You are on page 1of 353

DAŁ

Robert Bielecki Andrzej Tyszka

NAM PRZYKŁAD
BONAPARTE
Wspomnienia i relacje 1796-1815 @
żołnierzy polskich *

ag«»sse. <!mn I !nn>t»p;e it tnalhcureuw dćtensc etwnwht toutes fes grnrraiiotrs. cnnrmań. HKteprwdatnmenł de ww inwwnw pupufaciNti. W.OW paw te *
* moirte et commamtes par
• clkaiail. vh outrc. Jot) piiscs dc tanom en IkHhrws sur fes rctnpatł .
* tfiminenws uragaMin dans-sc* * Fr<w\<»r
irrurs. cl k» Iwror de * * citios. - MOTW hofnmrsdttftt serom-
tamfttWo dtofi» *tWH Ir
*
.
digi atrnćreitt le 27 nwvrinbt’c IHOA sous fes tnws ife ccne płace Itr tnarechai Lanm **
. nu i te
* e«>*nmandaif. iw roultrt w jwwłcł dr MHC<r«m
* dernferes eMtśnfftrs. et relardai ritlirstissetneni de la
<pi apprcnaw Irs driadę
* nnrftiplićes dc lew pani. fes assićgćs wrrateiu Finu>óRtć tte feto
* eflwts, et se rrodtatewł wincwwbattre. Ił eowwmłW mai Ir cararfere cspagwd. WcconnaissafU enfin lew
>hit dr ptcndre la phu< dr vivc kuce lU> bwithe * a ten ttrrent mhb en buctcite
.
* et jowerent sw ta vrHe pcwdati, lowr kr jwwnće dw 2 * parter. &K- te 27. a twMi kr lnćthe hit pfalkabfe: uos
'iiet. ii!, et h- genera^ Grandjcan serab&t »« ss dkhiott dam k tumem San-iw-Gra ta
* *
cl dan * »wt
te *s .
*
«-mteowiawle *
pw
Ow rur. <tra^ue martwił derim en tftfckpic sołte wre knieicssc A rolet ci.
t d» dvux .iJtuÓA ąui segwgeateiH' dans fes ntui d iw tWte. dura W paw *
. Pendant <r »etnp«. tte * romjMgntes »fc nwnerrrs * >«ent
x va A pwt ter
**
. et dtyrftatewf ces fowdrcs sowurraincs ąui de
iilte si.tis fes suines dc la. vdle nićsnc. Sanagwsse n'etait ptt
*> tptwi bombfc mćlange rfecadarre
* ei de tfermntarrs. s«R fcejacf dr
* tarwik^K'
*
. * tMołne
guktes por »te *. sc faisa+effl egotger au tłom dii
inni < bx dc * kimś er des cnkuirs iftsputci ai.s hwmmcs lluwnetw dc utowir |w»ur la paufe. - H.tWW) dr lwu łge et dr nurt s*W pertom dans cr stege tuattirmeut Mai * te fet et Ic feu
m*uIs cińiptttis (]it'ctit a eumh.inre runniensc popidation dr MrragmM- . k» pestek pfa * crtreHc enetto. y wignii ses hwrerrrs-. ei thatfor tau-atif dbwblart scs ravagcs.

ł*rw;r:R.|ir rmnw* - mli


DAŁ NAM PRZYKŁAD
BONAPAR TE
Wspomnienia i relacje
żołnierzy polskich 1796-1815
I

Wybór, komentarze i przypisy


ROBERT BIELECKI

Opracowanie tekstów
ANDRZEJ T. TYSZKA

Wydawnictwo Literackie
KRAKÓW
© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984

Projekt okładki Andrzej Darowski


Na obwolucie drzeworyt „Bitwa pod Saragossą” z Imagerie Pelerin d Epinal
Układ tekstu oraz ilustracji Lech Przybylski
Redaktor Elżbieta Stanowska
Redaktor techniczny Wanda Zarychtowa

Prlnted in Poland. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984. Wyd. I. Nakład 30 000+350 egz.
Ark. wyd. 30,1. Ark. druk. 22,25. Papier druk. mat. kl. III, 70X100 cm, 70 g. Oddano do składa-
r,ia 29 VIII 1980. Podpisano do druku w maju 1983. Druk ukończono w październiku 1984 r.
Żarn, nr 2596/81. K-4-87. Skład: Drukarnia Wydawnicza, Kraków, ul. Wadowicka 8. Druk
i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne, Opole, ul. Niedziałkowskiego 8/12. Zam. 907/84.
SPIS TREŚCI

Wstęp »5«
I. Legiony
1. „Jeszcze Polska nie umarła” »38«
2. Z Bonapartem w Egipcie »53«
3. „Sto krwawych sztandarów” *>64«
4. Tragedia Mantui »73«
5. Legia Naddunajska »82«
6. San Domingo »92«
7. Koniec Legionów »114«
II. Początki Księstwa Warszawskiego
8. Polska jesień cesarza Francuzów »122<
9. Powstanie wielkopolskie »132«
10. Razem z Francuzami »148«
11. W oblężeniu Gdańska »162«
12. Na Śląsku »174«
13. Frydland »186«
III. Hiszpania
14. Trzeci szwadron zdobywa Somosierrę »198«
15. Saragossa »212«
16. Z pułkiem ułanów nadwiślańskich »233«
17. Fuengirola »255«
18. W niewoli u Hiszpanów i Anglików »263«
19. Bracia Hemple piszą do mamy »281«
IV. Kampania galicyjska
20. Na grobli pod Raszynem »292«
21. Początek ofensywy »304«
22. Poranna kawa u komendanta Zamościa »313«
23. Pod Bramą Opatowską »322«
24. We Lwowie i na Podolu »330«
25. Warszawa wolna! »337«
26. Utrata Sandomierza »342«
27. Koniec wojny na krakowskim Rynku »347«
WSTĘP

bał nam przykład Bonaparte to wybór pamiętników, wspomnień, dzienników,


relacji, raportów, odezw i listów pisanych przez polskich żołnierzy i oficerów,
uczestników blisko dwudziestoletnich wojen napoleońskich (1796—1815). Ce­
lem naszym jest ukazanie walki Polaków o wskrzeszenie Rzeczpospolitej po
upadku państwowości — w pierwszym okresie pod zaborami.
Przytaczamy wyłącznie relacje wojskowych, co nadaje określony charakter
tej zbiorowej opowieści o walce o niepodległość. Żołnierze i oficerowie nie
zawsze orientowali się w sytuacji politycznej czy aktualnym stanie sprawy
polskiej na arenie międzynarodowej. Pozostawiając mężom stanu „paktowa­
nie”, a także pisanie memoriałów, uważali za swój obowiązek aktywny udział
w walce zbrojnej, demonstrowanie na polach bitew woli Polaków odzyskania
niepodległego bytu. Dlatego też niniejszy wybór zawiera przede wszystkim
opis działań militarnych i sceny z codziennego życia żołnierzy, natomiast
w znacznie mniejszym stopniu prezentuje rokowania pokojowe i debaty poli­
tyczne. Tło polityczne, zarys sprawy polskiej na arenie międzynarodowej,
znajdzie czytelnik we wstępie oraz wprowadzeniach do poszczególnych roz­
działów.
Spuścizna piśmiennicza polskich napoleończyków jest stosunkowo bogata
i w ciągu ponad 150 lat, które upłynęły od opisywanych wydarzeń, opubli­
kowano już w formie książkowej blisko setkę pamiętników, dzienników
i wspomnień. Wiele relacji — na ogół we fragmentach — znalazło się na
lamach dziewiętnastowiecznych gazet i tygodników, ale dziś — ze względu
na rzadkość owych pism (często zachowało się zaledwie kilka egzemplarzy) —
są to teksty praktycznie niedostępne. Wreszcie część udostępnionych tu frag­
mentów pamiętników pozostała do tej pory w rękopisach, a więc poza wąskim
kręgiem specjalistów — historyków epoki napoleońskiej — jest również nie
znana czytelnikom.
Wybór pamiętników i relacji podzielony został na siedem części — w za­
sadzie w układzie chronologicznym — które z kolei dzielą się na mniejsze
rozdziały poświęcone konkretnej kampanii, bitwie czy problemowi z codzien­
nego życia armii. W każdym z rozdziałów wykorzystano po kilka wspomnień
i pamiętników w taki sposób, aby relacje uzupełniały się wzajemnie i —
w miarę możliwości — kontynuowały opowieść zawartą w tekstach poprzed­
»5«
nich. W pewnych wypadkach wykorzystano w formie przypisów fragmenty
innych wspomnień, aby dodatkowo naświetlić jakieś wydarzenie bądź też
wzbogacić je nieznaną anegdotą. Reszta przypisów ma na celu uściślenie fak­
tów podanych przez pamiętnikarzy, zapoznanie czytelnika z wynikami badań
naukowych czy rozszerzenie jego wiedzy o metodach działania i trybie służby
w ówczesnym wojsku polskim.
Oprócz fragmentów pamiętników, które zostały już wcześniej opublikowane,
wybór niniejszy zawiera szereg relacji rękopiśmiennych pochodzących z biblio­
tek i archiwów Polski i Francji. Ze zbiorów krajowych wykorzystano m. in.
rękopisy zachowane w Archiwum Głównym Akt Dawnych, Bibliotece Uni­
wersytetu Warszawskiego, Bibliotece Narodowej, Archiwum Wojewódzkim
w Krakowie, Bibliotece PAN w Krakowie, Bibliotece Uniwersytetu Jagiel­
lońskiego, Muzeum Czartoryskich, Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich
we Wrocławiu, bibliotekach: PAN w Kórniku, Uniwersytetu Poznańskiego
oraz im. Zielińskich w Płocku. W wyborze tym znalazły się też dokumenty
i relacje z Archiwum Wojennego (Archives de Guerre) w podparyskim zamku
Vincennes, Archiwum Narodowego (Archives Nationales) w Paryżu, fran­
cuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Biblioteki Polskiej w Paryżu.
Dzięki życzliwości kilku rodzin — potomków francuskich marszałków i ge­
nerałów — można było sięgnąć do zbiorów prywatnych, m. in. archiwów mar­
szałków Murata i Neya, intendenta generalnego Wielkiej Armii — Daru
(w Archives Nationales), gubernatora Warszawy w 1807 roku — generała
Lemarois, dowódcy artylerii Księstwa Warszawskiego — generała Pelletier
oraz dowódcy jednej z francuskich dywizji stacjonującej w latach 1807—1808
na ziemiach polskich — generała Moranda. Autorzy wyrażają też podzięko­
wanie paryskim antykwariatom C. Coulet et A. Faure, Noel Charavay oraz
Librairie de 1’Abbaye, które w latach 1973—1975 odszukały i udostępniły 23
nieznane listy ks. Józefa Poniatowskiego. Ze względu na charakter publikacji
tylko część tych materiałów mogła być wykorzystana bezpośrednio bądź
w przypisach.
Część informacji zawartych w przypisach pochodzi z materiałów zgroma­
dzonych przez paryskie stowarzyszenia miłośników historii wojskowości La
Sabretache, Le Souvenir Napoleonnien i Les Amis du Musee de l’Armee.
Poszukiwania poloników prowadzono także w paryskiej Bibliotece Narodowej
oraz we francuskich archiwach departamentalnych w Charleville-Mezieres
(w sąsiednim Sedanie był zakład Legii Nadwiślańskiej), Bordeaux (egzystował
tu zakład 4, 7 i 9 pułków piechoty) oraz Beauvais (gdzie przeniesiono archiwum
władz miejskich Chantilly, siedziby garnizonu szwoleżerów gwardii). Pewne
materiały polskie można znaleźć w muzeach historycznych i wojskowych,
m. in. paryskim Muzeum Armii, Muzeum Legii Honorowej oraz muzeach
w Salon-de-Province, Fontainebleau, Malmaison i Chateauroux.
Sprawdzono też w terenie opisy kilkunastu bitew — m. in. pod Gaetą,
Mantuą, Somosierrą, Saragossą, Jevenes, Fuengirolą, Smoleńskiem, Borodi­
nem, Wilnem i Lipskiem.
«

Klęska powstania kościuszkowskiego i trzeci rozbiór Rzeczpospolitej oznaczały


nie tylko upadek polskiej państwowości, ale — co gorsza — podział tworzą­
cego się narodu między trzy mocarstwa. Pewna — niewielka co prawda —
część społeczeństwa, wywodząca się przede wszystkim z arystokracji i za­
»6«
możnej szlachty, niemal natychmiast podjęła próbę integracji w nowym syste­
mie władzy, wyrzekając się wszelkich związków z polskością. Za przykładem
targowiczanina Szczęsnego Potockiego, który otwarcie deklarował, iż jest;
„Rosjaninem na zawsze”, pośpieszyli inni, zabiegając o urzędy, tytuły i odzna­
czenia na dworach Petersburga, Berlina i Wiednia. Niejeden w latach następ­
nych sam uczestniczył w tłumieniu polskich ruchów niepodległościowych,
oddawał swych synów na obcą służbę, formował oddziały wspierające armie
zaborcze. To właśnie z owego grona wywodzili się rosyjscy generałowie: Piotr
Ożarowski, Franciszek Potocki, Kasper Lubomirski i Jan Witt.
Ogromna większość polskiego społeczeństwa — przytłoczona klęskami —
popada w całkowitą bierność i apatię w tych pierwszych latach porozbioro-
wej historii. Wielotysięczne rzesze drobnej i średniej szlachty wykazują posłu­
szeństwo i uległość wobec zaborców, byle tylko nowy aparat władzy nie ode­
brał jej majątków i dotychczasowych przywilejów. Taka właśnie postawa,
pełna pokory i lojalności, charakteryzowała mieszkańców zaborów pruskiego
i rosyjskiego, gdzie egzystencja w nowych warunkach była znośna i gdzie —
z wyjątkiem „niepoprawnych zwolenników niepodległości” — można się było
nie obawiać poważniejszych prześladowań. Nieco inaczej wyglądała sytuacja
w zaborze austriackim. Tu dotychczasowe prawa polskiej szlachty zostały
znacznie ograniczone. Odsunięto ją od sprawowania władzy i rozpoczęto inten­
sywną germanizację.
Obok masy oportunistów, gotowych pogodzić się z zaborcą, istniał element
patriotyczny, poszukujący różnych dróg obrony polskości. Jedni — uważani
za realistów — stali na stanowisku, że w zaistniałych warunkach najważniej­
szym zadaniem jest utrzymanie polskiego stanu posiadania, a więc walka z ger­
manizacją i rusyfikacją oraz gospodarczy rozwój dawnych ziem Rzeczpospoli­
tej. Klasycznym przykładem tej postawy była działalność Tadeusza Czackiego,
założyciela Liceum w Krzemieńcu, braci Jana i Jędrzeja Śniadeckich, pro­
fesorów wileńskich, oraz wielu członków Warszawskiego Towarzystwa Przy­
jaciół Nauk.
Nieco dalej sięgali w swych zamierzeniach ci, którzy liczyli na autonomię
w ramach poszczególnych zaborów, a więc na rozszerzenie uprawnień społe­
czeństwa polskiego, pozostawionych mu po roku 1795. Pewną nadzieję na
uzyskanie autonomii żywiono w zaborze rosyjskim w okresie krótkotrwałych
rządów cara Pawła i w początkach panowania jego syna, Aleksandra. W armii
carskiej powstały wówczas pułki ułanów (konnopolski, litewski i tatarski),
w których służyła młodzież szlachecka z Litwy, Wołynia i Ukrainy i które
uważano za zalążek autonomicznego wojska polskiego bądź litewskiego. Próby
zdobycia podobnych możliwości działania w zaborze pruskim podejmował
ks. Antoni Radziwiłł, a w Galicji i Lodomerii — jak nazywano zabór austriac­
ki — Walerian Dzieduszycki i Maksymilian Ossoliński.
W gronie „patriotów działających w legalności” zrodził się także w roku 1805
projekt przyłączenia zaboru pruskiego do Rosji (tzw. plan puławski) i zniesie­
nia w ten sposób jednej z granic rozbiorowych dzielących naród polski. Autor
owej koncepcji, ks. Adam Czartoryski, przekonany o niemożliwości militarne­
go pokonania Rosji, sądził, że istnieje szansa odtworzenia polskiego organizmu
państwowego w ścisłym sojuszu — i pod kontrolą — z Petersburgiem. Wszyst­
kie te legalistyczne projekty uzyskania większej autonomii czy połączenia
rozdzielonych części kraju okazały się jednak płonne i nie doczekały się
realizacji.
Zupełnie inną postawę przyjął drugi odłam obozu patriotycznego, składający
»7«
się ze zwolenników zbrojnej walki o niepodległość. Ponieważ po upadku insu­
rekcji kościuszkowskiej trudno było w podzielonym kraju przygotować nowe
powstanie (co wykazał m. in. spisek' geometry Gorzkowskiego i nieudana wy­
prawa brygadiera Deniski), nie pozostawało nic innego, jak tylko liczyć na
interwencję obcych armii. W ówczesnej sytuacji politycznej jedynym rozwią­
zaniem wydawała się pomoc republikańskiej Francji, która prowadziła nad
Renem i we Włoszech wojnę z monarchią habsburską. Każde francuskie zwy­
cięstwo osłabiało Austrię, stąd też można było sądzić, iż udział Polaków w tej
walce może przyśpieszyć moment wyzwolenia ich własnej ojczyzny. W ten
sposób zrodziła się koncepcja odzyskania niepodległości przy pomocy Francji.
Ten też odłam naszego ruchu wolnościowego prezentuje niniejszy wybór pa­
miętników i relacji.
*
Ponieważ od roku 1799 na czele państwa francuskiego stał Napoleon Bona­
parte, najpierw jako pierwszy konsul, później cesarz, kwestia odrodzenia
Rzeczpospo i tej — aż do roku 1814 — szczególnie mocno łączy się z jego osobą.
Nasza historiografia wielokrotnie podejmowała temat „Napoleon a Polska,
Polacy a Napoleon”, starając się dokonać sumarycznej oceny jego stosunku
do naszego kraju, a także znaleźć odpowiedź na pytanie, czy istniały inne
możliwości wskrzeszenia ojczyzny? Jedni uznali, iż Bonaparte zawiódł całko­
wicie nadzieje Polaków i że epopeja napoleońska nie przyniosła postępu
w dziele odzyskania niepodległości. Drudzy natomiast byli zdania, że związa­
nie się z Francją to jedyny możliwy wówczas wariant i że Napoleon, mimo
wszystko, szczerze dążył do przekreślenia rozbiorów.
Wydaje się, że obie te oceny są spojrzeniem na całą sprawę wyłącznie
z polskiego punktu widzenia i że nie uwzględniają w dostatecznym stopniu
ówczesnych interesów samej Francji. Oceny te znajdują swe potwierdzenie
tylko w niektórych działaniach Napoleona, podczas gdy inne decyzje cesarza
podważają ich prawdziwość. W istocie bowiem Napoleon zmieniał wielokrot­
nie założenia swej polityki zagranicznej, stąd też czasem gotów był przyczy­
nić się do wskrzeszenia Rzeczpospolitej, to znów stanowczo był temu prze­
ciwny. Dlatego więc w jego decyzjach znalazły się zarówno faktyczne unicest­
wienie Legionów wysłanych na San Domingo, jak też stworzenie Księstwa
Warszawskiego czy podjęcie „drugiej wojny polskiej” w roku 1812.
W pierwszych latach swych rządów Bonaparte dążył do utrzymania na­
turalnych granic Francji wzdłuż Renu i w Alpach oraz do stworzenia fran­
cuskiej strefy wpływów w północnych Włoszech i zachodniej części Niemiec,
Jego ambicje ograniczały się tylko do zachodniej Europy i nie stwarzały
żadnego zagrożenia dla układu politycznego, jaki wytworzył się na ziemiach
polskich po trzecim rozbiorze. Chociaż przeciwnikiem Francji w latach
1796—1805 była parokrotnie Austria, to przecież wojny toczone we Włoszech
czy nad Renem nie mogły zachwiać monarchią habsburską. Dlatego też udział
Legionów Polskich w tych wojnach nie mógł przynieść wskrzeszenia ojczyzny,
Bonaparte bowiem wcale nie zamierzał — i nie był nawet w stanie — do­
prowadzić do unicestwienia cesarstwa austriackiego. Doceniał wprawdzie war­
tość bojową polskiego żołnierza — i to skłaniało go do utrzymywania Legio­
nów — ale oddziały Dąbrowskiego czy Kniaziewicza uważał za formacje cu­
dzoziemskie i starał się zachować ich odrębność w stosunku do jednostek
czysto francuskich.
»8«
Walcząc z Austrią, a także z Anglią, Bonaparte stale dążył do znalezienia
sojusznika na kontynencie europejskim, który pozwoliłby Francji wyjść z po­
litycznej izolacji, w której znalazła się w czasach Wielkiej Rewolucji. System
sojuszy pozwoliłby także skutecznie zwalczać antyfrancuskie koalicje.
Wkrótce po objęciu władzy pierwszy konsul zdołał doprowadzić do zbliże­
nia z Rosją, ale zbliżenie to trwało tylko do marca 1801 roku, a więc do tra­
gicznej śmierci cara Pawła. Mimo to Bonaparte starał się później odtworzyć
ów sojusz, ponawiając co jakiś czas oferty przyjaźni adresowane do nowego
cara — Aleksandra. Partnerem Francji miały być też Prusy. Pierwszy konsul
widział w nich przeciwwagę potęgi Austrii. Powiększył je nawet o terytorium
kilku drobnych państewek niemieckich (1802). Wobec istnienia tych koncepcji
nie mogło być mowy o skutecznej pomocy francuskiej dla ewentualnych pol­
skich ruchów niepodległościowych, które byłyby skierowane przeciw Prusom
czy Rosji. Co więcej, plany wskrzeszenia Rzeczpospolitej budziły zawsze nie­
pokój we wszystkich trzech mocarstwach rozbiorowych, a więc jakiekolwiek
poważniejsze angażowanie się Napoleona w tę sprawę groziło antyfrancuskim
sojuszem Berlina, Wiednia i Petersburga. Rzecz znamienna, że gdy tylko za­
rysowała się możliwość porozumienia z mocarstwami europejskimi, pierwszy
konsul dokonał faktycznej likwidacji Legionów, posyłając większość polskich
oddziałów na San Domingo, a resztę oddając na służbę Rzeczpospolitej Włos­
kiej (1803).
Stopniowo jednak następują zmiany w strategii politycznej Bonapartego.
Wyprawa egipska (1798—1801), a później ekspedycja na San Domingo (1802)
wykazały, że plany rozbudowy imperium kolonialnego Francji nie mają wiel­
kich szans powodzenia. Pierwszy konsul podejmuje wtedy próbę inwazji na
Wyspy Brytyjskie, gromadząc nowo utworzoną Wielką Armię w gigantycz­
nym obozie w Boulogne (1804). Kiedy jednak w październiku 1805 roku admi­
rał Nelson rozbił pod Trafalgarem flotę francuską, Napoleon zdał sobie spra­
wę, że nie tylko nie ma mowy o budowie imperium kolonialnego, ale także
o przeprawie przez kanał La Manche.
Klęska admirała Villeneuve pod Trafalgarem okazała się zbawienna dla
sprawy polskiej, cesarz bowiem — nie mogąc rozszerzyć swych wpływów poza
Europę — zaczął od tej pory realizować koncepcję francuskiego imperium
na kontynencie.
2 grudnia 1805 roku Napoleon odniósł wspaniałe zwycięstwo nad Austriaka­
mi pod Austerlitz, a niespełna rok później, 14 października 1806 roku, rozbił
doszczętnie pod Jeną armię pruską. Te dwa zwycięstwa utwierdziły go w prze­
konaniu, że Wielka Armia nie ma równego sobie przeciwnika i że Francja
może przesunąć granicę swych wpływów kilkaset kilometrów na wschód. Ko­
lejnymi etapami budowy owej strefy francuskich wpływów w Europie środ­
kowej były: likwidacja Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego,
związanego z dynastią Habsburgów (1804—1806), i powołanie do życia Związku
Reńskiego, złożonego z kilkunastu państewek zachodnio- i południowoniemiec-
kich, którego protektorem został ogłoszony Napoleon 26 grudnia 1805 roku.
W atmosferze entuzjazmu po klęsce armii pruskiej, Napoleon podpisuje
21 listopada 1806 roku w Berlinie dekret o blokadzie kontynentalnej, zakazu­
jąc krajom podbitym i sprzymierzonym wszelkiego handlu z Anglią. Ogłoszenie
blokady zmuszało cesarza do opanowania możliwie całej linii brzegowej Eu­
ropy, stąd też konieczność trwałej obecności francuskiej m. in. na południo­
wym wybrzeżu Bałtyku. To zaangażowanie Francuzów we wschodniej Euro­
pie stało się tym bardziej konieczne, że król pruski Fryderyk Wilhelm, mimo
»9«
klęski pod Jeną i kapitulacji Berlina, otrzymał pomoc Rosji i odrzucił pro­
pozycje rokowań, tak że wojna toczyła się w dalszym ciągu. Zmuszony więc
do tego okolicznościami, Napoleon — w pościgu za uchodzącym na wschód
przeciwnikiem — wkroczył w listopadzie 1806 roku na ziemie polskie. Tym
samym więc po dwunastu latach impasu (1794—1806) zachwiany został układ
sił w tej części kontynentu, a sprawa polska stała się odtąd istotnym elemen­
tem francuskiej polityki zagranicznej.
Pokonawszy Austrię (1805) i Prusy (1806), ale nie zdoławszy dosięgnąć
Anglii, pragnął Napoleon doprowadzić teraz do ścisłego sojuszu z Rosją. Cho­
ciaż w wyniku rokowań w Tylży (czerwiec—lipiec 1807) cesarz uzyskał przy­
stąpienie Rosji do blokady kontynentalnej, przymierze to nie było tak trwale,
jak się tego spodziewał. Starał się wówczas skłonić cara do przyjęcia ziem
polskich odebranych Prusom. Musiałoby to bowiem poróżnić Berlin i Pe­
tersburg, i tym sposobem uzyskałby gwarancję, iż nie zostanie odnowiony
sojusz między Aleksandrem a Fryderykiem Wilhelmem.
Car jednak, świadom, do czego zmierza Napoleon, zdecydował się tylko na
aneksję Białostocczyzny, podczas gdy z ziem drugiego i trzeciego zaboru prus­
kiego utworzone zostało Księstwo Warszawskie. Księstwo to., które w nadzie­
jach Polaków miało stać się zalążkiem wskrzeszonej Rzeczpospolitej, nie zo­
stało rozciągnięte na pierwszy zabór pruski, sprzeciwiała się temu bowiem
Rosja. Rzecz znamienna, że Napoleon nie chciał wiązać się z nowo powstałym
państewkiem i odrzuciwszy propozycje cara, by księciem w Warszawie był
ktoś z rodziny Bonapartów, powierzył władzę kompromisowemu kandydatowi,
królowi saskiemu Fryderykowi Augustowi. Tak więc w epoce odnowionego
przymierza francusko-rosyjskiego, które Napoleon starał się później umocnić
(zjazd w Erfurcie 1808), koncepcja odbudowy Polski w oparciu o Francję nie
mogła być realizowana w szerszym zakresie, niż to przewidywały traktaty
z Tylży. Stąd też głębokie rozczarowanie Polaków do wyników rokowań tyl­
życkich, albowiem — nie zdając sobie sprawy z motywów francuskiej po­
lityki zagranicznej — oczekiwano znacznie więcej od cesarza Francuzów.
Napoleon przywiązywał szczególną wagę do kontroli wybrzeży, pozostawił
więc swe garnizony m. in. w Gdańsku i Szczecinie, ale wycofał we wrześniu
1808 roku 3 korpus marszałka Davouta z Księstwa Warszawskiego, a kilka
miesięcy później podjął nową próbę oddania carowi ziem polskich. Kiedy
wiosną 1809 roku rozpoczęła się wojna francusko-austriacka, Księstwo było
pozbawione niemal całkowicie obrony, ponieważ kilka polskich pułków na
rozkaz cesarza pełniło służbę w — Gdańsku, Szczecinie, Kostrzynie i Głogowie
bądź przemaszerowało do Hiszpanii. Rząd warszawski w tej sytuacji musiał-
by — według zamysłów Napoleona — poprosić o pomoc rosyjską, co prze­
widywał zresztą traktat podpisany przez Napoleona i cara Aleksandra w Er­
furcie. Cesarz miał nadzieję, że w chwili, gdy wojska rosyjskie staną w obro­
nie Polaków, wykopana zostanie przepaść między Petersburgiem a Wiedniem
i Berlinem, którą można będzie pogłębić, oddając Rosji Księstwo Warszawskie
i część zaboru austriackiego. Tym samym więc Francja pozbyłaby się kło­
potliwej sprawy polskiej (która jednoczyła przeciw niej trzech zaborców),
a równocześnie zostałby przypieczętowany sojusz francusko-rosyjski przeciw
Prusom, Austrii i Anglii, oparty m. in. na nowym podziale ziem polskich.
Koncepcja ta mogłaby nawet przynieść zjednoczenie całości dawnych ziem
Rzeczpospolitej — rzecz jasna pod berłem Romanowów — gdyby Petersburg
rzeczywiście pragnął sojuszu z Paryżem i zdecydował się na zerwanie z dwo­
rami w Wiedniu i Berlinie w zamian za przesunięcie swych granic daleko na
» 10 «
zachód. Takie właśnie rozwiązanie sprawy polskiej starał się realizować Na­
poleon w latach 1807—1809, a więc wówczas, kiedy utrzymywał względnie
dobre stosunki z Rosją.
1 tym razem car Aleksander nie postąpił w myśl planów Napoleona. Wojska
rosyjskie pozorowały jedynie w kampanii 1809 roku walki z Austriakami.
Plan cesarski zawiódł tym bardziej, że nieliczna armia polska zdołała własny­
mi silami odeprzeć napastnika i po kilku tygodniach zmagań opanować trzeci
zabór austriacki. Napoleon wkrótce zdał sobie sprawę, że nie może liczyć na
sojusz z Rosją, który uległ dalszemu osłabieniu, gdy do Księstwa Warszaw­
skiego przyłączono tzw. Nową Galicję.
Kolejny zwrot w strategii Napoleona następuje w początkach roku 1810.
Czyniąc jeszcze jedną próbę zbliżenia z Petersburgiem, cesarz prosi o rękę
siostry cara, Anny. Gdy jednak spotkał się z odmową, zdecydował się poślubić
córkę cesarza austriackiego, Marię Luizę. Pełne odwrócenie sojuszy dokonane
zostało pod koniec tegoż roku, kiedy to Rosja otworzyła swe porty dla statków
brytyjskich i stała się sprzymierzeńcem Anglii.
Zerwanie porozumienia francusko-rosyjskiego nadawało szczególne znacze­
nie sprawie polskiej. Napoleon przekonał się wówczas ostatecznie, że żadne
z mocarstw rozbiorowych nie będzie szczerze dążyć do utrzymania z nim
sojuszu, a więc musi w większym niż dotychczas stopniu stwarzać pozory
groźby wskrzeszenia Rzeczpospolitej. Takim zagrożeniem dla Berlina było
utrzymywanie polskiego garnizonu w Gdańsku, co stanowiło wystarczające
ostrzeżenie, iż pierwszy zabór pruski może zostać także przyłączony do
Księstwa Warszawskiego. W stosunku do Austrii nie chciał się posługiwać tak
otwartym szantażem, ale pomnożenie wojska polskiego z 30 do 60 tys. stano­
wiło dostateczną wskazówkę, że granice nakreślone w Schoenbrunnie (1809)
mogą nie być ostateczne. W rzeczywistości Napoleon nie zgadzał się na dalsze
powiększenie terytorium Księstwa. Dopóki bowiem Austria i Prusy zachowy­
wały swoje obszary z pierwszego zaboru (a więc miały coś do stracenia),
można -było stosować wobec nich „polski szantaż”. Przyłączenie tych ziem do
Księstwa pozbawiłoby natychmiast cesarza wspaniałego narzędzia nacisku,
a co gorsza zjednoczyłoby Wiedeń, Berlin i Petersburg we wspólnym anty­
francuskim obozie. Stąd też połowiczne załatwienie sprawy polskiej w Schoen­
brunnie (przyłączenie do Księstwa tylko trzeciego zaboru austriackiego), co —
podobnie jak Tylża — przyjęte zostało przez Polaków z rozgoryczeniem i spo­
wodowało nawet wzrost nastrojów antyfrancuskich na ziemiach polskich
(spisek Feliksa Potockiego).
Wzrost znaczenia Księstwa zaznaczył się w początkach 1811 roku, kiedy to
car Aleksander gotów był rozpocząć wojnę z Francją i wywołać powstanie
w Niemczech. Postawa ks. Józefa Poniatowskiego, który odrzucił poufną ofertę
przejścia na stronę Rosji, zapobiegła wówczas wybuchowi konfliktu. Napoleon
ostrzeżony przez Polaków zdołał zmobilizować część swych oddziałów. Nie
miał już od tej pory złudzeń. Rozumiał, że car Aleksander przygotowuje no­
wą wojnę, która może zakończyć się klęską Francji, skoro znaczna część Wiel­
kiej Armii walczy w Hiszpanii. W tej sytuacji, gdy na wschód od Łaby nie
było niemal wojsk francuskich i gdy Rosja starała się porozumieć z Prusami
i Austrią, Księstwo Warszawskie stało się jedyną zaporą do czasu zakończenia
przygotowań wojennych armii cesarskiej. Wiosną 1811 roku — podczas rozmów
z Poniatowskim w Paryżu — Napoleon zdecydował się na podjęcie wojny
prewencyjnej z Rosją, aby uprzedzić jej atak.
Wiosną 1812 roku w Księstwie Warszawskim pojawiła się półmilionowa
» 11 «
Wielka Armia, a 22 czerwca Napoleon ogłosił początek „drugiej wojny pol­
skiej”. Zastanawiano się wielokrotnie, co było wówczas celem działań cesarza
Francuzów i jak wyobrażał on sobie układ sił politycznych we wschodniej
Europie po podpisaniu traktatu pokojowego. Wydaje się, że Napoleon — by
pozbyć się raz na zawsze zagrożenia ze strony Petersburga — zdecydował się
na znaczne powiększenie Księstwa Warszawskiego, być może nawet o ziemie
całego drugiego i trzeciego zaboru rosyjskiego. Wkroczywszy w granice im­
perium rosyjskiego, powołał własną administrację z udziałem Polaków w tych
guberniach Litwy i Białorusi, które odpadły od Rzeczpospolitej w latach 1793
i 1795 (Kowno, Wilno, Grodno, Mińsk). Warto pamiętać, że Księstwo War­
szawskie obejmowało już ziemie, które Prusy i Austria zagarnęły w drugim
i trzecim rozbiorze. Wydaje się więc, że Napoleon chciał odbudować Rzecz­
pospolitą w granicach z roku 1773, a więc na tyle potężną, by mogła przy po­
mocy francuskiej stanowić skuteczną zaporę przeciw Rosji. Owa wskrzeszona
Rzeczpospolita stałaby się również istotnym partnerem cesarstwa i gwaran­
tem jego interesów w tej części Europy, a ścisły związek Warszawy z Paryżem
miało przypieczętować osadzenie na tronie polskim Hieronima Bonapartego.
Tego rodzaju plany, nigdy zresztą nie ogłoszone publicznie, były motywem
działań cesarza jedynie przez krótki okres (wiosna 1812). Napoleon zakładał
bowiem, że uda mu się rozbić armię carską w bitwie przygranicznej i odnieść
nad nią takie zwycięstwo jak pod Austerlitz czy pod Frydlandem. Pokonany
car Aleksander musiałby wówczas zgodzić się na podyktowane mu warunki,
a cała wojna mogłaby zakończyć się już po kilku tygodniach. Kiedy jednak
armia rosyjska zaczęła cofać się na wschód, nie podejmując walki, a bitwy
pod Smoleńskiem i Możajskiem nie przyniosły rozstrzygnięcia, cesarz nie od­
ważył się ogłosić wskrzeszenia Rzeczpospolitej, nie chciał bowiem — tysiące
kilometrów od Paryża — zamykać sobie drogi do rokowań z carem. Z chwilą
gdy po krótkotrwałym rozejmie feldmarszałek Kutuzow przeszedł w paździer­
niku do ofensywy, nie tylko nie było już mowy o odbudowaniu Polski, ale
Wielka Armia zaczęła topnieć na skutek mrozów, głodu i chorób.
Dodatkowym czynnikiem powstrzymującym cesarza przed ogłoszeniem nie­
podległości Rzeczpospolitej była obawa, że wystąpi przeciw niemu monarchia
habsburska. Napoleon nieopatrznie pozostawił na Białorusi 30-tysięczny
austriacki korpus Schwarzenberga, od którego postawy zależało bezpieczeństwo
linii komunikacyjnych Wielkiej Armii, znajdującej się przecież w głębi Rosji.
Tak więc w roku 1812 Napoleon, dokonując błędnej analizy sytuacji politycz­
nej, nie odważył się wykorzystać „polskich możliwości”, co w konsekwencji
przyniosło także jego własną przegraną, a dwa lata później upadek cesar­
stwa. Powracając do Paryża, zatrzymał się 10 grudnia 1812 roku w Warsza­
wie, gdzie polecił członkom rządu Księstwa powołać pod broń kilkadziesiąt
tysięcy nowych rekrutów. Księstwo, zagrożone w swym istnieniu, miało teraz
według planów cesarza zdobyć się na rozpaczliwy wysiłek i stawiając opór
armii carskiej, opóźniać jej marsz tak długo, aż Francuzi odtworzą Wielką
Armię. Ponieważ jednak wojsko polskie poniosło ogromne straty w wyprawie
na Moskwę, nie było w stanie odegrać roli, jaką wyznaczył mu Napoleon. Za­
wiodła również pomoc Austrii, która nie chciała stawać w jego obronie. Prusy
przeszły na stronę cara, przyłączając się do antyfrancuskiej koalicji.
Wiosną 1813 roku, odniósłszy kilka efektownych zwycięstw (Liitzen, Bautzen),
Napoleon zgadza się w czerwcu na przerwę w działaniach wojennych, podej­
mując próbę porozumienia z Rosją. W tajnych propozycjach przedłożonych
Aleksandrowi powracał do koncepcji oddania mu Księstwa Warszawskiego
» 12 «
i odnowienia sojuszu Paryża z Petersburgiem, który pozwoliłby podzielić Eu­
ropę na dwie strefy wpływów. Ponieważ jednak Księstwo Warszawskie za­
jęli już Rosjanie, Napoleon utracił atut, jakim była dlań sprawa polska,
a zresztą car nie chciał angażować się w te układy, gdyż o wiele bardziej
zależało mu wówczas na ścisłej współpracy z Prusami i Austrią. Skoro więc
nie można było wykorzystać sprawy polskiej w przetargach z przeciwnikiem,
Napoleon stara się jeszcze raz pozbyć tego kłopotliwego problemu, który
utrudniał tylko ewentualne porozumienie z Rosją. Stąd też w roku 1813 kilka­
krotnie próbowano przekształcić wojsko polskie w zaciężne legiony, a nie zdo­
łano tego dokonać jedynie dlatego, że Polacy zagrozili porzuceniem cesarza.
Od klęski pod Lipskiem (październik 1813), która przesądziła ostatecznie,
że Napoleon nie powróci zwycięsko nad Wisłę, obecność Polaków w szeregach
Wielkiej Armii ma dla niego znaczenie czysto militarne. Ponieważ Polacy do
ostatka gotowi byli walczyć z koalicją, cesarz chętnie wykorzystywał tych
doświadczonych żołnierzy, tym bardziej że wartość jego wojsk zmalała, a wal­
ka nabrała charakteru „wojny aż do końca”.
Dopiero abdykacja Borapartego (kwiecień 1814) wprowadziła istotne novum
do sprawy polskiej, oznaczała bowiem wyłączenie Napoleona z grona mo­
narchów pretendujących do podejmowania decyzji o losie Polaków. Pozornie
nastąpił powrót do stanu z roku 1795, ale w istocie „napoleoński spadek”
uniemożliwiał przywrócenie sytuacji po trzecim rozbiorze. Na kongresie wie­
deńskim nastąpiło to, o co tak bardzo zabiegał Napoleon: car Aleksander zde­
cydował się na przyłączenie Księstwa Warszawskiego do swego imperium.
Nastąpiło to jednak w nowej sytuacji, nie było bowiem już Napoleona (a więc
antyfrancuski sojusz mocarstw zaborczych utracił swe znaczenie), natomiast
między Petersburgiem, Wiedniem i Berlinem rozpoczęła się rywalizacja na
tle nowego podziału Europy środkowej. Doceniając znaczenie sprawy polskiej
jako świetnego instrumentu nacisku, car Aleksander popierał ideę utworze­
nia autonomicznego Królestwa Polskiego, które połączone unią personalną
z Rosją mogłoby stać się — jak o tym świadczyła chociażby jego nazwa —
zalążkiem przyszłej Rzeczpospolitej, tym razem zagrażającej Prusom i Austrii.
*
Zastanawiając się nad stosunkiem Napoleona do sprawy polskiej warto
uświadomić sobie, iż cesarz w gruncie rzeczy znał bardzo słabo problematykę
naszego kraju. Swą wiedzę czerpał przede wszystkim z dzieła Rulhiere’a Histo­
ria polskiej anarchii, które w przededniu kampanii 1806 roku odnaleziono
w paryskich archiwach, a później — na rozkaz cesarza — wydano parokrotnie
jako swego rodzaju „podręcznik wiedzy o Polsce”. Praca ta była poświęcona
wydarzeniom z początków panowania Stanisława Augusta, przy czym tezą na­
czelną autora było, iż „wrodzona skłonność Polaków do anarchii” uniemożli­
wiała im dokonanie „czegoś poważniejszego”. Napoleon wyniósł z owej lektury
przekonanie, że o wszystkim decydują w naszym kraju magnaci, za którymi
posłusznie idą bezwolne rzesze drobnej szlachty. Tym samym więc Polskę
i jej problemy widział w znacznej części przez pryzmat osiemnastego stulecia,
nie bardzo zdając sobie sprawę, że powstaje już nowoczesne społeczeństwo —
jakże odmienne od tego, które opisywał Rulhiere.
Ten skąpy zasób informacji uzupełnił cesarz bezpośrednimi obserwacjami,
poczynionymi podczas kampanii 1806—1807, kiedy to od listopada do stycznia
przebywał na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Polska jawiła mu się przede
» 13 «
wszystkim jako „ziemia deszczów i błota”, które unieruchomiły Wielką Armię
pod Pułtuskiem, bądź też jako kraj mroźnej zimy, która stwarza nowe proble­
my dla żołnierzy przybyłych z południa. Napoleon przekonał się, że Polska
jest znacznie uboższa niż np. Niemcy czy Włochy, i uznał, że w gruncie rzeczy
nie warto zbyt mocno wiązać się z tym krajem.
Częste zmiany sojuszy oraz brak rzetelnej wiedzy o naszym kraju sprawiły,
że polityka Napoleona wobec Polski charakteryzowała się wielu sprzecznoś­
ciami. Tak np. cesarz zachęcał Polaków do najwyższego wysiłku zbrojnego je-
sienią 1806 i wiosną 1812 roku, a wyprowadził do Hiszpanii, Francji i Niemiec
blisko połowę polskiej armii w latach 1807—1808, czym naraził Księstwo
Warszawskie na śmiertelne niebezpieczeństwo w kampanii 1809 roku. Pod­
czas wyprawy na Moskwę domagał się od Polaków maksymalnego pomnoże­
nia wojska, nie dopuszczając równocześnie do rozszerzania ich działań nie­
podległościowych na południowe ziemie imperium rosyjskiego. Rzecz cha­
rakterystyczna, że Napoleon, widząc w Polakach jedynych naprawdę wiernych
sojuszników (czego symbolicznym potwierdzeniem było np. zabranie polskich
szwoleżerów na Elbę), równocześnie krępował ich samodzielność polityczną
i wojskową, jakby obawiał się, że będą działać wbrew jego interesom. Z wy­
jątkiem roku 1809 Polacy pozostawali zawsze pod ścisłą kontrolą francuską.
Napoleon wiedział doskonale, że Polacy związali się z Francją przede wszyst­
kim dlatego, iż pragną przy jej pomocy doprowadzić do wyzwolenia swej oj­
czyzny. Umiejętnie podsycał przeto tę nadzieję, zachęcając do wytrwania przy
boku Francuzów nawet w roku 1813. Równocześnie — nie bacząc na motywy
działania żołnierzy polskich — używał ich do tłumienia powstań narodowych
we Włoszech, na San Domingo czy w Hiszpanii.
Nadał Księstwu Warszawskiemu konstytucję pod pewnymi względami idącą
nawet dalej niż ustawa majowa z roku 1791, ale równocześnie powierzył wła­
dzę konserwatywnemu ziemiaństwu i arystokracji, odsuwając w cień jako­
binów czy republikańskich legionistów, którzy byli z nim związani od blisko
dziesięciu lat. Rzecz charakterystyczna, że cesarz Francuzów nie popierał stale
tej samej grupy Polaków, świadomie wykorzystując waśnie między nimi, choć
jednocześnie wzywał ich do zgody. Jesienią 1806 roku przywołał z Włoch gen.
Jana Henryka Dąbrowskiego, ale gotów był go natychmiast poświęcić, gdyby
w jego kwaterze stawił się Tadeusz Kościuszko. Później — odsuwając Dąbrow­
skiego, który miał ogromne zasługi w związaniu sprawy polskiej z Francją —
oparł się na warszawskiej grupie bogatego ziemiaństwa i arystokracji, kiero­
wanej przez Stanisława Małachowskiego, Stanisława Potockiego i ks. Józefa
Poniatowskiego. Wobec wzrastających wpływów tego ostatniego cesarz wiosną
1812 roku postawił na ministra skarbu Tadeusza Matuszewicza i tzw. stron­
nictwo galicyjskie. Po klęsce wyprawy rosyjskiej powraca do łask Ponia­
towski, choć w tym samym czasie Napoleon zwraca także przeciw ks. Józefowi
generała Dąbrowskiego.
Ten brak stałości w polityce cesarza i niedocenianie przezeń dawnych za­
sług Polaków w służbie dla Francji spowodowały, że zaczęły z nim zrywać
niektóre grupy zawiedzionych działaczy niepodległościowych, jak choćby część
legionistów, a później jakobinów. Napoleon zresztą nie zawsze stawiał na
właściwe sojusze na ziemiach polskich i tak np. w 1812 roku daremnie zabie­
gał o pozyskanie szlachty litewskiej, która obawiała się wprowadzanych zmian
ustrojowych.
Tak więc polityka napoleońska wobec Polaków została podporządkowana
całkowicie celom francuskiej dyplomacji, a równocześnie nie była jasno spre­
» 14 «
cyzowana ani też konsekwentnie realizowana. Stąd w społeczeństwie polskim
rodziły się już to nastroje ogromnego entuzjazmu i wielkich nadziei (jak choć­
by jesienią 1806 i wiosną 1812), już to załamanie i utrata wiary we Francję.
Przez cały czas istnienia Księstwa Polacy nie mieli pewności, czy cesarz rze­
czywiście chce wskrzesić Rzeczpospolitą, czy też zależy mu jedynie na polskim
żołnierzu. Wyda je się, że sam Napoleon nie miał w sprawie polskiej jasnej
koncepcji i dopiero po utracie władzy — na Wyspie Św. Heleny — zdał sobie
sprawę z nie wykorzystanych „polskich możliwości”.

Zajmijmy się z kolei stosunkiem Polaków do Napoleona i Francji. Po upadku


Rzeczpospolitej znalazła się w Paryżu niezbyt liczna grupa polskich działaczy
niepodległościowych, nie przekraczająca początkowo kilkudziesięciu osób.
Chociaż było wśród nich paru znanych polityków i wojskowych, to przecież
żaden z nich nie potrafił narzucić pozostałym swego stanowiska i występować
wobec władz francuskich w roli przedstawiciela całej polskiej kolonii. Emi­
gracja była skłócona i rozbita wewnętrznie, a każda z grup miała inną kon­
cepcję działania — co oznaczało po prostu, że nie było żadnej wspólnej płasz­
czyzny porozumienia.
Umiarkowani (m. in. Franciszek Barss, Józef Wybicki, Józef Wielhorski,
Karol Prozor), zgrupowani wokół tzw. Agencji, czyli dawnego przedstawiciel­
stwa Rzeczpospolitej w Paryżu, nie chcieli powstania w kraju i liczyli na
pomoc dyplomatyczną bądź wojskową zwycięskiej Francji. To oni właśnie
wysuwali najczęściej projekty formowania legionów przy armii francuskiej,
desygnując kolejno na wodzów — generałów Wielhorskiego, Zajączka i Dą­
browskiego. Lewica (m. in. Józef Sułkowski, Piotr Maliszewski, Romuald Gie-
droyć, Franciszek Dmochowski) opierała natomiast koncepcję wyzwolenia
ojczyzny na zbrojnej akcji polskich legionów, które wkraczając do kraju, zna­
lazłyby pomoc powstańców. Lewica ta, reprezentowana w Paryżu przez tzw.
Deputację, związana była z Centralizacją Lwowską, a później z Towarzystwem
Republikantów Polskich — a więc z pierwszymi organizacjami spiskowymi,
które pojawiły się w zaborach austriackim i pruskim. I ona również wysuwała
projekty stworzenia legionów polskich na obczyźnie, lecz po to jedynie, by
mogły dokonać desantu w Gdańsku bądź wedrzeć się z Wołoszczyzny na
austriackie Podole. Do tych zasadniczych rozbieżności między Agencją a De-
putacją dochodziła zresztą rywalizacja między poszczególnymi politykami
i wojskowymi.
Stąd też władze francuskie, niezbyt licząc się z Polakami, podejmowały
rozmowy raz z jedną grupą, to znów z inną. Cofały swe poparcie w zależności
od sytuacji politycznej bądź osobistych sympatii poszczególnych członków Dy­
rektoriatu.
Legiony Dąbrowskiego utworzone zostały w roku 1797 po dwuletnich da­
remnych staraniach polskich emigrantów, którzy musieli zgodzić się na takie
warunki, jakie dyktował im dowódca armii włoskiej — Bonaparte. Legiony
formowane były na służbie Republiki Lombardzkiej, a później Cisalpińskiej,
co nie zobowiązywało Francji do niczego. Polacy nie stanowili części jej włas­
nych sił zbrojnych. Ogromna masa legionistów, zwłaszcza żołnierzy i podofi­
cerów, rekrutowała się spośród jeńców austriackich, stąd też — w opinii
władz francuskich — byli to żołnierze „drugiej kategorii”, niemal kondotierzy.
Fakt, że dostawszy się do niewoli, przeszli na stronę Francji i brali udział
» 15 «
w wojnie z monarchią habsburską, uniemożliwiał im powrót do rodzinnych
domów w Galicji i zmuszał do służby w takich warunkach, jakie narzucali im
Francuzi. Dlatego też władze francuskie, najpierw Dyrektoriat, a później Bo­
naparte, nie wahały się oddawać Polaków w obcą służbę bądź wysyłać na
San Domingo, nie zważając na ich protesty.
Wbrew późniejszej legendzie i słowom polskiego hymnu legioniści —
w swej masie — nie byli związani z Napoleonem, zanim w roku 1797 znaleźli
się na froncie, zawarty został rozejm w Leoben, i tym samym nie walczyli
bezpośrednio pod rozkazami Bonapartego. Walki Legionów w latach 1798—
1799 toczyły się w czasie, gdy Bonaparte przebywał w Egipcie. Polska emigra­
cja starała się zresztą doprowadzić do stworzenia Legionów przede wszystkim
nad Renem (skąd teoretycznie bliżej było do kraju), a nie we Włoszech, dla­
tego też zabiegała o poparcie — i uzyskiwała je — u takich generałów, jak
Moreau, Hoche czy Kleber, którzy znani byli ze swej niechęci do Bonapartego.
Wśród żołnierzy Dąbrowskiego silne były nastroje republikańskie i niejeden
polski oficer należał do tajnych włoskich związków niepodległościowych, prze­
ciwnych także dominacji francuskiej. Kiedy więc po powrocie z Egiptu Bo­
naparte dokonał zamachu stanu 18 brumaire’a, spora część legionistów przy­
jęła to jako porzucenie idei republikańskich. Nastroje owe ugruntowały się
zresztą po pokoju w Luneville (marzec 1801), kiedy to raz jeszcze — po­
dobnie jak w Leoben i Campoformio — nie wspomniano o sprawie wskrzesze­
nia Rzeczpospolitej.
Legia Naddunajska Kniaziewicza, utworzona w roku 1799, stanowiła nato­
miast część armii „Renu”, którą Napoleon nigdy nie dowodził i która związana
była silnie z jego przeciwnikiem, generałem Moreau. Warto zwrócić uwagę,
że w latach 1801—1802 wysłano na San Domingo niemal wyłącznie te oddziały,
które należały do armii „reńskiej” i które uważane były za niechętne pierw­
szemu konsulowi.
Pokój w Luneville stanowi właściwie kres koncepcji „marszu z ziemi włos­
kiej do polskiej”. Spora grupa polskich oficerów (zwłaszcza z Legii Naddu-
najskiej) rzuca wówczas niewdzięczną służbę i wraca do kraju (m. in. Knia-
ziewicz, Fiszer, Godebski). Niektórzy z nich uwierzą raz jeszcze we Francję
w latach 1806 bądź 1812, inni natomiast (jak np. Józef Drzewiecki) pozostaną
zawsze sceptyczni wobec intencji Napoleona. Po zagładzie dwu półbrygad
polskich na San Domingo (1803) pozostały jeszcze: pułk jazdy i pułk piechoty
oddane na służbę Rzeczpospolitej Włoskiej, a później Neapolu. Po kilku la­
tach tułaczki — ciągle z dala od kraju i bez nadziei doń powrotu — wśród
sporej grupy dawnych legionistów wytworzyły się nastroje kondotierskie.
Kilkuset byłych żołnierzy Dąbrowskiego, przebywających we Włoszech do
1807 roku, weszło później w skład Legii Nadwiślańskiej, która walczyła w sze­
regach armii francuskiej aż do upadku Napoleona.
Próbą podsumowania okresu legionowego stała się broszura Czy Polacy
mogą się wybić na niepodległość, którą w roku 1800 z inspiracji Tadeusza
Kościuszki napisał jego sekretarz Józef Pawlikowski. Tezą naczelną owej bro­
szury jest odrzucenie wszelkiej obcej pomocy i ufanie tylko we własne siły.
Jeśli do niedawna wśród polskiej emigracji przeważała trochę naiwna wiara
w dobrą wolę Francji, to teraz — po tylokrotnych rozczarowaniach — za
jedyną drogę wskrzeszenia Rzeczpospolitej uznał Kościuszko wojnę party­
zancką z udziałem wyzwolonych z poddaństwa włościan. Koncepcja ta nie
znalazła jednak szerszego oddźwięku ani na emigracji, ani w kraju i nie
spowodowała wybuchu powstania w żadnym z trzech zaborów. Reakcją kraju
» 16 «
na załamanie koncepcji legionowej była idea „pracy organicznej” — wyraża­
jącej się w rozwoju gospodarczym ziem polskich, rozbudowie szkolnictwa
i podnoszeniu ogólnego poziomu życia ludności. Wśród członków Warszaw­
skiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, w którym znaleźli się zarówno dawni
działacze z okresu Sejmu Wielkiego i insurekcji kościuszkowskiej, jak i nie­
którzy oficerowie legionowi, panowało przekonanie, że właśnie tą drogą można
będzie stworzyć podstawy przyszłego wydźwignięcia się i odzyskania niepod­
ległości. Koncepcja ta, mniej efektowna od natychmiastowego zrywu powstań­
czego, zaważyła później na postawie niejednego z polskich polityków, gdy
przyszło raz jeszcze określić stosunek do Napoleona i Francji jesienią
1806 ręku.
Na początku wojny z Prusami (1806) Bonaparte utworzył z wziętych do
niewoli żołnierzy Polaków dwie Legie Północne pod komendą generałów Za­
jączka i Henry-Wołodkowicza. Większość stanowisk musieli jednak obsadzić
Francuzi i Niemcy, brakowało bowiem polskich oficerów, którzy gotowi
byliby znowu służyć pod francuskimi sztandarami. Nieco później Napoleon
wezwał z Włoch generała Jana Henryka Dąbrowskiego i polecił mu formo­
wanie 30-tysięcznego wojska w zajmowanej właśnie przez Francuzów Wiel-
kopolsce. Żołnierze, których miał zebrać generał, potrzebni byli cesarzowi do
dalszej walki z Prusami i Rosją, ponieważ coraz większa część jego armii
musiała pozostawać na okupowanych terenach bądź przeznaczona była do
oblegania kilkunastu nie zdobytych jeszcze fortec. Sama zapowiedź utworze­
nia armii polskiej mogła zresztą przychylnie usposobić do Francuzów miejsco­
wą ludność, a zorganizowanie polskiej administracji zapewniło Wielkiej Armii
regularne dostawy żywności i furażu, czego nie potrafiliby dokonać — bez
wzburzenia mieszkańców — francuscy komisarze wojenni.
Generał Jan Henryk Dąbrowski, mimo niewątpliwych zasług, nie miał
jednak niezbędnych wpływów i autorytetu w kraju, które pozwoliłyby mu
samą tylko odezwą, wydaną wspólnie z Józefem Wybickim, poderwać roda­
ków i sprawić, by „okazali się godni być narodem”. Tragedia Mantui i San
Domingo skompromitowała do tego stopnia koncepcję wiązania się z Fran­
cją, że domagano się teraz wyraźnych gwarancji, iż Napoleon nie opuści Po­
laków, jeśli opowiedzą się po jego stronie. Gwarancji takich żądały od cesarza
deputacje polskiego ziemiaństwa, które spotykały się z nim w Berlinie, a póź­
niej witały go w Poznaniu i Warszawie. Napoleon nie chciał jednak składać
żadnych formalnych deklaracji, jeśli bowiem miał zachować swobodę poli­
tycznego manewru wobec Prus i Rosji, to nie mógł z góry wiązać się ze
sprawą polską. Aby jednak jego własna „inicjatywa polska” nie zakończyła
się od razu niepowodzeniem (co tym bardziej osłabiłoby go w przetargach
z carem Aleksandrem), Napoleon dawał Polakom do zrozumienia, że od ich
wysiłku — przy życzliwym zainteresowaniu Francji — zależy, czy potrafią
wyciągnąć korzyści z niespodziewanego załamania monarchii pruskiej.
Ówcześni przywódcy polskiego narodu — bogate ziemiaństwo z Warszawy
i Poznania — zdawali sobie sprawę, że istotnie otwiera się szansa częściowego
przekreślenia granic rozbiorowych. Jeśli z zaboru pruskiego utworzone zosta­
nie niepodległe państwo, to może ono w przyszłości rozszerzyć się na inne
ziemie dawnej Rzeczpospolitej. Jeśli natomiast Napoleon pozostawi Polaków
własnemu losowi i wycofa swe wojska z tej części Europy, to można będzie
podjąć rokowania z carem Aleksandrem i starać się o przyłączenie zaboru
pruskiego do Rosji. Byłoby to przecież powtórzenie tzw. planu puławskiego
z roku 1805, planu, do którego przez pewien czas zdawał się skłaniać rosyjski
» 17 «
imperator. Jego realizacji przeszkodziło przed rokiem zawarcie przymierza
Berlina z Petersburgiem. Teraz jednak, kiedy toczyła się wojna, autor owego
projektu, ks. Adam Czartoryski, przebywał przy boku cara Aleksandra i nie
tracił nadziei na zrealizowanie swej koncepcji. Prusy były pobite i uzależnione
całkowicie od pomocy rosyjskiej, a więc w wypadku zwycięstwa nad Napole­
onem bądź jego dobrowolnego wycofania się na zachód można było pokusić
się o przyłączenie Wielkopolski i Mazowsza do Rosji, gdyby tylko zechciał
tego sam imperator.
Stąd też — mimo braku wspomnianych gwarancji — polskie ziemiaństwro,
po początkowych wahaniach, wyraziło gotowość współpracy, tym bardziej że
jemu właśnie chciał Napoleon oddać władzę w wyzwolonym kraju. Pozycja
Polaków w stosunkach z cesarzem była znacznie lepsza niż w okresie legio­
nowym, wyraźnie potrzebował teraz ich pomocy i pierwszy zdecydował się
na ożywienie sprawy polskiej.
Inna rzecz, że przez wiele miesięcy, aż do lata 1807 roku, toczyła się walka
o władzę między poszczególnymi grupami polskimi. Tym samym nie było
jednolitej koncepcji rozegrania sprawy niepodległości, a każde z rywalizują­
cych ugrupowań szukało w obozie francuskim innego protektora. Walka to­
czyła się np. między ziemiaństwem warszawskim a poznańskim, między le­
gionistami a tymi, którzy pozostawali w kraju, wreszcie między zwolennika­
mi Konstytucji 3 maja a sympatykami ustroju republikańskiego. Ten stan
rzeczy uniemożliwiał wyłonienie powszechnie uznanego przywódcy, który
mógłby stać się reprezentantem całego narodu i konsekwentnie domagać się
od cesarza popierania sprawy polskiej.
Cieszący się wielkim autorytetem moralnym Tadeusz Kościuszko odrzucił
ofertę Napoleona i nie przybył do kraju, Dąbrowski był tylko wojskowym,
przez wielu uważanym zresztą za kondotiera, na ks. Józefie Poniatowskim
ciążyła zła sława beztroskich zabaw Pod Blachą, a prezes Komisji Rzą­
dzącej — Stanisław Małachowski — nie był zbyt wielką indywidualnością.
Przeważało więc przekonanie, że można będzie uzyskać gwarancje cesarskie
poprzez życzliwą protekcję jego otoczenia i wiązano pewne nadzieje z mar­
szałkiem Muratem (który pragnął czas jakiś polskiej korony) bądź też z mi­
nistrem spraw zagranicznych Talleyrandem (któremu oferowano spore sumy).
Chociaż los dawnego zaboru pruskiego znajdował się w rękach Napoleona,
Polacy zaś nie mogli stać się jeszcze partnerem do rozmów z cesarzem, to
przecież swą działalnością od jesieni 1806 do wiosny 1807 sprawili, że nie do­
szło w Tylży do przywrócenia granic rozbiorowych. Wkraczając w granice
dawnej Rzeczpospolitej, Napoleon wyraził zgodę na powołanie polskiej admi­
nistracji, która mogła mu ułatwić zaopatrzenie Wielkiej Armii. Polacy, wy­
chodząc poza początk we dyrektywy cesarza, odtwo-.zyli wkrótce cały system
własnego zarządzania i sądownictwa, tak że po kilku miesiącach działał już
prawdziwy aparat państwowy i istniało faktyczne państ wo polskie z Komisją
Rządzącą, choć nie miało jeszcze swej nazwy. Na ziemiach drugiego i trzeciego
zaboru pruskiego formowano też gorączkowo wojsko polskie, które było ulot­
nym elementem odrodzonej państwowości. Udział tego wojska w walkach na Po­
morzu, Śląsku i północnym Mazowszu pozwalał także wysuwać pretensje do
innych ziem polskich, na których nie było jeszcze polskiej administracji.
Tak więc utworzenie w Tylży Księstwa Warszawskiego nie wynikało tylko
z dobrej woli Napoleona, ale było również akceptacją istniejącego już stanu
rzeczy i polityki faktów dokonanych, realizowanej przez Polaków. Nie byłoby
» 18 «
to możliwe bez udziału szerokich kręgów społeczeństwa, które mimo uciążli­
wych rekwizycji, mimo braku politycznych gwarancji zdobyło się na wielki
wysiłek i w ciągu kilku miesięcy stworzyło podstawy polskiej państwowości.
Pokój w Tylży przyniósł rozczarowanie ogromnej większości Polaków, któ­
rzy oczekiwali, iż Rzeczpospolita zostanie odbudowana w granicach wszyst­
kich trzech zaborów pruskich, a być może także części rosyjskiego, skoro
armia carska została rozbita pod Frydlandem. To, co otrzymali Polacy, nie
pokrywało się z ich nadziejami, tym bardziej że żołnierz polski najwięcej
krwi przelał właśnie na Pomorzu, gdzie przywrócono rządy Fryderyka Wil­
helma. Pozostawienie Pomorza Gdańskiego Prusom i oddanie Białostocczyzny
carowi traktowano więc niemal jak nową „zdradę” Napoleona i znów wspo­
minano tragedię Legionów.
Wkrótce jednak rozgoryczenie ustąpiło miejsca przekonaniu, że dokonano
wiele i stworzono podstawy przyszłej odrodzonej Rzeczpospolitej. Skromne
terytorialnie Księstwo Warszawskie było bez wątpienia znacznie lepszym
rozwiązaniem niż ewentualna realizacja planu Czartoryskiego, który zresztą
nie został nigdy formalnie zaakceptowany przez cara. Wypadki zimy i wiosny
1807 roku rozwiały też złudzenia, iż car zdobędzie się na jakąś polską inicja­
tywę i przelicytuje Napoleona, a przynajmniej rozszerzy swobody na Litwie,
Białorusi i Ukrainie. Skoro więc odpadła możliwość rozwiązania rosyjskiego,
a Francja dała Polsce znacznie więcej niż Petersburg, przeważyła ostatecznie
koncepcja odbudowy Rzeczpospolitej w przymierzu i z pomocą francuską. Dla
większości Polaków nie ulegało bowiem wątpliwości, że pokój jest tylko chwi­
lowy i że w wypadku nowej wojny z Prusami, Austrią czy Rosją można będzie
powiększyć terytorium Księstwa. Innymi słowy, koncepcja francuska — jak­
kolwiek nie przyniosła od razu wskrzeszenia Rzeczpospolitej — to przecież
zawierała w sobie możliwość rozbudowania w sprzyjających okolicznościach
małego państewka polskiego. Takiej możliwości nie przewidywano natomiast
ani w Petersburgu, ani też w Wiedniu czy Berlinie, gdzie już samo utworzenie
Księstwa Warszawskiego budziło poważne zaniepokojenie.
Przez cały okres legionowy i w pierwszych latach istnienia Księstwa War­
szawskiego Polacy nie byli w stanie wpływać bezpośrednio na rozstrzyganie
sprawy polskiej. Mogli walczyć i pisać memoriały, przekupywać francuskich
dygnitarzy i obiecywać im polską koronę, ale nie brali udziału w negocjacjach
pokojowych, nie byli obecni przy podpisywaniu traktatów. Działo się tak dla­
tego, że dysponowali zbyt małym potencjałem polityczno-wojskowym, niewiele
jeszcze znaczyli na europejskiej scenie, a poza tym byli skłóceni między sobą
i nie potrafili konsekwentnie realizować jednej zwartej koncepcji. Po roku
1807 starano się więc maksymalnie rozbudować wojsko i rozstrzygnąć osta­
tecznie walkę o władzę, aby kierunek polskiej polityki dyktowało jedno
ugrupowanie.
Rozbudowa wojska była szczególnie trudna z dwu powodów. Księstwo War­
szawskie wyniszczone wojną, obłożone spłatą należności na rzecz państwa
francuskiego musiało utrzymywać przez ponad rok stacjonujący tu 3 korpus
marszałka Davouta. Brakowało środków finansowych na pokrycie kosztów
własnej armii, którą należało zreorganizować, odziać w nowe mundury, wy­
posażyć w broń i sprzęt wojskowy.
Drugą przeszkodą było zabieranie polskiego rekruta na służbę francuską.
Dotyczyło to blisko połowy obywateli powołanych pod broń w latach 1807—
1808. Jeszcze w kwietniu 1807 roku Napoleon włączył do swej gwardii pułk
polskich szwoleżerów złożony z młodzieży szlacheckiej oraz polecił doprowa­
» 19 «
dzić do pełnych stanów pułk ułanów i trzy pułki piechoty nowo sformowanej
Legii Polsko-Włoskiej. Latem 1808 roku wyłączono z armii Księstwa trzy naj­
lepsze regimenty piechoty (4, 7 i 9), które poszły najpierw do Francji, a po­
tem za Pireneje. Trzy dalsze pułki — 5, 10 i 11 — odesłano do Gdańska
i twierdz pruskich, podobnie jak 4 pułk strzelców konnych oraz drobne od­
działy saperów i artylerii. W ten sposób w francuskiej służbie znalazło się
dwanaście polskich regimentów (częściowo utrzymywanych nadal polskim
kosztem), a więc tyleż samo, ile pozostało jeszcze w armii Księstwa. Chociaż
więc wojsko polskie liczyło w owym czasie ponad 30 tys. żołnierzy, to w kraju
przebywało ich zaledwie 15 tys.
Aż do lata 1808 roku armia Księstwa podlegała faktycznie marszałkowi
Davoutowi, a minister wojny ks. Józef Poniatowski komenderował tylko puł­
kami stacjonującymi w okolicach Warszawy. Dwaj pozostali dowódcy dy­
wizji — generałowie Dąbrowski i Zajączek — cieszyli się znaczną samodziel­
nością i nie zawsze respektowali rozkazy Poniatowskiego. Dopiero po wyjeź-
dzie marszałka Davouta, który przekazał komendę nad wojskiem polskim
Poniatowskiemu, inni generałowie musieli podporządkować się ministrowi
wojny, ten zaś mógł wreszcie rozbudowywać armię według własnej kon­
cepcji.
Walka o władzę polityczną w Księstwie rozstrzygnęła się częściowo latem
1807 roku, kiedy to utworzone zostały Rada Stanu i Rada Ministrów. Już
wcześniej wyeliminowano z rozgrywki jakobinów, stawiających na generała
Zajączka i Hugona Kołłątaja, legionistów Dąbrowskiego, jak też wielkopolską
grupę ziemian. Władzę sprawowały przede wszystkim bogate ziemiaństwo
i arystokracja warszawska, chociaż i tutaj nie było jedności, a o prymat
ubiegali się minister sprawiedliwości Feliks Łubieński, minister wojny ks. Jó­
zef Poniatowski i prezes Rady Stanu Stanisław Potocki. Żaden nie mógł
uzyskać zdecydowanej przewagi, tym bardziej że kontrolę polityczną nad
rządem sprawowali — marszałek Davout (do lata 1808), francuski rezydent
Serra, jak również król saski Fryderyk August.
Wojna z Austriakami, rozpoczęta 15 kwietnia 1809 roku, stanowiła prze­
łom w układzie sił politycznych w Księstwie. Ponieważ niewielkie państewko
polskie było śmiertelnie zagrożone, zaczęto tworzyć nowe pułki, nie ogląda­
jąc się na koszty. W ciągu trzech wojennych miesięcy uformowano sześć
pułków piechoty i aż dziesięć regimentów jazdy, nie licząc drobnych oddzia­
łów pospolitego ruszenia, strzelców dworskich i leśników. W porównaniu
ze stanem z kwietnia 1809 roku, kiedy zaczynały się działania wojenne, woj’
sko polskie zostało potrojone i latem tegoż roku kraju broniło już 45 tys
ludzi.
W momencie wybuchu wojny władza w Księstwie przypadła siłą rzeczy
wodzowi naczelnemu, ks. Józefowi Poniatowskiemu, który ze względu na dra­
matyczną sytuację mógł sięgnąć po radykalne środki i w konsekwencji uzys­
kał uprawnienia wręcz dyktatorskie. Kiedy po bitwie raszyńskiej trzeba było
oddać Warszawę, Rada Stanu i Rada Ministrów wyjechały najpierw do Toru­
nia, a potem do Tykocina, skutkiem czego — odsunięte od głównego +eatru
działań — nie mogły wywierać większego wpływu na organizację zbrojnego
oporu. Serra schronił się w Poznaniu, potem wyjechał nawet do Berlina,
a więc nie był w stanie strzec cesarskich interesów na terenie Księstwa.
Uwolniony od wszelkiej kontroli ks. Józef, który z rzadka tylko i ze znacz­
nym opóźnieniem otrzymywał dyspozycje od Napoleona, mógł wreszcie reali­
zować własną koncepcję wydźwignięcia sprawy polskiej. Poniatowski wie­
» 20 «
dział, że cesarz Francuzów zabiega usilnie o sojusz z Rosją i że pozostawie­
nie przezeń Księstwa własnemu losowi (o czym świadczył także wyjazd Serry)
nie jest wcale kwestią przypadku. Wiedział, że jeśli wojsko polskie nie zdoła
powstrzymać Austriaków, to trzeba będzie uciec się do pomocy carskiej armii,
a wówczas przyszłość Księstwa będzie nader niepewna i wojna może zakoń­
czyć się przyłączeniem polskiego państewka do Rosji. Ks. Józef nie mógł
przewidzieć, jak potoczą się działania w Bawarii i nad Dunajem, a więc czy
Napoleon zdoła pokonać arcyksięcia Karola i narzucić Austriakom swą wersję
pokoju. Gdyby zwycięstwo odnieśli Austriacy, to najprawdopodobniej zwró­
ciliby Księstwo Prusakom — i aby tego uniknąć, należałoby uciec się właśnie
pod opiekę cara Aleksandra. Innymi słowy, Poniatowski znalazł się w wyjąt­
kowo trudnej sytuacji, pozbawiony wszelkiej pomocy ze strony Napoleona,
odcięty od wieści z głównego terenu działań, zagrożony przez Austriaków
(a w dalszej perspektywie przez Prusy), z niepewnym sojusznikiem rosyjskim,
który otwarcie sprzyjał Austrii. Fakt, że w tak kłopotliwym położeniu zdołał
nie tylko obronić Księstwo, ale również wyzwolić dalszą część Polski, świad­
czy nie tylko o jego umiejętnościach dowódczych, ale i wybitnym talencie
dyplomatycznym i zdolnościach prawdziwego męża stanu.
Podstawowym celem Poniatowskiego w pierwszym, krytycznym okresie
wojny było takie pokierowanie rozwojem wydarzeń, aby nie doszło do zagłady
Księstwa. Wojsko polskie stawiło Austriakom czoło pod Raszynem i chociaż
bitwa była nie rozstrzygnięta i trzeba było oddać Warszawę, to przecież armia
Księstwa nabrała wiary w swe siły i w umiejętności swego wodza. Później
przyszła ofensywa w Galicji — zajęcie Lublina, Zamościa i Sandomierza,
odparcie wyprawy Austriaków na Toruń oraz udaremnienie ich próby opano­
wania Wielkopolski.
Kiedy pod koniec maja wojsko polskie odsunęło niebezpieczeństwo zagłady
(o czym świadczyło też wycofanie się Austriaków z Warszawy), ks. Józef Po­
niatowski dostrzegł możliwość zwycięskiego zakończenia wojny i wyzwolenia
zaboru austriackiego. Jego celem staje się teraz opanowanie całej Galicji
i zaprowadzenie tam polskiej administracji, aby poprzez politykę faktów do­
konanych wymusić przyłączenie tych ziem do Księstwa w wyniku przyszłych
rokowań pokojowych. Taktyka ta jest początkowo realizowana z powodze­
niem, oddziały polskie wkraczają bowiem do Lwowa (27 maja), a powstańcy
galicyjscy opanowują znaczną część pierwszego zaboru austriackiego.
Zaniepokojony sukcesami Polaków, chcąc zapobiec zajmowaniu przez nich
Galicji, dowódca rosyjskiego korpusu posiłkowego, ks. Golicyn, przekracza
3 czerwca granicę austriacką. Równocześnie ks. Józef otrzymuje depeszę
z wiadomością o klęsce Napoleona pod Aspern i Essling (22 maja), co oznacza,
że nie można oczekiwać rychłego zakończenia wojny. Trzeba więc było po­
godzić się z obecnością Rosjan i starać utrzymać tę część Galicji, która została
już wyzwolona. Ponieważ istniało niebezpieczeństwo (potwierdzone zresztą
przez dalszy rozwój wydarzeń), że carski dowódca będzie usuwać polską ad­
ministrację, ks. Józef w przeddzień przystąpienia Rosji do wojny powołał do
życia tzw. Rząd Centralny pod protekcją Najjaśniejszego Cesarza i Króla —
Napoleona Wielkiego. Tym samym więc, nie mając żadnych pełnomocnictw
ze strony Napoleona, stworzył pozory jego protekcji na wyzwolonych tere­
nach, zmusił carskich generałów do respektowania stanu faktycznego.
W końcu czerwca, podejmując nową ofensywę, Poniatowski uzgodnił z Goli-
cynem, że Polacy będą działali na lewym brzegu Wisły, a Rosjanie na pra­
wym. W ten sposób wytworzyły się dwie „strefy wpływów”; na Kielecczyżnie
*21 «
i w północnej części Krakowskiego wprowadzono polską administrację, pod­
czas gdy po drugiej stronie Wisły (z wyjątkiem wcześniej opanowanej Lubel­
szczyzny) utrzymali się Austriacy bądź też stacjonowały wojska rosyjskie.
Przez pewien czas problemem spornym był Kraków, do którego niemal rów­
nocześnie wkroczyli obaj „sojusznicy”, gdzie do czasu podpisania traktatu
pokojowego stacjonowały dwa garnizony.
W połowie lipca — po klęsce Austriaków pod Wagram i Znojmem —
ustały działania wojenne, a miesiąc później rozpoczęto długotrwałe rokowa­
nia pokojowe w Schoenbrunnie. Celem zabiegów ks. Józefa było teraz przeko­
nanie Napoleona, źe Księstwo Warszawskie winno być powiększone przynaj­
mniej o te wszystkie ziemie, które zostały wyzwolone przez wojsko polskie.
Poniatowski zdawał sobie sprawę, iż tak poważna rozbudowa Księstwa wzbu­
dzi zaniepokojenie w Petersburgu i może zagrozić sojuszowi francusko-ro-
syjskiemu. Ponieważ sojusz ten stał na przeszkodzie odbudowaniu Rzeczpospo­
litej, Poniatowski starał się przekonać cesarza, że car Aleksander w rzeczy­
wistości sprzyjał Habsburgom i że korpus ks. Golicyna nie prowadził żadnych
działań przeciw Austriakom, ograniczając się tylko do zajmowania opuszczo­
nego przez nich terenu. Innymi słowy, jeśli Napoleon chce oprzeć przyszłość
swego imperium na sojuszu z Petersburgiem, musi zdać sobie sprawę, że
sojusz ten jest nietrwały i że nie można liczyć na pomoc Aleksandra, gdyby
doszło do nowej wojny z Austrią bądź Prusami. Poniatowski pragnął równo­
cześnie przekonać władcę Francuzów, że znacznie lepszym dlań rozwiązaniem
jest stopniowa odbudowa Rzeczpospolitej, która w miarę wzrastania stawałaby
się coraz poważniejszym obrońcą francuskiej strefy wpływów w Europie środ­
kowo-wschodniej.
Napoleon nie był początkowo zadowolony z polskich sukcesów, które prze­
kreślały jego plan przekazania Księstwa Aleksandrowi i groziły naruszeniem
sojuszu Paryża z Petersburgiem. Kiedy jednak uświadomił sobie, że sojusz
ten jest tylko fikcją i że armia carska nie walczyła wcale z Austriakami,
podjął ostatnią próbę ratowania porozumienia z Aleksandrem, proponując mu
aneksję części Galicji, opanowanej przez wojska rosyjskie. Kiedy Aleksander
uchylił się od przyjęcia owego terytorium (wiedząc, że poróżniłoby go to
z Wiedniem), Napoleon zdecydował się na częściowe zaakceptowanie tez Po­
niatowskiego, a więc terytorialne powiększenie Księstwa. Chciał jednak, aby
rozwiązanie to nie doprowadziło do natychmiastowego zerwania z Petersbur­
giem, a równocześnie nie osłabiło zbytnio Austrii, która — ledwie co poko­
nana — stawała się potencjalnym sojusznikiem cesarstwa. Owo idealne roz­
wiązanie, możliwe do przyjęcia przez wszystkie strony, zostało już de facto
wprowadzone w życie przez ks. Józefa Poniatowskiego. Traktat pokojowy pod­
pisany w Schoenbrunnie oddawał Księstwu ziemie, na których stacjonowało
wojsko polskie, a więc cały trzeci zabór austriacki i część pierwszego (głównie
okręg zamojski). Jedyny problem sporny, Kraków, rozwiązany został w ten
sposób, że ks. Józef zgodził się ewakuować wojsko z okręgu tarnopolskiego,
w zamian za co Rosjanie wycofali się z miasta. Chociaż więc w roku 1809 nie
wyzwolono całej Galicji, to przecież Polacy po raz pierwszy mieli istotny wpływ
na wynik pokojowych negocjacji i udaremnili przyjęcie najmniej korzystnego
dla nich rozwiązania. Powiększenie Księstwa własnym tylko wysiłkiem stano­
wiło dobitne potwierdzenie, że odbudowa Rzeczpospolitej w oparciu o to nie­
wielkie państwo jest coraz bardziej realna.
Jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu wojny zdołał Poniatowski za­
chować swe wyjątkowe uprawnienia, a w wojsku polskim — wśród przychyl­
» 22 «
nych mu oficerów — zrodziły się nastroje „polskiego bonapartyzmu”. Sądzo­
no nawet, że ks. Józef może zostać wicekrólem z nominacji cesarza bądź też
sięgnąć po koronę, gdyby zawarł związek małżeński z córką króla saskiego
Fryderyka Augusta.
Już pod koniec 1809 roku przeciw ministrowi wojny wystąpiło jednak tzw.
stronnictwo galicyjskie, bogate ziemiaństwo z nowo przyłączonych departa­
mentów (głównie z lubelskiego), powiązane z arystokracją zaboru rosyjskiego.
Grupa ta była przeciwna zbyt radykalnemu ustrojowi Księstwa i za lepsze
uznała zasady ustrojowe obowiązujące w zachodnich guberniach Rosji. Na
czele stronnictwa stanął wkrótce późniejszy minister skarbu — Tadeusz Matu-
szewicz, jeden z bliskich współpracowników ks. Adama Czartoryskiego. Ma-
tuszewicz dostrzegł od razu, że Księstwo daje realną szansę odbudowy Rzecz­
pospolitej, ale jego koncepcje były z gruntu odmienne od tych, które repre­
zentował dotychczasowy rząd warszawski. Uważał, że po przejęciu władzy
można by podjąć pertraktacje z carem Aleksandrem i ogłosić go królem od­
budowanej Polski, pod warunkiem, że obejmie ona całość zaboru rosyjskiego.
Była to więc zmodyfikowana wersja „planu puławskiego”.
Aby projekt Matuszewicza mógł zostać wprowadzony w życie, trzeba było
przede wszystkim usunąć bądź podważyć wpływy dominującego wciąż ks. Jó­
zefa. Wiedząc, że Poniatowski opiera się przede wszystkim na armii, Matu-
szewicz, a z nim całe stronnictwo galicyjskie, zaczął domagać się redukcji
„zbyt kosztownego wojska polskiego”. Trzeba zresztą dodać, że Księstwo War­
szawskie przeżywało wówczas głęboki kryzys gospodarczy, spowodowany za­
łamaniem handlu po ogłoszeniu blokady kontynentalnej.
Ponieważ przeciw Poniatowskiemu występowali też inni ministrowie, Ma-
tuszewdcz zdołał wydatnie osłabić jego pozycję, a wprowadzając oszczędności
budżetowe ograniczył dalszy rozrost armii. Tym samym więc w latach 1810—
1811 zachwiana została jednomyślność decyzji — tak przydatna w kampania
galicyjskiej — iw przededniu decydującej rozgrywki 1812 roku Polacy nie
potrafili jednomyślnie bronić narodowych interesów. Równie szkodliwe były
złudzenia, lansowane właśnie przez Matuszewicza, że Rzeczpospolitą można
odbudować „drogą dyplomatycznych układów z carem”, oszczędzając krwi
polskiego żołnierza i wydatków obywateli. Teza ta poważnie demobilizowała
niektóre kręgi polskiego społeczeństwa i — rzecz charakterystyczna — w ro­
ku 1812 nie było już takiego entuzjazmu i woli odrodzenia ojczyzny jak trzy
lata wcześniej.
W początkach 1810 roku pojawiła się jeszcze inna koncepcja wskrzeszenia
Rzeczpospolitej. Mimo niewątpliwej popularności Poniatowskiego w wojsku
polskim zrodziły się wśród części młodych oficerów nastroje niewiary w Na­
poleona, który w roku 1809 nie dopuścił do wyzwolenia całej Galicji, zawarł
sojusz z Habsburgami i w dalszym ciągu zmuszał polskich żołnierzy, by wal­
czyli w Hiszpanii. Oficerowie ci wspólnie z jakobinami, których niemal całko­
wicie odsunięto od władzy, zaczęli przygotowywać tajne antynapoleońskie
sprzysiężenie, powiązane z podobnymi organizacjami w Niemczech, przecz
wszystkim w Saksonii. Sądzono, że w dogodnym momencie, gdy Napoleon
związany będzie wojną hiszpańską, a Austria nie zdoła jeszcze odbudować
swej potęgi po klęsce pod Wagram, wybuchnie ogólnoeuropejskie powstanie
przeciw tyranowi. Spiskowcy polscy nie mieli jasnej koncepcji, jak należałoby
realizować ten plan, jedni bowiem liczyli na pomoc cara Aleksandra, a dru­
dzy chcieli właśnie objąć walką zbrojną nie tylko zabór austriacki, ale też
i rosyjski. W każdym razie sądzono, że powstańcy — wspomagani przez armię
» 23 «
Księstwa — zdołają nagłym zrywem odbudować Rzeczpospolitą, na co nie
chce się zgodzić od tylu lat cesarz Francuzów.
Ze skąpych informacji na temat tego spisku można sądzić, że miał nim kie­
rować były dowódca 4 pułku piechoty, Feliks Potocki, który walcząc w Hisz­
panii przekonał się, iż Napoleon wykorzystuje bezwzględnie naszego żołnie­
rza dla własnych — sprzecznych z polskimi — celów. W lutym 1811 roku,
podczas pobytu w Dreźnie, młody pułkownik nagle zakończył życie, a zde­
zorientowani spiskowcy nie byli w stanie wyznaczyć natychmiast jego na­
stępcy.
W początkach 1811 roku — kilka tygodni po otwarciu portów rosyjskich
dla brytyjskiego handlu i po ostatecznym załamaniu się sojuszu Paryża z Pe­
tersburgiem — car Aleksander rozpoczął intensywne przygotowania do wojny
z Francją. Równocześnie z koncentracją ponad 100-tysięcznej armi na zachod­
niej granicy imperium podjął próbę przeciągnięcia na swą stronę ks. Józefa
Poniatowskiego. Wódz naczelny wojska polskiego związany z Napoleonem
mógł bowiem wydatnie ułatwić mu zadanie, gdyby zgodził się na swobodny
przemarsz armii rosyjskiej przez Księstwo Warszawskie dla połączenia się
z oddziałami powstańców w Niemczech.
Pośrednikiem był ks. Adam Czartoryski, jeden z dawnych przyjaciół cara.
Aleksander obiecywał Poniatowskiemu, że odbuduje Polskę połączoną unią
personalną z imperium i że będzie ona obejmować cały zabór rosyjski, Księ­
stwo Warszawskie, a być możne także austriacką Galicję, wymienioną za inne
ziemie. Ks. Józef uznał jednak, że dopóki car nie da dowodów szczerości swych
obietnic, nie można zrywać z Napoleonem, jedynym przecież, który wypro­
wadził sprawę niepodległości Polski z impasu. Poniatowski obawiał się zresztą,
że Napoleon dowie się o tych propozycjach, straci doń zaufanie i wówczas
jego pozycja jako ministra wojny zostanie mocno zachwiana.
Dlatego też podczas kilku spotkań z Louis Bignonem, następnym francuskim
rezydentem w Warszawie, ostrzegał go przed rosyjskim niebezpieczeństwem,
a równocześnie zarządził mobilizację polskiej armii. Ponieważ jednak te ostrze­
żenia były sceptycznie przyjmowane w Paryżu, wiosną 1811 roku udał się
nad Sekwanę, by rozmówić się osobiście z Napoleonem.
W tym samym czasie wśród jakobińskich spiskowców wzięli górę zwolen­
nicy wskrzeszenia Rzeczpospolitej przez współdziałanie z Rosją. Kiedy więc
ks. Józef odrzucił propozycje cara, podjęli je właśnie spiskowcy, nawiązując
współpracę z częścią bogatej szlachty z Litwy i Wołynia. Michał Ogiński,
Alojzy Sulistrowski i Ksawery Lubecki przedstawili carowi wiosną 1811 roku
w Petersburgu projekt utworzenia Księstwa Litewskiego, w którym szlachta
polska miałaby szeroki samorząd, a którego ustrój byłby zbliżony do Konsty­
tucji 3 maja. Starali się przekonać Aleksandra, że wojna francusko-rosyjska
wybuchnie za kilka miesięcy i że wówczas Napoleon ogłosi wskrzeszenie Rzecz­
pospolitej. Jeśli więc car chce uniknąć przejścia Polaków na stronę Francji,
musi sam stworzyć realne podstawy przyszłej Polski związanej z Rosją. Pierw­
szym etapem miało być rozszerzenie autonomii Wielkiego Księstwa Litewskie­
go oraz zorganizowanie 100-tysięcznej armii polskiej wiernej Aleksandrowi.
Równocześnie, w końcu kwietnia 1811 roku, rozpoczęły się w Paryżu roz­
mowy Poniatowskiego z Napoleonem. Ks. Józef starał się przekonać swego
rozmówcę, że wojna rosyjsko-francuska jest nieunikniona i że sprawa polska
odegra w tym konflikcie zasadniczą rolę. Przedstawiwszy mu propozycję Alek­
sandra, wskazał na możliwość rozszerzenia uprawnień Polaków w Rosji, co
spowodowałoby zachwianie wiary w Napoleona w Księstwie Warszawskim,
» 24 «
jeśli cesarz nie udzieli dostatecznych gwarancji, iż gotów jest wskrzesić Rzecz­
pospolitą. Zdaniem Poniatowskiego Rosja jest zdecydowanym wrogiem Fran­
cji i nie pogodzi się nigdy z jej panowaniem w Europie. W takiej sytuacji
prawdziwym strażnikiem interesów francuskich i niezawodnym sojusznikiem
cesarza mogłaby się stać silna Polska, obejmująca większość ziem dawnej
Rzeczpospolitej. Armia Księstwa Warszawskiego liczy już 60 tys. i może
w krótkim czasie podwoić swe szeregi. Gdyby Napoleon zagwarantował, że
w wyniku wojny z Rosją przekreśli rozbiory, szlachta polska na wschód od
Niemna i Bugu gotowa byłaby chwycić za broń. Ten potężny polski zryw
niepodległościowy — obejmujący nawet 200 tys. żołnierzy — mógłby prze­
ważyć szalę zwycięstwa na stronę Napoleona i utrwalić jego panowanie na
kontynencie.
Rozmowy z cesarzem trwały wiele tygodni i w ich wyniku Napoleon zde­
cydował się na wojnę prewencyjną z carem na wiosnę 1812 roku. Tym samym
więc Poniatowski zdołał doprowadzić do przekreślenia tak groźnych dla spra­
wy polskiej prób porozumienia z Rosją i mógł zapewnić rodaków, że wskrze­
szenie Rzeczpospolitej nastąpi już za kilka miesięcy. Niemałym sukcesem było
też uzyskanie obietnicy Napoleona, że wojsko polskie walczące w Hiszpanii
powróci wkrótce do kraju.
Pozytywny bilans rozmów z Napoleonem pozwolił wnet ministrowi nie tylko
odbudować swój autorytet, ale nawet pozyskać zaufanie części spiskowców,
którzy tak niedawno byli gotowi wystąpić przeciw cesarzowi. W tym samym
bowiem czasie Ogiński nie zdołał uzyskać niczego od cara Aleksandra, a więc
nie ulegało już wątpliwości, że tylko w sojuszu z Francją można liczyć na
wskrzeszenie Rzeczpospolitej. Dochodzi do tego, że część szlachty z Litwy i Wo­
łynia przygotowuje się do zbrojnego wystąpienia w chwili, gdy armia fran­
cuska przekroczy granice imperium rosyjskiego.
Rok 1812 był w Księstwie Warszawskim rokiem największego wysiłku mi­
litarnego. W ramach przygotowań do wojny ks. Józef Poniatowski wzmocnił
wojsko polskie nowymi kompaniami piechoty i artylerii, zwiększając równo­
cześnie stany etatowe każdego batalionu. Łącznie z gwardią narodową i puł­
kami utworzonymi później na Litwie powołano pod broń 104 tys. żołnierzy,
co stanowiło blisko szóstą część wszystkich sił Wielkiej Armii. Tak więc Księ­
stwo Warszawskie, wyniszczone poprzednimi wojnami, pogrążone w głębokim
kryzysie gospodarczym, zdobyło się na kolosalny wysiłek w przeddzień decy­
dującej rozgrywki o wskrzeszenie Rzeczpospolitej. Niezależnie od tego istniały
znaczne rezerwy w masach drobnej szlachty, która była gotowa dosiąść koni,
gdyby tylko — tak jak w roku 1806 — ogłoszono pospolite ruszenie.
Rok 1812 nie przyniósł jednak odrodzenia Polski. U podstaw tego niepowo­
dzenia — mimo ofiarności społeczeństwa — tkwiły zarówno błędy polityki
Napoleona, jak też brak jedności w obozie polskim.
W przededniu nowej kampanii, kiedy to lada dzień oczekiwano przekreśle­
nia rozbiorów, zaostrzyła się walka między Poniatowskim a stronnictwem ga­
licyjskim. Ks. Józef chciał wyzwolić zabór rosyjski przede wszystkim wysił­
kiem wojska polskiego działającego w ramach Wielkiej Armii. Proponował
Napoleonowi wysłanie polskiego korpusu na Wołyń, gdzie po zjawieniu się
pierwszych naszych oddziałów — tak jak trzy lata wcześniej na Podolu
austriackim — miało wybuchnąć zbrojne powstanie. Według jego koncepcji
władcą Rzeczpospolitej winien zostać sam cesarz Francuzów, który podobnie
jak w Italii sprawowałby rządy za pośrednictwem wicekróla. Tym reprezen­
tantem Napoleona mógłby zostać właśnie Poniatowski bądź jeden z przy-
» 25 «
chykiych Polsce dostojników francuskich — ks. Eugeniusz Beauharnais lub
marszałek Davout.
Minister finansów Tadeusz Matuszewicz, obawiając się przewagi Poniatow­
skiego, w bezpośrednich rozmowach z cesarzem w Paryżu (1811), a następnie
w Poznaniu (1 VI 1812) sugerował mu oparcie się na stronnictwie Czartorys­
kich. Napoleon, niezbyt dobrze orientujący się w stosunkach na ziemiach pol­
skich, sądził, że istotnie rodzina ta ma decydujące wpływy na Litwie, Biało­
rusi i Wołyniu. Matuszewicz przekonał go, iż szlachta na wschód od Niemna
i Bugu obawia się zbyt postępowego ustroju Księstwa i że pójdzie za Napole­
onem jedynie wówczas, jeśli opowiedzą się za nim magnaci tacy jak Czarto­
ryski.
Ponieważ jednak wojsko polskie było podporządkowane Poniatowskiemu,
minister finansów wystąpił z projektem zawiązania konfederacji generalnej,
która pod laską starego ks. Adama Kazimierza Czartoryskiego zaczęłaby orga­
nizować pospolite ruszenie szlachty. Matuszewicz liczył, że poprzez konfe­
derację uzyska kontrolę nad większością szlachty, która chwyci za broń jeszcze
przed wkroczeniem wojska, dzięki czemu cała zasługa wyzwolenia ziem pol­
skich przypadnie stronnictwu Czartoryskich. Równocześnie z wyzwalaniem
poszczególnych powiatów miano zwoływać sejmiki i wybierać posłów, którzy,
zebrani w połowie lipca w Warszawie, ogłosiliby wskrzeszenie Rzeczpospolitej.
Tak więc — podczas gdy Poniatowski walczyłby w polu, z dala od stolicy —
ludzie Czartoryskiego mieliby przewagę w sejmie i przejęliby ster rządów
w odrodzonej Polsce. Matuszewicz był również przekonany, że cesarz zostanie
władcą Rzeczpospolitej, a stanowisko wicekróla przypadnie Adamowi Jerzemu
Czartoryskiemu. W myśl koncepcji ministra finansów ks. Adam miał poślubić
jedyną córkę króla saskiego Fryderyka Augusta, co zdecydowanie wzmocniło­
by jego szanse otrzymania w przyszłości korony polskiej.
Rywalizacja Poniatowskiego z galicjanami sprawiła, że obóz niepodległościo­
wy nie był zjednoczony, a co gorsza, oba główne stronnictwa działały prze­
ciwko sobie i podczas gdy ks. Józef hamował akcję galicjan na wyzwolonych
terenach, opanowany przez nich rząd w Warszawie niezbyt chętnie pomnażał
wojsko polskie, podległe przecież ministrowi wojny.
Napoleon tymczasem wcale nie zamierzał pozostawiać Polakom pełnej swo­
body działania. Wiosną 1812 roku, kiedy Wielka Armia wkraczała do Księstwa,
uznał, że najlepszym rozwiązaniem jest osadzenie na tronie polskim młodsze­
go brata — Hieronima. Zorientowawszy się, że przeciw Hieronimowi wystę­
pują zarówno galicjanie, jak i Poniatowski, zaczął się obawiać, by Polacy,
pragnący przyspieszenia odbudowy ojczyzny, nie zdecydowali się na kroki
sprzeczne z jego interesami. Nie chciał m. in. dopuścić do wybuchu polskiego
powstania w Galicji oraz takich działań na Wołyniu, które zagroziłyby soju­
szowi z Austrią. Przed wyprawą na Moskwę dał gwarancję swemu teściowi,
cesarzowi austriackiemu, że monarchia habsburska nie poniesie żadnych strat
i że odradzająca się Polska nie będzie stanowić dla niej niebezpieczeństwa.
Dlatego też nie zgodził się na wysłanie wojsk polskich na Wołyń zakładając,
że ziemie te opanuje austriacki korpus posiłkowy ks. Schwarzenberga. Feld­
marszałek jednak pozostał na Polesiu, nie podejmując marszu na południe,
skutkiem czego spiskowcy wołyńscy nie zdecydowali się na wzniecenie powsta­
nia. Zgromadzone zaś w celu przewidywanej akcji zbrojnej konie, żywność
i furaż zostały zabrane przez armię admirała Cziczagowa, która we wrześniu
nadciągnęła z Mołdawii. W rezultacie wielomiesięczne przygotowania nie przy­
niosły żadnego rezultatu, a cesarz nie wykorzystał ogromnej szansy związa­
» 26 «
nia sił rosyjskich, tych samych, które później, w listopadzie, zagrodziły mu
drogę nad Berezyną.
Stała obawa przed samodzielnością Polaków, których uważał za zapaleń­
ców, sprawiła, że Napoleon postanowił rozdzielić ich siły i poddać francuskiej
kontroli. Poniatowski otrzymał dowództwo 5 korpusu, w którym znalazło się
tylko 35 tys. żołnierzy, a więc zaledwie trzecia część wojsk Księstwa War­
szawskiego. Inne polskie dywizje przydzielono do pozostałych korpusów Wiel­
kiej Armii, przy czym w wielu wypadkach dowodzili nimi francuscy genera­
łowie. Sam ks. Józef został podporządkowany dowódcy prawego skrzydła,
Hieronimowi, i to w okresie, kiedy maszerowano przez zamieszkane przez
Polaków Litwę i Białoruś. Kilka tygodni później, gdy Napoleon nabrał zaufa­
nia do Poniatowskiego, ten miał już tylko 10 tys. żołnierzy i nie był w stanie
przeprowadzić poważniejszych operacji.
Ograniczenie samodzielności Polaków dotyczyło też rządu Księstwa War­
szawskiego, który poddany został surowej kontroli nowego francuskiego amba­
sadora, Pradta. Ten potajemny przeciwnik Napoleona nie tylko nie wspoma­
gał polskich wysiłków, ale nie zgadzał się na powołanie pod broń nowych
rekrutów i stworzenie skutecznej obrony przed napadami kozaków z Wołynia.
Jeszcze w czerwcu, kiedy Matuszewicz chciał na sejmie ogłosić wskrzeszenie
Rzeczpospolitej, Pradt energicznie przeciwstawił się temu i poddał rygorystycz­
nej cenzurze tekst orędzia, jakie polska deputacja sejmowa z Józefem Wy­
bickim na czele zawiozła Napoleonowi do Wilna. W rezultacie więc już kilka
tygodni po wybuchu wojny radosny zapał ustąpił miejsca ogólnemu przy­
gnębieniu do tego stopnia, że konfederacja generalna de facto przestała dzia­
łać, a wielu jej przywódców — m. in. stary książę Adam Kazimierz Czarto­
ryski — rozjechało się do swych majątków. W ten sposób stronnictwo gali­
cyjskie, nie mogąc doczekać się żadnych gwarancji ze strony Napoleona i wi­
dząc, że cesarz nie zamierza przywołać do siebie młodego Czartoryskiego, po
pewnym czasie zaczęło szukać dróg porozumienia z Rosją.
Wielka Armia maszerowała przez Litwę i Białoruś, gdzie szlachta była
nawet gotowa chwycić za broń, gdyby Napoleon wypowiedział się jasno
w sprawie polskiej i zaręczył, że utrzyma przywileje stanowe w wyzwolonym
kraju. Tymczasem cesarz po wkroczeniu do Wilna, nie zdoławszy rozbić Ro­
sjan w bitwie przygranicznej, nie chciał rezygnować z możliwości rokowań
z carem i nie przyłączył Litwy do Księstwa Warszawskiego. Zamiast tego
powołał tylko Komisję Tymczasową, przy czym faktyczną władzę sprawowali,
sekretarz stanu ks. Bassano, namiestnik cywilny Louis Bignon oraz guber­
nator wojskowy gen. Hogendorp. Polska administracja została zaprowadzona
jedynie na niższych i średnich szczeblach, a więc Polacy nie mogli realizować
polityki faktów dokonanych, jak czynili to na ziemiach zaboru pruskiego
w roku 1807.
W roku 1812 istniały realne możliwości dokonania wielkiego zrywu niepod­
ległościowego i wywarcia decydującego wpływu na rozwiązanie sprawy pol­
skiej. Księstwo Warszawskie i Litwa zdołały wystawić 104 tys. żołnierzy;
w wypadku proklamowania pospolitego ruszenia można było zmobilizować
jeszcze 100 tys. jeźdźców oraz 50 tys. rekrutów w Księstwie, na Litwie i Wo­
łyniu. Cały ten ogromny potencjał nie pozostawał jednak do dyspozycji pol­
skich przywódców, poddanych ścisłej francuskiej kontroli, a co gorsza Napo­
leon pogłębiał jeszcze brak jedności w naszym obozie. W roku 1812 siły pol­
skie zostały rozproszone między ks. Józefa Poniatowskiego, dowodzącego
5 korpusem, gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, który z 17 dywizją pozostał na
» 27 «
Białorusi, kilku dowódców francuskich, którym oddano ponad połowę polskich
pułków, Komisję Rządu Litewskiego formującą nowe regimenty, rząd war­
szawski, który dysponował w Księstwie gwardią narodową i kilku tysiącami
żołnierzy, konfederację generalną, liczącą na ogłoszenie pospolitego ruszenia,
i gen. Amilkara Kosińskiego, który komenderował tzw. dywizją nadbużną,
osłaniającą wschodnią granicę Księstwa w rejonie Zamościa. Ci Polacy, którzy
na terenie imperium rosyjskiego mogli przejść na stronę Napoleona, byli rów­
nież podzieleni na zwolenników ks. Józefa, Czartoryskich i jakobinów bądź
liczyli na odegranie samodzielnej roli.
W takiej sytuacji trudno się dziwić, że nie z-dołano przełamać impasu i skło­
nić cesarza do zmiany tak fatalnej — dla niego i dla sprawy polskiej — kon­
cepcji ograniczonych działań niepodległościowych. Ks. Józef parokrotnie po­
stulował wysłanie polskich oddziałów na Wołyń; uczynił to po raz ostatni po
bitwie pod Smoleńskiem, a więc w połowie sierpnia. Uzyskał jedynie to, że
na Białorusi pozostawiono dywizję gen. Dąbrowskiego, która miała maszero­
wać na południe wzdłuż Berezyny i wspierać ruch powstańczy na Polesiu, ale
w praktyce została użyta do blokowania twierdzy w Bobrujsku. W końcu lipca
rezydujący w Wilnie hr. Bassano zgodził się mianować Tadeusza Morskiego
„komisarzem nadzwyczajnym do prowincji południowych”, powierzając mu
zadanie zorganizowania administracji w tej części Wołynia, która zostanie
ewentualnie wyzwolona tylko dzięki wysiłkom Polaków. Morski, związany
z jakobinami, którzy uczestniczyli w spisku Feliksa Potockiego i przygotowa­
niach powstańczych, usiłował nakłonić rząd warszawski do podjęcia ofensywy
na południowe ziemie dawnej Rzeczpospolitej. Matuszewicz — przeciwny już
wówczas dalszemu wiązaniu się z Napoleonem i niechętny jakobińskim spis­
kowcom — nie udzielił jednak Morskiemu żadnej pomocy. „Komisarz nad­
zwyczajny” zdołał natomiast pozyskać dla swych planów gen. Amilkara Kosiń­
skiego, który na przełomie sierpnia i września z niewielką dywizją nadbużną
(6 tys. ludzi) wkroczył na Wołyń i nawet wyzwolił kilka miejscowości. Siły
polskie były jednak zbyt słabe, aby odeprzeć Rosjan, a kiedy austriacki korpus
posiłkowy Schwarzenberga bezczynnie pozostał na linii Styru, przeciwnik zdo­
łał opanować sytuację i odrzucić Kosińskiego na zachodni brzeg Bugu. Spis­
kowcy wołyńscy pozbawieni skutecznej pomocy nie zdecydowali się na chwy­
cenie za broń i wkrótce nastroje w tej prowincji, a także na Ukrainie, zmieniły
się do tego stopnia, że w obawie utraty majątków zaczęto wstępować do
armii rosyjskiej. Zofia Potocka, wdowa po targowiczaninie Szczęsnym, oraz
Elżbieta Branicka, żona osławionego hetmana, wystawiły własnym kosztem
cztery pułki kozaków ukraińskich, które już wkrótce zaczęły pustoszyć tereny
Księstwa Warszawskiego. W walkach z Napoleonem (a pośrednio także z armią
Księstwa) w roku 1812 wzięło udział łącznie ok. 15 tys. Polaków, którzy two­
rzyli nieraz całe pułki, jak np. litewski pułk gwardii czy pułki ułanów konno-
polski i litewski.

Ostatnie kampanie napoleońskie (1813—1814) to okres powolnej agonii ce­


sarstwa, kiedy to z każdym miesiącem (zwłaszcza od sierpnia 1813) stawało
się coraz bardziej oczywiste, że cesarz Francuzów musi przegrać i że zwy­
cięstwo odniesie koalicja. Jest to okres, w którym coraz więcej sojuszników
porzuca Napoleona — najpierw Prusy, potem Austria, a wreszcie inne drobne
kraje niemieokie. Są to również miesiące wzmożonej dezercji, nie tylko wśród
» 28 «
Niemców, Włochów, Holendrów czy Szwajcarów, ale także wśród samych
Francuzów, którzy dosyć mają ustawicznych wojen i najchętniej wróciliby
już do domów. Nawet ci, którzy pozostali w armii, coraz bardziej pragną jak
najszybszego pokoju, a gdy w marcu 1814 roku sytuacja Napoleona stanie się
beznadziejna, opuszczą go bez zbytnich skrupułów. Jednym słowem, jest to
okres wyjątkowo trudny dla tych wszystkich, którzy zdecydowali się trwać po
stronie cesarza i wiązali wciąż swą przyszłość z jego losem.
Dla Polaków lata 1813—1814 to okres stale powracających pytań: czy
warto dalej bić się i czy nie lepiej zdać się na łaskę koalicji. Kapitulacja wy­
dawała się zresztą równoznaczna z „rozsądkiem” i „trzeźwą oceną”, skoro
Księstwo Warszawskie wyczerpało swe siły w kampanii rosyjskiej i zostało
doszczętnie ograbione przez korpusy Wielkiej Armii.
Pierwszy tego rodzaju kryzys następuje jeszcze pod koniec kampanii
1812 roku, kiedy nadeszły do Warszawy wieści o tragicznym odwrocie spod
Moskwy i zagładzie armii cesarskiej nad Berezyną. Rząd Księstwa, mając za­
ledwie kilka tysięcy rekrutów, rozczarowany opozycją Napoleona w sprawie
odbudowy Rzeczpospolitej, zaczął rozważać możliwość porozumienia z carem
Aleksandrem i przejścia na jego stronę w zamian za pewne gwarancje ustro­
jowe i terytorialne. Minister skarbu Tadeusz Matuszewicz — faktyczny przy­
wódca rządu w owym czasie — nawiązał kontakt z główną kwaterą rosyjską,
współdziałając z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim. Ks. Józef, powró­
ciwszy 13 grudnia do Warszawy, sprzeciwił się energicznie owym rokowaniom
wskazując, że bezbronne Księstwo nie ma żadnych szans na uzyskanie owych
gwarancji i że w tej sytuacji układy muszą być równoznaczne z bezwarunkową
kapitulacją.
Pod naciskiem Poniatowskiego Rada Ministrów wydaje (20 grudnia) dekrety
w sprawie reorganizacji wojska (m. in. powołanie 25 tys. rekrutów oraz wy­
bieranie chłopskich jeźdźców — po jednym z każdych 50 dymów — dla zasile­
nia pułków jazdy). Równocześnie na żądanie Napoleona, który wracając do
Paryża, zatrzymał się na kilka godzin w Warszawie, ogłoszono pospolite ru­
szenie pod regimentarstwem ks. Józefa. Do szeregów skierowano także część
członków gwardii narodowej, próbowano tworzyć oddziały strzelców pieszych,
leśników i Kurpiów, na wzór rosyjskich oddziałów partyzanckich.
Drugi kryzys, wywołany przez tegoż Matuszewicza i paru popierających go
ministrów (Ignacy Sobolewski, Tadeusz Mostowski), nastąpił w marcu—kwiet­
niu 1813 roku, kiedy rząd Księstwa schronił się już w Krakowie. Pragnąc
zmusić Poniatowskiego do przejścia na stronę Rosjan, a przynajmniej do po­
rzucenia Francji i zachowania neutralności, starano się spowodować masowe
dymisje w wojsku, by załamać w ten sposób ducha „nierozsądnego oporu”.
O dymisję poprosili więc generał Karol Kniaziewicz, wiceregimentarz pospoli­
tego ruszenia Eustachy Sanguszko oraz dwaj zasłużeni dowódcy pułków —
Konstanty Czartoryski i Gabriel Rzyszczewski. Akcja ta, prowadzona przez
ludzi ks. Adama Jerzego Czartoryskiego, zakończyła się jednak kompletnym
fiaskiem, gdyż z wojska wystąpiło wówczas zaledwie kilkunastu oficerów.
Niepowodzeniem zakończyła się również próba pozyskania Poniatowskiego,
z którym tajne rozmowy podjął ks. Antoni Radziwiłł, związany z dworem
pruskim.
W rezultacie — gdy ks. Józef zdecydował się połączyć z Napoleonem, stoją­
cym w Saksonii, i miał z wojskiem opuścić Kraków — rozwiązały się Rada
Ministrów i Rada Generalna konfederacji. Odtąd aż do abdykacji Napoleona
jedynym reprezentantem sprawy polskiej będzie armia, dowodzona najpierw
» 29 «
przez Poniatowskiego, a po jego śmierci przez Sułkowskiego, Dąbrowskiego
i innych generałów. Jedyne też wolne skrawki Księstwa Warszawskiego będą
utrzymywane przez polskich żołnierzy — Podgórze pod Krakowem przez od­
działy gen. Łukasza Biegańskiego (do sierpnia 1813) oraz Modlin i Zamość,
gdzie polskimi załogami dowodzili generałowie Kossecki i Hauke (do grud­
nia 1813).
Trzeci kryzys — najtrudniejszy — nastąpił po śmierci Poniatowskiego, który
właśnie w roku 1813 stał się znów nie kwestionowanym przywódcą Polaków.
Wielu najbliższych współpracowników ks. Józefa, ludzi, którzy byli podporą
jego polityki, dostało się 19 października do niewoli bądź poszło do niej re­
zygnując z dalszej walki (Kamieniecki, Rożniecki, Rautenstrauch). Na załama­
nie ducha znacznej części żołnierzy i oficerów wpłynął także fakt, że po kata­
strofie pod Lipskiem nie można już było mieć nadziei, iż Napoleon odniesie
zwycięstwo. Zdaje się, że sam Poniatowski był tego świadom od kilku tygodni
i żc chciał jedynie odprowadzić cesarza do granic Francji, a następnie podjąć
rokowania z koalicją. Tę koncepcję „honorowego rozstania z Napoleonem” za­
mierzał realizować bliski Poniatowskiemu ks. Antoni Sułkowski, który ob­
jąwszy dowództwo nad szczątkami 8 korpusu, obiecał uroczyście, że wojsko
polskie odprowadzi Bonapartego tylko do Renu. Jednakże pod wpływem Na­
poleona, przemawiającego do Polaków „na pagórku pod Fuldą”, żołnierze i ofi­
cerowie raz jeszcze zdecydowali się związać swój los z „bohatyrem świata”.
Tak więc aż do abdykacji cesarza w szeregach Wielkiej Armii walczyli nadal
Polacy, ostatni już sprzymierzeńcy wodza opuszczonego przez Prusaków, Sa­
sów, Bawarów, Wirtemberczyków i innych.
Lata 1813—1814 są także okresem ciągłej odbudowy wojska polskiego, tak
aby — mimo wyjątkowo trudnych warunków — było ono jak najliczniejsze,
a tym samym, by mogło poprzeć zbrojnie sprawę niepodległości Polski. Pierw­
szy etap tej odbudowy przypada na grudzień 1812—styczeń 1813, kiedy utrzy­
mywano jeszcze Warszawę i można było organizować pobór w większości
departamentów. Wspomniane poprzednio zarządzenia nie przyniosły jednak
spodziewanych rezultatów, w magazynach brakowało bowiem broni, butów
i umundurowania, kasy pułkowe świeciły pustkami, a skąpe zapasy żywności,
siana i owsa zabrały cofające się przez Księstwo korpusy — austriacki ks.
Schwarzenberga i saski generała Reyniera.
Właśnie odwrót tych korpusów, które już w końcu stycznia 1813 przeszły
na lewy brzeg Wisły, nie próbując nawet stawiać oporu Rosjanom, zadecydo­
wał o utracie departamentów — łomżyńskiego, siedleckiego i lubelskiego,
a także sporej części warszawskiego. Departamenty te były szczególnie licznie
zamieszkane przez drobną — patriotyczną i ofiarną — szlachtę, która mogła
dać kilkanaście tysięcy doskonałych żołnierzy, ale ledwie zaczęto organizować
pobór, trzeba już było uchodzić przed kozakami. Stąd też wojsko polskie
składało się wówczas w większości z mieszkańców ziem leżących po lewej
stronie Wisły, gdzie władze Księstwa utrzymały się nieco dłużej, w niektórych
powiatach do końca kwietnia bądź początków maja.
Ks. Józef, odbudowując swą armię, musiał opierać się niemal wyłącznie na
administracji wojskowej, spora bowiem część urzędników cywilnych porzuciła
swe urzędy, zanim jeszcze pojawili się kozacy. W niejednym wypadku mi­
nister wojny napotykał bierny opór władz miejscowych, które dosyć miały
nieustannego ściągania podatków i „ofiar dla wojska”, a poza tym nie wie­
rzyły już w możliwość powstrzymania carskiej armii. Tak więc pierwsze mie­
siące 1813 roku to zarówno zryw patriotyzmu i poświęcenia, zwłaszcza wśród
» 30 «
żołnierzy i oficerów, jak też załamanie ducha tych wszystkich, którzy oba­
wiali się utraty majątków, jeśli nadal wiązaliby swój los ze sprawą Napo­
leona.
Odwrót Austriaków i Sasów na lewy brzeg Wisły przyspieszył zajęcie War­
szawy przez Rosjan (6 II 1813). Pozostawiwszy w stolicy rannych i chorych,
którzy nie powrócili jeszcze do sił po ostatniej kampanii, Poniatowski wyco­
fywał się z wolna na południe w stronę Krakowa, zamierzając jak najdłużej
utrzymać się na terenie Księstwa. W połowie lutego wojska carskie dotarły
już do Poznania, zmuszając Francuzów do odwrotu za Odrę — do Prus i Sak­
sonii. Wraz z nimi opuściły Księstwo te oddziały polskie, które formowały
się w departamentach poznańskim i kaliskim, a które później weszły częś­
ciowo w skład dywizji generała Dąbrowskiego. W połowie lutego poniosły one
znaczne straty w niefortunnej bitwie pod Kaliszem, gdzie kilkuset rekrutów
dostało się do niewoli bądź, utraciwszy kontakt ze swymi pułkami, zrzuciło
mundury. W tym samym niemal czasie dwa litewskie pułki ułanów (17 i 19)
zostały rozbite pod Sierakowem, a ich dowódca generał Giedroyć wpadł
w ręce kozaków.
Drugi okres odbudowy przypada na marzec—kwiecień 1813 roku, kiedy
wojsko polskie zajmowało Kraków i większość departamentu krakowskiego.
Tylko tutaj pospolite ruszenie dało pewne rezultaty i kilka powiatowych
„chorągwi” włączono do pułków ułanów. Zorganizowano również z chłopskich
rekrutów znakomity pułk krakusów, których Napoleon nazywał „polskimi ko­
zakami”, a którzy mieli wsławić się w kampanii jesiennej tegoż roku. Do sze­
regów dołączyło także kilkuset dawnych żołnierzy ozdrowieńców, którzy opuś­
cili szpitale i rodzinne domy, spiesząc na apel Poniatowskiego.
W tym samym czasie w Wetzlar — w Wielkim Księstwie Bergu — generał
Dąbrowski odtwarzał dywizję z tych luźnych oddziałów, które wycofały się na
zachód z Wielkopolski. Trzeba też wspomnieć o odbudowie Legii Nadwiślań­
skiej, 4 pułku piechoty, 17 pułku ułanów oraz takich jednostek na francuskiej
służbie jak 7 i 8 pułki lansjerów, a także pomnożony regiment szwoleżerów
gwardii. Nie brak było zapaleńców, którzy na wszelkie sposoby chcieli odtwa­
rzać swe jednostki rozbite w kampanii rosyjskiej, rekrutując żołnierzy w obo­
zach jenieckich czy w pułkach cudzoziemskich Wielkiej Armii. Tak np. ka­
pitan Samuel Ułan próbował sformować na nowo szwadron litewskich Ta­
tarów, a pułkownik Jan Lubański zgłaszał gotowość zorganizowania pułku
piechoty z jeńców Polaków, którzy służyli w armii rosyjskiej.
Po raz trzeci zabrano się do rozbudowy wojska podczas dwumiesięcznego
pobytu w Żytawie, kiedy to nadano ostateczny kształt 8 korpusowi ks. Józefa
i stworzono 4 korpus kawalerii rezerwowej generała Kellermanna, złożony
także z pułków polskich. Warto dodać, że przez cały czas dołączali do szeregów
ci polscy żołnierze i oficerowie, którzy zdołali zbiec z niewoli rosyjskiej (np0
itan Aleksander Fredro) bądź przebywali do tej pory w rodzinnych do­
mach. Świadczy to najlepiej, jak wysokie było morale żołnierzy, którzy, nie
zmuszani przecież, chwytali za broń mimo niebezpieczeństw i szykan.
Czwarty raz odtwarzano wojsko polskie po „bitwie narodów” i śmierci
Poniatowskiego, kiedy w grudniu 1813 roku na rozkaz cesarza sformowano
w Sedanie korpus generała Dąbrowskiego. Oprócz tego korpusu (w sile dy­
wizji) w kampanii francuskiej wzięły udział pułki szwoleżerów i eklererów
oraz regiment piechoty nadwiślańskiej.
Odbudowa wojska polskiego była szczególnie trudna również dlatego, że
» 31 «
w Wielkiej Armii działała przeciw Polakom silna grupa wyższych francuskich
dowódców wojskowych (m. in. szef sztabu Berthier, marszałek Augereau oraz
dowódcy korpusów 5 i 7 — generałowie Lauriston i Reynier), którzy chcieli
uwolnić cesarza od kłopotliwej „sprawy polskiej” i zawrzeć pokój z carem
kosztem Księstwa Warszawskiego.
Szef sztabu generalnego marszałek Berthier, kierujący odbudową armii po
klęsce 1812 roku, dążył do likwidacji 5 korpusu polskiego i domagał się włą­
czenia rekrutów z nowego poboru do tych polskich jednostek, które pozosta­
wały w służbie francuskiej. W ten sposób armia Księstwa Warszawskiego zo­
stałaby przekształcona w najemne legiony, a rozdrobnione oddziały nie mia­
łyby już charakteru armii narodowej.
Marszałek Berthier przeciwdziała więc energicznie koncepcji ks. Józefa Po­
niatowskiego, który zaraz po powrocie do Warszawy w grudniu 1812 roku
zaczął zbierać wszystkie oddziały polskie, również i te na służbie francuskiej.
Wprawdzie naszemu ministrowi wojny nie udało się zgromadzić pod swym
dowództwem wszystkich Polaków i chociaż Napoleon nie uznał faktu, iż 5 kor­
pus został odtworzony, to przecież Poniatowski potrafił skutecznie przeciw­
stawić się planom Berthiera i nie dopuścił do likwidacji armii Księstwa. Pułki
litewskie, które wycofały się spod Wilna do Warszawy, nie zostały odesłane do
Wielkiej Armii, ale skierowane do Modlina, gdzie stały się trzonem załogi
tej twierdzy. Z nowego poboru przekazano Francuzom zaledwie kilkuset lu­
dzi, natomiast zdecydowaną większość rekrutów włączono do dawnych puł­
ków 5 korpusu. W konsekwencji więc jednostki polskie na służbie francuskiej
(takie jak pułk szwoleżerów, 7 i 8 lansjerów czy Legia Nadwiślańska) stano­
wią wiosną 1813 roku tylko niewielką część polskich sił zbrojnych.
Poniatowski, wycofując się do Krakowa i nie łącząc się od razu z Wielką
Armią, pozostawiał przez kilka miesięcy niejako w zawieszeniu kwestię, czy
wojsko polskie będzie nadal bić się po stronie cesarza. Tym działaniem na
zwłokę sprawił wkrótce, że Napoleon postanowił najpierw wyodrębnić dy­
wizję Dąbrowskiego i nadać jej wyraźnie polski charakter, a następnie zgodził
się na stworzenie z wojsk ks. Józefa odrębnego 8 korpusu oraz 4 korpusu ka­
walerii rezerwowej.
Później — już po śmierci Poniatowskiego — w interesie samego cesarza le­
żało zachowanie pewnej odrębności polskich oddziałów (dywizja Dąbrowskie­
go), ale zdecydował się na to dopiero wówczas, gdy resztki 8 korpusu wahały
się, czy nie porzucić przegranej sprawy.
Lata 1813—1814 to również wspaniałe wyczyny polskiego żołnierza, które
niejeden raz wzbudzają podziw francuskich dowódców. Dywizja Dąbrowskie­
go uważana jest za najlepszą ze wszystkich czterech korpusów, które w sierp­
niu i wrześniu 1813 roku broniły linii Łaby. To właśnie jako wyraz uznania
dla postawy Polaków w pierwszym dniu „bitwy narodów” Napoleon obdarzył
Poniatowskiego buławą marszałka Francji. Polacy stanowią także trzon obrony
Gdańska, Wittenbergi czy Modlina i domagają się kontynuowania oporu —
nawet wówczas, gdy na kapitulację zdecydowali się już sami Francuzi.
Ostatnie kampanie napoleońskie przynoszą również znakomite szarże pol­
skiej kawalerii, która pod Kulm ratuje resztki korpusu Vandamme?a, a pod
Hanau otwiera drogę cofającej się spod Lipska rozbitej armii cesarskiej. Są
również wyczyny polskiej piechoty, która w lutym 1814 roku broni Soissons
i w której czworoboku chroni się sam Napoleon podczas krwawej bitwy pod
Arcis-sur-Aube.
» 32 «

Jaki jest bilans napoleońskiej epopei, blisko dwudziestu lat walki o wolność
w sojuszu z Francją? Podstawowym zarzutem wysuwanym przez przeciwni­
ków tego sojuszu były ogromne ofiary — ludzkie i materialne — jakie musieli
ponosić Polacy w imię wskrzeszenia Rzeczpospolitej, która zresztą nie została
odbudowana. Nie ulega wątpliwości, że w szeregach wojsk napoleońskich po­
legło kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy polskich, których rozkaz Bonapartego za­
wiódł na San Domingo, do Hiszpanii czy południowych Włoch, z dala od oj­
czystej ziemi, bez żadnego związku ze sprawą niepodległości ich kraju. Były
okresy, że na francuskim żołdzie znajdowało się 30 tys. Polaków, a więc blisko
połowa istniejących wówczas sił zbrojnych narodu.
Niezależnie od „daniny krwi” Księstwo Warszawskie zobowiązano do spłaty
„długów” na rzecz Francji (20 milionów franków), do dostaw żywności i fu­
rażu, do utrzymywania całych korpusów Wielkiej Armii w latach 1806—1808
i 1812, co obciążało skarb państewka do tego stopnia, że nie pozwalało na
podejmowanie poważniejszych inwestycji gospodarczych. Duża część dóbr na­
rodowych została rozdzielona pomiędzy francuskich marszałków i generałów,
w związku z czym poważnie zmniejszyły się dochody państwa i trzeba było
pomnożyć podatki nałożone na obywateli.
Najgorsze skutki miała jednak narzucona przez Napoleona blokada konty­
nentalna, która spowodowała w roku 1810 całkowite przerwanie handlu z An­
glią, a więc załamanie eksportu polskiego zboża i drewna, wywożonych przez
port w Gdańsku. W konsekwencji spadła wartość majątków szlacheckich, któ­
re nie mogły znaleźć zbytu na swe produkty, zbankrutowało wielu kupców
i pośredników, a ponieważ równocześnie Rosja zamknęła swe granice dla pol­
skiego handlu, Księstwo Warszawskie ogarnięte zostało głębokim kryzysem
gospodarczym. Sytuacja była tak tragiczna, że wielu jego mieszkańców z ulgą
przyjęło klęskę Napoleona w Rosji, a od roku 1813 przeważająca część spo­
łeczeństwa przeciwna była dalszemu wiązaniu się z Francją. Kiedy Księstwo
zostało zajęte przez wojska rosyjskie, powitano to jako wybawienie od nędzy,
jako zapowiedź, że już wkrótce powróci „dobra koniunktura”.
Z drugiej jednak strony epopeja napoleońska przyniosła niewątpliwe ko­
rzyści sprawie polskiej, które przewyższają ów drakoński wyzysk ze strony
Napoleona i zniszczenia spowodowane przemarszami wojska.
W roku 1807 — powołując do życia Księstwo Warszawskie — Napoleon
przekreślił de facto rozbiory i wydźwignął sprawę polską na arenę międzyna­
rodową, o co właśnie od roku 1795 zabiegali działacze niepodległościowi. Pań­
stewko to — początkowo niewielkie — powiększane w roku 1809, stało się
potencjalnym zalążkiem przyszłej niepodległej Rzeczpospolitej, której wskrze­
szenie było też jednym z celów wojny 1812 roku. Wprawdzie kampania ta
została przegrana, a dwa lata później nastąpił upadek cesarza, ale wiosną i la­
tem „pamiętnego roku” istniały znaczne szanse odbudowania Polski i kon­
cepcja oparcia się na Francji była wówczas realną drogą ku niepodległości.
Mimo upadku Napoleona i zwycięstwa trzech mocarstw rozbiorowych nie na­
stąpił powrót do stanu z roku 1795, spora bowiem część Księstwa Warszaw­
skiego zachowała szeroką autonomię jako Królestwo Polskie, połączone unią
personalną z Rosją. Przywrócona Prusom Wielkopolska otrzymała też pewien
samorząd, którego nie posiadała przed rokiem 1806, a Kraków wraz z okrę­
giem nie został oddany Austrii, ale stał się „wolną i ściśle neutralną Rzecz­
pospolitą Krakowską”. Chociaż więc nie udało się utrzymać wszystkich
» 33 «
osiągnięć epoki napoleońskiej, to przecież polski stan posiadania po roku 1815
był nieporównanie większy niż po trzecim rozbiorze, skoro istniały polskie
wojsko, administracja, szkolnictwo i sądownictwo.
Sześcioletni okres istnienia Księstwa umożliwił też szybką modernizację
społeczeństwa polskiego, posuniętą znacznie dalej niż przewidywała to Kon­
stytucja 3 maja. Do najważniejszych osiągnięć tej epoki należą: nadanie wol­
ności osobistej chłopom, zrównanie wszystkich wobec prawa (konstytucja 1807,
kodeks Napoleona), zaprowadzenie nowoczesnej scentralizowanej administracji
i sądownictwa oraz rozbudowa szkolnictwa średniego i podstawowego. Właś­
nie w owym czasie zaczyna się tworzyć polska inteligencja i kadra urzędnicza,
która kilka lat później stanie się rzecznikiem gospodarczego rozwoju ziem
polskich — na wzór zachodniej Europy. Blokada kontynentalna przyniosła
wprawdzie ruinę polskiego rolnictwa, ale równocześnie przyspieszyła rozpo­
wszechnienie wielu wynalazków technicznych (m. in. maszyn tkackich) i no­
wych upraw (np. buraki cukrowe), które umożliwiły szybki rozwój Królestwa
Polskiego czy Wielkiego Księstwa Poznańskiego po roku 1815.
Epopeja napoleońska, tak obfitująca w działania militarne, wykształciła licz­
ną kadrę znakomitych dowódców wojskowych, którzy odegrali istotną rolę
już w latach 1797—1815, a później stanęli na czele powstania listopadowego
i europejskich ruchów narodowowyzwoleńczych aż po Wiosnę Ludów. Odnosi
się to również do setek oficerów i tysięcy żołnierzy, którzy nauczyli się wów­
czas wojennego rzemiosła, co pozwoliło przekształcić wojsko polskie w jedną
z najlepszych armii Europy i w znacznym stopniu umożliwiło sukcesy mili­
tarne podczas powstania listopadowego. To właśnie wówczas, w epoce na­
poleońskiej, wytworzyła się powszechna opinia o wielkich wartościach pol­
skiego żołnierza, opinia, jakże cenna i mobilizująca później w epoce zaborów
i walki narodowowyzwoleńczej, a jakże trudna do ugruntowania, jeśli wziąć
pod uwagę, że ostatnie wielkie zwycięstwa odnosili poprzednio Polacy za cza­
sów Sobieskiego. To właśnie legenda napoleońska, w której żołnierz polski
miał tak istotny i chwalebny udział, pomogła w następnych latach umocnić
świadomość narodową, skutecznie przeciwdziałać germanizacji i rusyfikacji,
wychować nowe pokolenia bojowników o niepodległość.
Wojny napoleońskie spowodowały wreszcie głębokie przeobrażenia w men­
talności polskiego społeczeństwa, nigdy bowiem jeszcze tak wielu Polaków
nie opuściło rodzinnych stron, udając się na obczyznę. Dziesiątki tysięcy mło­
dych ludzi — rzec można całe pokolenie — w żołnierskich mundurach zawę­
drowały do Hiszpanii, na San Domingo, do Włoch, Francji czy Rosji, wydo­
stając się z kręgu własnej parafii i powiatu. Poznając wielki świat i życie in­
nych narodów, młodzież ta zupełnie inaczej niż ich ojcowie zaczęła spoglądać
na podstawowe problemy współczesności. Rzecz charakterystyczna, że właś­
nie wojsko polskie — z braku silnej narodowej burżuazji — odegrało w cza­
sach Księstwa i w Królestwie Polskim rolę głównego rzecznika walki o nie­
podległość, o głębokie przeobrażenia społeczne oraz postęp gospodarczy.
*
Teksty opublikowane w niniejszym wyborze wyszły spod pióra ludzi, któ­
rych na ogół jedynym dziełem literackim były ich własne wspomnienia. Po­
wstawały w różnych okresach, często 20—30 lat od opisywanych wydarzeń.
Konsekwencją tego jest niejednolitość stylu, pisowni i prawidłowości grama­
tycznych tekstów. Nie bez znaczenia są też dalsze zabiegi dziewiętnastowiecz­
nych wydawców i niestaranność pracy drukarzy, co w znacznym nieraz stop­
niu zniekształciło oryginalny tekst autora.
Mając przed sobą tak różnorodny materiał i pamiętając jednocześnie, że
wybór ten adresowany jest do szerokich kręgów odbiorców, którzy będą go
czytać, a nie studiować, dążono do nadania tekstom możliwie czytelnej i zro­
zumiałej formy, trzymając się jednocześnie ogólnie przyjętych zasad moder­
nizacji dziewiętnastowiecznego języka, dbając, aby nie zatrzeć jego charakte­
rystycznej składni i kolorytu.
Podstawowym zadaniem wydawcy było ujednolicenie zapisu nazwisk
i nazw geograficznych, występujących w oryginałach w przeróżnej formie,
świadczącej bądź o niewiedzy lub niefrasobliwości autorów bądź wynika­
jących ze zwykłych błędów drukarskich. Przyjęto więc zasadę podawania
nazw i nazwisk w brzmieniu dziś obowiązującym — zachowano jednak spe­
cyficzne określenia niektórych autorów, jak np.: Naparte = Bonaparte, Boro-
dyno = Borodino.
Miejscowości mające w okresie powstawania lub wydawania relacji nazwę
niemiecką, a będące od 1945 r. w granicach Polski, otrzymały w przypisach
gwiazdkowych swe aktualne, polskie brzmienie. Wprowadzono całkowitą mo­
dernizację zapisu w zakresie interpunkcji i zasad łącznej lub rozłącznej pi-;
sowni wyrazów.
I
LEGIONY
1
„JESZCZE POLSKA NIE UMARŁA"

Idea stworzenia polskich formacji polskich formacji może zachęcić Ro­


wojskowych na obczyźnie zrodziła sję do czynnego udziału w wojnie, a
się jeszcze przed powstaniem koś­ wówczas sytuacja polityczno-woj­
ciuszkowskim. Autorem pierwszego skowa Francji uległaby znacznemu
projektu (25 VI 1793) był kapitan pogorszeniu.
Wojciech Turski, zwany Albertem Dopiero pod koniec 1796 r. zaak­
Sarmatą. Polskie oddziały próbowa­ ceptowano propozycje Polaków, go­
no organizować w kilku skupiskach dząc się na powołanie legionu przy
emigrantów, a więc na pograniczu jednej z nowo powstałych republik
turecko-austriackim (Ksawery Dą­ włoskich. Od kilku miesięcy w pół­
browski, Joachim Denisko), w We­ nocnych Włoszech Francja toczyła
necji bądź armiach francuskich wal­ wojnę z monarchią habsburską i Dy­
czących nad Renem i w Holandii rektoriat liczył na to, że utworzenie
(m. in. Karol Prozor, gen. Franciszek owego legionu (nie związanego ofic­
Wyszkowski, Józef Wybicki, gen. jalnie z Paryżem) może zachęcić Po­
Jan Henryk Dąbrowski). Największe laków do masowego porzucenia służ­
szanse realizacji zdawała się mieć by austriackiej. Do legionu postano­
ta ostatnia koncepcja, we francus­ wiono wcielić kilka tysięcy jeńców
kich obozach jenieckich przebywało z Galicji, a ponieważ Polacy ucho­
bowiem kilkanaście tysięcy byłych dzili za dobrych żołnierzy, sądzono,
żołnierzy austriackich, Polaków z że będą wspomagać Francuzów
Galicji i Podola. Emigranci zamie­ znacznie lepiej niż młode wojsko
rzali zwerbować ich do polskich od­ włoskie.
działów wojskowych i — jeśli po­ Na czele tej pierwszej polskiej for­
zwolą na to warunki — powrócić macji miał stanąć generał Jan Hen­
przy pomocy Francji z bronią w rę­ ryk Dąbrowski, którego sprowadził
ku do kraju. do Paryża znany działacz niepod­
Ponieważ jednak konstytucja ległościowy Józef Wybicki. Generał,
francuska zabraniała przyjmować do który cieszył się wśród Francuzów
armii republikańskiej cudzoziemców, opinią dobrego wodza, odbył 9—10
projekty te były konsekwentnie od­ października 1796 r. rozmowy z
rzucane przez kolejne rządy Repu­ członkami Dyrektoriatu — Carnotem
bliki. Obawiano się, że stworzenie i Reubellem. Kilka tygodni później
» 38 «
(30 października) oświadczono gene­ ła w Mediolanie konwencja z Admi­
rałowi, że może udać się do Lom­ nistracją Generalną Lombardii, na
bardii i w porozumieniu z dowódcą której mocy miano powołać „Legio­
armii „włoskiej”, Napoleonem Bona­ ny Polskie posiłkujące Lombardię” z
parte, przystąpić do organizowania ubiorem, znakami wojskowymi i or­
tam polskich sił zbrojnych. ganizacją możliwie zbliżonymi do
Pierwsze spotkanie Dąbrowskiego polskich. 25 stycznia w Weronie kon­
z tym młodym generałem — po­ wencja została zatwierdzona przez
gromcą Austriaków — odbyło się Bonapartego, a już kilka dni wcześ­
3 grudnia 1796 r. w mediolańskim niej Dąbrowski przystąpił do formo­
pałacu Serbellonich. Dowódca armii wania owej siły zbrojnej.
włoskiej początkowo nie poparł idei W ciągu czterech miesięcy polski
formowania legionów, godząc się je­ generał zebrał ponad 6 tys. żołnie­
dynie na wystawienie — tytułem rzy, z których uformowano batalio­
próby — jednej polskiej kompanii. ny grenadierów i strzelców oraz
Był niezbyt przychylnie nastawiony cztery bataliony fizylierskie. 12 ma­
do swego rozmówcy, którego trakto­ ja Bonaparte podzielił Polaków na
wał po trosze jak agenta Dyrektoria­ dwa legiony, po trzy bataliony w
tu bądź też kondotiera gotowego każdym. Artyleria, formowana przez
walczyć za każdą sprawę. Dopiero Wincentego Aksamitowskiego, włą­
kilka dni później, przekonawszy się, czona została natomiast do pułku ar­
iż ma do czynienia ze „szczerym tylerii lombardzkiej.
patriotą”, zmienił swój stosunek do Już w marcu 1797 r. dwa pierwsze
sprawy legionów i polecił Dąbrow­ bataliony legionistów udały się do
skiemu, by ułożył proklamację wzy­ Mantui i weszły w skład załogi tej
wającą Galicjan do porzucenia służ­ fortecy, świeżo odebranej Austria­
by austriackiej. 5 grudnia Bonaparte kom. W tymże miesiącu Polacy stłu­
wydał rozkaz, aby sformowano w mili rozruchy chłopskie koło Rimini
Mediolanie batalion polski „na mod­ oraz wzięli udział w walkach z
łę lombardzką”, który, jeśli dobrze kontrrewolucyjnym powstaniem w
spisze się na polu walki, zostanie okolicach Salo i Werony.
rozwinięty w pełny legion, odpowia­ W kwietniu generał Dąbrowski z
dający mniej więcej sile pułku. Nad­ częścią swych żołnierzy wysłany zo­
zór nad organizacją batalionu powie­ stał do Palmanovy, ale zanim Polacy
rzył swemu adiutantowi Józefowi zdążyli zmierzyć się z Austriakami,
Sułkowskiemu, który sam był zresz­ zawarty został rozejm w Leoben (18
tą przeciwnikiem idei tworzenia pol­ IV 1797). Wódz Legionów wysunął
skich oddziałów na obczyźnie. kilka dni przed przerwaniem działań
Dąbrowskiemu pospieszyli jednak projekt przerzucenia swych żołnie­
z pomocą włoscy działacze niepod­ rzy do Turcji, tak by przez Wołosz­
ległościowi, którzy mieli spore kło­ czyznę i Bukowinę mogli przedrzeć
poty ze sformowaniem własnych na­ się do Galicji. Do legionistów miały
rodowych legionów. Jedynie dwie przyłączyć się te grupy Polaków,
kompanie polskie, Jana Konopki i które na pograniczu turecko-au-
Mikołaja Puchały, utworzone w ra­ striackim zebrał brygadier Joachim
mach tych legionów, odznaczały się Denisko. Projekt ów — niezbyt re­
wysoką wartością bojową, co właś­ alny — nie doczekał się realizacji i
nie dawało gwarancję, że równie legioniści zostali wkrótce wycofani z
znakomite będą przyszłe oddziały Palmanovy na zachód.
Dąbrowskiego. Podczas postoju w Reggio w lip=
9 stycznia 1797 r. podpisana zosta­ cu tegoż roku, kiedy wciąż żywe by­
» 39 «
ły nadzieje na wznowienie wojny z wówczas wykorzystywać legionistów
Austrią, przybyły właśnie Józef Wy­ do likwidacji państewek włoskich,
bicki ułożył Mazurka Dąbrowskiego, rozpoczynając od starej republiki
zaczynającego się od słów „Jeszcze Wenecji, której część terytorium od­
Polska nie umarła...” Pieśń ta była dana została Habsburgom. Nieco
odbiciem powszechnego przekonania później legioniści wzięli udział w
że Legiony powrócą „z ziemi włos­ walkach z wojskiem papieskim, zdo­
kiej do polskiej” i że „złączywszy się bywając m. in. ważną fortecę San
z narodem”, doprowadzą do wskrze­ Leo. Kiedy w lutym 1798 r. Francuzi
szenia Rzeczpospolitej. opanowali „wieczne miasto”, odwo­
Już wkrótce jednak okazało się, że łali się znów do pomocy Polaków, po­
nadzieje na pomoc Francji były złud­ wierzając generałowi Jerzemu Gra­
ne, podczas rokowań w Campofor- bowskiemu i pułkownikowi Włady­
mio nie wspomniano bowiem o spra­ sławowi Jabłonowskiemu organi­
wie polskiej. Francja i Austria zobo­ zację sił zbrojnych nowej Republiki
wiązały się zresztą „nie udzielać żad­ Rzymskiej. 3 maja tegoż roku pierw­
nej pomocy tym, którzy by chcieli sza legia pod komendą Dąbrowskie­
wyrządzić jakąkolwiek szkodę dru­ go wkroczyła do Rzymu zajmując
giej ze stron zawierających układ”. Kapitol.
Francuskie dowództwo zaczęło

'JAN HENRYK DĄBROWSKI


generał lejtnant — wódz Legionów

Jenerał Dąbrowski przedstawił w Paryżu w dniu 18 vendemiaire’a * roku 5


Dyrektoriatowi Wykonawczemu projekt formowania Legionów Polskich, po­
łączonych z armią francuską, i był upoważnionym przez tenże Dyrektoriat
dnia 9 brumaire’a. *♦ roku 5 udać się do naczelnego wodza, Bonapartego, do­
wodzącego armią włoską, w celu odebrania od niego rozkazów odnoszących
się do formacji owego korpusu. Przybywszy 12 frimaire'a *** do Mediolanu,
podał w dniu 14 i 15 tego samego miesiąca? naczelnemu wodzowi swoje w tym
przedmiocie myśli. Lecz Bonaparte, znajdując się prawie zawsze przy armii
z okoliczności blokady Mantui i wyprawy przeciw papieżowi \ nie mógł z tych
powodów obciążać ani jenerała **** , ani Administracją Lombardzką organizo­
waniem Legionów Polskich wedle planu, jaki mu tenże przedłożył pod dnia­
mi 12, 13, 14, 15 nivose’a ***** tego samego roku.
W dniu dopiero 16 nivdse’a jenerał przedstawił swe warunki Administracji2,
a 20 spisaną została konwencja i podpisaną tak przez naczelnego wodza i Ad­
ministracją, jako też przez jenerała Dąbrowskiego. Szef batalionu Kosiński,
który zaraz po rewolucji polskiej ****** opuścił ojczyznę i był umieszczonym przy
świcie armii francuskiej, został wysłany do Piemontu, a major Eliasz Tremo,
adiutant jenerała, do Francji, aby zbierać Polaków, którzy się tam znajdowali

* 9 X 1796
*♦ 30 X 1796
*** 2 XII 1796
**** Jana Henryka Dąbrowskiego
***** 1—4 i 1797
****** po powstaniu kościuszkowskim
» 40 «
jako niewolnicy wojenni austriaccy. Dnia 1 plumóse
a
* * jenerał Dąbrowski
ogłosił odezwę w czterech językach do swych współrodaków3, a dnia 15 uka­
zała się taż odezwa Administracji Lombardzkiej do Polaków.
Jenerał zorganizował koszary i zakład ubiorczy w Mediolanie4, gdzie sam
został z młodym swym synem ♦♦,---- który brał udział w rekrutowaniu
i roznoszeniu poleceń do oddziałów i do kompanii. Odezwa, zapewniwszy ubiór
narodowy polski i język, wydała swój skutek. Już 1127 ludzi, wszystkich Po­
laków, było pod bronią w dniu 21 pluvidse’a *** , podzielonych na dwa ba­
taliony, jeden grenadierów, drugi strzelców, ubranych, zorganizowanych i do­
wodzonych jak dawny korpus polski, lecz bez oficerów 5.
Szef Kosiński, zamianowany dowódcą strzelców, przyprowadził z Piemontu
znakomity oddział rekrutów i oficerów polskich, którzy opuścili swój kraj po
rewolucji, między którymi znajdowali się Dembowski, młodszy Borowski, Ko­
nopka, dwóch braci Downarowiczów itd.6
Dnia 18 ventóse’a **** wszystko, co było ubrane i uzbrojone, odebrało rozkaz
udania się do Mantui. Jenerał zostawił zakład rekrutów i ubiorczy w Medio­
lanie, pod dowództwem kapitana Kazimierza Konopki. Ten zacny oficer spełnił
tak przykrą misją z honorem i najskrupulatniejszą prawością, zyskując przez
ten sposób postępowania swego życzliwość całego korpusu i rządu.
Dnia 23 korpus polski, zorganizowany w dwa bataliony i silny dwoma ty­
siącami ludzi, przybył do Mantui7. Bataliony, z przyczyny braku oficerów,
były sformowane z pięciu tylko kompanii, lecz silnych każda po 200 ludzi.
Korpus ten w Mantui tak już wzrósł szybko z więźniów wojennych, jako też
dezerterów składających się wyłącznie z żołnierzy dawnego wojska polskiego,
którzy ze wszech stron nadchodzili, iż pokazała się potrzeba uformowania
pierwszego batalionu fizylierów, którego Ludwik Dembowski został zamia­
nowany dowódcą (szefem). Drugi batalion, równie jak dwie kompanie arty­
lerii 8, sformowano w Mediolanie.
Szef Strzałkowski opuścił był także Polskę po rewolucji, i wszedłszy w służ­
bę lombardzką, lecz na wieść nowej formacji Legionów wziął on dymisją.
Zamianowany następnie szefem grenadierów, otrzymał rozkaz udania się ze
swymi 400 ludźmi zakładu mediolańskiego do Brescii i Salo, aby powstrzymać
niespokojności, które tam wybuchły, i wspierać patriotów 9.
Pułkownik Liberadzki, porewolucyjny wychodźca Polski do Francji, dziś
połączony z korpusem Legii, został wysłany z 450 ludźmi, wziętymi także
z zakładu, aby wspierał Strzałkowskiego, który spełniwszy swą misją, przybył
w dniu 13 na czele swego oddziału do Mantui, a Liberadzki zajął okolice
Brescii.
Kiedy powstania wybuchły między mieszkańcami Gór Romaniolskich,
a mianowicie w Rimini, batalion strzelców pod dowództwem szefa Kosińskiego
odebrał rozkaz udania się tam natychmiast; opuścił więc Mantuę dnia 3 ger-
minala ♦*.* Jednym słowem, Polacy byli używani zaraz do przywrócenia
i utrzymania dobrego porządku, a ich konduita była tak piękna, iż im Admini­
stracja nadesłała sztandar, a jenerałowi bardzo dzielnego konia z kosztownym
osiodłaniem 10. Administracja proponowała jednocześnie Legii, aby sformowała
kawalerią polską i powiększyła artylerią swoję.----
* 20 I 1797
** Janem Michałem
*** 9 II 1797
**** 8 III 1797
***** 23 III 1797
» 41 «
Armia francuska pod dowództwem Bonapartego postępowała naprzód, bijąc
wszędzie i wypędzając Austriaków. Rekrutacja i organizacja nasza postępowała
praewybornie. Od czasu do czasu major Tremo nadsyłał nam wielką liczbę
nowo zaciężnych z Dijon, dokąd był w tym celu wysłanym, i wielu dawnych
wysłużonych oficerów polskich już było w drodze do Włoch. Te różne powody
obowiązywały jenerała Dąbrowskiego do obmyślenia jakiegoś planu, wedle
którego korpus polski, przechodząc przez Kroacją, Transylwanią (Siedmiogród)
i Węgry, mógłby wkroczyć do Polski i działać skutecznie. Taki plan posłał
on Bonapartemu, który, jak się zdaje, uznał go być z planami swymi zgod­
nym, gdyż 16 germinala ♦ jenerał Dąbrowski odebrał rozkaz posunąć się do
Pa Imano vy, a jenerał Berthier, szef sztabu głównego, rozkazał jednocześnie,
aby wszyscy Polacy tam się zgromadzili. Jenerał Dąbrowski udał się z swymi
grenadierami do Palmanovy, a zostawił szefa Dembowskiego w Mantui z po­
leceniem, aby tam oczekiwał zebrania się wszystkich oddziałów polskich
i aby zebrawszy je postępował za nim.
Ten marsz był dość krytycznym, gdyż wojska weneckie krążyły tu i ówdzie
po bokach korpusu polskiego. Miasta i wsie były w powstaniu i mimo dobrego
skutku, jaki wśród nich wydawała dobra konduita jego żołnierzy, jenerał
musiał się nieustannie mieć na wielkiej baczności. Przybył on wreszcie
w dniu 28 germinala ** do Palmanovy i oczekiwał tam reszty oddziałów. Li­
czyliśmy już około 5 tysięcy ludzi, samych Polaków, ubranych i płatnych przez
Administracją Lombardzką, a uzbrojonych przez Francuzów. Jenerał zajął się
ostatecznym wykończeniem swego planu i udał się potem w podróż, aby go
osobiście przedstawić Bonapartemu, gdy nagle dowiedział się w drodze
o przedwstępnych układach do pokoju, podpisanych w Leoben dnia 30 ger­
minala *** roku 5.
Ta wieść nie powstrzymała wcale Dąbrowskiego, który przyspieszał swą
podróż do Bonapartego i znalazł go wreszcie w Grazu w chwili, gdy armia
francuska opuszczała Austrią. Bonaparte zapewniał Dąbrowskiego, że był naj­
zupełniej zadowolniony z Polaków, przyrzekał, że wszystko będzie się starał
zrobić dla nich, zalecając im wszakże przede wszystkim cierpliwość i wy­
trwałość. Dąbrowski wrócił z nim11 i przybył do Palmanovy dnia 10 flore-
♦,
ala *** gdzie zastał rozkaz udać się do Treviso. Wszystkie oddziały polskie były
w drodze do Codroipo, miejsca odległego o dzień drogi od Palmanovy.----
Rząd wenecki odznaczał się już nieprzyjaznymi widokami na tyłach armii
francuskiej. Bonaparte, aby się zabezpieczyć z tej strony, chciał umieścić gar­
nizon francuski w mieście Wenecji, lecz senat oparł się temu i począł czynić
przygotowania do obrony. Wskutek czego wojska francuskie blokowały We­
necją na lądzie i morzu. Legia nasza przybyła w dniu 17 floreala ***** do Tre-
viso i posuwała swe oddziały do 23 ****** aż na brzegi Adriatyku i przez ten
ruch przecinała miastu dostawę wody słodkiej, która przychodziła z Taglia-
mento i Piavy. Po poddaniu się Wenecji korpus nasz odebrał rozkaz udania
się do Bolonii12.
Pułkownik Liberadzki zostawał ciągle w okolicy Brescii i Werony w celu
uspokojenia nieustannych zamieszań. W końcu, gdy powstanie wybuchło
w Weronie i gdy tam zniszczono garnizon francusKi, odebrał on rozkaz po­
łączyć się z wojskiem francuskim przeznaczonym do przywrócenia posłuszeń­
stwa w mieście. Ponieważ to miasto postanowiło uporczywie się bronić, trze­
ba było zdecydować się wreszcie wziąć je szturmem. Liberadzki na czele
swego oddziału wdarł się na mury i z bagnetem w ręku wraz z wojskiem
francuskim wkroczył do miasta. Był on atoli ciężko w tej wyprawie rannym
i wkrótce potem umarł.----
Legia nasza odebrała rozkaz dnia 22 floreala * zebrania się w Bolonii, z wy­
łączeniem batalionu silnego 1000 ludzi, pod dowództwem Dembowskiego,
który był przeznaczony na wzmocnienie garnizonu mantuańskiego. Korpus
nasz przybył do Bolonii dnia 28, i tam to właśnie jenerał odebrał list z Lille
z daty 23 germinala **, w którym Białowiejski, dawniej już w Polsce odzna­
czony pod jego dowództwem oficer, donosi mu, iż zebrał wraz z innymi ofi­
cerami polskimi około 1000 ludzi, z którymi spieszy połączyć się z Legią.
Bonaparte pisał do Dąbrowskiego z Montebello 28 floreala *** i Admini­
stracja Jeneralna z Mediolanu pisała także do niego pod dniem 29, aby pra­
cował nad ostatecznym uorganizowaniem swego korpusu.
Dnia 25 prairiala **** jenerał udał się do Mediolanu, znalazł on tam wielką
liczbę oficerów nowo przybyłych z Polski, a między innymi jenerała Wielhor-
skiego, pułkownika Chamanda, Forestiera, Zabłockiego i obywatela Wybic­
kiego. Ten ostatni, chociaż nie wojskowy, towarzyszył jednak następnie wszę­
dzie Legionom Polskim i przyczynił się wiele przez swą odwagę, światło, mo­
ralność i filozofią do owej reputacji, którą jego współrodacy zjednali sobie
we Francji i Włoszech. Organizacja projektowana przyszła do skutku; sfor­
mowano dwie legie piechoty, z których każda składała się z trzech batalionów
i trzech kompanii artylerii; bataliony składały się z dziesięciu kompanii, a każ­
da kompania liczyła 125 ludzi13.
Od czasu, jak ogłoszono organizacją, każdy udał się na swoje stanowisko.
Służbę w garnizonie odbywano według regulaminu francuskiego, a wszystko,
co się dotyczyło ubrania, mustry i karności, odbywało się według regulaminu
polskiego; kara atoli cielesna była zakazaną.
Białowiejski przybywa wreszcie z Lille do Mediolanu ze swym zakładem.
Trzeci batalion został sformowany. Oficerowie przybywali od czasu do czasu
i umieszczali w Legii Polskiej dezerterów i jeńców wojennych polskich, którzy
pod żadnym warunkiem nie chcieli więcej wrócić do Austrii, tak dalece, że
w krótkim czasie Legie Polskie miały zupełny komplet w podoficerach i żoł­
nierzach.
Dnia 12 messidora ***** wybuchły w Reggio między patriotami i arystokra­
tami niespokojności, które by mogły mieć złe skutki.
Dąbrowski dnia 15 ****** odebrał rozkaz udania się tam natychmiast. Przy­
bywszy do Reggio w 1000 ludzi pod dowództwem szefa Strzałkowskiego, przy­
wrócił najzupełniejszy porządek z zadowoleniem obywateli wszystkich partii.
Zdał on swój raport Bonapartemu i prosił go jednocześnie w drugim liście,
czy nie mógłby swoją protekcją wyjednać, aby Polacy mieli swą reprezen-

♦ 11 V 1797
*♦ 12 IV 1797
♦** 17 V 1797
**** 13 VI 1797
***** 30 VI 1797
****** 3 yn 1797

» 43 «
tację w kongresie pokoju, który miał się wkrótce odbyć? Bonaparte odpowie­
dział mu, że chwila obecna nie jest ku temu stosowną i że raczej trzeba
czekać czasu przeznaczonego na ten przedmiot. Co do postępowania wojska
polskiego, oddał mu największe pochwały.
Skoro najzupełniejsza spokojność przywróconą została w Reggio, powrócono
do Bolonii, dokąd jednocześnie II batalion przybył z Ferrary. Dwie kompanie
I batalionu drugiej legii pod dowództwem kapitana Królikiewicza zostały
jeszcze w Reggio.
Gdy układy z cesarzem austriackim nie mogły przyjść do skutku, armia
francuska posunęła się naprzód dla rozpoczęcia kroków nieprzyjacielskich.
Pierwsza legia odebrała wskutek tego rozkaz od Bonapartego w dniu
30 fructidora *---- aby się udać do Mestre, niedaleko Wenecji, i tam po­
łączyć się z armią. Jenerał dał rozkaz połączenia się z sobą dwom kompaniom
pod rozkazami Królikiewicza i udał się w pochód. Druga legia odebrała także
rozkaz posuwania się ku Wenecji i korpus polski cieszył się znowu w owej
epoce nadzieją pewną, że będzie działał przeciw Węgrom ** na prawym
skrzydle armii, wedle planu przedstawionego Bonapartemu przez jenerała Dą­
browskiego, o którym wspomnieliśmy już wyżej.
Jenerał Kniaziewicz przybył do Rovigo z 40 oficerami z Polski. Opuścili oni
ojczyznę w tej właśnie chwili, w której trzy współdzielące się Polską dwory
zabroniły pod karą śmierci wszelkiego wychodźstwa lub znoszenia się z Legio­
nami Polskimi.
Jenerał Wielhorski był zamianowany jenerałem brygady, a Kniaziewicz
dowódcą pierwszej legii.

H. Dąbrowski Pamiętnik wojskowy Le­


gionów Polskich we Włoszech [w:] Pa­
miętniki z osiemnastego wieku, i- 3,
Poznań 1864, s. 27—38.

FRANCISZEK PASZKOWSKI
podporucznik, Legionów

Odtąd ujrzały Włochy, raz pierwszy na swojej ziemi, wojsko polskie narodo­
wym językiem komenderowane i ubiór narodowy mające.---- Zaledwo o tym
doszła wiadomość do Polski, aliści wojskowi wszelkiego stopnia, którym mo­
carstwa Polskę dzielące służbę z zachowaniem ich stopnia albo czteroletni
żołd ofiarowały, pospieszyli do Włoch tworzyć na nowo ojczyste hufce,
a z nimi razem zawiązywać nadzieję nowego politycznego dla kraju życia.
Wszystkie przeszkody, które ze strony rządów były czynione, zostały mężnie
pokonane.
Jest prawie niepodobna do wiary, z jakim zapałem pospieszono do Włoch nie
tylko zwyczajnymi drogami przez Niemcy i Szwajcarię, ale i przez nie prze-

* 16 IX 1797
** tzn. że będzie mógł maszerować
przez Węgry ku Polsce
» 44 «
bywane dotąd trakty. Przez Turcję nawet umiano się przedrzeć, Czarne, Śród­
ziemne i Adriatyckie Morze przepłynąć 14.
Dawni dowódcy, generałowie i z nimi 70-letni starce, którzy ani za sławą,
ani godnością ubiegać się nie mogli, stanęli najpierwsi. Familie wysyłały swych
synów i koszta podróży ułatwiały.
Takowe okoliczności nie znamionują bynajmniej awanturników. Ci bowiem,
skoro w nowe wstępują związki, uwalniają się od wszelkich dawniejszych
i nie chcą więcej do nich należeć. Legie — przeciwnie — zostawały w naj­
ściślejszym związku z swoją ojczyzną i stały się ogniwem, przez które znikły
wprawdzie, ale tym bardziej w pamięci przyjaciół i zwolenników swoich ży-
jący naród polski, będąc z Francją spojony, w niej jedynie wszystkie swe po­
łożył nadzieje.
Tworzenie samych Legionów szło z pośpiechem podziwienia godnym.
W czasie pokoju w Lunewilu (1801) miały one 15 000 * piechoty, swój własny
sztab główny, swoich oficerów inżynierii, własne chorągwie i były komende­
rowane po polsku. Mundury były polskie, a w nagłych przypadkach zatrzymy­
wano raczej stare i podarte, aby ich na francuskie lub włoskie nie zamieniać,
im zaś przykrzejsze były czasem okoliczności, tym więcej przywiązywano się
nawet do drobnostek, które by tylko narodowość przypominały.
Jaką chwałą okryły się Legiony Polskie nad Renem i we Włoszech —
każdemu jest wiadomo. Miały one najczynniejszy udział we wszystkich kam­
paniach wojska francuskiego, lecz zawsze i wszędzie głównym ich przedmio­
tem była ojczyzna, która równie była celem jedynym wszystkich żądań, próśb
i stosunków generała Dąbrowskiego. Żądza zbiorów ** nie należała nigdy do
ubocznych zamiarów legionistów, a gdy rząd francuski nie dozwolił ani żyw­
ności dla nadliczbowych oficerów ***, dzielili się z nimi ci, którzy byli płatni,
jako z swymi braćmi pieniędzmi, żywnością i mieszkaniem.---- Narody,
w których przebywały Legie Polskie, nie ubliżą im świadectwa bezinteresow­
ności, bo ani jeden nawet legionista nie powrócił zbogacony. O! Jak niejeden
dziś jeszcze pracuje na kawał chleba i niejeden dziś jeszcze stąd opłaca swoje
tamże zaciągnione długi. Wiele zaiste cierpieć i niejeden przykry czas znieść
musiały Legie.---- Lecz postanowiwszy raz zachować w sobie zaród swego
narodu, miały dosyć męstwa do wytrwania i zniesienia wszelkich dolegliwości
od ich przedsięwzięć nieoddzielnych, że wzgardziły mniejszymi cierpieniami,
gdy szło o dopięcie wielkiego celu.

F. Paszkowski Odpowiedź na artykuł


umieszczony w piśmie periodycznym
niemieckim pod nazwiskiem „Historycz-
no-Polityczny Dziennik dla Niemiec”
wydany przez pana Friedricha Bu-
choltz w Berlinie, brak miejsca wyd.,
Ok. 1817.

* całość sił legionowych


** zysków, łupów
*** oficerowie przydzieleni do kom­
panii i batalionów nie sprawujący fak­
tycznego dowództwa, oczekujący na
wakaiis
» 45 «
WINCENTY AKSAMITOWSKI
szef batalionu — dowódca artylerii legionowej

W roku 5 Rzeczypospolitej Francuskiej w dniu 9 floreala * Aksamitowski,


dawny oficer artylerii polskiej, przybył do Treviso pierwszy z Polski na pro­
klamacje jenerała Dąbrowskiego, gdyż ci, których zastał przy trzech batalio­
nach już uformowanych, przybyli do Francji jeszcze przed zaczęciem formacji
Legiów. Tenże zaraz podał projekt jenerałowi Dąbrowskiemu formowania ar­
tylerii polskiej złożonej z trzech kompanii, każda mocna od 100 ludzi, który
jenerał Dąbrowski zaaprobowawszy, nominował go szefem batalionu, posłał
z tymże projektem do Administracji Jeneralnej Lombardzkiej do Mediolanu.
Tam zyskał wspomnianą aprobatę, rozkaz zaczęcia formować i patent na szefa
batalionu tej artylerii, jako też cztery inne patenta dla czterech oficerów
świeżo z Polski przybyłych.
Tak sporo poszła organizacja tej artylerii i ćwiczenie do usługi do dział
polowych, iż przybyłemu z Leoben generałowi en chef Bonaparte dla organi­
zowania Rzeczypospolitej Cisalpińskiej15 powiedziano o niej. Chciał ją zaraz
widzieć manewrującą i dał rozkaz, aby ją natychmiast ubrać całkiem w mun­
dury naznaczone dla artylerii cisalpińskiej, będące w magazynie. O co wspo­
mniany szef batalionu ze czterema swymi oficerami upominał się, składał
swoją komendę, ubioru innego jak polski ani sam wziąć, ani korpusowi brać
usilnie wymawiał się. Ale taką była wola Bonapartego, który dany raz rozkaz
nie odmienia, na tym przestał, że rok jeden tylko te trzy kompanie artylerii
polskiej będą częścią regimentu artylerii cisalpińskiej i mundur jej nosić będą.
Stało się, że te trzy kompanie wzięły mundur cisalpiński, ale kokardy fran­
cuskie zatrzymały, a oficerowie dystynkcje polskie. I tak w dniu 5 messidora **
roku 5 wystąpiły te trzy kompanie zupełnie ubrane i uorganizowane i mane­
wrowały pieszo i z sześcią działami polowymi na kursie *** mediolańskim
w przytomności generała en chef Bonapartego, jenerałów artylerii i innych;
pochwalone zyskały pierwszą swą reputacją, która ciągiem utrzymywaną była
i coraz zwiększała się w części swojej, tak jak inne korpusy infanterii polskiej,
które składały Legie. Tego dnia właśnie, 5 messidora, przybył z Polski do Me­
diolanu obywatel Jakubowski, kapitan artylerii polskiej, który profesorem
w szkole artylerii był w Warszawie. Ten widział w tym dniu manewrujących
300 kanonierów polskich **** i oświadczywszy chęć swoją wnijścia do tego
korpusu, ta była przyjętą i dano mu pierwsze miejsce po komendancie szefie
batalionu, majora batalionu artylerii tejże. Później przybywali oficerowie arty­
lerii i inżynierów polskich i jakie wakujące przy tych trzech kompaniach za­
stawali miejsca, brali, chociaż niższe od tych, w których byli, i tak obywatel
Moeller, podpułkownik inżynierii, obywatel Czechowski, major artylerii pol­
skiej, byli w tej artylerii kapitanami i później dostawszy się w niewolą w tych
rangach zmarli w tejże. Takim sposobem artyleria polska postępowała w swo­
jej reputacji i wszędzie używana do najważniejszych poczt odpowiadała żą­
danym zamiarom i wkrótce przyznano jej, iż się równa z artylerią francuską.
Odbyła najczynniej w roku 5 kampanią Latisanygdzie inżynierów, pon-
tonierów i razem artylerii robiła sama bez żadnej pomocy służbę. Postawiła
most na łodziach na Tagliamento dla komunikacji armii, dwie obrony mosto -

* 28 IV 179?
♦* 23 VI 1797
*** na corso
♦**♦ w rzeczywistości 202
» 46 «
we * usypała, działami uzbroiła i odbyła wielką rewię przy doświadczonym
generale artylerii Lespinasse, który przez trzy dni tej artylerii manewrować
przy sobie kazał, szukając prawie, czego by nie umiała, odjechał od niej
uradowany i najpochlebniejszy dla niej wydał swój rozkaz dzienny.
Nastąpiła potem wyprawa do Rzymu. Do tej część artylerii polskiej użytą
była, to jest sztab batalionu i jedna kompania, reszta zaś po fortecach do
robót rozebraną była po jednej kompanii.
Potem w zamięszaniu około Rzymu wyprawa pod Terraciną, zatopienie
barek z rebeliami ** były usługą tej części artylerii polskiej, która się tam
znajdowała. Legia pomaszerowała do Neapolu, a artyleria polska dostała roz­
kaz zupełnego złączenia się w Mantui, gdzie na początku w roku 7 prawo
rządu cisalpińskiego zapada, aby kompanie artylerii polskiej były rozebrane
pomiędzy kompanie artylerii cisalpińskiej, a oficerom zostawiono do woli albo
wnijść w kadry artylerii cisalpińskiej, albo iść na nadkompletnych do infan-
terii legionowej. Żaden pierwszego przyjąć nie chciał, a szef batalionu Aksa-
mitowski ofiarowane szefostwo brygady artylerii cisalpińskiej oficjalnie
odmawia i udaje się sam do generała en chef Jouberta, będącego podtenczas
w Turynie, z reklamacją o rozbieraniu jego batalionu; zyskuje rezolucją,
jakiej żądał. Generał Joubert, nie sprzeciwiając się zapadłemu prawu kon­
wencji cisalpińskiej, wydaje rozkaz, że chce mieć nowy batalion artylerii pol­
skiej ze czterech kompanii, przyłączony do Legiów Polskich, i że indywidua,
które składały trzy kompanie zreformowane tym prawem, mają ten batalion
składać, a Legie dodadzą do skompletowania ludzi. Stało się, i w przeciągu
miesiąca cztery porządne kompanie artylerii polskiej, osobny batalion formu­
jące, stanęły uorganizowane i ubrane nowo w uniform, jak była ubrana arty­
leria w Polsce, i do Legionów przyłączone, kontynuowały pełnić służbę
zawsze z artylerią francuską pod komendą generałów artylerii francuskiej.

