You are on page 1of 250

Tytuł wydania oryginalnego:

The 5 second rule: Transform your life, work and confidence


with everyday courage

Copyright © 2017 by Mel Robbins


All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wydanie polskie:
90-644 Łódź, ul. Żeligowskiego 35/37
tel. +42 639 50 18, 639 50 19, tel./fax 639 50 17
e-mail: info@galaktyka.com.pl; sekretariat@galaktyka.com.pl
www.galaktyka.com.pl

ISBN:
Wydanie drukiem: 978-83-7579-677-3
ePub: 978-83-7579-707-7
Mobi: 978-83-7579-708-4

Redakcja: Bogumiła Widła


Korekta: Monika Ulatowska
Redaktor prowadzący: Marek Janiak
Projekt okładki: Studio Kozak
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

Pełna informacja o ofercie, zapowiedziach i planach wydawniczych


www.galaktyka.com.pl
info@galaktyka.com.pl, sekretariat@galaktyka.com.pl

Choć autorzy i wydawca dołożyli wszelkich starań, aby zawarte w tej książce
informacje były rzetelne i kompletne, nie ponoszą oni żadnej
odpowiedzialności za mogące pojawić się błędy, nieścisłości, przeoczenia lub
niezgodności.

Autorzy i wydawca nie mieli też zamiaru nikogo obrazić ani przedstawić
w złym świetle miejsc i organizacji.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez pisemnej zgody wydawcy książka ta nie


może być powielana ani w częściach, ani w całości. Nie może też być
reprodukowana, przechowywana i przetwarzana z zastosowaniem
jakichkolwiek środków elektronicznych, mechanicznych, fotokopiarskich,
nagrywających i innych.
PRAWDZIWA HISTORIA
REGUŁY 5 SEKUND
CZYM jest, DLACZEGO działa i JAK ludzie z całego świata używają jej do
zmieniania życia w zaledwie pięć sekund.
Opisane w tej książce wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Żadne personalia nie zostały zmienione.
Wszystkie zamieszczone wpisy z mediów społecznościowych są
prawdziwe.
Nie mogę się doczekać, by podzielić się z tobą tą książką i zobaczyć, jak
uwalniasz swoją prawdziwą siłę.

5… 4… 3… 2… 1… START!
Ściskam,
Mel
SPIS TREŚCI
1 REGUŁA 5 SEKUND
1. Pięć sekund do zmiany życia
2. Jak odkryłam regułę 5 sekund
3. Czego możesz oczekiwać, jeśli będziesz się posługiwał regułą

4. Dlaczego reguła działa

2 POTĘGA ODWAGI
5. Codzienna odwaga
6. Na co czekasz?
7. Nigdy nie poczujesz się na siłach
8. Jak zacząć używać reguły

3 ODWAGA ZMIENIA ZACHOWANIE


Jak zostać najbardziej produktywną osobą, jaką znasz

9. Popraw stan zdrowia


10. Zwiększ produktywność
11. Przestań odkładać sprawy na potem

4 ODWAGA ZMIENIA NASTAWIENIE


Jak stać się najszczęśliwszym człowiekiem, jakiego znasz
12. Przestań się zamartwiać
13. Przestań się niepokoić
14. Pokonaj strach

5 ODWAGA ZMIENIA WSZYSTKO

Jak zostać najbardziej spełnioną osobą, jaką znasz


15. Umacnianie prawdziwej pewności siebie
16. Realizowanie pasji
17. Wzbogacanie relacji międzyludzkich

Twoja siła
CODZIENNA ODWAGA
Odwaga jest zdolnością do robienia rzeczy, które wydają się trudne, budzą
lęk albo wątpliwości.
Nie jest zarezerwowana dla wybrańców.
Odwaga jest nam dana od urodzenia. Jest w każdym z nas. I tylko czeka,
abyś ją odkrył.
Chwila odwagi może zmienić dzień. Jeden dzień może zmienić życie. A jedno
życie może zmienić świat.
Oto prawdziwa siła odwagi: ujawnia prawdziwego ciebie. Wydobywa to, co
w tobie najlepsze.
Odkryj swoją odwagę, a będziesz zdolny do osiągania i przeżywania
wszystkiego, o czym zamarzysz.
Tak, możesz nawet zmieniać świat.
1
PIĘĆ SEKUND DO ZMIANY ŻYCIA
JEŚLI SZUKASZ TEJ JEDNEJ OSOBY,
KTÓRA ODMIENI CI ŻYCIE, SPÓJRZ W LUSTRO

Jesteś o krok od dowiedzenia się czegoś niezwykłego – wystarczy pięć


sekund, aby zmienić życie. Brzmi jak pusty frazes, prawda? Ale nim nie
jest. To nauka. Udowodnię ci to. Możesz zmienić życie decyzjami
podejmowanymi w ciągu pięciu sekund. Tak naprawdę jest to jedyny
sposób na zmianę.
Oto prawdziwa historia reguły 5 sekund: czym ona jest, dlaczego
działa i jak przemieniła życie ludzi na całym świecie. Reguła jest łatwa do
opanowania, a jej następstwa – ogromne. Stanowi sekret wszelkich
zmian. Kiedy nauczysz się reguły, możesz zacząć jej od razu używać.
Pomoże ci każdego dnia – w życiu, w pracy oraz w zabieraniu głosu
z większą pewnością siebie i odwagą. Użyj jej raz, a zostanie z tobą
i będzie na wyciągnięcie ręki, ilekroć będziesz jej potrzebował.
Regułę 5 sekund opracowałam w czasie, gdy w moim życiu wszystko
się rozpadało. A mówiąc „wszystko”, naprawdę nie przesadzam:
małżeństwo, finanse, kariera i poczucie własnej wartości – wszystko legło
w gruzach. Moje problemy zdawały się tak wielkie, że samo wstanie
z łóżka każdego ranka stanowiło przeszkodę nie do pokonania. Właśnie
takie były początki reguły – wymyśliłam ją, aby pomóc sobie
w przełamaniu nawyku używania przycisku „drzemka”.
Gdy siedem lat temu po raz pierwszy zastosowałam regułę,
pomyślałam, że to głupie. Nie zdawałam sobie sprawy, iż wynalazłam
skuteczną technikę metapoznawczą, która zmieni w moim życiu, pracy
i postrzeganiu samej siebie absolutnie wszystko.
Niewiarygodne jest to, co mi się przydarzyło od czasu odkrycia
reguły 5 sekund i potęgi decyzji podejmowanych w pięć sekund. Nie
tylko się przebudziłam – moje życie uległo całkowitej przemianie. To
jedno narzędzie wystarczyło, by zapanować nad sytuacją i poprawić
wszystko – od pewności siebie do sytuacji finansowej, od małżeństwa do
kariery zawodowej i od produktywności do rodzicielstwa. Przeszłam od
czeków bez pokrycia do siedmiocyfrowych kwot na koncie bankowym
i od konfliktów z mężem do świętowania 20 lat małżeństwa. Wyleczyłam
się z lęków, założyłam i sprzedałam dwa małe przedsiębiorstwa, trafiłam
do telewizji CNN i magazynu „Success”, dziś zaś jestem jedną
z najbardziej rozchwytywanych prelegentek na świecie. Nigdy wcześniej
nie byłam tak poukładana, szczęśliwa i wolna. Nie dokonałabym tego
wszystkiego bez reguły.
Reguła 5 sekund zmieniła wszystko... choć nauczyła mnie tylko
jednego: JAK się zmieniać.
Za sprawą reguły zastąpiłam skłonność do nadmiernego roztrząsania
nawet najprostszych posunięć skłonnością do działania. Zaczęłam lepiej
nad sobą panować, mocniej się angażować i być bardziej produktywna.
Reguła nauczyła mnie, jak przestać wątpić i zacząć wierzyć w siebie,
w swoje pomysły i umiejętności. Dała mi też wewnętrzną siłę, by stać się
lepszym i szczęśliwszym człowiekiem – nie dla innych, ale dla siebie.
Reguła może dokonać tego samego u ciebie. Właśnie dlatego tak
ekscytuje mnie możliwość opowiedzenia ci o niej. W kilku kolejnych
rozdziałach przeczytasz o historii reguły, dowiesz się, czym jest
i dlaczego działa, oraz poznasz frapujące fakty naukowe, które za nią
stoją. Odkryjesz, jak podejmowane w ciągu pięciu sekund decyzje i akty
codziennej odwagi mogą zmienić życie. Przeczytasz także o tym, jak
wykorzystać regułę 5 sekund w połączeniu z najnowszymi, popartymi
rzetelnymi badaniami metodami, aby stać się człowiekiem zdrowszym,
szczęśliwszym i bardziej produktywnym oraz efektywnym w pracy.
Dowiesz się też, jak za jej pomocą przestać się martwić, zapanować nad
lękami, znaleźć sens życia i pokonać każdy strach.
A to nie wszystko. Poznasz dowody. Bezlik dowodów. Ta książka jest
pełna komentarzy zaczerpniętych z mediów społecznościowych i opisów
doświadczeń ludzi z całego świata, którzy wykorzystują regułę do
robienia niezwykłych rzeczy. Owszem, reguła pomoże ci wstawać
o wyznaczonej porze, ale jej prawdziwe działanie jest o wiele bardziej
godne uwagi – reguła przebudzi w tobie wewnętrznego geniusza,
lidera, gwiazdę rocka, sportowca, artystę i pioniera zmian.
Po zapoznaniu się z regułą zapewne zaczniesz jej używać do
realizacji wyznaczonych celów. Możesz zastosować regułę, aby
przełamać się i iść na siłownię, tak jak robi Margaret, gdy „nie czuje się
na siłach”.

Możesz też wykorzystać regułę do umocnienia swoich wpływów


w pracy. Właśnie od tego zaczął posługiwanie się regułą Mal – od
znalezienia odwagi do umówienia się na spotkanie z szefem
i porozmawiania o celach zawodowych (czego obawia się tak wielu
ludzi). Dzięki regule nie tylko mu się to udało, ale poszło znakomicie:
To kolejna wyjątkowa cecha reguły – choć ją stworzyłam, jej historia nie
ogranicza się do mnie. W tej książce poznasz ludzi z całego świata,
z najróżniejszych środowisk, którzy stosują regułę w sprawach dużych
i małych, aby wziąć ster życia we własne ręce. Ich zróżnicowane
doświadczenia pomogą ci dostrzec nieograniczone możliwości drzemiące
w regule oraz wynikające z niej prawdziwe korzyści.
Możesz użyć reguły, aby stać się bardziej produktywnym.
Zanim Laura poznała regułę 5 sekund, sporządzała niekończące się listy
spraw do załatwienia, szukała wymówek i miała do siebie nieustanne
pretensje. Teraz w jej życiu nie ma miejsca na wymówki – tylko na
działanie. Laura zwiększyła miesięczne dochody o 4000 dolarów,
dokończyła studia magisterskie i zaczęła wędrować po górach. Zamierza
też przebiec maraton.
Możesz wykorzystać regułę do wyjścia poza strefę komfortu i do
skuteczniejszego budowania sieci kontaktów. Ken zastosował regułę
5 sekund tego samego dnia, w którym o niej usłyszał, aby poznać
wpływowych ludzi zgromadzonych na krajowej konferencji w Project
Management Institute. Matthew użył jej, by bez zapowiedzi
skontaktować się z przełożonymi wysokiego szczebla, a Alanowi na
imprezie PGA Tour posłużyła do nawiązania kontaktu z „kilkunastoma
osobami, których inaczej by nie poznał”.
Możesz też użyć reguły do obserwowania siebie i kontrolowania
emocji. Jenna korzysta z reguły jako mama, aby „ćwiczyć cierpliwość,
zamiast powarkiwać” na swoje dzieci. Stosuje ją też jako narzędzie
biznesowe w ramach swojej nowej działalności polegającej na sprzedaży
bezpośredniej. Dzięki regule przestała się zastanawiać nad tym, jak
„onieśmielające” jest sprzedawanie, i zyskała odwagę, by po prostu
zacząć to robić.

Szefowie pewnych najbardziej szanowanych na świecie firm


używają reguły, aby pomóc swoim menedżerom wprowadzać
zmiany, napędzać sprzedaż, motywować zespoły i wdrażać
innowacje. Weźmy na przykład Crystal z USAA, której cały zespół
sprzedaży stosuje regułę 5 sekund z wybornymi rezultatami – wskoczyli
na „pierwsze miejsce w regionie”.
Reguła 5 sekund jest tak prosta do opanowania i tak skutecznie umacnia
pewność siebie, że menedżerowie tacy jak Muz uczą jej swoje zespoły na
całym świecie.

Zainspirują cię opowieści ludzi, którzy znajdują odwagę, by


przestać główkować, a zacząć realizować pomysły. Mark po
dekadach zastanawiania się nad założeniem ligi hokejowej non profit dla
dzieciaków z ubogich dzielnic wykorzystał regułę, by wreszcie „przejść
od pomysłu do przemysłu”. Nawiązał kontakty z olimpijczykami i byłymi
graczami NHL z myślą o organizacji obozów, warsztatów i lig
sportowych.

Reguła jest też potężnym sprzymierzeńcem w walce z nałogami


i depresją. Bill dowiedział się o regule 5 sekund z wątku dyskusyjnego
na Reddicie i oznaczało to dla niego: „Odpowiedni komunikat.
Odpowiednie miejsce. Odpowiedni czas”. Zaczął używać „triku
z odliczaniem”, aby rzucić alkohol, i zadziałało „fantastycznie!!”.
Niedawno obchodził 40. urodziny zupełnie na trzeźwo.
Reguła może nawet uratować ci życie. Mój kolega z pracy niedawno
zwierzył mi się z bardzo wzruszającej historii związanej z regułą
5 sekund. Po rozstaniu z żoną wpadł w głęboką depresję. Było tak źle, że
„myślał o samobójstwie”. W chwili największego przygnębienia użył
reguły, aby „zdusić to w sobie i poprosić o pomoc”. Znalezienie odwagi
do otrząśnięcia się z czarnych myśli, liczenie 5... 4... 3... 2... 1... i prośba
o pomoc uratowały mu życie.
Stosując regułę przez ponad siedem lat i zbierając opinie od ludzi
z całego świata, uświadomiłam sobie, że codziennie mierzymy się
z trudnymi, budzącymi zwątpienie i strach chwilami. Życie wymaga
odwagi. I właśnie to pozwoli ci odkryć moja reguła – odwagę do bycia jak
najlepszym sobą. Jakim cudem jedno proste narzędzie może dawać tak
zdumiewające możliwości?
Znakomite pytanie. Reguła 5 sekund działa tylko na jedno – na
ciebie. Wielkość jest w tobie. Nawet w najgorszych chwilach. Reguła da
ci jasność myślenia, by wsłuchać się w tę wielkość, i da odwagę, by ją
wykorzystać.
Korzystając z reguły, odkryłam odwagę do robienia rzeczy, o których
myślałam przez całe lata i zasłaniałam się wymówkami. Dopiero poprzez
działanie odnalazłam w sobie siłę, by stać się kimś, kim zawsze chciałam
być. A pewność, jaką przejawiam w telewizji, w internecie i na scenie,
jest czymś, co nazywam „prawdziwą pewnością siebie”.
Umocniłam prawdziwą pewność siebie, ucząc się szanować swoje
intuicyjne dążenia poprzez podejmowanie działań, które pozwalają je
zrealizować. Słowa „szanować” użyłam nie bez kozery. Właśnie to
bowiem robisz, stosując regułę. Szanujesz siebie. Walczysz o swoje idee.
A ilekroć wykorzystasz regułę, będziesz o krok bliżej do spożytkowania
swojego prawdziwego potencjału. Z osoby, która tylko rozważała różne
pomysły, stałam się kimś, kto ma pewność, by się nimi dzielić, działać
i dążyć do ich realizacji. Jeśli będziesz konsekwentnie używał reguły
i okazywał intuicji szacunek poprzez działania, doświadczysz takiej samej
przemiany.
Marlowe odkryła, jak łatwo jest się zmienić dzięki zastosowaniu
reguły. Kilka dni po tym, jak o niej usłyszała, przestała się zastanawiać
nad zapisaniem się na kursy i po prostu to zrobiła – było to coś, co „od
dawna chciała zrobić, ale nieustannie znajdowała jakieś wymówki”.
Jak to ujęła Marlowe: „To niewiarygodne i zadziwiające, jak łatwe stają
się pewne sprawy, gdy uświadomisz sobie zdolność do
PRZEŁAMYWANIA SIĘ”.
Ma słuszność. Odkąd zaczniesz stosować regułę, by przestać tylko
główkować, a zacząć działać, będziesz „pod wrażeniem”, jak łatwo jest
w ciągu pięciu sekund podjąć decyzję zmieniającą wszystko.
W miarę, jak coraz częściej posługiwałam się regułą, uświadomiłam
sobie, że codziennie podejmowałam drobne decyzje, które pętały mi
ręce. W ciągu pięciu sekund postanawiałam, by siedzieć cicho, czekać,
nie ryzykować. Kiedy miałam ochotę coś zrobić, w ciągu pięciu sekund
mój umysł tłamsił tę chęć wątpliwościami, wymówkami, zmartwieniami
albo strachem. To ja byłam problemem, ale w ciągu pięciu sekund
mogłam się przełamać i stać się rozwiązaniem. Sekret zmiany przez
cały czas miałam przed oczami – pięciosekundowe decyzje.
Znasz słynną przemowę Davida Fostera Wallace’a na wręczaniu
dyplomów w Kenyon College w 2005 roku? Jeśli jej nie oglądałeś albo nie
czytałeś, możesz znaleźć ją w serwisie YouTube. Naprawdę warto
poświęcić na nią 20 minut.
Wallace podszedł do mikrofonu i zaczął wystąpienie od
następującego żartu:

Płyną obok siebie dwie młode rybki i w pewnej chwili spotykają


starszą rybę płynącą w przeciwnym kierunku, która zaczepia je
i mówi: „Cześć dzieciaki, jak woda?”.
Dwie młode rybki płyną jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie jedna
z nich łypie na drugą i pyta: „Co to do diabła jest woda?”.

Na filmie słychać śmiech widowni, a potem Wallace wyjaśnia główny


morał z historii o rybach: najbardziej oczywiste, najistotniejsze realia
często są dokładnie tymi, które najtrudniej dostrzec i przedyskutować.
Dla mnie najtrudniejszą rzeczą do dostrzeżenia i przedyskutowania
była sama istota zmiany. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak
diabelnie trudno jest się przełamać do robienia rzeczy, o których
wiedziałam, że powinnam je robić, aby rozwinąć karierę, wzbogacić
relacje, być zdrowszą i lepiej żyć. Odkrycie reguły 5 sekund udzieliło mi
odpowiedzi na wagę złota – zmiana sprowadza się do odwagi, której
potrzebujesz, aby codziennie podejmować pięciosekundowe decyzje.

Jesteś o jedną decyzję od zupełnie innego życia


W tej książce napisałam o wszystkim, co już wiem na temat zmieniania
się oraz potęgi codziennej odwagi. Spodoba ci się to, czego się nauczysz.
A najlepsze czeka cię wtedy, gdy zaczniesz używać reguły i przekonasz
się, jakie to daje efekty. Nie tylko ty się przebudzisz i uświadomisz sobie,
jak bardzo sam wiązałeś sobie ręce. Przebudzisz też siłę, którą miałeś
w sobie przez cały ten czas.
Podczas lektury przytoczonych na kartach tej książki opowieści
możesz nawet sobie uświadomić, że używałeś reguły 5 sekund już
wcześniej. Gwarantuję, że jeśli spojrzysz w przeszłość i zastanowisz się
nad najważniejszymi chwilami, przekonasz się, iż życiowych wyborów
dokonywałeś czysto instynktownie. W ciągu pięciu sekund podejmowałeś
decyzje, które nazywam „płynącymi z serca”. Ignorowałeś strach
i pozwalałeś odwadze oraz pewności siebie przemówić w twoim imieniu.
Pięć sekund odwagi zmienia wszystko.
Spytaj Catherine. Kiedy w trakcie firmowego spotkania menedżerów
poza biurem dowiedziała się o regule 5 sekund, uzmysłowiła sobie, że
posłużyła się regułą przy podejmowaniu jednej z najważniejszych decyzji
w życiu – po prostu wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy. W 1990 roku
jej siostra Tracy została zamordowana. Catherine wróciła do domu, by
pomóc rodzinie. Właśnie wtedy „pięciosekundowa decyzja” zmieniła
życie nie tylko jej, „ale też wielu innych ludzi”. Postanowiła wychować
„dwoje dzieci siostry”, które po śmierci Tracy „zostały osierocone”.
Bardzo spodobało mi się to, że Catherine określiła swoją decyzję jako
podjętą „bez namysłu” – bo kiedy działasz odważnie, mózg nie ma nic do
powiedzenia. Najpierw odzywa się serce, a ty idziesz za jego głosem.
Reguła powie ci, jak to zrobić.
Czy odkrycie drzemiącej w tobie siły będzie wymagało pewnego
zaangażowania? Owszem. Ale tak jak Marlow kilka stron wcześniej, gdy
to zrobisz, przekonasz się, że „to niewiarygodne i zadziwiające, jak łatwe
stają się pewne sprawy”.
Praca nad ulepszeniem swojego życia jest prosta, dasz radę ją
wykonać i jest to ten rodzaj pracy, który będziesz chciał wykonywać – nie
ma bowiem nic ważniejszego.
To praca polegająca na uczeniu się miłości do samego siebie i ufania
sobie wystarczająco mocno, by przestać czekać i zacząć czerpać z magii,
okazji i radości, jakie oferują twoje relacje, życie i praca.
Nie mogę się doczekać, by się dowiedzieć, co się stanie, gdy
zaczniesz stosować regułę 5 sekund. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Zanim opowiem o fascynujących sposobach korzystania z reguły, zabiorę
cię w podróż do roku 2009 i wyjaśnię, jak się to wszystko zaczęło.
ODWAGA
/rzeczownik/

Zdolność do robienia rzeczy trudnych albo budzących lęk.


Wychodzenie poza swoją strefę komfortu.
Przedstawianie pomysłów, wyrażanie opinii i zajmowanie stanowiska
bez względu na okoliczności.
Postępowanie zgodne ze swoimi przekonaniami i wartościami.
A w niektóre dni... coś, co pozwala wstać z łóżka.
2
JAK ODKRYŁAM REGUŁĘ 5 SEKUND
ODWAGĘ ZNAJDUJE SIĘ
W NAJMNIEJ SPODZIEWANYCH MIEJSCACH.
– J.R.R. TOLKIEN

Wszystko zaczęło się w 2009 roku. Miałam 41 lat, zmagałam się


z poważnymi problemami finansowymi, zawodowymi i z kryzysem
małżeńskim. Co rano po przebudzeniu ogarniał mnie lęk.
Czułeś się kiedyś podobnie? Nie ma nic gorszego. Dzwoni budzik,
a ty po prostu nie masz ochoty wstać i zmierzyć się z nadchodzącym
dniem. Albo nie śpisz w środku nocy, a w głowie huczy ci od problemów.
Właśnie tak było ze mną. Przez całe miesiące czułam się tak
przytłoczona kłopotami, że ledwie udawało mi się wstać z łóżka. Gdy
o 6.00 rano dzwonił budzik, leżałam i myślałam o tym, co czeka mnie
tego dnia, potem o pożyczce pod zastaw domu, o debecie na koncie,
o zmarnowanej karierze i o urazie, jaką żywiłam wobec męża...
i naciskałam guzik „drzemka”. Nie raz, ale wiele razy z rzędu.
Na początku nie stanowiło to większego problemu, lecz jak to ze
złymi nawykami bywa, z upływem czasu przerodziło się w znacznie
poważniejszą sprawę, która rzutowała na cały mój dzień. Gdy wreszcie
udawało mi się wstać, dzieciaki były już spóźnione na autobus, a ja
miałam wrażenie, że zupełnie nie radzę sobie z życiem. Przez większość
dni czułam się zmęczona, wiecznie spóźniona i przybita.
Nawet nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło – pamiętam tylko, że
miałam wrażenie nieustającej klęski. Kariera zawodowa legła w gruzach.
Na przestrzeni 12 lat zmieniałam prace tyle razy, że mąciło mi się
w głowie. Po ukończeniu prawa zostałam obrońcą publicznym w Legal
Aid Criminal Defense Society w Nowym Jorku. Potem poznałam
przyszłego męża, Chrisa – po ślubie przeprowadziliśmy się do Bostonu,
aby umożliwić mu zdobycie tytułu MBA. W Bostonie tyrałam jak wół dla
dużej kancelarii prawniczej i bez przerwy czułam się nieszczęśliwa.
Po przyjściu na świat córki wykorzystałam urlop macierzyński do
poszukiwania nowej pracy i tak trafiłam do bostońskiego środowiska
start-upów. W ciągu kolejnych lat pracowałam dla kilku firm
technologicznych. Było fajnie i wiele się nauczyłam, ale nigdy nie
odniosłam wrażenia, że praca w branży technologicznej jest dla mnie
właściwym wyborem.
Zatrudniłam coacha, który miał mi pomóc określić, co dalej zrobić
z życiem. Praca z coachem zachęciła mnie, by także zostać trenerką
osobistą. Zaczęłam realizować znany wielu ludziom scenariusz:
pracowałam na etacie, po powrocie do domu poświęcałam czas dzieciom,
a wieczorami uczyłam się, aby zdobyć niezbędne papiery. Ostatecznie
udało mi się założyć firmę coachingową. Uwielbiałam tę robotę i pewnie
wykonywałabym ją nadal, gdyby nie odezwały się do mnie media.
Moja kariera w mediach zaczęła się zupełnym fartem: w magazynie
„Inc.” ukazał się artykuł ze wzmianką na temat mojej firmy
coachingowej, na którą natknął się pewien menedżer z CNBC i do mnie
zadzwonił. Ten jeden telefon doprowadził do wielu spotkań. Po
miesiącach prób podpisałam kontrakt (tak zwany development deal)
z telewizją ABC i zaczęłam prowadzić program z telefonami od słuchaczy
na antenie radia Sirius.
Brzmi bosko, jednak wcale tak nie było. Ze zdziwieniem
stwierdziłam, że na kontraktach takich jak mój zarabia się marne grosze,
a radio płaci jeszcze mniej. W rezultacie jako matka trojga dzieci
kursowałam do Nowego Jorku i z powrotem, spałam kątem u przyjaciół,
na boku prowadziłam zajęcia coachingowe z klientami, żeby jakoś
związać koniec z końcem, uzależniłam się od znajomych i rodziny
w kwestii opieki nad dziećmi i robiłam co w mojej mocy, by wszystko
jakoś działało.
Po kilku latach prób przebijania się w show-biznesie dostałam swoją
wielką szansę. Wybrano mnie do prowadzenia reality show dla telewizji
FOX. Miałam wizję zostania gwiazdą małego ekranu i czarodziejskiego
rozwiązania wszystkich naszych finansowych problemów. Cóż to była za
piękna katastrofa. Po wyemitowaniu kilku odcinków programu
zatytułowanego Someone’s Gotta Go (Ktoś musi odejść) sieć telewizyjna
zdjęła audycję z anteny. Moja kariera w mediach zakończyła się w jednej
chwili. Płacili tylko wtedy, gdy nagrywaliśmy. Nagle zostałam bez pracy,
za to z dziesięciomiesięcznym kontraktem, który uniemożliwiał mi
znalezienie innego zajęcia w mediach.
Jakoś w tamtym czasie Chris zdobył tytuł MBA i z najlepszym
przyjacielem otworzył pizzerię na przedmieściach Bostonu. Początkowo
wszystko układało się znakomicie. Pierwszy lokal okazał się strzałem
w dziesiątkę, firma zdobyła wyróżnienie Best of Boston™ i kilka nagród
regionalnych, a pizza była pyszna. Otworzyli więc drugi lokal i na fali
zachęty ze strony dużej sieci sklepów spożywczych uruchomili
działalność hurtową. Z zewnątrz wyglądało to na ogromny sukces
biznesowy. Ale z rozliczeń wyłaniał się obraz kolosa na glinianych
nogach. Przedsięwzięcie rozrosło się za szybko. Druga restauracja
okazała się klapą, a hurt wymagał większych inwestycji, by miał szansę
się rozwinąć. Sprawy błyskawicznie przybrały fatalny obrót.
Tak jak wielu właścicieli małych przedsiębiorstw włożyliśmy
w restaurację życiowe oszczędności i oddaliśmy dom pod zastaw.
Pieniądze topniały w oczach. Nie mieliśmy więcej środków, zaś kredyt
pod zastaw domu wyczerpał się do cna. Mijały tygodnie, a Chris nie
zarabiał ani grosza. Do drzwi zaczęli się dobijać komornicy.
Przy moim braku pracy i przynoszącej straty firmie Chrisa obciążenia
finansowe szybko się nawarstwiły; chyba nie było dnia bez listów
z kancelarii wierzycieli i niezapłaconych faktur. Z ponagleniami
dzwoniono tak często, że odłączyliśmy telefon. Kiedy mój ojciec przysłał
nam pieniądze na opłacenie hipoteki, poczułam mieszaninę wdzięczności
oraz wstydu.
Na zewnątrz staraliśmy się zachować twarz, bo wielu przyjaciół
i bliskich zainwestowało w nasz biznes restauracyjny, co tylko zwiększało
presję. Chris i jego wspólnik tyrali bez ustanku, aby uratować
przedsięwzięcie. Ja też starałam się przybrać maskę optymizmu, ale
wewnątrz byłam przybita, zażenowana i wystraszona. Problemy
finansowe rozbijały nasz związek. Ja obwiniałam restauracje, a mąż
obwiniał mnie za próby robienia kariery w show-biznesie. Tak naprawdę
oboje byliśmy winni.
Bez względu na to, jak złe wydaje się życie, zawsze można sobie je
pogorszyć. Ja tak zrobiłam. Zaczęłam za dużo pić. O wiele za dużo.
Zazdrościłam przyjaciółkom, które nie musiały pracować. Stałam się
jędzowata i napastliwa. Skala naszych problemów utwierdzała mnie
w przekonaniu, że nie jestem w stanie nic zrobić. Tymczasem przed
ludźmi udawałam, że wszystko jest w porządku.
Z dzisiejszej perspektywy widzę, że po prostu łatwiej mi było się nad
sobą użalać i obwiniać Chrisa oraz jego kulejące przedsięwzięcie, niż
spojrzeć w lustro i się pozbierać. To, jak się wtedy czułam, najlepiej
oddaje sformułowanie „jak w matni”. Wpadłam w matnię życia
i podjętych decyzji. Wpadłam w matnię tarapatów finansowych.
I w matnię przygnębiających zmagań z samą sobą.
Wiedziałam, co powinnam albo mogłabym zrobić, aby trochę
poprawić sytuację, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. To były
drobiazgi: punktualne wstawanie, bycie milszą dla Chrisa, poproszenie
o pomoc przyjaciół, ograniczenie alkoholu i lepsze traktowanie samej
siebie. Ale świadomość tego, co należy zrobić, nie wystarcza, by dokonać
zmiany.
Myślałam o tym, by poćwiczyć, ale tego nie robiłam. Rozważałam
telefon do przyjaciółki, żeby pogadać, ale nie dzwoniłam. Wiedziałam, że
warto byłoby spróbować znaleźć pracę poza branżą medialną, lecz nie
mogłam się zmotywować, by czegoś poszukać. Nie zdołałam wykrzesać
z siebie siły na powrót do coachingu, bo sama czułam się jak
nieudacznica.
Wiedziałam, co należy zrobić, ale nie umiałam uczynić pierwszego
kroku. A właśnie to sprawia, że wszystko staje się tak trudne. Zmiana
wymaga wykonywania rzeczy, które zdają się męczące i budzą strach.
Zmiana wymaga odwagi i pewności siebie – a ja byłam wyzuta z jednego
i z drugiego.
Za to przez mnóstwo czasu rozmyślałam. Myślenie zaś wszystko
pogarszało. Im dłużej się zastanawiałam nad sytuacją, w której się
znaleźliśmy, tym bardziej się bałam. Właśnie tak zachowuje się umysł,
gdy skupiasz się na kłopotach – wyolbrzymia je. Im bardziej się
martwiłam, tym większą czułam niepewność i trwogę. Im więcej
główkowałam, tym bardziej byłam bezwolna.
Co wieczór wypijałam kilka drinków, aby uspokoić skołatane nerwy.
Szłam spać pijana albo na rauszu, zamykałam oczy i marzyłam o innym
życiu – takim, w którym nie musiałabym pracować, a wszystkie nasze
problemy magicznie by zniknęły. A po przebudzeniu musiałam stawić
czoło rzeczywistości: moje życie było koszmarem. Miałam 41 lat, byłam
bezrobotna, w katastrofalnej sytuacji finansowej, zmagałam się
z problemem alkoholowym i nie miałam za grosz wiary w to, że mężowi
uda się rozwiązać nasze kłopoty.
Właśnie wtedy pojawił się odruch z przyciskiem „drzemka”.
Naciskałam go... dwa, trzy albo cztery razy. Co rano. Włączenie tego
przycisku było dla mnie jedyną chwilą w ciągu całego dnia, kiedy czułam,
że nad czymś panuję. To był akt nieposłuszeństwa. Zupełnie jakbym
w ten sposób mówiła:

Naprawdę?! A masz, życie! Pier*** się! Nie zamierzam teraz


wstawać. Chcę jeszcze pospać. Dobranoc!

Gdy wreszcie udawało mi się zwlec z łóżka, Chris już wyszedł zajmować
się lokalami, dzieci były na różnych etapach ubierania się, a po autobusie
szkolnym zostało tylko wspomnienie. Stwierdzenie, że poranki
przepełniał chaos, byłoby daleko idącym eufemizmem. To był dramat.
Zawsze się spóźnialiśmy. Wybiegaliśmy przez próg, a ja zapominałam
o drugim śniadaniu, tornistrach, torbach na wuef i pozwoleniach na
wyjścia klasowe. Było mi wstyd za niezliczone wpadki. A ten wstyd
nakręcał mnie jeszcze bardziej.
A teraz najważniejsze: wiedziałam, co powinnam zrobić, by dobrze
zacząć dzień. Powinnam wstać o czasie, przygotować śniadanie i wsadzić
dzieci do autobusu. A potem poszukać pracy. Przecież nie musiałam
wspinać się na Mount Everest. A jednak fakt prostoty tych działań tylko
pogarszał sprawę. Nie miałam żadnej racjonalnej wymówki, dlaczego
tego wszystkiego nie robię.
Moja pewność siebie zjeżdżała po równi pochyłej. Jeśli nie potrafiłam
nawet wstać o czasie, to jakim cudem miałam wykrzesać z siebie wiarę
w rozwiązanie poważniejszych problemów finansowych i osobistych,
z którymi mierzyliśmy się z Chrisem? Patrząc wstecz, widzę, że traciłam
nadzieję.
Zauważyłeś, jak drobiazgi potrafią urosnąć do rangi problemów?
Słyszałam to od tysięcy ludzi i wiem, że nie jestem pod tym względem
wyjątkiem. Poniższa lista trudnych spraw jest zadziwiająco uniwersalna:

Zabranie głosu Kliknięcie przycisku „wyślij” po Wyjście na


na spotkaniu napisaniu e-maila parkiet taneczny
Bycie Trzymanie się planu Opublikowanie
optymistycznym Wyjście z domu swojej pracy
Podjęcie decyzji Zgłoszenie się na ochotnika Pójście na
Znalezienie Wizyta u rodziny siłownię
czasu dla siebie Zablokowanie byłego partnera Zachowanie
Proszenie w mediach społecznościowych umiaru
o opinię Nawiązanie kontaktu z kimś, kto ci w jedzeniu
Podniesienie się podoba Odmawianie
ręki Proszenie
Prośba o pomoc
o podwyżkę Odsłonięcie się
Wiara w siebie Przyznanie się do
Przygotowanie błędu
życiorysu Słuchanie

W moim przypadku chodziło o wstawanie na czas. Każdego wieczoru


przed snem obiecywałam sobie, że nazajutrz się zmienię:

Jutro się zmienię. Jutro wstanę wcześniej. Jutro będę miała lepsze
nastawienie i postaram się bardziej. Pójdę na siłownię. Będę miła dla
męża. Będę się zdrowo odżywiać. Nie będę tak dużo pić. Jutro będę
tą osobą, którą chcę być!

Z tą wizją w głowie i z sercem pełnym nadziei ustawiałam budzik na 6.00


rano i zamykałam oczy. A następnego dnia wszystko zaczynało się od
początku. Słysząc dźwięk budzika, wcale nie czułam się tą osobą, którą
chciałam zostać. Czułam się jak dawna ja, a dawna ja chciała jeszcze
pospać.
Tak, rozważałam wstanie, ale potem w chwili zawahania odwracałam
się do budzika i naciskałam guzik drzemki. Wystarczyło pięć sekund, by
wyperswadować sobie zmianę.
Nie wychodziłam z łóżka z banalnie prostego powodu: zwyczajnie mi
się nie chciało. Potem dowiedziałam się, że utknęłam w czymś, co
naukowcy nazywają pętlą nawyku. Naciskałam guzik drzemki tyle
poranków z rzędu, że to zachowanie przemieniło się w zamkniętą,
utrwaloną w moim mózgu pętlę.
Aż któregoś wieczoru wszystko się zmieniło.
Miałam właśnie wyłączyć telewizor i iść spać, gdy moją uwagę
przykuła jakaś reklama. Na ekranie pokazywano start rakiety. W tle
słychać było słynne odliczanie: 5... 4... 3... 2... 1... aż pojawił się ogień
i dym, a pojazd kosmiczny wystartował.
Pomyślałam sobie: Właśnie tak zrobię, wystrzelę jutro z łóżka... jak
rakieta. I to tak szybko, że nie starczy mi czasu, by sobie to
wyperswadować. To był impuls. Jeden z tych, które łatwo
zbagatelizować. Na szczęście tego nie zrobiłam. Poszłam za ciosem.
Fakt jest taki, że pragnęłam rozwiązać nasze problemy. Nie chciałam
rozbijać małżeństwa czy zachowywać się jak najgorsza matka na świecie.
Chciałam być niezależna finansowo. Chciałam znów czuć się szczęśliwa
i dumna z siebie.
I bardzo chciałam się zmienić. Tylko nie wiedziałam
jak
To ważny etap mojej opowieści. Instynktowna chęć wystrzelenia z łóżka
była moim wewnętrznym głosem mądrości. Posłuchanie go stało się
punktem zwrotnym. Pójście za tym głosem odmieniło mi życie. Mózg
i ciało wysyłają sygnały do przebudzenia i zwrócenia na coś uwagi.
Przykładem jest koncepcja wystrzeliwania z łóżka. W pierwszej chwili
taki impuls może się wydawać głupi, ale jeśli dasz mu szansę
i podejmiesz celowe działanie, może odmienić ci życie.
Słuchanie instynktów nie sprowadza się do wiary w przeczucia.
Wyniki niedawnych badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Arizony
we współpracy z uczelniami Cornella i Duke’a pokazują, że między
mózgiem a instynktem działania istnieje silna zależność. Kiedy
wyznaczasz sobie jakiś cel, mózg tworzy listę zadań. Gdy jesteś w pobliżu
czegoś, co może pomóc ci ten cel osiągnąć, mózg wysyła instynktowne
sygnały do zrealizowania zamierzeń. Służę przykładem.
Powiedzmy, że postanowiłeś, iż będziesz żył zdrowiej. Kiedy kręcisz
się po mieszkaniu, nic się nie dzieje. Ale jeśli przejdziesz obok siłowni,
uaktywni się kora przedczołowa, bo znalazłeś się w pobliżu czegoś, co
ma związek ze zdrowszym trybem życia. Mijając siłownię, czujesz, że
powinieneś poćwiczyć. To instynkt przypominający ci o celu. To twoja
wewnętrzna mądrość i należy zwracać na nią uwagę bez względu na to,
jak błahy albo głupi wydaje się ów instynktowny impuls.
Podświadomie mój mózg dawał mi sygnał, by zwrócić uwagę na start
rakiety w telewizji. W tej trwającej pięć sekund chwili mózg przekazał mi
jasny zbiór instrukcji:

Przyjrzyj się startowi tej rakiety, Mel. Podchwyć pomysł. Uwierz


w niego. I zrealizuj go. Nie zwlekaj i nie myśl. Nie wymiguj się.
Wystrzel jutro z łóżka, Mel.

