You are on page 1of 230

 

Wtedy Piotr zbliżył się do Niego i  zapytał: „Panie, ile razy mam

przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem

razy?”. Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż

siedemdziesiąt siedem razy”.

(Mt 18, 21–22)


 

PROLOG
 

18 GRUDNIA 2020 ROKU


 

Za mniej więcej godzinę przyczynię się do śmierci wielu ludzi. Zginą głównie

uczniowie i  nauczyciele. W  jednej chwili przestaną istnieć osoby mniej lub

bardziej mi życzliwe, a także takie, które wcale mnie nie znają. Nikt nie wie, co

ich czeka, ale to dobrze. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że śmierć sama w sobie

jest doświadczeniem wygodnym i  przyjemnym. Po utracie przytomności jedni

dostrzegają tunel rozświetlony ciepłym jasnym światłem. Odczuwają spokój, bo

wiedzą, że po drugiej stronie czeka na nich wyłącznie dobro. Inni z  kolei

spotykają zmarłych krewnych, którzy witają ich z  otwartymi ramionami. Po

upływie kilku sekund ciała umierających się wyłączają, a  oni sami nie są

świadomi tego, że odeszli. Nie ma już nic. Brak świadomości to brak bólu.

Śmierć nie boli. Boli jedynie długotrwałe umieranie. A  na co komu

świadomość umierania? Moje ofiary odejdą szybko, bezboleśnie. Nie zdążą

nawet zareagować. Podaruję im wymarzoną śmierć.

Większość szkół zaczyna przerwę świąteczną dopiero w  środę, dzień przed

Wigilią. Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego imienia Zygmunta Freuda będą

mieli wolne już dziś. Zgodnie z  planem dzień ma się rozpocząć od uroczystego

apelu na sali gimnastycznej, podczas którego dyrektor odczyta z  kartki mdłą

przemowę i złoży wszystkim życzenia. Zgodnie z tradycją następnie zszedłby ze

sceny i  połamał się opłatkiem ze współpracownikami i  niektórymi uczniami,

ale w tym roku ten punkt programu zostanie pominięty.

Po apelu wszyscy rozejdą się do sal i  usiądą przy uginających się pod

ciężarem misek z  sałatkami jarzynowymi i  talerzy pełnych ciastek stołach.

Podczas wigilii klasowych uczniowie najedzą się do syta, wymienią prezentami

i  oczywiście zamieszczą obszerną relację w  mediach społecznościowych,

zalewając Instagram dobrze przemyślanymi zdjęciami, uwieczniającymi

wyćwiczone pozy i  miny. Wszystko ma się odbyć tak jak zawsze. Żadnych

zaskoczeń. Uczniowie oczekują, że koło południa będą już wolni, wrócą do

domów i oddadzą się błogiemu nicnierobieniu.

Tylko że dziś nikt nie wróci do domu. Wszyscy muszą zginąć.


Budzę się wypoczęty. To dziwne, ale po raz pierwszy od dawna przespałem

spokojnie całą noc. Nie czuję stresu, uporczywego bólu głowy ani nieustannego

poczucia niepewności. Wreszcie wiem, co się wydarzy. Wypełnię swoją misję

i  zaprowadzę pokój na świecie. Nie zawiodę, bo zaszedłem zbyt daleko, by się

teraz wycofywać. Poza tym wiem, jak wiele mam do stracenia. Przede mną

ostatni akt epickiego, krwawego przedstawienia. To będzie coś niesamowitego.

Schodzę na dół i  wypatruję matki. Siedzi na tarasie opatulona kocem i  pali

papierosa. Nic nowego. Codziennie wstaje przed wszystkimi, choć nie musi

chodzić do pracy. Gdy mnie spostrzega, otwiera drzwi i  zachrypniętym głosem

przypomina, bym przygotował sobie śniadanie. Przecież i  tak bym to zrobił.

Mama od dwóch miesięcy traktuje mnie jak nieproszonego gościa. Dawniej

byłem jej ukochanym synkiem i  powodem do dumy. Każdego ranka mnie

budziła, a  czasem przynosiła nawet śniadanie do łóżka. Wrzesień wszystko

zmienił. Myślałem, że pewne wydarzenia nas do siebie zbliżą. Myliłem się.

Nasza rodzina już nigdy nie będzie taka jak kiedyś.

Spoglądam na zegarek. Dochodzi wpół do siódmej, a  apel zaplanowano na

ósmą. Muszę się pospieszyć. Zjadam dwie skromne kanapki z  masłem

i wędliną polaną odrobiną keczupu.

Mama wchodzi do kuchni i pyta, o której wrócę.

–  Mógłbyś mnie po południu podwieźć do Arkadii. Chcę zrobić zakupy

i powoli zacząć przygotowania…

– Wigilia dopiero w czwartek – zauważam. – Jeszcze zdążysz umyć okna dla

Jezuska.

Mama marszczy czoło i unika mojego spojrzenia.

– To co mam robić? Po prostu siedzieć?

– Jakoś przez ostatnie cztery lata ci to nie przeszkadzało.

Na dźwięk tych słów mama na kilka sekund zastyga w  bezruchu, po czym

szybkim krokiem idzie do sypialni. Mam ją z  głowy. Nie potrzebuję teraz

żadnych rozpraszaczy.

Biorę kilkuminutowy prysznic, a  potem się wycieram, niezbyt dokładnie,

i suszę głowę. Wyjmuję z szai flakonik perfum, które dostałem od matki dwa

lata temu pod choinkę. Użyłem ich tylko raz, tego samego dnia, na próbę. Dziś

będzie drugi. Sam nie wiem, czemu to robię. Zupełnie jakby podświadomość

podpowiadała mi, że w  tak istotnych chwilach człowiek powinien ładnie

pachnieć.

Mama siedzi przy stole w jadalni i pyta, dlaczego nie biorę plecaka. Tłumaczę

jej, że dziś nie będziemy mieli lekcji.


– Zrobiłam wczoraj sałatkę z jajkiem i ananasem. Myślałam, że zaniesiesz na

wigilię klasową.

– Dzięki, ale jedzenia będzie pod dostatkiem.

Patrzę na nią po raz ostatni. Nasze spojrzenia się krzyżują. Ona o niczym nie

wie. Nie zdaje sobie sprawy z  tego, że za kilka godzin z  tych zimnych szarych

oczu wyleją się strumienie łez. Dowie się, że jej syn prawdopodobnie zginął

w  krwawym zamachu. Nagle zacznie żałować wszystkich gorzkich słów

wypowiedzianych pod moim adresem. Przed oczami przewiną jej się

najpiękniejsze chwile z  ostatnich lat. Znów stanę się jej ukochanym synkiem.

A  potem wrócę do domu z  twarzą bladą od strachu. „Mamo, jestem… żyję”.

Nikt nigdy się nie dowie, co zrobiłem.

Przynajmniej taką mam nadzieję.

Żałuję, że nie mogę teraz spojrzeć na Krystiana, mojego brata. Od tygodnia

szlaja się gdzieś ze swoimi kumplami i  nie daje znaku życia. Zawsze był

problematyczny, ale ostatnio przechodzi samego siebie. Dla takich jak on nie

ma już ratunku. Mama już dawno odpuściła. Szkoda, że Krystiana nie będzie

na sali gimnastycznej. Mógłbym go uchronić przed całkowitą destrukcją. Mój

brat umiera powoli. To takie bolesne…

Przed wyjściem włączam w  smartfonie tryb prywatny i  loguję się na tajną

skrzynkę. Po piątej Abaddon napisał mi, że furgonetka zatrzyma się na

sąsiedniej ulicy punktualnie wpół do ósmej. Mam jeszcze pół godziny.

Wystarczy, bym załatwił pewną ważną sprawę.

Zabieram kluczyki do samochodu Krystiana, który stoi nieużywany

w  garażu. Dwadzieścia kilka minut później odstawiam go na miejsce. Mama

wychodzi przed dom i pyta, gdzie byłem.

– Podskoczyłem jednak do sklepu po parę rzeczy na wigilię.

–  Przecież mówiłam, że zrobiłam sałatkę.  – Na jej twarzy maluje się

rozczarowanie.

– No dobra. Przynieś ją – odpowiadam. – Tylko szybko, bo muszę już iść.

Stawiam owiniętą folią szklaną miskę przy koszu na śmieci. Maszeruję

szybkim krokiem, odczuwając coraz większy niepokój. Dłonie strasznie mi się

pocą, a serce bije nierówno. Czy to nagły przypływ adrenaliny? A może wyrzuty

sumienia? Nie, to musi być to pierwsze. Nie żałuję tego, co wkrótce zrobię.

Przygotowywałem się do tego już od dłuższego czasu. Nie ma mowy o odwrocie.

„Nie ma mowy o odwrocie”, powtarzam w myślach.

Na początku długiego rzędu zaparkowanych przy ulicy samochodów stoi

czarna furgonetka z logo nieistniejącej firmy budowlanej. Na pierwszy rzut oka


niczym się nie wyróżnia. O  to chodzi. Gdy podchodzę bliżej, drzwi się

rozsuwają.

–  Wsiadaj. Szybko. Spóźniłeś się cztery minuty  – pogania mnie ubrany

w  czarną bluzę z  kapturem dwudziestokilkulatek, którego imienia nie znam.

Wołają na niego Kruk. Wiem, że pełni wśród Oświeconych rolę specjalisty od

brudnej roboty i  wychodzi mu to znakomicie. Kilka razy ze sobą

współpracowaliśmy i dobrze nam szło.

– Sorry – rzucam. – Musiałem załatwić coś ważnego.

–  Co może być ważniejsze od tej misji?  – Kruk kręci głową.  – Nieważne,

ruszajmy.

W  furgonetce poza nami znajduje się jeszcze czterech Oświeconych plus

kierowca. Wszyscy są ubrani tak samo.

–  Przebierz się.  – Ostronos wręcza mi czarną bluzę i  maskę.  – Szybciej! Nie

mamy czasu.

W  pośpiechu wkładam bluzę. W  międzyczasie Kruk wyjmuje z  plecaka dwa

pokrowce: jeden z pistoletem, a drugi z nożem.

– Trzymaj. Przyda się na niedobitki.

Fascynują mnie pistolety. Większość ludzi uważa je za śmiercionośną broń.

Dla mnie to narzędzie zwracające człowiekowi wolność.

– A granaty? – dopytuję. – Zajmiemy się nimi – odpowiada trzeci Oświecony,

Wilk.

– A ja?

–  Ty masz inne zadanie do wykonania  – odzywa się Kruk.  – Zlikwidujesz

wszystkie kamery na korytarzach. Tylko tak, by nikt tego nie zauważył.

–  To zły pomysł  – protestuję.  – Wiem, będę w  masce, ale z  tak bliska ktoś

mógłby mnie poznać na nagraniu. Lepiej, by ktoś z was to zrobił.

Oświeceni spoglądają po sobie. W końcu ku mojej satysfakcji Kruk przydziela

to zadanie Wilkowi. Chcę być w  centrum akcji i  rozdawać karty. Nie pozwolę

wcisnąć sobie pobocznej roboty.

–  Jeden wystarczy.  – Ostronos wręcza mi granat.  – Tylko ostrożnie, bo i  nas

wysadzisz.

– Wiem, jak go używać – mruczę. Co za kretyn!

Parkujemy nieopodal szkoły kilka minut przed ósmą. Plan jest prosty.

Najpierw czekamy, aż wszyscy zbiorą się w sali gimnastycznej. Istnieje ryzyko,

że drzwi na salę zablokują nam panie woźne, zainteresowane przemową

Kowala. Musimy się ich jakoś pozbyć. Gdy uda nam się oczyścić teren,

zajmiemy z  Krukiem miejsca przy drzwiach. Ja przyczaję się przy tych bliżej
kanciapy dla wuefistów, a  Kruk przy wyjściu na drugim końcu sali.

W  międzyczasie Ostronos wejdzie bocznymi drzwiami na trybuny, a  Wilk

rozwali kamery. Gdy szkołę ogarnie chaos, wybiegniemy na zewnątrz

i wskoczymy do odpalonej furgonetki. Odjedziemy, zanim na miejsce przybędzie

policja.

W  teorii wydaje się to takie proste… Niebawem się przekonamy, jak wyjdzie

w praktyce.

Rozdzielamy się, by nie wzbudzać podejrzeń. Idę pierwszy i  mijam dużą

grupę stojących przed budynkiem uczniów. Na szczęście nie rozpoznaję wśród

nich nikogo z mojej klasy. Jeszcze by mnie zatrzymali i zagadali. Na korytarzu

nie widzę też Dawida Piekuty i  jego bandy. Pewnie siedzą już w  klasie

i zapychają się paluszkami. Od pewnego czasu znowu mam kłopoty z Dawidem

i  wiem, że gdybym tylko pojawił się w  zasięgu jego wzroku, zaraz by do mnie

podszedł i zaczął wyzywać. Ten idiota nie ma pojęcia, że nic nie rani tak bardzo

jak słowa.

Mam jednak nadzieję, że pojawi się na sali gimnastycznej. On też musi

zginąć. Zasługuje na to.

Zaglądam do jednej z  sal lekcyjnych. Kilka uczennic rozkłada na ławkach

talerze. Jedna z nich sprawdza, czy na pewno wystarczy dla wszystkich. Kładę

dłoń na przymocowanym do spodni pokrowcu. Mógłbym wyciągnąć pistolet i  je

powystrzelać, ale tego nie zrobię, bo czym byłoby kilka ofiar wobec

kilkudziesięciu?

–  A  ty czego tu szukasz?  – pyta jedna z  dziewczyn. Kojarzę ją. To

intrygantka, którą ratuje tylko to, że świetnie pływa i  często reprezentuje

szkołę w zawodach.

–  Niczego  – odpowiadam i  się wycofuję. Niewykluczone, że to chamidło dziś

przeżyje. No chyba że po ataku na uczestników apelu wrócę tu i ją też załatwię.

–  Idź na miejsce  – mówi Wilk, podchodząc do wiszącej pod sufitem kamerki.

Rozgląda się dookoła i  czeka, aż grupa uczennic zniknie za zakrętem. Wtedy

wyjmuje z  plecaka cienki pręt i  niszczy nim urządzenie.  – Ruchy, kurwa!

Chcesz, żeby nas przyłapali?

Słyszę głos dyrektora Kowala. Wita się ze zgromadzonymi i  dziękuje

wszystkim za przybycie. Przy drzwiach stoją dwie woźne. Cholera.

Spodziewałem się tego, ale miałem nadzieję, że nie napotkam żadnych

przeszkód. Trudno, nie mam wyjścia. Będę musiał rozwiązać ten problem.

–  A  ty co tu robisz?  – pyta kobieta. Na twarzy nie ma maseczki.  – Nie

powinieneś być na sali?


– Wolałbym postać tutaj – odpowiadam.

– Nie ma mowy – odzywa się druga. – Zmykaj na salę. Tylko wejdź od drugiej

strony, żeby nie przeszkadzać dyrektorowi.

Nie mam wyjścia. Muszę to zrobić. Wyciągam z kieszeni pokrowiec, otwieram

go i  wysuwam ostry nóż. Kobieta nie ma szans nawet otworzyć ust. Popycham

ją tak, by nie stała w  drzwiach, po czym szybkim ruchem podcinam jej gardło.

Potem odwracam się i  to samo robię jej zastygłej w  przerażeniu koleżance.

Woźne padają na podłogę jak kłody, a  z  ich szyj tryska krew. Nie miały szans.

Nie spodziewały się, że zginą z  rąk zwyczajnego, nierzucającego się w  oczy

ucznia.

Staję w drzwiach i spoglądam na widownię. Pierwszy rząd zajmują znani mi

nauczyciele, w  tym matematyk Artur Zawada i  wuefista Grzegorz Wrona,

który cudem zachował posadę po tym, jak do uruchomionej przez jedną

z  nauczycielek Skrzynki Zwierzeń trafiły zażalenia pod jego adresem. Jest też

moja wychowawczyni Dagmara Brudzińska, anglistka. Kobieta, która jest

głucha na problemy uczniów, a  gdy ktoś zwraca jej uwagę, ucisza go słynnym

już powiedzeniem „szat joł małf”. Tuż za nią siedzi moja koleżanka z  klasy

Patrycja Miszczuk. Wiele razy próbowała się do mnie zbliżyć, ale mój cholerny

introwertyzm nigdy nie pozwalał mi się przed nią otworzyć. To dobra

dziewczyna i żałuję, że nie będę już miał okazji normalnie z nią porozmawiać.

Przenoszę wzrok na znajdujące się pod ścianą trybuny. Ostronos już tam jest

i  widzę, że przykłada dłoń do kieszeni spodni. Czeka. Mieliśmy to zrobić

punktualnie kwadrans po ósmej. Zostały trzy minuty. Niby niewiele, a  jednak

wieczność. Jeśli ktoś teraz wyjdzie zza zakrętu i  zauważy leżące na podłodze

ciała, będę miał nie trzy minuty, tylko trzy sekundy na podjęcie decyzji. Albo

wrzucę granat w  tłum, czym zaskoczę moich towarzyszy i  narażę operację na

szwank, albo poczekam i  zastrzelę świadków. Problem w  tym, że wtedy

wszyscy usłyszą huk i  wpadną w  panikę. Mógłbym też użyć noża, ale wtedy

straciłbym kolejne cenne sekundy i  zaryzykował, że za późno rzucę granat.

Cholera, uspokój się, Błażej. Na razie nic się nie dzieje. Korytarz jest pusty.

Zegarek elektryczny pokazuje ósmą czternaście. Dyrektor Kowal zanudza

zgromadzonych swoją przemową. Już za chwilę ich uwolnię. Jeszcze

kilkadziesiąt sekund… trzydzieści… dwadzieścia… Wyjmuję granat i zaciskam

go w spoconej dłoni. Zaraz go rzucę, a potem zamknę drzwi i spróbuję uciec jak

najdalej.

Ostronos patrzy na mnie. Widzę też Kruka  – unosi rękę na znak, że jest

gotowy. Zaczynamy przedstawienie.


Mój granat przelatuje nad dyrektorem i  wpada gdzieś między uczniów

siedzących w  pierwszych rzędach. Ostronos też już rzucił. Kruk także. Ludzie

zaczynają krzyczeć. Trzaskam drzwiami, a potem biegnę w kierunku głównego

korytarza. Nagle rozlega się potężny huk, a po nim kolejny i jeszcze jeden. Cały

budynek się trzęsie, a  z  sufitu sypie się pył. Upadam na podłogę i  ranię się

w  łokieć. Gdy się odwracam, widzę, że fala uderzeniowa dosłownie wyrwała

drzwi z zawiasów i roztrzaskała je o przeciwległą ścianę. Ciała zamordowanych

przeze mnie kobiet spotkał podobny los. Ze środka wydobywa się ciemny dym.

Po kilku sekundach docierają do mnie nakładające się na siebie jęki. Ktoś

musiał przeżyć.

Naciągam maskę na nos i  przedzieram się przez kłęby dymu. Nagle słyszę

strzały. Kruk i  Ostronos dobijają ocalałych. Postanawiam więc rozprawić się

z  tymi, którzy zostali w  salach lekcyjnych. Biegnę korytarzem i  widzę

tłoczących się przed salami uczniów. Wyciągam pistolet i  strzelam na oślep.

Chaos jeszcze się pogłębia. Dzieciaki piszczą i  wpadają na siebie. Kilka osób

wbiega do sali i zamyka drzwi. Przeładowuję magazynek, kopię w drzwi z całej

siły i mierzę spluwą w kulących się przy ścianie pierwszoroczniaków.

–  Proszę, nie strzelaj!  – krzyczy jedna z  uczennic. Jej sprzedaję kulkę jako

pierwszej.

Po wyjściu z sali sprzątam jeszcze trzy dziewczyny, które biegną korytarzem,

osłaniając głowy rękami. W  pewnym momencie dopada mnie Ostronos. Jest

cały czarny, jakby ktoś wrzucił go do basenu wypełnionego smołą.

– Uciekajmy, zanim przyjadą gliny!

– A co z resztą? – pytam. – Mamy ich oszczędzić?

– Chuj z nimi! Wystarczy. To był totalny rozpierdol.

Ostronos wbiega w  chmurę dymu. Gonię go, przecierając szczypiące oczy.

Nagle zderzam się z  jakimś uczniem. Popycham go na ścianę i  biegnę dalej.

Gdy udaje mi się wydostać z dymu, widzę kilkudziesięciu uczniów próbujących

wydostać się z  budynku przez główne wejście. Wszyscy jęczą i  rozpaczają.

W  takich chwilach w  człowieku budzą się zwierzęce instynkty. Nikogo nie

obchodzi los grupy. Najważniejsze staje się ocalenie siebie. Uczniowie szarpią

się, krzyczą na siebie i  próbują przedrzeć przez napierający na drzwi tłum.

Ogarnęła ich kompletna panika. Wpadłem w pułapkę.

Postanawiam wyjść przez pomieszczenie dla woźnych. Wiem, że mają drugie

drzwi, bo często wychodzą na papierosa. Denerwuję się, bo nigdzie nie widzę

Kruka  i  pozostałych. Co się z  nimi stało? Czy zdążyli już uciec i  na mnie
czekają? A  może postanowili mnie poświęcić i  odjechali? Czuję, że znalazłem

się w potrzasku.

–  To on!  – słyszę znajomy głos. Oglądam się przez ramię i  widzę biegnącego

w moją stronę Dawida. – Łapcie go!

Do Dawida dołączają koledzy. Szybko kończę ich bohaterski zryw. Jednemu

strzelam w  głowę, drugiemu w  brzuch, a  trzeciemu w  serce. Potem podchodzę

do rannego Dawida. Chłopak, któremu przez tyle czasu próbowałem się

przypodobać, pada przede mną na kolana i  patrzy mi w  oczy. Wiem, że mnie

poznał. Mam ochotę zsunąć maskę z  twarzy i  uśmiechnąć się do niego na

pożegnanie, ale przecież nie o  to chodzi. Przykładam mu pistolet do głowy

i skracam jego mękę. Niech spoczywa w pokoju.

Spoglądam na zegarek. Od eksplozji minęło już siedem minut. To bardzo

dużo. Za dużo. Pomoc na pewno jest już w  drodze. Na razie nie słyszę syren.

Wciąż mam szansę uciec. Muszę się tylko stąd wydostać.

Na wszelki wypadek przeładowuję magazynek. To ostatnie naboje. Patrzę,

czy nikt nie biegnie w  moją stronę. Wtedy ona wyłania się z  dymu i  staje

przede mną.

– Błażej?

Przełykam ślinę. Nic nie rozumiem…

– Kaja? Ale…

Co ona tu robi? Dlaczego przyszła? Przecież miała zostać w domu!

– Uciekaj – mówię roztrzęsiony. – Uciekaj stąd! Obiecałaś, że nie przyjdziesz!

Ona mnie jednak nie słucha. Podchodzi jeszcze bliżej i się odzywa, a jej słowa

sprawiają, że do oczu napływają mi łzy.

Świat wiruje mi przed oczami. Nagle wszystko przestaje mieć sens. Słyszę jej

głos i  nie mam siły zrobić choćby kroku. Mówi do mnie, a  ja płaczę coraz

głośniej.

To nie ma sensu…

Co ja zrobiłem?

Mierzę w  nią pistoletem i  strzelam jej w  obojczyk. Kaja głośno jęczy i  upada

na podłogę.

Nic nie ma sensu.

Przykładam sobie pistolet do głowy. Żegnaj świecie. Nie planowałem się

z tobą rozstawać, ale nie mam wyjścia.

Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. A potem naciskam spust.


 

CZĘŚĆ 1
 

KAJA
 

TERAZ
 

Budzę się, kiedy przeciąg zatrzaskuje drzwi. Ktoś inteligentny uznał, że

otwarcie okien na oścież będzie dobrym pomysłem.

Nigdzie nie widzę mojego smartfona. Która jest godzina? Chcę wiedzieć, jak

długo tu leżę. Pamiętam tylko łzy w  oczach Błażeja i  pistolet, który wycelował

mi prosto w  twarz. Gdy nacisnął spust, poczułam ból i  upadłam na podłogę.

Słyszałam krzyki i  jęki, a  potem syreny policyjne. A  może to była karetka…

albo wszystko naraz. Tego nie wiem, bo straciłam przytomność. Teraz leżę

sama w  sali szpitalnej i  zastanawiam się, kiedy w  końcu ktoś do mnie

przyjdzie. Przeżyłam. Błażej mnie oszczędził. W  ostatniej chwili skierował

pistolet na moje ramię, teraz pokryte grubą warstwą bandaży. Prawie nie czuję

bólu, gdy próbuję nim poruszyć. Podejrzewam, że nafaszerowali mnie

proszkami. A może wciąż buzuje we mnie adrenalina?

Po chwili pielęgniarka w maseczce z trudem otwiera białe drzwi.

– Chcecie, żeby mnie przewiało? – Irytuję się, bo chcę stąd wyjść.

– Przepraszam. – Kobieta szybkim krokiem podchodzi do okna i je zamyka. –

Miałam otworzyć tylko na chwilę i  zupełnie o  nim zapomniałam. Jak się

czujesz?

– Która godzina? – pytam, a kobieta spogląda na lewy nadgarstek.

– Pięć po trzeciej. Trochę pospałaś.

– Co z rodzicami? – dopytuję. – Byli tu?

– Nic mi o tym nie wiadomo – wyjaśnia kobieta, poprawiając mi poduszkę. –

Poza tym do szpitala nie można sobie ot tak wejść.

– Może pani zawołać lekarza?

Pielęgniarka kręci głową.

– Ależ ty jesteś narwana… Zaraz po niego pójdę.

Kilka minut później do sali wchodzi wychudzony mężczyzna

z  kruczoczarnymi włosami i  poziomą zmarszczką przebiegającą przez całe

czoło.

– Kaja Almond – odczytuje z kartki. – Jak się czujesz?

– Chciałabym porozmawiać z rodzicami – mówię.


–  Jestem z  nimi w  kontakcie  – zapewnia.  – Nie mogli czekać tutaj, aż się

obudzisz, ale przyjadą wieczorem, by cię odebrać. Nie ma sensu cię tu dłużej

trzymać. Miałaś ogromne szczęście, wiesz?  – Chwyta mnie lekko za rękę

i  ogląda opatrunek.  – Kula tylko drasnęła cię w  ramię. Mimo to zalecam

noszenie opatrunku przynajmniej przez tydzień.

–  Doktorze  – odzywam się  – czy mogę prosić o  telefon? Chciałabym się

skontaktować z przyjaciółką… Martwię się, że…

– Rozumiem… – Mężczyzna drapie się za uchem. – Pomyślałem sobie jednak,

że byłoby lepiej, gdybyś najpierw porozmawiała z psychologiem.

– Nie potrzebuję psychologa – odpowiadam. – Wiem, co się stało w szkole.

– Wiedza to jedno, a jej przetrawienie to drugie – mruczy mężczyzna.

– Proszę…

Doktor wzrusza ramionami, wychodzi na korytarz i  prosi pielęgniarkę, by

przyniosła moje rzeczy. Tak, wiem, co się stało. Był zamach na liceum Freuda.

Widziałam kłęby dymu, leżące na podłodze ciała, plamy krwi i  napastników,

którzy strzelali do niewinnych uczniów. Czegoś takiego nie da się zapomnieć.

To cud, że żyję. Gdyby nie Błażej, być może podzieliłabym los innych. Mój

przyjaciel postanowił mnie oszczędzić. A potem odebrał sobie życie.

Wczoraj Błażej długo namawiał mnie, bym nie przychodziła na wigilię swojej

klasy. Nie rozumiałam, o  co mu chodzi, ale przeczuwałam, że wie coś więcej.

Widziałam niepokój w  jego oczach, a  to zawsze zwiastowało kłopoty. Czy

mogłam coś zrobić? Donieść Dragielowej, że jej syn zachowuje się dziwnie?

A  może porozmawiać z  Brudzińską, jego wychowawczynią? Nie, nie mogłam…

W obu przypadkach Błażej długo by się na mnie gniewał. Wybrałam milczenie.

A teraz mam na rękach krew tych wszystkich osób. Jak wielu?

Chwilę później pielęgniarka wręcza lekarzowi tekturowe pudełko. Mężczyzna

kładzie je obok mnie na łóżku.

–  Jesteś dorosła i  nie mogę zmusić cię do rozmowy z  psychologiem. Mimo to

obiecaj, że się zastanowisz.

– Już się zastanowiłam – mówię. – Dzięki za troskę.

Mężczyzna wzdycha i  zostawia mnie samą. Odczekuję chwilę i  otwieram

pudełko. Znajduje się w nim wszystko, co miałam przy sobie dziś rano: portfel,

klucze, telefon i  opakowanie moich ulubionych miętowych dropsów.

Odblokowuję ekran telefonu. Bateria jest naładowana w  zaledwie trzynastu

procentach. Powinno wystarczyć na przejrzenie najważniejszych portali

i odczytanie wiadomości na Messengerze.

Nie spodziewałam się, że będzie ich aż tyle.


To dziwne… Odzywają do mnie nawet osoby, z którymi nie jestem zbyt blisko.

Daleka kuzynka, która dotychczas nie kwapiła się, by składać mi życzenia

urodzinowe, o  których przypominał jej Facebook, pyta, czy wszystko ze mną

w  porządku. Siostra kolegi z  obozu artystycznego składa mi wyrazy

współczucia i  pisze, że trzyma kciuki za mój szybki powrót do zdrowia.

W gąszczu wiadomości znajduję też GIF z misiem przesyłającym całuski, który

przesłała mi Kamila, koleżanka z  klasy. Od tygodnia choruje na grypę.

Choroba ocaliła ją przed śmiercią. Kamila pyta, jak się trzymam,

a  w  następnej wiadomości wysyła kilkanaście płaczących emotek. Pisze

z  żalem o  naszych zmarłych kolegach i  koleżankach, a  na koniec dodaje, że

widziała nagranie. „To straszne. Szacunek za to, że zachowałaś zimną krew”.

Jakie nagranie?

Wpisuję w  przeglądarce adres jednego z  największych portali

informacyjnych. Od razu widzę krzykliwe hasła na czerwonym tle. Zamach we

Freudzie to temat numer jeden. „ATAK NA PRESTIŻOWE LICEUM”,

„KRWAWA WIGILIA W  WARSZAWSKIEJ SZKOLE”, „RZEŹ NA UCZNIACH

FREUDA”  – grzmią nagłówki. Media informują o  osiemdziesięciu ośmiu

ofiarach, choć pojawiają się głosy, że może ich być więcej. Wiadomo, że nie

przeżył żaden uczestnik apelu na sali gimnastycznej. Eksplozja rozerwała

niektóre ciała na strzępy, przez co służby mają problem z  ich identyfikacją.

Budynek liceum został zniszczony i nie wiadomo, czy uczniowie wrócą do niego

po nowym roku. Spragnione sensacji tabloidy dotarły do ocalałych nastolatków

i  prześcigają się w  dramatycznych relacjach. Nie brakuje wywiadów

z  roztrzęsionymi uczniami i  nakręconych telefonami filmików, które licealiści

publikują na swoich facebookowych profilach. Celebryci prześcigają się

w kondolencjach dla rodzin ofiar, a na jednym z portali w obszernym felietonie

publicysta zastanawia się, czy Polska stanie się drugą Ameryką, gdzie nikt nie

może się czuć bezpiecznie. Tymczasem politycy partii opozycyjnej sugerują, że

tragedii dałoby się uniknąć, gdyby rządzący nie szerzyli w  społeczeństwie

nienawiści i nie nastawiali ludzi przeciwko sobie.

„To się musiało w  końcu wydarzyć  – mówi znany polityk w  nagraniu

opublikowanym na Twitterze.  – Dla nich liczy się tylko władza. Zrobią

wszystko, by ją zachować. Dawniej śmiano się ze mnie, gdy mówiłem, że idą po

trupach do celu. Nadal macie taki dobry humor?”

Wyłączam nagranie i  zamykam oczy. Wspominam moje ostatnie spotkanie

z  Błażejem i  zastanawiam się, dlaczego to wszystko zrobił. Co go skłoniło do

takiego okrucieństwa? To przerażające, że ludzie, których nigdy nie


podejrzewalibyśmy o  złe zamiary, są zdolni do takich potworności. Jak dobrze

znamy naszych bliskich, przyjaciół czy znajomych? Co tak naprawdę wiemy

o  ludziach, których  – jak sądzimy  – znamy na wylot? Błażej był moim

pierwszym przyjacielem. To z  nim przeżyłam swój pierwszy pocałunek.

Mieliśmy wtedy po dziewięć lat i  oglądaliśmy telewizję w  mieszkaniu moich

dziadków. Mężczyzna i  kobieta na ekranie długo i  namiętnie całowali się

w  usta. W  pewnym momencie Błażej zasugerował, że powinniśmy zrobić to

samo. Nie rozumiałam po co. W  ogóle mnie to nie interesowało. Dopiero gdy

Błażej zbliżył się do mnie i wsunął mi język w usta, zrozumiałam, że całowanie

może być przyjemne. Jako nastolatka wiele razy pragnęłam namiętnie

pocałować Błażeja.

Już tego nie zrobię. Mój najlepszy przyjaciel nie żyje.

Telefon za chwilę mi się rozładuje. W  pośpiechu przeglądam artykuły,

w  których nie brakuje zdjęć Błażeja. Pierwsze doniesienia mówią

o pogrążonym w depresji nastolatku, który postanowił zemścić się na szkolnych

oprawcach. Bzdura, Błażej nie posunąłby się do czegoś takiego tylko dlatego, że

dokuczało mu paru osiłków. Problem musiał być bardziej złożony. Z  innego

tekstu dowiaduję się, że Błażej nie działał sam. Policja próbuje zidentyfikować

pozostałych zamachowców. Ma w  tym pomóc telefon Błażeja, którym obecnie

zajmują się technicy. Zatrzymano kilku uczniów Freuda, których podejrzewa

się o współudział w zamachu. Nie podano ich nazwisk. Na facebookowej grupie

liceum roi się od wirtualnych świeczek i  zdjęć ofiar. Wśród uczniów panują

chaos i  dezinformacja. Niektórzy wypytują o  swoich kolegów i  koleżanki, do

których nie mogą się dodzwonić. Inni w  długich wpisach oskarżają władze

szkoły o  ignorowanie zagrożenia. Coś w  tym jest… Nie mieliśmy nawet

ochrony, choć nie sądzę, by w  tym przypadku na wiele się ona zdała. Kowal

zamontował jedynie kamerki, które podobno zostały zniszczone przez

zamachowców. Niewyraźne nagrania z telefonów uczniów to jedyne dowody.

Ktoś publikuje na Twitterze filmik, na którym widać mnie i Błażeja. Podobno

materiał dostarczył uczeń. Nagranie zostało udostępnione przez dziesiątki

innych osób. Wiem, że podłapią je największe portale, to tylko kwestia czasu.

Nagle telefon zaczyna wibrować. Dzwoni moja przyjaciółka Sylwia Demczuk,

która została dziś rano w domu, bo wczoraj upiła się na imprezie ze znajomymi

starszej siostry. Widziałam na pasku powiadomień, że wcześniej dobijała się do

mnie ze dwadzieścia razy, ale byłam zbyt pochłonięta czytaniem newsów, by od

razu się z  nią skontaktować. Czuję się jak osoba, która zapadła w  śpiączkę
i  ocknęła się w  nowej rzeczywistości. Po tym dniu już nic nie będzie takie jak

dawniej.

Błażej wszystko zmienił.

–  Boże, Kaja!  – słyszę w  telefonie drżący głos Sylwii.  – Jak się czujesz?

Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałaś. Myślałam, że…  –

Urywa na moment.

– Nic mi nie jest – odpowiadam. – Zostałam tylko lekko draśnięta.

– To już wiem. Dzwoniłam do twoich rodziców i wszystko mi wyjaśnili. Kiedy

cię wypisują?

–  Chcą zatrzymać mnie na noc, ale to bez sensu. Wolę wrócić do domu.

Jestem zmęczona. Poza tym nic mi nie jest.

– Tak bardzo chciałabym cię zobaczyć…

– Nie wiem, czy będę miała siłę. Chciałabym zasnąć i już się nie obudzić.

– Nawet tak nie mów. Zdajesz sobie sprawę, że dostałaś od losu drugą szansę?

Słysząc to, chichoczę pod nosem.

– Raczej od Błażeja – mruczę.

– Co mówisz?

– Nieważne. Zobaczymy się jutro?

Sylwia wzdycha.

–  Okej… Wiesz, chyba jeszcze to wszystko do mnie nie dociera. Tyle osób

zginęło… Kto nas teraz będzie uczył? Czuję, że dziś w nocy nie zasnę.

– Weź tabletki nasenne i się zdrzemnij.

Rozłączam się i głośno wzdycham. Wpatruję się w sufit i jeszcze raz analizuję

w  myślach wydarzenia sprzed kilku godzin. Policja na pewno będzie chciała

mnie przesłuchać. Czekają, aż wyjdę ze szpitala, a  potem zaczną nachodzić

mnie w  domu. Będą chcieli wiedzieć wszystko na temat Błażeja. Jaki był, co

robił w  wolnych chwilach, czy miał jakichś wrogów… Wszystko, co choć

w  najmniejszym stopniu pomoże im zrozumieć, dlaczego osiemnastolatek

z  dobrego domu, który uchodził za spokojnego i  dobrego ucznia, stał się

mordercą.

Dobre pytanie… Dlaczego? Tego nie wiem, ale zrobię wszystko, by poznać

prawdę.

Dawno nie widziałam mamy tak poruszonej. Nie może opanować płaczu i  co

chwilę mocno się we mnie wtula. Ojciec jest bardziej powściągliwy. Siedzi za
kierownicą, nie spuszczając wzroku z jezdni. Czasem tylko pociąga nosem.

–  Nie wierzę… Po prostu nie wierzę, że Błażej mógł to zrobić.  – Mama nie

spuszcza ze mnie wzroku, czekając na wyjaśnienia. – Ale ciebie nie zabił…

–  Mamo…  – Odwracam głowę i  zamykam oczy. Chyba nie jestem jeszcze

gotowa na tę rozmowę.

–  No co? Ocalił cię.  – Z  oczu mamy wypływają strużki łez.  – Przyjaźniliście

się, Błażej bardzo cię lubił…

– Przestań, Dorota – upomina ją tata.

–  Może i  jest mordercą, ale nie zabił naszej córeczki…  – Mama chowa twarz

w dłoniach. – Nie zabił…

Po powrocie do domu mama odprowadza mnie do łóżka i  siada przy nim,

jakby ze strachu, że przestanę oddychać i  tym razem los nie da mi kolejnej

szansy. Tłumaczę sobie, że jest w  szoku i  nagle obudził się w  niej instynkt

macierzyński. Że też potrzeba było takiej tragedii, by mama zrozumiała, jak

bardzo jestem dla niej ważna. Rodzice nigdy nie byli dla mnie łaskawi. Mama

przywykła do nazywania mnie Połówką, ponieważ nigdy nie spełniałam

wszystkich jej oczekiwań. Uważała mnie, i  pewnie nadal uważa, za

niewystarczającą, niegodną nazywania się jej córką.

Właściwie to nie jestem jej córką. Przynajmniej nie biologiczną.

Zanim rodzice zdecydowali się mnie zaadoptować, gdy miałam osiem lat,

mama aż sześć razy zachodziła w  ciążę. Każda skończyła się poronieniem, po

którym nastawał okres długiej żałoby. Rodzice pochodzą z  małej miejscowości

niedaleko Lublina. Wychowali się w tradycyjnych, konserwatywnych rodzinach

i  uważali dziecko za człowieka od momentu poczęcia. Każda niedonoszona

ciąża oznaczała dla nich śmierć upragnionego maleństwa. Na kominku

w  salonie do dziś stoi sześć metalowych krzyży. Czasem mama przystaje obok

i  zawiesza na nich wzrok. Kilka razy przeniosła go na mnie, gdy akurat

siedziałam na kanapie. Widziałam w  jej oczach rozczarowanie. Zrozumiała, że

popełniła błąd, przygarniając mnie.

Chciała tamtych dzieci. Nie mnie.

Do czasu. Teraz zaczyna do niej docierać, że lepsza ja niż nic. Pytanie tylko,

jak długo wytrzyma w  swojej trosce. Daję jej co najwyżej miesiąc. Gdy sprawa

przycichnie, a  mama przyzwyczai się do nowej rzeczywistości, znów stanie się

zimną, odpychającą suką.

Udaję, że zasnęłam, by wreszcie zostawiła mnie samą. Sięgam po leżący na

ładowarce indukcyjnej smartfon i  przeglądam w  sieci najnowsze doniesienia.

Pod nagłówkiem „OSTATNIE SEKUNDY ŻYCIA ZAMACHOWCA. O  CZYM


ROZMAWIAŁ PRZED ŚMIERCIĄ Z  KOLEŻANKĄ?” trafiam na obszerną

analizę zamachu, której autor pokusił się o dywagacje na temat tego, co można

było zrobić, by uniknąć tragedii. Nagranie z  mojej konfrontacji z  Błażejem jest

już udostępniane niemal wszędzie, a  mnie nadano przydomek Cudownej

Dziewczyny, która próbowała powstrzymać napastnika i  omal nie zginęła.

Cholerne szmatławce na mnie żerują i  dotarły nawet do informacji na temat

mojego stanu zdrowia. Wysoko wypozycjonowany jest też news pod tytułem

Szokujące znalezisko w  bagażniku zamachowca. Policja podczas

przeszukiwania posesji Dragielów znalazła w  aucie brata Błażeja związanego

Rafała Frąckiewicza. Chłopak był podobno przerażony i  wygłodzony. Znam go,

odkąd trafiłam do Almondów. Tworzyliśmy we trójkę paczkę, choć zawsze mi

się wydawało, że Rafał trochę od nas odstawał. Wszystko zmieniło się w liceum,

gdy chłopaki wylądowały w  tej samej klasie i  nie spędzaliśmy już razem tyle

czasu co kiedyś. Zastanawiam się, co Rafał robił w  bagażniku i  co powiedział

policji…

Ze względu na opatrunek muszę spać na plecach, czego nie znoszę. Zawsze śnią

mi się wtedy koszmary, po których budzę się zmęczona. Nie inaczej jest tym

razem. Potrzebuję chwili, by dojść do siebie, po czym przecieram oczy i biorę do

ręki leżący obok telefon. Dochodzi jedenasta. W  tej samej chwili drzwi do

mojego pokoju się otwierają.

– Kaja, musimy porozmawiać – mówi tata.

– O czym? – pytam zaniepokojona jego poważną miną.

– Oddaj telefon. Lepiej, żebyś tego nie czytała.


 

BŁAŻEJ
 

TRZYNAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Ojciec jak zwykle zaczął dzień od kreski. Od rana jest nadpobudliwy, a  jego

dobry nastrój szybko przeradza się w  rozdrażnienie. Krząta się po domu

i  zadręcza mamę pytaniami o  to, który krawat powinien wybrać. Sam nie

wiem, czy faktycznie interesuje go jej opinia. Wiele razy udowodnił, że nie

będzie zadowolony bez względu na to, co powie mama. Mam wrażenie, że po

prostu chce komuś dokuczyć. To zresztą dla niego typowe, choć pod wpływem

dragów przybiera na sile. Ojciec taki już jest. Pieprzony ćpun.

Po chwili moje przypuszczenia się potwierdzają.

– Ten czy ten? – pyta mamę, która karmi piersią mojego dwuletniego brata.

– Oba są ładne. Może być ten w kropki – odpowiada mama.

– Wyglądam w nim jak idiota – stwierdza ojciec, przeglądając się w lustrze. –

Właśnie na tym ci zależy? Chcesz mnie ośmieszyć przed wszystkimi?

–  Tak, właśnie o  to mi chodzi.  – Mama kręci głową.  – Bo tak bardzo leży to

w  moim interesie  – dodaje, po czym wzrusza ramionami.  – No już, spokojnie,

Antosiu. Tata ma tylko gorszy dzień…

Odkąd pamiętam, ma tylko takie.

–  Z  przyjemnością byś mnie pogrążyła.  – Ojciec nie odpuszcza.  – Tylko

czekasz, aż powinie mi się noga, żebyś mogła puścić mnie z  torbami. Myślisz,

że cię nie znam?  – Rzuca jej pogardliwe spojrzenie.  – Pewnie już cię swędzi

w  kroku i  szukasz kolejnego badyla, na którym byś pojeździła w  zamian za

komfort.

– Nikt nie zapewni mi większego komfortu niż ty. A mimo to na myśl o twoim

badylu od razu schnę  – odgryza się mama.  – Załóż ten w  kropki. Choć raz mi

zaufaj.

Ojciec jeszcze przez chwilę narzeka na mamę pod nosem, przymierzając oba

krawaty. Ostatecznie idzie za jej radą. Jakoś wcale mnie to nie dziwi. Narobił

rabanu, by ostatecznie i  tak skapitulować. Zawsze miał nasrane w  głowie, co

kompletnie kłóciło się z  jego wizerunkiem publicznym. Mój ojciec to człowiek

o  dwóch twarzach, który dla innych jest szanowanym biznesmenem

i  filantropem, a  za zamkniętymi drzwiami przemienia się w  despotycznego


alkoholika i  narkomana. Nikt nie wie, przez co przechodzimy, bo wszyscy

korzystamy z  iluzji, którą stworzył. Ponosimy cenę za życie w  luksusie. Ojciec

zapewnił nam ogromny dom z  ogrodem, basenem i  jacuzzi, kilka samochodów,

coroczne rajskie wycieczki i mnóstwo innych atrakcji. Tak naprawdę nie muszę

się nawet starać, by osiągnąć sukces na własną rękę. Wiem, że wiele dzieci

milionerów właśnie tak robi. Pragną za wszelką cenę udowodnić sobie i światu,

że ich istnienia nie definiuje majątek rodziców. Niektórym z  nich udaje się

zerwać z  łatką uprzywilejowanego. Większość jednak korzysta ze szczęścia,

które się do nich uśmiechnęło. Nie robią matury i  nie idą na studia, bo po co?

Wszystkie nasze działania sprowadzają się do tego, by jak najwięcej zarabiać.

Ja dostałem fortunę w prezencie i mógłbym równie dobrze spocząć na laurach.

Sęk w tym, że nie wiem, czy chcę.

Wstydzę się, że jestem synem Sylwestra Dragiela, choć wiem, że wielu moich

rówieśników oddałoby wszystko, by znaleźć się na moim miejscu. Mój ojciec to

prezes kilku spółek i  inwestor giełdowy. Od wielu lat regularnie pojawia się

w  rankingach najlepszych przedsiębiorców i  jest powszechnie szanowany. Swój

sukces zawdzięcza ciężkiej pracy, talentowi do negocjacji i  – czego większość

nie wie  – cwaniactwu. Ojciec oszukał wielu ludzi i  z  pewnością wręczył

niezliczoną ilość łapówek. W  prywatnych rozmowach zawsze powtarza, że

biznes zmusza do kombinatorstwa, a  koniec końców on i  tak robi więcej

dobrego niż złego. Gdy kilka lat temu nad jednym z  jego biznesów zawisły

ciemne chmury w  związku z  podejrzeniami o  malwersacje podatkowe, ojciec

szybko przekupił dziennikarzy, by złagodzili retorykę, a  później założył

fundację Jedna Armia, której część społeczeństwa omal nie wyniosła go na

ołtarze. W  ramach fundacji ojciec walczy o  równe traktowanie wszystkich

obywateli, zarówno pod kątem światopoglądowym, jak i  gospodarczym.

Wspiera organizacje LGBT i  stoi w  opozycji do partii rządzącej. Na każdym

kroku podkreśla swoje liberalne poglądy, co na pierwszy rzut oka może się

wydawać nierozważne. Kiedyś pomyślałem sobie, że gdy się zarządza tyloma

biznesami, lepiej trzymać dobrze z  najważniejszymi politykami w  państwie.

Później podsłuchałem rozmowę ojca z  jednym ze współpracowników

i  zrozumiałem… Współczesnym światem rządzi pieniądz. Nic innego się nie

liczy. Ojciec układa się z tyloma ludźmi i zasila budżet państwa o taki kapitał,

że mógłby napluć premierowi na twarz, a ten by mu jeszcze podziękował.

Sylwester Dragiel zna swoją siłę, dlatego bez skrupułów realizuje misję

zliberalizowania Polski. Regularnie promuje marsze kobiet, wspomaga

niezależnych producentów pracujących nad dokumentami o  przestępstwach


seksualnych wśród księży oraz buduje w  największych miastach noclegownie

dla gejów i  lesbijek. Ponadto dofinansowuje start-upy, walczy o  sprawiedliwe

płace dla szeregowych pracowników i  głośno opowiada się po stronie

nauczycieli, których uważa za grupę upodloną przez władzę. Fundacja szybko

odegrała swoją rolę i  poprawiła reputację ojca. Dzięki niej stał się kimś więcej

niż tylko skupionym na powiększaniu majątku milionerem. Za każdym razem,

kiedy udziela komuś pomocy, może liczyć na rozgłos medialny. Nie brakuje

komentarzy sugerujących, że ktoś tak majętny mógłby do końca życia nic nie

robić. „Mimo to pan Sylwester poświęca swój czas i uwagę tym, którym w życiu

się nie udało”, brzmiał jeden z komentarzy, który rzucił mi się w oczy.

Znam swojego ojca już osiemnaście lat i  jedno mogę o  nim powiedzieć

z  pełnym przekonaniem: nigdy nie robi niczego bezinteresownie. Najlepiej wie

to Kamil Blicki, jego były asystent, a  obecnie wiceprezes fundacji. Mimo

zaledwie dwudziestu siedmiu lat Blicki bardzo szybko pnie się po szczeblach

kariery. Dobrze wie, jak podejść i zadowolić mojego ojca. Wszystko, co robi, ma

sprawić, że zyska w  jego oczach. Niejednokrotnie słyszałem rozmowy rodziców

na jego temat. Ojciec zachwalał Kamila, który nie stronił od nieczystych

zagrań.

– Najważniejsze, że jest skuteczny – powtarzał.

Szybko się okazało, że Kamil dobrze radzi sobie w  roli pośrednika między

ojcem a  mediami. Doskonale zna się na PR-ze, umie więc rozmawiać

z  dziennikarzami i  manipulować opinią publiczną. To on zasugerował ojcu, by

założył fundację, a  potem sam zajął w  niej ważne stanowisko. Kamil mierzy

jednak jeszcze wyżej i  liczy, że w  końcu awansuje na prezesa Jednej Armii.

Takich jak on nie zadowala rola drugoplanowa. Pragną świecić najjaśniej.

Jestem też przekonany, że fundacja ma być dla Blickiego jedynie pierwszym

krokiem w  drodze na szczyt. Możliwe, że ma aspiracje polityczne. Jakiś czas

temu mama zaprosiła go na obiad. Kamil zachowawczo odpowiadał na jej

pytania, jakby wstydził się przyznać do ogromnych ambicji. Mimo to w pewnym

momencie rzucił, że chciałby kiedyś zostać premierem. Ojciec gruchnął

śmiechem, po czym poprosił Kamila, by na razie nigdzie się nie wybierał, bo

jest dla niego za cenny. Blickiemu aż zaświeciły się oczy. Nie lubię go i  nie

sądzę, by był życzliwy naszej rodzinie. Zawsze czuję się przy nim

niekomfortowo. Mam wrażenie, że krąży wokół nas jak sęp.

–  Gotowy, szefie?  – Kamil wchodzi do naszego domu bez pytania i  wita się

z mamą skinieniem głowy. Ma na sobie elegancki garnitur, a pod pachą trzyma

najnowszego macbooka.
–  Już prawie.  – Ojciec dopija kawę, podchodzi do lustra w  przedpokoju

i poprawia sobie włosy.

–  Niech szef zmieni krawat  – radzi mu Kamil.  – Ten nie pasuje do

marynarki.

Zerkam na mamę, która kręci głową, ale nic nie mówi. Ojciec zerka na nią

kątem oka, po czym ostentacyjnie zdejmuje krawat i  ściąga z  wieszaka drugi,

który tak jej się nie podobał.

– Teraz lepiej? – pyta swojego przydupasa.

– Doskonale. – Kamil szeroko się uśmiecha.

Muszę zgodzić się z mamą. Krawat w kropki prezentował się dużo lepiej. Coś

mi mówi, że Kamil też to wie…

Po południu ojciec przysyła po nas kierowcę, który zawozi nas do centrum

konferencyjnego na obrzeżach miasta. Mamy mu towarzyszyć na corocznej gali,

podczas której zostaną wręczone przyznawane przez fundację nagrody Piękne

Serca. Ojciec wyznał kiedyś, że plebiscyt wymyślił Kamil. Jego zdaniem była to

idealna PR-owa zagrywka, a poza tym szansa na zacieśnienie więzi z ważnymi

osobistościami ze świata biznesu i kultury. Blicki po raz kolejny się nie pomylił.

Dziś nagrody zostaną przyznane już po raz trzeci i  za każdym razem media

żywo interesują się galą, głównie za sprawą goszczących na niej celebrytów,

niemających nic wspólnego z  filantropią. Mama wielokrotnie próbowała

wytłumaczyć ojcu, że obecność podrzędnych aktorek czy influencerek zaszkodzi

renomie fundacji. Kamil przekonywał jednak, że najważniejsze są zasięgi

w internecie.

–  Im więcej osób o  nas wie i  mówi, tym większe firmy będą chciały nas

sponsorować.

Irytuje mnie to, że ojciec zawsze go słucha i  traktuje jak wyrocznię. A  może

po prostu cieszy się, że spotkał na swojej drodze kogoś, kto podobnie jak on nie

cofnie się przed niczym na drodze do celu? Oby tylko pewnego dnia sympatia do

Kamila nie obróciła się przeciwko niemu. Wtedy wszyscy na tym stracimy.

Nie bez powodu bankiet odbywa się właśnie dzisiaj, jedenastego listopada.

Mój starszy brat Krystian w  zeszłym roku zaszkodził ojcu opublikowanym na

Facebooku zdjęciem z Marszu Niepodległości. Pozował na nim z flagą, na której

widniało hasło „ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY”. Ojciec z  pomocą Kamila

zmusił Krystiana do opublikowania na profilu przygotowanego przez nich


oświadczenia, w  którym przeprosił za swoją bezmyślność i  podkreślił, że

szanuje wszystkich bez względu na pochodzenie, wyznanie czy poglądy

polityczne. Wydawało się, że sprawa ucichnie, jednak kilka dni później jeden

z tabloidów odgrzebał stare komentarze mojego brata i opublikował screeny na

okładce. Krystian został oskarżony o rasizm po tym, jak zjadliwie skomentował

zdjęcie dwóch muzułmanek z  dziećmi, spacerujących w  pobliżu Świątyni

Opatrzności Bożej na Wilanowie. Mój walnięty braciszek pisał: „Wstrentne

chwasty! Jusz ja bym je wyrwał a  potem wżucił do rowu i  zalał betonem.

Pierdolone terrorystyczne guwna!”. Ojciec próbował go bronić, tłumaczył, że to

fotomontaż. Szybko okazało się, że nic bardziej mylnego. Krystian zawsze był

radykałem i  obracał się w  środowisku nacjonalistów. Rok temu kolejne

oświadczenie mojego brata i  pokaźny datek na fundusz walki z  rasizmem

wystarczyły, by zdusić temat w  zarodku. Tym razem ojciec woli jednak nie

ryzykować, dlatego postanowił, że gala rozdania nagród odbędzie się właśnie

dzisiaj, a  Krystian się na niej pojawi. Biedak nie wie jeszcze, że mojego brata

nie udało się upilnować. Po południu kazał nam się jebać, po czym wybiegł

z domu i od tamtej pory nie odbiera telefonu.

Do rozpoczęcia gali został kwadrans. Na nasz widok ojciec odłącza się od

grupki mężczyzn w garniturach.

– Gdzie Krystek? – pyta, wpatrując się w mamę.

–  Znasz swojego syna…  – Mama wzrusza ramionami. Wtedy ojciec blednie

i przysuwa się do niej.

– Miałaś do zrobienia tylko jedną rzecz – syczy przez zaciśnięte zęby. – Nawet

to spierdoliłaś?! I  co teraz?  – Ojciec rozgląda się dookoła, drapiąc się po

głowie. – Kurwa… Kamil!

Blicki podbiega do nas kilka sekund później.

– Tak, szefie?

– Znajdź Krystiana i sprowadź go tutaj. Natychmiast.

Mina Kamila zdradza wszystko  – dobrze wie, że to niewykonalne, ale i  tak

nie ma wyjścia.

– Robi się.

Gala ma się rozpocząć o  tej samej porze co Marsz Niepodległości. Ojcu udało

się dogadać z  dużym portalem informacyjnym, który ma ją transmitować na

stronie głównej. Wszystko po to, by jak najbardziej odwrócić wzrok

społeczeństwa od wydarzeń z  centrum Warszawy i  powstrzymać media przed

odgrzebywaniem starych afer. Nie wiem, dlaczego tak bardzo zależy mu na

nieskazitelnej opinii. W końcu ma pieniądze, które są dla niego najważniejsze.


Po co więc tak bardzo stara się przypodobać jak największej liczbie osób, w tym

zwykłym śmiertelnikom, którymi tak bardzo gardzi? Przecież i  tak połowa

społeczeństwa będzie go krytykować za liberalne poglądy. Jeszcze nigdy

nikomu nie udało się zadowolić wszystkich.

– Nie ma go. – Ojciec dopada nas za kulisami pół godziny przed rozpoczęciem

gali.  – Kamil sprawdził jego znajomych i  przeczesał aktywność w  sieci. To

wszystko twoja wina – mówi do mamy.

–  Jest dorosły. Miałam go zamknąć w  pokoju na klucz?  – Mama marszczy

brwi.

– Nie zaszkodziłoby. Sam powinienem był to zrobić.

– I może jeszcze przykuć kajdankami do łóżka? Opanuj się, Sylwek. Krystian

to nie twój kolejny biznes. Nie uda ci się w pełni go kontrolować.

–  Gówno wiesz  – szepcze ojciec, po czym przenosi wzrok na mnie.  – A  tobie

coś mówił?

Wzruszam ramionami, przez co wpada w jeszcze większą złość.

– Opanuj się i skup na gościach – radzi mu mama. – Nic już nie poradzisz.

Gala przebiega bez zakłóceń. Najpierw ojciec wygłasza kilkunastominutowe

przemówienie, a potem na scenę wchodzą goście wręczający nagrody w różnych

kategoriach. Nie dzieje się nic zaskakującego, ale widzę, że siedzący nieopodal

ojciec co chwilę zerka na telefon. Na pewno przegląda profile Krystiana

w  nadziei, że nie opublikował na nich niczego głupiego. Na razie nie ma

powodu do niepokoju. Sprawdzałem  – żadnych nowych postów na Facebooku

czy Twitterze. Czuję jednak, że to cisza przed burzą. Zbyt dobrze znam swojego

brata, by wierzyć, że niczego nie odwali.

Miałem rację. Godzinę później, akurat w  chwili, gdy ojciec ponownie

przemawia na scenie, Krystian dodaje na Facebooku galerię zdjęć ze swoimi

ziomkami. Na jednej z  fotografii pozuje z  czarną flagą, na której widnieje

napisane drukowanymi białymi literami hasło: „CZYSTA KREW. CZYSTY

UMYSŁ. EUROPA BĘDZIE BIAŁA ALBO BEZLUDNA”. Na innym trzyma

w  dłoni odpaloną czerwoną racę. Do zdjęcia dołączył opis: „Dziś idę walczyć,

mamo. Walczę o  Wielką Polskę Katolicką”. Nie ma szans, by jego wpis

przeszedł niezauważony.

Kilka minut po zejściu ze sceny ojciec podrywa się z  krzesła i  biegnie za

kulisy. Tam czeka już na niego Kamil. Wiedzą, że w  internecie nic nie ginie
i  nawet jeśli uda im się w  jakiś sposób usunąć wpis Krystiana, to czujni

internauci na pewno zdążyli zrobić screeny. Mleko się rozlało.

Po gali ma się odbyć bankiet. Ojciec zdecydował, że na nim nie zostaniemy.

– Jedźcie już do domu i dajcie mi znać, gdy wróci Krystian.

Mój brat zjawia się w domu dopiero następnego dnia. Jest skacowany, brudny

i  śmierdzący. Do późnych godzin nocnych publikował na Facebooku zdjęcia

z  marszu, a  potem z  pijackiej imprezy ze swoimi kumplami. Jakby tego było

mało, dziś rano prezydent Warszawy Jarosław Sójka udostępnił przesłane mu

przez anonimowego świadka nagranie. Widać na nim Krystiana, który obrzuca

wyzwiskami policjantów i  wdaje się w  bójkę ze starszym mężczyzną tylko

dlatego, że zwrócił mu uwagę. Mój brat powalił go na ziemię i  zaczął okładać

pięściami, krzycząc: „Bóg, honor, ojczyzna!”. Rozdzieliło ich dopiero dwóch

innych mężczyzn. Ktoś na Twitterze publikuje link do artykułu na prawicowym

portalu. Autor nazywa Krystiana „synem skrajnie lewicowego biznesmena

i filantropa czynnie wspierającego środowiska LGBT i krytykującego działania

Kościoła”. Sugeruje, że mój ojciec wspiera dążenie do wyzbycia się przez

Polaków tożsamości narodowej i  scalenia się z  „rozpustnym, bezrefleksyjnym

Zachodem”. Ma też głosić „kontrowersyjne, nieprzemyślane komentarze

kompromitujące Polskę na arenie międzynarodowej”. Internauci krytykują

zachowanie mojego brata i  domagają się poniesienia przez niego kary.

Wyśmiewają też ojca.

Dragiel prawi swoje lewackie mądrości, a nawet jego synalek jest innego zdania.

–  Wynajęci hejterzy  – twierdzi ojciec.  – Widać też, że eksponują wybrane

komentarze, a te mniej dla nich korzystne usuwają.

Nic już nie rozumiem. Ojciec zachowuje się zupełnie inaczej niż wczoraj.

Siedzi spokojnie przy stole i powoli popija kawę. Od dłuższego czasu nie dotyka

telefonu, a  po przyjściu Krystiana powiedział mu tylko, by dziś nie wychodził

z domu.

– I tyle? - pyta zdziwiona mama. – Twój syn skatował niewinnego człowieka,

a ty nie reagujesz?

–  Po pierwsze, nie skatował, tylko trochę obił. A  po drugie, moja reakcja

niczego by nie zmieniła. Trzeba się skupić na wyciszeniu afery, a  nie jej

rozdmuchiwaniu  – tłumaczy ojciec.  – Ten skurwiel Sójka na pewno by się

ucieszył, gdyby puściły mi nerwy. Będzie spamował tym filmikiem do usrania.


Chwilę później dzwoni do Kamila i  prosi go, by znalazł jakieś haki na

prezydenta Warszawy. Coraz mniej nad sobą panuję. Mam dość tego, że ojciec

zawsze pobłaża mojemu bratu, który ma od niego kompletnie odmienne

poglądy. Krystian zawsze był jego oczkiem w  głowie i  wielką nadzieją. To on

miał w  przyszłości stanąć na czele rodzinnego imperium. Ojciec nigdy nie

stawiał na mnie. W  jego oczach jestem słabym, cichym i  zagubionym

nastolatkiem, któremu brak charyzmy.

–  Nigdy nie zawojujesz prawdziwego świata  – powiedział mi w  zeszłą

Wigilię.  – Dlatego spróbuj swoich sił chociaż w  tym wirtualnym. Tam możesz

być, kimkolwiek zechcesz.

Dostałem od niego w  prezencie ogromny ekran do gier na konsoli. Ojciec

wynajął ekipę, która wyremontowała jedno z  pomieszczeń gospodarczych

i urządziła tam pokój do gier. Czuję się w nim niesamowicie. Potrafię zamknąć

się na kilka godzin i  zapomnieć o  problemach. Wiem, że dziś też tak zrobię.

Mam już dość Krystiana. W  niczym mi nie dorównuje. Nie ma żadnej wiedzy

ani ambicji, umie tylko pakować się w kłopoty. Mimo to przez ojca zawsze będę

się czuł tym gorszym bratem, choćbym nie wiem jak się starał. Nie potrafią

mnie docenić, ale to ich sprawa.

Być może zdobędę uznanie w świecie wirtualnym.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Tata krąży po pokoju, ściskając w dłoni mój telefon.

– Jak się czujesz? – pyta, unikając mojego spojrzenia.

– Dobrze – odpowiadam cicho.

–  Pod wieczór pojedziemy do lekarza, żeby obejrzał ranę i  może zmienił

opatrunek – mówi po chwili. – Wcześniej pewnie zostaniesz przesłuchana przez

policję. Przyszli tu z  samego rana, ale powiedziałem im, że wciąż śpisz i  nie

chcę cię budzić. Nie robili problemów. Mają wrócić koło drugiej.

Wiem, że będę musiała złożyć zeznania. Jestem ostatnią osobą, która

widziała Błażeja żywego. Ostatnią, która słyszała jego głos i która patrzyła mu

w  oczy. Znałam go przez większość życia. Myślałam, że wiem o  nim wszystko.

Tak trudno jest mi pogodzić się z  faktem, że już go nie ma. A  jeszcze bardziej

boli mnie świadomość, że Błażej miał przede mną tajemnice. Teraz będę się

musiała przyznać przed policją, że nie potrafiłam dotrzeć do jednej

z najbliższych mi osób.

–  Tato, dlaczego zabrałeś mi telefon? – pytam, obserwując, jak nerwowo

przygryza dolną wargę. – O co chodzi?

– Pewnie już wiesz, że filmik, na którym cię widać, krąży już po internecie…

– Tak. I co z tego?

– Możesz mi powiedzieć, o czym rozmawiałaś z Błażejem?

Dostaję dreszczy na wspomnienie jego brudnej od pyłu twarzy i załzawionych

oczu.

– Próbowałam go przekonać, by mnie nie zabijał. Chciałam, by skończył z tym

szaleństwem, rzucił pistolet na podłogę i  się poddał. Nie przewidziałam jego

reakcji. Do głowy by mi nie przyszło, że postanowi popełnić samobójstwo na

moich oczach. Prędzej uwierzyłabym, że mnie zabije. – Przecieram twarz

dłonią. – Ale on tego nie zrobił. Oszczędził mnie. Tak naprawdę od początku się

o  mnie troszczył. Prosił mnie, bym nie przychodziła do szkoły. Kazał mi to

wręcz obiecać. Tak bardzo chciał, bym żyła, tato…

W tej chwili do pokoju wchodzi mama. Jej zatroskana mina mówi sama za

siebie.
– Dlaczego więc poszłaś do tej cholernej szkoły? – dopytuje tata. – Nie mogłaś

zostać w domu?

– Na pewno pozwolilibyście mi na wagary… – Przewracam oczami.

–  Gdybyś nam powiedziała o  rozmowie z  Błażejem, zrozumielibyśmy i  może

w porę ostrzegli odpowiednie osoby – odzywa się mama.

–  Ostrzegli, bo…? Bo co? – Marszczę czoło. – Błażej nie powiedział mi nic

konkretnego. Po prostu bardzo mu zależało na tym, żebym została w  domu.

Uznałam, że to dziwne, ale obiecałam, że go posłucham. Nie chciałam się z nim

kłócić.

–  Mimo to poszłaś do szkoły. Nie mogłaś pojechać do galerii albo do parku?

Gdziekolwiek, byle z  dala od tego koszmaru? Dlaczego nie posłuchałaś

najlepszego przyjaciela?

– Bo nie sądziłam, że byłby zdolny do czegoś takiego – odpowiadam łamiącym

się głosem. – To się nie mieści w głowie. – Łzy napływają mi do oczu. – Zginęło

tyle moich koleżanek, kolegów i  nauczycieli… Czułam, że może wydarzyć się

coś złego, ale nie spodziewałam się czegoś na taką skalę. Myślałam, że chodzi

o Bartka…

– Jakiego Bartka? – pyta tata.

– Bartka Łysiaka – wyjaśniam. – Chłopaka z klasy Błażeja. Jakiś czas temu

się do siebie zbliżyliśmy. Błażej się o  tym dowiedział i  zrobił mi awanturę, bo

Bartek oficjalnie ma dziewczynę. Groził, że albo zerwę z  Bartkiem, albo

o wszystkim powie Justynie.

– Dzieciaki… – Mama przykłada dłoń do czoła.

–  Błażej był zazdrosny, nie mógł się pogodzić z  tym, że poświęcam mu mniej

czasu. A  wierzcie mi, miałam ku temu powody. W  ostatnich miesiącach

zachowywał się jak ktoś zupełnie inny… Chwilami odnosiłam wrażenie, że

w  ogóle go nie znam. Nie podobało mi się to, że wtrącał się w  moje prywatne

sprawy. Myślałam, że chce mi zrobić na złość i  podczas wigilii klasowej

zdemaskować mnie przed Justyną. Poszłam do szkoły, by go powstrzymać albo

przynajmniej ugasić pożar. Na litość boską, mamo, tato, nie wiedziałam, że

Błażej jest terrorystą!

Emocje biorą górę i  wybucham płaczem. Wciąż mam przed oczami leżące

dookoła mnie ciała osób, które widywałam na co dzień. W głowie rozbrzmiewają

mi odgłosy strzałów i  krzyki przerażonych uczniów. Znalazłam się w  samym

centrum masakry, której można było uniknąć, gdybym odpowiednio wcześnie

zareagowała. Czy to wszystko moja wina? Czy to przeze mnie zginęło tyle osób?
–  Dajmy jej już spokój. – Mama przykłada dłoń do ramienia taty. – Nie

dokładajmy jej stresu. I tak ma go pod dostatkiem.

–  Nie – odpowiada stanowczo tata, po czym każe mi odblokować telefon. –

Myślałem, że będzie lepiej, jeśli na razie ci tego oszczędzę, ale teraz widzę, że

powinnaś wiedzieć. Musisz być przygotowana na ataki ze strony mediów,

a nawet rówieśników.

– Ataki? – Obrzucam go pytającym spojrzeniem. Wtedy tata wystukuje coś na

ekranie mojego smartfona i podaje mi go.

– Jak wytłumaczysz to policji?

Przenoszę wzrok na fragment artykułu na stronie jednego z  tabloidów

i wczytuję się w tekst:

Szokujące doniesienia z  Liceum Ogólnokształcącego im. Zygmunta Freuda w  Warszawie!

Policja przypuszcza, że Kaja A., która miała powstrzymać Błażeja D. przed zabiciem jeszcze

większej liczby uczniów, tak naprawdę pomagała mu w  organizacji zamachu, który pozbawił

życia łącznie dziewięćdziesiąt siedem osób.

„Na razie jest za wcześnie na to, by formułować takie oskarżenia. Śledztwo dopiero się

rozpoczyna – wyjaśnia starsza aspirantka Diana Strzelecka z  Komendy Stołecznej Policji. –

Zamierzamy w  najbliższych tygodniach przesłuchać wszystkich świadków i  stworzyć

najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń. Zrobimy wszystko, co w  naszej mocy, by

zidentyfikować zamachowców i zapobiec podobnym tragediom. Wierzę, że poznamy prawdę”.

