Professional Documents
Culture Documents
Anasta.
Księga dziesiąta.
Spis treści.
Początek - 2
Maleńka mieszkanka tajgi - 8
Do kogo córka jest podobna? - 12
Ku innemu wymiarowi - 13
Węże - pośrednicy - 14
Główne narzędzie przy budowie domu - 16
Nie poganiaj. Wszystko w swoim czasie - 19
Należy myśleć - 21
Mamut Dan - 22
Nie poddawaj się, Ojczyzno - jestem z tobą - 23
Bracia - przeciwieństwa - 25
Jaki jest twój plan życia? - 26
Kto kieruje naszymi myślami? - 31
Do czego ludzie dążą? - 33
Spotkanie ze swoim wizerunkiem, który był od zarania - 38
Zbieracz swego rodu - 41
Trzy słowa z ustawy Wszechświata - 42
Wymiar antyrozumu - 43
Sztuczny świat - 44
Sztuczny wodociąg - 44
Hipoteka antyrozumu - 44
Dlaczego miłość odchodzi? - 45
Władza nad władzą - 47
Dlaczego imperia upadają? - 47
Rok 2012 - 48
"Ja uchylam przepowiedziane piekło na ziemi" - 48
Potwór pożerający ludzi - 49
Zapobieganie katastrofie planetarnej - 50
Deklaracja rodowej siedziby - 51
Moja deklaracja rodowej siedziby - 51
Mój samotny hektar - 54
Brak wiary w siebie - 57
Zmaganie mistrzów - 61
Ognisty ptak - 66
Nie osądzaj pochopnie - 68
Bliska mi partia - 72
1
Oswajanie dziewiczych planet.. - 73
Ludzie pierwszych cywilizacji - 75
Płonąca krew przodków - 79
Prezent od pierwszej cywilizacji - 80
Teleportacja przestrzeni - 82
List do syna - 84
Nadszedł rok 2010. Na planecie Ziemia, po dziesięciu tysiącach lat snu budzili się pierwsi ludzie.
Dane im było zobaczyć, co się stało z Ziemią podczas ich snu; zrozumieć przyczyny, zarejestrować w
swojej pamięci jako antywirus to, co się dzieje. Utrwalić w pamięci, tak by w przyszłości coś takiego
już nigdy się nie powtórzyło.
Oni rejestrowali wielokrotne wypadki, katastrofy i wojny. Rejestrowali cuchnące powietrze w mi-
astach i ogromne skażenie wody. Rejestrowali liczne choroby, które atakowały ciało, zanim ludzie się
obudzili. Oni rejestrowali...
Jednak nie potrafili określić przyczyn. Ale oni to zrobią! To na pewno im się uda! Przywrócą Ziem
i jej dziewiczość.
Oto idzie po polanie w głębi syberyjskiej tajgi małe dzieciątko, nic go nie straszy, nikt nie atakuje,
wręcz odwrotnie, zwierzęta na pierwsze zawołanie gotowe są przybiec z pomocą. Idzie maleńki
człowieczek, idzie tak, jakby potomek rodu królewskiego obchodził swe posiadłości. Zajmuje go ob-
serwowanie życia robaczków, wiewiórek, ptaszków, kwiatków, próbuje też, jakie są w smaku ziółka i
jagody. On dorośnie i będzie udoskonalać ten wspaniały świat.
A gdzie w tym momencie jest Wasze dziecko? Jakim powietrzem oddycha? Jaką pije wodę?
Czym się zajmie, kiedy dorośnie?
Ale o wszystkim po kolei...
Początek.
Drodzy Czytelnicy! Pragnę przypomnieć wydarzenia na Syberii, które zaszły 15 lat temu. Chcę,
aby osoby, które nie miały możliwości przeczytać pierwszego tomu z serii "Dzwoniące Cedry Rosji",
łatwiej mogły zrozumieć prezentowaną książkę. Jednocześnie pragnę przekazać pewne dodatkowe
informacje dotyczące mojego pierwszego spotkania z syberyjską pustelnicą Anastazją.
Anastazja mieszka w głębi syberyjskiej tajgi na polanie, w miejscu, które zamieszkiwali już jej
rodzice i wcześniejsi przodkowie. Miejsce to zagłębione jest 25 kilometrów w głuchej tajdze. Do tej
osady nie znajdziecie żadnej drogi ani nawet leśnej ścieżki. Bez przewodnika trafić tam nie sposób.
Polana ta niewiele się różni od innych w tajdze, może jest tylko bardziej zadbana i bardziej
kolorowa z powodu dużej ilości kwiatów. Nie ma tam żadnych zabudowań, nawet palenisk, ale
właśnie to miejsce Anastazja uważa za swoją rodową przestrzeń.
Kiedy w 1994 roku spotkałem Anastazję po raz pierwszy, miała 26 lat. Jakże piękna jest ta
syberyjska kobieta! Śmiało i bez żadnej przesady mogę twierdzić, że jej uroda jest niezwyczajna.
Wyobraźcie sobie młodą kobietę ponad l70 cm. wzrostu, smukła sylwetka - nie wychudzona jak u
modelki, ale właśnie smukła i elastyczna jak u gimnastyczki. Ładne, regularne rysy twarzy, sza-
roniebieskie oczy i gęste, złociste jak kłosy pszenicy, sięgające talii włosy.
Z pewnością spotkacie kobietę o podobnym wyglądzie zewnętrznym, jednak pewne cechy
wewnętrzne czynią tajgową Anastazję niespotykanie piękną.
Jej wygląd, płynność i lekkość ruchów, sprężystość kroków - jakby unosiła się nad podłożem -
świadczą o idealnym zdrowiu. Odnosi się wrażenie, iż w jej ciele nagromadziła się nieujarzmiona en-
ergia, a jej nadmiar emanuje z niej niewidzialnymi promieniami i ogrzewa otaczającą przestrzeń. Pod
jej spojrzeniem moje ciało jak gdyby się rozgrzewa. Ona czyni to w sobie tylko znany sposób. Lekko
przymykając oczy, nawet na odległość może rozgrzać człowieka do tego stopnia, że ciało spływa
potem, zwłaszcza stopy. W ten sposób z organizmu wydalane są toksyny i człowiek czuje się
znacznie lepiej.
Osobiście uważam, że wiedza o właściwościach wszystkich roślin rosnących w tajdze oraz
wewnętrzna energia Anastazji dają jej możliwość leczenia wszelkich bez wyjątku chorób ludzkich.
Na przykład moje wrzody potrafiła w parę minut uleczyć samym swoim charakterystycznym spo-
jrzeniem. Następnego jednak uzdrawiania odmówiła kategorycznie!
2
- Choroba to poważna rozmowa Boga z człowiekiem - tak uważa Anastazja. - Przez ból twój i
Jego zarazem Bóg mówi ci, że twój tryb życia jest niewłaściwy. Zmień swoje życie, a minie ból, ustąpi
choroba.
Anastazja posiada jeszcze pewną niezwykłą zdolność: kiedy opowiada o czymś, wtedy w
świadomości osoby słuchającej lub w przestrzeni powstają obrazy opisywanych przez nią zdarzeń.
Przy tym obrazy te są doskonalsze niż obraz telewizyjny, one są trójwymiarowe, wzbogacone za-
pachami i dźwiękami czasu, o którym mowa.
Niewykluczone, że takie zdolności ludzie kiedyś posiadali. Jeżeli przyjmiemy, że współcześnie
człowiek może wynaleźć tylko to, co istnieje w przyrodzie, możemy założyć również, iż w cywilizac-
jach przeszłości istniały bardziej doskonałe odpowiedniki dzisiejszych telewizorów czy telefonów.
Próbując ująć zdolności Anastazji w jednym zdaniu, powiedziałbym, że zachowała ona w swojej
pamięci wiedzę, doświadczenie, emocje i odczucia wszystkich pokoleń swoich przodków, od pier-
wszego stworzonego człowieka poczynając. Potrafi, formując obrazy, ukazać zdarzenia z życia ludzi
różnych epok w dziejach, choć najczęściej są to zdarzenia związane z jej przodkami.
Życie Anastazji w syberyjskiej tajdze jest zupełnie inne niż życie ludzi w miastach. Żeby pojąć, w
jakich warunkach toczy się jej egzystencja, opowiem, czym jest owa tajga.
Tajga to największy, najstarszy leśny kompleks Rosji, o bardzo surowym klimacie. Zajmuje
ogromny obszar. Z racji swej wielkości jest dzisiaj płucami naszej planety. Uwalnia największą ilość
tlenu spośród wszystkich obszarów zielonych Ziemi. Tajga została ukształtowana jeszcze w czasach
przed atakami lodowców, badając więc dzisiejszą tajgę, można zyskać wiedzę o życiu na Ziemi w
okresie przedlodowcowym. Znaleziono tam między innymi szczątki mamuta, które teraz znajdują się
w petersburskim muzeum zoologicznym.
Jaki był świat zwierząt przed zlodowaceniem, trudno orzec, ale teraz fauna tajgi jest bardzo bo-
gata.
W okresie zimowym większość zwierząt pogrąża się w anabiozie lub zapada w sen. Te stany or-
ganizmów żywych wzbudzają wielkie zainteresowanie badaczy kosmosu. Świat roślin tajgi też jest
bardzo różnorodny. Majestatyczne, sięgające czterdziestu metrów wysokości świerki, okazałe jodły,
sosny i unikalny z powodu swoich właściwości cedr, zwany przez naukowców sosną cedrową. Moim
zdaniem, niepotrzebnie tak nazwano to drzewo, ale cóż, niech nauka skupia się na sośnie z przy-
domkiem cedrowa, a ja będę mówił o syberyjskim cedrze, wyjątkowym i nieporównywalnym z
jakimkolwiek innym gatunkiem.
Dlaczego nieporównywalnym? Dlatego, że cedr daje jedyne w swoim rodzaju płody i wart jest, by
go wyróżnić.
Jakość płodów syberyjskiego cedru - orzeszków cedrowych jest znacznie wyższa od jakości ce-
drów rosnących w innych warunkach klimatycznych naszej planety. Pisał o tym profesor Pallas do
carycy imperium rosyjskiego, Katarzyny drugiej w 1792 roku. Nawet ścięty cedr posiada tak silne fito-
cydy, że w szafie zrobionej z cedrowego drewna nigdy nie zagnieżdżą się mole.
Przeczytałem i przebadałem wiele źródeł opowiadających o cedrze i na tej podstawie jestem
skłonny przypuszczać, że cedr jest przedstawicielem świata roślin przedlodowcowych, a możliwe, iż
stanowi przesłanie dla nas od innej cywilizacji, stojącej na wyższym poziomie rozwoju biologicznego.
W jaki sposób cedr przetrwał w katastrofie planetarnej i odrodził się w naszym świecie?
Nasiona cedru dobrze znoszą mrozy i są zdolne zachować swe właściwości przez długi czas,
aby w bardziej sprzyjających warunkach klimatycznych wykiełkować i zaadaptować się do tych
nowych warunków. Proces adaptacji trwa do dziś.
Na czym polega wyjątkowość płodów cedru? Dlaczego można je uznać za naj czystszy i posi-
adający lecznicze właściwości produkt naturalny w naszych czasach?
W orzeszkach cedrowych jest zawarty w całości kompleks niezbędnych witamin. Naukowcy z
Uniwersytetu Tomskiego na przykład wprowadzili je do jadłospisu likwidatorów skutków awarii w
Czarnobylu. W rezultacie zanotowano, że wzrosła ich odporność. Olej cedrowy nie ma żadnych prze-
ciwwskazań, mogą go stosować nawet kobiety w ciąży i matki karmiące piersią.
Jest jeszcze jeden zagadkowy fakt: w okresie, kiedy cedr nie daje plonów, samice niektórych
zwierząt futerkowych nie dopuszczają do siebie samców, nie poczynają potomstwa.
Do dziś nie jest jasne, w jaki sposób drzewo informuje zwierzę o tym, że w danym roku nie wyda
plonów? Przecież krycie zwierząt odbywa się wczesną wiosną, a cedrowe szyszki dojrzewają późną
3
jesienią, nie da się więc z jego wyglądu określić, czy będzie tego roku owocował.
Tajga to niezwykłe bogactwo gatunków roślin, którymi odżywia się świat zwierzęcy. Zbliżone
gatunki w pasie środkowej Rosji nie jedzą orzeszków cedrowych i się rozmnażają. Dlaczego więc
samice w tajdze nie chcą rodzić potomstwa bez tego produktu?
Zauważono, że futro zwierząt z obszarów cedrowych jest lepsze od innych. Futro sobola z
cedrowego lasu zawsze było cenione najwyżej. Wiadomo, że stan futra zwierzęcia świadczy o stanie
zdrowia całego organizmu. Jeśli stan futra poprawia się przy spożywaniu orzechów cedrowych, to
można stwierdzić, że i w wypadku człowieka dochodzi do poprawy stanu całego organizmu.
Zwłaszcza dzieje się tak z kobietami w ciąży. Nie ulega wątpliwości, że nasze kobiety nie otrzymują
produktów wystarczająco wysokiej jakości, aby donosić zdrowe dziecko. Taki stan rzeczy jest wręcz
poniżający dla społeczeństwa.
Wiedza o cedrowych płodach obala zdanie naukowców, że współczesne rolnictwo jest
świadectwem postępu w rozwoju człowieka.
Myślę, że jest odwrotnie: rolnictwo powstało z powodu zaniechania przez cywilizacje używania
wiedzy o naturze przyrody i zmiany sposobu życia ludzi. W rezultacie człowiek zaczął zdobywać
chleb powszedni, pracując w pocie czoła na polu.
Wyobraźcie sobie, że na działce, gdzie mieszka trzyosobowa rodzina, rosną tylko dwa cedry.
Śmiało można stwierdzić, że rodzina posiadająca działkę z dwoma owocującymi cedrami nigdy,
nawet w najbardziej złym roku, nie będzie głodować. Nie chodzi o to, że będzie żyć o chlebie i
wodzie - będzie się odżywiać najlepszymi i najbardziej wyszukanymi potrawami.
Jeden cedr daje nawet tonę orzechów, które wyłuskane możemy jeść na surowo. Ale to nie
wszystko. Z jąder orzechów można przygotować mleko cedrowe, które nie tylko jest smaczne, lecz
można nim również karmić niemowlęta. Z jąder orzechów otrzymujemy także wspaniały olej cedrowy
stosowany nie tylko do przygotowywania potraw, ale także do leczenia.
Po wyciśnięciu oleju pozostają wytłoczyny, których się używa do wypieku wspaniałych ciast,
chleba, naleśników.
A jeszcze cedr daje żywicę - świetny środek leczniczy, uznawany zarówno przez medycynę kon-
wencjonalną, jak i niekonwencjonalną. Cedr syberyjski nie wymaga żadnej pielęgnacji, nie trzeba na-
wozić jego ani ziemi przed wysiewem. Jasne jest zatem, dlaczego nasi przodkowie nie uprawiali
ziemi: oni wykorzystywali przyrodę, bo posiadali na jej temat znacznie większą wiedzę.
Ktoś może temu zaprzeczyć, gdyż cedr daje plony co dwa lata. Ajeśli nie da plonów w roku nieu-
rodzaju, to co wtedy?
Owszem, cedr owocuje raz na dwa lata, bywa, że i rzadziej, ale jego niezwykłe orzechy, jeśli nie
zostaną wyłuskane z szyszki, zachowują swe właściwości przez 9, a nawet 11 lat.
Oczywiście, że w dzisiejszych czasach sprawa nie wygląda już tak prosto. Cedr trudno się przyj-
muje w pobliżu miast, nie toleruje środowisk zanieczyszczonych. Jednak są i pozytywne przykłady.
Cedr dobrze reaguje na ludzkie emocje, zmysły, jest zdolny do przejmowania energii od człowieka,
pomnażania jej, po czym na powrót ją oddaje.
Siedem lat temu przysłano mi z Syberii 25 sadzonek cedru. Wsadziliśmy je razem z moimi sąsi-
adami z pięciopiętrowego bloku na skraju lasu przylegającego do naszego budynku. Trzy cedry
wsadziłem na mojej działce za miastem. Niedługo po wysadzeniu wszystkie sadzonki przy lesie
zostały wykopane oprócz jednej. Przeniosłem ją w pobliże naszego bloku i zasadziłem przy garażu.
O te wykopane nie martwiłem się. Wiedziałem, że chociaż zostały wykopane, to przez tych, którzy
wiedzą o zaletach cedru i na pewno wsadzą je w innym miejscu i zaopiekują się nimi.
Ten przy garażu został wsadzony do gleby, której daleko do dobrej; po prostu śmiecie po bu-
dowie, przysypane warstwą ziemi. Jednak się przyjął, pięknie rośnie, a jego pień i korona piękniejsze
są od tych wsadzonych na działce za miastem. Jest dwa razy wyższy od nich. Zastanawiałem się, o
co w tym chodzi. Czemu rośnie taki ładny? I zauważyłem, że mieszkańcy bloków przy garażach,
wychodząc na balkony, często patrzą na cedr i czasem powtarzają: "Jakiż on u nas piękny".
Zresztąja też, przejeżdżając albo przechodząc obok, podziwiam go. W rezultacie cedr rosnący pod
garażami codziennie dostaje od ludzi ciepłe spojrzenia i stara się być godny ich uczuć.
Do mojego zięcia Siergieja zwróciłem się z propozycją zorganizowania produkcji oleju i
orzeszków cedrowych. Opowiedziałem mu wszystko, co mówiła Anastazja. Siergiej postarał się
sprostać starożytnej technologii oraz współczesnym wymogom wobec producentów artykułów spoży-
4
wczych: zorganizował produkcję w zakładach preparatów medycznych pod ścisłą kontrolą doświadc-
zonych specjalistów.
Olej tłoczono, używając drewnianych pras i szklanych pojemników, żeby ta cała "tablica
Mendelejewa" została zachowana. Gdyby natomiast olej stykał się z metalem, zachodziłyby różne
procesy chemiczne. W ten sposób otrzymano olej lepszej jakości, niemniej różnił się od tego, którego
próbowałem w tajdze. Miałem wrażenie, że zawierał mniej sił życiowych niż ten tajgowy. Szukałem,
co może być przyczyną, i...
