi.
- Z tego wniosek, że głowy państw nie są w stanie zatrzymać nadchodzącej globalnej katastrofy.
A może inna władza, duchowa, jest zdolna to uczynić? Zjadą się przywódcy duchowi wszystkich re-
ligii, przysięgną sobie, że będą swoich wiernych namawiać do udoskonalania środowiska na Ziemi.
- Tak! Doskonale! Przywódcy duchowi potrafiliby najbardziej efektywnie działać w tym temacie i
jednocześnie naciskać na władze i na ludzi.
- Aha, z tego wynika, że religie są w życiu ważne i niezbędne. Co o tym myślisz, Władimirze?
- Wygląda na to, że i ważne, i potrzebne. I byłoby świetnie, gdyby one wszystkie razem
skierowały swoje starania na udoskonalanie środowiska w sferze duchowej i materialnej. Jednak
potrzebna jest konkretność. Twój projekt, Anastazjo, jest niepokonany w swojej konkretności,
dlatego wszędzie ludzkie dusze i serca go przyjmują. Jest jednak pewien szczegół, który
wywołuje wątpliwości co do jego realizacji.
- Jaki szczegół?
- Pokazany przez ciebie obraz życia rodziny w rodowej siedzibie bez wątpienia jest znacznie lep-
szy od obrazu życia ludzi w miastach i wioskach. Już teraz każdego roku rośnie liczba takich rodzin
przy braku jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa.
Może przyjść taki moment, kiedy większość mieszkańców na Ziemi zapragnie zamieszkać we
własnej rodowej siedzibie, a wtedy dla wszystkich rodzin zabraknie hektarów. Już teraz słychać
pogłoski, że należy zniszczyć część mieszkańców planety z braku miejsca do życia i nośników en-
ergii. Zgodnie z tymi pogłoskami na Ziemi powinien zostać jeden tak zwany złoty miliard i jeszcze
dwa, trzy miliardy do jego obsługiwania. Teraz na Ziemi mamy ponad 6 miliardów ludności i już są
ograniczenia liczby dzieci na przykład w chińskich rodzinach, gdzie liczba mieszkańców przekroczyła
1 miliard 300 milionów na obszarze 9,6 miliona kilometrów kwadratowych.
Jeśli zgodnie z twoim projektem zajdą zmiany w obrazie życia ludzi, to wzrośnie też ich długość
życia. Absolutnie oczywiste jest to, że przy braku nałogów - mam na myśli picie, palenie i inne
71
szkodliwe nałogi - przy dobrym odżywianiu, czystym powietrzu i dobrej wodzie długość życia zwięk-
szy się średnio dwa razy.
Rodzina mieszkająca w rodowej siedzibie będzie chętniej decydować się na posiadanie dzieci,
znacznie częściej niż mieszkańcy miast. A z tego wynika, że już niedługo nowe rodziny nie będą
miały możliwości nabycia hektara ziemi pod budowę rodowej siedziby.
Zdaję sobie sprawę, że powinno być jakieś rozwiązanie, Bóg bowiem, myśląc o czymś wspani-
ałym, nie mógł stworzyć sytuacji bez wyjścia, która by prowokowała ludzi do wojen w celu zdobycia
życiowej przestrzeni. Twój dziadek twierdzi, że oswojenie Kosmosu przy dzisiejszym stanie wiedzy
jest absurdalne i nie ma perspektyw, ale jednocześnie powiedział, że istnieje inna droga - metodą
psychoteleportacji. Dużo czasu poświęciłem, żebym zrozumieć tę metodę w szczegółach, jednak to
wcale nie jest możliwe. Trudno uwierzyć w realność tej metody, nauka również się o tym nie
wypowiada.
- Władimirze, ja też wiem o istnieniu metody psychoteleportacyjnego oswajania przestrzeni Kos-
mosu i planet innych galaktyk, lecz mechanizmy tej metody nie są znane nikomu z mojego rodu.
Mam nadzieję, że ludzie, którzy teraz stawiają swoje rodowe siedziby, ich dzieci lub wnuki zrozu-
mieją, w jaki sposób i za pomocą jakich mechanizmów ta metoda działa. I na pewno tak się stanie.
Rozumiem twoje zmartwienie, Władimirze. Jeśli człowiek dzisiaj nie zobaczy chociaż małej
części tego mechanizmu, to będzie go martwić niejasność przyszłości rodu. Powinien już teraz,
dzisiaj zrozumieć chociażby jego część.
Nieustannie o tym myślę, szukam, ale znajduję tylko coraz więcej logicznych potwierdzeń ist-
nienia te metody. Być może należałoby przedstawić ludziom tę logikę rozumowania i poprosić tych,
którzy się znąją na biologii i programowaniu, żeby wspólnie nad tym pomyśleli. W szyscy razem
powinniśmy ją odgadnąć.
Władimirze, jesteśmy na miejscu, to jest dom... To przestrzeń mojego dziadka - oznajmiła Anas-
tazja.

Bliska mi partia.
Dziadek Anastazji zawsze się zachowywał niezwyczajnie. Nawet na najbardziej poważne tematy
rozmawiał z humorem, a czasem i odrobiną drwiny. Tym razem też się tak zachowywał. Siedział pod
cedrem po turecku i wpatrywał się wnikliwie w pastorał wbity przed nim w ziemię. Bez wątpienia już
dawno czuł, że do niego idziemy, i tym bardziej nie mógł nie odczuwać naszej obecności, lecz nie
zwracał na nas najmniejszej uwagi. Kiedyśmy prawie weszli na niego, również się nie odwrócił do
nas i nie przywitał. Staliśmy więc w milczeniu ze trzy, cztery minuty, aż szepnąłem do Anastazji:
- Spróbuj się zwrócić do niego, bo będziemy tak stać w nieskończoność.
- Dobrze, Władimirze, ale ja próbuję zrozumieć, o co mu chodzi - równie cicho powiedziała
Anastazja.
Potem jednak zwróciła się do dziadka, oznajmując: - Myśmy już dawno przyszli, dziadku.
I zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Dziadek Anastazji nagle zwrócił się do pastorału, mówiąc:
- Z powodu nieprzewidzianych okoliczności ogłaszam przerwę na 15 minut. - Podniósł się,
odprowadził nas na bok i absolutnie poważnie wytłumaczył: - W tej chwili prowadzę zebranie partyjne
"Mojej Partii". Będzie trwało jeszcze około 45 minut, więc musicie poczekać.
- Jak mam to rozumieć - zebranie partyjne? Przecież nikogo tu nie ma. No i ta "Moja Partia"
jeszcze nie jest zarejestrowana - szczerze się zdziwiłem.
- No tak, wy jej nie zarejestrowaliście, a ja dla siebie to zrobiłem.
- Co to ma znaczyć, że dziadek sam ją utworzył? Kto do niej należy?
- I sam należę. Teraz przygotowuję się do zjazdu.
- Do jakiego zjazdu, skoro dziadek sam jeden jest w tej partii?
- Na razie sam, ale może ktoś jeszcze zarejestruje "Swoją Partię".
Oto wtedy my się zjedziemy. - Jak to jest możliwe?
- Przecież sam mówiłeś, że powinniśmy wymyślić coś zupełnie nowego. No i wymyśliłem: żeby
nikt nie wywierał presji swoim autorytetem i stanowiskiem na szeregowych członków partii, niech
każdy sam osobiście kieruje "Swoją Partią". A na zjazdach wszyscy będą równi.
- Co jest przedmiotem obrad dzisiejszego zebrania?
- Sprawozdanie rządu z wykonania pracy związanej z udoskonaleniem środowiska i poprawą
72
ekologii.
- Tak... No i kto tu u was będzie składał sprawozdania?
- A różni. Po przerwie będę wysłuchiwał ministra transportu.
- Jego tu przecież nie ma!
- Dla ciebie nie ma, a dla mnie jest.
- A czy on wie, że dziadek będzie go słuchał?
- Nie wie. Po co mam go odrywać od codziennych obowiązków.
- Dobrze, a kiedy i gdzie odbędzie się wasz zjazd?
- Wyznaczą go inicjatorzy.
- Jacy inicjatorzy?
- Ci inni kierownicy "Swojej Partii".
Myślę, że bez względu na komiczność sytuacji idea dziadka o utworzeniu "Swojej Partii" za-
sługuje na uwagę. Tradycyjny sposób organizacji nowej partii nie doprowadzi do niczego nowego
oprócz podobieństwa do K.P.Z.R. A u dziadka jest racjonalny wątek: każdy ma wolną wolę i może
działać zgodnie z głosem duszy i serca, a nie na rozkaz, według przepisów partyjnej ustawy. Wydaje
mi się, że przy takiej zasadzie powstanie żywe, aktywne i samorozwijające się społeczeństwo ludzi,
w którym każdy naprawdę może się wykazać inicjatywą.
Żegnając się z dziadkiem i starając się zachować powagę i jego ton rozmowy, powiedziałem:
- Od dziś więc też zakładam "Swoją Partię". Co tu dużo gadać: najwyższy czas na działanie.
To, co się działo u dziadka Anastazji, zasługuje na osobną książkę, w której zamierzam o wszys-
tkim opowiedzieć.

Oswajanie dziewiczych planet.