Internauci wydali już wyrok na Cudowną Dziewczynę. W  sieci pojawiają się opinie, że do

czasu zakończenia śledztwa Kaja A. powinna przebywać w areszcie. Istnieje bowiem ryzyko, że

na wolności zacznie planować kolejną rzeź. Tymczasem ośmioro uczniów liceum wciąż walczy

o  życie w  stołecznych szpitalach. Ich rodziny przeżywają dramat, bo ze względów

bezpieczeństwa nie mogą czuwać przy łóżkach swoich dzieci.

Czy Cudowna Dziewczyna jest tak naprawdę diabłem wcielonym? Zachęcamy do dyskusji

w komentarzach i wysyłania wiadomości przez zakładkę „Kontakt”.

Czytam te bzdury i  nie mogę uwierzyć, że tyle osób połknęło przynętę

i wskoczyło do rozpędzonego pociągu hejtu.

–  Chyba w  to nie wierzycie? – Spoglądam najpierw na mamę, a  potem na

tatę. – Dlaczego ktoś to napisał?

–  Nie przejmuj się. – Ojciec siada obok mnie. – Dziennikarze to hieny, które

węszą sensację tam, gdzie jej nie ma.

–  To prawda – wtóruje mu mama. – Portale plotkarskie co chwilę muszą

przepraszać znane osoby za to, że wypisywały kłamstwa na ich temat.


Podczas gdy rodzice próbują mnie uspokoić, otwieram Messengera

i sprawdzam najnowsze wiadomości. Wzdrygam się, gdy widzę, że dostałam ich

chyba z  kilkadziesiąt. Kajetan z  mojej klasy przesyła mi link do artykułu

i pyta, czy to prawda, że byłam w to zamieszana. Odpisuję mu, że nie. Podobne

wiadomości otrzymuję od kilku znajomych. Większość pochodzi jednak od osób,

których zupełnie nie znam. Jakaś Angelika nazywa mnie morderczynią, a Seba

każe się jebać. Kolejna osoba przesyła mi zdjęcie celi i pisze, że zasługuję na to,

by zgnić w pierdlu. W jakiś sposób internauci dotarli do mojego konta.

– Boże… – jęczę, a wtedy tata wyrywa mi telefon z dłoni.

–  Co to ma być? – Przesuwa palcem po ekranie. – Tak nie można… Nie

wolno…

Nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Mama wychodzi z  pokoju, podczas gdy

tata przeklina pod nosem, czytając hejterskie wiadomości na mojej skrzynce.

Po chwili wraca z Sylwią.

– Dzwoniłam i pisałam. Martwiłam się, bo nie dawałaś znaku życia.

–  Przepraszam – odpowiadam i  witam się z  nią pocałunkiem w  policzek. –

Niedawno wstałam. Dobrze, że przyszłaś.

–  Chciałam ci osobiście powiedzieć, że nie wierzę w  to, co wypisują na twój

temat w internecie.

– Dzięki. Dopiero się o tym dowiedziałam.

–  Ludzie to są jednak głupi – stwierdza Sylwia. – Łykają wszystko jak

pelikany.

– Święte słowa – wtrąca tata.

– Zostawicie nas samych? – zwracam się do rodziców.

– Tylko pamiętaj, że koło drugiej przyjdzie policja – przypomina mama.

– Pamiętam.

Gdy tata zamyka drzwi, Sylwia wskakuje na łóżko i  zasypuje mnie

pytaniami:

–  Jak się czujesz? Ramię nadal boli? O  czym rozmawiałaś z  Błażejem?

Pamiętasz coś z  momentu postrzału? Czy Błażej powiedział ci, dlaczego to

zrobił? Kto mu pomagał?

– Spokojnie… – Studzę jej zapędy, unosząc dłoń. Potem wyjaśniam jej, że nie

miałam pojęcia o planowanym przez Błażeja zamachu. – W głowie kłębi mi się

teraz tyle myśli… Ostatnio nie układało nam się dobrze. Oddaliliśmy się od

siebie. Musiało mu się przytrafić coś złego… A ja to przeoczyłam.

– Tego nie wiesz – zwraca uwagę Sylwia. – Równie dobrze Błażej mógł zacząć

przygotowania dużo wcześniej. Bardziej ciekawi mnie to, kto mu w  tym


pomagał. Jak to możliwe, że nie udało się schwytać żadnego zamachowca?

–  Musieli mieć wszystko zaplanowane od A  do Z  – stwierdzam. – Obyśmy

wkrótce poznali prawdę, bo nie zamierzam znosić tych okropnych ataków.

Przez godzinę przeglądamy facebookowe profile naszych znajomych, którzy

zginęli w zamachu. Obie płaczemy i się nawzajem pocieszamy. Obecność Sylwii

okazuje się niezwykle pomocna. Dzięki jej wsparciu łatwiej mi zaakceptować

fakt, że pewne osoby odeszły bezpowrotnie, że już nigdy nie usłyszę ich głosu,

nie ściągnę od nich na klasówce i nie pozdrowię ich na szkolnym korytarzu.

Przed pierwszą mama przynosi nam własnoręcznie lepione pierogi z mięsem,

które Sylwia tak bardzo lubi. Próbuję rozmawiać z  przyjaciółką na neutralne

tematy, ale żadna nas nie jest w  stanie się skupić. Tragedia w  szkole jest zbyt

świeża.

– Co teraz będzie? – pyta zmartwiona Sylwia. Wciąż jest w szoku. Tak jak ja.

– A jeśli dojdzie do kolejnego ataku? Boję się powrotu do szkoły.

–  Na razie nie wiadomo, czy będziemy miały gdzie wrócić – mówię. – Minęła

raptem doba.

Pół godziny później tata grzecznie prosi Sylwię, by zeszła na dół.

–  Zaraz przyjedzie policja – przypomina mi. – Jeśli chcesz, mama pomoże ci

przy kąpieli.

– Poradzę sobie – odpowiadam, po czym żegnam się z Sylwią.

–  Przyjdę jutro – mówi moja przyjaciółka. – I  nie daj się hejterom. To

wszystko bzdury.

– Dzięki za odwiedziny.

Kilka minut po drugiej słyszę, jak tata rozmawia na dole z  jakąś kobietą. Po

chwili wszyscy wchodzą na górę i stają w drzwiach mojego pokoju.

– Kaju, państwo z policji chcieliby z tobą porozmawiać – odzywa się mama.

– Dzień dobry. – Do środka wchodzi kobieta z pionową blizną na policzku. Ma

na sobie grubą policyjną kurtkę i  czarne półbuty. Tuż za nią stoi wysoki,

zarośnięty mężczyzna z  zadartym nosem. – Starsza aspirantka Diana

Strzelecka. A  to mój partner aspirant Tymon Rajzer. Mamy do ciebie kilka

pytań.

Mówię im to, co powiedziałam już rodzicom. Oni jednak nie wyglądają na

przekonanych, gdy mówię im, że nie widziałam pozostałych zamachowców.

–  To dziwne, że trafiłaś akurat na swojego przyjaciela – stwierdza

policjantka.

– Tak się złożyło. – Wzruszam ramionami. – Zobaczyłam, jak strzela do ludzi,

i postanowiłam do niego podbiec.


– Ryzykując życie – zauważa aspirant.

–  Błażej był moim najlepszym przyjacielem – mówię drżącym głosem. – To

była chwila. Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Ruszyłam w jego stronę,

by go powstrzymać. Sądziłam, że tylko ja będę umiała przemówić mu do

rozsądku.

–  To bardzo szlachetne z  twojej strony – stwierdza Strzelecka. – Twój tata

wspomniał nam, że podobno Błażej namawiał cię do pozostania w domu w dniu

zamachu.

–  Tak było – potwierdzam, a  wtedy funkcjonariuszka dotyka palcami

podbródka.

– A czy masz na to jakiś dowód? SMS, wiadomość na WhatsAppie, cokolwiek?

– Nie – mówię zgodnie z prawdą. – Błażej powiedział mi to na żywo.

– To tylko twoja wersja wydarzeń – odzywa się aspirant Rajzer.

– Czyli co, od teraz mam cały czas chodzić z włączonym dyktafonem?

Strzelecka unosi lekko kąciki ust.

– Jak dobrze znasz Rafała Frąckiewicza? – pyta kobieta.

–  Przez wiele lat się przyjaźniliśmy. W  liceum nasz kontakt osłabł, ale

generalnie jest okej. Dlaczego o niego pytacie?

–  Pewnie wiesz, że znaleziono go związanego w  bagażniku samochodu,

którym jeździł Błażej…

– Czytałam o tym.

– Czy Rafał się z tobą kontaktował?

– Nie – odpowiadam.

– Jak myślisz, dlaczego? – docieka Strzelecka.

– A skąd mam wiedzieć? Może jest w szoku po tym, co go spotkało?

–  A  co go właściwie spotkało? – Rajzer siada bez pytania na skraju łóżka. –

Co ten chłopak robił w bagażniku Błażeja?

– Jego o to spytajcie. Ja nic nie wiem.

– Spytaliśmy go, ale chcielibyśmy wiedzieć, co ty o tym sądzisz.

Czuję, że tak naprawdę nic nie wiedzą. Gdyby Rafał powiedział im prawdę na

swój temat, nie zadawaliby mi tych głupich pytań. On jednak milczy i wcale mu

się nie dziwię. Mogłabym im wyjawić, jak było, ale Rafał i  tak wystarczająco

wiele już przeszedł. Nie chcę mu dokładać dodatkowego stresu. Jeśli jednak

sytuacja zacznie się zmieniać na moją niekorzyść, będę musiała powiedzieć

wszystko. Na razie jednak udaję głupią. Gliny w końcu odpuszczają i zadają mi

kolejne pytanie.

– Co cię łączy z Krystianem Dragielem?


Tylko tego brakowało.
 

BŁAŻEJ
 

DWANAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Od trzech lat mama sama przygotowuje wystawną kolację wigilijną dla naszej

rodziny. Już tydzień wcześniej zaczyna planować menu. Przygotowuje się też do

generalnych porządków. Wcale nie musi tego robić, bo dla ojca opłacenie

pomocy domowej to żaden wydatek. Mama chce się jednak czuć potrzebna.

Nigdy nie brakowało jej ambicji, a  jej największym marzeniem było dostanie

się do Sejmu. W  ostatnich latach pracowała w  ratuszu i  przez pewien czas

doradzała prezydentowi Jarosławowi Sójce. Ojciec cieszył się, że ma szpiega. Do

czasu aż się zorientował, że mama zmieniła front. Jej romans zatrząsł naszą

rodziną. Przez kilka miesięcy bałem się, co przyniesie następny dzień. Ojciec

przechodził samego siebie, zaczął nadużywać alkoholu i  na kilka tygodni

wyrzucił mamę z  domu. Myślał, że w  ten sposób uda mu się ją przekonać do

zerwania z  Sójką. Tymczasem ona przeprowadziła się do wynajętego przez

kochanka apartamentu. Żyła za jego pieniądze i  regularnie nas tam zawoziła.

Ojciec nie mógł tego znieść. Dziś nie wiem, czego obawiał się bardziej – żony

czy tego, że jej romans wyjdzie na jaw i go upokorzy.

Ojciec tak bardzo pragnie być podziwiany…

Sylwester Dragiel nie byłby sobą, gdyby nie ściągnął mamy z  powrotem do

domu. Wszystko potoczyło się po jego myśli. Nikt nie dowiedział się o romansie,

a mama z dnia na dzień rzuciła pracę w ratuszu i zaszyła się w naszym domu.

Długo nie rozumiałem, dlaczego zrezygnowała z  marzeń i  mężczyzny, którego

podobno kochała. Wcale nie miałem do niej pretensji o  to, że postanowiła

powalczyć o  szczęście. Złościłem się na nią, bo koniec końców się poddała i  z

podkulonym ogonem wróciła do ojca. Myślałem, że zrobiła to dla pieniędzy, że

może ojciec zaoferował jej sporą sumę za to, że pozostanie jego żoną. Dziś

wydaje mi się to idiotyczne, ale może dlatego, że znam prawdę. Mama wyjawiła

mi ją w zeszłym roku. Gdy wróciłem wieczorem do domu, zastałem ją siedzącą

w  salonie z  butelką wina w  ręku. Piła z  gwinta, a  po policzkach ciekły jej łzy.

Przepraszała mnie za to, że jest taką beznadziejną matką. Podkreślała, że

nieszczęśliwe kobiety nie mogą być w  niczym dobre. A  potem opowiedziała mi

o  dniu, w  którym dowiedziała się, że jest w  ciąży z  Sójką. I  nadziei na to, że


w  jej życiu wreszcie zagości szczęście. I  ojcu, który dowiedziawszy się o  tym,

stracił nad sobą panowanie i omal jej nie zadźgał.

–  Groził, że jeśli nie usunę ciąży, to sam wydłubie ze mnie to dziecko.

Gdybym tego nie zrobiła, straciłabym was bezpowrotnie. Chciał odebrać mi

prawa rodzicielskie… Nie mogłabym cię nawet widywać.

–  Nie ma do tego podstaw – zauważyłem. Swego czasu sporo czytałem na

temat prawa rodzinnego, bo przeczuwałem, że rozwód rodziców wisiał

w powietrzu. Chciałem wiedzieć, z czym by się to wiązało.

– Tak myślisz? – Mama wzruszyła ramionami. – Wciąż nie rozumiesz, czyim

jesteś synem? Twój ojciec ma pieniądze i  znajomości. Wynająłby najlepszych

prawników, którzy zrobiliby ze mnie potwora. Wypowiedziałby mi wojnę, a  ja

na pewno poniosłabym klęskę. Zrobiłam to dla was… Dla ciebie i  Krystiana.

A zwłaszcza dla ciebie. Krystian jest duży i mógłby mnie widywać. Ale ty jesteś

nastolatkiem i potrzebujesz obojga rodziców…

– Zabiłaś dziecko – zasyczałem, a do oczu napłynęły mi łzy.

– Kiedyś to zrozumiesz… I docenisz.

Minęły trzy lata, a  ja wciąż nie potrafię tego pojąć. Tymczasem ojciec

zatroszczył się o  to, by mama nawet nie myślała o  nowej pracy. Kilka miesięcy

po rozstaniu z Sójką zaszła w kolejną ciążę. Dziewięć miesięcy później na świat

przyszedł mój brat Antek. Nie przepadam za nim, bo ciągle płacze i  krzyczy.

Mama chyba też go nie lubi. Krótko po jego narodzinach przystanąłem przy

uchylonych drzwiach do sypialni, bo słyszałem, jak mama coś do niego mówi.

Trzymała go na rękach i  pokazywała mu widok za oknem. Chciałem wejść

i  spytać ją, czy też mogę potrzymać braciszka. Ale wtedy ona zwróciła się do

niego, ale użyła innego imienia. Nazwała go Juliankiem.

–  Tak miałby na imię chłopiec, któremu nie było dane się urodzić, wiesz?

Czułam, że to będzie chłopiec… Kochałabym go najbardziej na świecie, bo byłby

taki sam jak jego tata. Wspaniały, troskliwy, czuły. – Pociągnęła nosem. –

Niestety okazałam się za słaba. Poddałam się. A teraz mam ciebie…

Ostatnio łapię się na tym, że częściej czuję do mamy obrzydzenie niż żal. Ktoś

tak słaby, godzący się na regularne poniżanie, nie może być dla mnie

autorytetem. Choć mama spełniła wszystkie żądania ojca, on i tak nigdy jej nie

wybaczył. Zaczął więcej pić i  brać narkotyki. Regularnie krytykuje wygląd

mamy, która przytyła w  ciąży i  do dziś nie pozbyła się dodatkowych

kilogramów. Wyśmiewa rozstępy na jej brzuchu i zabrania korzystać z domowej

siłowni. Traktuje mamę jak zabawkę i  wciąż karze ją za romans z  byłym


przełożonym. Mój ojciec to mściwy, pamiętliwy człowiek. Lepiej z  nim nie

zadzierać, jeśli chce się żyć w spokoju.

Mama od samego rana krząta się po domu. Po zejściu na dół wita mnie

pyszną, pachnącą owocami owsianką. Po chwili dołącza do nas zaspany

i ewidentnie skacowany ojciec.

– Dlaczego nie umyłaś podłogi? Cała się klei.

Mama spuszcza głowę.

– Chciałam to zrobić po południu, gdy nikogo nie będzie w domu.

– Zrób to teraz – burczy. – Nie chcę się czuć jak w chlewie.

My jemy śniadanie, a  mama poleruje podłogę. Dawniej zwróciłbym ojcu

uwagę i zaryzykował obrzucenie go wyzwiskami. Z czasem uznałem jednak, że

nie zamierzam bronić mamy. Coraz mniej wierzę w  to, że została z  nim ze

względu na mnie. Jaki daje mi przykład, kuląc się i  posłusznie spełniając

wszystkie rozkazy ojca? Wcale nie musi tego robić. Na pewno poradziłaby sobie

na własną rękę. Musi jej chodzić o pieniądze. O bardzo dużo pieniędzy.

Dzień przed Wigilią Krystian trafia na izbę wytrzeźwień. Policja zgarnęła go

w  środku nocy z  bulwarów wiślanych, gdzie zalewał się wódą z  kumplami.

Podobno się awanturował i  omal nie pobił jednego z  policjantów. Ojciec

uspokaja mamę, że wszystkim się zajmie i skończy się na opłacie za izbę.

– Spotkamy się? – pytam przez telefon Kaję.

– O której? Właśnie maluję – odpowiada.

– Ty zawsze malujesz – zauważam. – Kiedy w końcu zobaczę twoje obrazy?

– Nie mogę ci ich pokazać, przecież wiesz. Właśnie na tym polega ich magia –

powstają tylko dla mnie. Jeśli zobaczy je ktoś inny, stracą całą swoją moc.

– Kaja, proszę… Krystian znowu mnie wkurwił.

– Krystian? Myślę, że raczej twój ojciec…

– Może masz rację. Mogę przyjechać?

Godzinę później siedzę w  pokoju mojej przyjaciółki i  zajadam się

pierniczkami, które pani Dorota upiekła specjalnie na święta. Zawsze gdy

przychodzę w  odwiedziny, jest dla mnie bardzo miła. Irytuje to Kaję, która nie

ma dobrego zdania o  swojej matce i  uważa, że bez świadków staje się

prawdziwą zołzą.

–  To prawda, że z  rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach –

powiedziałem jej kiedyś, a Kaja przytaknęła.

Cieszę się, że ją mam. Kaja to moja pierwsza i  jedyna przyjaciółka. Odkąd

pamiętam, zawsze była w pobliżu. Jeździliśmy na rowerach, włóczyliśmy się po

mieście, spędzaliśmy wakacje u jej dziadków, którzy mieszkają nad morzem,


a nawet żartowaliśmy, że gdy już kiedyś weźmiemy ślub, kupimy dom w Gdyni

i  codziennie będziemy urządzali sobie spacery po plaży. Jako dzieciaki

myśleliśmy, że mamy już zaplanowaną całą przyszłość. A  potem mijały kolejne

lata i zdaliśmy sobie sprawę, jak mało wiedzieliśmy wtedy o życiu.

–  Chodź na rower – proponuje Kaja, gdy jej mama wchodzi bez pytania do

pokoju i  zaczyna wypytywać mnie o  przygotowania do świąt w  moim domu. –

Przepraszam za nią – mówi już na zewnątrz.

– Przecież pyta o to co roku – zauważam. – Już się przyzwyczaiłem.

–  Jest wścibska, bo sama ma nudne życie – stwierdza Kaja. – Ciągle tylko

plotkuje i  krytykuje innych. Wam też się oberwało. To znaczy twoim starym

i bratu.

– Za co?

–  Rodzice rozmawiali ostatnio o  listopadowej aferze z  Krystianem. Mama

właziła ci dziś w dupę, bo liczyła, że usłyszy od ciebie jakieś smaczki. Raz mnie

nawet przycisnęła i  próbowała namówić na zwierzenia. Oczywiście nie

puściłam pary z ust.

Kaja to jedyna osoba, której powiedziałem o  problemach małżeńskich

rodziców. Nawet Rafał o  niczym nie wie. Właściwie to mam wrażenie, że

ostatnio mnie unika. I chyba domyślam się dlaczego. Ma żal, że nie staję w jego

obronie, gdy musi użerać się z  Dawidem Piekutą i  jego koleżkami. Nic nie

poradzę na to, że pozwolił, by weszli mu na głowę. Mało brakowało, a  ja też

miałbym z  nimi przesrane. Gdy rozpocząłem naukę we Freudzie na profilu

matematyczno-informatycznym, nie umiałem się odnaleźć w  nowym miejscu.

Myślałem, że wystarczy dobrze się uczyć i  nie wchodzić nikomu w  drogę, by

mieć święty spokój. Przez pewien czas to działało. Uczyłem się programowania

i  trzymałem blisko Kai i  Rafała. Ich towarzystwo mi wystarczało. Później

Dawid obrał mnie sobie za cel i  nastawił przeciwko mnie większość chłopaków

z naszej klasy. Wyzywali mnie od nerdów i dziwaków. Któregoś razu zabrali mi

telefon i  nie chcieli oddać. Musiałem donieść na nich wychowawczyni, bo nie

widziałem innego sposobu na odzyskanie smartfonu. Nie umiałem im się

postawić. Przemoc i  agresja nie leżą w  mojej naturze. Wtedy z  pomocą

przyszedł mi ojciec, chociaż zrobił to nieświadomie. Pokój z ogromnym ekranem

do gier okazał się moim wybawieniem. Zacząłem zapraszać do domu

chłopaków, którzy najmniej mi dokuczali. Bawiliśmy się rewelacyjnie,

w  weekendy przesiadując godzinami przed ekranem. Wkrótce Dawid

pozazdrościł innym takiej atrakcji. Złagodniał, a  raz kazał nawet kumplowi

odpuścić, gdy pastwił się nade mną na szkolnym korytarzu. Żeby jednak
całkowicie wkupić się w jego łaski i zapewnić sobie spokój, musiałem zrobić coś

jeszcze. Zacząłem więc pomagać swoim oprawcom w nauce. Dzięki mnie Dawid

uniknął zagrożenia z matematyki. Wystarczyło kilka miesięcy, by z kolesia, na

widok którego chowałem się za ścianą, stał się jednym z  moich lepszych

kolegów. Wiedziałem jednak, że ma w  tym interes. Ja zresztą też. Pomoc

w  nauce i  zaproszenia do pokoju gier w  zamian za wolność. Przystałem na to,

nie wiedząc, że sprowadzę prześladowców na Rafała.

Przecież nie mogłem tego przewidzieć.

Jedziemy z  Kają rowerami w  okolice Wału Zawadowskiego. Pogoda nie

dopisuje, ale włożyliśmy grube kurtki i  rękawiczki. Zmierzamy do naszej

ulubionej miejscówki między drzewami, tuż przy Wiśle. Kaja wyciąga

z zewnętrznej kieszeni kurtki zawiniątko ze skrętem.

– Co powiesz na małe rozluźnienie?

Nie przepadam za marihuaną, ale nigdy nie odmawiam Kai. Zaciągam się

trzy razy, a  moja przyjaciółka wypala prawie całego skręta. Zostawia sobie na

później jedną czwartą, a następnie zamyka oczy i opiera się plecami o drzewo.

–  Czasem mam ochotę wyjść z  domu i  już nie wrócić – mówię po dłuższej

chwili ciszy.

– Mam to samo – odpowiada Kaja. – Starzy doprowadzają mnie do szału. Nic

im we mnie nie pasuje. Zawsze będą kręcili nosem, nieważne, co zrobię. Wiesz,

jakie to chujowe uczucie, gdy własna matka na każdym kroku daje ci do

zrozumienia, że cię nie chce?

– Przesadzasz… Wiele razy cię przy mnie komplementowała.

–  Nie była szczera. Jeszcze nie zdążyłeś się poznać na Polakach? My i  ta

nasza chora mentalność… Zakompleksieni, żyjący na pokaz hipokryci, którzy

zapominają o tym, co powinno być najważniejsze.

– Czyli?

–  Ludzie, którym naprawdę na tobie zależy. Rodzina i  bliscy przyjaciele –

mówi spokojnie, z  zamkniętymi oczami. – Jesteśmy tak niepewni siebie, że

zabiegamy o  uwagę jak największej liczby osób, by poczuć się ważni. Karmimy

hieny, które tylko czekają na nasze potknięcie. A  gdy upadamy, orientujemy

się, że nie ma przy nas nikogo, kto wyciągnąłby do nas pomocną dłoń, bo ci,

którzy mogli to zrobić, już odeszli. Wiem, że pewnego dnia matka i  ojciec

upadną. A ja nie kiwnę wtedy palcem.

–  Nie rozumiem, dlaczego ojciec tak bardzo faworyzuje Krystiana… –

zmieniam temat. – Wybacza mu wszystko. Mój brat spędził ostatnią noc na

izbie wytrzeźwień – wyjawiam.


–  Żartujesz? – Kaja otwiera oczy i  zatapia we mnie pytające spojrzenie. –

Niezłe z niego ziółko…

–  Nie wiem, co musiałbym zrobić, by ojciec w  końcu zaczął mnie doceniać…

Chyba stać się takim samym zjebem jak Krystian.

–  Chcesz znać moją opinię? – Kaja wyciąga resztkę skręta. – Pozostań sobą.

Jeśli komuś nie podoba się to, jaki jesteś, olej to. Ich problem. – Zaciąga się. –

Chcesz jeszcze bucha?

– Nie, dzięki.

Robi mi się zimno, dlatego pytam Kaję, czy wracamy.

– Jest druga. O której zwykle zaczynacie kolację?

– Nie wiem… Po szóstej?

– No to dokąd się tak spieszysz?

Nagle Kaja wyciąga z  plecaka dwie puszki piwa. Mówiła, że wstąpi do żabki

tylko po gumę do żucia.

– Oszalałaś?

–  No co… Nic ci nie będzie. A  nawet jeśli trochę się wstawisz, to co z  tego?

Przecież stary i tak uważa cię za najsłabsze ogniwo w rodzinie. Chociaż… może

właśnie w ten sposób mu zaimponujesz?

Nie lubię, gdy Kaja miesza zioło z  alkoholem. Staje się wtedy przesadnie

wylewna. Nie mogę jej jednak niczego zabronić. Niech robi, co chce.

–  Co ty na to, żebyśmy wyjechali na studia do innego miasta? – pyta,

zgniatając butem puszkę po bardzo szybko wypitym piwie. – Może wyjedźmy za

granicę, na przykład do Londynu? Wiem, że starzy mają spore oszczędności. To

typowe chomiki. Są skąpi, bo zbierają na czarną godzinę.

– Skąd taki pomysł? – Przyglądam jej się ze zdziwieniem.

– A co? Nie chciałbyś?

– Nie myślałem o tym… Nie sądzę, by ucieczka była dobrym pomysłem.

– A może po prostu nie chcesz jechać ze mną?

Kaja wyjmuje z plecaka kolejne piwo.

– Wystarczy ci… Już cię wzięło.

– Nic mi nie jest – rzuca. – Po prostu powiedz prawdę.

– Nie chodzi o ciebie – wyjaśniam, gdy Kaja wstaje i przysiada się do mnie.

– A czy kiedykolwiek chodziło?

Jej pytania coraz bardziej mnie stresują. Wiem, do czego zmierza Kaja, i  nie

chcę do tego dopuścić. Nie jestem gotowy na taką rozmowę.

–  Daj spokój. – Odsuwam się, gdy Kaja siada zbyt blisko. – Nie rób czegoś,

czego będziesz potem żałować.


– Dlaczego miałabym żałować czegoś, co chcę zrobić od dłuższego czasu?

Przyjaciółka zbliża się do mnie i całuje namiętnie w usta. Nie mam szansy na

reakcję.

– Kocham cię, Błażej – wyznaje, a moje ciało przeszywają dreszcze.

– Ja… ciebie też… – Odchylam się. – Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

–  Dla mnie jesteś kimś więcej – nie odpuszcza Kaja. Jest już porządnie

zjarana. – Zawsze byłeś. Wcześniej nie miałam ci odwagi tego powiedzieć…

– Nie mówisz poważnie… – Wstaję i podchodzę do roweru. – Wracajmy już, bo

jeszcze mi tu zaśniesz.

– Zaczekaj. – Kaja podrywa się z miejsca i szarpie mnie za rękę. – Wyznałam

ci swoje uczucia, a ty mnie tak po prostu zlewasz?

– Wracajmy, Kaja. Ta rozmowa nie powinna była się odbyć.

Moja przyjaciółka zastyga w bezruchu, a do oczu napływają jej łzy.

– Nie wierzę…

– Kaja, proszę…

–  Jesteś frajerem, Błażej! Skończonym frajerem! – Wymija mnie, chwyta

rower i  szybko prowadzi go do głównej drogi, a  potem odjeżdża, po drodze

tracąc równowagę i omal nie upadając na ziemię.

– Zaczekaj!

Doganiam ją po kilku minutach. Kaja płacze i prawie wjeżdża w zarośla.

– Spierdalaj! Zostaw mnie w spokoju!

Zatrzymuję się i pozwalam jej odjechać. Jadę za nią w bezpiecznej odległości,

nie tracąc jej z  oczu. Nie chcę, by przypadkiem coś sobie zrobiła. Nie jest

trzeźwa i  jej rodzice na pewno będą wściekli, gdy zobaczą ją w  takim stanie.

Oby tylko nie obwinili o to mnie.

Tak bardzo chciałem uniknąć tej rozmowy, choć podskórnie czułem, że

prędzej czy później do niej dojdzie. Kaja zawsze lubiła sobie żartować na nasz

temat. Kiedyś zasugerowała, że spędzamy ze sobą tyle czasu i  tak dobrze się

znamy, że w  przyszłości musimy się pobrać. Wtedy nie traktowałem tego

poważnie. Z  czasem zacząłem dostrzegać zmianę w  jej podejściu do naszej

znajomości. Oboje dojrzewaliśmy. Zmieniały się nasze potrzeby i  oczekiwania.

Wiedziałem, że w  końcu dojdzie do konfrontacji. I  że będę musiał boleśnie

otworzyć jej oczy. Nie chcę jej ranić, ale taka jest prawda.

Ja i  Kaja nigdy nie będziemy razem. Chciałbym, by zapomniała o  tej

rozmowie, gdy tylko zejdzie z niej bomba. Powinna machnąć ręką i zachowywać

się tak, jakby nic się nie stało. Wątpię jednak, czy Kaja byłaby do tego zdolna.

Pewna granica została dziś przekroczona.


Między nami już nigdy nie będzie tak jak dotychczas.
 

KAJA
 

DWANAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Od tygodnia unikam Błażeja jak ognia. Nie odpisuję na jego wiadomości i  nie

odbieram telefonów. Poprosiłam też mamę, by nie wpuszczała go do środka, gdy

przyjdzie z  przeprosinami. Wiedziałam, że odczeka kilka dni, a  później

postanowi się wytłumaczyć. Błażej lubi mieć czyste sumienie. Nie ma

znaczenia, czy ktoś przyjmie jego przeprosiny. Liczy się to, że wyciągnął rękę

na zgodę. Nie zamierzałam mu tego ułatwić.

Przyszedł wczoraj. I  tak długo zwlekał. Mama kazała mu poczekać przy

drzwiach, po czym weszła do mnie bez pukania i  spytała, czy chcę z  nim

rozmawiać. Kiedy zaprzeczyłam, wróciła na dół i  oznajmiła mu, że zobaczymy

się następnym razem. Nie będzie następnego razu. Nie chcę go znać.

Nie wiem, kiedy zdałam sobie sprawę z  tego, że kocham Błażeja. Zawsze był

częścią mojego życia i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go w nim zabraknąć.

Traktowałam go jak najlepszego przyjaciela, a  nawet brata. Wraz z  upływem

czasu moje potrzeby uległy jednak zmianie. Stałam się kobietą, która pragnęła

kochać… A jako że byliśmy z Błażejem tak blisko, wszystkie uczucia przelałam

na niego.

Jak mogłam być tak głupia?

Jest mi wstyd, bo jeszcze nigdy przed nikim się tak nie odsłoniłam.

A  najgorsze, że wcale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze nie teraz. Chciałam

najpierw wybadać sytuację, zrobić małe podchody i  być może coś zainicjować.

Liczyłam, że spędzimy sylwestra tylko we dwoje, napijemy się, obejrzymy jakiś

film, a  potem wyjdziemy na taras, by podziwiać sztuczne ognie. Od wigilijnej

kompromitacji praktycznie nie wychodzę z  łóżka. Na zmianę płaczę i  oglądam

seriale. Nie mogę przestać myśleć o Błażeju, ale powinnam być przecież twarda

i  nieustępliwa. Nie należę do dziewczyn, które lubią okazywać słabość.

Doznałam w  życiu zbyt wielu upokorzeń i  zrozumiałam, że ludzie żywią się

cierpieniem innych. Dlaczego mam pozwolić na to, by ktoś rósł w  siłę moim

kosztem?

Najchętniej spędziłabym dzisiejszą noc w  domu, ale muszę udawać, że

wszystko ze mną w porządku. Sylwia od kilku dni namawia mnie na spędzenie


sylwestra ze znajomymi Kaśki Dziewit, naszej koleżanki z  klasy. Większość

osób, które potwierdziły udział w wydarzeniu na Facebooku, jest od nas o kilka

lat starsza.

–  Przyjdą głównie znajomi siostry Kaśki – wyjaśnia mi przez telefon Sylwia.

– Od nas będzie tylko parę osób. Cała reszta nie dostała zaproszenia, więc

poszła do klubu.

Podoba mi się pomysł imprezowania w  starszym towarzystwie. Dotychczas

ograniczałam się głównie do rówieśników, z  których większość ma słabe głowy

i  niewiele do powiedzenia, nie licząc szkolnych intryg. Najbardziej jednak

ciekawi mnie fakt, że na domówce u Kaśki i jej siostry pojawi się Krystian, brat

Błażeja. Czarna owca rodu Dragielów, chuligan, imprezowicz i  awanturnik.

Błażej ma ojcu za złe, że wszystko wybacza swojemu starszemu synowi.

W  sumie to go rozumiem. Wiem dobrze, jak to jest, gdy twoje starania są

niedoceniane. Faworyzowane rodzeństwo ma jednak swoje zalety, jeśli pragnie

się świętego spokoju. Pod tym względem Błażej nie docenia tego, co ma. Kiedyś

cieszyłam się, że jestem. Później zaczęłam tego żałować. Dziś chętnie

zamieniłabym się z  Błażejem i  zniknęła na tle uwielbianego przez ojca

Krystiana. Dałabym wiele, by rodzice przestali mieć do mnie o  wszystko

pretensje i wyrzucać mi to, że nie spełniam ich oczekiwań.

Sylwia przyjeżdża do mnie krótko przed ósmą. Wygląda świetnie w  bordowej

sukience z odsłoniętymi ramionami

– A ty co włożysz? – pyta, podchodząc ze mną do szafy.

–  Nie myślałam o  niczym szczególnym – mówię. Zgarniam z  półki czarne

dżinsy i koszulę w kratkę.

–  Zwariowałaś? – Sylwia wyrywa mi ciuchy z  ręki. – Wiesz, ilu starszych

chłopaków będzie na imprezie? Chcesz im się pokazać w czymś takim?

– Nie wybieram się tam na łowy. – Unoszę lewą brew. – W przeciwieństwie do

niektórych.

– Ach tak, zapomniałam… Ty masz swojego Błażejka. – Sylwia uśmiecha się

wymownie.

– Co to ma znaczyć? – pytam, kręcąc głową i mrużąc oczy.

–  Przecież wiem, że na niego lecisz – stwierdza Sylwia. – Nietrudno się

domyślić.

– Zwariowałaś. – Przenoszę wzrok na półkę z koszulami. – Błażej to tylko mój

przyjaciel.

–  Oficjalnie może tak – Sylwia nie daje za wygraną – ale ja wiem swoje.

Swoją drogą myślałam, że mnie wystawisz i  spędzisz z  nim sylwka sam na


sam.

– Odpuść, okej? – Pukam się w czoło. Nie powiem jej przecież, że taki miałam

plan.

– W ogóle to wiesz, co on dziś robi? – dopytuje moja przyjaciółka.

– Wspominał, że pije z kumplami – okłamuję ją. Tak naprawdę nic nie wiem.

– Dla Błażeja sylwester to noc jak każda inna. Najchętniej zamknąłby się

w swoim pokoju gier i nie wychodził z niego do rana.

– Gdybym miała w domu takie atrakcje, też bym z nich korzystała.

Kaśka mieszka na Sadybie w parterowym domu z wielkim ogrodem. Jej starzy

prowadzą sieć siłowni i firmę cateringową. Zarabiają tyle pieniędzy, że stać ich,

by kilka razy w  roku urządzić sobie rodzinne wczasy w  dowolnym miejscu na

świecie. Tym razem jednak siostry Dziewit zostały w  domu, a  matka z  ojcem

spędzają koniec roku na Malediwach.

–  Jesteście! – Kaśka czeka, aż wejdziemy do środka, po czym wręcza nam

kieliszki z jasnoniebieskimi drinkami. – Nie ma jeszcze wszystkich, a ci, którzy

już przyszli, zachowują się drętwo. Rozruszacie ich trochę?

Kaśka zawsze zabiegała o  uwagę starszego towarzystwa. Choć mamy wiele

podobnych spostrzeżeń dotyczących współczesnych osiemnastolatków, to różni

nas poziom tolerancji. Kaśka zawsze mówi wprost, co jej nie pasuje, przez co

zraziła do siebie większość naszej klasy. W  efekcie dziewczyna nie ma zbyt

wielu koleżanek we Freudzie i  polega głównie na siostrze. A  ta jest

w doskonałym nastroju, a przynajmniej sprawia takie wrażenie.

–  Hepi niu jer, kurwa! – Wyraźnie wstawiona Amanda wita nas

w  towarzystwie wytatuowanego chłopaka z  kolczykami w  uszach i  nosie. – Co

tam, dziewczyny? Fajnie, że wpadłaś, Kaja.

–  Dzięki za zaproszenie – odpowiadam zdziwiona, że zapamiętała moje imię.

Widziałyśmy się może trzy razy w życiu i nawet nie mamy się w znajomych na

fejsie.

Przechodzimy do salonu i  witamy się z  grupą nieznajomych. Przez następną

godzinę kręcimy się po domu i  powoli upijamy. W  pewnym momencie słyszę

pisk. Kilka osób biegnie w  stronę korytarza. Idę za nimi i  dostrzegam pijaną

Amandę tulącą się do kolejnego gościa.

– Wreszcie przyszedłeś!

– Jestem, maleńka. Może pozwolisz mi zdjąć kurtkę?


Dziewczyna odchodzi na bok, a  Krystian w  spokoju się rozbiera. Przyszedł.

I nie zabrał ze sobą brata. W sumie się tego spodziewałam.

Dopiero po czasie Krystian orientuje się, że tu jestem.

– A co ty tu robisz? – Przygląda mi się podejrzliwie. – Nie powinnaś być teraz

z moim braciszkiem?

– Nie jestem jego niańką – odpowiadam, sącząc rum z colą.

– I to mi się podoba.

Krystian od razu przejmuje kontrolę nad imprezą. Zmienia muzykę, rozlewa

wszystkim alkohol i  narzuca tematy do dyskusji. Wykorzystuję chwilową

nieobecność Sylwii i  podchodzę do niego, by dowiedzieć się czegoś więcej na

temat Błażeja.

–  A  niby gdzie ma być? Siedzi w  domu z  paroma ziomkami, których

interesuje tylko konsola – mówi, odpalając papierosa. – Myślałem, że jesteś

taka jak on, ale na szczęście się myliłem. Chcesz szota?

Wypijamy po dwa szoty, przez co szybko się upijam. Impreza się rozkręca

i  nawet nie wiem, kiedy mija jedenasta. Kaśka i  Amanda nieustannie witają

się z  kolejnymi gośćmi i  zapraszają ich do środka. W  pewnym momencie

w  salonie znajduje się co najmniej pięćdziesiąt osób, a  rozkręcona na fulla

muzyka miesza się z  szumem rozmów, śmiechów i  krzyków. Od dłuższego

czasu próbuję znaleźć Sylwię. Krążę po całym domu, ale nigdzie jej nie widzę.

Postanawiam wyjść na zewnątrz. Przy drzwiach napotykam Amandę

i Krystiana.

– Spierdalam stąd. – Chłopak wkłada buty, opierając się ręką o ścianę.

–  Daj spokój, misiu. – Amanda głaszcze go po głowie. Wtedy Krystian

prostuje się i ją popycha.

–  Powiedziałem coś. Albo ja, albo te pierdolone cioty. – Domyślam się, że

mówi o  dwóch gejach, którzy przyszli jakieś pół godziny temu i  od tamtej pory

całują się namiętnie na kanapie.

–  To moi znajomi. Kurwa, nie mogę ich przecież wyrzucić, gdy do północy

zostało pół godziny.

–  W  takim razie nie ma tu dla mnie miejsca. – Krystian zarzuca na siebie

kurtkę i otwiera drzwi.

– Zostań! Nie rób mi tego!

–  Nie będę siedział w  domu, w  którym pozwala się na takie wynaturzenia.

Myślałem, że jesteś mądrzejsza. –

Nagle brat Błażeja dostrzega, że stoję na korytarzu. – Idziesz ze mną? – pyta

niespodziewanie, a Amanda odwraca się i zatapia we mnie pytające spojrzenie.


– Ale… dokąd? – Mrużę oczy.

–  A  chuj wie. – Krystian wychodzi na zewnątrz i  wyjmuje z  kieszeni paczkę

fajek. – Gdzie nas poniesie. No chodź!

Patrzę Amandzie w oczy i wiem, że jeśli pójdę, nie będę mogła tu wrócić. Nie

wiem, dlaczego to robię, ale wymijam ją i  podchodzę do wieszaków i  szukam

swojej kurtki.

–  Żartujesz, prawda? – Amanda szarpie mnie za rękę. – Nigdzie nie

pójdziesz. To mój chłopak!

– To boli! – krzyczę, a wtedy ona ściska mnie jeszcze mocniej.

Z pomocą przychodzi mi Krystian. Rozdziela nas, a potem chwyta Amandę za

szyję.

– Wyluzuj, kurwa, albo więcej się nie zobaczymy.

Brat Błażeja czeka, aż przekroczę próg, po czym wychodzi za mną. Wtedy

Amanda obrzuca nas wyzwiskami. Chwilę później wybucha płaczem.

–  Dobra, wygrałeś. Każę im się wynosić! – Maszeruje w  naszą stronę, gdy

jesteśmy już przy furtce. – Wracaj, Krystian!

– Teraz to możesz się jebać – odpowiada na odchodne, trzaskając furtką.

Biegniemy środkiem ulicy. Krystian unosi obie ręce i głośno krzyczy: „JEBAĆ

PEDAŁÓW! PRAWDZIWA RODZINA TO CHŁOPAK I  DZIEWCZYNA!”.

W  końcu zatrzymujemy się dwie ulice dalej. Siadamy na krawężniku i  głośno

dyszymy. Wiem, że Amanda obsmarowuje mi dupę przed resztą imprezowiczów,

a  Sylwia pewnie zachodzi w  głowę, dlaczego ją zostawiłam. Nie umiem

odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko potoczyło się tak szybko. Krystian

sprawia, że czuję się bezbronna. Robi to, na co ma ochotę. Dziś chciał spędzić ze

mną ostatnie minuty tego roku. Miałam mu odmówić?

–  Dlaczego homoseksualiści tak cię drażnią? – pytam w  przerwie między

łykami wódki, której buteleczkę Krystian miał w kieszeni kurtki.

–  Jeszcze pytasz? Miałem siedzieć cicho i  pozwalać, by te dwa lachociągi

obściskiwały się na oczach wszystkich?

– Jakoś nikomu innemu to nie przeszkadzało – zauważam. – Tylko tobie.

–  Bo inni już dawno ulegli lewackiej ideologii – tłumaczy, wyciągając w  moją

stronę paczkę fajek. – Powiem ci coś, bo jesteś jeszcze młoda i  ciebie może uda

się uratować… Świat nie jest przyjemnym miejscem. Za granicą ludzie nie

mają jakichkolwiek zasad, przez co zapominają o najważniejszych wartościach,

takich jak dobro, uczciwość i szacunek do drugiego człowieka.

– Ty mówisz o szacunku? – Uśmiecham się wymownie.


– Daj mi dokończyć. Gdyby wszyscy na świecie się szanowali, nie mielibyśmy

żadnych problemów. Ale to niemożliwe. Każdy myśli wyłącznie o  sobie i  stara

się zaszkodzić innym. Myślisz, że którykolwiek z  tych wspaniałych krajów

Zachodu troszczy się o Polaków? Nic ich nie obchodzimy, a wręcz im szkodzimy.

–  Niby w  jaki sposób? – dopytuję. Nagle czuję w  kieszeni wibrujący telefon.

Dzwoni Sylwia. Nie odbieram, by nie przerywać Krystianowi.

– Broniąc tradycji i nie ulegając ich wpływom – kontynuuje chłopak. – Zachód

pragnie zaszczepić w nas swoje przekonania. Chcą, byśmy stali się tacy jak oni

i im się poddali. W ten sposób oplotą wokół nas swoje macki, a następnie wyssą

z nas nie tylko pieniądze, ale i tożsamość narodową. Polska przestanie istnieć,

a  na jej miejsce powstanie kolejny służalczy lewacki byt. I  tu pojawia się

kolejny problem…

– Jaki? – Przewracam oczami, dopijając resztę wódki.

–  Wyzwolona i  spedalona Europa nie rozumie, że idąc tą drogą, robi

przysługę ciapatym. Sama pomyśl… Typowa muzułmańska para ma średnio

chyba z  piątkę dzieci, jak nie więcej. Populacja Bliskiego Wschodu z  roku na

rok rośnie w  siłę, podczas gdy Europa zamiera. Nie rozmnażamy się, bo ze

wszystkich stron jesteśmy torpedowani niewłaściwymi wzorcami. Jak nie

homoniewiadomo, to single, którzy wmawiają nam, że kariera jest ważniejsza

od posiadania rodziny. Polska jako jeden z  nielicznych krajów w  Europie

jeszcze walczy o  przetrwanie, ale boję się, że w  końcu i  my skapitulujemy.

Choćby przez takich ludzi jak Amanda, która pozwala pedrylom demonstrować

przed wszystkimi swoje chore preferencje.

– Z tego, co wiem, w Polsce mamy ujemny przyrost naturalny – mówię. – A to

by znaczyło, że większość osób jednak nie podziela twoich poglądów.

–  Bo nie dostrzegają zagrożenia. – Krystian wyrywa mi z  ręki pustą butelkę

i  ciska ją na ulicę. – Zamydlono im oczy internetem i  social mediami, które

promują niewłaściwe wzorce. Stacje telewizyjne z  zagranicznym kapitałem

wciskają ludziom na siłę lewactwo i prowadzą nagonkę na Kościół.

–  Nagonkę? Przecież co rusz słyszy się o  aferach pedofilskich z  udziałem

księży – stwierdzam. Wtedy Krystian rozpina suwak drugiej kieszeni i wyciąga

kolejną buteleczkę.

–  Nie wszyscy księża są dobrzy, ale każdy przypadek został celowo tak

rozdmuchany, by jak najbardziej zdyskredytować Kościół jako całość. Ludzie

przestali dostrzegać istotę Kościoła, który stoi na straży ojczyzny. Chodzi

o  obronę tradycyjnych wartości, które stopniowo zatracamy. Bez Kościoła nie

ma Polski, którą znamy. Czaisz?


–  A  może się mylisz i  nowa Polska byłaby jeszcze lepsza od tej, w  której

żyjemy?

Krystian głośno wzdycha.

–  Ty chyba naprawdę nic nie rozumiesz… Nie będzie żadnej nowej Polski.

Albo uda nam się obronić obecną, albo zostaniemy wymazani z  mapy świata.

To ostatni moment, by podjąć stanowcze działania i  chronić naszą tożsamość.

Będę zwalczał wszystko, co złe, choćbym miał zapłacić najwyższą cenę.

– Co na to twój ojciec? Przecież jego fundacja…

–  Chrzanić ją – przerywa mi Krystian. – Ojcu na starość odjebało. Był

naćpany, gdy zakładał fundację. Dla mnie jest skończony.

–  To ciekawe, bo Błażej zawsze ma do niego żal, że staje po twojej stronie. –

Gryzę się w język na samą myśl, że wyjawiłam mu coś, co przyjaciel powiedział

mi w zaufaniu.

Krystian przenosi na mnie wzrok i uśmiecha się cwaniacko.

–  A  wiesz, dlaczego to robi? Bo woli syna, który pokazuje charakter i  broni

swoich przekonań, nawet jeśli nie zgadzają się z  jego własnymi. Ojciec taki już

jest… Gardzi nijakością. A co możesz powiedzieć o Błażeju? Czym szczególnym

się wyróżnia? W co wierzy, jakie ma poglądy? Wiesz to?

Milczę, bo nie potrafię mu odpowiedzieć.

–  No właśnie. – Krystian odpala kolejnego papierosa. – Jak taka mameja

może zasługiwać na szacunek?

Nagle ktoś z  podwórka po drugiej stronie ulicy wypuszcza w  powietrze

sztuczny ogień, który wydaje głośny świst, po czym wybucha, tworząc

w  powietrzu wzór przypominający czerwoną rozgwiazdę. Spoglądam na

zegarek i  widzę, że do północy zostały dwie minuty. Sylwia wysłała mi chyba

z  dwadzieścia wiadomości. Dzwoniła też Kaśka. Pewnie chce się dowiedzieć,

o co poszło z Amandą.

– Chodź. – Krystian chwyta mnie za dłoń i zmusza do wstania z krawężnika.

– Wznieśmy toast za nowy rok. – Bierze łyk wódki i  się krzywi. – I  za

przyszłość. Nie wiemy, co przyniesie, ale na pewno nie możemy na nią

bezczynnie czekać. Musimy działać, jeśli chcemy, by choć trochę przypominała

przyszłość, o której marzymy.

Jest już tak pijany, że pochyla się w  moją stronę i  prawie się przewraca.

W  ostatniej chwili przytrzymuję go i  pomagam mu się wyprostować. Wtedy

Krystian patrzy mi głęboko w  oczy, po czym zaczyna mnie całować. Tak mnie

zaskakuje, że w  pierwszym odruchu delikatnie go odpycham. On jednak nie

odpuszcza. Napiera na mnie i  całuje namiętnie, z  językiem. Myślę o  Błażeju


i  naszym ostatnim spotkaniu. Wciąż nie mogę się pogodzić z  tym, jak mnie

potraktował, ale czy to powód, by zbliżać się do jego zdemoralizowanego brata?

Im dłużej Krystian mnie całuje, tym trudniej mi się mu sprzeciwić. Robi to tak

dobrze, a  na dodatek jest męski i  silny… Dookoła nas rozbrzmiewa huk

fajerwerków. Wybiła północ.

–  Chcę cię zerżnąć – mówi zdyszany Krystian, po czym wbija palce w  moje

pośladki. Poddaję się i pozwalam, by mnie dotykał. To nie moja wina, że Błażej

nie chciał tego robić. Miał szansę. Czekałam, ale dłużej nie zamierzam. Muszę

zacząć korzystać z  życia. Krystian ma rację. Jeśli nie zacznę walczyć

o  przyszłość, obudzę się z  niczym. Mam prawo do szczęścia. Nikt mi go nie

odbierze. Nawet Błażej.


 

TERAZ
 

–  O  co konkretnie pani chodzi? – dopytuję aspirantkę Strzelecką, która chce

wiedzieć, co mnie łączyło z Krystianem.

– Ciekawi nas wasza relacja… – Kobieta zerka na swojego partnera.

–  Nie ma o  czym mówić – oznajmiam, starając się nie okazywać

zdenerwowania. – Krystian to tylko brat mojego przyjaciela. Musiałam go

tolerować, tyle.

– Nic więcej? – Policjantka przygląda mi się podejrzliwie.

– Przecież powiedziałam.

Nie chcę im mówić o swoim związku z Krystianem. Z początku trzymałam go

w  tajemnicy nawet przed Sylwią, ale w  końcu wszystko się wydało. Wiem, że

gliny prędzej czy później się dowiedzą, że byliśmy parą. Wolę jednak, by stało

się to później. Nie mam w tej chwili głowy do opowiadania im o tych szalonych

trzech miesiącach.

–  Wiemy, że Krystian Dragiel ma powiązania z  organizacjami

nacjonalistycznymi – odzywa się aspirant Rajzer, gdy jego partnerka zapisuje

coś w notatniku.

–  Wszyscy to wiedzą – zauważam. – Prawicowe media wykorzystują go, by

uderzyć w ojca Błażeja. Tylko co ja mam z tym wspólnego?

–  Nie chodzi o  ciebie – wyjaśnia Strzelecka. – Próbujemy ustalić, czy osoby,

z  którymi Błażej przeprowadził zamach na szkołę, mają też jakiś związek

z jego bratem.

–  Jego o  to spytajcie – odpowiadam. – Od dawna nie rozmawiam

z Krystianem.

– Dlaczego? – drąży policjantka.

– Bo to niebezpieczny i nieprzewidywalny facet.

–  Sądzisz, że mógł zwerbować Błażeja? – Rajzer strzela palcami,

przyprawiając mnie o dreszcze. Nie znoszę tego dźwięku.

– Nie mam pojęcia. – Rozkładam ręce. – Nie rozmawialiśmy na ten temat.

–  A  czy w  ostatnich miesiącach zauważyłaś w  zachowaniu Błażeja coś

niepokojącego? – pyta Strzelecka.

– Co na przykład?
–  Spadek nastroju, mniejszą wylewność, unikanie spotkań z  tobą, obracanie

się w podejrzanym towarzystwie – wylicza kobieta.

Postanawiam powiedzieć im o Bartku Łysiaku i konflikcie z Błażejem.

–  Dlaczego twój przyjaciel chciał zdemaskować cię przed… – Rajzer próbuje

się nie zaśmiać – dziewczyną twojego chłopaka? Przyjaciele powinni chyba

dochowywać swoich tajemnic.

–  No chyba że jeden z  nich czuje do drugiego coś więcej – wtrąca się

Strzelecka.

– Że niby Błażej był o mnie zazdrosny, bo…

–  Proszę jej darować na dziś. – Tata staje w  drzwiach. – Wydarzyła się

ogromna tragedia, a państwo wypytują ją o jakieś nastoletnie konflikty. Błażej

nie zrobiłby tego wszystkiego z powodu zazdrości o koleżankę. Zawsze mieliśmy

go z  żoną za dobrego, może trochę wycofanego chłopaka. Powód musiał być

dużo poważniejszy.

–  Chciałabyś mi powiedzieć coś jeszcze? – Strzelecka pochyla się w  moją

stronę.

– Nie.

– No dobrze. – Kobieta się prostuje i po chwili wychodzi.

Nie chcę jej nic mówić, żeby oszczędzić sobie upokorzeń. Tak naprawdę Błażej

nigdy nic do mnie nie czuł. I to tak bardzo boli…


 

BŁAŻEJ
 

JEDENAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Znowu to robią. Dawid i  jego kumple zagradzają Rafałowi drzwi do szkoły.

Popychają go, gdy mój przyjaciel próbuje przejść. W  pewnym momencie Rafał

traci równowagę i  upada na plecy. Jeden z  chłopaków, Grzesiek, pomaga

Rafałowi wstać. Wtedy drugi, Konrad, zrywa mu z  ramienia dżinsową torbę

i  ucieka z  nią. Chowam się za bramą, by obserwować zdarzenie z  bezpiecznej

odległości. Dawid przyciska Rafała do siebie i  go poddusza. Mój przyjaciel

próbuje się uwolnić, ale brakuje mu siły. Nie pomaga też to, że Dawid jest od

niego o głowę wyższy.

W pewnym momencie Konrad rzuca w  Rafała torbą. Chłopakowi udaje się ją

złapać. Dopiero wtedy Dawid puszcza go i  coś do niego mówi. Chwilę później

Rafał zdejmuje kurtkę i  mu ją podaje. Dawid go szturcha, a  potem razem

z  kumplami wchodzi do szkoły. Mój przyjaciel zaś stoi w  samej bluzie

i przykłada dłonie do twarzy.

Zostawili go na mrozie jak śmiecia. Po drodze Rafała mija grupka dziewczyn,

żadna jednak nie przejmuje się jego losem. Chłopak wyjmuje z kieszeni telefon,

zapewne chcąc sprawdzić godzinę. Rozlega się dzwonek na lekcje, Rafał jednak

nie reaguje. Dłużej nie mogę się chować. Muszę coś zrobić.

– Cześć. – Pochodzę do niego nieśmiało. – Czemu nie wchodzisz?

–  A  jak myślisz? – Rafał drży z  zimna i  próbuje ogrzać oddechem czerwone

dłonie.

–  Gdzie twoja kurtka? – Przełykam ślinę, a  przyjaciel obrzuca mnie

spojrzeniem, które mówi więcej niż słowa. – Daj spokój. Chodź. – Otwieram

drzwi i czekam, aż wejdzie pierwszy.

– Nie mogę – syczy Rafał. – Powiedzieli jasno: mam poczekać kwadrans.

– Do tego czasu zamarzniesz – mówię.

–  Wolę zamarznąć… niż skończyć z  łbem w  sedesie. – Rafał odwraca się do

mnie plecami i  masuje się energicznie po ramionach. – Ciebie też tak

traktowali?

Wiem, że ma do mnie żal, bo zakumplowałem się z  jego prześladowcami.

Jeszcze do niedawna to ja byłem na miejscu Rafała i  żyłem w  ciągłym stresie.


Dawid to skurwiel, który musi się nad kimś pastwić, by czuć się lepiej. Zawsze

znajduje sobie najsłabsze ogniwo, idealny worek do bicia. Zostawił mnie

w  spokoju, bo uznał, że na tym skorzysta. Mam coś, czego on chce. Pieprzoną

konsolę i wielki ekran. Gdybym wiedział, że tak łatwo będzie się wkupić w jego

łaski, dużo wcześniej poprosiłbym ojca, by mi ją kupił.

A może mógłby zafundować jakiś wystrzałowy prezent dla Rafała?

Lekcje już trwają, a  my wciąż stoimy na zewnątrz. W  końcu chwytam

przyjaciela za przedramię i próbuję zaciągnąć go do środka.

– Nie! – Rafał mi się wyszarpuje. – Nie rozumiesz, że nie mogę?

– Oni już dawno są w klasie. Nie masz się czego bać.

Rafał cały drży, a w jego oczach dostrzegam przerażenie.

– Nie chcę – mówi. – Poczekam.

Nie wiem, co ten zjeb mu zrobił, ale muszę to jakoś ukrócić. Mam wyrzuty

sumienia, bo zostawiłem z tym Rafała całkowicie samego. Miesiąc temu doszło

między nami do spięcia. Rafał obchodził osiemnaste urodziny i bardzo chciał je

spędzić ze mną. Jestem jego jedynym przyjacielem. Poza mną ma tylko

chomika, na punkcie którego jest strasznie przewrażliwiony. Codziennie po

kilka razy sprawdza, czy Fikołek jeszcze żyje.

– Sorry, ale wiesz, że weekendy spędzam z chłopakami – powiedziałem mu.

– Nie możesz zrobić dla mnie wyjątku?

Milczałem przez chwilę, bijąc się z  myślami. Nawet jeśli chciałbym się z  nim

spotkać, wystawienie Dawida do wiatru mogłoby mnie słono kosztować. Nie

chciałem wracać do tego, co było.

– Naprawdę nie dam rady. Wiesz, jacy oni są…

Rafał westchnął.

–  Wiem. Codziennie doświadczam tego na własnej skórze. – Robi pauzę. –

A mój najlepszy przyjaciel ma to gdzieś.

– Co powiedziałeś?

– Słyszałeś – odparł Rafał. – Przekupując ich, tracisz mnie.

–  Nie dramatyzuj. Też nie kiwnąłeś palcem, gdy Dawid i  reszta sobie na

mnie używali.

Rafał zaśmiał się do telefonu.

–  Porównujesz moją sytuację do swojej? Wiesz w  ogóle, przez co przechodzę?

Ty musiałeś się mierzyć tylko z  głupimi docinkami. Nikt nie napadał cię

w  drodze do szkoły i  nie zaciągał w  krzaki, by zdjąć ci spodnie i  zrobić

kompromitujące zdjęcia. Nikt nie kradł ci ubrań i bielizny, gdy brałeś prysznic

po WF-ie…
–  Ja… o  niczym nie wiedziałem – odparłem. – Musiałem wyjść wcześniej

z szatni…

– Nieważne, co wtedy robiłeś. Nawet się mną nie zainteresowałeś. Siedziałem

kompletnie goły i czekałem, aż ktoś wejdzie do środka i mnie znajdzie. Miałem

szczęście, bo zrobiła to woźna.

– Nie wiem, co powiedzieć, stary…

–  Przyniosła mi coś do okrycia, a  potem pobiegła do dyrektora. Nie puściłem

pary z  ust, obróciłem wszystko w  żart. Gdy przyszedłem spóźniony na lekcje,

nawet mnie nie spytałeś, gdzie byłem. Milczałeś, podczas gdy ci debile

wyśmiewali mnie i wytykali palcami.

– Nie przypominam sobie tego – skłamałem.

–  Tak ci wygodniej… Wstydzisz się mnie, Błażej. Masz mnie za idiotę, który

tego nie dostrzega? Kurczę, przecież przesiadłeś się do innej ławki, by pozbyć

się problemu. W szkole praktycznie ze mną nie rozmawiasz.

– Nieprawda. Przecież rozmawiamy.

–  Daj spokój. Jeśli już się do mnie odezwiesz, to tylko wtedy, gdy w  pobliżu

nikogo nie ma. Zwykle albo udajesz, że mnie nie widzisz, albo się przede mną

chowasz.

– Jeśli tak to odbierasz, to…

–  To co? Przestałem już wierzyć, że się zmienisz. No chyba że przyjdziesz do

mnie w sobotę…

Miałem w  głowie straszny mętlik. Wiedziałem, że dla Rafała będzie to

szczególny dzień. On spędzał ze mną każde moje urodziny. W  ubiegłym roku

mama upiekła wielki tort czekoladowy i  udekorowała go m&m’sami.

Zamknęliśmy się w pokoju gier i podłączyliśmy mój laptop do wielkiego ekranu.

Do późnego wieczora oglądaliśmy na YouTubie głupie filmiki, rozmawiając na

najróżniejsze tematy i zajadając się tortem. Rafał miał rację. Stchórzyłem, gdy

Dawid i jego kumple zaczęli się z nim ostrzej obchodzić. Tak bardzo pragnąłem

w  końcu się komuś przypodobać, że omal nie spieprzyłem naszej przyjaźni.

Nastolatkowi trudno funkcjonować, gdy jest wciąż niedoceniany, a  nawet

spotyka się z pogardą. W domu, w szkole… Nie mogłem przechodzić z jednego

bagna do drugiego. Musiałem naprawić choć jedną z tych sytuacji.

Wiedziałem, że ze szkołą pójdzie mi łatwiej. Rodziny nigdy nie uda mi się

zmienić. Tak bardzo potrzebowałem odskoczni od problemów w  domu i  ojca,

który nigdy nie powiedział na mój temat dobrego słowa. Zawsze patrzył na

mnie tak, jakby żałował, że się urodziłem. Musiałem też odetchnąć od brata

i  matki, która nie umiała o  siebie zawalczyć. Każdy dzień z  nimi był dla mnie
mordęgą. Nie rozumiałem, dlaczego los tak bardzo mnie ukarał i  zmusił do

życia z tymi strasznymi, toksycznymi ludźmi.

– Rafał… – Westchnąłem. – Nie mogę. Obiecuję, że spotkamy się w tygodniu.

Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę wyraz jego twarzy w  tamtej chwili.

Malowały się na niej rozczarowanie, smutek, poczucie niezrozumienia i  strach

przed samotnością.

–  Jak chcesz. – Wzruszył ramionami, a  potem odwrócił się do mnie plecami

i poszedł w stronę przystanku autobusowego.

Myślałem, że po czymś takim Rafał nie będzie chciał mieć ze mną nic

wspólnego. Mimo to zaprosił mnie do siebie tydzień później na seans na

Netfliksie. Wtedy też mu odmówiłem. Akurat wprosili się do mnie Dawid

z chłopakami. Czułem, że nasza przyjaźń odchodzi w zapomnienie.

A teraz stoję przed nim, widzę, jak cierpi, i wiem, że mogę mu pomóc.

– Poczekaj na mnie. Sprawdzę, czy twoja kurtka jest w szatni.

Wchodzę do środka i  szybkim krokiem idę do pustej szatni. Kurtka Rafała

leży na podłodze. Jest cała mokra i brudna. Chłopaki musiały ją podeptać.

–  Trzymaj. – Zdejmuję swoją kurtkę i  daję ją Rafałowi. Sam wkładam tę,

którą podniosłem z podłogi.

– Dzięki, ale nie musiałeś. – Mój przyjaciel unosi lekko lewy kącik ust.

– Słuchaj… Co powiesz na to, żebyśmy zrobili sobie dziś małe wagary?

Jedziemy do centrum i  spędzamy ponad dwie godziny w  kawiarni. Rafał

opiera się o  nagrzany kaloryfer i  wzdycha z  ulgą. Mało mówi. Zwykle to on

mnie przegaduje, co akurat mi nie przeszkadza. Teraz sam muszę się wysilić.

Pokazuję mu więc głupie filmiki i  opowiadam o  ostatniej misji w  grze. Wiem,

że go to nie interesuje, ale lepsze to niż rozmowy o szkole.

Przed południem Rafał proponuje, żebyśmy pojechali do niego. Mieszka tylko

z  matką, która akurat wyjechała na dwa tygodnie do Bydgoszczy, by pomóc

najstarszemu synowi i  jego żonie w  opiece nad kilkutygodniową córką. Ojciec

i  starsza siostra Rafała zginęli w  wypadku samochodowym, gdy byliśmy

w  szóstej klasie. Rafał od przedszkola chodził na zajęcia taneczne w  innej

szkole. Tamtego dnia po raz pierwszy występował przed publicznością.

Siedzieliśmy z  Kają w  jednym z  pierwszych rzędów i  trzymając kciuki,

podziwialiśmy jego taniec. Żadne z  nas nie wiedziało, że doszło do tragedii. Po

wszystkim Rafał rozejrzał się po widowni w  poszukiwaniu swoich bliskich.

Dostrzegł jedynie matkę i brata, którzy przyjechali wcześniej.

Mój przyjaciel mieszka w niewielkim starym mieszkaniu na Woli. Pół roku po

tragedii jego matka postanowiła sprzedać dom, w  którym nie potrafiła już
mieszkać. Część pieniędzy odłożyła na lokatę dla swoich synów. Dzięki temu

Rafał mógł kontynuować zajęcia taneczne. Wytrzymał jednak tylko dwa lata,

potem z  dnia na dzień zrezygnował. Do dziś, gdy próbuję go zachęcić do

powrotu, stanowczo odmawia i nie chce o tym rozmawiać.

– Odpuść. I tak nic nie wskórasz, a tylko mnie wkurzysz.

Pokój Rafała jest mały, ale schludny. Są w  nim tylko podstawowe meble. Mój

przyjaciel nigdy nie miał problemu z  tym, że nie żyje w  takich warunkach jak

ja. Zawsze z  szacunkiem wypowiada się o  swoich rodzicach, którzy ciężko

pracowali, by ich dzieciom niczego nie brakowało.

– Chcesz herbaty? – pyta Rafał, szybko zdejmując buty i kurtkę.

–  Wiesz co, usiądź, a  ja się wszystkim zajmę – odpowiadam. Chcę być dla

niego miły i  zrekompensować mu jakoś swoje zachowanie w  ostatnim czasie.

Wiem, że jeden dzień niewiele zmieni, ale od czegoś trzeba zacząć.

Rafał czuje się w domu bezpieczniej. Rozluźnia się, a nawet żartuje. Ma swój

azyl, w  którym nikt nie ma prawa go skrzywdzić. Zazdroszczę mu. Choć mój

pokój jest niemal tak duży jak całe jego mieszkanie, nigdy nie będę się w  nim

czuł równie swobodnie.

Po pierwszej zamawiam dla nas dwie duże pizze. Zamykamy się w  pokoju

Rafała i  włączamy na komputerze francuską komedię, na którą nalega mój

przyjaciel.

–  Mógłbym tak codziennie – mówię jakiś czas później, odkładając na biurko

puste opakowanie po pizzy. – Wagary, film i jedzonko.

– Ja też…

–  Przepraszam, Rafał – szepczę po chwili. – Nie wiedziałem, że to wszystko

się tak potoczy. Nie chciałem, by Piekuta obrał sobie ciebie za cel…

– Wiem – odpowiada chłopak, przeżuwając ostatni kawałek.

–  W  pewnym momencie spanikowałem i  nie miałem pojęcia, co robić –

kontynuuję. – Żałuję, że wcześniej nie stanąłem w  twojej obronie. Prawdziwy

przyjaciel by tak zrobił.

–  Nie tłumacz się już. – Rafał poklepuje mnie po ramieniu. – Obaj wiemy,

o co chodzi.

– Mogę porozmawiać z Dawidem i przekonać go, by dał ci spokój.

Słysząc to, Rafał zatrzymuje film.

–  Wiesz, że to nic nie da. Tylko im się narazisz. Oni cię wykorzystują. Nie

zależy im na tobie. Póki jesteś fajny, będą z  tobą trzymali, ale jeśli tylko im

podpadniesz, zgnoją cię bez zawahania.


–  Dlaczego niektórzy ludzie to takie potwory? – Kręcę głową. – Skąd w  nich

tyle nienawiści i chęci, by uprzykrzyć innym życie?

– Mnie pytasz? – Rafał unosi dłonie. – Też chciałbym to wiedzieć…

– Słyszałeś o karmie? Dostajesz to, na co zasłużyłeś…

–  Słyszałem, ale nie wierzę w  nią – odpowiada Rafał. – Tata i  Marlena byli

dobrymi ludźmi, a mimo to spotkało ich coś strasznego.

– Sorry, nie pomyślałem…

–  Spoko. – Rafał podchodzi do biurka i  nalewa sobie do szklanki colę. –

Bardziej wierzę w to, że ludzie są ze sobą w jakiś sposób połączeni. I nie mam

tu na myśli więzi, które sami sobie wybieramy, czyli na przykład mnie i ciebie.

– Wraca na łóżko i  siada po turecku, zwrócony twarzą do mnie. – Nie

musieliśmy się zaprzyjaźniać, ale tego chcieliśmy. Nie było w  tym

przypadkowości. Zastanów się… Gdyby pijany kierowca wyjechał z domu kilka

minut później, prawdopodobnie nie zabiłby mi taty i siostry.

– Takie rzeczy się zdarzają – stwierdzam.