Jakość się poprawiła natychmiast, kiedy przeniesiono całą produkcję do wioski w tajdze, leżącej
120 kilometrów od miasta. Okazało się, że produkcja wysokiej jakości oleju w warunkach miejskich,
nawet w zakładzie preparatów medycznych, nie jest możliwa. Na wszystkich etapach produkcji jądra
orzechów i olej są w kontakcie z powietrzem, które w niczym nie przypomina tajgowego
wypełnionego fitocydami.
Dzięki przeniesieniu produkcji oleju do tajgowej wioski jego jakość przewyższyła jakość wszyst-
kich wytwarzanych na świecie olejów. Jestem szczęśliwy, że też przyczyniłem się do powstania tego
unikatowego produktu - oleju cedrowego.
Uważam, że to tajgowe przedsiębiorstwo jest jedynym produkującym olej cedrowy, inne wyt-
warzają olej z "sosny cedrowej".
Teraz mamy wiele produktów "ekologicznie czystych", jednak nasuwają się pytania: skąd są te
produkty, gdzie zostały wyhodowane? I czy można nazwać ekologicznym jakikolwiek produkt, jeśli
surowce do jego wytworzenia rosną na obszarach otoczonych autostradami, małymi i dużymi mias-
tami? Niczego w taki sposób wyprodukowanego nie wolno nazwać ekologicznie czystym, nawet jeśli
nie stosowano żadnych trujących herbicydów i nawozów.
Cedr rośnie w głębi tajgi, setki kilometrów od miast. Nie ma tam autostrad i tylko rzeką można
transportować orzech. Oczywiście i tam można zawlec brudy cywilizacji, jednak w tajdze powietrze i
woda są faktycznie czyste, a do ziemi nikt nie sypie żadnej trucizny.
Dlatego śmiem twierdzić, że nie istnieje produkt bardziej czysty i posiadający większe właści-
wości lecznicze niż jądro orzecha cedrowego oraz wytwarzane z niego artykuły spożywcze.
W tajdze rosną też inne jadalne rośliny, znacznie wartościowsze od tych, które znamy, np. ma-
lina, żurawina, moroszka, porzeczka, grzyby... Odpowiadając zatem na pytanie, czym się odżywia
Anastazja, mogę powiedzieć tak: ona spożywa najwyższej jakości jedzenie, jakiego nie kupimy za
żadne miliony! W ogóle jednak Anastazja je bardzo mało, nie robi kultu z posiłków.
Teraz, kiedy od pierwszego spotkania z Anastazją minęło 15 lat, doszedłem do wniosku, że na tle
jej życia życie we współczesnych megapolis wygląda absurdalnie.
Trochę dziwnie jest patrzeć, kiedy zwierzęta na jej sygnał przynoszą jedzenie. Pies się cieszy, że
potrafi przynieść zdobycz dla gospodarza, sokół po polowaniu również oddaje swój łup, a koza przy
domu w wiosce też oddaje mleko z przyjemnością i żywi gospodarzy.
Zwierzęta żyjące wokół polany Anastazji znaczą terytorium i na tym wyznaczonym obszarze
człowiek jest przywódcą ich stad. Przez pokolenia były tego uczone przez przodków Anastazji, a
teraz same uczą swoje potomstwo.
A jak znosi Anastazja srogą syberyjską zimę, kiedy mróz sięga 30 - 40 stopni Celsjusza, a ona
nie ma ciepłych ubrań ani ogrzewanych pomieszczeń?
Na otwartych przestrzeniach temperatura jest około 10 stopni niższa, czyli w głębi tajgi jest
cieplej. Anastazja ma ziemianki w różnych miejscach tajgi. Główna z nich, w której niejednokrotnie
nocowałem, ma długość około 2,5 metra, a szerokość i głębokość 2 metry. Wejście do ziemianki jest
wąskie, ma szerokość 60 centymetrów, a wysokość 1,5 metra. Jest zasłaniane cedrowymi gałęziami.
Ściany tajgowej sypialni oplecione są łoziną, w której szczeliny wetknięto pęki suchej trawy i kwiatów.
Podłogę wyścielono sianem. Latem w takiej sypialni czuje się i śpi wręcz komfortowo; nie dochodzą
tu żadne dźwięki, nie wspominając nawet o falach radiowych i promieniowaniu magnetycznym, na
które jesteśmy narażeni w blokach. Późną jesienią Anastazja wypełnia ją świeżym sianem i pogrąża
się w długim śnie, podobnym do tzw. anabiozy. Anabioza to stan, w którym wszystkie procesy w or-
ganizmie, włącznie z przemianą materii, są na tyle zahamowane, że nie widać oznak życia.
Naukowcy planują wykorzystać to zjawisko podczas długotrwałych lotów kosmicznych. Fascynuje ich
to głównie ze względu na aspekt, iż w stanie anabiozy, czyli snu zimowego, znacznie spada za-
potrzebowanie na tlen, a jedzenie w ogóle nie jest potrzebne. Już dowiedziono, że w tym stanie
5
znacznie wzrasta odporność organizmu na choroby z zewnątrz. Na przykład choroby zakaźne nie
rozwijają się, nawet jeśli wprowadzi się je bezpośrednio, a wiele trucizn, w zwykłych warunkach
śmiertelnych dla aktywnego organizmu, jest zupełnie nieszkodliwych w stanie anabiozy czy hiber-
nacji. Udowodniono także, że uśpiony organizm poddany działaniu śmiertelnej dawki promieniowania
radioaktywnego przetrwa, ponieważ przemiana materii jest bardzo spowolniona. Po wybudzeniu
wszystkie procesy życiowe przebiegają normalnie.
A jak to jest w przypadku człowieka? Kiedy rozumny człowiek zapada w śpiączkę, to co się
dzieje z jego Duszą?
Naukowcy na ten temat nie mają żadnych hipotez.
Tego niezwykłego stanu anabiozy sam kiedyś doświadczyłem. Miało to miejsce głębokiej jesieni,
podczas mego pobytu u Anastazji. Dzień w tym okresie jest bardzo krótki. Kiedy zaczął zapadać
zmrok, Anastazja zaproponowała mi, żebym się położył i odpoczął. Zgodziłem się natychmiast.
Zmęczenie zgromadzone w czasie życia w mieście, do tego trudny marsz przez tajgę dawały się od-
czuć. Ziemianka była wypełniona sianem bardziej niż zwykle, a ja rozebrałem się do bielizny, bo
wiedziałem, że w sianie będzie mi wystarczająco ciepło. Pod głowę włożyłem kurtkę.
- Czas wstawać, Władimirze - obudziła mnie Anastazja, a ja poczułem, że masuje moją prawą
dłoń.
Spojrzałem na wejście do ziemianki. Było słabo widoczne, czyli słońce jeszcze nie wstało.
- Dlaczego mam się budzić, jeśli poranek jeszcze nie nadszedł?
- Trzeci poranek już się zaczyna, odkąd zasnąłeś. Jeśli nie obudzisz się teraz, to twój sen potrwa
kilka miesięcy, a może i lat. Twoja Dusza, będąc spokojna o twoje ciało, zechce odpocząć, po-
spacerować po innych galaktykach, i nikt jej nie zawróci, dopóki sama tego nie zechce.
- To znaczy, że jej nie było przy mnie, kiedy spałem!
- Była przy tobie, czekała, aż sen twój stanie się głębszy, i wtedy dopiero mogłaby odejść, ale ja
cię obudziłam.
- A czemu twoja Dusza nie odchodzi, kiedy śpisz głębokim snem?
- Odchodzi, ale zawsze powraca na czas. Ja jej przecież nie męczę.
- No tak, to znaczy, że ja męczę moją Duszę?
- Każdy człowiek, który ma nałogi, złe pomysły, niewłaściwie się odżywia, przysparza cierpienia
właśnie jej, swojej Duszy.
- Jakie znaczenie dla Duszy może mieć jedzenie! Czy ona też konsumuje to jedzenie, które
człowiek zjada?
- Nie. Dusza nie odżywia się materialnym pożywieniem, ale widzieć, słyszeć i realizować siebie
może tylko poprzez twoje ciało. Jeśli na przykład człowiek jest pijany albo jego ciało jest chore i
bezradne, Dusza jest jakby zakuta w kajdany, nie może siebie realizować. Wtedy może jedynie
współczuć i płakać nad bezradnym, katowanym szkodliwymi substancjami ciałem. Próbuje ogrzewać
uszkodzony narząd, tracąc przy tym ogrom energii. Kiedy jej energia zostaje wyczerpana, Dusza
zostaje pozbawiona sił i opuszcza ludzkie ciało. Ciało umiera.
- Wspaniale opowiadałaś o Duszy. Może to i prawda. Znane przysłowie mówi, że gdy człowiek
umiera, to Bogu Duszę oddaje, a z twojego tłumaczenia wynika, że to Dusza opadła z sił. Ciekawe,
czy moja ma jeszcze siłę?
- Jeśli wróciła, to znaczy, że ma. Postaraj się jednak, proszę, i nie męcz Jej.
- Postaram się. Ale czy w czasie snu człowieka jego Dusza nie odpoczywa?
- Dusza to energia. Żywy kompleks energetyczny, któremu odpoczynek nie jest potrzebny.
- Dokąd w takim razie odchodzi Dusza, kiedy śpimy? Co o tym myślisz, Anastazjo?
- Ona może przechodzić do innych wymiarów, latać wśród planet Wszechświata, a jeśli człowiek
zechce, będzie zbierać dla niego informacje. Taki przykład: człowiek chce się dowiedzieć o czymś z
przeszłości lub zajrzeć w przyszłość, wtedy prosi swoją Duszę przed zaśnięciem, aby zwiedziła ten
czas i to miejsce. Ona spełni prośbę. Jeśli człowiek śpi niespokojnym snem w miejscu niedoskon-
ałym, to Dusza nigdzie nie odejdzie. Musi wtedy chronić jego ciało.
- Przed czym?
- Przed wszelkimi szkodliwymi wpływami. Śpisz w mieszkaniu, którego ściany oplecione są elek-
trycznymi przewodami, emanującymi szkodliwą dla zdrowia energię. Przez szyby przedostają się
dźwięki sztucznego świata. Powietrze w mieszkaniu też nie jest najlepsze. Dusza nie może cię
6
zostawić. W razie krytycznej sytuacji musi cię obudzić.
– Rozumiem. Ziemianka, w której spałem, jest bezsprzecznie lepsza od pokoju w najbardziej
wyszukanych, nowoczesnych. hotelach czy mieszkaniach. To jakby komora ciśnieniowa: idealne
powietrze, me ma szkodliwego promieniowania ani szumu. Dlatego śpi się w niej lepiej niż w
mieszkaniu, sam tego doznałem. Dlaczego jednak twojej Duszy nie niepokoi to, że nie zasłaniasz
wejścia, kiedy twoje ciało zostaje w ziemiance samo? W przypadku niebezpieczeństwa, złodziei na
przykład, nie będzie miał cię kto obudzić.
- Jeśli ktokolwiek spróbuje zbliżyć się do polany z jakimkolwiek zamiarem, w promieniu trzech
kilometrów wszystko się nastroszy, cała przestrzeń. Zwierzęta, ptaki, rośliny zaczną wyrażać
niepokój. Intruzów ogarnie lęk, a jeśli go pokonają i nie stracą orientacji, będą szli dalej, to przestrzeń
za pośrednictwem zwierząt obudzi ciało i przywróci Duszę.
- Zimą też, kiedy wszystko śpi?
- Nie wszystko zimą śpi. A łatwiej obserwować, co się dzieje. Zwierzęta i ptaki zawsze przynoszą
wesołe bądź smutne wiadomości.
Z tego można wiele wywnioskować. Współcześni ludzie nie mają możliwości dobrze się wyspać.
Są wprzęgnięci w kołowrót codziennej krzątaniny i trosk, a zasypiając, nadal o nich myślą. Oto, na co
wydatkują energię swojej Duszy. Duszy, która zdolna jest w czasie snu poznawać inne światy i
przynosić informacje o nich śpiącemu człowiekowi.
Czy można urządzać sypialnie tak, aby nie przenikały tam z zewnątrz obce dźwięki, żeby nie
było przewodów elektrycznych, telefonów? Można! Ale jak poprawić jakość powietrza?
Tajgowa pustelnica Anastazja jest bohaterką moich książek z serii "Dzwoniące Cedry Rosji".
Urodziła mi syna i córkę. Nadal mieszka w tajdze, ale również w moim sercu i jako bohaterka moich
książek.
Nie udało mi się w pełni opisać piękna tej niezwykłej kobiety, jej intelektu, zdolności. W naszym
języku zabrakłoby słów dla ich oddania.
Nawet teraz, kiedy minęło tyle lat, Anastazja tylko czasem wydaje mi się bliska, moja. Najczęś-
ciej zdaje się nieosiągalna i nieodgadniona, z wielką siłą Duszy, dzięki której potrafi tworzyć
przyszłość.
Ten obraz wspaniałej przyszłości kraju, Ziemi zrodził niesamowity ruch. Dziesiątki tysięcy ludzi,
bez rozkazu władz, bez funduszów przystąpiło do urzeczywistniania tego obrazu.
Anastazja uważa, że każda rodzina powinna posiadać własną ziemię, nie mniej niż jeden hektar,
na którym należy wybudować rodową siedzibę. I urządzić wokół rajską żywą oazę, zaspokajającą
wszystkie jej materialne potrzeby. Tłumaczyła, jak należy zaprojektować rodowe gniazdo, żeby po-
magało pozbyć się fizycznych problemów.
Mówiła także o zmarłych. Jej zdaniem, niedopuszczalne jest chowanie zmarłych na cmen-
tarzach. Dusze ich będą cierpieć, gdyż ciała zostały jak gdyby wyrzucone do dołów ziemnych, jak na-
jdalej od krewnych. Natomiast pochowane w rodowych siedzibach będą swoim Duchem chronić
żyjących i pomagać im. Cmentarze podobne do współczesnych istniały i w czasach starożytnych, ale
chowano na nich padłe z powodu chorób zwierzęta, przestępców i żołnierzy, którzy zginęli na obcej
ziemi.
Anastaz ja bardzo szczegółowo opowiedziała też o starożytnym rytuale zaślubin, podczas
którego para młoda siłą swych myśli tworzyła projekt swego przyszłego rodowego domu, a rodzice,
krewni, sąsiedzi i przyjaciele w ciągu paru godzin materializowali ich marzenia. Myślę, że rytuał ten
jest wielkim odkryciem naszego tysiąclecia. Wykonując go, nowożeńcy i dziś w dniu ślubu mogą
otrzymać dom, ogród, rodową siedzibę. Stworzonej w ten sposób siedziby nigdy nie opuści miłość, i z
biegiem lat będzie ona coraz silniejsza. "Kiedy małżonek patrzy na swą żonę, to podświadomie
utożsamia ją i ze swym domem, i ze swoim dzieckiem, które przyszło na świat w rodowym
gnieździe." To nie ulega wątpliwości, przecież najlepszym na świecie miejscem dla każdego
człowieka zawsze jest jego mała Ojczyzna. A czymś najlepszym i najpiękniejszym będzie zawsze
jego dziecko.
Anastazja twierdzi, że jeśli wszyscy ludzie lub większość z nich zacznie świadomie tworzyć
własne rodowe siedziby, podobne do rajskich oaz, to cała Ziemia się przemieni. Wtedy nie będzie
katastrof planetarnych, nie będzie wojen. Zostanie zmieniony wewnętrzny świat duchowy człowieka,
osiągnie on nowe zdolności i otrzyma nową wiedzę. Człowiek wtedy będzie zdolny stworzyć życie
7
podobne do ziemskiego na innych planetach. Racjonalny jest sposób oswojenia innych planet
poprzez teleportację. Ale aby człowiek zdołał posiąść takie zdolności, powinien najpierw pokazać
swoje umiejętności w wykorzystywaniu zasobów planety i wyrażać swoją duchowość nie poprzez
słowa, lecz swoim obrazem życia.
Krytycy literaccy różnie podchodzą do fabuły moich książek, do wypowiedzi tajgowej pustelnicy,
ale dzisiaj ich zdanie nie jest już ważne. Swoją aprobatę i pozytywny odbiór wyraził główny krytyk -
naród w tysiącach listów i maili. Wyraził to nie tylko słowami, ale i czynami.
Powstały setki nowych dużych i małych osad na naszej planecie, nadal zresztą powstają. Skoro
tak masowy ruch wywołały słowa tajgowej pustelnicy zamieszczone w książkach, to jaka moc ukryta
jest w jej frazach? Możliwe, że frazy tak ułożone tworzą swoisty kod, a może jakąś rolę odgrywa rytm
jej fraz?
Anastazja zazwyczaj dopasowuje się do mowy rozmówcy, do jego słownictwa i sposobu bu-
dowania zdań. W pewnych chwilach jednak zaczyna nagle mówić inną mową, kategoryczną, płynną i
rytmiczną. Bardzo wyraźnie wymawia każdą literkę w zdaniu, a przy każdym dźwięku odczuwa się
niesamowitą energię. Wtedy jej wypowiedzi zapamiętuje się dokładnie, tak jakby w mózgu reje-
strowało wszystko jakieś urządzenie. Mało tego, w wyobraźni powstają żywe obrazy, a sens zostaje
w podświadomości. Jako przykład przytoczę fragment rozmowy Boga z pierwszym człowiekiem,
opowiedzianej przez Anastazję (z ksiażki "Stworzenie", strona 34 - 35):
- Gdzie jest skraj Wszechświata? Co będę robił, kiedy do niego dotrę? Kiedy już wszystko sobą
wypełnię? Co było w myślach, zrealizuję?
- Synu mój, Wszechświat jest myślą i z myśli zrodziło się marzenie, częściowo jednak jest
widoczną materią. Kiedy dotrzesz do skraju wszystkiego, nowy początek, kontynuację myśl przed
tobą otworzy. Z niczego powstaną nowe wspaniałe twoje narodziny, odzwierciedlając twoje dążenia
Duszy i marzenia. Synu mój, tyś nieskończony, tyś wieczny, w tobie marzenia tworzące zawarte.
