You are on page 1of 400

Copyright © Remigiusz Mróz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Joanna Zalewska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

Fotografie na okładce:

© Nejron Photo / Shutterstock

© Vladimir Gjorgiev / Shutterstock

© VladimirFLoyd / iStock by Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66981-73-7

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl
 

Dla Karola i Włodka,

dla Włodka i Karola,

przestańcie do mnie dzwonić.


 

Nullum scelus rationem habet

Żadna zbrodnia nie ma uzasadnienia


 

Rozdział 1
 

Operacja Usunięcia Klejnotów


 

1
 

Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro

Skylight
 

Obserwowanie osoby, która na własne życzenie kompromituje się na

wizji, było osobliwym doznaniem – szczególnie kiedy ta osoba miała

niebawem zostać klientką. Dziewczyna udzielająca wywiadu

w telewizji jeszcze o  tym nie wiedziała, ale tylko jeden telefon dzielił

ją od tego, by być reprezentowaną przez Joannę Chyłkę.

Prawniczka podjęła decyzję tu i  teraz, stojąc przed dużym OLED-

em w  zatłoczonym open spasie i  przyglądając się rozmowie na

antenie NSI. Wokół panował standardowy kociokwik, Joanna była

jednak od niego całkowicie odseparowana. Skupiała się wyłącznie na

mamrotaniu dziewczyny, która ewidentnie cierpiała na przypadłość

zwaną gargantuicznym kacem.

Oprócz tego sprawiała wrażenie, jakby pochodziła z  innej planety

i  dopiero co zmaterializowała się na Ziemi, nie mając pojęcia, jak

wejść w ludzki konwenans.

– Moje dziecko nie żyje – oznajmiła nieobecnym, wyzutym z emocji

głosem.

–  Tak – potwierdziła nieco skołowana dziennikarka. – Ciało pani

syna odnaleziono dziś rano na terenie placu zabaw na…

– Ciało?
Kamerzysta zrobił perfidne zbliżenie na twarz dziewczyny, a Chyłka

zmrużyła oczy, przyglądając się jej mimice.

–  Znajdowało się w  wózku – dodała reporterka, której ta rozmowa

musiała trafić się jak ślepej kurze ziarno.

Joanna jej nie kojarzyła, a  znała z  widzenia większość reporterek

NSI. Ta dopiero zaczynała, może nawet przypadkiem dostała tę

sprawę, a potem jakimś cudem udało jej się odnaleźć dziewczynę.

Nagrywali w mieszkaniu z pewnością należącym do matki. Musiała

otworzyć drzwi jeszcze w  stanie mocno wskazującym – i  nie zdążyła

uświadomić sobie, jak wielki błąd popełniła.

– Zostawiła pani ten wózek na placu zabaw w Łazienkach?

– Ale…

– Czy wie pani, co się wydarzyło?

–  O czym ty mówisz? – odparła dziewczyna i  wyglądała, jakby

miała zamiar potrząsnąć głową.

Trwała jednak w  całkowitym bezruchu, ze wzrokiem utkwionym

w oczach rozmówczyni. Zdawała się nie uzmysławiać sobie obecności

kamery ani nie rejestrować, co się dzieje. Nie docierały do niej

kolejne pytania wypowiadane przez dziennikarkę.

A było ich sporo. Chyłka także miała je w głowie.

Czy ta dziewczyna zabiła swoje dziecko? Czy porzuciła nocą wózek

na placu zabaw? Czy była tak porobiona, że nic z  tego nie

pamiętała?

W tej chwili wyglądała na mocną kandydatkę do miana osoby,

której urwał się film, ale równie dobrze mogła udawać.

– Gdzie jest Szymuś? – rzuciła.

Kamerzysta oddalił nieco, a  reporterka niepewnie zerknęła

w obiektyw, jakby u widza szukała jakiegoś wsparcia.

– Jak sama pani przed momentem powiedziała…

– Kim ty w ogóle jesteś? – ucięła dziewczyna.

Kończ tę rozmowę i  wyrzuć dziennikarkę z  chałupy, zasugerowała

jej w duchu Joanna. Im dłużej to będzie trwało, tym większe święto

odbędzie się dzisiaj w  siedzibie prokuratury okręgowej przy

Chocimskiej.

Tamtejsi oskarżyciele już musieli zacierać ręce.


–  Czego ode mnie chcesz? – dodała dziewczyna, patrząc

konfrontacyjnie na reporterkę. – I gdzie jest mój syn?

– Jak sama pani mówiła…

– On żyje.

– Przed momentem otworzyła mi pani drzwi i sama powiedziała, że

nie – odparła dziennikarka.

Chyłka miotnęła pod nosem sążniste przekleństwo. Paderborn albo

inna kreatura zrobi z  tego użytek na sali sądowej – choć nawet

argument, że matka ewidentnie wiedziała o  zdarzeniu, będzie dało

się zbić.

Oczywiście pod warunkiem, że dziewczyna uzyska dobrą

reprezentację.

–  Porzuciła pani swoje dziecko na placu zabaw? – dodała

reporterka. – Czy tak było?

– Ja nie…

Dziennikarka dała jej chwilę, ale nie doczekała się żadnej

odpowiedzi.

– Zamordowała pani swojego syna?

Au, to musiało zaboleć kogoś w  realizatorce NSI. Reporterka

z  pewnością dostanie dzisiaj burę za to, że z  poważnej stacji robi

telewizyjny odpowiednik „Super Expressu”. Choć z  drugiej strony

ten całkowicie nieprofesjonalny wywiad właśnie stał się głównym

źródłem wszystkich newsów, które dziś pojawiają się na temat

sprawy.

– Co? – rzuciła matka. – Wynoś się stąd.

– Powiedziała pani, że…

– Wypierdalaj! – ryknęła dziewczyna, odpychając ją.

Przynajmniej jeden gest, za który można ją pochwalić, skwitowała

w duchu Joanna.

Nie mając wielkiego pola manewru, dziennikarka i  jej operator

zaczęli niespiesznie kierować się do wyjścia, starając się przy tym

jeszcze wyciągnąć coś z  kobiety. Dostali jedynie kolejne

przekleństwa, których nie zdążono wypikać na antenie.

Sytuacja musiała być naprawdę dynamiczna, bo normalnie

puściliby materiał z  minimalnym opóźnieniem, by uniknąć takich

wpadek. To szło autentycznie na żywo.


– Trucizno?

Chyłka dopiero teraz zorientowała się, że ktoś obok niej stoi.

Ledwo ta świadomość do niej dotarła, poczuła znajome perfumy

i  coś, co potrafią rozszyfrować jedynie osoby połączone

nierozerwalną nicią prawdziwego uczucia. Aurę? Bliskość? Trudno

było sprecyzować, ale w  gruncie rzeczy sprowadzało się to do

duchowego odpowiednika ciepłego koca, którym człowiek owija się

w chłodny zimowy wieczór.

– Co robisz? – dodał Kordian.

– Modlę się o to, żeby dziecko odziedziczyło po mnie rozum.

– Hm?

– Właściwie wygląd też.

– Czekaj…

– I na dobrą sprawę wszystko inne.

Oryński patrzył na nią z rękoma skrzyżowanymi na piersi, Joanna

posłała mu jednak tylko krótkie spojrzenie, po czym wróciła do

obserwowania przepychanki na klatce schodowej jakiegoś bloku.

– To co ma mieć po ojcu? – spytał Zordon.

– Najlepiej nic.

– Świetnie.

–  A jeśli już koniecznie coś chcesz mu przekazać w  genach, to

niech to będzie uległość wobec mnie. Zaoszczędzimy sobie nieco

problemów wychowawczych.

Kordian odchrząknął cicho i  powiódł wzrokiem po otwartej

przestrzeni biurowej.

– Może dokończmy ten temat, kiedy…

–  Kiedy wreszcie zrobisz mi tego bachora? – ucięła Chyłka pod

nosem, nie odrywając spojrzenia od telewizora. – Kwestia czasu.

Przy naszej częstotliwości spółkowania, raczej krótkiego.

– Miałem…

–  Możemy zresztą przystąpić do dzieła – dodała Joanna,

podciągając lewy rękaw żakietu. – Akurat mam czterdzieści sekund

wolnego.

– Miałem na myśli raczej inne okoliczności.

– A co ci tu nie pasuje? – odburknęła Chyłka.

– Ludzie.
–  Nikt nas nie słucha – odparła Joanna i  machnęła ręką. –

Wszyscy zapierdalają tutaj jak zespół PR-owy polityków, którzy

przejebali siedemdziesiąt milionów złotych na nieodbyte wybory,

a teraz trzeba to jakoś…

Urwała, obracając się przez ramię. Wyglądało na to, że robota

w  brojlerni się zatrzymała i  nastała dziwna, na wskroś niepokojąca

cisza. Wydawała się całkowitą aberracją, która nie miała prawa

wystąpić.

Chyłka uzmysłowiła sobie, że praktykanci nie interesują się jej

wymianą zdań z  Zordonem, ale tym, co widniało na ekranie

telewizora. Dziennikarka opuściła blok i  znalazłszy się wraz

z  operatorem na zewnątrz, kontynuowała relację, tym samym

pokazując całemu światu, gdzie znajduje się mieszkanie dziewczyny.

Niedobrze. Aż do teraz Joanna była jedyną osobą, której poza

reporterką udało się to ustalić.

–  Dla tych z  państwa, którzy dopiero teraz do nas dołączyli,

przypominam najważniejsze fakty – ciągnęła kobieta. – Dziś

o  poranku jedna ze stałych bywalczyń placu zabaw w  Łazienkach

Królewskich odkryła porzucony wózek, w  którym znajdowały się

zwłoki kilkumiesięcznego dziecka. Nasze źródła potwierdzają, że jego

matką jest Judyta Brzostowska, której właśnie złożyliśmy wizytę.

Joanna i  Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami, oboje

obracając w  głowie przepisy prawa i  zasady wykonywania zawodu,

które właśnie mogły zostać złamane przez dziennikarkę.

–  Młoda kobieta wpuściła nas do środka po kilkuminutowym

dzwonieniu do drzwi – ciągnęła. – Cuchnęło od niej alkoholem,

sprawiała wrażenie, jakby ledwo trzymała się na nogach. Kiedy tylko

otworzyła drzwi, oznajmiła, że jej dziecko nie żyje, mimo że to nasza

relacja na żywo była pierwszą, która podniosła ten temat.

Nie wyglądało to ciekawie dla Judyty Brzostowskiej, a nieopierzona

reporterka z  każdym słowem pogarszała nie tylko swoją szansę na

poważną karierę w mediach, ale też powodzenie linii obrony.

– Chyłka… – odezwał się cicho Oryński.

– No?

– To nie jest dobra sprawa.


Joanna w końcu się do niego obróciła, uznając, że dowiedziała się

już z telewizji wszystkiego, co ta miała do zaoferowania.

–  Żartujesz? – odparła. – Każdy prawnik w  Warszawie się na to

rzuci. Ale tylko jeden skutecznie.

– Daj spokój. Do niczego nam to…

– Przeciwnie, mój małżeński parobku – ucięła, a potem obróciła się

i ruszyła na korytarz. – Potrzebujemy czegoś takiego.

Kordian skierował się za nią do jej biura, odprowadzany wzrokiem

przez większość tłoczących się w  norzeoborze stażystów,

praktykantów i aplikantów. Musieli zastanawiać się nad tym samym

co on.

– Naprawdę chcesz bronić dzieciobójczyni? – jęknął.

Wiedziała, dlaczego pyta. Ale już nieraz udowodniła, że potrafi

grubą kreską oddzielić sprawy zawodowe od prywatnych.

– Chcę czy nie, mówię ci, że potrzeba nam czegoś takiego.

– Po co?

– Żebyś się głupio pytał.

– A oprócz tego?

Otworzyła drzwi do gabinetu, ale zanim weszła do środka, posłała

mu krótkie spojrzenie.

–  A ile chcesz tu funkcjonować pod panowaniem tego obsranego

dyktatora, dla niepoznaki zwanego Mariuszem Klejnem?

Kordian ponaglił ją wzrokiem, a  potem wszedł za nią do środka

i zamknął drzwi.

–  Potrzebujemy poparcia wśród wspólników, Zordon – dodała

Joanna. – A  nie zdobędziemy go, broniąc niesłusznie skazanych,

wysiedlonych i  skrzywdzonych. Musimy ustrzelić jakąś naprawdę

głośną sprawę, a ta z pewnością taka będzie.

Chyłka usiadła za biurkiem, po czym wyłożyła nogi na blacie

i sięgnęła po komórkę.

–  Głośną? – odparł pod nosem Oryński. – Ona będzie ogłuszająca.

Ale wątpię, czy w tym dobrym sensie.

– W najlepszym.

– Aha.

–  Dzięki czemu zwycięstwo w  sądzie wybrzmi jak wiertarka

u sąsiada w spokojny weekendowy poranek.


Kordian nie wydawał się przekonany.

– Porażka będzie równie donośna – zauważył.

– No i? Ktoś zamierza przegrywać?

–  Raczej nikt nigdy – odparł cicho Oryński. – Ale zamiar to jedno,

a rzeczywistość to drugie.

– W moim przypadku to są rzeczy równoznaczne.

Na tym etapie musiał już wiedzieć, że nie istnieje żaden

hipotetyczny sposób na przekonanie jej, że to zły pomysł. Mimo to

się nie poddawał.

–  Jeśli zostawiła tam dziecko, bo mocno zachlała, to w  najlepszym

wypadku ugrasz nieumyślne spowodowanie śmierci – powiedział

Zordon. – Tyle że w  takim wypadku ktoś widziałby wózek,

zareagowałby szybciej. Na placu zabaw musieli być przecież ludzie.

Joanna się nie odzywała, starając się wyobrazić sobie taki

scenariusz, w  którym ta wersja mogłaby się obronić. Na żaden nie

wpadła. Nawet jeśli wieczorem przed zamknięciem Łazienek plac był

pusty, to z  pewnością mijali go spacerowicze, biegacze i  straż

muzealna.

– Bardziej prawdopodobne jest, że zabiła to dziecko i schowała tam

jakoś wózek, kiedy było już pusto – kontynuował Oryński,

nieświadomie idąc tym samym tokiem rozumowania co Chyłka. –

A w takim wypadku mamy drugą matkę Madzi z Sosnowca.

– Niezupełnie.

Kordian się skrzywił, ewidentnie chcąc zgłosić zdanie odrębne.

–  Waśniewska na początku wydawała się niewinna – dodała

Joanna. – Wszyscy przyjmowali jej wersję, że doszło do porwania.

Pamiętasz te wywiady w mediach i inne sprawy?

Oryński niepewnie skinął głową.

–  W tym wypadku od samego startu dziewczyna będzie pod

ostrzałem – zauważyła Chyłka. – Media pożrą ją na surowo, ludzie

będą chcieli zlinczować i  nawet papież nie będzie mówił, że wszyscy

jesteśmy winni.

– No to świetnie. Wprost idealnie.

–  Jeśli rozumiesz przez to, że narobi się piękna chryja, z  której

ochoczo skorzystamy, to tak.

– Rozumiem przez to, że…


– Zordon.

– Tak?

– To było retoryczne zdanie.

– Ale…

–  Ale gadasz naprawdę sporo jak na kogoś, kto nie ma absolutnie

nic do powiedzenia.

– Posłuchaj…

–  Ty mnie posłuchaj – ucięła. – Albo zaraz się zamkniesz jak lasy

państwowe na początku pandemii, albo ja to zrobię za ciebie.

Decyzja podjęta.

Oryński otworzył usta, ale nie zdążył zaoponować, gdyż rozległo się

pukanie do drzwi. Zerknął z  niedowierzaniem na zegarek, jakby

musiał się upewnić, że naprawdę jest przed południem.

–  Spokojnie – rzuciła Joanna. – Wydałam jednorazowe,

ograniczone czasowo pozwolenie na zawracanie mi dupy.

Mimo że faktycznie tak było, drzwi otworzyły się wolno, a chłopak,

który zajrzał do środka, zrobił to tak ostrożnie, jakby kroczył po polu

usłanym niewybuchami.

– Właź – poleciła Chyłka. – Tylko się nie rozgaszczaj.

Młody stażysta lub praktykant przekroczył próg i  zatrzymał się

w  bezpiecznej odległości, zostawiając drzwi otwarte, pewnie na

wszelki wypadek.

– Raportuj.

– No więc Ani i Bartkowi udało się…

– Komu?

– Ani i Bartkowi.

Chyłka przewróciła oczami i głośno westchnęła.

–  Gdybym chciała gadać z  kimś, kto jest gęsty jak czarna dziura

i równie światły, skorzystałabym z  obecności męża – oznajmiła. – Ty

miałeś po prostu dać znać, jak sprawa będzie załatwiona.

–  No więc właśnie… Pani mecenas wysłała dwójkę praktykantów

do tej kobiety z telewizji, która…

– A, no. Trzeba było tak od razu.

Młody głośno przełknął ślinę, a  pierwsze krople potu

zaanonsowały swoją obecność tuż przy linii włosów na czole.

– Wysłałaś tam brojlery z noryobory? – jęknął Kordian.


– Jak tylko zobaczyłam relację na NSI. Szybki telefon i wiedziałam,

skąd nadaje ta siksa, jeszcze zanim cały świat zobaczył nazwę ulicy.

– Lepiej być nie może…

–  W dodatku to dwójka naszych najlepszych, najbardziej

perspektywicznych ludzi. Studiowali w  Zurychu, mają jakieś

doktoraty i…

– I nawet nie kojarzyłaś ich z imion.

– Bo posługuję się ich nazwiskami.

– Ta? I jak niby brzmią?

– Drzach i Suchy.

Zordon przechylił głowę na bok, przypatrując jej się uważnie.

Wciąż niesamowitą frajdę sprawiało jej to, że po tylu latach bliskiej

znajomości znał ją na wylot, a  jednocześnie nigdy nie potrafił

stwierdzić, czy robi sobie jaja, czy nie.

– Śledzę losy naszych młodych następców, Zordon.

– Jasne.

Chłopak stojący w progu cicho odchrząknął, chcąc w jak najmniej

inwazyjny sposób o  sobie przypomnieć. Chyłka przeniosła na niego

wzrok.

– Dobra – rzuciła. – Udało im się czy nie?

– To znaczy… jakby…

– Streszczaj się – przerwała mu Joanna. – Bo twoja obecność tutaj

jest równie pożądana jak zastanie ciepłej deski w publicznym kiblu.

– Dobrze, ja…

– Ty.

Młody adept sztuki prawniczej w  końcu zrezygnował z  przekazu

werbalnego i  po prostu sięgnął po komórkę. Zbliżył się powoli do

biurka i podał ją Chyłce.

– Zapomniała im pani dać swój numer – zauważył.

– Niczego nie zapomniałam.

Joanna zerknęła na wyświetlacz, gdzie już był wybrany właściwy

kontakt podpisany jako „Drzach”. Stuknęła palcem w  ekran,

a  potem położyła komórkę na biurku i  włączywszy głośnik,

machnęła ręką na praktykanta.

– Ale telefon…

– Wróci do ciebie w stanie niepokalanym.


– Tylko że ja czekam…

–  To poczekaj gdzie indziej – poradziła Chyłka. – No już, won.

Szczęść Boże na motorze.

Ledwo młody się wycofał, Anna odebrała. Nie zdążyła jednak

powiedzieć ani słowa, bo kiedy czas rozmowy zmienił się z  00:00 na

00:01, Joanna już wkroczyła do akcji.

– I? – rzuciła. – Zrobiliście, co trzeba? Jak nie, to nie radzę wracać

do kancelarii, bo wszystkie globalne kryzysy, które się ostatnio

wydarzyły, będą niczym w porównaniu z tym, jak was przewalcuję.

– Właściwie to…

–  Mówię poważnie – zastrzegła Chyłka. – Z  ręką na miejscu, gdzie

powinno znajdować się serce.

Anna potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli.

–  Udało nam się porozmawiać z  matką – odezwała się w  końcu. –

Otworzyła nam drzwi chwilę po tym, jak ta dziennikarka wyszła.

– I?

–  Przedstawiliśmy się, powiedzieliśmy, że będzie potrzebowała

dobrego obrońcy, a my…

–  A wy zostaliście wysłani przez najlepszego – dopowiedziała

Chyłka. – Jaki był efekt?

–  Taki, że kiedy tylko wspomnieliśmy o  pani mecenas, ta kobieta

praktycznie nas wyrzuciła.

Joanna i  Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami nad

komórką, po czym oboje wbili w  nią wzrok, jakby mogli coś z  niej

wywróżyć.

–  Oznajmiła, że nie chce mieć z  panią mecenas nic wspólnego,

a na koniec dorzuciła, że i tak jest już przez kogoś reprezentowana.

– Przez kogo?

Odpowiedziało im chwilowe wahanie.

– Przez Kordiana Oryńskiego – powiedziała Anna.


2
 

ul. Narbutta, Mokotów


 

– Tylko żeby się nie okazało, że to znowu jakaś twoja była – odezwała

się Chyłka, wysiadając z iks piątki.

Kordian wahał się przez moment, zanim z  głośnym westchnięciem

otworzył drzwi i  wyszedł na zewnątrz. Oboje rozejrzeli się po

niepozornej ulicy, starając się zlokalizować blok, pod którym za nie

więcej niż parę minut zjawi się cała chmara mediów.

–  Mówię ci, że do dziś nigdy nie słyszałem o  żadnej Judycie

Brzostowskiej.

– Ani nie kojarzysz z widzenia?

– Zupełnie.

– To rusz głową.

– Ruszam.

–  W sumie to i  tak niewiele da – odparła pod nosem Joanna. –

Masz tylko dwie szare komórki, w  dodatku obydwie nieustannie

rywalizują o to, by znaleźć się na trzecim miejscu.

– Co?

Chyłka machnęła ręką, po czym wreszcie zlokalizowała właściwy

numer klatki. Ruszyli szybkim krokiem w jej kierunku, świadomi, że

nie mają czasu do stracenia. Kiedy rozpocznie się medialna burza,

Judyta nie będzie chciała gadać z nikim, nawet z prawnikami.

Być może wyjąwszy tego jednego, który rzekomo ją reprezentował.

Joanna zatrzymała się przy drzwiach i  wcisnęła guzik domofonu.

Oboje byli równie skołowani tym, co usłyszeli od młodych prawników

– żadne z  nich jednak nie potrafiło ułożyć w  miarę sensownego

wyjaśnienia.

Anna przekazała im tylko, że dziewczyna początkowo wyraźnie nie

miała zamiaru dodawać nic poza tym, że Joanna Chyłka jest

ostatnią osobą, którą chciałaby na swojego adwokata. Potem

nastąpiło długie wahanie, jakby Judyta zastanawiała się, ile może

powiedzieć. I ostatecznie rzuciła, że broni jej Oryński.


–  Może zdalnie zawarłeś z  nią jakąś umowę? – odezwała się

Chyłka, po raz kolejny naciskając guzik.

Rozległ się cichy dźwięk, ale nikt nie odebrał.

– Raczej bym pamiętał.

–  No nie wiem, ostatnimi czasy twoja pamięć nieco szwankuje –

zauważyła Joanna. – Przykładowo, zapomina ci się wynieść śmieci.

– Jestem dopiero dzień po terminie.

–  Który był zawity – zauważyła stanowczo Chyłka. – Jasno ci

zakomunikowałam rygor prawny w tym konkretnym wypadku.

– Tak, tak…

–  Ale chyba nie dość klarownie wyjaśniłam ci, jakie uprawnienia

przysługujące podmiotowi definitywnie wygasną wraz z przepadkiem

tego terminu.

– Wyjaśniłaś.

Wreszcie rozległo się magnetyczne buczenie zamka, a  Joanna od

razu popchnęła drzwi. Dziwne. Nikt się nie odezwał, nikt nie pytał,

kto zjawił się pod klatką. Może Judyta widziała ich z okna?

– Na wszelki wypadek doprecyzuję – ciągnęła Chyłka, wchodząc po

schodach na piętro. – Otóż jeśli pozostaniesz w  dalszej zwłoce

z  wypełnianiem swoich ustawowych obowiązków, uruchomię

dyspozycję z  artykułu czwartego paragrafu pierwszego umowy

małżeńskiej.

Kordian podrapał się po karku, nie bardzo potrafiąc sobie

przypomnieć, jaką konkretnie normę Joanna tam umieściła. Cały

ten akt miał wprawdzie tylko kilka stron, ale został promulgowany

niedawno i  Oryński nie miał jeszcze okazji przyswoić go na tyle, by

wyciągać konkretne postanowienia z pamięci.

Joanna jednak najwyraźniej nie miała z tym problemu.

–  Jest tam sankcja, która zwalnia dłużnika z  zaspokajania

wierzyciela – dodała. – Przekładając to na Zordonowe: zero seksu.

Oryński mruknął cicho.

– A mogę wnieść o przywrócenie terminu? – spytał.

– Tylko jeśli wykażesz, że uchybiłeś mu z powodu siły wyższej albo

zdarzeń losowych.

– Tak było.
–  Naprawdę? – zapytała Chyłka, zatrzymując się przed drzwiami

mieszkania. – I  co się stało? Worek ze śmieciami, który stoi od

wczoraj w  przedpokoju, magicznie przykleił się do podłogi i  nie da

się go podnieść? Czy po prostu nabiera mocy prawnej?

Kordian chciał odpowiedzieć, co z  pewnością doprowadziłoby do

pogorszenia jego pozycji negocjacyjnej, szczęśliwie jednak drzwi się

otworzyły. W  progu stała niby ta sama osoba, którą widzieli

w telewizji – a jednocześnie zupełnie inna.

Judyta znalazła czas, by się ubrać, uczesać i umalować. Sprawiała

wrażenie, jakby przygotowała się do sesji zdjęciowej.

–  No nieźle – mruknęła Joanna, przesuwając wzrokiem po jej

twarzy. – Gdybyś zeżarła cały ten make-up, to przynajmniej byłabyś

piękna w środku.

Brzostowska zgromiła ją spojrzeniem. Nie wyglądała na

zaskoczoną ani tego typu uwagą, ani obecnością prawniczki.

Przeciwnie.

– Postawiłam sprawę jasno…

–  A ja to zignorowałam – ucięła szybko Chyłka. – Za co właściwie

powinnaś być mi wdzięczna, o ile szukasz najlepszej obrony.

– Niczego nie szukam.

Judyta spojrzała na Oryńskiego, jakby chciała powtórzyć to, co

przekazała dwójce młodych prawników. Nie miała jednak ku temu

okazji.

–  Ewidentnie mamy do pogadania – rzuciła Joanna. – Możemy

wejść?

– Ty z całą pewnością nie.

Chyłka zmarszczyła czoło, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie,

że ta dziewczyna nie robiła sobie jaj i  z  jakiegoś powodu naprawdę

nie miała zamiaru zgodzić się na reprezentację ze strony osoby,

która słynęła z wyciągania ludzi ze znacznie głębszego bagna.

Znów zerknęła na Kordiana.

– On może wejść.

– On idzie w pakiecie. Tylko tak działamy.

– To pora się pożegnać – odparła twardo Brzostowska.

Joanna postąpiła krok w jej kierunku.


–  Po pierwsze, prawnik się nie żegna – zauważyła. – Prawnik

wygłasza mowę końcową.

– To świetnie, ale…

–  Po drugie, on beze mnie to jak Lewandowski bez piłki – ciągnęła

Chyłka. – Niby ten sam, ale co z tego, skoro nie pogra.

Judyta zaczęła zamykać drzwi, ale natrafiła na wyraźny opór,

kiedy Joanna złapała za klamkę.

– Puszczaj – syknęła. – Albo wezwę…

–  Nie musisz nikogo wzywać – wpadła jej w  słowo Chyłka. – Za

moment będą tu wszyscy: dziennikarze, paparazzi, policja,

prokuratura, reporterzy, wysłannicy brukowców, ghostwriterzy,

może nawet ludzie z  Tańca z  Gwiazdami. Wszyscy będą chcieli

jednego: zrobić z  ciebie jak największą bestię bez serca, która

z zimną krwią zamordowała swoje kilkumiesięczne dziecko.

Oryński przypatrzył się reakcji Judyty, ale niewiele mógł z  niej

wyczytać. Złość, która odmalowała się na jej twarzy na widok Chyłki,

wydawała się constans.

–  Całe to gówno, które na ciebie spadnie, będzie nie do

udźwignięcia przez żadnego adwokata – kontynuowała mimo to

Joanna. – Oczywiście każdy będzie chciał spróbować, bo kroi się

wyjątkowo głośna sprawa. Ale tylko jeden może sobie z tym poradzić.

I jeśli masz jakieś rozeznanie, to musisz być tego świadoma.

Brzostowska w  końcu puściła klamkę, a  potem zbliżyła się nieco

do progu. Powoli podniosła dłoń na wysokość wzroku Chyłki, po

czym pokazała jej środkowy palec.

– W dupę to sobie wsadź, jeśli musisz – zasugerowała Joanna. – Im

szybciej, tym lepiej, bo czas działa na naszą…

–  Nie ma żadnych nas – ucięła Judyta. – Nie rozumiesz tego

jeszcze?

Chyłka wyraźnie nie zamierzała odpuszczać, co niechybnie

doprowadziłoby do eskalacji tego konfliktu. Na tym etapie Kordian

widział już, że dziewczyna nie zmieni zdania. Z  jakiegoś powodu

Joanna była ostatnią osobą, którą ta chciała dopuścić do swojej

sprawy.

Oryński zrobił krok naprzód, lekko dotykając dłonią ręki Chyłki.

Tyle wystarczyło, by odebrała sygnał.


–  W porządku – odezwał się. – To może wyjaśnisz mi, dlaczego

powiedziałaś naszym współpracownikom, że to ja ciebie bronię?

– Bo tak jest.

– Ale…

– Wejdź – ucięła, cofając się w progu.

Chyłka i Oryński wymienili się krótkimi spojrzeniami.

– Sam – dodała Brzostowska. – To mój warunek.

Sytuacja była osobliwa, ale dwójka prawników nie miała wyjścia.

Milcząco przystali na ultimatum, Joanna się wycofała, a  Kordian

wszedł do mieszkania. Poczuł się jeszcze dziwniej, kiedy dziewczyna

zamknęła za nim drzwi.

– Nie musisz ściągać butów – rzuciła, ruszając do salonu.

– Okej.

– I sorry za tę akcję.

–  Nie ma problemu – odparł dla porządku, wychodząc z  założenia,

że im bardziej wyrozumiały się okaże, tym szybciej dowie się, o co tu

chodzi.

Wskazała mu narożnik, a  sama usiadła na fotelu stojącym po

drugiej stronie stolika kawowego. Wszystkie meble wyglądały na

dość drogie, a  mieszkanie z  całą pewnością zostało zaprojektowane

przez dobrego architekta wnętrz.

–  Może chcesz się czegoś napić? – spytała Judyta, obracając się

przez ramię.

Była pogodna, zupełnie inna niż przed momentem, jakby nastąpił

nagły reset jej charakteru.

W dodatku ani trochę nie przywodziła na myśl matki, która dziś

rano straciła dziecko.

– Dzięki, nie trzeba – odparł Oryński, zerkając w kierunku aneksu

kuchennego.

Bez trudu rozpoznał charakterystyczną linię retro marki Smeg.

Sam czajnik kosztował około tysiaka, a  w  kuchni znajdowały się

tylko drogie sprzęty.

Skąd ta kobieta miała tyle kasy? Kim w ogóle była?

– No dobrze… – podjęła, a potem bezradnie się uśmiechnęła, jakby

chciała, by to Kordian poprowadził tę rozmowę.


Coś w  jej uśmiechu sprawiło, że poczuł się wyjątkowo

nieprzyjemnie.

– To może powiesz mi, o co chodziło? – zaczął.

– Hm?

– Tam, na korytarzu.

– A – odparła Judyta, jakby zdążyła zapomnieć o tej małej scysji. –

Po prostu nie lubię tej kobiety. Bez urazy.

– Znacie się?

– Nie.

– To skąd ta antypatia?

– Denerwuje mnie.

– Okej…

Czekał na więcej i  liczył, że zawieszony głos wystarczy, by to

otrzymał. Brzostowska jednak milczała, jak osoba, która wyjaśniła

już wszystko, co konieczne do zrozumienia sprawy.

– Widziałaś Chyłkę gdzieś w mediach? – podsunął.

–  No, trudno nie widzieć. Ma parcie na szkło, dość często się

w nich przewija.

– Zrobiła coś, co ci się nie…

– Wszystko, co robi, mi się nie podoba – ucięła niechętnie Judyta.

To wciąż za mało, by wytłumaczyć jej zachowanie. Chyba że mieli

do czynienia z  niezrównoważoną osobą – na którą w  oczach

Kordiana w tej chwili właściwie wyglądała.

– Może reprezentowała kogoś, kogo znasz?

– Nie.

– Albo w jakiś sposób pośrednio ci zaszkodziła? Czasem rykoszety

naszych spraw…

– Nie – ucięła Brzostowska, krzywiąc się. – I nie gadajmy już o niej.

To nie jest mój ulubiony temat.

Niewiele mógł ugrać, przynajmniej z obecnej pozycji. Musiał zdobyć

trochę terenu, odpowiednio podejść tę dziewczynę.

–  Jasne – odparł. – To dlaczego powiedziałaś pracownikom mojej

kancelarii, że to ja ciebie bronię?

– Bo tak jest.

Oryński powiódł wzrokiem po pokoju, dopiero teraz odnotowując

serię obrazów o wyrazistych kolorach i dużych kontrastach. Niektóre


przywodziły na myśl Beksińskiego, choć nie były tak dojmujące,

sięgające głębi ani mroczne.

Judyta obejrzała się przez ramię.

– To wszystko jednego artysty – powiedziała. – Wyjątkowo go lubię.

Kordian podniósł się i  podszedł do jednego z  obrazów. Był

utrzymany w  krwistej, soczystej czerwieni i  nadawałby  się  na

okładkę jakiegoś wyjątkowo brutalnego thrillera. Zerknął na  podpis

znajdujący się na dole. „Pabst 2021”.

Potem odwrócił się z powrotem do dziewczyny.

– W takim razie chyba coś mi umknęło – zauważył.

– Nic dziwnego, w tych obrazach jest tyle emocji, że…

– Mam na myśli to, że cię rzekomo bronię.

– Rzekomo? – odparła Brzostowska, podnosząc się z fotela.

Obeszła go i  przysiadła na oparciu, a  potem skrzyżowała ręce na

piersi. Zdawała się jakby całkowicie nieświadoma tego, że w  jednym

z  warszawskich prosektoriów leży teraz ciało niemowlaka, którego

parę miesięcy wcześniej sprowadziła na ten świat.

–  Cóż, przede wszystkim musiałbym podpisać z  tobą umowę –

powiedział Kordian. – A żeby to zrobić, musiałbym w ogóle…

– Może niepotrzebnie użyłam czasu teraźniejszego.

– Hm?

–  Powinnam była powiedzieć tamtym ludziom, że dopiero będziesz

mnie bronić.

– Ale…

– Chociaż teraz już bronisz, prawda?

Odpowiedź na to pytanie była na tyle oczywista, że Oryński jej nie

udzielił.

– No widzisz – dodała Judyta. – Czyli nie minęłam się z prawdą.

Kordian nie wiedział, jak rozmawiać z  tą kobietą. Miał przejść do

rzeczy? Zapytać o  to, co się wydarzyło? Zdawała się tak silnie

odklejona od rzeczywistości, że trudno było wyobrazić sobie, żeby

udało jej się do niej wrócić.

–  Dużo o  tobie słyszałam – dodała Judyta, chyba dostrzegając, że

Oryński potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. – Więc jak zjawiła się

tutaj ta dwójka i wspomniała o Chyłce… Sam rozumiesz.

– Chyba nie do końca.


–  Na początku kazałam im się gonić – powiedziała Brzostowska

i westchnęła cicho, jakby była to jakaś bezwarunkowa, niezależna od

niej reakcja. – Jak tylko padło jej nazwisko, nie miałam zamiaru

w ogóle… ale potem uświadomiłam sobie, że skoro ona, to i ty.

Kordianowi przeszło przez myśl, że dziewczyna po prostu doprawiła

się przed momentem jakimś alkoholem. Wprawdzie nie wyglądało na

to i  nie wyczuwał żadnego podejrzanego zapachu, ale wszystko da

się ukryć. To z pewnością tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.

–  Doszłam do wniosku, że nie mogę przepuścić takiej okazji –

dodała. – Bo przecież to będzie walka na noże, prawda?

– Prawda.

–  Więc potrzebuję w  swoim narożniku jakiegoś zawodnika wagi

ciężkiej. Takiego jak ty.

– W takim razie powinnaś…

–  Chyłka nie zostałaby moją obrończynią, nawet gdyby była

ostatnim adwokatem na ziemi – przerwała mu Judyta, a z jej twarzy

natychmiast zniknęły jakiekolwiek oznaki sympatii. – Prędzej

broniłabym się sama.

Kordian lekko rozchylił wargi, bo kolejne pytania wciąż cisnęły mu

się na usta. W  porę jednak uświadomił sobie, że jeśli będzie

próbował pociągnąć temat Joanny, nigdzie nie dotrze.

–  Poza tym jesteś lepszy od niej – dorzuciła. – Moim zdaniem

najlepszy w Warszawie.

– Dzięki, ale…

–  A ja będę potrzebowała najlepszego. Bo wszyscy uważają, że

zabiłam Szymusia.

Oryński znów się zawahał. O moment za długo.

– Śmiało, zapytaj – poradziła Brzostowska.

– O co?

– O to, czy to zrobiłam.

– Akurat to mnie nie interesuje.

– Jak to nie?

Kordian strzepnął z  klapy marynarki jakiś pyłek, jakby meritum

tej sprawy rzeczywiście było dla niego nieistotnym detalem.

– Bronię człowieka, nie zbrodni.

– Zaraz…
–  Dążę tylko do tego, że fakt jej popełnienia lub niedokonania nie

ma dla mnie znaczenia – zastrzegł szybko. – Klient jest klientem.

– Ale chyba łatwiej by ci było, gdybyś wiedział, że jestem niewinna?

Oryński wrócił na kanapę, a  Judyta obróciła się na oparciu

i  zsunęła się z  niego na siedzisko. Zrobiła to tak swobodnie, jakby

w  trakcie relaksującego wieczoru po prostu szukała wygodniejszej

pozycji przed telewizorem.

– A możesz to udowodnić? – odparł Kordian.

– Nie wiem.

–  To sprawdźmy – rzucił, szybko korzystając z  nadarzającej się

okazji, a potem zaczął zadawać jej kolejne pytania.

Judyta odpowiadała cierpliwie, spokojnie i  przede wszystkim

spójnie. Jej wersja miała ręce i  nogi, broniła się na gruncie

logicznym, przynajmniej na papierze. Obserwując bowiem jej mimikę

i  zachowanie, można było odnieść wrażenie, że wszystko jest

skrupulatnie ułożoną historyjką.

Kordian notował większość rzeczy w  pamięci, jedynie niektóre

przenosił do kajetu, który ze sobą zabrał. Miał świadomość, że kiedy

tylko opuści mieszkanie Brzostowskiej, będzie musiał powtórzyć

Chyłce wszystko co do słowa.

Nie weźmie udziału w tej sprawie, ale trudno było wyobrazić sobie,

by odpuściła. Oryński był przekonany, że mimo iż formalnie to on

będzie prowadził obronę, w  rzeczywistości pracować przy niej będą

obydwoje.

Kolejne argumenty podawane przez Judytę jedynie umacniały jej

wersję, a  Kordian nie doszukał się żadnych dziur, które mogłyby

wykoleić tę historię. Nie pomagało to jednak w  rozstrzygnięciu, czy

dziewczyna jest winna, czy nie.

Kiedy skończyli, domofon rozdzwonił się na dobre. Oryński nie

miał wątpliwości, że pod budynkiem kłębił się już tłum dziennikarzy

i fotoreporterów. Ludzie przysłani przez kancelarie z pewnością sami

odprawiali się z kwitkiem, widząc, że Chyłka jest już na miejscu.

Do tej pory musiała zjawić się tu ich cała zgraja, co przed

otwarciem zawodów prawniczych w  dwa tysiące piątym roku nigdy

nie miałoby miejsca – wtedy na aplikację dostawało się najwyżej

czterysta osób, dziś nie tysiąc, nie kilka, ale kilkanaście tysięcy.
Rynek adwokata stał się rynkiem klienta, o  którego trzeba było

walczyć. Chyłka miała tego świadomość – i  właśnie dlatego tak

szybko ustaliła, gdzie mieszka Judyta, i zjawiła się tu przed innymi.

W tej chwili jej obecność tutaj zapewne wysyłała jasny sygnał, że

pozostali powinni odpuścić. Kordian wyjrzał przez okno i  przekonał

się, że faktycznie tak było. Prawnicy powoli się wycofywali, jednak

cała reszta zebranych pod blokiem ludzi próbowała w  jakiś sposób

dostać się do środka, przez co Brzostowska zdecydowała się

wyłączyć domofon. Potem posłała Oryńskiemu na tyle jasne

spojrzenie, by zrozumiał, że na niego pora.

Właściwie nie miał tu dłużej czego szukać. Dostał prawie wszystko,

czego potrzebował, teraz pozostało jedynie poukładać to tak, by

obroniło się w sądzie.

– Jeszcze jedna rzecz – odezwał się, stając przy wyjściu.

– Tak?

– Potrzebujemy alternatywnej wersji zdarzeń.

– To znaczy?

– Scenariusza, w którym to nie ty pozbawiasz życia Szymona.

Brzostowska patrzyła na niego z  pretensją, jakby sądziła, że

wszystko to, co od niej usłyszał, nie wystarczyło do przekonania go,

że nie dopuściła się niczego złego.

– Więc możemy po prostu przedstawić prawdę – powiedziała.

–  Mam na myśli jakiś konkretny alternatywny scenariusz do tego,

który zaproponuje oskarżenie.

– W porządku.

–  Czyli taki, w  którym to ktoś inny jest zabójcą lub porywaczem.

Im ich więcej, tym lepiej dla nas. Nie wszystkie muszą mieć ręce

i nogi, ważne, żeby orzekający miał świadomość, jak wielu wyjaśnień

tej sytuacji można się dopatrzeć.

Judyta pokiwała głową, ale nic nie odpowiedziała. Wyglądała,

jakby w ogóle nie miała zamiaru zaprzątać tym sobie myśli.

–  W takich sprawach najczęściej cień podejrzeń kieruje się na

rodziców dziecka – podjął Kordian. – Najlepszym wyborem byłby więc

ojciec.

– No tak…

– Gdzie on jest?
Brzostowska rozłożyła ręce i  w  jakiś sposób sprawiło to, że jej

błędnik na moment doznał uszczerbku. Zatoczyła się  do  tyłu, ale

szybko odzyskała równowagę, ignorując wyciągniętą rękę

Oryńskiego.

– Tego raczej nie ustalimy.

– Dlaczego? Zostawił cię?