W. Aksamitowski Historia artylerii pol­


skiej w Legiach we Włoszech [w:] Amil-
kar Kosiński we Włoszech, 1795—1803,
Poznań 1877, s. 406—408.

KAROL KNIAZIEWICZ
generał major — szef pierwszej legii

Zwycięstwa Francuzów, rozkrzewiająca się we Włoszech wolność podsycały


nadzieje Polaków, którzy niedawno i wolność, i byt polityczny utracili. Rząd
francuski, znając Polaków do ojczyzny i wolności przywiązanie, rzucił onej
promyk, upoważniając generała Dąbrowskiego do wystawienia we Włoszech
dwu legii z Polaków. Dalekie to były wprawdzie widoki, aby służąc Francji,
odzyskać byt polityczny ojczyzny, ale dawni wojskowi polscy przekładali
walczyć przeciw tym, którzy ją rozszarpali, niż żyć w upokorzeniu na uja­
rzmionej ziemi.
Tenże pociąg poprowadził mię do Włoch 1797 roku. Już jedna legia pod
dowództwem generała Józefa Wielhorskiego wystawiona była, druga się for­
* przyczółki
♦* powstańcami
» 47 «
mowała. Zastałem Napoleona w Campoformio, traktat pokoju układającego,
który, że się zerwie — podobnym było. Przedstawiony mu byłem, po czym
rozkazał mi dać komendę pierwszej legii. Płaca komendanta legii była taka
jak pułkownika.
Wielhorskiego w stopniu generała brygady dla wystawienia drugiej legii
wysłał, moja zaś legia należeć miała do przedniej straży pod dowództwem
generała Dąbrowskiego, gdyby się był pokój zerwał, lecz że ten wkrótce
stanął, legia moja przeznaczona była do pilnowania granic papieskich. W Ri­
mini więc na leżach byłem zimowych17. Na początku wiosny dostaliśmy roz­
kaz wkroczyć w państwo papieskie. Nastąpiło to bez oporu, wyjąwszy pod
fortecą San Leo. Lecz i ta się w kilka dni poddała 18. Przyszedłszy do Loretu,
w kaplicy NP znaleźliśmy pałasz Jana Sobieskiego, którym przywodził, oswo-
badzając Wiedeń od Turków, i sztandar Mahometa tamże zdobyty. Pałasz ge­
nerał Dąbrowski przeze mnie przesłał Naczelnikowi * do Paryża, sztandar zaś
przy sobie zatrzymał19.
Rząd francuski papieża z Rzymu wywieźć kazał. Żołnierz polski wszedł
z tryumfem do Capitolium. Tam przez rok i miesięcy 6 stałem kwaterą. Z po­
śpiechem Francuzi urządzeniem Rzeczypospolitej Rzymskiej zajęli się. Podo­
bało się to z początku Włochom. Formowało się rzymskie wojsko pod dowódz­
twem generała Pawła Grabowskiego ** i pułkownika Jabłonowskiego,
zwanego Czarnym20. Włoskie legie z polskimi żadnego związku nie miały.
Wkrótce zdzierstwa Francuzów tak Włochów przeciw nim oburzyły, że żaden
Francuz życia nie był pewny. W całym rzymskim państwie małe francuskie
lub polskie oddziały napadał lud uzbrojony, a z niewolnikami po tyrańsku
postępował, co żołnierza do wzajemności doprowadzało. Rozwiązłość tego po­
mnożyła nieregularność płacy, czego i legia moja przez 18 miesięcy
doświadczała.
Generał Dąbrowski, chcąc wyjednać wypłat zaległości dla mojego korpusu,
wyjechał do Mediolanu, a w tym czasie rozpoczęła się wojna neapolitańska.

K. Kniaziewicz, Pamiętniki. Papiery po


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.

PRZYPISY
1 Mantua — ważna twierdza austriac­ dzieli się o tym z depesz znalezionych
ka w Lombardii, broniona -na przeło­ przy austriackim emisariuszu. 21 stycz­
mie 1796/97 przez generała Wurmsera, nia wojska Bonapartego rozpoczęły
któremu spieszyła na pomoc armia ge­ działania przeciw papiestwu. Wojna za­
nerała Alvinziego. Wraz z ofensywą kończyła się kilka dni później paniczną
austriacką (powstrzymaną 14 I 1797 ucieczką oddziałów Piusa VI. Traktat
wspaniałym zwycięstwem Bonapartego pokojowy zobowiązywał Watykan do
pod Rivoli) miały wystąpić wojska pa­ wypłacenia znacznej kontrybucji, do­
pieskie, dowodzone przez przybyłego starczenia kilkuset dzieł sztuki, wybra­
z Wiednia gen. Colli. Francuzi dowie­ nych przez francuskich komisarzy, re­

* tj. Kościuszce
** Jerzego, nie Pawła
» 48 «
zygnacji z praw do Awinionu oraz od­ [Polacy] mają nadzieję, że ocenia się ich
dania kilku miast Republice Lombar- inaczej niż oddziały, które sprzedają isię
dzkiej. dla niśkiegO' interesu. Intencją bowiem
2 Oto tekst odnośnego listu: Polaków jest tylko bronić wspólnej
„Dąbrowski, polski generał lejtnant, sprawy lub umrzeć za wolność. Nie
upoważniony przez wodza naczelnego wątpią oni 'też, że jeśli ojczyzna wezwie
armii francuskiej w Italii do formowa­ ich na swą służbę, to lud lombardzki
nia korpusów polskich posiłkujących z zadowoleniem przyjmie, iż pobiegną
Lombardię oni z południa na północ, by bronić
Do Kongresu Stanu Lombardii wolności.
Obywatele Reprezentanci! 7. Ponieważ uczynię mym najświęt­
Mam zaszczyt wręczyć wam list wo­ szym obowiązkiem jak najszybciej urze­
dza armii włoskiej, którym upoważnia czywistnić nadzieje ludu lombardzkie-
on was do podjęcia wszelkich niezbęd­ go co do wzrostu jego sił, mam za­
nych kroków w sprawie utworzenia szczyt upraszać Kongres Stanu, by ze-
korpusów posiłkowych polskich, które chciał wyznaczyć koszary i wszystko,
pod rozkazami wyzwolicieli Włoch, ma­ co trzeba, by założyć zakład mających
szerując do zwycięstwa śladami dziel­ się formować korpusów.
nej armii francuskiej, wspólnie z wa­ 8. Aby przyspieszyć działania dla po­
szymi wojownikami bronić będą waszej większenia sił zbrojnych Lombardii,
wolności. Dlatego też przedkładam wa­ Kongres Stanu zechce mianować depu­
szej rozwadze następujące artykuły, ja­ towanego, z którym niżej podpisany
kie mam zaszczyt przedstawić w imie­ będzie miał bezpośrednie kontakty we
niu współrodaków. wszystkim, co odnosi się do szczegółów
1. Zgodnie z odpowiedzią ministra formowania korpusów.
wojny w imieniu Dyrektoriatu Wyko­ 9. Kongres Stanu zechce przedstawić
nawczego (Paryż 9 brumaire’a roku 5*) naczelnemu wodzowi armii włoskiej po­
korpusy polskie, które uformują się rozumienie zawarte przeze mnie w imie­
w Lombardii, zatrzymają tytuł Legio­ niu mych rodaków, aby mogło być za­
nów Polskich posiłkujących Lombardię. twierdzone i podpisane przez niego.
2. Z tego tytułu wynika, że ubiory, Niżej .podpisany, jak najszybciej
odznaki wojskowe i organizacja tego pragnąc być użytecznym sprawie wol­
korpusu winny być w miarę możności ności, wzywa Reprezentantów Lombar­
zbliżone do zwyczajów Polaków. dii, by zechcieli przyspieszyć odpowiedź,
3. Z wdzięczności i na znak jedności która jest tym bardziej niezbędna, że
oficerowie i żołnierze korpusów polskich już zgłosiło się kilku Polaków, by włą­
będą nosili kontrepolet o barwach na­ czono ich do wspomnianych korpusów.
rodowych Lombardii z napisem «Ludzie Dąbrowski — generał lejtnant polski
wolni są bracia». Będą oni nosić ko­ W kwaterze głównej w Mediolanie 16
kardę francuską jako narodu opiekuń­ mvóse’a roku 5 **”.
czego ludzi wolnych. Archiwum Wojenne w Vincennes. XL
4. Żołd, utrzymanie i wszystko, co 3 Legions Polonaises.
jest przyznane oddziałom narodowym 8 Oto tekst odezwy:
(lombardzkirn), będzie wspólne dla kor­ „ODEZWA DO POLAKÓW
pusów7 polskich.
5. Kongres Stanu zechce wydać pa­ Dąbrowski, generał lejtnant polski,
tenty oficerom zatrudnionym we wspo­ umocowany do formowania Legionów
mnianych korpusach, którzy przedsta­ Polskich we Włoszech, do Współobywa­
wieni mu zostaną przez niżej podpisa­ teli!
nego lub tego, kto będzie dowodził na­ Wierny ojczyźnie mojej aż do ostat­
czelnie- korpusami. Kongres Stanu niej chwili walczyłem za jej wolność
wspólnie z niżej podpisanym zechce pod nieśmiertelnym Kościuszką. Upadła
prosić naczelnego wodza armii włoskiej, ona wprawdzie, lecz pozostaje nam po­
by ten raczył zatwierdzić osobiście cieszająca pamięć, żeśmy wylewali
wzmiankowane patenty. krew naszą za kraj naszych przodków
6. Niżej podpisany, w imieniu swych i żeśmy widzieli nasze sztandary try­
rodaków, nie wątpi wcale, że Kongres umfujące pod Dubienką, Racławicami,
Stanu uwzględni los Polaków, którzy Warszawą i Wilnem.
ofiarują mu swe służby, i chociaż kor­ Polacy! Nadzieja nas jednoczy, Fran­
pusy te złożone są z cudzoziemców, cja tryumfuje; walczy ona za sprawę

♦ 31 X 1796
♦* 5 I 1797
» 49 «
narodów. Starajmyż .się osłabić jej nie­ pozostali w fortecy i z których wkrótce
przyjaciół; zapewnia ona nam schro­ uformowano batalion fizylierów, liczący
nienia, oczekujemy lepszych przezna­ według Dąbrowskiego 1000 żołnierzy.
czeń dla naszego kraju; stawajmy pod 8 W pierwszych miesiącach artyleria
jej chorągwiami honoru i zwycięstwa. legionowa liczyła dwie kompanie. Póź­
Legiony Polskie formują się we Wło­ niej sformowano trzecią.
szech, na tej ziemi niegdyś świątyni 9 Na wiosnę 1797 r. w posiadłościach
wolności. Już oficerowie i żołnierze, to­ weneckich na zachód od jeziora Garda
warzysze prac waszych i waszej walecz­ doszło do buntu przeciwników rządu
ności, są ze mną; już organizują się weneckiego, a mieszkańcy Bergamo i
bataliony. Przychodźcie, towarzysze moi, Brescii zażądali przyłączenia ich miast
rzućcie broń, którą was nosić zmuszo­ do Republiki Lombardzkiej. Wkrótce
no. Walczymy za wspólną sprawę na­ jednak Wenecjanie wywołali kontrre­
rodów, za sprawę wolności pod walecz­ wolucyjne powstanie chłopów i od­
nym Bonapartem, zwycięzcą Włoch. zyskali kilka miejscowości. W walkach
Trofea Rzeczypospolitej Francuskiej są z tymi powstańcami wziął udział szef
naszą jedyną nadzieją, przez nią tylko batalionu Jan Strzałkowski na czele 330
i jej sprzymierzonych odzyskamy te legionistów.
drogie ogniska nasze, które opuściliśmy 10 Były to dwie -chorągwie dla bata­
ze łzami. lionów I i II, w polskich barwach, bia­
W kwaterze głównej w Mediolanie ło -granatowo -ka r m a zyno we. W id n i a ł y
dnia 1 pluvióse’a roku 5 * Rzeczypospo­ na nich napisy: „Ludzie wolni są bra­
litej Francuskiej, polski jenerał .porucz­ cia” oraz „Legion Polski Posiłkowy
nik Lombardii”. Wręczenie -odbyło się
Jan Dąbrowski” 1 kwietnia w Mantui. Jedna z chorągwi
J. H. Dąbrowski Pamiętnik wojskowy legionowych (I batalion fizylierów) znaj­
Legionów Polskich we Włoszech [w:] duje się dziś w Heeresmuseum w Wied­
Pamiętniki z osiemnastego wieku, t. 3, niu.
Poznań 1864, s. 186—187. 11 Wg J. Pachońskiego Dąbrowski nie
4 Rząd lombardzki przeznaczył dla wracał z Bonapartem. Nie zoriento­
Polaków w Mediolanie dawny klasztor wawszy się w Grazu, że Francuzi opusz­
Św. Marka oraz kościół Św. Hieronima. czają miasto, gonił ich wynajętymi koń­
Kiedy budynki te zostały zapełnione mi, o mało nie dostając się do niewoli
(mogły .pomieścić 1000 ludzi), Dąbrow­ wkraczających Austriaków (J. Pachoń­
ski musiał zrezygnować z przyjmowa­ ski, op. cit., s. 235).
nia dalszych ochotników i stracił w ten 12 Zajęcie Wenecji przez wojska fran­
sposób 5 tys. potencjalnych legionistów. cuskie było rezultatem kilku czynni­
5 W Legionach obowiązywały Przepis ków. Na mocy wstępnych uzgodnień
musztry dla regimentów pieszych woj­ z Leoben Bonaparte przyznał Wenecję
ska koronnego i W. Ks. Litewskiego Austrii w zamian za austriackie po­
(wydany w Warszawie w 1790 r.) oraz siadłości w Lombardii. Senat wenecki,
Przepisy ogniowe w czasie batalii (War­ po cichu sprzyjający Austriakom i błęd­
szawa 1794). Legiony nawiązywały też nie przekonany, że oni właśnie odniosą
swym umundurowaniem do regimentów ostateczne zwycięstwo, wywołał kontr­
przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Tak rewolucyjne powstanie w Weronie,
np. I batalion nosił mundury wzoro­ gdzie zamordowano ponad 500 Francu­
wane na kawalerii narodowej, II — na zów. Tym samym weneckie działania
3 regimencie pieszym buławy polnej zagrażały tyłom armii Bonapartego
litewskiej, a III — na 10 regimencie i zmuszały go do kontrakcji. Wreszcie
„działyńczyków”. w samej Wenecji toczyła -się walka po­
8 Wg J. Pachońskiego (Legiony Pol­ lityczna o władzę między konserwa­
skie 1794—1807. Prawda i legenda, t. 1, tywną arystokracją 480 rodów a demo­
Warszawa 1969, s. 205) nie jest to ścisłe. kratycznym mieszczaństwem republi­
Sam Kosiński zaprzeczał, jakoby zajmo­ kańskim, sympatyzującym z Francją
wał się rekrutacją. i liczącym na jej pomoc.
7 J. Pachoński (Legiony Polskie..., jw., 13 Nowa organizacja Legionów przed­
s. 273) podaje wprawdzie: „ok. 1100 lu­ stawiała się następująco: dowódca —•
dzi”, ale idzie tu tylko o liczbę strzel­ generał lejtnant Jan Henryk Dąbrow­
ców (587) i grenadierów (568) wysła­ ski; pierwsza legia — generał major
nych kilka dni później z Mantui, bez Józef Wielhorski; I batalion (Bolonia) —
uwzględnienia tych legionistów, którzy szef Jan Strzałkowski; II batalion (Fer-

* 20 I 1797
» 50 «
rara) — szef Amilkar Kosiński; III ba­ głośno się oświadczyli, że do zagłady
talion (dawny IV, Bolonia) — szef Ma­ San Marino przyczynić się nie chcą.
ciej Zabłocki; druga legia — generał Dąbrowski zaś, nie mając polecenia
major Franciszek Rymkiewicz; I ba­ przeciwko nim i chcąc się im odpłacić
talion (dawny III, Mantua) — szef wzajemnością, a uczuciu oficerów swo­
Ludwik Dembowski; II batalion (daw­ ich dogodzić, posłał mnie do nich, zle­
ny V, Fort Urbino) — szef Józef Cha- cając podziękować za ufność i zapew­
mand; III batalion (dawny VI, Medio­ niając, że groźnych nie ma rozkazów.
lan) — szef Józef Niemojewski. Puściłem się na tę górę, na którą dro­
Pierwsza legia liczyła wówczas 2920 gi powozowej nie było, na osiołku, który
ludzi, a druga 2660. Wraz z artylerią na mnie czekał u jej spodu. Wysłani mi
(trzy kompanie — 300 ludzi) i zakła­ towarzyszyli. Znalazłem na grzbiecie
dem w Mediolanie było blisko 5900 żoł­ góry szpaler lip, przez któryśmy na plac
nierzy. Od 26 VI 1797 legie przeszły na publiczny weszli, gdzie się i cała lud­
służbę Rzeczpospolitej Cisalpińskiej. ność zebrała.---- Po skończonych prze­
(Zob. J. Pachoński, op. cit., s. 278). mówieniach pokazano mi księgę, w któ­
14 Tak np. Kazimierz Tański wyruszył rej się podróżni wpisują. Liczne tam by­
przez stepy Podola do tureckiego portu ły nazwiska Anglików, Amerykanów i
Gałacz nad Dunajem, skąd przez Mo­ Polaków, a rodzina podczaszego Czac­
rze Czarne dotarł do przylądka Kalia- kiego była ostatnią.---- Lecz ostat­
kra w Bułgarii. Z Warny popłynął do nia chwila była dla mnie tryumfem.
Konstantynopola, a potem na statku Przyniesiono pismo przyjmujące do
weneckim przez Morze Śródziemne do obywatelstwa i kopię statutu przez
La Spezia we Włoszech. Jan Kanty Ju­ najwyższych urzędników podpisaną”. J.
lian Sierawski — późniejszy generał — Drzewiecki Pamiętniki (1772—1852),
miał mniej szczęścia, w czasie podróży Kraków 1891, s. 68—69.
do Konstantynopola wpadł bowiem w 18 J. Drzewiecki: „Z hałasem wielkim
ręce korsarzy tunezyjskich i dopiero szliśmy do szturmu, a czapki na bagne­
dzięki staraniom konsula francuskiego tach olbrzymią wojsku nadawały po­
został odesłany z Tunisu do Livorno. stać. Strzelano kilka razy z zamku, lecz
15 Republika Cisalpińska utworzona we dwie godziny później wywieszono
została przez Bonapartego z Republiki białą chorągiew i do kapitulacji przy­
Transpadańskiej 29 VI 1797. Powiększo­ stąpiono. Był to już wieczór, opatrzono
no ją następnie 9 lipca przez wcielenie bramy, a myśmy na wzgórku obozem
Republiki Cispadańskiej. Stolicą był stanęli. Weszliśmy do twierdzy rano, a
Mediolan. gdy spisywano pozostałość zamku, któ­
18 Latisana — miasto nad rzeką Ta- ry nam Szwajcar oficer zdawał, z nas
gliamento w płn.-wsch. Włoszech. W niektórzy i ja z nimi puściliśmy się na
związku z przygotowaniami do nowej oglądy znamienitych więzień.---- Wi­
wojny z Austrią skierowano tam w po­ dzieliśmy i miejsce, gdzie Cagliostro od­
łowie października pierwszą legię. bywał więzienie. Ściany jego były ry­
17 X 1797 podpisany został jednak po­ sunkami okryte. Nadzwyczajne postacie,
kój w Campoformio. koła i gwiazdy, napisy nawet nic nas
17 J. Drzewiecki: „W Rimini kwate­ nie nauczyły”. J. Drzewiecki, op. cit..
rowaliśmy długo. Niedaleko wzniosła s. 72.
góra Apeninu na swym grzbiecie nosiła 19 Legia pierwsza, dowodzona przez
osadę historyczną, od wielu wieków Dąbrowskiego, weszła do Rzymu 3 V
głośną, która udzielnej Rzeczypospoli­ 1798. Cztery dni później konsul nowej
tej San Marino nosiła imię. Kilka ty­ Republiki Rzymskiej, Angelucci, wrę­
sięcy ludności składało ją całą, ustawy czył generałowi szablę Sobieskiego i
oddzielne różniły ją wybitnie od sąsia­ chorągiew Mahometa zdobytą pod Wied­
dów. W tej epoce, gdy Włochy dzielono niem. Chorągiew ta towarzyszyła legio­
na nowe państwa, drżała słusznie o swe nistom w późniejszych walkach, a Dą­
istnienie, leżąc między papieskim kra­ browski przywiózł ją do kraju. W
jem a nowo powstałą Rzecząpospolitą 1818 — po śmierci generała — sztandar
Cisalpińską. Biła czołem zwycięzcy znalazł się w zbiorach Towarzystwa
i jego opieką ocalona, przy swych zo­ Przyjaciół Nauk w Warszawie.
stała się prawach. Przysłała ona dele­ Kazimierz Tański tak opisuje pobyt
gację do Dąbrowskiego, witając wojsko legionistów w Rzymie: „Wchodząc do
nasze i pochlebiając sobie, że my na Rzymu z podziwieniem znaleźliśmy zu­
naszą przeszłość pomni nie dopuścim pełnie puste ulice, pozamykane domy i
się użyć na osiodłanie ich. I nie za­ ukrytych mieszkańców wskutek nie­
wiodła się na tym. Oficerowie bowiem rozsądnej obawy, którą ich natchnęło
» 51 «
złośliwe udawanie Francuzów, jakoby wówczas komendantowi Rzymu, który
Polacy mieli być ludźmi dzikimi i okrut­ zechciał to wszystko wysłać do Jego
nymi. Francuskie zaś wojsko, skoro Ekscelencji ministra marynarki w Pa­
Rzym opuściło, udało się do nadmor­ ryżu, a od którego niżej podpisany nie
skich portowych miast włoskich, gdzie otrzymał żadnej odpowiedzi na trzy
wsiadłszy na okręta, popłynęło na sław­ swoje listy.
ną awanturniczą wyprawę do Egiptu. .Niżej podpisany powróciwszy do swej
Stanąwszy w Rzymie, założyliśmy głów­ ojczyzny dla uregulowania spraw ro­
ną kwaterę na Capitolium, skąd wysła­ dzinnych nie bez bólu przeczytał w pis­
ną została deputacja do urzędu muni­ mach publicznych w dwa lata później,
cypalnego z żądaniem odpowiedniego że jego projekt został zrealizowany i
dla nas umieszczenia. Władze i lud wykonany przez niejakiego Fultona,
rzymski, skoro się przekonali o charak­ Amerykanina, który — nie licząc kilku
terze i postępowaniu legionistów pol­ odmian — postępował tak samo w cza­
skich, spotwarzonych przed nimi przez sie ćwiczeń i doświadczeń dokonanych
Francuzów, coraz więcej się do nas w porcie Brest. Polski generał Kniazie-
zbliżali i przyjacielskie z nami zawiera­ wicz, który widział tę maszynę, oświad­
li stosunki, szczególniej za przysługą i czył, że jest absolutnie podobna do mo­
pośrednictwem wielu natenczas w Rzy­ jej.
mie bawiących duchownych Polaków. Po tym krótkim wyłożeniu faktów
---- W Rzymie atoli nie mogliśmy uży­ niżej podpisany — oddając sprawiedli­
wać spoczynku i dobrego bytu, gdyż wość zasługom pana Fultona — który
oddziały z naszego legionu ciągle wy­ podobnie jak on, sam i w tej samej
syłane były na prowincję państwa koś­ epoce mógł opracować podobny projekt,
cielnego dla poskromienia poruszeń, ale równocześnie mógł zaczerpnąć ideę
francuskiemu rządowi nieprzyjaznych. z moich memoriałów i zrealizować ją,
Niektóre warowne miasta zbuntowane nie rezygnuje z honoru wynalazcy. Aby
szturmem zdobywać musiano wpośród więc dostarczyć nowych objaśnień dla
klęsk, nadziei i nieszczęść takiej zwykle udoskonalenia tej maszyny niżej podpi­
towarzyszących wojnie”. K. Tański sany uprasza Waszą Wysokość o prze­
Piętnaście lat w Legionach, Warszawa kazanie mej reklamacji Jego Ekscelencji
1905, s. 23—24. ministrowi marynarki, który zleci prze­
W czasie pobytu legionistów w Rzy­ prowadzenie wszelkich poszukiwań w
mie powstał niezwykły projekt skon­ tym względzie.
struowania okrętu podwodnego. Oto co Doktor Hoffmann nie domaga się od
pisze do Joachima Murata chirurg woj­ rządu francuskiego (któremu przed oś­
skowy Fryderyk Hoffmann: „Fryderyk miu laty złożył w danze swe odkrycie)
Hoffmann, doktor medycyny i chirurgii, innej łaski jak tylko, aby uznany zo­
służący dawniej jako medyk dywizyjny stał właścicielem tego odkrycia i aby
i główny chirurg 16 regimentu polskie­ mógł rozwijać swe pomysły udoskona­
go, a następnie w Italii w Legionie lania tej maszyny”. Petycja dra Fryde­
ochotniczym w latach 1797 i 1798, ma ryka Hoffmanna, zamieszkałego w War­
zaszczyt żądać protekcji Waszej Wyso­ szawie ulica Senatorska w pałacu
kości w swych pretensjach o miano wy­ Mniszchów u pani Meimke, z dnia 19
nalazcy maszyny zwanej statkiem-rybą. stycznia 1807 do marszałka Murata pod­
Niżej podpisany wyjaśnia Waszej Wy­ czas jego pobytu w Warszawie. Archi-
sokości, że w roku 1796 projekt uwol­ ves Nationales w Paryżu. 31 AP Archi­
nienia z więzienia w Petersburgu gene­ wum Murata 17. 157. Lieutenance de
rała Kościuszki podsunął mu ideę tej Murat a Varsovie.
maszyny. W roku 1798 powierzył on ry­ 20 Gen. Władysław Jabłonowski był
sunki i memoriały sporządzone w języ­ Mulatem.
ku niemieckim generałowi St-Cyr —
2
Z BONAPARTEM W EGIPCIE

W listopadzie 1797 r. Napoleon Bo­ W wyprawie egipskiej nie wzięły


naparte opuścił Włochy, by objąć udziału oddziały legionowe (choć
dowództwo armii „angielskiej”, początkowo Bonaparte zamierzał za­
przygotowującej inwazję na "Wyspy brać Polaków), ale uczestniczyło w
Brytyjskie. Zorientowawszy się jed­ niej co najmniej sześciu naszych
nak, że inwazja ta jest niemożliwa oficerów pozostających we francu­
z braku dostatecznej floty wojennej, skiej służbie. Byli to: generał Józef
zaproponował Dyrektoriatowi zor­ Zajączek, szef batalionu Józef Gra­
ganizowanie wyprawy do Egiptu, biński, adiutant Bonapartego Józef
skąd — jego zdaniem — można by­ Sułkowski (zginął w czasie powsta­
ło podjąć marsz ku Indiom i pozba­ nia kairskiego), szef batalionu Józef
wić Brytyjczyków najważniejszej Łazowski (późniejszy generał wojsk
części imperium kolonialnego. Dy­ francuskich) oraz dwaj młodzi ofi­
rektoriat, który obawiał się, że Bo­ cerowie legionowi: Józef Szumlański
naparte może dokonać zamachu sta­ i Antoni Hauman. W owym czasie
nu, i chciał czym prędzej pozbyć się w armii francuskiej służyło wielu
ambitnego generała, wyraził zgodę Polaków, warto więc zapoznać się
na realizację tego planu. W maju z relacją jednego z nich, który za­
1798 r. z portów w Tulonie, Ajaccio pędził się aż pod piramidy i brał
i Civitavecchia wyruszyło blisko 400 udział w podboju Egiptu.
okrętów wojennych i statków trans­
portowych, wioząc — łącznie z ma­
rynarzami — 55 tys. ludzi

JOZEF SZUMLAŃSKI
kapitan 7 pułku huzarów francuskich

Tajemna wyprawa do Egiptu, której był duszą jenerał Bonaparte, zręcznie


ułożona i urządzona, stała w pogotowiu. Odważne szeregi wojsk, wyborni je­
nerałowie, uczeni, artyści, a nawet spekulanci pośród tłumu marynarzy, oży­
wieni ochotą, niecierpliwie czekali rozkazu wsiadania na okręta h Jenerał
» 53 *
Desaix, którego dywizja zostawała we Włoszech, otrzymał rozkaz pochodu do
Civitavecchia. Ja w tę porę, znajdując się w Rzymie z dwoma współziomkami
moimi: Grabińskim i Haumanem, powodowany chęcią nauki i sławy, spie­
szyłem za dywizją, a po kilku dniach starań, na wstawienie jenerała Saint-
-Cyr, komendanta Rzymu, byliśmy przyjęci w szeregi wojsk francuskich do
regimentu 7 huzarów. Pamiętam dobrze, że dnia 10 maja roku 1798 nadesłano
rozkaz wsiadania na statki, lecz wicher i burza wstrzymały wykonanie woli
komendanta. Dnia 15 maja łagodny powiew wiatru zwiastował pomyślną
chwilę; dany znak wystrzałem działowym pchnął nas, że tak się wyrażę, na
statki. 16 maja, dzień słońca i pogody, był hasłem wyjścia z portu, gdzie
pośród okrzyku ludu i hucznej muzyki rozgłosu, rozpoczęła się nasza żegluga.
Brzegi Włoch jak senne widziadła znikały sprzed ócz naszych, w marzeniach
pozostał tylko zapragniony Egipt, kołysany falą morza.
Szukając floty naczelnej na przestrzeni morza, byliśmy w ciągłej obawie,
aby się nie zdybać z angielską; miała ona węch niepospolity i czuwała na nas
od dni wielu; mgły, gęsta rosa i odległość osłoniły wyprawę przed okiem
Anglików2. Przepłynęliśmy obok Korsyki, Sardynii i Sycylii, a po dwudzie­
stu kilku dniach żeglugi powitały nas brzegi Malty. Tu krążąc dwa dni, ledwie
dnia trzeciego nastąpiło nasze połączenie z flotą tulońską. Dnia 11 czerwca
zaczęły się kroki nieprzyjacielskie; wielki mistrz maltańskich kawalerów * nie
pozwalał naszej flocie wpłynąć do portu i pożałował tego, bo Sułkowski, adiu­
tant Bonapartego, młodzian pełen odwagi i rzadkich talentów, tej samej nocy
na czele 500 karabinierów opanował wszystkie wybrzeża lewej strony, przy­
musił kawalerów zakonu do opuszczenia bateriów, przeznaczonych na obronę
brzegów, i ścigał uciekających aż do murów fortecy. Dnia 12 stanęło zawie­
szenie broni, 13 były artykuły pokoju podpisane, a 14 wpłynęliśmy do portu
obszernego albo raczej do warowni, gdzie wejście jest bardzo ciasne i w do­
datku bronione strażnicą dwóch ogromnych zamków 3. Fortyfikacje, które bro­
nią wstępu do portu i miasta, znalazłem w starannym utrzymaniu, w wielkim
porządku, z czego mogłem zaraz wnosić, że je broniła słaba ręka kawalerów
mieczowych **. Niegdyś połączone siły wojsk tureckich nie zdołały przebić wał
miasta i odtąd za niezdobyte uchodziły. Gdy Bonaparte zatrudniał się urządze­
niem nowego rządu Malty, my tymczasem zszedłszy z okrętów, oglądaliśmy
wszelkie szczegóły tej wyspy.----
Bonaparte zostawił w Malcie garnizon, 3 tysiące ludzi; zabrawszy milicję
maltańską i kilkaset Turków w niewoli zostających, odpłynął 21 czerwca,
zmierzając ku wyspie Kandia *** . Wiatr pomyślny sprzyjał naszej wyprawie;
ujrzeliśmy więc wkrótce wieżę arabską (la tour d’Arabe), 6 mil francuskich
od Aleksandrii. Prawie w tymże samym czasie Magallon, konsul francuski,
wymknąwszy się z Aleksandrii, przybył na pokład admiralskiego okrętu
(„L’Orient”), na którym znajdował się Bonaparte i oznajmił mu wiadomość
o flocie angielskiej, która się dwoma dniami wprzód przed Aleksandrią poka­
zała. Wskutek otrzymanej nowiny rozkazał Bonaparte, aby okręta wojenne
wzięły pozycję sposobną do wytrzymania ataku w przypadku ukazania się
nieprzyjaciół i tegoż samego dnia (2 lipca), pomimo dużych fal morza, stro­
mych brzegów, Bruyes, rad nierad, musiał lądować. Głośny okrzyk do broni
rozległ się na pokładach francuskiej floty, a fale morza echo komendy uniosły

* Ferdynand Hompesch
** powinno być: maltańskich
*** Kreta
» 54 «
ku brzegom. W pochodzie wojennym odbyło się nasze lądowanie przy Mara-
bu *, półtorej mili od Aleksandrii; zapał ożywiał wojsk szeregi. Bonaparte
wyrzekł: „Naprzód!” i wszystko poszło naprzód ku kolumnie Pompeja4.
Bonaparte podzielił wojsko na trzy kolumny, trzy stanowiska pod Aleksan­
drią naznaczył i szturm przypuścić rozkazał, sam zostając zawsze w środku
przy dywizji jenerała Klebera. Mamelucy 5 i Arabowie bronili się uporczywie
przez kilka godzin, lecz niebawem zmuszeni byli ustąpić zuchwałej odwadze
Francuzów, zostawiwszy na polu bitwy przeszło 300 zabitych. Z naszej strony
było 200 walecznych, tak zabitych, jako i ranionych; między ostatnimi byli
jenerałowie Kleber i Morand. Po otrzymanym zwycięstwie wszystkie statki
przewozowe otrzymały rozkaz wejścia niezwłocznie do starego portu. Wojsko,
amunicja, działa i wszelkie wojenne zasoby zaczęto lądować. Dnie i nocy były
na to użyte, nareszcie dnia 7 lipca stanęliśmy wszyscy w Aleksandrii; lecz
zawiedzeni w nadziei oczekiwanych przyjemności, bowiem zastaliśmy miasto
puste, sklepy, acz liche, jednak pozamykane, niesłychane gorąco, a w miejsce
ludzi mnóstwo jadowitych much, owadów i wszelkiego rodzaju robactwa, że
się prawie pod naszym okiem sprawdzała kara boża, owych plag siedmiu na
Egipt dopuszczonych. Niedostatek żywności, nawet brak miejsca spoczynku
i obawa nieprzyjaciół witały nas w miejsce urojonych lub marzonych szczę­
śliwości. Większa część wojska dobijała się o kawałek cieni, na ulicach
Aleksandrii roztachlowana ♦*, wody, cieni, spoczynku pragnęła. A w Aleksan­
drii upał królował, podnosząc się do 33 stopni Reaumura ***; woda ścieiplała,
gorące kamienie i jadowite natrętne robactwo jak drugi połączony nieprzy­
jaciel, a może bardziej od Arabów potężniejszy, dokuczał nieustannie. Kilka­
set żebraków, potrzęsając gałganami, przewalało się po ulicach, szukając Chle­
ba; oto cała ludność w przedwiekach świetnej Aleksandrii!
Dwie drogi prowadzą z Aleksandrii do Kairu: jedna przez pustynię i Da-
manhur, niewielkie miasteczko, druga przez Rosettę, idąc wciąż brzegiem mo­
rza i przechodząc na milę od Abu Kir ciaśniną 200 sążni **** szerokości, która
łączy morze z jeziorem Madie ,**♦** ta droga, chociaż w wielu innych wy­
padkach może być wygodną, lecz dla przechodu wielkiego wojska nieco za
długą, i dlatego była zaniechaną. Bonaparte miał zamiar uzbroić małą flotyllę
do wejścia na Nil, pod komendą szefa dywizji Perree, złożoną z wielu szalup
kanonierskich, jednej galery i szebeki ******; mogła ona być wielką pomocą
w tym razie, gdyby wojsko postępowało przez Rosettę, ale ponieważ Francuzi
nie byli jeszcze panami tego miasta, a wzięcie jego mogło spóźnić wyprawę
przeciw Kairo ośmią dniami, dlatego Bonaparte rozkazał wojsku wyruszyć
przez pustynię i Damanhur. Jenerał Desaix poszedł ze swoją dywizją naprzód,
a kawaleria, której trzy części była pieszą *****
♦♦, otrzymała rozkaz zabrania
z sobą broni, siodeł i munsztuków ********; obciążeni więc jak wielbłądy, prze-

* wyraz pospolity, chodzi tu


prawdopodobnie o jakieś umocnienia
** rozstawiona
*** ok. 41° Celsjusza
**** 1 sążeń = ok. 2 m
***** jezioro Buhejrat Idku
****** Żaglowiec o 2—3 masztach i
małym zanurzeniu, nadający się do
pływania po płytkich wodach.
******* która w trzech czwartych
była pieszą
**♦*♦**♦ unrzeżv

» 55 «
chodziliśmy pustynię 15 mil długości. W ciągu tego pochodu trudy i cierpienia
nasze były wyższe nad wszelkie wyrazy. Ustawiczna napaść Arabów, którzy ku­
pami ze wszech stron garnęli się za nami, mordując najsroższym sposobem tych
wszystkich, co opadłszy na siłach, zostawali w tyle dla odpoczynku; mozolny
przechód grząskim piaskiem, pośród kłębów wznoszącego się pyłu, nadzwyczajne
gorąco, pragnienie, a nigdzie kropli wody: te były przysmaki pożądanego lądo­
wania. Nikt nie wyobrażał sobie podobnych trudów, niedostatku i nędzy,
najodważniejsi nawet zwątpili o wywalczeniu życia; zgoła ponure myśli nie
ustawały dręczyć niecierpliwego Francuza. Prawie drzemiąc, wlekliśmy się
pustynią, czasami tylko głośniejszym okrzykiem Arabów obudzeni, lub szuka­
jąc w zwodniczym mirage * jeziora lub krynicy. Okiem nieobjęte równiny
Boharich **, ogołocone z najmniejszego krzewu i cienia, nie mając nigdzie
kropli wody, a wszędy żar słonecznych promieni: oto była nagroda naszej
wędrówki. Wszyscy Francuzi i ci, którzy tej wyprawie towarzyszyli, przekli­
nając zrazu, wkrótce zamienili się w prawdziwych stoików, i ta rezygnacja
była wstępem do zwycięstw późniejszych. Z wielką naszą radością wyłoniło
się z morza piasku miasteczko Damanhur; leciał więc każdy do studni dla
kilku kropel wody i spoczynku. Przeznaczono nam dni kilka na spoczynek oraz
clla złączenia się z innymi dywizjami, które za nami z Aleksandrii wychodziły;
to jest z artylerią połową i małym oddziałem jazdy, siedzącej na koniach, wyni­
szczonych dwumiesięczną żeglugą na morzu i pochodem przez pustynię. Wielu
z naszych, korzystając z pozwolenia komendantów, weszło drugiego dnia do
miasta w celu oglądania miejsca i kupienia żywności, lecz jakiż smutek ogar­
nął nas, gdyśmy ujrzeli mieszkańców nędznych, prawie żebraków, odzianych
koszulą z niebieskiego płótna. Pierwszy na ten widok wyrzekłem: „Miałażby
to być święta, błogosławiona ziemia?”, a mój podziw przeszedł całe wojsko.
Dzikość i głupota mieszkańców obudzały w nas na przemian wstręt i litość;
znaleźliśmy jednak kilka sklepów otwartych, napełnionych melonami, tytu-
niem i fajkami; lecz cóż z tego, gdy za europejskie pieniądze nic nam sprzedać
nie chciano; kupcy raczej woleli nasze guziki od munduru niż francuskie
szkudy ***. ----
Bonaparte uwiadomiony, że Murad Bej **** na czele 6000 mameluków i wiel­
kiej liczby Arabów okopał się przy wiosce Ambabe ***** naprzeciwko Bulak,
przedmieścia Kairu, i że czeka Francuzów, spieszył jak najprędzej do tego
miejsca dla stoczenia z nim bitwy. Dnia 23 ****** o godzinie drugiej w nocy ru­
szyliśmy z Omendinar *******; dywizja jenerała Desaix o świtaniu ujrzała kor­
pus złożony z kilkuset mameluków i Arabów wstecz cofających się. O dru­
giej godzinie po południu wojsko nasze, przeszedłszy kilka zniszczonych wio­
sek, stanęło na chwilkę ćwierć mili od Ambabe, przy której znajdowała się
cała potęga wojsk nieprzyjacielskich; chcieliśmy spoczynku dla nabrania sił
do walki, zezwolił naczelnik, lecz mameluki, zaledwie nas ujrzeli, zaraz sfor­
* złudzeniu
*♦ Al-Buhajra
♦♦* srebrne lub złote pieniądze
mająee różną wartość w różnych kra­
jach
**♦* Murad Bej Muhammad
***** Imbaba, wtedy: Inbaba, miej­
scowość w aglomeracji Kairu
****** właśc.: 21 VII
******* Umm Dinar — wieś na pn.
za:h. od Kairu
» 56 «
mowali się naprzeciw swojego prawego skrzydła. Widok imponujący, dotych­
czas nam nie znany, ich kawaleria na najdzielniejszych koniach była okryta
śklącą się bronią i przepychem bogactw. W tyle ich lewego skrzydła dały się
widzieć sławne piramidy! Bonaparte rzeki do nas: „Żołnierze! ze szczytu tych
pomników czterdzieści wieków na nas patrzy!”
Krótka, lecz dobitna przemowa wskazała nam drogę do chwały.
Wojsko niecierpliwe, aby się spotkać z nieprzyjacielem jak najprędzej,
otrzymało rozkaz szykowania się. Plan prawie ten sam co pod Szebreis *, to
jest: linia była uformowana z pięciu czworoboków, które stojąc w szachownicę,
obiecywały sobie wzajemną pomoc. Bonaparte rozkazał linii ruszać naprzód,
lecz mamełucy, którzy do tej chwili stali bezczynnie, uprzedzili wydany roz­
kaz, rzucając się z największym impetem na dywizje jenerałów Desaix
i Reynier, formującą prawe skrzydło; nigdy nie widziałem podobnej odwagi
w walczącym wojsku: przypuszczali oni atak po kilka razy najzapalczywszy
na te kolumny, które stały niewzruszenie, nie używając ognia swego, jak tylko
na pół wystrzału kartaczowego. Odwaga zuchwała mameluków to rozproszo­
nych, to w jeden węzeł zebranych, dokazywała cudów waleczności, lecz mur
złożony z ludzi walecznych nie był do przełamania; nareszcie mamełucy, zo­
stawiwszy na placu bitwy wńelką liczbę w zabitych i ranionych, oddalili się do
swego obozu w nieporządku. Wtenczas, gdy dywizje jenerałów Desaix i Rey­
nier odpierały pomyślnie jazdę nieprzyjacielską, dywizje jenerałów Bon
i Menou, wsparte dywizją jenerała Kleber, pod komendą jenerała Dugua po­
stępowały krokiem podwójnym do wioski okopanej Ambabe, a dwa bataliony
pod komendą jenerałów Rampon i Marmont otrzymały rozkaz maszerowania
z największym pośpiechem dla wzięcia tyłu nieprzyjacielowi. Sześćdziesiąt
i dwa dział nieprzyjacielskich grało nam pochód tryumfalny; Francuzi z ba­
gnetem w ręku wpadli na okopy i w okamgnieniu zostali panami głównego
stanowiska. Dwa tysiące mameluków, uciekających z placu boju, wpadło na
bataliony jenerałów Rampon i Marmont, które zręcznie przecięły im rejteradę;
żaden z nich nie błagał pardonu i wszyscy padli ofiarą swego oporu. 62 dział,
400 wielbłądów, bagaże, amunicja, magazyn żywności, wszystko to wpadło
w ręce nasze. Nigdy tak sławne zwycięstwo nie kosztowało mniej krwi Fran­
cuzów: 10 było zabitych a 30 ranionych; nigdy korzyść nie dała lepiej uczuć
wyższości taktyki europejskiej nad orientalną i odwagi karnej nad waleczność
niesforną. Tej samej nocy Ibrahim Bej z resztką mameluków opuścił Kairo,
uciekając ku Syrii. Wielka liczba szalup kanonierskich, bryg i korwet, znaj­
dująca się na Nilu, aby nie wpadła w ręce Francuzów, na rozkaz beja została
spaloną. Oba brzegi Nilu zdawały się gorzeć jednym płomieniem, przyświe­
cały one ucieczce beja i głośnej sławie Bonapartego. W samym zaś mieście
Kairo pospólstwo, korzystając z klęski swoich tyranów, dopuszczało się naj­
większych zbrodni: paliły się domy bejów, ich pałace, seraje, a nawet ogrody.
Dnia 24 Bonaparte przyjmował deputacją z miasta Kairo, która go upraszała
o protekcją dla miasta. Bonaparte im odpowiedział, że żądania Francuzów są
zawsze stałe, aby zostać przyjaciółmi ludu egipskiego i Porty Ottomańskiej,
zapewnił oraz, że obyczaje, zwyczaje i religia kraju będzie najskrupulatniej
szanowaną. Tejże samej nocy deputowani powrócili do miasta z małym oddzia­
łem wojska francuskiego. Dnia 25 Bonaparte przeniósł swoją główną kwaterę
do Kairu, stanąwszy w pałacu Ibrahim Beja. Dywizje jenerałów Menou
i Reynier wzięły pozycję w starym mieście Kairo, dywizje jenerałów Kleber

* Szubra Ris — wieś


» 57 «
i Bon na przedmieściu Bulak, a dywizja jenerała Desaix dostała rozkaz posu­
nąć się o 3 mile powyżej Ambabe, na drogę, która prowadzi do wyższego
Egiptu. Trzeba tu przyznać, że mamelucy we wszystkich potyczkach i bitwach
odznaczali się nieporównanym męstwem, i jeżeli byli wszędzie pobici, to je­
dynie wskutek niewiadomości teraźniejszej taktyki. Z niesłychaną odwagą
bronili swoje mienie i bogactwa, mieli nawet o co krew przelewać, gdyż mię­
dzy nimi nie było jednego, przy którym by żołnierz francuski nie znalazł trzos
sporo złotem naładowany. Zbytek tych wojowników przesadzał się w koniach
i broni, domy zaś nikczemne, a życie jeszcze bardziej. Trudno jest widzieć gdzie
indziej ziemię bardziej żyźniejszą i lud tak biedny, nieświadomy i głupi jak
w Egipcie. Mieszkańcy po wsiach nie znają nawet, co to są nożyczki, prze­
nosili często guzik od munduru nad pieniądz europejski; ich chałupy ulepione
są z błota, bez drzwi i okien; rogóżka * ze słomy, trzy lub cztery gliniane na­
czynia są całą ozdobą ich domu. Nie znają użytku młynów; nieraz nocleg nasz
przepędzaliśmy na kopach zboża, nie mogąc przeto mieć nawet garstkę mąki.
Trą oni za pomocą dwóch kamyków nieco zboża; mają już przez to samo ideę
młynu, ale go wydoskonalić, choćby na rodzaj naszych chłopskich żarn, nie
chcą i o zmniejszeniu pracy w tarciu mozolnym nie myślą. W niektórych
większych wioskach lub miasteczkach znajdują się młyny wołowe, dziwnego
wprawdzie składu, lecz zawsze użyteczne.----
Po wejściu Francuzów do Kairu wojsko mameluków rozdzieliło się na dwa
oddziały; jeden z tych pod wodzą Murad Beja udał się ku wyższemu Egiptowi,
drugi pod rozkazami Ibrahim Beja wziął drogę ku Syrii. Przed zajęciem Kairo
między tymi dwoma bejami cała władza i rząd Egiptu były podzielone;
pierwszy rządził wojskiem, drugi krajem. Jenerał Desaix, mając rozkaz ścigać
pierwszego i trzymać go w klubach, oszańcował się o 4 mile wyżej wioski Gi-
za, na lewym brzegu Nilu; jego przednie straże i Murad Beja były zawsze
w pobliżu siebie; zaś Ibrahim Bej, stanąwszy w Belbeis **, 7 mil od Kairo, cze­
kał na powrót karawany z Mekki. Zamiarem jego było wziąć posiłek z ma­
meluków, którzy eskortowali tę karawanę, ażeby wykonać plan ataku, ułożo­
nego z Murad Bejem i Arabami; używał on przy tym wszelkich sposobów dla
zjednania sobie mieszkańców Delty i wzniecenia buntu w Kairo.
Tak bliziutkie sąsiedztwo eksposesjonowanego Ibrahim Beja było nader nie­
bezpieczne dla Francuzów, dlatego Bonaparte spieszył opatrzyć wojsko w po­
trzeby najgwałtowniejsze, ustanowić nową administracją w mieście i ruszyć
w własnej osobie przeciw temuż bejowi. Dnia 10 sierpnia, zostawiwszy tedy
w Kairze komendantem jenerała Bon i żołnierzy z inszych dywizjów, którzy
potrzebowali koniecznego spoczynku, ruszył Bonaparte w chęci stoczenia bitwy
z Ibrahim Bejem, zniszczenia jego korpusu lub do wyparcia go z Egiptu. Dnia
11 złączył się z przednią strażą w Belbeis pod komendą jenerała Leclerc, lecz
Ibrahim Bej osądził rzeczą roztropną unikać spotkania się z tym sławnym
zwycięzcą i dlatego z całym swoim oddziałem usunął się aż do Salahie ******* .
W czasie tej wyprawy Bonapartego ja, zostawszy się z innymi w Kairo, stara­
łem się odnieść korzyści nie tylko z wypoczynku, ale i zwiedzenie sławnych
starożytności, które stolica niższego Egiptu zawierać mogła. Kilka sawantów ♦***
z ekspedycji w tę samą porę, chcąc widzieć piramidy, prosili jenerała Bon

* mata
** Bilbajs
*** As-Salihijja
**** uczonych
» 58 «
o eskortę przeciwko Beduinom, którzy tamtędy dla łupu w wielkiej liczbie
włóczyć się zwykli. Jenerał Bon wyznaczył im 200 ludzi i kilku oficerów,
między którymi i ja policzony byłem. Ruszyliśmy tedy z Kairo dnia 12 po
południu i tegoż samego wieczora, przeprawiwszy się przez Nil, udaliśmy się
do Gizeh * dla przenocowania; wziąwszy tam spoczynku godzin kilka w pa­
łacu Murad Beja, ze wschodem słońca wypłynęliśmy na barkach kanałem,
który jest w niewielkiej odległości od piramid, o 4 mile od Gizeh oddalonych,
lecz dla swego ogromu zdające się w pobliżu. O godzinie jedenastej z rana
stanęliśmy przy jednej największej z trzech piramid, a odkrywszy wchód,
który prowadzi do dwóch izb wewnętrznych, zwanych izbami faraona, weszli­
śmy tam z pochodnią w ręku w chęci odkrycia czego, lecz oprócz puszczyków
i gadu oraz robactwa nie znalazłszy nic innego, wyszliśmy stamtąd, a pomimo
zbytniego upału zachciało nam się drapać na wierzch piramidy, której wy­
sokość podług wymiaru najrzetelniejszego pana Goberta, szefa brygady arty­
lerii francuskiej, wynosi 437 stóp ** i calów kilka. W trzydziestu pięciu mi­
nutach z dość wielką mozolą uskuteczniliśmy nasz zamiar, a usiadłszy na
wierzchołku, egzaminowaliśmy z niesłychanym poruszeniem umysłu
z jednej strony obszar okiem niezmierzonej pustyni, z drugiej strony węży­
kiem płynący Nil i równiny pokryte gruzami starożytnego Memfis, dalej
, który się ciągnie aż ku Czerwonemu Morzu,
przykry łańcuch gór Mokallam *******
a opodal piramidy Sekara ,*♦* zbudowane w bliskości równin Momis *****, na­
przeciw starożytnego Memfis, a na przodzie miejsca przedtem jeziora
Moeris ♦.
*♦** ----
Zeszliśmy potem do dwóch innych piramid, które nierównie są mniejsze od
pierwszej, a zważywszy dobrze ich zbudowanie, przekonano się, że wszystkie
trzy były z kamienia wapnistego, a okrycie drugiej, wyższej, piramidy nie
jest wcale z marmuru albo granitu, jak dotąd mniemano, lecz z tegoż kamie­
nia wapnistego, dobrze wypolerowane i mocno sklejone. Stamtąd poszliśmy
oglądać sfinksa, którego srogi łeb i szyja mają 26 stóp wysokości, lecz korpus
zupełnie w piasku jest zagrzebany. Na koniec zwiedziliśmy mnóstwo grobów
w skale wykutych, z których kilka ozdabiają piękne rzeźby. Przebiegłszy tedy
całą powierzchnię skały libijskiej, zajętej przez piramidy, złączyliśmy się na
koniec z eskortą dla powrotu do Gizeh. Dnia 14 powróciłem do Kairu, gdzie
miałem sposobność zwiedzić ruiny kolumn granitowych przy pięknym akwe-
duku z kamienia, który prowadzi wodę z Nilu do miasta; potem odwie­
dziłem zamek, zdobiący ostatki starożytnego pałacu Saladyna, studnię Józefa,
rzniętą w skale 260 stóp głębokości, michias, czyli nilometr, zbudowany przy
krańcu wyspy Rhoda ******** naprzeciw starego Kairo; monument ten jest świę­
tym dla Egipcjan, gdyż daje im widzieć przez linie podzielone na gradusy co­
dzienny wzrost rzeki, która swoim wylewem czyni ten kraj żyznym i obfitym.
W tym samym prawie czasie karawana z Abisynii do Kairo przybyła, miała
z sobą kilkadziesiąt czarnych niewolnic do sprzedania. Kilku nas poszło oglą­
dać te nieszczęśliwe istoty, które tłukąc na kamieniu ziarno w mąkę, żywiły

* Giza
** 1 stopa = ok. 29 cm
*** Al-Mukattam
**** Sakkara
***** chodzi prawdopodobnie o Ja­
kieś grobowce
****** dziś jezioro Karun
******* Ar-Rauda
» 59 «
swój głód; na zapytanie kupca zrywały się natychmiast z miejsca, obracając się
na wszystkie strony. Wielu oficerów francuskich zakupiło po kilka tych nie­
wolnic, obdarzywszy je natychmiast wolnością. Lecz raz już kupione, nie
chciały porzucić swoich zbawców, włóczyły się za nimi, przyrzekając swoją
wdzięczną usługę. Za powrotem Bonapartego do Kairu handel niewolnikami
został zakazanym. W dzień motaseb *, czyli urzędnik sprawiedliwości, przebie­
ga wszystkie ulice z wagą w ręku dla zweryfikowania miary i ceny towarów;
każdy kupiec bez wyjątku za złamanie prawa i nadużycie jest natychmiast
okrutnie karany; w nocy zaś uałi **, czyli szef policji, chodzi po całym mieś­
cie z gromadą janczarów, chwytając złodziejów; a gdy lampę przed domem
lub sklepem nie znajdzie zapaloną, natychmiast sprawiedliwość wymie­
rza ®.----
Dnia 15 sierpnia doszła nas wiadomość, że Bonaparte zupełnie wyrugował
z Egiptu Ibrahim Beja, że go zapędził w pustynię Syrii, a w Salahie, zosta­
wiwszy dywizją jenerała Reynier, sam z resztą wojska do Kairo powraca.
Wiadomość ta sprawiła nam wielką radość, lecz na krótko bardzo, gdyż za
przybyciem jego dowiedzieliśmy się z niesłychanym smutkiem o nieszczęśli­
wej bitwie pod Abu Kir7. Bonaparte rzekł: „Zamknąwszy nam powrót do kra­
ju, wskazali drogę do chwały!”
Dzień 22 był obchodzony z największą uroczystością. Dzień wylewu rzeki
jest wspaniałym świętem u Egipcjan. O siódmej z rana dowódca Bonaparte
w towarzystwie wszystkich jenerałów, sztabsoficerów, paszy, członków dy­
wanu, agi janczarów i znaczniejszych magnatów krajowych udał się z częścią
wojska do Mekyas ***. Pospólstwo zbiegło się także ze wszech stron dla wi­
dzenia tej uroczystości. Flotylla ubrana bogato i część garnizonu pod bronią
dawały widok wspaniały. Przybycie orszaku do Mekyas było oznaczone wy­
strzałami z dział; w czasie, gdy przecinano tamę, francuska i arabska muzyka
odgrywała marsze i różne arie. Niebawem też rzeka przerwała tamę i weszła
z impetem w kanał; Bonaparte rozkazał między lud rozrzucać kilka tysięcy
par, pieniążków tureckich, i nieco dukatów na statki, które równo z rzeką
w kanał wchodziły. Przyozdobił także przy tej uroczystości kilku wyższych
urzędników tureckich czarnymi futrami i kazał rozdać 38 kaftanów bogatych
pomiędzy pomniejszych urzędników dywanu. Potem cały orszak udał się na
plac Juzbekyech ****
; pospólstwo, postępując razem z nami, śpiewało na cześć
proroka i armii francuskiej, przeklinając bejów, ich tyranią. „Tak! — wołali
oni — wyście przybyli uwolnić nas z natchnienia Boga miłosiernego; macie
za sobą ciągłe zwycięstwa i najpiękniejszy Nil, jaki nie był od wieku!”
Dnia drugiego, to jest 23, obchodzono z wielką okazałością dzień urodzenia
proroka; cztery dni domy jenerała Dupuy, komendanta placu, naczelnika
i kilku urzędników tureckich były iluminowane. W nocy o dziesiątej godzi­
nie procesja chodziła po ulicach, śpiewając pochwałę proroka i tańcując przy
blasku pochodni. Po skończonej paradzie część garnizonu, jenerałowie i ofi­
cerowie udali się z muzyką do mieszkania szejka Elbekry ,♦**** wystrzał z działa
zawiadomił o ich przybyciu. Drugiego dnia z rana naczelnik nasz przyozdobił
sobolim futrem szejka Elbekry w przytomności dywanu, powierzając mu
muhtasib — kontroler miar i
wag
** wali
*** Al-Mikjas
***♦ Al-Uzbakijja
***** szajch Chalil al-Bakri
» 60 «
znaczny urząd po zbiegłym Omar-Effendy *, który uciokł z Kairo dla złącze­
nia się z Murad Bejem. Wkrótce potem dla słabego zdrowia ja, Grabiński
i Hauman zyskaliśmy pozwolenie powrotu do kraju; jenerał Marmont, który
był w tymże samym czasie przeznaczonym na komendanta do Aleksandrii,
zabrał nas z sobą. Jeden batalion z 4 pólbrygady ambarkował się ** z nami
dla bezpieczeństwa osoby komendanta przeciw Beduinom. Dnia 5 sep-
tembra *** równo z dniem puściliśmy się w drogę. Nie mogę tu ominąć szcze­
gólnego zadowolenia, jakie miałem z widoku brzegów rzeki Nil, która już
nieco opadać zaczęła. Zdybując mnóstwo ludzi, ciekawie nas oglądających;
dziewcząt ładnych, niosących w dzbanach wodę na głowie; rolników praco­
witych w polu; nagich chłopców, bieżących za pługiem i rozrucających ziarno,
nasienia; piękne trzody krów, bawołów i owiec, okrytych najpiękniejszą wełną.
Dnia 7 przybyłem do Rosetty, gdzieśmy dwa dni czekali na karawanę, która
zwyczajnie dwa razy w tydzień odchodziła i przychodziła z Aleksandrii. Na­
reszcie dnia 10 w wieczór wyruszyłem przez pustynię w dalszą podróż. Równo
z dniem przechodząc ciaśninę jeziora Madie, byliśmy atakowani przez kilka
statków angielskich, które koniecznie chciały wstrzymać karawanę. Zamiar
ich spełzł na niczym, a nasza karawana przeprawiła się bez najmniejszej
straty i stanęła przy Abu Kir dla spoczynku. W nocy ruszyliśmy w dalszą
podróż i dnia 11 stanęliśmy w Aleksandrii.

J. Szumlański Pamiętniki, „Lwowia­


nin” 1842, z. 4, s. 117—129.

Po pierwszej odbytej kampanii egipskiej, gdzie walcząc w szeregach nie­


,
zwyciężonej armii włoskiej **** miałem szczęście zasłużyć sobie na najpochleb-
niejsze zaświadczenie, w których bataliach i jak sprawowałem się, i stwier­
dzone podpisem generała dywizji i szefa sztabu armii Aleksandra Berthier, po
pierwszej odbytej kampanii mówię, otrzymałem dla przyczyn zdrowia wraz
z wielu innymi oficerami rannymi pozwolenie powrócenia na okręcie grecko-
kupieckim do Francji. Dla uniknięcia okrętów angielskich, którymi Morze
Śródziemne było okryte, wzięliśmy kierunek podróży naszej ku archipela­
gowi, aby z większą pewnością dostać się do jednej z Wysp dońskich, które
podtenczas zajęte były przez francuskie wojska. Nie jest to miejsce, abym opi­
sywał wszystkie niebezpieczeństwa różnego rodzaju i przeciwności, jakich do­
świadczyliśmy w czasie podróży naszej. W krótkości tylko powiem, że po dwu-
dziestokilkudniowej żegludze, wszedłszy na archipelag, zmuszeni byliśmy, dla
braku wody i żywności, przybić do wyspy greckiej nazwiskiem Syffanta8,
a nie wiedząc nic wcale, że Turcy wojnę wypowiedzieli Rzeczypospolitej Fran­
cuskiej. Z największą pewnością bezpieczeństwa wysiedliśmy na brzeg, aby
użyć zbawiennego powietrza i przechadzki, której koniecznie potrzebowaliśmy.
Nie minęło dwóch godzin, gdy ujrzeliśmy się otoczonymi przez Greków zbroj­
nych, mających na czele kilku oficerów tureckich. Słabi, niedołężni i bez żad-

♦ Umar Efendi
** załadował na statki
*** września
♦*** właśc.: armia „Wschodu”

» 61 «
nej broni, musieliśmy z rozpaczą ulec przemocy, a obarczeni kajdany, szliśmy
zanurzeni w najposępniejszych myślach do miasteczka tej wyspy o pół mili
za górą skalistą odległego od brzegu, gdzie przy oznakach niewypowiedzial
*
nego tryumfu ogłoszeni zostaliśmy jako jeńcy wojenni wielkiego sułtana.
Miesiąc czekaliśmy w tym miejscu, nim z Konstantynopola nadszedł fir-
man *, aby nas tam przetransportowano. Dzień przybycia naszego do stolicy
państwa ottomańskiego morderczymi znaki został wyryty w pamięci naszej,
aby mógł kiedy być zapomniany. Wysadzeni na ląd w liczbie 56, po większy
część w stopniu sztabsoficerów, zmuszeni zostaliśmy karki nasze nastawić, aże-
by obręcze żelazne na nie włożone zostały, przez które, gdy jeden łańcuch
długi przeciągnięty został, ujrzeliśmy się wszyscy zakuci jednym łańcuchem
na szyi. W takim stanie oprowadzani byliśmy po wszystkich ulicach ciasnych
zaludnionego Stambułu, wystawieni na wszystkie obelgi i chłostę srogich bar­
barzyńców, ale, o zgroza powiedzieć, podjudzanych przez agentów niektórych
ministrów europejskich, szczególnie angielskiego.
Są momenta w życiu; gdzie człowiek przyciśniony zbytkiem niedoli utrącą
czucia jestestwa swojego, przebudza się jak ze snu za najmniejszą odmianą
losu swojego. W takim ja stanie znalazłem się, gdy po odbytych scenach
sromoty ujrzałem się w bani ** , miejscu nędzy i rozpaczy więźniów wojennych
wielkiego sułtana, gdzie już było przeszło 5000 oficerów i żołnierzy francus­
kich wziętych w Korfu i innych Wyspach Jońskich. Przykuty za nogę do
kamrata mojego łańcuchem tak długim, że na kruczkach *** u pasa zawieszać
go zmuszeni byliśmy, nie mając na całodzienną żywność jak bochenek chleba,
często ze stęchłej mąki wypieczonego, i wodę. Pędzony codziennie do robót
ciężkich wszelkiego rodzaju, a najwięcej do budowania nowych a rozbierania
starych okrętów, traktowany najniemiłosierniej przez nadzorców okrutnych,
spoglądający co dzień i ledwie nie z zazdrością na śmierć kilku współtowa­
rzyszy moich, lecz żadnej prawie nadziei przeżycia nieszczęścia mojego. Taki
był obraz 14-miesięcznej niewoli mojej, kiedy anioł dobroci przyszedł na po­
moc moją i wyrwał mnie z miejsca przepaści i zguby. Utraciwszy przez śmierć
majora Haumana, młodzieńca wielkich nadziei, współziomka, przyjaciela i ko­
legę okropnej niewoli mojej 9.

J. Szumlański, Pamiętniki. Biblioteka


PAN w Krakowie, rkps nr 1800.

PRZYPISY
1 Wyruszając na wyprawę egipską ków i twórca pierwszych balonów woj­
Bonaparte zabrał ze sobą kilkudziesię­ skowych Nicolas Conte, mineralog Deo-
ciu uczonych i techników, którzy mieli dat Dolomieu, fizyk Etienne Malus oraz
nad Nilem prowadzić badania naukowe. rysownik Dominiąue Denon — założyciel
W skład Komitetu Sztuk i Nauk weszli muzeum Luwru. Ta grupa uczonych
m. in.: słynny matematyk Gaspar Mon- zapoczątkowała w ramach tzw. Instytu­
ge, chemik Claude Berthollet, zoolog tu Egipskiego (którego członkiem był
Gcoffroy Saint-Hilaire, wynalazca ołów­ te® Józef Sułkowski) badania nad pań­

* rozkaz sułtana
** na galerach
*** haczykach
» 62 «
stwem faraonów i stworzyła podstawy awanturnik Bart hel emy, odznaczający
egiptologii. Wyniki badań z lat 1798— się wyjątkowym okrucieństwem. „Wy­
1801 opublikowano w wielotomowym mierzenie sprawiedliwości”, o którym
dziele Description de l’Egypte, Paris mówi Szumlański, sprowadzało się naj­
1809—1828. Francuscy uczeni odnaleźli częściej do ścinania głów.
m. in. tzw. kamień z Rosetty z trójję- 7 1 VIII 1798 admirał Nelson, który
zycznym napisem, który umożliwił póź­ przez wiele tygodni szukał bezskutecz­
niej Champollionowi odczytanie hiero­ nie Francuzów pod Gibraltarem i koło
glifów. Krety, rozbił flotę admirała Brueys w
2 Anglicy sądzili początkowo, że ce­ zatoce Abu Kiru w pobliżu Aleksandrii.
lem wyprawy jest Portugalia bądź Ir­ Brueys zginął na swym okręcie flago­
landia. Admirał Nelson, który otrzymał wym „Orient”, który wyleciał w po­
rozkaz niewypuszczania floty francus­ wietrze. Od tej pory wojska Bonaparte­
kiej na Atlantyk, przebywał wprawdzie go były odcięte od Europy.
w okolicach Tulonu, ale kiedy w nocy 8 Mowa o archipelagu Cyklady na
z 19 na 20 V 1798 rozszalała się burza Morzu Egejskim. Syffanta to prawdo­
morska, musiał szukać schronienia u podobnie wyspa Sifnos, wchodząca w
wybrzeży Sardynii. W tym czasie flo­ skład tego archipelagu. Wyspy Jońskie.
ta francuska zdołała wymknąć się, a należące poprzednio do Wenecji, przy­
Anglicy odnaleźli ją dopiero po kilku padły Francji na mocy pokoju w Cam-
miesiącach, kiedy armia Bonapartego poformio (1797). Podzielono je na trzy
wylądowała już w Egipcie. departamenty: Corcyre (główne miasto
8 Malta od 1530 należała do zakonu Korfu), Itaka (Argostoli na Kefalinii)
kawalerów św. Jana (kawalerów mal­ oraz departament Morza Egejskiego
tańskich), którzy utracili swe poprzed­ (Zante). W 1799 wyspy zostały opano­
nie posiadłości (m. in. Rodos) w wal­ wane przez rosyjską eskadrę admirała
kach z Turkami. W 1798 protektorem Fiodora Uszakowa, po czym utworzono
zakonu był car rosyjski Paweł. Zajęcie tu Republikę Siedmiu Wysp. Francja
Malty przez Bonapartego stało się dla odzyskała Wyspy Jońskie na mocy trak­
Rosji pretekstem do przystąpienia do tatu pokojowego w Tylży 9 VII 1807.
drugiej koalicji i wysłania wiosną 1799 Wojska napoleońskie utrzymały się tu
r. ekspedycyjnego korpusu feldmarszał­ do czerwca 1814 r.
ka Suworowa do północnych Włoch. Egipt — zajęty przez Bonapartego —
Relację Sułkowskiego ze zdobycia Mal­ stanowił część imperium otomańskiego,
ty opublikował A. Skałkowski Les Po- chociaż mamełucy wykazywali znaczną
lonais en Egypte 1798—1807, Cracovie samodzielność i nie zawsze uznawali
1910. władzę sułtana. Przed wyruszeniem na
4 Kolumna Pompej usza wzniesiona wyprawę egipską Napoleon uzyskał
została na miejscu, gdzie w roku obietnicę Dyrektoriatu, że do Stambułu
48 p.n.e. zamordowano rzymskiego wo­ uda się francuska misja dyplomatyczna,
dza i męża stanu Pompejusza Wielkiego. by zawrzeć sojusz z Turcją. Wylądo­
6 Mamełucy — kasta feudalno-wojsko- wawszy w Egipcie, Bonaparte stale gło­
wa w Egipcie pochodzenia tureckie­ sił, że jest przyjacielem sułtana i że
go, kaukaskiego, greckiego i albańskie­ prowadzi wojnę jedynie z Anglikami.
go (zdarzali się nawet Polacy). Począt­ Początkowo Turcy nie podejmowali
kowo mamelukami nazywano niewolni­ działań wojennych, mając nadzieję, że
ków sprowadzanych z Azji, którzy sta­ Francuzi zwrócą im ziemie nad Nilem.
nowili gwardię przyboczną władców Nie doczekawszy się jednak żadnych
egipskich. W 1250 mamełucy obalili dy­ inicjatyw ze strony Paryża i popychani
nastię Ajjubidów i założyli własne pań­ do wojny przez Anglików, wysłali prze­
stwo. Prowadzili walki z krzyżowcami ciw Francuzom znaczne siły maszerują­
i odparli najazd Mongołów, ale w 1517 ce przez Anatolię ku Palestynie, a póź­
znaleźli się pod panowaniem tureckim. niej próbowali wysadzić desant w del­
Za czasów Bonapartego armia mamelu­ cie Nilu.
ków była już w stanie upadku. 9 Szumlański spotkał Turka, który
6 Na rozkaz Bonapartego utworzono służył kiedyś u ks. Adama Czartorys­
w Kairze policję janczarską, złożoną z kiego. Książę, dowiedziawszy się o nie­
Turków i Greków. Dowodził nią grecki szczęściu oficera, wykupił go z niewoli.
3
„STO KRWAWYCH SZTANDAROWĄ

Zajęcie państwa papieskiego przez Anioła. Armia neapolitańska — sła­


Francuzów i założenie tam Republi­ bo zdyscyplinowana i nastawiona
ki Rzymskiej zaniepokoiło sąsiednie przede wszystkim na rabunek miej­
Królestwo Neapolu (Obojga Sycylii), scowej ludności — nie zdołała nato­
gdzie panowali jeszcze Burboni. Król miast stawić czoła Francuzom, gdy
Ferdynand i jego żona Maria Karo­ doszło do pierwszych starć w otwar­
lina obawiali się, że Francuzi mogą tym polu. Na początku grudnia
wkrótce podjąć próbę opanowania pierwsza legia polska odznaczyła się
całego Półwyspu Apenińskiego. Oba­ pod Civita Castellana, a kilka dni
wy te zdawała się potwierdzać później opanowała przejście przez
wcześniejsza likwidacja niezależnoś­ góry koło Calvi. Po ponownym zaję­
ci Wenecji, przyłączenie do Francji ciu Rzymu przez Francuzów gen.
Sabaudii oraz przekształcenie Genui Kniaziewicz sforsował wąwozy ape­
w Republikę Liguryjską. Równocześ­ nińskie koło Terraciny, a następnie
nie Bonaparte w czerwcu 1798 r., zmusił do kapitulacji ważną twierdzę
płynąc na podbój Egiptu, opanował nadmorską Gaetę. W dowód uznania
strategicznie ważną Maltę, do której dla wspaniałej postawy Polaków,
pretensje zgłaszał też Neapol. którzy przesądzili właściwie o tak
Ponieważ Bonaparte był od dawna szybkim zakończeniu wojny, wódz
w Egipcie, odcięty od Europy przez francuski, gen. Championnet, wysłał
brytyjską flotę admirała Nelsona, Kniaziewicza do Paryża, by ten wrę­
Ferdynand i Maria Karolina mieli czył Dyrektoriatowi 33 sztandary
nadzieję, że 60-tysięczna armia ne- zdobyte na Neapolitańczykach.
apolitańska zdoła pokonać 20 tys. Ferdynand i Maria Karolina, wi­
Francuzów i Polaków stacjonujących dząc rozpad swej armii, schronili się
w środkowych Włoszech, zwłaszcza na flagowym okręcie Nelsona „Van-
jeśli z pomocą pospieszą jej Austria­ guard”, którym odpłynęli na Sycylię,
cy. gdzie parze królewskiej nie groził już
Pod koniec listopada 1798 r. — ko­ pościg Francuzów. W Neapolu ogło­
rzystając z chwilowego zaskoczenia szono wkrótce powstanie nowej Re­
i liczebnej przewagi — Neapolitań- publiki Partenopejskiej, ale ludność
czycy opanowali Rzym, gdzie broni­ miejscowa — o wiele wytrwalsza niż
ła się jeszcze załoga Zamku Św. wojsko — nie uznała narzuconych
» 64 «
jej władz i rozpoczęła zbrojny opór. pobytu w Republice Partenopejskiej
W walkach z powstańcami wzięli utworzony został legionowy pułk
także udział polscy legioniści, którzy jazdy, który pod różnymi nazwami
mięli pozostać na południu półwyspu przetrwał aż do roku 1815.
aż do kwietnia 1799 r. Podczas ich

KAZIMIERZ TAŃSKI
podporucznik, pierwszej legii

Pobyt legionu naszego w Rzymie trwał do czasu zawiązanej koalicji przez


króla neapolitańskiego Ferdynanda IV z Austrią, a to wskutek intrygi i zemsty
jego żony Karoliny *, siostry Marii Antoniny, byłej królowej francuskiej, co
wywołało krwawe sceny i mordy w Rzymie i okolicach, szczególnie ponad gra­
nicą Królestwa Neapolitańskiego x.
Armia neapolitańska, wynosząca 80 tysięcy wyborowego ludu, pod naczel­
nym dowództwem generała austriackiego Macka, postępowała ku Rzymowi,
niszcząc ogniem, rabunkiem i mieczem przychylnych Francuzom nieszczęśli­
wych mieszkańców. Bez poprzedniej deklaracji wojny napadnięta armia pol­
sko-francuska, a rozstawiona po różnych miejscach, zebrawszy się zaledwie
w 11 tysiącach ludzi---- dzielny opór stawiła.

K. Tański Piętnaście lat w Legionach,


Warszawa 1905, s. 24.

KAROL KNIAZIEWICZ
generał major — szef pierwszej legii

Przy wystawieniu do wojny korpusu objął nad nim dowództwo generał


en chej Championnet. Prawym skrzydłem komenderował generał Macdonald,
ja zaś pod nim brygadą z mojej i rzymskiej legii, z półbrygady francuskiej
i regimentu kawalerii z potrzebną artylerią złożonej. Za zbliżeniem licznego
neapolitańskiego wojska Rzym opuścić, musieliśmy, cofając się pod Civita
Castellana 2. Stanąłem przeto z moją brygadą pod Fallari, Macdonald pod Ci-
vita Castellana, generał Kellermann pod Fiano. Nieprzyjaciel w jednym dniu
nasze trzy korpusa atakował. Kellermanna z rana, Macdonalda przez rzekę
z dział dosięgał, a mnie Comte de Saxe z 9 tysiącami o trzeciej z południa
atakować zaczął.
Generał Kellermann zupełne odniósł zwycięstwo, mnie udało się szczęśliwie
nieprzyjaciela odeprzeć, zabrawszy mu 16 dział i do 3 tysięcy niewolnika 3. Po
tych zwycięstwach przeszliśmy Tyber dla odparcia nieprzyjaciela, który już
był przeciął znoszenia się z korpusami, na czele których był generał en chef
Championnet. Za zbliżeniem się naszym nieprzyjaciel wziął kierunek ku miastu
Calvi, ale z jednej strony przeze mnie, z drugiej przez generała Mathieu
został okrążony. Dowódca, generał Metsch, poddał się w niewolę 4. W innych
nadto punktach tak był porażony nieprzyjaciel, że się cofnąć spiesznie w swoje

* właśc.: Marii Karoliny


» 65 «
musiał granice. W jednymże momencie, kiedy się wyżej rzeczony generał pod­
dał, przyjechał z Mediolanu generał Dąbrowski. Chciałem mu oddać do­
wództwo brygady jako wyższemu, nie chciał onego przez swą rzadką deli­
katność przyjąć, abym z powierzonym mi korpusem szczęśliwie zaczętą kam­
panię zakończył.

K. Kniaziewicz, Pamiętnik. Papiery pe


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.

JÓZEF WASILEWSKI
kapitan pierwszej legii

Rzym 5 nivóse’a 7 roku Republiki *


Do Józefa Wybickiego
Szanowny Obywatelu!
Ustawne krzątanie się nasze nie dozwoliło mi ukontentowania pisać do Oby­
watela. Ledwo teraz znajduję porę.
W ostatnim liście doniosłem o czynnościach wojennych aż do wzięcia Calvi.
Od tej pory tak nagleśmy się posuwali po prawej ręce Tybru przez Taniero,
Colle Vecchio, Turano, Monterotondo (gdzie z kolumną Lemoina złączyliśmy
się, która szła do Rieti), iż nieprzyjaciel, chcący zagrażać przejściem Tybru
koło Borgetto, wpadnieniem nam w tył i zabraniem tam artylerii, nie miał
czasu cofnąć się i gdyśmy pod Rzymem stali, odcięty został w liczbie koło
6 tysięcy pod komendą generała Damas. Jechaliśmy do Rzymu wraz z Cham-
pionnetem i Macdonaldem i o 5 mil od miasta spotkaliśmy deputacją, która
tłumaczyła się, iż miasto w najlepszych sentymentach zawsze zostawało, że
kilku tylko wichrzycielów, a między tymi szczególniej Valentini, lud ciemny
zwodziło, ale że teraz wszyscy w największej zostają bojaźni i że jak owieczki
są pokornymi.
Oświadczyła [deputacja], że wielu uciekło z miasta, i prosiła, aby Cham-
pionnet nie chciał ich za emigrantów poczytać, ale, owszem, przez uczynienie
proklamacji chciał im przywrócić spokojność umysłu. Championnet bardzo
krótko odpowiedział:
„Proszę zapewnić wszystkich, że zawsze braćmi i przyjaciołami waszymi
jesteśmy, a co do proklamacji wydam ją na przedmieściu”.
Ruszyliśmy dalej i przez kilka godzin objeżdżał Championnet miasto, roz­
stawiając wojsko, którego do miasta nie wpuszczano, a my prosto do Casa
Tiani zajechali. Wszelako wielki był nieporządek, tak że w nocy więcej ty­
siąca Neapolitanów, przeto iż żadnej czujności nie było, aż do samej bramy
fiw. Jana Laterańskiego zbliżyło się, idąc na pomoc kolumnie odciętej Damas
i nie spodziewając się zastać w Rzymie Francuzów. Championnet, przez chłopca
z listem dopiero uwiadomiony, kazał wsiąść na koń. Ja dnia tego 30 milami
marszu i bieganiem po mieście takem był zmordowany, iż trzech ludzi, koła­
cząc długo do drzwi, dobudzić się mnie nie mogli.----
Wyskoczyli Francuzi przeciw nieprzyjacielowi w największym nieładzie.
Strzelcy konne pojedynczo po kilkudziesiąt Neapolitanów goniły, krzycząc

* 25 XII 1799
» 66 «
prisonniersl a ci natychmiast broń składali. Jeden strzelec 40 w niewolę za­
brał. Z tym wszystkim ogień kartaczowy w ciasnej ulicy do 60 Francuzów
ubił. Każdy inny żołnierz znacznie mógłby szkodzić nam podówczas, ale Nea-
politanie woleli oddać armaty, chorągwie i blisko 500 niewolnika. Reszta roz­
pierzchła się, lecz i tych z rana pochwytano.
Nieźle to dla nas wypadło, bo nazajutrz wybrałem między tymi niewolni­
kami, w Castel St. Angelo zamkniętymi, 82 Polaków przystojnych i ochoczych
do boju, chociażby natychmiast. Zasługi nasze u Francuzów są tak znaczne,
iż na wszystko pozwalają. Macdonald przyrzekł był wydać wszystkie konie,
które w liczbie 600 w Calvi zabrano, abyśmy formowali kawalerią, ale na nie­
szczęście wszystkie rozkradziono. Trzewiki kazał nam dać w Rzymie Cham-
pionnet. Miasto to ofiarowało dla wojska 5 milionów, więc i nam jakaś grzan­
ka wypadnie.
Wojsko nasze trzy dni stało pod Rzymem, a potem dwa dni w Velletri, dzi­
siaj zaś znajduje się już w Terracinie, bo nieprzyjaciel zupełnie Rzeczpospolitą
Rzymską opuścił, a nawet i swoje miasta, bo bliższe granic. Stoi teraz, jak
powiadali, w Gaecie koło Kapui etc., ale na nieszczęście nigdy nie mieliśmy do­
kładnych relacji o stanowiskach jego. Dotychczas nie znaliśmy głodu ani prag­
nienia, a szczególniej w głównych kwaterach dywizjonalnych francuskich. Od
Velletri aż do Fondi jednak już żadnej nie ma na drodze żywności, i tę trzeba
brać z sobą. Kolumna Damas, cofnąwszy się ku Toskanii, większą część ludzi
zgubiła, a reszta, jak już donoszono, miała kapitulować.
Dziwno może być, że z Rzymu piszę, ale mię generał na parę dni z Velletri
wyprawił dla ściągnięcia ekwipażów. Generałowa *, Chamand i Dembowski
znajdują się w Foligno, ale wkrótce zapewne tu nadciągną. Generał nad Po­
lakami komendę objął, ale oddzielnej dywizji nie komenderuje, bo wojska
mało, i to już między innych generałów dywizyjnych było podzielone. W całej
wojnie straciliśmy porucznika Gosławskiego. Brzechwa, będąc chorym, w tym­
że miasteczku Otricoli mocno potłuczony został i za umarłego od Neapolitanów
był poczytany, którzy do leżącego na słomie kilka razy strzelali, ale zdrów
będzie.
Polecam mię stałej przyjaźni
Wasilewski

Listy znakomitych Polaków wyjaśniają­


ce historią Legionów Polskich, Kraków
1831, s. 19—23.

KAROL KNIAZIEWICZ
generał major — szef pierwszej legli
Korpus nasz w postępowaniu za nieprzyjacielem aż do granic Królestwa
Neapolitańskiego prawie go nie widział. Podchlebiał sobie, że nas od dalszego
ścigania pasmo gór Apeninów zatrzyma. Przeprawy przeto trudne, między
Terraciną a Fondi liczną zastawił artylerią. W tym marszu nad innym korpu­
sem Macdonald objął komendę, nad naszym zaś generał Rey, w którym ja
w przedniej straży byłem.
♦ Augusta Dąbrowska, z domu Rackel
» 67 «
Przyszedłszy pod Terracinę, dwa dni staliśmy dla usposobienia się do ataku,
zapewne wiele ludzi kosztować mogącego, gdyby mi się było nie udało wpro­
wadzić na najwyższą górę granatników, z których kilka wystrzałów zniszczyły
nieprzyjacielską artylerię, zapaliwszy magazyny ich z amunicją, co tak strwo­
żyło nieprzyjaciela, że nam otworzył najtrudniejsze do przeprawy wąwozy 5.
Z przestrachu korzystając, ścigałem na czele jazdy i lekkiej artylerii ucieka­
jącego nieprzyjaciela aż pod warownię Gaetę. Tam stanąwszy, widząc, że statki
skwapliwie z portu wypływają, a przy tym, że komendant warowni tak prędko
się nas nie spodziewał, posłałem adiutanta mego Kosseckiego z przełożeniem,
aby mi fortecę poddał, z zwykłą w takich chwilach pogróżką. Szczęściem był
nim 70-letni starzec, w którym ducha tlejący tylko ogień ożywiał. Nie do-
czekując się nadciągnienia z resztą korpusu generała Rey, przystał na warun­
ki, zastrzegając sobie wyjście z honorami. Umowę tę podpisał generał Rey
i tegoż samego dnia korpus nasz objął fortecę.
Czytelniku! Nie chciej ważnego tego dzieła wielkim moim przymiotom ani
nadzwyczajnej odwadze przypisywać. Wyznam, żem nie wiedział, żem tak
blisko warowni. Niechby nieprzyjaciel był ostrożniejszy, byłbym od korpusu
odcięty, bowiem w tym chybił, że cofając się w lewo do rzeki Garigliano, nie
miał baczności przy rozchodzących się drogach na poruszenie moje. Mnie zaś,
raz zapędziwszy się pod fortecę, nie pozostawało, jak nadrobić miną, byłem
bowiem prawie pewny, że posłane propozycje odrzucone będą.
Jak z jednej strony zwycięstwo to przypadkowe było, tak z drugiej los
wojny prawie rozstrzygnęło. Zabraliśmy w tej warowni 4 tysiące niewolnika
i wielkie zapasy. Pomiędzy pierwszymi Gaeta w Europie liczona fortecami.
W powtórnej wojnie oblegał ją Massena przez trzy miesiące, kilka tysięcy stra­
cił, nim dobył. Waleczny też jenerał ją bronił 6.
Przenocowawszy noc jedną w Gaecie, pomaszerowałem do rzeki Garigliano
dla postawienia na niej mostu, co przyszło z łatwością, bowiem prawie bez
oporu nieprzyjaciel zostawił nam lewy brzeg onej, pospieszając do Kapui,
gdzie stanowczą chciał stoczyć bitwę, która w dni kilka nastąpiła. Nie byłem
na niej, jako wysłany na poskromienie mieszkańców wzdłuż rzeki Garigliano,
kilka miast szturmem wziąć musiałem. Generał Dąbrowski zostawał w Gaecie
dla wystawienia kawalerii polskiej.
Poskromiwszy zbuntowane miasta, poszedłem z brygadą moją do Kapui,
składając straż tylną. Armia zaś cała francuska po dwudniowej bitwie wkro­
czyła do Neapolu, dokąd wezwał mię generał Championnet, mianował mię
generałem brygady i z zdobytymi na nieprzyjacielu chorągwiami do Paryża
wysiał. Dowód ten zadowolnienia komenderującego w wielu generałach za­
zdrość wzniecił. Prócz tego przyrzekł mi za wzięcie Gaety ozdobę broni ho­
norowej.
Szczęśliwym zdarzeniem, jadąc do Paryża, uszedłem z rąk zbuntowanego
ludu, o którym, że się na drodze mojej kupi (przejechawszy przez Rzym), do­
wiedziałem się, i że na czele onego był biskup mieszkający w Aąuapendente.
Dwie stacje były od onego miasta, które środkiem zbuntowanych przejechać
trzeba było. Wrócić się nazad wstydziłem się. A zatem dojechawszy do pierw­
szej stróży zbuntowanych powiedziałem, że jestem posłem króla hiszpańskie­
go, że jadę z Neapolu do Madrytu i że potrzebuję straży, która by mię do
biskupa odprowadziła, z którym widzieć się muszę. Przyjechawszy do niego
powiedziałem, kto jestem, i że Neapol już w naszym ręku, zapewniłem. Biskup,
przewidując swą smutną przyszłość, zbladł, na klęczkach prosił, abym go ra­
tował. A że życie nasze wzajemnie w rękach naszych było, napisałem do ge­
» 68 «
nerała Championnet, który biskupowi przebaczył. Jam zaś aż do granicy io&-’
kańskiej z strażą bezpieczeństwa, jak poseł hiszpański, przeprowadzony byłem,
zawsze w niebezpieczeństwie, aby na mnie nie napadł lud zbuntowany. Dzień
ten nie był dla mnie tak przyjemny, jak ów, w którym przyjęty byłem w Pa­
ryżu, a czego opisanie w publicznych znajduje się pismach 7.

K. Kniaziewicz, Pamiętnik. Papiery po


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.

WOJCIECH DOBIECKI
podporucznik kawalerii

W ciągu tej wojny, osobliwie nad rzeką Garigliano pod Traettą i w Kapui,
mnóstwo koni, najwięcej ogierów wierzchowych z gwardii neapolitańskiej, ja­
ko i liczne stada królewskie z Mondragone, błąkało się nad brzegiem rzeki, bo
jazda neapolitańska, a osobliwie świetnie ubrane i uzbrojone gwardie, nie
mogły się przez most przeprawić. Eliasz Tremo podał myśl jenerałom Knia­
zie wieżowi i Dąbrowskiemu utworzenia jazdy polskiej. Co gdy potwierdzenie
jenerała naczelnego wodza Championneta zyskało, zaraz pierwszego dnia na
siodłach kirasjerskich wspomnionej gwardii stanęło 300 koni zdatnych do boju.
Następnie sformowano pułk 120 koni liczący, ubrany na wzór dawnej kawa­
lerii narodowej, w granatowych mundurach, z karmazynowymi wyłogami, ze
srebrem, pod dowództwem jenerała Karwowskiego, który piękną postawą
i wyćwiczeniem w obrotach wojennych równie Francuzów, jak i Włochów za­
dziwiał, nie mogących pojąć, jak się mogła jazda w tak krótkim czasie tak
wydoskonalić, a nie wiedzących, że to byli wszystko stare wiarusy, co niejedną
wojnę odbyli. Szefowie szwadronu byli: Eliasz Tremo i Biernacki, kapitano­
wie: Pągowski, Kapica, Jabłonowski Stanisław, Przyszychowski, Berko,
Brzechwa, Winer. Porucznicy: Kosiński, Szawliński, Wilczyński, Żukowski,
Jaczewski, Wesel, Kochański, Żebrowski, dwóch Szulców. Atoli początek dla
tego pułku nie był pomyślnym, bo oddział z kilkudziesiąt ludzi z Eliaszem
Tremo w Sessa 9 stycznia 1798 roku, w nocy przez brygantów napadnięty, zo­
stał wyrżnięty.

W. Dobiecki Pismo pułkownika Wojcie­


cha Donieckiego do śp. jenerała Kazi­
mierza Tańskiego, „Czas” (dodatek mie­
sięczny) 1859, t. 15, s. 205—206.

KAZIMIERZ TAŃSKI
podporucznik pierwszej legii

Wspomniana Karolina neapolitańska, nieubłaganą oddychając zemstą i niena­


wiścią przeciwko Rzeczypospolitej Francuskiej, jakby jeszcze nie dosyć uka­
rana, schroniwszy się z niedołężnym i przez siebie zawojowanym mężem na Sy­
cylię, wszystkie znowu poruszyła sprężyny, wezwała sławnego bandytę włos­
kiego Fra Diavolo i temu podobnych łotrów do broni, ofiarując im w nagrodę
» 69 «
niesionych zasług zupełne przebaczenie ich zbrodni, a za pomocą kardynała
Ruffo skłoniła cały znowu naród do nowego powstania8, lecz wojska nasze,
mając w swoim posiadaniu Gaetę, Kapuę i inne twierdze oraz miasta neapoli-
tańskie, mężnie opierały się wymierzonym na ich zniszczenie zamachom po­
wstańców aż do nadejścia z Francji posiłków.
Zajęcie Królestwa Neapolitańskiego przez wojska polsko-francuskie trwało
aż do owego czasu, kiedy hrabia Suworow-Rymniski na czele stutysięcznej po­
siłkowej armii rosyjsko-austriackiej do granic włoskich nadciągnął. Wskutek
czego Dyrektoriat francuski wydał nam rozkaz opuszczenia Neapolu i Rzymu
z poleceniem zostawienia mocnej załogi w nadmorskich twierdzach włoskich
i u fiw. Anioła w Rzymie. Lecz ten ruch nasz zbytnio był utrudzony i nie­
bezpieczny, wszędzie bowiem spotykaliśmy lud uzbrojony, zasieki i barykady
porobione, mosty i drogi zniszczone, miasta i wsie w zupełnym powstaniu,
a które szturmem, jak na przykład Cortone i Arezzo (gdzie ja także ranny
byłem), brać zmuszeni byliśmy z wielką oficerów naszych i żołnierzy stratą.
Tak postępowaliśmy do granic Toskanii, a stanąwszy nareszcie we Florencji,
zastaliśmy tam rozkazy, aby spieszyć przez Lukkę, Massę, Carrarę do Pon-
tremoli, a stamtąd udać się nad rzekę Trebbię, nad którą przegrał walną bitwę
generał Macdonald, a w tej i Legiony Polskie najwięcej ucierpiały i wielu
z naszych dostało się w niewolę.

K. Tański Piętnaście lat..., jw., s. 25—*


26

PRZYPISY
1 Królestwo Obojga Sycylii zadarło 8 Polacy po raz pierwszy walczyli z
tajne porozumienie z Austrią 19 V Neapolitańczykami pod Magliano nad
1798, po czym rozpoczęło przygotowanie Tyfcrem 1 grudnia. Major Józef Chło-
do wojny z Francją. Neapolitańczycy picki na czele 300 legionistów uderzył
wspierali tzw. powstanie circejskie, któ­ na pogrążonego we śnie nieprzyjaciela,
re wybuchło w Republice Rzymskiej który rzucił się do panicznej ucieczki
24 lipca, dostarczali broni, amunicji i w kierunku Calvi. Neapolitańczycy stra­
instruktorów. Ponieważ jednak powsta­ cili wówczas 100 zabitych, rannych i
nie zostało stłumione już po trzech ty­ jeńców oraz wiele sprzętu obozowego i
godniach, Neapolitańczycy nie mogli go wojskowego. 4 grudnia pod Civita Ca-
wykorzystać jako pretekstu do podjęcia stellana II batalion polski Józefa Chło-
działań przeciw Francuzom. Królestwo pickiego (1000 żołnierzy) wspierał od­
Obojga Sycylii — sprzymierzone z An­ działy gen. Kellermanna i odegrał de­
glią — zezwalało na pobyt w swych cydującą rolę w złamaniu wojsk prze­
portach okrętów brytyjskich, dopusz­ ciwnika. Zdobyto wówczas 15 dział, 30
czało do konfiskaty przez Brytyjczyków jaszczy amunicyjnych, 4 chorągwie i
statków francuskich i do mordowania sztandary, 3 tys. sztuk ręcznej broni
marynarzy, a także uniemożliwiało apro­ palnej i 900 koni. W bitwie zginęło bądź
wizację francuskiego garnizonu na Mal­ zostało rannych 800 Neapolitańczyków;
cie. a 2 tys. dostało się do niewoli. Z powo­
2 Wojska neapolitańskie rozpoczęły du niedbalstwa wartowników połowa
ofensywę 23 listopada. Trzy dni później jeńców u ciekła nocą, chroniąc się w
Francuzi i Polacy opuścili Rzym, oba­ zbożu, lesie i okolicznych chatach.
wiając się odcięcia dróg odwrotu na 4 W okrążeniu wojsk gen. Metscha w
północ. W Zamku Sw. Anioła pozostała Calvi uczestniczyły I i II bataliony pol­
tylko 400-osobowa załoga, w tym kilku­ skie. Kapitulacja nastąpiła 9 grudnia.
dziesięciu legionistów. 27 listopada Ne­ Do niewoli dostało się 5 tys. żołnierzy
apol i tańczy cy wkroczyli do miasta. i oficerów. Wzięto też 15 sztandarów, 8
» 70 «
dział, 5 tys. sztuk ręcznej broni palnej, tutaj dotarł Kniaziewicz i ustawiwszy
300 koni. swój granatnik na zachodnim stoku
5 Generał opisuje tu zajęcie tzw. ba­ wzgórza, mógł rozpocząć skuteczny
terii Św. Andrzeja, czyli górskiego wą­ ostrzał fortyfikacji, a zwłaszcza domów
wozu między Terraciną a Fondi, bro­ mieszkalnych Gaety, mając z kilkudzie­
nionego przez dwa bataliony wojsk ne- sięciometrowej wysokości dokładny
apolitańskich, 4 tys. powstańców chłop­ wgląd w nieprzyjacielskie pozycje. Nic
skich pod wodzą słynnego rozbójnika dziwnego więc, że załoga twierdzy pod­
Fra Diavolo oraz 8 dział. Początkowo dała się już po kilku godzinach, nie
Polacy zamierzali obejść wąwóz bokiem, próbując oporu. Inna rzecz, że Knia­
ale ostatecznie zdemoralizowani Neapo- ziewicz nie dysponował ciężką arty­
litańczycy oddali baterię „bez jednego lerią (o czym nie wiedzieli Neapolitań-
strzału z którejkolwiek strony”. Nastą­ czycy) i chociaż ogień jego granatnika
piło to 29 grudnia. Legioniści zdobyli 5 był celny, to przecież nie mógł spowo­
dużych dział, a 3 dalsze za najbliższym dować poważniejszych zniszczeń.
zakrętem drogi, gdzie porzucono je w Fortyfikacje Gaety (przede wszystkim
ucieczce. zamek — Castello) przetrwały do dziś
6 Załogę twierdzy Gaeta stanowił w dobrym stanie i widoczny jest wciąż
pułk piechoty Principessa, liczący 2 tys. zarys linii obronnej od strony lądu.
żołnierzy i dowodzony przez płk. An­ Port, którego komendantem został ka­
tonia Capece. Komendantem Gaety był pitan Biernacki, jest już tylko portem
generał porucznik Fridolino Tschudy, rybackim.
Szwajcar, od 40 lat pozostający w służ­ Oto co pisze o pobycie Polaków w
bie neapolitańskiej. Gaecie Józef Drzewiecki: „Żołnierze
Przeciw Gaecie gen. Championnet neapolitańscy zaraz się z żołnierzami
skierował I batalion polski i 50 fran­ francuskimi pokątnie zbracili. Szwajcar
cuskich strzelców konnych. Parlamen- bowiem, co nam fortecę oddawał, po­
tariuszem był szef batalionu, Froisard. trzebował parę dni czasu, aby z garni­
Gdy komendant odrzucił pierwsze we­ zonem wyjść podług kapitulacji i ze
zwanie do kapitulacji, ustawiono granat­ swą armią się połączyć. Z tego się zło­
nik i oddano zeń pięć strzałów. Równo­ dziejski zawiązał spisek. Ci co tak dob-»
cześnie pojawiły się trzy kompanie III rze znali miejscowości, bo długi tu trzy­
batalionu polskiego, które Neapolitań- mali garnizon, na przewodców się uda­
czycy uznali za awangardę głównych li.
sił francuskich. Do kapitulacji namówił W nocy Francuzi rabować poczęli
komendanta miejscowy biskup, Ricardo Gaetę. I do naszych trafiono. Lecz że
Minutolo. 30 XII 1798 o godzinie 21 sprytniejsi byli na czele spisku, oddano
Polacy weszli do Gaety. Zdobyto tu 70 naszym zapasy słoniny, garnizonowych
dział i 22 moździerze oraz dużo broni kołder i grubego sprzętu, a sobie koś­
(samych rusznic 20 tys.). Zatrzymano cioły i domy możniejszych mieszkańców
w porcie 12 statków neapolitańskich ze na zdobycz zostawili, naszych naprzód
zbożem i 50 innych mniejszych jedno­ przy zaczęciu wyprawy zatrudniwszy.
stek (prawdopodobnie łodzi rybackich). Alarm w mieście od mieszkańców się
Komendantem nowego garnizonu został zaczął, lecz wkrótce w bębny uderzono,
szef I batalionu Szymon Biało wiejski, aby każdy żołnierz stawał pod bronią;
a dowódcą portu kapitan Gabriel Bier­ oni spełnili łatwo, bo przy rabunku nie
nacki. (Por. J. Pachoński Legiony Pol * spali. Na placu już byli jenerałowie,
skie, t. 2, Warszawa 1976, s. 323 i nast.). kiedy się żołnierz powoli jeszcze ścią­
Sprawdzenie relacji pamiętnikarskich gał. Nasi, co połciów słoniny i broni
w terenie pozwala stwierdzić, że Gaeta razem unieść by nie mogli, powyrzyna-
była twierdzą trudną do zdobycia tyl­ li dziury, przez które głowy powysa-
ko od strony morza i została założona dzać mogli; żołnierz francuski miał
jako ważny punkt obrony wybrzeża mantelzaki ♦ zapięte i trochę odęte
przed napadami korsarzy. Twierdza le­ płaszcze. Sprzeczka powstała między
ży na wydłużonym cyplu skalnym, jenerałami, z których jedni Francuzów,
wchodzącym 800 m w głąb morza. U drudzy naszych o rabunek obwiniają.
nasady tego niewielkiego półwyspu Nie potrzebuje sprawdzać podejrzenia
znajduje się wzgórze o wysokości ok. na swoich Kniaziewicz, bo wszystko wi­
100 m (Monte Orlando), które nie zo­ dzi na wierzchu, przeto do zupełnego
stało objęte fortyfikacjami Gaety i w zebrania odwołuje się i tego mu odmó­
ten sposób mogło być łatwo zajęte przez wić nie śmieją. Po odczytaniu kontroli
atakujących od strony lądu. To właśnie prosi o pojedyncze obrewidowanie.
♦ tłumoki na rzeczy
» 71 «
Francuzi krzyczą, że to hańbi żołnierza, a Francuzi załogą tu pozostali”. J.
na co szukać winowajców, gdy ci wi­ Drzewiecki, op. cit., s. 115—116...
doczni! Na to nadjeżdża Dąbrowski i 7 Kniaziewiczowi towarzyszyli w po­
w tej chwili, będąc wyższy stopniem, dróży do Paryża jego adiutanci: Józef
rewizji się domaga. Zaczęto od prawego Drzewiecki i Franciszek Kossecki, oraz
skrzydła, gdzie Francuzi stali. W pierw­ syn Dąbrowskiego, Jan Michał. Według
szym mantelzaku kielich i patyna, w Drzewieckiego na czele powstania stał
następnym worek ze złotem, dalej wtło­ biskup miasta Viterbo, który sam wy­
czona monstrancja. Tak poszło i dalej. słał swego sługę na spotkanie Kniazie-
---- Zbiegli się i ci, co ich odarto, po­ wicza i ułożył całą mistyfikację z „po­
świadczając, że w swych domach albo słem hiszpańskim”.
Neapolitanów, albo Francuzów widzieli. 8 Informacja nieścisła. Część miesz­
Zebrani Neapolitanie, jak się do kija kańców Neapolu o przekonaniach repu­
wcięto, nocną konspirację wyśpiewali. blikańskich stała po stronie Francuzów
Tak tedy myśmy od rabunku czyści po­ i brała udział w obronie miasta.
zostali i wrócić nam za armią kaaano.
4
TRAGEDIA MANTUI

Wiosną 1799 roku nad Renem i w Po pierwszych porażkach do­


północnych Włoszech rozpoczęła się wództwo francuskie wezwało na po­
druga wojna koalicyjna. 15 marca moc armię Macdonalda spod Neapo­
Austriacy przekroczyli graniczną lu. 27 kwietnia pierwsza legia, Dą­
rzekę Adygę, wdzierając się do Re­ browskiego, w składzie pięciu bata­
publiki Cisalpińskiej, a 26 tegoż mie­ lionów piechoty i dwu szwadronów
siąca doszło do nie rozstrzygniętej jazdy, rozpoczęła odwrót znad Gari-
bitwy pod Weroną, w której druga gliano przez ogarnięte powstaniem
legia polska straciła 17 oficerów i środkowe Włochy. Maszerując wciąż
750 żołnierzy. Cztery dni później w przedniej straży, Dąbrowski roz­
austriacki generał Kray rozbił nad bija drobne oddziały austriackie,
Adygą francuskie wojska Scherera, biorąc do niewoli 600 ludzi i zdoby­
zmuszając je do pospiesznego odwro­ wając 6 armat. W starciu pod Areti-
tu na zachód. 5 kwietnia pod Mag- no poległ płk Chamand, a jego zde­
nano legioniści tracą 14 oficerów i sperowani podkomendni biorąc odwet
1000 szeregowych, a śmiertelnie ran­ wykłuli bagnetami kilkuset jeńców
ny zostaje ich dowódca, generał włoskich, przypartych do skał nad
Franciszek Rymkiewicz. przepaścią.
W połowie kwietnia dotarł do 17—19 czerwca Macdonald, nie
Lombardii ekspedycyjny korpus ro­ czekając na posiłki generała Moreau,
syjski feldmarszałka Suworowa, któ­ stoczył nad Trebbią walkę z połączo­
ry miał wesprzeć Austriaków w wal­ nymi korpusami Kraya i Suworowa
ce z Francuzami. W ciągu trzech ty­ i poniósł druzgocącą klęskę. Ogrom­
godni wojska koalicji zajęły niemal nych strat doznały tutaj polskie ba­
bez walki większość miast północ- taliony grenadierów i strzelców, a
nowłoskich i praktycznie cała Lom­ tylko dwa bataliony fizylierskie
bardia znalazła się w ich rękach. przebiły się z rannym Dąbrowskim
Załogi francuskie broniły się jeszcze do swoich.
w twierdzach Peschiery i Mantui, a Ze znacznym trudem Macdonald
do tej ostatniej — gdzie stacjonowa­ zdołał wycofać się do Genui, ostat­
ła artyleria polska — skierowano niego skrawka terytorium, jaki jesz­
resztki drugiej legii, dowodzone te­ cze pozostał Francuzom we Wło­
raz przez generała Józefa Wielhor- szech.
skiego. Tymczasem druga legia, Wielhor-
» 73 «
skiego, (1200 piechurów i 300 arty- legionistów — przede wszystkim z
lerzystów) broniła się od połowy artylerii Aksamitowskiego — którzy,
kwietnia w oblężonej Mantui. Klęska wmieszani pomiędzy Francuzów, nie
wojsk francuskich nad Trebbią i po­ zostali zatrzymani przez Austriaków.
spieszny ich odwrót na zachód prze­ Z Mediolanu wycofał się do Genui
kreśliły nadzieje na uwolnienie for­ legionowy zakład kapitana Konopki,
tecy, która, pozbawiona żywności i który uratował 650 ludzi, przyłączo­
amunicji, musiała złożyć broń 29 nych następnie do pierwszej legii
lipca. Komendant załogi generał Dąbrowskiego. 15 sierpnia 1799 r.
Foissac-Latour zgodził się w ukła­ 1500 Polaków wzięło znów udział w
dzie kapitulacyjnym, iż wszyscy le­ bitwie pod Novi, gdzie poległ do­
gioniści — dawni żołnierze habsburs­ wódca wojsk francuskich gen. Jou-
cy — wydani zostaną Austriakom. bert. Pierwsza legia przez kilka ty­
Kiedy więc rozbrojona załoga zaczęła godni prowadziła jeszcze ciężkie wal­
opuszczać twierdzę, Austriacy rzuci­ ki w górach Ligurii, a w jednym ze
li się na legionistów, których zakuto starć, pod Bosco, omal nie zginął
w łańcuchy, poddano karze chłosty, Dąbrowski. Dopiero w marcu 1800 r.
a następnie rozesłano do austriackich Bonaparte, który kilka miesięcy
pułków. Znaczna część oficerów le­ wcześniej powrócił z Egiptu i doko­
gionowych poszła w trzymiesięczną nał zamachu stanu, podjął decyzję o
niewolę do Grazu. Gdy oficerowie zebraniu wszystkich legionistów w
ci mogli już powrócić do Francji, Marsylii, gdzie wzięto ich na żołd
niejeden wołał zrezygnować z dalszej francuski. Z 8000 żołnierzy, którzy
służby. przeszli do tej pory przez Legiony,
Z Mantui wydostało się około 370 pozostało nie więcej niż 2000.

CYPRIAN GODEBSKI
porucznik, drugiej legii

*
Po akcji dnia 16 germinala pod Weroną
,
** pamiętnej błędami Scherera,
męstwem żołnierza republikańskiego, bolesnej dla nas przez stratę walecznych
współbraci naszych, a między nimi nieodżałowanego generała Rymkiewicza,
dywizje dowodzone przez generała Moreau cofnęły się do Roverbello i tam,
złączone z sobą w miejscu przez naturę do obrony zdolnym, wstrzymały krok
nagle postępującego nieprzyjaciela za nami. Transport bagażów i rannych sta­
nął w Mantui1 dnia 17. Dnie 18 i 19 kazały się spodziewać bitwy nad rzeką
Mincio; bitwa ta los Mantui rozstrzygnąć miała. Dnia 20 armia cofa się bez­
czynnie za Mincio: główna kwatera przeniesiona do Asoli, a Mantua samej so­
bie oddaną zostaje.
Była to chwila powszechnej w tym mieście rozpaczy i otwartego szemrania:
nikt nie chciał dowierzać wałom i niedostępnym miejscom tej twierdzy, każdy
się wynosił, wszystko było w zamieszaniu i trwodze. Generał Rymkiewiczt
z ciężką swoją raną uniesiony z pobojowiska do Mantui, z porady lekarzy, dla
odmiany złego powietrza, musiał w tym stanie wytrzymać podróż do Medio­
lanu, i tam zakończył życie, pełne chwały i szacunku swoich współbraci.
Garnizon Mantui, do 10 tysięcy powiększony, składał się z Francuzów, Cis-
alpinów, Szwajcarów, Piemontów, artylerii i legii polskiej (drugiej). Ta ostat-
♦ 5 IV 1799
♦♦ właśc.: pod Magnaino
» 74 «
nia między 21 i 22 germinala * weszła do miasta. Generał Wielhorski Józef
robi krok do Scherera, przekładając mu położenie Polaków względem rządu
austriackiego i prosząc go, aby tych, którzy przyszli walczyć i umrzeć
w otwartym polu, nie powierzał losowi fortecy. Adiutant wodza, wysłany z li­
stem, zastał Scherera w Asoli i powrócił nie wskórawszy nic więcej nad ten
grzeczny komplement, że Polacy, przeznaczeni do obrony tak ważnego punktu
dla Rzeczypospolitej, nowy odbierają dowód ufności.
Na koniec komunikacja z armią usta je i Mantui zaczyna się blokada.
Foissac-Latour przez początkowe dyspozycje swoje zyskuje powszechną opinię
wybornego komendanta fortecy. Borthon, szef artylerii, z szefem inżynierów
całą swą sztukę i pracę garnizonu wysilają na ogromne wzmocnienie przed­
mieścia Św. Jerzego; inne zaś wewnętrzne i zewnętrzne fortyfikacje, że były
miane za niezdobyte, zupełnie zaniedbane zostają. Z tych liczby były fortyfi­
kacje Pradelli2, które nieprzyjaciel umyślnie z początku zdawał się oszczę­
dzać, aby oblężonych w ich mniemaniu utrzymał; a gdy potem z tej strony
zaczął roboty swoje, poczytano to za fortel i tym bardziej wzmacniano przed­
mieście Św. Jerzego.
Artyleria polska najważniejsze otrzymuje miejsce. Major Jakubowski z ka­
pitanem Moellerem, porucznikiem Hornowskim i Haukem Maurycym ma po­
wierzone sobie przedmieście Św. Jerzego; szef Aksamitowski Wincenty z ka­
pitanem Falkowskim obejmuje Isle-de-The 3. Komenda jego jednym skrzydłem
o Pradellę. drugim o Migliaretto ** przypiera. Redel i Czechowski, kapitanowie,
robią służbę wewnętrzną w mieście. Legia polska, do połowy prawie zmniej­
szona, najcięższe wytrzymuje prace. Roboty na przedmieściu Św. Jerzego po
kilkuset na dzień brały ludzi; a reszta codzienną prawie w garnizonie pełniła
służbę.----
Spokojność na koniec zajęła wszystkich umysły; oblężenie coraz mocniej
czuć się dawało. Zmniejszenie w dwóch częściach żołdu, niedostatek chleba
i innych żywności przez zatopienie młynów, brak wszelkiego dowozu i wiado­
mości o naszych armiach, a nade wszystko przyszłość losu tłumiły wszystkie
osobistości. Słowem, im więcej nieprzyjaciel nas ściskał, tym bardziej łączył
nas z sobą.
• Umysł Polaka umie być wyższym w nieszczęściu, mamy dziś liczne tego
dowody; nie brakło ich i w Mantui. Kiedy cały prawie garnizon z różnych
wojsk złożony narzekał na niedostatek, drożyznę lub trudy, jeden tylko Polak
na nic nie sarkał. Przypadki dezercji zagęszczone (nie wyłączając Francuzów)
nie były nam znane; owszem, jeden żołnierz wzięty w niewolę wśród wyciecz­
ki, o kilkadziesiąt mil nocami, wycieńczony głodem do Mantui przyszedł. Dru­
gi, będąc na robocie fortecznej, przestąpił z niewiadomości linię demarkacyjną
i był wziętym przez Austriaków. Batalion I, będąc pewnym, że ten człowiek
z umysłu tego nie zrobił, zarekwirował *** o niego przez komendanta placu i na­
tychmiast został wydanym. Ani groźby, ani obietnice zatrzymać go nie zdołały.
Powódź, prawie nie praktykowana ****, coraz gwałtowniejszymi groziła skutka­
mi. Lunety ***** w niektórych miejscach zatopione, most do przedmieścia Św.
Jerzego miał na kilka stóp wody powyżej siebie; Mantua była zagrożona prze­
rwaniem komunikacji z przedmieściem Św. Jerzego, z Isle-de-The i Migliaretto.
* 10 i 11 IV 1799
** przedmieście Mantui
*** zażądał wydania
**** niemal nie do przebycia
***** rodzaj umocnień
» 75 «
Woda w niektórych stronach równała się nieledwie wysokości wałów. Ło­
dzie nieprzyjacielskie, zewsząd sprowadzone, przy licznej artylerii, ze wszech
stron miasto napastować zaczęły. Nasze, liczbą i budową mniejsze, często chro­
nić się musiały pod zasłonę baterii; gdy tymczasem nieprzyjacielskie takiej
nabrały śmiałości, że jedna z nich, oszukawszy naszą placówkę, pod same
prawie podpłynęła mury i nazad powróciła bezkarnie. Ten szkaradny przy­
padek tym boleśniejszy był dla nas, że go nieszczęście zdarzyło za naszej
warty. Podoficer od niej, z batalionu II, degradacją ukarany został.
Powszechne było zdanie, że nieprzyjaciel mógł korzystać z tak okropnego
położenia Mantui, lecz on stanowczego kroku brać nie śmiał, widząc, że nasz
garnizon do 8000 mocny i że ma armię „neapolitańską” za sobą. Foissac-Latour
z zamiarami skrytymi (jeśli miał jakie) również wydać się naówczas nie wa­
żył, owszem, przysłanemu parlamentarzowi (przez którego generał Kray, prze­
kładając położenie krytyczne wojsk francuskich, kapitulowanie garnizonów
Brescii, Mediolanu i Peschiery, przyjęcie kapitulacji z honorem dla garnizonu
mantuańskiego doradzał) z ironią odpowiedział, że „doradza nawzajem Krayo-
wi, aby od Mantui odstąpił”.
W pośrodku prairiala wody nagle spadały. Obfitość wszystkiego, a osobliwie
chleba i mąki ukazała się w mieście. Generał Macdonald spuszcza się z Ape­
ninów, poraża generała Otta dnia 23 prairiala * pod Modeną i uwiadamia ge­
nerała Foissac-Latour przez szpiega, że spieszy oswobodzić Mantuę. Forpoczty
jego sięgały do Benedetto. Generał Kray, przymuszony oderwać 8000 z oblęże­
nia i bronić przeprawy przez Po ** . Włościanie, zniechęceni obejściem się
Austriaków i ustawicznymi robotami, donoszą o słabości nieprzyjaciela. Dni
ośm w nieczynności z naszej strony upływa, a Foissac-Latour z najpiękniej­
szej nie korzysta okazji.
Po dniu 30 prairiala ***
, fatalnym dla armii „neapolitańskiej ” nad Trebbią,
powraca Kray pod Mantuę z siłą oderwaną i znaczne mu w ludziach i artylerii
nadchodzą posiłki.
Pierwszych dni messidora **** zaczął nieprzyjaciel roboty swoje od Pradelli.
Garnizon żadnej nie robił mu przeszkody, a ogień, kiedy niekiedy z baterii
i wałów posłany, donosił mu tylko, że jesteśmy w fortecy. Ponieważ nieprzy­
jaciel zaczął się kopać z tej strony, która zdawała się najmocniejszą, wzięto
za fortel, że nas chce atakować od przedmieścia Św. Jerzego, tam całą obróco­
no uwagę. Skutek okazał przeciwnie: nieprzyjaciel ukryty w rowach łączył
swoje aprosze *****
, a za pomocą pierwszej paraleli ******, mając przewyższającą
artylerię, zaczął szkodzić wewnętrznym fortyfikacjom miasta i łamać komuni­
kacje ich z sobą. Bramka Cerese, opatrzona dwiema armatami i kilku innymi
sztukami artylerii, była wielką nieprzyjacielowi zawadą, gdyby chciał zaczepić
forpoczty nasze, lecz nieszczęście chciało, żeby cała warta francuska zasnęła
z komendantem swoim; nieprzyjaciel opanował tę pocztę, a ukaranie oficera
skończyło się na tym dekrecie, że więcej do podobnych poczt używanym nie

* 11 VI 1799
** Pad
*** 18 VI 1799
**** ostatnie dni czerwca
***** przykopy — rowy, którymi żoł­
nierze posuwali się do obleganej twier­
dzy
****** przekop oblężniczy równoległy
do obleganej twierdzy
» 76 «
będzie. Toczyłowski, oficer od artylerii polskiej, opuścił również to miejsce,
nie zrobiwszy nic chlubnego dla siebie i swojego korpusu.
Szkodliwe wyziewy z bagnisk po opadłych wodach, złączone z porą roku
zawsze fatalną dla Mantui, sprawiły powszechną zarazę, która trzecią część
prawie garnizonu do szpitalów wtrąciła. To złe, połączone z niedostatkiem
artylerii, z zaniedbaniem strzelnic i zasłony dla armat, z nieskutecznością wy­
strzałów na nieprzyjaciela, w rowach ukrytego, na koniec z nieporządkiem
garnizonu i miasta, powszechną trwogę wzniecać zaczęło.----
Rozkazy dzienne zapowiedziały garnizonowi uroczystość zburzenia Bastylii,
spomiędzy innych wydarzeń te są mi pamiętne, że „chcemy tą pamiątką upo­
korzyć dumę tyranów i przypomnieć żołnierzowi sprawę, za którą walczy­
my”: Znaczne przygotowania i umowa z nieprzyjacielem z obopólnego w tym
dniu spoczynku poprzedziły ten obchód. Dzień 26 messidora * cały zeszedł
na uroczystości i my wieczór kończyliśmy zburzenie Bastylii, a nieprzyjaciel
drugą paralelę.
Do tej epoki cierpiały tylko fortyfikacje zewnętrzne, miasto było oszczę­
dzane, dopiero na początku thermidora ** rozpoczęto bombardowanie. Skutki
jego były tak okropne, że we 24 godzinach ulice Garety *** i Pradelli w gruzy
zamienione zostały. Sam środek miasta w niektórych miejscach od ruiny
ocalał. Mieszkańcy opuścili swoje domy i większa część Mantui przeniosła
się do lochów. Nocy następnej nieprzyjaciel opanował Pajolo **** i zaczął ata­
kować Migliaretto. Garnizon o godzinie pierwszej z północy zrobił wycieczkę,
odparł nieprzyjaciela od Migliaretto, oczyścił bramkę Cerese, a Cisalpiny przy
pomocy grenadierów polskich szturmem wzięli Pajolo, gdzie obskoczony ze­
wsząd nieprzyjaciel częścią w pień wycięty, częścią w niewolę zabrany, a czę­
ścią w bagniskach ugrzęziony zginął. Ogień, ze wszystkich punktów zręcznie
strychowany *****
, sięgnął z bateriów Isle-de-The, gdzie miała sposobność po­
pisania się artyleria polska. Mantua nie ma nic podobnego w dziejach swoich
oblężeń co do ognia, na który tej nocy wystawioną była. Wszystkie wały i ba­
terie grzmiały. Więcej 200 dział, różnego kalibru i kształtu, rzucało na sie­
bie pioruny. Łoskot walących się domów, huk armat i kul pękających, odbi­
jając się o głuche mury, okropne podwajały echa. Cała atmosfera nad
miastem ogniem płonęła. Już słońce wierzchołki wież wyniosłych mijało,
a jeszcze ulic wśród płomieni i kłębów dymu czarnego rozpoznać nie moż­
na było.
Na koniec artyleria nieprzyjacielska umilkła przed naszą, a około godziny
jedenastej z rana ogień zupełnie ustał i ta mała garstka garnizonu, która
z małą swą stratą tyle dokazała rzeczy, powróciła z zabranym niewolnikiem
do -miasta. Legia polska, która do tej należała chwały, przy niewielkiej stra­
cie żołnierza miała do pożałowania kapitana Modzelewskiego, ranionego na
czele grenadierów batalionu I.
Ten przykład męstwa przeciw nierównym siłom, porażka nieprzyjaciela,
uciszenie się z obu stron zupełne łudziły każdego nadzieją odmiany na czas
jakiś w stanie oblężonym. Lecz to pochlebne mniemanie długo nie trwało.
Zawstydzony nieprzyjaciel chciał zatrzeć swą hańbę większymi siłami. Ukazał

* 14 VII 1799
** ostatnie dni lipca
*** przedmieście Mantui
**** przedmieście Mantui
***** wymierzony
» 77 «
się miastu w całej swojej mocy. Widziano go z wież ogromną formującego
linią, lękano się powszechnego szturmu. O godzinie czwartej po południu
złożono radę wojenną. Skutkiem jej było opuszczenie przedmieścia Św. Jerze­
go dla skoncentrowania siły w mieście. Cytadela, już przed dwoma tygod­
niami w żywność i amunicją na dwa miesiące opatrzona, miała być punktem
rejterady, gdyby miasta nie można było obronić 4. Ten plan potrzebował ta­
jemnicy i prędkiego wykonania. Zręcznie wykonano oboje. Garnizon z przed­
mieścia Św. Jerzego przyszedł do miasta w nocy o godzinie jedenastej, a miesz­
kańcy ledwo nazajutrz dowiedzieli się o tym. Amunicję zatopiono, armaty
wielkie pozostały; mniejsze tylko uprowadzono z sobą. A tak to sławne przed­
mieście, które tyle czasu i rąk zabrało na ogromne wzmocnienie, po zupełnym
jego dokończeniu nie zdobyczą, ale darem stało się dla nieprzyjaciela.
Na godzinę jedenastą w nocy kazano całemu garnizonowi być gotowym
do marszu. Nikt nie wiedział celu, jednym tylko rannym kazano powiedzieć,
aby przy brzasku poczynającego się dnia z domów prywatnych schronili się
do szpitalów. Noc ta zeszła na samej kanonadzie. Nieprzyjaciel przestał na
zajęciu tych miejsc, które nasi zdobywszy męstwem, dla szczupłości sił opuścić
musieli. Okazało się, że defilowanie jego wczorajsze było jednym z tych po­
myślnych manewrów, za pomocą którego, bez najmniejszej swej straty, stał
się panem naszego przedmieścia. Trzeba wyznać, że stan Mantui przedstawiał
już naówczas smutny spustoszenia widok. Cała prawie linia fortyfikacji ze­
wnętrznej częścią zepsuta, częścią odebrana. Bastion Św. Aleksego, który miał
być grobem dla nieprzyjaciela, ostatnie dnia tego dawał znaki życia, ledwo
mu nie wszystkie zdemontowano armaty. Nieprzyjaciel pod same prawie pod­
stąpił okopy. Woda i wały miasta były już tylko między nim a nami. Brama
Pradelli zrujnowana ze szczętem. Czechowski, kapitan od artylerii, broniący
przed nią baterii, najstraszniejszy wytrzymał ogień- i w samych bronił się
gruzach. W takim stanie złożono radę wojenną, która los Mantui rozstrzygnąć
miała. Foissac-Latour, chcąc w swoim postępku złożyć się opinią powszechną,
a znając dobrze, że subalterni *, nie będąc odpowiedzialnymi za zdanie swoje,
mimo największej energii niektórych, zawsze się większością na stronę kapi­
tulacji przeważą, powiększył liczbę rady i szefów batalionowych przywołał.
Nie zawiódł się na tym rachunku. Spośród stu kreskujących sześciu tylko
było przeciw kapitulacji. W tych liczbie byli: szef artylerii Borthon, szef inży­
nierii, komendant marynarki i trzech szefów półbrygad. Podług ich zdania,
Mantua była w stanie bronienia się jeszcze do dni trzydziestu. Rachowali na
śluzy, które były w ręku naszym; na wały miasta, w których nieprzyjaciel
żadnej jeszcze breszy ** nie wybił; na położenie Mantui, którą rzeka Mincio
przerzyna i drugą połowę miasta zasłania; na cytadelę, która mogła być punk­
tem rejterady i kapitulowania, a nade wszystko dowodzili^ że garnizon nie
znajdował się jeszcze w żadnym z tych przypadków, w których prawo kapitu­
lować pozwala.
Położenie Polaków było arcykrytyczne w tym razie; każdy się wahał mię­
dzy nastręczającą się chlubą oświadczenia przeciwnego kapitulacji i skutka­
mi, jakie stąd w ogóle wyniknąć mogły. Kapitulacja, pomimo nas, większością
byłaby utrzymana; miłość własna Francuzów była urażona, a korpus cały
stałby się celem zemsty nieprzyjaciela. Trzeba więc było iść za większością.

* podwładni
** wyłomu
» 78 «
Oświadczenie jednak, które ten krok poprzedziło, umiało w tym razie po­
łączyć roztropność z odwagą.
Kapitulowanie w dniu 9 thermidora * zaczęte, w dwudziestu czterech godzi­
nach skończone.

C. Godebski Pamiętnik oblężenia Man-


tui, Lwów 1864. s. 11—26.

Podług wspólnej umowy żołnierz francuski wracał do kraju na zamianę


jeńców, a oficer w zakład żołnierza szedł do jednej z twierdz austriackich na
trzymiesięczną niewolę. Dla odprowadzenia jednak oblężeńców do kraju prze­
znaczono pewną oficerów liczbę i tych wybór zostawiono losowi.
Legia druga polska, składając znaczną część garnizonu, została równie
w układach zajętą, ale niestety zdobiono ją uczestniczką warunków, nie dając
ich kosztować owocu. Osobny dodatek podpisanej umowy zapewniał Austria­
kom powrót ich zbiegów, z warunkiem zachowania im życia. Ten szczegół
nadto był widocznym w swoim zamiarze, ażeby mógł być umieszczonym jaw­
nie. Wiadomo, że Legie Polskie co do żołnierza składały się z Polaków wzię­
tych do wojska austriackiego, którzy na hasło współbraci przechodzili pod
sztandary francuskie. Celem ułatwienia zmowy kazano im zamykać kolumnę,
a ledwo czoło i środek wojska minęło zamurze, już prawie szczątków legii
nie było. Co do oficerów, z tych, wyjąwszy kilku, co się stali gwałtu ofiarą,
reszta na swoje udała się przeznaczenie. Część jedna poszła z Francuzami do
Austrii w zakład za żołnierzy, których już nie było, a część, mająca ich pro­
wadzić do Francji, otrzymała wolność kończenia podróży.
Lubo ich wybór, jakem nadmienił, zależał od losu, każdy jednak chętnie
odstępował swego miejsca choremu lub kalece, nie mogącemu znosić przy­
krości niewoli. Ja byłem w liczbie ranionych i co los mi odmówił, przyjaźń
nadgrodziła. Jeden z moich współtowarzyszów odstąpił mi miejsca, sam idąc
na niewolnika. Dążyłem za kolumną na kulach, wspierany słodkim wyobra­
żeniem wolności. Trud mi był miłym, uczułem jednakże niemożność jego znie­
sienia. Osłabiony, na próżno się odzywałem do zwierzchników francuskich
prowadzących oddziały. Powozy ich nadto były obciążone pakami, ażeby
w nich miejsce dla kaleki być mogło.---- Na koniec sam nieprzyjaciel
tknięty stanem kaleków wyznaczył nam powozy.

C. Godebski Grenadier filozof, Wrocław


1952, s. 6—8.

WINCENTY AKSAMITOWSKI
szef batalionu — dowódca artylerii legionowej
Na koniec artyleria polska dostała się z garnizonem mantuańskim w nie­
wolą. Na swym z tej twierdzy wychodzeniu doznaję zemsty Austriaków, któ­
rzy rozbijają maszerujących w szyku kanonierów, biją, za włosy targają,
biorą i żadnego do kolumny kapitulowanego garnizonu nie puszczają, oficerów
* 27 VII 1799
» 79 «
napastują, ale jednak do kupy do Werony puszczają. Tam jenerał austriacki
daje do wyboru, aby się podawali, którzy na parol * chcą się z kolumną do
Francji, a którzy chcą iść do niewoli do Austrii. W liczbie pierwszych był
szef batalionu Aksamitowski z czterema oficerami, a w liczbie drugich major
Jakubowski z szesnastu innymi tego korpusu oficerami.
Szef batalionu Aksamitowski łączy się z kolumną garnizonu mantuańskiego,
zbiera swych kanonierów poprzebieranych między Francuzami, robią toż samo
oficerowie infanterii polskiej, a przebywszy Mont Cenis 5, zbierają się bata­
liony i chociaż liczba czterech batalionów, to jest jednego artylerii i trzech
infanterii, nie była jak głów 240, pilnują się i zawsze kompaniami i bata­
lionami się mienią i tak przychodzą do Lyonu, gdzie generał Leclerc odbywa
ich rewią, proponuje zrobienie z nich jednego batalionu. Szef batalionu Aksa­
mitowski, komenderujący jako pierwszy oficer z kolei polski, opiera się temu
i utrzymuje się przy tym, że trzy bataliony infanterii kontynuują być uwa­
żane jak legia druga i batalion artylerii 89 głów przytomne; zyskuje wkrótce
pozwolenie udania się do Paryża do generała Kościuszki, bo od swych gene­
rałów odcięty i oddany sam sobie znajdował się z garstką ludzi bezbronnych
i całkiem nagich, bo mundury pod Mantuą sami porzucili, uciekając w ko­
lumnę pomiędzy Francuzów 6. W Paryżu zyskuje zachowanie obydwóch kor­
pusów, ale prócz kitlów, trochę broni i patrontaszów ** nic więcej nie zyskaw­
szy, wraca do korpusu, idzie z nim posłany na garnizon do forteczki Fort
Bareau, tam dwa miesiące bieduje i wśród zimy maszeruje do Marsylii, gdzie
zastaje małe depot *** Polaków, dwóch oficerów przysłanych do generała Dą ­
browskiego i pierwszą o nim i o pierwszej legii wiadomość. Już bataliony
z drugiej legii i artylerii, chociaż w nędzy, ale liczniejszymi być poczęły, ze
wszech stron powracali zabrani na wyjściu z Mantui, wchodzi do Marsylii głów
450 tych czterech batalionów. Generał Kralewski przybywa z Nizzy **** i od­
biera komendę, którą krótko trzymając, jedzie do Paryża. Tymczasem zaczy­
nają ubierać, a liczba zawsze się powiększa. Później przybywa do Marsylii
generał Karwowski ze szczątkami regimentu kawalerii polskiej; Karwowski
kawalerią, szef batalionu Aksamitowski artylerią, a szef batalionu Zagórski
infanterią komenderują w komendzie generała francuskiego, komendanta pla­
cu w Marsylii.

W. Aksamitowski, op. cit., s. 409—410.

PRZYPISY
1 Mantua otoczona była fortyfikacja­ wschodnich brzegach jezior Dolnego i
mi bastionowymi, do których dostęp Środkowego. Okopy Pradelli były po
utrudniały rozlewiska rzeki Mincio, do­ przeciwnej, zachodniej stronie twierdzy.
pływu Padu (jeziora: Górne, Środkowe 8 Isola del Te przylega od płd.-zach.
i Dolne). do murów obronnych Mantui. Wyspę
2 Fort Św. Jerzego znajdował się na otaczają kanały i podmokle tereny, do­

* na słowo honoru
** ładownic
*** zakład
**** Nicei

» 80 «
datkowo utrudniające dostęp do twier­ 6 Mont Cenis — przełęcz alpejska na
dzy. Na wschód od Te znajdowały się wys. 2082 m, przez którą prowadzi dro­
okopy Migliaretto, broniące Mantui od ga z Turynu do Grenoble. Resztki dru­
południa. giej legii przeszły tędy do Fort Bareau.
4 Cytadela, najbardziej umocniona 0 Zrzucenie munduru legionowego
część systemu fortyfikacji Mantui, znaj­ chroniło Polaków przed niewolą, Au­
dowała się na północ od miasta. Łączy­ striacy bowiem nie mogli ich rozpoznać
ła je grobla i most na Jeziorze Górnym. pośród rannych i chorych Francuzów.
5
legia naddunajska

Emigracja polska starała się od daw­ zorganizowaniu położyli Stanisław


na doprowadzić do utworzenia legio­ Fiszer (dowódca piechoty) i szef ba­
nów nad Renem, skąd by łatwiej by­ talionu Józef Drzewiecki. Regimen­
ło niż z Włoch powrócić zbrojnie do tem jazdy dowodził płk Wojciech
kraju. Przez kilka lat władze fran­ Turski (Sarmata), a artylerią konną
cuskie nie wyrażały zgody, ale pod Jakub Redel. Część oficerów przy­
koniec 1799 r., po całej serii klęsk we była z rozbitej legii włoskiej Dą­
Włoszech, po utracie Lombardii i za­ browskiego, inni natomiast napły­
łamaniu się morale wojsk republi­ wali z kraju, przede wszystkim z za­
kańskich, zdecydowano się na sfor­ boru pruskiego. Żołnierzy rekruto­
mowanie nowych polskich oddziałów. wano spośród jeńców rosyjskich i
Legia Naddunajska — bo tak ją na­ austriackich, wziętych do niewoli we
zwano, aby nie drażnić króla prus­ Włoszech, w Szwajcarii i nad Re­
kiego — miała składać się z czterech nem.
batalionów piechoty, czterech szwa­ Legia Naddunajska weszła do ak­
dronów jazdy oraz kompanii arty­ cji w maju 1800 r., kiedy to — za­
lerii konnej, czyli łącznie z blisko równo nad Renem, jak i we Wło­
6 tys. żołnierzy. Odpowiednią uchwa­ szech — rozpoczęła się nowa wojna
łę podjęła 6 września izba niższa z Austriakami. Polacy bronili naj­
ówczesnego parlamentu francuskie­ pierw fortyfikacji Kehlu, a potem
go, Rada Pięciuset, a dwa dni póź­ zajmowali Frankfurt i uczestniczyli
niej zaakceptowała ją Rada Star­ w blokadzie twierdzy Philippsburg.
szych. Na dowódcę Legii wyznaczo­ W decydującym starciu pod Ho-
no generała Karola Kniaziewicza, henlinden (3 XII 1800) legioniści wy­
który przebywał w Paryżu od czasu, datnie przyczynili się do zwycięstwa
gdy składał Dyrektoriatowi sztan­ generała Moreau nad arcyksięciem
dary wzięte w wojnie neapolitań- Janem. W ostatniej fazie wojny —
skiej. maszerując w przedniej straży —
Legia Naddunajska formowała się przeszli Inn, Salzę i Traun; ro-
kolejno w Pfalzburgu, Metzu i Stras­ zejm zastał ich na przedpolach
burgu, szczególne zasługi przy jej Linzu.
» 82 «
KAROL KNIAZIEWICZ
generał brygady — dowódca Legii Naddunajskiej

W Paryżu widoczne to już było, że nieuchronna wojna Francji z Austrią


i Rosją. Rząd francuski uczuł potrzebę zwiększenia nadziei Polski bytu. Rzą­
dowe więc osoby utrzymywały, że Polska wskrzeszona będzie, że król pruski
z innej strony za część wydartą a zwróconą wynadgrodzony będzie, byleby
Polacy dzielnie Francuzów wspierali1. Aby zaś przymnożyć wojska polskiego,
odebrałem rozkaz rządu francuskiego, abym przy armii „nadreńskiej” korpus
6-tysięczny wystawił. Łatwy ten do spełnienia. Mnóstwo oficerów z niewy­
gasłym, a młodzież dobrze wychowana, z gorejącym ogniem miłości ojczyzny
cisnęła się pod chorągwie. Dopełnili tych niewolnicy w austriackim i rosyj­
skim wojsku, a tak w sześciu miesiącach korpus mój był pełny. Stan skarbu
był tak smutny, że więcej roku czekałem na ubranie i na konie dla jazdy
i artylerii. Za powrotem Napoleona z Egiptu skarb inaczej urządzony został.
W porę, w którą nad Renem wystawieniem korpusu zajmowałem się, ten ge­
nerała Dąbrowskiego we Włoszech, w nieszczęsnej wojnie pod dowództwem
generała Scherera, mocno ucierpiał. Nieco później Masseny w Szwajcarach,
generała Brune w Holandii zwycięstwa, przy objęciu godności konsula * przez
Napoleona, odrodziły jakby mocarstwo francuskie.

K. Kniaziewicz, Pamiętnik. Papiery po


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.

JÓZEF DRZEWIECKI
szef li batalionu

Lecz już w Phalsbourgu dzień przeznaczony, na który zwerbowani zgro­


madzić się mieli, i myśmy tam z Fiszerem wyjechali2; Kniaziewicz, wsparty
zdolnościami Kosseckiego, z nim pozostał w Paryżu. Żyliśmy odtąd jak człon­
kowie jednej rodziny: nasz grosz, bielizna, stół i skromne potrzeby z jednego
czerpały się worka. Fiszer poświęcił się administracji, mnie dozór koszar i mu­
sztry się dostał, a do tej instrukcji żołnierzy dodaliśmy wiadomość regula­
minu i służby polo we j, których tłumaczenie w Paryżu przygotowałem. Na
pracy dzień cały przechodził, wieczór na oświecaniu siebie i swych podko­
mendnych 3. Koszary obszerne, stąd nietrudny dozór. Młodzież wielkopolska
już się zbiegała z zapałem, byli dobrze wychowani i usposobieni: Suchodol­
scy, Suchorzewscy itd.-----
Lotem orła szło do skutku przedsięwzięcie nasze; zwycięstwo pod Ziirich
dało wysłanym przez nas wielką do werbunku łatwość. Znajdowali się i Mało-
rosjanie ♦♦, którzy się do nas garnęli, było ich pod dostatkiem 4. W Palatynacie
bawił książę Karol ***, a jego dezerterowie z polskich prowincji powiększali
naszą liczbę. Szło to dobrze co do ludzi, lecz mały zasób środków ze strony
rządu, wielkimi natenczas wydatkami na armię „włoską” obciążonego, opóźniał

♦ pierwszego konsula
** pochodzący z Ukrainy
*** winno być — arcyksiążę Karol
» 83 «
urządzenie się. Jużeśmy mieli wyżej dwóch tysięcy ludzi, kiedy jeszcze mun­
durów, koszul i trzewików nawet nam nie dostawiono; często żołnierze, aby
się z koszar za drzwi wychylić mogli, w kołdry się swoje obwijali. Wkradły
się choroby skórne i potężnie rozszerzały, a lazaret nie dostarczał do zapobie­
żenia im środków. Miejscowi obywatele byli nam przychylni i pomagali bie­
lizną, lecz to miasteczko małe. Był tam urzędnik cywilny Parmanthier, który
nas szanował i ze swej strony przedstawiał położenie nasze; słowem, w cięż­
kich dość obrotach mieliśmy przyjemność pozyskać przynajmniej współczucie
mieszkańców. Ale nam materialnych pomocy brakło i to robiło obawę, aby
kto o dezercji nie pomyślał. W takim rzeczy stanie chciano nas do Metz prze­
nieść. Dla ułatwienia marszu przysłano jakieś kurteczki, które by później pod
mundury służyć mogły, dostarczono zaś płóciennych spodni i trzewików tyle
tylko, co by ledwie dwóm częściom pokryły nogi, i tak nam przejść do Metz
polecono, kiedy pora była zimowa i ostra gruda panowała. Ponieważ część
koszar i służby powierzona mi była i prowadzić ich należało, stanęliśmy na
placu, aż tu narzekanie powszechne. Wyszedłem przed front, wołają:
— My bosi!
Przywołałem pierwszego, co się skarżył i rozzuć siebie kazałem:
— Ubierz się w moje buty, mam jedne i te są twoje — rzekłem — a pełń
powinność twoję.
Zakomenderowałem i sam przed frontem boso idąc, wprędce od grudy do
krwi się pokaleczyłem. Żołnierze buty moje odbierają, a ja ich przyjąć nie
chcę.
Zebrałem skrzypków, dudziarzy i wszystkich, których po koszarach grających
widziałem, rozstawiłem, aby grali, i nie tylkośmy nasz marsz pomyślnie za­
częli, aleśmy i po dniach kilkunastu w Metz bez dezerterów stanęli. Miasto
przez swego naczelnika zapłaciło nam adresem pożegnania w gazetach ogło­
szonym, porównywając nas co do poświęcenia się z emigrantami francuskimi,
rozumie się korzystnie dla nas, gdy nas pochwalić chciano. Życie w koszarach
pracowite, jednostajne, chęć poznania swej służby i obowiązków czas zajmo­
wała. —
W Metz rośliśmy w siłę i w organizacji postąpili; tam przybył nam później
jenerał Sierawski i Wasilewski, a z kraju Jerzmanowski, Zdzitowiecki, Husa-
rzewski, Narbutt; wielu nie pamiętam5. Dnia jednego zbiegły się dzieci do
idącego powozu, oglądając go z zadziwieniem; był to maleńki koczyk dan-
glowski *, a żyd go polski z brodą maleńkimi naszymi końmi powoził; zaje­
chał wprost w bramę koszar. Był to pułkownik Burzyński, jadący do Paryża
ze znaczniejszym zapasem pieniędzy, którymi księżna Aleksandrowa Sapieży-
na zaspokoić chciała potrzeby Naczelnika **. Pamiętam to dobrze, bo wiedząc
żeśmy niepłatni, Naczelnik przysłał nam ich połowę. Ścieśnieni w pierwszych
życia potrzebach nawet, wszyscyśmy dobroczyńcom błogosławili. Uzbrojono
nas w części przecie, umundurowano i do Strasbourga wyprawiono 6. Bataliony
postawione były w szańcach w Kehl, a depot w Strasbourgu; odtąd zaczęło się
wojenne nasze życie.

J. Drzewiecki Pamiętniki (1772—1852),


Kraków 1891, s. 155—158.

* półkryty powóz pochodzący z fa­


bryki powozów Tomasza Dangla
** mowa o Tadeuszu Kościuszce
» 84 «
KAROL KNIAZIEWICZ
generał brygady, dowódca Legii NaddunajsMej
W roku 1800 armia francuska pod generałem Moreau przeszła Ren pod
Strasbourgiem. Mój korpus, jeszcze nie ubrany, do Kehl sprowadzono, czynny
był w utarczce pod Offenburg i wówczas generał Fiszer, a wtedy szef bata­
lionu, wzięty [został] przez Austriaków w niewolę 7.
Ostatnich dni czerwca całe ubranie i część koni odebrałem i natychmiast
zostałem wysłany z połową mojej piechoty i artylerii do Moguncji, gdzie Na­
poleon trzem dywizjom pod dowództwem generała lejtnanta Sainte-Suzanne
Ren przejść rozkazał, aby odeprzeć nieprzyjaciela mającego kilkanaście ty­
sięcy.
Gdyśmy Ren przeszli, nieprzyjaciel traktem ku Frankfurtowi cofał się. Bę­
dąc w przedniej straży z moim korpusem i dwoma pułkami francuskimi jazdy,
pierwsze miałem spotkanie z nieprzyjacielską przednią strażą pod wsią Hat-
tersheim i Singlingen8. Wyparowany nieprzyjaciel z tego stanowiska cofnął
się pod miasto Hoechst, za powtórnym silnym natarciem opuścił i to miasto
i stanął za rzeką Niddą. Już się dzień ku wieczorowi nachylał, kiedy opano­
wawszy miasto Hoechst, pojechałem do wioski Geitsheim i tam moją założy­
łem kwaterę, a wtem nieprzyjaciel na batalion w mieście będący silnie ude­
rzył i z niego wyparował, lecz II batalion, w odwodzie będący, pomógł do
powtórnego zajęcia miasta, co nie trwało nad pół godziny. Wraz przecie dwa
regimenta nieprzyjacielskie jazdy powyżej przeprawiły się przez rzekę Niddę
w celu zajęcia mi tyłu. Wstrzymał te pod wioską Geitsheim batalion piechoty
pod komendą szefa batalionu Drzewieckiego. Nacierał dwukrotnie nań nie­
przyjaciel, nie mógł zmieszać porządku i cofnąć się musiał, utraciwszy więcej
400 koni i ludzi. Dnia tego dwie dywizje francuskie były z daleka widzami.
Nazajutrz stanąłem blisko Frankfurtu we wsi Bornheim, jedna dywizja
francuska pod Offenbach, druga pod Bergen i Hochstadt. Przez kilka dni sta­
liśmy równie spokojnie jak wpośród pokoju. Po tych [dniach] upłynionych
nieprzyjaciel we wszystkich punktach natarł na francuskie korpusa, wyjąwszy
mój. Widząc z mego stanowiska, że korpus pod Offenbach cofać się zaczyna,
przeprawiłem dwa bataliony i dwa granatniki przez Men, nieprzyjaciel przeto
przeskrzydlony i do odwrotu zmuszony został. W tym samym momencie ode­
brałem rozkaz wspomagać generała Souham, wypartego przez nieprzyjaciela
ze stanowiska pod Hochstadt. Za złączeniem się moim odzyskaliśmy to ze
znaczną stratą z stron obydwóch 9.
W dni kilka uwiadomił nas Moreau o zawieszeniu broni. Korpus mój i część
wojska francuskiego przeznaczona była do oblężenia fortecy, nad Renem le­
żącej, Philippsburga. Generał dywizji Delaborde oblężeniu przywodził. W mie­
siąc forteca się poddała 10, a mój korpus na kantonowe kwatery rozmieszczony
został między rzekami Neckarem, Renem aż do Kehlu. Moja zaś kwatera
w Heidelsbergu była. Zawieszenie broni trwało trzy miesiące, przez ten czas
korpus mój uporządkowany i jak najlepiej ubrany został.

K. Kniaziewicz, Pamiętnik. Papiery po


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.
JÓZEF DRZEWIECKI
szef II batalionu
Po oddaniu Philippsburga Francuzom wzięto bataliony nasze i niedaleko
Bruchsahl rozkwaterowano; było to w celu użycia nas na pierwszą linię bo­
jową. Przyszły też i dwie kompanie składające szwadron kawalerii, a. swą
postawą, doborem ludzi i nie znanymi w armii francuskiej lancami tak za­
błysnęły, że oficerowie kawalerii przyjeżdżali z miejsc odleglejszych, aby ich
manewrujących widzieć. Żołnierz wzięty z wyrobionych ułanów austriackich,
oficerowie pod księciem Józefem wyćwiczeni n, konie piękne, mundury no­
we — nic nie brakło prócz liczby. Jabłonowski i Ostrowski kompanie pro­
wadzili.
Hożejm ten nie trwał długo: Francuzi, oczyściwszy zawady, jakie im nad
Renem stawiono, przyszli nad brzegi Innu, które Ludwik XIV za ostatnią
granicę zwycięstw francuskich uważał, przejście jego za trudne lub niepodobne
uważając. Brzegi jego, przez czas długi fortyfikowane, stawiały w każdym
punkcie opór, a związek między nimi wyczerpał wszystkie środki obrony, ja­
kie teoria i doświadczenie do zabezpieczenia z tej strony kraju przedsiębrać
nakazywały. Lecz już bohatyr spod Marengo * dowiódł, że wszystko sile ge­
niuszu ulega, i wskazał pole wsławienia się jenerałowi Moreau, który armią
komenderował. Jenerał Moreau miał na widoku wyprowadzić Melasa z tej
twierdzy, dla całej armii przygotowanej, czego nie dokazał. Żałował nieraz,
że nie książę Karol komenderował.
Rada wojenna wiedeńska ułatwiła mu jego przedsięwzięcie: wybrała ona
arcyksięcia Jana na głównokomenderującego i ułożyła plan kampanii, który
miał Francuzów przegnać za Ren niezawodnie. Siły ich nisko ceniono sądząc,
ze pierwszy konsul utrzymanie swych zwycięstw włoskich mieć będzie na
głównym celu. Pragnęli jednak, aby Moreau pierwszy ruszył do boju. Utwier­
dził on ich w tym mniemaniu, czyniąc ruch wielki w wojsku swoim, tak że
uwierzono, iż nie chcąc przechodzić tak mocno bronionej rzeki, udaje się ku
jej źródłom, a tam ją przeszedłszy w górach, w środek kraju biec będzie mu-
siał na zwycięstwa, zostawiwszy Wasserburg i Muhldorf, na których Austria­
cy mieli przedmostowe szańce i tam swe siły skupili. Ta ułuda zupełnie się
powiodła. Austriacy, widząc słabe tylko wojsko przed sobą, uderzyć na nie
zapragnęli, zamierzając Francuzów w górach otoczyć góralami, a sami do
Palatynatu pójść, którego opanowania byli pewni. W tym celu dwoma się
szańcami przedmostowymi puścili; Francuzi bronili się ze zwykłym sobie mę­
stwem, ale z tak małą garstką, że odparci zostali.
Gdy się wojsko na tę stronę dostało, już armia francuska, o której są­
dzono, że jest w marszu na przejście źródeł Innu, niedaleko cała zebraną
była. Rad bym jeszcze czytał ten rozkaz dzienny, jakiśmy w wigilią bitwy
pod Hohenlinden mieli sobie dany. On by cały sekret manewru objawił;
a co dziwniejsza, cały dzień bitwy i nieprzyjacielskich poruszeń tak ściśle
opisał, iż nam się zdawało, jakby oba wojska działały wedle umówionego
planu.
Dzień był śnieżny i pochmurny. Austriacy szli na pewno, na opanowanie
kraju. Dwie były armie, obie po sto tysięcy ludzi liczyły, każda po kilkaset
armat miała; wyciągały się one na linii mil kilkunastu, którą wódz władał
całą z przewidywaniem wszelkich wypadków. Korzystać ze zdarzeń było du­

* Bonaparte
» 86 «
szą całego działania i powiodło się, bo instrukcje dane wszystko przewidziały.
Największa siła pod Hohenlinden rozwinięta miała przed sobą znaczniejszą
część armii austriackiej, która się tamtędy z Wasserburga przebierała; cofano
się powoli przed nią, bo miano na celu oddalić się od przedmostu osiemdzie­
siąt armatami osadzonego. Moreau tu był na czele; na prawym naszym skrzy­
dle jenerał Decaen leciał z dwudziestu tysiącami lasami, zwanymi Świętego
Krzysztofa 12. Jego przeznaczeniem było przebić się tylko, chociażby nawet
zostawując odłamy swe opiece naszej, bo i my za nim w pomoc ciągnęli
i z sobą je zabierali. Szedł więc szybko mając okolić Austriaków od Wasser­
burga, a Kniaziewicz pomoc mu zabezpieczał. Spotykamy się z różnymi w róż­
nych kierunkach idącymi oddziałami i rozwijamy się do cząstkowego z nimi
działania lub je od armii odcinamy. Były liczne częściowe utarczki, a bój
główny pod Hohenlinden czekał rozstrzygnienia z poruszeń naszych. Tam
dym od wystrzałów działowych był tak wielki, że się armie nawet widzieć
nie mogły. Moreau czeka godziny, którą za stanowczą uważał, a gdy ta na­
deszła, chce widzieć jej skutek, lecz mu ćma tyralierów i dym armat nieprzy­
jaciela zasłania. Leci przed regiment strzelców konnych, bo ten był na czele.
Lafont, co już widział boje i do wielu zwycięstw prowadził, woła: „Za mną,
bracia, spojrzymy w oczy nieprzyjacielowi!”
Sam naprzód się posuwa, oczyszcza plac z tyralierów i postrzegają, że
w armii austriackiej odmianę frontu rozpoczęto. Na ten widok wszystko w ru­
chu, biją w bębny i trąby, do ataku wiodą, bo poznają, że od Wasserburga
już odcięci zostali Austriacy. Żołnierz austriacki przejęty panicznym strachem
pojedynczo uchodzi. Decaen rozkazuje swoim biec razem aż w otwory przed­
mostu i zdobyć go, jeśli się uda. My porzuciwszy błąkające się kolumny prze­
chodzimy w bojowym porządku osłonić tę strzelecką wyprawę.
Powstaje tumult wielki uciekających, którzy już nawet nie strzelają. Fran­
cuzi nie strzelają także, lecz z nimi do szańców biegną, na koniec armaty
szańcowe do całej masy ognia dają, a oficerowie austriaccy na swoich wołają,
że się armia inną drogą cofa. Tyraliery nasze formują się przy nas w odle­
głości i od nowego z okopów wypadu formujemy zasłonę. Dzień się kończy,
wojsko cofa zostawując część dział i jeńców. Najwięcej pochwyconych było
z idących różnymi drogami komend, które nie mogąc sobie wybrać kierunku,
szły wskazaną rozkazem drogą i na wojsko francuskie natrafiając, chętnie się
mu poddawały. Takich trzydzieści tysięcy naliczono 13. Armia francuska po­
trzebowała się uporządkować, a nie będąc w stanie opanować przedmostu
w Wasserburgu, musiała obmyśleć sposób przejścia Innu, stosownie do obro­
tu, jaki by armia nieprzyjacielska przedsięwzięła.
Przeprawiła się ona w Muhldorf i ku Salzburgowi wzięła kierunek; nasza
stanęła nad Innem, a tymczasem prawe skrzydło posunęło się w stronę Ty­
rolu, po swej przeprawie, przeciąć nieprzyjacielowi przejście przez rzekę
Traun, pod Lambach zamierzając. Nieprzyjaciel przewidywał to zapewne,
bośmy z tej strony miasta mieli spotkać świeże siły, nawet i wodza nowego 14.
Tam się już książę Karol znajdował i miał z sobą pułki ułanów, które w Cze­
chach przez niego uformowane, z takim wodzem miały ożywić męstwo woj­
ska skołatanego bitwą i marszem strudzonego. Jenerał Decaen i Kniaziewicz
przez Muhldorf przechodzić mieli; most był zniesiony wprawdzie, lecz na
przeciwnym brzegu materiały jego złożone były i barki, które przeciągniono
za sobą. Straży silnej nie było, bo armia poszła już z pośpiechem, wielkich
za sobą nie zostawując oddziałów. Jenerał Decaen zawołał na regiment strzel­
ców:
» 87 «
— Przechodźmy!
Po prawej stronie było tylko kilka belek nie zrzuconych bez pomostu. Jene­
rał siadł na nie jak na konia; myśl ta strzelcom się podobała i ruszyli. Armaty
tymczasem, z tej strony dosięgając drugiego brzegu, słabą straż uprzątnęły;
przebrała się z jenerałem kompania, wsiadła zaraz na rybackie barki i prze­
woziła swoich z dwiema armatami.
Wprawdzie przybyła od straży odwodowej jakaś pomoc, aby ich odpędzić,
ale zastawszy armaty dobrze obsadzone i usiłowania swe próżnymi sądząc,
cofnęła się. Natychmiast zniesiono dyle, zrobiono kładkę, a zostawiwszy ba­
gaże, do wieczora wszyscy już na drugiej byliśmy stronie, w ściśnione ko­
lumny uformowani. Szliśmy noc całą; straż tylną dognaliśmy na koniec i par­
liśmy ją bagnetami, czasem trupy deptać potrzeba było. Nieprzyjaciel usuwał
się powoli, tak aż do Salzburga, gdzie w skale wykuta droga działami osadzo­
na na dłuższy czas zatrzymać miała. Armia ruszała się w różnych kierunkach
jednocześnie; boczne kolumny nie znalazły tej przeszkody, te, które spotkały,
przeparli i do odcięcia od Lambach nieprzyjaciela dążyły; on, licząc na tę
silną posadę, cofał się ku niej. Nie wiem, jaki był los inszych kolumn, lecz
nasze je uprzedziły i do nas miały należeć bój i zwycięstwo. Przyjechał jene­
rał Montrichard, aby nas prowadzić; bataliony nasze zastał w porządku. Wy­
jechali z Kniaziewiczem obejrzeć położenie obozu; książę Karol rozwinął sześć
tysięcy ludzi, okalając nimi lewy brzeg rzeki, na której most się jedyny znaj­
dował. Na drugiej stronie były rezerwowe magazyny, nie tylko żywności, ale
i wojennych zapasów, w wielkich budowlach nad brzegiem rzeki położonych,
których bronić przedsięwzięto. Wielość dróg wiodących do miasta potrzebo­
wała rozciągnienia wojsk pieszych, a cała kawaleria, naprzeciw ich w skrzy­
dle umieszczona, miała przeznaczenie atakować z boku kolumny infanterii,
gdyby się ku miastu puścić zapragnęły. W pomoc kawalerii kilka sztuk armat
miało nas razić, ułatwiając jej napad. Z naszej strony cała bateria artylerii
konnej była przy awangardzie naszej, z samych batalionów polskich ułożonej.
W drodze znalazła sobie stosowne położenie, zmuszając armaty nieprzyjaciela
słabnąć i na koniec zamilknąć. Od nas wymagano, byśmy szli w ściśnionych
kolumnach, nie wstrzymując się dla własnej obrony, przebili w jednym
punkcie austriacką piechotę i most zdobyli wprzód, nimby rozciągnione
austriackie wojsko ściągnąć się do niego mogło.
Tymczasem Montrichard awangardę rozwijał w całej swej sile. Widzieliśmy
na lewej stronie lasek, około którego przechodzić nam było trzeba, lecz nie
wiedzieliśmy, jaki być może z niego użytek. Kawaleria nasza już go zajmo­
wała i odważny Lafont czekał w nim na ułanów, którzy nas atakować mieli.
Szliśmy rażeni kulami działowymi, na czele prowadził Kniaziewicz, po stro­
nach flankiery chcieli opóźniać marsz batalionów, które im odpowiadać strza­
łami nie myślały; bębny podwójny krok biły i wkrótce byliśmy na płaszczy­
źnie, kiedy armia nieprzyjacielska uciekała. W jej miejscu porządnym szy­
kiem szli ułany uderzyć w bok kolumn naszych, które się dla nich nie zatrzy­
mały. Ułani byli Galicjanie i Czechy, słyszeliśmy ich słowiańskie krzyki z po­
gardą dla nas rzucane. Kiedy Lafont pędem orła już ich flank atakował,
krzyk ten zmienił się w trwogę, a francuscy szaserzy odpłacali im za pogardę
naszę. Myśmy i jednej nie posłali kuli, bośmy już pod most podchodzili,
a nasze bagnety, złamawszy ich słaby opór, już nas panami mostu czyniły.
Brano niewolników ułanom. Lichtenstein znakomitego rodu, co ich prowadził,
Już do niewoli się dostał15; Montrichard całą atakował siłą; Kniaziewicz ba­
gnetami od mostu odpierał. To co się wpław nie rzuciło, poszło w niewolę,
» 88 «
a Lichtenstein zyskał uwolnienie, jeśliby Fiszera w zamian za niego oddano
z więzienia. To przyrzeczono; lecz tak skierowano jego drogę, że dopiero od
granicy pruskiej do Francji wjechał. Choć minister z Paryża o przedstawienie
naglił, nikt z kolegów nie chciał zabrać miejsca szefa infanterii aż do powrotu
jego i on, wróciwszy, natychmiast je zajął z tym większą pociechą, że je sza­
cunkowi współtowarzyszów był winien. Pp przejściu Traun była gonitwa
wyprzedzających się kolumn. Co do nas, chociaż byliśmy na czele, aż po opa­
ctwo Sechlerbach, które broniono jeszcze, gdyśmy jednak pod opactwo
Kremmsmuenster podstąpili, zastałem już tam jenerałów francuskich, co mnie
uprzedzili. Wprost sprzed frontu poszedłem im donieść, że awangarda na to
miejsce przyszła i dalszego od nich czekała rozporządzenia. Jenerałowie byli
w bibliotece, właśnie w sali, gdzie się mapy znajdowały i wynieśli mi mapę
Polski, ofiarując w podarunku. Przyjąłem ją i później do zbioru kart jenerała
Dąbrowskiego odesłałem jako świadectwo, żeśmy na przodzie bywali16.

J. Drzewiecki, op. cit., s. 164—170.

KAROL KNIAZIEWICZ
generał brygady, dowódca Legii Naddunajskiej

Odtąd korpus mój ciągle był w przedniej straży na przemian z generałem


Richepance. Pierwszy przez rzekę Inn przechodziłem. Nieprzyjaciel słabo
przejścia bronił, dzielniej broniący korpus księcia Conde kilkaset ludzi
utracił17.
Rzekę Salzę większa część armii pod Salzburgiem przechodziła i tam od
nieprzyjaciela mocnego oporu poty doświadczała, pókim onej niżej o milę pod
Lambach z moim nie przeszedł korpusem, a za mną dywizja generała Decaena.
Po czym nieprzyjaciel, widząc się przeskrzydlonym, cofnąć się musiał.
W utarczkach pod Weis i Linz korpus mój był czynny i w ogniu aż do
powtórnego zawieszenia broni18.
Żołnierza polskiego dotąd łudziła nadzieja, że zwycięstwa Francuzów,
w których miał część, inną dadzą postać północnej Europie, że los narodu
niegdyś wolnego obojętnym dla Francji nie będzie, że ta wdzięczna będzie
narodowi polskiemu, że ten nie mając bytu politycznego więcej ludźmi posił­
kował niż te ludy, którym wolność nadała. Lecz niestety! Pokój w Luneville
zawarty, którym traktujące mocarstwa wzajem dawne i nowe nabycia sobie
zabezpieczyły, tę nadzieję zniszczył. Nadto widocznym to było, że wolność
Francji, Holandii i Włoch, tak drogo krwią ludzką okupiona, długo utrzymać
się nie może.
Nic więc Polaka do Francji nie wiązało. Jam zaś przekonany, że już nie za
ojczyznę walczyłyby Legie, postanowiłem celem utrzymania honoru narodo­
wego, że Polak najemnikiem być nie umie, podać się do dymisji, co zrobiłem,
a za moim przykładem kilkudziesięciu oficerów.

K. Kniaziowi cz, Pamiętnik. Papiery po


generale. Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 481.