Istnieje kilka teorii pochodzenia zdolności, przedstawię więc i swoją.
Moim zdaniem, zdolności Anastazji, które na pierwszy rzut oka wydają się jakże niezwykłe, tak
na prawdę posiadała większość ludzi w czasach pierwszych źródeł. A wypowiedzi Anastazji wywier-
ają wpływ na postępowanie ludzi nie dzięki jakiejś mistycznej sile, lecz zdolnościami samych czytel-
ników do odbierania ich sercem i Duszą. Przypuszczam, że w genach lub w podświadomości
współczesnych ludzi została zachowana pamięć o obrazie życia rodziny oraz ludzkiego
społeczeństwa od czasu pierwszych źródeł, kiedy człowiek wiedział i rozumiał, jak można rozmawiać
z Bogiem bezpośrednio. Ten obraz z czasów pierwszych źródeł jest bardziej doskonały od nowoczes-
nego. Być może pochodzi z tych czasów, kiedy ludzie nie wiedzieli, co to jest raj. Nie sądzę jednak,
żeby ich czyny, sposób postępowania miały związek z jakąkolwiek religią.
Siedziby rodowe, które urządzają czytelnicy moich książek, są różne. Różne są domy: jedne
piętrowe drewniane, inne parterowe z gliny. Także sady i ogrody - każdy jest inny: tu żywopłoty i
baseny, tam oczka wodne. Gdyby to wywodziło się z religii, to wszyscy by mieli podobne domy, sady,
ponieważ rytuał religijny wymaga precyzyjnego odtwarzania zarówno słowami, jak i czynami. A my
mamy twórczość materializującą wspaniałą ideę.
Jeśli ludzie są wdzięczni Anastazji, to przede wszystkim za to, że obudziła w ich Duszach
człowieka-stwórcę.
Ku innemu wymiarowi.
- Jak wiesz, kiedyś na Ziemi wystąpił okres lodowcowy. Na terenach, gdzie docierał lodowiec, kli-
13
mat zmieniał się radykalnie. Ochłodzenie uniemożliwiło wegetację większości roślin. Tereny, które
kiedyś były obficie pokryte lasami, sadami, bujnie rosnącymi trawami i kwiatami, powoli się zmieniały
w pokryte jedynie ubogą roślinnością doliny.
Ludzie, zamieszkujący jedną z takich dolin wśród gór, doszli do wniosku, że nadal żyć w takich
warunkach nie można. Zdecydowali się zostawić swoje domy i wyruszyć na poszukiwanie miejsca do
zamieszkania w lepszym klimacie.
Pierwsi wyruszyli mężczyźni. Wud, głowa rodu, ich śladami wyprowadził z osady dzieci, kobiety i
ludzi starszych.
Siwy, stodwudziestoletni starzec szedł na czele karawany składającej się z jedenastu mamutów
obładowanych koszami, w których umieszczono dzieci i zapasy jedzenia. Nie było wiadomo, jak
długo będzie trwała ta podróż.
Po obu stronach karawany mamutów szli i jechali konno ludzie z rodu Wuda oraz wszystkie ich
zwierzęta. Zdawało się, że wszystkie żywe stworzenia rozumiały konieczność przesiedlenia się i
podążały za człowiekiem. W osadzie pozostały tylko rośliny, bo nie potrafią się przemieszczać -
rośliny skazane na wyginięcie.
Wud cały czas rozmyślał, próbując odpowiedzieć sobie na pytania:
Czemu zaszły zmiany klimatyczne, z jakiego powodu nastąpiło ochłodzenie? Czyja wola
rozpoczęła tę katastrofę? Czy stanie się ona katastrofą całej Ziemi? Czy są w człowieku takie siły,
aby ją powstrzymać, zapobiec jej? Czy istnieje zależność między katastrofami a działaniami
człowieka?
Wud zdawał sobie sprawę, że jeśli nie znajdzie odpowiedzi, to jego dzieci i wnuki, cały naród,
czeka smutny los. Wszyscy, którzy szli w karawanie, uważali zmiany w przyrodzie za straszną
tragedię, na ich twarzach zagościły smutek i zamyślenie. Nawet dzieci były ciche i poważne.
Tylko ukochana sześcioletnia prawnuczka Wuda, Anasta, bawi się, zaczęła grę z mamutem,
przywódcą karawany.
Wud spoglądał na grę prawnuczki, która położywszy trąbę ogromnego, siedmiotonowego ma-
muta na swoim ramionku, udawała, że niesie ogromne zwierzę. A on, mamut, jeszcze jej wtórował.
Trąbę oczywiście trzymał w powietrzu, lekko tylko dotykając ramionka dziecka. Anasta raz po raz się
zatrzymywała, jakby ze zmęczenia, żeby nabrać tchu, wycierała nieistniejący pot z czółka i przemaw-
iała do niego: "Och, jej ku, jaki ty jesteś wielki, ciężki i leniwy".
Mamut jakby zgadzał się z nią, kiwał głową, klaskał uszami, wycierał swój łeb trąbą i znowu kładł
koniec trąby na ramionku dziewczynki, udając, że bez pomocy nie mógł ruszyć z miejsca. Wyglądało
to zabawnie i bezpiecznie. Natomiast następna zabawa nie spodobała się Wudowi. Polegała na tym,
że Anasta wspinała się po trąbie na głowę mamuta, a on pomagał jej, zginając swoją olbrzymią trąbę,
i jej końcem pchał dziewczynkę w górę. Anasta przez chwilę spokojnie siedziała na głowie idącego
mamuta, potem nagle wykrzykiwała przeraźliwe "ach" i szybko ześlizgiwała się po trąbie w dół.
Mamut musiał wykazać niesamowitą zręczność, żeby zdążyć chwycić dziecko tuż nad ziemią, nie
pozwolić, żeby się uderzyło lub wpadło pod jego masywne nogi.
Wud rozmyślał o przeszłości, próbując odnaleźć w niej przyczynę katastrofy, która zmusiła ludzi
do wyniesienia się z rodzinnych stron. Ale tok jego myśli był przerywany wspomnieniami z życia
prawnuczki Anasty. On tych wspomnień nie odpędzał: podobały mu się i pomagały w zwalczeniu
smutnych myśli.
W pewnym momencie Wud nawet się uśmiechnął, przypominając sobie, jak to na jednych z
zajęć Anasta wyraziła protest przeciw istniejącemu przepisowi.
Zajęcia wtedy prowadził sam Wud. Przed nim, pod majestatyczną koroną dębu siedziały kółkiem
dzieci w różnym wieku oraz trzech dorosłych. Wud rozpoczął zajęcia od słów:
Węże – pośrednicy.
- Wielu z was wie, że nasi przodkowie dążyli do określenia przeznaczenia wszystkich żyjących
na Ziemi żywych istot. Zrobiwszy to, nauczyli zwierzęta, jak być najbardziej pożytecznymi dla ludzi.
Zwierzęta później uczyły tego swoje potomstwo, w rezultacie nasze pokolenie otrzymało od przod-
ków wielki prezent. Również my powinniśmy nie tylko z niego korzystać, ale i udoskonalać zdolności
wszystkich żywych istot, które żyją wokół nas. Przed naszym pokoleniem stoi zadanie odnalezienia
przeznaczenia tych istot ziemskich, dla których nie zostało ono ustalone przez naszych przodków.
14
- Przy tych słowach Wud wyciągnął spod koszuli zaskrońca i kontynuował: - Na przykład musimy
zrozumieć, dlaczego zostały stworzone gady i w jaki sposób mogłyby służyć człowiekowi. - Wszyscy
patrzyli na węża owijającego się wokół ręki Wuda i myśleli. Pierwszy podniósł rękę rudowłosy
chłopczyk, miał około pięciu lat.
- Widziałem - powiedział - jak ten albo podobny do niego wąż podpełzł do naszej rogatej kozy i
ssał z wymienia mleko. Koza stała spokojnie, zgodziła się więc dać mu mleka.
- Tak jest, zaskrońce i inne gady mogą ssać mleko krów lub kóz. Ty, Izorze, dobrze zauważyłeś.
Lecz my teraz próbujemy rozwiązać zadanie, na czym ma polegać korzyść dla człowieka z istnienia
tej istoty.
- Tak, pamiętam nasze zadanie - kontynuował chłopczyk. - Przypomniało mi się, że kiedy on pił
mleko, pomyślałem o tym, że należałoby zrobić dziurkę z przeciwnej do głowy węża strony. Niech on
ssie mleko, a ogon z dziurką opuścimy do dzbanka i ten wypełni się mlekiem. Wtedy mama nie
będzie musiała doić kozy.
Dzieciaki zareagowały gwałtownie: - Dziureczki nie wolno robić...
- Nie można dziureczki, będzie go bolało...
- Mleko z dziureczki nie poleje się, jeśli wąż sam nie zechce dać...
- Główny argument przeciw dziureczce - to ból, który odczuje wąż
- podsumował Wud. - Człowiek nie powinien zadawać bólu istotom ziemskim. Twoją propozycję,
Izorze, odrzucamy.
Wud chciał przejść do następnego tematu, ale mały nie odpuszczał. - Jeśli nie wolno zrobić dzi-
ureczki w ogonie, to można postąpić inaczej - sugerował. - Kiedy ten gad ssał mleko, to stawał się
coraz grubszy, bo mleka w nim przybywało. Należałoby tę istotę nauczyć przypełzać do domu i zle-
wać mleko do dzbanka. Wtedy ludzie nie musieliby chodzić na pastwiska z dzbankami, a mleczne
zwierzęta nie musiałyby opuszczać pastwisk, żeby je wydojono. Wiele węży będzie pełzało ku
domom, a zobaczywszy pusty dzbanek, będą wypełniać go mlekiem.
Idea rudowłosego chłopczyka spodobała się dzieciom. Przekrzykując się nawzajem, zaczęły
przedstawiać swoje propozycje:
- A można też mleko odbierać, gdy jest się poza domem, jeśli się zachce jeść, a dom będzie
daleko.
- Najlepiej byłoby nauczyć je przypełzać z mlekiem do człowieka na określony dźwięk, żeby nie
szukać ich w trawie. Na przykład zaklaskałbyś albo zagwizdał, a one od razu pełzłyby na wyścigi.
- A ja nie chcę mleka z węża wypompowywać. Może one coś swojego do niego dodały - za-
uważyła jedna dziewczynka. Jednak wszyscy zaczęli się z nią sprzeczać.
- Przecież u krowy mleko też było w środku, a wszyscy piją.
- Jeśli one i dodadzą czegoś swego, to mleko będzie jeszcze lepsze.
Węże przecież są zawsze czyste, chociaż pełzają po ziemi.
- Faktycznie, zawsze są czyste, nigdy nie spotkałam brudnego węża. Izor słuchał wywodów
dzieciaków i z dumy nawet oblał się rumieńcem.
- Twoja druga propozycja, Izorze, zasługuje na omówienie - pochwalił Wud i dodał: - Bardziej
dokładnie zrobimy to na następnym spotkaniu, do tego czasu wszyscy pomyślą i przedstawią swoje
zdanie lub zaproponują własny wariant wykorzystania pełzających istot. Teraz chcę was zapytać, dla
których znanych wam zwierząt już zostało określone przeznaczenie? Kto jest gotów...
Wud nie zdążył skończyć. Zauważył zwróconą dłonią do niego rączkę Anasty. Gest ten oznaczał,
że dziewczynka z czymś się nie zgadza i ma zamiar ogłosić swój protest obecnym na zajęciach.
- Wypowiedz swój protest, Anasto - pozwolił Wud.
- Jestem przeciw dostarczaniu mleka do domu przez pełzające istoty.
Dzieci po kolei zaczęły się z nią sprzeczać: - Ależ dlaczego?
- Nie powinniśmy odmawiać sobie wygód!
- Gady teraz nic nie robią dla człowieka, a wtedy będą miały obowiązki.
- Ludzie będą poświęcać więcej czasu na zajęcia przyjemniejsze niż dojenie krów.
Anasta spokojnie wysłuchała wszystkich sprzeciwów i kontynuowała: - Jeśli gady będą przynosić
człowiekowi mleko od krowy, to człowiek sam się zmieni w krowę.
- Co ty mówisz, dziewczynko? Wytłumacz - nie wytrzymał jeden z dorosłych obecnych na zajęci-
ach.
15
Anasta na to odpowiedziała:
- Człowiek, otrzymując mleko od krowy, kozy, wielbłąda lub innego zwierzęcia, w zamian ob-
darzaje swoimi uczuciami i opieką. Jeśli nie będzie brał mleka od krowy sam, ona nie odczuje jego
opieki, wtedy i mleko nie będzie takie dobre. Otrzymując mleko od węża, człowiek jemu okaże swoją
wdzięczność. Wąż wtedy stanie pomiędzy człowiekiem a krową. Gady zostaną pośrednikami
pomiędzy wszystkimi zwierzętami dającymi mleko a człowiekiem. Wąż skusi człowieka takimi
usługami i będzie go "doił", wysysając z niego uczucie wdzięczności, które było przeznaczone dla in-
nych zwierząt.
Wszyscy się zamyślili i nikt nic nie mówił.
Nagle Wud wyobraził sobie obraz rozłożystej jabłoni obsypanej dojrzewającymi jabłkami. Przed
nią stoją mężczyzna i kobieta.
- Zobacz, kochanie, jedno jabłko już dojrzało, jest takie ładne. Jabłonka chce je nam dać. Sięgnij
do gałęzi, nachyl ją i zerwij to dojrzałe jabłko. - Mężczyzna spróbował sięgnąć do gałęzi, ale mu się
nie udało. Chciał podskoczyć, żeby chwycić gałąź z tym dojrzałym jabłkiem, ale nagle na gałęzi po-
jawił się wąż. Zerwał jabłko i, owinąwszy się ogonem wokół gałęzi, usłużnie podał jabłko człowiekowi.
- Dziękuję ci - powiedział człowiek i pogłaskał węża. Mężczyzna i kobieta odchodzili od drzewa, nie
podziękowawszy mu za jabłko. Oni swoją energię wdzięczności oddali wężowi. Jabłonka się
wzdrygnęła i połowa niedojrzałych jeszcze jabłek spadła na ziemię.
Wtedy Wud przerwał ciszę:
- Anasteczko, twoje stwierdzenie zasługuje na uwagę i częściowo je uwzględnimy. My wszyscy
powinniśmy się zastanowić, jak zamienić pośrednictwo między człowiekiem a wszystkimi ziemskimi
istotami oraz roślinami na bezpośrednie relacje. Trzeba pomyśleć, do czego może to doprowadzić w
przyszłości. Na następnych zajęciach wrócimy do tego tematu. A teraz - Wud wszystkich objął wzrok-
iem - tak jak się umówiliśmy, proszę opowiedzieć, jakie przeznaczenia mają znane wam zwierzęta.
Należy myśleć.
Przerwawszy swoje wspomnienia, Wud zwrócił się do wnuczki, która wymyśliła nową zabawę z
mamutem idącym na czele karawany.
- Anasto, swoją zabawą trzymasz mamuta w wielkim napięciu. Czy dobrze jest tak postępować z
dobrym i pogodnym zwierzem?
- Ja przecież, dziadulku, trzymam go w przyjemnym napięciu, odwodzę go od smutnych myśli.
Ciebie też od myśli smutnych odciągnęłam - zatrajkotała Anasta.
- Tak, teraz wielu ludzi ma smutne myśli. Jest powód, który je nasuwa. A ty, Anasteczko, co, nie
masz smutnych myśli?
- Nie mam, dziadulku Wud.
- Czyż nie rozumiesz, dlaczego dorośli naszego rodu są smutni?
- Rozumiem, dziadulku Wud. Oni są w smutku, ponieważ zimny lodowiec nadchodzi. Wiele roślin
umiera od chłodu. Ludzie z wielu osad zmuszeni są do opuszczenia swojej przestrzeni rodowej, a
dokąd i ile czasu mają iść, nie wie nikt.
- Tak jest... - powiedział w zamyśleniu Wud i ze zdziwieniem zapytał: - A tobie nie jest smutno z
powodu rozłąki z naszą rodową przestrzenią?
- Nie jest mi smutno, dziadulku. Kiedy tylko pojawiła się ta smutna rozłąkowa myśl, natychmiast
ją odrzuciłam i teraz jej we mnie już nie ma - znów wesoło zaszczebiotała Anasta, huśtając się na trą-
bie mamuta, który szedł obok Wuda i zdawał się rozumieć konieczność niesienia dziewczynki przy jej
pradziadku, żeby mieli możliwość porozmawiać ze sobą. Odpowiedź wnuczki zdziwiła i zaciekawiła
Wuda. W jaki tajemniczy sposób udało się jej uporać ze smutnymi myślami?
- Anasteczko, opowiedz mi, proszę, jak ci się udało pokonać smutne myśli? Jakim sposobem?
21
- Prostym sposobem, dziadku. Zdecydowałam się zostać z naszą rodową przestrzenią.
- Zostać? Tak zdecydowałaś? Nie zostałaś przecież, oddalasz się od niej razem ze wszystkimi.
- Na razie oddalam się, odprowadzam wszystkich udających się w daleką podróż. Jak tylko do-
jdziemy do wzgórza, które już widać, będzie południe, wtedy będę musiała ruszyć w drogę powrotną.
Do wieczora zdążę wrócić do ojczyzny. Nadejdzie ranek i ona się ucieszy. A ja sama już się cieszę,
bo wyobrażam sobie, jak ojczyzna się uraduje.
Wuda nie zaniepokoiła odpowiedź prawnuczki. Pomyślał, że żartuje albo po prostu wyobraża
sobie swój powrót, żeby przepędzić smutne myśli. Przytakując bystrej wnuczce, powiedział:
- Tak, ucieszy się przestrzeń, ale co tam będziesz robić, sama?
- Po pierwsze, zrobię wzniesienie z ziemi i trawy wokół mojego kwietnika - zaszczebiotała
Anasta. - Niech ten pagórek nie pozwala chłodnemu wiatrowi od strony lodowca dmuchać na mój
ukochany kwiatek. Kiedy on rozkwitnie, powinnam być obok niego. Jeśli nikogo obok nie będzie, to
kwiatek będzie zasmucony. "Po co zakwitłem - pomyśli - po co,jeśli nikt nie raduje się moim
pięknem". Ale ja będę blisko i będę się cieszyć.