To jedna z rzeczy, której się nauczyłam, stosując regułę 5 sekund. Jeśli


chodzi o cele, marzenia i zmiany w życiu, wewnętrzna mądrość jest
geniuszem. Związane z celem odruchy, chęci i instynkty są po to, by tobą
pokierować. Naucz się im ufać. Dlatego że (uczy tego historia ludzkości)
nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie największe olśnienie i dokąd takie
odkrycie cię zaprowadzi, jeśli zaufasz mu wystarczająco, by pójść jego
tropem.
Właśnie tak powstały jedne z najpraktyczniejszych wynalazków na
świecie. W 1826 roku John Walker wynalazł zapałkę, mieszając
kawałkiem drewna substancje chemiczne w tyglu. Gdy próbował zetrzeć
bryłkę chemikaliów z końca mieszadła, doszło do zapłonu. Walker
poszedł za instynktem, by powtórzyć doświadczenie i właśnie tak
powstała zapałka. W 1941 roku George de Mestral wynalazł rzepy
(Velcro®), bo zauważył, jak łatwo rzepy (owoce łopianu) przyczepiają się
do sierści jego psa. W 1974 roku Arthur Fry wpadł na pomysł stworzenia
karteczek Post-It®, bo potrzebował zakładki, która pozostałaby
przyklejona do księgi hymnów aż do niedzielnej posługi, ale nie
uszkodziłaby jej kart po odklejeniu.
Nawet frappuccino ma podobną genezę. W 1992 roku asystent
menedżera w kawiarni Starbucks w Santa Monica zauważył, że ilekroć
robi się gorąco – sprzedaż spada. Instynktownie wpadł na pomysł
zrobienia mrożonego napoju i podążył tym tropem. Poprosił o blender,
zaczął eksperymentować z recepturami, aż wreszcie poczęstował swoim
wynalazkiem wiceprezesa firmy. Pierwsze kubki frappuccino pojawiły się
w jego lokalu rok później.
Jeśli chodzi o zmiany, cele i marzenia, musisz sobie zaufać. To
zaufanie zaczyna się od wysłuchania instynktownej chęci zmiany
i podjęcia działania w zgodzie z tym instynktem. Jestem przeszczęśliwa,
że zrealizowałam głupi pomysł wystrzelenia z łóżka jak rakieta, bo dzięki
temu wszystko w moim życiu się zmieniło. Oto co się stało.
Gdy następnego dnia o 6.00 rano rozległ się budzik, najpierw
poczułam strach. Było ciemno. Było zimno. Panowała bostońska zima
i nie chciało mi się wstawać. Pomyślałam o starcie rakiety i z miejsca
poczułam, że to było głupie. A potem zrobiłam coś, czego dotąd nigdy nie
robiłam – zignorowałam uczucia. Wyłączyłam myślenie. Zrobiłam to, co
należało.
Zamiast nacisnąć przycisk drzemki, zaczęłam odliczać.
Do tyłu.

5... 4... 3... 2... 1...


A potem wstałam.
I właśnie w tamtej chwili odkryłam regułę 5 sekund.
REGUŁA 5 SEKUND
Kiedy poczujesz impuls do realizacji celu, musisz policzyć

5... 4... 3... 2... 1...


i fizycznie się ruszyć, bo w przeciwnym razie
mózg cię powstrzyma.
3
CZEGO MOŻESZ OCZEKIWAĆ, JEŚLI
BĘDZIESZ SIĘ POSŁUGIWAŁ REGUŁĄ
NIE JEST WAŻNE, KTO KIM SIĘ URODZIŁ, ALE CZYM SIĘ
STAŁ.
– J.K. ROWLING

Kiedy tamtego pierwszego dnia rano postąpiłam zgodnie z regułą, byłam


równie jak ty zaskoczona, że coś tak głupiego zadziałało. Odliczanie? 5...
4... 3... 2... 1... Serio? Nie miałam pojęcia dlaczego, wiedziałam tylko, że
zdało egzamin. Całymi miesiącami próbowałam wstać o czasie, aż tu
nagle reguła 5 sekund sprawiła, że zmiana mojego zachowania stała się
prosta.
Później dowiedziałam się, że odliczanie wstecz powoduje swoistą
zmianę przełożeń w mózgu. Przerywasz utarty tok myślenia i robisz coś,
co psychologowie nazywają przejęciem kontroli. Liczenie odwraca uwagę
od wymówek i pozwala umysłowi skupić się na podążaniu w innym
kierunku. Gdy podejmujesz fizyczne działanie, zamiast robić przerwę na
zastanowienie, zmienia się twoja fizjologia, a umysł się do niej
dostosowuje. Podczas pisania tej książki dowiedziałam się, że moja
reguła jest (mówiąc językiem badaczy nawyków) rytuałem inicjacyjnym,
który aktywuje korę przedczołową i pomaga w zmianie zachowania.
Kory przedczołowej używasz, kiedy się skupiasz, zmieniasz albo
podejmujesz celowe działania. Wiedziałam, czym jest kora przedczołowa,
ale dzięki lepszemu poznaniu tematu wkrótce dowiedziałam się o jądrach
podstawnych, pętlach nawyków, energii aktywacji, elastyczności
zachowań, uprzedzeniach poznawczych, neuroplastyczności, zasadzie
postępu i poczuciu umiejscowienia kontroli. Bez wątpienia nie zdawałam
sobie jednak sprawy z tego, że właśnie odkryłam technikę, która ma
wpływ na to wszystko.
Posłużyłam się regułą następnego dnia rano – i znów zadziałała.
A potem stało się coś zabawnego: w ciągu całego dnia zaczęłam
dostrzegać pięciosekundowe chwile, podobne do moich zmagań
z punktualnym wstawaniem. Gdy tylko zaczynałam główkować nad tym,
co miałam do zrobienia, sprawa była przesądzona. Wystarczyło niecałe
pięć sekund, by wymówkom udało się osaczyć i powstrzymać mózg.
Kiedy będziesz się posługiwał regułą, ty także to zauważysz – między
pierwszym odruchem do działania a hamulcem ze strony mózgu jest
pięciosekundowe okienko. Dostrzeżenie tego trwającego pięć sekund
okna możliwości zmieniło u mnie wszystko. Sprawa się wyjaśniła. To była
moja wina. To ja za każdym razem w pięć sekund wiązałam sobie ręce.
Złożyłam więc sobie prostą obietnicę: postanowiłam stosować regułę,
ilekroć powinnam zrobić coś, co miało wyjść mi na dobre, bez względu
na to, jak się czułam. Zaczęłam używać reguły nie tylko po to, by zmusić
się do porannego wstawania, ale też w celu pójścia na siłownię,
poszukania pracy, ograniczenia picia alkoholu i bycia lepszą matką oraz
żoną.

Jeśli zaczynałam się czuć zbyt zmęczona, aby poćwiczyć, liczyłam:


5... 4... 3... 2... 1... i przełamywałam się do wyjścia na bieganie.
Jeśli zaczynałam nalewać sobie drinka, którego nie powinnam już
pić, liczyłam:
5... 4... 3... 2... 1... i odstawiwszy butelkę z burbonem, odchodziłam.
Jeśli czułam, że zaczynam się czepiać Chrisa, liczyłam:
5... 4... 3... 2... 1... zmieniałam ton i robiłam się milsza.
Jeśli przyłapałam się na odkładaniu spraw na potem, liczyłam:
5... 4... 3... 2... 1... siadałam i zaczynałam pracować nad życiorysem.

Odkryłam bardzo ważną rzecz: przełamywanie się do podejmowania


prostych działań inicjuje reakcję łańcuchową umacniającą pewność
siebie i zwiększającą produktywność. Nakłaniając się do robienia
prostych kroków popychających życie naprzód, nabierasz rozpędu
i zyskujesz poczucie wolności oraz siły sprawczej, które trudno trafnie
ubrać w słowa. Rachel odkryła, że: „prosty krok w postaci wstawania
o czasie zapoczątkował serię zdarzeń, która doprowadziła do schudnięcia
o 14 kg, kupna pierwszego domu i wzmocnienia jej małżeństwa”.

Rachel użyła słowa „wzmocnić” i właśnie na tym polega działanie reguły.


Rebecca miała podobne doświadczenia. Dzięki zastosowaniu reguły,
odliczaniu 5... 4... 3... 2... 1... i przełamywaniu się do podejmowania
drobnych działań wyrwała się z więzienia własnych myśli. Pozbywszy się
paraliżu analitycznego, Rebecca poczuła się „WOLNA po raz pierwszy od
47 lat!”.
Istnieje pewna ważna koncepcja psychologiczna, zaproponowana w 1954
roku przez Juliana Rottera. Nosi ona nazwę poczucia umiejscowienia
kontroli. Im mocniej wierzysz w to, że panujesz nad swoim życiem,
działaniami i przyszłością, tym będziesz szczęśliwszy i bardziej
usatysfakcjonowany. Jest jedna rzecz gwarantująca umocnienie poczucia
kontroli nad życiem, a mianowicie – nastawienie na działanie.
Zapomnij o motywacji, to mit. Nie wiem, kiedy wszyscy daliśmy sobie
wmówić, że aby się zmienić, musimy czuć zapał albo motywację do
działania. To kompletna bzdura. Gdy przyjdzie czas na wzięcie spraw
w swoje ręce, nie poczujesz zmotywowania. Przeciwnie – nie będziesz
miał ochoty czegokolwiek robić. Jeśli chcesz coś poprawić w swoim
życiu, musisz po prostu ruszyć tyłek. Ja nazywam to siłą płynącą
z przełamania się.
Reguła 5 sekund jest tak uskrzydlająca między innymi dlatego, że
przeistacza cię w człowieka nastawionego na działanie. Jeżeli masz
skłonności do nadmiernego główkowania nad każdym krokiem, dzięki
regule odkryjesz w sobie zapał i pewność siebie, aby przestać rozmyślać
i zacząć działać. Zastosowanie reguły umacnia wiarę w zdolność do
zapanowania nad własnym losem – bo udowadniasz to sobie z każdym
kolejnym przełomem.
Jenney wreszcie zatroszczyła się o własne zdrowie. Uświadomiła
sobie, że gdy odżywiała się „gotowymi ravioli, chipsami i colą... a potem
narzekała, że tyje”, tak naprawdę podkopywała własne dążenia do
schudnięcia. Powtarzając „5... 4... 3... 2... 1... ŻYJ ZDROWO!”, Jenney
wykorzystała regułę, by dać sobie „kopa w tyłek”, którego potrzebowała.

Usłyszawszy o regule podczas konferencji w Aveda Institute, Donna


pomyślała: „Jasne, spróbuję, ale życia mi to nie zmieni...”. Miałam
w stosunku do reguły takie same odczucia – że wykorzystam ją tylko jako
sztuczkę do rozprawienia się z budzikiem. Ależ się myliłam! I Donna
także, bowiem na dobrą sprawę reguła całkowicie odmieniła jej życie
i pracę. Donna przekonała się, że: „Sami wiążemy sobie ręce. To
niesamowite, do jakiego stopnia byłam zakładniczką własnych obaw, a ile
dziś osiągnęłam. A co ważniejsze, ile spodziewam się osiągnąć
w nadchodzących latach”.
Im częściej będziesz się posługiwał regułą, tym staniesz się
odważniejszy, pewniejszy siebie, dumny i tym lepiej będziesz panował
nad sytuacją. Bo właśnie tak ona działa. Często powtarzam ludziom, że
reguła będzie ich prześladować – i dokładnie to mam na myśli. Wystarczy
spytać Darryla.
Dzieje się tak, bo uświadamiasz sobie, że od długiego czasu szedłeś przez
życie jak lunatyk. Coś tak łatwego, prostego i skutecznego jest
jednocześnie zaraźliwe. Crystal już zaczęła stosować regułę razem ze
swoim synem.

Pierwszą osobą, której opowiedziałam o regule, był mój mąż. Chris


bezsprzecznie dostrzegł we mnie zmiany – zwłaszcza odchodzące
w niepamięć napady kąśliwości oraz fakt, że zaczęłam być zapobiegliwa.
Nie trzeba było wiele, aby go przekonać o istnieniu „tajemnej broni”
psychologicznej, której nie znał.
Oswoił się z regułą i zaczął jej używać do wprowadzania daleko
idących zmian. Rzucił alkohol, zaczął codziennie medytować i każdego
ranka ćwiczyć. Reguła nie ułatwia takich spraw – ona nadaje im bieg.
Właśnie dlatego nazywam ją narzędziem.
Zamiast unikać telefonów od wierzycieli i wezwań komorniczych,
zaczęliśmy odliczać 5... 4... 3... 2... 1... i wychodzić im naprzeciw. Dzięki
5... 4... 3... 2... 1... zmusiłam się do nawiązania kontaktu z klientami,
których kiedyś szkoliłam, aby uruchomić machinę reklamy szeptanej.
Dzięki 5... 4... 3... 2... 1... nabrałam chęci na powrót do radia
i wywiadów, mimo kwestii spornych dotyczących kontraktu z siecią FOX.
Wspólnie stosowaliśmy regułę 5... 4... 3... 2... 1..., aby umówić się na
spotkania z księgowymi i doradcami finansowymi, zrestrukturyzować
dług i z odrazą zmusić się do poznania dołka, jaki pod sobą wykopaliśmy,
oraz zmobilizować się do powolnego wyjścia z niego.
Chris zaczął stosować regułę w przedsiębiorstwie, aby przełamać
strach, poczucie winy i niepewność. Wraz ze wspólnikiem odbywali
konsultacje z dziesiątkami doradców, przerabiali najróżniejsze plany
finansowe, pracowali dzień i noc, aż zamknęli oddział handlu hurtowego
i rozwinęli placówki detaliczne do poziomu, w którym część z nich można
było sprzedać, a za uzyskane środki spłacić jak najwięcej inwestorów
i kredytodawców. To naprawdę niesamowite, czego dokonali Chris
i Jonathan. Upór, zaciętość, zaangażowanie. Bez wytchnienia parli przed
siebie.
Do dziś, wspominając czasy restauracji, Chris niekiedy zaczyna
myśleć o sobie jako o nieudaczniku. Gdy przyłapuje się na takich
negatywnych emocjach, wykorzystuje regułę 5... 4... 3... 2... 1..., aby
zmienić nastawienie i pomyśleć o tym, co udało się im stworzyć: siedem
restauracji, niesamowitą kulturę pracy, obroty liczone w milionach
i rozpoznawalną markę. Czy skończyło się tak, jak sobie wymarzył? Nie.
Ale to, czego przy okazji dowiedział się o prowadzeniu firmy, współpracy
i sobie samym, jest warte każdych pieniędzy.
Trudno o coś potężniejszego niż poczucie pewności siebie i dumy,
jakie zyskujesz, gdy uparcie brniesz do przodu, mierzysz się z życiowymi
wyzwaniami i podejmujesz próby zmiany na lepsze. Jak to ujął Chris:
„Reguła pomogła mi przemyśleć doświadczenia związane z sukcesem
i porażką na bardzo wielu płaszczyznach. Zyskana w ten sposób
świadomość dała mi siłę i władzę nad pozytywnymi i negatywnymi
myślami”.
Reguła często pojawiała także na tle odnowionych kontaktów
z przyjaciółmi. Ty też się o tym przekonasz. Jennifer poznała regułę
i opowiedziała o niej swojej pielęgniarce. Co na to pielęgniarka? „Nie
masz pojęcia, ile razy będę jej dziś potrzebować”.

Reguła wyzwala coś wyjątkowego u wszystkich, którzy ją wypróbują.


Jeden z naszych przyjaciół zebrał się dzięki niej na odwagę, by wystąpić
o rozwód, inny zaś zrezygnował z pracy w pewnej firmie konsultingowej
na rzecz innej, która nie wymagała podróżowania. Kolega z pracy schudł
o 33 kg, a mój wujek przestał mówić o rzucaniu palenia, tylko w końcu
rzeczywiście to zrobił. Przyjaciel Chrisa przeprowadził się z powrotem do
Maine i dzięki regule wynegocjował możliwość fantastycznej pracy
zdalnej.
Reguła 5 sekund dała im wszystkim to samo, co mnie: fundament,
odwagę i SPOSÓB na przełamanie się w celu wprowadzenia zmian.
Publicznie po raz pierwszy opowiedziałam o regule w 2011 roku,
podczas wystąpienia na konferencji TEDx zatytułowanego How to Stop
Screwing Yourself Over (Jak przestać się oszukiwać). Zabawne, że
wystąpienie było poświęcone głównie mojemu marzeniu (ówczesnemu) –
pragnęłam poprowadzić radiowy talk-show oraz pomagać ludziom
w wybieraniu wymarzonej drogi życia. O regule 5 sekund wspomniałam
wtedy tylko raz, pod sam koniec wystąpienia – i nawet jej zbytnio nie
wyjaśniłam. Potem rozpętało się szaleństwo. Popularność wystąpienia
rosła w oszałamiającym tempie. W internecie obejrzały je miliony ludzi.
A to nie koniec. Ci ludzie zaczęli pisać.
Każdego dnia otrzymywałam wiadomości od osób z całego świata,
takich jak Mark, które posługiwały się regułą. W ciągu zaledwie pół roku
Markowi udało się za jej pomocą dokonać niewiarygodnych zmian.
I to jest najpiękniejsze. Do dziś ponad 100 tys. ludzi z ponad 80 krajów
napisało do mnie o swoich doświadczeniach z zastosowaniem reguły.
W miarę jak coraz więcej osób zwracało się z pytaniami i prośbami
o dodatkowe informacje, zaczęłam zgłębiać tajniki reguły, aby móc lepiej
wyjaśniać rozmaite sposoby jej stosowania i udowadniać, dlaczego
działa. Z wykształcenia jestem prawniczką, dostałam więc małego bzika
na punkcie badań. Zaczęłam szukać precedensu, dowodów i wskazówek,
zupełnie jakbym miała udowodnić słuszność reguły 5 sekund przed
sądem.
Zajęło mi to niemal trzy lata. Przeczytałam wszystko, co wpadło mi
w ręce na temat zmieniania siebie, szczęścia, nawyków, motywacji
i ludzkiego zachowania. Zapoznałam się z eksperymentami z dziedzin
nauk społecznych, z badaniami na temat szczęścia, książkami o mózgu
i badaniami neuronaukowymi. Nie ograniczyłam poszukiwań do tak
zwanych ekspertów – rozsyłałam ankiety do zwykłych ludzi, takich jak ty
czy ja, którzy posługują się regułą. A potem sięgnęłam po telefon,
Skype’a i Google Chat: zaczęłam analizować krok po kroku to, przed
czym stają ludzie w chwili, gdy decydują się na wprowadzenie zmian.
Rozkładając na składowe chwilę zmiany, odkryłam pewien
fundamentalny aspekt zaprogramowania każdego z nas. Tuż przed
zrobieniem czegoś, co sprawia wrażenie trudnego, budzącego obawy
albo czego nie jesteśmy pewni, wahamy się. Wahanie zaś to pocałunek
śmierci. Wystarczy, że zawahasz się przez nanosekundę – i po sprawie.
To jedno małe zwątpienie uruchamia w umyśle cały system, który ma cię
powstrzymać. Wszystko zaś dzieje się w ciągu – czego się pewnie
domyślasz – pięciu sekund.
Zauważyłeś, jak łatwo lęk i zwątpienie przejmują nad tobą kontrolę
i zaczynasz znajdować wymówki, dlaczego nie powinieneś czegoś
powiedzieć albo zrobić? Dzień po dniu kurczowo trzymamy się
najdrobniejszych, najbardziej prozaicznych chwil życia – i to rzutuje na
wszystko. Jeśli przełamiesz nawyk wahania się i znajdziesz w sobie
odwagę do „podjęcia jakichś działań”, zdziwisz się tempem zachodzących
w twoim życiu zmian. Właśnie to odkrył Keith po zapoznaniu się z regułą
na konwencie Re/MAX. Teraz jest w stanie „robić rzeczy wyjątkowe”.

Jak widać, to nie duże zmiany decydują o życiu, tylko te najmniejsze.


Wystarczy pięć sekund główkowania, by postanowić o niepodejmowaniu
żadnych działań dotyczących tych najmniejszych spraw. Z upływem
czasu takie małe decyzje się kumulują. A co gorsza, schemat wahania,
zamartwiania i zwątpienia w siebie powtarza się tak często, że
przemienia się w zakodowany w mózgu nawyk.
Fakt, iż wahanie, powstrzymywanie się i nadmierne rozmyślania są
nawykami, to akurat dobra wiadomość. Istnieją bowiem proste
i skuteczne metody przełamywania albo zastępowania złych nawyków,
a reguła 5 sekund jest najłatwiejszą z nich. Po zapoznaniu się z pętlami
nawyków, rytuałami inicjacyjnymi, energią aktywacji oraz wpływem
uczuć na podejmowane decyzje docenisz potęgę reguły 5 sekund.
W miarę jej używania przekonasz się, że zmiana jest uzależniona od
podejmowanych w ciągu pięciu sekund decyzji, a odzyskanie kontroli nad
sytuacją jest bardzo proste.
Reguła zadziała za każdym razem, gdy ją zastosujesz. Ale musisz się
nią posługiwać. To narzędzie. Jeśli przestaniesz z niego korzystać, strach
i niepewność wrócą oraz przejmą władzę nad twoimi decyzjami. Jeżeli
tak się stanie, po prostu ponownie zacznij używać reguły.
Z upływem czasu posługiwanie się regułą wywoła w tobie o wiele
głębsze zmiany – będzie to metamorfoza wpływająca na pewność siebie
i wewnętrzną siłę. Stawisz czoło wymówkom, nawykom, uczuciom,
niepewności oraz lękom, które prześladowały cię od lat. Ujrzysz bzdury,
którymi karmisz się każdego dnia, i zobaczysz, ile cennego czasu tracisz
na czekaniu, aż coś się zmieni.
Dzięki zastosowaniu reguły czekanie się skończy. Będziesz
bezbrzeżnie zachwycony tym, ile zyskasz radości i swobody dzięki
pięciosekundowemu podejmowaniu decyzji. Właśnie wolnością nazwała
Robin to, co daje jej posługiwanie się regułą.

Ja zyskałam to samo – odmieniającą życie wolność. Osoba, którą byłam


siedem lat temu... już nie istnieje. I bardzo dobrze. Każdy etap życia
i kariery wymaga bycia kimś innym. Dzięki regule staniesz się
człowiekiem, którym powinieneś być w kolejnym rozdziale życia.
Co powiesz na omówienie podstaw działania reguły, abyś mógł
zacząć ją stosować?
Wiedza o tym, co zrobić, aby
odmienić życie na lepsze, wymaga
mądrości. Zrobienie tego wymaga
zaś odwagi. #5SecondRule
4
DLACZEGO REGUŁA DZIAŁA
MOŻESZ WYBRAĆ ODWAGĘ ALBO MOŻESZ WYBRAĆ
WYGODĘ,
ALE NIE MOŻESZ MIEĆ JEDNEGO I DRUGIEGO.
– BRENÉ BROWN

Na przestrzeni lat zadawano mi wiele pytań na temat reguły 5 sekund.


W ramach wstępu do posługiwania się tym niezwykłym narzędziem
postanowiłam odpowiedzieć na kilka spośród najczęściej się
powtarzających.

Czym konkretnie jest reguła 5 sekund?


Reguła jest prostym, bazującym na podstawach naukowych narzędziem
metakognicyjnym, które umożliwia wprowadzanie natychmiastowych
i trwałych zmian w zachowaniu. Nawiasem mówiąc, metakognicja to
wyszukany termin oznaczający dowolną technikę umożliwiającą
pokonanie własnego mózgu w celu osiągnięcia ambitnych celów.

Jak należy się posługiwać regułą?


Stosowanie reguły jest łatwe. Ilekroć poczujesz instynktowną chęć do
podjęcia działania na rzecz realizacji jakiegoś celu albo zobowiązania
bądź zauważysz wahanie przed zrobieniem czegoś, co powinieneś zrobić,
użyj reguły.
Zacznij w myślach odliczać wstecz: 5... 4... 3... 2... 1... Liczenie
pomoże ci się skupić na celu lub zobowiązaniu i odwróci uwagę od
zmartwień, myśli i lęków. Gdy doliczysz do 1, rusz się. I już. To bardzo
proste, ale pozwól, że powtórzę: ilekroć będziesz miał do zrobienia coś,
co wiesz, że powinieneś zrobić, lecz dręczy cię niepewność, lęk albo
czujesz się przytłoczony, po prostu przejmij kontrolę, licząc 5... 4... 3...
2... 1... W ten sposób wyciszysz umysł. A potem, gdy doliczysz do
jednego, rusz się.
Liczenie i ruch są działaniami. Ucząc się podejmować działania, gdy
normalnie powstrzymałoby cię od tego myślenie, wprowadzasz istotną
zmianę. Odliczanie zapoczątkowuje kilka ważnych rzeczy naraz: odwraca
uwagę od kłopotów, pozwala skupić się na tym, co masz do zrobienia,
zachęca do działania i przełamuje nawyk wahania, rozmyślania
i powstrzymywania samego siebie.
Jeśli się zastanawiasz, czy reguła zadziała, jeśli będziesz liczył
w zwykły sposób (1... 2... 3... 4... 5), a nie odliczał (5... 4... 3... 2... 1...), to
odpowiedź brzmi nie – nie zadziała. Wystarczy spytać Trenta.

Trent odkrył, że jeśli liczy się zwyczajnie, można kontynuować liczenie.


A jeśli liczy się wstecz – 5... 4... 3... 2... 1... – to po „jeden” właściwie nie
ma już co powiedzieć, zaczyna się więc działać.

Skąd wzięła się nazwa reguły 5 sekund?


To pytanie słyszę bardzo często. I żałuję, że nie mam lepszej odpowiedzi.
Nazwałam ją regułą 5 sekund, bo była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mi
do głowy rano, gdy po raz pierwszy ją zastosowałam – i tak już zostało.
Jak zapewne pamiętasz, poprzedniego wieczoru widziałam start rakiety
i pomyślałam sobie: „Po prostu wystrzelę z łóżka jak rakieta!”.
Następnego dnia rano odliczyłam 5... 4... 3... 2... 1... – bo właśnie tak robi
NASA przed startem statków kosmicznych. Zaczęłam od 5 bez żadnego
konkretnego powodu – po prostu uznałam, że taka ilość czasu będzie
odpowiednia.
Potem przekonałam się, że na świecie jest o wiele więcej reguł
5 sekund – na przykład ta o jedzeniu czegoś, co spadło na podłogę1, błąd
pięciu sekund w koszykówce, gra, którą Ellen DeGeneres prowadzi
podczas swojego talk-show2 czy pięciosekundowy sprawdzian
pozwalający ocenić, czy chodnik nie jest zbyt gorący od słońca, by można
było wyjść po nim na spacer z psem.
Gdybym wiedziała, że wieść o mojej regule rozejdzie się po świecie,
zapewne wymyśliłabym jakąś oryginalniejszą nazwę. Z dzisiejszej
perspektywy sądzę jednak, że wszystkie reguły 5 sekund mają ze sobą
coś wspólnego. Wymagają fizycznego poruszenia się w ciągu trwającego
pięć sekund okna czasowego.
Fizyczny ruch jest zarazem najważniejszą częścią mojej reguły, bo
kiedy się poruszasz, zmienia się twoja fizjologia, a umysł podąża za nią.
Być może nazwa jest więc nie tylko właściwa, lecz wręcz idealna, bo
nawiązuje do innych trwających pięć sekund czynności, dzięki czemu
reguła wydaje się bardziej znajoma, uniwersalna i prawdziwa.

Reguła trochę przypomina slogan marki Nike: Just


do it
Różnica między Just do it (Po prostu to zrób) a regułą 5 sekund jest
prosta. Just do it to pewna koncepcja – chodzi o to, co powinieneś zrobić.
Reguła 5 sekund zaś stanowi narzędzie – chodzi o to, jak nakłonić się do
robienia tego czegoś.
Nie bez powodu Just do it jest najsłynniejszym sloganem
reklamowym na świecie, budzącym oddźwięk we wszystkich kręgach
kulturowych. Wiesz, co sprawia, że hasło to jest tak nośne? Chodzi
o słowo JUST.
Słowo JUST zostało użyte, dlatego że firma Nike zdaje sobie sprawę
z tego, o czym już wielokrotnie pisałam – tuż przed podjęciem działania
najpierw zatrzymujemy się i zastanawiamy. Hasło Just do it bierze pod
uwagę wysiłek, jaki kosztuje nas dążenie do bycia lepszymi. Wszyscy się
wahamy i bijemy z uczuciami, zanim podejmiemy decyzję. Słowo JUST
podpowiada, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Każdy z nas przeżywa
te chwilowe rozterki.
Chodzi o chwilę tuż przed tym, zanim spytasz, czy możesz dołączyć
do gry, która już trwa; o chwilę zastanowienia się, czy zrobić na siłowni
trzecią serię powtórzeń albo gdy bijesz się z myślami, czy wyjść
pobiegać, choć na zewnątrz leje jak z cebra.
Owo hasło bierze pod uwagę wymówki i lęki, a Nike zachęca nim,
abyś wzniósł się ponad to wszystko. No chodź... nie myśl o tym... PO
PROSTU TO ZRÓB. Wiem, że jesteś zmęczony... PO PROSTU TO ZRÓB.
Wiem, że się boisz... PO PROSTU TO ZRÓB.
Hasło Nike zachęca do pokonania zwątpienia i przejścia do działania.
Nike wie, że masz w sobie wielki potencjał, który znajduje się po drugiej
stronie medalu wymówek. Ten slogan porusza czułe struny, dlatego że
każdy z nas (nawet jeśli jest olimpijczykiem) musi się PRZEŁAMAĆ.
I właśnie wtedy przychodzi w sukurs reguła 5 sekund. To sposób na
przełamanie się, gdy w pobliżu nie ma trenera, rywala, rodzica,
rozentuzjazmowanego kibica albo kolegi z zespołu, którzy cię zmotywują.
Dzięki regule po prostu liczysz 5... 4... 3... 2... 1..., aby przełamać się do
działania.

Czy każdy ma taką pięciosekundową szansę na


podjęcie działania?
Tak. W przypadku każdego z nas można mówić o takim przedziale czasu
między instynktowną chęcią do zmiany a reakcją umysłu, który chce ten
instynkt stłamsić. Choć umysł zaczyna działać przeciwko tobie już po
ułamku sekundy, musi minąć jeszcze kilka chwil, by myśli i wymówki
zaatakowały z pełną siłą i cię powstrzymały. Mechanizm trwającej pięć
sekund szansy wydaje się sprawdzać u każdego.
To rzekłszy, zdecydowanie zachęcam cię do zmodyfikowania reguły
w sposób dla ciebie najskuteczniejszy. Ja sama zauważyłam, że im więcej
czasu mija od pierwszego impulsu do działania i fizycznego ruchu, tym
głośniejsze stają się wymówki i tym trudniej mi się zmusić do akcji.
Angela się przekonała, że pięć sekund na decyzję „przeradza się
w 50 sekund, a potem w 500 sekund, jeśli obawy są głębsze”. Obecnie
traktuje regułę 5 sekund tak, jakby w chwili zero mózg miał „dokonać
samozniszczenia”.

Jeśli poskutkuje u ciebie krótszy albo dłuższy czas na działanie, dostosuj


regułę do swoich potrzeb.
Matt, dobry przyjaciel mojego męża i mój, przygotowywał się do
swoich pierwszych zawodów Tough Mudder3. Mieszka w New Jersey
i podczas mroźnej zimy wysłał poniższą wiadomość do mojego męża.
Skrócił czas na podjęcie decyzji do trzech sekund, bo zauważył, jak
szybko mózg ściąga mu cugle.

Przekaż swojej dziewczynie, Mel, że reguła 5 sekund się u mnie


sprawdza. Skróciłem ją do 3 sekund. Po co rozgryzać zawiłości życia,
skoro można zacząć działać już po 3 sekundach. Przez 5 sekund
potrafię wpaść na co najmniej dwie wymówki. A w ciągu 3 sekund
mój umysł zdąża już nacisnąć pierwszy przycisk na telefonie, aby
ruszyć do boju. Dziś rano po przebudzeniu niechcący zerknąłem na
termometr (trwało to 2 sekundy, ale w trzeciej sekundzie już
zaczynałem zakładać prawy but do biegania).

Właśnie na tym polega działanie tego mechanizmu w mózgu – im dłużej


się nad czymś zastanawiasz, tym bardziej przechodzi ci ochota do
działania. Jesteśmy niezrównani w nakłanianiu się do poniechania
jakichkolwiek zmian. Gdy tylko pojawia się impuls do działania,
zaczynamy racjonalnie wybijać go sobie z głowy. Właśnie dlatego musisz
zacząć działać szybciej – aby nie dopuścić do głosu wymówek, zanim
wpadniesz w pułapkę własnego umysłu.

Do czego mogę jej użyć?


Na przestrzeni lat słyszałam tysiące przykładów zastosowania reguły do
poprawy jakości życia, relacji międzyludzkich, zadowolenia i sytuacji
w pracy. Każdy z tych przykładów można jednak przypisać do jednej
z trzech kategorii zastosowania reguły.
Możesz jej użyć do zmiany swojego postępowania
Możesz posłużyć się regułą w celu wypracowania nowych nawyków,
odejścia od dotychczasowych, złych przyzwyczajeń i opanowania
umiejętności wglądu w siebie oraz samokontroli, dzięki którym będziesz
postępował bardziej intencjonalnie i efektywnie w relacjach z samym
sobą i z innymi ludźmi.
Możesz jej użyć do odważnego działania na co dzień
Możesz posłużyć się regułą, aby odkryć odwagę potrzebną do robienia
rzeczy nowych, budzących obawy albo niepewność. Reguła uciszy głos
zwątpienia w siebie i da ci pewność do podążania za głosem pasji,
prezentowania swoich pomysłów w pracy, zgłaszania się na ochotnika do
przedsięwzięć wymagających wyjścia poza strefę komfortu, tworzenia
sztuki czy bycia lepszym liderem.
Możesz jej użyć do zapanowania nad własnym umysłem
Możesz posłużyć się regułą, aby powstrzymać napór negatywnych myśli
i niekończących się kłopotów, które cię przygniatają. Możesz też
przełamać nawykowe lęki i pokonać każdy strach. Gdy przejmiesz
kontrolę nad umysłem, będziesz w stanie myśleć o rzeczach, które
sprawiają ci radość, zamiast skupiać się na negatywach. To zaś jest
moim zdaniem najpotężniejszy sposób zastosowania reguły.

Dlaczego coś tak prostego działa?


Reguła działa, bo jest bardzo prosta. Mózg próbuje stłumić chęć do
działania na rozmaite, chytre sposoby. Kilku spośród moich ulubionych
naukowców, profesorów i myślicieli napisało bestsellerowe książki
i wygłaszało na konferencjach TED wybitne prelekcje, ze szczegółami
przedstawiające metody zdradzania człowieka przez jego własny umysł.
Lista mechanizmów jest niemal nieskończona i obejmuje uprzedzenia
poznawcze, paradoks wyboru, psychologiczny układ odpornościowy czy
„efekt reflektora”. Ci wybitni badacze nauczyli mnie, że w chwili,
w której chcesz się zmienić, przełamać jakiś nawyk albo zrobić coś
trudnego lub budzącego strach, mózg będzie próbował cię powstrzymać.
Zasadniczo mózg stara się nakłonić cię do przemyślenia sprawy.
A gdy dasz się na to złapać, wpadniesz w pułapkę własnych myśli. Umysł
ma milion metod zniechęcania cię do działania. To neurologiczny powód,
dla którego zmienianie się jest tak trudne. Zgodnie z tym, o czym
pisałam w rozdziale 1, zmiana wymaga robienia rzeczy nowych,
budzących niepewność albo strach. Mózg jest tak skonstruowany, żeby
nie pozwolić na coś takiego. Mózg boi się rzeczy nowych, budzących
niepewność albo strach, zrobi więc wszystko, co możliwe, by ci je
wyperswadować. Tak już jesteśmy zaprogramowani, a zawahanie
pojawia się bardzo szybko. Właśnie dlatego trzeba działać jeszcze
szybciej, aby je pokonać.
Reguła wykorzystuje kilka bardzo skutecznych i udowodnionych
zasad nowoczesnej psychologii, a zarazem stanowi ich przykład. Chodzi
o: nastawienie na działanie, wewnętrzne poczucie umiejscowienia
kontroli, elastyczność zachowań, zasadę postępu, rytuały inicjowania,
złotą zasadę nawyków, prawdziwą dumę, celowe działanie, planowanie
warunkowe („jeśli... to”) i energię aktywacji. W dalszej części tej książki,
przy okazji szczegółowego omawiania metod zastosowania reguły
w konkretnych aspektach życia, zapoznasz się bliżej z wymienionymi
mechanizmami.

Jak jedna reguła może działać w tylu obszarach


życia?
Reguła 5 sekund tak naprawdę działa tylko na jedno – na ciebie. Za
każdym razem powstrzymujesz się od zmiany w ten sam sposób – wahasz
się, potem za dużo myślisz, aż wreszcie zamykasz się w klatce własnego
umysłu.
Chwila zawahania jest zabójcza. Rozterka wysyła do mózgu bodziec
stresowy. To czerwone światło, które sygnalizuje, że coś jest nie tak –
i mózg przestawia się w tryb ochronny. Właśnie dlatego wszyscy
jesteśmy zaprogramowani na porażkę. Zastanów się nad tym przez
chwilę.
Nie wahasz się bez przerwy. Na przykład nie wahasz się, gdy rano
nalewasz sobie kawy do filiżanki. Nie wahasz się, gdy zakładasz dżinsy.
Nie wahasz się przed włączeniem telewizora. Nie wahasz się, kiedy
chcesz zadzwonić do najlepszego przyjaciela. W ogóle nad tym nie
myślisz. Po prostu masz ochotę zadzwonić do przyjaciela, sięgasz więc po
telefon i dzwonisz. Kiedy jednak wahasz się tuż przed zadzwonieniem do
klienta albo odpisaniem komuś na wiadomość, twój mózg dochodzi do
wniosku, że coś musi być nie tak. Im dłużej się zastanawiasz nad
przeprowadzeniem rozmowy, tym mniejsza szansa na nią.
Większość z nas nawet nie zdaje sobie sprawy z częstotliwości takich
zawahań, bo ulegamy im tyle razy, że przeradzają się w nawyk. A tak
opisuje je Tim po zastosowaniu reguły:

Szczerze mówiąc, sądzę, że reguła jest tak skuteczna, dlatego że sam


fakt myślenia o niej w sposób priorytetowy pozwala rozpoczynać
i realizować działania, które normalnie pominęłoby się i zignorowało.
Powtarzam też „A niech to, raz kozie śmierć”. Reguła jest skuteczna,
bo pomaga przełamać zakorzenione wzorce myślenia i pozwala
(przynajmniej mnie) bezpiecznie zaryzykować. Serio, czemu w ogóle
bałem się robienia pewnych rzeczy, które teraz robię? Przecież świat
nigdy się nie zawalił od tego, co zrobiłem albo czego nie zrobiłem.

Wkrótce się przekonasz, że tej chwili zawahania można użyć na swoją


korzyść. Ilekroć przyłapiesz się na wahaniu, to znaczy, że przyszła pora
na przełamanie się! Otwiera się pięciosekundowe okno możliwości
i powinieneś odliczyć 5... 4... 3... 2... 1..., aby się przełamać i wznieść
ponad wszelkie wymówki.
Oglądanie zapisu 5... 4... 3... 2... 1... może skutecznie przypominać
o regule i jej ważności. Art powiesił te cyfry na ścianie swojego biura,
aby przez cały dzień pracy podsycać motywację i realizować plany.

Czy za pomocą reguły można osiągnąć trwałe


zmiany w zachowaniu?
Reguła pokona system operacyjny mózgu i pomoże ci przezwyciężyć opór
w danej chwili. A wiesz co jeszcze? Z czasem, jeśli będziesz stosował
regułę, zniszczysz ten system dokumentnie. Większość z nas nie zdaje
sobie sprawy, że pewne wzorce myślenia, jak martwienie się, wątpienie
w siebie i strach, są tylko nawykami – i powtarzamy te wzorce zupełnie
nieświadomie. Jeśli wszelkie działania niweczące własne szczęście są
tylko nawykami, to znaczy, że w myśl najnowszych badań możesz je
przełamać. Da się zmienić przyzwyczajenia takie jak:
czekanie
zwątpienie
powstrzymywanie się
niezabieranie głosu
poczucie braku wiary w siebie
martwienie się
nadmierne rozmyślanie

Istnieje coś takiego jak złota reguła nawyków – i jest ona bardzo prosta:
aby zmienić dowolny zły nawyk, musisz czymś zastąpić wzorzec
postępowania, który bez przerwy powtarzasz. Szczegółowo wyjaśnię to
w czwartej części książki. Nauczę cię, jak zerwać z mentalnymi
nawykami martwienia się, lęków, paniki i strachu przy użyciu reguły
5 sekund oraz zdobyczy najnowszych badań.
Na razie powinieneś wiedzieć jedno – reguła 5 sekund i trik
z odliczaniem (5... 4... 3... 2... 1... START!) stanie się nowym wzorcem
postępowania. Zamiast się powstrzymywać, odliczysz 5... 4... 3... 2... 1...,
aby się przełamać i zacząć działać. Odliczanie jest też przykładem
czegoś, co naukowcy nazywają rytuałem inicjacyjnym. Rytuały
inicjacyjne przełamują schematy odruchowych, złych zachowań
i zaszczepiają nowe, pozytywne.
Jeśli opanujesz regułę, przeprogramujesz swój umysł. Nauczysz się
nowych wzorców postępowania. Zamiast machinalnie zaczynać się
martwić, wahać i lękać, zaczniesz spontanicznie i odważnie działać.
Z upływem czasu, w miarę stawiania kolejnych kroków, odkryjesz coś
jeszcze – prawdziwą pewność i dumę z samego siebie. Chodzi o ten
autentyczny rodzaj dumy, płynący z realizowania celów i osiągania
małych zwycięstw w istotnych sprawach.
Wszystko, co twoim zdaniem jest niezmienne, w tym nawyki,
nastawienie i osobowość, w istocie jest elastyczne. Fakt ten ma bardzo
doniosłe życiowe konsekwencje. Możesz zmienić „standardowe”
nastawienie mentalne i nawyki dzięki pojedynczym, pięciosekundowym
decyzjom. Łącznie, te małe decyzje diametralnie zmienią to, kim jesteś,
jak się czujesz i jak żyjesz.
Zmień decyzje, a zmienisz swoje życie. A co najbardziej spośród
wszystkich rzeczy wpłynie na zmianę owych decyzji? Odwaga.
Jeśli masz
odwagę
zacząć, to
masz odwagę
odnieść sukces.
1 Większość ludzi uważa, że pożywienie, które spadło na podłogę i nie leżało
na niej dłużej niż pięć sekund, można bezpiecznie jeść, bo nie zdążyły na nie
„wskoczyć” bakterie (przyp. red.).
2 W grze chodzi o to, by w ciągu pięciu sekund wymienić trzy rzeczy pasujące

do pytania zadanego przez prowadzącego (przyp. tłum.).