–  Z  Dawidem jest podobnie… Nie chcę, by ten kretyn mnie dręczył, ale on

ciągle to robi – kontynuuje Rafał. – Nie mam na to wpływu. Nie potrafię się od

niego uwolnić. Wiem, że nie powinienem porównywać tych sytuacji, ale żadnej

z  nich nie dało się przewidzieć. Nie zależały ode mnie, a  jednak to ja muszę

cierpieć.

– Gdyby życie było całkowicie przewidywalne, jaki byłby jego sens? – pytam.

–  Wolę prowadzić nudne życie, ale czuć się bezpiecznie, niż żyć w  ciągłym

poczuciu niepewności i zagrożenia.

Czuję, że Rafał znów nastraja się negatywnie, dlatego proszę go, żebyśmy

puścili film i  przestali rozmyślać o  problemach. Nawet nie wiem, kiedy

zasypiam. Gdy otwieram oczy, zegar nad drzwiami wskazuje kwadrans do

piątej.

–  Rafał… – mówię szeptem, po czym orientuję się, że leży obok wtulony

w  moją rękę. Jego usta stykają się z  moją skórą. Nagle dostaję gęsiej skórki

i  wpadam w  panikę. Wyobrażam sobie, że Dawid i  reszta wchodzą do pokoju

i widzą nas razem. To byłby mój koniec. Nie mogę na to pozwolić.

Ostrożnie wyswabadzam się z objęcia Rafała i idę na palcach w stronę drzwi.

–  Co jest? – Rafał przeciera oczy i  spogląda na zegar. – O  kurczę, kiedy

zasnęliśmy?

– Nie wiem – odpowiadam. – To pewnie z przejedzenia.

– Już idziesz? – Przyjaciel przeciąga się, po czym wstaje z łóżka. – Zostań.


–  Powinienem wracać. – Unikam jego spojrzenia. Zastanawiam się, czy

przytulił się do mnie świadomie, czy nie.

–  Dzięki za pizzę. – Rafał opiera się o  ścianę w  przedpokoju, podczas gdy ja

wakładam buty. – No i za te wagary. Potrzebowałem ich.

– Luz. – Zatapiam wzrok w podłodze. – A tymi idiotami się nie przejmuj. Coś

wymyślimy…

– Jasne…

Wychodzę w  pośpiechu. Dopiero na zewnątrz orientuję się, że zostawiłem u

Rafała szalik. Nie mogę wrócić na górę. Boję się. Biegnę najszybciej, jak

potrafię, byle tylko oddalić się od jego bloku. Nikt nie może mnie tu zobaczyć.

Nie zniosę kolejnych wyzwisk i gróźb. Chcę mieć w końcu święty spokój.

Dlaczego więc coś nakazuje mi zawrócić i zostać z Rafałem?

Stoję na przystanku i biję się z myślami. To był taki miły dzień… Czułem się

jak dawniej. Chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi

Rafała. Tłumiłem w  sobie emocje i  starałem się nie myśleć o  tym, że nagle

straciłem najlepszego przyjaciela. Łudziłem się, że z  czasem do tego

przywyknę, że zaakceptuję taki stan rzeczy… Trudno jest jednak pogodzić się

z  tym, że ktoś, z  kim dawniej spędzałeś każdą wolną chwilę, nagle staje ci się

obcy i niemal całkiem znika z twojego życia.

Zawsze wiedziałem, że Rafał jest mi potrzebny. Tylko on potrafi mnie

rozśmieszyć i nigdy nie uważam spędzonego z nim czasu za stracony. Myślę, że

zna mnie nawet lepiej niż Kaja. Nadajemy na tych samych falach i  doskonale

się rozumiemy. Tworzymy idealny duet.

Zamykam oczy i  wspominam moment przebudzenia. Nagle czuję na skórze

dotyk ust Rafała i  niemal podskakuję. Robi mi się gorąco i  muszę rozpiąć

kurtkę do połowy. Targają mną emocje, jakich dotąd nie odczuwałem. Tak

naprawdę nie rozumiem, co czuję. Nie potrafię tego nazwać. A  może potrafię,

ale nie mam odwagi?

Co ja tak naprawdę mogę wiedzieć? Nie mam przecież żadnego

doświadczenia w tych sprawach… Gdy chłopaki mnie pytają, czy zaliczyłem już

jakąś dziewczynę, okłamuję ich, że było kilka. Zaspokajam ich ciekawość

przygotowanymi wcześniej bajeczkami, a  oni łykają wszystko jak pelikany.

Sądzą, że skoro pochodzę z  bogatego domu, to laski same wskakują mi do

łóżka. To nie takie proste.

Dotychczas byłem tak bardzo zamknięty na bliższe relacje, że nie umiałem się

przełamać. Czułem jednak, że Kaja nie postrzega mnie już tylko jako

przyjaciela. Stałem się dla niej kimś więcej, co jest przecież naturalne. Kaja
ulokowała uczucia w  chłopaku, z  którym spędziła większość życia. A  ja ją

odtrąciłem. Wiem, że nigdy nie będzie dla mnie kimś więcej, i zmuszając się do

związku z  nią, wyrządziłbym jej znacznie większą krzywdę. Kocham Kaję, ale

nie tak, jak by chciała.

Nie wiem, czy umiałbym pokochać tak jakąkolwiek dziewczynę. Nic już nie

wiem.

Autobus zatrzymuje się na pobliskich światłach. Mam jeszcze czas, by wrócić

i  spędzić miły wieczór z  Rafałem. Część mnie tego pragnie, ale ostatecznie do

głosu dochodzi coś innego. Tchórzliwość i  niezdecydowanie. Wsiadam do

autobusu z  zaciśniętymi zębami. Podjąłem słuszną decyzję. Tak będzie lepiej

dla wszystkich. Nie ma sensu się narażać.

Po powrocie do domu zamykam się w  pokoju gier. Nie chcę z  nikim

rozmawiać i o niczym myśleć. Wyłączam się na cały świat i przepadam w grze.

To już ostatnia misja. Kończę późnym wieczorem, gdy oczy same mi się

zamykają. Idę do swojego pokoju i  padam na łóżko. Sięgam jeszcze po leżący

obok telefon. Kilka godzin temu dostałem wiadomość od Rafała.

Napisał, że cudownie mu się do mnie przytulało i żałuje, że musiałem wyjść.


 

KAJA
 

JEDENAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Otwieram oczy i  widzę mgłę. Strasznie kręci mi się w  głowie i  potrzebuję

chwili, by powrócić do rzeczywistości. Gdy obraz staje się wyraźniejszy,

dostrzegam zagracony pokój i  siedzących na kanapie ludzi. Niektórzy są już

tak zrobieni, że głowy co chwilę opadają im na oparcie. Inni się śmieją,

przeklinają i  jarają zioło. Dym wdziera mi się do nosa, przez co głośno kaszlę.

Niech ktoś otworzy okno!

Siadam na dywanie, podpierając się ręką, i rozglądam się dookoła. Gdzie jest

Krystian? Pamiętam, że zadzwonił do mnie wieczorem i  oznajmił, że idziemy

na imprezę do jego ziomka. Nie miałam tego w  planach, tym bardziej że po

ostatniej pijackiej sobocie z  Krystianem pokłóciłam się z  mamą. Chciała,

żebym powiedziała jej, kto mnie tak urządził i zabroniła mi wychodzić z domu.

– Jestem już dorosła i nie masz prawa mi mówić, co mam robić – odparłam.

Wtedy mama wyprostowała się i oparła ręce na biodrach.

– Skoro jesteś taka mądra, to wyprowadź się z domu jeszcze dziś.

Uśmiechnęłam się ironicznie.

– Z wielką chęcią – oznajmiłam, po czym wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam

upychać do niej ubrania. Mama nie spodziewała się takiej reakcji, szybko

wyrwała mi koszulki z rąk i odłożyła je z powrotem na półkę.

–  Ty głupia dziewczyno… Chcesz sobie popsuć życie? – wycedziła przez

zaciśnięte zęby.

–  Gorzej już nie będzie – mruknęłam, a  potem włożyłam słuchawki na uszy

i  położyłam się na łóżku. Tymczasem mama schowała walizkę do szafy i  przez

dłuższą chwilę coś do mnie mówiła. Celowo puściłam muzykę głośniej

i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam, mamy już nie było.

Coraz trudniej jest mi wytrzymać ze starymi. Zawsze mają do mnie o  coś

pretensje, a  zwłaszcza mama, która ostatnio przechodzi samą siebie.

Przemilczała to, że znalazłam się na podium szkolnego konkursu językowego

i  awansowałam do etapu wojewódzkiego. Rzuciła jedynie, że po tylu latach

inwestowania w  korepetycje nie spodziewała się po mnie niczego innego.

Żadnego „gratuluję” albo „jestem z  ciebie dumna”. A  jakby tego było mało,
płynnie przeszła do sprawy moich kiepskich ocen z  biologii. Tak jakby usilnie

starała się mi dopiec, odebrać mi radość nawet z drobnych osiągnięć. Ojciec nie

jest od niej lepszy. Nigdy nie staje w  mojej obronie. Znika nam z  oczu, gdy

widzi, że zanosi się na sprzeczkę, a  kiedy trafia w  sam środek huraganu,

milczy. Nie mogę znieść starych. Staram się zrozumieć ich tok myślenia, ale za

każdym razem stwierdzam, że ich logika nie ma sensu. Który rodzic celowo

wpędza swoje dziecko w  kompleksy? Jak mam wyrosnąć na pewną siebie,

ambitną i  przebojową kobietę, skoro na każdym kroku słyszę, że nie jestem

dość dobra?

Na szczęście mam swoje obrazy… Maluję je, gdy potrzebuję wyrzucić z siebie

negatywne emocje. Przez długi czas robiłam to niemal codziennie. A  potem

poznałam Krystiana. Lubię spędzać z nim czas. Dla niego nie jestem Połówką,

tylko kimś więcej. Widzi we mnie całość, którą tylko on zdaje się rozumieć.

Problem w  tym, że ja wcale nie rozumiem jego. A  teraz jeszcze nie mogę go

znaleźć.

Próbuję wstać, ale mam tak silne zawroty głowy, że od razu się przewracam.

Pamiętam, że wzięłam od Krystiana dwa albo trzy buchy i  wypiłam o  parę

szotów za dużo, ale nie powinnam mieć po tym aż takiej bomby. Coś podobnego

nigdy wcześniej mi się nie przydarzyło. Jeszcze tydzień temu wydawało mi się,

że mam wszystko pod kontrolą. Teraz zaczynam panikować, bo ciało odmawia

mi posłuszeństwa. Czyżby Krystian postanowił mnie zostawić samą z  tymi

ćpunami?

W pewnym momencie Jabol, jeden z  jego kolegów, rzuca na szklany stolik

woreczek z białym proszkiem.

–  Gotowi na kolejną rundkę? – pyta, po czym przenosi wzrok na mnie. –

Kaja?

– Co? – Dostaję mdłości. – Pogięło cię?

– Wymiękasz? – Jabol śmieje mi się w twarz. – Lechu?

–  Spierdalaj. – Chłopak z  brodą tak długą, że można by z  niej pleść

warkoczyki, przytula się do poduszki i próbuje zasnąć.

–  Nie męcz mojej dziewczyny. – Krystian wchodzi do środka z  papierosem

w  dłoni. – Na dziś jej wystarczy. Prawda, skarbie? – Kuca przy mnie i  całuje

mnie w czubek głowy.

– Gdzie byłeś? – Obejmuję go za szyję i czekam, aż mnie podniesie.

– Na dwójce, a co? Tęskniłaś?

– Zabierz mnie stąd. – Zasłaniam usta dłonią. – Niedobrze mi.

– Wynająłem dla nas pokój w hotelu na dwie noce. Co ty na to?


Oddycham z  ulgą. Nie mogłabym wrócić do domu w  takim stanie. Starzy

mieliby kolejny pretekst, by sobie na mnie używać. Dom Dragielów też nie

wchodzi w  grę. Błażej nie wie, że spotykam się z  jego bratem, i  na razie nie

chcę, by się dowiedział. Nie chcę, by myślał, że robię to, by się na nim odegrać

za odrzucenie. Od incydentu w Wigilię unikam go jak ognia. Ostatnio w szkole

Błażej podszedł do mnie i  próbował zagadać, ale kazałam mu się odczepić

i  uciekłam. Raz napisał do mnie na WhatsAppie. Pytał, jak się czuję i  czy

moglibyśmy się spotkać. Nie odpisałam, choć miałam już przygotowany długi

esej, w którym sobie na nim poużywałam. Tęsknię za nim i brakuje mi naszych

rozmów, ale po takim zawodzie chyba nie chcę mieć z  nim nic wspólnego.

Zresztą mam teraz Krystiana i  to na nim powinnam się skupić. Kto by

pomyślał, że ten nieprzewidywalny, chaotyczny chłopak tak bardzo zawróci mi

w głowie?

Wciąż jednak zastanawiam się, czy dobrze postępuję, zbliżając się do niego.

Krystian jest inny niż wszyscy. Chodzi własnymi ścieżkami i  nie przestrzega

żadnych zasad. Nienawidzi ludzi i  świata. Wygłasza te swoje nacjonalistyczne

poglądy i  próbuje przekonać innych do swoich racji. Jednocześnie sam jest

głuchy na argumenty. Z  Krystianem nie ma dyskusji. Jest tak, jak on mówi,

i  albo to zaakceptujesz, albo jesteś taka sama jak cała reszta. Brat Błażeja

zachowuje się jak żyjący w  ciągłym poczuciu zagrożenia schizofrenik. Wydaje

mu się, że nad Polską wisi fatum. Jak nie uchodźcy, to osoby LGBT. Jego

zdaniem ze wszystkich stron otaczają nas wrogowie. Chwilami nie mogę już

tego słuchać, a odnoszę wrażenie, że Krystian dopiero się rozkręca.

Coś jednak nieustannie mnie do niego przyciąga. Nie chodzi tylko o  jego

wygląd, choć to też ma znaczenie. Podoba mi się to, że Krystian jest ode mnie

dużo wyższy. Lubię też jego krótki zarost, umięśnione ciało, ciemne włosy na

klacie i  tatuaże na ramionach. Jeden przedstawia mężczyznę niosącego biało-

czerwoną flagę, a drugi uśmiechniętą szatynkę w koszulce z czarnym krzyżem.

Spytałam go raz, czy to któraś z jego byłych dziewczyn. Zaprzeczył.

–  Chciałem oddać hołd wszystkim Polkom, bo w  końcu to najpiękniejsze

babeczki na świecie. Jeśli chcesz, mogę kiedyś przerobić ten tatuaż tak, żeby

przedstawiał ciebie.

– Myślę, że na to jeszcze za wcześnie.

Oprócz wyglądu kręci mnie jego pewność siebie. Krystian ma osobowość

lidera. Gdy pojawia się w  pomieszczeniu, wszyscy momentalnie zatapiają

w nim wzrok. Brat Błażeja wzbudza respekt i nie pozwala, by ktokolwiek robił

coś za jego plecami. Jest silny i stanowczy, a zarazem troskliwy. Przy nim czuję
się wyjątkowa i  chciana. Gdyby tylko tyle nie imprezował… Ledwo zaczęliśmy

się spotykać, a ja już mam za sobą kilka wyniszczających imprez. Wiem, że na

dłuższą metę tego nie zniosę. Jeśli Krystian myśli o  mnie poważnie, będzie

musiał przystopować.

Nie pamiętam, kiedy wyszliśmy z  domówki. Budzę się rano z  bólem głowy

w  dużym hotelowym łóżku. Obok na stoliku leży mój telefon. Widzę, że mama

od rana próbuje się do mnie dodzwonić. Odpisuję jej, że nic mi nie jest i  wrócę

później.

Krystian leży odwrócony do mnie plecami. Masuję go delikatnie po

podłużnych, przecinających się bliznach. Zauważyłam je już wcześniej, ale nie

chciałam go pytać, skąd się wzięły. Przypuszczam, że zarobił je podczas jakiejś

pijackiej bójki.

–  Co jest? – Krystian odwraca się na plecy i  patrzy na mnie. – Nie śpisz?

Która jest godzina?

– Dochodzi jedenasta.

– Cholera, to już pewnie po śniadaniu… Mają tu naprawdę dobry bufet.

– Gdzie w ogóle jesteśmy?.

–  Nic nie pamiętasz? – Krystian chichocze, a  potem wyjaśnia mi, że

nocowaliśmy w  jednym z  najdroższych hoteli w  Warszawie, tuż obok Pałacu

Prezydenckiego. Wielokrotnie przechodziłam obok i  wyobrażałam sobie, że

wynajmuję pokój w tym miejscu. Krystian musiał tylko kiwnąć palcem, by moje

fantazje stały się rzeczywistością.

Do wieczora praktycznie nie wychodzimy z  łóżka. Uprawiamy seks, a  potem

bierzemy wspólną kąpiel. Koło pierwszej Krystian zamawia do pokoju pyszny

obiad. Po posiłku znowu się kochamy. W międzyczasie zapewniam mamę, że nic

mi nie jest. Proszę nawet Sylwię, by mnie kryła, gdyby mama postanowiła do

niej zadzwonić. Moja przyjaciółka natychmiast zasypuje mnie lawiną pytań.

– Gdzie jesteś? Jak ma na imię? Przystojny? Tylko nie mów mi, że to Błażej.

Sylwia od dawna twierdzi, że Błażej jest we mnie zakochany, ale ze względu

na brak doświadczenia boi się wykonać pierwszy krok. Nie miałam odwagi

powiedzieć jej, że jest na odwrót. Sprzedałam jej bajeczkę, że się pokłóciliśmy,

bo Błażej zauważył w moim telefonie aplikację randkową.

–  Skoro on ma blokadę, to ty coś zrób – namawiała mnie Sylwia. – Przecież

też coś do niego czujesz.

Po siódmej lokaj przynosi nam do pokoju wiadro z  lodem i  wytrawnym

czerwonym winem.
– A to z jakiej okazji? – Leżę nago na łóżku, przykrywając się jedynie cienkim

kocem.

– Wznieśmy toast za to, co dziś wspólnie zrobimy. – Krystian nalewa wino do

kieliszków.

– A co zrobimy? – pytam.

– Mały krok ku obronie ojczyzny i uczynieniu świata lepszym.

Przez chwilę zastanawiam się, co ma na myśli. Nagle wzdrygam się, gdy do

głowy przychodzi mi pewna myśl.

– Jeśli sądzisz, że zrobisz mi dziś dziecko, to grubo się mylisz.

Podnoszę z  podłogi bieliznę i  w pośpiechu się ubieram. Krystian wybucha

śmiechem.

–  Skąd ten pomysł? – Wypija wino jednym haustem. – Nie o  to mi chodziło.

Nie masz się czego bać.

–  W  takim razie o  co? – dopytuję, a  Krystian siada obok mnie i  wręcza mi

kieliszek.

–  Napij się i  rozluźnij. Dowiesz się w  swoim czasie. Zobaczysz, będzie

zajebiście.

Stukamy się kieliszkami. Przechylam swój tak, że czerwone wino plami mi

jasną koszulkę.

– Nie szkodzi – mówi Krystian. – Dam ci swoją.

Wychodzimy z  hotelu krótko po dziewiątej. Krystian trzyma mnie mocno za

rękę i prowadzi boczną uliczką. Zbywa mnie, gdy pytam, dokąd idziemy.

– Zaraz wszystkiego się dowiesz. Cierpliwości.

Podchodzimy do zaparkowanego przy ulicy bmw z przyciemnionymi szybami.

Wysiada z niego chłopak, którego pamiętam z imprezy. Zdaje się, że mówili na

niego Dudek.

– Jak sytuacja, mordo?

– Piją piwo w Gęsi. Jabol nie spuszcza z nich oka.

– Są sami?

– Nie. Siedzą z nimi jeszcze dwie osoby.

– Też ciepli?

– A skąd mam wiedzieć?

Krystian otwiera drzwi i czeka, aż wsiądę pierwsza.

– Wyjaśnisz mi wreszcie, co się tu dzieje?

– Za chwilę.

Gdy ruszamy, Dudek stwierdza, że nie mamy się co spieszyć, bo zdaniem

Jabola tamci nigdzie się nie wybierają. Wtedy Krystian otwiera w  smartfonie
przeglądarkę i  pokazuje mi zdjęcie szczupłego rudawego mężczyzny

z podkrążonymi oczami.

– To Wincent Curyło – mówi.

– Kto?

–  Nie znasz go? – Krystian marszczy czoło. – Dziennikarz i  autor

popularnego kanału na YouTubie. W  listopadzie pastwił się nade mną po

Marszu Niepodległości, a  ostatnio próbował prześledzić moje – prycha –

powiązania z handlarzami kobiet.

– Kretyn – rzuca Dudek. – W sensie z tego dziennikarza.

– Miałeś z nimi coś wspólnego? – pytam zaniepokojona.

–  Jasne, że nie! – zaprzecza stanowczo Krystian. – Twierdził, że ktoś

anonimowo przesłał mu dowody. Nawet nie sprawdził, czy są wiarygodne.

Obrzucił mnie gównem, by skompromitować mojego ojca. Jestem pewny, że

Curyłę opłacił ten zjeb Sójka. Pewnie to on wymyślił całą tę pojebaną aferę.

Nienawidzi ojca. Zresztą szkoda gadać… Ostatnio głośno było o  reportażu

Curyły, w  którym wyliczał, dlaczego religia powinna być wycofana ze szkół,

a  wszyscy księża stanowią zagrożenie dla młodzieży. Koleś jest pierdoloną

ciotą, która codziennie daje dupy swojemu chłoptasiowi. I niby ktoś taki ma być

wzorem dla nastolatków?

– Co zamierzasz zrobić?

– Dać mu małą nauczkę. Musi zrozumieć, że ostatnio za bardzo popłynął z tą

swoją lewacką ideologią.

– I ja mam ci pomóc? Oszalałeś?

– Ty masz tylko nagrywać, a my…

– Wy co? – wchodzę mu w słowo.

– Zmusimy go do zrobienia kilku kompromitujących rzeczy.

– I może trochę obijemy mu ryj – dodaje Dudek.

Przełykam ślinę i czuję, że zaczynam się pocić.

–  No co? – Krystian wpatruje się we mnie ze zdziwieniem. – Warto mieć

przecież na niego jakiegoś haka.

Chcę wysiąść. Pociągam za klamkę, ale drzwi są zamknięte.

– Wypuśćcie mnie – syczę, a wtedy Dudek parska śmiechem.

– Strachliwa ta twoja dziewczyna – mówi chłopak, a wtedy Krystian szturcha

go w ramię.

–  Zamknij się. Kaja. – Spogląda na mnie. – Wyluzuj. To przecież tylko

zabawa.

– Bicie i zastraszanie innych uważasz za zabawę?! – podnoszę głos.


–  Nie bądź hipokrytką. Każdy bawi się na swój sposób: Curyło wypisuje

kłamstwa na czyjś temat, a ja spuszczę mu wpierdol.

–  To nie to samo – stwierdzam. – Narażanie kogoś na utratę zdrowia lub

życia to przestępstwo.

Krystian śmieje się na cały głos i  uderza się zaciśniętą pięścią w  udo. Nagle

jego twarz całkowicie zmienia swój wyraz. Pojawia się na niej grymas gniewu,

a w jego oczach dostrzegam obłęd.

– Wygadując takie durnoty, pozwalasz temu pedałowi niszczyć ludziom życie.

– Ściska mi dłoń tak mocno, że pojękuję. – Zapamiętaj jedno… Przemoc istnieje

w  różnych formach. Nie tylko tej fizycznej. Curyło od dawna ucieka się do

przemocy. Ja też jestem jego ofiarą. Ten fiut musi ponieść za to karę.

Zamierzam tego dopilnować. A ty mi pomożesz. Rozumiemy się?

Przez resztę podróży nie mówię już ani słowa. Nie mam odwagi. Krystian

dominuje nade mną swoim twardym charakterem i  bezwzględnością. Nakręca

się, uderza pięścią w udo i powtarza, że nikt nie będzie mu podskakiwał.

–  Dla dobra ojczyzny trzeba czasem przelać trochę krwi – mówi, kiedy

parkujemy nieopodal baru. Po wejściu do lokalu Krystian mówi kelnerce, że

nasz znajomy czeka już przy stoliku. Odnajdujemy siedzącego przy oknie

Jabola.

–  Są tam, przy ścianie. – Zwraca twarz w  ich stronę. Dostrzegam czterech

mężczyzn pijących piwo i żywo o czymś rozmawiających. – I co, czekamy?

–  A  mamy inne wyjście? – Krystian wzrusza ramionami, a  potem zamawia

dla wszystkich piwo.

Mężczyźni wychodzą krótko po północy. Dziennikarz jest już mocno pijany

i idzie pod rękę z jednym ze swoich kolegów.

– Pierdolone pederasty… – mruczy pod nosem Krystian. Ma już za sobą trzy

piwa, ale nie wygląda, jakby go coś wzięło. – Chodźcie.

Dudek wraca do samochodu, a my w bezpiecznej odległości idziemy za Curyłą

wzdłuż ulicy Batorego. Przy skręcie w Boboli mężczyzna w towarzystwie kolegi

żegna się z  pozostałymi, którzy przechodzą przez ulicę i  zmierzają w  stronę

Pola Mokotowskiego.

–  Idealnie. – Krystian wyciąga z  kieszeni czarną maskę, po czym zakłada ją

na głowę. Taką samą wręcza mi i Jabolowi. – Szybko. Mamy okazję.

Wkładam maskę, po czym patrzę, jak mój chłopak gwałtownie przyspiesza.

– Na co czekasz? – Jabol poklepuje mnie po ramieniu i sam rusza w pogoń za

kolegą. Wincent do ostatniej chwili nie orientuje się, że ma nieproszone

towarzystwo.
–  Dzień dobry panu – mówi nieco zmienionym głosem Krystian, po czym

chwyta dziennikarza za ramię i  zaciąga go w  krzaki. Gdy do nich dobiegam,

mój chłopak okłada Curyłę pięściami. Tymczasem kolega Curyły spanikowany

woła o pomoc i wyciąga z torby telefon.

–  Morda, śmieciu! – Jabol uderza mężczyznę w  brzuch i  wytrąca mu z  dłoni

telefon. Tymczasem Krystian nie przestaje bić bezbronnego Wincenta.

–  Czego pan chce? Oddam wszystkie pieniądze! – Mężczyzna osłania twarz

rękami, ale na niewiele mu się to zdaje. Do Krystiana dołącza Jabol, który

kopie dziennikarza w łydkę tak mocno, że ten momentalnie upada na ziemię.

–  Na chuj mi twoje pieniądze? Chcę czegoś innego. – Krystian ściska go za

szyję i  podnosi. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Kolega Curyły siedzi na

chodniku i  trzyma się za brzuch. Jabol podchodzi do niego i  zaciąga go

w krzaki. Następnie wspólnie z Krystianem sadzają ich obu przy drzewie.

–  Jebane cioty – syczy mój chłopak. – Tylko spójrzcie na siebie. Obrzydliwe

lewackie kurwy. No dawaj – zwraca się do mnie – wyciągaj telefon i  nagrywaj.

Tylko włącz latarkę.

Mam tak spocone i  drżące dłonie, że z  trudem udaje mi się odblokować

telefon. Otwieram aparat i  włączam nagrywanie. Latarka rozświetla dwóch

mężczyzn. Jeden głośno jęczy i  prosi, żebyśmy zostawili ich w  spokoju. Obok

niego siedzi zmasakrowany Curyło i co chwilę pluje krwią.

–  Spojrzysz w  kamerę i  przyznasz, że jesteś jebanym lachociągiem, który

nienawidzi Polski i dlatego wpaja rodakom te lewackie bzdury. Powiedz to!

– A jeśli tego nie zrobię? – pyta Curyło.

Słysząc to, Krystian wkłada dłoń do tylnej kieszeni spodni i  coś z  niej

wyciąga. Kuca przed Wincentem i przykłada mu do szyi nóż.

–  Wtedy będziesz musiał wybrać: albo poderżnę ci gardło, albo utnę kutasa.

Co jest dla ciebie ważniejsze?

Dziennikarz zaciska zęby i ewidentnie bije się z myślami.

– Dobra, powiem to.

– Kotku! – jęczy drugi mężczyzna.

–  Kotku! – przedrzeźnia go Krystian, po czym mierzy w  niego nożem. – Stul

pysk albo zaszyję ci dupę, dziwko.

–  Powiem wszystko, tylko zostawcie go w  spokoju – mówi drżącym głosem

Curyło.

–  Nic mu nie będzie – zapewnia Krystian. – Ale najpierw musisz zrobić coś

jeszcze.

– Co?
Spoglądam pytająco na mojego chłopaka. Wtedy on uśmiecha się złowieszczo,

a potem każe koledze dziennikarza ściągnąć spodnie i bieliznę.

– Ruchy, pokazuj fiuta – pogania go.

– Co ty robisz? – pytam Krystiana. Cała się trzęsę, bo nie mam pojęcia, co za

chwilę się wydarzy.

–  Radek, nie… – Wincent zamyka oczy, gdy jego przerażony partner zostaje

w samych bokserkach.

–  Ryj, śmieciu! – Jabol ciągnie Curyłę za włosy. Mężczyzna głośno syczy.

W międzyczasie Radek zsuwa bokserki.

–  Taki mały?! – Krystian wybucha śmiechem. – Bierz go do ust – zwraca się

do dziennikarza.

– Słucham?

–  No bierz go, kurwa. Nie mamy czasu. Possij kilka sekund, a  później spójrz

w  kamerę i  powiedz: „Jestem jebanym lachociągiem, który nienawidzi Polski

i  dlatego wpaja rodakom te lewackie bzdury. Brzydzę się swojej obsesji na

punkcie fiutów i  nie mam prawa nazywać się prawdziwym mężczyzną”.

Zapamiętałeś? To do roboty. A ty nagrywaj.

Wincent i  Radek patrzą sobie w  oczy i  obaj mają miny, jakby mieli się za

chwilę rozpłakać. Chwilę później dziennikarz pochyla się i  bierze do ust

sflaczałego penisa. Radek zamyka oczy i  opiera głowę o  pień drzewa.

Tymczasem Krystian poklepuje mnie po ramieniu i  każe podejść bliżej, by jak

najwięcej uchwycić. W pewnym momencie Wincent podnosi głowę i mruży oczy,

patrząc prosto na telefon.

– Jestem – robi pauzę, po czym zerka na Krystiana – jebanym lachociągiem…

Nienawidzę Polski i dlatego opowiadam te lewackie bzdury… Brzydzę się tego,

że mam obsesję na punkcie fiutów. Nie jestem prawdziwym mężczyzną.

Przerywam nagrywanie, gdy mężczyzna wybucha płaczem i  tuli się do

swojego partnera.

– Doskonale! Mam to, czego chciałem. Idziemy.

–  Może podwędzić mu spodnie? – Jabol macha nam przed oczami wąskimi

rurkami.

– Nie trzeba. Róbmy tylko to, co konieczne.

Wracamy na chodnik, po czym biegniemy w kierunku samochodu. Gdy Dudek

nas dostrzega, odpala silnik i  jedzie w  naszą stronę. Wsiadamy i  zdejmujemy

maski. Wtedy on skręca z piskiem opon na środku drogi.

–  Masz to? – Krystian wyrywa mi z  ręki telefon. – Odblokuj. – Odtwarza

nagranie dwa razy. – Genialne. Zajebiście się spisałaś. – Całuje mnie w głowę.
– Co z tym zrobisz? – pytam, choć obawiam się, że znam odpowiedź.

–  Wrzucę anonimowo do internetu, gdzie tylko się da. A  potem będę patrzył,

jak ten gnój dostaje to, na co zasłużył.

– To go zniszczy – mówię.

– Na to liczę. Wincent Curyło to już przeszłość. Wszyscy się przekonają, jakie

z niego kurwisko.

Dudek odwozi nas w okolice hotelu.

– Odmelduj się, żołnierzu. – Krystian podchodzi do drzwi od strony kierowcy

i  żegna się z  chłopakiem uściskiem dłoni. – Chodź. – Obejmuje mnie. – Przed

nami jeszcze długa noc.

Nagle każdy dotyk Krystiana sprawia, że się wzdrygam i  mam ochotę uciec.

Wiedziałam, że brat Błażeja jest inny od wszystkich, zbuntowany i  czasem

niepotrzebnie agresywny, ale to, co zobaczyłam, było zwykłym przestępstwem.

– Krystian… – Zatrzymuję się na środku chodnika.

– Co jest?

– Chyba wolałabym dziś spać u siebie.

– Chcesz wracać do domu o tej porze?

– Rodzice pewnie się martwią.

–  Daj spokój, kotku. – Krystian przewraca oczami i  całuje mnie mocno

w usta. – Dziś jesteś moja. Nikomu cię nie oddam.

Gdy przekraczamy próg pokoju hotelowego, Krystian zaczyna mnie

agresywnie całować. Ulegam mu, bo wiem, że nie znosi sprzeciwu. Boję się, że

gdybym go odepchnęła, uderzyłby mnie tak, jak uderzył Wincenta. Pozwalam

więc, by wziął mnie na ręce i  rzucił na łóżko. A  potem całował po całym ciele

i rozbierał.

Myślałam, że znam Krystiana. Wierzyłam, że w gruncie rzeczy nie jest takim

złym człowiekiem. Myliłam się.

Krystian Dragiel to potwór, który krzywdzi niewinnych ludzi. Bardzo się go

boję.
 

CZĘŚĆ 2
 

KIEDYŚ
 

W przyciemnionym pomieszczeniu panuje tak wysoka temperatura, że siedzący

na krześle mężczyzna musi rozpiąć przepoconą koszulę i  podwinąć rękawy do

łokci. Wytrzymuje tak przez kilka minut, próbując się skupić na lekturze

Biblii. W  pewnym momencie ociera zwilżone czoło wierzchem dłoni, a  potem

rozbiera się do podkoszulka.

–  Na co się gapisz? Czytaj – mówi do chłopca, który siedzi skulony na starej

wersalce w pobliżu rozgrzanego pieca.

–  Nie mogę. – Chłopiec zerka niepewnie na leżącą obok niego księgę. – Jest

mi tak gorąco…

– Gorąco? – Mężczyzna parska śmiechem. – Ciesz się, że jeszcze nie poszedłeś

do piekła. Nie wytrzymałbyś tam pewnie minuty.

–  Jeszcze? – pyta niepewnie chłopiec. – To znaczy, że nie mam już szans na

niebo?

–  Masz – mówi po chwili mężczyzna – ale pod warunkiem, że będziesz

dobrym człowiekiem.

–  Przecież jestem dobry – zauważa chłopiec. – Nigdy nikogo nie

skrzywdziłem.

–  Nie jesteś dobry – słyszy w  odpowiedzi. – Dostrzegam w  tobie same złe

cechy.

– Ale jak to? Przecież nic nie robię…

– No właśnie. – Mężczyzna podnosi się z krzesła i zmierza w stronę chłopca,

ściskając w  dłoni Biblię. – Nic nie robisz… Jesteś biernym, leniwym

obserwatorem tego zepsutego świata i  bez zastanowienia przyjmujesz do łba

wszystkie kłamstwa, którymi cię zalewają.

–  Nie rozumiem… – Chłopiec patrzy na mężczyznę pytająco, gdy ten siada

obok niego na wersalce. – To co mam robić?

–  To. – Mężczyzna kładzie mu na kolanach Biblię. – Tutaj znajdziesz całą

prawdę.

Przez pół godziny mężczyzna czyta chłopcu na głos wybrane fragmenty

Ewangelii według Świętego Mateusza.

–  Nie rozumiem… – odzywa się chłopiec. – Skoro nawet Jezus mówi, że

powinniśmy wybaczać swojemu bratu siedemdziesiąt siedem razy, to dlaczego


ty nie potrafiłeś wybaczyć swojemu?

– Nie potrafiłem? – Mężczyzna mruży oczy. – Co masz na myśli?

–  Słyszałem ostatnio, jak rozmawiałeś z  panem Stefanem. Mówiłeś takie

okropne rzeczy…

–  Musiałeś się przesłyszeć. – Mężczyzna wstaje i  krąży po pomieszczeniu. –

Poza tym nikt ci nie powiedział, że nie wolno podsłuchiwać innych?

–  Nie podsłuchiwałem! – Chłopiec ściska mocno Biblię. – Szedłem do ciebie

i  wtedy usłyszałem, że nie jesteś sam. Powiedziałeś, że gdybyś mógł cofnąć

czas, tobyś go zabił.

Mężczyzna drapie się po brodzie, a potem za uchem.

– Słyszałeś coś jeszcze?

– Tylko to, że od kilku lat z nim nie rozmawiasz. Nazwałeś go też pederastą.

Co to znaczy „pederasta”?

Mężczyzna wzdycha i siada z powrotem obok chłopca.

–  Nie chciałem jeszcze poruszać z  tobą pewnych tematów, bo nie zostałeś do

końca wprowadzony… Skoro jednak sam pytasz, to dobrze, wyjaśnię ci kilka

rzeczy.

Chłopiec słyszy następnie, że pederasta to mężczyzna, który kocha innych

mężczyzn.

– Co jest złego w kochaniu? Przecież można kochać swojego tatę lub brata…

– Chodzi o inną miłość… Jesteś jeszcze za młody, by to zrozumieć.

Chłopiec nie spuszcza wzroku ze swojego rozmówcy.

– Czyli ukarałeś swojego brata za miłość?

– Nie ukarałem go – odpiera zarzut mężczyzna.

– To dlaczego z nim nie rozmawiasz? Kiedy ostatnio się widzieliście?

Mężczyzna zerka na sufit.

– Pewnie z pięć lat…

– Nie tęsknisz za nim? – dopytuje chłopiec.

– Nie. Ten człowiek to grzesznik i wysłannik diabła.

– Teraz już nic nie rozumiem.

Mężczyzna kręci głową.

– Wiesz, czym jest seks?

–  Znam to słowo – odpowiada chłopiec. – Seks jest wtedy, gdy pan i  pani się

całują, tak?

– Można tak powiedzieć. Teraz wyobraź sobie, że całuje się dwóch panów…

– No i co z tego? – Chłopiec marszczy brwi. – Nie mogą?

– Nie… To akt niezgodny z wolą Boga.


– Nie wiedziałem, że w Biblii jest to wspomniane…

– Gdybyś czytał, zamiast się lenić, wiedziałbyś…

–  Czyli chciałeś zabić swojego brata, bo robił seks z  innym panem? Jezus

przecież powiedział…

–  Nie rozumiesz tego, co czytasz! – przerywa mu mężczyzna. – Owszem,

Jezus wspominał o  przebaczeniu, ale czasem ludzie tak bardzo grzeszą, że

zasługują wyłącznie na potępienie.

–  Ale to nie ma sensu… – Chłopiec rozkłada ręce. – Jesteś zły. Jezus

nakazuje…

–  Skończ, kurwa, z  tym Jezusem – mężczyzna uderza chłopca w  tył głowy –

i  mnie posłuchaj. Gdybym był zły, nie pozwoliłbym bratu żyć. Tak, chciałem go

zabić, gdy się dowiedziałem, co robi… – Mężczyzna zasłania twarz dłońmi. –

Próbowałem z  nim o  tym rozmawiać, ale on ciągle płakał i  powtarzał, że już

dłużej nie może udawać kogoś, kim nie jest. Wmawiał mi, że taki się urodził

i  zasługuje na to, by kochać. W  ogóle nie żałował i  nie zamierzał się zmienić.

W końcu nie wytrzymałem i go pobiłem. – Prostuje się i spogląda na chłopca. –

Miał całą twarz we krwi. Uderzałem go coraz mocniej i  wyobrażałem sobie, że

rozgniatam mu czaszkę. Aż nagle przypomniałem sobie ten fragment z  Biblii

i coś we mnie pękło. Odsunąłem się od niego i rozpłakałem. To był w końcu mój

brat… Kochałem go i  nie mogłem się pogodzić z  tym, że odwrócił się od Boga.

A  potem zjawił się ojciec… – Mężczyzna głośno wzdycha. – Rodzice wzięli

stronę tego pederasty i kazali mi się wynosić z domu. Strasznie wtedy na nich

nakrzyczałem. Nazwałem ich takimi samymi grzesznikami jak on. Matka

prosiła, bym się uspokoił, i powtarzała, że rodzina powinna się trzymać razem.

Wtedy zrozumiałem, że oni przestali być moją rodziną. Wyprowadziłem się

i wyjechałem z miasta.

– Wybaczyłeś bratu? – pyta cicho chłopiec.

– Czy mu wybaczyłem? Tak… Myślałem, że jeśli zdejmę z niego ciężki grzech

i  obarczę nim siebie, to zwolnię go z  bycia przeklętym. Gdzieś w  głębi duszy

wciąż go kochałem… Zawsze uważałem go za najlepszego przyjaciela. Dziś

jednak wiem, że popełniłem błąd. Nie rozumiałem Biblii.

– To znaczy?

–  Jezus faktycznie wspomina o  przebaczeniu, ale czym tak naprawdę ono

jest? Pomyśl… Darowałem bratu życie i  pozwoliłem, by tonął w  odmętach

grzechu. Wziąłem na siebie jego winy, ale to nie wystarczyło. On wciąż robi te

okropieństwa. Kurwi się z  innymi pederastami… Powinienem był zrobić mu

przysługę i odebrać mu życie, póki było jeszcze w miarę wcześnie. Im mniej by


nagrzeszył, tym większą miałby szansę dostać się do nieba. Teraz jest już na to

za późno.

–  Ale – chłopiec przejeżdża dłonią po włosach – przecież nie można

jednocześnie komuś wybaczyć i go ukarać…

–  Skup się! – Mężczyzna ponownie uderza chłopca. – Właśnie że można.

Czasem kara jest najlepszą formą przebaczenia.

– Jezus tak nie powiedział.

–  Powiedział, ale między wierszami – stwierdza mężczyzna. – Gdybyś miał

szersze spojrzenie na jego nauki, zgodziłbyś się ze mną. Przebaczenie to pojęcie

względne. Naprawdę tego nie widzisz? Nie ma dnia, by nie dręczyły mnie

wyrzuty sumienia. Moje przebaczenie wcale nim nie było. Myślałem, że ratuję

brata, a  skazałem go na wieczne męki w  następnym życiu… Chociaż może

właśnie na to zasłużył?

– Boli mnie głowa – mówi chłopiec. – To wszystko jest takie skomplikowane…

– Ależ nie jest – odpowiada mężczyzna. – Wystarczy tylko otworzyć umysł na

prawdę. Tylko wtedy zrozumiesz, że jedyną drogą do zbawienia wszystkich

ludzi jest oczyszczenie świata z  ciężkiego grzechu. A  teraz czytaj. Nie

wypuszczę cię stąd, dopóki nie przeczytasz jeszcze kilku stron.


 

BŁAŻEJ
 

DZIEWIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Od dwóch godzin patroluję wybrzeże miasta Burden, oczekując kolejnego ataku

ze strony wroga. Wczoraj miałem dużo szczęścia – próba wysadzenia stoczni

odbyła się wieczorem, gdy akurat byłem zalogowany. Wróg przysłał agenta,

który ukrył się na statku handlowym płynącym z  Lepszego Świata. Statek

z  powiewającą na maszcie białą flagą raz w  tygodniu przybywa do wszystkich

miast w  dystrykcie, zaopatruje je w  jedzenie, wodę pitną i  amunicję dla służb

porządkowych. Gracz może wybrać rzadsze terminy dostaw, ale raczej nikt tego

nie robi. W  dystopijnym państwie Fallen wszyscy mierzą się bowiem z  tymi

samymi problemami. Brakuje jedzenia, wodny pitnej i  pieniędzy,

a  morderstwa, kradzieże i  nietolerancja są na porządku dziennym.

Nadrzędnym celem każdego gracza jest przetrwać i  zaprowadzić porządek

w  mieście. Gdy uda się zapanować nad kryzysem, przystępuje się do realizacji

dalszej części planu, czyli rozwoju. Każdy pragnie, by jego miasto wyróżniało

się na tle innych i  przebijało je pod względem gospodarczym. Poprawa

stabilności i  bezpieczeństwa pociąga za sobą większe wpływy w  regionie

i  przewagę handlową. Pod tym względem Fallen nie różni się niczym od

prawdziwego świata. Liczy się to, by jak najwięcej zarabiać. Ale żeby zarabiać,

trzeba najpierw posprzątać po głupich ludziach, którzy trzydzieści lat

wcześniej, prowadząc wojny nuklearne, omal nie doprowadzili świata na skraj

przepaści.

Wielu uważa, że Thunderworld to pesymistyczna wizja życia, w  którym

nierzadko trzeba przelać krew, by wywalczyć sobie spokój i bezpieczeństwo. Dla

mnie jedyna różnica między prawdą a  fikcją jest taka, że w  grze mam dużo

więcej do powiedzenia. Ode mnie zależy przetrwanie mieszkańców

i ewentualny rozwój metropolii. Nareszcie coś znaczę.

Gdy miesiąc temu znalazłem na swojej skrzynce mailowej wiadomość

z  linkiem zapraszającym do udziału w  grze, z  początku myślałem, że to spam.

Miałem skasować wiadomość, ale właśnie przeszedłem jedną z gier i szukałem

nowej rozrywki. Poza tym musiałem zająć myśli czymś innym niż
wydarzeniami sprzed trzech tygodni. Zrobiłem niedawno coś okropnego, czego

będę żałował do końca życia.

Opis Thunderworld wydał mi się interesujący, a  trailer sugerował, że gra

będzie się świetnie prezentowała na moim dużym ekranie. Gracz może

patrolować miasto, korzystając z  najróżniejszych pojazdów: mechanicznych

skrzydeł przymocowanych do pleców, samochodu fortecy, którego uszkodzenie

przez grasujących po mieście przestępców graniczy z  cudem, czy helikoptera

uzbrojonego w  wyrzutnie rakiet i  karabiny maszynowe. Do dyspozycji są też

motocykle, prywatny pociąg, a  nawet rower z  napędem elektrycznym. Z  tego

ostatniego nigdy nie korzystałem. W Burden trzeba być szybkim, jeśli nie chce

się zostać zaskoczonym na ulicy przez bandę spragnionych krwi i  zemsty

zbirów.

Już po kilku godzinach grania mroczny, niebezpieczny, ale pasjonujący świat

Fallen pochłonął mnie bez reszty. Podróżując po swoim mieście, widziałem

chaos, gniew i  cierpienie. Obiecałem sobie, że uczynię z  Burden czołową

metropolię w  dystrykcie. Skoro nie mogę naprawić własnego świata, to

przynajmniej uczynię lepszym ten wirtualny.

Fallen podzielone jest na kilkaset dystryktów. Nie wiem, ile dokładnie, ale

wyczytałem w sieci, że ich liczba powiększa się wraz ze wzrostem popularności

gry. Gracz może osiągnąć maksymalnie dziesięć poziomów rozwoju. Każdy

kolejny poziom wymaga większych nakładów pracy i  czasu. Podobno tylko

nielicznym udało się dotychczas dobić do poziomu szóstego. To właśnie wtedy

możliwe są podróże między dystryktami. Dotychczas nie spotkałem u siebie

żadnego podróżnika. Domyślam się, że nie interesuje ich tracenie czasu na

nowicjuszy. Odwiedzają pewnie największe miasta w całym państwie, próbując

nawiązać użyteczne sojusze. Być może kiedyś sam stanę się jednym z nich. Na

razie próbuję dobić do drugiego poziomu, by umożliwić sobie podróże między

miastami w  obrębie swojego dystryktu. Sam nie poradzę sobie z  tym

bałaganem.

W każdym dystrykcie znajduje się maksymalnie pięćdziesiąt miast. Gracze

na drugim poziomie mogą raz w  tygodniu odwiedzić jedno wybrane miejsce,

pokojowo lub nie. Wszystko zależy od gracza. Ktoś może podróżować, by

wchodzić we współpracę i wymieniać się technologią lub żywnością, a ktoś inny,

by najeżdżać na miasta i doszczętnie je plądrować. Od początku postawiłem na

rozwiązania pokojowe. Doszedłem do wniosku, że nie chcę mieć wokół siebie

wrogów, bo nie jestem na tyle silny, by się im przeciwstawić. Przez pierwszy

miesiąc próbowałem w  spokoju odbudować Burden ze zgliszcz, które zastałem.


Nikt z  zewnątrz mi nie przeszkadzał, co potraktowałem jako dobry znak.

W  zasadzie jedyny kontakt, jaki miałem z  innymi miastami, to wysłany przez

jednego z sąsiadów koński zaprzęg z żywnością. Przybył w pierwszym tygodniu

mojej gry i  z początku pomyślałem, że to działanie wpisane w  scenariusz.

Później jednak woźnica wręczył mi list powitalny, na którym znajdowała się

pieczęć miasta Stardell. Jego władca życzył mi szybkiego rozwoju i  liczył na

owocną współpracę. Odpowiedziałem mu tym samym, nie dając jednak nic

w  zamian. Podobało mi się jednak to, że w  Thunderworld można rozwiązywać

problemy czymś innym niż siłą.

Byłem naiwny przez miesiąc.

Wczoraj nie mogłem uwierzyć, że ktoś próbuje wysadzić mi stocznię. Akurat

doglądałem budowy centrum resocjalizacji więźniów, gdy na ekranie pojawiło

się powiadomienie o  zagrożeniu nad wybrzeżem. Czym prędzej wróciłem do

swojej fortecy w  pobliżu wzgórz i  wsiadłem do helikoptera. Udało mi się zabić

napastników, ale atakując ich rakietami, uszkodziłem dwa statki i  zabiłem

kilku swoich ludzi. Okazało się, że zostałem zaatakowany przez władcę miasta

SteelX, czyli jednego z  sąsiadów. Nagle okazało się, że w  Thunderworld

wszystkie chwyty są dozwolone, a  moralność można sobie wsadzić w  dupę.

Gracze idą na całość. Nie ma mowy o  oszczędzaniu kogokolwiek. Liczy się

napierdalanka. Zniszczyć i zgładzić, by dojść na szczyt.

W panelu kontroli sprawdzam, że za pół godziny skończy mi się paliwo

w  moich mechanicznych skrzydłach. Powinienem więc niedługo wrócić do

fortecy. Na wybrzeżu panuje spokój. Stocznia jest sprawna w  stu procentach.

Udało mi się ją ocalić. Wczorajszy incydent dał mi jednak do myślenia. Muszę

przyjąć inną, bardziej agresywną strategię, jeśli nie chcę stracić swojego

miasta. Na szczęście dziś jest sobota, dlatego mogę do wieczora nie wychodzić

z  pokoju gier. Przez resztę dnia rozmyślam nad działaniami na najbliższy

tydzień. Postanawiam wybudować dodatkowe punkty obserwacji przy obu

szlakach – morskim i  górskim. Dodatkowo rezygnuję ze stworzenia centrum

nauki, które miało mi pomóc zdobyć dodatkowe punkty w  rankingu wiedzy.

Obok jakości życia mieszkańców to właśnie wiedza stanowi kryterium, które

najbardziej przybliża gracza do wyższego poziomu. Zanim jednak ją zdobędę,

muszę zatroszczyć się o zabezpieczenie Burden przed najeźdźcami.

Po południu wpadam na pomysł przeprojektowania całego miasta. Wstępne

szacunki pokazują, że będzie się to wiązało z  niemal całkowitym

wykorzystaniem budżetu, ale wierzę, że to gra warta świeczki. Burden

podzielone jest na dwie strefy: bogatą i  biedną. To właśnie ta druga stanowi


moją największą bolączkę. Zamieszkują ją frustraci, którzy regularnie sabotują

moje działania. Codziennie choć raz dostaję powiadomienie o  zamieszkach

wywołanych przez któryś z  trzech największych gangów. To właśnie one

sprawiają, że teoretycznie nie opłaca mi się inwestować w  rozwój strefy nędzy.

Komentarze w  internecie wskazują na to, że nie tylko ja mam ten problem.

Podział na dwie skrajne strefy wydaje się elementem scenariusza gry.

Co się jednak stanie, jeśli zaryzykuję i  wykorzystam strefę nędzy jako

kamuflaż? Wystarczy, że odnowię stare, brudne kamienice i  postawię kilka

nowych budynków. W  przypadku brutalniejszego ataku, a  na taki muszę być

chyba przygotowany, potencjalni najeźdźcy rzucą się na bezwartościowy obszar

miasta, dając mi czas na reakcję. Na licznych forach poświęconych

Thunderworld dotychczas nie widziałem wzmianki o  podobnej strategii. Ktoś

musi przetrzeć szlak.

– Błażej? – Mama stoi w uchylonych drzwiach i trzyma na rękach mojego brata

Antosia. – Grałeś całą noc?

– Co? – Siadam na kanapie i przecieram zaspane oczy. – Która godzina?

– Dochodzi dziewiąta – odpowiada mama. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. –

Idziesz na śniadanie?

– Zaraz przyjdę.

Przez kilka minut wpatruję się w  wyłączony ekran i  analizuję w  myślach

wszystkie ostatnie wydarzenia z  Thunderworld. Rozpocząłem przygotowania

do obrony przed wrogami. Fundusze niebezpiecznie mi się skurczyły i na razie

nie mam pomysłu, jak pozyskać nowe. W  grze istnieje opcja automatycznego

zwiększenia podatku wszystkim mieszkańcom bądź wybranym grupom

społecznym. Teoretycznie mógłbym zabierać więcej pieniędzy najbogatszym

z  nich, ale ktoś pisał na forum, że tego typu zagranie może doprowadzić do

jeszcze większych rozruchów w  mieście. Gracz nie może bowiem sterować

mieszkańcami miasta. Może za to starać się skutecznie nimi manipulować.

Podczas śniadania mama z  zaniepokojeniem w  głosie sugeruje, że ostatnio

poświęcam na granie zbyt dużo czasu.

– Obawiamy się z ojcem, że ostatnio tracisz nad tym kontrolę.

Ignoruję jej uwagi, bo wszystkie moje myśli krążą wokół Thunderworld. To

prawda, że jeszcze nigdy żadna gra nie pochłonęła mnie aż do tego stopnia, ale

nie widzę w  tym nic złego. Jem w  pośpiechu, by móc wreszcie odejść od stołu
i  wrócić do pokoju gier. Najchętniej w  ogóle bym z  niego nie wychodził.

Rzeczywistość w  grze, choć przygnębiająca i  skomplikowana, jest moja.

W  prawdziwym życiu nie mam już nad niczym kontroli. Odnoszę wrażenie, że

z  każdym dniem bezpowrotnie tracę jakąś część siebie. Mój świat rozpada się

na kawałki, a  ja nie mogę nic z  tym zrobić. Zostałem sam. Straciłem osoby, na

których najbardziej mi zależało. Najpierw Kaję, która już trzeci miesiąc unika

mnie jak ognia i  traktuje jak największego wroga. Myślałem, że z  czasem jej

przejdzie i  będziemy mogli wrócić do tego, co było. Wygląda jednak na to, że

Kaja nie potrafi wybaczyć mi odrzucenia zalotów. W  końcu się z  tym

pogodziłem. Uznałem, że nie mogę w  nieskończoność walczyć o  odnowienie

z nią kontaktu. A poza tym wcale tego nie chciałem, bo nie czułem się samotny.

Miałem Rafała, z  którym spędzałem coraz więcej czasu. Było mi dobrze.

Zaczynałem nawet lubić swoje życie. Do czasu.

Teraz nawet Rafał nie chce mnie znać. I wcale mu się nie dziwię. Brzydzę się

sobą po tym, co zrobiłem. Nie należę już do prawdziwego świata, więc muszę

uciec do wirtualnego. Tam mam jeszcze szansę zrobić wiele dobrego.

W realu mogę jedynie wszystko spierdolić.

Nie daję rady skupić się na grze. Bez przerwy rozmyślam o  Rafale

i  odruchowo sięgam po telefon, by sprawdzić, czy coś napisał. Nie wiem,

dlaczego mam jeszcze złudzenia. Jestem głupi i  naiwny, a  do tego egoistyczny,

bo zamiast dać mu święty spokój, postanawiam do niego napisać. Przez dziesięć

minut gapię się w  telefon, licząc, że za chwilę zawibruje mi w  dłoniach. Nic

takiego się nie dzieje, dlatego wysyłam kolejną wiadomość. Chcę go

sprowokować, by kazał mi się odwalić. „Napisz cokolwiek!”, krzyczę w myślach.

Tymczasem Rafał milczy. Skreślił mnie na dobre.

Nagle wzbiera we mnie tak silny gniew, że biorę zamach i  ciskam telefonem

o  ścianę. Roztrzaskuje się na kawałki, które lądują w  różnych miejscach na

podłodze. I bardzo dobrze. Nie potrzebuję go. Moja aktywność w social mediach

i  tak jest znikoma. Wolę się w  spokoju skupić na Thunderworld. Nie zgadzam

się z  mamą, która stwierdziła dziś, że ani internet, ani żadna gra nigdy nie

zastąpią człowiekowi prawdziwego życia. W dzisiejszych czasach wszystko kręci

się wokół internetu. Niektóre badania wykazują, że w  ciągu roku człowiek

spędza w sieci ponad sto dni. Świat online już dawno stał się dla nas tak samo

istotny jak ten poza grą. Kontakty międzyludzkie często ograniczają się tylko

do internetu. Ludzie potrafią zakochać się w  osobach, których nigdy nie

widzieli na żywo. Nie słyszeli ich prawdziwego głosu, znają tylko ten

zniekształcony przez głośniki. Nie poczuli też ich zapachu. Mimo to żywią do
nich uczucia, bo one nie znają barier. Internet może być dla nas drugim

światem. Już teraz nie musimy wychodzić z  domu, by coś załatwić. Możemy

nawet zamówić sobie dostawę zakupów ze sklepu. Internet to lepsza,

wygodniejsza rzeczywistość.

Z radością rozsiadam się więc przed dużym ekranem i  powracam do

Thunderworld. Przez pierwszą godzinę patroluję miasto i  pacyfikuję

chuliganów, którzy próbują zablokować budowę wieżowca w strefie nędzy. W tle

puszczam muzykę i zwiększam głośność, by nie słyszeć dochodzących zza drzwi

krzyków. Ojcu znowu odpierdoliło i  zaczął się wyżywać na mamie. Mam to

gdzieś. Niech sobie żyją w swoim piekiełku i mnie w to nie mieszają.

Dostaję powiadomienie o  pożarze kilka przecznic od miejsca, w  którym się

znajduję. Jadę tam opancerzonym samochodem. Muzyka zmienia się na

dramatyczną, co nie zwiastuje niczego dobrego. Zatrzymuję się nieopodal dużej

grupy ludzi, którzy wrzucają koktajle Mołotowa do płonącego sklepu. Mam

chwilę, by zmienić ustawienia gry. Postanawiam przekierować większość służb

porządkowych do strefy nędzy i  spacyfikować zamieszki, zanim przybiorą na

sile. W  Thunderworld nie ma bowiem gwarancji, że lud nie zbuntuje się

przeciwko władzy. Istnieją setki, a  może nawet tysiące scenariuszy. Czasem

wystarczy jeden błąd, by stracić kontrolę nad miastem i  wypaść z  rozgrywki.

Nie zamierzam do tego dopuścić, dlatego na ponad dwie godziny zamieniam

kilka dzielnic w strefę wojny. Według statystyk straciłem już stu ludzi, z czego

jedna trzecia to moi policjanci i  żołnierze. W  wyniku zamieszek cofam się na

niższy poziom. Teraz widzę, że niepotrzebnie eskalowałem konflikt. Twórcy gry

podpuścili mnie, by sprawdzić, jak sobie poradzę w  trudnej sytuacji. Tylko co

innego mogłem zrobić? Ignorowanie problemu mogłoby sprawić, że następnym

celem chuliganów stałby się jeden z  powstających wieżowców. Być może każdy

gracz musi przechodzić przez to samo. Krok w  tył, by potem wykonać kilka

naprzód.

Obym nie musiał się już więcej cofać.

Gra tak mnie wciągnęła, że nawet nie wiem, kiedy za oknem zrobiło się ciemno.

Nie jadłem nic od rana. Koło pierwszej mama wołała mnie na obiad, ale byłem

zbyt zajęty jazdą czołgiem po ulicach Burden i  oblewaniem wodą podejrzanych

typów. Wreszcie znów mam kontrolę nad miastem. Czas na odrobinę

przyjemności. Wracam do fortecy i  poświęcam chwilę na jogę. Ćwiczę


równolegle ze swoją wirtualną postacią. Kładę się na dywanie, wkładam

słuchawki bezprzewodowe i  łączę się z  grą. Spokojna muzyka rozbrzmiewa mi

w  uszach. Słyszę równomierne bicie serca swojego awatara. Na pół godziny

wyłączam się z  obu światów. Gdy powracam do rzeczywistości, czuję się

wypoczęty i  zrelaksowany. I  wtedy na ekranie pojawia się powiadomienie

o  treści: „Na górskim szlaku handlowym pojawił się niezidentyfikowany

obiekt”. Jeszcze tego brakowało.

Zakładam mechaniczne skrzydła i  wzbijam się w  powietrze. Dwie minuty

później latam już nad górami i  patroluję szlak. Na dole ekranu pojawia się

czerwony pulsujący okrąg. To radar namierzył intruza. Przybliżam ekran

i  dostrzegam zaprzęg. Kolejny prezent od władcy miasta Stardell? Jeśli

przybywa, by wesprzeć mnie finansowo, to trafił na odpowiedni moment. Wiem

jednak, że nie robi tego bezinteresownie. Czego oczekuje w zamian?

Ląduję nieopodal, a  muzyka momentalnie zmienia się na niespokojną.

Irytuje mnie, więc postanawiam ją wyłączyć. W  tym czasie woźnica schodzi

z  powozu i  zmierza w  moją stronę. Widzę, że trzyma coś w  dłoni. To pewnie

kolejny list. Mężczyzna unosi drugą rękę na powitanie. Wtedy u góry ekranu

pojawia się komunikat z  treścią wiadomości. Okazuje się, że odwiedził mnie

władca miasta na dalekiej północy dystryktu. Po krótkim wstępie gra się

wiesza, a  postacie na ekranie zastygają w  bezruchu. Wygląda na to, że mam

jakieś problemy z  internetem. Czuję się nieswojo, ale na szczęście szybko

odzyskuję połączenie. Nagle woźnica znika z  pola widzenia. Tymczasem mój

awatar wykonuje dziwne, gwałtowne ruchy, po czym upada na ziemię, na której

pojawia się czerwona plama. Niemożliwe. Jak to się stało? Padłem ofiarą

hakera, który usunął mnie na chwilę z  gry, by zyskać przewagę, czy miałem

pecha? Niech to szlag!

Otwieram mapę miasta i  szybko namierzam intruza. Ukradł jeden

z  samochodów i  właśnie przemierza strefę nędzy. System błyskawicznie

wyznacza jego potencjalną trasę. Tylko nie to. Prawdopodobnie jedzie prosto do

mojej fortecy.

Już wiem, że jeden z  graczy postanowił przeprowadzić zamach na Burden.

Dochodzę do wniosku, że właśnie osiągnął drugi poziom rozwoju i  chce się

zabawić. Dlatego wybrał odległe, znajdujące się na niższym poziomie miasto

i  przysłał do niego tylko jednego awatara. Nie dziwię mu się. Sam też nie

chciałbym niepotrzebnie ryzykować, że coś pójdzie nie tak i  poniosę większe

straty. Jeśli jednak ten typek myśli, że zrobi sobie ze mnie królika

doświadczalnego, to grubo się myli.


Udaje mi się dotrzeć do fortecy przed nim. Wykorzystuję zyskany czas na

wezwanie do siebie trzech wojskowych odrzutowców i  śmigłowca. Podczas gdy

na prywatnym lotnisku na dachu budynku lądują odrzutowce, śmigłowiec

podąża za rozpędzonym samochodem. Mógłbym spróbować go ostrzelać, ale nie

chcę ryzykować, że przypadkiem wyrządzę szkody w  mieście. I  tak stoję

kiepsko z kasą, a poza tym spadłem na niższy poziom rozwoju. Pozwalam więc

intruzowi dotrzeć jak najbliżej górskiej drogi prowadzącej do fortecy. Moja

armia już po ciebie jedzie, skurwielu.

Wydaję żołnierzom polecenie, by nie zabijali napastnika. Obawiam się

jednak, że ma ze sobą ładunki wybuchowe i  wysadzi się w  powietrze razem

z  samochodem. Tak się jednak nie dzieje. Awatar woźnicy wyskakuje

z  pędzącego samochodu, który wjeżdża prosto w  jeden z  moich uzbrojonych

samochodów. Dochodzi do eksplozji, po której na ekranie pojawia się

komunikat o śmierci czterech żołnierzy. Tymczasem intruz podnosi się z ziemi,

a w jego rękach materializuje się karabin maszynowy. Zaczyna się strzelanina,

w której ginie kolejny żołnierz. Dość tego. Miarka się przebrała. Nie zamierzam

dłużej się z tobą cackać.

Rozkazuję pilotowi śmigłowca zestrzelić wroga. Kilka sekund później postać

upada na ziemię. Moi żołnierze obezwładniają ją i  zaciągają do samochodu.

Potem przywożą woźnicę do fortecy i  skuwają kajdankami. Postanawiam

osobiście porozmawiać z  nieznajomym. Włączam mikrofon zamontowany

w słuchawkach i odzywam się:

– Dlaczego napadłeś na moje miasto?

Intruz odpowiada na moje pytanie dopiero po chwili:

– Przybywam w pokoju.

–  Gówno prawda – mówię przez swojego awatara. – Traktujesz

Thunderworld jak zabawę. Nie rozumiesz, że to coś więcej niż tania rozrywka.

Awatar mojego przeciwnika ani drgnie. W końcu przemawia:

– Koleś, o czym ty mówisz?

Zaczynam się denerwować. Jeszcze chwila, a sprzedam mu kulkę w łeb.

–  W  naszym dystrykcie nie ma miejsca dla takich nieodpowiedzialnych

idiotów – wyjaśniam. – Jeśli mamy podbić całe Fallen, musimy współpracować.

– O czym ty mówisz? – pyta woźnica.

–  Konieczne jest stworzenie wspólnoty, dzięki której zyskamy przewagę nad

innymi dystryktami – kontynuuję. – Większość władców to egoiści, którzy

widzą tylko czubek własnych nosów. Nie potrafią spojrzeć szerzej. Tylko razem

możemy zdziałać wielkie rzeczy.


– Kompletnie oszalałeś – mówi mój przeciwnik. – Przecież to tylko głupia gra.

–  Thunderworld to coś więcej niż gra, a  Burden to mój dom! – krzyczę. –

Wtargnąłeś do mojego domu, dlatego poniesiesz karę.

– Jesteś świrem – rzuca. – Straciłeś poczucie rzeczywistości.

Nie zamierzam dłużej słuchać tych głupot. Rozkazuję mojemu żołnierzowi

strzelić wrogowi w głowę.

–  Oby nigdy więcej nie przyszło ci do głowy ze mną zadzierać – mówię,

a  potem patrzę, jak awatar woźnicy upada na podłogę, a  z głowy wypływa mu

krew. Po chwili postać znika, a ja świętuję triumf. Wiem jednak, że z władcą na

wyższym poziomie nie poszłoby mi tak łatwo. Muszę pracować jeszcze ciężej

nad poprawą obronności miasta. Przede mną wiele intensywnych tygodni, ale

wierzę, że uczynię z  Burden metropolię godną dominacji nad dystryktem,

a wkrótce może nad całym państwem.

Jest już po siódmej, gdy mama wchodzi bez pukania do pokoju.

– Twój brat wrócił – mówi, a na jej twarzy maluje się zaniepokojenie.

– I co z tego? – Marszczę brwi. – Nie było go raptem dwa dni.

Krystian ostatnio często nocuje poza domem. Domyślam się, że szlaja się

gdzieś ze swoimi kumplami. Wcale bym się nie dziwił, gdyby ciągle ćpali

i  jarali. Dla mojego brata nie ma już ratunku. Gdyby mieszkał w  Burden,

zamknąłbym go w izolatce w miejskim więzieniu. Tacy jak on nie powinni mieć

kontaktu z ludźmi.

– Nie przyszedł sam – dodaje mama. – Chodź, przywitaj się.

Nie wiem, dlaczego tak nalega. Skoro jednak w  grze nie dzieje się nic

ciekawego, rozłączam się i postanawiam opuścić pokój.

– Siema, brat… – Krystian stoi w korytarzu i opiera się o ścianę. – Jak leci?

Słyszę, że mama rozmawia z  kimś w  salonie. Mijam mojego brata, by

sprawdzić, kogo ze sobą przyprowadził.

– Cześć. – Kaja spogląda nieśmiało w moją stronę. Serce omal nie wyskakuje

z piersi.

Nie rozumiem. Co ona tu robi?

–  Dlaczego nie mówiłeś, że twoja przyjaciółka i  Krystian są parą? – pyta

mama.

– Parą? – Przełykam ślinę, a potem mierzę Kaję nienawistnym spojrzeniem.

– Tak jakoś wyszło. – Krystian wychodzi zza ściany, a potem kładzie mi dłoń

na ramieniu. – Chyba ci to nie przeszkadza?

– Nie – odpowiadam cicho. – Róbcie sobie, co chcecie.


Nie odrywam wzroku od Kai. Jak on mogła mi to zrobić? Dlaczego akurat mój

brat? Czy to jej zemsta za to, że ją wtedy odrzuciłem?

Dłużej tego nie zniosę. Obracam się na pięcie i staję do wszystkich plecami.

–  Sorry, ale gra czeka – mówię na odchodne, po czym biegnę do pokoju gier

i  trzaskam drzwiami. Loguję się do gry, wkładam słuchawki i  puszczam

muzykę na fulla. Nie chcę o nich myśleć. To odrażające. Kaja i Krystian? Nie…

po prostu nie.

Teraz widzę to wyraźniej niż kiedykolwiek. W  realu nie ma już dla mnie

miejsca. Nienawidzę go i  nie chcę w  nim żyć. Pragnę zapomnieć o  Kai,

Krystianie, rodzicach, a nawet Rafale. Marzę o tym, by móc za pomocą jednego

przycisku przenieść się do Thunderworld i  już nigdy nie wyjść z  gry. Może nie

jest to idealna rzeczywistość, ale i tak lepsza niż to bagno, w którym tkwię.

Nienawidzę świata i  otaczających mnie osób. Wszyscy ludzie to potwory,

które zasługują na to, co najgorsze.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Za mną najgorsza końcówka roku w  życiu. Choć rana na ramieniu bardzo

szybko się goi, to spowodowana medialną nagonką gonitwa myśli sprawia, że

czuję się jeszcze gorzej niż przed zamachem. Mam ciężką głowę, a  kości tak

bardzo mnie bolą, że praktycznie nie wstaję z  łóżka. Mama uważa, że to stres

pourazowy, a tata przekonuje, że za mój kiepski stan odpowiada internet.

–  Naczytałaś się tych krzykliwych, czerwonych nagłówków i  teraz nie masz

nawet siły ruszyć ręką.

Tata kilka razy próbuje zabrać mi telefon, ale za każdym razem protestuję

i  powtarzam, że jeśli to zrobi, wpędzi mnie w  jeszcze większy dołek. W  końcu

odpuszcza, ale oznajmia, że po Nowym Roku załatwią mi z  mamą psychologa.