- Kwiatek przekwitnie, Anasteczko, przyjdą chłody, jakich jeszcze nie było. Wiele roślin nie zdoła
kwitnąć w takim chłodzie. Na naszą rodową przestrzeń nadchodzi ogromny lodowiec - myślał Wud,
wchodząc na wzgórze, o którym mówiła Anasta. - Tak, nadchodzi lodowiec.
- Zatrzymam ten lodowiec, dziadku Wud - wypaliła nagle mała dziewczynka. Zeskoczyła z trąby
mamuta i z entuzjazmem zatrajkotała: - Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno zatrzymam. Tam, w
ojczyźnie ktoś mi podpowie, jak go zatrzymać. Ja to czuję, bardzo, bardzo. Czuję, że podpowie, i ja
to zdołam zrobić. Tam, w Ojczyźnie jest podpowiedź, ona jest, lecz wszyscy odeszli. Nikt o niej nie
pomyślał. I teraz nie ma komu tej podpowiedzi podpowiedzieć. Wszyscy myśleli o tym, dokąd odejść,
jak uciec przed chłodem. Ale nikt nie zadał sobie trudu, żeby rozmyślać nad podpowiedzią, jak pow-
strzymać lodowiec. Ty, dziadku, przecież często powtarzałeś na zebraniach, że należy myśleć.
Wud stanął jak wryty, stanął też przywódca karawany. A następnie zatrzymały się idące za nimi
mamuty. Siwa głowa rodu patrzył przenikliwie na prawnuczkę i milczał. Tego, co zrobił chwilę później,
sam Wud nie potrafił wyjaśnić ani samemu sobie, ani innym. On nigdy później nie zdołał tego wytłu-
maczyć.
Wud dał znak, żeby ludzie i mamuty kontynuowali marsz naprzód, a do Anasty powiedział:
- Na końcu karawany idzie kulawy mamut, syn przywódcy stada mamutów. Dobrze go znasz, on
też ciebie najbardziej słucha. Zabierz go ze sobą, Anasteczko. Kiedy będzie bardzo zimno, dogonisz
nas na nim, idąc po śladach.
- Dziękuję, dziadulku Wud - radośnie powiedziała i, obejmując starca za nogi, przytuliła się.
- Dziękuję.
- Jak mam powiedzieć twoim rodzicom o tym, co wymyśliłaś?
- Sama im powiem, kiedy dotrę do domu. Na razie nic im nie mów.
Do widzenia, dziadulku Wud.
Anasta w podskokach popędziła do ostatniego mamuta, na koniec karawany, a Wud śledził
wzrokiem oddalającą się prawnuczkę, jakby nie rozumiejąc tego, co zaszło. Szedł dalej, a w jego
głowie nie było żadnej myśli. Dopiero parę godzin później Wud zapytał samego siebie: "Po co się
zgodziłem? Trzeba myśleć! Nikt nie pomyślał, jak zatrzymać lodowiec. Nikt, tylko ona jedna". Potem
powiedział:
- Postąpiłem słusznie.
Mamut Dan.
Ogromny mamut, Dan, szedł ostatni w karawanie, lekko kulejąc.
Z sylwetki i siły był podobny do swojego ojca – przywódcy stada.
Kiedy był mały, ogromny kamień stoczył się z góry i uszkodził mu nogę. Ludzie liną przymocowali
kije i usztywnili mu nogę, żeby kość prawidłowo się zrosła. Dan leżał w samotności przez wiele dni i
właśnie wtedy zaczęła się poruszająca historia przyjaźni mamuta, trzyletniej dziewczynki i małego
kotka, którego dziewczynka przynosiła ze sobą.
Maleńka Anasta często odwiedzała mamuta leżącego z unieruchomioną nogą, przynosiła mu
smakołyki i pieszczotliwie do niego mówiła. Na jego boku sadzała kotka i uczyła go odpędzać dokuc-
zliwe muchy i inne owady od leżącego na trawie mamuta. Ale najważniejsze było to, że rozmawiała z
22
nimi, uczyła, tak jak dorośli uczą dzieci.
Posadziwszy kotka na mamucie, Anasta stawała przed nimi, wskazywała paluszkiem na niebo,
spoglądała w górę i wymawiała: niebo, obłoki, słoneczko. Następnie klękała, głaskała rączkami trawę
i pieszczotliwie mówiła: trawka zielona, kwiatuszek pachnący.
Mamut z kotkiem uważnie przyglądały się dziewczynce, a po kilku dniach powtarzania zajęć
zdarzył się cud. Gdy Anasta wypowiedziała słowa: niebo, obłoki, słoneczko, wtedy mamutek, a za
nim kotek skierowały wzrok ku niebu. Przy słowie "trawa" spojrzały na trawę. A kiedy powiedziała
"kwiatuszek", kotek skoczył na ziemię i obwąchał kwiatek, tak jak robiła to dziewczynka.
Anasta kontynuowała zajęcia ze zwierzętami również wtedy, kiedy mamut się wyleczył. Lubiła
opowiadać swoim czworonożnym przyjaciołom o znaczeniach każdego nowego słowa usłyszanego
od dorosłych, a mamutowi i kotkowi podobały się opieka i nieobojętność dobrej, małej dziewczynki.
Przychodziły codziennie w południe do jej klombu, niczym zdyscyplinowani uczniowie. Jednocześnie
pojawiała się tam Anasta i prowadziła z nimi kolejne zajęcia. Jeśli z jakiegoś powodu jej nie było,
zwierzęta cierpliwie czekały na nią lub szły na poszukiwanie małej koleżanki i nauczycielki.
Kiedy Anasta miała sześć lat, mault wyglądał już jak dorosły, jego zachowanie jednak bardzo się
różniło od zachowania innych mamutów. Głowa rodu, Wud jako pierwszy zauważył, że mamut Dan
rozumie ludzką mowę.
A było to tak:
Wud siedział w cieniu drzewa i plótł z wikliny koszyk do jagód. Anasta była tuż obok, bo bardzo
lubiła słuchać opowieści pradziadka, przebywać z nim i wnikać we wszystkie jego sprawy.
Rozgadana prawnuczka szybko, z uczuciem opowiadała o swoich spostrzeżeniach odnośnie do
zbioru jagód i żądała, aby koszyk był ładny, bo wtedy jagody do niego nazbierane będą też
smaczniejsze. Nagle Wud zauważył, że stojący kilka kroków od nich mamut w skupieniu patrzy na
Anastę, wsłuchuje się w jej mowę i zdaje się rozumieć sens słów, znaczenie mowy. "Możliwe, że
podoba mu się brzmienie głosu dziewczynki i promieniejąca z niej energia" - pomyślał Wud. Za-
uważywszy, że w korycie, gdzie moczyły się gałązki wikliny, jest za mało wody, poprosił Anastę, aby
przyniosła trochę ze źródła. Jednak Anasta, zawsze posłuszna, nie pospieszyła sama po wodę, tylko
odwróciła się w stronę mamuta i szybko rozkazała:
- Dan, przynieś wody ze źródła! - I jakby nigdy nic, dalej zawzięcie rozprawiała o jagodach i
koszykach.
Mamut powoli się odwrócił i statecznie zrobił dwa kroki w stronę źródła. Wtedy Anasta powiedzi-
ała jeszcze jedno zdanie:
- Szybciej, Dan! - I mamut ruszył galopem.
Wud zrozumiał, że Dan, w odróżnieniu od innych mamutów, nie tylko wykonuje proste rozkazy,
ale rozumie znacznie więcej, rozumie znaczenie słów, a nawet całych fraz.
Mamut przyniósł trochę wody i na komendę dziewczynki wylał ją do koryta z wikliną.
- Dzięki - pochwaliła Anasta i dodała: - Nie zapomnij podlać wieczorem naszego kwietnika. A na
razie idź do lasu, pojedz sobie. Widzisz - jestem zajęta.
Mamut skinął głową i poszedł do lasu.
"Gdzie są granice możliwości świata zwierząt w ich służbie człowiekowi? - zastanawiał się Wud. -
Do jakiego stopnia możemy nimi kierować? Taki przykład: wymyślili ludzie koło, są zachwyceni
wynalazkiem, szukają możliwości jego zastosowania, a przecież to, co zostało wcześniej wymyślone,
jest doskonalsze niż koło - zwierzęta. Zupełnie zaprzestaliśmy badań. Czy dobrze robi nasz ród? Do
czego może doprowadzić niewiedza o możliwościach i przeznaczeniu całej różnorodnej żywej natury,
która otacza człowieka." Od tych myśli serce Wuda wypełniło się trwogą.
Bracia - przeciwieństwa.
Młodzieńcy byli tego samego wzrostu i mieli ładną, atletyczną budowę. Byli bardzo podobni do
siebie, różnili się tylko kolorem oczu i włosów. Jeden był jasnowłosy i błękitnooki, a drugi miał brą-
zowe oczy i ciemne włosy. Przez parę minut młodzieńcy stali bez ruchu, jakby dając Anaście możli-
wość przyzwyczajenia się do ich niespodziewanej wizyty. Po chwili podeszli spokojnym krokiem.
– Dzień dobry, dziewczynko! - zwrócił się do niej ciemnowłosy młodzieniec. - Ty, dziewczynko,
powinnaś działać szybciej. Intuicja podpowiedziała ci, że masz w sobie siły, by zatrzymać lodowiec,
że masz siły zdolne do zmiany planów Boga. To oczywiście niemożliwe, jednak będziesz szukać w
sobie tej siły. A ja się dowiem o człowieku więcej, niż wiedziałem do tej pory. Gotów jestem
opowiedzieć ci o budowie świata, gotów jestem odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a ty tylko dzi-
ałaj najszybciej jak umiesz.
Anasta nie zdążyła odpowiedzieć, bo już drugi młodzieniec zaczął mówić.
- Dzień dobry, Anasto! Jesteś urokliwa i czuła, jesteś piękna jak wiele innych cudownych
stworzeń na planecie Ziemia. Mój brat dużo wie o budowie świata, ale myślę, że ty bardziej powinnaś
słuchać samej siebie.
- Witam was i życzę jasnych pomysłów - przywitała się w końcu Anasta.
- Stop! - bezceremonialnie wszedł jej w słowo Ciemnowłosy. Zawsze tak jest. Źle słuchać takich
ordynarnych, tępych, bezmyślnych słów. Jest nas dwóch; jam jest ciemny, dlaczego więc życzysz mi
jasnych pomysłów? Jestem ciemny, moje myśli też są ciemne i agresywne. Taki jestem i takie jest
moje przeznaczenie w boskim planie! - coraz bardziej gorączkował się Ciemnowłosy. - Kiedy stanę
się jaśniutki i jasnomyślny, wtedy nie będę już sobą. Pstryk! I nie ma mnie! Pojmujesz, dziewczynko?
Przed tobą zostanie tylko jeden jasny naiwniak. Jest nas jednak dwóch! Zrozumiałaś? Nie możesz
mówić tylko o jasnych rzeczach. Zabierz swoje myśli, jeśli stały za twoimi słowami, jeśli twoje słowa
nie są tylko wyuczonymi, powtarzanymi jak przez papugę dźwiękami.
- Jeśli moje powitanie uraziło ciebie, to je zmienię i powiem po prostu "dzień dobry" - odparła
Anasta.
- Tak lepiej, może być. Bez "światła"...
- Kim jesteście, z jakiego rodu? Nigdy was nie widziałam.
- Oczywiście, że nas nie widziałaś. Nas nikt nigdy nie widział. Jednak znaki naszej obecności są
zawsze, w każdym momencie w ludzkich czynach - szybko mówił ciemny młodzieniec. - Tak, w
każdej chwili. Moich znaków bez wątpienia jest więcej - one są okazałe. Prawie cała ludzkość żyje od
katastrofy do katastrofy, czyli dominują moje siły.
- Zaczekaj, mój ciemny i utalentowany bracie! - powiedział Jasnowłosy. - Przecież my się jeszcze
nie przedstawiliśmy. Anasteczko, spróbuj zrozumieć to, co ci powiem. My - ja i mój brat - jesteśmy
dwoma kompleksami energii wszechświata. Cała bezkresna przestrzeń wszechświata jest
wypełniona energetycznymi istotami. Kiedy Bóg stworzył człowieka, wziął od każdej istoty taką samą
ilość energii, w sposób dla nas niepojęty zrównoważył je w sobie i oddał stworzonemu przez siebie
człowiekowi. Stworzył człowieka z wszelkich sił, które w sobie zrównoważył. Kiedy to się dokonało,
zrozumieliśmy, że to człowiek powinien być najpotężniejszą istotą we wszechświecie. Dlatego nie
nazywa się istotą, lecz Człowiekiem.
Jednakże w czym zawiera się jego moc, jakie są jego możliwości i czy mają one jakieś granice,
nie wiadomo. Również nikt we wszechświecie nie wie, kiedy siła ta objawi się w całej pełni. Nawet
25
my, chociaż nasze energie obecne są wszędzie. Zawsze niewidzialni, wypełniamy sobą przestrzeń,
jesteśmy obecni w wodzie, w każdym żywym zwierzęciu, najmniejszym robaczku. A w człowieku zna-
jdują się wszystkie, co do jednej, energie wszechświata.
- Niewidzialni, mówicie - zdziwiła się Anasta. - Przecież ja was widzę!
- O tak. Widzisz nas, myśmy skoncentrowali powietrze do takiego stopnia, że przybraliśmy ksz-
tałt ciał, do widoku których jesteś przyzwyczajona. Popatrz na niebo, tam są chmury, one też są kon-
centracją gazu - pary wodnej. Zadziwiające jest to, że czasem wyglądają jak jakieś zwierzęta, to
znów upodobniają się do ciała człowieka, do jego twarzy. Ciało ludzkie również w większości składa
się z płynów o różnym stężeniu. Stosunek tych stężeń oraz ich sens w ludzkim ciele znane są tylko
Stwórcy.
- Nasze ciała podobne są do ludzkich jedynie kształtem. Mój ciemnowłosy brat reprezentuje sobą
wszystkie ciemne istoty, a ja - wszystkie jasne.
- Dlaczego dla mnie przybraliście ludzkie kształty? - zapytała Anasta.
- Żebyś się nie przestraszyła, usłyszawszy nasze głosy; żebyś nie traciła energii swoich myśli na
zastanawianie się, skąd te dźwięki dobiegają - odparł Jasnowłosy.
- Tak, ale dlaczego właśnie ze mną chcieliście rozmawiać?
– Ty stanęłaś przeciw żywiołowi, a mówiąc dokładnie - przeciw katastrofie planetarnej. Wyszłaś
sama, pewna tego, że potrafisz ją powstrzymać. My wiemy jednak, że to niemożliwe. Boski plan
uwzględnia katastrofy, jeśli ludzkość pójdzie torem ku zagładzie. Tak już się stało niejeden raz. Nie
zwrócilibyśmy uwagi na twoje starania, ale wszystkie istoty Wszechświata przeszedł dreszcz, gdy na
twoim klombie rozkwitł kwiat. On zakwitł, chociaż zgodnie z planem Stwórcy miał zginąć. A on zak-
witł...
– Kwiatek zakwitł dzięki mamutowi, który chronił go przed zimnym wiatrem.
– Mamut jest tylko ogniwem w łańcuchu zdarzeń zbudowanym przez ciebie.
– Niczego nie budowałam!
– Myśl twoja budowała, Anasto.
– Czyli we mnie też są cząstki was - w zamyśleniu powiedziała Anasta - ale ich nie odczuwam.
– Człowiek nas nie zauważa, zwłaszcza jeśli uda mu się zrównoważyć w sobie nasze cząstki.
Kiedy są zrównoważone, wtedy powstaje trzecia energia. Ta trzecia energia jest dana tylko jednej is-
tocie we wszechświecie - człowiekowi. Pojawia się, kiedy nasze siły są w całkowitej równowadze, i
staje się wszechmocna. Jest zdolna do tworzenia nowych światów. Nie istnieją dla niej żadne tajem-
nice. Człowiek taki staje się władcą wszechświata - stwórcą, a tego, co stworzy, nikt nie jest w stanie
przewidzieć, tak jest majestatyczne i wielkie.
– Myślę, że we mnie nie są zrównoważone cząstki was, skoro nie mogę zatrzymać lodowca -
westchnęła Anasta. - Kwiatek zakwitł, a wszystko naokoło w naszej przestrzeni rodowej marnieje i
umiera.
– Jesteś na drodze ku jedności, Anasteczko. Osiągnąć ją będziesz mogła w następnej chwili lub
za tysiące tysiącleci. Ale właśnie wszystkie energie wszechświata będą starać się pomagać, żeby
poznać wielką tajemnicę o człowieku, a równocześnie o swoim losie.
– Tak ciekawie opowiadacie o nie zwykłej sile, zawartej w jedności przeciwieństw. Ale dlaczego
wy, wiedząc o niej, niezwykłej, nie dogadacie się w sprawie jedności?
Bracia spojrzeli na siebie, a potem na rodową przestrzeń Anasty. Następnie odwrócili się od
siebie i zaczęli patrzeć w przeciwne strony. Nie spieszyli się z odpowiedzią, jakby czekali na
odpowiednie słowa dla wyjaśnienia sprawy. Dziewczynka czekała cierpliwie, aż wreszcie przemówił
Jasnowłosy.
Wymiar antyrozumu.
- Anastazjo, to nie do wiary, że współczesność znajduje się w wymiarze antyrozumu, o którym
wspominał Ciemnowłosy. Czym on jest, ten antyrozum? Jak go można zobaczyć, rozpoznać?
- Należy tylko sprawdzać sobą rzeczywistość, którą podała myśl i informacja.
- Jak to zrobić, czym sprawdzać? Jeśli człowiek żyje w wymiarze antyrozumu, to i myślał będzie
w kategoriach antyrozumu.
- Tak, to prawda. Jednak człowiekowi zostało, choć niewiele, jego własnego rozumu. Jeśli zwró-
cisz się do niego w myślach, on się uaktywni i wtedy będziesz mógł odróżnić zjawiska antyrozumu.