– W pewnym sensie tak.

– To znaczy?

Judyta nabrała głęboko tchu, jakby zmagała się z  wyjątkowo

bolesnymi wspomnieniami. Wyglądało to jednak jak udawane,

całkowicie nieszczere i pozbawione jakiegokolwiek ciężaru zagranie.

– Opuścił nas wszystkich – powiedziała. – I wprawdzie wiem, gdzie

leży jego ciało, ale nie mam pojęcia, gdzie trafiła dusza. I czy w ogóle

gdzieś.

Kordian miał ochotę zakląć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.

Ojciec dziecka byłby idealnym kandydatem na alternatywnego

sprawcę. Trudno, trzeba będzie znaleźć kogoś innego, bo bez tego

daleko nie zajadą.

– Co mu się stało? – spytał z nadzieją w głosie.

Zawsze mogło się okazać, że ktoś zamachnął się na jego życie.

Może miał z  kimś na pieńku – z  kimś, czyją kandydaturę jako

zabójcy dziecka można by wysunąć w sądzie.

– Cóż… to był wypadek, chyba można tak to ująć.

– Jaki?

Brzostowska uniosła wzrok.

– Zamordowałam go – powiedziała.
3
 

Skylight, ul. Złota


 

Chyłka nie planowała ewakuować się spod mieszkania Judyty,

przeciwnie – zamierzała czekać na Oryńskiego, a  potem wyciągnąć

z niego wszystko, co powiedziała mu dziewczyna.

Okoliczności, w których przyszło im ostatnimi czasy funkcjonować,

pokrzyżowały jej plany. Po telefonie od Mariusza Klejna musiała

stawić się w  kancelarii, i  to w  trybie natychmiastowym. Napisała

tylko esemesa do Zordona, a potem wsiadła do iks piątki i popędziła

z powrotem do Skylight.

Klejn wypatrywał Joanny w  korytarzu, jakby dzięki temu mógł

przyspieszyć jej nadejście.

– Klient na ciebie czeka – oznajmił partner zarządzający.

Joanna minęła go, kierując się do swojego gabinetu.

– Słyszałaś?

Otworzyła drzwi, a  potem położyła torebkę na jednym z  krzeseł

i przeciągnęła się.

– Halo – rzucił poirytowany Mariusz.

Chciała zamknąć drzwi, ale natrafiła na rękę Klejna.

– Rejestrujesz, co do ciebie mówię? – syknął.

– Nie.

– To posłuchaj, bo…

–  I muszę przyznać, że ignorowanie cię to naprawdę kupa roboty.

Ale efekty są warte tego wysiłku.

Mariusz zacisnął mocno usta, po czym obejrzał się przez ramię,

jakby się paliło.

–  Dotarłam też ostatnio do innej konstatacji na temat otaczającej

mnie rzeczywistości – ciągnęła Chyłka. – Nic tak nie poprawia mi

humoru, jak twoja nieobecność.

– To będziesz miała dziś zjebany.

– Najwyraźniej.

– I zbieraj dupę w troki, a potem zapierdalaj do sali konferencyjnej.


– Bo?

– Bo powiedziałem ci przez telefon, że masz klienta.

Joanna spokojnie obeszła biurko, a  potem usiadła na swoim

krześle. Nie wyłożyła wprawdzie nóg na blat, ale jej mowa ciała

sugerowała, że była gotowa to zrobić.

–  Owszem, mam – przyznała. – Ale to nie klient, tylko klientka.

I mój parobek małżeński właśnie z nią gada.

Klejn bynajmniej nie był zaskoczony, ewidentnie nie musiał też

pytać, o  kogo chodzi. Nie był jak Żelazny, którego dało się łatwo

skonfundować – trzymał rękę na pulsie, a  prawnicy informowali go

o  wszystkim, co się dzieje. Wieść o  próbie podjęcia sprawy Judyty

Brzostowskiej zapewne dotarła do niego, jeszcze zanim Chyłka

z Zordonem opuścili Skylight.

– Nie prowadzicie razem spraw – rzucił.

–  Prowadzimy wspólnie gospodarstwo domowe, więc można

zaryzykować tezę, że poradzimy sobie też z…

– Wyraziłem się jasno na ostatnim zebraniu.

– A ja to olałam.

Mariusz zbliżył się do biurka i spojrzał na prawniczkę z góry.

– Uważaj, żebym ja nie olał układu z Żelaznym – powiedział.

– Spróbuj.

– Gdybym to zrobił, wyleciałabyś jeszcze dzisiaj.

Mierzyli się wzrokiem, a Chyłce trudno było stwierdzić, na ile są to

puste groźby, a  na ile realna gotowość do działania. Nie miała

złudzeń, że gdyby teraz powtórzono głosowanie nad usunięciem jej

z kancelarii, przegrałaby sromotnie.

Nie miała niczego, czym mogłaby przekonać innych wspólników.

Klejn sprawował wśród nich rząd dusz, a  zajęcie miejsca Artura

Żelaznego zacementowało jego pozycję.

Owszem, mógł w tej chwili zrobić wszystko.

– Zapieprzaj do konferencyjnej – zagrzmiał.

– Za moment.

– Teraz.

– Teraz tracę czas na rozmowę z tobą – odparła. – I utwierdzam się

w  przekonaniu, że powiedzenie „gadaj z  dupą, to cię osra”, jest

prawdą objawioną.
Klejn zdradzał jedynie powierzchowne emocje – dało się dostrzec

irytację, ale przywodziła na myśl tę, którą się odczuwa, kiedy

uporczywa mucha nie chce dać człowiekowi spokoju i wciąż wraca.

– I kto tam w ogóle jest? – zapytała Joanna.

– Mówiłem ci przez telefon.

– Niewykluczone. Tyle że nie słuchałam.

Ciche, mało znaczące westchnięcie.

– Rabant.

– Uuu…

–  No właśnie – rzucił Mariusz głosem, który przy odpowiednich

pokładach dobrej woli można by uznać za delikatnie pojednawczy. –

Wiesz, że nie lubi czekać.

Owszem, wiedziała. I dlatego tak się pospieszyła – nie miała jednak

zamiaru przyznawać tego przed Mariuszem.

– Na razie będzie musiał, bo mam inną sprawę.

– Nie, nie masz – odparł spokojnie Klejn. – Nie będziecie prowadzić

niczego z Kordianem. Na zebraniu…

–  Na zebraniu popchnąłeś piękną historyjkę o  tym, że jesteśmy

zbyt cennym kapitałem ludzkim, by marnować go na jedną sprawę,

i  że powinniśmy zajmować się oddzielnymi, dzięki czemu

kancelaria…

– Wiem doskonale, co powiedziałem.

–  To może jeszcze wyjaśnisz mi, jak to współgra z  tym, że chcesz

nas wyrzucić?

Mariusz zbliżył się powoli, a potem położył ręce na blacie.

–  Dopóki działacie w  granicach standardów zawodu, jesteście

atutem – powiedział, powoli cedząc słowa. – Sęk w tym, że rzadko się

w nich mieścicie. A wtedy stajecie się problemem.

Czekał na odpowiedź, ale Joanna nie miała zamiaru dłużej

prowadzić tej konwersacji.

–  Jeśli Kordian podpisał umowę z  Brzostowską, będzie ją

reprezentował – oznajmił Klejn. – Ale ty masz trzymać się od tego

z  daleka. Jeśli zobaczę, że tak nie jest, poddam pod głosowanie

wniosek o usunięcie cię z kancelarii.

– Aha. Czyli muszę działać tak, żebyś nie zobaczył.


Wyprostował się i znów spojrzał na nią z góry, jak na marny puch,

który należałoby uprzątnąć, ale z jakiegoś powodu jeszcze nie teraz.

– Naprawdę jeszcze się nie zorientowałaś, że wiem o wszystkim, co

się tu dzieje? – odparł. – Ale próbuj szczęścia, jeśli chcesz.

Obrócił się i nie czekając na odpowiedź, ruszył na zewnątrz.

– Rabant wciąż czeka – oznajmił na odchodnym.

Nie pofatygował się nawet, żeby zamknąć za sobą drzwi,

zakładając, że Joanna wyjdzie zaraz za nim. Słusznie. Paweł Rabant

należał do najbardziej prestiżowych klientów, którzy nawet

w najgorszych chwilach nie odwrócili się od Chyłki. A oprócz tego był

jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów.

Jego twarz pojawiała się w  kampaniach modowych najlepszych

marek, brukowce prześcigały się w  prześwietlaniu jego życia

prywatnego, a ofert ról miał tyle, że mógł spokojnie przebierać.

Po jego wystąpieniu w  dwóch międzynarodowych produkcjach

Netflixa głośno mówiło się o  tym, że teraz to on, a  nie Piotr

Adamczyk czy Tomasz Kot, jest najbardziej rozpoznawalną aktorską

twarzą z Polski.

Był na topie i  wszystko wskazywało na to, że będzie piął się dalej.

Podobno miał dostać pierwszoplanowy angaż w  adaptacji jakiegoś

międzynarodowego bestsellera, ale Chyłka nie wczytała się w  newsy

na tyle, by wiedzieć, o co chodzi.

Krótko mówiąc, był to klient, który faktycznie nie powinien czekać.

Joanna wyszła z  gabinetu i  skierowała się w  stronę sali

konferencyjnej, dostrzegając na swojej drodze Żelaznego. Rozłożyła

szeroko ręce i przywołała na twarz serdeczny uśmiech.

– Artur, skurwysynie – powitała go. – Chuj ci w dupę i na imię.

– Ciebie też miło widzieć.

– Stęskniłam się za tobą – rzuciła Joanna, nie zwalniając kroku.

– Mhm.

–  Naprawdę. Z  rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy partner

zarządzający łykał wszystko jak młody pelikan.

Żelazny tylko machnął ręką. A  może coś odpowiedział, tylko

Chyłka nie dosłyszała, skupiona już wyłącznie na tym, żeby nie

wpaść na żadnego z szerszeni kłębiących się w korytarzu.


W końcu przepchnęła się do sali konferencyjnej. Zastała tam nie

tylko Pawła Rabanta w  wersji XXL, ale także jakiegoś drugiego

mężczyznę, równie napompowanego. Obaj sprawiali wrażenie, jakby

zamienili tlen na anaboliki.

– O cię chuj – rzuciła. – Trafiłam na jakiś konwent mięśniaków? Co

to jest, Kozakon?

Rabant prychnął cicho, a  potem rzucił zdawkowe powitanie

i wskazał wzrokiem swojego towarzysza.

– Mój trener – oznajmił.

– I czego cię uczy? Rzutu ciężarówką na odległość?

Paweł zerknął na stojącego obok faceta, przy którym Pudzian

mógłby czuć się cokolwiek zagrożony.

– Wajcha, poczekaj na zewnątrz.

–  Jasne – odparł mężczyzna i  opuściwszy salę, zamknął za sobą

drzwi.

Chyłka i  Rabant usiedli przy stole, na którym ktoś postawił

standardowy zestaw dla oczekującego klienta – trochę ciastek

z mieszczącej się na dole Costy i kawę z kancelaryjnego ekspresu.

– Wajcha? – mruknęła Chyłka.

–  Od nazwiska – odparł Paweł. – Swoją drogą, jakie teraz nosisz?

Oryńska?

Joanna uniosła lekko brwi, oprócz tego jednak trwała

w całkowitym bezruchu.

– Chyłka-Oryńska?

Po chwili spędzonej w  absolutnej ciszy, zapewnianej przez

skuteczną izolację sali, Rabant wreszcie zrozumiał, że nie doczeka

się odpowiedzi.

– Jakkolwiek by było, przypuszczam, że wystarczy Chyłka – dodał.

Joanna skrzyżowała ręce na blacie.

– Powiesz mi, co tu robisz? – odezwała się.

– A nie chcesz najpierw wymienić się uprzejmościami?

–  Nie – odparła szybko. – Nasłuchałam się już dziś wystarczająco

dużo pierdzenia.

Paweł znów prychnął, doceniając tę bezpośredniość. Należał do jej

ulubionych klientów, głównie ze względu na to, że równie dobrze

mógłby być jej kumplem. Poza tym reprezentowała go już dość długo
– zaczęli współpracę, jeszcze kiedy grywał w  Klanach i  innych

tasiemcach, które zbliżały się do czterech tysięcy odcinków.

– Dobra – rzucił. – W takim razie konkret.

– Dawaj.

Też położył ręce na stole, a  Joanna odniosła takie samo wrażenie,

jak za każdym razem, kiedy się z nim widziała – że wszystko, co robi,

jest aktorską grą. Zdawał się tego nie odnotowywać, zupełnie jakby

nie mógł wyłączyć w  sobie świadomości każdego swojego ruchu

i mimiki.

– Pewna kobieta oskarży mnie o to, że się nad nią znęcałem.

– Aha.

– Fizycznie i psychicznie.

– I tak po prostu ci to zakomunikowała?

Rabant wzruszył masywnymi ramionami.

– Mam swoje sposoby, by o tym wiedzieć.

– W porządku – rzuciła obojętnie Chyłka. – Co to za kobieta?

– Moja eks.

– Jak dawna eks?

Paweł zmrużył oczy i zaczął mamrotać pod nosem, jakby prowadził

skomplikowane operacje matematyczne na gigantycznych liczbach.

– Daj sobie spokój – poradziła Joanna.

Uśmiechnął się i skinął głową.

– To dość świeża sprawa.

– Jak bardzo świeża?

– A jakie to ma znaczenie? – spytał niechętnie Rabant.

– Takie, że z zakończonymi związkami jest jak z trupami – odparła

Chyłka. – Bardzo świeży nie śmierdzi. Ten nieco mniej wali jak zgniłe

jajo. Ale już taki mocno rozłożony mumifikuje się i  właściwie nie

wydziela żadnego zapachu.

Paweł podrapał się po czole, zdając się doceniać tę analogię.

– No to ten jest mniej więcej na środkowym etapie.

Niedobrze, skwitowała w  duchu Chyłka. Jeśli rzeczywiście zrobił

coś jakiejś kobiecie, to początkowy okres nie będzie dla niego

najgorszy – ofiara pewnie dalej będzie w  szoku, można by wtedy

pojawić się z  odpowiednią umową gwarantującą milczenie. Jeśli

kobieta ze swoimi przeżyciami funkcjonuje już wybitnie długo, być


może nie będzie chciała rozdrapywać starych ran. Ale taka pomiędzy

jednym a drugim etapem może okazać się kłopotliwa.

– Długo byliście razem? – zapytała Joanna.

– Dwa lata.

– I co konkretnie ci zarzuca?

–  Konkretnie nie wiem – odparł ze spokojem Paweł. – Cokolwiek

sobie ubzdurała, jeszcze nie raczyła mnie o tym poinformować.

– Czyli wszystko zmyśliła.

– A jak ci się wydaje?

Chyłka miała dostatecznie dużo do czynienia z  tym człowiekiem,

by móc ocenić jego charakter. Raczej nie jawił się jako ktoś, kto

mógłby podnieść rękę na kobietę czy znęcać się niefizycznie.

Reprezentowała go w  sprawach typowo showbiznesowych – tam

któryś brukowiec napisał jakiś paszkwil, tu ktoś wkroczył za daleko

w  jego sferę prywatności. Nie były to zbyt wielkie ani intratne

sprawy, ale dla wszystkich w kancelarii było jasne, że płynąc na tak

dużej fali wznoszącej, Rabant prędzej czy później przyciągnie

kłopoty. A wtedy będzie dało się je spieniężyć.

–  Myślisz, że jest pole do jakichś negocjacji? – odezwała się

Joanna.

– Nie.

– Kategorycznie?

–  Ta kobieta chce mnie zgnoić – odparł bez wahania. – Postawiła

sprawę jasno.

– To znaczy?

–  Oznajmiła, że złoży doniesienie na policję i  że spotkamy się

w sądzie.

– Jakich konkretnie słów użyła?

–  Nie pamiętam – rzucił Paweł, a  na jego twarzy zarysował się

dyskomfort tak wyraźny, że nawet w  niemym filmie byłby łatwo

wyczuwalny.

– Nagrałeś to?

– Nie.

– Szkoda – odburknęła Joanna.

Zmierzył ją nieco niedowierzającym spojrzeniem.

– A ty nagrywasz swojego partnera? – spytał.


–  Tylko jak jesteśmy w  łóżku – odparła szybko Chyłka. – Ale

mniejsza z nami, skupmy się na was.

– Jasne.

– Ma coś na poparcie swoich zarzutów?

–  Niby co? – zapytał bezradnie Rabant, a  potem podniósł się

z krzesła i  zaczął chodzić po pomieszczeniu. To także wyglądało jak

scena kręcona w jednej z jego produkcji. – Nigdy jej nic nie zrobiłem.

–  A jednak musi coś mieć, skoro grozi takimi konkretami. Chyba

że tylko tak gada?

Paweł zatrzymał się, obrócony do niej tyłem. Przez szybę

obserwował spieszących się gdzieś i  przekrzykujących się

prawników.

–  Tak początkowo założyłem, bo to bez sensu – powiedział. – Ale

jak mówiłem, teraz mam pewność, że wariatka nie odpuści.

Joanna nabrała głęboko tchu. Czyli jednak kroiła się sprawa

sądowa równie głośna jak ta, którą poprowadzi Zordon. Ulubieniec

krytyków filmowych i gazet stanie pod pręgierzem – mało kto będzie

chciał przegapić takie widowisko.

–  Dobra – rzuciła pod nosem Chyłka. – W  takim razie muszę

wiedzieć o wszystkim, do czego między wami doszło.

– Jasne.

– O wszystkim – podkreśliła. – Szczególnie jeśli nasrała ci na łóżko

czy coś w tym stylu.

– Obawiam się, że to nie żadna Amber Heard.

– Szkoda – mruknęła Joanna. – Tam sprawa była dość łatwa.

– Aczkolwiek też chodzi o aktorkę.

Chyłki bynajmniej to nie dziwiło – dwuletni związek to już dość

poważne zobowiązanie, a  większość aktorów, których znała,

władowywała się w nie tylko z innymi osobami tej profesji.

– Nigdzie o tym nie czytałam – zauważyła.

– Bo nie podaliśmy tego nigdy do wiadomości publicznej.

– To tak się da?

– Tylko jeżeli ktoś chce. Ale mało kto chce.

No tak, uznała w  duchu Chyłka, przypominając sobie, że nawet

osoby znajdujące się tak bardzo na świeczniku, jak Kuba

Wojewódzki, potrafiły ukryć przed światem swoje partnerki. I  to


w  sytuacji, kiedy te były w  ciąży owocującej nie tylko latoroślą, ale

także monstrualnym szumem medialnym.

– Znam ją? – spytała Joanna.

–  Wątpię. Jest młodsza, dopiero wchodzi. Ma niewielką rolę

w popołudniowym serialu na Polsacie.

– Czyli chce się wybić na głośnym procesie.

–  Prawdopodobnie tak – przyznał ciężko Rabant, wciąż nie

odwracając się do Joanny. – I  w  erze MeToo pewnie jej się to uda,

a ja zostanę odmalowany jako ten zły.

Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, Paweł wreszcie obejrzał się

przez ramię.

–  Ta era już dawno zmierzcha – odparła Joanna. – Kevin Spacey

wraca do grania, Bill Cosby wyszedł z  więzienia z  unieważnionym

wyrokiem, a  gdyby Epstein umiał zmartwychwstać, to pewnie

urządzałby nowe imprezy dla świata gwiazd na swojej wyspie.

– Cóż…

–  A Manson? – ciągnęła Chyłka. – Po tych oskarżeniach Evan

Rachel Wood powinien zniknąć pod ziemią, tymczasem wypuścił

album jakby nigdy nic. A  nie chodziło o  same oskarżenia, HBO

zrobiło na ten temat pełnokrwisty dokument.

Rabant oparł się plecami o szklaną szybę i wsunął ręce do kieszeni

spodni. Chyłka nie była pewna, czy jej klient kojarzy wszystkie te

sprawy – miał dość krytyczne podejście do newsów, mediów

społecznościowych i  ogólnego pędu informacyjnego. Wyłączał się

z niego czasem na kilka dni, a  bywało, że na długie tygodnie, kiedy

kręcił jakiś film lub serial.

– W nieciekawym towarzystwie mnie umieszczasz – odezwał się.

–  Nigdzie cię nie umieszczam. Po prostu mówię ci, jak jest.

Oglądałeś ten proces przeciwko Heard?

– Jakieś urywki na YouTubie.

Joanna podniosła się i  przysiadła na stole, naprzeciwko swojego

klienta.

–  To powinno wystarczyć, żebyś zobaczył, że publika i  media były

po stronie Deppa – zauważyła. – Jeszcze parę lat temu to by nie

przeszło. Nieważne, jakie miny stroiłaby ta kobieta i  jak bardzo jej


zeznania nie trzymałyby się kupy. Wygrywałaby każdą rozprawę,

a on byłby skończony.

– W pewnym sensie był.

– Hę?

–  Stracił gigantyczną rolę i  jeszcze większe pieniądze, zanim

w  ogóle ją pozwał – oznajmił ciężko Rabant. – I  obawiam się, że tu

dojdzie do takiej samej sytuacji.

Chyłka zmrużyła oczy. Właściwie mogła sobie wyobrazić, że

urażona młoda aktorka będzie chciała odgryźć się za to, że jej

partner zakończył związek, tym samym przekreślając jej nadzieję, by

wypłynąć dzięki jego popularności.

–  Mam propozycję lead role w  głośnej ekranizacji na Netflixie. I  to

nie polskim.

– Słyszałam. Jesteś już po castingu?

–  Prawie. Niedługo mają robić zdjęcia próbne, ale producenci

twierdzą, że rola jest już praktycznie moja.

Nie brzmiało to, jakby się przechwalał. Przeciwnie, jego ton był

wręcz żałobny, jakby już stracił tę perspektywę.

– Wszystko pójdzie w chuj, jak tylko moja eks uderzy do mediów.

– A sądzisz, że to zrobi?

– Jeszcze zanim skieruje się na komendę.

Chyłka przez moment się wahała.

–  Jeśli tak, to odpowiednio ogramy to w  sądzie i  zapłaci co do

eurocenta utraconych korzyści – powiedziała. – Ale musimy też

zastanowić się nad czymś innym.

– Znaczy?

–  Jeśli masz stuprocentową pewność, że pójdzie na policję, to

możemy zadziałać prewencyjnie.

– W jaki sposób?

–  Jak tylko chlapnie coś na ten temat publicznie, pozwiemy ją.

Przepisów do wyboru będziemy mieć aż nadto, a  w  dodatku

wystąpimy o zabezpieczenie.

– I?

–  I jak dobrze pójdzie, nie będzie mogła latać po mediach

i przedstawiać swojej wersji jako prawdy objawionej.

– A jak źle?


– To tylko dodatkowo nagłośnimy sprawę.

– Wolałbym tego uniknąć, bo naprawdę…

– Po cichu raczej tego nie załatwisz – zauważyła Joanna, nie chcąc

tracić czasu na mrzonki.

–  Ja może nie – przyznał Rabant. – Ale może tobie uda się

przemówić jej do rozsądku.

Chyłka lekko się uśmiechnęła, bo dokładnie wiedziała, jaki

podtekst kryje się w tej propozycji.

–  Zasady etyki adwokackiej zabraniają mi grozić komukolwiek

sankcjami karnymi – oznajmiła.

– Oczywiście.

– Ale fakt faktem, mogę zamienić z nią parę słów.

Paweł wyglądał na usatysfakcjonowanego, wydawało się jednak, że

pokłada w  Joannie zbyt dużą nadzieję. Jeśli tamta kobieta była

naprawdę zawzięta, nawet najbardziej wiarygodne konsekwencje na

nic się nie zdadzą.

– Jak ona się nazywa?

– Judyta Szynkiewicz.

–  Świetnie – burknęła Chyłka. – Wygląda na to, że każdy będzie

miał swoją Judytę.

– Co?

– Nic – odparła szybko.

Powtórka z  rozrywki z  Aśkanną, ale trudno. Trzeba będzie jedną

nazwać inaczej. Judyta Zordona była pierwsza, to niech ta, która jej

przypadła, zostanie Szynką. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że dla

ułatwienia komunikacji będzie to konieczne.

Wszak będą wymieniać się informacjami na temat prowadzonych

spraw, wspierać się wzajemnie i  najzwyczajniej w  świecie sobie

pomagać, układając linie obrony i  odpowiednią argumentację na

sale sądowe.

A przynajmniej tak sądziła Joanna aż do momentu, kiedy miała

możliwość zamienić słowo z Oryńskim. Jej spotkanie dobiegło końca

nieco później, więc to ona zjawiła się u  niego w  gabinecie. Ledwo

jednak zadała pytanie na temat Brzostowskiej, zorientowała się, że

coś jest nie tak.

– Nie mogę o tym rozmawiać – powiedział Kordian.


–  A ja nie mogę dzielić życia z  kimś, kto ma intelekt na poziomie

ślimaka mariańskiego, mimo to jakoś daję radę.

– Mówię poważnie.

– Ja też – zastrzegła Joanna. – To najgłębiej żyjąca ryba na…

– Chyłka – uciął Zordon. – Naprawdę nie mogę.

Patrzyła na niego nieruchomym wzrokiem, czekając, aż oznajmi, że

tylko sobie dworuje. Kordian jednak nie odezwał się słowem.


4
 

Hard Rock Cafe, ul. Złota


 

Reakcję Joanny właściwie udało mu się przewidzieć bez trudu, więc

Oryński nawet nie protestował, kiedy złapała go za rękę, a  potem

wyciągnęła na korytarz. Miał świadomość, gdzie się skierują i  co

zamówią, jeszcze zanim opuścili Skylight.

Kiedy łosoś i  wołowina trafiły na stół, Chyłka spojrzała na męża

znacząco. Przeżuwała w  milczeniu, czekając. I  ewidentnie nie miała

zamiaru pierwsza się odzywać.

– Chodzi o tajemnicę adwokacką – powiedział w końcu Kordian.

Przypatrywała mu się z  ciekawością, jakby właśnie odkryła inny,

nowy gatunek, który egzystuje jeszcze poniżej tego z  Rowu

Mariańskiego.

– Ona nie ma między nami zastosowania – zauważyła.

– W tym wypadku musi mieć.

– Bo?

– Bo ja jestem dzięki niej chroniony, ale ty nie.

Na tym etapie powinna dopowiedzieć sobie resztę i  uznać, że

dowiedział się o  czymś, o  czym nie powinien. W  jego wypadku ta

wiedza była obwarowana przepisami gwarantującymi utrzymanie

tego w tajemnicy – w jej wprost przeciwnie.

Nie reprezentowała Brzostowskiej, nie miała podpisanej z  nią

żadnej umowy. Wszystko, co wyciągnęłaby z  Kordiana, byłoby

zagrożone ujawnieniem. Wystarczy, że któryś prokurator wezwałby

ją na miejsce dla świadków i przesłuchał pod przysięgą. Nie mogłaby

zachować dla siebie właściwie niczego.

Oryński miał świadomość, że nie musi jej tego oznajmiać.

–  Czyli co? – rzuciła Chyłka. – Nie będziemy nawet gadać

o sprawie?

– A mamy wyjście?

Joanna szybko przeżuła kawałek mięsa, a  potem odłożyła sztućce

i głośno westchnęła.
– Co takiego mogła ci powiedzieć, bakłażanie?

W automatycznym odruchu Kordian otworzył usta, ostatecznie

jednak się nie odezwał. Owszem, chciał nakreślić wszystko, co

usłyszał od Judyty. Chciał poznać zdanie Joanny na ten temat,

a  ponad wszystko czuł zwyczajną potrzebę, by podzielić się z  nią

informacjami.

I tak by postąpił, gdyby nie to, co powiedziała Judyta. Przyznanie

się do zabójstwa przed swoim obrońcą miało sens o tyle, że powinien

mieć wszystkie informacje, szczególnie takie.

Oryński wzdrygnął się, przypominając sobie lekki ton, którym

operowała Brzostowska, gdy mu o  tym mówiła. Nie podała wiele

szczegółów. Stwierdziła, że był to wypadek, a  ciało jest w  takim

miejscu, że nigdy nie zostanie znalezione.

– Dobra – rzuciła Chyłka. – Powiedz mi tyle, ile możesz.

– Nie wiem, czy w tej sytuacji to…

– Ja wiem za ciebie – ucięła. – To dobry pomysł.

Niechętnie odkroił kawałek ryby, ale zostawił ją na talerzu.

– Wyjaśniła swoje dziwne podejście? – dorzuciła Joanna. – Ten cały

spokój i zachowywanie się, jakby nigdy nic?

– Tak.

Chyłka wykonała pospieszający ruch ręką, a  Oryński płytko

nabrał tchu.

–  Twierdzi, że się naćpała – oznajmił. – Bierze antydepresanty, od

kiedy…

Od kiedy porzucił ją ojciec dziecka, dokończył w  duchu Kordian.

Ten sam, którego później zabiła.

Cholera, rozpoczęcie jakiegokolwiek wątku będzie wiązało się

z  niechybnym dotarciem do granicy, której nie mógł przekraczać.

Dlatego jakakolwiek rozmowa na temat sprawy wydawała się

chybionym pomysłem.

– Doprawiła się opiatami – dodał.

– Legalnymi?

– Nie. Przyjęła trochę heroiny.

Joanna pokiwała głową w zamyśleniu.

–  To by miało sens – odparła. – W  połączeniu z  lekami poziom

dopaminy musiał tak wystrzelić, że zamiast pogrążyć się w  histerii,


osiągnęła błogi spokój. Ale musiała nieźle dobrać dawkę, żeby nie

przesadzić i nie wprawić się w stan euforii i haju.

– No tak.

– Względnie łże jak pies.

– Względnie – przyznał Oryński.

Chyłka zmrużyła oczy, wyraźnie niezadowolona ze zdawkowych

odpowiedzi i  tego, że Kordian zachowuje się, jakby manewrował po

polu minowym.

– Na co to twoim zdaniem wygląda? – zapytała.

– Sam nie wiem.

– To wysil swoją imitację intelektu.

Oryński upił łyk wody, starając się sprowadzić myśli na właściwe

tory. Prawda była taka, że od kiedy opuścił mieszkanie Judyty,

zastanawiał się nie nad tym, nad czym powinien. Jego rozważania

krążyły wokół tego, że z  taką łatwością przyznała się do zabójstwa

partnera. I że nie będzie mógł podzielić się tym z Chyłką.

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległ się dzwonek jego telefonu.

Wyciągnął go i skrzywił się, patrząc na wyświetlacz.

– Klejn – oznajmił.

–  Odbierz. Inaczej liczbą telefonów zawstydzi najbardziej

upierdliwego telemarketera.

Kordian przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.

– Gdzie jesteś? – rzucił od razu partner zarządzający.

Udzielenie niemijającej się z prawdą odpowiedzi wydawało się mało

roztropne.

– U siebie – odparł Oryński.

– Przed chwilą kogoś wysłałem do twojego gabinetu.

– Musiałem nie słyszeć pukania.

– To może lepiej usłyszysz to: zapierdalaj z powrotem do kancelarii

i staw się u mnie w gabinecie. Natychmiast.

Zanim Kordian zdążył odpowiedzieć, szef się rozłączył. Chyłka

posłała mu pełne współczucia spojrzenie.

– Czarujący jak ksiądz na rekolekcjach w przedszkolu?

– Chyba nie ma czegoś takiego.

– Ale gdyby było, to z pewnością okazaliby się wyjątkowo czarujący.

Oryński zerknął zrezygnowany na swojego łososia.


– Weźmiesz mi na wynos?

–  No przecież nie zjem – odparła Joanna, a  potem wskazała mu

wzrokiem wyjście z Hard Rocka.

Opuścił restaurację szybkim krokiem, by zachować choćby cień

pozorów, że w  godzinach pracy faktycznie był w  kancelarii. Kiedy

stawił się w  gabinecie Klejna, nie ulegało jednak wątpliwości, że

potrzebował podejrzanie dużo czasu.

Usiadł przed biurkiem, czekając, aż Mariusz podniesie wzrok znad

laptopa. Kiedy w  końcu to zrobił, Kordian miał wrażenie, że

czegokolwiek szef od niego chce, zamierza załatwić to jak

najszybciej.

– Wiem, że za czasów Żelaznego robiliście sobie, co wam się żywnie

podobało – podjął. – Ale teraz to się zmieni.

– Mhm.

– Koniec z tymi wyjściami do Hard Rocka i Costy na dole.

– Jak mówiłem, byłem…

–  Daj sobie spokój – uciął Klejn. – Każdy tu doskonale wie, że

przesiadujecie tam godzinami.

Oryński przysunął się do biurka, by zamanifestować, że nie boi się

konfrontacji.

– Zazwyczaj omawiamy tam sprawy, więc…

– Tym razem nie macie czego.

Kordian ledwo zauważalnie skinął głową, jakby celowo doprowadził

rozmowę właśnie do tego wątku.

–  Niestety – przyznał. – A  szkoda, bo przydałaby mi się pomoc

Chyłki.

–  Wciąż? Wydawało mi się, że praktykujesz prawo już

wystarczająco długo, żeby radzić sobie samemu.

–  Tak, ale to będzie wyjątkowo głośna sprawa. I  mogą pojawić się

dodatkowe oskarżenia.

– Jakie znowu oskarżenia?

Oryński wzruszył ramionami, nie zamierzając udzielać odpowiedzi.

Prawda była taka, że nie miał pojęcia, czy fakt zabójstwa wyjdzie na

jaw. Judyta wprawdzie ani trochę się tym nie przejmowała, ale leki

i opiaty z pewnością robiły swoje.

– Mniejsza z tym, poradzisz sobie.


– Poradzę, ale…

–  Żadnych „ale” – uciął Klejn. – Poza tym Chyłka prowadzi inną

sprawę.

–  Zniesławienie i  roszczenie zabezpieczające? – jęknął Kordian. –

Załatwi to szybciej niż Ukraińcy ruskie wojska pod Kijowem.

– Nie w tym wypadku.

– Bo?

–  Bo to duża sprawa. W  grę mogą wchodzić miliony dolarów,

a  nazwisko Rabanta może pojawić się w  niekorzystnym świetle nie

tylko w polskiej prasie.

Oryński nie miał jeszcze okazji porozmawiać z  Joanną

o  konkretach, zdążyła zaledwie nakreślić mu, kogo będzie broniła

i przed czym. Nie brzmiało to jak coś, co całkowicie ją zaabsorbuje.

–  Tak czy inaczej to bez znaczenia – oznajmił Mariusz, a  potem

sięgnął do szuflady biurka.

Wyjął z niej cienką teczkę i rzucił ją na biurko tak, by siłą rozpędu

dotarła do Oryńskiego. Ten złapał ją w  ostatniej chwili, nim spadła

na podłogę.

– Co to jest?

– Pomoc, o którą prosiłeś.

– Hm?

Otworzył teczkę i  zobaczył CV ze zdjęciem jakiegoś młodego

mężczyzny. Nie poznawał twarzy, wydawało mu się, że nikt taki nie

pracuje w Żelaznym & McVayu.

– Poznaj swojego aplikanta – oznajmił Mariusz.

– Co proszę?

– Zostaniesz jego patronem.

– Ja? Patronem?

Klejn obojętnie pokiwał głową.

– Zaraz… – zaczął Kordian.

–  Najwyższa pora – przerwał mu partner zarządzający. –

Aplikantów jest cała chmara, twoi koledzy mają po kilku naraz, a ty

żadnego.

Oryński wlepił wzrok w  zdjęcie gościa, który wyglądał, jakby

jeszcze nie zdążył skończyć studiów. Naprawdę miał dostać go jako


aplikanta? Właściwie zupełnie się nad tym nie zastanawiał, nie

wiedział nawet, że ma już odpowiedni staż do zostania patronem.

Kiedyś należało przepracować jako adwokat przynajmniej dziesięć

lat, w  uzasadnionych przypadkach ten pułap mógł być obniżony do

pięciu. Teraz jednak prawo wymagało jedynie trzech – co było dość

zrozumiałe przynajmniej pod tym względem, że liczba aplikantów

rosła jak szalona.

Kordian w  końcu przesunął wzrokiem po tym, co znajdowało się

w  CV. Studia na UW ukończone z  wyróżnieniem, sporo praktyk

w międzynarodowych kancelariach. Chłopak załapał się zarówno do

Dentonsa, jak i  DZP. Był też przez jakiś czas w  CMS, co właściwie

podawało w wątpliwość, dlaczego na aplikację przyszedł tutaj.

Kiedy Oryński zerknął na imię i nazwisko, powód stał się jasny.

–  Sebastian Klejn – odczytał. – Rozumiem, że to nieprzypadkowa

zbieżność nazwisk?

– Bynajmniej.

Kordian potrzebował chwili, by oswoić się z tym, co los właśnie mu

zgotował.

– To pana syn? – spytał dla porządku.

– Zgadza się.

– I chce pan, żebym to akurat ja był jego patronem?

– Tak.

– Dlaczego? – wypalił całkowicie skołowany Oryński.

Mariusz patrzył na niego z niezadowoleniem, jakby zawiedziony, że

musi tłumaczyć rzeczy tak oczywiste.

– Cokolwiek by o tobie mówić, jesteś dobrym prawnikiem.

– Aha…

–  Są oczywiście u  nas lepsi – dodał szybko Klejn. – Ale w  twoim

przypadku mam gwarancję, której nie da mi nikt inny.

– To znaczy?

–  Nie będziesz stosował taryfy ulgowej. Przypuszczam, że wręcz

przeciwnie.

Akurat co do tego mogli się zgodzić, skwitował w  duchu Kordian.

Liczył na coś jeszcze, ale Mariusz nagle się podniósł, a  potem

wskazał mu wzrokiem drzwi.


– Mój syn czeka w twoim gabinecie – oświadczył. – Tym, w  którym

rzekomo byłeś, kiedy z niego dzwoniłem.

Oryński uśmiechnął się blado.

– Mogłem trochę minąć się z prawdą – odparł.

–  Bylebyś nie mijał się ze swoimi patronackimi obowiązkami, bo

zajmie się tobą rada adwokacka.

– Jasne, ale…

– Formalności zostały już dopełnione, wystarczy twój podpis.

Kordian zerknął na jedną z  kartek. Wszystko rzeczywiście było

załatwione, zupełnie jakby Klejn przygotowywał się  do tego od

dawna. Nie pozostało nic innego, jak przystąpić do  dzieła. Oryński

złożył podpis, a potem poszedł do swojego gabinetu.

W środku czekał na niego chłopak, który więcej genów musiał

odziedziczyć po matce, bo wizualnie nie przypominał starego Klejna.

Miał mocno wygolone boki głowy, a  włosy w  artystycznym nieładzie,

trochę kontrastującym ze starannie wycyzelowaną brodą. Wyglądał,

jakby wyszedł prosto od barbera.

– Dzień dobry, panie mecenasie – odezwał się.

Mocny uścisk dłoni, drogi i  być może nawet szyty na miarę

garnitur. Krawat jedwabny, zawiązany chyba na półwindsora.

– Dzień dobry – odparł Oryński.

Nie miał nawet czasu zastanowić się nad tym, jak chce być

tytułowany. Ba, nie miał pojęcia, jak powinna wyglądać relacja

patron–aplikant, którą przyjdzie im budować. Należało iść w  stronę

modelu Chyłkowego? Czy może zainspirować się raczej Bucheltem?

–  Trochę dziwnie, że to ja czekam w  pana gabinecie – zauważył

Sebastian.

– Tylko trochę.

– Ale ojciec nalegał. Pewnie nie mógł sobie odpuścić pokazania, kto

tu rządzi.

Czy to miało jakiś podtekst? Kordian nie wyczuł w głosie aplikanta

żadnego drugiego dna, ale trudno było się spodziewać, że młody

Klejn nie przemyślał sobie tej rozmowy. Może w ten sposób on także

chciał coś Oryńskiemu przypomnieć.

–  Czasem lepiej po prostu się zgodzić niż się z nim ścierać – dodał

Sebastian. – Wiem, co mówię. Mam aż za dużo doświadczenia.


Oryński usiadł za biurkiem i  wzrokiem zasugerował chłopakowi,

by ten przysunął sobie krzesło.

– Więc nie macie najlepszych relacji? – spytał.

–  Różnie bywa – przyznał Klejn. – Ale chyba wiem, dlaczego pan

pyta.

Kordian uniósł brwi.

– Zastanawia się pan, czy nie trafiłem tutaj w roli szpiega.

– Szpiega?

–  Każdy w  kancy wie, że ze sobą walczycie. Gdybyście mogli, to

pewnie byście się pozabijali. Zresztą mój ojciec chciał przecież

wyrzucić pana na zbity pysk.

Właściwie trudno było temu zaprzeczyć.

–  To znaczy Chyłkę – dodał Sebastian. – Ale państwo to jakby

chyba jedność.

– Jakby tak.

– W każdym razie…

–  W każdym razie nie oceniam ludzi przez pryzmat ich ojców –

uciął Kordian. – Masz u mnie czystą kartę.

Klejn lekko skinął głową, wyraźnie nieprzekonany.

–  To dotyczy także ewentualnych podejrzeń o  szpiegostwo i  zdradę

stanu – ciągnął Oryński. – Dopóki niczego takiego nie zauważę, nie

mam powodów sądzić, że robisz krecią robotę.

– Jasne.

Kordian położył ręce na blacie biurka i przysunął się do niego.

–  Ale jeśli tylko odniosę choćby przelotne wrażenie, że coś jest nie

tak, zadbam o  to, żeby Okręgowa Rada Adwokacka o  wszystkim się

dowiedziała.

– Niczego takiego pan nie…

–  I żebyś dobrze mnie zrozumiał: przedstawię im całą sprawę,

a  ciebie nakreślę nie tylko jako niekompetentnego prawnika, ale

także człowieka, przez którego umieszcza się instrukcję użytkowania

na opakowaniach pasty do zębów. Zrobię ci tak czarny PR, że nawet

mimo nazwiska żadna kancelaria nie będzie chciała cię zatrudnić,

a w tej będziesz miał piekło na ziemi jako szpicel. Jasne?

– Oczywiście.
Oryński krótko westchnął. I  proszę bardzo, ot tak wybrał buty

patrona, w jakie dane mu będzie wejść.

–  To teraz jeszcze parę słów wprowadzenia – kontynuował równie

stanowczym tonem. – Aplikacja to nie wakacje, tu się zapierdala.

– Rozumiem.

–  To zrozum też, że mam na myśli prawdziwy zapierdol.

Przychodzisz przede mną, wychodzisz zawsze po mnie. Jesteś na

bieżąco ze wszystkimi moimi sprawami, żeby w  razie czego móc od

ręki sporządzić mi pismo do sądu.

Sebastian pokiwał głową.

–  Jesteś na wszystkich wykładach – ciągnął Kordian. – Nie

wyniesiesz z nich tyle, ile z roboty w kancelarii, ale czasem pojawiają

się tam ciekawi ludzie i  aktualne tematy. Dowiesz się choćby tego,

które gałęzie prawa obecnie uginają się od nadmiaru chętnych, a na

które dopiero rzucą się wchodzący na rynek adwokaci. W  gruncie

rzeczy jednak tam odpoczywasz, tutaj zasuwasz.