» 89 «
PRZYPISY
1 W listopadzie 1799 r. Kniaziewicz i skimi i 20 francuskimi strzelcami kon­
Franciszek Barss zwrócili się do Jeana nymi. Kiedy powracał tegoż dnia wie­
Alexandre’a Bonneau, ostatniego repre­ czorem, został zaatakowany ' przez 700
zentanta Francji w Warszawie, aby kawalerzystów austriackich ppłk. Wal-
przedstawi! konsulom memoriał w spra­ modena. Część ludzi Fiszera zaczęła
wie polskiej. Bonneau przedłożył Bo­ uciekać, inni po krótkim oporze poddali
napartemu projekt zorganizowania ko­ się.
alicji francusko-prusko-szwedzko-turec- 8 Do potyczek pod Hattersheim i Sin-
kiej przeciw Rosji, Austrii i Anglii. glingen doszło wieczorem 4 VII 1800.
Proponował wskrzeszenie Polski obej­ Austriacy stracili tu 10 ludzi.
mującej trzeci zabór pruski z Warsza­ 9 Walkę rozegrano 12 lipca. Trzy dni
wą, część zaboru rosyjskiego oraz cały później podpisany został rozejm w
zabór austriacki. Na tronie polskim miał Parsdorf. W czasie rozejmu Kniaziewicz
zasiąść elektor saski, a Saksonia połą­ przedłożył Bonapartemu projekt desan­
czona byłaby z Rzeczpospolitą. Prusy w tu polsko-francuskiego w Kurlandii i
zamian za oddanie trzeciego zaboru i wywołania powstania w zaborze rosyj­
części Śląska miały otrzymać odszkodo­ skim. Dąbrowski natomiast chciał ma­
wanie na innym terenie. Memoriał szerować przez Czechy do Galicji, by
Bonneau był potem — w zmienionej tam z kolei wywołać powstanie.
wersji — przedmiotem dyskusji podczas 10 Philippsburg — twierdza na pra­
rokowań francusko-rosyjskich w Ty lży wym brzegu Renu, poniżej Strasburga —
w 1807, a idea połączenia Polski z Sak­ kapitulował 25 IX 1800.
sonią została częściowo zrealizowana w 11 Ks. Józef Poniatowski w 1784, słu­
Księstwie Warszawskim, którego mo­ żąc jeszcze w wojsku austriackim, zor­
narchą był król saski. ganizował z młodzieży galicyjskiej pułk
2 Zakład legionowy uruchomiono w ułanów dla cesarza Józefa II.
Pfalzburgu (35 km na płn.-zach. od 12 Były to lasy Anzig lub Ebersberg.
Strasburga) w połowie października Decaen przechodził przez miejscowość
1799 r., a pierwszym jego komendantem St. Christoph, stąd pomyłka autora.
był kpt. Michał Pągowski. Drzewiecki 13 Bitwa pod Hohenlinden rozegrała
i Fiszer wyjechali z Paryża 23 paździer­ się 3 XII 1800 między francuską armią
nika, a 1 listopada rozpoczęli swą pracę gen. Moreau a austriacką arcyksięcia
w Pfalzburgu. Jana. Polacy stanowili trzecią brygadę
3 Drzewiecki mówi tu o uruchomionej piechoty w dywizji gen. Decaen i wal­
6 listopada Szkole Obywatela i Żołnie­ czyli na prawym skrzydle francuskiego
rza. W szkole tej oficerowie wygłaszali ugrupowania. Powstrzymali atak au­
pogadanki: „jak szanować prawa, włas­ striackiej kolumny gen. Riescha, a uła­
ność, spokój obywateli, być posłusznym ni wykonali zagon na tyły środkowej
swoim zwierzchnikom, a wobec równych kolumny nieprzyjacielskiej Kolowratha.
zachowywać przyjaźń, jedność i zgodę”. Kapral grenadierów II batalionu Bana­
Wśród podkomendnych propagowano szek wraz z dwoma kolegami wziął do
również „sentymenta republikańskie”. niewoli oficera i 21 żołnierzy. 13^-letni
4 W bitwie pod Zurychem (3—4 VI dobosz Józef Rodziewicz, utraciwszy
1799) gen. Massena powstrzymał woj­ kontakt z kompanią, wystraszył cały ba­
ska austriackie arcyksięcia Karola, a talion austriacki, bijąc w bęben „do
25 IX 1799 rozbił rosyjski korpus gene­ ataku” tak, że nieprzyjaciel sądził, iż
rała Korsakowa. jest otoczony przez znaczne siły. Bry­
5 Legia przybyła do Metzu 11 II 1800. gadier ułanów Jan Pawlikowski wraz
Julian Sierawski, którego wspomina au­ z francuskim strzelcem konnym wy­
tor, był wówczas kapitanem. Stopień padli na austriacką kompanię i unie­
generała brygady uzyskał dopiero w szkodliwiwszy dwu oficerów, zmusili 57
1812. Kapitanem był też Wasilewski. ludzi do rzucenia broni. Gen. Decaen
6 Polaków przeniesiono do Strasburga spotkawszy Pawlikowskiego, gdy pro­
pod koniec kwietnia 1800 r. wadził swych jeńców na tyły,, chciał
7 Od 2 V 1800 piechota Legii brała go zaraz mianować oficerem, ten jednak
udział w pracach fortyfikacyjnych i odrzekł: „Nie umieć czytać, nie umieć
obronie cytadeli w Kehl, nad tzw. ma­ pisać, nie może być oficer”.
łym Renem koło Strasburga. 3 czerw­ Straty austriackie pod Hohenlinden
ca szef batalionu Fiszer, prowadzący wynosiły ok. 20 tys. ludzi, a francuskie
działania przeciw powstańcom chłop­ 1200 zabitych i rannych oraz ok. 600 jeń­
skim w rejonie Offenburga, wyruszył ców. Zabrano Austriakom blisko 100
nu rozpoznanie z 50 grenadierami pol­ dział o-raz tysiące różnych sztuk broni,
» 90 «
powozów i sprzętu wojskowego. Polacy halbę wina ruszył galopem w kierunku
stracili 50 zabitych i 30 rannych. sztabu nieprzyjacielskiego, stojącego na
14 11 XII 1800 cesarz Franciszek od­ czele swej brygady księcia wziął w
dał komendę nad armią arcyksięciu Ka­ niewolę i pomimo strzałów nieprzyja­
rolowi, niewątpliwie najlepszemu do­ cielskich zmęczonego i zduszonego swe­
wódcy austriackiemu, przyszłemu zwy­ mu kapitanowi przyprowadził”. W cza­
cięzcy Napoleona w bitwie pod Essling sie licznych szarż tego dnia ułani polscy
w 1809. wspólnie z Francuzami wzięli do nie­
W Lambach znajdowały się duże ma­ woli ok. 800 jeńców austriackich.
gazyny sprzętu i żywności oraz most na 16 Zbiór kartograficzny gen. Dąbrow­
Innie. Drzewiecki opisuje dalej atak skiego przekazany Towarzystwu Przy­
polsko-francuski na stanowiska gen. jaciół Nauk w Warszawie zaginął w
Meczeriego. Najpierw polska artyleria czasie ostatniej wojny w Bibliotece
konna Jakuba Redlą zniszczyła część Uniwersytetu Warszawskiego. Część
dział nieprzyjacielskich. Potem piechota map Dąbrowskiego zachowała się w
legionowa przełamała opór Austriaków zbiorze gen. Józefa Chłopickiego w Ar­
i opanowała most, który utrzymała mi­ chiwum Wojewódzkim w Krakowie.
mo kilkakrotnych kontrataków. Oddział na Wawelu.
15 Podporucznik Wojciech Dobiecki 17 Był to korpus emigrantów francus­
wspomina, iż księcia Lichtenstein wziął kich.
do niewoli żołnierz Trandowski z 6 kom­ 18 Mowa o rozejmie podpisanym 25
panii: „w skutku zakładu z kolegą o XII 1800 w Steyer.
6.
SAN DOMINGO

Podpisując traktat pokojowy w Lu- i artyleria dawnej Naddunajskiej),


neville, Austria i Francja zobowią­ która nie chciała podlegać Burbo­
zały się wzajemnie nie popierać nom, włączona została do armii
„wrogów wewnętrznych”, co ozna­ francuskiej, otrzymując później nu­
czało, że Polacy nie mogli w przy­ mer 113 półbrygady piechoty. Pola­
szłości liczyć na pomoc Paryża cy stali się częścią składową wojsk
w swych staraniach niepodległościo­ kolonialnych, a w maju 1802 r. wy­
wych. W maju 1801 niepotrzebna już słano ich na San Domingo. Już
Legia Naddunajska znalazła się we wcześniej zresztą — zostawszy pier­
Włoszech, gdzie Bonaparte zamierzał wszym konsulem — Bonaparte za­
oddać ją na służbę nowo utworzo­ mierzał użyć ich jako straży w ko­
nego Królestwa Etrurii, ofiarowane­ lonii karnej na Madagaskarze.
go Burbonom hiszpańskim. Legią San Domingo, czyli zachodnia
dowodził wówczas gen. Władysław część wyspy Haiti, była od roku 1697
Jabłonowski. Kniaziewicz i wielu kolonią francuską, zamieszkałą przez
oficerów podało się bowiem do dy­ 30 tys. białych i blisko pół miliona
misji i powróciło do kraju. We Wło­ murzyńskich niewolników. Więk­
szech znajdowała się również legia szość białej ludności stanowili plan­
gen. Dąbrowskiego, odtworzona w tatorzy trzciny cukrowej, kawy i ba­
początkach 1800 r., w przededniu wełny bądź też kupcy zajmujący się
wojny z Austrią, i doprowadzona do eksportem towarów kolonialnych do
stanu 9 tys. ludzi. Po krótkim okre­ Europy.
sie służby w armii francuskiej legia Pod wpływem Wielkiej Rewolucji
ta znalazła się znów na żołdzie Francuskiej wolni Mulaci (ok.
Republiki Cisalpińskiej, odbudowa­ 30 tys.) zaczęli domagać się pełnych
nej po zwycięstwie Bonapartego pod praw obywatelskich, których im
Marengo (14 VI1800). jednak odmówiono. W lipcu 1791 r.
Pod koniec roku 1801 obie legie wybuchło zbrojne powstanie Mula­
zostały przekształcone w trzy pół- tów i czarnych niewolników, kiero­
brygady (po trzy bataliony w każdej), wane przez Murzyna Toussaint-
przy czym dwie pierwsze znalazły -Louverture’a. Kiedy dwa lata póź­
się w służbie nowo powstałej Repu­ niej miejscowe władze zdecydowały
bliki Włoskiej, a trzecia (piechota się na zniesienie niewolnictwa,
» 92 «
Toussaint przeszedł na stronę Fran­ przeniesiona z włoskiej na francuską
cji i stopniowo opanował całą wy­ służbę i oznaczona numerem 114.
spę. 1 lipca 1801 r. proklamował nie­ Półbrygada ta odpłynęła z Genui
podległość Haiti, ogłaszając się rów­ w styczniu—lutym 1803 r. i już mie­
nocześnie dożywotnim prezydentem. siąc później uczestniczyła w walkach
Niepodległości tej nie uznał jednak z oddziałami Dessalines’a.
pierwszy konsul Bonaparte, który Z sześciu tysięcy polskich żołnie­
wysłał na San Domingo korpus rzy, którzy znaleźli się na San Do­
ekspedycyjny pod dowództwem swe­ mingo, dwie trzecie zginęło bądź
go szwagra, generała Leclerca. zmarło w wyniku chorób, reszta na­
Toussaint, spaliwszy stolicę Cap- tomiast dostała się do niewoli. Część
-Franęais i kilka sąsiednich miast, jeńców (ok. 400) Murzyni obdarowali
wycofał się w góry, skąd prowadził wolnością, innych natomiast prze­
walkę z najeźdźcami. Parę miesięcy kazali Anglikom (od maja 1803
później rząd francuski wydał kłam­ Francja toczyła znów z nimi wojnę),
liwą proklamację, w której zape­ a ci z kolei wcielili Polaków do 63
wniał Murzynom wolność i fakty­ cudzoziemskiego pułku piechoty
czną niezależność, byleby tylko zło­ bądź też trzymali na więziennych
żyli broń. Toussaint, uwierzywszy statkach — pontonach. Niektórzy
Leclercowi, został aresztowany i wy­ z Polaków odzyskali wolność dopie­
wieziony do Francji, gdzie wkrótce ro w roku 1814, kiedy zawarty zo­
zmarł w więzieniu. Zbrojnym opo­ stał pokój paryski po pierwszej
rem kierował teraz równie zdolny abdykacji Napoleona.
Dessalines, który rozbił francuską Z całej wyprawy powróciło do
armię jesienią 1803 r. i proklamował Francji 330 żołnierzy i oficerów, 200
raz jeszcze niepodległość Haiti (11 wy wędrowało na Kubę, na Jamajkę
1804). i do Ameryki, kilkuset osiedliło się
W walce z powstańcami murzyń­ na Haiti. Z tych ostatnich 160 po
skimi wzięła najpierw udział 113 pewnym czasie odpłynęło do Euro­
półbrygada polska (od września py za zgodą Dessalines’a.
1802), a następnie druga półbrygada,

KAZIMIERZ LUX
podporucznik 113 pólbrygadu
PIOTR BAZYLI WIERZBICKI
kapitan 113 półbrygady

Po przeważnym zwycięstwie, odniesionym przez wojska francuskie nad


wojskami austriackimi pod Hohenlinden, zawieszenie broni podpisane zostało
dnia 25 grudnia 1800 roku w Steyer przez generała Lahorie ze strony gene­
rała Moreau i przez generała majora hrabiego Griine ze strony arcyksięcia
Karola. Po czym nastąpiły układy i na koniec dnia 9 lutego 1801 roku zawarty
został w Luneville od obu stron pożądany pokój. Zaraz po zawarciu pokoju
hrabia Cobenzl w imieniu swojego monarchy zażądał, ażeby w moc artykułu
15 powyższego traktatu:
„Jeńcy wojenni tak z jednej, jak z drugiej strony oraz zakładnicy wzięci
lub dostawieni w czasie wojny, którzy dotąd zwróconymi nie byli, w przeciągu
dni czterdziestu od podpisania tego traktatu oddani zostali. Legiony Polskie
rozwiązane, a ponieważ składały się z Polaków w niewolę zabranych, aby
tych jako jeńców wojennych Austriakom wydać”.
» 93 «
W tak krytycznym położeniu zostając, jedna część oficerów polskich, po­
dawszy się do dymisji, opuściła Legiony, drudzy, uważając traktat lunewilski
za dłuższe tylko, że tak powiem, przedłużenie zawieszenia broni — Austria
bowiem, chwilowo zwyciężona, ogromny żywioł wojny w sobie tłumiła’, czasu
tylko do zagojenia zadanych ran i spoczynku potrzebowała — oczekiwali dal­
szych losu kolei

P. B. Wierzbicki, Wyciąg z pamiętników:


Wyprawa na San Domingo, „Biblioteka
*.
Warszawska” 1847, t. 1, s. 107

KAROL MOELLER
kapitan 3 pólbrygady
----- Piza 27 nwdse'a roku 10**
[Do ministra wojny Berthiera]
Obywatelu Ministrze!
Złożywszy dymisję przepisową drogą służby wojskowej, pozwalam sobie dla
szybszej korespondencji wysłać Ci jeszcze duplikat, Obywatelu Ministrze.
Niech mi wolno będzie równocześnie zwrócić na chwilę Twą łaskawą uwagę
na los bardziej niż rozpaczliwy, w jakim znajdują się moi biedni współrodacy,
przybyli tutaj w chwalebnym zamiarze walczenia o swe ostatnie nadzieje.
Przedstawiając Ci, Obywatelu Ministrze, ich opłakaną sytuację, daleki jestem
od chęci choćby najmniejszego mieszania się w sprawy polityczne, które
mogły skłonić francuską dyplomację do złożenia Polski w ofierze jej wrogom.
Polski, która ofiarowała się Francji, Polski, którą my, Polacy, mieliśmy nadzie­
ję ujrzeć wkrótce o wiele ważniejszą dla narodu francuskiego niż Holandia,
Szwajcaria i Włochy razem wzięte. Nie będę też skarżył się na to, że sprawie­
dliwie honorując prochy nieśmiertelnego przyrodnika Dolomieu 2, który tyle
wycierpiał za sprawę republikanizmu — nie raczy się nawet rzucić kilku
kwiatów na grób tysięcy Polaków, którzy na polach unieśmiertelnionych zwy­
cięstwami pierwszego konsula Bonapartego przelewali w Italii krew za spra­
wę Francuzów i która wówczas była także ich sprawą, ponieważ nagrodą
miało być odrodzenie ich własnej ojczyzny.
Ograniczę się tylko do przedstawienia w niewielu słowach losu, bardziej niż
nieznośnego, blisko 10 tysięcy Polaków. Ci, zebrani w Italii — jedni w Cisal-
pinie, inni w Toskanie — oczekują z niepokojem bliskim rozpaczy fatalnej

♦ Po ukazaniu się pamiętników Wierz


*
bickiego redakcja „Biblioteki Warszaw­
skiej” otrzymała list sygnowany inicja­
łami W. K., który zawiadamiał, że pa­
miętnik ów jest autorstwa Kazimierza
Luxa. Wierzbicki odpowiadał na to, iż
jego współtowarzysz walk na San Do­
mingo — Lux, pamiętnik ów jedynie
przepisywał, uściślał daty, nazwiska i
fakty. Trudno dziś dociec, kto jest fak­
tycznym autorem tekstu, a w literaturze
historycznej zwykło się podawać i Luxa,
i Wierzbickiego.
♦* 17 I 1802
» 94 «
chwili, która ma zadecydować o tym, czym mają stać się w końcu 8. W ocze­
kiwaniu te smutne resztki wielkiego narodu, który już nie istnieje, żyją
w bólu dłużej niż ich ojczyzna, bez pociechy i bez nadziei. Wiesz jednak równie
dobrze jak ja, Obywatelu Ministrze, jaki udział Polacy mają w sukcesach
waszych armii. Wiecie również dobrze, że to ich istnieniu przy waszych
armiach należy zawdzięczać znaczną część sukcesów odniesionych na Austria-,
kach, a zwłaszcza że im zawdzięczać należy tę dezorganizację austriackich
oddziałów w Niemczech przed i po Hohenlinden, która przyniosła rozejm,
a wreszcie pokój w Luneville. Poprzez ten pokój triumfująca Francja zawaro-
wała dla siebie to, co chciała, dla swych sojuszników to, co uznała za stosowne,
a nawet swym pokonanym nieprzyjaciołom łaskawie przyznała awantaże,
o których ci zaledwie mogliby marzyć, gdyby odnieśli sukcesy. Jedni tylko
Polacy zostali na nieszczęście zapomniani, nic nie postanowiono w kwestii ich
przyszłego przeznaczenia. Pozostali oni w ten sposób przez wiele miesięcy
w niepewności i zawieszeniu. Ten stan niepewny musiał niestety potęgować
stopniowo ich nędzę, a wraz z nią poniżenie, w które wszystko zdawało się
ich z dnia na dzień spychać.
Wreszcie zaczęto myśleć o nich, zlecono ich reformę pod pozorem reorgani­
zacji. Francuski generał wykonuje ten smutny rozkaz4, ale wykonuje go —
zwłaszcza w naszej drugiej legii — środkami tak samowolnymi i surowymi,
nic przy tym nie postanawiając ostatecznie, że zdaje się, iż przybył do nas
nie po to, by nas reorganizować i nas pocieszać w nieszczęściach jako czuły
na nie Francuz, ale od chwili swego nagłego pojawienia się między nami aż
do swego jeszcze szybszego odjazdu traktował nas tak, jakby był komisa­
rzem ---- austriackim, znieważając nas, dopuszczając się wobec nas aktów
zemsty jakby za karę, iż podnieśliśmy broń przeciwko naszym ciemiężycie-
lom.
45 oficerów, mych rodaków, zostało przeniesionych na reformę * pod jego
okiem i nie ma dziś chleba, reszta oficerów, podoficerów i żołnierzy, uformo­
wana prowizorycznie w jedną półbrygadę, pozostawiona jest w nieznośnym
zawieszeniu, wszyscy niemal są bez jakichkolwiek zasobów osobistych. Wielu
innych, wykorzystawszy swe ostatnie środki pieniężne, by przybyć tutaj, nie
ma teraz za co powrócić do domu. Niemniej ich pragnieniem, jak też wszy­
stkich prawdziwych Polaków, nigdy nie była i być nie mogła rezygnacja na
zawsze ze swych domów i zerwanie wszelkich słodkich więzów krwi i przy­
jaźni, jakie od kołyski łączyły ich ze współobywatelami. Ich pragnieniem nie
mogło być dobrowolne wygnanie, opuszczenie ojczyzny dla służby we wła­
snym interesie innemu narodowi ani pragnienie umierania bez celu ni pocie­
chy na ziemi i w klimacie obcym. Pragnieniem ich nie było wreszcie, by
imiona ich i pamięć o nich zniknęły nędznie bez żadnej łzy, żadnej oznaki
współczucia, żadnej pomocy z przyjaznej ręki, która by osłodziła ich ostatnie
chwile i uhonorowała ich mogiły. Ich najgorętszym pragnieniem będzie
zawsze natomiast ujrzenie znów drogiej ojczyzny. Chociaż nie można jej było
wskrzesić, chociaż jest ona w rękach cudzoziemców, nie ma to znaczenia.
Wzdychają oni do niej, wolą żyć w niej niż przyjąć korzyści ofiarowywane
gdzie indziej.
Zdaje się jednak, że ktoś pragnie stawiać przeszkody tym najżywszym pra­
gnieniom ich serc, a które w oczach wszystkich ludzi winny być w najwyż-

♦ wyłączonych ze służby czynnej

» 95 «
szym stopniu respektowane i najświętsze. Nie mogę uwierzyć, by chciano za­
trzymać jako zakładników i powolnie zniszczyć z dala od ojczyzny korpus pol­
ski, któremu Francja tyle zawdzięcza, i to jedynie pó to, by ułagodzić niepokój
co do istnienia tego'korpusu mocarstw, które dokonały rozbioru Polski. Ah!
Obywatelu Ministrze, czyż nie ma innych środków wykonania artykułów
pokoju zawartego z tymi mocarstwami?---- Pozwolisz, Obywatelu Ministrze,
że poczynię ci w tym względzie kilka propozycji, które wszystkich mogą za­
dowolić, nie szkodząc w niczym waszej polityce, nie naruszając waszych inte­
resów i które — wprost przeciwnie — uhonorowałyby w naszych oczach waszą
wspaniałomyślność, waszą lojalność i waszą ludzkość.
Nie chodzi o nic innego, jak tylko aby rząd francuski po rozważeniu wszy­
stkiego oświadczył po prostu, że:
— Legiony Polskie są rozwiązane.
— Zaległy żołd należny tym Legionom powinien być niezwłocznie wypła­
cony.
— Sztab, wszyscy oficerowie, podoficerowie i żołnierze, którzy pragną
wstąpić na służbę Francji, zostaną naturalizowani, przyjęci do służby i będą
korzystać aż do śmierci ze wszystkich awantaży i przywilejów należnych ich
stopniom, nie będąc w przyszłości przenoszeni na reformę.
— Osoby ze sztabu, oficerowie, podoficerowie i żołnierze tak obecnie, jak
też ostatnio zreformowani, którzy pragnęliby powrócić do siebie, otrzymają
na podróż sumę odpowiadającą sześciu miesiącom ich żołdu jako dowód
wdzięczności narodowej.
— Osoby z Legionów umieszczone na liście reformowanych, które oświad­
czyłyby gotowość pozostania na terytorium Francji, korzystałyby z trzech
czwartych, a nie połowy płacy. Ta podwyżka byłaby im przyznaną jako cudzo­
ziemcom, którzy mają mniejsze zasoby i mniejsze możliwości utrzymania się
niż tuziemcy.
Oto co rząd może uczynić nie naruszając postanowień, które pragnie prze­
strzegać wobec mocarstw okupujących Polskę, nie czyniąc wysiłków pienię­
żnych, które mogłyby sprawić mu kłopoty i zadowalać równocześnie Polaków,
którzy tak dobrze zasłużyli się Francji dowodami zaufania i przywiązania,
a także bezgranicznego poświęcenia, jakie tak często dawali.
Jeśli o mnie idzie, niczego nie żądam, zadowolony, że przez dziesięć lat mo­
głem poświęcić swe trudy i fortunę służbie dla nieszczęsnej ojczyzny. Błogo­
sławię los mój, że mimo tylu przygód i tylu klęsk, pozostawił mi jeszcze
dosyć zasobów, abym mógł powrócić do siebie, nie stając się proszącym i nie
sprawiając nikomu kłopotu.
Będzie to dla mnie nadmiar szczęścia, jeśli przed mym odjazdem będę mógł
jeszcze zobaczyć złagodzenie nieszczęsnego losu mych rodaków. Tylko od Cie­
bie zależy, Obywatelu Ministrze, czy raczysz przedstawić powyższe wnioski
pierwszemu konsulowi, który bez wątpienia rozważy je, zwłaszcza jeśli spo­
doba się Ci korzystnie Go nimi zainteresować.
Pozdrowienia i szacunek 5

Archiwum Wojenne w Vincennes. Pa­


piery oficerów. Seria XL 106—128. „Em­
pire”. Litera M.

» 96 «
KAZIMIERZ LUX
podporucznik 113 półbrygady
PIOTR BAZYLI WIERZBICKI
kapitan 113 półbrygady

Napoleon Bonaparte, dopełniając niby artykułu 15 traktatu lunewilskiego,


zwinął Legiony Polskie: część ich przeszła na służbę Rzeczypospolitej Cisalpiń-
skiej 6, druga przejść miała w służbę króla Etrurii, lecz gdy starszyzna na to
zgodzić się nie chciała i wysłała nawet spośród siebie deputację do pierwszego
konsula, protestując przeciwko temu, co nastąpić miało, ogłoszono rozkazem
dziennym postanowienie Napoleona Bonapartego w następujących wyrazach:
„Iż nagradzając znakomite usługi wojenne przez walecznych Polaków;
Rzeczypospolitej okazane, 3 półbrygada odtąd do wojska francuskiego przy­
dzieloną zostaje, z którym równych zaszczytów, praw i korzyści używać będzie'
i numer 113 półbrygady przybiera”7.
W osiem dni później nadszedł drugi rozkaz, ażeby 113 półbrygada niezwłocz­
nie wsiadła na okręty i popłynęła do Tulonu, Marsylii lub tam, gdzie dalsze
przeznaczenie odbierze. Jednocześnie wpłynęła do przystani Livorno wojenna
korweta z Tulonu, mająca polecenie konwojowania kupieckich okrętów. Zaraz
po otrzymaniu powyższego rozkazu generał Rivaud zajął się przysposobieniem
żywności i wody. Pomimo rozmaitych wniosków nikt jeszcze odgadnąć nie
mógł, dokąd się ta nowa wyprawa udaje, jaki ją los czeka. Na koniec pod­
inspektor popisów Souilhe, zrobiwszy przegląd, zamknął rachunki i oświad­
czył oficerom, że od tej chwili 113 półbrygada spod zarządu ministra wojny
wychodzi i odtąd od ministra marynarki zależeć będzie. Oświadczył dalej,
iż czteromiesięczny żołd zaległy z funduszów wojska lądowego zapłacony im
zostanie, z kasy zaś ministerstwa marynarki odbiorą żołd trzymiesięczny z góry
na drogę.
W kilka dni później przybył z Ankony pułkownik francuski Bernard i objął
komendę 113 półbrygady. Już na koniec wtedy tajnym nie było przeznaczenie
tej nowej wyprawy do wyspy San Domingo. Mało czasu pozostawało do żalu,
a wiadomości o niefortunnym powodzeniu oręża francuskiego na tej wyspie,
wieści o nadzwyczajnej tamże śmiertelności po przystaniach europejskich głoś­
no się rozchodziły. Na nic się wtedy nie przydały narzekania zawiedzionych
nadziei, nie pozostawało, jak spełnić do ostatniej kropli kielich goryczy.
Ostygł duch w najzaciętszych umysłach, pora nie była stosowna do podania
się o uwolnienie od służby, a każdy żałował uporu swojego, żałował ponie­
wczasie, iż nie przeszedł w szeregi króla Etrurii. Trzynaście okrętów kupiec­
kich stało przygotowanych w przystani Livorno; zbliżał się dzień odjazdu,
rozkazano mi zrobić przegląd przewozowych statków i obliczenie ładunku,
w miarę czego miał nastąpić rozdział całej półbrygady, którą, jak zapewniano,
miano przesadzić w Kadyksie na inne okręty. Na każdy okręt przeznaczono po
jednej lub po dwie kompanie, z tych grenadierska pod dowództwem kapitana
Kastusa i czwarta pod dowództwem porucznika Grabińskiego płynąć miały
na okręcie greckim pod flagą rosyjską. Nadszedł na koniec czternasty czerw­
ca * 1802 roku, rozkazano 113 półbrygadzie piechoty około południa wsiadać
na okręty, a 5 i 68 półbrygady stanęły pod bronią z rozkazem użycia gwałtu
w razie oporu ze strony Polaków. Ta nadzwyczajna ostrożność generała-gu-
bernatora Rivaud niepotrzebną się okazała. Polacy bowiem, chociaż z rozpa­
czą w sercu, szalupami dostawieni do okrętów, na pokładach złożyli w milcze­
* maja
» 97 «
niu i bez szemrania broń i mundury, po czym za danym znakiem, pomimo
przestróg doświadczonych żeglarzy o zbliżającej się burzy, podniesiono kotwi­
ce i puszczono się w drogę.
Zaledwo flotylla z przystani Livorno wypłynęła, okropna wszczęła się burza
i okręty w rozmaite rozpędziła strony. Z tych dwa, pomimo największego nie­
bezpieczeństwa, zdołały na powrót do Livorno zawinąć, trzy fale morskie za­
pędziły do kanału Piombino, pomiędzy lądem stałym a wyspą Elbą, okręt
zaś grecki, o którym wyżej wspomnieliśmy, rozbił się o skały w bliskości
wieży morskiej San-Vinzenzo i ze 180 ludzi, znajdujących się na jego pokła­
dzie 8, zaledwie sześćdziesięciu kilku wyratować się zdołało, z sześciu zaś ofi­
cerów jeden tylko kapitan Kastus śmiałą przytomnością żony wraz z nią oca­
lonym został9. Odważna ta kobieta, uchwyciwszy jedną ręką męża, drugą
przywiązawszy do siebie okiennicę okrętową, rzuciła się w morze i po długiej
walce z żywiołami wraz z nim, na pół umarła od fal morskich, na ląd wy­
rzuconą została. Po czym kapitan Kastus, zebrawszy oddział ocalałych żoł­
nierzy, udał się z nimi na powrót do Livorno, gdzie od mieszkańców jak naj­
lepiej przyjęci, opatrzeni we wszystko, ich kosztem na miejsce dalszego prze­
znaczenia byli odesłani10. Reszta okrętów, miotana wściekłością wyuzdanej
burzy, dopiero czwartego dnia znalazła się pomiędzy Wyspami Balearskimi
a brzegami Hiszpanii. Po kilkunastudniowej pomyślnej żegludze flotylla nasza
już się znajdowała pod 36 stopniem szerokości, na wysokości przylądka Gata *,
gdy raptem wiatr zachodni dąć zaczął, nowa wszczęła się burza, a przez kilka
dni, nieustannie miotając nami, rozproszywszy nasze okręty, zapędziła je pod
same skały, nazwane punktem Europy ** , na których się wznosi Gibraltar na­
jeżony armatami angielskimi n. Ucichła cokolwiek burza i flotylla, szukając
schronienia w Maladze, zawinęła tamże 27 czerwca, gdzie wnet i okręt, na
którym znajdował się szef batalionu Bolesta z dwoma kompaniami II batalio­
nu piechoty, do przylądka Gata aż ponad brzegi Afryki zapędzony, przypły­
nął. Z największym zdziwieniem naszym zastaliśmy w Maladze konsula pol­
skiego, który przywitawszy nas serdecznie, przyjął na obcej ziemi jak dzieci
jednej matki.
Dnia 25 lipca 1802 roku flotylla nasza, podniósłszy kotwice, z wiatrem
wschodnim wypłynęła z portu Malaga, a sterując ponad brzegami Gibraltaru
i Algeciras w Europie a Ceutą w Afryce 12, tak że obie strony łatwo okiem
rozpoznać można było, szczęśliwie nazajutrz zawinęła do Kadyksu. Półbryga-
da, mająca się przesiąść na inne okręty na ten cel przez tamecznego konsula
najęte, dwanaście dni na przygotowaniach straciła. Tam kapitanowie Śleżyń-
ski i Gieysztor oraz kilku niższego stopnia oficerów porzucili komendy i w Ka-
dyksie pozostali18. Podczas pobytu naszego w Kadyksie oglądaliśmy nieraz
Puerto Santa Maria, gdzie się znajduje arsenał morski, i tam przypatrywa­
liśmy się owemu sławnemu okrętowi liniowemu, „La Santissima Trinidad”
zwanemu, o czterech bateriach i 140 armatach, od którego wystrzału admirał
Nelson pod Trafalgar rękę utracił, sam zaś okręt w tejże bitwie rozbił się
i zginął na nim admirał hiszpański Gravina 14.
12 sierpnia flotylla z pomyślnym wiatrem północno-wschodnim opuściła
Kadyks, minęła cypel Tangeru, sterując ku południowi, przepłynęła pomiędzy
wyspą Maderą i Wyspami Kanaryjskimi, a zbliżywszy się ku wyspie Palma,
przebyła pierwszy południk, przecinający wyspę Hierro. Pod 26 stopniem sze­

* Cabo de Gata
*♦ Punta de Europa
» 98 «
rokości wiatr się zmienił i we dni kilka później weszliśmy na linię zwrotnika
Raka, przez którą przebywając dnia 5 września 1802 roku, wojsko nasze na
nowo ochrzczone w imieniu Neptuna zostało. Komiczny ten obrzęd, z wszelką
uroczystością przez żeglarzy dopełniony, rozerwał nas na chwilę. Odtąd sta­
teczny wiatr wschodni przy pogodnym niebie dozwolił nam sterować prosto ku
Antylom. Upały nieznośne nie przestawały dokuczać, jedne noce tylko niejaką
nam ulgę przynosiły, na rozpalonych leżąc pomostach. Około 20 sierpnia pod
stopniem 24 i minut kilkanaście szerokości taka cisza nastąpiła na morzu, iż
okręty zdawały się stać na czystym zwierciadle. Nie mogąc odgadnąć, jak
długo ta cisza trwać będzie, rozkazano dozorcom żywności stan zapasów zło­
żyć, pozmniejszano porcje jadła a tym bardziej wody. Ta zaś już się psuć po­
czynała. Koloru żółtego, odrażającego zapachu, napełniona robactwem, chcąc
jej używać, musiano ją węglami czyścić i, pomimo tego, nie dawano więcej
na osobę, bez różnicy stopnia, jak po jednej kwarcie na dzień. Męczarnia prag­
nienia przy upałach, które do 40 stopni Reaumura * dochodziły, spowodowała
choroby i śmiertelność na okrętach naszych rozszerzać się zaczęła. Żołnierze,
w morze wyskakując, w pływaniu ochłodzenia szukali, co jednak smutne za
sobą nieraz pociągało skutki. Kilku żołnierzy postradaliśmy z powodu, iż
oddaliwszy się zanadto od okrętów, gdy podostawali kurczu, pomimo pręd­
kiego ratunku, w głębinach morskich śmierć znaleźli; inni zaś od rekinów
i wilków morskich, towarzyszących zwykle okrętom, pożarci zostali. Nie mo­
gąc przez żaden sposób zabronić kąpania się w morzu, przeznaczono godziny
do kąpieli, w czasie których wykomenderowano straż; ta, śrutem strzelając
w morze, morskie odstraszała potwory.
Dnia 1 września ** podniósł się wiatr od wschodu, a okręty nasze przy roz­
piętych żaglach z największą szybkością słone wody pruć zaczęły. Odtąd przy
sprzyjających nam żywiołach, bez najmniejszej płynąc przeszkody, ujrzeliśmy
na koniec 10 października przylądek Samana, a 12 tegoż miesiąca wpłynąwszy
do zatoki Manzanilla, około drugiej po południu przed samym miastem Cap-
-Franęais rzuciliśmy kotwicę 15.----
Skoro o przybyciu naszym dano znać kapitanowi generalnemu Leclerc, po
kilkugodzinnej naradzie, w czasie której nikomu nie wolno było na ląd wy­
siadać, nastąpiło wylądowanie pierwszego batalionu w Cap-Franęais, II ba­
talion wylądował w Le Mole St-Nieolas, trzeci w Port-au-Prince ***
.
Pierwszy batalion 113 półbrygady, przyłączony do dywizji zostającej pod
dowództwem generała Clervaux, a złożonej z 10, 13 i części 6 półbrygady
wojsk kolonialnych, w których sami byli Murzyni, w ośm godzin po wylądo­
waniu ruszył w pochód w okolice Acul, gdzie się zaraz z powstańcami spotkał.
W nocy z 13 na 14 września
**** generał Clervaux---- przeszedł do powstań­
ców ze wszystkimi Murzynami, pod jego dowództwem będącymi. Polacy, spo­
strzegłszy się wcześnie, schronili się do kościoła, gdzie zatarasowawszy się,
mężny nieprzyjacielowi dawali opór. Nim jednak połączeni Murzyni całymi
siłami zdołali uderzyć na kościół, kapitan Wodzyński, dowódca batalionu, ko­
rzystając z chwili namysłu lub wahania się przeciwnej strony, śpiesznym po­
chodem wycofał się z okropnego stanowiska swojego, a utraciwszy ze sto kil-

♦ 60 stopni Celsjusza
♦♦ października
♦♦♦ Nazwa późniejsza, wówczas mia­
sto to nazywało się Port Republicain.
*
**♦ października
» 99 «
kadziesiąt ludzi, tak w zabitych, ranionych jako i wziętych w niewolę, schro­
nił się do twierdzy Jeanneton
* pod Cap-Franęais, w której szef brygady A-
nhouil dowodził na czele szczątków 7 półbrygady liniowej. Murzyni 16 wrześ­
nia ** o pierwszej godzinie po północy przybyli pod Cap-Franęais, a spędziwszy
przednie straże Francuzów, zajęli zamek Saint-Michel *** , lecz śmiały opór,
jakiego doznali pod twierdzą Jeanneton, a do której obrony niemało się przy­
łożyliśmy, istotnie uratował miasto Cap-Franęais. Powstańcy znali dokładnie
słabe siły, które generał Leclerc mógł przeciwko nim stawić, pewni zatem
zwycięstwa uderzyli na nas, nie spodziewając się bynajmniej, że przez wa­
lecznego Anhouila odpędzeni zostaną.
Po odniesionej porażce, dorozumiewając się, iż posiłki przybyłe z Francji
już się połączyły z wojskiem generała Leclerc, cofnęli się śpiesznie, pozosta­
wiwszy nawet na placu bitwy znaczną liczbę poległych. Oswobodzone od na­
paści miasto Cap-Franęais dało na chwilę odetchnąć Polakom. Wypoczynek
ten atoli zbyt był krótkim. Czyli to wskutek trudów poniesionych podczas
długiej przeprawy przez morze, czy wskutek pokarmów, do których przyzwy­
czajeni nie byliśmy, choroby zaczęły pomiędzy nami panować, a gdy się do
nich żółta febra przyłączyła, okropna śmiertelność przerzedzać zaczęła ziom­
ków naszych szeregi. Z I batalionu naszego, który przy wylądowaniu liczył
984 ludzi, w przeciągu miesiąca zaledwie ośmdziesięciu kilku żołnierzy zostało
pod bronią16.
Drugi nasz batalion, pod dowództwem starszego Bolesty, zostawiwszy jedną
kompanię na załodze w Le Mole St-Nicolas, ruszył z Dessalines’em, dowo­
dzącym dywizją Murzynów, ku Gonaives. Po przeprawie przez rzekę tegoż
nazwiska ***
♦, przy słabym oporze powstańców, dywizja dążyła ku rzece Ester.
Powstańcy uchodzili przed nami po mało znaczących utarczkach, gdzieśmy
kilkunastu ludzi stracili. Przeprawiwszy się przez rzekę Artibonite czółnami
z drzewa mahoniowego, wyrobionymi każde z jednego kloca, a w kreolskiej
mowie zwanymi pirogue, przeszliśmy przez płaszczyznę także Artibonite zwa­
ną, na mil 15 długą, a szeroką do mil 5 w niektórych miejscach, i przybyliśmy
na koniec do St-Marc. Gdy Dessalines oswobodził pozornie tę część departa­
mentu od Le Mole St-Nicolas aż do St-Marc, pozostawało mu tylko przerwane
dotąd związki z miastem Port-au-Prince na nowo otworzyć i rozdzielone siły
skoncentrować.
W kilka dni po przybyciu naszym do St-Marc Dessalines z całą dywizją
Murzynów przeszedł w nocy na stronę powstańców, będących pod dowództwem
naczelników Krzysztofa ***** i Pawła Louverture, brata Toussaint-Louverture’a,
w okolicy Vervetes. Nie zdążył jednak batalion jeden, złożony z 400 Murzy­
nów, udać się w pochód za Dessalines’em, którego zdrada dopiero za nadejś­
ciem dnia spostrzeżoną została. Niepodobna było jednemu batalionowi naszemu
utrzymać w karności kilkuset Murzynów; nie pozostawało, jak tylko wytępić
ich aż do ostatniego. Wykonanie podobnego zamiaru wymagało śmiałego
i szybkiego działania. Generał Fressinet, nasz dowódca, rozkazał wystąpić Mu­
rzynom do apelu, jak zwyczajnie bez broni; gdy na placu stanęli, batalion

* szaniec ziemny na zachodnich


przedpolach tego miasta
** października
*** fort położony na południe od
Cap-Franęais
**** mowa o rzece Quinte
***** Henri Christophe’a

» 100 «
Bolesty z bronią w ręku otoczył ich niespodzianie i co do jednego bagnetami
wykłuł17. Po tak morderczym postępku batalion nasz, opuściwszy St-Marc,
wsiadł na okręt i popłynął do Port-au-Prince.
Śmiertelność, zarówno tam, jak w Cap-Franęais panując, co dzień po kilka­
dziesiąt ludzi sprzątała z tego świata. Z batalionu II, który do tysiąca ludzi
liczył, w krótkim czasie zaledwie 100 ludzi zostało. Tam pochowaliśmy szefa
batalionu Bolestę oraz kapitana Osękowskiego i Rębowskiego, kapitana gre­
nadierów. Podobny los, jaki spotkał pierwsze dwa bataliony, spotkać miał
i III batalion naszej 113 półbrygady. Po przybyciu do wyspy San Domingo,
wylądowawszy w Port-au-Prince pod dowództwem generała Boudet, batalion
rzeczony zajmował w departamencie zachodnim La Croix-des-Bouquets, Leo-
gane i Mirebalais. Często staczając utarczki z czarnymi, poty się trzymał, póki
choroby szeregów walecznych przerzedzać nie zaczęły, wtedy utracił przeszło
600 ludzi. Tym sposobem w przeciągu niespełna pół roku, nie orężem, lecz
śmiertelną zarazą zwyciężeni, z 3700 ludzi, których 113 półbrygada liczyła
pod bronią przy wylądowaniu na wyspę San Domingo, zaledwie 300 doliczyć
się mogła, a ze stu kilkudziesięciu oficerów, w czynnej służbie będących lub
nadkompletnych, zaledwie trzecia część przy życiu pozostała 18.
Gdy resztka naszych już osobnej komendy tworzyć nie mogła, generał Ro-
chambeau, po śmierci kapitana generalnego Leclerc objąwszy naczelne do­
wództwo, rozkazem dziennym 113 półbrygadę do 84 półbrygady wcielił. Roz­
kaz ten jednakże uskutecznionym być nie mógł z powodu niepodobieństwa po­
łączenia rozrzuconych po całej wyspie oddziałów z 84 półbrygadą 19. Tym spo­
sobem oficerowie po większej części pozostali bez wojska, a wielu z nich,
chociaż z trudnością, dostawszy pozwolenie odpłynięcia do Europy, wrócili
do Francji. Gdy jednak liczba opuszczających wyspę San Domingo coraz się
powiększać zaczęła, generał Rochambeau wydał rozkaz wstrzymujący nadal
pozwolenie wracania do Europy, wyjąwszy dla tych, których kalectwo raz na
zawsze niezdatnymi do służby wojskowej czyniło.
Powiedzieliśmy już wyżej, jakie niepomyślne skutki wynikły dla oręża
francuskiego ze ślepego zaufania, jakie kapitan generalny Leclerc pokładał
w swoim szefie sztabu, Dugua. Słuchając we wszystkim rad jego, oburzył
przeciwko francuskiemu rządowi całą ludność Murzynów, stał się przyczyną
buntu i oderwania od metropolii wyspy San Domingo. W owym prawie czasie
generał Dugua trucizną, jak wieść niesie, odebrał sobie życie 20.
Wkrótce po nim, to jest w nocy z dnia 1 na 2 listopada 1802 roku, kapitan
generalny Leclerc dni swoje zakończył. Przed skonaniem mocno ubolewał
nad smutnymi wypadkami zaszłymi na wyspie, ubolewał nad losem straco­
nego wojska, albowiem z 34 000 ludzi, składających armię francuską, zaledwie
3000 żołnierzy zostawało pod bronią. Tak skończył Leclerc, wódz niewielkich
wojennych zdolności, polityk nie znający serca ludzkiego. Nie odgadł charak­
teru Murzynów; zjednać ich sobie nie potrafił. W czasie wojny obok najwięk­
szej czynności wahający się, nie mający swego własnego zdania, nadto niewol­
niczo był podległym woli pierwszego konsula, nadto ufał drugim, za mało
sobie. Ciało jego nabalsamowane na wojennym okręcie francuskim małżonka
nieboszczyka * wraz z szefem brygady inżynierów, Bachelu, przewieźli do
Francji.
Po śmierci kapitana generalnego Leclerc generał Rochambeau jako naj­

* Paulina Bonaparte, siostra Napo-j


leona
» 101 «
starszy stopniem objął po nim tymczasowe dowództwo. Gdy na utrzymanie
go przy tym dostojeństwie prośba do pierwszego konsula od mieszkańców
wyspy przesłaną została, Napoleon Bonaparte zaciągnął w tej mierze rady
starego Rochambeau21, który, jako ojciec, najstosowniejszego w tej mierze
mógł zdania udzielić. Zapytany waleczny towarzysz i przyjaciel Waszyngtona
odpowiedział, iż kto był złym synem, złym mężem, złym ojcem, nie może być
zdolnym, aby mu powierzono tak ważne dla Francji dowództwo, gdyż bez
cnót domowych, cnót publicznych posiadać nie można.
Pomimo tego generał Rochambeau mianowany został kapitanem generalnym
wyspy San Domingo. Skoro objął dowództwo, sprowadził z wyspy Kuby gro­
mady psów wprawionych do wytropienia zbiegłych Murzynów. Psy te, więk­
sze od naszych kundlów, węchem wytropiwszy uciekającego, zmuszały go do
zatrzymania się w ucieczce, a w razie oporu żywcem go pożerały *. Gdy psy
rzeczone już do Port-au-Prince przybyły, użyto ich na próbę do rozszarpania
Murzyna wydobytego z więzienia. Potrzeba tu nadmienić, iż w owej epoce
liczba uwięzionych bardzo była znaczna; więziono bowiem tych, na których
padało podejrzenie należenia do buntu, a sami zaś mieszkańcy miasta dla
osobistego bezpieczeństwa własnych niewolników pod straż miejscowej władzy
oddawali.
Wybrano pomiędzy więźniami najsilniejszego Murzyna, sprowadzono go do
rządowego pałacu, wysokim murem obwiedzionego, po czym w przytomności
generała Rochambeau, otoczonego licznym sztabem, puszczono psy, które na
komendę biedną ofiarę rozszarpały na miejscu. Po tak nieludzkiej próbie ge­
nerał Rochambeau, wziąwszy psy z sobą, poszedł przez Leogane w celu opa­
nowania małego i dużego Goave. Miejsce to, ponad samym morzem położone,
połączone wzgórzami z Jacmel, gdzie się jeszcze załoga z II batalionu 113 pół-
brygady trzymała, było, że tak powiem, kluczem całego departamentu połud­
niowego i ważnym strategicznym punktem dla francuskiego wojska. Znali
Murzyni całą ważność tego punktu, mężnie zatem stawiwszy się Francuzom,
odparli ich ze znaczną stratą. Przy natarciu na to stanowisko generał Ro­
chambeau rozkazał psów użyć, lecz skutek bynajmniej nie odpowiedział za­
miarowi. Dobosz francuski ranny na placu bitwy pozostał; gdy psy krew po­
czuły, z taką zażartością rzuciły się na niego, iż, pomimo prędkiego ratunku,
obronić go nie zdołano. Odtąd już więcej psów nie używano do wojny.
Po tej nieszczęśliwej wyprawie ośmieleni Murzyni, wymordowawszy zało­
gę w Leogane, gdzie kilkudziesięciu Polaków śmierć znalazło, posunęli się aż
pod mury miasta Port-au-Prince.
Z początku Murzyni obchodzili się jak najokrutniej z jeńcami polskimi. Do­
syć będzie jedno przytoczyć zdarzenie, aby dać poznać czytelnikom moim,
jakich męczarni ziomkowie nasi doznawali. Porucznika Madejskiego wziąwszy
w niewolę, wsadzili go pomiędzy dwie deski i wzdłuż przepiłowali. Podobne
pastwienie się nad nami pochodziło stąd, iż Francuzi ciągle Polakami straszyli
Murzynów, nazywając nas potworami karmiącymi się jedynie mięsem ludzkim.
Później, gdy się Murzyni dowiedzieli, z jakiego powodu wysłani zostaliśmy
do San Domingo, zmienili postępowanie swoje z nami i odtąd z jeńcami na­
szymi z największą ludzkością obchodzić się zaczęli. Paweł Louverture, do­
wódca Murzynów, zgromadziwszy pewnego razu Polaków zabranych w nie­
wolę, ofiarował im, ażeby pozostali w San Domingo z wolnym używaniem
wszelkich praw obywatelskich. Pomimo tego żaden Polak nie opuścił sztan-

♦ tzw. molosy
» 102 «
darów narodu, pod którymi walczył, i nie korzystał z podobnego dobrodziej­
stwa. Po oswobodzeniu wyspy przez Murzynów, gdy w nadanej konstytucji
zawarowano, iż cudzoziemcom nie wolno będzie posiadać żadnej nierucho­
mości na wyspie, wyłączono jednak od tego zakazu Niemców i Polaków.-----
W tymże prawie czasie, kiedy panowanie Francji na wyspie San Domingo
już dogorywało, a z licznej niegdyś armii gdzieniegdzie słabe tylko szczątki
pozostały, od dawna spodziewana flota francuska przepływała morza, niosąc
ziomkom swoim pomoc i nadzieję.
Jużeśmy wyżej powiedzieli, iż po zawarciu pokoju w Luneville część Legio­
nów Polskich, wcielona do francuskiego wojska, wysłana została do San Do­
mingo, a druga część przeszła w służbę Rzeczypospolitej Cisalpińskiej *.
Generał Murat, naczelnie dowodzący włoską armią, wysłał generała dywizji
Chabot dla przyłączenia do swojego dowództwa Polaków. Przybył z nim razem
były minister wojny Rzeczypospolitej Włoskiej, Vignolle, pod którego prezy-
dencją szef brygady Grabiński i szefowie batalionów: Małachowski Kazi­
mierz, Zawadzki, Jasiński, Chłopicki i Białowiejski, wszyscy przez generała
Murata na członków komitetu nowej organizacji wybrani, mieli pierwszą legię
przeistaczać podług danej im instrukcji. Tym sposobem sześć ** batalionów
piechoty i artyleria piesza podzielone zostały na dwie półbrygady. Każda pół-
brygada składała się z trzech batalionów, każdy batalion z ośmiu kompanii,
każda kompania liczyła 220 ludzi pod bronią. Skoro organizacja tych dwóch
półbrygad dokończoną została, pierwszą wcielono do 1 dywizji, a drugą do
2 dywizji włoskiej. Pułk zaś ułanów pod dowództwem pułkownika Aleksandra
Rożnieckiego pozostał przy generale Muracie.----
Z początkiem 1802 roku rzeczona [2] półbrygada rozłożona była w departa­
mentach Crostolo, Panaro i Reno. Pierwszy batalion stał w Reggio, II w Mo-
denie, III wraz ze sztabem półbrygady w Bolonii; tamże znajdowała się rów­
nież główna kwatera dywizji. Od końca maja cała półbrygada zgromadzona
była w mieście Reggio, kiedy 3 grudnia przyszedł rozkaz od generała Murata,
ażeby miała się w pogotowiu do marszu. Rozkaz ten wprost przysłany szefowi
półbrygady Aksamitowskiemu bez poprzedniego zawiadomienia o tym rządu
Rzeczypospolitej Włoskiej. Dnia 6 grudnia Polacy już byli gotowi do marszu,
tego samego dnia Aksamitowski wezwany został do Parmy, gdzie zjechał sam
Murat, a generał Ottavi za oddzielnym rozkazem generała Pino przybył do
Reggio dla zrobienia przeglądu półbrygady, wydania jej rozporządzeń po­
trzebnych i karty podróżnej do Genui. W tymże czasie rozeszła się wieść, iż
Polacy są przeznaczeni do San Domingo! Nadszedł na koniec dzień 10 grud­
nia 1802 roku, przeznaczony do pochodu. W wilię dnia tego Aksamitowski,
powróciwszy z Parmy wieczorem, ogłosił, że generał Murat czeka na przyby­
cie 2 półbrygady, której przegląd osobiście chce zrobić. Wymaszerowali na
koniec Polacy z Reggio i nazajutrz o godzinie ósmej z rana weszli do miasta
Parmy. Kiedy przednia straż jedną wchodziła bramą, drugą Murat do Mantui
wyjeżdżał. Druga półbrygada tymczasem uszykowała się na placu wielkiej
przechadzki naprzeciwko książęcego zamku. Wnet potem przybył adiutant na­
czelnego wodza z ekspedycją do szefa półbrygady, Aksamitowskiego, który
zgromadzonym oficerom przeczytał, co następuje:
„Pierwszy konsul, nagradzając zasługi i czyny waleczne 2 półbrygady włos­

* ściślej — Rzeczpospolitej Rzym­


skiej
** ściślej — siedem
» 163 «
kiej, wciela ją do wielkiego wojska francuskiego, nadając jej nr 114 półbry-
gady liniowej francuskiej; a chcąc ją do dalszych podobnych czynów zachę­
cić, przeznacza ją do San Domingo, gdzie zawsze najbardziej odznaczające się
pułki francuskie za nagrodę wysyłane bywały. Na koniec, skoro tylko 114
półbrygada stanie na miejscu przeznaczenia swojego, oficerowie i żołnierze zo­
staną naturalizowani synami Francji, z używalnością wszelkich praw i przy­
wilejów obywateli francuskich”.
Po odczytaniu tego postanowienia „Niech żyje pierwszy konsul!” wykrzy­
knęli wszyscy, po czym półbrygada udała się do koszar. Gdy pierwszy szał
przeminął, a zimna nastąpiła rozwaga, omamienie znikło i naga rzeczywistość
przed oczami stanęła. Już wiadomym był los, jaki spotkał 113 półbrygadę na
wyspie San Domingo, nie tajnym więc było każdemu, co go czeka.
Dnia 11 grudnia 1802 roku 114 półbrygada wyruszyła z Parmy. Lecz skoro
wyszła za miasto, przyłączył się do niej pułk strzelców konnych francuskich,
z 400 ludzi złożony, który podzieliwszy się na przednią i tylną straż, dostał
rozkaz eskortowania Polaków. Ten postępek dotknął wszystkich do żywego,
był bowiem oznaką niedowierzania, na które nie zasługiwali bynajmniej ci,
którzy tyle dowodów wierności i poświęcenia ciągle dawali Francuzom.
23 grudnia 114 półbrygada przymaszerowała do miasta Novi, gdzie otrzy­
mała rozkaz zatrzymania się, dopóki w Genui przygotowania do przeprawy
ukończone nie będą. Skąd wyruszywszy, 30 grudnia przybyła do Genui i za­
jęła obszerne zabudowania kwarantanny, lazaretto zwane, leżące pomiędzy
morzem a przedmieściem Albano. 6 stycznia 1803 roku, podczas gdy półbry­
gada odbywała przegląd przed generałem Gardanne, naczelnie dowodzącym
w Ligurii, zawinęły do genueńskiego portu trzy okręty liniowe, które przy­
witawszy zwyczajną salwą miasto Genuę, na którą, gdy ogniem działowym
z nadbrzeżnych szańców odpowiedziano, wywiesili banderę francuską. Była to
eskadra pod dowództwem kontradmirała Bedout z Brest wysłana, a prze­
znaczona do San Domingo.
Piętnaście dni upłynęło na przygotowaniach do przeprawy i na zrobieniu
dostatecznego zapasu żywności i wody. Przez ten czas ukończono obrachunki
półbrygady 114 z rządem włoskim, sprawiono dla oficerów i żołnierzy ubiory
z kitlu drelichowego i kolorowe koszule, mundury zaś i broń w pakach prze­
transportowano na okręty.
Szef półbrygady, Aksamitowski, otrzymał tymczasem rozkaz zostania we
Francji i utworzenia zakładu z żołnierzy mniej zdatnych do morskiej po­
dróży i wojennych trudów; chcąc jednak takowy zakład zapełnić, przymusu
użyć musiał, gdyż żaden podoficer ani żołnierz nie chciał pozostać we Francji,
każdy chciał z braćmi swoimi dzielić dobre i złe koleje; chorzy nawet i ranni
opuszczali szpitale, cisnęli się na okręty, wołając, że chcą do San Domingo
płynąć.
Dzień 20 stycznia 1803 roku naznaczonym został przez kontradmirała Be­
dout do wsiadania na okręty, a tysiące ludu, okrywając nadbrzeża przystani,
świadkami byli, z jaką uległością, z jakim porządkiem, poświęceniem się, bez
najmniejszego szemrania Polacy opuszczali ziemię, którą mała ich tylko licz­
ba jeszcze oglądać miała.
21 stycznia ogłoszono rozkazem dziennym, iż generał Aksamitowski
* za

* Aksamitowski był wtedy jeszcze


pułkownikiem
':»104 «
upoważnieniem naczelnego wodza zostaje w Europie z niektórymi członkami
rady gospodarczej, utworzonej przez niego, w celu odebrania od rządu włos­
kiego zaległego żołdu dla 114 półbrygady.

P. B. Wierzbicki, op. cit., s. 108—114,


589—605.

KAZIMIERZ MAŁACHOWSKI
kapitan — dowódca IV batalionu w 114 pólbrygadzte

Pułkownik Aksamitowski otrzymał od Murata pozwolenie została chwilowo


we Włoszech dla obrachowania się z rządem włoskim i odebrania zaległości,
jakie nam tenże rząd był winien, gdyż na jego zostawaliśmy żołdzie, zatrzy­
mał z sobą brata * swego Falkowskiego jako kapitana ubiorczego, Darew-
skiego kapitana i parę indywiduów z niższych stopni, wszystkich jako człon­
ków rady gospodarczej.
W zastąpieniu pułkownika Aksamitowskiego komenda przypadła na naj­
starszego pułkownika **, jakim był Zagórski, szef kontroli (stopień, jaki póź­
niej zamieniony został na grosmajorowski); wiedzieć wszelako wypada, że
zaraz za naszym do Genui przybyciem przysłał pierwszy konsul do komende­
rowania nami gen. brygady francuskiego, Spitala, który miał za adiutanta przy
sobie rodzonego brata swojego.
Weszliśmy do Genui w sam dzień Nowego Roku 1803, a w 12 dni później
weszła do przystani genueńskiej i rzuciła kotwice eskadra z Brestu, przybyła
pod komendą kontradmirała Bedout, składająca się z trzech okrętów linio­
wych, kontradmiralskiego ,,L’Argonautę”, „Le Heros” i „Le Fougueux”, z fre­
gaty „La Vertu” i z korwety „La Serpente”. Te pięć okrętów zajęły się zaraz
braniem świeżej wody, dokompletowaniem na długą żeglugę i powiększoną
liczbę gąb dostatecznej żywności, a żołnierze nasi układaniem broni w paki,
przewożeniem jej na okręty w kitlach z szarego płótna, jakie całemu dano
regimentowi dla oszczędzenia mundurów w pracach, do jakich w ciągu po­
dróży użyci być musieli, zastępując uszczuploną liczbę marynarzy dla zro­
bienia im większego miejsca.
Regiment ze swymi oficerami wsiadł na okręty 3 lutego na noc, a 4 po
południu wypłynął na morze w następującym porządku: najprzód kontradmi-
ralski, na którym był gen. Spital, podpułkownik Zagórski z żoną i III batalion,
komenderowany przez kapitana Tyssota w zastępstwie podpułkownika Za­
wadzkiego, za urlopem we Lwowie podówczas znajdującego się. Za nim II
batalion pod komendą podpułkownika Jasińskiego, a za tym fregata i korweta
z resztą ludzi, którzy się na okrętach pomieścić nie mogli.-----
Reszta żeglugi była przyjemną i tak pewną, że dniem wprzódy wyrachowa­
no godzinę, o której spostrzeżem Porto Rico, toż samo i przylądek Samana już
do San Domingo należący, równie jak i godzinę, o której weszliśmy do portu
stołecznego miasta Cap-Franęais. - = =

* kuzyna
♦* Zagórski był wtedy jeszcze podpuł­
kownikiem
» 105 «
Generał Darbois rozkazał mi przypłynąć z batalionem do Jeremie — prze­
sadzono tedy batalion z okrętu na kilkanaście małych statków.----
Generał Darbois, jak tylko dostrzegł tę flotyllę na morzu, wysłał przeciwko
niej adiutanta, żeby się do brzegu nie zbliżała, tylko żebym ja sam z tym
adiutantem przybył do niego. Generał ten zmienił swój plan, kazał wracać do
T.iburon, tam na ląd wysiąść i na siebie oczekiwać.----
W pierwszym zaraz dniu takiego pochodu wzdłuż brzegu morskiego, obok
ciągłego pasma gór odwiecznym lasem zarosłych, wyszliśmy na płaszczyznę,
zagłębiającą się w nowe gór pasmo, które przedzielała niewielka rzeczka,
w morze wpadająca. Dolinę tę zwano Carvahanac, od której nazwisko wzięła
mocna reduta Murzynami obsadzona na wyniosłej górze, w morze spadającej,
około której kręciła się przypadająca nam droga. Redutę tę wypadało naprzód
zdobyć; w tym celu ruszyły dywizje batalionowe dla przedzierania się po­
bocznymi górami, okrążenia tej reduty i odcięcia jej z tyłu komunikacji. Spo­
strzegłszy to Murzyni, po słabym oporze i ranieniu tylko żołnierzy, wyszli
z niej — ale uważałem, że wszyscy byli należycie uzbrojeni i kompletnie
w mundury francuskie ubrani. Droga robiona---- w wielu miejscach miała
pokopane rowy, a za nimi wzniesione parapety z podwójnymi ustępami dla
ukrywania się w potrzebie.
Po wzięciu tej pozycji zeszliśmy na obszerną w kształcie amfiteatru dolinę
zwaną Aux Anglais, opasaną dokoła wzniosłymi górami, w morze zapadają­
cymi. Tam resztę dnia przepędziliśmy wśród poburzonych młynów cukrowych
i kilku kup kawy, nasypanej na ogromne liście figi bananowej, lecz zarazem
uważaliśmy ciągłe tłumy Murzynów z bagażami, dążące górami w stronę,
którędy nam marsz przypadał.
O trzeciej po północy ruszyliśmy z miejsca tego, mając rozkaz nie nabijać
broni, ażeby się nie bawić strzelaniem, ale prosto iść na nieprzyjaciela z nad­
stawionym bagnetem. Szliśmy dość długo spokojnie, mając po prawej stronie
brzeg morski, a po lewej okrywając się łańcuchem woltyżerowskim od zasa­
dzek, jakie mogły mieć miejsce pomiędzy plantacjami cukrowymi; ale jakeś­
my się zbliżali ku miejscu, które pomimo ciemności nocnej odkrywało oczom
naszym bliską górę, spostrzegliśmy na jeden raz sygnał w rozciągłej linii zro­
biony ze spalenia na panewce prochu, który nas przekonywał o czujności
i gotowości nieprzyjaciela. Wkrótce też sypnął się rzęsisty karabinowy ogień;
był to murzyński ogień na naszą sekcję woltyżerską, prowadzoną przez pod­
porucznika Weigiela, za nią rzuciła się naprzód kompania grenadierów,
w awangardzie idąca, a następnie i reszta batalionu, ale równie przywitana,
w tył cofać się zaczęła. Wypadało więc przeciwko ogniowi, na nas sypanemu,
front uformować i podobnyż na nieprzyjaciela rozpocząć.
Kiedy się to dziać zaczęło, ciemna noc w okamgnieniu zamieniła się na
dzień zupełnie widoczny, gdyż w tamtych klimatach świtania nie znane,
a wtedy dopiero postrzegliśmy górę, przez którą szła droga w skale kuta na
kondygnacje, zatarasowana rowami i parapetami, Murzynami obsadzonymi;
na zwierzchniej zaś jej płaszczyźnie trzy reduty, osadzone mnóstwem zbroj­
nego ludu. Tam to zginął ze swoją sekcją podporucznik Weigiel, kapitan gre­
nadierów Mesange, adiutant major Królikiewicz, wielu grenadierów zabitych
i rannych.
Nie można było w takiej zbyt nas rażącej utrzymać się pozycji, posunęliśmy
się na lewo, weszliśmy w krzaki, z nich staraliśmy się górami okrążyć po­
zycję — ale nie znana w Europie gęstość lasów powiązanych lianem, rośliną
zbyt tam mnogą, ogromne rozpadliny w górach, jak mówiono będące skut­
» 106 «
kiem dawniejszych okropnych trzęsień ziemi, wszystkie nasze usiłowania da­
remnymi czyniły tak, że generał Darbois około południa osądził potrzebę ustę­
pu. Ten się rozpoczął, może z zadziwiającym generała porządkiem, wśród
rzęsistego nieprzyjacielskiego ognia, i z taką zimną krwią, jak gdyby się to na
mustrze działo — ale przyznajmy z drugiej strony, że w klimacie tak gorącym,
w samo południe, żołnierz wyniszczony fatygą nie mógł być rześkim, a tym
samym stał się obojętnym. Murzyni nie umieli nas ścigać, przestawali na
przeraźliwych wyciach, a zabiegać nam nie mogli, gdyż im przeszkadzała wiel­
ka przestrzeń plantacji cukrowej wodą zalanej. .
Resztę naszego marszu odbywaliśmy spokojnie i kiedy już byliśmy nieda­
leko Tiburon, generał bierze z sobą kompanię grenadierów, a mnie każę wra­
cać do owej reduty pod Carvahanac — szczęściem nie była jeszcze przez Mu­
rzynów zajęta i ja do niej spokojnie wszedłem. Tam przez dwa dni zostawa­
łem, żadnego nie odbierając rozkazu ani żywności; szczęściem znaleźliśmy
świnie błąkające się po lesie, te żołnierzom dostatecznie racje zastąpiły.
Generał na drugi dzień ruszył do Jeremie i dopiero w drodze przypomniał
sobie, że żadnego dla mnie nie dał rozkazu, wątpił nawet, czy już nie byłem
zabrany, kazał tedy mnie wyszukiwać. Wyszedł najprzód oddział żandarmów,
za nim kompania grenadierów. Żandarmowie, zbliżając się ku reducie, poje­
dynczo wymykali się z lasu i na powrót szybko się kryli, że to zrobiło pewien
rodzaj trwogi na tych, co takowy ruch dostrzegli, ale pokazywało, że tam
Murzyni być nie mogli, gdyż przed godziną zrobione patrole nic nie odkry­
ły — kazałem tedy na wielkiej żerdzi wśród reduty wznieść naszą trójkoloro­
wą chorągiew z kogutkiem. Wtedy dopiero pokazali się żandarmi, a za nimi
i nasza kompania grenadierska.
Wróciłem do Tiburon, wsiedliśmy na te same statki, które nas do Jeremie
woziły, ja z kompanią grenadierską na tenże sam co wprzódy bryg arma­
torski „Bonaparte”, na który zabrałem wszystkich rannych i morzem udaliś­
my się do Les Cayes, zostawując podług rozkazu generalskiego jedną kom­
panię w reducie nad Tiburon będącej.
W tej żegludze dwa mieliśmy wypadki; pierwszy, że korweta angielska ka­
zała naszemu brygowi stanąć, sama do nas przypłynęła, komendant jej wszedł
na nasz pokład, cały statek zrewidował, a znalazłszy go napełnionym żołnie­
rzami, tak zdrowymi, jak rannymi, słowa nie mówiąc, oddalił się i ze swoją
korwetą odpłynął. Wizytę taką nasz kapitan wziął za niewątpliwy znak wypo­
wiedzianej Francji wojny — zrobił z tego zdarzenia protokół i zachował dla
przesłania go wyższym władzom. Drugi, szczególny w swoim rodzaju, był
ten, że podporucznik Bergonzoni, który jeszcze pod Carvahanac był zachoro­
wał, pewnego poranku na samym rozwidnieniu wszedł do izby kapitańskiej,
w której ja się znajdowałem; zapytany ode mnie: czego by żądał, odpowie­
dział, że przyszedł zameldować się, że umiera — a na moją perswazję, żeby
tylko był spokojny, a żyć będzie i zdrów zupełnie, słowa więcej nie wyrzekłszy,
wyszedł, kilka kroków zrobił, padł i już nie żył. W podobnym też rodzaju miał
i pogrzeb: po zrobieniu protokołu, zaciągnięciu go do dziennika morskiego
i wydaniu mnie duplikatu, wsunięto ciało jego w wór, który, zawiązano u gło­
wy z kulą wielkiego kalibru i w przytomności nas zgromadzonych wpuszczono
po desce do morza. Takim sposobem odbyły się obrzędy religijny i świecki
razem.
Statki nasze, jedne wcześniej, drugie później, przybijając do brzegu u mia­
sta Les Cayes, ściągnęły mnóstwo ciekawych, tak białych, jak czarnych; biali
szczególnie witali nas z oznakami szczerej radości i bardzo sprawiedliwy mie-
» 107 «
li do tego powód, gdyż na parę dni wprzód miasto było atakowane przez
Murzynów i cudem prawie utrzymało się od rzezi, jaka by niewątpliwie na­
stąpiła, gdyby miasto było zdobyte.
W mieście tym nielicznym garnizonem francuskim komenderował gen. bry­
gady Laplume, rodowity Murzyn, pozostały wiernym rządowi francuskie­
mu — gdyż wiedzieć potrzeba, że kolonia utrzymywała 12 tysięcy regularnego
wojska należycie wyćwiczonego, z samych Murzynów złożonego, dla zastą­
pienia europejskiego, któremu we wszystkich epokach klima tamtejsze sta­
wało się śmiertelne, nie dziw zatem, że z owego wojska dawały się widzieć
porządne oddziały.
Tenże gen. Laplume, kontent z naszego przybycia, codziennie na nieprzy­
jaciela zaczął robić wycieczki, sam zawsze na czele, ubrany w paradny mun­
dur generalski. W mieszkańcach duch na nowo ożył, rzucono się do wzmoc­
nienia miasta, zasłaniając miejsca przystępniejsze, z początku szańczykami
z beczek i różnych pak kupieckich ziemią przysypanymi, a później na ciągłe
opasanie miasta wałem i rowem podług reguł fortyfikacyjnych z bateriami,
w których się znalazło 50 dział dostatecznie amunicją zaopatrzonych. Takie
wzmocnienie i czujność nieustanna niezmiernie powiększyły służbę garnizo­
nową, a z nią i śmiertelność; nie było dnia, ażeby z głównych hauptwachów *,
w ciągu tych wałów pozakładanych, nie wywożono trupów — bardzo często
znajdowano dwugodzinnych szyldwachów ** zmarłych przy ich zluzowaniu; toż
samo się działo przy szopach, nam na koszary przeznaczonych. ----
Mieszkańcy zaczęli opuszczać miasta i udawać się do wysp sąsiednich, naj­
więcej do hiszpańskiej Kuby; z takiej sposobności korzystał w Jeremie Fres-
sinet, wsiadł na obywatelski okręt z adiutantami swoimi, a z nimi i kapitan
Żymirski, po wymarciu starszych komenderujący batalionem II, gdyż już od
dawna nie żył podpułkownik Jasiński, odebrawszy sobie życie wystrzałem
pistoletowym. Cóż tu powiedzieć o batalionie zostawionym w reducie nad
miastem będącej? Porucznik Rusiecki zeszedł na dół z raportem do swego
komendanta, a że go już zastał na okręcie, nie miał nic lepszego do zrobienia,
jak porwać żonę z dziećmi i zostać pod dalszymi jego rozkazami, bynajmniej
nie dając znać reducie, co się na dole działo. Opuszczone miasto zajęli Mu­
rzyni, oblegali redutę i po dwudniowym traktowaniu weszli do niej, znalezio­
nym tamże Francuzom toporami na pieńku głowy poucinali, a naszych oddali
Anglikom, którzy ich zaraz ubrawszy w swoje mundury, kurtki polskie
i cały ich ubiór oddali Murzynom; w takim to ubiorze przyszedł nam się pre­
zentować jeden batalion murzyński. Zbliżała się i dla nas chwila; ewakuowa­
liśmy miasto Aquin, zajmowane przez jedną kompanię z batalionu I; do­
wódca jej, kapitan Zieleniewski, zrąbany przez kawalerię murzyńską, po do­
staniu się do Les Cayes umarł. Generał dywizji Brunet zwołał radę wojenną
i podał projekt przedzierania się do Kartageny na statkach obywatelskich, na
jakich w porcie nie zbywało, wszystkie te jednak projekty nie przyszły do
skutku; przybyło więcej okrętów angielskich i z komodorem Cumberland, ni­
mi komenderującym, ugodę zawrzeć musiano, mocą której oddawano Angli­
kom: miasto, arsenał, zgoła wszystko, co było rządowego albo wojskowego,
Anglicy zaś obowiązywali się zaprowadzić nas na swoją wyspę Jamajkę, tam
oficerów przesadzić na okręty transportowe i odwieźć do Francji na powrót,
a żołnierzy do dalszego czasu zatrzymać jako jeńców wojennych.

* odwachów
♦♦ wartowników
» 108 «
Hurmem za nami rzucili się obywatele na statki z familiami swymi, ale
dużo pozostało w mieście ufnych w kapitulację angielską. Ci najprzód zajęli
wszystkie po nas poczty, a przy ambarkowaniu się wprowadzili do miasta
niewiele lądowego żołnierza. Po wyjściu z portu i zbliżeniu się ku wyspie zwa­
nej Ile-a-Vache, naprzeciw Les Cayes leżącej, na której zawsze utrzymywałem
oddział z 50 ludzi złożony z jednym oficerem, obok której nieszeroka była głę­
bia, którą jedynie mogły wchodzić i wychodzić okręty, reszta w kształcie
ogromnego półkola zamknięta pasmem skał, pod powierzchnią wody ukrytych,
dostatecznymi były, że w tym miejscu postawiony jeden okręt angielski naj­
ściślej nas blokował i wszelką więcej niż przez trzy miesiące odjął nam ko­
munikację. W tym tedy miejscu cała ewakuacja nasza ze wszystkimi statkami
obywatelskimi na kotwicy stanęła, a komodor Cumberland ze świtą oficerów,
wziętą ze wszystkich swoich oficerów, ku wieczorowi odpłynął do miasta.
Była to chwila wpuszczenia tryumfalnego do Les Cayes generała murzyńskie­
go Dessalines z wojskiem jego. Huczne natychmiast usłyszeliśmy okrzyki, ca­
łe miasto rzęsisto oświecono, śpiewy i nieustanne strzelania dowodziły po­
wszechnej radości, wśród której odbywała się uczta dla Anglików wyprawio­
na; ta się przeciągnęła aż do następnej nocy i nie wróciła nam Anglików na
okręty aż trzeciego dnia rano, znużonych biesiadami, ale dobrze obładowanych
złotem za sprzedanie Murzynom tego miasta.----
Tu się zastanówmy i zapytajmy się: co się stało z tymi 600-kilkudziesiąt
ludźmi chorymi, których ja z Les Cayes na jeden raz odesłałem do lazaretu
w Le Móle-St-Nicolas, gdzie była reszta naszego 113 regimentu, wcielona roz­
kazem dziennym gubernatora do naszego 114 w czasie ogólnej ogranizacji,
podczas której kilka zniszczonych w jeden zlewano regiment, gdyż ja, uznany
za komendanta i na przedstawienie gen. dywizji Bruneta podniesiony na sto­
pień pułkownika, ani tych ludzi, ani tych chorągwi i kasy nie widziałem, wie­
działem tylko, że przed nami byli Polacy z Les Cayes, mężnie się trzymali,
szczególnie wychwalali kapitana Dziurbasa, tamże poległego, i pamiątkę jego
uświetniono nazwaniem wzniesionego szańca Fort Dziurbas; żałowano także
mocno podpułkownika Bolestę w Jacmel zmarłego, co się zaś stało z jego
wojskiem — nie wiadomo, gdyż my musieliśmy tam posłać nowy garnizon pod
komendą kapitana Mościckiego, a co się i z tym stało, takoż mnie nie wiadomo,
gdyż kapitan, przybywszy sam po żołd, nie znalazł prędkiej okazji do powrotu,
zachorował i umarł, a my tymczasem kapitulowaliśmy i jako jeńcy wojenni do­
staliśmy się w moc angielską. Więcej jeszcze podobnych znalazłoby się wypad­
ków, które szczególnych z tożsamości wypływających potrzebują świadków.
Anglicy po kilkunastodniowym nas zatrzymaniu zaczęli głosić, że guberna­
tor chętnie by nas do Francji odesłał, gdyby miał przewozowe statki, gdyż
wojennych okrętów do tego użyć nie może, ale pozwoli nam częściowo uda­
wać się do Stanów Zjednoczonych Ameryki o swoim koszcie, gdzie konsulowie
francuscy łatwe znajdą sposoby wyprawienia nas jako parolowanych * do Fran­
cji,. Tak się też i stało. Do trzeciego transportu ja się podałem i znalazłem
siedmiu ochotników, którzy ze mną odpłynąć chcieli. Wszystkich komisarz
angielski akceptował, ale kiedy przyszła kwestia, ażeby mnie wydał mojego
służącego, który, nie będąc żołnierzem, nie mógł podpadać pod kategorię jeń­
ców wojennych, na zapytanie, jakiego był narodu? kiedy mu odpowiedzia­
łem, że Polak — jak skoro Polak, to wydany być nie może; zapytany przeze
mnie: dlaczego? odpowiedział komisarz: „Mogliście służyć Francuzom: prze-

♦ wypuszczonych na słowo
» 109 «
lewać krew w ich sprawie i ginąć, to żołnierze wasi mogą służyć w Anglii,
a będą lepiej odziani, zapłaceni i szanowani. A jeżeli chcesz mieć służącego,
wybierz sobie między Francuzami, jaki ci się podoba, a będzie wydany”. Za­
cząłem w żywszą nieco wchodzić rozmowę, a widząc, że na próżno, odszedłem.
Pozwolono nam udać się do Kingston. Tam znaleźliśmy bryg amerykański
„Federalist”, który wyprzedawszy swój towar, deski, miał próżno do Karoliny
południowej odpływać, ale znalazł nas do 40 osób, najwięcej Francuzów z żo­
nami i dziećmi, mających zamiar osiąść na zawsze w Ameryce. Bryk ten już
był kondemnowany, uznany za niezdatny do żeglugi, przecież chciwy kapitan
jego, Eborn, znalazł sposób wymknięcia się; nie miał nawet busoli, bez której
żaden okręt podróży morskiej nie odbywa, i pewnie by nas w Kanale Bahama
zatopił, gdybyśmy szczęśliwym trafem nie mieli między sobą kapitana z za­
branego przez Anglików okrętu; ten nas od niezawodnej uratował śmierci,
rzuciwszy się sam do rudla * i zakomenderowawszy manewr przerzucenia żagli,
jakiśmy dobrze znali, w chwili wpadania statku na ukryte w wodzie skały.
Działo się to o dziewiątej wieczór, byliśmy wszyscy na pomoście i dlatego
bardzo szybko ten manewr się spełnił, a skierowany w inną stronę statek już
nie miał żadnego niebezpieczeństwa; ale go czekało drugie.
We dwa dni później zbliżyliśmy się wieczorem ku brzegom portu Charle-
stown, a że żaden okręt bez pilota do portu nie wchodzi, rzucono kotwicę;
tę burza zrywa, okręt w tymże miejscu uszkadza, że się weń woda gwałtow­
nie wdziera. Rzucono się do pompy — ta niedostateczna. Rzucono się do róż­
nych naczyń i nimi wodę wciąż wylewano — burza wypędziła nas na pełne
morze. Kapitan, nie mając busolki ani żadnego potrzebnego instrumentu, nie
wie, gdzie jest. Szczęściem jego pomocnik dostrzegł w odległości ziemię, roz­
poznał, że to był Cap St-Antoine. Zbliżyliśmy się do brzegu, weszliśmy na
rzekę Savannah i tam już więcej wody nie wylewając ani pompując, pozwo­
liliśmy brygowi osiąść na dnie — drugiego zaś dnia szczęśliwie dostaliśmy się
do miasta Savannah, gdzie nam w ciągu kilkunastodniowego bawienia Amery­
kanie pokazali grób Kazimierza Pułaskiego, wymurowany w miejscu, w któ­
rym spadł z konia nasz rodak, komendant jednego regimentu kawalerii fran­
cuskiej, przesadziwszy wał i spadłszy w środek reduty angielskiej22.

K. Małachowski Wiadomość o wypra­


wie części Legionów Polskich na wyspę
San Domingo w r. 1803, „Czas” (dodatek
miesięczny) 1856, t. 2, s. 675—692.

PIOTR BAZYLI WIERZBICKI


kapitan 5 pułku piechoty lekkiej

Paryż druga połowa 1807


Do Ministra Wojny [Clarke’a]
Niżej podpisany, kapitan w korpusie polskim, a obecnie na utrzymaniu
5 pułku piechoty lekkiej na San Domingo, ma zaszczyt przedstawić Waszej
Ekscelencji, że od czasu uformowania Legionów Polskich, co nastąpiło w ro­
ku 5 nieustannie służył w armii włoskiej bądź na San Domingo.
♦ steru
*♦ 1797
»110«
Dowiedziawszy się, że nieśmiertelny Napoleon wkroczył do jego kraju *
ze zwycięskimi armiami i że wszyscy Polacy miłujący swą ojczyznę wezwani
zostali do udania się tam, by przyczynić się do przywrócenia egzystencji kraju,
nie mógł en oprzeć się pragnieniu połączenia swych wysiłków z wysiłkami
współrodaków. Dlatego też prosząc gen. Ferranda uzyskał 1 lutego [1807] jego
zgodę na udanie się za urlopem do swego kraju. Udał się tam [z San Domin­
go] na neutralnym statku pod przybranym nazwiskiem, kiedy statek ten
zagarnięty został przez Anglików, zaprowadzony do Plymouth, pasażerowie
rzuceni do więzień, zatrzymani przez miesiąc, a następnie odesłani. .Uwięzie­
nie to i odesłanie sprawiło wydatki, które pochłonęły jego zasoby pieniężne
i spowodowały zwłokę równie nieprzyjemną, jak szkodliwą dla jego intere­
sów. Wreszcie [niżej podpisany] jest w tym momencie w Paryżu, całkowicie
pozbawiony zasobów.
Przedstawiając to, niżej podpisany ośmiela się prosić Waszą Ekscelencję, by
rozważyła żądanie wojskowego, który służy wszy przez 11 lat z honorem
w szeregach francuskich pragnie dziś korzystać z dobrodziejstwa, jakie Wasz
dostojny cesarz dał jego ojczyźnie i by [Wasza Ekscelencja] wysłała mu roz­
kaz bezzwłocznego połączenia się z wojskiem Wielkiego Księstwa Polski
[sic!].

Archiwum Wojenne w Vincennes. Pa­


piery oficerów. Seria XL 106—128.
„Empire”. Litera W.

PRZYPISY
1 Po pokoju w Luneville Legia Nad- mniała się o Dolomieu. Uczony zmarł
dunajska wycofana została ze Steyer jednak wkrótce po powrocie do kraju
przez Monachium i Ulm do Genewy 8 List nawiązuje do sytuacji z drugiej
(luty—marzec 1801), a stąd ruszyła dalej połowy 1801 r., gdy nie było wiadomo,
przez przełęcz Mont Cenis do Włoch. czy dawna Legia Naddunajska zostanie
Po krótkich postojach w Turynie i Me­ oddana na służbę Etrurii, przyjęta na
diolanie oddziały Legii odesłano w żołd francuski czy rozwiązana.
kwietniu do Florencji, stolicy nowo 4 Mowa o generale Martin Vignolle’u,
powstałego Królestwa Etrurii. Później który dokonał reorganizacji piechoty
rozlokowano je w kilku miastach, m. in. Legii Naddunajskiej w Livorno (19—22
w Pizie i Livomo. X 1801), a następnie ułanów i artylerii
2 Dćodat Dolomieu — francuski geo­ w Pizie.
log. W młodości kawaler maltański, 5 Propozycje Moellera nie zostały na­
wykluczony z zakonu za pojedynek, w wet rozpatrzone przez ministra wojny
którym zabił swego przeciwnika. W cza­ Berthiera.
sie wyprawy do Egiptu nakłaniał Bo- 6 Od 14 II 1802 była to już Republika
napartego do zajęcia Malty. Po dwu la­ Włoska. Królestwo Etrurii utworzone
tach pobytu w Egipcie w drodze powrot­ zostało przez Napoleona 21 III 1801 z
nej do Europy został wzięty do niewoli Wielkiego Księstwa Toskańskiego. No­
w Zatoce Tarenckiej. Przewieziony do minalnym władcą był infant parmeński,
Messyny na Sycylii, osadzony został w Ludwik Burboński, w rzeczywistości —
więzieniu, gdzie przebywał w bardzo rządzili Francuzi. W 1807 Królestwo
ciężkich warunkach. Po zwycięstwie Etrurii włączono do cesarstwa francus­
Bonapartego pod Marengo Francja upo­ kiego.

♦ mowa o kampanii 1806—1807


» 111 «
7 Niezbyt ściśle. Polacy odpłynęli na nie domagać się tego, co należy mi się
San Domingo jako 3 półbrygadą polska? z zaległości. Zechciej przynajmniej,
Zmiana numeracji nastąpiła w drodze. Obywatelu Ministrze, przyznać gratyfi­
8 Inne źródła podają 214 legionistów, kację wejścia w kampanię, która jest
nie licząc załogi. jedyną rzeczą, jaką jestem w stanie po­
9 Sierżant Józef Gryński pisze na ten świadczyć. Pozdrowienie i szacunek”.
temat w liście do ministra wojny Ber- Archiwum Wojenne w Vincennes. Sek­
thiera z Chalons-sur-Marne 8 frimaire'a. cja Administracyjna. Teczka personalna
roku 13 (29 XI 1804): Józefa Chobrzyńskiego.
„Stałem się rozbitkiem 25 floreala ro­ 13 Z relacji Luxa i Wierzbickiego
ku 10 *. Załadowawszy się z 3 półbryga- można by wnosić, że wymienieni tu ofi­
dą polską na San Domingo w pobliżu cerowie celowo pozostali w Kadyksie,
Piombino we Włoszech, tylko szczęściu by uniknąć wysłania na San Domingo.
zawdzięczam, że uratowałem się, pły­ Oto co na ten temat piszą podporuczni­
nąc po morzu na kawałku drzewa ze cy Sendrowski i Stanowski w liście do
statku, który rozstrzaskał się pośród naj­ ministra wojny w Paryżu, 17 frimairea
większej burzy o półtorej mili od brze­ roku 11 (9 XII 1802):
gu. Stracono 59 żołnierzy i 3 oficerów”. „Obywatelu Ministrze!
Archiwum Wojenne w Vincennes. Pa­ Załadowawszy się z 3 półbrygadą pol­
piery oficerów. „Empire”. Litera G. ską w Livorno w drodze do San Do­
Seria XL 106—128. mingo, doznawszy burzy, złożeni byliś­
10 Rozbitkowie zostali chwilowo w za­ my niemocą i korpus nasz pozostawił
kładzie w Livorno, ale później przez nas w Kadyksie, skąd powróciwszy do
Tulon odesłano ich także na San Do­ zdrowia, konsul Republiki tam pozosta­
mingo. jący wysłał nas do Tulonu, a stamtąd z
11 Gibraltar opanowany został przez kolei skierowano nas do Strasbourga, a
Anglików w 1704, w czasie tzw. wojny wreszcie do Paryża.
o sukcesję hiszpańską, i przyznany im Mamy zaszczyt przedstawić Ci, Oby­
traktatem w Utrechcie w 1714. Brytyj­ watelu Ministrze, że odbywszy pieszo
czycy zbudowali tu twierdzę i port wo­ tak długą i uciążliwą podróż, w porze
jenny, co pozwalało kontrolować przejś­ roku tak ostrej, znajdujemy się obecnie
cie z Morza Śródziemnego na Atlantyk. pozbawieni wszelkich środków do życia,
12 W Ceucie wysiadło na ląd kilku jednym słowem, w ostatniej nędzy.
chorych legionistów. Józef Chobrzyński, Zmuszeni jesteśmy uciec się do Two­
kapitan 3 półbrygady, pisze z Marsylii jej dobroci i sprawiedliwości prosząc,
23 ventóse’a roku 11 (14 III 1803) do mi­ abyś polecił wypłacić nam szybko za­
nistra wojny: legły żołd i zaopatrzyć w rozkaz połą­
„Wchodząc w skład transportu wojsk czenia się z 3 półbrygadą polską albo
Republiki Francuskiej na pokładzie jednym z korpusów cudzoziemskich, któ­
statku «Les Deux Amis» padłem ofiarą re formują się w Tulonie, bowiem zna­
wypadku, który uniemożliwił mi kon­ jąc język niemiecki, możemy być w
tynuowanie podróży. Wysiadłem na ląd nich umieszczeni zgodnie z naszymi
w Ceucie w Afryce, skąd udałem się stopniami”. Archiwum Wojenne w
przez Algeciras, Gibraltar i Malagę do Vincennes. XL 4. Demi-brigades polo-
Marsylii. Załączone tu dokumenty po­ naises.
zwolą zdać sobie sprawę ze złego sta­ Ciż sami oficerowie, jak też podpo­
nu mego zdrowia od czasu tego wy­ rucznicy Wilczyński i Wróblewski, opi­
padku. sują dalsze swe losy w liście do mini­
Ten właśnie zły stan mego zdrowia, stra wojny, pisanym z Tulonu 14
który nie pozwala mi więcej podejmo­ messidora roku 11 (3 VII 1803):
wać morskich podróży, aby połączyć się „Zgodnie z Twoimi rozkazami z 25
z mym korpusem na San Domingo, zmu­ nivóse’a *** i 1 pluvidse’a **** roku 11
sza mnie do złożenia dymisji, o której udaliśmy się do Tulonu i załadowaliśmy
udzielenie proszę, Generale Ministrze. się na flotę „La Nourrice” 17 germina-
W czasie katastrofy morskiej 26 flo­ la ***
♦*, aby udać się na San Domingo
reala roku 10 *♦ utraciłem wszystkie pa­ i połączyć z naszym korpusem. Ponieważ
piery tyczące się zaległego żołdu.---- zmieniono przeznaczenie „La Nourrice”
Pozbawiony papierów nie jestem w sta­ przywieziono nas na powrót do portu 8
* 15 V 1802
** 16 V 1802
*** 15 I 1803
**** 21 I 1803
♦***♦ IV 1803

» 112 «
prairiala ♦. Od tego czasu, nie nale­ zdrowia, ale jak nadejdzie pora lotnia,
żąc da żadnego korpusu i nie otrzymu­ wątpię, abym gorąco tego kraju wy­
jąc żadnego żołdu z racji naszego od­ trzymał. Powietrze tu bardzo niezdro­
osobnienia, upraszamy Cię, Obywatelu we, osobliwie od czasu zbuntowania
Ministrze, byś zechciał przyłączyć nas ■się czarnych, to jest od lat 12. Wszy­
do zakładu kolonialnego w Marsylii lub stkie wojska tu przysłane wymarły, od
Portoferraio do 114 półbrygady, w lat dwóch wymarło na wyspie St. Do­
oczekiwaniu aż spodoba się Ci przezna­ mingo z wojska z Europy przysłanego
czyć nam stanowisko, gdzie będziemy do 40 tysięcy, jeden generał en chef
mogli nadal dawać dowody naszego po­ Leclerc, dwunastu generałów dywizji
święcenia dla interesów naszej przy­ i w proporcji generałów i szefów bry­
branej ojczyzny”. Jw. gady etc. My, od siedmiu miesięcy tu
14 Brytyjski admirał Nelson utracił przybyli, straciliśmy do 2 tysięcy ludzi
prawą rękę w bitwie z flotą hiszpań­ i wszystkich prawie oficerów, nasz brat
ską pod Santa Cruz na wyspie Ten er yfa Jan zabity od czarnych, a koledzy po­
w roku 1797. W bitwie u przylądka dróży wszyscy wymarli w ten sposób,
Trafalgar (21 X 1805) został zabity. że ja tylko sam został, który klima
15 Cap-Franęais — miasto na północ­ kraju tego wytrzymał. Nie spodziewam
nym wybrzeżu Haiti, założone w 1670. się, ażebym mógł kiedykolwiek powró­
Obecnie Cap-Haitien, stolica deperta- cić, gdyż dymisją bardzo ciężko otrzy­
mentu północnego. mać, a jak gorąca nadejdą, tak choroba
16 Według naczelnego lekarza armii znowu prendra son essor, wzmoże się.
francuskiej, C. Gilberta, żołnierze byli Kolonia tutaj jest w najgorszym sta­
wycieńczeni długą podróżą morską, w nie. Handel upadł zupełnie, gdyż okrę-
czasie której odżywiali się głównie so­ ta przychodzące z Francji z towarami
lonym mięsem. Przybywszy na San Do­ próżne na powrót powracać muszą.
mingo, zaczęli zjadać duże ilości owo­ Wojna, która do tego czasu uśmierzo­
ców i warzyw, nie znając ich często ną być nie może, wypędza najbogat­
i nie zwracając uwagi, czy są dojrzałe. szych kolonistów, cała kolonia albo­
Legioniści robili napoje i kiepskie wino wiem znajduje się w rękach czarnych,
z bananów, cytryn i gorzkich poma­ miejsca tylko portowe niektóre w na­
rańcz, co powodowało zaburzenia ga- szych znajdują się rękach. Jeśli nie
stryczne i dalsze wycieńczenie orga­ przyślą pomocy z Francji, będziemy
nizmu. Żołnierze francuscy i polscy za­ przymuszeni opuścić kolonię”. A. Skał-
padali masowo na cholerę i żółtą fe­ kowski Polacy na San Domingo.
brę, zwłaszcza jeśli znajdowali się na 1802—1809, Poznań 1921, s. 56—57.
wybrzeżu, gdzie były bagna i laguny. 19 Szczątki 113 półbrygady wcielono
Długotrwałe marsze w upalnym słoń­ później do 31 i 74 półbrygad francus­
cu, brak higieny i noclegi na wilgot­ kich.
nej ziemi potęgowały epidemie. Cho­ 20 W rzeczywistości zmarł na żółtą
rzy umierali zazwyczaj po 3—5 dniach, febrę 16 X 1802.
ale zdarzało się, że konali niemal na­ 21 Jean Baptiste Donatien Rocham-
tychmiast w czasie marszu. Gilbert za­ beau — uczestnik amerykańskiej wojny
lecał przeniesienie obozowisk i szpitali o niepodległość, przyczynił się do zwy­
na plantacje w głąb wyspy, puszczanie cięstwa nad brytyjską armią Corn-
krwi nowo przybyłym żołnierzom, sto­ wallisa pod Yorktown w 1781. W 1790
sowanie ścisłej diety. dowodził francuską armią „północną”,
17 Wymordowanie batalionu murzyń­ w 1791 mianowany marszałkiem. Are­
skiego nastąpiło na rozkaz Leclerca, sztowany podczas terroru, wyszedł na
wydany jeszcze 16 października, w wolność po 9 thermidora. W 1803 przed­
chwili gdy powstańcy szturmowali Cap- stawiony Napoleonowi otrzymał od nie­
-Franęais.. Francuzi tłumaczyli później, go pensję marszałka.
że nie mogli postąpić inaczej, mieli bo­ 22 Obszerna korespondencja K. Ma­
wiem zbyt mało siły dla pilnowania łachowskiego z ministrem wojny Ber-
niepewnych Murzynów. thierem po powrocie z San Domingo do
18 Józef Rogaliński pisał w styczniu Francji (lądował w Bordeaux) znajduje
1803 r. do brata Walentego: „Odbywszy się w Archiwum Wojennym w Vin-
chorobę krajową, która cztery miesiące cennes. Papiery oficerów. Seria XT-»
trwała, przecie teraz przychodzę do 106—128 „Empire”. Litera M.
♦ 29 V 1803
7
KONIEC LEGIONÓW

Po tragedii na San Domingo pozo­ Lagonegro i Campo Tenese (tu znów


stały we Włoszech szczątkowe for­ wsławili się Polacy) Ferdynand
macje legionowe — 1 półbrygada i Maria Karolina musieli raz jeszcze
piechoty (zamieniona później na schronić się na Sycylii pod osłoną
pułk) oraz regiment ułanów Rożnie- brytyjskiej floty sir Sidneya Smitha.
ckiego. Legioniści — teraz już trak­ Na Sycylii wylądował 20-tysięczny
towani jak kondotierzy, żołnierze korpus anglo-rosyjski, który miał
najemni — walczyli od 1803 r. wesprzeć walkę z Napoleonem w tej
z Anglikami w Apulii pod rozkaza­ części Europy.
mi generała Gouviona-Saint-Cyra. Opanowanie Neapolu poszło Fran­
Kiedy dwa lata później zaczęła się cuzom stosunkowo gładko — łatwiej
nowa wojna z Austriakami, skiero­ nawet niż w roku 1799. Wkrótce
wano ich do północnych Włoch, jednak rozpoczął się znów ludowy
gdzie wsławili się rozbiciem pod ruch oporu, który ogarnął przede
Castelfranco (23X1 1805) korpusu ks. wszystkim górzystą Kalabrię. Do
Rohana. Kilkunastu oficerów pol­ walki z powstańcami nowy ' król
skich, poprzydzielanych do sztabów, Neapolu, Józef Bonaparte, skierował
wzięło natomiast udział w bitwie oddziały generała Reyniera, a wśród
pod Austerlitz. nich polski pułk piechoty, przyjęty
Do trzeciej koalicji antyfrancu­ później na neapolitańską służbę.
skiej (Austria, Rosja, Anglia, Szwe­ Pułkiem dowodził Józef Grabiński,
cja) przyłączyło się wkrótce Króle­ uczestnik wyprawy do Egiptu, a ba­
stwo Obojga Sycylii. Kiedy po talionami — Szymon Białowiejski,
Austerlitz i pokoju preszburskim Józef Chłopicki i Kazimierz Mała­
Napoleon odzyskał swobodę działa­ chowski. Pułk składał się wówczas
nia, postanowił rozprawić się z wia­ w dużej części z jeńców austriackich,
rołomną monarchią neapolitańską. którzy wstępowali doń nie tyle z po­
Wydawszy dekret, iż „dynastia bur­ budek ideowych, ale by poprawić
bońska przestaje panować”, wysłał swą sytuację materialną. Stąd też
na południe Włoch 50-tvsięczny kor­ dezercja była wyjątkowo wysoka,
pus marszałka Masseny. W składzie dochodząca do czwartej części otrzy­
tego korpusu znaleźli się również mywanych uzupełnień, co tłumaczy
polscy legioniści. Po klęskach pod późniejsze załamanie się regimentu
»U4«
w bitwie pod Maidą. W pułku słu­ załamały się pod brytyjskim ogniem
żyła grupa tych legionistów, którzy i ogarnięte paniką zbiegły z pola
ocaleli z zagłady na San Domingo. walki.
Na przełomie czerwca i lipca Polski pułk piechoty przez kilka
1806 r. Anglicy podjęli operację dy­ miesięcy tłumił jeszcze powstanie
wersyjną, która miała wesprzeć ka- chłopskie w Kalabrii i Apulii, gdzie
labryjskich powstańców. 1 lipca stracił blisko 1000 ludzi, często za^
w zatoce Santa Eufemia wylądowało męczonych przez wieśniaków. Wio­
5 tysięcy brytyjskich żołnierzy, któ­ sną 1807 r., gdy rodziło się Księ­
rzy trzy dni później starli się z od­ stwo Warszawskie, resztki pułku —
działami Reyniera. W bitwie pod podobnie jak regiment ułanów —
Maidą oddziały francusko-polskie skierowane zostały ku Polsce.

JOZEF CHŁOPICKI
szef II batalionu
Dnia 30 junii * flota angielska wypłynęła z Mesyny i wzięła kierunek ku
Golfowi di Santa Eufemia. Z dnia 30 [junii] na 1 julii ** nieprzyjaciel wylądo­
wał wojsko na brzegi Kalabrii pod Santa Eufemia.
Dnia 2 julii pułkownik Grabiński stanął z czterema kompaniami przy rzece
Amato; z tych dwie wysłał pod kapitanem Laskowskim z zaleceniem wzięcia
zwiady naocznej o sile i postawieniu się nieprzyjaciela. Punktualność tego
oficera wykonania rozkazów mu danych była bardzo znana, jego doświadcze­
nie zyskiwało mu ufność żołnierza. Ale nieprzyjaciel od momentu opanowania
nadbrzeża zajął stanowiska i te wzmocnił; nadto bliskość jego sił zebranych
pozwalała mu prędkiego użycia, ile zdarzenia wymagać mogły. W tym to
miejscu kapitan Laskowski został otoczony i przyjęty ogniem został rannym,
oficerowie pozabijani, inni ranni. Szczątki oddziału zostały się samym podofi­
cerom; tych odwaga dokończyła przeznaczenia; wielu ubito, resztę żołnierzy
rannych Anglicy zabrali
Dnia 3 julii generał Reynier zebrał pułki 1 i 23 lekkie piesze, 42 liniowy,
II i III bataliony polskie, jeden Szwajcarów, 80 koni pułku 9 strzelców i 4
działa, co wszystko nie dochodziło 4 tysięcy ludzi. Ci obozowali na lewym
brzegu rzeki Amato, po lewej stronie do Nicastro. Wszystkie miejsca zakłado­
we dalszej Kalabrii pilnowały straże zostawione z tychże wojsk. Zamki Scilla
od 600 i Reggio od 100 ludzi zatrzymywały garnizony z Francuzów złożone.
Wieczorem przybyło kilku zbiegów od Anglików; ci zgadzali się w zezna­
niach, że nieprzyjaciel licznym jest, na ziemi przeszło 6000 pod rozkazami
generała Stuart, i że admirał Sidney Smith oddzielną siłą na wodzie włada.
Tegoż wieczora spostrzeżono trzy statki wysłane od floty w kierunku ku
Sycylii, które na wysokości Torre di Mezza Praia stanęły.
Nieprzyjaciel na lądzie żadnego ruchu nie zrobił. Dnia 4 julii o godzinie
ósmej z rana kolumny angielskie zbliżyły się ku ujściu rzeki Amato i sformo­
wały linię ponad brzegi morza okryte krzakami. Okręt liniowy, fregata i niż­
szego rzędu statki wojenne wzięły podobnyż kierunek, a w formowaniu się do

* 30 VI 1806
1 VII 1806
>> 115 «
linii wodnej ich prawe, wysunięte więcej, przewyższało lewe skrzydło linii
lądowego wojska.
Generał Reynier, rozważywszy postawienie się wojsk angielskich, wydał
rozkazy do bitwy. Porządek wejścia był następujący:
Dwie kompanie strzelców pieszych wysłano w krzaki lewym brzegiem Ama-
to do ujścia tej rzeki dla przejścia jej w bród i oskrzydlenia prawego [skrzy­
dła] nieprzyjacielskiego w czasie ognia z obu wojsk.
Generał brygady Franceschi był wysłany z pułkiem 23 na wysokość lewego
skrzydła nieprzyjacielskiego.
Dwa bataliony z 1 pułku strzelców pieszych, dwa z 42 pułku liniowego,
jeden z pułku Szwajcarów, dwa Polaków przechodziły rzekę w bród i formo­
wały kolumny plutonami w masę. 80 koni strzelców z 9 pułku, 4 działa pod
rozkazami generała Digonnet maszerowały na prawym skrzydle kolumn, zo­
stawiając miejsca na rozwinięcie masy do szyku bojowego we dwie linie.
Generał Reynier na czele kolumn piechoty na prawe skrzydło nieprzyjaciela
prowadził. Zbliżony na strzały dział angielskich, rozkazał formować dwie
linie. Pierwszą składały cztery bataliony francuskie, drugą, pod rozkazami
generała brygady Peyri, batalion Szwajcarów i dwa polskie.
Generał Reynier prowadził sam pierwszą linię i ostrzegł, aby bez strzelania
w spotkaniu się samych tylko bagnetów użyto. Żołnierz z bronią w ramieniu
pod kartaczami przysuwał się do Anglików. Szeregi nieprzyjaciół podobnąż
cierpliwość zachowały. Na koniec zbliżenie się nasze wzruszyło obojętność
Anglików i jednym razem ich ognie z lądu i morza okryły nasze szeregi.
W kilka minut ledwie trzecia część pierwszej linii na nogach została2.
Oddziały zaś angielskie na lewym brzegu rzeki Amato, i w naszym obozowi­
sku niespodziewane, pokazały się. Te, wylądowane nocą z trzech statków,
widzianych przy Torre di Mezza Praia, ukrywały się w krzakach. Zwiady
nasze, wysłane w to miejsce, zaniedbały dopełnić danych zleceń, wróciły
i drogę otwartą zostawiły Anglikom, którzy w momencie ognia między woj­
skami spieszyli i postawili się za lewe skrzydło nasze.
Podobne wypadki sprawiły na duch żołnierza wrażenie zguby. Wojska
angielskie posuwały zaczęte zwycięstwo. Żołnierz nasz z reszty pierwszej linii
jeszcze opierał się przemocy; na koniec przeszli i zwalili się na lewe skrzydło
drugiej linii, gdzie był III batalion Polaków. Szef Małachowski, dowódca bata­
lionu, zachował w tak trudnym zdarzeniu niepodobny prawie porządek; jego
roztropność i stałość wymogła na swoich posłuszeństwo i przytomność. Sam
nieprzyjaciel, co bagnetem popędzał rozbiegłych, wstrzymał się. Małachowski
cofał się w porządku gotowym do ognia, Anglicy patrzali na jego zimna
i ostrożne działanie. Oddziały angielskie, co nas oskrzydlały, spokojnie zo­
stawały 3.
Pomiędzy Nicastro i Maidą, na górach przy drodze [do] Catanzaro, zebrały
się rozsypane szeregi, skąd generał Reynier poprowadził swe wojska nad
brzegi Morza Jońskiego. Dnia 5 julii stanął w Torre di Catanzaro. Bitwę
4 [lipca] nazywaliśmy bitwą pod Santa Eufemia, Anglicy zaś dali jej nazwisko
di Maida.
Przegrana na Amato sprawiła nam wielką stratę wielu oficerów, tysiąc kil­
kaset żołnierzy, zakładów wszystkich pozostałych w dalszej Kalabrii, kasy puł­
kowej, garnizonów po zamkach i uzbrojeń brzegów morskich. Mieszkańcy
miast, wsiów i domów pojedynczych obydwóch prowincji z bronią na nas po-
wxtnli Do klęsk wskazanych dodać należy nowe i przykre położenie wojsk ge-
lUMala Reynier w głębi kraju, pomiędzy górami, z których wychód niepodob­
» 116 «
ny, jeżeliby broniono bez żywności, bo ta w składach i pod obroną mieszkań­
ców. Przeznaczało to los smutny, jaki narzucić mógł nam nieprzyjaciel.
Generał Stuart został w Maida, jego wojska przy nim nie posuwały się
naprzód; zapewne ważne przyczyny przeszkadzały mu zrobić z nami, jak
byliśmy zagrożeni. Trudnił się zabieraniem zakładów pozostałych, co w czę­
ści przez chłopstwo zbrojne wykonano.
Mieszkaniec, zachęcony i przekonany, działał z Anglikami, stawiał się przed
nami śmiało, ale postrzegłszy, że sobie samemu zostawiony, cofnął się do mu­
rów miast dalszych.----
Marszałek Massena w 5 tysięcy ludzi ułatwiał sobie drogę bronią od granic
Basilicaty do Kalabrii. Pod Laurią szalone chłopstwo broniło przechodu gór
i miasta wojsku jego. Ukarani ciężko: miasto spłonęło ogniem, a mieszkańcy
krwią dolewali miarę rzezi wykonanej wprzódy na Polakach. Po takiej zemście
strach powszechny rozpędził na moment gromady zbrojne i zmienił zebrania
w napady pojedyncze.
Marszałek Massena przybył do Castrovillari. Generał Reynier w Cassano
przez bliskość miejsca stykał swe wojska z kolumną marszałka, obydwie ra­
zem do ośmiu tysięcy. Marszałek Massena zapowiedział wojsku powrót do
dalszej Kalabrii. Generał Peyri przy Castrovillari i Cassano został z pułkiem
konnym 29 dragonów i batalionem III Polaków. Wojska połączone przecho­
dziły miasta i wsie nad brzegami rzeki Crati bez żadnego oporu. Amnestię
ogłoszoną przyjęto z upragnieniem na ten moment.
Delegowani ze stolicy Kalabrii bliższej, wprowadzili marszałka Massenę do
miasta Cosenza. Miasto to dość wielkie, handlowne, zamieszkałe przez pier­
wszych obywateli w prowincji, miało ostrożność zachowania się w tych zmia­
nach tak roztropnie, że nawet napomnieniu nie podpadało. Przeciwnie, postę­
powanie mieszkańców okolic wiele osób do sądu i kary powołało. Uważano
więc, oprócz stolicy Cosenzy, wszystkie osady w okolicy za buntownicze. Dano
generałowi Verdier, aby w tej prowincji wszystko do posłuszeństwa zwrócił,
a nieskłonnych poskromił. Dwa bataliony Polaków, jeden batalion Korsyka­
nów i kilka kompanii Francuzów dane mu było na jego rozkazy. Ta garstka
czyniła bezskutecznymi usiłowania mieszkańców, którzy bezsprzecznie burzyli
spokojność. Rodzaj wojny z nimi był prosty: napaść odeprzeć; ten tylko spo­
sób zostawał. Ponieważ ich siły wzrastały i nikły z jednakową szybkością,
bezpieczeństwo więc zostawało w nieprzestannej ostrożności. Poddawania się
ich do naszej woli przyjmowaliśmy^ podejrzliwie, bo te bywały nieszczere;
w tak wzajemnym pokoju albo zabijaniu się żadnej wiary ani też sztuka woj­
skowa żadnej chwały nie miała.
Marszałek Massena, zostawiwszy generała Verdier w Cosenza, sam z resztą
wojska poszedł do dalszej Kalabrii na Anglików, których już nie zastał.
Władze cywilne, pozaprowadzane w imieniu Ferdynanda IV, ustępowały
również do Sycylii, a kraj cały, na nowo zajęty, naszą postać przybierał.
Kalabria pod bronią z pewnością wierzyła zostawać nieprzestannie wspie­
raną od Anglików, lecz za wejściem marszałka zupełnie opuszczona być po­
strzegła się. Duch wojny zostawał jednak dla odparcia kary, jakiej się lęka­
no. Postępowanie łagodne i ofiarowana amnestia mogły powrócić spokojność,
ale surowość mieszkańców broniła przystępu, a tak mieszkaniec, ścigany od
nich, karany przez nas, szedł w rozpaczy i chwytał się wściekłej zemsty. Dwie
kompanie Francuzów pochwycono w San Piętro przy Cosenza; z tych dwóch
oficerów i pięćdziesiąt żołnierzy spalono na węglach na placu publicznym;
reszta, rzuciwszy się z murów miasteczka, w ucieczce szukała ratunku. _
» 117 «
Ktokolwiek w marszach był zmuszony pozostać z kolumny, kończył pod ra­
zami morderczymi życie, niektórym starano się przedłużać cierpienia.
Wojska marszałka Masseny nie były dość liczne, aby je podzielić na tyle
cząstek, ile ich potrzebowały rozciągłe prowincje. Wypadki konieczne zmusza­
ły użyć tegoż żołnierza, który z fatyg jeszcze nie wypoczął. Nieprzestanne
pochody i nadużycia, jakich się dopuszczał, osłabiały go na siłach; stąd choro­
by gorączek. Zaniedbanie w szpitalach zrządziło zarazę; ktokolwiek się do nich
przeniósł, umierał.
Taki pobyt w szeregach i w miastach, w spoczynku i boju był wydziałem
dla wojska w Kalabrii.
Mieszkańcy tego kraju, mściwi, okrutni, a czasem zuchwali, są godni da­
wnego przezwania: Calabri mali, sed Siculi pessini *.
W miesiącu styczniu 1807 roku dano Polakom rozkaz udać się do Wielkiej
Armii w Polsce.
W miesiącu lutym trzy bataliony zgromadzono w Neapolu. Z rozkazu Józefa
Napoleona zabrano podoficerów i żołnierzy naszych do jego gwardii i wojska
neapolitańskiego.
Kilkudziesiąt oficerów wysłano pocztą kosztem rządu do Wielkiej Armii.
Każdemu porachowano dwa konie i postyliona, a wypłacono po 2000 franków.
Intendent Wielkiej Armii Daru dopłacił naddatek ekspensy, która małą ilość
wynosiła.
W tej epoce skończyły Legie zostawać we Włoszech.

J. Chłopicki Zumal oficera, „Bellona”


1926, t. 23, z. 1, s. 23—32.

PRZYPISY
1 Potyczkę przy ujściu rzeki Amato i Małachowski), oddawszy tylko jedną
rozegrano 1 VII 1806. Dwie kompa­ salwę, rzuciły się do ucieczki. 81 pułk
nie polskie (200 ludzi) zaatakowane zo­ brytyjski wziął do niewoli 250 legio­
stały przez 1000 Anglików, Sycylijczy­ nistów. W bitwie pod Maidą uczestni­
ków i Korsykanów i po kilku godzinach czyło 5200 Anglików i 6000 Francuzów,
walki poniosły straty sięgające 110 żoł­ Szwajcarów i Polaków. Straty brytyj­
nierzy. Kapitanowie Aleksander Las­ skie wynosiły 45 zabitych i 290 rannych.
kowski i Pius Nencha dostali się do Reynier utracił ok. 2000 ludzi. Tego sa­
niewoli. mego dnia poddała się Anglikom pol­
2 Gen. Reynier był tak pewny wy­ ska załoga zamku Tropea (100 ludzi).
granej, że zakazał nabijać broń. Nawet Wg M. Kujawski Z bojózo polskich w
po salwie 700 Anglików gen. Compere wojnach napoleońskich. Bitwa pod
wołał do swych żołnierzy, aby nie Maidą, Londyn 1967.
strzelali, i podjął atak na bagnety. Kil­ Wiele nowych szczegółów dotyczą­
kadziesiąt kroków przed linią brytyj­ cych tego starcia podaje Kenneth
skiej piechoty panika ogarnęła Francu­ Mansfeld w obszernym artykule Maida
zów. Mimo iż większość żołnierzy rzu­ 1806, który ukazał się na łamach woj­
ciła się do ucieczki, Compere nie za­ skowego miesięcznika „War Monthly”
przestał walki i ranny dostał się do w numerze 12. Ekspedycja angielska,
niewoli. dowodzona przez 47-letniego generała
3 Uciekający żołnierze francuscy z le­ majora sir Johna Stuarta, wyruszyła
wego skrzydła pociągnęli za sobą cen­ na statkach transportowych z Palermo
trum ugrupowania Reyniera. II i III pod osłoną fregaty „Apollo” i dwu
bataliony polskie (dowodzili Chłopicki mniejszych jednostek. Składała się z lek­
* Kalabryjczycy źli, ale Sycylijczycy
jeszcze gorsi.
»
kiej brygady ppłk. Kempta (880 ludzi), dowódcy zatrzymali się 100 m przed
1 brygady brygadiera Wrotha Aclanda przeciwnikiem. Kempt uznał bowiem,
(1250), 2 brygady brygadiera Galbraitha że jego podkomendni będą łatwiej wal­
Cole’a (1200) i 3 brygady brygadiera czyć, jeśli zrzucą koce i płaszcze zro­
Johna Oswalda (1130). lowane na plecakach. Anglicy uformo­
Wieczorem 30 czerwca Anglicy za­ wani byli w dwa szeregi, z których
rzucili kotwice w Zatoce Św. Eufemii pierwszy odwrócił się tyłem do Fran­
i zaraz ipo północy zaczęły lądować kom­ cuzów, by zdjąć koce i płaszcze — sto­
panie strzelców korsykańskich i sycy­ jącemu także tyłem — drugiemu sze­
lijskich z lekkiej brygady oraz grena­ regowi. Compere, widząc plecy żołnie­
dierzy Oswalda. 1 lipca nad ranem lą­ rzy angielskich, był przekonany, że nie-
dujący zostali ostrzelani przez 400 Po­ przyjaciel ucieka już z placu boju i dal
laków kapitana Laskowskiego. Grena­ swym żołnierzom rozkaz przejścia do
dierzy Oswalda poszli do ataku, zmu­ ataku na bagnety. Zanim jednak fran­
szając legionistów do ucieczki, a 82 bio- cuski 1 pułk piechoty lekkiej dopadł
rąc do niewoli. Operacja lądowania żołnierzy angielskich, został powitany
przebiegała od tej pory bez przeszkód ogniem salwowym, który był tak sku­
i zakończyła się tegoż dnia w południe. teczny, że padło kilkudziesięciu zabitych
Gen. Stuart, decydując się na podję­ i rannych, a reszta zaczęła uciekać na
cie działań w Kalabrii, liczył, że przyj­ drugą stronę rzeki Amato. Compere da­
dą mu z pomocą tamtejsi powstańcy. remnie próbował zgromadzić koło sie­
Tymczasem do obozu angielskiego przy­ bie garstkę żołnierzy, bo już po chwili
było zaledwie kilkuset słabo uzbrojo­ sam został ranny i dostał się do nie­
nych chłopów, którzy oświadczyli wręcz woli. Brygada Kempta ruszyła w po­
Anglikom, że nie udzielą im poparcia, goń za Francuzami i nie brała już
dopóki wojska francuskie nie zostaną udziału w dalszej walce.
rozbite. Stuart postanowił więc co prę­ O godzinie 10 starły się środkowe
dzej powrócić na Sycylię, ale nie chciał brygady obu ugrupowań. Francuska
tego czynić bez rozegrania choćby jed­ brygada gen. Peyri składała się z 42
nej bitwy z Reymerem, odwrót bowiem pułku piechoty lekkiej, za którym po­
bez wałki uznany zostałby powszech­ stępowały dwa bataliony piechoty pol­
nie za klęskę i mógł spowodować za­ skiej i 1 pułk szwajcarski. Centrum
łamanie się powstania w Kalabrii. Dla­ ugrupowania angielskiego stanowiła
tego też 3 lipca opuścił umocnione po­ brygada Aclanda. Salwa Francuzów
zycje na wybrzeżu, które wybudowali była źle wymierzona, gdyż żołnierze 42
saperzy, i pomaszerował wzdłuż plaży pułku celowali zbyt wysoko. Anglicy
ku ujściu Amato, a następnie w górę natomiast strzelali o wiele celniej, a po­
rzeki jej prawym brzegiem. Chciał w nadto otrzymali wsparcie 3 armat
ten sposób zbliżyć się do Maidy, gdzie 6-funtowych. Po krótkiej walce 42 pułk
na wzgórzu zajął stanowiska gen. Rey­ piechoty poszedł w rozsypkę, a za nim
nier. Pozycja Francuzów wydawała się poczęli uciekać Polacy i Szwajcarzy,
Stuartowi tak trudna do zdobycia, że widząc jak załamało się lewTe skrzydło
nie miał nadziei na pokonanie przeciw­ francuskie. Gen. Reynier zamierzał
nika. wesprzeć centrum swego ugrupowania
Tymczasem Reynier, który ze wzgó­ 23 pułkiem piechoty lekkiej, ale pułk
rza obserwował ruchy Anglików, uznał, ten sam musiał za chwilę stawić czoło
że będzie w stanie pokonać Stuarta w lewemu skrzydłu angielskiemu, czyli
otwartym polu. Opuścił więc doskonałe brygadzie Cole’a. Tutaj walka toczyła
pozycje i zszedł w dolinę rzeki Amato. się z największą zaciętością i przez
4 lipca nad ranem obie armie spotkały pewien czas Reynier liczył nawet, że
się na prawym brzegu tej rzeki, na zdoła przełamać linię angielską. Gen.
otwartej przestrzeni, którą stanowiły Stuart otrzymał jednak niespodziewa­
częściowo pola uprawne. nie wsparcie kilku kompanii 20 pułku
Bitwa rozpoczęła się o 9 rano, przy piechoty, które tegoż dnia wylądowały
czym rozgrywała się w trzech fazach, u ujścia rzeki Amato i pospieszyły na
oba wojska bowiem uszeregowane by­ pole walki słysząc artyleryjską kano­
ły „w schody” i w odstępach kilkudzie­ nadę. Dowodzący tym oddziałem płk Ro­
sięciominutowych pojawiały się na pla­ bert Ross zagroził prawemu skrzydłu
cu boju. Najpierw doszło do starcia le­ Francuzów i zmusił brygadę Digoneta
wego skrzydła Francuzów — brygada (23 pułk lekki) do pospiesznego odwro­
gen. Compere’a — z prawym Angli­ tu.
ków — brygada Kempta. Po wstępnej Według źródeł angielskich straty Rey­
wymianie strzałów żołnierze brytyjscy mera wynosiły 700 zabitych i 1000 jeń­
ruszyli do ataku, ale na rozkaz swego ców, do których trzeba dodać kilkuset
» 119 «
żołnierzy, którzy odłączyli się od swych wymiany. Przeświadczony, że uczucia,
pułków i wpadli w ręce powstańców jakie Wasza Królewska Mość raczy ży­
kalabryjskich. Straty własne Anglicy wić wobec swych nowych poddanych,
oceniają na 45 zabitych i 282 rannych. skłonią Ją do interwencji u rządu fran­
Warto dodać, że dowodzący pod Maidą cuskiego na rzecz wspomnianych ofi­
brygadierzy Cole, Oswald i Acland byli cerów, spieszę przedstawić tu załączo­
później jednymi z najlepszych brytyj­ ną listę nazwisk, aby można było pod­
skich generałów w czasie wojny hisz­ jąć niezbędne kroki.
pańskiej (1808—1814). Dla upamiętnie­ Lista oficerów 1 pułku liniowego pol­
nia swego zwycięstwa Brytyjczycy skiego wziętych do niewoli przez od­
nazwali jedną z dzielnic Londynu działy Jego Królewskiej Mości Monar­
Maida Vale. chy Brytyjskiego w lipcu 1806 w Ka­
Na ślad Polaków wziętych do niewoli labrii: 1. Kozakiewicz — kapitan; 2.
pod Maidą natrafiamy w liście ks. Jó­ Laskowski — kapitan; 3. Poplewski —
zefa Poniatowskiego, pisanym 17 XII kapitan; 4. Kuniowski — kapitan; 5.
1807 z Warszawy do króla saskiego i Mutrecy — kwatermistrz; 6. Iłow-
księcia warszawskiego Fryderyka Au­ ski — porucznik; 7. Piechowski — po­
gusta [Archiwum Ministerstwa Spraw rucznik; 8. Wiszniowski Denis — podpo­
Zagranicznych w Paryżu. Correspon- rucznik; 9. Malski — podporucznik; 10.
dance Politięue Saxe, vol. 77 (1807— Duval — podporucznik; 11. Birnbaum —
1808), s. 232—233]: „Sire! Szesnastu ofi­ podporucznik; 12. Wiszławski Ludwik —
cerów 1 pułku piechoty polskiej w służ­ podporucznik adiutant; 13. Wiszławski
bie włoskiej, wziętych do niewoli przez
Anglików w lipcu roku zeszłego w po­ Denis — podporucznik; 14. Fiorelli —
tyczkach, jakie miały miejsce w Ka­ .podporucznik; 15. Prodomski — podpo­
labrii, nadesłało mi z Lichfield, gdzie rucznik; 16. Magnelli — chirurg. Pod­
znajdują się, błaganie o uzyskanie ich pisano: Laskowski kapitan”.
II
POCZĄTKI KSIĘSTWA WARSZAWSKIEGO
POLSKA JESIEŃ CESARZA FRANCUZÓW,

Po zwycięskiej kampanii 1805 roku, dziła wstępnego traktatu pokojowe­


kiedy rozbita została pod Austerlitz go z Francją i czyniła teraz intensy­
armia austriacka, Napoleon ugrun­ wne przygotowania wojenne.
tował swą przewagę w zachodnich Nie czekając nawet na wojska ro­
i południowych Niemczech, tworząc syjskie, które zbierały się dopiero na
Związek Reński. Do Związku przy­ Litwie i Białorusi, król pruski Fry­
stąpiło kilkanaście drobnych pań­ deryk Wilhelm poprowadził w po­
stewek, które uznały cesarza Fran­ czątkach października 1806 r. swą
cuzów za swego protektora i zobo­ armię na zachód. Napoleon widząc,
wiązały się wspierać go zbrojnie w że wojna jest nieunikniona, prze­
wypadku, gdyby doszło do nowej szedł z częścią swych sił przez góry
wojny. Nie ulegało zresztą wątpli­ Turyngii i znalazłszy się niespodzie­
wości, że Napoleon, pokonawszy wanie na tyłach nieprzyjaciela, za­
Austrię, pragnie teraz przesunąć groził bezpośrednio pruskim twier­
francuską strefę wpływów na dzom nad Łabą, a później samemu
wschód, przynajmniej do linii Łaby. Berlinowi. W tej sytuacji Fryderyk
Tak poważny wzrost potęgi Fran­ Wilhelm musiał zrezygnować z kon­
cji zaniepokoił dwór berliński, któ­ tynuowania ofensywy i zdecydować
ry już w przededniu bitwy pod się na przyjęcie walki w niekorzy­
Austerlitz zastanawiał się, czy nie stnych dla siebie warunkach.
zerwać z Napoleonem. Na dworze Do pierwszego starcia doszło pod
tym wzięła stopniowo górę nieprze­ Saalfeld (10X 1806), gdzie wach­
jednana partia wojenna, kierowana mistrz 10 pułku huzarów, Guindey,
przez królową Luizę oraz książąt zarąbał dowódcę pruskiej straży
Brunszwickiego i Hohenlohe. Armia przedniej, księcia Ludwika. Cztery
pruska nigdy jeszcze nie walczyła dni później główne siły Napoleona
z Napoleonem, ale powołując się na (56 tys.) napotkały pod Jeną korpus
tradycje zwycięstw Fryderyka Wiel­ ks. Hohenlohe (72 tys.) i po sześcio­
kiego pewna była, iż uda jej się roz­ godzinnej zaciekłej walce zmusiły go
bić wojska „korsykańskiego uzur­ do bezładnego odwrotu. W tym sa­
patora”. Berlin liczył zresztą na po­ mym dniu marszałek Davout (26,7
moc Rosji, która chociaż poniosła tys.), wysłany na północ dla odcięcia
klęwkę pod Austerlitz, nie zatwier­ przeciwnikowi połączeń z Berlinem,
* 122 «
przyjął — zdawałoby się nierów­ skłonny będzie zawrzeć jak najszyb­
ną — walkę z samym królem (60,5 ciej pokój. Oświadczył więc, że go­
tys.) i przełamawszy pod Auerstedt tów jest zaprzestać działań wojen­
opór Prusaków, zmusił ich do pani­ nych pod warunkiem, iż Fryderyk
cznej ucieczki. Ogółem w obu Wilhelm odstąpi mu wszystkie zie­
bitwach Fryderyk Wilhelm utracił mie na zachód od Łaby i uzna swą
22 tys. zabitych i rannych, 18 tys. faktyczną zależność od Francji. Król
jeńców, 315 dział i 50 sztandarów. pruski, który schronił się już w
Zaledwie dwa tygodnie po rozpoczę­ Królewcu, na wschodnich krańcach
ciu wojny armia pruska została roz­ swego państwa, doczekał jednak po­
bita, a ścigająca ją kawaleria Mura­ mocy rosyjskiej i odrzuciwszy cesar­
ta brała co dzień do niewoli tysiące skie propozycje, zerwał krótkotrwa­
żołnierzy. ły rozejm. Wojna rozgorzała więc na
W ciągu następnych dwu tygodni nowo, a francuskie korpusy w pości­
•przednie straże francuskie, złożone gu za przeciwnikiem przekroczyły
z huzarów i strzelców konnych, zaj­ Odrę i wkrótce zaczęły zajmować
mowały potężne twierdze w Erfur- dawne ziemie Rzeczpospolitej. Mar­
cie, Halle, Magdeburgu, Szpandawie szałek Davout opanował Poznań,
i Szczecinie, których załogi nie my- Augereau i Ney posunęli się pod
ślały nawet o stawianiu oporu. Bydgoszcz i Toruń, a przednie straże
27 października Napoleon wkroczył Murata — 12 pułk strzelców kon­
przez Bramę Brandenburską do Ber­ nych — weszły 27 listopada do War­
lina, a nazajutrz pod Prenzlow zło­ szawy.
żyło broń 16 tys. żołnierzy (64 dzia­ Ponieważ po drugiej stronie Wi­
ła i 45 sztandarów), jacy pozostali sły sygnalizowano już obecność ro­
jeszcze księciu Hohenlohe. Inne syjskiej armii Bennigsena, Napoleon
zgrupowanie Prusaków, dowodzone postanowił przenieść swą kwaterę
przez generała Bluehera, kapituluje z Berlina do Poznania, przewidując
na ulicach neutralnej Lubeki, da­ rychłe, decydujące starcie z nieprzy­
remnie szukając schronienia przed jacielem. W ten sposób, idąc śladem
pościgiem francuskiej kawalerii. swych zwycięskich korpusów, zna­
Napoleon liczył początkowo, że lazł się po raz pierwszy na ziemiach
w tak trudnej sytuacji przeciwnik polskich.

DEZYDERY CHŁAPOWSKI
adiutant poznańskiej gwardii honorowej

W listopadzie roku 1806 przymaszerowały wojska francuskie do Poznania.


1 regiment strzelców konnych pod dowództwem pułkownika Exelmans, wsła­
wionego później generała, nasamprzód wszedł pod wieczór do miasta *. Szwa­
dron pierwszy pospieszył kłusem przez całe miasto z dobytymi pałaszami zaraz
za Wartą rozstawić placówki na drodze warszawskiej i toruńskiej, drugie
spokojnie stanęły na rynku, gdzie część ludności się zbiegła i wiwatami ich
witała. Dlatego mówię, że część ludności, ponieważ i wtedy połowa była zło­
żona z obcych.-----
Szwadrony francuskie na rynku zsiadły z koni i po rozmowach z mieszkań­
cami, cisnącymi się do nich, pomiarkowały, że są w przyjaznym kraju, o czym
już po kilkudniowym marszu po Wielkopolsce przekonali się byli. Rozkwa­
terowali się tedy spokojnie.

» 123 <
Jenerał Dąbrowski przybył w dwa dni potem,
* zastał w mieście już wielu
obywateli przybyłych ze wsi, uformował zaraz gwardią honorową dla przyję­
cia cesarza Napoleona, złożoną ze stu koni, i oddał komendę nad nią Umiń­
skiemu, którego znał z wojny kościuszkowskiej, był on bowiem mając 15 lat
adiutantem przy jenerale Madalińskim.
Przed przybyciem cesarza gwardia honorowa mustrowała się codziennie na
polu od strony Buku za wiatrakami, ćwiczyła się w obrotach plutonowych
i szwadronowych. Umiński zrobił mnie adiutantem szwadronu i instruktorem,
wiedział bowiem, że cztery lata służyłem był w dragonach, którzy naówczas
pełnili służbę jazdy i piechoty.-----
Przyszła nareszcie wiadomość, że cesarz Napoleon przybywa do Poznania.
.Wymaszerowała zaraz cała nasza gwardia honorowa i miała stanąć za Między­
rzeczem, aby przyjąć go na granicy polskiej; ale pod Bytyniem, gdzieśmy pod
wieczór stanęli, cesarz nadjechał w nocy i kazano nam go eskortować przed
i za karetą 2. Strzelcom konnym gwardii, to jest pikiecie z 25 ludzi i jednego
oficera złożonej, która go dotąd eskortowała, kazano maszerować za nami, za­
pewne ażeby okazać nam zaufanie.
Ciemna noc była i tylko turban biały na głowie mameluka Rustana, który
siedział na koźle karety cesarskiej, widać było. Z jenerałem Dąbrowskim roz­
mawiał cesarz z karety podczas przeprzęgu i po kilka razy w drodze, ponie­
waż po wielkim błocie wolno tak ciężkim powozem jechać musiano.
Stanąwszy w Poznaniu w gmachu pojezuickim, kazano nam 25 gwardzistów
zostawić na służbie i pokój dobry na dole nam przeznaczono8.
Nazajutrz *♦ około dziesiątej z rana cesarz siadł na konia, cała gwardia na­
sza już czekała na podwórzu, kazano czterem ruszyć naprzód przed cesarzem,
a reszcie za nim 4. Cesarz prosto przez most drogą ku Warszawie po najwięk­
szym błocie galopem dojechał do Swarzędza; za miasteczkiem skręcił w pra­
wo w pole, wyszukiwał pagórków, na których zatrzymując się, przypatrywał
się naokoło otwartym polom, jakby armią przed sobą i wkoło siebie widział.
Ponieważ byłem najczęściej przy czterech naszych na przodzie, mogłem mu
się dobrze przypatrzyć, kiedy się zatrzymywał, i zdawało mi się, żem go już
dawno był widział, tak portrety jego były podobne, zwłaszcza te, które go
wystawiały na koniu. Trudno było jednak kolor oczu rozpoznać, tak były cią­
gle w ruchu, że niepodobna było im się przypatrzyć, zdawały mi się naówczas
ciemne, a to zapewne dlatego, że były głęboko osadzone. Później będąc bliżej
i często z nim rozmawiając widziałem, że były bardzo jasne. Mówiąc nie pa­
trzał w oczy temu, z kim mówił, ale na dół lub na bok, czasem tylko spojrzał
prosto w twarz. Powróciliśmy do miasta około piątej wieczorem.-----
Trzeciego dnia, 13 grudnia *♦♦, kazał jechać w przeciwną stronę. Najprzód
około Winiar, tam stawał kilka razy i okolicę przepatrywał, potem polami
i przez błoto, w którym ledwo że z koniem nie uwiązł, a eskorta za nim prze­
jechać już nie mogła, bo nasze konie, koń cesarza i kilku jenerałów, którzy
przejechać nie mogli, rozrobiły błoto do nieprzebycia. Tak z nami i z dwoma
szaserami francuskimi zajechał do Radojewa, przewiózł się na promie do
Owińsk i tam klasztor próżny oglądał.-----
Jakeśmy przybyli z Owińsk do Poznania, cesarz kazał mnie zawołać' i siąść
do obiadu obok siebie. Oprócz mnie był tylko Berthier, szef sztabu całej armii,

♦ tj. 6 listopada
**28 listopada
*♦♦ właśc.: 30 listopada
» 124 «
i zajmował miejsce naprzeciw cesarza. Stolik był tak mały, że tylko jeszcze
jedna osoba mogłaby się była naprzeciw mnie zmieścić. Jeden tylko służący
stawiał na stole potrawy i co potrzeba było.
Obiad nie trwał dłużej, jak mi się wydało, jak pół godziny. Przez te pół
godziny cesarz pytał mnie się jednak o bardzo wiele rzeczy. Szybko mi naj­
przód zadawał pytania, jak gdybym mu zdawał egzamin. Wiedział już, bo po
drodze był mię się pytał, że służyłem w wojsku pruskim, więc dowiadywał się
o nauki i o profesorów artylerii, o jej składzie i ogółem o całą armią pruską.
Nareszcie zapytał się, ile może być Polaków w korpusie stojącym jeszcze
w Prusach Książęcych za Wisłą pod jenerałem L’Estoq5. Na to zapytanie
odpowiedzi dać nie mogłem, alem mu wspomniał, że w tym korpusie musi być
Litwinów najwięcej, ponieważ się w Litwie pruskiej rekrutował, a do Prus
należało wtedy, po ostatnim zaborze, całe Augustowskie. Również nadmieni­
łem, że na Litwie tylko dziedzice Polacy, a lud litewski. O Litwie nic nie wie­
dział, ani tego nawet, jakim sposobem się z Polską połączyła. Musiałem mu to
opowiadać. W ogóle naszą historią mało znał, a pruską, jak mi się wydawało,
tylko od Fryderyka II. Więc go zdziwiło, gdy mu powiedziałem, że w korpu­
sie pruskim, stojącym około Królewca, służą nie Polacy, lecz Litwini i Żmu-
dzini, ale że ci, choć po polsku mało mówią, jednak są, jak i cała moskiewska
Litwa, do Polski przywiązani.
O stanie chłopów także się pytał. Wiedziałem od ojca mego, że za polskich
czasów chłopi nie byli tak obciążeni pańszczyzną. Rolnictwo było prostsze, nie
tyle, prócz żniw, rąk wymagało. Ale gdy rząd pruski kraj zabrał, rozdał
wszystkie dobra duchowne, koronne i starostwa swoim Niemcom. Ci ludzie,
bardzo zaradni, powiększyli pańszczyznę, więcej dni roboczych i wiele różnych
posług nowych żądając. Nasi obywatele, obarczeni długami po ostatnich woj­
nach, zapatrując się na nowo przybyłych poczęli ich, po części przynajmniej,
naśladować.
Słuchał cesarz bardzo cierpliwie tych wszystkich szczegółów, nareszcie się
o Żydów zapytał. Myślał, że oni z Azji do nas przybyli. Odrzekłem, że prze­
ciwnie, od zachodu, wtedy kiedy ich niemal z całej wypędzono Europy, bo
przodkowie nasi zawsze największą mieli dla wszystkich wyznań tolerancją.
Także łaskawie się zapytał o rodziców moich, a dowiedziawszy się, że matka
moja była z Krakowskiego, pytał się o ten kraj i uniwersytet, o którego stanie
ówczesnym mało co wiedziałem, tylko o założeniu, o dawnym wpływie jego
i o sporze między jezuitami a Akademią Krakowską opowiedziałem.
Wstał od stołu po kawie, pochwalił mnie, żem nie pił wina, pokazał na bu­
telkę, że on zawsze pół butelki tego samego chambertin pije, ale dodał, że
to złe przyzwyczajenie. Potem przechadzając się po pokoju, jeszcze raz o or­
ganizacji wojska pruskiego mówił, znał ją dobrze, tylko się jeszcze pytał
o szkoły wojskowe, jak daleko w matematyce dochodzą, dziwił się, że na prze­
cięciach krążkowych kończą. A o geometrii wykreślnej, czy wiedzą? Ja sam
naówczas nie wiedziałem, dopiero w Paryżu później ją przeszedłem.
Tegoż samego wieczora w sali obok pokoju, gdzie był obiad, zebrało się
wiele dam, które ze wsi pcprzyjeżdżały dla przedstawienia się cesarzowi.
Dziwne im czasem zadawał zapytania i sposób mówienia miał urywkowy,
znać, że w tej samej chwili gdzieś indziej myśli jego wędrowały. Do mężczyzn,
których zastał całą gromadę, wystrojonych w pończochach i trzewikach, po­
wiedział, że należy im wziąć buty z ostrogami.
Dano dla niego bal w teatrze6, cała sala była tak przepełniona aż po ga­
lerie, że tylko małe miejsce do tańca pozostało. Chodził i rozmawiał z wielu
» 125 «
obecnymi, jednak nic nie słyszałem, bom się tam nie cisnął i więcej byłem
na ulicy, ażeby nasi gwardziści nie wszyscy razem na salę wchodzili, a koni
swych masztalerzom nie oddawali, aby byli gotowi do eskorty, skoro cesarz
bal opuści. Bawił jednak kilka godzin aż do północy.
W parę dni przybył adiutant od księcia Murata z wiadomością, że Warszawa
zajęta. Cesarz nazajutrz wyjechał7. Gwardia honorowa eskortowała go trzy
mile. Tam ją pożegnał i kazał jenerałowi Dąbrowskiemu wydać wszystkim pa-
tenta na podporuczników, Umińskiemu na podpułkownika, Suchorzewskiemu
na majora, Górzeńskiemu *, porucznikowi z pruskich kirasjerów, i mnie na
poruczników.

D. Chłapowski Pamiętniki, cz. 1, Po­


znań 1899, s. 1—7.

STEFAN POMIAN SOKOŁOWSKI


rotmistrz pospolitego ruszenia inowrocławskiego

Wjazd cesarza Napoleona do Warszawy równie był nadzwyczajnym jak


wszystkie jego czyny, nad którymi już od dawna cała Europa z podziwie-
niem zapatrywać się przywykła. Jakoż w kilka dni po szwagrze swoim, królu
neapolitańskim 8---- sam Napoleon, może, ażeby od niego zupełnie się odróż­
nić i tym samym blask swej z nikim nieporównanej dostojności wywyższyć,
a może też z innych nam nie znanych względów, dosyć na tym, iż wtedy, kie­
dy go się najmniej publiczność warszawska ujrzeć wpośród siebie spodziewała,
albowiem rozgłaszanym było, iż ów wódz, niedościgły w strategicznych po­
mysłach swoich, w innym punkcie przez Wisłę się przeprawi i niespodzianie
tył nieprzyjaciołom zabierze, on tymczasem od strony Łowicza przesiadając
się co mila z konia na koń, których mu porozstawiane na tym trakcie lekkiej
jazdy komendy wszędzie dostarczały 9, i nie mając w swym towarzystwie jak
tylko jednego z konnych strzelców przewodnika, który mu w ciemnej nocy
drogę pochodnią oświecał, tę zaś z rozkazu monarchy zgasił, skoro tylko do
rogatek przybyli10, i tak od nikogo z najciekawszych nie postrzeżony, właśnie
jak gdyby czarnoksiężnik jaki, około północy na pokojach zamkowych obja­
wił się, gdy już nań część dworu cesarskiego, dobrze w podobnych tajemni­
czych i zachwycających wyobraźnię ludu podejściach wyćwiczona, z przygoto­
wanymi dla strudzonego nagłą podróżą wygódkami oczekiwała.
Nasi zaś dygnitarze rozszarpanego państwa i inni urzędnicy, szczerze zawie­
rzywszy powyżej tu przytoczonym wieściom, poszli do domów swych w roz­
sypkę, niejeden złorzecząc z nich losowi, iż może mu już nigdy nie nadarzy się
ta szczęśliwa pora, w której by mógł z bliska oglądać tak nadzwyczajną sławą
obsypanego człowieka.
Napoleon podług swego zwyczaju, zamiast się brać do spoczynku po tak
nagłej konnej jeździe, wszedł w letnią kąpiel dla ochludzenia się z potu i razem
nadania zsilonym członkom swoim nowej gibkości, potem się napił ciepłej ka­
wy i przejadł spory kawał holenderskiego sera, wydawszy tymczasem rozkazy,
aby się doń jak najspieszniej stawiły krajowe władze administracyjne, do
których żywność i inne dostawy dla wojska bezpośrednio należały11.

* Górzańskiemu
» 126 «
Skoro zaś ci panowie, w części jeszcze po rządzie pruskim pozostali, a w częś­
ci z nowo dobranych Polaków utworzeni, w sypialni cesarskiej ukazali się
i przez obecnego tam zawsze od początku księcia Józefa Poniatowskiego przed­
stawieni monarsze zostali, który ich zaraz na wstępie dosyć cierpkim napo­
mnieniem uraczył, przytaczając, iż wojsko jego wielkiej doznaje nużdy * i nie­
wygody, nigdzie na głównych etapach przyzwoitych nie zastawszy furażów
i żywności. Dodał potem, iż nie będzie to jego winą, jeżeli żołnierz zniecierpli­
wiony tym zawodem puści się na bezprawie i kraj ten przez to coraz więcej
ogłodzonym zostanie.
Po prawdzie powiedziawszy, wszyscy duchem pruskim napojeni oficjaliści,
po ich rządzie świeżo znikłym, przez wrodzoną narodowi naszemu wspania­
łomyślność przy dawnych chlebie i znaczeniu pozostawieni, chociaż byli sami
obecnymi owej nagany i ta w większej połowie na nich samych spadać była
powinna, potajemnie jednak cieszyli się z tych wyrzutów i już pokątnie za­
częli między sobą czynić dziwaczne wnioski, że Polacy nie zdołają sobie dać
rady w tak stanowczych wypadkach, że się Napoleon nieładem tego kraju
znudzi, że się od dalszej nad nami protekcji usunie i nareszcie, w obawie ogło-
dzenia swych armiów, że lada jaki pokój z swą tylko osobistą korzyścią, a zu­
pełnym poświęceniem Polaków, z Prusami i Moskwą zawrze.
Przeciwnie postąpili sobie rodowici urzędnicy nasi, albowiem zniósłszy cierp­
liwie ów pogrom monarszej niełaski, z całym wysileniem swej szczerej gorli­
wości usiłowali naprawić i zatrzeć ów błąd mimowolnie popełniony, który
raczej pochodził z niedoświadczonych jeszcze wypadków, iżby się w kraju na­
szym tak wiele razem wojska przez jeden punkt przesnuwało, co wszystko
panów mieszczan i kmiotków w ogólne wprawiało zadurzenie i skoro owym
głosem czarodziejskim z tego momentalnego letargu ocuceni zostali, każdy,
jak gdyby nowym geniuszem naelektryzowany, podwoił swą pracowitość, wy­
trwałość i starał się okazać z swą dobrą chęcią lub prawdziwą zdatnością.
Zgoła, iż bezodwłocznie rozbiegli się po prowincjach upełnomocnieni od rzą­
du tymczasowego do brania w rekwizycją wszelkich zapasów w zbożu, wód­
kach, furażu i innych potrzebach wojennych komisarze. Tak dalece, iż z bliż­
szych miejsc w kilka, a z dalszych w kilkanaście godzin, tak liczne z rozmaity­
mi zapasami zaczęły się do miejsc przeznaczonych bezustannie zjeżdżać pod-
wody, iż cesarz od głównego swego sztabu odebrawszy o tym raporta, tym
co się tą dostawą tak czynnie zajęli, rozkazał oświadczyć swe zupełne zado­
wolenie. Przeciwnie zaś obłudne Niemiaszki, pozwieszali na dół niedawno za­
darte nosy i niby zręczność do wszystkiego Polakom jawnie przyznawać za­
częli.
Cesarz tymczasem ogłosić zalecił powszechne, dla wszystkich stanów po
kolei, od godziny piątej z wieczora poczynać się mające na Zamku Królewskim,
a z największym pożądaniem oczekiwane, posłuchanie, które się też w istocie
odprawiło na sali przez króla Stanisława utworzonej, a pospolicie Historycz­
ną zwanej, gdyż wszystkie jej ściany są zasłane malowidłami wybornego
pędzla wyobrażającymi znakomitsze wypadki z dziejów naszych oraz przy­
ozdobione brązowymi popiersiami i portretami najsłynniejszych wodzów 12.
Kilku więc sędziwych biskupów, przybranych w świetny szkarłat, poważne
fiolety, błyszczące diamentami krzyże i misternie utrefione koronki, pospołu
z szczątkami dawnego cywilnego Senatu mieli zaszczyt być najprzód na audien­
cją wprowadzeni.

* trudów
» 127 «
Wkrótce potem wstawił się sławny Stanisław Małachowski, marszałek Wiel­
kiego Konstytucyjnego Sejmu, otoczony sporym gronem tych posłów, co się
do tej ustawy narodowej dzielnie przyczynili, i chociaż z nich wielu po odby­
tych na wsi zaciszach rozproszeni, na odgłos jednak nowo objawiającej się
dla dobra ojczyzny naszej nadziei z niewypowiedzianym pośpiechem na ową
zachwycającą dusze polskie uroczystość do stolicy zgromadzili się. Dalej sądy
i inne dykasteria * z należnego porządku zajęły swe miejsca. Na czele pierw­
szych wystąpił z mową pięknie w języku francuskim napisaną Jan hr. Osso­
liński, prezes apelacyjny.----
I w samej istocie, ledwo się do sali audiencjonalnej otworzyły podwoje,
a odźwierni zamkowi zawołali te słowa:
— Teraz stan wojskowy niech się przed oblicze cesarza i króla stawić raczy.
Gdyśmy się podzielili na hufce i różnobarwne mondury dla utworzenia wiel­
kiego okręgu na wspomnianym już miejscu powszechnego posłuchania, rączo
i śmiało jak rój pszczółek w porę najpogodniejszą wysypali.
Cesarz wtedy sam jeden wstał w pośrodku nas, o kilka kroków od swego
głównego sztabu, niektórych marszałków i pobok nich stojącego księcia Józefa
Poniatowskiego, Jana Henryka Dąbrowskiego, byłego dowódcę Legiów Polskich
we Włoszech, księcia Sapiehy i innych znakomitych Polaków, odosobniony.
Poty zaś nie zabrał głosu, aż się zupełnie uciszył szelest z powodu nisko za­
wieszonych i po ostrogach szczękających pałaszy owej to młodzieży, która
wytwornie w mondury kawalerii narodowej, to jest w ciemny granat, amarant
i srebro, przybrana, ochoczo się na usługi gwardii honorowej, zupełnie bez­
płatnej, dla niego jako nieporównanego wodza ofiarowała.
Wprawdzie było to wspomnianego wyżej jenerała Dąbrowskiego projektem,
abyśmy przy boku Napoleona codzienną służbę, dopóki zabawi w stolicy, acz
nas tedy tylko kilku było obecnych członków z dawnej Szkoły Rycerskiej po
królu Stanisławie pozostałych, w sposób adiutantów polowych pełnili. I w
tym to celu dorosłemu synowi swemu, z białej, rumianej i okrągłej twarzy
a czarnego wąsika młodość Jana Sobieskiego przypominającemu, mondur nasz
kadecki sprawić nie omieszkał, pod tym tytułem, iż tenże będąc jeszcze mal­
cem, do nas na naukę jako ekstern chodził, w rzeczy zaś samej przez zabiegi
ojca do owej chwili już rangę kapitana w Legiach Polskich posiadał i równie
dekorację Legii Honorowej francuskiej, jako też order włoski Żelaznej Ko­
rony 13 uzyskał. Przez częstsze jednak nawijanie się pod oczy samego cesarza,
prędszą jeszcze dla upodobanego syna wykierowania się sposobność wywróżył.
Chociaż zaś inaczej w tej mierze obróciły się przebiegłego wodza rachuby, to
jednak rzecz najpewniejsza, iż ubiór nasz w większej części z tego naśladowa­
ny, jakeśmy w podobnym przy wielkiej uroczystości 3 Maja pobok tronu fi­
gurowali, teraz zaś zupełnie na nowo sprawiony, a przez swój kolor biały
i pąsowy, pozłocisty szyszak z lampartową obłóżką ** i rzęsistym z piór strusich
panaszem *** ocieniany, oczy każdego z widzów na siebie ściągający, nie mógł
ujść pierwszej bacznego na wszystko Napoleona uwagi.
Jakoż zbliżywszy się sam do będącego na naszym czele jenerała Wodziń­
skiego u, mocną pokrytego siwizną, który już wtedy był 70-letnim staruszkiem,
wielką wstęgą na wierszchu Orła Białego15 przyozdobionym, zapytał go, co

* urzędy
** pokryciem
*** kitą z piór na kaszkiecie wojsko­
wym
» 128 «
by len mondur oznaczał, po odebraniu zaś pierwszej odpowiedzi, żeśmy byli
szczątkami Korpusu Kadetów przez króla Stanisława Augusta utworzonego
przy swym na tron wstępie 16, drugim go jeszcze obdarzył zapytaniem, jak licz­
na była nasza instytucja i w jaki sposób ustała? A gdy i na to krótkie a dostaw
teczne odebrał objaśnienie, cofnął się ku księciu Józefowi i zwróciwszy doń
głowę, te pochlebne przemówił wyrazy:
— Piękną stryj twój, książę, w tej mierze narodowi swemu zostawił pa­
miątkę.
Na co się twarz Dąbrowskiego widocznie rozjaśniła, acz wiadomo było całej
publiczności, jak tenże zazdrosnym patrzał okiem na wszelkie księcia powo­
dzenia i nawet same nastręczające się nadzieje, albowiem blaskiem swych
nowych laurów nad brzegami Tybru zdobytych sądził się być o wiele prze­
wyższającym wszelkie dawne owego księcia zasługi i nabił sobie głowę, niegdyś
wszystko władnym u nas, tytułem pierwszego hetmaństwa.
W tym miejscu jednak potrzeba oddać bezstronną dowódcy Legionów
Włoskich sprawiedliwość, iż podobno w tym przypadku chętnie z własnej du­
my i zazdrości zrobiłby był dla dobra publicznego poświęcenie, gdyby przewi­
dywany od niego prezentacja nasza odniosła skutek, to jest, iż cesarz w pierw­
szym swym entuzjazmie wznowić ten utwór dla wojsk polskich niezbędny po­
trzebnie zaleci i wtedy by się rączo przyprowadzeniem do skutku tego pomysłu
obadwa, acz między sobą rywalizujący wodzowie zająć postarali, o czym on
sam w mej obecności myśl swoją wynurzał i twierdził, że w tym celu na
znaczne koszta w sprawieniu świetnych mondurów nas i własnego syna był
naraził.
Dalej cesarz uprzejmie rozmawiał z majorem Strzyżewskim i innymi ofi­
cerami, których poznał z fizjonomii, iż pod jego rozkazami już walczyli, lub też
z znaków honorowych domyślał się, że przy szeregach armii nadalpejskiej *
wsławili się.
W końcu powrócił na sam środek sali i tę do nas głosem poważnym rozpo­
czął uroczystą naukę:
„Mości Panowie! Wojsko polskie, od czasów najstarożytniejszych aż do tej
chwili, słynęło zawsze z nadzwyczajnej odwagi i kusiło się nieraz nawet na
przedsięwzięcia nazbyt zuchwałe, które skutek szczęśliwy uwieńczał. Teraz
więc, gdy będzie połączonym z zwycięskimi falangami francuskimi, ani po-<
wątpiewam, iżby nie miało dokazywać nowych cudów waleczności. Lecz nie
samo tylko męstwo zdobywa zaszczyty i stałe szczęście dla żołnierza. Karność’
i porządek są niezbędnymi obowiązkami, których, sam w sobie, bezustannie
każdy człowiek przypasujący szablę do boku ściśle i ochoczo pilnować powi­
nien. Porządek, mówię raz jeszcze, i surowa karność w każdym wojsku utrzy­
mywać się winna, a jak nas historia uczy, tej częstokroć w wybitnych szere­
gach waszych brakowało. Uprzedzam cię więc, szanowna polska młodzieży, coś
się tu pod moje oko tak licznie i pospiesznie w różnobarwnych mondurach
celem rozpoczęcia wojennej służby zebrała, iż zapał twój wielce mi się podoba,
ale obok tego przestrzec muszę, iż na wytrwanie wiele cierpkich trudów, wy­
rzeczenia się rozmaitych, choć najmilszych nawyknień i zgoła na danie mi
wszelkich własnej wartości swej próbów, do których od tego momentu przy­
gotowaną być powinnaś, przeznaczona zostaniesz”.----
Co się zaś tycze przekonania cesarza, co by sobie miał nadal pomyśleć
o owej polskiej młodzieży, umiejącej szumnie szczękać ostrogami, ale ich też

♦ cisalpińskiej
» 129 «
zaraz w potrzebie użyć, na znużonym rumaku w kilka dni potem udowodnił
naocznie Józef Szymanowski17, najmłodszy z trzech synów koronnego regenta,
a który także dawniej był uczniem w Szkole Rycerskiej przez króla Stanisława
Augusta ufundowanej, gdy bowiem jako ochotnik pod Zegrze przybył z armią
francuską, pomimo to, iż płynąca tam rzeka już się gęstą krą pokryła, jak
tylko na drugiej stronie zoczył patrol nieprzyjacielski, pierwszy swego konia do
rzucenia wpław zmusił, a tym przykładem odwagi i poświęcenia się polskiego
młodzieńca chciwi także sławy Francuzi, zachęceni, poszli za nim, wspomnia­
ny patrol pod okiem swego monarchy dopędzili i cały w niewolą wzięli. Za
ten czyn został Szymanowski znakiem Legii Honorowej ozdobiony, a wkrótce
młodzież polska, idąc z sobą codziennie o nową jaką brawurę na wyścigi, tyle
się uświetniać zaczęła, iżby było zabrakło nagród, gdyby każdy czyn śmiały
miał być osobną wstęgą lub rangą obdarzony.

Relacja z pobytu Napoleona w Warsza­


wie. Muzeum Wojska Polskiego, rkps
w tekach: Księstwo Warszawskie 1806.

PRZYPISY
1 Czołowe oddziały francuskie z 3 kor­ mówieniu wzywał do formowania pol­
pusu marszałka Davouta weszły do Po­ skiej armii i organizowania zaopatrze­
znania 4 XI 1806. nia dla Francuzów.
2 Sprawozdawca „Gazety Poznań­ 5 Był to ostatni walczący jeszcze kor­
skiej” zanotował, że cesarz stanął w pus armii pruskiej, liczący 8 tys. żoł­
Bytyniu 27 XI o godzinie 5 wieczorem. nierzy. Broniło się ponadto kilka twierdz
Przed pocztą, gdzie zmieniano konie, na Śląsku i Pomorzu.
witał go miejscowy pleban i rodzina 6 Bal odbył się 2 XII w drugą -rocz­
Niegolewskich, właścicieli miasteczka. nicę koronacji cesarskiej i pierwszą
3 Program powitania Napoleona w rocznicę bitwy pod Austerlitz.
stolicy Wielkopolski został przygotowa­ 7 Francuzi wkroczyli do Warszawy
ny w najdrobniejszych szczegółach 27 XI. Cesarz, dowiedziawszy się o tym
przez Józefa Wybickiego, który chciał dwa dni później, polecił Wybickiemu
z uroczystości tej uczynić demonstrację zredagować manifest zwołujący pospo­
polityczną i skłonić cesarza do wypo­ lite ruszenie i wysłał go do Warszawy
wiedzenia się w sprawach polskich. dla organizowania tam władz polskich.
Wzniesiono cztery łuki tryumfalne. Je­ Manifest podpisany przez Radzimiń­
den z nich miał napis: „Zbawcy Pol­ skiego (najstarszego z dawnych dostojni­
ski” i był ozdobiony wizerunkiem pol­ ków Rzeczpospolitej) opublikowano
skiego szlachcica z szablą w ręku oraz 2 XII. Cesarz opuścił Poznań w nocy
feniksem, symbolem odradzającej się z 15 na 16 i przybył do Warszawy
Rzeczpospolitej. Tu właśnie mieli wi­ 18 XII, tuż po północy, przez rogatki
tać cesarza dawni dostojnicy polscy. wolskie.
Napoleon pojawił się jednak dopiero 8 Murat nie był jeszcze królem nea-
o godzinie 9 wieczorem, gdy część lu­ politańskim, ale wielkim księciem Ber­
dzi rozeszła się już do domów. Bardziej gu i Kliwii. Do Warszawy przybył 28 XI
ze względów politycznych niż z powodu po południu.
spóźnionej pory Bonaparte nie zezwolił 9 Napoleon niemal całą drogę prze­
na wygłoszenie przemówień. był karetą. Dopiero w Łowiczu prze­
4 Godzinę wcześniej cesarz przyjął na siadł się na konia jednego ze strzelców
wielkiej audiencji przedstawicieli władz z eskorty, powóz bowiem nie mógł da­
polskich, m. in. dawnego wojewodę lej jechać po błotnistej drodze.
gnieźnieńskiego Józefa Radzimińskiego, 10 Rogatki miejskie znajdowały się
arcybiskupa Ignacego Raczyńskiego i przy zbiegu dzisiejszych ulic Wolskiej
Józefa Wybickiego. W krótkim prze­ i Okopowej.
» 130 «
11 Posłuchanie odbyło się 19 XII rano. 15 Order Orła Białego był do 1939 naj­
12 Była to, ukończona w 1786, Sala wyższym odznaczeniem polskim. Usta­
Rycerska, w której wisiało 6 historycz­ nowił go August II Mocny w Tykoci­
nych płócien i 10 portretów wybitnych nie 1 XI 1705.
Polaków, wszystkie pędzla Bacciarelle- 16 Szkoła Rycerska została utworzona
go. Posłuchanie odbyło się 7 I 1807. dopiero rok po wstąpieniu na tron Sta­
18 Order Żelaznej Korony (tj. korony nisława Augusta.
Longobardów) wprowadzony został 17 W spisie uczniów Szkoły Rycer­
przez Napoleona 5 VI 1805, wkrótce po skiej zestawionym przez Kamillę Mro­
koronacji w Mediolanie na króla Włoch. zowską (Szkoła Rycerska Stanisława
14 W 1807 ks. Józef Poniatowski chciał Augusta Poniatowskiego 1765—1794,
przywrócić Korpus Kadetów w oparciu Wrocław 1961) nie figuruje żaden Szy­
o pruskie korpusy w Chełmie i Kaliszu manowski, ale jak stwierdza sama
i proponował Wodzińskiemu, aby objął autorka, spis ten nie jest kompletny.
nad nim zwierzchnictwo. Gen. Ignacy
Wodziński był ostatnim komendantem
Szkoły Rycerskiej.
9
POWSTANIE WIELKOPOLSKIE

Wkrótce po rozpoczęciu wojny z Pru­ opanował Łęczycę, zagarniając kilka


sami Napoleon zawezwał z Włoch armat oraz dwa magazyny b składy
gen. Jana Henryka Dąbrowskiego i amunicji. Kiedy pruska kawaleria
przyjąwszy go 3 listopada w berliń­ usiłowała wyprzeć go z fortecy, roz­
skiej kwaterze, polecił mu zorgani­ bił przeciwnika, biorąc do niewoli
zować 30 tys. wojska narodowego na kilkudziesięciu żołnierzy. Pod Toru­
wyzwolonych już terenach Wielko­ niem korpus marszałka Neya mógł
polski. Praca ta rozpoczęła się w przeprawić się na prawy brzeg Wi­
pierwszych dniach listopada, bezpo­ sły i opanować to miasto jedynie
średnio po wkroczeniu Francuzów dzięki wydatnej pomocy polskich fli­
do Poznania; pierwszym oddziałem saków.
wojska polskiego była szlachecka 14 listopada gen. Dąbrowski przed­
gwardia honorowa płk. Jana Umiń­ stawił projekt poboru 8684 rekrutów
skiego. W kilku miastach — przede z departamentu poznańskiego, po jed­
wszystkim w Poznaniu — powstały nym z każdych 10 dymów. Miano
też kompanie mieszczańskiej gwardii utworzyć cztery pułki piechoty. Na
narodowej, które wzięły następnie miejsca formowania wyznaczono
udział w rozbrajaniu drobnych gar­ Gniezno, Rogoźno, Rawicz i Kościan.
nizonów pruskich. W niejednej miej­ Dowódcami pułków zostali bogaci
scowości ludność polska chwytała za ziemianie wielkopolscy (m. in. póź­
broń, nie czekając nawet na wkro­ niejsi generałowie Antoni Sułkowski
czenie Francuzów. Tak np. kapitan i Stanisław Mielżyński), którzy ofia­
Kacper Miaskowski wspólnie z ge­ rowali się pokryć znaczną część wy­
nerałem ziemskim Pawłem Skórzew- datków na mundury, broń i oporzą­
skim zorganizowali pospiesznie od­ dzenie. Dowódcami batalionów i
dział ochotników i 7 listopada opa­ kompanii byli na ogół oficerowie le­
nowali Kalisz, rozbrajając pruski gionowi sprowadzeni z Włoch, z
garnizon. Tenże Miaskowski na czele armii francuskiej bądź też odszukani
powstańców wyruszył sam w stronę w Wielkopolsce.
Wrocławia, ścigając pruskich maru­ Na podobnej zasadzie — kilka
derów, a później udał się pod Czę­ dni później — zaczęto tworzyć czte­
stochowę, gdzie fortelem skłonił tam­ ry pułki piechoty w departamencie
tejszego komendanta do kapitulacji. kaliskim, gdzie powołano do szere­
Generał ziemski Onufry Dąbrowski gów 6844 rekrutów dymowych.
» 132 «
Pierwszym organizatorem był stary jazdy, po dwa z nich (ułanów i
generał ziemski Paweł Skórzewski, strzelców konnych) organizowano w
którego zastąpił później Józef Zają­ ramach każdej z trzech legii — po­
czek. Spore zasługi położył też, zna­ znańskiej, kaliskiej i warszawskiej.
ny nam już, Stanisław Fiszer. 29 grudnia w Poznaniu gotowa
W początkach grudnia ruszyła or­ była pierwsza kompania artylerii pie­
ganizacja wojska w departamencie szej, a podobne powstały wkrótce
warszawskim. Po pewnych waha­ w legiach kaliskiej i warszawskiej. Z
niach podjął się tego zadania ks. Jó­ biegiem czasu artyleria została roz­
zef Poniatowski. W połowie stycznia budowana do trzech batalionów.
miał już do dyspozycji 3240 ludzi. Powstały też kompanie strzelców
Niezależnie od tworzenia regular­ pieszych, złożone z leśników i służ­
nych oddziałów wojskowych postę­ by dworskiej.
powało formowanie pospolitego ru­ 2 stycznia 1807 r. Napoleon rozka­
szenia. 11 listopada — najwcześniej zał wyodrębnić pierwsze bataliony
w całym kraju — ogłoszono akt po­ z czterech niemal gotowych pułków
wstania dawnego województwa łę­ poznańskich i utworzyć w Bydgosz­
czyckiego, a dwa dni później sieradz­ czy brygadę piechoty pod rozkazami
kiego. Miejscowa szlachta uchwaliła, gen. Wincentego Aksamitowskiego.
iż każdy właściciel wsi wystawi Podobnie z pierwszych batalionów
umundurowanego i uzbrojonego za­ pułków kaliskich sformowano bry­
stępcę, a miasta z każdych 40 dymów gadę Stanisława Fiszera. Obie miały
dadzą konnego z mundurem, żołdem tworzyć dywizję gen. Dąbrowskiego
i wierzchowcem. W ten sposób jedno (6400 piechurów). Do dywizji tej
tylko województwo zobowiązało się włączono dwa pułki jazdy i kompa­
wystawić pułk jazdy liczący 1500 nię artylerii, po czym wysłano na
żołnierzy. Pomorze Gdańskie.
Po przybyciu do Poznania Napo­ Dalsze bataliony, poznańskie i ka­
leon zażądał, aby ogłoszono pospolite liskie, gotowe kilka tygodni później,
ruszenie, co miało nie tylko wzmóc utworzyły dywizję dowodzoną przez
polski wysiłek zbrojny, ale również gen. Józefa Zajączka. Dywizja (po­
związać szlachtę z nowymi władza­ czątkowo cztery bataliony) została
mi. 2 grudnia Józef Radzimiński skierowana pod Grudziądz, gdzie
podpisał manifest zwołujący szlach­ miała uczestniczyć w oblężeniu tej
tę województw na lewym brzegu nie zdobytej jeszcze twierdzy prus­
Wisły do stawienia się — konno i kiej. Legia warszawska ks. Józefa —
zbrojno — pod koniec miesiąca w której organizacja zaczęła się naj­
Łowiczu. Na przeglądzie 1 stycznia później —' pełniła na razie służbę
1807 r. utworzono z pospolitaków garnizonową w Warszawie i na Pra­
pułk kawalerii narodowej i oddano dze. Ogółem pod koniec stycznia
pod rozkazy Jana Michała Dąbrow­ 1807 roku było już w szeregach po­
skiego. Resztę szlachty rozdzielano nad 19 tys. rekrutów i 4300 pospoli­
stopniowo w regularnych pułkach taków.

AUGUSTYN SŁUBICKI
oficer sztabu marszałka Berthiera

Nadeszła wojna 1806 roku między Francuzami i królem pruskim. Batalia pod
Jeną rozstrzygnęła los króla pruskiego i jednym nieomal skinieniem Na­
poleona tak wielka naówczas potęga Prus obaloną została. Po zniesieniu armii
» 133 «
pruskiej w batalii pod Jeną reszta wojska nieprzyjacielskiego ratowała się
ucieczką do Magdeburga. Lecz forteca długo utrzymać się nie mogła i poddając
się wojskom Napoleona, tym samym dała łatwą sposobność do pozyskania
i kluczy Berlina.
Zwycięski Napoleon skierował marsz na Berlin, a chcąc ścigać nieprzyjacie­
la udającego się z ostatkiem wojska do Prus Królewieckich, oswobodzenie Polski
zamierzył. Przewidywał bowiem, iż uciemiężeni Polacy, zagrzani miłością oj­
czyzny, w jego zamysłach pomagać mu będą. Pragnąc plan swój tym łatwiej do­
prowadzić do skutku, zawezwał generała Kościuszkę, by stanął na czele Polaków,
jak również i generała Dąbrowskiego będącego podówczas naczelnym wodzem
Legionów Polskich we Włoszech, z którym tylko już cząstka pozostawała x.
Kościuszko, który w historii polskiej zdobył sobie tak wielką sławę i szacu­
nek od każdego Polaka, a zarazem zjednał uznanie nawet w Paryżu, lubo był
wyższym od wielu innych, przecież czuł to dobrze, iż kiedy rewolucja francuska
wydała tak wielką ilość genialnych ludzi, cały swój urok mógłby utracić przy
obecnym stanie interesów Europy. Ten hart duszy każdy mu przyznać powi­
nien. iż nie był o tyle słabym, ażeby pragnął powtórnie wystąpić na widownię
świata. Nie ugiął się więc przed Napoleonem, widząc, iż mocarz świata nie
postawi od razu Polaków w dawnych granicach, a tym samym nie ustanowi
królestwa niepodległego. Wymówił się od przyjęcia obowiązków naczelnego
wodza, poprzestając na życiu prywatnym. Nieprzyjęciem zaś ponętnej, lubo
i zaszczytnej godności w publicznym zawodzie utrzymał za sobą cały blask
swej chwały i wielkości 2.
Generał Dąbrowski jako podkomendny i nie mający tej pretensji do wiel­
kości, jaką nabył Kościuszko, zjechawszy do Berlina, otrzymał rozkaz od Na­
poleona, ażeby udał się do Poznania i Polaków skłonił do powstania 3. Dąbrow­
ski, jako wojak, nie znając żadnej administracji, zawezwał do siebie przyja­
ciela swego Wybickiego, który przed rozbiorem Polski dał się był poznać ze
sposobu myślenia i poświęcenia dla sprawy ojczystej. Jak również po rewo­
lucji Kościuszki, emigrując z kraju, odznaczył się w Komitecie Polskim4, za­
wiązanym w Paryżu, żywiąc nadzieję, iż Francuzi szczerze Polakom dopoma­
gać będą. A chociaż zwątpiono na chwilę, toć wszakże Polacy nie przestawali
karmić się nadzieją, iż odrodzenie Polski może nastąpić jedynie tylko z po­
mocą Francuzów. Gdy jednak doznali zawodu, wielu powróciło do kraju. Wy­
bicki zaś, mając skonfiskowane przez króla pruskiego dobra, nie mógł już wra­
cać do kraju, pozostał więc za granicą, edukując dzieci, szukając zarobku w pi­
saniu dzieł różnorodnej treści.
W takiej to epoce Wybickiego zastało wezwanie Dąbrowskiego. Natychmiast
przybył on do Poznania i wspólnie z Dąbrowskim rozpoczął pracę. Wybicki
organizował rząd administracyjny, Dąbrowski zaś wojsko.
Polacy, którzy zawsze gorąco miłowali ojczyznę, skoro tylko ujrzeli odezwę
Dąbrowskiego i przekonali się, że Napoleon, ten wielki bohatyr świata, pragnie
przyjść w pomoc Polakom i oswobodzić ich spod jarzma trzech mocarstw, nie
namyślali się długo. A jak iskra elektryczna ogarnia wszystkie nerwy czło­
wieka, tak i głos Dąbrowskiego sprawił powszechne powstanie Polaków zosta­
jących pod berłem króla pruskiego.
Nadzwyczajny zapał okazał się jednocześnie we wszystkich klasach narodu
polskiego. I lubo Polakom co do osobistego życia i stosunków majątkowych
nie było źle pod rządem pruskim, przecież, że szło o byt narodowy, odstąpili
chętnie ów spokój domowy i dobrobyt prywatny, aby tylko niepodległość kraju
uzyskać mogli.
» 134 «
Wkrótce stanąły zastępy wojaków z pospolitego ruszenia uformowane. Nie
było młodzieńca, który by nie zaciągnął się pod narodową chorągiew.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1816—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr
415.