3 Trudny bieg z przeszkodami na dystansie 16–19 km (przyp. tłum.)
5
CODZIENNA ODWAGA
Z UPŁYWEM LAT NAUCZYŁAM SIĘ, ŻE PODJĘCIE DECYZJI
ŁAGODZI LĘK, A ŚWIADOMOŚĆ TEGO, CO MUSI BYĆ
ZROBIONE, POZWALA WYZBYĆ SIĘ LĘKU.
– ROSA PARKS

Gdybyś poprosił mnie o podanie przykładów odwagi, zanim odkryłam


regułę 5 sekund, w odpowiedzi przytoczyłabym listę ludzi, którzy zmienili
bieg historii. Nigdy nie powiedziałabym, że odwaga jest czasami
potrzebna, by wstać rano z łóżka, porozmawiać z szefem, odebrać telefon
albo stanąć na wadze. Powiedziałabym, że odwaga jest słowem
używanym do opisywania aktów wielkiej śmiałości.
W moim odczuciu odważnymi ludźmi byli laureaci Nagrody Nobla,
tacy jak Malala Yousafzai, Leymah Gbowee, Dalajlama, Aung San Suu
Kyi, Nelson Mandela czy Elie Wiesel. Pomyślałabym o Winstonie
Churchillu i Wielkiej Brytanii w czasie wojny z nazistowskimi Niemcami,
o Rosie Parks walczącej o prawo do swojego miejsca w autobusie
i o Muhammadzie Alim, jego niezachwianych przekonaniach religijnych
i odmowie walki w Wietnamie. Wspomniałabym o Helen Keller, która
wzniosła się ponad kalectwo, aby walczyć o prawa innych ludzi, o sir
Erneście Shackletonie, który wbrew wszelkim przeciwnościom uratował
załogę statku Endurance, albo o Galileuszu, który w imię postępu nauki
przeciwstawił się ortodoksyjnemu Kościołowi katolickiemu.
Ale po siedmiu latach stosowania reguły i wysłuchaniu historii wielu
ludzi z całego świata przekonałam się, że istnieje bardzo ważny pewnik:
Otóż codzienność jest pełna strasznych, nieprzewidywalnych i trudnych
chwil. Wielkiej odwagi wymaga mierzenie się z tymi chwilami
i dostrzeganie w życiu szans, magii i radości.
Reguła 5 sekund da ci właśnie tę odwagę. Reguła dała Josemu
śmiałość pozwalającą docenić własną wartość i poprosić o podwyżkę.

Po tym, jak poprosił o podwyżkę i ją dostał, następna wypłata stanowiła


jeszcze większą niespodziankę.
Reguła dała Bryce’owi odwagę, by poświęcić dwa lata na napisanie
i wydanie książki kucharskiej. A na tym nie koniec. Udało mu się
zorganizować w księgarni Barnes & Noble podpisywanie książki. Jak to
ujął Bryce, jeśli coś cię pasjonuje i chcesz nad tym pracować, możesz
osiągnąć wszystko.
A wiesz, co jest w tym najlepsze? Bryce miał wtedy tylko 15 lat!
Reguła pomogła Martinowi przełamać dziewięcioletnią złą passę
„szukania kolejnych wymówek” i „mocnego deptania po hamulcach”,
wrócić na studia i zrobić drugi fakultet, który pozwolił mu obrać bardziej
satysfakcjonującą drogę kariery.
Juanita nauczyła się słuchać głosu wewnętrznej mądrości. Zamiast
myśleć o szukaniu pracy i o firmie, którą poleciła jej przyjaciółka,
sięgnęła po telefon i zadzwoniła „od razu”. I wiesz, co się stało?
Dokładnie to, co chciała osiągnąć dzięki przełamaniu się – dostała
wymarzoną pracę.
Poznanie reguły 5 sekund było punktem zwrotnym dla Gabe’a. Gdy sobie
uzmysłowił, że „jest odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się w jego
życiu”, wykorzystał regułę do założenia firmy zajmującej się wirtualną
rzeczywistością. Dziś realizuje swoją wymarzoną karierę.
Życie Kristin zmieniło się raz na zawsze, bo jej chłopak znalazł sposób na
walkę z uzależnieniem od narkotyków. Ilekroć czuje pokusę „powrotu do
któregoś z prochów”, używa reguły 5 sekund, by przeciwstawić się
nałogowi i przeprogramować umysł. Odlicza w myślach 5... 4... 3... 2...
1..., aby wyzwolić nowe zachowanie, a wtedy „całkowicie zmienia mu się
nastawienie i wraca do swoich zajęć”.

To właśnie odwagi potrzebowałam, żeby wstać z łóżka. Wstawanie było


straszne, bo oznaczało konieczność zmierzenia się z kłopotami. Trudno
było spojrzeć na siebie w lustrze i pogodzić się z faktem, że mam 41 lat,
a moje życie i kariera malują się w czarnych barwach. Przygnębiała mnie
świadomość, że być może nie uda się wybrnąć z sytuacji, w jakiej
znaleźliśmy się z mężem.
Moja córka potrzebowała odwagi, by na lekcji historii w szkole
średniej odłożyć długopis i podnieść rękę. Odwagi potrzebuje twój zespół
w pracy, aby przedstawić swoje wątpliwości. Potrzebują jej twoje dzieci,
aby się przyznać, co tak naprawdę się im przydarzyło. Opublikowanie
swojego profilu na serwisie randkowym albo zablokowanie byłego
partnera w telefonie mogą być aktami odwagi. To samo można
powiedzieć o wdrożeniu nowej technologii w firmie albo wejściu do
własnego domu, by śmiało zmierzyć się z czekającymi w nim kłopotami,
zamiast nalać sobie drinka i odpłynąć w niebyt przed ekranem
telewizora.
Po rozpoczęciu pisania tej książki, kiedy zaczęłam gromadzić
opowieści ludzi z całego świata stosujących regułę, stało się dla mnie
jasne, że do każdej decyzji potrzeba pięciu sekund odwagi, które mogą
zmienić w życiu dosłownie wszystko.
Im częściej w tych opowieściach padało słowo „odwaga”, tym
mocniej zaczynałam się zastanawiać, czy w którymś z najbardziej
jaskrawych, historycznych aktów odwagi mogłabym znaleźć coś, co
pomogłoby mi lepiej zrozumieć jej naturę. Pierwszą osobą, która przyszła
mi wtedy do głowy, była Rosa Parks. Być może słyszałeś historię o tym,
jak w chłodny, grudniowy wieczór 1955 roku Rosa Parks zapoczątkowała
w Stanach Zjednoczonych ruch praw obywatelskich (American Civil
Rights Movement), spokojnie, lecz stanowczo odmawiając ustąpienia
w autobusie miejsca białemu pasażerowi.
Jej chwila odwagi uczy nas, że to nie wielkie posunięcia zmieniają
wszystko – tylko te najmniejsze, w zwykłym, powszednim życiu. Rosa
Parks nie miała wszak w planach tego, czego dokonała tamtego
wieczoru. Pani Parks opisywała siebie jako typ osoby, która stara się
„postępować jak najostrożniej, by uniknąć kłopotów”. Tego dnia po
prostu zamierzała wrócić do domu po długim dniu pracy i zjeść z mężem
kolację. Był to zwyczajny wieczór, taki sam jak każdy inny – dopóki jedna
decyzja nie zmieniła wszystkiego.
Zaciekawiona, zaczęłam zgłębiać temat i zapoznałam się ze
wszystkim, co tylko udało mi się znaleźć na temat pani Parks.
Korzystałam z zasobów Archiwum Narodowego, biografii, wywiadów
radiowych i artykułów w gazetach. Zafascynowało mnie to, co znalazłam.
Kilka tygodni po aresztowaniu Rosa Parks udzieliła Sidneyowi Rogersowi
wywiadu na antenie radia Pacifica, a w Archiwum Narodowym jest zapis
tej rozmowy. Tak oto Rosa Parks opowiedziała o tamtym historycznym
momencie:

Kiedy autobus wyjechał z miasta i zatrzymał się na trzecim


przystanku, biali pasażerowie zajęli cały przód pojazdu. Gdy
wsiadłam, tył autobusu był pełen pasażerów o różnych kolorach
skóry, którzy zaczęli wstawać. Tak się złożyło, że zajęłam miejsce
w pierwszym rzędzie siedzeń, w którym siedzieli czarnoskórzy
pasażerowie na tej trasie. Kierowca zauważył, że z przodu autobusu
jedzie wielu białych pasażerów, a dwóch albo trzech z nich stoi.
Obejrzał się za siebie i... zażądał zwolnienia miejsc, które
zajmowaliśmy. Pozostali pasażerowie niechętnie wstali. Ja jednak
odmówiłam... Kierowca powiedział, że jeśli nie zechcę zwolnić
miejsca, będzie zmuszony wezwać policję. Ja zaś odparłam: „Po
prostu zadzwoń po policję”.

Wtedy prowadzący wywiad zadał jej decydujące pytanie:

Co takiego sprawiło, że po latach segregacji rasowej i praw Jima


Crowe’a postanowiłaś zostać tą osobą... Co sprawiło, że w tej
konkretnej chwili postanowiłaś, że nie opuścisz tego miejsca?

Odparła bardzo prosto:

Czułam, że nie jestem traktowana właściwie i że mam prawo do


zachowania miejsca, na którym siedziałam jako pasażerka tego
autobusu.

Rozmówca ponowił pytanie, zwracając uwagę na fakt, że była


niewłaściwie traktowana od lat, i chciał się dowiedzieć, co konkretnie
przyczyniło się do podjęcia decyzji w tamtej chwili. Rosa na moment
zamilkła, a potem powiedziała:
Jak sądzę, przyszedł czas, że osiągnęłam granicę mojej cierpliwości.

Zapytał, czy to planowała, na co odparła:

Nie.

Spytał, czy to po prostu zadziało się samo. Zgodziła się, że rzeczywiście


„zadziało się samo”.
To bardzo ważny szczegół: Rosa Parks nie wahała się i nie
zastanawiała. Sprawy potoczyły się bardzo szybko, a ona po prostu
posłuchała instynktu, który podpowiedział: Nie jestem traktowana
właściwie, i przełamała się, by pójść za jego głosem.
Ponieważ się nie wahała, nie miała czasu, by sobie to
wyperswadować.
Tak się złożyło, że cztery lata później w tym samym mieście
(Montgomery w Alabamie) 5 grudnia 1955 roku zapadła inna
pięciosekundowa decyzja, która wpłynęła na bieg historii. W odpowiedzi
na zaaresztowanie pani Parks powstało Montgomery Improvement
Association (Stowarzyszenie Ulepszenia Montgomery), a jego członkowie
wybrali 26-letniego, czarnoskórego pastora na przywódcę
zorganizowanego wówczas bojkotu autobusów miejskich, który trwał
381 dni. O swojej nominacji na przywódcę bojkotu, która zapadła
tamtego wieczoru, młody kaznodzieja napisał potem następująco:

Stało się to tak szybko, że nie miałem czasu tego przemyśleć. Być
może gdybym to zrobił, odmówiłbym przyjęcia nominacji.

Na szczęście nie przemyślał sprawy. Pastor ten stał się jednym


z najwybitniejszych bojowników o prawa człowieka wszech czasów.
Nazywał się Martin Luther King Jr.
King przełamał się i znalazł się na ustach wszystkich za sprawą
swoich towarzyszy. Rosa przełamała się sama. Oboje doświadczyli siły
płynącej z przełomu. To chwila, w której instynkty, wartości i cele stają
się zbieżne, a ty działasz tak szybko, że nie masz ani czasu, ani
racjonalnego powodu, by się powstrzymać.
Twoje serce zaczyna mówić, a ty nie myślisz, tylko słuchasz tego, co
ma do powiedzenia. Wielkość nie jest cechą charakteru. Tkwi w każdym
z nas, tylko czasami trudno nam ją dostrzec. Znajomi pani Parks
opisywali ją jako cichą i nieśmiałą, a Martin Luther King w czasach
sprzed powstania ruchu na rzecz praw obywatelskich wręcz słynął
z bojaźliwości i wątpienia w samego siebie.
Wróćmy na chwilę do wieczornego wywiadu radiowego z 1956 roku.
Pani Parks powiedziała w nim, że „Nie pomyślałaby, że byłaby do tego
zdolna; nie przyszłoby jej to do głowy”. Tobie także prawdopodobnie nie
przychodzą do głowy wybitne rzeczy, jakie możesz osiągnąć w pracy i za
swojego życia. Jej przykład pokazuje, że wszyscy jesteśmy zdolni do
znalezienia w sobie odwagi, by w przełomowych chwilach podejmować
działania wykraczające poza ramy własnego charakteru.
Zgodnie z tym, co Rosa Parks wyjaśniła na antenie radia w trakcie
wywiadu udzielonego w 1956 roku, dyskryminacja rasowa postawiła ją
w sytuacji, w której „osiągnęła granice cierpliwości”. Ale w tej jednej,
konkretnej chwili przełamała się dzięki czemuś znacznie silniejszemu:
dzięki sobie.
Właśnie tym jest odwaga. Przełomem. Takim przełomem, jakiego
doświadczamy, gdy zajmujemy stanowisko, zabieramy głos, ujawniamy
się, wychodzimy przed szereg, podnosimy rękę albo robimy inne rzeczy,
które wydają się trudne lub budzą lęk bądź niepewność. Przyglądając się
bohaterom historycznym czy tuzom biznesu, sztuki lub muzyki, nie
zakładaj, że w jakiś sposób się od ciebie różnią. To nieprawda.
Odwaga to cecha wrodzona. Jest w każdym z nas. Urodziłeś się
z nią i możesz z niej zaczerpnąć, kiedy tylko zechcesz. To nie kwestia
pewności siebie, wykształcenia, statusu społecznego, charakteru czy
zawodu. To po prostu kwestia umiejętności znalezienia jej w razie
potrzeby. A gdy będziesz jej potrzebował, raczej będziesz sam.
Zapewne będziesz zdany na siebie – na spotkaniu w pracy, we
własnej kuchni, w metrze, zapatrzony w telefon, w ekran komputera albo
pogrążony w rozmyślaniach nad czymś – i nagle to się wydarzy. Opadnie
jakaś zasłona, obudzą się odruchy. Poczujesz chęć do działania. Twoje
wartości i instynkt podpowiedzą ci, co powinieneś zrobić. A twoje
uczucia będą krzyczały: NIE! To chwila przełomu. Nie musisz z góry znać
wszystkich odpowiedzi. Po prostu musisz podjąć decyzję w ciągu pięciu
następnych sekund.
Dan siedzi przed komputerem i zastanawia się, czy zapisać się na
letni semestr. Chce ukończyć college, ale pomysł zaczynania studiów
w wieku 44 lat budzi w nim zrozumiałe obawy.
Christine potrzebuje odwagi podczas spotkania marketingowego
w Plano, w Teksasie. Wpadła na znakomity pomysł, ale zastanawia się,
czy aby na pewno nie zabrzmi on głupio.
Tom stoi przy barze w Chicago. Przed chwilą zobaczył dziewczynę,
od której nie potrafi oderwać wzroku. Może albo odwrócić się
z powrotem do przyjaciół i udawać, że interesuje go mecz, o którym
rozmawiają, albo znaleźć w sobie odwagę, by do niej podejść.
W dziale sprzedaży pewnej firmy z Nashville, tworzącej
oprogramowanie finansowe, zapanowało zniechęcenie. Przez trzy lata
z rzędu zespół realizował wyznaczane plany, ale normy zostały
podniesione po raz kolejny.
Alice z Anglii musi się przełamać, żeby wyjść i pobiegać.
Zainspirowała ją przyjaciółka na Facebooku, lecz Alice czuje się
zniechęcona długim czasem, jaki minął od ostatnich treningów.
Po drugiej stronie globu Patel nie może przestać myśleć
o przyjacielu, którego syn zginął w wypadku samochodowym. Nie wie, co
powiedzieć, i przeraża go myśl o utracie własnego syna. Powtarza sobie:
„Jeśli poczekam kilka dni, będzie mi łatwiej”, ale nie daje mu spokoju
chęć sięgnięcia po telefon, pojechania do przyjaciela do domu...
zrobienia czegokolwiek.
W Chinach Sy właśnie podpisała kontrakt na dystrybucję nowej linii
kosmetyków do pielęgnacji ciała. Ma na liście co najmniej tuzin osób, do
których chciałaby zadzwonić. Patrzy jednak na telefon i waha się –
„A jeśli pomyślą, że jestem namolna?”.
Todd z Queensland w Australii doskonale wie, co chce zrobić ze
swoim życiem – i nie jest to studiowanie prawa, tylko kultury fizycznej.
Zanim jednak Todd będzie mógł wziąć we własne ręce ster przyszłości,
musi się zmierzyć z niezadowoleniem rodziców.
Mark leży w swoim łóżku w Auckland, w Australii. Jest 22.30.
Odwraca się na bok i patrzy na żonę zatopioną w lekturze książki.
Chciałby się z nią kochać, ale wychodzi z założenia, że kobieta nie jest
w nastroju; pragnąłby się nad nią nachylić i pocałować ją w ramię, lecz
boi się odtrącenia. Potrzebuje odwagi, by się do niej zbliżyć po wielu
miesiącach czucia się jak współlokator.
Te historie są prawdziwe i stanowią jedynie wierzchołek góry
lodowej. Akcentują konflikt między chęcią do zmiany życia a lękiem
przed tą zmianą. Pokazują także, iż zwyczajna, codzienna odwaga jest
zdolna wszystko odmienić.
Seth Godin napisał kiedyś, że „inna część mózgu uaktywnia się
wtedy, gdy myślimy o czymś, co jest możliwe, zamiast o czymś, co jest
konieczne”. Wierzę, że tak samo dzieje się wtedy, gdy myślimy o byciu
odważnym, a nie koncentrujemy się na blokujących lękach. Chodzi
o różnicę wynikającą z zastanawiania się nad rozwiązaniem, a nie nad
problemem, zaś ta nieznaczna zmiana nastawienia wyzwala psychicznie.
Jest coś doniosłego w nazwaniu aktami codziennej odwagi moich
zmagań z porannym wstawaniem, zmagań Patela z sięgnięciem po
telefon, zmagań firmy handlowej z przyjęciem ambitniejszych celów
sprzedaży czy zmagań Alice z wyjściem na trening.
Ostatecznie odwaga to po prostu przełamanie się.
Przełamując się, może nie zmienisz świata, prawa i nie zainicjujesz
ruchu na rzecz praw człowieka, ale mogę ci zagwarantować, że zmienisz
coś równie ważnego – siebie.
Nie ma
drugiego
CIEBIE.
I nigdy nie
będzie.
To twoja siła.
6
NA CO CZEKASZ?
ZAWSZE JEST DOBRY CZAS NA ZROBIENIE TEGO, CO
DOBRE.
– MARTIN LUTHER KING, JR

Tom świętuje z kolegami kolejny sukces w swojej karierze. Bawią się


w restauracji Stetson’s Steakhouse w hotelu Hyatt Regency w centrum
Chicago. Plan na bieżący rok wypracował z nawiązką, a dzisiejszy triumf
sprawi, że dział, którym zarządza, znajdzie się na czele tabeli wyników.
Cztery miesiące wcześniej, po tym jak jego żona wyprowadziła się
z domu, przeszedł do pracy w firmie zajmującej się innowacyjnymi
technologiami finansowymi. Stanowiło to dla niego dobrą okazję do
skupienia się na czymś i uporządkowania w międzyczasie okruchów
prywatnego życia. Zwrócił się do barmana, by zamówić następną kolejkę
i... wtedy ją zobaczył.
Stała po drugiej stronie baru, śmiała się z przyjaciółkami. Miała coś
w sobie. Nie umiał powiedzieć, co to takiego. Pomyślał, że mógłby do niej
podejść i porozmawiać, ale zawahał się. Zaczął się zastanawiać, czy nie
jest jeszcze za wcześnie, by kogoś szukać. Osaczyło go zwątpienie: Czy
tak atrakcyjna kobieta zainteresuje się facetem z dwójką dzieci?
Tom ma do podjęcia decyzję i podejmie ją w ciągu kolejnych
pięciu sekund.
W czasie, jaki zajmuje przejście na drugą stronę baru, Tom mógł
zacząć budować swoje życie od nowa. W czasie, jaki zajmuje
podniesienie ręki na spotkaniu, możesz zmienić to, jak postrzegają cię
w pracy. W czasie, jaki zajmuje otwarcie ust i skomplementowanie
kogoś, możesz rozpogodzić czyjś dzień. A jeśli tego nie zrobisz, chwila
bezpowrotnie minie, tak jak to się stało w przypadku Blake, która teraz
„pluje sobie w brodę”.

Bez względu na to, z jakiego powodu powstrzymasz się od działania –


popełnisz błąd. Siedzenie cicho wcale nie jest bezpieczniejsze.
Zachowanie spokoju nie jest lepsze. Próbowanie nie jest bezcelowe. Ani
ryzykowne. Mylisz się. Wszystkie twoje wymówki i powody są niesłuszne.
Nigdy nie ma „odpowiedniego czasu” na zmianę życia na lepsze. Gdy
podejmiesz działanie, odkryjesz własną siłę. Właśnie na tym polega
wprowadzenie do gry PRAWDZIWEGO ciebie – na przełamaniu się, by
ów prawdziwy ty wyszedł na świat, a nie istniał tylko w twojej głowie.
Najlepsza zaś pora na to jest właśnie wtedy, gdy serce podpowie ci, abyś
zaczął działać.
Mnóstwo czasu marnujemy na oczekiwanie na właściwy czas, by
porozmawiać, poprosić o podwyżkę, poruszyć jakiś temat albo coś
rozpocząć. Przypomina mi to słynne słowa Wayne’a Gretzky’ego: „Sto
procent nieoddanych strzałów to pudła”. I o to chodzi – oddanych
strzałów nigdy się nie żałuje, ale zaniechań żałuje się zawsze. Anthony
przekonał się o tym na własnej skórze.
Życie jest trudne samo w sobie, a my dodatkowo je komplikujemy, gdy
wsłuchujemy się we własne lęki, wmawiamy sobie, że powinniśmy
czekać, i nie ujawniamy tego, co w nas najlepsze. Wszyscy to robimy. Nie
tylko w barach. Powstrzymujemy się przed działaniem w pracy, w domu
i w związkach.
Pytanie brzmi: dlaczego to robimy? Odpowiedź jest brutalna. Możesz
to nazwać lękiem przed odtrąceniem, lękiem przed porażką czy lękiem
przed zbłaźnieniem się. W rzeczywistości chowamy się, bo boimy się
nawet spróbować.
Kilka miesięcy temu przeprowadziłam z moją córką, Kendall,
rozmowę, która dobrze pokazuje, jak zabójcza dla marzeń może być taka
bierność. Gwoli wyjaśnienia – Kendall ma 15 lat i ogromny talent do
śpiewania. Nuci właściwie przez cały dzień, od świtu do nocy.
Niedawno jeden z mentorów Kendall zaproponował jej przesłuchanie
dyrektorom artystycznym w Nowym Jorku. Zbierał dziecięcą obsadę do
występów w musicalach Nędznicy, Mary Poppins i Matilda. Jego zdaniem
Kendall miała ogromną szansę na zdobycie roli.
Kiedy ten temat wypłynął, Kendall powiedziała, że „chciałaby wziąć
udział w przesłuchaniu”, ale nie odpisała swojemu mentorowi.
Zapytałam, dlaczego zwleka. Zafascynowało mnie i przygnębiło zarazem
patrzenie, jak wpada w pułapkę własnych myśli i uczuć. Zabawne, ale nie
obawiała się samego przesłuchania. A przynajmniej nie wtedy, kiedy
o nim myślała. Chodziło o wszystko, co może się zdarzyć po
przesłuchaniu.
Powiedziała, że nie chce spróbować, bo: „A co, jeśli mi się nie uda,
mamo? Co, jeśli nie jestem tak dobra, jak mi się zdaje? Jeżeli nie pójdę na
przesłuchanie, to przynajmniej będę sobie mogła powtarzać, że jestem
świetna, tylko zbyt leniwa, żeby osiągnąć to, czego chcę”.
To jest już jakieś wytłumaczenie. Lęk przed kompromitacją, przed
okazaniem się niewystarczająco dobrym, wyjściem na fajtłapę – żaden
człowiek nie chce się mierzyć z takimi realiami. Unikamy ich więc jak
zarazy. Ja tak mam w przypadku ćwiczeń fizycznych. Dopóki ich unikam,
mogę sobie wmawiać, że jestem w znośnej formie. Ale gdy pójdę na
siłownię, będę musiała się zmierzyć z rzeczywistością. Rzeczywistość jest
zaś taka, że po dwóch minutach biegu na bieżni brakuje mi tchu i muszę
iść do toalety. W ogóle nie mam formy. Czeka mnie mnóstwo pracy.
Właśnie dlatego unikamy wyzwań – aby chronić własne ego, nawet jeśli
musimy przez to rezygnować ze zdobycia tego, czego naprawdę chcemy.
Wysłuchałam Kendall opowiadającej o jej strachu przed
rozczarowaniem, a potem zadałam jej jedno proste pytanie:

„A co, jeśli się mylisz?”


To bardzo zasadne pytanie, które pada zbyt rzadko. Co, jeśli się mylisz?
Co, jeśli pójdziesz na przesłuchanie i okaże się, że naprawdę jesteś tak
dobra, jak twierdzą wszyscy? Co, jeśli twój pomysł jest w istocie
materiałem na przynoszący krociowe zyski biznes? Co, jeśli uda ci się nie
tylko zrealizować plan sprzedaży na ten rok, ale go przekroczyć? Co, jeśli
życie singla wcale nie jest takie straszne, a prawdziwie bratnia dusza
wpadnie na ciebie zupełnym przypadkiem już za kilka dni? Naprawdę
pozwolisz, by twoje zmartwienia sparaliżowały cię w pracy,
uniemożliwiły kochanie kogoś i pokazanie się od najlepszej strony? No
mam nadzieję, że nie.
A nawet jeśli rzeczywiście dasz ciała, to jest jeszcze jedna rzecz, jaką
możesz sobie powiedzieć:

I co z tego?!
Co z tego, że dałeś ciała? Przynajmniej spróbowałeś. Jeżeli o mnie
chodzi, samo otrzymanie roli jest nieistotne. Tak jak nieistotna jest
kobieta, którą Tom ujrzał przy barze. Jedyną istotną rzeczą jesteś ty. Siła
tkwi w tobie. Jedyny zaś sposób na to, by zyskać dostęp do tej siły,
polega na tym, by się przełamać i spróbować. Ten najlepszy ty idzie na
przesłuchanie, podchodzi do dziewczyny czy faceta przy barze albo
podnosi rękę i zabiera głos w pracy.
Nigdy nie przestaniesz się zamartwiać różnymi rzeczami. Ale możesz
nie dać się tym roztrząsaniom wciągać w korowód smutków, który
zawładnie twoim umysłem. Możesz zdobyć się na pewność i ośmielić się
pomyśleć o czymś uskrzydlającym. Zacząć żyć chwilą i sięgnąć po to,
czego chcesz. I możesz to zrobić w ciągu pięciu sekund.
Wszyscy mamy na sumieniu rozmyślania nad zaangażowaniem się
w coś, po czym tego nie robimy. Wszyscy czekamy na „właściwy
moment”. To kompletna niedorzeczność. W niedawnej ankiecie 85%
specjalistów z branży usługowej przyznało, że ukrywa przed szefami
krytyczne opinie klientów. Dlaczego? Znasz już odpowiedź – bo czekają
na „właściwy moment”. To samo dotyczy twoich dzieci, małżonka,
przyjaciół i kolegów.
Wszyscy ludzie są w ten sposób zaprogramowani. Jednym
z najtrafniejszych i pouczających aspektów znakomitej książki Adama
Granta Buntownicy. Kreatywni liderzy zmieniają świat jest opis wielkich
tego świata, którzy pod tym prostym względem byli bardzo podobni do
nas: wahali się, wątpili w siebie i niemal przegapili swoje życiowe szanse,
bo nie czuli się gotowi. Pociesza mnie świadomość, że ludzie, których
bardzo podziwiamy, także musieli przebić się przez barierę lęków,
wymówek i uczuć – podobnie jak ty i ja.
Zapewne słyszałeś o Michale Aniele, autorze fresków w Kaplicy
Sykstyńskiej w Rzymie. Być może nie znasz jednak pewnej historii, która
się z nim wiąże. Otóż według Granta, kiedy w 1506 roku papież poprosił
Michała Anioła o ozdobienie Kaplicy Sykstyńskiej, artystę do tego stopnia
przytłoczył brak wiary we własne siły, że nie tylko chciał odwlec
przedsięwzięcie, ale uciekł do Florencji i ukrył się tam. Papież musiał
nagabywać Michała Anioła przez dwa lata, zanim ten zgodził się podjąć
dzieła.
Chcesz innego przykładu? Może być coś związanego z firmą Apple?
W 1977 roku, gdy inwestor zaproponował Steve’owi Jobsowi i Steve’owi
Wozniakowi fundusze na założenie firmy Apple, Wozniaka dręczyły takie
wątpliwości i niepewność, że chciał „chwilę poczekać” i najpierw rzucić
swoją ówczesną pracę. Nie czuł się gotowy. Do działania i zrobienia tego
kroku popchnął go Jobs, wielu przyjaciół i rodzice.
Pamiętasz zamieszczoną w poprzednim rozdziale opowieść
o Martinie Lutherze Kingu, który przyznał, że zrezygnowałby z nominacji
na lidera Montgomery Improvement Association, gdyby przemyślał tę
decyzję? Albo wyznanie Rosy Parks, której nigdy nie przyszło do głowy,
że to właśnie ona zrobi coś przełomowego? W decydującej chwili żadne
z nich nie przystanęło, by pomyśleć. Nie poczekało, aż poczuje się
gotowe. I właśnie tak powinniśmy postępować. Wszyscy możemy być
wielcy. Wierzę w to. To emocje i lęki przekonują nas, że nie jest najlepsza
pora na działanie, i powstrzymują przed osiągnięciem wielkości.
W dalszej części książki Granta pada zdanie, które budzi we mnie
głęboki smutek: „Możemy sobie tylko wyobrazić, ilu Wozniaków,
Michałów Aniołów i Kingów nigdy nie broniło, nie rozpowszechniało i nie
promowało swoich oryginalnych idei, ponieważ nikt ich do tego nie
nakłaniał, nie przymuszał czy też nie katapultował tak, by znaleźli się
nagle w światłach rampy i zwrócili na siebie uwagę”1. Powinieneś sobie
zadać następujące pytanie:

Na co czekam?
Czekasz, aż ktoś cię poprosi, wyciągnie za uszy, wybierze albo
katapultuje czy raczej jesteś skłonny znaleźć w sobie odwagę do
przełamania się? Czekasz na to, aż poczujesz się gotowy? Czekanie na
właściwy czas... na nabranie pewności siebie... czekanie, aż przyjdzie
ochota... aż będzie się godnym... czekanie, aż zgromadzi się większe
doświadczenie.
Czasami nie ma kolejnego razu, drugiej szansy albo chwili oddechu.
Przestań czekać. Teraz albo nigdy. Czekanie nie jest prokrastynacją. To
robienie czegoś niebezpieczniejszego. Celowo wmawiasz sobie, że „to nie
jest dobry moment”. Działasz wbrew swoim marzeniom.
Paula mogła sobie wmówić, że „nigdy nie będzie się nadawać” na
dobre stanowisko w pracy. Popełniłaby poważny błąd.

Właśnie aplikowałam na stanowisko, na które jak sądziłam nigdy nie


będę się nadawać, ale stwierdziłam „czemu po prostu nie
spróbować?”. Nie skupiałam się na swoich niedostatkach, ale
podkreśliłam zalety i dostałam tę pracę. Nawiasem mówiąc, dawniej
zapomniałabym o pomyśle po 5 sekundach i nawet bym nie
zaryzykowała ;-)
– Paula

Dzięki „podkreśleniu zalet” zamiast skupiania się na niedostatkach Pauli


udało się przełamać lęki i dostać pracę, na której jej zależało.
Może ci się wydawać, że chronisz się przed czyjąś krytyką,
odtrąceniem albo zdenerwowaniem kogoś, lecz gdy uciekasz się do
wymówek i wmawiasz sobie, że powinieneś czekać, zmniejszasz własne
szanse na spełnienie marzeń. Zdumiewa mnie, ile czasu w życiu
zmarnowałam, czekając na właściwy czas, czekając, aż będę pewna,
czekając na doszlifowanie czegoś do perfekcji albo czekając, aż dojrzeję
do jakiejś decyzji.
Możesz się obawiać, że jesteś do niczego, tak jak bała się moja córka.
Pozwól jednak, że powiem ci, co naprawdę jest do niczego: upływ lat
i żal, że się nie spróbowało. Uświadomienie sobie w wieku 30 lat, że
z obawy przed tym, co pomyślą o tobie przyjaciele, nie zdecydowałeś się
na odważny krok, gdy byłeś młodszy. (Przyjaciele, z którymi – nawiasem
mówiąc – od dawna nie masz już żadnego kontaktu). Uświadomienie
sobie w wieku 56 lat, że powinieneś się rozwieść dekadę temu. Żal, że
nie miałeś odwagi podjąć się w swojej pracy projektu, który teraz –
z czego zdałeś sobie sprawę w wieku 45 lat – całkowicie odmieniłby bieg
twojej kariery. Albo siedzenie na zajęciach na uczelni tylko ku satysfakcji
rodziców, bo w głębi serca wiesz, że chciałbyś robić w życiu coś innego.
Nie ma odpowiedniego czasu. Jest tylko teraz. Masz jedno życie –
właśnie to. I ono nie zacznie się od nowa. Tylko ty możesz się przełamać,
by czerpać z niego jak najwięcej, a najlepszy czas na to jest właśnie
teraz.

Pomysły sprawdza się w praniu


Ogromnym smutkiem przepełnia mnie słuchanie od tylu z was, że
oczekujecie potwierdzenia przez kogoś innego sensowności jakiegoś
twórczego pomysłu albo koncepcji produktu. To smutne, bo czekanie na
taką weryfikację oznacza śmierć dla marzeń. Jeśli masz pomysł na show
albo na książkę i czekasz, aż ktoś wysoko postawiony w sieci telewizyjnej
albo w wydawnictwie cię wybierze, to się przeliczysz. To jakby Tom
w barze miał nadzieję, że jego bratnia dusza podejdzie do niego
i wybierze go sama. Albo jakbym ja czekała, aż poczuję motywację do
wstania z łóżka zaraz po przebudzeniu. Od czekania, aż będziesz gotowy,
nic się nie zadzieje. Świat nie jest tak urządzony.
Świat nagradza tych, którzy znajdują w sobie odwagę, by przestać
czekać i zacząć działać. Jeśli marzysz o występie w telewizji, to mogę ci
powiedzieć z własnego doświadczenia, że telewizyjny decydent, o którym
myślisz, że cię odkryje, właśnie ogląda na YouTubie filmy z tymi, którzy
nie czekali. Wygrywa osoba mająca odwagę zacząć, tworzyć i wychodzić
do ludzi – sama ze swoimi pomysłami.
Jedyna różnica między pomysłem na powieść, którą chcesz napisać,
a bestsellerową trylogią Pięćdziesiąt twarzy Greya brytyjskiej pisarki
E.L James (książka w ciągu zaledwie czterech dni sprzedała się
w milionach egzemplarzy, a większość kobiet na tej planecie dosłownie
ją pochłonęło) polega na tym, że autorka nie czekała na pozwolenie, na
właściwy czas albo na to, aż będzie gotowa. Nie czekała, aż podpisze
umowę na wydanie książki. Tak naprawdę zaczęła od pisania erotyków
na blogu osadzonym w klimatach Zmierzchu! Znalazła w sobie odwagę,
by zacząć po trochu, stopniowo ośmielała się coraz bardziej, aż wreszcie
nabrała pewności wystarczającej do stworzenia książki. Tą książką było
Pięćdziesiąt twarzy Greya. Wydaną własnym sumptem przez pracującą
matkę, która napisała ją w wolnym czasie. Nie żartuję.
Nawiasem mówiąc, tak samo został odkryty laureat nagrody
Grammy, muzyk Ed Sheeran. Miał 15 lat i śpiewał piosenki w angielskim
parku – bez pozwolenia i bez gwarancji, że ktokolwiek go dostrzeże.
Właśnie tak to się robi. Ośmielasz się wyjść ze strefy komfortu
i zaczynasz. Nie ma innej drogi. Właśnie tak autorki cenionego serialu
Broad City trafiły do Comedy Central. Odważyły się zacząć nagrywać
iPhonem trwające trzy minuty filmy i publikować je na YouTubie.
I każda gwiazda YouTube’a – od Tylera Oakleya, przez mistrzynię
poradników makijażu Michelle Phan, prowadzącą My Drunk Kitchen
Hannah Hart, aż do opowiadającego o Minecrafcie Stampy Cata – powie
ci, że gdyby chciała czekać na to, aż poczuje się gotowa albo aż znajdzie
się sponsor, wciąż wiodłaby nudne życie zamiast gonić za własnymi
marzeniami i tryskać radością w drodze do banku.
Czekanie, zastanawianie się i „prawie robienie” się nie liczy (almost
doesn’t count). Jak wyjaśnia Kyra, aby cokolwiek zmienić, trzeba
w istocie to zrobić.

Różnica między ludźmi, którzy spełniają swoje marzenia, a tymi, którzy


tego nie robią, sprowadza się do dwóch rzeczy: odwagi, by zacząć,
i dyscypliny potrzebnej do konsekwentnego działania. Reguła jest tak
skuteczna, bo najpierw 5... 4... 3... 2... 1... zmusza, by przestać myśleć
i zacząć działać, a później 5... 4... 3... 2... 1... pomaga zachować
wytrwałość.
W taki oto sposób wracamy do Toma przy barze w hotelu Hyatt
Regency w Chicago. Czy podejdzie do dziewczyny na drugim końcu, czy
zdecyduje się czekać? Cóż... to zależy. To zależy, kto podejmie tę decyzję
za Toma. Czy będzie to serce Toma, czy jego głowa? Czy wygrają
marzenia Toma, czy jego obawy? Rosa Parks ma znakomitą radę na takie
sytuacje – Tom powinien zrobić to, co „powinno się zrobić”. Tom w głębi
duszy wie, co powinien zrobić. Powinien zacząć żyć na nowo.
Czekanie nie pomoże. Czekanie jedynie pogarsza sprawę. Kiedy
siedzisz, pełen lęku i niepewności, twój umysł jeszcze pogłębi te uczucia;
to zjawisko nazywa się efektem reflektora i jest to jedna z wielu sztuczek,
jakich ima się mózg, aby zapewnić ci „bezpieczeństwo”.
Lęk odczuwany przez Toma jest prawdziwy. Niepewność jest
straszna. Zwątpienie może paraliżować. Nikt nie chce być odtrącony albo
wyjść na głupka. Nikt nie chce się przekonać, że jest do niczego.
Właśnie dlatego tak trudna jest chwila tuż przed wejściem na
spotkanie mające na celu nawiązywanie kontaktów, na imprezę czy na
rozmowę kwalifikacyjną... albo moment, zanim podejdziesz do kogoś, kto
ci się podoba. Zamiast myśleć o rozmaitych innych możliwościach,
zastanawiamy się nad tym, co może pójść źle albo jak dziwnie się
poczujemy, gdy nikt nie przywita nas z otwartymi ramionami.
Ale Tom nie chce czuć się bezpiecznie. Tom chce odbudować swoje
życie i znów odnaleźć miłość, a to wymaga odwagi. Choć zrobienie
pierwszych kroków na drugą stronę baru budzi obawy, Tom wkrótce się
przekona, że magia, cuda i radość zdarzają się właśnie w takich
chwilach.
Możesz się czuć niepewny i jednocześnie być gotowy. Możesz podjąć
działanie pomimo lęku. Możesz się przełamać mimo strachu przed
odtrąceniem.