– Oczywiście.

–  Jeśli powiem, żebyś przyniósł mi latte z  Costy, to nie pytasz

o  nic, tylko lecisz na dół. To samo dotyczy każdej innej rzeczy.

Wykonujesz polecenia, nie tracisz czasu na czcze gadanie. Pojawią

się sytuacje, w  których minuty będą decydowały o  sukcesie lub

klęsce.

Klejn znów zgodził się ruchem głowy, a  Oryński lekko nachylił się

nad biurkiem, by jego słowa wybrzmiały jeszcze dosadniej.

–  Czasem będziesz sporządzał kilka pism naraz, czasem

w  ostatniej chwili polecisz na substytucję do sądu. Musisz być

zaznajomiony z każdym aspektem spraw, które prowadzę. I pożegnaj

się ze wszystkim, co do tej pory robiłeś.

– To znaczy…

–  Znaczy, że od teraz twoje życie wygląda następująco: wstajesz

bladym świtem, upewniasz się, że jesteś przygotowany do

wszystkiego, co mamy na wokandzie. Jedziesz do kancelarii,

wykonujesz tu przydzielone zadania, a  wieczorem wracasz do domu

i  zajmujesz się tym, czego nie zdążyłeś zrobić tutaj. Celowo nie

mówię „w pracy”, bo od dziś jesteś w niej dwadzieścia cztery godziny

na dobę.
– A nauka?

–  Znajdziesz czas – odparł Kordian. – W  trakcie aplikacji

przechodzisz w  tryb eremity. Żadnych spotkań, żadnych seriali,

filmów ani gier. Media społecznościowe do minimum, a jak włączasz

Make Life Harder, to tylko po to, żeby zobaczyć, że szesnaście godzin

wcześniej życzyli wszystkim smacznej kawusi. Jasne?

– Tak.

Sebastian sprawiał wrażenie, jakby zamierzał skwitować te wywody

żołnierskim „tak jest”, ale w ostatniej chwili się rozmyślił.

Trudno było ocenić, czy którekolwiek z  tych wytycznych naprawdę

wziął do siebie. Jeśli miał coś po ojcu, to z  pewnością był

uprzywilejowanym, aroganckim kutasem, który do tej pory raczej

wysługiwał się innymi, niż samemu zakasywał rękawy.

Nie, nie, należało dać mu szansę. Mówiąc o  niedziedziczeniu

ojcowskich grzechów, Kordian nie mijał się z prawdą. Życie nauczyło

go, by nie oceniać ludzi przez pryzmat tych, którzy sprowadzili ich

na ten świat.

–  Ale bez mediów społecznościowych można czasem przegapić

istotne rzeczy – odezwał się Sebastian.

Oryński ściągnął brwi, oczekując raczej kolejnego potwierdzenia,

a nie polemiki.

–  Niech pan zerknie na Instagram swojej klientki. To znaczy

naszej.

Właściwie nawet jej nie wyszukał, skupiając się na ważniejszych

sprawach. Ton głosu chłopaka sugerował jednak, że mógł to być

błąd.

– Chociaż do tej pory pewnie rozeszło się już też do mediów – dodał

aplikant.

Kordian wyjął telefon i  z  obawą wpisał „Judyta Brzostowska”

w  pole wyszukiwania. Imię było na tyle rzadkie, że znalazł ją bez

trudu. Prowadziła live’a, ale wyglądało na to, że właśnie kończy.

Stała na tle placu zabaw w  Łazienkach Królewskich, dokładnie

przed miejscem, gdzie odnaleziono wózek ze zwłokami dziecka.

– Kurwa mać…

– Lepiej bym tego nie podsumował, panie mecenasie.


Oryński podniósł wzrok, a  potem ciężko wypuścił powietrze i  się

podniósł.

–  Chodź – rzucił, ruszając w  stronę drzwi. – Czas pokazać ci, na

czym polega ta robota.

Sebastian natychmiast za nim ruszył.

– Znaczy? – zapytał.

– Na uprzątaniu gówna, które zostawiają klienci.

W drodze do windy Kordian szybko włączył aplikację, by zamówić

ubera. W  ostatniej chwili jednak zdecydował się na taxi. Może po

drodze jest jakiś buspas, może będzie szybciej. Była to jedna z  tych

sytuacji, w których każda minuta mogła okazać się na wagę złota.

Judyta już się pogrążyła, ale to od niego zależało, jak głęboko

ugrzęźnie.

–  Okej – rzucił pod nosem Oryński, kiedy wchodzili do windy. –

Transport zaraz będzie.

– Transport?

– Taksówka.

Młody Klejn rzucił mu krótkie spojrzenie.

– Znaczy nie ma pan auta?

– Nie.

– Dlaczego?

– Jeszcze się z żoną nie porozumieliśmy co do marki.

Kordian rzucił okiem na telefon, ale ten stracił już zasięg. Miał

ochotę nerwowo przestępować z  nogi na nogę, opanował jednak

emocje, nie chcąc okazywać ich przed aplikantem.

– To państwo takie decyzje podejmują razem? – spytał Sebastian.

– Jak widać.

– Dlaczego?

– Dlatego, że czasem lepiej coś przegadać niż potem do końca życia

słuchać, że audi sraudi, a mercedes sedes.

Kiedy tylko kabina znalazła się na parterze i  drzwi się otworzyły,

dwóch prawników jak na sygnał wyszło na zewnątrz. Nie bacząc na

ludzi, przez których niemal musieli się przepchnąć, szybko opuścili

Skylight.

– Panie mecenasie…

– Jedno bmw w rodzinie wystarczy – odparł krótko Oryński.


Dopiero teraz uświadomił sobie, że aplikant najwyraźniej porzucił

już tamten wątek. Stał nieruchomo z nosem w komórce, a jego mina

świadczyła, że właśnie zobaczył coś, co wprawiło go w  małe

osłupienie.

– O co chodzi? – rzucił Kordian.

Sebastian powoli podniósł wzrok.

– Na pewno to my prowadzimy tę sprawę? – spytał.

– Co?

– Niech pan spojrzy.

Kiedy obrócił do niego komórkę, Oryński zobaczył Chyłkę, która

patrząc prosto w  obiektyw telefonu Judyty, oznajmiała, że show

dobiegł końca.
5
 

Łazienki Królewskie, Ujazdów


 

Głośny riff z  Afraid to Shoot Strangers niechybnie zwiastował

połączenie przychodzące od Zordona. Musiał widzieć

instagramowego live’a, może był już w drodze do Łazienek, żeby choć

zminimalizować szkody. I z pewnością zachodził w głowę, dlaczego to

nie on, ale Chyłka przerwała transmisję.

Zrobiła to bez wahania. Weszła w  kadr, oznajmiła, że to koniec na

dzisiaj, a  potem zabrała Judycie komórkę. Zanim ta zorientowała

się, co się dzieje, było już po fakcie.

– Co ty sobie wyobrażasz? – rzuciła.

–  Że ratuję ci dupę. Choć to zasadniczo nie żadne wyobrażenie,

tylko fakt.

– Chyba cię…

–  Twój prawnik nie dał ci jasno do zrozumienia, że masz z  nikim

nie rozmawiać bez jego obecności? – ucięła Joanna.

– Nikt mi nie…

– To zmień prawnika.

Brzostowska postąpiła krok w jej stronę, a potem sięgnęła po swój

telefon.

–  Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić – dokończyła. – A  już

w szczególności nie ty.

–  Mimo wszystko najlepiej by było, gdybyś nie rozmawiała ani

z policją, ani z mediami, ani ze znajomymi czy rodziną. Każde słowo

działa teraz na twoją niekorzyść, a  ty właśnie wysrałaś ich tyle, że

prokuratura przyśle ci do aresztu kartkę z podziękowaniami.

Judyta rozejrzała się, jakby szukała kogoś, kto pomógłby jej

pozbyć się Chyłki.

– Wiem, co robię – odparła.

Joanna przewróciła oczami.

–  Niewiarygodne – powiedziała. – Nie masz nawet na tyle rozumu,

żeby uświadomić sobie, jak głupia jesteś.


Brzostowska nie zamierzała kontynuować rozmowy. Ruszyła

w kierunku wyjścia z parku, ewidentnie spodziewając się, że Chyłka

pójdzie za nią. Nie uszła jednak daleko, nim się zatrzymała.

–  Co ty tu w  ogóle robisz? – rzuciła oskarżycielsko. – Śledzisz

mnie?

– Prędzej poderżnęłabym sobie gardło tępym nożem. Jedna Judyta

w życiu całkowicie mi wystarcza.

Dziewczyna machnęła ręką, a  potem odwróciła się w  kierunku

wyjścia od strony Gagarina.

– Poczekaj chociaż na swojego obrońcę – poradziła Joanna.

– Że co?

– Już tu jedzie.

– I skąd to niby wiesz?

– Bo mam owulację – odburknęła Chyłka.

Brzostowska spojrzała na nią tak, jakby istniał cień szansy, że się

przesłyszała.

–  Pracujemy na ustanowienie spadkobiercy ustawowego –

wyjaśniła Joanna. – Albo spadkobierców, nie daj Boże. Nigdy nie

wiadomo.

– Co ty pierdolisz?

– Nie co, ale kogo – sprostowała Chyłka. – Poza tym w małżeństwie

to się nazywa aktem miłości.

Judyta z  niedowierzaniem pokręciła głową, wciąż jednak nie

odeszła. Zamiast tego rozejrzała się kontrolnie, jakby spodziewała

się, że Zordon rzeczywiście zaraz się gdzieś tutaj pojawi.

Z pewnością tak będzie, należało tylko przytrzymać ją odpowiednio

długo. Musiał ruszyć ze Skylight zaraz po tym, jak zaczęła swoją

kretyńską transmisję. Teraz pewnie siedział w  uberze i  oglądał

zarejestrowany materiał.

Szczęśliwie nie było go tak dużo, Chyłka przerwała jej w  porę,

a  dziennikarze już zrozumieli, że więcej nie dostaną, i  zaczęli się

rozchodzić. Dziewczyna zdążyła jednak wyrządzić niepowetowane

szkody w swojej linii obrony.

Ustawiła się dokładnie w  miejscu, gdzie odnaleziono porzucony

wózek, co samo w sobie zostanie wykorzystane przez oskarżenie. Nie


miała dostępu do akt sprawy, nie mogła znać dokładnej lokalizacji –

chyba że sama go tam zostawiła.

Oprócz tego zaczęła się bronić i  tłumaczyć, że niczego złego nie

zrobiła, ale jednocześnie przyznała, że nie pamięta, co działo się

z nią zeszłej nocy.

Strzelała sobie w  stopy tak, że właściwie trudno było o  celniejsze

trafienia.

Ostatecznie zaczęła tworzyć jakieś alternatywne, niestworzone

scenariusze, w  których ktoś zabrał jej dziecko z  domu, kiedy ona

była pogrążona w  zaprawionym alkoholem i  środkami

uspokajającymi śnie.

Nie podała żadnych typów na ewentualnego sprawcę, nie zająknęła

się nawet o hipotetycznym powodzie, dla którego ktoś mógłby porwać

i zabić jej syna.

Wszystko wypadło tragicznie. I  Kordian z  pewnością miał już tego

pełną świadomość.

–  Zdajesz sobie sprawę, że dzisiaj pogrzebałaś swoje szanse na

skuteczną obronę? – odezwała się Joanna.

– Goń się.

– Wszystko, co zrobiłaś, tylko…

– Twoim zdaniem.

– Moim i setek tysięcy internautów.

– Hę?

– Sprawdź sobie komentarze pod twoim wesołym wybrykiem.

Joanna nie musiała nawet zerkać w  to miejsce, by dokładnie

wiedzieć, jaki będzie odzew. Opinii z  pewnością nie było jeszcze

wiele, ale z  każdą godziną ich liczba będzie lawinowo wzrastać.

I mało kto pokusi się o  to, by bronić Judytę. Chyba że celowo zrobi

to jakiś troll.

Brzostowska wyjęła telefon i  zaczęła przeglądać komentarze.

Idealnie, to powinno zabrać jej dostatecznie dużo czasu, by Zordon

zdążył się tu zjawić.

Już po chwili mina Judyty mówiła, że nie takich reakcji się

spodziewała.

–  Powiedz mi – odezwała się Chyłka. – Naprawdę jesteś tak krępą

masą czy po prostu perfekcyjnie udajesz?


Dziewczyna podniosła wzrok tylko na moment, ale jej oczy nic nie

wyrażały.

Na czymkolwiek jechała, musiało to jeszcze dość mocno działać, bo

umysł miała kompletnie zamroczony. Inaczej tłumaczyć tego się nie

dało – chyba że faktycznie przyświecały jej jakieś motywacje, które

skrzętnie ukryła.

– Co ci wszyscy ludzie… – zaczęła i nie dokończyła.

Joanna zbliżyła się nieco, uważała jednak, by nadto nie skrócić

dystansu.

–  Czekali tylko na powód, żeby zacząć wieszać na tobie psy –

odezwała się. – A ty dałaś im więcej niż jeden.

– Ale… ale…

– Ale co?

– Przecież wszystko wyjaśniłam. Pokazałam, że jestem niewinna.

Chyłka wydęła lekko usta i powiodła wzrokiem dookoła.

–  Zgodziłabym się z  tobą – przyznała. – Tyle że wtedy obydwie

byśmy się myliły.

Judyta nie sprawiała wrażenia, jakby dotarł do niej sens słów

prawniczki. Zdawała się oddalać coraz bardziej od racjonalności

i Joannie przeszło przez myśl, że dziewczyna przed wyjściem z domu

zaaplikowała sobie kolejną dawkę jakichś leków lub opiatów. Lub

jednego i drugiego.

Chyłka miała zamiar o  to zapytać, kiedy kątem oka dojrzała

Oryńskiego. Szedł szybkim krokiem, nie zapiął marynarki, przez co

jej poły latały na boki. Tempa dotrzymywał mu jakiś chłopak

w wyjątkowo dobrze skrojonym garniturze.

– Co ty tu robisz? – odezwał się na powitanie Kordian.

– Stoję.

– Chyłka…

–  Byłam umówiona z  kimś od Rabanta w  Belvedere – odparła,

a  potem wskazała ekskluzywną restaurację nieopodal. – Jak tylko

zobaczyłam, co się tu odpierdala, przeprosiłam gościa i przyszłam.

Kordian otworzył usta, ale się nie odezwał.

– Przeprosiłaś? – spytał z niedowierzaniem.

–  Tak się mówi – odparła, wzruszając ramionami. – Jeśli już

musisz znać wszystkie szczegóły, to…


– To rzuciłaś po prostu, że zaraz wracasz.

– Niezupełnie. Kazałam mu siedzieć na dupie i czekać, aż wrócę.

Oryński pokiwał głową, w  końcu łapiąc oddech. Zwrócił wzrok na

swoją klientkę, ta jednak była tak zaaferowana wciąż wyskakującymi

nowymi powiadomieniami, że zdawała się nawet nie odnotować jego

obecności.

Joanna zaś odnotowała czyjąś inną.

–  Tak czy inaczej sytuacja opanowana – oznajmiła, a  potem

wskazała wzrokiem chłopaka. – Co to za jeden?

– Mój aplikant.

– Twój co?

– Aplikant.

– Dorobiłeś się pucybuta? – spytała. – Jakim cudem?

– Okazuje się, że mam już odpowiedni staż.

Chyłka przez moment trwała w  całkowitym bezruchu. W  końcu

potrząsnęła głową.

–  No, no, Zordon – powiedziała. – Najpierw żona, zaraz dziecko,

a teraz jeszcze milusiński w pracy.

Obróciła się do chłopaka i  przyjrzała mu się uważnie, jakby

oceniała przedstawiciela obcej cywilizacji. Trwał z  poprawnym

wyrazem twarzy, a  nawet lekkim uśmiechem, kiedy taksowała go

wzrokiem.

– Daj głos – poleciła.

– Słucham?

– Jak cię zwą?

– Sebastian.

Joanna rozpromieniała.

– Idealnie – oceniła. – Wolisz Seba czy Sebix?

– Tak naprawdę to…

–  W takim razie będzie jedno i  drugie – postanowiła, po czym

spojrzała na Oryńskiego. – Wyjaśniłeś mu już, że to jeden pies?

– Nie miałem jeszcze okazji.

–  Od tego się zaczyna, jełopie – mruknęła. – Musisz ich

odhumanizować, żeby potem nie czuli się podmiotami jakichkolwiek

praw. Naprawdę niczego cię nie nauczyłam?

– Cóż…
– Pierwsze kolokwium już zapowiedziałeś?

– Jeszcze…

– Waltosia poleciłeś?

Oryński zerknął na Sebastiana, potem na Judytę, a  ostatecznie

utkwił spojrzenie w swojej żonie.

– Nie łyp tak na mnie – ostrzegła go Joanna.

– Jak?

–  Tak, jakbyś zastanawiał się, czy w  ten sposób będzie wyglądało

wychowywanie naszego dziecka.

Już otwierał usta, by zaprotestować, ale Chyłka uniosła palec

wskazujący jako uprzejme przypomnienie, żeby zachował swoje

gównoprawdy dla siebie.

Zaraz potem rozejrzała się uważnie.

– A skoro o tym mowa, musisz mnie wychędożyć – oznajmiła.

– Co?

– Mam owulację.

Sebastian potarł kark, wyraźnie nie mogąc do końca zrozumieć, co

się tutaj dzieje. Spojrzał na swojego patrona tak, jakby liczył, że ten

udzieli mu jakichś wyjaśnień. Chyłka postanowiła go wyręczyć.

–  To taki termin, który oznacza, że uwolniłam właśnie nową

komórkę jajową, gotową do zapłodnienia – oświadczyła. – Inaczej

jajeczkowanie.

– Tak, wiem, ale…

–  To się zdarza tylko raz w  miesiącu, więc nie ma na co czekać –

ucięła Joanna. – Dzięki żywotności plemników okienko trwa jakieś

sześć dni. A  my musimy spożytkować je jak najpełniej, czyli krótko

i delikatnie to ujmując: gzić się zawsze i wszędzie.

– Rozumiem – odparł nieco zmieszany Sebastian.

Zarówno on, jak i Chyłka skupili wzrok na Oryńskim.

– Ale chyba możemy chwilę zaczekać – powiedział Kordian.

–  Nie ma na co. Czuję, że komórka dojrzała, jajnik ją uwolnił,

i  podróżuje teraz w  szaleńczym tempie jajowodem w  kierunku

macicy, gotowa do przyjęcia twoich…

– Teraz to naprawdę robisz mi ochotę – przerwał jej Oryński.

– Bo wiem, co na ciebie działa.


Szczęściem w  nieszczęściu musiał być dla Kordiana fakt, że jego

klientka była całkowicie pochłonięta sprawdzaniem telefonu. Joanna

zerknęła na nią kontrolnie i  odniosła wrażenie, że Judyta wpadła

w jakiś rodzaj narkotycznego transu.

Z drugiej strony niewiele różniła się od młodej dziewczyny, która

siedziała na ławce przy alejce i  była podobnie zaaferowana tym, co

widniało na jej smartfonie.

Chyłka westchnęła, uznając, że zanim zabiorą się z  Zordonem do

dzieła, trzeba zrobić tutaj porządek. Podeszła do Judyty, a  potem

pstryknęła palcami z lewej i prawej strony jej twarzy.

Brzostowska dopiero wtedy się ocknęła.

– Twój obrońca się stawił – odezwała się Joanna.

Dziewczyna spojrzała na Oryńskiego nieobecnym wzrokiem

i  najwyraźniej potrzebowała chwili, by zrozumieć, kim jest ten

człowiek. Sebixa całkowicie zignorowała.

–  A więc jednak jesteś – odezwała się. – Chyłka mówiła, że

będziesz.

Kordian wyglądał, jakby miał zamiar popełnić harakiri, mimo to

zbliżył się powoli i spokojnie.

– Przeprowadziłam coś na kształt konferencji prasowej – oznajmiła

Judyta.

– Widziałem.

– Myślę, że poszło mi całkiem nieźle.

Chyłka odchrząknęła głośno i wskazała ręką telefon.

– Ludzie w necie nagle zaczęli podzielać twoje wrażenia? – bąknęła.

Dziewczyna spochmurniała, po czym wetknęła smartfona do

torebki, którą trzymała uniesioną na zgięciu ręki. Zupełnie jakby

stała w wysokiej wodzie i próbowała jej nie zamoczyć.

– Nieważne – odparła. – Liczy się to, że powiedziałam prawdę.

– Powiedziałaś też dokładnie, gdzie stał wózek – zauważył Kordian.

– No tak.

– I możesz mi wyjaśnić, skąd o tym wiedziałaś?

Brzostowska się zawahała, ale na jej twarzy nie pojawiło się nic

sugerującego, że zorientowała się, na jak dużą minę nastąpiła.

– Mam swoje źródła – wyjaśniła.

– Znaczy?
– Są moje.

– Okej, ale…

– I takie pozostaną.

Joanna przesunęła dłonią po skroni, jakby właśnie poczuła impuls

bólu wywołany zbyt dużą ilością przyjętej dzień wcześniej tequili.

Gadanie z  osobą będącą intelektualną dętką było całkowicie

wyczerpujące, a miała jeszcze do dokończenia rozmowę w Belvedere.

Istniał cień ryzyka, że facet niedługo zrezygnuje z  dalszego

czekania na nią, a  według Rabanta był dość istotny. Miał wystąpić

w  charakterze głównego świadka zeznającego na jego korzyść,

wiedział bowiem o  całym szeregu rzeczy, których dopuszczała się

była partnerka Pawła.

–  Obawiam się, że będzie pani musiała to prędzej czy później

wyjaśnić – odezwał się nagle Sebastian.

Dziewczyna popatrzyła na niego z  zaskoczeniem nie mniejszym od

tego, które poczuła Joanna.

– A ty to kto? – rzuciła Judyta.

– Sebastian Klejn. Aplikant mecenasa Oryńskiego.

Chyłka natychmiast zwróciła się w kierunku Kordiana.

– Co on właśnie wypluł z gardła?

– Miałem ci…

– To czarci pomiot?

– Tak bym tego nie ujął, ale…

–  Ale to stworzenie wyszło za sprawą ruchów posuwisto-zwrotnych

wykonywanych przez najgorszą kreaturę na tym i  każdym innym

świecie – dokończyła Joanna, a  potem zbliżyła się do młodego

chłopaka, przypatrując mu się zupełnie inaczej niż jeszcze przed

momentem.

O ile wtedy mógł się czuć jedynie oceniany, teraz musiał już mieć

świadomość, że jest poddawany próbie.

Wytrzymał jej świdrujące spojrzenie bez mrugnięcia okiem,

a  wzmianka o  czarcim pomiocie bynajmniej nie zrobiła na nim

wrażenia.

– Klejn ci go przydzielił?

– Formalnie to rada…

– Czyli tak.
Oryński zgodził się nieznacznym ruchem głowy, podczas gdy

Chyłka wciąż piorunowała młodego aplikanta spojrzeniem.

– Będzie ci robił krecią robotę, wiesz o tym?

– Mam na niego oko.

– Jedno może nie wystarczyć – podkreśliła Joanna.

– To będę mieć dwa.

– I dodatkowe z tyłu dupy, Zordon.

– Okej, ale dupa nie ma przodu.

– Żelazny i jego twarz dowodzą czego innego.

Sebastian patrzył to na jedno, to na drugie, jakby siedział na

trybunach meczu tenisowego i  starał się nadążyć za wyjątkowo

szybką wymianą.

– Chciałbym tylko zauważyć, że tu jestem.

– Mniejsza z tobą.

Chyłka machnęła ręką, a potem odwróciła się do Judyty.

– A ty? – zapytała. – Jesteś znowu z nami?

Brzostowska przekrzywiła głowę na bok, jakby niepewna, czego

w ogóle dotyczy pytanie.

– Jeśli tak, to mów.

– Ale co? – rzuciła dziewczyna.

– Skąd wiedziałaś, gdzie stał wózek?

–  Pewnie z  tego samego źródła co ty – odparła spokojnie. – Było

zdjęcie na warszawskim portalu NSI.

Miała rację, Joanna także je widziała. Ktokolwiek je wykonał,

musiał stać mniej więcej w tym samym miejscu co oni teraz. Wózek

był schowany w krzakach, w niewielkim tunelu tuż przy ogrodzeniu.

Z  alei był praktycznie niewidoczny, a  osoby przebywające na placu

zabaw musiałyby się przyjrzeć, żeby go zobaczyć.

Tak czy inaczej musiał zostać tu umieszczony tuż przed tym lub po

tym, jak zamknięto park. Inaczej jakieś dziecko by się na niego

napatoczyło i dałoby znać rodzicom.

Chyłka powiodła wzrokiem po drzewach i  długiej alei prowadzącej

aż do Agrykoli.

– O której zamykają Łazienki? – spytała.

– O dwudziestej drugiej – odparł Kordian.

Obróciła się do Judyty, mierząc ją wzrokiem.


–  Masz jakieś alibi na ten czas? I  dajmy na to, pół godziny

wcześniej?

– Alibi?

– Dowód na okoliczność, że…

–  Wiadomo, co to znaczy – ucięła z  irytacją Brzostowska. – Tylko

nie wiem, po co komu moje alibi, skoro nie zostawiłam tu dziecka.

– To kto to zrobił?

– Nie mam pojęcia.

Joanna zbliżyła się, patrząc na nią w  sposób sugerujący, że

najchętniej wyciągnęłaby z niej odpowiedzi czystą siłą fizyczną.

–  Czyli ktoś wszedł do twojego mieszkania, zabrał dziecko

i wózek…

– Wózek stoi na parterze.

–  No tak – przyznała Chyłka. – Więc zniósł dziecko, a  potem

przyjechał z  nim tutaj i  je zostawił. A  ty w  tym czasie się nie

zorientowałaś.

Judyta też zrobiła krok w jej kierunku. Wzrok nadal miała mętny,

ruchy nieco ospałe, mimo to nie ulegało wątpliwości, że nie boi się

konfrontacji.

–  Po pierwsze, nie zorientowałam się aż do rana, bo byłam

praktycznie nieprzytomna – odparła. – A  po drugie, nie jesteś moją

prawniczką, więc już chyba pora, żebyś się zmyła.

Chyłka zacisnęła usta, a  Kordian nerwowo drgnął, gotowy w  razie

potrzeby interweniować.

– Słuchasz muzyki klasycznej? – rzuciła nagle Joanna.

– Nie.

–  Szkoda. Może byś wiedziała, że w  tysiąc siedemset

osiemdziesiątym drugim roku Mozart skomponował w  Wiedniu

kanon w tonacji B-dur, którego tytuł powinnaś wziąć sobie do serca.

– Że co?

–  Leck mich im Arsch. W  wolnym tłumaczeniu: pocałuj mnie

w dupę.

Chyłka nie miała zamiaru tracić więcej czasu na tę wywłokę.

Minęła ją, podeszła do Kordiana i  złapawszy go za poły marynarki,

przyciągnęła do siebie.
–  Powodzenia – rzuciła. – I  gdybyś chciał zakopać gdzieś jej ciało,

daj znać. Będę niedaleko.

– Jasne.

Pocałowała go, a  potem odwróciła się i  ruszyła w  kierunku

Belvedere. Po prawdzie najchętniej zostałaby i  dokończyła

przepytywanie Judyty. Sprawa ją intrygowała, było w  niej coś, co

sprawiało, że czuła zawodowy pęd do działania.

Musiała jednak skupić się na własnych obowiązkach, szczególnie

że miała do wybronienia niewinnego człowieka. Weszła do

restauracji, a potem wróciła do stolika, przy którym nadal czekał na

nią mężczyzna wezwany na tę rozmowę przez Rabanta.

Był to jego wieloletni przyjaciel, który spędzał z  nim i  Szynkiewicz

sporo czasu. Mógł powiedzieć co nieco o  ich związku i  dać Chyłce

właściwie wszystko, czego potrzebowała.

– Nie spieszyła się pani – zauważył.

– Za „pani” walę z bani.

– A, to nie wiedziałem.

Usiadła, a  potem zerknęła na menu. W  dużej mierze składało się

z  pozycji mięsnych, co ją całkowicie urządzało. Zanim jednak

zamówiła, podniosła wzrok na swojego rozmówcę.

–  Dobra – rzuciła. – Ja wybieram, a  ty dawaj mi wszystkie brudy,

jakie masz na tę Szynkiewicz.

Mężczyzna otworzył usta, lecz nie dobył głosu.

–  Jest ich całkiem sporo – powiedział w  końcu. – Tyle że zarówno

na nią, jak i na niego.

Chyłka odłożyła menu.

– Znaczy? – spytała.

–  Znaczy, że nikt w  tym związku nie był święty. Jedno i  drugie

robiło rzeczy, które… no cóż, które się normalnym ludziom we łbie

nie mieszczą.

Świetnie, skwitowała w  duchu Joanna. Najwyraźniej miała swoje

bagno, z  którego musiała wyciągnąć klienta. I  to gotowe do

stworzenia przez faceta, który miał zeznawać na jego korzyść.

Podszedł do nich kelner, ale cały apetyt Chyłki zdawał się

wyparować, więc czym prędzej go odprawiła.

– O czym konkretnie mowa? – spytała.


– Uch…

– Śmiało. Akurat ja muszę wiedzieć wszystko.

–  No cóż… – powtórzył niepewnie rozmówca. – Bywałem u  nich

dość często wieczorami, widziałem różne rzeczy.

– Na przykład?

–  Pluli sobie w  twarz. Dosłownie. Obrzucali się wyzwiskami,

dochodziło do jakichś szarpanin, wrzeszczeli na siebie, grozili,

niszczyli sobie nawzajem jakieś rzeczy, wyrzucali je przez okno…

W  sumie mógłbym tak ciągnąć i  ciągnąć. On zdradzał ją na lewo

i  prawo, ona nie pozostawała dłużna. To był popieprzony związek

dwójki popieprzonych ludzi.

Joanna błagalnie uniosła wzrok.

– Chyba jednak zgłodniałam – burknęła. – Coś jeszcze?

– Jak zaszła w ciążę, od razu była tylko jedna opcja.

– Aborcja?

–  Tak – przyznał mężczyzna. – Paweł w  ogóle nie przyjmował, że

może zostać ojcem, nie było szans. W  dodatku nie miał pewności,

czy to jego dziecko.

Chyłka potarła czoło, żałując, że władowała się w  to gówno.

Normalnie groziło tylko tym prawnikom samobójcom, którzy

z jakiegoś powodu parali się prawem rodzinnym. Ona wydawała się

pod tym względem bezpieczna.

– Paweł ma swoje za uszami – dodał rozmówca. – Ale tak naprawdę

to ta kobieta jest prawdziwą nieobliczalną wariatką. I zrobi wszystko,

żeby go zniszczyć.

Joanna westchnęła.

–  W takim razie ma problem – oznajmiła. – Bo po drodze będzie

musiała poradzić sobie ze mną.


6
 

ul. Argentyńska, Saska Kępa


 

W całym mieszkaniu unosił się swąd przywodzący na myśl świeże

pogorzelisko, a  otwarte okna okazały się niewystarczające, by

rozwiać dym i smród.

–  Naprawdę tego nie rozumiem – odezwała się Chyłka, stojąc nad

niemal zwęglonym kurczakiem.

– Ja też nie – odparł Kordian, roztropnie trzymając się z daleka.

Dzisiejszego wieczora doszło do kolejnej, drugiej już próby

przyrządzenia przez Joannę kolacji. Z  jakiegoś powodu postanowiła

powtórzyć eksperyment, mimo że po ostatnim zarzekała się, że

więcej tego nie zrobi.

Prawdopodobnie chodziło o urażone ego.

–  Szczególnie że na papierze świetnie się do tego nadajesz –

zauważył Oryński.

Chyłka obróciła się w jego stronę i zmierzyła go wzrokiem.

– Gotowanie to czynność wprost stworzona dla ciebie – dodał.

– Do czego pijesz?

–  Do tego, że to zasadniczo używanie martwych zwierząt, roślin

i  przypraw wedle instrukcji zapisanych w  dawnych księgach –

wyjaśnił. – A  więc w  sumie to, czym normalnie zajmują się

czarownice.

Prychnęła, doceniając ten komplement.

–  Dawaj coś z  Wolta – burknęła, a  potem odstawiła kurczaka na

bok, jakby jakimś cudem mógł sam się zdematerializować i  już

więcej nie przypominać o swojej obecności.

Kordian sięgnął po komórkę i  przejrzał restauracje, które miały

najkrótszy czas dostawy.

– Co robisz?

– Wybieram – odparł.

– To się pospiesz, bo od tego gotowania skoczyło mi libido.

Na moment uniósł wzrok znad komórki.


– Trudno to nazwać gotowaniem, Trucizno.

–  A ciebie trudno nazwać pociągającym, mimo to właśnie ci

oznajmiłam, że pora na wypełnienie obowiązków małżeńskich.

Kordian cicho westchnął, przesuwając palcem po wyświetlaczu.

– Co to miało być? – rzuciła Joanna.

– Co?

– To twoje sapnięcie.

– Nie było żadnego.

–  Przecież słyszałam – odparła, zbliżając się do niego. –

Wyimaginowałeś sobie jakieś egzystencjalne ciężary, z którymi sobie

nie radzisz?

Oryński pokręcił głową, skupiając się na liście knajp. Większość

sprawdzili nie raz i  nie dwa, właściwie powinni dorobić się już

wszelkich możliwych zniżek w każdej aplikacji z dowozem żarcia.

–  Pinsa z  Francuskiej będzie najszybciej – oceniła Joanna. – Dla

mnie Double Trouble. Dla ciebie Parmigliana, bo ma bakłażana.

Kordian zmienił apkę na Uber Eats i  szybko złożył zamówienie.

Oboje lubili tę odmianę pizzy, która miała mniej oliwy, a  ciasto

z  miksu mąki ryżowej, sojowej i  pszennej. Chyłka początkowo była

sceptyczna, ale chrupkość na zewnątrz i miękkość w  środku szybko

ją przekonały.

– Ile? – spytała.

– Paręnaście minut.

– To chodź.

– Gdzie?

– Gdzie chcesz, zdążymy – odparła.

Zamiast podnieść się z krzesła, Kordian jedynie drgnął.

– Kurwa, Zordon – dodała Joanna. – Mimo najlepszych chęci sama

się nie zapłodnię.

– Ale…

– Co „ale”? Potrzebujesz dodatkowych zachęt?

– Właściwie to…

Chyłka stanęła obok niego i  skrzyżowała ręce na piersi. Znacząco

zerknęła na gasnący wyświetlacz, a Oryński odebrał sygnał, by czym

prędzej odsunąć na bok wszystko, co leżało mu na wątrobie, i wziąć

się do roboty.
– Wszystko to zrobiło się trochę…

– Co?

– No wiesz.

Joanna przysiadła na skraju stołu i  spojrzała na niego z  góry.

Przez moment trwali w całkowitej ciszy.

–  Dobra, wiem – przyznała w  końcu. – Ale lubię patrzeć, jak się

miotasz, próbując się wysłowić.

Kordian uśmiechnął się mimowolnie.

–  A już szczególnie pocieszne się to robi, kiedy starasz się

nieudolnie zakomunikować, że sprowadzam fizyczny wymiar naszej

miłości do funkcji rozrodczych – dodała.

– Lepiej bym tego nie ujął.

–  Dlatego zrobiłam to za ciebie – powiedziała. – Ale innych rzeczy,

jak mówiłam, nie dam rady.

Tym razem wiedział już, że jedynie pieszczotliwie się nad nim

pastwi.

– I tak czy siak masz trochę racji – oznajmiła. – Zresztą tak między

nami, to zamarzyła mi się pewna nowość w łóżku.

– Jaka?

– Sama nie wiem, czy chcesz to słyszeć.

– Raczej chcę.

– Ale to całkowicie szalone…

– No?

Joanna odwróciła wzrok, jakby nie mogła oświadczyć mu tego,

czując na sobie jego spojrzenie.

– Marzy mi się przespać całe osiem godzin.

Kordian zaśmiał się cicho.

–  To już chyba wyczerpuje znamiona całkowitego, obłędnego

szaleństwa.

Chyłka zgodziła się ruchem głowy, a  potem nabrała tchu

i  spoważniała. Na dobrą sprawę nie zamierzał rozpoczynać tego

tematu, ale w  pewnym momencie uświadomił sobie, że nie ma

odwrotu. I ona także to rozumiała.

–  Fakt, ostatnimi czasy trochę skupiałam się na efekcie, a  nie

samym akcie.

– Mhm.
–  Coś, co jest w  gruncie rzeczy magiczne, sprowadziłam do misji,

którą trzeba wykonać.

Kordian odbierał to dokładnie w  taki sposób. Początkowo nic tego

nie zapowiadało, ale jakiś czas po tym, jak podjęli decyzję, by

postarać się o  dziecko, każde ich zbliżenie wydawało się raczej

obowiązkiem niż przyjemnością. Pilnowali kalendarzyka, skracali grę

wstępną i  przede wszystkim decydowali się tylko na jedno zbliżenie.

Wcześniej po prostu cieszyli się sobą, bliskością, swoimi ciałami.

Potrafili godzinami nie wychodzić z łóżka – teraz jednak opuszczali je

tuż po fakcie, jakby zrobili, co trzeba, i zasłużyli na odpoczynek.

Nie eksperymentowali, niczego nie urozmaicali. Oboje byli skupieni

tylko na tym, by osiągnąć zamierzony cel. Kordian w  pewnym

momencie uświadomił sobie, co się z nimi dzieje, ale nie wystarczyło

to, by cokolwiek się zmieniło.

– Też zawiniłem – odezwał się po chwili.

–  To akurat nie ulega najmniejszej wątpliwości. Gdybyś był

bieglejszy w sztuce miłości…

–  Zaraz, zaraz – przerwał jej. – Twoje struny głosowe twierdzą, że

jestem. Sąsiedzi mogą o tym poświadczyć.

Joanna uniosła nogę, a  potem umieściła stopę na krześle, między

udami Kordiana, i pochyliła się lekko.

– I będziesz się tym chełpił?

– Tylko trochę – przyznał.

Spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości, a  on poczuł, że

wszystko jest w  porządku. Automatycznie pokręcił głową

z uśmiechem, dopiero po chwili uświadamiając sobie swoją reakcję.

– I czego się szczerzysz?

Oryński przesunął dłonią po łydce Chyłki, nie odrywając wzroku

od jej oczu.

–  Bo doszedłem do wniosku, że inna para miałaby w  tej sytuacji

niezłą dramę.

– Nie jesteśmy inną parą.

–  Ano nie – przyznał. – Akurat unikalności nie można nam

odmówić.

Innych rzeczy także, dodał w  duchu Kordian. To, że przez chwilę

ulegli rutynie, pewnemu ciśnieniu i  być może presji dorobienia się


potomka, o niczym nie świadczyło.

–  Aczkolwiek inne pary też pewnie zabrnęły w  tę uliczkę – dodał

Oryński.

– Bez dwóch zdań. Frustracja napędza takie rzeczy.

Kordian uniósł lekko brwi.

– Czujesz frustrację? – spytał.

– A jak ci się wydaje? Próbujemy już jakiś czas, a jak spojrzysz na

te wszystkie siksy, które wpadają na lewo i  prawo po pierwszym

lepszym przygodnym seksie w  kiblu, to tym bardziej się w  tobie

gotuje.

Oryński przesunął rękę wyżej i zatrzymał ją na kolanie Joanny.

–  Tyle że ja już siksą nie jestem – kontynuowała. – W  dodatku po

tym, co stało się z pierwszym pasożytem, i chorobie… Sam wiesz, że

nie ma stuprocentowych szans.

– Są.

– Ginekolożka twierdzi inaczej.

– Nie zna się.

– Jasne – odparła Chyłka pod nosem. – Przez studia i specjalizację

przemknęła się psim swędem.

Kordian widocznie się rozchmurzył, choć miał świadomość, że nie

musi okazywać swojego optymizmu. Joanna z  pewnością go

wyczuwała.

– To kwestia czasu – powiedział.

– Ta? I skąd masz tę pewność?

– Stąd, że wszystko do tego prowadzi.

Chyłka zerknęła na niego pytająco.

–  Od momentu naszego spotkania pod Skylight – wyjaśnił. –

Wszystko, co się działo, doprowadzi nas do tej chwili, kiedy po

dziewięciu miesiącach noszenia balastu w końcu się go pozbędziesz,

a ja wezmę go na ręce.

– Balast? – mruknęła w odpowiedzi. – Nie najgorsze imię.

– Nawet o tym nie myśl.

Joanna posłała mu krótki uśmiech. Mimo że było jeszcze

stanowczo za wcześnie, oboje przebąkiwali na temat imienia,

zarówno dla dziewczynki, jak i  chłopca. Zazwyczaj w  żartach, choć

ostatnio gdzieś na horyzoncie majaczyła już konkretna rozmowa.


Oboje przez moment milczeli, patrząc na siebie. Kordian

mimowolnie wrócił myślami do tamtego pierwszego spotkania – i  do

tego wszystkiego, co wydarzyło się później. Ich wspólna droga była

długa, czasem wyboista, ale zawsze wyjątkowa.

–  W głowie mi się nie mieści, że wcześniej się nie znaliśmy –

odezwał się.

– Hm?

– Przed tym pierwszym smrodzeniem pod Skylight.

Chyłka obróciła się nieco, a  potem położyła obydwie nogi na jego

udach. Przytrzymał je, by się nie zsunęły.

– Byliśmy nieznajomymi – dodał Kordian.

– I?

– Ani ja ciebie nie znałem, ani ty mnie.

– Tak zazwyczaj działa nieznajomość, Zordon.

–  No tak – przyznał. – Ale wydaje mi się to jakieś… niemożliwe do

wyobrażenia. W dodatku gdyby ktoś wtedy na nas spojrzał, nigdy by

nie powiedział, że tak skończymy.

–  Ba – skwitowała Joanna. – Sama bym tego nie zrobiła, a brałam

w tym bezpośredni udział.

Kordian podniósł się, jednocześnie przesuwając dłońmi po jej

nogach. Stanął przed nią, a  ona zareagowała natychmiast,

rozsuwając uda i  pozwalając mu zbliżyć się jeszcze bardziej. Kiedy

z  zamkniętymi oczami przesunął nosem i  ustami po jej karku,

poczuł charakterystyczną mieszankę perfum, żelu pod prysznic,

szamponu i  tego jedynego, niepowtarzalnego elementu zapachu

Chyłki, którego nigdy nie potrafił zidentyfikować. Upajał się nim

niemal narkotycznie.

Joanna zaplotła nogi na jego talii, a  on zareagował natychmiast,

wsuwając ręce pod jej pośladki. Uniósł ją lekko i  przysunął do

siebie, a potem zaczął przesuwać językiem tuż pod jej uchem. Kiedy

do niego dotarł, jęknęła cicho i przycisnęła go mocniej.