JAN HENRYK DĄBROWSKI


JOZEF WYBICKI
Wezwanie do powstania narodowego
Polacy!
Napoleon Wielki, niezwyciężony, wchodzi w trzykroć sto tysięcy wojska do
Polski. Nie zgłębiajmy tajemnic zamysłów, starajmy się być godnymi jego
wspaniałości. „Obaczę — powiedział nam — obaczę, jeżeli Polacy godni są być
Narodem. Idę do Poznania, tam się pierwsze moje zawiążą wyobrażenia o je­
go wartości”. t
Polacy!
Od Was więc zawisło istnąć i mieć Ojczyznę, Wasz zemściciel, Wasz stwórca
się zjawił.
Zabiegajmy mu drogę z stron wszystkich, tak jak osierocone dzieci rzucają
się na łono ojca. Przynoście mu Wasze serca i odwagę wrodzoną Polakom. Po­
wstańcie i przekonajcie go, iż gotowi jesteście i krew toczyć na odzyskanie Oj­
czyzny. Wie, iż jesteście rozbrojeni. Broń i oręż z rąk jego otrzymacie.
A Wy, Polacy, przymuszeni przez naszych najeźdźców bić się za nich prze­
ciwko własnej sprawie, stawajcie pod chorągwiami Ojczyzny swojej.
Wkrótce Kościuszko, wezwany przez niezwyciężonego Napoleona, przemówi
do Was z Jego woli. Na teraz macie od nas rękojmią jego oświadczonej dla
Narodu obrony. Przypomnijcie sobie, iż proklamacja, która Was do formowa­
nia Legiów Polskich w Włoszech wzywała, nie była ku Waszej zdradzie uży­
ta. Ci to są legioniści, którzy niezwyciężonego Napoleona pozyskawszy wzglę­
dy, dali mu pierwsze wyobrażenie o duchu i o charakterze Polaków.
Dan w kwaterze głównej cesarskiej w Berlinie dnia 3 listopada 1806 roku.

Dąbrowski, Wybicki

Archiwum Wybickiego, t. 2, Gdańsk


1950, nr 487.

JAN HENRYK DĄBROWSKI


Poznań 9 XI 1806
[Do Napoleona]
Sire!
Zgodnie z rozkazami Waszej Cesarskiej Mości udałem się do Poznania, gdzie
przybyłem 6 tegoż miesiąca. W momencie mego wnijścia w ziemie polskie za­
jąłem się najpierw ustanowieniem magazynów dla zaopatrzenia oddziałów
» 135 «
WCMości. Nie było mi trudne znaleźć niemalże podziw, wdzięczność i miłość,
jakie mieszkańcy czują wobec Bohatera, ich protektora. Ich zapał i narodowa
nadzieja, jakie ich ożywiają, towarzyszyły mi w drodze. W ten sposób korpus
marszałka Davouta znalazł żywność wszelkiego rodzaju i w obfitości, zebraną
w Międzyrzeczu i Pniewach.
Przybywszy do Poznania, zająłem się natychmiast administracją. Władze
pruskie, które jeszcze pełniły swe funkcje, a w interesie których nie było
dobrze nam służyć, jak też szczątki armii pruskiej, rozproszone w tej pro­
wincji, utrudniały me pierwsze zamierzenia. Wezwałem mieszkańców wsi, by
zatrzymywali wszędzie małe oddziały pruskie, co ci wspaniale wykonali. By­
łem zmuszony postawić na czele administracji Polaków, żarliwie miłujących
swą ojczyznę, służących jedynie dla chwały stania się użytecznymi armiom
WCMości. Pozostawiłem jednak członków dawnej administracji pruskiej jako
ich zastępców, aby dawali im niezbędne informacje. Nie znalazłem nigdzie ma­
gazynów, broni ani kas — nieprzyjaciel wszystko zabrał. Uczyniłem raport
z mych czynności marszałkowi Davout. Pochlebiam sobie, że zda on z tego
sprawę WCMości. Moim jedynym pragnieniem jest wykonywać rozkazy
WCMości z wszelką możliwą dokładnością, zasłużyć na aprobatę WCMości
i stać się pożytecznym memu krajowi.

Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­


ria C2 30—57. Grandę Armće 1806—
1807. Teczka z 9 XI 1808.

PAWEŁ SKÓRZEWSKI
generał ziemski kaliski
JÓZEF LIPSKI
generał ziemski sieradzki
KACPER MIASKOWSKI
były kapitan artylerii polskiej

Kalisz 9 XI 1806
[Do gen. Dąbrowskiego]
Pan Miaskowski, były kapitan artylerii polskiej, udał się według Waszego
rozkazu do Kalisza z proklamacją podpisaną przez Waszą Ekscelencję i pana
Wybickiego. Uwiadomił on o niej najpierw hrabiego Skórzewskiego, generała
ziemskiego kaliskiego, i generała ziemskiego Lipskiego z Sieradza. Ogłoszono
ją natychmiast mieszkańcom miasta, którzy przyjęli ją najżywszymi aklama­
cjami.
Panowie Miaskowski i Woyda, były oficer Legionów Polskich, dziś mieszka­
jący w Kaliszu, zapowiedzieli przybycie niezwyciężonych armii wielkiego Na­
poleona na ziemie polskie i przejęli w imieniu Jego Cesarskiej Mości kasy
i archiwa publiczne, po czym opieczętowali je. Garnizon pruski, złożony ze
127 ludzi, wzięty został w niewolę, a młodzi Polacy uzbrojeni zostali w ich
karabiny. Następnie szanowny generał Skórzewski, starzec 70-letni, i pan
Miaskowski jako zwiastuni tak wspaniałych wieści wniesieni zostali przez lud
do katedry. Mieszkańcy wszystkich klas i obojga płci udali się tam. Dziekan
katedry odczytał gromkim głosem proklamację. Okrzyki „Vivat Napoleon,
» 136 «
nasz protektor, nasz zbawca” zagrzmiały ze wszystkich stron. Wszyscy z włas­
nej woli zaprzysięgli mu posłuszeństwo i wierność. Zaintonowano Te Deum.
Zapowiedziano nam 400 ludzi kawalerii pruskiej. Kilku żołnierzy francus­
kich dla dowodzenia nami wystarczy, aby ich pobić. Niech Wasza Ekscelencja
raczy wysłać ich natychmiast. Oczekujemy naszych zbawców z otwartymi ra­
mionami. Porządek jest utrzymany. Polacy znani ze swego poświęcenia dla
Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości i z przywiązania do naszej ojczyzny są
postawieni na czele władz publicznych. Subalterni pruscy nadal pracują jed­
nak pod ich nadzorem. Rozbrojono ich. Zgodnie z intencjami Waszej Eksce­
lencji zabronione jest molestować ich w jakikolwiek sposób.

Jw.

rJAN HENRYK DĄBROWSKI

Poznań 15 XI 1806
Do Jego Wysokości Cesarza Francuzów, króla Italii
Sire!
Pułkownik Fiszer, który służył w Legionach Polskich we Francji, będzie
miał zaszczyt przedstawić Waszej Wysokości zdanie sprawy z mych czynności
w Wielkopolsce i poinformuje o stanie ducha i entuzjazmie, jaki ożywia jej
mieszkańców. Pobór do wojska przebiega zgodnie z projektami, które płk Fi­
szer będzie miał honor przedłożyć WCMości wraz z adresem senatorów i ry­
cerstwa tej prowincji, która ofiarowuje się dobrowolnie ubrać i opłacić przez
miesiąc rekrutów, jakich ma dostarczyć. Mam też setkę młodzieży szlacheckiej
z pierwszych rodzin na koniach i wyposażonych dla pełnienia służby gwardii
honorowej WCMości podczas jego pobytu w Poznaniu. Ciż sami młodzi ludzie
utworzą własnym kosztem regiment kawalerii. Utworzono już kompanię z mło­
dych mieszczan znających kilka języków, by mogli służyć za przewodników
oficerom Sztabu Głównego. Kompania Żydów polskich na koniach, znających
niemiecki i polski, jest formowana dla służby jako przewodnicy i kurierzy.
Mieszkańcy Kalisza, którzy płoną z niecierpliwości, by stać się użytecznymi
armiom WCMości i by służyć swej ojczyźnie, chociaż są bez broni, przecięli
wszelkie komunikacje między oddziałami pruskimi na Śląsku a tymi, które
znajdują się w Warszawie i z drugiej strony Wisły. Obserwują oni siły w Czę­
stochowie i zamierzają je zaskoczyć.
Jeśli WCMość zaaprobuje pobór wojska w departamencie poznańskim,
zorganizuję to w podobny sposób w innych departamentach, które już opano­
waliśmy. Mam zaszczyt zaproponować WCMości na generałów brygady dwu
pułkowników — Fiszera i Aksamitowskiego, oficerów zasłużonych, niezbęd­
nych dla organizacji. Brak nam broni i amunicji. Oczekujemy ich z łaski
WCMości.

Jw. Teczka z 15 XI 1806.

» 137 «
JAN HENRYK DĄBROWSKI
Poznań 15 XI 1806
o godzinie 4 po południu
[Do Berthiera]
Hrabia Szymanowski, wysłany do generała Dąbrowskiego przez wielu pa­
nów polskich, przybył w tym momencie do Poznania, opuściwszy Warszawę
12 tegoż miesiąca po dostarczeniu tam proklamacji gen. Dąbrowskiego. W dniu
jego wyjazdu z Warszawy garnizon [pruski] składał się z dwu batalionów
piechoty i trzech kompanii kirasjerów. Zajmowano się ewakuacją arsenału.
Pozostało już tylko kilka armat i oddział kanonierów. A oto co jeszcze do­
wodzi, że garnizon pruski opuszcza to miasto:
Prezydent kamery * Hoym udał się do ks. Józefa Poniatowskiego, bratanka
zmarłego króla Polski, prosząc go, by przyjął dowództwo w Warszawie. Książę
odmówił, chyba że samo miasto poprosi go o to. Dlatego też zebrano co naj­
lepszego z mieszczaństwa, by uczynić mu tęż samą propozycję. Książę przyjął
ją wówczas i obiecał objąć komendę w momencie ewakuacji garnizonu prus­
kiego.
Od Warszawy do Poznania hrabia Szymanowski napotkał tylko kilkunastu
kirasjerów w Błoniu i jedną kompanię w Sochaczewie. Oddziały pruskie ewa­
kuowały Łęczycę. Generał Koehler, gubernator Warszawy, oświadczył ks. Po­
niatowskiemu, że chciał sprowadzić 600 kozaków do miasta dla utrzymania
w nim porządku i dla wysłania rekonesansów w kierunku Bzury. W chwili
gdy pan Szymanowski opuszczał Warszawę, kolumna Rosjan, silna 16 tys. lu­
dzi, znajdowała się w Popowie, o 7 mil od Warszawy, na drodze do Brześcia
Litewskiego. Ten fakt jest bardzo pewny, bowiem donoszą o nich emisariusze,
których tam wysłano. Przypuszcza się, że ich awangarda stoi w Jabłonnej
o 3 mile od Warszawy. Jest niemal pewne, że Rosjanie nie przekroczą Wisły,
bowiem przygotowania zarządzone dla zapewnienia im żywności nie są wcale
realizowane.

Jw.

JAN DZIEWANOWSKI
były kapitan wojsk polskich
Poznań 15 XI 1806
[Do gen. Dąbrowskiego]
Wyruszyłem z Warszawy po panu Szymanowskim. Opuściłem miasto 12 [li­
stopada] w południe i przybyłem do Poznania 15 o godzinie 9 wieczorem. Wi­
działem 12 [listopada] o godzinie 10 rano w Warszawie 500—600 kozaków. Ko­
lumna 16 tys. Rosjan była w tym czasie na Pradze, przedmieściu położonym
na prawym brzegu Wisły. Sam nie widziałem tej kolumny, ale zapewniali mnie
o tym ludzie, którym można dać wiarę. Dowodzi nią Bennigsen. Rozeszła się
pogłoska, że ci kozacy przeznaczeni byli do strzeżenia brzegów Bzury od Ka-
mionnej do Pilicy.

* naczelnej władzy administracyjnej


» 138 «
Naprawiono jeden z mostów na drodze z Warszawy do Poznania między
Osmolinem i Żychlinem, o 13 mil od Warszawy, dla ułatwienia przechodu armii
rosyjskiej. Garnizon pruski [w Warszawie] składa się z około 1200 ludzi
z trzech pułków — Pletz, Ritsch i Chlebowskiego i z 300 kirasjerów. 8 i 9 [li­
stopada] wrzucono do Wisły pruską amunicję. Zachowano znaczne magazyny
żywności i furażu. Powinien też istnieć inny [magazyn] o 2 mile od Warszawy,
na drodze do Góry w stronę Pilicy.
Dla poświadczenia entuzjazmu i ducha, jaki ożywia mieszkańców Warsza­
wy, zacytuję fakt następujący:
W nocy z 10 na 11 [listopada] pod pretekstem, iż wybuchł pożar, zebrała się
ludność w zamiarze podjęcia próby powstania. Ale mieszkańcy bez żadnej
broni nie byli w stanie to zrealizować. Po pierwszych zamieszkach przybyli
kirasjerzy, rozproszyli tłum i zatrzymali około 40 ludzi.
Osady z tej strony Sochaczewa, o 7 mil od Warszawy, odmówiły dostarczenia
furażu do magazynów pruskich.

Jw.

rJAN HENRYK DĄBROWSKI


JÓZEF WYBICKI
Urządzenie względem rekrutowania żołnierzy.
Najjaśniejszy Napoleon, cesarz francuski i król włoski, aby się przekonał
o chęci naszej powstania, chce widzieć zawiązującą się siłę narodową, wie, iż
jesteśmy rozbrojeni, daje nam więc broń i naznacza fundusz na potrzeby woj­
skowe. Nam się tylko pozostaje stawiać żołnierza zdatnego do boju.
Z jego woli otrzymałem od JW marszałka Davout rozkaz formowania nie­
zwłocznie cztery regimenta piesze w departamencie poznańskim, wynoszące
8684 żołnierza. Obowiązuję więc prześwietną kamerę poznańską, aby przez
przedsięwzięte środki jak najkrótsze i do egzekucji najstosowniejsze:
1. W dni 14, od dzisiejszego rachując, kompletowała rekrutem, z wsi i miast
wziętym, cztery regimenta, zwyż wyrażoną liczbę 8684 głów wynoszące.
2. Aby ten rekrut rozłożonym był w równej liczbie po 4 miastach, to jest:
Rogoźno, Gniezno, Kościan i Rawicz, tak, iżby do każdego z miast wspomnia­
nych doprowadzono rekruta 2171 i onego pod komendę tam stojącego ofice­
ra oddano.
3. Aby bez zachowania dawnego rządu opisów względem mierzenia kanto-
nistów rekruci przystawić się mający jakiegokolwiek wzrostu, byle szczegól­
niej zdrowi, do służby zdatni i w wieku od 18 aż do 24 lat będący.
4. Aby tam, gdzie przez ofiarę obywatelską żołnierz umundurowany nie
będzie, wyprawiający dał mu z obowiązku 2 koszule nowe i parę trzewików.
5. Gdzie się znajdują zbiegli kantoniści pruscy lub żołnierze z wojska prus­
kiego, ale rodacy, tudzież żołnierze z wojska polskiego, na których się lata
nie zważa, byleby tylko byli zdatni jeszcze do wojska, ci wszyscy zastąpić mo­
gą równą liczbę rekrutów, razem z drugimi przysłanymi być mają do miast
przeznaczonych.
6. Ile możności starać by się potrzeba, aby między rekrutami znajdowało
się kilku umiejących czytać i pisać, zdatnych na furierów * i podoficerów.
♦ kwatermistrzów
» 139 «
7. Co do żywności zaleci prześwietna kamera, aby w dostatecznej ilości do­
starczona była, tak do miejsc głównych każdego landrata * do żywienia tych
ludzi w czasie ich zbierania, jako i do miast przeznaczonych na formowanie
regimentów.
8. W tychże miastach rozkaże prześwietna kamera, ile to być może, budynki
wielkie na koszary wybrać i natychmiast stosownie urządzić.
9. Ponieważ naród żydowski nie przykłada się swymi osobami do bronie­
nia ojczyzny, słuszna, aby cząstki przynajmniej swego majątku każdy na ten
koniec z chęcią łożył. Myślą zatem jest moją, aby się niezwłocznie zatrudnili
przysposobieniem i przystawieniem sprzętów kuchennych i do koszar potrzeb­
nych. Przystawią najprzód, co potrzeba, garnków glinianych, a tymczasem każą
jak najprędzej zrobić sprzęty kuchenne z blachy podług wydać się mającego
modelu, w liczbie, jaka się wyszczególni.
10. Na koniec ci obywatele, którzy przez ofiarę dobrowolną zechcą umun­
durować żołnierza, ci się z tym znieść powinni komisariatem, na czele którego
jest JW Celestyn Sokolnicki, kawaler orderów polskich, tak, iż albo przystawią
w naturze żołnierzowi kurtkę granatową, kamizelkę białą z rękawami, rajtuzy
szare albo granatowe tudzież czapkę szarą czy granatową lub też za takie
umundurowanie z JW Sokolnickim względem jego waluty na pieniądze się
ułożą.
Dla dania pomocy prześwietnej kamerze, końcem wyegzekwowania wspo-
mnionego rekruta, wyślę niezwłocznie na wspomnione 4 miejsca oficerów, to
jest do Gniezna, Rogoźna, Kościana i Rawicza, którzy mieć będą ordynans,
stosownie do wydanych przez kamerę do landratów dyspozycji, być tymże
landratom pomocą, aby rekrut na miejsca przeze mnie wyznaczone wprowa­
dzony został.
Prześwietna kamera obowiązana jest obywatela urządzeniom jej nieposłu­
sznego lub zawód i zwłokę nieprzystawieniem rekruta czyniącego zaskarżyć,
który za to do odpowiedzi osobistej w względzie przyzwoitym pociągniętym
zostanie.
Dan w Poznaniu dnia 16 listopada 1806 roku.
Dąbrowski, Wybicki

Archiwum Wybickiego, t. 2, jw., nr 496.

JAN HENRYK DĄBROWSKI


Poznań 17 XI 1806
Do Jego Wysokości ks. Berthiera, ministra wojny, szefa sztabu głównego
Wielkiej Armii
Monseigneur!
Mam zaszczyt zawiadomić Waszą Wysokość, że Łęczyca znajduje się w na­
szych rękach. Onufry Dąbrowski, chorąży wojewódzki, na czele szlachty i mie­
szkańców z wszystkich klas uczynił akt konfederacji 11 tegoż miesiąca, za-
przysięgając w katedrze posłuszeństwo i wierność Jego Cesarskiej Mości, na­
szemu dostojnemu władcy. Natychmiast zaczęto się zbroić, jak tylko możliwe

* naczelnika powiatu "


» 140 «
było, i pan Ignacy Szamocki ogłoszony został komendantem miasta. Nieprzy­
jaciel już wcześniej ewakuował z niego wszystkie armaty, broń i amunicję.
Magazyny żywnościowe, kasy i skład soli w naszych rękach. Oddział kawa­
lerii pruskiej, powiadomiony o konfederacji, przybył, by zaatakować fortecę.
Konfederaci dobry stawili opór i zmusili go do odwrotu. Wzięto w niewolę
dwu oficerów i 29 dragonów, a wielu innych gryzie ziemię. Z naszej strony
ranny został tylko komendant miasta w rękę, a inny szlachcic miał pod sobą
zabitego konia.
Nakazałem, aby natychmiast formowano kawalerię i piechotę, o ile tylko
pozwolą na to środki. Wydano dyspozycje dla utrzymania porządku. Miło mi
jest uczynić ten raport Waszej Wysokości, który przekona Jego Cesarską Mość,
jak bardzo naród polski pragnie poddać się rozkazom Wielkiego Napoleona
i jak bardzo płonie z niecierpliwości, by zrzucić kajdany nałożone przez cie-
miężycieli.

Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­


ria C2 30—57. Grandę Armee 1806—
1807. Teczka z 17 XI 1806.

JAN HENRYK DĄBROWSKI


Poznań 19 XI 1806
Do Jego Wysokości ks. Berthiera, ministra wojny i szefa sztabu głównego
Wielkiej Armii
Monseigneur!
Według rozkazów, jakie marszałek Davout mi zakomunikował, iż 20 tys. ka­
rabinów oddano do mej dyspozycji w Kostrzynie, wysłałem natychmiast ofi­
cera polskiego dla odebrania ich i przewiezienia do Sierakowa na granicę
Polski. Inny oficer przewiezie je aż do Poznania. Zażądałem od dowódcy ar­
tylerii w Kostrzynie dostarczenia 6 tys. ładownic i 100 bębnów. Nie wiem,
czy będzie mógł mi je dać bez rozkazu Waszej Wysokości. Przygotowałem
w Poznaniu pomieszczenie na arsenał.
Pracuję nad organizacją nowego poboru. Generałowie polscy — Niemo-
jewski i Fiszer — będą nim kierowali. Mianowałem dowódców — organiza­
torów czterech pułków — i przeznaczyłem do nich oficerów polskich, jakich
mogłem zgromadzić. Grupy kawalerii francuskiej biją się już z drugiej strony
Wisły. Ułatwia to zawiązywanie konfederacji Polaków, na których czele ma
stanąć generał Aleksander Zieliński, jeden z najbogatszych panów z okolic
Płocka. Mówią, że Prusacy uzbrajają z korzyścią dla siebie nowych kolo­
nistów, jakich mają po drugiej stronie Wisły.
Wysłałem na Litwę Polaków znanych z zapału i przywiązania do swej
ojczyzny, upoważnionych do wydawania rozkazów, do podjęcia prób stwo­
rzenia tam konfederacji i informowania rodaków o naszym działaniu. Ocze­
kuję dobrych rezultatów.
Deputowani z Polski austriackiej zgłosili się w tym czasie 5. Zatrzymuję ich
tutaj do chwili, aż Jego Cesarska Mość powiadomi mnie o swych intencjach
co do tej części Polski. Mało jest oddziałów austriackich, mieszkańcy płoną
z niecierpliwości, by walczyć o wspólną z nami sprawę.
» 141 «
Oczekuję lada moment wiadomości o akcie konfederacji województwa raw­
skiego. Wtedy cała Polska pruska z tej strony Wisły objęta będzie konfe­
deracją.
List generała Koehlera z Warszawy z 14 tegoż miesiąca, przejęty przez na­
szych konfederatów w województwie kaliskim, doradza generałowi Thiele na
Śląsku, by wycofał oddziały pruskie ku Kłodzku. Oczekuje on szczęśliwego
zwrotu w sytuacji wraz z przybyciem Rosjan. Syn feldmarszałka Suworowa
dowodzi nimi w Warszawie.
Oddział kawalerii francuskiej z 200 Polakami pospiesznie uzbrojonymi udał
się ku Częstochowie, zamierzając zaskoczyć tę fortecę. Mam nadzieję, że nasza
awangarda wejdzie rychło do Warszawy i że otrzymam rozkaz udania się
tam. Wszystkie raporty potwierdzają, że piechota rosyjska nie przeszła Wisły
i że pozostała na Pradze. Nasze magazyny w Poznaniu są obficie zapełnione
różnymi towarami dla wyżywienia armii.

Jw. Teczka z 19 XI 1806.

JAN HENRYK DĄBROWSKI


W kwaterze głównej w Poznaniu 21 XI 1806
Do Jego Wysokości ks. de Neuchatel, ministra wojny, szefa sztabu general­
nego Wielkiej Armii
Monseigneur!
Spieszę przekazać Waszej Wysokości poniższy raport o wzięciu Częstocho­
wy, jaki uczynił mi Kacper Miaskowski, były kapitan artylerii polskiej, obar­
czony przeze mnie tym zadaniem. Częstochowa może być przyrównana do
Notre-Dame de Lorette ze względu na skarby, jakie pobożność Polaków tam
nagromadziła.
„Raport
Udaliśmy się zgodnie z rozkazem WEkscelencji 18 tegoż miesiąca pod Czę­
stochowę. Naszą kolumnę składało 100 strzelców konnych francuskich i 150
naszych konfederatów. Garnizon pruski składał się z batalionu silnego 1000 lu­
dzi i 26 dział. Otoczyliśmy twierdzę pod wieczór. Wszystkie armaty natych­
miast zagrały, ale niewiele nam uczyniły złego. Z nadejściem nocy nasz ko­
mendant francuski rozkazał nam rozpalić wielkie ognie wokół fortecy. Roz­
łożyliśmy je w taki sposób, że garnizon uwierzył, iż mamy artylerię i pie­
chotę. Nazajutrz rano o 7 godzinie udałem się do komendanta pruskiego. Był
tak przerażony naszym wybiegiem, że zgodził się kapitulować. Weszliśmy
w południe do twierdzy i objęliśmy ją w imieniu Jego Cesarskiej Mości. Gar­
nizon złożył broń, oficerowie zachowali szpady 6. Będę miał zaszczyt przysłać
poniżej szczegóły kapitulacji. Mianowałem komendantem fortecy Stanisława
Wosińskiego, byłego kapitana strzelców polskich, godnego polecenia z racji
odwagi i rany, jaką otrzymał w naszej ostatniej wojnie z Rosjanami. Dla
spraw cywilnych mianowałem panów Waldgena i Bagniewskiego, znanych
ze swego zapału i patriotyzmu. Mam zaszczyt polecić WEkscelencji pana Ksa­
werego Grabowskiego, byłego porucznika artylerii polskiej, znanego ze swej
gorliwości.
podpisano Miaskowski”
» 142 «
Komisja departamentalna wysłała na me polecenie komisarza do Często­
chowy dla przejęcia opieki nad skarbem NMPanny i nadzorowania, by nic nie
zginęło.

Jw. Teczka z 21 XI 1806.

PAWEŁ SKÓRZEWSKI
generał ziemski — organizator wojska w departamencie kaliskim

Obywatele Polacy!
Wiadomo już być powinno każdemu obywatelowi, iż przez wspaniałość Na­
poleona Wielkiego, niezwyciężonego, Najjaśniejszego Cesarza Francuzów oswo­
bodzeni i dźwigani jesteśmy. Mamy teraz porę okazać się być godnymi imie­
nia Polaka, żadnej zaś nie mamy teraz przeszkody do postawienia się w sile
potrzebnej, bez której naród być nie może. Wyraźną jest wolą Najjaśniejszego
Napoleona Wielkiego, aby taż siła jak najmocniejsza wcześnie wystawiona
była, potrzeba więc z zbieraniem onej najprędzej pospieszać. Nie należałoby
mi Was zachęcać, Współobywatele, do tego, co jest Waszą powinnością, gdyż
ufać powinienem, iż się sami do tego, każdy w szczególności, zachęcać i po­
czuwać mają, gdy przecież już tak wiele upłynęło czasu, a skutku życzeń
dobrych aż nadto za mało, przeto z wyraźnego zlecenia od JW generała Dą­
browskiego, mnie danego, odzywam się niniejszym do Was, przezacni Oby­
watele, abyście pod chorągwie wojsk, które się teraz formują, pospieszyli.
Do Was zaś, którzyście dawniej w wojsku służyli i z rang swoich ogołoceni
wy-niść z wojska nie po wojskowemu (jak wiadomo wszystkim) przymuszeni
byliście, do Was mówię, nie tylko gwałtownie teraz potrzeba Ojczyzny, lecz
i własny Wasz przemawia honor. Ten to woła do Was, abyście teraz, mając
po temu czas i sposobność, okazali waleczność swoją i abyście przekonali
wszystkich, iż niepróżno dawniej zastępowaliście w wojsku miejsce. Spiesz­
cież więc i zbierajcie się pod te chorągwie.
Wy zaś, Obywatele, którzy sami wcielić się do wojska dla sprawiedliwych
nie możecie przyczyn, macie wiele innych sposobów pomnożenia siły, których
Wam dyktować nie należy, a od których nie powinniście odbiegać.
Przezacni Obywatele!
Spodziewam się, iż każdy z Was chętnie przyjmie życzenia moje i nie zechce
zasługiwać na wstyd i hańbę, którą by przez swoją gnuśność, opieszałość i nie-
czułość okryty, ale owszem ufam, iż do tego każdy poczuwać się będzie, do
czego może później mógłby być znaglony.
Dan w głównej kwaterze generalskiej w Kaliszu dnia 22 listopada 1806 roku.
P. Skórzewski, generał

Zbiór aktów historycznych dotyczących


Polski, Legionów i Księstwa Warszaw­
skiego Biblioteka Polska w Paryżu,
rkps nr 335.

» 143 «
PAWEŁ BIERNACKI
generał major — organizator sieradzkiego pułku kawalerii narodowej

JW generał Dąbrowski w rozkazie 22 listopada z Poznania, gdy mi formacją


brygady kawalerii narodowej nakazał, zlecił mi także, abym do tej formacji
zrobił odezwę do Was, kochani dawni bracia-koledzy, bywsi polscy oficero­
wie. Wiek, zdrowie, interesa — nic Was nie wymawia, Ojczyzna rozkaz daje,
stawajcie. Spodziewać się należy, że byt Polski, już dziś będąc nieodzownym
do ostatecznego pokonania reszty swych nieprzyjaciół, Waszej usługi tylko na
krótki czas potrzebować będzie. Wy ostatni tylko cios uciemięży ciełom Polski
zadać macie i młodzież, która się przy Was stawi, uformować. Tym sposobem,
gdy los Ojczyzny Polski ustanowicie i w ręku pewnych, godnych Was następ­
ców zostawicie, powrócicie szczęśliwi w domach umierać. Sztab brygady i moja
kwatera główna będzie w Sieradzu. Kto się do służby kawalerii prezentować
chce, ma do mojej kwatery do Sieradza przybywać.
Dan w Kaliszu dnia 24 listopada 1806 roku.
Paweł Biernacki, generał major

Zbiór aktów historycznych..., jw.

JAN HENRYK DĄBROWSKI

W kwaterze głównej w Warszawie 10 grudnia 1806


[Do ks. Bergu i Kliwii Joachima Murata]
W chwili gdy Łęczyca i przylegające powiaty już były okupowane przez
wojska francuskie i gdy Warszawa znajdowała się jeszcze w rękach nieprzy­
jaciela, zarządziłem pospolite ruszenie i organizację wojska polskiego tym
samym sposobem, jakiego użyłem w departamencie poznańskim i jaki Wasza
Wysokość raczyłeś aprobować z rozkazem, aby powtórzyć to we wszystkich
pozostałych prowincjach Polski.
Dla wykonania tych dyspozycji mianowałem, we wspomnianym wojewódz­
twie łęczyckim, dla kawalerii pana Szamowskiego, a dla piechoty pana Ko­
morowskiego, byłego oficera Legionów Polskich, i pana Kretkowskiego, aby
komenderował całą siłą zbrojną zjednoczoną. Trzy szwadrony jazdy, pięć kom­
panii piechoty i kompania artylerii są tu już potworzone.
Jako że Łęczyca czyni część departamentu warszawskiego, w którym orga­
nizatorem siły zbrojnej jest generał ks. Józef Poniatowski, przesłałem mu
wszystkie rozkazy, jakie wydałem razem z raportami, które wspomniani do­
wódcy wojskowi do mnie uczynili. Powiadomiłem ich równocześnie, aby zwra­
cali się na przyszłość do tegoż księcia we wszystkim, co odnosi się do służby.

Archives Nationales w Paryżu. Archi­


wum Murata, rkps 31 AP 17.163.

» 144 «
JAN HENRYK DĄBROWSKI
Z Łowicza 30 grudnia [1806]
[Do Józefa Wybickiego]
Odebrałem list Twój, Przyjacielu. Dziękuję Ci za nowiny, czynność zaś Two­
ja ma nagrodę w sercu Twoim własną, a wywdzięczając się donaszam Ci, co
tu się dzieje. Samego rycerstwa, co tu już ściągnęło, mamy 3000 nad spodzie­
wanie moje pięknego i porządnego. Rotmistrz Gliszczyński przymaszerował
wczoraj z kotłami, muzyką, w 600 koni tak pięknych i porządnych, iż można
było je reprezentować za stary regiment. Rotmistrz Lipski w 800 koni naj­
lepiej umundurowanych. Jedno Poznańskie, o którym dotąd żadnej nie mam
wiadomości; wątpię nawet, ażeby ci samochlubni, co dobrego wystawili. Posła­
łem wczoraj generała Taszyckiego i mego Pakosza do cesarza, prosząc o roz­
kaz, abym z moim całym wojskiem do Wielkiej Armii maszerował. Mamy
już 1.3 300 piechoty i 6000 kawalerii. W dzień przyjazdu mojego tutaj miasto
było iluminowane i wieczór niespodziewanie wesołość bal zrobiła. W tym
momencie rozsyłam rozkazy, aby całe rycerstwo stojące pod Łowiczem, po
wsiach, ściągnęło 1 januari * na plac przeznaczony, gdzie będzie główna lu­
stracja z wielkimi ceremoniami, mszy i kazania, i przysięgi. Nie dostaje nam
tylko Ciebie, abyś przemówił do tego rycerstwa pałającego chęcią mierzenia
się z nieprzyjacielem. Przysięgać będziemy na buławę Czarnieckiego, którą mi
teraz przysłał Krasiński, i na pałasz Sobieskiego, którym zdobył w Lorecie.

Archiwum Wybickiego, t. 2, jw., nr 527

JAN WEYSSENHOFF
podnułkownik — adiutant w sztabie marszałka Berthiera

Formacja wojska postępowała spiesznie. Jeńce pruscy Polacy byli wielkim


dla nas zasiłkiem. Mieliśmy między nimi podoficerów już wyćwiczonych
i większą część oficerów. Wszyscy tak chętnie szli do tej służby ojczystej,
jak byli nieprzychylni, a przynajmniej obojętni w dawnej obcej służbie. Ofi­
cerowie wyżsi z Legionów, którzy przybyli z doświadczeniem i znajomością
nowych urządzeń służbowych francuskich, mieli sobie powierzony kierunek
organizacji szczegółowej i instrukcję pułków formujących się. Sierawski, Dow-
narowicz, Wasilewski byli najgorliwsi. Nadto wraz z przybyciem Napoleona
uformowano gwardię honorową z dwudziestu młodych ludzi pierwszych fa­
milii dla pełnienia służby przy jego boku. Dowódcą onej był Jan Nepomucen
Umiński. Po wyjeździe cesarza z Poznania gwardia ta była rozpuszczona
i w większej części umieszczona na oficerów w jeździe formującej się.
Napoleon, mając na widoku, aby znakomitsi obywatele wielkopolscy wciąg­
nięci byli osobiście w to ogólne powstanie lub (jak mówili niektórzy) kompro­
mitowanie się, nominował pułkownikami czterech formujących się pułków
piechoty: księcia Sułkowskiego z Rydzyny, Łąckiego, Mielżyńskiego z Pawło­
wic i Ponińskiego z Wrześni. Ci nowi pułkownicy objęli dowództwo pułków
porządkiem, jak tu wypisani. Młodzi ludzie, bez doświadczenia i zupełnie
obcy temu zawodowi, obowiązek tylko mieli, aby każdy, ile możności, przy-
* 1 I 1807.
» 145 «
czynił się swoim funduszem do formacji pułku. Wiadomo, jak świetnie uspra­
wiedliwili ten nawiasowy wybór książę Sułkowski i Mielżyński. Pułkownik
Poniński dzielił trudy i niebezpieczeństwa swojego pułku aż do pokoju tyl­
życkiego. Łącki tylko sam osądził się niezdolnym i pułku nigdy nie widział.
Pułkowników z Legionów: Aksamitowskiego i Kosińskiego, nominował Na­
poleon generałami brygady, po czym oni objęli dowództwo brygad składających
legię Dąbrowskiego. Kosiński był zaraz wysłany przez Dąbrowskiego do Byd­
goszczy dla organizowania wojska tam i w okolicy.
Rozpoczęta przez generała Dąbrowskiego organizacja w Poznańskiem była
już prawie dokonana ku końcowi grudnia. Dywizja jego (którą wówczas na­
zywano legią) składała się z czterech pułków piechoty zajmujących stanowiska
w Lesznie, Zdunach, Pawłowicach i Rawiczu, oprócz mniejszych przybranych
miasteczek. Każdy pułk składał się z dwóch batalionów, każdy batalion z sześ­
ciu kompanii, z których dwie wyborcze — jedna grenadierów, druga wolty-
żerów, cztery środkowe — fizylierów. Kompanie były znaczne — po 150 sa­
mych żołnierzy. Ubiór prawie kompletny: kurtka narodowa z abszlegami *,
płaszcze, lubo różnokolorowe, mieli wszyscy, nie mniej bieliznę i obuwie. Nie
było tylko ani patrontaszy, ani tornistrów. Torby płócienne zastępowały miej­
sca tornistrów, ale nie chroniąc od wilgoci, niewielką oddawały usługę. Ła­
dunki zaś, których każdy żołnierz miał po kilka, ledwo mieściły się po kiesze­
niach kurtki. Ale doświadczony generał Dąbrowski umiał wzniecić zapał w pier­
si każdego żołnierza i takie zaufanie w bagnecie, że wszyscy dość mało dbali
o resztę.
Prócz piechoty uformowały się też zawiązki dwóch pułków jazdy. Jeden
staraniem Sokolnickiego, zwanego „krzykaczem”, w mieście Kościanie, a dru­
gi Garczyńskiego we Wschowie. Sokolnicki, uformowawszy oddział mniej wię­
cej 180 koni, ustąpił go Janowi Umińskiemu, oddział zaś Garczyńskiego przy­
prowadził już ku Gdańskowi do Mewe ** kapitan Cielecki.
Napoleon, kazawszy wzmocnić dywizję jedną baterią artylerii polowej fran'
cuskiej pod dowództwem porucznika Charles, przysłał rozkaz generałowi Dą­
browskiemu, aby ze swoim całym wojskiem ciągnął niezwłocznie przez Byd­
goszcz, Świecie, ku Gdańskowi i rozpoczął działania na lewym brzegu Wisły.
Generał wyprawił dywizję w kierunku nakazanym, a sam udał się do War­
szawy. Pakosz i ja towarzyszyliśmy mu.
Pochód dywizji był przykry; mrozy, czasem śniegi, to znów błota kujawskie
utrudniały marsze, ale zapał wszystko zwyciężał ochoczo. Było to w pierwszej
połowie stycznia 1807 roku. Generał, załatwiwszy się w Warszawie, wrócił do
swego wojska i kiedy ono przyciągnęło pod Bydgoszcz, przybył do tego mia­
sta. Tu znaleźliśmy kompanię piechoty już uorganizowaną i ubraną komplet­
nie. Lecz pułk ułanów formowany tam przez pułkownika Dziewanowskiego
i jego kosztem, choć dotąd miał tylko dwie, i to niekompletne kompanie, był
najważniejszym posiłkiem dla dywizji. Oddział ten tworzył się z rozproszonego
pułku pruskiego zwanego pułkiem „towarzyszów”, składającego się z samej
szlachty, zwabionej do służby tym tak mile brzmiącym nazwaniem w uszach
Polaka. Mimo nader małej liczby (gdyż w początkach tylko 80 koni liczyły)
dwie te kompanie, połączone z postępującym wojskiem, stały się postrachem
jazdy nieprzyjacielskiej. Męstwo nieustraszone, zręczność w walce, znajomość
służby garnizonowej i polowej, ożywione zapałem serc szlachetnych, odzna­

* wyłogami
** Gniewu
» 146 «
czały tych bohaterów. Przez jakąś wzniosłą zuchwałość ci pruscy niegdyś „to­
warzysze” nie chcieli zdjąć swoich przeszłych mundurów, lubo wiedzieli, jaki
każdego z nich los czeka, gdyby był ujęty — a to dlatego, aby nieprzyjaciel
wiedział, z kim walczy. Do dawnych swoich szako dodali tylko końskie ogony
dla ustrojenia kasków. Na czele tych kompanii stanęli niezrównani oficero­
wie: kapitan Łojewski i porucznik Radoszkowski, obydwaj z tegoż dawnego
pułku.

J. Weyssenhoff Pamiętnik generała,


Warszawa 1904, s. 61—64.

PRZYPISY
1 Gen. Dąbrowski był od 1803 gene­ zupełnie inna, większość bowiem pol­
ralnym inspektorem kawalerii włoskiej. skich przywódców od kilku tygodni
5 X 1806 otrzymał w Chieti, w środko­ współpracowała z Francuzami.
wych Włoszech, wezwanie od Napole­ 8 23 października Dąbrowski przyję­
ona. Wraz z synem Janem Michałem ty został przez Napoleona w Kropstadt,
i adiutantem Maurycym Hauke udał się ale nie było jeszcze mowy o formowa­
do Wielkiej Armii i dotarł do głównej niu wojska polskiego. Sprawa utworze­
kwatery w Dessau 22 października. nia .polskiej armii wyłoniła się podczas
2 3 listopada, a więc w tym samym kolejnych spotkań w Poczdamie, Char-
dniu, w którym przyjął Dąbrowskiego lottenburgu (26 X) i Berlinie (3 XI).
i Wybickiego w Berlinie, Napoleon wy­ 4 Komitet Polski (Agencja) utworzyła
dał rozkaz ministrowi policji Josepho­ grupa polskich emigrantów, działająca
wi Fouche, aby przysłał mu Tadeusza w Paryżu po upadku powstania koś­
Kościuszkę, mieszkającego w Berville ciuszkowskiego. Komitetem kierowali
koło Fontainebleau Naczelnik miał od­ Franciszek Barss (ostatni przedstawi­
być podróż incognito i z zachowaniem ciel Rzeczpospolitej we Francji) oraz
ścisłej tajemnicy. Józef Wybicki. Plany wyzwolenia Pol­
Fouche przekazał Kościuszce polece­ ski opierała Agencja na wojskowej i
nie cesarza, ale otrzymał odpowiedź od­ dyplomatycznej pomocy Francji. Przy­
mowną, gdyż generał nie chciał angażo­ czyniła się do powstania Legionów Dą­
wać się bez uzyskania gwarancji, iż browskiego.
Napoleon rzeczywiście pragnie wskrze­ 5 Byli to Piotr Strzyżewski i Stani­
szenia Polski. Minister policji zamieścił sław Karwosiecki, którzy przywieźli
wówczas z własnej inicjatywy w parys­ Dąbrowskiemu list od Stanisława Ma­
kim „Publiciste” (18 grudnia) rzekomy łachowskiego, marszałka Sejmu Wiel­
list Kościuszki do Polaków z wezwa­ kiego, podpisany 17 listopada 1806 r.
niem, by udzielili poparcia cesarzowi. w Końskich. 2 grudnia, podczas audien­
Naczelnik dwukrotnie (22 grudnia i 22 cji u cesarza, delegaci zapewniali, że
stycznia) wysyłał do ministra listy pro­ Galicja gotowa jest do powstania. Na­
testacyjne, przy czym w drugim z nich poleon oświadczył jednak, iż „jest na
wyrażał gotowość udania się do kraju stopie pokojowej z Austrią”, rozwiewa­
i współpracy z Napoleonem, jeśli ten jąc w ten sposób nadzieje na rozsze­
zaprowadzi w Polsce ustrój wzorowany rzenie polskiej akcji insurekcyjnei.
na angielskim, uwolni chłopów, obda­ 6 Dowódcą garnizonu Częstochowy (w
rzy ich ziemią, a granice Rzeczpospolitej rzeczywistości załoga liczyła 500 żołnie­
poprowadzi „od Rygi do Odessy i od rzy) był major Hund. Forteca miała
Gdańska do Węgier”. Były to, rzecz wprawdzie 26 dział 3-, 6- i 12-funto-
oczywista, żądania nierealne, a zresztą wych, ale większość armat pozbawiona
w owym czasie — w drugiej połowie lawet niezdatna była do użytku.
stycznia 1807 r. — sytuacja była już

» 147 «
10
RAZEM Z FRANCUZAMI

Podczas gdy w Wielkopolsce i na Ma­ dzienna praca: przenoszenie depesz


zowszu organizowano pierwsze od­ w kraju zagrożonym napadami ko­
działy wojska polskiego, szlachecka zaków, „zdobywanie” języka, prowa­
młodzież z warszawskiej gwardii ho­ dzenie francuskich kolumn po błot­
norowej oraz kilkudziesięciu wolon­ nistych drogach i w zadymce śnież­
tariuszy wyruszyło już w końcu nej.
grudnia 1806 roku na pole walki. Ci młodzi panicze zupełnie nieźle
Napoleon potrzebował tej pomocy, radzili sobie w polu i przy wielu
brakowało mu bowiem tłumaczy, okazjach — jak choćby tych opisy­
przewodników i kurierów, a bez wanych przez Józefa Szymanowskie­
udziału Polaków praca sztabów w go — dawali dowody prawdziwego
tej kampanii byłaby w znacznym poświęcenia, ofiarności i zapału w
stopniu utrudniona. Młodzież ta od walce o niepodległość. To właśnie
lat przyzwyczajona do wygód i do­ oficerowie sztabowi kształtowali w
statku pełni teraz ciężką służbę, armii cesarskiej opinię o Polakach,
uczestnicząc w walkach pod Pułtus­ to oni zyskiwali wśród Francuzów
kiem i Gołyminem (26 XII 1806), a sympatyków naszego kraju, to oni
później pod Pruską Iławą (7—8 II wreszcie udzielali objaśnień o Polsce,
1807). Obok bitew była trudna co­ także — samemu cesarzowi.

JÓZEF SZYMANOWSKI
oficer sztabu 3 korpusu marszałka Dauouta

Zamieszkały, w majątku moim dziedzicznym Grądy pod Błoniem, o mil 4


od Warszawy, gdy mię wieść doszła o zbliżaniu się armii francuskiej, pospie­
szyłem natychmiast do miasta dla zaciągnięcia dokładniejszych wiadomości.
Jakoż przekonawszy się, że Francuzi już i Poznań zajęli, czyniłem w domu
przygotowania, aby się do niej najspieszniej dostać, a wydając ludziom i do­
mownikom moim różne polecenia, jakie uważałem za potrzebne, nie mogę za­
milczeć o drobnym wypadku charakteryzującym tak ducha patriotycznego
ludu naszego, jako też zdrowe jego pojęcie i rozsądne do ojczyzny oraz do
» 148 «
dziedziców przywiązanie. Gdy bowiem mówiłem staremu hajdukowi ojca mego
nieboszczyka, Kazimierzowi Krupińskiemu, trudniącemu się zarządem mego
domu, oraz sołtysowi miejscowemu, Balcerowi, jak mają sobie postąpić, gdyby
jakieś obce wojsko nadciągnęło, wówczas obaj ci ludzie w sekrecie wziąwszy
mnie na stronę, powiedzieli mi te słowa:
— A my domyślamy się, dokąd wielmożny pan jedzie...
— A dokąd? — zapytałem.
— Oto do Napartego — odpowiedzieli mi obaj — Niechajże Bóg wszechmo­
gący pana szczęśliwie prowadzi. Bogdajby te Francuzy jak najprędzej do nas
zawitali, a tych szołdrów * Niemców od nas wygnali! Jedźże pan spokojnie,
bo my tu o jego dobrach mieć będziem większe staranie, jak o własnym
naszym dobytku.
Wziąwszy w Sochaczewie pocztę, wyruszyłem na trakt ku Poznaniowi. Dość
szczęśliwie odbywałem tę podróż nie spotykając wcale wojska pruskiego, któ­
rego niedobitki wprost z Berlina ku starym Prusom podążały. Wprawdzie
w pobliżu Kutna spotkałem znanego mi porucznika Neumana, który ze swymi
kirasjerami spędzał podwody chłopskie celem przewiezienia zapasów amunicji
z Łęczycy do Warszawy. Spotkany jednak, chociaż domyślał się, dokąd dążę,
okazał się o tyle delikatnym, iż mi żadnych nie czynił przeszkód w odbyciu
dalszej podróży.
Już dobrze pod wieczór stanąłem pod Swarzędzem, gdzie pierwszy raz w ży­
ciu usłyszałem: Qui vive! **
Co się w mym sercu i duszy działo, jak byłem cały wzruszony — tego opisać
nie jestem mocen. Zaprowadzono mnie do pułkownika strzelców konnych,
Exelmansa, który zadawszy mi kilka pytań dotyczących pruskiego w War­
szawie i w okolicy garnizonu, dozwolił jechać do Poznania. Tam pobywszy,
udałem się w nocy do jenerała Dąbrowskiego, którego nie znałem jak z re­
putacji i poszedłem z nim razem do Wybickiego. Ten uradował się, iż mógł
jak najspieszniej przez kogoś, komu od razu zaufał, przesłać do Warszawy
proklamację o powstaniu narodowym, już w Poznaniu wydrukowaną *** .
Dał mnie, nie pomnę już, ile egzemplarzy, wymieniając niektóre osoby,
którym ją szczególniej byłem winien wręczyć. Z tych, o ile sobie przypomi­
nam, byli Pociej, Kochanowski i Szaniawski; innych nie pamiętam. Wyraźnie
przecież tak on, jak i jenerał Dąbrowski zastrzegli sobie, abym jej nie udzielał
księciu Józefowi Poniatowskiemu, wobec którego nie żywili zaufania, choć ja
je w nim zupełnie pokładałem.
Odebrawszy więc odezwę od Wybickiego, pospieszyłem do Warszawy, gdzie
dopełniwszy danego mi zlecenia, nie omieszkałem przecież doręczyć jeden
egzemplarz proklamacji księciu Józefowi, a to w obecności Stasia Potockiego,
którego właśnie w jego gabinecie zastałem. Co wykonawszy natychmiast opuś­
ciłem Warszawę i wróciłem do Grądów, gdzie nawet nie przenocowawszy
udałem się do Sochaczewa. Tam wziąwszy ekstrapocztę, puściłem się głównym
traktem na Kutno ku Poznaniowi. Tym razem spotkałem już armię francuską
w Sąpólnie. Zaprowadzono mnie znów do pułkownika Exelmansa, dowódcy
awangardy 3 korpusu Wielkiej Armii, pozostającej pod rozkazami marszałka
Ludwika Davouta. Marszałek był mężczyzną okazałej postaci. Spojrzenie jego
* pogardliwe określenie Niemców
** Kto idzie?
*** Mowa o odezwie z 3 listopada
podpisanej w Berlinie, ale wydrukowa­
nej w Poznaniu.
» 149 «
było ostre. Nawet i wtedy, gdy chciał się przypodobać komu, miał coś impo­
nującego w swym wzroku. Poświęcenie jego dla osoby Napoleona nie znało
granic, podobnie jak bezinteresowność, jaką wyróżniał się wśród marszałków
Wielkiej Armii. Wszelki rabunek karcił surowo, winnych karał rozstrzelaniem.
Ale też z drugiej strony marszałek jak największe miał staranie, aby wszel­
kie dystrybucje, a szczególniej żywności, jak najregularniej żołnierza docho­
dziły nawet w miejscu i w czasie, gdzie dostarczanie prowiantu z największy­
mi było połączone trudnościami. Zresztą umiał on nie tylko walczyć z prze­
ciwnościami, ale też je przezwyciężać, a charakter jego i żelazna wola były
silne oraz nieugięte.
Pod rozkazy takiego dowódcy dostałem się na samym początku mej służby
wojskowej. Nie odgadnąłbym wprawdzie, jak się to stało, ale chociaż mój
marszałek był nader nieufnym i podejrzliwym, to mimo to zdołałem od
pierwszych zaraz dni pobytu w sztabie pozyskać jego zaufanie i wzajemnie
podobaliśmy się sobie, czego trzyletnia bytność moja przy jego osobie, w wie­
lorakich zdarzeniach, była mi niezaprzeczonym dowodem.----
Ogółem liczono do dwudziestu adiutantów marszałka. Wszyscy prawie oka­
zali się dla mnie bardzo miłymi towarzyszami, dobrze wychowanymi i zgod­
nymi w pożyciu. Jakkolwiek sztaby marszałków dowodzących były bardzo
liczne, to jednak po wkroczeniu do Polski, musiano je uzupełniać oficerami
krajowymi władającymi francuskim językiem. Jakoż wkrótce po mnie przy
sztabie Davouta zamianowani zostali: Kobylański, Rostworowski, Franciszek
Potocki, Mierosławski tudzież dwaj kuzyni moi, Aleksander oraz Ignacy Szy­
manowscy. —
W ogóle wszyscy Francuzi byli mniej więcej życzliwi wskrzeszeniu kró-
lestwa polskiego, jako też wielce przychylni Polakom, nie szczędząc wszakże
zabawnych, a miłość naszą niezbyt obrażających ucinków i żartów *. I tak na
przykład przypominam sobie, że wyrażenia: kleba nie ma, woda zara 2, były na
ustach każdego Francuza, a nawet samego cesarza. Gdy znów pod Gołyminein
koło Pułtuska (którą to miejscowość zwali Francuzi Piulstuk) w jesiennej
porze brnęliśmy maszerując w błocie po kolana, wszyscy prawie wołali:
„Ach, co za przeklęte bagno i oni nazywają to ojczyzną!”
Inne i żywsze były życzenia samego marszałka dla naszej sprawy, która
zdawała się go szczerze interesować. Z uczuciem tym zdradzał się niejedno­
krotnie rojąc sobie, iż może zostanie kiedyś królem w Polsce, jak Murat w Nea­
polu lub Bernadotte w Szwecji3. Ta to tajemna myśl marszałka, której nigdy
nie wyjawiał, była zapewne powodem, iż przez długi czas nie tylko, iż nie był
przychylnym księciu Józefowi Poniatowskiemu, w którym mógł upatrzyć je­
dynego prawdopodobnego współzawodnika do korony polskiej, lecz się do
niego zbliżyć nie kwapił i rad słuchał plotek przeciw księciu rozsiewanych
przez niektórych jenerałów, tudzież urzędników, osobiście księciu nieprzy­
chylnych. W podobnych wypadkach jeden tylko czcigodny pułkownik Romeuf
i ja, cośmy sobie pozwalali jawnie i wyraźnie występować w obronie księcia
Józefa.
Razu jednego poważyłem się powiedzieć marszałkowi, bo wszystko ode mnie
przyjmował, te słowa, które mi on sam później we Wrocławiu powtórzył:
— Pan, panie marszałku, chętnie da jesz posłuch wszelkim plotkom zniechę­
cającym pana do księcia Poniatowskiego. Drobnostki te jątrzą pana przeciwko
niemu. Przyjdzie jednak czas, iż się pan wstydzić będziesz z powodu zapozna­
nia zasług księcia, gdyż jest to prawdziwy polski Bayard, rycerz bez zmazy
i bez trwogi!
Odparł mi wówczas Davout:
— Tak się tobie zdaje, gdyż jesteś do księcia szczerze przywiązany. Co do
mnie, nie podzielam pańskiego dodatniego sądu, a zresztą zobaczymy, bo może
sam później zmienisz przekonanie.
— Wybacz, marszałku — rzekłem — lecz nie przypuszczam czegoś podob­
nego.
Marszałek przy całej otwartości charakteru, bardzo boleśnie odczuwał każde
ubliżenie, jakim od czasu do czasu starano się mu dokuczyć. I tak korpus
3 w zamian za odznaczenie się pod Auerstedt otrzymał zaszczyt wnijścia w try­
umfalnym pochodzie do Berlina i od tego czasu tworzył straż przednią całej
armii napoleońskiej. Sądził przeto Davout, iż pierwszy również wnijdzie do
Warszawy, gdy wtem niespodziewanie w pobliżu Błonia zajechał mu drogę
książę Bergu, Joachim Murat, z upoważnieniem cesarskim do reprezentacji
osoby monarchy jako jego zastępca (lieutenant de Vempereur). Fakt ten je­
szcze bardziej zniechęcił marszałka do Murata, którego już dawniej nie cier­
piał. Murat tedy stanął na Zamku Królewskim, zajmując apartament monar­
szy, a my poprzestać musieliśmy na dość obszernym, co prawda, pałacu
Bruhlowskim 4.-----
Wkrótce po owym zainstalowaniu się Murata w Warszawie marszałek Da-
vout z większą częścią swego korpusu przeszedł Wisłę i założył główną kwa­
terę w Jabłonnej, gdzie z powodu częstych skarg włościańskich, wymierzonych
przeciw żołnierzom, a pochodzących zazwyczaj z nieporozumień językowych,
zamianowany zostałem komendantem. Wielokrotnie odbierałem skargi i go­
dziłem spory, ale nadużyć nie przebaczałem nigdy. W końcu jednak podzięko­
wałem Bogu Wszechmogącemu, iż niedługo stojąc w Jabłonnej, wymaszero-
waliśmy ku Pułtuskowi po owym pamiętnym błocie, o którym długi czas
wspominali francuscy żołnierze. Pod Pułtuskiem mieliśmy dość żywe spotka­
nie z Moskalami, gdzie im kilka sztuk armat i kilkaset niewolnika zabraliśmy
(dnia 26 grudnia 1806 r.) 5.----
Aczkolwiek, co tu jeszcze wspomnieć zamierzam, dotyczy po części mej
osoby, godziłoby się może, abym o tym drobnym zdarzeniu z operacjami wo­
jennymi pozostającym w niejakimż zwńązku nie przemilczał, gdyż nawet „Ga­
zeta Warszawska” wzmiankowała o nim, zanim jeszcze ogłosiła opis bitwy
pod Pułtuskiem. Rzecz miała się * jak następuje: Wkrótce po przyjeżdzie do
Warszawy Napoleon, dawszy marszałkowi Davoutowi rozkaz posunięcia się ku
Pułtuskowi, podążył za nim osobiście pod Pomiechów nad Wkrą. Stanąwszy
na miejscu późnym wieczorem, zastał cesarz marszałka zajętego odbudową
świeżo spalonego przez Rosjan mostu, którego część jeszcze trzymała się na
palach. Po drugiej stronie rzeki obozował nieprzyjaciel. Napoleon naglił, by
jak najrychlej przywrócono komunikację z przeciwnym brzegiem, a usłyszaw­
szy raport komendanta inżynierów, iż dopiero po upływie kilkunastu godzin
może most zrestaurować, zawołał zniecierpliwiony:
— Podajcież co prędzej łódkę. Niech w nią siada tylu ochotników, ilu się
zmieści, i niech się przeprawią na drugą stronę!
Co usłyszawszy kolega mój Ziemecki i ja, gdy czółno już stanęło u brzegu,
przeżegnawszy się, wskoczyliśmy w nie wraz z pięcioma innymi Francuzami,
gdyż więcej jak siedmiu ludzi nie mogło się w łodzi zmieścić, po czym prze­
dostaliśmy się już w nocy na drugi brzeg Wkry, obsadzony przez Rosjan6.
Owe przeżegnanie się nasze nie uszło baczności Napoleona, stojącego tuż przy
odpływającym czółenku, więc zapytał marszałka:
— Kto zacz są ci dwaj młodzi ludzie?
» 151 «
— Są to oficerowie polscy z mojego sztabu — odpowiedział Davout.
— To dobrze — zakonkludował cesarz — dobrzy chrześcijanie są dobrymi
żołnierzami.
Bolesno mi przecież było, że w „Gazecie Warszawskiej”, która ten czyn
i słowa Napoleona ogłosiła, tylko ja jeden wspomniany, a poczciwy i odważny
mój kolega Ziemecki, który w tym zdarzeniu pryncypalnie był odznaczył się,
nie był wymieniony. Gdyśmy się w ten sposób w szczupłej liczbie na drugi
brzeg Wkry dostali, było nam, przyznam się, dosyć ciepło i kolega Ziemecki,
który sługiwał w wojsku pruskim, był mi wielce użyteczny jako doświadczeń-
szy oficer. Po upływie kilkunastu godzin most naprawiono, a Rosjanie, nie­
koniecznie gorliwie broniąc przeprawy, pociągnęli ku Pułtuskowi, ścigani przez
naszych.

J. Szymanowski Pamiętniki, Lwów 1898,


s. 25—33.

JAKUB KIERZKOWSKI
oficer sztabu 5 korpusu marszałka Lannes'a

Gdy już Napoleon ułożył plan do poruszenia armii naprzód, w różne punkta
wojska maszerowały: nasz 5 korpus brał się w kierunku Pułtuska, gdzie ba­
talią stoczył z Rosjanami dnia 26 grudnia 1806 roku. Z strony Rosjan komen­
derował jenerał Kamiński, który na całą noc rejterował, pozostawiwszy wszy­
stkich swoich rannych i pruskie ciężkie armaty, które były ustawione na
wzgórzu koło wiatraka.
Korpus marszałka Neya maszerował przez Gołymin dla odcięcia rejterady
wojska rosyjskiego przez Różan do Ostrołęki, ale z powodu złej drogi błot­
nistej artyleria nie mogła wyciągnąć dział z błota. Celu więc nie dopięto.
Połowa armii rosyjskiej przechodzi za Ostrołękę, a druga połowa przez mosty
pod Pułtuskiem i te za sobą spaliła. Był to sądny dzień podczas batalii puł­
tuskiej, deszcz padał i śnieg, wiatr wiał mroźny. Kawalerii naszej konie stały
w błocie po same brzuchy i dlatego nie mogła nic działać. Rosyjska piechota
po dwa razy szła na bagnety, ale z wielką stratą odpartą została. Już prawie
każdemu życie niemiłe było, bo mróz po przemoczeniu brał, więc był skościały,
a zdawało się każdemu, że w płaszczu znajduje się jak między deskami. Rąk
nie można było zgiąć, bo lód trzeszczał na człowieku, chłodno, do tego głodno,
lepiej śmierć niźli takie życie, każdy się niecierpliwił.
Noc zaszła, pozostaliśmy na pozycji dlatego, że marszałka Neya spodzie­
waliśmy się, iż odetnie rejteradę. Nad ranem szef sztabu rozkazał mi wziąć
z 34 pułku kompanią woltyżerów i dotrzeć pod same miasto. Gdyśmy się zbli­
żyli ku folwarkowi oberamtmana, nie znaleźliśmy żadnych widet rosyjskich
tylko w stodołach, oborach, owczarni pełno ranionych Rosjan.
Zapytałem się ich, gdzie są wasi, powiedzieli, że poszli w tył przez mosty.
Wtem zaczęły się mosty palić i łuna zabłysła, już też nieprzyjaciel zupełnie się
cofnął. Posłałem czym prędzej raport do szefa sztabu, gdzie zaraz cały 5 kor­
pus wkroczył do Pułtuska. Jeszcze wiele żołnierzy rosyjskich po ulicach za­
brano do niewoli. Z klasztoru Benedyktynów dano znać Francuzom, że w ich
sklepach dużo żołnierzy rosyjskich. Woltyżery wpadli i wszystkich wystrze­
lali w piwnicach.
» 152 «
W trzy dni po batalii przybył Napoleon i objeżdżał plac bitwy. Trupy le­
żały poumarzane, żę- ich nie można było pochować. Poobierani do naga, wy­
glądali jak mumie za szkłem. Gdy Napoleon spostrzegł jednego Francuza od
kuli armatniej na wpół przeciętego, a obok niego kurę odartą z pierza i pięk­
nie wypatroszoną, która także zmarzła w krwi jego, rzekł do swego szefa
sztabu księcia Berthier:
— Nasi żołnierze krzyczą, że głód mają, a oni w piękne drobiazgi opływają.
Gdy odbywał przegląd 5 korpusu, żołnierze krzyczeli:
— Papa, chleba!
Nie rozumiał Napoleon, co to jest „chleba”, dopiero przywołali kapitana
Falkowskiego, aby go po polsku nauczył, jak odpowiedzieć: „nie masz chleba”.
Nauczył się też prędko tego Napoleon, a gdy wojsko maszerowało koło niego
i krzyczeli żołnierze: „Papa, chleba!”, on się obraca z uśmiechem i odpowiada
im po polsku:
— Nie masz chleba!
Wówczas oczarowani żołnierze krzyczeli:
-— Vive Pempereur! *

J. Kierzkowski Pamiętniki, Warszawa


1903, s. 124—126.

AUTOR NIEZNANY
wachmistrz 8 pułku dragonów

Aż do 25 stycznia [1807] używaliśmy wygód na kwaterach zimowych. Przez


ten czas korzystałem ze sposobności udania się do Warszawy i odwiedzenia
rodziców moich na dni kilka. Zaledwiem powrócił do pułku, gruchnęła nie­
spodziana wiadomość, że ogromne wojska rosyjskie wkroczyły do starych Prus
i postępują naprzód7. I tak spełzła nadzieja nasza odpoczynku przez całą
zimę.
Przyszedł niebawem rozkaz do marszu. Nad dywizją naszą objął dowództwo
jenerał Milhaud. Jedną z największych korzyści, jakieśmy przez ten czas
osiągnęli, były mrozy i śniegi, co nam bardzo ulżyło trudów marszu 8. 31 sty­
cznia przeszliśmy przez miasto Willenberg ** postępując ku Ortelsburgowi ***
.
W pierwszym założył cesarz swoją główną kwaterę. Książę Murat dowodził
naczelnie jazdą, której liczono 50 pułków rozmaitych. - - -
Wraz ze dniem postąpiliśmy do Ortelsburga. Miasteczka w starych Pru-
siech są czysto i porządnie zbudowane; mieszkańcy otwarci, szczerzy, uprzejmi
i gościnni, mówią zrozumiale po polsku, lecz bardzo zacinają mazura. Kobiety
lgną do mężczyzn, a przynajmniej do wojskowych. Stanęliśmy w rynku, czaty
wysłane na gościniec i rozstawione na wzgórzach zapewniały nam jakiekol­
wiek pożywienie w domach mieszkańców. W pół godziny przybył za nami
pułk 12 i 8 dragonów, za nimi piechota i artyleria; niebawem całe miasteczko

* Niech żyje cesarz!


** Wielbark
*** Szczytnu
» 153 «
zamieniło się w obóz. 1 szwadron wyruszył naprzód, a nasza kompania znu­
żona całonocną bezsennością została w linii. Książę Murat założył tu na chwilę
główną swoją kwaterę. Zewsząd dochodziły nas wiadomości, że ogromne woj­
sko nieprzyjacielskie postępowało od Królewca. Ku wieczorowi przeszło 40 ty­
sięcy Francuzów obozowało dokoła. Ciągłe mrozy, ale dosyć łagodne, uprzy­
jemniały trudy marszu. Wesołość panowała na twarzach. W kilku dniach obie­
cywano sobie królowanie w Królewcu. Dragoni nasi z niechęcią tylko wspo­
minali kozaków, że im nigdzie wytchnąć znowu nie dadzą.
Dom pewnego majętnego płóciennika stał się dla mnie na chwilę rajem.
Opływałem we wszystko. Wyborna pieczeń wołowa z jałowcem po staropru-
sku, wino francuskie z Bordeaux i rozmaite przysmaki z śnieżnych rąk Wil­
helminy — urodnej córki gospodarza podawane — nakarmiły mnie, napoiły
i na drogę w znaczny magazyn żywności uposażyły. Sama starzuchna gosposia
nadskakiwała mi ustawicznie, powtarzając do męża:
— O wzdyćki ten młodziusek, tak tyś w cas został wojakiem! Żebym ja
była jego macierzą, toć bym go z doma nie puściła. Co by to była za skoda,
gdyby go zbito!
— Wasze nie znacie Polaków — odpowie gospodarz — oni wej od dzieciu-
cha sampas * latają na koniu; wywijać pałasikiem u nich tak mało znacy, jak
u nas wrzecioneckiem. Zimie urągają, a w lato z gołą głową biegać po słońcu
wejcie ich zwycaj.
Wilhelmina przyświadczyła mniemaniu ojca i pod nieba wynosiła Polaków,
widząc może mnie pierwszego, kiedy naraz wchodzi trzech żołnierzy od pie­
choty z fajkami i tysiączne roszczą żądania, w których nie mogąc być usłuże­
ni, rozpoczynają swar nieznośny. Na koniec jeden z nich potrąca staruszkę,
która na mnie upada, a biedna Wilhelmina ze łzami woła, abym jej matkę
zasłonił od pocisków, na które się nie żartem zanosiło. W życiu moim nie zna­
łem karczemnej taktyki w pięście, lecz widząc, że tu łagodność się nie przyda,
a nade wszystko, że drapieżni rycerze wcale na mnie nie uważają, zaczynam
najprzód ich prosić, aby się uspokoili; gdy to nic nie pomaga, występuję
z godnością wachmistrzowską, a kiedy na ostatek zuchwali, zamiast czego,
zaczęli ku mnie nadskakiwać, jedną rażą jak wyrwę szablę z pochiew, jak
zacznę pana kaprala płazować w kark, jak palnę drugiego w rękę, trzeciego
za ucho, aż tu wszyscy do rejterady ku drzwiom i na ulicę wynieśli się bez
pożegnania, prawdziwie po francusku, wołając na mnie: Attendez sacre
Polonais! ** i kto wie, do czego by nie przyszło, gdyby właśnie tej chwili pułk
ich nie odebrał rozkazu do wyruszenia naprzód. Miałem zamiar oskarżyć ich
natychmiast przed pułkownikiem, lecz widząc to, powróciłem do zalęknio­
nych mieszkańców zaspokoić ich obawę o następne wypadki.
— A co, nie mówiłem wam, stara — rzecze gospodarz do żony ze śmie­
chem — że to wej Polak, chocias dzieciuch, jaką im sprawił frycankę na
sucho?
Na uczczenie tego zwycięstwa wypiłem pół kubka wina i podziękowawszy
za gościnność, pożegnałem tych dobrych Warmiaków, spiesząc do szeregu, bo
też niebawem i na nas zatrąbiono.
Nazajutrz pół mili przed Passenheim *** 8 pułk naszych dragonów spotkał

* na oklep
** Poczekaj, przeklęty Polaku!
*** Pasymem
» 154 «
tylną straż nieprzyjacielską 9. Wszedł on spokojnie wąwozami do tego miasta,
kiedy naraz ujrzał się zewsząd otoczonym dwoma tysiącami kozaków i huza­
rów. Przymuszony cofnąć się stamtąd na powrót, walczył do ostatniego z prze­
wyższającą siłą, że gdyby nie nasze pułki — 12 i 16, które mu przybyły na
ponfcoć. straconym byłby na zawsze dla wojska francuskiego.
Walka była zacięta. Już tu śmiele o sobie powiedzieć mogę, że niepróżno
nosiłem pałasz, lecz o mało go też i nie straciłem. Znaczny oddział huzarów
rozbił nas na przywitaniu. W tej zamieszce i rąbaninie o mało mnie nie poj­
mano w niewolę, gdyby mój kochany kapitan L. H. nie dał mi dzielnej
pomocy, uderzając na przeciwników z wściekłym zapędem. Jeden huzar palnął
mnie w kask porządnie, że mi aż w głowie zatrzeszczało, alem się odciął na
odlew, skręciłem wprost na drugiego, który mnie chciał z tyłu ugodzić, i zsa-
dziłem od razu z konia, dawszy mu z raz kuśmidralskiej pieczeni. Przybycie
artylerii konnej pod zasłoną pułków 6 i 21 położyło tamę rozprawie. Wnet
byliśmy panami miasta, trwogą do politowania napełnionego. Pastor miej­
scowy ze strachu mniemał, że jest na tamtym świecie, i za przybyciem dla
ogrzania się do izby prawił nam o sądzie ostatecznym; burmistrz biegał jak
oparzony po rynku z napełnionym garnkiem kartoflami w mundurach; płacz
i narzekania po domach nieprędko się uspokoiły. Krzyczały kobiety gwałtu *
gore! chociaż im nikt nic złego nie robił i nigdzie się nie paliło. Takie to jest
położenie śmieszne i razem bolesne miejsc potyczek i bitew zamieszkałych
od bezbronnego i z wrzawą wojenną nie oswojonego ludu. Obozowaliśmy
w rynku. Zewsząd nam znoszono żywność dla ludzi i dla koni. Porozpalano
ognie na ulicach, grzano się i tańczono dokoła, bo Francuzi niewytrwali na
zimno, podobni są w tym razie baletnikom.
Ku wieczorowi przybyła główna kwatera księcia Murata, który za nami
tuż postępował jako naczelny wódz jazdy. Szef sztabu jenerał Belliard prze­
chodził się z nim pomiędzy żołnierzami. Pułk 8 okrył się chwałą, lecz jakby
z przeznaczenia wystawiony na klęski, stracił tu znowu do 100 zabitych i ra­
nionych, że ledwie 250 ludzi zdolnych jeszcze do boju liczył.
Nazajutrz, razem ze dniem, wyruszyliśmy naprzód. Od tego dnia aż do
8 kwietnia moje pamiętniki każdodziennie zapisywane ustały z przyczyn,
które niżej opowiem.
Cała ta najpamiętniejsza epoka życia mego, ogólnie już tylko w Toruniu
spisana, zawiera, co następuje: W krwawej potyczce pod Hoff * dostałem się
do niewoli10. Przypędzono nas kilkudziesiąt z różnych pułków na noc do
jakiejś wioski. Nie zapomnę nigdy Prusaków. Obeszli się ze mną tak szlache­
tnie, jak tylko można było w czasie wojny. Rozsądek nakazał mi, ile możności,
taić się z tym, żem jest Polakiem, lecz jeden oficer Niemiec z pułku Ritscha,
który stał dawniej w Warszawie, poznał mnie. Wspaniałomyślny — utaił to
przed drugimi. W nocy, kiedy nas miano dalej pędzić, przychodzę na myśl
niebezpieczną, ale szczęśliwą, ratowania się ucieczką. Ze wszystkiego ogołoco­
ny, prawie bosy i tylko płaszczem okryty, miałem sobie kask zostawiony.
Zdejmuję go, chowam pod płaszczem, kryję się między domy. Śnieg zaczął
padać gęsty. Ze łzami wdzięczności powitałem go, była to manna z nieba spa­
dająca, która mi pomogła do ucieczki. Już uderzono w bęben do marszu. Zda­
wało mi się, że cały świat mnie ściga. Wpadam do pustej stodoły, niepodobna
się ukryć. Mysz by w niej łatwo dostrzec. Nie było garstki słomy. Wysuwam

* Dwórznem koło Górowa Iławeckie­


go
» 155 «
się za ścianę. Postrzegam dół od kartofli zapewne. Włażę do niego drżący.
Spadam w głębię może trzech łokci, ale już pewny ratunku. Tu dopiero
nauczyłem się modlić pięknie. Nie prośby, ale dzięki zasyłam niebu! Skurczo­
ny owijam nogi płaszczem i tak zostaję do dnia. Na koniec zawitał ów dzień
pożądany. Słyszę już ludzi gwarzących, lękam się ruszyć z miejsca. Strach,
jak mówią, wielkie ma oczy. Prędzej bym się odważył uderzyć w dziesięć
koni na szwadron nieprzyjacielski, jak teraz pokazać głowę z dołu, który miał
większy otwór aniżeli przykrycie. Zadymka śnieżna tyle mnie przecież zasło­
niła, że z góry nie mogłem być widziany. Pełen obawy przemyśliwałem nad
moim losem. Nuż wojska nieprzyjacielskie wzmocnione posiłkami postąpią
naprzód? Naówczas zgubiony jestem! Wyda się moja ucieczka, wyda się, żem
jest nowo zaciężnym Polakiem. Podwoją się cierpienia moje, a może i zgu­
ba mnie spotka. Ale cóż robić w takim razie? Przytomność w niebezpieczeń­
stwie jest jedyną tarczą śmiertelnych od zagłady.
Zeszło tak blisko do południa. Głód niezmiernie dokuczał i śnieg był jedy­
ną potrawą i napojem, które mi los jakby na szyderstwo pod samą brodę
podstawił. Musiałem go kilka razy skosztować. Postanowiłem jednak święcie,
dopóki możność dozwoli, czekać w tym dole swojego przeznaczenia. Aż na ko­
niec koło godziny dwunastej, właśnie kiedy słyszę dzwonek kościelny zwia­
stujący obiadową godzinę, uderza mię trąbienie jazdy francuskiej! Radość
przenika duszę moją, ogrzewa skośniałe członki! Przez chwilę sobie nie do­
wierzam; słyszę miejscowych ludzi wymawiających trwożliwie: „Dla Boga!
co za chmura Francuzów!” Z wielką trudnością wydobywam się z dołu, ws­
chodzę na pole, pierwszych dragonów spostrzegam i biegnę prosto ku nim.
Poznaję pułk 16! Pytam o swój. Nadchodzi, za pół godziny go zobaczę! Nie
czekam. Podobny szalonemu, pędzę na drogę. Niedługo pokazują się z lasku
niedźwiedzie czapki wyborowej kompanii. Nie potrafię opisać mojej radości.
Zapomniałem wyżej powiedzieć, że pod Hoff kilka kompanii, między któ­
rymi była nasza, dostały rozkaz zsiąść z koni dla opanowania małego stano­
wiska, na którym wpadłem w ręce nieprzyjaciela w odwrocie. Przypadek ten
przez zwyczajne zatrzymanie koni w bezpiecznym miejscu zachował moją
klacz z całym ładunkiem. Poznaje mnie kapitan L. H. i wita pocieszającym
doniesieniem, iż za chwilę spotkam się z nią na nowo. Żołnierze moi witali
mnie tu znowu jak pod Nasielskiem, ale wołając w głos: Voila notre brave
marechal de logis! Brave Polonais! Vous etez notre frere! *
Nie wyszło dwóch godzin, a przybrawszy się w nowy mundur, który mia­
łem w zapasie (dostałem tylko inny pałasz na miejsce straconego), i w tejże
wiosce, która mnie wczoraj widziała między jeńcami, tryumfowałem z figlar­
nej sztuczki, jaką mi los wypłatał.

Pamiętniki Polaka, który służył w woj­


sku francuskim w latach 1806 i 1807,
„Pszczółka Krakowska”, t. 3, Kraków
1822, s. 56—57, 90—96.

* Oto nasz dzielny wachmistrz! Dziel­


ny Polak! Jesteś naszym bratem!
» 156 «
AUGUSTYN SŁUBICKI
oficer sztabu marszałka Berthiera

W końcu stycznia 1807 roku Napoleon udał się do obozu i pod Preuss
Eylau * stoczył walną bitwę. Pokazało się jednak, iż Napoleon nie przewidy­
wał tej batalii, lecz miał zupełnie inne plany do zniesienia armii rosyjskiej.
Jak we wszystkich ważniejszych okolicznościach mała częstokroć przeciwność
sparaliżować może najlepsze plany, genialne projekta, tak też i wtenczas do­
znał podobnego losu.
Napoleon ułożył sobie plan przepuścić wojska rosyjskie pragnące mieć ko­
munikacją z Grudziążem n. W tym celu wysłał oficera francuskiego do mar­
, późniejszego króla szwedzkiego, aby tenże posunął
szałka ks. Ponte-Corvo **
się ku Elblągowi. Sam zaś z korpusem marszałka Augereau i 2 korpusem
Neya miał cofnąć się ku Wiśle, aby tym sposobem ułatwić Rosjanom komuni­
kacją z Grudziążem, by potem odciąć nieprzyjacielowi odwrót i przez to sna­
dniej go pokonać. Plan ten odkrytym został przez złapanie oficera francuskie­
go wysłanego z depeszą, który dla oszczędności, a raczej przez chciwość, nie
biorąc koni pocztowych, zatrzymywał się po wioskach oczekując za końmi
i w trakcie tego przez Prusaków wraz z depeszami w łóżku jeszcze pochwy­
conym został, kiedy Napoleon najpewniejszy był swojego planu. Rosjanie, ko­
rzystając z czasu i wiadomości, uderzyli na korpus marszałka Augereau, któ­
ry opierając się przez dzień cały, walczył jak lew. Po kilkakroć jedno i toż
samo miejsce ustępowano i odbierano. Sam zaś Napoleon stał na wzgórzu pod
kościołem, skąd mógł rekognoskować *** jak najdokładniej cały obraz bitwy,
nie bacząc, iż znajdował się wśród kul armatnich i karabinowych.
Adiutant Napoleona generał Corbineau tam zginął.
W tak zaciętej i morderczej walce cały korpus marszałka Augereau do
szczętu zniesionym został. Rosjanie, jakkolwiek wytrzymywali morderczą
bitwę, zostali jednak pobici, lecz gdyby byli wytrwali w atakowaniu dnia
następnego, Napoleon najniezawodniej byłby zmuszonym z całą armią, zna­
cznie już przerzedzoną, rejterować za Wisłę, a może i za Odrę. A tak ten jeden
moment mógłby stanowić o losie całej Europy. Tymczasem Rosjanie, zrobiw­
szy odwrót, cofnęli się o parę mil drogi. Napoleon, zostawszy panem placu
boju przez dni dwa, wydał następnie proklamacją, iż maszeruje na zimowe
leże. W końcu proklamacji dodał te słowa: „Biada temu, kto by poważył się
zaczepić lwa w jego legowisku” 12.
Po batalii główną kwaterę przeniesiono do Osterode ,♦*** leżącego pomiędzy
znacznymi jeziorami. Wojska zaś rozkwaterował od Elbląga aż po Wisłę.
Że zaś w Osterode kwatera Napoleona nie była dogodną dla pomieszczenia
tylu oficerów sztabowych, po kilku zatem tygodniach Napoleon przeniósł się
do starożytnego zamku hrabiów Dohna w Finkenstein *****, wziąwszy z sobą
tylko przyboczną służbę. Główny zaś sztab pomieścił w miasteczku ******
o ćwierć tylko mili odległym od jego rezydencji, a należącym do tejże samej
majętności 13.
Lubo do gwardii honorowej należało kilkadziesiąt osób, jednakże wybranych
* Pruską Iławą (obecnie Bagro-
tionowsk — ZSRR)
** Bernadotte’a
*** rozpoznawać
**** Ostródy
***** Kamieńcu Suskim
****** tj. w Suszu
» 157 «
było tylko dwadzieścia osób, a między nimi, o ile mogę objąć pamięcią, na­
stępujące osoby: Tyszkiewicz, dowodzący gwardią honorową w randze pułko­
wnika, Tomasz Łubieński, Franciszek Łubieński, Kozietulski, Ludwik Mała­
chowski, Lanckoroński, Dembiński, oprócz tych jako wolontariusze: książę
Aleksander Sapieha i Wincenty Krasiński.
Po wypadku z oficerem francuskim, który tyle narobił złego, do posyłania
z rozkazami Napoleon używał już samych tylko Polaków. I tak jakoś szczęśli­
wie się przytrafiło, iż ani jeden z naszych nie został złapanym. Za wszelkie
tego rodzaju misje płacono bardzo dobrze, gdyż po 20 franków na milę za ko­
nie pocztowe. Polacy zaś, nie szukając w tym zysku, używali tylko koni
pocztowych, unikając wiosek, jak również zamiast koni pocztowych nie brali
koni chłopskich lub obywatelskich bezpłatnie, jak to zwykli byli czynić
Francuzi przez chciwość nieprawego zysku, dlatego też częstokroć bywali
chwytani przez nieprzyjaciela.
W tym miejscu nie od rzeczy będzie wspomnieć o paru wypadkach, jakie
przytrafiły mi się w podróżach z depeszami, a które mogą posłużyć za naukę,
jak ściśle należy się trzymać odebranych instrukcji. Razu jednego, będąc na
służbie w zamku Finkenstein, w nocy zawezwany zostałem przez Napoleona,
który dawszy mi listy do ks. Talleyranda, bawiącego podówczas w Warsza­
wie, polecił mi bezzwłocznie puścić się konno do Warszawy o mil 33. Przejęty
gorliwością w wykonaniu danych mi poleceń po marche-route * udałem się do
generała Caulaincourt, wielkiego koniuszego. Otrzymawszy takową, a zoba­
czywszy wypisanymi pierwsze stacje też same, którymi poprzednio jeździłem
już do Warszawy, wsiadłem na konia i razem z moim służącym o godzinie
dwunastej w nocy puściłem się do pierwszej stacji o mil trzy odległej.
Noc była ciemna, przy tym, jadąc galopem, zawadziłem o drzewo tak mocno,
iż skaleczyłem sobie nogę. Jednakże nie miałem czasu opatrzyć ranę, przeło­
żywszy tylko siodło na pocztowego konia za przybyciem do stacji i zapłaciwszy
należność, jechałem wciąż galopem aż do samego Ciechanowa.
W Ciechanowie nie tylko, iż poczty nie zastałem już, ale nawet nie było ko­
ni, w czym moja była wina, gdyż nie zreflektowałem się, iż tą drogą nie po­
winienem był jechać. Złajawszy poczmistrza, poszedłem wprost do burmi­
strza, a kazawszy okulbaczyć konia dla siebie i drugiego dla pocztyliona,
szczęśliwie przebiegłem okoliczne bory, nie spotkawszy nieprzyjaciela, a tym
samym i nie dostawszy się w jego ręce. Tak więc dziwnym zrządzeniem losu
udało mi się odbyć drogę pomyślnie, gdyż, co prawda, zaryzykowałem, i to
ważną nawet depeszę, obierając trakt przeciwny. Do Warszawy przybyłem
dość prędko, gdyż całą drogę przebiegłem w 23 godzinach i około dwunastej
Ar nocy stanąłem u celu. Księcia Talleyranda zastałem już w łóżku, który,
przeczytawszy podaną mu depeszę, zapytał się, czyli mam rozkaz jechania
do Stambułu. Gdy odpowiedziałem, że nie, posłał natychmiast do księcia Po­
niatowskiego, aby bezzwłocznie naznaczył jednego z doświadczeńszych ofice­
rów na podróż do Stambułu14. Nazajutrz dopiero, przeczytawszy dokładnie
marche-route, spostrzegłem, iż na Ciechanów nie powinienem był jechać,
tylko na Płońsk, gdzie było daleko bezpieczniej. Szczęściem, iż nie dostałem
się w ręce nieprzyjacielskie, gdyż bez wątpienia mógłbym być sądzonym, iż
zaryzykowałem tak ważne listy. Wypadek ten zachowałem w jak największej
tajemnicy, bo chociaż najlepsze żywiłem zamiary, to jednak, gdybym był
schwytanym, żadne tłumaczenie nie zmniejszyłoby mej winy. A tegoż samego

♦ marszrutę
» 158 «
dnia, po moim przejeździe przez bory ciechanowskie, złapano 600 kozaków
otoczonych znienacka przez oddział Francuzów.----
Drugi raz takiż sam miałem wypadek, iż o mało co nie zostałem złapanym
także z depeszami. Jedynie tylko gorliwością służby i przytomnością umysłu
zdołałem ujść niebezpieczeństwa. Będąc posłanym do księcia Ponte-Corvo mia­
łem od tegoż odebrać listy, a następnie udać się do marszałka Neya. Otrzy­
mawszy depeszę samym wieczorem, udałem się w drogę na wozie do Maryn-
gu *, odległego trzy mile drogi. Ujechawszy znaczny kawał, spostrzegłem
w oddali ognisko placówki. Korzystając z otaczającej dokoła ciemności, podsu­
nąłem się bliżej i przy blasku ognia rozpoznałem posterunek wroga — byli to
kozacy. Ratowałem się wtedy ucieczką i dwie mile drogi piechotą rejterowa­
łem do obozu księcia Ponte-Corvo. Uwiadomiwszy w obozie o powyższym zda­
rzeniu, w dalszą podróż wyjechałem inną zupełnie drogą.
Trzeci wypadek, gdzie bardzo łatwo mogłem dostać się w ręce nieprzyja­
ciela, był taki. Nie pamiętam daty, dość na tym, iż z Finkensteinu zostałem
wysłanym do marszałka Lefebvre, stojącego w okolicach Gdańska. W trakcie
podróży wypadło mi przejeżdżać przez maleńką wioskę odległą o milę drogi
od Gdańska. W braku pocztowych koni dano mi chłopa z wozem, który miał
mnie zawieźć do głównej kwatery marszałka Lefebvre, znajdującej się
w Pietzkendorfie **. Chłop, czy to w zamiarze zdrady, czy też przez nieświa­
domość, zawrócił na prawo i wjechał pomiędzy prusko-francuskie szańce. Spo­
strzegłszy grożące mi niebezpieczeństwo, zeskoczyłem z wozu i zacząłem biec
ku okopom francuskim. Wtem z obozu nieprzyjacielskiego rozległ się grom
strzałów, poczęto bowiem plutonowym ogniem ścigać mnie uciekającego do
obozu francuskiego. Szczęściem, iż nie zostałem raniony i zdrowo i cało sta­
nąłem przed marszałkiem Lefebvre.
Wśród takich tylko okoliczności Napoleon przepędził spokojnie zimę w Fin-
kensteinie.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr
415.

PRZYPISY
1 Było tak istotnie w sztabach Da- piero w 1808, a Bernadotte następcą
vouta i Murata, ale zupełnie inaczej tronu szwedzkiego w 1810. Davout —
np. w korpusie Lannes’a. Marszałek jakkolwiek istotnie myślał o polskiej
ten głośno oświadczył, że „cała Polska koronie — nie mógł przeprowadzić
niewarta jest krwi jednego francus­ wtedy takiego rozumowania. Niechęć
kiego żołnierza”. Davouta do Poniatowskiego była nie
2 Były to słowa, jakie Francuzi naj­ tyle wynikiem obawy przed rywalizacją
częściej słyszeli i jakich używali. Py­ ks. Józefa, ile różnicy poglądów politycz­
tając o chleb, otrzymywali zazwyczaj nych (marszałek związał się z jakobi­
odpowiedź „nie ma”, a pytając o wo­ nami) i faktu, że Poniatowski popierał
dę — „zaraz”, bo tej było oczywiście starania Murata o koronę.
pod dostatkiem. 4 Informacja nieścisła. Murat zatrzy­
8 Murat został królem Neapolu do­ mał się początkowo w pałacu Raczyń­

* Morąga
** Pieckach, wsi koło Gdańska
» 159 «
skich na ul. Długiej, a po kilku godzi­ udział oddziały polskie 2 korpusu gen.
nach przeniósł się do pałacu Potockich Zajączka.
na Krakowskim Przedmieściu. Przez 12 Bitwa pod Pruską Iławą rozegrała
pewien czas był też gościem ks. Józefa się 7 i 8 II 1807. Pierwszego dnia Napo­
w pałacu Pod Blachą. Zamek Królew­ leon, mając zaledwie 46 tys. żołnierzy
ski natomiast był od początku przezna­ przeciwko 80 tys., oczekuje na korpusy
czony dla samego Napoleona. Davouta, Neya i Bernadotte’a, nie de­
5 Pod Pułtuskiem walczył z Rosjana­ cydując się na podjęcie walki. Fran­
mi marszałek Lannes i tylko jedna dy­ cuzi zajmują dogodną pozycję, otacza­
wizja z korpusu Davouta (gen. Gudin). jąc półkolem od zachodu i południa
Główne siły Davouta biły się w tym zwarte oddziały wojsk Bennigsena i na­
czasie pod Gołyminem. stępnego dnia — po otrzymaniu posił­
6 Opisywane tu wydarzenia poprze­ ków — cesarz może liczyć na odniesie­
dziły bitwę pod Czarnowem. Była to nie wspaniałego zwycięstwa. 7 lutego
jedna z nielicznych bitew, jakie Napo­ Napoleon odpiera więc tylko ataki Ro­
leon stoczył nocą (z 23 na 24 XII). sjan i żadna ze stron nie uzyskuje prze­
Przeprawy przez Wkrę broniła rosyjska wagi.
straż tylna pod dowództwem gen. Oster-
mana-Tołstoja (dziadka autora Wojny Drugiego dnia 50 tys. Francuzów zaj­
i pokoju). muje niemal te same pozycje, których
7 Ofensywę rosyjską sprowokował centrum stanowi cmentarz w Pruskiej
marszałek Ney, który podjął samowolną Iławie, gdzie stoi sam cesarz ze swą
próbę opanowania Królewca. 25 stycz­ gwardią. Wczesnym rankiem Rosjanie
nia doszło do pierwszych starć armii podejmują gwałtowny atak na środek
Bennigsena z korpusem Bernadotte’a linii francuskiej, ale ich własne lewe
pod Morągiem. skrzydło zagrożone zostało przez korpus
8 Autor podkreśla korzyści z mrozów Davouta (20 tys. ludzi), który właśnie
i śniegów, pamiętając, iż podczas walk pojawił się na polu walki. Davouta
pod Pułtuskiem i Gołyminem wojska wspiera Augereau, który traci jednak
napoleońskie tonęły w błocie i zdarzało orientację w śnieżnej zamieci i musi
przejść pod ogniem rosyjskich baterii,
się, że przez dzień cały pokonywano złożonych z 72 dział. Szarże rosyjskiej
nie więcej niż 5 km. kawalerii przynoszą dalsze straty i
9 Potyczka kawalerii Murata z Rosja­ wkrótce korpus tego marszałka prak­
nami pod Pasymem rozegrała się 1 lu­ tycznie przestaje istnieć
tego. Ta katastrofa stwarza szeroką wyrwę
10 Bitwa pod Dwórznem stoczona zo­ w linii obronnej Francuzów Aby ją
stała 6 lutego. Dwanaście batalionów, wypełnić, cesarz rzuca do ataku 80 szwa­
stanowiących ariergardę Bennigsena, dronów kawalerii Murata, która ma
zajmowało pozycje oparte lewym skrzy­ zneutralizować 75 szwadronów jazdy
dłem o miasteczko, a prawym o gęsty dowodzonej przez ks. Golicyna W gwał­
las. W centrum znajdowała się głęboka townym ataku ginie generał Hautpoul,
rozpadlina, skutecznie osłaniająca Ro­ który kilka dni wcześniej odznaczył się
sjan przed atakiem kawalerii. Nad pa­ na czele swych kirasjerów pod Dwórz­
rowem tym przerzucony był mały most, nem.
który starała się zdobyć kawaleria Mu­
rata. Po południu na polu walki pojawia
Pierwszy atak huzarów załamuje się się pruski korpus L’Estoqa, który za­
w ogniu piechoty wroga. Żołnierze wa­ graża lewemu skrzydłu Francuzów. Na­
lą się w przepaść, skąd już bez koni poleon nie ma już ani jednego bata­
uciekają pod osłonę nadciągających lionu, który nie byłby zaangażowany
piechurów Soulta. Druga szarża, pod­ w walce, i jeśli Prusacy zaatakują go,
jęta przez dywizję dragonów (wtedy trzeba będzie zarządzić pospieszny od­
właśnie wzięty został do niewoli autor wrót. L’Estoq jednak, nie znając do­
wspomnień), także nie przynosi powo­ kładnie sytuacji, nie decyduje się na
dzenia. Cesarz — widząc krytyczną uderzenie z marszu, a Bennigsen rzuca
sytuację — rzuca do boju kirasjerów go przeciw prawemu (a nie lewemu)
gon. Hautpoula, najcięższą kawalerię, skrzydłu Francuzów, przez co Bonaparte
jaką dysponowała armia francuska. Ki- zyskuje nieco czasu. O godzinie 16, tuż
rasjorzy w zwartych szeregach prze­ po zapadnięciu ciemności, przybywa z
jeżdżają pędem most i spychają w tył kolei korpus Neya, który odrzuca część
rosyjskie bataliony. Zachwycony wspa­ oddziałów pruskich i zagraża teraz ty­
niałą szarżą Bonaparte całuje generała łom armii rosyjskiej. Bennigsen, oba­
prz<sl frontem dywizji. wiając się okrążenia, postanawia wy­
11 W oblężeniu Grudziądza brały cofać się na północny wschód, przez

» 160 «
co cesarz pozostaje ostatecznie panem od 1 kwietnia do 6 czerwca 1807. Pałac
pola walki. spalony w czasie działań wojennych
Straty rosyjskie i pruskie sięgały 1945 znajduje się dziś w ruinie. Na te­
30 tys. ludzi (w tym 3 tys. jeńców), renie parku i przy bramie wjazdowej
podczas gdy francuskie 25 tys. (w tym zachowały się uszkodzone armaty fran­
5 tys. jeńców). 7 korpus Wielkiej Armii cuskie, porzucone przez Wielką Armię
dowodzony przez marszałka Augereau w chwili wymarszu pod Frydland. W
został decyzją cesarza rozwiązany z po­ Kamieńcu towarzyszyła Napoleonowi
wodu ogromnych strat w zabitych i ran­ Maria Walewska, sprowadzona tu w
nych. początkach maja z Warszawy.
13 Napoleon mieszkał w Ostródzie, w 14 Augustyn Słubicki przywiózł list
starym zamku krzyżackim, od 21 lutego Napoleona do sułtana tureckiego Seli­
do 1 kwietnia. W Kamieńcu Suskim ma III, datowany 3 VI 1807 z Kamień­
kwaterował w pałacu hr. Dohna, jed­ ca Suskiego.
nego z dostojników dworu pruskiego,
11
W OBLĘŻENIU GDAŃSKA

Krwawa bitwa pod Pruską Iławą skich i kaliskich. Znakomita posta­


(7—8II 1807) wyczerpała siły obu wa dywizji Dąbrowskiego, złożonej
stron i w działaniach na froncie na­ przecież z samych niemal rekrutów,
stąpiła kilkumiesięczna przerwa. raz jeszcze potwierdziła wysoką
Równocześnie jednak trwało oblęże­ wartość bojową polskiego żołnierza,
nie kilku twierdz na Śląsku i Pomo­ który czynnie demonstrował swą
rzu, przede wszystkim zaś Gdańska, wolę przekreślenia rozbiorów7. Pod­
gdzie bronił się stary feldmarszałek komendni Dąbrowskiego zdaw7ali so­
Kalkreuth. bie sprawę, że docierając pod Tczew
Opanowanie tego miasta miało dla i Gdańsk, na ziemie zagarnięte przez
Napoleona znaczenie nie tylko mili­ Prusy jeszcze w 1772 roku, potwier­
tarne. Cesarzowi chodziło bowiem dzają prawa Polski do Pomorza,
o uzyskanie niewątpliwego sukcesu związanego przez stulecia z Rzeczpo­
w sytuacji, gdy po Pruskiej Iławie spolitą. Żołnierze ci sądzili, że ich
odżyły wśród jego przeciwników krwrawy trud nie pójdzie na marne,
nadzieje na zwycięstwo. Dlatego też a zwycięstwa na Pomorzu „stanowić
pod Gdańsk skierowano 25 tys. żoł­ będą epokę w dziejach odrodzenia
nierzy pod dowództwem marszałka naszego”. Stało się jednak inaczej,
Franęois Lefebvre’a. Napoleon nie zezwolił bowiem na
W walkach pod Gdańskiem — odtworzenie tu polskiej administra­
a jeszcze wcześniej pod Tczewem — cji, a podczas rokowań w Tylży zgo­
wzięła udział legia gen. Dąbrowskie­ dził się, by Pomorze Gdańskie po­
go, utworzona w końcu stycznia zostało przy Prusach.
z gotowych już batalionów poznań­

ANTONI BIAŁKOWSKI
podporucznik 4 pułku piechoty

Udaliśmy się spiesznie pod Tczew. Był to dzień 23 lutego 1807 roku. Zbli­
żając się do miasta, usłyszeliśmy pierwszy raz kanonadę. Było to oznajmienie
nam, że tę fortecę koniecznie w tym dniu cesarz postanowił wziąć szturmem,
» 162 «
a to z następujących przyczyn. Przed dwoma tygodniami wszedł do tego mia­
sta oddział naszej jazdy, a przez nieostrożność żołnierze pozsiadali z koni, nie
zostawiwszy żadnej straży. Będąc uczęstowani, cokolwiek sobie podpili,
a wtedy mieszkańcy tameczni, pozabierawszy konie i broń, powiązali ich
i odesłali do Gdańska. Gdy z innej strony nadszedł oddział jazdy francuskiej,
postąpiono z nim tak jak z pierwszym x. Doszło to do wiadomości cesarza, któ­
ry rozkazał jenerałowi Dąbrowskiemu z jego dywizją i artylerią saską sztur­
mem zdobyć Tczew, a mieszkańców dwugodzinnym rabunkiem ukarać 2.
Gdyśmy zbliżyli się do miasta, zastaliśmy już niektóre pułki blokujące toż
miasto Tczew. Jest to z dawnych czasów miasto obronne: leży nad brzegiem
Wisły, opasane murem dość wysokim, w półkole zbudowanym, którego końce
dotykają Wisły. Samo miasto bardzo porządnie zbudowane. Po zabraniu
dwóch oddziałów wojska, spodziewając się zemsty albo kary, posłano najspie­
szniej po pomoc do Gdańska, którą niezwłocznie otrzymali. Po przybyciu na­
szym pod Tczew zastaliśmy w nim przeszło 3000 wojska regularnego, 6 sztuk
armat i wszystkich obywateli z bronią na murach 3. Po opasaniu ze wszystkich
stron miasta i uderzeniu z dział, tak że w kilku miejscach zapalono tak
przedmieścia, jako i samo miasto, jenerał Dąbrowski posłał do miasta parla­
mentarza, podpułkownika Grotowskiego z pułku naszego, proponując załodze,
aby dla uniknięcia rozlewu krwi broń złożyła. Jenerał pruski, dowodzący, za­
pytał się parlamentarza, jakie to wojsko oblega. Na odpowiedź, że polskie,
odpowiedział z oburzeniem, że tylko zna wojsko francuskie, z którym wojny
toczy, ale z pastuchami nie myśli umowy zawierać. Kiedy parlamentarz robił
mu uwagę, że niechaj spojrzy na oblegające wojsko, a przekona się, że to nie
są pastuchy, tenże odpowiedział, że ostrzega parlamentarza, aby nie naduży­
wał jego cierpliwości, aby się na moment nie zapomniał, bo może kazać go
powiesić jako buntownika. Po takiej odpowiedzi Grotowski powrócił do obozu.
Skoro jenerał Dąbrowski tak oburzającą odebrał odpowiedź, rozkazał, aby na
wszystkich punktach rozpoczęto atak, mówiąc, że trzeba, żebyśmy im dali się
poznać, że nie jesteśmy pastuchami. Sam zaś z swoim synem, jenerałem bry­
gady Jasiem4 (takeśmy go nazwali), na czele 12 sztuk dział i 1 pułku piechoty
uderzył od przedmieścia i traktu prowadzącego do Starogardu. Zbliżywszy się
do bramy, która była zabarykadowana drzewem, rozkazał jednej kolumnie,
mającej na czele oddział saperów z całej dywizji zebranych, uzbrojonych topo­
rami i siekierami dla wycięcia bramy — uderzyć na bramę. Ale skoro wspo­
mniany oddział zbliżył się do bramy i zaczął wycinać barykady, obsypany zo­
stał gradem kul z murów przyległych bramie, tak że się mało z tego oddziału
przy życiu zostało. Widząc jenerał bezskuteczność swego zamiaru, rozkazał się
cofnąć saperom, a zatoczywszy 12 dział ciężkiego kalibru, rozkazał powtórzyć
kilka razy strzały, co gdy wykonano, tak brama, jako też barykady zniszczone
i wybite zostały. Widząc załoga, że już brama wybita, podprowadziła i osadzi­
ła w bramie 6 armat kartaczami nabitych. Jenerał, nie tracąc czasu, z synem
na czele pułku 1 w bramę, i zdobywa takową, rażony kartaczami i ręczną
bronią z muru. W tym momencie, skoro zdobył takową, załoga broń rzuciła,
mieszkańcy zaś jeszcze ciągle się bronili. Nasz pułk stanowił prawe skrzydło
oblegających linii, od strony naszej przystęp był trudny, więc tylko saska
artyleria, strzelająca po murach, usiłowała wybić w nich wyłom, a nasza pie­
chota strzelała do broniących muru, tak żołnierzy, jako też mieszkańców.
Batalion pruskich strzelców (feldjegrów) chciał się ratować ucieczką przez
Wisłę po lodzie. Skoro się na środek WTisły dostał, artyleria saska skierowała
działa na lód, który się załamał i cały batalion śmierć znalazł w Wiśle R. Kil­
» 163 «
kunastu strzelców, którzy później z miasta wybiegli, widząc, co się stało z ich
batalionem, rzucili broń i poddali się nam dobrowolnie. Kiedy miasto zdoby­
tym zostało, wypędzono z niego załogę, a jenerał rozkazał wszystkim naszym
pułkom zbliżyć się do bramy, którędy jeńcy byli prowadzeni, tak aby jenerał
pruski ze swoim oddziałem mógł pastuchów bliżej zobaczyć. Jenerał Dąbrow­
ski wskazując na nas zapytał:
— Czyś waćpan widział takich pastuchów? A co, poznałeś ich waszmość?
Co usłyszawszy, żołnierze pruscy zaczęli na swego jenerała i oficerów bło­
tem i kamieniami rzucać, tak że jenerał pruski prosił o pomoc, której mu
udzielono. Oddział jazdy otoczył jeńców, odłączając oficerów od żołnierzy; tak
rozdzielonych poprowadzono do Gniewu. W tej bitwie, oprócz straty, jakąśmy
ponieśli, jenerał Dąbrowski wraz z synem zostali ranieni. Potem ogłoszono
wojsku polecenie cesarza: rabunek godzinny jest dozwolony 6, po upływie zaś
tego czasu, skoro będzie uderzony apel, kto by nie stawił się do swego pułku,
karany będzie śmiercią.
Za uderzeniem apelu rozsypały się pułki po mieście. Ja, będąc pierwszy
raz w takim wypadku, ciekawy byłem z bliska się przypatrzeć tej scenie.
Gdym przyszedł za wojskiem i wszedł przez bramę pomiędzy trupami, tak
naszymi, jako też i nieprzyjacielskimi, dreszcz mnie przeszedł na widok ciał
przeszytych tak kulami armatnimi, jako też kartaczami. Gdy wszedłem w uli­
cę prowadzącą do rynku, wstąpiłem do jednego domu, gdzie był handel ko­
rzenny. Zobaczyłem tam na stole porozsypywane rodzenki, pieniądze, w dru­
gim miejscu — cukier zmieszany z pieprzem. Będąc wówczas lubownikiem
słodyczy, skoro te spostrzegłem, nie oglądając się za żadną zdobyczą, wszedłem
do sieni, a zbliżywszy się do słodyczy, zacząłem wybierać rodzenki, później
farynę * i sypałem w gębę. Wtem wchodzi we drzwi woltyżer naszego pułku
i opierając się na broni, mówi do mnie:
— Aha, i pan Antoni jest tu!
W tym momencie wystrzelił ktoś z korytarza prowadzącego z dziedzińca,
a ugodzony kulą w piersi woltyżer padł na wznak, tak że na ulicę się za drzwi
przewrócił. Przestraszony podobnym wypadkiem, przeskoczywszy trupa, wy­
biegam na ulicę. Przechodzący żołnierze z Legii Północnej 7, posłyszawszy strzał
z tego domu i widząc trupa, zapytują się mnie, kto tego żołnierza zabił. Ja
im w krótkości odpowiadam, że w tym domu wystrzelono, i wskazałem kory­
tarz, z którego wystrzelono. Przebiegliśmy takowy i spostrzegamy na dzie­
dzińcu za pompą stojącego człowieka, któremu tylko ręce było widać, w któ­
rych trzymał karabinek krótki i przybijał ładunek. Na uczyniony krzyk wy­
chyla się on zza pompy i strzela powtórnie do nas, nie trafił z nas żadnego,
a wówczas żołnierze przyskoczyli do niego i zakłuli go bagnetem, dobijając go
kolbami; z głowy czaszkę odbili, potem, wziąwszy go, za drzwi odwlekli
i przerzucili przez sztachety. Żołnierze udali się na górę, poszedłem i ja za
nimi, weszliśmy do pokoju, który był ślicznie umeblowanym. Zaczęli szukać
zdobyczy po różnych miejscach. Ja, zobaczywszy siebie w lustrze tak wiel­
kim, że całą figurę widziałem, czego nie zdarzyło mi się widzieć od czasu, ja­
kem mundur oficerski wziął na siebie, unosiłem się, że tak powiem, nad swo­
ją figurą, patrząc, jak mi było dobrze w kapeluszu z piórem, szlifach i przy
pałaszu.
Kiedy tak się przed lustrem wykręcam, jeden z żołnierzy, przechodząc koło
lustra, uderza w nie kolbą i w kawałki tłucze; zepsuł mi humor, pozbawiając

* cukier nierafinowany
» 164 «
przyjemnego widoku. Ale cóż miałem robić, nie śmiałem im nic mówić, raz
że pozwolony był rabunek, a po wtóre, że to byli żołnierze starzy, wąsacze,
a ja w porównaniu do nich — dzieciak. Po stłuczeniu lustra, chodząc po po­
koju, zobaczyłem w drugim pokoju pantalon *, a otworzywszy go, zacząłem
bębnić palcami: „wlazł kotek na płotek”. Zbliża się drugi wąsacz i akompaniu­
jąc mi kolbą, w drzazgi porozbijał klawisze. Znowu pozbawiony przyjemności
patrzyłem, jak wszystkie portrety ten sam los spotkał, co lustro i pantalon.
Ucieszywszy się do woli żołnierze zapragnęli wejść do trzeciego pokoju, który
był zamknięty. Jeden z żołnierzy, zbliżywszy się do drzwi, zaczął próbować
bagnetem, czyliby zamku nie otworzył, na co rzekł drugi, wiekiem najstar­
szy:
— Nie paskudź, jak nie umiesz!
I sam uderzył z wierzchu w zamek kolbą, że takowy od razu odleciał. Gdy
drzwi się otwarły, spostrzegam leżącą w łóżku kobietę w wieku, przy której
klęczy młoda dziewczyna. Na widok takich wąsaczy krzyk wydały. Żołnierze
odrywają dziewczynę od łóżka, a jeden z nich, odwiódłszy kurek u broni,
wymierza do kobiety mówiąc groźnym głosem:
— Geld! **
Kobieta przestraszona odpowiada z płaczem:
— Kein Geld, mein Herr ***.
Żołnierz, ściągnąwszy broń, obrócił się, chcąc gdzie indziej szukać zdobyczy.
Drugi z nich mówi:
— Bracia, tak się nie robi, oto tak!
Schwyciwszy za piernat leżącej kobiety, zrzucił ją razem z pościelą na zie­
mię. Co za widok miły dla naszych wąsaczy! Dwa wory talarów ukazały się
pod pościelą. Wszyscy chwytając za worki krzyknęli:
— Zabić babę!
Żal mi się zrobiło tej kobiety, rzuconej na ziemię z pościelą, która widząc
rozjuszonych wąsaczów, prawie konwulsyjnie błagała o przebaczenie. Z trud­
nością mi przyszło odwieść ich od wywarcia zemsty. Powiedziałem:
— Wszakże wszystko sobie wziąć możecie, a nie odbierajcie jej życia, bo
ona i tak nie przeżyje tego po tej stracie. — Na to jeden:
— Dobrze mówi porucznik, podzielmy się pieniędzmi!
Wnet najstarszy z nich, rozwiązawszy worki, zaczął dzielić talary na 4 kup­
ki, z których jedną dla mnie przeznaczono. Kiedy każdy z nich zabierał swój
dział, ja odstąpiłem swego mówiąc:
— Dziękuję wam, podzielcie się sami.
Na co jeden z nich odzywa się surowo:
— Co to, porucznik tym gardzi?
— Nie — odpowiedziałem spokojnie — mam ja dosyć swoich pieniędzy
w domu (co nie było w istocie, ale aby się ich pozbyć).
Drugi odrzekł, że niech tak będzie, a wziąwszy pozostałą kupkę, podzielił
się z nimi. W końcu rzucili się do komód, do których już też kobieta sama klu­
cze oddała. Ja, korzystając z ich nieuwagi, gdy zajęli się dobywaniem bieliz­
ny, wyszedłem z pokoju. Widząc to, młoda dziewczyna wybiega za mną pro­
sząc, abym nie odchodził. Kiedy tego uczynić nie chciałem, uchwyciła mnie za
mundur i tak za mną na ulicę wyszła. Spotykamy na ulicy kilku naszych
* fortepian z pionowo ustawioną
płytą rezonansową
** Pieniądze!
*** Nie ma pieniędzy, panie.
» 165 «
żołnierzy z pułku 2, który dopiero wszedł do miasta. Obstąpiono nas zaraz, jed­
ni się pytali o niektóre wiadomości, drudzy w mgnieniu oka dziewczynę odarli
tak, że sukienkę, nie mogąc z niej zdjąć, bo się mnie trzymała, na niej rozdarli
i wzięli. Wtem jedzie ulicą jenerał Kosiński, dowódca naszej brygady; ja w no­
wym ambarasie, gdyż to był jeden z najsurowszych dowódców. Kiedy przy­
skoczy do mnie na koniu i zawoła:
— Co pan tej dziewczynie zrobił, jak mogłeś ją tak odzierać?
Ja wyznałem prawdę, jak się działo, a gdy dziewczyna wszystko potwier­
dziła, jenerał rozkazał ją odprowadzić na rynek do jednego domu i oddać ją
pod dozór żandarmerii. Uwolniwszy się od tak przykrych zdarzeń, powra­
cam do bramy i spotykam żołnierza ze swojej kompanii, który widać wpadł
do magazynu strojów i zabrał różnego rodzaju czepki i stroje damskie, niósł
je jak wiązkę siana, za wstążki w ręku. Zapytuję się:
— A ty na co to pobrałeś?
Odpowiada mi, że przyda się to na onuczki.
Innego znowu spotkałem, który lepszy wybór zrobił, bo zamiast czepków
ze wstążkami, zegarków najmniej 50 za łańcuszki w ręku trzymał. W końcu
spotykam podoficera ze swego pułku, który mnie się zapytuje, czybym się czego
nie napił i wylicza mi z kolei rozmaite trunki. Gdy wspomniał o miodzie, jako
słodyczy, które lubiłem, namówił mnie, abym z nim poszedł do piwnicy, gdzie
wszelkich trunków napić się można. Udałem się z nim, a przybywszy tam, za­
stałem mnóstwo żołnierzy z naszych pułków, jednych już pijanych leżących,
drugich pijących, a innych otwierających czopy takim sposobem, że strzelali
w dna, a przez otwory lał się trunek. Tymczasem inni kaszkiety (bowiem in­
nych naczyń nie było) podstawiali i z nich pili, niektórzy zaś mieli satysfakcję
strzelania tylko do beczek. Niektórzy, będąc napici, chybiali dna beczki i o ma­
ło kogo nie zabili. Ja, widząc taki nieporządek, wyrzekłem się i miodu. Trunki
porozlewane były tak, że już stopy ludzkie zanurzały się w nich, gdym wy­
chodził z piwnicy.
Usłyszawszy bicie w bębny, apel, a nawet alarm, wybiegłem z miasta, a od­
daliwszy się ze zgiełku, usłyszałem niezbyt daleko ogień z ręcznej broni i ar­
mat. Dowódcy nasi, biegając na koniach, wołali:
— Do broni! Do broni!
Mnie zwrócili do miasta, abym wypędzał żołnierzy, aby się najspieszniej do
obozu udawali. Powodem tego było przybycie posiłków ze Starogardu. Jene­
rał Dąbrowski, spodziewając się tego, wysłał w kierunku ku wspomnianemu
miastu znaczny oddział Legii Północnej, która spotkawszy się z dążącymi na
odsiecz Tczewa pułkami, takowe nie tylko odparła, ale parę tysięcy do nie­
woli wzięła 8. W końcu zebrano pułki w obozie, ale brakowało wielu żołnierzy,
a to z powodu pijaństwa. Skoro noc nastała, postawiono warty przy bramach,
aby nikogo do miasta nie wpuszczać, przeciwnie, każdego z miasta wypusz­
czać. Ależ jakie było podziwienie, kiedy za nadejściem dnia znaleziono no­
wych trupów, znać tych, którzy będąc pijani, po mieście się włóczyli. W tym
celu rozpoczęto rewizje najściślejsze, wskutek których znaleziono w krypcie
pod kościołem 60 żołnierzy pruskich, nie mniej i mieszkańców ukrytych, a po
ścisłym badaniu wspomnianego oddziału przekonano się, że ksiądz miejscowy
do tej zbrodni należał, ten dowiedziawszy się o wykryciu tego, ucieczką się
ratował.
Drugiego dnia rozkazano pochować trupy. Żołnierze odkomenderowani do
toj czynności, między którymi był podoficer z pułku naszego Głowacki, zbie­
rający trupy, mieli rozkaz, aby osobno Prusaków, osobno naszych pochować,
» 166 «
znaleźli trupa z głową urwaną od kuli armatniej tak, że tylko kawałek brody
został. Zaczęli się sprzeczać; jedni mówili, że to był Prusak, inni, że Fran­
cuz9. Na tę sprzeczkę nadszedł żołnierz z Legii Północnej i powiada:
— Nie sprzeczajcie się, bo to jest Polak dobrze mi znany, który obok mnie
był zabity. Jest to mieszczanek z Grodziska.
Usłyszał to Głowacki, zapytuje się, jak się nazywał, gdyż z Grodziska
wszystkich znał. Na to mu żołnierz odpowiada, że Głowacki. Podoficer, roz-
piąwszy trupa, rozpoznał na ciele wiadome sobie znaki, po których poznał
rodzonego brata. Zdarzenie to stało się z następującego wypadku. Nieboszczyk
Głowacki wzięty był jako kantonista do wojska pruskiego, w bitwie pod Jeną
dostał się nieboszczyk do niewoli, a że wszystkich Polaków z jeńców pruskich
wybierano do wojska polskiego nowo organizowanego, dostał się przeto nie­
boszczyk do Legii Północnej, której było 14 batalionów, dowodzonych przez
oficerów Polaków z Legionów przybyłych albo francuskich.----
Po 8 dniach pobytu pod Tczewem, przeprawiwszy się przez Wisłę, udaliśmy
się ku Gdańskowi.

A. Białkowski Pamiętniki starego żoł­


nierza (1806—1814), Warszawa 1903, s.
23—32.

AUTOR NIEZNANY
oficer legii Dąbrowskiego
Z Schónfeld * pod Gdańskiem 26 III [1807]
Dnia 10 marca przymaszerował cały nasz korpus pod Gdańsk, nieprzyjaciel
pokazał nam się wprawdzie w znacznej sile pod miastem, lecz za zbliżeniem
się wojsk naszych spiesznie do miasta się cofnął. Zajęliśmy zaraz tego dnia
przedmieścia Ohra **, Stadt Gobiet i Schotland ***
. Dnia 17 waleczni grenadie-
rowie i strzelcy polscy z naszej dywizji, pomimo oporu nieprzyjacielskiego,
opanowali przedmieścia Stolzenberg i Schidlitz **** i aż pod same palisady pod­
sunęli się. Wczoraj zupełnie Gdańsk ze strony Nehrung ***** zwanej otoczono,
przez co wszelka komunikacja z Piławą odciętą mu została. Przy tej akcji
utracił nieprzyjaciel kilkuset ludzi, lecz nim korpus nasz to stanowisko wziąć
potrafił, weszło do Gdańska ze 300 kozaków.
Rzekę Radunię, obracającą kilka najważniejszych w mieście Gdańsku mły­
nów, odcięto tak, że młyny mleć nie mogą. Prusacy barbarzyńcami dla Gdań­
ska się okazali, paląc najpiękniejsze przedmieście bez koniecznej potrzeby. Spa­
lili więcej 1000 domów. Jenerał Giełgud komenderuje tymczasem naszą dy­
wizją, dopóki jenerał Dąbrowski nie wyzdrowieje. Syn zaś jego i za pół roku
zdrowym nie będzie. Jenerał Giełgud jest to człowiek poczciwy, odważny i do­
świadczony. Przy wzięciu Stolzenberga pięknie nas z Biskupiej i Gradowej
Góry Prusacy witali. Między mnie i jenerała Kosińskiego, który podtenezas

♦ Łostowic
♦♦ Orunia
**♦ Szkoty
**** Chełm, Siedlce
***** Mierzei Wiślanej
» 167 «
dywizją naszą komenderował, kula 12-funtowa tak blisko przeleciała, że aż
konie nasze na bok skoczyły. Dziś, w Wielki Czwartek, wielką wycieczkę
Prusacy zrobili pod ogniem swych armat, lecz wszędzie ze stratą odpartymi zo­
stali. Dywizja nasza zabrała im znaczną liczbę niewolników.

Wypis z listu pewnego oficera z Schon-


feld pod Gdańskiem dnia 26 marca,
„Gazeta Poznańska” 1807, nr 31, s. 2—3.

IGNACY GIEŁGUD
generał — dowódca legii Dąbrowskiego pod Gdańskiem

Przednie straże nasze stoją tak zbliżone ku nieprzyjacielowi, że między nimi


a nieprzyjacielskimi utarczki i ogień trwają nieustannie. Nieprzyjaciel, usi­
łując odeprzeć nas, już dwie uczynił wycieczki, z których pierwsza, dnia
21 marca, była mniej znaczna i zda je się, że celem głównym onej było po­
kazanie całemu oblegającemu wojsku kozaków, którzy się w wigilią wkradli
do Gdańska od Piławy, lecz ta nowość zrobiła w wojsku naszym daleko mniej­
sze wrażenie, niżeli Prusacy sobie obiecywali. Przez same prawie forpoczty
nasze ze stratą odparci, uciekli nazad do fortecy.
Druga wycieczka, 26 marca o godzinie piątej rano, była nierównie mocniej­
sza i cała wymierzona przeciw naszej dywizji. Podług zeznania jeńców i de­
zerterów ledwo niecały wyszedł garnizon opatrzony w armaty połowę i licz­
ną kawalerię. Atak początkowy był strasznie natarczywy. Przednie straże na­
sze zostały spędzone ze stratą dwóch oficerów i 80 żołnierzy, częścią zabitych,
częścią wziętych w niewolę. Później nieprzyjaciel, prowadząc kawalerią z lekką
artylerią, a za tym batalion piechoty, posunął się żywym krokiem aż pod sta­
nowiska dywizji naszej, gdzie znalazłszy odpór, wprzód zatrzymany, potem do
cofnięcia się przymuszony, na koniec nagłą i nieporządną rejteradą do fortecy
salwował się. Ścigany przez naszą kawalerię i strzelców, stracił kilkaset ludzi
tak zabitych, jak pojmanych 10. Marszałek Lefebvre, przybywszy wśród akcji do
dywizji, stanął sam na czele jednego batalionu od regimentu 2 i kazawszy go
zwinąć w kolumnę, atakował i opanował Zigankenberg *, nader ważny poczt **
dla Gdańska, gdyż i bliski onego, i panujący części fortyfikacji i miastu n.

„Gazeta Poznańska” 1807, nr 31, s. 1—2.

Antoni sokolnicki
kapitan — adiutant gen. M. Sokolnickiego

Od czasu naszego tu [pod Gdańsk] przybycia dzień i noc w czujności zosta­


wać musimy, gdyż nieprzyjaciel częste wycieczki na naszej stronie czyni i co
dzień prawie spotykać się z Prusakami i kozakami jesteśmy przymuszeni. Wy­
padki utarczek do dnia 26 nie były znaczne. Dzień zaś 26 marca będzie dla nas
pamiętny, a szczególniej dla mnie, gdyż miałem to szczęście dystyngowania

* Suchanino
** pozycję
» 168 «
się w przytomności jenerała fruncuskiego komenderującego lewym skrzydłem.
Oto są szczegóły tego zdarzenia:
Jenerał Gardanne atakowany był na prawym skrzydle od nieprzyjaciela
i jemu na sukurs przybyliśmy z naszą kawalerią, przebywszy nadzwyczajne
góry i doły, odparliśmy żwawo nieprzyjaciela aż pod samo miasto Gdańsk, za­
brawszy mu kilkunastu niewolników.
W czasie tym huk armatni dał nam znać, iż na lewym skrzydle, które my
kawalerią szczególnie utrzymujemy, nieprzyjaciel forpoczty nasze atakuje.
Rzuciliśmy się raptownie na posterunek nasz i zabraliśmy infanterią nieprzy­
jacielską ucierającą się z naszą, a kawaleria nieprzyjacielska z strzelcami i ar­
matami stała w niejakiej odległości, tak jednak że armata ich nam szkodziła.
Jenerał mój, zachęciwszy nas, dał rozkaz prosto na armatę uderzyć. Nie zwa­
żając na niebezpieczeństwa, udałem się z Sułkowskim * porucznikiem na czele
50 koni przez ciasną groblę prosto ku nieprzyjacielowi, który widząc nas żwa­
wo nacierających i przestraszony naszym „hura!”, zrejterował się do armaty,
do której odebrania i szybkiego transportowania mocno się dołożyłem. Nie
tracąc czasu, oddawszy armatę do eskortowania, puściłem się z 18 ludźmi na
ściganie uciekającej konnicy, a to dla zabezpieczenia transportu i zdobytej ar­
maty. Pierwszy rajtar wtenczas z mej ręki zginął.
Tymczasem konnica nasza wysunęła się z boru i to przymusiło rajtarów do
ucieczki zupełnej. Kiedy nad tym, co robić, deliberowaliśmy, usłyszeliśmy
krzyk naszych żołnierzy, którzy nam poznać dają, że Prusacy za nami są i nad
morzem do fortecy rejterować się myślą Właśnie na czas przybyliśmy, aby im
drogę przeciąć. Zmieszani przez nasze „hura!” odporu nam dać nie mogli.
Ja miałem to szczęście złapać majora Krockow 12, komenderującego korpu­
sem zostającym w Weichselmunde ** , i gdym usłyszał od niego, że prosi o par­
don i że jest hrabia Krockow, natenczas zastawiłem go od ciosów i w naj­
większej karierze ***
, trzymając go za piersi, a dając cugle do prowadzenia
konia towarzyszowi, zaprowadziłom go do naszej głównej kwatery. Mam na
pamiątkę jego pistolety, ładownicę i pendent **** złoty.

„Gazeta Poznańska” 1807, nr 29, s. 2—3,

KAROL KAHLE
podporucznik Legii Północnej

W obozie pod Gdańskiem


W ten moment powracamy z potyczki z Prusakami, którychśmv, pomimo
stawienia się ich, całą ćwierć milę przed sobą pędzili, że zaledwo zdążyli do
miasta rejterować się. W tych dniach ma przybyć ciężka artyleria, dopiero
wówczas szturm przypuścimy. Nasza Legia bije się jak lwy. Prusacy palą
przedmieścia, ludzi wyrzucają i ci nieszczęśliwi z płaczem przychodzą do obo­
zu, żebrząc o kawałek chleba.
Archiwum Główne Akt Dawnych. Po­
ufne biuletyny pocztowe J. Zajączka.

* Ignacym
** Wisłoujściu
*** gonitwie
**** rzemień u pasa służący do zawie­
szania broni
» 169 «
JAN GUGENMUS
kapitan artylerii

Z obozu pod Gdańskiem 12 III [1807]


Prusacy przed nami jak przed diabłami uciekają, jużeśmy ich zapędzili do
Gdańska i są oblężeni nędzarze. Przez całe dwa dni piękne przedmieście
Schotland palili, nasi raz w raz z nimi drażnią się. Któren tylko z Prusaków
może, to do nas ucieka. Saperzy francuscy już przybyli i zaczniemy sypać
aprosze i baterie, z których niechybnie z kilkaset bomb im wyrzucimy na przy­
witanie. Kalkreuth generał ma komenderować w Gdańsku na miejscu Man-
steina 13. Pozycje Gdańska są przez nas wszystkie zajęte, a raczej naszymi
wojskami okryte. Każdy pała, aby tylko dano rozkaz uderzyć.

Jw.

AUTOR NIEZNANY
Spod Gdańska 10 V [1807]
Biedni nasi chorzy i ranni w najsroższym są opuszczeniu. Wyobraź sobie,
że dotąd nie mamy polowego lazaretu i kilku tylko przy regimentach jakich­
kolwiek felczerów, którzy prostym nożem i od kobiet pożyczonymi nożyczka­
mi najdelikatniejsze robić muszą operacje. Bez lekarstw, b&z bandażów, bez
szarpi, bez funduszu na najpierwsze tych nieszczęśliwych potrzeby, słowem,
kwestujemy między sobą, żeby przynajmniej od głodu wyrwać te niszczęśli-
we ofiary. Będę ci wdzięcznym, jeżeli ten obraz podasz do publicznej wiado­
mości, może głos ludzkości obudzi nieczułość rządu i przyśpieszy nieszczęśli­
wym ratunek.

Jw.

ANDRZEJ DALEKI
żołnierz 9 pułku piechoty

Spod Tczewa pędziliśmy nieprzyjaciela przed sobą, aż się zamknął w Gdań­


sku. Tu stanęliśmy obozem i przez dwanaście niedziel podkopywaliśmy się co­
raz bliżej pod miasto 14. Nieprzyjaciele głównie nam szkodzili z samego miasta
i cytadel, które były na Biskupiej Górze, na Gradowej Górze i przy ujściu
Wisły. Staraliśmy się odebrać im którą z tych warowni. My, Polacy, mieliśmy
oboz i szańce naprzeciw Biskupiej Góry. Nie mogąc odebrać żadnej cytadeli,
chcieliśmy nieprzyjacielowi nie dopuścić żywności. A że żywności najwięcej
odbierał od strony morza, więc postanowili starsi nasi odebrać mu wyspę, na
której samych tylko widziałem Moskali.
Przed wieczorem dnia jednego wywołano nas przed obóz i zapytano, kto
by chciał iść na ochotnika. Nie wiedzieliśmy, dokąd pójdziemy, myśleliśmy,
że na wieś, gdzie się pokrzepimy, bo nas pod Gdańskiem biednie żywiono;
zgłosiłem się przeto i pięciu innych z naszej kompanii. Tymczasem nadchodzi
noc, a tu każą nam iść na brzeg rzeki i siadać w łódki. Jedziemy po owej
rzece, a nie aadzą nam prawie ani oddychać, a broń Boże, żeby który z nas był
» 170 «
miał zakaszleć. Przypłynęliśmy na brzeg wyspy. Dopiero nam starsi powiada­
ją, że tu trzeba zwyciężyć dbo zginąć, bo do tej wyspy dowożą nieprzyjacie­
lowi Anglicy żywność. Trzeba ją wziąć, a głodem umorzymy nieprzyjaciela lft.
Jesteśmy na wyspie, naokoło nas woda; innego ratunku nie ma dla nas,
tylko zginąć lub zwyciężyć. Do dziś brzmią mi jeszcze w uszach te słowa i do
sądnego dnia o nich nie zapomnę!
Moskale obchodzili byli właśnie jakiś bankiet tej samej nocy. Napadliśmy
ich niespodzianie i jak zaczęliśmy strzelać, żgać bagnetami, topić, to aż skóra
na mnie drży, gdy wspomnę tę chwilę. Co zostało przy życiu nieprzyjaciół,
łódkami przewieźliśmy do swoich w niewolę, a Francuzów zostawiliśmy na
tej wyspie załogą. W sam dzień Bożego Ciała dobyliśmy nareszcie Gdańska
i weszliśmy do miasta 16. Ja, choć kulawy, bo ranny w nogę, szedłem za drugi­
mi w tej nadziei, że się czym pokrzepię, bo pod Gdańskiem bieda nam była
wielka. Ciągle bowiem trzeba było pod gradem kul i pod gołym niebem prze­
bywać.
Pewnego razu wypadli Prusacy w nocy i chcieli nas z szańców wypędzić.
Ale, że ciemno było, wpadli więc w nasze rowy, w których czuwaliśmy, jeden
obok drugiego stojąc. Dostawszy się tak w naszą łapkę, drogo przypłacili swą
śmiałość.
To oblężenie Gdańska było krwawe, bo nie tylko że trzeba było ciągle się
ucierać z nieprzyjacielem, ale jeszcze pracować. Kopaliśmy ustawicznie rowy,
sypaliśmy wały, a coraz bliżej miasta. Dnia jednego byłem daleko od obozu
przy kopaniu rowów z kilkoma Polakami. W takim razie przynoszono nam
obiad, lecz w on dzień, czy zapomnieli o nas, czy też zjedli nasze porcje —
dość że go nam nie przynieśli. Na wieczór przychodzimy do obozu spracowani,
pytamy, gdzie nasz obiad, ale dopytać się nie możemy. Zgłodniały, idę za obóz
szukać w pobliskiej wsi co do jedzenia. Na nieszczęście wpadłem w rów, pe­
łen śniegu, aż pod gardło. Jużem myślał, że w nim zostanę, ale się przecież
wydobyłem i tyłem skorzystał, że mi się już jeść odechciało.
Pod Gdańskiem przez długi czas dostawaliśmy na dzień tylko kawałek Chle­
ba, ani nie kwaterkę kaszy lub grochu i mięsa na dwa razy w usta. Czasem mi
się tak jeść chciało, żem liście, które się na wiosnę z głąbów kapuścianych
puszczały, zbierał, gotował i jadł. Drogość zaś była tak wielka, że za kieliszek
wódki dwa złote polskie płacono.
Razu pewnego kazano mi naprawiać nadpsuty szaniec. Stając na nim ty­
łem do miasta, robię sobie spokojnie, co mi się należało, wtem Prusak wziął
mnie widać na cel, bo jak palnął, to aż kozła przewróciłem w rów. Zdrętwia­
łem prawie ze strachu, leżąc w onym rowie, bo nie wiedziałem, czy rękę, czy
nogę straciłem. Wołam wreszcie na towarzyszów w bliskości pracujących.
Przybiegli, podnieśli mnie i dopierom się ucieszył, gdym ujrzał, że mi tylko
mocno piętę u nogi zranił. Była to pierwsza rana w wojnie odebrana, ale
chociażem ich później więcej odebrał, żadna mnie tak nie bolała jak ta. Będąc
rannym cieszyłem się po wzięciu Gdańska, w którym było dość zboża, wina
i innych rzeczy, że przecież spokojnie się wygoję i wypocznę. Ale w Gdańsku
zaledwie trochę wina dostałem od jednego z żołnierzy. Po dwudziestu czterech
godzinach bowiem, które chory przeleżałem, wyszliśmy znowu do obozu, a po
trzech dniach ruszyliśmy pod Frydland.
A. Daleki Wspomnienia mojego ojca,
żołnierza 9 pułku Księstwa Warszaw­
skiego, Poznań 1903, s. 11—14.

» 171 «
PRZYPISY
1 27 I 1807 płk Dziewanowski, idący może odzyska zdrowie, ale syn jego,
w straży przedniej dywizji Dąbrowskie­ obok niego raniony, będzie podobno ka­
go, wszedł do Tczewa, prowadząc ze leką na lewą rękę. Była to walka ofi­
sobą kilkudziesięciu jeńców z rozbitego cerów i jenerałów, którzy musieli za­
kilka godzin wcześniej oddziału prus­ prawiać nowego żołnierza. Jenerał Dą­
kiego. Rozmieściwszy na kwaterach browski był w tej bitwie pierwszym
swych żołnierzy (szwadron 1 pułku grenadierem. Odbieram dziś rozkaz
strzelców konnych ppłka Umińskiego, wyjść we dwa tysiące przeszło jazdy
kompanię strzelców pieszych oraz po­ do Wielkiego Wojska Najjaśniejszego
spolite ruszenie pomorskie), pozostawił Cesarza. Zginąć tam mogę i dzieci zo­
na rynku broń złożoną w kozły, nie­ staną może bez ojca. Ale przynajmniej
daleko biwakujących jeńców pruskich. zginę jak człowiek honoru. Gdyby zaś
W nocy do Tczewa wszedł oddział 400 kraj zapomniał o moich dzieciach i żo­
pruskich dragonów i fizylierów, który nie, może się znajdzie przecie jaki dobry
przy pomocy miejscowych Niemców obywatel, co o Was pamiętać będzie,
rozbroił większość Polaków. Dziewa­ gdyż co do mnie, ja muszę zapomnieć
nowski ratował się ucieczką, a Umiński o Was, kiedy idzie o szczęście mego
dostał się do niewoli. kraju. W tym momencie przeprawiam
2 Dąbrowski podlegał marszałkowi się przez Wisłę z kawalerią, która pod
Lefebvre. To marszałek wydał rozkaz moim dowództwem złączy się z Wiel­
podjęcia ofensywy. W walkach nie ucze­ kim Wojskiem w Osterode”. J. Niemo­
stniczyła artyleria saska, lecz badeńska jewski, „Gazeta Poznańska” 1807, nr 23,
i francuska. s. 4.
8 Dowódca obrony Tczewa, mjr Both, 6 Miał to być odwet za wydanie przez
miał ok. 600 piechurów oraz kilkudzie­ mieszkańców Tczewa oddziału Dziewa­
sięciu huzarów. nowskiego Prusakom. Warto dodać, że
4 Jan Michał był wówczas pułkowni­ 1 lutego w Nowem Dąbrowski wydał
kiem i dowodził 1 pułkiem jazdy. Odezwę do Holendrów i wszystkich
5 Żołnierz 1 pułku piechoty, Jędrzej rodu niemieckiego mieszkańców na pol­
Daleki, wspomina: „Jeszcze wieczór nie skiej ziemi, w której zapewniał, że ci,
nadszedł, a już Prusacy co żywo ucie­ „którzy się zachowują w swoich domach
kali ku Gdańsku, a na Wiśle pod Tcze­ spokojnie [...] doświadczą wolności w
wem widać było pływające kapelusze wyznawaniu swojej religii, obrony swo­
stosowane i warkocze. Bośmy ich też ich osób i majątków i uważani będą
wtenczas niemało położyli trupem i nie­ jak bracia i ziomkowie nasi”. „Gazeta
mało nagnali do rzeki. Ale i naszych Poznańska” 1807, nr 15. s. 4—5.
też dużo zginęło”. A. Daleki Wspomnie­ Ranny gen. Dąbrowski przekazał do­
nia mojego ojca, Poznań 1903, s. 11. wództwo dywizji gen Amilkarowi Ko­
A oto jak opisuje starcie pod Tcze­ sińskiemu, ale ze względu na spory
wem gen. Józef Niemojewski: „Dotąd wśród polskich generałów marszałek
żyję i zdrów jestem. Dnia 23 lutego do­ Lefebvre naznaczył komendantem gen.
wodziłem przedniej straży, która sztur­ Ignacego Giełguda z dawnej armii
mem wzięła miasto Tczew Stałem Rzeczpospolitej, który przebywał przy
przez godzin 7 w ogniu kartaczowym sztabie cesarskim.
i z ręcznej broni, ale żadna kula mnie 7 Legia Północna — formacja polska
nie chciała. Pod moim pierwszym adiu­ na żołdzie francuskim, utworzona jesie-
tantem ubito konia i samego raniono. nią 1806 r. z jeńców pruskich — Pola­
Pod drugim także ubito konia Adiutant ków. Pierwszą legią dowodził Zają­
mój, Muchowski. niegdyś geometra, czek, a drugą — Henry-Wołodkowicz.
dzielił wraz ze mną niebezpieczeństwa, Stanowiska oficerskie obsadzili w więk­
ale go także pomijały kule szości Francuzi. Legia wcielona została
Na koniec odebraliśmy bagnetem w 1807 roku do wojsk Księstwa War­
miasto, które losu wojennego doświad­ szawskiego. tworząc m in 5 pułk pie­
czyć m usiało Ja miałem u 1 regimen­ choty.
cie walecznego księcia Sułkowskiego, 8 Legia Północna stoczyła zwycięską
który do szturmu prowadząc, miał potyczkę pod Miłobądzem z pruskim
płaszcz przestrzelony i kilku oficerów oddziałem mjr. Wostrowskiego. Do nie­
ranionych Pod jenerałem Dąbrowskim woli wzięto prawie wszystkich ofice­
zabito trzy konie i jego samego ranio­ rów7 i 200 szeregowych.
no, o czym nam dopiero powiedział, 9 Polegli żołnierze byli zazwyczaj na­
gdyśmy zwyciężyli. Za cztery niedziel tychmiast obdzierani przez kolegów z
» 172 «
mundurów i broni, dlatego też po bit­ 13 Dowódcą obrony Gdańska był gen.
wie nie zawsze można było rozpoznać Kalckreuth. Gen. Manstein zastępował
ich narodowość. go w początkach 1807 r.
10 Wycieczką dowodził płk Massen- 14 Działania pod Gdańskiem rozpo­
bach, który prowadził 1800 piechurów częły się 7 marca. Dywizja polska przy­
i 1000 ka walerzystów, w tym 600 ko­ była tam trzy dni później. Garnizon
zaków, wspieranych sześcioma arma­ pruski liczył blisko 16 tys. żołnierzy
tami artylerii konnej i jedną haubicą. i ponad 300 armat.
Atak przeprowadzony został na przed­ 15 Prusacy mogli utrzymywać komu­
mieścia Siedlce i Suchanino, a Prusacy nikację między Gdańskiem a Wisło-
podjęli go w czasie, gdy dywizja polska ujściem poprzez wyspę Ostrów. Na
luzowała na stanowiskach bojowych wyspie znajdowały się zapasy żywności
oddziały francuskie i badeńskie. i stada bydła. Ostrowa bronił batalion
11 Świadek tych wydarzeń, mjr Weys­ rosyjski mjr. Utkena i oddział pruskiej
senhoff, pisze, że marszałek Lefebvre artylerii z 15 działami. Atak polski
„zsiadł z konia, a odpiąwszy surdut, od­ przeprowadzony został w nocy z 6 na
krył hafty munduru i gwiazdy, kazał 7 maja z udziałem kompanii grenadier-
doboszom bić szarżę, a znajdując, że skiej kpt. Kamińskiego z 3 pułku pie­
nie dosyć żywo biją, sam bęben porwał choty.
i tak przyspieszonym krokiem pędził 18 Zdobycie Ostrowa nie było zbyt
ku nieprzyjacielowi”. J. Weyssenhoff trudnym zadaniem, obrońcy bowiem
Pamiętnik generała, Warszawa 1904, s. byli w większości pijani, a mjr. Utke­
74. na zaskoczono w „towarzystwie nie­
12 Mjr hr. Krockow, dawny oficer z wieścim”. Kapitulacja Gdańska nastą­
pułku huzarów gen. Bliichera, zorgani­ piła 26 maja.
zował oddział partyzancki dla celów dy­
wersyjnych, z którym walczył na przed­
polach Gdańska i w okolicach Słupska.
12
na Śląsku

Zasadnicze działania w kampanii cze oddziały wojska polskiego, wstę­


1806—1807 rozgrywały się na Pomo­ powali do nich także mieszkańcy
rzu Gdańskim, Mazurach i w okoli­ Górnego Śląska, uważający się za
cach Królewca. Rozbita pod Jeną i Polaków.
Auerstedt armia pruska zdołała jed­ W maju 1807 r. na Dolnym Śląsku
nak utrzymać kilka twierdz na Śląs­ pojawił się pułk ułanów Legii Włos­
ku (m. in. Kłodzko, Koźle, Srebrną kiej, powracający do kraju po ośmiu
Górę, Ząbkowice) i Pomorzu Zachod­ latach walk na obczyźnie. Pułk ten
nim (Kołobrzeg), wokół których dzia­ wsławił się wspaniałą szarżą pod
łały pospiesznie utworzone oddziały Strugą koło Szczawna, gdzie rozbił
partyzanckie. Napoleon skierował na pruski oddział majora Losthina. Na
Śląsk 9 korpus pod komendą swego Dolnym Śląsku (we Wrocławiu, Ny­
brata Hieronima, a na Pomorze Za­ sie i Brzegu) formowała się też latem
chodnie oddziały generałów Menarda 1807 r. Legia Polsko-Włoska, złożo­
i Loisona. Rozpoczęło się powolne na z trzech pułków piechoty i
zajmowanie owych ziem, wypieranie wspomnianego pułku ułanów.
Prusaków z większych miast, bloko­ W lutym 1807 r. część oddziałów
wanie ich w nie zdobytych jeszcze polskich sformowanych w Poznań-
fortecach. Na obu tych terenach skiem i Kaliskiem otrzymała zada­
działań wojennych, na dawnych nie wkroczenia na Pomorze Zachod­
ziemiach piastowskich, walczyły też nie i Środkowe dla związania i li­
oddziały polskie. kwidacji pozostałych tam jeszcze
Już w końcu 1806 r. na Górny wojsk pruskich. Tak więc pospolite
Śląsk wkroczył oddział porucznika ruszenie wielkopolskie pod do­
Trembickiego z pospolitego ruszenia wództwem pułkownika Garczyńskie-
krakowskiego, docierając aż pod go dotarło do Wałcza i Szczecinka,
Koźle i wszędzie spotykając się z gdzie znalazł się też oddział genera­
gorącym przyjęciem ze strony lud­ ła Jana Łubieńskiego. Generał Mi­
ności. Jak wynika z raportu porucz­ chał Sokolnicki opanował Słupsk, a
nika, ludność ta miała nadzieję, że w długotrwałym oblężeniu Koło­
przynajmniej część Śląska włączona brzegu brał udział 1 pułk piechoty
zostanie do powstającego państwa dowodzony przez Antoniego Suł­
polskiego. Kiedy w departamencie kowskiego. Na Pomorzu Zachodnim
krakowskim — w pobliżu śląskiej przebywała również Legia Północna.
granicy — zaczęto tworzyć ochotni­
» 174 «
JAN HENRYK DĄBROWSKI
generał dywizji — oraamzaior wojska polskiego
W kwaterze głównej w Warszawie 18 XII 1806
[Do marszałka Murata]
Szef szwadronu Męciński, dowódca pospolitego ruszenia szlachty polskiej
z części województwa krakowskiego po tej stronie Wisły, pisze mi z Żarek,
głównego miasta tej części województwa, położonych między Częstochową
i Lelowem, o 5 mil od granicy Śląska pruskiego, pod datą 15, co następuje:
„Książę Anhalt-Pless * czyni pobór rekruta po jednym z każdych pięciu dy­
mów na Śląsku pruskim. Grozi on napaścią na naszą okolicę w momencie,
gdy pospolite ruszenie szlachty stąd odejdzie. Jest nader niezbędne wysłanie
oddziałów dla zasłonienia tego kraju, tym bardziej że nieprzyjaciel zbiera tam
liczne oddziały, którym wystarczy pokonać 5 mil tylko, aby tu przybyć. Udało
nam się pochwycić dwu dezerterów austriackich. Odesłałem ich w głąb kraju.
Podpisano — Męciński’1.
Poleciłem panu Męcińskiemu, by zasięgnął języka o wszystkim, co dzieje się
na Śląsku i w Galicji, i by przesłał mi raport.
Archives Nationales w Paryżu. Sekcja
„Archiwa Prywatne”. Archiwum Murata
31 AP 17. 163.

W kwaterze głównej w Warszawie 19 XII 1806


[Do Napoleona]
Mam zaszczyt przesłać poniżej Waszej Cesarskiej i Królewskiej Wysokości
tłumaczenie raportu, jaki Deputacja Centralna powiatów lelowskiego i sie­
wierskiego nadesłała mi pod datą 17 obecnego miesiąca. Te dwa powiaty sta­
nowią część województwa krakowskiego po tej stronie Wisły nad granicą
Śląska:
„Od kilku dni dochodzą nas wieści, że Ślązacy pod wodzą księcia
z Pszczyny zaczynają się zbroić. Ostrzeżono nas wczoraj, że zebrali już wiele
tysięcy piechoty i jazdy. Natychmiast też sporządziliśmy raport do Komisji
departamentu kaliskiego, ale nie otrzymaliśmy dotąd odpowiedzi. Doszedł nas
dzisiaj raport, że pewien urzędnik pruski, niejaki Fischer, wszedł ze 100 huza­
rami do powiatu siewierskiego i że uprowadził tam hrabiego Mieroszewskie-
go, znanego ze swego patriotyzmu i swej gorliwości, ze wszystkimi jego słu­
gami i końmi.
Mamy zaszczyt przesłać Wam niezwłocznie szczegóły tego wydarzenia. Ze­
chciej wziąć pod rozwagę, Mości Generale, jaka jest nasza teraźniejsza po­
zycja. Będzie ona jeszcze bardziej rozpaczliwa, jeśli zbrojna szlachta wyruszy
stąd pod Łowicz, bowiem rodziny nasze pozostaną na łasce nieprzyjaciela, jeśli
nie osłoni się tych prowincji oddziałami liniowymi.
Żarki 17 XII o trzeciej godzinie nad ranem. Podpisano — Rayski, Zalaszow-
ski, Kulczycki”.
Pan Męciński, komendant pospolitego ruszenia szlachty wspomnianych po­
wiatów pisze mi z Żarek tegoż dnia:
„Huzarzy pruscy weszli wczoraj wieczór na naszą ziemię ze Śląska. Przyby­
* gubernator generalny prowincji
śląskiej
» 175 «
li oni do Zagórza, o pół mili od granicy śląskiej, i porwali hrabiego Mieroszew-
skiego i Siemińskiego, zrabowali mu dom i zabrali 30 koni”.
Piszą mi też z Czeladzi 16 XII o szóstej godzinie wieczorem:
„14 huzarów pruskich przybyło tutaj. Zabrali ze sobą z Pogoni panów
Chruścińskiego i Nowosielskiego młodszego, obu prowadząc piechotą. Kazali
sobie dać powóz i poszli dalej do Będzina. Wysłałem tymczasem rekonesans
z dwudziestu kilku koni, aby osłonić nasze granice od strony Śląska, o ile to
możliwe. Ale krok ten nie jest wystarczający. Potrzeba nam oddziałów linio­
wych. Zechciejcie nam je przysłać”.
Powiadomiłem o tych raportach Jego Cesarską Mość. Cesarz obiecał mi wy­
dać rozkaz, iż wolno mi będzie pozostawić w tych powiatach, zagrożonych przez
nieprzyjaciela, zbrojne pospolite ruszenie szlachty i zezwolić nawet na wypady
na terytorium Śląska pruskiego.
Mam zaszczyt prosić Waszą Cesarską i Królewską Wysokość wydać mi ten
rozkaz.
Jw.

TREMBICK1
porucznik pospolitego ruszenia krakowskiego

Z Siewierza 4 I [1807]
Komendy pruskie złożone z 180 ludzi znajdują się jeszcze w Bytomiu, Tar­
nowskich Górach i Gliwicach. Patrolując w Śląsku przed dwoma tygodnia­
mi aż pod samo Koźle, znalazłem zaufanie obywateli niektórych, a pospólstwo
radosnymi okrzykami witało [nas] jako wybawców i tu, do Siewierza, stojące­
go główną kwaterą przysyłali, prosząc o ratunek i pomoc przeciwko tym ko­
mendom, które ich tylko niszczyły i gwałtem do żołnierzy brały. Oni zaś się
im z gwałtownością opierali i łańcuszki, w które byli okuci, do mnie przy­
nieśli i pokazywali. Więc dla zabezpieczenia onych nie czekałem, aż sobie inne
komendy wypoczną, i ruszyłem sam z moją komendą, nie czekając ani nie
żądając od nikogo sukursu, gdyż byłem nadto pewny o odwadze moich wszy­
stkich, żebym był z nimi te 170 ludzi częścią złupotał, częścią rozproszył. Lecz
bieda nam tu, że jesteśmy otoczeni w każdym mieście Niemcami, którzy wszy­
stkie nasze czynności nieprzyjacielowi donoszą. Właśnie jak i teraz ruszyw­
szy z komendą stąd, podonosili tym komendom, że w Śląsk wkraczamy, które
po odebraniu tych doniesień w pół godziny z garnizonu wymaszerowali i z nich
nic zyskać nie mogłem. Wszedłszy w granice, orły [pruskie] kazałem porąbać,
a w każdej wsi i mieście zalecałem spokojność, mówiąc, iż przez nasze wkro­
czenie w Śląsk chcemy obywatelom Śląska prawdziwą spokojność przynieść
i ich ubezpieczyć od wszelkich pruskich gwałtownościów, gdyż ten kraj nie
jest po Odrę pruski, tylko polski. W przypadku zaś najmniejszego poruszenia
się przeciwko nam groziłem im zupełnym zrujnowaniem wsi i miast, lecz oni
się zupełnie zdają przychylać do nas i będąc teraz w Bytomiu i Tarnowskich
Górach na dniu 2 i 3 stycznia 1807, dopraszali się, aby do nich nasi komisarze
jak najprędzej przybyli i od nich przysięgę wierności i posłuszeństwa odebrali,
a oni chcą być prawdziwie posłusznymi i wdzięcznymi za uwolnienie ich.

Raport por. Trembickiego do gen. Dą­


browskiego. Dodatek do „Gazety Po­
znańskiej” 1807, nr 6, s. 3—4.

176 «
JÓZEF KSIĄŻĘ PONIATOWSKI
generał dywizji komenderujący 1 legią

W kwaterze głównej w Warszawie 6 IV 1807


Do Euzebiusza Siemianowskiego
Za odebraniem niniejszego rozkazu JWPan Siemianowski, pułkownik en
second * legionu pierwszego wojsk polskich, uda się natychmiast do Źarków
i tam, objąwszy komendę nad oficerami i strzelcami przez WGenerała ziem­
skiego Męcińskiego zaciągnionymi, rozdzieli ją na trzy lub więcej części, z któ­
rych każdą oddawszy pod rozkazy oficera albo podoficera roztropnego, postawi
o trzy lub dwie mile najbliżej od granicy, w miejscach, na przykład: Żarki,
Częstochowa, Lelów lub innych, które dogodniejszymi swemu zamiarowi uzna,
a sam średni punkt na stanowisko obrawszy, tak żeby wszystkie pod zwierzch­
nym jego dozorem być mogły, nakaże im najspieszniejszy zaciąg ochotników dla
dopełnienia legionu potrzebnych, oglądając się na ich wiek i zdrowie.
Żołd strzelcom od daty swego pod komendę ich wzięcia płacić będzie, rów-
nie jak ich podoficerom, wyłączywszy tych, którzy by się do służby wojskowej
niezdatnymi okazali. W zaciągu tym poleca się roztropności jego wzgląd na
granicę cesarską, żeby nic takiego ani przez siebie, ani przez swoich podko­
mendnych czynić nie zapędził się, co by mogło obrażać widoki polityczne.
Gdyby po rozpatrzeniu się nie znalazł między strzelcami w Żarkach oficerów
albo podoficerów zdolnych do takiego przedsięwzięcia, ma się zgłosić nieod-
włocznie, żebym mu stąd, co brakować będzie, nadesłał. Transporta zaciągnio-
nych ochotników każdy najmniej po 100 odsyłać będzie, jeden po drugim do
Warszawy do głównej mojej kwatery. Na żołd i wydatki zaciągu kasa wojenna
wyliczy mu 20 000 złp, z których rachunek za powrotem oddać będzie po­
winien.
Co się tyczy wydatku na zaciąg, ten nie ma się rozumieć jak [tylko] na tru­
nek i muzykę po szynkowniach, które są najlepszymi werbarzami. Dawanie
na rękę kosztuje wiele, a mało pomaga. Reszta poleca się znanej przezorności
komenderującego oficera, któremu nie mam potrzeby przypominać zachowa­
nia skromności, karności i względu na kraj i obywatelów.
Ponieważ dochodzi mnie w momencie pisania rozkazu wiadomość, jakoby
strzelcy i szeregowi piesi generała Męcińskiego odebrać mieli rozkaz od JW
Zajączka, generała dywizji legion drugi, do którego należą, komenderującego,
powołujący ich w okolice Neidenburga ** , przeto w takim przypadku JWPan
pułkowmik Siemianowski, nie przeszkadzając temu rozkazowi, gdyby ich w Żar­
kach znaleźć się nie spodziewał, uda się do Częstochowy, gdzie za pokazaniem
niniejszego mego rozkazu JWPan Górski podpułkownik artylerii doda mu
kilku ludzi z swojej komendy i zainformuje, gdzie i jakie komendy opuszczone
i bez żołdu w tamtejszych okolicach się znajdują, żeby ich użył do wykona­
nia włożonego na siebie obowiązku. .Przydani mu stąd oficer i dwóch pod­
oficerów oczekiwać będą raportu od niego dla oddalenia dalszych przeszkód,
które by na zawadzie znalazł. Co dopełnić rekomenduję.

Odpis z oryginału w paryskim anty­


kwariacie C. Coulet et A. Faure.

* podpułkownik
** Nidzicy
» 177 «
WOJCIECH DOBIECKI
porucznik pułku ułanów

[Kiedy] oręż zwycięski cesarza Francuzów po bitwie pod Jeną z Prusakami


zawiódł armię francuską nad brzegi Wisły, wtedy pułk jazdy polskiej uła­
nów był w Neapolitańskiem, w Aversa, letnim mieszkaniu niegdyś króla nea-
politańskiego Ferdynanda I. Król Józef chciał Polaków u siebie na gwardię
zatrzymać, ale chęć oglądania swego kraju obudziła w oficerach i żołnierzach
takie narzekanie, że musiał się na zostawieniu kilkunastu ochotników ogra­
niczyć. —
30 stycznia 1807 odebrał pułk rozkaz udania się do głównej armii do Polski
i wysłania naprzód oficerów dla organizacji nowych pułków tworzących się
w tym kraju 4.----
Przyszedł nareszcie w miesiącu maju pułk maszerujący z Neapolu do Leg­
nicy w Śląsku; tu trafił właśnie na chwilę, gdy książę Anhalt-Pless2, połą­
czywszy z twierdz kilka tysięcy piechoty, artylerii i trzy szwadrony jazdy,
zrobił demonstrację na Wrocław. Książę Hieronim Bonaparte, brat cesarski,
dowodzący 9 korpusem Wielkiej Armii w Śląsku, stojący główną kwaterą
w Frankenstein *, wysłał dywizję z Bawarczyków i Sasów złożoną na osłonienie
Wrocławia, pod dowództwem jenerała Lefebvre-Desnouettes. Ten nieustraszo­
ny jenerał spotkał Prusaków pod Kunt ** , ale Sasy broń rzucili, nie chcąc się
bić z Prusakami, których przed parą miesiącami byli towarzyszami broni;
a Bawarczycy przemagającą siłą nieprzyjaciela rozproszeni zostali3. Błąkał się
jenerał po polach około traktu od Legnicy do Wrocławia prowadzącego, szu­
kając swoich rozbitków, gdy dostrzegł jadących spokojnie za kwaterami, nic
nie wiedzących o zaszłym zdarzeniu furierów naszego pułku. Dotarł adiutant,
a rozpoznawszy, że to Polacy służby francuskiej, nie mógł pojąć, skąd się wziął
w tym miejscu pułk z Neapolu do Polski idący. I jenerał nie mniej był zdzi­
wiony, że to jest pułk kompletny, z 600 koni i ludzi składający się, doskonale
umontowany i uzbrojony4, ledwie, pytając się po kilkakrotnie, uwierzył. Uwa­
żając ten posiłek jako od Boga na jego ratunek zesłany, dawszy się uznać ka­
pitanowi Fijałkowskiemu dowodzącemu tym oddziałem, zwrócił go do Leg­
nicy, gdzie pułk nocował. Zatrąbiono na koń wśród nocy, zdziwieni oficerowie
mniemali, że pożar w mieście, bo się sądzili być odległymi od linii bojowej.
Nowe zdziwienie jenerała, gdy pułk w siedm minut do frontu wystąpił, ru­
szył natychmiast pospiesznym marszem kłusem do Jauer *** , tu nieco spoczął,
dalej doszedł nade dniem do punktu, gdzie drogę od Legnicy w góry, ku Sil-
berberg ****
, droga od Wrocławia przecina. Właśnie Prusacy do tej krzyżówki
domierzali. Lefebvre-Desnouettes dwom szwadronom, to jest 1 i 3, nakazał
szarżę, a 2 na drogę, aby odciąć nieprzyjacielowi odwrót, wysłał ku górom.
Jenerał pruski nie stracił głowy i pokazał, że zna rzemiosło, wystawił na
swym prawym skrzydle, na pagórku, 12 armat5, swą piechotę w kolumnę
ściśniętą na szosie zatrzymał, a jeździe atakować rozkazał. Ale ani pierwszy
szwadron huzarów tabaczkowych, ani drugi pięknych dragonów w błękitnych
mundurach z różowymi wyłogami, ani na koniec trzeci bośniaków, tak jak ułani
w lance uzbrojonych, natarcia Polaków wstrzymać nie mogli6. Rozbita, ucie­
kająca jazda pruska tłumnie wpadła na swą pięciotysięczną kolumnę piechoty,
* Ząbkowice Śląskie
** Kąty Wrocławskie
*** Jawora
**** Srebrnej Góry
» 178 «
pozbawiła ją wszelkiej obrony i zasłoniła od strzałów armatnich dział na po­
zycji stojących, które zrazu mocno naszym szeregom szkodzić poczęły. Przeszli
ułani przez tę pokonaną, rzucającą broń kolumnę, koląc opierających się, da­
jąc pardon jeńcom zabranym; ale gdy już ją wyminęli, Prusacy chwytali zno­
wu za karabiny i strzelali w plecy ułanom; wtedy odwróciwszy się ułani, nie­
mało trupa położyli. Owocem tego zwycięstwa było 12 sztuk armat, tyleż wo­
zów amunicyjnych, 4000 jeńców 7 i wszystkie bagaże oraz uwolnienie dwóch
batalionów saskich, którzy dniem wprzódy broń rzuciwszy, zabranymi zostali,
broń była na wozach, więc ich zaraz do straży jeńców użyto. Książę Anhalt-
-Pless rączości swego konia winien był ocalenie; rozprawa ta trwała krócej,
niż na jej opisanie czasu potrzeba. Jenerał Lefebvre sam był na czele szwadro­
nów szarżujących, które kapitan Fortunat Skarżyński z męstwem i roztrop­
nością prowadził, zginęło jednak kilkunastu ułanów, a oficerowie Szulc (młod­
szy) * i Fijałkowski ciężkie rany ponieśli. Szczególnie oprócz tych się odzna­
czyli kapitanowie: Stokowski i Hupet, porucznicy: Rybałtowski, Błoński,
Dziurkiewicz i Ledóchowski; z podoficerów wachmistrz Pruski i Skarżyński.
Nie posiadał się z radości książę Hieronim Bonaparte, dowiedziawszy się
o tym zwycięstwie, które zatarło klęskę przez Bawarczyków poniesioną, dla­
tego też żadnej nagrody Polacy nie otrzymali, bo te obydwie potyczki jednym
objęte raportem i bitwa pod Kunt była z tą ostatnią bitwą pod Strigau ** po­
mieszaną 8. Lubo żadne pismo ani żaden rozkaz dzienny o tym nie wspominał,
Niemcy sami w piśmie periodycznym, w owym czasie we Wrocławiu wydawa­
nym, pod tytułem: Vertraute Brie fen *** , redakcji Wernera, sprawiedliwość
męstwu Polaków oddali, naganiając swemu jenerałowi, że się odważył wal­
czyć z ludźmi, których siła moralna do najwyższego stopnia wytężoną była,
i ci co lat tyle błąkali się po obcej ziemi, gdy swoją ze wzgórza Riesen-
ujrzeli, niepodobna, aby byli zwyciężonymi albo wstrzymanymi
gebiirge *********
Wprawdzie wypadek był szczególny, aby 300 jeźdźców pięciotysięczny korpus
pokonało. Korzyści stąd niemałe wynikły, bo załogi twierdz: Neissy ,♦****
♦♦
Glatzu ***
*, Koźle, Silberberga, znacznie zmniejszone, nie śmiały robić wy­
cieczek i skłonniejszymi były do rychłego poddania. Stanął pułk w Wrocławiu
13 maja 10 po 114 dniach marszu, to jest daty wyjścia z Neapolu. Wchodził
w tryumfie, mając na czele działa zabrane i jeńców sześć razy przenoszących
liczbę zwycięzców; przyłączyli się do tei uroczystości Bawarczycy i Sasi, jakoby
do walki pod Strigau należeli.

W. Dobiecki Pismo pułkownika Wojcie­


cha Donieckiego do śp. jenerała Kazi­
mierza Tańskiego, „Czas” (dodatek mie­
sięczny) 1859. t. 15, s. 223—229.