Może nie będziemy na razie mówić na ten temat, pospaceruj sobie po polance, Władimirze, i pozas-
tanawiaj się. Tu, w tym miejscu, Rozum i antyrozum są zbilansowane, a w tobie nie ma równowagi,
pomóż więc swemu rozumowi, uaktywniaj go od czasu do czasu.
- Jak mam go uaktywniać?
43
- Po prostu: powtarzaj w myślach "Rozum", a jeszcze lepiej tak: "roozzuumm".
Zostałem sam na polanie i starałem się myśleć z pozycji Rozumu.
I doszedłem do pewnych wniosków.
Sztuczny świat.
Żyjemy nie w naturalnym świecie, tylko w świecie sztucznie urządzonym. Sami go stworzyliśmy i
sami jak niewolnicy obsługujemy go i wiedziemy w nim nasze sztuczne życie. W podświadomość mil-
ionów ludzi zostały wpojone pojęcia dotyczące sztucznego świata. Naukowcy i tak zwani inteligentni
badacze nazwali nowoczesną medycynę, która ma dopiero około dwustu lat, konwencjonalną, a tę,
która sięga setek tysięcy lat, określają jako tradycyjną, ludową, niekonwencjonalną. A prawdziwych,
znających się na ziołach znachorów zwą szarlatanami. I co mamy? Choroby, które nie dalej niż sto
lat temu były z łatwością leczone, i to za darmo, ziołami z własnego ogródka, teraz zwalczane są
drogimi tabletkami sprzedawanymi tylko na receptę. Uważam, że powinny być dwa kierunki w medy-
cynie. Medycyny ludowej należy jako przedmiotu uczyć w szkole, a specjalistów w tej dziedzinie ksz-
tałcić na uniwersytetach.
Ponad 80 procent schorzeń można by wyleczyć, korzystając z ich porad.
Zmniejszyłoby to obciążenie instytucji medycznych i tym samym podniosłoby jakość ich usług.
Ale aby do tego doszło, trzeba myśleć kategoriami Rozumu.
Sztuczny wodociąg.
Miliony kilometrów metalowych i plastikowych rur wkopanych w ziemię, kolosalne środki włożone
w ich produkcję i ułożenie, do tego duże środki potrzebne na ich obsługę, remonty - i za to wszyscy
płacimy naszą ciężką pracą. A woda, która płynie z kranów w naszych mieszkaniach, w zasadzie i tak
nie nadąje się do picia. A w przyrodzie istnieje naturalny wodociąg: to nie tylko rzeki, ale i wody grun-
towe. W żyłach Ziemi płynie naprawdę źywa woda, lecznicza woda, która może wypełnić miliony
studni. Ten naturalny wodociąg nie wymaga remontów, oczyszcza i filtruje się sam, nasyca mikroele-
mentami i innymi ważnymi dla życia składnikami. Jednak współczesny obraz życia pozbawił
człowieka możliwości korzystania z naturalnych, zbudowanych i zaopatrywanych przez Stwórcę
wodociągów.
Nasuwa się pytanie: czy człowiek sam wybrał taki obraz życia, czy uczynił to pod wpływem
pewnych sił?
Aby na nie odpowiedzieć, rozpatrzymy jeszcze jedną sytuację, której nie można określić inaczej
niż tylko jako chorobę psychiczną społeczeństwa.
Co powinna zrobić przeciętna rodzina, żeby zdobyć własne mieszkanie, dom, ziemię w jakimś
kraju w Europie, Ameryce czy w Rosji?
Hipoteka antyrozumu.
Bierze się kredyt na 20-30 lat na hipotekę i co miesiąc spłaca z odsetkami. Jeśli z jakiegoś
powodu nie można spłacać, bank zabierze mieszkanie. Taka rodzina przez 20 lat żyje w lęku przed
utratą pracy, choć ludzie zazwyczaj wykonują pracę, której nie lubią, często będąc poniżani przez
kierownictwo, po to tylko, aby jej nie stracić i zarabiać na spłatę kredytu. Czy mamy alternatywę dla
tej beznadziejnej sytuacji? Tak, mamy. Alternatywa ta pokazuje, że przeszkody w nabyciu własnego
mieszkania lub domu zostały sztucznie wpojone w młode głowy. Przeszkody te są całkiem wirtualne i
występują tylko w sztucznym życiu.
Przedstawię jeden z wielu możliwych przykładów:
Młody człowiek, Andrzej, mieszkaniec Włodzimierza, niewiele różniący się od rówieśników. By-
walec barów, kawiarni i dyskotek, lubił sobie też podrinkować. Kiedy przeczytał o rodowych siedz-
ibach, zaczął marzyć o własnym domu.
Nie miał środków na kupno działki ani na budowę domu, rodzice też nie byli w stanie mu pomóc.
W 2005 roku nabył hektar nieużytków za 30 tysięcy rubli (około 3000 zł), 30 kilometrów od Włodz-
imierza.
Czytelnicy - około 50 rodzin - też kupili tam ziemię i zaczęli budowę. Byli to ludzie w średnim
wieku, posiadający jakieś środki. Andrzeja zauroczyło to miejsce; na brzegu jeziora, pod lasem, i była
jeszcze wolna ziemia. Zapalił się do tego i prowadzony marzeniem o własnej przestrzeni, całkowicie
44
zmienił swój tryb życia. Przestał chodzić po dyskotekach i barach, intensywnie pracował i nie minęło
pół roku, a uzbierał 30 tysięcy rubli i kupił hektar ziemi. Teraz stanął przed nim nowy problem: jak
zdobyć pieniądze na budowę domu? Jeden metr kwadratowy w bloku kosztuje około 20 tysięcy rubli
(2500 zł); na mały, 50-metrowy domek potrzeba byłoby około miliona. Andrzej nie zaciągnął kredytu
w banku, żeby przez 20 lat być jego niewolnikiem. Młody człowiek, w wieku tylko 23 lat, kupił dobrą
siekierę i przez rok sam postawił dom na działce.
A było to tak:
Zatrudnił się w firmie, która zajmowała się budową drewnianych domów. I miała dobrych fachow-
ców. Andrzej nauczył się obróbki drewna i zarobił na kupno drewna do budowy własnego domu.
Teraz ma drewniany dom, ogród, w którym rosną liczne drzewa, własną studnię, a nowi sąsiedzi
ustawiają się do niego w kolejce, bo chcą, aby im budował drewniane domy. Teraz ma więc też uz-
nanie jako dobry fachowiec i jest szanowany przez sąsiadów.
Można z grubsza powiedzieć, że Andrzej przez rok zaoszczędził milion rubli (ponad 100.000 zł).
Może i zarobił. Nie jest to jednak ważne, ponieważ zyskał znacznie więcej niż milion: pewność siebie,
dom wybudowany własnymi rękami.
Myślę też, że z pewnością znajdzie się dobra dziewczyna, które wejdzie do tego domu, urodzi
syna i córkę, a te dzieci będą opowiadać swoim wnukom o tym, kto własnymi rękami wybudował ten
dom, posadził sad i ogród, o tym, kto wyposażył ich małą ojczyznę.
Pamiętam, jak mój ojciec z dziadkiem zbudowali drewniany dom, a obok to samo zrobili nasi
sąsiedzi, rodzice moich rówieśników. Minęło ponad pół wieku, a w tych domach nadal mieszkają
ludzie.
Teraz nasuwa się pytanie: jak to się stało, że przez półwiecze opracowywano nowe technologie
budownictwa, wynajdowano nowe materiały i konstruowano maszyny budowlane, rzekomo bardziej
nowoczesne, a tak; naprawdę...
Rodzina ze średnimi dochodami musi intensywnie pracować 20-30 lat, żeby spłacić dom, a
kiedyś mogła zapewnić sobie dom w 2-3 lata. Dla wielu rodzin jest to problem nie do rozwiązania i
tym powinien zająć się rząd. Zbadać, czy sytuacja ta nie jest przypadkowa lub sztucznie przez kogoś
wywołana.
Przede wszystkim jest wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale zabiegani ludzie, jak się okazuje, nie są
w stanie przemyśleć tej sytuacji, ani wyobrazić sobie nawet, że mogłoby być inaczej. Przyzwyczaili
się do antyrozumu! Przestają być mądrzy.
Rok 2012.
Data 22 grudnia 2012 roku jest tematem ożywionej dyskusji w kręgach naukowców, ezoteryków,
w Internecie.
Dlaczego właśnie ta data jest omawiana? Data ta jest związana z mroczną, apokaliptyczną
przepowiednią zagadkowego ludu Majów. Zgodnie z ich kalendarzem w dniu 22 grudnia 2012 roku
kończy się cykl tzw. długiego liczenia - Era Piątego Słońca, inaczej Epoka Jaguara. Zgodnie z
przepowiednią, po upływie Epoki Jaguara nastąpią lata zniszczenia i śmierci, które będą trwały aż do
nastania epoki odnowy ludzkości. Naukowcy wyjaśnili nam, że data wskazana w kalendarzu Majów
ma ważne znaczenie w astronomii. W tym dniu będzie miało miejsce zdarzenie, do którego dochodzi
raz na 25.800 lat. Słońce znajdzie się w jednej linii z tajemniczym centrum energetycznym galaktyki.
Nasza cywilizacja przeżyje to zjawisko astronomiczne po raz pierwszy... albo nie przeżyje. Naukowcy
przewidują, że przodkowie Majów z II tysiąclecia przed naszą erą zeszli z gór do lasów tropikalnych
na równinach Jukatanu. Właśnie na tych równinach cywilizacja Majów w pierwszym tysiącleciu przed
naszą erą osiągnęła najwyższy poziom swego rozkwitu. Majowie opanowali pismo hieroglificzne, na
wysokim poziomie stała matematyka, medycyna i budownictwo. W tym czasie powstał Wielki Pałac w
Palence, budowle sakralne, jednak najważniejsze były osiągnięcia astronomiczne.
Do dziś nie wiemy, dlaczego ich miasta upadły na długo przed przybyciem Europejczyków.
Podstawą astrologii Majów jest liczba dni. Ogólnie znana astrologia (starożytny Sumer, Babilon)
wykorzystuje jako bazę położenie planet na kole zodiakalnym. Majowie znali to również, z tą różnicą,
że w ich zodiaku było nie 12, tylko 13 znaków. Oni uwzględniali planetę Wężowiec (u Majów to Ni-
etoperz), która obiega Słońce w ciągu kilku dni.
Cykl czasu, który kończy się w 2012 roku, został obliczony od daty z dalekiej przeszłości: od 13
sierpnia 3114 roku przed naszą erą. To dziwi, gdyż kultura Majów jest o tysiąc lat młodsza. Naukowcy
nie są zgodni co do genezy ich znakomitego kalendarza. Dość powszechny jest pogląd, że Majowie
przejęli zarówno kalendarz, jak i pismo od Olmeków, których kultura datowana jest na znacznie
wcześniejsze czasy.
Analizując chronologię, naukowcy wywnioskowali, że w okresie od 3114 roku przed naszą erą do
początku naszej ery miały miejsce znamienne z dzisiejszego punktu widzenia zdarzenia. W tym okre-
sie, na przykład, rozpoczęła się budowa zagadkowego Stonehenge, w Mezopotamii pojawiło się
pismo, w Egipcie doszło do zjednoczenia Dolnego i Górnego Królestwa, powstania twierdzy Biała
Przystań, Memphis, kształtuje się władza dynastyczna. W Ameryce zaczęto uprawiać kukurydzę. Na-
suwa się wniosek, że tak dynamiczny rozwój, wręcz rewolucja kulturalna, dokonał się na Ziemi pod
wpływem sił zewnętrznych. Według pewnej teorii szamani, świątobliwi mężowie i duchowni weszli w
kontakt z tajemniczym źródłem wiedzy.
Przepowiednia Majów oraz znane nam z oficjalnych źródeł komunikaty mówiące o katastrofie
planetarnej są warte uwagi, jednak najbardziej wiarygodne i najważniejsze określenie przyszłości
możemy sformułować sami, każdy myślący człowiek może to zrobić.
Na przykład możemy prześledzić sytuację ekologiczną. Przyjrzyjmy się ostatnim 50 latom. Więk-
szość ludzi przeniosło się do dużych i średnich miast. Mieszkańcy wielkich metropolii pozbawieni
zostali dostępu do dobrej jakości wody, a na dodatek muszą za nią płacić. 50 lat temu taka sytuacja
była nie do pomyślenia, była wręcz fantastyką. Dziś to zjawisko typowe, ale to źle. Miarą wszystkiego
jest woda: jeśli współcześni godzą się na coraz gorszą jakość wody, nie mają prawa, by istnieć.
Wyrok ten został wydany nie przez kogoś na wysokościach, ale przez samego człowieka.
Zmaganie mistrzów.
W połowie drugiego dnia rozpatrywaliśmy z synem kolejny wariant. Może dać sobie spokój i nie
męczyć się z zadaniem poprawienia urodzajności gleby, nie odprowadzać wody, lecz odwrotnie,
zablokować drogę spływającym strumieniom i dobrać rośliny, które lubią wodę? Wariant ten wyglądał
trochę blado bez dobrego sadu. W tym momencie podeszła Anastazja, prowadząc za rękę córkę.
Malutka Nasteńka pomyślała, że my się w coś bawimy. Szybciutko dosiadła się do nas i zaczęła
wnikliwie przyglądać makiecie, na której już zostało zaznaczone wgłębienie imitujące staw. Na
"brzegu" leżała góra piasku - czyli gliny, ponieważ na działce gleba była gliniasta.
Żeby nie siedzieć jak bałwan, zacząłem kreślić kijkiem po granicy mojego hektara, pogłębiając tę
linię, a następnie odrzuciłem kijek i po prostu tylko patrzyłem na makietę z piasku.
Nasteńka podpełzła na czworakach do makiety, usiadła z boku, potarła w zamyśleniu nosek i
nagle... Jej maleńkie, pulchne rączki zaczęły nagarniać piasek na linie - granice hektara, aż powstało
wzniesienie.
Ona robiła to powoli i starannie. Kiedy doszła już do środka jednej strony, dołączył do niej Woło-
dia i zaczął robić wzniesienie na miedzy po swojej stronie. Ja też, nie wiem dlaczego, obiema rękami
zacząłem nagarniać piasek na linię, którą przed chwilą pogłębiałem.
W rezultacie powstał wał, który ze wszystkich stron otaczał działkę.
W milczeniu patrzyliśmy na makietę i każdy z nas, także i ja, próbował zrozumieć, co to mogło
oznaczać.
- Zrozumiałam! - za moimi plecami zabrzmiał głos Anastazji. - Wspaniale! Znaleźliście nietypowe
i niezwykłe rozwiązanie. Zaraz, zaraz, spróbuję dokładniej zrozumieć i odgadnąć wasz projekt. Już
zrozumiałam! Zdecydowaliście się usypać po obwodzie hektara wał o wysokości około jednego metra
61
- z dobrej ziemi, którą wzięliście z działki. Wykorzystaliście część żyznej gleby i piasek. Super! Pow-
iększyliście warstwę dobrej ziemi. Na całym obwodzie działki zbudowaliście dwie równoległe,
umieszczone w odległości czterech metrów od siebie ściany z glinianych bloczków. Glinę będzie
można wziąć z wykopu pod staw. Wasz wał w rezultacie zostanie ulokowany wewnątrz glinianej tran-
szei. Nawrzucacie do tej transzei gałązek, starych liści z lasu, a nad nimi wyrównacie ziemię.
Powstanie długa, czterystumetrowa kompostowa transzeja, w której usypana ziemia będzie
powyżej poziomu reszty działki. Kiedy będzie padał deszcz, gliniane ściany zatrzymają dobrą ziemię i
ona nie odpłynie z potokami wody.
Ta wzniesiona warstwa ziemi będzie wiosną szybciej się nagrzewać, co pozwoli na sadzenie
roślin dwa tygodnie wcześniej. Dobrze zrozumieliście, że nieracjonalne jest robienie kompostowego
dołu - napełni się wodą, glina będzie ją utrzymywać, co sprawi, że korzenie owocowych drzew za-
czną gnić.
Na takim wzniesieniu już w pierwszym roku będzie można wysadzić słoneczniki, kukurydzę, a po
zewnętrznej stronie posadzić kwiaty. Jesienią pierwszego roku hektar zostanie otoczony nie po
prostu wałem, lecz wałem, na którym wyrośnie dwumetrowy, różnobarwny żywopłot. Jesienią ży-
wopłot przysypiecie ziemią, a na wiosnę wał ten będzie jeszcze bardziej urodzajny. Kiedy gleba
stwardnieje, wtedy będzie można posadzić drzewa, warzywa i kwiaty. Gliniane ściany będą z czasem
osiadać pod wpływem wilgoci, ale i tak osiadła glina będzie utrzymywać urodzajną ziemię, a korzenie
nie pozwolą się jej rozpłynąć.
A te półmetrowe klocki z glinianych bloków, ustawione obok stawu, do czego są? O nie, nie mów-
cie, już wiem. Nasypiecie do nich dobrej, żyznej ziemi przyniesionej z lasu i wsadzicie drzewa, a
naokoło będą kwiaty i warzywa. Świetnie! Proste, ale oryginalne rozwiązanie. W niektórych miejs-
cach podnieśliście o pół metra warstwę żyznej ziemi. Korzeniom będzie ciepło i wygodnie na takim
pagórku. A później, podrastając, drzewka same sobie poradzą. Każdej jesieni drzewa zrzucają liście,
i one też będą pogrubiać warstwę żyznej ziemi. Naprawdę świetnie! Wy jak gdyby nacisnęliście
guzik, włączający samokształtujący się biologiczny organizm.
Zdawałem sobie sprawę, że Anastazja wypowiada własne rozwiązanie, ale robi to w taki sposób,
by się wydawało, że to my je znaleźliśmy, a ona tylko odgaduje. Wcale się nie czułem upokorzony,
lecz wręcz przeciwnie, cieszyłem się, słuchając jej rozwiązania - było proste, ładne i nie wymagało
dużych kosztów.