Wracając od dziadka, znowu rozmawialiśmy o istnieniu możliwości oswojenia przez człowieka in-
nych planet i galaktyk metodą biologIczną.
- Anastazjo, mówiłaś, że nieustannie myślisz o biologicznej metodzie oswojenia innych planet i
że odnajdujesz logiczne potwierdzenia jej istnienia. Czy możesz powiedzieć, na czym to polega?
- Możemy wspólnie rozpocząć analizowanie sytuacji, a następnie możesz kontynuować
samodzielnie.
- Dobrze, Anastazjo, zaczynamy.
- Po pierwsze, niezbędna jest prawidłowa ocena podstawowego faktu: wszystko, co zostało
stworzone w świecie techniki, istniało już i istnieje w świecie biologii, a przy tym w znacznie bardziej
doskonałej postaci. Rozumiesz, Władimirze? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak ogromnie ważne
jest zrozumienie takiej zasady?
- Pewnie, że rozumiem. Wiem o tym nie tylko ja, lecz i wielu innych ludzi. Dawniej człowiek lepiej
i szybciej liczył, każdy miał swój wewnętrzny kalkulator. Można przytoczyć mnóstwo przykładów. Na-
jbardziej mi się podoba przykład narodzin człowieka, jest bardzo mocny i wyrazisty, ponieważ istnieją
w tej chwili dwie metody poczęcia: techniczne i biologiczne.
Sposób techniczny - to in vitro, kiedy pobierają od mężczyzny plemnik, a od kobiety jajeczko,
wkładają je do probówki, trzymają w specjalnym urządzeniu przy odpowiedniej temperaturze i stopniu
wilgotności. Jednym słowem: dużo zachodu i wydatków. A metodą biologiczną, czyli naturalną, jest i
prościej, i skuteczniej: mężczyzna z kobietą idą do łóżka... Mają i przyjemność, i niedługo rodzi im się
dziecko.
- Dobry przykład, Władimirze, ale proszę, pamiętaj o ważnym szczególe: kiedy człowiek się
poczyna, nawet drogą in vitro, to podstawą jest jednak materiał pochodzenia biologicznego.
- Tak jest, bazuje się na podłożu biologicznym, bez plemnika bowiem i jajeczka nic nie ma.
- No a sposób biologiczny nie potrzebuje niczego od świata technicznego.
- Właśnie, niczego. No, może jedynie łóżka. Chociaż można i bez łóżka. Anastazjo, zgadzam się
całkowicie - możliwości biologiczne są bardziej doskonałe niż techniczne. Wymyślając swoje tak
zwane wynalazki, człowiek zastępuje istniejące już, doskonałe biologiczne mechanizmy prymity-
wnymi technicznymi. Takie postępowanie jest absolutnie antyrozumne.
- Jednak niejeden raz cywilizacje ludzkie, zapominając o swoich zdolnościach naturalnych, za-
stępowały je prymitywnymi technicznymi sposobami.
Dzisiaj nie możemy nawet sobie wyobrazić, jak w naturalny sposób trafić na inną planetę. Tak
73
samo nie wyobrażali sobie ludzie innej cywilizacji poczęcia i narodzin dziecka metodą naturalną.
W dzisiejszych czasach wiele kobiet nie może pomyśleć o narodzinach dziecka bez pomocy, bez
szpitala i różnych technicznych urządzeń. Jeśli tak dalej pójdzie, to większość dzieci będzie się
rodzić przy pomocy tak zwanych matek na żądanie.
Powstaną podobne do ferm przedsiębiorstwa, w których będą się znajdować kobiety do repro-
dukcji dzieci metodą in vitro. One będą przez całe życie rodzić dzieci i je następnie oddawać. Będą
miały zapewniony dach nad głową i wyżywienie, ale każda z nich będzie służyła za inkubator dla
ludzkiego embriona. Coś takiego już kiedyś miało miejsce w jednej z ludzkich cywilizacji.
Cywilizacja ta miała również rozwinięte klonowanie ludzi. W rezultacie takiego "postępu" ludzie z
tej cywilizacji nie wiedzieli, że można urodzić poprzez procesy biologiczne. Brak myślenia o tym i
wyobraźni sprawiał, że kobieta nie miała możliwości zajścia w ciążę, nawet jeśli wielokrotnie odby-
wała stosunek z mężczyzną. Gdy jednak zdarzyło się poczęcie w naturalny sposób, to było uz-
nawane za patologię, a zarodek natychmiast poddawano zniszczeniu lub usuwano i dalej hodowano
w sztuczny sposób.
Władimirze, czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że każde osiągnięcie techniczne następuje po
zapomnieniu przez człowieka swoich zdolności biologicznych?
- Zgadzam się.
- A teraz powiedz, czy można przenieść wizerunek, na przykład rodowej siedziby, z jednego
punktu na Ziemi do innego lub do przestrzeni kosmicznej?
- Pewnie, że można. Za pomocą poczty elektronicznej wybierasz adres internetowy, skanujesz,
wprowadzasz do komputera i wysyłasz. A tam też można wydrukować. Można wysłać i w kosmos,
jeśli znasz adres e-mail statku kosmicznego. Na Księżyc też można i z powrotem na Ziemię - już to
robili.
- Dobrze, bardzo dobrze, Władimirze. Zapomniałeś jednak o bardzo ważnym szczególe, o na-
jważniejszym.
- Jakim?
- Zanim zrobiło się te wszystkie manipulacje z komputerem, powstała myśl, żeby wysłać ten wiz-
erunek.
- Tak. Nie powiedziałem nic o myśli dlatego, że to jest oczywiste.
- A teraz powiedz mi, czy jest możliwe przeniesienie w te wszystkie przez ciebie wymienione
miejsca nie tylko wizerunku, lecz także samego przedmiotu?
- Przedmiotu? Rzeczy? Chyba nie. - Po chwili zastanowienia dodałem: - Już sobie przypomni-
ałem. Są takie urządzenia i maszyny, które robią różne rzeczy zgodnie z programem komputerowym.
Jeśli wysłać taki program na inny kontynent lub na Księżyc, to tam komputer podłączony do takiej
obrabiarki wyrzeźbi taką samą figurkę, czyli zostanie zrobiona kopia na innym kontynencie lub na
Księżycu.
- Wniosek z tego, że nowoczesne techniczne możliwości pozwalają przenieść lub skopiować i
odtworzyć każdy przedmiot nawet na innej planecie?
- Tak, jest to możliwe.
- Władimirze, czy rozumiesz, co to znaczy?
- Co?
- To, że istnieje biologiczny sposób przenoszenia przedmiotów z jednej planety na inną, i sposób
ten jest tysiąckrotnie doskonalszy i prostszy, a może nawet i dostępny dla każdego z nas. Metoda bi-
ologiczna nie potrzebuje obecności jakiejkolwiek techniki. W tej metodzie główną rolę odgrywa ludzka
myśl.
- Tak, masz rację, jest tak samo jak przy poczęciu człowieka potrzebna myśl, ale mężczyzna
pragnący począć dziecko potrzebuje kobiety, tak samo jak kobiecie pragnącej urodzić dziecko
potrzebny jest mężczyzna. Oni razem materializują to wymarzone.
- Oni razem...
Władimirze, umiejętność stworzenia, zrodzenia człowieka przez mężczyznę i kobietę jest na-
jwyższym osiągnięciem. A z tego śmiało można wysnuć wniosek, że stworzenie przez ludzi nowego
życia na innej planecie sposobem biologicznym tym bardziej jest możliwe. Na razie tylko jeszcze nie
wiemy, jakie składniki są do tego potrzebne.
- Anastazjo, to wspaniały wynalazek. A byłoby cudownie, gdybyś ty lub ktoś jeszcze znalazł lub
74
odkrył te biologiczne składniki.
- Trzeba myśleć. Wiele można by było zrozumieć i poczuć, zetknąwszy się z wiedzą, którą posi-
adali ludzie z pierwszych ziemskich cywilizacji.

Ludzie pierwszych cywilizacji.