Zaraz potem oboje przeszedł jakiś dziwny impuls, jakby porażenie

prądem. Zaczęli całować się coraz szybciej, a ich dłonie nie nadążały

za pragnieniem dotyku. Chyłka szybko sięgnęła do jego rozporka,

a  on uświadomił sobie, że nie zdąży nawet ściągnąć majtek.


Odchyliła je tylko na bok, pozwalając mu zrobić to, czego oboje tak

nagle zapragnęli.

Jest duża szansa, że dziś się uda, uzmysłowił sobie Kordian.

Im dłużej starali się o  dziecko, tym dokładniej obserwowali cykl

Chyłki. Dzisiaj wypadał dzień, kiedy istniała największa szansa na

zajście w ciążę.

Co do zasady komórka jajowa żyje w  jajowodzie przez dwadzieścia

cztery godziny, wszystko zależy jednak od organizmu kobiety. W tym

wypadku mogło być dłużej, poza tym żywotność plemnika w drogach

rodnych kobiety wynosi od trzech do siedmiu dni w  porywach. To

oznaczało, że Joanna mogła w  tej chwili być już w  ciąży. A  nawet

jeśli nie, i  nawet jeśli teraz im się nie uda, to teoretycznie faza

płodna będzie trwała jeszcze przez trzy, cztery dni.

Jezu, o czym on myślał?

Kordian lekko uderzył głową w bark Joanny i zamknął oczy.

– Co się dzieje? – zapytała cicho.

– Nic, po prostu…

Odsunęła lekko jego głowę, żeby na niego spojrzeć.

– Myśli uciekły mi w innym kierunku – powiedział.

Zmrużyła oczy, powoli uspokajając oddech.

–  W jakim? – spytała, ale zaraz podniosła dłoń. – Nie, nie, czekaj,

niech zgadnę.

– Trudno nie będzie.

– Zacząłeś myśleć o Kormaku.

– Co?

–  Przypomniałeś sobie, jak po ostatnim badmintonie

przebieraliście się w szatni i coś gejowskiego w tobie zarezonowało.

Kordian nie mógł utrzymać powagi na twarzy.

–  Powiedz, paradujecie tam na golasa? – zapytała Chyłka. – Czy

macie jakieś ręczniki przewiązane w pasie?

– Tajemnice szatni.

–  Z pewnością czasem któremuś ręcznik niby przypadkiem się

zsunie, a kiedy się po niego schyla, okazuje się, że ten drugi jest tuż

za nim.

Oryński był jej wdzięczny za to, że tak szybko udało jej się rozbroić

sytuację. Doskonale wiedziała, o czym myślał.


– Pozostawię to w sferze twoich wyobrażeń – odparł.

– Może to i lepiej. Rzeczywistość zazwyczaj ich nie dogania.

Kordian pocałował ją, chcąc jak najszybciej wrócić do tego, co

przerwali. Natychmiast jednak znów opadło go poczucie, że trzeba

się spieszyć. Bo owulacja, bo dostawca z jedzeniem, bo…

– Przepraszam – odezwał się, kiedy stykali się ustami.

– Za co, gnomie?

– Chyba potrzebuję jakiegoś resetu.

– Mogę ci przywalić.

Odsunął się nieznacznie, a  potem dotknął dłońmi jej policzków,

wpatrując się w  oczy, w  których widział całą swoją przyszłość.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ się dźwięk domofonu,

a Kordian uświadomił sobie, że dostawca musiał się pospieszyć.

Właściwie był mu wdzięczny, bo dalsze próby odsunięcia od siebie

tej przeklętej zadaniowości mogłyby zakończyć się kolejnym

fiaskiem. Jak się od tego uwolnić? Jak sprawić, żeby ich zbliżenia

wróciły na dobry tor?

Aż do teraz nie uświadamiał sobie, jak dalece się od niego oddalili.

Byle tylko nie doszło do wykolejenia, skwitował w myśli.

Jadł z duszą na ramieniu, zupełnie nie mogąc skupić się na Rodzie

smoka, który zaczęli oglądać z  opóźnieniem spowodowanym traumą

po ostatnim sezonie Gry o tron.

Zjedli szybko, jakby także z  tym musieli się spieszyć. Nie

komentowali serialu, właściwie nawet nie zamienili słowa po

zakończonym seansie. Wstali z  kanapy, powkładali naczynia do

zmywarki i zajęli się swoimi sprawami.

Do wieczora wymieniali jedynie zdawkowe zdania, poruszali tylko

bezpieczne i  trywialne tematy. Kordian powiedział tyle, ile mógł

w  sprawie Judyty, a  potem znów musiał złożyć milczenie na karb

tajemnicy adwokackiej.

Chyłka nie drążyła. Sytuacja między nimi stawała się tak

delikatna, że oboje zaczęli zachowywać się, jakby stąpali po

kruszejącym lodzie.

–  A jak twoja sprawa? – spytał Oryński z  nadzieją, że dzięki

rozmowie o zwykłych, zawodowych rzeczach całe to napięcie zniknie.

– Cuchnie.
– Jak każda – odparł Kordian, słysząc, że pralka właśnie przestała

wirować i dała sygnał, by ją opróżnić.

Wziął kosz i ruszył w jej stronę.

– Wygląda na to, że Rabant i jego Szynka mają naprawdę nierówno

pod sklepieniem.

– Naprawdę będziesz ją tak nazywać?

– Ma na nazwisko Szynkiewicz.

– Dobra, ale…

–  Dwie Judyty to za dużo jak dla mnie – ucięła Joanna,

machinalnie ruszając za Oryńskim.

Kiedy otworzył drzwiczki i postawił kosz na podłodze, razem zaczęli

wyjmować rzeczy z bębna.

–  I na razie zanosi się na to, że moja jest bardziej pierdolnięta od

twojej – dorzuciła Chyłka.

Kordian szczerze w  to wątpił. Nie mógł jednak podzielić się

wszystkim, co wiedział. W szczególności nie tym, co było najbardziej

wymowną oznaką szaleństwa jego klientki.

W Łazienkach próbował coś z  niej wyciągnąć, ale bez skutku. Nie

chciała rozmawiać o  człowieku, któremu odebrała życie, nie miała

zamiaru podawać żadnych szczegółów. Wciąż jednak upierała się, że

jego los na zawsze pozostanie nieznany, bo świetnie ukryła ciało.

Miały one jednak to do siebie, że prędzej czy później się

odnajdywały. Oryński zajmował się prawem karnym na tyle długo,

by doskonale o tym wiedzieć.

–  Twoja przynajmniej nie zorganizowała sobie konferencji prasowej

– odbąknął Kordian.

– Kwestia czasu.

Wrzucił kilka swoich skarpetek do kosza i  zerknął kątem oka na

Joannę.

– Tak myślisz? – zapytał.

–  Rabant jest pewny, że prędzej czy później wytoczy przeciwko

niemu działa.

Chyłka sięgnęła w  głąb bębna, wyjęła swój stanik, a  potem

zamknęła drzwiczki. Oboje poszli z  koszem do suszarki i  powoli

zaczęli rozwieszać rzeczy.

– Zresztą nie było tak tragicznie – odezwała się.


– Hm?

– Zawsze możesz tłumaczyć ten jej wyskok tym, że jest w głębokim

szoku. Nie wie, co się dzieje, szprycuje się jakimiś środkami,

rozpacza po stracie dziecka i po prostu chce, żeby…

–  Żeby policja jak najszybciej zajęła się szukaniem prawdziwego

sprawcy – dokończył Oryński. – Tak, mam zamiar tak to

przedstawić.

– Nie masz innego wyjścia.

– Pytanie, czy ktokolwiek to kupi.

–  Srał pies kogokolwiek – odparła Chyłka, podnosząc skarpetkę

Kordiana, którą ten zawiesił na suszarce. Wsunęła w  nią dłoń, a  jej

palec wskazujący wyskoczył przez dziurę w okolicach pięty.

Oryński skinął głową i bez słowa pozbył się jej i drugiej z tej samej

pary.

–  Istotnych będzie dwóch sędziów zawodowych w  składzie

orzekającym – kontynuowała.

– No tak.

–  A ich możesz przekonać. Radziłeś sobie już w  gorszych

sytuacjach.

Kordian westchnął, sprawdzając kolejne skarpety. Wyglądało na to,

że Chyłka namierzyła jedyną przetartą parę.

– W sumie coś dobrego wyszło z tego jej idiotyzmu – zauważył.

– Co?

– Zanim odeszliśmy, młody Klejn zobaczył jakiegoś faceta.

–  Ja widziałam ich tam nawet kilku. Jeden biegł, drugi popychał

wózek, trzeci siedział na ławce, czwarty…

– Ale żaden nie stał na balkonie.

Chyłka na moment oderwała się od rozwieszania mokrych ciuchów

i spojrzała na niego pytająco.

–  Ten gość łypał na nas z  mieszkania po drugiej stronie Parkowej.

I miał lornetkę.

– Lornetkę? Obok placu zabaw dla dzieci?

Kordian uśmiechnął się lekko.

– Też w pierwszej chwili o tym pomyślałem – przyznał. – Ale potem

dotarło do mnie, że w takim miejscu to nic dziwnego.


–  Dziwniejesz na starość, Zordon. Chyba że tylko dla mnie

podglądanie małych dzieci jakoś nie brzmi jak zdrowe hobby.

–  Mam na myśli to, że w  Łazienkach jest od groma gatunków

ptaków. Od dzięciołów, przez gile, mandarynki, kawki, pawie,

łabędzie, aż po szpaki i…

– Kuny, lisy i jenoty?

Oryński lekko przywalił jej swoimi mokrymi bokserkami, a  woda

rozchlapała się na podłodze.

– Mówię tylko, że może interesować się ptactwem.

– Na pewno. Tym najmniejszym.

– Daj spokój.

Chyłka w końcu otrzepała dłonie i się wyprostowała.

– Sprawdziłeś tego gościa? – spytała poważniejszym tonem.

–  Jeszcze nie – przyznał. – Ale marne szanse, że coś widział.

Zgłosiłby to pewnie.

– Chyba że zbagatelizował sprawę, a potem bał się przyznać. Wiesz,

jak to jest. Czasem wstyd bierze górę nad parciem na szkło.

– Raczej rzadko.

Joanna wzruszyła ramionami, jakby nie była w  stanie przesądzić,

w którą stronę przechyla się szala w przypadku gatunku ludzkiego.

Wrócili do kuchni, a  potem Kordian bez słowa rozlał tequilę do

dwóch niewielkich kieliszków. Usiedli naprzeciwko siebie i  stuknęli

się nimi bez słowa, jakby kultywowali jakąś starą, doskonaloną

latami tradycję.

– Szykują nam się głośne sprawy, Zordon – odezwała się Joanna.

– Najwyraźniej.

Zmrużyła lekko oczy.

– Chcesz się założyć? – spytała.

– O co?

– Która będzie głośniejsza.

Kordian dopił swoją porcję, a  potem uzupełnił obydwa kieliszki.

Mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, o  czym wspomniała

Chyłka. Obydwie obrony rzeczywiście miały potencjał na to, by żreć

w mediach. Jak tylko rozpoczną się procesy, wielu ludzi będzie żyło

tym, co dzieje się na jednej i drugiej sali sądowej.


Obstawiałby, że sprawa dzieciobójstwa wybrzmi głośniej, Joanna

zdawała się jednak przeciwnego zdania. Inaczej nie wysuwałaby

propozycji zakładu.

– Okej – powiedział.

Chyłka opróżniła swojego shota i z impetem odstawiła kieliszek na

stół.

– Czyli wydaje ci się, że wygrasz, pokrako – oznajmiła.

– Przecież nic nie mówię.

– Nie musisz – zauważyła.

–  Ty też nie. Nie rzucałabyś pomysłu, gdybyś myślała, że możesz

przegrać.

Wzruszyła niewinnie ramionami, a  potem wydała pomruk mający

chyba sygnalizować wyjątkowo głęboki namysł.

– To jaka będzie stawka? – spytał Oryński.

– Może być tylko jedna.

– Nie…

–  Tak – ucięła Joanna. – Kto wygra, ma prawo do nazwania

dziecka.

Kordian także był zmuszony osuszyć swój kieliszek. Nie dolał im

jednak następnej kolejki, wychodząc ze swojego tradycyjnego

założenia, że ktoś w tym związku musi być hamulcowym.

– Ty ani trochę nie żartujesz – odezwał się.

– Ano nie.

– Ale…

–  Ale co? Druga strona dalej będzie miała głos doradczy. Tyle że

zwycięzca decyduje.

Wyciągnęła rękę nad stołem, a  Kordian spojrzał na nią

z wahaniem.

– No dawaj – poradziła. – To uczciwy układ.

– Sam nie wiem.

– Bo?

– Bo jak wygrasz, wybierzesz jakieś dziwne imię.

– Na pewno nie dziwniejsze niż jakieś stworzone przez Słowackiego

na użytek tytułu jego książki.

Oryński skrzywił się lekko, ale nie skwitował.


–  Długo jeszcze ma mi ręka wisieć, zanim podasz swojego badyla?

– burknęła Joanna.

Uścisnął jej dłoń, jednak nie puścił.

– Ale musimy ustalić pewne granice – odparł.

– Nic z tego. U mnie zawsze jest filozofia keine Grenzen.

–  Wiem – przyznał. – Ale nie chcę, żeby w  razie czego dziecko

nazywało się Iron.

– To normalne imię.

– W takim razie mamy inną definicję normalności.

Joanna westchnęła cicho i  spróbowała wysunąć rękę, Kordian

jednak ją przytrzymał.

– To alternatywna wersja starożytnego imienia Aaron – zauważyła.

– Gówno prawda.

Chyłka uśmiechnęła się niewinnie, a  potem zamiast dalszych

starań, by wyswobodzić dłoń, ścisnęła mocniej jego i  przysunęła go

do siebie. Oryński mimowolnie nachylił się nad stołem.

–  Czego się boisz, buraku? – zapytała. – Przecież masz

niezrównoważoną dzieciobójczynię, która sama pogrążyła się

w  necie. W  dodatku jest nacechowana najdoskonalszą formą

nieinteligencji, media ją pokochają. Proces stulecia. Przy Judycie

matka Madzi z Sosnowca jawi się jako niewinna owieczka.

– A jednak…

– Ja mam tylko Bogu ducha winnego aktora, którego jego eks chce

oczernić w mediach.

– A jednak jesteś gotowa się zakładać – dokończył Kordian.

Zanim zdążył dodać cokolwiek, Chyłka dokonała przybicia,

a  potem wypuściła jego rękę. Cofnął ją i  wyprostował, z  jakiegoś

powodu czując, że właśnie został pokonany, a  dziecko będzie

nazywało się Iron w  przypadku chłopca lub Maiden w  przypadku

dziewczynki.

– Zbladłeś – oceniła Joanna.

–  Bo pomyślałem sobie, co by było, gdybyśmy dorobili się

bliźniaków różnej płci.

Błysk w  oczach Chyłki świadczył doskonale o  tym, co przeszło jej

przez myśl.

– A jak ocenimy, która sprawa jest nośniejsza? – dodał Kordian.


– Proste. Ta, która zawiśnie wyżej w NSI albo TVN24.

– W takim razie potrzebujemy jakiegoś obiektywnego arbitra.

Joannie wystarczył tylko krótki namysł.

– Kormak – rzuciła.

– On nie będzie bezstronny.

– Racja. Jesteście kryptogejami, będzie…

– Nie dlatego – odparł pod nosem Oryński. – Boi się ciebie.

Chyłka zawahała się, po czym zgodziła się nieznacznym ruchem

głowy.

– Całkiem słusznie – przyznała. – Ty też powinieneś, jeśli zaraz nie

zrobisz dolewki, a  potem nie porwiesz mnie do jamy upojenia

i rozkoszy.

Gdyby nie zerknęła w  kierunku korytarza, nie połapałby się, o  co

chodzi.

– Tak teraz nazywamy sypialnię? – zapytał.

–  Miałam na myśli raczej suszarnię, konkretnie miejsce przy

pralce, ale jak wolisz.

Kordian rozlał, ile trzeba, a  potem podjął się drugiego zadania.

Z tą różnicą, że jednak wybrał sypialnię.

Ledwo do niej weszli, puściły jakieś więzy, które dotychczas ich

powstrzymywały. Oboje łaknęli zbliżenia, odebranego im wcześniej

przez rzeczy, których nie potrafili kontrolować.

Rozbierali się pospiesznie, przerywając pocałunki tylko na

moment, by ściągnąć ten czy inny element ubrania. W  końcu

znaleźli się w łóżku, oboje gotowi, by scalić się w jedno.

Wtedy nagle cała magia znikła, a  Kordiana uderzyła absurdalna

myśl, że Chyłka robi to wszystko i  rozpala między nimi żar, byleby

zmieścili się w  okienku. Zawahał się o  sekundę zbyt długo –

przerwał pocałunek, a ona natychmiast wyczuła, co się dzieje.

– Mam to w dupie, Zordon – powiedziała.

– Co?

– W sensie, pierdol to.

– Hm?

– Olej.

Wsparł się na obydwu rękach i spojrzał na nią z góry.


–  Kurwa mać – syknęła Chyłka. – Wszystko, co w  takiej sytuacji

powiem, zabrzmi dwuznacznie. Ale mam w  tej chwili gdzieś to, czy

zajdę. Po prostu chcę się z tobą kochać.

Patrzył w  jej oczy, widząc jedynie miłość i  pragnienie bliskości.

Znów zaczął ją całować, tym razem powoli, bez pośpiechu. Liczył na

to, że dzięki temu wyrwie się z  kleszczy uporczywych myśli i  zrzuci

z siebie odium odbierające całą magię tego zbliżenia.

Przez moment tak było. Zaraz potem jednak zrozumiał, że już

samo skupianie się na takiej nadziei jest przeciwskuteczne. Znów

wsparł się na rękach, spojrzał na Chyłkę z  góry, a  potem przewrócił

się na swoją stronę łóżka.

Niewiele brakowało, by obrócił się plecami do Joanny i  rzucił pod

nosem, że jest tak padnięty, że najwyższa pora zażyć nieco snu.

Zamiast tego jednak leżał na plecach obok niej i wgapiał się w sufit.

Mijały minuty, ale żadne z  nich się nie odzywało. W  końcu to

Chyłka zabrała głos.

– Niech ten bachor będzie lepiej tego warty.

Kordian prychnął cicho.

– Albo bachory – skorygował.

– Iron i Maiden.

– Po moim gnijącym trupie.

Joanna szturchnęła go lekko, a  potem podniosła się i  poszła do

łazienki. Zasadniczo żadne z  nich nie musiało dodawać nic więcej,

by stało się jasne, że oboje zaczynają przygotowywać się do snu.

Podczas gdy Chyłka zmywała makijaż, Oryński sięgnął po książkę

leżącą na szafce nocnej po jego stronie łóżka i  zaczął czytać. Kiedy

Joanna opuściła łazienkę, poczuł na sobie jej ciężkie spojrzenie.

– Co to jest? – rzuciła.

– Nowa powieść Colleen Hoover.

Chyłka przysiadła na łóżku, włączyła swoją lampkę i  zerknęła na

okładkę.

– Karmisz swoją wewnętrzną nastolatkę? – spytała.

– Nie wiedziałem, że taką mam.

– Oczywiście, że masz – odparła, a potem usadowiła się obok niego

i sięgnęła po książkę, którą czytała od kilku dni. W jej wypadku była

to nowa powieść Jo Nesbø z Harrym Hole.


Przewracali kolejne strony przez kilkanaście minut, zanim Joanna

w końcu zatrzasnęła swoją książkę i z impetem położyła ją na szafce

nocnej.

– Mam plan – odezwała się.

Kordian lekko się skrzywił, choć miał nadzieję, że uszło to jej

uwagi. Nie miał zamiaru próbować dzisiaj kolejny raz. Potrzebował

jakiegoś oczyszczenia umysłu, które mogło przyjść wyłącznie wraz ze

snem.

– Jaki? – spytał mimo to. – Sprytny?

– Też.

Obróciła do niego głowę, a  on zobaczył wyjątkową powagę na jej

twarzy.

– Nazwałam go Operacją Usunięcia Klejnotów.

– Że co proszę?

Chyłka potrząsnęła głową, jakby dopiero sobie uświadomiła, że

najwyraźniej myślą o dwóch zupełnie innych rzeczach.

– Chodzi mi o Mariusza i Sebixa.

Oryński także zamknął swoją książkę, choć po prawdzie wciągnął

się już tak bardzo, że trudno było się oderwać.

– Wiem, jak się ich pozbyć – dodała Joanna.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że jak tylko powiedziałeś mi, kim jest twój pupil, zaświtał

mi w głowie pewien pomysł.

– Chyłka…

– Nie mam zamiaru pozwalać temu padalcowi rządzić kancelarią –

ucięła. – I  doskonale wiesz, że jeśli potrwa to jeszcze trochę, wytnie

z niej nie tylko Żeleźniaka, ale też ciebie i mnie.

Oryński westchnął cicho i osunął się na wezgłowiu.

– Myślałam nad tym cały dzień – dorzuciła Chyłka.

– I dopiero teraz mi mówisz?

– Bo parę rzeczy musiało swoje odleżakować i nieco sfermentować.

– I co z tego wynikło?

– Operacja Usunięcia Klejnotów właśnie.

– Która polega na czym konkretnie?

Uśmiech, który zarysował się na twarzy Chyłki, w jakiś sposób był

zarazem jak błyskawica na nocnym, burzowym niebie i  promienie


słońca w trakcie wyjątkowo pogodnego dnia.

Zaczęła powoli klarować, co pojawiło się w  jej głowie –

i rzeczywiście musiała myśleć nad tym przez cały dzień. Początkowo

brzmiało to jak szaleństwo, im dłużej jednak mówiła, tym bardziej

przekonywała Kordiana, że plan ma ręce i nogi.

Szybko przyniósł kieliszki i  tequilę, a  Chyłka dalej przedstawiała

mu kolejne etapy operacji, która w  przypadku powodzenia

rzeczywiście mogłaby usunąć obydwu Klejnów. Ten młody był

kluczowy, ale tak naprawdę to stary oberwie najmocniej.

Oryński nigdy nie wpadłby na nic takiego.

Nigdy nie przeszłoby mu choć przelotnie przez myśl coś

podobnego.

– To jest kompletny…

– Dowód mojego, kurwa, geniuszu?

Chciał dokończyć wcześniejszą wypowiedź, ale koniec końców,

owszem, musiał się z nią zgodzić.

– Klejn będzie naszą Kartaginą – dodała.

– Hm?

–  Przypomnij sobie, co się z  nią stało – dodała Joanna

rozentuzjazmowanym głosem. – Istniała jako pieprzone imperium

przez sześćset lat, opanowała całą Hiszpanię, wyspy na Morzu

Śródziemnym i  północną Afrykę. W  dwóch wojnach niemal wygrała

z Rzymem, największą potęgą ówczesnego świata.

– Jakoś nie brzmi to…

– A teraz weź pod uwagę, ile o niej wiemy – przerwała mu Joanna.

– Nie ma żadnych bezpośrednich źródeł, nic nie przetrwało. Nic,

Zordon. Z  całej spuścizny tego imperium. Wszystko znikło, nie ma

z  czego odbudować choćby szczątkowej wiedzy na temat Kartaginy.

Wiesz dlaczego?

Otworzył usta, ale nie zdążył odpowiedzieć.

–  Bo Rzym ostatecznie wygrał – rzuciła. – A  historia jest pisana

przez zwycięzców.

Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu.

–  My tak samo wymażemy Klejna – dodała. – A  zaraz potem

w  końcu umieszczę moje nazwisko na szyldzie kancelarii, między

Żelaznym a McVayem.
Kordian nie musiał się odzywać, by widziała, że pokłada w  tym

pełną wiarę. I  rzeczywiście tak było. Plan, który przedstawiła, mógł

doprowadzić właśnie do takiego finału.

Jeszcze tej nocy kochali się jak szaleni. A  rano przystąpili do

dzieła.
7
 

Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight


 

Plan nie był prosty, choć jego główne założenia Joanna mogła

sprowadzić do trzech równoczesnych przedsięwzięć. Zordon musiał

wygrać swoją sprawę, ona swoją, a  jednocześnie oboje  musieli

dobrze przygotować grunt pod pierwsze i  ostateczne uderzenie

w Klejna.

Wszystko wydawało się osiągalne. Udawało im się wybronić

gorszych klientów niż Brzostowska i Rabant. A fakt, że Kordian miał

pod sobą syna Mariusza Klejna, powinien wystarczyć do załatwienia

głównych elementów całej operacji.

Chyłka była już zanurzona w  pierwszych czynnościach, które

należało wykonać, kiedy rozległ się dzwonek jej telefonu. Spojrzała

przelotnie na wyświetlacz, mając zamiar olać kogokolwiek, kto

zawracał jej dupę przed południem.

Dostrzegła jednak napis „Trabant”. Od klienta wypadało odebrać,

bez względu na porę i zajętość.

– No? – rzuciła.

– Chyba zrobiłem małe postępy.

– Znaczy znalazłeś uczciwą, normalną robotę?

– Nie – odparł od razu Paweł. – Pogadałem z tą wariatką.

Chyłka zamknęła oczy i cicho zaklęła.

–  Mówiłam ci, że od momentu zatrudnienia mnie gadasz w  tej

sprawie tylko ze mną – syknęła. – Następnym razem mam ci to

przetłumaczyć na mandaryński czy inny mongolski, żebyś

zrozumiał?

Odpowiedziała jej chwilowa cisza.

– Wiem, co robię – odezwał się w końcu Rabant.

–  Nie. Tylko ci się tak wydaje, podobnie jak każdemu innemu

klientowi.

Pokręciła bezradnie głową i  machinalnie sięgnęła w  kierunku

szuflady, w  której przez długie lata znajdowała się paczka fajek. Od


pewnego czasu nie miała wprawdzie z  paleniem nic wspólnego, ale

pewnych odruchów nie potrafiła się wyzbyć.

–  Pomijam fakt, że Szynkiewicz to ostatnia osoba, z  którą

powinieneś rozmawiać – dodała Chyłka. – Już lepiej, żebyś odezwał

się do Jackowskiego, żeby przepowiedział ci losowanie Eurojackpot,

albo do Edyty Górniak, żeby objaśniła ci działanie wszechświata.

Teraz wyrażam się dostatecznie jasno?

– Raczej arogancko.

– Mam do tego kompetencje – odparowała Joanna. – Pytanie, czy ty

masz wystarczające, żeby wziąć sobie to do…

– Umówiłem się z nią na spotkanie.

– No żeż kurwa…

–  Spokojnie, spokojnie – uciął szybko Rabant. – Nie mam zamiaru

się na nim pojawiać.

Joanna westchnęła na tyle głośno, by ten wyraz bezsilności do

niego dotarł.

– Ty pójdziesz tam zamiast mnie – dodał Paweł.

Chyłka się nie odezwała.

–  Kretynka nie będzie się niczego spodziewać. Weźmiesz ją

z  zaskoczenia. Zjawisz się tam, a  potem rozpętasz tę swoją burzę,

w której ludzie giną bez śladu. Wiesz, o co mi chodzi.

Z ust Joanny nadal nie padło żadne słowo.

– Hej – kontynuował Rabant. – Jesteś tam?

– Jestem.

– To czemu nic nie mówisz?

–  Bo skoro postanawiasz za mnie, jaki jest plan gry, to może

wolałbyś prowadzić monolog.

– Wiem, że to…

–  Droga do głośnej, szybkiej i  bolesnej porażki – dokończyła za

niego Chyłka. – Postawmy sprawę jasno: albo ja prowadzę tę grę

i  odnosimy sukces, albo sypiesz mi piach w  dobrze naoliwioną

maszynę i  będziemy tylko odwlekać twój upadek. Wybór należy do

ciebie.

Właściwie powinien doskonale wiedzieć, jak to działa. W sprawach,

w  których dotychczas go reprezentowała, był wzorowym klientem –

a  tacy nie zdarzali się często. Owszem, udawało jej się załatwić je
jeszcze na etapie przedsądowym, właściwie go nie angażując, ale tak

czy siak trzymał się z  dala. Nie siedział jej na dupie, nie chciał

codziennych wieści z frontu.

Tym razem sytuacja jednak była inna. Jego kariera znalazła się na

szali.

– Jasne czy nie? – dodała Joanna.

–  Jasne – odparł cicho Rabant. – Ale to znaczy, że nie pójdziesz

na…

– Gdzie i kiedy?

Mogła wyobrazić sobie uśmieszek satysfakcji, który zaświtał na

jego twarzy. Tacy jak on byli przyzwyczajeni do tego, że dostają

dokładnie to, czego chcą. I  koniec końców teraz właśnie tak się

stało.

– Dziś wieczorem, o osiemnastej. Gessler przy placu Trzech Krzyży.

– Okej – odparła Chyłka. – Będzie sama?

–  Tak. I  zamów sobie bryzol z  polędwicy. Wszystko oczywiście na

mój rachunek, wcześniej tam zadzwonię i przekażę.

Była to jedna z  knajp w  Warszawie, do których za sprawą

niejedzącego mięsa Zordona nieczęsto trafiała. A  jeśli nawet, to pół

wieczoru spędzał na nerwowym rozglądaniu się, zupełnie jakby szef

kuchni tylko dybał na stek z Oryńskiego.

Przynajmniej jedna dobra rzecz wyniknie z  tej sytuacji. Choć przy

odrobinie szczęścia profity być może wykroczą poza zaspokojenie

kubków smakowych Joanny. Jeśli Szynkiewicz od razu nie ewakuuje

się na widok Chyłki, ta natychmiast osaczy ją całą artylerią

argumentów, dla których dziewczyna powinna odpuścić.

Błogosławieństwem byłoby ukręcenie tej sprawie łba już na tym

etapie i odhaczenie jednej z rzeczy w większym planie.

– Co konkretnie jej powiedziałeś? – mruknęła Joanna.

– Że chcę pogadać.

– I tak po prostu się zgodziła?

– Tak.

Nie brzmiało to zbyt dobrze. Urażona, przekonana o  doznanej

krzywdzie i zdeterminowana kobieta nie przystawała na spotkanie ot

tak. Musiała mieć ukryte motywacje, być może chciała podłożyć

Rabantowi jakąś świnię.


– Coś nie tak? – spytał Paweł.

–  Tylko tyle, że rozjuszona kobyła nie podchodzi do ciebie po to,

żebyś ją pogłaskał.

– Hm…

– Zazwyczaj chce ci przypierdolić z kopyta.

– Trafna analogia.

–  Wiem – odparła pod nosem Chyłka. – Zajmuję się budowaniem

ich nie tylko zawodowo, ale też życiowo.

Rabant napił się czegoś, siorbiąc przy tym cicho.

– To co proponujesz? – spytał. – Odpuścić?

–  Nie. Pójdę tam i  przede wszystkim wybadam, co konkretnie

planuje.

– Mówiłem ci, że…

–  Mówiłeś mi to, co przypuszczasz – ucięła. – Ale tak naprawdę

tylko knur wie, gdzie zamierza nasrać.

Paweł zagwizdał pod nosem.

– Jesteś naprawdę dobra w tych zoologicznych…

–  Jestem dobra we wszystkim – podsumowała Joanna, nie mając

zamiaru tracić czasu na czczą gadaninę. – A  ta kobieta może pójść

do mediów, może pójść na policję, może spisać wspomnienia i  tak

dalej. Wyjść ma całkiem sporo, w  dodatku po tym, czego

dowiedziałam się od twojego kumpla, może przebierać

w kompromitujących rzeczach.

Rabant przez moment się wahał.

– Kompromitujące rzeczy nie niszczą karier aktorskich – zauważył.

– Może sobie do woli gadać o  środkach odurzających, a  nawet

bójkach czy hotelowych aferach.

Właściwie miał rację. Z  jakiegoś powodu celebryta urządzający

burdę tylko nabijał sobie dodatkowej popularności u  większości

społeczeństwa. Chyba że najpierw śmiał się z  jakiegoś dowcipu,

a dopiero potem reflektował się, że nie powinien, i wymierzał komuś

plaskacza.

Chyłka odsunęła jednak od siebie tę myśl. Will Smith

w towarzystwie Zordona od jakiegoś czasu należał do tabu. A jej się

to najwyraźniej udzieliło.
–  Gorzej, jak zarzuci mi jakieś niestosowne zachowanie – dodał

Paweł.

– Czyli gwałt, mówiąc nieeufemistycznie.

–  Tak – potwierdził Rabant, jakby codziennie spotykał się

z podobnymi insynuacjami. – To nie przejdzie bokiem.

Joanna powiodła wzrokiem po wszystkich wydaniach Waltosia,

które upiększały jej kancelaryjną biblioteczkę. Feeria kolorów na

grzbietach dawała pojęcie o  tym, jak wiele zmian następowało

w  dziedzinie prawa, która powinna cechować się wyjątkową

stabilnością.

– Ma jakieś podstawy? – zapytała Chyłka.

– Znaczy?

– No nie wiem – odburknęła. – Zaaplikowałeś sobie bromek kutasu

w nadmiernej ilości?

– Co?

– Byłeś zbyt nagrzany i posunąłeś się za daleko?

– Ale o czym ty w ogóle…

– O tym, czy kindzioliłeś ją w jakiś sposób, po którym wyglądałoby

na to, że nie był to dobrowolny stosunek?

– Nie – odparł od razu Rabant. – Oczywiście, że nie.

– Nigdy nie było na ostro?

– Może i było, ale…

–  Ale co? – przerwała mu Joanna. – Nie zrobiła sobie potem zdjęć

w  kiblu? Nie poszła na obdukcję na drugi dzień? Nie masz takiej

pewności. A ja muszę ją mieć.

Paweł milczał.

–  Dlatego, niestety dla mnie i  mojego zdrowia psychicznego, będę

potrzebowała wszystkich szczegółów – kontynuowała Chyłka. –

Kiedy, co, gdzie, jak, ewentualnie dlaczego. Każda pozycja

seksualna, każdy rodzaj penetracji. Wszystkie gry i  zabawy

terenowe. Wszystko.

– Na pewno?

Samo to pytanie dowodziło, jak osobliwe

rzeczy  najprawdopodobniej działy się w  tym związku. Mimo to

odpowiedź mogła być tylko jedna.


–  Tak – powiedziała Joanna. – I  nie przejmuj się, w  tej robocie

słyszałam już naprawdę wszystko.

Rabant cicho chrząknął.

– Ale tak przez telefon?

– A wolisz, żebym mogła patrzeć na twój ryj?

–  W sumie nie – przyznał Paweł. – No dobra, to… od czego mam

zacząć?

– Od tego, czy było jakieś wiązanie, bicie, BDSM i tak dalej.

Chwilowa cisza właściwie wystarczyłaby za potwierdzenie.

– Ile sadomasogodzin? – jęknęła Chyłka.

–  Całkiem sporo – przyznał Rabant. – Zdarzało nam się

kneblowanie albo używanie pejcza, kajdanek czy bata. Czasem

dodawaliśmy do tego jakieś zabawki analne.

Joanna zerknęła na kubek z kawą, a potem go odsunęła.

– Znaczy? – spytała.

–  Znaczy, że jak w  nią wchodziłem tradycyjnie, to jednocześnie

stymulowałem ją od tyłu jakimś wibratorem albo kulkami analnymi.

– Aha.

– Tylko tyle?

–  A co, mam cię pochwalić za wielozadaniowość? – rzuciła pod

nosem Chyłka.

Paweł potrzebował chwili do namysłu, z  pewnością wracając do

wszystkich rzeczy, które w  ciągu dwóch lat związku zdążyli

wypróbować. Joanna powoli żałowała, że w ogóle podjęła ten temat –

choć Bogiem a  prawdą, rzeczywiście potrzebowała tej wiedzy. Nie

miała zamiaru dać się zaskoczyć na zbliżającym się spotkaniu.

–  Klamerki na sutki – odezwał się w  końcu Rabant. – Bardzo to

lubiła, w  ogóle ból działał na nią stymulująco. Na mnie też, więc

próbowaliśmy różnych rzeczy, nawet dilatorów.

– Czego?

– To takie coś, co wkłada się do cewki moczowej.

Chyłka potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

–  Taki drucik – dodał Paweł, jakby nigdy nic. – Ogrzewa się go

wcześniej albo schładza, a potem…

– Dałeś sobie wepchnąć coś do pindola? – wypaliła Joanna.

Znów rozległo się ciche chrząknięcie.


– To mało profesjonalne pytanie – zauważył Rabant.

– Bo słyszę mało profesjonalne rzeczy.

– Nieprawda. Niektórzy zawodowo się tym…

– Nieważne – ucięła. – I mniejsza z tobą, nie mam zamiaru słuchać

o drutach w jakiejkolwiek części twojego ciała, jasne?

– Sama…

– Interesuje mnie tylko Szynka.

–  W porządku, ale ona, lekko mówiąc, niespecjalnie lubi to

określenie.

–  To jej problem – odparła szybko Chyłka i  nabrała tchu. – Więc

z  tego, co mówisz, mogła mieć obrażenia sutków i  odbytu

świadczące o stosunku bez zgody?

– No nie, przecież widać będzie, że to są ślady po klamerkach…

Zawieszony głos w  takiej sytuacji nigdy nie był dobrym znakiem.

Joanna zaklęła cicho i  zamknęła oczy. Jakieś zastrzeżenie wisiało

w powietrzu.

– Ale? – spytała.

–  Jeśli robiła sobie zdjęcia, to będzie miała z  czego wybierać –

przyznał niechętnie Rabant. – Ślady po pejczu czy biczu też

wskazywałyby jasno na zabawy w  łóżku, ale używaliśmy także

zestawów do krępowania, a  one zostawiają dwuznaczne siniaki.

Czasem chciała jeszcze zakładać obrożę na szyję.

–  I co, kurwa, potem? Szczekała, a  ty zapinałeś ją jak młody

kundel?

Paweł nie odpowiedział.

– Nieważne – dodała adwokatka. – Więc były ślady duszenia.

– No, były.

– Jak mocnego?

– Powiedzmy, że zawsze było jej mało.

Joanna potarła nerwowo głowę. Kiedy wyobraziła sobie, co będzie

się działo, kiedy te wszystkie rzeczy zaczną wychodzić w  sądzie,

a  Rabant będzie musiał ze szczegółami wytłumaczyć się z  każdego

śladu, doszła do jednej, niezaprzeczalnej konstatacji: jej szanse na

danie imienia dziecku właśnie wzrosły do stu procent.

–  Jak mówiłem, używaliśmy też knebli – podjął Paweł. – Więc

mogły być jakieś otarcia w jamie ustnej czy gdzie tam… Dość często
sięgaliśmy po maski i kominiarki, ale to chyba niczego nie zmienia.

Chyłka milczała.

– Chcesz wiedzieć coś jeszcze? – dodał Rabant.

–  Tylko to, czy łatwiej byłoby ci utrzymać sekret, gdybyś został

poddany torturom.

– Że co?

–  Zawsze mnie to zastanawiało – odparła Joanna. – Czy ludzie

lubiący BDSM pękliby podczas jakiegoś wyjątkowo brutalnego

przesłuchania, czy wprost przeciwnie? Jeśli to drugie, to szpiegów

powinno się werbować wśród was.

– Cóż…

–  Tak sobie tylko gdybam – rzuciła Chyłka i  machnęła ręką. –

I  mam zdecydowanie więcej informacji, niż potrzebuję. Jakby co,

będę dzwonić.

Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź, a  potem położyła

komórkę na biurku. Przez moment zastanawiała się nad tym, z  kim

wieczorem będzie miała do czynienia. O  ile wiedziała, nie znała

dotąd nikogo, kto wykazywałby podobne tendencje. Z  drugiej strony

nie zaglądała nikomu do łóżka, równie dobrze mogło się okazać, że

Żelazny lubi być wiązany, a te spinki do mankietów…

Wzdrygnęła się i natychmiast przestała o tym myśleć. Zamiast tego

skupiła się na tym, co pamiętała na temat występku z  artykułu

dwieście dwunastego Kodeksu karnego – a  potem na tym, czego nie

pamiętała.

Kiedy jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi, chciała

natychmiast odprawić nieproszonego gościa. Uświadomiła sobie

jednak, że dawno minęła dwunasta.

Gość zresztą nie miał zamiaru czekać i sam wprosił się do środka.

– Idziemy coś zjeść? – rzucił Zordon, siadając na skraju jej biurka.

– Nie mogę teraz.

– Bo?

– Bo przygotowuję walec do rozjechania Szynki.

Kordian przesunął wzrokiem po rozłożonych na biurku

komentarzach do Kodeksu karnego i skrzywił się lekko.

– Wiesz, że żyjemy w dobie elektronicznej i cała ta wiedza…

– Nic nie zastąpi książki, bakłażanie.


– Jasne, ale…

–  Tylko to twoje pokolenie jakoś o  tym zapomina – dorzuciła,

a potem odgięła oparcie fotela biurowego do tyłu i  je zablokowała. –

Widziałeś ten cały nowy narybek? W  życiu nie mieli do czynienia

z  czymś takim jak zajrzenie do książki. Sprawdzanie opracowań,

komentarzy czy nie daj Boże glos w  ogóle nie mieści im się

w łepetynie.

Oryński skrzyżował ręce na piersi i przyjrzał się Joannie.

– Mówisz o pokoleniu Z – odparł.

– Jeden pies.

– Niezupełnie.

– A ty niby z jakiego jesteś?

– Y. Czyli milenialsów.

Joanna poruszała głową na boki, dopiero teraz uświadamiając

sobie, że kark trochę jej znieruchomiał od wielogodzinnego trwania

w niezmienionej pozycji.

–  Z dorastali już w  całkowicie scyfryzowanym świecie – dodał

Oryński. – Urodzili się po dziewięćdziesiątym piątym, ale przed dwa

tysiące dziesiątym, praktycznie nie znają więc świata bez internetu,

podczas gdy milenialsi go dość dobrze pamiętają.

– Bez znaczenia – odparła Joanna.

–  Ze znaczeniem. My jesteśmy ostatnimi, którzy szukali czegoś

w bibliotekach, a nie w Legalisie.

Chyłka machnęła ręką.

– Jedni ani drudzy nie potrafią szukać w głowie – podsumowała.

Oryński wskazał znaczącym wzrokiem wszystkie materiały, które

Joanna rozłożyła sobie na biurku. Właściwie nie został już na nim

skrawek wolnej przestrzeni.

–  Ty najwyraźniej też potrzebowałaś jakiegoś wspomagania –

ocenił.

– Minimalnego. Moja wiedza na temat zniesławienia jest już trochę

przykurzona.

– I co udało ci się odkurzyć?

Właściwie nie było tego wiele, skwitowała w  duchu Chyłka.

Owszem, sprawy prowadzone z  artykułu dwieście dwunastego

bywały dość skomplikowane, ale nie miała dużego pola manewru.