Wołodia natomiast wcale się nie ucieszył. Siedział ze spuszczoną głową i wlepionym w makietę
wzrokiem. Serce mi się krajało, gdy sobie uzmysłowiłem, co w tej chwili dzieje się w jego duszy. Było
mu wstyd przede mną, bo przekonywał mnie, że znajdziemy rozwiązanie problemu. I wstyd przed
samym sobą, że nie sprostał wyznaczonemu przez Anastazję zadaniu.
Zbliżyliśmy się z synem przez te półtora dnia wspólnej pracy nad projektem, już się nie
obrażałem na jego upór, widziałem, jak bardzo Wołodia się starał, analizując wszelkie możliwości
polepszenia jakości gleby. Teraz było mi go żal, nawet przestałem słuchać Anastazji. Nie wolno prze-
cież tak upokarzać dziecka! Mało tego, dzień wcześniej nagadałem Wołodii, że nic mu się nie uda, a
teraz jeszcze Anastazja swoją wypowiedzią spowodowała, że z naszych wysiłków nic nie pozostało.
Nie powinna tak robić. A może... Pomyślałem, że Anastazja celowo prowokuje syna, by zmusić
go do skupienia i przyspieszenia myśli.
- A co to za klocek w centrum makiety? - zapytała Anastazja.
– Dom - odparłem. - My z Wołodią postanowiliśmy umieścić dom w samym centrum. A naokoło
będą różne zabudowania gospodarcze. Od bramy do domu będzie prowadziła droga, a wzdłuż niej
będą rosły kwiaty.
Byłem przekonany, że Anastazja pochwali taką decyzję, dlatego powiedziałem "my z Wołodią",
chociaż prawdę mówiąc, to był mój pomysł. Pragnąłem wesprzeć syna, a wyszło na odwrót.
- No i gdzie jest wejście do waszego domu? - zapytała Anastazja.
- Od strony drogi oczywiście. Podjeżdżasz prosto do wejścia, na placu, przed domem zostawiasz
samochód i wchodzisz na taras. Na tarasie będzie stał stół, tam z przyjaciółmi można pić herbatę i
podziwiać kwiaty. - I podziwiać drogę do wejścia - dodała podstępnie Anastazja.
- Tak, drogę też, jeśli będzie ułożona z ładnych kostek.
- A co będzie za domem?
- Za domem staw, sad i ogród.
62
- Sad będziecie mieli na tyłach. Napijecie się z przyjaciółmi na tarasie herbatki, popodziwiacie
kwiatki, a wszystko to, co zostało umieszczone z tyłu, pozostanie samotne jak sierota. Dobrze wiesz,
Władimirze, że wszystkie zwierzęta i rośliny potrzebują ludzkiego ciepła. Bez niego nie mogą
wypełnić w całości swojego przeznaczenia.
Rośliny mogą dać człowiekowi niezbędne mu energie, jeśli będą wiedziały, które konkretnie są
potrzebne w pierwszej kolejności. Tylko jak się o tym dowiedzą, skoro ty ograniczasz kontakt z nimi?
Czy ty, Władimirze, wiesz, jakie jest przeznaczenie świata roślin w relacjach z człowiekiem?
- Tak, wiem - odparłem, starając się nie pokazać rozczarowania, że dom, jak się okazało, został
postawiony w nie najlepszym miejscu. Połowa hektara razem z sadem faktycznie pozostała na
tyłach.
- I jeszcze jedno: nie rozumiem, dlaczego nie sprzątnęliście tej dużej kupy gliny na brzegu
stawu? Ona obciąża przestrzeń - kontynuowała Anastazja.
Po tych słowach matki Wołodia nie wytrzymał. Podniósł się, lekko ukłonił przed Anastazją, tak jak
to zrobił wcześniej, i powiedział: - Pozwól, mamo, że ci wytłumaczę.
- Proszę, synku, wytłumacz.
Stali tak naprzeciwko siebie - matka i syn. A ja miałem wrażenie, że to dwóch wielkich mistrzów
Wszechświata stanęło twarzą w twarz. Za chwilę przystąpią do pojedynku. To będzie walka
jaskrawych umysłów i możliwości człowieka. Mój Boże, jakże piękna jest Anastazja! Jakże zagad-
kowa i niezwykła ze swoim sposobem myślenia i zdolnościami! To najbliższa i najdroższa mi kobieta.
Jednego życia, a nawet dwóch nie wystarczy, żeby dosięgnąć jej poziomu. Syn jest do Anastazji
trochę podobny z wyglądu, też ładny i przystojny, ale i trochę nieostrożny albo zbyt pewny siebie. Po
co on przystępuje do tego pojedynku? A na dodatek w mojej obecności. Przecież sam się przyznał,
że zdolności Anastazji przewyższają jego zdolności. Całym sercem i duszą kibicowałem Wołodii,
bardzo chciałem, żeby zwyciężył w pojedynku nie mającym nazwy. I się zaczęło.
- To nie jest zwykłe wzniesienie, mamo.
- W takim razie co to jest? - zapytała Anastazja z uśmiechem i nutką drwiny w głosie.
Wołodia, powoli cedząc słowa i najwyraźniej próbując wymyślić coś zbliżonego do racjonalnego
przeznaczenia tego wzniesienia z kupy gliny, nagle powiedział:
- No, jak by to powiedzieć... To jest łaźnia, mamo.
Zabrzmiało to tak absurdalnie, że nawet się wzdrygnąłem z zaskoczenia, ale nie wiedzieć czemu
solidarnie potwierdziłem:
- Tak, to jest nowoczesna, prawdziwa łaźnia, bardzo potrzebna w obejściu. Jeśli nie ma łaźni, to
gdzie się myć, gdzie się wygrzewać? W niej można też spać, dopóki nie ma domu.
Starałem się przeciągnąć swoją wypowiedź, żeby dać Wołodii możliwość wymyślenia czegoś i
wybrnięcia z sytuacji. Mógłby powiedzieć, że ta kupa gliny służy do zjeżdżania zimą na nartach. On
naprawdę jest nie ostrożny. Nie wiedziałem, co jeszcze można dodać, więc zamilkłem.
- Dziwne. Nie widzę podobieństwa tej kupy gliny do łaźni, a wejścia do niej też nie widać - za-
uważyła Anastazja.
"To koniec" - pomyślałem. Syn rzucił bezmyślnie słowo "łaźnia" i przegrał, już nie będzie poje-
dynku mistrzów. Wołodia natomiast kontynuował:
- Mamo, to przecież tylko makieta. Pokazujące glinę wzniesienie zrobione jest z piasku, który się
sypie i dlatego trudno jest oznaczyć wejście.
Wołodia nadal wypowiadał słowa bardzo powoli i było widać, że usilnie myślał. Nagle jego twarz
jak gdyby się rozjaśniła, zaczął mówić z pewnością i bardzo konkretnie:
- Kiedy będzie glina, to w tym miejscu od strony stawu powstanie nieduże wejście do owalnego
pomieszczenia z kopułą u góry. Średnica owalnego pomieszczenia będzie wynosić dwa lub trzy
metry, a wysokość dwa metry trzydzieści centymetrów. Ściany będą grube na metr. W ścianach, w
celu wyprowadzenia dymu i gorącego powietrza, będą zrobione kanały łączące się w jeden duży,
który będzie można zamykać czopem. Wewnątrz na brzegach owalnego pomieszczenia będą
ułożone kamienie, a w centralnej części będzie się palił ogień. Wewnętrzne ściany będą się mocno
nagrzewać tym ogniem, który można podziwiać od strony stawu, a jeśli nie chce się patrzeć, to
można zamknąć drzwi. Kiedy ściany się nagrzeją, a ogień zgaśnie, to wtedy będzie można wejść do
środka. Ciało będzie rozgrzewane ze wszystkich stron, z dołu i z góry. Glina będzie promieniować
bardzo korzystnym i błogim dla człowieka ciepłem.
63
- Tak, oczywiście, to jest bardzo korzystne dla zdrowia promieniowanie, zwłaszcza gdy postawi
się tam naczynie wypełnione naparem z leczniczych ziół - teraz już spokojnie, w zamyśleniu
stwierdziła Anastazja. - Informacji o takiej łażni nie było we Wszechświecie, w związku z tym nie
mogliście jej stamtąd zdobyć, a więc dodaliście tę infonnację do Wszechświata i teraz wy...
Patrzyłem na garstkę piasku na makiecie i wyobrażałem sobie tę łaźnię, klomby wokół niej, róże,
brzeg ładnego stawu. Nawet od samego myślenia o tym rozpływało się po całym ciele błogie ciepło.
Intuicja podpowiadała, że Wołodia wymyślił coś, co nigdy wcześniej nie istniało, i na samą tę myśl
byłem bardzo radosny, radowała się i dusza, i ciało.
Zacząłem znowu myśleć o projekcie i o Anastazji - jaka jest subtelna, piękna i jednocześnie
mądra. Na pewno nie jest jej obojętny ten projekt i na pewno jest jej zasługą rozwiązanie problemu
zwiększenia żyzności gleby - zadania, które wydawało się niemożliwe do rozwiązania.
Ależ ona to wymyśliła! Podniosła ponad poziom ziemi zwykły kompostownik i przemieniła go w
żywe ogrodzenie z roślin.
Więc jednak zgodziła się pomóc, bez względu na swoje zasady. Zrobiła to bardzo delikatnie,
niezauważalnie dla nas. Podszedłem do Anastazji i szepnąłem:
- To ty wszystko wymyśliłaś, znalazłaś rozwiązanie problemu. Dziękuję, Anastazjo.
- Razem to wymyśliliśmy, Władimirze - odpowiedziała szeptem Anastazja. - A prawdopodobnie w
większym stopniu jest to zasługa tych 250 rodzin, o których mówiłeś.
- Ale ich tu nie było, gdy myśmy nad tym myśleli.
- Tak, tu ich nie było, lecz one były tam, na swoich hektarach, i też myślały o tym, jak najlepiej je
zagospodarować.
A wyobraź sobie, Władimirze, gdyby ich w ogóle nie było. Czy wtedy stworzyłbyś takie za-
mieszanie w całej rodzinie? Czy sprężałbyś się tak bardzo i z takim podekscytowaniem się domagał,
abyśmy znaleźli rozwiązanie? Gdyby ich nie było, to możliwe, że w ogóle nie zainteresowałbyś się
tym tematem. Ludzie z tych 250 rodzin są być może najważniejszymi, pierwszoplanowymi uczest-
nikami projektu.
- Tak, zgadzam się, myśmy go razem stworzyli, i za to "razem" serdecznie ci dziękuję, Anastazjo
- i dodałem: - I za darowaną mi przez ciebie wieczność również ci dziękuję. Byłem w miejscu, gdzie
przechowujesz pustą butelkę.
Anastazja skromnie opuściła oczy i dodała: - Kij też.
- Kij też - powtórzyłem i się zaśmiałem. Anastazja również się zaśmiała dźwięcznie i wesoło.
Nawet malutka Nasteńka zaczęła radośnie skakać wokół makiety, śmiejąc się i machając rączkami.
Tylko Wołodia nie dzielił naszej radości, w zamyśleniu i skupieniu wpatrywał się w makietę.
Wtedy zrobiło mi się bardzo żal mojego syna. Chociaż udało mu się wymyślić nie zwykłą łaźnię,
to na pewno nadal uważał, że nie sprostał zadaniu wyznaczonemu przez Anastazję.
Przede mną też chyba czuł się zażenowany, że nie posłuchał mnie, przekonując, iż uporamy się
ze wszystkim bez Anastazji. On naprawdę się starał, ale...
Pragnąłem podtrzymać go na duchu. Ale jak to zrobić? Nie wiem. Wołodia w skupieniu patrzy na
makietę, chyba próbuje w niej jeszcze coś poprawić. Nie rozumie, że najważniejsze zostało już wyko-
nane.
Późnym wieczorem, zanim poszedłem spać, zapytałem Anastazję: - Gdzie śpią Wołodia i
Nasteńka?
- W różnych miejscach - odpowiedziała Anastazja. - Nasteńka czasami śpi ze mną. Dlaczego o
to pytasz, Władimirze?
- Tak po prostu, chciałem o czymś porozmawiać z Wołodią.
- To go zawołaj.
- Jak mam to zrobić? Krzyknąć czy co?
- Po prostu zawołaj, on cię usłyszy.
Zawołałem. Za chwilę zauważyłem syna idącego w moją stronę. Nadal był mocno skupiony.
Kiedy podszedł, zapytałem go:
- Kiedy ty, Wołodia, wymyśliłeś, że ta kupa gliny jest łaźnią i dlaczego nie powiedziałeś mi o tym
wcześniej?
- Powiedziałem tak, bo mama zaczęła krytykować nasz projekt i tę kupę gliny na makiecie. A
łaźnią nazwałem ją dlatego, że ty, tato, mówiłeś mi wcześniej: "Najpierw powinno się wybudować
64
ubikację i łaźnię". Na ubikację ta kupa gliny była za duża, więc określiłem ją jako łaźnię.
- Tak, ale w następnym momencie zacząłeś szczegółowo opowiadać o tym, jak będzie skon-
struowana, i o wynikających z tego korzyściach. Czy ty to wymyśliłeś na poczekaniu, w jednej chwili,
czy może jednak potrafisz korzystać z informacji Wszechświata tak jak mama?
- Nie, tato. Nie umiem jak mama, ale to nawet ma swoją dobrą stronę. Staram się sam szybko
wymyślić to, o czym nie mogę otrzymać informacji z Wszechświata, i czasem mi się to udaje.
- I to jak się udaje! Jesteś wynalazcą. Nie mogę przestać o tym myśleć. Po powrocie do domu
zrobię model łaźni i sprawdzę, jak działa. Kupię gliniany dzban, zrobię w jego dnie dziurkę, zamknę
przykrywką z otworem dla "komina-rurki". Wstawię świeczkę i zapalę ją na blisko dwie godziny, zami-
ast ogniska, żeby zobaczyć, jak będzie nagrzewać. Tylko jest jeden problem: dzban ma za cienkie
ścianki - model nie będzie dokładny.
- Tato, można dzbanek oblepić gliną, wtedy model będzie bardziej dokładny.
- Faktycznie, oblepię gliną. Wiesz co, Wołodia, wybacz mi. Powiedziałem, że nie potrafisz nic
wymyślić. Proszę, nie bądź na mnie zły. - Ale ja nigdy nie byłem na ciebie zły, tato - odpowiedział
spokojnie Wołodia.
- Na mamę też się nie złość. Ty przecież zrozumiałeś, że ona wszystko robiła w taki sposób, by
się wydawało, że to my wymyśliliśmy to wzniesienie z ziemi po obwodzie działki, a tak naprawdę to
one, mama i Nasteńka, podpowiedziały tę ideę.
- Tak, tato, wszystko zrozumiałem.
- Wiesz, nie jest ważne, kto to wymyślił; najważniejsze jest to, że został rozwiązany problem z
ziemią. Anastazja to zuch - tak, Wołodia? - Mama rzuciła nam wyzwanie, tato.
- Wyzwanie? Zawody? Coś takiego wyczułem, gdy staliście naprzeciw siebie. Czy to jest taka
gra? Dla rozwoju umysłu, tak? - Można to nazwać grą, a dokładniej - rywalizacją.
- Nieuczciwa jest taka rywalizacja. Anastazja posiada informację o wielkości bazy danych
Wszechświata, a my takich możliwości nie mamy. Jak mamy rywalizować?
Wołodia wysłuchał moich argumentów i spokojnie oraz stanowczo odparł:
- Przyjąłem to wyzwanie, tato.
- No i niepotrzebnie to zrobiłeś. Sto procent pewności, że przegrasz!
A potem będziesz przeżywał, tak jak dzisiaj przeżywałeś. Widziałem, jak siedziałeś zmartwiony z
opuszczoną głową, kiedy Anastazja mówiła o wale z ziemi, o domu w centrum działki i o jego
zapleczu. A tu jeszcze bardziej będziesz przeżywał.
- Ja nie mogę przegrać, tato. Moja przegrana zmartwi mamę.
- No to niech się tobie w sposób niezauważalny podda, żeby później nie było jej przykro.
- Mama się nie podda umyślnie.
- Ech, Wołodia, Wołodia, czasem mi się wydaje, że jesteś trochę nierozsądny. Jest dobrze. Co
się stało, to się stało. Idź już spać, Wołodia. Ja też pójdę i będę myślał, w którym miejscu na działce
najlepiej postawić dom. Mam nadzieję, że coś wymyślę.
- Tak, tato, musisz się dobrze wyspać. Błogich snów, tato. Rozstaliśmy się z synem, ale nie
położyłem się od razu. Powiedziałem do Anastazji:
- Nie czekaj na mnie, zaśnij sama, Anastazjo. Muszę jeszcze o czymś pomyśleć.
Przy świetle białej syberyjskiej nocy chodziłem przed wejściem do ziemianki tam i z powrotem i
zastanawiałem się, jak pomóc Wołodii. Czasem patrzyłem na śpiącą Anastazję. Spała na boku
zwinięta w kłębek, z dłonią pod głową, i we śnie do czegoś się uśmiechała.
Uśmiecha się, moja piękność pogodna jak dziecko. A jeszcze niedawno tak bezlitośnie skry-
tykowała naszą makietę! Stwierdziła, że niewłaściwie wybraliśmy miejsce dla domu. Pół hektara za
domem nazwała zapleczem. Szczerze mówiąc, miała rację. Dobrze by było przypomnieć sobie
przykłady ustawienia domów proponowane w czasopismach poświęconych projektowaniu ogrodów.
Wołodia nie zdoła prawidłowo rozplanować położenia obiektów na działce, ponieważ nie ma
odpowiedniej wiedzy. Muszę to wszystko przemyśleć sam, żeby nie doznał zawodu i nie stracił wiary
we własne siły. Tak bardzo zapragnąłem pomóc synowi, że zrozumiałem, iż nie zasnę dopóty, dopóki
nie wymyślę czegoś sensownego. Widziałem poza miastem wiele zagospodarowanych działek z
różnymi budynkami, więc to ja powinienem znaleźć prawidłowe rozwiązanie. A ono wciąż nie przy-
chodziło. W większości domów, które widziałem, okna wychodziły na uczęszczane drogi.