- Domyślam się, zresztą sama logika życiowa to podpowiada, że oni posiadali umiejętności więk-
sze niż sam Bóg. - Kim są ci zagadkowi "oni"?
- To dzieci Boga. Ludzie z pierwszej cywilizacji ziemskiej.
- Pierwszej cywilizacji? Więc były potem i następne? I czym mogła się różnić pierwsza cywiliza-
cja od następnych?
- Kierunkiem swojego rozwoju. Ludzkość, Władimirze, nie zawsze szła torem technicznym, w
kierunku antyrozumu i ku katastrofie. Na początku była pierwsza cywilizacja, skierowana na rozwój
biologiczny. Wykorzystywała ona wszystko, co zostało stworzone na samym początku przez Boga.
Człowiek tej cywilizacji badał i obserwował Boskie dzieła i z ich pomocą udoskonalał swoje miejsce
bytowania. Boskie dzieła są doskonałe, lecz każde następne pokolenie powinno być mądrzejsze od
poprzedniego, tak bowiem zaprogramował Bóg.
Nie mogło być inaczej, ponieważ wtedy Bóg nie mógłby być Bogiem, a Jego stworzenia,
pozbawione możliwości rozwoju, okazałyby się końcem tworzenia. Człowiek jest początkiem
wielkiego tworzenia.
Trudno nawet sobie wyobrazić, jakie szczyty osiągnął człowiek pierwszej cywilizacji w swoim
Boskim rozwoju ani jak wyglądała planeta w okresie jej materialnego istnienia.
Ludzie tej pierwszej cywilizacji z pewnością się różnili od ludzi współczesnych. Mieli idealną bu-
dowę ciała, zdrowie fizyczne pozwalało im na tak duży poziom energii, jakiego nie posiada żaden
człowiek w dzisiejszych czasach. Posiadanie fundamentalnej wiedzy pierwotnego biologicznego
świata, pochodzącej od Boga, pozwalało im go udoskonalać. Wszystkie osiągnięcia naukowe i tech-
niczne, które mamy we współczesnym świecie technokratycznym, oni mieli w tamtych czasach na
wyższym i doskonalszym poziomie w postaci biologicznej.
- Gdzie są dowody na istnienie tej cywilizacji i jej osiągnięć?
- Jeśli widzisz dorosłego człowieka, to czy potrzebujesz dowodów, że człowiek ten był wpierw
niemowlęciem, następnie dzieckiem, młodzieńcem?
- Nie, nie potrzebuję. Sam dorosły człowiek jest dowodem na to, że był kiedyś dzieckiem.
- Tak samo dzisiejsza ziemska cywilizacja jest dowodem na istnienie tej pierwszej. I ta pierwsza
nie mogła być technokratyczna.
- Dobrze, niech ci będzie, nie mogła być technokratyczna, ale z różnych źródeł historycznych i
wykopalisk archeologicznych wynika, że ludzie dawnych cywilizacji, zamieszkujący tu sto tysięcy lat
temu, biegali ubrani w skóry i polowali na zwierzęta. Oni z trudem zdobywali sobie pożywienie.
- Archeolodzy odnajdują szczątki ludzi, ale z czasu po katastrofie cywilizacji technokratycznej.
Wyobraź sobie, Władimirze: Ziemię zamieszkuje technokratyczna cywilizacja o bardzo wysokim
poziomie rozwoju. Lecz każdy technokratyczny tor rozwoju maltretuje Ziemię, pogarsza ekologię,
zaburza biosferę i w rezultacie wybucha katastrofa na wielką skalę. Ci, którzy są u władzy, elita, za-
wsze wiedzą już wcześniej o jej nadchodzeniu i przygotowują się do uratowania samych siebie.
Jedna z cywilizacji na przykład zbudowała i wyprowadziła na okołoziemską orbitę cały kompleks
techniczny o pojemności dwóch oceanicznych liniowców. Oni się ratowali na nim przed katastrofal-
nymi zmianami na Ziemi. Jednak ten techniczny kompleks nie mógł w nieskończoność utrzymywać
ludzi, ponieważ sam też nie był wieczny. Ludzie, ratujący się przed katastrofą na Ziemi, wytrzymali
tam około 60 lat. Tam też rodziły się dzieci, ale przyszedł czas, kiedy życie na sztucznym statku stało
się niemożliwe. Ludzie zaczęli umierać i wtedy postanowili wrócić na Ziemię. I wrócili. Lądowali gru-
pami w specjalnych kapsułach, w różnych częściach planety.
Na stygnącej po pożarach Ziemi już zaczynała się pojawiać trawa i odradzała się fauna. Nie
wszyscy jednak trafili do takich oaz. Ci, którzy wylądowali na pustyni lub na rozgrzanej lawie wulkan-
icznej, zginęli. Ci, którym udało się wylądować na kawałku Ziemi z zachowanym częściowo życiem,
cieszyli się, że się im powiodło.
Pokażę, jak to wyglądało.
Popatrz, oto oni, jest ich tylko sześciu, wychodzą z rozpalonej kapsuły. Cieszą się widokiem
75
zielonej trawy i tym, że mogą oddychać świeżym powietrzem. Tam obok dwójka dzieci: chłopczyk i
dziewczynka z zaciekawieniem patrzą na krzak porzeczki z siedzącymi na nim owadami. Starszy
człowiek, absolutnie pozbawiony włosów, wraca do kapsuły i po chwili wynosi z niej pudło. W nim są
różne produkty. Mężczyzna postawił pudło na ziemi, patrzy na chłopczyka i dziewczynkę i podchodzi
do ich matki, stojącej trochę dalej.
- Byłoby najlepiej, gdybyś odeszła jak najdalej i zabrała z tego miejsca dzieci. Zapasów jedzenia
nie zostało na dłużej niż tydzień. Twój małżonek nie żyje, jestem waszym krewnym, ale nie za-
mierzam stawać w waszej obronie, kiedy zacznie się walka o jedzenie.
- Daj nam chociaż na jeden dzień.
- Weź sama, ale tak, żeby inni nie zauważyli, i natychmiast szybko odejdź.
Kobieta podeszła do stojącego na ziemi pudła, ukucnęła, jakby poprawiała coś w bucie, prędko
wyjęła trzy tubki z jakąś pastą do jedzenia i schowała je pod kombinezonem. Następnie szybkim
krokiem podeszła do dzieci i, proponując, że pokaże im jeszcze ciekawsze krzaki, odciągnęła je jak
najdalej od kapsuły.
Ludzie, którzy wrócili na Ziemię, posiadali obszerną wiedzę świata techniki. Umieli korzystać z
komputera, telefonów komórkowych, potrafili kierować statkami kosmicznymi, samochodami, ale
wiedza ich była już absolutnie bezużyteczna, a nawet szkodliwa. Komunikacja i mechanizmy zostały
całkowicie zniszczone. Wiele z tego, co zostało, było bardzo niebezpieczne, bo emitowało bardzo
mocne promieniowanie radioaktywne.
Matka, odszedłszy z dziećmi, przedłużyła swój ród. I znowu przez tysiąclecia trwał rozwój
ludzkości w kierunku technicznym. Archeolodzy, rozkopując starożytne osady, znajdowali groby
przodków z prymitywnymi narzędziami do pracy i polowania. Uważali, że widzą pierwszych ludzi
początku cywilizacji. Jednak oni widzieli ludzi z końca ich cywilizacji. Czasem archeolodzy odnajdują
na ścianach rysunki, a na nich ludzi ubranych w skafandry. Świat nauki postawił hipotezę, że cy-
wilizacja na Ziemi powstała dzięki istotom z kosmosu, że starożytny człowiek czerpał wiedzę od kos-
mitów. Naukowcom nawet nie przyszło do głowy, że znajdujące się na rysunkach naskalnych istoty w
skafandrach to są ludzie u kresu tej ich cywilizacji.
- Gdzie jest teraz ta pierwsza cywilizacja?
- Zniknęła. Zniknęła nagle, z nieznanego zagadkowego powodu.
W chwili swego zniknięcia ludzie tej pierwszej cywilizacji wymazali z bazy danych Wszechświata
całą informację o swoich osiągnięciach. Uczynili to w nieznany nam sposób. Dlaczego tak postąpili,
możemy się jedynie domyślać.
- A ty, Anastazjo, jak myślisz?
- Przypuszczam, że poczuwszy się głównymi sprawcami, kształtującymi losy światów Galaktyki,
rozpoznali w sobie jednocześnie początek zakażenia wirusem antyświata, antyrozumu oraz to, że nie
mają przeciw niemu wystarczającej ilości przeciwciał. Spowodowali więc psychologiczną eksplozję
samych siebie razem ze swoimi osiągnięciami, a na Ziemi zostawili tych, którzy mieli mocno
rozwinięte zakażenie tym wirusem antyrozumu i antyświata. Zrobili to po to, by zrozumieć i do końca
prześledzić skalę antyrozumu.
Teraz my, potomkowie pierwszej cywilizacji, doświadczamy na sobie aż po sam kres istoty anty-
rozumu i na moment przed katastrofą planetarną zrównoważymy w sobie Rozum i antyrozum.
Wszystkie osiągnięcia pierwszej ziemskiej cywilizacji będą się w nas otwierać, ale w bardziej doskon-
ałej, nowej postaci.
- Jeśli twierdzisz, że ich wiedza będzie się otwierać, to oznacza, że oni gdzieś są, oni istnieją?
- Oni są i istnieją w każdym człowieku. Anastazja nagle przestała opowiadać i zamarła. - Co się
stało? Dlaczego znieruchomiałaś?
- W przestrzeni Wszechświata coś się zdarzyło, czuję to, Władimirze. Czuję wibrację, a ty?
- Nic nie czuję, wiaterek jedynie dmuchnął.
- Tak, wiaterek, ale wieje z porywami.
- Może wieje z porywami, tylko co z tego? Stało się coś dobrego czy złego?
- Nie wiem, Władimirze, lecz jedno jest pewne: to, co się zdarzyło, poruszyło przestrzeń.
- Gdzie to się stało?
- Przypuszczam, że nad brzegiem naszego jeziora.
- No i co, na to zdarzenie cały Wszechświat zareagował?
76
- On reaguje zawsze, kiedy się pojawia ciekawa lub niezwykła informacja.
- Anastazjo, nie traćmy czasu, szybko biegnijmy do naszego jeziora. Ruszyliśmy szybkim krok-
iem. Kiedy tajga na to pozwalała, próbowałem biec. Tylko raz usiedliśmy, żeby odpocząć, ale po paru
minutach znowu dążyliśmy do jeziora.
Byliśmy tuż, tuż, blisko jeziora, gdy nagle wyobraziłem sobie, jaka przykrość może spotkać syna,
więc poprosiłem Anastazję, żeby się zatrzymała.
- Anastazjo, zaczekaj. Posłuchaj mnie i postaraj się zrozumieć.
Wołodia uważa, że ty nakłoniłaś nas do rywalizacji. Czy to prawda? - Tak - spokojnie odparła
Anastazja.
- Nie będę teraz tłumaczyć, dlaczego to nie jest uczciwe. Nie ma czasu. Tylko proszę o jedno,
błagam, nie krytykuj tego, co Wołodia zrobił przez te dwa dni naszej nieobecności.
Na pewno od rana do wieczora pracował nad makietą. On się bardzo starał, wiem. Widziałem to,
kiedy razem myśleliśmy nad projektem. Niestety jemu brakuje informacji. Jeśli zaczniesz krytykować
jego tworzenie, będzie to mocno przeżywał. Mówił mi, że jeśli przegra tę rywalizację, to sprawi
mamie przykrość.
Wyobrażasz to sobie? On będzie się starał, żebyś ty nie miała powodu do zmartwień.
- I ty też.
- Tak, ja też. Ale my jesteśmy dorośli. Powinniśmy zdawać sobie sprawę, że już nie ma co do-
dawać do projektu rodowej siedziby. Nasyp z ziemi wokół działki jest wspaniałą ideą, ale to już
zostało zrobione, staw uwzględniony, posadowienie domu z tarasem naokoło niego też nie wywołuje
twojego protestu. Co jeszcze zostało? Klomby, grządki - ale to są drobiazgi. Technologia budowy -
też można dodać jedynie nic nie znaczące szczegóły. Zrozum, Anastazjo, nie ma już pola dla twórc-
zości. Sama zrobiłaś już wszystko i podpowiadałaś, a dla syna nic nie zostawiłaś. Pochwal go cho-
ciaż za to, że się starał.
- Za samo staranie się nie mogę. To byłaby upokarzająca pochwała.
- Upokarzająca? A postawić dziecko w sytuacji bez wyjścia - to nie upokorzenie? Nie, to nawet
nie upokorzenie. To nazywa się "pastwieniem".
- Władimirze, uwierz mi, wcale się nie pastwię nad naszym synem.
W nim są obecne komórki moja i twoja. Informacje zebrane przez twoich i moich prarodziców. On
był wychowywany i uczony przez mojego dziadka i pradziadka. Jeszcze nie zostały odkryte zdolności