Co najmniej dwa razy w tygodniu.

Próbuję być silna, ale wybucham płaczem kilka razy dziennie, przez co mama

zmusza mnie do łykania tabletek na uspokojenie. Myślę o Błażeju i wszystkich

osobach, które straciły życie w  tym strasznym zamachu. Wciąż niewiele

rozumiem i zadaję sobie milion pytań bez odpowiedzi. Rodzice po raz pierwszy

odwołują rodzinną wigilię. Przygotowują jedynie skromną kolację dla naszej

trójki. Nie wiem, czy robią to, bo myślą, że nie jestem jeszcze gotowa na

kontakt z  innymi ludźmi, czy aż tak się mnie wstydzą. Bez względu na to, co

nimi kieruje, są dla mnie teraz niemal całym światem. Poza nimi i  Sylwią nie

mam już nikogo.

Każdy dzień przynosi kolejną falę hejtu. Cudowna Dziewczyna wciąż nakręca

media, które prześcigają się w  publikowaniu jak najbardziej sensacyjnych

informacji na mój temat. Większość z nich to kompletne bzdury. Zapisuję linki

do artykułów i  robię screeny treści. Przechowuję wszystko w  specjalnym

folderze na laptopie. Gdy sprawa przycichnie, pozwę te wszystkie hieny

i  zażądam ogromnych odszkodowań. Media uważają się za bezkarne. Wydaje

im się, że powielenie nieprawdziwej wiadomości na czyjś temat nie jest niczym

złym, jeśli powoła się na inny portal lub tabloid. I tak oto wszyscy cytują jeden

z  tabloidów, który zasugerował, że byłam w  ciąży z  Błażejem i  w momencie


konfrontacji wyjawiłam mu, że zdecydowałam się na aborcję. To właśnie

dlatego załamany Błażej miał sobie odebrać życie.

–  To przecież kompletne bzdury – powiedziała przez telefon zdenerwowana

Sylwia. – W ogóle się tym nie przejmuj.

–  Jak mam się nie przejmować, skoro ktoś napisał mi dziś w  wiadomości

prywatnej na Instagramie, że noszę w sobie dziecko diabła?

–  Ludzie piszą różne rzeczy – odparła Sylwia. – Wiem, że to boli, ale musisz

spróbować olać tych idiotów.

Być może Sylwia ma rację… Z internetem jest jak z życiem. Rzadko mówimy

na głos to, co naprawdę myślimy. Wolimy ranić innych. Jestem tego świadoma.

Dlaczego więc mimo to tak ciężko mi znieść te wszystkie obelgi?

Wciąż nie wiadomo, czy liceum Freuda ma jakąkolwiek przyszłość. Zginęła

większość nauczycieli i  duża część uczniów. Portale internetowe codziennie

publikują zdjęcia sprzed budynku. Teren został ogrodzony przez policję, na

miejscu trwają intensywne prace śledczych. Mimo to jednemu z  pismaków

udaje się zdobyć fotografie z  wnętrza szkoły. Widać na nich poplamione krwią

podłogi na korytarzach oraz porysowane przez naboje ściany. Sala

gimnastyczna została całkowicie zniszczona. Na razie nie ma mowy o powrocie

na zajęcia. Nie wiadomo nawet, co z  nauczaniem zdalnym. Nikt nie był

przygotowany na coś takiego. Czytałam wywiad z wiceprezydentem Warszawy,

który sugerował, że być może Freuda trzeba będzie zamknąć, a  uczniów

umieścić w  innych szkołach. Panuje kompletny chaos. Nie chcę wychodzić

z  domu. To, co widzę za oknem, to już nie jest świat, który znałam. To jakiś

koszmar.

Po świętach odbywają się pierwsze pogrzeby ofiar, a  dziennikarze polują na

łakome kąski. Nie brakuje nagłówków oskarżających mnie o  bezduszność.

Wszyscy zastanawiają się, dlaczego nie opłakiwałam z  innymi swoich

znajomych i nauczycieli. Internauci sugerują w komentarzach, że najwyraźniej

mam za wiele na sumieniu. Nikomu nawet nie przychodzi do głowy, że ja też

cierpię i  nie chcę pokazywać się publicznie, bo nie jestem na to gotowa.

Tymczasem kilku fotografów już drugi tydzień czatuje nieopodal naszego

domu. Jeden z nich krzyczy coś do wracającego ze sklepu taty. Boję się, że gdy

rodzice zostawią mnie samą, ktoś wtargnie do środka, by zrobić mi jak

najbardziej kompromitujące zdjęcie. Już nawet w  domu nie mogę się czuć

bezpieczna.

Dostałam kilkanaście propozycji wywiadu za pieniądze. Dziennikarze biją się

o  możliwość przeprowadzenia ze mną ekskluzywnej rozmowy. Nawet nie


odpisuję tym hienom. Nie zamierzam z nikim rozmawiać, a poza tym wiem, że

policja prowadzi śledztwo i  wszystko, co powiem, może być użyte przeciwko

mnie. Jestem podejrzana o  współudział w  zamachu, a  wszystko przez

internautów, którzy nakręcili spiralę hejtu. Nie rozumiem, komu tak bardzo

zależy na tym, by zrzucić na mnie winę za tę tragedię. Zrobiono ze mnie kozła

ofiarnego, a policja zdaje się łykać wszystko, co mówi się o mnie w mediach. Ta

policjantka Strzelecka przychodziła tu już kilka razy i  zawsze wypytywała

o jakieś mało istotne kwestie. Odniosłam wrażenie, że bardziej niż na rozmowie

ze mną i  przybliżeniu się do prawdy zależało jej na zapozowaniu do zdjęcia

przed domem. W końcu poirytowany tata powiedział jej, że jeśli nie ma żadnych

konkretów, to niech następnym razem zadzwoni. Po raz pierwszy naprawdę

poczułam, że jest po mojej stronie.

Nie wiem, jakie wydarzenia zmieniły Błażeja w  mordercę, ale dowiem się.

Poruszę niebo i  ziemię, by oczyścić się z  zarzutów i  poznać prawdę na temat

mojego przyjaciela. Próbowałam się już skontaktować z  Rafałem, ale nie

odbierał moich telefonów. Nie odczytywał też wiadomości na Messengerze,

WhatsAppie i  Instagramie. Po kilku dniach dostałam SMS od jego mamy.

Kazała mi dać spokój Rafałowi i  wspomniała, że chłopak nie może dojść do

siebie po tym, co przeżył. „Chcesz wpędzić go w  jeszcze większą rozpacz?

Naprawdę sądzisz, że na to zasługuje?” Nie sądzę, by ktokolwiek zasługiwał na

takie cierpienie. Jestem jednak przekonana, że Rafał wie więcej, niż wszystkim

mówi. Być może to on jest kluczem do rozwiązania zagadki? Jeżeli wie coś, co

mogłoby zdjąć ze mnie podejrzenia, to niech to powie, do cholery!

Boję się, że Sylwia nie wytrzyma fali hejtu i  dla własnego dobra zerwie ze

mną kontakt. Nie odwiedza mnie już czwarty dzień, co bardzo mnie niepokoi.

Nie mogę jej stracić. Wiem, że Sylwia jest po mojej stronie, ale niewiele

brakuje, by i  ona na własnej skórze poczuła, jak silna może być ludzka

nienawiść. Wystarczy, że ktoś zrobi jej zdjęcie nieopodal mojego domu

i  opublikuje je w  internecie. Reszta potoczy się sama. Zaczną się podejrzenia

i  oskarżenia. Sylwia uzmysłowi sobie, że przeze mnie może wszystko stracić.

Postanowi więc zrezygnować z  przyjaźni, by nadal prowadzić normalne życie.

Tak to widzę i  w końcu się z  tym godzę. W  pewnym sensie ją rozumiem. Nie

wiem, jak ja postąpiłabym na jej miejscu.

Dzień przed sylwestrem Sylwia zaskakuje mnie telefonem. Przeprasza, że

ostatnio rzadziej się odzywa, ale poszła na pogrzeby kilku koleżanek i  nie

mogła się po nich pozbierać.

– Nie mówiłaś, że idziesz – zauważam.


–  Uznałam, że nie będę cię niepotrzebnie stresować – tłumaczy się Sylwia. –

Gdybyś widziała te tłumy… Wszyscy płakali. Nie mogę uwierzyć, że Ali, Darii

i Kamy już nie ma.

–  Czy ktoś mówił coś na mój temat? – pytam znienacka, a  Sylwia milczy. –

Powiedz prawdę – naciskam.

–  Wiesz, jacy są ludzie… – odpowiada po chwili milczenia. – Wierzą we

wszystko, co usłyszą w telewizji lub przeczytają w internecie.

– Czyli oskarżają mnie.

– Kaja, odpuść.

– Jak to odpuść? – Podnoszę głos. – Mam pozwolić na to, by zrobiono ze mnie

morderczynię?

–  Po prostu nie wychylaj się przez jakiś czas. Niech emocje opadną, a  policja

spokojnie działa. Tak będzie najlepiej.

– Ciekawe dla kogo – prycham.

Nagle wzbiera we mnie wściekłość. Choć wiem, że Sylwia ma rację, a  sama

i  tak najchętniej nie wychodziłabym z  łóżka, chcę się zbuntować przeciwko

systemowi, który z  taką łatwością zrujnował mnie w  oczach opinii publicznej.

Wystarczyło zalać internet chwytliwymi fake newsami, a  social media zrobiły

swoje. Algorytm Facebooka promował nieprawdziwe treści, ponieważ ludzie

chcieli je czytać, a  po wpisaniu w  Google hasła „Kaja Almond” najwyżej

wyświetlaną propozycją zapytania była fraza „Kaja Almond to morderczyni”.

Czuję, że popełniłabym błąd, zamykając się w  czterech ścianach i  pozwalając

na to, by niszczono nie tylko mnie, lecz także moją rodzinę. Rodzice starają się

mnie wspierać, ale widzę, że są na granicy wytrzymałości. Boję się, że

w  pewnym momencie nie wytrzymają i  dadzą upust frustracjom. Nie mogę do

tego dopuścić.

Dla dobra naszej przyjaźni powinnam zabronić Sylwii tu przyjeżdżać. Jestem

gotowa jej to powiedzieć, gdy nagle moja przyjaciółka zaskakuje mnie

propozycją.

–  Przyjdę jutro wieczorem i  urządzimy sobie wspólnego sylwestra. Co ty na

to?

Z zaskoczenia odejmuje mi mowę.

– Naprawdę chcesz to zrobić? – pytam kilkanaście sekund później.

– Pomyślałam, że mogłabym przygotować playlistę pełną radosnych piosenek,

ale nie potrafię się jeszcze bawić – mówi skruszona.

– Rozumiem… Ja też nie.


–  Możemy posiedzieć i  porozmawiać. Albo pograć w  jakieś gry. Cokolwiek,

byle być razem.

– Brzmi super.

– Zrobię zakupy – kontynuuje Sylwia. – Co powiesz na lody ciasteczkowe?

– Nie jest za zimno?

–  Stara, od prawie dwóch tygodni nie wychodzisz z  domu, a  w twoim pokoju

grzeją lepiej niż w saunie.

– W sumie racja.

Nie daję po sobie tego poznać, ale jestem przeszczęśliwa, że wciąż mogę liczyć

na Sylwię. To nie będzie typowy sylwester, ale grunt, że spędzę go

z przyjaciółką.

Nazajutrz mama mówi mi, że wyznaczono datę pogrzebu Błażeja. Odbędzie

się pojutrze, w niedzielę. Moją pierwszą reakcją jest histeryczny płacz. Wracają

do mnie wspomnienia tamtego dnia. W  głowie pobrzmiewają mi krzyki

uczniów, wybuchy i  odgłosy wystrzałów. Otwieram oczy i  uzmysławiam sobie,

że leżę pod kołdrą z  przyciśniętą do głowy poduszką. Mama siedzi obok mnie

na łóżku i głaszcze mnie po plecach.

– Muszę przy nim być – mówię jakiś czas później, gdy udaje mi się uspokoić.

–  To nie jest dobry pomysł. – Mama przejeżdża dłonią po czole. – Poza tym

wydaje mi się, że uroczystość będzie prywatna.

–  Nawet jeśli, to muszą mnie na nią wpuścić. Błażej był moim najlepszym

przyjacielem.

– Błażej był mordercą – odpowiada stanowczo mama. – A z ciebie próbuje się

zrobić jego wspólniczkę. Jak myślisz, co powiedzą ludzie, gdy zobaczą cię na

pogrzebie terrorysty?

–  Nic mnie to nie obchodzi – syczę przez zaciśnięte zęby. – Nie daruję sobie,

jeśli nie pożegnam się z Błażejem.

–  Będziesz musiała. – Dopiero teraz zauważam stojącego w  drzwiach tatę. –

Nigdzie cię nie puścimy.

Pogrzeb Błażeja odbił się szerokim echem w  mediach. Sylwester Dragiel

zatrudnił kilkunastu ochroniarzy, którzy pilnowali, by nikt nieproszony nie

przedostał się na teren cmentarza. Na zewnątrz mimo to zebrała się grupa

kilkunastu osób, które trzymały nad głowami białe kartki z  napisanym

czerwonym flamastrem hasłem „MORDERCA”. Ktoś udostępnił na Twitterze


filmik, na którym widać, jak zebrani wykrzykują je w  stronę wychodzących

z  cmentarza Dragielów. Podobno ojciec Błażeja boi się, że grób jego syna

zostanie zdewastowany, więc szybko pojawiło się przy nim kilku ochroniarzy.

W internecie zawrzało.

„Czy bogacze naprawdę nie mają już co robić ze swoimi milionami? Dragiel,

który przez tyle lat kreował się na filantropa, zamiast pomagać, wyrzuca

pieniądze na obstawę miejsca spoczynku swojego syna mordercy. Zrobił sobie

istny grób nieznanego żołnierza” – drwi znany publicysta Adam Pająk.

Pod wieczór wysyłam wiadomość do Krystiana. Wcześniej nie miałam odwagi

tego zrobić. Stchórzyłam. Wiem jednak, że to Dragielowie cierpią w  tej chwili

najbardziej ze wszystkich. Nie mogę się od nich odwrócić. Piszę więc

Krystianowi, że jest mi niewyobrażalnie przykro z powodu tego wszystkiego, co

się stało. Dodaję też, że bardzo chciałam uczestniczyć w  pogrzebie, ale starzy

mi nie pozwolili. Chłopak odpisuje mi zaskakująco szybko. Jego wiadomość

składa się z zaledwie trzech słów:

I DOBRZE. SPIERDALAJ.

Do głowy wpada mi myśl, że Krystian może wiedzieć w sprawie Błażeja dużo

więcej niż ja. Policja na pewno interesuje się jego powiązaniami

z  nacjonalistami i  kibolami. Skoro jednak wciąż jest na wolności, to albo nie

ma nic wspólnego z  zamachem na Freuda, albo Strzeleckiej i  Rajzerowi nie

udało się jeszcze znaleźć na niego żadnych haków. Jest jeszcze trzecia opcja.

Całkiem prawdopodobna.

Możliwe, że Sylwester Dragiel wykorzystał swoje wpływy, by uratować tyłek

ukochanego synka. Czy to właśnie on próbuje zrobić ze mnie główną

winowajczynię?

Chwilami żałuję, że Błażej mnie ocalił. Powinien był zabrać mnie ze sobą

i oszczędzić mi piekła, przez które teraz przechodzę. Po co mi takie życie?

W poniedziałek odbywają się pogrzeby kolejnych uczniów oraz dyrektora

Kowala. Rodzice nie chcą mnie puścić. Twierdzą, że to niepotrzebne ryzyko.

–  Wy naprawdę myślicie, że maczałam w  tym palce – mówię, po czym

demonstracyjnie podnoszę się z krzesła i odchodzę od stołu.

Tata idzie za mną i  przekonuje, że wcale tak nie myślą. Zatrzaskuję mu

drzwi przed nosem, rzucam się na łóżko i  zalewam łzami. To wszystko mnie

przytłacza. Wiem jednak, że dłużej nie mogę się chować. Muszę zacisnąć zęby

i stawić czoła potworom, które tak łatwo mnie osądziły.


Po pierwszej odbywa się pogrzeb Marietty Daniłoś. Nie przepadałyśmy za

sobą, bo bardzo się od siebie różniłyśmy. Marietty zawsze musiało być wszędzie

pełno. Dbała o to, by każdy ją lubił, i musiała wszystko o wszystkich wiedzieć.

Poza tym nie odrywała wzroku od telefonu. Należała do tych nastolatków, dla

których wyznacznikiem wartości człowieka jest liczba followerów na

Instagramie. Regularnie publikowała na swoim profilu zdjęcia i  filmiki

z  treningów drużyny cheerleaderek. Dołączyła do niej, bo chciała być

rozpoznawalna. Zawsze uważałam ją za zakompleksioną dziewczynę, która

mogłaby osiągnąć o wiele więcej, gdyby przestała się przejmować opinią innych

na swój temat. Cóż, teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia.

Bardzo chciałam, by podczas uroczystości towarzyszyła mi Sylwia. Moja

przyjaciółka w  ostatniej chwili się jednak wymiguje, mówi, że nie czuje się

najlepiej. Tak bardzo boję się iść tam sama, że proszę mamę, by poszła ze mną.

Daje mi jednak do zrozumienia, że to ostatnia rzecz, którą chciałaby dziś

zrobić. Nie powinnam jej się dziwić. W  jednej chwili dobre imię rodziców

zawisło na włosku. Ludzie oskarżają ich o  wychowanie diablicy. Wytykają im

błędy, krytykują i  pouczają. Wypowiadają się na temat naszej rodziny, chociaż

nic o  nas nie wiedzą. Skupiam się na sobie, a  powinnam myśleć też o  mamie

i tacie. Wszyscy wciąż jesteśmy w szoku i boimy się powrotu do rzeczywistości.

Ktoś jednak musi wreszcie zrobić pierwszy krok. I będę to ja.

Czuję się pewniej, zasłaniając twarz szalikiem i  chowając się pod parasolem.

Trzymam się na uboczu i  obserwuję rosnący tłum. Mimo maseczek rozpoznaję

niektóre osoby ze szkoły. Widzę grupkę dziewczyn z mojej klasy, które obejmują

się i  głośno płaczą. Nie ma wśród nich Julii Kowalczuk. Wiem, że zginęła

w zamachu. Wszyscy znajomi na Facebooku publikują z nią zdjęcia i piszą, jak

bardzo tęsknią.

Jest też Bartek Łysiak, chłopak, z  którym spotykałam się w  listopadzie.

Wiedziałam, że nic z  tego nie będzie, ale mimo to chciałam się odegrać na

Błażeju za okropieństwo, którego dopuścił się miesiąc wcześniej. Przekroczył

wszelkie granice. Byłam tak zła, że postanowiłam dobitnie dać mu do

zrozumienia, że nie chcę mieć z nim już nic wspólnego.

Nie znaczy to, że naprawdę nie chciałam.

Błażej walczył o  odbudowanie naszej przyjaźni. Nikomu o  tym nie mówiłam.

I  najgorsze w  tym wszystkim jest to, że moje zachowanie nie odzwierciedlało

uczuć. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo chciałam, żebyśmy znów byli ze sobą

blisko… Nie potrafiłam jednak zgodzić się tylko na przyjaźń. Albo miłość, albo

nic.
Z początku nikt nie zwraca na mnie uwagi. W końcu jednak słyszę nieopodal

głośne „to ona”. Obracam się w lewo i widzę wpatrzoną we mnie Sarę Haman –

szkolną gwiazdeczkę i  córkę znanej aktorki. W  październiku Sara znajdowała

się w  centrum zainteresowania całej szkoły po tym, jak jej chłopak popełnił

samobójstwo, skacząc z  dachu opuszczonej hali. Nikt wtedy nie przypuszczał,

że największa tragedia dopiero przed nami. Teraz Sara przygląda mi się

podejrzliwie i szturcha wszystkie swoje koleżaneczki. Zostałam zdemaskowana.

Kwadrans później wszyscy dookoła mnie szepczą między sobą i  wskazują

mnie palcami. Nawet Bartek obrzuca mnie wrogim spojrzeniem. Nagle czuję

się mała i  nic nieznacząca. Mam ochotę zwinąć się w  kłębek i  wyparować.

Spojrzenia osób, które do niedawna uważałam za koleżanki i kolegów, wypalają

mi dziury w  ciele. Oni wszyscy mnie nienawidzą. Uważają, że to ja powinnam

teraz leżeć w grobie zamiast Marietty. Dłużej tego nie zniosę.

Bardzo chciałam wziąć udział w pogrzebie dyrektora Kowala, ale teraz wiem,

że nie dam rady. Rodzice mieli rację. Nie powinnam była wychodzić z  domu.

Jeszcze na to za wcześnie. Muszę stąd czym prędzej uciec.

Mijam wpatrzonych we mnie ludzi i  kieruję się w  stronę bramy. W  pewnym

momencie ktoś popycha mnie tak mocno, że omal nie upadam na błotnistą

ścieżkę. Gdy odzyskuję równowagę, Sara zachodzi mi drogę.

– Zabiłaś ją. To wszystko twoja wina. – Mam wrażenie, że za chwilę rzuci się

na mnie z pazurami. Wiem, że robi to, by zwrócić na siebie uwagę. Znam Sarę

wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie obchodzą jej inni ludzie. Pewnie

nawet nie przepadała za Mariettą.

Nagle kilkadziesiąt osób zatapia w  nas ciekawskie spojrzenia. Boję się, że

lada moment ktoś dołączy do Sary. Wymijam więc dziewczynę i  przyspieszam.

Znajduję się już blisko bramy, gdy ktoś za moimi plecami wykrzykuje dwa razy

słowo „morderczyni”. Nawet się nie odwracam. W  pośpiechu otwieram furtkę

i  wybiegam na zewnątrz. Wtedy dostrzegam aspirantkę Strzelecką. Kobieta

stoi przy radiowozie i  pali papierosa. Na mój widok prostuje się i  mruży oczy.

Chciałabym wiedzieć, o  czym teraz myśli. Czy powinnam do niej podejść i  się

przywitać? Nie, to bez sensu. Muszę pamiętać o  tym, że Strzelecka nie jest po

mojej stronie. To glina, którą przydzielono do rozwiązania sprawy. Zrobi

wszystko, by znaleźć winnego zamachu na szkołę i  zapunktować u

przełożonych. Wiem, że jeśli nie uda jej się dotrzeć do prawdy, zrzuci całą winę

na mnie. Społeczeństwo musi przecież kogoś ukamieniować.

Płaczę przez całą podróż autobusem, a  po wejściu do domu biegnę prosto do

pokoju. Mama puka do drzwi i prosi mnie o rozmowę.


– Chcę być sama – odpowiadam drżącym głosem.

Przez resztę dnia nie wychodzę z łóżka. Próbuję oglądać seriale na Netfliksie,

ale nie mogę się skupić. Przed oczami wciąż przelatują mi sceny sprzed kilku

godzin. Błażej, ty cholerny egoisto… Dlaczego mi to zrobiłeś?

Pod wieczór udaje mi się trochę zdrzemnąć. Gdy się budzę, sięgam po telefon

i  sprawdzam wiadomości w  internecie. Tak jak się spodziewałam, ktoś zdążył

zrobić mi zdjęcie podczas pogrzebu Marietty. Chwilę potem znajduję na

Twitterze filmik z  mojej konfrontacji z  Sarą. Na pewno jest zadowolona, że

znów znalazła się w  centrum uwagi. Internauci w  komentarzach nie mają dla

mnie litości.

Współczuję bliskim zmarłej. Nie mogli nawet w spokoju jej pochować.

Niech ktoś ją wrzuci do rowu i zaleje betonem. Ta kurwa nie zasługuje na to, by żyć.

A gdzie były gliny? Przede wszystkim w ogóle nie powinny jej wpuszczać na teren cmentarza.

Wiem, że nic na mnie nie mają. W  przeciwnym razie siedziałabym teraz

w  areszcie i  czekała na proces. Opinia publiczna prowokuje policję i  próbuje

zmusić ją do podjęcia kroków. Jak na razie jestem jednak tylko jedną

z uczennic, której udało się wyjść cało z zamachu. Nie pójdę do więzienia za to,

że przyjaźniłam się z  zamachowcem. Policja nie może nawet zarekwirować mi

komputera czy telefonu. Jestem niewinna.

Przed dziesiątą dostaję na Messengerze wiadomość od Sylwii.

Widziałaś to?

Załącza link do artykułu w jednym z tabloidów. Klikam odnośnik i przełykam

ślinę.

To niemożliwe…

„CUDOWNA DZIEWCZYNA CUDOWNĄ KOCHANKĄ” – brzmi nagłówek.

Okazuje się, że ktoś wrzucił dziś do internetu filmik, na którym uprawiam

namiętny seks z  Krystianem. Autor artykułu załącza kilka ocenzurowanych

zdjęć i  wspomina, że filmik można łatwo znaleźć w  sieci. Faktycznie.

Wystarczy, że wpisuję w Google hasło „cudowna dziewczyna seks filmik”, a już

na pierwszej stronie wyświetla się odnośnik z oryginalnym nagraniem.

 
Powiedz, że to fejk :(((.

Chciałabym móc to potwierdzić.

Nie oglądaj tego. Proszę.

Nie rozumiem, jak coś tak osobistego mogło trafić w  niepowołane ręce.

Wpadam w  panikę i  odłączam router od prądu. Potem wyłączam laptop

i  telefon. Cholera. Jeśli ktoś włamał się do mojego komputera, wie o  mnie

wszystko. Mógł skopiować moje hasła, maile, zdjęcia i prywatne zapiski. Tylko

po co mu one? Dlaczego komuś tak bardzo zależy na tym, by mnie zniszczyć?

I nagle to do mnie dociera… To wcale nie musiał być haker. Do tego filmiku

mieliśmy dostęp tylko ja i  Krystian. Skoro sama go nie wypuściłam… on mógł

to zrobić.

Wygląda na to, że muszę czym prędzej rozmówić się z Krystianem.


 

BŁAŻEJ
 

DZIESIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Wyjmuję z  kieszeni smartfon i  odblokowuję ekran. Sprawdzam konwersację

z  Rafałem i  przesuwam palec do góry, szukając jego wiadomości sprzed trzech

tygodni.

Cudownie mi się do Ciebie przytulało. Żałuję, że musiałeś wyjść.

Zerkam na tę wiadomość przynajmniej raz dziennie. Nie odpowiedziałem na

nią. Milczałem przez cały dzień, a  gdy Rafał wysłał mi znak zapytania,

zmieniłem temat. W  szkole albo go unikałem, albo udawałem głupiego.

Czułem, że Rafał chce ze mną porozmawiać o  tamtym popołudniu, ale nie

miałem odwagi na konfrontację.

Nie byłem gotowy.

Dzieje się ze mną coś, czego nie umiem wytłumaczyć. W  obecności Rafała

miękną mi nogi, nie mogę złapać tchu. Dostaję dreszczy i  gęsiej skórki.

Paraliżuje mnie nieznane dotąd uczucie. Przy Rafale jestem jak bezbronne

dziecko, które ze strachu najchętniej odwróciłoby się do niego plecami i uciekło.

Jednocześnie coś nakazuje mi wykonać krok do przodu, chwycić go za dłoń

i mocno przytulić.

Sam już nie wiem, co robię. Odnoszę wrażenie, że tracę nad sobą kontrolę.

Rozsądek kłóci się z  sercem, a  ciało funkcjonuje niezależnie od mózgu.

Codziennie zmagam się ze stresem. Nie śpię po nocach, a  w szkole chodzę na

palcach, jakby w  obawie, że mogę zbudzić drzemiące w  uczniach potwory.

Rozglądam się nerwowo, chcąc się upewnić, że nikt nie obgaduje mnie za

plecami. Wyobrażam sobie, że wszyscy już wiedzą o  tym, do czego doszło

w  mieszkaniu Rafała. Spaliśmy wtuleni w  siebie jak dwie… Nie, to słowo nie

przejdzie mi przez gardło. Nie jestem tym… Może Rafał tak, ale nie ja. A nawet

jeśli wydaje mi się, że mogę być, to nigdy nikomu się do tego nie przyznam. Nie

ma szans.

Co on w ogóle sobie myślał? Dlaczego wystawił mnie na takie pośmiewisko?


W końcu zbieram się na odwagę i  stawiam czoła słowom, które dotychczas

przyprawiały mnie o szybsze bicie serca.

Cioty. Pedały. Zboczeńcy. Jestem pewien, że Krystian znalazłby jeszcze więcej

określeń homoseksualistów. Mój brat wielokrotnie dawał mi do zrozumienia, co

uważa na ich temat. Twierdził, że pedałów powinno się traktować jak Żydów

w czasie drugiej wojny światowej.

–  Wszystkich do gazu. Bez wyjątku. Pedryle są jak wirus, który infekuje

ludzkie mózgi i  wpaja im chore wartości. Jeśli pozwolimy im się

rozprzestrzeniać, to wkrótce sprowadzą na nasz kraj zagładę.

Dawniej Krystian był dla mnie autorytetem. Podziwiałem go, naśladowałem

i  traktowałem jak ojca. Tego prawdziwego nigdy nie było w  domu, a  gdy

wracał, zamykał się w  swoim gabinecie z  butelką whisky i  pracował do późna.

Liczyła się dla niego tylko firma i  pomnażanie majątku. Ciągle powtarzał, że

robi to dla nas i  kiedyś mu podziękujemy. Musiałem obrać sobie kogoś innego

za wzór. Padło na Krystiana, który zawsze był w  pobliżu. Dziś wiem, że to był

najgorszy możliwy wybór.

Bardzo szybko zdałem sobie sprawę z tego, że nie podzielam poglądów brata.

Nie rozumiałem, skąd w nim tyle agresji i niechęci wobec ludzi, którzy niczego

mu nie zrobili. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że inność wyzwala w  ludziach

strach i  nienawiść. Z  czasem dotarło do mnie, że Krystian znajdował się bliżej

inności, niż myślał.

Obaj jesteśmy inni, ale każdy na swój sposób. Różnica między nami polega na

tym, że Krystian najchętniej by mnie zabił, a  ja staram się go mimo wszystko

szanować.

Miałem jedenaście lat, gdy po raz pierwszy pomyślałem, że podoba mi się

inny chłopak. Kuzyn spędzał wtedy u mnie weekend. Spaliśmy w moim dużym

łóżku i spędzaliśmy razem każdą chwilę. Pewnego wieczora Kajetan był już tak

zmęczony, że odpuścił sobie prysznic. Stanął przede mną, rozebrał się do naga,

a  potem włożył piżamę. Po raz pierwszy widziałem całkowicie nagiego

chłopaka. Nawet Krystian się przede mną nie rozbierał. Przez kilka godzin nie

potrafiłem zasnąć. Przewracałem się z  boku na bok i  wspominałem widok

gładkiego ciała mojego kuzyna.

Przez wiele tygodni codziennie przed snem wyobrażałem sobie, że nagi

Kajetan wtula się we mnie od tyłu w  łóżku. Lubiłem zasypiać z  erekcją.

Z  czasem zacząłem snuć przed snem fantazje erotyczne. Zamykałem oczy

i  widziałem siebie kochającego się z  dziewczyną. Nie wiedziałem, jak miałbym

to robić z  chłopakiem. Nigdy wcześniej o  tym nie słyszałem. Z  kolegami


rozmawialiśmy zawsze o  cipkach i  cyckach. Kogo obchodziły penisy? Ale

w  moich snach zawsze pojawiali się mężczyźni. Czy to Kajetan, czy któryś

z  moich kolegów, czy nawet przystojny aktor z  serialu. Czułem podniecenie

tylko wtedy, gdy jakiś nagi chłopak siedział tuż obok, gdy posuwałem piękną

blondynkę. Wtedy mi to w ogóle nie przeszkadzało. Nikt o tym nie wiedział. To

była moja słodka tajemnica.

Później nasłuchałem się tych wszystkich okrutnych rzeczy od Krystiana

i  zacząłem się nad sobą zastanawiać… A  gdy koledzy z  klasy wygłaszali

podobne osądy, uwierzyłem, że to, co robię, nie jest właściwe i  powinienem

z tym jak najszybciej skończyć. Problem w tym, że nie umiałem. Podświadomie

lgnąłem do inności, która kojarzyła mi się z  czymś przyjemnym. Nie

definiowałem jej i  odrzucałem od siebie wszystkie brutalne określenia, które

padały z  ust ludzi. Jednocześnie starałem się upodabniać do kolegów

i  szerzyłem pogardę. Wyśmiewałem pedałów, a  raz po szkole z  kilkoma

chłopakami napadliśmy nawet na ucznia, który był szkolnym pośmiewiskiem.

W  ten sposób zapewniałem sobie bezpieczeństwo. Nikt nie mógł mnie o  nic

podejrzewać. Potrzebowałem czasu, by zdać sobie sprawę z  tego, że nie tędy

droga. Życie naznaczone strachem nie ma sensu. Obiecałem sobie, że przestanę

się bać.

Na obietnicach się skończyło.

Dziś wciąż jestem tamtym przestraszonym dzieciakiem. I  choć przysięgłem

przed dawnym sobą, że już nigdy nie skrzywdzę żadnego chłopaka, to i  tak to

robię. Rafał nie zasługuje na takie traktowanie z mojej strony. Zawsze był przy

mnie, gdy go potrzebowałem. Wiem, że nigdy by się ode mnie nie odwrócił.

Potrzebuję go bardziej, niż myśli.

I chyba w końcu muszę mu to powiedzieć w cztery oczy.

Piszę do niego po lekcjach.

Spotkamy się wieczorem? Chciałbym z Tobą porozmawiać i może coś obejrzeć.

Dzisiaj? W piątek?

Rafała moja wiadomość musiała zaskoczyć.

Tak, a co?

Koledzy nie wpraszają się na całonocne granie?


 

Nie dziś.

Dawid idzie dziś podobno na jakąś imprezę do znajomych.

No dobra. To zapraszam do mnie. Tylko tym razem Ty zaproponuj jakiś film ;).

Denerwuję się przed spotkaniem z  Rafałem. Zastanawiam się, jak zwierzyć

mu się ze swoich uczuć i  jednocześnie nie powiedzieć za dużo. Czy to w  ogóle

możliwe?

Może powinienem wyłożyć karty na stół, zamiast mącić… Wiem, co czuję, ale

boję się, że ujawnienie prawdy pozbawi mnie resztek męskości. Zostałem przez

te wszystkie lata tak bardzo stłamszony, że dziś dwa razy zastanawiam się

przed każdym postawionym krokiem i  wypowiedzianym słowem. Stałem się

niewolnikiem ludzkiej pogardy i uprzedzeń. Ktoś powie, że jestem wolny, skoro

mogę swobodnie chodzić po ulicach. To nieprawda. Moje życie to więzienie, bo

muszę udawać kogoś, kim nie jestem.

Spędzam w  łazience pół godziny, co jest chyba moim rekordem. Podkradam

ojcu jego ulubione perfumy i  starannie układam sobie włosy gumą. Skręca

mnie z nerwów, a podniebienie bardzo mnie swędzi. Zawsze tak się dzieje, gdy

jestem podekscytowany. Chcę się jednak dobrze prezentować przed Rafałem. To

będzie najważniejsza chwila w naszej wieloletniej przyjaźni. Wiem, co chcę mu

powiedzieć. Wydaje mi się, że wiedziałem to już dawno temu. W  końcu

nadszedł czas, by to z siebie wyrzucić.

– Wychodzisz? – pyta mama, która krząta się w kuchni.

– Idę do Rafała – odpowiadam.

–  Do Rafałka… – Mój brat podnosi się z  fotela, podbiega do mnie i  uderza

mnie lekko w  tył głowy. – Aż tak się wymuskałeś dla swojego chłoptasia? No,

no – przykłada mi nos do szyi – a jak ładnie pachniesz. Czy to perfumy ojca?

– Odczep się – syczę, a wtedy Krystian wybucha śmiechem, po czym wyjmuje

z  kieszeni paczkę papierosów i  wychodzi na taras. Mama podchodzi do mnie

i poprawia mi koszulę.

– O której wrócisz?

– Jeszcze nie wiem.

– Tata przyprowadza dzisiaj na kolację kilku kolegów. – Posyła mi wymowne

spojrzenie. Oboje wiemy, jak kończą się takie wieczory. Ojciec chleje całą noc

i tak hałasuje, że nikt z nas nie może spać.


–  Okej. Pójdę prosto do swojego pokoju i  postaram się nie reagować na jego

zaczepki.

Jestem już gotowy do wyjścia, gdy czuję wibracje telefonu. Dzwoni Dawid.

– Siema. Jesteś na chacie?

– Właśnie wyszedłem – kłamię. Brakuje tylko tego, by nagle zwalił mi się na

głowę.

– Jak to wyszedłeś? Dokąd?

– To znaczy zbieram się do znajomych – poprawiam się.

– Czyli jesteś jeszcze w domu?

– Właśnie wkładam buty – wyjaśniam.

– Dobra, to czekaj na nas. Zaraz podjedziemy.

– Ale Dawid… Nie mogę dziś z wami pograć. Naprawdę muszę wyjść.

–  A  kto powiedział, że chcemy grać? Jedziemy na imprezę i  zabieramy cię ze

sobą.

Biorę głęboki wdech i zastanawiam się, jak z tego wybrnąć.

–  Daj spokój, Dawid. Nie będę tam znał większości ludzi. Niby po co mam

tam iść?

– Kilka osób chce cię poznać. Mówiłem im o twoim pokoju do grania.

A więc jak zwykle nie chodzi o mnie, tylko o to, co inni mogą zyskać.

– Nie mogę. Obiecałem już znajomym, że…

– To odwołaj. Co za problem?

Wzdycham do telefonu.

– Muszę kończyć, Dawid.

–  Zaczekaj. – W  jego głosie słyszę irytację. – Nie bądź ciotą, Błażej.

Obiecałem już wszystkim, że przyjdziesz. Serio chcesz mnie wystawić?

Wiem, że jeśli to zrobię, Dawid nie da mi żyć w  szkole. Robi mi się gorąco,

a  ciało zaczyna mi drżeć. Myślę o  Rafale, który pewnie już na mnie czeka.

Domyślam się, że wysprzątał dokładnie pokój i  przygotował coś dobrego do

jedzenia. Nie mogę mu tego zrobić… To by już było za wiele.

Przykładam telefon do ucha. Dawid pyta, czy go słyszę.

– Tak – odpowiadam cicho.

– Będziemy za jakieś dziesięć minut. Może być?

Zbiera mi się na wymioty. Dlaczego odebrałem ten pieprzony telefon?

– Dobra. – Głośno wzdycham. – Będę czekał przed bramą.

Pocę się, muszę odpiąć ostatni guzik koszuli. Zdejmuję kurtkę i  siadam na

schodach. Po raz kolejny stchórzyłem. A teraz muszę zadzwonić do Rafała i mu

to powiedzieć.
– Hej. Jestem już gotowy – mówi mój przyjaciel. – O której będziesz?

Milczę, bo nie mam odwagi wyjawić mu prawdy.

–  Jeszcze tu jesteś? – Krystian zjawia się w  korytarzu. Nie chcę, by słyszał,

o  czym rozmawiam, dlatego zarzucam na siebie kurtkę i  wychodzę na

zewnątrz.

–  Sorki, już jestem – mówię do Rafała. – Posłuchaj… Nie możemy przełożyć

spotkania na jutro?

Czekam na odpowiedź Rafała, ale po drugiej stronie panuje kompletna cisza.

– Znowu to robisz – odzywa się wreszcie mój przyjaciel.

–  Przepraszam – mówię cicho. – Naprawdę tego nie planowałem. Dawid

zadzwonił przed chwilą i nie dał mi wyboru.

– Co to znaczy, że nie dał ci wyboru? Nie jesteś jego własnością. – Rafał brzmi

na zdenerwowanego. – A może jesteś?

–  Nie utrudniaj mi tego. – Masuję się po gorącym czole. – Nie mogę go

wystawić. Zrozum mnie.

–  Nie, Błażej… Może byłbym w  stanie to zrozumieć wcześniej, ale teraz

miarka się przebrała. Ile jeszcze razy mnie zawiedziesz?

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałem… Rafał…

Rozłącza się. Zawaliłem i  boję się, że tym razem na dobre przekreśliłem

naszą znajomość. Próbuję zadzwonić do Rafała, ale on odrzuca moje połączenie.

Wysyłam mu więc SMS, w  którym przepraszam go za swoją słabość. Potem

krążę po ogrodzie, czekając na Dawida. Wreszcie słyszę odgłos nadjeżdżającego

auta. Chwilę później pojazd zatrzymuje się za płotem. Wychodzę na zewnątrz.

Piekuta siedzi obok kierowcy i  popija piwo z  puszki. Na mój widok spuszcza

szybę i wyciąga rękę.

– Siemanko. Już się bałem, że masz cipkę.

–  Bardzo śmieszne. – Przewracam oczami, po czym otwieram tylne drzwi

i siadam obok Karola Smugi, którego wszyscy nazywają Niemową.

Podczas imprezy mam tak podły nastrój, że w  krótkim czasie wypijam trzy

mocne drinki z wódką. Nawet to nie pomaga mi jednak poczuć się lepiej w tym

nieciekawym towarzystwie. W  domu Jaśka jest co najmniej trzydzieści osób

i  wciąż pojawia się ktoś nowy. W  pewnym momencie w  drzwiach staje kilku

chłopaków, wśród których rozpoznaję Mikołaja Sójkę, syna prezydenta

Warszawy. On też mnie zauważa, a  jego mina zdradza, że nie jest zadowolony

z  mojej obecności. Zresztą wcale mu się nie dziwię. Nasi ojcowie to śmiertelni

wrogowie. Dzieli ich nie tylko polityka, lecz także kobieta. A  konkretnie moja

mama. Sam już nie wiem, co jest gorsze.


Przez głowę przechodzi mi myśl, że mógłbym po cichu wyjść i pojechać prosto

do Rafała. Dawid nawet by nie zauważył mojego zniknięcia. Jest zbyt zajęty

podrywaniem długowłosej blondynki ubranej w  ciasną fioletową sukienkę. Nie

chcę tracić czasu na udawanie, że dobrze się bawię, i  zagadywać ludzi, którzy

w ogóle mnie nie interesują. Powinienem być teraz z Rafałem. Rozmawiać, jeść

kanapki z jajkiem, oglądać film i przytulać się.

Chcę z nim teraz być. Jak mogłem popełnić taki błąd?

Gospodarz zachodzi mnie od tyłu i  podaje mi długą szklankę

z pomarańczowym drinkiem.

– Co tam, kolego? Źle się bawisz? – Dziwnie mi się przygląda.

– Nie, dlaczego? – Odruchowo się od niego odsuwam.

–  Trzymasz się ciągle na uboczu i  patrzysz w  telefon. Chodź, za chwilę

będziemy grali w  butelkę. – Nagle zbliża się do mnie i  szepcze mi do ucha: –

Patrycja o ciebie pytała. Wpadłeś jej w oko.

–  Która to Patrycja? – pytam zdziwiony, a  wtedy Jasiek wskazuje dłonią

siedzącą na kanapie szatynkę. Dziewczyna wpatruje się we mnie z uśmiechem,

a  gdy nasze spojrzenia się krzyżują, unosi szklankę. Robię to samo, a  potem

skrępowany odwracam się do niej plecami.

– Zaczynamy za pięć minut. – Jasiek poklepuje mnie po ramieniu i odchodzi.

Uciekam na górę i  zamykam się w  łazience. Nie ma mowy, żebym przez całą

noc zabawiał jakąś napaloną panienkę. Opieram się o  pralkę i  dzwonię do

Rafała. Mam nadzieję, że odbierze.

– Czego chcesz? – pyta wyraźnie rozgniewany. – Oglądam film…

– Jaki? – pytam.

– A co cię to obchodzi? I tak cię tu nie ma.

– Wybacz mi. Proszę…

Po drugiej stronie zapada cisza.

–  Dzwonisz, by zagłuszyć wyrzuty sumienia? – odzywa się po dłuższej chwili

Rafał. – Muszę kończyć. Nie zawracaj mi głowy.

– Przyjedź tu. Chcę ci coś powiedzieć…

Rafał parska śmiechem.

– Najpierw w ostatniej chwili rujnujesz nasz wspólny wieczór, a teraz każesz

mi jechać za tobą na jakąś domówkę?

– Daj mi tylko kilka minut. Zamówię ci ubera w tę i z powrotem.

Mój przyjaciel znowu milczy.

–  Nie powinienem tego robić, ale niech będzie. – Głośno wzdycha. – Ten film

i tak jest do dupy.


 

– Dokąd idziesz? Zaraz twoja kolej! – Dawid przygląda mi się podejrzliwie.

– Muszę oddzwonić do matki – kłamię. – To coś pilnego.

Mijam siedzącą na podłodze grupę ludzi i  rzucam kątem oka na Patrycję.

Dziewczyna nie odrywa ode mnie wzroku, a kolejne drinki dodają jej śmiałości.

Wiem, że gdybym tylko jej zasugerował, że chciałbym, by poszła ze mną

w  jakieś ustronne miejsce, od razu by się zgodziła. Jej zainteresowanie mnie

przytłacza i  sprawia, że mam ochotę uciec. Czuję się tak jak w  Wigilię, gdy

Kaja niespodziewanie mnie pocałowała. Nie dam rady dłużej udawać, że

właśnie tego chcę.

Chcę Rafała, który właśnie do mnie jedzie.

Wychodzę na zewnątrz i  zauważam w  ogrodzie Mikołaja Sójkę

rozmawiającego przy papierosie z  jakimś chłopakiem. Przez moment syn

prezydenta Warszawy mierzy mnie surowym spojrzeniem, po czym przenosi

wzrok na papierosa i  gasi go na murku. Zmierzam w  stronę furtki i  co chwilę

sprawdzam WhatsAppa. Rafał udostępnił mi swoją lokalizację. Za chwilę tu

będzie. Przełykam ślinę, a potem biorę głęboki wdech. Stoję spięty i czekam, aż

dostrzegę na końcu ulicy światła samochodu. Są. Do konfrontacji z  Rafałem

pozostało mi może pół minuty. Uspokajam się, gdy widzę, że Mikołaj wrócił już

do środka. Niech się trzyma ode mnie jak najdalej.

Samochód zatrzymuje się mniej więcej dziesięć metrów ode mnie, po czym

odjeżdża.

– Cześć – mówię do idącego w moją stronę Rafała. – Przejdziemy się?

– Jest za zimno. – Mój przyjaciel ma na sobie cienką kurtkę i szalik. – Mów,

o co chodzi, i zamów mi kolejnego ubera.

Rozglądam się, a potem schodzę z ulicy.

–  Przepraszam. – Patrzę mu w  oczy, które błyszczą w  świetle latarni. –

Wiem, zawaliłem, ale naprawdę nie miałem wyjścia.

–  Zawsze jest wyjście. Po prostu nie jestem dla ciebie tak ważny jak święty

spokój.

Słowa Rafała sprawiają, że coś we mnie pęka. Ściskam jego rękę i przysuwam

go do siebie.

–  Jesteś dla mnie najważniejszy – mówię cicho, obejmując go w  biodrach. –

Nie zamierzam dłużej udawać, że tak nie jest.


Zamykam oczy i  całuję go tak intensywnie, że szybko dostaję silnej erekcji.

Rafał z  początku się wzbrania, jakby nie dowierzał, że to się dzieje naprawdę.

Pewnie myślał, że jestem za słaby, by zrobić tak duży krok w naszej znajomości.

Wcale mu się nie dziwię. Zbyt długo byłem tchórzem. Czas to zmienić.

–  Błażej… – Rafał nie otwiera oczu. Tak bardzo drży, że przytulam go

mocniej i ponownie całuję.

– Już dobrze – szepczę, głaszcząc go po policzku. – Teraz będzie tylko dobrze.

– Obiecujesz? – Na twarzy mojego przyjaciela pojawia się uśmiech.

– Tak. – Całuję go. – Kocham cię.

Rafał patrzy mi głęboko w oczy.

– Co powiedziałeś? – pyta łamiącym się głosem.

–  Nie każ mi powtarzać – śmieję się i  próbuję znowu go pocałować. Wtedy

dostrzegam stojącego przy furtce Dawida. Wzdrygam się i  gwałtownie

odpycham od siebie Rafała.

– Co ty robisz?! – Mój przyjaciel wpatruje się we mnie ze zdziwieniem.

Wpadam w  popłoch. Nie wiem, jak długo Dawid tam stał i  co dokładnie

widział. Boże, tylko nie to. Mogłem się domyślić, że będzie mnie szukał.

– Pogięło cię?! – krzyczę na Rafała. – Naprawdę myślałeś, że jestem…

–  Czym jesteś? – odzywa się Dawid, idąc w  naszą stronę. – Szukałem cię,

Dragiel. Chciałem się upewnić, że się nie zmyłeś. – Staje obok mnie i  mierzy

surowym spojrzeniem Rafała. – Teraz widzę, że urządziłeś sobie schadzkę

z chłopakiem.

– Niczego nie urządzałem – odpowiadam, odwracając wzrok od Rafała. Czuję

się tak podle, że nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy.

–  Czyżby? To co ta ciota tu robi? – Dawid szturcha Rafała, który omal nie

traci równowagi.

– No właśnie, Błażej – wtrąca się mój przyjaciel. – Co ja tu robię?

Czuję, że za chwilę spanikuję i ucieknę. Dawid czeka na odpowiedź. Od tego,

co mu powiem, będzie zależała moja przyszłość. Wyobrażam sobie chłopaków

wyśmiewających mnie w  ten sam sposób co Rafała. Nie jestem gotowy na

wykluczenie. Nie mogę być wyrzutkiem. Wystarczy, że jestem nim we własnym

domu.

– Zadzwonił do mnie, że musi mi o czymś powiedzieć – kłamię.

–  Ja zadzwoniłem?! – Rafał wybucha śmiechem, a  potem wsuwa dłoń do

kieszeni spodni i wyjmuje telefon. – Mam mu pokazać twoje…

–  Zamknij się! – Wytrącam przyjacielowi komórkę i  na nią nadeptuję.

Zwracam się do Dawida: – Skąd mogłem wiedzieć, że rzuci się na mnie


i zacznie…

–  Całować w  usteczka? – Dawid kończy za mnie i  wybucha śmiechem. –

Możecie to powtórzyć, gołąbeczki? – Przy furtce pojawia się Niemowa. Po chwili

dołącza do niego dwóch innych chłopaków. – Podejdźcie do nas! Mamy tutaj

dwie ciotki, które wstydzą się dać sobie buzi.

– Nie jestem żadną ciotką! – warczę. – Nie wiedziałem, że on to zrobi!

– Czyli ci się nie podobało? – dopytuje Dawid.

Spoglądam na przerażonego Rafała. Latarnia oświetla jego pełne łez oczy.

Boże, gdyby wiedział, jak bardzo go kocham… Jestem jednak w  zbyt dużym

szoku, by postawić się Dawidowi. To zaszło już za daleko.

– Jasne, że nie – odpowiadam. – Masz mnie za pedała?

–  Hm… – Dawid drapie się po brodzie. – Dziwne, bo wydawało mi się, że

widziałem coś innego… To ty go pocałowałeś.

– Pieprzysz! – Podnoszę głos. – Niech ten lachociąg powie, jak było naprawdę.

– Szarpię Rafała za kurtkę. Mój przyjaciel jęczy i  próbuje mi się wyrwać, ale

jestem silniejszy. Przyciskam go do muru i nie puszczam. Nagle Dawid odpycha

mnie, po czym staje przed Rafałem i ściska mu krocze.

– Mów, kurwo, albo obaj dostaniecie wpierdol.

Rafał głośno jęczy, a gdy Dawid go puszcza, osuwa się na ziemię. Przyglądam

się mojemu przyjacielowi i  czuję obezwładniający strach. Wiem, że Dawid nie

powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ten brutal jest zdolny do wszystkiego.

–  To ja… – odzywa się wreszcie Rafał. – To wszystko moja wina. Błażej nie

chciał, żebym przyjeżdżał. To był mój pomysł.

Nogi momentalnie mi miękną i  muszę się oprzeć ręką o  mur. Tymczasem

Dawid każe swoim kumplom podnieść Rafała.

–  Masz bardzo lojalnego chłoptasia. – Piekuta uśmiecha się do mnie

szyderczo.

– Powiedziałem już, że to nie mój chłopak – syczę.

–  Jakoś wciąż ci nie wierzę. – Dawid podchodzi tak blisko, że wyczuwam od

niego alkohol. – Chcesz mi udowodnić, że miałem przywidzenia? W takim razie

zrób, co każę. Wpierdol mu tak bardzo, że następnym razem na widok kutasa

się rozpłacze i zacznie przepraszać za to, że żyje.

Rzeczywistość wokół mnie się rozpływa. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale

chcę, by ten stan trwał jak najdłużej. Wszystko jest lepsze od konieczności

spełniania żądań Dawida. To nie człowiek. To bestia, która żeruje na ludzkich

słabościach i żywi się cierpieniem.


–  Zrób to! – słyszę czyjś krzyk. Nagle obraz się wyostrza. Rafał stoi przede

mną, podtrzymywany przez chłopaków. Po policzku spływa mu łza.

– Uderz go, kurwa! – krzyczy Niemowa. – Boisz się?

Patrzę Rafałowi prosto w  oczy. Mam nadzieję, że będzie mi w  stanie

wybaczyć.

Zaciskam pięć i uderzam przyjaciela w brzuch najmocniej, jak potrafię. Rafał

głośno jęczy i  traci równowagę. Niemowa i  drugi chłopak nie pozwalają mu

upaść.

–  Jeszcze raz – namawia mnie Dawid. – Pokaż, jak bardzo gardzisz nim

i wszystkimi pedrylami.

Zamykam oczy i uderzam Rafała na oślep.

– Dobrze – odzywa się Niemowa. – Dalej!

Rafał jęczy z  bólu, a  gdy otwieram oczy, widzę, że pluje krwią. Wpadam

w  amok i  rzucam się na niego. Upadamy na ziemię i  zaczynamy się szarpać.

Rafał próbuje się bronić, ale jest za słaby. Biję go po twarzy i  wyzywam od

kurew.

– Bardzo dobrze! – mówi rozbawiony Dawid. – Pokaż mu, jakim jest zerem.

Wstaję i  kopię przyjaciela w  brzuch. Rafał zwija się z  bólu. Chyba płacze.

Kopię go jeszcze dwa razy, po czym Dawid odciąga mnie od niego i  każe się

uspokoić.

– Wystarczy. – Poklepuje mnie po policzku. – Chcesz go zabić?

Dopiero teraz widzę, że chłopak trzyma w  dłoni telefon i  wszystko nagrywa.

Dawid podchodzi do leżącego na ziemi Rafała i kieruje kamerkę w jego stronę.

–  Przestań. – Podbiegam do niego i  próbuję wyrwać mu telefon z  dłoni. – Po

co to nagrywasz?

–  Spokojnie, już chowam. Nie będę tego nigdzie publikował. – Dawid

uśmiecha się do mnie. – To było dobre. Spisałeś się. A  ty, pierdolona cipo –

kopie Rafała w nogę – wstawaj i wypieprzaj do domu. Jak starzy spytają, kto ci

to zrobił, skłam, że nie wiesz. Piśnij choć słówko, a  skończysz na dnie Wisły.

Zrozumiano?

Chcę pomóc Rafałowi wstać, ale Dawid ciągnie mnie za rękę w stronę furtki.

Zostawiam mojego przyjaciela samego jak psa. Poobijanego, zakrwawionego

i  zrozpaczonego. Zdradziłem go w  najważniejszym momencie. I  pomyśleć, że

chwilę wcześniej wyznałem mu miłość. Co ja mogę wiedzieć o miłości? Jeśli się

kogoś naprawdę kocha, zrobi się dla tej osoby wszystko i zawsze będzie się stało

po jej stronie.

 
*

Przez resztę nocy się upijam, by nie myśleć o  tym, co zrobiłem. Po trzeciej

jestem już tak wstawiony, że chyba całuję się z Patrycją. Wracam do domu nad

ranem i  nawet nie przebieram się w  piżamę. Budzę się koło południa

z mdłościami i silnym bólem głowy. Dochodzę do siebie przez cały dzień. Jestem

tak słaby, że nie mam siły sięgnąć po telefon. Mama jest wściekła i twierdzi, że

idę w ślady swojego brata.

–  Tylko tego mi brakowało. Jakbym nie miała już wystarczająco dużo

problemów z Krystianem.

Koło drugiej ucinam sobie drzemkę. Po szóstej czuję się już na tyle dobrze, że

biorę prysznic, a  potem zamykam się w  pokoju gier. Zamierzam grać do późna

i o niczym innym nie myśleć. Rozsiadam się wygodnie na kanapie i sprawdzam

powiadomienia w  telefonie. Wcześniej nie miałem odwagi tego zrobić. Bałem

się, że zobaczę na ekranie wiadomość od Rafała o  treści: „Nie chcę cię znać”

albo „Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj”. On jednak robi coś dużo gorszego.

Milczy. Mam nadzieję, że nie wylądował w szpitalu.

Dawid pisał do mnie o drugiej na Messengerze i pytał, jak się czuję. Wiem, że

chciał przyjść na granie. Odpisuję, że już jest lepiej, ale muszę zaraz iść spać.

Sprawdzam resztę powiadomień, aż docieram do e-maila z  nieznanego adresu.

Wygląda jak spam. Ktoś zaprasza mnie do gry Thunderworld. Nigdy wcześniej

o  niej nie słyszałem, ale dołączone do maila screeny wydają się interesujące.

„Stwórz swój własny świat i  bądź panem swojego losu” – brzmi hasło

przewodnie. Sprawdzę tę grę. Co mi szkodzi? Skoro nie panuję nad tym

światem, może z tym wirtualnym dam sobie radę…


 

KAJA
 

OSIEM MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Z koszmaru budzi mnie wibrujący telefon. Kładę go na poduszce i  otwieram

oko, by sprawdzić, kto dzwoni. Mogłam to przewidzieć.

– Wstałaś? – pyta Krystian. Słyszę, że wciąż jest pijany. Nie zdziwiłabym się,

gdyby w ogóle nie spał.

– Teraz już tak – odpowiadam. – Co się stało?

– Jak to co? Naprawdę nic nie pamiętasz?

Ocieram dłońmi zmęczoną twarz i  próbuję się nie ruszać, by powstrzymać

pulsowanie w  głowie. Mam okropnego kaca. To dziwne, że mój organizm

jeszcze nie nauczył się radzić sobie z tak dużą ilością alkoholu. Przez Krystiana

moje życie ostatnio przypomina jedną wielką imprezę. Brat Błażeja okręcił

mnie sobie wokół palca i traktuje jak swoją ulubioną zabawkę. Nie potrafię mu

się sprzeciwić. Kilka razy próbowałam z nim porozmawiać, zasygnalizować mu,

że nie zamierzam obracać się z  nim w  podejrzanym towarzystwie. Ostatni raz

zrobiłam to dwa tygodnie temu. Krystian nie chciał nawet o tym słyszeć.

–  Jesteś moją dziewczyną i  będziesz spędzała ze mną każdą wolną chwilę.

Czy nie tak zachowują się normalne pary?

–  Normalne pary nie imprezują co drugi dzień z  dziwnymi typami i  nie

napadają na niewinnych ludzi.

– A ty znowu o tym… – Krystian przewrócił oczami. – Po pierwsze, te dziwne

typy to moi zaufani przyjaciele. Po drugie…

–  Jak możesz nazywać ich swoimi przyjaciółmi? – weszłam mu w  słowo. –

Wypięliby się na ciebie, gdybyś przestał fundować im alkohol i dragi.

–  Przesadzasz. – Krystian zaciągnął się papierosem, a  potem dmuchnął mi

cuchnącym dymem prosto w twarz. – A jeśli chodzi o sytuację z tymi pedałami,

to należało im się.

Wciąż myślę o  napaści na dziennikarza Wincenta Curyłę i  jego przyjaciela.

Mężczyzna zgłosił to policji i  opublikował w  internecie rozpaczliwy filmik,

w  którym prosił o  pomoc w  namierzeniu napastników. Jak na razie policji nie

udało się wpaść na nasz trop. I  oby tak pozostało. Mój udział w  tym

szaleństwie był przypadkowy. Następnym razem na pewno odmówię.


–  Niby co mam pamiętać? – wracam do pytania Krystiana, próbując unieść

głowę. Boję się jednak, że jeśli wykonam gwałtowniejszy ruch, od razu zbierze

mi się na wymioty.

Poddaję się więc i  jeszcze mocniej przyciskam głowę do poduszki. To będzie

ciężki dzień.

– Wiesz w ogóle, gdzie wczoraj byliśmy? – pyta niepewnie Krystian.

–  Na domówce u Dudka – odpowiadam. – Tego akurat jestem pewna.

Przyjechaliśmy do niego po dziewiątej. Pamiętam wszystko, co działo się do

północy, a potem…

– Potem ci odjebało.

– Jak to?

–  Straciłaś kontrolę, rozebrałaś się, wskoczyłaś na stół i  zaczęłaś tańczyć do

piosenki Shakiry. – Mój chłopak wybucha śmiechem.

–  Niemożliwe. Kompletnie nic nie pamiętam. Skąd mam wiedzieć, że się nie

zgrywasz?

– Mam ci wysłać filmik?

Podrywam się i  siadam po turecku. Od razu robi mi się niedobrze, ale nie

dbam o to.

– Nagrałeś mnie? Powaliło cię?!

–  Wyluzuj, kotku, nikomu tego nie wyślę. – Krystian chichocze. – Zresztą

wszyscy widzieli cię na żywo.

–  Bawi cię to? Pozwoliłeś, żebym robiła z  siebie idiotkę? Nie mogłeś mnie

ściągnąć z tego stołu i ubrać?!

– Po co? Przecież tak dobrze się bawiłaś…

– Wiesz co? Wal się!

Rozłączam się i  wskakuję pod kołdrę. Nie wiem, kiedy zasypiam, ale gdy

otwieram oczy, dostrzegam stojącą przy łóżku mamę.

– Która godzina? – pytam.

– Po piątej. Przespałaś prawie cały dzień.

– Cholera… – Przecieram oczy.

– Masz gościa. Wpuścić go?

Domyślam się, że mówi o  Krystianie. Rodzice są zachwyceni, że dorwałam

starszego syna Dragielów, ale zmartwiło ich zerwanie kontaktu z  Błażejem.

Mama kilka razy namawiała mnie, bym spróbowała z  nim porozmawiać.

Wiedziałam, że nie zachowywałaby się tak, gdyby chodziło o  chłopaka

z biedniejszej rodziny.

– Nie – mówię. – Skoro przyszedł, to niech poczeka.


Wygrzebuję się z łóżka, idę do łazienki i biorę długi prysznic. Gdy jestem już

czysta i  ubrana, wchodzę do salonu, gdzie zastaję Krystiana rozmawiającego

o czymś z tatą. Na mój widok chłopak wstaje z krzesła i podchodzi bliżej.

–  Cześć. – Chce mnie pocałować w  policzek, ale robię krok do tyłu. – Jak się

czujesz?

– Już lepiej – mruczę. – Czemu przyszedłeś?

– Pomyślałem, że zabiorę cię na dobrą kolację.

Prowadzę go na korytarz, by rodzice nie słyszeli naszej rozmowy.

– Czy wyglądam na kogoś, kto jest głodny? – pytam szeptem. Wtedy Krystian

obejmuje mnie i całuje w usta.

– Trochę śmierdzisz wódą, ale da się znieść.

– Spieprzaj! – syczę.

–  Weź wyluzuj. – Krystian masuje mnie po pośladku. – Usunąłem filmik.

Nigdy nikomu bym go nie wysłał. – Przyciska mnie do siebie. – To co? Możemy

zawiesić broń?

W końcu mu ulegam. Nie wiem, który to już raz. Pół godziny później

taksówka zatrzymuje się przed jedną z  drogich restauracji z  kuchnią

molekularną. Jedzenie jest przepyszne, a  Krystian zachowuje się jak

prawdziwy dżentelmen. Z  początku odmawiam, gdy proponuje, że zamówi dla

nas najlepszego szampana. Po pewnym czasie ustępuję. Czuję się już lepiej,

a  poza tym Krystian zatroszczył się, by ten wieczór był miły – unika

nieprzyjemnych rozmów o polityce, sprawach społecznych czy religii.

Jesteśmy w  restauracji już ponad dwie godziny. Właśnie skończyliśmy drugą

butelkę szampana i  czuję się już wstawiona, chociaż nie wypiłam dużo

w porównaniu z Krystianem.

– Kotku, jest sprawa… – Przygryza dolną wargę. Zawsze to robi, gdy odczuwa

dyskomfort. – Jabol zaprasza nas na posiadówkę.

– Kiedy? – pytam z myślą o przyszłym tygodniu.

– No… dzisiaj. Za godzinę. Co ty na to?

Mogłam się domyślić, że w  nienagannym zachowaniu Krystiana jest jakiś

haczyk. Mówię mu, że chcę jechać do domu, bo nie czuję się na siłach. On

jednak tak bardzo mnie namawia i  zapewnia, że nie będzie mnie już zachęcał

do picia. Gdy widzi, że wciąż się waham, zaczyna grać na emocjach.

–  Zatroszczyłem się, żebyś spędziła ze mną miły wieczór, a  ty nie chcesz

nawet spędzić czasu z moimi znajomymi?

Jego wzrok przeszywa mnie na wylot. Nie dam rady mu się sprzeciwić.

Krystian prosi kelnera o  rachunek, a  potem płaci za nas oboje kartą. Gdy
wychodzimy na zewnątrz, taksówka już na nas czeka. Jedziemy na Ursynów

i  zatrzymujemy się przed wysokim blokiem, w  którym mieszka Jabol.

W  skromnej kawalerce śmierdzi marihuaną. Oprócz Jabola w  środku jest

dwóch chłopaków: Dudek i brodacz ubrany w czarną bluzę z kapturem.

–  Poznaj Kruka – mówi Jabol, a  siedzący na sofie chłopak wita się ze mną

skinęciem głowy.

Nie czuję się tu komfortowo. Wszystko jest brudne i lepkie. Liczę, że Krystian

szybko mnie stąd zabierze. Moja nadzieja pryska, kiedy bierze od Dudka

skręta.

– Co dla ciebie? Wódka z colą? – pyta mnie Jabol.

– Nie piję – odpowiadam krótko.

– Ta… jasne.

Patrzę wymownie na Krystiana.

–  No co? – Mój chłopak wzrusza ramionami. – Obiecałem, że nie będę cię

namawiał na picie, ale nie powiedziałem, że inni nie będą tego robili.

Nie zamierzam tym razem ulec Krystianowi, dlatego odmawiam, zasłaniając

się kacem. Przez kolejną godzinę próbuję nie zasnąć, przysłuchując się nudnym

rozmowom chłopaków. Wszyscy są już pijani i  zjarani. W  pewnym momencie

Jabol proponuje kreskę, ale Krystian studzi jego zapały.

– Pamiętaj, że mamy robotę.

–  Jaką robotę? – podchwytuję temat, a  Kruk obrzuca Krystiana pytającym

spojrzeniem.

– Nie mówiłeś jej?

– Nie chciałem jej denerwować – wyjaśnia mój chłopak.

–  Denerwować? – Teraz mam już pewność, że Krystian od początku nie był

dziś ze mną szczery. Posiadówa u Jabola miała być tylko wstępem do czegoś

grubszego.

– Chcemy, żebyś odwiedziła z nami pewnego typa – tłumaczy Kruk.

– Zaczekaj. – Krystian unosi prawą dłoń. – Ja jej wyjaśnię. – Przysuwa się do

mnie i głaszcze mnie po udzie. – Kojarzysz aferę z Arkadiuszem Wiślickim?

– Kim? Pierwszy raz słyszę to nazwisko.

– To były ginekolog-położnik, a od dwóch kadencji poseł. Lewak do kwadratu.

Podjudzał społeczeństwo, gdy Sejm zaostrzył prawo aborcyjne. Wmawiał

kobietom, że mogą robić ze swoimi ciałami, co tylko im się podoba.

– A nie mogą?

–  Zarodek to też człowiek – tłumaczy ze spokojem Krystian – a  nie

przedmiot, którego można się w każdej chwili pozbyć. Właśnie to wmawia nam
lewacka propaganda, która siłą i  agresją kreuje wizję nowoczesnego

wspaniałego świata pełnego rozpusty i  konsumpcjonizmu. Każdy zdrowy na

umyśle człowiek uważa, że aborcja powinna być kategorycznie zakazana.

–  Właśnie. – Kruk odpala kolejnego skręta. – Ludzkie życie to dar od Boga.

Jeśli człowiek dokonuje aborcji, bo wydaje mu się, że jest na równi z Bogiem, to

dla mnie jest zwykłym mordercą. – Zaciąga się. – Wiślicki przyznał się jakiś

czas temu, że w  przeszłości dokonywał nielegalnie aborcji. Ma na sumieniu

ponad tysiąc istnień. I  wiesz, jaką poniósł za to karę? Reprymendę od szefa

partii. Tyle, kurwa. – Chłopak uderza ręką o  oparcie sofy. W  tym czasie

Krystian ściska mi mocno dłonie.

–  To zbrodniarz, który powinien ponieść karę za swoje morderstwa.

Rozumiesz, kotku? Ktoś musi mu wymierzyć sprawiedliwość. Polska zmaga się

z ujemnym przyrostem naturalnym. Nasz naród ginie, a ludzie się na to godzą

– podnosi głos. – Słuchają zatruwających ludziom mózgi pedryli i  nielegalnie

usuwają ciąże, bo takie bydlaki jak Wiślicki wmawiają im, że to nic złego.

–  A  czy ty w  ogóle próbowałeś zrozumieć punkt widzenia drugiej strony? –

pytam, a Krystian parska śmiechem.

– Żartujesz, prawda? Mam starać się zrozumieć morderców?

Nie wiem, po co w  ogóle wchodzę w  dyskusję z  Krystianem. Do niego nie

przemawiają żadne argumenty.

– Nieważne. Chcę iść do domu. – Wstaję i kieruję się w stronę drzwi.

– Dokąd to? – Krystian szarpie mnie za rękę. – Źle się z nami bawisz?

– To boli – syczę, a wtedy chłopak mnie puszcza.

–  Zaczekaj. Sorry, nie chciałem. Zrobimy tak: najpierw pojedziemy do

Wiślickiego. Dudek nas zawiezie. Jako jedyny tutaj jest trzeźwy. Ty zaczekasz

w samochodzie. Gdy skończymy, odwieziemy cię do domu.

– Nie mogę po prostu zamówić sobie ubera?

–  Nie pozwolę, byś jechała sama do domu z  jakimś ciapakiem albo

Ukraińcem.

–  No dobra. – Wzruszam ramionami. Dociera do mnie, że im szybciej się

zgodzę, tym wcześniej wrócę do domu.