Pięć sekund odwagi zmienia wszystko


Tom zaczyna liczyć w myślach: 5... 4... 3... Gdy dociera do 2, już idzie na
drugi koniec baru. Nie ma pojęcia, co powie. Serce wali mu jak oszalałe,
ale po raz pierwszy od długiego czasu nie czuje się apatyczny, tylko
żywy. Im bliżej podchodzi, tym mocniej łomocze serce. Dziewczyna się
odwraca w jego stronę. To, co dzieje się później, jest... nieistotne.
To, co się stanie, jest nieistotne, bo albo nawiążą bliską znajomość,
albo nie. Zakończenie tej historii nie ma znaczenia – liczy się tylko jej
początek; to, że Tom podjął decyzję o rozpoczęciu życia od nowa.
Właśnie na tym polega słuchanie głosu serca. Bez względu na to, czy
chodzi o to, by znów się umawiać na randki, czy o założenie firmy albo
kanału na YouTubie, musisz znaleźć w sobie odwagę, by zacząć.
Zauważ, jak bardzo potrzebujemy potwierdzenia, że Tom zdobył
dziewczynę. Byłby to doskonały materiał na scenariusz filmowy, rzecz nie
jest jednak w zdobyciu dziewczyny. Życie nie jest powieścią Nicholasa
Sparksa. Życie jest trudne i pełne wyzwań, a potem nagle nabiera
cudnych barw i blasku. Poza tym ta dziewczyna mogła być zaręczona.
Mogła być lesbijką. Mogła być straszną zołzą. A nawet jeśli była
fantastyczna i przeżyli upojne chwile albo wzięli ślub, to nie ta
dziewczyna jest w tej opowieści źródłem siły. Jest nim Tom.
Prawdziwy skarb kryje się w tobie. Nie w kimś innym. Tom jest
źródłem siły we własnym życiu, a ty jesteś źródłem siły w swoim.
Uwalniasz tę siłę, gdy słuchasz swoich instynktów i po 5... 4... 3... 2... 1...
przełamujesz się, by pójść za ich głosem. Kiedy odkryjesz „prawdziwe,
wewnętrzne ja”, będzie to „dar najważniejszy ze wszystkich”.

Dostrzegł to także Jean-Baptiste. Napisał do mnie, że zdał sobie sprawę,


iż „nikt nie przyjdzie i nie pomoże mu żyć tak, jak on chce żyć,
a podejmowanie działań jest jedynym sposobem na urządzenie w świecie
kawałka miejsca dla siebie”.
Tak jak powiedział Jean-Baptiste, ja także wierzę, że każdy może wnieść
coś nowego i oryginalnego w miejsce, w którym żyjemy. Każdy człowiek
ma potencjał do bycia naprawdę wielkim.
Tę wewnętrzną moc można uaktywnić, znajdując w sobie odwagę,
której potrzebujemy codziennie, by iść przed siebie. Gdy słuchasz swoich
instynktów („wstawaj i zmierz się z nowym dniem, Mel”, „weź się
w garść i podejdź, Tom”, „zatroszcz się o kuzynów, Catherine”, „nie
ustępuj swojego miejsca, Roso”), staje się oczywiste, co musisz zrobić.
Kiedy podążasz za głosem serca, nie ma miejsca na wątpliwości.
Jedynym, co uciszy nieustanny zgiełk w twojej głowie, jest decyzja
o podjęciu działania. Tak jak napisałam na samym początku tej książki,
naprawdę tylko jedna decyzja dzieli cię od zupełnie innego życia.
Wszyscy do tego stopnia obawiamy się niepewności, że chcemy mieć
gwarancję, zanim choćby spróbujemy. Chcemy dowodu, iż jeśli
podejmiemy ryzyko, to także „zdobędziemy tę dziewczynę”. Nawet
jednak jeśli Tom zdobędzie dziewczynę, nie dowodzi to, że tobie też się
uda. „Zdobycie dziewczyny” (czy faceta, jeśli już o tym mowa) jest pewną
grą, loterią. A żeby zagrać w grę, trzeba zacząć. Aby wygrać, trzeba
konsekwentnie grać. Jeśli chcesz, aby twoje marzenia się spełniły,
przygotuj się na długą rozgrywkę.
Życie nie jest układem w rodzaju „raz a dobrze”. Musisz pracować na
to, czego chcesz. Znasz grę Angry Birds? Rovio, firma, która ją
stworzyła, wydała wcześniej 51 innych gier, które nie zyskały
popularności. A gwiazda filmów The Avengers, Mark Ruffalo? Wiesz, na
ilu był castingach, zanim dostał pierwszą rolę? Na prawie 600! Nawet
Babe Ruth2 wybił piłkę na aut 1330 razy. Moje ulubione odkurzacze
produkuje firma Dyson. I nic dziwnego, że nie „wysysają forsy” w kwestii
zasysania kurzu: James Dyson stworzył bowiem 5127 prototypów!
(Naprawdę!). A ostatni przykład powali cię na kolana. Picasso w ciągu
całego życia namalował blisko 100 wybitnych dzieł. Większość ludzi nie
zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jest on autorem ponad 50 tysięcy
obrazów.
Przyjrzyj się tej liczbie. Pięćdziesiąt tysięcy. To dwa obrazy dziennie.
Sukces to loteria. Loteria, w której nie masz szans wygrać, jeśli w kółko
będziesz sobie powtarzał, żeby czekać. Im częściej będziesz zbierał się
na odwagę, tym większe szanse powodzenia.
Kiedy zaczniesz liczyć 5... 4... 3... 2... 1... i przełamywać się do
działania, odkryjesz w życiu magię i otworzysz się na świat, na okazje, na
możliwości. Możesz nie zdobyć dziewczyny, nie dostać roli albo nie
otrzymać oczekiwanej odpowiedzi, ale nie o to chodzi. W ostatecznym
rozrachunku zyskasz bowiem coś znacznie cenniejszego – odkryjesz
drzemiącą w tobie siłę.
Poczekaj,
niech to
(za długo)
przemyślę.
1 A. Grant, Buntownicy. Kreatywni liderzy zmieniają świat, tłum. J. Korpanty,
MT Biznes, Warszawa 2017.
2 Jeden z najsłynniejszych baseballistów wszech czasów, wielokrotny

rekordzista w tej dyscyplinie (przyp. tłum.).


7
NIGDY NIE POCZUJESZ SIĘ NA
SIŁACH
TRZEBA ODWAGI, ABY DOROSNĄĆ
I STAĆ SIĘ TYM, KIM NAPRAWDĘ JESTEŚ.
– E.E. CUMMINGS

Jest gorące popołudnie w Plano, w Teksasie. Christine siedzi na


spotkaniu w pracy. Jej szef zwołał zebranie, aby omówić pomysły, które
pomogłyby w zamknięciu pokaźnej części działu konsultingowego.
Działalność ma zostać ograniczona do dwóch przedsiębiorstw,
a ostateczne decyzje zapadną w nadchodzącym tygodniu. Christine
słucha i robi notatki, gdy nagle wpada na niekonwencjonalny pomysł:

A co jeśli stworzylibyśmy niestandardowy filtr geolokalizacyjny


w Snapchacie, powiązany z siedzibą potencjalnego klienta? Wszyscy
użytkownicy Snapchata w tym budynku widzieliby nasz znacznik,
a to byłaby świetna reklama dla firmy.

Nagle zaroiło się jej w głowie od świetnych pomysłów na wykorzystanie


takiego rozwiązania. Dyskusja wśród jej kolegów powoli przygasa
i wiceprezes ds. rozwoju biznesowego mówi: „To znakomite sugestie,
ktoś jeszcze?”.
Christine ma do podjęcia pewną decyzję i podejmie ją w ciągu
kolejnych pięciu sekund.
Wie, że powinna od razu dołączyć do rozmowy, ale najpierw
poświęca kilka chwil na zastanowienie. Czy to nie zabrzmi głupio? Nikt
inny nie zasugerował czegoś nawet trochę podobnego. Wierci się na
krześle. A może inni nie wspomnieli o Snapchacie z jakiegoś konkretnego
powodu? Zaczyna wątpić, czy w ogóle powinna ujawniać swój pomysł.
W ciągu kolejnych pięciu sekund Christine albo zdecyduje, by nie
mówić nic (postąpi zgodnie z wzorcem zachowania w pracy, który wszedł
jej w nawyk), albo znajdzie w sobie odwagę do zabrania głosu. Ponadto
Christine ma pewien cel. Chce, aby jej kariera nabrała tempa, i martwi
się, że jeśli nie zaprezentuje swoich umiejętności menedżerskich od
lepszej strony, nie wezmą jej pod uwagę przy obsadzaniu wyższych
stanowisk. Mnóstwo czasu spędziła na zastanawianiu się, jak powinna
postąpić, i napisała do mnie, bo powątpiewała, czy jest w stanie to
zrobić. Jej pewność siebie błyskawicznie topniała.
Przeczytała fantastyczne książki, takie jak Włącz się do gry,
Plemiona, Z wielką odwagą czy Confidence Code. Brała udział
w konferencjach dla kobiet, uważnie słuchała swojej mentorki i ćwiczyła
mowę ciała przed lustrem w domu. Dzięki tym wszystkim
przygotowaniom i lekturom Christine wie, co powinna robić
(przedstawiać strategiczne koncepcje, działać proaktywnie, włączać się
do gry, być bardziej widoczna i zgłaszać się do przedsięwzięć
wykraczających poza jej aktualne możliwości), i wie, dlaczego powinna to
robić.
Zapewne zastanawiasz się, dlaczego u licha Christine po prostu nie
zabiera głosu, gdy ma ku temu okazję. To znakomite pytanie.
Odpowiedź jest prosta: bo przegrywa bitwę z własnymi uczuciami.
Christine nie ma problemu z mówieniem. Ma problem z brakiem wiary
w siebie. Oczywiście wie, jak zabrać głos na spotkaniu. Nie wie, jak
pokonać uczucia, które ją przed tym powstrzymują.
Jeśli kiedykolwiek się zastanawiałeś, dlaczego tak trudno jest zmusić
się do robienia rzeczy, o których wiesz, że rozwiążą twoje problemy
i odmienią życie na lepsze, to odpowiedź jest łatwa. Chodzi o uczucia.
Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale niemal każdą decyzję podejmujemy
nie w oparciu o logikę, nie sercem, nie na podstawie celów albo marzeń –
ale za sprawą uczuć.
A w decydującej chwili uczucia niemal nigdy nie idą w parze z tym,
co byłoby dla nas najlepsze. Wróćmy do przykładu Christine. Wiedziała,
co dla niej najlepsze: zabrać głos. Jednak w decydującej chwili uczucia
sprawiły, że dała się osaczyć wątpliwościom. W wielu badaniach
potwierdzono, że na ogół decydujemy się na to, co w danej chwili jest
wygodne albo wydaje się łatwiejsze, zamiast robić to, o czym w głębi
serca wiemy, iż w dłuższej perspektywie wyjdzie nam na dobre.
W chwili, gdy sobie uświadomisz, że problemem są uczucia,
zyskujesz zdolność do ich przezwyciężenia. Zobacz, jak szybko spiętrzyły
się emocje Christine w trakcie spotkania w Plano. Wątpliwości ogarnęły
ją w niecałe pięć sekund. Przytrafia się to nam wszystkim. A gdy
zrozumiesz rolę uczuć w podejmowaniu decyzji, będziesz mógł je
pokonać. Oto co powinieneś wiedzieć.

Decyzje podejmujesz na podstawie tego, co czujesz


Chętnie wyobrażamy sobie, że przy decydowaniu kierujemy się logiką
albo bierzemy pod uwagę obrane cele, ale to nieprawda. Zdaniem
badacza mózgu Antónia Damásia w 95% przypadków uczucia decydują
za nas. Czujemy, zanim pomyślimy. Czujemy, zanim zadziałamy. Jak to
ujął Damásio, ludzie są „czującymi maszynami, które myślą”, a nie
„myślącymi maszynami, które czują”. I ostatecznie właśnie tak
podejmujemy decyzje – w oparciu o to, co czujemy.
Damásio badał ludzi z uszkodzeniami mózgu, nieodczuwających
żadnych emocji, i odkrył coś fascynującego – żaden z badanych nie
potrafił podjąć decyzji. Umieli oni logicznie opisać to, co powinni zrobić,
oraz zalety i wady danego wyboru, ale nie potrafili go dokonać.
Paraliżowały ich nawet najprostsze decyzje, w rodzaju: „co chciałbym
zjeść?”.
Odkrycie Damásia jest niezwykle istotne. Ilekroć musimy podjąć
decyzję, podświadomie oceniamy zalety i wady poszczególnych
możliwości, a potem intuicyjnie wybieramy na podstawie tego, co
czujemy. Dzieje się to w ułamku sekundy. Właśnie dlatego nie umiemy
tego wychwycić.
Na przykład kiedy zadajesz sobie pytanie: „Co chciałbym zjeść?”,
w istocie pytasz siebie: „Na zjedzenie czego czuję chęć?”. Na tej samej
zasadzie ja nie zastanawiałam się: „Czy powinnam wstać?”.
Podświadomie pytałam: „Czy czuję potrzebę wstania?”. Tom nie pytał:
„Czy chcę do niej podejść?”, tylko podświadomie stawiał pytanie: „Czy
czuję chęć podejścia do niej?”. To samo działo się z Christine w pracy.
Nie pytała: „Czy powinnam przedstawić mój pomysł?”, tylko
podświadomie zastanawiała się: „Czy czuję się na siłach przedstawić mój
pomysł?”.
To wielka różnica. Tłumaczy, dlaczego zmiany są trudne. Logika
podpowiada, co powinniśmy robić, ale uczucia dotyczące tego działania
decydują za nas. Uczucia postanowią za ciebie, zanim się zorientujesz, co
się stało. To, jak się w danej chwili czujesz, niemal nigdy nie idzie
w parze z twoimi celami i marzeniami. Jeśli działasz tylko wtedy, gdy
czujesz na to ochotę, nigdy nie osiągniesz tego, na czym ci zależy.
Musisz nauczyć się oddzielać uczucia od podejmowanych działań.
Reguła 5 sekund jest pod tym względem bardzo pomocna.

W chwili, gdy czujesz się za bardzo zmęczony, zrezygnujesz


z biegania, ale wystarczy 5... 4... 3... 2... 1... START, aby
przekonać się do wyjścia na trening.
Jeśli nie czujesz się na siłach, by zmierzyć się z leżącą na biurku
listą zadań, nie zajmiesz się nimi, ale wystarczy 5... 4... 3... 2... 1...
START, aby zmusić się do działania.
Jeśli nie czujesz się kompetentny, zrezygnujesz z powiedzenia tego,
o czym myślisz, ale wystarczy 5... 4... 3... 2... 1..., START, aby
przełamać się do zabrania głosu.

Jeśli nie nauczysz się oddzielać uczuć od działań, nigdy nie uwolnisz
swojego prawdziwego potencjału.
Oto jak uczucia powstrzymują cię od zmieniania się. Gdy przystajesz,
aby się zastanowić, jak się czujesz, przestajesz dążyć do osiągnięcia celu.
Wystarczy chwila zawahania, byś zaczął myśleć o tym, co powinieneś
zrobić, rozważać zalety i wady, brać pod uwagę uczucia wobec tego, co
powinieneś zrobić, aż wreszcie wyperswadujesz sobie to działanie.
Wprawdzie już o tym pisałam, ale jest to tak ważne, że warte
ponownej wzmianki. Nie zmagasz się z przestrzeganiem diety, realizacją
planu biznesowego, naprawieniem rozbitego małżeństwa, odbudowaniem
życia, osiągnięciem celów sprzedaży czy przekonaniem złego menedżera
– walczysz z własnymi odczuciami wobec tych zagadnień. Wbrew temu,
co czujesz, jesteś ze wszech miar zdolny do podjęcia działań, które
zmienią coś – cokolwiek – na lepsze.
Nie możesz zapanować nad tym, co czujesz. Ale zawsze możesz
wybrać sposób działania.
Zastanawiałeś się kiedyś, jak to się dzieje, że zawodowi sportowcy
osiągają tak wiele? W jakimś stopniu jest to zasługa talentu i ćwiczeń, ale
innym ważnym elementem są umiejętności, których każdy człowiek
(niekoniecznie sportowiec) potrzebuje do życia – zdolność do
odgradzania się od emocji oraz zmuszania ciała i aparatu mowy do
działania. Pod koniec drugiej połowy dogrywki zawodnicy mogą być
zmęczeni, lecz nie zachowują się tak, jakby byli. Odczucia to jedynie
sugestie – w dodatku takie, które najwybitniejsi sportowcy i najlepsze
drużyny ignorują. Aby się zmienić, musisz postępować tak samo. Musisz
zignorować to, jak się czujesz, i idąc za radą firmy Nike, po prostu zrobić
to, co powinieneś.
Wszyscy zmagamy się z poczuciem zwątpienia. Wystarczy spytać
Lina-Manuela Mirandy, autora przebojowego musicalu Hamilton, który
w 2016 roku zdobył 11 nagród Tony. Być może marzysz o napisaniu
kolejnego hitu na miarę Hamiltona – i bardzo słusznie. Pamiętaj jednak,
że stworzenie tego show zajęło Mirandzie sześć lat. A na każdym kroku
musiał toczyć boje ze swoimi uczuciami.
Niedawno Miranda zamieścił na swoim profilu na Twitterze pewien
wpis. Jest to fragment jego rozmowy z żoną, Vanessą. Trzy lata przed
premierą Hamiltona, na którą waliły tłumy, a ludzie byli gotowi płacić za
bilety po 1000 dolarów, Miranda wciąż pisał ów musical i borykał się
z wątpliwościami.
Trudno mi znaleźć złoty środek między nieobwinianiem się za to, że
praca nie posuwa się to do przodu tak szybko, jak bym chciał,
a niemarnowaniem czasu, kiedy czekam, aż tak się stanie.

Co robił Miranda? Przełamywał się i tworzył. Właśnie dlatego umieścił


ten wpis na swoim profilu: aby przypomnieć, że wszyscy jesteśmy tacy
sami. Wszyscy zmagamy się z tymi samymi odczuciami daremności,
a konsekwencja jest jedyną metodą, by je zwalczyć. A zatem 5... 4... 3...
2... 1..., weź się w garść i „wracaj do pianina”.

Bardzo podoba mi się także to, co napisała jego żona: „Wszyscy ciągle
zmagają się z tym problemem”. Ma rację. Wszyscy w siebie wątpimy.
Taka jest prawda. Największy błąd, jaki możesz popełnić, to uwierzyć
w wymysły własnych uczuć. Nie czekaj, aż poczujesz się na siłach. 5...
4... 3... 2... 1... i „wracaj do pianina”.
Wróćmy do wspomnianego spotkania w Plano, w Teksasie, na którym
Christine miała decyzję do podjęcia. Dawniej, gdy tylko czuła się
niepewnie, po prostu wbijała wzrok w notes, rezygnowała z zabrania
głosu i po pięciu sekundach sprawa była przesądzona. Jeśli któryś z jej
kolegów wychodził z propozycją podobną do jej pomysłu (jak to często
bywa), potem przez cały wieczór wypominała sobie, że się nie odezwała.
Ale dziś Christine postąpi inaczej. Boi się tego, co zamierza zrobić,
ale czuje, że pięciosekundowe okno okazji zamyka się pod naporem
myśli. Ze ściśniętym żołądkiem decyduje się zastosować regułę.
Zaczyna w głowie odliczanie, aby uciszyć zwątpienie i przestawić
mózg na inne tory.

5... 4... 3... 2... 1...


Liczenie zaburza jej standardowy wzorzec zachowania, odwraca uwagę
od lęków i stwarza okazję do podjęcia celowego działania. Dzięki
przejęciu kontroli w tej chwili, Christine uaktywnia korę przedczołową,
która pokieruje jej przemyśleniami i działaniami. A potem otwiera usta
i mówi: „Mam pewien pomysł”.
Wszyscy się odwracają i patrzą na nią, a Christine ma ochotę zapaść
się pod ziemię. Przełamuje się jednak i idzie za ciosem. Prostuje się na
krześle, zawłaszcza trochę więcej miejsca, nieco szerzej rozkładając
łokcie na stole (zgodnie z metodami przybierania pozycji siły) i zaczyna
mówić. „Pomysł jest następujący. Wiecie, że milenialsi statystycznie
często korzystają ze Snapchata jako platformy do...”.
Po wysłuchaniu jej pomysłu, uczestnicy zebrania zadają kilka pytań,
a potem szef mówi: „Dziękuję, Christine. To bardzo ciekawa sugestia.
Ktoś jeszcze?”. Pozornie nie wydarzyło się nic ważnego, ale wewnątrz
dokonał się życiowy przełom. Christine odkryła w sobie odwagę
potrzebną do stania się osobą, którą zawsze chciała być w pracy –
gwiazdą.
To, co powiedziała Christine, nie jest istotne. Potęga tej chwili
wynika z faktu zabrania głosu w ogóle. Przedstawienie pomysłu na
kampanię w mediach społecznościowych zmieniło coś znacznie
ważniejszego niż strategię marketingową firmy. Zmieniło Christine.
Wpłynęło nie tylko na jej zachowanie, ale także na postrzeganie samej
siebie. Zmieniło nawet jej nastawienie. Właśnie tak umacnia się pewność
siebie – jeden pięciosekundowy krok, a po nim następny.
Christine wykorzystała regułę do sięgnięcia w głąb siebie, by
zaczerpnąć trochę odwagi. A dzięki zabraniu głosu w sytuacji, w której
normalnie by milczała, tego popołudnia na sali konferencyjnej w Plano
udowodniła sobie, że jest wystarczająco kompetentna i inteligentna, by
wychodzić w pracy z własnymi pomysłami.
Był to mały, ale doniosły krok. Wymagał odwagi. Reguła była
SPOSOBEM na podjęcie ryzyka i pójście za radą, która – jak wszyscy
wiemy – działa. Reguła okazała się SPOSOBEM, który pozwolił jej wejść
do gry zgodnie z radami Sheryl Sandberg, przechytrzyć gadzi mózg
według sugestii Setha Godina, zachować się niczym buntownicy z książki
Adama Granta i postąpić z wielką odwagą, jak zachęca Brené Brown.
Na początku książki wspomniałam, że reguła jest narzędziem
wyzwalającym natychmiastową zmianę w zachowaniu. Właśnie tak
posłużyła się nią Christine. I tak samo ty będziesz jej używał. Dzięki
celowemu działaniu Christine udało się pokonać uczucia, które
normalnie ją powstrzymywały, i stać się bardziej asertywną w pracy. Im
częściej będzie stosowała regułę do przedstawiania swoich pomysłów,
tym większej pewności siebie nabierze.
Pewność siebie jest orężem, który wykuwa się w działaniu. Psycholog
społeczny Timothy Wilson pisał o interwencji psychologicznej: „Czyń
dobro, bądź dobry”, której korzenie sięgają czasów Arystotelesa. Jej
założenie bazuje na rozpoczęciu od zmiany zachowania, która
w rezultacie zmienia sposób postrzegania samego siebie na zgodny
z rodzajem podejmowanych działań.
I właśnie dlatego reguła 5 sekund jest twoim sprzymierzeńcem. To
narzędzie ułatwiające działanie oraz zmianę zachowania zgodnie
z twoimi celami i zobowiązaniami. Nie jest to narzędzie do przemyśleń,
ostatecznie bowiem, jeśli chcesz coś zmienić w życiu, będziesz musiał
więcej działać, niż myśleć.
Wilson jest tego samego zdania. Stwierdził, że: „Nasze umysły nie są
głupie. Nie da się po prostu nakazać umysłowi »myśl pozytywnie«.
Musisz go trochę mocniej szturchnąć”. Ja uważam, że trzeba czegoś
więcej niż szturchnięcia. Należy przebić się przez hamujące nas uczucia
i pracować nad przełamaniem wiążących ręce nawyków. Potem zaś
trzeba zastąpić każdy z owych destrukcyjnych nawyków czymś nowym –
odwagą.
Na następnym zebraniu Christine też poćwiczy codzienną odwagę.
Będzie miała coś do powiedzenia i poczuje się niepewnie
i niekomfortowo. Najdą ją wątpliwości co do przedstawienia swoich
pomysłów, a potem zacznie się wahać i poczuje opór przed zrobieniem
tego. To chwila na przełamanie się. To chwila, w której wartości i cele
idą w parze, ale uczucia krzyczą „nie!”. Christine będzie potrzebowała
reguły 5 sekund, aby przełamać się do zabrania głosu.
Im częściej będzie używać reguły, tym szybciej przezwycięży nawyk
milczenia podczas zebrań i zastąpi go czymś innym: odwagą. Im częściej
Christine będzie potrafiła wyrażać prawdziwą siebie i otwarcie mówić
o swoich pomysłach, tym będzie bardziej aktywna, zaangażowana i silna.
Nate doskonale wie, jakie to uskrzydlające uczucie – reguły 5 sekund
„teraz używa na co dzień”, aby się motywować do rozwijania swojego
przedsiębiorstwa wellness.

Przełamując się po to, by „wyjść poza strefę komfortu”, Carol znalazła


w sobie odwagę do realizacji jednego z życiowych planów – wygłoszenia
prelekcji dla pielęgniarek i pielęgniarzy na konferencji zawodowej.

Kiedy Alexandrze zaproponowano zrobienie prezentacji w pracy, przyszło


jej do głowy mnóstwo wymówek. Ale „wystarczyło 5... 4... 3... 2... 1...”, by
podjęła działanie w „chwili, w której wszystko się zmieniło” – i to dało jej
pewność siebie, aby „uczyć grupę na studiach podyplomowych!”.
Zastosowanie reguły 5 sekund jest tak wyzwalające, bo nie tylko
chwytasz dzień, ale też przejmujesz stery własnego życia. Swoje „NIE
zamieniasz na TAK”. Przytoczę słowa Jima: „nigdy nie bagatelizuj
własnych możliwości” – Jim wykorzystał regułę, aby zapobiec „paraliżowi
analitycznemu” i przeżył „niewiarygodny rok”.

Jak powiedzieli Wilson i Arystoteles: „Czyń dobro, bądź dobry”. Najpierw


zmień swoje postępowanie, bo kiedy to robisz, zmieniasz sposób
postrzegania samego siebie. Właśnie to odkryła Anna Kate, posługując
się regułą 5 sekund. Anna jest specjalistką od marketingu, która zwykle
milczała, gdy były na nią zwrócone oczy całej sali – martwiła się, że
koledzy potraktują ją jako „głupią i niedoświadczoną”. Tymczasem, gdy
tylko znalazła w sobie odwagę do zmiany zachowania w pracy, stało się
coś nieoczekiwanego – jej „kreatywność rozkwitła”.

Cześć, Mel,
oto moja historia z regułą 5 sekund:
Choć niechętnie wstaję z łóżka (w 5 sekund) na pół godziny przed
7.30 (to dzięki twojej sugestii!) i zajmuję się porannymi sprawami, to
reguła 5 sekund miała zdecydowanie największy wpływ na moją
karierę zawodową.
Pracuję w marketingu, więc nieustannie szukamy nowych
pomysłów. Każda inicjatywa może się przyjąć i rozwinąć w kampanię
przynoszącą zyski naszym klientom. Naprawdę każda, nawet
najmniejsza. Aby mieć je wszystkie w jednym miejscu, wszędzie
zabieram ze sobą mały notes, w którym zapisuję też zwykłe sprawy,
ale przede wszystkim – pomysły.
Dzięki regule 5 sekund nie zastanawiam się nad nimi, nie
rozważam przyszłości jakichś koncepcji w dłuższej perspektywie ani
też nie przekazuję ich gdzieś wyżej do akceptacji – tym wszystkim
zajmuję się później. Po prostu muszę przelewać je na papier.
Wracam do nich później i dopiero wtedy poświęcam trochę czasu na
opracowanie skutecznej strategii.
Ależ ja się kiedyś bałam prezentowania swoich pomysłów czy
nawet ich zapisywania! Czułam się skrępowania i martwiłam się, co
powiedzą inni ludzie albo że potraktują mnie jako głupią
i niedoświadczoną. Odkąd wyzbyłam się syndromu spłoszonej kotki,
moja kreatywność rozkwitła. Dziś nawet nie pamiętam, czym się tak
naprawdę przejmowałam.
Dziękuję ci za regułę 5 sekund!
P.S. Zespołowi naprawdę podobają się moje pomysły :)
Anna Kate.

Możesz się czuć jak „spłoszona kotka”, ale 5... 4... 3... 2... 1... i działaj
odważnie. Sednem codziennej odwagi jest wybór. Każde pięć sekund to
decyzja o zrobieniu czegoś, zabraniu głosu albo realizowaniu tego, co
jest dla ciebie naprawdę ważne. Właśnie dlatego odwaga i pewność
siebie są tak ze sobą związane. Ilekroć osaczą cię wątpliwości, które
rozproszysz dzięki 5... 4... 3... 2... 1..., udowodnisz sobie własne
kompetencje. Ilekroć pokonasz strach i dzięki 5... 4... 3... 2... 1... zrobisz
coś mimo obaw, pokażesz wewnętrzną siłę. Ilekroć dasz odpór
wymówkom i dzięki 5... 4... 3... 2... 1... zabierzesz głos, okażesz szacunek
wewnętrznej potędze, która chce zostać usłyszana. Właśnie tak umacnia
się pewność siebie – z każdym pojedynczym, odważnym krokiem.
Powinienem
Mógłbym
Zrobiłbym
Zrobiłem
8
JAK ZACZĄĆ UŻYWAĆ REGUŁY
JEŚLI MYŚLISZ, ŻE MOŻESZ ALBO ŻE NIE MOŻESZ,
TO W OBU PRZYPADKACH MASZ RACJĘ.
– HENRY FORD

Najszybszy sposób na wcielenie w życie reguły 5 sekund polega na tym,


by zacząć jej używać, tak jak ja to zrobiłam. Mam dla ciebie prosty
sprawdzian: wyzwanie – wstawanie, które możesz podjąć już jutro, aby
przyśpieszyć rozpoczęcie stosowania reguły. Po prostu ustaw budzik na
pół godziny wcześniej niż zwykle, a w chwili, gdy zadzwoni, policz 5... 4...
3... 2... 1... i zerwij się z łóżka.

Zmiana jest prosta, a nie łatwa


To wyzwanie jest ważne z kilku powodów.
Po pierwsze, nie daje możliwości manewru. Zadanie jest proste.
Jesteś tylko ty, budzik i 5... 4... 3... 2... 1.... Jeśli ci się nie uda, to znaczy,
że podejmiesz decyzję o zignorowaniu reguły 5 sekund.
Po drugie, jeżeli możesz zmienić poranne nawyki, to możesz
zmienić wszystko. Zmiana wymaga celowego działania, bez względu na
to, jak się czujesz. Jeśli możesz w ten sposób zapanować nad jednym
obszarem życia, dasz radę to zrobić w dowolnej innej dziedzinie, którą
spróbujesz usprawnić.
Po trzecie, chciałabym, abyś doświadczył czegoś, co nazywa się
„energią aktywacji”, i poczuł, jak trudno jest zmuszać się do robienia
nawet prostych rzeczy. W chemii energia aktywacji to minimalna ilość
energii niezbędna do zainicjowania reakcji. Chemicy odkryli, że ten
początkowy impuls jest znacznie silniejszy od średniej ilości energii
potrzebnej do podtrzymania już trwającej reakcji. Co to ma wspólnego ze
wstawaniem z łóżka? Bardzo wiele. Początkowa ilość energii potrzebna
do zerwania się z łóżka jest znacznie większa niż energia wydatkowana,
gdy już wstaniesz i zaczniesz się krzątać.
Legenda psychologii Mihály Csíkszentmihályi odniósł tę koncepcję
do ludzkiego zachowania i uznał energię aktywacji za jeden z powodów,
dla których wprowadzanie zmian jest tak trudne. Definiuje on energię
aktywacji jako „początkowy, silny impuls energii, który jest konieczny do
zmiany” – bez względu na to, czy chodzi o ruszenie samochodem
z miejsca, czy wyjście z ciepłego łóżka o poranku.
Jerome z Filipin napisał:

Czuję się niekomfortowo, bo moje ciało i umysł nie są gotowe na tego


rodzaju regułę. Ale mam ochotę ją wypróbować.

Ta pierwsza porcja energii aktywacji budzi niechęć, ale chcę, abyś poczuł
ów opór i mógł się przekonać, na czym polega przełamywanie się.
Jeśli nie dostaniesz tego silnego impulsu (jak w dzieciństwie, kiedy
matka wyłączała telewizor i mówiła: „Jest piękna pogoda, wyjdź i się
pobaw na zewnątrz”), twój mózg niezawodnie doprowadzi cię do
nicnierobienia.
Liczenie 5... 4... 3... 2... 1... jest początkiem reakcji łańcuchowej,
która nie tylko pobudza korę przedczołową, ale też przygotowuje cię do
fizycznego „początkowego, silnego impulsu energii”, niezbędnego do
zmiany.
Wstając w chwili, gdy zadzwoni budzik, aplikujesz sobie zastrzyk
wewnętrznej siły. Ten prosty akt wstawania na dźwięk dzwonka jest
dowodem na to, że masz w sobie moc potrzebną do zrobienia tego, co
zrobić trzeba. Poza tym, jak odkryła Emma, „pozwala on spojrzeć na
nadchodzący dzień z większym optymizmem”.
Tego samego doświadczyła Tracy. Dzięki temu, że za sprawą reguły
zerwała się z łóżka o 5.00 rano i poszła na siłownię, Tracy rozpoczęła
dzień pozytywnym akcentem.

Jeśli nie potrafisz wygramolić się łóżka, nie będziesz też w stanie
dokonać wielu innych zmian, jakie chcesz wprowadzić w swoim życiu.
A jeżeli umiesz zrobić ten prosty krok i przejąć kontrolę nad porankami,
zapoczątkujesz serię zdarzeń, które doprowadzą do zmian na wszystkich
innych polach.

Jak ułatwić sobie zadanie


1. Zanim położysz się spać, postaw budzik w innym pokoju i nastaw go
na 30 minut wcześniej, niż normalnie wstajesz. Choć niełatwo jest
„ściągnąć tyłek z łóżka”, jak to ujęła Patty, musisz się przełamać, aby
zrealizować wyzwanie.

Może ciekawi cię, dlaczego chcę, abyś zaczął to ćwiczenie od ustawienia


alarmu na pół godziny wcześniej. Powód jest prosty. Chcę, byś poczuł, że
to trudne; jak gdybyś musiał dosłownie, ponownie cytując Patty, ściągnąć
się z łóżka.

2. Nazajutrz, gdy tylko odezwie się budzik, otwórz oczy i zacznij


odliczanie: 5... 4... 3... 2... 1.... Odrzuć kołdrę, wstań i wyjdź z sypialni.
Zacznij dzień. Bez opóźnień. Bez nakrywania głowy poduszką. Bez
ociągania się, przysypiania i wczołgiwania się z powrotem do łóżka.
Czego się możesz spodziewać? Gdy zadzwoni budzik, pomyślisz sobie, co
czujesz wobec wstawania. Przyjdzie ci do głowy, że: to wyzwanie –
wstawanie jest głupie. Spróbujesz sobie wmówić, żeby zacząć od jutra.
Tak jak Timowi, „nie będzie ci się chciało wstać”, ale reguła
5 sekund pomoże wygrać bitwę z uczuciami i pozwoli zrobić coś, co
ułatwi ci wyjście z łóżka.

Gdy Tim przypomniał sobie o regule 5 sekund, od razu wstał i poszedł na


siłownię. Bardzo wiele osób kieruje się w życiu nastawieniem „po prostu
mi się nie chce”. W takich chwilach reguła pomoże ci zabrać się do
działania, tak jak w przypadku Jessiki:

Przekonałam się, że 5... 4... 3... 2... 1... START pomaga mi w te dni,
kiedy „po prostu mi się nie chce”, czyli codziennie... i dlatego raz
jeszcze DZIĘKUJĘ!

Nastawienie „po prostu mi się nie chce” potrafi zawładnąć całym dniem,
to zaś jest kolejny ważny argument przemawiający za stosowaniem
reguły. Reguła będzie emanować na inne obszary twojego życia. Spytaj
Stephena, który napisał do mnie wieczorem przed podjęciem wyzwania –
wstawania.

Zapytałam go, jak poszło wczesne wstawanie. Odpisał, że przy pierwszej


próbie „do bani”, ale z upływem czasu „różnica była ogromna”. Jego
„nastawienie zmieniło się dosłownie w ciągu kilku minut”, a od chwili
podjęcia wyzwania – wstawania znalazł nową pracę, dzięki której „zaczął
żyć pełną piersią”.
Zgodnie ze słowami Stephena, „przycisk »drzemka« się zepsuł, a on
przestał działać na autopilocie” – i właśnie na tym polega różnica.
Stephen nie tylko zaczął wcześniej wstawać. Z kogoś, kto „zawsze
spoczywał na laurach i rzadko pielęgnował swoje pasje”, zmienił się
w człowieka, który wziął ster życia we własne ręce, podejmując kolejne,
pięciosekundowe decyzje. A wszystko zaczęło się od wstawania na
dźwięk budzika.
Jeśli potrafisz wstać o czasie, zacząć dzień z animuszem, planować,
myśleć o swoich celach i skupić się na sobie, zanim przytłoczą cię
codzienne obowiązki, po prostu osiągniesz więcej. To pierwszy krok do
przejęcia kontroli nad życiem.
Pamiętaj, że choć stworzyłam regułę 5 sekund po to, by pomagała mi
co rano wstawać z łóżka, chodzi w niej o coś znacznie więcej niż
budzenie się na czas. Chodzi w niej o budzenie wewnętrznej siły
i wykorzystywanie jej do zreorganizowania swojego życia.
Gdy już wypróbujesz wyzwanie – wstawanie, napisz mi, czego reguła
5 sekund pozwoliła ci się dowiedzieć o sobie. Być może tak jak Stephen
stwierdzisz, że było „do bani”, ale gwarantuję, że po pewnym czasie ta
jedna mała zmiana zaowocuje „ogromną różnicą”.
Teraz, zyskawszy podstawową wiedzę o tym, jak zacząć, zapoznaj się
z trzema kolejnymi częściami książki, w których przedstawię bliżej
możliwości zastosowania reguły do osiągania konkretnych celów, jak
zwiększanie produktywności, pokonywanie lęku, stawanie się
szczęśliwszym i wzbogacanie relacji międzyludzkich.
Jestem zmęczony
Jest za zimno
Jest za gorąco
Pada
Jest za późno
Idę
JAK ZOSTAĆ NAJBARDZIEJ
PRODUKTYWNĄ OSOBĄ, JAKĄ
ZNASZ

Lubię powtarzać, że reguła 5 sekund jest niewybredna. Zadziała


w przypadku dowolnej zmiany, którą próbujesz wprowadzić. Możliwości
zastosowania reguły 5 sekund ogranicza tylko twoja wyobraźnia. Jeśli
chcesz posiąść nowy, korzystny nawyk, po prostu użyj reguły, odlicz 5...
4... 3... 2... 1... i przełam się do działania.
Reguły możesz użyć także do wyeliminowania destrukcyjnych
zachowań, jak hazard, picie alkoholu i narkotyki, czy zachowań
impulsywnych, jak mikrozarządzanie zespołem, utrata panowania nad
sobą albo nałogowe oglądanie telewizji. Po prostu policz 5... 4... 3... 2...
1..., aby przejąć kontrolę i odwrócić uwagę od destrukcyjnego czy
impulsywnego zachowania. A potem zrób w tył zwrot i odejdź. Jak każda
zmiana, te także są proste... ale niełatwe. Reguła pomoże ci je
urzeczywistnić.
W listach do mnie bez przerwy powtarzają się pytania o zmiany
w postępowaniu w trzech obszarach: zdrowia, produktywności
i prokrastynacji. Tę część książki poświęciłam ich omówieniu. Poznasz
podejście, które krok po kroku wyjaśnia zastosowanie reguły 5 sekund
w połączeniu z niektórymi nowymi, popartymi badaniami strategiami
umożliwiającymi ulepszenie tych trzech ważnych obszarów życia.
Najpierw poznasz sekret poprawy zdrowia. Nie spodoba ci się, ale
jest skuteczny – przeczytasz komentarze ludzi z całego świata, którzy
wykorzystują regułę 5 sekund, by zrobić dla siebie coś naprawdę
godnego uznania.
Następnie dowiesz się, jak za pomocą reguły 5 sekund zwiększyć
produktywność, a przy okazji zaznajomisz się z najnowszymi badaniami
z dziedziny koncentracji, produktywności i mózgu. Zwłaszcza poznasz
pewien fakt dotyczący przycisku „drzemka” oraz jego naprawdę
zaskakujący wpływ na produktywność.
Na koniec przyjrzysz się problemowi, który prześladuje nas
wszystkich – prokrastynacji. Zapoznasz się z dwiema formami odkładania
spraw na później oraz rozpisaną na kroki metodą pozwalającą
zastosować regułę 5 sekund w połączeniu ze zdobyczami 19 lat badań,
by pokonać prokrastynację raz na zawsze.
Wszystko, czego się dowiesz, da się wprowadzić w życie od ręki i ma
solidne naukowe podstawy. Aby wykorzystać swój potencjał, musisz się
przełamać – nie ma innego sposobu.
Albo ty
pokierujesz
dniem,
albo dzień
pokieruje
tobą.
9
POPRAW STAN ZDROWIA
ODWAGA TO SKŁONNOŚĆ DO ROZPOCZYNANIA
BEZ GWARANCJI SUKCESU.
– JOHANN WOLFGANG VON GOETHE

Niemal połowa wiadomości, jakie otrzymałam, pochodzi od ludzi – takich


samych jak ty czy ja – którzy chcą polepszyć swój stan zdrowia. Czy
chodzi o wysmuklenie sylwetki, wzrost masy mięśniowej, schudnięcie,
obniżenie poziomu cholesterolu, pokonanie choroby, zdrowsze
odżywianie, czy zwiększenie siły i elastyczności – możesz to osiągnąć
dzięki regule 5 sekund.
Fakt jest taki, że od myślenia o byciu zdrowszym człowiek wcale nie
zdrowieje. Nawet medytowanie, które jest formą ćwiczenia mentalnego,
wymaga tego, by je UPRAWIAĆ. Nie da się tego obejść. Musisz podjąć
działanie.
O ironio, trudno o obszar życia, na którego temat znalibyśmy tyle
informacji, porad, badań i mieli dostęp do tylu darmowych treści co
w przypadku zdrowia i dobrego samopoczucia. Możesz wpisać w Google
hasło „dieta”, pobrać 20 najlepszych wyników, wydrukować je, przypiąć
do tarczy do rzutek i zacząć przestrzegać dowolnej diety, w którą trafisz.
Dieta, jeśli rzeczywiście będziesz się do niej stosował, zadziała. Ona
sama nigdy nie stanowi problemu. Problemem jest zawsze to, co czujesz
wobec diety. To samo dotyczy treningu.
Tak jak Ana, „nigdy nie czujemy chęci do ćwiczeń” i pozwalamy tym
uczuciom stanąć na przeszkodzie do spełnienia marzeń o byciu
zdrowszymi. Za pomocą reguły 5 sekund Ana przełamała się, odliczyła
5... 4... 3... 2... 1... i wróciła na rower treningowy.