naszego syna, ale jestem pewna: one są wielkie.
- Może i są wielkie, ale przecież ci tłumaczę; nie pozostało pole dla twórczości, dla tego, żeby
mógł ujawnić swoje zdolności. Projekt rodowej siedziby już został zrobiony.
- To ty uważasz, że jest zrobiony. Co do mnie, to już od dawna mam wrażenie, że ani ja z tobą,
ani ludzie tworzący swoje rodowe siedziby nie wiedzą jednak o pewnym ich głównym przeznaczeniu.
Wielu odczuwa to intuicyjnie, dlatego ich myśl dąży do stworzenia własnej rodowej siedziby. Myśl ta
istnieje na poziomie zmysłów, jest nie do końca jasna i określona. Określenie jej jest niesamowicie
ważne dla przyszłości i istnienia w wieczności.
Człowiek od stworzenia aż po dzień dzisiejszy ma w sobie wszystko, co było stworzone od zara-
nia, a oni, ludzie-Bogowie pierwszej cywilizacji, są w każdym z nas małą, może mikroskopijną
cząsteczką.
Możliwe, że oni widzą i czują to, co się dzieje. Kiedy zbyt gwałtownie postawiłam w nieciekawym
świecie przed tobą syna, ta cząsteczka może nie wytrzymała, odezwała się, a może po prostu
przyszedł czas...
Niewykluczone, że Wołodia czuje w sobie tę zachowaną wiedzę. Już bardzo piękne i funkcjon-
alne jest to jego tworzenie, ten ognisty ptak.
- Anastazjo, czy rozumiesz, że pragniesz tego, co jest niemożliwe?
Chcesz, żeby syn tobie coś wyjaśnił lub stworzył, ale sama nie wiesz, co to ma być. Ty jedynie
czujesz jakieś nowe możliwości rodowej siedziby, lecz Wołodia może nawet nie wiedzieć o twoich od-
czuciach.
- Moje uczucia są i w naszym synu, Władimirze.
Szedłem za Anastazją i rozumiałem, że ona nie będzie pobłażać synowi, nie pochwali go tak po
prostu. Mało tego, może zacznie go jeszcze krytykować. Postanowiłem więc twardo: znajdę
odpowiednie słowa, żeby go podtrzymać na duchu i pochwalić za starania.
77
Zostałem nieco w tyle za Anastazją, a gdy wyszedłem z tajgi, zobaczyłem ją stojącą pod
wiekowym cedrem i wnikliwie wpatrującą się w to, co się dzieje na brzegu jeziora.
Na piaszczystym brzegu tajgowego jeziora otoczonego majestatycznymi cedrami Wołodia bu-
dował jakąś nową konstrukcję. To był zwykły kwadrat lub prostokąt otoczony wałem ziemnym, na
którym po obu stronach wznosiły się mury z gliny. W narożnikach ściany były białe i wyższe niż na
linii prostej. Wewnątrz kwadratu bliżej ściany był staw, obok niego unikatowy ptak, a w centrum
kwadratu bezpośrednio na piasku siedziała Nasteńka - i tyle, nic poza tym. Było jasne, że Anastazja
nie pochwali Wołodii. Nie ma za co. Ptak został zrobiony już wcześniej, wał z ziemi w ogóle został
wymyślony nie przez niego... Domu oraz budynków gospodarczych albo nie zdążył zbudować, albo
nie wiedział, gdzie maje ustawić. Kwadrat ten, prawdę mówiąc, był trochę dziwny.
Odwróciłem się więc do Anastazji i rzekłem:
- Wołodia nie zdążył zrobić niczego nadzwyczajnego, no to nie ma za co go krytykować.
Anastazja nic nie odpowiedziała, nawet nie spojrzała na mnie, tylko w wielkim skupieniu wpatry-
wała się w ten kwadrat. Szedłem do niego, do miejsca, gdzie nadal pracował mój syn, i nagle zaczęło
się dziać coś dziwnego. Zatrzymałem się kilka kroków przed makietą rodowej siedziby, nie mając siły,
by podejść bliżej. Przestrzeń wokół mnie jak gdyby zaczęła się transformować. Na zewnątrz wszys-
tko nadal było takie samo, ale odczucia... Niesamowicie przyjemne uczucia, niby już znane lub
pochodzące z innego życia, otulały całą przestrzeń naokoło i rozgrzewały od wewnątrz ciało. Bałem
się ruszyć, żeby nie opuściły mnie i nie zniknęły. Stałem i patrzyłem na kąt kwadratu, na kąt w kształ-
cie białej chatki z okienkiem i drzwiami.
Otrząsnąłem się z zamyślenia, kiedy usłyszałem głos Anastazji. Podeszła i zwróciła się do
Wołodii, a on na klęczkach prostował i wygładzał rękoma ścianę "zewnętrznego muru".
- Mogę cię o coś zapytać, synku?
Było widać, że Anastazja jest podekscytowana. Wołodia się podniósł, podszedł do niej, lekko
ukłonił i odpowiedział: - Rad będę wysłuchać cię, mamo.
- Czy ty znalazłeś nowe znaczenie słowa "dom"?
- Starałem się je znaleźć i wywnioskowałem, że człowiek powinien budować dom jednocześnie
dla siebie i dla swego hektara, wtedy będą nierozerwalnie ze sobą związane i tym samym tworzyły
jedność w swej przestrzeni.
- Opowiedz, synku, o swojej makiecie. Jakie jest jej przeznaczenie?
- Dobrze, mamo, chętnie o tym opowiem.
Syn zaczął opowiadać i nagle jak gdyby ożyły wszystkie detale na makiecie niespotykanej dotąd
rodowej siedziby.
- To jest wejście do domu - Wołodia pokazał na otwór w murze.
- Ono znajduje się nie od strony drogi, lecz od lasu.
- Chcesz powiedzieć, że to jest wejście na teren rodowej siedziby?
- sprecyzowała Anastazja.
- Cała rodowa siedziba razem z działką jest domem - odparł Wołodia - dlatego nazwałem to we-
jściem do domu, żeby człowiek, wchodząc na ten teren, musiał wytrzeć buty, jeśli coś się przykleiło, a
jeśli nawet są czyste, to powinien uczynić to w myślach.
Ta ściana otaczająca hektar - to cieplarnia, ona jest żywa. Większa część to zabudowa czasowa,
która będzie służyć do szybkiego utworzenia żyznej gleby. Tata chciał jak najszybciej. Glebę ukształ-
tują dżdżownice. Roślinkom wewnątrz będzie ciepło i radośnie. Ściana wzniesiona z gliny będzie się
nagrzewać od góry promieniami słonecznymi przez szkło lub folię, o której opowiadał tata. W dzień
się nagrzeje, a w nocy, kiedy jest chłodno, będzie oddawała ciepło uprawianym wewnątrz roślinkom.
Wewnątrz tej ściany-cieplarni są uwzględnione pomieszczenia do przechowywania różnego
rodzaju narzędzi ogrodniczych i sprzętu, z których ludzie zazwyczaj korzystają.
A w tym pomieszczeniu w kształcie owalu, wychodzącym ze ściany cieplarni, człowiek w zimie
może spać i jeść. Dalej jest drewutnia. W narożnikach tej żywej ściany, od strony lasu ulokowane są
różne domowe zwierzęta: kury, łabędzie, koza, konik, jeż, pawie i gołębie. Ich szopy mają po dwa
wejścia: jedno do lasu, a drugie do przestrzeni domu. Tata mówi, że on często wyjeżdża i nie ma
komu dbać o domowe zwierzęta. Uważa też, że nie wolno mieć zwierząt, jeśli nie można się nimi
dostatecznie opiekować i karmić o określonej porze. Moim zdaniem, nie powinno istnieć uzależnienie
pokarmowe zwierzęcia od człowieka, bo to je poniża. Obowiązkiem człowieka jest stworzenie do-
78
brych warunków dla zwierząt, żeby one mogły same zdobywać sobie jedzenie, a przychodzić do
człowieka mają wtedy, kiedy on ich potrzebuje. Wokół polany - naszego domu - żyje dużo zwierząt,
ale my nie musimy ich karmić, a one mogą chętnie przynosić nam pożywienie. Przypuszczam, że
podobne warunki można stworzyć zwierzętom i w rodowej siedzibie, zwłaszcza gdy graniczy ona z
lasem.
- Możliwe - zgodziła się Anastazja i zadała synowi następne pytanie: - Wołodia, a te dwa domki z
małymi okienkami, umieszczone w rogach działki od strony drogi, do czego one są?
- Ten projekt, mamo, zrobiłem dla taty. Wiem, że najlepsze wspomnienia z dzieciństwa taty
związane są z czasem, kiedy jako mały chłopczyk mieszkał u swoich dziadków w białej, glinianej
chatce ze słomianym dachem. Zbudowałem mury tej chatki. Myślę, że będzie dobrze, jeśli w rodowej
siedzibie taty będą jeszcze inne elementy, przywołujące miłe wspomnienia z jego życia.
Szybko odwróciłem się do białego domku... Wpatrywałem się i... poznałem go, to był domek z
mojego dzieciństwa. Biała ukraińska chatka, kryta strzechą, okienko, drzwi i stara ławka u wejścia.
Chciałem rzucić się do syna, przytulić go, ale fala miłych uczuć znowu mnie otuliła, nie pozwalając
się ruszyć, mogłem jedynie wydusić z siebie:
- Dziękuję, synku. Wszystko jest podobne - i okienko, i ławeczka, i drzwi.
- Drzwi domu z twojego dzieciństwa otwierają się. Jeśli je otworzysz, to wejdziesz do krytego
pomieszczenia otaczającego działkę, i przejdziesz nim wszędzie, gdzie tylko zechcesz. A jeszcze,
tato, ulokowałem różne rośliny w przestrzeni siedziby, stworzyłem z nich pewne niezbędne znaki.
W cieplarni możesz hodować wszystko, co lubisz spożywać wiosną i latem, ale dobrze by było
oprócz ulubionych warzyw wysadzić, w odległości nie mniejszej niż 11 metrów, klomby o średnicy nie
mniejszej niż 90 centymetrów, na których posadzisz sadzonki roślin, na przykład porzeczki, maliny, a
z każdej strony dobrze by było wysadzić choćby po jednej sadzonce cedru, ziół i kwiatów przy-
wiezionych z tajgi. Najlepiej, żeby one pochodziły nie z kraju lasu, lecz z głębi.
- Większości trudno będzie to zrealizować, dla mnie to jest możliwe, ale chciałbym, żeby taki
wariant był dostępny wielu ludziom budującym rodowe siedziby. Wielu z nich nie posadzi roślin z
głębi tajgi. Tam nie ma dróg, nie skorzystasz z transportu, sam też niewiele przyniesiesz, a później
długa droga różnymi środkami transportu. Takie przedsięwzięcie będzie bardzo praco- i
czasochłonne. A rośliny dostarczone z Syberii będą znacznie droższe od wyhodowanych w
szkółkach i sprzedawanych na miejscu. Jest nawet takie przysłowie: "Za morzem kalosze kosztują
trzy grosze, a przewóz - pięćdziesiąt". Po co brać rośliny z głębokiej tajgi, skoro można wykopać je w
lesie lub kupić w najbliższej szkółce?
- To nie będą takie same rośliny, tato. Sam opowiadałeś, że na przykład grzyby "wronie uszy"
(lejkowce), które rosną tutaj i można je spożywać na surowo, różnią się od tych rosnących na
waszych terenach. Jagody, porzeczki i maliny też się różnią. Pisałeś nawet w książkach, że stwierdził
to profesor Pallas.
- Powiedz, Wołodia, czy walory smakowe to najważniejszy powód, by obsadzić klomby roślinami
z głębi tajgi?
- To niejedyny powód. Rośliny z tajgi nie akceptują antyrozumnej informacji ze świata, w którym
musisz mieszkać. Wysadzone wzdłuż granicy, nie przepuszczą jej na teren działki. Rośliny miejs-
cowe w dużym stopniu już się przyzwyczaiły do niej, będą więc ją wpuszczać. A zwłaszcza rośliny,
które nie dają nasion, nie stanowią żadnej bariery.
- Znam takie, określane są jako modyfikowane.
- Ważne, tato, żeby granice twojej siedziby były zdolne do zatrzymania zbędnej, agresywnej in-
formacji, kiedy ona przeniesie cię w inne miejsce.
Nie zrozumiałem, co syn miał na myśli, więc zapytałem: - Jakie inne miejsce? Jak ona może
mnie przenieść?
Wołodia nie zdążył odpowiedzieć. Wtrąciła się Anastazja, z trudem powstrzymując zdener-
wowanie:
- Bardzo dobrze wymyśliłeś, synku. Ważne jest, aby skoncentrować w rodowej siedzibie pozyty-
wne emocje. A wycierając przed wejściem nogi, nie wnosić do niej tego, co negatywne.