* chodzi o por. Józefa Schultza


** Strugą
♦** Listy poufne
**** Karkonosze
***** NySy (Neisse)
****** Kłodzka
» 179 «
KAZIMIERZ TAŃSKI
kapitan pułku ułanów

Po tych wszystkich wyprawach, tylu ofiarach i stratach, po wzmiankowa­


nej rozprawie z Anglikami w Kalabrii n, gdy cesarz Napoleon po sławnych
zwycięstwach pod Jeną i innych nad Prusakami wszedł w granice Polski, mar­
szałek Massena otrzymał od cesarza Napoleona rozkaz udania się do Wielkiej
Armii. Zabrał ze sobą wielu oficerów polskich, a z nimi przybywszy i sta­
nąwszy przed Napoleonem, uczynił raport o smutnym stanie Legionów Pol­
skich, zniszczonych prawie na usługach Francji w tylu bitwach i pochodach,
szczególniej na półwyspie włoskim.
Nadszedł przeto rozkaz, aby zostawiwszy wybranych do przybocznej gwardii
króla Józefa 1000 ludzi naszej piechoty i 400 kawalerii i oficerów, którzy by
sobie tego życzyli12, reszta powracała sobie wskazaną drogą do Polski.
Piechota, która nie miała [jak] tylko same kadry, złożone ze szczątków daw­
nych pułków, jechała podwodami, mogąc dziennie robić po dwa i po trzy
marsze, nasza zaś kawaleria jeden marsz co dzień zaledwo była zdolna wy­
konać. Szliśmy przeto na Rzym, gdzie cały korpus naszych oficerów przed­
stawił się ojcu świętemu 13, od którego przyjęty z wielką dobrocią i uprzejmoś­
cią, pobłogosławiony był i obdarzony religijnymi pamiątkami. Z Rzymu szliś­
my przez nader piękne kraje włoskie, sławne i wielkie miasta, a nasz generał
Rożniecki towarzyszył nam aż do Trydentu---- gdzie zdawszy dowództwo
majorowi Piotrowi Świderskiemu, opuścił nas, a my kończyliśmy naszą podróż
przez Bawarię i Saksonię, gdzie wszystko zastaliśmy w spokojności, ale prze­
szedłszy granicę Saksonii i wchodząc do krajów pruskich, postępowaliśmy ze
zbrojną ostrożnością przez okolice zostające w stanie wojennym. Przybywszy
do Legnicy, zastaliśmy tam generała Lefebvre-Desnouettes’a — generała
adiutanta księcia Hieronima Bonapartego, dowódcy 9 korpusu Wielkiej Armii.
Tenże generał Lefebvre przywiózł wiadomości, że pod Salzbrunn * znajdu­
ją się uzbrojeni powstańcy z ludu, połączeni z partyzantami, w ilości 12 000
zbrojnych wynoszących, z 12 armatami pod komendą księcia Pless i że przeto
książę Hieronim, mający główną kwaterę we Frankenstein pod Srebrną Górą,
znajduje się w niebezpieczeństwie, obawiając się powstania samego Wrocławia.
Po utrudzającym marszu przez dni 89 z Włoch do Śląska generał Lefebvre,
nie dając nam zmordowanym czasu do spoczynku, wydał rozkaz, abyśmy pod
jego dowództwem uderzyli na owe zbrojne kupy ludu, które też niezwłocznie
atakując, zupełnieśmy roznieśli, a zabrawszy im wszystkie armaty i zapasy,
z trofeami zwycięstwa wróciliśmy w tryumfie do Wrocławia. Waleczny i w bo­
jach zahartowany pułk nasz ułanów, sławny tylu świetnymi czynami, wielkie
zrobił wrażenie na mieszkańcach Wrocławia i był postrachem dla Niemców.
Książę Hieronim Bonaparte niezmiernie nas polubił, znając prawie każdego
oficera z imienia i nazwiska i dając nam jawne dowody swojego szacunku
i przychylności. Używał nas jednak do opasania twierdz śląskich, a służba taka
wiele nas znowu kosztowała ofiar, tak dalece, że z ludzi naszego pułku pozo­
stała ledwo połowa.
W tymże czasie przybył do nas waleczny dawny legionista, porucznik Woj­
ciech Dobiecki, który przed wzięciem dymisji w roku 1802 odznaczył się był
w kilku bitwach, a teraz, powróciwszy do swoich braci kolegów, miał z nami
udział w zdobywaniu tychże śląskich fortec, po których zajęciu spodziewali-
♦ Szczawno
» 180 «
śmy się i pragnęli maszerować do Polski, oglądać nasze rodziny i przyjaciół,
a tymczasem inaczej zrządziła opatrzność i wyższa wola, bo zamiast powołania
nas do kraju polskiego, przysłano owszem stamtąd do nas 6000 rekrutów dla
skompletowania naszego Legionu, a cesarz Napoleon, dekretem swoim
w Saint-Cloud wydanym *, zmienił dawną nazwę Legii Włoskiej na nową —
Legię Nadwiślańską 14.
Z nowych przeto nadesłanych rekrutów uformowane zostały pułki 1, 2 i 3
piechoty, nasz zaś pułk otrzymał nazwę: Pułk Ułanów Legii Nadwiślańskiej,
czyli po francusku Lanciers de la Vistule.
K. Tański Piętnaście lat w Legionach.
Warszawa, 1905, s. 41—43.

PAWEŁ FĄDZIELSKI
kapitan 1 pułku Legii Polsko-Włoskie}

[Do ojca]
Z Wrocławia 29 VI 1807
Po wyjeździe moim z Warszawy stanąłem w 50 godzin tutaj, gdzie już zasta­
łem kilka tysięcy rekrutów przeznaczonych dla nas. Natychmiast nas do robo­
ty zapędzono i my we dwóch z Chłopickim pułkownikiem uformowaliśmy
pierwszy batalion mocny do tysiąca ludzi zebranych, ale bez oficerów i unter-
. co długo egzystować nie może i dlatego pisano już do księcia Józe­
oficerów **
fa do Warszawy o przysłanie, jeżeli można, oficerów, bo nasi włoscy, kto wie,
kiedy się przywleką. Ten batalion za dni kilka ma iść pod Glatz dla blokowa­
nia tej fortecy, w której znajduje się do 10 000 Prusaków, ale trzeba się spo­
dziewać, że po odebraniu Królewca i po ostatnim zwycięstwie *** (o którym
się w tym momencie dowiadujemy) i ci się poddadzą, bo cóż by sami znaczyli
na tym padole płaczu 15.
Śląsk jest wcale piękny i obfity, życie nas niedrogo kosztuje, bo nikomu nic
nie płacimy, taka tu jest moda, która mi się bardzo spodobała.
Książę Geroni **** jest pod Glatz, nie zastaliśmy go tutaj, generał Grabiński
jeszcze się z nim nie widział, a zatem względem naszych awansów jeszcze nie
ma decyzji.
Ja tu stoję u jednego kupca, co różnymi rzeczami i winem handluje. Jadam
razem z nim. Zaraz po sztuce mięsa czeladnicy wstają od stoła, po jarzynie
wstaje żona i idzie do drugiego pokoju, po pieczystym żegna mię i odchodzi
gospodarz, ja zaś na ostatku aż po syrze idę do swojej izby.----
Po tym zwycięstwie, o którym nam tu tyle gadają, zdaje się, że wojna na
północy długo trwać nie może, co mię bardzo martwi, bo wolę się tłuc po tych
krajach bliskich Polskiej, jak gdzie na drugim krańcu świata, a przyznam się,
że nie mam więcej ochoty nowych języków się uczyć.

Stan służby Pawła Fądzielskiego i listy


do ojca. Biblioteka PAN w Krakowie,
rkps nr 112.

* 29 III 1808
** podoficerów
*** mowa o bitwie pod Frydlandern
**** Hieronim Bonaparte
» 181 «
JOZEF REGULSKI
szef batalionu 2 pułku Legii Polsko-Włoskiej

Z Wrocławia 14 VII [1807]

[Do redaktora „Gazety Warszawskiej”]


Z ukontentowaniem donoszę WPanu, że organizacja Legii Polsko-Włoskiej
już prawie zupełnie skończona. Dwa regimenta piechoty ubrane i uzbrojone
czynią służbę garnizonową, trzeci kończy formacją. Regiment jazdy, z 1200
ludzi złożony, zupełnie uorganizowany.
JCKs.Mość książę Hieronim Napoleon mianował na podanie J W Jenerała
Grabińskiego komendanta Legii dnia 1 lipca sztabsoficerów do tejże Legii,
to jest:
W regimencie 1
Chłopicki pułkownik, Kąsinowski major, Ruttie szef batalionu, Chłusowicz
szef batalionu.
W regimencie 2
Białowiejski pułkownik, Szott major, Regulski szef batalionu, Bieliński szef
batalionu.
W regimencie konnym
Swiderski pułkownik, Biling major, Kosiński szef batalionu.
W regimencie konnym
Konopka pułkownik, Klicki major.
Książę Hieronim Napoleon, nominując W. Klickiego na majora, chciał oddać
mu sprawiedliwość za roztropne i odważne sprawienie się jego w czasie oblę­
żenia Glatz, jak sam oświadczyć raczył JW Grabińskiemu, komenderującemu
Legią.

List do redaktora, „Gazeta Warszaw­


ska” 1807, nr 58, dodatek.

JÓZEF GRABIŃSKI
generał brygady — dowódca Legii Polsko-Włoskiej

W kwaterze głównej w Nowym Mieście 4 IX 1807

Do Jego Ekscelencji marszałka Mortiera,


Głównodowodzącego na Górnym i Dolnym Śląsku
Ekscelencjo!
Korpus oficerów Legii Polsko-Włoskiej od czasu zebrania Polaków we Wło­
szech żywi jedynie uczucia najżywszej wdzięczności i poświęcenia bez granie
dla osoby Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości, która pierwsza udzieliła im
schronienia w szeregach swych zwycięskich żołnierzy 16.
Dług wdzięczności legionistów wzrósł jeszcze w miarę nowych dobro­
dziejstw. Bohater ten zaszczycił ich ojcowską protekcją podczas trzynastu lat,
gdy byli bez ojczyzny, zechciał złamać swą potężną ręką okowy, w jakich
znajdowała się ich ojczyzna i przywrócił im pierwotne istnienie. Od wspania­
łomyślności największego z suwerenów zależy, by po tylokrotnych dobrodziej­
» 182 «
stwach raczył pozwolić nam w końcu korzystać z największego szczęścia, ja­
kim jest powrót na ziemię naszej drogiej ojczyzny i zobaczenie ziemi, na któ­
rej narodziliśmy się. Tak, Panie nasz, legioniści z Włoch, powracając do swych
ognisk domowych i na łono swych rodzin, nie mogą bynajmniej ukryć ogromu
swego długu wdzięczności, jaki zaciągnęli wobec Jego Cesarskiej i Królewskiej
Mości. Widzą oni w szczęściu, jakie ich czeka, owoc Jego dobrodziejstw. Są
gotowi w każdych okolicznościach poświęcić ostatnią kroplę swej krwi, aby
udowodnić całemu światu niezłomne uczucia wdzięczności i poświęcenia wobec
największego z monarchów. Od tej pory imiona Napoleona Wielkiego i ich dro­
giej ojczyzny są na zawsze połączone w ich myślach.
Ośmielamy się prosić Waszą Ekscelencję, by zechciała być narzędziem na­
szych sentymentów u stóp tronu i by raczyła przyjąć z dobrocią zapewnienie
głębokiego respektu.

Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­


ria C2 30—57. Grandę Armee 1806—
1807. Teczka z 4 IX 1807.

PAWEŁ FĄDZIELSKI
kapitan 1 pułku Legii Polsko-Włoskiej

W Neisse 15 IX 1807
[Do ojca]
My wciąż stoimy w Neisse, gdzie powietrze jest najniegodziwsze, wiele
mamy ludzi chorych i mało któren oficer nie odchorował, jak ja mogę, tak się
bronię od febry i może ją okpię.
Co się tyczy naszej destynacji *, nie mamy dotychczas nic pewnego. Impe­
rator kazał nas się zapytać, gdzie żądamy zostawać w służbie, czy francuskiej
lub też Księstwa Warszawskiego. Wszyscy jednostajnie odpowiedzieli, że ży­
czą sobie służyć ojczyźnie. Ta rezolucja poszła do Paryża, czekamy decyzji
imperatora, mając nadzieję iść do Polskiej, co jeżeli nastąpi, łatwo będę mógł
mieć ukontentowanie widzenia WDobrodzieja.

Stan służby Pawła Fądzielskiego i listy


do ojca. Biblioteka PAN w Krakowie,
rkps nr 112.

Kassel 18 XII 1807


[Do ojca]
Przy maszerowaliśmy tutaj się 22 przeszłego miesiąca, a to po trzydziestu
trzechdniowym marszu. Nie wiem, czyli za karę lub też z jakiej innej przy­
czyny nie możemy trafić żadnym sposobem do naszej ojczyzny i poświęceni

* przeznaczenia
» 183 «
jesteśmy na wieczne tułanie się po świecie i szukanie kawałka chleba u in­
nych narodów.----
Jednak powrót do Polskiej z głowy mi wywietrzeć nie może i skończy się
na tym, że tam powrócę, choćby mię i bieda spotkać miała.

Jw.

PRZYPISY
1 Byli to m. in. płk Aleksander Roż- 8 Stany służby oficerów pułku uła­
niecki oraz szef szwadronu Stanisław nów nadwiślańskich, przechowywane
Klicki. w Archiwum Wojennym w Vincennes,
2 Anhalt-Pless przebywał wówczas w nie zawierają wzmianek o bitwie pod
Czechach. Wojskami pruskimi „robią­ Strugą. W papierach por. Józefa Fijał­
cymi demonstrację na Wrocław” dowo­ kowskiego (wbrew temu, co pisze Do-
dził mjr von Losthin z pułku Muffling. biecki, został on kapitanem dopiero
Miał on osiem kompanii strzelców 15 VII 1807) zaznaczono, że był raniony
(1100 bagnetów), trzy szwadrony kawa­ bagnetem w pierś.
lerii (230 szabel) oraz cztery armaty. W papierach ks. Hieronima Bonaparte
Był to w większej części garnizon for­ (C3 1) znajduje się oficjalny raport o
tecy Srebrna Góra. bitwie pod Strugą, podpisany przez Hie­
3 Pruska wyprawa na Wrocław pod­ ronima, stwierdzający, iż w walce brało
jęta została w związku z pogłoską o udział 250 ułanów pod dowództwem
odejściu na północ francuskiego garni­ majora Piotra Świderskiego. Pułk miał
zonu. Prusacy zamierzali opanować 7 zabitych i 15 rannych, wśród których
miasto i zagarnąć tamtejsze magazyny. byli kapitan Jan Schultz oraz porucz­
Oddział Losthina wyruszył ze Srebrnej nicy Józef Schultz i Józef Fijałkowski.
Góry nocą 11 maja i poprzez Jugów, W liście pisanym 20 V 1807 z Wrocła­
Sokolec, Głuszycę dotarł do Kątów wia Hieronim potwierdza, że spośród
Wrocławskich. Gen. Lefebvre-Desnouet- 400 żołnierzy, jakich liczył pułk, 230
tes rzucił się 12 maja w pościg za Pru­ miało konie, dlatego też tylko część re­
sakami, mając siedem bawarskich kom­ gimentu mogła wziąć udział w bitwie.
panii piechoty, batalion piechoty saskiej W teczce personalnej Piotra Świder­
i szwadron bawarskich szwoleżerów. skiego zachowało się zaświadczenie
Udało mu się wprawdzie opanować gen. Lefebvre-Desnouettes’a, wystawio­
Kąty, zajęte wcześniej przez Losthina, ne 15 V 1807 w Szczawnie (a więc w
ale w ostatniej fazie bitwy zdecydowa­ dniu bitwy), stwierdzające, że pułkiem
na postawa jednej z pruskich kompanii lansjerów dowodził major Piotr Świ­
zmieniła wynik starcia i Bawarczycy derski i że „wykazał on największą nie-
oraz Sasi poddawali się bądź rzucali do ustraszoność w bitwie pod Saltzbrunn i
ucieczki. Było to jedyne poważniejsze był jednym z tych, którzy najbardziej
zwycięstwo pruskie w kampanii 1807. przyczynili się do wygrania tego wspa­
4 Był to tylko pierwszy konny rzut niałego starcia”. Archiwum Wojenne w
pułku liczący 250 ludzi. Dopiero kilka Vincennes. Seria C3 1. Correspondance
dni później nadszedł rzut pieszy (ok. du roi Jeróme 1806—1813.
150). Prawdopodobnie też spotkanie ge­ 9 Prawdopodobnie Dobiecki, pisząc
nerała z pułkiem ułanów nastąpiło w swe pamiętniki, wykorzystał zachowa­
Strzegomiu (znacznie bliżej pola bitwy ny z 1807 egzemplarz wrocławskiej ga­
pod Kątami), a nie w Legnicy. zety z re-lacją o bitwie. W Archiwum
5 Losthin miał 6 armat — 4 własne Publicznym Potockich (w AGAD) w
1 2 zdobyte pod Kątami. poufnych biuletynach pocztowych Igna­
6 Były to oddziały 6 pułku huzarów cego Zajączka znajduje się odpis listu
von Schimmelpfeniga, 3 pułk dragonów nieznanego oficera pułku ułanów, któ­
von Irvinga oraz ułanów Prittwitza. ry tak przedstawia walkę z oddziałem
7 Wzięto do niewoli 30 oficerów (w Losthina:
tym 3 Polaków) i ponad 800 szerego­ „Nie mogłem ci zaraz odpisać, bo
wych. Zagarnięto też 4 armaty, w tym nas Prusacy przez kilka dni zatrudniali.
2 utracone wcześniej pod Kątami. Cóż powiesz, kiedy ci kartoflarze
» 184 «
ośmielili się wynijść z Kłodzka w licz­ pułki piechoty winny liczyć 8200 ludzi,
bie 3000 z 4 armatami, pochwycili nie­ a pułk ułanów 1200. Biorąc pod uwagę,
które posterunki bawarskie i odnieśli że na uzupełnienie dawnych kadr prze­
znaczne awantaże, lecz natrafili na ta­ znaczono 6000 rekrutów, Napoleon li­
kich, którzy im drogo ich zuchwalstwo czył, że z Włoch przybędzie co najmniej
przypłacić kazali. Regiment nasz kawa­ 2800 legionistów, nie licząc rannych,
lerii po czteromiesięcznym marszu, chorych i inwalidów, którzy nie mogli­
spotkany przez nich na drodze niespo­ by pełnić dalszej służby. Organizacja
dziewanie, uszykował się do bitwy i nie nowej Legii rozpoczęła się w czerwcu.
pytając się o siłę nieprzyjaciela, infan- Pułk ułanów stacjonował we Wrocła­
terię, kawalerię, artylerię jego atako­ wiu i Prudniku, 1 pułk piechoty w
wał, rozrócił, część wykłuł i resztę w Nysie, 2 pułk we Wrocławiu, Głogówku
niewolę zabrał pod Strugą. i Białej, a 3 w Nysie. Dowodził ca­
Ja żałuję, lecz całe te kilka dni na łością mianowany przez Napoleona ge­
koniu dzień i noc przepędziłem, wezwa­ nerałem brygady Józef Grabiński. (De­
ny od księcia Hieronima do rekognos- kret Napoleona z 5 IV 1807, Archi­
kowania obrotów nieprzyjacielskich w wum Ministerstwa Spraw Zagranicz­
różnych częściach Śląska. Dziś nasz re­ nych w Paryżu — Pologne 324, teczka
giment tryumfalnie do Wrocławia personalna gen. J. Grabińskiego — Ar­
wchodził, z wielkim zdziwieniem Niem­ chiwum Wojenne w Vincennes oraz
ców, że tak mała liczba naszych pro­ AGAD — Rada Stanu i Rada Mini­
wadziła 800 infanterii i 4 sztuk armat, strów Księstwa Warszawskiego 205.
które sami zdobyliśmy. Nie straciliśmy Sekcja III N 31 A Konskrypcja).
więcej jak jednego porucznika i 7 żoł­ 15 Król pruski Fryderyk Wielki wy­
nierzy i 2 kapitanów rannych. Odebra­ budował w Kłodzku twierdzę, której
liśmy rozkaz iść w 500 koni do głównej nie zdołały zdobyć w 1807 wojska na­
kwatery cesarza”. poleońskie. Fądzielski pisał swój list
10 Bitwa pod Strugą rozegrała się już po bitwie pod Frydlandem i po roz­
15 maja, więc pułk mógł stanąć we poczęciu rokowań pokojowych w Tyl-
Wrocławiu nie- wcześniej niż następ­ źy. Rozejm został wprawdzie już za­
nego dnia. warty, ale blokada twierdzy trwała na­
11 Patrz relacja Józefa Chłopickiego. dal. Dane o liczebności załogi pruskiej
przesadzone.
12 Pułk wyruszył w drogę do Polski 16 W sierpniu 1807 r., kiedy organi­
6 II 1807. zacja Legii Polsko-Włoskiej była już
13 Papieżem był wówczas Pius VII. mocno zaawansowana, Napoleon zlecił
14 Dekretem podpisanym 5 IV 1807 marszałkowi Mortierowi, dowodzącemu
w Kamieńcu Suskim Napoleon polecił na Górnym i Dolnym Śląsku, aby za­
przeprowadzenie na ziemiach polskich żądał od oficerów i żołnierzy tej Legii
nadzwyczajnego poboru 15 tys. rekru­ jasnego stwierdzenia, w jakiej służbie
tów, z których 6600 miało być przezna­ pragną pozostawać — francuskiej czy
czonych do Legii Polsko-Włoskiej. Ks. Księstwa Warszawskiego. 3 września
Józef Poniatowski złożył na departa­ gen. Grabiński dokonał inspekcji swych
menty poznański i kaliski obowiązek pułków, a każdy z nich na postawione
dostarczenia rekrutów do Legii, przy mu pytanie odpowiedział, iż pragnie
czym zajęli się tym w maju i czerwcu służyć w armii Księstwa. Następnego
1807 r. generałowie Aksamitowski i Skó- dnia odpowiedź taką za pośrednictwem
rzewski. Pierwszy departament dostar­ Mortiera przesłano Napoleonowi. Przy­
czył 1000 ludzi, a drugi 3084. Braku­ toczony tu list Grabińskiego jest właśnie
jących do pełnego stanu Legii wybrano prośbą oficerów Legii Polsko-Włoskiej,
spośród dezerterów z wojska austriac­ by cesarz pozwolił im wstąpić na pol­
kiego, którzy w 1807 bardzo licznie prze­ ską służbę.
kraczali granicę Księstwa. Napoleon zdecydował ostatecznie, że
Legia ta, formowana z żołnierzy po­ Legia oddana będzie w służbę króla
wracających z Włoch dawnych oddzia­ Westfalii Hieronima, któremu podlegali
łów legionowych, miała składać się z już Polacy podczas walk na Śląsku w
pułku ułanów i trzech pułków piecho­ maju i czerwcu 1807 r. Legia opuściła
ty, po dwa bataliony w każdym. Trzy Śląsk w październiku tegoż roku.
13
FRYDLAND

W początkach czerwca 1807 roku odwrotu — Napoleon przeszedł na­


głównodowodzący armii rosyjskiej tychmiast do kontrnatarcia, a wie­
Bennigsen podjął ofensywę z War­ czorem armia rosyjska była już roz­
mii w kierunku dolnej Wisły, licząc bita.
na to, że uda mu się kolejno rozbić Kilka dni później car Aleksander,
rozproszone korpusy francuskie, za­ widząc Francuzów na granicy swego
nim Napoleon zdąży przywołać je do imperium, postanowił poprosić o za­
siebie. Po początkowych sukcesach wieszenie broni i rozpocząć rokowa­
Rosjanie zorientowali się jednak, że nia z Napoleonem. Negocjacje te (do­
oddalają się od pruskiego korpusu puszczono do nich później pruskiego
L’Estoqa, który bronił Królewca, i że króla Fryderyka Wilhelma) toczyły
Francuzi mogą teraz manewrem się w Tylży na tratwie, którą sa­
oskrzydlającym wyjść na ich tyły, perzy Wielkiej Armii zakotwiczyli
odcinając drogę odwrotu. Bennigsen pośrodku granicznego Niemna. W
przerwał więc swój marsz i wycofał wyniku tych rozmów utworzone zo­
się w rejon Lidzbarka, gdzie 9 i 10 stało Księstwo Warszawskie, obejmu­
czerwca rozegrała się krwawa bitwa jące ziemie drugiego i trzeciego za­
na wzgórzach pod miastem. Nie boru pruskiego z wyjątkiem Biało­
przyniosła ona wprawdzie wyraźnej stocczyzny, która przypadła Rosji.
przewagi Francuzom, którzy zdołali Władcą nowego państewka liczącego
opanować tylko część wrogich pozy­ 104 tys. km2 i 2,6 min mieszkańców
cji, ale Rosjanie, chcąc osłonić Kró­ został król saski Fryderyk August,
lewiec, musieli wycofać się pospiesz­ któremu tron polski obiecywała je­
nie na północ. szcze Konstytucja 3 maja 1791 roku.
14 czerwca doszło do decydujące­ Prusy zachowały niemal całość ziem
go starcia pod Frydlandem, w chwili zagarniętych w pierwszym rozbiorze,
gdy Bennigsen przeprawiał swą a Gdańsk stawał się wolnym miastem
armię z prawego na lewy brzeg Ły­ pod opieką królów pruskiego i sas­
ny. Wykorzystując katastrofalny kiego, chociaż w rzeczywistości rzą­
błąd przeciwnika, który zgromadził dził tu niepodzielnie francuski gu­
swe wojska w ciasnym zakolu rzecz­ bernator.
nym — przez co pozbawił je swo­ W bitwie pod Frydlandem uczest­
body manewru i bezpiecznej drogi niczyła legia generała Dąbrowskiego,
» 186 «
którą Napoleon forsownym marszem konnych Kazimierza Turny, który w
sprowadził spod Gdańska. Nazajutrz ostatniej potyczce tej wojny rozbił
po bitwie — w pościgu za Rosjana­ kilka szwadronów wrogiej kawa­
mi — odznaczył się pułk strzelców lerii.

AUGUSTYN SŁUBICKI
oficer ordynansowy sztabu marszałka Berthiera

Zaraz po wejściu wojsk francuskich do Gdańska przybył Napoleon, a za­


bawiwszy trzy dni \ powrócił do Finkensteinu w celu bezzwłocznego rozpo­
częcia ruchu. Prusacy i Rosjanie, nie czekając długo, pierwsi rozpoczęli bitwę,
atakując korpus marszałka Neya, stojący za rzeczką Passurią *. Ney, zacze­
piony znienacka, cofnął się za rzeczkę i stanął obozem. W nocy do jego obozu
przybył Napoleon i rozkazał równo z dniem przejść rzeczkę. Małego jednak
oporu doznali Francuzi od nieprzyjaciela, który zrobiwszy odwrót rejterował
w porządku aż pod Guttstadt **, gdzie stawił Francuzom czoło. Lecz i tu, krótko
opierając się silnemu atakowi Napoleona, cofnął się ku Heilsbergowi *** , gdzie
miał przygotowane okopy.
Rankiem dnia 10 czerwca rozpoczęła się walka pod Heilsbergiem 2. Napoleon,
manewrując dzień cały, atakował nieprzyjaciela raz na tym, to znowóż na
drugim skrzydle. Dopiero około godziny piątej rozpoczęła się stanowcza wal­
ka. Wszelako z końcem dnia żadnego nie osiągnięto rezultatu, tak więc osta­
teczne rozstrzygnięcie bitwy pozostało na dzień następny. Dzień walki był
piękny, spodziewano się też i takiejże nocy. Lecz czy to z powodu wstrząśnie-
nia powietrza od nadzwyczajnego huku armat nie ustających dzień cały, czy
też skutkiem właściwej zmiany powietrza, dość, iż całą noc padał deszcz ulew­
ny, zmoczywszy do nitki nocujących na polu bitwy żołnierzy. Sam Napoleon,
który noc przepędził pod gołym niebem, temuż samemu uległ losowi.
Nazajutrz, równo ze świtem, nadciągnął korpus marszałka Davouta, przy
którym znajdowali się Polacy spod Gdańska. Korpus ten zajął wzgórza, przez
co od nieprzyjaciela dobrze mógł być widzianym.
Rosjanie, czy w istocie pobici, czy też obawiając się świeżo przybyłych po­
siłków, dobrowolnie opuścili okopy, a przeszedłszy rzeczki Pregel **** i Ve-
lau *****
, rejterując dalej, spalili mosty. Książę Murat, dowodzący awangardą,
na czele kawalerii pospieszył za uciekającym nieprzyjacielem. Napoleon zaś,
przebrawszy się po objechaniu placu boju i nieprzyjacielskich okopów, udał się
do miasta Ileilsberga.
W dniu tym, pełniąc służbę przy Napoleonie, jechałem przed nim, poprze­
dzony przez dwóch saperów trzymających w ręku karabinki z odwiedzionym
kurkiem 3. Gdyśmy przybyli nad rzeczkę Pregel, która pod miastem łączy się
z rzeczką Velau, sądziłem, iż zsiądziem z koni, a Napoleon przewieźć się każę
przygotowanymi już statkami. Tymczasem stanąwszy nad rzeczką, zawołał na
mnie alians! ****** Saperzy pierwsi rzucili się w wodę, ja za nimi, a tuż za mną

* Pasłęką
** Dobre Miasto
*** Lidzbarkowi Warmińskiemu
**** Pregołę
***** Welawę
****** ruszajmy

» 187 «
Napoleon wraz z całym swoim orszakiem. Chociaż rzeczka istotnie była głę­
boka, lecz że dobre mieliśmy konie, obyło się bez wypadku. Jedynie tylko
po pas zostaliśmy zmaczani. Napoleon zatrzymał się w domu biskupim, a cała
jego służba rozlokowała się w ogrodzie. Wypocząwszy chwilkę, przebraliśmy
się, a następnie jako tako posiliwszy się, wraz z Napoleonem w dalszą ru­
szyliśmy drogę. Wyjeżdżając z miasta również musieliśmy przepłynąć rzeczkę
Velau. Tymże samym porządkiem przeszedłszy rzeczkę, zmaczani i głodni trzy
mile maszerowaliśmy do Preuss Elyau, gdzie Napoleon miał główną kwaterę.
Lubo Napoleon dosyć spiesznie gonił nieprzyjaciela, ten jednak tak szybko
rejterował, iż nawet kawaleria Murata postępująca ciągle za uciekającym
wrogiem, żadnej większej korzyści odnieść nie mogła.
Napoleon, przenocowawszy tylko w Preuss Elyau, równo z dniem wsiadł
na konia i wciąż znajdując się w awangardzie, ścigał uchodzącego nieprzy­
jaciela. Nareszcie około południa dobiegł przeciwnika stojącego w okopach
i przygotowanego do walki o milę od Frydlandu. Z początku Napoleon więcej
manewrował swym wojskiem, aniżeli miał zamiar atakowania. Dopiero
około godziny siódmej rozpoczął stanowczy i gwałtowny atak. Z taką dziel­
nością uderzono na wroga, iż oskrzydliwszy nieprzyjaciela, wyparł go z oko­
pów, a zmusiwszy do rejterady, gonił uporczywie. Nieprzyjaciel, rejterując do
Frydlandu, nie zdążył przejść mostu, na którym zacięta walka wielu położyła
trupem, wielu zepchnęła w wodę, a do 15 000 jeńców stało się zdobyczą tej
batalii.
Bitwa pod Frydlandem była stanowczą. Nie tylko bowiem Rosjanie ponieśli
ogromną klęskę, ale i resztki Prusaków zostały rozbite. Kawaleria ścigała
jeszcze nieprzyjaciela do samego miasta, w którym broniąc się pomiędzy do­
mami, zapaliła miasto 4.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr 415.

AMILKAR KOSIŃSKI
generał brygady

W obozie pod Friedland 17 VI [1807J


[Do brata]
Po długim spoczynku cesarz powrócił do wojennych trudów i ledwo otwo­
rzył kampanię, już nieprzyjaciel pobity i rozproszony. Dnia 5 czerwca wojska
francuskie wyruszyły przeciw Moskalom. Nieprzyjaciel pierzchnął, okrywając
pole trupami aż do Heilsberga, gdzie w położeniu mocnym z natury i uzbrojo­
nym sztuką zatrzymał się. Przed Heilsbergiem Francuzi atakowali Moskałów
i wielką zadawszy im klęskę, odpędzili w okopy, z których cofnęli się w nocy
z 12 na 13 [czerwca]. W nocy z 13 na 14 legion 3 polski złączył się z Wielką
Armią 5.
Dnia 13 wojska francuskie poszły w pogoń za nieprzyjacielem i dognały
go dnia 14 pod Friedland. Prócz małych oddziałów wojska moskiewskiego,
które zakrywały Królewiec i inne punkta, cała armia moskiewska tam się
znajdowała. Przymuszony [był] nieprzyjaciel przyjąć bitwę. Z naszej strony
kolumny w. książęcia Berg, marszałka Soult i marszałka Davout oddaliły się
od Wielkiej Armii, dążąc na Królewiec.
» 188 «
Dnia 14 o godzinie trzeciej rano marszałek Lannes z jedną tylko swoją ko­
lumną uderzył na nieprzyjaciela, przynajmniej ośm razy mocniejszego, i utrzy­
mywał bitwyę aż do godziny czwartej rannej, o której marszałek Mortier,
w którego korpusie legion 3 znajduje się, przybył na pomoc6. Te dwa kor-
pusa, nie wynoszące więcej nad 32 000, walczyły dzień cały z mocniejszym
blisko cztery razy nieprzyjacielem i odniosły korzyści.
O południu cesarz przybył na pobojowisko z gwardią. Ja miałem honor
w czasie bitwy ustny czynić mu raport z lewego skrzydła, gdzie był nasz
legion pod rozkazami jenerała Dąbrowskiego. O godzinie czwartej po połud­
niu wszystkie kolumny naszego wojska przybyły i cesarz wydał rozkazy do
zakończenia bitwy. O godzinie szóstej marszałek Ney z boku uderzył na lewe
nieprzyjacielskie skrzydło. W jednej chwili cały horyzont okrył się dymem
i kurzawą. Nic się oprzeć nie zdołało natarczywości szturmujących. Chociaż
najuporczywiej bronił się nieprzyjaciel, chcąc zasłonić niewygodne cofanie
się za Alle * przez jeden most, lecz bojaźń niebezpieczeństw z jednej strony
oślepiła, a z drugiej Moskale, chcąc prędzej dostać się na prawy brzeg Alle,
utopili w niej kilkadziesiąt armat, wozów etc. Niezmierna także moc kom
i ludzi zatonęła. Wiele rzeczy woda uniosła, lecz jeszcze od Friedlandu aż
do Plaustendorf przez dobre pół mili wznoszą się nad wodą wierzchy poto­
pionych rzeczy7 Moskale na koniec dla zasłonienia swojej ucieczki zapalili
Friedlandu część nadmostową.
Po godzinie dziesiątej bitwa ustała, a jęk zastąpił grzmot całodzienny pio­
runów. Królewiec, przeszło 200 armat, 30 000 zabitych, rannych, potopionych
i wziętych Moskałów, a co najważniejsza rozproszenie i osłabienie ducha woj­
skowego w żołnierzu nieprzyjacielskim jest owocem dnia tego. Całe pobo­
jowisko okryte zostało trupami i umierającymi. Trzeci dzień dzisiaj po bitwie,
a jeszcze wszystkich rannych nieprzyjacielskich zebrać nie można.
Legion 3 pod dowództwem jenerała Dąbrowskiego okrył się sławą w dniu
tym, który stanowić zapewne będzie epokę w dziejach odrodzenia naszego.
Nowa nasza piechota, nowa artyleria, nowa jazda stały się godnymi nie­
zwyciężonego Napoleona dowództwa i towarzystwa walecznych Gallów. Jazda
szczególniej miała zręczność popisania się. Pułk 1 jazdy naszego legionu pod
dowództwem pułkownika Turny i majora Konopki tak się popisał, że cesarz
po bitwie kazał do siebie przywołać obydwóch tych oficerów i wystąpić puł­
kowi i oświadczył swoje ukontentowanie 8.----
Siódmy miesiąc, Mój Bracie, legion 3 liczy dopiero od swojego utworze­
nia. W tym małym przeciągu czasu służy już czynnie 6 miesięcy. Odpędził on
kilkakrotnie Prusaków od Bydgoszczy aż do Gdańska, nie mając jak po kilka
ładunków w kieszeni, noszonych dla niedostatku wtenczas patrontaszów. Od­
był trzymiesięczne, w najprzykrzejszej porze roku, oblężenie i należał do zdo­
bycia Gdańska. W ostatku chlubi się być uczestnikiem zwycięstwa, które za
rękojmię uważać można powrotu naszej ojczyzny.
Cesarz przez wzgląd na fatygi niezmierne w marszu od dnia 5 aż do 14,
prawie bez odpoczynku i ledwo nie, można powiedzieć, bez noclegu, zostawił
nasz legion na dni kilka nad Alle w okolicach Friedland.
Wypis z listu generała brygady Ko­
sińskiego do brata w Warszawie. Doda­
tek do „Gazety Warszawskiej” z 23 VI
1807.
* Łynę
» 189 «
MAURYCY HAUKE
pułkownik — szef sztabu legii Dąbrowskiego

Maszerowaliśmy powtórnie całą noc, czasem tylko po dwie godziny odpoczy­


wając, i stanęliśmy dnia 14 czerwca z rana o godzinie pierwszej w Lampasch.
O godzinie drugiej z rana korpus cały ruszył z obozu i pomaszerował w ko­
lumnie przez Domnau do batalii pod Frydland. Maszerując kawaleria była
na czele całego korpusu. Dywizja generała Dupas poprzedziła dywizją naszą.
Regiment 1, stanąwszy na polu bitwy, natychmiast na lewym skrzydle był
użytym. Uderzył w linii na piechotę rosyjską pod Heinrichsdorf, przełamał ją
i wpadł na kawalerię rosyjską, ścigając onęż aż pod same baterie. Niewolnik
znaczny i rozpierzchnięcie linii nieprzyjacielskich były skutkiem okazałego
ataku. Marszałek Lannes i Mortier jak największe pochwały regimentowi od­
dawali, chociaż pierwszy raz dnia tego był w ogniu, sławą na zawsze się
okrył.
150 towarzystwa 2 regimentu kawalerii byli użyci na prawym skrzydle
korpusu, niedaleko Posthnen, i równie mężnie i szczęśliwie walcząc, równą
sławą się okryli.
Dywizja, stanąwszy na polu bitwy, miała baterią mocną francuską, a o 1000
Kroków Heinrichsdorf na swym lewym skrzydle. Wieś ta była obsadzoną
gwardią paryską, za nią stało kilkadziesiąt kawalerii francuskiej tysięcy. Na
prawym naszym skrzydle była dywizja generała Dupas. Przed naszym środ­
kiem mieliśmy całą artylerię naszą, za nami las * i droga z Georgenau ** do
Heinrichsdorf. Kawaleria zaś użytą była przez cały dzień na samym skrzydle
prawym od Posthnen ku rzece Alle. W tej pozycji dywizja została wystawiona
na nieustający ogień armatni i ręcznej broni. Reszta armii tymczasem na­
deszła. Artyleria nasza celnym i szybkim strzelaniem dystyngowała się.
***
JW generał Dąbrowski był lekko rannym przez odłam granatu w tąż samą
nogę, która dotąd nie była wyleczona z rany otrzymanej pod Tczewem. Ban­
daże dawnej rany ochroniły od większego nieszczęścia. Nie chcąc strwożyć
żołnierza, JW generał został jeszcze parę godzin na koniu za nim.
O godzinie piątej i szóstej wieczór atak zaczął się na prawym skrzydle armii,,
gdzie nieprzyjacielskie linie zostały przełamane i rozproszone.
Cały 8 korpus
**** pomaszerował naprzód, ciągnąc się niecokolwiek w pra­
wo. Przed i w interwałach pomiędzy dywizją naszą i generała Dupas kawa­
leria francuska była uszykowana regimentami w kilkanaście linii na odstępy
jednego regimentu. Kawaleria ta atakowała nieprzyjaciela uciekającego i roz­
biła go do szczętu.
Moment ten był najstraszniejszym dla nieprzyjaciela rozproszonego, gdyż
przymuszonym był, w nadziei uniknięcia pewnej śmierci, szukać ratunku nie­
pewnego w rzece Alle.
Cesarz Napoleon osobiście przy naszym korpusie znajdował się. Ataki ka­
walerii dyrygował. Ognia takiego, jaki był wtenczas, choć stary żołnierz
jestem, nigdy nie słyszałem. Armaty plutonami waliły, sekundy jednej bez
tysiąca wystrzałów nie było. Bój całkiem był koncentrowany przy miasteczku
Frydland, gdzie nieprzyjaciel cofał się przez rzekę, mosty łamał, zanim jesz­
cze armia francuska mogła się przeprawić. Kule kartaczowe przenosiły miejsce,

* las Georgenau
** Jerzykowo
*** wyróżniała
**** Mortiera
» 790 «
gdzie się najjaśniejszy cesarz Napoleon znajdował. O godzinie dziesiątej wie­
czór ogień ustał. Dywizja na placu zwycięstwa obozowała.
Uważać należy, iż cała armia zapewne jedynie mięsem wołowym, a pod
Launau * i pod Heilsberg mięsem z koni poprzedniego dnia zabitych, żyła.
Nie mając kociołków, żołnierz mięso bez soli na węglach przypiekał. Wódki
ani pokarmu żadnego w dzień batalii dywizja nie widziała. Dywizja nasza
w tym dniu zdobyła armat 2, wozów amunicyjnych 7.
Z rana, lustrując armię, najjaśniejszy cesarz Napoleon przejeżdżał nasze
linie. Od całego wojska okrzykami zwycięstwa: ,,Niech żyje cesarz!” był przy­
jęty.
Kawaleria nasza pomaszerowała do Gerdauen ** , gdzie pobiła nieprzyjaciela
i niewolnika znacznego zrobiła. Później odebrała dywizja rozkaz udania się
pod Frydland i okolic. Posławszy kompanię jedną do tego nieszczęśliwego
miasteczka, rozlokowała się w Heinrichsdorf i okolicach. Suchary i wódka
dogoniły nas w Heinrichsdorf.

Spadek piśmienniczy po generale Mau­


rycym hr. Hauke, Warszawa 1905, s.
127—129.

KAZIMIERZ TURNO
pułkownik — d»wódca 1 pułku strzelców konnych

Gerdauen 17 VI 1807
JW Dąbrowskiemu, jenerałowi dywizji
Wiadomo jest JW Jenerałowi, iż regiment 1 jazdy z dywizji JW Jenerała
wraz z oddziałem 2 regimentu jazdy pod komendą moją zostającego 9 odebrał
rozkaz od samego Najjaśniejszego Cesarza udania się dla rekognoskowania
nieprzyjaciela w okolicy Schippenbeil *** i Gerdauen. Udałem się natychmiast,
to jest dnia 15 czerwca, nazajutrz po batalii, na miejsce mnie przeznaczone,
maszerując do Schippenbeil, trzymając się zawsze prawego brzegu rzeki Alle,
oddział regimentu 2, pod komendą podpułkownika Droszewskiego idący
w awangardzie, postrzegł z daleka nieprzyjaciela za wsią Hohenstein stojącego
w szyku batalii. Dałem podpułkownikowi Droszewskiemu rozkaz, ażeby na­
tychmiast nieprzyjaciela atakował. Lecz mimo największej odwagi tegoż
sztabsoficera i jego ludzi nieprzyjaciel, będący w daleko większej liczbie
(miał bowiem 300 kozaków i 2 szwadrony huzarów czerwonych), ustąpić nie
myślał. Natenczas major Konopka, zrobiwszy szybki manewr plutonami w pra-
^o, wpadł nieprzyjacielowi w lewe skrzydło, i ja zaś z resztą regimentu, złą­
czywszy się z oddziałem regimentu 2, uderzyłem z frontu na nieprzyjaciela,
który mając w tym czasie złamane swe skrzydło lewe, w największym niepo­
rządku uciekać zaczął, zostawiwszy na placu znaczną porąbanych i pokłutych
liczbę. Nasza strata była bardzo mała.
Nie spuszczając nieprzyjaciela z oczu i zabrawszy mu w ucieczce do 50 lu­
dzi, goniliśmy ku Schippenbeil. Noc ciemna i gęste bory salwowały nieprzy­
* Łaniewem
** obecnie Żeleznodorożnyj w ZSRR
*** Sąpopola
» 191 «
jaciela. Ruszyliśmy do Schippenbeil w nocy z 15 na 16 czerwca, gdzie po-
wziąwszy wiadomość, iż nieprzyjaciel rozproszony uciekał do Gerdauen, na­
zajutrz rano udaliśmy się za nim. Przyszedłszy do Gerdauen, dowiedzieliśmy
się, iż nieprzyjaciel z drugiej strony miasta, na drodze ku Nordenburgowi
przy Maltheser Wiese, stoi. Siła jego złożoną była z 600 piechoty, z niedo­
bitków huzarów czerwonych i 500 kozaków. Pozycja nasza nie była bardzo
bezpieczna, a zatem myśleliśmy nieprzyjaciela wyparować, gdyż nas ustawnie
alarmować mógł. Lecz mając znużone nagłym marszem za nieprzyjacielem
ludzi i konie, dnia tego nic w stanie zrobić nie byliśmy.
W nocy z 16 na 17 alarmował nas nieprzyjaciel, lecz zastawszy nas go­
towych pod bronią, opuścił swój zamysł. Dnia 17 czerwca rano udaliśmy się
na drugą stronę miasta ku nieprzyjacielowi, który miał pozycję najlepszą
i rejteradę ku lasowi. Pomimo tego atakowaliśmy go, lecz piechota moskiew­
ska, trzymając się najlepiej, broniła swej kawalerii.
Natenczas przymuszeni byliśmy starać się ich oskrzydlić lub im tył zabrać.
Dałem więc rozkaz podpułkownikowi Droszewskiemu, ażeby z dywizją 2 re­
gimentu jazdy starał się przebyć Maltheser Wiese dla zrobienia dywersji
kawalerii nieprzyjacielskiej, co uskutecznił i awantażownie ucierał się z nie­
przyjacielem. Z regimentu 1 jazdy posłany był z pikinierami tegoż regimentu
podpułkownik Radzicki na kozaków, których do rejterady przymusił. Reszta
regimentu, złożona z dwóch szwadronów jazdy, uderzyła na piechotę mos­
kiewską, która po pierwszym wystrzale rozbitą została. Komendant moskiew­
ski przez wachmistrza z regimentu 1, gdy się poddać nie chciał, zabity został,
reszta Moskali, broń rzucając, w niewolę zabrana była. Moskale stracili, czę­
ścią w zabitych i rannych, do 60 ludzi. Kawaleria nieprzyjacielska, straciwszy
kilkunastu niewolników, do boru uciekła, 500 niewolnika wzięliśmy z pie­
choty, których to wszystkich zabranych niewolników odesłałem do Friedland,
gdzie według odebranego recypisu * jenerałowi Dentzel oddałem ich. Z naszej
strony zabitych zostało 4, rannych 15, koni zabitych i rannych od piechoty
moskiewskiej do 40.

K. Turno do J. H. Dąbrowskiego: „Ga­


zeta Poznańska” 1807, nr 61.

AUGUSTYN SŁUBICKI
oficer ordynansowy sztabu marszałka Berthiera

Napoleon nocował na pobojowisku w swym szaraczkowym surducie, a prze­


spawszy się godzin parę, gdy dnieć zaczynało, wypił filiżankę czarnej kawy,
a dosiadłszy konia, objechał plac walki. Większą część rannych i zabitych
stanowili Rosjanie i Prusacy. Przy okopach, gdzie atakował pułk jazdy pod
wodzą pułkownika Turny i majora Konopki, leżał stos zabitych, a mimo za­
ciętego oporu rzeczony pułk zdobył nieprzyjacielskie szańce. Tak więc świeżo
uorganizowane wojsko polskie, rzec można, iż po raz pierwszy zbierało laury
swojej odwagi i męstwa pod murami Frydlandu. Pułkownik Turno i major
Konopka ozdobieni zostali krzyżami Legii Honorowej, jak również i kilku
innych oficerów.
* pokwitowania
» 192 «
Po tej sławnej batalii Napoleon spiesznie ścigał przeciwnika aż do samej
Tylży. Na pół mili przed Tylżą zabiegł Napoleonowi drogę goniec od cesarza
Aleksandra z prośbą o zawieszenie broni. Lecz Napoleon dość głośno wyrżekł
do księcia Berthier, iż na godzinę nawet nie zezwoli na zawieszenie broni.
W marszu więc otrzymał goniec odmowną odpowiedź. W godzinę po wyjeździe
Aleksandra z Tylży stanął Napoleon w mieście, zająwszy na główną kwaterę
obszerny dom, położony na szerokiej ulicy wzdłuż rzeki Niemna. We dwie
godziny po zajęciu miasta spostrzegliśmy przybywającą do brzegu łódkę,
a w niej jakiegoś oficera rosyjskiego. Po przybyciu łodzi do brzegu rzeki wy­
siadł z niej generał rosyjski wraz ze swoim adiutantem, którego księciem
Łobanowem nazwano. Natychmiast udał się do kwatery Napoleona, poprze­
dzony przez oficerów francuskich, którzy go zaprowadzili do księcia Berthier,
jako jeneralnego majora armii francuskiej. Zaczęciem mowy księcia Łoba-
nowa do księcia Berthier było uznanie Napoleona cesarzem Francuzów i tytuł
ten w toku rzeczy bezustannie powtarzał. Podobny krok zapowiadał korzystne
warunki pokoju, gdyż po raz to pierwszy cesarz Aleksander Napoleona uzna­
wał cesarzem Francuzów.
Po krótkich naradach książę Berthier udał się do Napoleona, który zezwo­
lił na zawieszenie broni. Jednocześnie rozpoczętymi zostały negocjacje o po­
kój. Tegoż samego dnia ułożono, ażeby obydwaj cesarze zjechali się na środ­
ku Niemna 10. Do tej uroczystości przygotowanymi były trzy namioty usta­
wione na tratwach. Jeden namiot dla Napoleona, drugi dla Aleksandra, a trze­
ci na zejście się obydwóch mocarzy. W jednej niemal chwili cesarzowie wsiedli
na statek i jednocześnie przybyli do oznaczonego miejsca, a tak razem wy­
siadłszy, udali się do środkowego namiotu. Tutaj, podawszy sobie ręce, zobo-
pólnie przyrzekli zawrzeć pokój. Po niejakim czasie obydwaj monarchowie
powrócili do swoich głównych kwater. Nazajutrz po owej uroczystości cesarz
Aleksander przybył do Tylży ze znacznym orszakiem generałów i oficerów,
gdzie był przyjmowanym przez Napoleona na szerokiej ulicy wobec całej
gwardii francuskiej. Aleksander, wyprzedziwszy swój orszak, podjechał do
Napoleona, z którym powitał się pocałowaniem w twarz. Następnie, odbywszy
rewię gwardii pieszej wraz z Napoleonem, około godziny piątej udał się do
pałacu zajmowanego przez Napoleona.
Trzeciego dnia po przybyciu Aleksandra do Tylży przybył dopiero król
pruski z niewielkim orszakiem. Przyjmowanym był przez księcia Murata.
U wchodów pałacu powitanym został przez gwardię, a następnie zaprowadzo­
nym przez księcia Murata do salonu, w którym Napoleon wraz z cesarzem
Aleksandrem oczekiwali na niego.
Napoleon, pragnąc zabawić cesarza, sprezentował mu całą zwycięską armię.
Korpus marszałka Davout pierwszy odbył rewię, który w marszu nieszczegól­
nie] się prezentując, obecnie, przybrany'w nowiuteńkie mundury, wyglądał
wspaniale, jak gdyby wpośród murów Paryża, a nie po tak zaciętej i morder­
czej bitwie u.
Obozy założonymi były starannie, porobione ogródki i aleje wysadzone
świerkami wykopanymi w okolicznych borach. Toteż wielki książę Konstanty
nie mógł się nadziwić tak wzorowo urządzonemu obozowi. A wziąwszy od
żołnierza francuskiego karabin, całą mustrę odbył przed Napoleonem, na co
mu tenże odpowiedział z uśmiechem, iż dobry byłby z niego gwardzista. Król
pruski, który również był obecny rewii, pierwszy to zapewne raz przyjrzał
się z bliska korpusowi, który pod Jeną złamał jego potęgę 12. Położenie króla
pruskiego było wielce ambarasownym, a tym więcej iż z natury obok boha-
» 193 «
tyra świata i swego zwycięzcy, budzącego w każdym nie tylko podziw, ale
i szacunek. Ubiór króla pruskiego także był osobliwszy i nie odpowiadający
dostojności monarchy. Miał na sobie mundur granatowy z pomarańczowym
kołnierzem przy akselbantach bez szlif. Rajtuzy szaraczkowe, kask i wąsy
zapuszczone. Taki królewski ubiór między Francuzami, którzy tak bogato
i wykwintnie byli ubrani, śmiech nieposzanowania wzbudzał. Gdy jechali ra­
zem konno, cesarz Napoleon na prawej, Aleksander na lewej stronie, król
pruski nigdy nie miał śmiałości jechania razem, tylko w tyle za cesarzami.
Jadąc mieszał się między świtę generałów francuskich i rosyjskich, którzy
asystowali tym dwóm mocarzom Europy.
Napoleon, pragnąc poznać królową pruską, która za Niemnem była w obo­
zie, dał uczuć generałowi Kalckreuth pruskiemu, iż życzyłby sobie poznać
piękną królową pruską. Takie oświadczenie dało powód do przyjazdu królo­
wej pruskiej, która w parę dni do Tylży przybyła i została zaproszona na
obiad do stołu Napoleona wraz z cesarzem Aleksandrem i królem pruskim.
Królowa pruska była jak najskromniej w białą suknię ubrana. Podczas obiadu
tego, mając na prawej ręce królową, a po lewej cesarza Aleksandra, mile
z królową pruską rozmawiał. Przy tej sposobności, przy dobrym humorze Na­
poleona, zręcznie przymówiła się królowa, aby jej Śląsk był oddany, który
punktami przedugodnimi traktatu miał być do Polski odstąpionym 13. Napoleon
odstąpił Śląska na szpilki dla królowej, która bardzo z tego daru ukontento­
waną została.
Po obiedzie, sprowadziwszy sam Napoleon królową pruską do powozu,
z miłym pożegnaniem odjechała.
Wszyscy Polacy, którzy otaczali w Tylży Napoleona, ciekawymi nader byli,
jaki los ich ojczyznę spotka, robiąc sobie nadzieję, że i cesarz Aleksander
ustąpi coś z zabranych krajów polskich. Z wielkim żalem dowiedzieli się
później Polacy, iż zakończenie tej wojny najwięcej się zasadzało na uznaniu
przez Rosję cesarstwa francuskiego i przyznaniu cesarzem Napoleona. Tym
traktatem uznano tylko Księstwo Warszawskie, które się składało z krajów
przez króla pruskiego ostatnim zaborem zabranych wraz z ziemią inowrocław­
ską, michałowską i powiatem bydgoskim. Nawet jeszcze Rosja za koszta woj­
ny została wynagrodzona 400 tysięcy dusz, czyli okręgiem białostockim 14.
Nieukontentowanie duże dało się czuć między Polakami, gdyż sobie więcej
na tej wojnie zakładali Polacy. Lecz wchodząc w położenie Napoleona, gdy
widział, że się zaczyna Hiszpania burzyć 15 i Austrii dowierzać nie mógł, ko­
rzystał z proponowanego pokoju i nie mógł więcej zrobić nad to, że postawił
Księstwo Warszawskie, które miało być później kamieniem węgielnym do za­
łożenia Królestwa Polskiego. A że króla saskiego chciał wynieść na godność
królewską, przez to powołał tę familię do rządzenia Księstwem Warszawskim
w nowo erygowanym kraju. Oddani Polacy pod zarząd królowi saskiemu, fa­
milii tej, która przez konstytucję na tron polski powołaną była, to przynaj­
mniej uprzyjemniło Polakom, robiąc sobie zawsze nadzieję, że Napoleon o Po­
lakach nie przepomni, zwłaszcza że nadając temu małemu kraikowi konsty­
tucję, rząd taki w nim zaprowadził i postanowił senat, izbę reprezentacyjną,
jak gdyby te fundamenta do największej budowy nadal posłużyć miały.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr
415.

» 194 «
PRZYPISY
1 Napoleon przybył do Gdańska 31 W takiej sytuacji 42 tys. żołnierzy
maja po południu. Zatrzymał się w pa­ ks. Gorczakowa znalazło się w pułap­
łacu opackim w Oliwie, gdzie odbyła ce, nie wiedząc bowiem o spaleniu mo­
się ceremonia nadania marszałkowi Le- stów, wycofywało się właśnie w kie­
febvre tytułu księcia Gdańska. W ka­ runku wioski Frydland. Przyparci do
tedrze oliwskiej zachowała się do dziś Łyny Rosjanie i Prusacy porzucili dużą
tablica nagrobna francuskiego pułkow­ część artylerii i tabory, starając się prze­
nika Ferdinanda dTmecourt, który po­ dostać wpław przez rzekę. Jedynie dy­
legł podczas oblężenia, zastrzelony zre­ wizja gen. Lamberta (francuskiego emi­
sztą przez pomyłkę przez własnych żoł­ granta) zdołała wydostać się z po­
nierzy. 1 czerwca cesarz zwiedzał trzasku, inne natomiast zostały do­
Gdańsk, a zobaczywszy w kościele Ma­ szczętnie rozbite. Straty rosyjskie się­
riackim obraz Memlinga Sąd Osta­ gały 25 tys. ludzi (na 80 tys. walczą­
teczny kazał przewieźć go do Paryża. cych) oraz 80 dział. Straty Francuzów —
Obraz powrócił na dawne miejsce do­ 12 tys. (na 54 tys. walczących).
piero w 1815. 5 O marszu tym pisze Dąbrowski w
2 Tego dnia Soult i Murat, mimo li­ raporcie do ks. Józefa Poniatowskiego
czebnej przewagi Rosjan, zaatakowali z obozu pod Frydlandem 15 VI 1807:
ich na umocnionych pozycjach pod „Legion 3 zaledwie powrócił z oblęże­
miastem, ale ponieśli ogromne straty, nia Gdańska, gdzie jak ledwie wiele
sięgające 12 tys. zabitych i rannych. ucierpiał, musi być WKs.Mości wia­
Armię francuską uratowało przybycie domo, zaraz odebrał rozkaz udać się
korpusów Lannes’a i Neya, co zapo­ do Wielkiej Armii. Od dnia 5 miesiąca
biegło kontratakowi przeciwnika. Póź­ bieżącego aż do 11 nagłym marszem
nym wieczorem Bennigsen, obawiając dniem i nocą spieszyć musiał do złą­
się nadejścia głównych sił francuskich, czenia się z korpusem marszałka Mor-
wycofał się wzdłuż prawego brzegu Ły­ tier, pod którego rozkazami zostaję.
ny na północ, by osłonić Królewiec. Łatwo sobie WKs.Mość wystawisz, jak
Bitwę pod Lidzbarkiem (podobnie jak musiał być trudnym ten marsz. Żoł­
walki pod Pułtuskiem i Ostrołęką oraz nierz bez obuwia, bez żywności, bo ta
oblężenie Gdańska) upamiętniono póź­ zdążyć za marszem nie mogła, osłabio­
niej napisem na paryskim Łuku Try­ ny pracą trzymiesięcznego oblężenia
umfalnym zdawał się przewyższać siły fizyczne
3 Pomyłka autora. Byli to strzelcy człowieka, pełniąc bez szemrania po­
konni gwardii. winność swojego stanu. Kilku ludzi
4 Bitwa pod Frydlandem rozegrała się umarło z fatygi w marszu, z dnia 13 na
14 VI 1807. Bennigsen, chcąc przedostać 14 jeszcze noc całą maszerowaliśmy,
się do zagrożonego Królewca, postano­ spiesząc do boju, nie mając od trzech
wił przejść w Frydlandzie z prawego dni Chleba i ledwo pół racji mięsa. Ci,
na lewy brzeg Łyny. Przełamując opór co zdążyć nie mogąc, na drodze pozo­
korpusu Lannes’a (25 tys.) armia ro­ stawali, złączyli się w znacznej liczbie
syjska (69 tys.) odrzuciła Francuzów, ze swoimi regimentami na pobojowisku
a po oswobodzeniu drogi do Królewca i wpośród ognia, którego żywość uwa­
rozłożyła się w południe na wypoczy­ żana była nawet od starych i ostrzela­
nek. O godzinie 14 na polu bitwy po­ nych żołnierzy”. „Gazeta Poznańska”
jawił się Napoleon, który dostrzegł od 1807, nr 51.
razu wyjątkową szansę rozbicia prze­ 6 Informacje nieścisłe. Przewaga Ros­
ciwnika. Bennigsen zajmował bowiem jan nad korpusem Lannes’a była w rze­
pozycje na szerokim froncie, mając za czywistości dwukrotna. Korpus mar­
plecami Łynę, przy czym większość je­ szałka Mortiera, a wraz z nim dywi­
go oddziałów stała w zakolu rzeki, zja Dąbrowskiego pojawiły się na polu
otoczona z trzech stron wodą, co utrud­ walki około godz. 9, maszerując drogą
niało drogę ewentualnego odwrotu. Po z Królewca do Welawy. Piechota polska
pięciogodzinnej przerwie (12.00—17.00) walczyła na lewym skrzydle ugrupo­
Francuzi podjęli atak za cenę dużych wania Wielkiej Armii w rejonie wioski
strat, zmusili lewe skrzydło rosyjskie Schwonau i miała przeciw sobie m. in.
do odwrotu. Bennigsen wycofał gwar­ kozaków atamana Uwarowa oraz ka­
dię oraz oddziały gen. Bagrationa na walerię ks. Golicyna. Kawaleria polska
prawy, bezpieczny brzeg rzeki i w oba­ przesunięta została natomiast w cen­
wie pościgu niemal natychmiast spalił trum ugrupowania koło wioski Post-
za sobą mosty. henen. Polacy odegrali istotną rolę w
» 195 «
bitwie pod Frydlandem chociażby z ra­ i 6 ułanów pod komendą Dominfka
cji tego, że należeli do tych korpusów, Dziewanowskiego, a złożony z dawnych
które uczestniczyły w pierwszej, przed­ żołnierzy polskich pruskiego pułku „to­
południowej fazie starcia, kiedy prze­ warzyszy”.
waga liczebna była po stronie Rosjan 10 Rozejm — początkowo na miesiąc —
i kiedy trzeba było — dla uzyskania zawarty został 21 czerwca. Spotkanie
późniejszego zwycięstwa — powstrzy­ dwu cesarzy na środku Niemna nastą­
mać ataki wroga. piło 25 czerwca. Rokowania między ni­
7 Z inicjatywy mjr. Weyssenhoffa mi trwały od 28 czerwca do 9 lip ca
żołnierze polscy wydobyli 6 takich ar­ 11 Korpus Davouta nie brał udziału
mat, na których gen. Dąbrowski „ka­ w bitwie pod Frydlandem.
zał wyryć, kiedy i gdzie były zdobyte'. 12 Davout rozbił główne siły pruskie
Warto dodać, że w wńedeńiskim mu­ pod Auerstedt, a nie pod Jeną.
zeum wojskowym znajduje się jedna z 13 Informacja nieścisła. Królowa za­
armat zdobyta przez Polaków pod biegała o otrzymanie Magdeburga. Nie
Tczewem. mówiono też o ewentualnym przyzna­
8 Stan służby Jana Konopki przecho­ niu Śląska Polsce. Relacja Słubickiego
wywany w Archiwum Wojennym w dobrze od daj e jednak rozgoryczenie Po­
Vincennes zawiera następującą adno­ laków po ogłoszeniu warunków pokoju
tację. ,,W bitwie pod Frydlandem szar­ w Tylży.
żował z 5 pułkiem strzelców konnych 14 Porozumienie zawarte w Tylży
na piechotę i kawalerię rosyjską, która (7 VII między Francją i Rosją, a 9 VII
zagrażała lewemu skrzydłu korpusu między Francją i Prusami) przewidy­
marszałka Mortiera. Obalił on i pobił wało także zerwanie przez cara stosun­
nieprzyjaciela w obecności tego mar­ ków dyplomatycznych z Anglią i przy­
szałka. Nazajutrz wezwany został do stąpienie do blokady kontynentalnej,
JCMości dla zdania sprawy z tej walki zrzeczenie się przez Prusy ziem na le­
i nagrodzony krzyżem Legii Honoro­ wym brzegu Łaby, z których utworzo­
wej”. Archiwum Wojenne w Vincennes. no Królestwo Westfalii (oddane bratu
Sekcja Administracyjna. Teczka perso­ Napoleona Hieronimowi), oraz ogłosze­
nalna Jana Konopki. nie Gdańska wolnym miastem pod pro­
9 Były to późniejsze pułki armii Księ­ tektoratem Prus i Saksonii.
stwa Warszawskiego: 5 strzelców kon­ 15 Problem hiszpański powstał dopie­
nych (dowodzony nadal przez Turnę) ro w początkach 1808.
III
HISZPANIA
14
TRZECI SZWADRON ZDOBYWA SOMOS1ERRĘ

Układ pokojowy w Tylży, podpisany stąpiła część dworu hiszpańskiego,


w lipcu 1807 r., miał ugruntować domagając się abdykacji Karola i
panowanie Napoleona w zachodniej przekazania korony następcy tronu,
i środkowej Europie. Aby jednak Ferdynandowi. W październiku 1807
utrwalić to panowanie, trzeba było r. oba stronnictwa zwróciły się z
także pokonać Anglię i zamknąć prośbą o mediację do Napoleona,
przed jej towarami kontynent euro­ który uznał, że słaba Hiszpania mo­
pejski. Jeszcze w listopadzie 1806 że być z łatwością opanowana przez
r. — kilka dni po wkroczeniu do jego armię.
Berlina — cesarz wydał dekret o Miesiąc później — na żądanie ce­
blokadzie kontynentalnej, zakazując sarza — Karol IV przepuścił przez
utrzymywania podbitym i uzależnio­ swe terytorium wojska francuskie,
nym od siebie krajom stosunków które wkroczyły do Portugalii, oba­
handlowych z Wielką Brytanią. lając tamtejszą dynastię Braganca.
Dzięki dotychczasowym zdoby­ Przemarsz ten wykorzystany został
czom Francuzi kontrolowali już wy­ zresztą przez Fancuzów do obsadze­
brzeża Morza Północnego i Bałtyku, nia garnizonami kilku miast i fortec
dużą część linii brzegowej Morza hiszpańskich, co w planach Napole­
Śródziemnego i niemal cały Adria­ ona miało być pierwszym krokiem
tyk. Z chwilą gdy po pokoju w Tyl­ do całkowitego opanowania Półwys­
ży do blokady przystąpiła Rosja, pu Iberyjskiego. Zaniepokojony
Anglikom pozostawało jedynie obecnością francuskich żołnierzy,
uprawianie kontrabandy, którą pro­ którzy coraz liczniej pojawiali się w
wadzili z baz na Malcie i Helgolan- północnej części kraju, lud hiszpań­
dzie, a także za pośrednictwem Por­ ski chwycił za bcoA (18 III 1808),
tugalii i Hiszpanii, nie okupowanych zmuszając Karola IV do abdykacji.
jeszcze przez armię cesarską. Nowym monarchą został Ferdynand
W Hiszpanii w owym czasie pano­ VII — zaciekły nieprzyjaciel Godoya
wał Karol IV z dynastii Burbonów, — ale tej zmiany nie chciał uznać
człowiek już stary, zdominowany Napoleon, przeznaczywszy już Hisz­
całkowicie przez żonę Marię Luizę i panię dla swego starszego brata, Jó­
jej kochanka Manuela Godoya. Prze­ zefa. Cesarz podstępem zwabił do
ciw władzy faworyta królowej wy­ Bajonny (kwiecień 1808) zarówno
» 198 «
Karola, jak i Ferdynanda, wymusił Bailen (22 lipca) w zamian za obiet­
na nich zrzeczenie się praw do tro­ nicę, iż zostaną odesłani do Francji.
nu, a następnie uwięził w zamkach Hiszpańskie dowództwo nie dotrzy­
Valenęay i Compiegne. Już wcześniej mało jednak postanowień konwencji
(23 marca) do Madrytu wkroczył i skierowało jeńców do Kadyksu,
marszałek Murat, któremu towarzy­ gdzie większość z nich wyginęła w
szyła część gwardii cesarskiej. ciągu kilku lat niewoli, zamknięta na
Wojna hiszpańska — najdłuższa i starych okrętach — pontonach.
najbardziej krwawa z tych, które Kapitulacja pod Bailen była pierw­
prowadził Napoleon — rozpoczęła się szą tak wielką klęską armii francus­
2 maja 1808 r., kiedy to mieszkańcy kiej, a fakt, że przyczynili się do niej
Madrytu, stając w obronie wywożo­ chłopscy guerrilleros, obalał mit o
nych do Francji członków rodziny niezwyciężoności cesarskich żołnie­
królewskiej (m. in. infanta Francisz­ rzy. Nic więc dziwnego, że Napole­
ka i jego siostry Pepity), zaatakowa­ on — doceniając powagę sytuacji —
li niespodziewanie cesarskich żołnie­ postanowił poprowadzić osobiście
rzy. Jeszcze tegoż wieczora marsza­ działania wojenne i przywrócić tron
łek Murat wyprowadził na ulice kil­ swemu bratu. W początkach listopa­
ka pułków kawalerii, które na pla­ da stanęła nad Ebro nowa, 200-ty-
cu Puerta del Sol wykonały szarżę na sięczna armia francuska, którą ce­
wzburzony tłum. W dwudniowych za­ sarz podzielił na samodzielne korpu­
mieszkach zginęło ponad 300 Hiszpa­ sy i rozesłał je w kilku kierunkach.
nów; wielu spośród nich rozstrzelały Wykorzystując lukę w systemie
cesarskie plutony egzekucyjne. obronnym Hiszpanów, pomaszerował
Po majowych zamieszkach w Mad­ z gwardią i korpusem Victora wprost
rycie całą Hiszpanię ogarnęło po­ na Madryt, ale drogę na przełęczy
wstanie przeciw Francuzom. W Ara- Somosierra zagrodził mu generał don
gonii i Katalonii, w Galicji i Anda­ Benito San Juan. Wówczas to — 30
luzji pojawiły się oddziały guerrille- listopada 1808 r. — mieli po raz
ros, armia królewska przeszła na pierwszy wsławić się polscy szwole­
stronę powstańców, a zakonnicy — żerowie gwardii, wykonując kilku­
przede wszystkim kapucyni i fran­ minutową szarżę, która należy do
ciszkanie — zaczęli wzywać do wy­ najwspanialszych wyczynów w hi­
cinania francuskich garnizonów. storii kawalerii.
Wprawdzie narzucony przez Napo­ Przełęcz Somosierra, w łańcuchu
leona nowy król, Józef Bonaparte, górskim Guadarrama, miała istotne
wkroczył w lipcu 1808 r. do stolicy, znaczenie strategiczne, stanowiła bo­
ale musiał uchodzić stąd na północ wiem ostatnią naturalną zaporę na
zaledwie po dziesięciu dniach pano­ drodze do oddalonego o 90 km Mad­
wania, Hiszpanie bowiem odcięli w rytu. Gościniec wiodący z północy w
górach Sierra Morena 20-tysięczny kierunku przełęczy, którą chciał da­
korpus generała Duponta, który lej maszerować Napoleon, biegnie
otrzymał od cesarza zadanie zdławie­ doliną strumienia Pena del Chorro
nia buntu w Andaluzji. i podnosi się na dosyć krótkim od­
Obładowani łupem francuscy żoł­ cinku o blisko 300 m. Stanowił trakt
nierze, którzy przed tygodniem obra­ doskonale utrzymany, wysadzany
bowali Kor dobę, woleli porzucić w topolami, obwiedziony z obu stron
czasie odwrotu swe armaty niż wy­ murkami z głazów, co pozwalało je­
rzec się zdobyczy. Zmęczeni długim chać obok siebie — strzemię w strze­
marszem przez spalone słońcem ka­ mię — nie więcej niż czterem żołnie­
mieniste pola, złożyli broń pod rzom. Blisko szczytu Hiszpanie usta­

» 199 «
wili kolejno 4 baterie, które właśnie Wówczas to Napoleon — po krótkim
z racji owego ograniczenia drogi rekonesansie — wydał, zdawałoby
mogły trafiać atakujących każdą się niemożliwy do spełnienia, rozkaz,
salwą. Od wschodniej strony ponad by służbowy szwadron szwoleżerów
gościńcem wznosiła się potężna Ce- „zdobył mu galopem” najeżoną ar­
bollena (2129 m), a od zachodniej — matami przełęcz.
Cerro Barrancal (1660 m), obsadzone Szarżę wykonał 3 szwadron, któ­
przez hiszpańską piechotę. Obroną rym — w zastępstwie nieobecnego
przełęczy Somosierra (1444 m) do­ Ignacego Stokowskiego — dowodził
wodził generał don Benito San Juan, szef 2 szwadronu Jan Hipolit Kozie­
który miał do swej dyspozycji blis­ tulski. Kompaniami (trzecią i siód­
ko 9 tys. żołnierzy i 16 armat. Ar­ mą) komenderowali kapitanowie
mia jego uczestniczyła poprzednio w Jan Dziewanowski i Piotr Krasiński,
zwycięskiej bitwie pod Bailen i uwa­ a funkcje oficerskie pełnili porucz­
żana była za jedną z najlepszych w nik Stefan Krzyżanowski oraz pod­
całym wojsku hiszpańskim. porucznicy Ignacy Rudowski, Grac­
Rankiem 30 listopada francuska jan Rowicki i Andrzej Niegolewski.
piechota podjęła próbę zdobycia Szwadron liczył 125 ludzi, ale w
przełęczy, ale ostrzelana silnym og­ owym czasie stany były nieco wyż­
niem ze zboczy musiała wycofać się sze i najprawdopodobniej w ataku
w nieładzie na pozycje wyjściowe. uczestniczyło około 140 szwoleżerów.

ANDRZEJ NIEGOLEWSKI
podporucznik 3 szwadronu pułku szwoleżerów gwardii

W wilię batalii, 29 [listopada 1808], szwadron 3 pułku naszego1, przezna­


czony na służbę do cesarza, odprowadził go do Boceguillas, gdzie szasery i gre-
nadiery przy nim służbę czyniły. Po czym szwadron nasz stanął za wsią Boce­
guillas, a przed górami Somosierra, na których był rozłożony obóz około 13 ty­
sięcy Hiszpanów pod dowództwem jenerała don Benito San Juan 2.-----
Przed górami trzymała ostatnią straż naszą piechota francuska 3. Pierwszy
i drugi szwadron zaś pułku naszego został na noclegu z resztą gwardii konnej
za wsią Boceguillas, gdzie była główna kwatera. Tego dnia, to jest 29, byłem
na sam wieczór wysłany z plutonem w tył głównej kwatery na rekonesans,
skąd wracając widziałem się z porucznikiem Kruszewskim z 8 kompanii, który
później w jednej z potyczek pod Dreznem w roku 1813, nogę straciwszy, na
ręku moim w Dreźnie umarł. Z nim pomieniałem się na konia. Dałem mu
pięknego wystawnego bułanego kusego, a wziąłem od niego kasztanowatego
dońca, dodawszy nawet do tego niepozornego, ale dzielnego rumaka kilka­
naście napoleonów, tak jakżebym przeczuwał, że mi wkrótce nie wystawny,
ale mocny koń będzie potrzebny.
Rano, bardzo rano, 30 listopada, kiedy jeszcze wszyscy oficerowie nie byli
powstawali, ujrzałem cesarza konno nadjeżdżającego. Porucznik Krzyżanowski
jeszcze spał. Bardzo trudno mi go było obudzić, oblałem go wodą, lecz i ta
ledwo zdołała sen jego twardy przerwać, tak jak gdyby przeczuwał, że to
już ostatni sen chwilowy, który wkrótce śmierć bohaterska na wieczny za­
mieni. Cesarz pojechał w niejakim oddaleniu na rekonesans, naprzód ku gó­
rom. Powróciwszy, zsiadł z konia i usiadł na stołku przy ogniu, któren pod
drzewem zapalono.
» 200 «
Powiadano mi, że wtenczas, kiedy cesarz przy ogniu siedział, jeden z na­
szych szwoleżerów przedzierał się wpośród orszaku cesarskiego do ognia, by
sobie fajeczkę zapalić, od czego w bliskości stojący jenerałowie go wstrzymy­
wali. Cesarz, widząc to, miał powiedzieć:
— Laissez le faire *.
Szwoleżer fajeczkę zapalił. Jeden z obecnych oficerów miał mu za to ka­
zać cesarzowi podziękować, na co szwoleżer w przekonaniu, że nie na próżno
nasi tak blisko gór Hiszpanami obsadzonych stanęli, powiedział:
— Co ja tu mu mam dziękować. Ja mu tam — wskazując na góry — po­
dziękuję!
Czy cesarz teraz już powziął myśl zdobycia wąwozu naszym szwadronem —
nie wiem, dość że na dany rozkaz szwadron nasz udał się pod same góry
i stanął w kolumnach plutonowych na gościńcu w bliskości przekopu przez
Hiszpanów na nim zrobionego, aby tym niedostępniejszy uczynić wąwóz już
i tak podług wyobrażeń ludzkich niezdobyty, a za którym don Benito San
Juan w pozycji ze wszech innych stron nieprzystępnej ze swoimi 13 tysiąca­
mi Hiszpanów obozował.
Dla mgły gęstej, która na krok niczego nie pozwoliła rozpoznać, stanęliśmy
przecie przed samymi bateriami hiszpańskimi, które nas też kartaczami przy­
witały. Nie mogąc jednak Hiszpanie nas rozpoznać, nikogo też z naszych nie
ranili. Warczące nad głowami naszymi kartacze spowodowały mnie, młodego,
żem się do kolegów obok mnie stojących odezwał:
— Ej! Gdyby cokolwiek byli niżej wzięli, byliby nas przetrzebili.
Na co porucznik Rudowski powiedział:
— Bądźże cicho, bo nas po głosie mogą poznać!----
Wkrótce potem kapitan Dziewanowski, powołany do jenerała Montbrun,
przednią strażą dowodzącego, wraca do nas i pyta się, na kogo z oficerów kolej
służby, gdyż jenerał kazał wysłać oficera z plutonem na prawo w góry dla
powzięcia języka. Naraz dały się słyszeć głosy:
— Kolej na Niegolewskiego!
Byłem najmłodszy oficer i dlatego podług zwyczaju wojskowego, słusznie
czy niesłusznie, wszystko, zwłaszcza gdy był twardy orzech do zgryzienia, na
najmłodszego zwalano. Przekonany przecież będąc, że nie na mnie kolej, gdyż
kilka godzin dopiero com był z rekonesansu wrócił, powiedziałem to kapita­
nowi, oświadczając mu jednakowoż, że pomimo tego chętnie pójdę, jeżeli mi
pozwoli wybrać sobie żołnierzy. Dziewanowski zezwolił na me żądanie. Wy­
brałem sobie chwatów za najzdolniejszych w kompanii znanych.----
Z wybranym tym hufcem udałem się w góry, gdzie drogi nie było i tylko
gdzieniegdzie między skałami ścieżki prowadziły.----
Szczęśliwie nareszcie ze zdobytym językiem do szwadronu wróciłem. Oddaję
Hiszpana Dziewanowskiemu z oświadczeniem, że Ponińskiemu winienem je­
stem zdobycz, którą sam z szeregów hiszpańskich wyrwał. Kapitan odprowa­
dził jeńca do jenerała i wrócił z żądaniem, abym Hiszpana sam do cesarza
zaprowadził. Będąc bardzo zmęczonym i mając do tego popręg, który mi był
pękł, do naprawienia, prosiłem go, aby mnie od tego zwolnił. Sam przeto Dzie­
wanowski Hiszpana do jenerała Montbrun odprowadził, któren go prze - edi :-
tanta swego cesarzowi oddał. Zaradny adiutant sam sobie zdobycz języka, jak
mi później powiadano, przypisał i za to krzyżem ozdobiony został, a o Poniń-

* Pozwólcie mu!
» 201 «
skim, który później w roku 1810 w Arandzie w pojedynku, których miał bez
liku z Francuzami, zginął, ani pomyślano.----
Po powrocie moim z rekonesansu już się oddziały piechoty francuskiej na
skały po lewej i prawej stronie wąwozu drapały---- Piechota hiszpańska,
niezbytecznie się opierając, cofnęła się za góry, gdzie obóz don Benity San
Juan znajdował się, a do którego Francuzi tylko przez ten, później tak wsła­
wiony, wąwóz dostać się mogli. W tej ich pozycji mieli się Hiszpanie za nie­
zwyciężonych. Junta centralna, nawTet się z Aranjuez nie ruszywszy, wszystkie
siły około Madrytu zgromadzone tam dotąd wysyłała w przekonaniu, że żad­
na siła bramy tej Madrytu samą swą pozycją silną, skoro nadto dobrze obwa­
rowaną będzie, nie jest w stanie zdobyć.
Wszystkie przeto wysilenia francuskie miała junta i miał don Benito za
próżne, w przekonaniu, że nigdy cesarz gros swej armii tą drogą nie przepro­
wadzi, a innej drogi do Madrytu — skoro nie chciał iść na Guadarramę, kilka
marszów na lewo wąwozu, zastawując poza sobą obóz Hiszpanów — nie było.
Na obwarowanie przeto tej tarczy, poza którą za niezwyciężonych Hiszpanie
się mieli, całą swą uwagę wytężyli. Wąwóz ten był też, tak jak go istotnie
Hiszpanie obwarowali, podług pojęć ludzkich, niezdobyty. Pominąwszy bo­
wiem jego cieśninę, między wysokościami skalistymi pod górę prowadzącą,
pominąwszy, że nie tylko po lewej i po prawej jego stronie, ale i na samym
jego szczycie piechotą był najeżony, był wąwóz ten kręty, cztery razy zagięty,
a w każdym tym zagięciu czterema armatami uzbrojony, tak że nie tylko na
szczycie i po obu stronach najeżona piechota, ale w ogóle szesnaście armat
piętrami ustawione, paszcze swe na nas rozdziawiwszy, przystępu do niego
broniły i wszystko też, co się na gościńcu pokazało, zmiatały.----
Co się zaś tyczy piechoty francuskiej, to ta miała być początkowo do wzię­
cia wąwozu przeznaczona. Grad przecież kul z góry spadający, który wszyst­
ko, co się na gościńcu znajdowało, zmiatał, musiał przecież wkrótce cesarza
przekonać, że piechotą wąwozu nie zdobędzie. Morderczy ten, z gór ciskany
ogień nie tylko nie pozwolił piechocie francuskiej kusić się o zdobycie wąwo­
zu, ale nawet wstrzymał ją od zrównania faszynami wyżej wzmiankowanego
przekopu na gościńcu. Jak się bowiem później szarżując przekonałem, prze­
kop dostatecznie nie był zarównany i tylko przeskoczony być musiał. Szczęś­
ciem, że nie był zbyt szeroki. Kto wie bowiem, czyby szarża była się mogła
udać, gdyby Hiszpanie przekop szerzej byli zrobili.
Tak jak nie wiem, co zaszło przed wąwozem w czasie mego rekonesansu,
tak też nie wiem, co się działo u mego szwadronu od mego powrotu aż do
samej szarży. Oddawszy bowiem Hiszpana Dziewanowskiemu, poszedłem co­
kolwiek w bok szwadronu, aby konia czym prędzej okulbaczyć i popręg po­
prawić. Kilku żołnierzy, którzy co dopiero z patrolu ze mną wrócili, mając już
to również mniej więcej coś do naprawienia, już też, by mi być pomocnymi,
udało się za mną. Tu nadmienić muszę, że porucznik Krzyżanowski przyje­
chał do mnie, kiedym był konia rozkulbaczył, winszując mi szczęśliwego wy­
padku rekonesansu, i mówi do mnie:
— Widzisz, cesarz przyjechał, zaraz się wykaże, albo pójdziemy naprzód,
albo cesarz nakaże odwrót.----
Wtem, ledwo com konia okulbaczył i popręg poprawił, już spostrzegłem
szwadron pod górę kolumną marszową czwórkami pod dowództwem szefa
szwadronu Kozietulskiego gościńcem pędzący. W jaki przeto sposób rozkaz
szwadronowi do ataku był dany---- nie wiem.
Co się tyczy mej osoby, *to jak już nadmieniłem, żadnego rozkazu nie sły­
» 202 «
szałem. Widząc przecież szwadron mój pędzący pod. górę, czym prędzej wsiad­
łem na konia i z żołnierzami, którzy się na bok ze mną byli udali, pospieszy­
łem, by jak najprędzej złączyć się z szwadronem, zwłaszcza że jeszcze nie
miałem czasu plutonu mego odebrać.
Szwadron dognałem, kiedy już był wpadł do wąwozu i już był zabrał pierw­
sze piętro armat i pędził dalej bez najmniejszego zatrzymania się i bez żad­
nego porządku wojennego, któren dla cieśniny nawet był niepodobny. Wszyscy
pędzili wśród ogromnego ognia tak kartaczowego z przodu, jak i lewej, i pra­
wej strony wąwozu i samego jego szczytu z ręcznej broni przez piechotę na
nas w tę cieśninę ciskanego, jeden drugiego przy odgłosie: Vive 1’empereur!
wyprzedzając, by najprędzej na szczyt wąwozu się dostać i na nieprzyjaciela
natrzeć. I tak lotem błyskawicy pędząc, padł wprawdzie pierwszy, drugi za
pierwszym, trzeci za drugim, ale następujący nie uważając na poległych i ciągle
spadających kolegów, już każde z czterech pięter z jego czterema armatami,
rąbiąc w pędzie kanonierów, jedno po drugim zdobywały, nie pozwalając żad­
nej baterii jak tylko raz wystrzelić. Które też, ledwo co były wystrzeliły, już
były nasze. Piechota zaś sama, na szczycie gór stojąca, atakiem naszym tak
natarczywym przestraszona, uciekła. Tak w kilka minut przeszkoda, prawie
nie do zwyciężenia uchylona, droga cesarzowi i jego armii do Madrytu otwar­
ta i utorowana 4. Wzięcie tej bramy Madrytu w obóz hiszpański 13-tysięczny
tam za wąwozem stojący taki paniczny przestrach rzuciło, że już nie myśle-
li o stawieniu czoła armii cesarza na drodze przez nas utorowanej postępują­
cej, ale wszyscy, jak mogli, bez najmniejszego porządku uciekali I tak wszy­
stkie chorągwie, wszystkie armaty, wszystkie wozy amunicyjne, kasa, jednym
słowem cały obóz prawie bez wszelkiej walki w ręce Francuzów się do-
s tał.----
Dopędzając szwadron, a dopędziłem go po zdobytej pierwszej baterii, za­
stałem kilku żołnierzy, między innymi, gdyż mi to bardzo dobrze w pamięci
zostało, i Konopkę z 7 kompanii na kasztanowatym koniu z białą grzywą, sku­
pionych w zagięciu, w którym pierwsze piętro armat ustawione było.
W pierwszej chwili ogromnego ognia zatrzymali się oni tam poza szwadronem
dalej pędzącym. Widząc mnie obok nich pędzącego galopem, na jaki tylko
mój doniec mógł się był zdobyć, wołali na mnie:
— Panie poruczniku, panie poruczniku, nie jeździj, bo tam bardzo strze-
lają!
W mgnieniu oka przecież, gdy widzieli, żem nie tylko na ich przestrogę nie
zważał, ale przeciwnie, rzuciwszy im kilka ostrych słów z wykrzykiem: En
avant! Vive 1’empereur! * w jednej chwili jużeśmy się złączyli ze szwadro­
nem. —
Kozietulskiemu na początku szarży konia ubito i---- tenże wskutek tego
z szeregu nacierających, nie mogąc szwadronu pieszo gonić, cofnął się 5.----
Komenda ze starszeństwa Dziewanowskiemu przypadła.---- Szwadron, roz­
puściwszy się w górę, przy odgłosach: En avant! Vive 1’empereur! innej ko­
mendy nie słyszał i nie potrzebował. Wszyscy tam bowiem: kapitan, porucznik,
żołnierze jednym zapałem zagrzani, jeden i ten sam odgłos wydając, jednym
pędem, nie zważając ani na cofnięcie się Kozietulskiego, ani też na poległych
i ciągle padających oficerów, kolegów, wąwóz zdobyli i w pędzie samym arma­
ty zdobywają, kanonierów, nie zatrzymując się, rąbali.
Nie chcę ja tu bynajmniej zmniejszać sławy, którą się okrył Dziewanowski.

* Naprzód! Niech żyje cesarz!


» 203 «
Z pewnością, jeżeliby kto chciał udział w szarży dzielić, jemu największy
dział przypada, ale nie wskutek komendy, którą atak z zatrzymanym szwad­
ronem miał ponowić, tylko wskutek stanowiska, jakie w szwadronie zajmo­
wał, nie ustępując nadto z hufca, mimo ran odebranych, aż dopóki siły mu
tylko starczyły, i ciężko ranny nie padł, porwał za sobą szwadron, który do
niego, jak do ojca, był przywiązany.----
Dobrze sobie przypominam porucznika Rowickiego, który już obok mnie
pędząc, wołał:
— Niegolewski! Trzymaj mi konia, bo mi się zbiegł, nie mogę go strzy-
mać!
Na co mu odkrzyknąłem:
— Puszczaj go!
Już też młody ten oficer z nikim więcej nie mówił, bo zaraz potem ujrza­
łem go spadającego z konia. Był to drugi z moich kolegów, któregom zabi­
tego widział. Między pierwszą a drugą baterią widziałem leżącego Krzyża­
nowskiego, o którym wyżej wspomniałem.
Porucznika Rudowskiego, który również zginął, w czasie szarży ani żywego,
ani poległego nie zoczyłem. Kapitana Dziewanowskiego, który nogę miał od
armatniej kuli zgruchotaną, jeszcze widziałem aż u trzeciego piętra po lewej
stronie wąwozu. Kapitan Piotr Krasiński był rażony ciężką kontuzją w piersi,
ale bez rany, i żebra mu (jak mylnie powiadano) nie wyjęto. Kiedy został do
wystąpienia z szeregów zniewolony, nie wiem6. Z wszystkich oficerów
szwadronu, którzy tę szarżę czwartego piętra wykonali, ja jeden nie odniosłem
na mym ciele żadnego szwanku, ale mój koń, mój mundur, ładownica, czap­
ka, wszystko to ucierpiało od kul karabinowych, świszczących na wszystkie
strony.
Jak po ustąpieniu szefa Kozietulskiego, tak i teraz, lubo Dziewanowski
leżał zwalony z konia, przecież resztki szwadronu nie zatrzymały się, ale tym
samym pędem zdobyły i czwartą baterię. Za tą już otwierał się niejaki prze­
stwór między górami. Na widok koło budynku zebranej piechoty hiszpańskiej
w kupie, po lewej stronie gościńca, wstrzymałem konia w miejscu. Dotąd bo­
wiem, nie zatrzymując się ni nie oglądając się, wpadłem do wąwozu, pędziłem
z okrzykiem: En auant! Vive Pempereur! wśród gradu kul. Postrzegłszy tu
przy sobie kilku szwoleżerów, a za sobą wachmistrza Sokołowskiego na kula­
wym koniu, zawołałem:
— Gdzie nasi?
Sokołowski odparł:
— Poginęli!
Wielu legło istotnie, drudzy konie potracili, inni zostali w tyle, inni jeszcze,
pędząc z góry, rozpierzchli się na prawo i na lewo, gdyż, jak już powie­
działem, był jaki taki przestwór między górami. Piechota hiszpańska z boku
ciągle nas raziła, przy owej zaś baterii czwartej poza nami stało jeszcze kil­
kunastu hiszpańskich kanonierów. Krzyknąłem:
— Sokołowski! Uderzmy na nich!
I uderzyliśmy z tą garstką. Hiszpanie uciekli, a biedny Sokołowski po­
większył swą śmiercią liczbę poległych w tym boju kolegów.
Nie widziałem koło siebie i owych kilku szwoleżerów. Wtem koń, krwią
plujący, padł pode mną od strzału działowego. W okamgnieniu kilku Hiszpa­
nów uciekających nawróciło, a dwóch z karabinów mi do głowy przyłożonych
dało ognia. Kule atoli opieką nade mną wszechmocnej opatrzności ograni­
czyły się na zadaniu mi tylko ran ciężkich 7. Rzadko komu tak z bliska śmierć
» 204 «
zaglądała w oczy. Widziałem karabiny na głowie, słyszałem obadwa strzały,
poczułem mdlenie, ale jednak rozumiałem Hiszpanów wołających:
— A la derecha, a la derecha, arrwa, arrwa! *
W tej chwili dziewięć razy pchnięto mnie bagnetem, obrano z pieniędzy, a
konia zostawiono na mnie. Razy bagnetów ocknęły mnie w bólu i sprawiły,
żem się poczuł przy życiu i wrócił do zupełnej przytomności umysłu. Oto­
czony Hiszpanami, w obawie, by mnie u nich los zwyczajny jeńców, to jest
śmierć w mękach, nie spotkała, nawet odetchnąć nie śmiałem. Wkrótce słyszeć
się dały coraz głośniej bębny i okrzyki: En avant! Vive l’empereur! i zaraz
ujrzałem naszych i szaserów francuskich 8.----
Widząc, jak już powiedziałem, pędzących naszych i szaserów francuskich,
chciałem głowę podnieść, lecz nie mogłem. Oddech przecież mając wolny, mia­
łem nadzieję, że godzina moja jeszcze nie wybiła. Zacząłem wołać, żem nie za­
bity, a będąc do tego obdartym, wiedząc, że na porucznika tyle nie zważano,
ile na kapitana, wołałem, żem kapitan, i prosiłem, żeby się zmiłowali i konia
ze mnie, który mnie gniótł, ściągnęli. Nie musieli nasi słabego głosu mego
dosłyszeć, nie zatrzymawszy się bowiem, wraz z szaserami przelecieli. Tuż na­
deszły za nimi woltyżery francuskie przy odgłosie mi pamiętnym: Allons, cela
ira bien camarades 9. Ci dopiero konia ze mnie ściągnęli i na mą prośbę pod
czwartą baterię mnie zanieśli i płaszczami nakryli. Dwóch nadeszłych chi­
rurgów rany mi opatrzyło, lecz niedługo po ich opatrzeniu krew z ran w gło­
wie pod bandażami mocno płynąć zaczęła. Kilkunastu żołnierzy, którzy konie
swe potracili, zebrało się koło mnie. Wtem nadjechał marszałek Bessieres,
któremu byłem od czasu obozu naszego pod St. Maria osobiście znany. Na za­
pytanie:
— Kto tam leży?
Powiedzieli mu żołnierze:
— Porucznik Niegolewski!
Marszałek zsiadł z konia, przybliżył się do mnie i rzeki:
— Jeune homme, Pempereur a vu la belle charge des chevaux-legers. Il
sanra apprecier votre bravoure **.
Na co ja mu, wskazując na armaty, przy których leżałem:
— Monseigneur, je me meurs. Voila les canons, que j’ai enleve, dites cela
.
a Eempereur *******
Wkrótce nadjechał cesarz i krzyżem Legii Honorowej mnie zaszczycił.
Pierwszy to był krzyż, który się pułkowi naszemu był dostał10. Ja, najmłod­
szy oficer, pierwszym go jako szwoleżer zdobył, a do tego zdobyłem go sobie
w dzień moich imienin. Pierwszy to raz było, żem od ojca nie dostał wiązar-
ka :M'** na imieniny, ale za to dostałem go z rąk cesarza za krew dla ojczyzny
w dniu imienin przelaną i jeszcze płynącą 11.

A. Niegolewski Somosierra, Poznań


1854, s. 3—22.

* Na prawo, na prawo, nadchodzi,


nadchodzi!
** Młody człowieku, cesarz widział
piękną szarżę szwoleżerów. Potrafi on
docenić waszą odwagę.
*** Pcmie, umieram. Oto działa, które
zdobvłem. Powiedz o tym cesarzowi.
**** podarunku
> 205 «
TOMASZ ŁUBIEŃSKI
szef 1 szwadronu pułku szwoleżerów gwardii

Nadspodziewane przejście tak mocno obwarowanego wąwozu, zajmowanie


następnie zdobytych stanowisk przez nadchodzące wojska strwożyło tak da­
lece nieprzyjaciela, że bez żadnego porządku poszedł w rozsypkę. Co po­
strzegłszy, gdym wyszedł z wąwozu, nie chcąc zostawić nieprzyjacielowi i jed­
nej nawet chwili do namyślenia, zgromadziłem szwadron i co koń wyskoczy
puściłem się w pogoń, napadając wszędzie na zbierać się chcące kupy tak
piechoty, jako i konnicy. Zatrzymałem się dopiero za miasteczkiem Buitrago
o przeszło 2 leguy, czyli mile hiszpańskie, od placu potyczki na rozkaz Na­
poleona, który mi przywiózł szef szwadronu Ordener. Niewolniki, działa,
sztandary, a nawet i kasy wojenne stały się łupem armii zwycięskiej. Jedna
z tych kas, zatrzymana właśnie, gdym za Buitrago przednie ustawiał czaty,
rozdana była z mojego rozkazu pomiędzy żołnierzy, wszyscy albowiem nasi
oficerowie dobrowolnie swoich odstąpili części. Pułkownik Pire, adiutant księ­
cia Neuchatela, w całej tej walce z nami się znajdował.
Ukontentowanie Napoleona, które nam pokilkakrotnie oświadczał, dowodzi
najlepiej biuletyn Wielkiej Armii po tej bitwie wydany. Zapał zaś wojska
całego tak był wielki, że na rękach prawie naszych noszono żołnierzy.
Skutkiem tej tak pomyślnej bitwy było zdobycie tego warownego przed­
murza stolicy, nadejście armii francuskiej pod Madryt i poddanie się tegoż
miasta po kilkudniowym oblężeniu, a to przed przybyciem jenerała Castańos,
który porażony pod Tudelą, chciał się połączyć z wojskiem w stolicy będą­
cym 12.

T. Łubieński Krótki opis bitwy pod So-


mosierrą. „Wanda” 1821, t. 4, s. 103—
104.

WINCENTY SZEPTYCKI
podporucznik 1 szwadronu pułku szwoleżerów gwardii

Cała piechota [hiszpańska] z kilkunastu tysięcy złożona, niedawno zdziwio­


na, a teraz dotknięta jakby piorunem przestrachu, po drogach, płaszczyznach
i bliższych górach zaczęła szukać schronienia. Dwie mile gonił Łubieński roz­
bite ich szczątki, zostawując następującym po nas wojskom zbieranie bezbron­
nych. Rozpędziwszy rezerwę, przeleciawszy bagaże, kasę, wszystko co było
nieprzyjacielskiego do ostatniego żołnierza i ostatniego ich wozu, nie oparł się
aż w Buitrago.
W tej ostatniej pogoni dwa przykłady ludzkości i karności dobrze rozu­
mianej odznaczyły żołnierza pułku Krasińskiego. Pierwszy o pół mili od So­
mosierra, gdzie nas przeraził srogi widok kilkunastu niewolników francuskiej
piechoty pomęczonych, w części pokłutych, a w części porąbanych i jakby
umyślnie na drodze nam porzuconych. Zdaje się, że wojsko rezerwowe do­
puściło się tego okrucieństwa. Żołnierze nasi, zgrozą przejęci, bliscy jeszcze
zakrwawionego grobu tylu ofiar ojczystych, nie splamili żadną zemstą tego
dnia chwały, chociaż im nie brakło bezbronnych różnego stopnia.
Drugi przykład przed samym Buitrago się zdarzył. Jużeśmy ostatni furgon
» 206 «
przechodzili, kiedy niektórzy żołnierze postrzegłszy za nim kobietę, biorąc
ją za kantynoskę (markietankę obozową), prosili oficerów, żeby im pozwolili
wina się napić, na co gdy otrzymali pozwolenie, bardziej znużeni pobiegli do
wozu, lecz zamiast wina znaleźli kasę, i zaraz znowu wstąpili do szeregów.
Po skończonej całej wyprawie szef Łubieński posłał mnie do pułkownika
Krasińskiego, a gdybym spotkał cesarza z oznajmieniem tego wypadku i po
dalszy rozkaz dla szwadronu. Z zadziwieniem spostrzegłem Napoleona na
pół drogi, nie poprzedzonego żadnym wojskiem, jadącego sobie stępo. Jene­
rałowie Savary i Durosnel, o kilkadziesiąt kroków przed nim będący, uprze­
dzili mnie o wielkim zadowoleniu Napoleona. W samej rzeczy znalazłem go
w najlepszym humorze. Kazał mi oświadczyć oddziałowi, że są warci być
jego gwardią, powtarzając kilkakrotnie z widocznym ukontentowaniem:
f— Vous etes des braves Polonais! *

W. Szeptycki Somosierra, „Dziennik


Literacki” 1862, nr 40, s. 313.

WINCENTY TOEDWEN
wachmistrz 3 szwadronu pułku szwoleżerów gwardii

Świetny to i pełen sławy był dzień dla naszego pułku, ale ciężki i bolesny
dla szwadronu. Ze 125 żołnierzy pozostało przy życiu tylko 25. Stu zaś po
bohatersku, co się zowie, poległo, i to w jednej szarży 13.----
Co do mnie, otrzymałem ranę w nogę i stopień oficera, a mój koń siedem
kul. Moje suknie i wszystkie przybory tak były nabite kulami jak gwoźdźmi.
Z płaszcza, który zwykle zawieszaliśmy na sobie w kształcie chustki złożo­
nej na krzyż na piersiach i związanej w tyle, nie można było jednej pary rę­
kawic wykroić, a kontrola ** szwadronu, którą miałem w kaszkiecie, tak była
posiekana kulami, że nie można jej było użyć do apelu. Nie był on też
i potrzebnym dnia tego, chyba dla przypomnienia o stu braciach naszych.----
Straciliśmy dużo, to prawda, ale niesłychanie zyskaliśmy na wewnętrznej
wartości i gdy pułk nasz po tej rozprawie przeciągał koło starej gwardii Na­
poleona, patrzącej na nas zawTsze z ukosa i nazywającej nas młokosami, wów­
czas sami wykrzyknęli do nas: „Niech żyje stara gwardia”, a cesarz, przywo­
ławszy do siebie pułkownika naszego hr. Wincentego Krasińskiego, oświad­
czył mu wobec wszystkich, żeśmy godni tej nazwy. Później znowu, kiedy Na­
poleon objeżdżał pole bitwy, widząc tu i ówdzie leżących zabitych ułanów na­
szych, to pod działami, to obok tychże lub na nich, zatrzymał konia i zadu­
mawszy się nieco, zapytał świadków tej sceny, wskazując na trupów:
— Nie sąż oni waleczni?
I nie mylił się zaprawdę, szli oni zawsze naprzód i zawsze ginęli, a ginęli
mężnie 14.

W. Toedwen, Relacja z bitwy pod So-


mosierrą, „Czas”, 1855, nr 88, s. 1—2.

* Jesteście dzielni, Polacy!


** lista żołnierzy
» 207 «
PRZYPISY

1 Początki pułku szwoleżerów gwardii 3 Były to: 2 pułk piechoty lekkiej oraz
sięgają listopada 1806 r., kiedy to w 24 i 96 pułki piechoty liniowej, tworzą­
Warszawie (podobnie jak w Poznaniu) ce razem 1 dywizję gen. Ruffina w kor­
powstała szlachecka gwardia honorowa, pusie marszałka Victora.
eskortująca cesarza. Dekretem podpisa­ 4 Biuletyn opublikowany zaraz po
nym 6 IV 1807 w Kamieńcu Suskim szarży podawał, że zginęło wówczas 8
Napoleon postanowił utworzyć pułk -szwoleżerów, a 13 zostało rannych. W
polskich szwoleżerów, do którego wcie­ rzeczywistości jednak straty były znacz­
lono dawną warszawską gwardię hono­ nie wyższe. W papierach grosmajora
rową. Pułk składał się z czterech Dautancourta, przechowywanych w
szwadronów — po dwie kompanie w Archiwum Wojennym w Vincennes (MR
każdym. Kompania liczyła 5 oficerów 2331) zachowała się lista zabitych i ran­
i 120 szeregowych, a cały pułk miał po­ nych pod Somosierrą. Z dokumentu te­
nad tysiąc żołnierzy. go wynika, że zabici zostali: por. Krzy­
Nowy regiment został zorganizowany żanowski, podporucznicy Rowieki i Ru-
na wzór pułku strzelców konnych dowski oraz szwoleżerowie: Białkowski,
gwardii i wraz z nim tworzył brygadę Ciesielski, Drożdżewski, Jasiński, Ko­
jazdy. Szwoleżerowie byli uzbrojeni po­ walski, Rokoszewski, Rymdzyko, Stra-
dobnie jak szaserzy w broń palną i chowski, Sulczycki, Turczyński, Wasi­
sieczną, a więc szable, pistolety i kara­ lewski, Żabałłowicz, Żurawski i Żylicz,
binki z bagnetami. Pułk otrzymał pol­ a zaginął bez wieści szwoleżer Nieszwo-
skie konie — gniade, kasztany, karę lub rowicz. W szpitalu w Madrycie zmarli:
„myszowate”, średniej miary (tj. od kpt. Dziewanowski (5 grudnia), wach­
1,35 do 1,45 m), zwrotne i wytrzymałe, mistrz Sokołowski, brygadier Mroczek i
doskonale przydatne zarówno w boju, szwoleżer Drodziński. Łącznie więc zgi­
jak i do długotrwałych pochodów. Mun­ nęło bądź zmarło z ran 21 oficerów i
dury lekkokonnych wzorowane były na żołnierzy.
kawalerii narodowej >z ostatnich lat ist­ Tegoż samego dnia na apelu wieczor­
nienia Rzeczpospolitej i uchodziły za nym w wiosce Cerbera brakowało 30
jedne z najpiękniejszych w całej armii ludzi rannych, którzy potem po-wrócili
cesarskiej. Ich barwa — granat z ama- do szeregów, ale w większości nie brali
rantem — była tradycyjna w armii pol­ już udziału w tej kampanii. Ponadto 3
skiej, a wśród szlachty zwano ją ,,bar­ ludzi ciężko rannych znajdowało się w
wą krwi braci naszej”. Madrycie. Łącznie więc straty w zabi­
Dowódcą pułku mianowany został tych i rannych wynosiły 54 ludzi. Padło
młody Wincenty Krasiński, któremu 35 koni.
przydano do pomocy dwu wytrawnych Warto też ustalić moment, w którym
francuskich oficerów grosmajorów — zabici bądź ranni zostali oficerowie 3
Charles’a Delaitre’a i Pierre’a Dautan- szwadronu. Przy pierwszej baterii padł
courta. Latem i jesionią 1807 r. pułk, ppor. Ignacy Rudowski, a ranny został
który formował się w koszarach mirow- mjr Philippe de Segur, jedyny Francuz,
skich w Warszawie, został stopniowo który na ochotnika wziął udział w szar­
przerzucony do Francji, gdzie stacjono­ ży. Przed drugą baterią ginie por. Ste­
wał w Chantilly pod Paryżem. Część fan Krzyżanowski, ranny zostaje kpt.
szwoleżerów wysłana została już wiosną Jan Dziewanowski. Przed trzecią baterią
następnego roku do Hiszpanii i wspo­ pada śmiertelnie ranny Dziewanowski,
magała Joachima Murata, gdy 2 maja ginie na gościńcu ppor. Gracjan Rowic-
wybuchło powstanie w Madrycie. Na­ ki. Na czwartej baterii kontuzjowany
stępnie jeden ze szwadronów bił się pod zostaje kpt. Piotr Krasiński, a dziewięć
Mediną del Rioseco, ale dopiero wraz z ran otrzymuje ppor. Andrzej Niegolew­
wkroczeniem cesarza do Hiszpanii zna­ ski.
lazła się za Pirenejami większość regi­ 5 Ambroży Skarżyński w liście do An­
mentu. drzeja Niegolewskiego 2 II 1855 z Gniez­
2 Według wyliczeń Mariana Kujaw­ na pisał: „Co się tyczy Somosierry, to
skiego — autora najlepszej do tej pory nie ma wątpliwości, że Kozietulski ko­
monografii Somosierry (w zbiorze: Z menderował i miał konia zabitego przez
bojów polskich w wojnach napoleoń­ piechotę, z gór wracał pieszo, podpiera­
skich, Londyn 1967) — siły San Juana jąc się pałaszem, cesarz zapytał się:
pod Somosierrą liczyły 8852 ludzi i 16 — Cóż, pułkowniku, co tam nowego?
dział, a pod Sepulvedą — a więc z dala Na co odpowiedział mu Kozietulski:
od pola bitwy — 3266 ludzi i 6 dział. — Nic nie wiem, mój koń zabity.
» 208 «
Nie dziw, bo się pierwszy raz znajdo­ Co się tyczy zarzutu, jakoby nasz
wał w ogniu, a jeszcze w takiej ba- szwadron miał się był wstrzymać przez
garre *. Tę odpowiedź cesarz pamiętał i jakoweś zamieszanie, jest największym
przez cały czas nie dostał ani krzyża, fałszem. Rzecz się tak miała:
ani awansu”. A. Niegolewski Les Polo- Spostrzegłem, że z przyczyny utraty
nais d Somo-Sierra en Espagne en 1808, wielu szwoleżerów, zamiast czwórka­
Paris 1855, s. 52. mi — po dwóch, po trzech szwadron
Sam Kozietulski tak odnotował ten szedł do szarży i że konie luźne, z któ­
moment walki: „Ciężko jest opisać rych żołnierze zabitymi zostali, między
straszne położenie, w którym znajdowa­ rotami biegły. W takim stanie szwadron
liśmy się. Widziałem obok siebie pada­ nie mógłby w razie potrzeby się sformo­
jących ludzi i konie. Pierwszy hufiec, wać, a że nam się już równina pokazy­
prowadzony przez odważnego Krzyża­ wać zaczęła, sądziłem, że sformowanie
nowskiego, zaczyna się łamać. Krzyczy­ szwadronu będzie koniecznym, więc
my obydwa: «Naprzód, bracia, aby do przypuściłem konia, by na to uważnym
armat! Vive 1’empereur! Naprzód! Vive zrobić kapitana Dziewanowskiego, lecz
l'empereur!». Przybiegamy do armat gdy go już na czele oddziału nie znala­
pierwszych, odpędzamy kanonierów, rą­ złem, a widząc, że na armaty, które po
biąc, kogo się napotka. Drugie armaty lewej stronie stojąc, silny sypały ogień,
już częścią były opuszczone przez ucie­ szarżę przypuścić trzeba będzie, sam pod
kającego nieprzyjaciela, wtem czuję ko­ gradem kul zatrzymałem szwadron ko­
nia mego ranionego, druga kula trafia menderując:
go w głowę, pada i nogę mi przywala. — A gauche, en bataille! *♦ — kaza­
Prawie w ten moment Krzyżanowski łem im się porachować. — Par la droite
zostaje zabity. de chaąue rang comptez vous ąuatre! ***
Było jeszcze kilkunastu ludzi przy Pana porucznika Zielonkę przywoła­
mnie. Krzyknęli: łem do pierwszego plutonu. Parę szwo­
— Szefa nam zabito, wracajmy! leżerów, którzy byli tylko stracili konie,
Ja, dobywszy się spod konia, przez ca­ na luźne wsiedli. To uporządkowanie
ły ogień karabinowy przebiegłem cały tylko parę minut trwało, a przecież w
wąwóz. Spotykam cesarza, który mnie tym stanie szwadron mógł do ataku być
pyta: uformowanym, zakomenderowałem
— Co ci jest, jesteś ranny? czwórkę, gdyż tylko drogą można było
— Nie, sire„ ale wykonałem twe roz­ ruszyć. Gdy do tej baterii przylecieliś­
kazy — wzięliśmy dwie armaty. my, spostrzegłem, że tylko czwórką
Uciekają Hiszpanie do drugich, lecz można było na te armaty uderzyć, gdyż
koń mój zabity i większą część ludzi mostek, któren musiał być sporządzony,
moich straciłem, przymuszony byłem by na to stanowisko armaty zaprowa­
powracać. Cesarz odpowiedział: dzić, był wąski. Zwróciwszy kolumny na
— Allons, c’est bon te armaty, w tym momencie kartaczem
Pobiegłem szukać drugiego konia”. w bok ugodzony zostałem, spadłem z
M. Kujawski, op. cii., s. 165—166. konia i jakiś czas bez przytomności le­
6 Piotr Krasiński pisze do Józefa Za­ żałem”. J. Załuski La Pologne et les Po-
łuskiego 14 III 1853 z Rohatyna: „Gdy lonais defendues par un ancien officier
nasz szwadron szarżować zaczął, prócz de cheuau-legers polonais de la gardę
gradu kul karabinowych, uleciawszy pod de Pempereur Napoleon I-er, Paris 1856,
górę jakie sto kroków, znaleźliśmy po s. 288—289.
prawej i po lewej stronie wąwozu pie­ 7 Prawdopodobnie przytknięcie luf
chotę hiszpańską, stojącą frontem do do głowy osłabiło siłę uderzenia kul. Być
drogi. Piechota hiszpańska, stojąca na może zresztą ładunek prochu był za
wzgórku po prawej stronie wąwozu, mały.
stała tylko o kilkanaście kroków odda­ 8 Był to pluton strzelców konnych
lona od drogi, którąśmy szarżowali, ta gwardii z eskorty cesarza i 1 szwadron
zaś, która po lewej stronie stała, nie da­ szwoleżerów Tomasza Łubieńskiego,
lej jak 30 kroków oddaloną była, obyd­ wzmocniony plutonem por. Stanisława
wa te oddziały piechoty hiszpańskiej Rostworowskiego. Napoleon rzucił te
na nas lecących do szarży wciąż strzela­ oddziały w ślad za 3 szwadronem —
ły, żeśmy przez nich wielu utracili lu­ już po zdobyciu wąwozu — dla zabez­
dzi. pieczenia wziętej pozycji.
* w takim zamęcie
** w porządku
*** Dwuszereg, lewo front!
Czwórki w prawo zwrot!
» 209 «
9 Jest to fragment słynnej pieśni re­ nie kilku dalszych szczegółów pamięt­
wolucyjnej Qa ira (1790), która następ­ nego ataku. Szwoleżerowie stępa mogli
nie stała się popularnym marszem armii przebyć — bez walki —pierwszy pół-
cesarskiej. torakilometrowy odcinek „bramy So­
10 Nie jest to ścisłe, gdyż dowódca mosierra”, między karczmą „Venta de
pułku Wincenty Krasiński miał już Le­ Juanilla”, gdzie stał cesarz, a wyraźnym
gię Honorową od 16 IV 1807, chociaż zwężeniem doliny między górami Bar-
otrzymał ją za zasługi sprzed uformo­ rancal i Cebollena. Dopiero stąd, za­
wania pułku szwoleżerów. W papierach trzymawszy się na pozycjach wyjścio­
emigrantów polskich w Archiwum Wo­ wych, ruszyli do ataku po otrzymaniu
jennym w Vincennes (Seria Xi 106— rozkazu Napoleona. Pierwszą przeszko­
128. Litera D) znajduje się kopia listu dą był płytki rów wykopany w poprzek
marszałka Berthiera z 8 XII 1808, który drogi, a dalej most na strumieniu Pena
informuje Jakuba Dąbczewskiego, wach­ del Chorro. Tuż za mostem — w „zagię­
mistrza 7 kompanii pułku polskich ciu drogi” — Hiszpanie ustawili swą
szwoleżerów gwardii, iż cesarz dekretem pierwszą baterię składającą się tylko z
e 5 grudnia przyznał mu krzyż Legii 4 dział, szczupłość miejsca nie pozwa­
Honorowej, „by nagrodzić go za to, że lała bowiem na rozmieszczenie większej
pierwszy wszedł w baterie nieprzyja­ liczby armat. Po zdobyciu pierwszego
cielskie Somosierry”. piętra armat szwoleżerowie skręcili
11 Relacja ta powstała niemal pół ostro na lewo, szarżując drogą prowa­
wieku (1850) po opisywanych wydarze­ dzącą tuż przy urwistym zboczu Ce-
niach i była odpowiedzią na krzywdzą­ bolleny, wzdłuż lewego brzegu strumie­
ce Polaków enuncjacje francuskiego hi­ nia, płynącego głębokim jarem. Wpraw­
storyka Adolfa Thiersa. W swej Historii dzie dolina rozszerzała się wyraźnie,
konsulatu i cesarstwa (Paryż 1849) ale zbocza pokrywały głazy i odłamki
twierdził m. in„ iż szarżą dowodził fran­ skał, a konie nie mogły zejść z traktu
cuski generał Montbrun, że polscy szwo­ ograniczonego kamiennymi murkami.
leżerowie byli rodzajem najemnego Druga bateria znajdowała się 600 m za
wojska i że cofnęli się w panice po pierwszą, u stóp Cebolleny, po czym
pierwszym ataku. Niegolewski w liście droga skręcała ostro na prawe. Trzecią
do Thiersa przekazał dokładny opis i czwartą ustawiono na kolejnych zała­
szarży i domagał się zmiany tekstu w maniach. Hiszpanie w każdym wypadku
następnych wydaniach. Ponieważ histo­ tak rozmieszczali swe armaty, że były
ryk ów zbywał go milczeniem, a po­ wymierzone dokładnie w miejsce, gd.zie
tem — mimo obietnic — nie wprowa­ stała poprzednia bateria, a więc mogły
dził sprostowań, Niegolewski wydał w być użyte dopiero utracie niższego
1854 roku w Poznaniu oroszurę pt. So­ piętra dział. Na sz^> c:e przełęczy — po
mosierra, a równocześnie w Paryżu prawej stronie droai --- znajduje się nie­
francuską wersję swej pracy. wielki kościółek Nuestra Senora de So-
Trud Niegolewskiego nie poszedł na ledad, w którym próbowała bronić się
marne, gdyż historiografia francuska hiszpańska piechota. Jest to właśnie
odeszła w zasadzie od błędnych twier­ budynek, gdzie złożono rannego Niego­
dzeń Thiersa. Nasz oficer udowodnił, lewskiego. Obok kościoła powstał nie­
że Montbrun nie brał udziału w natar­ wielki cmentarz, na którym pochowa­
ciu, że atak szwoleżerów trwał nieprze­ no poległych szwoleżerów, z wyjątkiem
rwanie, że tylko 3 szwadron zdobywał kapitana Dziewanowskiego. Zmarł on
przełęcz, że pozycja hiszpańska była dopiero kilka dni po szarży w jednym
wyjątkowo trudna do opanowania i że ze -szpitali w Madrycie.
jedynie dzięki Polakom droga na Mad­ Wydaje się, że o powodzeniu polskiej
ryt stanęła otworem. szarży zadecydowały przede wszystkim
12 2 grudnia, w rocznicę koronacji ce­ szybkość ataku, a także błędy hiszpań­
sarza i bitwy pod Austerlitz, szwoleże­ skiej obrony. Dwie pierwsze baterie,
rowie zajęli miejscowość Chamartin. ustawione w najwęższym odcinku do­
Wkraczającego tu kilka godzin później liny, nie były dostatecznie bronione
Napoleona powitano tradycyjnym .pol­ przez piechotę, a don Benito San Juan
skim okrzykiem: Vivat cesar! prezentu­ zaniedbał zniszczenia mostu, bez którego
jąc mu armatę zdobytą przez szwoleżera przejście przez strumień, najeżony gła­
Wilczka. Następnego dnia armia cesar­ zami i płynący głębokim jarem, byłoby
ska podeszła pod Madryt, który skapitu­ praktycznie niemożliwe. Wbrew ternu,
lował 4 grudnia. co pisze Niegolewski, piechota hiszpań­
18 Por. przypis 4. ska nie mogła ostrzeliwać szwoleżerów
14 Konfrontacja opisów szarży z sa­ ze szczytów Barrancal i Cebolleny, są
mym polem bitwy pozwala na ustale­ one bowiem oddalone od drogi co naj­
» 210 «
mniej kilometr. Ogień piechoty mógł zorientować się, że atak prowadzony
stać się intensywny dopiero przy trze­ jest tak małymi siłami. Największe
ciej baterii, ale wówczas Hiszpanów straty ponieśli Polacy od ognia arty­
ogarnęła panika i zaczęli uciekać ze lerii, ale każda z czterech baterii mogła
swych stanowisk. Szwoleżerom wyraźnie wystrzelić tylko raz, stąd też 3 szwad­
dopomogła poranna mgła, która nie tyl­ ron nie został zniszczony do końca i je­
ko utrudniała przeciwnikom celny go resztki mogły stanąć na szczycie.
ogień, ale również nie pozwalała im
15
SARAGOSSA

Po tryumfalnym wkroczeniu do szwoleżerów pospieszył do Paryża.


Madrytu i ponownym osadzeniu bra­ Zajęty później prowadzeniem dzia­
ta Józefa na hiszpańskim tronie łań wojennych na innym terenie, nie
Napoleon pospieszył w kierunku powrócił już nigdy do Hiszpanii.
Valladolid (22 XII 1808), gdzie do­ Soult — jakkolwiek dobry dowód­
tarł już brytyjski korpus ekspedy­ ca — nie zdołał przecież rozbić
cyjny wysłany na pomoc powstań­ Moore’a, a chociaż angielski generał
com. Dowodzący tym korpusem ge­ zmarł wkrótce z ran i wycieńczenia,
nerał John Moore, skoro tylko do­ to przecież jego korpus ekspedycyj­
wiedział się o kapitulacji stolicy, za­ ny załadował się na statki w porcie
wrócił natychmiast na zachód i po­ La Coruńa i uniknął w ten sposób
czął czym prędzej uchodzić ku wy­ zagłady.
brzeżom, obawiając się starcia z Wojna hiszpańska miała więc to­
głównymi siłami Wielkiej Armii. czyć się dalej, a główne zmagania
Wojska prowadzone przez cesarza (w przeniosły się teraz w rejon Sara-
tym także polscy szwoleżerowie) z gossy. To aragońskie miasto, zamy­
ogromnym wysiłkiem — w zamieci kające dolinę rzeki Ebro, było oble­
śnieżnej — przeszły łańcuch górski gane już latem 1808 r., ale na wieść
Guadarrama, doganiając z wolna o klęsce pod Bailen Francuzi zrezyg­
Anglików. Gdyby udało się zmusić nowali z kontynuowania ataków.
Moore’a do przyjęcia rozstrzygającej 20 grudnia 1808 r. na przedpolach
batalii, korpus brytyjski zostałby Saragossy pojawiły się korpusy mar­
niechybnie zniszczony, a cała woj­ szałków Monceya i Mortiera (3 i 5),
na — być może — dobiegłaby wów­ liczące razem 43 tys. żołnierzy. W
czas końca. Tymczasem jednak w korpusie Monceya znajdowało się
miasteczku Astorga Napoleon otrzy­ kilka tysięcy Polaków z Legii Nad­
mał wiadomość (1 I 1809), że w Pa­ wiślańskiej, którzy mieli odegrać
ryżu Fouche i Talleyrand spiskują szczególną rolę w dwumiesięcznych
przeciw niemu, a pokonana w 1805 r. krwawych zmaganiach o miasto.
Austria czyni pospieszne przygoto­ Saragossa, położona w widłach
wania do wojny. Poleciwszy mar­ rzek Ebro i Huervy, otoczona ze
szałkowi Soultowi kontynuowanie wszystkich stron warownymi koś­
pościgu, cesarz z niewielką eskortą ciołami i klasztorami, była doskona­
»212*
le przygotowana do obrony, a jej kupcy, rzemieślnicy, służba domowa
mieszkańcy od wielu tygodni gro­ i okoliczni chłopi, którzy nie mieli
madzili żywność, broń i amunicję. początkowo pojęcia o władaniu bro­
Miasto to, o średniowiecznej zabu­ nią. Jedną z bohaterek Saragossy
dowie, miało jedną tylko szerszą ar­ była 19-letnia Agustina Aragon, która
terię Coso, a wszystkie jego ulice w lipcu 1808 r. dowodziła redutą
były tak wąskie i kręte, że co kilka­ przy bramie Portillo. Decyzją junty
dziesiąt kroków można było wznosić mianowana została oficerem armii
barykady. Stąd też, gdy po kilku­ powstańczej, a jej pomnik (Agustina
nastu dniach Polacy wdarli się w Zaragoza) stoi dziś na jednym z
obręb murów, musieli zdobywać głównych placów miasta. Bohaterką
dom po domu, a nawet piętro po obrony była także comtessa Burita,
piętrze. która ofiarnie — na pierwszej linii —
Obroną Saragossy kierował bry­ pełniła obowiązki markietanki.
gadier Jose Palafox, jeden z komen­ Po siedmiu tygodniach nieustan­
dantów hiszpańskiej gwardii kró­ nych bombardowań, po 43 dniach
lewskiej — bardziej dworzanin niż walk ulicznych, 21 lutego 1809 r.
wojskowy. W czasie pierwszego oblę­ Francuzi i Polacy zdobyli Saragossę,
żenia dwukrotnie uciekał z miasta, zmuszając ostatnich obrońców do
ale ludność ślepo wierzyła w jego kapitulacji. Spośród 100 tys. miesz­
talenty i nic nie mogło zachwiać te­ kańców zginęła ponad połowa, do
go zaufania. Dużą rolę w organizo­ czego przyczyniły się też epidemia
waniu oporu odegrała czterdziesto­ tyfusu i coraz powszechniejszy głód.
osobowa junta, w której działali Dowódca obrony Jose Palafox prze­
m. in. kupiec Tio Jorge („Wujaszek wieziony został do Francji, gdzie
Jerzy”), poeta i profesor don Basilio uwięziono go w zamku Vincennes
Bogiero de Santiago i bandyta Pedro, pod nazwiskiem Pedro Mendoza. In­
stojący na czele wypuszczonych z ni przywódcy — Santiago Sas i don
więzienia kryminalistów. Warto Basilio Bogiero — zostali rozstrzela­
wspomnieć także o zakonnikach — ni na moście Puente de Piedra, a ich
takich jak Tio Marino czy Santiago ciała wrzucono do Ebro.
Sas — którzy podsycali fanatyzm Ogromne straty poniosły także
katolickiej ludności, wzywając do wojska marszałka Lannes’a (dowo­
stawiania za wszelką cenę oporu dził on od 22 I 1809 połączonymi
„bezbożnym Francuzom”. Właśnie z korpusami), gdyż co najmniej 4 tys.
inicjatywy zakonników symboliczne żołnierzy padło w walkach ulicz­
dowództwo nad obroną miasta od­ nych. Wśród poległych i rannych by­
dano Matce Boskiej (z tytułem „Ge- ło również 1380 Polaków, trzecia
neralissima”), a przed jej posągiem część stanu Legii z początków walk
w kościele Del Pilar zaczęto składać o Saragossę. Kilkuset legionistów —
nie wybuchłe pociski francuskiej ar­ rannych i chorych — zmarło w na­
tylerii — jako widomy znak maso­ stępnych tygodniach w szpitalach,
wych cudów. tak że łączne straty polskie sięgały
Podobnie jak Bailen czy Somo­ 2 tys. ludzi.
sierra — także obrona Saragossy Legia Nadwiślańska (początkowo
stała się jednym z przełomowych Polsko-Włoska) powstała latem
momentów tej wojny, a równocześ­ 1807 r. na Śląsku, gdzie do powraca­
nie symbolem bohaterstwa ludności jących z Włoch polskich piechurów
cywilnej. Spośród 32 tys. obrońców przyłączono parę tysięcy rekrutów —
tylko niewielką część stanowili za­ głównie z Wielkopolski. Po krótkiej
wodowi żołnierze, reszta bowiem to służbie u króla Westfalii, Hieronima
» 213 «
Bonaparte, Legia w sile trzech regi­ też medyk batalionowy Fryderyk
mentów piechoty znalazła się w Gulitz, który pozostał potem w armii
czerwcu 1808 r. za Pirenejami i Królestwa Polskiego i uzyskał naj­
wzięła udział już w pierwszym oblę­ wyższe polskie odznaczenia wojsko­
żeniu Saragossy. W przeciwieństwie we.
do szwoleżerów była to formacja z Trzy pułki Legii walczące pod
zasady chłopska, a stanowiska ofi­ Saragossą zorganizowane były na
cerskie zajmowała tu w większoś­ wzór regimentów francuskiej piecho­
ci drobna szlachta. ty liniowej, miały tę samą co Fran­
W Legii służyło też wielu Niem­ cuzi broń i podobny krój mundu­
ców z dawnego zaboru pruskiego, rów. Legioniści nosili ciemnoniebies­
którzy po klęsce Fryderyka Wilhel­ kie kurtki i białe spodnie, a pułki
ma w 1806 r. uznali Księstwo War­ różniły się tylko kolorem kołnierzy,
szawskie za swą nową ojczyznę. rabatów i wyłogów. Każdy pułk
Jednym z nich był podporucznik składał się z dwu batalionów — po
Henryk Brandt z 2 pułku Legii, któ­ sześć kompanii — przy czym pierw­
ry zachował wiele sympatii dla pol­ sza była grenadierska, a ostatnia
skich towarzyszy broni, choć po woltyżerska. Grenadierzy odróżniali
upadku Napoleona i Księstwa po­ się czerwonymi epoletami i takąż
wrócił do pruskiej służby i został na­ kitą na czako, a woltyżerzy żółtym
wet generałem. Znaczną popular­ kolorem sznurów, kity i epoletów.
nością wśród legionistów cieszył się

'AUTOR NIEZNANY
podporucznik 2 pułku Legii Nadwiślańskiej

Dwa korpusy armii marszałków Mortier i Moncey otoczyły miasto 1. Z tej


strony rzeki Ebro ściśle zamknięta dywizja pod dowództwem księcia d’Abran-
tes *, a z tamtej generała Gazan. Przy zbliżeniu się opanowaliśmy zaraz
ogrody oliwne i domy, które jeszcze nie były zupełnie zniesione; w otwartym
zaś polu, gdzie wszystko zostało zrównane z ziemią przez poprowadzenie przy­
kopów na odległość pół armatniego wystrzału od wałów miasta, takowe prawie
całe ściśnięte, samo w sobie broniło się. Obóz zaś został założony na wystrzał
armaty i przed nim przykop usypany dla wstrzymania niespodziewanego na­
padu nieprzyjaciela, jak tego przy innym zdarzeniu, o którym później mowa
będzie, doświadczyliśmy.
Z podporucznikiem Piątkowskim przebywałem w jednym baraku razem.
Pewnego dnia przychodzi i staje przed wejściem do baraku batalionowy chi­
rurg naszego pułku Gulicz, rodem z Niemiec, i jako mój przyjaciel, zapewne
w celu odwiedzenia mnie. A że pan doktor nie lubił bardzo bywać w obozie,
gdzie czasem 24-funtowe kule jego uszy raziły i 16-calowe bomby drogę mu
zastąpić mogły, przeto wpadłem na tę nieszczęśliwą myśl, aby dobrego przy­
jaciela lekkim wystrzałem z karabinu nastraszyć. Wskutek tego uchwyciłem
nie nabitą przy ścianie baraku opartą broń, nabiwszy ją kilkoma ziarnkami
prochu, wycelowałem ku głowie kochanego chirurga i wystrzeliłem. Krew
zalała twarz. Przelękniony i ogłuszony niespodzianym uderzeniem i hukiem
padł na ziemię i nie przemówiwszy ani słówka, leżał rozciągnięty. Można so­
* Tj. Junota. Zastąpił on Monceya
29 XII 1808.
214
bie wyobrazić mój przestrach! Rzuciwszy broń na bok, podniosłem go, za­
pytując bojaźliwym głosem: Guliczchen du bist doch nicht todt *.
Nie mógł biedak ani słowa przemówić, lecz otworzywszy oczy, zaczął z wol­
na do siebie przychodzić. Szczęściem nic mu się złego nie stało, tylko 4 lub 5
ziarnek utkwiły w jego twarzy, które już na zawsze pozostały, jak gdyby na
wieczną pamiątkę służyły mu jeszcze do chełpienia się później w dowód swej
odwagi i niebezpieczeństwa, w jakim się pod Saragossą znajdował. Ta z na­
mysłu popełniona lekkomyślność moja doszła do wiadomości pułkownika Ką-
sinowskiego, naszego dowódcy pułku, mimo woli doktora, lecz tenże wystą­
piwszy, ze szczerą dobrocią duszy uniewinniając mnie, przypadek ten tylko
mojej nieostrożności przypisywał. Z naganą, lecz sprawiedliwą, na przyszłość
nie żartować z bronią, odprawiono mnie. Od czasu tego wypadku, którego
skutku nie przewidywałem, ściślejszy węzeł przyjaźni łączył mnie z Guliczem,
którego pierś w nagrodę jego niezmordowanej pracy w udzielaniu szybkiej
i trafnej pomocy ranionym dwa krzyże zdobiły: Legii Honorowej i Virtuti
Militari.
Nasze prace wojenne i przysposobienia posuwały się nocną porą olbrzymim
krokiem i przybierały coraz straszniejszą postać. Aby je rozpoznać i przeszka­
dzać rzucali Hiszpanie po 20—30 kul świecących razem, które w powietrzu
pękając, ładny nam widok fajerwerku przedstawiały, po czym następowała
nieprzerwana kanonada z obu stron.
Niezadługo zebraliśmy obóz i usadowili pomiędzy drzewami oliwkowymi
i sadami bliżej miasta, ponad pół wzniesionym murem, nieco od frontu sta­
nowisko naszego pułku zakrywającym, na przodku którego, o pół wystrzału
karabinowego, chodziła zawsze jedna cała kompania na wartę. Teraz rzucano
dzień i noc wokoło bomby do miasta, o których przybyciu za każdym puszcze­
niem mieszkańców przez uderzenie wielkiego dzwonu z jednej z najwyższych
wież Saragossy ** ostrzegano, wskutek czego dało się słyszeć nieprzestanne
bicie dzwonów.
Przy początku bombardowania stawiali Hiszpanie takie bomby, które nie
pękały, na wielkim ołtarzu kościoła La Vierge del Pilar, dla przekonania lu­
du o dziwie oczywistym z powodu niepęknięcia bomb. Lecz gdy bomby te
przełamywały później cudowny kościół i wśród modlącego się narodu pękały,
i ich ciało raniły i szarpały, wtedy pozdejmowano je z ołtarza z bojaźni, aby
i te nie zapaliły się i jeszcze większego nieszczęścia nie przyniosły.
Będąc wolnym od służby, poszedłem w tył naszego nowego obozu do wodą
wypełnionego rowu *** , aby się w nim wykąpać, czyli raczej dobrze obmyć,
gdyż nie dość był głęboki. A gdym zrzucał powoli z siebie odzież i wchodził
zupełnie rozebrany w wodę, trzyfuntowa armatnia kula też obok mnie w zie­
mi utkwiła. Wskoczyłem w rów, pociągnąwszy swój ubiór za sobą; musiałem
się w wodzie ubierać, gdyż płytki rów nie dozwolił mi na suchym odziewać
się. W czasie mego ubierania się, kiedy jakby na psotę przewrotnie spodnie
włożyłem, dano jeszcze parę razy ognia do mnie. Prawda, że niegodziwy ka-
nonier źle celował i nic mi złego nie zrobił, jednak skąpał mnie porządnie
i spowodował stratę mego grzebienia, mydła i ręcznika, których nie miałem
czasu zabrać z sobą i w tej łaźni parowej zostawić musiałem.
* Guliczku, przecież ty nie jesteś za­
bity.
** Była to wieża kościoła Nuestra
Senora del Pilar, zwana Torre Nueva.
*** Canal Imperial
» 215 «
Hiszpanie wciągnęli byli armatę na jedną wieżę i stamtąd na wszystkie stro­
ny strzelali, jednakże dla uderzenia w cel pionowym strzałem potrzeba nie­
małej do tego biegłości.
Służba nasza stała się teraz coraz bardziej utrudzającą. Wielu oficerów za­
chorowało, a wielu raniono tak dalece, iż ja czasami po trzy dni z warty nie
zluzowany bywałem. Ze wszystkich stanowisk było najniebezpieczniejsze tak
nazwane: „Poczta stracona” 2. Była to okrągło wykopana przestrzeń na dwa
i pół łokci głębokości, mogąca mieścić w sobie około 20 ludzi; a ponieważ
miejsce to, odległe od naszej pozycji, zupełnie było na otwartej równinie
i wystawione na ogień nieprzyjacielski, przeto można było tylko nocną porą
doń przystąpić. Korzystając z ciemności, mogliśmy się pod jej zasłoną zluzo­
wać i pikiety naprzeciw nieprzyjacielskich postawić, które od siebie o 40—50
kroków oddalone były, przed świtem zaś do dołu powciągać, gdzie cała straż
ze swoim oficerem wystawiona na największy upał słońca, od którego tylko
wziętymi ze sobą gałęźmi zielonymi zasłonić się można było, przez cały dzień
pokutowała. Przy zdarzonej wycieczce straż ta mogłaby być zabraną bez naj­
mniejszego oporu, albowiem nie można było się spodziewać żadnej pomocy
i każdy, którego kolej przyszła iść do tej jamy, zdawał się żegnać ze światem
lub oddawać się na los szczęścia.
Dnia 20 grudnia * przypuszczono szturm do Saragossy. Po zdobyciu niektó­
rych domków murowanych i ogrodów, a szczególniej klasztoru Św. Józefa,
jako ostatniego przedmieścia, nim się można było dostać do wałów miasta,
obsadzonych 114 działami, zrobiono trzy wielkie wyłomy, przez które wdarły
się nasze szturmujące kolumny. Klasztor ten znajdował się w mocnym stanie
obrony, wysokim wałem i głębokim rowem opasany. Pierwszy i drugi pułk
Legii pod dowództwem generała Chłopickiego ** odebrał rozkaz zdobywania
go, którego gdyśmy z niemałą trudnością i znaczną stratą zdobyli i stamtąd
Hiszpanów wyrugowali i zupełnie opanowali, natenczas zaczęto do nas bić
z dział wałowych, a nawet bombami rzucać8. Ja w tej chwili siedziałem z mo­
ją kampanią w przodkowym przykopie, gdy ogromna bomba przeleciawszy
nad moją głową, blisko mnie w wał uderzyła i tam ryć się zaczęła, lecz nim
się do nóg moich stoczyła, szczęśliwie pękła; gdyby zaś wcześnie nie pękła,
wtedy mogłem spodziewać się najokropniejszych skutków. Była to chwila,
kiedy mi ordynans mój przyniósł potrawkę z ośliny, gdyż w obozie nie można
było dostać innego mięsa.
Żołnierze nasi upojeni radością pomyślnego skutku stali się rozpustnymi;
przynosili z kościoła posągi i figury, poprzypasywali im mundury i kaszkiety
na głowy po poległych i oparli je o mur od strony miasta. Hiszpanie skoro
tylko spostrzegli mniemanych nieprzyjaciół, natychmiast rozpoczęli ogień
szeregowy, których, naturalnie mając ich na celu pewnym, mocno razili. Za­
bawka sprawiła naszym wiele śmiechu, a Hiszpanom szkody prochu. Już
wspomniałem o tym, że w obozie wcale nie lub z trudnością jakiegokolwiek
bądź mięsa dostać było można, przeto trzeba było użyć osłów, których miesz­
kańcy wcale nie ukrywali, nie sądząc, abyśmy się do takiej pieczeni brali.
Każdy z oficerów posiadał buryka *** na swoje różne potrzeby i wygody.
Obok mojego baraku, gdyż namiotów nigdyśmy nie znali, mieszkał poru­
cznik Kaliński, przy którego baraku stał osioł przywiązany, a od którego

* winno być: 10 I 1809


** Chłopicki był wtedy pułkownikiem
*** osła
» 216 «
przeciągnięty był postronek przez ścianę, którym Kaliński, kładąc się spać,
rękę swoją obwijał. Była to ostrożność konieczna, aby kto z amatorów buryka
nie odwiązał i potem sobie obiadu nie zgotował. Wskutek tego nie omieszkał
Kaliński kiedy niekiedy pociągać za postronek dla przekonania się o istnieniu
swego buryka. Pewnego dnia z rana, odwiązawszy postronek, wychodzi za
barak, lecz jakie było zadziwienie jego, gdy zamiast buryka, postrzega tylko
jego ośli łeb na postronku wiszący. Wszystkie poszukiwania jego były nada­
remne, gdyż buryk znajdował się w lepszej stajni, bo w wygodnym i dobrze
opatrzonym żołądku.
Widząc się w posiadaniu tej ostatniej zapory miasta Saragossy
,
* wyprowa­
dziliśmy ostatni przykop aż do samego brzegu Ebro i założyliśmy obok niego
baterią z 8 moździerzy i 4 haubic wielkiego kalibru. Na nadwałku ** tego
przykopu założyliśmy strzelnice z worków, napełnionych piaskiem półtorej
stopy długości, po trzy razem ułożonych 4.
Kiedy na służbie znajdowałem się na przykopie, przybył marszałek Lannes,
któremu zostawiono zaszczyt zdobycia Saragossy. Stanął na lewym skrzydle
mego oddziału, a dobywszy swój dalekowidz ***, zaczął obserwować naprzeciw
leżący szaniec. Była to naprzód posunięta luneta, obsadzona działami, z któ­
rej ciągle ognia dawano. Ciekawość poznania marszałka zbliżyła mnie do
osoby jego, lecz ten zawołał — Allez vous en d’ici ****
, wskutek czego natych­
miast się oddaliłem. Niezadługo przybyło około 30 grenadierów francuskich
z oficerem na czele, bez dobosza, których marszałek zatrzymał. Byłem jeszcze
ciekawszy, co marszałek zamyślał z tym oddziałem zrobić; wkrótce miała mi
się okropna scena przedstawić. Po oddaleniu się nieco marszałka z tego
miejsca przeskoczyli grenadierowie przykop i przypuścili szturm na lunetę,
z której powstał straszny ogień kartaczowy. Oficer idący na czele padł nie­
zadługo, innych po drodze ubito; padło na samym p/acis *****
, a jeden dostał
się do samego parapetu **♦*; jednakże kilku jeszcze dostało się cudownym
sposobem nazad do przykopu. I tak padło ofiarą przeszło 20 najwaleczniejszych
grenadierów.
Przez ten ślepy atak chciał marszałek tylko ściągnąć całą baczność obroń­
ców miasta na tę stronę i ich tym sposobem w błąd wprowadzić, a tymcza­
sem kazał uderzyć całą' siłą na lewe skrzydło i wszedł do miasta. Przepadłaś,
biedna Saragosso! 5
Ku wieczorowi, gdy się już dobrze ściemniało, przyszedł do mnie grosmajor
naszego pułku Michałowski i oświadczył mi:
— Kochanku — tak każdego zawsze tytułował — masz ten duży dom,
który widziałeś na przodku baterii stojący, zdobyć, a jeżeli będziesz przeko­
nany, że się Hiszpanie cofnęli z lunety, z której dziś strzelali, staraj się ją
opanować z prawego skrzydła. Ma tobie równocześnie iść na pomoc jedna
kompania Francuzów; zresztą zobaczysz, jak się tam tobie powiedzie. Zrozu­
miałeś mnie dobrze, kochanku?
— Zrozumiałem jak najlepiej, panie majorze — odpowiedziałem mu.

* tj. klasztoru Sw. Józefa


** nadwalnej działobitni
*** rodzaj lunety
**♦* Wynoś się stąd!
***** stoku
****** górna część wału od strony
nieprzyjaciela
» 217 «
Twardy orzech do zgryzienia, pomyślałem sobie w duchu, zdobywać daleko
mniejszą siłą lunetę, którą broniło przeszło 500 Hiszpanów i 6 dział! Nieźle!...
Przy czystym od gwiazd iskrzącym się niebie Hiszpanii, pod zasłoną ciemnej
nocy, przeszedłszy przykop, uszykowałem mój oddział, składający się ze 100
ludzi, w dwa szeregi rozszerzonych. Udałem się frontem szybkim krokiem
w kierunku oznaczonego domu z wizytą.
Niedaleko uszedłszy, natrafiliśmy na forpoczty hiszpańskie, które dając ognia
z wielkim hukiem: Carraja franceses *, pędzili nazad. Niezadługo odezwały
się działa z lunety i witały nas kartaczami nielitościwie. Odpryśnięty kamień
z ziemi uderzył mnie w bok, z czego bolesny guz się wydobył, uchwyciłem
za rękę starszego sierżanta Kubika i kazałem biec ludziom ku rzeczonemu
poprzednio domowi, aby się zasłonić od wystrzałów z lunety. Nareszcie sta­
nąłem pierwszy na oznaczonym miejscu z moim sierżantem, dwoma żołnie­
rzami i doboszem Borkowskim; pozostali nadchodzili jeden po drugim. Kom­
pania francuska wcale nie przybyła; musiała zapewne udać się w inną stronę
i zabłądzić, albowiem nie dowiedziałem się, co się z nią stało.
Po przybyciu udałem się zaraz z moim sierżantem na wyższe piętro domu
dla przetrząśnienia i przejrzenia go. A gdy ze świecą w ręku, którą mi przy
zostawionym ogniu na dole zapalili, nikogo nie znaleźliśmy, przystąpiwszy
do otwartego okna od strony nieprzyjacielskiej, niemało zadziwiłem się, do­
strzegłszy kupiących się poza ścianą Hiszpanów. Zszedłem na dół, gdy Bor­
kowski przystąpił do mnie, mówiąc po cichu, że dostrzegł przechodzących
Hiszpanów od szańca, w zamiarze zapewne odebrania domu nazad, który po
tchórzowsku opuścili byli. Nie było co robić: bronić się z taką garstką ludzi
przeciw sile pięć razy mocniejszej, dać się do ostatka zniszczyć, do tego bez
pomocy przyrzeczonej kompanii francuskiej, zdawało mi się niepodobnym.
Nakazałem odwrót i wróciłem w niepokoju do przykopu naszego.
Michałowski, który oczekiwał skutku tej wyprawy, przystąpiwszy do mnie,
zapytał się:
— Kochanku, cóżeś zrobił?
— Nic, panie majorze. Straciłem na próżno kilku ludzi i sam dostałem
guza w bok, który tak wielki jak gęsie jaje, i zaledwie łazić mogę.
Potem opowiedziałem wszystko, com widział, a najbardziej, że z powodu
nieprzybycia Francuzów musiałem nazad wrócić. Wysłuchawszy mnie, odszedł
zapewne dla zdania raportu.
Nazajutrz opuściliśmy ogrody, klasztor Sw. Józefa, przykopy i wykwatero­
waliśmy się do miasta. Tą rażą nie byliśmy grzecznymi gośćmi, tym mniej
iż musieliśmy dom po domie, ulicę po ulicy krwawo zdobywać, przeto większą
połowę miasta obróciliśmy w perzynę. Na ulicach urządzone były baterie
z wańtuchów ** , zza których straszliwie grzmiały działa pomiędzy kamienica­
mi. Saragossanie bronili się z męstwem bezprzykładnym w starej i nowej
historii. Tu bowiem nawet płeć żeńska przy obronie niemały udział miała,
dzieląc wszelkie niebezpieczeństwa. Nigdy cała kamienica od razu wziętą być
nie mogła, tylko cząstkowo; ile to razy byliśmy na górze, a Hiszpanie na dole,
i tak znowu na odwrót. Po większej części wyrzucano domostwa minami lub
bombami na powietrze: oskardami z wielką ostrożnością wykutymi w murze
dziurami rzucano zapaloną bombę, która skutkiem pęknięcia swego dom w gru­
zy obróciła. Przy zakładaniu min wymagała potrzeba pilnego słuchania, aby

* przeklęci Francuzi
** worków z piaskiem
» 218 «
przeciwnego minera podkopać, i niezmiernego pośpiechu, aoy przeciwniKa
swego wyrzucić w powietrze. Użyto granatów ręcznych, które, rzucane na
podwórze lub na plac, swoim pęknięciem nieprzyjaciela wypędzały, ale bardzo
czysto także ten na odwrót nim rzucał, nim granat swój skutek okazał.
Mieszkańcy tego bohaterskiego a nieszczęśliwego miasta spieszyli do kościo­
łów, aby modlitwą błagać Boga wszechmocnego o ratunek i o odwrócenie
niedoli, lecz straszny wyrok zapad! na Saragossę — niebo było rozgniewane.
Nie ochraniano kościołów, podminowano je i wysadzono w pcwietrze razem
z modlącymi się, którzy rozszarpani, okrutną śmiercią ginęli.
Nieraz, zmęczony po całodniowej walce, spoczywać musiałem pomiędzy tymi
zgniłymi i poszarpanymi trupami, którym ani przyjaciel, ani nieprzyjaciel nie
mógł znaleźć ani miejsca, ani czasu dla użyczenia kawałka ziemi na wieczny
spoczynek. Ale biada temu Francuzowi lub Polakowi, który się dostał w ich
ręce? Żadnej folgi, żadnego przebaczenia nie mógł się spodziewać; umęczono
go lub upieczono żywcem.
Polski oficer nazwiskiem Pągowski dostał się do niewoli. Przywiązano go
do deski i noszono po głównej ulicy el Coso w tryumfie. Miano go spalić
żywcem na stosie drzewa, lecz szczęściem dla niego nosił na piersiach obraz
Matki Boskiej, który gdy spostrzegli, uznawszy go za prawdziwego „bueno
Christiano”, darowano mu życie.
Przed ostatecznym szturmem przyszedł podpułkownik od korpusu inżynierów
Stahl do mojej poczty i spostrzegłszy przez dziurę we wrotach kobietę z chłop­
czykiem, niosących jedzenie dla kogoś ku brzegom Ebro na naszym prawym
skrzydle, porwał nabitą broń od żołnierza, wycelował przez ową dziurę, strze­
lił i trafił chłopca, który zaraz padł na ziemię. Matka jego (gdyż zapewne
był jej synem) rzuciła się na ciało, podniosła go, lecz gdy dostrzegła, że już
zabity, położywszy go, nazad odeszła szybkim krokiem z załamanymi rękoma
nad głową, zostawiwszy całe jedzenie. W tym samym czasie prawie przeszyła
kulka bramę i raniła podpułkownika w nogę, którego żołnierzom moim od­
prowadzić kazałem. Zdaje mi się, że to była usprawiedliwiona, a niespodziana
pomsta.
W domostwie jednym w połowie zgruchotanym, które co dopiero zdobyłem,
widząc na pierwszym piętrze stojącą przy ścianie nie naruszoną bibliotekę,
wszedłem po drabinie do niej dla znalezienia rozrywki, gdy noc wszelką
wrzawę przytłumiła. Wstąpiwszy na górę, rzuciłem okiem na prawo, patrząc
przez bliskie okno dla ciekawości, co by tam widzieć się dało, gdyż takowe
właśnie na dziedziniec wychodziło. Co do licha! Postrzegam kilkuset Hiszpa­
nów, pomiędzy nimi wiele kobiet, wszyscy pod bronią, tuż pod samą ścianą
domu stojących. Wychodzących z szeregów zastępowali inni, zostawując im
swoje scopeltas (broń).
Natychmiast zszedłem na dół, nie szukając w bibliotece ani Cervantesa
dzieł, ani Lugola intryg, tylko kazałem o tym widowisku uwiadomić gene­
rała Haberta, który naszą dywizją komenderował. Tenże, przekonawszy się
o stanie rzeczy, uczynił stosowne przysposobienia i wypędzi! stamtąd Hiszpa­
nów.
Nareszcie po zaciętej niesłychanie walce, która tylko z Saguntem 6 porów­
nać się może, za pomocą sześciu baterii o dziesięciu moździerzach i haubic,
które grzmiąc przez trzy dni i nocy całemu miastu zniszczeniem groziły,
i skutkiem powietrza i innych chorób, pochodzących z nie grzebanych ciał za­
bitych, które do 40 000 ludności ze świata zgładziły, poddała się Saragossa, ów
wzór pierwszej waleczności, dnia 21 lutego 7.
» 219 «
Cetnarowy kamień spadł z serca, albowiem później nigdy nie byłem w ta­
kim niebezpieczeństwie nieustannym, w którym co chwila widziałem śmierć
przed oczyma. Od razu wszystko ucichło; dziwne były spojrzenia pozostałych
przy życiu.
Cała armia oblegająca, świadek czynny najokropniejszej walki, stała uszy­
kowaną pod murami owej przed kilku godzinami strasznej jeszcze Saragossy,
a na czele jej zwycięzca nieustraszony, Lannes, przyjmując Palafoxa, dzielne­
go obrońcę Saragossy. Żadnemu żołnierzowi nie wolno było pójść do miasta,
oficerom tylko dozwolono, i to za szczególnym pozwoleniem; do tych ostat­
nich należałem ja, aby obejrzeć to cudowne ze swej sławy miasto. Udałem się
zatem w towarzystwie oficerów naszego pułku: Niewodowskiego, Piątkow­
skiego i Niechcielskiego. Pomiędzy zwaliskami, ruinami i tysiącami pokale­
czonych ciał, od dawna już zepsutych, przebiegliśmy owe puste ulice i do­
szliśmy do Coso, gdzie po większej części domy nie uszkodzone pozostały. Co
za smutny widok! Trupy, które zaraza i choroby zabrały, kupami na ulicy
leżały. Żadna żywa dusza nie dała się widzieć, wszystkie drzwi i okna były
pozamykane, przerażająca cichość panowała wokoło! Nie była to pustynia, ale
grobowiec najstraszniejszej odrazy.
Tu i ówdzie po ulicach leżała różnego gatunku broń, kupami zebrana, z któ­
rej oficerowie wybierali sobie broń, szczególniej ze sławnej fabryki w Segowii
pochodzącą. Wiele koni od kawalerii błąkało się po mieście; biedne stwo­
rzenia wychudłe, sama kość i skóra, prawdziwe widma. Żołnierzowi, który
podobną szkapę wlókł za sobą, dałem pięć franków, aby ją odprowadził do
moich bagażów. Co to za koń się później zrobił! Dzielny i pełen ognia! Był to
prawdziwej rasy andaluzyjskiej, który mi wiele pociechy zrobił.
Przypadkowo zachciało nam się wstąpić do obszernej kamienicy przy Coso,
po części dla znalezienia posiłku dla naszych od dawna zgłodniałych żołądków.
Po długiem pukaniu i dobijaniu się otworzono nareszcie drzwi i młoda, przy­
stojna służąca, wychodząc naprzeciw nas, zapytała się przerażonym głosem:
que manda ustedes sehores? * Odpowiedzieliśmy jej: un poco a beber, si sea
aqua **
. Serwanta skinęła, ażeby iść za nią. Poprowadziwszy nas na górę,
otworzyła pokój i poprosiła, abyśmy weszli do niego. Po tym uprzejmym przy­
jęciu pobiegła i przyniosła niezadługo tacę z ogromną szklanką białego i czy­
stego trunku. Niewodowski, jako nasz wódz i najstarszy w latach, porwał na-
samprzód za szklanicę i wychylił porządny wiwat. My, nie zważając na jego
komiczne grymasy, dopomagaliśmy mu jeden po drugim; lecz gdy nas zaczęło
niezmiernie palić wewnątrz, zażądaliśmy spiesznie wody. W mniemaniu, że
nas otruto, kazaliśmy przywołać gospodarza domu. Po chwili czekania sta­
nęła przed nami donna, młoda i piękna; przepłoszona i bojaźliwa objaśniła
nas, że to jest spirytus winny, któregośmy dotąd jeszcze nie znali. Ochłonąw­
szy z tego zatrwożenia, umizgaliśmy się do tego nie tak złego truneczku, a pan
Niewodowski do donny, która była wdową i gospodynią zarazem tego domu,
a potem stała się jego żoną! Takie są dziwne drogi przeznaczenia ludzkiego! 8

Saragossa w roku 1809, „Biblioteka


Warszawska” 1850, t. 4, s. 9—17.

* Czego panowie sobie życzą?


V Cokolwiek do picia, chociaż wody.
» 220 «
JOZEF MROZ1ŃSKI
kapitan 1 pułku Legii Nadwiślańskiej

Nazajutrz (27 stycznia) postanowiono przypuścić szturm do miasta. Zaraz


od rana zaczęły na nowo miotać ogień baterie nasze. W południe stanęło pod
broń wojsko 9.
W prawym ataku wyłom do klasztoru Augustianów nie był ostatecznie wy­
robionym, lecz dwa inne naprzeciw Św. Józefa były gotowe do przejścia. Kom­
panie woltyżerskie pułku 14 [francuskiego] i 2 polskiego, zebrane w zajętym
młynie oliwnym pod dowództwem podpułkownika Stahl, spuszczają się do
wyłomu zrobionego po prawej ręce za klasztorem Św. Józefa. Nieprzyjaciel
zapala dwie przed wyłomem przysposobione miny. Nie wstrzymuje to nacie­
rających.
Podporucznik Dobrzycki Mikołaj *, który we 25 woltyżerów pułku 2 po­
przedza szturmującą kolumnę, wpada na wyłom, lecz spostrzega nowo wznie­
siony szaniec uzbrojony we dwa działa. Te miotają ciągle kartaczami. Dzwon
ogłasza mieszkańcom potrzebę, wszystko napełnia pobliskie domy, zajmuje
strzelnice. Grad kul i granatek pada z okien i z dachów. Podporucznik Dob­
rzycki dwiema kulami zostaje przeszyty; tak rannego wynoszą z wyłomu. Od­
działu jego część ginie, druga, wsparta całą już kolumną, ciśnie się naprzód,
aby przebyć szaniec, lecz po doznanej wielkiej stracie musiano się na koniec
cofnąć. Wtenczas usiłowano przynajmniej usadowić się na wyłomie. Niezli­
czona ilość rzuconych granatek zaledwie dozwoliła ukończyć tę pracę.
Atak na wyłom lewy za Św. Józefem nie doznał tak wielkiego oporu; ko­
lumna do tego szturmu przeznaczona składała się z woltyżerów pułku 44
[francuskiego] i 3 polskiego. Porucznik Fryderycy z trzydziestu woltyżerami
polskimi formował oddział poprzedni. Kolumna ta dostaje się na wyłom, zaj­
muje zaraz dom naprzeciw stojący, w którym artyleria nasza zrobiła otwór.
Wybijając drzwi i kują? otwory w murach, przedziera się na lewo aż do
domów przypierających do najbliższej uliczki, a na prawo aż do jednego dzie­
dzińca, na który wymierzane były dwa nieprzyjacielskie działa. Te dopiero
wstrzymały kolumnę.
, które oblężeńcy mieli przy dolnym przybrzeżu
Przed bateriami miejskimi **
Ebru, był domek odosobniony
,
*** skąd nieprzyjaciel odkrywał w tył za sobą
wyłom w klasztorze Augustianów. Podpułkownik Bayer z czterema kompania­
mi pułku 2 polskiego miał w tymże dniu dom ten opanować. Dwa razy go
zajął i dwa razy dla ognia artylerii i piechoty nieprzyjacielskiej musiał z nie­
go ustąpić. Atak ten wiele nas ludzi kosztował, w liczbie zabitych był dodany
tej kolumnie kapitan od inżynierów, w liczbie rannych podpułkownik Bayer
i kapitan Matkowski; ten ostatni został w ręku nieprzyjaciela (umarł na drugi
dzień po poddaniu się Saragossy). Dom ten może byłby został w naszym ręku,
gdyby Polacy byli przestali na tej zdobyczy, a nie darli się do dwóch bliskich
baterii, które w jedenaście dział były uzbrojone.
To się działo w dniu szturmu do miasta w ataku prawym. W ataku śred­
nim wyłom był zrobiony do klasztoru Santa Engracia. Aby zająć całą tę wiel­
ką budowlę, potrzeba było kolumny silnej, lecz gdy doświadczenie przekony­
wało, że wszystkie zagrożone miejsca nieprzyjaciel minował, musiano najprzód

* właśc.: Andrzej
** Puerta del Sol
*** Casa de Gonzales
» 221 «
na przypadek min poświęcić najmniejszą, ile możności, cząstkę przeznaczo­
nej do szturmu kolumny. Pułk 1 polski stanął w przykopach. Pierwszy ba­
talion postawiony na lewym brzegu Huervy był zakrytym od ogni nieprzy­
jacielskich zdobytym tam murem ogrodu; kapitan Nagrodzki na czele dwóch
kompanii, wsparty przez oddział saperów francuskich, przebiega pomiędzy
brzegiem Huervy i murem ogrodu przestrzeń 120 sążni; pod silnym ogniem
nieprzyjaciela, który z kilku punktów obwodu na całą tę drogę mógł słać
strzały, rzuca się na wyłom, na samym szczycie pada przeszyty wskroś kulą.
Kompanie po dość znacznej stracie wdzierają się do klasztoru.
Woltyżery nasi, już od pierwszego oblężenia w wojnie domów wyuczeni,
usiłują zaraz dostać się na dach; jeden z ubitych tam spadając uwisł na ster­
czącej z muru belce. Na ten szczególny widok zawieszonego w takiej wyso­
kości trupa Hiszpanie wznoszą zewsząd odgłos radości. Krzyki te ośmielają
obrońców, wzmaga się walka, tłumy pospólstwa tłoczą się do klasztoru. Żoł­
nierz stojącego jeszcze w swym miejscu pułku, niespokojny o los tej walczącej
garstki, gore niecierpliwością, aby ją wesprzeć. Na koniec jenerał Lacoste, któ­
ry z zegarka swego wzroku nie spuszczał, oznajmia, że czas przeznaczony na
przeświadczenie się o minach już upłynął Wtenczas spieszy na czele jednego
batalionu waleczny pułkownik Chłopicki. Hiszpanie we dwójnasób zwiększają
ogień na drodze, którą trzeba było przebiegać, przedziera się Chłopicki, prze­
bywa wyłom, wpada do klasztoru i wypędza ze wszystkich jego części nie­
przyjaciela, a czując jak korzystną rzeczą byłoby mieć już wewnątrz miasta
plac broni, a więcej jeszcze jak ważne skutki mieć mogło zajęcie klasztoru
Encalzas, nie przestaje na swej zdobyczy, ale zaraz wdziera się do tego dru­
giego klasztoru, zdobywa wszystkie inne budowle zamykające plac Engracia
i bierze baterią na ulicy tegoż nazwiska, którą zaraz przeciw nieprzyjacielowi
obrócono. Kapitan Garlicki i porucznik Murzynowski byli w liczbie rannych.
Po tym to szturmie jeden grenadier francuski zbliżył się do oficera polskiego
i żądał, aby mu powiedzieć, jakim sposobem królestwo polskie mogło być
zdobyte. Klasztor Encalzas, zajęty przez pułkownika Chłopickiego, odkrywał
tył obwodu a? ku bramie Carmen. Nieprzyjaciel więc opuszcza ten obwód,
spaliwszy wprzód sześć, przed murami na drodze od mostu Huervy przygoto­
wanych, zakopów prochu. Warty francuskie, widząc z przykopów skutki te
szczęśliwie przez kolumnę Chłopickiego wykonanego szturmu, wypadają włas­
nym natchnieniem z równoległej *, rzucają się na dom narożny, który nie­
przyjaciel jeszcze w swym ręku dzierżył, zdobywszy go, uderzają na bramę
Carmen, stamtąd odparci, postępują popod obwód miasta aż do klasztoru Try-
nitarzów **, wdzierają się wewnątrz. Tam czterdziestu artylerzystów hiszpań­
skich zakłuto na działach. Ogień dwóch armat, którymi była uzbrojona jedna
poprzeczna, nie dozwolił im posunąć się dalej za Trynitarzów, ale aż do tego
punktu zajęli kurtynę i stanęli wzdłuż muru, strzegąc dział, które nieprzy­
jaciel opuścił Tymczasem dzwon miejski nie przestawał zwoływać obrońców.
Wszystkie domy napełniają się nimi. Francuzi nie mogą wytrwać pod ich
ogniem, wielka część ginie, reszta opuszcza mury. Ustąpili nawet zdobytego
klasztoru Trynitarzów; już go oblężeńcy mieli na powrót zająć, kiedy jenerał

* tj. paraleli — rodzaj okopu


♦♦ Trinitarios
» 222 «
Morlot wysłał dwa bataliony, aby zabezpieczyli tę zdobycz. Atak ten, nieroz­
sądni. własnego zapału żołnierza przedsięwzięty, bardzo drogo przypłacili
oblegający.

J. Mroziński Oblężenie i obrona Sara-


gossy w latach 1808 i 1809, Kraków 1858,
s. 60—64.