Fakt poniżenia w oczach opinii publicznej i  utraty zaufania będzie

niepodważalny. Pod tym względem czyn, którego miała zamiar

dopuścić się Szynka, wypełni znamiona przestępstwa zniesławienia.

Problem polegał na tym, czy jej rewelacje będą prawdziwe, czy nie.

Ostatecznie wszystko sprowadzi się do walki między dwojgiem

ludzi – i  zakończy wygraną tego, kto przedstawi więcej dowodów na

poparcie swojej wersji.

Joannie z  pewnością nie będzie łatwo, bo pod tym względem

Rabant będzie startował z gorszej pozycji.

– Mam ci zrobić kolokwium? – dodał Kordian.

– Zrób lepiej jakieś swojemu pupilowi.

Oryński umościł się wygodniej na biurku i lekko uśmiechnął.

– To powiedz, ile Szynce za to grozi – rzucił.

– Weź się, Zordon.

– No powiedz.

– Spierdalaj.

– Nie powiesz, bo nie wiesz.

Chyłka przez moment miała zamiar ciągnąć tę wymianę, zanim

uznała, że to ni mniej, ni więcej, tylko intelektualne BDSM.

–  Wiem wszystko, co muszę, Zordon – odparła, zmieniając ton

głosu. – Do kwalifikacji prawnej wystarczy fakt, że ktoś sformułował

podejrzenie albo choćby powtórzył krążące pogłoski. Ba, to nie musi

być w  ogóle zarzut w  formie zdania oznajmującego, wystarczy

postawić pytanie, pogdybać sobie trochę. Szynka nie musi nawet

uważać swoich tez za prawdziwe, wystarczy, że godzi się

z  konsekwencją, iż przyniosą Rabantowi ujmę. A  trudno, by było

inaczej. Żeby się z  tego gówna wynurzyć, musiałaby przeprowadzić

dowód prawdy. Przyjmuje cały ciężar na siebie, więc to ona musi

wykazać, że była ofiarą, a  nie Rabant, że się nad nią nie znęcał.

W  dodatku ma zamiar przedstawić to publicznie, a  nie prywatnie,

więc mamy dodatkowe obwarowanie. Nawet jeśli zarzut okazałby się

prawdziwy, Szynka poniesie odpowiedzialność za skazę na

wizerunku w  oczach publiki. Rabant nie pełni funkcji publicznej,

więc nie ma okoliczności łagodzącej, chyba że zostanie wykazany

społecznie uzasadniony…
–  Dobra, dobra – uciął Oryński, unosząc ręce w  geście

bezradności. – Czyli wystarczy, żeby poszła do mediów, a  będzie

miała przesrane.

– Teoretycznie tak.

– A praktycznie? – spytał.

Chyłka nieznacznie wzruszyła ramionami.

–  Jeśli będzie miała dobrą reprezentację, przychylną opinię

publiczną i  sympatyzujących z  nią orzekających i  uda jej się

wykazać, że Rabant z  robienia podobnych rzeczy uczynił sobie styl

życia, to może uniknąć pełnej odpowiedzialności.

– Ale jakąś poniesie tak czy siak.

– Jakąś – przyznała Joanna. – Tyle że z mojego punktu widzenia to

będzie porażka. Muszę tę kobietę roznieść na strzępy, żeby dowieść,

że mój klient jest całkowicie niewinny i  nigdy nie zrobił nic, co mu

zarzucano. Jeśli sąd przywali jej tylko jakąś symboliczną karę,

nikogo nie będzie obchodził sam wyrok.

Kordian zawiesił wzrok na widocznej za oknem iglicy PKiN-u

i przez moment się nie odzywał.

– Prawda też nie – odezwał się.

Chyłka spojrzała na niego z  zaskoczeniem, jakby palnął coś

wyjątkowo głupiego.

– Prawda będzie taka, jaką ją stworzymy – odparła.

– Więc fakty nie mają znaczenia.

– A kiedykolwiek miały?

Oryński zamrugał i w końcu zogniskował spojrzenie na jej oczach.

–  Sam nie wiem – odparł. – Ale co, jeśli Rabant naprawdę się nad

nią znęcał?

– Nic.

– Tak po prostu przejdziesz nad tym do porządku?

– A ty?

Kordian ściągnął brwi.

–  Masz klientkę, która prawdopodobnie zabiła swoje dziecko.

Wolałbyś bronić ją czy aktora maltretującego swoją partnerkę?

Popatrzyli na siebie w  sposób sugerujący, że oboje mają mnóstwo

powodów, by zarazem chcieć zamienić się sprawami, jak i trwać przy


swoich. W  końcu Oryński lekko się uśmiechnął, a  potem pokręcił

głową.

– Jak dobrze, że oboje zajmujemy się prawem karnym – powiedział.

Joanna zgodziła się krótkim skinieniem głowy. Fakt faktem,

w  przeciwnym wypadku mogłyby występować problemy

w  komunikacji i  pewne niezrozumienie. W  takim układzie wszystko

było jednak całkowicie jasne – i właściwie nie wymagało słów.

– Iron i Maiden też pójdą w nasze ślady – oznajmiła Chyłka.

– Kto to taki?

– Nasze…

–  Nie przypominam sobie nikogo o  tak horrendalnie brzmiących

imionach.

–  Mów tak dalej – odparowała Joanna. – Tylko mnie utwierdzasz

w tym, że to dobry wybór.

– Beznadziejny.

Chyłka podniosła się z  krzesła i  zbliżywszy do Kordiana, klepnęła

go w  ramię i  wskazała wzrokiem drzwi. Tyle wystarczyło, by

zrozumiał, co właśnie postanowiła.

–  Tak czy siak nic ci do niego – oznajmiła. – Bo moja sprawa jawi

się jako coraz większe gówno, którego smród przyciągnie wszystkie

medialne gatunki much.

Oryński również wstał i obrócił się do drzwi.

– Hard Rock? – spytał, kiedy oboje ku nim ruszyli.

– Może szybka kawa w Coście.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem i się zawahał.

– Wzięłaś sobie do serca te groźby Klejna? – mruknął.

–  Biorę sobie je wyłącznie do takiego miejsca, by móc później

powiedzieć, że mam je w dupie.

– To…

– Po prostu muszę jeszcze przygotować się do konfrontacji z drugą

stroną – ucięła Joanna. – Nawet nie miałam kiedy zgooglować tej

kobiety.

– To uruchom Kormaka.

Kordian otworzył drzwi, sprawiając, że harmider wlał się do

gabinetu, a potem przepuścił Chyłkę w progu.


–  Klejn zawalił go jakimiś absurdalnymi zadaniami i  nie da rady

nic wcisnąć – odparła, wodząc wzrokiem po prawnikach

przepychających się korytarzem. Potem cicho westchnęła. – To

miejsce wygląda normalnie, Zordon, ale w  jego rdzeniu zaszły

bolesne zmiany.

– Wszystkie odwrócimy.

W jego głosie zabrzmiała determinacja, której oboje potrzebowali,

by wcielić w  życie szalony plan odbicia kancelarii. Chyłka była

wprawdzie przekonana, że jest w  pełni wykonalny, wiele jednak

zależało od czynników zewnętrznych, których nie mogła kontrolować.

Skinąwszy na Zordona, ruszyła przed siebie, a  pracownicy

kłębiący się przed nimi nieco się rozsunęli. Najwyraźniej całkiem

słusznie zachowywali wzmożoną ostrożność, kiedy mijali gabinet

Joanny.

Kiedy dwoje adwokatów stanęło przed windą, wyświetlacz

pokazywał, że ta wjeżdża na górę. Chyłka obejrzała się kontrolnie

przez ramię, zastanawiając się, ile spośród obecnych tu prawników

pokusi się o  to, by pójść do Klejna i  oznajmić, że niepokorny duet

obrończy znów wychodzi sobie gdzieś w godzinach pracy.

Bez znaczenia, skwitowała w  duchu. Nawet jeśli Mariusz już

urabia wspólników, by się jej pozbyć, ona będzie szybsza. Zadziała,

zanim Klejn zdąży im w jakikolwiek sposób zagrozić.

Kiedy kabina dotarła na dwudzieste pierwsze piętro, a  drzwi się

rozsunęły, Kordian wyprostował się nagle, jakby poraził go prąd.

W windzie stała jego klientka, patrząc to na niego, to na Chyłkę.

– Nie byliśmy umówieni – odezwał się niepewnie Oryński, wyraźnie

spodziewając się kolejnych problemów.

Judyta położyła rękę tak, by drzwi się nie zamknęły.

– Ano nie – przyznała. – Ale ja nie do ciebie.

– A do kogo?

Wskazała wzrokiem Joannę i lekko się uśmiechnęła.

– Do niej.

Zmieniła zdanie? Na to było już trochę za późno, szczególnie że

Zordon miał wszystko pod kontrolą. Może jednak ostatecznie uznała,

że w  przypadku dzieciobójczyni lepsze optyczne wrażenie będzie

robiła adwokatka.
– Jestem zajęta – odparła Chyłka. – A poza tym masz najlepszego…

– Ale ja nie w mojej sprawie.

– A czyjej?

– Mojego byłego – powiedziała. – Podobno go reprezentujesz.

Joanna i  Oryński wymienili się rozkojarzonym, nierozumiejącym

spojrzeniem.

–  Brzostowska to nazwisko panieńskie mojej matki – dodała

Judyta. – Zmieniłam je rok temu. Szynkiewicz jakoś nie brzmiało

dobrze.
 

Rozdział 2
 

Mandaryna
 

1
 

Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay


 

Chyłka i  Kordian siedzieli obok siebie, ale oboje odnosili wrażenie,

jakby dzieliła ich ściana. Naprzeciwko miejsce zajęła Judyta, która

z całej tej sytuacji czerpała wyraźną satysfakcję.

Oryński ani przez moment nie miał złudzeń, że wszystko, co do tej

pory zrobiła, było świadomym i  wyrachowanym działaniem. Zresztą

nie mogło być inaczej. Doskonale orientowała się w  sytuacji – być

może w przeciwieństwie do Pawła Rabanta.

A może nie? Może ten facet także brał jakiś udział w tej…

Właściwie Kordian nie wiedział, czym to miało być. Jakąś

dywersją? Wcześniej zaplanowaną akcją? Atakiem na nich, na

kancelarię? Trudno było cokolwiek przesądzić bez żadnych

odpowiedzi.

Szczęśliwie osoba, która je miała, patrzyła na nich z drugiej strony

stołu. Nie rozmawiali na korytarzu. Przeszli do sali konferencyjnej,

zamknęli szklane drzwi, a potem skorzystali z chwili ciszy, by zebrać

myśli.

Oryńskiemu jednak niespecjalnie się to udawało.

– Pomyślałam, że przyjdę wcześniej – odezwała się Judyta, patrząc

na Chyłkę. – Skoro i  tak miałyśmy się zobaczyć wieczorem przy

placu Trzech Krzyży, to…


– W co ty, kurwa, grasz?

Brzostowska niewinnie wzruszyła ramionami.

–  W tej chwili w  nic, bo Paweł zadbał o  to, żebym w  środowisku

filmowym stała się persona non grata – odparła. – Wykorzystał

wszystkie swoje znajomości, żeby zablokować angażowanie mnie

w  jakiekolwiek produkcje. Castingowcy nie odbierają telefonów od

mojego agenta, a  ja nie jestem nigdzie zapraszana nawet na zdjęcia

próbne. Ten człowiek za cel postawił sobie, żeby mnie zniszczyć.

Dwoje prawników milczało.

– No i wiedziałam, że jak wyskoczył z  propozycją spotkania, to tak

naprawdę planował wysłać ciebie.

Joanna przysunęła się do stołu i  skrzyżowała na nim ręce,

przywodząc na myśl nie adwokatkę, ale prokuratorkę, która właśnie

zamierza przystąpić do wyjątkowo surowego przesłuchania.

– Wiedziałaś, że go reprezentuję – syknęła.

– Oczywiście.

Chyłka zacisnęła lekko usta.

–  Nie od dziś – dodała Brzostowska. – Przecież wyciągałaś go już

z  kłopotów, reprezentowałaś go w  sprawach rzekomych pomówień

przez portale plotkarskie i  inne takie. Byłaś jego tarczą, ostoją jego

skrzywionej, skurwysyńskiej, jebanej natury.

Nagle twarz kobiety, którą Kordian dotychczas znał jako swoją

klientkę, całkowicie się zmieniła.

–  To dzięki tobie ten chuj pozostawał bezkarny – dorzuciła,

a Joanna z jakiegoś powodu jej nie przerywała. – To ty byłaś osobą,

przez którą takie jak ja cierpiały. Zapewniałaś temu gnojowi

bezpieczeństwo i  bezkarność, oczyszczałaś go ze wszystkiego

w  oczach innych. Jesteś tak samo winna jak on. Albo nawet

bardziej, bo on nie może pokonać swojej natury, a  ty robisz to

wszystko tylko i wyłącznie dla kasy i rozgłosu.

Oryński zamknął na moment oczy, w  końcu rozumiejąc, skąd ta

początkowa antypatia do Chyłki. W pierwszej chwili Judyta musiała

chcieć pogonić nie tylko ją, ale także jego. Zaraz potem jednak

doszła do wniosku, że może wykorzystać tę sytuację na swoją

korzyść.
Ale czy aby na pewno? Dlaczego właściwie zgodziła się, by Oryński

ją reprezentował?

Kordian już otwierał usta, by o  to zapytać, ale kiedy Judyta

spiorunowała go wzrokiem, powstrzymał się.

– Zastanawiasz się, po co cię zatrudniłam, co?

Musiał uważać. Mimo że sytuacja stała się niemożliwa, formalnie

Brzostowska wciąż była jego klientką. A  na nim ciążył ustawowy

obowiązek, by nie działać na jej szkodę i reprezentować jej interesy.

– Chyba każdy na moim miejscu by się zastanawiał – odparł.

– Pewnie tak.

– Więc?

Judyta prychnęła cicho.

– Nie mogłam przepuścić takiej okazji.

– To znaczy?

–  Znaczy, że chciała we mnie uderzyć – odezwała się Chyłka,

obracając głowę do Oryńskiego. – Doszła do wniosku, że za to

wszystko, co zrobiłam, wetknie klin w najważniejsze miejsce w moim

życiu, między mnie i ciebie.

Do Kordiana dopiero teraz dotarło, że faktycznie mogło tak być.

Szczególnie jeśli Joanna wybieliła Rabanta z  rzeczy, których

dopuścił się, kiedy był już w  związku z  Judytą. Przez te dwa lata

mogła nie winić w istocie jego, ale ją.

–  Chciała, żebyśmy znaleźli się między młotem a  kowadłem –

kontynuowała Chyłka, przenosząc uwagę na siedzącą naprzeciw

kobietę. – Miała świadomość, że kiedy w  końcu wyjawi prawdę,

będziemy musieli zrezygnować z jednej ze spraw. A to z kolei wywoła

między nami konflikt, który…

–  Dlatego popchnęłaś mi bzdurę o  tym, co stało się z  ojcem

dziecka? – włączył się Kordian, gromiąc klientkę spojrzeniem. –

Chciałaś, żebym nie mógł rozmawiać o twojej obronie z Chyłką?

Judyta zgodziła się ochoczym ruchem głowy, przywodząc na myśl

zwyczajną psychopatkę.

–  Ale było w  tym trochę prawdy – odparła. – W  głębi duszy go

zamordowałam. Paweł jest dla mnie martwy.

Oryński odwrócił głowę, starając się powstrzymać przekleństwa,

które cisnęły mu się na usta.


– To on jest, oczywiście, ojcem Szymusia.

– Kurwa mać…

Jednak nie udało mu się powstrzymać.

–  Jest przekonany, że to nie jego dziecko, bo po tym, jak zarzucał

mi zdrady i  namawiał do aborcji, powiedziałam na odpierdol, że

faktycznie to nie on jest ojcem.

Brzostowska i Chyłka mierzyły się nieruchomymi spojrzeniami.

– Pewnie dlatego ci o tym nie powiedział – dodała Judyta, choć na

dobrą sprawę nie mogła być pewna, co przekazał jej klient, a  czego

nie.

Joanna zdawała się słuchać jej jedynie piąte przez dziesiąte,

a  Oryński znał ją na tyle, by wiedzieć, że faktycznie tak jest. W  tej

chwili sama wypełniała wszystkie luki występujące w  tej relacji.

I  zapewne nie została żadna, przy której potrzebowałaby pomocy

Judyty.

–  Zagrałaś tak nie tylko po to, żeby przypuścić atak na mnie –

odezwała się wreszcie.

Brzostowska teatralnie wstrzymała oddech i zakryła usta dłońmi.

–  Niemożliwe – rzuciła. – Czyżbyś zorientowała się, że nie jesteś aż

tak ważna?

Chyłka trwała z niezmienionym wyrazem twarzy.

–  Chodziło ci też o  optykę w  mediach – podjęła. – Wiedziałaś, że

Rabant jest związany z kancelarią od dawna, poza tym na szali leży

milionowy kontrakt filmowy. I miałaś świadomość, że przy konflikcie

interesów Żelazny & McVay zdecyduje się na reprezentowanie Pawła,

nie ciebie.

Judyta przeniosła wzrok na Kordiana.

– Cóż…

–  Będziesz jawić się w  mediach jako ofiara – dodała Joanna. –

Biedna kobieta, która nie dość, że była maltretowana, porzucona

z dzieckiem i w końcu go pozbawiona, to jeszcze została odprawiona

z kwitkiem przez swojego obrońcę.

Kordian położył łokcie na stole i  się zgrabił. W  tym, co mówiła

Chyłka, nie było niczego niezgodnego z prawdą. Cały ten scenariusz

zapewne rozegra się za kilkanaście lub kilkadziesiąt minut

w gabinecie Klejna.
Typowy no contest. Nikt nie będzie nawet rozważać tego, by bronić

Brzostowskiej. A  ona wyjdzie ze Skylight i  najpewniej zapłakana

nakręci filmik, na którym opowie, jak to porzucił ją własny adwokat.

Kurwa.

To nie będzie wyglądało dobrze ani dla kancelarii, ani dla niego,

ani dla Chyłki.

Oboje czekali na odpowiedź Judyty, ale tej bynajmniej nie spieszyło

się do udzielania jakichkolwiek. Patrzyła spokojnie na parę

adwokatów, czerpiąc z tej sytuacji wyraźną przyjemność.

– Nie będę oceniać, jaki to przyniesie efekt – odezwała się w końcu.

– Ale nie znaleźlibyście się w takiej sytuacji, gdyby nie to, że z Pawła

jest prawdziwy kawał chuja. Po tym, jak ze mną skończył, nie

zainteresował się nawet na tyle, żeby wiedzieć, że zmieniłam

nazwisko. Gdyby było inaczej, pewnie by ci o  tym wspomniał…

a może nie?

Oczy Chyłki ledwo zauważalnie się zwęziły, a  Kordian doskonale

zdawał sobie sprawę z  tego, co to oznacza. Szukała drugiego dna.

Próbowała dopatrzyć się ukrytych motywacji swojego klienta. Być

może całkiem słusznie.

–  Tak czy inaczej chyba macie problem – dodała Brzostowska. –

Prawda?

Joanna lekko uniosła głowę.

–  Ze wszystkich osób tutaj największy problem masz ty – odparła.

– Z głową.

– Przynajmniej nie torpeduję kariery ukochanej osoby.

Wyraźnie grała na konflikt między prawnikami, z  pewnością na

niego liczyła – nie mogła jednak wiedzieć, że nawet znacznie

poważniejsze próby poróżnienia ich zakończyłyby się fiaskiem. Znała

ich tylko z pojedynczych zdjęć w internecie, ewentualnie z przekazów

medialnych przy co głośniejszych sprawach. Nie miała wglądu

w monolit, którym byli.

Oboje w jednym momencie obrócili się do siebie.

– Słyszałeś, Zordon? – odezwała się Chyłka.

– Głośno i wyraźnie. Torpedujesz moją karierę.

–  Podczas gdy prawda jest taka, że to ty snujesz takie plany

względem mojej.
Oryński przyjął minę niewiniątka.

– Chcesz zrobić ze mnie ciężarówkę, żebym poszła na macierzyński

i stworzyła ci okazję do tego, byś zajął moje miejsce w kancelarii.

–  Dokładnie o  tym myślałem wczoraj w  nocy, jak przyszło co do

czego.

Joanna pokiwała głową ze zrozumieniem.

–  Czułam to w  twoich ruchach – odparła. – Szczególnie jak byłeś

z tyłu.

– Naprawdę?

–  Tak. Nacierałeś trochę pod kątem, w  kierunku północno-

wschodnim, czyli tam, gdzie moje biuro.

– Punkt G nazywamy teraz biurem?

Chyłka uniosła brwi, jakby nie bardzo wiedziała, o  czym mowa.

Właściwie mogliby to ciągnąć w  nieskończoność, prędzej czy później

docierając do momentu, w którym Judyta poczułaby się nieswojo.

Brzostowska nie dała im jednak ku temu okazji. Podniosła się,

przeciągnęła dłońmi po bluzce, a potem ruszyła do wyjścia.

– Moment… – rzucił Kordian.

Judyta otworzyła drzwi i dopiero wtedy obejrzała się przez ramię.

–  Nasłuchałam się waszych pierdół wystarczająco – oznajmiła, po

czym nie czekając, aż którekolwiek z  prawników spróbuje ją

zatrzymać, opuściła salę konferencyjną.

Chyłka i  Oryński wymienili się spojrzeniami sugerującymi, że

jedno i drugie jest gotowe za nią ruszyć. Żadne z nich jednak się nie

podniosło. W gruncie rzeczy nie było niczego, co mogliby powiedzieć

lub zrobić, by ją tu zatrzymać.

– Niech ją chuj… – syknęła Joanna.

Przez przeszklone ściany Kordian mógł obserwować, jak jego

klientka się oddala. I  nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest coraz

bardziej dumna z tego, co się wydarzyło.

Gdyby chodziło tylko o  dokopanie Chyłce, nie czułaby aż takiej

satysfakcji. Ewidentnie zrealizowała plan, który zakładała od

początku, by prezentować się nie jako sprawczyni, ale ofiara.

– Co teraz? – odezwał się.

Joanna wstała z  krzesła i  wzięła się pod boki. Trwała tak przez

jakiś czas, dzięki czemu mijający ich młodzi prawnicy mogli


obserwować coś, co normalnie w  naturze nie występowało.

Bezradność Chyłki.

– Trucizno?

– Daj się zastanowić.

Oryński podniósł się i  stanął obok niej. Mimo że Judyta zdążyła

już zapewne zjechać na parter, oboje zastygli w  bezruchu, wbijając

wzrok w miejsce, gdzie znikła kobieta.

– W sumie chyba nie ma nad czym – odezwał się Kordian.

Joanna zamrugała kilkakrotnie i obróciła do niego głowę.

– Co? – rzuciła.

–  Mówię, że nie ma nad czym się głowić. Wiadomo, że jedno z  nas

musi zrezygnować z  klienta, a  Rabant jest zbyt cenny, by się go

pozbywać.

Chyłka powoli obróciła się do niego całym ciałem, a potem utkwiła

spojrzenie w jego oczach.

– Nikt nie jest zbyt cenny – zadeklarowała. – Jasne?

– Ale chyba nie sądzisz, że…

–  Że lepiej bronić Judyty niż jego? Nie wiem, Zordon. Przysięgam,

że nie wiem.

Mówiła nieobecnym głosem, jakby myślami przebywała gdzieś

daleko. Być może tak było, bo jej umysł z  pewnością rozwijał już

wszelkie potencjalne scenariusze. I  starał się wybrać ten, który

będzie najkorzystniejszy nie dla niej, ale dla nich.

Zrobiło się z  tego niezłe bagno, skwitował w  duchu Kordian. Nie

spodziewał się jednak, że kilka minut później sytuacja pogorszy się

jeszcze bardziej.

Po opuszczeniu Skylight Brzostowska zrobiła to, czego się

spodziewali – nagrała kolejny filmik o  tym, jak to została

potraktowana przez kancelarię, która miała ją bronić. I  która

zamiast tego postanowiła reprezentować gwałciciela, manipulatora

i psychopatę znęcającego się nad kobietami.

Sam w sobie był to cios w reputację Żelaznego & McVaya.

Uderzenie nokautujące przyszło jednak, kiedy Judyta oznajmiła,

że to Paweł Rabant zamordował ich dziecko.


2
 

Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight


 

–  Czy was, do kurwy nędzy, całkowicie popierdoliło?! – ryknął

Żelazny, wpadając jak huragan do biura partnera obecnie

zarządzającego kancelarią. Zatrzasnął za sobą drzwi, a  potem

powiódł wzrokiem po wszystkich, którzy znajdowali się

w pomieszczeniu.

Chyłka i  Kordian siedzieli jak uczniacy przed biurkiem,

a  zajmujący miejsce naprzeciw Klejn przywodził na myśl dyrektora

szkoły, który właśnie wezwał ich na dywanik.

Oryński obrócił się przez ramię w stronę Żelaznego, Joanna jednak

nawet nie drgnęła.

–  Zawsze nachodzą mnie jakieś refleksje, kiedy się zjawiasz, Artur

– odezwała się.

– O czym ty…

–  Bo widzisz, niektórzy przynoszą szczęście, gdy zjawiają się

w  twoim życiu – dodała. – Inni, kiedy z  niego znikają. Zgadnij, do

której kategorii należysz.

Żelazny zbliżył się do biurka i  spojrzał na Klejna w  poszukiwaniu

zrozumienia dla emocji, które ewidentnie nim targały.

– Daj nam chwilę – powiedział Mariusz.

– Dam wam nawet kilka. Na wytłumaczenie, coście odjebali.

– Pozwól, że to ja…

–  Nie ma mowy – uciął Artur, a  potem wymierzył palcem

w kierunku korytarza. – Moje nazwisko nadal wisi na tym szyldzie.

I to ja swoją renomą odpowiadam za to, co się tutaj dzieje.

– Czym? – włączyła się Joanna.

Oryński chrząknął ostrzegawczo, jakby wierzył w  to, że takim

sygnałem uda mu się przekonać Chyłkę do powściągnięcia

komentarzy. Nie było na to najmniejszych szans.

– To trochę tak, jakby eunuch mówił o tym, że ma duże jaja.

– Słuchaj…
–  Ciebie? Dzięki, ale nie interesują mnie zwyczaje komunikacyjne

pierwotniaków.

Żelazny już otwierał usta, by sformułować mniej lub bardziej

udaną ripostę, Klejn jednak powstrzymał go uniesioną dłonią.

Podobnie jak imienny partner, on także nie sprawiał wrażenia

przesadnie ukontentowanego.

Wezwał ich zaraz po tym, jak filmik Judyty pojawił się w  mediach

społecznościowych. Po ostatnim obserwowało ją dostatecznie dużo

osób, by rozszedł się lotem błyskawicy – wprawdzie większość

internautów formułowała dotychczas raczej niewybredne opinie na

jej temat, ale teraz ewidentnie odbiór był inny.

Brzostowska rzeczywiście wyglądała jak ofiara wielkiej, nieludzkiej

i  amoralnej korporacji prawniczej. I  nie tylko jej. Wskazała jasno

człowieka, który nie dość, że zamordował jej dziecko, to jeszcze

pozbawił ją skutecznej obrony w sądzie.

Chwilę po tym przerwała transmisję i  oznajmiła, że wróci za pół

godziny ze wszystkimi szczegółami – i  przedstawi, co konkretnie

stało się z jej synkiem.

Liczba obserwujących jej profil na Instagramie rosła w  tempie,

jakiego Chyłka chyba jeszcze nie widziała. Nic dziwnego. Judyta

wykonała całkiem przyzwoitą robotę marketingową i  rozbudziła

apetyt ludzi czekających na więcej.

– Jak do tego, kurwa mać, doszło? – rzucił Żelazny.

– Normalnie.

Spiorunował Joannę spojrzeniem, ale ta nie odpowiedziała

w żaden sposób.

–  Trabant nie wiedział, że Szynkiewicz przechrzciła się na

Brzostowską.

– Umknęło mu też, że jego dziecko zginęło?

– Nie wiedział, że jest jego.

Artur bezradnie rozłożył ręce.

– I nie oglądał telewizji? – syknął. – Nie rozpoznał swojej byłej?

– Najwyraźniej nie.

– Albo po prostu leci w chuja, a ty mu z jakiegoś powodu wierzysz.

Chyłka właściwie nie odniosła takiego wrażenia. Mimo celebryckiej

otoczki Paweł był świetnym aktorem, ale chyba nie udałoby mu się
aż tak dobrze jej ograć. Poza tym w końcu stronił od mediów, często

wyłączał się na parę dni ze świata – a teraz z pewnością potrzebował

tego bardziej niż zwykle.

–  Wrócimy do tego – zabrał głos Klejn, ani przez moment nie

patrząc na Artura. – Co powiedzieliście tej kobiecie?

– Nic – odparł Kordian.

– Najwyraźniej jednak coś – syknął Żelazny. – I to wystarczyło, żeby

wyszła przed Skylight i nasrała na nas wszystkich.

Oryński uniósł brwi i wzruszył ramionami.

– Formalnie to wciąż moja klientka – zastrzegł. – Nie rozwiązaliśmy

łączącego nas stosunku prawnego, bo to nie ja podejmuję decyzję

w wypadku konfliktu interesów.

Artur zbliżył się do nich, a  potem przysunął krzesło obok Klejna.

Ten popatrzył na niego z  niedowierzaniem, kiedy Żelazny zajmował

miejsce po jego prawicy. Nie skomentował jednak w żaden sposób.

– To dlaczego twierdzi, że zostawiliśmy ją na lodzie? – rzucił Artur.

– Bo jest pierdolnięta – włączyła się Chyłka.

– To twoja zawodowa opinia?

–  Tak. Umotywowana wieloletnim doświadczeniem obcowania

z podobnymi ludźmi.

Żelazny już otwierał usta, ale Klejn go uprzedził.

–  Trzeba to odpowiednio rozegrać – powiedział. – I  to jak

najszybciej.

– To znaczy? – burknął Artur.

–  Przede wszystkim macie ściągnąć ją z  powrotem na górę. Zanim

zdąży nagrać kolejny filmik.

Kordian ciężko westchnął, manifestując, że to może nie być łatwym

zadaniem.

–  Po co ci tu ona? – odezwał się Żelazny. – Narobi tylko większych

problemów.

– Niekoniecznie.

Artur sięgnął do spinki przy lewym mankiecie i zaczął nerwowo ją

trącać. Przez moment się namyślał.

–  Może i  racja – przyznał niechętnie. – Jeżeli się postaramy,

możemy wyjść z  tego z  twarzą. Trzeba by zadzwonić do znajomych


w  innych kancelariach i  natychmiast załatwić jej jakąś dobrą

reprezentację. Pokażemy się jako ci, którzy…

– Nie to miałem na myśli.

– A co?

Klejn wciąż patrzył znacząco na Zordona, a  Chyłce trudno było

rozpracować jego spojrzenie.

– Twierdzisz, że się z nią nie pożegnałeś.

– Ano nie – przyznał Oryński.

– W takim razie być może nie powinieneś tego robić.

Żelazny prychnął cicho i  odwrócił się do partnera zarządzającego.

Ten nadal traktował go w najlepszym wypadku jak powietrze.

– O czym ty mówisz? – rzucił.

– O tym, że trzeba się zastanowić, z którego klienta rezygnujemy.

–  A nad czym się tu zastanawiać? Rabant jest grubą rybą. Ta

wariatka byle płotką, która…

– Która może zjednać sobie sympatię tłumu.

– Po tym, jak zabiła własne dziecko? Wątpię.

Dopiero teraz Mariusz zdecydował się na to, by zerknąć na

Żelaznego. Obaj przez moment trwali w  bezruchu,  przywodząc

Chyłce na myśl dwa posągi, które ktoś postawił przypadkowo

zwrócone ku sobie. Z  jakiegoś powodu wyglądało to tak

nienaturalnie, że postanowiła zabrać głos.

– Klejn ma rację. Trzeba rozważyć wszystkie możliwości.

– Chyba sobie żartujesz – odparł Artur.

– Tylko w towarzystwie ludzi inteligentnych, którzy w mig łapią mój

dowcip. Więc możesz być pewien, że teraz mówię poważnie.

Mariusz uniósł wzrok.

– Oszczędźcie sobie tego – poradził.

–  Zapewniam cię, że jestem bardzo oszczędna – odparła spokojnie

Joanna. – Szczególnie że właśnie przyznaję ci rację.

– Cóż… kiedyś musiało do tego dojść.

Chyłka zignorowała tę uwagę i satysfakcję, która przemknęła przez

twarz Klejna.

– Prawda jest taka, że nie wiemy, co się wydarzyło – powiedziała. –

Judyta mogła porzucić dziecko, mogła je zabić, mogła też zachlać

i zaćpać tak mocno, że nie odnotowała, kiedy ktoś je zabrał.


–  A Rabant miał z  pewnością klucze do mieszkania – zauważył

Mariusz.

Joanna lekko się skrzywiła, kiedy dokończył jej myśl. Na pierwszy

rzut oka rzeczywiście bardziej opłacało się zostać przy obronie

Pawła, ostatecznie jednak korzystniejsza mogła okazać się

reprezentacja tego, kto okaże się niewinny. A Judyta mogła być.

Chyłka nie była pewna, czy zakłada tak, bo zwyczajowo chce

wystąpić w roli adwokata diabła, czy może ze względu na Zordona.

W dość naturalnym odruchu chciała pozbyć się swojego klienta, by

on mógł bronić swojego. Może to determinowało jej podejście?

– To absurdalne – odezwał się Artur, wciąż trącając spinkę. – Po co

Rabant miałby porywać to dziecko i  zostawiać je w  parku? Sama

mówiłaś, że nawet nie wiedział, czyje jest.

– Tak twierdzi.

– To teraz mu jednak nie wierzysz?

– Wiara nie ma nic do rzeczy – odparła Chyłka. – Dla mnie liczą się

fakty. A  są takie, że Brzostowska właśnie przedstawiła potencjalnie

wiarygodnego alternatywnego sprawcę. I  tak się składa, że jest nim

klient tej kancelarii, więc powinniśmy przynajmniej zastanowić się

nad tym, czy…

–  Robisz to dla niego – uciął Żelazny, wskazując wzrokiem

Zordona. – Gdyby ktoś inny z  nas bronił tej wariatki, nie byłoby

w ogóle rozmowy.

Joanna zawahała się o moment za długo, bo imienny partner trafił

w  sedno. W  takim scenariuszu rzeczywiście nie wahałaby się ani

przez moment. Nie rozważałaby, kto jest winny, kto nie, czyją obronę

bardziej opłaca się prowadzić i  tak dalej. Szłaby dalej przed siebie,

nie oglądając się na nic.

– Dzwoń do niej – polecił Klejn.

– Zaraz… – odparł Kordian.

– Już. Zanim wyrządzi więcej szkód.

– I co mam jej niby powiedzieć?

– Że się pospieszyła, a kancelaria nie podjęła jeszcze decyzji.

–  Tylko rozdrapiemy ranę – zaoponował Żelazny. – A  ona będzie

mogła zrobić sobie obdukcję na oczach wszystkich.

Mariusza bynajmniej nie obeszły jego słowa.


–  Dodaj, że jeśli decyzja zapadnie na korzyść Rabanta, zadbamy

o  to, by jej sprawę podjął najlepszy prawnik w  innej kancelarii –

ciągnął. – Nie zostawimy jej na pastwę losu, pomożemy.

Brzmiało to jak kompletne brednie, ale właściwie tylko tyle można

było zrobić, by choćby spróbować wyjść z twarzą.

–  Ja tymczasem zwołam zgromadzenie wspólników i  razem

podejmiemy decyzję – dodał Klejn. – A wy ją uszanujecie. Jasne?

– Zaraz… – zaczął Oryński.

– Czyli jasne. Dzwoń do swojej klientki i poinformuj ją o tym, co…

Mariuszowi przerwało pukanie do drzwi, które zaraz potem się

otworzyły, jakby niespodziewany gość nie musiał czekać na

przyzwolenie. Być może tak było, bo okazał się nim Sebastian.

– Judyta znowu nadaje – oznajmił.

Chyłka od razu sięgnęła po komórkę, otworzyła Instagram

i  wpisała właściwie imię i  nazwisko w  polu wyszukiwania. Zaraz

potem szybko kliknęła w  miniaturkę zdjęcia Brzostowskiej

w czerwonej otoczce.

Kątem oka dostrzegła, jak Kordian się ku niej pochyla.

– Wiem, że w tej sytuacji powinnam milczeć – powiedziała Judyta.

– I  gdybym zdążyła zatrudnić nowego prawnika, pewnie właśnie to

by mi doradził. Ale nie mam zamiaru dłużej tego robić. Milczałam

przez lata. Teraz czas na prawdę o  Pawle Rabancie, ulubieńcu

krytyków filmowych i bożyszczu widzów.

Operowała lekko trzęsącym się, niepewnym głosem, jakby mimo

tych szumnych zapowiedzi nie była do końca przekonana, czy

roztropnie robi.

–  Byłam z  tym człowiekiem przez dwa lata – ciągnęła. – I  były to

dwa lata wypełnione poniżaniem, sprowadzaniem do parteru

i systematycznym niszczeniem mojej niezależności i  samodzielności.

Uzależnił mnie od siebie, pozbawił mnie poczucia własnej wartości,

a potem wykorzystał to, by całkowicie mnie wyniszczyć. Maltretował

mnie, znęcał się nie tylko nad moim ciałem, ale też duchem.

Zmuszał mnie do współżycia, co w  normalnym świecie nazywamy

gwałtem. Zgnoił mnie do tego stopnia, że przestałam postrzegać się

jako normalną istotę ludzką i zaczęłam jako rzecz. Jego własność.


Joanna zaklęła cicho. Nie była to najlepsza przemowa, ale

Brzostowska ewidentnie sobie ją przemyślała i  zawarła w  niej

wszystko, co konieczne.

Chyłka złapała się na tym, że nadal myśli kategoriami swojego

klienta. Najwyraźniej w  głębi ducha zakładała, że decyzja

wspólników może być dla niego wyłącznie korzystna.

Im dłużej trwał jednak monolog Judyty pod Skylight, tym mniej

pewna tego była. Dziewczyna opisywała, jak Rabant pozbawiał ją

szans na angaż w kolejnych produkcjach, bo nie wyobrażał sobie, że

mogłaby się wybić i uniezależnić od niego.

Traktował ją jak sługę, jak niewolnicę. I  nie dopuszczał, by

kiedykolwiek się to zmieniło – a  jeżeli Brzostowska próbowała jakoś

zmienić tę sytuację, do gry wchodziły nie tylko obelgi i  opluwanie,

ale też ciosy wymierzane pięściami.

–  Początkowo nie wiedziałam, co się dzieje – ciągnęła. – Ale ani się

obejrzałam, w  jakiś sposób przyjęłam to za normę. To był artysta,

wielki aktor. Człowiek, który ma swoje demony, bo to cena, jaką

płaci za popularność. Rozgrzeszałam go, usprawiedliwiałam.

Broniłabym go w sądzie, gdyby to wyszło na jaw i ktoś oskarżyłby go

o znęcanie się nade mną. Byłam całkowicie zaślepiona.

Mówiła coraz pewniej, a  jeśli Paweł to oglądał, musiał czuć, że

ziemia się pod nim zapada.

–  Najpierw przez myśl mi nie przeszło, żeby dokumentować

obrażenia. Ale po pewnym czasie zaczęłam robić sobie zdjęcia

w  łazience. Mam je do teraz. Wszyscy będą mogli zobaczyć, co mi

zrobił.

Klejn spojrzał znacząco na Chyłkę, jakby chciał zasugerować, że od

początku miał rację, mówiąc, że to ona, a  nie Zordon, powinna

pożegnać się z klientem.

– Przypuszczam, że to on tamtej nocy podał mi środki, przez które

straciłam przytomność. Mam dowody na to, że potem wywiózł moje

dziecko z  domu i  porzucił je na placu zabaw. I  przedstawię je

w sądzie. Dziękuję wam.

Już miała zakończyć transmisję, ale się zawahała.

–  Dziękuję za wszystko. Za wszystkie wasze dobre słowa. Bez tego

nie dałabym sobie rady.


Wyłączyła live’a, ale zrobiła to na tyle niespiesznie, by widzowie

mogli jeszcze zobaczyć, że zaszkliły się jej oczy.

W gabinecie Klejna trwała grobowa cisza. Nikt nie kwapił się do

tego, by ją przerwać, w końcu jednak zrobił to stojący przy drzwiach

Sebastian.

– Uch… – jęknął. – To nie będzie łatwa decyzja.


3
 

ul. Złota, Śródmieście


 

Kordian zdążył w  ostatniej chwili. Ledwo opuścił Skylight, zobaczył

szybko oddalającą się w  kierunku Dworca Centralnego Judytę. Od

razu ruszył za nią, choć na dobrą sprawę nie wiedział jeszcze, co

powinien powiedzieć.

– Hej! – krzyknął.

Spojrzało na niego kilku przechodniów, ale nie kobieta, którą

starał się zawołać.

– Hej! – powtórzył.

Wciąż nic. Musiała jednak go słyszeć, bo idący przed nią

mężczyzna bez trudu wyłapał wołanie spośród dźwięków tętniącego

życiem miasta. Oryński przyspieszył i w ostatnim momencie odsunął

się, przepuszczając parę z  bagażami kierującą się ku

Świętokrzyskiej.

– Judyta!

Tym razem w  końcu zareagowała. Zatrzymała się i  zwiesiła głowę,

jakby od początku wiedziała, kto i dlaczego ją woła.

– Chcesz dla mnie odejść z kancelarii, Kordian? – rzuciła.

Oryński wreszcie się z nią zrównał, a ona ruszyła ku przejściu dla

pieszych.

– Nie.

– W takim razie o co chodzi?

–  O to, że jeszcze dziś wspólnicy będą głosować nad tym, czyją

sprawę poprowadzić.

Spojrzała na niego z podejrzliwością, jakby spodziewała się, że robi

sobie jaja. Kiedy jednak zrozumiała, że tak nie jest, w  jej oczach

zakołatała wyraźna satysfakcja.

Jeśli jedną z  jej motywacji było dokopanie Chyłce, to  właśnie

osiągnęła cel. Ustawiła ją na przegranej pozycji – bo czy wspólnicy

zagłosują za jej klientem, czy przeciwko niemu, ona przegra.


Różnica będzie polegała tylko na tym, czy ta decyzja uderzy w  jej

życie zawodowe, czy osobiste.

– Nieźle – odparła Brzostowska. – Tego się nie spodziewałam.

– Nie tylko ty.

– W takim razie jest szansa, że nadal będziesz mnie bronił?

To całkiem neutralnie zadane pytanie w  połączeniu ze wszystkim,

co wydarzyło się do tej pory, kazało Kordianowi sądzić, że w  istocie

ma do czynienia z psychopatką.

– A chcesz tego? – zapytał.