Było już grubo po północy, a ja wciąż chodziłem przed ziemianką, rozważając różne warianty
65
postawienia domu i budynków gospodarczych.
I nagle doznałem olśnienia! Jak błyskawica przemknęła mi przez głowę myśl i bardzo mi się
spodobała. Ale jej jutro odpowiem! Ale odpowiem!
Wyobraziłem sobie, jak jutro odpowiem Anastazji na jej kąśliwe uwagi o zapleczu. Zacznę jakby
mimochodem: "Anastazjo, ty wczoraj coś mówiłaś o jakimś zapleczu za domem".
- Tak, mówiłam. Zaplecze w waszym projekcie ząjmuje pół hektara.
- Nieprawda, jest inaczej. Nie zauważyłaś na makiecie wgłębienia.
A to jest taras wokół całego domu. W upalne dni siądziemy z przyjaciółmi w zacienionej części
domu, przy ścianie przeciwległej do wejścia. Siądziemy, będziemy podziwiać sad, kwietniki - i nie
będzie tam żadnego zaplecza. Taras będzie dookoła domu.
- No tak, nie zauważyłem - skromnie odpowie Anastazja.
"Ach, jak dobrze wymyśliłem" - stwierdziłem w duchu i po cichu, żeby nie obudzić Anastazji,
położyłem się na pachnące legowisko u boku śpiącej piękności. W nocy miałem dziwny sen o naszej
łaźni. Niby wchodzę do łaźni, zamykam drzwi, a łaźnia odrywa się od ziemi i leci do góry, nabierąjąc
coraz większej szybkości.
Ognisty ptak.
Obudziłem się około jedenastej. Spałem tak długo chyba ze zmęczenia wytężoną dwudniową
pracą umysłową. Gdy tylko się obudziłem, chciałem zobaczyć syna, aby porozmawiać z nim o łażni,
opowiedzieć, że ona nie jest zwykłą łażnią. To jest urządzenie wielofunkcyjne. Może służyć jako
kominek na dworze, przy którym przyjemnie się siedzi z przyjaciółmi lub z rodziną. Można suszyć
ubrania, grzyby i inne rzeczy. A jeszcze można wypiekać chleb i gotować smaczne potrawy. I na
pewno można się w niej leczyć, nagrzewając ciało jej niezwykłym ciepłem. Tak myślałem, kiedy
szedłem ku brzegowi jeziora, gdzie była makieta rodowej siedziby.
Kiedy wyszedłem zza krzewów, moim oczom ukazał się następujący widok.
Obok makiety leżała zmęczona wilczyca, jej nogi były ubrudzone gliną. Trochę dalej, około
dwóch metrów od niej, zobaczyłem niedźwiedzicę, która w małym dołku urabiała glinę. Wołodia,
klęcząc, gładził dłońmi stworzoną przez niego z gliny na brzegu... Stworzoną... Nie! Nie można tego
nazwać łaźnią. Nawet ustąpił mi strach przed niedźwiedzicą i wilczycą, więc podszedłem bliżej.
Główna część wyglądała jak głowa i tułów niezwykłego ptaka. U podstawy tułowia był niewielki
otwór - wejście do pomieszczenia. Od centralnej części (podobnej do tułowia) odchodziły dwa skrzy-
dła, one jak gdyby obejmowały przestrzeń. Pod jednym skrzydłem siedzieli mężczyzna i kobieta, byli
podobni do mnie i Anastazji, a przed nimi bawiła się mała dziewczynka.
Pogoda tego dnia była zmienna: słońce to ostro świeciło, to chowało się za chmurki. Gra cieni
sprawiała wrażenie, że ptak ten jest żywy i lada moment wzleci, jak tylko ludzie wejdą do wnętrza
łaźni.
- Od samego rana dokucza mi jakieś natręctwo myśli, bo tylko myślę i myślę o waszej łaźni -
usłyszałem głos Anastazji, wychodzącej z małą Nasteńką za rączkę na brzeg jeziora. - Jest w niej
coś niezwykłego, trzeba to odgadnąć. Ja nawet...
Anastazja urwała w połowie zdania, zobaczywszy dzieło syna. Podeszła z córką bliżej, ukucnęła
obok makiety, przytuliła Nasteńkę i przez parę chwil w milczeniu wpatrywała się w niespotykane...
Potem zaczęła mówić, jak gdyby głośno myśląc:
- Ziemia, ogień, woda, etery, promieniowanie, człowiek - i to wszystko w jednym ptaku, w takim
niezwykłym. W ptaku podobnym do orła uczącego latać swoich synów.
- Ten obiekt jest wielofunkcyjny - wszedłem w słowo, ucieszony jej zachwytem. - Można w nim
nie tylko nagrzewać się z przyjaciółmi, lecz także piec chleb, gotować jedzenie, suszyć grzyby i robić
jeszcze wiele innych rzeczy.
- Pewnie, że można, jednak bez przyjaciół, tylko wyłącznie z najbliższymi krewnymi, a najlepiej
być tam samemu.
- Dlaczego tak?
- To urządzenie, Władimirze, możliwe, że będzie pracowało bardziej efektywnie niż dolmen.
Będzie można w nim medytować.
Podczas mojej z Anastazją rozmowy nasza córeczka podeszła do makiety łaźni i paluszkiem za-
częła starannie robić dziureczki.
66
- Popatrz, Anastazjo, czy nasza córka chce zniszczyć makietę?
- Myślę, że ona chce pokazać, iż w kopule należy zrobić nieduże okrągłe otwory, takie okienka
wychodzące na wszystkie strony świata. Wtedy w dzień będzie jasno, a nocą będzie widać gwiazdy.
- Planowałem też zrobić okrągłe okno w centralnej części – odezwał się Wołodia.
Nasteńka tak jakby zrozumiała, że wszyscy się z nią zgodzili, przestała robić dziurki w glinie,
podniosła się i powoli, jakby myśląc o jakichś swoich sprawach, pokierowała się ku lasowi.
- Anasto - nie wiem czemu powiedziałem w ślad za nią. Nasteńka się odwróciła i spojrzała na
mnie wnikliwie. Poryw wiatru sprawił, że kosmyki włosów podniosły się z czółka i ujawniło się małe
znamię podobne do gwiazdki. Córeczka się uśmiechnęła i kontynuowała swoją podróż, której cel był
znany tylko jej samej.
Anastazja milczała i wpatrywała się w makietę zrobioną przez Wołodię. Ona próbowała pojąć.
Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak skupionej. Wreszcie zaczęła mówić, jak gdyby głośno myśląc:
- Pięć świetlnych kół, które będą się przemieszczać w miarę ruchu słońca i księżyca. Będą się
przemieszczać po ścianach i podłodze okrągłego lub owalnego pomieszczenia. To jest bardzo
ważne. One będą napromieniać człowieka.
- Anastazjo, powiedz, czy człowiek znajdujący się wewnątrz tego pomieszczenia może polepszyć
swoje zdrowie tak jak w każdej łaźni?
- Pomieszczenie to będzie oddziaływać bardziej efektywnie niż każda inna łażnia lub wszystkie
łaźnie razem wzięte. Nagrzana glina wydziela promienie, które są korzystne dla ludzi. Dzięki nim
będzie szybciej krążyć w żyłach krew i oczyszczać narządy wewnętrzne.
- Jakie choroby można leczyć za pomocą zabiegów w tym pomieszczeniu?
- Człowiek otrzyma błogi wpływ na cały organizm, a w rezultacie jego ciału będzie łatwiej walczyć
z każdą chorobą. Ale można skoncentrować siły i skierować je na konkretny narząd.
- No, na przykład nerki - jak je podleczyć, jak skierować siły?
- Trzeba nasypać czystego piasku do drewnianej wanny, wtoczyć ją do centrum owalnego
pomieszczenia i nagrzewać. Kiedy piasek się nagrzeje, trzeba się w nim zagrzebać, tak żeby na
zewnątrz pozostawała tylko głowa. A przed zabiegiem dobrze byłoby zjeść arbuza. Piasek bardzo do-
brze wchłania pot.
- Przecież człowiek dobrze się poci i w zwykłej łaźni, po co więc ma się zagrzebywać w piasku?
- Władimirze, ale w zwykłej łaźni pot wychodzący z górnych porów na plecach, na piersiach lub z
ramion gdzie się podziewa?
- Jak to gdzie? Spływa w dół.
- No właśnie, spływa w dół po innych kanałach - porach, utrudniając im wydzielanie potu. Suchy,
dobrze nagrzany piasek wspaniale wchłania wilgoć, więc pot będzie odpływał bezpośrednio do pi-
asku, a nie spływał po całym ciele człowieka. I jeszcze jedno: znajdując się w piaskowej wannie,
należy pić herbatę i napary z leczniczych ziół.
- A jak można podleczyć wątrobę?
- Co, wątroba też ci dokucza?
- Przecież ona wszystkim dokucza.
- Wątrobę najlepiej jest leczyć w tym pomieszczeniu o trzeciej w nocy.
- Dlaczego o trzeciej?
- Ponieważ o tej porze wszystkie narządy w organizmie pomagają wątrobie w oczyszczaniu się
ze zgromadzonych w niej złogów. A jeśli położyć dłoń w jej okolicy i pomyśleć o niej z wdzięcznością,
powiedzieć w myślach "Dziękuję", to ona sama zacznie się regenerować.
- Jak to: sama regenerować? Czy ona jest żywa?
- Tak, jest żywa, tak jak i reszta narządów w twoim organizmie.
- A dlaczego w tym pomieszczeniu dobrze się medytuje? Wspominałaś, że moc jest tu większa
niż w dolmenie.
- Ludzie wchodzili do dolmenów na wieczną medytację. Oni starali się przekazać informację
swoim potomkom i dolmen im w tym pomagał. A ta unikatowa konstrukcja, bardziej efektywna niż dol-
men, może pomagać w przekazywaniu informacji, ale przy stworzeniu pewnych warunków potrafi
również przyjmować informacje z Kosmosu i przekazywać je osobie znajdującej się w środku, a także
filtrować i ukrywać te niepotrzebne ludziom.
Anastazja nagle zamilkła, spojrzała na syna i zapytała:
67
- Wołodia, czy planujesz coś jeszcze dodać do swojego projektu siedziby?
- Tak, mamo. Ale chcę pobyć sam i pomyśleć.
- Dobrze. Nie będziemy ci przeszkadzać.
Anastazja wzięła na ręce Nasteńkę i już chciała odejść, gdy Wołodia poprosił:
- Niech Nasteńka zostanie.
Nasteńka, usłyszawszy prośbę brata, prędko ześlizgnęła się mamie z rąk i skierowała ku
makiecie, a my z Anastazją odeszliśmy.
Bliska mi partia.
Dziadek Anastazji zawsze się zachowywał niezwyczajnie. Nawet na najbardziej poważne tematy
rozmawiał z humorem, a czasem i odrobiną drwiny. Tym razem też się tak zachowywał. Siedział pod
cedrem po turecku i wpatrywał się wnikliwie w pastorał wbity przed nim w ziemię. Bez wątpienia już
dawno czuł, że do niego idziemy, i tym bardziej nie mógł nie odczuwać naszej obecności, lecz nie
zwracał na nas najmniejszej uwagi. Kiedyśmy prawie weszli na niego, również się nie odwrócił do
nas i nie przywitał. Staliśmy więc w milczeniu ze trzy, cztery minuty, aż szepnąłem do Anastazji:
- Spróbuj się zwrócić do niego, bo będziemy tak stać w nieskończoność.
- Dobrze, Władimirze, ale ja próbuję zrozumieć, o co mu chodzi - równie cicho powiedziała
Anastazja.
Potem jednak zwróciła się do dziadka, oznajmując: - Myśmy już dawno przyszli, dziadku.
I zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Dziadek Anastazji nagle zwrócił się do pastorału, mówiąc:
- Z powodu nieprzewidzianych okoliczności ogłaszam przerwę na 15 minut. - Podniósł się,
odprowadził nas na bok i absolutnie poważnie wytłumaczył: - W tej chwili prowadzę zebranie partyjne
"Mojej Partii". Będzie trwało jeszcze około 45 minut, więc musicie poczekać.
- Jak mam to rozumieć - zebranie partyjne? Przecież nikogo tu nie ma. No i ta "Moja Partia"
jeszcze nie jest zarejestrowana - szczerze się zdziwiłem.
- No tak, wy jej nie zarejestrowaliście, a ja dla siebie to zrobiłem.
- Co to ma znaczyć, że dziadek sam ją utworzył? Kto do niej należy?
- I sam należę. Teraz przygotowuję się do zjazdu.
- Do jakiego zjazdu, skoro dziadek sam jeden jest w tej partii?
- Na razie sam, ale może ktoś jeszcze zarejestruje "Swoją Partię".
Oto wtedy my się zjedziemy. - Jak to jest możliwe?
- Przecież sam mówiłeś, że powinniśmy wymyślić coś zupełnie nowego. No i wymyśliłem: żeby
nikt nie wywierał presji swoim autorytetem i stanowiskiem na szeregowych członków partii, niech
każdy sam osobiście kieruje "Swoją Partią". A na zjazdach wszyscy będą równi.
- Co jest przedmiotem obrad dzisiejszego zebrania?
- Sprawozdanie rządu z wykonania pracy związanej z udoskonaleniem środowiska i poprawą
72
ekologii.
- Tak... No i kto tu u was będzie składał sprawozdania?
- A różni. Po przerwie będę wysłuchiwał ministra transportu.
- Jego tu przecież nie ma!
- Dla ciebie nie ma, a dla mnie jest.
- A czy on wie, że dziadek będzie go słuchał?
- Nie wie. Po co mam go odrywać od codziennych obowiązków.
- Dobrze, a kiedy i gdzie odbędzie się wasz zjazd?
- Wyznaczą go inicjatorzy.
- Jacy inicjatorzy?
- Ci inni kierownicy "Swojej Partii".
Myślę, że bez względu na komiczność sytuacji idea dziadka o utworzeniu "Swojej Partii" za-
sługuje na uwagę. Tradycyjny sposób organizacji nowej partii nie doprowadzi do niczego nowego
oprócz podobieństwa do K.P.Z.R. A u dziadka jest racjonalny wątek: każdy ma wolną wolę i może
działać zgodnie z głosem duszy i serca, a nie na rozkaz, według przepisów partyjnej ustawy. Wydaje
mi się, że przy takiej zasadzie powstanie żywe, aktywne i samorozwijające się społeczeństwo ludzi,
w którym każdy naprawdę może się wykazać inicjatywą.
Żegnając się z dziadkiem i starając się zachować powagę i jego ton rozmowy, powiedziałem:
- Od dziś więc też zakładam "Swoją Partię". Co tu dużo gadać: najwyższy czas na działanie.
To, co się działo u dziadka Anastazji, zasługuje na osobną książkę, w której zamierzam o wszys-
tkim opowiedzieć.
Teleportacja przestrzeni.
- Niesamowita informacja, Anastazjo. Aż trudno uwierzyć w takie możliwości. Może się mylisz w
swoich przypuszczeniach?
- To już nie przypuszczenia, Władimirze. Wcale się nie mylę. Informacji tej nie było dotychczas
we Wszechświecie. Teraz jest. A najważniejsze jest to, że informację tę przyjęła również cząsteczka
pierwszej cywilizacji ludzkiej, ta cząsteczka, która jest w każdym z nas: i we mnie, i w tobie, i we
wszystkich ludziach.
- Wiesz, Anastazjo, dopiero teraz zaczynam rozumieć całą wspaniałość trzech słów z ustawy
Wszechświata: UDOSKONALAĆ ŚRODOWISKO ZAMIESZKANIA.
Wynika z tego, że człowiek może udoskonalać środowisko w nieskończoność na tak ogromną
skalę, aż stanie się Bogiem. Przecież przenosząc się na inną, jeszcze niezamieszkaną planetę,
człowiek zacznie stwarzać na niej życie, tak jak to uczynił Bóg na Ziemi.
- Bogiem człowiek nigdy się nie stanie. Każdy człowiek jest synem Boga lub Jego córką. A Bóg,
stwórca i rodzic, zapragnął, żeby dzieci były doskonalsze od Niego, i one będą takie, na pewno będą!
Zrównoważywszy w sobie antyrozum i Rozum.
- I to jest prawdziwy postęp naukowy. On otworzy nową erę dla ludzkości - zabrzmiał głos nad-
chodzącego dziadka.
Anastazja się podniosła. Jej dziadek, siwiejący, ale o wyprostowanej sylwetce starzec, stał, pod-
pierając się pastorałem, i w skupieniu patrzył na brzeg tajgowego jeziora.
- Dziadulku, mówisz o projekcie Wołodii?
- Co tu mówić. Kiedy przychodzi zrozumienie, ciemność odchodzi.
Postulaty różnych naukowych poglądów istniały przez tysiąclecia, a oni lub on, nieważne, zmie-
nili je w bezsensowny bełkot. On wskazał na możliwości ludzi żyjących na Ziemi. On stworzył nowy
obraz człowieka lub nawrócił tego, który nazywał się synem Bożym, i jak Bóg zdolnego, by stworzył
na innych planetach życie piękniejsze od ziemskiego.
- Ludziom będzie trudno w to uwierzyć - wtrąciłem.
- A niech i ktoś nie uwierzy, co z tego? Co da niedowiarkowi brak wiary we własną moc? Naro-
dzenie? Tak! Lecz po co? Skoro dalej tylko bezsensowne życie, śmierć. I następne pytanie: po co się
urodziłem, z jakim przeznaczeniem?
Wiele traktatów istniało przez miliony lat. Wszystko na ten sam temat, żeby ludzkość czegoś od
kogoś oczekiwała. Oczekiwała więc, zamknąwszy swoją myśl i rozum. Nie myślała, dlaczego i w
jakim celu Wszechświat zapala gwiazdy nad człowiekiem.
- I co teraz? Nasz syn zostanie mesjaszem? - powiedziała ze smutkiem Anastazja.
- Będzie mu ciężko nie poddać się pysze. A do tego antyrozum rzuci się na jego poszukiwanie.