Owszem, może będziesz dyszeć podczas pedałowania, ale kogo to


obchodzi? To i tak lepsze niż siedzenie w domu i zasłanianie się
wymówkami.
Każda dieta, plan ćwiczeń, trening obwodowy, zajęcia fitness,
fizjoterapia, program treningu funkcjonalnego, kurs medytowania czy
joga poprawi twój stan zdrowia. Jest jednak pewien haczyk – MUSISZ
SIĘ TYM ZAJĄĆ. I wierz mi, doskonale wiem, o czym piszę. Nie cierpię
ćwiczyć, zwłaszcza jeśli na zewnątrz jest zimno albo pada. Nienawidzę
tego tak samo jak wstawania z łóżka. Bez reguły 5 sekund nigdy bym
tego nie robiła.
Dlaczego dbanie o zdrowie jest takie trudne? Odpowiedź już znasz –
chodzi o uczucia. Jeśli czujesz się pozbawiony pieczywa, nie będziesz
przestrzegał diety bezglutenowej. W chwili, gdy zaczniesz się
zastanawiać nad uczuciami, jakie budzi w tobie perspektywa jedzenia
sałatki przez kolejnych 113 dni, wybijesz to sobie z głowy. Wystarczy, że
przejrzysz plan treningu crossfit na dany dzień i zastanowisz się nad tym,
co czujesz wobec zrobienia trzech serii po 45 krokodylków wraz z innymi
ćwiczącymi – nie będziesz miał ochoty wyjść za próg i potrenować.
Czy przestrzeganie diety poprawi ci samopoczucie? Oczywiście. Czy
spotkanie z przyjaciółmi na treningu crossfit i sam trening cię
uszczęśliwią? Wierz mi, że tak. Wystarczy spytać Melanie, która przed
poznaniem reguły miała problemy z „wygrzebaniem się z cholernego
łóżka”.

Odkąd Melanie zaczęła działać, posmakowała „wolności i zmian” –


czegoś, czego wszyscy chcemy. Gdy pogodzisz się z faktem, że po prostu
chcemy robić to, co uważamy za łatwe, uświadomisz sobie, iż tajemnica
zdrowia jest prosta – nigdy nie będziesz miał ochoty o nie zadbać, musisz
po prostu policzyć 5... 4... 3... 2... 1... START!
Odpuszczanie sobie siłowni, wizyta w barze szybkiej obsługi
i marnowanie czasu na Facebooku są bez porównania łatwiejsze niż
zadyszka na rowerze spinningowym albo ograniczenie cukru
w jadłospisie. Jeśli chcesz schudnąć, przestrzegać diety i regularnie
ćwiczyć, musisz zrobić tylko jedną rzecz: przestań myśleć o tym, co
czujesz. Twoje uczucia się nie liczą. Liczy się jedynie to, co ROBISZ.
Erika zdała sobie z tego sprawę. Nawet już po rozpoczęciu zmagań
z odchudzaniem „traciła wszelką motywację do treningów” i „zawsze
znajdowała jakąś wymówkę”, żeby nie iść na siłownię.

Gdy tylko Erika zdała sobie sprawę z tego, że „nigdy nie będzie miała
ochoty na treningi”, nauczyła się dostrzegać pięciosekundowe okazje do
działania i przełamywać się do ich wykorzystywania. Trening to w stu
procentach kwestia psychiki. Ciało się nie nagnie, jeśli umysł go nie
przymusi. Właśnie dlatego reguła 5 sekund może być takim przełomem
w kwestii własnego zdrowia.
JAK się nią posłużyć?
5... 4... 3... 2... 1... START i idziesz na siłownię.
5... 4... 3... 2... 1... START i odkładasz ciastko, a zamiast niego jesz
grillowaną pierś kurczaka.
5... 4... 3... 2... 1... START i odchodzisz od witryny piekarni, choć
pieczywa i łakocie uwodzą cię niczym syreni śpiew.
Na całym świecie są ludzie grubsi, bardziej leniwi i w gorszej
kondycji od ciebie, którzy posłużyli się regułą 5... 4... 3... 2... 1..., by
zupełnie odmienić ciało, umysł i życie.
Tacy jak Charlie. Kiedy się do mnie po raz pierwszy odezwał, ważył
174 kg. Miał 137 cm w pasie. Spójrz na zdjęcia dołączone do jego wpisu
na Facebooku, a zobaczysz, jaki był otyły.
Wyobraź sobie, jak okropnie się czuł. A teraz spójrz na drugie zdjęcie, to
u dołu – tak wygląda ktoś zadowolony z życia. Stał się dosłownie innym
człowiekiem. Jak to zrobił? Dzięki piciu napojów, które smakują jak
trawa. Może powiesz: „fuj!”. Ale właśnie w ten sposób osiągnął swój cel.
Dziś Charles prowadzi przedsiębiorstwo o nazwie Juicing Strong, które
pomaga ludziom zdrowiej żyć.
Przez 529 dni z rzędu ten facet przełamywał się, by dotrzymać danej
sobie obietnicy. Dlaczego? Nie dlatego, że miał na to ochotę, ale
ponieważ powiedział, że to zrobi. Pomyśl, że Charlie zamiast pić soki,
spędził 529 dni na myśleniu o schudnięciu 66 kg. Co by się wtedy stało?
Nic. Alexandra jest kolejną osobą, która postanowiła przejść na zdrowszy
tryb życia i zaczęła pić soki.

Charlie i Alexandra przekonali się, że kiedy podejmujemy odważne


działania, podążając za instynktem prowadzenia zdrowszego stylu życia,
wszystko zaczyna się zmieniać.
Rozpoczęcie czegoś wymaga odwagi. Odwaga jest potrzebna także
po to, by konsekwentnie trzymać się planu, a już bezsprzecznie
konieczna, by podzielić się tym ze światem. Właśnie taką sytuację opisała
mi Pakinam. Aby schudnąć, też trzeba odwagi, bo czasami – jak pisze
Pakinam – przepaść między stanem obecnym a tym, co chcesz osiągnąć,
wydaje się tak duża, że nie potrafimy sobie nawet uzmysłowić ogromu
czekającej nas pracy.

Cześć, Mel,
Odkąd pamiętam, miałam nadwagę. Teraz po raz pierwszy w życiu
jestem na diecie. Czuję się zagubiona i przyparta do muru, ale
walczę. Mam przytłaczające poczucie bezbronności i niepewności.
Możesz mi to wyjaśnić?

Krótka odpowiedź brzmi: przepaść między osobą, jaką jesteś teraz, a tą,
którą chcesz zostać, wydaje się nieraz tak duża, że niemożliwe zdaje się
jej zasypanie. Takie odczucia są normalne, ale pozwalanie im na
zawładnięcie umysłem jest formą dręczenia samego siebie.
Właśnie dlatego uwielbiam Charliego i zdjęcie jego gołego brzucha
wylewającego się z szortów. Dzięki przełamaniu się każdy może
zniwelować przepaść między cyferkami na wadze. Niech przykład
Charliego zainspiruje cię do tego, by zacząć już dziś. A jego rezultaty
niech stanowią zachętę do bycia konsekwentnym.
Jest ktoś jeszcze, kogo chciałabym ci przedstawić. Mark poprosił
przyjaciół z Facebooka o dopilnowanie, by dotrzymał słowa. Pięć tysięcy
pompek w ciągu miesiąca? A niech to! Ja robię najwyżej pięć dziennie.

Dyscyplina codziennych ćwiczeń pomoże mu także w osiągnięciu innych


celów osobistych oraz zawodowych, takich jak „próba dokończenia
książki o zwiększaniu wartości przedsiębiorstw i odsprzedaż firmy”.
Każdego dnia, kiedy Mark ćwiczy, jednocześnie przygotowuje umysł do
pisania książki. Dajesz, Mark! Poinformuj nas, kiedy twoja książka się
ukaże.
Możesz uznać, że perspektywa zrobienia 5000 pompek w ciągu
miesiąca przedstawia się ciut zniechęcająco, bo taka porcja ćwiczeń
może dosłownie zabić. No dobrze, a co powiesz na inne wyzwanie
kondycyjne? Poznaj Anouk, która właśnie zakończyła trzeci tydzień
zmagań. Anouk napisała prostą prawdę o zdrowiu i ćwiczeniach:
„Naprawdę bardzo, bardzo, bardzo nie miałam ochoty, ale i tak to
zrobiłam. BUM, BUM, BUM”.
Anouk, dziewczyno, jesteś wielka. BUM! I ty także będziesz wielki,
jeśli przełamiesz się do działania pomimo braku ochoty.

Jeśli onieśmiela cię sama myśl podjęcia takiego wyzwania, poznaj Alice.
To 19-letnia dziewczyna z Wielkiej Brytanii, która napisała do mnie, bo
znalazła się w trudnej sytuacji. Opisała ją następująco:
Cierpię na agorafobię i stany lękowe, które mocno odbijają się na
moim zdrowiu. Przytyłam jakieś 13 kg, przez co poczułam się jeszcze
gorzej i jeszcze częściej przesiadywałam w domu. Ponadto czułam ze
strony rodziców presję na pójście na konkretny kierunek studiów, na
konkretną uczelnię, i wmówiłam sobie, że nic się nie stanie, jeśli to
zrobię, żeby ich zadowolić... Oglądałam twoje nagranie, które dało
mi dużo do myślenia. Czy rzeczywiście właśnie tego chcę? Czy moja
obecna waga rzeczywiście jest okej? Czy zasłużyłam na to, czego
chcę?
Nie będę oszukiwać – zajęło mi to trochę czasu, ale oglądałam
twoje wystąpienie jakoś raz w tygodniu i nagle poczułam impuls...

Alice instynktownie postanowiła być ze sobą szczera. Chciała bronić


swoich praw i wziąć ster życia we własne ręce. Czuła potrzebę zmian.
I przeprowadziła je! Nie tylko porozmawiała z rodzicami, ale też wybrała
inny kierunek studiów.

Zostałam przyjęta na uczelnię i kierunek, które wybrałam sama.


Zaczynam naukę od października. Jeśli chodzi o wagę, to od grudnia
schudłam ponad 12 kg, bo się zdrowo odżywiałam i zaczęłam ćwiczyć
– a wszystko to dzięki twojej regule 5 sekund.
Mam nadzieję, że nie zajęłam ci za dużo czasu, ale bardzo chciałam
ci powiedzieć, jak wielki wpływ miało na mnie twoje wystąpienie!
Wciąż mam wiele do zrobienia, ale ilekroć czuję, że schodzę
z obranej drogi, znowu je oglądam!

Właśnie o to chodzi. Potrzeba odwagi, by zrobić to, czego dokonała Alice.


Potrzeba odwagi, aby być ze sobą szczerym w kwestii własnych
pragnień. Potrzeba odwagi, aby bronić swoich praw – i zacząć działać.
Często pierwszy krok jest najtrudniejszy. Nawet jeśli zejdziesz na
manowce albo powinie ci się noga, możesz wrócić na właściwą drogę.
Potknięcia to normalna sprawa. Są dni, kiedy nie masz na nic ochoty.
Pamiętaj, że zawsze możesz z powrotem przejąć kontrolę. To wymaga
tylko pięciu sekund.
Spytaj Kristin. We wpisie na Instagramie powiedziała coś naprawdę
ważnego: „Ten pierwszy krok – wyjście z łóżka – jest najtrudniejszy. Ale
naprawdę warto”. Bez względu na to, ile razy ćwiczyłeś, rozpoczęcie
codziennego treningu zawsze jest najtrudniejsze.

Pamiętasz, jak napisałam, że chcę, abyś rozpoczął eksperymentowanie


z regułą od wyzwania ze wstawaniem? Chodziło mi o to, byś doświadczył
działania „energii aktywacji”. Jest to siła potrzebna do rozpoczęcia
czegoś i właśnie o tym wspomina Kristin. I ma rację – naprawdę warto.
Nie ma nic cenniejszego niż nauka przebijania się przez mur wymówek
i robienie kolejnego kroku w kierunku takiego życia, kondycji albo
przyszłości, o jakich marzysz.
Być może twoje wyzwanie zdrowotne nie ma związku z siłownią.
Niewykluczone, że chodzi o coś poważniejszego, jak walka z chorobą.
Nie jesteś sam i dzień po dniu potrzebujesz odwagi, aby wracać do
zdrowia, żyć i być silnym. Wiele osób pisało mi o walce z rakiem
i o nawrotach chorób, zastanawiając się, jak mogą znów nabrać odwagi
i sił do zmagań. Reguła 5 sekund jest narzędziem, którego możesz użyć,
by znaleźć w sobie wolę do przeciwstawienia się poważnej chorobie.
Greg Cheek jest niewiarygodnie inspirującym człowiekiem. Trzecie
stadium raka. Co zrobił? Od czasu diagnozy przebiegł 10 maratonów!
Toż to niepojęte!

Może nie chodzi o bieganie maratonów. Może kwestia zdrowia oznacza


dla ciebie zdobycie się na odwagę do zrobienia mammografii raz do roku.
Kiedy prowadząca program Good Morning America Amy Robach została
poproszona o zrobienie na żywo swojej pierwszej mammografii
(w ramach Miesiąca Świadomości Raka Piersi), odruchowo pomyślała:
„Nie ma mowy”. Nie miała nic wspólnego z rakiem i nie chciała, aby
wyglądało to tak, jakby czuła parcie na szkło. Amy zwróciła się o radę do
Robin Roberts, drugiej gospodyni programu, która przeszła nowotwór
piersi. Kiedy wyjaśniła jej, że nigdy wcześniej nie robiła sobie
mammografii, Robin odparła:

Amy, i właśnie o to chodzi. Posłuchaj... doskonale wiem, jak


niezręcznie można się czuć podczas publicznego robienia sobie
jakichś badań. Ale nawet jedno uratowane życie jest tak ważne, że
nigdy nie będziesz tego żałować. A jestem niemal pewna, iż uratujesz
choć jedno. Samo poddanie się mammografii i pokazanie, że to nic
strasznego, sprawi, że inna kobieta może odkryć, iż ma raka, o czym
w przeciwnym razie by się nie dowiedziała. Amy, osiemdziesiąt
procent kobiet z nowotworem piersi nie ma w rodzinie przypadków
tej choroby.

Po tej rozmowie Amy zmieniła zdanie i postanowiła zrobić sobie


mammografię. Kilka tygodni później w trakcie programu wyznała, że
badanie wykonane podczas transmisji na żywo uratowało jej życie –
wykryto u niej nowotwór piersi. Poddała się podwójnej mastektomii,
ośmiu seriom chemioterapii i dziś jest zdrowa.
Choć Amy nie kierowała się regułą 5 sekund, w krytycznym
momencie przełamała się dzięki Robin i tak naprawdę podjęła
pięciosekundową decyzję. Dzięki Bogu. Możesz nie mieć tyle szczęścia,
by zdopingowała cię koleżanka (albo kolega) z pracy, ale zawsze możesz
przełamać się sam – 5... 4... 3... 2... 1... START.
Poprawa stanu zdrowia opiera się na czystym działaniu. Może nie
schudniesz tyle, co Charlie albo nie przebiegniesz maratonów jak Greg,
ale możesz się przełamać do ćwiczeń, wizyty u stomatologa albo innego
lekarza – na przykład, by umówić się na mammografię lub badanie
prostaty. A kiedy przełamiesz się tak jak wiele osób, o których właśnie
przeczytałeś, wprowadzisz zmiany we własnym życiu.
W życiu chodzi o wybory, których dokonujemy. I jak wielokrotnie
powtarzałam w tej książce, zawsze możesz wybrać to, co zrobisz. Jeśli
postanowiłeś żyć zdrowiej, na ogół to, co powinieneś zrobić, jest proste.
Stwórz plan działania (może to być dowolny plan), a potem 5... 4... 3...
2... 1... START. Później zaś sprawa sprowadza się do tylko jednego
wyboru – musisz dzień po dniu decydować o PRZESTRZEGANIU tego
planu, nawet jeżeli – przytaczając słowa Anouk – „naprawdę bardzo,
bardzo, bardzo nie będziesz miał ochoty”.
Napisałam, że to, co powinieneś zrobić, jest proste. Nie napisałam
jednak, że będzie łatwe. Ale obiecuję ci, że warto. Trening i zdrowie
sprowadzają się do jednej, nieskomplikowanej reguły – nie musisz mieć
ochoty. Po prostu musisz działać.
Idź o krok
dalej.
Tam nigdy
nie ma tłoku.
10
ZWIĘKSZ PRODUKTYWNOŚĆ
NIC NIE ZADZIAŁA, JEŚLI TY NIE ZACZNIESZ DZIAŁAĆ.
– MAYA ANGELOU

Produktywność można podsumować jednym słowem – KONCENTRACJA.


Są dwa rodzaje koncentracji, niezbędne do zwiększenia produktywności.
Pierwszy – to zdolność do zapanowania nad rozpraszającymi bodźcami
tak, abyś mógł w danej chwili skupić się na bieżącym zadaniu. Drugi zaś
– to umiejętność zajmowania się tym, co jest dla ciebie naprawdę ważne
w szerszej perspektywie, dzięki czemu nie będziesz marnował dnia na
głupoty.
Przeczytasz o obydwu rodzajach koncentracji, zapoznasz się
z najnowszymi badaniami w tej dziedzinie i dowiesz się, jak wykorzystać
regułę 5 sekund, aby nauczyć się pożytkowania czasu na najważniejsze
rzeczy i panowania nad rozpraszającymi uwagę sprawami, kiedy się
pojawią.

Podejdź poważnie do kwestii, które cię


dekoncentrują
Zapanowanie nad rozpraszającymi sprawami jest podobne do
konsekwentnej realizacji celów dotyczących zdrowia. Nigdy nie będziesz
miał na to ochoty. Po prostu musisz się przemóc. Z pewnością rozumiesz,
że nawykowe sięganie po telefon, wysyłanie wiadomości i odpowiadanie
na e-maile cię rozprasza... ale masz wrażenie, że nie da się z tym nic
zrobić.
Nawet jeśli wiesz, że powinieneś wyłączyć powiadomienia, wyciszyć
telefon i przestać co pięć minut zaglądać do skrzynki e-mailowej, to sama
ta wiedza nie zmieni twojego zachowania. Mogłabym podać mnóstwo
wyników badań na temat szkodliwości takiego postępowania, a i tak nie
skłoniłabym cię do zmiany podejścia. Wtedy w sukurs przychodzi reguła
5 sekund – nie musisz tego chcieć, po prostu musisz się przełamać.
Przede wszystkim powinieneś stwierdzić, że dekoncentrujące
bodźce są złe. Niepożądane dowolne przerwy to pocałunek śmierci dla
produktywności. Badania pokazują, że biura typu open space są zmorą
dla koncentracji. Sprawdzanie e-maili może przejść w nałóg ze względu
na zjawisko, które badacze behawioralni nazywają „losowymi
korzyściami” (ang. random rewards). Musisz zadecydować, że twoje cele
są ważniejsze niż powiadomienia. To takie proste.
Następnie należy się ich pozbyć. Nie twierdzę, że dokonałam
przełomowego odkrycia. Nie zamierzam ci też wmawiać, że to łatwe.
Obiecuję jednak, iż jeśli wykorzystasz w tym celu regułę 5 sekund,
naprawdę to zrobisz. Zacytuję Karen, że nawet „nie masz pojęcia”, jak
bardzo pomaga unikanie rozpraszających uwagę bodźców i skupienie na
bieżących, ważnych sprawach.

Niedawno rozmawiałam na ten temat z moją córką Kendall, uczennicą


szkoły średniej. Kendall uwielbia media społecznościowe, ale spędzała ze
smartfonem tyle czasu, że odciągało to ją od nauki. Ponadto czuła się
gorsza, bo bez przerwy porównywała się do publikowanych w mediach
społecznościowych wizerunków celebrytów i supermodelek.
Tak jak ty czy ja wiedziała, że media społecznościowe zakłócają jej
produktywność w chwilach, gdy powinna się skupić na odrabianiu lekcji.
Kendall uznała, że najlepszy sposób na zapanowanie nad
dekoncentrującym wpływem mediów społecznościowych polega na
pozbyciu się pokusy – i usunęła z telefonu aplikacje służące do
publikowania zdjęć, takie jak Instagram i VSCO.
Jak sama powiedziała:

Po ich usunięciu uświadomiłam sobie, jak nieistotne są to sprawy.


Kiedy miałam te aplikacje zainstalowane w telefonie, odruchowo
stukałam i oglądałam. Odkąd się ich pozbyłam, nigdy mnie nie korci,
żeby do nich zerknąć.

Dekoncentrować mogą nie tylko nowinki technologiczne i media


społecznościowe. Sarah stwierdziła, że bardzo rozprasza ją bałagan
i postanowiła coś z nim zrobić. Posłużyła się regułą, aby pokonać
skłonności do „emocjonalnego” gromadzenia szpargałów, policzyła 5...
4... 3... 2... 1... i „podarowała, oddała do recyklingu, sprzedała oraz
wyrzuciła” mnóstwo rzeczy.

Dzięki przekopywaniu się przez szpargały za pomocą pięciosekundowych


decyzji, Sarah czuje się teraz „fantastycznie” i nie jest już
„przygnieciona”. Jeśli więc jesteś zdekoncentrowany tak jak Kendall
(przez media społecznościowe) albo Sarah (przez otoczenie), czeka cię
przełomowa chwila. To znaczy, że się przebudziłeś, a teraz przyszła pora
na poważne zmiany w otoczeniu. Policz 5... 4... 3... 2... 1... i pozbądź się
tego, co cię rozprasza. To naprawdę proste, a korzyści są ogromne.
Trudniejsze i skuteczniejsze jest opanowanie umiejętności drugiego
rodzaju koncentracji: skupienia na szerszej perspektywie. Dzięki regule
5 sekund zrobiłam pewną rzecz, która poprawiła tę moją koncentrację
bardziej niż cokolwiek innego – stałam się panią swoich poranków.

Bądź panem swoich poranków


Przejęcie kontroli nad porankami to punkt zwrotny dla produktywności.
Ja osiągnęłam go poprzez stworzenie porannego rytuału. Alissa
przekonała się, że wcielenie w życie własnego zwyczaju poranków
pozwala jej „rządzić” dniem.

Jak powiedziała Alissa, stworzenie porannego rytuału i przestrzeganie go


pozwala „robić plany”. Za każdym razem wyzwalasz wtedy reakcję
łańcuchową, której skutki wprowadzą cię w osłupienie.
Mój poranny rytuał zawdzięczam profesorowi Uniwersytetu Duke’a,
Danowi Ariely’emu. Zdaniem Ariely’ego pierwsze dwie lub trzy godziny
dnia (kiedy już się zupełnie przebudzisz) są najlepszymi dla mózgu. Jeśli
więc wstajesz o 6.00 rano, to szczyt intelektualny i maksimum
produktywności osiągasz między 6.30 a 9.00. I tak dalej.
Jeżeli twój dom choć trochę przypomina nasz, większość poranków
zapewne wygląda chaotycznie. Nakarmienie psa, przygotowanie
śniadania i wyprawienie do szkoły trójki dzieci może zająć więcej niż
godzinę i nałożyć się na okno czasowe największej produktywności.
Właśnie dlatego, jeśli zamierzałam zostać panią swoich poranków,
musiałam podejść do nich poważnie – zaczęło się od wstawania
wcześniej, by wygospodarować czas na ogarnięcie dalekosiężnych celów,
zanim miał mnie porwać wir codziennych zajęć.
W taki oto sposób zmieniłam swoje zwyczaje, aby się w pełni skupić
na najważniejszych sprawach:

Mój codzienny rytuał


1. Wstaję, gdy zadzwoni budzik.
Znaczenie tego faktu omówiliśmy przy okazji wyzwania
z wstawaniem. Dzwoni budzik. Wstaję. Koniec tematu. Jeśli chcesz
osiągnąć najwyższą produktywność, NIGDY nie powinieneś używać
przycisku drzemki. Istnieje nawet neurologiczne uzasadnienie tego faktu,
które poznałam podczas gromadzenia materiałów do tej książki.
Pewnie wiesz, że smacznie przespana noc jest ważna dla
produktywności. Założę się jednak, że nie wiedziałeś, iż sposób
wstawania jest równie istotny jak jakość snu. Naukowcy odkryli
niedawno, że użycie przycisku drzemki ma niekorzystny wpływ na pracę
mózgu i produktywność, który może się utrzymywać nawet przez cztery
godziny! Oto garść wyjaśnień.
Śpimy w cyklach, które trwają jakieś 90–110 minut. Mniej więcej na
dwie godziny przed przebudzeniem cykle te kończą się i organizm powoli
przygotowuje się do pobudki. Kiedy zadzwoni budzik, organizm jest już
przestawiony na tryb budzenia się. Jeżeli naciśniesz guzik drzemki
i ponownie zapadniesz w sen, zmusisz mózg do zainicjowania nowego
cyklu, który trwa kolejne 90–110 minut.
Gdy kwadrans później budzik ponownie się odezwie, kora mózgowa
odpowiedzialna za podejmowanie decyzji, uwagę, czujność
i samokontrolę wciąż będzie w cyklu spania. Nie da się jej raptownie
obudzić – potrzebuje ona kolejnych 75 minut na dokończenie tego, co
zapoczątkowało włączenie przycisku drzemki.
Wyjście z tej sennej bezwładności i przywrócenie pełnej sprawności
procesów kognitywnych może zająć nawet cztery godziny. Właśnie
dlatego czujemy się tak otępiali, gdy wstajemy po dodatkowej drzemce.
Przyczyną nie jest niedospanie. Chodzi o to, że po naciśnięciu przycisku
„drzemka” zacząłeś nowy cykl snu, a potem go przerwałeś. W dni,
w które uruchomiłeś przycisk drzemki, nie będziesz działać na
najwyższych obrotach.
Podchodzę więc do tego śmiertelnie poważnie. Rozlega się budzik.
Żadnych drzemek. Wstaję. Bezdyskusyjnie.

2. Idę do łazienki i wyłączam alarm.


Mój mąż i ja nie trzymamy budzików czy telefonów w sypialni albo na
nocnym stoliku. Gdzie zostawiam telefon? W łazience. Wystarczająco
blisko, żebym usłyszała zarówno zwykły dzwonek telefonu, jak i dźwięk
alarmu rano. A zarazem dostatecznie daleko, by nie ulec pokusie. Jeśli
zostawiłabym telefon na nocnym stoliku, sięgnęłabym po niego bez
namysłu i w łóżku zaczęła przeglądać e-maile. Wiesz, że zrobiłbyś to
samo. Jeżeli leży w zasięgu ręki, łatwo go złapać bez zastanowienia.
Większość ludzi czyta e-maile przed wyjściem z łóżka,
a z przeprowadzonych niedawno przez Deloitte badań wynika, że jedna
trzecia dorosłych (a w wieku poniżej 35 lat – połowa) budzi się w nocy,
by zerknąć na telefon. Zostawiwszy aparat (z ustawionym budzikiem)
w łazience, trudniej mi nawykowo po niego sięgać, a dzięki temu mogę
liczyć na smaczny i nieprzerwany sen.

3. Myję zęby i koncentruję się na nadchodzącym dniu.


Podczas mycia twarzy i szczotkowania zębów przez 3–5 minut
koncentruję się na tym, czego naprawdę chcę i co muszę zrobić dla
SIEBIE i MOICH dalekosiężnych celów. To nie jest lista spraw do
załatwienia. To lista niezbędnych działań. Jest to ta chwila, w której
świadomie zbieram myśli i zastanawiam się nad jedną albo dwiema
sprawami na dany dzień, których nie mam ochoty robić, ale które są
konieczne z perspektywy moich celów, marzeń i zawodowego rozwoju.
Badacze określają te cele akronimem SMART (z ang. specific,
measurable, achievable, realistic i timely – konkretne, mierzalne,
osiągalne, realne i określone w czasie). Ja nazywam je po prostu
sprawami gwarantującymi postęp w ważnych dla mnie kwestiach.
Zwykle są to – jak to ujął Morphin – „bzdety”, na które nie mam ochoty.

4. Ubieram się, ścielę łóżko, idę do kuchni i nalewam sobie


filiżankę kawy.
Zauważyłeś, czego jeszcze nie zrobiłam? Nie spojrzałam na telefon
i nie sprawdziłam skrzynki e-mailowej. Dlaczego? Bo wiem, że gdy tylko
to zrobię, zdekoncentruję się. Kiedy zaczniesz sprawdzać pocztę, czytać
wiadomości albo przeglądać serwisy społecznościowe, czyjeś ważne
sprawy zaczynają ci przesłaniać twoje. Myślisz, że Bill Gates albo Oprah
leżą w łóżkach i przeglądają nowości w serwisach społecznościowych?
Nie, i ty także nie powinieneś. Musisz stawiać siebie na pierwszym
miejscu, nie sprawdzaj więc poczty, dopóki nie zaplanujesz SWOJEGO
dnia.

5. Spisuję od 1 do 3 „konieczności” oraz powody, dla których są


one ważne.
W tanim terminarzu, który kupiłam w papierniku, zapisuję jedną,
dwie albo trzy rzeczy, które czuję, że muszę danego dnia zrobić – bo są
ważne dla MNIE. Z dwóch powodów to ważny krok: po pierwsze, jestem
wzrokowcem, po drugie zaś, według badań profesor psychologii, dr Gail
Matthews z Dominican University of California, dzięki samemu zapisaniu
celów szansa na ich zrealizowanie rośnie o 42%.
Zapisanie celów w terminarzu oznacza, że będę na nie zerkała przez
cały dzień i przypominała sobie o konieczności podjęcia działań.
Wspomniane powody zaś przypominają mi o tym, dlaczego te cele są
ważne, i dodatkowo mnie dopingują.
Jeśli wpisałabym je w kalendarzu elektronicznym, zapomniałabym
o nich. W połowie przypadków, kiedy wchodzę do jakiegoś
pomieszczenia, zapominam, po co tam poszłam – „prześladuję się więc
sama koniecznościami”, fizycznie je spisując. Gdy zanotuję je
w terminarzu (do którego zaglądam przez cały dzień), mam je bez
przerwy przed oczami. Oglądanie „konieczności” przypomina mi o ich
wykonaniu. Możesz je spisywać w notesie, w kalendarzu, gdziekolwiek –
tylko po prostu je zapisz i noś ze sobą, tak jak robi to Sharon.

6. Planuję dzień i rezerwuję trzydziestkę przed 7.30.


Najważniejsze „konieczności” planuję (a często także realizuję)
NAJPIERW, zanim sięgnę po telefon albo sprawdzę e-maile. Posługuję się
w tym celu narzędziem, które nazywam „trzydziestką przed 7.30”.
Zaplanowanie dnia zajmuje mi 30 minut przed 7.30. Przez te pół
godziny zaczynam pracować nad dwiema albo trzema koniecznościami
lub rezerwuję czas na zajęcie się nimi później. Jeśli jestem w domu,
staram się zacząć planowanie o 7.00 rano, kiedy ostatnie z dzieci
wsiądzie do autobusu. Tych 30 minut stanowi filar mojego sukcesu.
Dzięki opracowaniu planu dnia w sposób dający gwarancję
„skupienia się na właściwych sprawach”, jak to robi Jeremy,
przygotowujesz grunt pod bycie „znacznie produktywniejszym”
i skuteczniejszym w realizacji celów na dany dzień.
Po przyjściu do pracy koncepcja „trzydziestki przed 7.30” traci rację
bytu. Musisz to zrobić w domu, w ulubionej kafejce, w pociągu albo
w samochodzie, gdy stoisz na parkingu. Nie żartuję. Kiedy już wejdziesz
do biura i odpowiesz na pierwszy e-mail albo wykonasz pierwszą
rozmowę telefoniczną, dzień jest skreślony.
Profesor Sune Carlsson badał, jak to się dzieje, że dyrektorom
przedsiębiorstw udaje się tak wiele osiągnąć. Na czym polegał sekret
menedżerów wysokiego szczebla? Pracowali w domu przez 90 minut, bo
wtedy „mieli szansę się skupić”. Twierdzili, że w pracy przerywa się im
co 20 minut. A co pisałam o przerwach? To pocałunek śmierci dla
produktywności.
Dlaczego jeszcze warto planować i najpierw zająć się
najważniejszymi rzeczami?
Pamiętaj, że zdaniem dr. Ariely’ego pierwsze 2–3 godziny dnia są
najlepszymi godzinami dla mózgu pod względem koncentrowania się na
zadaniach albo sprawach, które sprzyjają realizacji celów osobistych
i zawodowych. Wypełnianie tego czasu nieistotnymi rzeczami jest głupie.
Odpisywanie na e-maile, rozmawianie przez telefon i przesiadywanie
na spotkaniach zajmuje sporo czasu i rzadko daje większe życiowe
korzyści. Dla własnego zadowolenia oraz po to, by chronić czas
potrzebny do skupienia się na wartościowej pracy, kilka pierwszych
godzin dnia musisz zawłaszczyć dla siebie. Walcz o nie.
Jeśli zajmujesz się dwiema sprawami, które uważasz za istotne, to
zrobisz postępy w liczących się przedsięwzięciach – i wygrasz w dłuższej
perspektywie.
Wczesne wstawanie oraz planowanie dnia daje ogromne korzyści.
Wystarczy spytać Mariego:

Dzięki szybkiemu rozruchowi o poranku (żadnych drzemek!), listom


spraw oraz rytuałom, udało mu się zapanować nad sytuacją, wybrać
najważniejsze zadania i znaleźć czas na pracę nad nową książką. Kilka
tygodni później odpisałam Mariemu, pytając go, jak mu idzie
z porannymi rytuałami.

To fantastyczne, Mari już przez 54 dni jest ich panem! Tony postąpił tak
samo i udało mu się zdopingować do „powrotu na siłownię i ćwiczenia
codziennie o 5 rano”!

Wiem, że trudno jest wstać tak wcześnie i od razu zabrać się za trening,
ale kiedy policzysz 5... 4... 3... 2... 1..., by wykrzesać z siebie energię
aktywności i pokonać uczucie zniechęcenia, nie tylko stajesz się panem
swojego dnia, ale też budzisz w sobie to, co najlepsze.

7. Planuję godzinę zakończenia pracy.


To kolejna rzecz, jakiej dowiedziałam się z badań naukowych. Oprócz
planowania dnia wyznaczam też porę zakończenia pracy. Właśnie tak.
Każdego dnia rano określam, o której godzinie przestanę pracować
i będę miała czas dla rodziny. Wyznaczenie pory końca pracy albo
przekazania komuś jej dalszego ciągu ma dwie zalety: wykorzystuję czas
z większym rozmysłem, a dzięki temu staję się bardziej produktywna.
Istnieje pewna zasada nazywana prawem Parkinsona – praca
rozszerza się tak, by wypełnić czas dostępny na jej ukończenie. Ustal
więc koniec dnia pracy. Taki termin jest ważny z perspektywy witalności
i zdrowia psychicznego. To przerwa, której potrzebuje każdy, aby pobyć
z bliskimi i dać mózgowi niezbędny czas na odpoczynek, naładowanie
akumulatorów i reset. Będę brutalnie szczera: o wiele częściej, niż bym
chciała, musiałam stosować moją regułę, aby po 5... 4... 3... 2... 1...
wyłączyć komputer i przestać pracować.
Przestrzeganie ustalonego harmonogramu dnia niezmiernie mi
pomogło. Dzięki niemu najważniejsze sprawy udaje mi się przedłożyć
ponad typowe, codzienne gaszenie pożarów. Mam wrażenie, że lepiej
panuję nad sytuacją, bo kontroluję swoje poczynania od chwili, gdy
rozlegnie się dzwonek budzika. Mam większą jasność myślenia (co
pomaga wykorzystywać nadarzające się okazje), bo określiłam 2–3
długofalowe konieczności pozwalające mi dążyć do wyznaczonych celów.
Jeśli zauważę, że odchodzę od harmonogramu albo się
dekoncentruję, to znaczy, że przyszła chwila na wykazanie się
stanowczością. Stosuję regułę i liczę 5... 4... 3... 2... 1..., aby wrócić na
właściwe tory. Oczywiście możesz opracować dowolny skuteczny rytuał,
ale jeżeli chcesz wypróbować jakiś na dobry początek, sprawdź mój.
U wielu osób znakomicie sprawdza się włączenie do porannych
zwyczajów ćwiczeń fizycznych, medytacji i robienia list wdzięczności.
Przetestuj to wszystko w praktyce, aby się przekonać, co zadziała
u ciebie.
To, o czym piszę, jest proste, oczywiste i skuteczne. Dostosuj to do
własnych potrzeb, a przede wszystkim licz 5... 4... 3... 2... 1..., by
osiągnąć cel. Jak stwierdziła Christie, dokładanie starań w kwestii bycia
panią (albo panem) swojego dnia „zmienia wszystko”. Spotkała się
z najwyższymi rangą pracownikami swojej firmy i jest „pełna
entuzjazmu”.

Teraz twoja kolej.


Zacznij, zanim
będziesz
gotowy.
Nie
przygotowuj się
– rozpocznij.
11
PRZESTAŃ ODKŁADAĆ SPRAWY NA
POTEM
ABY ZACZĄĆ – ZACZNIJ.
– WILLIAM WORDSWORTH

Reguła 5 sekund jest niewiarygodnie skuteczną bronią przeciw


prokrastynacji. Zanim przyjrzymy się metodom stosowania reguły,
musimy określić, czym prokrastynacja jest, a czym nie jest. Kiedy
gromadziłam materiały do tej książki, zszokowało mnie, gdy się
dowiedziałam, co tak naprawdę ją wywołuje. Okazało się, że widziałam to
zupełnie inaczej, niż trzeba!
Z zaskoczeniem dowiedziałam się też, że istnieją dwa rodzaje
prokrastynacji: destrukcyjna, polegająca na unikaniu zadań, które trzeba
dokończyć, oraz produktywna, będąca ważnym aspektem dowolnego
procesu twórczego.
Zacznijmy od tej dobrej.

Produktywna prokrastynacja
Jeśli pracujesz nad zadaniem wymagającym kreatywności albo rozwijasz
innowacyjny pomysł, to według badań naukowych prokrastynacja jest
wtedy nie tylko dobra, ale i ważna. Proces twórczy wymaga czasu, jeśli
więc odłożysz projekt na bok na kilka dni lub tygodni, pozwolisz
umysłowi błądzić. Ten dodatkowy czas spędzony na myśleniu
o niebieskich migdałach pozwala wpaść na bardziej kreatywne,
odbiegające od głównego nurtu rozważań pomysły, które wzbogacą
przedsięwzięcie.
Zapoznanie się z koncepcją produktywnej prokrastynacji przyniosło
mi ogromną ulgę, zwłaszcza na etapie zmagań z pisaniem tej książki.
Zanim przeczytałam o produktywnej prokrastynacji, nieustannie
wypominałam sobie częste poczucie wypalenia albo wpadanie w twórczy
impas. Wydawało mi się, że nie umiem pisać, jestem leniwa lub
niekompetentna. Tak naprawdę jednak proces twórczy tego kalibru po
prostu wymagał czasu.
Mój umysł potrzebował przerw i czasu na błądzenie. Dokończenie
książki zajęło mi o siedem miesięcy więcej, niż zakładałam, ale sama
książka jest dzięki temu sto razy lepsza. Jeśli nie osiągasz efektów, na
jakich ci zależy, daj przedsięwzięciu trochę czasu, skoncentruj wysiłki na
czymś innym, a potem wróć do sprawy i spójrz na nią ze świeżej
perspektywy.
Jeśli zatem pracujesz nad czymś twórczym i nie masz ustalonego
terminu, to odłożenie pracy na kilka tygodni, aby pozwolić myślom
trochę się powałęsać, nie jest prokrastynacją. To element procesu
twórczego. Nowe pomysły, na które wpadniesz w czasie produktywnej
prokrastynacji, sprawią, że twoje dzieło będzie jeszcze lepsze.