–  Jasne. Nie mijałam się z  prawdą, kiedy mówiłam, że jesteś

jednym z najlepszych.

– Tyle że nie wyjawiłaś mi też całej prawdy.

– No tak – przyznała, jakby było oczywiste, dlaczego nie mogła tego

zrobić. – Nie podjąłbyś się wtedy obrony, prawda?

– Trudno powiedzieć.

Judyta zerknęła na czerwone światło, przez które musieli stać

przed przejściem.

– Wcale nie tak trudno – powiedziała. – Zrezygnowałbyś, bo Chyłka

już reprezentowała prawdziwego zabójcę. Macie w  kancelarii pewnie

jakieś prawo pierwszeństwa.

Kordian obejrzał się przez ramię i  powiódł wzrokiem po

przeszklonej fasadzie Skylight.

– Właściwie nie mamy tam wiele prawa – odparł.

– Ciekawe.

Zwrócił się z  powrotem do Brzostowskiej, a  ta patrzyła na niego

w sposób, którego nie potrafił rozszyfrować. Badawczo? Może trochę,

jakby była zaintrygowana, że nie odpuścił ot tak?

–  W relacji mówiłaś, że masz jakiś dowód – odezwał się, by

przerwać ciszę.

– Hm?

– Na winę Rabanta.

– No tak, mam.

– Jaki?

Judyta cofnęła się lekko, jakby ją czymś uraził.

–  Chyba nie sądzisz, że ci powiem – odparła. – Jak się okaże, że

wspólnicy będą woleli pozbyć się mnie, to…


–  To wszystkie informacje, łącznie z  tymi, które dotychczas mi

przekazałaś, pozostaną objęte tajemnicą adwokacką. Nikt się o  tym

nie dowie.

– Nikt? Nawet Chyłka?

– Nawet – przyznał Kordian.

Miał świadomość, że jeśli to on wygra w głosowaniu, będzie musiał

zachowywać absolutnie wszystko dla siebie. Żadnych rozmów

o sprawie. Żadnych, choćby krótkich, wzmianek na ten temat.

Dyskrecja, którą musiał dotychczas utrzymać, okaże się niczym

w  porównaniu z  tą, której obowiązek dochowania będzie na nim

ciążył.

Analogicznie stanie się, jeśli kancelaria pozostanie przy Pawle

Rabancie. Jakiekolwiek rozmowy Chyłki z  prawnikiem, który

reprezentował drugą stronę, będą nosiły znamiona działań

przynajmniej podejrzanych. I mogą wówczas posłużyć do wzruszenia

sprawy w kolejnej instancji.

Sąd będzie się im przyglądał. Przeciwnik procesowy także. Jednym

z minusów życia w prawniczym małżeństwie było z  pewnością to, że

przy prowadzonych sprawach należało zachować większą niż w innej

sytuacji ostrożność.

Oryński nie miał jednak zamiaru teraz o  tym myśleć. Musiał

skupić się na czymś innym.

– To co z tym dowodem? – spytał.

– Sama nie wiem…

Kordian zmarszczył czoło, czekając, aż Brzostowska rozwinie.

– W sensie co do niego jestem pewna – dodała. – Tylko co do ciebie

nie.

– Gwarantuję ci, że…

–  A bez tego dowodu nie przekonasz wspólników, że warto mnie

bronić?

Wahał się o  moment za długo, nie bardzo wiedząc, co

odpowiedzieć. Zamierzał ich przekonywać? Jeśli tak, to wystąpi

przeciwko Chyłce. Z  jednej strony było to wręcz absurdalne,

z drugiej ciążył na nim obowiązek, by działać na korzyść klienta.

–  Aha – mruknęła Judyta. – Czyli nie wiesz nawet, czy będziesz

o mnie walczyć?
– To nie tak.

– A jak?

Światło zmieniło się na zielone, ale zamiast ruszyć przed siebie,

Brzostowska obróciła się do niego i skrzyżowała ręce na piersi.

–  Masz odpowiednio duże jaja, żeby powalczyć w  starciu na

argumenty ze swoją żoną?

Kordian zaklął bezgłośnie, nie dowierzając, że znaleźli się w  tak

niewygodnej sytuacji. Na dobrą sprawę jej kłopotliwość dopiero

torowała sobie drogę do jego świadomości.

– Zrobię, co trzeba – odparł.

Judyta prychnęła.

– To brzmi, jakbyś już zrezygnował.

–  Nieistotne, jak brzmi. Liczy się to, że spełnię swój obowiązek

ustawowy najlepiej, jak potrafię.

–  To za mało – odparła pod nosem Brzostowska, a  potem przeszła

na drugą stronę Emilii Plater.

Oryński ruszył zaraz za nią i  szybko się z  nią zrównał. Do kurwy

nędzy, co miał robić? Naprawdę musiał wypełnić adwokacki

obowiązek, a  to oznaczało, że należy za wszelką cenę sprawić, by

wspólnicy zagłosowali za nim.

Uzmysłowił sobie, że Chyłka w  tej chwili musi snuć podobne

rozważania. I  znajdować się w  takim samym impasie ze swoimi

myślami jak on.

– Nie potrzebuję kogoś, kto poddaje się przy pierwszej przeszkodzie

– odezwała się Judyta, kierując się w stronę samochodu.

– To oczywiste.

Zerknęła na niego z wyraźnym niesmakiem.

– Oczywiste jest dla mnie to, że dobra atmosfera w związku i ciepły

kocyk wieczorem na kanapie są dla ciebie ważniejsze niż

poprowadzenie tej obrony.

Oryński zatrzymał się i głęboko westchnął.

– Poczekaj – rzucił.

Judyta zatrzymała się, ale przeniosła ciężar ciała tak, by wiedział,

że w  każdej chwili jest gotowa ruszyć dalej. Kordian powoli się do

niej zbliżył.
Nie miał wyjścia. I  to nie tylko dlatego, że ta kobieta

wykorzystałaby przeciwko niemu jakiekolwiek uchybienia

zawodowym zobowiązaniom, których mógłby się dopuścić.

Powodowała nim moralność. I  poczucie obowiązku wobec

ślubowania, które złożył przed dziekanem Okręgowej Rady

Adwokackiej.

–  Zapewniam cię, że zrobię wszystko, co w  mojej mocy, żeby móc

dalej prowadzić twoją sprawę. I nie tylko.

– Hm?

– Zrobię też wszystko, żeby wygrać.

Brzostowska bynajmniej nie wydawała się przekonana.

–  Przeciwko tobie świadczą na razie wszystkie dowody poszlakowe,

a  przypuszczam, że im głębiej w  las, tym więcej się ich znajdzie.

Nawet prosta logika wskazuje na ciebie jako sprawczynię. To, że

oskarżasz byłego, sąd potraktuje jako oczywistą i  najbardziej

podstawową linię obrony, ale nie da temu wiary, dopóki nie

wykażesz, że Rabant w  ogóle wiedział o  tym, że jest ojcem. A  tego,

jak rozumiem, nie możesz zrobić.

Judyta nie musiała potwierdzać, zresztą Oryński nie miał zamiaru

dać jej na to czasu.

–  Dowód, który rzekomo masz, jest dęty – dodał. – Gdyby było

inaczej, użyłabyś go do tej pory, zamiast pozwalać, by media

mieszały cię z błotem, a ludzie obrzucali gównem.

Tym razem Brzostowska zdążyła jedynie otworzyć usta, ale nie

skorzystała z okazji, by się odezwać.

–  Każdy inny prawnik w  tej sytuacji zaproponuje ci granie na

nieumyślne spowodowanie śmierci – ciągnął Kordian. – Będzie

przekonywał cię, że to jedyne wyjście, bo grozi ci za to znacznie

mniej niż za zabójstwo. Nakreśli przed sądem wizję alkoholowo-

narkotykowego otępienia, które sprawiło, że zostawiłaś wózek na

placu zabaw. Będzie musiał mocno się postarać, żeby przepchnąć tę

wersję, jako że był ukryty w  zaroślach. Ale być może mu się uda.

W takim wypadku możesz dostać aż do pięciu lat. Jesteś gotowa na

to, by spędzić je w więzieniu?

Judyta znów zaplotła ręce na klatce piersiowej, przyglądając się

prawnikowi.
– Nie – przyznała. – A ty jesteś gotowy obiecać mi, że tam nie trafię,

jeśli to ty będziesz mnie bronił?

– Niczego nie mogę ci obiecać.

– A mimo to mamisz mnie wizją, że…

–  Mówię ci tylko, o jaką stawkę zamierzam grać – uciął Oryński. –

Inny prawnik będzie grał na nieumyślne.

– A ty?

– Na niewinność.

Oczy Brzostowskiej lekko się zwęziły, jakby próbowała go w  jakiś

sposób przeskanować.

– Dlaczego? – zapytała.

Wiedział, na jaką odpowiedź liczyła. Każdy klient chciał usłyszeć ze

strony swojego adwokata zapewnienie, że ten ma niezachwianą

wiarę w  jego niewinność. Żaden obrońca nie mógł jednak złożyć

takiej deklaracji.

–  Bo nie interesują mnie półśrodki – odparł Oryński. – Połowiczna

wygrana to tak naprawdę przegrana. A  ja gram po to, by odnieść

zwycięstwo.

Judyta uniosła wzrok i spojrzała na Skylight.

– Gadane to ty masz – przyznała.

– Prawdziwe włączy mi się w sądzie.

– Oby.

Zabrzmiało to w  dość jednoznaczny sposób, Kordian potrzebował

jednak bezpośredniego potwierdzenia.

– To jak będzie? – spytał.

Brzostowska głęboko wciągnęła powietrze do płuc, jakby nie

znajdowała się w  samym centrum wypełnionego spalinami miasta,

tylko w leczniczym ustroniu.

– Okej – rzuciła. – Jeśli uda ci się wygrać z Chyłką w kancelarii, to

zakładam, że możesz też wygrać w sądzie.

– Całkiem słusznie.

– Pytanie, czy uda ci się to pierwsze.

W dodatku bardzo dobre pytanie, dodał w  duchu Oryński. Nie

miał zamiaru okazywać przed Judytą choćby cienia wątpliwości, ale

prawda była taka, że Artur miał nieco więcej racji podczas rozmowy

w gabinecie Klejna.
– Ten twój rzekomy dowód mógłby pomóc – zauważył Kordian.

– Mówiłeś, że…

–  Cokolwiek masz, przypuszczalnie nie obroni się w  sądzie –

przerwał jej. – Ale może pomóc tam. – Wskazał ostatnie piętra

oszklonego biurowca.

Brzostowska sprawiała wrażenie, jakby nie mogła przesądzić, jak

to wszystko traktować. W końcu jednak podjęła decyzję.

– Nie dostaniesz go – oznajmiła.

– Słucham?

–  Jeśli nie jesteś w  stanie wygrać bez niego, to najwyraźniej nie

jesteś tak dobry, jak mówisz.

Nie dała mu żadnej szansy na odpowiedź. Uśmiechnęła się,

a potem jakby nigdy nic zaczęła się oddalać.

Obejrzała się jeszcze przez ramię, kiedy odeszła o parę kroków.

–  Jak wygrasz z  Chyłką, jestem twoja – rzuciła filuternym głosem.

– I zapewniam cię, że mój dowód jest mocniejszy, niż ci się zdaje.

Oryński został sam na chodniku, z  rękoma w  kieszeniach

i  milionem niezbornych myśli w  głowie. Jakim cudem ta  w gruncie

rzeczy prosta sytuacja tak szybko przerodziła się w  największy

problem, jaki od lat mieli z Chyłką?

Kordian ruszył w  stronę Costy, uznając, że latte z  odpowiednią

ilością cukru nieco pomoże. Nie mógł opędzić się jednak od myśli, że

cokolwiek wydarzy się na dwudziestym pierwszym piętrze, sprawi, że

dziś wrócą z Joanną na Argentyńską oddzielnie.

Być może nie fizycznie, ale w każdym innym sensie tak.

Jedno z nich wygra. Drugie zostanie z niczym.


4
 

Gabinet Chyłki, kancelaria Żelazny & McVay


 

–  Uspokój się, do chuja wafla – rzuciła do komórki Joanna, robiąc

już piąte okrążenie po swoim biurze.

Gdyby miała na nadgarstku jeden z  tych wynalazków zliczających

kroki, zapewne poinformowałby ją, że osiągnęła już dzisiejszy cel.

–  Jak mam się uspokoić?! – krzyknął ze słuchawki Rabant. – Ta

kurwa publicznie oskarżyła mnie o zabójstwo dziecka!

Chyłka zatrzymała się przy biurku, westchnęła, a  potem położyła

na nim komórkę. Nie miała zamiaru dłużej słuchać tych krzyków,

ucho ją od tego bolało.

–  Zajebię ją! – słyszała cichy głos dobywający się z  komórki. –

Zajebię tę jebaną sukę!

Na niewiele się zda nieodpowiadanie, uznała w  duchu Chyłka,

a  potem przesunęła palcem po wyświetlaczu, kończąc połączenie.

Pawłowi pewnie zajmie chwilę zorientowanie się, że gada już tylko

sam do siebie. Potem może nieco ostygnie.

Joanna podeszła do okna i  wyjrzała na dół. Szukała wzrokiem

Kordiana i  jego klientki, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Zaraz potem

jednak rozpoznała jego chód i  sylwetkę. Stał z  Judytą za przejściem

dla pieszych i…

I właściwie trudno było choćby przypuszczać, co konkretnie jej

mówił. Nie zdążyli zamienić nawet zdania w  cztery oczy. Nie ustalili

planu gry.

Chyłka przerwała rozmyślania, kiedy rozległ się charakterystyczny

riff gitarowy. Nie musiała patrzeć na ekran telefonu, by wiedzieć, że

to Rabant. Odebrała dopiero po chwili.

– Tak teraz traktujesz klientów? – syknął.

– Tylko tych, którzy wybitnie mnie wkurwiają.

– Posłuchaj mnie…

– Słuchałam wystarczająco – przerwała mu. – Teraz twoja kolej.


Mogła wyobrazić sobie zaciśnięte mocno usta Pawła i złość na jego

twarzy. Zmagał się z  wciąż narastającymi emocjami, mimo to nie

odezwał się słowem.

–  Najprawdopodobniej będę musiała zrezygnować

z reprezentowania cię.

– Że co? Co ty, kurwa, powiedziałaś?

– Uspokój się.

– Słuchaj no…

– Zawsze mogę znowu się rozłączyć.

Usłyszała ciąg wyjątkowo niewybrednych, cedzonych pod nosem

przekleństw. Nie robiły na niej żadnego wrażenia.

– Kancelaria nie może reprezentować was obojga – dodała Joanna.

– Wspólnicy niebawem będą głosować nad tym, którą sprawę

zostawić.

– I wybiorą tę pierdolniętą wariatkę?

– Nie wiem.

Właściwie Chyłka nie wiedziała nawet tego, czy sama nie

zrezygnuje. Nie miała czasu jeszcze się nad tym zastanowić.

–  Chyba sobie ze mnie jaja robisz – rzucił Rabant. – Przecież ona

zajebała swoje dziecko!

– Wasze.

– Gówno, nie nasze – odparował ostro Paweł. – Nie mam z tym nic

wspólnego, a ona spała z tyloma fagasami, że…

– W tej chwili to nieistotne.

– Jak nieistotne, do chuja?! – znów krzyknął Rabant.

Tym razem jednak sam się zmitygował.

–  Publicznie oskarżyła mnie o  to, że to ja je zabiłem – dodał nieco

ciszej.

– Nie tylko oskarżyła, ale też powiedziała, że ma na to dowód.

– Bredzi.

– Na pewno?

Odpowiedziała jej chwilowa cisza, po której Joanna spodziewała się

kolejnej lawiny inwektyw pod adresem Judyty.

– O co ty mnie w ogóle pytasz? – odezwał się jednak dość spokojnie

Paweł.

– O to, czy jest taki dowód.


– Nie. To całkowicie niedorzeczne.

Wyraźnie nie miał zamiaru się tłumaczyć, uznał chyba jednak, że

Chyłka tego od niego oczekuje.

–  Jak miałbym w  ogóle… kurwa… w  jakim ludzko pojętym celu

miałbym to robić? – zapytał. – Nawet jeśli, nie daj Boże, to dziecko

było moje, to nie miałem o tym pojęcia. Więc co? Latam po mieście,

włamuję się do swoich byłych i zabijam im niemowlęta? Kurwa mać,

Chyłka!

– Spokojnie.

Znów ciche przekleństwo przesączyło się przez jego usta.

–  Nie miałbym nawet jak tam wejść – dodał. – Nie mam kluczy do

jej mieszkania.

Joanna znów stanęła przy oknie, tym razem jednak nie spojrzała

w dół, by nie widzieć, czy Zordon nadal konferuje ze swoją klientką.

Zamiast tego wbiła nieruchomy wzrok w iglicę PKiN-u.

– Masz alibi? – rzuciła wprost.

– Co?

– Na tę noc, kiedy ktoś rzekomo wyniósł dziecko z mieszkania.

– A ja wiem? Przecież nie…

– To się dowiedz.

Dała mu chwilę, by pozbierał myśli, jednocześnie nieco zaskakując

samą siebie tym, że ciągnie rozmowę w takim kierunku, jakby miała

dalej go bronić.

Bo czy miała prawo w  ogóle zrezygnować z  tej obrony? Wziąwszy

pod uwagę chronologię, to Rabant powinien pozostać klientem

Żelaznego & McVaya. Gdyby wiedzieli o  tym, że zachodzi konflikt

interesów, nigdy nie zgodziliby się na reprezentowanie Judyty.

Joanna zamknęła oczy, starając się poukładać myśli. Miała

obowiązek wobec swojego klienta. Olanie go ot tak byłoby

uchybieniem podstawowym standardom wykonywania zawodu

adwokata.

– Niech to chuj… – szepnęła.

– Co?

–  Nie do ciebie – odparła i  odchrząknęła. – Wiesz już, co robiłeś

tamtej nocy, czy nie?

– Chyba tak.
– Chyba?

– Nie prowadzę, kurwa, kalendarza – rzucił nerwowo Rabant. – Ale

wydaje mi się, że byłem wtedy z kilkoma znajomymi w Ćmie.

– Mogą to potwierdzić?

– Już wysłałem esemesa.

– Co to za ludzie?

W podszyciu pytania zadrgała ewidentna próba ustalenia, czy była

wśród nich osoba o  nieposzlakowanej opinii, której słowo

rzeczywiście coś by znaczyło. Jak znała Pawła, szanse były marne.

Często obracał się w dość wątpliwym towarzystwie.

– Znajomi aktorzy – odparł.

– Jacy? Była tam jakaś Cielecka albo ktoś w tym guście?

– Może – przyznał Rabant. – Nie wiem, sprawdzę.

Oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko że tamtego wieczoru nie

odmawiał sobie wódki, być może także mocniejszych rzeczy. Jedno

trzeba było oddać parze Rabant–Brzostowska: dobrali się wprost

idealnie.

Chwilę zajęło mu potwierdzenie, że impreza rzeczywiście odbywała

się w  noc śmierci dziecka. A  potem ustalenie, kto na niej był.

Nazwiska były całkiem niezłe, a alibi od tych ludzi solidne.

– O której wróciłeś do domu? – spytała Chyłka.

– A ja wiem? Może po drugiej albo trzeciej. Wolałem już nie patrzeć

na zegarek.

– Pamiętasz ten powrót?

– Co?

– Urwał ci się film czy zachowałeś resztki…

–  Gówno pamiętam – uciął szybko Paweł. – Byłem nawalony jak

stodoła.

Joanna zaczęła w  głowie szybkie kalkulacje. Ile godzin musiałoby

spędzić to dziecko na placu zabaw, by temperatura ciała spadła do

poziomu powodującego śmierć? Z pewnością całkiem sporo. Istniała

więc szansa, że Rabanta dałoby się wykluczyć z kręgu podejrzeń.

– Ktoś był z tobą tamtej nocy, po powrocie do mieszkania?

– Nie.

– Ktoś widział cię rano?

– Kurier, chyba z DPD.


– O której?

– No nie wiem – odparł niewyraźnie Paweł. – Zazwyczaj zjawiają się

u mnie jakoś między ósmą a dziewiątą.

Trzeba będzie to sprawdzić, choć na cud nie było co liczyć – dziura

czasowa była dość duża i mogła podać w wątpliwość alibi Rabanta.

– Nie widzisz, że ona robi wszystko to, co zapowiedziała? – dodał.

– Hę?

–  Mówiła, że mnie zniszczy. Że przedstawi mnie jako potwora. Ale

nie spodziewałem się, że posunie się do czegoś takiego.

–  Co konkretnie sugerujesz? – odparła ciężko Joanna. – Że zabiła

swoje dziecko, żeby zwalić winę na ciebie?

– Nie wiem. Nie sądziłem, że byłaby do tego zdolna, ale…

– Ale co?

–  Jeżeli rzeczywiście chciała się go pozbyć, to czemu za jednym

zamachem nie uderzyć we mnie?

Chyłka spuściła wzrok na ulicę, dopiero po chwili namierzyła

Kordiana. Czy on też rozmawiał z  Judytą tak, jakby miała pozostać

jego klientką? O  ile go znała, to tak. Musiał mieć podobne rozterki

jak ona, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że jedyne, co mogą

w tej sytuacji zrobić, to trzymać się tego, do czego obligują ich Prawo

o adwokaturze i inne ustawy.

–  Dobra – rzuciła Joanna. – Skąd w  ogóle wiedziałeś, że zamierza

przypuścić na ciebie atak?

– Mówiłem ci, że…

– Że masz swoje źródła – wpadła mu w słowo Chyłka. – I wtedy mi

to wystarczyło, teraz potrzebuję konkretów.

Na moment zamilkł, co nigdy nie świadczyło o niczym dobrym.

–  Wiedziałem o  tym od jej przyjaciółki – odezwał się w  końcu

Rabant. – Judyta zwierzyła jej się ze wszystkiego. Nakreśliła, jak ją

niby traktowałem, czy tam maltretowałem, a  potem oznajmiła, że

chce wymierzyć sprawiedliwość.

–  To marna przyjaciółka, skoro ci o  wszystkim powiedziała. Chyba

że…

Istniały właściwie tylko dwa powody, dla których taka sytuacja

mogłaby mieć miejsce. Pierwszy zakładał, że Judyta puściła przeciek


kontrolowany – co nie miałoby sensu, bo znacznie lepiej byłoby,

gdyby Paweł obudził się z ręką w nocniku.

Drugi scenariusz wydawał się bardziej prawdopodobny.

– Przeleciałeś ją – powiedziała Joanna.

– Co?

– Tę przyjaciółkę. Dlatego ci o wszystkim powiedziała.

Rabant znów chwilowo zamilkł.

– Mów – poleciła Chyłka.

– Cóż, tak bym tego nie nazwał…

– A jak?

– To ona przeleciała mnie – odparł całkiem poważnym głosem.

Może nie było sensu w  to wnikać, przynajmniej nie teraz, uznała

w  duchu Joanna. Abstrahując od tego, kto kogo, ta osoba mogła

okazać się kluczowa.

– Jakie masz z nią teraz relacje? – zapytała.

– Całkiem niezłe.

– Jesteś pewien?

– Raczej – przyznał pod nosem. – Nie zdążyłem jej jeszcze zrazić do

siebie, jeśli to masz na myśli.

Właściwie nie miała. A może jednak?

Bez znaczenia.

– Poświadczy na twoją korzyść? – odezwała się.

– W jakim sensie?

–  W takim, że potrafisz wytrzymać w  łóżku dłużej niż trzydzieści

sekund.

– Ale…

–  W takim, do kurwy nędzy, że Judyta wcześniej mówiła jej

o swoim planie.

Paweł nawet przez moment się nie wahał.

– Oczywiście – powiedział. – Przecież sama mi to przekazała.

– Pytanie, czy powtórzy to przed sądem.

– Myślę, że tak. Przecież nie będzie mogła kłamać, prawda?

– Prawda.

W porządku, to nie brzmiało najgorzej. Z  taką bronią Chyłka

mogła wygrać nie tylko bitwę, ale być może całą wojnę. To na tej

kobiecie zbuduje najważniejszą linię obrony, w dodatku aż do końca


pozostanie ona niewidoczna dla drugiej strony. Ujawni ją dopiero

wtedy, kiedy przeciwnik nie będzie miał żadnej karty do zagrania.

Judyta nie wiedziała o przecieku, ta kobieta z pewnością sama też

się nie wychyli.

Można było z tego skorzystać.

– Więc co teraz? – odezwał się Paweł.

Chyłka skrzywiła się lekko, bo zasadniczo była to ostatnia rzecz,

o której chciała myśleć.

–  Odbędzie się głosowanie wspólników – wyjaśniła. – W  którym

zdecydują, przy czyjej obronie zostajemy.

– Przekonasz ich? Możesz w ogóle brać w tym udział?

– Właściwie tak – odparła ciężko. – Audiatur et altera pars.

– Że co?

–  Podstawowa zasada procesowa już w  prawie rzymskim –

oznajmiła Joanna. – Sprowadza się do tego, że trzeba wysłuchać

obydwu stron. W  szerszym znaczeniu: poznać wszystkie argumenty

za i przeciw.

Rabant przez chwilę się namyślał, jakby nie mógł zdecydować, czy

to zadziała na jego korzyść, czy może wprost przeciwnie.

–  Czyli musisz wystąpić przeciwko swojemu mężowi – odezwał się

wreszcie.

– A on przeciwko mnie.

– I nie masz z tym problemu?

–  Nie. Robię to codziennie rano, kiedy oboje chcemy do kibla –

odparła Joanna bez wahania, miała bowiem świadomość, jak Paweł

potraktowałby najmniejszą zwłokę w udzieleniu odpowiedzi.

Nie wiedziała, czy zdołała go przekonać, i  właściwie niespecjalnie

ją to interesowało. Nie musiała tego robić. Z  jego perspektywy była

najlepszą osobą, która mogła poprowadzić tę sprawę.

– No dobra – powiedział. – Ale zrobisz, co trzeba?

– To znaczy?

– Nie będziesz stosować jakiejś taryfy ulgowej czy czegoś?

– Nie będę.

– Na…

– Na pewno – ucięła od razu. – Z szacunku dla Zordona.


Nie chciała rozwijać, ale było dla niej oczywiste, że tylko jeśli oboje

staną na wysokości zadania, będą mogli przejść nad tym

zawodowym starciem do porządku. W  przeciwnym wypadku mogą

pojawić się oskarżenia o  działanie na pół gwizdka i  dawanie sobie

forów. A tego żadne z nich by nie chciało.

– Z mojej strony to tyle – dodała Chyłka. – Czas się przygotować do

tej werbalnej szermierki.

Rabant wypuścił powietrze prosto w mikrofon. Był mocno przejęty,

jakby fakt reprezentowania go przez Żelaznego &  McVaya miał

zadecydować, jaki będzie finał sprawy.

Chyłka miała wprawdzie dość ugruntowaną wiarę w  swoje

możliwości, ale Bogiem a  prawdą, Paweł mógłby znaleźć

w  przynajmniej trzech kancelariach kogoś, kto zapewniłby mu

zbliżony poziom prawniczych usług.

Zdawał się jednak w  ogóle nie dopuszczać do siebie takiej

ewentualności.

– Pamiętaj tylko, że ona nie ma żadnego dowodu – odezwał się.

– Jesteś pewien?

– Jak niczego innego w życiu.

Czyli albo dobrze się ubezpieczył, albo naprawdę był niewinny.

Jakkolwiek było, Joanna miała nadzieję, że jego pewność nie okaże

się na wyrost. Jeżeli Zordon zjawiłby się z  konkretnym dowodem,

pozamiatałby tak, że nie byłoby czego zbierać.

Prychnęła cicho i pokręciła głową.

– Coś cię bawi? – spytał Paweł.

–  Nie. Po prostu zaczynam myśleć w  kategoriach tego, jak wygrać

sprawę.

– To źle?

–  Bardzo dobrze – odparła. – Mała rywalizacja w  małżeństwie

jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Nie była to do końca prawda. I Chyłkę naszła obawa, że niebawem

przekona się o tym na własnej skórze.


5
 

Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight


 

Kordian opuścił kabinę windy i  ruszył przed siebie szybkim

i  zdecydowanym krokiem, nie bacząc na ścianę ludzi, którą miał

przed sobą. Zasady poruszania się po kancelaryjnym korytarzu były

takie same jak te obowiązujące w  nieciekawych dzielnicach miast –

należało wyglądać, jakby szło się z  konkretnym celem, bez żadnego

wahania.

Dzięki temu udało mu się przebić przez kilkanaście osób, zanim

nagle się zatrzymał. Chyłka właśnie opuszczała swój gabinet –

i kiedy tylko zobaczyła Oryńskiego, też jakby wrosła w ziemię.

Patrzyli na siebie nieruchomo, a  ich wzrok zdawał się jakimś

cudem manewrować między wszystkimi zgromadzonymi tu ludźmi.

W końcu oboje się ocknęli, a  potem niemal synchronicznie ruszyli

w swoim kierunku.

– Dokąd idziesz? – odezwał się Kordian jako pierwszy.

– Do ciebie. A ty?

– Do ciebie.

Joanna wydęła usta, a potem powiodła wzrokiem dookoła.

– Costa? – rzuciła.

– Costa.

Zjechali na dół w  milczeniu, jako że w  windzie towarzyszyła im

dwójka jakichś prawników, których niespecjalnie kojarzyli. Usiedli

przy stoliku, stawiając na nim americano i Salted Caramel Frappe.

Chyłka zerknęła na to drugie, jakby stanowiło próbkę pobraną

z powierzchni Marsa.

– Co to w ogóle jest? – rzuciła.

Kordian zerknął na beżowy napój zwieńczony bitą śmietaną

z polewą karmelową.

– Niebo.

– Wygląda jak coś wprost przeciwnego.


–  I tak byłem powściągliwy – odparł Oryński. – Bo ta rurka z  bitą

śmietaną i malinami się do mnie…

– Ble.

Joanna skrzywiła się, jakby samo wspomnienie o  takiej ilości

cukru ją przesłodziło. Kordian zaś ochoczo ściągnął wierzchnią

warstwę ze swojego frappe.

–  Dobra… – powiedział, kiedy bita śmietana rozpuszczała się

w jego ustach. – Co robimy?

– Nie wiem. Trzeba wysłać cię na jakiś odwyk, bo sama chyba tego

nie udźwignę.

– Mam na myśli sprawę.

– A ja twoje zdrowie. Nie tylko psychiczne.

Upił łyk, otarł usta, a potem odsunął wysoką szklankę i wbił wzrok

w  oczy Chyłki. Widział doskonale, że snuła podobne przemyślenia

jak on. Najpewniej dochodząc do takich samych wniosków.

Westchnęła cicho, jakby chciała zasygnalizować, że jest gotowa do

podjęcia tematu wiszącego nad nimi jak ciemne chmury.

– Trzeba pogadać z Klejnem – odezwała się.

– I powiedzieć mu co?

– Że chcemy zabrać głos, zanim podejmą decyzję.

Oryński przesunął palcem po szklance, ściągając z  niej kilka

kropel.

– I jesteśmy absolutnie pewni, że chcemy to robić? – spytał.

– A nie?

– Chyba tak.

Joanna syknęła cicho, jakby cała ta rozmowa doprowadzała ją do

szewskiej pasji. Jednym haustem wypiła większość swojej kawy,

a potem położyła ręce na stole.

– Potraktujmy to jako grę – podsunęła.

– Wstępną?

Chyłka pokręciła bezradnie głową.

– Kurwa, Zordon.

– Sorry.

–  Chodzi mi o  to, żebyśmy zrobili z  tego coś w  gruncie rzeczy

zwyczajnego.
Nadal nie bardzo wiedział, do czego konkretnie zmierza, a  Joanna

doskonale potrafiła to rozszyfrować.

– Niektóre pary grają w bierki, kółko i krzyżyk czy tam…

– Nikt chyba już w to nie gra – zauważył Kordian.

Chyłka machnęła ręką z irytacją.

– No to w co innego – odparła.

– Teraz pary grają w jengę albo może nadal w jakieś scrabble.

Oczy Joanny lekko się zwęziły.

– Co to, kurwa, jest jenga?

– Takie klocki, które układasz z drugą osobą – wyjaśnił Kordian. –

Budujesz wieżę i  każdy musi dokładać kolejny klocek po

wyciągnięciu go z  już stojącej konstrukcji. Jak runie w  trakcie

twojego ruchu, to przegrywasz. Nieziemsko wciągające.

Chyłka milczała.

– No co? – spytał Oryński.

– Nic. Zastanawiam się tylko, skąd to wiesz.

Kordian cicho odchrząknął.

– Słyszałem od znajomego.

– Tak?

– No tak.

– Chuj prawda – oceniła. – Grasz w to z Kormakiem w Jaskini.

Oryński odwrócił wzrok, uznając, że właściwie nie ma sensu tego

ukrywać.

– Może – przyznał. – Swoją drogą mogłabyś kiedyś…

– Jedyne, w co mam zamiar z tobą grać, to wypierdalanie – ucięła.

Kordian płytko zaczerpnął tchu.

– Wiem, wiem – mruknął. – Ja zaczynam.

–  Tak, ale później – postanowiła Joanna. – Jeszcze będzie okazja

zająć się tym gejowskim pierwiastkiem, który w was rezonuje. Teraz

skup się na swoim małżeństwie.

– Jasne.

Joanna nieco zbliżyła się do stołu, po czym zerknęła z  rezerwą na

frappe i  odsunęła je od siebie, jakby mogło wyrządzić jej jakąś

krzywdę.

–  Więc inni rywalizują, grając w  jengę, a  my urządzimy sobie

zasadniczo to samo w trakcie zgromadzenia wspólników.


– Tyle już załapałem.

– Brawo. Więc załap też to, że nie stosujemy żadnej taryfy ulgowej.

Nie cofamy się przed niczym. Wyciągamy te klocki tak, jakby od tego

zależało nasze życie.

– Okej.

– I podbiję jeszcze stawkę.

Tym razem to Kordian zmrużył oczy i  przybliżył się do stołu.

Znajdowali się tak blisko, że poczuł perfumy Chyłki i  zaczął zmagać

się z  siłą przyciągania, która kazała mu skrócić dystans jeszcze

bardziej.

–  Kto przerżnie, ten myje naczynia, sprząta i  wynosi śmieci przez

sześć miesięcy.

– Ale…

– Co? Boisz się?

Oryński skrzywił się lekko.

– Nie – odparł. – Po prostu zawsze i tak ja wynoszę śmieci.

– Bo to twój facetowy obowiązek. I zaszczyt jednocześnie.

– A równouprawnienie?

–  Kończy się tam, gdzie zaczynają się odpadki – oznajmiła bez

wahania Joanna. – Od czegoś jesteście na tym świecie, prawda? Ja

przez dziewięć miesięcy będę nosić w  sobie to małe gówno, to ty

możesz ponosić worki ze śmieciami. To i  tak nie jest sprawiedliwy

podział.

Przy tak postawionej sprawie właściwie trudno było polemizować.

– Przekonany?

– Mhm.

– To dobrze. Masz przedsmak tego, co cię czeka na zgromadzeniu.

Oryński uśmiechnął się mimowolnie, zdając sobie sprawę z  tego,

że w  jakiś sposób Chyłce udało się nie tylko rozbroić potencjalnie

kłopotliwą dla nich sytuację, ale też nadać jej dodatkowy wymiar.

– Tam nie pójdzie ci tak łatwo – oznajmił.

– Zobaczymy. I z czego się tak cieszysz?

– Z tego, że cię mam.

Uniosła wzrok ku niebu, jakby była to najbardziej oczywista rzecz

pod słońcem.

– Jesteś wyjątkową przedstawicielką gatunku homo sapiens.


– Wiem. Ale takie komplementy w niczym ci nie pomogą.

–  Nie muszą – odparł Kordian, kładąc ręce na stole. – Mam

dostatecznie dużo argumentów, żeby zmieść twoją linię obrony

z planszy.

– Zmiatać będziesz tylko kurze, Zordon. Przez pół roku.

– Zobaczymy.

Uśmiechnęła się pod nosem, jakby wizja nadchodzącej

konfrontacji jej także wydawała się ekscytująca. Niesamowite, uznał

w  duchu Kordian. Przerobiła ją na coś, czego oboje wypatrywali.

I nie chodziło już nawet o  wypełnianie ustawowych obowiązków, ale

zdrową rywalizację.

– Chłeptaj to mleko i idziemy.

– Już? Chciałem jeszcze wziąć tę rurkę…

–  A wiesz co? Może jednak weź – ucięła. – Przyda ci się jeszcze

więcej cukru dla zrównoważenia goryczy zbliżającej się porażki.

Nie było to z  jej strony pustosłowie, była pewna swego. Oryński

wiedział, że stanie przed dość trudnym zadaniem, ale ostatecznie to

on miał więcej konkretnych argumentów „za”. A  przynajmniej tak

mu się wydawało.

Tak czy inaczej zamierzał skorzystać z  okazji i  kupić sobie rurkę

z bitą śmietaną.

Kiedy wrócił z nią do stolika, jego frappe zniknęło.

– Gdzie moje…

– Pozbyłam się go.

Usiadł na krześle i westchnął, a potem zabrał się do deseru.

– Zapominasz o jednym – odezwał się z pełnymi ustami.

– Że gdyby Pinokio przekonał wszystkich, że jego nos rośnie wtedy,

kiedy mówi prawdę, to miałby problem z  głowy i  mógłby kłamać do

woli?

Kordian zawiesił wzrok gdzieś w górze i ściągnął brwi.

–  Tak po prostu nachodzą cię te refleksje, jak na mnie czekasz? –

spytał.

– Nie miałam co robić, bo całą linię obrony mam już ułożoną.

Przeżuwał wolno, nie odrywając spojrzenia od Joanny. Przeszło mu

przez myśl, że w  takim razie powinni poinformować któregoś


z  partnerów, że zamierzają wystąpić przed nimi w  imieniu swoich

klientów.

Wraz z tą myślą nadeszła inna.

–  To nam chyba trochę odsunie w  czasie Operację Usunięcia

Klejnotów – zauważył.

– Niekoniecznie.

– Chcesz ogarniać jedno i drugie jednocześnie?

– Jestem wielozadaniowa, Zordon.

Ani trochę nie mijała się z prawdą, przyznał w duchu Oryński.

– A ty też potrafisz skupić się na więcej niż dwóch rzeczach naraz –

dodała. – Jeśli masz co do tego wątpliwości, mogę przypomnieć ci,

gdzie znajdowała się wczoraj w nocy twoja ręka i inna część ciebie.

Kordian zerknął na dwójkę młodych ludzi siedzących obok.

– Zawsze miło powspominać, ale może niekoniecznie tu.

–  Szkoda – odparła Chyłka. – Może świat powinien wiedzieć, że

potrafisz zajmować się dwiema strefami erogennymi w  jednym

czasie.

Oryński kaszlnął cicho i  szybko wrzucił do ust ostatni kawałek

rurki.

–  Okej – oznajmił. – W  takim razie trzeba oznajmić Klejnowi, że

urządzamy sobie niewielki moot court w kancelarii.

– Aż tak chcesz to sformalizować?

– A jak inaczej zamierzałaś to nazwać?

Joanna zmarszczyła czoło i się zawahała.

– Planowałam po prostu „młócenie Zordona”, ale jak wolisz.

Kiedy miał zamiar odpowiedzieć, uniosła jedną rękę, a  drugą

sięgnęła do torebki po komórkę, jakby ta właśnie się rozdzwoniła.

W  istocie to Chyłka miała zamiar wybrać numer. Zrobiwszy to,

położyła telefon na stole.

– Elo, mordo – rzuciła, kiedy tylko Mariusz odebrał.

Partner zarządzający albo nie wiedział, jak odpowiedzieć, albo nie

zamierzał tego robić.

– Szczęść Boże na motorze? – spróbowała jeszcze raz Joanna.

Wciąż nic.

– Halo? Jesteś tam, Mario?


–  Jestem – odparł z  westchnieniem Klejn. – Czekałem tylko, kiedy

dorośniesz.

–  Wtedy, kiedy zrozumiesz, że to dzięki tobie Mrożek wpadł na

swoje najważniejsze przemyślenie.

Mariusz znał ją na tyle, by wiedzieć, że jakiekolwiek dopytywanie

o szczegóły będzie podkładaniem świni samemu sobie.

– Może to i prawda, że Pan Bóg stworzył człowieka, ale jeżeli tak, to

na pewno nasrał mu przy tym do głowy – zacytowała Chyłka.

– Świetnie. Ale nie mam czasu na…

–  Chcemy z  Zordonem zabrać głos podczas posiedzenia

wspólników – ucięła Joanna. – Powinni wiedzieć, co mamy do

powiedzenia, zanim podejmą decyzję.

Z głośników dobiegł szelest, jakby Klejn przekładał komórkę lub

gdzieś ją położył. Zamilkł, co nie było dobrym znakiem – choć

Kordian właściwie nie spodziewał się innego przebiegu tej rozmowy.

Zakładał, że przekonanie szefa będzie kosztowało ich trochę czasu

i energii.

–  Oboje dotarliśmy do informacji, które mogą okazać się istotne

przy podejmowaniu decyzji – zabrał głos Oryński.

Chyłka zerknęła na niego z  powątpiewaniem, ale ostatecznie

postanowiła wziąć udział w tym niewielkim fortelu.

– To prawda – przyznała. – Mój klient…

– Oszczędźcie sobie tego.

Para prawników wymieniła się krótkimi spojrzeniami.

–  Po pierwsze posiedzenie przesunęliśmy na jutro – dodał Klejn. –

Po drugie sami chcieliśmy was wezwać. A  razem z  wami dwójkę

klientów, jeśli się na to zgodzą.

Tego Kordian bynajmniej się nie spodziewał. Ale może należał im

się wreszcie jakiś uśmiech losu.

–  Pogadajcie z  nimi i  ustalcie, czy chcą brać w  tym udział. Będą

mogli sami zabrać głos.

– To trochę zawęzi nam pole manewru – zauważyła Joanna.

– W jakim sensie?

–  W takim, że nie będziemy mogli mówić wprost o  ich wartości

marketingowej.

– Tobie będzie przeszkadzała ich obecność? Poważnie?


Klejn miał świadomość, jak brzmi odpowiedź. Oryński także.

Chodziło wyłącznie o  niego i  o  to, że nie mógł pozwolić sobie

względem Judyty na tyle otwartości, co Joanna wobec swojego

klienta.

Ona będzie mogła podkreślać jego walor medialny, reklamowy

i  wizerunkowy, sprowadzając go właściwie do przedmiotu jakiegoś

targu. W  przypadku Kordiana sprawa będzie bardziej

problematyczna.

Ale właśnie o  tym wcześniej rozmawiali, gdy zgodzili się na

niestosowanie taryfy ulgowej.

– Przekażemy to swoim klientom – zapewnił Oryński.

– No i świetnie. Widzimy się w południe w głównej konferencyjnej.