Płonąca krew przodków.


Anastazja wzięła mnie za rękę. Poczułem przyjemne ciepło jej delikatnej dłoni. Poczułem, jak
79
bardzo się denerwuje, i spojrzałem na jej twarz. Ona patrzyła na centrum makiety. Też tam spojrza-
łem. Nic niezwykłego. Chyba że białe patyczki umieszczone w środku wzbudziły w niej zaintere-
sowanie. Następnie zapytała syna:
- Powiedz, synku, co oznacza białe koło w centrum makiety?
- To mała okrągła cieplarnia - zacząłem tłumaczyć za syna. - My tak się umówiliśmy z Wołodią.
Białe patyczki oznaczają przezroczysty materiał: szkło, folię. Długo nie mogliśmy ulokować cieplarni.
Nie pasowała do niczego. Teraz, kiedy Wołodia umieścił ją na obwodzie siedziby, bardzo mi się
podoba. Masz i cieplarnię, i płot jednocześnie, i różne pomieszczenia gospodarcze. A to, że Wołodia
umieścił maleńką okrągłą cieplarnię w centrum, też mi się podoba. Teraz jest na swoim miejscu. Do-
brze pasuje do całości działki.
- Myślę, że to nie cieplarnia, Władimirze - szepnęła Anastazja, ale wciąż była podenerwowana.
Wołodia ją usłyszał i, zwracając się do mnie, spokojnie powiedział: - Mama ma rację, białe paty-
czki w centrum nie oznaczają cieplarni.
- To w takim razie co? - zapytałem syna.
- Umieściłem w centrum rodowej siedziby koło lustrzanej wody.
- Lustro?
- Można tak powiedzieć. Lustro z lustrzaną wodą - spokojnie odrzekł Wołodia.
- No cóż, nawet oryginalnie! Na lekkim wzniesieniu w centrum rodowej siedziby ulokowane
okrągłe lustro, a w nim obłoki się odbijają.... Słońce i Księżyc niech siebie w nim podziwiają. A
jeszcze zajączki od niego po całej siedzibie będą fruwać i błyszczeć. W żadnym projekcie nie
spotkałem niczego podobnego, a przejrzałem dużo propozycji. Bardzo oryginalne.
- Wokół lustra są powtykane czerwone listki, co one wyrażają? - szybko zapytała Anastazja. - To
płonie ogień, mamo.
- Z czego on powstał?
- Z ropy i gazu, mamo.
Anastazja na tę odpowiedź mocniej ścisnęła moją dłoń i padło następne pytanie:
- Oni pozwolili zapalić swoją krew?
- Tak, Dusze naszych prarodziców pozwoliły na zapalenie swej ziemskiej krwi, mamo. Gdyby oni
tego nie chcieli, to nie wymyśliłbym tego.
- Może już starczy tego odrywania człowieka od ważnych spraw?
- odezwał się nadchodzący akurat dziadek Anastazji, a w jego głosie też wyczułem napięcie. -
Wołodia, nie skończyłeś przecież makiety siedziby rodu?
- Jeszcze trochę, dziadku.
- No to kończ, i niech ci nikt nie przeszkadza.
- Tak, Wołodia, kończ, a my pójdziemy - dodała Anastazja i odciągnęła mnie od niespotykanej
makiety rodowej siedziby. Kiedy usiadła u pnia majestatycznego cedru, zapytałem:
- Anastazjo, czuję, że jesteś czymś podekscytowana, prawda?
- Tak, Władimirze, mam powód. Wiele z tego, co robi nasz syn, nie istnieje na Ziemi w tej chwili,
a we Wszechświecie nie ma na ten temat informacji. To, co on umieścił w centrum makiety, nazwałeś
pięknym i oryginalnym. Jednak nie te, nie tylko te słowa charakteryzują jego dzieło. Konstrukcja, o
której mówił Wołodia, jest urządzeniem lub częścią urządzenia o niespotykanej dotąd mocy, biolog-
icznego mechanizmu. Czuję to, ale nie umiem dobrać odpowiednich słów do jego scharakteryzowa-
nia. Być może takich słów jeszcze nie ma. Możliwości tego urządzenia, niespotykanych możliwości
można się jedynie domyślać. Tylko nie popędzaj mnie, Władimirze, pozwól uzmysłowić sobie to, co
zobaczyliśmy.

Prezent od pierwszej cywilizacji.