Destrukcyjna prokrastynacja
Destrukcyjna prokrastynacja to zupełnie inna para kaloszy. Masz z nią do
czynienia wtedy, gdy unikasz pracy, jaką powinieneś wykonać, i wiesz, że
będzie to miało negatywne następstwa. Ten nawyk ostatecznie odbije się
głównie na tobie.
Każdy z nas ma stertę prac, do których jakoś nie może się zabrać:
uzupełnienie albumów ze zdjęciami, przeanalizowanie jakiegoś arkusza
kalkulacyjnego, dokończenie oferty, zrobienie porządków w domu u ojca
albo załatwienie paru spraw, które przełożą się na korzyści w życiu
zawodowym. Chodzi o wszystko, czego celowo unikamy, a co naprawdę
należałoby zrobić.
Evelyn odkładała takie sprawy na później, a potem się za to beształa:
„Od lat wypominała sobie właściwie wszystko”. Potem zaprzęgła do
pracy regułę i to było „FANTASTYCZNE”.
Odkąd Evelyn odkryła 5... 4... 3... 2... 1... START, przestała się
krytykować, a zaczęła po prostu działać, czym zrobiła wrażenie nawet na
sobie samej.

Evelyn zapewne nie wiedziała, dlaczego odkłada ważne sprawy na


potem. Większość z nas nie wie. Przez długi czas wychodzono
z założenia, że prokrastynacja wynika z nieumiejętności gospodarowania
czasem, braku silnej woli albo samodyscypliny. Wszyscy się myliliśmy.
Prokrastynacja w ogóle nie ma związku z lenistwem. To mechanizm
służący do walki ze stresem.

Prokrastynacja i jej związki ze stresem


Timothy Pychyl, profesor psychologii z Uniwersytetu Carleton, bada
zjawisko prokrastynacji od ponad 19 lat. Doktor Pychyl odkrył, że główną
siłą napędową prokrastynacji nie jest unikanie pracy, tylko unikanie
stresu. Prokrastynacja jest „podświadomym dążeniem do poprawienia
sobie samopoczucia już teraz”, abyś mógł zaznać małego odpoczynku od
stresu.
Wszyscy popełniamy typowy błąd polegający na założeniu, że ludzie
celowo odkładają sprawy na później. Tak naprawdę większość ludzi
borykających się z prokrastynacją mówi badaczom, że czują się tak,
jakby nie byli w stanie nad nią zapanować. I mają słuszność, bo nie znają
prawdziwego powodu prokrastynacji.
Odkładamy sprawy na potem, bo czujemy się zestresowani. Haczyk
jest taki, że nie chodzi o stres związany z pracą. Stresujemy się
poważniejszymi problemami: pieniędzmi, kłopotami w związku albo
bardziej ogólnymi – w życiu. Jeśli robisz sobie kwadrans przerwy w pracy
albo w nauce, aby kupić coś w internecie albo obejrzeć najciekawsze
fragmenty wczorajszego meczu, dajesz sobie małą odsapkę od
większego, trapiącego cię stresu.
To trochę jak z jedzeniem na pocieszenie. Kiedy unikasz czegoś, co
sprawia wrażenie trudnego, odczuwasz ulgę. Ponadto kiedy robisz coś,
co lubisz – na przykład przeglądasz Facebooka albo śmiejesz się
z popularnych filmików w sieci – dostajesz krótkotrwały zastrzyk
dopaminy. Im częściej odkładasz sprawy na później, tym bardziej
prawdopodobne, że będziesz to zachowanie powtarzał. Szkopuł w tym, że
kiedy fundujesz sobie niewielką ulgę od stresu, oglądając wideoklipy
z kotami, praca, której przez ten czas unikasz, kumuluje się i przyczynia
się do pogłębienia stresu.
Scott jest tego doskonałym przykładem. Napisał do mnie, bo
potrzebował pomocy, by „wyjść z klatki własnych myśli”. Jak mi wyznał,
bliscy ludzie zawsze mu powtarzali, że „ogranicza go tylko on sam”.
I mieli rację.
Scott jest doktorantem i prowadzi badania w laboratorium
fizjologicznym. Jest żonaty i niedawno urodziło się im pierwsze dziecko,
prześliczny synek. Swoje życie opisał następująco:

W domu wszystko układa się znakomicie, pomimo sporych


problemów finansowych, którym jednak trudno się dziwić, skoro
wciąż studiuję. Szkopuł w tym, że mam trudności z wywiązywaniem
się z obowiązków w życiu codziennym, a coraz częściej także na
studiach i w laboratorium, co powoli urasta do rangi problemu.
Pewne sprawy po prostu bez przerwy odkładam, aż wreszcie
mija termin ich realizacji albo ktoś się wkurza.
Mam wobec siebie bardzo wysokie oczekiwania i dosłownie
codziennie zasypiam, powtarzając sobie, że jutro muszę zacząć
wszystko od zera i zabiorę się za to z mnóstwem zapału. Ale dni
mijają, a mi się to nie udaje, zaś pewność, że sam dam radę
przełamać ten impas, powoli zaczyna topnieć. Po prostu mam
wrażenie, że daleko mi do wykorzystania swojego potencjału
i denerwuje mnie to.

Na podstawie listu Scotta można wywnioskować, że wpadł w zaklęty


krąg niezadowolenia z samego siebie. Bez trudu mogę się postawić
w jego sytuacji, bo właśnie tak się czułam, gdy nie umiałam wstać z łóżka
o czasie. Scott wie, co powinien zrobić (zabrać się za robotę i ją
wykonać), ale wydaje się, że nie potrafi się do tego przełamać.
Słowa Scotta ułatwiają wyjaśnienie, co tak naprawdę się dzieje, gdy
odkładamy sprawy na później. Scott napisał, że mają „spore problemy
finansowe”. Te kłopoty z pewnością są ciężarem. Tłumaczy to też,
dlaczego Scott odkłada sprawy na później, aby chwilowo odpocząć od
finansów. Przypominam, że zastąpienie trudnych zadań robieniem czegoś
łatwiejszego daje krótkotrwałą poprawę samopoczucia i wrażenie, że
panujemy nad sytuacją.
Wydaje się to nielogiczne, ale Scott zawala obowiązki
w laboratorium, bo potrzebuje chwili oddechu od problemów
finansowych.
Jak wyrwać się z tego zaklętego kręgu? Na szczęście można to zrobić
w trzech prostych krokach, o naukowo dowiedzionej skuteczności.
A reguła 5 sekund pomoże ci je wykonać w 5... 4... 3... 2... 1... Jeśli
wymigujesz się od pracy tak jak Scott, od sprzątania jak Evelyn albo od
treningów jak kiedyś JLosso, możesz za każdym razem wykorzystać
regułę do pokonania prokrastynacji.

Bądź dla siebie wyrozumiały


Pierwsza sprawa, o jakiej mówią badania, jest następująca: musisz sobie
wybaczyć prokrastynację. Serio. To nie naiwny optymizm – to nauka.
Pamiętasz eksperta z Uniwersytetu Carleton? Doktor Pychyl jest
współautorem badania, które pokazało, że studenci wybaczający sobie
prokrastynację byli mniej skłonni do odkładania spraw na później przed
kolejnym sprawdzianem. Brzmi to wprawdzie głupio, ale zdaniem
psychologów problem w pewnym stopniu polega na tym, że ludzie
odkładający sprawy na później są wobec siebie bardzo krytyczni.
Trishke przekonała się, że odkąd zaczęła mieć więcej wyrozumiałości
dla siebie, jej życie uległo zmianie.
Zamiast się obwiniać, przestała odkładać sprawy na półkę. Znakomicie!
Być może doskonale zrozumiesz też Ryana, który napisał mi
o pierwszych fazach uruchamiania nowego przedsięwzięcia. Stwierdził,
że choć bardzo chce, aby plan wypalił, „zaskakuje go, jak trudno jest się
zmusić do poświęcania czasu (na przedsięwzięcie) i działania ze względu
na lęk przed fiaskiem”.

Bardzo podoba mi się to, co napisał na koniec: „czy wyjdzie mi to na


dobre, czy złe, przynajmniej zacząłem działać!”. Wielkiej odwagi wymaga
bycie tak szczerym z samym sobą i przyznanie, jak trudno jest się skupić
na tym, co trzeba zrobić.
Kolejnym znakomitym przykładem jest nasz doktorant fizjoterapii,
Scott. Pamiętasz, co napisał? Wspomniał, że ma wobec siebie „bardzo
wysokie oczekiwania”. Ilekroć odkłada coś na potem, wstydzi się i ma
poczucie winy. Te negatywne uczucia dodatkowo pogłębiają stres Scotta,
którego „pewność, że sam da radę przełamać ten impas, powoli zaczyna
topnieć”. W rezultacie Scott denerwuje się coraz bardziej i jeszcze
częściej odkłada sprawy na później.
Zastosujmy więc przytoczoną metodę w odniesieniu do Scotta. Krok
pierwszy: przerwij zaklęty krąg, wybaczając sobie. Scott, musisz
poświęcić pięć sekund, policzyć 5... 4... 3... 2... 1... i wybaczyć sobie, że
denerwujesz ludzi, masz zaległości i nie wykorzystujesz w pełni swojego
potencjału. Jeśli sobie uzmysłowisz, że stres wynikający z problemów
finansowych w istocie napędza prokrastynację w pracy, zyskasz szansę
na podjęcie bardziej stanowczych działań i przejęcie kontroli nad
sytuacją. Nawiasem mówiąc, kontrolę tę należy przejąć, aby móc osiągać
wyznaczone cele. Pomoże ci w tym człowiek, którym masz nadzieję się
stać.
To z kolei prowadzi do kroku 2.

Co zrobiłby przyszły ty?


Pozwól, że wyjaśnię. Zespół dr. Pychyla przeprowadził wiele badań
poświęconych różnicom między „obecnym ja” a „przyszłym ja”. Nasze
„przyszłe ja” jest osobą, którą chcemy się stać. Co ciekawe, badania
pokazują, że kiedy wyobrażamy sobie przyszłego siebie, zyskujemy
obiektywną przesłankę do zdopingowania się w teraźniejszości.
W eksperymencie, w którym naukowcy pokazywali ludziom ich cyfrowo
postarzone zdjęcia, badani byli bardziej skłonni do odkładania na
emeryturę. Być może to wyjaśnia, dlaczego skuteczne są tak zwane
tablice wizji. Pomagają one bowiem wyobrazić sobie przyszłego siebie,
a to znakomity sposób na uporanie się ze stresem, którego doświadczasz
jako obecny ty. Scott, stwórz tablicę wizji albo wyobraź sobie, jak będzie
wyglądało twoje życie, kiedy już wyzbędziesz się stresu związanego ze
studiami i staniesz się profesorem Scottem. A gdy poczujesz, że chcesz
odłożyć jakąś sprawę na później, po prostu zadaj sobie pytanie: „Co
zrobiłby profesor Scott?”.
To zaś jest wstępem do kroku 3.

Zacznij stosować regułę 5 sekund


Na koniec, kiedy już zrozumiesz powody prokrastynacji, weź sobie do
serca ulubioną poradę dr. Pychyla: „Po prostu zacznij”. Badacz ten nie
jest jedynym podkreślającym rolę rozpoczynania. Zdaniem naukowców
jeden z najskuteczniejszych sposobów nabywania nowych nawyków
polega na „stworzeniu rytuału inicjacyjnego”. Nie ma zaś lepszego
rytuału inicjacji niż reguła 5 sekund. Teraz, gdy rozumiem już naukowe
podstawy tego mechanizmu, mogę wyjaśnić, dlaczego „po prostu zacznij”
działa.
Jeśli prokrastynacja jest nawykiem, to powinieneś zastąpić zły
wzorzec postępowania (unikanie) nowym, korzystnym (zaczynanie).
W chwili, gdy poczujesz, że się wahasz, zabierasz się za łatwiejsze
zadania albo unikasz trudnej pracy, zastosuj regułę i dzięki 5... 4...
3... 2... 1... przełam się do zajęcia się ważnymi sprawami, które
należy załatwić.
Kwestia zaczynania nawiązuje do wspomnianej wcześniej koncepcji
poczucia umiejscowienia kontroli. Prokrastynacja sprawia, że masz
wrażenie braku kontroli nad samym sobą. Gdy wykażesz się
stanowczością i po prostu zaczniesz działać, przejmiesz władanie
nad chwilą bieżącą i życiem.
Kiedy Daniela posługuje się regułą w praktyce, czuje się „silna”
i „zdolna do działania”, co pokazuje, że korzyści z pokonania
prokrastynacji sięgają poza pracę, do ważniejszych dziedzin, takich jak
poprawa „relacji z samym sobą”.

Zgodnie z tym, o czym piszę w całej książce, zdobycie się na pewien


wysiłek dzięki 5... 4... 3... 2... 1... powoduje przełączenie umysłu na inne
tory i sprawia, że kora przedczołowa pomaga ci przystąpić do działania.
Ilekroć zastosujesz regułę, coraz łatwiej i łatwiej będzie ci nie uciekać się
do prokrastynacji i po prostu zacząć. Tak jak przekonała się Sy,
tajemnicą doprowadzenia do końca czegoś ważnego jest powtarzanie
sobie: „po prostu zadzwoń, odpisz na e-mail, dokończ tę głupią robotę...”
i zajęcie się sprawą.

Choć Sy nie lubi czegoś robić, nabrała nawyku zabierania się do roboty
tak czy inaczej – i dzięki temu nastawieniu ukończyła ambitne
przedsięwzięcie oraz „osiąga to, co chce”.
Jeśli chodzi o Scotta, naszego znajomego z laboratorium, może on
użyć reguły i odliczania 5... 4... 3... 2... 1..., aby zdopingować się do pracy
przez krótki czas. Kiedy uświadomił sobie źródło chęci do prokrastynacji
(stres związany z kłopotami finansowymi), wybaczył sobie (to bardzo
ważny krok). A wyobrażając sobie przyszłego doktora Scotta, może
zacząć odliczanie, ilekroć będzie chciał przejąć kontrolę nad sytuacją,
fizycznie podejść do biurka i zacząć pracę. Gdy z jakiegoś powodu zboczy
z obranej drogi, może ponownie policzyć 5... 4... 3... 2... 1... Reguła
ułatwia PRZYSTĄPIENIE DO DZIAŁANIA, czyli coś, co pomoże Scottowi
zapanować nad pracą i poczuć, że ma większe szanse na uporanie się
z perturbacjami finansowymi.
Andre także posłużył się regułą, aby pokonać prokrastynację i zająć
się realizacją swoich celów. Andre ma 16 lat, ale już wie, jak walczyć
z nawykiem odkładania spraw na później, i zaczyna pisać książkę!
Stwierdził, że zawsze miał jakieś wymówki: „był nieprzygotowany, zbyt
zajęty, nie dość mądry”. Reguła pomogła mu „pokonać te wymówki”
i Andre zabrał się za pisanie książki.
Przykład Andre pokazuje, że w każdym wieku i bez względu na obrany
cel mamy siłę do wzięcia się w garść, zajrzenia w głąb siebie, „zrobienia
jakiegoś kroku, spróbowania czegoś” oraz do tego, by „odmienić swoje
życie”. Zaczynanie jest ważne także dlatego, że pozwoli ci wykorzystać
coś, co badacze nazywają „zasadą postępu”, która mówi, że dowolny
rodzaj postępu (taki jak małe zwycięstwa) poprawia nastrój, przyczynia
się do szczęścia i wzrostu produktywności.
Oprócz tego zaś, gdy już rozpoczniesz pracę nad przedsięwzięciem,
włączysz w mózgu mechanizm, który będzie cię skłaniał do kontynuacji.
Jak już wcześniej wspomniałam, badacze odkryli, że mózg lepiej
zapamiętuje zadania niedokończone niż dokończone. Kiedy już zaczniesz,
umysł będzie cię motywował do doprowadzenia sprawy do końca.
Napisałam też, że mój nawyk z używaniem przycisku „drzemka” był
formą prokrastynacji. Teraz już rozumiem dlaczego. Otóż dawał mi on
chwilę wytchnienia od poważniejszych życiowych stresów. Właśnie
dlatego ten guzik naciskałam. Kiedy się teraz nad tym zastanawiam,
wiem, że zlikwidowałam ów nawyk dzięki stworzeniu rytuału inicjacji –
reguły 5 sekund. Mój nawyk z używaniem przycisku drzemki został
zastąpiony innym, korzystnym: liczeniem 5... 4... 3... 2... 1..., po którym
wstawałam i zaczynałam nowy dzień. Siedem lat później wciąż co dzień
rano odliczam, aby zerwać się z łóżka.
Podsumowując: najskuteczniejsze zastosowanie reguły 5 sekund do
pokonania prokrastynacji polega na tym, by użyć jej, aby coś zacząć. Na
początku mogą to być drobiazgi. Zmierz się z tym, czego unikasz, przez
choćby 15 minut. Potem zrób sobie przerwę i obejrzyj kilka filmików
z kotami. I na litość boską, nie odsądzaj siebie od czci i wiary za to, że
dotychczas ci nie szło. Jesteś tylko człowiekiem.
Wszystko to bazuje na zdrowym rozsądku. Jest jasne jak słońce, że
nawet słonia da się zjeść, byle po kawałku. W tej książce raz po raz
dochodzimy do tego samego wniosku: jeśli nie zwalczysz uczuć
wyzwalających złe nawyki i nie zdopingujesz się do tego, by zacząć,
nigdy się nie zmienisz.
Albo
znajdziesz
sposób,
albo
wymówkę.
JAK STAĆ SIĘ
NAJSZCZĘŚLIWSZYM CZŁOWIEKIEM,
JAKIEGO ZNASZ

W trzech kolejnych rozdziałach poznasz opisane krok po kroku podejście


do zastosowania reguły 5 sekund, które w połączeniu z wybranymi,
udokumentowanymi naukowo strategiami postępowania pozwala
pokonać strach, przestać się martwić, zapanować nad lękami (lub się ich
pozbyć) oraz zmienić sposób myślenia.
Jeśli widziałeś mnie w telewizji CNN w roli komentatorki albo
czytałeś moje felietony w magazynie „SUCCESS”, to pewnie łatwo ci
sądzić, że mam wrodzoną pewność siebie. Ten osąd jeszcze się
ugruntuje, jeżeli obejrzysz zamieszczone na YouTubie filmy z moim
udziałem, wystąpienia na TEDx albo zobaczysz mnie na scenie na żywo.
Owszem, teraz jestem już pewna siebie, ale wcale się taka nie urodziłam.
Przez większość dorosłego życia byłam wygadaną ekstrawertyczką,
dręczoną głębokim poczuciem braku pewności siebie. Pewność siebie
jest umiejętnością, którą doskonaliłam przez lata, dokonując aktów
codziennej odwagi.
Wiele osób nie wie, że przez ponad 25 lat cierpiałam na stany
lękowe. Po przyjściu na świat naszej pierwszej córki, Sawyer, miałam
ciężką depresję poporodową i przez pierwsze dwa miesiące nie można
było mnie zostawić z dzieckiem samej. Przez prawie dwie dekady brałam
zoloft (sertralinę), aby utrzymać w ryzach napady paniki. Zmagania
z własnymi myślami były bardzo prawdziwe, a czasami przerażające.
Kiedy odkryłam regułę, wykorzystałam ją do zmiany swojego
zachowania. Reguła dokonała cudów, a gdy codzienne odważne działanie
weszło mi w krew, moja pewność siebie wzrosła. Nigdy jednak nie
wyzbyłam się stanów lękowych. Wciąż czaiły się gdzieś tuż pod skórą.
Starałam się nauczyć z nimi żyć, panować nad nimi i troszczyć się o to,
by nie przerodziły się w panikę pełną gębą.
Jakieś cztery lata temu zaczęłam się zastanawiać, czy dałoby się użyć
reguły 5 sekund do zmiany czegoś więcej niż tylko fizycznego
zachowania. Ciekawiło mnie, czy mogłabym zmienić swoje myśli.
Widziałam wpływ reguły na inne nawyki – dlaczego miałabym więc nie
spróbować pozbyć się przyzwyczajeń mentalnych, takich jak niepokój,
panika czy strach? Wszak są to pewne powtarzalne wzorce zachowań.
Zwyczajne nawyki.
Zaczęłam stosować regułę do zmieniania sposobu funkcjonowania
mojego umysłu. Najpierw posłużyłam się nią w celu zwalczenia nawyku
zamartwiania się. Kiedy opanowałam tę umiejętność, wykorzystałam
regułę do zapanowania nad stanami lękowymi i pokonania strachu przed
lataniem. Zadziałało.
Teraz, kiedy piszę to zdanie, mogę powiedzieć z pełnym
przekonaniem, że wyleczyłam się ze stanów lękowych. Od lat nie brałam
zoloftu i nie trapią mnie już ataki paniki. Nie mam już też w zwyczaju
zamartwiania się. A mój strach przed lataniem? Zniknął. Zdobycie
umiejętności przejmowania kontroli nad umysłem, pokierowania myślami
i wyzbycia się strachu było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam
z myślą o poprawieniu jakości mojego życia. Praktycznie nigdy się już nie
martwię. A w tych rzadkich przypadkach, kiedy mi się to zdarza, po
prostu liczę 5... 4... 3... 2... 1... i nastawiam się raczej na szukanie
rozwiązań niż na zadręczanie się problemami. Dzięki regule dokonałam
przemiany umysłu i jestem dziś szczęśliwsza i bardziej optymistycznie
nastawiona, niż kiedykolwiek byłam. Mój umysł działa dla mnie, a nie
przeciwko mnie.
Teraz twoja kolej.
Najpierw dowiesz się, jak za pomocą reguły 5 sekund, wiedzy
naukowej na temat nawyków oraz potęgi wdzięczności przełamać nawyk
zamartwiania się i wyciszyć negatywny, wewnętrzny monolog.
Następnie zapoznasz się z zagadnieniami dotyczącymi niepokoju
i paniki. Przeczytasz, czym są te stany, a czym nie są. Potem zaś krok po
kroku przedstawię ci metodę, która umożliwia powstrzymanie,
przeformułowanie i ostatecznie wyeliminowanie niepokoju z życia.
Na koniec poznasz sprawdzoną strategię pokonywania dowolnych
lęków. Na przykładzie mojego strachu przed lataniem dowiesz się, jak
wykorzystać regułę w połączeniu z metodą kotwiczenia myśli, aby
zapobiec zawładnięciu umysłu przez strach.
Wszystko, czego się dowiesz, jest bardzo skuteczne, a zarazem tak
proste, że mógłbyś tego nauczyć nawet swoje dzieci.
Życie jest cudowne.
A potem jest okropne.
A potem znowu cudowne.
A pomiędzy cudownością a okropnością jest
zwyczajne, prozaiczne i rutynowe.
Wdychaj cudowne, wstrzymuj oddech, kiedy
jest okropne, odpręż się i odsapnij, gdy będzie
zwyczajne. Życie po prostu takie jest.
Rozczulające, krzepiące, cudowne, okropne,
zwyczajne. I oszałamiająco piękne.
– L.R. Knost
12
PRZESTAŃ SIĘ ZAMARTWIAĆ
POMYŚL O PIĘKNIE, KTÓRE WCIĄŻ CIĘ OTACZA, I SIĘ
CIESZ.
– ANNE FRANK

Spośród wszystkich zmian, jakich możesz dokonać, wyeliminowanie


nawyku zamartwiania się będzie miało najsilniejszy, korzystny wpływ na
twoje życie. Wierz mi lub nie, ale jesteśmy nauczeni trapienia się. Jako
dziecko nieustannie słyszałeś, jak rodzice się o ciebie martwią: „Bądź
ostrożny”, „Załóż czapkę, żebyś się nie przeziębił”, „Nie siedź za blisko
telewizora”. W dorosłym życiu trwonimy o wiele za dużo czasu i energii
na martwienie się rzeczami, na które nie mamy wpływu albo które mogą
pójść źle. U kresu swoich dni będziesz tego żałował.
Doktor Karl Pillemer jest profesorem rozwoju społecznego na
Uniwersytecie Cornella i założycielem przedsięwzięcia Legacy Project.
Spotkał się z 1200 starszymi osobami, aby porozmawiać o sensie życia.
Był zszokowany tym, że większość ludzi u kresu życia żałuje tego
samego: ubolewają, iż tak wiele czasu zmarnowali na martwienie
się. Ich rada była rozbrajająco prosta i bezpośrednia: zamartwianie się
jest straszliwą stratą cennego i ograniczonego czasu.
Możesz przestać się martwić. Reguła 5 sekund cię tego nauczy.
Martwienie się jest odruchowym stanem, w jaki wpada umysł, gdy nie
zwracasz na niego uwagi. Sztuka polega na przyłapaniu się na tym, kiedy
zaczynasz się zamartwiać, i na odzyskaniu równowagi psychicznej dzięki
zastosowaniu reguły. Oto przykład.
Mój mąż niedawno zrobił prawo jazdy na motocykle i kupił mały,
używany motor. Wczoraj, siedząc w domu, zobaczyłam, jak wyjeżdża nim
na ulicę. Kiedy pomknął dalej, zauważyłam, że mój umysł odruchowo
zaczął się niepokoić.
Martwiłam się, że potrąci go samochód, że będzie kolejną pozycją
w smutnych statystykach, a do mnie niedługo zadzwoni policja
z informacją o wypadku. Te zgryzoty trapiły mnie przez pięć sekund.
Krótko. Wiesz dlaczego? Bo od mojego martwienia się nie będzie
bezpieczniejszy. Nie uchronię go tym od wypadku. Jak powiedział pewien
83-latek podczas wspomnianych wywiadów, moje zmartwienia niczego
nie rozwiążą. Będę się tylko denerwować przez cały czas, gdy Chris
jeździ na motocyklu – i w ten sposób pozbawię się możliwości cieszenia
się chwilą.
Gdy tylko przyłapuję się na zgryzotach, posługuję się regułą: liczę
5... 4... 3... 2... 1... i zaczynam myśleć o czymś przyjemniejszym – na
przykład o tym, że Chris uśmiecha się podczas jazdy.
Co zabawne, mój mąż jest też wielkim miłośnikiem kolarstwa. Bierze
udział w triatlonach i bardzo często wychodzi na treningi rowerowe na
dystansach rzędu 60–80 km. I jakoś nigdy się o niego wtedy nie martwię.
Trapi mnie jednak motocykl, którym Chris jedzie osiedlową drogą
z prędkością 15 km na godzinę. Czy może mu się coś stać? Oczywiście,
że może. Ale na ogół się nie dzieje.
Kiedy zaczniesz używać reguły, aby przestać się martwić, zaskoczy
cię, jak często umysł dryfuje w stronę negatywnych skojarzeń. U mnie to
codzienność. I jest to naprawdę wkurzające. Walczę z tym dzień w dzień.
Są dni, kiedy muszę używać reguły dziesięć albo i więcej razy, aby wziąć
myśli w karby. Któregoś dnia nieustannie przyłapywałam się na
zgryzotach.
Nasze córki wracały wtedy do domu z wolontariatu w Peru, a moje
myśli raz po raz błądziły wokół katastrof samolotowych, spóźnień na loty,
spadania z klifów w Andach, wypadków autobusowych, zgubionych
bagaży i dziewcząt tkwiących samotnie na lotnisku. Dziewczyny dotarły
bez szwanku, a gdyby nie reguła, miałabym fatalny dzień. Za każdym
razem, kiedy przyłapywałam się na myśleniu o czymś złym, mówiłam
sobie „o nie, w żadnym razie...” i zaczynałam wyobrażać sobie coś, co
sprawiało, że się uśmiechałam – na przykład córki, które w kuchni
wieczorem opowiadają nam na wyścigi, co się działo w trakcie wyprawy.

Uczucia miłości często budzą zmartwienia


Kolejnym aspektem zmartwień, który kompletnie mnie zaskoczył, jest to,
jak podstępnie i szybko potrafią nami zawładnąć. Zdziwiłam się, jak
często zaczynam się martwić, w chwili gdy odczuwałam szczęście albo
miłość.
Przydarzyło mi się to choćby tej wiosny, kiedy patrzyłam na naszą
17-letnią córkę. Była to jedna z tych niesamowitych chwil, w której serce
nagle przepełniło mi się miłością. A potem bez ostrzeżenia ogarnęły mnie
rozmaite troski i skradły całą radość. Czułam tylko strach.
Poszłyśmy do centrum handlowego. Sawyer szukała sukienki na bal
na koniec roku szkolnego. To było długie popołudnie. Byłyśmy już
w trzecim sklepie z odzieżą, a córka przymierzyła ponad 40 kiecek –
i żadna się jej nie podobała. Mówienie, że wygląda znakomicie, tylko
pogarszało jej nastrój.
Stałam z nią w przebieralni, odwieszałam nietrafione ciuchy na
wieszakach i podawałam kolejne do przymiarki. Zaczęłam panikować, że
nigdy nie znajdziemy sukienki, która przypadnie jej do gustu. Podałam
następną partię i powiedziałam: „Przymierz szybko te trzy i spadajmy
stąd”. Wyszłam z przebieralni, aby dać córce trochę intymności,
i zadzwoniłam do Chrisa.
Nagle usłyszałam, jak Sawyer woła: „Mamo, mogłabyś przyjść?”.
Próbowałam się czegoś domyślić z brzmienia jej głosu, ale nie
umiałam stwierdzić, czy płacze, czy jest poirytowana, czy potrzebuje
pomocy z suwakiem, czy stało się jeszcze coś innego. Gwałtownie
otworzyłam drzwi. Sawyer miała na sobie suknię do samej ziemi.
Zerknęłam na jej odbicie w lustrze – krótko mówiąc, dziewczyna
wyglądała obłędnie. Kreacja leżała idealnie. Miała brzoskwiniowy kolor
i piękne, falujące, różowe wstawki po bokach. Spełniała wszystkie
warunki – żadnych świecidełek i koronek, odsłonięte plecy i jasny kolor.
Nasze spojrzenia spotkały się w lustrze.
„Co o niej sądzisz, mamo?”.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałam sobie, że
kiedy była niemowlęciem, ogarnęła mnie taka sama fala emocji, jaką się
czuje, gdy bardzo się kogoś kocha. Wstałam w środku nocy, żeby do niej
zajrzeć, stanęłam przy jej łóżeczku i patrzyłam, jak śpi na plecach
z rączkami uniesionymi nad głową. Poczułam wówczas, że przepełnia
mnie miłość – i po prostu dziwiłam się sama sobie, że potrafię kogoś tak
mocno kochać. Miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi.
Właśnie tak się poczułam, stojąc w progu przebieralni w centrum
handlowym. Po prostu zalała mnie miłość. A potem nagle dopadły mnie
zmartwienia i odebrały radość chwili. Bez ostrzeżenia osaczyły mnie
myśli o tym, że Sawyer pójdzie na studia, wyjdzie za mąż, zostanie matką
i będzie mieszkała daleko ode mnie. Myślałam o upływającym czasie,
o starzeniu się i kresie dni. Życie przemknęło mi przed oczami. Czas
w mojej głowie gnał jak szalony i przez moment poczułam, że córka mi
się wymyka. Ogarnął mnie smutek i wrażenie straty, a oczy napełniły mi
się łzami.
Sawyer dostrzegła, że się rozklejam, i pomyślała, że to przez
sukienkę. „Ojej, mamo. Nie płacz. Bo ja też się rozpłaczę”. Ale ja
płakałam, bo byłam przerażona jej dorastaniem. Płakałam, bo czas biegł
za szybko, a chciałam, aby życie zwolniło bieg. Zmartwienia ograbiły
mnie z całej radości. Oddaliły mnie od Sawyer i wepchnęły w mroczny
emocjonalny zakątek. Zamiast żyć chwilą i cieszyć się tym, jak pięknie
wygląda moja córka, zaczęłam się bać.
Właśnie w taki sposób troski i lęki przejmują władanie nad umysłem,
odbierają życiu magię i cudowność. Brené Brown zwróciła uwagę na to
zjawisko podczas gromadzenia materiałów do jej bestsellerowej książki
Z wielką odwagą. Odkryła, że snucie najczarniejszych scenariuszy
w chwilach radości (na przykład nie możemy przytulić dziecka, by nie
wyobrazić sobie, że dzieje się mu jakaś krzywda) jest czymś zadziwiająco
powszechnym. Dlaczego tak trudno jest nam się poddać uczuciom
radości? Doktor Brown twierdzi, że próbujemy w ten sposób wyprzedzić
uczucia bezradności.
Gdy umysł próbuje zwabić cię w pułapkę smutku, czarnych myśli,
zwątpienia i zniechęcenia, nie musisz za nim iść. Bardzo podoba mi się
to, co napisał mi Hein: „W 99,999% przypadków zawsze był to fałszywy
obraz rzeczywistości, który stworzyłem w głowie”.

Kiedy się okazuje, że wewnętrzny głos jest twoim „wrogiem” – jak to


miało miejsce u Heina i u mnie – trzeba „przestać się martwić”
i uzmysłowić sobie, że w ciągu 5 sekund da się odzyskać panowanie nad
sytuacją.
Zaczęłam po cichu liczyć 5... 4... 3... – i poczułam, jak strach
ustępuje. Dzięki liczeniu otrząsnęłam się ze złych myśli i skupiłam na
bieżącej chwili. Przestawiłam się ze zmartwień na koncentrację. Nie
zamierzałam pozwolić mózgowi okraść mnie ze wspólnego przeżycia
z córką. Nie zamierzałam dopuścić, by nawyk martwienia się
uniemożliwił mi doświadczenie tego momentu i utrwalenie go w pamięci.
Potem zaś zadałam sobie dwa proste pytania: „Za co jestem teraz
wdzięczna? Co chcę zapamiętać?”. Postawienie ich sobie wpływa na
mózg na poziomie biologicznym. Aby odpowiedzieć, musisz zrobić bilans
życia, relacji oraz pracy, i poszukać odpowiedzi w bieżącej chwili.
Takie podejście wymusza skupienie na pozytywnych stronach życia.
Gdy tylko zaczniesz się zastanawiać, za co jesteś wdzięczny, poczujesz tę
wdzięczność, zamiast się martwić. Odpowiedź na pierwsze pytanie była
dla mnie oczywista. Byłam wdzięczna, że ta młoda, wspaniała kobieta
jest moją córką. A po trzech godzinach rozpaczliwych poszukiwań, byłam
też wdzięczna za to, że znalazła wymarzoną sukienkę.
Katie także stosuje regułę, aby zastanowić się nad tym, za co jest
wdzięczna, i zapanować nad zmartwieniami.

„Nic w życiu nie jest idealne”. Absolutnie nic. Ale możesz policzyć 5... 4...
3... 2... 1..., by uciszyć mentalny chaos i docenić wszystkie ulotne chwile,
takie jak poczucie wdzięczności za istnienie córki.
Uczucie wdzięczności jest nie tylko miłe. Zdaniem neuronaukowca
Alexa Korba ma ono wpływ na procesy chemiczne zachodzące w mózgu,
bo uaktywnia obszar pnia mózgu odpowiadający za wytwarzanie
dopaminy. Pozbywszy się zmartwień, wzięłam głęboki wdech, weszłam
do przebieralni i położyłam dłoń na ramieniu Sawyer. Nasze spojrzenia
spotkały się w lustrze.
– I jak? Co sądzisz, mamo?
– Sądzę, że Luke padnie z wrażenia. Wyglądasz oszałamiająco.
Nie bój się
bać.
Jeśli się boisz,
to znaczy,
że chcesz
zrobić coś
bardzo, bardzo
odważnego.
13
PRZESTAŃ SIĘ NIEPOKOIĆ
ZAPANUJ NAD UMYSŁEM
ALBO ON ZAPANUJE NAD TOBĄ.
– HORACY

Niepokój pojawia się wtedy, gdy nawyk zamartwiania się wymyka się
spod kontroli. Jako osoba, która przez całe życie zmagała się ze stanami
lękowymi, doskonale wiem, w jak mocnym uścisku potrafią trzymać
i jakie się zdają przerażające. Wiem też, jak je pokonać. Rozwiązanie
polega na zastosowaniu reguły 5 sekund w połączeniu ze strategią
nazywaną przeformułowaniem.
Sekret pokonania stanów lękowych polega na ich zrozumieniu. Jeśli
potrafisz je wychwycić w chwili, gdy się pojawiają, i je przeformułować,
uspokoisz myśli, zanim umysł wpadnie w panikę. Z upływem czasu, po
wielokrotnym zastosowaniu reguły 5 sekund, twój lęk osłabnie i wróci do
tego, czym był – zwykłymi zmartwieniami. A jak się wcześniej
dowiedziałeś, nawyk martwienia się łatwo wyeliminować.
Sądzę, że urodziłam się lękliwa. Kiedy byłam dzieckiem, rodzice
mówili, że jestem znerwicowana i wszystkim się przejmuję. To ja byłam
tym dzieckiem na koloniach, które tak tęskniło za domem, że trzeba było
wcześniej je stamtąd zabrać. Jako uczennica często się czerwieniłam, gdy
wywoływano mnie do odpowiedzi. Żeby zaczepić fajnego faceta na
imprezie, musiałam liczyć na zachętę w płynie – bez alkoholu od razu
pojawiała mi się na szyi nerwicowa pokrzywka.
Napady paniki zaczęły się u mnie tuż po dwudziestce, kiedy poszłam
na studia prawnicze. Taki atak sprawia wrażenie, jakbyś za chwilę miał
dostać zawału i może być spowodowany perspektywą zrobienia czegoś,
czego się boisz (wystąpienie publiczne, rozmowa z byłym partnerem,
wsiadanie do samolotu) albo... pojawić się bez powodu.
Jeśli nigdy nie miałeś ataku paniki, to chyba najtrafniej można go
opisać następująco: umysł i ciało zachowują się tak, jakbyś właśnie
cudem uniknął wypadku, ale dzieje się to w zupełnym oderwaniu od
rzeczywistości. Pozwól, że to wyjaśnię na podstawie bardzo prostej
analogii.

Zwykła panika a napad paniki


Możesz panikować setki razy w życiu i będzie to zupełnie normalne.
Powiedzmy, że prowadzisz samochód i zamierzasz zmienić pas na
autostradzie. Nagle znikąd pojawia się jakieś auto i zajeżdża ci drogę.
Raptownie zbaczasz i mijacie się o centymetry. Kiedy o włos unikasz
wypadku na drodze, czujesz nagły przypływ adrenaliny. Serce zaczyna
walić jak młotem. Oddech przyśpiesza. Wzrasta poziom kortyzolu. Ciało
przechodzi w stan podwyższonej gotowości, abyś mógł lepiej zapanować
nad samochodem. Możesz się nawet trochę spocić.
Panika ciała wyzwala w umyśle proces poszukiwania przyczyn tego
stanu. W przypadku takim jak owa sytuacja na autostradzie mózg wie, że
prawie doszło do kraksy, i właśnie dlatego organizm tak się spłoszył.
Jeśli umysł wyjaśni sobie zachowanie ciała, nie będzie potęgował uczucia
niepokoju. Pozwoli ciału powoli się wyciszyć, bo wie, że
niebezpieczeństwo minęło. Życie wróci do normy, a ty przy następnej
zmianie pasa zachowasz trochę większą ostrożność.
Kiedy masz atak paniki, umysł i ciało mają to samo wrażenie
uniknięcia cudem jakiejś katastrofy, ale dzieje się to bez ostrzeżenia i nie
jest wywołane żadnym poprzedzającym ten fakt wydarzeniem. Możesz na
przykład stać w kuchni i nalewać sobie kawę do filiżanki, gdy nagle
nieoczekiwanie poczujesz przypływ adrenaliny – taki sam jak wtedy, gdy
o włos unikasz kolizji na autostradzie.
Serce zaczyna bić szybciej. Oddech przyśpiesza. Możesz się spocić.
Rośnie poziom kortyzolu. Organizm przechodzi w stan podwyższonej
gotowości. A gdy ciało zaczyna szaleć, umysł usilnie próbuje zrozumieć
przyczynę. Jeśli nie znajdzie sensownego powodu, uzna, że musisz być
w prawdziwym niebezpieczeństwie. Wtedy zaś mózg wywinie ci
prehistoryczny numer i nasili lęk, przekonany, że zagrożenie jest blisko.
Gdy serce zaczyna walić jak oszalałe, umysł stara się znaleźć
wyjaśnienie tego, co dzieje się z ciałem, i zadecydować, jak może cię
chronić. „Może mam zawał. A może nie chcę w przyszłym miesiącu brać
ślubu. Może mnie zwolnią... a może umieram”.