HEN BYK BRANDT


podporucznik 2 pułku Legii Nadwiślańskiej

Dzień 27 stycznia zapisał się krwawo w dziejach oblężenia. Od rana arty­


leria podnosiła ogień. O dziewiątej oddziały przeznaczone do szturmu ruszyły
naprzód, 400 wolty żerów z 14 francuskiego i 2 polskiego pułku pod dowódz­
twem podpułkownika Stahla zebrały się za fabryką oliwy *, położoną nieda­
leko od miasta. Mieli oni zdobyć wyłom w ogrodowym murze klasztoru Św.
Moniki. Druga, słabsza kolumna przeznaczona była do opanowania wyłomu
w pobliżu baterii Palafoxa naprzeciw klasztoru Św. Józefa, trzecia kolumna
skierowana została do Casa Gonzalez, odosobnionej budowli, nie połączonej
fortyfikacjami z miastem. Do tej kolumny należał batalion 2 pułku Legii
Nadwiślańskiej pod dowództwem podpułkownika Bayera. Prócz tego miano
przypuścić szturm do stojącego pośrodku klasztoru Santa Engracia. Z trzech
ataków powiódł się tylko jeden, ten w pobliżu baterii Palafoxa. Zdobyliśmy
tam wyłom i kilka ulic w pobliżu. Wyłom w ogrodzie Św. Moniki był za wy­
soko, żeby się można było wedrzeć masą, a gdy się to wreszcie udało, nasi
musieli się cofnąć skutkiem gwałtownego ognia działowego i karabinowego,
pozostawiając tylko małą załogę w samym wyłomie. Nasi woltyżerowie doka­
zywali cudów, pomimo trzech min, które wybuchnęły, wypełnili rozkaz, ale
nie mogli dokonać rzeczy niemożliwych. Podpułkownik Stahl i kilku oficerów
otrzymało ciężkie rany.
Atak na Casa Gonzalez, w którym brałem osobiście udział, nie powiódł się
zupełnie. Doszliśmy do tego budynku i wtargnęli do środka, ale ogień z miej­
skich murów był tak gwałtowny, że musieliśmy się cofną»ć. Podpułkownik
Bayer otrzymał postrzał w policzek. Mój zacny kapitan Matkowski, ciężko
raniony, dostał się do niewoli. Kula karabinowa strzaskała mu nogę. Kilku
żołnierzy rzuciło się na ratunek, ale padli ranni lub pozabijani, a my powró­
ciwszy — trzeba przyznać, że w zupełnym popłochu — do przykopu, po ochło­
nięciu dopiero spostrzegliśmy, że nie ma kapitana. Marszałek Lannes, pa­
trzący z leduty na to, co się stało, powiedział: ąu’on avait trop demande de
ccs gens **
. Szturm do St. Engracia powiódł się świetnie po większej częśo
dzięki znakomitemu dowództwu pułkownika Chłopickiego, za co został on
mianowany przez dowódcę 3 korpusu Junota komendantem tego klasztoru
I tu także padło bez potrzeby wielu oficerów i żołnierzy, ale nie zważało się
na to, byleby tylko główny cel został osiągnięty. Hiszpanie też ponieśli znacz­
ne straty; zabraliśmy im 15 czy 18 dział, mieli około sześciuset poległych, ale
i u nas było stu zabitych i ranionych, a między nimi dużo oficerów.
* Molino de Aceite
** że zbyt wiele wymaga się od tyci
ludzi
» 223 «
W jaki sposób dostał się do niewoli mój nieszczęśliwy kapitan, nie dowie­
działem się nigdy. Po zdobyciu Saragossy znaleźliśmy go w szpitalu. Ale
zmarł nazajutrz po naszym wejściu, nie poznawszy żadnego z oficerów, któ­
rzy go odwiedzali10. Był już w ostatnim okresie tyfusu, który zabrał nam
tysiące ofiar. Nasza prośba o pozwolenie wyprawienia mu uroczystego pogrze­
bu została odrzucona przez dowódcę, jenerała La Vala, z uwagi, że „tylu męż­
nych oficerów zostało pogrzebanych bez żadnych uroczystości, to i tego oddać
można ziemi bez szczególnych honorów”.
Tegoż samego wieczora opanowaliśmy — choć na krótko — Casa Gon-
zalez i zastaliśmy tam w rowie jedenaście ciał naszych żołnierzy, ohydnie po­
ranionych. Jednym poodrąbywano ręce, drugim poprzeciągano przez łydki
rozpalone stemple od karabinów, innych wreszcie bezwstydnie okaleczono.
Następnego dnia zaczęliśmy się umacniać na zdobytych pozycjach. Z roz­
poczęciem walki na ulicach nastąpiła w naszej służbie zmiana: zamiast wie­
czorem, wychodziliśmy na wartę o szóstej rano, żeby oficerowie i żołnierze
mogli się łatwiej zorientować na stanowiskach. Pułk stojący na warcie musiał
dawać do robót żołnierzy, którzy po zluzowaniu pozostawali w mieście jako
rezerwa. Tym sposobem każdy oddział wojska stał zawsze na oznaczonym
miejscu, co było tym potrzebniejsze, że Hiszpanie aż nadto dobry użytek umie­
li robić z wąskich i krętych uliczek miasta.
Dnia 28 zawrzała na całej linii gwałtowna walka. Byłem tego dnia na po­
sterunku w fabryce oliwy, z której ostrzeliwaliśmy z czterech moździerzy
klasztory Św. Augustyna i Św. Moniki. A że z każdego z nich rzucano co
kwadrans bomby, następnego dnia ogłuchłem zupełnie. 29 nowy szturm do
Św. Moniki, ale i ten spełzł na niczym, zrobiliśmy wyłom, podkładali minę
za miną, lecz nie zdobyliśmy twierdzy. Dopiero 30 udało się kompanii gre­
nadierów z 14 pułku pod dowództwem kapitana Hardy opanować górny ogród
i kościół. Usiłowania Hiszpanów, żeby odzyskać utraconą pozycję, zostały od­
parte zwycięsko.
Te kilkakrotne niepomyślne szturmy do Św. Moniki zajęły nam dużo czasu.
Dziwna rzecz, iż żaden z naszych katolików nie wiedział nic o tej świętej, co
nam tyle złego uczyniła, i dopiero kiedy wpadł w nasze ręce uniwersytet,
z którego żołnierze wynosili książki naręczami i podpalali nimi ogień, jeden
z oficerów znalazł wśród tych książek żywot św. Moniki. W wiele lat po­
tem, widząc w Paryżu piękny obraz Ary Scheffera przedstawiający św. Augu­
styna i jego matkę, przypomniałem sobie te dwa klasztory, zbudowane pod
ich wezwaniem.
Dnia 1 lutego spadła na obóz jak piorun wiadomość o śmierci jenerała
Lac®ste *, nie było nikogo, kto by bez współczucia i żalu dowiedział się o stra­
cie tego oficera. Był to człowiek wielkiej dobroci i rozumu, wysokiego wy­
kształcenia, na wskroś żołnierz pełen ludzkości, który umiał nakazać dla siebie
posłuszeństwo i obudzić przywiązanie. Następcą jego został pułkownik Rogniat,
ten który wsławił się później napaścią na Napoleona n. Oficer ten nie był tak
łubiany przez żołnierzy jak jenerał Lacoste. Fizjonomia jego nie była sym­
patyczna; uważano ogólnie, że jest wyniosły, a nawet pogardliwy względem
swych podwładnych.
Im posuwaliśmy się dalej, tym zajadlejszy był opór. Wiadomo, że chcąc
uniknąć śmierci, a przynajmniej wystawiać się na nią, o ile można, najmniej,
trzeba nam było zdobywać jeden po drugim domy zamienione na reduty, gdzie

♦ dowódca saperów
» 224 «
śmierć czyhała na nas zewsząd: z otworów piwnicznych, spoza drzwi, spoza
okiennic podziurawionych zawczasu. Wchodząc do domu, trzeba go było prze­
glądać starannie, od fundamentów do strychu. Nauczyło nas doświadczenie,
że nagłe zaniechanie oporu może być wybiegiem wojennym.
Często zdarzało się, że ci, co zajmowali piętro, ginęli od strzałów, pada­
jących z wyższego piętra przez otwory porobione zawczasu w podłogach.
Wszystkie kąciki i zakamarki zwykle w starych domach ułatwiały te mor­
dercze zasadzki. Trzeba było nade wszystko czuwać nad dachami. Aragoń-
czycy w swoim konopnym obuwiu chodzili po nich z taką łatwością i tak
cicho jak koty, co im ułatwiało niespodziewane powroty poza linie hiszpań­
skie. Była to istna wojna partyzancka, prowadzona w powietrzu. Siedząc spo­
kojnie w domu zajętym od kilku dni, można było zginąć nagle od strzałów
padających jak z nieba. Po zajęciu każdego domu trzeba było przede wszyst­
kim zasłaniać drzwi i okna worami piasku, zabezpieczać schody i komuni­
kacje, jednym słowem oszańcowywać się, zanim można było posuwać się
dalej. W tych strasznych warunkach nasi saperzy i minerzy dokonywali cu­
dów. Zjawiali się zawsze tam, gdzie groziło niebezpieczeństwo, a pomoc ich
była bardzo potrzebna: na czele kolumny idącej do ataku, w piwnicach, gdzie
nieprzyjaciel pozakładał petardy i miny, wszędzie, gdzie były jakieś drzwi do
wysadzenia, jakieś przejścia do otwarcia. Często wchodząc do domu, wpada­
liśmy niespodziewanie na mur wewnętrzny najeżony karabinami. W tejże sa­
mej chwili następował wybuch i ziejąca śmiercią zapora rozpadała się, zanim
można było przypuścić, że saperzy zdążyli uporać się z przygotowaniami. Naj­
większą trudność stanowiło torowanie sobie drogi przez fundamenty klasz­
torów i kościołów; nieraz całymi godzinami musieli saperzy pracować, zanim
mogli dostać się do właściwego punktu.
Hiszpanie ze swej strony nie szczędzili niczego, co mogło paraliżować nasze
postępy. I tak, zmuszeni opuścić jakąś budowlę, zawieszali wiązki drzewa
nasyconego żywicą na oknach, drzwiach, balkonach i podpalali. Ogień nie
mógł strawić domów budowanych z kamienia, ale opóźniał nasze wejście i da­
wał czas oblężonym dla zabarykadowania się w sąsiednich domach.
Dzień 5 lutego był również krwawy, ale zdobyliśmy dużo pojedynczych,
ważnych punktów. Główne straty poniósł 3 pułk nadwiślański, który postra­
dał dowódcę batalionu, podpułkownika Bilińskiego 12.
Cały ciężar uciążliwej walki dźwigały słabe liczebnie dywizje Grandjean
i Musnier, w początkach lutego mające zaledwie 10—11 tysięcy ludzi. Co
dzień jedna trzecia część tych wojsk była zajęta przy straży i robotach oblęż-
niczych — druga stała w rezerwie, trzecia na służbie zewnętrznej i obozowej,
co się nazywało dniem odpoczynku. Dodawszy do tego ciągłe alarmy i wy­
cieczki nieprzyjaciela, które nas trzymały pod bronią, można sobie wyobrazić
nasze trudy i położenie.
Czas już było położyć koniec cierpieniom żołnierzy; cztery tygodnie dłużej
takiej walki, a nikt by nie mógł zaręczyć, jaki będzie jej rezultat.
Dzień 7 lutego był dla mnie jednym z najokropniejszych dni oblężenia.
Hiszpanie opuścili szpital urządzony w przytułku dla sierot13, obawiając się,
żeby ich nie wysadzili w powietrze nasi minerzy, których robotę mogli sły­
szeć. Weszliśmy tam zaraz po ich wyjściu, ale widok, jaki się nam ukazał —
był straszny. Zastaliśmy na łóżkach dwa czy trzy ciała umarłych na tyfus,
który tam silnie grasował, a podłogę całą zasłaną trupami. Zaledwie zajęliśmy
budynek, gdy wybuchnęły w jednym jego skrzydle płomienie i w mgnieniu
oka stanął w ogniu cały gmach, przygotowany do podpalenia. Trzeba było co
» 225 «
prędzej opuścić to miejsce okropne. Długo jeszcze po spaleniu szpitala po­
wietrze przepełnione było wstrętnym odorem spalenizny, tym przykrzejszym
dla nas, że wiedzieliśmy, z czego pochodzi.
Mnie tego dnia trafiła się niezwykła przygoda. Byłem odkomenderowany
z dwudziestoma ludźmi do osłaniania lewego skrzydła kolumny i prowadzony
przez sierżanta od saperów, miałem przejść z jednej sali, przez małe podwór­
ko, do drugiego budynku. Ale sierżant, czy nie rozumiał rozkazu, czy za­
błądził — co prędzej przypuszczam — dość, że dostaliśmy się nagle w dym
i otoczyły nas płomienie. Zmyliliśmy drogę, a dym był coraz gęstszy i coraz
bardziej duszące straszliwe wyziewy stawały się nie do zniesienia. Wreszcie
wszyscy rozproszyli się i zaczęli ratować się na własną rękę. Szczęśliwy po­
mysł powybijania szyb dał nam trochę światła i powietrza. Sierżant zoriento­
wał się na nowo i po kilku jeszcze zawrotach wydobyliśmy się żywi i cali
z tego piekła.
Nazajutrz cała nasza dywizja wzięła udział w szturmie ulicy Coso. Pośród
ciągłego grzechotania strzałów karabinowych odzywały się to donośne głosy
dział, to huk wybuchającej miny. Byłem na Coso z pięćdziesięcioma żołnie­
rzami, zajęty budowaniem barykady. Grenadierowie, porozstawiani w oknach
sąsiednich domów, osłaniali naszą robotę, mającą na celu zabezpieczenie ko­
munikacji z jednej strony ulicy na drugą. Nagle zobaczyliśmy dym- i usły­
szeliśmy huk i świst, jednocześnie obsypał nas grad kartaczy. Tak pokropili
nas Hiszpanie spoza przeciwległego domu, strzelając z zaimprowizowanej ba­
terii.
Wszyscy żołnierze uciekli. Został tylko na miejscu kapitan grenadierów
Bali, rodem z Wołynia, człowiek bez wysokiego wykształcenia, ale najpięk­
niejszych form, znany jako najlepszy człowiek i oficer, a który w tej chwili
rozmawiał ze mną.
— Patrz no! — zawołał. — Wszyscy uciekli i panowie grenadierzy także!
I spokojnie, jak gdyby nic się nie stało, poszedł do miejsca, gdzie się zrobił
wyłom na ulicę. Kiedyśmy już tam stanęli, zatrzymał się i powiedział:
— To jest służba de fatigue
*
, która się zaczyna od niższych stopni, więc
pan musisz iść naprzód.
Przepuścił mnie przed sobą i dopiero za mną przeszedł przez wyłom. Ze­
brał ludzi, wyrzucając im, że bez rozkazu zeszli ze stanowiska. Istnym cudem
mieliśmy tylko trzech zabitych, a ani jednego rannego, pomimo że ulica, na
której staliśmy, pełna była żołnierzy. Nie przywiązywałem wagi do tej prze­
prawy, uważając, że spełniłem tylko obowiązek; ale miała mi ona przynieść
korzyść, bo kapitan Bali pochwalił moje zachowanie się przed pułkownikiem,
u którego miał wielkie uważanie. Podczas gdyśmy posuwali się naprzód, na in­
nych ważnych punktach, tak na lewym, jak na prawym skrzydle, i na dru­
gim brzegu rzeki nasi robili postępy. Z jednej baterii, ustawionej blisko ujścia
Huervy, można było śledzić posuwanie się naszych wojsk; my, młodzi ofice­
rowie, chodziliśmy tam wieczorami pod koniec oblężenia i patrzyliśmy z ra­
dością na postępy naszych, uważając ich za bardzo szczęśliwych, że mogą
walczyć na otwartym miejscu, kiedy nam przypadła w udziale ta okropna
walka uliczna po d mach i piwnicach.
W ciągu następnych dni odzyskaliśmy, nie bez trudu, kilka pozycji na Coso.
Do 12 lutego szturm do gmachu uniwersytetu, przypuszczony przez 3 pułk
nadwiślański, nie udał się z winy minerów, którzy nie doprowadzili dość da­

* uciążliwa
» 226 «
leko swoich podkopów. Skutkiem tego wybuch miny nie zrobił wyłomu i na­
sze kolumny, idące do ataku bez osłony, pod gwałtownym ogniem nieprzyja­
ciela, musiały się cofnąć, straciwszy czterdziestu ludzi, a pomiędzy nimi trzech
oficerów.
Dużo wtedy mówiono o pułkowniku Chłopickim, który cieszył się wielkim
uważaniem, tak u Polaków, jak i u Francuzów. Niektórzy oficerowie z jego
pułku byli nim zachwyceni, a inni nie mogli się dość naopowiadać o jego
porywczości i wymaganiu rzeczy niemożliwych. Widywaliśmy go często przy
tzw. attaąue de droite *, kiedy żołnierze witali go z mieszaniną radości i usza­
nowania, a oficerowie, zwłaszcza starsi — spoglądali na niego z niechęcią.
Jedną z ostatnich i najkrwawszych walk było zdobycie Calle de las Ar-
cadas i posłużyliśmy się tym razem skutecznie działami. Widziałem wtedy
przykład wytrwałości oblężonych. Jeden z domów, o które z nami walczyli, na
rogu tej samej ulicy de las Arcadas i Coso, był podziurawiony przez kule na
wylot. Pomimo to jego obrońcy, schroniwszy się na wyższe piętro, strzelali tak
gwałtownie, że niepodobna nam było posunąć się dalej.
Dzień 18 lutego rozstrzygnął o losach walki. Od godziny ósmej rano fran­
cuskie baterie na całej linii rozpoczęły gwałtowny ogień, który trwał do połud­
nia. Podczas gdy dywizja Gazan walczyła na drugim brzegu rzeki, my rów­
nież toczyliśmy gwałtowną i decydującą walkę. Po długich bezowocnych wy­
siłkach na Coso i przyległych ulicach około trzeciej wybuchnęły duże miny,
każda po 1500 funtów prochu, założone pod uniwersytetem.
Trzy kompanie mojego pułku i dwie 14 rzuciły się w zrobiony wyłom i zdo­
były ten gmach bez wielkiego oporu ze strony Hiszpanów. Jednocześnie dom
na rogu ulicy de las Arcadas, do którego przypuszczono szturm po raz sze­
snasty, został na koniec zdobyty prawie bez wystrzału. Kapitan Bali dowodził
tym atakiem. Mieliśmy i tu sposobność podziwiać jego zimną krew, spokój
i pewność; miał on zwyczaj na bitwę ubierać się najstaranniej. Bitwy — ma­
wiał zwykle — to nasze święta i trzeba się na nie ubierać odświętnie.
Pod koniec walki, w której wpadło nam w ręce osiem dział, zająłem z czter­
dziestoma grenadierami stanowisko w domu na wprost Puerta del Sol ** . Ogień
bardzo silny trwał do wieczora. Ale żołnierze nauczeni doświadczeniem umieli
się uchronić od strzałów. Miałem jednego tylko poległego, starego sierżanta,
który trochę podpiwszy, za dużo się przechadzał i pomimo moich ostrzeżeń,
narażał się bez potrzeby. Zabił go ostatni wystrzał, padający o zmroku.
Rezultat tego dnia napełnił nas otuchą, ponieważ zrobiliśmy znaczny po­
stęp.
Nazajutrz, po zluzowaniu nas ze stanowiska, poszliśmy do przykopów,
wiedzeni ciekawością i chęcią zobaczenia, co się dzieje na innych punktach.
Zastaliśmy w szańcach prawie wszystkich jenerałów. Marszałek Lannes roz­
mawiał z oficerem inżynierii w tym samym domu, któryśmy tyle razy zdo­
bywali. Jenerał Junot gawędził w gmachu uniwersytetu z oficerami 14 pułku.
Grandjean i Habert byli też niedaleko. Nasz kapitan Bali zajęty był poszu­
kiwaniem ciała poległego sierżanta, którego chciał pogrzebać. Oddałem te
zwłoki oficerowi, który mnie zluzował na stanowisku. Bali był — jak za­
wsze — tire a ąuatre epingles ***
.
— Mój stary Tomaszewski — odezwał się do mnie — miał wprawdzie tę

* atak na prawym froncie


** nad brzegiem Ebro
*** tj. elegancki
» 227 «
wadę, że lubił czasem zaglądać do kieliszka, ale postradałem w nim najlep­
szego z moich sierżantów i najstarszego towarzysza broni.
Sam kapitan towarzyszył ciału i zajął się pochowaniem go tegoż wieczora
w pobliżu obozu. Gałązka wawrzynu, którą złożył na jego mogile, i wzru­
szająca przemowa, jaką miał do swoich grenadierów po spuszczeniu ciała do
grobu, dawały najlepsze świadectwo tak o kapitanie, jak i o poległym sier­
żancie. Znałem później wielu, wielu oficerów, ale kapitan Bali pozostał dla
mnie na zawsze prototypem prawdziwego kapitana grenadierów.
Walka następnych dni odbywała się ciągle w ten sam sposób. Wzięliśmy
klasztor de la Trinidad * i posunęli się do Puerta del Sol. Środek naszej armii
dotarł do Coso. Wieczorem rozeszła się wiadomość, że Hiszpanie wystąpili
z propozycją poddania miasta. Pomimo to prowadziły się dalej oblężnicze ro­
boty, a że marszałek Lannes sam ich doglądał i naglił o pośpiech, sądziliśmy,
że wiadomość o kapitulacji była bajką, jakich tyle krążyło w obozie. Kom­
pania 3 pułku nadwiślańskiego otrzymała od marszałka rozkaz zajęcia domu
połączonego z barykadą na moście na Ebro ** , a do którego można było dostać
się tylko idąc pod ogniem nieprzyjacielskim ze dwieście kroków, kompania
w tym miejscu straciła jedną trzecią część żołnierzy, ale spełniła zadanie. Dom
i barykada bronione były przez niewielką liczbę Hiszpanów, lecz mimo to po­
łożenie naszego oddziału, otoczonego naokoło przez nieprzyjaciela, bez zabezpie­
czonej linii odwrotu — było bardzo niebezpieczne. Ale zawieszenie broni, za­
warte wieczorem, uspokoiło nasze obawy o los kompanii. Pomimo że strzały
umilkły, podejrzewaliśmy jeszcze w tym podstęp Hiszpanów i mieliśmy się
całą noc na baczności. Ale nazajutrz rano rozwiały się nasze obawy. Byliśmy
rzeczywiście panami miasta, pomimo że jeszcze stały hiszpańskie straże, mie­
rząc z karabinów za naszym zbliżeniem i wołając groźnie: Atras! (nazad).
Nareszcie w południe 21 lutego poszliśmy w pełnej formie pod bronią ku
Puerta del Portillo, gdzie załoga miała składać broń. Każdy z nas wziął sobie
za punkt honoru, żeby zatrzeć ślady przebytych cierpień. Płaszcze poosmalane
prochem, podziurawione przez kule pozwijaliśmy starannie na tornistrach, ka­
rabiny, wyczyszczone dokładnie, połyskiwały w słońcu. Pochód na plac pa­
rady był uciążliwy z powodu pieńków sterczących po wyciętych drzewkach
oliwnych, złych mostów na Huervie i rynien rozprowadzających wodę, o które
trzeba było się potykać. Wnet po naszym przybyciu przyjechał marszałek
Lannes ze sztabem. Przejechał z wolna przed frontem, nie powiedziawszy do
nas nic prócz upomnienia corrigez Valignement! ***
Po upływie godziny ukazała się przednia straż Hiszpanów; tłum młodzie­
niaszków od szesnastu do ośmnastu lat, nie umundurowanych, w szarych
płaszczach i czerwonych kokardach u kapeluszów, paląc papierosy, ustawił
się na wprost nas. Wkrótce nadciągnęła główna siła armii, złożona z ludzi róż­
nego wieku, wszelakich stanów, część w wojskowych mundurach, większość
w stroju chłopskim. Było tam ciekawe zbiorowisko typów i strojów ludowych
z niższych stron półwyspu: z Aragonii, Nawarry, Kastylii, Walencji, Katalonii,
Andaluzji. Oficerowie na mułach lub osłach odróżniali się od żołnierzy tylko
trójrożnymi kapeluszami, długimi płaszczami i grubymi harcapami **** , spada­
jącymi na plecy. Palili papierosy, rozmawiali i wydawali się zupełnie obojętni

* Św. Trójcy
** Puente de Piedra
*** Równaj szereg!
**** warkoczami
na grożące im bliskie wygnanie. Nie wszyscy jednak byli równie zrezygnowa­
ni, bo wkrótce zaczęli nadciągać inni, których nasi żołnierze powyławiali z do­
mów, gdzie usiłowali się ukryć; nasi poganiali ich przed sobą, bijąc kolbami.
Następnie jenerał Morlot, który z pułkami 116 i 117 przeznaczony był do
odprowadzenia jeńców do Francji14, dał rozkaz ruszenia w pochód i cała za­
łoga, wynosząca osiem do dziesięciu tysięcy ludzi, przedefilowała przed nami.
Większa ich część wyglądała tak nie po żołniersku, że nasi ludzie oburzali się
głośno, mówiąc, że nie należało sobie robić tyle kłopotu dla takich chłystków.
Wielu ganiło układ zawarty z paczką oberwańców i utrzymywało, że lepiej
było dla przykładu wyciąć ich w pień co do jednego — a tak pokaże się, że
źle wyjdziemy na naszej łagodności.
Wstęp do Saragossy był jeszcze urzędownie wzbroniony pojedynczym woj­
skowym: u wszystkich bram postawiono straże. Nasi żołnierze jednak znali
zanadto dokładnie wszystkie dróżki i przejścia i od pierwszego dnia rozpoczęły
się promenades en ville ,* z których nie powracało się z próżnymi rękoma.
Wieczorem 21 lutego było już w całym obozie pod dostatkiem wina, wspaniałe
połcie słoniny gotowały się w kotłach, pełno było worków z ryżem, bobem
itp.
22 lutego zostałem posłany do miasta po odbiór naszych racji wina. Taki
był natłok i nieporządek, że nie mogłem ich dostać przez kilka godzin. Jeden
z oficerów, zmuszony czekać tak samo, zaproponował mi wycieczkę na po­
bliskie ulice. Pierwsza nasza wyprawa była do słynnego kościoła del Pilar,
stojącego w pobliżu. Trzeba było iść przez kilka minut brzegiem rzeki, prze­
dostać się przez barykady i dymiące jeszcze ruiny domów.
Plac przed kościołem ** przedstawiał widok, którego się nie zapomina. Za­
pełniony był modlącymi się kobietami i dziećmi, trumnami i trupami, dla
których trumien zabrakło. Miejscami stało po dwadzieścia trumien jedna na
drugiej. W jednej z nich, otwartej, spoczywały zwłoki starca, przybrane w bo­
gaty mundur niebieski z czerwonymi, suto haftowanymi wyłogami. Przy trum­
nie młoda jakaś osoba, bardzo piękna, z rozpuszczonymi włosami, modliła się
gorąco. Od czasu do czasu podnosiła żywo głowę, patrząc z niepokojem w stro­
nę kościoła, czy oczekiwany ksiądz nie nadchodzi. Złowroga masa trumien
zapełniała przedsionek kościelny i boczne nawy; posadzki głównej nawy nie
było widać pod czarnymi postaciami pochylonymi w modlitwie, których łkanie
mieszało się z monotonnymi modlitwami księży. Spostrzegłem tam, klęczą­
cych niedaleko wielkiego ołtarza, kilku żołnierzy francuskich. Dym kadzideł
i niezliczonych świec podnosił się z wolna pod sklepienie, podziurawione na­
szymi kulami.
Cabe de Toledo miała wygląd jeszcze bardziej złowrogi. Było to główne
schronienie ludności z dzielnic zajętych przez nas i zbombardowanych. Pod
arkadami leżały w nieopisanym nieładzie dzieci, starcy umierający, umarli,
różne meble i zwierzęta domowe wycieńczone głodem. Na środku stos trupów,
po większej części zupełnie obnażonych; gdzieniegdzie płonęły ogniska, przy
których biedacy gotowali pożywienie.
Szczególniej dzieci, wychudzone, z oczami płonącymi gorączką, robiły wra­
żenie bolesne. Ponure postacie, poowijane w wielkie płaszcze, rozmawiały
z ożywieniem, lecz milkły, gdyśrny się zbliżali, udając, że na nas nie patrzą.
Byłem później świadkiem wielu krwawych bitew, sam leżałem wśród rannych

* wyprawy do miasta
** Plaża del Pilar
» 22$ «
i zabitycn, ale nigdy od tej pory nie mogłem opanować przykrego wrażenia^
jakie na mnie czyni widok trupów leżących spokojnie w łóżku.
Powierzchowność dzielnic już zdobytych była nie mniej przerażająca. Od
samego Świętego Józefa i Santa Engracia aż do Coso wszystkie ulice zawalone
były barykadami i pogruchotanymi szczątkami mebli. Przejście możliwe było
tylko przez wnętrze domów najmniej zrujnowanych, a zajętych przez naszych
żołnierzy. Dla łatwiejszego orientowania się wśród tych ruin powypisywano
węglem wielkimi literami numery pułków, batalionów i kompanii i porozsta­
wiano przewodników. Przy tej sposobności żołnierze zabawiali się rysowaniem
karykatur 1 napisów zanadto żartobliwych, które stanowiły dziwaczny kon­
trast z otoczeniem,

EL Brandt Pamiętniki oficera polskiego


(1808—1812), Warszawa 1904, cz. 1, s.
39—52.

PRZYPISY
1 Linia obrony Saragossy dzieliła się stanowiły „baterię Męczenników” (bate­
na trzy odcinki. Front zachodni (Fran­ ria de los Martires).
cuzi nazywali go frontem lewym) — so­ Na froncie wschodnim (Francuzi na­
lidny nasyp ziemny i mur ceglany, zywali go prawym frontem) dostęp do
przed którymi jesionią 1808 r. Hiszpa­ miasta utrudniała rzeka Huerva. Na
nie wykopali szeroką i głęboką fosę, do­ przedpolu znajdował się młyn oliw­
datkowo utrudniającą dostęp do miasta. ny — Molino de Aceite, obsadzony ar­
Na tym odcinku obrony (od rzeki Ebro tylerią i zamieniony na potężną „ba­
do bramy del Carmen) znajdowało się terię Palafoxa”. Główna linia obrony
kilka samodzielnych umocnionych po­ opierała się na klasztorze Św. Moniki
zycji, wysuniętych na przedpole. Naj­ (Santa Mónica) i Św. Augustyna (San
ważniejszą z nich był średniowieczny Agustin) oraz umocnieniach bramy
arabski zamek Aljaferia, zwany przez Puerta del Sol w pobliżu rzeki Ebro.
Francuzów „zamkiem Inkwizycji”. Po­ Z wymienionych tu obiektów tylko
dobną rolę pełniły obronne klasztory część zachowała się do dnia dzisiejsze­
Augustianów (Agustinos) i Trynitarzy go. Jeszcze wiosną 1809 r. Francuzi zbu­
(Trinitarios). Na głównej linii obrony rzyli mury miejskie oraz wiele przyle­
Hiszpanie obsadzili piechotą i artylerią gających do nich kościołów i klaszto­
bramę Sanchez (tuż nad Ebro), bramę rów, by uniemożliwić nową obronę. W
Portillo i sąsiedni kościół Nuestra Se­ ubiegłym stuleciu Hiszpanie wyburzyli
nora del Portillo, a także wybudowali kilkaset starych domów, aby stworzyć
obszerny bastion pośrodku frontu za­ główną ulicę miasta — Avenida de la
chodniego, umieszczając tam kilkanaś­ Independencia oraz plac de Espana. W
cie dział. 1972 r. podjęto w Saragossie wielkie
Front południowy (zwany przez Fran­ prace budowlane, przeprowadzając no­
cuzów środkowym) ciągnął się od bra­ we, szerokie ulice w ocalałych jeszcze
my del Carmen do klasztoru Św. Józe­ średniowiecznych dzielnicach. Dawne
fa (San Jose). Rolę fosy pełniła tu rze­ przedmieścia Saragossy — tam gdzie
ka Huerva. Na przedpolu znajdowały znajdował się obóz Francuzów i Pola­
się^ klasztory Kapucynów (Capuchinos) ków — są już od dawna pokryte zwar­
i Św. Józefa. Zasadnicza linia obrony tą zabudową.
opierała się na umocnionych punk­ Ocalały jednak w Saragossie: zamek
tach — bramie del Carmen, klasztorze Aljaferia, kościół Nuestra Senora del
Santa Engracia i bramie Quemada. Ar­ Pilar, Puerta del Carmen i kla­
tyleria rozmieszczona w pobliżu bramy sztor Santa Engracia. Ten ostatni,
del Carmen tworzyła „redutę Nuestra dwukrotnie zdobywany przez Polaków’,
Senora del Pilar”. Ciężkie działa zgro­ składa się z dwu kościołów — górnego
madzone w klasztorze Santa Engracia i dolnego, przebudowanych po zniszcze­
» 230 «
niach 1808—1809. Nie ma już dziedzińca „redutę del Pilar” koło bramy del Car­
klasztornego, na którym toczyły się men gdzie pozostało tylko 50 ludzi z
szczególnie zacięte walki, biegnie bo­ 2 pułku ochotników Aragonii pod do­
wiem tędy dziś szeroka ulica Marina wództwem kapitana don Mariano Ga-
Moreno. Ocalały też w Saragossie koś­ lindo. O godz. 20 oddział 200 żołnierzy
ciół Nuestra Senora del Pilar i pobliska 1 pułku Legii Nadwiślańskiej zaatako­
katedra La Seo. Na „kamiennym moś­ wał „redutę del Pilar”. Po zaciętej wal­
cie” (Puente de Piedra), gdzie rozstrze­ ce na bagnety wyparto Hiszpanów, zmu­
lano Santiago Sasa i don Basilio Bogiero szając ich do odwrotu na główną linię
de Santiago, wzniesiono krzyż ku czci obrony. Natychmiast też zaczęto zasypy­
tych dwu dowódców bohaterskiej obro­ wać faszyną fosę, która broniła do tej
ny. Na Plaża de Nuestra Senora del pory dostępu do reduty.
Portillo znajduje się pomnik ku czci 6 Sagunt — miasto we wschodniej Hi­
Agustiny Saragossy. W sąsiednim koś­ szpanii nad Morzem Śródziemnym. Je­
ciele Nuestra Senora del Portillo pocho­ go zdobycie w 219 r. p.n.e. przez Hanni­
wano bohaterki obrony miasta — Agu- bala (po długotrwałym oblężeniu) stało
stinę, Manuelę Sancho, i Castę Alvarez. się powodem drugiej wojny punie -
Na frontonie szesnastowiecznego pałacu kiej.
Luna umieszczono tablicę przypomina­ 7 20 lutego, tuż po północy, w gma­
jącą, że tu właśnie znajdował się sztab chu Audiencji (władz Aragonii) zebrała
obrony Saragossy. się 40-osobowa junta, kierująca obroną
2 „Poczta stracona” zajęta została w miasta, pod przewodnictwem don Pedra
pierwszych dniach oblężenia wraz z gó­ Marii Rica. Po rozważeniu sytuacji
rą Monte Torrero. Przebiegał tu począt­ stwierdzono, że dalsza obrona jest da­
kowo zewnętrzny pas hiszpańskiej obro­ remna, nie można bowiem liczyć na
ny. żadne posiłki, brak już prochu i amu­
3 Atak na klasztor Sw. Jozefa i po­ nicji, a epidemia tyfusu jest tak silna,
bliską „redutę del Pilar” rozpoczęto 10 że codziennie umiera 600—700 ludzi.
stycznia o godz. 6 długotrwałym przy­ Przeprowadzono głosowanie i tylko 8
gotowaniem artyleryjskim 32 dział, któ­ członków junty opowiedziało się za kon­
re zakończono dopiero nazajutrz o świ­ tynuowaniem oporu. Upoważniony przez
cie. Hiszpańskie umocnienia zostały juntę don Pedro udał się przez bramę
zburzone, zniszczono też obrońcom kil­ del Angel do marszałka Lannes’a, by
ka armat. Nazajutrz o tej samej godzi­ prosić o 24-godzinny rozejm dla omó­
nie artyleria francuska i polska prze­ wienia warunków kapitulacji. Marsza­
niosła swój ogień bezpośrednio na mury łek zgodził się jednak tylko na 10-go-
miejskie, starając się dokonać w nich dzinne przerwanie ognia i zagroził, że
trzech wyłomów, przez które później jeśli Hiszpanie nie skapitulują, wyda
piechota i saperzy mogliby wedrzeć się rozkaz, by potężna bateria na lewym
do miasta. Wyłomy te były gotowe o brzegu rozpoczęła ostrzeliwanie miasta.
godz. 15. Wówczas też w transzejach na Po podpisaniu aktu kapitulacji 21 lu­
przedpolu zgromadzono 600 żołnierzy tego w południe garnizon Saragossy za­
(głównie Polaków) pod ogólnym do­ czął opuszczać miasto przez bramę Por­
wództwem ppłk. Stahla, dzieląc ich na tillo i składać broń pod zamkiem Alja-
trzy kolumny. Godzinę później dano feria. Z 32 tys. ludzi, którzy stanowili
sygnał do ataku. Po krótkotrwałej wal­ załogę Saragossy, pozostało zdolnych do
ce kolumna płk. Chłopickiego wdarła noszenia broni zaledwie 11 200. Kilka
się do klasztoru Sw. Józefa. Wzięto tu tysięcy rannych ; chorych Francuzi zna­
50 jeńców, a wśród nich dowódcę 2 puł­ leźli w szpitalach.
ku Valencia — płk. don Juana Arzu. 21 lutego po południu Francuzi i Po­
Straty hiszpańskie wynosiły ponad 80 lacy wkroczyli do miasta, zajmując
zabitych i rannych, polskie — 38. Więk­ główne, nie zdobyte jeszcze punkty opo­
szość obrońców wycofała się poprzez ru. Zagarnięto 92 armaty (łącznie wzięto
rzekę Huervę do miasta. ich 145) i 21 sztandarów. Według reje­
4 Prace te prowadzono na prawym strów władz miejskich z ran i chorób
froncie (wschodnim) na wprost „baterii zmarły 53 873 osoby cywilne, nie licząc
Palafoxa”. Od ognia dział francuskich ok. 15 tys. poległych żołnierzy.
zginął na tym odcinku 12 I 1809 do­ 24 lutego marszałkowie Lannes i
wódca hiszpańskich saperów płk An­ Mortier dokonali uroczystego wjazdu do
tonio Sangenis, który kierował robota­ miasta W bazylice Nuesba Seiiora del
mi fortyfikacyjnymi w Saragossie. Pilar olśniewano Te Deum.
5 Opisywane tu wydarzenia rozegrały s o* harówie polscy walczący za Pi-
się 15 stycznia. Tego dnia artyleria fran­ reneiarrr ‘zesto żenili się z Hiszpanka­
cuska przez wiele godzin ostrzeliwała mi. Żonv Hiszpanki mieli m. in. gen^r -
łowię: Jan Konopka i Sykstus Estko, udzielić zgody na małżeństwo”. Archi­
kapitan szwoleżerów Sulejowski i wum Wojenne w Vincennes. Sekcja Ad­
wspomniany tu oficer Legii, Tadeusz ministracyjna. Teczka personalna Jana
Niewodowski. Murzynowskiego.
W teczce personalnej Jana Murzynow- 9 Mroziński opisuje tu atak, który za­
skiego w Archiwum Wojennym w Vin- decydował o przełamaniu głównej linii
cennes zachował się jego list pisany obrony i wdarciu się Polaków i Fran­
17 V 1811 z Mora de Ebro do francus­ cuzów do miasta. Atak prowadzono na
kiego ministra wojny, Clarke’a: „Jan prawym froncie (wschodnim), walcząc
Murzynowski, urodzony w Chwaliszewie przede wszystkim o umocnione klaszto­
w Wielkim Księstwie Warszawskim, ka­ ry Santa Engracia, Santa Monica i San
pitan 1 pułku piechoty Legii Nadwi­ Agustin. Atak prowadzono trzema ko­
ślańskiej, ma zaszczyt prosić Waszą Eks ­ lumnami, które miały wedrzeć się przez
celencję o zezwolenie na połączenie się trzy wyłomy w murach, przygotowane
świętym związkiem małżeńskim z pan­ wcześniej przez artylerię i saperów.
ną Marią Serred, liczącą 18 lat, córką 10 W rejestrach Legii zanotowano ofi­
legalną i rodzoną Juana Serred, złotni­ cjalnie, że kapitan Matkowski, dowódca
ka mieszkającego w mieście Saragossa, 3 kompanii fizylierów w I batalionie 2
i Sebastiany Alcay, swej zmarłej matki. pułku, zmarł z ran w Saragossie dopie­
Proszący, będąc dwukrotnie rannym w ro 1 IV 1809.
przeciągu trzech lat, od kiedy służy w 11 Generał saperów Joseph Rogniat
armii Hiszpanii, miał dosyć szczęścia, był później autorem pracy Considera-
iż przyjęto go z otwartymi ramionami u tions sur Vart de la guerre, Paris 1817, w
tej uczciwej rodziny i że otrzymał od której gwałtownie atakował Ńapoleona.
niej wszelką możliwą pomoc, która przy­ 12 Szef batalionu Adam Biliński zo­
niosła uzdrowienie jego ran. Proszący, stał ciężko ranny. W Legii służył do
kierując się uczuciami przyjaźni, miłoś­ 1814.
ci i wdzięczności za rzadkie i czułe 13 Był to w rzeczywistości szpital dla
troski, jakiemi go otoczono, tak jakby umysłowo chorych — pierwszy budy­
był ich własnym synem, powziął naj­ nek przylegający do ulicy Coso, który
żywsze pragnienie spędzić swe życie z udało się opanować Polakom. Aby opóź­
kobietą, od której otrzymał niewątpliwe nić ich atak Hiszpanie podpalili
dowody najszczerszego przywiązania. gmach.
Jego związek z tą młodą osobą jest je­ 14 116 pułk piechoty był jedynym z
dynym szczęściem, na jakie może liczyć, korpusu Duponta, który nie złożył bro­
ma on już zgodę ojca i, aby spełnić do ni pod Bailen i przebił się przez od­
końca jego pragnienie, racz, Panie, działy hiszpańskie.
16
Z PUŁKIEM UŁANÓW NADWIŚLAŃSKICH

Upadek bohaterskiej Saragossy nie Żaden z oddziałów partyzanc­


był jednak kresem wojny hiszpań­ kich — nawet z tych najliczniej­
skiej. Jeszcze 28 grudnia 1808 r. jun­ szych — nie decydował się jednak na
ta centralna w Sewilli wezwała stawianie czoła Francuzom w otwar­
wszystkich dymisjonowanych ofice­ tym polu. Metody działania wojsk
rów, byłych żołnierzy, kontraban- powstańczych były zupełnie inne
dzistów, studentów, którzy porzuci­ niż hiszpańskiej armii regularnej
li naukę, mnichów wędrujących po czy ekspedycyjnego korpusu angiel­
kraju, przestępców zwolnionych z skiego pod komendą Artura Welle-
więzień, aby tworzyli partyzanckie sleya i właśnie dlatego z takim tru­
oddziały, przyspieszając w ten spo­ dem przychodziło je rozbijać cesar­
sób klęskę „francuskiego tyrana”. skim żołnierzom. Partyzanci starali
Stopniowo partyzanci zaczęli łączyć się przede wszystkim likwidować
się w większe formacje (nawet do 6 drobne garnizony, które pozostawio­
tys. ludzi), podporządkowane rozka­ no we wsiach i miasteczkach dla
zom jednego przywódcy, który sta­ trzymania w posłuchu ludności cy­
wał się w ten sposób panem danej wilnej oraz kontrolowania szlaków
prowincji. W Starej Kastylii działał komunikacyjnych. Napadano także
Juan Martin Diaz (zwany Empecina- na konwoje eskortujące rannych i
do), jeden z najokrutniejszych po­ chorych do Francji, uwalniano ko­
wstańców, który omal że nie zdołał lumny jeńców hiszpańskich pędzo­
uprowadzić króla Józefa Bonaparte- nych za Pireneje. Partyzanci zagar­
go z jego rezydencji w Madrycie. W niali również stada bydła i owiec
Nawarze walczył Francisco Espoz y przeznaczone dla armii francuskiej,
Mina, uważany za najwybitniejszego odbijali kasy i utrudniali pobieranie
z gerylasów, i za nim właśnie uga­ podatków.
niali się przez wiele miesięcy polscy Równocześnie gerylasi stanowili
szwoleżerowie gwardii. Okolice San- rodzaj policji, kontrolując hiszpań­
tander to teren działania niejakiego ską ludność cywilną i zmuszając
Longo, w La Manchy niepodzielnie ją — w razie konieczności — do
panował mnich el Capucino, a w oko­ chwytania za broń przeciw Francu­
licach Toledo — student medycyny zom. Wbrew powszechnej opinii par­
el Medico. tyzanci byli często zwykłymi bandy-

?> 233 «
tami i niejeden, raz zdarzyło się, że rekrutów i ochotników, głównie z
rabowali nawet swych rodaków. W okolic Sieradza, Łęczycy i Częstocho­
ich szeregach znajdowało się zresztą wy. W listopadzie tegoż roku — już
kilkanaście tysięcy dezerterów, któ­ w Królestwie Westfalii — wcielono
rzy — właśnie w nadziei łupu — do pułku efemeryczny regiment hu­
zbiegli z francuskich szeregów. zarów Kalinowskiego oraz dużą gru­
Partyzanci na ogół nie znali litoś­ pę ochotników przybyłych z zabo­
ci wobec Francuzów, a wziętym do rów rosyjskiego i austriackiego. Pułk
niewoli wykluwali oczy, obcinali no­ ułanów nadwiślańskich znajdował
sy bądź żywcem zakopywali ich do się na służbie francuskiej i zorgani­
ziemi. Była to reakcja na bestialstwa zowany był według francuskich
armii okupacyjnej, która również nie wzorów. Składał się ze sztabu, czte­
znała litości wobec schwyta­ rech szwadronów bojowych (każdy
nych powstańców, nie uznając ich po dwie kompanie) i jednego szwa­
za żołnierzy. dronu zakładowego. Pułk miał też
Praktycznie wszyscy Polacy, któ­ kompanię wyborczą, zwaną gre-
rzy znaleźli się w Hiszpanii, mieli do nadierską, złożoną z najlepszych i
czynienia z partyzantami bądź też najbardziej doświadczonych żołnie­
widzieli ślady ich działalności. To rzy. Rolę woltyżerów pełniły cztery
właśnie grupy gerylasów — w po­ plutony flankierskie, używane do
wszechnej opinii podstępnych i zwiadów i ubezpieczeń. W pułku
okrutnych — kształtowały wiedzę obowiązywał regulamin ułożony
naszych wiarusów o tym kraju, jego przez Aleksandra Rożnieckiego, od­
mieszkańcach i całej tak bardzo znie­ biegający znacznie od regulaminu
nawidzonej wojnie. francuskiego. Pułk składał się wy­
Do walki z partyzantami używano łącznie z Polaków i na mocy kon­
zazwyczaj oddziałów lekkiej kawa­ wencji bajońskiej (1808) uzupełniany
lerii, przy czym nikt nie mógł lepiej był polskim rekrutem. Pierwsze od­
wykonać owego zadania od nadwiś­ działy naszych ułanów znalazły się w
lańskich ułanów. Pułk ów, będący Hiszpanii jeszcze na wiosnę 1808 r.,
bezpośrednią kontynuacją kawalerii a więc w momencie, kiedy Napoleon
Legionów Dąbrowskiego, reorgani­ przygotowywał się dopiero do opano­
zował się wiosną i latem 1807 r. we wania tego kraju.
Wrocławiu, gdzie wchłonął kilkuset

KAJETAN WOJCIECHOWSKI
wachmistrz ułanów nadwiślańskich

Przy końcu 1807 roku wymaszerowaliśmy ku Renowi. W Erfurcie ubrano


mój szwadron w ułańskie mundury i podzielono go pomiędzy osiem kompanii
naszego pułku. Nieszczęście moje chciało, że każda kompania miała starszego
sierżanta, wyjąwszy ósmą, w której umieszczony zostałem jako wachmistrz —
szef kompanii, i do której z całego pułku za karę posyłano żołnierzy. Dobrano
nam też stosownego kapitana Szulca, któren w służbie garnizonowej celował
gorliwością, w rygorze dla podoficerów był okrutnym, dla oficerów złośliwym
gdyraczem, a dla żołnierzy nieznośną mantyką *.
Pułk nasz, niedługo zabawiwszy w Erfurcie, przez Moguncję, przebywszy

* zrzędą, nudziarzem
» 234 «
prawie całą Francję, przymaszcrował do Bajonny.---- W ciągu naszego utru­
dzającego przez Francję przemarszu byliśmy przez mieszkańców wszędzie jak
najmilej przyjmowani. Na każdej kwaterze dawano nam jeść i pić pod dostat­
kiem. W Paryżu postawiono pułk nasz nad Sekwaną, w starym mieście, gdzie
mojej kompanii wypadło postawić konie pod murem. Tam żołnierze, chędożąc
konie, a my dozorując, obaczyliśmy nieznajomego przechodzącego i z wielką
pilnością nam się przypatrującego. Wtem starsi legioniści poznają w nim Koś­
ciuszkę. Gdyśmy go powitać chcieli, rzucił się w uboczną ulicę i znikł nam
z oczów *.
Na początku miesiąca maja 1808 roku stanęliśmy w Bajonnie, gdzie już za­
staliśmy cesarza Napoleona z cesarzową Józefiną. Tam pierwszy raz stanęliśmy
obozem pod namiotami.
W parę dni po przyjściu naszym wystąpił nasz pułk na rewię; liczył do 1200
ludzi. Uszykowali się kompaniami w jeden szereg, pieszo przy koniach. Przy­
szedł cesarz, a od oficera do żołnierza obejrzawszy każdego, już był w środ­
ku kompanii piątej, która z pierwszą składała 1 szwadron, kiedy dobrze pod­
pity, z czterema szewronami *, żołnierz lichą francusczyzną, podnosząc nogę,
zawołał:
— Patrz, cesarzu, jakie ja mam buty! Bez podeszew, a służąc lat 25, ani
wiem, wiele mam masy, bo książeczki nie mam, a pułkownik z kwatermi­
strzem zjadają fundusze.
Tu dopiero cesarz, obróciwszy się raptem, zawołał na pułkownika, któren
się z braku książeczek wytłumaczył, iż po francusku pisać nie umiemy 2.
Już więc dalej cesarz nie lustrował. Kazał wsiąść na koń i rozpocząć manew-
ra. Z początku pułkownik i oficerowie pomieszani niespodziewaną skargą żoł­
nierza tak potracili głowy, że ewolucje szły Bóg wie po jakiemu. Cesarz,
poznawszy ociężałość w poruszeniach ze zbyt dużych kolumn pochodzących,
kazał więc uformować plutony po rot dwanaście, a zbywające w tył odesłać.
Powrócili też do siebie panowie oficerowie, a cztery szwadrony, po cztery
plutony każden, z piątym szwadronem flankierskim, odbywając zręcznie obro­
ty wojskowe, zwinnością koni, trafnością i zręcznością w każdej ewolucji zys­
kali szczególne zadowolenie cesarskie.
Po manewrach pułk częstowany został ucztą, wydaną dla nas przez szwole­
żerów Krasińskiego, podczas której ukazał nam się cesarz Napoleon, okrzyka­
mi radości przez nas powitany. Pomimo iż uczta przez noc całą trwała, tak iż
małą zaledwie można było w obozie zebrać garstkę żołnierzy dla dania ko­
niom obroku i onych napojenia, połowy jednak wina przygotowanego dla nas
wypić nie byliśmy w stanie. Nazajutrz udarował cesarz pułk nasz czterdziestu
krzyżami Legii Honorowej za batalię pod Szwajnic ** , odbytą w Niemczech
w 1806 roku3. Były to pierwsze ozdoby wojskowe udzielone temu pułkowi,
któren uformowany we Włoszech pod dowództwem generała Kniaziewicza
przez pułkownika Aleksandra Rożnieckiego, miał sobie udzielone sztandary
jeszcze za czasów konsulatu Napoleona. Tegoż samego dnia rozdano żołnie­
rzom, a nawet i oficerom karabinki i ostre ładunki, po czym zatrąbiono
w marsz i poprowadzeni zostaliśmy pieszo, każden konia prowadząc w ręku,
w pirenejskie góry.
Drugiego dnia pochodu już widzieliśmy hiszpańskich górali na skałach, któ-

♦ naszywkami na rękawach mundu­


rów oznaczającymi liczbę lat służby
*♦ Świdnicą
» 235 «
czy wykrzykując obcym językiem, do nas strzelali. Wśród śniegów i zimna
przedrapaliśmy się wąskimi manowcami aż do Pampeluny. To miasto mocno
ufortyfikowane już zastaliśmy w ręku Francuzów, zdobyte fortelem bez wy­
strzału przez generała Bonet 4. W Pampelunie dozwolono nam kilka dni odpo­
cząć. Patrzącym na tamecznych mieszkańców, śniadej twarzy, w kolistych pła­
szczach z czarnego lub bernardyńskiego sukna, w parcianych trepkach, z gło­
wą krymką * przykrytą, z cygarem w gębie, zdawało nam się, iż uśmierzenie
owych tak nam łatwo przyjdzie, jak z Westfalczykami rozprawa. W Westfalii
bowiem zebranych chłopów po karczmach i uzbrojonych w widły, kropiąc
płazami, z łatwością do posłuszeństwa władzy znaglić zdołaliśmy. Wyru­
szywszy z Pampeluny dnia trzeciego pochodu, ponad brzegiem rzeki Ebro
spostrzegliśmy obóz nieprzyjacielski, czyli raczej kupy chłopów, którzy za
zbliżeniem się naszym poszli w rozsypkę.
Przeprawiwszy się przez Ebro, zajęliśmy wioskę bezludną. Rozstawiono pla­
cówki, pikiety, a pułk, jak mógł, tak się rozkwaterował. Ponieważ magazy­
nów nie prowadziliśmy za sobą, każden musiał myśleć o tym, czym siebie
i konia pożywi. Rozbiegła się wiara po wsi. Jedni za ołtarzem w kościele zna­
lazłszy pszenicę, nasypali koniom w żłoby, drudzy dostarczyli wina, kur,
wieprzowiny, tak więc na pierwszym naszym wojennym noclegu i my, i ko­
nie nasze nie doznaliśmy głodu. Dnia 7 czerwca [1808] nad rankiem pikiety
dały ognia, zatrąbiono na alarm, aż tu konie nasze z miejsca ruszyć się nie
chcą, tak się pochwaciły pszenicą. Wnet się pokazało, iż pikiety strzeliły do
bydła, które się na chorągiewki nasze rzuciło. Z tej więc strony zaspokojo­
nym, radzić nam wypadało, co z naszymi końmi robić. Jedni zaczęli koniom
krew puszczać, drudzy uszy nadrzynać, ci dziury w krzyżach świdrować. Nie­
wiele to wszystko pomogło, gdyż nam zaraz ze dwieście koni padło na miejscu,
reszta prowadzona w ręku, zaledwo krok za krokiem zrobić mogła.
Niedaleko za wsią słychać było mocną kanonadę, a myśmy rozpaczali, że się
bez nas bitwa, a może i kampania zakończy. Jakoż wkrótce strzały ucichły,
a my na koniec doleźli do miejsca pobojowiska. Pod miastem Tudelą krzyki
i lamenty niewiast i dzieci zwiastowały, że miasto wystawione na rabunek,
z którego Hiszpanie, cofnąwszy się w największym nieładzie, zostawili armat
kilka i wszystkie bagaże. Gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek pułku nasze­
go, dla zreorganizowania którego korpus zatrzymać się musiał dni kilka w Tu-
deli, przepłoszywszy powstańców, byłoby może się nam udało opanować mia­
sto Saragossę, której zdobycie później tyle krwi kosztowało!
Odesławszy do Pampeluny rannych i maruderów naszych, pokrzepiwszy siły
jak tylko można było, ruszyliśmy naprzód i dnia następnego, to jest 13 czer­
wca, pod wsią Mallen, ponad strumieniem Huecha, zastaliśmy generała Pala-
foxa, któren na czele 9000 gerylasów i 200 regularnej kawalerii chciał nam
drogę zastąpić. Kilka zręcznych ewolucji i śmiały napad naszego szwadronu,
którym przewodził kapitan Skarżyński, szybkie wystrzały artylerii, naprędce
z naszych ułanów przez kapitana Hupet sformowanej, rozproszyło nieprzyja­
ciela, któremu szwadron nasz, przeprawiwszy się przez rzeczkę, z tyłu zaszedł
drogę.
Nuż wtedy Hiszpanie uciekać za Ebro, a my za nimi gonić do upadłego. Tam
rzeź była mordercza, gdyż ani słowa nie rozumiejąc ich języka, czy więc pro­

* okrągłą czapką bez daszka, ściśle


przylegającą do głowy
» 236 «
sili o darowanie życia lub gardzili pardonem, nie zważając na nic rozjuszone
ulany bez miłosierdzia topili lub kłuli każdego5.
Zatrąbiono na odwrót, a przyszedłszy nad Ebro, rzekę wezbraną, już pra­
wie nie do przebycia znaleźliśmy. Tam oficer nasz Topolczani utonął, a pęd
wody był tak silnym, że jednego szasera, pochwyciwszy z koniem, wpakował
między pale pobite dla stawiania sideł na ryby. Wszyscyśmy tego nieszczęśli­
wego ratować chcieli, a powiązawszy furażowe postronki i nimi go opasa-
wszy, pociągnąwszy silnie pod wodę, jużeśmy go byli wyciągnęli spomiędzy
pali, gdy postronki pękły, a nieszczęśliwa ofiara w mgnieniu oka pochłoniętą
została.
Kantynierka z pułku naszego na mule puściła się była wpław za nami, lecz
woda muła pochwyciwszy szybko pędem swoim niosła. Szczęściem, iż kanty­
nierka po obydwóch stronach miała kozy napełnione winem. Te, utrzymując
w równowadze muła na wodzie, nie dozwalały mu zatonąć. Na próżno nie­
szczęśliwa, z wzniesionymi rękoma do nieba, o ratunek wołała. Wszyscyśmy
z brzegu jej niebezpieczeństwo widzieli, żaden ratunku dać nie mógł. Muł
jednak, instynktem wiedziony, z wolna kierując ku brzegowi, na koniec
z kantynierką i kozami szczęśliwie dopłynął.----
15 sierpnia stanęliśmy w Alagon, 16 w Mallen, 17 w Tudeli. Nad Ebrem
postawiono pułk nasz obozem. Ustawiczne deszcze, pod tę porę jesienną
zwykle padające w Hiszpanii, a do tego dokuczliwe zimno dały nam się we
znaki. Konie, ciągle stojąc w mokrym i glinie, podostawały grudy *, my zaś
w barakach, czyli raczej budach, wycierpieliśmy dużo od robactwa, a szcze­
gólniej od szczurów, które nam na chwilę spocząć nie dozwalały.----
Pierwszych dni listopada 1808 roku cesarz Napoleon, przybywszy do
Hiszpanii, objął dowództwo nad całą armią. 23 tegoż samego miesiąca nastą­
piła walna bitwa pod Tudelą, której skutkiem było rozbicie armii hiszpań­
skiej, 30 armat zabranych, prócz wielkiej liczby zabitych i rannych, i do nie­
woli wziętych. Po bitwie generał Palafox z resztkami wojska i powstańcami
wrócił do Saragossy, gdzie powtórnie otoczony, rok cały oblężenia wytrzy­
mał
** . Korpusy zaś pod dowództwem marszałka Lannes i kawaleria gene­
***
rała Lefebvre-Desnouettes dostały rozkaz ścigania jenerała Castańosa umy­
kającego przez Guadalajara ku Madrytowi.
Po tej to bitwie pod Tudelą marszałek Lannes zwerbował do siebie naszego
grosmajora Klickiego, któren wziąwszy ze sobą poruczników Ojrzanowskiego
i Bogusławskiego, uformował szwadron, z którym się wnet od naszego pułku
oddzielił. Od tego czasu szwadron ten pod dzielnym swoim dowódcą, który
wnet potem pułkownikiem został, odrębnie od nas odbył całą kampanię
hiszpańską i nieraz okrył się sławą.
Forsownymi marszami ścigając Castańosa, napadaliśmy nieraz na obozy
Hiszpanów, którzy zostawiając czasami przy ogniskach kociołki z pokarmem,
zaledwie sami unosili życie. 28 listopada znieśliśmy pod Burviedro tylną straż
armii nieprzyjacielskiej, skąd przymaszerowaliśmy do miasta Catalayud ** ♦.
W mieście stanęliśmy jakkolwiek; mieszkańcy bowiem po większej części
wszystko zostawiwszy w domach, poszli za swoją armią. Zaprowadzono więc
warty i przestrzegano nadużyć.
* zapalenia skóry na pęcinach wy­
wołanego długim przebywaniem konia
na mokrym terenie
** oczywisty błąd autora
*** 90 km na płd.-zach. od Saragossy
» 237 «
Wszakże za nadejściem piechoty francuskiej cały porządek w kąt poszedł
Mieszkania prywatne i świątynie pańskie, stojąc otworem, wystawione zostały
na łupiestwo rozhukanego żołdactwa. Tam żołnierze odurzeni trunkiem, po­
przebierani w kościelne szaty, szydząc z obrządków własnej wiary, przy po­
chodniach i świetle nosili po ulicach święte naczynia napełnione winem,
a obchodząc z nimi cały obóz, wyśpiewywali pieśni wszeteczne. Na wspomnie­
nie tych zdrożności, zdzierstwa i gwałtów dreszcz i smutek tłoczą serce moje,
w których jeżeli udziału nie miałem, to jednak świadkiem ich byłem.
I jakże naród hiszpański nie miał mieć pobudki do tej nieubłaganej zemsty,
którą zaprzysiągł Francuzom? Nie mając zawsze sił dostatecznych do walcze­
nia w otwartym polu, postronnie i po kryjomu mordował ofiary winne czy
niewinne, pastwiąc się niemiłosiernie nad bezbronnymi. Obrzynali uszy, nosy,
wyłupywali oczy, wyciągali wnętrzności, wyparali * żyły, a mimo tych okru­
cieństw, których nikt pochwalić nie może, wyznać jednak należy, iż Francuzi-
bezbożnością, rozpustą i swawolą swoją wówczas zasłużyli na nie.----
Niedługo potem dywizja nasza, będąca podówczas pod dowództwem generała
Lassale, ruszyła pod Puente de Almaraz ** ku granicy portugalskiej. W prze-
chodzie naszym mieszkańcy jak zwykle umykali z domów, my zaś zajmowali
ulice pułkami, a kompaniami domy, które zamknięte zastając, drzwi wyłamy­
wać przychodziło, a nie zastawszy częstokroć szukanej żywności, gdzie indziej
szukać jej musieliśmy.
Do zajętej wsi wpadł Rogoyski, obejrzał domy i po kompanią pobiegł, a ja
idąc z drugiej strony, na tych samych domach ponapisywałem numera naszej
kompanii.
Gdy wnet potem przed jeden dom razem z ludźmi przyszedłem, żywe spory
zaczęły się między nami; mnie broniły napisane numery, Rogoyskiego rzetelna
prawda, że on wprzódy był i obrał te domy, o czym ja nie wiedziałem. Od
słowa do słowa przyszło do tego, iż mój kapitan, rozjuszony, porwał się do
pałasza na Rogoyskiego, którego byłby niezawodnie porąbał, gdyby ten nie
był umknął, z czego korzystając zająłem kwatery.
Po kilku marszach stanęliśmy w wiosce bezludnej, gdzie znaleźliśmy trzody
świń wypasionych żołędzią w pobliskich lasach dębowych i tak tłustych, iż
gdy przy braku chleba, soli i wina najedli się ich mięsem żołnierze, diaria
w obozie naszym panować zaczęła. Lecz wkrótce stamtąd poprowadził nas
dzielny nasz dowódca Lassale pod Puente de Almaraz. Tam dopiero połączy­
liśmy się po raz pierwszy z 4, 7 i 9 pułkiem piechoty Księstwa Warszawskiego.
Marszałek Lefebvre, pod którego rozkazami byliśmy, korzystając z mocnej
pozycji, jaką mieliśmy na wysokich nadbrzeżach Tagu, na drugiej stronie
którego stało w dolinie wojsko hiszpańskie, wysłał generała Sebastianiego
z dywizją, ażeby o mil kilka poniżej, przeszedłszy rzeką, zajął na umówioną
godzinę tył nieprzyjacielowi.
Tymczasem 4 pułk piechoty polskiej dostał rozkaz przejścia mostu kamien­
nego, w dwóch miejscach przeciętego przez Hiszpanów. Franciszek Młokosie-
wicz na czele 1 kompanii grenadierów tegoż pułku przeszedł most rzeczony
pod kartaczowym ogniem. Za nim poszła reszta piechoty, która uformowawszy
linię bojową, rzuciła się na nieprzyjacielskie armaty.
Pułk nasz przez ten czas, przebywszy rzekę wpław i z boku uderzywszy na

* wypruwali
** ważny strategicznie most na rzece
Tag na płd.-zach. od Madrytu
» 238 «
Hiszpanów, rozstrzygnął wygraną. Z placu bitwy noga jedna nieprzyjacielska
nie byłaby uszła, gdyby generał Sebastiani, trudną przeprawą zatrzymany
w górach, nie był się spóźnił o 24 godzin. Dwadzieścia kilka armat, trzy tysią­
ce niewolnika i cały obóz nieprzyjacielski dostały nam się w zdobyczy 6.
Dnia czwartego po bitwie pod Puente de Almaraz, pędząc nieprzyjaciela,
dobiegliśmy aż do miasta Trujillo w Portugalii *. Przecięci przez Anglików,
przez kilka tygodni żadnej komunikacji z Wielką Armią nie mieliśmy. Przy­
muszeni przedzierać się przez góry Leonu, gdzieśmy dla artylerii naszej drogę
robić musieli, dostaliśmy się na koniec do Avila ** . Tam dopiero dowiedzie­
liśmy się, iż cesarz Napoleon, wypowiedziawszy wojnę Austrii, już opuścił
Hiszpanię. Z Avila ruszyliśmy na Eskurial, Madryt do Toledo.
W tym to przejściu odwołanym został marszałek Lefebvre do Francji, a ge­
nerał Sebastiani objął komendę 4 korpusu. Dnia 20 marca 1809 roku korpus
nasz wyruszył z Toledo ku Sierra Morena. Piechota i bateria artylerii stanęły
na noc we wsi Mora. Stanowisko nasze było o milę stamtąd we wsi Orias pod
wysoką górą, przez którą często posuwaliśmy się do wsi Jevenes i tam na
koniec pewnego dnia na nocleg stanęli.
Była to pozycja dla kawalerii ze wszech miar niebezpieczna, albowiem
jedna droga prowadziła w zygzak przez górę, z której ani na prawo, ani na
lewo, bo przepaść pod (nogami była, kroku w bok zrobić nie można było,
i jednak tą jedyną drogą pozostawała nam rejterada na przypadek napadu
nieprzyjaciela.
Wieczór rozlokowano pułk po zajezdnych oberżach kompaniami. Piątą
kompanię postawiono pod murem kościoła. Na każdej zaś drodze od wsi idą­
cej porozstawiano pikiety, kantynierki, bagaże, furgon pułkownika rozkwa­
terowano, jak gdyby o nieprzyjacielu ani słychać było. Służba z kolei wypadła
na mojego kapitana Szulca, który w tej mierze gorliwością celował.
Noc była cicha. Placówki przy objazdach rontu *** meldowały, że psy ciągle
szczekały w przyległych kortychach, czyli folwarkach, że słychać jakieś poru­
szenie i jakoby tętent koni. To wszystko zaraportowano pułkownikowi, ale
ten na to żadnej nie zwrócił uwagi, utrzymując, że nieprzyjaciel jest jeszcze
o parę dni marszu nad rzeką Gvadiana. Po północy mgła okryła doliny, a sko­
ro rozwidniało, po otrąbieniu pobudki dano znak do rozkulbaczenia i chędoże-
nia koni. Gdy tym zajęli się żołnierze, a oficerowie po kwaterach wygodnie
odpoczywali, pikiety dały ognia, placówki spędzone zostały, a 5 kompania
pędem za wieś wyskoczyła. Już się ta przy gęstych wystrzałach spotykała,
nimeśmy stanęli na placu przy wnijściu do wsi, a uformowane bagaże poza
frontem drogą do Orias ruszyły. Wtem nadjechał przed pułk pułkownik Ko­
nopka, szef Ruttie i Kostanecki. Mgła się też podniosła i ujrzeliśmy frontem
uszykowaną liczną nieprzyjacielską kawalerię z dwiema bateriami lekkiej
artylerii. Starszyzna postanowiła rejteradę. Zakomenderowano: „Za broń!
Trzema w lewo zejdź! Naprzód! Stępo marsz!”
Kompania więc ósma, w której ja byłem jeszcze wachmistrzem szefem, szła
na czele kolumny, przed którą pułkownik z szefem Ruttie maszerował. Z tyłu
za nimi nieprzyjaciel silnie nacierał. Zrąbano nam oficera od warty Stawiar-

* Trujillo leży po hiszpańskiej stro­


nie granicy.
** ok. 100 km na zach. od Madrytu
*** patrolu wojskowego wyznaczonego
do kontrolowania czynności wart
» 239 «
skiego7, padło już znacznie żołnierzy, tylna jednak straż nasza silny ciągle
dawała opór.
Zaledwie uszliśmy staję pod górę, gdyśmy ujrzeli nasze bagaże w czwał ku
nam nazad umykające, a za nimi z dobytymi pałaszami sławny pułk karabi­
nierów hiszpańskich, Reales zwanych *, któren całą nam drogę, jak była sze­
roką zastąpił, na bok zaś jakem wyżej powiedział, zjechać nie było podobna.
Otoczeni zewsząd, mieliśmy bowiem dwa pułki kawalerii przed sobą a pięć
z tyłu. Zdawało się Hiszpanom, iż z tej przeprawy noga nasza nie wyjdzie
i pułk bez wystrzału poddać się przymuszonym będzie. Lecz nie tak łatwa
była z nami sprawa.
Pułk zatrzymał się na chwilę, a pułkownik [Jan Konopka] dobywszy pała­
sza: „Naprzód dzieci!” zawołał. Wziąwszy zatem lance do ataku, krzyknęliśmy
„hura!” i uderzyliśmy na kolumny hiszpańskie. Przewaga w tej chwili była
na naszą stronę, bo pałasz, jakkolwiek długi, naprzeciw dzidy słabą był tylko
bronią. Padli oficerowie hiszpańscy na czele kolumny będący. Kłuliśmy i rą­
bali następnych, a pułk posuwając się za nami, popychał nas naprzód. Każden
krzyczał, a jeden drugiemu pomocy nieść nie mógł. Bój więc trwał już prawie
w miejscu, trupy i ranni zawalali drogę, nieprzyjaciel ściśniony obrócić się nie
był w stanie. Tym sposobem przez czas niejaki ani oni uciekać, ani my iść
naprzód nie mogliśmy. Walka zatem toczyła się między frontami dwóch ko­
lumn.
Hiszpanie spostrzegłszy, iż bój nie ustaje, rozumiejąc, że siły nasze daleko
mocniejsze, jak były w istocie, zaczęli się wahać. Tylna straż, postrachem
przejęta, zaczęła konie odwracać i uciekać, przednia zaś słaby nam tylko już
opór dając, z koni złażąc, lub się na górę drapała, lub się w przepaść rzucała.
Po raz ostatni krzyknęliśmy „hura!”, a dobywszy sił ostatka, z wściekłością
rzuciliśmy się na nieprzyjaciela. Droga też stała się wolniejszą, najprzód kłu­
sem, a później ruszyliśmy galopem.
Wkrótce pułkownik Konopka z szefem Ruttie i z kilkunastu ułanami,
,w której liczbie i ja byłem, tak się zapędzili, żeśmy wnet pułk nasz z oczów
stracili. Z przykrej zjeżdżającemu góry pułkownikowi spadła z głowy czapka.
Pierwszy za nim dojeżdżając, pomimo że z góry gęste sypały się strzały, zsia­
dłem z konia, pochwyciłem czapkę, lecz wsiadając na powrót, kulbaka mi się
przekręciła. Niebezpieczeństwo dodało zręczności. Skoczywszy zatem na mego
rumaka, dognałem pułkownika już na dole. Oddając mu czapkę spostrzegłem,
że mu łzy z oczów płynęły, i kiedym mu przedstawił, iż niebezpieczeństwo
minęło, a pułk ma rejteradę otwartą: — Wszystko straciłem! — odpowiedział
z rozczuleniem.
Wtem spostrzegłem przed nami, jak karabinier hiszpański trzyma drugiemu
konia, podczas gdy siodło upina. Skoczyłem więc do niego pewny, że go w nie­
wolę wezmę, lecz on dosiadłszy konia: Adios camarada! ** do kolegi zawołał
i pędem wiatru ruszył do wsi Orias. Jużem tuż za nim dojeżdżał, krzycząc na
niego, aby się poddał, gdy pod samą wsią, spojrzawszy z pagórka, zobaczyłem
mnóstwo nieprzyjacielskiej kawalerii.
Zatrzymawszy się na chwilę, zsiadłem z konia, a poprawiwszy moją kul-
bakę, ujrzałem, jak oddział naszych z kilkunastu koni złożony w największym
pędzie przez pola dążył ku Mora. Obróciwszy się w prawo, przebiegłem im
drogę, a przejeżdżającemu przez pola łatwo mi było dostrzec, jak z daleka

* Carabińeros Reales
** Żegnaj, kolego!
» 240 «
pułk się nasz formował, jak nieprzyjaciel za nim, zbiegając z gór, równic
frcnt bojowy stawiał. Nie pojmowałem przeto, dlaczego ten oddział, z którym
co tylko byłem się złączył, a w którym się znajdował pułkownik Konopka,
szef Ruttie z adiutantami, podoficerowie Krobicki, Kazaban i kilkunastu żoł­
nierzy, tak szybko się z placu bitwy oddalają.
Gdym się zatem zbliżył do pułkownika, rzekłem, że pułk ocalał, bo uszyko­
wany na równinach, nie da sobie krzywdy zrobić, Konopka srogo na mnie
spojrzał, a nie wyrzekłszy słowa, dalej galopował. Gdyśmy się już do Mora
zbliżali, podjechawszy powtórnie do pułkownika i pokazując na kolumny poza
wsią szykujące się do boju, zapytałem, czy to w samej rzeczy nasi. Na moje
zapytanie zatrzymał się na chwilę i rozkazał mi wziąć dwóch ludzi dla zrobie­
nia rekonesansu.
Ruszyłem więc, słowa nie wyrzekłszy, a obejrzawszy się po chwili, ujrzałem
pułkownika z oddziałem dążącego nie za mną, lecz kierunkiem ku Toledo.
Wtem napadłem na chłopa, który chroniąc się od nas, położył się na ziemi.
Od tego dowiedziawszy się, że w Mora są nasi, wołając dałem znak pułkowni­
kowi. Ten gdy z nami połączył się, wpadliśmy do wsi Mora, za którą na
wzgórzach stało wojsko nasze już w szyku bojowym uformowane.
Była to dywizja generała Valence *, pod którego wtedy zostawaliśmy rozka­
zami. Pułkownik z szefem, zsiadłszy za wsią zaraz z koni, długo się przypa­
trywali przez perspektywę, czy wracającego nie ujrzą pułku. Zawoławszy
mnie potem, na groźne zapytanie pułkownika: „Gdzieś pułk widział?”, odpo­
wiedziałem, że przebiegając od wsi Orias, widziałem wyraźnie, jak się pułk
na równinach w szyku porządnym cofał, chociaż nieprzyjaciel nacierał, i że
głową ręczę, że jest ocalonym.
Długo jeszcze pułkownik z szefem po cichu rozmawiali, po czym siedliśmy
znowu na koń i napotkali generała Yalence, któren pędząc ku nam zawołał:
— Gdzie pułk?
Na co pułkownik wskazując na nas.
— Tyle tylko — rzekł stłumionym głosem — z pułku naszego ocalało.
Stary generał Valence, pod którego rozkazami byliśmy i któren nas kochał
jak ojciec dzieci, tak wielką stratą przejęty, z rozpaczą zaczął załamywać ręce,
a kiedy sam potem po polach jeździł z pułkownikiem, z dala widać było, jakie
mu gorzkie czynił wyrzuty.
Skorośmy z koni zsiedli, wziąwszy Kazabana na bok, zapytałem go, aby mi
odpowiedział z otwartością, dlaczego pułkownik nasz — w niebezpieczeństwie
zawsze tak dzielny — dzisiaj głowę zupełnie stracił, zwłaszcza gdy pułk oca­
lony, na co przysiąc mogę. Kazaban, westchnąwszy głęboko, ścisnął mnie za
rękę i rzekł:
— Chociażby była prawda, że pułk ocalony, strata nasza jest nieodwetowa-
na. Straciliśmy bowiem godło pułku naszego, godło jeszcze za rewolucji fran­
cuskiej we Włoszech pułkowi dane, godło, które Napoleon, zostawszy cesa­
rzem, chciał zmienić, a pułk na to przystać nie chciał, o co się nawet mocno
uraził, a tym godłem są nasze cztery sztandary.
— Co mówisz! — krzyknąłem. — W piekle chyba były, kiedyśmy je pod
Madrytem w zakładzie zostawili!
— Tak — odpowiedział — tam zostały z futerałami proporce, a chorągwie
ja moimi rękoma zapakowałam do mantelzaka ** , któren w największym sekre-
♦ 4, 7 i 9 pułki piechoty Księstwa
Warszawskiego
** tłumok na rzeczy kawalerzysty
» 241 «
cie w furgonie pułkownika był zachowany. Furgon ten pozostał po tamtej
stronie góry i pewnie się dostał w ręce nieprzyjaciela.
Osłupiałem na to opowiadanie. Znałem skutki wynikające z tego wypadku.
W tym bowiem razie pułk tracił swoje istnienie, a my wszyscy pozostali przy
życiu — prawo do wszelkich nagród najbardziej zasłużonych. Rozbierając tę
smutną okoliczność, uważaliśmy, jak generał nie przestawał załamywać rąk,
a pułkownik z pokorną miną przed nim się tłumaczył.
Tak upłynęło godzin cztery. Wtem spostrzegliśmy zbliżającą się kurzawę,
wnet potem przypadł do nas nasz oficer Stadnicki z doniesieniem, że pułk
maszeruje, i z zapytaniem, w którym miejscu ma stanąć. Radość starego ge­
nerała była podobna do szału; gdy bowiem spostrzegł nasze chorągiewki, roz­
płakał się jak dziecko, a my z nim z radości wszyscy szlochali. Wtem się pułk
nasz pokazał, prowadzony przez dzielnego Kostaneckiego, i wskazane stano­
wisko przy kościele zajął.
Skoro dywizja generała Valence, zszedłszy z pozycji bojowej, zebrała się ku
dalszemu pochodowi, ujrzeliśmy kawalerię idącą od miasta Toledo z tyłu,
którą z początku za nieprzyjacielską wzięto. Pokazało się wnet, iż to był
oddział złożony z rozsypanych żołnierzy pułku naszego. Pułkownik, zwo­
ławszy do siebie korpus oficerów, kazał nam wystąpić dla zrobienia lustracji
po kompaniach i obliczenia strat poniesionych. Kompanie 5 i 8, z której pier­
wsza tylną, a druga przednią straż utrzymywała, najwięcej ludzi straciły.
Straciliśmy kapitanów Stokowskiego i Szulca w niewolę wziętych, podpo­
rucznika Stawiarskiego, sztabowego lekarza Gryla 8 poległych na placu bitwy
i do dwóchset ludzi w zabitych, rannych i jeńcach. Wszyscy oficerowie postra­
dali bagaże i ów nieszczęśliwy furgon pułkownika dostał się w ręce nieprzyja­
cielskie. Umknął on był wprawdzie z początku z niebezpieczeństwa, lecz prze­
wrócony i obojętnie uważany przez przejeżdżających, nikt bowiem się nie
domyślał, co zawierał w sobie, dobrowolnie nieprzyjacielowi był zostawio­
nym.
Jeżeli zatem spod bitwy pod Jevenes pułk nasz ocalał, winniśmy to jedynie
dzielnemu Kostaneckiemu, któren otoczony przez siedem pułków kawalerii,
z lancą w ręku przedarł się przez nieprzyjaciół zastępy i honor pułku naszego
ocalił. Jeżeliśmy zaś sztandary utracili, nie nasza w tym wina, lecz tych, któ­
rzy je przed nami ukrywali.
Z tego więc powodu pułk nasz utracił za karę nazwanie 1 pułku ułanów,
rozebranym jednak nie został. Dano mu bowiem później 7 numer szwoleże­
rów francuskich 9.

K. Wojciechowski Pamiętniki moje w


Hiszpanii, Warszawa 1845, s. 11—46.

ANTONI KULESZA
podoficer pułku ułanów nadwiślańskich

Każda na świecie wojna rzeczą jest nieludzką i barbarzyńską; hiszpańska


jednak kampania Napoleona prowadzona była, rzec można, z bezprzykładną
w dziejach obu stron zaciętością. Ale jeśli rozpaczliwa obrona siedzib włas­
nych od obcego najazdu nie tylko tę zaciętość tłumaczyła, lecz chlubę nawet
» 242 «
przynosiła Hiszpanom, jak wytłumaczyć i czym usprawiedliwić barbarzyństwo
Francuzów? Głoszą się oni za cywilizatorów świata. Wyznaję, żem przestał
w to wierzyć, patrząc jedynie na ich okrucieństwa i nienasyconą chciwość łu­
pu w rabowaniu wszędzie i wszystkiego, co im pod rękę podpadło; domów
Bożych nawet nie oszczędzając, dla których nie tylko nie mieli żadnego po­
szanowania, ale je bezcześcili w sposób najhaniebniejszy; Hiszpanie słusznie
ich za bezbożników uważali. Tu okazała się cała różnica narodowego charak­
teru Polaków: kiedy Francuzi obdzierali kościoły, nasi żołnierze śpiewali tam
ze skruchą, korząc się przed ołtarzami. Nierzadko chórem zabrzmiała pieśń
nabożna w języku, który pod sklepieniami kilkowiekowych świątyń nigdy nie
był słyszanym; pieśń, wspomnieniami porywająca w kraj oddalony, pod
sczerniałą strzechę wiejskiego kościółka, stokroć od owych marmurów i zło­
conych stropów dla serc naszych droższą; za pieśnią cichym szmerem płynęły
modlitwy i westchnienia i łza nieraz rzewna stoczyła się po marsowym legio­
nisty obliczu.
Łupiestwo Francuzów poznaliśmy i w naszym kraju, kiedy wkroczyli jako
przyjaciele i obrońcy; wiadomym jest powszechnie owo zdarzenie, gdzie po
świetnym obiedzie, przez jednego z magnatów na przyjęcie francuskich ofice­
rów wydanym, większa część sreber stołowych przeszła do szerokich kieszeni
cywilizowanych gości10.
Nasz żołnierz rabunkiem się brzydził, jedynym łupem pożądanym dla niego
było to, co zna jdował w spiżarni, wszystko to do zaspokojenia głodu i pragnie­
nia służyć mogło; tu był też łatwo usprawiedliwionym. Gdzie wpadło wojsko,.
Francuz chwytał złoty zegarek, a nasz wiarus sięgał po kiełbasę albo chleba
bochenek; i nieraz się też później zdarzyło, że Francuz oddawał chętnie zega­
rek, byle dostać choć połowę owego bochenka. Wielu oficerów naszych po-
przywoziło jednak z Hiszpanii rzeczy kosztowne. Żle by wszelako sądził ten,
co by ich o rabunek pomówił, działo się to bowiem podobnie jak z owym bo­
chenkiem. Oficerowie i żołnierze francuscy zdobywali bogactwa i kosztowno­
ści, ale je też jako lekko, nie licząc sumienia, nabyte w potrzebie i bez po­
trzeby trwonili i marnotrawili często.-----
Mimo tej ciemnoty prostego ludu i oni nawet w bardzo prędkim czasie
nauczyli się Polaków od Francuzów odróżniać; los lancieros polacos *, jak na­
szych ułanów nazywano, byli postrachem wojska, ale ciż sami Polacos, kato­
licy i nie rabusie, przez samo porównanie z resztą najezdniczej armii z każ­
dym dniem u krajowców coraz większą zyskiwali przychylność. Nie dość bo­
wiem, że się modlili i nie rabowali, ale czując całą niesprawiedliwość wojny,
w której prawdziwą igraszką losu, mimo woli i przekonań, uczestniczyć mu-
sieli, starali się też wszędzie i w każdym zdarzeniu oszczędzić cierpień nie­
szczęśliwej ludności, uchronić kogo można było od klęsk i niebezpieczeństw,
a w wielu bardzo razach od śmierci: bądź to osłaniając ich i ostrzegając
w czasie rozpasanej swawoli żołdactwa, bądź z narażeniem się nieraz wła­
snym ułatwiając ucieczkę niewinnym różnej płci i stanów ofiarom, najnie-
sprawiedliwiej pojmanym i na śmierć haniebną skazanym.
Zapytywano nas często, dlaczegośmy ich gnębić przyszli, kiedy oni nam nic
złego nie uczynili ani nas znali nawet. „Jeśli wam ziemi nie starczy, mawiali,
przychodźcie do nas jak bracia i przyjaciele, będziemy żyć razem i chleba
nam nie zabraknie”. Niełatwo nam było odpowiadać na zapytania podobne;

* lansjerzy polscy

» 243 «
przy bliższej jednak znajomości stosunki zawiązywały się coraz ściślejsze, naj­
więcej zaś przez kobiety, które w Hiszpanii mniej niż gdziekolwiek bądź
do spraw publicznych mieszać się zwykły, wyjątek tu stanowią niektóre
panie w stolicy lub damy należące do rodzin przewodnictwo w kraju mają­
cych.
Z jeńcami lub rannymi nawet, którzy po klasztorach i lazaretach zostawać
musieli, Hiszpanie obchodzili się nieraz po tyrańsku, mordując i zabijając bez
skrupułu; marudera lub zbłąkanego, jeśli się im w ręce dostał, tenże sam los
oczekiwał. Polacy jednak po pewnym czasie, gdy ich lepiej poznano, czasem
w takich wypadkach wychodzili cało i zdrowo, bo nienawiść zwracała się
głównie do Francuzów, a gdy przedłużyło się już zajęcie kraju i załogi nasze
stały w jednych miejscach po kilka miesięcy i dłużej, wyrobiła się między na­
mi i mieszkańcami zażyłość nawet i najlepsza zgoda.
Gdyby opisywać przyszło najosobliwsze nieraz losy rodaków naszych, któ­
rzy w owych czasach tułali się po całym świecie, po wszystkich lądach i mo­
rzach, ileż by przygód podobnych naliczyć można. W Hiszpanii wielu star­
szych oficerów, zostawszy komendantami miejsc obronnych, po kilku latach
pobytu zagospodarowało się jakby we własnym kraju, pożenili się i z całymi
rodzinami później wracali do Polski. Począwszy od kapitana Michałowskiego
z Saragossy albo Sulikowskiego, oficera od piechoty, tamże zamieszkałego,
który dymisją wziąwszy, ożenił się z córką alkada i doskonałe własne wino
tłoczył; można by takich całą litanią wyliczyć. Za walecznym nawet księciem
Sulkowskim, kiedy go w 1810 roku, po krótkim gubernatorstwie miasta Mala­
gi, odwołano, mówiono, że pojechała także jedna zakochana Hiszpanka, a jak
inni dowodzili — Afrykanka, która miała być bardzo piękną, tym się zaś
szczególnie odznaczała, że nosiła jeden kolczyk z ogromnej perły czarnej
u nosa. Dostała się ona później do Warszawy, gdzie sklep jakiś utrzymywała.
Romansów i małżeństw naszych oficerów obrachować by trudno, nie mogę tu
jednak pominąć wspomnienia o jednym człowieku nieznanym prawie, zapo­
mnianym, który w czasie pobytu swego w Hiszpanii zawarł związek małżeń­
ski tak osobliwy i świetny, że powinien był być wiadomym nie tylko w Pol­
sce, ale w świecie całym; i gdyby rzecz nie była ściśle prawdziwą, z trudno­
ścią uwierzyć by w nią przyszło.
W nieskończonych marszach, prawdziwej włóczędze naszej po Hiszpanii,
osładzanych jedynie cudowną częstokroć pięknością i klimatem tego kraju,
stanęliśmy pierwszych dni stycznia 1810 roku w miasteczku Alcaniz w Ara-
gonii. Leży ono nad rzeką Guadalupe, wpadającą do Ebro, w położeniu pięk­
nym i malowniczym, skupione u stóp wysokiego wzgórza, na którym wznosi
się cytadela, czyli zamek obronny, zdając się tulić pod jego opiekę; nie była
ona jednak dość silną, od dawna bowiem stała tu załoga wojsk francuskich
z częścią polskich legionów. Tych jeden batalion stał w cytadeli samej, której
Francuzi dla niewygody zająć nie chcieli, gdyż w zamku całym ani drzwi, ani
okien prawie nigdzie nie było, a wiatr na górze dął wiecznie tak przeraźliwy,
wyjąć po izbach, zaułkach i korytarzach, że ani się gdzie przytulić, ani ognia
rozpalić nie było podobna.
My z naszym szwadronem stanęliśmy w miasteczku, dowiedziawszy się
jednak o braciach naszych znajdujących się w twierdzy, kto mógł, pospie­
szyliśmy ich odwiedzić. Obcy, w dalekim a nieznanym kraju, pomiędzy obcym
wojskiem rozrzuceni, biegliśmy jedni do drugich, choć nieznani, i witaliśmy'
się po raz pierwszy, a często i ostatni, jak rodzeni bracia, którzy się od dawna
nic widzieli. Listy do kogokolwiek bądź przychodzące z kraju przynosiły nie-
» 244 «
raz wiadomości dla każdego ciekawe, rozmowa sama i wspomnienia stron
rodzinnych nieopisaną były dla nas rozkoszą. W kilku zaciszniejszych izbach
na dole mieszkał tu właśnie szef batalionu Legii Nadwiślańskiej, kapitan
Chłusowicz, do którego pociągnął mnie wspólny nasz znajomy, adiutant ma­
jor Gosławski, wkrótce też i kilku innych kolegów naszych nadeszło; towa­
rzystwo zebrało się dość liczne i gospodarz przyjął nas z uprzejmością wielką;
że był wszelako sam smutny, znękany i milczący, chociaż więc mile nam wie­
czór na rozmowie i wspomnieniach upłynął, nie mogliśmy się bawić wesoło.
Słyszałem w dalszych izbach kwilenie dziecięcia, stara jakaś piastunka poka­
zała się kilka razy, kobiet jednak żadnych nie widzieliśmy więcej, i później
dopiero dowiedziałem się bliższych nieco szczegółów o kapitanie Chłusowiczu.
Kiedyśmy go naówczas odwiedzili, właśnie przed kilku miesiącami stracił był
żonę, która go po roku małżeńskiego pożycia odumarła, zostawiając małą
dziecinę.----
Opowiedział mi kolega, że Chłusowicz przed rokiem stojąc w Tudeli, około
Valladolid, poznał się z jednym staruszkiem Hiszpanem, który był w prostej
linii ostatnim potomkiem Krzysztofa Kolumba; wnuczka owego staruszka,
młodziuchna, bogata i piękna panienka, tak się szalenie a prawdziwie po
hiszpańsku w kapitanie rozmiłowała, że dziadek, bojąc się o jej zdrowie
i życie, sam go do małżeństwa ośmielił, które też doprowadziwszy do skutku,
zmarł wkrótce. Został po nim ruchomy i nieruchomy majątek dość znaczny,
który spadał na żonę Chłusowicza; ale najpiękniejszą spuścizną, rzec można,
klejnotem nieocenionym, przechowanym w rodzinie, najgłówniejszą po wie­
kopomnym podróżniku pamiątką, był to na złotym grubym łańcuchu takiż
duży medal z wizerunkiem królewskiej pary Ferdynanda i Izabeli, wybity
w roku 1494, i ze stosownymi napisami za odkrycie Ameryki, dany Kolumbowi
przy sławnym a wspaniałym wjeździe jego do Barcelony po powrocie z po­
dróży. W późniejszym czasie Chłusowicz, podzielając losy polskich legionów,
odwołany został z Hiszpanii na początku 1812 raku; sprzedał więc dom, który
posiadał w Valladolid po żonie, a była to również po Kolumbie spuścizna, tam
on bowiem mieszkał i życie zakończył; dom ten jednak dostał się w dobre ręce,
kupił go bowiem niejaki Veragoa, który lubo z bocznej linii, także był sławne­
go podróżnika potomkiem.
Po odbytej kampanii 1812 roku, gdy Chłusowicz, korzystając z amnestii, wró­
cił do kraju, kazano mu osiedlić się w stronach, skąd pochodził; w Petersburgu
więc, nie wiadomo z jakich powodów, zostawiwszy małą córeczkę swoją-Do­
lores u księżnej Naryszkin na wychowanie, powrócił w Grodzieńskie i za­
mieszkał u dalekiego krewnego swego, marszałka Wrońskiego, w powiecie Sło­
nimskim, gdzie też do końca życia zostawał. Zjeżdżano się tam z ciekawością
oglądać ów sławny medal oraz wiele innych cennych pamiątek i przedmiotów,
nie wiadomo jednak, co się z tym wszystkim po śmierci Chłusowicza stało
i jaki był los jego córki.
Tak, dziwną wypadków koleją, jedna z najsławniejszych w świecie pamią­
tek, za którą by dziś Anglik albo Amerykanin jaki góry złota położył, dosta­
ła się do nas w uprzywilejowaną krainę zatraty wszelkich zabytków prze­
szłości, i nie można zaręczyć, czy jej dla popadzianek na pierścionki nie prze­
robił jaki żydek Słonimski n.
Po pierwszej bytności naszej w Alcaniz dwa razy jeszcze później, prze­
chodząc przez tę okolicę---- odwiedzaliśmy------ Chłusowicza, który nam ów
medal pokazywał. Ostatni raz w Hiszpanii spotkałem się z nim w czasie
bitwy pod Posuel dnia 24 października 1811 roku i przy wzięciu Murviedro,
» 245 «
gdzie generał Blake, straciwszy 1500 ludzi, na głowę porażony został, a jedy­
nie legie nasze i ułani los całej bitwy rozstrzygnęli, o czym u historyków
francuskich nie ma nawet wspomnienia. Tam wybawił mnie od niechybnej
śmierci, kiedym był ranny i konia pode mną ubito, podkomorzyc wraz z Jó­
zefem Stadnickim, sławnym siłaczem naszym, który nieraz na patrol wy­
słany, sam jeden jak na żart po dwie placówki hiszpańskie za kołnierz do
obozu przyprowadzał, a miał sobie za szczególny obowiązek biec zawsze na
obronę oficerów, jeśli który z nich był w czasie bitwy zagrożonym.
W wojskach naszych w Hiszpanii było natenczas niemało takich siłaczy;
Załuski jednym uderzeniem pięścią każdego jeźdźca z konia zwalił; Kłoczew-
ski, szeregowiec z Legii Nadwiślańskiej, przy budowie jakiejś będąc, kiedy
siedział na belce i linę na dół zrzucił, uczepiło się do niej jedenastu mamelu-
ków i wyrwać mu jej nie zdołali, kazał im się przeto mocno owej liny trzy­
mać i wszystkich razem wciągnął do góry. Takim był i sławny Zielonka, wach­
mistrz trzeciego szwadronu w pułku Krasińskiego; nie mniejszej też siły zna­
jomy mój Wasilewski, który wziąwszy dymisją z pułku elizabetgrodzkich hu­
zarów, wkrótce po spotkaniu się ze mną wszedł do Księstwa Warszawskiego
i ujrzałem go już w Hiszpanii kapitanem 3 pułku woltyżerów 12. Nasz Łukasz
Żebrowski zadziwiał wszystkich zimną krwią i niezachwianym w najwięk­
szych niebezpieczeństwach spokojem. Kiedy nam, w zabezpieczeniu armat sto­
jącym, pod gradem kul co chwila przerzedzały się szeregi, Łukaszek palił
swoją krótką fajeczkę, a gdy mu raz kula nad samą czaszką na wylot kaszkiet
przedziurawiła, puszczając kłąb dymu, rzekł ze swym zwykłym dobrodusz­
nym uśmiechem:
— A, to Bóg zapłać! słońce okrutnie pali pod kaszkietem, teraz przynaj­
mniej wiatr trochę przedmucha.----
Całe półczwarta roku * tej kampanii naszej było jednym nieustannym pa­
smem bitew, marszów, kontrmarszów i utarczek drobniejszych, których ani
zliczyć, ani spamiętać żaden by z nas nie potrafił, a pułk nasz, o którym bez
przechwałki, ale z prawdziwą chlubą powiedzieć można, że z waleczności sły­
nął, boć go sami Hiszpanie „los iniernos” ** przezwali, rozrywany był przez
generałów naszych. Z pułkownikiem Klickim po bitwie pod Tudelą część jego
poszła pod Saragossę, reszta w 4 korpusie generała Sebastianiego walczyła
z Anglikami, Hiszpanami i Portugalczykami w armii „południowej”. Biliśmy
się razem lub rozdzieleni pod generałami: Lefebvre, Soult, Lasalle, Mortier,
Merle, Perreimond i innymi; brał nas, kto mógł, gdyż przed lancami ułańskimi
nieprzyjaciel nie ostał się nigdy. Był to pułk prawdziwie nieprzeparty i sza­
lony w ataku, błądził tym chyba, że się najczęściej zapędzał zuchwale i przez
to jedno ginęło zbyt wielu bez żadnej dla sprawy korzyści. Nie mówiąc już
o drobnych utarczkach tego pułku ułanów naszych, dość wspomnieć wawrzy­
ny, które zbierał w bitwach pod Talavera, Almonacid, Ocańa, Rio Almanzor,
Lorca, Olivenza, Badajoz oraz w sławnej bitwie pod Albuera, gdzieśmy An­
glikom dwieście najpiękniejszych koni zabrali i jak wszędzie, tak i tu, głów­
nie na naszą stronę przechyliliśmy szalę zwycięstwa, o czym najlepiej raporta
samych Anglików przekonać mogą. Wszystkie te bowiem czyny waleczne za­
ledwie przez francuskich historyków wspomniane zostały i zapadły w ciem­
ną przepaść zapomnienia. Cóż powiedzieć o bezstronności takiego dziejopisa­
rza jak Thiers, który przemilczał o wzięciu niedostępnego wąwozu Somosierra

* tj. trzy i pół roku


** piekielnymi
» 246 «
przez 3 szwadron pułku Krasińskiego, przypisując to Francuzom, gdzie ich
noga nie była, i jedynie wskutek publicznej odezwy pułkownika Niegolew­
skiego błąd swój, pewno nieprzypadkowy, zmuszonym był odwołać. Tu jed­
nak pierwszy, co otworzył drogę, waleczny szwadron Kozietulskiego i następ­
nie z Tomaszem Łubieńskim i Rostworowskim działały w obecności samego
cesarza, całego sztabu i wszystkich wojsk zgromadzonych; cóż więc dziwnego,
że nie mniej godne wiekopomnej chwały zdobycie przez naszych ułanów wą­
wozu Sierra Morena nikomu prawie nie jest znane.
Z Murcji do Andaluzji przechodząc w styczniu 1810 roku, zastaliśmy te
wąskie i kręte między dwoma ścianami niebotycznych skał przesmyki, rów­
nież jak w Somosierze obsadzone działami i armią kilkudziesiąttysięczną, i nie
kto inny jednak torował tam drogę, ale my sami; a gdy pod Somosierrą dzielni
ułani Krasińskiego, sformowani już przed atakiem, jak piorun wpadli do wą­
wozu, my w ręku prowadząc konie pod paszczami dział, które ziały na nas
kartaczami, wsiadaliśmy na koń i zdobywali pozycje niedostępne prawie. Te­
goż roku oparliśmy się byli aż o portugalską granicę i stanęliśmy pod Ciudad
Rodrigo, kiedy nam Wellington z całą dywizją zatamował drogę; kilkudzie-
siąttysięczny korpus jego składa się w części z Anglików, w części z Portugal­
czyków oraz ruchawki dowodzonej przez angielskich oficerów, zwanej orde-
nenzas *. Ci partyzanci byli dla nas najcięższą plagą, bitwy bowiem otwartej
unikając, dniem i nocą niepokoili nasze forpoczty i mniejsze oddziały, ury­
wali, gdzie co mogli, zabierali transporty wojenne, żywność i magazyny,
pastwili się nad maruderami lub jeńcami, od nich też największe ponosiliśmy
szkody. Z naszej strony, pod Rodrigo, lewym skrzydłem, gdzie i myśmy się
znajdowali, dowodził Bessieres, prawym Massena, będący właśnie w odwrocie
z nieszczęśliwej wyprawy swrej do Portugalii, środkiem korpusu Dorsenne, ge­
nerał gwardii cesarskiej. Oba wojska rozłożyły się były z dala od siebie na
łagodnych stokach wzgórz przeciwległych, rozdzielonych obszerną, żyzną
i piękną doliną, której środkiem biegła w tysiącznych zwojach mała rzeczuł­
ka, jak wstęga błękitna wśród zieloności traw, bujnego zboża, winnic, krza­
ków świętojańskiego chleba i lasków oliwnych. Dolina ta, utworzona przez
dwie odnogi wzgórz, łączących się w stronie południowej, rozszerzała się ku
północy, dokąd też kierowała się i owa rzeczułka, parę mil dalej wpadając do
rzeki Aguenda. Nad rzeczką rozrzuconych było kilka folwarków i osad, które
znalazły się teraz pomiędzy dwoma nieprzyjacielskimi zastępami, lada chwila
mogącymi te urocze siedliska, pełne wesela, swobody i życia, zgnieść między
sobą, zamienić w kupę popiołów i gruzów, w dolinę łez i śmierci. Żal było pa­
trzeć na tych mieszkańców biednych, którzy spostrzegłszy, w jakim są po­
łożeniu, z płaczem i trwogą zabierali się do ucieczki, unosząc, co kto mógł,
a wymykając się pomiędzy wojskami ku południowi, w mniej dostępne góry
i wąwozy. Myśmy te sceny najlepiej widzieć mogli, zajmując na lewym skrzyd­
le wynioślejszą nieco pozycją, skąd też i całe prawie rozłożenie armii Welling­
tona dość dobrze widzieć się dawało. Korzystał z tego dowodzący dywizją na­
szą generał ** Bessieres, pilnie, a bezustannie przez lunetę śledził ruchy nie­
przyjaciela. Że się tu walna bitwa stoczyć musi, już wątpliwości nie było; oba
jednak wojska, tak nasze, jako i przeciwne, nie bardzo się ku temu kwapiły;
z obu stron starano się pierwej zbadać siły, z którymi się spotkać miano,

* milicja portugalska, rodzaj pospoli­


tego ruszenia, złożona głównie z chłopów
** właśc.: marszałek
» 247 «
rozkład ich i położenie miejscowości. W tawernie, czyli karczmie, znajdującej
się poza naszym właśnie obozem, gdzie generał Bessieres kwaterował, jako
w najdogodniejszym miejscu, zjeżdżali się po kilkakroć dowódcy nasi, tam
też i rady wojenne składano, rozsyłano szpiegów, posyłki i rekonesanse. Na­
zajutrz po nadciągnieniu naszym w tę stronę, kiedy się cała armia rozwijała
jeszcze i rozkładała, po nocnej naradzie wojennej, do dnia otrzymały rozkaz
wsiadania na koń dwa nasze szwadrony. Posileni naprędce winem i bułką,
stanęliśmy w gotowości; zdziwiliśmy się jednak, widząc samego generała Be­
ssieres, który pozdrowiwszy nas uprzejmie, osobiście nad tak małym oddzia­
łem objął dowództwo i natychmiast dał znak do pochodu. Wąwozy dość były
wąskie, ruszyliśmy trójkami, radzi z zaszczytu, że pierwsi zacząć mamy wo­
jenne działania.
Ranek był pogodny i w okolicy górskiej prawdziwie zachwycający; cała
dolina zdawała się usypiać jeszcze w cieniu, spowita we mgle puszystej, która
na swej srebrzystej powierzchni zabarwiała się już różowym odblaskiem, rzu­
conym od wierzchołków gór, po stronie zachodniej leżących, a oświeconych
wprost jaskrawymi, purpurowymi promieniami wschodzącego słońca, szczy­
ty zaś gór po stronie wschodniej, na któreśmy właśnie wstępowali, czarno
prawie rysowały się na jasnym tle w tysiączne barwy ozdobnego nieba; woń
ziół górskich i dzikiego rozmarynu, nasycając powietrze, czyniła go jakby
orzeźwiającym balsamem.
Cicho postępowaliśmy za dowódcą, który nas prowadził, cisza też najzu­
pełniejsza panowała wokoło i w szeregach naszych; wobec tej czarującej
natury niejednemu wyrwało się tęskne westchnienie z myślą o oddalonej ro­
dzinnej krainie, gdzie i gór nie brak, i pięknych widoków, a choćby i mniej
piękne były, najdroższe, bo swoje.
Wąwóz, którym postępowaliśmy, w tył nieco poza linią naszego obozu, skrę­
cając się ku południowi w prawo, prowadził na wyżej piętrzące się, niezbyt
jednak wyniosłe szczyty; roślinność bujna w dolinie, coraz się bardziej ku
wyżynom zmniejszała, odkrywając nagie, porysowane i popękane skały. Już
byliśmy prawie u wierzchołka górzystego grzbietu, kiedy w załomie wąwozu
generał zwrócił się ku nam i ręką tylko skinąwszy, kazał się zatrzymać; sta­
nęliśmy jak wryci. Bessieres zsiadł z konia i pieszo, z lunetą w ręku, skiero­
wał się w bok ku rozpadlinie skały, która otwierała widok na drugi stok góry;
wychylony zza tej ściany kamiennej, pilnie przypatrywał się czas jakiś,
wreszcie zwrócił się żywym krokiem i oznajmując, że niebawem z nieprzyja­
cielem spotkać się mamy, kazał mocniej przytrokować kulbaki i w zupełnej
gotowości do boju postępować na szczyt góry.
W istocie okazało się, że armii naszej Anglicy chcieli tył zająć i w tym celu
wysłali oddział huzarów, a za nim, o czym nie wiedzieliśmy nawet, granadie-
rów swoich i gerylasów. Generał widział tylko huzarów, gdyśmy więc po­
kazali się na wierzchołku góry, spostrzegliśmy ich na paręset kroków przed
nami. W jednej minucie, lubo w najniewygodniejszej pozycji, złożywszy lance
w pół ucha końskiego, jak się należy, uderzyliśmy na nieprzyjaciela. Huzary
jednak, ledwie nas spostrzegli, pierzchnęli od razu; rzuciliśmy się w pogoń,
kilkunastu dostało się w ręce nasze, ale gdyśmy się w najlepsze rozpędzili,
z dwu stron naraz, znienacka, to jest z boku od gerylasów i z frontu od gre­
nadierów angielskich, zaskoczeni i obsypani zostaliśmy gradem kul nieprzy­
jacielskich. Z grenadierami, na których wpadliśmy bezwiednie prawie i zgoła
niespodziewanie, nastąpiła najcięższa przeprawa; zrobiło się zamieszanie jak
w garnku, grenadierzy cofnęli się wreszcie, my zaś opamiętawszy się po utarcz­
» 248 «
ce i obrachowawszy się między sobą, ujrzeliśmy w szeregach naszych znaczny
ubytek. Ja i Łukaszek wyszliśmy obronną ręką z tej przeprawy, z lekkimi tyl­
ko ranami, ale najgorszym było to, żeśmy wcale nie wiedzieli, co się z podko-
morzycem stało., Nie mogliśmy się uspokoić w żalu naszym i niepewności, Żeb­
rowski był prawie w rozpaczy, zaczęliśmy się rozpytywać towarzyszów na­
szych, ale to w pochodzie nie było łatwym; gdyśmy się dopiero znaleźli w obo­
zie, nadbiegł mój Iwaś * oraz wachmistrz z drugiego plutonu, Bączalski, którzy
zapewniali nas, że Józio ** nie był rannym nawet, lecz gdy pod nim konia
ubito, porwali go grenadierzy, uprowadzając z sobą.
Wieść ta przeraziła nas bardziej jeszcze, bo wydostanie się z rąk gerylasów,
jeśliby oni pochwycili podkomorzyca, było niepodobnym prawie, a co gorzej,
groziło śmiercią męczeńską.
Ja tak bytem tym nieszczęśliwym wypadkiem zgryziony, ze mi się myśli
plątały i zgoła rady nawet ani ratunku nie widziałem żadnego. Żebrowski
wszelako, twardszej snąć ode mnie natury, lubo zasmucony i zafrasowany moc­
no, przytomnej myśli nie tracił. Podumawszy chwilę, podbiegł do pułkownika,
skąd powróciwszy, nie mówiąc nic, pieszo, z karabinkiem tylko, żywym kro­
kiem ruszył na pobojowisko. Już było dobrze z południa, leżałem właśnie
w szałasie z oliwnych gałęzi, ustawionym naprędce, stękając trochę po tej go­
rącej przeprawie, bo mię rana w ręku paliła okrutnie, kiedym go spostrzegł
nadchodzącego. Zziajany był i zmęczony, usiadł koło mnie, ocierając kroplisty
pot, co mu oczy zalewał, mieszając się może z niejedną łzą za utraconym to­
warzyszem i przyjacielem. Zacząłem go się wypytywać, gdzie chodził i po
co; milczał uparcie, ledwie nieledwie dowiedzieć się mogłem, że dotarł do
miejsca naszego rannego spotkania, że oglądał zabitych, między którymi pod­
komorzyca nie było.
— Ale ja go muszę z niewoli wydobyć — powtarzał ciągle.
— Jakim sposobem? — spytałem wreszcie.
Machnął ręką wyraziście, ale nie odpowiedział nic.
— Mam ja myśl — rzekł po długim milczeniu — bom się na pobojowisku
nie darmo włóczył, ale poczekajmy do wieczora, jak się generałowie zjadą na
naradę, pójdę do tawerny, może i moja głupia głowa na co się przyda.
Na próżnom go się jeszcze wypytywał. Łukaszek jak skamieniały siedział,
nie mówiąc ani słowa.
Tu objaśnić wypada, że gdy Massena szedł jeszcze do Portugalii, zdobywszy
tam niewielką fortecę Almeidę, leżącą o dwie mile od Rodrigo ***
, już za granicą
hiszpańską, obsadził ją był garnizonem Włochów, pozostawiając tam batalion
piechoty z pułkownikiem i artylerią. Teraz przeto, gdy Wellington stanął mię­
dzy Almeidą i Rodrigo, została ta forteca zupełnie od armii naszej odciętą, była
to więc jedyna chwila, w której garnizon ten, gdyby z twierdzy wyszedł,
mógłby i dywersją Wellingtonowi w czasie bitwy uczynić i połączyć się z na­
mi. Zmiarkowali to generałowie nasi i przed wieczorem jeszcze, zebrawszy
się na naradę wojenną, postanowili przesłać dowódcy fortecy w Almeidzie
rozkaz, aby ją na dany czas, kiedy -się walna bitwa nazajutrz rozpocznie,
w powietrze wysadził, a sam z garnizonem do nas się przez linią nieprzyja­
cielską przebijał. Chodziło o człowieka, który by podjął się zanieść ten rozkaz

* sługa Józefa Stadnickiego, wierny


kozaczek
** Józef Stadnicki
*** Ciudad Rodrigo
» 249 «
komendantowi fortecy. Jeszcze więc na parę godzin przed zachodem słońca
i przed wieczornym apelem otrąbiono w obozie, że gdyby się znalazł ochotnik
dla zaniesienia rozkazu do Almeidy, stawić się ma do generała Bessieres po
instrukcją i jeśli w wyprawie tej szczęśliwie mu się powiedzie, sowicie na­
grodzonym zostanie.
Gdy to usłyszał Łukaszek, zerwał się co żywo i pobiegł do kwatery gene­
rała, tu jednak ujrzał już czekającego na instrukcją ochotnika, oficera od
piechotnych strzelców, Piemontczyka, który podejmował się tej niebezpiecz­
nej wyprawy. Byłyby wszelkie zamiary Żebrowskiego upadły, gdyby nie ka­
pitan 3 pułku legii Łuczycki, dobry nasz znajomy, który się w kwaterze ge­
nerała natenczas znajdował; za wstawieniem się jego Bessieres, ułanów na­
szych bardzo lubiący, raz jeszcze rozpytawszy się dokładnie i upewniwszy
o osobie Żebrowskiego, Piemontczyka odprawił z niczym, a Łukaszowi prze­
darcie do fortecy powierzył.
Żebrowski uradowany, wpadł do naszego szałasu i pośpiesznie przebierać
się począł, opowiadając o posłuchaniu swoim u generała.----
Forteca Almeida położoną była za lewym skrzydłem wojsk nieprzyjaciel­
skich, z naszego więc lewego skrzydła, Żebrowski, chcąc się do niej prze­
dzierać, okrążać musiał poza całą linią wojsk angielskich, inaczej jednak uczy­
nić nie mógł, gdyż w górach i wąwozach z tej strony łatwiej się było prze­
mykać niż płaszczyznami od prawego naszej armii skrzydła. Gdy nam znikł
z oczu, długośmy jeszcze o nim przemyślali i prawdę rzekłszy, nie bardzo by­
liśmy pewni, czy z tej szalonej wyprawy powróci.
Nazajutrz z rana zaczęły się już harce naszych i angielskich tyralierów,
a niebawem i działa z obu stron rozpoczęły rozmowę; gadały też gadały, nie
sekretnie wcale, aż ziemia pod nogami drżała, a lubo mgła ranna opadła
w dolinie, zastąpił ją dym gęsty, który chwilami tylko, pod lekkim powiewem
wiatru, skłębił się i przerzedził. Nasze oba szwadrony, do asekuracji dział
przeznaczone, z miejsca się nie ruszyły; służba to jest dla kawalerii najcięższa
i stokroć od najżwawszej bitwy do zniesienia trudniejsza; na ten raz jednak
mniej była niż kiedy indziej uciążliwą, położenie bowiem obrane szczęśliwie,
znacznie nas od kul nieprzyjacielskich ochraniało. Tymczasem bitwa wzma­
gała się na całej linii; z naszej strony legie ucierały się z piechotą angielską,
rozsypaną w laskach oliwnych i winnicach; wśród najgęstszej zieloności prze­
glądały ich czerwone mundury, które jaskrawym słońcem oświecone, najwy-
borniej nadawały się do celowania. Śmieli się też z nich nasze mazury, prze­
zywając „raczkami”.
Wśród najgorętszej bitwy prawie usłyszeliśmy potężny huk oddalony, jak­
by sto dział razem zagrało; wybuch to był min podłożonych w fortecy Al­
meidy; ucieszyliśmy się, będąc już pewni, że Łukaszek dotarł szczęśliwie na
miejsce. Generał Bessieres, widząc legie nasze ucierające się z piechotą an­
gielską, która się po uliczkach winnic kryła, odkomenderował im w pomoc
szefa Paca z jednym tylko plutonem; wnet się też Anglicy poczęli cofać ku
wyżynom, na główną linię, gdzie sam Wellington dowodził.
W tej chwili ujrzeliśmy rzecz dziwną, której z początku nikt sobie nawet
wcale wytłumaczyć nie umiał. Gdy się bowiem na całej linii wojska angiel­
skie dość porządnie cofać zaczęły na pozycje wyższe, nasze też bez zbytecz­
nych strat posuwać się za nimi nie mogły; z oliwnego lasku, leżącego na sa­
mym skraju doliny, przy lewym skrzydle naszym, wysunął się spory oddział
grenadierów szkockich. Już mieli na nich uderzyć nasi ułani, kiedy sam ge-
» 250 «
nerał Bessieres, który przez lunetę śledził wszelkie ruchy, wstrzymał komen­
dę. Nie mogliśmy zupełnie zrozumieć, co to wszystko znaczy, ile że grenadie­
rzy, nie dając wcale ognia, sformowani porządnie, wprost ku nam śpiesznym
krokiem dążyli. Gdy się już tak zbliżyli, że ludzi rozpoznać było można, z osłu­
pieniem prawie ujrzeliśmy na czele owego oddziału... Łukaszka i podkomo-
rzyca! Za nimi stu dwudziestu kilku grenadierów szkockich prowadziło kil­
kudziesięciu gerylasów ze związanymi rękoma. Wszyscy ci, jak się okazało,
grenadierzy, mniemani Szkoci, byli to Polacy, zabrani przez Anglików w nie­
wolę na San Domingo i wcieleni do pułku szkockich grenadierów, w którym
przez osiem lat bez przerwy służyć musieli. Łukaszek znalazł jednego z nich
na pobojowisku, rannego lekko i przygniecionego zabitym koniem naszym
ułańskim; byłby tam zapewne i życie zakończył, gdyby go był nie wyratował
Żebrowski; opowiedział on swemu wybawcy i o reszcie rodaków, którzy An­
glikom po niewoli służyli; umówili się więc, żeby w nocy ujść i dostać się do
naszego obozu, a Łukaszek miał ich przeprowadzić, spodziewając się, że i pod-
komorzyca przy tym oswobodzi. Rzeczy się jednak zmieniły: Żebrowski, idąc
do Almeidy, porozumiał się z grenadierem, który do swego batalionu powrócił,
a skoro komendant fortecy wyszedł z załogą, podprowadził go Żebrowski na
stanowisko przez grenadierów zajmowane, ci w jednej chwili rzucili się na
stojących blisko gerylasów, niewolników i podkomorzyca uwolnili i nawią­
zawszy ich jeszcze, jak baranów przyprowadzili do naszego obozu. Za nimi też
ukazała się i załoga Almeidy, lubo znacznie uszczuplona, bo z tysiąca ogółem
ludzi tam zostawionych czterystu tylko wróciło; część wymarła w fortecy,
część zginęła przebijając się przez linię wojsk angielskich, czym też i wycofa­
nie się naszych Polaków grenadierów osłonione i znacznie ułatwione zostało.
Trudno jest opisać radość tych biedaków, zobopólne zdziwienie, wykrzykniki
i powitania, gorące łzy rozrzewnienia, kiedy się znaleźli wśród swoich, usły­
szeli mowę ojczystą i odzyskali nadzieję powrotu do rodzinnej ziemi. Nieba­
wem rozległy się i wesołe śmiechy, zwłaszcza z ubioru owych Szkotów, którzy
przy pełnym mundurze nie mieli wcale jednej, najpotrzebniejszej rzeczy... sza­
rawarów. Nasze wiarusy przekonani byli, że Anglicy przez skąpstwo i na po­
śmiewisko tak im się ubierać kazali; nie mogła ich wcale przekonać reszta
umundurowania, piękna i wspaniała nawet. Mieli bowiem ogromne, ze skóry
psów morskich, bermyce z pąsowymi wierzchami, piórami i kutasami, i blachę
złoconą nad czołem, na której był lew brytyjski; kolety krótkie, pąsowe, na
obnażonych nogach nic więcej, tylko sznurkowe chodaki i zielone w kratki
małe... fartuszki.----
Obracali ich też nasi ułani i nadwiślańcy na wszystkie strony, i za boki się
brali od śmiechu. Do późnej nocy gwar był w naszym obozie jak w ulu.
Generał Bessieres niezmiernie był rad zdobyczy grenadierów, wcielono ich
do legii naszych, a Żebrowski, rozsławiony za swoją dzielną wyprawę, po­
dany był do awansu i do orderu.
Po bitwie tej, nie rozstrzygniętej, która przeszło osiem godzin trwała, oba
wojska na stanowiskach swoich zostały. Rozpoczęły się zatem układy i za­
warto zawieszenie broni na dni piętnaście, po upływie których, gdyśmy się
do walnej bitwy przygotowywali, widząc na całej linii angielskiej szerokie
w nocy ogniska, ze zdziwieniem ujrzeliśmy rano, że już tam Wellingtona ślad
tylko w tych obozowych popiołach pozostał. W nocy bowiem, poprzedzającej
dzień bitwy, wyniósł się tak cicho, żeśmy nie wiedzieli nawet, kiedy i jak to
się stało.
Z całej kampanii hiszpańskiej, wstrętnej i przykrej dla nas, bośmy, wbrew
» 251 «
przekonaniom naszym, uczestniczyć w niej musieli, odebranie owych grenadie­
rów, rodaków naszych, z rąk Anglików było dla nas zdarzeniem najmilszym,
jedynym po naszej myśli dziełem wojennym 13.

K. Kraszewski Od szkolnej ławy, „Bi­


blioteka Warszawska” 1880, t. 2, s. 407—
421 *.

PRZYPISY
1 Tadeusz Kościuszko nie brał prak­ 1808). Ze zdobytych przez nich dział ka­
tycznie udziału w życiu polskiej kolonii pitan Adam Hupet utworzył polską
w Paryżu i unikał spotkań z Polakami kompanię artylerii konnej. Ułani ucze­
przybywającymi z Księstwa Warszaw­ stniczyli później w pierwszym oblęże­
skiego. niu Saragossy, a w połowie sierpnia
2 Ponieważ pułk pozostawał w służbie wycofani zostali w górę rzeki Ebro.
Francji, dokumenty — a więc także 6 Oddziały hiszpańskie zagrodziły tu
książeczki wojskowe — wystawiono w drogę korpusowi marszałka Lefebwe,
języku francuskim. który przez most Puente de Almaraz
3 Chodzi tu o bitwę pod Strugą, sto­ chciał przeprawić się na lewy brzeg
czoną w maju 1807 r. Krzyże Legii Ho­ Tagu. Most broniony był przez cztery
norowej otrzymali w Bajonnie m. in.: bataliony doborowych pułków Ir landa i
major pułku Stanisław Klicki, szef Mallorca oraz cztery armaty. Piechota
szwadronu Telesfor Kostanecki, kapita­ Księstwa Warszawskiego zdobyła Puen­
nowie: Kazimierz Tański, Fortunat tę de Almaraz 25 XII 1808. W walce
Skarżyński i Kajetan Stokowski. Dekre­ uczestniczyli też ułani nadwiślańscy.
tem z 29 V 1808 podpisanym w Bajonnie Bezpośrednio przed atakiem Hiszpanie
Napoleon zatwierdził na stanowiska starali się wysadzić w powietrze most,
podporuczników, poruczników, kapita­ ale ładunek prochu okazał się zbyt sła­
nów i szefów szwadronu 46 oficerów by i eksplozja spowodowała tylko dwie
pułku ułanów nadwiślańskich. (Archi­ głębokie wyrwy.
wum Wojenne w Vincennes. Xc 184. 7 Oto jak opisuje swe przygody sam
Dossier du 7-eme regiment des lanciers podporucznik Stawiarski w liście do
polonais). ministra wojny, Clarke’a, datowanym 3
4 Podstęp polegał na tym, że dwie VII 1813 z Paryża: „Wylądowałem w
grupy żołnierzy francuskich stacjonują­ Morlaix [w Bretanii] 13 czerwca [1813]
cych w mieście zaczęły obrzucać się ze wracając z więzień w Anglii, gdzie po­
śmiechem kulami śnieżnymi u wejścia zostawałem przez cztery lata. Wzlęty
do fortyfikacji, a gdy straż zeszła z po­ byłem w niewolę pod Jevenes w Hisz­
sterunków, by przyglądać się zabawie, panii, gdzie opuszczony na polu bitwy
rozbrojono ją i wdarto się do środka. nie mogłem pospieszyć za tą częścią
Żołnierze cesarscy pozostali w Pamplo- pułku, która przebiła się przez liczną
nie aż do 1813. kawalerię nieprzyjacielską, nas otacza­
5 Wojciechowski opisuje tu wyprawę jącą.
gen. Lefebvre-Desnouettes’a, który w Wegetując marnie przez cztery lata,
początkach czerwca 1808 r. wyruszył z tak na wyspie Cabrera, jak też na pon­
Pamplony doliną rzeki Ebro, by opano­ tonach w Anglii, wycierpiawszy wszel­
wać stolicę Aragonii — Saragossę. W kie możliwe do wyobrażenia niedostatki,
wyprawie tej (5150 ludzi) obok 1 pułku które nadwątliły me zdrowie, mimo to
Legii uczestniczyło 600 ułanów nadwi­ pełen pragnienia, by dać nowe dowody
ślańskich, którzy walnie przyczynili się mego poświęcenia w służbie Jego Ce­
do rozbicia oddziałów hiszpańskich gen. sarskiej Mości, upraszam Waszą Eksce­
Lazana (a nie Palafoxa, jak pisze au­ lencję, aby szybko raczyła mi dać
tor) pod Tudelą i Mallen (8 i 13 VI przydział, tak abym mógł walczyć z

* Tekst opracowany przez Kajetana


Kraszewskiego na podstawie ustnych
relacji i notatek Antoniego Kuleszy.
» 252 «
nieprzyjaciółmi Francji”. Archiwum zostało rozproszonych w całej armii
Wojenne w Vincennes. Sekcja Admini­ Hiszpanii. Nie mogłem uzyskać ich po­
stracyjna. Teczka personalna Stawiar- wrotu, mimo wszelkich poczynionych
skiego. reklamacji. Jest dla mnie prawdziwym
8 Informacja nieścisła. Kapitan Sto­ nieszczęściem, że znajduję się na awan-
kowski, dostawszy się do hiszpańskiej postach * z pułkiem, który zamiast 1200
niewoli, przekazany został Anglikom i ludzi, ma zaledwie 300. Jeśli trzeba bę­
wywieziony do miasta Dumfries w dzie wykonać szarżę i jeśli pułk nie
Szkocji. Jego papiery (m. in. listy z nie­ przeprowadzi jej z sukcesem, nikt nie
woli) znajdują się w Vincennes w Ar­ uwierzy, że stało się tak z racji małej
chiwum Wojennym i w Paryżu w Ar­ liczby żołnierzy, bo wszyscy sądzą, że
chiwum Narodowym, Kapitan Jan regiment jest o wiele silniejszy.
Schultz również ocalał, przebywał w Zapał i pragnienie służenia z poświę­
angielskiej niewoli do 1813, powrócił do ceniem Jego Cesarskiej i Królewskiej
Francji i był z Napoleonem na Elbie. Mości, jak też pełnienia tej służby zaw­
Pewne światło na losy żołnierzy wzię­ sze z honorem, skłaniają mnie do upra­
tych do niewoli pod Jevenes daje list szania Waszej Wysokości, byś zechciał
chirurga pułkowego Jana Franciszka wydać rozkazy w celu przywrócenia
Gryla pisany z Paryża 6 VII 1811 do mych oddziałów i wysłać do pułku sil­
jednego z dyrektorów francuskiego mi­ ny oddział z zakładu, który jest w Se-
nisterstwa wojny: „Gryl Jan Franciszek, danie”.
główny chirurg 1 pułku ułanów pol­ Biorąc pod uwagę, że Berthier prze­
skich i kawaler Legii Honorowej, ma bywał wówczas w Paryżu, a Konopka
zaszczyt przedstawić, że od 13 lat pełni w środkowej Hiszpanii — ewentualne
służbę (13 lat w tym samym stopniu), spełnienie prośby polskiego pułkownika
że odbył wszystkie kampanie we Wło­ mogło nastąpić dopiero po kilku tygod­
szech, Niemczech i Hiszpanii, gdzie 24 niach, a nawet miesiącach.
marca 1809 wzięty został w niewolę Trzy dni przed starciem pod Jevenes
przez powstańców z 64 rannymi tegoż 21 III 1809 Konopka pisał z obozu pod
regimentu w bitwie pod Jevenes w hisz­ Ajofren do ministra wojny Clarke’a:
pańskiej prowincji La Mancha. Wiele „Mam zaszczyt przedstawić Waszej
razy ograbiony, został przewieziony na Ekscelencji listę oficerów pułku, jakim
wyspę Cabrera, gdzie pozostawał przez dowodzę. Wasza Ekscelencja raczy zwró­
półtora roku w wilgotnych grotach, cić uwagę na wielką liczbę oficerów,
gdzie utracił zdrowie. Stąd przewiezio­ którzy znajdują się w zakładzie w Se-
no go do Anglii, skąd powrócił do Fran­ danie bądź są detaszowani **, co spra­
cji 29 maja 1811 ze 100 żołnierzami in­ wia, że mała liczba oficerów pozosta­
walidami, których powierzono jego opie­ łych w szwadronach bojowych nie wy­
ce. W takiej sytuacji żąda on i prosi, by starcza dla pełnienia służby, zwłaszcza
przyznano mu miejsce naczelnego chi­ w czasie wojny, kiedy to okoliczności
rurga w jednym ze szpitali wewnątrz wymagają bardzo często wysyłania
kraju”. Archiwum Wojenne w Vincen- oficerów z małymi nawet oddziałami.
nes. Sekcja Administracyjna. Teczka Wielu z tych oficerów pozostałych w
personalna Jana Gryla. zakładzie i chorych, niezdolnych do
9 Nowe zupełnie światło na przyczy­ pełnienia czynnej służby z racji złego
ny porażki pod Jevenes rzuca korespon­ stanu zdrowia bądź podeszłego wieku,
dencja płk. Jana Konopki, dowódcy puł­ czeka tylko na spokojny wypoczynek.
ku ułanów, rozproszona w kilkunastu Ośmielam się upraszać Waszą Eksce­
kartonach Archiwum Wojennego w lencję, byś zechciał przyznać im to, a
Vineennes. Z listów tego oficera za­ tym samym ułatwić awans oficerom
mieszczamy tu trzy — pisane kilka dni bardziej potrzebnym regimentowi. Do
przed bitwą i po sam” n starciu: zakładu w Sedanie przybyło wielu mło­
„Jan Konopka do marszałka Berthie- dych ludzi z Polski, pragnąłbym ich
ra, szefa sztabu głównego Wielkiej mieć tutaj”.
Armii 5 IV 1809, a więc 10 dni po bitwie
W obozie Ajofren 28 II 1809 pod Jevenes, Jan Konopka pisał do mi­
Jest moim obowiązkiem uprzedzić nistra wojny z wysuniętych pozycji pod
Pana, że pułk, którym mam zaszczyt Valdepenias:
dowodzić, jest w tej chwili bardzo sła­ „Mam zaszczyt przesłać Waszej Eks­
by z tej racji, że wiele jego oddziałów celencji stany liczbowe, raporty mar­
* placówka ubezpieczająca wysunięta
w kierunku wroga
** wysłani, odkomenderowani
» 253 «
szów i działań podczas ostatnich pięt­ kaz, aby jednostki walczące na Pół­
nastu dni marca dotyczące pułku, któ­ wyspie Iberyjskim, wyruszając w pole,
rego dowództwo zostało mi powierzone. pozostawiały swe sztandary w arsenale
Stan liczebny pozwoli Waszej Ekscelen­ madryckim albo jednej z silnych
cji poznać straty w ludziach i koniach, twierdz trzymanych przez Francuzów.
jakich doznał regiment w trzech ostat­ Ponieważ jednak kilka fortec zostało
nich bitwach, które rozegrały się 24 wziętych przez Anglików, wielu dowód­
marca pod Jevenes, 27 pod Ciudad Real ców wołało wozić sztandary ze sobą,
i 28 pod Santa Cruz. Raport, jaki na co uczynił także Konopka. Po bitwie
rozkaiz generała Sebastianiego wysła­ pod Jevenes Hiszpanie przewieźli za­
łem, poinformuje Waszą Ekscelencję o pewne sztandary ułanów do Sewilli,
przyczynach, dla których pułk doznał gdzie podobne trofea umieszczano pod
tych strat. Dwu kapitanów, jeden pod­ sklepieniem katedry, ponad grobowcem
porucznik i jeden chirurg naczelny do­ Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda Ara­
stali się w niewolę w bitwie 24 marca, gońskiego. W k-iżdym razie przynaj­
a jeden podporucznik został zabity”. mniej jeden z nich musiał ocaleć, do­
Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­ syć dokładnie opisuje go bowiem Mi-
ria C 8 2—100. Guerre d’Espagne. Teczka chael Head w swej pracy French Napo­
z 5 IV 1809. leonie Lancer Regiments, wydanej w
Oglądając pole niefortunnej bitwy, 1971 w Londynie. Według niego na pod­
trzeba stwierdzić, że pułk ułanów nad­ wójnym płacie sztandaru widnieje na
wiślańskich walczył w wyjątkowo nie­ awersie napis „Republiąue Franęaise”,
korzystnych warunkach. Konopka za­ a nieco niżej — „Legion Polonais”. W
trzymał się na noc ze swymi żołnierza­ rogach natomiast są numery szwadronu
mi w wiosce Jevenes na południowych i słowo escadron. Na rewersie widnieje
zboczach skalistego wzgórza Sierra de napis „Rzeczpospolitey Francuzkiey —
Mora, które ma kształt podłużnego wa­ Legion Polski” i w rogach takież same
łu, biegnącego ze wschodu na zachód. numery oraz słowo „szwadron” Sztan­
Pułk, mający zaledwie 300 ludzi, a więc dar pułkowy nosił zwykle jeden z pod­
równy szwadronowi, zaskoczony został poruczników, w pułku ułanów było to
przez pięć regimentów jazdy hiszpań­ przywilejem najstarszego wachmistrza.
skiej i przyparty do skał, mógł wyco­ 18 Marszałek Lannes obrabował w ten
fać się tylko wąską drogą wspinającą sposób pewnego szlachcica spod Pułtus­
się zakosami ponad 200 m nad Jevenes, ka, który podejmował go w styczniu
a następnie spadającą gwałtownie ku 1807 r.
rozległej równinie na północ od góry. 11 W teczce personalnej Józefa Chłu-
Warunki jazdy są tu jeszcze trudniejsze sowicza znajduje się jego list pisany
niż na przełęczy Somosierra, z jednej 26 XII 1810 z Davosa do ministra wojny
bowiem strony drogi otwiera się urwi­ z prośbą o zezwolenie na zawarcie
sko, a z drugiej jest skalna ściana. związku małżeńskiego z hrabiną Ber-
Pułk, posuwający się z wolna długą ko­ nardiną Colon, wdową po hrabim Rob-
lumną poprzez górę, został na pewien lesie.
czas zablokowany na jej zboczach przez 12 Wasilewski początkowo służył w
dwa następne regimenty hiszpańskie, armii rosyjskiej w elizawetgrodzkim
które zagrodziły mu zjazd do wspo­ pułku huzarów. Kapitan 3 pułku wolty-
mnianej doliny. Sytuacja Polaków po­ żerów — tc kapitan dowódca kompanii
prawiła się, gdy ułani zdołali wydostać woltyżerskiej w 3 pułku Legii Nad­
się ze skalistej pułapki i rozwinąć na wiślańskiej.
równinie między Sierra de Mora a wio­ 58 Opisywana bitwa rozegrała się 3—5
ską Orgaz. V 1811 pod Fuentes de Onoro na gra­
Według tradycji sztandary pułku wy­ nicy hiszpańsko-portugalskiej. Polacy T
szywała w 1802 żona Bonapartego — którzy zbiegli z armii angielskiej, byli
Józefina. W każdym razie zostały wrę­ żołnierzami 42 pułku szkockiego, zwane­
czone regimentowi za czasów Konsula­ go „Black Watch”. Pułk ten do dziś
tu. W 1808 — po bitwie pod Bailen, w na swym sztandarze ma wypisaną na *
której Hiszpanie zdobyli kilka francus­ zwrę Fuentes de Onoro.
kich sztandarów — Napoleon wydał roz­
17
FUENG1ROLA

Lata 1809—1812 były okresem przez liczniejszego przeciwnika, mu-


ciągłych zmian w sytuacji militar­ siały wycofać się w marcu 1811 r. do
nej, przejściowych sukcesów armii Salamanki. Tym samym więc w po­
francuskiej, a następnie nowej łowie 1811 r. Napoleon zdał sobie
aktywności powstańców. ostatecznie sprawę, że nie może prze­
Wiosną 1809 r. brytyjski generał szkodzić Anglikom, by ci mocno usa­
sir Arthur Wellesley wyruszył z dowili się w zachodniej części pół­
Lizbony z 50-tysięczną armią, zmu­ wyspu.
szając do odwrotu korpusy Soulta, W ciągłych zmaganiach z wojska­
Neya i Victora. W końcu lipca mar­ mi brytyjskimi, w utarczkach z ar­
szałek Victor, wsparty oddziałami mią hiszpańską i partyzantami brali
Sebastianiego, powstrzymuje Angli­ udział żołnierze polscy ze wszystkich
ków pod Talaverą de la Reina, gdzie pułków wysłanych za Pireneje. Jed­
raz jeszcze odznaczyli się ułani nad­ nym z najświetniejszych polskich
wiślańscy. Arthur Wellesley — od zwycięstw — swego rodzaju „Somo-
owej bitwy zwany już lordem Wel­ sierrą piechoty” — była obrona
lingtonem — wycofuje się do Por­ zamku Fuengirola na wybrzeżu Mo­
tugalii, tym bardziej że tyłom jego rza Śródziemnego w pobliżu Malagi.
wojsk zagraża od północy korpus Opisywane tu wydarzenia rozegrały
Soulta. W końcu roku gen. Keller- się jesienią 1810 r., kiedy to Brytyj­
mann rozbija pod Salamanką hisz­ czycy podjęli próbę dywersji, by
pańską armię Estremadury, a Souit powstrzymać francuską ofensywę w
odnosi zwycięstwo pod Ocańą nad Portugalii. Czterystu żołnierzy 4
armią Andaluzji, przy czym jest to pułku piechoty musiało stawić czoła
w dużym stopniu zasługa polskiej siedmiokrotnie liczniejszemu prze­
dywizji piechoty z Księstwa War­ ciwnikowi, który dysponował potęż­
szawskiego. nym wsparciem artylerii okrętowej
W roku 1810 Francuzi przystępują i mógł liczyć na pomoc hiszpańskich
do ofensywy, zajmują Sewillę i Ma­ partyzantów. Mimo tak ogromnej
lagę, oblegają Kadyks i podejmują przewagi wroga, Polakom udało się
marsz w kierunku Lizbony. Korpusy nie tylko obronić zamek, ale uda­
Neya i Masseny dotarły wprawdzie remnić wyprawę i wziąć do niewoli
na przedpola portugalskiej stolicy, dowódcę, lorda Blaineya.
ale powstrzymane pod Torres Vedras
» 255 «
FRANCISZEK MŁOKOSIEWICZ
kapitan 4 pułku piechoty

W roku 1810 miałem sobie powierzone dowództwo w zamku Fuengirola


(o 5 mil od Malagi odległym). Był to jeden z tych, którymi Hiszpanie brzegi
Morza Śródziemnego opatrzyli, częścią dla obrony od napaści Barbaresków *,
częścią dla zasłony statków handlem nadbrzeżnym trudniących się, które
ścigane przez korsarzy, z łatwością ood zasłoną dział w tych zamkach umiesz­
czonych chronić się mogły.
Zamek Fuengirola, jeden może z najstarszych, od dawna zaniedbany, a nade
wszystko ■ogołocony z dział, które cofający się przed wojskiem francuskim
Hiszpanie pozagwazdżali i z murów pozrzucali, był w stanie nader nędznym
w czasie zajęcia tych okolic przez wojska francuskie.
Położenie tego zamku, robiąc go niejako kluczem do Malagi od strony Gi­
braltaru, było na przeszkodzie handlowi, jaki Anglicy zawsze starali się utrzy­
mywać, tamowało dostarczenie broni i innych potrzeb dla mieszkańców
znacznej części Królestwa Grenady, a nade wszystko było zaporą tamującą
związki pomiędzy różnymi oddziałami powstańców, rozszerzonymi w tych
okolicach. Naczelny dowódca francuski w Królestwie Grenady jenerał Se-
bastiani, uznawszy, ile ważnym było zapewnić posiadanie tego zamku, prze­
znaczył dla niego stałą załogę z 150 ludzi z 4 pułku piechoty Księstwa War­
szawskiego 1 pod moją komendą, rozkazując razem, ażeby przedsięwzięto jak
najspieszniejsze środki w celu poprawienia fortyfikacji miejscowych i zaopa­
trzenia w dostateczny zapas amunicji i żywności.
Zaledwie atoli rozkazy te w części zostały dopełnione, kiedy w dniu 14 paź­
dziernika 1810 roku eskadra angielska, składająca się z dwóch okrętów linio­
wych, trzech brygów, czterech szalup kanonierskich i wielu statków przewo­
zowych, pokazała się od cieśniny Gibraltaru i naprzeciw zamku stanęła.
W tym samym prawie czasie znaczny oddział powstańców hiszpańskich ze­
brał się od strony gór przyległych, którzy pewnie w skutku rozkazów danych
poprzednio przez jenerała angielskiego, zbliżywszy się nagle pod zamek, za­
brali mi 40 sztuk pasącego się bydła, należącego do szczupłych osady zapasów,
i ubili jednego z ludzi strzegących, drugiego ranili. Dla odbicia uprowadzo­
nego bydła wysłałem oddział z 40 ludzi złożony pod komendą porucznika
Ubysza, lecz zaledwie ten oddział oddalił się od murów zamku, kiedy stojąc
na wałach spostrzegłem, że wzgórki bliskie zamku zajęte już zostały przez
piechotę angielską, która wylądowała pod zasłoną tych wzgórków w miejscu
zwanym Calle del Morał.
Nie chcąc bynajmniej osłabić nielicznej załogi, kazałem uderzyć na murach
apel na oddział porucznika Ubysza, który za tym znakiem zaraz do zamku
powrócił.
Nieprzyjaciel nie tracąc czasu, rozwinąwszy swe siły 2 i przygotowawszy się
do ataku, wysłał do mnie parlamentarza w mniemaniu, że sam widok sił tak
znacznych zdoła nas zastraszyć i skłoni do poddania na pierwsze wezwanie.
Nie mając myśli w żadne wchodzić układy i postanowiwszy bronić do ostat­
niego miejsca memu dowództwu powierzonego, nie przyjąłem parlamentarza.
Wtenczas nieprzyjaciel, zawiedziony w nadziei opanowania bez żadnej straty
zamku Fuengirola, postanowił opanować go mocą.

* Arabów z Afryki Płn., w tym wy­


padku algierskich korsarzy
» 256 «
Około godziny pierwszej z południa batalion jeden nieprzyjacielski rozpusz­
czony w tyralierów wysłany został od lądu pod mury zamku, a w tym samym
czasie eskadra nieprzyjacielska rozpoczęła gwałtowny ogień przeciw zamkowi
od strony morza.
Moje środki obrony składały się z 150 ludzi z pułku 4 piechoty Księstwa
Warszawskiego, z dwóch żelaznych 16-funtowych dział starych i dwóch spi­
żowych armatek 2-funtowych polowych. Do służby przy działach znajdowało
się trzech starych kanonierów hiszpańskich, którzy za pokazaniem się angiel­
skiej eskadry zniknęli. Już więcej godziny nieprzyjaciel sypał grad kul, gra­
natów i kartaczy z eskadry, nim ja byłem w stanie zaradzić brakowi artyle-
rzystów po ucieczce kanonierów hiszpańskich przez wyszukanie zdatnych do
armat ludzi w moim oddziale. Szczęściem miałem pomiędzy mymi żołnierzami
dwóch, którzy dawniej służyli w artylerii rosyjskiej, i młodego sierżanta Za­
krzewskiego, który nad moje spodziewanie w tej potrzebie zręcznym się oka­
zał. Po umieszczeniu dział przyzwoitym i obróceniu ich ku eskadrze rozpo­
częliśmy ogień z tak dobrym skutkiem, iż od pierwszych zaraz strzałów sza­
lupa jedna kanonierska wraz z całym ekwipażem zatopioną została nieprzy­
jacielowi.
Po kilkugodzinnym nieustannym z obydwu stron ogniu zostałem zasmucony
stratą jednego z moich kanonierów, stratą tym dotkliwszą, że nas pozbawiła
człowieka, który w tym krytycznym położeniu pełnił tak ważną usługę. Za­
bity został kartaczem, w chwili kiedy działo ku nieprzyjacielskiej eskadrze
wymierzył. Zgon tego walecznego żołnierza nie zachwiał bynajmniej stałości
innych przy działach służbę pełniących, lecz owszem zapalił w nich chęć ze­
mszczenia się za kolegę.
Ogień ten z obu stron trwał ciągle do ciemnej nocy i tylko gwałtowna ule­
wa, która w tym czasie nastąpiła, przeszkodziła dalszemu strzelaniu.
W tym dniu, oprócz mnie samego, miałem 12 rannych i 3 zabitych. Strata
nieprzyjaciela była pewnie znaczniejsza w ludziach, który tym razem utracił
majora dowodzącego batalionem od lądu atakującym.
W czasie ciemności nocnej usypał nieprzyjaciel baterię na wzgórku, od­
ległym około 150 sążni od murów zamku, i osadził ją 6 działami sprowadzo­
nymi z eskadry, między którymi był jeden moździerz i granatnik, my zaś, nie
mogąc dostrzec nieprzyjaciela działań tak dla ciemnej nocy, jako też dla ciągle
trwającej ulewy, staliśmy przez noc całą pod bronią na murach zamku.
Nim przystąpię do opisania dalszych wypadków dnia następnego, to jest
15 października, należy mi nadmienić, jakim sposobem komenda moja zo­
stała wzmocnioną oddziałem z 80 ludzi z tegoż samego pułku, i następnie, co
sprowadziło drugi oddział składający się z 200 ludzi piechoty z 4 pułku
Księstwa Warszawskiego i 80 dragonów francuskich z 21 pułku, których przy­
bycie przyłożyło się znacznie do odniesienia zupełnej nad nieprzyjacielem ko­
rzyści, jak się to z dalszego opisu okaże.
Porucznik Chełmicki stał z oddziałem z 60 ludzi złożonym w małym
miasteczku Mijas, położonym na milę od Fuengiroli, na górze skalistej,
wysokiej i prawie niedostępnej, dla zapewnienia związków tego zamku
z Malagą.
W tym to wzniosłym nad całą okolicę położeniu widział Chełmicki zbliża­
jącą się eskadrę angielską, a domyślając się jej zamiarów, zrobił zaraz ra­
port do Malagi, gdzie podówczas znajdował się jenerał Sebastiani, a zarazem
uwiadomił szefa batalionu Bronisza, który w tym samym czasie stał z swoim
» 257 «
oddziałem w miasteczku Alauryn *, odległym o mil 2, dla uważania ciągłych
poruszeń znacznych oddziałów powstańców hiszpańskich, zajmujących góry
Ronda i miasteczko Junąuera.
Przez cały dzień 14 października Chełmicki widział dokładnie każde poru­
szenie nieprzyjaciela, nie mógł jednakże z małą swoją komendą żadnej oblę­
żonym dać pomocy; wysłał przed wieczorem powtórnie do szefa Bronisza z do­
niesieniem o stanie rzeczy i potrzebie prędkiej pomocy zamkowi, mimo tego,
tak na pierwszy swój raport, jako też i na powtórny, nie odebrał żadnej odpo­
wiedzi. W tej niepewności waleczny Chełmicki, troskliwy o los swych towa­
rzyszów broni, których przykre widział położenie, przedsięwziął śmiały i nie­
podobny prawie do wykonania zamiar zbliżenia się do zamku i połączenia się
z osadą dla dzielenia z nią niebezpieczeństw i obrony.
Plan ten był tym trudniejszym do wykonania, iż z miasteczka Mijas jedna
tylko ciasna ścieżka do Fuengiroli prowadziła, cała zatem nadzieja Chełmic-
kiego była w sposobności, jaką mu podawały ciemność nocna, nadzwyczajna
burza z piorunami, gradem i deszczem połączonymi, i najdokładniejsza zna­
jomość drogi, którą mu odbyć wypadało. Ruszył zatem odważny Chełmicki
z jak największą cichością, a przebywszy śród nocy kilka potoków gwałtownie
z gór spadających i przeszedłszy prawie pomiędzy oblegającymi nas Anglika­
mi, którzy leżeli na ziemi pokryci przed słotą derami wełnianymi, stanął pod
murami Fuengiroli.
Uwiadomiony od czuwających straży o zbliżeń u się jakiegoś oddziału, nie
mogąc się spodziewać, aby to mógł być oddział Ch dmickiego, w obawie jakiego
z strony nieprzyjaciela podejścia z jak największą ostrożnością przystąpiłem
do rozpoznania przybyłych.
Poznałem wprawdzie głos dowódcy jako dobrze mi znajomy, lecz nie
mogłem sobie wystawić, jakim sposobem Chełmicki mógł się przedrzeć aż do
zamku, kiedy ten prawie wkoło od oblegających był otoczony, a w mniema­
niu, że wzięty w niewolę mógł być zmuszonym do tego podstępu dla ułatwie­
nia nieprzyjacielowi opanowania zamku, opierałem się początkowo otworze­
niu bramy, lecz gdy Chełmicki dał mi słowo honoru, że przychodzi wolny
i z całym swym oddziałem, przyjąłem go z tym większą radością, im więcej
czułem potrzebę śpiesznej pomocy.
Nieprzyjaciel nie ograniczył działań nocnych na wysypaniu baterii, lecz
chcąc się zapewnić od strony Mijas i przeciąć wszelką sposobność posiłku, wy­
słał do tego miejsca 600 ludzi w celu podejścia i zabrania szczupłego oddziału
porucznika Chełmickiego i przeszkodzenia połączeniu się z nami oddziału szefa
Bronisza. W drodze oddział, który Chełmicki prowadził dobrze sobie znanymi
ścieżkami, nie był napotkanym przez nieprzyjaciela, który przybywszy do
Mijas, nie zastał oddziału polskiego, którego się spodziewał. Właśnie o godzinie
szóstej z rana wszedł nieprzyjaciel do Mijas, gdzie zastał przed godziną przy­
byłego szefa Bronisza z kolumną ruchomą z 200 ludzi złożoną, z pułku 4 Księ­
stwa Warszawskiego, przygotowanego do przyjęcia nieprzyjaciela, i 60 ** dra­
gonów z 21 pułku. Niemałe jego było zadziwienie, gdy zamiast oddziału Cheł-
mickiego spostrzegł liczniejszy oddział właśnie w noc podczas burzy wściekłej
przybyły. Wszczęła się żwawa utarczka, a po dzielnym z obydwu stron oporze,
a nawet wdrapaniu się części oddziału angielsko-hiszpańskiego do Mijas, na-
zad bagnetami polskimi z miasteczka i góry zepchnięty i złamany nieprzyja-

♦ Alhaurin el Grandę
♦* błąd wydawcy, idzie o 80 dragonów
» 258 «
ciel utracił 20 zabitych i rannych, a około 40 zabranych w niewolę; reszta
oddziału angielsko-hiszpańskiego w największym nieładzie pierzchła.
Po tej niespodziewanej walce szef Bronisz zajął Mijas, żołnierzom kazał od­
począć i posilić się żywnością.
Dnia 15 października równo ze dniem nieprzyjaciel rozpoczął ogień, tak
z baterii nocą usypanej, jako też i z eskadry, który krzyżując się w zamku,
ranił mi wielu ludzi, i w niektórych miejscach mur stary zaczął się rozwalać,,
a nawet obalenie się jednego bastionu zabiło mi od razu dziewięciu ludzi
z załogi. Szczególniej zaś byłem w obawie o mój skład prochu, który umiesz­
czonym był w jednym pustym pokoju, bez okien, bez drzwi, i tylko mokrymi,
skórami okryty.
Utrzymywałem odwagę garnizonu nadzieją prędkiej odsieczy, której sam
nie bardzo spodziewać się mogłem. Jakoż ogień nasz był ciągłym i szybkim
i nieraz widzieliśmy, że był skutecznym.
Nieprzyjaciel mniemając, że po przekonaniu nas o swoich siłach a, przeciw­
nie, krytycznym położeniu zamku, którego słabe mury za każdym strzałem
rozsypywały się, łatwiejszymi będziemy jako w dniu poprzednim, wysłał
powtórnie parlamentarza, lecz postanowiwszy bronić się do ostatniego, nie do­
zwoliłem na zbliżenie się tegoż, nie chcąc przez wydanie się z nim w rozmowę
nadwątlić odwagi moich żołnierzy.
Nieprzyjęciem powtórnym parlamentarza rozgniewany dowTódca nieprzyja­
cielski podwoił swoje usiłowania; wstrzymany na chwilę ogień z baterii, na
nowo jeszcze gwałtowniej rozpoczęto. Mur nadwątlony znacznym zagrażał wy­
łomem. Garnizon mój, utrudzony obroną ciągłą bez spoczynku i pożyw7ienia>
zaczął słabnąć w okazywanym dotąd zapale.
Porucznik Chełmicki zapewmił mnie wpraw7dzie, iż dwukrotnie uwiadomił
szefa Bronisza o moim krytycznym położeniu, gdy jednakże na żadne nie
otrzymał był odpowuedzi, nie można było z pewnością oczekiwać pomocy.
Tymczasem szef Bronisz po wypędzeniu nieprzyjaciela z Mijas miał wpraw­
dzie chęć pośpieszenia nam na pomoc, lecz nie otrzymawszy na to wyższych
rozkazów, a obawiając się na własną odpowiedzialność z tak szczupłymi silami
iść przeciwko nieprzyjacielowi tylokrotnie silniejszemu, zaciągnął rady
swych podkomendnych, wystawiając im z jednej strony potrzebę prędkiej po­
mocy, a z drugiej niepewność dokonania tego, mając przed sobą tak prze­
wyższającego nieprzyjaciela. Niełatwo było w tym trudnym położeniu zdecy­
dować się, w7szelako przemogła nad innymi względami chęć dania pomocy
współrodakom i jednozgodnie postanowiono bez straty czasu nieść nam
pomoc.
Jakoż o godzinie drugiej z południa wyruszył szef Bronisz ze swym oddzia­
łem, składającym się z 200 łudzi oiechoty polskiej i 80 dragonów francuskich
z pułku 21, drogą ku Fuengiroli. Gdy zaś ta droga, trudna dla piechoty, była
trudniejszą jeszcze dla jazdy, przeto piechota udała się przez skaliste pozycje
drogą krótszą, a jazda posłana została drogą na lew7o ponad morze prowa­
dzącą.
Nieprzyjaciel przez cały ten czas nie przestawał ogniem z dział łamać osła­
bionych murów, i małą już tylko mieliśmy nadzieję możności dłuższego utrzy­
mania się.
Ani sternik ze skołatanego burzą okrętu i zagrożony bliskim rozbiciem nie
upatruje z większym natężeniem lądu, gdzie by mógł znaleźć ocalenie, jak ja
z wysokości murów, śród gradu kul przebiegałem okiem znane mi okolice
w nadziei odkrycia zbliżającej się jakiej pomocy. Na koniec przecież i dla nas
» 259 «
zabłysnęła nadzieja, dostrzegliśmy pokazujący się z wolna od strony Malagi
mały oddział kawalerii: była to przednia straż złożona z 1 sierżanta i 10 ludzi
z pułku 21 dragonów francuskich.
Przedsięwziąłem zatem korzystać jak najśpieszniej z wrażenia, jakie na nie­
przyjacielu mógł sprawić widok przybywającej nam odsieczy, i wysłałem
w tym celu 90 ludzi z mojej załogi na ochotnika wybranych, pod dowództwem
porucznika Chełmickiego, z rozkazem uderzenia z bagnetem na baterię nie­
przyjacielską, która nam najbliżej dokuczała, sam wyszedłem mu w aseku­
racji w 40 ludzi, resztę zaś garnizonu przygotowałem do dania nam pomocy
i do zabezpieczenia odwrotu do zamku.
Uderzenie mego oddziału pod dowództwem Chełmickiego przy pomocy
przedniej straży dragonów, która się z nim połączyła, miało najlepszy skutek,
gdyż bez wystrzału wpadł na nieprzyjacielską baterię z bagnetem w ręku i mi­
mo oporu batalionu nieprzyjacielskiego, który jej bronił, opanował znajdują­
ce się w niej działa, ubiwszy wielu Anglików i zabrawszy z nich 40 w nie­
wolą, a między tymi jednego oficera, który był adiutantem, reszta batalionu
w ucieczce szukała ocalenia.
Odważny Chełmicki, goniąc pierzchającego nieprzyjaciela, gdy się zanadto
od swoich oddalił, został raniony i schwytany, lecz w chwili gdy prowadzonego
już jako jeńca z szlif obdzierano, żołnierze z jego oddziału, idąc za własnym
popędem, doganiają nieprzyjaciela uprowadzającego ich dowódcę, odbijają go
i kilkunastu Anglików częścią trupem kładą, częścią w niewolą pojmują.
Jenerał nieprzyjacielski, będący na pozycji znacznie odległej za baterią,
właśnie wtenczas był przy śniadaniu, a reszta wojska jego zajęta była odbie­
raniem żywności. Jak tylko dostrzegł uciekający swój batalion i baterią opa­
nowaną przez szczupły oddział naszych, zbiera całą swoją siłę, do 4000 ludzi
wynoszącą, i uderza na mój oddział w celu odebrania baterii straconej. Jakoż
udało mu się zmusić Polaków do odwrotu, lecz drogo go kosztowała ta korzyść,
gdyż będąc panami dział jego, przez pół godziny prawie żołnierze nasi obró­
cili do niego armaty z baterii i dobrze kierowanym ogniem znacznie uszkodzi­
li ścieśnione jego kolumny. Pod jenerałem ubito wtenczas konia, a w cofaniu
się zapalono zapasy amunicji, której nie można było dla braku wozów upro­
wadzić. Przez eksplozję z nieostrożności sprawioną trzech moich ludzi zostało
mocno skaleczonych.
Niedługo atoli nieprzyjaciel cieszył się tą chwilową korzyścią z odzyskania
baterii, gdyż wzmocniwszy mój oddział częścią pozostałej w zamku załogi, ka­
załem uderzyć na prawe skrzydło nieprzyjaciela w tej samej chwili, kiedy szef
Bronisz, przybywszy ze swą komendą, natarł na lewe skrzydło i z tyłu mu
razem zagroził, nie zostawiając mu bynajmniej czasu do rozwinięcia się
i uszykowania. Baterię artylerii nieprzyjacielską na nowo zdobył, a podpo­
rucznik Lalewicz z komendy szefa Bronisza, znając artylerią, umiał z dział
opuszczonych korzystać, zręcznie i skutecznie przyczynił się do jego zmiesza­
nia. Część nieprzyjacielskiego wojska odcięta dostała się w niewolą wraz z je­
nerałem Blayney, naczelnie dowodzącym, i kilkunastu oficerami; również
zabraliśmy i znaczny zapas pozostałej amunicji. Pole bitwy okryte było ran­
nymi i zabitymi Anglikami, reszta w największym nieładzie ucieczką się ra­
towała.
Wkrótce potem przyprowadzono jeńców pod mury zamku, gdzie byłem
dla wydania rozkazów względem rannych, tak moich, jako też nieprzyjaciel­
skich.
Jenerał, zbliżając się do mnie wraz z innymi zabranymi oficerami angielski-
» 260 «.
mi, zdjął kapelusz, tak jak i inni oficerowie, i rzekł do mnie po francusku te
słowa: „jestem jeńcem w. pana”, na to ja salutując pałaszem, który miałem
w ręku, zapytałem go się tonem łagodnym i z delikatnością, jaki był jego
stopień? A gdy mi powiedział, że był jenerałem i dowódcą tej całej wyprawy,
pytałem się go dalej, dlaczego powtarzał swe wezwanie mnie do poddania,
kiedy nieprzyjęcie pierwszego parlamentarza powinno go było przekonać, że
nie byłem w myśli wchodzenia w jakiekolwiek bądź układy. Odpowiedział mi
na to, że widząc jak szczupłą miałem siłę, a mając blisko 50 przeciw jed­
nemu, był pewnym, że nie będę się nadaremnie tak nrzewyższającej sile opie­
rał.
Rozmowę dalszą przerwał nam jeden z moich żołnierzy, mocno w głowę
raniony, a zbliżywszy się do mnie, oddał mi pałasz jenerała, którym go przy
pojmaniu kilka razy ciął w głowę. Widok tego żołnierza zmieszał jenerała, co
spostrzegłszy, prosiłem go, aby wraz z swymi oficerami udał się do mojej
kwatery. Przechodząc przez plac zamkowy, widział jenerał zabitych wielu
moich ludzi i rannych 3 oraz rozwalone już w wielu miejscach mury i dziwił
się wytrwałości mojej w obronie zamku. Na co odpowiedziałem, że według
mego przekonania, każdy na moim miejscu postawiony toż samo byłby uczynił.
W mojej kwaterze zastaliśmy oficera zabranego w pierwszym uderzeniu na
baterią. Oficer ten mienił się adiutantem jenerała, przywitał się z nim
i wzajemnie był powitany w języku angielskim.
W przekonaniu, że jenerał fizycznie i moralnie utrudzony potrzebować mógł
co orzeźwiającego, a razem przez gościnność samą, zapytałem się go, czyliby się
czego nie napił, dodając razem, że wybór nie był trudnym, gdyż w magazynie
moim nie miałem jak tylko wino secco malaga i wódkę hiszpańską. Zasta­
nowiwszy się nieco, odpowiedział, że przekładał wódkę nad wino. Wtenczas
prosiłem adiutanta jego, ażeby poszedł do obok będącego mego magazynu,
od którego dałem mu klucze, z dwoma innymi żołnierzami i raczył kazać przy­
nieść nam wódki; użyłem go zaś do tego z powodu, że najłatwiej mogłem się
z nim rozmówić, gdyż mówił dobrze po niemiecku, a razem i z obawy, abym
przez posłanie samych mych ludzi nie dał okazji do jakiego nieporządku, gdyż
dziedziniec pełen był jeńców angielskich, którzy z łatwością mogli byli wpaść
do mego magazynu, a ja miałem podówczas w zamku tylko 40 ludzi pod
bronią, i to na murach stojących.
Po przyniesieniu wódki wziąłem szklankę, nalałem i wypiłem zdrowie je­
nerała, a nalewając dla niego, gdy była w połowie nalaną, jenerał zawołał,
że dosyć i prosił, aby mu dopełnić wodą. Odpowiedziałem, że wody w zamku
nie było, gdyż istotnie miejsce, z którego wodę brała osada, było zaraz z po­
czątku oblężenia zajęte przez nieprzyjaciela, i dodałem, że przez to żądanie
czyni zniewagę swemu narodowi; a na zapytanie jego w jakim sposobie —
rzekłem, iż Anglicy i Polacy są dwa narody w Europie słynące z tego, że
jeśli się dobrze biją, to także i nieźle piją. Wtenczas jenerał rzekł:
— A więc proszę mi dać.
I wychylił za moje zdrowie, co także zrobili i inni oficerowie. Nie było
tu bynajmniej zamiarem moim upoić jenerała, lecz widząc zmartwionego,
chciałem rozweselić.

F. Młokosiewicz Wspomnienia z wojny


hiszpańskiej r. 1810, „Biblioteka War­
szawska” 1842, t. 4, s. 518 -531.