Chwilę później Krystian dzwoni do jakiegoś Kazika. Jabol wyjaśnia mi, że to

ich kumpel, który ma pomóc w misji. Ponoć śledzi na mieście Wiślickiego i jego

żonę.

– Mówi, że wciąż siedzą u teściów – zwraca się Krystian do chłopaków.

– A jaką mamy pewność, że nie zostaną tam na noc? – pyta Kruk.

– Żadną – odzywa się po chwili Krystian.


– To co robimy? – dopytuje chłopak w czarnej bluzie.

–  Jedziemy i  poczekamy na tego skurwysyna. W  końcu wszędzie dobrze, ale

w domu najlepiej, no nie?

Czekamy już prawie pół godziny. Krystian pali papierosa za papierosem, a cały

dym wlatuje do środka. Robi mi się niedobrze, a  na domiar złego chyba

zaczynam trzeźwieć po szampanie. Chce mi się spać i marzę o tym, by wreszcie

znaleźć się w swoim łóżku. W końcu Kazik dzwoni i informuje nas, że Wiślicki

wraca do domu. Powinien tu być za niecały kwadrans.

– Jedź za nim – mówi Krystian. – I wyślij nam transmisję lokalizacji.

Dokładnie osiem minut później mój chłopak wyjmuje ze schowka czarne

maski i wręcza chłopakom.

– Trzymaj. – Podaje mi jedną.

– Nie ma mowy – odpowiadam zdenerwowana. – Nigdzie nie wychodzę.

– Musisz. Nie zostaniesz tutaj.

Czuję, że tracę grunt pod nogami. Krystian znowu mi to robi. Wciąga mnie

w  swoje afery i  ideologiczne porachunki. Nie twierdzę, że Curyło czy Wiślicki

są bez winy, ale napadanie na nich to przestępstwo. Mam nadzieję, że tym

razem obędzie się bez przemocy. Jeśli temu politykowi spadnie choćby włos

z głowy, odejdę od Krystiana i zabronię mu się do mnie zbliżać.

W oddali widać światła samochodu.

–  Zostańcie tutaj. – Krystian wkłada maskę na głowę i  otwiera drzwi. –

Dudek, wiesz, co robić.

Patrzymy, jak nadjeżdżający z  naprzeciwka samochód zatrzymuje się

nieopodal domu Wiślickiego. Po chwili wysiada z  niego wysoki mężczyzna

w  czarnym płaszczu, okrąża samochód i  otwiera drzwi swojej żonie. Ciężarnej

żonie. O cholera!

– Co wy chcecie zrobić? – Przerzucam wzrok na Kruka.

– Cicho, teraz!

Mężczyzna podchodzi z partnerką do furtki. Wtedy stojący po drugiej stronie

ulicy Krystian biegnie w  ich stronę i  zachodzi od tyłu. Wiślicki instynktownie

zasłania żonę. Wtedy mój chłopak wyjmuje z  kieszeni pistolet i  przykłada go

mężczyźnie do brzucha.

– Tak jest… – mówi Kruk. – Do samochodu ich.


–  To prawdziwa broń? – pytam, a  wtedy chłopak wyjaśnia mi, że to atrapa.

Nie wierzę mu.

Wiślicki z  żoną wracają do samochodu. Krystian nie odstępuje ich na krok

i  zajmuje miejsce z  tyłu. Po chwili zapalają się światła i  auto odjeżdża.

Ruszamy za nimi i trzymamy się w odległości kilkudziesięciu metrów.

–  Dokąd Krystian ich zabrał? – Próbuję się czegoś dowiedzieć, ale wszyscy

milczą. – Wysadźcie mnie, do cholery!

–  Uspokój się – odzywa się Jabol, a  potem wyjawia, że jedziemy pod most

Siekierkowski. – Spokojnie sobie tam z nimi porozmawiamy.

Powinnam dyskretnie powiadomić o  tym policję. Jeśli tego nie zrobię, będę

współwinna napaści, a  może nawet czegoś więcej. Wiem jednak, że jeśli

sprzeciwię się Krystianowi, on nigdy mi tego nie daruje. Mogłam uwolnić się od

tej chorej relacji, póki jeszcze miałam szansę. Teraz tkwię po pas w ruchomych

piaskach, które stopniowo mnie pochłaniają. Tak bardzo żałuję, że pozwoliłam

Krystianowi się do mnie zbliżyć. Przez niego mam same kłopoty.

Dojeżdżamy na miejsce. Kruk każe mi włożyć maskę.

– Nigdzie nie wychodzę – mówię, trzymając się mocno fotela przede mną.

–  Krystianowi zależało, żebyś zobaczyła, jaka kara spotyka złych ludzi –

odzywa się Jabol, okrąża auto i otwiera mi drzwi. – No już, ruchy.

Po chwili dołączamy do Krystiana i  małżeństwa Wiślickich. Mężczyzna

osłania swoją żonę, podczas gdy Krystian wyzywa ich i  wymachuje im przed

twarzami pistoletem.

–  Dobrze, że jesteście – zwraca się do nas. – Poznajcie skurwiela, który

wmawia społeczeństwu, że mordowanie nienarodzonych dzieci jest czymś

normalnym.

–  O  co wam chodzi? Kto was wynajął? – Wiślicki co chwilę zerka na żonę,

która trzyma się za brzuch. – Proszę, nie mieszajcie w  to mojej żony. Ona nie

jest niczemu winna.

–  Czyli przyznajesz się, że zawiniłeś? – Krystian mierzy pistoletem

w polityka. – Żałujesz tego, co zrobiłeś?

– To nie tak. – Mężczyzna unosi obie ręce w geście kapitulacji. – Nie o to mi

chodziło.

– Morda, śmieciu! – wtrąca się Kruk i wyjmuje z kieszeni kurtki telefon.

–  Nagrywasz? – pyta Krystian. – Okej. Teraz powiedz głośno, że żałujesz

każdej jednej aborcji, którą przeprowadziłeś, i  uważasz, że aborcja to

morderstwo, ponieważ człowiekiem jest się od momentu poczęcia.

– Ale… – Mężczyzna robi krok do tyłu i omal nie wpada na przerażoną żonę.
– Mów, do kurwy nędzy, albo twoją francę też czeka aborcja. – Krystian celuje

teraz w  brzuch kobiety, która wybucha płaczem i  prosi męża, by spełnił

żądania.

– Dobrze! Powiem wszystko! Boże, ludzie…

A potem Wiślicki recytuje posłusznie wszystko, co kazał Krystian. Mówi, że

zasługuje na potępienie i  prawdopodobnie zgnije w  piekle. Wyznaje, że zabijał

dla pieniędzy i  nie liczył się z  ludzkimi dramatami. Prosi wszystkie przyszłe

matki, by żyły blisko Boga i nie popełniały grzechu.

–  Doskonale. – Krystian gestem dłoni prosi Kruka, by podszedł bliżej. –

A teraz uderz swoją żonę z całej siły w brzuch.

– S-słucham?

–  Chyba wyraziłem się jasno. – Krystian celuje prosto w  czoło polityka. –

Zrób to albo sprzątnę cię w ciągu minuty.

Wiślicki spogląda na wstrząśniętą żonę.

– Ja n-nie m-mogę. K-kochanie…

Nagle kobieta osuwa się na ziemię i wybucha płaczem.

–  Zrób to, chuju. Uderz raz, a  potem kolejny. Uderzaj, dopóki nie każemy ci

przestać.

Mężczyzna łapie się za głowę i  przeklina pod nosem, a  potem pada przed

Krystianem na kolana i błaga go o litość.

–  Popełniłem błąd! Jestem grzesznikiem, zabójcą, niegodziwcem. Zasługuję

na wszystko, co najgorsze, ale błagam, nie krzywdźcie mojej żony i dziecka.

–  Och, czyli nagle nazywasz płód w  jej brzuchu dzieckiem… – Krystian

parska śmiechem. – Jakie to zabawne i żałosne… Zostało trzydzieści sekund.

– Nie mogę! Nie mogę!

– Dwadzieścia pięć. – Krystian przykłada Wiślickiemu pistolet do czoła.

– Rozjebię ci tę chorą łepetynę!

Mężczyzna wydaje z siebie donośny jęk.

– Kochanie, tak bardzo cię…

– Dziesięć sekund, kurwa! Dziewięć, osiem…

– Dobrze! – Wiślicki się podnosi. – Zrobię to, tylko odłóż broń.

–  Siedem – odlicza Krystian. Tymczasem polityk pomaga żonie wstać.

Kobieta wpatruje się w niego z niedowierzaniem. – Sześć, pięć… – Przeszywają

mnie dreszcze, gdy Wiślicki zaciska pięść. Przez cały czas patrzy prosto w oczy

swojej żony. Na jej twarzy nie maluje się już strach, tylko rozczarowanie i złość.

– Cztery, trzy… – Mężczyzna szykuje się do uderzenia. – Dwa, jeden… STÓJ!


Krystian w  ostatniej chwili powstrzymuje Wiślickiego przed skatowaniem

ciężarnej żony. Kobieta głośno jęczy, trzymając się za brzuch.

– Boli! Au…

– Ty kretynie! – Krystian uderza mężczyznę w twarz. Gdy Wiślicki upada na

ziemię, mój chłopak kopie go w  brzuch. – Myślałeś, że pozwolę ci pozbawić

życia kolejne dziecko? Naprawdę tak myślałeś?!

– Ja nie chciałem! Boże, wybacz mi!

– Bóg cię nienawidzi! – Krystian nie przestaje kopać Wiślickiego. – Zdradziłeś

i  jego, i  swoją żonę. A  teraz wstawaj i  zawieź ją do szpitala. Wygląda na to, że

właśnie zaczęła rodzić.

Zapłakany i poobijany polityk próbuje wziąć żonę pod rękę.

– Nie zbliżaj się do mnie!

Słysząc to, Krystian wybucha śmiechem.

–  Zapamiętaj to wydarzenie, kotku – zwraca się do kobiety. – Twój mąż był

gotów pozbawić cię największego szczęścia, byle tylko ocalić swój obleśny zad.

A teraz wypierdalajcie, bo się rozmyślę i was zajebię.

Chwilę później samochód odjeżdża, a  Krystian przybija sobie piątkę

z chłopakami.

– I jak, podobało ci się? – Obejmuje mnie mocno. – Widziałaś, jaki łajdak?

– To było chore! – odpowiadam. – Chcę do domu.

– Przestań… Raczej genialne.

– To koniec, Krystian. Koniec wszystkiego! – Odwracam się do niego plecami

i szybkim krokiem idę w stronę samochodu.

– Jak to koniec? O czym ty mówisz?

– Tego już za wiele. Po co w ogóle mnie tu ściągnąłeś? Myślałeś, że zrobisz ze

mnie jedną z was?

– A co? Nie chcesz? – Krystian dogania mnie i zachodzi mi drogę.

– NIE! – krzyczę. – Chcę do domu! Albo mnie zawieziecie, albo pójdę pieszo!

Krystian wie, że mówię poważnie, dlatego prosi wszystkich, by wsiedli do

samochodu.

Wracamy okrężną drogą. Dudek wcześniej podmienił rejestracje na fałszywe,

by przypadkiem nie namierzył nas żaden monitoring. W  samochodzie panuje

doskonała atmosfera. Jabol i  reszta odśpiewują hymn Polski, a  potem

wychwalają swojego lidera za to, jak świetnie poradził sobie z  Wiślickim.

Krystian przez cały czas milczy i  co chwilę zerka na mnie, jakby liczył, że

zmienię zdanie. Nie zmienię.


–  Wysiądę tutaj – mówię, gdy znajdujemy się kilka ulic od mojego domu. –

Zatrzymaj to cholerne auto!

Krystian idzie za mną i prosi, bym się uspokoiła.

– W głębi duszy wiesz, że zrobiliśmy, co należało.

– Myślę, że jesteś chorym człowiekiem, który potrzebuje pomocy – mówię, nie

zatrzymując się. – Zostaw mnie. Nie chcę cię znać.

– Kaja…

– ZOSTAW MNIE!

Odchodzę, a gdy się odwracam, widzę, że Krystian wsiada do auta. Samochód

mija mnie chwilę później, a brat Błażeja patrzy na mnie z wyrzutem. Nie chcę

mieć z  nim nic wspólnego. Zamierzam wykasować jego numer i  zablokować go

wszędzie, gdzie to możliwe. Krystian Dragiel to przestępca, który musi zniknąć

z mojego życia. Nawet nie chcę myśleć, do czego jeszcze jest zdolny. Oby nie było

mi dane się przekonać.


 

BŁAŻEJ
 

SIEDEM MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

To jakiś koszmar. Nic nie rozumiem. Przecież szło mi tak dobrze. Dwa tygodnie

temu udało mi się wreszcie osiągnąć drugi poziom rozwoju. Nie było łatwo, bo

inwestycja w  rozbudowę strefy nędzy poważnie nadszarpnęła mój budżet.

Musiałem poświęcić prawie cały swój czas i  energię na wyprowadzenie miasta

na prostą. Udało się. W nagrodę mogłem wreszcie zacząć podróżować do innych

miast. Odwiedziłem Stardell, którego władca od początku mnie wspierał.

Nawiązałem z  nim współpracę i  podzieliłem się z  nim wieloma cennymi

informacjami. Odwdzięczył mi się wsparciem finansowym. Dzięki temu mogłem

rozpocząć w mieście kolejną inwestycję. Planowałem w końcu stworzyć centrum

nauki, by zdobyć cenne punkty w rankingu wiedzy i przybliżyć się do trzeciego

poziomu. Władca Stardell pochwalał mój pomysł i  obiecywał dodatkowe

wsparcie, jeśli tylko zgodzę się dokształcać u siebie jego cywilów. Zgodziłem się

bez wahania. Przecież na tym właśnie polega owocna współpraca.

Myślałem, że wszystko zmierza ku lepszemu. A  teraz patrzę, jak mój

sojusznik z  pomocą zaprzyjaźnionej armii plądruje Burden i  niszczy wszystko

na swojej drodze. Dramatyczna muzyka w  tle sama się włącza, co dodatkowo

mnie rozjusza. Cholerny kłamca. Wiedział, gdzie uderzyć, bo się przed nim

odsłoniłem. Wyjawiłem mu, że centrum biznesowe z  wysokimi, nowoczesnymi

wieżowcami to tak naprawdę zamaskowana strefa nędzy. Wroga armia

zaatakowała więc od razu mniej okazałą strefę dobrobytu. Wysadzili bank,

bibliotekę i  dwa biurowce. Zabili ponad stu moich żołnierzy i  policjantów,

a  liczba w  panelu co chwilę się zmienia. Robię, co mogę, by odeprzeć ich atak,

ale są ode mnie silniejsi. Czuję się fatalnie z  tym, że muszę ukrywać się

w  swojej fortecy, podczas gdy mieszkańcy Burden giną z  rąk wrogów.

Powinienem tam z nimi być i bronić swojego świata. Jeśli jednak mnie dopadną

i  zabiją, wszystko przepadnie. Jestem sercem tego miasta. Od mojego

przetrwania zależy przetrwanie innych.

Tylko po co mam trwać, jeśli najeźdźcy wymordują mi wszystkich poddanych?

Postanawiam wydać niemal cały budżet na natychmiastowe zasilenie armii.

Wiem, że stracę w  ten sposób szansę na szybkie dobicie do trzeciego poziomu


rozwoju, a  może nawet cofnę się do poziomu pierwszego, ale nie mam wyjścia.

Na ekranie pojawiają mi się powiadomienia o  dwóch kolejnych uszkodzonych

budynkach i  skrzyniach ze złotem wynoszonych z  podziemi zniszczonego

banku. Jak tak dalej pójdzie, stracę nie tylko całą strefę dobrobytu, lecz resztkę

pieniędzy. Muszę je jak najszybciej wydać.

Po kilku minutach proces zasilenia armii zostaje ukończony. Na niebie

pojawia się kilkanaście samolotów, z  których wyskakują spadochroniarze.

Dostaję też powiadomienie o  pięciu statkach bojowych dobijających do portu.

Jeszcze nie wszystko stracone. Muszę wierzyć, że Burden przetrwa.

– Błażej, idź już spać – odzywa się mama, która stoi w drzwiach z płaczącym

Antosiem na rękach. – Słyszysz?

– Daj mi spokój. Nie widzisz, że próbuję ocalić swój świat?

–  Dość tego. Grasz bez przerwy od kilkunastu godzin. – Mama podchodzi do

mnie, po czym sadza Antosia na kanapie i próbuje mi wyrwać joystick.

– Zostaw! – mówię głośno i stanowczo, ale mama nie odpuszcza.

– Oszalałeś przez tą grę! – Szarpie się ze mną. – Oddaj to! Musisz spać i żyć!

– ZOSTAW, KURWA! – Popycham ją. – TU JEST MOJE ŻYCIE! NO WYJDŹ!

– Co się z tobą dzieje? – Mama przygląda mi się z przerażeniem. Mój młodszy

brat zaczyna płakać jeszcze głośniej.

– Robię coś bardzo ważnego!

– Gra to nie życie, dziecko…

– Dla mnie jest ważniejsza niż to gówniane życie, które ci wystarcza. Dlatego

bądź tak łaskawa i mi nie przeszkadzaj, skoro ja nie przeszkadzam tobie!

Mama jeszcze przez chwilę stoi w  miejscu, po czym zabiera Antosia

i  odchodzi. W  międzyczasie moja armia powstrzymała najeźdźców przed

zniszczeniem kolejnego budynku. Siły wroga są jednak zbyt liczne i  dostaję

informację, że udało mu się przekupić niektórych mieszkańców. Nie wierzę.

Moi ludzie zwracają się przeciwko mnie?

Pół godziny później moja sytuacja jest tragiczna. Łzy ciekną mi po policzkach,

gdy na mapie miasta widzę coraz więcej czerwonych punktów. Najeźdźcy

niebezpiecznie zbliżają się do mojej górskiej fortecy. Zostały mi już zaledwie

resztki armii. Nie mam szans ich powstrzymać. To koniec. Dostaję

powiadomienie, że władca Stardell chce ze mną porozmawiać. Godzę się,

a potem patrzę, jak hologram jego awatara pojawia się w mojej komnacie.

–  To koniec, przyjacielu. Oddaj nam swoje miasto teraz, a  oszczędzimy ludzi

i pozwolimy ci nam służyć.


– Nigdy nie będę twoim sługą – odpowiadam. – Oszukałeś mnie! Jak możesz

z tym żyć?

– To tylko gra – stwierdza mój dawny sojusznik. – Tutaj każdy ma jasny cel:

zdobyć przewagę nad innymi. Naprawdę myślałeś, że będę się chciał układać

z  początkującymi graczami i  ryzykować, że w  przyszłości staną się dla mnie

zagrożeniem?

–  Zostaw moje miasto! – krzyczę zapłakany do wbudowanego w  słuchawki

mikrofonu. – Bez niego nie mam nic!

Odkładam joystick i  ukrywam twarz w  dłoniach. Przegrałem. Zawiodłem

siebie i  swoich poddanych. Byłem naiwny i  zaufałem niewłaściwemu

człowiekowi. Dobry władca by to wszystko przewidział. Zasłużyłem na to, co

mnie spotkało. To zdarzenie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że ludzie są

źli. Wszyscy, bez wyjątku. Nikomu nie można ufać. Jesteśmy krwiopijcami,

którzy żywią się cudzym cierpieniem. Krzywdzimy, bo czerpiemy z  tego

przyjemność.

Krzywdzimy, bo bez tego nie istniejemy.

Gdy podnoszę wzrok, widzę, że mam do odczytania zaległe powiadomienie.

Otwieram je i  widzę wiadomość od gracza o  nazwie Solar. Oferuje mi pomoc.

Tylko tego brakowało, by kolejny intruz urządził sobie z  mojego miasta pole

bitwy. Nie odpowiadam mu. Nie mam już siły. Wróg zdewastował mi już prawie

całe miasto i  zmierza w  stronę fortecy. Ostatnie czołgi i  helikoptery bronią

mnie przed egzekucją. Tymczasem na mapie pojawiają się obce jednostki. Długi

rząd pojazdów przemierza górski szlak, kierując się w  stronę fortecy. Znad

morza przybywa zaś ogromna flota. Nie wiem, co robić, dlatego odkładam

joystick i czekam na rozwój wypadków.

Przez następne pół godziny wroga armia zostaje niemal doszczętnie wybita

przez wojska Solara. Jego pojazdy bojowe i  mundury żołnierzy mają jaskrawe,

żółte barwy. Nagle część ulic Burden się rozjaśnia. W wyniku walk zniszczeniu

ulega kilka budynków. Ginie też wielu cywili oraz kilkunastu moich żołnierzy,

którzy resztkami sił próbują wesprzeć niespodziewanego sojusznika. Tylko czy

na pewno tak mogę o nim mówić? A co, jeśli specjalnie przybywa w momencie,

gdy miasto znajduje się w  ruinie i  jedyne, co musi zrobić, to pozbyć się

konkurencji? Nie… Nie mogę mu ufać. Solar, kimkolwiek jest, nie różni się

niczym od tych zachłannych potworów.

W ciągu niecałej godziny tajemniczemu przybyszowi udaje się pokonać armię

Stardell. Zniszczeniu uległo ponad dziewięćdziesiąt procent miasta, a  mój

skarbiec jest prawie pusty. Straty w  ludziach są ogromne. W  efekcie cofam się
do pierwszego poziomu. Spadłem na dno. Moja sytuacja jest gorsza niż na

początku gry. Wtedy przynajmniej zaczynałem z  jakimś budżetem. Równie

dobrze mógłbym się teraz poddać. I  tak nie uda mi się odbudować miasta. Nie

mam za co.

Solar chce ze mną rozmawiać. Gdy wyrażam zgodę, wrota się otwierają,

a  ubrany w  żółty kombinezon młodzieniec z  białymi kręconymi włosami staje

przede mną i unosi rękę.

–  Witaj, władco Burden. Jak mogę się do ciebie zwracać? W  profilu widnieje

tylko nazwa twojego miasta.

Ma rację. Nie wymyśliłem dla siebie nawet imienia.

–  Mów mi Blaze – rzucam na poczekaniu. Swego czasu zawsze podawałem

taki nick w  grach. Fajnie nawiązuje do mojego imienia, a  przy okazji nie

zdradza za wiele. – Kim jesteś? – pytam.

–  Przybywam z  miasta Brightspot, które znajduje się w  innym dystrykcie.

Jesteśmy obecnie na szóstym poziomie rozwoju.

Po raz pierwszy mam do czynienia z tak wysoce rozwiniętą cywilizacją.

– Nie rozumiem… Po co zawracasz sobie mną głowę?

–  Naszym celem jest zaprowadzenie porządku w  Thunderworld. Wierzymy,

że świat pogrążony w  nawet kontrolowanym chaosie prędzej czy później ulega

destabilizacji. Potrzebny jest całkowity i wieczny pokój. Tylko w ten sposób uda

nam się przetrwać.

– Niby jak chcecie go osiągnąć? Tutaj każdemu zależy tylko na jednym.

– Wierz mi, Blaze, nie każdemu.

– Jasne – odpowiadam z przekąsem. – Jeśli próbujesz mną manipulować jak

twój poprzednik, to daruj sobie. Właśnie wszystko straciłem. Nie mam ci nic do

zaoferowania. Możesz sobie wziąć moje miasto, ale na co ci ruina?

– Nie chcę twojego miasta. Pragnę pomóc ci je odbudować.

– Nie wierzę ci.

– To uwierz.

Po chwili na ekranie pojawia się prośba o zezwolenie na transakcję.

– Co ty zrobiłeś? – pytam Solara.

– Potwierdź, a się przekonasz.

Wykonuję jego polecenie tylko dlatego, że i tak nie mam już nic do stracenia.

A potem patrzę, jak mój budżet zasila się o ogromne sumy.

– Nadal uważasz nas za wrogów?

Transfer funduszy trwa jakieś pięć minut. Po wszystkim mój wskaźnik

rozwoju szaleje i automatycznie awansuję na drugi poziom.


– Nie rozumiem… Dlaczego uratowałeś mi dupę?

–  Zrozumiesz, jeśli otworzysz na nas umysł i  serce – wyjaśnia Solar. –

Pytanie, czy jesteś na to gotowy.

– W jaki sposób miałbym to zrobić?

– Pomożemy ci w tym.

– Wy? Czyli kto?

Nagle Solara otacza bardzo jasne światło. Ledwo widać jego sylwetkę.

– Podejdź bliżej, Blaze, a wszystkiego się dowiesz.

W rogu ekranu pojawia się powiadomienie o  zaproszeniu do udziału

w  symulacji. Nigdy wcześniej nie miałem z  czymś takim do czynienia. Nawet

nie wiedziałem, że w  Thunderworld jest taka opcja. Postanawiam jednak

zaryzykować i  klikam „Akceptuj”. W  jednej chwili cały ekran staje się

śnieżnobiały. Mija kilka sekund, gdy pośrodku zaczynają zarysowywać się

kształty. Z  czasem stają się coraz wyraźniejsze, a  gdy ze słuchawek

wybrzmiewa spokojna, kojąca muzyka, przenoszę się do zielonej krainy

otoczonej górami i  lasami. W  kotlinie znajduje się ogromne miasto, do którego

z  każdą sekundą coraz bardziej się zbliżam. Jestem niczym ptak, który sunie

przez niebo, patrolując okolicę. To pewnie Brightspot. Miasto, z  którego

wywodzi się mój nieoczekiwany wybawiciel. Jest takie piękne i  potężne…

Dziesiątki wieżowców, setki kilometrów dróg, wysoki i  gruby mur otaczający

miasto, a  do tego te latające pojazdy… Są dosłownie wszędzie. Mieszkańcy

muszą żyć na bardzo wysokim poziomie. A  przede wszystkim czują się

bezpieczni, bo ich władca nie dopuści, by komukolwiek stała się krzywda.

–  Witaj w  krainie, która nie zna słowa „wojna” – odzywa się głos Solara. –

Krainie szczęścia, spokoju i  dostatku. Brightspot to przyszłość całego świata.

To droga do przetrwania i poszerzania granic.

Próbuję za pomocą joysticka obniżyć tor lotu, ale to niemożliwe. No tak…

Przecież oglądam symulację. Solar tylko prezentuje mi swój świat, ale nie mogę

w  niego ingerować. Pozostaje mi więc tylko podziwiać metropolię, którą sam

tak bardzo chciałbym kiedyś władać.

–  Zaczynaliśmy jak każdy, czyli od zera – kontynuuje mój przewodnik. –

Upadaliśmy wiele razy i  odpieraliśmy ataki nieuczciwych władców. Już dawno

powinniśmy byli zwątpić w  sens wszelkich starań. Wiedzieliśmy jednak, że

dążymy do czegoś więcej niż tylko poprawy stanu miasta. Naszym głównym

celem od początku jest naprawa całego świata. Chcemy zaprowadzić nowy

porządek. Właściwy porządek.


– Ale jak zamierzacie tego dokonać, gdy wszyscy są przeciwko wam? – pytam.

– Dla ludzi Thunderworld to tylko głupia gierka dla zabicia czasu. Nie

dostrzegają w niej tego, co my. Są ślepi i głusi na prawdę.

Solar nie odpowiada. Pewnie w symulacji nie ma możliwości komunikowania

się ze sobą w czasie rzeczywistym.

–  Obecnie jesteśmy jedną z  czterech cywilizacji, które osiągnęły tak wysoki

poziom rozwoju – kontynuuje. – Wszyscy ściśle ze sobą współpracujemy i  już

dawno podpisaliśmy pakt o  nieagresji. Bycie tak zaawansowanym wiąże się

również z  wyższym poziomem świadomości. Rozumiemy, że można działać

wspólnie i  wciąż być na szczycie. Człowiek to egocentryczna i  zakompleksiona

istota. Ma wiele cech, które uniemożliwiają mu poszerzanie horyzontów. Błądzi

we mgle i pożąda tego, co nieistotne. Krzywdzi podobnych sobie i dba wyłącznie

o  własne dobro. Chce osiągnąć jak najwięcej kosztem innych i  w pojedynkę

napawać się swoją potęgą. Tymczasem sam nic nie znaczy, choćby nie wiadomo

ile kapitału uzbierał. Jego siła jest tylko iluzją. Ci, którzy w  niej żyją, są

zagrożeniem dla porządku świata. A  jeszcze większe niebezpieczeństwo

stwarzają ludzie, którzy są tej iluzji świadomi i twierdzą, że im ona wystarcza.

Zniżamy się i  przelatujemy między wieżowcami. Wkrótce docieramy do

stożkowatego złotego pałacu w  samym centrum miasta. Lądujemy na dużym

placu otoczonym palmami. Niebo jest bezchmurne, słońce unosi się nad

szczytami gór, a  płytki, którymi wyłożono plac, połyskują w  jego promieniach.

Stoimy z Solarem przed wielkimi czarnymi wrotami. Po chwili wychodzi z nich

kilka rzędów ubranych w  żółte stroje i  hełmy żołnierzy. Jeden z  nich,

maszerujący na czele, niesie sztandar przedstawiający słońce, wewnątrz

którego znajduje się otwarte oko. Solar zmierza w  ich stronę. W  pewnym

momencie zatrzymuje się i unosi obie ręce nad głowę.

– Kim jesteśmy? – pyta głośno.

–  Oświeconymi! Oświeconymi! Oświeconymi! – wykrzykują jednocześnie

żołnierze, a echo niesie ich głosy.

– Czego pragniemy?

– Pokoju! Pokoju! Pokoju!

– Kto naszym panem?

– Abaddon! Abaddon! Abaddon!

W chwili, gdy Solar zwraca się w  moją stronę, ekran znów robi się biały. Po

kilku sekundach ciemnieje i przenosimy się z powrotem do mojej fortecy.

– Oświeceni? Tak się nazywacie? – pytam.

– Zgadza się, Blaze.


– A kim jest Abaddon?

–  To nasz władca. Zawdzięczamy mu wszystko. Bez Abaddona nie byłoby

pokoju wśród najwyżej rozwiniętych cywilizacji i  nadziei na to, że można

zmienić świat na lepsze.

– A więc Abaddon to gracz, który rozwinął Brightspot do poziomu, w którym

mógł wchodzić w koalicje z innymi miastami? – pytam.

–  Jego działania zaszły znacznie dalej. Tu nie chodzi już tylko o  Brightspot.

Abaddon doszedł do wniosku, że harmonia w  naszym świecie jest możliwa

tylko wtedy, gdy występuje we wszystkich innych światach. Tylko harmonijna

całość może zapewnić harmonię poszczególnym częściom. Abaddon uświadomił

nam, że musimy funkcjonować jak jedno ciało. Człowiek postrzegający siebie

jako całkowicie niezależną jednostkę prędzej czy później sprowadzi zagładę na

siebie i  innych. Tylko tworząc wielki, spójny i  idealnie zaprogramowany

organizm będziemy w  stanie dostąpić absolutnej wielkości i  zapewnić

przyszłość naszej cywilizacji.

–  Nic już z  tego nie rozumiem – mówię. – Ciągle nawiązujesz do potrzeby

zaprowadzenia pokoju i  harmonii, ale przecież dopiero co zamordowałeś

w mojej obronie wielu żołnierzy. To na pewno nie było pokojowe zachowanie.

– Żeby zapanowała harmonia, trzeba uporządkować chaos.

–  Mordując i  pozbywając się niewygodnych jednostek? – dopytuję. – To jest

pokój, o którym mówisz?

– Wierzymy, że takie działania są czasem usprawiedliwione w imię wyższego

dobra. Postawiliśmy na ciebie, ponieważ twoich przeciwników nie udało się

nam oświecić. Próbowaliśmy, ale odrzucali nasz przekaz i  zamykali się

w  świecie własnych iluzji. Tylko że taki świat opiera się na fałszywych

wierzeniach i  wartościach, nie ma prawa istnieć. Gdybyśmy pozwolili im dalej

zatruwać naszą rzeczywistość, po jakimś czasie dokonaliby nieodwracalnych

zniszczeń. Są jak wirus, który zabija dobre komórki, by móc się rozmnażać.

Chcą przetrwać naszym kosztem. Nie widzą, że ich prymitywne pragnienia

ostatecznie ześlą zagładę na nas wszystkich.

– Dlatego musieli zginąć?

–  Wszyscy, którzy nie są w  stanie wzbić się ponad własne ułomności, muszą

zginąć. – Solar podchodzi do mnie i  wyciąga dłoń w  moją stronę. Gdy jej

dotykam, moja ciemna komnata się rozjaśnia. – Musisz spojrzeć na to z  innej

strony. Ich śmierć w  gruncie rzeczy nie jest niczym złym. Umierają w  imię

czegoś dobrego, co ich przerasta. Czegoś, co tak naprawdę przerasta jeszcze nas

wszystkich. Idei kompletności. Dążymy do tego, by stać się kompletnym


megaorganizmem, i  jesteśmy coraz bliżej, ale przed nami wciąż daleka droga.

Właśnie dlatego każde poświęcenie dysfunkcyjnej, zaburzonej jednostki jest

wspaniałym prezentem dla cywilizacji. Z  nimi byśmy się tylko cofali. Czy

właśnie tego chcemy jako ludzkość? Czy tego chcesz dla mieszkańców swojego

miasta?

Mam mętlik w głowie i jestem kompletnie zagubiony. Dopiero co rozpaczałem

nad porażką i godziłem się z tym, że świat, nad którym tak ciężko pracowałem,

rozpada się na moich oczach. Tymczasem ni stąd, ni zowąd z  pomocą przyszła

mi armia zaawansowanego miasta, którego wysłannik pragnie, bym stał się

częścią czegoś większego. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

–  A  więc chcesz, bym stał się jednym z  was… To dlatego mi pomogliście? To

jest wasz sposób na poszerzanie swojego imperium? Przyłączacie do siebie

kolejne mniejsze miasta, by wkrótce zapanować nad całym Fallen?

–  Powtarzam, że nie chodzi nam tylko o  Fallen – tłumaczy Solar. – Nie

postrzegamy naszych działań jako imperialistycznych. Robimy wszystko

z myślą o harmonii.

– Hitler pewnie też tak mówił – rzucam z przekąsem.

–  Rozumiem, że zostałeś przytłoczony nadmiarem informacji i  musisz sobie

to wszystko przemyśleć. Powrócę do ciebie za jakiś czas i sprawdzę, czy słusznie

dostrzegliśmy w tobie cząstkę wielkości.

– A jeśli uznacie, że jestem taki jak reszta, to co? Zniszczycie mnie?

–  My nie niszczymy, Blaze – odpowiada Solar. – My budujemy. I  chcemy,

żebyś budował razem z nami. Przemyśl to. Abaddon na ciebie liczy.

– Dlaczego sam mi tego nie powie?

– Powie w odpowiednim momencie. Musisz jednak dowieść, że zasługujesz na

spotkanie z nim. Żegnaj, Blaze. Wkrótce znów się spotkamy.

Solar rozpływa się w  powietrzu, a  moja komnata znowu pogrąża się

w  mroku. Zostaję sam. Potrzebuję chwili, by się otrząsnąć. Mój skarbiec znów

jest pełny i  mogę w  spokoju rozpocząć odbudowę miasta. Zawdzięczam

przetrwanie Oświeconym. Uratowali mnie, ale jaki mieli w  tym cel? Ostatnie

doświadczenia nauczyły mnie, by do każdego podchodzić z dozą nieufności. Nie

wiem, co knuje tajemniczy Abaddon. Być może pogrywa ze mną i  traktuje jak

królika doświadczalnego, a  gdy stwierdzi, że nie nadaję się na sojusznika,

zmiecie Burden z  powierzchni ziemi. Ale nie mogę się teraz poddać. To mój

dom. Mój świat, poza którym nie mam nic. Nie chcę znów być zdany na tę

smutną rzeczywistość, w  której muszę użerać się z  okropną rodziną i  jeszcze

gorszymi rówieśnikami. Odbuduję Burden, a  potem dowiem się, czego tak


naprawdę chcą ode mnie Oświeceni. Gdyby chcieli mnie unicestwić, już by to

zrobili. Tymczasem dzięki nim nadal istnieję.

Może jeszcze nie wszystko stracone?


 

KAJA
 

TERAZ
 

Otwieram aplikację Messenger i  odczytuję tylko kilka najnowszych

wiadomości, które dostaję od przypadkowych internautów:

DZIWKA!

Jesteś obrzydliwa. Puszczałaś się z bratem terrorysty!

Najpierw zamordowałaś niewinnych ludzi, a teraz robisz z siebie drugą Kim Kardashian?! Nie

w Polsce takie numery, szmato!

Jakiś czas temu zmieniłam na Facebooku nazwisko z  Almond na „Alm”.

Chciałam w  ten sposób zniknąć z  wyszukiwarki i  utrudnić hejterom

znalezienie mojego profilu, ale to nic nie dało. Myślałam, że może w  końcu

ludzie odpuszczą i  przestaną mnie zadręczać jadowitymi wiadomościami.

Tymczasem filmik, który mieliśmy tylko ja i Krystian, jeszcze bardziej rozgrzał

internet i  nastawił całe społeczeństwo przeciwko mnie. A  najgorsze, że

odwrócili się ode mnie nawet starzy. Mama od kilku godzin nie wychodzi

z  sypialni. Słyszę, że płacze. Tata wyjawia mi, że widziała fragment nagrania,

i  lepiej, żebym nie pokazywała jej się na oczy. Gdy go pytam, czy też obejrzał

moją sekstaśmę, obrzuca mnie surowym spojrzeniem i  odwraca się do mnie

plecami.

Dotychczas byłam dla nich Połówką. Teraz nie zasługuję nawet na ten

przydomek.

Sylwia stara się mnie wspierać dodającymi otuchy wiadomościami na

WhatsAppie, ale odrzuca połączenie, gdy próbuję się do niej dodzwonić. Czuję,

że tracę grunt pod nogami, a  na domiar złego Krystian nie odpisuje na moje

wiadomości, choć widzę, że je odczytał. Czy to możliwe, że mój były chłopak,

postanowił sobie ze mnie zadrwić? Czy mści się na mnie za to, że nie chciałam

być częścią jego bandy?


Tak naprawdę od tamtej pory nie mieliśmy nawet okazji ze sobą

porozmawiać. Miesiącami unikałam rodziny Dragielów po tym, jak Błażej dał

mi jasno i  wyraźnie do zrozumienia, że między nami nigdy nie będzie niczego

więcej niż przyjaźni. To mnie zniszczyło. Naprawdę go kochałam. Znaliśmy się

tyle lat i  mieliśmy tyle wspomnień, że wspólna przyszłość wydawała mi się

czymś naturalnym. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że miałabym kiedyś

spotykać się z  kimś innym niż Błażej. To on miał być mężczyzną mojego życia.

Wierzyłam, że jesteśmy sobie pisani. A  później przejechałam się na swojej

naiwności i  nie wiedzieć czemu, związałam się z  jego bratem. Wiem jedno: nie

zrobiłam tego, by odegrać się na Błażeju. Przyznaję, czułam satysfakcję, gdy

Krystian przyprowadzał mnie do domu. Wiedziałam, że Błażej czuł się z  tym

bardzo niekomfortowo. Mimo to nie życzyłam mu źle. Nie chciałam chować

urazy, bo na dłuższą metę by mnie to wykończyło. Jedynym sensownym

rozwiązaniem było zamknięcie jednego rozdziału i rozpoczęcie kolejnego. Tylko

co mi strzeliło do głowy, by robić to z Krystianem?

Nie chcę tego robić, ale nie mam wyjścia. Muszę spojrzeć Krystianowi w oczy

i  spytać go, czy to on wypuścił do internetu nasz filmik. Nie ufam mu i  ciągle

się zastanawiam, czy mógł być zamieszany w  zamach na szkołę. Dlaczego

media od razu nie zainteresowały się Krystianem? Przecież nie od dziś

wiadomo, że ma wiele na sumieniu. Co jakiś czas pojawiają się doniesienia

o  kolejnych aferach z  jego udziałem. Zachowanie Krystiana zawsze źle

wpływało na opinię jego ojca. Czy to możliwe, że Sylwester Dragiel przekupił

media, by oszczędziły i  jego, i  Krystiana? Czy to właśnie on wpadł na pomysł,

by zrobić ze mnie kozła ofiarnego? Mam coraz więcej pytań, a  odnoszę

wrażenie, że ani trochę nie przybliżyłam się do prawdy.

–  Dokąd idziesz? – Tata stoi w  przejściu i  patrzy, jak wkładam buty

w przedpokoju.

– Wychodzę.

– To widzę. Dokąd?

–  Chcę się przejść. A  co? Boisz się, że otoczą mnie paparazzi? Nie jesteśmy

w Hollywood.

– Jak widać, nawet w Warszawie potrafiłaś urządzić niezłe show.

–  Co ty sugerujesz? – Prostuję się i  patrzę mu w  oczy. – Nagle uznałeś, że

jednak wszyscy hejterzy mają rację i jestem w to zamieszana?

–  A  jesteś? – Tata odwraca wzrok, jakby żałował, że po raz kolejny zadał mi

to pytanie.

– Nie wierzę… Ty naprawdę tak uważasz.


Tata przejeżdża dłonią po czole i zaczesuje włosy do tyłu.

–  Od początku staliśmy z  mamą po twojej stronie. Nie było nam łatwo

mierzyć się z  całą tą krytyką, która spadła na naszą rodzinę. Nam też się

oberwało, ale wiedzieliśmy, że ty jesteś w  tej sytuacji najważniejsza.

Zaciskaliśmy zęby, byś czuła w nas oparcie.

– Wy i oparcie? – Omal nie wybucham śmiechem.

–  W  ogóle nie ułatwiasz nam zadania. W  całej tej sprawie jest mnóstwo

niewiadomych. A teraz jeszcze ten filmik…

–  A  niby co ten filmik ma wspólnego z  zamachem? Nakręciliśmy go dawno

temu. To nie moja wina, że ktoś wrzucił go akurat teraz do internetu. Nie

widzisz, że ktoś próbuje mnie pogrążyć?

–  Nie chcę tego słuchać. – Tata dotyka czołem ściany. – Wracaj do swojego

pokoju.

– Nigdzie nie idę – odpowiadam stanowczo.

– Wracaj, zanim znowu nas upokorzysz! – Szarpie mnie za rękę.

– SPIERDALAJ! – Wyrywam mu się i wybiegam na zewnątrz.

Nienawidzę jego i mamy. Wiedziałam, że są słabi, ale nie sądziłam, że aż tak.

Ulegli medialnej nagonce i  przestraszyli się krytyki. Czego innego mogłam się

po nich spodziewać?

Przetrwam to. Nie mam innego wyjścia. Wkrótce ludzie się mną znudzą

i  znajdą sobie inny worek do bicia. Policja nic na mnie nie ma, choć domyślam

się, że Strzelecka i  Rajzer widzieli już nagranie. Czy przesłuchali Krystiana?

Jakie pytania mu zadali? Cholera, gdybym tylko nie była z  nim tak skłócona,

pewnie wszystko by mi powiedział. Muszę umiejętnie go podejść. Tak będzie

najlepiej.

Naciągam na twarz szalik, żeby ukryć twarz. Czuję się na tyle anonimowo, że

decyduję się nawet pojechać autobusem. Wkrótce docieram w okolice rezydencji

Dragielów. Wydzwaniam uparcie do Krystiana i wypisuję mu SMS-y, że jestem

blisko i chcę z nim porozmawiać. W końcu mój były chłopak odpisuje:

POJEBAŁO CIĘ? NIE PRZYCHODŹ TU! CHCESZ MNIE WPAKOWAĆ W  JESZCZE

WIĘKSZE GÓWNO?

Wyjaśniam mu, że chcę tylko spokojnie porozmawiać o tym wszystkim, co się

stało.

 
Wiem, że nasz związek nie skończył się dobrze, ale czy nie możemy choć na chwilę zakopać

topora wojennego?

Zgrywam spokojną, ale tak naprawdę chciałabym złapać go za fraki i zmusić

do powiedzenia mi całej prawdy.

Przez kilka minut stoję na przystanku autobusowym, czekając na odpowiedź

Krystiana. Chyba brakuje mi odwagi, by go odwiedzić. Z  jednej strony, gdyby

informacja o mojej wizycie przedostała się do mediów, spadłoby na mnie jeszcze

więcej podejrzeń. Z drugiej – i tak wszyscy już wiedzą, że byłam z Krystianem.

Pieprzyć to. Tak czy siak jestem w tragicznej sytuacji, więc co to zmienia?

Idę w  stronę osiedla, na którym mieszkają Dragielowie. Nagle dostaję

powiadomienie o nowej wiadomości.

Gdzie jesteś? Podejdę…

Wysyłam mu swoją lokalizację. Krystian każe mi stanąć gdzieś na uboczu.

Podchodzę więc do nieco oddalonego od chodnika drzewa. Niecałe dziesięć

minut później dostrzegam Krystiana. Chłopak idzie szybko, rozgląda się

dookoła, a  gdy mnie zauważa, na chwilę zastyga w  bezruchu. W  końcu

podchodzi do mnie i wita się ze mną oschłym: „Czego chcesz?”.

–  Po pierwsze, nie poprosiłam cię o  rozmowę, by się kłócić. Wiem, że jest ci

ciężko z powodu śmierci brata…

– Nie chcę o tym mówić. – Krystian spuszcza wzrok i przygryza dolną wargę.

–  Ja też nie. Musisz jednak wiedzieć, że mnie także to boli. – Głos mi się

załamuje. – Cały czas myślę o  Błażeju i  staram się zrozumieć, dlaczego to

zrobił.

Krystian patrzy mi w oczy.

– Po chuja mi to mówisz? Co to niby zmienia?

– Nic. Po prostu moim zdaniem to nie jest moment na rozpamiętywanie tego,

co między nami było.

–  Doprawdy? Wydaje mi się, że cała Polska zagląda nam właśnie do łóżka. –

Krystian unosi kąciki ust.

– Właśnie dlatego powinniśmy być po tej samej stronie barykady – tłumaczę.

– Tej samej stronie barykady? – Chłopak parska śmiechem i spogląda w bok.

– To żeś palnęła…

– Naprawdę nie dostrzegasz powagi sytuacji?


–  To twoja sytuacja jest poważna. – Mierzy we mnie palcem wskazującym. –

Nie moja. Wpakowałaś się w bagno, a teraz próbujesz wmieszać w to mnie.

–  To nie tak, Krystian. – Kręcę głową. – Ja tylko chcę, abyś wiedział, że nie

obwiniam cię o  wrzucenie naszego filmiku do neta. Robiliśmy razem dużo

gorsze rzeczy – nawiązuję do Curyły i  Wiślickiego. – Gdybyś chciał mnie

pogrążyć, mógłbyś to zrobić skuteczniej.

Chłopak prostuje się i mruży oczy.

– Coś takiego… To kto twoim zdaniem wypuścił filmik?

–  Nie wiem, ale się dowiem. Na wszelki wypadek zabezpiecz swój komputer

i telefon. Możliwe, że komuś udało się nas zhakować.

Krystian przygląda mi się podejrzliwie i przez dłuższą chwilę milczy.

– To wszystko? Mogę już iść?

–  Zaczekaj… – mówię, gdy brat Błażeja odwraca się do mnie plecami. –

Powiedz, czy była może u ciebie policjantka o nazwisku Strzelecka?

– A więc o to chodzi… Chcesz się dowiedzieć, o co mnie pytała.

– Czyli cię odwiedziła.

–  No raczej. Została przydzielona do tej sprawy i  próbuje się dowiedzieć,

dlaczego razem z moim braciszkiem rozpierdoliłaś prawie sto osób w liceum.

– Zaraz… Chcesz powiedzieć, że jej zdaniem jestem winna?

– Tak wynikało z jej zachowania i tego, co mówiła na twój temat.

– A czy ty też w to wierzysz? – dopytuję.

–  Nie wiem… To znaczy nie. Jesteś mściwą kurwą, ale coś takiego to robota

dla geniusza zła. Ty nie miałaś odwagi nawet do nas dołączyć. Naprawdę

liczyliśmy na ciebie z chłopakami.

–  Wybacz, że cię zawiodłam – mówię, po czym poklepuję go po ramieniu

i odchodzę.

–  Kaja – odzywa się Krystian, gdy stoję już na chodniku – a  co byś zrobiła,

gdyby się okazało, że to jednak ja wypuściłem ten filmik?

– Nic. – Wzruszam ramionami. – Co się stało, już się nie odstanie. Możesz mi

robić największe świństwa, ale nawet one nie zmienią tego, że mnie kochałeś…

Krystian uśmiecha się szeroko, po czym pokazuje mi środkowy palec.

– Wal się, Kaja. Na razie.

Odchodzi w przeciwnym kierunku, a ja przyglądam mu się jeszcze przez jakiś

czas, jakbym czekała, aż się odwróci i na mnie spojrzy. On jednak tego nie robi.

Gdy znika za zakrętem, wracam na przystanek i  zastanawiam się, dokąd

jechać. Nie chcę wracać do domu. W końcu będę musiała, ale jeszcze nie teraz.
Jestem za bardzo wściekła na rodziców. Potrzebuję czasu, by ochłonąć. Mogę

liczyć tylko na jedną osobę.

– Sylwia? Przygarniesz zagubioną duszę?

– Pokłóciłaś się z rodzicami? – pyta moja przyjaciółka.

– Nawet mi o nich nie wspominaj.

–  No dobra. Przyjedź, tylko bądź dyskretna. Rodzice generalnie nic do ciebie

nie mają, ale kiedy ostatnio zaproponowałam, że cię do nas zaproszę, nie byli

zbyt zadowoleni. Boją się, że ściągniesz pod nasz dom dziennikarzy.

Kolejni…

– Spokojnie. Obiecuję, że będę uważała.

Cieszę się, że będę mogła spędzić trochę czasu z  Sylwią. Jednak zanim

zamówię taksówkę, muszę zadzwonić do znajomego. Że też od razu o  nim nie

pomyślałam…

–  Nie wiem, czy dam radę ci pomóc – mówi Sławek Osiejka, informatyk i  były

uczeń Freuda, który dorabia, prowadząc profile szkoły na Facebooku

i  Instagramie. – Najpierw musielibyśmy odkryć, gdzie po raz pierwszy

opublikowano ten filmik. Jeśli ktoś zrobił to na własnym serwerze, może

mógłbym go namierzyć. Jeśli wrzucił go od razu na Twittera czy fejsa, obawiam

się, że nie dam rady. Oni mają swoje zabezpieczenia, przez które ciężko się

przebić.

–  To dla mnie bardzo ważne. Mam wrażenie, że cały świat zmówił się

przeciwko mnie. Komuś bardzo zależy na tym, by mnie pogrążyć. Muszę się

dowiedzieć komu.

–  Zobaczę, co da się zrobić – obiecuje Sławek. – Kaja… nie mieliśmy okazji

porozmawiać po tym wszystkim…

– No?

– Ja ci wierzę – mówi ze spokojem w głosie. – I współczuję ci, że widziałaś to

wszystko na własne oczy.

– Dzięki, Sławek.

– Jak sobie radzisz? – dopytuje chłopak.

– Nie jest łatwo, ale jakoś muszę. Cieszę się, że żyję.

–  Ja też. No dobra, muszę kończyć. Odezwę się, jeśli uda mi się czegoś

dowiedzieć.

– Byłoby super.
Rodzice Sylwii starają się być dla mnie mili, ale widzę, że nie czują się dobrze

w  mojej obecności. Nie dziwię im się. Ciężko przejść obojętnie obok wciąż

powtarzanych nieustannie w  mediach zapewnień o  mojej winie. Pojawiają się

tak często, że ludzie w  końcu zaczynają w  nie wierzyć. Szanuję ich jednak za

to, że w  ogóle wpuścili mnie do domu. Nawet moi starzy są dla mnie mniej

uprzejmi.

– Widzieli filmik? – pytam Sylwię.

–  Słyszeli o  nim, ale nie oglądali. Nie wiem, dlaczego wszyscy się tak

zafiksowali na jego punkcie.

– Ja też nie… Chcą mnie jak najszybciej pogrążyć.

Przez następną godzinę przeglądamy w  internecie zdjęcia z  ostatnich

pogrzebów ofiar. Te osoby było najtrudniej zidentyfikować. Przeglądam ich

nazwiska i  z przerażeniem odkrywam, że znałam prawie wszystkich. Co

prawda, nie ma na liście nikogo z naszej klasy, ale kojarzyłam kilka dziewczyn.

Dowiaduję się też, że do końca zwlekano z  pochowaniem dwóch nauczycielek:

biolożki Olgi Bień-Kraszewskiej i  nauczycielki historii Anny Laskowiak.

Eksplozje musiały rozerwać ich ciała na strzępy. W głowie mi się nie mieści, że

ludzie, których jeszcze niedawno mijałam na szkolnych korytarzach, leżą teraz

w kawałkach w zimnych trumnach.

–  To jakiś koszmar… – Sylwia ociera palcem mokre od łez oko. – Chciałam

pójść na pogrzeby, ale nie miałam odwagi. Cały czas wmawiam sobie, że to

wszystko się nie wydarzyło.

– Ja też. – Głaszczę przyjaciółkę po ramieniu. – Uwierz mi, ja też…

Przez resztę popołudnia oglądamy serial o wampirach. W pewnym momencie

obie zasypiamy. Budzi nas mama Sylwii.

– Dziewczyny, policja przyszła.

– Policja? – Podrywam się z łóżka. Wciąż jestem zaspana, dlatego potrzebuję

chwili, by oprzytomnieć. – Czego chcą?

– Mają do ciebie kilka pytań – zwraca się do córki.

– Do mnie? – Sylwia patrzy na mnie pytająco.

Wychodzimy z pokoju i idziemy do salonu. Strzelecka i Rajzer stoją z rękami

w kieszeniach i rozglądają się po pomieszczeniu.

–  Kaja… – Kobieta uśmiecha się na mój widok. – Nie spodziewaliśmy się, że

cię tutaj spotkamy.

– Faktycznie, to takie niespodziewane, że przyszłam odwiedzić przyjaciółkę.

–  Będziemy musieli cię prosić o  wyjście – odzywa się aspirant Rajzer. –

Chcielibyśmy zamienić kilka słów z twoją przyjaciółką.


– Poradzę sobie – mówi do mnie Sylwia. – Zobaczymy się jutro.

Nie powinnam się dziwić, że jej też się uczepili. Sylwia to jedna z najbliższych

mi osób. W pośpiechu wkładam buty i wychodzę. Wracam autobusem do domu,

chociaż wcale nie chcę tam być. Najchętniej wyjechałabym za granicę, zmieniła

nazwisko i  już nigdy nie wracała do Polski, do tych okropnych ludzi. Jesteśmy

najbardziej zawistnym i  wrogim narodem. Nie wiem, czy to wynika z  naszej

nieciekawej historii, czy ze sposobu prowadzenia polityki, który sprowadza się

do nastawiania społeczeństwa przeciwko sobie. Wiem jedno: nikt nie lubi

Polaków, a  Polacy nie lubią nikogo. Nie lubimy nawet siebie nawzajem. Życie

w tym kraju mnie wykańcza. Chcę stąd uciec i zacząć wszystko od nowa.

W autobusie dzwoni do mnie Sławek.

– Możesz rozmawiać?

– Masz coś? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– Możliwe… Trochę poszperałem w necie i udało mi się dotrzeć do pierwszych

wzmianek o  filmiku. Widzisz, subskrybuję taki program, za pomocą którego

można monitorować na bieżąco informacje na dany temat w  internecie. To

świetne narzędzie dla firm, które chcą kontrolować, co mówią o  nich klienci

albo portale branżowe. W  ten sposób można szybko reagować, jeśli gdzieś

pojawi się jakiś hejt…

–  Słyszałam o  takich programach. I  czego się dowiedziałeś? – pytam

zniecierpliwiona.

–  Sprawdziłem wzmianki z  kilkoma nawiązującymi do ciebie hasłami, na

przykład „kaja almond seks wideo” lub „kaja almond seks film”.

–  Możesz jeszcze wyszukać to samo ze słowami „cudowna dziewczyna” –

sugeruję.

– Dobra, dopiszę to do zbioru słów kluczowych. Podaj mi swój mail, to dodam

cię jako analityka do mojego konta. Będziesz mogła przejrzeć te wszystkie

wzmianki. Z tego, co widzę, pierwsza pojawiła się na Pornhubie.

– Kurwa… Zawsze chciałam zostać gwiazdą porno. – Przewracam oczami.

–  Godzinę później ktoś opublikował link do filmiku na Twitterze. Później już

poszło wiralem…

– Dzięki, Sławek. Zaraz będę w domu, to wszystko sprawdzę.

Kwadrans później siedzę na łóżku w  swoim pokoju i  kładę laptop na

kolanach. Słyszę, że za drzwiami ktoś się krząta. To pewnie mama. Gdy

wróciłam, miała dziwną minę. Pewnie starym zrobiło się głupio, że we mnie

zwątpili, i teraz chcą ze mną spokojnie porozmawiać. Tylko że ja nie chcę nawet

na nich patrzeć. Mam teraz ciekawsze rzeczy do roboty. Osądzili mnie na


podstawie internetowego hejtu. Przecież nikt nic na mnie nie ma! Strzelecka

nachodzi ludzi i  wypytuje o  mnie, bo czuje, że śledztwo utknęło w  martwym

punkcie. A  może tak właśnie miało być? Wcale by mnie to nie zdziwiło, skoro

gliny trzymają się z dala od głównego podejrzanego – Krystiana.

Otwieram skrzynkę mailową i  klikam przesłany przez Sławka link. Loguję

się na stronie i  zyskuję dostęp do spisu postów w  social mediach oraz

artykułów na mój temat. Na górze znajdują się te najnowsze, dlatego zjeżdżam

na sam dół, gdzie znajduję link do filmiku na Pornhubie. Przechodzą mnie

dreszcze, gdy oglądam kilka pierwszych sekund. Zatrzymuję wideo

i sprawdzam, kto je dodał. Użytkownik ma nick UatwaDoopa. Sprawdzam jego

profil i widzę, że to jego pierwszy filmik. Ktoś pewnie założył konto tylko po to,

by go opublikować. Zamykam kartę i  wracam do spisu. Otwieram kilka

kolejnych wpisów, głównie na Twitterze i  na Facebooku. Jest też kilka postów

na Instagramie z  ocenzurowanym filmikiem, które sprawdzam na smartfonie.

Potem przeglądam profile osób, które udostępniły nagranie. Czytam każdy

komentarz i  analizuję każde polubienie. Dwie osoby się powtarzają –

komentują i  lajkują większość wpisów. Jedna to dziewczyna z  Wrocławia,

a druga – mieszkanka Krakowa. Nie znam ich. One też nie mogą mnie znać, bo

nie mamy żadnych wspólnych znajomych. Zakładam, że były zainteresowane tą

sprawą i postanowiły sobie na mnie poużywać.

Przeglądam wpisy na Twitterze, których wcześniej nie widziałam. Nie

sądziłam, że jest ich aż tyle. Tymczasem na Instagramie w pewnym momencie

aż zaroiło się od memów na mój temat. Internauci publikują zdjęcie, które ktoś

zrobił mi na pogrzebie tuż po konfrontacji z  Sarą Haman, gdy zdenerwowana

pobiegłam w stronę bramy. Fotografię podpisano słowami: „Kiedy przychodzisz

spóźniona na domówkę, ale orientujesz się, że pomyliłaś mieszkania”. To takie

żenujące… Powinnam ich wszystkich pozwać za to, że wykorzystują mój

wizerunek bez pozwolenia.

Przeglądam polubienia jednego z memów na Instagramie, który przedstawia

moje uśmiechnięte zdjęcie profilowe. Na górze dodano tekst: „To jest Kaja. Kaja

wymordowała pół szkoły, ale i  tak się cieszy, bo nie złapała przy tym korony.

Bądź jak Kaja”. Nagle czuję, że krew uderza mi do głowy. Cofam i  sprawdzam

ponownie, by upewnić się, że nie mam przywidzeń.

To nie może być prawda. Przeglądam jeszcze kilka wcześniejszych postów,

skupiając się na tym nicku. Jest… Tylko nie to.

Sylwia polubiła trzy wyśmiewające mnie memy i  jedno ocenzurowane wideo,

opublikowane krótko po wypuszczeniu sekstaśmy do internetu.


Robi mi się duszno. Otwieram okno i haustami nabieram zimnego powietrza.

Dlaczego Sylwia przyłączyła się do hejterów? Czym jej podpadłam? Próbuję

znaleźć jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie jej zachowania, ale nie potrafię.

Zrozumiałabym, gdyby to było jedno polubienie. Może nawet byłabym skłonna

uwierzyć, że zrobiła to przypadkiem. Ale ona polubiła kilka różnych postów.

Zamykam okno, odkładam laptop na biurko i  wskakuję pod kołdrę. Nic już

nie rozumiem… A  jeśli stary Dragiel zapłacił Sylwii, by mnie wrobiła? Jeśli

moja najlepsza przyjaciółka jest szpiegiem ojca Błażeja i policji? Tylko dlaczego

ja? Czemu próbują mnie pogrążyć?

I co ukrywają?
 

CZĘŚĆ 3
 

KIEDYŚ
 

–  Co ci się stało? – Mężczyzna wpatruje się ze zdziwieniem w  chłopca, który

wchodzi do pomieszczenia z podrapaną i napuchniętą twarzą.

– Pobiłem kolegę – wyjaśnia chłopiec. – Ale to nie była moja wina!

–  Siadaj. – Mężczyzna wskazuje ręką stojącą przy piecu wersalkę. – Mów,

dlaczego to zrobiłeś.

Chłopiec robi minę, jakby miał się za chwilę rozpłakać.

–  Grzesiek ostatnio ciągle mi dokuczał – mówi po chwili. – Dzisiaj na

przykład nazwał mnie pieprzoną ciotą. Ciota to to samo co pederasta, prawda?

– Tak – odpowiada mężczyzna. – Aż tak cię to rozzłościło?

–  Tak, bo nie jestem ciotą. Grzesiek kłamał, a  kłamstwo to grzech.

Pomyślałem, że zrobię to, czego ty nie zrobiłeś swojemu bratu. Chciałem zabić

Grześka, by nie musiał więcej grzeszyć i mógł trafić do nieba. Wybaczyłem mu.

– Chłopiec unosi głowę i  patrzy mężczyźnie prosto w  oczy. – Czy dobrze

postąpiłem?

Mężczyzna kręci głową i wzdycha.

–  Czy ciebie do reszty popierdoliło?! Będziesz teraz zabijał każdego, kto ci

dokuczy?

– Ale przecież sam powiedziałeś, że…

Mężczyzna wstaje i szybkim krokiem chodzi od ściany do ściany.

–  Myślałem, że masz więcej oleju w  głowie. A  ty wciąż popełniasz te same

błędy.

– To znaczy?

–  Nie czytasz między wierszami! – Mężczyzna podnosi głos, a  chłopiec kuli

się na wersalce. – Ograniczasz sie do prostych słów, nie szukasz głębszego

znaczenia. Nie dostrzegasz ukrytego przekazu, który jest kluczowy dla

zrozumienia idei.

– Ale jakiej idei?

–  Ja pierdolę… – Mężczyzna łapie się za głowę. – Nic z  ciebie nie będzie…

Posłuchaj, w  walce o  zbawienie ludzkości nie chodzi o  tępienie każdego

grzechu. One zawsze będą się pojawiały. Szatan nie próżnuje i  na różne

sposoby prowokuje ludzi do działania wbrew woli Boga. Sęk w  tym, by


reagować na te najcięższe przypadki. Zgoda, dokuczanie koledze jest złe i  nie

należy przymykać na to oka, ale nie musiałeś od razu posuwać się do przemocy.

–  A  co miałem zrobić? Pozwolić, by dalej grzeszył? Mówiłeś, że takie

przebaczenie nie ma sensu.

Mężczyzna głośno wzdycha.

–  To były tylko słowa… Dziecięce wygłupy. Następnym razem po prostu na

nie nie reaguj albo daj mi znać, to się rozmówię z tym łobuzem.

–  Grzesiek powiedział coś jeszcze – dodaje chłopiec. – Stwierdził, że w  ogóle

nie powinienem był się urodzić. Jego zdaniem moja matka powinna była zrobić

aborcję. Nie wiedziałem za bardzo, co to znaczy, ale sprawdziłem na

komputerze w świetlicy… Chodzi o to, że kobiety pozbywają się dziecka, zanim

ono się urodzi, prawda?

– Tak. – Twarz mężczyzny przybiera kamienny wyraz.

–  Dlaczego robi się tę… aborcję? Chodzi o  to, by uchronić dziecko przed

grzechem pierworodnym? Przecież po to jest chrzest… Dlaczego kobiety nie

mogą poczekać?

Mężczyzna siada obok niego.

–  Aborcja nie jest w  żadnym wypadku próbą ochrony dziecka przed

grzechem.

– A czym? Przebaczeniem? Mówiłeś, że zabijamy, by wybaczyć…

– Źle kombinujesz. Aborcja to morderstwo w najczystszej postaci. Nie ma nic

wspólnego z przebaczeniem czy innym aktem dobroci.

– Czyli Grzesiek jednak zasługiwał na śmierć? – dopytuje chłopiec.

–  Nie, głąbie. – Mężczyzna lekko uderza chłopca w  tył głowy. – On nie

dopuścił się najcięższego grzechu. Twoja matka też nie. Oboje mają prawo żyć.

–  Ja już naprawdę nic nie rozumiem. – Do oczu chłopca napływają łzy. –

Chciałem, żebyś był ze mnie zadowolony.

–  Ja?! – Mężczyzna parska śmiechem. – Gówniarzu, tu nie chodzi o  mnie!

Naucz się wreszcie patrzeć szerzej. Jeżeli będziesz dalej zamykał się na świat,

wyrośniesz na takiego samego grzesznika jak inni.

Chłopiec pociąga nosem, a wtedy mężczyzna popycha go na podłogę.

– Uklęknij i módl się do Boga. Proś go o oświecenie.

– Ale jak? – Łzy ciekną chłopcu po policzkach. – Nie potrafię…

Mężczyzna zaciska zęby, wstaje i przyciska chłopca do podłogi.

– Zapomniałeś, kurwa, słów modlitwy?! Ojcze nasz, któryś jest w niebie… No

dalej, mów!
Chłopiec przez kwadrans powtarza na głos modlitwę. W  końcu mężczyzna

pozwala mu wstać.

–  Bóg ci wybacza, tak jak ty wybaczasz swoim wrogom – mówi ze spokojem

w  głosie. – A  teraz weź to – czeka, aż chłopiec wstanie, po czym wciska mu do

rąk Biblię – i  przeczytaj raz jeszcze od pierwszej do ostatniej strony. Nie

przychodź do mnie, dopóki nie zrozumiesz…

–  Czego? – pyta chłopiec nieśmiało i  zamyka oczy, jakby spodziewał się

kolejnego ciosu.

– Tego, że są grzechy, które można wybaczyć bez podejmowania drastycznych

kroków. I że są też takie, które zagrażają nie tylko popełniającej je osobie, lecz

także całej ludzkości.

– Czy takim grzechem jest aborcja?

–  Zgadza się. Morderstwo to najcięższa zbrodnia, jakiej można się dopuścić.

Pozbawiając kogoś życia bez powodu, ingeruje się w boski plan.

– A jeśli Bóg właśnie chciał, żebyśmy to zrobili? – pyta chłopiec. – Co, jeśli to

on nami steruje?

–  Bzdury. Bóg nie jest mordercą. Dał nam wolną wolę, a  my często nie

potrafimy docenić tego wspaniałego daru. Teraz rozumiesz? Naszym

największym zagrożeniem są ciężkie grzechy, bo one wpływają na wielu ludzi.

Aborcja, gwałty, morderstwa, zdrady, a  nawet szerzenie ideologii sprzecznej

z  naukami Chrystusa przybliżają nas do piekła. Jeśli nie będziemy reagować

na jawne akty obrazy Boga, zatracimy i siebie, i cały świat. Dojdzie do tego, że

Pan zamknie przed nami bramy niebios. Nie będzie już dla nas nadziei.

–  Czyli… – chłopiec drapie się po głowie – trzeba zabijać pederastów

i kobiety, które robią aborcję?

–  Widzę, że twój mózg zaczyna pracować… – Mężczyzna unosi kąciki ust. –

Nie, nie trzeba ich od razu zabijać. Kluczowa jest obserwacja. Ci ludzie mogą

nie zdawać sobie sprawy z  tego, że popełniają ciężki grzech. – Podchodzi do

biurka i  wysuwa szufladę. Wyjmuje z  niej paczkę papierosów i  zapalniczkę. –

Dla człowieka, który dostrzega swoje błędy, posypuje głowę popiołem i obiecuje

poprawę, jest jeszcze nadzieja. Wyznanie grzechów nie sprawia jednak, że od

razu zostają one odpuszczone. Trzeba udowodnić swoimi czynami, że pragnie

się zmiany na lepsze.

– Czyli jeśli kobieta przeprosi za aborcję, ale potem znowu to zrobi, to trzeba

ją zabić?

– Tak, bo to oznacza, że wcale nie żałowała za grzechy.

– A co, jeśli każdy popełni jakiś straszny grzech i nie obieca poprawy?
Mężczyzna zaciąga się papierosem i wypuszcza dym.

– Wtedy wszyscy muszą zginąć.


 

BŁAŻEJ
 

PIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ


 

Ostatnie tygodnie to dla mnie huśtawka emocji. Z  jednej strony, wszystko

układa się dobrze, bo dzięki podarowanym przez Oświeconych pieniądzom

udaje mi się w krótkim czasie odbudować dużą część Burden. Z drugiej jednak,

muszę się użerać ze światem offline, w którym na każdym kroku pojawiają się

nowe problemy. Jak nie wybuchy furii ojca i  alkoholowe ekscesy Krystiana, to

przeszłość, która wraca do mnie w najmniej spodziewanym momencie.

Ostatnio dużo myślę o  Rafale. Spotkałem go przypadkiem w  zeszłym

tygodniu, gdy pojechałem do Galerii Mokotów po nowy joystick. Szedł z jakimś

chłopakiem, a na mój widok pociągnął go za rękę i zawrócił. Choć od wydarzeń

na imprezie u Jaśka minęło już kilka miesięcy, a  moja przyjaźń z  Rafałem

przeszła do historii, wciąż nie mogę się pogodzić z  tym, jak go potraktowałem.

Rafał nie wydał mnie policji, choć go znieważyłem i  okrutnie pobiłem.

Zachowałem się jak najgorszy homofob, i  to krótko po tym, jak wyznałem mu

miłość. Zniszczyłem wszystko, co tak długo budowaliśmy. Po kilku dniach od

incydentu próbowałem się do niego dodzwonić, ale chyba zablokował mój

numer. Wypisywałem do niego wiadomości i  maile, przepraszałem,

powtarzałem, że jest mi wstyd i  czuję do siebie odrazę, ale nic to nie dało.

Odczekałem kolejny tydzień, po czym wysłałem Rafałowi długi mail, w którym

jeszcze raz za wszystko go przeprosiłem. Nie odpisał mi i  wcale mu się nie

dziwię. Jestem tchórzem i  śmieciem. Omal nie zabiłem chłopaka, którego

kocham. A wszystko przez to, że boję się przyznać, kim naprawdę jestem.