Klejn nie miał zamiaru dodawać nic więcej i  rozłączył się, kiedy

tylko wybrzmiało ostatnie z  jego słów. Chyłka i  Kordian patrzyli na

siebie, odnosząc wrażenie, że na chwilę wyłączyli się z  pędzącego

miejskiego życia, opuścili Warszawę i  znaleźli  się w  zupełnie innym

miejscu. Zastygli w  nim na jakiś czas, a  ocknęli się dopiero, kiedy

siedzący obok nich młodzi ludzie wstali od stolika.

Nie pozostało nic innego, jak tylko dokończyć dzisiejsze sprawy

kancelaryjne, a  potem zacząć przygotowywać się do jutrzejszego

starcia.

Kiedy wrócili na Argentyńską, Joanna zaanektowała salon,

a Oryński zabunkrował się w gabinecie. Minęły dwie godziny, zanim

z niego wyszedł i trafił na Chyłkę w kuchni.

Akurat otwierała szafkę przy piekarniku, w  której stała butelka

tequili espolón.

– Chcesz? – odezwała się.

– A mogę zacytować klasyka?

– Cytuj sobie.

– Pytasz dzika, czy sra w lesie?

Joanna szybko wyjęła dwa małe kieliszki, postawiła je przy

zlewozmywaku, ale nalała tylko do jednego. Dopiero gdy go

opróżniła, napełniła obydwa.

– Jak ci idzie? – spytała, przysiadając na blacie kuchennym.

Kordian podszedł do niej i podniósł kieliszek.

– Dziwnie – odparł.
– Mnie też.

– Jakbym nie mógł się rozpędzić albo szedł cały czas pod górkę.

– Mhm – potwierdziła cicho.

W każdej innej sytuacji właśnie nadszedłby moment, w  którym

zaczęliby dzielić się szczegółami prowadzonej sprawy. Jedno

nadawałoby jak w  jakimś delirium, drugie zastanawiałoby się

gorączkowo nad tym, jak może pomóc.

Zamiast tego trwali w milczącym klinczu. Typowa dla tej pory cisza

na Saskiej Kępie zamiast przynosić ukojenie, wprawiała ich w  coraz

większy niepokój.

Kordian przysiadł na blacie obok niej i  starał się nie skrzywić

z powodu fali gorąca, która przelewała się przez jego przełyk.

– Dzwoniłaś do Rabanta? – odezwał się wreszcie.

– Dzwoniłam.

– I co?

–  Znieczula się drinkami i  rozmowa z  nim przypomina wymianę

zdań z telemarketerem, który za punkt honoru postawił sobie, żebyś

się nie rozłączył.

– Ale zgodził się przyjść?

Joanna mruknęła potwierdzająco.

– A Szynka? Brzostowska? Czy jak jej tam?

–  Też – odparł Oryński. – Nawet nie musiałem jej przekonywać,

zupełnie jakby stanięcie twarzą w  twarz z  Pawłem było czymś, do

czego od dawna dążyła.

– U mnie było podobnie.

Spojrzeli na siebie krótko, a potem wbili wzrok w kuchenną ścianę,

na której wisiał zegar w stylu retro.

– Srał pies te sprawę – rzuciła Joanna. – Rozmnażamy się?

– Hę?

– Pytam, czy uskuteczniamy reprodukcję.

– Ale…

–  Czy tworzymy osobniki potomne, Zordon – ciągnęła dalej,

obracając się do niego. – Czy przedłużamy gatunek, czy zapewniamy

ciągłość populacji, czy zamierzamy współżyć, kopulować, połączyć

się w akcie płciowym i tak dalej.

– Ale…
–  No co „ale”, co „ale”? – znów mu przerwała. – Mimo najlepszych

chęci jeszcze się nie nauczyłam partenogenezy.

– Parte…

–  Sposób rozmnażania z  komórki jajowej bez udziału plemnika.

Jesteś mi potrzebny, przynajmniej na razie.

On też się do niej odwrócił, a potem wsparł się ręką o blat.

– Jestem ci niezbędny – sprostował.

– Tak bym tego nie określiła.

– A jak?

–  Możemy ewentualnie uznać, że bez ciebie pojawiłby się w  moim

życiu pewien deficyt.

– O, naprawdę? Czego?

– Ogólnego wkurwienia – odparła, zbliżając się nieco i jednocześnie

patrząc w  kierunku sypialni w  sposób tak ostentacyjny, że równie

dobrze mogłaby wysyłać sygnały dymne. – Idziemy czy nie?

– Naprawdę chcesz teraz…

–  A czemu nie? – spytała. – Jutro wydymam cię na oczach

wszystkich wspólników w  kancelarii, to dziś mogę to zrobić sam na

sam.

Kordian zaśmiał się, a  potem złapał ją za rękę i  przyciągnął do

siebie. Kiedy ją pocałował, oboje wiedzieli już, że na tym się nie

skończy. Ich serca łatwo wchodziły na drogę, z  której ciała nie

potrafiły zawrócić.

Nie myśleli o  niczym poza zbliżeniem, poza aktem scalenia

w jedność. Nic poza ich bliskością nie miało znaczenia.

Prawdziwy świat powrócił jednak ze zdwojoną siłą już rankiem,

kiedy uświadomili sobie, że za moment dojdzie do starcia, które

może na zawsze pozostawić ich poobijanych.


6
 

Jaskinia McCarthyńska, XXI piętro Skylight


 

Joanna zerknęła na podłużne pomarańczowe pudełko z  napisem

„Jenga” i  przez moment zastanawiała się, czy w  ogóle poruszać

temat. Ostatecznie uznała, że najlepiej będzie tego nie robić.

– Jeśli chcesz, żebym znalazł jakieś brudy na twojego przeciwnika,

to…

–  Mam ich aż nazbyt wiele, kościotrupie – przerwała Kormakowi

Chyłka. – Gromadzą się w  tempie zastraszającym w  koszu

w łazience.

– No tak…

–  On używa dwóch par gaci i  skarpetek dziennie. Wyobrażasz to

sobie?

– Bo biega, chodzi do pracy, a poza tym…

–  W życiu nie miałam tylu rzeczy w  pralce. Czuję, że jej

elektroniczna dusza jest całkowicie skołowana.

Chudzielec siedział za biurkiem, zdając się skupiać bardziej na

monitorach niż na prawniczce zjawiającej się u  niego w  godzinach,

w których zazwyczaj wolała być sama.

– Przyszłaś tu gadać o praniu? – spytał z rezerwą.

– Nie.

–  W takim razie powinienem cię ostrzec, że Klejn wysłał dziś

memo.

– Jakie znowu memo?

Kormak skinął głową w  kierunku jednego z  ekranów, jakby to, co

przyszło do niego rano, z jakiegoś powodu nadal na nim widniało.

– Żeby nie opowiadać się po żadnej ze stron.

– Hę?

Szczypior obrócił krzesło do monitora.

–  Krótko mówiąc, jest informacja, że o  dwunastej w  sali

konferencyjnej dojdzie do armagedonu – wyjaśnił.

– Aha.
–  I żeby nie pomagać jednej ani drugiej stronie, jako że trudno

byłoby sprawiedliwie podzielić zasoby kancelarii.

Chyłka przysiadła na skraju leżanki i  rozejrzała się po niewielkim

pomieszczeniu. Ciekawe, że Klejn tak poważnie podszedł do tej

kwestii. Zupełnie jakby chciał się upewnić, że nikt nigdy nie zarzuci

mu grania nie fair.

–  Więc nie mogę pomóc ani tobie, ani Zordonowi – podsumował

Kormak. – Mimo najlepszych chęci.

– Masz zero chęci, szkielecie.

– Może i tak – przyznał. – Bo nie uśmiecha mi się wchodzić między

dwójkę ludzi, którzy za chwilę rozpętają trzecią wojnę światową.

– Nic takiego nie będzie miało miejsca.

–  Nie? – jęknął, odrywając wzrok od ekranu. – Jeśli zaczniecie

równo w południe, to idę o zakład, że mniej więcej trzy po dwunastej

będziemy mieć już otwarty konflikt zbrojny z  użyciem arsenału

o wprost apokaliptycznym kalibrze.

Chyłka wskazała ręką książkę leżącą na biurku.

– Za dużo McCarthy’ego – oceniła.

– To oksymoron.

–  Nieważne – odparła i  umościła się wygodnie na szezlongu.

Przeszło jej przez myśl, że powinni z  Zordonem sprawić sobie taki

przy Argentyńskiej. Albo dwa, ustawione obok siebie przed

telewizorem. Przynajmniej skończyłyby się nieustannie przepychanki

o to, kto siedzi bardziej centralnie względem telewizora.

–  Rozgaszczasz się w  jakimś konkretnym celu? – odezwał się

niepewnie Kormak.

– Tak.

– Znaczy…

Zanim Joanna zdążyła odpowiedzieć, otworzyły się drzwi. Nie

musiała nawet podnosić wzroku, by wiedzieć, kto zawitał do Jaskini

McCarthyńskiej.

– Wchodź, bakłażanie – poleciła. – Właśnie o tobie gadaliśmy.

Oryński zbliżył się do niej powoli, zerknął na nią z  góry, a  potem

usiadł na skrawku leżanki, który łaskawie mu udostępniła.

– Próbujesz coś wyciągnąć z mojego drogiego przyjaciela? – rzucił.


–  Mówisz o  moim wieloletnim zaufanym kamracie i  towarzyszu

kancelaryjnej niedoli?

Kordian uniósł błagalnie wzrok.

– Nie widziałaś mema?

– Widziałam każdego. Jestem na bieżąco z MLH.

– Miałem na myśli…

–  Wiem, co masz na myśli, Zordon – przerwała mu Chyłka. –

I świadomie podejmuję decyzję, by nie poświęcać temu najmniejszej

uwagi.

Skrzyżowała ręce pod głową, a  potem lekko się przeciągnęła.

Zbłąkana myśl o  tym, że Kormak mógł mieć trochę racji,

mimowolnie przemknęła jej gdzieś z  tyłu głowy. Nią także

postanowiła się nie zajmować.

–  Dobra – rzuciła. – Skoro masz tu nas oboje, chudzielcu, to

możesz co nieco chlapnąć.

– Co konkretnie?

– Zacznijmy od tego, czy policja albo prokuratura już coś ustaliły.

Szczypior milczał, co samo w sobie dowodziło, że coś wie.

–  Dawaj, Kormaczysko – włączył się Oryński. – To tylko stan

faktyczny, a nie żadne fory dla kogokolwiek z nas.

–  No dobra – mruknął w  końcu i  nabrał tchu. – Ale nie będziecie

zadowoleni.

– Bo?

–  Bo śledczy nic nie mają. Zrobiłem wywiad środowiskowy,

z  którego wynika, że nie zamierzają postawić zarzutów ani Judycie,

ani Rabantowi.

Chyłka zmieniła pozycję tak, by widzieć Kormaka.

–  To kogo chcą oskarżyć o  nieumyślne spowodowanie śmierci tego

dziecka? Tuska?

– Rzecz w tym, że na razie nikogo.

Nie pomagało to ani Joannie, ani Oryńskiemu. Ale jednocześnie

dawało pewne możliwości interpretacyjne, które mogli wykorzystać

na użytek starcia przed wspólnikami.

– A jeśli nawet mają kogoś na celowniku, to nie za to – dodał ciężko

Kormak.

– Znaczy?
– Znaleźli ślady duszenia na szyi.

Chyłka poczuła, jakby coś zacisnęło się na jej żołądku. Spojrzała

na Kordiana i nie miała wątpliwości, że ma podobnie.

–  Tego dziecka nikt nie porzucił na pastwę losu na tym placu

zabaw – dodał chudzielec. – Pozostawiono tam zwłoki.

– Kurwa mać… – syknęła Joanna. – To pewne?

–  Z tego, co udało mi się ustalić, specjalista z  zakresu medycyny

sądowej już to potwierdził. W  sekcji wskazano jednoznacznie, że

śmierć nastąpiła wskutek zagardlenia.

W pomieszczeniu zaległa głucha cisza.

–  Ktoś udusił tego niemowlaka, a  potem schował wózek

w  krzakach – dodał Kormak, jakby zachodziła konieczność

postawienia kropki nad i.

Chyłka potrzebowała chwili, by choćby zacząć oswajać się z  tą

myślą. Potrafiła wyobrazić sobie, że zamroczona lekami, alkoholem

i  koksem Judyta wyszła na jakiś deliryczny spacer i  wróciła bez

dziecka. Że nieumyślnie je zabiła.

Ale zupełnie świadomie, w  dodatku w  taki sposób, dusząc je

własnymi rękoma?

Wydawała się do tego niezdolna. Rabant jednak także – owszem,

zdarzało mu się imprezować nie gorzej niż jej, ale nawet

w największym szale nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego.

–  I śledczy nie mają absolutnie żadnych podejrzanych? – odezwał

się Kordian.

– Formalnie nie.

– A nieformalnie?

Kormak wzruszył bezradnie ramionami.

– Nie wiem – odparł. – Trzeba by z nimi pogadać.

– Kto prowadzi sprawę? – podjęła Joanna.

Szczypior potrzebował chwili, żeby to sprawdzić.

–  Jakaś nowa – powiedział, przesuwając myszką po biurku. –

Wcześniej jej nazwisko mi się nigdzie nie nawinęło. Imię w sumie też

nie.

Chyłka wstrzymała oddech.

– Judyta? – zapytała.

– Co? Nie. Elwira.


–  Znam dziwniejsze – odparła Joanna, patrząc na męża. –

A nazwisko?

– Uptas.

– To jakaś postać z książeczek dla milusińskich?

–  Nie wygląda – odparł Kormak, a  potem obrócił ekran tak, by

dwoje prawników mogło na niego spojrzeć.

Joanna zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie. Miała około

trzydziestki, dopiero na dobre rozpoczynała karierę prokuratorską.

Mimo że zdjęcie zostało wykonane w  studiu, pewnie na jakąś

oficjalną okazję, Elwirze Uptas można było postawić zarzut

o nieudolne usiłowanie wyglądania dobrze.

Fryzura właściwie nieokreślona, żakiet niepasujący do spodni, te

zaś zdecydowanie za długie, przez co cała sylwetka prezentowała się

nie najlepiej. Make-up z  gatunku tych nadto wyrazistych i  od razu

rzucających się w  oczy, jakby ktoś zbytnio próbował zamaskować

niedoskonałości, których nikt inny nie widzi.

– Nie wygląda zbyt groźnie – zauważył Kordian.

– To samo mówią o niedźwiedziach w Tatrach.

Oryński i Kormak spojrzeli na Chyłkę z niedowierzaniem.

– Co? – rzuciła.

– Nic.

– To po cholerę się wślepiacie?

–  Bo ty sięgająca po takie porównania to sytuacja przynajmniej

dziwna – odparł ostrożnie Kordian.

Joanna przechyliła głowę na bok.

–  Proszę cię, Zordon. To, że nie czuję się dobrze w  naturze, nie

znaczy, że nic o niej nie wiem. Jestem skarbnicą wiedzy.

– Raczej randomowych ciekawostek – bąknął pod nosem Kormak.

– Co powiedziałeś?

– Nic.

Chyłka przeniosła wzrok na ekran. Dobrze byłoby rozmówić się

z  tą kobietą, zanim przystąpią do przekonywania wspólników.

Mieliby trochę więcej materiału, z  którego dałoby się ulepić

argumentację, w dodatku nic by ich nie zaskoczyło.

Joanna skontrolowała czas. Mieli go jeszcze trochę.


–  Co kombinujesz? – odezwał się Kordian, choć na dobrą sprawę

pewnie znał już odpowiedź.

– Nie ja, ale my.

Nabrał płytko tchu, skinął głową, a  potem się podniósł. Oboje

ruszyli w kierunku drzwi.

–  Skomunikowaliście się właśnie za pomocą mami… hlapi…

pozawerbalnie? – rzucił Kormak, kiedy Oryński złapał za klamkę.

Odwrócili się do niego tylko na moment.

– Okręgówka? – rzuciła Joanna.

– No.

Niczego więcej nie potrzebowali. W  drodze na Chocimską Chyłka

wybrała numer Paderborna, licząc na to, że tradycyjnie o  tej porze

się nie przemęcza. Odebrał po dwóch sygnałach.

–  Jak tam, Padre? – odezwała się. – Zadomowiłeś się już

z powrotem w siedzibie zła, nieróbstwa i ogólnej życiowej beznadziei?

Dwoje adwokatów usłyszało w odpowiedzi ciche westchnienie.

–  Nie powinnaś być teraz na jakimś miesiącu miodowym? – spytał

Olgierd.

–  Przełożyliśmy go na później – oznajmił Kordian. – Bo moja żona

najchętniej spędziłaby go…

–  W pracy, bo mamy robotę – ucięła Chyłka. – I  tak się składa, że

ty pomożesz nam w jej wykonaniu.

Prokurator znów wypuścił powietrze do słuchawki, tym razem

jednak głośniej, jakby chciał, by koniecznie im to nie umknęło.

– Nie prowadzę sprawy śmierci tego dziecka.

– Ale masz pod sobą tę Hermionę, która prowadzi.

– Elwirę. I nie, nie podlega mi bezpośrednio.

–  Ale ogólnie rzecz biorąc tak – odparła Joanna. – I  dzięki temu

możesz w pięć sekund sprawić, żeby się z nami zobaczyła.

Chwilowe wahanie.

–  Z wami? – rzucił w  końcu Paderborn. – A  nie reprezentujecie

przypadkiem przeciwnych stron?

– Na razie tak.

– W takim razie to niezbyt…

–  To wyborny pomysł – ucięła Chyłka. – Zresztą powinieneś już

wiedzieć, że na żadne inne nie wpadam.


Olgierd chrząknął, jakby za punkt honoru postawił sobie, by

przemówić do nich w sposób, który nie wymaga zbyt wielu słów.

– Kordian? – spytał.

–  Moim zdaniem to sensowne – powiedział Oryński. – Ta

prokuratorka na pewno rozważa postawienie zarzutów któremuś

z  naszych klientów. Z  punktu widzenia obiektywnego interesu

wymiaru sprawiedliwości dobrze by było, gdyby ci ludzie o  tym

wiedzieli. Mogą dobrowolnie się zgłosić, pomóc w  prowadzeniu

czynności i…

–  I Zordon będzie jeszcze tak pieprzył przez dziesięć minut –

wtrąciła Joanna. – Rzecz w  tym, że każdemu może to wyjść na

dobre. Nam i jej.

Paderborn przez moment się namyślał, choć na dobrą sprawę

musiał się spodziewać, że prędzej czy później dostanie taki telefon.

– Dziecko samo się nie udusiło, Padre – dodała Chyłka. – Ktoś z tej

dwójki to zrobił. A  tak się składa, że my wiemy o  ich udziale

najwięcej.

– Skąd, do kurwy nędzy, wiecie, że doszło do uduszenia?

– Było na Onecie.

– Bynajmniej.

–  No to nie wiedzieliśmy – odparła Joanna. – Ale właśnie to

potwierdziłeś.

Zdecydowała się na niewielką konfabulację, ale tylko dlatego, że to

musiało dać Paderbornowi do myślenia. Założył najpewniej, że

informację otrzymali od któregoś ze swoich klientów. Tego, który

popełnił czyn.

–  Dobra – rzucił Olgierd. – Powiem jej, że chcecie się spotkać. Ale

decyzja należy do niej.

– To niech decyduje szybko, bo za dwadzieścia minut będziemy na

Chocimskiej.

–  W takim razie zapraszam na kawę i  plotki do mnie, bo z  nią się

tu na pewno nie spotkacie.

– Jest w sądzie? – spytał Kordian.

–  Tak, zaczyna rozprawę za… – Paderborn na moment urwał,

a  w  tle rozległ się dźwięk przerzucanych kartek. – Za czterdzieści

minut.
– W okręgowym?

– Tak, ale…

– Daj jej numer.

– Chyba żartujesz.

–  Gdyby tak było, rżałbyś jak koń – odparła Chyłka. – A  teraz

dawaj.

Ledwo podyktował pierwsze cyfry, Joanna trąciła w  górę

kierunkowskaz i  zaczęła przebijać się od pasa skręcającego

w Chałubińskiego na ten, który prowadził w  Jana Pawła II. Ruszyła

tak raptownie wprost na jeden z samochodów, że Kordian zaparł się

o deskę.

– Kurde…

–  Spokojnie, Zordon – odparła. – W  miejskim ruchu ulicznym

kluczowa jest determinacja i  okazanie siły. Jeśli przeciwnik zobaczy

choć cień wahania i słabości, nie ustąpi.

– Dobra, ale…

– Tu nie ma żadnych „ale”. Jest tylko „albo”.

Zerknął na nią niepewnie.

– „Albo mnie wpuścisz, albo w ciebie przyjebię”.

–  Będę o  tym haśle pamiętać następnym razem, jak ci będę

zamawiać wizytówki.

– Właściwie to nie najgorszy pomysł.

Dopiero po chwili zorientowali się, że aktywne połączenie wciąż

widnieje na wyświetlaczu bmw.

–  Naprawdę przydałby wam się ten miesiąc miodowy – ocenił

Olgierd.

– U nas na razie będzie miesiąc tequilowy.

– Oczywiście…

–  Zresztą ta nazwa wzięła się właśnie od alkoholu – zauważyła

Joanna. – Początkowo chodziło o  miodowy napój z  procentami.

Konkretnie o  to, żeby para młoda się nawaliła i  od razu zaczęła się

rozmnażać.

– Jasne.

– Tak było. Już w starożytnym Babilonie i Rzymie rodzice młodych

zostawiali im podobne trunki, żeby dały im energię do płodzenia

potomka. Dopiero później dorobiono do tego wersję, że miód to


słodycz, nigdy się nie psuje i  tak dalej. A  my żadnej dodatkowej

energii nie potrzebujemy, kopulujemy jak króliki.

– Widzę, że niepotrzebnie zaczynałem temat.

– Mogę rozwinąć.

–  Nie trzeba – odparł szybko Paderborn. – Powodzenia

i wszystkiego najlepszego na nowej…

Joanna zakończyła połączenie, a  potem posłała Oryńskiemu

delikatny uśmiech.

– Musiałaś?

–  Jak chce składać życzenia, to niech się pokusi o  bardziej

oryginalne.

– W sumie nie wiem, czy na tę okoliczność takie są.

–  Oczywiście, że są – odparła Chyłka ze zdumieniem. – Mógłby

nam życzyć, żeby między nami nigdy nie nastąpił zupełny i  trwały

rozkład pożycia. Żeby dobro małoletnich dzieci nigdy nie ucierpiało.

Żebyśmy nie żyli w długotrwałym rozłączeniu i żeby żaden sąd nigdy

nie widział interesu społecznego w orzeczeniu o rozwodzie.

–  Czyli miał po prostu sparafrazować Kodeks rodzinny

i opiekuńczy, żebyś była zadowolona.

Joanna wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste, a  potem

wcisnęła pedał gazu, pozornie nie dostrzegając samochodu, który

tarasował jej drogę. Z  głośników dobiegły dźwięki kawałka Bed of

Nails, ewidentnie podsycającego jej drogową determinację.

– Ale naprawdę moglibyśmy gdzieś wyjechać – odezwał się Oryński.

– Gdzie?

– Nie wiem, jest na świecie trochę miejsc.

– I co tam będziemy robić?

– To zależy, jaki kierunek wybierzemy.

–  Będziemy się gzić, Zordon – wyjaśniła Chyłka. – A  to samo

możemy robić w prawie każdym innym miejscu.

– Mimo wszystko…

– Mogę się zgodzić na wyjazd po jednym warunkiem.

– Że wybierzemy jedno z najbardziej zatłoczonych miast na świecie,

jak Dżakarta, Delhi albo Manila?

– Właściwie przeszedł mi przez myśl Nowy Jork.


Kordian spojrzał na nią z  niedowierzaniem, jakby nie spodziewał

się, że kiedykolwiek usłyszy coś podobnego z  jej ust. W  istocie

jednak od pewnego czasu się nad tym zastanawiała.

Owszem, czuła się źle poza Warszawą, jakby ktoś wyrwał jej

cząstkę duszy. Gdy była gdzie indziej, zaczynało brakować  jej nawet

najbardziej prozaicznych, w  gruncie rzeczy upierdliwych rzeczy. Jak

korki na Marszałkowskiej, brak miejsc parkingowych czy nawet

zimowe opary smogu, w  których tonęły czubki wieżowców

w centrum.

– Mówisz poważnie? – odezwał się Oryński.

– Trochę tak. Chociaż czuję chełbanie w żołądku na samą myśl.

Kordian przekrzywił lekko głowę w jej stronę.

– Nie ma takiego słowa.

– Jest.

– Wymyślone przez ciebie.

– Nie, zapomniane. A ja właśnie ci je przypomniałam.

– To przypomnij mi też, co ostatnio mówiłaś o wyjeździe, bo…

–  Wtedy sytuacja była inna – wpadła mu w  słowo Joanna. –

Rozstrzygniemy dziś, kto będzie miał robotę w  najbliższym czasie,

a  drugie zajmie się planowaniem wyjazdu. Skończy się sprawa,

jedziemy.

– Umowa stoi – odparł Oryński.

Chyłka poczuła lekką grozę na myśl o tym, że trzeba będzie wybrać

jakiś kierunek. A  potem zacząć przeglądać potencjalne hotele

i atrakcje turystyczne w  okolicy. Z  jakiegoś powodu sprawiało to, że

czuła nagły odpływ chęci do wyjazdu, nie mogąc wyobrazić sobie

siebie samej w roli urlopowiczki.

Cierpiała na zaawansowany syndrom pracoholistyczny, nie było co

ukrywać. To przyklejenie do Warszawy równie dobrze mogło być

tylko wymówką, którą zbudował sobie jej umysł.

Ale czas na takie rozważania jeszcze przyjdzie. Na razie wybrała

numer, który podał im Padreborn, i skupiła się na zadaniu.

Elwira Uptas odebrała dopiero za trzecim razem, ewidentnie nie

chcąc dopuścić do sytuacji, w  której ktoś przeszkadza jej przed

rozpoczęciem rozprawy. Zgodziła się jednak wyjść na moment


z  sądu, być może uznając, że w  przeciwnym wypadku dwoje

prawników nie da jej spokoju.

Kiedy szli w  stronę wejścia, prokuratorka już na nich czekała.

Miała na sobie strój niemal identyczny z tym na zdjęciu, choć jakimś

cudem udało jej się robić nawet gorsze wrażenie.

– O w mordę, Zordon…

– Nic nie mów.

– Ostatnim razem, jak widziałam taką facjatę, to wisiała wypchana

na ścianie.

– Nie rób wstydu – szepnął, nachylając się do niej.

Zatrzymali się przed Elwirą, która lustrowała ich z  wyraźnym

niesmakiem, jakby musiała zmagać się z  uciążliwymi

domokrążcami. Nie ulegało wątpliwości, że zgodziła się na spotkanie

wyłącznie ze względu na to, że dostali numer od jej szefa.

– Mieli jakąś promocję w ruskim dyskoncie? – zapytała Joanna.

– Słucham?

Oryński szybko machnął ręką, jakby dotyczyło to jakiegoś innego

kontekstu rozmowy, którą przed momentem prowadzili.

– Dziękujemy, że zgodziła się pani spotkać – powiedział.

–  I że wyznaje pani wiarę w zero waste, bo ta spódnica ewidentnie

jest z worka na ziemniaki.

– Co takiego?

Elwira wyraźnie nie była gotowa na to spotkanie. Z  pewnością

wiedziała, kto reprezentuje dwójkę potencjalnych podejrzanych w  jej

sprawie, ale chyba nie zadała sobie trudu, by obejrzeć jakikolwiek

materiał w mediach lub przeprowadzić wywiad środowiskowy.

–  Proszę się nie przejmować – odezwał się Kordian. – Mecenas

Chyłka w ten sposób okazuje wstępną sympatię.

–  Jedyne, co mogę okazać, to umowa o  świadczeniu usługi

adwokackiej Pawłowi Rabantowi – skwitowała Joanna. – A mój małż

reprezentuje Judytę Szynkiewicz, której matka  była de  domo

Brzostowska.

– Możesz przestać tak na mnie mówić?

– Sam chciałeś.

– W żartach.
–  Które przerodziły się w  narzędzie opresji – odparła Chyłka,

a  potem wróciła wzrokiem do prokuratorki. – Jakkolwiek by zwać

mojego parobka, tak się składa, że masz przed sobą dwójkę ludzi,

z którymi dobre układy mogą zaprowadzić cię dość szybko do finału

sprawy.

Uptas zerknęła najpierw na Oryńskiego, a potem na Joannę. Kiedy

zbliżyła się o krok, trudno było nie odnieść wrażenia, że zapomniała

użyć antyperspirantu.

– Niezupełnie – odparła.

– Hm?

–  Nie zamierzam stawiać zarzutów żadnemu z  państwa klientów –

wyjaśniła Elwira. – Bo nie mieli nic wspólnego ze śmiercią tego

dziecka.

Chyłka zastygła w całkowitym bezruchu. Miała wrażenie, że nawet

jej myśli się nie poruszają.

Nagle jeden, wyraźny wniosek spadł na nią jak grom z  jasnego

nieba.

Wszystko właśnie się zmieniło.

I żaden ze wspólników nie zagłosuje za prowadzeniem sprawy

klientki pomawiającej innego klienta o  zabójstwo, którego

prokuratura mu nie zarzuca. Zniesławienie było oczywiste.

A Kordian właśnie przegrał.


7
 

ul. Złota, Śródmieście


 

Oryński szedł szybkim krokiem w  kierunku Skylight, gorączkowo

starając się znaleźć jakieś wyjście z  sytuacji. Podciągnął rękaw

marynarki i rzucił okiem na zegarek. Dziesiąta trzydzieści.

Jak w  półtorej godziny miał znaleźć coś, co pozwoli mu choćby

mieć nadzieję na wybronienie swojej klientki przed wspólnikami?

–  Ani trochę nie dbasz o  swoją reputację – rzuciła zza jego pleców

Chyłka, ledwo nadążając w szpilkach.

– Co?

–  Jesteś powszechnie znany z  tego, że masz tempo jak krzyżówka

genetyczna żółwia ze ślimakiem – odparła. – A  teraz zapindalasz,

jakby się paliło.

– Bo się pali.

– U mnie nie.

Obejrzał się na nią i  mruknął z  niezadowoleniem. Przez moment

szli żwawo w milczeniu, a Kordian ledwo rejestrował mijanych ludzi.

Na dobrą sprawę nie wiedział nawet, dlaczego tak się spieszy. Co

takiego miałby zrobić w kancelarii, co zmieniłoby układ sił?

Należało przyznać to przed sobą wprost: był w ciemnej dupie.

– Zordon.

Był tak pochłonięty gorączkowym szukaniem rozwiązania, że nawet

nie usłyszał.

–  W tej sytuacji powinieneś dostać możliwość skorzystania

z Kormakosygnału – dodała Joanna.

– Co?

– Wyświetl go na niebie i wezwij suchotnika na ratunek.

Zwolnili przed drzwiami, a  Oryński w  naturalnym

i nieuświadomionym odruchu przepuścił Chyłkę przodem.

– I co mi poradzi w półtorej godziny? – spytał.

– Cóż…

– No właśnie.
–  Mam na myśli to, że dziewięćdziesiąt minut to sporo czasu.

Nawet połowa wystarczy do rewolucji – dokończyła Chyłka. –

Pamiętasz mecz Liverpoolu z  Milanem w  finale Ligi Mistrzów w  dwa

tysiące piątym?

Kordian skierował się do windy.

– Jak schodzili do szatni, było 3:0 dla Milanu.

– Wiem, wiem.

– A półfinał w dwa tysiące dziewiętnastym?

– Oglądaliśmy go.

– Ja tak – odparła Joanna. – Ty siedziałeś na Insta.

Nawet jeśli tak było, to trudno było nie pamiętać tamtej sytuacji.

W  pierwszym meczu Barcelona wygrała z  Liverpoolem trzy do zera.

W  drugim musiał stać się cud – i  stał się. Angielski zespół zdołał

rozbić Dumę Katalonii, strzelając cztery bramki i nie tracąc żadnej.

Wystarczyło dziewięćdziesiąt minut, by całkowicie zmienić

sytuację.

–  Chcesz powiedzieć, że mam cię potraktować jak Liverpool

Barcelonę i AC Milan? – spytał Oryński.

– Chcę powiedzieć, że wszystko jest możliwe przy dobrym morale.

– Moje jest niezachwiane.

Joanna chwyciła go za rękę i obróciła do siebie.

– Jesteś blady jak Żelazny na wieść o tym, że spinki do mankietów

będą od dziś wyrabiane z niewydającego dźwięku materiału.

Rozległ się sygnał świadczący o  tym, że winda dotarła na parter.

Oboje do niej weszli, a Kordian głośno wypuścił powietrze. Wjeżdżali

na górę oblepieni niewygodną ciszą, której nie potrafili się pozbyć.

Oryński odezwał się dopiero, gdy dotarli na dwudzieste pierwsze

piętro.

– Kurwa mać… – syknął.

– Masz jeszcze możliwości.

–  Jakie? – odparł pod nosem, kiedy drzwi się otworzyły. – Moja

klientka publicznie powiedziała, że jej dziecko zabił twój klient.

A prokuratorka właśnie oznajmiła, że nie.

Ruszył przed siebie, ale natychmiast się zatrzymał, trafiając na

wzrok Żelaznego. Poniewczasie zorientował się, że powinien był

ugryźć się w język.


– Co ty właśnie powiedziałeś? – rzucił Artur.

– Nic.

–  Rozmawialiście z  prokuraturą? I  nie zamierzają stawiać

zarzutów…

–  Wszystkiego dowiesz się w  trakcie posiedzenia wspólników –

ucięła Joanna.

– Nie ma mowy.

Rozejrzał się nerwowo, a  potem skinął na nich głową i  ruszył

w głąb korytarza.

– Mój gabinet – zagrzmiał jeszcze przez ramię.

Kordian zaklął pod nosem, zmagając się z  bolesną świadomością,

że nie ma czasu na takie pierdoły. Szczególnie że Artur optował za

tym, by pozostać przy reprezentowaniu Rabanta. Był w  tej batalii

jego przeciwnikiem, podczas gdy niespodziewanie Klejn okazał się

wsparciem.

Przynajmniej do czasu. Nawet on w tej sytuacji nie będzie skory, by

zagłosować za Judytą.

Mimo wszystko Oryński wszedł do biura Żelaznego, a  Chyłka

niechętnie zrobiła to samo. On usiadł na fotelu przy ścianie, ona

trwała nieruchomo tuż za drzwiami, z  rękoma skrzyżowanymi na

piersi.

– Czego się konkretnie dowiedzieliście? – rzucił Artur.

–  Że zaprzepaszczamy swoje zdrowie, by zapierdalać jak dzicy

w  robocie i  zarabiać jak najwięcej, a  potem poświęcamy nasze

zarobki na to, żeby to zdrowie odzyskać.

– Świetnie. A od tej prokuratorki?

– Że nawet worek na ziemniaki można nosić jako spódnicę.

Żelazny bezradnie przeniósł wzrok na Oryńskiego.

– Naprawdę nie zamierza stawiać zarzutów Rabantowi? – spytał.

– Naprawdę.

– Więc postawi je tej wariatce?

– Też nie – odparła Joanna.

Imienny partner był wyraźnie zdezorientowany, nie odezwał się

jednak słowem. Nie sięgnął też po swój nieodłączny atrybut, choć

pewnie było to tylko kwestią czasu. Kordian miał zamiar zakończyć

tę rozmowę, nim to się stanie.


–  To kogo, do kurwy nędzy, chcą oskarżyć o  zabójstwo tego

dziecka?

– Chyba nikogo – odparł Oryński.

–  O ile wiem, polska prokuratura jednak działa w  trochę inny

sposób.

Chyłka postąpiła krok do przodu, nie zmieniając pozy.

–  Dziś wszystko jest możliwe, Artur – odparła. – Żyjemy w  takich

czasach, że gdyby ktoś zaczął budować arkę przetrwania, nikt by się

z niego nie nabijał, tylko pytałby, gdzie i jak kupić bilet.

Żelazny nabrał tchu, jakby miał zamiar odpowiedzieć, ale

ostatecznie spasował, być może uznając, że nic bardziej wnikliwego

dzisiaj nie usłyszy.

– Elwira Uptas nic więcej nam nie powiedziała – rzucił Kordian.

– Tak się nazywa? Jak jakaś postać z bajki.

Joanna rozłożyła dziękczynnie ręce.

– To samo powiedziałam – oznajmiła. – Ale bynajmniej nie wygląda

jak z bajki.

– Właściwie to…

–  I nie wiem, co kierowało rodzicami – ciągnęła Chyłka, nie dając

Oryńskiemu dojść do słowa. – Jak mieli do dyspozycji takie

nazwisko, to nie mogli wybrać jakiegoś imienia, które nie kradłoby

mu show?

Pokręciła lekko głową, a  Kordian znów zerknął na zegarek.

Normalnie nie miał nic przeciwko monologowaniu ukochanej, teraz

jednak każda chwila była na wagę złota. A  w  gabinecie Żelaznego

właściwie trudno było ugrać cokolwiek dla jego sprawy.

Z drugiej strony mógł spróbować przynajmniej trochę go urobić.

Gdyby przekonał imiennego partnera, który wciąż miał posłuch

przynajmniej u  części starszych prawników, być może zachowałby

choć cień szansy na wybronienie się.

– U nas nie będzie problemu – dodała Joanna. – Imię wybiera ten,

kto wygra dzisiaj w sali konferencyjnej.

Żelazny niepewnie uniósł brwi, jakby sam nie był pewien, jak

zareagować, a Kordian zerknął pytająco na żonę.

– Podbiłaś właśnie stawkę?

– Tak.
– Ale…

– Boisz się, Zordon?

– Nie mam czego.

– Świetnie. Czyli dziecko będzie nazywać się Iron lub Maiden.

– Nie będzie – odparł Oryński.

Oboje spojrzeli na niego z  wyraźnym przekonaniem, że rzucił tę

uwagę po to, by podeprzeć ją konkretami. Spodziewali się, że

przedstawi jakiś argument. Jakikolwiek.

Panicznie go szukał, ale na próżno. Zanim w  ogóle zdążył się

odezwać, gabinet Żelaznego wypełniły dźwięki komórki Kordiana.

Zerknął na nią i przekonał się, że najwyraźniej wywołali wilka z lasu.

– Tak? – rzucił, odbierając połączenie od Judyty.

– Jestem już w kancelarii.

Niech to chuj, skwitował w duchu Oryński.

–  Świetnie – odparł. – Powiedz w  recepcji, żeby skierowali cię do

mojego biura.

– Czekasz tam?

– Za moment będę.

Kordian rozłączył się, odnosząc wrażenie, jakby znalazł się

w  lepkiej pajęczynie, w  której każdy ruch tylko pogarsza jego

sytuację. Żelazny patrzył na niego z  obojętnością, Chyłka zaś jakby

próbowała znaleźć sposób na podanie mu pomocnej dłoni.

Czy w  ogóle miała pomysł na to, jak postąpiłaby na jego miejscu?

Udałoby jej się jakimś cudem obrócić sytuację na swoją korzyść?

Wydawało się, że nawet ona nie byłaby w stanie tego zrobić.

– Zobaczymy się w konferencyjnej – rzucił Oryński, a potem ruszył

na zewnątrz.

Spodziewał się, że Joanna pójdzie w  jego ślady, ale tylko musnęła

delikatnie jego rękę na pożegnanie i  z  jakiegoś powodu została

w gabinecie Żelaznego.

Kordian szedł do swojego z  duszą na ramieniu. Zastał Judytę

zajmującą jego miejsce za biurkiem, kręcącą się na fotelu. Sprawiała

wrażenie małej dziewczynki, która za moment miała po raz pierwszy

zostać zabrana do wesołego miasteczka.

– Korzystaj – rzucił Oryński. – Bo zaraz nie będzie ci do śmiechu.

Brzostowska złapała za skraj blatu i się zatrzymała.


– Dlaczego?

–  Bo rozmawiałem z  prokuraturą. Nie zamierzają postawić

Rabantowi zarzutów.

Nagle cała jej wesołość została zastąpiona przez rozczarowanie,

które stopniowo przechodziło w złość.

– Jaja sobie ze mnie robisz.

–  Chciałbym – odparł Kordian, podchodząc do fotela przy ścianie,

na którym normalnie sadzał klientów. – Ale jakoś mi nie do

śmiechu.

Podciągnął rękaw, by tylko pro forma zerknąć na zegarek.

Doskonale wiedział, ile czasu mu pozostało.

– Jakim cudem? – rzuciła Judyta.

– Bo najwyraźniej uznali, że nie miał z tym nic wspólnego.

–  Bzdura. Musiał użyć jakichś koneksji, nie od dzisiaj wiadomo,

jak daleko sięgają wpływy ludzi z  pierwszych stron gazet.

Wykorzystał swój status, pewnie jakieś znajomości, i  sprawił, że to

mnie śledczy będą…

– Tobie też nie zamierzają stawiać zarzutów.

A być może powinni, dodał w  duchu Oryński. Przypatrywał się tej

kobiecie już przy dostatecznie wielu okazjach, by dostrzec dość

niepokojący obraz. Początkowo jej obojętność względem śmierci

dziecka można było złożyć na karb bolesnego otępienia. Ale teraz?

Jedynym, co mogło uzasadniać to zachowanie, było wyparcie. Tyle

że Brzostowska nie wyglądała, jakby była oderwana od

rzeczywistości.

– To kogo chcą oskarżyć? – rzuciła.

– Nie wiem.

– Więc może się dowiedz?

Kordian miał wrażenie, że w  jakiś magiczny sposób węzeł krawata

zaciska się coraz mocniej. Poluzował go nieco, a  potem rozpiął

kołnierzyk.

–  Nikt nie udzieli mi takich informacji – odparł. – Zresztą to w  tej

chwili nieistotne.

– Nieistotne?

–  Reprezentuję cię w  sprawie zniesławienia. Pod tym kątem liczy

się tylko to, czy Rabant to zrobił, czy nie.


– Mowa o zabójcy mojego dziecka – syknęła Judyta.

W końcu jakieś emocje. Choć po prawdzie wciąż nie jawiły się

Oryńskiemu jako adekwatne do sytuacji.

– Zabójcy, który tak po prostu się wywinie – dodała.

– Posłuchaj…

–  Nie – odparła stanowczo. – To Paweł zamordował moje dziecko,

nie rozumiesz? Kogokolwiek będzie wskazywała prokuratura, to

tylko kozioł ofiarny. Nic więcej.

Oryński nabrał głęboko tchu.

–  Z punktu widzenia twojej linii obrony to nie ma znaczenia –

podkreślił. – I posłuchaj mnie przez chwilę, bo za moment przestanę

być twoim prawnikiem i będziesz musiała radzić sobie z kimś innym.

– Ale…

–  Wspólnicy za mną nie zagłosują. Nie ma na to najmniejszych

szans.