Przypuszczam, że odrębne części w projekcie siedziby stanowią całość. Możliwe, że jest to
niezrozumiały na razie dla umysłu biologiczny mechanizm. A może i coś więcej. Trzeba myśleć,
powinniśmy to rozstrzygnąć. Twój hektar otoczony jest teraz ziemnym wałem z glinianymi brzegami.
Od góry jest zabezpieczony przezroczystym materiałem. Wewnątrz różne rośliny, to musi coś
znaczyć.
- Wołodia mówił, że rośliny mogą być zwykłymi warzywami, na przykład pomidory, ogórki, zielen-
ina przeróżna - wszystko, czego chce się używać do potraw. Natomiast klomby o średnicy około 90
80
centymetrów powinno się rozmieścić w odległości nie mniejszej niż 11 metrów. Na tych klombach
należy posadzić rośliny wzięte z głębi tajgi, żeby nie przepuszczały informacji antyrozumu.
- Tak, nie przepuszczą. Czyli obwód działki jest powłoką.
- Powłoką czego?
- Wszystkiego, co jest wewnątrz powłoki. Ulokowana po obwodzie cieplarnia ze wszystkimi
niezbędnymi pomieszczeniami do zamieszkania oraz dla potrzeb gospodarczych wygląda ładnie i
racjonalnie. Zapotrzebowanie na przezroczyste pokrycie za parę lat odpadnie. A to, co najważniejsze,
zostanie pod nim i przez ten czas się wzmocni. Nasz syn dążył do niezwykłego celu. On odgrodził
przestrzeń rodowej siedziby od szkodliwego oddziaływania anty świata, antyrozumu najmocniejszym
płotem, jaki tylko można wymyślić. Najważniejszą rolę w tym płocie odgrywają nie ściany z gliny i
przezroczysta powłoka, ale rośliny wewnątrz tych ścian. One same będą wywierać psychologiczny
wpływ i pomogą tobie w zrównoważeniu w sobie przeciwieństw.
- Jakim sposobem one zrównoważą we mnie przeciwieństwa? To jakaś mistyka albo magia.
- Żadnej mistyki ani magii tu nie ma. Raczej nauka, którą nazywacie psychologią. Wyobraź
sobie, że podjeżdżasz do swojej rodowej siedziby, już z daleka widzisz białe ściany domu z twojego
dzieciństwa i to budzi w tobie od razu pozytywne emocje. Podjeżdżasz, wychodzisz z auta i
wycierasz nogi, jeszcze raz zdejmujesz z siebie w myślach negatywną informację. Brama się otwiera
i twoim oczom ukazuje się piękna żywa przestrzeń twojej rodowej siedziby, którą nigdy nie przesta-
niesz się zachwycać i zawsze będziesz ją podziwiać. Zawsze będzie różnorodna, nie tak jak martwa
natura. Rozkwitające nowe kwiaty na drzewach i klombach, nowa gra światła czy poruszające się na
wietrze kwiaty zawsze będą cię zachwycać.
Następnie zapragniesz zobaczyć, co się dzieje wewnątrz "płotu", wejdziesz tam i wspaniała żywa
różnorodność oraz etery oczyszczą cię z negatywnej informacji antyświata.
- Tak, świetnie! Rodowa siedziba będzie odgrywać także rolę osobistego psychologa, i jeszcze
tak skutecznie. Masz rację, Anastazjo, wracając nawet tylko po dwóch, trzech dniach nieobecności,
za każdym razem jestem ciekaw, co się zmieniło w ogrodzie, na grządkach i w cieplarni. Rodowej
siedziby, o której opowiadasz, nie można porównać z żadnym zwykłym domem poza miastem, jest
bardziej efektywna. Już sam tylko ptak na brzegu stawu jest bezcenny. Nie do wiary: wszystko się
zaczęło od zwykłej łaźni, a skończyło na pięknej i funkcjonalnej rzeźbie. Teraz też rozumiem jej ws-
paniałe, psychologiczne oddziaływanie.
- Na pewno tak będzie działać, Władimirze. Jak tylko przekroczysz próg domu, ptak będzie cię
witać, gdy rozpalisz ogień i wejdziesz do niego, żeby ogrzać Duszę i ciało.
- Powiedz, Anastazjo, dlaczego tak się przestraszyłaś, kiedy Wołodia zaczął opowiadać o lus-
trzanym urządzeniu w centrum siedziby?
Anastazja się podniosła i, dokładnie wymawiając słowa - tak jak zawsze to robiła, gdy
stwierdzała coś bardzo ważnego - odrzekła:
- Nasz syn, Władimirze, zaprojektował makietę... On zbudował biologiczny międzyplanetarny
statek.
- Co??? Jesteś tego pewna?
- Tak, bezsprzecznie tak. Może należy dać mu inną nazwę, tylko nie znam jeszcze takiego słowa.
Ale jedno jest pewne: to, co myśmy zobaczyli, przeznaczone jest do teleportacji przestrzeni razem ze
znajdującymi się w niej ludżmi.
Człowiek, który zbuduje rodową siedzibę, wykorzystując elementy tego projektu, będzie mógł
bez wątpienia zbudować swój świat na innej planecie, i świat ten będzie wspaniały.
W centrum siedziby umieszczono część urządzenia, za pomocą którego można transformować -
psychoteleportować, przemieszczać - przestrzeń na inne planety i w inne galaktyki ze wszystkim, co
się w niej znajduje. Część... A gdzie jest.... Zrozumiałam, Władimirze. Przed nami makieta pięknej
rodowej siedziby i jednocześnie makieta doskonałego statku międzyplanetarnego, który jest zdolny
do przemieszczania się z prędkością myśli. W jednym mgnieniu może dotrzeć do Księżyca, Marsa
czy Jowisza. Odległość dla niego wcale nie ma znaczenia. Odległość jednego metra czy milionów lat
świetlnych pokonuje w tym samym odcinku czasu. Może przenosić ludzi na każdą planetę Układu
Słonecznego i poza jego obszary.
- Anastazjo, pięknie to wszystko brzmi, ale naukowcy udowodnili, że na innych planetach, a przy-
najmniej na tych najbliższych Ziemi, życia nie ma.
81
- Tak, przecież powiedziałam: psychoteleportować przestrzeń razem z zawartością. Innymi słowy,
ta rodowa siedziba może być skopiowana i umieszczona na innej planecie.
- A co z ludźmi? Też zostaną przeniesieni na inną planetę?
- Ludzie też, jeśli w tej chwili będą w swojej siedzibie.
- A jeśli na tej planecie nie ma dobrej ziemi, upał 300 stopni Celsjusza lub zimno do 100 stopni
Celsjusza?
- Kiedy przestrzeń się teleportuje, na planecie dochodzi do sytuacji podobnej do wybuchu,
którego skutkiem jest stworzenie warunków dla istnienia nowej przestrzeni.