Wciąż nie mam odwagi powiedzieć tego nawet swojemu odbiciu w  lustrze.

Zasługuję na samotność w  tym świecie. Ale nie w  Thunderworld. Tam jestem

kimś innym. Kimś znacznie lepszym. Dbam o  mieszkańców swojego miasta,

a oni mnie szanują. Nie wiedzą, ile dla mnie znaczą. Burden trzyma mnie przy

życiu. Inaczej już dawno bym ze sobą skończył. Nie wyobrażam sobie, że znów

miałbym mieć tylko to, co namacalne. Nienawidzę swojej rodziny. To banda

pojebów, szczególnie ojciec. Ostatnio wrócił do domu straszliwie pijany i  rzucił

się na mamę z  pięściami. Wyzywał ją od kurew i  puszczalskich lachociągów.

Wypominał jej romans z  prezydentem miasta Jarosławem Sójką. Gdybym ich


nie rozdzielił, mama skończyłaby z podbitym okiem. Tymczasem siedzący obok

Krystian śmiał się do rozpuku i  pił któreś z  kolei piwo. Nawet nie kiwnął

palcem, by pomóc mamie. Odniosłem wrażenie, że konflikty w  naszej rodzinie

go cieszą. A  może wie, że skłóceni rodzice są zbyt zajęci praniem własnych

brudów, by kontrolować, co wyczynia ich starszy syn. A  nie próżnuje. Ciągle

imprezuje i potrafi zniknąć nawet na kilka dni. Nie ma tygodnia, by nie wrócił

do domu z jakimś zadrapaniem albo siniakiem. Mama poprosiła nawet ostatnio

ojca, by wynajął prywatnego detektywa i sprawdził, z jakimi ludźmi zadaje się

mój brat. Ojciec wyśmiał ten pomysł i odparł, że z Krystianem nie dzieje się nic

złego.

–  Lepiej zatroszcz się o  tego tu. – Kiwnął głową w  moją stronę. – Tyle czasu

spędza na graniu, że chyba od tygodnia się nie mył. Śmierdzi tak, że ledwo przy

nim wytrzymuję.

Pogodziłem się już z  myślą, że ojciec się nie zmieni. Zawsze będę dla niego

ostatnim ścierwem, a  Krystian ukochanym synusiem. Nawet tego lizodupa

Blickiego traktuje lepiej ode mnie. Nie dbam o  to, co myśli na mój temat, ale

wkurza mnie, gdy mówi to na głos. Wyżywa się na mnie i mamie, bo stanowimy

łatwe cele. Prezydent miasta zablokował ostatnio jakąś dużą inwestycję,

w którą była zaangażowana jedna z firm ojca. Wyżył się przez to na mamie, bo

jego zdaniem to przez nią Sójka sabotuje jego interesy.

–  Cieszysz się, kurwiszonie, prawda? – syczał, trzymając mamę za szyję. –

A może wciąż się z nim pieprzysz?

– Nie martw się, tato. – Krystian podszedł do ojca i wręczył mu butelkę piwa.

– Coś wymyślimy, by ten łajdak pożałował, że wszedł ci w drogę.

Tata od razu się rozpromienił. Tymczasem mama sprawiała wrażenie

kompletnie rozbitej. W  tamtej chwili po raz pierwszy od dawna było mi jej

szkoda. Czułem, że żałowała decyzji, którą podjęła. Do końca życia będzie pluła

sobie w brodę, że nie odeszła do Sójki, by w końcu zaznać spokoju.

Gdy wreszcie udało mi się zaciągnąć ojca do sypialni, uciekłem na górę i  się

rozpłakałem. A  potem przeniosłem się na całą noc do Burden i  odpoczywałem

w  miejskich łaźniach, które wybudowałem za pieniądze podarowane przez

Solara.

Od czasu pierwszego spotkania Solar odwiedził mnie jeszcze dwa razy.

Zawsze przybywa na co najwyżej kwadrans, by dowiedzieć się, jak idą postępy

w  odbudowie miasta. Czuję, że chce też wybadać moje nastawienie do

Oświeconych. Tak naprawdę wciąż prawie nic o  nich nie wiem. Regularnie mi
pomagają, przysyłając kolejne statki szczelnie wypełnione złotem, ale nie

wierzę, że robią to bezinteresownie. W tym świecie nie ma bezinteresowności.

Mam za sobą kolejny ciężki dzień. Nauczyciele dają nam zdalnie mnóstwo

zadań, przez co spędzam większość dnia nad książkami. Nie mogę zawalić

szkoły, bo wtedy rodzice na pewno odetną mnie od gier. Tylko dzięki dobrym

ocenom mogę żyć tak jak teraz. Nie potrafię się jednak na niczym skupić, bo

nieustannie myślę o Solarze i tajemniczym Abaddonie. Chcę ich bliżej poznać –

tylko tak dowiem się, czy faktycznie pasuję do Oświeconych.

Wieczorem w końcu udaje mi się usiąść przed ekranem. Przez prawie półtorej

godziny pracuję nad zwiększeniem liczby punktów w  rankingu wiedzy.

Rozbudowałem centrum nauki i  postawiłem w  strefie dobrobytu kolejny

uniwersytet. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, niebawem awansuję na trzeci

poziom. Dzięki Solarowi czuję się pewnie i  wiem, że w  razie kolejnego ataku

mogę liczyć na pomoc Oświeconych. Nic mi nie grozi.

Przed północą otrzymuję wiadomość od Solara. Załącza filmik, który jego

zdaniem powinienem obejrzeć. Nagranie nosi tytuł Oświecony świat to lepszy

świat. Pobieram je i  odtwarzam. Rozbrzmiewa radosna powolna muzyka.

Widzę znajome ulice Warszawy i  Pałac Kultury. Po chwili na ekranie pojawia

się powiewająca biało-czerwona flaga, a potem rozbrzmiewa głos Solara:

„Pamiętając o  świecie Fallen, nie możemy zapominać o  tym drugim, czyli

Polsce. Naszym domu, który wciąż stoi, choć przez setki lat znosił ataki

niezliczonych wrogów. Świat wirtualny nie może istnieć bez świata realnego.

Naszym nadrzędnym obowiązkiem jest dbanie o  pokój i  harmonię w  obu

światach, które wzajemnie się uzupełniają”.

Po tych słowach na ekranie pojawia się młoda para, która z  uśmiechami na

twarzach idzie chodnikiem, trzymając za ręce kilkuletnią dziewczynkę.

Następnie moim oczom ukazuje się polskie godło.

„Pragniesz szczęścia i  poczucia normalności? Chcesz dalej czuć, że masz

realny wpływ na świat, w  którym żyjesz? Nie zapominaj o  Polsce. To też nasz

dom, bez niego przestaniemy istnieć”.

Nagle muzyka staje się szybka i  dramatyczna. Mam wrażenie, że podobną

słyszałem w  jakimś filmie wojennym. Obraz ciemnieje, a  godło znika

w  płomieniach. Na ekranie pojawia się wściekła męska twarz. Kamera oddala

się i  pokazuje coraz więcej twarzy. Zgraja ludzi z  wyszczerzonymi zębami

biegnie wprost na mnie.

„Harmonia w  naszym świecie jest możliwa tylko wtedy, gdy panuje we

wszystkich innych światach. Tylko harmonijna całości może zapewnić


harmonię poszczególnym częściom. Jeśli nie uratujemy Polski, świat Fallen

pogrąży się w chaosie. Czy tego właśnie chcesz?”

Zapada cisza, a  ekran robi się czarny. Po chwili znów rozbrzmiewa radosna

muzyka, a obraz się rozjaśnia. Widzę tę samą parę co wcześniej, ale tym razem

w  szpitalu. Kobieta trzyma na rękach noworodka, a  mąż całuje ją w  czoło,

obejmując ręką starsze dziecko.

„RODZINA” – głosi wielki napis, po którym przenoszę się do

przyciemnionego, staromodnie urządzonego pokoju. Starsza kobieta siedzi na

bujanym fotelu i  ogląda album z  czarno-białymi zdjęciami. Na kilku z  nich

dostrzegam mężczyznę w  wojskowym mundurze. Chwilę później do

pomieszczenia wchodzi troje dzieci. Przytulają staruszkę, która pokazuje im

zdjęcia w albumie.

„PAMIĘĆ” – odczytuję kolejne hasło, po czym przenoszę się do szpitala.

Widzę bladą łysą kobietę w  średnim wieku, która rozmawia z  księdzem.

Duchowny wykonuje jej na czole znak krzyża. Potem trafiam do kościoła, gdzie

mężczyzna w  garniturze i  kobieta w  białej sukni stoją przed ołtarzem

i trzymają się za ręce. Kamera pokazuje teraz wiszący na ścianie wielki krzyż,

który chwilę później przysłania kolejne hasło: „WIARA”. Ostatnie dwadzieścia

sekund filmu to lot ponad Warszawą i  innymi polskimi miastami. Odczytuję

napis „TRADYCJA”, a  potem wsłuchuję się w  głos Solara, który wypowiada

znajome słowa:

„Tylko jeśli stworzymy wielki, spójny i  idealnie zaprogramowany organizm,

będziemy w  stanie dostąpić absolutnej wielkości i  zapewnić przyszłość naszej

cywilizacji”.

Ekran znów robi się czarny i  zapada cisza. Po kilku sekundach narrator

przemawia ponownie:

„Dołącz do nas i  zawalcz o  harmonijną przyszłość. Wiemy, że też jej

pragniesz”.

Po obejrzeniu filmiku mam w  głowie mętlik. Nie wiem, co o  tym sądzić,

i  mam mnóstwo pytań do Solara. Nie mogę jednak wysyłać wiadomości do

innych dystryktów. Muszę poczekać, aż Solar sam mnie odwiedzi. Na szczęście

robi to następnego dnia.

– Witaj, Blaze. Obejrzałeś może film, który ci przesłałem?

– Tak… Czy to znaczy, że Oświeceni działają nie tylko w Thunderworld?

– Jesteśmy wspólnotą troszczącą się o oba światy.

– No tak… Jeden nie może istnieć bez drugiego.


–  Czy myślałeś już, żeby do nas dołączyć? – Solar podchodzi do mnie,

a połyskująca peleryna spływa z jego ramion aż na podłogę.

– W którym świecie? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– W obu – wyjaśnia Solar. – Chcielibyśmy się z tobą spotkać.

– To znaczy, że poznam w końcu Abaddona?

–  Nie, tylko najbardziej zasłużeni i  zaufani Oświeceni dostępują tego

zaszczytu. Na początek pomógłbyś nam w pewnej misji.

– Jakiej misji?

– Szczegóły poznasz podczas spotkania. Najpóźniej jutro w południe wyślemy

ci godzinę i miejsce, w którym będziemy na ciebie czekali.

– A co, jeśli nie przyjdę?

– Przyjdziesz – stwierdza z pewnością w głosie Solar. – Zależy ci na harmonii

tak samo jak nam. W  głębi duszy wiesz, że do nas pasujesz. Razem możemy

dokonać wielkich rzeczy, które przybliżą nas do absolutnej wielkości.

– W jakim mieście chcecie się spotkać? Nie wiecie nawet, gdzie mieszkam.

–  Ależ wiemy, Blaze. W  Thunderworld przydział do konkretnego dystryktu

zależy od miejsca zamieszkania. Twój dystrykt obejmuje głównie mieszkańców

Warszawy i okolic. Swoją drogą nie wiem, czy wiesz, ale podobnych dystryktów

jest już co najmniej dwadzieścia.

–  Zaczekaj! – wołam, gdy Solar odwraca się do mnie plecami. – Czy ty też

będziesz na tym spotkaniu?

– Nie, Blaze. Spotkasz się z moimi zaufanymi przyjaciółmi. Kto wie, może ty

też nim kiedyś zostaniesz. Do zobaczenia.

Dokładnie w  południe dostaję wiadomość od Solara. Mamy się zobaczyć

punktualnie o  dziesiątej nieopodal parku Szczęśliwickiego na Ochocie. Przez

cały dzień nie potrafię się na niczym skupić i  co chwilę sprawdzam godzinę.

Odliczam minuty do spotkania z  Oświeconymi i  zastanawiam się, czy dobrze

zrobiłem, godząc się na spotkanie. Po południu Dawid pisze, że chciałby dziś

wbić z  chłopakami na całonocne granie. Ostatnio miałem od niego nieco

spokoju. Nie przychodził do mnie przez dwa tygodnie i  zacząłem się nawet

zastanawiać, czy już się mną nie znudził. Odpisuję mu, że dziś nie dam rady, bo

źle się czuję i leżę w łóżku. Dawid stwierdza, że w takim razie przyjdzie jutro.

Nie odpuści.
Taksówka przywozi mnie w  umówione miejsce dziesięć minut przed czasem.

Siedzę na ławce pod drzewem i rozglądam się na prawo i lewo. Jest już ciemno,

a  w pobliżu nie widzę żywej duszy. Mam nadzieję, że kumple Solara mnie nie

wystawili.

–  Blaze? – odzywa się niski głos za moimi plecami. Gdy się odwracam,

spostrzegam ubranego w czarną bluzę dwudziestokilkulatka.

– To ja.

– Chodź ze mną. Mamy mało czasu.

Idziemy szybko w stronę zaparkowanej przy drodze furgonetki.

– Jak masz na imię? – pytam swojego towarzysza.

– Mów mi Kruk.

– Kim jest Abaddon? – pytam, próbując dotrzymać mu kroku.

–  Tylko najodważniejsi w  dążeniu do sprawiedliwości będą oświeceni.

Udowodnij, że zasługujesz na to, by poznać Abaddona. – Brzmi jak uczeń

recytujący wyuczony na pamięć wiersz.

Z furgonetki wychodzi facet ubrany tak samo jak Kruk.

– Wsiadajcie. Powinniśmy już być na miejscu.

W środku siedzi jeszcze jeden Oświecony, który wręcza mi czarną bluzę

i maskę.

– Włóż to, gdy będziemy wysiadać.

– Ale po co? – pytam. – Co chcecie zrobić?

– Co my chcemy zrobić – poprawia mnie Kruk. – Pokaż mu, Ostronos.

Facet, który przywitał nas przy furgonetce, wyszukuje coś na tablecie,

a potem mi go wręcza.

– Co to jest? – Wpatruję się w zdjęcie jakiegoś budynku.

– Czytaj.

Patrzę na nagłówek artykułu. Brzmi on: „W Warszawie powstaje największa

w Europie Wschodniej noclegownia dla osób LGBTQ+”.

– Nie rozumiem… Po co mi to pokazujecie?

–  Chcemy, żebyś nam pomógł zniszczyć tego zatruwającego świat wirusa –

wyjaśnia Kruk.

–  Jak to zniszczyć? – Spoglądam na Ostronosa, a  wtedy on pokazuje mi

stojące nieco dalej kanistry z  benzyną. – Nie ma mowy! – Podrywam się

z miejsca, a wtedy trzeci z Oświeconych szarpie mnie za rękę.

–  Uspokój się, dzieciaku. Musimy to zrobić. To rozkaz Abaddona. Wszyscy

wrogowie harmonii muszą być likwidowani.

– Ale co oni wam zrobili? – pytam drżącym głosem.


– Nie nam, tylko naszemu domowi. Polsce – tłumaczy Kruk. – Są złem, które

panoszy się po tym kraju i  zatruwa ludziom umysły. Wciskają ludziom swoje

przekonania, które kłócą się z  naszymi. Oświeceni wierzą, że porządek

w świecie uda się osiągnąć tylko wtedy, kiedy zapewnimy ciągłość populacji.

Cały się trzęsę i  jestem bliski paniki. Nie pisałem się na podpalanie

noclegowni dla osób takich jak ja. Solar ciągle powtarzał o  potrzebie

zaprowadzenia pokoju na świecie. Co to za pokój, gdy chce się go osiągnąć

przemocą i rozlewem krwi?

– Nie dam rady – mówię po kilku minutach podróży. – Wysadźcie mnie gdzieś

tutaj.

–  Pierwszy raz zawsze jest trudny, ale potem zrozumiesz – zapewnia

Ostronos.

Furgonetka się zatrzymuje. Kierowca okrąża pojazd i otwiera nam drzwi.

– Zaczekajcie tutaj. Sprawdzę, co tam się dzieje.

Patrzymy, jak mężczyzna wkłada maskę, a  potem przebiega przez ulicę

w  stronę niepozornie wyglądającego budynku. Przez chwilę krąży nieopodal

wejścia i zagląda do środka przez rozświetlone okna. W końcu do nas wraca.

– Możecie iść. Zdaje się, że mają jakieś spotkanie. W środku jest dużo osób.

– Każdy bierze po jednym kanistrze – mówi Kruk. – Ja zajmę się drzwiami. –

Chłopak sięga po metalowy pręt, którego wcześniej nie zauważyłem. – Na co

czekasz? – Przerzuca wzrok na mnie. – Wkładaj maskę i bierz kanister.

Czuję, że tracę grunt pod nogami. Muszę jakoś temu zapobiec. Oświeceni

naprawdę chcą podpalić budynek i uwięzić ludzi w środku. Nie mieści mi się to

w głowie. W co ja się wpakowałem?!

Przebiegamy przez ulicę. Kruk każe mi polać benzyną jedno z okien.

– Nikt nie zauważy – mówi. – Ludzie są zajęci.

Ostronos podchodzi z  kanistrem do innego okna. Tymczasem Kruk blokuje

drzwi, a jego kolega polewa je benzyną.

– Podpalamy!

Kruk wyciąga z  kieszeni bluzy pudełko zapałek. Okazuje się, że ja też je

mam. Zaczynam się wahać. Przez głowę przechodzi mi myśl, że mógłbym teraz

uciec. Oświeceni by mnie nie gonili, bo mają ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Nie wiedzą, jak się nazywam i gdzie mieszkam. Nie znajdą mnie. Nic mi się nie

stanie.

I wtedy myślę o tym, co czekałoby mnie w Thunderworld. Solar nie daruje mi

zdrady. Naśle na mnie potężną armię, która w kilka minut zmiecie moje miasto

z powierzchni ziemi. To będzie mój koniec. Zostanę z niczym. Czy właśnie tego
chcę? Skazać na śmierć tysiące mieszkańców Burden kosztem kilkudziesięciu

osób przebywających w  noclegowni? Znalazłem się w  potrzasku, nie mogę

podjąć dobrej decyzji.

Muszę wybrać mniejsze zło. Odpalam więc zapałkę i upuszczam ją, gdy Kruk

daje nam znak. Po chwili front budynku staje w  ogniu. Ze środka dobiegają

krzyki przerażonych ludzi.

– Spierdalamy! – krzyczy Kruk i biegnie do furgonetki.

Odjeżdżamy z  piskiem opon, zanim ktokolwiek zdąży nas zauważyć.

Oświeceni zdejmują maski i świętują.

–  Dobra robota, chłopcy – zwraca się do nas siedzący obok kierowcy Kruk. –

Abaddon będzie zachwycony.

– A ty co taki blady, chłopcze? – pyta Oświecony, którego imienia nie znam. –

Nieźle ci poszło.

– To prawda – wtóruje mu Ostronos. – Myślałem, że nam spierdolisz.

Zatapiam wzrok w  podłodze i  próbuję się uspokoić. Właśnie uczestniczyłem

w  próbie morderstwa niewinnych ludzi. Takich, którzy szukali w  noclegowni

schronienia, bo nie mieli się gdzie podziać. Gejów, lesbijek, osób transpłciowych

i  biseksualistów, którzy zostali odtrąceni przez najbliższych i  wyrzuceni

z domów. Noclegownia miała być ich szansą na nowy start. A my właśnie im to

odebraliśmy. Jeśli komukolwiek coś się stanie, nie wybaczę sobie tego do końca

życia.

–  Możemy cię tu wysadzić? – pyta Kruk. – Jesteśmy niedaleko Pałacu

Kultury.

–  Chciałbym porozmawiać z  Abaddonem – mówię roztrzęsiony, a  Ostronos

chichocze.

– Kto by nie chciał…

–  Wracaj do domu, Blaze. – Kruk zerka na mnie przez ramię. – Dziś

przybliżyłeś się do Oświeconych. Możesz być z siebie dumny.

Chłopak wysiada ze mną i prosi, bym oddał mu bluzę i maskę.

– Co teraz będzie? – pytam, spoglądając na niego spode łba.

– O co konkretnie pytasz?

– Kiedy znów się spotkamy?

–  A  co? Spodobałem ci się? – Kruk parska śmiechem. – Odezwiemy się

w  swoim czasie. Czekaj na nas w  Burden. A  teraz idź szybko i  spuść głowę.

Lepiej, żeby nie złapał cię żaden monitoring.

Czekam, aż furgonetka zniknie za zakrętem, po czym dzwonię na numer

alarmowy i  zgłaszam pożar w  noclegowni. Dyspozytorka wyjaśnia mi, że ktoś


już wezwał straż i  służby są na miejscu. Boże… Mam nadzieję, że nikomu nic

się nie stało.

Wracam do domu uberem i  sprawdzam na telefonie najnowsze wiadomości.

Portale internetowe informują już o pożarze i kilku zastępach straży pożarnej,

które walczą z ogniem. Na razie nie piszą o ofiarach. Zamykam oczy i zaciskam

zęby, a  potem po raz pierwszy od wielu lat próbuję porozmawiać z  Bogiem.

Osoby nieheteronormatywne i  tak mają wystarczająco trudno w  tym kraju.

Proszę go więc, by ich ocalił i wybaczył mi to, co zrobiłem. Wciąż nie dociera do

mnie, że to wydarzyło się naprawdę.

Tej nocy nie mogę zmrużyć oka. Wciąż odświeżam Facebooka, Twittera

i  główne portale w  oczekiwaniu na nowe informacje w  sprawie. Koło trzeciej

ktoś pisze na Twitterze, że wszystkich udało się uratować. Podobno pożar nie

zajął tylnej części budynku, dzięki czemu mieszkańcy mogli uciec przez okna.

Jeśli faktycznie tak się stało, to Abaddon nie będzie zadowolony. Spartoliliśmy

tę robotę. Co za ulga…

Gdy kolejne źródła informują o  braku ofiar, uchodzi ze mnie cały stres

i momentalnie zasypiam.

–  Błażej, wstawaj – mówi mama. Otwieram oczy i  wzdrygam się na samą

myśl, że budzi mnie, bo na dole czeka na mnie policja. A co, jeśli jakimś cudem

mnie namierzyli? A może Kruk i spółka postanowili mnie wkopać? Czy właśnie

po to byłem im potrzebny? Wysadzili mnie w  centrum, gdzie aż roi się od

kamer, a potem zadzwonili na policję?

– O co chodzi? – pytam niepewnie. – Która godzina?

– Dochodzi dziesiąta – odpowiada mama. – Gdzie wczoraj byłeś?

– A niby gdzie miałem być?

– Ty mi powiedz.

– Poszedłem do kumpla na piwo. Co w tym złego?

Mama kręci głową. Chyba mi nie wierzy.

– Dobra, wstawaj. Weź prysznic, a potem do nauki!

Rzecznik straży pożarnej poinformował, że w  pożarze noclegowni nikt nie

zginął. Kilkanaście osób trafiło do szpitala z  poważnymi poparzeniami, ale ich

życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Internauci ścierają się w  komentarzach.

Jedni twierdzą, że osobie, która podłożyła ogień, należy się medal. Inni piszą,

że jeśli politycy nie przestaną szczuć przeciwko sobie społeczeństwa, to

następnym razem dojdzie do tragedii. Tymczasem policja informuje, że

poszukiwania sprawców trwają i  sprawdzane są wszystkie tropy. Biegnę do

pokoju gier i  loguję się do Thunderworld. W  panelu nie widzę powiadomienia


o  nowej wiadomości. Solar milczy, a  to nie wróży nic dobrego. Zasycha mi

w  gardle, a  w głowie czuję silny, pulsujący ból. Oby mnie nie wystawili.

Przecież nawet nie wiem, jak się nazywają. Policji nic nie powiedzą pseudonimy

Kruk i Ostronos.

Znalazłem się w  potrzasku i  wiem, że nie uda mi się dzisiaj na niczym

skupić. Uspokoję się, jeśli Solar zapewni mnie, że wszystko będzie dobrze.

Obyśmy spotkali się jak najszybciej.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Od kilku dni spędzam z  Sylwią dużo czasu. Widujemy się codziennie, a  raz

nawet u niej nocowałam. Nie powiedziałam jej o  swoim odkryciu, choć

z początku chciałam pobiec do jej mieszkania i dać jej w twarz. Nie rozumiem,

jak mogła mnie zdradzić i  lajkować te hejterskie posty. A  może sama tworzyła

memy i  publikowała je anonimowo w  necie? Nie wiem już, komu mogę ufać.

Może nikomu?

Na razie zamierzam się zachowywać tak jak wcześniej. Nie chcę, by Sylwia

się czegokolwiek domyśliła. Chcę ją poobserwować, wybadać, może zerknąć do

jej laptopa, gdy pójdzie do łazienki, albo podejrzeć, co sprawdza w telefonie. Nie

mam konkretnego planu, bo nie spodziewałam się takiej bomby. Obawiam się

też, że wkrótce spadną na mnie kolejne.

Pod wieczór jadę na cmentarz, by zapalić znicz na nagrobku Błażeja. Planuję

też odwiedzić groby innych, w  tym kilku koleżanek, nauczycieli i  dyrektora.

Rodzice odradzają mi ten pomysł i  sugerują, że nie powinnam iść tam sama.

Tata proponuje, że mnie podwiezie, ale nie chcę jego towarzystwa. Wolę być

sama, gdy po policzkach pociekną mi łzy.

Wybieram porę, gdy na cmentarzu nie ma zbyt wielu osób. Pogoda dziś nie

dopisuje, dlatego poza kilkoma starszymi kobietami nie widzę nikogo w zasięgu

wzroku. Wygląda też na to, że rodzice Błażeja zrezygnowali już z  ochrony,

dlatego w  spokoju przystaję przy grobie mojego najlepszego przyjaciela. Jest

bardzo skromny. Dragielowie w  pośpiechu postawili płaski pomnik, na którym

wygrawerowano krzyż. Na płycie nie leżą żadne kwiaty i  palą się tylko trzy

znicze. Tymczasem już z  daleka widzę, że kilku innych grobów ofiar,

pochowanych niedaleko, prawie nie widać spod wiązanek i zniczy. Błażej nikogo

nie obchodzi. To, jaką osobą był przed tą tragedią, nie ma dla świata znaczenia.

Już zawsze pozostanie przede wszystkim terrorystą, który zabił niewinnych

ludzi.

Stoję przez chwilę i próbuję się modlić, choć nie jestem zbyt religijna.

–  Dzień dobry – słyszę kobiecy głos. Odwracam się i  widzę Strzelecką.

Kobieta chowa dłonie w  kieszeniach szerokiej czarnej kurtki. Nie wygląda,


jakby przyszła tu służbowo.

–  Śledzi mnie pani? – pytam. – A  może przyszła mnie pani aresztować?

Wybrała pani kiepski moment. Nie mamy wielu świadków, którzy zapewniliby

pani rozgłos.

Strzelecka uśmiecha się i podchodzi bliżej.

– Gdybym chciała cię aresztować, przyjechałabym po ciebie do domu.

– W takim razie po co tu pani przyszła?

– Nie mogę się pomodlić za ofiary tej masakry?

– Akurat w tym samym czasie co ja…

Uśmiech nie schodzi z  twarzy Strzeleckiej. Jestem pewna, że mnie śledziła

albo dostała cynk, że wybieram się na cmentarz.

– Skoro się już spotykamy, chciałabym cię o coś spytać.

– Musi to pani robić na cmentarzu? – Nie kryję niechęci.

– Jeśli chcesz, mogę cię zawieźć na komisariat.

Przewracam oczami, prostuję się i odchodzę od grobu Błażeja.

– Czego pani chce? – Idę w stronę bramy, a policjantka próbuje dotrzymać mi

kroku.

–  Ostatnio pojawiły się pewne tropy w  sprawie i  uznałam, że może będziesz

nam mogła jakoś pomóc. Nie mogę oczywiście zbyt wiele zdradzić, ale

chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na temat twojej relacji z Krystianem. –

Wiedziałam, że mnie o  to spyta. – Nie byłaś ze mną szczera, gdy po raz

pierwszy cię o niego pytałam…

– A co miałam pani powiedzieć? – Unikam jej spojrzenia. – Spotykaliśmy się

przez kilka miesięcy i nie jest to okres, który wspominam zbyt dobrze.

– A to dlaczego?

– Przez Krystiana wpadłam w wir imprez. Przecież wie pani, jaki on jest. Co

jakiś czas robi się o nim głośno.

–  Wolałaś jego młodszego, bardziej przewidywalnego brata? – dopytuje

Strzelecka.

– Nie rozumiem…

– Sama mówiłaś, że Błażej był twoim najlepszym przyjacielem.

– No tak. Znałam go dobre pół życia.

– A czy łączyło was coś jeszcze?

Mrużę oczy.

–  Nie… To znaczy – drapię się po czole – wiem, że Błażej czuł do mnie coś

więcej.

– Zakochał się? – Strzelecka sprawia wrażenie zdziwionej.


–  Chyba tak… Ale ja go nie kochałam – okłamuję ją, bo nie mam odwagi

przyznać, że to ja zostałam odtrącona. – On to wiedział, dlatego uznał, że lepiej

będzie ograniczyć kontakt. To chyba było dla niego zbyt trudne…

– Czyli, jeśli dobrze rozumiem, odrzuciłaś zaloty Błażeja po to, by związać się

z Krystianem?

–  To nie tak. – Zatrzymuję się w  pobliżu bramy. – Z  Krystianem wszystko

wyszło niespodziewanie… Nie planowałam tego i  przez pewien czas

utrzymywałam to w tajemnicy przed wszystkimi.

– Czy w trakcie waszej kilkumiesięcznej – chrząka – zażyłości zdarzyło ci się

zauważyć coś niepokojącego w zachowaniu Krystiana?

– Co ma pani na myśli?

– Gdybym miała coś konkretnego na myśli, powiedziałabym wprost.

–  Krystian był bardzo tajemniczy. Zwykle spotykaliśmy się we dwoje. Parę

razy zabrał mnie na imprezę do znajomych, ale nie czułam się zbyt dobrze

w ich towarzystwie.

– Dlaczego?

– Byli ode mnie starsi i ciągle tylko pili albo brali narkotyki.

– Ty też brałaś?

– A co? Szuka pani pretekstu, by mnie wreszcie zamknąć?

Strzelecka prycha i kręci głową.

–  Czy coś ci wiadomo o  powiązaniach Krystiana z  organizacjami

nacjonalistycznymi? – pyta bez owijania w bawełnę.

– Hm… Raczej nie.

–  Czyli Krystian nie proponował ci udziału w  rozbojach i  zastraszeniach

związanych z nacjonalizmem lub homofobią?

Nie mam żadnego interesu w  demaskowaniu Krystiana. Jeśli to zrobię, on

pociągnie mnie ze sobą na samo dno i nigdy nie wygrzebię się z tego bagna.

– Nie – kłamię, patrząc jej prosto w oczy. – Nic mi nie wiadomo, by robił takie

rzeczy.

– A czy kiedykolwiek wyrażał przy tobie radykalne poglądy?

Udaję, że się zastanawiam.

–  Krystian to konserwatysta i  czasem zdarzyło mu się powiedzieć coś

obraźliwego o gejach albo uchodźcach. Ale kto dziś w Polsce taki nie jest?

Strzelecka nie wydaje się zadowolona z moich odpowiedzi.

– Jak się trzymasz? – pyta, gdy stoimy nieopodal jej prywatnego auta.

– Jakoś sobie radzę. Przecież muszę.


–  Gdybyś jednak uznała, że chcesz mi o  czymś powiedzieć, to wiesz, gdzie

mnie szukać. – Kobieta żegna się ze mną, kiwając głową, i  podchodzi do

samochodu.

Kolejny tydzień upływa mi stosunkowo spokojnie. Maluję dużo obrazów, co

pozwala mi wyrzucić z  siebie wszystkie złe emocje i  się wyciszyć. Tymczasem

media wciąż informują o  śledztwie w  sprawie ataku na szkołę, ale artykuły

zwykle nie pojawiają się na samej górze stron internetowych. Ludzie urządzili

sobie kolejne igrzyska – tym razem ich celem stał się celebryta, ktòry wsiadł za

kółko pod wpływem narkotyków i  w biały dzień śmiertelnie potrącił kobietę

z  dwojgiem małych dzieci. Tymczasem mnie wciąż nie postawiono żadnych

zarzutów. Jestem czysta jak łza, a  moim jedynym zmartwieniem jest teraz

krążąca po sieci sekstaśma. Staram się ją zgłaszać, gdzie tylko mogę, ale na

miejsce jednego usuniętego filmiku zaraz pojawia się kilka kolejnych.

W  internecie naprawdę nic nie ginie. Internauci zdążyli już skopiować

nagranie i będą mnie nim dręczyli do usranej śmierci.

We Freudzie trwa generalny remont, który ma przygotować szkołę do

powrotu uczniów. Wiem, że wybrano już nowego dyrektora i  zatrudniono

nauczycieli. Minister edukacji zapowiedział też, że wszystkie licea w  miastach

powyżej pięciuset tysięcy mieszkańców dostaną dodatkową ochronę. W planach

jest wprowadzenie ochrony również w mniejszych miastach.

Sylwia zachowuje się naturalnie, jakby nie miała nic do ukrycia. Nie wiem,

czy to element gry, czy faktycznie nie kopie pode mną dołków. Jedno jest pewne

– lajkowała atakujące mnie treści w  internecie. Nie mogę jej ufać i  muszę

zachować czujność.

Nazajutrz spada na mnie kolejna bomba. W dwutygodniku „Jak Jest” pojawia

się obszerny artykuł zatytułowany Dlaczego nie możemy zapomnieć win

Cudownej Dziewczyny. Autor pastwi się nade mną przez trzy strony, małym

druczkiem wypisując bzdury na mój temat. Zarzuca mi hipokryzję, utrudnianie

śledztwa, trudne relacje z  Błażejem i  wypomina związek z  Krystianem.

Sugeruje, że jestem narkomanką i  alkoholiczką i  odgrzebuje starą historię

z  imprezy, na którą poszłam z  Błażejem i  Krystianem podczas wycieczki do

Krakowa. Dwa lata temu zorganizowaliśmy weekendowy wypad z  okazji

urodzin Błażeja. W sobotni wieczór poszliśmy do klubu i pokazaliśmy ochronie

fałszywe dowody, które załatwił nam Błażej. Strasznie się wtedy upiłam
i  wdałam w  kłótnię z  inną dziewczyną. Doszło do szarpaniny, w  trakcie której

laska straciła równowagę i  rozbiła głową szklany stół. To nie była moja wina.

Nawalona dziewczyna wykrzyczała w  moją stronę kilka przekleństw, a  potem

straciła równowagę i  upadła. Dlaczego więc autor sugeruje, że to ja ją

popchnęłam?

Sprawdzam, kto napisał ten artykuł. Bartłomiej Frąckiewicz. Wujek Rafała,

brat jego zmarłego ojca. Nie znam go za dobrze, ale spotkaliśmy się kilka razy.

Mieszka chyba w Lublinie, ale czasem odwiedzał Rafała i zabierał nas na pizzę

lub do kina. A to skurwysyn. Dlaczego tak się na mnie uwziął?

I nagle zaczynam wszystko rozumieć. To Rafał powiedział mu o incydencie na

imprezie i  przedstawił przekłamaną wersję wydarzeń. Nikt poza mną

i  Błażejem o  tym nie wiedział. Dziewczynie nic się nie stało. Trochę się

pokaleczyła, ale obyło się bez karetki. To bez sensu… Czy to możliwe, że Rafał

poprosił wuja, by napisał ten artykuł? Czytam dokładnie cały tekst i uznaję, że

to możliwe. Frąckiewicz opisuje wydarzenia tak, jakby znał mnie od wielu lat.

Widać, że celowo przeinacza fakty. Nie mógł tego wszystkiego napisać na

podstawie artykułów w internecie. Rafał musiał maczać w tym palce.

Tylko dlaczego?

Nie chciałam się z  nim kontaktować. Po tym, jak jego matka kazała mi

trzymać się od niego z  daleka, nie wysłałam do niego choćby wiadomości na

WhatsAppie. Teraz jednak piszę do niego wszędzie, gdzie mogę – w  każdej

aplikacji, wysyłam SMS-y i  wiadomość na adres mailowy. Wszędzie dołączam

link do artykułu i proszę o spotkanie. Dodaję też, że jeśli nie spotka się ze mną

osobiście, będę nachodziła go w  domu. Ku mojemu zaskoczeniu dzwoni już po

dwudziestu minutach.

– Czego ty chcesz?! Zaspamowałaś mi wszystko, co się dało.

– Spotkajmy się. Może być gdziekolwiek, bylebyśmy mieli spokój.

Godzinę później czekam na niego we wskazanym miejscu. Spóźnia się już

dziesięć minut.

–  Sorry, ale kierowca bolta pojechał za daleko – mówi, po czym siada obok

mnie na ławce. – O co chodzi?

– Przecież wiesz – odpowiadam, unikając jego spojrzenia. – Dlaczego kazałeś

wujowi napisać ten artykuł? Rozjechał mnie jak walec akurat wtedy, gdy hałas

wokół mnie wreszcie zaczynał cichnąć.

–  Nie mam z  tym nic wspólnego. – Rafał się spina i  delikatnie ode mnie

odsuwa.
–  Nie wierzę ci. Tylko my troje znaliśmy pewne fakty. – Siadam przodem do

niego. – Dlaczego mi to robisz? O co ci chodzi?

Rafał przez chwilę w  milczeniu patrzy przed siebie. Wreszcie odwraca głowę

w moją stronę i odsłania wszystkie karty.

– Jeszcze pytasz? Zasłużyłaś sobie na to po tym, co zrobiłaś.

Marszczę czoło i potrząsam głową.

– O czym ty mówisz?

– Przestań… To ty powiedziałaś o nas policji.

– O kim? – dopytuję coraz bardziej zniecierpliwiona. – Możesz jaśniej?

Rafał wstaje z ławki i staje przede mną.

– Wypaplałaś im o mnie i Błażeju. Skąd w ogóle o nas wiedziałaś?

Przez moment nie rozumiem, co Rafał ma na myśli. Dopiero po chwili serce

zaczyna mi walić jak oszalałe, a całe ciało przechodzą silne dreszcze.

– Nie mówisz poważnie…

Wiedziałam, że Rafał jest gejem, a  przynajmniej się domyślałam. Grupa

chłopaków w  szkole zrobiła sobie z  niego worek do bicia. Wyzywali go od ciot,

pedałów i  lachociągów. W  pewnym momencie nawet osoby, które go nie znały,

zaczęły w  to wierzyć. Poza tymi kilkoma debilami nikt jednak nie robił z  tego

wielkiej afery. A potem przyszedł październik i wszystko się zmieniło.

Ale w  życiu nie przyszłoby mi do głowy, że Błażej… Nie, to jakiś żart. Rafał

kłamie. Na pewno kłamie.

–  Trzy dni temu policjanci przyszli do mnie i  wypytywali o  mój związek

z  Błażejem. Wiedzieli na nasz temat całkiem sporo. – Do oczu napływają mu

łzy. – Jak mogłaś mi… nam to zrobić? Wiem, że to ty, Kaja, i nawet nie próbuj

zaprzeczać. – Głos mu drży.

– Ale ja… Kurwa… Niby skąd miałam wiedzieć?

Rafał ociera wierzchem dłoni cieknącą po policzku łzę.

–  Może Błażej ci powiedział? Nie wiem, Kaja. – Rozkłada ręce. – Nikt inny

nie mógł znać prawdy, bo ci, co ją znali, już nie żyją. Nie masz pojęcia, jak

Błażej panicznie bał się ujawnienia. Wolałby umrzeć, niż żyć jako wyoutowany

gej.

Kręci mi się w  głowie i  brakuje mi tchu. Nie chcę wierzyć Rafałowi, ale

uświadamiam sobie, jak wiele to wyjaśnia. Błażej nie odtrącił mnie dlatego, że

nie byłam dziewczyną, której szukał. Zrobił to, bo nigdy nie szukał dziewczyny.

Od początku nie miałam u niego szans.

– Rafał, ja… nie miałam o niczym pojęcia. Nie wiedziałam, że byliście razem.
–  Nie byliśmy. – Chłopak pociąga nosem. – Błażej, co prawda, wyznał mi

miłość, ale chwilę później pobił mnie na oczach tych drani. – Zamyka oczy, by

powstrzymać płacz. – To było gorsze niż wszystkie upokorzenia, których

doznałem przez Dawida i resztę.

– To dlatego namówiłeś wuja na napisanie tego artykułu?

Rafał wzrusza ramionami.

–  Byłem wściekły, że policja rozgrzebuje ten temat, i  uznałem, że musiałaś

maczać w tym palce.

– Niby po co miałabym to robić?

–  A  skąd mam wiedzieć? Może chciałaś zrzucić z  siebie podejrzenia i  zająć

policję mną?

–  To bez sensu. – Łapię się za głowę. – Przecież nigdy bym cię nie

skrzywdziła.

– Nie wiem, Kaja… – Rafał odchodzi na kilka kroków i patrzy w niebo. – Nic

już nie wiem.

– Dlaczego Błażej to zrobił? – zmieniam temat. – Mówił ci coś?

– Nie mam pojęcia. Ale wiem jedno.

– Co?

Rafał spuszcza głowę.

– Ocalił mi życie.

Mój dawny przyjaciel wybucha płaczem, a ja próbuję poukładać myśli.

– Chodzi o samochód, tak? To dlatego zamknął cię w bagażniku?

– Nie chciałem go słuchać, gdy mnie błagał, bym nie przychodził tego dnia do

szkoły. Byłem na niego wściekły, marzyłem, by umarł, rozpłynął się

w powietrzu… – Rafał zasłania twarz dłońmi i szlocha. – Uderzył mnie tak, że

straciłem przytomność. A  potem związał i  wsadził do tego pierdolonego

bagażnika, by mieć pewność, że nic mi się nie stanie. Boże, Kaja… Tak

strasznie za nim tęsknię.

Wstaję i podchodzę do niego. Obejmuję go mocno i pozwalam, by wypłakał mi

się w  ramię. Stoimy tak przez dłuższą chwilę. W  końcu Rafał się uspokaja

i patrzy mi w oczy.

– Przepraszam za ten artykuł.

– Domyślasz się, kto mógł was wydać?

– Nie, ale się dowiem. A może nie…?

– Jak to?

–  Może lepiej dać temu spokój? Przecież nic już nie przywróci mi Błażeja. –

Ociera palcem mokre oczy. – Muszę zostawić to za sobą i spróbować żyć dalej.
– Oboje musimy – odpowiadam, a wtedy chłopak kładzie mi dłoń na ramieniu

i unosi kąciki ust.

– Pójdę już. Dzięki za spotkanie.

–  Rafał – odzywam się, gdy odchodzi na mniej więcej dziesięć metrów –

myślisz, że kiedyś będziemy mogli znowu się przyjaźnić?

–  Nie wiem, Kaja. Najpierw muszę na nowo polubić siebie, by móc otworzyć

się na innych ludzi. Cześć.


 

BŁAŻEJ
 

CZTERY MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ


 

Kilka dni temu przeczytałem w  internecie, że policja zatrzymała podejrzanego

o podpalenie noclegowni dla osób LGBTQ+. Podobno ten ktoś już wcześniej był

karany za kradzieże i rozboje. Długo się zastanawiałem, jak Oświeconym udało

się go wrobić. Solar odwiedził mnie dziś rano i  prosił, bym się tym nie

przejmował.

–  Z  nami nic ci nie grozi, Blaze – zapewnił mnie. – Abaddon jest z  ciebie

dumny.

Chwilę później do mojego skarbca wpłynęło kolejne pokaźne wsparcie

finansowe. Oświeceni wywierają coraz większy wpływ na mnie i  moje miasto.

Wtargnęli do mojego życia bez zapowiedzi i  się w  nim rozpanoszyli, oplatając

mnie swoimi mackami i uzależniając od siebie. Choć wiem, że bez nich Burden

by nie przetrwało, to wciąż nie mogę zapomnieć o  tym, do czego mnie zmusili.

Czuję, że nie chcę już dłużej mieć z  nimi do czynienia. Chciałbym, by Solar

zostawił mnie w  spokoju i  przestał odwiedzać. Jestem im wdzięczny za pomoc,

ale jeśli nie zerwę kontaktu teraz, potem będzie już za późno.

Boję się jednak, że jeśli to zrobię, Oświeceni potraktują mnie tak samo jak

mieszkańców noclegowni.

Siedzę w  pokoju gier, gdy zza drzwi dociera do mnie wrzask mamy. Jest tak

głośny, że przebija się nawet przez moje słuchawki. Ściągam je i  wychodzę na

zewnątrz. Mama wciąż krzyczy i  przeklina. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek

widział ją w  takim amoku. Wchodzę do salonu i  widzę siedzącego na kanapie

Krystiana. Jego biała koszulka jest ubrudzona krwią, na twarzy ma mnóstwo

siniaków i  zadrapań. Mimo to uśmiecha się szeroko i  przedrzeźnia mamę,

która stoi nad nim i wymachuje rękami.

– Zrób coś! – krzyczy do ojca, który stoi przy oknie i sączy whisky z lodem. –

Pozwolisz, by twój syn odpierdalał takie rzeczy?!

–  Zamknij się wreszcie, wariatko – odpowiada beznamiętnie ojciec. –

Wściekasz się, bo synalek twojego kochasia dostał lanie, które mu się należało?

– Co takiego? – Podchodzę do mamy i czekam na wyjaśnienia.


–  Twój brat napadł z  kolegami na Mikołaja Sójkę – wyjaśnia roztrzęsiona

mama.

– Ale… dlaczego? – pytam zaskoczony.

–  Bo obrażał naszą rodzinę – odpowiada Krystian, a  z jego twarzy nie znika

satysfakcja. – A poza tym jego stary to chuj.

Mama nie wytrzymuje i policzkuje mojego brata.

– Co się z tobą stało?! Nie tak cię wychowałam!

–  Nie zachowuj się nagle jak wzór wszelkich cnót. – Krystian wstaje

z kanapy. Teraz przewyższa mamę o dwie głowy. – Po tym, jak ujeżdżałaś tego

skurwiela Sójkę i omal nie porzuciłaś rodziny, jesteś ostatnią osobą, która może

mi mówić, co mam robić.

–  To było tak dawno temu – odpowiada mama drżącym głosem. – Jak długo

jeszcze będziecie mi to wypominać?

– Aż zdechniesz. – Krystian pluje mamie w twarz i odchodzi. Jestem w takim

szoku, że nie reaguję. Stoję nieruchomo i  patrzę, jak ojciec uśmiecha się do

starszego syna i unosi kieliszek z drinkiem.

Prowadzę mamę do łazienki i  pomagam jej się umyć. Potem idę do kuchni

i  zaparzam jej podwójną melisę. Zanoszę jej gorący kubek do pokoju Antosia,

który na szczęście jest skupiony na zabawie. Mama przygląda mu się i płacze.

– Nie wierzę, że to mój syn. – Mama nie jest w stanie powstrzymać płaczu. –

Jeśli Sylwester nie odetnie go od pieniędzy, Krystian jeszcze bardziej się stoczy.

Tylko że twój ojciec na wszystko mu pozwala… Nie mogę tego zrozumieć!

–  To nie twoja wina. – Przytulam ją i  całuję w  czoło po raz pierwszy od

niepamiętnych czasów. – Robiłaś, co mogłaś. Krystian jest dorosły i  ma swój

rozum. Nie możesz za niego odpowiadać.

– Dla mnie zawsze będzie dzieckiem.

–  Wiem… Ale musisz się pogodzić z  tym, że wybrał taką, a  nie inną drogę.

Inaczej zwariujesz, a ja razem z tobą.

Przez kolejny tydzień dzielę cały swój czas między naukę z  domu

a  przebywanie w  Burden. Staram się nie uczestniczyć w  rodzinnych sporach.

Atmosfera jest nie do wytrzymania. Gdy któregoś dnia odwiedza mnie Solar,

pod wpływem emocji po raz pierwszy żalę mu się na swoją sytuację. Ojciec

coraz więcej ćpa i  pije. Jarosław Sójka nasłał na Krystiana policję. Mój brat

uniknął jednak aresztowania dzięki znajomościom ojca.


–  Ten skurwiel nie spocznie, póki nie zniszczy naszej rodziny – powiedział

dziś ojciec, po czym wyszedł z domu i długo nie wracał.

Przed dziesiątą wieczorem słyszę kolejne krzyki. Ojciec przeklina na cały głos

i  roztrzaskuje szkło. Wybiegam z  pokoju gier. Boję się, że ten wariat zrobił coś

mamie. Po drodze zauważam, że stoi w uchylonych drzwiach sypialni. To mnie

uspokaja. Mimo to wchodzę do salonu, by sprawdzić, co się dzieje. Ojciec jest

kompletnie pijany i  mówi do siebie. Wyjmuje z  szai w  regale szklane

naczynia i  ciska nimi o  podłogę. Na mój widok zaciska zęby i  biegnie w  moją

stronę, omal nie wpadając na fotel.

–  Ty słaba, żałosna cioto! – Rzuca się na mnie i  zaczyna mnie dusić. –

Dlaczego nie możesz być jak twój brat?! Krystian zawsze staje w  obronie

rodziny!

Słyszę pisk mamy, która wybiega z sypialni i bije ojca po twarzy. Ten odpycha

ją tak mocno, że mama upada na podłogę i  jęczy z  bólu. Udaje mi się

wykorzystać chwilę jego nieuwagi i  kopnąć go w  krocze. Ojciec puszcza mnie

i zgina się z bólu.

– Zabiję cię, gnoju!

Uciekam do swojego pokoju i  zamykam drzwi na klucz. Zgarniam leżący na

podłodze plecak i wpycham do niego kilka par bokserek i koszulek.

–  Błażej! Otwórz! – Mama próbuje wejść do środka. Gdy jej otwieram,

spogląda na plecak i prosi, bym został.

– Nie. Mam już dość tego domu i tego psychola.

– Dokąd pójdziesz? – Mama jest blada i strasznie drży.

– Poradzę sobie – odpowiadam.

Zbiegam po schodach i  wychodzę na zewnątrz. Biegnę przez kilka ulic, aż

wreszcie docieram do przystanku autobusowego. Tylko w jednym miejscu będę

się czuł bezpiecznie. Obym tylko nie pocałował klamki.

– Błażej? – Mama Rafała nie kryje zaskoczenia moją późną wizytą. – A co ty

tu robisz?

– Dzień dobry. Czy jest może Rafał?

– Jest… A to byliście umówieni?

– Mamo? – Rafał wychodzi ze swojego pokoju i do nas dołącza. – O co chodzi?

– Na mój widok wybałusza oczy.

– Czy mogę zostać na noc? – Staram się objąć wzrokiem ich oboje. – Proszę.

Rafał przez moment wpatruje się pytająco w mamę.

–  Jeśli o  mnie chodzi, nie ma problemu. – Odsuwa się od drzwi, zrobić mi

przejście. – Miło cię widzieć. Dawno cię u nas nie było.


–  Panią też miło widzieć. – Nieśmiało wchodzę do środka, choć Rafał jeszcze

nie odpowiedział na moje pytanie.

– Synku, zaproś przyjaciela do swojego pokoju. Napijesz się czegoś?

– Dziękuję, proszę pani. Nie trzeba.

Rafał spuszcza głowę i wskazuje mi gestem ręki swój pokój.

– Wejdź – mówi od niechcenia.

Jestem zdyszany i zmęczony. Mam ochotę paść na łóżko, ale staję przy ścianie

i czekam, aż Rafał coś powie.

– Pozwoliłem ci wejść, by nie robić scen przy mamie.

–  Ona o  niczym nie wie, prawda? – Jestem zaskoczony, że Rafał nie

powiedział jej o tamtej bójce.

–  Wolałem oszczędzić jej rozczarowań – odpowiada, nie patrząc na mnie. –

Zawsze cię lubiła.

– Rafał…

–  Nic nie mów. – Zgarnia z  łóżka koc i  mi go podaje. – Będziesz spał na

dywanie.

– Dzięki. Może być gdziekolwiek.

Leżymy przy zgaszonym świetle i  milczymy. W  pewnym momencie Rafał

przerywa niezręczną ciszę:

– Pożarłeś się z ojcem, prawda?

– Szkoda gadać – ucinam. – Nienawidzę go.

– Współczuję. Śpij.

Nie mogę zasnąć. Nagle wszystkie moje myśli zaczynają krążyć wokół Rafała.

Chłopak, którego wciąż tak bardzo kocham, leży tuż obok. Mam go dosłownie

na wyciągnięcie ręki. Walczę ze sobą przez pewien czas, ale w  końcu nie

wytrzymuję. Podnoszę się z podłogi i wsuwam się pod kołdrę Rafała. Przytulam

się do niego na łyżeczkę i  czuję, jak cały drży. Mimo to nie protestuje. Mam

wrażenie, że czekał, aż to zrobię.

– Dobranoc, kochanie – szepczę mu do ucha i całuję w szyję.

– Dobranoc – odpowiada.

Budzimy się wtuleni w  siebie. To była cudowna noc. Z  nadmiaru emocji co

jakiś czas się budziłem. Nie mogłem uwierzyć, że leżę obok Rafała. Chciałbym,

żeby tak było już zawsze. Jesteśmy dla siebie stworzeni.

Mój przyjaciel wygrzebuje się spod kołdry i  wychodzi z  pokoju. Wraca jakiś

czas później z dwoma talerzami kanapek. Jemy w ciszy, co jakiś czas nieśmiało

na siebie zerkając. W  końcu ubieram się i  pytam Rafała, co z  nami teraz

będzie.
– Wróć do domu i spróbuj dogadać się z ojcem.

– Przecież wiesz, że to niemożliwe.

Rafał wzdycha.

– Nie możesz tu zostać, Błażej.

– Ale dlaczego? Chodzi o twoją mamę? Nie chcesz, by się o nas dowiedziała?

– Nas? – Rafał wpatruje się we mnie ze zdziwieniem. – Nie ma żadnych nas.

Co ty sobie ubzdurałeś?

Czuję się tak, jakby w jednej chwili cały świat zwalił mi się na głowę.

– W takim razie czym była ta noc?

Rafał wzdycha.

–  Nie utrudniaj mi tego. Proszę. Staram się już nie rozmyślać o  tym, co

zrobiłeś, ale to nie znaczy, że zapomniałem… Nigdy nie będziemy razem –

mówi stanowczo, patrząc mi prosto w  oczy. – I  nie będziemy też przyjaciółmi.

Wyjdź, proszę, i więcej mnie nie nachodź.

Jego słowa są jak ostrze noża. W  pośpiechu wkładam spodnie i  zabieram

wszystkie swoje rzeczy. Mama Rafała siedzi przy stole w  kuchni i  pyta,

dlaczego już wychodzę. Odpowiadam jej, że się spieszę i dziękuję za gościnę.

Płaczę przez całą drogę na przystanek. Tak bardzo chciałbym zostać

z  Rafałem, ale rozumiem jego decyzję. Sam zapewne podjąłbym taką samą.

Tego, co zrobiłem, nie da się wybaczyć. Muszę uszanować wolę Rafała i  nie

zatruwać mu więcej życia. Odcięcie się to najlepsze, co mogę zrobić. Dla tego

świata jestem szkodnikiem. Będzie lepiej, jeśli skupię się na Thunderworld.

Postanawiam wrócić do domu. Nie mam innego wyjścia. W  autobusie

dzwonię do mamy i pytam, jak wygląda sytuacja z ojcem.

–  Ma strasznego kaca. Jest raczej nieszkodliwy. Zrobiłam mu awanturę

i zagroziłam, że następnym razem zadzwonię na policję. Czekam na ciebie.

Staram się wejść tak, by nie zwrócić uwagi ojca. Niestety w  korytarzu

wpadam na Kamila Blickiego, przydupasa ojca.

– O, proszę. Znalazła się zguba.

Blicki woła ojca, uśmiechając się do mnie szyderczo, a potem patrzy, jak ojciec

podchodzi do mnie chwiejnym krokiem i szarpie mnie za rękę.

–  Jeszcze jeden taki numer, a  cię zatłukę – cedzi przez zęby. – Zrozumiano?

A teraz spierdalaj.

Gdy mnie puszcza, uciekam na górę i  zamykam się w  pokoju gier.

Nienawidzę go. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę.

Tak bardzo bym chciał, by umarł.

 
*

Ojciec zabiera mamę na obiad ze swoimi wspólnikami. Słyszę, jak każe

Blickiemu zadbać o to, bym nie wchodził do pokoju gier. Mszczenie się na mnie

sprawia mu przyjemność. Jego przydupas z  radością wykonuje polecenie i  na

moich oczach zamyka drzwi do pokoju na klucz. Potem mówi, że mam iść się

uczyć. Pieprzony sługus.

Przez cały dzień nie mogę się na niczym skupić. Na domiar złego mój

komputer został w  pokoju gier i  mogę polegać wyłącznie na smartfonie.

Niestety gra nie chce się na nim załadować. Obgryzam paznokcie, siedząc przy

biurku i  przez blisko godzinę próbując się zalogować. Sprawdzam godzinę

i  wypisuję do mamy z  pytaniami, kiedy w  końcu wróci. Wchodzę nawet do

sypialni rodziców i  przeszukuję wszystkie szuflady w  poszukiwaniu

zapasowych kluczy, o  ile w  ogóle istnieją. Gdy nic nie znajduję, wracam do

siebie i próbuję się zdrzemnąć. Tylko w ten sposób czas szybciej mi upłynie.

Rodzice wracają po dziewiątej. Ojciec jest wstawiony, a  mama spięta. Proszę

ją, by otworzyła mi pokój gier, ale ona twierdzi, że nie ma klucza.

– Masz, ofermo. – Ojciec rzuca mi klucz przez cały przedpokój. – Pograj sobie,

bo inaczej zwariujesz i jeszcze zrobisz coś głupiego.

Biegnę tak szybko, że prawie przewracam się na schodach. Zamykam się

w  pokoju, drżącymi dłońmi włączam komputer i  wpisuję hasło. Po chwili na

ekranie pojawia się panel administratora. A  po nim coś, czego nie chciałbym

zobaczyć w najgorszym koszmarze.

Dostaję zawrotów głowy i  omal nie spadam z  kanapy. To się nie dzieje

naprawdę, mam przywidzenia. Moje miasto płonie, a  w miejscu, gdzie dawniej

stały wysokie wieżowce, leży sterta gruzu. Mam kilkadziesiąt nieodczytanych

powiadomień, głównie alertów o  ataku wroga i  informacji o  stratach

w  ludziach i  nieruchomościach. Potrzebuję kilku minut, by ogarnąć chaos,

który zapanował w Burden. Wystarczyło na kilka godzin pozostawić miasto bez

opieki, a  banda agresorów wdarła się do niego i  doszczętnie je splądrowała.

Zniszczeniu uległo ponad dziewięćdziesiąt procent miasta, a  mój skarbiec

został opróżniony. Próbuję się dowiedzieć, kto mnie zaatakował. Czy to

Oświeceni? A  jeśli tak, to dlaczego? Czy od początku mieli taki plan? Jak

mogłem być tak naiwny, by choćby dopuścić do siebie myśl, że mają wobec mnie

uczciwe zamiary? Nie, nie, nie. Przecież było już tak dobrze. Dlaczego to

spotyka akurat mnie? Dlaczego właśnie teraz?


Mam ochotę krzyczeć. Wybiec z  pokoju i  zatłuc ojca na śmierć. Odebrał mi

wszystko, co było dla mnie ważne. To przez niego Burden przestało istnieć.

Upadam na dywan i  tarzam się po nim. Gdy się już uspokajam, przez kilka

minut leżę wpatrzony w sufit. Co robić? Dlaczego do tego doszło?

Biorę do ręki joystick i sprawdzam, czy da się jakoś odeprzeć atak wroga. Jest

już jednak za późno. Musieli przybyć do Burden co najmniej kilka godzin temu.

Zniszczyli miasto, nie napotykając oporu. Zostawiłem mieszkańców całkiem

samych. Zawiodłem ich. Solar miał rację. Harmonia jest możliwa tylko wtedy,

gdy występuje we wszystkich światach. Nie mogę panować nad Burden, gdy

ojciec na każdym kroku uprzykrza mi życie. Po raz kolejny wszystko straciłem.

Dłużej już tego nie zniosę.

Chowam się przed wrogiem w  ruinach mojej fortecy. Gdy otrzymuję

powiadomienie, że najeźdźcy opuścili miasto, wkładam mechaniczne skrzydła

i  przelatuję nad ponurymi ruinami. To już koniec. Nie odbuduję miasta.

Zresztą jaki to by miało sens, skoro ktoś znów mógłby zmieść mnie

z  powierzchni ziemi? Wypuszczam powietrze ustami i  staram się wyciszyć.

Muszę się zastanowić, co dalej z moim życiem. Czy w ogóle ma jeszcze sens?

Nie wiem, kiedy zasypiam na kanapie ze słuchawkami na głowie. Budzi mnie

głośny szum. Gdy otwieram oczy, widzę jasne światło, które chwilę potem

ciemnieje. Przenoszę się do zdewastowanej komnaty w  fortecy, a  przede mną

stoi świetlista postać, której twarzy nie widzę.

–  Witaj, Blaze – odzywa się nieznajomy, zniekształcony głos. – Bardzo mi

przykro, że spotkało cię takie nieszczęście.

– Solar, to ty? – pytam. – Dlaczego mi to zrobiliście?

– Nie jestem Solarem – zaprzecza postać. – Jestem Abaddonem.

Przełykam ślinę i  dostaję gęsiej skórki. Nie wierzę. Rozmawiam z  samym

Abaddonem.

– Dlaczego mi to zrobiłeś?

–  To nie ja. Zostałeś napadnięty przez władców z  twojego dystryktu, którzy

zmówili się przeciwko tobie.

– Nie pomogliście mi – mówię roztrzęsiony.

–  Nie wiedzieliśmy o  planach ataku. Obiecuję jednak w  imieniu swoim

i  wszystkich Oświeconych, że ci, którzy za to odpowiadają, poniosą surową

karę. W  tym świecie nie ma już miejsca na przemoc, nienawiść i  chciwość.

Tylko pokój zapewni nam trwałość.

Chce mi się płakać, bo nie wierzę w  ani jedno jego słowo. Co mi po tym, że

Oświeceni w odwecie zniszczą wrogie miasta, skoro i tak wszystko straciłem?


– Daj mi spokój – ucinam. – Wyłączam się.

–  Nie rób tego – powstrzymuje mnie Abaddon, a  otaczająca jego postać

poświata się poszerza. – Pomożemy ci odbudować miasto w  kilka godzin.

Dysponujemy bogactwem i  technologią, o  jakich ci się nie śniło. Z  naszą

pomocą w krótkim czasie możesz awansować nawet o dwa poziomy rozwoju.

Słowa Abaddona przywracają mi nadzieję.

– Zróbcie to! Proszę!

– Zrobimy – kontynuuje świetlista postać – jeśli ty zrobisz coś dla nas.

– Co mam zrobić?.

–  Tylko najodważniejsi w  dążeniu do sprawiedliwości będą oświeceni.

Udowodnij, że zasługujesz na to, by być jednym z nas.

– Ale jak? – dopytuję zniecierpliwiony.

–  W  ciągu kilku dni się z  tobą skontaktujemy. Teraz skup się na odbudowie

miasta.

Abaddon znika, a  na ekranie pojawia się prośba o  zezwolenie na transakcję.

W  kilka minut mój budżet powiększa się o  kwoty, jakich wcześniej nie

widziałem na oczy. To niewiarygodne! Błyskawicznie awansuję z  samego dna

z powrotem na drugi poziom rozwoju, mimo że moje miasto przypomina krater

po uderzeniu meteorytu. Abaddon nie żartował. Dzięki niemu dostaję kolejną

szansę, by stanąć na nogi, a  z takim bogactwem będę mógł zmienić Burden

w  fortecę, której już nikt nie zniszczy. Stworzę system samoobrony

i  największą armię w  swoim dystrykcie. Zapominam o  wszystkich złych

doświadczeniach i pozwalam, by niosła mnie nadzieja.

Spotkałem w  życiu wielu złych ludzi, którzy próbowali mi zaszkodzić. Teraz

czas na zemstę. To ja rozdaję karty.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Są w  życiu takie chwile, gdy człowieka ogarnia paraliżujący niepokój. Zwykle

wiąże się on ze świadomością, że rzeczywistość, która dotychczas wydawała

nam się znajoma i  przewidywalna, nagle okazuje się kompletnie obca.

Zaczynamy zadawać sobie pytania: kim tak naprawdę jesteśmy i kim są ludzie,

których myśleliśmy, że znamy? Gdy myślę o Błażeju, zadaję sobie jeszcze jedno

pytanie: dlaczego nic mi nie powiedział o  swojej orientacji seksualnej? Nie

wiem, po co się nad tym zastanawiam, przecież znam odpowiedź. Za bardzo

naciskałam na coś więcej niż przyjaźń. Nie dałam Błażejowi szansy się

wytłumaczyć, tylko wyrzuciłam go ze swojego życia, gdy mnie odtrącił. Teraz

jego decyzja wydaje się taka oczywista… Nigdy nie miałam u niego szans.

Żałuję, że nie dowiedziałam się tego wszystkiego przed jego śmiercią.

Podobno Krystian kilka dni temu próbował zdewastować biuro poselskie

liberalnego polityka Euzebiusza Bukiejki. Mój były chłopak miał podpalić

tęczową flagę i  położyć ją pod drzwiami. Ogień zajął całe wejście, a  dym wdarł

się do środka. Na szczęście w  biurze nikogo nie było, a  jeden z  przechodniów

szybko zaalarmował straż pożarną. Zastanawiam się, dlaczego media tak

niewiele o tym piszą. Potrafili spamować newsami o każdym moim pierdnięciu,

a  w sprawie Krystiana nabierają wody w  usta. Coraz bardziej utwierdzam się

w  przekonaniu, że stary Dragiel maczał w  tym palce. Może powinnam

porozmawiać o tym ze Strzelecką? A jeśli jej też płaci?

Dwa dni później dostaję powiadomienie o  nowym mailu. Nie znam nadawcy,

a  treść mnie nie pokoi. „Mam coś mocnego. Spotkajmy się o  dwudziestej

trzeciej przy Centrum Nauki Kopernik. Przyjdź sama”. Z początku myślę, że to

jakiś dziennikarz próbuje zastawić na mnie pułapkę, by zdobyć materiał na

kolejne żenujące artykuły. Myślę też o Sarze Haman. Ostatnio widziałam, że ta

kretynka komentowała sporo postów na mój temat. Co, jeśli kogoś na mnie

nasłała, by zajął się mną pod osłoną nocy? Boję się tam iść, ale wiem, że muszę.

Mam już po dziurki w  nosie kolejnych sekretów, które w  żaden sposób nie

przybliżają mnie do poznania prawdy. Chcę wiedzieć, o  co w  tym wszystkim

chodzi.
Stoję za drzewem nieopodal Kopernika i  czekam, aż pod budynkiem pojawi

się autor wiadomości. Mam nadzieję, że nie ukrywa się w  obawie, że ściągnę

posiłki. Zastanawiam się, czy powinnam wyjść. Nie, to zbyt niebezpieczne.

Zostanę tu i  najwyżej wrócę do domu. Na szczęście nie muszę, bo kilka minut

później wysoki mężczyzna w  kapturze zjawia się tuż przy schodkach.

Odczekuję chwilę, obserwując jego zachowanie. Nieznajomy się rozgląda, po

czym zerka na zegarek. Jest już dwie po jedenastej. Spóźniam się. Nie

powinnam dłużej zwlekać.

– Kim jesteś? – pytam głośno, wciąż stojąc jakieś dziesięć metrów od niego.

– Ciszej! – upomina mnie. – Chcesz, żeby ktoś nas usłyszał?

– Nikogo tu nie ma – zauważam. – Coś ty za jeden?

Nieznajomy podchodzi do mnie na tyle blisko, że widzę jego twarz. Cholera,

przecież ja go znam. To syn prezydenta Warszawy. Jakieś pół roku temu było

głośno o tym, że pobił się z Krystianem.

– Mikołaj – mówi.

– Wiem, kim jesteś. Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?

– Uznałem, że powinnaś coś wiedzieć o rodzinie swojego byłego. Powiem ci to,

ale pod warunkiem, że będziesz ze mną całkowicie szczera.

– A jaką mam pewność, że mnie teraz nie nagrywasz?

– Jeśli chcesz, możesz mnie przeszukać.

Nie chcę go dotykać, ale upewniam się, że nie włączył dyktafonu

w smartfonie.

– Dobra, mów.

– Co wiesz na temat działalności przestępczej Krystiana?

– Działalności przestępczej? – Udaję głupią.

– Miałaś być szczera! – syczy Mikołaj przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego z góry zakładasz, że kłamię? Nic nie wiem o żadnej działalności.

–  A  ja myślę, że wiesz. Na pewno nie brałaś z  nim udziału w  żadnych

rozróbach?

Muszę powiedzieć mu cokolwiek, bo inaczej się wkurzy i sobie pójdzie.

–  No dobra. Raz Krystian wmanewrował mnie w  jakąś chorą akcję. Nie

chciałam tego! Zerwałam z nim, gdy zrozumiałam, że jest niebezpieczny.

– Nie zdradzał ci żadnych szczegółów? Nie zapoznawał ze strukturami?

–  Nie. Skończyłam to wszystko, gdy zaczęło się robić nieciekawie. Po co

w ogóle o to pytasz?

– Mam dowód na to – Mikołaj podchodzi jeszcze bliżej i pochyla się nade mną

– że Sylwester Dragiel to skończone ścierwo.


– Żeby to wiedzieć, wystarczy spojrzeć na jego ryj – stwierdzam.

–  Może słyszałaś, że po tym, co stało się we wrześniu, Dragiela zastępował

w firmie Kamil Blicki…

– Nie wiem, nie interesowałam się firmą.

– W każdym razie odkryłem niedawno, że ojciec jest z nim w zmowie. Wydało

mi się to dziwne, bo Dragielowie to nasi najwięksi wrogowie, a  Blicki jest dla

nich jak rodzina. Od dawna mamy z  Sylwestrem Dragielem na pieńku i  ojciec

zawsze powtarzał, by nigdy, przenigdy się z  nim nie układać. Nabrałem więc

podejrzeń i  zamontowałem w  gabinecie ojca podsłuch. Nie było to trudne, bo

w wolnych chwilach dorabiam w firmie ojca i przygotowuję się na to, by kiedyś

przejąć po nim stery.