Wszyscy zamilkli i w jednej chwili zwrócili się w stronę makiety.
Wołodia szedł do nas swoim spokojnym i pewnym siebie krokiem. Niósł Nasteńkę.... Ona obej-
mowała go za szyję, a policzkiem przytulała się do jego policzka. Wołodia zatrzymał się kilka kroków
przed nami, postawił Nasteńkę na ziemi, ukłonił się nam i powiedział:
- Mamo, proszę, nie martw się. Wiem, mamo, jeśli zostanę mesjaszem, ludzie skierują swoje
myśli z nadzieją. A to oznacza, że w konsekwencji niecałą swoją myśl skierują na tworzenie.
- Jaką decyzję podjąłeś, Wołodia? - zapytała syna Anastazja.
- Muszę odejść. W tłumie ludzi, mamo, rozpłynę się niezauważony.
Po tych słowach Wołodia spojrzał w oczy każdemu z nas. Przemknęła mi myśl, że on odchodzi
na zawsze. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, powiedziałem do niego:
- Dziękuję ci, synku, za niespotykany, cudowny projekt rodowej siedziby. Będzie dla mnie najlep-
82
szym prezentem na moje sześćdziesiąte urodziny. I w ogóle najlepszym prezentem w moim
sześćdziesięcioletnim życiu.
- Tato, projekt ten jest prezentem nie tylko dla ciebie, daję go wszystkim czytelnikom twoich
książek Niech wezmą z niego wszystko, co tylko zechcą.
- Niech będzie dla wszystkich, a więc dla mnie również.
- Tobie, tato, pragnę dać szczególny prezent.
Przy tych słowach Wołodia włożył rękę pod koszulę, coś wziął i wyciągnął rękę do mnie. Pa-
trzyłem, jak powoli, ostrożnie rozprostowuje palce, otwierając leżący w ręce prezent.
Lecz nic na dłoni nie zobaczyłem. Spojrzałem na dziadka, potem na Anastazję, próbując z ich
pomocą zrozumieć, co oznacza ten gest syna i jak mam na niego zareagować, ale oni zachowywali
milczenie.
- Tato, bierz mój prezent dla ciebie - powtórzył Wołodia.
Stałem, nie do końca rozumiejąc, jak można wziąć coś, czego nie widać. Nagle Nasteńka
podeszła do mnie, wzięła za rękę i zaprowadziła do Wołodii. Wyciągnąłem do jego dłoni swoją dłoń,
a on włożył do niej ostrożnie coś niewidocznego.
Ono, niewidoczne dla oczu, pulsowało i delikatnie grzało. Ścisnąłem palce i włożyłem prezent
pod koszulę, tam, gdzie przechowywał go syn. Ciało otuliło delikatne, niezwykłe ciepło.
- Ono będzie mieszkać w twoim domu, tato, a kiedy zbudujesz ogrodzenie siedziby, to poproś,
żeby wypełniło tę przestrzeń.
Wołodia nisko się ukłonił nam wszystkim i, odwróciwszy się, zaczął się oddalać swoim zdecy-
dowanym krokiem, aż zniknął za krzakami lub rozpłynął się w przestrzeni. Staliśmy jak zaczarowani,
kiedy patrzył każdemu z nas w oczy i kiedy się oddalał. Myśmy tylko w milczeniu patrzyli w ślad za
nim. Potem powiedziałem:
- Anastazjo, mam przeczucie, że syn opuścił nas na zawsze.
Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, spojrzałem na Anastazję: patrzyła w kierunku, gdzie
odszedł Wołodia. Jej ciałem wstrząsał dreszcz. Z dolnej wargi cienką strużką spływała krew. Ona ją
przygryzła, żeby nie krzyknąć. Zrozumiałem: antyrozum będzie polował na syna tak jak na Anastazję
i na mnie. Widziałem, jak mocno zacisnęła pięści. Tajga zamarła. Nieznany dźwięk, podobny do
szumu czegoś bardzo potężnego, wypełniał przestrzeń. Miałem wrażenie, że ogromna przestrzeń się
zaciska, a gdy się rozpręży, to może zmieść z ziemi wszystko.
Tak już się kiedyś zdarzyło, kiedy próbowałem zawładnąć Anastazją wbrew jej woli oraz wtedy,
kiedy chciałem uderzyć ją kijem za to, że nie chciała oddać mi syna na wychowanie. Zawsze wtedy
podnosiła rękę do góry, machała komuś na powitanie i wszystko się uspokajało jeszcze przed pojaw-
ieniem się dźwięku. Teraz dźwięk się nasilał, lecz Anastazja nie podnosiła ręki. A ja wcale nie chci-
ałem, żeby ją podniosła, lecz wręcz odwrotnie, chciałem, żeby to coś nieznane i potężne walnęło i
zmyło cały brud zgromadzony na Ziemi.
Anastazja jednak podniosła rękę i przestrzeń zaczęła łagodnieć. Przed odjazdem przyszedłem
na brzeg jeziora. Stałem i patrzyłem na makietę rodowej siedziby, i wyobrażałem sobie już przero-
biony mój hektar, na razie porośnięty zielskiem.
Podjeżdżam samochodem. Przed sobą widzę dwie białe ściany z okienkami z mojego szczęśli-
wego dzieciństwa. Brama się otwiera, moim oczom ukazuje się żywy obraz wewnętrznej przestrzeni,
jadę w stronę wejścia do domu. Stop! Co ja wyrabiam? Po tej całej wspaniałości jadę samochodem!
Po moim domu! Z powrotem, cofaj!
Zostawiam auto przed wejściem. Brama otwiera się na oścież, a ja wychodzę z auta, wycieram
buty, staram się zetrzeć z podeszew brud, brud innego świata. Następnie zdejmuję buty, zostawiam
je przed wejściem i idę boso po moim pięknym świecie do stawu, gdzie pływają łabędzie. Obok
biegną pies i kot. Z jednego rogu wita mnie pianiem kogut, a z drugiego słyszę meczenie kózki. Na
brzegu stawu, na piasku moje prawnuki i wnuki robią makiety swoich rodowych siedzib. A moja
ukochana, wciąż kwitnącej urody, wychodzi z ogrodu, uśmiecha się do mnie i macha na powitanie
ręką.
Kiedy zapadnie zmrok, a na niebie zaczną się zapalać gwiazdy, radosnym światłem zabłysną
wszystkie okna owalnego pomieszczenia. W cieplarni zapalą się lampy, pokazując gwiazdom ros-
nące w niej żywe piękno. Wtedy gwiazdy pomyślą: "Tam, na Ziemi mały punkcik świeci niezwykłym
światłem, ma tylko hektar, ale jego światło nas pieści". Gwiazdy jeszcze nie wiedzą, że już niedługo
83
takich punkcików na Ziemi będzie coraz więcej i więcej. Cała Ziemia rozpromieni się błogim światłem
i opromieni cały Wszechświat.
Postanowiłem zrealizować stworzony przez syna projekt. Może to i dobrze, że dostałem hektar z
nieurodzajną ziemią i długo nie odpływającą po wiośnie wodą. A ja się wezmę do pracy i uczynię
glebę żyzną, taką, na której będą kwitnąć drzewa w sadzie i kwiaty w ogrodzie. Udoskonalę
środowisko zamieszkania.
List do syna.
Witaj, Wołodia.
Nie wiem, gdzie teraz jesteś, dlatego zdecydowałem się napisać do Ciebie list poprzez książkę.
Czasami piszę do Ciebie listy, lecz nie wiem, gdzie je wysłać. Wydrukowany w książce, mam
nadzieję, przeczytasz. Książka po wielu krajach się rozchodzi. Ona, jak żywa, sama znajduje różnych
ludzi, więc nie wykluczam, że znajdzie i Ciebie.
We wrześniu 2009 roku rozpocząłem urządzanie rodowej siedziby według Twojego projektu. Nie
wiem, kto będzie tam mieszkać. Może Ty zechcesz, a może Nasteńka, kiedy podrośnie. Już niedługo
nadejdzie taki czas, gdy przedstawiciele antyrozumu nie będą przeszkadzać takim jak wy.
Może moje wnuczki lub prawnuczki zechcą tu zamieszkać.
Wybiła godzina, kiedy poczułem palącą potrzebę, by zrealizować Twój projekt. Zaorałem działkę
i zasiałem żyto. Ziarno rzucałem ręcznie, pomagali mi też sąsiedzi. Na całym obwodzie działki usy-
pałem koparką wał z ziemi na metr wysoki i półtora metra szeroki. Ściany z gliny nie zdążyłem
wznieść, bo zaczęło padać i nadeszły zimne dni. Zacznę wiosną. Ale nawet przy takim rozkładzie
prac mój hektar się odmienił. Tylko on jeden był otoczony wałem z ziemi, a zamiast zielska rosło żyto.
Nawet mi się wydawało, że on trochę zanadto się pyszni przed sąsiednimi hektarami.
Zdążyłem jeszcze wykopać staw o średnicy około 30 metrów. Wiosną będzie wypełniał się wodą.
Aha, i zakupiłem sadzonki różnych drzew owocowych. Na razie wysadziłem je na mojej działce za
miastem, ale następnej jesieni planuję przewieźć je do rodowej siedziby.
Zimą trzeba przemyśleć, jak zbudować Twojego ognistego ptaka. Wylepienie go z gliny nie
będzie problemem, ale jak go potem wypalić, żeby deszcze nie rozmyły? Ma prawie trzy metry
wysokości, a do tego skrzydła o rozpiętości prawie 12 metrów. Nagle pomyślałem, że należałoby go
ulepić z gliny, następnie podzielić na części, żeby wypalić w jakimś zakładzie, a potem na terenie
rodowej siedziby złożyć w całość na brzegu stawu. Można też zrobić korpus z cegły, a potem oblepić
go gliną.
Pokazałem Twoje dzieło przyjaciołom, rysowałem im kapsułę z gliny z ogniem wewnątrz, tłu-
maczyłem, jak można z niej korzystać, nagrzewać się, leczyć albo po prostu z przyjaciółmi siedzieć
na dworze przed ogniem, tak jak przy kominku w pomieszczeniu. Oni też chcą coś podobnego u
siebie zbudować. Wyobraź sobie, Synku, jacy będą zachwyceni, kiedy się dowiedzą, że to jest nie
tylko zwykła kapsuła do nagrzewania się i leczenia ciała, ale także piękny ptak z płonącym wewnątrz
sercem.
Jakże potrafiłeś stworzyć ten cud?
Anastazja przypuszcza, że pomagają ci ludzie z pierwszej cywilizacji ziemskiej. Jeśli faktycznie
tak jest, to dlaczego by nie pomóc wszystkim tym, którzy budują rodowe siedziby?
A zresztą, patrząc na to z innej strony, skoro Ty sprezentowałeś swój projekt czytelnikom, to
wynika z tego, że oni już pomogli wszystkim.
A jeszcze Anastazja mówiła, że Twój, Wołodia, projekt rodowej siedziby jest jednocześnie projek-
tem biologicznego międzyplanetarnego statku, którym steruje myśl człowieka, a lustro w centrum jest
nawigatorem i przyciskiem "START". To jest wspaniały i wielki apel od nieznanej współczesnym
ludziom cywilizacji. I nie jest ważne, gdzie ona się znajduje: na innej planecie czy w innym wymiarze.
Cywilizacja ta rozpoczęła dialog ze współczesnymi ludźmi także językiem materialnym. W rezultacie
współczesność jest na progu wielkich i wspaniałych zmian.
Kiedy Anastazja mówiła mi o tym, nie poczułem wtedy do końca całej wagi jej słów. Dopiero
znacznie później, zastanawiając się nad tym, doszedłem do wniosku, przekonałem się, że ma
całkowitą rację.
Dużo się mówi o niezidentyfikowanych obiektach latających, o przybyszach z innych planet,
ukazało się wiele traktatów napisanych niby przez wielkich uczonych, tylko jaki jest tego konkretny
84
rezultat?
Nic się nie zmieniło. Jak dążyli swoją drogą ku smutnemu kresowi, tak i nadal dążą. Nawet
wyobraziłem sobie taki scenariusz:
Stoi ktoś na poboczu, dziwnie ubrany, żeby zwrócić na siebie uwagę, i woła:
- Jestem przybyszem, jestem z innej planety - przedstawicielem wielkich sił.
- No i co z tego? - mówią ludzie. - Czego chcesz? Jeśli jesteś przedstawicielem wielkich sił, to
posprzątaj Ziemię z narkomanii, prostytucji, wojen, chorób...
- Nie rozumiecie, jestem przybyszem z Kosmosu.
Jednak nikt się nim nie zainteresował. Tylko jeden facet podszedł do niego i mówi:
- Jeśli jesteś tak wielkim przybyszem, to nie jest dla ciebie problemem dać mi parę złotych na
flaszkę?
- O, ty mnie nie rozumiesz! Jestem inny, należy mnie słuchać, dawać jeść, zapewnić dach nad
głową...
Takie oto mniej więcej jest nastawienie wszystkich odwiedzających Ziemię "przybyszów".
A w przypadku Twojego projektu, Wołodia, wszystko jest inaczej. Nie prosiłeś o nic dla siebie,
tylko tak po prostu zaproponowałeś: "Spójrzcie, ludzie. Jeśli wam się spodoba, to bierzcie i bądżcie
szczęśliwi".
Kiedy odszedłeś, mama nie od razu zrozumiała Twój zamysł, bardzo wnikliwie i długo wpatry-
wała się w projekt rodowej siedziby. Później zrozumiała, co chciałeś powiedzieć. Silnik tego między-
planetarnego statku jest niepokonany w swej mocy, nie można go określić żadnymi ziemskimi
słowami, ponieważ u jego podstaw tkwi wolna ludzka myśl. Czy ona ma rację?
Anastazja twierdzi, że wszystkie biologiczne mechanizmy są bardziej doskonałe od mecha-
nizmów technicznych. A my, bazując na osiągnięciach w oswajaniu kosmosu i nanotechnologii,
próbujemy określić znaczenie poszczególnych części składających się na makietę. Uważam, że in-
formatycy-programiści więcej zrozumieją z tego, co zrobiłeś.
Najbardziej niepokoją mnie te części. Obwód - powłoka. Ognisty ptak - oczyszczający program
antywirusowy. Lustro w centrum - to przycisk "START". Wszystko sobie urządzę na działce, a może i
ktoś jeszcze też to zrobi. A instrukcji nie ma! Zawsze są instrukcje, żeby człowiek nie popsuł
urządzenia lub samemu sobie nie zrobił krzywdy.
Tu mamy do czynienia ze skomplikowaną techniką biologiczną, a instrukcji nie ma. Człowiek
może niechcący coś zrobić z tym przyciskiem "START", a rano jego rodzina, sama tego nie chcąc,
obudzi się na innej planecie. Zechcą wrócić, ale jak - nie wiedzą....
Kupiłem ośmiokątne lustro i pochodnie. Na swojej działce za miastem ułożyłem wieczorem na
ziemi lustro, zapaliłem naokoło pochodnie, było bardzo ładnie. Jednak, moim zdaniem, nie można
tego czynić w ogrodzie jesienią. Kiedy polałem lustro wodą, odniosłem wrażenie, że drzewa próbują
ożyć. Nie wolno im wegetować późną jesienią.
Jakże mi żal, że nie miałem możliwości dłużej z Tobą porozmawiać, Wołodia, popytać o przez-
naczenie tego urządzenia, do czego służy i jak z niego korzystać? Mam nadzieję, że czytelnicy to
odgadną, a może i ja się później domyślę, kiedy umieszczę je na swoim hektarze.
Mam jeszcze jeden problem, Wołodia. Trzeba sformułować zwięzły i zrozumiały apel do posiada-
jących władzę w różnych państwach. Celem tego apelu jest skłonienie każdego z nich do podjęcia
działań mających na celu udoskonalenie środowiska zamieszkania na Ziemi. Napisałem różne wersje
tego apelu, ale za każdym razem dochodziłem do wniosku, że można krócej, prościej i bardziej
przekonująco. Oto ostatni. Może ten będzie odpowiedni? Co Ty na to?
Szanowni Państwo!
Napisałem serię książek pod tytułem" Dzwoniące Cedry Rosji". Ich czytelnicy są ludźmi w
różnym wieku, różnej narodowości, wyznania i pozycji społecznej. Są wśród nich i naukowcy, i prości
ludzie. Ale większość - to osoby z wyższym wykształceniem i solidnym bagażem życiowych doświad-
czeń. Oni kupują dla swoich rodzin po hektarze ziemi i budują na niej rodowe siedziby. Każda rodzina
z osobna i wszystkie razem tworzą dla siebie, dzieci i przyszłych pokoleń środowisko jak najbardziej
odpowiednie do życia. Ludzie ci bez jakiejkolwiek pomocy ze strony władz stworzyli już ponad 150
osad z rodowych siedzib. Są wielkie, do 300 rodzin, i nieduże, stworzone przez 10-15 rodzin.
Ilu ich jest połączonych w małe zespoły, ale w większości podejmujących takie działania indywid-
ualnie w innych państwach, gdzie zostały wydane książki - tego nie wiem. Ale wiem, że oni są, a
85
liczba ich stale rośnie.
Proszę Państwa, bardzo dużo się mówi na świecie o podejmowaniu niezbędnych kroków dla
polepszenia sytuacji ekologicznej na Ziemi. Na niektórych terenach sytuacja już teraz jest krytyczna i
grozi katastrofą planetarną. Od wielu lat odbywają się sympozja i obrady na szczeblu międzynaro-
dowym. Gdzie są ich, choćby minimalne, efekty, szanowni Państwo? Ekologia Ziemi nadal się poga-
rsza.
I tylko ludzie zakładający swe rodowe siedziby podejmują konkretne działania dla polepszenia
środowiska zamieszkania człowieka. Szanowni Państwo, nie proszę was, byście omówili zalety lub
wady moich książek oraz odnieśli się do mnie osobiście. Proszę jedynie, abyście rozpatrzyli tę ideę z
pozycji rozumu.
J jeśli, opierając się na współczesnej nauce, nie możecie jej przeciwstawić bardziej efektywnej
alternatywy, to proszę, zrozumcie jej sedno i ją zaakceptujcie.
86