Teleportacja przestrzeni.
- Niesamowita informacja, Anastazjo. Aż trudno uwierzyć w takie możliwości. Może się mylisz w
swoich przypuszczeniach?
- To już nie przypuszczenia, Władimirze. Wcale się nie mylę. Informacji tej nie było dotychczas
we Wszechświecie. Teraz jest. A najważniejsze jest to, że informację tę przyjęła również cząsteczka
pierwszej cywilizacji ludzkiej, ta cząsteczka, która jest w każdym z nas: i we mnie, i w tobie, i we
wszystkich ludziach.
- Wiesz, Anastazjo, dopiero teraz zaczynam rozumieć całą wspaniałość trzech słów z ustawy
Wszechświata: UDOSKONALAĆ ŚRODOWISKO ZAMIESZKANIA.
Wynika z tego, że człowiek może udoskonalać środowisko w nieskończoność na tak ogromną
skalę, aż stanie się Bogiem. Przecież przenosząc się na inną, jeszcze niezamieszkaną planetę,
człowiek zacznie stwarzać na niej życie, tak jak to uczynił Bóg na Ziemi.
- Bogiem człowiek nigdy się nie stanie. Każdy człowiek jest synem Boga lub Jego córką. A Bóg,
stwórca i rodzic, zapragnął, żeby dzieci były doskonalsze od Niego, i one będą takie, na pewno będą!
Zrównoważywszy w sobie antyrozum i Rozum.
- I to jest prawdziwy postęp naukowy. On otworzy nową erę dla ludzkości - zabrzmiał głos nad-
chodzącego dziadka.
Anastazja się podniosła. Jej dziadek, siwiejący, ale o wyprostowanej sylwetce starzec, stał, pod-
pierając się pastorałem, i w skupieniu patrzył na brzeg tajgowego jeziora.
- Dziadulku, mówisz o projekcie Wołodii?
- Co tu mówić. Kiedy przychodzi zrozumienie, ciemność odchodzi.
Postulaty różnych naukowych poglądów istniały przez tysiąclecia, a oni lub on, nieważne, zmie-
nili je w bezsensowny bełkot. On wskazał na możliwości ludzi żyjących na Ziemi. On stworzył nowy
obraz człowieka lub nawrócił tego, który nazywał się synem Bożym, i jak Bóg zdolnego, by stworzył
na innych planetach życie piękniejsze od ziemskiego.
- Ludziom będzie trudno w to uwierzyć - wtrąciłem.
- A niech i ktoś nie uwierzy, co z tego? Co da niedowiarkowi brak wiary we własną moc? Naro-
dzenie? Tak! Lecz po co? Skoro dalej tylko bezsensowne życie, śmierć. I następne pytanie: po co się
urodziłem, z jakim przeznaczeniem?
Wiele traktatów istniało przez miliony lat. Wszystko na ten sam temat, żeby ludzkość czegoś od
kogoś oczekiwała. Oczekiwała więc, zamknąwszy swoją myśl i rozum. Nie myślała, dlaczego i w
jakim celu Wszechświat zapala gwiazdy nad człowiekiem.
- I co teraz? Nasz syn zostanie mesjaszem? - powiedziała ze smutkiem Anastazja.
- Będzie mu ciężko nie poddać się pysze. A do tego antyrozum rzuci się na jego poszukiwanie.
Wszyscy zamilkli i w jednej chwili zwrócili się w stronę makiety.
Wołodia szedł do nas swoim spokojnym i pewnym siebie krokiem. Niósł Nasteńkę.... Ona obej-
mowała go za szyję, a policzkiem przytulała się do jego policzka. Wołodia zatrzymał się kilka kroków
przed nami, postawił Nasteńkę na ziemi, ukłonił się nam i powiedział:
- Mamo, proszę, nie martw się. Wiem, mamo, jeśli zostanę mesjaszem, ludzie skierują swoje
myśli z nadzieją. A to oznacza, że w konsekwencji niecałą swoją myśl skierują na tworzenie.
- Jaką decyzję podjąłeś, Wołodia? - zapytała syna Anastazja.
- Muszę odejść. W tłumie ludzi, mamo, rozpłynę się niezauważony.
Po tych słowach Wołodia spojrzał w oczy każdemu z nas. Przemknęła mi myśl, że on odchodzi
na zawsze. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, powiedziałem do niego:
- Dziękuję ci, synku, za niespotykany, cudowny projekt rodowej siedziby. Będzie dla mnie najlep-
82
szym prezentem na moje sześćdziesiąte urodziny. I w ogóle najlepszym prezentem w moim
sześćdziesięcioletnim życiu.
- Tato, projekt ten jest prezentem nie tylko dla ciebie, daję go wszystkim czytelnikom twoich
książek Niech wezmą z niego wszystko, co tylko zechcą.
- Niech będzie dla wszystkich, a więc dla mnie również.
- Tobie, tato, pragnę dać szczególny prezent.
Przy tych słowach Wołodia włożył rękę pod koszulę, coś wziął i wyciągnął rękę do mnie. Pa-
trzyłem, jak powoli, ostrożnie rozprostowuje palce, otwierając leżący w ręce prezent.
Lecz nic na dłoni nie zobaczyłem. Spojrzałem na dziadka, potem na Anastazję, próbując z ich
pomocą zrozumieć, co oznacza ten gest syna i jak mam na niego zareagować, ale oni zachowywali
milczenie.
- Tato, bierz mój prezent dla ciebie - powtórzył Wołodia.
Stałem, nie do końca rozumiejąc, jak można wziąć coś, czego nie widać. Nagle Nasteńka
podeszła do mnie, wzięła za rękę i zaprowadziła do Wołodii. Wyciągnąłem do jego dłoni swoją dłoń,
a on włożył do niej ostrożnie coś niewidocznego.
Ono, niewidoczne dla oczu, pulsowało i delikatnie grzało. Ścisnąłem palce i włożyłem prezent
pod koszulę, tam, gdzie przechowywał go syn. Ciało otuliło delikatne, niezwykłe ciepło.
- Ono będzie mieszkać w twoim domu, tato, a kiedy zbudujesz ogrodzenie siedziby, to poproś,
żeby wypełniło tę przestrzeń.
Wołodia nisko się ukłonił nam wszystkim i, odwróciwszy się, zaczął się oddalać swoim zdecy-
dowanym krokiem, aż zniknął za krzakami lub rozpłynął się w przestrzeni. Staliśmy jak zaczarowani,
kiedy patrzył każdemu z nas w oczy i kiedy się oddalał. Myśmy tylko w milczeniu patrzyli w ślad za
nim. Potem powiedziałem:
- Anastazjo, mam przeczucie, że syn opuścił nas na zawsze.
Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, spojrzałem na Anastazję: patrzyła w kierunku, gdzie
odszedł Wołodia. Jej ciałem wstrząsał dreszcz. Z dolnej wargi cienką strużką spływała krew. Ona ją
przygryzła, żeby nie krzyknąć. Zrozumiałem: antyrozum będzie polował na syna tak jak na Anastazję
i na mnie. Widziałem, jak mocno zacisnęła pięści. Tajga zamarła. Nieznany dźwięk, podobny do
szumu czegoś bardzo potężnego, wypełniał przestrzeń. Miałem wrażenie, że ogromna przestrzeń się
zaciska, a gdy się rozpręży, to może zmieść z ziemi wszystko.
Tak już się kiedyś zdarzyło, kiedy próbowałem zawładnąć Anastazją wbrew jej woli oraz wtedy,
kiedy chciałem uderzyć ją kijem za to, że nie chciała oddać mi syna na wychowanie. Zawsze wtedy
podnosiła rękę do góry, machała komuś na powitanie i wszystko się uspokajało jeszcze przed pojaw-
ieniem się dźwięku. Teraz dźwięk się nasilał, lecz Anastazja nie podnosiła ręki. A ja wcale nie chci-
ałem, żeby ją podniosła, lecz wręcz odwrotnie, chciałem, żeby to coś nieznane i potężne walnęło i
zmyło cały brud zgromadzony na Ziemi.
Anastazja jednak podniosła rękę i przestrzeń zaczęła łagodnieć. Przed odjazdem przyszedłem
na brzeg jeziora. Stałem i patrzyłem na makietę rodowej siedziby, i wyobrażałem sobie już przero-
biony mój hektar, na razie porośnięty zielskiem.
Podjeżdżam samochodem. Przed sobą widzę dwie białe ściany z okienkami z mojego szczęśli-
wego dzieciństwa. Brama się otwiera, moim oczom ukazuje się żywy obraz wewnętrznej przestrzeni,
jadę w stronę wejścia do domu. Stop! Co ja wyrabiam? Po tej całej wspaniałości jadę samochodem!
Po moim domu! Z powrotem, cofaj!
Zostawiam auto przed wejściem. Brama otwiera się na oścież, a ja wychodzę z auta, wycieram
buty, staram się zetrzeć z podeszew brud, brud innego świata. Następnie zdejmuję buty, zostawiam
je przed wejściem i idę boso po moim pięknym świecie do stawu, gdzie pływają łabędzie. Obok
biegną pies i kot. Z jednego rogu wita mnie pianiem kogut, a z drugiego słyszę meczenie kózki. Na
brzegu stawu, na piasku moje prawnuki i wnuki robią makiety swoich rodowych siedzib. A moja
ukochana, wciąż kwitnącej urody, wychodzi z ogrodu, uśmiecha się do mnie i macha na powitanie
ręką.
Kiedy zapadnie zmrok, a na niebie zaczną się zapalać gwiazdy, radosnym światłem zabłysną
wszystkie okna owalnego pomieszczenia. W cieplarni zapalą się lampy, pokazując gwiazdom ros-
nące w niej żywe piękno. Wtedy gwiazdy pomyślą: "Tam, na Ziemi mały punkcik świeci niezwykłym
światłem, ma tylko hektar, ale jego światło nas pieści". Gwiazdy jeszcze nie wiedzą, że już niedługo
83
takich punkcików na Ziemi będzie coraz więcej i więcej. Cała Ziemia rozpromieni się błogim światłem
i opromieni cały Wszechświat.
Postanowiłem zrealizować stworzony przez syna projekt. Może to i dobrze, że dostałem hektar z
nieurodzajną ziemią i długo nie odpływającą po wiośnie wodą. A ja się wezmę do pracy i uczynię
glebę żyzną, taką, na której będą kwitnąć drzewa w sadzie i kwiaty w ogrodzie. Udoskonalę
środowisko zamieszkania.