– No dobra, czego się dowiedziałeś? – ponaglam go, a wtedy Mikołaj odtwarza

nagranie. Słyszymy rozmowę Jarosława Sójki z Kamilem Blickim. To, czego się

z  niej dowiaduję, sprawia, że miękną mi nogi. Blicki wyjawił Sójce, że cała

działalność charytatywna Dragiela i  jego liberalne poglądy to zagrywka pod

publiczkę. Tak naprawdę ojciec Krystiana od dawna wspiera grupy

nacjonalistycznych chuliganów i  kiboli, a  wszystko po to, by zrujnować

obecnego prezydenta miasta.

–  Teraz rozumiesz? – Mikołaj zatrzymuje nagranie. – Blicki wykorzystał

gorszy czas Dragiela, by dogadać się z  moim ojcem i  doić mleko z  dwóch krów

jednocześnie.

– Po co Dragiel układa się z bandziorami? – dopytuję.

– To chyba oczywiste. Nie ma tego na nagraniu, ale wiem, że chodzi o władzę.

Mówi się, że Dragiel od dawna ma chrapkę na prezydenturę w Warszawie, a w

dalszej perspektywie może coś większego. To uzależniony od sprawowania

kontroli atencjusz. Wysokie polityczne stanowisko byłoby dla niego kolejnym

trofeum do kolekcji. Poza tym nienawidzi mojego ojca, którego oskarża o próbę

rozbicia rodziny.

– No tak… Błażej powiedział mi kiedyś o romansie jego matki z twoim ojcem.

– To już przeszłość. Zostawiliśmy to za sobą, ale jak widać, Dragiel nie.

–  Teraz rozumiem, dlaczego Błażej zawsze narzekał na to, że jego ojciec

faworyzuje Krystiana… Podobało mu się, że jego synek prezentuje takie same

poglądy. Myślisz, że stary Dragiel układał się z Krystianem?

– Tego nie wiem – odpowiada Mikołaj. – Wydaje mi się, że nigdy nie miał nad

Krystianem aż takiej kontroli. Gdyby miał, zdusiłby w  zarodku jego agresję.

A  tak Krystian co rusz uczestniczy w  jakichś skandalach, które wcale nie


pomagają jego staremu. Może i  ma wpływy, dzięki którym udaje mu się

przekupić media, ale jakiś smród i tak się za nim ciągnie…

–  Trochę smrodu teraz, trochę za miesiąc, aż uzbiera się tego cała góra –

zauważam.

– Właśnie.

– Czyli sugerujesz, że Krystian ma coś na swojego ojca?

–  Nie mam pojęcia, Kaja. – Chłopak wzrusza ramionami. – To całkiem

możliwe. Stary nie docenił synalka, który zaczął grać we własną grę. To by

tłumaczyło jego beztroskę i poczucie całkowitej bezkarności. Być może to wcale

nie stary Dragiel pociąga za sznurki…

– Tak w ogóle po co mi to wszystko mówisz?

–  Ponieważ Krystian to śmieć. Największy z  największych śmieci. – Mikołaj

zaciska pięści. – Ktoś w  końcu powinien się za niego zabrać, a  przy okazji

rozwalić całą tę pojebaną rodzinkę.

– Planujesz zemstę?

–  Wiem o  nich wiele, ale muszę wiedzieć wszystko. Myślałem, że mi

pomożesz.

–  Sorry… Mogę ci podać tylko ksywy paru znajomych Krystiana, ale nie

wiem, czy ci się to przyda.

– Powiedz wszystko, co wiesz. Będę wdzięczny.

Nie mam żadnej gwarancji, że Mikołaj jest ze mną szczery i  nie wykorzysta

tych wszystkich informacji przeciwko mnie. Postanawiam mu jednak uwierzyć,

bo co mi pozostało? Podzielam jego zdanie na temat Dragielów. To

niebezpieczni ludzie, a Krystian na pewno nie był ze mną do końca szczery.

– To wszystko. Nie znam nikogo więcej.

– Dzięki. – Mikołaj wyłącza notatnik i chowa smartfon do kieszeni. – Wiesz…

skontaktowałem się z  tobą też dlatego, że moim zdaniem gramy do jednej

bramki. Śledziłem doniesienia o  tej tragedii w  twojej szkole i  widziałem, ile

hejtu wylewało się na ciebie każdego dnia. Jednocześnie policja i  media

ignorowały oczywisty, zdaje się, trop.

– Krystiana – mówię, a Mikołaj przytakuje. – Też o tym myślałam.

–  Cały czas zadawałem sobie pytanie: kiedy wreszcie zajmą się tym chujem?

Prosiłem nawet ojca o  interwencję, ale on wolał trzymać się od tego z  daleka.

Wie, że stary Dragiel to skurwiel, który w  trudnej sytuacji potrafi wytoczyć

najcięższe działa.

– Nawet jeśli kryje syna, by chronić jego albo swoją dupę…

– Pewnie to i to – wchodzi mi w słowo Mikołaj.


–  …to Błażej nie mógł współpracować z  Krystianem – kontynuuję. –

Nienawidził go.

Mikołaj drapie się po podbródku.

– A może nie wiedział, z kim współpracuje?


 

BŁAŻEJ
 

TRZY MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ


 

Nie jest mi łatwo mijać Rafała na szkolnym korytarzu. Od naszej wspólnej nocy

nie miałem z  nim żadnego kontaktu. Czasem zastanawiam się, czy Rafał się

teraz z  kimś spotyka. Jego profil na Instagramie jest praktycznie nieaktywny,

a  wśród obserwujących nie dostrzegam chłopaka, którego widziałem z  nim

wtedy w galerii. Czasem mam ochotę powiedzieć Rafałowi „cześć”, ale wiem, że

mi nie odpowie. Za każdym razem odwraca wzrok i  udaje, że mnie nie zna.

Kaja robi zresztą to samo. Zadziwiające, że dwie osoby, które były mi

najbliższe, dziś są bardziej obce niż ktokolwiek. A  to wszystko wyłącznie moja

wina.

Ostatni weekend mogę zaliczyć do straconych. Dawid z kumplami wprosili się

do mnie i  w piątek, i  w sobotę. Nie mogłem ich już dłużej spławiać. Dawid

zaczął się irytować, że kolejny raz sprzedaję mu wymówkę. Nie mogę

ryzykować, że znowu zrobi sobie ze mnie worek treningowy. Zwłaszcza że chyba

odpuścił Rafałowi. Ostatnio widziałem nawet na własne oczy, jak Piekuta

przeszedł obok niego obojętnie na szkolnym korytarzu.

W ten weekend nie zamierzam go jednak wpuszczać do swojego królestwa.

Zamierzam zanurzyć się w świat gry Thunderworld. W swój prawdziwy świat.

Udało mi się już odbudować miasto i  awansować na trzeci poziom rozwoju.

Obecnie za pieniądze Oświeconych wzmacniam armię i tworzę system obronny,

który zapewni mi niemal nietykalność. Od czasu zniszczenia Burden i  wizyty

Abaddona nie miałem żadnego kontaktu z  Oświeconymi. Wiem jednak, że

mogą wrócić w każdej chwili. Ich pomoc nie była bezinteresowna. Chcą, bym im

w  czymś pomógł, i  choć wcześniej byłem bliski zerwania z  nimi kontaktów,

teraz wiem, że wykonam każde ich polecenie. Dzięki Abaddonowi moje życie

wciąż ma sens. Bez Burden byłbym tylko samotnym, niechcianym

nieudacznikiem. Wyrzutkiem, którego jedyni znajomi zadają się z  nim dla

korzyści. Śmieciem, którym gardzi własny ojciec.

Zawsze starałem się postępować słusznie, ale nic z  tego nie miałem.

Tymczasem ludzie robią potworne rzeczy i często uchodzi im to na sucho. Jeśli

Oświeceni poproszą mnie o  opuszczenie własnej strefy komfortu, zrobię to.


Świat offline to straszne miejsce, które wymaga naprawy. Ostatnio tylko

utwierdzam się w przekonaniu, że wcale go nie potrzebuję. Najchętniej w ogóle

nie opuszczałbym Burden. Wirtualna rzeczywistość całkowicie mi wystarcza.

Jeśli będę musiał wybrać, wybiorę Thunderworld.

W sobotę rano Solar przysyła mi wiadomość. Jutro po południu w  centrum

Warszawy ma się odbyć Marsz Pro Choice. Policja przewiduje, że weźmie w nim

udział nawet dziesięć tysięcy zwolenników aborcji. Solar podaje mi godzinę

i  miejsce spotkania. Na końcu umieszcza znaną mi już sentencję „tylko

najodważniejsi w dążeniu do sprawiedliwości będą oświeceni”.

Czekam przy jednej z  kamienic w  centrum. W  końcu furgonetka podjeżdża

pod budynek. Wysiadają z niej Kruk i Ostronos.

– Jesteś. Chodź.

Przechodzimy przez dziedziniec, gdzie czeka na nas brodacz w  czarnym

podkoszulku. Mężczyzna bez słowa otwiera nam kluczem drzwi do jednej

z klatek schodowych, a potem prowadzi do piwnicy.

– Tylko ostrożnie. – Podaje nam niewielkie plecaki.

– Co w nich jest? – pytam.

– Zajrzyj, to się przekonasz.

W środku znajduję granat i racę.

– Nawet nie umiem ich odpalać – mówię.

–  To bardzo proste. – Brodacz zgarnia leżący na drewnianym stoliku granat.

– Przyciskasz łyżkę do skorupy. Dopóki ją trzymasz, granat nie wybuchnie.

Staraj się rzucić jak najdalej i od razu się za czymś schowaj. Inaczej zranią cię

odłamki.

Już wiem, że Oświeceni zamierzają przeprowadzić zamach na protestujących.

Tylko jak to zrobić, by nas nie złapano?

–  Poradzimy sobie – odpowiada Kruk, gdy go o  to pytam. – Trzymaj się nas

i rób wszystko, co ci rozkażemy. Rozumiemy się?

– Tak – odpowiadam.

Godzinę później maszerujemy w  zwartym tłumie. Wszyscy mamy na

twarzach czarne maski. Ludzie wykrzykują antyrządowe hasła i  wymachują

flagami, na których widnieją napisane czarnym flamastrem hasła „DZIECI

RODZI SIĘ Z  MIŁOŚCI! NIE Z  PRZYMUSU ANI ZŁOŚCI!”, „ABORCJA BEZ


GRANIC TO TWOJE PRAWO” czy „PRAWICA PŁACI FANATYKOM ŻYCIEM

KOBIET”.

–  Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Kruk przysuwa się do mnie. – Na mój

znak wszyscy odpalamy race. Musimy zniknąć w dymie, to dodatkowa ochrona.

–  Dobra – odpowiadam zdenerwowany. Mam jeszcze czas na ucieczkę, ale

tego nie zrobię. Oświeceni już dwa razy przywracali mnie do życia.

Zawdzięczam im więcej niż komukolwiek innemu. Nie zawiodę. Ten świat nie

zasługuje na litość.

Ludzie skandują hasło „MOJA CIPA, MÓJ WYBÓR”. Tymczasem Kruk unosi

wysoko prawą rękę. Widzę, że Ostronos otwiera plecak, więc robię to samo.

Wyjmuję racę i  ją odpalam. Po chwili nad naszymi głowami unoszą się kłęby

dymu. Widzę tylko kilka osób wokół mnie i czerwone światło rac. Dzięki niemu

udaje mi się dogonić Kruka i Ostronosa.

–  Gotowy? – pyta ten pierwszy, po czym wyjmuje granat. Czeka na mnie, po

czym dodaje: – Na „trzy” rzucasz go jak najdalej.

– A co potem?

– Potem spierdalajmy, ile sił w nogach. Rozumiesz?

– Okej.

Nagle Kruk zaczepia idącego obok mężczyznę i  wręcza mu racę. Ten chętnie

ją od niego przejmuje. Tymczasem Ostronos oddaje swoją jakiejś kobiecie.

Rozglądam się dookoła i podchodzę do mężczyzny po pięćdziesiątce.

– Chce pan? – pytam, ale on odmawia.

–  Daj ją, kurwa. – Kruk wyrywa mi racę i  podchodzi do nastoletniej

dziewczyny. – Trzymaj to. Moja cipa, mój wybór! – krzyczy.

Trzymam w  dłoni granat i  wiem, że nie ma już odwrotu. Gdy go wyrzucę,

będę miał kilka sekund na ucieczkę. Później granat wybuchnie, a  odłamki

zranią dziesiątki, może setki osób. To będzie masakra.

– Raz – odlicza Kruk – dwa…

Robię zamach i czekam na jego sygnał.

–  TRZY! – krzyczy Kruk, po czym wszyscy trzej rzucamy granaty w  idący

przed nami tłum. – BIEGNIJ!

Przedzieramy się przez ludzi, gdy słyszymy trzy głośne huki, a potem wrzask,

pisk i  jęk rannych. Ludzie wpadają w  panikę i  biegną we wszystkie strony.

Wykorzystujemy zamieszanie, by uciec między dwa budynki.

– Gdzie teraz? – dopytuje Ostronos.

– Przed siebie, kurwa! – krzyczy Kruk.


Zatrzymujemy się dopiero kilka ulic dalej. Zdejmujemy czarne maski

i  wkładamy zwykłe, jednorazowe. Jestem tak zdyszany, że osuwam się na

chodnik, z trudem łapiąc powietrze.

– Co za akcja! – mówi podekscytowany Ostronos. – Wyszło perfekcyjnie.

– To się dopiero okaże – stwierdza Kruk. – Wracajmy po auto.

Rozstajemy się przed kamienicą. Oddaję maskę Krukowi, który radzi, bym

unikał głównych ulic i szedł z opuszczoną głową.

– Wkrótce się do ciebie odezwiemy. Naprawdę dobra robota.

W niedzielnym zamachu zginęły cztery osoby, a kilka walczy o życie w szpitalu.

Ponad trzydzieści zostało rannych. Wciąż nie dociera do mnie to, co zrobiłem.

Jestem wykończony nerwowo i nie mam siły się podnieść z łóżka. Muszę jednak

udawać przed rodziną, że wszystko ze mną w  porządku. Spędzam kilka dni

albo na spaniu, albo przeglądaniu internetu w  poszukiwaniu informacji na

temat śledztwa policji. Wygląda na to, że na razie służbom nie udało się wpaść

na nasz trop. Opublikowane w internecie nagrania z eksplozji pokazują jedynie

zwarty tłum, spowity gęstym dymem z  rac. To takie nierealne… Jestem

mordercą. Mam na rękach krew niewinnych ludzi. Nie znali mnie, nie miałem

żadnego powodu, by ich zabić.

Czy na pewno?

Moi wrogowie w  Thunderworld też nie mieli powodu, by krzywdzić mnie

i  mieszkańców Burden. Mimo to bezlitośnie plądrowali miasto i  zabijali

przerażonych ludzi. Zrównali mój dom z  ziemią, zgładzili tysiące ludzkich

istnień. Zachowali się jak potwory. Zresztą nie tylko oni. Świat, w  którym

muszę żyć, jest równie zepsuty. Mój ojciec znęcający się nad najbliższą rodziną.

Starszy brat, który przywykł do rozwiązywania konfliktów siłą. Uczniowie

z  liceum traktujący rówieśników jak przedmioty. Otaczają mnie spragnione

krwi bestie, którym wszystko uchodzi na sucho. Często odnoszę wręcz

wrażenie, że złym ludziom żyje się lepiej. Dlaczego mam się kierować

moralnością w świecie pozbawionym zasad?

Harmonia w  naszym świecie jest możliwa tylko wtedy, gdy występuje we

wszystkich innych światach. Chaos w  Thunderworld rzutuje na świat spoza

gry i  vice versa. Wszelkie zamieszki i  protesty zaburzają porządek. Agresja

musi być zduszana w  zarodku. Koniec z  pogardą, przemocą i  furią. Jeśli tylu

ludzi nie potrafi zrozumieć, co jest dla nas najlepsze, trzeba ich wyeliminować.
I już wiem, od kogo zacznę.

Solar odwiedza mnie kilka dni później.

–  Abaddon jest z  ciebie dumny. Dowiodłeś, że zasługujesz na to, by być

honorowym Oświeconym. Chcemy, byś przyłączył się do nas jak najszybciej.

Burden i Brightspot powinny trwale zjednoczyć siły. Czy też tego pragniesz?

Przez chwilę trzymam go w niepewności, po czym odpowiadam:

– Tak. Chcę być jednym z was.

Decyzja nie mogła być inna. Oświeconym zawdzięczam więcej niż wszystkim

innym ludziom razem wziętym. Nikt nie zrobił dla mnie tyle co Abaddon i jego

poddani.

– To wspaniale.

Solar podchodzi bliżej i  unosi ręce. Po chwili pojawia się nad nim świetlisty

pierścień, który wzlatuje prawie pod sufit, a  potem opada na mnie tak, że

znajduję się w  środku obręczy. Gdy pierścień styka się z  podłogą, wypuszcza

smugi światła, które otulają mnie niczym kokon. Moje ciało przechodzą

dreszcze, a  dłonie tak mi się pocą z  emocji, że omal nie upuszczam joysticka.

Ekran na kilka sekund robi się biały, a  gdy wszystko wraca do normy,

spostrzegam nowy, bardziej rozbudowany panel administratora oraz – co

najważniejsze – piątkę przy wskaźniku poziomu rozwoju. To niesamowite.

– Dziękuję – mówię podekscytowany.

–  Nie dziękuj nam, dziękuj sobie – odpowiada Solar. – Przed nami wiele

wyzwań i trudnych misji, ale wspólnymi siłami sprawimy, że wreszcie zapanuje

pokój.

– Solarze, muszę prosić was o pomoc.

– W jakiej sprawie?

–  Najważniejszej. Jeśli mam walczyć o  porządek na całym świecie, to

najpierw muszę zaprowadzić go w swoim najbliższym otoczeniu.

Mama wpada do pokoju gier niczym huragan do stojącego mu na drodze domu.

–  Dzwonił Krystian. Ojciec jest w  szpitalu. – Jest blada jak ściana. – Ktoś

próbował go zabić.
Spokojnie odkładam joystick i  zdejmuję z  głowy słuchawki. Wylogowuję się

z Thunderworld i schodzę z mamą na dół.

– Co się stało?

–  Mieli z  Blickim wypadek samochodowy – wyjaśnia drżącym głosem. –

Wiadomo tylko tyle, że uderzyli w  drzewo – przełyka ślinę – gdy jechali na

spotkanie biznesowe do Płocka.

– Spokojnie. – Głaszczę ją po ramieniu. – Na pewno wszystko będzie dobrze.

– Boże, Błażej. – Mama rzuca mi się w objęcia bliska płaczu. – Wiem, że twój

ojciec to skończony drań, ale co my bez niego poczniemy? A Antoś? Jest jeszcze

taki mały… Za mały, by zostać półsierotą.

– Będzie dobrze – pocieszam ją. – Skąd Krystian wie o wypadku?

– Blicki do niego dzwonił.

– Jak to? To nic mu nie jest?

–  Na to wygląda. – Mama nie może się uspokoić. – Ponoć trochę się poobijał,

nic poza tym. To z ojcem jest gorzej.

Napinam mięśnie w całym ciele. Kurwa, przecież Solar obiecał, że Oświeceni

zrobią to, jak należy. Mieli tylko zlikwidować mojego starego i jego przydupasa.

Tymczasem Blicki czuje się na tyle dobrze, by dzwonić po ludziach. Co tu się

odpierdala?!

–  Ubierz się, a  ja zamówię taksówkę – mówię do mamy, modląc się

w myślach, by do naszego przyjazdu ojciec był już tylko martwą kupą flaków.

Krystian stoi przed szpitalem i pali papierosa.

– Co z nim? – Mama podbiega do mojego brata i szarpie go za rękę. – Żyje?!

Mój brat robi krok do tyłu, po czym wybucha śmiechem.

– Od kiedy ci tak na nim zależy, co?

– Przestań! Tu chodzi o przyszłość naszej rodziny.

Podchodzę bliżej z  Antosiem na rękach. Wtedy Krystian przewraca oczami

i mówi, że ojciec ma operację.

– Nic więcej nie wiem. Nie chcieli mnie wpuścić do szpitala.

– Jak to się stało? – dopytuje mama.

–  Kamil twierdzi, że jakaś furgonetka zepchnęła ich na pobocze. Ktoś chciał

ich zabić.

–  Kto prowadził? – odzywam się, a  wtedy Krystian wyjaśnia, że Blicki. –

Równie dobrze mógł wymyślić sobie tę historyjkę o furgonetce, by uniknąć kary

za spowodowanie wypadku – stwierdzam.

–  To już oceni policja, panie wszechwiedzący – odpowiada z  przekąsem

Krystian.
–  To nie czas na kłótnie – wtrąca się mama. – Błażej, zostań z  Antosiem

w samochodzie. Spróbujemy z Krystianem dowiedzieć się czegoś więcej.

–  Mieliście ich zlikwidować – mówię do Solara, który przybywa na moje

wezwanie. Jestem wściekły. Dzięki awansowi na piąty poziom i  przyłączeniu

się do Oświeconych mogę się z  nimi komunikować, kiedy tylko chcę. –

Tymczasem stan mojego ojca się poprawia, a  jego zastępca wyszedł ze

zderzenia właściwie bez szwanku.

Minęły trzy dni od wypadku. Ojciec przeszedł skomplikowaną operację

i  wciąż jest utrzymywany w  śpiączce farmakologicznej. Lekarze są jednak

dobrej myśli. Tymczasem Blicki wyszedł już ze szpitala i  dochodzi do siebie

w  domu. Krystian oznajmił ostatnio przy śniadaniu, że na czas nieobecności

ojca to właśnie Kamil przejmie stery w  firmie. Zdaniem mojego brata to

właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie rozumiem, jak Krystian może

być tak ślepy i  naiwny. Przecież Blicki to ostatnia osoba, która zrobiłaby dla

nas coś dobrego. Powinien już nie żyć.

Oświeceni spieprzyli robotę.

–  Wybacz, Blaze. Tym razem się nie udało, ale nie spoczniemy w  staraniach

o  zaprowadzenie porządku na świecie. Wszystko się ułoży, zobaczysz – mówi

Solar, po czym na ekranie pojawia się prośba o  zezwolenie na transakcję.

W  krótkim czasie do mojego i  tak już przeładowanego skarbca wpływa kolejna

wielka suma pieniędzy. Płacą mi, bym się nie wściekał. Nie rozumieją, że

oddałbym wszystkie pieniądze, byle tylko pozbyć się ze swojego życia tego

bydlaka.

Ostatnie dni to jakiś koszmar. Stan ojca poprawia się błyskawicznie i lekarzom

bez problemu udaje się go wybudzić ze śpiączki. Mama wreszcie się uspokaja,

a  jej twarz odzyskuje dawny, zdrowy kolor. Zawsze wiedziałem, że jest słaba.

Najpierw nie odważyła się odejść do Sójki, a  teraz to… Dociera do mnie, że

mama tak naprawdę nie wyobraża sobie życia bez ojca. Może i  nią pomiata

i  traktuje jak służącą, przez co na chwilę się zapomniała, ale poza tym

zapewnia jej luksusy, o  jakich bez niego mogłaby tylko pomarzyć. Nawet

kochanek nie dałby jej tego co ojciec. Żal mi tej słabej, uległej kobiety.
Tymczasem Blicki panoszy się po firmie i w wiele spraw angażuje Krystiana.

Mój brat czuje się coraz mocniejszy i wcale się nie zdziwię, jeśli stanie na czele

firmy szybciej, niż sądził ojciec. Nie podoba mi się to. Wszystko układa się po

myśli wrogów harmonii. Odnoszę wrażenie, że stąpam po grząskim gruncie,

który w każdej chwili może mi się usunąć spod nóg. Cały mój plan wziął w łeb.

Ojciec i  Blicki mieli już nie żyć. Chciałem pokonać pierwszą przeszkodę, by

skupić się na kolejnej. Moim bracie. Myślałem, że gdy i jego wyeliminuję, stanę

na czele firmy i zacznę wykorzystywać jej potęgę do czynienia dobra.

Władza to moje przeznaczenie. Poradziłem sobie w  Thunderworld

i poradziłbym sobie w tym świecie. Dlaczego Oświeceni musieli zawalić akurat

wtedy, gdy najbardziej na nich liczyłem? Czy naprawdę sam muszę się tym

zająć?

Jakbym nie miał już dość zmartwień, Dawid wprasza się do mnie na wieczór

gier. Muszę znosić jego towarzystwo do pierwszej w  nocy. Gdy wychodzi, nie

mam już siły, by logować się do Thunderworld. Robię to rano, gdy mój uczynny,

dobroduszny brat zawozi mamę do szpitala. Dlaczego nagle zaczął się o  nią

troszczyć? Chodzi mu o mnie? Chce mnie wpędzić w jeszcze większe kompleksy

i pokazać, że nawet mama woli go ode mnie? To bez sensu. Niby po co Krystian

miałby to robić?

Boli mnie głowa i  chcę na resztę dnia przenieść się do świata wirtualnego.

Mam już dość swojej popieprzonej rodziny i  tego cwaniaka Blickiego.

Rozsiadam się wygodnie na kanapie, wkładam słuchawki i  przenoszę się do

swojej rozległej, nowoczesnej metropolii. To niewiarygodne, że jeszcze niedawno

przypominała zgliszcza.

Dostaję powiadomienie, że Abaddon lada moment złoży mi wizytę. Nie mija

nawet minuta, a  świetlista postać materializuje się przede mną, po czym

powala mnie na ziemię promieniem lasera, wystrzelonym z  jej srebrzystych

dłoni.

– Zawiodłeś nas, Blaze. Bardzo nas zawiodłeś.

– Nie rozumiem… – Podnoszę się z trudem. – Dlaczego to zrobiłeś?

– Naprawdę nie wiesz? Jak śmiesz ze mną pogrywać?!

Dłonie Abaddona świecą na czerwono. Domyślam się, że za chwilę znów

wystrzeli z nich wiązka lasera.

–  Nie! Proszę! – powstrzymuję go w  ostatniej chwili. – Czym cię

rozgniewałem?

– Pokażę ci, to może sobie przypomnisz. – Abaddon załącza filmik.

– Co to jest?
– Odtwórz, to się przekonasz.

Wykonuję jego polecenie i  już po kilku sekundach oglądania czuję, że krew

uderza mi do głowy. Jakimś cudem Abaddon zdobył nagranie, na którym całuję

Rafała przed domem Jaśka. Nawet nie wiedziałem, że gdzieś nad furtką była

kamera. Nie rozumiem… Skąd je ma? Dostał je od Jaśka? A może od Dawida?

O co tu chodzi?

–  Wszystko wytłumaczę – mówię zdenerwowany. – Gdybyś obejrzał resztę

nagrania, zobaczyłbyś, że…

–  Nie obchodzi mnie reszta nagrania. Może inni ci uwierzyli, ale ja wierzę

w to, co widzę – odpowiada surowym głosem. – Rozczarowałeś mnie. Myślałem,

że jesteś mądrzejszy, ale ty okazałeś się wrogiem harmonii.

– To nieprawda! Proszę, wysłuchaj mnie!

– Pożegnaj się ze wszystkim, co masz. To koniec.

– Abaddonie! Proszę!

–  Wróg harmonii jest moim wrogiem – oznajmia świetlista postać. – Opuść

mój świat.

Nagle ekran robi się ciemny, jakby ktoś odłączył go od prądu. Dopiero po

chwili obraz się rozjaśnia i  widzę panel logowania do Thunderworld. Wpisuję

nazwę użytkownika i hasło, a po kliknięciu „Zaloguj” pojawia się komunikat, że

dostęp do Burden został zablokowany.

Staram się oddychać spokojnie, ale z  każdą kolejną sekundą coraz bardziej

się trzęsę. W  końcu nie wytrzymuję i  wrzeszczę na cały głos, wyrzucając

z siebie wiązankę przekleństw.

Po raz kolejny straciłem wszystko, co było dla mnie ważne. Ale tym razem nie

mam już szans tego odzyskać.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Spotkanie z  Mikołajem Sójką tylko utwierdziło mnie w  przekonaniu, że od

początku nie mogłam ufać rodzinie Dragielów. Krystian i  jego ojciec mają za

uszami więcej, niż mogłam się spodziewać. Czy to możliwe, że Błażej był tylko

zabawką w rękach prawdziwego zbrodniarza? Czy Dragielowie wiedzą, kto tak

naprawdę stoi za zamachami we Freudzie? A  jeśli śledztwo to fikcja, a  stary

Dragiel współpracuje z  policją i  pomaga im znaleźć kozła ofiarnego? W  tym

państwie nic mnie już nie zdziwi.

Wiem, że Krystian mógłby podać mnie swojemu ojcu na tacy. Zresztą byłam

oczywistym wyborem. Tylko jak mam to teraz wszystko odkręcić? Śledztwo

stanęło, ale czuję, że to cisza przed burzą. Społeczeństwo domaga się igrzysk

i ktoś w końcu musi beknąć. Policja nie może sobie pozwolić na porażkę w tak

głośnej sprawie. Muszę znaleźć sposób, by zdemaskować Dragielów. Tylko jak?

Od rana maluję obraz, by się wyciszyć i nie zadręczać w kółko swoją sytuacją.

Idzie mi jak po grudzie, bo wciąż myślę o  rozmowie z  Mikołajem. Wpadłam

w  pułapkę. Wiem wiele na temat Krystiana, ale nie mogę nic z  tym zrobić.

Jeśli pójdę z  nim na otwartą wojnę, Dragiel ujawni mój udział w  napaści na

Curyłę i Wiślickiego. Tylko dlaczego jeszcze tego nie zrobił? Czyżby się obawiał,

że gdy nie będę miała już nic do stracenia, pociągnę go za sobą na dno? Być

może zdaje sobie sprawę z tego, że internet żyje swoim życiem i czasem nie da

się nad nim zapanować. Gdybym zaczęła krzyczeć i  oczerniać Krystiana, gdzie

tylko się da, Dragielowie by mnie nie powstrzymali. W internecie nic nie ginie,

o  czym sama niedawno się przekonałam. Mogliby próbować odbić piłeczkę

i wszystkiemu zaprzeczyć, ale smród już zawsze by się za nimi ciągnął. Jest też

inny możliwy powód, który wydaje mi się bardziej interesujący.

A co, jeśli faktycznie to Krystian pociąga za sznurki i  ma haka na swojego

ojca? Wiele wskazuje na to, że wplątano mnie w  rodzinne porachunki

i postanowiono okrutnie wykorzystać.

Znajduję Mikołaja na Facebooku i  kontaktuję się z  nim przez Messengera.

Chcę, żeby przesłał mi nagranie, którego wczoraj słuchaliśmy. Dla


bezpieczeństwa wysyłam mu jedynie swój adres e-mail i enigmatycznie dodaję,

że będę wdzięczna za wiadomość. Liczę, że Mikołaj zrozumie, o co mi chodzi.

Po godzinie na moją skrzynkę trafia wiadomość z  załącznikiem. Mikołaj

wysłał ją z konta o nazwie aascwwqxvcx000. On też nie chce zostawiać w sieci

śladów, co doskonale rozumiem. Cieszę się, że w  ogóle mi zaufał. Dzięki temu

nagraniu będę mogła zrealizować plan, który układałam sobie w  głowie przez

pół nocy. Skoro Dragielowie tak chętnie ze mną pogrywają, to ja też zamierzam

się z  nimi zabawić. Chcę zaszantażować ojca Krystiana i  zmusić go do

wpłacenia dużej sumy na konto fundacji Pro Women walczącej o  prawa kobiet.

Jeśli to zrobi, zyskam dowód, że faktycznie się boi. Wtedy przejdę do kolejnej

części planu i  zmuszę go do opublikowania w  sieci oświadczenia, w  którym

wyraża przekonanie, że nie byłam zamieszana w  atak na liceum. To

ryzykowne, bo wtedy odsłonię się przed Dragielami i  niepotrzebnie ich

sprowokuję. Zarówno Krystian, jak i  jego ojciec to ludzie nieprzewidywalni,

zdolni do wszystkiego. A  do tego strasznie bogaci. Wiem, że mogę przegrać tę

walkę i  zafundować sobie jeszcze większe piekło. Nie mogę jednak siedzieć

cicho i  pozwalać na to, by ta historia ciągnęła się za mną przez resztę życia.

Nie chcę już zawsze być Cudowną Dziewczyną. Muszę zamknąć ten rozdział

i spróbować odzyskać normalność.

Kończę obraz, dzwonię do informatyka Sławka Osiejki i  proszę go

o  spotkanie. Godzinę później przyjeżdżam do jego kawalerki na Starym

Mokotowie. Wnętrze jest ciemne i  śmierdzi stęchlizną. Znaczną część ciasnego

pokoiku zajmuje duże biurko, na którym stoją aż trzy monitory.

–  Co słychać? – pyta Sławek, ubrany w  szary dres. – Zdziwił mnie twój

telefon.

– Potrzebuję twojej pomocy.

Siadam na niewygodnym krześle, które Sławek wyciąga zza starej komody

pamiętającej chyba czasy PRL-u, po czym proszę go o  poradę w  kwestii

bezpieczeństwa w sieci.

– Muszę wysłać do kogoś ważny mail, ale ten ktoś nie może się dowiedzieć, że

dostał go ode mnie. Muszę mieć stuprocentową pewność, że będę nieuchwytna.

–  Nigdy nie ma się stuprocentowej pewności – stwierdza informatyk. – Ale

jeśli chcesz, mogę ci poradzić, jak się zabezpieczyć w  dziewięćdziesięciu

dziewięciu.

Wychodzę od Sławka z  linkiem do platformy, o  której nigdy wcześniej nie

słyszałam. Mam tam założyć konto pocztowe i  pamiętać, by zawsze zmieniać

adres IP za pomocą poleconej przez niego wtyczki do Chrome’a.


– Ta jest najlepsza. Ktoś musiałby się bardzo natrudzić, by cię namierzyć.

– Sławek, a czy da się utworzyć bezpieczne konto bankowe?

– Widzę, że robi się ciekawie...

Wychodzę od Sławka zadowolona. Mam nadzieję, że narzędzia, którymi

podzielił się ze mną, okażą się wystarczające. Mam w sobie tyle gniewu i żalu,

że nie odpuszczę Dragielom, dopóki nie oczyszczą mnie z  zarzutów. Skoro

policja nie potrafi dotrzeć do prawdy, muszę to zrobić na własną rękę. Jestem

ofiarą i zamierzam tego dowieść.

Zastanawiam się, czy powinnam najpierw wysłać Sylwestrowi Dragielowi

krótką groźbę, czy od razu załączyć nagranie. Uznaję jednak, że pewnie dostaje

wiele nieprzychylnych wiadomości i  nawet nie zwróci uwagi na mój hejt. Idę

więc na całość. Piszę tylko: „STO TYSIĘCY ALBO WYŚLĘ NAGRANIE DO

WSZYSTKICH MEDIÓW I  ZASPAMUJĘ NIM CAŁY INTERNET. MASZ

DOBĘ”. Dzięki radom Sławka udało mi się stworzyć tajne konto, na którym

będę mogła bezpiecznie przechowywać pieniądze. Na razie jednak nie podaję go

Dragielowi. Poczekam na jego odpowiedź. Pół godziny później odchodzę od

biurka. Sprzątam w  pokoju, a  potem pomagam mamie przy pieczeniu ciasta.

Ucinamy sobie nawet przyjemną pogawędkę. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś

nam się to zdarzy.

Jakiś czas później siadam przed laptopem i  loguję się na skrzynkę. Wciąż

brak odpowiedzi. Postanawiam więc zająć myśli nauką. Prace remontowe we

Freudzie trwają w najlepsze i według ostatnich komunikatów szkoła ma zostać

otwarta w tym tygodniu. Chcę być gotowa na to, że nowi nauczyciele będą parli

z  materiałem, by jak najszybciej nadrobić zaległości. Wiem, że mamie i  tacie

nie podoba się pomysł mojego powrotu. Podobno grupa rodziców uczniów,

którzy wyszli cało z  zamachu, domaga się usunięcia mnie z  Freuda. Obawiają

się, że mogę zaatakować ponownie. Na szczęście nowa dyrekcja na razie nie

podjęła żadnej decyzji. Pewnie wolą poczekać, aż policja cokolwiek mi

udowodni. Mimo to mama i  tata nie wytrzymują presji i  rozważają

przeniesienie mnie do innej szkoły. Nie podoba mi się to. Może w  pierwszej

klasie miałoby to jakiś sens, ale teraz sprawiłoby mi to więcej kłopotów niż

pożytku. Poza tym jestem już dorosła i ostateczna decyzja należy do mnie. A ja

nie zamierzam chować głowy w piasek i dawać pożywki wygłodniałym hienom.

Wiem, że wiele osób tylko na to czeka.

Pod wieczór loguję się na skrzynkę i  widzę nową wiadomość. Przysłał ją

Kamil Blicki. No proszę, czyżby przechwycił pocztę szefuńcia i  narobił ze

strachu w  spodnie? Blicki pisze: „To jakiś żart?!”. Odpisuję mu, że w  żadnym
razie, przesyłam mu numer konta i czekam na potwierdzenie przelewu. Dostaję

odpowiedź już po kwadransie. Blicki grozi, że pójdzie z tym na policję. Odbijam

piłeczkę i  piszę, że jeśli chce, to niech idzie, ale i  tak jest już po nim. Takiego

samego maila wysyłam na wszystkie adresy Dragiela, jakie znalazłam w sieci.

Do któregoś z nich Blicki na pewno nie ma dostępu.

Czekam na wiadomość już przeszło dwie godziny. W  międzyczasie dzwoni do

mnie Sylwia i pyta, czy nie chcę obejrzeć z nią filmu. Odmawiam, wymawiając

się kolacją z rodzicami. Tak naprawdę nie chcę się z nią spotykać. Straciłam do

niej zaufanie i zamierzam się z nią rozprawić później. Najpierw muszę załatwić

Dragielów.

Spędzam cały wieczór przed laptopem, odświeżając skrzynkę. Ostatecznie nie

dostaję żadnej wiadomości. Kładę się do łóżka i próbuję zasnąć, ale myślę tylko

o  tym, co zrobi Sylwester Dragiel. Dałam mu dobę, więc muszę cierpliwie

czekać. W końcu zasypiam.

Od rana chodzę podminowana brakiem wiadomości od Dragiela. Na wszelki

wypadek wysyłam mu mail z  przypomnieniem o  tym, że zostało już niewiele

czasu. On jednak milczy jak grób. Na jego oficjalnym profilu na Facebooku

widzę zdjęcia ze spotkania biznesowego, które odbyło się przed południem.

Dragiel podpiera się na kuli i  uśmiecha do aparatu. Pisze też, że przed jego

imperium kolejne wyzwania i  perspektywy rozwoju. Zdziwiło mnie, że u jego

boku nie stał Kamil Blicki. Czyżby ojciec Krystiana postanowił usunąć zdrajcę

z  firmy i  uznał, że to załatwi sprawę? Jeśli tak, to grubo się myli. Przecież

nagrania wyraźnie sugerują, że Dragiel utrzymuje kontakty z  podejrzanymi

grupami. Płaci nacjonalistom, by wprowadzali chaos w  mieście

i  dyskredytowali obecnego prezydenta. Jeśli pan biznesmen czuje się tak

mocny, że nie boi się tego, co mogę zrobić, to grubo się na tym przejedzie…

Mam w rękach mocną kartę i nie zawaham się wyłożyć jej na stół.

Postanawiam dać mu czas na odpowiedź do jutra. Nie chcę iść na wojnę,

myślałam, że spełni moje żądania. Źle śpię i co jakiś czas wstaję, by sprawdzić,

czy Dragiel w końcu mi odpisał. Nad ranem padam ze zmęczenia i budzę się po

dziesiątej. Sięgam po telefon i  widzę, że dostałam po siódmej wiadomość od

Sylwii.

Załącza mi link do jednego z  popularnych portali informacyjnych. Klikam go

i  serce podchodzi mi do gardła. To musi być jakiś żart. Na wszelki wypadek

sprawdzam inne portale, ale wszystkie donoszą o tym samym.

Mikołaj Sójka został dziś w nocy zamordowany przez nieznanych sprawców.


 

BŁAŻEJ
 

DWA MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ


 

To były najgorsze tygodnie mojego życia. Mój świat rozpadł się na kawałki. Jest

ich tak dużo, że posklejanie ich w całość graniczyłoby z cudem. Próbowałem się

dowiedzieć, w  jaki sposób Abaddon zdobył nagranie z  kamerki zamontowanej

nad furtką przed domem Jaśka. Wypytywałem i  jego, i  Dawida, ale żaden nic

nie wiedział. W  końcu odpuściłem, bo naciskając na nich, niepotrzebnie

odgrzebywałem temat swojej orientacji. Przestraszyłem się, że Dawid znów

zacznie mnie gnębić. Nie zamierzałem dokładać sobie kolejnych zmartwień.

W końcu pogodziłem się z  tym, że mleko się rozlało. Abaddon dowiedział się

o mnie i Rafale, a potem bez wahania odebrał mi wszystko. Nie interesowały go

moje tłumaczenia. Wydał wyrok, nie dając mi szansy na obronę. Godząc się na

przymierze z  Oświeconymi, powierzyłem im całe swoje istnienie. Połączyłem

nasze miasta, bo myślałem, że to jedyne słuszne rozwiązanie. Tymczasem oni

tylko czekali na odpowiedni moment, by pozbyć się mnie jak śmiecia. Nie mam

już nic. Równie dobrze mógłbym umrzeć. Bo jaki jest sens życia

w niekompletnym świecie?

Z początku przesiadywałem w  pokoju gier i  próbowałem zalogowania się do

Thunderworld. Zachowywałem się jak alkoholik, którego odcięto od wódki.

Z  czasem wchodziłem do pokoju coraz rzadziej, bo wiedziałem, że tylko stracę

czas. Wreszcie dotarło do mnie, że jestem skazany na ponurą rzeczywistość

w  realu. Kiedy tylko mogę, wymykam się z  domu i  całymi dniami szlajam się

po mieście. Robię to, bo nie mogę patrzeć na matkę, która z  takim

zaangażowaniem opiekuje się ojcem. Podobno jego stan się poprawia i możliwe,

że w  ciągu dwóch, trzech miesięcy wróci do pełnej sprawności. Kluczowe będą

rehabilitacje. Przez ten czas jego obowiązki przejmie Blicki. Wiem, że tylko na

to czekał.

By zagłuszyć depresyjne myśli, chodzę do barów i  się upijam, a  gdy jestem

już porządnie zrobiony, wywołuję zadymę. Ostatnio po mniej więcej dziesięciu

kieliszkach wódki chciałem pocałować siedzącego obok faceta. Koleś okazał się

hetero i  przywalił mi w  twarz. Rzuciłem się na niego i  przewróciłem dwa

stoliki. Musiało nas rozdzielać kilka osób.


Chwilami łapię się na tym, że coraz bardziej przypominam Krystiana. Mam

wrażenie, że role się odwróciły. Teraz to on jest przykładnym synem, który

zawsze przytuli mamę i jej wysłucha. Pieprzona matka… Nie dość, że słaba, to

jeszcze zmienna jak chorągiewka na wietrze. Dopiero co zabiegała, by ojciec

odciął Krystiana od kasy, a  teraz głaszcze go po policzku i  robi do niego

maślane oczy. Mdli mnie na ich widok. Matka nigdy nie zasługiwała na

jakiekolwiek wsparcie z mojej strony. Wstyd mi, że jestem jej synem.

Płaczę do poduszki, myśląc o  mieście, które utraciłem, i  mieszkańcach,

których zawiodłem. Nie wiem, co się z nimi dzieje i jak traktują ich Oświeceni.

Czy Burden w  ogóle jeszcze istnieje? Muszę się napić. Tylko alkohol jest

w stanie mi pomóc. Do wieczora zostało jeszcze kilka godzin. Próbuję się uczyć

do poniedziałkowego sprawdzianu z  matematyki, by zająć czymś głowę. Nie

potrafię się jednak na niczym skupić. Tak bardzo tęsknię za Thunderworld, że

mam ochotę zainstalować grę od nowa, by chociaż na chwilę wrócić do tego

świata, do domu. Tylko że to już nie będzie mój dom. Jest nim Burden. Miasto,

które mi odebrano.

Po dziewiątej zamawiam taksówkę i  wkładam kurtkę. Dawniej mama na

pewno chciałaby wiedzieć, dokąd idę. Teraz zerka na mnie beznamiętnie

i  wraca do ojca. Jadę do centrum i  wstępuję do jednego z  moich ulubionych

barów, w którym robią pyszne drinki. Nie zwracam uwagi na ceny i w godzinę

wydaję kilkaset złotych. Mam dużo pieniędzy na koncie, które matka z  ojcem

założyli dla mnie kilka lat temu. Jestem pełnoletni i  mam do niego wyłączny

dostęp. Mógłbym wyprowadzić się z  domu i  zerwać wszelkie kontakty

z rodziną. Byłoby mnie stać na rozpoczęcie wszystkiego od nowa.

Koło pierwszej jestem już strasznie pijany. Siedzę właśnie w  trzecim barze

z  grupą Hiszpanów, którzy stawiają mi kilka szotów wiśniówki. Jeden

z  chłopaków wpada mi w  oko i  wydaje mi się, że ja jemu też. Podobają mi się

jego ciemna karnacja i  gęsty czarny zarost. Nie potrafię oderwać od niego

wzroku, a  gdy w  pewnym momencie chłopak odchodzi od stolika i  idzie do

łazienki, mam ochotę pójść za nim. Poczekam jeszcze trochę i spróbuję go upić.

Liczę, że mi ulegnie.

Z każdym kolejnym szotem robię się coraz śmielszy. Nie wiem, jak długo

jeszcze powstrzymam chęć pocałowania go. Niecierpliwię się i nie słyszę, co się

do mnie mówi. Cholera, zaraz naprawdę wstanę i przy wszystkich wepchnę mu

swój język w  usta. I  nagle dzieje się coś, co podcina mi skrzydła i  sprawia, że

z  hukiem uderzam w  ziemię. Mój przystojny Hiszpan macha do dziewczyny,

która akurat weszła do baru. Wysoka szczupła brunetka podchodzi do naszego


stolika i  namiętnie całuje chłopaka. Tylko nie to. Mam już dość upokorzeń.

Spieprzam stąd.

Chwiejnym krokiem wychodzę z baru, nie żegnając się z nowymi znajomymi.

Szukam w  Google Maps najbliższego baru gejowskiego. Nigdy w  żadnym nie

byłem, ale czuję, że dziś muszę się wyżyć. Nie dbam o  to, czy ktoś mnie tam

zobaczy. Jestem zerem, dla którego nie ma już ratunku.

Mapa pokazuje, że do najbliższego lokalu dojdę pieszo w  siedem minut.

Schodzę po schodach do ciemnej piwnicy i  podchodzę do długiego baru, przy

którym siedzi kilku mężczyzn w  średnim wieku. Drugie tyle zajmuje miejsca

przy stolikach. W sali cuchnie papierosami i potem.

–  Co dla ciebie? – pyta szczupły barman z  jasnymi kręconymi włosami.

Zamawiam od razu trzy szoty wiśniówki i piwo.

– Ktoś chyba chce mieć jutro porządnego kaca – odzywa się mężczyzna z siwą

brodą, który siedzi niedaleko. Nie odpowiadam mu, bo w ogóle nie jest w moim

typie. Najwyraźniej nie jestem aż tak zdesperowany, by lizać się, z  kim

popadnie.

Pół godziny później dopadają mnie mdłości. Schodzę z  wysokiego krzesła

i  biegnę do łazienki. Pochylam się nad sedesem i  wymiotuję. Moja impreza

dobiegła końca. Muszę zadzwonić po taksówkę, póki jeszcze stoję na nogach.

Wychodzę z  łazienki i  idę w  stronę wyjścia. Jestem już blisko schodów, gdy

dostrzegam siedzących na pufach chłopaków. Całują się namiętnie i  obmacują.

Też bym tak chciał. A może nie będą mieli nic przeciwko, jeśli do nich dołączę?

Podchodzę bliżej i  już mam się do nich odezwać, gdy jeden z  chłopaków

odwraca twarz w moją stronę, pozwalając drugiemu całować go w szyję.

–  Przestań. – Odpycha towarzysza, gdy nasze spojrzenia się krzyżują.

Potrzebuję chwili, by uzmysłowić sobie, że to, co widzę, nie jest pijackim

przywidzeniem.

Rafał obściskuje się w  gejowskim barze ze swoim największym prześladowcą

– Dawidem Piekutą.

–  To się nie dzieje naprawdę – mówię, a  wtedy Dawid rzuca się na mnie

i popycha mnie na ścianę.

–  Spróbuj komuś powiedzieć, skurwielu, a  cię zakatrupię. – Przyciska mi

pięść do twarzy. Nie wierzę. Największy homofob, jakiego znam, sam jest

gejem.

–  Puść mnie – syczę, a  gdy Dawid dalej na mnie napiera, całuję go w  usta.

Chłopak momentalnie odskakuje do tyłu.

– Pojebało cię, cioto?! – Wyciera usta rękawem.


–  Dawid, czemu tak mówisz? – Rafał chwyta dłoń chłopaka i  próbuje go do

siebie przyciągnąć. – Zostaw! – krzyczy jego prześladowca. – To był błąd. Nie

jestem ciotą. Słyszycie, kurwa?! To wy jesteście pedałami. Spadam stąd. –

Szarpie Rafała za koszulę. – I morda w kubeł albo znowu zamienię twoje życie

w piekło. Zrozumiano?!

Dawid odchodzi, a  ja nie mam szansy spytać go raz jeszcze, czy ma coś

wspólnego z  filmikiem, który trafił w  ręce Abaddona. Nie wierzę, że nie brał

w tym udziału. Przecież musi być jakieś wytłumaczenie! A może to Piekuta jest

Abaddonem? Nic mnie już nie zdziwi.

Rafał biegnie za Dawidem, ale tamten go odpycha. Po chwili mój przyjaciel

schodzi na dół. Po twarzy płyną mu łzy.

– Zadowolony? – Uderza mnie pięścią w tors. – O to ci chodziło?!

– Ja nie wiedziałem…

–  Byłem tak blisko! Już prawie udało mi się go otworzyć przed samym sobą.

A ty musiałeś wszystko zepsuć! Nienawidzę cię!

Wracam do baru i  wypijam jeszcze trzy szoty, po których wyczołguję się na

zewnątrz i wymiotuję na chodnik. Mam już dość. Chcę do domu.

Wracam uberem i  próbuję nie zwymiotować na tapicerkę. Jak Rafał mógł mi

to zrobić? Jak mógł zrobić to sobie?! Co mu strzeliło do głowy, by randkować

z  kolesiem, który upokarzał go przed całą szkołą? Dlaczego tak łatwo puścił

wszystko w  zapomnienie i  pozwolił Dawidowi się pocałować? Tylko ja

powinienem mieć prawo całować Rafała! Jest mój i tylko mój!

Nikt nie będzie mnie więcej poniżał.

Następny tydzień to jakiś koszmar. Brakuje mi sił, by wstać z  łóżka, i  mam

ogromne zaległości w  nauce. Dręczą mnie depresyjne myśli, przez które nie

mogę się na niczym skupić. Wciąż rozmyślam o  tym, że w  krótkim czasie

straciłem sens życia. Nie mam już ani Kai, ani Rafała. Opuściły mnie dwie

najbliższe mi osoby. A  jakby tego było mało, straciłem swój prawdziwy dom.

Burden wpadło w  szpony Abaddona. Nie chcę myśleć, co się teraz dzieje

z moimi poddanymi.

Mama jest tak skupiona na opiece nad ojcem, że zapomina o moim istnieniu.

Mógłbym nawet urządzić imprezę, a  ona i  tak by nie zareagowała. Wychodzę

w  czwartek wieczorem, gdy ponure myśli stają się już nie do zniesienia. To

znak, że muszę się napić.


Alkohol uderza mi do głowy bardzo szybko. Wypijam może z  trzy piwa i  dwa

mocniejsze drinki. Przed północą czuję się już tak źle, że chcę zamówić

taksówkę.

A potem dopada mnie przygnębienie i postanawiam pojechać do Kai.

Konflikt z  Rafałem sprawił, że poczułem się tak samotny, jak jeszcze nigdy

dotąd. Wiem, że nie ma już szans na naprawę naszej relacji. Muszę więc

spróbować odzyskać Kaję. Minęło już przecież tyle czasu… Ile można się

gniewać?

Wysiadam z  auta i  podchodzę do furtki. Wciskam przycisk domofonu

i czekam, aż ktoś odbierze. Po dłuższej chwili słyszę zaspany głos matki Kai:

– Kto tam?

– Dzień dobry… pani Almond. To ja… Błażej.

– Błażej? Błażej Dragiel?

– Tak… Dzień… dobry. To znaczy… dobranoc. A nie, źle mówię…

– Błażej, czy ty jesteś pijany? Wiesz, która godzina?

– Czy mogę… porozmawiać z Kają?

– Kaja już śpi – odpowiada poirytowana kobieta.

Nagle słyszę w tle głos mojej byłej przyjaciółki.

– To jakiś żart? – odzywa się do domofonu. – Czego chcesz?

– Wyjdziesz do mnie na chwilę? Chcę porozmawiać…

Kilka minut później Kaja podchodzi do furtki ubrana w  jesienną kurtkę

i białe adidasy.

–  Co ty odpierdalasz?! – Nie kryje złości. – Masz szczęście, że jeszcze nie

spałam.

– Przyszedłem – próbuję utrzymać równowagę – przeprosić.

– Przeprosić? Dopadły cię po pijaku wyrzuty sumienia?

– A może tak?

Kaja przewraca oczami.

– Wracaj do domu. Nie rób nam problemów.

–  Kaja, zaczekaj! – wołam, gdy dziewczyna odchodzi w  stronę drzwi. – Chcę,

żebyś… znów była moją… przyjaciółką.

Kaja zwraca się w moją stronę i przez chwilę przygląda mi się w milczeniu.

– Już nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Nie przychodź tu więcej.


 

KAJA
 

TERAZ
 

Nie ma jeszcze południa, a  wszystkie największe portale zdążyły już donieść

o  śmierci Mikołaja. „RODZINNA TRAGEDIA PREZYDENTA WARSZAWY” –

pisze jeden z tabloidów. Na razie nie wiadomo, kto zamordował syna Jarosława

Sójki. Policja odmawia komentarza, ale pojawiają się przecieki, według których

chłopak został napadnięty późnym wieczorem nieopodal swojego domu.

Podobno jeden z  sąsiadów widział, jak na ulicy zatrzymał się mały samochód

dostawczy, z  którego wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden z  nich miał uderzyć

Mikołaja w głowę, a potem zaciągnąć go do pojazdu. Ile jest w tym prawdy? Nie

wiadomo, bo sąsiad nie zdążył nawet spisać numerów rejestracyjnych

dostawczaka. Równie dobrze może to być bajeczka wymyślona przez

spragnionych odsłon pismaków. Nie od dziś wiadomo, że większość informacji

publikowanych w  internecie to wyssane z  palca bzdury. Liczy się to, by zdobyć

jak najwięcej kliknięć, które przekładają się na zyski z  reklam na stronie.

Portale prześcigają się więc w  szokujących doniesieniach, często kłamiąc

odbiorcom w żywe oczy.

Wkrótce pojawiają się kolejne sensacyjne doniesienia. Podobno ciało Sójki

zostało wrzucone do kontenera na śmierci między starymi kamienicami na

Pradze. Nad ranem natrafił na nie bezdomny mężczyzna i  zaczął krzyczeć na

całe osiedle.

Nic wiem dlaczego, ale nagle moje myśli zaczynają krążyć wokół Krystiana

Czy to możliwe, że mój były chłopak maczał w  tym palce? Nieraz przecież

udowodnił mi, że byłby w stanie zabić, gdyby zaszła taka potrzeba. Posuwał się

do okropnych rzeczy, byle tylko upokorzyć ludzi, których słowa i  czyny nie

zgadzały się z  jego poglądami. Czy mógł zorganizować napad na Mikołaja?

A  może zrobił to na zlecenie ojca? Jeśli faktycznie Dragielowie mają jego krew

na rękach, to nie doszłoby do tego, gdyby nie mój szantaż.

Wszystko wskazuje na to, że gnębiąc Dragiela, przyczyniłam się do śmierci

człowieka. A  jeśli policja w  jakiś sposób wpadnie na mój trop? Co prawda,

Sławek zapewniał, że jeżeli zrobię wszystko zgodnie z  jego radami, będę

względnie bezpieczna. Zawsze jednak istnieje ryzyko, że dobremu hakerowi


uda się mnie namierzyć. Pozostaje mi liczyć na to, że Dragielowie nie ujawnią

moich maili. Wydaje mi się logiczne, że jeśli to faktycznie oni stoją za śmiercią

Mikołaja, zrobią wszystko, by policja nie weszła w  ich posiadanie. To by tylko

pogorszyło ich sytuację.

Nagle dociera do mnie, że mój tok rozumowania nie ma sensu. Niby po co

Dragielowie mieliby się posuwać do czegoś takiego? Nawet jeśli uważają, że to

Mikołaj ich szantażował, to czy naprawdę nie dało się tego rozwiązać w  inny

sposób? To nie mogli być oni. To musiał być ktoś inny.

–  Blicki – mówię na głos. Oczywiście! Dlaczego od razu o  nim nie

pomyślałam? Tylko jemu mogło zależeć na tym, by pozbyć się niewygodnego

świadka. Sylwester Dragiel wciąż nie odzyskał pełni sił. Zaczął się już pojawiać

publicznie, ale może Kamil wciąż sprawuje kontrolę nad większością spraw

firmy? Może zataił przed szefem wysłane przeze mnie maile i postanowił zdusić

aferę w  zarodku? Musiał uznać, że to Mikołaj go nagrał. Syn Sójki od dawna

miał na pieńku z  Krystianem i  liczył na to, że uda mu się coś znaleźć na

Dragiela. Tymczasem wpadł na trop większego spisku. Gdyby prawda wyszła

na jaw, Blicki byłby skończony. Wiedział, że zdrada nie zostałaby mu

wybaczona. Co prawda, mógł pójść z  szefem na otwartą wojnę i  ujawnić jego

powiązania z  szajkami nacjonalistycznymi, ale nie miał żadnej pewności, że

wyjdzie z  niej cało. Błażej zawsze powtarzał, że Blicki to kanalia, dla której

liczy się wyłącznie kariera.

Jestem tak przejęta tą sprawą, że wciąż nic nie jadłam. Krążę po pokoju

i  analizuję w  myślach wszystkie możliwe scenariusze. Bez względu na to, kto

zabił Mikołaja, powinnam być bezpieczna. Wsadziłam kij w  mrowisko

i  doprowadziłam do śmierci niewinnego człowieka, ale przecież nie mogłam

tego przewidzieć. Musiałam coś zrobić. Dragielowie to okropni ludzie, którzy

zasługują na karę.

Przez kolejne godziny nie odrywam się od laptopa. Sprawdzam na bieżąco

doniesienia w  sprawie Mikołaja. Internauci sugerują w  komentarzach, że jego

śmierć nie jest przypadkowa. Wielu wprost oskarża o  zabójstwo Krystiana.

Jedna z  internautek twierdzi, że mój były chłopak od dawna był z  Mikołajem

w konflikcie i w końcu musiało dojść do tragedii. Czasem ktoś wspomni o mnie

i  spyta, dlaczego ostatnio jest tak cicho o  Cudownej Dziewczynie. „Lepiej

sprawdźcie, czy Sójka jej nie dupczył. Może Dragiel sprzątnął go z  zazdrości?”

To już przesada.

Mam dość, dlatego wychodzę do ogrodu, by zaczerpnąć świeżego powietrza.

Po jakimś czasie dołącza do mnie mama. Staje obok mnie i  milczy. Ostatnio
prawie ze sobą nie rozmawiamy. W  domu panuje napięta atmosfera, jakby

starzy czekali, aż na naszą rodzinę spadnie kolejna bomba. Nie wiem, czy

kiedykolwiek mi zaufają. Mam wrażenie, że najchętniej by się spakowali

i  wyjechali, zrywając ze mną kontakt. Mają żal, że narobiłam im kłopotów

i  naraziłam na krytykę społeczeństwa. Z  mojego powodu odwróciło się od nich

wielu znajomych, a  tata ma problemy w  pracy. Pewnie żałują, że mają tak

nieudaną córkę.

– Znałaś tego syna prezydenta? – pyta niepewnym głosem mama.

– Nie – kłamię, choć nie do końca. Przecież spotkaliśmy się tylko raz. – A co?

–  Tak tylko pytam… – Zerka w  stronę płotu, jakby w  obawie, że po jego

drugiej stronie mogą się czaić fotoreporterzy.

–  Chcesz wiedzieć, czy mam coś wspólnego z  jego śmiercią? – dociekam,

a mama się wzdryga.

– Nie, nic takiego nie powiedziałam. Po prostu byłam ciekawa.

Wiem, że mam rację, ale na wszelki wypadek postanawiam ją uspokoić.

– Nie wiem, kto zabił tego chłopaka. Zadowolona? – Staję przodem do niej.

– Wracaj do domu – mówi zrezygnowana.

–  Bo co? Bo ktoś zrobi nam razem zdjęcie zza płotu? Wstydzisz się ze mną

pokazywać?

– Przesadzasz. – Mama kręci głową. – Nie chcę, żebyś zmarzła.

–  Gówno prawda! – krzyczę, gdy stoi przy drzwiach. – Ty naprawdę myślisz,

że to moja wina.

Wieczorem wszyscy czekają na oświadczenie Jarosława Sójki. Ten jednak

milczy i  wcale mu się nie dziwię. Jaki normalny rodzic w  tak trudnej chwili

miałby głowę do social mediów? Tymczasem internauci nie przestają snuć

teorii spiskowych. Wszyscy chcą wiedzieć, co się stało. Odpowiedź przychodzi po

dwudziestej, gdy policja informuje o pierwszym zatrzymaniu w sprawie.

Aresztowano Krystiana. Podobno w  jego samochodzie znaleziono ślady krwi

Mikołaja.
 

BŁAŻEJ
 

MIESIĄC PRZED TRAGEDIĄ


 

W centrum Warszawy odbywa się dziś Marsz Niepodległości. Jak co roku mają

w  nim wziąć udział tysiące osób. Dotychczas stroniłem od tego typu

manifestacji. Bolało mnie patrzenie na nacjonalistyczne, często homofobiczne

hasła umieszczane na flagach. Wystarczył mi widok mojego brata

wychodzącego z  domu z  własnoręcznie przygotowanym transparentem, na

którym widniał napis „MIEJ W  OPIECE NARÓD CAŁY OPRÓCZ

PEDAŁÓW”. Zastanawiałem się, co by zrobił, gdyby poznał prawdę na mój

temat. Powiesiłby mnie za jaja na drzewie?

Dziś wybieram się na marsz. Robię to, bo wiem, że Oświeceni szykują kolejny

atak. Wyczytałem w  internecie, że w  pobliżu trasy pochodu planowana jest

kontrmanifestacja zorganizowana przez Stowarzyszenie Demokratyczna Polska

oraz organizację Strajkujące Kobiety. Czuję, że Abaddon wykorzysta okazję, by

doprowadzić do kolejnego rozlewu krwi. Liczę, że uda mi się spotkać Kruka lub

Ostronosa. Chcę poprosić ich o wstawiennictwo w mojej sprawie. I tak nie mam

już nic do stracenia.

Pod wieczór całe centrum miasta blokują tłumy uczestników marszu.

Przebijam się przez ludzi wykrzykujących najróżniejsze hasła i  wypatruję

sztandarów kontrmanifestantów. W końcu udaje mi się ich zauważyć w pobliżu

Nowego Światu. Duża grupa ludzi wymachuje tęczowymi lub biało-czerwonymi

flagami. Widzę wielkie bannery z  napisami „DEMOKRACJA, NIE

DYKTATURA”, „WOLNY WYBÓR” i  „KOLOROWA POLSKA”. Po kilku

minutach dołączam do nich i  rozglądam się dookoła w  poszukiwaniu

Oświeconych. Wiem, że przybędą. Pytanie tylko kiedy.

Trzymam się na uboczu nieopodal witryny jednego ze sklepów. Nagle

dostrzegam w  grupie manifestantów dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Na

głowach mają maski, które odsłaniają tylko ich oczy. Wiem, że to Kruk

i Ostronos. Biegnę w ich stronę, zanim zrobią coś strasznego. Chcę z nimi tylko

chwilę porozmawiać, nic więcej. Nie zdążam jednak dotrzeć do nich na czas.

Oświeceni wyciągają noże i  atakują ludzi na oślep. Dwie osoby upadają,

a  kolejne panikują i  zaczynają się rozbiegać. Idę szybkim krokiem w  stronę


jednego z  Oświeconych, który właśnie podcina gardło dziewczynie trzymającej

tęczową flagę. Nagle patrzę, jak w  jego stronę biegnie mężczyzna z  kijem.

Przyspieszam i rzucam się na niego, ratując Oświeconego. Po chwili patrzę, jak

mój dawny sojusznik kilka razy dźga mężczyznę nożem w  brzuch. A  potem

patrzy prosto na mnie.

– Blaze – mówi wyraźnie zaskoczony. – Co ty tu robisz?

To Kruk. Rozpoznaję go po głosie i oczach.

– Porozmawiajmy – odzywam się. – Chcę wszystko naprawić.

– Spieprzaj stąd, zanim cię dorwą! – krzyczy Kruk. – No już!

Wchodzę na chodnik i  ukrywam się w  wąskiej uliczce między budynkami.

Widzę zwartą grupę policjantów, którzy wbiegają na ulicę i próbują zapanować

nad chaosem. Martwię się, że tym razem Kruk i  Ostronos nie zdołają im się

wymknąć. Nigdzie ich jednak nie widzę. Wygląda na to, że znów mieli wszystko

perfekcyjnie obmyślone. Jak w ogóle mogłem w to wątpić?

W drodze do domu przeglądam Twittera, który aż huczy od doniesień na

temat zamieszek w  trakcie marszu. Ktoś publikuje zdjęcie policjanta

pochylającego się nad mężczyzną leżącym w  kałuży krwi. Późnym wieczorem

media donoszą o jedenastu zabitych manifestantach i pięciu walczących o życie

w  szpitalu. Politycy opozycji apelują, by raz na zawsze zakazać jakichkolwiek

pochodów w  Święto Niepodległości. Jeden z  nich udostępnia ponownie swojego

tweeta sprzed kilku miesięcy, gdy pisał, że ma przeczucie, iż jedenastego

listopada stanie się coś strasznego. Każdy próbuje coś ugrać na tej tragedii. Nie

mogę na to patrzeć.

Cały czas myślę o  Oświeconych i  Kruku. Żałuję, że nie udało mi się z  nim

porozmawiać. Chciałbym cofnąć czas i  odzyskać wszystko, co miało dla mnie

znaczenie. Życie bez Burden wydaje mi się takie puste, takie bezsensowne…

Chwilami mam ochotę ze sobą skończyć.

Przed północą biorę prysznic. Gdy wracam do pokoju, sprawdzam telefon

i  widzę, że dostałem nowy mail. Z  początku myślę, że to jakiś spam. A  potem

przechodzą mnie dreszcze.

To wiadomość od Abaddona. Przesłał mi link do Thunderworld. Nie wierzę…

W  pośpiechu zeskakuję z  łóżka i  siadam przy biurku. Otwieram na laptopie

skrzynkę mailową i  klikam link. Po chwili otwiera się panel rejestracyjny.

Zakładam słuchawki na głowę, a  potem wypełniam wszystkie pola i  klikam

„Zarejestruj”. Obraz robi się biały, a  po chwili staję pośrodku przestronnej

złotej komnaty.
– Witaj, Blaze – mówi świetlista postać bez twarzy, która stoi przede mną na

wysokim podeście.

– Abaddonie! – odzywam się drżącym głosem.

–  Doszły mnie słuchy, że kilka godzin temu wykazałeś się dużą odwagą

i lojalnością… W imieniu swoim i wszystkich Oświeconych chcę ci podziękować

za ocalenie jednego z naszych braci.

–  Abaddonie, wybacz mi! Nie umiem żyć bez Thunderworld! Chciałbym

odzyskać swoje miasto! Powiedz, co z nim?

–  Burden jest w  dobrych rękach – odpowiada świetlista postać. – Miasto

kwitnie, a mieszkańcy żyją w szczęściu i dobrobycie.

– Abaddonie… Co mogę zrobić, by odzyskać miasto? Czy to w ogóle możliwe?

Przywódca Oświeconych schodzi po złotych schodach, zmierzając w  moją

stronę.

– Odzyskasz je, Blaze. Dostaniesz szansę na powrót.

– Dziękuję! – Padam przed nim na kolana.

–  Potrzebujemy cię jednak do jeszcze jednej misji. Czy możemy na ciebie

liczyć?

– Jaka to misja? – dopytuję.

– Na razie nie mogę ci powiedzieć. Wiedz jednak, że jeśli nie zawiedziesz, nie

tylko odzyskasz swoje miasto, lecz także zostaniesz mianowany Najwyższym

Oświeconym. Tylko wybitne jednostki dostępują tego zaszczytu.

Dociera do mnie, że mogę odzyskać swoje dawne życie. Mało tego, jeśli się

postaram, uczynię je wspanialszym niż kiedykolwiek.

– Nie zawiodę, Abaddonie! Przyrzekam! – Chce mi się skakać z radości.

–  Nie możesz zawieść – odpowiada postać, wokół której tworzy się świetlisty

kokon. – Jeśli to zrobisz, stracisz wszystko…

– Ale… jak to?

–  Masz wybór, Blaze. Możesz albo odejść w  tej chwili i  już nigdy o  nas nie

usłyszeć, albo sprawić, że znów ci zaufam. Jeśli wybierzesz to drugie, za

miesiąc dostaniesz od nas szczegóły kolejnej misji. Będziesz musiał ją wykonać,

bo w przeciwnym razie zrównam z ziemią całe Burden.

– Proszę, nie! – krzyczę do laptopa. – Nie krzywdź moich ludzi!

–  Odzyskają swojego władcę, gdy ten dołączy do grona Najwyższych

Oświeconych – wyjaśnia Abaddon. – Pytam raz jeszcze: czy możemy na ciebie

liczyć?

Nie wiem, o jakiej misji mówi Abaddon, ale wiem, że dłużej nie mogę żyć tak

jak teraz. Burden jest dla mnie wszystkim.


– Oczywiście, Abaddonie. Zrobię wszystko, o co mnie poprosisz.
 

KAJA
 

TERAZ
 

Nie sądziłam, że powrót do szkoły po dłuższej przerwie będzie dla mnie aż tak

ciężkim przeżyciem. Uczniowie trzymają mnie na dystans i  przyglądają mi się

jak wariatce. Niektórzy nagrywają mnie na smartfonach i  pewnie publikują

filmiki na swoich insta stories z  dopiskiem „To kiedy kolejny zamach?”. W  sali

siedzę sama w  ostatniej ławce, podczas gdy wszyscy walczą zaciekle o  miejsca

z przodu. Nie chcą mnie i wcale nie jestem z tego powodu zaskoczona. Bardziej

dziwi mnie własna reakcja. Miałam dużo czasu, by przygotować się do

konfrontacji ze zgrają nienawidzących mnie rówieśników. A jednak okazuje się,

że na coś takiego nie da się przygotować. Chodzę zgarbiona i większość przerw

spędzam w  bibliotece. Nawet pani bibliotekarka patrzy na mnie jak na

morderczynię i niechętnie podaje mi książkę. Nie rozumiem, dlaczego ludzie są

tacy okrutni. Dlaczego osądzają mnie na podstawie idiotycznych, sensacyjnych

wpisów publikowanych w  sieci? Wystarczyło, że jakiś szmatławiec zarzucił

przynętę, a wszyscy się na nią złapali. W dzisiejszych czasach tak łatwo wpaść

w pułapkę dezinformacji.