» 261 «
PRZYPISY
1 W kwietniu 1808 r. prezes Rady Mi­ 2 Zdaniem Mariana Kujawskiego
nistrów Księstwa Warszawskiego Sta­ (szkic Fuengirola [w:] Z bojów polskich
nisław Potocki zawarł z Napoleonem w wojnach napoleońskich, Londyn 1967)
układ w Bajonnie, na którego mocy siły angielskie składały się z 89 pułku
Francja brała na swój żołd trzy pol­ piechoty pod dowództwem mjr. Granta,
skie pułki piechoty, kompanię artylerii oddziału cudzoziemskich dezerterów
i kompanię saperów. Aby uspokoić oba­ (w tym grupa Polaków), oddziału arty­
wy Polaków, pamiętających tragedię lerii oraz hiszpańskiego pułku Toledo,
San Domingo, cesarz zobowiązał się, że wspartego partyzantami. Łącznie w
pułki te nie zostaną użyte poza Europą. walce miało uczestniczyć 72 oficerów i
W ostatnich dniach lipca 1808 r. mar­ 2501 żołnierzy. Siły morskie składały
szałek Davout, sprawujący wówczas się z okrętu liniowego „Rodney”, fregat
dowództwo nad wojskami stacjonują­ „Circe”, „Top a z” i „Sparrowhawk”, pię­
cymi w Księstwie, wybrał najlepsze ciu kanonierek, kilku brygów i statków
pułki z trzech dywizji (4, 7 i 9) oraz transportowych.
kompanie artylerii z 2 dywizji. Pułki Raport generała Sebastianiego z 17 X
te — w sile 6818 ludzi — opuściły War­ 1810, przesłany z Malagi do marszałka
szawę w następnym miesiącu, a w grud­ Soulta (Archiwum Wojenne w Vin-
niu dotarły już do Madrytu. Tzw. dy­ cennes. Seria C 8 2—100. Guerre d’Es-
wizja Księstwa Warszawskiego dowo­ pagne. Teczka z 17 X 1810), poda je. że
dzona była początkowo przez gen. Va- ekspedycja składała się z angielskich
lence i wchodziła w skład 4 korpusu pułków 82 i 89, z hiszpańskiego pułku
marszałka Lefebvre. Później poszczegól­ Toledo, przywiezionego z Ceuty, oraz
ne pułki, a nawet bataliony, były przy­ oddziałów powstańczych z miasteczka
dzielane do różnych korpusów i dywizji Marbella i pobliskich gór Ronda.
bądź też wykonywały samodzielne zada­ 3 Wg Mariana Kujawskiego, który
nia w okolicach Madrytu, Toledo i w wykorzystał przede wszystkim archiwa­
południowej Hiszpanii. Dywizja wsła­ lia brytyjskie, straty polskie w dwu­
wiła się wielu pięknymi akcjami, m. in. dniowej walce (łącznie z potyczką Bro­
w bitwach pod Ocańą i Almonacid. nisza w Mijas) wynosiły ok. 20 zabitych
4 pułk piechoty sformow
*any był w i 100 rannych. Straty angielskie sięgały
zasadzie z rekrutów departamentów 40 zabitych i 70 rannych oraz 12 ofice­
warszawskiego i płockiego. Po kampanii rów i 177 szeregowych wziętych do nie­
galicyjskiej włączono doń dużą grupę woli. Polacy zdobyli też 5 dział. 300 ka­
rekrutów z departamentu lubelskiego rabinów oraz 60 tys. sztuk różnej amu­
■oraz kilkuset Polaków z Galicji, którzy nicji.
uciekli ze służby austriackiej bądź zo­ Raport Sebastianiego podaj e nato­
stali wzięci do niewoli w 1809 r. W miast, że 4 pułk piechoty miał 7 zabi­
pułku służyło też kilkudziesięciu Cze­ tych i 14 rannych. Raport szefa sztabu
chów, Węgrów, Ślązaków i Niemców, 4 korpusu, gen. Bouille, z 17 X 1810
wziętych do niewoli w walkach z zawiera informację, że zginęło 50 An­
Austriakami w 1809 r. Pułkiem dowo­ glików i Hiszpanów, 7 oficerów angiel­
dzili: początkowo Feliks Potocki (wziął skich i 171 podoficerów i żołnierzy do­
dymisję latem 1809 r.), a następnie Ma­ stało się do niewoli. Do raportu dołą­
ciej Wierzbiński, Tadeusz Woliński i Cy­ czona jest lista imienna jeńców ofi­
prian Zdzitowiecki. cerów.
18
W NIEWOLI U HISZPANÓW I ANGLIKÓW

Już w maju 1808 r. — bezpośrednio żyli się obozem cesarscy żołnierze.


po powstaniu madryckim — Hiszpa­ Mimo to zdesperowani Francuzi
nie zaczęli brać do niewoli pier­ podjęli kilka prób zbiorowych ucie­
wszych jeńców, samotnych kurierów czek, a w maju 1810 r. udało się im
i żołnierzy z drobnych placówek nawet opanować pontony „Stara
i garnizonów. Kilkanaście tysięcy Kastylia” i „Argonauta”. Pozbawio­
Francuzów w lipcu tegoż roku upro­ ne masztów i sterów pontony zbli­
wadził gen. Castańos spod Bailen, żyły się z wolna do lądu, ostrzeliwa­
odsyłając ich — wbrew postanowie­ ne gwałtownym ogniem hiszpań­
niom umowy kapitulacyjnej — do skich fortów i angielskich okrętów
portu w Kadyksie. Wziętych do nie­ wojennych. Spośród 1500 jeńców do
woli trzymano tu na tzw. ponto­ zbawczego obozu przedostało się za­
nach, czyli starych statkach kupie­ ledwie 626, a wśród nich — jak wy­
ckich, gdzie pod pokładami stłacza- nika z listy ocalonych — trzej Po­
no po kilkuset ludzi na zmurszałych lacy: kapitan Sabin Mazowiecki, po­
pomostach. Pozbawieni całymi dnia­ rucznik Andrzej Krzekszesiński
mi żywności, nie mając często wody i żołnierz Zieliński — wszyscy z dy­
do picia, żołnierze Wielkiej Armii — wizji Księstwa Warszawskiego.
w tym także Polacy — ginęli maso­ Jeszcze w maju 1809 r. część pon­
wo z głodu, padali ofiarą tyfusu, tonów odesłano na Baleary, gdzie
dyzenterii, szkorbutu. Zdarzało się, na niewielkiej wysepce Cabrera —
że straż hiszpańska nie pozwalała 60 mil od wybrzeży Hiszpanii —
usuwać rozkładających się zwłok umieszczono z czasem 16 tys. ludzi,
z pokładów, świadomie dążąc do wy­ dostarczając im żywność — w nie­
wołania epidemii. wystarczających ilościach — tylko
W lutym 1810 r. na przedpolach dwa razy na tydzień. Wkrótce też
Kadyksu pojawiła się armia francu­ wygłodniali jeńcy zaczęli żywić się
ska, rozpoczynając wielomiesięczne ślimakami i jaszczurkami, a niektó­
oblężenie tego miasta. Hiszpanie — rzy, będąc u dna rozpaczy, nie cofali
aby utrudnić ucieczkę maltretowa­ się nawet przed kanibalizmem. Na
nym jeńcom — odciągnęli pontony skalistej wyspie, pozbawionej drzew,
na pełne morze, skąd ledwo było trzeba było mieszkać w rozpadlinach
widać zarys wybrzeża, gdzie rozło­ i pieczarach, aby latem chronić się
» 263 «
przed palącym słońcem, a zimą uni­ lało niewiele ponad 3 tys. ludzi,
knąć lodowatych deszczów. W tym a więc zaledwie piąta część tych,
prawdziwym „obozie koncentracyj­ którzy znaleźli się w piekle Ca-
nym” panowało prawo silniejszego brery.
i kilkunastoosobowe bandy despera­ Część jeńców Polaków, zwłaszcza
tów terroryzowały kolegów, zabie­ prostych żołnierzy, nakłaniano w la­
rając im resztki dobytku. tach niewoli do wstąpienia na służbę
Mimo znacznej odległości od wy­ brytyjską. Tych którzy zdecydowali
brzeży zdarzały się i tu próby ucie­ się na ów krok, wywożono do Anglii,
czek, ale niemal zawsze kończyły się do kolonii afrykańskich, na Wyspy
niepowodzeniem, tym bardziej że Karaibskie oraz do Indii. Poczynając
sami jeńcy starali się je udaremniać. od roku 1809, Polacy pojawiali się
Po każdej udanej ucieczce hiszpań­ także w pułkach hiszpańskich
ski gubernator wstrzymywał bo­ (przede wszystkim w gwardiach
wiem dostawy żywności, stąd też wallońskiej i szwajcarskiej oraz
aby uniknąć głodu — równoznaczne­ w pułku tzw. strzelców cudzoziem­
go ze śmiercią — kamienowano skich), a niektórzy z nich — w uzna­
współtowarzyszy niedoli, którzy usi­ niu zasług — uzyskali tam nawet
łowali zbiec. stopnie oficerskie. Spora grupa tych
Przez pięć lat jeńcy wojenni, za­ żołnierzy — około pół tysiąca — do­
pomniani przez Napoleona, wegeto­ trwała do roku 1814, by po zakoń­
wali na skalistej wyspie i dopiero czeniu wojny w Hiszpanii powrócić
w maju 1814 r. przyszło wreszcie wreszcie do ojczyzny. Taki właśnie
wyzwolenie. Na okrętach francu­ 200-osobowy oddział przyprowadził
skich z burbońskimi liliami, cesar­ w 1815 r. do Warszawy Hieronim
stwo bowiem legło już w gruzach, Rybiński — były podoficer 9 pułku
przewieziono ich do Marsylii, gdzie piechoty, a następnie podporucznik
kilkuset uwolnionych zmarło z cho­ hiszpańskiego pułku Chinchilla.
rób i wycieńczenia. Ostatecznie oca­

STANISŁAW BREKIER
podporucznik 9 pułku piechoty

Niedaleko starego zamku przetrzymała nas znowu kawaleria nieprzyjaciel­


ska i w mgnieniu oka otoczyło nas do tysiąca chłopów. Tu dopiero mordowa­
nie i rabowanie zaczęło się w najokropniejszy sposób, do tego stopnia, że na
łaskę i niełaskę musieliśmy bez żadnego oporu poddać się tym barbarzyńcom.
Kto miał jeszcze broń w ręku, tego bez pardonu zamordowali zaraz na
miejscu. Te prawdziwe dzieci ojczyzny rabowały nas do ostatniej koszuli;
mnie zabrali buty, frak z epoletami i wszystko, co tylko przy sobie miałem.
W tej okropnej dobie byliśmy dla nich pastwą i ofiarą wszelkich okru­
cieństw, gdyż bijąc i popychając nas na wszystkie strony w rozmaity sposób,
nie szczędzili bynajmniej obelg i wszelkich zniewag.
Wierzchowiec mój znikł w mgnieniu oka wraz z mantelzakiem i ja bym
pewnie nie ocalał, gdyby nie wczesne z Opatrzności Boskiej przybycie oficera
adiutanta Conde de Montijo *, który goły pałasz do góry podniósłszy, dono­
śnym głosem powstrzymał tych rozjątrzonych barbarzyńców, a ci zaraz na bok

* jeden z dowódców hiszpańskich


odstąpili. Pierwsze zapytanie, jakie nam oficer zadał, było po francusku:
Etes-vous Franęais ou Polonais? *, na jakie ja, najbliższy będąc, odpowiedzia­
łem: Non monsieur, nous sommes des Polonais
** — po czym znowu zapytał:
***
Qui parle allemand de vous? ** ♦ — na co ja odpowiedziałem po niemiecku.
Był to rodem Szwajcar w hiszpańskiej służbie będący; rozmawiał najuprzej­
miej ze mną po niemiecku. Rozkazał nam, oficerom i żołnierzom, zebrać się,
rozpędził precz rozjątrzonych rabusiów i zaprowadził nas w tryumfie jako
wojenny zwycięzca przed Conde de Montijo, który siedząc na koniu przed
swą kolumną, przyjął nas z prawdziwie majestatyczną postawą i dumą, jaką
hiszpańscy grandy odznaczają się zwykle. Pół po francusku i pół po hiszpań­
sku odezwał się w następujący sposób:
„Moi panowie oficerowie, chociaż jesteście jeńcami z regularnego wojska,
i których tak uważać należy, lecz jeżeli żołnierz samowolnie przekroczy prawa
wojenne dopuszczając się okrucieństw, wtenczas to jest winą oficerów komen­
derujących nimi; oni wczoraj jeszcze wieczorem rozkazali zabić wielu niewin­
nych mieszkańców z Motril, a między nimi nawet syna alkada, chociaż młody
ten człowiek był bezbronny, przeciw wam wcale nie występował i poległ je­
dynie tylko z waszego rozkazu i popędliwości męskiej, ja więc wam również,
moi panowie, odpłacę. Wy wszyscy zasłużyliście na śmierć”.
Podobna wyrocznia niemiłe nam sprawiła wrażenie, toteż czując się
w obowiązku wytłumaczenia się, zaraz odpowiedzieliśmy, że najniesłuszniej
byłoby zabijać bezbronnych, że przyczyną tego była noc ciemna, podczas
której kawaleria nasza, ścigając uciekających mieszkańców, omyłkę tę popeł­
niła. My zaś jesteśmy z piechoty i podczas tego nieszczęścia staliśmy w rynku,
o pół mili oddaleni od miejsca tego wypadku. Conde więc przyjął nasze
usprawiedliwienie, sam przyznając winę wypadku tego kawalerii, i życzył so­
bie, aby mógł chociaż jednego z tych dostać żywego w swoje ręce, a ten
z pewnością odpokutować by musiał za wszystkich, lecz na nieszczęście wszy­
scy pouciekali, inaczej zaś byliby życiem przypłacili. Następnie wiele jeszcze
różnych zadawał nam pytań, kończąc tymi słowy: „Przybyliście do Hiszpanii
po to, aby takową rabować i niszczyć itd.”
Po czym sformowawszy dwa długie szeregi swojego wojska frontem do sie­
bie, w odległości o 10 kroków stojące, rozkazał nam pomiędzy tymi szeregami
po dwóch oficerów w rzędzie przemaszerować z założonymi na głowę rękami,
przy czym bębniono. Jednocześnie Conde kazał wielokrotnie wołać wiwat!
Viva el rey Fernando! co znaczy — niech żyje król Ferdynand! Viva la Patria!
Viva la religion! — niech żyje ojczyzna, niech żyje religia! Przy czym zarazem
rzucano czapki w górę. Ceremonia ta jest jeszcze zwyczajem zachowywanym
przez Hiszpanów aż dotąd; zwyczaj ten sięga jeszcze czasów Rzymian, gdzie
jeńcy zwyciężeni w ten sposób pod szubienicę lub do niewoli postępować mu-
sieli. Po czym żołnierzy razem z podoficerami w liczbie 132 zaprowadzono do
miasta, gdzie ich do klasztoru, wysokim murem otoczonego i obok cmentarza
będącego, popędzono na noc jak bydło, wejścia szczelnie pozamykano i szyld­
wachami obstawiono. Nas pięciu oficerów, między którymi było dwóch kapi­
tanów i trzech poruczników, rozkwaterowano w koszarach; na korytarzu
szyldwach stał przy wejściu, drugi — w dziedzińcu na dole oraz z zewnątrz

* Jesteście Francuzami czy Polaka­


mi?
** Nie, panie, jesteśmy Polakami.
*** Kto z was mówi po niemiecku?
» 265 «
naokoło była straż silnie rozstawiona. Głód nam tu dokuczał okropnie, gdyż
najmniejszego pożywienia, nawet kawałka chleba wcale nie przyniesiono, lecz
tylko na silne prośby zaledwie nam dostarczono wody. Utraciwszy wszystko,
bo nawet odzież, którą na sobie mieliśmy, nam nie pozostawiono, a nawet
buty i mundur odebrano. Ciepłego posiłku od czterech dni wcale w ustach
nie mieliśmy, a jeżeli który z nas miał jeszcze przy sobie kilka groszy, nic za
nie kupić nie mógł, a nawet wyjawić nie śmiał tego, bo gdyby się dowiedzieli
Hiszpanie, że który z nas ma pieniądz, wtedy by wszystkich powtórnie poczęli
rewidować. Sierżant straży, życząc nam dobrej nocy i przyjemnego spoczynku,
zamknął drzwń i oddalił się w swoją drogę. Byliśmy tak strudzeni ciągłym
tam i na powrót marszem i nieznośnym upałem oraz znużeni bezsennością
z rzędu trzech nocy, że pokładłszy się w korytarzu na gołych cegłach w tak
miłym, orzeźwiającym i słodkim pogrążyliśmy się śnie, jakiego niejeden może
na najwygodniejszych piernatach i materacach nie doświadczył; tak spaliśmy
do godziny siódmej rano. Głód i pragnienie są to nadzwyczaj przykre plagi
i klęski, w których można jeszcze przetrwać czas jakiś, pokonywając takowe,
lecz skoro senność opanuje znużonego i bezsennego człowieka — wtedy trudno
pokonać to silne prawo natury.
Sierżant rano drzwi nasze otworzył i dał znać, abyśmy szli za nim. Wypro­
wadził nas na duży dziedziniec, skąd pod eskortą ośmiu ludzi odprowadzono
nas za miasto do obozu, gdzie stało całe wojsko hiszpańskie. Tu zostaliśmy
jeszcze raz przedstawieni Conde de Montijo, który obecnie przyjął nas uprzej­
mie, mówiąc nam: „Dzień dobry”, następnie zadawał nam wiele pytań, a mia­
nowicie: „Gdzie się znajduje feldmarszałek Soult i nasza armia?”, dalej kazał
każdemu z nas podać po kieliszku wódki, życząc nam dobrej i szczęśliwej
podróży, lecz dokąd, sam tego nie wiedział, ponieważ plany jego, aby ciągnąć
dnia tego ku Grenadzie, były zawikłane. Po czym zaprowadzono nas na cmen­
tarz, gdzie żołnierze nasi stojąc, noc całą przepędzili.----
Otóż skoro nas zaprowadzono na cmentarz, gdzie zostawali nasi towarzysze
broni, musieliśmy wspólnie z nimi dzielić wszystkie przykre i smutne na­
stępstwa losu prześladującego nas w niewoli, byli oni pozbawieni mundurów
i innych ubrań do tego stopnia, że niektórzy byli jedynie tylko w koszuli, naj­
większa zaś część ich miała na sobie chłopskie, podarte, brązowe kaftany
i krótkie szarawary, w którym to ubraniu bardziej podobni byli na rabusiów
niżeli na żołnierzy regularnego wojska, jakimi byli przed kilkoma dniami.
W nocy byli oni ostro strzeżeni, nie podano im tu nawet kawałka chleba,
a przy ciągłych przekleństwach, wyrazach pogardy i nienawiści, mieszkańcy
rzucali na nich spoza murów zdechłe koty i kamienie. Po przybyciu na cmen­
tarz spędzono nas wszystkich w jedną gromadę, gdzie tak stojąc pozostawa­
liśmy ze dwie godziny, podczas czego schodzili się gromadami mieszkańcy,
przypatrywali się nam z bliska jakoby ludziom dzikim i lżąc nam, plując na
nas, wygrażając się, mówili, że generał niesłusznie postąpił, pozostawiając nas
przy życiu, że lepiej by postąpił, gdyby rozkazał pomordować wszystkich, tym
albowiem sposobem unikliby dalszych z nami trudów i biednemu diabłu do­
stałaby się niezła gratka, wyrządzając i nam dobrodziejstwo, gdyż i tak nam
jest wszystko jedno, ponieważ swojej ojczyzny już nigdy nie ujrzymy. I nie
skończyłoby się tu pewno na samych przekleństwach i groźbach, gdyż będąc
rozjątrzeni do najwyższego stopnia, rzuciliby się pewno na nas, gdyby nie
był się ukazał kapitan z pułku Cueńa, który nas z 80 ludźmi miał eskortować;
inaczej nie pozostalibyśmy przy życiu, jakowego losu niejeden już nasz od­
dział doznał w Hiszpanii, lecz kapitan chcąc położyć koniec naigrywaniu się,
» 266
otoczył nas dokoła żołnierzami i udał się wielkim gościńcem ku Grenadzie,
aby podążyć za Conde de Montijo; ruszyliśmy przeto znów za nim w marsz.
Dnia 22 sierpnia upał dochodził do 35 stopni, kurz jak popiół rozchodził
się po gościńcu na wszystkie strony, tamując nam oddech. Zaledwie uszliśmy
milę drogi, kiedy pod wsią Vallesilio, w odległości może pół mili, słyszeć się
nam dały wystrzały armatnie i z ręcznej broni. Kapitan struchlał i rzekł:
„Oto są wasi bracia, którzy zawsze niespokojność wyrządzają! Co my z wami
poczniemy? Mamy was przez najwyższe góry w poprzek Andaluzji z Murcji
aż do Alicante transportować, gdzie w drodze będziecie musieli wiele trudu,
głodu i pragnienia przenosić, tej biedy nie wytrzymacie i będziecie musieli
umierać. Lepiej byłoby, gdyby generał pozwolił was rozstrzelać, i z zimną
krwią wyrządziłbym wam to dobrodziejstwo, aby już raz koniec położyć wa­
szemu nieszczęśliwemu losowi”.
My skupieni, siedząc na skale przy drodze, słuchaliśmy rozwartymi uszy
pełnych ludzkości słów i przedstawień kapitana, lecz jeszcze z większym za­
miłowaniem nadstawialiśmy uszy na ogień dawany przez naszych współbraci,
ależ niestety! Jak na jedno, tak na drugie nic odpowiedzieć nie mogliśmy, wy­
czekując z niecierpliwością zapadłego wyroku. Wystrzały coraz bliżej słyszeć
się dawały. Wkrótce nadbiegł kawalerzysta hiszpański od Conde de Montijo
do kapitana z rozkazem, aby tenże natychmiast jeńców wojennych na powrot
do Motril eskortował i stamtąd spoczywającym na kotwicy korsarzem
* nas
wyprawił. Ruszyliśmy przeto na powrót drogą do Motril, ale już teraz nie
marszem w porządku, lecz kompletnie lecieliśmy, będąc nagleni biciem kolb
i popychani w rozmaity sposób przez żołnierzy. Chętnie bylibyśmy ten marsz
ociągali, gdyż nasi, będąc w większej liczbie, pobili Hiszpanów i rozproszyli,
którzy uciekając na prawo i lewo, chronili się w góry jak zwykle, tak że ani
jednego z nich nie widzieliśmy powracającego. Eskorta dążyła spiesznie, aby
Francuzom w ręce nie wpaść. Lecąc tak przez Motril, chcieliśmy napić się wo­
dy, aby nieco zagasić dokuczliwe pragnienie, lecz nie pozwolono nam za­
trzymać się tu ani chwili. W Motril znowu wiele doznaliśmy trudności. Pe­
wien starzec, wyszedłszy ze strzelbą w ręku, prosił kapitana eskorty, aby tenże
pozwolił mu jednego z naszych kapitanów zastrzelić i już był takową przy­
łożył, lecz kapitan eskorty odpędził go zaraz, za co mieszkańcy, rzucając na
nas kamieniami, wymyślali i lżyli ostatnimi słowy. Tak pędzono nas jak naj­
prędzej, niby bydło, do pobrzeża morza.
Nasz dobry i pełen ludzkości kapitan (rodem Katalończyk) chciał jeszcze
na pożegnanie dwóm naszym kapitanom odebrać gwałtem epolety, jakie az
dotąd zachowali. My, oficerowie, spiesznie wstąpiliśmy do łódki, w której kil­
ku marynarzy siedziało, ci natychmiast z nami od lądu odbili, kapitan już
nie mógł za nami postąpić, aby nam wyrządzić co złego, skutkiem czego jego
chciwość zawstydzoną została. Biedni nasi żołnierze pożeglować mieli w wiel­
kich rybackich czółnach z pokryciem i masztem, na które pędzono ich popy­
chaniem i biciem. Tu jednocześnie wsiadło mnóstwo Hiszpanów z kawalerii,
aby także pożeglować, lecz skutkiem przeładowania, jak również płytkości
wody, statek jednym końcem utknął tak silnie w piasku, iż na żaden sposób
nie byli w stanie ruszyć się z miejsca. Wszyscy więc musieli wysiąść, aby
zepchnąwszy czółno w głębszą wodę, tym sposobem ułatwić sobie żeglugę.
Wzięto się natychmiast do usunięcia tej przeszkody, ażeby naszych jak naj­
spieszniej wyprawić. Żołnierze nasi musieli brnąć po pas w wodzie, aby się

uzbrojonym statkiem handlowym


dostać do czółna. Biedacy, jak mogli, zwlekali dostania się do takowego, uda­
jąc, że im wodą trudno dojść do statku, gdyż spodziewali się nadejścia na­
szych, bo kawaleria nasza francuska, stoczywszy niedaleko potyczkę, była tuż
blisko. Naraz ukazała się kawaleria francuska, a zatrąbiwszy assemble *, od­
kryła dążącą szybkim marszem z góry piechotę, która schodząc zajęła gości­
niec do Grenady i okrytą została tumanem kurzu. Na to ukazanie się na­
szych wojsk zeskoczyli czym prędzej z czółna marynarze i żołnierze hiszpańscy
i poczęli nożami i gołymi pałaszami kłuć naszych żołnierzy, nagląc ich tym
sposobem do spieszniejszego siadania w łodzie, skutkiem czego 12 zakłuto
w naszych oczach. Oni tam nurzając się z wielkiej boleści w piasku, pozostali
bez pomocy; drudzy to widząc, nie czekali już nadejścia naszych, lecz posłusz­
ni rozkazowi, powchodzili do czółna. Nasi rzeczywiście ociągali się, aby się do­
czekać nadejścia braci, lecz podobne postępowanie przez Hiszpanów znagliło
ich do posłuszeństwa. Kapitan, zdawszy wszystką broń i ładownice na ręce
hiszpańskiego podoficera, w czółnie siedzącego, kazał swoim hiszpańskim żoł­
nierzom jak najspieszniej udać się na wysokie góry Alpujarras, aby tam po­
łączyli się z dywizją, po czym znikł na drodze do Almuńecar. Jak prowadzono
wojnę w Hiszpanii, byliśmy naocznymi świadkami. Konie dragonów hiszpań­
skich, które z nami na statek wprowadzono, oddano chłopom w polu, naka­
zując takowym, aby je dobrze utrzymali, a gdy Francuzi nadbiegli, konie te
chłopi do wozów już zaprzęgali, udając, że to są ich własne.
Skoro już łódka,- w której nas pięciu oficerów siedziało, dosyć daleko od
lądu odpłynęła, wtedy przybliżyła się do nas druga łódka z sześcioma ma­
rynarzami, a ci trzymając w swym ręku duże i ostre noże przeszli do naszej
łódki. Każdy z nich wziął jednego z nas przed siebie, a uklęknąwszy przed
swoją zdobyczą i trzymając wielki nóż w rękach, oddzielnie rewidował swo­
jego. Prawda, że mało co już mieliśmy, lecz i to nam zabrali ci niegodziwi
zbrodniarze: epolety, pieniądze, buty, słowem wszystko, co tylko sami żądali.
Ja tym razem najlepiej wyszedłem, gdyż epolety i buty dawno już mi ode­
brane były. Jeden kapitan opierał się oddaniu epoletów marynarzowi mówiąc:
,,Nieprzyjaciel, który mnie ujął, nie odebrał mi ich, mając większe prawo od
ciebie, a ty mi będziesz odbierał takowe?” Na co rozjątrzony majtek, przyło­
żywszy mu nóż do piersi, odpowiedział: „Jeżeli jedno jeszcze wyrzekniesz
słowo, to ci ten wielki nóż natychmiast w piersi utopię i grób swój znajdziesz
w bałwanach tego morza”, i z ramion takowego gwałtem zerwał epolety. Żoł­
nierze nasi podobnież tego wieczora do szczętu zrabowani zostali.
Gdy już znaczną część drogi odbiliśmy od lądu, barka nasza płynęła po pra­
wej stronie, a żołnierze nasi w łodziach rybackich płynęli po lewej stronie lą­
du, zaś w środku za nami płynął korsarz, postępując wciąż w jednym kie­
runku. Na morzu wtedy panowała zupełna cisza. Wtem kawaleria francuska
w znacznej liczbie w jednej chwili szybkim nadbiegła galopem z czterema
potowymi działami w to samo miejsce, gdzie staliśmy zaledwie przed pół
godziną, a ustawiwszy się w linię i natychmiast wysadziwszy cztery działa, da­
wali bezustannie ognia na korsarza, wzywając nas donośnym głosem i wo­
łając tymi słowy: „Allons Polonais, braves camarades, sauvez-vous, sauvez-
-vous, venez a nous!” **, a pozatykawszy swe bermyce na końce pałaszy, kiwali
na nas, chcąc nas ratować, ależ niestety! Już za późno i nadaremnie. Korsarz,

* zbiórkę
** Dalej, Polacy, dzielni towarzysze,
ratujcie się, chodźcie do nas!
» 268 «
mający 8 armat i 60 ludzi załogi, również dał silnego ognia ze wszystkich dział
do Francuzów. Ta kanonada trwała tak pewno dobrą godzinę. Korsarz postra­
dał wschodni maszt, który przestrzelony został do większej połowy; gdy zmrok
zapadać zaczął, dopiero rozwinął żagle i popłynął na głębokie morze. Francuzi
sypnęli jeszcze parę kul za nim, my zaś płynęliśmy w swojej łódce, trzymając
się boku korsarza, i z każdą chwilą coraz więcej traciliśmy z oczu swych
kolegów Francuzów. Wkrótce ustały głosy i już nic nie było słychać, gdyż
noc swym odwiecznym prawem wszystko uciszyła, kładąc koniec wszystkie­
mu, i nigdy już więcej ujrzeć nie mieliśmy naszych towarzyszy broni. Gdyby
nasi o pół godziny wcześniej przybyli, z pewnością bylibyśmy oswobodzeni
lub też przez Hiszpanów zamordowani, gdyż losu tego niejeden już oddział
doznał, kiedy go naród ten w swe ręce dostał i do niewoli zabrał.----
Dnia 30 sierpnia nad wieczorem przypłynęliśmy do portu Alicante, gdzie
przy brzegu zostaliśmy zaraz przyjęci przez mieszkańców, rozmaitego rodzaju
ludzi, obelgami, wygrażaniami i najokropniejszymi przekleństwami. Straż
przyjęła nas pod swoją opiekę, broniąc nas i rozpędzając publiczność, albo­
wiem tu musieliśmy przechodzić przez sam środek miasta, na końcu którego
w oddaleniu znajdował się trzechpiętrowy szpital, w którym pozostali chorzy,
i który zarazem miał służyć dla nas za koszary; tu więc oddano nas oficerowi
pełniącemu służbę w szpitalu. W tym miejscu zastaliśmy do 60 oficerów na­
szych, wojennych jeńców, pomiędzy którymi byli Polacy, Włosi, Francuzi, Nea-
politańczycy, Szwajcarzy, Sasi, Holendrzy, Badeńczycy itd., którzy tu już od
dawna jako jeńcy wojenni osadzeni zostali. Nie potrzeba było długiego czasu
do zaznajomienia się z nimi; opowiadali nam zaraz, gdzie i w jaki sposób zo­
stali wzięci. My również opowiadaliśmy im o naszych przygodach, opisywa­
liśmy całą naszą niedolę i wszystkie okoliczności, które nam przygotowały ten
smutny stan naszego losu. Na widok naszych ziomków, których w tymże szpi­
talu napotkaliśmy, oraz kolegów i ludzi z lepszym wychowaniem, radość za­
witała do naszego serca, żeśmy się znajdowali w większym kółku naszych
braci i mogli sobie czas lepiej uprzyjemnić.
Biedni nasi żołnierze, którzy w łodziach za nami podążali, osadzeni zostali
tu w ciemnym więzieniu wraz z żołnierzami, jacy już od pewnego czasu
cierpieli ciężką swoją niedolę, a przez głód zmuszono ich przyjąć służbę
w legionach angielskich, które naówczas formowali Anglicy. Adiutantem pla­
cu był tu polski oficer ułanów Nadwiślańskiej Legii, który wypędzony został
z naszego wojska skutkiem złego prowadzenia się. Ten to nędznik morzył gło­
dem. karał naszych biednych żołnierzy, tym sposobem zmuszając ich do wstą­
pienia w służbę; nic więc dziwnego, że ci biedni ludzie, będąc w jego mocy,
ulegli takowej. Był to człowiek bez honoru, okryty nikczemnością złych po­
stępków; nazwiska tu nie wymieniam, bo nie chcę plamić tegoż familii. Skoro
tylko legia sformowaną została i umundurowaną, wyprawiono ją natychmiast
statkiem do Lizbony i tam na ląd takową wysadzono, gdzie pod dowództwem
Wellingtona bić się musiała pod Salamanca, Ciudad Rodrigo i Victoria 1, lecz
ci następnie do naszych przeszli, co miało także miejsce przy wylądowaniu
Anglików w Vlissingen w Flandrii, gdzie bardzo wielu podobnież zrobiło
i w roku 1814 do Polski nasi popowracali.----
Tymczasem wracam się jeszcze do nas, oficerów, uwięzionych w szpitalu.
Szpital ten zajmował dość duży gmach, o trzech piętrach zbudowany, w któ­
rym okna były do połowy zamurowane, drugie zaś od połowy okien były
opatrzone żelaznymi kratami, a tak byliśmy szczelnie zamknięci i obstawieni
naokoło silną strażą. Każdy z nas bez żadnego wyjątku, czy pułkownik, major,
» 269 «
kapitan lub porucznik, otrzymywał dziennie 6 reali, czyli półtora franka, tj.
2 złote polskie, za które to pieniądze musiał utrzymać się zupełnie. Dla każ­
dych dwunastu oficerów przeznaczony został jeden tylko żołnierz do usługi,,
który był podobnież jeńcem; tapczan oddzielny wraz z siennikiem służył nam
za łoże, na którym znajdowała się także i wełniana kołdra. Miejsca te za­
jęliśmy po słabych wyszłych ze szpitala lub też zmarłych na świerzbę, bo
gdyśmy kołdry trzepali, znaleźliśmy w nich jeszcze kawałki siarki, którą to-
zwykle tę chorobę leczą.----
Dnia 17 stycznia 1812 roku połowa naszych oficerów na okręcie chabeąue *
„Santo Antonio” wytransportowana została, drugą zaś połowę wysłano na
statku zwanym „Capota”. Stąd pożeglowaliśmy pod eskortą okrętu korsarskie­
go, na pokładzie którego znajdowało się 8 armat i który wciąż płynął przy
naszym boku.----
Dnia 9 lutego 1812 roku po obiedzie nasz statek zatrzymał się w porcie
Palma **. ----
Przy porcie tym będąc obstawieni silną strażą przez sześć godzin oczekiwa­
liśmy z niecierpliwością jakiego skutku, tj. gdzie odesłani będziemy. Nareszcie
przyszedł rozkaz przez generał kapitana wydany, aby nas zawieźli do zamku
Bellver, niedaleko od miasta Palma oddalonego, po Maurach na wysokiej
górze będącym.
Ucieszeni, że się już raz skończy trzydziestoczterodniowa podróż po morzu,
a z nią ponoszone boleści i przykre trudy, nie przewidywaliśmy, że tu biedzie
naszej jeszcze nie koniec i że takowa z każdym dniem coraz więcej wzmagać
się będzie. Nędzna nasza odzież spadała z nas zupełnie, gdyż nie zdejmując jej
wcale, spaliśmy tak w ubraniu zwykle na gołej podłodze, a zatem trudno było
utrzymać ją w naturalnym porządku. Z najwyższej łaski generał kapitana
otrzymaliśmy przeznaczony żołd, od którego odciągano każdemu dziennie
2 reale, tak że od daty tej dostawaliśmy tylko 4 reale dziennie. Wystąpiliśmy
przeto z prośbą do generał kapitana, przedstawiając mu swoje smutne położe­
nie, oraz nadmieniliśmy, że oficerowie hiszpańscy będąc jeńcami we Francji
lepiej są płatni, a zatem należałoby i nam powiększyć dzienny żołd, abyśmy
się mogli chociaż jakkolwiek utrzymać. I cóż na to odpowiedziała nam ta hisz­
pańska moralność i filozofia? Oto że jako oficerom dobrze wiadomym być po­
winno, iż pomiędzy nami znajdują się majorzy i pułkownicy, którzy zarówno
ze swymi podwładnymi są uważani, a oni na rangi jeńców zupełnie nie uważa­
ją, że w więzieniu komenderować już nie mogą. Taką więc odpowiedzią musie-
liśmy się kontentować, pobierając dziennie tylko 4 reale, bez względu, że ży­
cie tu na wyspie daleko było dr-oższe aniżeli w innej stronie.
Przybywszy do zamku Bellver, zastaliśmy kilku z naszych oficerów jako
jeńców, których przy transportowano tu z Walencji; a podczas naszej bytności
przybyło jeszcze dziewięciu oficerów z Kartageny, liczba przeto naszych
zwiększyła się do 120 osób. Zamek Bellver oddalony jest tylko od miasta
Palma o dobry wystrzał armatni, leży na wysokiej górze maurytańskim stylem
zbudowany z kwadratowych kamieni; okna znajdują się tylko wewnątrz
zamku wpośród okrągłego dziedzińca, który bardzo pięknie wyłożony jest po­
pielatymi flizami. W dziedzińcu znajduje się cysterna do łapania wody desz­
czowej, która do picia i gotowania jest tu bardzo przydatną. Wodę tę, zanim

* szebeka
** na Majorce
» 270 «
mogła być użytą, trzeba było koniecznie wpierw przegotować, gdyż pływały
w niej małe czerwone robaczki, prócz tego stojąc długo w cysternie, wydzie­
lała nader nieprzyjemną woń, a podczas napływu świeżego deszczu rozchodziło
się z niej zgniłe, cuchnące powietrze, które nie pozwalało używać jej w na­
turalnym stanie.----
Wyspa Majorka jest największą z Wysp Balearskich, rozległość jej wynosi
63 mil kwadratowych, mieszkańców liczy 150 tysięcy, ziemia w ogóle jest tu
bardzo urodzajną, pomimo wielkich i nieznośnych upałów, w stronie północ­
nej jest nieco górzysta, klimat z przyczyny wiatrów od strony morza wieją-
cych jest dosyć przyjemny, noce są zaś tak zimne, że śpiąc trudno było wy­
trzymać nawet pod kołdrami zimowymi.
Miasto Palma liczy do czterech tysięcy mieszkańców, tu wznosi się pałac
dawniejszych królów, trzy kastelle, jeden nowy pałac i rezydencja biskupa.
Warownię zamku składają cztery bastiony z tyluż wysokimi wieżami, które
postawione są pod cyrkiel, zaś cały zamek otoczony jest wysokimi murowa­
nymi groblami, do którego prowadzi jedno tylko wejście przez wiszący most.
Mając w sąsiedztwie niedaleko wyspę Cabrera, zamierzam przeto i o niej
nieco nadmienić, na której Hiszpanie 6 lub 7 lat główną rolę postępowania
barbarzyńskiego odgrywali, odznaczając się nieludzkością, wystawiając tylu
ludzi na ofiarę swoich niegodziwych zabaw. Okrucieństwa i straszne ich sceny
dały mi powód do skreślenia tak niegodnego postępowania i przekonany je­
stem, że wielu z czytelników podzieli słuszne moje zdanie, iż żaden naród
europejski tak srogo nie pastwił się nad jeńcami, jak ci niegodziwi Hiszpa­
nie.
Wyspa Cabrera należy do Wysp Balearskich, jest czwartą spomiędzy więk­
szych, przedstawiająca płaszczyznę na cztery miłe kwadratowe rozległą.
Nazwa tej wyspy pochodzi od nazwiska pewnego rodzaju kóz, dziko niegdyś
po górach i skałach żyjących; kozy te z powodu zupełnie odmiennego gatunku
nazwane zostały przez Hiszpanów cabrera, od czego wyspa ta otrzymała nazwę
La Isla de Cabrera, co znaczy „wyspa kóz”. Po większej części poprzerzynana
jest górami, skałami i przepaściami, a przeto prawie niezamieszkałą, gdyż
tylko przy małej zatoce ku północnej stronie wznosi się stara wieża bez żad­
nej osady; wyspa ta nie posiada także dobrego wylądowania.
Ponieważ na wyspie Majorka nie mogli być wszyscy pomieszczeni z obawy,
aby mieszkańcy Majorki nie zarazili się prawdziwą ich ludzkością — jak Ma-
jorkanie się wyrażali — przeto generał kapitan Wysp Balearskich urządził
depót i wszystkich naszych jeńców, żołnierzy, oficerów i podporuczników, wy­
prawił na tę dziką i bezludną pustynię. Jeńcy rozmaitych nacji od początku
wojny byli tu transportowani, na ląd porzuceni i oddani swemu losowi. Liczba
ich raz się powiększała, to znów zmniejszała, gdyż biedacy musieli tu z głodu
umierać lub też w najgorszym razie poddawać się haniebnym werbunkom
Anglików, którzy umyślnie w tym celu okrętem tu dojeżdżali i odwozili na
swoje osady tych nieszczęśliwych. Chociaż werbunki i śmiertelność bardzo
wielu niszczyły, jednakże znaczna jeszcze była ich liczba, od czterech do pięciu
tysięcy ludzi dochodziła, i gdyby nie to, z pewnością wyspa ta byłaby prze­
ludnioną tymi nieszczęśliwymi jeńcami. Jakkolwiek ze strony hiszpańskiego
rządu ci biedni mieli żołd przeznaczony, nie otrzymywali żadnego, prócz tylko
nędznego pożywienia składającego się z obrzydliwego stokfiszu, bobu i racji
chleba, a co trzy dni pędzono ich jak bydlęta do wody, aby okropne pragnie­
nie zaspokoić na chwilę. Skąd ci biedni ludzie mogli dostać naczyń, aby sobie
co ugotować, gdyż na tej spustoszałej wyspie nawet kupić nic nie można było,
» 271 «
a jeżeli na morzu przez kilka dni panowała burza, to i tej nędznej żywności
wcale im nie dostarczano z wyspy Majorki; przeto ci nieszczęśliwi wystawieni
byli na wielki głód, największą męczarnię i rozpacz. Albowiem głód sprawia
dokuczliwą boleść i zupełne obezwładnienie ciała, po którym następuje nie­
długo śmiertelność, nic więc dziwnego, że te biedaki ratując się przed głodową
śmiercią sprzedawali marynarzom, którzy tu przywozili żywność z Majorki,
ostatnie swoje ubranie, jakie mieli na sobie, lub też zamieniali takowe wprost
na żywność, którą marynarze z łaski swojej raczyli im udzielać. Przemądrzali
majtkowie transportowali tu różne wiktuały, wino, tytoń, wódkę i inne pro-
dukta, a to wszystko dla swojego zysku i korzyści. Nieszczęśliwi jeńcy, po­
zbywszy się odzieży, chodzili nago! Prawie wszyscy nago! Z ostateczności uga­
niali się po skałach i przepaściach za dzikim ptactwem, które zaledwie obsmo-
liwszy na węglu i popiele z wielką chciwością połykali; łapali także po jaski­
niach dzikie króliki i zabijając takowe przyrządzali zupełnie surowe potrawy.
A ponieważ bardzo wielu strzelców polowało na te króliki, skutkiem czego
wszystkie wyniszczone zostały. Powstały stąd sprzeczki, następnie wydziera­
nia zdobyczy przez mocniejszego słabszemu, a w najciaśniejszych i bezlud­
nych stronach tej wyspy głód, ów nieprzyjaciel ciała, doprowadzał nawet do
morderstwa, a nikt się nie zapytał, gdzie się podziewają tu ludzie. W tych
czasach panowała na wyspie Cabrera prawdziwa anarchia, gorsza aniżeli
u dzikich ludzi, a przecież władza hiszpańska dobrze o tym wiedziała, lecz
nie mogąc zapobiec temu, a nie mając innego miejsca, aby tak znaczną liczbę
jeńców pomieścić mogła, stała się zupełnie neutralną, albowiem wtenczas cała
prawie Hiszpania była już w rękach Francuzów, po wtóre byli także egoiści,
którzy patrzyli obojętnym okiem, jak się Francuzi sami zabijali.
Porucznik francuskich dragonów Vial, jeniec, przyjął na siebie czynności
komendanta wyspy Cabrera, on dla wszystkich jeńców przyjmował żywność
i każdemu dostatecznie ją wydzielał. Ten człowiek wiele się poświęcał, aby
nieszczęśliwych swoich współbraci do porządku i subordynacji doprowadzić,
bardzo wiele sobie zadawał trudu i pracy i w najmoralniejszy sposób postępo­
wał z nimi, skłaniając ich namową i perswazją, ażeby cierpliwie w religii
i z poddaniem się woli Boga swą smutną niedolę znosili, z męstwem i z całym
charakterem do końca oczekiwali swego przeznaczenia, lecz daremne były
wszystkie jego usiłowania i zabiegi; nareszcie i jemu samemu sprzykrzyły się
te okrucieństwa. Widząc, że jego dobre chęci i zamiary do niczego lepszego
nie doprowadzą, a tylko jemu samemu jeszcze szkodę przynieść mogą, odniósł
się przeto do naszego gubernatora, aby mu pozwolił przenieść się do nas na
Bellver, na co się gubernator zgodził. Boże! Jakże ten nieszczęśliwy jeniec
wyglądał! Nie było na nim widać najmniejszego podobieństwa do oficera; żółty,
wygłodzony, ze zgryzot i kłopotów tak opadł z sił i ciała, iż zaledwie tylko
kości pociągnięte były na wpół obnażoną skórą. Tak samo wyglądał porucznik
Pfister, Szwajcar, który trzy lata przepędził na wyspie Cabrera, na koniec
dostawszy pomieszania zmysłów, przybył do nas; mieliśmy z nim bardzo wiele
trudów, gdyż ciągłe paroksyzma raz zmniejszały się, to znów się powiększały.
Porucznik Vial opuścił swoich towarzyszy jęczących w niewoli pod jarzmem
Hiszpanów na Cabrerze; po jego oddaleniu się dopiero w zupełnym rozmiarze
wybuchło okrucieństwo anarchii na tej wyspie.
Razu jednego ci nieszczęśliwi jeńcy napadli na okręt, który przybył z żyw­
nością i o mało co zupełnie go nie zburzyli. Wielka ich liczba popłynęła łódką
do okrętu, mając zamiar gwałtem na niego napaść, majtków pozabijać, i sami
na nim do Francji uciekać. Lecz majtkowie, spostrzegłszy ich z daleka, dali
ognia, niektórzy przeto zostali w wodzie zabici, inni zaś zdołali się uratować
ucieczką na powrót na wyspę.
Drugi zaś oddział, składający się z dwunastu żołnierzy z gwardii mary­
narki, wystarał się o sprzęty rzemieślnicze na ten cel służące i w odleglejszej
stronie Cabrery, gdzie nikt nie zwiedzał tej części okolicy, pomiędzy przepaś­
ciami i rozpadlinami, blisko pobrzeża zbudowali łódkę z roztrzaskanych części
okrętu, które woda na brzeg powyrzucała oraz z dzikiego bukszpanu, którego
tu mnóstwo w wielkich pniach wyrasta.
Statek ten budowali pół roku, a zrobiwszy z cząstek swych ubiorów żagle
i rozpuściwszy takowe, śmiało puścili się na otwarte morze, a te ich szczęśliwie
do Tarragony zaniosły; tam bardzo dobrze przyjęci zostali przez francuskiego
komendanta i sowicie za swój pomysł wynagrodzeni byli, a czółno ich zostało
wystawione na pamiątkę w rynku na widok publiczny. Krótko mówiąc, jeńcy
rozmaitych się środków i sposobów chwytali, aby tylko jakimkolwiek cudem
uwolnić się z tej męczącej niedoli, jaką była wyspa Cabrera.
Jeden ułan z Legii Nadwiślańskiej, któremu to życie dręczące zupełnie się
już sprzykrzyło, będąc trawiony głodem, w odległej przeto urwistej stronie
zabił Francuza, który wyszedł za zdobyczą, mając przy sobie kawałek Chle­
ba, co było właśnie przyczyną tej wielkiej zbrodni. Po dokonanym mor­
derstwie wyrżnął kawałek ciała na brzuchu, a wyjąwszy z niego wątrobę,
resztę ciała zagrzebał w ziemię, i tak powrócił z tą zdobyczą do swoich towa­
rzyszy, nic nie mówiąc, usmażył mięso na węglach i wspólnie z kapralem
zjadł takowe, a gdy się już dobrze nakarmił, dopiero wyznał przed swym ko­
legą zbrodnię, jaką popełnił, dodając, że chociaż raz przed śmiercią nasycił
się mięsem do woli.
Występek tak okropne zrobił na innych podoficerach francuskich wrażenie,
że związali go natychmiast i odesłali do hiszpańskiej władzy w Majorka na
Bellver, przed którą śmiało i otwarcie wyznał, iż życie doczesne stało mu się
nieznośnym i że raz jeszcze przed śmiercią postanowił najeść się mięsa do
sytości. Zbrodniarz ten ponieważ po hiszpańsku dobrze nie mówił, zawezwano
przeto trzech oficerów z jego pułku, którzy za tłumaczów służyli, spisano pro­
tokół i po podpisaniu przez takowych ów żołnierz natychmiast rozstrzelanym
został.
Zdaje się niepodobnym do uwierzenia, do jakiego stopnia dochodziły wy­
stępki nieludzkości: dzikość narodu i największa zbrodnia, a jednak rzeczy­
wiście tak było. Lecz całą winę przypisać tu należy rządowi hiszpańskiemu,
który mając jeńców wojennych, trapił ich nędzą na pustyniach i morzył gło­
dem, a więcej jeszcze Francuzom, którzy pałając nienawiścią ku Anglikom,
przyjmować u nich służby nie chcieli.
Niewolnicy, pozostając na tej wyspie czas jakiś, utworzyli z niej miasto,
powystawiali domy, pomiędzy którymi urządzone były ulice, place itd., na­
dając takowym nazwy od ważniejszych ulic i pałaców w Paryżu będących,
zaś samemu miastu nadali nazwę Napoleonville. Rzecz naturalna, że były tam
domy jak baraki, z kamieni tylko i z gliny zlepione, pokryte słomą, z których
tak samo niejedne nosiły nazwę domów w Paryżu będących.
W 1812 roku pomiędzy tymi nieszczęśliwymi ludźmi powstała zaraza tak
wielka, iż do stu ich dziennie bez żadnej pomocy umierało i ciała ich tak le­
żały nie pogrzebane. Jeżeli którego z nich przywieźli do szpitala w Palma,
to wszystkie wnętrzności jego i cały organizm już tak był zbolały i wycieńczo­
ny, że stanu choroby trudno było rozpoznać, aby do zdrowia przywrócić.
W moich oczach razu jednego podano takiemuż choremu trochę wina, ażeby
wzmocnił swe siły i kawałek biszkopciku, ależ niestety! Tenże zaraz umarł,
mając same tylko kości skórą spieczoną od słońca pokryte, długą zarośniętą
brodę i słaby głos do człowieczego już niepodobny. Posługacz w szpitalu przy
chorych będący przynosił wielki kosz z sobą, gdyż często z wyspy Cabrera
chorych przywożono, do którego po dwóch zwiniętych w kłębek wsadzał
i spiesznymi krokami takowych jak zwierzęta na plecach do sali, gdzie byli
chorzy, zanosił, lecz ci wszyscy będąc bardzo słabi, a w tej chwili tak nieli-
tościwie męczeni, wkrótce poumierali.
Wszelkie te następstwa pochodziły z zażartości generał kapitana na Wyspach
Balearskich, z dzikiego życia i surowych pokarmów, w których ci ludzie tyle
lat przetrwać musieli. Cały ich posiłek dzienny składał się z kawałka stok-
fiszu w popiele upieczonego, z czego szkorbut, żółta febra i wiele innych za­
raźliwych wywiązywało się chorób. Serce się krajało z litości, patrząc na tak
straszliwe męczarnie i słysząc jęczenie tak znacznej liczby nieszczęśliwych
współbraci.
To mistrz w całym znaczeniu pokazał swą sztukę w okrucieństwie zbrodni
tyranizowania ludzi. Czyliż ci ludzie nie mogli być użytecznymi w inny spo­
sób, jak jeńcy wojenni w innych krajach, jak np. we Francji, którzy chociaż
za małe wynagrodzenie wyznaczeni bywają do robót publicznych, fortec, po
gościńcach, co jest zaszczytnym dla rządu, wygodą dla społeczeństwa i dobrem
dla nich samych; albo inaczej, czyliż nie można było zająć ich przemysłem? po­
nieważ wielu z nich znało dobrze takowe, ale nie męczyć ich tak głodową
śmiercią. Wielu z pozostałych jeńców zaledwie przypomnieć sobie mogło, że
byli kiedyś ludźmi. Wyobraźcież sobie, do jakiego stopnia doszli zdziczali
i zezwierzęceni ci nieszczęśliwi.
Wspomnienie to dla Hiszpanii po wszystkie czasy pozostanie pamiętnym,
okryte niezatartą hańbą, podłością, a więcej okropnym obchodzeniem się z jeń­
cami. Wyspa ta jako punkt tych zbrodni i występków nieludzkości, wiecznie
pamiętną będzie dla historii, gdyż tu popełnione były największe morderstwa
zdziczałych niewolników, którzy będąc zagrzebani na wieki na tej nędznej
ziemi, oczekują pomsty i sprawiedliwości Boga 2.

S. Broekere [S. Brekier] Pamiętniki z


wojny hiszpańskiej (1808—1814), War-
1877, s. 150—205.

ANDRZEJ DALEKI
żołnierz 9 pułku piechoty

Smutno mi opowiadać o mojej niewoli. Bo żołnierz, dopóki z bronią w ręku


i dopóki się bić może, ma minę jak pan, choć jeść nie ma czasem co, ale odkąd
dostanie się do niewoli, to mu życie niemiłe. Tak było i ze mną.
W Motrilu zamknięto nas wszystkich na jednym cmentarzu. Wpierw odarto
nas ze wszystkiego, nawet z odzieży. Na niektórych ani koszuli, ani spodni
nie zostawiono. Ja, Kurczewski i niejaki Prożyński z Łowicza staliśmy pod
murem zupełnie nadzy, jak nas Bóg stworzył. A tu upał nieznośny, a tu ludu
wielka moc jakby na teatr zbiegła się, by nas wyśmiać i sponiewierać.
Na domiar złego, tak obdartych przegnano nas w dzień biały przez całe
» 274 «
miasto tam i na powrót na pośmiewisko większe ludu. Bogu tylko wiadomo,
iłem wstydu wyżył. Spuściłem oczy ku ziemi i modliłem się cicho do Boga,
aby mnie wybawił od tej hańby i sromoty lub zabrał z tego świata. Gdybym
był miał broń w ręku, byłbym uderzył na wszystek lud i całe wojsko, ażeby
albo zginąć, albo trupem ratować się od wstydu. Ale darmo, nie szło.----
Gdy tak stoimy pod murem, przybył też nas oglądać jakiś hiszpański jene­
rał w stosowanym kapeluszu.
— Panie jenerale, zlituj się! Wszak pies ma przynajmniej ogon, by nagość
swą pokryć!
Jenerał słysząc hiszpańską mowę z ust moich, szturchnął mnie w piersi
rękojeścią tak mocno, że byłbym upadł na ziemię, gdyby nie mur cmentarza,
i krzyknął ze złością:
— Toś ty Hiszpan, a trzymasz z Francuzami.
— Nie, panie jenerale, ja nie Hiszpan, lecz Polak!
— Skąd więc umiesz tak dobrze po hiszpańsku?
— Przez lat kilka już bawiąc w tym kraju, nauczyłem się waszego języka.
— A skąd ty rodem?
— Od Poznania, panie jenerale, jestem Polak, katolik.
Widać, że go nasze nieszczęście nieco wzruszyło, bo zaraz nam kazał przy­
nieść kurtki i krótkie spodnie, na jeden guzik z boku zapinane, jak to dawni
Polacy nosili. Mnie i kurtka, i spodnie były za małe. Pozostał mi więc goły
pas ciała w samym stanie jak dłoń szeroki i tak chodziłem jak żebrak naj­
gorszy przez dwadzieścia i jeden dni.
Jednakowoż takiej radości nie pamiętam w życiu, jak wtedy gdym trochę
tej odzieży zarzucił na biedne ciało moje. Jużem śmielej patrzył na ludzi, na
słońce i na ten świat boży. Niedługo potem przyszedł rozkaz, żeby nas wsa­
dzić na okręt i zawieźć do Alicante. Wzięto nas tedy i zawieziono głodnych
na łodziach do okrętu. W tej samej chwili, gdyśmy odpływali, powieszono
w mieście Wyszyńskiego z Mosiny i czterech innych naszych. Nadszedł też
właśnie wtedy mocny oddział Francuzów od Almerii, ten właśnie, na któryś-
my czekali, a który się spóźnił, bo w drodze był zatrzymany przez Hiszpanów.
Z powieszonych Polaków Wyszyńskiego i jeszcze jednego zdołali uratować,
ale trzech innych już zastali uduszonych 8. Nam przybycie Francuzów nic nie
pomogło. Przyszli dwie godziny za późno.
Płynęliśmy więc jako więźniowie na hiszpańskim okręcie. Okropnie się z na­
mi obchodzono. Zamknęli nas w owym okręcie do ciasnej komórki jak śledzie
w beczce. Upał był taki, że się zdawało, iż w tym ciężkim i gorącym powietrzu
człowiek albo się udusić, albo spalić musi. A tu ani kropli wody, ani ka­
wałka chleba, ani żadnego pożywienia najmniejszego nie dali. Niektórzy już
tak byli zemdleni, iż ruszyć się nie mogli, jeno leżeli na wpół umarli. Bo też
pierwsze dwa dni nie mieliśmy w ustach ani kropli wody, a pragnienie na
morzu w tym upale było wielkie. Dopiero trzeciego dnia pod wieczór, gdy
widzieli, że już ledwo żyjemy, posłali po słodką wodę. Między innymi kazano
i mnie jechać po wodę, bo miałem jeszcze dosyć sił. Byłem zaś mocniejszym od
drugich moich kolegów, dlatego drugiej nocy pobytu naszego na owym okrę­
cie zaczęło mnie palić takie pragnienie, że na żaden sposób zasnąć nie mogłem.
Szukałem więc chłodnego miejsca, żeby przynajmniej rękę ostudzić. Nie wie­
dząc sobie rady, wyszedłem po cichu na pokład z naszego ognistego pieca. Tu
szczęśliwie namacałem beczkę z wodą, której pilnował żołnierz. Po cichu wy­
jąłem szpunt i przyłożyłem usta do picia. Ach, piłem i piłem, a żaden miód na
świecie nie mógł być słodszy i milszy od tej wody! Zdawało mi się, że całą x
» 275 «
beczkę wypiję, i kto wie, czybym jej nie był wypił, gdyby nie strażnik, który
mnie tak uderzył kolbą w grzbiet, że na złamanie karku do naszej komórki
z pokładu zleciałem. Bolały mnie kości, ale cóż to szkodziło, kiedym się tak
uraczył, jak nigdy w życiu! Wzmocniwszy się w ten sposób, byłem silniejszym
na nogach od innych.
Ale głód mi dokuczać zaczął straszny, bo przez całe trzy dni krzepiłem się
tylko cebulką, którą znalazłem na okręcie i z niej co dzień po trosze ugry-
załem. Szczęście chciało, że mnie posłano po ową wodę na ląd. Ucieszyłem się,
wysiadając na ziemię, gdym ujrzał, że hiszpańska rybaczka miała chleb w rę­
ku i poczęła go krajać i dawać innym. Biegnę najpierw do niej co ducha i pro­
szę też o kawałek chleba, bo mówię do niej, że już trzeci dzień jak nic nie
jadłem. Ulitowała się nade mną poczciwa kobiecina i zaczęła płakać nad biedą
naszą mówiąc, że i ona ma syna w wojsku i nie wie, co się z nim stało. Ale
gdy mi już ów chleb kraje, przypada Hiszpan i woła na nią:
— Nie dawaj, bo oni księdza zabili w Motrilu!
Mnie wtenczas w duszy aż pikać zaczęło, bo takem się cieszył na ów ka­
wałek chleba, a nie dostałem nic. Kto nie uczuł nigdy głodu wielkiego, ten
nie pojmie, jak mi było, gdym zgłodniały widział chleb, miał z niego ka­
wałek dostać, a nic nie dostałem. Rozpacz mnie prawie pobierała i jakby
szaleństwo jakieś mnie opanowało. Ale przecie wody nam nie żałowali na lą­
dzie; Napiłem się jej więc przynajmniej tyle, ile chciałem.
Nabrawszy wody, wróciliśmy na okręt. Sześć dni i sześć nocy płynęliśmy
do Alicante. Za całą żywność dawano nam teraz dziennie półtorej kwarty
wody i chleba na dwa razy w usta. Przybywszy do Alicante, bawiliśmy tam
dwanaście dni. Trzymano nas w jakimś magazynie. Na żywność dawano nam
monetę realem zwaną — niby czwartą część franka, i za taki pieniążek trzeba
nam się było co dzień wyżywić. Szczęście, że tam śledzie tanie, bo za pół gro­
sza można było dostać trzy ogromne śledziska. Żyliśmy prawie śledziami, bo
i wyrzucali dość śledzi takich, co im się na nic nie zdały. My je zbierali
i jedli. Pić się chciało, ale wody mieliśmy pod dostatkiem.
Wolno nam też było chodzić po mieście, widzieliśmy przeto dużo ciekawych
rzeczy i wiele przeróżnego narodu, mianowicie Turków 4, z którymi na żaden
sposób nie mogliśmy się rozmówić. Moc też była rozmaitego wojska, tak hisz­
pańskiego, jak i angielskiego. W mieście była obfitość wszystkiego. Widzie­
liśmy masy stokfiszu i ryżu, które na placach stogami leżały. Kto miał pie­
niądze, mógł się najeść, ale myśmy tylko patrzyli na owe dostatki, ślinkę po­
łykając.
W Alicante był jakiś gubernator angielski i więcej jak 60 okrętów, które
oni flotą nazywali. Temu nas oddano. Kazał nas w szereg ustawić, ażeby prze­
gląd odbyć. Gdy nas ujrzał na wpół nagich, bez koszul, wynędzniałych, py­
tał się, cośmy za jedni. Gdyśmy mu powiedzieli, żeśmy Polacy, począł okrop­
nie pluć Hiszpanom w oczy powtarzając: „Wy nie wiecie, co to za ludzie! Oni
nie mają swojej ojczyzny, swego króla — służą więc innym, a służą wiernie.
Oni to głównie przyczynili się Francuzom, że tyle bitew wygrali. To naród
szlachetny, bitny. To lud katolicki, a wy, katolicy, takeście ich obdarli? Godzi
się z żołnierzem w niewoli tak postępować?”
Okropnie im tam przy nas w uszy nakładł i kazał natychmiast dać po ko­
szuli i wyliczyć każdemu po talarze pięciof ranko wym. Niech mu Bóg na­
grodzi za to, boć pewno już nie żyje!
Tego samego dnia jeszcze wsadzili nas na okręt i powieźli do Gibraltaru.
Tu przybywszy, nie dali nam wysiąść na ląd, lecz przez dwa tygodnie trzy­
mali nas dość daleko od brzegów. Potem nabraliśmy słodkiej wody i zawie­
szono nam łóżka w powietrzu. Były to jakby worki jakie, do których gdy
człowiek wszedł, dyndał się jak w kolebce, co nas bawiło, bo nieraz jeden
o drugiego zawadził. Gdy nam było za gorąco, tośmy wychodzili na pokład
i tam nocowali.
Z Gibraltaru płynęliśmy do Kadyksu, a z Kadyksu brzegiem Portugalii
i Francji aż do Portsmouth w Anglii, gdzieśmy wylądowali. Tu nam dali
Anglicy kurtki, spodnie i koszule płócienne, a gdy nas tak ubrali, dopierośmy
wysiedli. Po dwóch tygodniach pobytu w Anglii zaprowadzono nas do Cum­
berland, jednej forteczki nad morzem. Tu nam dali mydła, każdy się musiał
ogolić, wymyć i wykąpać, po czym dopiero osadzono nas w koszarach. Dawali
nam dziennie pół funta mięsa, funt chleba i dziewięć pensów, niby trojaków.
Wzięto nas potem do Limington, gdzie był główny skład angielski. Tu re­
widowano nas, mierzono i kompletowano nami pułki swoje w Indiach i Bóg
wie gdzie za morzami stojące. Z płaczem żegnaliśmy się na zawsze z towarzy­
szami, którzy szli daleko za morze w służbę angielską. Wielu zaś naszych wy­
mawiało się od tej służby. Ja zwłaszcza byłem ranny pod Gdańskiem, powie­
działem więc, że jestem już słabym i inwalidą. Posłano nas do Harwich, nad
Morzem Północnym, gdzieśmy także dwa tygodnie stali, trzymając warty i sta-
wając rano i wieczór do apelu. Obchodzili się z nami grzecznie i po ludzku,
a to wszystko w celu zwerbowania nas — chcieli nas nawet w Anglii poże­
nić, byleśmy tylko zostali 5.
Z Harwich wodzono nas po różnych miastach angielskich, aż nas wreszcie
zawieźli do Londynu, gdzieśmy odbywali noclegi na przedmieściu.---- Led-
wieśmy w onej stolicy państwa angielskiego odpoczęli, posadzono nas na
okręta i wywieziono na Wyspę Św. Heleny 6. W tej długiej i dalekiej podróży
wieleśmy ucierpieli. Morze nieraz okropnie się burzyło. Morska choroba bar­
dzo nas nękała. Niebo i wodę widzieliśmy tylko co dzień. Tęskno i nudno —
przepaści rozwarte pod nami, trwogi i niebezpieczeństwa co chwila pełno.
Zdawało się, że nigdy nie zapłyniemy, tylko tak będziemy bujali po tych to­
pielach do końca świata; Com się wtedy naziewał, to by nikt nie uwierzył.
Myślałem, że mi się usta rozedrą. Na nogach ledwiem się trzymał, tak się
okręt chwiał. Rozmaite zwierzęta wodne wyskakiwały podczas ciszy morza
nad wodę, aż strach było spojrzeć. Gdy człowiek wyszedł na pokład i patrzał
na tę okiem nie zmierzoną wodę, to aż się w głowie zawracało. O ziemi ani
słychu — bałem się, czy nie zapomnę chodzić. Już to co ciepła, to aż nadto
użyłem, bo w piecu do chleba nie może być goręcej. Przybyliśmy naresz­
cie.
Wyspa Świętej Heleny jest jakby z kamienia zrobiona, a kamień bielutki.
Jest tam porządne miasteczko *, piękne też kościoły, w których słyszałem ślicz­
ną muzykę i śpiew. Osadzono nas w koszarach i nie dano wychodzić. Używali
nas potem do różnych robót. Fala morska przypędziła dwa jakieś okręta, na
których było pełno towarów. Musieliśmy je więc, jak tylko morze opadło, co
dwa razy na dzień bywało, odkopywać i z piasku wyciągać. Wydobyliśmy je
nareszcie na brzeg. Miewaliśmy też inną robotę. Rąbano i ciosano kamienie
z góry, te potem musieliśmy znosić do komendanta. A za to dobrze nam płacili,
bo po 2 szylingi, to jest po 4 złote polskie dziennie.
Po kilku tygodniach kazał nas komendant zawołać i pytał, czy chcemy słu­
żyć w Indiach? My odpowiedzieliśmy otwarcie, że na żaden sposób tego nie

* Jamestown
» 277 «
chcemy 1 że prosimy o litość nad naszym losem, że będąc Polakami, chcieli-
byśmy umierać na własnej ziemi.
Komendant ujęty naszym dobrym zachowaniem się, a bardziej widząc na­
szą tęsknotę, wzruszył się litością. Wkrótce kazał przygotować okręt, za­
opatrzyć we wszelką żywność i wyprawił nas z powrotem do Europy, i to do
Hanoweru7. Szczęśliwie przebyliśmy morze. Każdy z nas miał pisane świa­
dectwo i paszport do tego miejsca, skąd był rodem.
Blisko brzegów hanowerskich będąc, wysiedliśmy na morzu z okrętu na
łodzie i na nich zbliżyliśmy się bardziej do brzegu. Ale że i dla łodzi było już
za miałko, przeto musieliśmy brodzić po wodzie przeszło dwa staja. Zmoczeni
i zziębnięci wyszliśmy na ląd we Friesland8, gdzie się znajdowali Francuzi.
Ci odebrali nam paszporta, kazali sobie oddać wszystkie rzeczy, któreśmy
mieli z Anglii, a złożywszy na kupę, zapalili, mówiąc, że oni nic z obcego kra­
ju nie potrzebują 9. Co za racja, myśleliśmy sobie, jak gdyby to bez czego oni
się obejdą, nam nie było potrzebne. Mnie spalili ładne lusterko i dobrą
brzytwę, którą sobie z oszczędzonego grosza kupiłem w Anglii.
Potem zagnali nas na nocleg do pustej stodoły. Już też nastawa! czas zim­
ny. Śnieg leżał na ziemi po kostki, wiatr wiał, my byliśmy przemoczeni ową
przeprawą na ląd, tak więc nam w owej stodole było zimno, żem nigdy jeszcze
nie słyszał takich jęków, jakie my wtenczas z zimna wydawali. Jużeśmy my-
śleli, że nie doczekamy jutra, jeno w tej stodole zmarzniemy, zwłaszcza żeśmy
nic ciepłego w ustach nie mieli, aleć szczęśliwie przeżyliśmy tę noc.
Stąd pędzono nas do Amsterdamu. Francuzi nie chcieli wierzyć, że wracamy
z niewoli angielskiej, owszem, posądzali nas, żeśmy w Hiszpanii do Anglików
uciekli. Trapili więc nas bardzo swoimi wypytywaniami. Siedzieliśmy
w Amsterdamie zamknięci dwa tygodnie. Nie dosyć było biedy od cudzych,
trzeba nam było jeszcze cierpieć od swoich — aleć to tak często bywa na
świecie! W końcu zwołano nas przed jakiegoś jenerała francuskiego. Musieli­
śmy opowiedzieć wszystko, jak było, i dopiero, gdy przekonał się, żeśmy nie
dezerterowali od wojska, tylko dostali się do niewoli, wypisał nam marszrutę
do naszego składu, do Bordeaux, gdzie już raz byłem, maszerując do Hisz­
panii. —
Przechodziliśmy przez całą prawie Francję, aż nas wreszcie zatrzymano
w Bordeaux, gdzie po tylu miesiącach niewoli po raz pierwszy śliczną, czystą
dostaliśmy bieliznę i znów pięknie umundurowano, tak że człowiek dostał
znowu chętki być żołnierzem, bo w niewoli prawdziwie się tego odechciało.

A. Daleki Wspomnienia mojego ojca,


Poznań 1903, s. 67—79.

PRZYPISY
1 Część Polaków do<stała się później W bitwie pod Victorią (zwanej beż
do niewoli francuskiej bądź też zdezer­ bitwą pod Salamanką) Wellington po­
terowała do oddziałów Wielkiej Armii. konał 21 VI 1813 króla Józefa Bona­
Francuzi, nie mając zaufania do ucieki­ parte i marszałka Marmonta. Batalia
nierów, umieszczali ich zazwyczaj w ta przypieczętowała klęskę Francuzów
obozach wojskowych na terenie Fran­ w Hiszpanii.
cji. W początkach 1814 r. ludzi tych włą­ 2 W Archiwum Wojennym w Vin-
czono do Legii Nadwiślańskiej. cennes (C 18 62. Prisonniers franęais en
Espagne) znajduje się następująca pe­ uszanowanie Wać Państwu Dobrodziej­
tycja do francuskiego ministra wojny, stwu. —
ks. Feltre, pisana 15 VI 1813 z zamku Pisałem kilka listów przez okazje
Ibiza na wyspie Ibiza (Baleary): zdarzone, to jest oficerów idących do
„Oficerowie polscy z Legii Nadwi­ Francji, do stryjaszka Dobrodzieja, a
ślańskiej i Wielkiego Księstwa War­ spodziewam się, że musiał je odebrać,
szawskiego, których los wojny zatrzy­ w których nie zaniedbałem uwiadomić
muje jako jeńców wojennych, pozba­ o sytuacji mojej tu w Szkocji, gdzie
wieni są wszelkiej nadziei na wymianę już lat dwa miesięcy dwa jestem i nie­
z racji oddalenia ich regimentów. szczęśliwie w tak odległym kraju mar­
Ośmielają się oni upraszać Waszą Eks­ nie trawić młode lata muszę, a jeszcze
celencję o uwiadomienie Jego Cesar­ w tym czasie, gdy ojczyzna każdego
skiej Mości o żywym ubolewaniu, ja­ wzywa. Och! Jak by mi słodko było,
kiego doznają co dzień, iż nie mogą żebym mógł dzielić wspólnie trudy z
dzielić trudów i chwały kampanii pro­ ziomkami moimi.----
wadzonej na Północy. Przez całą bytność w Szkocji nie ode­
Równocześnie przekonani o wielkim braliśmy jak tylko po napoleonów sie­
interesie, jakim Wasza Ekscelencja ota­ dem, które kupcowi zaraz oddaliśmy.
cza wszystkie oddziały mające honor Rada Administracyjna naszego pułku
służyć Jego Cesarskiej Mości, uprasza­ nam oznajmiła w liście sw’oim, że te
my Cię także, Panie, abyś raczył wsta­ pieniądze nam tylko naprędce przysy­
wić się za nami do Jego Ekscelencji ła, przyobiecując dalej pamiętać o nas,
marszałka ks. Albufery Sucheta. ale, że mając bardzo krótką pamięć,
Żywimy pochlebną nadzieję, że Wa­ zapomniała obietnicy swojej.----
sza Ekscelencja nie pogardzi spojrzeć Oficerowie są na parol, mogą cho­
na nasze bolesne położenie i ośmielamy dzić od godziny 6 rano do 5 wieczór
się oczekiwać od zwykłej Twej dobroci w zimie, w lecie do 9. Publiczne drogi
złagodzenia nieco naszego losu”. są wolne dla nas na milę angielską, to
Petycję podpisało 7 oficerów Legii jest ćwierć mili polskiej, gdyby który
Nadwiślańskiej i 5 oficerów z 7 i 9 przeszedł dalej, a był złapany, musi
pułków piechoty Księstwa Warszaw­ zapłacić gwineę, czyli napoleona, także
skiego. Wśród podpisanych jest też pod­ i po odbitej godzinie. Ale że Szkoci są
porucznik Stanisław Brekier. bardzo grzeczni dla nas, nie obserwują
3 W Hiszpanii przy egzekucjach uży­ rozkazu”.
wano tzw. garrote, a nie szubienicy. Porucznik Mikołaj Dobrzycki, który
Skazanego sadzano na drewnianym pod­ wiózł ten list, został po przybyciu do
wyższeniu, plecami do słupa. Szyję za­ Francji zatrzymany przez policję. Ode­
ciskano mu żelazną obręczą, połączoną brano mu wszystkie papiery i dziś listy
ze śrubą, przewleczoną przez słup. Obro­ Grabińskiego znajdują się w Archiwum
ty śruby powodowały dalsze zaciskanie Narodowym w Paryżu w serii „Archi-
obręczy i powolne duszenie, które — ves de Police”, nr F 7 4237 B. Lettres
zależnie od umiejętności kata — mogło adressees a des Polonais a Varsovie4.
trwać i kilkanaście minut. Dlatego też Papiery porucznika Grabińskiego znaj­
Francuzi byli w stanie uratować kilku dują się także w AGAD. Komisja Rzą­
„uduszonych”. dowa Wojny, nr 333.
4 Autor ma zapewne na myśli ludność 8 Wyspa §w. Heleny w latach 1651—
pochodzenia arabskiego i berberyjskie- 1834 znajdowała się pod zarządem bry­
go. zamieszkującą południową Hiszpa­ tyjskiej Kompanii Wschodnio indyjskiej.
nię, która dla uniknięcia prześladowań 7 Hanower — historyczna kraina Nie­
przyjęła formalnie chrześcijaństwo. miec — od 1714 pozostawał w unii per­
5 Wielu Polaków, zwłaszcza oficerów, sonalnej z Anglią. W 1803 znalazł się
skierowano wówczas do Szkocji. Oto jak pod okupacją francuską (po zerwaniu
opisuje swój pobyt w Dumfries porucz­ pokoju w Amiens), w 1805 natomiast
nik 2 pułku Legii Nadwiślańskiej Se­ przekazano to terytorium Prusom. Od
weryn Grabiński w liście pisanym 14 I 1807 znaczna część Hanoweru została
1813 do krewnych w Polsce: przyłączana do Królestwa Westfalii, po­
„Przez lat trzy miesięcy siedem nie została zaś — do Francji.
miałem tak dobrej okazji nad tę, to Anglicy nie uznawali zaboru Hano­
jest przez porucznika Dobrzyckiego z weru i uważali nadal ten kraj za po­
tegoż samego regimentu, co ja jestem, siadłość brytyjską. Mimo trwającej woj­
który ze mną stał w jednej stancji ny z Napoleonem przewozili tam co
przez cały ciąg bytności swojej w Szko­ jakiś czas jeńców francuskich.
cji, a teraz przez powracającego do 8 Fryzja — Friesland — w latach
Polski mam honor przesłać moje winne 1807—1310 stanowiła część Królestwa
» 279 «
Holandii. Następnie włączono ją do te­ i statków. Towary angielskie przemy­
rytorium Francji (do 1815). A. Daleki cane do Europy przez kontrabandę były
nie wylądował więc na terenie Hano­ publicznie palone. Powołana została
weru. specjalna straż celna, która miała czu­
9 Od listopada 1806 r. obowiązywała wać nad przestrzeganiem dekretu ber­
w podbitej przez Napoleona i sprzy­ lińskiego o blokadzie. W rzeczywistości
mierzonej z nim Europie tzw. blokada jednak handel Anglii z kontynentem
kontynentalna. Wszelkie kontakty (zwła­ nigdy nie ustał, a francuskie władze
szcza handlowa) z Anglią były zabro­ celne i wojskowe bogaciły się na kon­
nione pod groźbą konfiskaty towarów trabandzie razem z przemytnikami.
19
BRACIA HEMPLE PISZĄ DO MAMY,

Nie kończąca się i coraz trudniejsza ław bardzo nieregularnie i dziś nie
wojna na Półwyspie Iberyjskim dysponujemy ich kompletem. Nie­
skłaniała Polaków do stopniowej mniej tych kilkadziesiąt pospiesznie
zmiany nie tylko stosunku do zapisanych stronic składa się na cie­
Hiszpanów, ale także do samego kawą bezpośrednią relację, lepiej
Napoleona. Problem celowości słu­ nawet niż pamiętniki oddającą sto­
żby z dala od kraju, w armii tłumią­ sunek polskich żołnierzy do wojny
cej narodowe powstanie, przewija w Hiszpanii.
się w wielu relacjach i świadczy Ciekawym uzupełnieniem relacji
o głębokim kryzysie moralnym, ja­ braci Hemplów jest sześć listów
ki przeżywało wielu naszych żoł­ innych szwoleżerów, których kopie
nierzy. zachowały się w poufnych biulety­
Nowe światło na to zagadnienie nach przesyłanych Napoleonowi
rzucają listy Stanisława i Joachima przez marszałka Davouta. Marsza­
Hemplów, oficerów pułku szwoleże­ łek ów, dowódca 3 korpusu stacjo­
rów gwardii, zachowane w zbiorach nującego do lata 1808 r. w Księstwie
rękopisów Biblioteki Narodowej. Warszawskim, polecił dyrektorowi
Wychowani na dworze Czartory­ poczt, Ignacemu Zajączkowi, by za­
skich w Puławach, wstąpili do regi­ trzymywał wszystkie te listy, które
mentu lekkokonnych jeszcze w czasie mogą siać „zwątpienie i defetyzm”.
jego formowania w koszarach mi- Dlatego też pierwsze sześć listów
rowskich w Warszawie. Wyruszając zamieszczonych w tym rozdziale nie
na daleką wyprawę, pozostawili dotark> nigdy do rąk adresatów,
w kraju rodziców (ojciec zmarł a jedyny ślad tej korespondencji
w 1809 r.) i siostrę, do których pisali pozostał w papierach Davouta.
dosyć często, zarówno z zakładu Rok 1809 stanowi jakby przełom
pułkowego w Chantilly pod Pary­ w stosunku szwoleżerów (zresztą
żem, jak też z chwilowych postojów także i innych Polaków) do wojny
w Hiszpanii. Listy te, wędrujące hiszpańskiej. Prysły już iluzje, że
przez wiele tygodni do Polski, za­ walcząc z powstańcami, walczą
trzymywane przez francuską cenzu­ o własną ojczyznę. Ci, którzy mogą
rę, przechwytywane przez hiszpań­ to uczynić, biorą dymisje, wracają
skich insurgentów, docierały do Pu­ do kraju bądź też przenoszą się do
» 281 «
oddziałów polskich stojących we utratę życia, powstańcy bowiem czę­
Francji. Ci natomiast, których roz­ sto nie czynią różnicy między Fran­
kaz cesarski zmusił do pozostania cuzami i Polakami, traktując wszy­
w Hiszpanii, przekształcili się z wol­ stkich żołnierzy Napoleona jak na­
na w żołnierzy armii okupacyjnej. jeźdźców swej ojczyzny.
Zdają sobie oni sprawę, że słu­ Tragedia Polaków walczących
szność leży po stronie powstańców w Hiszpanii jest tym większa, że
i znacznie rzadziej niż Francuzi ludzie ci rozpaczliwie tęsknią za
uczestniczą w mordach, gwałtach krajem, a jedyną szansę wcześniej­
i grabieżach popełnianych na lu­ szego powrotu widzą w jak naj­
dności cywilnej. Wojna jednak jest szybszym stłumieniu powstania.
tak zaciekła, że nie m^gą pozostać Wyzwolenie z tego błędnego koła
na uboczu wydarzeń. Zmusza ich do przynosi dopiero kampania rosyjska,
tego obawa o własne bezpieczeń­ na którą cesarz — na żądanie ks.
stwo, przeświadczenie, że chwila Józefa Poniatowskiego — odesłał
słabości i współczucia dla Hiszpa­ z Hiszpanii walczące tam pułki pol­
nów może kosztować ich samych skie.

JÓZEF SLIWOWSKI
podporucznik pułku szwoleżerów

Paryż 30 X11 1808


[Do pana Gostyńskiego w Warszawie]
Otrzymałem wiadomość, która niewymownie zasmuciła mnie. Donoszą mi,
że nasz 1 szwadron przepadł cały w obecnej rewolucji w Hiszpanii. Cała
gwardia cesarska otrzymała rozkaz marszu do Hiszpanii x. Nasz ostatni oddział
idzie tam także. Płoniemy wszyscy z niecierpliwości, by jak najspieszniej
stanąć twarzą w twarz z rebeliantami i pomścić ich krwią śmierć naszych
dzielnych kolegów.

Odpis listu przejętego przez pocztę


francuską. Archiwum Wojenne Vin-
cennes. Seria C 2 74—82. Grandę Armee
1808. Teczka z 30 VII 1808.

GRACJAN ROWICKI
podporucznik pułku szwoleże rów

Yictoria 3 VIII 1808


[Do matki]
W chwili naszego przechodzenia przez Pireneje Hiszpanie strzelali do nas
z wysokości gól, ale nie uczynili nam nic złego. Na szczęście wychodzimy teraz
na równiny. Pozostajemy tu kilka dni, pilnując dobrze Hiszpanów, którzy są
narodem najgorszym na świecie. Są oni trochę grzeczniejsi dla Polaków [niż
dla Francuzów], jednak pragnęliby bardzo, aby żaden z nas nie uszedł żywy
z ich kraju. Za trzy dni będziemy w Burgos. Saragossa, która o wszystkim za­
» 282 «
decyduje, nie została jeszcze wzięta 2 i dlatego właśnie wysyła się tu tyle woj­
ska. Król Hiszpanii * po kilku tygodniach pobytu w Madrycie powrócił do
Burgos.

Jw. Teczka z 5 IX 1808

FELIKS TRZCIŃSKI
porucznik pułku szwoleżerów

St-Jean-de-Luz 3 VIII 1808


[Do wiceprezydenta Warszawy, Węgrzeckiego]
Nasze siły wzrastają z każdym dniem. Nasz pułk podzielony został na trzy
oddziały. Legia Nadwiślańska okrywa się chwałą [pod Saragossą], zwłaszcza
ułani. Piechota również bije się cudownie, ale nie jest tak szczęśliwa, bo stra­
ciła wielu oficerów, a między innymi dwu braci Głowaczewskich i majora
Szotta, którego miejsce dane Falkowskiemu3, ale ten nie spieszy się wcale
połączyć z regimentem.
Radzimiński, który jest ze 120 ludźmi w korpusie marszałka Bessieres’a,
wykonał bardzo piękną szarżę w bitwie pod Rioseco4. Atakował ze swymi
ludźmi 2000 Hiszpanów i zmusił ich do ucieczki. Cesarz, czytając raport z tej
batalii, powiedział: „Oto moi Polacy!” Miłuje on nas bardzo i nie ma też na­
rodu bardziej do niego przywiązanego jak nasz. Kończę ten list, bo otrzyma­
liśmy rozkaz wyjazdu do Hiszpanii. Żegnaj, Przyjacielu!

Jw. Teczka z 9 IX 1808.

DOMINIK CICHOCKI
wachmistrz pułku szwoleżerów

Bajonna 9 VIII 1808


[Do Głogowskiego, strażnika w Nieborowie]
Piszę do Pana w momencie opuszczania Bajonny. Nikt z naszych już nie
zostaje, z wyjątkiem chorych. Wkraczamy do Hiszpanii, gdzie cały kraj ogar­
nięty jest płomieniem rebelii. Nowy król zmuszony był opuścić pospiesznie
stolicę i uciec o ponad 90 mil. W jednej z bitew zginęło 9000 ludzi naszych,
a inny generał zmuszony był kapitulować z 18 000 żołnierzy 5.

Jw. Teczka z 9 IX 1808.

Bajonna 9 VIII 1808


[Do ojca w Warszawie]
Moja nadzieja zobaczenia cesarza w Paryżu lub też pozostania w Bajonnie
całkiem rozwiała się. Jeszcze dziś siadamy na koń, by maszerować do Hi­
szpanii, gdzie wybuchło ogólne powstanie w całym kraju. Wiele oddziałów tu
* Józef Bonaparte
» 283 «
co dzień przybywa i przechodzi dalej, by walczyć z rebeliami. Król zmuszony
był opuścić Madryt i oddalić się na ponad 60 [sic] mil z powodu rewolucji,
jaka wybuchła w Madrycie.
Jw. Teczka z 5 IX 1808.

STANISŁAW GORAJSKI
kapitan pułku szwoleżerów

W obozie pod Burgos 1808


[Do ojca]
Drogi Ojcze, piszę do ciebie ten list pośród pół. Obozujemy pod mu rami
Burgos i wydaje się, że armia [nasza] będzie się jeszcze cofać, aby połączyć
się z innymi korpusami. Różne ruchy armii insurgentów są przyczyną tego, że
Francuzi uznali za niezbędne opuścić Madryt, jak też wiele innych prowincji.
Nowy król Hiszpanii jest także w Burgos. Straciliśmy tylko kilku ludzi z na­
szego regimentu. Wszyscy nasi oficerowie mają się znakomicie, z wyjątkiem
dwu — Prażmowskiego i Kamińskiego, którzy wysłani zostali z rozkazem
i o których od siedmiu tygodni nie mamy żadnej wiadomości. Z winy oficera
komenderującego zakładem w Madrycie straciłem wszystkie me bagaże. Stan
obecny rzeczy w Hiszpanii zmusi nas niechybnie do pozostania w tym kraju
dłużej, niż sądziliśmy.

Jw. Teczka z 13 IX 1808.

STANISŁAW HEMPEL
porucznik pułku szwoleżerów

Santa Maria 1IX 1808


Donoszę, że nam się powodzi, jak może być najlepiej. Ja przed dwoma ty­
godniami dostałem nominację na porucznika od samego cesarza, Joachimek
jeszcze szczęśliwszy ode mnie, bo zasłużył sobie na honor wielki, został wach­
mistrzem i jest podany do krzyża Legii Honorowej, a to w batalii pod Rioseco
się dystyngował. Pierwszy wpadł na koniu na Hiszpanów, za nim kilkunastu
z żołnierzy. Gdzie wpadł, wyrąbał nieprzyjaciela. Francuzi ze szczętem znieśli
Hiszpanów, armaty wszystkie zabrali. W tej aferze letko był ranny w głowę
i w rękę, co już prawie zupełnie zagojone, lecz dla zupełnego wykurowania
wzięto wszystkich rannych do Bajonny, miasta francuskiego nad samą granicą
hiszpańską.
Ja bardzo często do niego piszę, a on do mnie. Dnia dzisiejszego jadę, z po­
rucznikiem Jankowskim, sam za sprawunkami żołnierskimi, gdzie się osobi­
ście z nim zobaczę. My stoimy niedaleko granic francuskich, jesteśmy od
cesarza mocno kochani i od wszystkich Francuzów poważani. Zdrów jestem
jak koń, żołnierskie życie mi służy dobrze. Joachimek takoż dobrze wygląda.

Miravilła 26 IX 1808
Po wielu zniesionych niewygodach wojennych, po wielu utarczkach z nie­
przyjacielem, udaliśmy się na kwatery zimowe, bo pora roku nie pozwoliła
nam dalej nasze zamiary kontynuować. Mieliśmy tylko jedną wielką batalię
» 284 «
pod Rioseco, w której wielką chwałę narodowi przyniósł nasz regiment.
Joachimek takoż się dystyngował nad innych, był letko ranny i pojechał do
nadgranicznego miasta francuskiego dla wyleczenia się z innymi. Awansował
na wachmistrza i jest podany do krzyża Legii Honorowej, wyleczył się już
zupełnie i komenderuje teraz ludźmi, którzy zostali w tym mieście z naszego
regimentu dla różnych słabości. To jest piękne portowe miasto Bajonna.
Ja już od dawnego czasu nie jestem sztabswachmistrzem, ale porucznikiem.
Mieszkam sobie na wsi teraz u jednego hiszpańskiego proboszcza, któremu,
jakem powiedział, że jestem katolik i zmówił Pater noster po łacinie, mam
takie wygody, jak u nas szlachcic, co ma sześć wsi. Zdrów jestem zawsze
dobrze i na niczym mi nie brakuje. Koni hiszpańskich mam trzy, z których
każden wart w Polszczę do 500 złp. Mam pod swoją komendą 60 żołnierzy.
Na polach moich widzę tylko orzechy włoskie, wina grona, figi, migdały,
wszystko to jest na moją wygodę.

JOACHIM HEMPEU
wachmistrz pułku szwoleżerów

St-Jean-de-Luz X 1808
Od marca, jakeśmy tylko weszli do Hiszpanii, wciąż w pracy, nieustanne
utarczki odprawowaliśmy z insurgentami hiszpańskimi i często po dni osiem
stojąc, zawsze pod gołym niebem, nie rozbierani, konie nie rozkulbaczone
mając, byliśmy. Z początku bardzo nam przykre były te niewygody, a osobli­
wie stojąc między górami pirenejskimi, gdzie co dzień najokropniejsze upały.
Z czego wielkie panowały choroby i wiele ludzi umarło, a w nocy najzimniej­
sze i przenikające panują wiatry. Lecz później tak się człowiek do tego przy­
zwyczaił, iż zdawało się, że to tak koniecznie być musi. Wszystko to z ukon­
tentowaniem znosiło się, przypominając sobie, iż to dla ojczyzny się czyni.
Stamtąd udaliśmy się pod granicę portugalską, gdzie na godzin siedem za
Palencją pod dowództwem marszałka Bessieres’a starliśmy się z armią
hiszpańską złożoną z wojska regularnego, która przeszło 60 tysięcy mocna,
zniesioną została przez naszą dywizję, składającą się z 13 tysięcy, gdzie nasz
2 szwadron bardzo się dobrze popisał. Kilku się nas dystyngowało, lecz ja
nieszczęściem, osiem razy będąc plejzerowany *, dostałem się do niewoli hisz­
pańskiej. Ale po czternastu dniach odbity byłem przez piechotę francuską
i oddany do lazaretu w Palencji, skąd transportowano mnie aż do lazaretu
bajońskiego, gdy armia się rejterować musiała. A tam trzy miesiące zostając
w lazarecie, zupełnie wygojony jestem i lubo rany moje bardzo znaczne były,
lecz tak szczęśliwie, iż żadnemu nie podpadam kalectwu. Teraz zostaję nad
granicą hiszpańską, gdzie mnie tegoż depót komendantem zrobili. Awansowa­
łem i podany jestem do krzyża, a ponieważ wkrótce wracam do regimentu,
tam go otrzymam.
Mimo że wszystkie straciłem rzeczy, lecz odebrałem teraz kilkumiesięczną
gażę, co wynosi do 400 franków i za te pieniądze oporządziłem się zupełnie.
Bardzo tu dobrze stoimy. Regiment nasz jest wielce poważany. Osobliwie plej-
zerowani mamy wszelkie żywności i pieniądze.
Od Stasia miałem teraz list. Został oficerem, awansowano także wielu, to

* raniony
» 285 «
jest 30 z naszego regimentu z prostych żołnierzy na oficerów do Legionów •
lecz to sami ci, którzy nie mogli być zdatnymi w regimencie naszym, nie po-
siadając języka francuskiego.

STANISŁAW HEMPEL
Tolosa 29 1 1809
Już od czterech miesięcy, jak Armia Wielka do nas przybyła, i od tego
momentu aż do dnia prawie dzisiejszego byliśmy w nieustannym ruchu. Teraz
już oddychamy powietrzem francuskim, gdyż już nad granicą tą jesteśmy.
Cała armia już jest w Portugalii, a my z naszym kochanym cesarzem jedzie-
my do Francji.
Byliśmy w rozmaitych czynnościach, odbieraliśmy armaty nieprzyjaciołom,
co było opisane we wszystkich gazetach, biliśmy się pod Burgos, Somosierrą,
Madrytem, Alcalą, Santa Cruz i pod Benavente z Anglikami, gdzie Fredro
został ranny w rękę7. Doznawaliśmy wiele niewygód wojennych, lecz to
wszystko szczęśliwie przeszło i jesteśmy zdrowi obydwa. Hiszpany są zupełnie
pobici. Król siedzi sobie w Madrycie. Miałem to szczęście już cztery razy
eskortować Napoleona ze dwudziestą ludźmi mego plutonu, znam go tak
dobrze jak mego brata.----
Pod Somosierrą, gdzie 14 sztuk armat, wiele sztandarów i wszystkie bagaże
zabraliśmy, on był przytomny, a gdy adiutant przyszedł zdać o tym raport
z wyszczególnieniem, wiele oficerów i żołnierzy zginęło, odpowiedział mu
tylko: Mes braues Polonais *.
Za kilka dni będziemy już gadać po francusku. Cała gwardia jedzie do
Francji. Cesarz już pojechał do Paryża. Po odebraniu Madrytu ponownie
Anglicy nie chcieli dalej z nami się bić na lądzie. Czekali na nas dość długo,
lecz jakeśmy do nich przyszli, oprócz kilku potyczek z kawalerią nic więcej
nie było i zaraz zaczęli rejterować na wodę. Lecz i tak nie dali im wliźć na
okręta, zabrawszy 8000 w niewolę, 4000 chorych, 11 sztuk armat, i wszystka
kawaleria była przymuszona swoje angielskie konie pozabijać, żeby się nie
dostały w nasze ręce.----

JOACHIM HEMPEL
Wiedeń 15 VII1809
Słychać, że cesarz ma na powrót jechać do Hiszpanii dla ukończenia wojny.
A ja sobie tego wojażu nie życzę powtórnie robić, wysiedziawszy się tam rok
cały i wycierpiawszy tyle bidy.

Chantilly 20 11810
Do tego momentu stoimy jeszcze w garnizonie po kampanii austriackiej, lecz
lada moment spodziewamy się rozkazu do wymaszerowania na południe. Kilka
już oddziałów naszego regimentu wymaszerowało, z którymi i Staś po­
szedł. ---- Na bardzo nieprzyjemną wybieramy się kampanię, gdyż ją w naj-

♦ Moi dzielni Polacy.


» 286 «
większe odprawować będziemy upały, a zwłaszcza w tak gorącym, jak Hiszpa­
nia, kraju. Z ochotą bym się zgodził odbyć dwie kampanie na północ niż
jedną na południe, tak są nieznośne, zwłaszcza dla nas, Polaków. Lecz tą rażą
nie spodziewamy się tak długo tam bawić jak rażą pierwszą, będąc w daleko
większej sile.

STANISŁAW NEMPEŁ

Bordeaux I 1810
Jesteśmy jeszcze dosyć oddaleni od Hiszpanii, lecz odgłos, że idziemy, już
niejednego jeszcze żyjącego Hiszpana zgładził z tego świata. Za naszym przy­
byciem tylko w góry pirenejskie Anglicy uciekają, oszukani Hiszpanie z pła­
czem u nóg naszych o przebaczenie proszą, kładąc na siebie wieczne wierności
pęta, a my w ten czas bijąc w kotły, „Niech żyje cesarz!” wołamy i do Fran­
cji powracamy.

Z Hiszpanii 1 VI1810
Niesłychanie nieregularnie dochodzą nas listy, często zostajemy w oczekiwa­
niu przez kilka miesięcy, czasem zaś jednej poczty odbieramy kilkanaście.
Zawsze jest to wielkim szczęściem, że choć z taką trudnością, w tak wielkim
oddaleniu, możemy mieć niektóre wiadomości pewne od kochanej familii i lu­
bej ojczyzny.-----
Zaczęliśmy służyć w regimencie od początku jego formacji i jak do tego
czasu możemy się pochwalić, iż nie opuściliśmy najmniejszej akcji, w której
ten regiment okrywał się sławą. Mając już tyle zasług, nierównie więcej tych
posiadać możemy, gdyż do zakończenia tej wojny z pilnością obowiązki nasze
pełnić będziemy.---- Spodziewamy się, że ta wojna długo trwać nie może.
Do 80 tysięcy wyojska świeżego idzie z Francji.

Castrojeriz 7 VII1810
Dnia onegdajszego powróciłem z podjazdu, któryśmy z szefem Stokowskim
robili, szukając jednej bandy partyzantów pod komendą pewnego Marąuesito 8.
Znajdowaliśmy się w tak niezmierzonych górach, jak są pirenejskie, które już
trzy razy przechodziłem, z tą tylko różnicą, iż w pirenejskich doskonała gości­
na się znajduje. W tych zaś ledwie że ścieżki, przez owce odznaczone, gdzie­
niegdzie widzieć można było9. Chociaż wszelkimi sposobami staraliśmy się
spotkać z tym jegomością, tak pięknie umiał uciekać, że tylko kilku chorych
i bagaże w ręce nam się dostało, z czego mnie muł w podziale przypadł.
Gorąca tu wielkie panują, szczęście nasze, że gdy kilka dni pochodzimy, na
kwaterach tyleż spoczywamy, gdzie zimnymi trunkami, owocami, a zwłaszcza
kąpaniem się chłodzimy. Jak do tego czasu mało mamy bardzo chorych. Ja
do tych upałów dość jestem przyzwyczajony i zdaje mi się, żebym teraz
w Polszczę w zimie zmarzł. Deszcze tu prawie wcale nie padają, lecz rosy
niezmiernie duże w nocy, do tego tak zimne, że nawet śpiąc, trzeba się dobrze
przykrywać.
Kadyks i Ciudad Rodrigo 10 ciągle bombardują, zresztą oprócz niektórych"
bandów, na prowincjach jest dosyć spokojnie. Nie słychać już o tylu zaboje
stwach w domach. Hiszpanów bardzo wiele jest w służbie króla Józefa i wszę­
dzie podług nowego rozporządzenia zaczynają ten dziki kraj cywilizować. Bar­
dzo wiele jednakowoż jest jeszcze malkontentów, którzy, radzi lub nie, muszą
wołać: „Niech żyje król Józef!”

[Do matki]
Santander 24 VII1810
Dnia wczorajszego stanęliśmy w porcie hiszpańskim, Santander zwanym.
Jest to jeden z większych portów hiszpańskich, lecz swą czystością i wspania­
łymi budowlami wiele innych, nierównie większych i handlowniejszych, za­
kasować może. Przed tygodniem o trzy małe godziny stąd wylądowało parę
tysięcy Anglików. Ta nowina, nim przyszła do nas, a mając kilkadziesiąt mil
do zrobienia, przyrosło zamiast kilka, kilkanaście tysięcy, tak dalece, że co
milę tysiąc był więcej dodany.
Gubernator Kastylii generał Dorsenne wysłał nas dla wrzucenia w morze
tych śmiałków, lecz ci nie chcieli nas czekać, tylko wziąwszy nieco żywności,
uciekli. Może sobie Mama Dobrodziejka wystawić, iż spiesznie maszerowali­
śmy, gdyż przeszło 60 mil francuskich w czterech dniach zrobiliśmy, a to
z piechotą i artylerią. Tutaj odpoczniemy parę dni i nazad do naszych kwater
wrócimy.
Chociaż ten marsz dość mnie zmęczył, bardzo tego nie żałuję, gdyż ten port
jest godny widzenia. Komendant tego miasta jest jenerał Barthelemy, u któ­
rego wczoraj wszyscy oficerowie byliśmy na obiedzie. Dnia dzisiejszego jeste­
śmy na bal proszeni od tegoż samego.

[Do matki]
Burgos 9 VIII1810
Dnia wczorajszego odebrałem dwa listy.---- Wspominasz mi, Mamo, iż Cię
to martwi, że się znajduję w Hiszpanii i w tak niebezpiecznej wojnie. Jest to
tylko pogłoska rzucona, lecz ona wcale nie jest gorsza od wszystkich innych,
tym tylko chyba, że się tak długo kontynuuje. Że ja się tu znajduję — prawda,
że z chęci dostania krzyża, ale i z przyczyny najważniejszej, to jest, iż byłem
komenderowany w ten marsz. Zresztą dobrze nam się powodzi. Hiszpanów
wszelkimi sposobami nakłaniamy do spokojności. Księży połowę jużeśmy po­
wiesili, a za poddaniem się Kadyksu wszystko skończone być powinno. Któren
długo trzymać się nie może, bo chleba funt tam kosztuje do 30 zł polskich, to
jest 20 pesetów tutejszych.

Logrońo 171X1810
Czwarty tydzień już minął, jak nie miałem sposobności przesłania Ci listu,
a to z przyczyny wielkiego marszu, któryśmy w tym czasie zrobili z genera­
łem Roguet. Przeszliśmy całą prowincję Kastylii i Rioja, skąd wybieraliśmy
należyte podatki i różne kontrybucje, przy tym chcieliśmy takoż się spotkać
z partyzantami, którzy zawsze w tych okolicach się znajdują, lecz nie mogli­
śmy ich nigdzie znaleźć. Aż na .samym ostatku, gdyśmy już prawie wszystkie
pieniądze odebrali, zastaliśmy tych panów połączonych koło miasteczka Jan-
gas, którzy w liczbie nad nas nierównie mocniejszej czekali i w pięknym pro­
jekcie, bo nie tylko że nas wybić chcieli, ale pieniądze odebrać, któreśmy
z sobą prowadzili. Lecz my nie tracąc momenta, na nich wpadamy, wszystko
ucieka, komendanta nazwiskiem Bobadillo zabijamy i trzysta jego walecznych
żołnierzy. Reszta się chroni po domach, ogrodach, kościołach, piwnicach. Nasza
piechota przychodzi i wszystko bije. Stracili przeszło 600 ludzi. Co tylko się
» 288 «
w naszą rękę dostało, wszystko bez żadnego pardonu natychmiast zabit?
zostało.
Spodziewamy się za powrotem do Burgos odpocząć niejaki czas. Marszałek
Massena mocno awansuje się do Portugalii i wszystko idzie dobrze. To mia­
steczko jest niesłychanie wesołe i lud bardzo dobry. Dzisiaj mamy mały bal
u pułkownika piechoty. Wojna bardzo jest zabawna. Jednego dnia tańcujemy,
a drugiego się bijemy.

Valladolid 27 V 1811
Przed kilku dniami powróciliśmy z jednej wyprawy, która przeszło miesiąc
trwała. Byliśmy w Portugalii, powróciliśmy zdrowi i cali. Nic nie mam do­
nieść nowego, zawsze wszystko jedno się dzieje. Mamy tu też w Hiszpanii
Polaka, sławnego operatora, o którym gazety codziennie pochwały roznoszą.
Starałem się go poznać i nawet byłem przytomny kilku operacjom. Szybkość
i nadzwyczajna zręczność w operowaniu sprawują tysiączne pochwały od dok­
torów francuskich i hiszpańskich, nas zaś przytomnych w zadumienie wprawia.
Jego jest sławny wynalazek, czyli wydoskonalenie, instrumentu do nader
trudnej i niebezpiecznej operacji kamienia, którym najszczęśliwsze daje dowo­
dy swej zręczności i dobroci instrumentu. Zdjęcie katarakty jest u niego naj­
łatwiejszą rzeczą i zawsze szczęśliwie. Nazywa się Lurkowicz.

Chantilly 3011812
Pan Malczewski, adiutant księcia Berthier, czyli Neuchatel, pojechał do
Hiszpanii z rozkazem cesarza, by wszystkie regimenta polskie, jakie tylko się
znajdują w Hiszpanii, powróciły do Francji. Tak dalece, żeby nawet ludzi cho­
rych po szpitalach zabrano i przywieziono.
Przed kilku dniami przybył tu generał Konopka z Hiszpanii, bywszy puł­
kownik regimentu hułanów, który tyle razy się popisywał w Hiszpanii. Cesarz
go poklepał po ramieniu i powiedział w przytomności marszałków i gene­
rałów: „Vous etes un brave homme”*. Taki komplement z ust naszego cesarza
nie lada kto może usłyszeć.
Na jego miejsce posłał do regimentu tegoż szefa szwadronu Stokowskiego
od nas na pułkownika, którego awansem ciesząc się, razem stratą tegoż mo-
cnośmy się martwili.
Konie nasze, broń i mantelzaki w największym są pogotowiu i nasze głowy
niczym nie zajęte jak marszem n. W dzień o marszu gadamy, a w nocy przez
sen maszerujemy. Aby jak najprędzej na jawie widzieć go można.

Korespondencja rodziny Hemplów. Bi­


blioteka Narodowa, rkps nr II 8798.

PRZYPISY

1 Mowa o' 1 szwadronie Tomasza Łu­ skoczone przez powstanie 2 i 3 V 1808.


bieńskiego i części 2 szwadronu Jana W rzeczywistości szwadrony te nie po­
Kozietulskiego, które towarzyszyły Mu­ niosły strat.
ratowi w Madrycie i zostały tam za­ 2 Rowicki pisał swój list w momen­

* Jest pan dzielnym człowiekiem.


» 289 «
cie najcięższych walk podczas pierw­ rannych i jeńcach wynosiły 165 ludzi.
szego oblężenia Saragossy. Kilka dni Sam Lefebvre-Desnouettes dostał się do
później zwinięto je. niewoli.
3 Hipolit Falkowski doglądał w tym 8 Juan Diaz Porlier — zwany el Mar-
czasie spraw Legii Nadwiślańskiej w ąuesito — był przywódcą grup party­
Paryżu i Bajonnie. Później został ko­ zanckich w Galicji i Asturii.
mendantem zakładu Legii w Sedanie. 9 Mowa tu o lesistych i bezludnych
4 Cztery plutony 2 szwadronu, dowo­ wówczas górach Sierra de la Demanda,
dzone przez kapitana Wincentego Ra­ leżących między Burgos a Logrońo.
dzimińskiego, znajdowały się przy kor­ 10 Wiosną 1810 r. marszałek Ney ob­
pusie marszałka Bessieres’a. Bitwa pod iegł starą fortecę Ciudad Rodrigo, która
Mediną del Rioseco w Starej Kastylii umożliwiała Hiszpanom swobodną ko­
stoczona została 14 VII 1808. munikację z Portugalią, skąd otrzymy­
6 Mowa o klęsce korpusu Junota pod wali broń angielską. Obroną Ciudad
Siintrą i o kapitulacji gen. Duponta pod Rodrigo kierował stary generał don
Bailen. Andreas de Herrasti, który odrzucił kil­
6 Oficerowie ci przeszli do pułku uła­ kakrotne wezwania do kapitulacji.
nów nadwiślańskich, gdzie zresztą przy­ Bombardowanie fortecy rozpoczęło się
jęto ich niechętnie, odbierali bowiem w połowie czerwca, a kapitulowała ona
ułanom możliwości awansu. 9 lipca. Upadek Ciudad Rodrigo umo­
7 S. Hempel opisuje tu nieudany po­ żliwił Francuzom podjęcie wyprawy do
ścig za brytyjskim korpusem gen. Portugalii. Wyprawa ta załamała się
Moore’a. 29 XII 1808 awangarda fran­ po dotkliwych porażkach pod Busaco
cuska zdołała pod Benavente zbliżyć się i Torres Vedras na przedpolu Lizbony.
do Anglików, od których oddzielała ją Oblężenie Kadyksu — nowej siedziby
jeszcze wezbrana rzeka Elsa. Dosyć nie­ junty centralnej i hiszpańskiego parla­
opatrznie gen. Lefebrve-Desnouettes z mentu, czyli Kortezów — rozpoczęło
600 ludźmi (w tym szwadronem szwo­ się w lutym 1810 r. Francuzom nie
leżerów dowodzonym przez Seweryna udało się jednak opanować tego miasta,
Fredrę) przeszedł wpław rzekę i pod wspomaganego przez flotę brytyjską.
Benavente został zaatakowany przez 11 Mowa o przygotowaniach do kam­
brytyjską lekką kawalerię lorda Page- panii 1812.
ta. Straty francusko-polskie w zabitych,
IV
KAMPANIA GALICYJSKA
20
NA GROBLI POD RASZYNEM

Utworzone w 1807 roku Księstwo łączeniem do Księstwa Warszawskie­


Warszawskie już dwa lata później go tych ziem, które zagarnięte zo­
znalazło się w śmiertelnym niebez­ stały przez Habsburgów po trzecim
pieczeństwie. Uważane przez zabor­ rozbiorze.
ców za zalążek przyszłej niepodleg­ Była to jedyna w ubiegłym stule­
łej Rzeczpospolitej, padło w 1809 ro­ ciu zwycięska kampania polska, któ­
ku ofiarą austriackiej napaści w ra­ rą wojsko polskie toczyło własnymi
mach kolejnej wojny, jaką monar­ tylko siłami. W przeciwieństwie bo­
chia habsburska toczyła z napoleoń­ wiem do roku 1807 na polskich zie­
ską Francją. Ponieważ główne siły miach nie było wojsk francuskich,
Wielkiej Armii zaangażowane były a niewielki posiłkowy oddział Sasów
w walkach z powstańcami hiszpań­ wycofał się na zachód natychmiast
skimi, a w środkowej Europie stacjo­ po raszyńskiej bitwie.
nowały przede wszystkim niepewne Jest to w dziejach naszej wojsko­
kontyngenty niemieckie, dwór wie­ wości kampania szczególna również
deński uznał, że nadeszła realna z racji dysproporcji sił, jakie obie
szansa przełamania hegemonii napo­ strony zaangażowały w walce. Księ­
leońskiej na kontynencie. Główne stwo Warszawskie — o czym już była
działania rozgrywały się w Bawarii mowa poprzednio — musiało oddać
i nad Dunajem (od 9 kwietnia), na­ na francuską służbę swych najlep­
tomiast Księstwo Warszawskie i pół­ szych żołnierzy, którzy powędrowali
nocne Włochy były drugorzędnymi do Hiszpanii lub Francji, stali garni­
terenami operacji militarnych. zonem w Gdańsku i pruskich twier­
14 kwietnia wieczorem porucznik dzach bądź też znaleźli się pod roz­
Paczany — Węgier w służbie austria­ kazami westfalskiego króla Hieroni­
ckiej — wręczył w Nowym Mieście ma. Wyniszczone poprzednią wojną,
nad Pilicą polskiemu oficerowi, po­ obciążone kosztami utrzymania kor­
rucznikowi Kraśnickiemu, bilet wi­ pusu Davouta, pozbawione najwar­
zytowy arcyksięcia Ferdynanda z za­ tościowszych kadr wojskowych, było
powiedzią rozpoczęcia wojny za dwa­ Księstwo Warszawskie faktycznie
naście godzin. Miała ona trwać do­ bezbronne (14 tys. żołnierzy plus 2
kładnie trzy miesiące i zakończyć się tys. Sasów) w momencie, gdy uderzył
klęską napastników, wyzwoleniem na nie silny, 32-tysięczny korpus
Lublina, Kielc i Krakowa oraz przy­ austriacki arcyksięcia Ferdynanda.
» 292 «
Trzymiesięczna wojna 1809 roku wojennego rzemiosła już w armii
rozpoczęła się największą w tej kam­ Księstwa Warszawskiego. Jedną z
panii bitwą pod Raszynem, stoczoną podstawowych cech tej armii był
przez wojsko polskie na przedpolach świadomy patriotyzm jej żołnierzy,
stolicy. Minister wojny ks. Józef Po­ który pozwalał właśnie w trudnych
niatowski wspólnie z francuskim ge­ chwilach osamotnienia zwalczać de-
nerałem artylerii Jeanem Pelletie- fetyzm i skutecznie stawiać czoło gó­
rem wybrali dogodną pozycję w po­ rującemu liczebnie przeciwnikowi.
bliżu Raszyna i Falent, gdzie zbiega­ Bitwa rozpoczęła się 19 kwietnia
ło się kilka traktów prowadzących wczesnym popołudniem, kiedy to ko­
znad granicy ku Warszawie. Pozycja lumny austriackiej piechoty uderzy­
ta była tym łatwiejsza do obrony, że ły na wioskę Falenty, bronioną przez
na przestrzeni kilku kilometrów roz­ straż przednią pod wodzą gen. So-
ciągały się tam wąskie groble i ba­ kc lnickiego. Przez sześć godzin — aż
gniste stawy, a wiosenne roztopy do zmroku — trwały krwawe zma­
utrudniały przeciwnikowi przemarsz gania o każdą pozycję, przy czym kil­
przez boczne, objazdowe drogi. Wy­ kakrotnie dochodziło do kontrata­
korzystując te atuty, Poniatowski li­ ków na bagnety, prowadzonych rów­
czył, iż zdoła powstrzymać na pe­ nież osobiście przez Poniatowskiego.
wien czas przeciwnika, zadać mu Bitwa pod Raszynem była niewąt­
znaczne straty wykrwawić w boju pliwie sukcesem młodej armii Księ­
i złamać tym .samym morale jego stwa, która nabrała udary we wła­
żołnierzy. Bitwa toczona na przedpo­ sne siły i talenty dowódcze Ponia­
lach Warszawy miała też stać się towskiego. Straty zadane wojskom
chrztem bojowym wojska polskiego, austriackim i zdecydowany opór, jaki
które w większości składało się z re­ natrafili napastnicy, skłoniły arcy-
krutów dopiero niedawno powoła­ księcia Ferdynanda do podpisania
nych do szeregów. Żołnierze ci w konwencji, na której mocy armia
przeważającej części nie brali udziału polska mogła spokojnie przejść z bro­
w kampanii 1807 r., za to uczyli się nią w ręku na prawy brzeg Wisły.

MICHAŁ SOKOLNICKI
generał brygady — dowódca przedniej straży

Wojna ta przez wkroczenie Austrii od strony Pilicy w granice Księstwa War­


szawskiego, niespodzianie zaczęta, znalazła Księstwo zupełnie nie przygotowane
do niej. Mieliśmy wprawdzie dokładne doniesienie, z wszelkimi szczegółami,
o zamachach Austrii — przez generała Sokolnickiego, który będąc wezwany
od swego przyjaciela Ignacego Potockiego do Puław, dowiedział się o wszyst-
Kim od tegoż, a mając przy tej okazji zręczność zwiedzenia całej prawie Ga­
licji, przekonał się naocznie o tym, co słyszał. Za powrotem swoim do Warsza­
wy generał Sokolnicki przedstawił rzecz całą na piśmie JOKsiążęciu Ponia­
towskiemu, naczelnemu wodzowi wojska polskiego, które to przedstawienie
w oryginale przesłane było cesarzowi Francuzów, lecz nie było dosyć szczęśli­
we, aby miało skutek sposobienia się do obrony... Nic o tym nie myślano x.
Książę, naczelny wódz wojska, wysłał kawalerię polską nad Pilicę dla obser­
wacji około 10 kwietnia, lecz ta nie wstrzymała Austriaków w przejściu tej
rzeki 2.
Podpułkownik Mallet, dyrektor inżynierów, wysłany z oddziałem 14 kwietnia
na zwiady do Nowego Miasta, spotkał się tam z kwatermistrzem nieprzyja­
» 293 «
cielskim 3. Nowina ta, doszedłszy do Warszawy, przekonała o pewności donie­
sień generała Sokolnickiego, a razem dała uczuć, że przedsięwzięcie środków
do bronienia się od napaści potrzebnym było od dawna.
Dnia 15 kwietnia generał Sokolnicki odebrał rozkaz udania się do Raszyna
na czele przedniej straży wojska złożonego z dwóch pierwszych batalionów
pułków 6 i 8 piechoty, które opatrzywszy w żywność na dni cztery, naczynia
kuchenne, połowę, broń i potrzebne ładunki, wyruszył późno wieczorem do
miejsca przeznaczonego, a stanąwszy tam w nocy z 15 na 16, zajął pozycję na
groblach falenckich, w której pozostał przez cały dzień 16.
Dnia 17 za przybyciem z Modlina batalionu II pułku 8 piechoty, należącego
do przedniej straży wojska, generał nią dowodzący ustanowił wszystkie swoje
bataliony piechoty na groblach od Pęcie przez Falenty aż do Jaworowa. Sam
zaś na czele pułku 5 jazdy (który tego dnia oddano pod jego dowództwo), trzech
kompanii woltyżerskich z batalionów wyżej nadmienionych i dwóch sztuk
lekkiej artylerii, poprzedzony od kompanii jednej z pułku 5 jazdy pod naczel­
nictwem podpułkownika Berka *, wyruszył dla rozpoznania nieprzyjaciela ku
Grójcowi, którego przednie czaty znalazłszy pod Prażmowem, manewrował
przez dzień 17 i 18 w celu dokładnego rozpoznania nieprzyjaciela. Dnia 18 wie­
czorem, powróciwszy do pozycji pod Falentami, postawił podpułkownika
Blumera z batalionem pułku 6 piechoty w pozycji pod Michałowicami.

Dziennik historyczny przedniei straży


wojska polskiego pod dowództwem
gen. Sokolnickiego, od dnia 15 kwietnia.
1809 do końca kampanii [w:] B. Paw­
łowski Dziennik historyczny i korespon­
dencja połowa generała Michała So­
kolnickiego 1809 r. Kraków 1932, s. 11—
12.

ROMAN SOŁTYK
kapitan artylerii konnej
Tymczasem armia arcyksięcia zbliżała się do Warszawy. Przednia straż pol­
ska opuścić musiała Tarczyn i cofnąć się do Raszyna4. Pozycji tej broniła
rzeczka Rawka, która uchodzi do Bzury i przecina dwie drogi: z Nadarzyna
do Jaworowa i z Tarczyna do Raszyna. Rawka jest błotnista w okolicach Ra­
szyna. W danej chwili armia austriacka przedostać się mogła na przeciwny
brzeg w trzech tylko miejscach, odległych o pół mili jedno od drugiego: w Ja-
worowie, Raszynie i Michałowicach, gdzie były łatwe do obrony groble i mo­
sty. Na przodzie, w samym środku pozycji wojska polskiego, była wieś Falenty,
a nieco dalej na prawo lasek olszowy. Za groblą raszyńską ciągnął się las więk ­
szy, przecięty drogami z Falent i Piaseczna. Było to dość mocne stanowisko.
Na przodzie leżała równina, wielkimi otoczona lasami
Książę Poniatowski postawił w Falentach przednią straż, złożoną z pierw­
szych batalionów 1 i 8 pułku piechoty i z czterech armat. Dowództwo powie­
rzył generałowi Sokolnickiemu, któremu w razie potrzeby przyjść miał z po­
* Berka Joselewicza

» 294 «
mocą batalion 6 pułku piechoty i dwa działa uszykowane przed groblą raszyń-
ską. Po prawej stronie wieś Michałowice zajmował I i II batalion 3 pułku z czte­
rema armatami; oddział ten cofnął się tu z Tarczyna pod dowództwem gene­
rała Biegańskiego. W środku, nieco za Raszynem, po obu stronach rzeki pro­
wadzącej do Warszawy, stały na piaszczystych wzgórzach dwa bataliony 2 puł­
ku piechoty polskiej, trzy bataliony piechoty saskiej, szwadron huzarów i dwa­
naście armat saskich 5. Oddziałem tym dowodził generał Polentz. Na lewo zaj­
mowały Jaworowo drugie bataliony 1 i 8 pułku z 6 armatami pod dowództwem
generała Kamińskiego *. Poniatowski rozmieścił również szereg oddziałów na
obu swoich skrzydłach. Kompania 5 pułku kawalerii zajmowała Błonie, szwa­
dron huzarów saskich strzegł przestrzeni między Błoniem a Raszynem, batalion
6 pułku piechoty stał z dwiema armatami na Woli. Kawaleria pod dowódz­
twem generała Rożnieckiego, złożona z 2, 3, 5 i 6 pułku z czterema działami
konnej artylerii, stała na czele wojsk polskich wprost armii Ferdynanda, któ­
rej nawet cofając się, nie przestawała mieć na oku; 1 pułk kawalerii cofnął się
do Góry wieczorem 18 kwietnia i zajął stanowisko położone o 1000 sążni poza
centrum wojska polskiego, gdzie stała również rezerwa artylerii, złożona z pię­
ciu lekkich dział 6.
Z rana 19 kawaleria Rożnieckiego stoczyła pod Nadarzynem zaciętą utarcz­
kę z przednią strażą arcyksięcia, utarczkę, w której odnaczył się 2 pułk polskiej
jazdy, następnie cofnęła się do głównej armii dla obrony obu skrzydeł.
Armia austriacka ciągnęła od Tarczyna lasami---- Przednią straż — zło­
żoną z trzech batalionów piechoty (pułku Vukasovicia), dwóch batalionów
strzelców (Siebengeburger-Wallachen ** ), całej lekkiej kawalerii arcyksięcia
i 12 armat — prowadził generał Mohr. Główny korpus austriacki szedł trzema
jednocześnie drogami: od Nadarzyna, Tarczyna i Piaseczna. Mohr ukazał się po
południu. Jazda polska maskowała jeszcze stanowiska Poniatowskiego. Dopiero
około pierwszej godziny, idąc za obrotem flankowym *** austriackich szwadro­
nów — odsłoniła księcia, który przez Michałowice wysłał natychmiast gene­
rała Rożnieckiego na tyły swojej armii.
Mógł wówczas arcyksiążę obejść łatwo lewe skrzydło polskie, którego Rawka
nie broniła już dostatecznie powyżej Jaworowa, lecz tego nie uczynił. Według
prawideł sztuki wojennej, początkowo wódz austriacki powinien był ukazać
Poniatowskiemu tylko swoją przednią straż, zatrzymując główny swój korpus
na skraju lasu. Powinien był nadto odłożyć walkę do następnego dnia, starać
się obejść lewe skrzydło polskie, zaatakować jednocześnie centrum. Poniatowski
byłby wówczas zmuszony do szybkiego odwrotu ku Warszawie, co przedsta­
wiało niemałe niebezpieczeństwo na równinie gliniastej, rozmokłej wskutek
odwilży. Byłby dalej prawdopodobnie zmuszony zostawić swoją artylerię
w grząskich trzęsawiskach. Manewr ten wpędzał wprawdzie oskrzydlające od­
działy austriackie pomiędzy wojsko polskie a Wisłę, lecz liczebna przewaga
arcyksięcia i w tym razie usuwała wszelkie niebezpieczeństwo.
Ferdynand niecierpliwie wyglądał walki. Nie czekając na główny swój kor­
pus, polecił generałowi Mohr zdobycie Falent, a zamierzał go sam wspierać od­
działami nadchodzącymi na pole bitwy.
Z drugiej strony książę Józef, świadom zwykłej opieszałości Austriaków, nie
spodziewał się natychmiastowego ataku. Sądząc widocznie, że bitwa odłożona
została do następnego dnia, nie cofnął swojej przedniej straży i pozostawił ją
* vel Kamieński (Michał Ignacy)
** siedrniogrodzko-wołoskich
*** manewrem oskrzydlającym
» 295 «
na niebezpiecznym stanowisku, z którego jeden tylko most jako tako ułatwiał
odwrót. Lecz Mohr tak nagle uderzył, że Poniatowski przyjąć musiał bitwę,
nie zmieniwszy w niczym swoich rozkazów.
Sokolnicki miał tylko trzy bataliony i sześć armat przeciw pięciu batalionom
i dwunastu działom Mohra, którego wsparto wkrótce sześciu batalionami i dwu­
nastu armatami brygady generała Civalarta7. Bitwa rozpoczęła się o drugiej
po południu. Książę Józef, przebywający wówczas w głównej kwaterze w Ra­
szynie, dosiadł zaraz konia i pośpieszył do Falent. Na jego rozkaz trzy działa
lekkiej artylerii rezerwowej zajęły stanowisko obronne przed tą wioską. So­
kolnicki, mając wówczas do dyspozycji baterię złożoną z dziewięciu armat,
mógł razić silniejszym ogniem zbliżające się wojska nieprzyjacielskie. Mohr
odpowiedział mocną kanonadą, podczas kiedy jego piechota ciągnęła batalio­
nami w ścieśnionej kolumnie.
O godzinie trzeciej Austriacy zdobyli lasek olszowy, a wkrótce później i wieś
Falenty. Batalion 8 pułku, broniący tych dwóch stanowisk, cofnął się w nie­
ładzie. Książę uszykował go, sam stanął na czele I batalionu 1 pułku, z bagne­
tem w ręku uderzył na Austriaków i odebrał im pozycję. Artyleria polska dziel­
nie pomogła księciu celnymi strzałami 8.
Nadciągnęła tymczasem brygada generała Civalarta i Mohr ponowił atak
zwiększonymi siłami przy udziale baterii złożonej z 24 dział. Mimo niezwykłej
waleczności artyleria polska nie mogła długo wytrzymać ich ognia. Zagwoż-
dżono kartaczownicę, kilka jaszczyków wyleciało w powietrze, a wśród kano-
nierów wielu było zabitych i ranionych. Pociski austriackie zapaliły wieś Fa­
lenty. Piechota, formowana w kolumny, zdobyła powtórnie lasek olszowy,
a wkrótce potem i wioskę. Poległ wówczas pułkownik Godebski, dowódca 8 puł­
ku piechoty, człowiek wielkich zdolności i nieposzlakowanego charakteru9.
Jednocześnie batalion 6 pułku, zewsząd atakowany, z trudnością opierał się
przeważającej sile nieprzyjaciela. Zagrożona ze wszystkich stron, musiała prze­
dnia straż polska cofnąć się do Raszyna. Nie obyło się przy tym bez zamiesza­
nia: zagwożdżoną kartaczownicę i drugą jeszcze armatę zostawiono na polu
bitwy. Rannym był generał Fiszer, szef sztabu głównego10. Generał Sokol­
nicki zdołał jednakże dostać się ze swym oddziałem do Raszyna, częścią po
grobli, częścią brodząc przez bagnisty strumień. Była wówczas piąta po połu­
dniu.
Austriacy, ośmieleni tym pierwszym powodzeniem, postanowili uderzyć na
Raszyn. Mimo gęstych strzałów piechoty polskiej postępowali groblą i opano­
wali część wioski. Polacy jednak nie dali się wyprzeć z tej części, która bliższą
była ich linii bojowej. Wojska austriackie zaatakowały również wsie Jaworo­
wo i Michałowice, lecz słabo i bezskutecznie. Około siódmej wieczorem po­
dwoiły wysiłki przeciw środkowi armii polskiej. Jedna kolumna ruszyła przez
Raszyn, druga usiłowała przebyć bagno leżące z lewej strony wioski. Książę
Poniatowski kazał wówczas ustawić po prawej stronie traktu warszawskiego
baterię złożoną z 16 armat, z których 12 było saskich, a 4 polskie. Przez godzinę
działa te nieustannie sypały kartaczami na piechotę austriacką i zmusiły ją
do odwrotu. Austriacy ponieśli w tym miejscu wielkie straty. Książę Józef
zsiadł był z konia i osobiście zagrzewał do walki kanonierów. Przez cały ciąg
bitwy raszyńskiej niejednokrotnie narażał swoje życie. Wszyscy oficerowie szta­
bu generalnego byli ranieni lub też konie pod nimi ubito.

R. Sołtyk Kampania 1809 r., Kraków


1906, s. 61—66

» 296 «
JÓZEF KRASIŃSKI
major warszawskiej gwardii narodowej

Odkomenderowany z gwardii narodowej, gdy teraz, to jest w początkach


[kampanii], nie była czynną, jako major a la suitę * sztabu księcia Ponia­
towskiego znajdowałem się---- pod Raszynem. Pierwsza to była bitwa, któ­
rą w życiu moim widziałem, więcej powiem, pierwsze strzały nieprzyjacielskie,
które tak blisko słyszałem, pierwsi ranni i zabici, których tak blisko siebie
oglądałem.
Wyznaję szczerze, że mnie wielki niepokój ogarnął, bałem się jednak nie
śmierci, nie ran, lecz tego, ażebym przypadkiem nie stchórzył i właśnie z tej
samej obawy łydki pode mną drżały. Zbliżyłem się do znajomego mi dobrze
kamerlokaja księcia Poniatowskiego (Łaski, który do śmierci księcia nie odstąpił
i dopiero po bitwie pod Lipskiem powrócił, idąc wciąż piechotą za karawanem
swego pana do Krakowa). Miał on zawsze w torbie wino, a w dużej manierce
wódkę. Poprosiłem go o wódkę. Dał mi jej pełną szklankę, a lubo taka ilość
trunku w innym razie byłaby mi głowę zawróciła, wtenczas wypiłem ją dusz­
kiem i nie zrobiła na mnie więcej skutku jak szklanka wody, lecz przecie tro­
chę rozgrzany cały dzień spędziłem przy księciu Poniatowskim, który wszędzie
się znajdował, gdzie był mocny ogień, lub przez niego posyłany raz do pułku
1 piechoty, trzymającego pierwszą linię, gdziem zastał mego przyjaciela Skrzy­
neckiego, wtenczas porucznika, a potem pod lasek, już z tej strony Raszyna, do
pułkownika Godebskiego, którego znalazłem dopiero co rannego śmiertelnie,
a gdy go przy mnie żołnierze nieśli, druga go kula armatnia dobiła.
Sam miałem dwa przypadki. Raz, gdyśmy z księciem z Falent do Raszyna
wąską groblą wracali wśród strzałów tyralierów austriackich, mój koń zląkłszy
się czegoś, w bok skoczył i w rów błotnisty ze mną wleciawszy, przewrócił się.
Szymanowski Ignacy, za mną jadący, zawołał:
— Krasiński zabity!
Lecz mi nic się nie stało, tylko się ile możności z koniem jak najprędzej
z błota wydobyłem, gdyż wszyscy odjechali, a tyralierzy już się bardzo zbli­
żali. Drugi przypadek miałem zaraz potem, gdym galopem doganiał eskortę
księcia, na mostku nasz ułan przez niezręczność, i swoją, i moją, tylcem lancy
nogę mi skaleczył. Gdyśmy dojeżdżali do Raszyna już się od granatów paliła
oberża, gdzie był założony ambulans, a kartacze między nas padały.

J. Krasiński Ze wspomnień, „Biblioteka


Warszawska” 1912, t. 2, s. 427—428.

ROMAN SOŁTYK
kapitan artylerii konnej

Granaty polskie zapaliły Raszyn, a rozsypana w tyraliery piechota, dzięki


niezwykłej waleczności, utrzymała się na powierzonym jej stanowisku. Próż­
nymi były wszystkie usiłowania Austriaków, gdyż układ terenu nie dozwalał
na ustawienie baterii dla poparcia arcyksiążęcej piechoty. O dziewiątej wieczo­
rem strzały ucichły. Austriacy cofnęli się poza most raszyński, poprzestając na
* nadliczbowy

» 297 «
zajęciu grobli i lasu położonego za wioską. Zatem, oprócz Falent, Polacy nie
utracili ani jednej piędzi ziemi i utrzymali się na polu bitwy.
W dniu tym straty wojska polskiego wynosiły 450 zabitych, 900 rannych i 40
wziętych do niewoli. Straty Austriaków, którzy walcząc prawie ciągle na otwar­
tym polu, bardziej byli wystawieni na strzały nieprzyjacielskie — dochodziły
do 2500 ludzi11.
Mając na względzie ogromną mniejszość sił polskich, śmiało zaliczyć można
bitwę raszyńską do najchlubniejszych w tej kampanii. Jeśli weźmiemy nadto
pod uwagę okoliczność, że armia Ferdynanda składała się z wypróbowanych
w bojach weteranów, a wojsko Poniatowskiego było — rzec można — wojskiem
rekrutów, którzy nigdy ognia nie widzieli — należy podziwiać tym bardziej oka­
zaną przez Polaków waleczność.
Zaledwie ucichł ogień, Sasi, którzy mężnie walczyli podczas bitwy, rozpoczęli
odwrót ku Warszawie, a stamtąd do Saksonii, stosownie do otrzymanego przed
kilku dniami rozkazu12. Odwrót ten wywołał wielkie oburzenie w wojsku
polskim. W rzeczy samej opuszczenie sprzymierzeńca w chwili niebezpieczeń­
stwa było, jeśli nie podłością, to w każdym razie czynem godnym nagany.
O dziesiątej wieczorem książę Poniatowski zwołał na polu bitwy radę wo­
jenną. Poniesione w czasie walki straty, oddalenie się z szeregów wielkiej liczby
żołnierzy, którzy musieli odnieść rannych, odwrót wreszcie Sasów — zreduko­
wały siły Poniatowskiego do niespełna 9000 ludzi. Zdecydowano się wobec tego
na odwrót, który należało wykonać w ciągu nocy dla uniknięcia pogoni. Odwrót
rozpoczęty o godzinie jedenastej wieczorem doprowadzono do skutku bez żad­
nej innej straty, prócz 2 armat zostawionych w błocie, które miejscami czyniło
drogę wprost nieprzebytą.

R. Sołtyk, op. cit., s. 66—67.

MICHAŁ JACKOWSKI
podoficer artylerii konnej

Odwrót ku Warszawie odbył się w porządku. Ale władza krajowa zaniedbała


ponaprawiać groble i drogi i 2 działa naszej artylerii konnej zagrzęzły w błocie
po same panwie, pół mili od placu boju na grobelce błotnistej doliny. W odwro­
cie musiano je zostawić, a porucznik Mikuszewski odkomenderował mnie i ka­
prala Bąkowskiego do ich wydobycia.
Wzięliśmy się do tego we dwóch, i wobec nieprzyjaciela, niełatwego dzieła.
Odprowadziliśmy nasze dwa wierzchowe konie w chrusty niedaleko doliny,
przekopaliśmy rów, spuściliśmy wodę, poodkopywaliśmy koła i przykryliśmy
działa chrustem, aby nieprzyjaciel ich nie spostrzegł. Częste patrole austriackie
dochodziły do samej prawie doliny, ale że noc była ciemna, nie spostrzegły nas
ani dział, pomimo że kule i wieńce przez nieprzyjaciela w górę puszczane i po­
bojowisko, i okolice kiedy niekiedy oświecały.
Z kolei jeden z nas kopał, a drugi stał na straży za błotem i uwiadamiał
o nadchodzącym patrolu. Trzy razy patrol austriacki przychodził nad same
błoto, ale na szczęście zawsze wracał, nie zapuszczając się dalej. Na godzinę
przede dniem posłałem kaprala Bąkowskiego z poleceniem, aby galopem do
Warszawy ruszył i konie pociągowe z asekuracją przyprowadził.
» 298 <t
W ciągu dnia przybył adiutant major Szubert z końmi pociągowymi i szwa­
dronem jazdy pułku 3 ułanów pułkownika Łączyńskiego i pod zakryciem jazdy
uwieźliśmy nasze działa spod boku nieprzyjacielskiego.
Kiedy z tymi działami do Warszawy przybyłem, tak kapitan mój Sołtyk, jak
dowódca baterii podpułkownik Potocki zapewnili mnie i kaprala Bąkowskiego,
że będziemy przedstawieni do krzyżów, lecz po kampanii austriackiej postąpi­
łem na adiutanta podoficera, ale krzyża zapewne dlatego nie dostałem, że
w czasie tym, kiedy krzyże rozdawano, oddaliłem się za urlopem nad granicę
litewską dla widzenia się z ojcem.

M. Jackowski Pamiętniki [w:] Pamiętni­


ki polskie, t. 1, Paryż 1844, s. 89.

JÓZEF KRASIŃSKI
major warszawskiej gwardii narodowej
Pod wieczór dał mi książę rozkaz do Warszawy, ażeby natychmiast całą
gwardię narodową zwołać i postawić na okopach — od rogatek mokotowskich
do czerniakowskich, oddając nas pod komendę generała Sokolnickiego.
Nim się jeszcze zaczęła bitwa raszyńska, były już dane rozkazy, ażeby na
pierwszy apel była gwardia gotowa do wystąpienia i wymaszerowania na wały.
W dniu tym cała prawie ludność Warszawy wyległa na okopy. Księża i dzieci
z laseczkami i perspektywkami przyszli patrzeć na walkę, jak na jakie wido­
wisko. Wróciwszy do miasta, kazałem doboszom po ulicach apel uderzyć
i wkrótce stanęły dwa bataliony gwardii narodowej pod bronią i dowództwem
naszego pułkownika Piotra Łubieńskiego, później przybył Sokolnicki. Wyma-
szerowaliśmy i stanęli na wskazanym miejscu od Belwederu aż do Wisły, albo­
wiem ten mały kawałek od mokotowskich rogatek do Belwederu zajęli kadeci
i Szkoła Artylerii i Aplikacyjna. Tam staliśmy przez trzy dni, a przez dwa
pierwsze ucierały się na wszystkich punktach forpoczty i tyralierzy. Zważyw­
szy dobrze, cała ta obrona wałów przez nas i przez kadetów tak była słaba
i nieporządna, że mogli byli tą luką Austriacy jednym może dobrym batalio­
nem wejść i wziąć Warszawę, ale oni się bardziej bali miasta niż nas, a widząc,
jak mówiłem wyżej, przez perspektywy tyle ludzi na okopach podczas bitwy,
byli pewni, że cała ludność jest uzbrojona, i to sprawiło, iż tak dla nas korzy­
stną konwencję książę wyrobił.
Rzecz ciekawa była patrzeć na nasz pułk, mający może na stu ludzi jednego,
który służył niegdyś w wojsku, jak wszyscy stanęli na swoim miejscu, jak każdy
z bronią, amunicją, gorliwością i zapałem gotów był bić się i bronić miasta.
Lecz za to, gdy już broń w kozły złożyli, co się działo z tym obywatelskim
wojskiem! Zaczęło się od tego, że oprócz forpocztów, wart i grenadierów roz­
lecieli się wszyscy na różne strony. Jedni za materiałami do budowania sobie
baraków, i ci niedługo wrócili obładowani stołami, drzwiami, okiennicami, de­
skami zabranymi pożyczonym sposobem z Łazienek księcia Poniatowskiego
i bliższych przedmieść, z których wkrótce jak dzieci z kart pobudowali sobie
obóz chałupkowy, prawdziwie obywatelski. Większa jeszcze część poleciała do
lasku Łazienkowskiego, gdzie na nich czekały żony, matki, siostry, kochanki,
dzieci, które ich z miasta odprowadziły, a wkrótce za rycerzami przyszły do
» 299
obozu procesjami, obładowane tłomoczkami, poduszkami, supełkami z jedze­
niem i rozmaitymi napojami, a dopiero później wozy oficerów, kupców korzen­
nych, wyładowane winem, porterem, marynatami itp., których pewnie w tym
obozie więcej sprzedali, niźliby mogli w Warszawie.---- Lecz muszę oddać
sprawiedliwość obywatelom Warszawy, iż to pierwsza jedynie noc naszego
obozu była takd, co zresztą nie ich było winą, lecz przyjaciół i przyjaciółek
z nimi się żegnających. Nazajutrz rano przy uderzeniu pobudki wstali wszyscy,
prócz kobiet, wszyscy byli na nogach, a nikogo nie brakowało.

J. Krasiński, op. cit., s. 428—430.

PIOTR STRZYŻEWSKI
szef szwadronu 3 pułku ułanów

Nazajutrz przede dniem piszący te pamiętniki odebrał rozkaz zrobić podjazd


z jednym szwadronem 13 pod obóz nieprzyjacielski, który zawsze w tym miejscu
był rozłożony, ale już zajął Raszyn i swym wojskiem obsadził. Gdy się więc
do niego zbliżył, ujrzał podobną ilość huzarów austriackich przeciwko sobie
wysłaną, z którymi, zwyczajem lekkiej jazdy, zaczął flankierować *, lecz gdy
z żadnej strony nie miano na celu posuwanie się naprzód i oba szwadrony od­
strzelały sobie prawie w miejscu, a na koniec około godziny drugiej z południa
dał się słyszeć trębacz zwiastujący parlamentarza, który dojechawszy do na­
szych flankierów, oddał ekspedycję, którą mi w ten moment wręczono.
Adres jej mocno mnie zdziwił, gdyż starannie unikał nazwać nas wojskiem
polskim, zastosowany był do księcia Poniatowskiego po francusku w tych sło­
wach: „A Monsieur le Prince Poniatowski, Commandant en Chef des troupes
combines pres de Varsovie” ** .
Odesłałem ekspedycję do księcia, będącego pod rogatkami mokotowskimi,
i dalej rozpocząłem flankierowanie. W parę godzin nadesłał mi książę odpo­
wiedź do arcyksięcia Ferdynanda, którą, gdy oficer przeze mnie wysłany oddał
oficerowi austriackiemu, tenże go przestrzegł, aby spiesznie wracał, gdyż za
nim strzelać będą, na co mój jednak nic nie zważał, znając prawa wojny, a bar­
dziej dając poznać przeciwnikom, że nie jest u nich obcy i bynajmniej kroku
nie przyspieszył.
Niedługo potem odebrałem powtórną ekspedycję z takimże adresem, którą
niezwłocznie odesłałem. Skoro ją książę Poniatowski odebrał, przybył niedługo
do mojej linii flankierów ze swym sztabem, do którego zbliżywszy się, odebra­
łem rozkaz, abym pozostał w miejscu, lecz bez wystrzałów. Odprowadziwszy
więc księcia do linii flankierów austriackich, gdzie już na niego czekał generał
od arcyksięcia Ferdynanda przysłany, do którego głównej kwatery pojechał,
wróciłem do swoich ludzi i czekałem na powrót księcia, który dość późno na­
stąpił 14. Natenczas książę rozkazał mi ściągnąć szwadron i z nim się zbliżyć do
rogatki.
Arcyksiążę Ferdynand jak najgrzeczniej przyjął księcia Poniatowskiego, któ­
rego znał dawniej, a zbliżywszy się do niego, zapytał:
* tj. prowadzić walkę w szyku luź­
nym
** Do księcia Poniatowskiego, naczel­
nego wodza oddziałów kombinowanych
pod Warszawą.
» 300 «
— Książę, jaki masz zysk bić się za Napoleona?
Na to mu książę odpowiedział, że wielki, gdyż mu to da je zaszczyt walczyć
przeciwko arcyksięciu. Dalej mu oświadczył arcyksiążę, iż nie jest celem jego
niszczyć do ostatka wojsko, którym książę dowodzi, a zatem mu proponuje ka­
pitulację. Na to książę cofnął się nieco, okazując nieukontentowanie, i odrzekł:
— To słowo źle brzmi w uszach moich, gdyż nie jestem do niego nawykły,
ale proponuję waszej ckmości konwencję

P. Strzyżewski, Pamiętniki i papiery


służbowe 1794—1809. Biblioteka PAN
w Krakowie, rkps nr 1173.

ROMAN SOŁTYK
kapitan artylerii konnej

Nazajutrz, 21, dwaj wodzowie zjechali się znowu. Ułożyli punkty zasadnicze
umowy, na skutek której wojska polskie ewakuować miały Warszawę. Arcy­
książę nie chciał zrazu przystać na wszystkie żądania Poniatowskiego, lecz spo­
strzegłszy w jego orszaku jeźdźców pospolitego ruszenia ubranych po cywilne­
mu i uzbrojonych lancami, nie mógł ukryć doznanego wrażenia. Poznał z tego,
że wojna mogła stać się narodową. Chcąc zaś za wszelką cenę uniknąć tej
ostateczności, pośpieszył zawrzeć układ, który opiewa, że: „W przeciągu 48 go­
dzin wojsko ustąpi ze stolicy, przez cały ten czas przerwane zostaną wszelkie
kroki wojenne. Po upływie tego terminu Austriacy zajmą stolicę, lecz nie będą
mogli nakładać na mieszkańców żadnych kontrybucji wojennych. Urzędnicy cy­
wilni, Polacy i Sasi, oficerowie i żołnierze francuscy mają pięć dni pozostawio­
nych sobie do opuszczenia miasta. Armia polska ma prawo zabrać broń i amu­
nicję będącą w Warszawie. Powierzono wreszcie szlachetnej opiece wojska
austriackiego chorych i ranionych, którzy, po przyjściu do zdrowia, będą mogli
powrócić do swoich oddziałów. Osoby, własności i kościoły wszystkich wyznań
będą szanowane’. Umowę tę podpisano 21 kwietnia o godzinie piątej po po­
łudniu.
Pogrążyła ona w smutku wojsko i mieszkańców Warszawy. Książę sam czynił
sobie z tego powodu gorzkie wymówki i tymi słowy zwrócił się do generała
Pelletier, który przyszedł po rozkazy:
— Generale, lękam się, czy nie podpisałem mojej niesławy.
Pelłetier odpowiedział:
— Mości książę, bądź spokojnym. Sprawa Polski nie straci, lecz zyska na tej
umowie. Przeszedłszy na prawy brzeg Wisły, będziesz mógł działać swobodniej,
Austriacy zaś uwiężą w Warszawie znaczną część wojsk swoich.
Broń i amunicję, będące w arsenale, wywieziono do Modlina na statkach z ro­
zebranego mostu na Wiśle. Wojsko przeszło przez rzekę i pociągnęło następnie
do Modlina i Serocka. 23 o czwartej po południu wszystko było już uprzątnięte,
Rada Ministrów ustąpiła do Tykocina, zabierając z sobą archiwum państwo­
we 1£\
R. Sołtyk, op. cit., s. 69—70.

» 301
PRZYPISY

1 Opinia Sokolnickiego nie jest obiek­ 5 pułk strzelców konnych — płk Kazi­
tywna. Poniatowski zdawał sobie bo­ mierz Turno; 6 pułk ułanów — płk Do­
wiem sprawę z niebezpieczeństwa i je­ minik Dziewanowski; 1 batalion arty­
szcze kilka miesięcy przed kampanią lerii — ppłk Jakub Redel; III batalion
ostrzegał Napoleona. Cesarz jednak wy­ artylerii — ppłk Józef Hurtig; I bata­
prowadził z Księstwa kilka polskich lion artylerii konnej — kpt Włodzimierz
pułków piechoty do Hiszpanii, Gdańska Potocki.
i twierdz niemieckich, przez co bardzo 7 Brygada gen. Civalarta składała się
poważnie osłabił jego obronę. Wg „Obe­ z dwóch pułków piechoty. Oprócz nich
cnego stanu armii Księstwa Warszaw­ atakowały Polaków cztery szwadrony
skiego” z 1 I 1809 (Archiwum Wojenne huzarów palatyńskich i dwa bataliony
w Vincennes. Seria C 2 88. Armee wołoskie, należące do straży przedniej
d’Allemagne. 1809). W przededniu woj­ gen. Mohra. Na same Falenty uderzył
ny z Austrią obok etatowego wyposa­ pułk piechoty Vukasovicia, również ze
żenia żołnierzy zgromadzono w magazy­ straży przedniej.
nach 21 tys. karabinów, 830 par pisto­ 8 Był to najbardziej dramatyczny mo­
letów i 750 szabel dla ewentualnego ment walki. Swym czynem ks. Józef
uzbrojenia gwardii narodowej i pospo­ zyskał sobie znaczną popularność i udo­
litego ruszenia. Poniatowski zwracał wodnił, że nie zbywa mu na osobistej
uwagę Napoleona, że Księstwo, aby odwadze.
mieć pełną gotowość bojową, musi 9 Godebski został śmiertelnie ranny
otrzymać jeszcze 10 tys. karabinów, dopiero około godziny 8 wieczorem,
6 tys. par pistoletów, 10 tys. tasaków kiedy na czele I batalionu 8 pułku pie­
dla piechoty i 9 tys. szabel dla kawale­ choty starał się oczyścić z Austriaków
rii. Księstwo w przededniu wojny miało groblę prowadzącą z Raszyna do wsi
93 działa połowę małego kalibru, 150 Puchały. Austriacy schronili się do mu­
dział fortecznych. Ks. Józef domagał się rowanego magazynu, skąd ostrzeliwali
przysłania mu 120 dział ciężkiego ka­ Polaków: „Najpierwszy wpadł furtką do
libru dla twierdz w Modlinie, Toruniu, tego magazynu, a za nim grenadierzy
Częstochowie i na Pradze. W magazy­ z batalionu II Skaliński i Arsianowski,
nach było 5 min sztuk amunicji dla lecz dano ognia plutonem, gdzie naj­
piechoty. przód konia [Godebskiego] zabito, puł­
2 Kawaleria Rożnieckiego była zbyt kownik plejzerowany w piersi, grena­
słaba i nie miała wcale za zadanie po­ dier Skaliński na placu został, a grena­
wstrzymywać nieprzyjaciela, a tylko dier Arsianowski plejzerowany lekko
rozpoznać jego siły i zamiary. w rękę wyciągnął śmiertelnego pułkow­
8 Mallet spotkał w Nowym Mieście nika Godebskiego. Już wchodził oddział
nie kwatermistrzów, ale wspomniane­ w tę furtkę, lecz strata ukochanego puł­
go Węgra — Paczanya. Natychmiast też kownika każdego przeszyła smutkiem,
zawiózł do Warszawy bilet arcyksięcia zwłaszcza że prosił, aby go unieść z pla­
Ferdynanda z zapowiedzią, że wojna cu”. Raport ostatnich czynności w dniu
rozpocznie się 15 kwietnia o 7 rano. 19 V [sic!] batalionu pułku 8-go p., zło­
Mallet stanął w Warszawie godzinę po żonego z dwu kompanii grenadierskich
oficjalnym rozpoczęciu kampanii. i czterech fizylier skich baonu I-go [w:]
4 Były to I i II bataliony 3 pułku pie­ B. Pawłowski Historia wojny polsko-
choty pod dowództwein gen. Łukasza -austriackiej 1809 r.,' Warszawa 1935,
Biegańskiego. s. 144—145.
5 Siły saskie na terenie Księstwa li­ Ranny Godebski zmarł w drodze do
czyły ogółem 1500 żołnierzy piechoty, Warszawy późnym wieczorem. Pocho­
500 huzarów oraz 2 działa (a nie 12, jak wany został na cmentarzu Powązkow­
poda je Sołtyk). skim, gdzie zachował się do dziś jego
8 Dowódcami wymienionych tu jed­ grobowiec. Stanisław Potocki — prezes
nostek byli: 1 pułk piechoty — płk Ka­ Rady Stanu i Rady Ministrów —
zimierz Małachowski; 2 pp — płk Sta­ wzniósł później w swym Wilanowie po­
nisław Potocki; 3 pp — płk Edward mnik ku czci żołnierzy polskich pole­
Żółtowski; 6 pp — płk Julian Sieraw- głych pod Raszynem.
ski; 8 pp — płk Cyprian Godebski; 10 Ranny gen. Stanisław Fiszer nie
1 pułk strzelców konnych — płk Kon­ mógł brać czynnego udziału w walkach
stanty Przebendowski; 2 pułk uła­ i udał się do Torunia.
nów — płk Tadeusz Tyszkiewicz; 3 pułk 11 Są to dane, które podaje ks. Józef
ułanów — płk Benedykt Łączyński; w swym raporcie do Napoleona z 1 V
» 302 «
1809. Sołtyk, opracowując historię kam­ ułanów, o którym wspomina w swej re­
panii galicyjskiej, korzystał z korespon­ lacji Michał Jackowski.
dencji Poniatowskiego, którą znalazł 14 Spotkanie ks. Józefa z arcyksię-
w Archiwum Wojennym w Vincennes. ciem Ferdynandem nastąpiło 20 kwiet­
W archiwum tym zachowano kilkadzie­ nia wieczorem w Rakowcu. Zawarto
siąt stron notatek i wyciągów sporzą­ wówczas 48-godzinny rozejm.
dzonych przez Sołtyka. 15 Rada Ministrów wycofała się naj­
12 Sasi chcieli wycofać się jeszcze pierw do Torunia, a dopiero po zagro­
przed bitwą, ale nie zezwolił na to Po­ żeniu tego miasta przez Austriaków —
niatowski. do Tykocina.
18 Był to ten sam szwadron 3 pułku
21
POCZĄTEK OFENSYWY

23 kwietnia wojsko polskie zakoń­ ski przeszedł do kontrofensywy, ude­


czyło ewakuację Warszawy i przeszło rzając kilku kolumnami (Sokolnic-
na prawy brzeg Wisły, reorganizując kiego, Michała Ignacego Kamieńskie­
się w trójkącie twierdz Modlin—Se­ go, Dąbrowskiego) na przeciwnika
rock—Praga. Na naradzie odbytej rozłożonego w rejonie Grochowa i
w Zegrzu polscy dowódcy postano­ Radzymina.
wili wkroczyć do Galicji, której gra­ Po pierwszych sukcesach ks. Józef
nica — wytyczona trzecim rozbiorem Poniatowski postanowił zlikwidować
z 1795 r. — biegła kilka kilomerów austriacki przyczółek pod Ostrów­
na wschód od Pragi. Decyzja Ponia­ kiem, powierzając to zadanie gen.
towskiego była m. in. rezultatem Sokolnickiemu, który odznaczył się
działań wojsk austriackich, które już pod Raszynem i Grochowem.
koncentrowały się stopniowo na pra­ Atak nastąpił w nocy z 2 na 3 maja
wym brzegu Wisły i utworzyły przy­ i zakończył pełnym powodzeniem —
czółek mostowy w Ostrówku, naprze­ wzięciem do niewoli całego niemal
ciw Góry Kalwarii. Austriacy pra­ austriackiego pułku Baillet wraz
gnęli najwyraźniej stoczyć nową z 37 oficerami i dowódcą.
walną batalię bądź też zmusić Pola­ Zwycięstwo pod Ostrówkiem —
ków do wycofania się na północ w jedno z największych w tej kampa­
kierunku Torunia, a później Gdań­ nii — otworzyło Polakom drogę ku
ska. Galicji i stało się początkiem tryum­
24 kwietnia Austriacy podjęli pró­ falnego marszu, który zaprowadził
bę zdobycia Pragi, ale atak ten został ich aż do Zamościa i Sandomierza.
odparty. Następnego dnia Poniatow­

PIOTR STRZYŻEWSKI
szef szwadronu 3 pul/cu ułanów

Po niejakich więc sporach ułożono, że Warszawa zostanie przez wojska nasze


opuszczona, do czego nam zostawiono trzy dni czasu do wyprowadzenia zapa­
sów wojennych, że żadnej kontrybucji nie ulegnie, że most zostanie zabrany
na stronę Pragi, która, zostając w ręku naszym, nie będzie mogła być atakowa-
» 304 «
na od strony Warszawy. Tym sposobem opuściliśmy miasto i udali pod Serock.
Austriacy zaś weszli do Warszawy zdziwieni, że nikt, nawet z ciekawych, na
nich nie patrzał. Damy nasze zamknęły się w domach, te zaś [które] przymu­
szone były okazać się na ulicach, odwiedzając krewnych lub znajomych, przy­
wdziały powszechną żałobę, to jest powszechnie wtedy przyjęte płaszcze popie­
late, mając włosy upudrowane.----
Arcyksiążę, mając ciągle nadzieję spotkania wojsk pruskich, wysłał część
swoich. ku Toruniowi, w którym nasz nieliczny garnizon 1 był ufortyfikowany,
komenderowany przez energicznego generała Woyczyńskiego, lecz na nieszczę­
ście mocną chorobą złożony [generał] leżał w łóżku. Gdy oczekiwane wojsko
pruskie nie nadeszło, Austriacy postanowili zdobyć mało znaczące okopy, gar­
stką ludzi obsadzone2. Tym końcem rozpoczęli atak, lecz niebaczni, z kim
mieli do czynienia. Mężny generał Woyczyński za pierwszym wystrzałem ka­
zał się zanieść z łóżkiem do najcelniejszej baterii i stamtąd wydawał rozkazy.
Austriacy, dowodzeni przez śmiałego i znanego w ich wojsku z odwagi majora,
którego nazwiska nie powinienem był zapomnieć, przypuścili szturm do mostu,
którego część większą przeszli, lecz utraciwszy znaczną ilość swoich, a nade
wszystko walecznego majora, cofnąć się musieli3. Gdy ogólny na fortyfikacje
atak nie lepiej się powiódł, odstąpili od zamierzonego planu i wrócili do War­
szawy.
W tymże czasie chcieli tentować * szczęścia z innej strony, a że atak na Pragę
był zastrzeżony 4, zebrawszy znaczną liczbę statków i usadziwszy na nie woj­
sko, przymusili naszych przewodników, aby ich zza koszar gwardii koronnej
do Żerania przewieźli, gdzie pułkownik Krukowiecki stał w baterii, uważając
pilnie na stronę Warszawy. Spostrzegł więc łatwo, równo ze dniem, zbliżające
się statki z wojskiem nieprzyjacielskim, a przypuściwszy dość blisko, miotał
ogniem kartaczowym, z tych dwa zatopił, resztę zaś uszkodzoną do powrotu
przymusił.
Widząc zaś arcyksiążę wszystkie swe przedsięwzięcia bezskuteczne i straciw­
szy nadzieję współdziałania pruskiego, powziął myśl postawienia mostu pod
Górą Kalwarią i przejścia na drugi brzeg, aby z tamtej strony Pragę opanować
i postawiwszy na powrót most warszawski, zapewnić sobie komunikację obu
brzegów Wisły. Tym końcem wysłano pontonierów pod mocną zasłoną wojska,
którzy zebrawszy potrzebne materiały, zajęli się budową mostu, do czego obrali
stosowne miejsce, gdzie wielka kępa na Wiśle będąca dzieli tę rzekę na dwa
koryta i tak w dwóch miejscach roboty razem przyspieszyły, a że wojska pol­
skiego nie było na przeciwnej stronie, łatwo im było przeprawić swoje z do­
danymi inżynierami, którzy wkrótce usypali obronny szaniec czworoboczny,
przedmostowy, redutą zwany.
Tymczasem wojsko polskie, cofnąwszy się pod Serock, nie mogło zostać bez­
czynne. Generał Dąbrowski odebrał rozkaz przejścia Bugu, pod tymże miastem
płynącego, i wkroczenia do Galicji, którą ta rzeka od Księstwa Warszawskiego
przedzielała 5. Pułk 3 ułanów, w którym byłem szefem I szwadronu, zostawał
wtenczas pod jego komendą. Odbieram rozkaz od mego pułkownika ** koło pią­
tej wieczór, abym się stawił natychmiast z moim szwadronem przed kwaterą
generała w samym Serocku i nad samą rzeką będącą. Spełniwszy rozkaz, za­
meldowałem się generałowi. Spostrzegłszy mnie, zapytał się, czy jadłem. Wie­
działem ja, że techniczny wyraz wojskowy nie tyczył się mojej osoby, ale mo­

* próbować
** Benedykta Łączyńskiego
> 305 «
ich podwładnych. Odpowiedziałem śmiało, że nie. Obróciwszy się więc do adiu­
tanta, rozkazał, aby konie artylerii ustąpiły mi żłobów na placu postawionych.
Sam zaś, abym pozostał u niego na obiedzie. Kazawszy więc dać obrok na ko­
niach wieziony i ludziom gotować, co mają w sakwach, wróciłem do generała,
który spojrzawszy na mnie rzekł:
— Wybrałem ciebie, któremu chcę zrobić wkroczenie najpierwszemu do Ga­
licji — pokazując ręką na przeciwną stronę rzeki.
Skłoniłem się militarnie przez przyłożenie ręki do czapki, której jeszcze nie
zdjąłem, oczekując na to rozkazu generała.
— Postaraj się o przewodnika do Radzymina. Idzie z tobą szef batalionu
Sierawski 6 ze swoim batalionem i dwa działa artylerii konnej. Tam stoją Au­
striacy, których trzeba wypędzić. Ja za wami pospieszę.
Natenczas kazał mi się rozbroić, wkrótce dano obiad, po którym, gdy się tak
zmierzchło, żem własnego konia pod sobą nie widział, udałem się przez most
na drugą stronę rzeki, postępując za światełkiem latarni niesionej przez prze­
wodnika. Ledwieśmy kilkaset kroków uszli, gdy stojąca wedeta huzarów dała
ognia z pistoletu i uciekła do swojej placówki. Do tej przypadliśmy prędko,
dyrygując Się * na wielki ogień przez nią rozłożony, gdy mój przewodnik i jego
błahe światełko na pierwszy wystrzał znikło. Za naszym do ognia przybyciem
już i placówka znikła, odstrzelając się tylko za sobą, będąc przez wysłany ode
mnie oddział ściganą. Przy ogniu zastaliśmy furaż, wołu i beczkę wódki, którą
kazałem przy sobie wytoczyć, aby z niej moi żołnierze złego użytku nie zrobili.
Postępowaliśmy więc przez las, częścią za odgłosem strzałów, częścią za blado
bielejącą się drogą, aż na koniec wyszliśmy za las, więcej jak milowej długości.
Natenczas dały mi się widzieć liczne ognie nieprzyjacielskie, które pod mia­
stem założono. Stanęliśmy więc pod lasem i postawiwszy w pewnej odległości
straże, kazałem zsiąść z koni, aby im i ludziom zmęczonym [dać] wypocząć. Bę­
dącego zaś przy mnie ochotnika, młodego Madalińskiego, syna sławnego gene­
rała, wysłałem na powrót, dając znać szefowi Sierawskiemu, że już jestem
na drugiej stronie lasu, że widzę ognie nieprzyjacielskie, i zachęcając go do
pośpiechu z batalionem i artylerią, gdyż od mocniejszej kawalerii mogę być
porażony. Nic jednak nieprzyjaciel przeciwko mnie nie tentował, chociaż od
swojej placówki był uwiadomiony.
Nadszedł na koniec Sierawski. Gdy już szarzeć zaczęło, umówiliśmy się, iż
on po pewnym spoczynku podstąpi pod obóz nieprzyjacielski i ogień rozpocznie.
Ja zaś, widząc już wojsko nieprzyjacielskie zaangażowane, wpadnę do miastecz­
ka i to oczyściwszy, wezmę tył Austriakom. Co się też nam jak najlepiej po­
wiodło. Skorom się znalazł w Radzyminie, mieszkańcy zewsząd wylatali wska­
zując, gdzie się nieprzyjaciel ukrywa, tudzież mały dziedziniec, w którym się
mała komenda zamknęła. Gdy to łatwo zdobyte zostało, a kawaleria austriacka,
nie wiem czemu, tak spiesznie się cofnęła, wpadłem podług umówionego planu
w tył piechoty, a Sierawski, spostrzegłszy moje chorągiewki, strzelać przestał
i poszedł na bagnety. Tym sposobem dwa bataliony piechoty zmuszone zosta­
ły do poddania się, które generał Dąbrowski, nadciągnąwszy na południe, już
na rynku zastał jako niewolników strzeżonych 7.

P. Strzyżewski, Pamiętniki i papiery


służbowe 1794—1809. Biblioteka PAN
w Krakowie, jw.

* kierując się
» 306 «
MACIEJ RYBIŃSKI
kapitan 6 pułku piechoty

Dnia 24 kwietnia batalion, w którym byłem, odebrał rozkaz w Serocku ude­


rzyć na Austriaków w Radzyminie, kiedy generał Sokolnicki miał uderzyć pod
Grochowem, a pobiwszy rzucić się ku Radzyminowi. Ale z tego nic nie uczynił
z swej strony 8.
Batalion równo z dniem przyciągnął pod Radzymin, dwie kompanie grena-
dierskie pułku już się ucierały pod miasteczkiem między opłotkami i na tym
kończyło się.
Gdy batalion z marszu został sprawiony, pułkownik Sierawski rozkazuje mi,
ażebym z kompanią ruszył naprzód i zastąpił ucierające się [kompanie]. Dzień
już był zupełnie. Zbliżywszy się pod Radzymin, uderzyłem i zająłem miasteczko,
straciwszy 19 zabitych i 27 rannych. Austriaków było trzy bataliony: dwa
w miasteczku, a trzeci w odwodzie za miasteczkiem. Do niewoli dostało się
przeszło 120 i major austriacki.
Zbliżając się do miasteczka, ogień ze strony Kroatów * powstał, na który nie
odpowiadałem wiele, tylko szedłem naprzód, kompania w polu prawie była
odosobniona, bo inne za mną mające postępować nie widziałem, czy postępo­
wały, czy inny brały kierunek, ale miasteczko będąc przede mną i nieprzyja­
ciel — tam należało spieszyć.
Gdy to się dzieje, wypada jazda austriacka, huzary węgierskie, przepędziw­
szy hułanów pod Strzyżewskim 9, uderzają na moją kompanię. Ja, ówczas, gdym
zawołał (już byłem blisko ogrodów miejskich) — „za płoty i ognia” — uderza
na mnie dwóch huzarów. Odbiłem jednemu pałasz i dając skok na lewą stronę
jego konia (nie było mu zatem zręcznie), więc mnie pchnął w twarz, ale i to
odbiłem i nie miało wielkiego skutku, a w tej chwili położył go trupem kapral
Pawłowski, a drugiego żołnierz Jakubaytys. Obok mnie uderzyło także dwóch
huzarów na jednego rycerskiego żołnierza nazwiskiem Mucha. Ten kładzie
strzałem jednego, drugi, gdy go tnie w twarz, podpinki od kaszkieta w łuskach
z blachy bronią go. I tego huzara przebija bagnetem. Był to stary żołnierz
z służby pruskiej i poczciwy człowiek.
Wpadamy do miasteczka, po domach, po ulicach, po stodołach gonitwy, zno­
wu wpadają huzary, świeże kolumny piechoty zbliżają się. Jazda już nic nam
nie mogła zrobić, a przeciw piechocie, ażeby się bronić, zająłem przed kościół­
kiem mały cmentarz murowany, kiedy jeszcze nadbiegła kompania w pomoc,,
pod walecznym kapitanem Wojakowskim i który został ranny. Tak wtedy
zostaliśmy panami miejsca. Austriacy zostali przymuszeni ustąpić z miasteczka
i cofnąć się.
Wiele poległo zacnych żołnierzy mej kompanii, lecz nie mogę przenieść, aże­
bym nie wymienił niektórych. Na dni kilkanaście przed tą wyprawą dostałem
do kompanii czternastu Żmudzinów. Nie było ani czasu, a najpewniej gotowych
mundurów do owych przebrania, więc w swoich krótkich kożuszkach, mając
lederwerki ** na nich i broń w ręku, tak stanęli w szeregach.
Nauczyli się łatwo, co było najpotrzebniejszego, to jest nabijania broni, a mię­
dzy żołnierze już wyćwiczone w manewrach umieszczeni, nic im nie brakło.
Nabijania broni nauczyli się bez trudności, bo u siebie widać nabijali swoje

♦ Chorwatów
** rzemienie wchodzące w skład żoł­
nierskiego oporządzenia
» 307
strzelby. Po polsku nie umieli, ale że była w sercach ich uczciwość, wszystko
poszło i szło dobrze. Prawdziwie wszyscy byli uczciwi ludzie i chętni.
Tych Żmudzinów pod Radzyminem poległo kilku, między którymi Jakubaytys
i Maciulonis. Szlachetni ludzie w całym znaczeniu słowa. Maciulonis był to
człowiek nadzwyczajnie w minie surowej i poważnej i jakiś na jego pięknej
twarzy rozlewał się smutek. Ale smutek, jaki spostrzegamy na myślących lu­
dziach, obiecujących się w coś wyrobić. Charakter było widać męski, determi­
nację i wzrok rozkazujący. Poległ, otoczony od kilkunastu Kroatów, i nie bez
chwały w tej homerycznej, osobistej walce.
Jakubaytys, u tego najnaiwniejszy zawsze uśmiech, dobry i wesoły humor,
żartobliwość i przywiązanie. Bo zawsze do mnie przychodził i w czasie tej
utarczki zawsze przy mnie i twarz zawsze wypogodzona. Gdy go kula trafiła
w pierś, dał mi rękę, a ja go w czoło pocałowałem. Nie rozumiałem jego ostat­
nich słów, mówił po żmudzku. A wesołość, jaką miał, zdobiła twarz jego
i w śmierci. Bośmy poległych grzebali z kompanią. Zginął na miejscu przezna­
czonym dla zeszłych ze świata.
Po tej potyczce dzienny był rozkaz przypisujący wzięcie miasteczka hułanom,
wymieniając ich dowódcę Strzyżewskiego, kiedy ci właśnie wiele ucierpieli
w polu i byli zmieszani, a do przywrócenia porządku, najwięcej do niego przy­
czynił się odważny ich szef szwadronu Piasecl / . Sprawiedliwiej było o nim
wspomnieć w rozkazie!

M. Rybiński, Moje przypomnienia od


urodzenia. Biblioteka Zakładu im. Osso­
lińskich, rkps nr 3517.

JULIAN SIERAWSKI
pułkownik — dowódca 6 pułku piechoty
Dnia 2 maja po szybkim a długim marszu jenerał Sokolnicki, już po zacho­
dzie słońca, postawił piechotę swoją naprzeciw Góry Kalwarii, czołem do Wisły,
na której generał Schauroth w kilka godzin mógł dokończyć budowę mostu
łyżwowego. Po dość krótkim spoczynku jenerał Pelletier przyjechał z głównej
kwatery i oświadczył pułkownikowi Sierawskiemu, że stosownie do rozkazu
wodza naczelnego jenerał Sokolnicki z pułkiem 12 i artylerią pozostaje w obo­
zie. a pułk 6 ma uderzyć przed północą na szaniec przed mostowy, już dokoń­
czony a mający dwa tylko wejścia tam właśnie, gdzie ramiona kątów jego
Wisła przecina 10. Gdy pułkownik Sierawski ogłosił ten rozkaz pułkowi 6, wszy­
scy oficerowie, podoficerowie i żołnierze tak wielką okazali radość, jak gdyby
na ucztę lub zabawę iść mieli. Wśród tej radości pułkownik mówił te słowa:
— Trzeba cicho maszerować, nie brzękać bronią i nie strzelać, aż wejdziemy
do szańców.
Zaraz jeden fizylier odezwał się z tą szczególną, lecz sprawiedliwą uwagą:
— Choćby też pan pułkownik i strzelać rozkazał, ja bym niekarność popełnił,
bo u mej starej ruśnicy kurka nie ma.
— I ja także! I ja także! — odezwali się drudzy.
— Ale bagnet jest! — rzekli oficerowie i zaczęli się do rozprawy szykować.
Noc była zamiarowi temu nader przyjazna, bo ciemna, i przeto ufny w odwadze
» 308 «
i zdolności swych podkomendnych ruszył z obozu Sierawski w kierunku tym,
gdzie słyszał odgłos topora i echo szyldwachów austriackich, bo innego prze­
wodnika nie miał przed sobą n.
Wkrótce po trudnym przeciśnięciu się przez krzaki bagniste, które szaniec
przedmościa otaczały ze wszech stron, szef Bogusławski z dwiema kompaniami
woltyżerów i cząstką batalionu II pomaszerował w lewo, aż do brzegu Wisły,
a szef Suchodolski z batalionem III udał się na prawo i w odległości niewielkiej
okrążył wały rzeczone. Sam zaś pułkownik Sierawski z batalionem Blumera
i dwiema kompaniami grenadierów pod komendą kapitana Rohland maszerują­
cych zbliżał się wolnym krokiem do narożników środkowych. Ta kolumna przez
Austriaków najprzód była spostrzeżoną, bo miała gęste krzaki do przebycia
i sztabsoficerów na koniach. Cała więc uwaga załogi tam obróconą została.
Wkrótce nagłe wystrzały wskazały atakującym szaniec już bliski. W tej chwili
dowódca pułku zakomenderował:
— Grenadiery, biegiem krocz!
Lecz nim tam kolumna weszła do fosy okopu, już od strony Bogusławskiego
słyszeć się dało okropne „hura!”, kilka razy powtórzone, bo ten odważny i do­
świadczony legionista na czele kolumny swojej z bagnetem w ręku najpierwszy
stanął poza okopem, lecz był przy nim kapitan Rybiński i porucznik Kozłowski.
W kilka chwil później z przeciwnej strony wszedł Suchodolski z kapitanem
Górskim i Błeszyńskim. Batalion zaś pierwszy z oficerami swoimi iść począł do
szturmu i krzycząc „hura!” tak silnie, jak i tamte oddziały.
Sierżant Rychłowski, mający lat 15, najpierwszy wskoczył do rowu i zachę­
cając naszych do wdrapania się na okop, sam na nim stanął co żywo. W czasie
zaś tego dobywania się żołnierzy z fosy na wały pułkownik Sierawski, podpuł­
kownik Blumer i adiutant Owczarski wjechali do środka szańców drogą utoro­
waną przez kolumnę szefa Bogusławskiego 12. Wtedy rozpoczęła się rzeź trudna
do opisania. Austriacy ściśnięci około swych baraków bronili się z rozpaczą, bo
most był nie dokończonym, a Wisła niepospolicie głęboka. Żołnierze pułku 6
wydzierali Austriakom ich długie, nowe i kształtne karabiny i dopiero te na­
bijali i z tych strzelali, bo na nieszczęście ta broń, którą miał w ręku pułk 6,
tak była i w lufach, i w zapałach wychlustaną *, że bagnet zlatywał, a połowa
naboju między panewką a deklem rozklekotanym trwoniła się daremnie.
Nadeszła tam i kompania grenadierów pułku 12, lecz ta cofnęła się natych­
miast. Zabraliśmy cały regiment austriacki [Bailleta] w niewolę, bo dwie kom­
panie fizylierskie pułku 6 rozrzucone poza okopami chwytały tych Austriaków,
którzy w sitowiu nadwiślańskim ukrywać się chcieli13. Ucichła jednak ta walka
w 20 minut, bo jenerał Schauroth przepłynął Wisłę na czółnie, a rozbrojona za­
łoga poddała się zwycięzcom i o ten czas dopiero artyleria najezdników na­
szych pod Górą Kalwarią za parapetem stojąca rzucać poczęła granaty i do
okopów, i na most, aby nie dokończony ten zniszczyć zupełnie. Lecz nawzajem
gromorzutniki nasze przytoczyli kilka dział lekkich nad sam brzeg Wisły i traf­
nie kierując nimi rzeczoną baterią po większej części zdemontowali.
Książę Józef, skoro o tym zwycięstwie przez kapitana Sabina Sierawskiego
uwiadomionym został, przyjechał do obozu pułku 6 pełen radości, że pułk ten
widzi uzbrojonym w karabiny nieprzyjaciołom wydarte. Dziękował sztabsofi-
cerom i całemu pułkowi, że walecznością swoją uświetnił rocznicę 3 Maja, a po­
tem, lustrując uszykowaną gromadę jeńców, przemówił do ich starszyzny w ję­
zyku niemieckim tymi słowy: .