List do syna.
Witaj, Wołodia.
Nie wiem, gdzie teraz jesteś, dlatego zdecydowałem się napisać do Ciebie list poprzez książkę.
Czasami piszę do Ciebie listy, lecz nie wiem, gdzie je wysłać. Wydrukowany w książce, mam
nadzieję, przeczytasz. Książka po wielu krajach się rozchodzi. Ona, jak żywa, sama znajduje różnych
ludzi, więc nie wykluczam, że znajdzie i Ciebie.
We wrześniu 2009 roku rozpocząłem urządzanie rodowej siedziby według Twojego projektu. Nie
wiem, kto będzie tam mieszkać. Może Ty zechcesz, a może Nasteńka, kiedy podrośnie. Już niedługo
nadejdzie taki czas, gdy przedstawiciele antyrozumu nie będą przeszkadzać takim jak wy.
Może moje wnuczki lub prawnuczki zechcą tu zamieszkać.
Wybiła godzina, kiedy poczułem palącą potrzebę, by zrealizować Twój projekt. Zaorałem działkę
i zasiałem żyto. Ziarno rzucałem ręcznie, pomagali mi też sąsiedzi. Na całym obwodzie działki usy-
pałem koparką wał z ziemi na metr wysoki i półtora metra szeroki. Ściany z gliny nie zdążyłem
wznieść, bo zaczęło padać i nadeszły zimne dni. Zacznę wiosną. Ale nawet przy takim rozkładzie
prac mój hektar się odmienił. Tylko on jeden był otoczony wałem z ziemi, a zamiast zielska rosło żyto.
Nawet mi się wydawało, że on trochę zanadto się pyszni przed sąsiednimi hektarami.
Zdążyłem jeszcze wykopać staw o średnicy około 30 metrów. Wiosną będzie wypełniał się wodą.
Aha, i zakupiłem sadzonki różnych drzew owocowych. Na razie wysadziłem je na mojej działce za
miastem, ale następnej jesieni planuję przewieźć je do rodowej siedziby.
Zimą trzeba przemyśleć, jak zbudować Twojego ognistego ptaka. Wylepienie go z gliny nie
będzie problemem, ale jak go potem wypalić, żeby deszcze nie rozmyły? Ma prawie trzy metry
wysokości, a do tego skrzydła o rozpiętości prawie 12 metrów. Nagle pomyślałem, że należałoby go
ulepić z gliny, następnie podzielić na części, żeby wypalić w jakimś zakładzie, a potem na terenie
rodowej siedziby złożyć w całość na brzegu stawu. Można też zrobić korpus z cegły, a potem oblepić
go gliną.
Pokazałem Twoje dzieło przyjaciołom, rysowałem im kapsułę z gliny z ogniem wewnątrz, tłu-
maczyłem, jak można z niej korzystać, nagrzewać się, leczyć albo po prostu z przyjaciółmi siedzieć
na dworze przed ogniem, tak jak przy kominku w pomieszczeniu. Oni też chcą coś podobnego u
siebie zbudować. Wyobraź sobie, Synku, jacy będą zachwyceni, kiedy się dowiedzą, że to jest nie
tylko zwykła kapsuła do nagrzewania się i leczenia ciała, ale także piękny ptak z płonącym wewnątrz
sercem.
Jakże potrafiłeś stworzyć ten cud?
Anastazja przypuszcza, że pomagają ci ludzie z pierwszej cywilizacji ziemskiej. Jeśli faktycznie
tak jest, to dlaczego by nie pomóc wszystkim tym, którzy budują rodowe siedziby?
A zresztą, patrząc na to z innej strony, skoro Ty sprezentowałeś swój projekt czytelnikom, to
wynika z tego, że oni już pomogli wszystkim.
A jeszcze Anastazja mówiła, że Twój, Wołodia, projekt rodowej siedziby jest jednocześnie projek-
tem biologicznego międzyplanetarnego statku, którym steruje myśl człowieka, a lustro w centrum jest
nawigatorem i przyciskiem "START". To jest wspaniały i wielki apel od nieznanej współczesnym
ludziom cywilizacji. I nie jest ważne, gdzie ona się znajduje: na innej planecie czy w innym wymiarze.
Cywilizacja ta rozpoczęła dialog ze współczesnymi ludźmi także językiem materialnym. W rezultacie
współczesność jest na progu wielkich i wspaniałych zmian.
Kiedy Anastazja mówiła mi o tym, nie poczułem wtedy do końca całej wagi jej słów. Dopiero
znacznie później, zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, przekonałem się, że ma
całkowitą rację.
Dużo się mówi o niezidentyfikowanych obiektach latających, o przybyszach z innych planet,
ukazało się wiele traktatów napisanych niby przez wielkich uczonych, tylko jaki jest tego konkretny
84
rezultat?
Nic się nie zmieniło. Jak dążyli swoją drogą ku smutnemu kresowi, tak i nadal dążą. Nawet
wyobraziłem sobie taki scenariusz:
Stoi ktoś na poboczu, dziwnie ubrany, żeby zwrócić na siebie uwagę, i woła:
- Jestem przybyszem, jestem z innej planety - przedstawicielem wielkich sił.
- No i co z tego? - mówią ludzie. - Czego chcesz? Jeśli jesteś przedstawicielem wielkich sił, to
posprzątaj Ziemię z narkomanii, prostytucji, wojen, chorób...
- Nie rozumiecie, jestem przybyszem z Kosmosu.
Jednak nikt się nim nie zainteresował. Tylko jeden facet podszedł do niego i mówi:
- Jeśli jesteś tak wielkim przybyszem, to nie jest dla ciebie problemem dać mi parę złotych na
flaszkę?
- O, ty mnie nie rozumiesz! Jestem inny, należy mnie słuchać, dawać jeść, zapewnić dach nad
głową...
Takie oto mniej więcej jest nastawienie wszystkich odwiedzających Ziemię "przybyszów".
A w przypadku Twojego projektu, Wołodia, wszystko jest inaczej. Nie prosiłeś o nic dla siebie,
tylko tak po prostu zaproponowałeś: "Spójrzcie, ludzie. Jeśli wam się spodoba, to bierzcie i bądżcie
szczęśliwi".
Kiedy odszedłeś, mama nie od razu zrozumiała Twój zamysł, bardzo wnikliwie i długo wpatry-
wała się w projekt rodowej siedziby. Później zrozumiała, co chciałeś powiedzieć. Silnik tego między-
planetarnego statku jest niepokonany w swej mocy, nie można go określić żadnymi ziemskimi
słowami, ponieważ u jego podstaw tkwi wolna ludzka myśl. Czy ona ma rację?
Anastazja twierdzi, że wszystkie biologiczne mechanizmy są bardziej doskonałe od mecha-
nizmów technicznych. A my, bazując na osiągnięciach w oswajaniu kosmosu i nanotechnologii,
próbujemy określić znaczenie poszczególnych części składających się na makietę. Uważam, że in-
formatycy-programiści więcej zrozumieją z tego, co zrobiłeś.
Najbardziej niepokoją mnie te części. Obwód - powłoka. Ognisty ptak - oczyszczający program
antywirusowy. Lustro w centrum - to przycisk "START". Wszystko sobie urządzę na działce, a może i
ktoś jeszcze też to zrobi. A instrukcji nie ma! Zawsze są instrukcje, żeby człowiek nie popsuł
urządzenia lub samemu sobie nie zrobił krzywdy.
Tu mamy do czynienia ze skomplikowaną techniką biologiczną, a instrukcji nie ma. Człowiek
może niechcący coś zrobić z tym przyciskiem "START", a rano jego rodzina, sama tego nie chcąc,
obudzi się na innej planecie. Zechcą wrócić, ale jak - nie wiedzą....
Kupiłem ośmiokątne lustro i pochodnie. Na swojej działce za miastem ułożyłem wieczorem na
ziemi lustro, zapaliłem naokoło pochodnie, było bardzo ładnie. Jednak, moim zdaniem, nie można
tego czynić w ogrodzie jesienią. Kiedy polałem lustro wodą, odniosłem wrażenie, że drzewa próbują
ożyć. Nie wolno im wegetować późną jesienią.
Jakże mi żal, że nie miałem możliwości dłużej z Tobą porozmawiać, Wołodia, popytać o przez-
naczenie tego urządzenia, do czego służy i jak z niego korzystać? Mam nadzieję, że czytelnicy to
odgadną, a może i ja się później domyślę, kiedy umieszczę je na swoim hektarze.
Mam jeszcze jeden problem, Wołodia. Trzeba sformułować zwięzły i zrozumiały apel do posiada-
jących władzę w różnych państwach. Celem tego apelu jest skłonienie każdego z nich do podjęcia
działań mających na celu udoskonalenie środowiska zamieszkania na Ziemi. Napisałem różne wersje
tego apelu, ale za każdym razem dochodziłem do wniosku, że można krócej, prościej i bardziej
przekonująco. Oto ostatni. Może ten będzie odpowiedni? Co Ty na to?
Szanowni Państwo!
Napisałem serię książek pod tytułem" Dzwoniące Cedry Rosji". Ich czytelnicy są ludźmi w
różnym wieku, różnej narodowości, wyznania i pozycji społecznej. Są wśród nich i naukowcy, i prości
ludzie. Ale większość - to osoby z wyższym wykształceniem i solidnym bagażem życiowych doświad-
czeń. Oni kupują dla swoich rodzin po hektarze ziemi i budują na niej rodowe siedziby. Każda rodzina
z osobna i wszystkie razem tworzą dla siebie, dzieci i przyszłych pokoleń środowisko jak najbardziej
odpowiednie do życia. Ludzie ci bez jakiejkolwiek pomocy ze strony władz stworzyli już ponad 150
osad z rodowych siedzib. Są wielkie, do 300 rodzin, i nieduże, stworzone przez 10-15 rodzin.
Ilu ich jest połączonych w małe zespoły, ale w większości podejmujących takie działania indywid-
ualnie w innych państwach, gdzie zostały wydane książki - tego nie wiem. Ale wiem, że oni są, a
85
liczba ich stale rośnie.
Proszę Państwa, bardzo dużo się mówi na świecie o podejmowaniu niezbędnych kroków dla
polepszenia sytuacji ekologicznej na Ziemi. Na niektórych terenach sytuacja już teraz jest krytyczna i
grozi katastrofą planetarną. Od wielu lat odbywają się sympozja i obrady na szczeblu międzynaro-
dowym. Gdzie są ich, choćby minimalne, efekty, szanowni Państwo? Ekologia Ziemi nadal się poga-
rsza.
I tylko ludzie zakładający swe rodowe siedziby podejmują konkretne działania dla polepszenia
środowiska zamieszkania człowieka. Szanowni Państwo, nie proszę was, byście omówili zalety lub
wady moich książek oraz odnieśli się do mnie osobiście. Proszę jedynie, abyście rozpatrzyli tę ideę z
pozycji rozumu.
J jeśli, opierając się na współczesnej nauce, nie możecie jej przeciwstawić bardziej efektywnej
alternatywy, to proszę, zrozumcie jej sedno i ją zaakceptujcie.

Do kogo konkretnie mam się zwrócić z tym listem - nie wiem.


No i jeszcze jeden ważny temat chcę poruszyć. Często o tym myślę.
Próbuję znaleźć rozwiązanie. Chodzi o to, że z Twoim podejściem do życia i rozumieniem jego
sedna trudno będzie znaleźć narzeczoną, rozumiejącą Cię dziewczynę.
Chyba już wiesz, że wiele dziewczyn od wczesnych lat marzy o tym, by być aktorką, modelką lub
poślubić zamożnego mężczyznę, wyjeżdżać do kurortów, mieć w domu gosposię. Jeśli Tobie
spodoba się taka dziewuszka, która nie czyta moich książek i nic nie wie o rodowych siedzibach, to
nie próbuj jej o nich opowiadać - nie zrozumie. Ale gdy zbuduję rodową siedzibę zgodnie z Twoim
projektem, to przywieź ją wtedy i jej pokaż. Powiedz, że jest Twoja, i wejdż z nią do środka. Wejdż
przez drzwi białej chatki. Klucz do drzwi zawsze będzie leżał tam, gdzie go chowała babcia. Pokaż jej
wszystko, co tam będzie.
Anastazja twierdzi, że kiedy kobieta widzi środowisko zamieszkania bardziej doskonałe od tego,
w którym przebywała wcześniej, to w niej natychmiast budzi się pragnienie urodzenia dziecka i prze-
bywania z mężczyzną mającym do tego środowiska określony stosunek.
Jeśli Ty, Wołodia, poczujesz takie pragnienie u swojej koleżanki, możesz być pewien: ona cię na
pewno pokocha, a te swoje bezsensowne zainteresowania z przeszłości zostawi za sobą.
I jeszcze jeden temat. Człowiek po przeprowadzeniu się na inną planetę razem z przestrzenią
swojej rodowej siedziby i po zorganizowaniu na tej planecie życia staje się podobny do Boga. To log-
iczne, ponieważ on stwarza nowy świat na innej planecie. Będąc synem Bożym, powinien posiadać
nie mniejsze niż On zdolności, ale nie powtarzać tego, co uczynił Ojciec, lecz tworzyć bardziej
doskonałe środowisko zamieszkania. To jak bardzo doskonałe i piękne powinno być środowisko za-
mieszkania tego człowieka - jego rodowa siedziba? Myślę, że ludzie dokonająjeszcze wielu
wynalazków w dziedzinie udoskonalania środowiska zamieszkania. Już dziś nie mogę się doczekać,
by zobaczyć, jaką boską, piękną urodę będą miały kobiety mieszkające w tak doskonałych warunk-
ach, jak dostojnie będą wyglądać ich mężczyźni.
Dziękuję, Synu, za prezent. Jestem pewien, że dzięki niemu rozpocznie się dla żyjących na
Ziemi ludzi nowa era. Na tle otwierających się perspektyw przyszłości śmiesznie wygląda to, co przez
tysiąclecia robili ludzie - ludzie, którzy zapomnieli, kim naprawdę są....
A Twoja siostrzyczka, Nasteńka, często przychodzi do Twojej makiety i bawi się w środku. Anas-
tazja opowiedziała mi o przeszłym życiu Nasteńki, kiedy miała ona na imię Anasta.
Na razie to wszystko. Trochę długi ten list, a i tak nie napisałem wszystkiego, co chciałem.
Bądż ostrożny. Uważaj na siebie, Wołodia. Z wyrazami szacunku dla Ciebie. – Twój tato.

86

You might also like