Jeśli umysł nie znajdzie odpowiedniego wyjaśnienia, mózg nasili niepokój


tak, że będziesz chciał fizycznie dokądś uciec – wyjść z pomieszczenia.
Jeżeli widziałeś kiedyś kogoś w ataku paniki, to taki ktoś nagle zaczyna
dziwnie się zachowywać, miotać bez celu, ma gonitwę myśli, wygląda jak
przerażony jeleń w światłach reflektorów i nagle musi wyjść z pokoju. To
zaklęty krąg, w którym tkwiłam całymi latami.
Przez długi czas nie rozumiałam ani różnicy między zwykłą paniką
a napadami paniki, ani roli, jaką odgrywa umysł w kwestii eskalowania
napięć. Chodziłam do psychoterapeutów i próbowałam rozmaitych
technik kognitywnych, by przestać panikować. Doszło do tego, że
zaczęłam się bać samych napadów paniki, a ten strach oczywiście
zwiększał częstotliwość ich występowania.
Wreszcie po prostu zaczęłam się leczyć zoloftem (cudowne
lekarstwo). Zoloft rzeczywiście miał na mnie zbawienny wpływ – przez
niemal dwie dekady. Jeśli jesteś w bagnie, z którego nie możesz wyjść,
skorzystaj z fachowej pomocy medycznej (i być może leków). Choć nie
zastąpi to psychoterapii, może odmienić ci życie.
Założyłam, że po prostu będę musiała przyjmować zoloft przez resztę
życia. A potem pojawiły się dzieci i cała trójka zaczęła się zmagać
z własnymi lękami. Ogromnie mnie to martwiło. Stany lękowe rzutowały
na ich życie – przestały nocować u przyjaciół, zasypiały na podłodze
w naszej sypialni i wszystkim się zadręczały. Oakley nazywał swoje
napady paniki „Oliver”1, a nasza córka Sawyer mówiła o lękach jako
o „pętli »a co, jeśli...«”. Któregoś razu zwróciła się do mnie
następującymi słowami:

To trochę tak, jakbym miała w głowie jakąś pętlę „co będzie, jeśli...”
i kiedy zaczynam myśleć o wszystkich „co, jeśli...”, to już w kółko
myślę o wszystkich „co, jeśli...” i nie mogę przestać, bo zawsze są
jakieś „co, jeśli...”.

Wiedziałam, jakie to straszne – czuć coś takiego – i kroiło mi się serce,


gdy patrzyłam, jak nasze dzieci zmagają się z tymi stanami i się ich boją.
Próba pomagania im w radzeniu sobie z lękami była pouczająca
i przygnębiająca jednocześnie, bo nie skutkowały żadne metody.
Chodziliśmy do specjalistów i próbowaliśmy rozmaitych technik.
Organizowaliśmy dla nich gry z nagrodami za stawianie czoła strachom.
Ale w ten sposób chyba tylko pogłębiliśmy problem.
Odstawiłam zoloft, żeby móc zacząć walczyć z lękami bez pomocy
medykamentu. Chciałam je lepiej zrozumieć i dojść do tego, jak je
pokonać – a dzięki temu pomóc dzieciom w ich zmaganiach. Oto czego
się dowiedziałam.

Próby uspokajania się nie skutkują


Spędziłam mnóstwo godzin u psychoterapeutów, którzy powtarzali mnie
i moim dzieciom, żebyśmy po prostu „zmienili kanał” i zaczęli myśleć
o czymś innym. To ma sens, jeśli po prostu się czymś martwisz, ale sama
w sobie ta strategia nie zadziała na lęki z prawdziwego zdarzenia. I nie
bez powodu. Ktoś, kto odczuwa lęk, jest fizycznie pobudzony. Mówienie
takiej osobie, żeby się uspokoiła, przypomina prośbę o natychmiastowe
zahamowanie przy prędkości stu kilometrów na godzinę. To jak próba
zatrzymania pociągu towarowego głazem ustawionym na torach –
maszyna się wykolei.
Badania opublikowane w czasopiśmie „Behavior Research and
Therapy” pokazały, że ludzie, którzy naturalnie próbują wyciszyć
niepożądane myśli, dają się tymi myślami osaczać jeszcze bardziej.
Właśnie tak: kiedy próbujesz się po prostu uspokoić, pogłębiasz lęki, bo
z nimi walczysz! Gdy zrozumiesz, jak działa panika, czym jest i jaką rolę
odgrywa mózg w jej napędzaniu, możesz ją pokonać.
Są dwie strategie znakomicie ze sobą współgrające: zastosowanie
reguły 5 sekund w celu przejęcia kontroli nad umysłem, a potem
przeformułowanie, czyli nazwanie niepokoju podekscytowaniem, aby
mózg nie potęgował emocji, a ciało mogło się wyciszyć. Jak to zrobić,
opisuję niżej.

Podekscytowanie i niepokój są tak samo odbierane


przez ciało
Najpierw zastosowałam strategię przeformułowania jako prelegentka.
Dostaję wiele pytań dotyczących wystąpień publicznych, a konkretnie
tego, jak pokonałam obawy i tremę przed takimi przemowami. Moja
odpowiedź nieodmiennie budzi zdziwienie: nigdy nie pokonałam obaw
i tremy. Po prostu używam ich na swoją korzyść.
Utrzymuję się z wystąpień. Przemawiam więc bardzo często.
W 2016 roku okrzyknięto mnie najbardziej rozchwytywaną prelegentką
w Stanach Zjednoczonych – wygłosiłam 98 mów. Zadziwiające. Czy się
tremuję? Oczywiście. Za każdym razem. Ale stosuję pewną sztuczkę: nie
nazywam tego tremą. Nazywam to podekscytowaniem, bo pod względem
fizjologicznym niepokój i ekscytacja jest jednym i tym samym. Pozwól, że
to powtórzę. Strach i podekscytowanie są przez ciało odbierane w ten
sam sposób. Jedyna różnica między podekscytowaniem a niepokojem to
nazwa, jaką przypisze im umysł. Tak jak w przykładzie z uniknięciem
o włos wypadku. Jeśli mózg znajduje dobre wyjaśnienie przyczyny
niepokoju ciała, to nie będzie podsycał napięcia.
Moim pierwszym wystąpieniem publicznym z prawdziwego zdarzenia
była prelekcja na TEDx w San Francisco. Pamiętam, jak stałam za
kulisami, słuchając zabierających głos naukowców i myślałam: „To
najgłupsza rzecz, w jaką się kiedykolwiek wpakowałam. W porównaniu
z tymi błyskotliwymi ludźmi wyjdę na kompletną idiotkę”.
Miałam wilgotne dłonie. Serce waliło jak szalone. Byłam
zaczerwieniona. Spod pach płynęły mi dwie Niagary. Całe ciało
przygotowywało się do AKCJI! Szykowało się do zrobienia czegoś. Ale ja
powtarzałam sobie, że się denerwuję. Wszystkie te objawy były dla mnie
znakiem, że stanie się coś złego, a przez to denerwowałam się jeszcze
bardziej.
Powiedzieć ci coś niedorzecznego? Sześć lat i setki prelekcji
później... za kulisami wciąż doświadczam TEGO SAMEGO. Pocą mi się
dłonie. Serce wali jak młotem. Jestem czerwona. Pocę się jak szalona.
Pod względem fizjologicznym jestem w stanie pobudzenia. Za chwilę
mam wkroczyć do AKCJI i mój organizm się do tego przygotowuje. Czuję
dokładnie to samo, co w momentach lęku, tylko nadaję tym odczuciom
pozytywny wydźwięk.
Im więcej wygłaszam mów, tym bardziej jestem swobodna i pewna
siebie w kwestii tematu i treści, ale zauważyłam, że wspomniane objawy
fizjologiczne wcale nie znikają w miarę zyskiwania pewności co do
własnych kompetencji. Wtedy mnie olśniło: może to sposób mojego
organizmu na przygotowanie się do zrobienia czegoś fajnego? Zaczęłam
sobie więc powtarzać, że jestem podekscytowana, zamiast nazywać to
zdenerwowaniem.

Powiedz, że jesteś podekscytowany


Nie spodziewałam się, że moja „sztuczka” jest poparta poważnymi
badaniami naukowymi. Nosi ona nazwę „reinterpretacji lęku” (ang.
anxiety reappraisal). Przemianowanie lęków na podekscytowanie
naprawdę działa. Jest to tyleż proste, co skuteczne. Profesor Alison Wood
Brooks z Harwardzkiej Szkoły Biznesu przeprowadziła liczne badania,
aby udowodnić, że ten sposób nie tylko łagodzi lęki, ale też pozwala
osiągać lepsze wyniki w testach matematycznych, pomaga podczas
wystąpień i tak dalej!
Krótko mówiąc: ponieważ niepokój jest stanem podekscytowania,
znacznie łatwiej jest przekonać mózg, że wszystkie te nerwowe odczucia
są zwykłą ekscytacją, niż próbować się uspokajać. W rozmaitych
eksperymentach (od śpiewania karaoke, przez występowanie przed
kamerą, aż do rozwiązywania testów matematycznych) wykazano, że
ludzie, którzy mówili sobie „jestem podekscytowany”, w każdym takim
zadaniu wypadali lepiej niż uczestnicy, którzy mówili „jestem
zdenerwowany”. Nazwanie stresu entuzjazmem jest skuteczne, o czym
świadczy historia Suzi. Zastosowała ona regułę 5 sekund i liczyła 5... 4...
3... 2... 1..., aby nie pozwolić „temu uczuciu” w brzuchu powstrzymać się
od działania.

Z powtarzaniem sobie „jestem podekscytowany” wiąże się pewien


kruczek – tak naprawdę nie powoduje ono wyciszenia uczuć, które cię
przepełniają. Po prostu daje umysłowi dopingujące wyjaśnienie. Dzięki
temu stres się nie pogłębia. Nie tracisz kontroli nad sytuacją, a gdy
zaczniesz działać, napięcie powoli będzie ustępować.
Kiedy następnym razem będziesz miał atak paniki podczas parzenia
kawy, doświadczysz tremy przed wystąpieniem, zaczniesz dygotać ze
strachu przed występem sportowym albo będziesz się martwił ważnym
egzaminem lub rozmową o pracę, zastosuj regułę 5 sekund oraz wnioski
płynące z najnowszych badań, aby pokonać niepokój.
Gdy tylko poczujesz, że zaczyna ogarniać cię lęk, przejmij kontrolę
nad umysłem, policz 5... 4... 3... 2... 1..., zacznij sobie powtarzać „jestem
taki podekscytowany!” i przełam się do działania.
Właśnie tak postąpił J. Greg – przeformułował uczucia, aby pokonać
lęk.
Fizyczne działanie (przełamanie się) jest szalenie ważne i zaczyna się od
liczenia. Podjęcie starań pozwala przejąć korze przedczołowej panowanie
nad sytuacją i skupić się na jej pozytywnym wyjaśnieniu. Na początku
stosowania opisywanej metody może się okazać, że będziesz musiał
powtarzać ten zabieg 27 razy na godzinę. Kiedy nasz 11-letni syn za
pierwszym razem użył tej sztuczki, by pokonać niepokój przed
nocowaniem u przyjaciela, powtarzał „jestem podekscytowany, że
zostanę na noc” przez całą 10-kilometrową drogę samochodem... Dzielne
serduszko.
Gdy wjechałam na podjazd Quinnów, zaparkowałam i spytałam syna:
„Jak się czujesz?”, a on odparł: „Serce wciąż bije mi bardzo szybko
i czuję dziwne łaskotanie w brzuchu, ale jestem podekscytowany, że
zostanę na noc”. To było sześć miesięcy temu. Od tamtej pory przestał
się bać nocowania u przyjaciół. Teraz naprawdę go to ekscytuje.
I właśnie na tym polega potęga tego narzędzia: ono naprawdę działa.
Jesteś
odważniejszy,
niż sądzisz,
silniejszy, niż
ci się wydaje,
i mądrzejszy,
niż myślisz.
– A.A.

Milne
1Nazwisko autorki powieści dla młodzieży, m.in. Panika, w której strach
odgrywa bardzo ważną rolę (przyp. tłum.).
14
POKONAJ STRACH
ODWAGI, KOCHANE SERDUSZKO.
– C.S. LEWIS

Strach skłania nas do robienia głupich rzeczy. Jeden z moich


największych lęków dotyczył śmierci w płonącym samolocie. Kiedy
musiałam wybrać się w podniebny rejs, zachowywałam się jak
dziwaczka. Wierzyłam chyba we wszystkie przesądy o lataniu. Najpierw
w kolejce do odprawy rozglądałam się w poszukiwaniu matek z małymi
dziećmi, mężczyzn lub kobiet w mundurach, księży, zakonnic,
niepełnosprawnych na wózkach, pilotów lecących po służbie do domu
albo po prostu sympatycznych ludzi. A potem powtarzałam sobie, że Pan
Bóg nie pozwoliłby przecież się rozbić samolotowi z tyloma fajnymi
ludźmi. W ten sposób jakoś udawało mi się dotrwać do chwili, gdy
wchodziłam na pokład. A potem każda nierówność płyty lotniska i każdy
dźwięk podczas kołowania na pas startowy przyprawiały mnie
o przyśpieszone bicie serca i ucisk w klatce piersiowej.
Najgorszy był start. Kiedy koła odrywały się od ziemi, zazwyczaj
byłam już kompletnie spanikowana. Zamykałam oczy i wyobrażałam
sobie wybuchy, terrorystów, mój rząd siedzeń wysysany z samolotu albo
po prostu bezwładny lot ku ziemi. Ściskałam oparcie fotela i ledwie
mogłam oddychać. Gdy w głośnikach rozlegał się głos kapitana, poziom
strachu malał mi o połowę. Nie umiałam się jednak odprężyć, dopóki nie
zgasły kontrolki pasów bezpieczeństwa, co było dla mnie sygnałem, że
zdaniem pilotów można bezpiecznie poruszać się po pokładzie. W moim
umyśle oznaczało to koniec ryzyka nagłego zgonu w wyniku katastrofy
lotniczej.
Strachu przed lataniem wyzbyłam się dzięki regule 5 sekund oraz
specyficznej formie reinterpretacji lęku, którą nazywam kotwiczeniem
myśli. W ten sam sposób możesz się posłużyć regułą w odniesieniu do
dowolnego niepokoju. Tak postąpiła Zahara w przypadku swojego
strachu przed lataniem „i zadziałało!”.

Ja dokonałam tego w sposób opisany niżej. Jest to ta sama sztuczka,


o której mówiłam Zaharze.

Utwórz kotwiczącą myśl


Najpierw przed jakąkolwiek podróżą wpadam na pomysł kotwiczącej
myśli. Jest to związane z wyjazdem wyobrażenie, którego będę się mogła
uchwycić, jeśli dopadną mnie lęki. Zaczynam od rozmyślania o podróży,
o miejscu, do którego lecę, i o fajnych rzeczach, które będę robić, gdy już
tam dotrę.
Jeśli wybieram się na spotkanie z przyjaciółmi z Driggs w Idaho,
moją kotwiczącą myślą może być wspinaczka na górę Table Top. Jeżeli
lecę do domu rodzinnego w Michigan, mogę myśleć o chwili, kiedy
zaparkujemy na podjeździe przed domem rodziców, a dzieci wybiegną
z auta, aby wyściskać się z dziadkami. Albo o długim spacerze z mamą
brzegiem jeziora Michigan. Gdy wybieram się na spotkanie w Chicago,
przychodzi mi na myśl pyszny obiad z klientem. A kiedy już mam
w głowie konkretną wizję, reszta jest bardzo prosta.
To zastosowanie reguły 5 sekund jest pewną formą mechanizmu
zwanego przez naukowców planowaniem „jeżeli..., to...” – taki sposób na
zachowanie kontroli nad sytuacją dzięki uprzedniemu przygotowaniu
planu awaryjnego. Plan A polega na tym, by się nie zestresować.
Ale jeżeli po wejściu na pokład samolotu zacznę się denerwować, to
mam plan B: zastosuję regułę 5 sekund i wykorzystam kotwiczącą myśl,
by pokonać strach przed lataniem. Badania pokazują, że ta forma
planowania „jeżeli..., to...” może niemal trzykrotnie zwiększyć szanse
powodzenia.

W samolocie
Gdy moją uwagę zwróci coś stresującego – niepokojący odgłos,
turbulencje, pozornie zbyt długo trwające nabieranie wysokości, budząca
grozę pogoda albo zła aura otaczająca pasażera obok – niewiele trzeba,
żeby wywołać u mnie strach, bo tak silnie zakorzenione są odruchy.
Kiedy tak się dzieje, zaczynam liczyć 5... 4... 3... 2... 1..., aby wyrzucić
strach z głowy, uaktywnić korę przedczołową i skupić się na bieżącej
chwili.
Następnie zmuszam się do uchwycenia się kotwicy w postaci
konkretnych obrazów miejsca, do którego lecę, i ekscytuję się na myśl
o spacerze z mamą po plaży, obiedzie z klientem w Chicago czy
wspinaczce na Table Top z przyjaciółmi.
Te kotwiczące obrazy skutecznie przypominają mi o prostej
prawdzie... Otóż jeśli tego wieczoru będę siedzieć w restauracji
w Chicago i jeść obiad z klientami albo jeżeli nazajutrz będę spacerować
z mamą po plaży w Michigan, albo jeśli przylecę do rodzinnego miasta
i zdążę na rozgrywki lacrosse moich dziewcząt, to znaczy, że samolot się
nie rozbił i nie mam się czego bać. Przede wszystkim zaś daję umysłowi
kontekst, którego szuka, aby nie nasilać uczucia strachu. Kiedy
przywołuję kotwiczącą myśl, moje ciało się uspokaja.
Dzięki wielokrotnemu stosowaniu tej techniki wyleczyłam się ze strachu
przed lataniem. A mówiąc o stosowaniu, mam na myśli używanie jej raz
po raz. Za każdym razem będzie to trochę łatwiejsze, aż nagle po prostu
przestaniesz się bać. Wytrenujesz umysł, by odruchowo skłaniał się ku
pozytywnemu wyjaśnieniu: jesteś podekscytowany, a nie wystraszony
tym, co zamierzasz zrobić. Dana z powodzeniem zastosowała tę technikę
i „podczas lotu była tak spokojna” jak nigdy wcześniej.

Z kolei Fran wykorzystała opisywaną technikę w trakcie lotu do domu,


zaraz po zapoznaniu się z nią na konferencji w Dallas. Jak stwierdziła,
„różnica była ogromna”.
Bardzo podoba mi się to, co Fran napisała na koniec: „Nie mogę
uwierzyć, ile traciłam przez swoje lęki!”. To przykre, ale ma rację.
Uświadomiłam sobie to samo – dzień po dniu pozbawiałam się radości,
szans i magii życia, bo żyłam w strachu. A tak wcale nie musi być.
W ciągu zaledwie pięciu sekund możesz przejąć kontrolę. I pokonać
strach.
Teraz już się nie boję, gdy wsiadam na pokład samolotu.
Sporadycznie, jeśli natrafimy na silne turbulencje, sięgam po regułę, aby
odruchowo nie wbić paznokci w ramię sąsiada.
Nadal jednak posługuję się tą techniką, gdy mierzę się z innymi
strachami. Na przykład przed negocjacjami albo trudną rozmową tworzę
kotwiczącą myśl o bardzo korzystnym przebiegu dyskusji czy rokowań.
Konkretnie mogę na przykład wyobrazić sobie, że ktoś mnie ściska lub
dziękuje za rozmowę, lub że dobijamy targu z partnerem biznesowym,
wznosząc toast w ulubionym barze.
Ta myśl daje mi oparcie, poczucie rzeczywistości i siłę. Jeśli
zaczniesz rozmowę, walcząc ze strachem, nie wykorzystasz w pełni
swoich możliwości, bo twój umysł będzie zajęty próbami uporania się
z lękiem. Myśl kotwicząca pozwala rozproszyć strach w chwili, gdy
zauważysz, że zaczynasz się bać.
Pamiętaj, że choć strach i nawyki mogą w ciągu pięciu sekund
przejąć cię we władanie, to równie szybko możesz odzyskać kontrolę nad
sytuacją i „konsekwentnie tak robić” – już zawsze.
Zapanuj
nad umysłem,
a wszystko
stanie się
możliwe.
JAK ZOSTAĆ NAJBARDZIEJ
SPEŁNIONĄ OSOBĄ, JAKĄ ZNASZ

Zbliżamy się do końca książki. Zrozumiałeś koncepcję codziennej


odwagi, poznałeś historię reguły 5 sekund i przeczytałeś o jej bardziej
wyrafinowanych zastosowaniach pozwalających zmieniać zachowanie
i sposób myślenia. Jesteś gotowy na zapoznanie się z głębszymi, bardziej
duchowymi zagadnieniami, które wpływają na więź z samym sobą.
Najpierw przyjrzysz się pewności siebie oraz temu, jak można ją
umacniać dzięki aktom codziennej odwagi. Dowiesz się o zaskakującej
relacji między pewnością siebie a osobowością. Poznasz ludzi, którzy
z wielkim powodzeniem umocnili pewność siebie, i przeczytasz kilka do
bólu szczerych wpisów z mediów społecznościowych o tym, jak
odbudować więź z najważniejszą osobą w życiu – ze sobą.
Następnie dowiesz się, jak codzienna odwaga pomaga
w odkrywaniu pasji. Poznasz kobiety i mężczyzn stosujących regułę
5 sekund, aby wygrać walkę ze strachem i znaleźć w sobie śmiałość do
pójścia za głosem serca. Ich przykłady zainspirują cię do naśladowania.
Na koniec zgłębisz kwestię tworzenia głębokich, znaczących więzi
i przeczytasz o tym, dlaczego odwaga jest tak ważna. Wspaniałe historie
przytoczone w tej części książki zainspirują cię do możliwie
najpełniejszego wykorzystania czasu, jaki masz do dyspozycji
z najbliższymi ludźmi, i podsuną jedną, prostą rzecz, którą możesz zrobić
w każdej chwili i o każdej porze, aby pogłębić swoje relacje.
Przygotuj chusteczki.
To moja ulubiona część tej książki. Jeśli nauczysz się pielęgnować
pewność siebie, pasję i więzi z ludźmi, twoje życie zmieni się na takie,
o jakim dotąd tylko marzyłeś.
Zawsze
znajdzie się
ktoś, kto cię
nie będzie
doceniał.
Obyś to nie
był ty.
15
UMACNIANIE PRAWDZIWEJ
PEWNOŚCI SIEBIE
JASKINIA, DO KTÓREJ BOISZ SIĘ WEJŚĆ,
SKRYWA SKARB, KTÓREGO SZUKASZ
– JOSEPH CAMPBELL

Ludzie często popełniają poważny błąd, sądząc, że pewność siebie jest


kwestią charakteru. Taka pewność oznacza po prostu, że wierzysz
w siebie, w swoje idee i możliwości. Każdy może się nauczyć być
pewniejszym siebie. To nie jest cecha osobowości. To umiejętność.
Możesz być ekstrawertykiem i bardzo dużo mówić, ale to nie
oznacza, że jesteś pewny siebie. Najgłośniej gardłująca osoba na sali
w istocie może się czuć bardzo niepewnie i mówi tylko to, co według niej
postawi ją w dobrym świetle. Wystarczy spojrzeć na mnie. Przez długi
czas byłam krzykliwa i apodyktyczna, ale w głębi duszy nie czułam się
pewna siebie, swoich pomysłów i umiejętności.
Najcichsi ludzie, jakich znasz, mogą w istocie być najbardziej pewni
siebie. Twoja najlepsza przyjaciółka, introwertyczka, może niezachwianie
wierzyć w swoje poglądy (i irytować się, jeśli nie zagadniesz jej o nie),
ale boi się zabierać głos, bo się czerwieni. Nie brakuje jej wiary we
własne przekonania; potrzebuje po prostu trochę odwagi, aby pokonać
strach przed byciem wyśmiewaną za płonące policzki.
Przytoczę z własnego doświadczenia historię, która ilustruje
zależność między pewnością siebie, odwagą a osobowością. Będzie to
kolejny przykład prawdziwej dumy, jaką czujemy, gdy po 5... 4... 3... 2...
1... przełamujemy się do wyjścia poza strefę komfortu.
Niedawno miałam możliwość wygłoszenia prelekcji w firmie Cisco
Systems, największym na świecie przedsiębiorstwie zajmującym się
technologiami i usługami sieciowymi. Kilka miesięcy później zostałam
tam zaproszona raz jeszcze, na podobne wystąpienie, ale tym razem dla
zespołu starszych inżynierów.
Po przybyciu na drugą prelekcję, gdy przygotowywałam się do niej
wraz z zespołem odpowiadającym za stronę audiowizualną
przedsięwzięcia, podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Był bardzo
poruszony, że mnie widzi, i powitał mnie serdecznym uściskiem, niczym
przyjaciółkę. Jako że pochodzę ze Środkowego Zachodu, nic mnie tak nie
cieszy jak solidny uścisk. Mężczyzna ledwie panował nad emocjami
i powiedział, że „ma mi coś fascynującego do opowiedzenia na temat
reguły”.
Kilka miesięcy wcześniej widział mnie na wystąpieniu Cisco Live.
W trakcie tamtej prelekcji, jak często mi się zdarza, dałam słuchaczom
pracę domową polegającą na zastosowaniu reguły 5 sekund.

Przedstaw się dziś trzem nieznajomym, korzystając z reguły


5 sekund.

Następnie wyjaśniłam, czego oczekuję jeśli chodzi o sposób realizacji


tego zadania:

Zwróć uwagę na instynkty i na chwilę, gdy coś cię do kogoś


przyciągnie. To chwila przełomu. Wykorzystaj ją. Zacznij liczyć 5...
4... 3... 2... 1... i w ciągu pięciu sekund podejdź do tej osoby, zanim
umysł ci to wyperswaduje.

Następnie wyjaśniłam słuchaczom, czego mogą się spodziewać podczas


próby realizacji tego prostego zadania. Otóż w chwili, gdy ujrzą kogoś,
kogo chcieliby poznać, umysł nagle znajdzie milion powodów, dla których
nie powinni podchodzić i się przedstawiać.
Zaraz, chwileczkę. Ten człowiek rozmawia innymi ludźmi, a ja nie
chcę być niegrzeczny; ona wygląda na zajętą, odezwę się do niej
później; on patrzy na telefon, nie będę mu przeszkadzał; mam mało
czasu, zrobię to na następnej przerwie.

Wszystko to, co przyjdzie ci wtedy do głowy, jest nieprawdą. To tylko


twój mózg próbuje zbić cię z pantałyku.
Inżynier, którego dopiero co poznałam, najpierw przypomniał mi
o zadaniu, a potem opisał, co mu się przytrafiło. Po moim wystąpieniu na
konferencji Cisco Live wyszedł na korytarz i doświadczył chwili
przełomu. Minął go dyrektor generalny Cisco, John Chambers, z grupą
starszych menedżerów. Trzeba ci wiedzieć, że John Chambers ma
w Cisco status legendy i wszystko przemawia za tym, że rzeczywiście jest
świetnym człowiekiem. Chambers piastował funkcję dyrektora
generalnego przez 20 lat, następnego dnia miał zaś ogłosić, że ustąpi ze
swego stanowiska, a jego miejsce zajmie Chuck Robbins.
Mój nowy znajomy znalazł się na wspomnianym korytarzu tuż po
zapoznaniu się z regułą 5 sekund. Na widok Chambersa poczuł
instynktowną chęć przedstawienia się i podziękowania mu za inspirację
oraz powiedzenia, że czuje się dumny z pracy jako inżynier w firmie
Cisco. Wyznał mi, że wiedział, co powinien zrobić, i starał się przełamać,
ale zamarł.
Wyjaśnił, iż czuł się jak sparaliżowany, i dodał, że jest
introwertykiem, a tego rodzaju rzeczy nie przychodzą mu naturalnie.
Chwila minęła. Jego idol oddalił się, a on przez resztę dnia wypominał
sobie, że nie wykorzystał szansy na nawiązanie znajomości. Na szczęście
historia się na tym nie skończyła.
Następnego dnia rano mój nowy znajomy truchtał brzegiem zatoki
San Diego w parku Embarcadero, w centrum San Diego. Na pięknej
ścieżce rowerowej wzdłuż mariny było (jak zwykle) tłoczno od biegaczy,
rowerzystów i spacerowiczów. Słuchał muzyki przez słuchawki i chłonął
otoczenie, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, zobaczył przed sobą na
ścieżce... kogo? Oczywiście – Johna Chambersa.
Chambers był sam i też wybrał się na jogging w słuchawkach. Jak to
ujął ów inżynier: wiedział, że to ta chwila. Teraz albo nigdy. Powiedział:
„Od razu się zaniepokoiłem, że będę zawracał mu głowę w jego
prywatnym czasie i że to niegrzeczne, ale przyłapałem się na wahaniu
i zacząłem odliczać: pięć... cztery... trzy...”.
Przyśpieszył, żeby dogonić Chambersa, klepnął go w ramię,
przeprosił, że przeszkadza, a potem wyjaśnił, iż zawsze chciał osobiście
podziękować mu za wspaniałą karierę zawodową w Cisco. Obaj
mężczyźni przerwali bieg i zaczęli iść parkiem Embarcadero.
Zdaniem inżyniera Chambers okazał się wspaniałym, ujmującym
człowiekiem. Rozmawiali o wielu sprawach: o pracy, życiu, a nawet
o jakiejś koncepcji związanej z projektem, którym zajmował się mój nowy
znajomy. Pod koniec rozmowy Chambers uścisnął mu dłoń, podziękował
za przedstawienie się i podał inżynierowi nazwisko wysokiego rangą
menedżera odpowiedzialnego za innowacje w firmie. „Powołaj się na
mnie, przekaż, że rozmawialiśmy, i powiedz, że chciałem, abyś
opowiedział mu o swoim pomyśle” – rzekł Chambers.
Mój nowy znajomy opowiadał to wszystko tak rozpromieniony, że
mógłby oświetlić salę. „To był przełom w mojej karierze, Mel. A gdyby
nie reguła pięciu sekund, nigdy by do niego nie doszło. Nie wiem, jak ci
dziękować”.
A potem dodał: „O rany, byłbym zapomniał; idę na rozmowę o pracę
z tym człowiekiem, którego polecił mi Chambers!”.
Czy dostał tę pracę?
Szczerze? Nie mam pojęcia. Nowa praca nie jest jednak w tej historii
najważniejsza. To opowieść o aktach codziennej odwagi oraz o tym, jak
dzięki nim umacnia się pewność siebie. Owo przeżycie mogło zmienić coś
więcej niż pracę. Jeśli mój znajomy będzie posługiwał się regułą, słuchał
swoich instynktów i podążał za nimi, to bardzo możliwe, że dzięki temu
otworzą się przed nim zupełnie nowe, życiowe perspektywy.
Jego wylewna radość niekoniecznie musiała wynikać ze spotkania
z dyrektorem (choć to fajne przeżycie), a raczej z fantastycznego uczucia
płynącego z pójścia za głosem pragnień i przejęcia steru życia we własne
ręce.
Pamiętaj, pewność siebie buduje się dzięki aktom codziennej odwagi.
Właśnie tego doświadczył przyjacielski inżynier: potęgi świadomości, że
może na siebie liczyć. Im częściej będzie ćwiczył codzienną odwagę, tym
bardziej będzie pewny siebie.
Pamiętaj też, że pewność siebie wyrasta z małych, robionych na co
dzień rzeczy, dzięki którym coraz bardziej sobie ufasz.
Od pewnego mężczyzny o imieniu Bill dostałam list, który pomoże mi
lepiej zobrazować kwestię uczenia się ufania sobie. Bill z inspirującą
odwagą opisał problem, z którym mierzy się bardzo wielu ludzi.

„Mam problem z byciem prawdziwym sobą”


Na pozór życie Billa wygląda idealnie. Jest żonaty, ma czworo
wspaniałych dzieci, świetną pracę i jest prezesem stowarzyszenia
zawodowego. „Cudowne życie, co?”. Jasne, właśnie tak to brzmi. Ale
czegoś w nim brakuje. Głębokiej więzi z samym sobą.
Bill jest na tyle odważny, by przyznać, że „żyje bez przekonania” oraz
(jak wiele osób) nabrał nawyku „wahania się, rozkminiania, a potem
nierobienia albo niemówienia tego, co powinien zrobić lub powiedzieć”.
Bill czuje, jakby „w jakiś sposób zatracił zdolność do nawiązywania
głębokich kontaktów z ludźmi”.
Zapomina o najważniejszej osobie, z którą utracił kontakt – o sobie.
Kiedy tracisz kontakt z prawdziwym sobą, czujesz się zdany na łaskę losu
i gubisz wiarę w siebie oraz „poczucie adekwatności” własnego życia.
Można to wszystko odzyskać dzięki regule 5 sekund. Z jej pomocą Bill
zaczął pracować nad więzią z samym sobą. Zajrzał w siebie głębiej
i „krok po kroku” wyruszył w „podróż tysiąca mil”, dopingując się do
robienia drobnych rzeczy, które „po cichu” uczą ufać samemu sobie.

Dobre życie składa się z drobnych kroków – „podejmowanie trudnych


decyzji”, „umiejętność odmawiania”, a nawet „wstawanie rano
i wychodzenie z psami na spacer”, bo postanowiłeś, że to zrobisz. Mogą
to być małe kroki na drodze „uczenia się ufania sobie”, ale są to
najbardziej „ekscytujące” działania, jakie możesz podjąć, aby umocnić
pewność siebie.
Trayce jest 48-letnią, niepracującą matką, która miała wrażenie, że
jej życie utknęło w martwym punkcie, gdy nagle odkryła regułę 5 sekund
i... BUM! Zupełnie jakby ktoś włączył światło. Trayce posługuje się
regułą do robienia rzeczy „małych, jeśli spojrzeć na nie z szerszej
perspektywy, ale podnoszących na duchu i dających wielką satysfakcję” –
takich jak zabieranie głosu w kościele czy umieszczanie swojego zdjęcia
w internecie.
Historia Trayce uczy nas jednego: że małe rzeczy wcale nie są takie
błahe. W istocie są najważniejsze ze wszystkich. I się kumulują. Liczenie
5... 4... 3... 2... 1... prowadzące do przełamywania się w kwestii „małych
rzeczy” daje pewność siebie do podejmowania działań istotnych
z „szerszej perspektywy”.

W większości przypadków używałam jej do robienia rzeczy małych,


jeśli spojrzeć na nie z szerszej perspektywy, ale podnoszących na
duchu i dających wielką satysfakcję.
Oto krótka lista rzeczy, które zrobiłam dzięki regule 5 sekund,
a których bez niej bym nie zrobiła.
Sama wstałam i zatańczyłam na koncercie, zrobiłam sobie zdjęcie
z pisarzem, którego cenię, i umieściłam je w internecie (nie lubię
swoich zdjęć), wystąpiłam przed zgromadzeniem w swoim kościele,
porozmawiałam z mężem o sprawie, która nie dawała mi spokoju,
nawiązałam kontakt z ludźmi, których chciałam poznać, i lepiej
zajęłam się domem (bez odkładania tak wielu spraw na później).
Same w sobie nie są to jakieś przełomowe osiągnięcia, ale
dokonałam tego dzięki potędze reguły 5 sekund Mel.
Próbuję teraz używać tego narzędzia do spraw, które uważam za
twardszy orzech do zgryzienia; chcę zgubić zbędne kilogramy, które
dźwigam od 25 lat i – biorąc pod uwagę, ile przytyłam – zdobyć się
na odwagę, by wziąć udział w spotkaniu absolwentów mojej szkoły
średniej w 30. rocznicę jej ukończenia.
Dzięki regule 5 sekund udało mi się nawet napisać i wysłać tę
historię. Staram się też opowiadać innym ludziom o regule 5 sekund
Mel i słyszałam, a nawet na własne oczy widziałam, że wykorzystują
ją w praktyce. Wiem, że będę nadal używać tej krzepiącej, a zarazem
tak prostej i odmieniającej życie metody.
Po raz pierwszy od bardzo dawna mam wrażenie, że zaczynam
wychodzić z marazmu... i nie mogę się doczekać, co przyniesie czas.

Dziękuję. Trayce.

Pewność siebie umacnia się dzięki robieniu rzeczy, które stanowią


potwierdzenie własnej tożsamości, zwłaszcza jeśli są to rzeczy, jakich
normalnie nie robisz – na przykład wstawanie o czasie, wystąpienie
przed zgromadzeniem w kościele albo zaczepienie dyrektora Cisco na
ścieżce rowerowej. Wszystko to są akty codziennej odwagi, które
podbudowują wiarę we własne siły.
Crystal brała udział w tej samej konferencji Cisco Live 2015, co
wspomniany wcześniej inżynier, i napisała do mnie o regule 5 sekund.
Crystal „zdała sobie sprawę, że przez minione 8 lat podawała
w wątpliwość każdy swój krok”: „Zauważałam kogoś interesującego, ale
chwilę później umysł podsuwał mi milion powodów, dla których nie
powinnam go zagadnąć”.
Zaczęła stosować 5... 4... 3... 2... 1... „od zaraz” – najpierw podczas
dyskusji panelowej, podczas której usiadła obok nieznanych sobie ludzi.
Następnego dnia, kiedy prowadzący spytał, czy ktoś ma jakieś pytania,
„uzmysłowiła sobie, że ma, ale wstyd jej było je zadać (...), a potem
pomyślała sobie, że wstałaby, gdyby przestała się nad tym zastanawiać –
i tak zrobiła”.
Korzystając z reguły 5 sekund, wstała i zadała pytanie. Na sali pełnej
mężczyzn – inżynierów zachęciła też dwie inne kobiety do zadania pytań.
Potem policzyła 5... 4... 3... 2... 1... i przełamała się do pójścia na mecz
koszykówki, choć czuła się zmęczona, a nawet zdobyła się na odwagę
i poprosiła wiceprezesa firmy o wizytówkę. Dzięki tym aktom codziennej
odwagi od czasu konferencji jej pewność siebie umocniła się, a życie
uległo diametralnej zmianie: nowa praca, nowe stanowisko i nowy dom.
Nobuo zaczął używać reguły 5 sekund po „zwolnieniu ze stanowiska
dyrektora”. Utracił motywację i „poczuł się niekompetentny”.

Wykorzystując regułę w aktach codziennej odwagi, Nobuo odkrył –


podobnie jak Crystal – że „siła i energia po trochu zaczęły wracać do jego
serca, umysłu i ciała”. Wracały, bo udowodnił sobie, że potrafi
wprowadzać życiowe zmiany.
Jest jeszcze jedna sprawa związana z charakterem i pewnością
siebie, o jakiej chcę wspomnieć. Pamiętasz, co powiedział wspomniany
wcześniej inżynier, opisując, jak zamarł na widok idącego korytarzem
Chambersa? Wyjaśnił to, mówiąc, że „jest introwertykiem i że tego
rodzaju rzeczy nie przychodzą mu naturalnie”.
A co, jeślibym ci powiedziała, że nic, co ma związek z życiem czy
charakterem, nie jest dane raz na zawsze albo nie przychodzi naturalnie?
Nic nie dzieje się samo z siebie, dopóki tego nie wyćwiczysz. Właśnie
dlatego powtarzam, że powinieneś „ćwiczyć” akty codziennej odwagi.
Masz zdolność do ulepszania, zmieniania i wzbogacania każdego
aspektu życia – dzięki działaniu. Profesor Brian Little, psycholog na
Uniwersytecie Cambridge, niedawno wygłosił na TED znakomite
wystąpienie: Who Are You, Really? The Puzzle of Personality (Kim tak
naprawdę jesteś? Zagadka osobowości). W tej prelekcji mówił o różnicy
między ekstrawertykami a introwertykami oraz o rzeczach, które
sprawiają, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Zdaniem profesora
Little’a „Chodzi o działania. Chodzi o osobiste przedsięwzięcia”. Niektóre
z ludzkich cech opisuje jako bardziej niezmienne i mimowolne, ale wiele
innych to cechy „elastyczne”, które możemy korygować, aby popchnąć
do przodu najważniejsze życiowe przedsięwzięcia.
Little wyjaśnia, że tak jak ów inżynier z Cisco, on także jest
introwertykiem. Jego najważniejszym, osobistym przedsięwzięciem jest
jednak przekazywanie wiedzy. Uwielbia uczyć. Jako introwertyk
wykracza więc poza ramy swojego charakteru, gdy występuje przed salą
i rozmawia ze studentami. Jak mu się to udaje? Dzięki celowemu,
przemyślanemu działaniu. Przełamuje się, by to robić.
Osobistym przedsięwzięciem wspomnianego inżyniera było
wyrażenie wdzięczności Johnowi Chambersowi. Właśnie dlatego
instynktownie wyszedł poza ramy swojego charakteru. Jak udało mu się
do tego przełamać? Dzięki regule 5 sekund. W obu przypadkach mamy
do czynienia z dwiema rzeczami – chęcią do zrobienia czegoś istotnego
(kontakt ze studentami albo z dyrektorem) oraz z celowym działaniem
(przełamanie się, aby postąpić wbrew swojemu charakterowi).
Czy introwertykowi trudniej jest niż ekstrawertykowi zagadnąć
dyrektora firmy, wystąpić przed zgromadzeniem w kościele lub
prowadzić zajęcia ze studentami? Być może. Ale niekoniecznie. To zależy
od pewności siebie danego człowieka. Pewność siebie zaś, jak wiesz, nie
ma nic wspólnego z osobowością.
Jak lubi powtarzać profesor Little: „jesteś podobny do innych ludzi
i zarazem jedyny w swoim rodzaju”. Wiem, że zrobienie czegoś po raz
pierwszy będzie trudne, może nawet trochę onieśmielające. Będziesz
potrzebował odrobiny odwagi. Wszyscy jesteśmy zdolni do wykraczania
poza ramy swojego charakteru, jeśli służy to ważnemu celowi.
Najistotniejszym zaś celem, jaki przychodzi mi do głowy, jest ulepszanie
swojego życia w sposób, dzięki któremu poczujesz się aktywny,
szczęśliwy i spełniony.
Jak wyjść poza ramy charakteru, aby to osiągnąć? Zapewne się
domyślasz: trzeba wziąć się w garść i ćwiczyć akty codziennej odwagi
z użyciem reguły 5 sekund. Akty te może nie będą sprawiały wrażenia
przełomowych, ale z czasem zburzą trapiące cię zwątpienie we własne
siły.