* wyślizganą
» 309 «
~ Przyjmijcie, mości panowie, od dawnego kolegi waszego tę małą kwotę
pieniędzy ofiarowaną w tym celu, abyście mogli żyć wygodnie, nim was odeślę
do dziedzin waszych.
Lecz żołnierze pułku 6 zrozumieli tę mowę, bo gdy książę Józef podawał rze­
czonym oficerom kilkaset dukatów holenderskich, słyszeć się dały w szeregach
pułku 6 następujące wyrazy:
— Niech książę jegomość te paczki dukatów schowa dla siebie, wrócim te
wszystkie fanty i te sakiewki, którymi nas obdarzyli, bośmy ich dolę respekto­
wali.
To mówiąc, płaszcze, zegarki, sakiewki składać poczęli przed stopami księcia
Józefa, który patrząc na tę wspaniałość rodaków i zadziwienie rozbrojonego
pułku Bailleta, zsiadł z konia i zamiast użycia swojej wymowy całował ze
łzami w oczach i oficerów, i żołnierzy, których lubił i kochał tak silnie i szcze­
rze, jak ojciec przychylnych synów.
Po tym zdarzeniu ten słusznie uwielbiany naczelnik zatrudnił się wygodami
i przewiezieniem rannych, częścią na Pragę i do Serocka, częścią do wiosek
pobliskich, bo w tym ataku wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy poległo 14.
Porucznik Kozłowski miał pierś przeszytą na wylot, a jednak z wielu innymi
ciężko rannymi był wyleczony w Puławach, gdzie księżna generałowa * z tro­
skliwością niepospolitą, lecz prawdziwie macierzyńską, tam odesłanych obroń­
ców kraju pielęgnowała.
Trudno zamilczeć i o tym, że następnej nocy Włodzimierz Potocki, widząc
potrzebę zniszczenia wałów zdobytych, nim wojsko nasze posunie się dalej, roz­
dawał z własnej kieszeni po 30 dukatów kompaniom wyborczym pułku 6, a to
w tym celu, aby żołnierze po trudach boju nie spoczywali, lecz narożniki szańca
przedmostowego z ziemią zrównali.
Wódz naczelny, przekonawszy się, ile dwa pierwsze bataliony pułku 6 przy
zdobyciu przedmością tego straciły, rozkazał je dokompletować batalionem III,
a szczątki tego batalionu dla ćwiczenia nowo zaciągłych do Serocka odesłać.
Żeby zaś pojąć przyczyny tak znacznej straty, trzeba pamiętać, że pułk 6
działał tylko bagnetami, bo nie miał więcej jak 300 karabinów mogących strze­
lać i te, co zdobył pod Radzyminem.

J. Sierawski, Papiery generała. Biblio­


teka Polska w Paryżu, rkps nr 532.

MIKOŁAJ BRONIKOWSKI
generał brygady
Zajmujemy już trzy wielkie cyrkuły — stanisławowski, siedlecki i bialski.
Nasze przednie straże są dziś w Stężycy, Adamowie, Łukowie i Konstantynowie.
W trzech bitwach, stoczonych w Galicji, zabiliśmy nieprzyjacielowi 1000 ludzi
i zabraliśmy 3000 jeńców, 3 działa, sztandary etc. Zabraliśmy im wczoraj przy­
czółek mostowy, gdzie cały pułk waloński Bailleta został wzięty do niewoli
albo wybity, to jest 50 oficerów, poczynając od pułkownika, oraz 2000 jeń­
ców. - - -

* Izabela Czartoryska
» 310 «
Naszym oddziałom niczego tu nie brakuje, ale są one słabe liczbą, bowiem
mamy w tej chwili pod bronią tylko 8000 piechoty i 3000 kawalerii, gdyż reszta
jest w Gdańsku, Toruniu, Modlinie i Serocku. Ta mała armia krępuje jednak
ruchy wroga, który jest bardzo silny. Musimy stawiać czoła ośmiu regimentom
piechoty, a więc Davidovicia, Vukasovicia, Bailleta (który został cały zabrany
na przyczółku), Straucha, Wagenfelda, Kotulinskiego, jeden batalion pułku
Wurtemberga, jeden Reuss-Kreutz i dwu Grautz Regiment Valach, potem ka­
walerii — dwu regimentom Husard Keiser Franz i Palatinat, kirasjerom Som-
mariva, dwu regimentom dragonów i dwu szwoleżerów.
Jeśli idzie o Galicjan, to duch ich jest znakomity, choć trochę nieśmiały,
słowo wyrzeczone w imieniu cesarza dodałoby im odwagi i zachęciłoby ich do
ofiar.----
Zostałem wysłany przez księcia dla obserwacji i upewnienia się o ruchach
nieprzyjaciela tak w mieście Warszawie, jak w jej okolicach, co można dobrze
widzieć z drugiego brzegu Wisły. W tym czasie otrzymuję wiadomość o wy­
granej bitwie i rozkaz bicia z dział na Pradze. Wieczorem kazałem iluminować
Pragę i zrobić wielki transparent, doskonale czytelny z drugiej strony rzeki
dla mieszkańców Warszawy, na którym umieściłem tylko słowa: Vive l’empe-
reur! i sześć nazw miejscowości, gdzie stoczono bitwy i potyczki. Całe miasto
udało się najpierw na brzeg i powtarzało Vive l’empereur! mimo wszelkim
przeszkodom i mimo bicia kolbami, którymi Austriacy obdarowywali lud. Wiele
domów było iluminowanych, a radość była tak wielka, że sprowadzono więcej
oddziałów do miasta z obawy, aby nie spotkało ich to, co Rosjan w roku 1793 15.

List M. Bronikowskiego [w:J W. Fedo­


rowicz 1809. vol. 1: Documents et ma-
teriauz franęais, nr 231, Paris 1911.

PRZYPISY
1 Załogę Torunia stanowiły nowo 5 Grupa Dąbrowskiego składała się
sformowane bataliony 10, 11 i 12 pułku z 5 pułku strzelców konnych, 6 pułku
piechoty, liczące 3621 żołnierzy. Austria­ ułanów, II batalionu 6 pułku piechoty
cka wyprawa na Toruń podjęta została i szwadronu 3 pułku ułanów. Miała po­
w połowie maja, a nie zaraz po bitwie suwać się po osi Serock — Radzymin —
pod Raszynem. Grochów, wraz z grupami gen. Ka­
2 Był to szaniec przedmostowy na le­ mieńskiego (1 pułk strzelców konnych
wym brzegu Wisły, naprzeciw Torunia, i dwa szwadrony 3 pułku ułanów), gen.
zbudowany już po rozpoczęciu wojny Sokolnickiego (12 pułk piechoty, 2 pułk
i nie ukończony. Jego załogę stanowił ułanów i 500 ochotników), Dąbrowski
III batalion 11 pułku piechoty z 3 dzia­ miał uderzyć na Austriaków i zniszczyć
łami. Dowódcą był płk Mielżyński. ich bądź zmusić do odwrotu na lewy
3 Był to szef sztabu korpusu gen. brzeg Wisły. Wymarsz nastąpił w nocy
Mohra — płk Brusch. Poległ trafiony z 25 na 26 kwietnia.
kartaczem, a Polacy, wykorzystując za­ 6 Sierawski Julian (Jan Kanty Ju­
mieszanie w szeregach austriackich, lian) miał wówczas stopień pułkow­
zdołali wycofać się ku kępie na Wiśle. nika, a nie szefa batalionu i dowodził
Przyczółek wraz z 2 działami dostał się 6 pułkiem piechoty.
w ręce wroga. Austriacy przypuścili 7 Do niewoli dostało się 130 Austria­
wówczas atak na sam most. ków, a 200 zostało zabitych bądź ran­
4 Dodatkowy artykuł do konwencji nych.
z 21 kwietnia przewidywał, że obie 8 Sokolnicki wyparł w tym czasie gen.
strony nie będą prowadziły ognia przez Mohra ze Szmulowizny i zaatakował
Wisłę w rejonie Warszawy. główne jego siły na Grochówie. Mimo
» 311 «
•przewagi liczebnej Austriaków zmusił tego kierunku, zaatakowano najpierw
Mohra do odwrotu na Gocław i Wawer. bastion północny. Przyczółek miał być
9 W Radzyminie był tylko pluton hu­ ukończony 3 maja i dlatego Polacy nie
zarów węgierskich, stąd wątpliwe, by mogli zwlekać z atakiem.
jazda Strzyżewskiego została przez nich 12 Z relacji Sierawskiego mogłoby
rozproszona. wynikać, że przyczółek został zdobyty
10 Austriacki przyczółek mostowy pod niemal w marszu. W istocie jednak Au­
Ostrówkiem (naprzeciw Góry Kalwarii) striacy odparli dwa pierwsze szturmy
oparty był o brzeg Wisły. Mógł pomie­ i walka toczyła się od północy do dru­
ścić do 1000 ludzi, 7 dział i 3 haubice. giej nad ranem.
Dostęp do niego utrudniały bagna, za­ 13 Wg raportu ks. Józefa przesłanego
rośla i piaszczyste łachy. Bezpośrednio Napoleonowi Polacy pojmali na przy­
przed polskim atakiem załoga została czółku 1800 żołnierzy, 40 oficerów,
wzmocniona i liczyła 1600 ludzi oraz a także zdobyli 2 sztandary i 3 działa.
3 działa. Dowodził nią płk Czerwinka. Liczba jeńców jest przesadzona. W rze­
Wbrew temu, co pisze Sierawski, czywistości wzięto do niewoli ok.
12 pułk nie pozostał w obozie, ale w re­ 1000 Austriaków.
zerwie, tak aby w każdej chwili moż­ 14 Straty polskie pod Ostrówkiem nie
na było go rzucić do walki. były zbyt wielkie, wynosiły bowiem
11 Informacja nieścisła. Sokolnicki 50 zabitych i 120 rannych wobec 500 za­
miał dość dokładne doniesienia o sta­ bitych i rannych Austriaków.
nie przyczółka i wiedział, że najsłabsza 15 Chodzi oczywiście o powstanie ko­
jest obrona r.d strony południowej. Aby ściuszkowskie 1794.
więc odwrócić uwagę Austriaków od
22
PORANNA KAWA U KOMENDANTA ZAMOŚCIA

Zdobywszy austriacki przyczółek mierz, bronione przez silne załogi


mostowy pod Ostrówkiem, wojsko przeciwnika.
polskie wyszło wkrótce na linię Wie­ Mimo niedostatku artylerii i braku
prza, a po zajęciu przepraw przez czasu na przygotowania Zamość zo­
rzekę ruszyło kilku kolumnami w stał opanowany 20 maja po kilkugo­
głąb Galicji. Celem tej operacji było dzinnej walce. Podczas efektownego
opanowanie wideł Wisły i Sanu, skut­ szturmu tego miasta po raz pierwszy
kiem czego Austriacy musieliby opu­ przyłączyły się do wojska polskiego
ścić Warszawę i wycofać się na po­ grupy ochotników, które później
łudnie. Aby jednak operacja zakoń­ zostały włączone do regularnych od­
czyła się powodzeniem, trzeba było działów.
zdobyć twierdze Zamość i Sando­

PIOTR STRZYŻEWSKI
szef szwadronu 3 pułku ułanów

Stamtąd * wojsko polskie odebrało różne przeznaczenie. Generał Dąbrowski


został posiany do Poznania dla organizacji nowych batalionów, generał Sokol-
nicki pociągnął ku Sandomierzowi, który wkrótce obiegł.----
Generał Kamiński, w którego brygadzie był pułk 3 hułanów, a ja szefem
jednego z jego szwadronów, szedł w awangardzie korpusu księcia Poniatow­
skiego na Kock, gdzie w utarczce z huzarami zginął znany Berko, za czasów
rewolucji Kościuszki pułkownik pułku uformowanego ze starozakonnych; póź­
niej służył w Legionach we Włoszech, na koniec był szefem szwadronu pułku
5 strzelców konnych dowództwa pułkownika Kurnatowskiego, a zapędziwszy
się nierozważnie z małą liczbą żołnierzy za kilka huzarami, wpadł na rynek
i zastał tam uszykowany szwadron, który go rozsiekał i kilku ranił żołnierzy.
Za nadejściem większej liczby naszych już się huzarzy cofnęli.

* z Serokomli, głóvznej kwatery ks.


Józefa Poniatowskiego
» 313 «
Książę Poniatowski postępował za nami. Przyszedłszy do Lubartowa, zosta­
łem naprzód wysłany do Lublina z mym szwadronem i ten zająłem. Nazajutrz
nadciągnął tam książę i dał mi rozkaz maszerowania natychmiast pod Zamość
i alarmowania go. Co dopełniłem, może z nadto młodą energią, gdyż 11 mil
uszedłem ze szwadronem kawalerii we 24 godzin i stanąłem o pół mili od for­
tecy, na szczęście w nocy, a gdyby też nieprzyjaciel miał był więcej kawalerii,
byłbym niechybnie za zbytnią gorliwość surowo odpowiedział.
Zatrzymawszy się więc pod Sitańcem ze zbyt zmęczonym szwadronem, tak
ludzi, jak i koni, trzeba było, jak można, złemu zaradzić. Kazałem więc zsiąść
z koni, a postawiwszy szwadron w miejscu zabezpieczonym od pierwszego na­
padu, rozstawiłem straże piesze, konie zaś karmić rozkazałem. Lecz ludzie i ko­
nie, przenosząc sen nad inny posiłek, mocno zasnęli. Ja zaś profitując z nocy,
kazałem zbudzić ordynackiego tamtejszego leśniczego, a widząc w nim czło­
wieka roztropnego i chętnego, kazałem mu siąść na konia, aby mi pod fortecą
przewodniczył.
Tymczasem wypytywałem się o wszystkie szczegóły mego położenia dotyczą­
ce się. Najwięcej zadowoliło mnie zapewnienie, iż Austriacy mało mają jazdy,
która wystawiona z trzech stron za bramy, nie odważa się wiele pomijać przed­
mieścia. Tym zapewniony, śmielej postępowałem, jakoż dość blisko mogłem
przystąpić ku fortecy. Zaspokoiwszy mą ciekawość, w czym mi była potrzebna,
wróciłem do szwadronu i zastałem go bardzo naturalnie w najmocniejszym
śnie pogrążonego. Zostawiłem go w spoczynku aż póki szarzeć nie zacznie, na­
tenczas kazałem ich pobudzić i wsiąść na koń, a nie widziany, podstąpiwszy pod
Przedmieście Lubelskie, wpadłem w nie z hałasem i strzałami z pistoletu.
Mała placówka kawalerii umknęła za mury, piesza nawet straż poszła za ich
przykładem. Dopiąwszy mego celu, w przekonaniu się, iż nie ma kawalerii, ma­
jąc nadto na uwadze, iż rozjaśnienie się większe dnia wystawiłoby mnie na
ogień armatni, i po przeliczeniu słabej mej siły, cofnąłem się na wystrzał, a tam
znalazłszy stosowny wąwóz, zostawiłem placówkę, od której kazałem rozstawić
czaty. Sam zaś wróciłem do bliskiego brzozowego lasku i tam się rozlokowałem,
aby nie spuszczać z oka obrotów nieprzyjaciela. Kazawszy wtedy dobrze napoić
konie i ludzi, udałem się na dalszy objazd w oczach całego garnizonu, który
mi nie szczędził wystrzałów z armat. Postawiłem podobną placówkę od strony
Lwowa w austerii *, za której ścianą stała jedna tylko wedeta, aby jadący
traktem ze Lwowa nie spostrzegli chorągiewek polskich. Jakoż tym sposobem
kilku kurierów wiozących różne rozkazy do fortecy dostało się w moje ręce.
Dalej ostatnią placówkę postawiłem na trakcie od Szczebrzeszyna, wszystkim
dawszy instrukcje, co w razie napadu robić mają i gdzie się koncentrować. To
ukończywszy, gdy powracam do bezludnej już głównej mojej kwatery z trzema
hułanami, patrząc zawsze w stronę fortecy, jeden z nich mówi do mnie:
-— Panie szefie, jakaś kawaleria ku nam od Lwowa postępuje.
Spojrzałem w ową stronę i widzę z daleka kilkanaście koni ku mnie jadących.
Wysyłam naprzeciw nim dwóch hułanów, a sam z jednym zatrzymuję. Ci mieli
rozkaz zbliżyć się aż do rozpoznania. Jeśli uznają, iż to jest nieprzyjaciel, dać
znaJc wystrzałem z pistoletu i ku mnie spiesznie powrócić. Ledwo nieco postą­
pili naprzód, gdy jeden z przybywających wypuścił konia w największym cwa­
le, jadąc ku hułanom. Jeden z nich widząc furażerkę, którą wziął za wojskową,
i czamarkę z potrzebami x, po której sądził, iż to jest oficer od huzarów, wy­
strzelił stosownie do rozkazu, lecz przybywający dobył chustki białej i dał znak

♦ karczmie
» 314 «
przyjaźni. Drudzy za nim pospieszyli. Wtenczas miałem przyjemność powitać
godniejszych z okolicy obywateli, którzy mnie do mej kwatery odprowadzili
i wiele interesujących mnie rzeczy donieśli.
Profitując z rodzaju położenia miejsca, kazałem rządcy ordynacji dostawić
mi kilkaset ludzi, którzy kupkami porozstawiani palili ognie, migali się przed
nimi i z daleka reprezentowali wojsko. Tymczasem zaleciłem mu przysposobić
kilkaset zdatnych drabin do szturmu, oczekiwałem bowiem co chwila przybycia
naszego wojska. Jakoż niebawem nadciągnęło ze strony Szczebrzeszyna 2, a do­
wiedziawszy się o mej bytności na miejscu, generał Pelletier chciał mnie wi­
dzieć. Kazał się więc jednemu z mych kolegów prowadzić do mej kwatery,
a zatrzymywany wszędzie zwyczajem wojskowym od placówek tudzież widząc
liczne ognie formujące długą linię, za zbliżeniem się do mnie rzekł po fran­
cusku:
— Kochany kolego, rozumiałem, iż stutysięczną armią dowodzisz.
Nagadawszy mi komplementów na sposób mych rozporządzeń zapytał, czym
z bliska rozpoznał fortecę. Odpowiedziałem, że nic mi nie pozostaje do widze­
nia prócz jej wnętrza. Uśmiechnął się na to i mówił:
— Pokaż mi najsłabszą stronę.
Zaprowadziłem go do Janowic, a tam postawiwszy w alejach przez Jana Za­
moyskiego sadzonych, mógł się przekonać tak o niskości murów, jako nie egzy­
stującej tam fosie, równie łatwym do przejścia miejscu bagnistym. Niezmiernie
tym ucieszony kazał mi być u siebie wieczór na radzie wojennej i pospieszył
do swej kwatery, a jam do mojej powrócił. Obywatele zaś, którzy mnie odwie­
dzili, równie wrócili do domu.
Stanąwszy wieczór u generała, zastałem tam dowodzącego generała Kamiń-
skiego, generała Pelletier, pułkowników Stasia Potockiego od piechotyti Dzie­
wanowskiego od jazdy tudzież kapitana od artylerii Romana Sołtyka. Przed
tym wszystkim proponowano komendantowi fortecy 3 przez parlamentara pod­
danie się, a gdy za zbliżeniem się onego strzelono do tegoż, zapytał się parla-
mentar kroku przeciwnego prawidłom, odpowiedziano mu, iż przybyła na­
przód jazda żartowała z niego, trąbiąc rano i wieczór, a nikogo nie posyłając
do rozmowy. Trąbienie to nie było niczym innym, jak rozrywką na przednich
czatach dla uprzyjemnienia i rozweselenia, tak młodych oficerów stojących
na spieku ciągle słońca, jak i żołnierzy, dla których kazałem rano i wieczór
grać trębaczom piosnki, mazurki i fanfary.
Narady się więc rozpoczęły i udecydowano, iż kapitan Sołtyk zbliży się
z artylerią pod miasto, która była bardzo szczupła, bo tylko jeden granatnik,
moździerz i cztery armaty liczyła 4, rozpocznie ogień o dwunastej, który ma
trwać do pierwszej po północy. Natenczas ustać ma zupełnie na dowód, żeśmy
uznali niemożność wzięcia fortecy, co gdy Austriaków w tym mniemaniu
utwierdzić powinno, jako skutek niezawodny i po kilkugodzinnej pauzie, rów­
no ze świtem, weżmiemy broń i drabiny i podstąpimy do miasta, którego szturm
bez wystrzału miał być przedsięwzięty. Gdy takie przeznaczenie piechota otrzy­
mała, kawaleria miała sobie przysposobić tarcic na zastąpienie tych, które nie­
przyjaciel pozdejmował z mostów przed bramami, i ku tymże postąpić, a dla
zasłonienia tej czynności i otworzenia bram każdy z nas dostał w komendę
dwie armaty i kompanię woltyżerów.
Otrzymawszy więc rozkazy, zajęliśmy się rozkazem danym i jego wykona­
niem. Noc była już ciemna, gdy udałem się do obozu dla wzięcia kompanii
piechoty i armat. Wtem słyszę mocny głos wołający mnie po nazwisku, a gdy
się do niego odzywam, widzę zbliżającego się Stasia Potockiego, który mi mo-
» 315 «
wi, abym wszystkiego zaniechał i pospieszył do generała Pelletier, gdyż na
skutek listu nadeszłego pod moim adresem atak odwołany i odwrót wojska
nakazany. Zmieszałem się niezmiernie, nie pojmując, co by to był za list. Po­
spieszam do generała, którego zastaję samego, leżącego na słomie, a skoro mnie
spostrzegł, mówi po francusku, gdyż polskiego języka nie znał:
— Wiesz, że wszystko zmienione, cofamy się w ten moment, lecz wkrótce
w większej sile powrócimy, a to wskutek listu do ciebie pisanego, który donosi,
że 12 tysięcy Austriaków spieszy na odsiecz Zamościa i równo ze dniem tu
będą. Znaleźliśmy się więc w najsmutniejszym położeniu.
Pytam się:
— Kto pisał ten list i gdzie on jest?
Na to generał odpowie, że był bez podpisu i że go natychmiast odesłał księ­
ciu Poniatowskiemu jako wskazówkę, z jaką siłą mamy mieć do czynienia. Na
to pozwoliłem sobie zrobić generałowi przedstawienie, który miał dla mnie
wiele przyjaźni, iż jakkolwiek wiadomość ta może być uzasadniona, póty jej
wierzyć nie mogę, póki mój patrol, ze trzech wprawdzie żołnierzy złożony, nie
wróci spod Tomaszowa, skąd oczekiwany nieprzyjaciel miał nadciągnąć, iż by­
łem pewny, że nie mogą wszyscy popaść w ręce nieprzyjaciela, gdyż wybrałem
ludzi roztropnych, z rozkazem jechania ostrożnie, a na przypadek spotkania
się wojska, aby się rozpierzchli i każdy inną drogą pędząc, wracali do obozu,
że to nagłe odstąpienie od fortecy nie tylko osłabi zaufanie naszych żołnierzy,
ale nadto Austriacy nabiorą niejakiej dumy i większej pewności oparcia się
nam, że możemy atak odłożyć, ale się nie cofać. Na koniec, jeśli generał roz-
każe, ja się ofiaruję sam dotrzeć ku stronie zagrożonej. Generał po krótkim
namyśle odrzekł:
— Zdajesz się mieć rację, zdajesz!
I natychmiast dał rozkaz Stasiowi Potockiemu, który ze mną przyszedł do
jego kwatery, aby wojsko pozostało spokojnie na miejscu, a mnie życząc dobrej
nocy dozwolił odejść, nie pomijając jednak żadnej z mych uwag.
Wysłał szwadron pułku 6 jazdy pułkownika Dziewanowskiego ze śmiałym
jego dowódcą szefem Brzechwą ku Tomaszowu, który dotarł na miejsce i przy­
wiózł wiadomość, że doniesienie o przybyciu wojska nie było mylne, lecz że
kreiskapitan * za zbliżeniem się wojska polskiego pod Zamość opuścił to mia­
sto i spiesząc do Lwowa, zapewnił komenderującego generała w Tomaszowie,
idącego na odsiecz, iż bardzo wielka liczba Polaków oblega fortecę, której mno­
gie ognie widział na swoje oczy. Może za łatwo uwierzył tej wiadomości gene­
rał, gdyż bez dalszych poszukiwań prawdy powrócił do Lwowa.
Tymczasem uwiadomiony książę Poniatowski o stanie rzeczy pod Zamościem
zatrzymał się w miejscu i wysłał batalion piechoty na wozach, który przybył
nazajutrz do naszego obozu. Powtórzono więc rozporządzenie poprzednie do
wykonania na następną noc. Kapitan Sołtyk, pozostawszy tylko przy moździe­
rzu i granatniku, postąpił o północy pod miasto. Zaczął ciskać bomby i gra­
naty, którymi tak zręcznie dyrygował, iż pierwsze z nich zapaliły arsenał,
k»'eu:amt ** i mieszkanie starosty cyrkularnego.
Rozszerzony ogień w ciasnym mieście sprawił wiele złego garnizonowi,
szczególniej zaś arsenałom groził wielkim niebezpieczeństwem, mieszczącym
w sobie znaczny zapas prochu i ładunków. Mężny i przytomny pułkownik Pul-
* właśc. Kreishauptamtmann —
urzędnik austriackiej administracji lo­
kalnej
**
» 316
sky, dowódca austriacki, sam był przytomny przy wytaczaniu beczek z amu­
nicją w bezpieczne miejsce, co bez żadnego przypadku dokonał. Stosownie do
instrukcji ogień naszej artylerii ustał o pierwszej, a my wszyscy zbliżyliśmy
się do naszych stanowisk. Za danym znakiem piechota nasza rzuciła się na
mury po drabinie, a gdy ogień wewnętrzny rozpoczął się z ręcznej broni, my
rzuciwszy tarcice na pozostałe spod mostów pale i legary, przeprowadzili po
nich konie, a wyłamawszy bramy kulami z dział, weszli do fortecy.
Natenczas, wsiadłszy na koń, roznosili postrach w nocy w tyle broniących,
którzy wkrótce pokonani, walczyć przestali. Mężny ich dowódca, mający już
polec od naszych bagnetów, uratował się, dając znak masoński kapitanowi
Daine z pułku Stasia Potockiego, który go swą szpadą zasłonił i do kwatery
odprowadził, po odebraniu jednak ran w głowę.
Obywatele nasi, uwiadomieni o nastąpić mającym ataku, przybyli powtór­
nie do mnie wieczorem 5, a gdyśmy po kolacji pokładli, posnęli, nie chcąc ich
budzić, za nadejściem przeznaczonej godziny podniosłem się cicho, a będąc
zupełnie ubrany, gdym chciał pałasz przypasać, nieco nim brzęknąłem. Na ten
odgłos przebudzeni zapytali mnie, gdzie jadę. Odpowiedziałem:
— Pod fortecę.
— A gdzie się zobaczymy?
Na to mówię żartując:
— Ponieważ wam tu nie mogę służyć śniadaniem, proszę was o szóstej rano
na kawę do kwatery komendanta fortecy, polskiego.
Wykrzyknęli wszyscy:
— Zgoda!
I przybyli akuratnie. Jam już też słowa z mej strony dotrzymał, gdyż za uci­
szeniem się zupełnym ognia poszliśmy odwiedzić rannego komendanta, gdzie
nas wszystkich kawą częstowano.
Zajęto się bezzwłocznie odesłaniem jeńców wojennych, których na 3000 liczo­
no 6, zagrzebaniem poległych, po czym zostawiwszy nieliczny garnizon w Za­
mościu, piechota, artyleria i pułk 6 jazdy powrócili do obozu księcia.

P. Strzyżewski, Pamiętniki i papiery


służbowe 1794—1809. Biblioteka PAN
w Krakowie, jw.

ROMAN SOŁTYK
kapitan artylerii konnej

Twierdza Zamościa, zbudowana pod koniec XVI w. dla obrony przeciw napa­
dom Tatarów i Kozaków — leży nad brzegiem obszernego bagniska, przeciętego
kilku strumieniami. Z bagna tego wypływa rzeka Wieprz. Obwód twierdzy skła­
dał się z siedmiu niesystematycznie zakreślonych frontów bastionowych, pokry­
tych murem. Połowę fortecy zasłaniały bagna; druga połowa, leżąca między dro­
gą lubelską a lwowską, wychodziła na płaszczyznę, którą dzięki specjalnej kon­
figuracji gruntu dosięgnąć mogły na znacznej przestrzeni działa forteczne,
Szkarpy tej części obwodu, której nie bronił zalew, miały od 28 do 30 stóp
wysokości i pokryte były murami; szerokość fosy wynosiła 30 stóp, a głębo­
kość 20 stóp. Kontrszkarpom brakowało obmurowania, a pokryte przejście po­
pod wałami zaledwie zaznaczono. Część twierdzy od strony bagien i zalewTów
» 317 «
była również podmurowana na dość znacznej wysokości, z wyjątkiem 4 bastio­
nu, którego szkarp wznosił się tylko na 14 stóp — i bastionu 3, którego szkarp
liczył 16 stóp wysokości. Jakkolwiek nie dopuszczono do otwarcia śluz, grunt
był tak bagnisty, że tylko pieszo, niektórymi ścieżkami, można było się prze­
dostać. Pelletier otrzymał stanowcze doniesienie, że od kilkunastu dni Austria­
cy pracują usilnie nad naprawą szańców, że zaciągnęli na wały dostateczną licz­
bę armat i usypali szaniec pr-zed bramą Szczebrzeszyńską; że wreszcie załoga,
dowodzona przez pułkownika Pulskiego, liczyła 3000 ludzi, a składała się
z dwóch batalionów wołoskich, depot różnych pułków piechoty, oddziału arty­
lerii i kilkunastu huzarów.
Na podstawie tych wiadomości uznał generał Pelletier, że można uderzyć na
wały ze strony Szczebrzeszyna i że najmniejsza zwłoka utrudni to przedsię­
wzięcie, pozwoli bowiem nieprzyjacielowi uzupełnić środki obrony. Kazał więc
robić natychmiast przygotowania do szturmu.
Żeby zająć i zmieszać załogę, po południu 18 maja rozkazał kapitanowi Soł-
tykowi stanąć w pobliżu bramy Szczebrzeszyńskiej z dwoma granatnikami,
obsługiwanymi przez konną artylerię, i bombardować miasto. Pod osłoną do­
mów i ogrodów przedmieścia Sołtyk zbliżył się niepostrzeżenie na 300 sążni
do twierdzy i znienacka rozpoczął ogień, lecz zbyt blisko był wałów, aby móc
długo utrzymać się na tym stanowisku. Artyleria nieprzyjacielska zasypała go
kulami i zdemontowała mu jeden z jego granatników. Cofnął się zatem do
śluzy szczebrzeszyńskiej i często zmieniając pozycję, ukrywając się za ogroda­
mi i domami przedmieścia, ostrzeliwał w dalszym ciągu Zamość z pozostałego
działa i kilkakrotnie wzniecił w mieście pożary.
Za nadejściem nocy generał Pelletier kazał usypać szaniec koło śluzy szcze­
brzeszyńskiej i ustawić obok armaty Sołtyka dwa inne granatniki, obsługiwane'
przez pieszą artylerię pod dowództwem kapitana Rudnickiego.
Przygotowania do szturmu zajęły dzień 19 maja. Niezmierna gorliwość i czyn­
ność Domańskiego 7 przyczyniły się znacznie do ukończenia na czas wszystkich
robót. Pięćdziesięciu dobrze uzbrojonych kozaków, którzy stanowili służbę kon­
ną zarządu ordynacji, rozesłano po okolicy dla szybkiego zgromadzenia ma­
teriałów potrzebnych do robienia faszyn, koszów i drabin. Kilkunastu ochotni­
ków, uzbrojonych w strzelby, połączyło się z oblegającymi. Znając doskonale
miejscowość i bagna sąsiadujące z twierdzą, służyli oni za przewodników woj­
skom odkomenderowanym do szturmu.
Tyralierzy rozsypali się wokoło Zamościa, kryjąc się w domach najbliższych-
bramy Szczebrzeszyńskiej. Kilkakrotnie Austriacy starali się ich stamtąd wy­
pędzić, lecz za każdym razem zostali odparci. Wymieniono wzajemnie wielką
liczbę strzałów, przy czym ochotnicy polscy szerzyli spustoszenie wśród strzel­
ców wołoskich. W oczekiwaniu szturmu, Pulsky przedsięwziął niektóre środki
obrony; mianowicie opatrzył palisadą szaniec usypany przed bramą Szczebrze­
szyńską i spalił Przedmieście Lwowskie dla zdemaskowania * dział wałowych.
Była godzina ósma wieczorem. Ukończono już przygotowania do szturmu,
gdy Pelletier otrzymał rozkaz natychmiastowego ataku; uszykował tedy wojska
w bojowym ordynku.
Pierwsza kolumna pod dowództwem szefa batalionu Hilarego Krasińskiego
składała się z kompanii grenadierów II batalionu 2 pułku, z dwóch kompanii
woltyżerów I1 i II batalionu, z pierwszej kompanii centrum ** , z I batalionu

* stworzenia pola ostrzału


*♦ kompanii fizylierskiej
» 318 «
tegoż pułku i z kompanii woltyżerów 3 pułku. Zadaniem kolumny było zdoby­
cie 4 bastionu 8.
Druga kolumna z szefem batalionu Czyżewskim na czele złożona z czterech
kompanii centrum II batalionu 2 pułku oraz z kompanii woltyżerów 3 pułku
opanować miały bastion 3.
Wodzowie obu kolumn otrzymali rozkaz wyznaczenia z góry niosących dra­
biny grenadierów, których poprzedzać miało kilkunastu saperów, zaopatrzo­
nych w siekiery i faszynę. Posuwać się mieli naprzód w najgłębszym milcze­
niu, ukryć wszelkie błyszczące przedmioty, nie odpowiadać na wystrzały, szyb­
ko dotrzeć do podnóża wałów i jeszcze szybciej wedrzeć się na nie. Następnie
uszykować się na wałach i w zupełnym porządku ruszyć ku miastu. Pierwszej
kolumnie polecono specjalnie otwarcie bramy Lubelskiej, drugiej — bramy
Szczebrzeszyńskiej.
Trzecią kolumną dowodził szef batalionu Suchodolski. Składała się ona z dru­
giej i trzeciej kompanii centrum I batalionu 2 pułku i kompanii woltyżerów
6 pułku. Wspierać miała dwie pierwsze kolumny; w razie potrzeby rozsypać
się w tyraliery i odpowiadać na ogień nieprzyjacielski, lecz wtedy tylko, gdyby
skierowano na atakujące kolumny wszystkie działa wałowe.
Czwarta kolumna, pod dowództwem szefa szwadronu Brzechwy, złożona
z czwartej kompanii centrum I batalionu 2 pułku, szwadronu jazdy 6 pułku
i trzech armat, przypuścić miała fałszywy atak do bramy Lwowskiej.
Piąta kolumna, pod pułkownikiem Stanisławem Potockim, składała się z kom­
panii grenadierów I batalionu 2 pułku, z pierwszej, drugiej i trzeciej kompanii
centrum II batalionu tegoż pułku oraz z dwóch armat. Z chwilą rozpoczęcia
szturmu zadaniem jej było zdobycie bramy Lubelskiej i przywrócenie komu­
nikacji przez most. Wreszcie jeden szwadron 3 i jeden szwadron 6 pułku sta­
nęły w rezerwie na drodze lubelskiej.
Kolumny ruszyć miały o godzinie pierwszej po północy. Dwa granatniki,
ustawione na szańcu koło śluzy szczebrzeszyńskiej, ostrzeliwały w dalszym cią­
gu twierdzę. O godzinie jedenastej wcielone zostały do czwartej kolumny, do­
wodzonej przez szefa szwadronu Brzechwę.
O godzinie dwunastej minut trzydzieści czwarta kolumna zajęła pozycję na
trakcie lwowskim. Kolumny: pierwsza, druga i trzecia stanęły w zagłębieniu
700 niespełna metrów odległości od twierdzy; generał Pelletier wydał im roz­
kaz wymarszu, sam zaś przyłączył się do piątej kolumny, stojącej na drodze
lubelskiej.
Pół godziny minęło w zupełnym milczeniu, a ciszę nocną przerywały tylko
hasła straży austriackich; rozległo się w końcu kilka wystrzałów karabino­
wych. Generał na czele piątej kolumny zbliżył się do twierdzy, skąd przywi­
tano go gradem kul armatnich i karabinowych. Jednocześnie niemal usłyszano
rozlegającą się na szczycie wałów pobudkę polskich woltyżerów.
Dwie kolumny, przeznaczone do zdobycia okopów, niepostrzeżenie podeszły
pod samą twierdzę i poprzystawiały do murów drabiny. Kapitan Daine, do­
wodzący kompanią grenadierów, dał jednemu ze swych ludzi rozkaz wdziera­
nia się na wały. Żołnierz odmówił; wówczas Daine bez wahania przeszył go
szpadą, a rozkaz powtórzył dwóm innym żołnierzom, za którymi sam zaczął
wchodzić na szczeble. Odwaga i energia wodza tak silnie przemówiły do serc
żołnierskich, że po chwili ta część wałów była już zdobyta 9.
Austriacy, znienacka napadnięci, cofnęli się do środka miasta.
Tymczasem druga kolumna zajęła 3 bastion, po czym obie skierowały się ku
bramom, które miały otworzyć. Po drodze odwróciły działa w stronę miasta
» 319 «
i rozbroiły wojsko, broniące okopów. Waleczny Daine wdarł się ze swoją kom­
panią grenadierów do środka i dotarł aż do miejsca zajętego przez batalion
Wołochów z pułkownikiem Pulskim na czele. Widząc Polaków, Pulsky samo­
trzeć rzucił się na nich, lecz otoczony przez grenadierów, odniósł ranę i dostał
się do niewoli, batalion zaś jego złożył broń.
Przybywszy do bramy Lubelskiej, generał Pelletier rozkazał szwadronowi
3 pułku jazdy podzielić się w mieście na plutony i rozbijać napotykane resztki
oddziałów nieprzyjacielskich.
Trzecia kolumna początkowo rozsypała się w tyraliery i odpowiadała gęsty­
mi strzałami na ogień załogi; następnie, opanowawszy szaniec pod bramą Szcze­
brzeszyńską, weszła do miasta.
Czwarta kolumna również nie pozostała bezczynną. Skierowała najpierw
ogień swoich dział na twierdzę, później głośnymi okrzykami i wielką wrzawą
starała się rozerwać uwagę nieprzyjaciela podczas szturmu na 3 i 4 bastion.
Artyleria austriacka przez pół godziny odpowiadała gęstym ogniem, który nagle
ucichł. Szef szwadronu Brzechwa zbliżył się do bramy Lwowskiej. Na czele
szła piechota, za nią ułani, którzy pozsiadali z koni i z lancami w rękach szy­
kowali się do ataku. Po chwili spuszczono most zwodzony i oddział polski wszedł
do miasta. Kanonierzy konnej artylerii, w liczbie dwudziestu, pozostawili swo­
je działo pod opieką artylerii, sami zaś, z kapitanem na czele, pojechali co koń
wyskoczy do Zamościa, rąbiąc napotykanych po drodze Austriaków.
Zdobyta została kasa wojskowa austriacka, zawierająca przeszło milion flo­
renów niemieckich. Wołosi, którzy bronili się jeszcze, wkrótce złożyli broń, tak
że o godzinie czwartej ustał wszelki opór. Pelletier zebrał wszystkie oddziały
polskie na placu broni, a załogę austriacką wysłano pod eskortą na trakt lu­
belski. Z 3000 ludzi, składających załogę, wzięto do niewoli 2500 jeńców; resztę
stanowili zabici i ranieni. 46 dział wałowych oraz wielkie zapasy żywności
i materiałów wojennych dostały się w ręce zwycięzców.
W zuchwałym tym przedsięwzięciu Polacy utracili tylko 30 ludzi zabitych
i ranionych. Całkowite uznanie należy się wojskom polskim za odwagę i po­
święcenie żołnierzy i za dokładność, z jaką wodzowie wykonali mądre rozpo­
rządzenie generała Pelletier.
Poniatowski, dowiedziawszy się 20 maja o zdobyciu Zamościa, przybył na­
zajutrz do miasta, zrobił przegląd wojsk i oddał im zasłużone pochwały. Za­
łogę Zamościa utworzono z batalionu 2 pułku piechoty i oddziału pieszej arty­
lerii. Domański, który przed laty służył w wojsku polskim, mianowany został
szefem batalionu i komendantem twierdzy w nagrodę oddanych przysług. Ge­
nerał Kamiński otrzymał rozkaz skierowania się na Lwów na czele dwóch
szwadronów 6 i jednego szwadronu 3 pułku jazdy. Reszta wojska 21 po połu­
dniu wyruszyła nad San i nazajutrz złączyła się z korpusem księcia.

R. Sołtyk, op. cit., s. 121—128.

PRZYPISY
1 Czamara — długa, zapinana pod Szczególnie popularna w okresie Sejmu
szyję wierzchnia suknia, zazwyczaj bo­ Czteroletniego, uważana za stój polskie­
gato zdobiona obszyciami sznurowymi go patrioty.
(potrzebami), które zastępowały guziki. 2 Była to grupa gen. Pelletiera w skła-
» 320
dzie dwóch batalionów piechoty i trzech z tej strony bramy Szczebrzeszyńskiej,
kompanii woltyżerów — razem 2000 lu­ koło młynu, gdzie mąż mój, już będąc
dzi. Oddział ten, idący z Janowa Lu­ furierem, miał komendę nad żołnierza­
belskiego, a więc istotnie od Szczebrze­ mi w młynie pozostawionymi. Nazajutrz
szyna, stanął pod Zamościem 18 maja rano przybywszy szef Suchodolski po­
rano i połączył się z oddziałem gen. Ka­ słał mego męża z 12 żołnierzami na mo­
mieńskiego. Gen. Kamieński miał trzy stek ku zachodowi, gdzie armaty prze­
szwadrony, z których jednym dowodził chodzić miały. Wtedy kapitan Hiż za­
Strzyżewski. stał w domu kozaka, któremu w alei ku­
3 Komendantem fortecy był płk Fer­ la armatnia głowę urwała. Stamtąd ca­
dynand Pulsky. ła kompania czwarta Krasnodębskiego
4 Roman Sołtyk podaje, że artyleria była posłana od bramy Lwowskiej
składała się z dwu armat i czterech i tam naprzód spaliliśmy przedmieście.
sześciocalowych granatników. Później, gdy przybyły nam granatniki
5 Przy zdobywaniu Zamościa znaczne i armaty z kapitanem Bogdańskim,
usługi oddała ludność cywilna, wska­ przypuściliśmy fałszywy atak, choć cała
zując słabe punkty austriackiej obrony siła Austriaków na nas uderzyła, lecz
i czynnie uczestnicząc w szturmie. Po­ kilku straciwszy tylko żołnierzy, sta­
wstał też ochotniczy oddział konny ze nęłam na wałach Zamościa, otoczoną
służby leśnej ordynacji zamojskiej, peł­ będąc w moment mymi współkolegami.
niący funkcje łączników i zwiadowców. Wyruszywszy z Zamościa do miasta
6 Garnizon Zamościa składał się Szczebrzeszyna, pułkownik wszystkich
z dwu batalionów wołoskich, kilku za­ podoficerów i żołnierzy, odznaczających
kładowych kompanii piechoty, kompa­ się w tym szturmie, zwoławszy na pod­
nii artylerii i kompanii huzarów. Wśród wieczorek, pił ich zdrowie i winszował
owych 3000 żołnierzy było wielu pol­ wynagrodzenia krzyżami: w liczbie tych
skich rekrutów z Galicji. i ja byłam.----
7 Chryzolog Domański — generalny W Krakowie stojąc parę niedziel,
zarządca dóbr ordynacji zamojskiej. przeznaczoną była komisja do przyzna­
8 Bastion ten znajdował się w pobliżu nia krzyżów dla odznaczających się
bramy Lubelskiej. w bitwach, lecz obiedwie komisje przed­
9 Pelletier pisał w raporcie do ks. Jó­ stawiły księciu Józefowi, że jako ko­
zefa Poniatowskiego: „Szef szwadronu biecie korzystniej będzie dać wynagro­
Brzechwa---- miał rozkaz przypuścić dzenie pieniężne. Wzgardziłam nikczem­
fałszywy atak i udawał, jakoby cała nym proponowaniem, bo ja nie walczy­
siła uderzyć chciała. Zaczął kanonadę łam za pieniądze, ale za honor ojczyzny!
o godzinie jedenastej, o godzinie pierw­ walczyłam jako Polka, ale nie jako na­
szej zbliżył się pod fortecę na wystrzał jemnica: «chociaż nie dacie krzyża, słu­
ręczny, zmienił atak fałszywy na ak­ żyć będę i mieć krzyż będę». Gdy zaś
tualny, na czele tej kolumny wybił bra­ w wilią imienin Napoleona zawiadomio­
mę Lwowską, wpadł na wały, nieprzy­ no, że krzyże będą rozdawali na para­
jaciela spędził, zabrał wielu jeńców dzie, to choć i mężowi memu był przy­
i stanął na rynku. W tej czynności znany, jak jeszcze był w stopniu feld­
szczególniej mężną się okazała Joanna febla, krzyż złoty i sierżantowi Pomia-
Żubr, żona furiera *, która w tej kom­ nowskiemu takiż, ale oba żadnego nie
panii jako żołnierz wciągniona w kon­ dostali. Dlatego zniechęciliśmy się zu­
trolę. walczyła obok męża swojego”. pełnie do tego pułku i staraliśmy się
Rys historyczny kampanii odbytej w ro­ o translokacją, lecz pułkownik nie do­
ku 1809 w Księstwie Warszawskim pod zwolił. Prosiłam więc księcia Józefa
dowództwem księcia Józefa Poniatow­ o urlop dla nas obojga, kazał wydać
skiego, Poznań 1869, s. 54. i dał dukatów 10 na drogę i darował mi
Sama Joanna Żubr tak wspomina te broń, szturmakiem zwaną”. J. Żubr Pa­
wydarzenia: „Spod Góry ruszyliśmy miętniki, „Księga Świata” 1860, cz. 2,
przez Lublin pod Zamość i stanęliśmy s. 198.

* żołnierza dostarczającego żywność


i zapewniającego kwatery dla wojska
23
POD BRAMĄ OPATOWSKĄ

Jednym z najpiękniejszych sukcesów czesnym atakiem oddziałów Sokol-


młodej armii Księstwa Warszawskie­ nickiego i Rożnieckiego, które ude­
go było zdobycie Sandomierza w no­ rzyły na miasto z obu stron Wisły.
cnym ataku z 17 na 18 maja. San­ Decydującą rolę odegrał jednak puł­
domierz, broniony przez trzytysięcz­ kownik Jan Kanty Julian Sierawski,
ną załogę, blokował dalszy marsz który — bardziej przypadkiem niż w
Polaków w stronę Krakowa i nie po­ wyniku wcześniejszego rozpozna­
zwalał im przeprawić się na lewy nia — wykorzystał luki w austriac­
brzeg Wisły, skutkiem czego arcy- kiej obronie i wdarł się na czele 6
książę Ferdynand mógł nadal okupo­ pułku piechoty w obręb murów mia­
wać Warszawę. sta, nie ponosząc niemal strat.
Sandomierz zdobyty został równo­

JULIAN SIERAWSKI
pułkownik, — dowódca 6 pułku piechoty

Po zajęciu przedmościa Góry Kalwarii pułk 6 piechoty wraz z 6 ułanów, ko­


menderowanym przez pułkownika Dziewanowskiego, szedł w awangardzie,
zawsze po prawym brzegu Wisły. Żywności i napojów tak obficie, bez nakazu,
lecz z własnej chęci dostarczały wioski dalekich i bliskich okolic, że musie-
liśmy prosić ich właścicieli albo dzierżawców, aby w ofiarach gorzałki mniej
hojnymi byli, bo ta obfitość znarowić może i trzeźwych żołnierzy. W Pula •
wach, gdy książę Józef stanął obozem i tam spoczywał przez trzy dni, ze wszech
stron przynosili wieśniacy posilną i smaczną żywność dla naszych wojaków,
dla oficerów zaś był stół otwarty w pałacu księżny x. Niepodobna zamilczeć
i o tym, że w pawilonach przeznaczonych dla chorych i rannych taką zna­
leźliśmy czystość, takie łóżka i takie wygody, jakie na pensjach i w lazaretach
francuskich teraz widzimy 2.
W kilka dni po wyjściu z Puław pułk 6 zbliżył się do ujścia Sanu. Tam przed
północą dowódca rzeczonego pułku odebrał rozkaz od jenerała Sokolnickiego,
aby natychmiast z batalionem Wisłę przepłynął, a batalion II pod komendą
» 322 «
szefa Bogusławskiego przeprawił za San, gdzie rozkazy dalsze od jenerała Roż-
nieckiego odbierać będzie. Dwa nowe promy tam zatrzymane i łódki pod brze­
gami stojące tak rączo posłużyły do wykonania odebranego rozkazu, że przed
wschodem słońca dnia następnego, to jest 17 maja, rzeczone bataliony już znaj­
dowały się na lewym brzegu Wisły i Sanu 3. Bogusławski był spokojnym, bo
w parę godzin złączył się z brygadą Rożnieckiego, przeciwnie zaś jenerał So-
kolnicki, acz pisał do Sierawskiego, że tej samej nocy Wisłę przepłynie o 3 mile
poniżej i maszerując żywo z brygadą swoją, oczekiwać go będzie przed wscho­
dem słońca naprzeciw ujścia Sanu, w lasku tamże położonym, jednakowoż prze­
pędził wieczór u stołu, licznymi półmiskami zastawionego, potem spoczywał,
a ową przeprawę, i ustnie, i na piśmie przyobiecaną, rozpoczął wtenczas do­
piero, gdy ją Sierawski ukończył, lubo statków i łodzi przygotowanych nie
miał.
Łatwo więc pojąć może czytelnik, do jakiego stopnia długim i nieznośnym
wydawał się ów dzień dla oczekujących na przyjście Sokolnickiego brygady.
Dzięki Niebu, że ku tej wiosce sadami okrytej i pod lasem wybudowanej, gdzie
się batalion pułku 6 ukrywał, komendant Sandomierza nie wysłał ani jednego
patrolu i nie był zapewne o tej przeprawie uwiadomiony, bo w czystym polu
mógł kilku szwadronami i działami ten jeden batalion zniszczyć, a w zaroślach
i wioskach otoczyć go swą piechotą 4, gdyż jenerał Sokolnicki, aż po zachodzie
słońca z brygadą swoją tam nadszedł, gdzie w poranku koniecznie powinien
był przymaszerować, i pomyśleć o tym, że batalion nie mający wozów amuni­
cyjnych przy sobie nie mógł się bronić jak parę godzin, chociażby nawet i po­
łożenie nadgradzało jego słabość.
W kwadrans po tym złączeniu maszerował Sokolnicki ponad Wisłą do San­
domierza, którego domów ani kościołów nie widzieliśmy, acz wieczorne zorze
jeszcze nie zgasły.
Przezorność nakazywała wziąć przewodnika z owej pobliskiej wioseczki albo
na miejscu od tych wieśniaków, którzy niedawno do miasta chodzili zasięgnąć
potrzebnych wiadomości, chociażby nawet pan jenerał dokładny rysunek tych
okolic posiadał, lecz nieszczęściem miał zajętą głowę czym innym, a podko­
mendni pewnymi byli, że Sokolnicki wie dobrze, gdzie ich prowadzi. Prócz
tego każdy żołnierz tej kolumny zajęty był tą rozkoszą, że Galicja dołączoną
będzie do Księstwa Warszawskiego, że Sandomierza mała załoga pewnie cofnie
się w Góry Karpackie, bo Napoleon dąży pod Wiedeń. I tak wesoło maszero­
waliśmy, a o fortyfikacji tego miasta nikt z rozmawiających ani pomyślał5.
Wtem austriacki patrol spotkał naszą awangardę. Sokolnicki niezmiernie
uradowany, że już dosięga celu przeprawy, kłusem natychmiast i swe armaty,
i szwadron Dziewanowskiego posunął naprzód. Patrol cofnął się między wy­
wozy zasłaniające Sandomierz, a Sokolnicki wstrzymał swe działa i dogadza­
jąc żywości swojej nieumiarkowanej, sam celował, sam do szybkiego nabijania
kanonierów zachęcał i tak marnował czas, i niepotrzebnie, i szkodliwie, bo re­
duty, na grzbietach wąwozu przez garnizon usypane, raniły kanonierów na­
szych całkiem odkrytych, a same bez żadnej straty huk tylko armat i świst
pocisków Sokolnickiego słyszały. Prócz tego jeszcze ten bezkorzystny, czyli na­
ganny szafunek i życia, i nabojów udzielił godzinę czasu komendantowi San­
domierza do poczynienia urządzeń i zachęcenia broniących do mężnego odporu.
Po tej uwadze, która wtedy słyszeć się dała i z ust starego pułkownika Dzie­
wanowskiego, i z ust- tych jego kolegów, dla których ta kampania pierwszą nie
była, Sokolnicki zreflektowany gromić na próżno zaprzestał, a natychmiast
co żywo do komendanta garnizonu wysłał parlamenterza z wezwaniem, „ażeby
» 323 «
zwycięzcom Grochowa i Kalwarii natychmiast bramy otworzył, jeżeli siebie
i podwładnych swoich nie chce wystawić na srogie ataku skutki” 6.
Komendant Sandomierza z flegmą odrzuca za wczesne groźby Sokolnickiego,
a Sokolnicki, pełen gniewu, zbliża się do pułku 12 i otarłszy z potu czoło, dekla­
muje następującą zachętę:
„W zwycięstwie naszym 3 maja pułk 6 odznaczył się męstwem niepospolitym.
Dziś o północy z tamtej strony Wisły II batalion tegoż samego pułku atakować
będzie Sandomierza przedmoście i pewno rozkazów moich dopełni, tak jak pod
Górą. Więc teraz na ciebie, mężny Weyssenhoffie, wierny przyjacielu, ta chlub­
na powraca kolej, którą na polach Grochowa świetnie zacząłeś. Wspomnienie
to jest niezawodną dla mnie poręką, że nie zważając na wszelkie niebezpie­
czeństwa, pójdziesz aż do bramy Opatowskiej i tam z bagnetem przymusisz
załogę miasta, by nam broń swoją złożyła i wspaniałości naszej siebie od­
dała?”
Po tej tak gorącej przemowie Sokolnicki blady i niespokojny uśmiechnął się
cokolwiek, a rumiany, barczysty i także na kształtnym koniu siedzący Weyssen­
hoff wzniósł swą szpadę aż ponad głowę i rycerskim zawołał głosem:
— Niech żyje Sokolnicki, nasz kochany jenerał!
Te przychylności oznaki pułk 12 zimno powtórzył, a batalion Blumera i pułk
6 ułanów znalazł tę mowę zbyt wzniosłą i przeto wykrzyknął ze śmiechem.
Weyssenhoff zmarszczył swe czoło i niższym cokolwiek tonem zakomendero­
wał:
— Szefie Lubomirski, maszeruj naprzód z batalionem twoim, a ja z bata­
lionem Daine’a pomaszeruję za tobą. Oficerowie i żołnierze, pamiętajcie z rów­
ną odwagą jak na polach Grochowa dopełnić rozkazów jenerała naszego!
Szanowny Lubomirski, pełen przymiotów i chęci odznaczenia się, począł na­
tychmiast wypełniać ten rozkaz, lecz młody, bez doświadczenia, bo w czasie
organizacji wojska polskiego dlatego otrzymał stopień szefa batalionu, że się
książęciem urodził, acz wtedy, to jest przed kampanią 1809 roku, mieliśmy
jeszcze wielu żyjących oficerów i podoficerów, którzy pod buławą marszałków
Napoleona pojęli główną zasadę atakowania i bronienia stanowisk. Ten, za­
miast prosić jenerała Sokolnickiego o udzielenie instrukcji, co żywo maszero­
wać począł z batalionem ku owej nieznanej, a gzygzakowatej cieśninie, którą
oświecał księżyc. Pułkownik Sierawski pospieszył młodemu koledze swemu
kilka uwag tyczących się prowadzenia ataku cicho powiedzieć, zwłaszcza że
wiedział, iż te uwagi będą z wdzięcznością przyjęte, bo Lubomirski był skromny,
Już przyskoczył Sokolnicki, mówiąc te słowa, wynikające z zazdrości:
— Cóż tam szepcze pułkownik Sierawski? Ja sam księciu rozpowiem, jak ma
ten atak prowadzić!
Z żalem więc oddalił się Sierawski i ciągle odtąd ku owym grzbietom wą­
wozu zwrócone miał oczy, bo pewnym był, że najprzód te baterie rozkazał opa­
nować Sokolnickiemu i dopiero ich działami do miasta obróconymi szturmować
bramę Opatowską, dopokąd otworzoną lub rozburzoną nie będzie. Lecz nad
spodziewanie nasze przezorność ta użytą nie była ani przez Sokolnickiego, ani
przez Weyssenhoffa. Smutnych więc świadkami tej niebaczności następstw by­
liśmy, bo zaiste ledwo ostatni pluton kolumny atakującej wszedł do wąwozu,
już armatne i ręczne wystrzały od strony bramy, huk redut nad wąwozem
usypanych, a potem zaraz krzyk, wrzask, podobny do przestraszonej ludności
usłyszeliśmy. Po kilku chwilach owego huku, jęku i krzyku wysypał się z wą­
wozu cały pułk 12 w największym nieporządku i na ściśniętą kolumnę bata­
lionu Blumera tak leciał, że Sierawski zakomenderować musiał: „Nadstaw
» 324 «
bagnety!” i tą groźbą odwrócił uciekających żołnierzy, między którymi sto gło­
sów odpowiedziało:
— Coż można było bagnetem zyskać, kiedy nas zaprowadzono pod mury
wysokie, fosami ogrodzone, zza których, jak się piekielny ogień wysypał,
w mgnieniu oka i kapitan grenadierów z całym plutonem swoim, i szef Lubo­
mirski poległ na miejscu 7.
— A gdzież jest wasz pułkownik?
— Tu leży, w bruździe na polu...
— Czy ranny?
— Ranny!
Natenczas i Sokolnicki, i Blumer, i Sierawski, i wielu oficerów, ciekawych
czy ta wiadomość nie jest fałszywą, pospieszyli na wskazane miejsce i w rze­
czy samej znaleźli Weyssenhoffa pomiędzy zasmuconymi podkomendnymi swy­
mi, siedzącego na zagonie, z głową między kolana zwieszoną, na rękach opartą.
Sierawski, znając nałogi Weyssenhoffa od czasów kampanii 1794, zapytał się
go, czy prawda, że był rannym?
— Tak, tak — mdlejącym głosem odpowiada Weyssenhoff — ranny jestem.
— A gdzie?
— W prawą nogę.
I rzeczywiście, zdawało nam się, że udo prawe, czyli raczej spodnie nanki-
*
nowe pana Weyssenhoffa zbroczone były jakimś płynem czerwonym. Zsiadł
więc Sierawski z konia i jak Tomasz niewierny chciał się dotknąć tej rany, do
której opatrzenia żaden z lekarzy nie spieszył. Lecz nim ten zamiar wykonał,
cofnął się przerażony zapachem, dowodzącym, że ten płyn nie był krwią ludzką
ani bydlęcą, ale ryżawym wyskokiem, który w gorącym żołądku pana Weyssen­
hoffa fermentować począł. Sokolnicki przy tym śledztwie stał jak niemy, lecz
po dowodach tak jasnych rzekł:
— Zawiodłem się na tym protegowanym!
Potem zmartwiony, niespokojny, zbliżywszy się do batalionu Blumera tak
mówić począł:
— Całą teraz ufność moją pokładam w dowódcy pułku 6. Pewny jestem, że
naprawi reputacją pułku 12.
— Tak jest, panie jenerale, naprawi, jeśli naprawić ją można — odpowie­
dział Sierawski.
— Skądże pochodzi tak nagłe i nadspodziewane powątpiewanie?
— Oto z tego, proszę wybaczyć mojej otwartości, że pułku 12 dziś do boju
użyć nie można, bo zaręczam, że i sam Napoleon nie zdołałby zaprowadzić spło­
szonych batalionów na toż samo miejsce, gdzie klęski doznały tak znakomitej.
— Ja pułku 12 dziś nie użyję, lecz twój batalion pójdzie do ataku, bo się
zaprawił pod Górą.
— Mój batalion, obok najszczerszej chęci odznaczenia się i w tej rozprawie,
głębokiej fosy bez kiszek z chrustem ni wysokiego muru bez drabin z bagne­
tem w ręku nie przejdzie. Tych zaś redut nad wąwozem niepodobna opanować
jednym batalionem, bo są już teraz przygotowane i wzmocnione. Trzeba było
uderzyć na nie od razu! Prócz tego słyszałem od oficerów, którzy przytomności
nie utracili, że kościół przed samą bramą stojący8 jest obsadzony piechotą,
więc ta brama jest najtrudniejszą do wzięcia, bo ją natura miejsca i rozum
ludzki zasłaniają.

* z chińskiej tkaniny bawełnianej


o silnym połysku
» 325 <t
— Cóż tedy począć? Cofać się niepodobna. Promy daleko, Ferdynand ma
znaczne siły, a my tylko sami na lewym brzegu.
— Ja o cofaniu nie myślę — odpowiedział Sierawski — lecz, że nie znamy
Sandomierza, jam go nie widział od czasów Kościuszki9, więc proszę jenerała,
aby raczył odkomenderować wyborczy szwadron pułku ułanów, z którym
objadę mury wokoło i pewno miejsce słabsze wynajdę.
— Dobrze, mój pułkowniku, weź, co chcesz — odpowiedzieli rozweseleni
i Sokolnicki, i Dziewanowski.
Sierawski zaś rozkazał szwadronowi lance opuścić, postawił kompanię wol-
tyżerów za tylnym szeregiem owego szwadronu i pomaszerował rotami na
prawo, polecając kawalerzystom, aby woltyżerów ukrywali.
Po kilku chwilach ruchu tego widział najprzód z podziwieniem Sierawski,
że wzgórza zasłaniające bramę Opatowską zupełnie się kończyły nad drogą
z Opatowa do Sandomierza wiodącą, to jest o dwa wystrzały karabinowe od
tego pola, na którym Sokolnicki walić ze swych armat rozpoczął. Prócz tego,
maszerując dalej, w odległości 300 kroków od muru znajdował się na szerokiej
równinie przeszło pół godziny i widział, że mury nie były od tej strony żadnym
dziełem zewnętrznym wzmocnione. Z tym wszystkim, obserwując ich baszty
i fosy, nie miał nadziei dopełnienia obietnic danych Sokolnickiemu, bo gę­
ste szeregi żołnierzy na basztach i murach stojące okazywały znakomitą gar­
nizonu siłę. Fosy były głębokie, a w strzelnicach koszami okrytych policzyć
mógł działa, bo z nich kolejno wieńce * rzucała artyleria na tę płaszczyznę, by
ją oświecić i poznać zamiar okrążającej kolumny. Lecz gdy pociągnął swe roz­
poznanie jeszcze na lewo, czyli ku stronie przeciwległej bramie Opatowskiej,
naówczas pełen radości widział, że przeczucia jego życzeniom odpowiadały
i że wydobędzie brygadę Sokolnickiego z położenia tak krytycznego. Bo tam,
gdzie się równina kończyła, a spadzistość zaczynała, już artyleria garnizonu
nie rzucała wieńców. Lubo zaszedł księżyc, dojrzeć jednak można było, że
tameczne mury mniej są wysokie, nie stoją ciągle, mają swe przerwy, bo
widać było na rynku światła. W pobliżu tej ściany miasta na wąskiej i piasz­
czystej dolinie stoi kilkanaście budynków drewnianych, pomiędzy którymi
szukać istoty żyjącej, a za budynkami postawić konne widety rozkazał Sieraw­
ski. Wkrótce z tych domów całkiem opuszczonych wyszedł sędziwy rolnik
w podartej sukmanie. Zapytany, jak się nazywa ta wioska, odpowiedział:
— Przedmieście Krakowskie.
— A skąd prowadzi ta droga, nad którą mieszkacie?
— Ona idzie ponad Wisłą do Krakowa.
— Pokaż nam teraz, mój kochany wieśniaku, gdzie jest ta brama, którą
do miasta wchodzicie.
— Tu żadnej bramy i śladu nigdym nie widział, boć ją tam już Bóg wie
kiedy rozburzyły i Moskale, i Tatarzyny, i różne bisurmany.
— Więc to miasto od waszej strony jest całkiem otwarte?
— A juści, otwarte! I szeroko otwarte, bo na tym trakcie stoi tylko rogatka
drewniana i domek strażnika, ale od tejże rogatki a z do Wisły styrcą tylko
gdzieniegdzie szczątecki muru, zaledwo po pas wysokie. Przed tym zaś murec-
kiem jest rowisko zielskiem zarosłe, lecz przez murek i owo rowisko dziewu­
chy nasze po kładce przechodzą, gdy nam studzienną wodę z miasta przyno­
szą.
Niepodobna wyrazić smutku i podziwienia wojaków naszych, gdy te ostatnie

* rodzaj kul zapalających


» 326 «
usłyszeli wyrazy, bo marna strata Lubomirskiego i kilkadziesiąt tak jak on
mężnych stanęła im przed oczami. Rzeki więc Sierawski do starca:
— Czemużeś z tak pożyteczną wiadomością nie pospieszył do nas zaraz po
pierwszym wystrzale?
— Któż tam mógł zgadnąć, moi panowie, że tu Polacy nie przyjdą, lecz
szturmować będą w tę przeklętą bramę Opatowską, kiedy przecież nie sekret,
że od strony Warszawy zdradliwie okopały się Niemczury.
Już przed tą odpowiedzią Sierawski posłał oficera szwadronu z sześciu
ułanami, ażeby rozkazał szefowi Blumerowi przymaszerować na Krakowskie
Przedmieście śladem ułanów i woltyżerów. Uwiadomił jenerała Sokolnickiego,
że miejsce najsłabsze już jest wynalezionym i prosił go, ażeby spokojnym był
aż do dalszego raportu. W tej chwili już księżyc zaszedł, mgła opadła, a z tam­
tej strony Wisły słychać było żywy atak przedmieścia. Nie czekając więc na
batalion Blumera, Sierawski rzekł do starca:
— Teraz, kochany sandomierzaku, zaprowadź mnie na to miejsce, gdzie
wasze dziewuchy po kładkach przechodzą. Dostaniesz parę talarków.
— Ja tu czekałem nie talarków. Stary żołnierz Kościuszki chętnie i bez ta­
larków młodym kolegom wszystko, co trzeba, pokaże.
Uściskał go Sierawski i wszyscy oficerowie, a po kilku chwilach już ochocze
woltyżery nasze skakały przez ową kładkę i mur, w istocie tak niski, jak nam
przewodnik oświadczył. Szczęśliwy, lecz jeszcze niespokojny Sierawski, zapy­
tuje tego staruszka, gdzie są Niemcy, gdzie są okopy?
— Gdzież? Nie widzisz? Oto zacząwszy od tej zwaliny, co się tam czerni
na lewo pod kościołem, wykopali aż do miasta krzywy rowek, w którym nie
mieli czasu palisad wsadzić, więc teraz siedzą i z nabitą bronią cyhają.
Rozkazał zaraz więc Sierawski kapitanowi Pomianowskiemu całą kompanię
woltyżerów w jeden szereg postawić na potrójny odstęp, równolegle od tego
rowku, z którego ziemia wyrzucona ledwo zasłaniała głowy ukrytych Austria­
ków. Rozkazał także podoficerom, ażeby biegając poza frontem, brzęczeli ka­
rabinami i wołali niby cicho: „równaj się w lewo, równaj się w prawo”, tak
jak gdyby stał rozwinięty cały batalion.
W tym samym czasie huk armat i wrzawa od strony Bogusławskiego ucichła
i znowu powstała 10. Most tętnić począł. Nic jednak nie zapowiadało, czy przed-
moście było wziętym lub obronionym. Lecz z tyłu owego rowku ujrzeliśmy
oficera austriackiego z trębaczem, który zapytawszy się w języku francuskim,
gdzie jenerał Sokolnicki, i odebrawszy odpowiedź, że stoi niedaleko, rzekł do
pułkownika Sierawskiego:
— Proszę uwiadomić jenerała, że komendant miasta, widząc teraz, że miej­
sce bez żadnej obrony znaleźliście panowie, chętnie zezwala na rozpoczęcie
układów i zawieszenie broni.
— Te układy rozpocząć się nie mogą aż wtedy, gdy komendant garnizonu
każę otworzyć bramę Opatowską, a ja tam na warcie stanę.
— Nie jestem upoważniony do załatwienia tego warunku — odpowiedział
oficer austriacki — lecz jadę do komendanta.
— Proszę za kilka minut powrócić, bo wejdę do miasta z całym pułkiem
i z armatami.
Oficer dotrzymał słowa. Batalion Blumera przymaszerował, zajął przed-
moście, a Sierawski przeszedł ów rowek po mostku i z muzyką, doboszami
i kompanią grenadierów przemaszerował przed kwaterą komendanta garni­
zonu, stanął w klasztorze obok bramy Opatowskiej, która kamieniami zata­
rasowana była i posłał kompanię woltyżerów do zluzowania [austriackiej za­
łogi]. Za miastem układy się rozpoczęły i trwały sześć godzin111, po których
Sokolnicki tryumfujący z muzyką i doboszami na czele 6 [pułku] jazdy i 12
piechoty liniowej wszedł do miasta, ale bramą Opatowską, przez którą niepo­
trzebnie kilkadziesiąt ludzi utracił12.
Układy honorowe nie zrobiły nam innej korzyści prócz kilkunastu armat na
wałach pozostawionych, a przez woltyżerów batalionu Blumera zajętych. Cały
zaś garnizon i z bronią, i z bagażami wyszedł z miasta drogą krakowską o go­
dzinie szóstej wieczorem, lecz przechodząc przed batalionem Blumera o kro­
ków sto najdalej. Jak tam jeden Polak zawołał:
— Patrzajcie, to są nasi, chodźmy do nich!
W mgnieniu oka ośmiuset rodaków jego z bronią przybiegło i przed groźbą
przez Polaków zasłonięci, w ich szeregach, zruciwszy kaski niemieckie, stanęli.
A że nasi żołnierze dali im furażerki granatowe w sześciokąt uszyte, rozpo­
znać przybyłych nie można było, gdyż pułk 6 nosił na wiosnę lejbiki białe,
a broń miał zdobytą po 66 pułku austriackim.
Sierawski zapytał się jenerała Sokolnickiego, dlaczego kapitulacja tak ła­
godną była. Odpowiedział jenerał:
— Musiałem okazywać się wspaniałym, bo Ferdynand maszeruje na od­
siecz Sandomierza, a komendant był uporczywym i nie chciał przyjąć kapitu­
lacji przeze mnie napisanej. Prócz tego my siałem wtedy, że kto wie, czy i my
wkrótce kapitulować nie będziemy przymuszeni, bo most zepsuty, bo rzeczone
okopy leżały na błotach i bagnach, miały fosę głęboką, nie zajmowały szer­
szego majdanu jak plac parady, czyli plac Saski w Warszawie. Łatwo więc
pojąć, że skoro dwa tysiące piechurów uciera się w tak małym okręgu, tam
żaden oddział jazdy szarżować nie może.

J. Sierawski. Papiery po generale. Bi­


blioteka Polska w Paryżu, jw.

PRZYPISY
1 Puławy były rezydencją rodziny 3 Batalion Bogusławskiego przepra­
Czartoryskich. Stary książę, Adam Ka­ wił się przez San 16 maja mostem
zimierz, który był feldmarszałkiem w Ulanowie, nie miał więc żadnych kło­
armii austriackiej, uważał się za „pol­ potów z połączeniem się z brygadą Roż-
skiego jeńca wojennego” i przywdziaw­ nieckiego, która przeprawiła się wcze­
szy swój mundur, ostentacyjnie pozo­ śniej. W skład grupy Rożnieckiego
stawał w „areszcie domowym”. Jego żo­ wchodził 2 pułk ułanów, dwa szwadro­
na, księżna Izabela, zwana często „mat­ ny 5 pułku strzelców konnych oraz
ką Spartanką” i powszechnie uważana dwie kompanie woltyżerów 8 pułku
za wzór Polki, czyniła natomiast hono­ piechoty. Zadaniem tej grupy było zdo­
ry domu, podejmując polskich oficerów bycie austriackiego przyczółka mosto­
i ks. Józefa Poniatowskiego. wego naprzeciw Sandomierza — na
2 Wojskowe lazarety w owych cza­ prawym brzegu Wisły. Batalion Blume­
sach były bardzo prymitywne, a prze­ ra (przy którym był Sierawski) prze­
de wszystkim niesłychanie brudne. prawił się przez Wisłę w rejonie Zawi­
Większość rannych umierała w wyniku chostu. Miał osłaniać przeprawę reszty
zakażenia, jakiego nie sposób było unik­ brygady Sokolnickiego, która dokonała
nąć w tych antysanitarnych warunkach. tego nieco poniżej biegu rzeki (12 pułk
Stąd Sierawski pamięta nawet po kilku­ piechoty, szwadron 6 pułku ułanów
dziesięciu latach czystość i wygody i 2 działa).
szpitala w Puławach. 4 Komendantem Sandomierza był gen.
» 328 «
Egermann, który dysponował dziewię­ 8 Jest to kościół Św. Michała.
cioma kompaniami piechoty i plutonem 9 W czasie insurekcji kościuszkow­
huzarów (łącznie 3 tys. żołnierzy) oraz skiej ranny Sierawski leżał w szpitalu
16 działami. sandomierskim.
5 Fortyfikacje Sandomierza znajdo­ 10 Równocześnie z atakiem Sokolni-
wały się w fatalnym stanie, mimo że ckiego nastąpił też atak brygady Roż­
w marcu 1809 r. Austriacy rozpoczęli nieckiego na przyczółek mostowy, który
reperacje. Silny punkt oporu stanowiła zdobyty został po krótkiej walce. Au­
jednak brama Opatowska, broniona striacy stracili 400 zabitych i 500 jeń­
ziemną redutą z trzema działami for- ców, a reszta uciekła po moście do San­
tecznymi, oraz przyczółek mostowy na domierza. W ten sposób Egermann stra­
prawym brzegu Wisły, składający się cił trzecią część swych oddziałów i waż­
z dwubastionowego okopu głównego ny punkt obrony miasta, i to właśnie
i trzech wysuniętych do przodu redut. przyspieszyło jego decyzję kapitulacji.
Oba te punkty austriackiej obrony zo­ 11 Układy zakończyły się dosyć szyb­
stały zaatakowane przez Polaków. ko, a porozumienie przewidywało, że
6 Według Sołtyka, który nie był jed­ Austriacy będą mieli 5 godzin na ewa­
nak naocznym świadkiem wydarzeń, kuację miasta.
Sokolnicki, chcąc wprowadzić w błąd 12 Surowa krytyka działalności Sokol-
przeciwnika, specjalnie ugrupował swe nickiego przez Sierawskiego jest nie
oddziały na znacznej przestrzeni. Na tylko odbiciem rzeczywistych błędów
jego rozkaz każda z dwu armat oddała popełnionych przez tego generała, ale
po jednym strzale, co było raczej sy­ również wzajemnych animozji obu
gnałem dla Rożnieckiego po drugiej uczestników nocnego ataku. Generał
stronie Wisły, że nadszedł czas równo­ Sokolnicki, znany z ogromnych ambicji,
czesnego ataku. Rożniecki wysłał par- nie cieszył się zbytnią popularnością
lamentariusza w tym samym czasie co w wojsku polskim, a mimo niewątpli­
Sokolnicki, obaj polscy dowódcy chcieli wych zasług w kampanii galicyjskiej
bowiem po prostu uniknąć niepotrzeb­ (Raszyn, Ostrówek, Sandomierz) już
nych strat, licząc, że Austriacy podda­ dwa lata później musiał wystąpić
dzą się bez walki. z armii Księstwa i przejść na służbę
7 Pierwszy batalion 12 pułku piecho­ francuską.
ty miał ok. 106 zabitych i drugie tyle
rannych.
24
WE LWOWIE I NA PODOLU

Zdobycie Zamościa i Sandomierza Koniec maja był okresem szczegól­


stanowiło przełomowy moment w nego entuzjazmu i największych na­
kampanii 1809 r. Cała Lubelszczyzna dziei, po zajęciu Zamościa i Sando­
i południowe Podlasie znalazły się mierza wydawało się bowiem, że
w rękach wojsk polskich, które wy­ wojna zakończy się za kilka tygodni
szły na linię Sanu, gotowe wkroczyć opanowaniem całości ziem polskich
na ziemie pierwszego zaboru au­ zagarniętych przez Austriaków. Ksią­
striackiego. Książę Józef Poniatow­ żę Józef wysłał w kierunku Lwowa
ski — niepewny do tej pory losów oddziały kawalerii generałów Roż-
wojny — nie chciał początkowo wzy­ nieckiego i Kamieńskiego. 27 maja
wać mieszkańców Galicji do opowia­ o świcie wkroczył do Lwowa porucz­
dania się za Księstwem Warszaw­ nik Jerzy Starzeński na czele 17 ludzi
skim. Jednak 20 maja — a więc w z kompanii wybornej 5 pułku strzel­
dniu kapitulacji Zamościa — wydaje ców konnych. Tegoż dnia Adam Po­
odezwę do ludności ziem wyzwolo­ tocki utworzył lwowską gwardię na­
nych, apelując o wstępowanie w sze­ rodową, która stała się później zaląż­
regi wojska narodowego i udzielanie kiem 11 pułku ułanów.
mu wszechstronnej pomocy. Równo­ W początkach czerwca przystąpił
cześnie na rozkaz księcia zaczęto two­ jednak do wojny rosyjski korpus ge­
rzyć polską administrację oraz for­ nerała Golicyna. który miał wpraw­
mować pułki „galicyjsko-francuskie”, dzie wspomagać Polaków, ale w rze­
podlegające nominalnie samemu Na­ czywistości — spełniając poufne po­
poleonowi. lecenie cara Aleksandra — chciał za­
Trzeba stwierdzić, że odezwa Po­ pobiec zajmowaniu Galicji przez woj­
niatowskiego spotkała się z gorącym ska Księstwa. Austriacy, zdając sobie
przyjęciem Galicjan, którzy utwo­ z tego sprawę, woleli więc oddawać
rzyli wkrótce kilka pułków piechoty Rosjanom Galicję bez walki, mając
i kawalerii. Wszędzie tam, gdzie do­ nadzieję, że w wyniku rokowań po­
cierały drobne nawet patrole polskie, kojowych Aleksander zrezygnuje
ludność chwytała natychmiast za z tych tymczasowych zdobyczy. W
broń, włączając się do walki z Au­ rezultacie więc Lwów i inne miasta
striakami, (odzyskane na kilka dni przez Au-
* 330 «
striaków) znalazły się później w rę­ mywały się jednak na tzw. Podolu
kach wojsk carskich i nie wprowa­ austriackim, odnosząc szereg sukce­
dzono tam polskiej administracji tak sów w walce z zaborcą, jak choćby
jak na Lubelszczyźnie. rozbicie wojsk generała Pickinga w
Powstańcze oddziały polskie utrzy­ bitwie pod Wieniawką.

ANTONI ROZWADOWSKI
podporucznik. 8 pułku ułanów
Po wzięciu Zamościa książę Józef pospieszył z całą prawie siłą do Krakowa,
aby ubiec Moskali h Mały tylko oddział wojsk naszych pociągnął do Lwowa
i ten go zajął2. Jakież tu ich czekało przyjęcie! Nie wiem, czy kto z nas będzie
tak szczęśliwym, aby się podobnego w rodzinnym kraju doczekać.
Wszystkie warstwy społeczeństwa ubiegały się na wyścigi, aby okazać swą
radość. Przygotowań nie było żadnych, bo na 24 godzin przedtem nie wiedziano
nawet o naszym wojsku, a wszyscy byli ugoszczeni, przyjmowani, fetowani ze
łzami radości i serdecznego rozrzewnienia. Kobiety rozegzaltowane rzucały bu­
kiety, wstęgi kosztowne, szale pod nogi koni naszych żołnierzy. Najwykwint ­
niejsza młodzież z wojewodzicem Adamem Potockim na czele, Drohojowscy,
Fredrowie, Baworowscy, Rozwadowski, Mysłowski i inni, widząc wojsko nasze
zbiedzone, zmęczone, obdarte, zgłosili się dobrowolnie do pełnienia służby
bezpieczeństwa i chcąc dać wojskom możność odpoczynku, pełnili ją nie na żar­
ty, patrolując dniem i nocą ze szlachetną energią młodzieńczego serca. Kto co
mógł, przyniósł w ofierze dla wojska narodowego 3.
Jenerałowie Kamieński i Rożniecki, którego dalszej kariery nikt wówczas
przewidywać by nie śmiał4, wezwali Józefa Dzierzkowskiego, kasztelana An­
toniego Bieńkowskiego i hr. Antoniego Rozwadowskiego do Rady, celem zorga­
nizowania kraju i obsadzenia urzędów. Wszystkie osoby przedstawione przez
Radę na urzędy zostały zatwierdzone, z wyjątkiem ojca 5. Dzierzkowski ujął się
za nim dość gwałtownie, na to jenerał Kamieński uśmiechnąwszy się powiada:
— Ten do was, cywilnych, nie należy.
I przedstawił nominację ojca na szefa pułku z wezwaniem do sformowania
pułku jazdy w czortkowskim i zaleszczyckim obwodzie.
Dla ojca było to niespodzianką, lecz w rzeczywistości była to odpowiedź na
podanie, które zacne obywatelstwo tych obwodów do Rządu Narodowego wy­
niosło, ofiarując się wystawić pułk jazdy, z tym zastrzeżeniem, aby dowództwo
tego pułku Kazimierzowi Rozwadowskiemu powierzonym zostało.
Nim ojciec do Czortkowa zdążył, już przyjaciele werbowali ludzi, zbierali
konie, przysposabiali zapasy. Pokrewne i z dawien dawna zaprzyjaźnione z nami
rodziny Kozickich, Podleskich, Gołejewskich, Horodyskich, Gołuchowskich, Ko-
ziebrodzkich, Hohendorffów, Czechowiczów, Szawłowskich spieszyły nie tylko
z materialną pomocą, ale osobiście stawały do nowo tworzących się zastępów
wojska narodowego.
Przejeżdżając przez Jeziorzany, spotyka ojciec trzydzieści kilka wozów z ludź­
mi, bronią i rynsztunkami, wszystko jakby w tryumfie ciągnące, umajone wień­
cami z liści dębowych. Pyta ludzi, gdzie zdążają?
— Do Czortkowa, do pułku pułkownika Rozwadowskiego — brzmiała odpo­
wiedź.
Tym to sposobem stało się możliwym, że podpułkownik Strzyżewski z kilku­
dziesięcioma starymi ułanami zdołał zająć cały obwód zaleszczycki, czortkow-
ski, tarnopolski i część stanisławowskiego.
» 331 <
Podpułkownik Strzyżewski, młody, ambitny i zdolny oficer, dzielny żołnierz,
mianowany był organizatorem wojsk naszych we Wschodniej Galicji. Ojciec,
choć tyle starszy wiekiem, służbą i rangą, chcąc uniknąć wszelkich szkodliwych
nieporozumień czy kwasów, od razu otwarcie się z nim rozmówił, zgłaszając się
i oddając pod jego komendę. Harmonia i dobro ogólne tylko na tym zyskało, bo
ambicje osobiste pozostały na boku.
Organizacja szła energicznie, tak że wkrótce Strzyżewski rozpoczął akcję
przeciw dywizji jenerała Pickinga z korpusu jenerała Merveldta. Po utarczce
pod Zaleszczykami, gdzie odznaczył się porucznik Jerzy Hohendorff, biorąc
w niewolę pół batalionu grenadierów austriackich, zgłosiło się wielu Polaków,
którzy od razu z ochotą szeregi naszego wojska pomnożyli. Jerzy Hohendorff,
wielkich nadziei oficer, zginął śmiercią walecznych pod Smoleńskiem w roku
1812.
Potem nastąpiła utarczka pod Tarnopolem, poprzedzona sławnym wykradze­
niem jenerała Pickinga spośród jego wojsk ze dworu w Zagrobeli przez znanego
wachmistrza Jaszczołta i sławnego ułana Czyżyka. Dokładnie opisuje ten fakt
w pamiętnikach swoich jenerał Roman Wybranowski, wówczas młody pod­
oficer.

A. Rozwadowski, Pamiętniki. Bibliote­


ka Zakładu im. Ossolińskich, rkps nr
7977/11.

ROMAN WYBRANOWSKI
podoficer 3 pułku ułanów

Skoro tedy Strzyżewski z pewnością się dowiedział, że generał Picking obozem


stanął za Zagrobelą, a sam we dworze tej wsi mieszka, przywołał do siebie star­
szego sierżanta, sławnego z odwagi swej, Jaszczołta, i w największym sekrecie
polecił mu wybrać sobie 30 koni ułanów i z tymi, skoro się ściemni, z obozu wy­
ruszyć, starać się placówkę nieprzyjacielską, stojącą na polu od tyłu ogrodu, za­
brać, tyłem ogrodu przez furtkę dostać się do domu i generała Pickinga, tam
stojącego, o północy wywieźć.
Trudne, a prawie szalone było to polecenie, ale dla odważnego i przezornego
Jaszczołta było niczym wypełnić je, równie i dla jego żołnierzy, którzy w nim
największe zaufanie pokładali. W liczbie tych i ja się znajdowałem. Wieczorem
zatem wyruszyliśmy w sekrecie z obozu, nikt bowiem nie wiedział, dokąd je-
dziemy.
Po drodze wstąpiliśmy do jednego obywatela, który dał Jaszczołtowi na jego
wezwanie parę koni i bryczkę. Przybliżając się do Zagrobeli, zostawił Jaszczołt
w lasku bliskim 15 ułanów z podoficerem, resztę wziąwszy na bryczkę, koło
północy przybliżył się do placówki stojącej niedaleko furtki ogrodowej od
pola.
Na tę placówkę tak znienacka napadliśmy, że bez najmniejszego wystrzału
i hałasu poddali się stare huzary, których Jaszczołt kazał dziesięciu ułanom
odprowadzić do lasu ku tamtym piętnastu, z poleceniem, skoro usłyszą, że nas
atakują, ażeby w kilkanaście koni nam na pomoc dążyli. Sam zaś z pięcioma
ułanami i bryczką, nie ma jąc żadnej już przeszkody, przybliżył się aż do samej
furtki ogrodu.
Tu jakiś czas zatrzymaliśmy się nadsłuchując, czyli nie da się słyszeć hałas
» 332 «
w ogrodzie, a skoro największa cisza panowała, więc i ogród wolnym był od
wart, rozkazał Jaszczołt za sobą iść ułanowi doświadczonemu Czyżykowi i trę­
baczowi Borysiewiczowi z pałaszami i pistoletami z odwiedzionym kurkiem,
nas zaś trzech zostawił przy bryczce i zalecił, ażeby z koni nie zsiadając w jak
największej zachować się cichości aż do jego powrotu.
Wydawszy taki rozkaz, Jaszczołt wszedł furtką z dwoma ułanami do ogrodu,
a przeszedłszy długą ulicę drzewami wysadzaną, przybliża się do domu, zagląda
w okna i widzi na kominie mały ogień, a przy jego świetle rozpozna je w pokoju
trzy łóżka i na każdym śpiącą osobę. Domyślił się zaraz, że w tym pokoju ge­
nerał Picking śpi ze swymi adiutantami, znał bowiem dobrze Jaszczołt ten dom,
gdyż w tym samym pokoju sypiał pułkownik Strzyżewski, u którego często
bywał. Zagląda do sieni, w tych nie znalazł nikogo; spostrzegł tylko, że na dzie­
dzińcu liczna warta leżała na słomie w głębokim śnie.
Zorientowawszy się tak, wpada nagle Jaszczołt z swymi dwoma ułanami do
pokoju, gdzie generał spał, i każdy z nich przypada do innego łóżka, przytyka
pistolet nabity do piersi na wpół przebudzonych, grożąc śmiercią, jeżeli zaraz
nie wstaną i za nimi się nie udadzą.
Obudzony generał z swoim szefem sztabu w wieku podeszłym i adiutantem
nie wiedział, co się z nim dzieje, sądził, że wojsko polskie'cały obóz rozbiło
i miasto opanowało, i gdy żadne orośby z jego strony nie miały skutku, wszy­
scy trzej jak niepyszni, tak jak leżeli, musieli wstać i udać się za Jaszczołtem.
Bez żadnego przypadku przeszli przez ogród i przybyli do bryczki. Jaszczołt
kazał im na bryczkę wsiąść, co też uczynili, ponawiając jeszcze swe prośby,
żeby ich wypuszczono, lecz to nic nie pomogło. Już mieliśmy z tak piękną zdo­
byczą jechać, gdy Jaszczołt, uwiedziony chciwością zysku, kazał się wstrzymać,
a sam udał się po zegarki, toaletę i pistolety, które na stoliku przy łóżku gene­
rała widział. Staraliśmy się odwieść Jaszczołta od tego zamiaru, lecz nic nie
pomogło. Już zabrał te rzeczy i powracał, gdy w sieni zdybał żołnierza niosącego
drewka na kominek, tego bez namyślenia pałaszem ciął w głowę, żołnierz upadł
na ziemię, a Jaszczołt szedł ku nam, sądząc, że żołnierza ubił, lecz ranny wrócił
do przytomności i zaczął wołać o ratunek.
Usłyszawszy ten krzyk żołnierze na warcie wpadli do stancji generała, a nie
znalazłszy nikogo, uderzyli na alarm. Wielu zaspanych, nie wiedząc, co się
dzieje, zaczęło po ciemku strzelać, wielu otrzymało rany od swoich, nareszcie
wpadli do ogrodu szukać generała.
Gdy Jaszczołt powrócił do nas i chciał ruszać, żołnierze w znacznej liczbie
już blisko nas byli. Widząc niemożność uprowadzenia generała a niebezpie­
czeństwo własne, na największe prośby Pickinga, aby go puszczono żywego,
rozkazał Jaszczołt go wypuścić, my zaś z bryczką żwawo ruszyliśmy i szczęśli­
wie złączyliśmy się w lasku z naszymi.
I tak poświęcenie się najśmielsze, niesłychana odwaga nie odniosły skutku
przez łakomstwo i chciwość tego samego Jaszczołta, co się na tak śmiały krok
odważył.
Przykro mi było, że właśnie w chwili, gdy naszą zdobycz zostawić musieliś-
my, stary Czyżyk starego majora, sądząc, że to generał, gdyż się ostro nam
stawił, pomimo naszych próśb piką mocno pchnął. Skoro ruszyliśmy z miejsca,
cały obóz nieprzyjacielski był w największym alarmie i krzyki aż o nasze uszy
się obijały.
R. Wybranowski Pamiętniki, t. 1, Lwów
1882, s. 6—9.

» 333 «
ANTONI ROZWADOWSKI

Spod Tarnopola szedł Strzyżewski wzmocniony pułkami jazdy, sformowany­


mi na Wołyniu i przyprowadzonymi przez pułkowników Tarnowskiego i Trze-
cieskiego, oraz niewielkim oddziałkiem, przyprowadzonym przez pułkownika
Rzyszczewskiego, ciągle za Pickingiem, wyparł go z Choroszkowa, a ostatecznie
dopadł go i osaczył, obwarowanego w polu improwizowanym wałem z wozów
(taborem), pod wsią Wieniawką.
Dowództwo konnicy było powierzone ojcu, zaś dowództwo piechoty dzielne­
mu żołnierzowi, majorowi Leopoldowi Koziebrodzkiemu. Jenerał Picking bro­
nił się zawzięcie w swoim taborze przez cały dzień oczekując posiłków, po które
wyprawił gońców do jenerała Merveldta. W nocy nadchodziły te posiłki, ale
tylko dwa szwadrony huzarów pod komendą rotmistrza Czibo, które porucznik
Zakrzewski w marszu znienacka napadł, rozbił i wziął do niewoli. Od komen­
danta odebrał ekspedycję Merveldta do jenerała Pickinga z zawiadomieniem,,
że bez niebezpieczeństwa dla siebie większych posiłków mu posłać nie może.
Rano posłano parlamentarzy z wiadomością o zabraniu posiłkowego oddziału,
na dowód pokazano zabrane papiery, a z wiadomością o nadciągających naszych
posiłkach wezwano jenerała Pickinga do kapitulacji. Zaczęto parlamentować,
ale jako pierwszy warunek stawiał jenerał udzielenie pozwolenia na wzięcie
100 konewek wody z pobliskiego stawu, gdyż odciętym od wody wojskom Pick­
inga, po marszu i całodziennej bitwie w gorący dzień lipcowy, dokuczyło
okropne pragnienie. Strzyżewski pozwolił dostarczyć wody; nieprzyjacielska
rada wojenna oświadczyła jednak po długiej naradzie, że honor nie pozwala
się im poddać, bo środki obrony nie są jeszcze wyczerpane. W rzeczywistości
chcieli oni tylko zyskać na czasie i licząc na umęczenie naszych wojsk, w nocy
cichaczem się wymknąć.
Nasi jednak nie tracili czasu. Ojciec poddał myśl, aby spędzić ludność wsi
okolicznych, wzmocnić nią oddział ochotników, przyprowadzonych z Brzeżań-
skiego przez gorliwego patriotę Szumlańskiego, i tak zaimprowizować zapowie­
dziane Pickingowi nasze posiłki.
Nad wieczorem pokazały się za stawem za wsią Wieniawką, na lekkiej po­
chyłości wzgórza, w brzasku zachodzącego słońca długie, ciemne linie zbrojnych
ludzi (chłopi z drągami), w liczbie kilku tysięcy. Bliżej ustawiono oddział Szum­
lańskiego uzbrojony w broń palną, a w interwałach osiem dział (kłody drzewa,
pomalowane smołą na czarno i osadzone na przodki od wozów). Między tą masą
uwijali się konni, jakby ordynanse i adiutanci (kilkudziesięciu ułanów odkomen­
derowanych dla utrzymania porządku i jakiego takiego szyku). Wszystko to
wyglądało jednak w zmroku wieczornym dosyć poważnie.
Jak się tylko ściemniło, uderzyła nasza piechota na tabor, zapalając wozy go­
rejącymi wiechciami słomianymi. Wojsko austriackie, wymykające się drugą
stroną, zostało przywitane gwałtownym atakiem kawalerii i na powrót do ta­
boru, w części już gorejącego, wparte. Tedy jenerał Picking, moralnie złamany,
zgłosił gotowość do kapitulacji.
Nad ranem została ona zawartą. Konie, broń, przybory i artyleria dostawały
Się w nasze ręce. Oficerowie zatrzymywali broń i bagaże, a żołnierze mieli być
odprowadzeni pod naszą eskortą na austriackie terytorium do Czerniowiec,
z obowiązkiem zabezpieczonym słowem honoru komendanta, że ani on, ani
wojsko jego przez dwa miesiące czynnym przeciwko nam nie będzie.
Dla nas było to ogromną korzyścią, bo kapitulacja nieprzyjaciela o jedną
» 334 «
czwartą od nas silniejszego oczyszczała kraj zupełnie i dawała wolne ręce dal­
szej organizacji sił zbrojnych.
Pod Wieniawką dowodził Strzyżewski. Fortel demoralizujący nieprzyjaciela
udanymi posiłkami był przez ojca zaimprowizowany; gdy przyszło podpisać ka­
pitulację, przybiegł z Trembowli pułkownik Rzyszczewski, który żadnej wtedy
nie odegrał roli, aby powołując się na swą rangę, przed Strzyżewskim podpis
swój na karcie kapitulacji położyć, a pałasz jenerała Pickinga jako trofeę do
Świątyni Sybilli w Puławach zanieść.
Ojciec otrzymał za tę potyczkę złoty krzyż wojskowy, z młodszych otrzymali
krzyże porucznicy Roman Wybranowski i Zakrzewski. Ale w nocnym ataku
ubiło pod ojcem konia. Upadając gwałtownie, ciężko się potłukł i nabawił ka­
lectwa, które go w dwa lata później do porzucenia służby czynnej zniewoliło.
Książę Józef, osobnym pochlebnym listem ojcu sukcesów pod Wieniawką
winszując, mianował go dowódcą 8 starego pułku ułanów, który pod Raszynem
stracił dowódcę i bardzo ucierpiał, tak że nowozaciężni żołnierze ojca, którzy
nowy pułk uformować mieli, zostali do skompletowania stanu czynnego 8 pułku
przeznaczeni.
Trzeba było na gwałt starać się o mundury i rynsztunki, bo nowozaciężny
pułk, choć bił się doskonale, uzbrojony był dorywczo, a umundurowanie pułku
w ostatnich bitwach już mocno ucierpiało. Jaką gotówkę ojciec miał — wydał
na pułk, składki w naturze dawano chętnie i obficie, z gotówką szło gorzej, bo
pieniędzy w kraju był brak; skarb publiczny był pusty i ani mowy o tym nie
było, aby co mógł dać. Musiał ojciec zaciągać długi na własny majątek i włas­
ną odpowiedzialność. Wtedy przyszli mu w pomoc znaczniejszymi pożyczkami
pani kasztelanowa Biekowska ze Studzianki, pożyczając 00 tysięcy złp, a czci­
godny ojciec jej Józef Horodyski z Kociubiniec 40 tysięcy złp.
Strzyżewski zajął Monasterzyska, a ojciec okopał się w Niźniowie, pilnując
Merveldta, którego główna kwatera była wówczas w Tłumaczu. Merveldt,
mszcząc się za niepowodzenia, kazał chwytać w okolicy wybitniejszych obywa­
teli jako podejrzanych o stosunki z nieprzyjacielem. Z tych Kajetana Horody-
skiego, syna Józefa z Kociubiniec, postawiono przed sąd wojenny i skazano na
śmierć. Wszelkie instancje odrzucono szorstko, a z błagań żony nawet się na­
igrywano. Wieczorem w wilią dnia egzekucji dowiedział się o tym ojciec przez
jednego z odważniejszych sąsiadów Tłumacza. Tego samego wieczora zebrał
trzy szwadrony i ruszył ku Tłumaczowi. Nad ranem wpadł na nieprzyjacielskie
placówki, zniósł je i wziął do niewoli dwóch oficerów i kilkunastu żołnierzy.
Odznaczył się tu porucznik Szawłowski, który cicho podszedłszy, natarł gwał­
townie i prawie bez strzału wziął do niewoli grangardę * austriacką. Cofnąwszy
się trochę, posłał ojciec parlamentarza do Merveldta, proponując zamianę jeń­
ców za uwięzionych obywateli. Dodał, że jeżeli jenerała Horodyskiego zdro­
wego nie odda, ojciec wszystkich jeńców każę natychmiast powiesić.
Kajetan Horodyski klęczał już przed plutonem egzekucyjnym na cmentarzu
w Tłumaczu, przeznaczonym na plac stracenia, gdy nadbiegł oficer z ułaskawie­
niem i uwolnieniem. Te jednak gwałtowne wzruszenia, przez które przeszedł,
dały się we znaki umysłowi Horodyskiego na całe życie.
Mniej szczęśliwym był dzielny oficer Jan Kopystyński, którego w sam dzień
zawarcia zawieszenia broni, jednak przed jego ogłoszeniem, wzięto w niewolę
na podjeździe. Jako dawniejszego oficera austriackiego postawiono go przed
* czatę główną

» 335 «
sąd wojenny i skazano, a nasi nie zdołali uratować go od śmierci. Zginął, lekce­
ważąc sobie śmierć, zwymyślawszy Merveldta i jego oficerów od ostatnich słów,
stojąc na placu w ostatniej chwili.

A. Rozwadowski, Pamiętniki. Bibliote­


ka Zakładu im. Ossolińskich, jw.

PRZYPISY
1 Po zajęciu Zamościa i Sandomierza Nie spodziewając się rychłego wzmo­
ks. Józef zatrzymał się nad Sanem. Do cnienia, komendant polski porozumiał
Krakowa oddziały polskie wkroczyły się z obywatelstwem ze wsiów spieszą­
dopiero dwa miesiące później. cych do stolicy i z miejskimi patriota­
2 Aleksander Rożniecki z 2 pułkiem mi, bo pilno było zabezpieczyć miasto
ułanów, 5 pułkiem strzelców konnych od wewnętrznych rozruchów, rozbicia
i czterema kompaniami woltyżerskimi kas opuszczonych, od plądrowania ma­
zajął 24 maja Jarosław, biorąc do nie­ gazynów nie strzeżonych, od wyłama­
woli 1000 żołnierzy austriackich i ogro­ nia się więźniów kryminalnych do ty­
mne zapasy żywności i umundurowa­ siąca wynoszących, jako też i od zewnę­
nia. Równocześnie gen. Michał Ignacy trznego austriackiego napadu, a choćby
Kamieński ze swym oddziałem szedł na tylko alarmowania. Nie ufając więc
Lwów od strony Zamościa. Wysłany pod samej miejskiej milicji, po części zło­
dowództwem por. Starzeńskiego patrol żonej z Niemców i Żydów, powołano do
(17 ludzi) zajął Lwów 27 maja. Nastę­ służby garnizonowej młodzież uniwer­
pnego dnia przybyli do Lwowa Roż­ sytecką. Powyciągawszy więc, gdzie kto
niecki i Kamieński. jakiego miał szturmaka * lub szerepet-
3 Marcin Smarzewski tak przedsta­ , z białą u kapelusza lub czapki ko­
ki **
wia zajęcie Lwowa przez żołnierzy pol­ kardą sypnęliśmy się bez wyjątku mło­
skich: „Skoro się wieść o wkroczeniu dzi do zapisu.
żołnierzy polskich — o wschodzie słoń­ Pierwsza na mnie służba wypadła
ca prawie — po mieście rozbiegła, tłum nocną porą na wartę u janowskich ro­
różnego stanu osób otoczył stajnie pi­ gatek. Była to noc majówka, ale chłod­
kiety ogniowej pod Bernardynami, na i burzliwa. Ujrzawszy się samotrzeć
w których ci waleczni po całonocnym z dziwirówką o jednym tylko w zapasie
wypoczywali pochodzie. Całowano orły naboju, w polu, od miasta daleko i bez
polskie na kołpakach, całowano konie wszelkiej z nim komunikacji, w ciemnej,
i ludzi, znoszono jadło, napoje, obroki, poświstem burzy tylko ożywionej nocy,
nie dano odetchnąć wiarusom, tysiącz­ wystawionym na napad włóczących się
ne onym zadając pytania. Tak od kilku austriackich rozbitków, w niezwykłym
godzin miłe wytrzymawszy oblężenie, dla mnie i drażniącym prawie czuwa­
około dziesiątej porannej, zniewolony niu, jawniej mi występować począł naj­
nieustającymi prośbami, komendant po­ bliższy mojej przyszłości kierunek.
zwolił kilku strzelcom stanąć na czele «Serca i rąk najpilniej dziś sprawie na­
gromady rzemieślników, studentów, rodowej — pomyślałem — więc nieśmy
gminu, zebranej w celu niszczenia godła je na publiczną posługę. O sobie póź­
rządowego, orłów austriackich po mie­ niej będzie czas pomyśleć»”. M. Sma­
ście, z surowym nakazem przestrzega­ rzewski Pamiętnik 1809—1831, Wrocław
nia, aby unikano napaści osobistej. Aż 1962, s. 6—8.
do południa wesoła procesja waliła, 4 Aleksander Rożniecki w czasach
strącała i w sztuki trzaskała godła Królestwa Polskiego stał na czele taj­
austriackie przy nieustannych okrzy­ nej policji wielkiego księcia Konstante­
kach: «Niech żyje Napoleon, niech żyje go, tropiącej spiski patriotyczne, za co
Polska!» Ale ani gmin, ani młodzież nie był powszechnie znienawidzony.
wyszli z granic umiarkowania, gwałtów 5 Mowa tu o płk. Kazimierzu Rozwa­
nie popełniano, zemsty nie szukano. - - • dowskim.

* rodzaj strzelby
** lichego konia
25
WARSZAWA WOLNA!

Tymczasem Warszawa przez sześć ty­ polsce, zwłaszcza zaś znakomite póź­
godni — od bitwy raszyńskiej aż do niej pułki kawalerii, sformowane
końca maja — okupowana była przez z drobnej szlachty północnego Ma­
wojska austriackie. Początkowo arcy- zowsza. Z chwilą gdy Polacy opano­
książę Ferdynand usiłował zająć za­ wali Zamość i Sandomierz, arcyksiążę
chodnią część Księstwa, by połączyć Ferdynand obawiając się, że zostanie
się z armią pruską i skłonić ją do odcięty od Krakowa, skierował na po­
wystąpienia przeciw Napoleonowi. łudnie większość swych wojsk, wy­
W tym celu wysłał pod Toruń silną cofując się stopniowo z Wielkopolski.
grupę generała Mohra, a równocze­ 1 czerwca Austriacy ewakuowali
śnie kilka podjazdów skierował ostatecznie Warszawę, a następnego
w głąb Wielkopolski. Tam jednak dnia — jako pierwsza — weszła do
gen. Jan Henryk Dąbrowski zaczął miasta kompania gwardii narodowej
formować nowe oddziały, zbierając z Pułtuska, dowodzona przez płk. Jó­
ochotników, gwardię narodową i re­ zefa Neymana.
krutów, tak że wkrótce ze swymi Warto zwrócić uwagę na pełną pa­
4 tysiącami żołnierzy mógł podjąć triotyzmu i poświęcenia postawę
partyzanckie działania nękające prze­ mieszkańców miasta, na gotowość
ważające siły nieprzyjaciela. niesienia pomocy wojskom polskim
Austriacy kilkakrotnie próbowali i wiarę w ostateczne zwycięstwo. To
przedostać się na prawy brzeg Wisły, właśnie postawa ludności, odrzucają­
ale odparci pod Żeraniem, Grocho- cej wszelkie oferty współpracy z Au­
wem i Ostrówkiem, nie zdołali zająć striakami, zmusiła arcyksięcia Ferdy­
żadnego z prawobrzeżnych departa­ nanda do stałego trzymania w War­
mentów. Tym samym więc gen. Jó­ szawie silnego garnizonu, co z kolei,
zef Zajączek mógł tworzyć tu podob­ osłabiało jego oddziały walczące
ne oddziały co Dąbrowski w Wielko- w polu z Poniatowskim.

JOZEF KRASIŃSKI
major warszawskiej gwardii narodowej

W pułku gwardii narodowej, do którego należałem, jednym z kapitanów byl


stary rybak nazwiskiem Orłowski, który miał dom własny nad Wisłą pod zam-
» 337 «
kiein. na ulicy Brzozowej, a cala jego kompania składała się z samych prawie ry­
baków, przewoźników, retmanów \ czyli tak zwanych nadwiśian, w liczbie któ­
rych był rybak Karasiński, który pływał prawdziwie jak ryba. Przepłynąć przez
Wisłę z Warszawy na Pragę, to na wierzchu wody, to nurkiem, było dla niego
igraszką i dlatego zamiast Karasińskim, zwano go powszechnie Karaskiem. Owoż
kapitan jego Orłowski, zawzięty na Austriaków, że go oszukali i wyłudzili od
niego przysięgę na wierność, przyszedł raz do mnie i ofiarował mi swoje usługi,
zwłaszcza gdybym chciał korespondować z Pragą1, bo w takim razie może
mi nastręczyć rybaka, który wszelkie listy moje odstawi na Pragę i odpowiedź
mi przyniesie, za co on zaręcza. Zgodziłem się na to i nazajutrz przyprowadził
mi Orłowski Karaska. Był to biedny człowiek, z którym się prędko ugodziłem,
że za każdy list poniesiony na Pragę dostanie talara, drugiego talara za odpo­
wiedź. Odtąd miał Hornowski co dzień list donoszący mu o wypadkach warszaw­
skich. o postępowaniu Austriaków i o wszystkich ich ruchach. Każdy list mój
był pisany drobnymi literami, na cienkim papierze, ściśle zwiniętym i włożo­
nym w małą flaszeczkę, dobrze zakorkowaną i opieczętowaną, którą Karasek za­
wieszał sobie na szyi.
Brzeg Wisły był gęsto obstawiony żołnierzami pilnującymi, żeby nie było żad­
nej komunikacji między Warszawą a Pragą. Żaden statek, żadna łódka pokazać
się nie mogła. Karasek szedł niby z dzbankiem po wodę, zwykle o zmroku lub
przed świtem, i nim się żołnierz ku niemu obrócił, już był pod wodą. Kilka razy
go spostrzeżono i żołnierze strzelali za nim, ale że płynął czas jakiś za biegiem
wody, widział ich poruszenie, wnet dawał nurka, a wypływał na wierzch do­
piero o kilkadziesiąt stóp dalej.
Prócz tego sposobu miałem inny jeszcze niejako telegraficzny, komunikowa­
nia się z Hornowskim. Kwatera jego na Pradze była w jednej kamienicy nad
samą Wisłą, prawie naprzeciw pałacu Tarnowskich, którego jedna oficyna wą­
ska. ale długa, zachodziła aż w tyły ogrodu. Na końcu jej mieszkała pewna sta­
ruszka nazwiskiem pani Peszke. a okno jej jedno dawało widok na Wisłę i na
mieszkanie Hornowskiego. Tam, za zgoda z tą panią, urządziłem sobie obserwa­
torium. to jest, ustawiłem w oknie mój teleskop i codziennie o pewnej godzinie
przychodziłem, ułożywszy się z Hornowskim przez Karaska, że o tej godzinie
będę tam czekał na jego znaki — żeby miał zaś pewność, że mi nic przyjść nie
przeszkodziło, uprzedziłem go, że skoro tylko przyjdę, wywieszę zieloną firankę
za oknem.
W ten sposób komunikacja odbywała się regularnie. Hornowski przynosił
wielki arkusz papieru, na którym wypisane były grubymi literami pytania jego.
Ja przez mój teleskop łatwo je przeczytać mogłem i w ciągu dnia starałem się
wywiedzieć, bądź przez własne zachody, bądź przez innych, a głównie Orłow­
skiego. o tym. o czym on chciał być zawiadomionym, i tejże samej nocy otrzy­
mywał kategoryczną odpowiedź ode mnie przez Karaska.-----
Najspokojniej spałem, gdy około północy obudzono mnie nagle, oznajmiając
mi, że jakiś oficer żąda koniecznie ze mną mówić. Kazałem go wpuścić do mo­
jego sypialnego pokoju. Był to Polak z regimentu de Ligne, który mnie wezwał,
ażebym natychmiast udał się z nim do jenerała Maiersfelda, głównokomenderu-
jącego w Warszawie. Przyznaję się szczerze, żem się przestraszył, gdyż byłem
prawie pewny, że odkryto moje obserwatorium na tyłach pałacu, w którym
mieszkał jenerał Maiersfeld, i moją korespondencję z Pragą. Chciałem się ubrać
po cywilnemu, jak chodziłem zwykle, będąc niby jeńcem, lecz oficer powiedział

* flisaków
» 338 «
mi, że rozkaz jenerała jest, ażebym przyszedł w mundurze. Ubieram się więc
w mundur i idę z oficerem austriackim. Jenerał Maiersfeld, człowiek stary
i bardzo grzeczny, oświadcza mi, że arcyksiążę z powodów strategicznych opusz­
cza z wojskiem swoim Warszawę, gdzie atoli wkrótce powróci. Chcąc, ażeby po­
rządek został utrzymany w mieście, powierza mnie, Krasińskiemu, na czas nie­
obecności swoi ej komendę stolicy, ufny, że mając władzę, wezmę na siebie odpo­
wiedzialność za wszystkie rozruchy i nieporządki, jakie by nastąpiły.
— Ależ, panie jenerale — odpowiedziałem — są przecież inni sztabsoficero-
wie gwardii narodowej wyżsi w randze ode mnie.
— Nie — od rzeki — wyraźny jest rozkaz arcyksięcia. ażebyś pan, a nie kto
inny, objął komendę miasta. Proszę zaraz wszystkie warty, straże, posterunki
zająć.
Wyszedłem, ale jakże wypełnić ten rozkaz, tak pochlebny dla mnie. Była już
może pierwsza godzina w nocy i pewny byłem, że cały mój pułk gwardii naro­
dowej śpi w swoich betach. Dobosza zaś miałem tylko jednego, który ze mną
z Pragi przypłynął, bo wszyscy inni wyszli byli za wojskiem. Zresztą, jakżeby
temu jedynemu doboszowi kazać bębnić po ulicach, ażeby przestraszyć całe
miasto, wywołać rozruch, nieporządek, może i niepotrzebny rozlew krwi, kiedy
właśnie wziąłem na siebie obowiązek utrzymania porządku i spokojności w mie­
ście. Po namyśle zdecydowałem się zapukać do mieszkających w pod­
le dwóch moich oficerów, braci Noffoków7. Budzę ich i posyłam każdego w inną
stronę, ażeby także, kogo mogli, budzili. Wysłałem jeszcze z podobnymże zle­
ceniem jednego podoficera i mojego dobosza, ale bez bębna, sam zaś zaczynam
biegać jak szalony, wstępuję do wszystkich domów, gdzie spodziewałem się
znaleźć gwardzistów. Wszystkich budzę i daję im rozkaz, żeby się na Saskim
dziedzińcu zgromadzili. Rzecz szczególna, gwardia narodowa, która zawsze,
kiedy trzeba było wystąpić na paradę, przegląd, lustrację, kazała się prosić, wy­
ganiać z domu, czekać na siebie po dwie godziny i pomimo tarabanienia dobo­
szów na ulicach, nigdy się w komplecie nie stawiła, tym razem, wśród nocy, bez
żadnego dobosza, po zawiadomieniu słownym tylko, w przeciągu pół godziny
stanęła w komplecie z bronią na ramieniu na Saskim dziedzińcu. Snadż przeczu­
wano wyjście Austriaków i mało kto spał.
Natychmiast poleciłem kapitanom, ażeby każdy kompanię swoją rozdzielił na
oddziały dla zajęcia edwachów po Austriakach, sam zaś z młodszymi oficerami,
którzy nie mień zaciagać na warty, wpadłem do mojego domu i zabrawszy
wszystko, co tylko było koni w stajni, a było ich dwanaście — moich, mojej
matki i państwa Ossolińskich, powsiadaliśmy na nie, jako kto mógł, na siodłach,
na derach lub na oklep, i ruszyliśmy patrolować po mieście. Po drodze przyłą­
czyło się do nas więcej niż drugie tyle oficerów. Po dwugodzinnej wędrówce
przyprowadziliśmy do Prymasowskiego pałacu z 500 jeńców, ale jeńców do­
browolnych, prawie samych Polaków z pułków de Ligne i Kotulinskiego, które
się rekrutowały w Galicji. Gdyśmy przejeżdżali przez Tamkę, Solec, Marien­
sztat, z każdego niemal domu wychodzili oni do nas; najwięcej wszakże wylazło
ich z szychtów * drzewa ustawionych nad Wisłą. Było także nieco i jeńców nie­
mieckich, żołnierzy opóźnionych, którzy zra>zu poddać się nie chcieli, ale ich do
tego nakłonili koledzy ich Polacy. W jednym miejscu przy lazarecie oficerskim
zastaliśmy jeszcze wartę austriacką, którą jenerał Maiersfeld zapomniał był
ściągnąć. Składała się ona z kilku żołnierzy i komenderującego nimi podoficera,
którzy ani poddać się, ani nawet wpuścić nas do lazaretu nie chcieli. Przybliży-

* stosów, składów
» 339 «
łem się do podoficera, ażeby mu wytłumaczyć, jak rzeczy stoją, ale ten mi ba­
gnet do piersi przyłożył. Eskorta moja chciała ich wszystkich zarąbać. Po­
wstrzymałem ich mówiąc, że oni pełnią mężnie swój obowiązek, i pochwalić ich
tylko za to należy. Zostawiłem ich spokojnie, ale dodałem im jednego z moich
oficerów, ażeby pilnował i lazaretu, i warty zarazem.----
Już dnieć zaczynało, chcialem zawiadomić Hornowskiego, co zaszło w War­
szawie. Poszedłem po dobosza, który zaciągnął główną wartę na Krakowskim
Przedmieściu, i z nim udałem się nad brzeg Wisły. Wsiedliśmy w pierwszą krypę,,
na jaką natrafiliśmy, i przy odgłosie bębna, francuskim zwyczajem2, ażeby nas
na Pradze za nieprzyjaciół nie wzięli i nie strzelali do nas, popłynęliśmy na
drugi brzeg. Zastałem Hornowskiego jeszcze w łóżku, a w jego pokoju leżącego
na kanapie z głową chustką obwiązaną, w miejsce szlafmycy, majora Federa,
mojego niegdyś strażnika 3. Zdumiał, gdy mnie zobaczył, a bardziej jeszcze,
gdym oznajmił, że ani jednego Austriaka już nie ma w Warszawie, że mnie arcy-
książę mianował komendantem miasta. Ujął wtenczas Feder głowę we dwie
ręce i wykrzyknął z furią:
— No proszę, a oni mieli dopiero jutro wymaszerować!
Obróciwszy się potem do Hornowskiego, pokornym już tonem rzekł:
— Ach, mój Boże! Panie pułkowniku, cóż to będzie, kiedy nasza konwencja
jeszcze nie podpisana.
Hornowski odrzekł mu na to:
— Słowo oficera polskiego tyle znaczy co podpis. Co wczoraj panu przy-
rzekłem, to dziś podpiszę, lubo okoliczności się zmieniły.
Konwencja więc została zawarta, po czym Hornowski dał nam wielką swoją
krypę i przewoźników. Wsiedliśmy w nią, ja z moim doboszem, major Feder
ze swoim, obaj byli Polacy. Mój nakłaniał tamtego, ażeby z nami został, ale ten
wówczas ani słyszeć o tym nie chciał.
Dopływając do brzegu, widzieliśmy z krypy naszej cały brzeg Wisły od strony
Warszawy na pochyłości swojej zasiany ludem jak makiem od dołu do góry.
Lud prosty, gwardziści, panowie, damy, zgoła wszystkie klasy ludności war­
szawskiej, obudzone o wschodzie słońca, jakby jedną iskrą elektryczną, wiado­
mością, że nie ma już Austriaków w Warszawie, wyszły powitać Pragę. A co
za krzyki! Jakie serdeczne, przeciągłe wiwaty! Jakie rzucania czapek w górę!
Pierwszy to raz w życiu miałem przed oczami tak poważne widowisko. Mimo­
wolnie rozpłakałem się jak dziecko i słowa jednego ze wzruszenia wymówić
nie byłem w stanie. Była to najradośniejsza, najszczęśliwsza, najszczytniejsza
chwila w moim życiu. I cóż dziwnego, kiedy nawet ów dobosz Federa, prosty
człowiek, nawykły do karności austriackiej, i który się opierał najusilniejszym
namowom swojego kolegi, ledwo wysiadł na brzeg i zmięszał się z tym tłumem
rozszalałym z radości i zapału, a zwłaszcza gdy ujrzał Polaków w mundurach
austriackich, ale w czapkach rogatych w miejsce kaszkietów, zwrócił się do swo­
jego majora, Federa, zdjął z siebie bęben i kładąc mu go pod nogi:
— Dziękuję — rzekł — panu majorowi i cysarzowi za służbę.
Major nie mógł powściągnąć swojej wściekłości, uderzył go pięścią w piersi
i nogami stłukł jego bęben. Musiałem go gwałtem wstrzymać, bo lud, który za­
czął się około nas cisnąć, byłby go rozszarpał. Spostrzegłszy kilku gwardzistów,
oficerów i żołnierzy, dałem im znak, ażeby się zbliżyli i kazałem im eskortować
nas aż do głównego odwachu, major się zaniepokoił i zawołał:
— Ależ, panie majorze, ja nie jestem jeńcem, jestem parlamentarzem i mu­
szę spieszyć z odpowiedzią do głównej kwatery arcyksięcia.
» 340 «
Przypomniałem mu wtenczas ze śmiechem, że i ja przybyłem do Warszawy
jako parlamentarz, a jednak mnie uwięziono, ale dodałem:
— Bądź pan spokojny, nie będziesz aresztowanym, tylko zostaniesz w bez­
piecznym miejscu, póki nie znajdę eskorty, która by cię odprowadziła do fort-
poczt waszych.
Byłem wszakże w kłopocie, gdzie mu taką eskortę wynaleźć. Przypadek w
dziwny sposób mi w tym dopomógł. Patrol huzarów węgierskich, wysłany
w okolice, wrócił do Warszawy, nie wiedząc, co w niej zaszło, przechodził przez
puste ulice — bo cała ludność była nad brzegiem Wisły — prowadząc trzech
naszych ułanówT i trębacza, złowionych pod Mokotowem, i zaszedł tak z doby­
tymi pałaszami, z ułanami naszymi w pośrodku, aż do odwachu głównego. Tam
dopiero z największym zdumieniem ujrzeli huzarzy naszych gwardzistów za­
miast żołnierzy JCKMości. Również zdumienie było i naszych na ich widok, ale
wnet nastąpiło smutne zawstydzenie z jednej, a huczny śmiech z drugiej strony.
Huzarzy dowiedzieli się, że włojsko austriackie wyszło z Warszawy i że nie wie­
dząc o tym, wypadli jak myszy w łapkę, a na dopełnienie ich kontuzji kazałem
im oddać pałasze i zsiąść z koni, a ułanom wziąć ich pałasze i siąść na ich ko­
nie, po czym ułani poprowadzili huzarów pieszo między sobą do Prymasow­
skiego pałacu, gdzie tymczasowo jeńców osadzano. Ta zmiana ról wielce wszy­
stkich zabawiła, prócz biednych huzarów. Ułanom kazałem natychmiast po wy­
pełnieniu zlecenia wrócić na główny odwach. Tymczasem posłałem do domu po
bryczkę z końmi, utraktowałem jeszcze Federa mojego eks-strażnika, tak iż
twsrz jego czerwona przybrała odcień burakowy. Pocieszonego w ten sposób
wsadziłem na bryczkę, dałem mu eskortę z ułanów na austriackich koniach
i wyprawiłem do Tarczyna, gdzie tego dnia były jeszcze austriackie forpoczty.

Relacja w: J. Falkowski Obrazy z życia


kilku ostatnich pokoleń w Polsce, t. 3,
Poznań 1884, s. 78—115.

PRZYPISY
* Na Pradze pozostał polski garnizon zycją zawarcia 24-godzinnego rozejmu,
dowodzony przez mjr. Józefa Hornow- który pozwoliłby Austriakom spokojnie
skiego. wycofać się z Warszawy. Pełnił obo­
2 Tj. zgodnie z francuskim regulami­ wiązki komendanta placu w okupowa­
nem, który przewidywał, iż zbliżając nej Warszawie.
się do fortyfikacji — aby uniknąć ognia Na kopii konwencji zachowanej w pa­
załogi — parlamentariusz (w tym wy­ ryskim Archiwum Ministerstwa Spraw
padku oficer tej samej armii) winien Zagranicznych (Pologne 326) zaznaczo­
zabrać ze sobą dobosza bądź trębacza, no, że dokument ten podpisano 1 VI1809
który już z daleka będzie sygnalizował ,,o godzinie jedenastej i pół wieczorem”.
jego obecność. Konwencja dotyczyła opieki nad ranny­
3 Mjr Feder — Polak z Galicji, oficer mi i chorymi żołnierzami austriackimi
austriacki — wysłany został jako par­ pozostawionymi w Warszawie.
lamentariusz do Hornowskiego z propo­
26
UTRATA SANDOMIERZA

W początkach czerwca — po ustą­ te, dowodzone przez generałów: Za­


pieniu Austriaków z Warszawy — jączka, Dąbrowskiego i Rożniec-
ośrodkiem działań wojennych stał kiego, atakowały ze wszystkich stron
się znów Sandomierz, trzymany skoncentrowaną armię Ferdynanda,
wprawdzie przez polską załogę pod który odniósł wprawdzie parę drob­
dowództwem gen. Sokolnickiego, ale nych sukcesów (pod Jedlińskiem czy
zagrożony teraz przez przeważające Wrzawami), ale nie mógł zmusić
siły arcyksięcia Ferdynanda. Austria­ przeciwnika do ostatecznej rozgryw­
cy uznali bowiem, że dopóki Polacy ki.
pozostaną w tym mieście, mogą po­ Ta metoda działań nękających
sunąć się aż do Krakowa, odcinając i unikania walnej batalii spowodowa­
w ten sposób armię arcyksięcia Fer­ ła jednak, że Poniatowski wycofał się
dynanda od połączeń z Wiedniem. spod Sandomierza, którego załoga —
Ferdynand zresztą, ufny w swą li­ zdana de facto na własne siły — nie
czebną przewagę, dążył do rozegra­ miała wielkich szans utrzymania się
nia nowej, decydującej batalii, mając w mieście. Sandomierz przez miesiąc
nadzieję, że Polacy zaangażują pozostawał w polskim ręku, ale jego
w obronę Sandomierza większość fortyfikacje nie były wzmocnione
swych sił i że w ten sposób można i rozebrano nawet niektóre odcinki
będzie rozbić od razu całe wojsko dawnej austriackiej obrony. Nic więc
polskie. dziwnego, że po dwudniowych wal­
Książę Józef Poniatowski, nie kach (15—16 czerwca) i wyczerpaniu
chcąc stawiać wszystkiego na jedną amunicji Sokolnicki zdecydował się
kartę, unikał jednak decydującego poddać miasto pod warunkiem, iż bę­
starcia, dzieląc swą armię na kilka dzie mógł swobodnie wycofać się na
samodzielnych oddziałów. Oddziały północ.

JAN WEYSSENHOFF
pułkownik. — dowódca 12 pułku piechoty

15 czerwca ujrzeliśmy ku wieczorowi znaczną ilość dział ustawiających się na


przedmościu zrujnowanym na drugiej stronie rzeki, naprzeciw miasta J. Woj­
sko wodza naczelnego było tymczasem zatrudnione zmyślonym atakiem przez
» 342 «
znaczne siły nieprzyjacielskie, które wraz ze wspomnianą artylerią przeprawiły
się przez Wisłę powyżej Nowego Miasta 2. Wojska rosyjskie, niby nasze auksy-
liarne *, pod dowództwem generał lejtnanta Suworowa stały w bliskości księ­
cia i książę rachował na ich pomoc, a przynajmniej na okazanie większego fron­
tu przemożnemu nieprzyjacielowi. Ale na żądanie księcia, aby Suworow zbli­
żył się do naszego lewego skrzydła, przeszkody jakieś i zmyślone przyczyny nie
dozwoliły Rosjanom odpowiedzieć temu oczekiwaniu. Bez żadnej klęski obeszło
się przecież, ale Sandomierz był atakowany bez dywersji. Artyleria, która już
<ię ustanowiła w przedmościu, jak wyżej powiedziano, stosowała się do dyspo­
zycji generała Schaurotha i w milczeniu oczekiwała sygnału. Generał Schauroth
zbliżył się z całą siłą ku miastu i około dziewiątej wieczorem przysłał groźny
bilet do generała Sokolnickiego, wzywający do poddania miasta i garnizonu,
zapowiadający szturm i wszystkie nieszczęścia stąd wyniknąć mogące. Generał
austriacki, Schauroth, był ten sam, którego oddział spędziliśmy pod Grochowem
i któremu wzięliśmy okop pod Górą.
Generał Sokolnicki---- zwołał natychmiast dowódców pułków, udzielił
im tę wiadomość, rozkazał, aby się udali na swoje miejsca i urządzili wszystko
stosownie do wcześniej wydanych instrukcji. Rozbiegli się natychmiast do swo­
ich pułków. Pułkownik Żółtowski miał sobie powierzoną obronę bramy Lubel­
skiej i ościennych pozycji, pułkownik Sierawski — bramy Krakowskiej i lewego
frontu, a ja — głównego frontu od kościoła Św. Pawła aż do klasztoru [Refor­
matów] przytykającego do prawego frontu, bronionego przez pułk 3 3. Ta nie­
zmiernie rozciągła linia w najniekorzystniejszym położeniu i nadto osłabiona
dodatkami poczynionymi przez pana Bontemps ** nie pozwoliła mi rachować na
moc okopów. Cała nadzieja spoczywała w doświadczeniu i waleczności pułku
mojego. Część pułku była ustawiona pod murami miasta za okopem niby-obron-
nym, ledwo po pas zasłaniającym żołnierza; druga część była rozesłana po od­
dzielnych stanowiskach, wysuniętych zbyt odlegle naprzód i równie słabo for-
tyfikowanych.
Około dziesiątej zaczął nieprzyjaciel okropny ogień tak z frontu, jak i zza
Wisły. Granaty zapaliły drewniane po większej części miasto w pięciu miej­
scach; wołanie mieszkańców, krzyk przeraźliwy Żydów, zebranych w bożnicy,
czyniły chwilę straszną. Ogień trwał blisko dwóch godzin, skuteczny, bo miał
obszerny przedmiot, po czym ucichł, co było znakiem, że ma się rozpocząć
szturm. Tu dowódcy pułków obiegali swoje stanowiska, zachęcając żołnierzy do
mężnego stawienia się. Ja, wydawszy we wszystkich stanowiskach potrzebne
dyspozycje, udałem się do najoddaleńszego posterunku na cmentarzu kościół­
ka Św. Pawła. Ten posterunek, wysunięty kilkaset sążni przed mury miasta
i panujący całemu położeniu, zdawał się najważniejszym i zapewne na usiłowa­
nia nieprzyjaciela najbardziej wystawionym. Broniły go dwie kompanie pułku
12 pod dowództwem dzielnego podpułkownika Białkowskiego, jedno działo
sześciofuntowe i granatnik połowy. Słabać to była załoga, ale wskutek rozwle­
kłej lini bojowej wzmocnić jej nie było czym. Skoro tam przybyłem, następu­
jące poczyniłem dyspozycje.
Noc była spokojna, ale nadzwyczaj ciemna. Do oświecenia trochę pola przed
sobą były przygotowane wielkie stosy drzewa przekładane materiałami palny­
mi — po bokach i opodal od obwodu cmentarza. Wybrałem zaufanego podofi­
cera i dałem mu kilku żołnierzy z rozkazem, aby z nich ustawił łańcuch przed
* pomocnicze
** francuski oficer artylerii służący
w wojsku polskim
» 343 «
posterunkiem i słuchał, gdyż nic widać nie było. Skoro te wedety usłyszą
tętent postępującego nieprzyjaciela, wnet miały bez wołania zmykać do kompa­
nii, a stosy palne miały być zapalone przez ludzi na to umyślnie przeznaczonych.
Miało się to stać bez hałasu i, o ile możności, niepostrzeżenie od atakującego,
Wszystko było uskutecznione, jak rozkazano, a wkrótce zbiegająca się straż do
cmentarza, stosy zapalające się i raport podoficera: „już idą!” — kazały być
gotowymi na groźny moment. Żołnierzom swoim w największej cichości rozka­
załem skryć się za murkiem i nie powstać, aż zawołam. Niedługo kolumny
nieprzyjacielskie, postępując spiesznym krokiem i w porządku, weszły w sferę
już oświeconego pola. Czatowałem za murkiem, a przypuściwszy kolumny na
kroków czterdzieści, ufny dobremu strzelaniu żołnierzy, dałem półgłosem ko­
mendę:
— Teraz się podnieść spokojnie — dowolny ogień!
Wojsko rozpoczęło zabójczy ogień, żadna kula nie chybiła, Nieprzyjaciel,
przerażony, zachwiał się, a oficerowie zaczęli już wołać:
— Avance! Auance! *
Wówczas, podniósłszy kapelusz, zawołałem:
— Dobrze mierzyć! Już kolumny nie postąpią naprzód, bo krzyczą.
W rzeczy samej, usławszy trupem pole przed cmentarzem, cofnęły się i na­
stąpił moment ciszy. Później strzelcy pozakradani w parowach, które otaczały
cmentarz, zaczęli szkodzić nam, mało będąc wystawieni na nasz ogień. To trwa­
ło z godzinę, po czym postrzegliśmy, że kolumna nieprzyjacielska ciągnie po na­
szej lewej przez rzadki sadek przytykający do stanowiska naszego, dążąc do za­
jęcia nam tyłów i uderzenia od strony miasta. Wtem kolumny frontu znów
ruszyły. Położenie nasze było krytyczne: droga od miasta do cmentarza szła
wąwozem, a cmentarz od tej komunikacji był zamknięty drewnianą bramką
z cienkich i na wpół zgniłych tarcic. Nieprzyjaciel, podszedłszy cicho, mógł wy­
łamać tę bramę ręką nawet i wcisnąć się do cmentarza. Osądziwszy, że lepiej
walczyć widząc nieprzyjaciela, kazałem bramkę otworzyć, ostatnią swoją re­
zerwę z 30 ludzi podzieliłem na dwoje: jedną połowę postawiłem wprost bram­
ki o kilka kroków, a drugą z boku, pod prostym kątem do pierwszej z polece­
niem, aby gdy nieprzyjaciel będzie się wciskał w otwór, naprzeciw stojący od­
dział dał ognia plutonem, a gdyby to nie powstrzymało, wtenczas boczny od­
dział miał się rzucić z bagnetem. Wykonanie tej dyspozycji poleciłem z zaufa­
niem podpułkownikowi Białkowskiemu i nie byłem zawiedziony. Jak przewi­
działem, Austriacy, zaszedłszy z tyłu, prosto biegli na bramkę, która ich tym
bardziej wabiła, że była otwarta. Ogień oświecający z daleka nie pozwalał do­
kładnie rozeznawać, a oficerowie austriaccy, chcąc ułatwić sobie przystęp, przed
samą bramą zaczęli wołać:
— Cicho, cicho! To woltyżery pułku 6!
Pan Białkowski, nie dowierzając tym głosom, przypatrywał się z największą
bacznością, a dostrzegłszy, że to nieprzyjaciel, w momencie kiedy ten już wcho­
dził w bramkę, zawołał głośno:
— A palże do tych k...! To nie nasi!
Wystrzał oddziału był tak skuteczny, że oficerowie i żołnierze idący na czele
padli wszyscy, a reszta zmieszana ratowała się ucieczką.
Kiedy się to działo, ja, atakowany od frontu na nowo, pomyślnie odpierałem
nieprzyjaciela, a chcąc, aby działo sześciofuntowe kartaczami strzeliło do ko­
* Naprzód! Naprzód — Nieścisłe. Ko­
mendy wydawano oczywiście po nie­
miecku.
» 344 «
lumny, wbiegłem na platformę, zawołałem na artylerzystów, którzy mimo mo­
jego rozkazu mieli już działo nabite kulą. Nieukontentowany tym, porwałem
kanoniera za kołnierz, wciągnąłem na platformę w celu dania ognia, choć mniej
skutecznego, kulą. Wtem kanonier, kulą w pierś ugodzony, upadł mi pod nogi
na stos ładunków armatnich dla pośpiechu przy dziale ułożonych. Lont gore­
jący, który trzymał w ręku, zapalił ładunek. Wybuch był tak silny, że mnie
rzuciło o kilka kroków w tył, spaliwszy mi mundur na węgiel, a twarz i oczy
do żywego oparzywszy. Nie przeszkadzało mi to być czynnym, gdyż bóle i za­
ćmienie oczu przyszły dopiero w kilka godzin później Kanonier był zabity, ja
miałem przestrzelony kapelusz.
Odtąd zaniechał nieprzyjaciel ataku i tylko w wąwozach ukryte strzelcy jego
*
szkodliwym ogniem nam dokuczały. Już się też i dzień wielki zrobił i słońce
weszło. Nie widzieliśmy nieprzyjaciela ani przed, ani za nami; wszystko się
uciszyło, oprócz wyżej wspomnianych strzelców. Generał Sokolnicki przysłał
nam wówczas w pomoc kompanię grenadierską batalionu II pułku 12, dowo­
dzoną przez swego kapitana, Jana Płońskiego, a ponieważ już nam nie była
potrzebna, wysłałem ją, aby bagnetem strzelców nieprzyjacielskich z wąwozu
wypłoszyła. Uskutecznił to kapitan dokładnie: bez wystrzału zabrał prawie
wszystkich w liczbie dwustu kilkudziesięciu i przyprowadził do cmentarza,
Tak się ten szczęśliwy dzień w tym punkcie zakończył. Niecała linia pułku 12
była równie szczęśliwa; zbytecznie rozległa, rozproszonymi oddziałami broniona,
była w środku przełamana. Szef batalionu Morawski i koło 100 żołnierzy do­
stało się w niewolę nieprzyjacielowi, ale miasto zostało obronione 4; nieprzyja­
ciel cofnął się o milę w tył. Tryumf ten był tym większy, że wszystkie korzyści
były po stronie atakującego: przemożność sił, ilość dział, znajomość położenia
i słabość okopów. Atak był i tym ułatwiony, że plan onego był ułożony przez
kapitana Meciszewskiego, który sam to miasto fortyfikował.
Aczkolwiek bądź przymuszeni byliśmy dobrowolnie ustąpić z Sandomierza,
obrona ta może być policzona między najpiękniejsze fakta militarne. Opiesza­
łości pana Bontemps winniśmy byli tę przeciwność,, Po skończonym ataku, gdy
wszystkie pułki zużyły swoją amunicję, pokazało się, że pan Bontemps nie miał
ani jednego ładunku gotowego, że znajdujące się w magazynie ładunki po Au­
striakach nie mieściły się w naszym kalibrze. Przerabiać je wtenczas było za
późno. Nieprzyjaciel zapowiadał ponownie szturm dnia następującego. Mimo
najmężniejszej dyspozycji garnizonu, generał Sokolnicki, zważywszy, że cała
piechota nie miała ładunków (o czym nieprzyjaciel był zapewne uwiadomiony
przez gęste komunikacje, które się natychmiast między nim a miastem ustano­
wiły), że wszyscy trzej dowódcy pułków byli ranni, że na artylerię pod dowódz­
twem pana Bontemps nie mogliśmy rachować — zmuszony był do wejścia
w układy. Stanęła następująca konwencja: wojsko polskie wyjdzie z miasta, za­
bierając wszystkie działa i wozy; wszyscy Polacy wcieleni z wojska austriackie­
go w nasze szeregi pozostaną przy nas; wojsko maszerujące w dół Wisły nie
mogło być atakowane, aż się przeprawi przez rzekę
*
; jeńcy będą wymienieni
na równą liczbę (mieliśmy ich przeszło 600). Ta konwencja była dosłownie wy­
pełniona. W zamian za naszych oficerów i 100 żołnierzy oddaliśmy wszystkich
Niemców, Węgrów, Wołochów etc. Tym sposobem szef batalionu Morawski
w liczbie oficerów był nam wrócony.
J. Weyssenhoff Pamiętnik, Warszawa
1904, s. 113—120.
* Pilicę
» 345 «
PRZYPISY
1 Podejmując próbę odzyskania San­ łać dywizja gen. Suworowa odsłoniła
domierza, arcyksiążę Ferdynand skon­ lewe skrzydło polskie, Poniatowski zmu­
centrował pod miastem niemal wszyst­ szony był cofnąć się na prawy brzeg
kie siły swego korpusu (z wyjątkiem Sanu i dlatego nie mógł udzielić pomo­
grupy gen. Mohra) i uzyskał w ten spo­ cy załodze Sandomierza.
sób czterokrotną przewagę nad załogą 8 Płk Żółtowski miał dwa bataliony
gen. Sokolnickiego, który miał 5000 lu­ 3 pułku piechoty, płk Sierawski osiem
dzi i 39 dział. Austriacy opanowali naj­ kompanii 6, a płk Weyssenhoff 12 pułk
pierw przyczółek po prawej stronie Wi­ piechoty.
sły, którego fortyfikacje ziemne zosta­ 4 Szef batalionu Morawski bronił for­
ły nieopatrznie zniszczone przez samych tów ziemnych w rejonie bramy Opa­
Polakow, gdy w maju zdobyli Sando­ towskiej i klasztoru Benedyktynek.
mierz. Tam też nieprzyjaciel ustawił Znajdowało się tu stanowisko dowodze­
swą artylerię, która zaczęła ostrzeliwać nia samego Sokolnickiego. Austriacy
miasto, wywołując pożary. stracili w pierwszym dniu szturmu —
2 Ks. Józef zajmował stanowiska 689 zabitych, 986 ciężko rannych i 315
w widłach Wisły i Sanu, gdzie 12 czerw­ wziętych do niewoli. Straty polskie
ca pod wsią Wrzawy został zaatakowa­ w zabitych i rannych wynosiły ok. 1000
ny. Ponieważ mająca z nim współdzia­ ludzi.
27
KONIEC WOJNY NA KRAKOWSKIM RYNKU

Zdobycie Sandomierza było ostatnim Celem jego działań było opóźnianie


sukcesem wojsk austriackich. W po­ marszu Poniatowskiego, tak aby do
czątkach lipca wojsko polskie, Krakowa wkroczyły najpierw woj­
wzmocnione nowymi formacjami ska rosyjskie. Temu właśnie służyła
z Galicji, Wielkopolski i Mazowsza, konwencja zawarta 14 lipca przez
liczące do 23 tys. żołnierzy, skoncen­ gen. Mohra z Rożnieckim, na której
trowało się na lewym brzegu Wisły mocy Austriacy mieli oddać miasto
w okolicach Radomia. Austriacy, po po dwunastogodzinnym rozejmie.
nieudanych próbach przejścia do Kiedy następnego dnia Polacy zbli­
kontrataku, zaczęli z wolna wycofy­ żyli się do Krakowa, zorientowali się,
wać się w stronę Krakowa, tym bar­ że w mieście stoi już kilka rosyj­
dziej że wzdłuż prawego brzegu Wi­ skich pułków Sieversa. Zdecydowa­
sły posuwał się rosyjski korpus gen. na postawa ks. Józefa, który siłą
Suworowa, a niektóre oddziały au­ przedarł się przez huzarów blokują­
striackie trzeba było przerzucić na cych mu wjazd, przesądziła, że woj­
główny teren wojny — nad Dunaj. sko polskie wkroczyło również do
Dowodzący Austriakami feldmar­ Krakowa i że miasto to przyłączone
szałek Mondet stracił już wiarę w zostało później do Księstwa War­
możliwość powstrzymania Polaków. szawskiego.

KS. JÓZEF PONIATOWSKI


generał dywizji — wódz naczelny wojska polskiego

[Do Napoleona]
Spieszę powiadomić WCMość, że Kraków jest w naszym władaniu.
Miałem zaszczyt donieść WCMości w mojej ostatniej depeszy, żem rozkazał
uderzyć na Pińczów i wydałem rozporządzenie mające na celu obejście stano­
wiska nieprzyjaciela nad Nidą. Jedno i drugie działanie powiodło się najszczę­
śliwiej. Miasto Pińczów zajęte zostało dnia 9 lipca, po krótkim oporze, przez
jenerała Rożnieckiego. Jednocześnie część wojska wyruszyła do Chęcin, a dru­
ga, pod dowództwem jenerała Kosińskiego, na Koniecpol. Przez taki obrót nie
» 347 «
tylko obeszliśmy stanowisko nad Nidą, lecz korpus arcyksięcia Ferdynanda,
zagrożony z boku, z pośpiechem przeprawił się za Wisłę.
Wtenczas nieprzyjaciel ostatecznie skłonił się do wstecznego ruchu. Darem­
nie usiłował utrzymać się pod Wodzisławiem, Książem, Żarnowcem i Miecho­
wem. Te to stanowiska opanowane zostały w dniach 10, 11, 12 i 13 lipca. Nie­
przyjaciel także wyparty został z pośrednich stanowisk, których mógł silnie
bronić w kraju przeciętym wąwozami, a po kilku spotkaniach zawsze dla nas
przyjaznych, zupełnie odepchnięty pod mury Krakowa.
Chociaż liczne przeszkody z natury gruntu wynikające nie dopuściły mi jesz­
cze połączyć wszystkich części wojsk naszych, rozkazałem uderzyć na pozycję
zajętą przez korpus jenerała feldmarszałka Mondet x. Wykonał to jenerał Roż-
niecki z brawurą równą jego roztropności.
Po zdobyciu pierwszych stanowisk zasłaniający tę pozycję jenerał Mohr za­
proponował w imieniu feldmarszałka zawarcie umowy o ustąpieniu z miasta.
Nie chciałem zrazu zezwolić na nią, jednakże zważając, że opór nieprzyjaciel­
skiego wojska mógłby potrwać przynajmniej 36 godzin, że musiałbym zacze­
kać na nadciągnięcie przynajmniej części wojsk naszych, że ta zwłoka podałaby
Rosjanom, którzy dotąd stali bezczynni nad Dunajcem, czas do zmówienia się
z Austriakami i zajęcia Krakowa, sądziłem, że te powody powinny przeważać
nad wszelkimi innymi względami, zwłaszcza gdy idzie o tak ważny punkt woj­
skowy. Upoważniłem przeto jenerała Rożnieckiego do zawarcia kapitulacji, któ­
rą mam zaszczyt przesłać WCMości, zapewniającej nam oprócz Krakowa po­
siadanie Podgórza na prawym brzegu Wisły 2.
Wnijdę do Krakowa jutro, 15 lipca, w dniu, w którym mijają trzy miesiące
po wkroczeniu nieprzyjaciół na ziemię Księstwa Warszawskiego. Wojska pol­
skie, którym obronę własnej ojczyzny poruczył WCMość, cieszyć się będą, że
wypełniły oczekiwanie WCMości i zatkną zwycięskie orły francuskie w tej sto­
licy dawnej Polski, którą nam przywrócić raczyłeś.
Austriacy stracili w spotkaniach powyżej wzmiankowanych 1000 jeńców,
oprócz zabitych i rannych, a wojska polskie należące do walki okazały znamie­
nite męstwo. Jazda wykonała dziś rano siedem bardzo świetnych ataków. Roz­
prawa pod Żarnowcem czyni wielki zaszczyt jenerałowi Kosińskiemu za jego
zimną krew i dobre rozporządzenia.
Miałem wyprawić gońca z tym raportem do WCMości, gdy nadzwyczajne wy­
padki skłoniły mnie, żem go o kilka godzin opóźnił, abym mógł jednocześnie do­
nieść o nich. O dziesiątej wieczorem 14 lipca wielka liczba mieszkańców Kra­
kowa, wyszedłszy z miasta na powitanie wojsk polskich, zapewniła naszych
oficerów, że placówki kozaków i dragonów rosyjskich znajdują się w mieście 3.
O północy przyjechał parlamentarz austriacki z listem od feldmarszałka Mon­
det do jenerała Rożnieckiego, dowódcy naszej przedniej straży, w którym ten­
że feldmarszałek oświadcza, że oficer zawierający umowę o ustąpieniu z Kra­
kowa przekroczył swoje instrukcje i pełnomocnictwa, zezwalając na ustąpienie
Podgórza, przedzielonego Wisłą od miasta, odwołuje się przeto do mojej lojal­
ności dla sprostowania umowy co do tego punktu. Zdziwiony tym, że chociaż
feldmarszałek Mondet jest w Krakowie, a jenerał Rożniecki o wystrzał karabi­
nowy od miasta, korespondencja ta doszła do nas dopiero w sześć godzin po jej
podpisaniu, już chciałem zerwać zawieszenie broni, ale pomyślawszy, że to
może być podejściem tylko dla zyskania czasu, w ciągu którego przyciągnęliby
Rosjanie, oraz że posiadanie Podgórza, leżącego na płaszczyźnie tuż pod Kra­
kowem, jest dla mnie rzeczą zupełnie obojętną, zważając, że tylko parę godzin
pozostaje przed końcem zawieszenia broni, chwyciłem się innej drogi. Rozkaza­
» 348 «
łem więc dyrektorowi inżynierów podpułkownikowi Mallet., żeby pojechał do
feldmarszałka Mondet i oświadczył mu, że zezwalam na żądaną zmianę. Ofi­
cera tego oprowadzono pod różnymi pozorami po kilku przedmieściach, leżą­
cych po drugiej stronie miasta, i dopiero o czwartej rano mógł widzieć się
z feldmarszałkiem Mondet. Pomimo bliskości naszego obozu powrócił dopiero
o piątej i pół rano i doniósł mi, że w mieście jest kilka pułków rosyjskich.
Ta okoliczność już mi nie pozwoliła wątpić o nowym podejściu, rozkazałem
natychmiast wyruszyć wojsku i o godzinie szóstej rano szef szwadronu hrabia
Włodzimierz Potocki stanął przy bramie Krakowa na czele jednego plutonu4.
Znalazł tam jenerała Sievers, który rzekł do niego:
— Rozkazano mi wzbronić panu wstępu do miasta.
Szef szwadronu, hrabia Potocki, odpowiedział:
— A ja mam rozkaz wnijść do niego w imieniu najjaśniejszego cesarza Fran­
cuzów i spodziewam się, że mnie pan jenerał nie zechcesz zmuszać, abym prze­
mocą drogę sobie otworzył.
Jenerał Sievers nie posunął się do tej ostateczności, a przednia straż polska
weszła do miasta. Jenerał Rożniecki, jej dowódca, dowiedziawszy się, że jene­
rał Sievers jest w Krakowie, udał się do niego z oryginalnym egzemplarzem
konwencji, którą pokazał jenerałowi rosyjskiemu i rzekł, iż ten układ zawarty
był wczoraj o szóstej wieczorem, że po upływie zawieszenia broni wchodzi
i obejmuje w posiadłość miasto w imieniu WCMości. Jadąc koło wojsk rosyj­
skich zdziwił się, widząc pomieszanych z nimi wielu żołnierzy austriackich zu­
pełnie uzbrojonych, którzy uciekli za jego przybyciem; kazał ich ścigać i zabrał
ze 30 niewolników, a sam ujął dwóch oficerów austriackich spośród szeregów
rosyjskich.
Tak stały rzeczy, gdym wjechał do miasta z moim głównym sztabem. Wi­
działem na rynku 12 armat rosyjskich wyrychtowanych przeciw ratuszowi.
Przybywszy do ulicy prowadzącej na most, zastałem ją zamkniętą przez szwa­
dron huzarów rosyjskich w szyku bojowym, tyłem obróconych do nieprzyjaciela;
szwadron nie chciał mnie przepuścić i musiałem otworzyć sobie przejście, potrą­
cając koniem tych, którzy mi drogę zastępowali. Tym dopiero sposobem przepro­
wadziłem dwie armaty do brzegu Wisły. Piechota, ciągnąc do mostu, doznała tych
samych przeszkód, a pułk dragonów dopiero wtedy ją przepuścił, kiedy pod­
pułkownik Blumer, dowódca I batalionu, kazał wystawić naprzód bagnety i iść
żołnierzom jak do ataku.
Takie wystąpienie Rosjan zmusiło mnie do powiększenia sił moich i rozka­
załem wnijść do miasta brygadzie jenerała Sokolnickiego, ale już nie doznała
przeszkody i obsadziwszy wszystkie bramy, tak żebym zupełnie był pewny
posiadania Krakowa, wezwałem magistrat, który przybył do mnie, żeby wy­
konał przysięgę hołdu i wierności Waszej Cesarskiej Mości, w imieniu której
objąłem w posiadanie Kraków. Natychmiast uczyniono zadosyć żądaniu mo­
jemu z tym zapałem, którym wszyscy Polacy tchną do WCMości.
Protokół tego aktu został zaciągniony do księgi narad i orły francuskie za­
jęły miejsce orłów austriackich. Wtedy dopiero spotkałem w mieście jenerała
Sieversa i wyraziłem przed nim, jak mocno dziwi mnie taki osobliwy postępek,
mający na celu zajęcie miasta zdobytego przez wojska sprzymierzone, a któ­
rego posiadanie zabezpieczone zostało WCMości na mocy umowy. Usiłował
tłumaczyć się mówiąc, że za przybyciem do Krakowa wcale nie wiedział o tym
układzie, bo w takim razie byłby nie wprowadzał wojsk swoich, mimo roz­
kazu księcia Suworowa, lecz gdy już ten krok był uczyniony, nie może go cofnąć
bez otrzymania nowych rozkazów.
» 349 «
Jeszcze nie wiedziałem o okolicznościach, jakie poprzedziły wejście wojsk
rosyjskich. Najznamienitsi obywatele udali się do mnie i opowiedzieli mi
wszystko, co się stało.
Pokazuje się z ich opowiadania:
1. Że przez ten czas, gdy jenerałowie austriaccy umawiali się z jenerałem
Rożnieckim, wysłali czym prędzej po oddział wojska rosyjskiego, żeby go wpu­
ścić do miasta przed wnijściem wojsk naszych, że dnia 14 wieczorem weszły
dwa oddziały piechoty kozaków i dragonów, że ich przyprowadził pułkownik
austriacki Latour i sam wskazał im, jakie stanowiska zająć mają.
2. Że wojska rosyjskie, oddalone o kilkanaście mil od Krakowa, przyspie­
szony pochód odbyły dla uprzedzenia wojsk polskich w zajęciu tego miasta,
a żądane zawieszenie broni było tylko środkiem zyskania czasu i zapewnienia,
że Rosjanie będą mogli nadciągnąć.
3. Że wojska rosyjskie, wszedłszy do miasta bez żadnej umowy, pozwoliły
cofnąć się Austriakom i wypuściły spokojnie wszystkich, a mianowicie czte­
rech jenerałów.
Wszystkie te okoliczności powtórzyli przy mnie jenerałowi Sievers znako­
mici obywatele, którzy byli ich świadkami, a między nimi hrabia Grabowski,
dawny jenerał polski. Generał Sievers nie mógł zbić tych zarzutów.
Oto jest, Najjaśniejszy Panie, dokładny opis ustąpienia i zajęcia Krakowa.
Dołączone papiery, obejmujące korespondencję prowadzoną w tym przedmio­
cie, przekonają WCMość, z jak złą wiarą postępowali względem nas jenerało­
wie austriaccy i rosyjscy.
Podług wiadomości, przesłanej mi o ruchu nieprzyjaciela, idzie on ku Ślą­
skowi 5. Wojska moje zebrały się pod Krakowem, nie wiem, co uczynią Rosja­
nie, lecz dzisiejsze wypadki dostatecznie dowiodły, jak niebezpieczną byłoby
rzeczą stanąć między nim i nieprzyjacielem. Położenie moje tym jest przykrzej­
sze, że teraz niepodobna mi puszczać się w pogoń za uchodzącym.

Korespondencja księcia Józefa Ponia­


towskiego z Francją, t. 2: 1809, Poznań
1923, s. 214.

DEZYDERY CHŁAPOWSKI
szef szwadronu — oficer ordynansowy Napoleona

Zawieszenie broni stanęło 12 lipca 6. W ostatnim artykule było powiedzia­


nym: „Co do armii w Polsce i Saksonii wojska staną i zatrzymają się w tych
samych położeniach, w jakich się znajdują”. Nie było jednak wysłowionym
wyraźnie, czy mają zatrzymać położenia zajmowane w dniu zawieszenia broni,
to jest 12 lipca, czy też w dniu odebrania wiadomości o nim. Cesarz prócz tego
kazał mi powiedzieć księciu Poniatowskiemu, że jeśli tą rażą nie uczyni jeszcze
dla Polski tego, czego by życzył, to z przyczyny, iż nie może zrażać Moskwy,
ale że pamiętać będzie szczerą pomoc, którą mu Polacy dali, a zwracając uwa­
gę na ostatni artykuł, rzekł:
— Jeżeli książę Józef od 12 [lipca] postąpił dalej, to niech tłumaczy artykuł,
jak gdyby w nim była mowa o pozycji zajmowanej w dniu odebrania wiado­
mości, jeżeli zaś musiał się cofnąć, to niech żąda powrotu na położenie w dniu
12 trzymane.
» 350 «
---- Trudno byłoby opisać uczucia, które mną owładnęły, gdym się zbliżał
do Krakowa, uwolnionego z rąk obcych. Zaraz od przedmieścia Podgórze wszę­
dzie było widać na ulicach żołnierzy prowadzących się pod ręce z mieszczana­
mi i ściskających się z nimi. Cieszyłem się także, że zobaczę Wielopolskich,
krewnych mojej matki.
Stanąwszy na Rynku, rzęsisto oświetlonym, tak jak całe miasto, dowiedzia­
łem się, że książę Poniatowski jest na balu, który urządziło dla niego miasto
na wielkiej sali w Sukiennicach. Wołałem udać się do jego mieszkania pod
Krzysztoporami i przez oficera, któregom tam zastał, oznajmiłem mu, żem
przybył od cesarza.
Przyszedł niezwłocznie. Przez dwie godziny musiałem mu opowiadać bitwy
pod Wagram i pod Znaim, a on znowu był łaskaw opisać mi w szczegółach
marsze na Kraków, a wreszcie wejście jego tegoż samego rana do miasta. Arcy-
książę Ferdynand posłał był do niego parlamentarza, prosząc go o dwa dni
spokojności, to jest jakby o 48 godzin zawieszenia broni, ażeby mógł wszystkich
chorych i bagaże wywieźć z Krakowa. Książę chętnie na tę propozycję przy­
stał, aby miasto przez gwałtowne zajęcie nie ucierpiało. Zatrzymał się więc
dwa dni o pół mili przed Krakowem. Po upływie dwóch dni, to jest w dzień
mego przybycia, wojsko stanęło pod bronią w paradzie i książę z całym szta­
bem na czele, bez żadnego oddziału przed sobą, wolnym krokiem do miasta
maszerował. Lecz przybywszy naprzeciw Floriańskiej Bramy, spostrzegł ko­
zaków w Bramie i postawionych tak, jak gdyby wejścia bronić mu chcieli.
Arcyksiążę Ferdynand bowiem, przymuszony opuścić Kraków, dał o tym znać
księciu Golicynowi, który z 30 tysiącami wojska przymaszerował był do Tar­
nowa, niby w aliansie z Napoleonem, ale nieszczerze, ponieważ nie tylko się
nie bili z Austriakami, ale wyraźnie z nimi się znosili. Arcyksiążę tedy uwia­
damiając Golicyna, że Kraków opuścić musi, proponował mu zapewnie, iżby
go obsadził. Golicyn przysłał z Tarnowa forsownym marszem brygadę lekkiej
jazdy i pułk kozacki. Ponieważ poprzednio zrobił układ z księciem Poniatow­
skim, że wojsko polskie postępować będzie po lewym, a moskiewskie po pra­
wym brzegu Wisły, wskutek którego to układu książę cofnął był oddział, który
już był zajął Lwów, więc wchodząc do Krakowa, wódz moskiewski zrywał
przyjętą umowę 7.
Dlatego też książę Józef, wezwawszy dowódcę kozaków w Bramie do ustą­
pienia i otrzymawszy od niego odpowiedź, iż tego uczynić nie może, gdyż ma
rozkaz tam stać, dobył pałasza i ze sztabem puścił się galopem w Bramę po­
między kozaków, a piechota nasza krokiem podwójnym ruszyła za nim tak, że
kozacy do murów Bramy zostali przyciśnięci. Na Rynku stał mariampolski pułk
huzarów, który żadnego oporu nie stawił, i wojsko nasze weszło całe do miasta.
Huzary moskiewskie do domów na jednej stronie Rynku się ścisnęli i tak krwi
rozlewu unikniono.
Po rozmowie, około dwóch godzin trwającej, poszedł książę się położyć do
drugiego pokoju, a ja w pierwszym, za jego pozwoleniem, na kanapie prze­
spałem się kilka godzin. Raniuteńko poszedłem do jenerała Dąbrowskiego, któ­
ry miał kwaterę w domu pani Michałowskiej, z domu Wielopolskiej. Tam za­
stałem jenerała Mielżyńskiego, który mi dał koszulę do przemiany, wsiadając
bowiem w Znaim na bryczkę, nie miałem czasu zabrać mych rzeczy. Zasta­
łem tam także księcia Henryka Lubomirskiego, z którym później poszedłem
do pani Wielopolskiej, starościny lanckorońskiej, i do margrabiów Wielopol­
skich. Tu przyszedł po mnie oficer od księcia Poniatowskiego z prośbą, abym
się zaraz do niego udał. Zastałem u księcia jenerałów Fiszera, Rożnieckiego
» 351 «
i Sokolnickiego, jako też sztabowych oficerów. Książę właśnie był z przed-
pocztów odebrał list od arcyksięcia Ferdynanda z wezwaniem, aby ustąpił
z Krakowa, ponieważ artykuł zawieszenia broni opiewa, iż korpusa w Polsce
mają stanąć w miejscach, które zajmowały 12 [lipca]. Bardzo tym ci panowie
byli pomieszani i niepewni, co czynić wypada. Książę raczył się do mnie ode­
zwać, prosząc o zdanie, ponieważ jako byłem blisko przy układach o zawie­
szenie broni, tak też może lepiej wiedzieć powinienem, jak przy cesarzu wspo­
mniany artykuł tłumaczono. Odpowiedziałem:
— Mnie się wydaje, iż Kraków jest tak ważnym stanowiskiem, że książę nie
możesz go opuszczać bez wyraźnego rozkazu od cesarza.
Nie chciałem wspominać, jaką rzeczywiście dał mi cesarz instrukcją w tym
względzie. Mogłem o niej przemilczeć, gdyż mi on nie nakazał wyraźnie po­
wtórzyć jej księciu. Wołałem przeto od siebie tylko tę uwagę uczynić, bom
widział, że i tak książę mniej się waha niż przytomni jenerałowie. Kazał za­
raz książę napisać do cesarza z zapytaniem, ale gdy mu przyszło na myśl, iż
jego oficera nie przepuszczą Austriacy prostą drogą na Ołomuniec i Brno, za­
pytał się mnie, czy mogę zaraz wracać do cesarza. Przystałem na to prosząc go
tylko, aby kopią zawieszenia broni przy sobie zatrzymując, posłał oryginał
przeze mnie, przywieziony Golicynowi do Tarnowa. Nie miałem wprawdzie
na to rozkazu od cesarza, lecz gdyby cesarz o przybliżeniu się Golicyna był
wiedział, byłby niezawodnie jemu także jeden egzemplarz wręczyć polecił.
Książę kazał natychmiast kopię napisać, a z oryginałem adiutanta swego do
Tarnowa wysłał.
Siadali właśnie do stołu, alem ja prosił księcia, aby mi wolno było pójść na
obiad do mojej siostry ciotecznej, pani Win centowej Wielopolskiej. Tam za
staraniem jednego z adiutantów księcia zaszła po mnie bryczka. Wyjechałem
około trzeciej z południa, a około ósmej stanąłem u arcyksięcia Ferdynanda
w Wadowicach.
Po drodze spotkałem korpusa austriackie w obozach między Izdebnikiem
a Wadowicami, a więc już się posunęły były ku Krakowu. Powiedziałem arcy-
księciu, że gdyby chciał wejść do Krakowa, książę Poniatowski broniłby mia­
sta i miałby pomoc całej ludności, a mieszkańcy, jeśli nie na polu, to z domów
dobrze bronić się będą. Przyjęli oni tak swoich, że niezawodnie wzięliby się
bardzo szczerze do obrony. Zresztą mowa tylko być może o obronie Podgórza,
ponieważ dalej nigdy by się arcyksiążę nie dostał, bo w najgorszym przypadku,
po wyparciu z Podgórza, Polacy oczywiście znieśliby most na Wiśle. Dodałem,
że i tak mi się wydaje, iż prawdopodobnie będzie rozprawa z tej tu strony
Wisły, bo książę Poniatowski uważa układ z księciem Golicynem za zerwany
przez przybycie Moskali do Krakowa, a więc swój korpus na prawym brzegu
rozłożył. Zresztą wiozę list do cesarza z zapytaniem od księcia, który oczy­
wiście bez wyraźnego rozkazu z Krakowa nie ustąpi. Arcyksiążę nie zdawał
mi się z tego być niekontent, ale widziałem z daleka, że się Neipperg na to
dąsał.
W pół godziny zaszła z poczty inna bryczka i dalej ruszyłem. Znów w Oło­
muńcu czekałem dwie godziny przed glacis *, gdzie stała warta. Przybył na­
reszcie oficer z pocztą i znów mię obwiózł wokoło miasta; tą rażą był dzień,
więc gdyby kto mógł prędko powziąć o fortyfikacjach twierdzy zupełne wy­
obrażenie, to łatwiej by mu to przyszło jadąc wokoło miasta jak przez miasto.
Jadący też ze mną oficer przyznał mi, że ostrożność ta była źle wyrachowaną.

* pochyłość góry
» 352 «
Ołomuniec tak dawna forteca, że zapewnie cesarz, który już był w tych okoli­
cach w roku 1805, dokładny jej plan mieć musiał.
Na ostatniej stacji Stammersdorf nie znalazłem już wózka. Wygodnie mi
przeto było, żem nie miał żadnych rzeczy z sobą.
Wsiadłem na konia i tym prędzej przez mosty i Wiedeń zajechałem do
Schoenbrunn.
— Gdzie wojsko polskie? — zapytał mnie cesarz.
— W Krakowie.
— O, jak matka, ojczyzna się raduje! (comme la mere patrie se rejouit!)
Te były słowa, którymi na to ozwał się do mnie.
A potem wypytywał się o wszystkie szczegóły, ale gdym mu powiedział, że
brygada moskiewska weszła była do Krakowa, zwrócił całą swą mowę na kor­
pus Golicyna. Musiałem mu wyznać, że u Golicyna nie byłem, tylko przez ofi­
cera posiałem mu zawieszenie broni. Rozgniewał się szczerze i kazał mi iść do
kozy, kilka razy powtarzając:
— Kiedy wysyłam oficera, to na to, aby wszystko widział, a osobliwie w tym
przypadku mogłeś się domyśleć, jak interesującym dla mnie byłby raport
o korpusie moskiewskim.
Poszedłem skonfundowany na górę. Tak byłem zmęczony, żem zaraz zasnął.
Nazajutrz dopiero o dziesiątej, gdy jeden z moich kolegów przyszedł zawołać
mnie na śniadanie, przypomniałem sobie, żem w kozie, i prosiłem go, ażeby się
zapytał jenerała Savary, zastępującego Caulaincourta, który przynajmniej co
do administracji był naszym przełożonym, czy jestem w areszcie prostym, czy
forsownym. Zapytał się jenerał Savary cesarza i wnet ów kolega, Talhoust,
powrócił do mnie z uwiadomieniem, że cesarz zniósł mój areszt. Areszt prosty
był taki, że broni nie oddawało się i wychodziło się, tylko na obiad lub
śniadanie. Areszt zaś force zależał na tym, iż oddawało się pałasz i nie wolno
było całkiem wychodzić.

D. Chłapowski Panitętnifcz, Poznań 1899,


cz. 1, s. 94—102.

PRZYPISY
1 Na początku lipca arcyksiążę Fer­ austriacką i francuską, podpisanym po
dynand został odwołany do Czech, gdzie bitwie pod Znaim (Znojmem) 11 lipca.
powierzono mu dowództwo zgrupowa­ 7 W relacji Chłapowskiego — pisanej
nia wojsk rezerwowych. 7 korpusem, kilkadziesiąt lat po kampanii 1809 —
walczącym w Polsce, dowodził odtąd jest sporo drobnych nieścisłości. Kon­
feldmarszałek Mondet. wencję w sprawie Krakowa podpisywał,
2 Zawieszenie broni zostało zawarte Dressery, a nie arcyksiążę Ferdynand,
14 lipca o godzinie 18. Miało obowiązy­ który nie dowodził już wojskami
wać tylko 12 godzin. austriackimi; Austriacy otrzymali 12,
3 Mieszkańcy Krakowa dotarli też do a nie 48 godzin na opuszczenie Kra­
głównej kwatery polskiej, która znaj­ kowa, korpusem rosyjskim dowodził
dowała się wówczas na Czerwonym wówczas gen. Suworow, a nie ks. Goli-
Prądniku. cyn; wstępu do Krakowa bronili ks. Jó­
4 Była to Brama Floriańska. Potocki zefowi huzarzy, a nie kozacy; polska ka­
dowodził plutonem kawalerii. waleria wycofała się ze Lwowa nie na
5 Austriacy cofnęli się do Skawiny, mocy porozumienia z Rosjanami, ale pod
Kalwarii i Izdebnika. naporem przeważających sił austriac­
6 Mowa o rozejmie między armiami kich.
» 353 «

You might also like