Miałam nadzieję, że w tych trudnych chwilach będę mogła liczyć na wsparcie

Sylwii. Moja przyjaciółka – choć nie wiem, czy mogę tak o  niej mówić –

postanowiła jednak wymigać się gorszym samopoczuciem. Dobrze wiem, że nic

jej nie jest i  została w  domu, by nie ryzykować, że będzie musiała się ze mną

pokazywać. Mam do niej żal, bo nie jest ze mną szczera. Gdyby powiedziała mi

wprost o  swoich obawach, zrozumiałabym i  dałabym jej w  szkole spokój. Ona

jednak wciąż kręci, a  na dodatek używa sobie na mnie za moimi plecami. Nie

chciałam na razie poruszać tego tematu, ale po tym, jak zostawiła mnie samą

na pastwę reszty uczniów, widzę, że będę musiała z nią poważnie porozmawiać.

Krystian został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Jest głównym

podejrzanym w  sprawie o  zabójstwo Mikołaja Sójki. Dragielowie opublikowali

oświadczenie. Wspierają syna i  wierzą, że jest niewinny. Z  kolei Blicki chwali

się na facebookowym profilu fundacji Jedna Armia galerią zdjęć

z ogólnopolskiego zjazdu organizacji wspierających prawa kobiet. Uśmiechnięty

mężczyzna pozuje z transparentem „POLSKA JEST KOBIETĄ”. Pisze, że czuje


dumę, gdy widzi, jak jego ciężka praca przynosi oczekiwane efekty. „Na moich

oczach zmienia się światopogląd Polaków. Coraz lepiej rozumiemy potrzebę

równości i wzajemnego uzupełniania się obu płci”. Nawet słowem nie wspomina

o swoim szefie. Musi się doskonale bawić, podczas gdy Dragielowie przeżywają

kolejny rodzinny dramat.

Podczas kolacji mama upiera się, bym przynajmniej do końca tygodnia nie

chodziła do szkoły.

– Emocje wkrótce opadną. Wtedy wrócisz.

Nie zgadzam się z  nią. Jeśli okażę słabość, pozostali natychmiast to

wykorzystają. Będą mnie dręczyć przez resztę roku. Muszę zacisnąć zęby

i  jakoś przetrzymać te pierwsze dni. Wierzę, że wyjdę z  tego silniejsza i  już

nikt mnie nie znieważy.

W czwartek nowy dyrektor Freuda organizuje apel na sali gimnastycznej. Ma

nas wszystkich oficjalnie przywitać, uczcić pamięć zmarłych uczniów

i  pracowników minutą ciszy, a  potem wygłosić przemówienie na temat

bezpieczeństwa w  szkole. Od poniedziałku po korytarzach chodzi dwóch

ochroniarzy, z  których jeden waży tyle, że gdyby po drugiej stronie budynku

doszło do jakiegoś zamieszania, nie zdążyłby przybiec na czas. Jeżeli ci ludzie

mają sprawić, że będziemy się czuli bezpieczniej, to możemy się już żegnać

z życiem.

Tata sugeruje, bym darowała sobie apel. Jego zdaniem to tylko pogorszy moją

sytuację, bo dyrektor będzie mówił o  wydarzeniach, które bezpośrednio mnie

dotyczą.

–  One dotyczą każdego ucznia! – zauważam, uderzając pięścią o  stół. – Nie

rozumiesz tego?!

– Może i tak, ale tylko ciebie cała Polska oskarżyła o udział w zamachu.

Ciągle to samo. Nie wiem, jakim cudem wciąż wytrzymuję ze starymi.

Powinnam zacząć dorabiać i  za odłożone pieniądze wynająć pokój albo

kawalerkę. Im szybciej się od nich odetnę, tym lepiej. Ci ludzie nigdy nie byli po

mojej stronie i wiem, że to się nie zmieni.

Postanawiam pojechać do szkoły, ale przysłuchiwać się apelowi z  korytarza.

Czaję się przy drzwiach na salę gimnastyczną i  czekam, aż wszyscy zajmą

miejsca. W  pewnym momencie woźny popycha mnie lekko i  każe nie blokować

przejścia.
– Wchodzisz czy nie?

– Postoję tutaj – odpowiadam.

– Jak chcesz – odpuszcza. – Tylko stań bliżej ściany, by inni mogli przejść.

Dyrektor wita się ze zgromadzonymi, po czym prosi wszystkich o  powstanie

i  minutę ciszy. Potem przechodzi do nudnego monologu na temat procedur

bezpieczeństwa w szkole.

– Kaja? – słyszę za plecami znajomy głos. Odwracam się i widzę Sylwię.

– Co ty tu robisz? – pytam zaskoczona.

– Poczułam się lepiej, więc przyszłam.

– Kłamiesz. Za dobrze cię znam – odpowiadam, przenosząc wzrok z powrotem

na dyrektora.

– O co ci chodzi? Naprawdę byłam chora.

Zaczynam się irytować, dlatego odciągam Sylwię od drzwi.

–  Żadna z  ciebie przyjaciółka – syczę. – Myślisz, że nie wiem, co robisz za

moimi plecami? Zejdź mi z oczu. Wracaj do domu.

– Nie rozumiem, o czym mówisz – upiera się Sylwia.

–  Aha, czyli mam rozumieć, że to nie ty lajkowałaś te wszystkie hejtujące

mnie memy?

Moja przyjaciółka otwiera usta, ale nie wie, co powiedzieć.

– Ja… przepraszam…

– Idź do domu, Sylwia. Proszę, zrób to dla mnie. Nie chcę cię widzieć.

–  Pozwól mi się wytłumaczyć. – Dziewczyna przyciąga mnie do siebie. –

Zrobiłam to, bo spanikowałam. Wszyscy tak strasznie cię krytykowali, że nawet

mnie jako twojej przyjaciółce zaczęło się obrywać. Nie mówiłam ci tego, ale co

rusz dostawałam na Messengerze wiadomości z  groźbami. Przestraszyłam się,

bo przecież nic złego nie zrobiłam!

– A ja niby zrobiłam? – pytam ze łzami w oczach. – Mnie też oberwało się za

bycie czyjąś przyjaciółką.

–  Wybacz mi – mówi drżącym głosem Sylwia. – Robiłam to ze strachu.

Chciałam, by ludzie przestali mnie atakować.

– Ratowałaś siebie, niszcząc mnie. Przyjaciele tak nie robią – zauważam.

– Wiem… Jest mi z tego powodu strasznie głupio.

– Idź wreszcie – rzucam poirytowana.

– Nie zbywaj mnie, proszę. Brakuje mi ciebie, Kaja.

Mam ochotę uciec od niej jak najdalej. I  wtedy dostrzegam idącego w  naszą

stronę mężczyznę. Ubrany jest na czarno, a na głowie ma kominiarkę.


–  Uciekaj! – mówię do Sylwii, ale ona nie jest w  stanie się ruszyć.

Zamaskowany człowiek trzyma w  dłoni pistolet, którym celuje w  moją

przyjaciółkę. – NIE! – Popycham Sylwię na przeciwległą ścianę, a  potem

rzucam się na zamachowca. Zaczynam się z  nim szarpać. Próbuję wyrwać mu

pistolet, ale on jest silniejszy ode mnie. W  ferworze walki wołam o  pomoc.

Napastnik przewraca mnie i  siada na mnie, po czym przykłada mi lufę do

czoła. Patrzę mu prosto w oczy i wyobrażam sobie, że za kilka sekund nie będę

już żyła.

Nagle dociera do nas dziewczęcy krzyk. Mężczyzna się odwraca, a  ja

wykorzystuję okazję, by wytrącić mu broń z  ręki. To trwa chwilę. Działam

w  amoku. Nigdy wcześniej nie miałam broni w  ręku. Teraz mierzę w  niego

i  strzelam mu w  serce. A  potem drugi raz. Napastnik upada na plecy, a  ja

czołgam się do tyłu. Wtedy dostrzegam dużą grupę ludzi stojącą na korytarzu.

Jedna z  uczennic wpada w  panikę i  wtula się w  stojącego obok dyrektora.

Spoglądam na Sylwię, która siedzi na podłodze i  masuje się po głowie. Chyba

straciła przytomność, kiedy uderzyła w ścianę.

–  ZABIŁA GO! – krzyczy któraś z  uczennic, wskazując mnie palcem. –

ZNOWU ZABIŁA!

– Uspokój się! – Dyrektor upomina dziewczynę i biegnie w moją stronę. – Co

tu się, do diabła, stało?!

– MORDERCZYNI! – krzyczy inny uczeń.

Kolejne osoby wybiegają z  sali gimnastycznej i  tłoczą się nieopodal mnie.

Jedna z nauczycielek pomaga Sylwii wstać. Tymczasem dyrektor szarpie mnie

za koszulę i wzywa ochroniarzy.

– Gdzie wyście byli?! – wścieka się.

Młodszy ochroniarz szarpie mnie za rękę, podrywa z  podłogi i  przyciska do

ściany. Wtedy słyszę krzyk mojej przyjaciółki:

–  ZOSTAWCIE JĄ! TO NIE JEJ WINA! ZABIŁA GO, BO MNIE

RATOWAŁA! KAJA OCALIŁA MI ŻYCIE!


 

BŁAŻEJ
 

TRZY TYGODNIE PRZED TRAGEDIĄ


 

Czekanie na wiadomość od Abaddona strasznie mi się dłuży. Na domiar złego

Kaja zaczęła się spotykać z  Bartkiem Łysiakiem, chłopakiem z  mojej klasy.

Wiem, że romansują w  tajemnicy przed dziewczyną Bartka. Ostatnio

pojechałem pod dom Kai, by znów spróbować z  nią porozmawiać. Być może

powinienem odpuścić, ale nie radzę sobie z  samotnością. Rafał nie chce mnie

znać i  ma ku temu powody. Myślałem, że może uda mi się chociaż naprawić

relację z  Kają. Chciałem nawet powiedzieć jej prawdę o  sobie. Może wtedy

zrozumiałaby, dlaczego dałem jej kosza.

Naprawdę chciałem zażegnać konflikt. Zadzwoniłem do niej i  poprosiłem

o  spotkanie. Zgodziła się i  podała godzinę. A  potem pozwoliła, bym patrzył

z taksówki, jak całuje się na ulicy z Bartkiem. Wtedy coś we mnie pękło.

Od kilku dni biję się z myślami i nie wiem, co zrobić. Kaja nie zachowuje się

fair. Zaczepiam ją więc po lekcjach i  grożę, że jeśli nie zerwie z  Bartkiem, to

powiem o wszystkim Justynie.

– Grozisz mi, bo jesteś zazdrosny? – Kaja czerpie satysfakcję z tego, że udało

jej się mnie rozwścieczyć.

– Po prostu z tym skończ.

–  Czyli jednak zabolało? – Uśmiecha się. – Trzeba było nie psuć tego, co

między nami było.

Wzbiera we mnie furia. Mam ochotę jej powiedzieć, że między nami nigdy nic

nie było i nie kochałem jej w ten sposób. Nie chcę jej jednak dłużej ranić.

–  Po prostu przestań krzywdzić Justynę. Rozumiem, że mnie nienawidzisz,

ale ona nic ci nie zrobiła.

Kaja obrzuca mnie surowym spojrzeniem.

– Świat nie kręci się wokół ciebie, egoisto – stwierdza i odchodzi.

Naszej przyjaźni nie da się już uratować.


 

DWA TYGODNIE PRZED TRAGEDIĄ


 

Abaddon wysyła mi wieczorem link do Thunderworld. W  jednej chwili rzucam

wszystko i  biegnę do pokoju gier. Znowu czuję się jak za dawnych czasów.

Wiem, że jestem o krok od odzyskania tego, co mi odebrano.

Przenoszę się do znajomej złotej komnaty. Abaddon stoi na podeście i  niknie

w jasnej poświacie.

– Znów się spotykamy, Blaze. Pewnie domyślasz się dlaczego.

Dzieli się ze mną szczegółami najbliższej misji. Przechodzą mnie dreszcze,

gdy słucham o planie ataku na moje liceum.

– Wiemy, że uczysz się w tej szkole – zdradza Abaddon. – Sprawdziliśmy cię.

Na pewno bardzo dobrze znasz rozkład budynku. Chcemy, byś pomógł nam się

do tego perfekcyjnie przygotować. Co ty na to?

Próbuję ogarnąć umysłem diabelski plan Abaddona. Przywódca Oświeconych

daje mi szansę na wyrównanie rachunków z  ludźmi, którzy nie okazują mi

szacunku. Mogę za jednym zamachem skończyć z  Dawidem i  jego bandą, Kają

i  jej nowym chłopakiem, a  nawet Rafałem. Zmiótłbym z  tego świata wrogów

harmonii i odzyskał swoje miasto. Moje życie wreszcie byłoby kompletne.

–  Wszyscy muszą zginąć, Blaze – mówi Abaddon. – Czy podejmiesz się tej

misji? Potrzebuję twojego potwierdzenia.

Nagle dociera do mnie, że tak naprawdę nie chcę zabijać Kai i  Rafała.

Wspominam wszystkie nasze piękne chwile i  zdaję sobie sprawę, że bez

względu na to, jak bardzo się poróżniliśmy, przeszłość zawsze będzie nas

łączyła. A ona była radosna, przyjemna i wyjątkowa.

–  Zrobię wszystko, by cię nie zawieść, Abaddonie – mówię stanowczo. Wiem,

że nie mam innego wyjścia. Przeprowadzę zamach na liceum, ale najpierw

upewnię się, że moi przyjaciele będą bezpieczni.


 

DZIEŃ TRAGEDII
 

Budzę się wypoczęty. To dziwne, ale po raz pierwszy od dawna przespałem

spokojnie całą noc. Nie czuję stresu, uporczywego bólu głowy ani nieustannego

poczucia niepewności. Wreszcie wiem, co się wydarzy. Wypełnię swoją misję

i  zaprowadzę pokój na świecie. Nie zawiodę, bo zaszedłem zbyt daleko, by się

teraz wycofywać. Poza tym wiem, jak wiele mam do stracenia. Przede mną

ostatni akt krwawego, epickiego przedstawienia. To będzie coś niesamowitego.

Spotkałem się wczoraj z  Kają i  poprosiłem ją, by nie przychodziła dziś do

szkoły. Nie rozumiała, o  co mi chodzi, ale tak usilnie nalegałem, że w  końcu

obiecała zostać w  domu. Z  Rafałem miałem większy problem. Nie chciał ze

mną rozmawiać i groził, że jeśli nie przestanę go nękać, zmieni numer telefonu

i adres e-mail.

– Usunę też Facebooka i wszystko inne! Odwal się wreszcie!

Do rozpoczęcia apelu zostało niewiele czasu. Wjeżdżam samochodem

Krystiana do garażu. Obok mnie siedzi nieprzytomny Rafał. Pojechałem do

niego dwadzieścia minut temu i poprosiłem, by wyszedł przed blok. Z początku

nie chciał, ale zagroziłem, że będę dzwonił domofonem do skutku, aż wyjdzie.

Gdy kilka minut później usiadł obok mnie, na fotelu pasażera, powiedziałem

mu, że nie chcę, by dziś przychodził do szkoły.

– To jakiś żart? Będę miał wigilię klasową.

– Zrób to dla mnie.

Rafał prychnął i chwycił za klamkę. Spanikowałem i uderzyłem go kilka razy

w  głowę, a  potem odjechałem z  piskiem opon. W  garażu związuję go sznurem,

a  potem wpycham do bagażnika. Wiem, że z  początku będzie zdezorientowany

i  uzna, że na niego napadłem, ale z  czasem zrozumie, że zrobiłem to, by go

chronić. Gdy się upewniam, że moi najbliżsi przyjaciele są bezpieczni, idę na

spotkanie z Oświeconymi, którzy czekają już na mnie w furgonetce.

Najbliższa godzina zmieni całe moje życie.


 

KIEDYŚ
 

–  Mogę wejść? – Chłopiec staje w  drzwiach ze spuszczoną głową. Mężczyzna

akurat klęczy przy wersalce i wpatruje się w zawieszony na ścianie krzyż.

– Za chwilę. Nie widzisz, że się modlę?

Po kilku minutach mężczyzna żegna się, a  następnie wstaje i  zaprasza

chłopca do środka.

–  Właściwie to… nie jestem sam. – Chłopiec zerka za siebie. Chwilę później

zza drzwi wyłania się wysoki, pulchny brunet.

–  No proszę, przyprowadziłeś kolegę? Dziwne, nie znam cię… – Mężczyzna

mierzy wzrokiem nieznajomego. – Jesteś nowy?

– Tak, mieszkam tu jakiś miesiąc – wyjaśnia.

– I chciałeś mnie poznać? – dopytuje mężczyzna.

–  Piotrek zauważył, że często tu przychodzę, i  zaczął o  ciebie pytać.

Wspomniałem mu więc o  twoich naukach i  bardzo go to zainteresowało –

odzywa się chłopiec.

– Ile masz lat? – Mężczyzna zwraca się do Piotrka.

–  Czternaście – odpowiada chłopak. – To prawda, że pana zdaniem złych

ludzi powinno się karać śmiercią?

Mężczyzna łapie się za głowę i prosi chłopców, by usiedli na wersalce.

– Czy chciałbyś być szczęśliwy? – pyta Piotrka.

– No… chyba tak.

–  A  czy uważasz, że będziesz szczęśliwy w  świecie, w  którym ludzie

nieustannie popełniają ciężkie grzechy, obrażając tym samym Pana?

– Nie wiem… – Piotrek zerka na kolegę. – Chyba nie.

–  Na pewno nie – poprawia go mężczyzna. – Gwarantem szczęścia jest

harmonia. Wierzę, że świat pogrążony nawet w kontrolowanym chaosie prędzej

czy później ulega destabilizacji. Potrzebny jest całkowity i wieczny pokój. Tylko

w ten sposób uda nam się przetrwać.

– Czyli… musimy eliminować ludzi, którzy źle postępują? – Nastolatek drąży

temat.

– Nie, debilu! – Mężczyzna podnosi rękę, ale w ostatniej chwili powstrzymuje

się przed uderzeniem chłopaka w  głowę. – Pozbawienie kogoś życia zawsze

powinno być ostatecznością. Trzeba pamiętać o  tym, że grzech wpisany jest


w nasze istnienie. Szatan zsyła na nas przeróżne pokusy i to od nas zależy, czy

im ulegniemy. – Podchodzi do biurka, bierze Biblię i rzuca Piotrkowi na kolana.

– Czy jest ktoś, kto wywołuje w tobie silny gniew?

–  No jest… – Chłopak przygryza dolną wargę. – Mój biologiczny ojciec.

Odszedł od mamy, gdy się urodziłem. Powiedział jej podobno, że nigdy mnie nie

chciał i nie zamierza sobie przeze mnie rujnować życia.

– Czy kontaktowałeś się z nim od tamtego czasu?

– Nie. Mama wpadła przez niego w alkoholizm, a potem jeszcze zaczęła brać

dragi. Tak się stoczyła, że mnie jej odebrano i umieszczono tutaj.

– Czyli – mężczyzna wyciąga z kieszeni paczkę papierosów i odpala jednego –

na dobrą sprawę nie wiesz, czy twój ojciec żałuje popełnionego grzechu?

– Skoro do tej pory sam się do mnie nie odezwał, to pewnie ma mnie gdzieś. –

Na twarzy Piotrka pojawia się ponury grymas.

–  A  może dręczą go wyrzuty sumienia, ale za bardzo się boi, by cię odnaleźć

i prosić o wybaczenie? – sugeruje mężczyzna.

– Na pewno nie – odpowiada Piotrek. – To kawał skurwysyna. Nienawidzę go.

Chcę, by umarł.

–  Nie możesz tak po prostu go zabić – upomina go mężczyzna. – Musisz się

upewnić, że grzesznik nie zamierza odpokutować swoich win.

–  Czy to znaczy, że jeśli spotkam się z  ojcem, a  on powie mi, że niczego nie

żałuje, to będę mógł go zabić?

Mężczyzna lekko unosi kąciki ust.

–  Tak… Wtedy będziesz musiał ratować świat przed zepsuciem, które

w  ostateczności doprowadzi do chaosu i  zniszczenia. Żeby zapanowała

harmonia, najpierw trzeba uporządkować chaos. A teraz klękajcie i módlcie się

ze mną.

Przez pół godziny chłopcy powtarzają za mężczyzną słowa modlitwy,

połączone z  jego apelem do Boga o  dodanie im siły w  walce

z  rozprzestrzeniającym się po całej planecie grzechem i  otworzenie serc

ludziom, którzy tonąc w zepsuciu, zsyłają na siebie najcięższą karę.

– Głośniej! – Mężczyzna uderza Piotrka w tył głowy. – Nawet ja nie słyszę, co

mruczysz, to jak Pan ma to usłyszeć?!

– To boli… – Chłopak odsuwa się od mężczyzny.

–  Boli? – Mężczyzna parska śmiechem. – Bolało to Jezusa, kiedy konał na

krzyżu za twoje grzechy!

–  Chodźmy już – mówi chłopiec do Piotrka. – Mówiłem ci, że nie powinieneś

tu przychodzić.
– Nigdzie nie idziecie. – Mężczyzna szarpie chłopca za rękę i nie pozwala mu

wstać. – Jeszcze nie skończyliśmy się modlić.

– Ja już nie chcę! Chcę iść do swojego pokoju.

–  Zostaniesz tu – syczy mężczyzna przez zaciśnięte zęby – albo będziesz

przeklęty.

– I co? Wtedy mnie zabijesz?!

Mężczyzna chichocze pod nosem.

–  Jeśli uznam, że to niezbędne, by powstrzymać świat przed katastrofą, nie

będę miał wyjścia.

–  Powiem wszystko pani Wandzie! – Chłopiec wykorzystuje nieuwagę

mężczyzny i  podrywa się z  podłogi. Chwyta Piotrka za rękę i  ciągnie go

w stronę drzwi.

– Dokąd to, kurwa?! – Mężczyzna wstaje i robi kilka kroków w ich stronę.

–  Stój, bo powiem też dyrektorowi! Wyrzucą cię stąd albo wsadzą do

więzienia!

–  Do więzienia? – Mężczyzna wybucha śmiechem. – Ty podły, zepsuty

bezbożniku… Służysz szatanowi! Daję ci szansę na przyznanie się do grzechów

i pokutę!

–  Dobra, ja stąd spadam. On ma faktycznie nasrane we łbie – mówi Piotrek,

po czym znika za drzwiami. Tymczasem chłopiec stoi jeszcze przez chwilę

w miejscu i wpatruje się z przerażeniem w mężczyznę.

A potem przerzuca wzrok na mnie.

– Idziesz, Kaja? No chodź… On jest niebezpieczny.


 

BŁAŻEJ
 

DZIEŃ TRAGEDII
 

W szkole panuje kompletny chaos. Zerkam na zegarek. Od eksplozji na sali

gimnastycznej minęło już siedem minut. To bardzo dużo. Za dużo. Pomoc na

pewno jest już w  drodze. Na razie nie słyszę syren. Wciąż mam szansę uciec.

Muszę się tylko stąd wydostać.

Na wszelki wypadek przeładowuję magazynek. To ostatnie naboje. Patrzę,

czy nikt nie biegnie w  moją stronę. I  wtedy ona wyłania się z  dymu i  staje

przede mną.

– Błażej?

Przełykam ślinę. Nic nie rozumiem…

– Kaja? Ale…

Co ona tu robi? Dlaczego przyszła? Przecież miała zostać w domu!

–  Uciekaj – mówię drżącym głosem. – Uciekaj stąd! Obiecałaś, że nie

przyjdziesz!

Ona mnie jednak nie słucha. Podchodzi jeszcze bliżej i  mówi do mnie, a  jej

słowa sprawiają, że do oczu napływają mi łzy.

–  Tylko najodważniejsi w  dążeniu do sprawiedliwości będą oświeceni.

Udowodniłeś, że zasługujesz na to, by poznać Abaddona. Oto jestem.

Świat wiruje mi przed oczami. Nagle wszystko przestaje mieć sens. Słyszę jej

głos i  nie mam siły zrobić choćby kroku. Mówi do mnie, a  ja płaczę coraz

gwałtownej.

–  Kocham cię, Błażej… Blaze… Tak naprawdę nigdy nie przestałam cię

kochać. Chcę być z tobą w każdym możliwym świecie. Co ty na to?

To nie ma sensu…

Co ja zrobiłem?

Mierzę w  nią pistoletem i  strzelam jej w  obojczyk. Kaja głośno jęczy i  upada

na podłogę.

Nic nie ma sensu.

Przykładam sobie pistolet do głowy. Żegnaj świecie. Nie planowałem się

z tobą żegnać, ale nie mam wyjścia.

Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. A potem naciskam spust.


 

KAJA
 

KIEDYŚ
 

Nie reaguję na słowa Miłosza, który namawia mnie, bym poszła z nim na górę.

Milczę, tak jak milczałam, przysłuchując się jego rozmowom z moim mentorem.

Od pewnego czasu Wacław skupia się tylko na Miłoszu. Mnie już nie trzeba

niczego uczyć. Miłosza chyba też nie… Nie warto. Wiedziałam, że nauki

Wacława go przerosną. Jest na nie zbyt słaby.

Siedzę na krześle przy ścianie i  spoglądam na mężczyznę. Uśmiecha się do

mnie.

–  Wypierdalaj, Abaddonie! – Wacław głośno tupie w  podłogę, a  mój kolega

z  domu dziecka gwałtownie się cofa i  wpada na ścianę. – Precz sługo szatana

i aniele zła!

Przerażony Miłosz ucieka na górę. Wtedy mężczyzna kuca przy mnie i ściska

moje dłonie.

–  Ty ze mną zostaniesz, prawda? Jako jedyna rozumiesz, że mam rację…

Tylko my dostrzegamy zło tego świata i  próbujemy z  nim walczyć. Jesteśmy

zbawcami ludzkości i zobacz, co z tego mamy.

Wacław przytula mnie, a  potem kilkanaście razy odmawia ze mną modlitwę

Ojcze nasz.

–  Będziesz kiedyś wielka, Kaju. Musisz tylko zaufać Bogu i  wsłuchać się

w  jego głos… Jeszcze jest nadzieja dla tego świata, ale musimy głosić

grzesznikom słowo Boże.

Całuję swojego mentora w policzek i żegnam się z nim. Na dziś wystarczy.

Wracam do swojego pokoju. Kładę się na łóżku i  obserwuję koleżankę, która

siedzi przy biurku i  skupia się na kolorowance. Jest jeszcze taka dziecinna,

nieświadoma otaczającej ją rzeczywistości. Tak naprawdę wszyscy tacy są…

Coraz częściej odnoszę wrażenie, że nie pasuję do tego świata. Ludzie są źli…

Myślą tylko o sobie i nie liczą się z konsekwencjami swoich czynów. Są zepsuci

jak moi rodzice, którzy nawet nie dali mi szansy się poznać. Pozbyli się mnie

jak śmiecia i zostawili w bidulu. Zniszczyli mi dzieciństwo. Niby jak miałabym

im wybaczyć? Nie umiałabym i nie sądzę, by na to zasługiwali.


Właśnie dlatego trzeba od razu likwidować wszystkich grzeszników. Nie ma

sensu ich nawracać, bo jeśli ktoś raz zrobił coś bardzo złego, zrobi to ponownie.

Wszyscy muszą zginąć.


 

TERAZ
 

Loguję się do Thunderworld i  przechadzam się po szerokim, jasnym korytarzu

w  moim pałacu. W  pewnym momencie zatrzymuję się przed wysokim

pomnikiem przedstawiającym rycerza na koniu. Przyglądam mu się przez

chwilę, a  potem podchodzę do małych, nierzucających się w  oczy drzwi, które

znajdują się tuż obok. Idę ciemnym, wąskim korytarzem i  docieram do

kolejnych drzwi na jego końcu. Wchodzę do środka i  patrzę na dziesiątki

obrazów mojego autorstwa.

To jest właśnie pokój sztuki, w  którym tworzę swoje dzieła. Wszystkie

przedstawiają smutne, czasem wręcz przerażające sceny. Podziwiam jeden

z moich pierwszych obrazów – portret matki i ojca, którzy siedzą wyprostowani

na kanapie w  salonie. Oboje mają na czołach rany po kulach. Wypływa z  nich

krew, która plami ich twarze i ubrania. Idę dalej i mijam kilka innych obrazów

ze starymi. Tak bardzo ich nienawidzę… To z  ich powodu w  ogóle zaczęłam

malować. Gdy wspomniałam Błażejowi o  swoim hobby, bardzo chciał zobaczyć

moje obrazy. To nie wchodziło w grę. Tworzyłam je w innym świecie, do którego

nikt nie miał dostępu.

Z czasem Błażej też zaczął się na nich pojawiać. Na początku go nie

malowałam, bo był jedynym promykiem nadziei w  moim ponurym, smutnym

życiu. Tamten pocałunek nad Wisłą w  dzień Wigilii wszystko zmienił. Od

tamtej pory większość dzieł zaczęła przedstawiać Błażeja. Na każdym z  nich

jest martwy. Raz wisi na drzewie ze sznurem wokół szyi. Na innym leży

w  kałuży krwi na dnie głębokiej studni. Namalowałam mu chyba każdą

możliwą śmierć.

Najlepszą postanowiłam zafundować mu w świecie rzeczywistym.

Błażej nie zginął, bo nie mogłam mu darować tego, że mnie odrzucił.

Poświęciłam go w  imię wyższego celu. Mój przyjaciel był tylko pionkiem

w skomplikowanej grze, która prowadziła do jednego.

Destrukcji tego zepsutego świata.


 

KIEDYŚ
 

Wacław, mój mentor i  dozorca w  domu dziecka, nie miał racji. Nie ma i  nigdy

nie będzie pokoju na świecie ani absolutnej harmonii. Gdy Wacław zatrudnił

się w  placówce, od razu zyskał moją sympatię. Zaczepiałam go na korytarzu

albo na podwórku. To było dla mnie nietypowe. Wcześniej byłam raczej

nieśmiała i  niechętnie rozmawiałam z  dorosłymi. Od Wacława biły jednak

ciepło i  ogromny spokój… Mówił, że mam uśmiech jak anioł. Zastanawiało

mnie, dlaczego zawsze trzymał w ręku różaniec. Z czasem zrozumiałam.

Wacław wierzył, że świat zmierza ku upadkowi, a jedynym sposobem na jego

ocalenie jest wyeliminowanie osób, które dopuszczają się najcięższych grzechów

i nie obiecują poprawy. Z czasem do Wacława zaczął przychodzić także Miłosz –

mój kolega, z  którym często jadłam obiad na stołówce. Lubiłam go, ale

uważałam Miłosza za zbyt wrażliwego na konfrontację z  Wacławem. Ciągle

powtarzał, że matka, która zostawiła go w  oknie życia, pewnego dnia po niego

wróci. Nie byłam zadowolona, gdy mój mentor upatrzył go sobie na ucznia. Na

szczęście szybko tego pożałował, bo Miłosz zaczął się wycofywać. W  końcu

doniósł na Wacława dyrekcji domu dziecka. Mężczyznę zwolniono. Pamiętam

nasze ostatnie spotkanie. Nakreślił mi na czole znak krzyża i  poprosił, bym

nigdy nie poddawała się w walce o zbawienie.

–  Nie będę. Dziękuję, mistrzu – powiedziałam, po czym pocałowałam go

w policzek.

Szanowałam Wacława i  pod wieloma względami się z  nim zgadzałam.

Wiedziałam, że jego nauki będą mi towarzyszyły w późniejszych latach.

Pewne kwestie postanowiłam jednak zmodyfikować. Inaczej nie stałabym się

Abaddonem.

Kłamałam od samego początku. I  to w  obu światach. Udawałam zagubioną

i  zdezorientowaną po zamachu we Freudzie, a  ponadto nie byłam szczera

wobec Oświeconych. Wmawiałam im, że harmonia w  naszym świecie jest

możliwa tylko wtedy, gdy panuje we wszystkich innych światach, a  tylko

harmonijna całość może zapewnić harmonię poszczególnym częściom. Dzięki


temu stworzyłam w Thunderworld armię swoich wyznawców. Gdy nieco ponad

dwa i  pół roku temu dostałam na skrzynkę mailową link z  zaproszeniem do

rejestracji, natychmiast go usunęłam. Jakiś czas później znalazłam w  sieci

artykuł na temat Thunderworld. Autor tak bardzo zachwalał grę, że

postanowiłam sprawdzić, o co tyle krzyku.

Nie sądziłam, że będzie to początek czegoś wielkiego w moim życiu.

Nigdy nie lubiłam gier. W  dzieciństwie spędzałam mnóstwo czasu na

budowaniu domów w  The Sims, ale na tym koniec. Nie sądziłam, że do tego

stopnia wsiąknę w  Thunderworld. W  krótkim czasie awansowałam na trzeci

poziom i  zaczęłam integrować się z  innymi graczami. Spędzałam każdą wolną

chwilę na graniu, co pozwalało mi nie zwracać uwagi na starych.

Nienawidziłam ich, a dziś to uczucie jeszcze się nasiliło. Nigdy nie byli ze mnie

zadowoleni i  wiecznie mnie krytykowali. Wymagali coraz więcej, nie dając nic

w zamian. Wiele razy chciałam zabić starych, ale powstrzymywałam się, bo nie

było mi to na rękę. Jeszcze nie teraz. Na nich też przyjdzie czas. Nasza rodzina

to jedna wielka porażka. Przez ostatnie lata towarzyszyły mi brak miłości,

wsparcia i zrozumienia. Gdyby nie bliskość Błażeja i Rafała, pewnie już dawno

popełniłabym samobójstwo. Nie mieli pojęcia, jak bardzo czułam się samotna

i  niechciana. Za każdym razem w  chwili zwątpienia słyszałam głos Wacława.

Musiałam kontynuować swoją misję i zniszczyć świat.

Każdy gracz w  Thunderworld czuje się ważny. Brightspot, moje miasto,

stawało się coraz większe i potężniejsze. Po pół roku sojuszu z pewnym władcą

z  mojego dystryktu zostałam wtajemniczona w  szczegóły jego prawdziwej

działalności. Facet należał do kibolskiej szajki z  Warszawy, która planowała

atak na ówczesnego ministra sportu. W  grze werbował nowych chuliganów.

Odmówiłam mu, a  wtedy zerwał nasz sojusz i  napadł na moje miasto. Na

szczęście udało mi się go pokonać, co zapewniło mi dodatkowe punkty

w rozwoju. Kilka dni później dowiedziałam się, że napadnięto na dom ministra

i  sterroryzowano jego rodzinę. Policji nie udało się namierzyć sprawców. Nagle

dotarło do mnie, że Thunderworld wcale nie musi być tylko wirtualną

rzeczywistością. Oba światy – realny i  wirtualny – przenikają się, tworząc

razem kompletną całość. A  ci, którzy mają tego świadomość i  potrafią to

wykorzystywać, wypracowują sobie przewagę nad innymi.


Nagle uzmysłowiłam sobie, że dzięki Thunderworld mogę przestać być

Połówką, jak zwykła pogardliwie nazywać mnie mama. Mogłam się stać

całością i  zyskać przewagę nad innymi ludźmi. Dzięki niej będę mogła

dokonywać wielkich rzeczy.

Jakiś czas później awansowałam na piąty poziom rozwoju i  zaczęłam się

przygotowywać do podbicia państwa Fallen. Stworzyłam nowy awatar,

Abaddona, i  przystąpiłam do tworzenia własnego ruchu. Na razie nie

planowałam naśladować swojego byłego sojusznika. Pragnęłam jednak

zgromadzić wokół siebie władców, którzy uwierzyliby w  moją wizję kompletnej

całości. Musiałam otworzyć im oczy na kryjącą się w  ich działaniach wyższą

ideę. Nie mogłam jednak od razu głosić im swoich poglądów i  nakłaniać do

mordowania, kogo popadnie. Pamiętałam, że Miłosz i  Piotrek wzięli Wacława

za szaleńca, choć jego poglądy były dużo łagodniejsze od moich. Uznałam, że

dla dobra misji złagodzę przekaz.

Z czasem Abaddon miał przejąć kontrolę nad Kają, a nasze działania – wyjść

poza ekran komputera. Właśnie tego chciałam.

Rok przed zamachem we Freudzie Brightspot awansowało na szósty poziom

rozwoju, a  ja mogłam podróżować po całym państwie. Niosłam więc przekaz

Oświeconych i  werbowałam kolejnych wyznawców. Po kilku miesiącach

zgromadziłam wokół siebie duże grono oddanych sojuszników, którzy

dostarczali mojej metropolii budżet potrzebny na jej dalszą rozbudowę. Apetyt

rósł w miarę jedzenia.

W tym samym czasie zmagałam się z  wieloma problemami w  świecie offline.

Nieustanne konflikty ze starymi wyprowadzały mnie z  równowagi. Mogłam

liczyć tylko na Błażeja. To jemu zwierzałam się z bolączek i wypłakiwałam mu

się w rękaw. W Wigilię straciłam nad sobą kontrolę i odsłoniłam się przed nim

podczas spotkania nad rzeką. Wyznałam mu miłość i  zostałam odrzucona. To

mnie złamało. Na chwilę uwierzyłam, że może nie wszyscy ludzie są

potworami, ale Błażej pozbawił mnie złudzeń. Długo nie mogłam dojść do

siebie. Dławiłam się żalem i  frustracją, które towarzyszyły mi również

w  świecie wirtualnym. Zdałam sobie sprawę, że nie będę doskonałym władcą

w Thunderworld i  narażę swoją misję na szwank, jeśli nie zrobię porządku ze

swoim życiem poza grą.

Życiem, którego nienawidziłam.


 

W styczniu zaczęłam obmyślać szczegóły mojej pierwszej wielkiej krwawej

misji. Nie zamierzałam dłużej czekać. Chciałam zrobić coś wielkiego, co

wstrząsnęłoby ludźmi. Słabymi, żałosnymi i  grzesznymi istotami, którym

wydaje się, że coś znaczą. Krytykującymi, oceniającymi i  pouczającymi.

Łamiącymi serca i  wysyłającymi sprzeczne sygnały. Nienawidziłam starych,

Błażeja i  ludzi w  szkole. Zaczęłam w  tajemnicy spotykać się z  Krystianem, bo

wiedziałam o  jego radykalnych, zbliżonych do moich poglądach i  kontaktach

z  chuliganami. Wcześniej poleciłam poznanemu w  grze chuliganowi, Krukowi,

by przeniknął do jego towarzystwa. Kruk nawet nie wiedział, że podczas

spotkań ze znajomymi Dragiela miał Abaddona na wyciągnięcie ręki. Nie

zdecydowałam jeszcze, co chcę zrobić, i nie wiedziałam, czy w ogóle się odważę,

ale czułam, że lepiej trzymać brata Błażeja blisko siebie.

Wkrótce przekonałam się, że Krystian to nieprzewidywalny człowiek, którym

nie da się sterować. Przejął nade mną kontrolę i  zmusił do uczestnictwa

w  atakach na Wincenta Curyłę i  Arkadiusza Wiślickiego. Popierałam je

i  uważałam, że ci grzesznicy zasługiwali na śmierć, ale jeszcze nie teraz.

Krystian był dla mnie zagrożeniem. Przez niego mogłam wpaść w  ręce policji,

a  to zrujnowałoby cały mój plan. Źle go oceniłam. Wiedziałam, że muszę

wkrótce zakończyć tę znajomość, bo przynosiła mi więcej kłopotów niż korzyści.

Miałam coraz mniej czasu na Thunderworld, przez co traciłam punkty rozwoju.

Na dodatek wśród Oświeconych panowało dziwne odprężenie. Zrozumiałam, że

jeśli nie przejmę kontroli nad oboma światami, to w  pewnym momencie się

rozpadną. A z Krystianem nie było mowy o kontroli.

W lutym poznałam prawdę na temat orientacji seksualnej Rafała. Dawid

Piekuta, chłopak z  jego klasy, na prywatnej grupie na Facebooku opublikował

dla żartu filmik, na którym widać, jak Błażej kopie Rafała. Nie mogłam

uwierzyć w  to, co widzę. Domyślałam się, że Rafał jest gejem, i  coraz bardziej

go nienawidziłam. W  szkole nie ograniczyłam z  nim kontaktu dlatego, że

trafiłam do innej klasy. Zrobiłam to, bo nie mogłam na niego patrzeć.

Rafał prędzej czy później musiał zginąć. Wiedziałam, że będzie mi łatwiej

z nim skończyć, jeśli się od niego odetnę.


Nie rozumiałam jednego. Dlaczego Błażej go zaatakował? Napisałam do

Dawida i  wypytałam go o  szczegóły. Wtedy on wysłał mi filmik z  kamerki

zamontowanej na ogrodzeniu jego kolegi. Prosił, żebym nigdzie go nie

publikowała, bo Błażej zabroni mu korzystać z jego pokoju gier.

–  Ma zajebisty, ogromny ekran. Normalnie na całą ścianę! Moi starzy

musieliby chyba sprzedać dom, by zdobyć forsę na coś takiego.

Nagranie przedstawiało Błażeja i Rafała rozmawiających o czymś i stojących

blisko siebie. W  pewnym momencie Błażej objął Rafała i  namiętnie go

pocałował. Ryczałam jak bóbr. Czułam się oszukana i  wykorzystana. Nagle

wszystko nabrało sensu.

Błażej nigdy nie odwzajemniłby mojego uczucia, bo wolał chłopaków. Był

takim samym potworem jak wszyscy.

Po kilku dniach rozpaczy emocje zaczęły opadać. Dużo myślałam o  Błażeju

i zrozumiałam, że to w głębi duszy smutny, stłamszony i sfrustrowany chłopak,

który podobnie jak ja nie potrafi się odnaleźć w  piekle na ziemi. Byliśmy tacy

sami… I  mogliśmy się stać idealnymi partnerami w  zbrodni. Nagle zaczęłam

patrzeć na Błażeja przez pryzmat nauk Wacława. Tłumaczyłam sobie, że jeśli

za moją sprawą skończy z  grzechem i  przejdzie na moją stronę, zasłuży na

życie i  trwanie u mojego boku. Kłóciło się to z  tym, w  co wierzyłam, ale

okłamywałam samą siebie, bo wciąż kochałam Błażeja.

Miłość odbierała mi zdrowy rozsądek.

Pod wpływem impulsu stworzyłam nowe konto mailowe i wysłałam Błażejowi

link z  zaproszeniem do rejestracji w  Thunderworld. To Błażej miał być moją

prawą ręką. Nie chaotyczny i  nieokiełznany Krystian. Potrzebowałam kogoś

tonącego w  kompleksach i  znajdującego się na granicy wytrzymałości. Kogoś

podobnego do mnie. Wiedziałam, że Błażej wciągnie się w  grę. Potrzebował

ucieczki, azylu, w  którym byłby kimś więcej niż gejem, ze strachu przed

odrzuceniem katującym swojego ukochanego.

Postanowiłam dać Błażejowi czas na zaznajomienie się z  grą. W  międzyczasie

Krystian wprowadzał coraz większy zamęt w moje życie. Dłużej nie mogłam go

tolerować. Wykorzystałam go jednak, by zagrać Błażejowi na nerwach.


Pozwoliłam, by Krystian przedstawił mnie rodzinie jako swoją dziewczynę.

Wiedziałam, że Błażej potraktuje to jako zdradę. No bo jakim prawem jego

wieloletnia najlepsza przyjaciółka mogła skupić całą swoją uwagę na jego

bracie?

Wciąż nie wiedziałam, na czym miałby polegać mój mistrzowski plan.

Pragnęłam rozlewu krwi, ale brakowało mi konkretów. Zrozumiałam jednak, że

najwyższy czas wyjść poza Thunderworld i  zacząć rewolucję w  realu. Skoro

powiedziałam już A, to musiałam powiedzieć B. Nie mogłam się już wycofać.

Przyspieszyłam więc tworzenie struktur Oświeconych w  świecie rzeczywistym.

Dzięki Krukowi poznałam innych kiboli. Dotarłam też do kilku za pomocą gry.

Wszyscy podobnie jak ja – przynajmniej oficjalnie – dążyli do harmonii

i  pokoju. Rozumieli je jednak w  inny sposób. Mieli bardzo nacjonalistyczne

poglądy i  byli wyjątkowo agresywni. Idealni niszczyciele, tak jak Krystian.

Niestety szybko się przekonałam, że podobnie jak on są nieustępliwi

i  nieprzewidywalni. Jednak w  odróżnieniu od Dragiela nad nimi byłam

w stanie zapanować. Nie mogłam ich stracić. Byli mi potrzebni.

Kruk, mój najbardziej zaufany człowiek, na moje polecenie wziął udział

w  kilku mniejszych akcjach. Poznawałam chuliganów i  przygotowywałam ich

na coś większego. Po napaści na Wiślickiego postanowiłam zerwać kontakt

z  Krystianem. Musiałam się skupić na Thunderworld i  Błażeju. Wiedziałam,

że zaangażował się w  grę. Mój sojusznik z  miasta Stardell na bieżąco mi

o  wszystkim donosił. A  potem na moje polecenie zrównał miasto Błażeja

z  ziemią. Przy okazji wyjawił mi, że mój były przyjaciel tak bardzo zafiksował

się na punkcie wirtualnej rzeczywistości, że zaczął mieć problemy

z odróżnianiem jej od świata realnego. To był idealny moment, by uderzyć.

Dzięki mojej pomocy Błażej odzyskał swoje ukochane miasto. Miał u mnie dług

wdzięczności. Pod postacią Solara zaczęłam go zaznajamiać z ideologią swojego

ruchu. Stopniowo zacieśnialiśmy więzi, a w lipcu podstępem zaangażowałam go

w  podpalenie noclegowni dla ciot. W  tym samym czasie w  Błażeju narastała

związana z  trudną sytuacją rodzinną frustracja. Powiedział mi o  tym, gdy

pewnego razu odwiedziłam go jako Solar. Mój przyjaciel tonął i  potrzebował

pomocnej dłoni. Tamta rozmowa – choć smutna – bardzo mnie ucieszyła. Nie

chodziło już tylko o  to, że zdobyłam szacunek Błażeja jako jego wirtualny
przywódca. Po prostu czułam, że po raz pierwszy od dawna byliśmy ze sobą

blisko i mogliśmy szczerze porozmawiać.

Zaczęłam przypominać sobie wszystkie piękne chwile spędzone z  Błażejem

i  wyobraziłam sobie, że to był tylko wstęp do czegoś piękniejszego. Wciąż miał

szasnę na lepsze życie, ale musiał wypełnić moją wolę.

Tymczasem Kruk i  Ostronos zasugerowali, że powinniśmy przeprowadzić

zamach podczas marszu zwolenników aborcji. Bez namysłu dałam im zielone

światło. Wiedziałam też, że zaangażuję w  to Błażeja. Wykorzystałam jego zły

nastrój i jeszcze bardziej go zgnębiłam. Nasłałam na niego swoich sojuszników

i  ponownie doprowadziłam do zniszczenia Burden. Załamany Błażej był gotów

zrobić wszystko, byle odzyskać to, co znów stracił. Spotkałam się z  nim więc

jako Abaddon i poinformowałam o zbliżającej się misji.

W ataku podczas Marszu Pro Choice zginęło kilka osób. Błażej poradził sobie

doskonale i  poprosił mnie o  przysługę. Chciał pozbyć się swojego ojca i  jego

zastępcy. Nasłałam więc na nich Kruka i  resztę. Nie sądziłam, że zawalą.

Dragiel i  Blicki przeżyli, a  Błażej miał do nas żal. Bałam się, że to popsuje

nasze stosunki i ześle na niego nieuchronną śmierć. Dopiero co mi zaufał, a ja

nagięłam dla niego zasady. Błażej powinien zginąć jak inni grzesznicy.

Wierzyłam jednak, że wkrótce stanie się taki jak ja i  odkupi swoje winy.

Kochałam go i  nie potrafiłam przestać. Musiałam nim jeszcze bardziej

wstrząsnąć, by doprowadzić go na skraj desperacji. Wykorzystałam nagranie,

które dostałam od Dawida Piekuty, i  odebrałam Błażejowi dostęp do Burden.

Mogłam to zrobić, bo wcześniej mój przyjaciel połączył się z  Brightspot, a  jako

władca na niższym poziomie rozwoju znalazł się pod moim panowaniem.

Wiedziałam, że utrata dostępu do Thunderworld kompletnie załamie Błażeja.

Mój przyjaciel coraz bardziej się staczał. Czekałam więc cierpliwie, aż się

opamięta. Byłam pozytywnie zaskoczona, gdy przyszedł na Marsz

Niepodległości i  uratował Kruka. Przytrzymałam go więc jeszcze trochę

w  niepewności i  by podgrzać atmosferę, zaczęłam randkować z  Bartkiem

Łysiakiem. Celowo zaprosiłam do siebie Błażeja w  tym samym czasie, gdy

widziałam się z  Bartkiem. Chciałam, by nas zobaczył. Myślałam, że może coś

sobie uświadomi i  o mnie zawalczy. Zaczęłam przekonywać samą siebie, że

Błażej tak naprawdę nie jest gejem, że to tylko taka faza i  z czasem mu

przejdzie. Po naszej konfrontacji jeszcze bardziej utwierdziłam się w  tym


przekonaniu. Wmawiałam sobie, że Błażejowi na mnie zależy. Myślałam, że

jest zazdrosny, ale boi się do tego przyznać. Musiałam więc wziąć sprawy

w swoje ręce.

Wkrótce obmyśliłam swój genialny plan. Chciałam z  pomocą Oświeconych,

a przede wszystkim Błażeja, przeprowadzić zamach na liceum Freuda. Miejsce,

którego mój przyjaciel nienawidził. Wierzyłam, że rozprawienie się raz na

zawsze z  przeszłością zbliży nas do siebie jeszcze bardziej. Pomogłabym

Błażejowi zamknąć trudny rozdział, a  przy okazji przelałabym krew

grzeszników. Po wszystkim ujawniłabym mu swoją tożsamość, ponownie

wyznała miłość. Dzięki temu już zawsze bylibyśmy razem, i to w obu światach.

Przez chwilę wierzyłam, że Błażej chciał mnie uchronić przed śmiercią, bo

odwzajemnił moje uczucie. Dzień przed zamachem rozważałam nawet

przerwanie misji i ujawnienie Błażejowi prawdy. Uznałam jednak, że zaczekam

i zrobię to w trakcie ataku. Chciałam dodać tej chwili podniosłości. To miał być

nasz moment.

Nie przewidziałam jednego – że w  momencie konfrontacji zszokowany Błażej

mnie postrzeli, a  potem popełni samobójstwo. Mógł mnie zabić, ale tego nie

zrobił. Dziś wiem, że nie darował mi życia z  miłości, tylko z  przyjacielskiej

troski. Ale i tak udowodnił mi, że nie zasługiwał na życie u mojego boku.

Błażej nie dorównywał Abaddonowi.

Nie mogłam nawet w  spokoju przeżyć żałoby, bo internet szybko zalał filmik

nakręcony przez jednego z  uczniów. Było na nim widać moment mojej

konfrontacji z  Błażejem. Myślałam, że zniszczenie szkolnych kamer załatwi

sprawę. Nie sądziłam, że w  chwili zagrożenia życia ludzie okażą się na tyle

głupi, by wyciągać telefony i  nagrywać. A  jednak… Popełniłam błąd, biorąc

ludzi za mądrzejszych, niż są w rzeczywistości.

Media szybko nastawiły społeczeństwo przeciwko mnie, a  jakby tego było

mało, do sieci wyciekła sekstaśma, którą nakręciłam z  Krystianem. Od

początku podejrzewałam, że to on za tym stoi. Nikt inny nie miał tego

nagrania. Czułam, że Krystian wypuścił filmik, by zemścić się na mnie za

zerwanie. Spotkałam się z nim, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Krystian


się nie przyznał, ale ja wiedziałam. Po prostu wiedziałam. Spojrzałam głęboko

w te jego smutne oczy i zyskałam potwierdzenie.

Nieustannie kłamałam. Udawałam biedną, pokrzywdzoną i  niczego

nieświadomą. Odkąd wylała się na mnie fala hejtu, szukałam sposobu na

odzyskanie dobrego imienia i  wyjście z  całej tej historii bez szwanku i  syfu

w  kartotece. Kontrowersje nie były mi na rękę. Musiałam oczyścić się ze

wszelkich podejrzeń i  znów stać się zwykłą dziewczyną. Tylko tak mogłabym

w  spokoju planować kolejne misje. Zamach we Freudzie był dla mnie tylko

pierwszym krokiem ku destrukcji. Wyobrażałam sobie, że cały świat płonie,

a  ludzie błagają o  litość. Myślałam o  Wacławie i  jego cennych naukach. Kilka

lat po zwolnieniu z  domu dziecka popełnił samobójstwo. Dowiedziałam się

o  tym, gdy próbowałam odnaleźć go w  internecie. Żałowałam, że się do tego

posunął, ale w pewnym stopniu go rozumiałam.

Wacław musiał zdać sobie sprawę z  tego, że nie miał racji. Ludzie nie

zasługują na jakąkolwiek litość. Nigdy się nie zmienią.

Dobrze, że od początku to wiedziałam.

Policja nic na mnie nie miała, choć bardzo by chciała. Nie sądzę, że Dragiel

przekupywał media, by rozsiewały nieprawdziwe informacje na mój temat

i  odwracały uwagę od jego syna. Hejt prawdopodobnie nakręcił się sam.

Czasem wystarczy jeden wpis na Twitterze czy Facebooku, by runęła lawina.

Wydarzyło się coś, czego nie przewidziałam, i musiałam się z tym zmierzyć.

Nie byłam szczera podczas spotkania z  Rafałem. Miał rację, to ja

poinformowałam policję o tym, że łączyło go z Błażejem coś więcej niż przyjaźń.

Zrobiłam to tamtego dnia, gdy spotkałam Strzelecką na cmentarzu przy grobie

Błażeja. Najpierw wmówiłam jej, że to Błażej od początku się do mnie zalecał.

Zrobiłam to, bo nie chciałam przyznać, że było odwrotnie. Później, gdy już się

rozstałyśmy, zaczęłam się wahać. Czułam, że w  tej kwestii nie mogę jej

okłamywać. Podbiegłam więc do samochodu policjantki i  powiedziałam jej

prawdę o  orientacji Błażeja. Wiedziałam, że to i  tak nic nie zmieni w  mojej

sprawie, a  Strzelecka być może spojrzy na mnie łaskawiej i  zobaczy

dziewczynę, która wystarczająco się już nacierpiała.


 

Starałam się spędzać jak najwięcej czasu w  Thunderworld, choć nie było to

łatwe. Rozważałam też usunięcie konta i  zerwanie wszelkich powiązań

z Oświeconymi. Tak byłoby najlepiej. Zrealizowałam w końcu pierwszy krwawy

plan i  wyżyłam się na tym okropnym świecie. Musiałam zatrzeć ślady, by

w  przyszłości bez przeszkód realizować kolejne misje, nie tracąc czasu na

odwracanie się za siebie. Żałowałam tylko, że nigdy nie odzyskam ukochanego

chłopaka. Tęsknota za Błażejem i  poczucie niesprawiedliwości rozrywały mnie

od środka. Ratowało mnie tylko malowanie obrazów – jeszcze smutniejszych

i  mrocznych. Wyrzucałam z  siebie całą negatywną energię i  zamykałam ją

w  zimnej komnacie w  swoim złotym pałacu w  Brightspot. Mój czas jako

Abaddona dobiegał jednak końca. Nie wiedziałam, czy przeżyję rozstanie ze

światem wirtualnym. Mogłam jedynie wierzyć, że za jakiś czas wrócę do niego

w innym wcieleniu…

Spotkanie z  Mikołajem Sójką spadło mi z  nieba. Mogłam odejść w  chwale jako

Abaddon, a przy okazji zrzucić z siebie wszelkie podejrzenia. Dowiedziałam się,

że Blicki za plecami Dragielów spiskował z prezydentem Warszawy. Spotkałam

się ze Sławkiem Osiejką i  poprosiłam go o  pomoc przy stworzeniu

niewykrywalnego adresu e-mail. Nie mogłam użyć zwykłego fejkowego konta,

którego użyłam, by wysłać Błażejowi link do Thunderworld. To byłoby zbyt

ryzykowne.

Wypytałam też Sławka o  tajne konta bankowe w  dark necie. Nie

wspomniałam w  mailu z  szantażem, że chcę, by Dragiel przelał pieniądze na

konto fundacji Pro Women. Podałam mu swoje konto. Wcześniej zapłaciłam

Sławkowi za milczenie. To porządny gość, ale wolałam mieć spokój. Wydałam

na niego większość swoich oszczędności, za które zamierzałam kupić rower.

Ostatecznie straciłam pieniądze, bo Dragielowie nawet nie widzieli moich

maili. Jestem pewna, że Blicki zatroszczył się, by do nich nie dotarły. To bardzo

komplikowało moją sytuację.

Mikołaj musiał zginąć, i  to zanim dojdzie do jego konfrontacji z  Blickim.

Zastępca Dragiela na pewno się domyślił, że to młody Sójka go nagrał.

Przestraszyłam się, że przyparty do muru Mikołaj wyjawi Blickiemu, że


przesłał mi kompromitujący go materiał. Wtedy byłoby po mnie. Blicki

poruszyłby niebo i  ziemię, by zrujnować mnie w  oczach opinii publicznej.

Zrobiłby ze mnie szantażystkę i  intrygantkę. Nikt nie miałby wątpliwości, że

stałam za zamachami we Freudzie. Nie lubiłam Blickiego i  najchętniej to jego

bym poświęciła, ale nie pasował do układanki. To nie on miał być ofiarą, która

pozwoliłaby mi zaznać spokoju.

Można powiedzieć, że wyświadczyłam Blickiemu przysługę – zlecając zabójstwo

Mikołaja, pozbyłam się niewygodnego świadka jego intryg. Kamil nie musiał

już więc drążyć tematu i  mógł dalej układać się ze starym Sójką. Pożar został

ugaszony. Potrzebowałam tylko kozła ofiarnego. Wybór był oczywisty.

To Krystian musiał odpowiedzieć za morderstwo.

Mój były chłopak od dawna miał z  Mikołajem na pieńku. Jakiś czas temu

wdał się z  nim w  bójkę, bo Sójka obrażał jego rodzinę. Poza tym Krystian

obracał się w  podejrzanym towarzystwie i  był znany z  radykalnych poglądów.

No i – co najważniejsze – był bratem szkolnego zamachowca. Nie mogłam sobie

wymarzyć lepszego kandydata na mordercę. Przez całą noc ustalałam wszystko

z Oświeconymi. Podczas gdy Wilk śledził Krystiana, Kruk i Ostronos czaili się

na Mikołaja. Wszystko musiało się perfekcyjnie zgrać. Wiedziałam, że będę

potrzebowała wiele szczęścia. Liczył się czas. Musiałam zabić Mikołaja, zanim

Blicki spróbuje rozwiązać sytuację.

Na szczęście tamtej nocy Krystian spotkał się ze swoimi kolegami, a  potem

wszyscy pojechali jego samochodem na Wilanów, prosto pod dom radnego

Mieczysława Listowca, który od pewnego czasu forsował pomysł wprowadzenia

w Warszawie programu LGBT-PL. Do jego postulatów należało między innymi

nauczanie o  równości w  stołecznych szkołach. Krystian nie miał alibi, bo gdy

Kruk i  Ostronos zabijali Mikołaja, mój były z  twarzą ukrytą pod kominiarką

terroryzował Listowca i  jego rodzinę. Przez trzy godziny pastwili się nad

przerażonymi ludźmi, dewastując ich dom, wyzywając i  bijąc polityka. Gdy

w  końcu się znudzili i  zapewne zniszczyli wszystkie nagrania z  monitoringu,

wyszli i odjechali, pozbywając się po drodze fałszywej rejestracji.

Krystian nie wiedział jednego – że w międzyczasie Kruk i Ostronos dołączyli

do Wilka, włamali się do auta Dragiela i  w rękawiczkach wymazali bagażnik

krwią Mikołaja. Mój były wracał do domu, nieświadomy, że niszcząc nagrania

z monitoringu, który według relacji Kruka był też zamontowany na ogrodzeniu,


pozbawił się szans na obronę w sprawie morderstwa. Wpadł w pułapkę własnej

nienawiści do ludzi i  świata. Gdyby powiedział policji, gdzie był tamtej nocy,

musiałby wsypać wszystkich swoich kolegów, a  to byłoby gorsze niż beknięcie

za zabójstwo, którego się nie popełniło.

Wiedziałam, że Krystian się nie wybroni. Los się do mnie uśmiechnął.

Pozostało mi tylko postawić kropkę nad i. Wysłałam Kruka na samodzielną

misję do Freuda w  dniu apelu z  okazji ponownego otwarcia szkoły. Miał się

dostać do środka, rozbijając szybę w  łazience dziewczyn. Znał dokładnie

rozkład budynku i wiedział, o której godzinie się pojawić.

Tak naprawdę nie chciałam, by Kruk kogokolwiek zabijał. Specjalnie stałam

przy drzwiach do sali gimnastycznej, by jako pierwsza go dostrzec i  w porę

zareagować. Wiedziałam, że będzie miał pistolet i  spróbuje mnie zabić. Nie

znał prawdziwej tożsamości Abaddona i  nie wiedział, że Abaddon w  ogóle tam

będzie, dlatego miałam przygotowaną zwięzłą formułkę, która wyjaśniałaby mu

wszystko. Zamierzałam mu rozkazać, by oddał mi broń, a  potem uderzył mnie

w  twarz, by zostawić ślady obrażeń po walce. Gdyby przypadkiem pojawił się

jakiś świadek, wdałabym się z  Krukiem w  udawaną szarpaninę, a  potem

śmiertelnie go postrzeliła. Kruk musiał zginąć bez względu na rozwój

wydarzeń. Nie mogłam się przed nim ujawnić i pozwolić mu żyć. To byłoby dla

mnie zbyt niebezpieczne. Wszystko miałam perfekcyjnie obmyślone.

A potem niespodziewanie podeszła do mnie Sylwia i zaczęła mnie zagadywać.

Gdy spostrzegłam idącego w  naszą stronę Kruka, odepchnęłam przyjaciółkę

tak mocno, że uderzyła głową o  ścianę i  na chwilę straciła przytomność.

Kłamałam, mówiąc, że wołałam o  pomoc, a  potem postrzeliłam go w  obronie

własnej. Gdy tylko powaliłam go na podłogę, powtórzyłam trzy razy: „To ja,

Abaddon. Nie strzelaj. To ja, Abaddon. Nie strzelaj. To ja, Abaddon. Nie

strzelaj”. Gdy Kruk zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia, przewróciłam się

na plecy i kazałam mu na mnie usiąść.

– No już, siadaj!

Kątem oka widziałam, że Sylwia leży nieruchomo na podłodze, a na korytarz

wyszło kilku uczniów. Rozkazałam kompletnie zaskoczonemu Krukowi oddać

mi pistolet. Przez moment się wahał, jakby nie dowierzał, że nastolatka była

zdolna zbudować wirtualne imperium i  połączyć je ze światem poza

Thunderworld. Jednak gdy chwyciłam pistolet, poluzował ucisk.


A potem go zabiłam, strzelając dwa razy w jego klatkę piersiową.
 

TERAZ
 

Opuszczam komnatę z moimi obrazami i spaceruję jasnym korytarzem. Potem

wychodzę na zewnątrz i  salutuję swojej licznej armii. Za chwilę Brightspot,

moje wirtualne imperium, przestanie istnieć. Wspaniała, potężna metropolia,

którą sama rozwinęłam, już zawsze będzie stanowiła dowód na to, że nie jestem

jedynie marną Połówką. Jestem kimś znacznie większym. Potrafiłam

funkcjonować jednocześnie w  dwóch rzeczywistościach i  zrealizowałam

pierwszą część swojego wielkiego planu.

Żałuję jednak, że kolejnych nie będę mogła wcielić w życie razem z Błażejem.

Muszę poświęcić świat Thunderworld i  przynajmniej na razie skupić się na

rzeczywistości offline. Tak będzie bezpieczniej. Być może niebawem tu wrócę

i  stworzę kolejną grupę wyznawców. Niczego nie wykluczam. Na razie nie

powinnam jednak zostawiać po sobie śladów, dlatego opuszczam grę, zanim

policja jakimś cudem powiąże ją z Błażejem. Wiem, że to mało prawdopodobne,

bo po śmierci Błażeja zniszczyłam jego miasto i  wymazałam z  Thunderworld

wszelki ślad jego działalności. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Po nieudanym ataku Kruka na szkołę staję się bohaterką. Sylwia publikuje

na Facebooku wzruszający filmik, w  którym dziękuje mi za to, że uratowałam

ją przed zamachowcem. Nagranie w  krótkim czasie udostępnia ponad

dwanaście tysięcy osób. Przez tydzień nie wychodzę z  łóżka, udając rozbitą

psychicznie. Moi starzy mówią dziennikarzowi jednego z  tabloidów, że

przeżywam traumę i  potrzebuję czasu, by dojść do siebie. Wszyscy mi

współczują, a  internauci w  komentarzach podkreślają, że na moim miejscu

pewnie by spanikowali. Cudowna Dziewczyna staje się Cudowną Obrończynią.

Po powrocie do szkoły dyrektor odznacza mnie medalem za wybitne zasługi

dla liceum Freuda, a  media zabijają się o  możliwość przeprowadzenia ze mną

wywiadu. Odmawiam wszystkim. Nie zależy mi na popularności, bo ona ma

dwa oblicza. W  jednej chwili ludzie się tobą interesują, bo cię podziwiają, a  w

kolejnej śledzą twoje życie, czekając na twój upadek. Poza tym nie o  to w  tym

wszystkim chodziło. Chciałam tylko odzyskać dobre imię dla dobra kolejnych

misji.

Zabiłam około stu osób.

Następnym razem zlikwiduję o wiele więcej.


Mama i  tata przechodzą samych siebie. Nagle zapomnieli o  tym, jak mnie

traktowali przez ostatnie lata. Stałam się ich oczkiem w  głowie i  na każdym

kroku powtarzają, jak bardzo są ze mnie dumni. Nasz dom nie jest już

twierdzą, do której nikt nie ma wstępu. Teraz każdy pragnie przyjaźnić się

z rodziną Almondów.

Staram się zachowywać normalnie i  nie wywoływać konfliktu ze starymi,

chociaż nimi gardzę. Bardziej niż kimkolwiek. Zasługują na śmierć i pewnie ją

na nich ześlę, ale jeszcze nie teraz. Niech korzystają z chwilowego rozgłosu, bo

wkrótce wyprowadzę się z domu i zacznę żyć na własną rękę. Nie chcę mieć nic

wspólnego z  tymi egoistycznymi potworami. Wrócę do nich, gdy uznam, że

nadszedł ich czas.

Krystian wyszedł z aresztu za kaucją i czeka na proces. Z tego, co wiem, nie

powiedział policji, gdzie tak naprawdę był w  noc zabójstwa Mikołaja. Idzie

w  zaparte i  tłumaczy, że jest niewinny. Nie życzę mu więzienia, ale będzie dla

mnie lepiej, jeśli tam trafi.

Ludzie nie patrzą już na mnie krzywo, gdy odwiedzam groby zabitych

uczniów i nauczycieli. Ostatnio złożyłam na pomniku Błażeja biały wieniec. Na

cmentarzu byli akurat jego rodzice. Na mój widok pani Dragiel się rozpłakała

i przeprosiła za to, że podejrzewała mnie o nakłonienie Błażeja do zamachu.

–  Internet to straszne miejsce… Naprawdę uwierzyłam w  to wszystko, co

o tobie pisano.

Przytuliłam ją i  powiedziałam, że się nie gniewam. Kto wie, może czasem

wpadnę na kawę do niedoszłej teściowej. Na razie jednak nie chcę się z  nimi

spoufalać. Zrobię to, gdy Krystian na dobre zniknie z mojego życia.

Patrzę, jak moje miasto znika we mgle. Za chwilę będzie po wszystkim.

Czuję, jakbym bezpowrotnie traciła część siebie. Wiem jednak, że nie mam

innego wyjścia.

Nie widzę już szczytów wysokich gór. Gęsta mgła sunie wzdłuż zbocza gór

i  dociera do obrzeży miasta. Potem pochłania wieżowce i  zbliża się do mojego

pałacu.

Moja armia znika. Mgła jest coraz bliżej i  lada moment ja też w  niej zniknę.

Żegnaj, Brightspot. Żegnaj, Thunderworld.

Ekran robi się czarny. Po chwili pojawia się na nim biały napis „GRA

SKOŃCZONA”. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że każdy koniec jest

początkiem czegoś piękniejszego. I znacznie większego.

Moja misja uwolnienia świata od grzechu dopiero się rozpoczęła. Nie spocznę,

póki wszystkie kontynenty nie spłyną krwią. Na świecie nie ma dobra. Teraz
rozumiem to jeszcze lepiej. Ziemia to piekło, a ludzie to diabły.

Wszyscy muszą zginąć.


 

SPIS TREŚCI
 

Karta tytułowa

Cytat

PROLOG. 18 GRUDNIA 2020 ROKU

CZĘŚĆ 1

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. TRZYNAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. DWANAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. DWANAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

TERAZ

BŁAŻEJ. JEDENAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. JEDENAŚCIE MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

CZĘŚĆ 2

KAJA. KIEDYŚ

BŁAŻEJ. DZIEWIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. DZIESIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. OSIEM MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

BŁAŻEJ. SIEDEM MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

CZĘŚĆ 3

KIEDYŚ

BŁAŻEJ. PIĘĆ MIESIĘCY PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. CZTERY MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ
BŁAŻEJ. TRZY MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. DWA MIESIĄCE PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. MIESIĄC PRZED TRAGEDIĄ

KAJA. TERAZ

BŁAŻEJ. TRZY TYGODNIE PRZED TRAGEDIĄ

DWA TYGODNIE PRZED TRAGEDIĄ

DZIEŃ TRAGEDII

KIEDYŚ

BŁAŻEJ. DZIEŃ TRAGEDII

KAJA. KIEDYŚ

TERAZ

KIEDYŚ

TERAZ

Karta redakcyjna
Copyright © by Marcel Moss, 2020

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez

wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz

rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2021

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Five Buck Photos/Shutterstock

Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki

Korekta: Martyna Kałan/Słowne Babki

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

darkhart@wp.pl

eISBN: 978-83-8195-441-9

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

kontakt@wydawnictwofilia.pl

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe

You might also like