Mamy ogromny potencjał – wszyscy i każdy z osobna. Reguła pomaga


nam dostrzec, jacy jesteśmy „cholernie niesamowici”, o czym na
własnym przykładzie przekonała się Amber.

Tak oto wracamy do punktu wyjścia: im częściej ćwiczymy akty


codziennej odwagi, tym bardziej wierzymy w to, że kierujemy swoim
życiem, a w efekcie stajemy się pewniejsi siebie. Nawet jeśli śmiertelnie
się boisz tego, co powinieneś zrobić, reguła pomoże ci w podjęciu
odważnego działania. Michelle znalazła w sobie odwagę, by rzucić
„toksyczną, stresującą robotę”, a choć „boi się nieznanego”, ten jeden
akt codziennej odwagi sprawił, że czuje się „bardziej pewna siebie
i swoich umiejętności”.

Jak odkryła Michelle, robienie rzeczy budzących strach tak naprawdę


przyczynia się do umacniania wiary w siebie. Jeśli masz odwagę do
podejmowania działań, nabierzesz pewności. Ilekroć przełamujesz się do
zabrania głosu, gdy się tremujesz; ilekroć działasz, choć się boisz albo
idziesz na siłownię, mimo że nie masz na to ochoty – uświadamiasz sobie,
iż jeśli chcesz coś zrobić, możesz na siebie liczyć. Pewność siebie
wypływa z wiary we własne możliwości.
Jay chodzi do szkoły aktorskiej w Toronto, ale „zawsze się
denerwował, kiedy miał coś załatwić”. Dzięki regule poszedł na więcej
przesłuchań, dostał więcej ról w przedstawieniach i „zyskał o wiele
większą pewność siebie”.
Im częściej będziesz używać reguły, tym szybciej będzie wzrastać twoja
pewność siebie. Stacey używa reguły niemal codziennie, aby działać
z odwagą i rozmawiać z ludźmi twarzą w twarz, organizować pokazy
domowe w ramach prowadzonej działalności i nie ukrywać się dłużej ze
strachu. Zastosowanie reguły w codziennych, odważnych działaniach
pomogło jej rozwinąć się tak, „jak nigdy nie przypuszczała”. Stacey
pielęgnuje pewność siebie, na której zawsze jej zależało, i „dzięki temu
czuje się FANTASTYCZNIE”.

W tej książce poznałeś historie ludzi, którzy robili bardzo proste albo na
pozór drobne kroki naprzód – a ich życiowe perspektywy zupełnie się
zmieniły. Kuszące jest zbagatelizowanie tych opowieści, bo wydaje się
niemożliwe, by zwykłe budzenie się co rano o zaplanowanej porze mogło
zapoczątkować reakcję łańcuchową, która wywrze taki wpływ na
pewność siebie. Ale właśnie tak to działa. Przestań się skupiać na
wielkich sprawach. Wykorzystaj metodę 5... 4... 3... 2... 1... START
w odniesieniu do najdrobniejszych rzeczy, a przekonasz się, że te
drobiazgi wcale nie są takie błahe.
Jak powiedział Bill, codzienne, odważne wstawanie z łóżka,
podejmowanie trudnych decyzji, umiejętność odmawiania, dawanie
czegoś od siebie przy każdej nadarzającej się okazji i skupianie się na
najważniejszych sprawach inicjują kaskadę zmian, która wpływa na całe
życie. Są to drobne kroki, ale przynoszą owoce, których oczekujesz:
pewność siebie, poczucie kontroli i diabelnie przyjemne uczucie dumy.
Mów z głębi
serca, nawet
jeśli głos ci
drży.
16
REALIZOWANIE PASJI
JEST GŁOS, KTÓRY NIE UŻYWA SŁÓW, POSŁUCHAJ.
– RUMI

Przez lata dostawałam wiele pytań o to, jak odnaleźć pasję i sens życia.
Nigdy jednak nie poproszono mnie o pomoc w „zastanowieniu się nad
czyjąś pasją”. To dlatego że poszukiwanie pasji jest procesem
wymagającym działania, a reguła 5 sekund stanowi nieocenione
narzędzie, gdy zaczynają się pojawiać jakieś perspektywy. Tym, co
uniemożliwia ludziom znalezienie pasji, jest nieumiejętność przejścia od
myśli do czynów. Gdy zaczniesz stosować regułę 5 sekund, by po 5... 4...
3... 2... 1... przełamać się do rozpoczęcia poszukiwań i chwytania
nadarzających się okazji, zdziwisz się, dokąd cię to doprowadzi.

Zacznij szukać
Jak szukać? Zatrudnij najlepszego możliwego przewodnika: własną
ciekawość. Ciekawość to instynkt skłaniający do zwracania uwagi na to,
na czym ci naprawdę zależy. Jeśli nie możesz przestać o czymś myśleć,
zrób z tego nowe hobby. Zwracaj też baczną uwagę na uczucie zazdrości.
Jeżeli zauważysz, że czegoś komuś zazdrościsz, przyjrzyj się temu
uczuciu. O jaki aspekt czyjegoś życia jesteś zazdrosny? To może ci
podsunąć pomysł, czego tak naprawdę chcesz dla siebie.
Następnie przełam się do podjęcia kilku prostych kroków w celu
zapoznania się z tematem: poczytaj o nim, obejrzyj poradniki wideo,
porozmawiaj z ludźmi, idź na kurs i napisz plan. Zdziwisz się, co się
stanie po jakimś czasie.
Twoją pasją może być fotografia. Kiedy Chris cztery lata temu poznał
regułę 5 sekund, był kierownikiem inwestycji w banku (wciąż nim jest)
i odkąd pamiętał, uwielbiał fotografię. Wykorzystał regułę, aby
przekonać się do zgłębiania tej pasji, a dziś jest zawodowym
fotografikiem z wieloma nagrodami i okładkami czasopism w dorobku
artystycznym.

Może chciałbyś otworzyć delikatesy. Nieważne, że nigdy wcześniej tego


nie robiłeś. Dziś mamy do dyspozycji mnóstwo informacji, które pozwolą
ci wybadać grunt. Weź za przykład Erica. Mieszka w Kambodży i wpadł
na pomysł założenia firmy eksportowej. Przełamał się i stara się
dowiedzieć wszystkiego co się da z filmów na YouTubie i z książek.
Właśnie w taki sposób odkrywa się pasję. Policz 5... 4... 3... 2... 1...
i szukaj, aż wreszcie na nią trafisz.

Złap wiatr w żagle


Na początku jest instynkt. Zawsze. Zaczynasz od zrobienia kursu. Po
kursie dostajesz certyfikat. Certyfikat prowadzi do rozmów. A rozmowy
do okazji. Małe okazje prowadzą do większych. Być może zechcesz się
podzielić z współpracownikami tym, czego się uczysz, użyj więc reguły,
aby się przełamać i to zrobić. Wtedy złapiesz wiatr w żagle.
Będziesz mnie przeklinał, gdy sprawy nabiorą rozpędu, ale też
podziękujesz sobie za znalezienie odwagi, by zaufać sercu i poznawać to,
co cię fascynuje. Jo, pracowniczka londyńskiego banku, jest wspaniałym
przykładem, że drobiazg (w tym przypadku pójście na jeden kurs) może
się przerodzić w coś tak niezwykłego jak zupełnie nowa droga kariery
zawodowej. Ta historia jest niesamowitym dowodem na to, że drobne
sprawy potrafią nabrać impetu. Przeczytaj sam:
Gdy twój rekonesans nabierze impetu, przejdziesz do kolejnej fazy –
zaczniesz realizować pasję na pełny etat. W pewnej chwili fotografia,
którą dotąd zajmowałeś się w wolnych chwilach, stanie się twoim
głównym zajęciem. Prezentacja dla banku szkockiego przemieni się
w początek kariery prelegentki.
Odwaga do zaangażowania
Nie ma czarodziejskiego przepisu na to, kiedy należy przestawić
zwrotnicę i przeistoczyć hobbystyczne przedsięwzięcie w karierę
zawodową albo dokonać w życiu daleko idących zmian. Wymaga to
planowania i spokojnego, głębokiego namysłu. Jeśli jesteś taki jak
większość ludzi, będziesz się przez jakiś czas męczył, aż tkwienie
w rozkroku pomiędzy obecnym a przyszłym życiem stanie się nie do
zniesienia.
Michal miała wielką pasję, z której chciała zrobić biznes i „pragnęła
tego od lat, ale coś ją powstrzymywało”. W 5... 4... 3... 2... 1... przełamała
się, by „ogłosić uruchomienie nowego przedsięwzięcia”. Teraz ma powód
by „przestać włączać przycisk drzemki”.

Wszyscy powinniśmy budzić się tak podekscytowani dniem, by nie chcieć


„włączać przycisku drzemki”, jak Michal. Jeśli zastanawiasz się nad
zrobieniem tak odważnego kroku jak ona, musisz dobrze przemyśleć
sposób stawiania sobie decydujących pytań.
Powinieneś bowiem zadać sobie pytanie, które na pierwszym miejscu
stawia głos serca („Czy jestem gotowy się w to zaangażować?”) zamiast
takiego, które na pierwszym miejscu stawia głos uczuć („Czy czuję się
gotowy, aby się w to zaangażować?”). Nigdy nie będziesz się czuć
gotowy. Kiedy odpowiesz sobie twierdząco na pytanie „Czy jestem
gotowy się w to zaangażować?”, powinieneś użyć reguły, aby dokonać
ostatecznego przełomu.
Nawet kiedy będziesz gotowy, nie poczujesz się dobrze, gdy to
zrobisz. Spytaj Todda z Australii. Todd od dawna wiedział, co go
pasjonuje: wychowanie fizyczne. Zawsze marzył o uczeniu wuefu
i prowadzeniu klubu treningowego. Już jako licealista Todd chciał
studiować wychowanie fizyczne, ale rodzice mówili: „O nie, nie możesz
tego zrobić...”. Naciskali, aby zdobył jakiś „prawdziwy” tytuł naukowy.
Cztery lata później Todd był na ostatnim roku łączonego programu
studiów prawno-biznesowych. Nigdy nie miał do tego serca. Jak napisał
mi w e-mailu, nieustannie słyszał z tyłu głowy ciche echo tego
„niepewnego głosu”. Dlaczego został na tym kierunku studiów? To proste
– ze względu na uczucia. Przytłaczała go sama myśl o rozczarowaniu
rodziców. Każdego dnia myślał o rezygnacji i pójściu na inną uczelnię,
gdzie mógłby studiować wychowanie fizyczne, ale był jak sparaliżowany.
Wejście do dziekanatu i wypełnienie dokumentów jest proste. Stawienie
czoła rozczarowaniu rodziców – przerażająco trudne.
Przez niemal cztery lata Todd chciał zrezygnować, ale nie wiedział,
jak stanąć oko w oko ze swoimi lękami i z rodzicami. Wreszcie pomogła
mu reguła 5 sekund. Todd siedział na wykładzie dotyczącym
zaawansowanego prawa podatkowego, gdy sobie uświadomił, że jest
gotowy.
Jak sam napisał:

Mogę cię zapewnić, że nie cierpiałem tego kierunku, chciałem


zrezygnować od pierwszych chwil. Ale – co być może jest najbardziej
niepokojące w całej tej sytuacji – dosłownie pozwoliłem sobie
studiować aż do ostatniego roku, zanim uznałem, że mam kompletnie
dość nienawidzenia swojego życia!

Todd tak widział swoją przyszłość:

Rodzice wysłali mnie na studia i usłuchałem ich, żyjąc... dla


wszystkich, tylko nie dla siebie!

Opisał instynktowną chęć do działania i podjętą w pięć sekund decyzję,


dzięki której zrealizował swój zamysł.

Pomyślałem: „Po prostu zacznij. Musisz zrezygnować”. Zebrałem


książki, wstałem w czasie wykładu i wyszedłem.
Cały dygotał, ale działał – poszedł prosto do dziekanatu i zrezygnował
z dalszej nauki na uniwersytecie. A potem wsiadł do samochodu
i pojechał do odległego o dwie godziny drogi Brisbane, na Politechnikę
Queensland, gdzie złożył papiery na wymarzone studia.
Od tego przełomowego wtorkowego poranka minęły dwa lata. Todd
ma teraz 24 lata, jest w połowie studiów pedagogicznych i jak mówi
„nigdy w życiu tak dobrze się nie bawił”. W następnym roku został
przyjęty na rozszerzony program zajęć. Pisze tak:

Znalazłem swój cel... Właśnie to powinienem robić od samego


początku.

Jeśli chodzi o rodziców, to owszem, wieść o tym, że syn nie chce zostać
prawnikiem, początkowo ich rozczarowała, ale większy zawód sprawił im
fakt, że przez tak długi czas Todd bał się (przyznać) i był nieszczęśliwy.

Miej wiarę
Wierzę, że możemy zrobić wszystko, dopóki słuchamy serca, pracujemy
i inwestujemy w coś swój czas. Jedną z moich ulubionych książek jest
międzynarodowy bestseller – Alchemik. To jedna z najczęściej
kupowanych książek wszech czasów, przetłumaczona na 80 języków.
Polecam ją już od ponad 10 lat, a kiedy pisałam Regułę 5 sekund,
kupiłam sobie nowy egzemplarz jako źródło inspiracji i przypomnienia,
że „kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat sprzyja
potajemnie twojemu pragnieniu”1.
Gdy otworzyłam egzemplarz wydany na dwudziestopięciolecie
książki, oczarowała mnie opowieść w przedmowie. Nie miałam pojęcia,
że kiedy Alchemik po raz pierwszy ukazał się drukiem w Brazylii, zrobił
klapę. Kompletną.

Kiedy dwadzieścia pięć lat temu Alchemik ukazał się w mojej


rodzinnej Brazylii, przeszedł zupełnie bez echa. Księgarz w północno-
wschodnim rejonie kraju powiedział mi, że przez pierwszy tydzień od
wydania książkę kupiła tylko jedna osoba. Musiało minąć kolejnych
sześć miesięcy, by sprzedał się drugi egzemplarz – kupiła go ta sama
osoba, która nabyła pierwszy! A kto wie, ile czasu zajęło sprzedanie
trzeciego.
Pod koniec roku nikt nie miał już wątpliwości, że Alchemik okazał
się klapą. Mój pierwszy wydawca postanowił zrezygnować
z współpracy i zerwał kontrakt. Umył ręce od kontynuacji
przedsięwzięcia i pozwolił mi zabrać prawa do książki. Miałem
czterdzieści jeden lat i byłem zdesperowany.
Nigdy jednak nie utraciłem wiary w tę książkę i nie zwątpiłem
w swoją wizję. Dlaczego? Bo włożyłem w nią całego siebie, serce
i duszę. Żyłem zgodnie z własną metaforą. Człowiek, który wyprawił
się w podróż, marzący o pięknym albo czarodziejskim miejscu,
poszukujący nieznanego skarbu. A pod koniec tej podróży człowiek
uświadamia sobie, że ów skarb był z nim przez cały czas.

Desperacja w wieku 41 lat? Przeczytawszy te słowa, poczułam ciarki.


Gdy odkryłam regułę 5 sekund, miałam tyle samo lat i czułam się
identycznie. Uświadomiłam sobie, że na odnalezienie i wyrażenie siebie
nigdy nie jest za późno. Tak jak napisał Coelho w przedmowie, zaczyna
się od wiary w siebie, a ta wiara jest poparta odwagą do przełamania się.

Podążałem za Własną Legendą, a moim skarbem była umiejętność


pisania. Chciałem podzielić się tym skarbem ze światem. Zacząłem
pukać do drzwi innych wydawców. Jedne z nich otworzyły się,
a wydawca uwierzył we mnie, w moją książkę i zgodził się dać
Alchemikowi drugą szansę. Powoli, dzięki reklamie szeptanej,
książka wreszcie zaczęła się sprzedawać – trzy tysiące, potem sześć
tysięcy, potem dziesięć – egzemplarz po egzemplarzu, stopniowo,
przez cały rok.

Powieść stała się fenomenem, a reszta jest historią. Alchemik jest


uważany za jedną z 10 najlepszych książek XX wieku. Kiedy w trakcie
wywiadu zapytano Coelho, czy spodziewał się, że odniesie sukces, odparł
następująco:

Odpowiedź brzmi nie. Nie miałem pojęcia. Skąd miałem to wiedzieć?


Kiedy usiadłem do pisania Alchemika, wiedziałem tylko, że chcę
przelać duszę na papier. Chciałem napisać o mojej przygodzie
z poszukiwaniem skarbu.

Odpowiedzi są w tobie, jeśli masz odwagę słuchać. Jesteś podobny do


niektórych ludzi i zarazem jedyny w swoim rodzaju. Masz coś
wyjątkowego, czym możesz się podzielić ze światem. Zaczyna się od
słuchania wewnętrznego głosu, a kończy na odwadze do pójścia tam,
dokąd cię prowadzi.
Idź za nim.
Nie
opowiadaj
ludziom
o swoich
marzeniach.
Pokaż je.
1P. Coelho, Alchemik, tłum. A. Kowalski, B. Stępień, Drzewo Babel,
Warszawa 2015.
17
WZBOGACANIE RELACJI
MIĘDZYLUDZKICH
AKT ODWAGI JEST ZAWSZE AKTEM MIŁOŚCI.
– PAULO COELHO

Jeśli chcesz poprawić dowolną relację, skorzystaj z małej rady – to tylko


dwa słowa.

Powiedz to
Po prelekcji dla pracowników biura handlu nieruchomościami na
Florydzie podszedł do mnie rosły mężczyzna o imieniu Don. Miał dobrze
ponad 50 lat, brodę i sportową marynarkę założoną na letnią, bawełnianą
koszulę. Chciał się ze mną podzielić czymś związanym z moją regułą
5 sekund.
Don miał, jak powiedział, „własną wersję tej reguły, która odmieniła
mu życie”. Otóż „kilka lat temu podjął decyzję, że nie przemilczy niczego
ważnego”.
A potem zrelacjonował historię o tym, jak instynktownie się
przełamał i powiedział swojej córce coś, co całkowicie przeobraziło ich
relację. Na przestrzeni lat jego córka Amber wraz z mężem troszczyli się
o członków rodziny, którzy przechodzili trudne chwile. Oboje co weekend
pracowali społecznie i byli na kilku wyjazdowych wolontariatach.
Don powiedział, że ich podziwia. Podziwiał ich podejście do życia
oraz przykład, jaki dają światu. Dodał, że jest bardzo dumny, iż Amber
wyrosła na tak wspaniałą, młodą kobietę. Potem zaś wyjawił mi rzecz
następującą: „Tuż przed tym, zanim to powiedziałem, bałem się. Pomyśl
tylko. Bałem się coś powiedzieć, bo nie chciałem się rozkleić”.
Wyznał, że po tej rozmowie jego relacje z córką uległy diametralnej
zmianie. Są dziś bliżej, niż kiedykolwiek sądził, że będą, a to
doświadczenie zainspirowało go do kierowania się w życiu następującą
zasadą: Nie przemilczać niczego ważnego.
Intymność wymaga odwagi. Możesz się bać, że wyrażając siebie,
wzruszysz się albo kogoś poirytujesz, lecz efekty są iście magiczne. Tej
magii doświadczyłam minionej jesieni, w trakcie zwykłej rozmowy
z ojcem. Byłam w drodze na lotnisko tuż po prelekcji w Miami
i odebrałam od taty następującą wiadomość: „Zadzwoń do mnie
najszybciej, jak będziesz mogła”.
„Dziwne” – pomyślałam i zadzwoniłam do domu. Odebrała moja
mama.
– Cześć, mamo. Właśnie dostałam wiadomość od taty z prośbą,
żebym zadzwoniła. Wszystko w porządku?
– Powinnaś z nim porozmawiać, poproszę go do telefonu...
– Poczekaj, mamo! Co się stało? – wołałam, ale już mnie nie słuchała.
Usłyszałam skrzypnięcie otwieranych drzwi kuchennych i mamę
krzyczącą do ojca: „Bob! Mel dzwoni!”.
Nie miałam pojęcia, co się stało. Od razu pomyślałam, że będą jakieś
problemy. Siedziałam na tylnym siedzeniu taksówki, czując się jak
dziesięciolatka, która wie, że czeka ją domowy szlaban. To niezwykłe, jak
szybko umysł potrafi nam wmówić, że coś jest nie tak, prawda?
Niepewność rozbudziła we mnie nawyk martwienia się i wpadłam
w sidła pętli „a co, jeśli...?”. Myślałam – „Umarła babcia? Zrobiłam coś
złego? Ojciec ma problemy finansowe? Nie, to musi chodzić o mnie... co
ja takiego zrobiłam?”.
Zauważyłeś, co się stało? Niepewność wyzwoliła nawyk zamartwiania
się. W niecałe pięć sekund zdążyłam sobie w mówić, że umarła babcia,
zrobiłam coś koszmarnego, że ojciec jest mną głęboko rozczarowany albo
wpakowałam się w jakieś kolosalne kłopoty.
Usłyszałam, jak otwierają się drugie drzwi i odgłos kroków ojca
w kuchni. Podniósł słuchawkę i odezwał się tonem najbardziej
niefrasobliwym z możliwych.
– Cześć, Mel. Dzięki, że dzwonisz. Gdzie jesteś?
Tymczasem ja po drugiej stronie linii odchodziłam od zmysłów.
– Jestem w Miami, w drodze na lotnisko, a wiadomość od ciebie
śmiertelnie mnie przeraziła, coś przeskrobałam?
Tylko zachichotał.
– Nie, nie chodzi o ciebie, Mel. Chodzi o mnie. Nie chciałem tego
mówić ani tobie, ani twojemu bratu, zanim nie nabiorę pewności.
Prawie upuściłam telefon.
– Umierasz? Rany boskie, pewnie masz raka.
– Dasz mi dokończyć? – przerwał mi. – Nie mam raka. Mam tętniaka
i muszę się poddać operacji na otwartym mózgu, żeby go usunąć, zanim
wyprawi mnie na tamten świat.
Potem opowiedział wszystko od początku. Podczas gry w golfa nagle
dostał silnych zawrotów głowy i zemdlał. Rezonans magnetyczny ujawnił
tętniaka mózgu. Tak naprawdę lekarze odkryli go przypadkiem. Pod
koniec tygodnia ojciec miał zostać poddany operacji w klinice chirurgii
na Uniwersytecie Michigan.
Zamarłam, trzymając telefon. Mój teść zmarł na raka przełyku.
W ciągu kilku chwil od wysłuchania opowieści ojca przypomniałam sobie
dzień operacji teścia. To była tylko chwila. Pielęgniarki wiozły go na salę
operacyjną w Memorial Sloan Kettering na Manhattanie i tuż przed tym,
zanim przepchnęły szpitalne łóżko przez podwójne drzwi, teść odwrócił
się w naszą stronę.
Uśmiechnął się i niezdarnie pomachał. Odpowiedzieliśmy uśmiechem
i też pomachaliśmy. Pamiętam, że wystawił do góry kciuk. W tej samej
chwili poczułam ukłucie lęku. A potem teść zniknął za wahadłowymi
drzwiami. Nie mieliśmy pojęcia, że operacja pójdzie bardzo źle,
a powikłania po niej ostatecznie doprowadzą do jego śmierci.
Wróciłam do rzeczywistości, do wnętrza taksówki, i do rozmowy
z ojcem. Wyobraziłam sobie, jak macha na pożegnanie w szpitalnym
korytarzu i wystraszyłam się. Nie mam pojęcia czemu, ale bardzo
chciałam wiedzieć, czy ojciec też się boi. Instynktownie pragnęłam go
o to zapytać, lecz od razu ogarnęły mnie wątpliwości. Zaczęłam się
zastanawiać: „Nie pytaj, zdenerwujesz go. Oczywiście, że się boi,
głuptasie. Bądź optymistyczna i na luzie. Nie stresuj go, bo a nuż ten
tętniak eksploduje”. To była chwila przełomu. Nie przemilczaj niczego
ważnego.

5... 4... 3... 2... 1...


– Tato, boisz się?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Zaczęłam żałować, że zadałam to
pytanie. Nie spodziewałam się tego, co powiedział potem.
– Nie boję się. Jestem trochę podenerwowany, ale ufam swojemu
chirurgowi. Wiesz Mel, tak naprawdę czuję, że mam sporo szczęścia.
– Szczęścia? – Nie to spodziewałam się usłyszeć.
– Tak. Mam możliwość naprawienia tego, zanim mnie zabije.
A ostatecznie nawet jeśli coś się wydarzy, niczego nie żałuję. Okropnie
było patrzeć, jak moja matka zajmuje się ojcem po wylewie albo jak Susie
umiera na stwardnienie zanikowe boczne. Jakość życia jest dla mnie
bardzo ważna. A jakość mojego życia przerosła wszelkie moje marzenia.
W dzieciństwie chciałem zostać lekarzem i zostałem nim. Przeżyliśmy
z twoją matką wiele cudownych lat. Ty i twój brat wyszliście na ludzi.
Tak naprawdę zrobiłem w życiu wszystko, czego chciałem. A trudno
sobie wymarzyć coś lepszego... z wyjątkiem dalszego czasu, by się tym
cieszyć.
To była jedna z najpiękniejszych chwil, jakie przeżyłam ze swoim
ojcem, a bez reguły 5 sekund nie zdobyłabym się na odwagę, by zadać to
pytanie. Siedziałam na tylnym siedzeniu taksówki i układałam to sobie
w głowie. A potem mój ojciec dodał:
– Tak naprawdę chciałbym zrobić jeszcze tylko jedną rzecz – wyznał.
– Chciałbym zobaczyć Afrykę. A jeśli uda mi się dożyć dziewięćdziesiątki,
to chcę skoczyć ze spadochronem, tak jak George Bush na swoje
dziewięćdziesiąte urodziny.
Roześmiałam się.
– Uda się, tato, na pewno ci się uda.
Rozmowa z ojcem przypomniała mi o czymś ważnym. Bezcelowe jest
czekanie na odpowiedni czas do zatroszczenia się o relacje z ludźmi. Nie
ma właściwego czasu na rozmowę, na zadanie trudnych pytań, na
powiedzenie „kocham cię” albo na prawdziwe słuchanie. Ten czas jest
teraz.
Niekiedy nie chodzi o trudne pytanie, które chciałbyś zadać, a raczej
o przerwanie milczenia między wami. Odkąd Cortney zerwała kontakty
z ojcem, „minęły lata”, ale postanowiła to jakoś naprawić. Nie „odłożyła
tego na później i nie zaczęła główkować”, jak zrobiłaby dawniej. Użyła
reguły 5 sekund, zaufała instynktowi, sięgnęła po telefon i zadzwoniła do
ojca. Po prostu „policzyła na głos 5... 4... 3... 2... 1... i wybrała numer”.
Potrzeba tylko pięciu sekund, żeby odmienić życie.

Mike taił prawdziwe uczucia w swoim małżeństwie, dopóki nie zebrał się
na odwagę, by policzyć 5... 4... 3... 2... 1... i być ze sobą „bardziej
szczerym”:

Znowu rozmawiam z żoną o sprawach, które wcześniej raczej bym


przemilczał (chowanie głowy w piasek oczywiście nie sprawiało, że
te sprawy przestawały istnieć). I jestem ze sobą bardziej szczery.
A przede wszystkim podoba mi się to. Może nie jestem idealny, ale
mam swoją wartość. Zadziwia mnie, jakie to cholernie fajne uczucie –
być coś wartym.
– Mike.
Mike zdradził nam bardzo ważną tajemnicę. Aby poczuć się
wartościowym, trzeba najpierw uznać własne odruchy za godne uwagi
i zaangażowania. Anthony’ego zaskoczyło, że „coś tak prostego” jak
odwaga do „zrobienia czegoś, od czego normalnie stronił” może się
przyczynić do „tak ogromnej zmiany” w małżeństwie i pomóc
w nawiązaniu „bliższych relacji z żoną” oraz w zaspokojeniu jego
potrzeb.

Coś tak prostego może się przyczynić do tak ogromnej zmiany...


Zaskoczyło mnie to. Przywykłem oczekiwać, że ludzie znają moje
potrzeby, i miałem żal, kiedy pozostawały niezaspokojone – głównie
w kontaktach z żoną. Sądziłem, że wszystkie żony potrafią czytać
w myślach, a tu taka niespodzianka.
Dzięki zastosowaniu reguły do zrobienia czegoś, od czego
normalnie stroniłem, poczyniłem wielkie postępy w kilku obszarach
życia. Uśmiecham się, kiedy to piszę. Nawiązałem bliższe relacje
z żoną, a moje potrzeby zaczynają być stopniowo zaspokajane. Nie
miałem pojęcia, że problemem było moje milczenie.
– Anthony.

Jak napisał Anthony: „nie miałem pojęcia, że problemem było moje


milczenie”. Milczenie zawsze rodzi problemy. Niemówienie o własnych
odczuciach tworzy coś, co badacze nazywają „dysonansem poznawczym”
między tym, w co naprawdę wierzysz (w głębi serca), a tym, co w danej
chwili robisz. Te problemy kumulują się i z upływem czasu mogą
zniszczyć związek.
Właśnie to przytrafiło się Estelle w zupełnie zwyczajnym momencie.
Pozornie banalna sprzeczka z mężem była kroplą, która przepełniła
czarę, a reakcja Estelle była natychmiastowa: „Zażądałam rozwodu”. Tak
opisuje tę sytuację:

Nagle zaczęłam bardzo trzeźwo myśleć i użyłam reguły 5 sekund, by


to wyrazić. Do mnie należał wybór między zrobieniem tego
a pozwoleniem mózgowi, by „zaciągnął hamulec bezpieczeństwa”.
W owej chwili postanowiłam działać. Zażądałam rozwodu.
Z perspektywy czasu widzę, że tamta decyzja skierowała moje życie
na drogę, którą od dawna chciałam pójść, ale zawsze się przed tym
wzbraniałam.
Nie chcę przez to powiedzieć, że było mi łatwo. W ogóle nie było to
proste, ale nigdy nawet przez moment nie wątpiłam w słuszność tej
decyzji. W tamtej chwili czystego działania i prawdziwego wyboru
postępowania zgodnego z tym, co uważałam za słuszne i naprawdę
moje, odnalazłam siebie. Potem bywało ciężko, czasami doskwierała
mi samotność, ale o dziwo, nawet wtedy nie żałowałam decyzji
o rozwodzie.
Wszyscy na co dzień stajemy przed sytuacjami wymagającymi
podjęcia działania albo dokonania wyboru. Czasami się wycofujemy,
wolimy być ostrożni, nie działać i nie ryzykować. Ja wybrałam
działanie. I to właśnie w jednej z takich chwil, w których czułam, że
naprawdę żyję, odnalazłam swoją bratnią duszę, a co ważniejsze –
prawdziwą siebie.
– Estelle

Od samego początku mówiłam, że reguła jest prosta. Nigdy nie


twierdziłam jednak, że wyrażenie czegoś będzie łatwe. Prawda jest tym,
co najbardziej zbliża dwoje ludzi i niewykluczone, że może uchronić twój
związek. Milczenie oddala. Prawda tworzy żywą więź, o czym przekonała
się Natasha.
Po niespodziewanej śmierci matki Natashę „przerosło życie”. Jej
optymizm „wyparował”, a przyszłość jej zdaniem niosła „jedynie więcej
zmartwień”. Martwiła się o związek ze swoim chłopakiem i posłużyła się
regułą, aby policzyć 5... 4... 3... 2... 1... i „szczerze porozmawiać od
serca” o tym, co naprawdę czuje – że ich związku „nie da się utrzymać”.
Wyraziła swoje prawdziwe uczucia, a efekt był niesamowity. Prawda,
zamiast rozbić związek, zbliżyła ich do siebie. Teraz są zaręczeni.
W gonitwie uciekających dni często nie doceniamy wielkiej mocy
tkwiącej w najdrobniejszych szczegółach naszych związków. Niedawno
przydarzyło mi się coś, co przypomniało o tym, że czasami trzeba
zwolnić, żyć teraźniejszością, nie bać się mówić i wsłuchać się w głos
serca.
Pewien mężczyzna po wysłuchaniu mojej prelekcji wysłał mi na
Facebooku wiadomość i poprosił, abym zapoznała się ze stroną
poświęconą zmarłemu przyjacielowi jego rodziny, Joshowi Woodruffowi.
Jego zdaniem Josh był ucieleśnieniem człowieka, który żył pełną piersią
i kierował się regułą 5 sekund.
Odruchowo kliknęłam odsyłacz do strony wspominkowej na
Facebooku. Pierwszą rzeczą, jaka zwróciła moją uwagę, był wpis kobiety
o imieniu Mary. To piękny tekst o intymności i bliskości, której wszyscy
pragniemy i od której wszyscy z najgłupszych powodów uciekamy. Na
tydzień przed tragiczną śmiercią Josha potrąconego w Nowym Orleanie
przez kierowcę, który uciekł z miejsca zdarzenia, Mary widziała go
w sklepie spożywczym, ale „się do niego nie odezwała”. Pozwolę sobie
przytoczyć jej opowieść:

Wpis Mary jest dla nas bardzo ważną przestrogą. Czasami nie ma
kolejnego razu. Kiedy twoje serce się odzywa – dopuść je do głosu.
Skontaktowałam się z matką Josha, Caren, która podzieliła się ze mną
następującą historią:

Josh nie bał się emocji innych ludzi. Kiedy był nastolatkiem, u mojej
matki stwierdzono nowotwór. Wiedziałam, że od nas odejdzie.
Któregoś dnia usiadłam w pokoju dziennym sama, żeby porozmyślać
i popłakać. Josh przyszedł i zapytał, co się stało, a potem popatrzył
na mnie uważnie. Nie odwracał wzroku i nie wiercił się. Po prostu
siedział i słuchał. Od tamtej pory nasza relacja matka – syn zaczęła
się przemieniać w relację przyjacielską, bo Josh potrafił wysłuchać
mnie jako człowieka.

Przykro mi, że nie miałam okazji poznać Josha. Mam wrażenie, że był
świetnym człowiekiem. Caren opisała go tak: Josh był ucieleśnieniem
działania. Przekuwał intencje w czyny. Po jego śmierci powiedzieliśmy,
że szedł przez życie bez wahania. Zakończyła e-mail do mnie
załącznikiem w postaci esemesa, jakiego Josh wysłał do niej i jej męża
w sylwestra, na kilka godzin przed tragicznym wypadkiem. Jak to ujęła
Caren: „Napisał to, co myślał. Będziemy to przechowywać jak skarb do
końca życia”.
Nie przemilczaj niczego ważnego.
5... 4... 3... 2... 1... i powiedz to.
Wszystkie
nasze
marzenia
mogą się
spełnić, jeśli
będziemy
mieli odwagę
je realizować.
– Walt

Disney
TWOJA SIŁA
ZAWSZE MIAŁAŚ TĘ SIŁĘ, KOCHANIE,
MUSIAŁAŚ SIĘ TYLKO O TYM PRZEKONAĆ.
– GLADIOLA, „CZARNOKSIĘŻNIK Z KRAINY OZ”

Dziś wydarzy się coś niezwykłego.


Pewna kobieta rzuci swoją pracę, bo nie znosi jej z całego serca. Boi
się, ale zrobi to tak czy inaczej. Pewien mężczyzna odwoła ślub, choć
wie, że zostanie znienawidzony. Pewna 56-letnia weterynarz uruchomi
pierwsze własne przedsięwzięcie, programistka pokaże światu stworzoną
przez siebie pierwszą aplikację, a piętnastolatek zacznie pisać swoją
pierwszą książkę kucharską.
Pracowniczka banku złoży podanie o przeniesienie na stanowisko
menedżerskie, o którym zawsze marzyła. Nie czuje się stuprocentowo
kompetentna, ale to nie przeszkodzi jej w podjęciu próby. Zaś mężczyzna
w barze opuści bezpieczne grono przyjaciół, by podejść do atrakcyjnej
kobiety po drugiej stronie sali. Najpierw będzie śmiertelnie przerażony,
ale sprawy potoczą się lepiej, niż oczekiwał.
Wszyscy ci ludzie wiedzą, że może się im nie udać; że mogą ponieść
sromotną klęskę, ale i tak zrobią to, co postanowili. Prą naprzód, choć
ich uczucia krzyczą „NIE!”. Boją się, ale działają.
Można by zapytać dlaczego. Odpowiedź jest prosta: znają sekret
wielkości. Kiedy serce się odezwie, usłuchaj go, policz 5... 4... 3... 2... 1...
i działaj. Ci ludzie znają też alternatywę i wiedzą, jaka jest straszna: nie
osiągną tego, do czego są stworzeni. Będą żyli na autopilocie
i przemykali obok magii, szans i radości, jakie życie ma do zaoferowania.
A jakie jest największe ryzyko? Umrzeć, zanim tak naprawdę
postanowiłeś zacząć żyć.
Dan z Kalifornii nie pozwoli, by tak się stało. Właśnie zapisał się na
letni kurs finansów. Koncepcja bycia 44-letnim pierwszoroczniakiem
onieśmiela go, ale mimo wszystko podejmuje decyzję, bo na bycie
wielkim nigdy nie jest za późno.

Shirley z Honolulu przełamuje się, by ponownie zacząć żyć po stracie


męża. W ciągu minionych czterech lat zbyt wiele już zmarnowała
pięciosekundowych okien możliwości. Teraz ćwiczy codzienną odwagę.
Zaczęła skromnie – od tego, by wrócić do spacerowania. Ta jedna zmiana
otworzyła drzwi, które były zamknięte przez cztery lata.
Julie w Santa Monice w Kalifornii wykorzystała regułę 5 sekund, żeby
przełamać się do odbycia stresujących rozmów telefonicznych i zyskała
dwie rzeczy: większą pewność siebie i 5000 dolarów na pomoc w walce
z rakiem trzustki.
Pulkit z New Delhi w Indiach dzięki regule 5 sekund „wielokrotnie
podejmował ryzyko”, co pomogło mu się rozwinąć w „niesamowity”
sposób. Teraz, za sprawą reguły, zawsze „daje z siebie wszystko” w tym,
co robi. I mógłby udzielić dobrej rady Danowi, 44-letniemu
pierwszoroczniakowi, żeby nie przestawał walczyć. Pulkit zna potęgę
codziennej odwagi, bo właśnie uzyskał tytuł magistra.
Po bardzo stresującym tygodniu w pracy Kathleen po prostu chciała się
„wyluzować i poczuć w głowie szum zasłużonego drinka, a nie się
męczyć”, ale policzyła 5... 4... 3... 2... 1... i minęła znajome auta
zaparkowane przed barem. Jechała „z dłońmi do bólu zaciśniętymi na
kierownicy”, lecz w tamtej chwili wygrała. Jak to ujęła Kathleen: „Ta
jazda trwała krótko, ale była jak zwycięstwo”. Bo to było zwycięstwo.
Po latach marzeń Kelly z Minnesoty podjęła podyktowaną sercem,
pięciosekundową decyzję. Przeprowadza się do Francji. Teraz, kiedy
klamka już zapadła, strach Kelly zniknął tak, jak powiedziała Rosa Parks.
Zamiast pozwolić lękowi się powstrzymywać, Kelly zaprzęgnie mózg do
przemyślenia szczegółów przedsięwzięcia.
Steve z Londynu w Anglii cierpiał na zespół stresu pourazowego
i podczas podróży promem rozważał skończenie ze sobą. Instynkt
podpowiedział mu, by poszukał pomocy, i wtedy zadziałała reguła
5 sekund – odsunął się od relingu i podszedł do pracującego na promie
stewarda. Przyznanie się do dręczącej go depresji było najtrudniejszą
chwilą w jego życiu, ale w niecałe pięć sekund policzył 5... 4... 3... 2... 1...
i znalazł w sobie odwagę, by wykorzystać szansę.
I wreszcie James...
Historia Steve’a „była bliska sercu” Jamesa. Rok temu James stracił
młodszego brata, który popełnił samobójstwo. Jak napisał James: „Żałuję,
że mój brat nie policzył do 5. Nie mogę tego zmienić, ale mogę zmienić
siebie”. Stosując regułę 5 sekund, znalazł w sobie odwagę, której
potrzebował, by się przebudzić i zacząć żyć na nowo: „Przyszedł czas, by
ruszyć dalej, wrócić do mojej pasji, do biegania”. James podjął decyzję
w pięć sekund. Policzył 5... 4... 3... 2... 1... i weźmie udział w biegu na sto
mil, „aby uczcić pamięć brata”, Patricka.
Owszem, możesz poruszyć góry. Cokolwiek się teraz dzieje, to jest
właśnie to – twoje życie. A ono nie zacznie się od nowa. Nie zmienisz
przeszłości, ale w ciągu pięciu sekund możesz zmienić przyszłość.
Taka jest potęga codziennej odwagi. Kiedy serce się odzywa,
wysłuchaj go, policz 5... 4... 3... 2... 1... i zacznij działać. Jedna chwila
odwagi może zmienić dzień. Jeden dzień może zmienić życie. A twoje
życie może zmienić świat.
Wielkość kryje się w tobie. Teraz przyszła pora, by ją pokazać.
5... 4... 3... 2... 1... START!
REGUŁA 5 SEKUND
Kiedy poczujesz impuls do realizacji celu, musisz policzyć

5... 4... 3... 2... 1...


i fizycznie się ruszyć, bo w przeciwnym razie
mózg cię powstrzyma.

You might also like