Judyta umilkła.

–  Zostanę zmuszony, żeby rozwiązać z  tobą umowę, rozumiesz?

Więc chcę przekazać ci tyle, ile zdążę.

– W porządku.

–  Zarzuciłaś Rabantowi szereg rzeczy, które nie tylko mieszczą się

w kategorii przemocy domowej, ale też wkraczają w  definicję gwałtu

– ciągnął Kordian. – To samo w  sobie dało mu podstawy do

wniesienia powództwa, ale niczego nie przesądzało. Przy

odpowiednim poprowadzeniu tej sprawy…

–  Jakim odpowiednim? Mówimy o  tym, że ten chuj się nade mną

pastwił!

Oryński skinął lekko głową, nie mając zamiaru wnikać w meritum.

Wiedział, że nie ma wiele czasu, by udzielić tej kobiecie kilku

koniecznych porad.

–  W tym względzie ostatecznie będzie słowo przeciwko słowu –

powiedział. – Musisz spróbować dotrzeć do byłych Rabanta,

przepytać je i  spróbować wyciągnąć z  nich coś, co może ci się

przydać. Nie wzywaj na świadka nikogo, jeśli nie będziesz

stuprocentowo pewna, jakie zeznania złoży. I  pamiętaj o  publice.

Wyrok zapada częściowo na sali sądowej, częściowo poza nią.

Oglądałaś proces Heard kontra Depp?


Judyta mruknęła potwierdzająco.

– To wyciągnij z niego wnioski. Ta kobieta pogrążyła się nie tylko ze

względu na teatralność tego, co robiła, ale też dlatego, że

prezentowała niespójną linię obrony. Nie ufała swoim prawnikom,

przez co oni mówili jedno, a  ona przynosiła do sądu wrotki

i odpinała je na tej samej rozprawie.

Brzostowska znów wydała jedynie cichy pomruk.

–  Nie będzie łatwo – dodał Oryński. – Rabant jest obecnie na fali

wznoszącej, korzysta z  sympatii opinii publicznej. A  ty nie masz

żadnych konkretnych dowodów.

Zero odpowiedzi.

–  Oskarżenie go o  zabójstwo dziecka to jeszcze bardziej

problematyczna sprawa, choć zasadniczo jedno i  drugie rzuciłaś za

pomocą środków masowego przekazu, co stanowi typ kwalifikowany

i jest zagrożone wyższą sankcją. Innymi słowy, grozi ci odsiadka.

Nadal nic.

– Są tylko dwa kontratypy, które wyłączają twoją odpowiedzialność

– dodał Kordian. – Obydwa sprowadzają się do tego, że dyfamacja

musiała być podstawna. O  ile w  pierwszym wypadku może jakimś

cudem uda ci się wykazać, że Rabant dopuszczał się wobec ciebie

przemocy, o tyle w drugim…

Oryński na moment urwał i wypuścił głośno powietrze.

–  Prokuratura musiałaby zmienić wersję – dokończył. – Bez tego

niewiele wskórasz, bo expressis verbis oskarżyłaś go o  popełnienie

przestępstwa, które nie jest mu przypisywane przez organy ścigania.

Judyta wreszcie sprawiała wrażenie, jakby się czymś przejęła.

Przygryzła dolną wargę tak bardzo, że Kordian miał wrażenie, iż

zaraz zobaczy krew.

– Musi istnieć jakiś sposób, żebym się wybroniła – powiedziała.

– Może istnieje – przyznał Oryński. – Ale musisz mieć świadomość,

jak daleko polskie prawo chroni dobre imię i  jak daleko ty się

posunęłaś. Rabant mógłby cię oskarżyć, nawet gdybyś nie wskazała

go z  imienia i  nazwiska. Wystarczyłoby, żeby z  kontekstu wynikało,

że chodzi o  niego. I  nie musiałaś nawet używać środków masowego

przekazu, bo dość, że zakomunikowałabyś to jednej osobie. Jednej.

Nawet zastrzegając, że nie może przekazywać tego dalej.


Brzostowska patrzyła na niego, jakby nie do końca ogarniała

implikacje tego wszystkiego.

– A ty poszłaś na całość. I wskazując go imiennie, i w mediach. Za

przestępstwo. Szczęście w  nieszczęściu, że nie zrobiłaś tego po

rozpoczęciu procesu, bo gdyby takie słowa padły w  sądzie, czyn

kwalifikowałby się z  artykułu dwieście trzydzieści cztery Kodeksu

karnego i podlegałby jeszcze wyższej karze.

Oryński dał jej chwilę, by świadomość tego wszystkiego osiadła. Po

raz pierwszy miał wrażenie, że jego słowa trafiają do Judyty. I  nie

zamierzał przepuścić takiej okazji.

–  To wszystko rozegra się na gruncie prawa karnego – rzucił. –

Będzie ścigane przez prokuratora, choć na wniosek Rabanta.

W procesie z pewnością będzie też uczestniczyć Chyłka.

Sam ten fakt powinien napełnić zgrozą każdego, kto miał

jakiekolwiek pojęcie na temat ostatnich najgłośniejszych spraw

sądowych w Polsce.

–  Do tego mamy jeszcze dochodzenie praw na gruncie cywilnym –

kontynuował Kordian. – Rabant z  pewnością wytoczy ci pozew na

podstawie artykułu dwudziestego czwartego Kodeksu cywilnego.

Będzie domagał się od ciebie nie tylko wycofania słów i  próby

naprawienia szkody, ale też zadośćuczynienia finansowego.

– Będę musiała…

–  Jeśli przegrasz, tak – uciął Oryński. – Będziesz musiała

publicznie powiedzieć, że go przepraszasz, że wycofujesz swoje słowa

i  tak dalej. A  potem zapłacić mu… cóż, cholera wie ile. Jeśli przez

twoje działanie straci jakąś rolę, kontrakt reklamowy albo cokolwiek

innego, będzie mowa o astronomicznych kwotach.

Bingo. Na twarzy Judyty wreszcie pojawił się wyraz, którego szuka

u  swojego klienta każdy obrońca. W  końcu była przerażona –

a dzięki temu także gotowa na to, by słuchać adwokata.

–  W porządku… – powiedziała. – Jak mogę z  tego wyjść obronną

ręką?

Kordian uniósł wzrok.

– To nie ja będę układać twoją linię obrony.

– Ale masz jakiś pomysł?


–  Mam ich całkiem sporo. Od kiedy mnie zatrudniłaś, cały swój

czas poświęcałem na to, żeby jakoś cię z tego wyciągnąć.

– W takim razie…

–  Nie będę mógł w  żaden sposób współdziałać z  twoim nowym

obrońcą ani przekazać mu nic z  tego, co ustaliłem – uciął szybko. –

W  sytuacji, kiedy Rabant będzie klientem kancelarii, byłoby to

działanie na jej niekorzyść.

Brzostowska powiodła wzrokiem po kodeksach i  monografiach,

które leżały na biurku, a potem wbiła oczy w Kordiana.

– Nie masz sposobu, żeby pozostać przy mojej sprawie? – zapytała.

– Musiałbym rzeczywiście odejść z firmy.

Skrzywiła się lekko.

–  Albo wygrać z  Chyłką za niecałą godzinę przed wspólnikami –

dodał. – A do tego potrzebowałbym cudu.

Ich spojrzenia się spotkały, a  Judyta chyba w  końcu zrozumiała,

do czego zmierzała cała ta rozmowa.

–  Jedyny, który jestem sobie w  stanie wyobrazić, masz ty –

oznajmił Oryński. – Jeśli nie konfabulowałaś, mówiąc o  dowodzie

winy Rabanta, to musisz dać mi go tu i  teraz. A  ja muszę pójść

z nim do wspólników.

Judyta się wahała. Albo pozwoliła sobie na kłamstwo przed

kamerami, albo z  jakiegoś powodu nawet taka sytuacja nie

usprawiedliwiała w  jej oczach przedstawienia Kordianowi

wszystkiego.

– W porządku – powiedziała. – Powiem ci, co mam.

Serce Oryńskiego zabiło nieco szybciej, gdy pojawił się cień nadziei

na to, że uda mu się zmienić rozkład sił. Pochylił się lekko na fotelu

i słuchał, co Brzostowska ma mu do powiedzenia.

Im dłużej mówiła, tym bardziej rosły jego szanse na wygraną.

W pewnym momencie zaś stała się ona stuprocentowa.

Kiedy Judyta skończyła, Kordian zdołał jedynie schować twarz

w  dłoniach. Trwał tak w  bezruchu przez długi czas, nie potrafiąc

zebrać myśli.

– Teraz rozumiesz, dlaczego ci o tym nie powiedziałam.

Oryński opuścił dłonie, mocno sunąc nimi po twarzy.


–  I dlaczego nie możesz o  tym powiedzieć Chyłce – dodała

Brzostowska. – Ani jej, ani wspólnikom.

– Chyba żartujesz – odparł i potrząsnął głową. – To cię praktycznie

uniewinnia. I to dziś, w tej chwili.

Ledwo to powiedział, wszystko zrozumiał. Judyta nie chciała, by jej

były partner wycofał zawiadomienie do prokuratury.

– Nie możesz nikomu powiedzieć – powtórzyła. – Obiecaj mi to.

Kordian zamknął oczy, przeklinając w duchu całą tę sytuację.

–  Nie muszę – powiedział. – Wiąże mnie tajemnica adwokacka.

I obowiązek niedziałania na niekorzyść klienta.

W tym wypadku oznaczało to jedno.

Nie miał jak powiedzieć Joannie, że prowadzi ona przegraną

sprawę.
8
 

Sala konferencyjna, XXI piętro Skylight


 

Ktokolwiek wpadł na to, jak przygotować pomieszczenie do

zbliżającej się konfrontacji, musiał czerpać inspiracje

z  zamierzchłych, najbardziej siermiężnych przedstawień szkolnych

w zapadłych mieścinach na końcu świata.

Stół odsunięto na bok, a krzesła dla wspólników ustawiono tak, by

wszystkie zwracały się w  kierunku czterech innych, stojących pod

ścianą. Joanna i  jej klient zajęli miejsce po lewej stronie, dwa

pozostałe, oddalone o  może trzy metry, czekały na Kordiana

i Brzostowską.

Wszystko sprawiało dość amatorskie wrażenie i  chyba we

wszystkich wywoływało niedookreślone poczucie niewygody, może

nawet dyskomfort.

– Już po czasie – szepnął Rabant, nachylając się do Chyłki. – Może

zrezygnowali?

– Nie liczyłabym na to.

–  Ta wariatka z  pewnością nie chce mnie widzieć – ciągnął

niezrażony Paweł. – A  ten prawnik może nie mieć zamiaru się

kompromitować przed szefostwem.

Joanna powoli obróciła głowę w jego kierunku.

– Po pierwsze, ten prawnik to mój mąż.

– No tak.

–  Po drugie, kompromituje się tylko swoim gustem muzycznym

i  żywieniowym – powiedziała stanowczo. – Jeśli chodzi o  wszystko

inne, mucha nie siada.

Rabant rozejrzał się po sali.

– To dlaczego jeszcze go tu nie ma?

–  Bo buduje suspens – odparła Joanna, choć nie była tego taka

pewna.

Powód spóźnienia musiał być dość istotny, inaczej Zordon zjawiłby

się przed czasem i  skanował teraz wzrokiem wspólników, którzy


zajęli już miejsca. Frekwencja była wysoka, najwyraźniej każdy

chciał się przekonać, jak adwokackie małżeństwo wchodzi ze sobą

w spór.

Po pięciu minutach większość zaczęła się irytować i  cmokać

z  dezaprobatą, jakby dzięki temu do Kordiana miało dotrzeć, jak

cenny czas marnuje.

Chyłka wyciągnęła telefon, wybrała jego numer i  odwróciła się od

publiki.

– Zapierdalaj na miejsce zdarzenia, buraku gruntowy – poradziła.

– Zaraz.

–  Teraz – odparła cicho, acz stanowczo. – Nabijasz sobie ujemnych

punktów już przed samym startem.

– Zaraz się odkuję.

–  Na pewno – burknęła z  ironią. – Ale najpierw musisz się tu

zjawić.

– Za moment idziemy.

Joanna szybko powiodła wzrokiem po prawnikach zgromadzonych

w sali, która nagle wydawała jej się wyjątkowo mała.

– Znaczy jeszcze nie wyszliście? – spytała.

– Niezupełnie.

– Bo?

– Bo gadaliśmy o sprawie. A teraz gadam z tobą.

– Dobra, to kończ i się materializuj.

Ledwo to powiedziała, uświadomiła sobie, że następne słowa, jakie

wymienią, padną już w  całkowicie innym układzie i  kontekście.

Miała nadzieję, że jeszcze przed rozpoczęciem tej farsy zdążą

normalnie pogadać, tymczasem jak tylko Zordon się tu znajdzie,

przejdą w tryb przeciwników.

–  Za dwie minuty będziemy – oznajmił Kordian, a  potem się

rozłączył.

Chyłka na moment zastygła z  komórką w  dłoni. Znała swojego

męża na tyle, by doskonale móc rozszyfrować ton jego głosu. I  nie

miała wątpliwości, że w ostatniej godzinie coś się wydarzyło. Coś, co

sprawiło, że poczuł pewność siebie.

A może próbował ją ograć? Wiedział przecież, że tak pomyśli,

i mógł z premedytacją sięgnąć po właśnie taki ton.


Joanna cicho się zaśmiała. To powinno być ciekawe.

– I? – spytał Rabant.

– Zaraz przestaną zaszczycać nas swoją nieobecnością.

Joanna skontrolowała wzrokiem publiczność. Byli tu nie tylko ci,

którzy mieli coś do gadania – kiedy wszystkie miejsca siedzące

zostały zajęte, w sali zjawili się także pozostali prawnicy.

Wśród nich Sebastian.

Punkt centralny Operacji Usunięcia Klejnotów.

Chyłka starała się o  tym nie myśleć, skupiając się na zadaniu

przed sobą, jej uwaga jednak cały czas meandrowała w  tamtym

kierunku. Musieli z  Zordonem jak najszybciej zakończyć te

wewnątrzkancelaryjne przepychanki i zająć się tym, co istotne. Czas

naglił, a do zrobienia było wcale niemało.

Nie zdążyła na dobre dać się porwać temu tokowi myśli, bo do

pomieszczenia wszedł Kordian ze swoją klientką. Posłał Joannie

ledwo zauważalny uśmiech, a  potem krytycznie omiótł wzrokiem

coś, co miało chyba przypominać salę sądową.

Judyta kompletnie zignorowała Rabanta. Nawet przelotnie na

niego nie spojrzała.

Kiedy oboje zajęli swoje miejsca, Zordon umieścił na kolanach

laptopa, a  Chyłka wychyliła się w  jego kierunku, by zamienić choć

słowo przed startem tego moot courtu. Nie zdążyła.

–  Świetnie, że wreszcie jesteśmy w  komplecie – rzucił Klejn. – Nie

przedłużając może już bardziej, przejdźmy do rzeczy. W  drodze

losowania rozstrzygnięto, że pierwsza głos zabierze pani mecenas.

Leniwym ruchem ręki wskazał Joannę, a  potem zajął swoje

miejsce w pierwszym rzędzie.

Chyłka automatycznie zerknęła na Kordiana, zupełnie jakby coś

kazało jej sądzić, że zaoponuje. On jednak trwał z  obojętnym

wyrazem twarzy – przynajmniej z  punktu widzenia wszystkich,

którzy nie znali go tak dobrze jak Joanna.

Dla niej było jasne, że w  jego umyśle dzieje się znacznie więcej,

niżby chciał.

–  W porządku – odezwała się Chyłka, wstając z  krzesła. – Sprawa

jest dość prosta, więc nie ma sensu długo się nad nią głowić.

Klientka mecenasa Oryńskiego oskarżyła mojego klienta o  to, że


dopuścił się czynu stypizowanego w  artykule sto czterdzieści osiem

paragraf jeden Kodeksu karnego. Zrobiła to publicznie, nie

pozostawiła wątpliwości co do tego, kogo ma na myśli, chciała

dotrzeć do jak największej widowni i  narazić mojego klienta na

utratę zaufania niezbędnego do wykonywania jego zawodu.

Kordian cicho chrząknął, jakby chciał przypomnieć jej, że miało

być krótko. Właściwie Joanna nie planowała żadnych wstępów.

Zadziałał jakiś instynkt, mechanizm, który kazał jej odwlekać to,

czemu na tym etapie nie mogła już zapobiec.

W głębi duszy chciała chronić Zordona, ocalić jego sprawę. Nie

było jednak na to żadnego sposobu.

–  Wszyscy znamy przesłanki do uznania, że zniesławienie miało

miejsce – dodała. – Wystarczy więc powiedzieć, że mój klient ma alibi

na tę noc. Spędził ją wraz z  innymi aktorami w  restauracji Ćma

Mateusza Gesslera. Około drugiej lub trzeciej w  nocy wrócił do

domu, a jasne jest, że dziecko zostało porzucone dużo wcześniej.

– Poważnie? – odezwał się Oryński.

Chyłka zerknęła na niego i uniosła brwi.

– W sensie: skąd ta pewność?

– Stąd, że wejście do parku zamykają o dwudziestej drugiej.

– Tyle że ten płot nie jest jakiś specjalnie wysoki – odparł Kordian,

otwierając laptopa. Od razu obrócił go ku wspólnikom. – Spokojnie

można by przez niego przełożyć wózek.

–  I nie ściągnąć niczyjej uwagi? To nie jest jakieś zadupie, tylko

Śródmieście.

–  Właściwie ogrodzenie przy placu zabaw jest już chyba na

Mokotowie.

–  Co nie zmienia absolutnie niczego. W  godzinach, na które mój

klient nie ma alibi, kręci się tam mnóstwo osób. Naprawdę chcesz

zasugerować wspólnikom, że nikt nie zwróciłby uwagi na mężczyznę

przekładającego wózek nad płotem?

–  Nie wszędzie i  nie zawsze są ludzie. A  taki manewr nie trwałby

długo.

Klejn uniósł rękę i głośno westchnął.

–  Dobrze, dajmy już temu spokój – postanowił. – Pani mecenas,

proszę kontynuować.
Poziom sformalizowania takich rzeczy zawsze zaskakiwał Chyłkę,

bez względu na to, ile lat w  tym zawodzie spędziła. Z  jakiegoś

powodu kiedy tylko rozpoczynano jakiekolwiek procedowanie,

prawnicy przełączali się na tryb choćby częściowo zawodowy.

Właściwie jej także to dotyczyło.

– Motyw – powiedziała. – Mój klient go nie miał, nie wiedział nawet,

że to jego dziecko. Trudno uwierzyć, że ganiałby po Warszawie

i  szukał wszystkich swoich eks, które wydały na świat potomka.

Niestety trochę ich było.

Joanna powiodła wzrokiem po zebranych, widząc, że zasadniczo

ma ich w  garści. Nie miało nawet znaczenia to, co mówiła. Wszyscy

wiedzieli o najważniejszej kwestii.

– Ale mniejsza z tym – dodała. – Kluczowy jest fakt, że prokuratura

uznaje niewinność mojego klienta. Ba, nie traktuje go nawet jako

podejrzanego, a zarzuty zamierza postawić komuś innemu. To samo

w sobie świadczy o tym, że klientka mecenasa Oryńskiego dopuściła

się zniesławienia. A  mój… nie, nie tylko mój, ale nasz wieloletni,

wierny kancelarii klient jest stroną pokrzywdzoną. Z  mojej

perspektywy zastanawianie się, kogo powinniśmy bronić, jest

absurdalne. Bo odpowiedź może być tylko jedna.

Usiadła obok Rabanta, a on skinął jej głową z zadowoleniem.

Mogła rozwijać, mówiąc o  tym, ile jego spraw prowadzili i  jakie

profity przynosiły wygrane. Ostatecznie jednak nie było takiej

potrzeby.

– Panie mecenasie? – spytał Klejn, patrząc na Oryńskiego.

Kordian zamknął laptopa i  położył go na podłodze. Mimo że na

pozór zachowywał się normalnie, Chyłka nie mogła opędzić się od

świadomości, że sprawia dziwne wrażenie.

Wahał się. Walczył ze sobą.

Znała ten wzrok, tę mowę ciała, tę postawę. I wiedziała doskonale,

że coś jest nie tak.

Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że Zordon trafił na coś, co

teoretycznie pozwoliłoby mu wygrać sprawę, ale z  jakiegoś powodu

nie zamierzał tego użyć.

Tyle że była to wersja skrajnie absurdalna. Nie miała racji bytu.

– Panie mecenasie – powtórzył Klejn.


Kordian w  końcu lekko się uśmiechnął, po czym podniósł się

z krzesła.

– Przepraszam – powiedział. – Ja też nie zajmę dużo czasu.

– Proszę więc zaczynać.

Oryński powiódł wzrokiem po wspólnikach, jakby starał się

wyłonić spośród nich jednego, który przekona resztę.

–  Nie ma co ukrywać, że mecenas Chyłka potrafi przedstawić

solidną argumentację – zaczął. – Ale ja też radzę sobie całkiem

nieźle. Inaczej nie nakłoniłbym jej, żeby za mnie wyszła.

Kilku zgromadzonych się uśmiechnęło, jeden czy dwóch nawet

cicho zaśmiało.

– Tamto zadanie było niełatwe – kontynuował Oryński. – To jednak

do takich nie należy, bo sytuacja jest klarowna. Problem w  tym, że

do tej pory nie znaliśmy wszystkich szczegółów.

Schował rękę do kieszeni, nie zapiął marynarki. Chciał sprawiać

wrażenie dobrego kumpla tych ludzi, a  Joanna bynajmniej się nie

dziwiła. Dobra strategia. I  równie dobre było rozpoczęcie tej

przemowy od akcentu humorystycznego.

–  Tak naprawdę nie wiemy, komu prokuratura postawi zarzuty –

ciągnął Kordian. – Mamy tylko nieoficjalną informację na ten temat,

ale żadnych konkretów. A jak państwo wiedzą, podejmowanie decyzji

na takiej podstawie jest dość ryzykowne. W trakcie śledztwa czasem

jeden dowód sprawia, że sytuacja obraca się o  sto osiemdziesiąt

stopni.

Zrobił krótką pauzę, a  na jego twarzy zagościła powaga. Cisza

trwała tylko na tyle długo, by zbudować minimalne napięcie przed

tym, co zamierzał dodać.

–  W tym wypadku właśnie tak się stanie – oznajmił. – Bo

prokuratura nie zna wszystkich faktów.

Obrócił się do Judyty, a  ona zapewne zgodnie ze wcześniejszym

poleceniem Zordona wbijała wzrok w  złączone dłonie. Nie patrzyła

ani na niego, ani na wspólników.

– Moja klientka zaś wprost przeciwnie – dodał.

– To znaczy? – spytał któryś z mężczyzn.

Kordian obrócił się do Chyłki i wskazał ją lekkim ruchem ręki.


–  Moja ukochana żona była uprzejma zacząć od tego, że jej klient

nie miał świadomości, iż dziecko jest jego, więc nie miałby powodu,

by odbierać mu życie.

Joanna uniosła błagalnie wzrok i pokręciła głową.

– To dla mnie cokolwiek dziwny argument, ale nie chcę przesadnie

się nad tym rozwodzić, bo po naszym spotkaniu muszę wrócić do

domu – dodał Oryński i znów lekko się uśmiechnął.

Skurczybyk szybko zjednał sobie większość facetów na sali.

A  raczej zrobiłby to, gdyby mógł podeprzeć ten swój mały teatr

jakimś konkretem.

–  Przyjmijmy więc, że to faktycznie mógłby być sensowny motyw –

podjął. – Paweł Rabant dowiaduje się, że dziecko jest jego, i  wpada

w  jakiś irracjonalny szał, morduje je i  porzuca na placu zabaw

w Łazienkach.

– Tyle że nic takiego nie miało miejsca – włączyła się Joanna. – Mój

klient nie miał pojęcia o  tym, że jest ojcem. To zachowanie możesz

więc przypisać temu, kto żył w takim przeświadczeniu.

Kordian obrócił się do niej i skrzyżował ręce na piersi.

–  W porządku – odparł. – Więc niniejszym przypisuję je Pawłowi

Rabantowi.

– Co?

– Według mojej klientki od początku wiedział, że to jego dziecko.

–  A według Jerzego Zięby stopę cukrzycową najlepiej leczyć przez

wlewy dotętnicze wody utlenionej – skwitowała Joanna, wstając

z  rozłożonymi rękoma. – To mniej więcej ten sam poziom

wiarygodności.

– Niezupełnie.

–  Racja. Powinnam użyć jako przykładu podawania perhydrolu

dożylnie na koronawirusa.

Kordian lekko uniósł kąciki ust, a  ona doskonale wiedziała, co to

oznacza.

Pieprzony bakłażan miał jakiś dowód.

Natychmiast obróciła się do swojego klienta, ignorując fakt, że

wszyscy wspólnicy bez trudu rozczytają jej reakcję. Rabant otworzył

lekko usta, wbijając bezradne spojrzenie w jej oczy.

Niech go chuj, wiedział. Wiedział o dziecku.


–  Różnica między tymi teoriami a  informacjami od mojej klientki

jest taka, że pani Brzostowska potrafi wskazać dowód – powiedział

Oryński. – Nagrała bowiem wszystkie rozmowy telefoniczne, które

odbyła z  klientem mecenas Chyłki. Miałem wątpliwą przyjemność

wysłuchać kilku i bez cienia wątpliwości padają w nich słowa o tym,

kto jest ojcem dziecka.

Kordian wsunął drugą rękę do kieszeni, jakby teraz mógł już

całkowicie się wyluzować.

– Jak wspomniała urocza pani mecenas, jest to dość dobry motyw

– zauważył Zordon.

Chyłka zaklęła w  duchu, kiedy uderzyła ją bolesna świadomość

tego, jak beznadziejnie się wkopała. Nie, właściwie zrobił to jej

klient, popełniając najbardziej kardynalny z  grzechów głównych.

Zełgał swojemu obrońcy.

Oryński obrócił się do niego i  przekrzywił głowę na bok,

nonszalancko mu się przyglądając.

– Wygląda pan, jakby chciał coś powiedzieć – rzucił.

– Tutaj ja mówię za niego – odparła Joanna. – I dobrze o tym wiesz.

– Padło jednak oskarżenie, więc może…

–  Więc może daj sobie na wstrzymanie – poradziła Chyłka. – Bo

dopóki nie zobaczę dowodu na te rzekome rozmowy, traktuję te

rewelacje na równi z tymi, które głoszą płaskoziemcy.

–  Nie ma sprawy – powiedział Kordian i  obejrzał się na swoją

klientkę.

Ta nadal sprawiała wrażenie skrzywdzonej szarej myszki. Nie

poruszyła się, ale kiedy Oryński do niej podszedł, sięgnęła powoli do

torebki i wyjęła z niej telefon.

Flądra naprawdę go nagrywała. Musiała przynajmniej zakładać, że

kiedyś przyda jej się ten materiał.

Kordian wcisnął kilkakrotnie przycisk pogłośnienia, a  potem

obrócił komórkę głośnikiem w  stronę zebranych, jakby to miało

sprawić, że wszyscy wyraźniej usłyszą nagranie. Było wcześniej

przygotowane, rozpoczynało się w kluczowym momencie rozmowy.

–  To twoje dziecko, rozumiesz? – rzuciła rozemocjonowanym

głosem Brzostowska. – Twój syn.

– Jebnij się w łeb, dziewczyno – odparł Paweł.


– Jak możesz w ogóle…

–  Nie mam nic wspólnego ani z tobą, ani z nim. I  skończ do mnie,

kurwa, wydzwaniać, bo zgłoszę to na policję.

Rozłączył się, a  Chyłce przeszło przez myśl, że gdyby producenci

telefonów komórkowych wyposażyli je w  jakiś dźwięk będący

odpowiednikiem trzaskania drzwiami, to na końcu tej rozmowy by go

usłyszeli.

Sama chętnie robiłaby użytek z takiej opcji.

– Myślę, że nie musimy słuchać więcej, szczególnie że cały materiał

zostanie wykorzystany podczas rozprawy sądowej, a ja nie chciałbym

zdradzać stronie przeciwnej, co mamy w zanadrzu.

Celowo uniknął spojrzenia Chyłki i  skupił się na Pawle, zupełnie

jakby chciał podświadomie zasugerować wspólnikom, że ktoś inny

będzie go reprezentował.

–  Podobnych konwersacji było więcej – dodał. – Odbywały się

w  zbliżonym tonie, a  „jebnij się w  łeb, dziewczyno” jest

sformułowaniem dość łagodnym, jeśli wziąć pod uwagę inne.

Nieprzypadkowo wybrał akurat to. Pokazywało zarówno arogancję

Pawła, jak i to, że właściwie pomiatał Brzostowską.

–  Tak czy inaczej mamy dowód na to, że pan Rabant z  jakiegoś

powodu poświadczył nieprawdę.

–  Jaki dowód? – rzuciła Joanna. – To pokazuje tylko to, co

powiedziała twoja klientka. Ale nie to, co mój klient wiedział lub

w co uwierzył.

– Cóż, komunikat był dość jasny.

–  Jego odpowiedź też – zauważyła Chyłka. – Nie przyjął tego do

wiadomości, bo miał powody sądzić, że dziecko nie jest jego,

a Brzostowska kłamie.

– Jakie powody?

Joanna miała świadomość, że nie powinna iść tą drogą. Mogła

doprowadzić ją tylko do większych problemów.

Oryński też o tym wiedział – i postanowił z tego skorzystać.

–  Czy jako dowód postrzegał swoje podejrzenia o  to, że sypiała

z innymi mężczyznami? – spytał. – To chyba trochę niewystarczające

do zakwestionowania ojcostwa.
–  Niewystarczające? Jeśli przez jej łóżko przewinęło się dziesięciu

facetów mniej więcej w  tym samym czasie, to chyba brak wiary

mojego klienta jest dość uzasadniony.

– A przewinęło się?

– To figura, Zordon.

–  Więc może nimi nie operujmy – odparł, a  potem obrócił się do

Judyty. – Czy mogłaby nam pani powiedzieć, z  iloma mężczyznami

spała pani mniej więcej dziewięć miesięcy przed urodzeniem

dziecka?

– Dajmy temu spokój – zareagowała szybko Joanna. – Nie musimy

robić tutaj spowiedzi.

– Padło jednak oskarżenie.

– Tak? To ja je przegapiłam.

– Zarzuciłaś jej dziesięciu partnerów seksualnych.

– Nie zarzuciłam, komplementowałam.

Kordian mimowolnie się uśmiechnął. Kurwa, był zdecydowanie

zbyt zrelaksowany, jakby oprócz tego, co już udało mu się zrobić,

miał jeszcze coś w zanadrzu. Wspólnicy doskonale to widzieli.

– Z nikim innym nie spałam – odezwała się Judyta. – I Paweł o tym

wiedział.

Rabant się zaśmiał, co nawet przy najbardziej rubasznej,

seksistowskiej i mizoginistycznej widowni nie wypadłoby korzystnie.

– Puszczałaś się na lewo i prawo – rzucił.

Chyłka znów zaklęła w  myśli. Musiała reagować, zanim będzie za

późno.

–  Doceniam strategię mecenasa Oryńskiego – powiedziała. –

Całkiem sprawnie to rozegrał, wyprowadzając mojego klienta

z równowagi.

– Trenuję codziennie w domu.

Odpowiedziało mu kilka nikłych uśmiechów, Klejn jednak zdawał

się nie doceniać tego, że para prawników swobodnie przeskakuje ze

stopy formalnej na dość luźną.

–  Dobrze – odezwał się. – Wykazano w  toku tego posiedzenia, że

panu Rabantowi została przedstawiona informacja o  ojcostwie. Czy

ją przyjął, czy nie, odnosi się do jego wewnętrznego stanowiska


w tamtym czasie i jakkolwiek długo byśmy to rozważali, nie poznamy

go.

–  To prawda – włączył się Kordian. – Ale może pan Rabant mógłby

wyjaśnić, w jakim celu kłamał?

– Nie kłamałem.

Chyłka zacisnęła usta i posłała mu znaczące spojrzenie.

–  Inaczej sformułuję pytanie: dlaczego pan twierdził, że nie

wiedział o ojcostwie?

– Już mówiłem. Bo pruła się, z kim popadnie.

Joanna na moment zamknęła oczy.

–  Ale moja klientka zakomunikowała panu, że dziecko jest pana –

ciągnął Kordian. – Należało o tym fakcie wspomnieć.

–  Po co? Równie dobrze każda inna dziewczyna, z  którą spałem,

mogłaby…

– Wnoszę o moment przerwy – ucięła w porę Chyłka.

Spojrzała na Klejna z  lekkim niepokojem, spodziewając  się, że

odmówi. Sprawiał jednak wrażenie, jakby zamierzał się zgodzić.

I Zordon także musiał to dostrzec.

–  Chyba nie ma potrzeby, bo już kończymy – odezwał  się. – Chyba

że chciałby pan dodać coś jeszcze?

Kątem oka Joanna wyłowiła nerwowy ruch, który wykonała

Judyta. Po raz pierwszy zdawała się stracić kontrolę nad mową

swojego ciała, jakby stało się coś, co wzbudziło jej niepokój.

Zgromiła swojego obrońcę wzrokiem, ale Kordian całkowicie ją

ignorował. Skupiał się na Pawle.

– Dodać? – rzucił Rabant.

–  Mój klient nie będzie niczego dodawał – ucięła Chyłka. – I  mam

złożyć formalny wniosek o te kilka minut przerwy czy jak?

Klejn odchrząknął.

– Zarządzam kwadrans – postanowił.

Jak na sygnał po sali konferencyjnej rozszedł się szum, ale Joanna

nie planowała wyławiać z  niego jakichkolwiek stanowisk

i  przemyśleń wspólników. Skinęła ręką na klienta, wyszła z  nim na

korytarz i  natychmiast skierowała się do swojego gabinetu. Potem

szybko zamknęła za nim drzwi.

– Co jest, do chuja? – rzuciła.


– Co?

– Chcesz, żeby bronił cię ktoś inny?

– O czym ty…

–  O tym, że po pierwsze mnie okłamałeś, twierdząc, że nie

wiedziałeś o ojcostwie.

Rabant w  pierwszej chwili chciał odpowiedzieć, zapewne starając

się w  jakiś sposób usprawiedliwić. Zamarł jednak z  otwartymi

ustami i na szczęście zrezygnował.

–  Po drugie to, co tam odpierdalasz, właśnie sprawiło, że szala

głosów przechyliła się na korzyść Judyty.

– To zrób coś.

– Niby co? Przyłapali cię na kłamstwie, do kurwy nędzy.

Paweł powiódł mętnym wzrokiem po gabinecie, jakby na chwilę

stracił orientację.

– Pokaż, że to kompletna wariatka, no. Przecież…

–  Masz jakieś dowody na to, że spała z  innymi? – przerwała mu

Chyłka.

– Cóż… dowody…

– Coś, kurwa, przekonującego.

– Mówiło się o tym w środowisku.

Joanna bezradnie odwróciła się od swojego klienta, z  trudem

powstrzymując cisnące się na usta przekleństwa.

–  Są jakieś zdjęcia? – spytała. – Ktoś widział ją w  towarzystwie

innego faceta? Jacyś paparazzi coś uchwycili?

– Nie. Przecież w ogóle o nas nie wiedzieli.

– No to pięknie.

Podeszła do okna i  wyjrzała na panoramę Warszawy. Promienie

słońca oświetlały wysokie wieżowce, na horyzoncie jednak kłębiły się

ciągnące ku Śródmieściu chmury. Widok, który roztaczał się

z  dwudziestego pierwszego piętra, za godzinę lub dwie będzie

znacznie bardziej przygnębiający.

– Oni mają coś jeszcze – odezwała się Joanna.

– Hm?

– Znam go – rzuciła pod nosem. – I wiem, że ma coś mocnego.

– Znaczy co konkretnie?

Chyłka powoli odwróciła się do klienta.


– Ty mi powiedz.

Wzruszył ramionami w  dość przekonujący sposób, ale tym razem

Joanna nie miała zamiaru dać się nabrać. Wcześniej też sprawiał

dość wiarygodne wrażenie, a  kunsztu aktorskiego z  pewnością nie

można było mu odmówić.

Jedno było pewne: Chyłka nie mogła pozwolić, by to posiedzenie

trwało. Jeśli tam wrócą, Zordon użyje asa trzymanego w rękawie.

– Kurwa mać… – syknęła cicho.

– To nie zabrzmiało dobrze.

Joanna opadła na krzesło za biurkiem i uniosła wzrok. Dotarło do

niej, że zamieniła się miejscami z Kordianem – teraz to ona znalazła

się w sytuacji bez wyjścia.

I zaraz zostanie bez klienta.

–  Dobra – odezwała się, uderzając dłonią w  blat. – Przychodzi mi

na myśl tylko jedno wyjście.

– Jakie?

–  Takie, które ci się niekoniecznie spodoba. Ale gwarantuje, że

pozostanę twoją adwokat.

– A nie adwokatką?

– Błagam cię, kurwa, nie zaczynaj teraz.

Rabant lekko uniósł otwarte dłonie.

– Co to za wyjście? – spytał.

Kiedy oznajmiła mu, co ma na myśli, początkowo nie wydawał się

przekonany. Nie postawił jednak tak kategorycznej zapory, jakiej się

spodziewała – i już kilka minut później udało jej się go przekonać.

Teraz pozostało jedynie przeprowadzić podobną operację na

wspólnikach.

Wróciwszy do sali konferencyjnej, zastała Zordona i  Judytę na

swoich miejscach. Ona nadal robiła dość wiarygodne wrażenie

ofiary. On pozwalał sobie na demonstrację pewności siebie.

Joanna zbliżyła się i spojrzała na niego z góry.

– I z czego cieszysz japę? – mruknęła.

– Z tego, że nie muszę kupować jengi, żeby cię w czymś pokonać.

Chyłka cicho westchnęła.

–  Musisz zrobić dużo więcej, Zordon – odparła. – Zaczynając od

zmiany naszego małego zakładu.


–  A więc to prawda, że przegrany zawsze stara się pod koniec

wynegocjować zmianę warunków.

Joanna pochyliła się lekko.

–  Ja chcę jedynie podbić stawkę, mój drogi – oznajmiła

z uśmiechem.

Kordian uniósł brwi, wyraźnie zaciekawiony. Podniósł się, a  potem

odeszli kawałek, by przedyskutować jej propozycję.

Wiedziała, że się zgodzi. I to znacznie szybciej niż Rabant.

– To trochę szalone – zauważył, kiedy wszystko mu wyłożyła.

– Jak całe nasze życie.

– W sumie racja.

– Czyli mamy umowę – oznajmiła.

– Jak tylko pogadam z moją…

– Żartujesz? To formalność.

Tym razem także się nie myliła.

Już chwilę później stali obok siebie przed wspólnikami

czekającymi na ostatni epizod w  tej konfrontacji. Tuż za parą

prawników siedzieli ich klienci, którzy nadal nie byli gotowi, by

choćby na siebie spojrzeć.

– Możemy zaczynać? – rzucił ponaglająco Klejn.

– Niezupełnie – odparła Joanna.

– Mamy bowiem propozycję – dokończył Kordian.

Chyłka zrobiła pół kroku do przodu, po czym wskazała siebie

i Zordona.

–  To starcie zasługuje na coś więcej niż ta sala konferencyjna –

oznajmiła, a  potem nabrała tchu. – Po konsultacji z  mecenasem

Oryńskim i  naszymi klientami chcielibyśmy przenieść je na salę

sądową.

Mariusz zmarszczył czoło, podobnie skonsternowane wyrazy

zagościły na twarzach innych zgromadzonych.

–  Pani Brzostowska i  pan Rabant zgodzili się na to, byśmy oboje

pozostali ich reprezentantami – powiedział Kordian, zrównując się

z  Chyłką. – Nie widzą zagrożenia konfliktem interesów i  myślę, że

państwo również nie, bo udowodniliśmy, że jesteśmy w  stanie

w pełni skutecznie bronić naszych klientów.


–  Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy równie dobrze robili to

w sądzie.

–  Dlatego wnosimy o  zakończenie posiedzenia i  tym samym

umożliwienie nam dalszej reprezentacji interesów naszych

mocodawców.

Wspólnicy potrzebowali momentu na konsultację, ostatecznie

jednak to do Klejna należała decyzja.

Kalkulacja nie mogła być dla niego trudna. Z  punktu widzenia

kancelarii była to typowa sytuacja win–win. Oboje klientów się

zgodziło. Przegrana jednego dla Żelaznego & McVaya i tak oznaczała

wygraną drugiego. A  medialny szum związany ze starciem

małżeństwa prawników będzie promocją nie do przecenienia.

W dodatku Klejn miał szansę wbić zawodowy klin między jedno

a drugie.

Decyzja mogła być tylko jedna.

A Chyłka i Kordian mieli wejść na kurs kolizyjny.


9
 

Salon BMW, ul. Ostrobramska


 

Oryński chodził między samochodami, zaglądał to do jednego, to do

drugiego, sprawdzał kokpit, bagażnik, miejsce na tylnej kanapie

i wszystkie elementy wyposażenia wnętrza.

–  Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał Kormak, trąc kark

tak mocno, jakby próbował zetrzeć coś ze skóry.

Kordian wyłonił się z iks dwójki.

–  Tak – odparł. – Postawię ją przed zakupem dokonanym, innego

wyjścia nie ma. Wiadomo, że musi to być bmw, bo jak przyjadę

czymkolwiek innym, od razu każe mi to zwrócić. Ale jak ją tu

wpuszczę, wybierze za mnie.

Chudzielec milczał.

– Wierz mi, Kormaczysko – dodał Oryński. – Wiem, co robię.

– Dobra, ale…

–  Poza tym wie, że wypuściłem się na łowy samochodowe. Nie

jestem samobójcą, obgadaliśmy to wcześniej.

– Tyle że chodziło mi o proces.

– A, to…

W tym względzie jego początkowa pewność, że robią dobrze,

zdążyła znacznie zmaleć. Kiedy Chyłka rzuciła ten pomysł w  sali

konferencyjnej, wydawał się trafiony. Zażegnywali palący kryzys,

żadne z nich nie traciło sprawy, w dodatku mogli na powrót zająć się

Operacją Usunięcia Klejnotów.

Problem polegał na tym, że Joanna wciąż prowadziła obronę, która

była z  góry skazana na niepowodzenie. Nie miała pojęcia, na jaką

minę nastąpiła. A Kordian nie mógł jej przed nią ostrzec.

– To się dobrze nie skończy – podjął Kormak.

– Daj spokój.

– Jako twój świadek chyba nie mogę.

Oryński westchnął i  zamknął drzwi kompaktowego SUV-a. Nie

miał zamiaru zbliżać się nadto stylistycznie do Chyłki, będzie musiał


wybrać model z innego segmentu. Może któryś z gran coupé?

– Sprowadzicie na siebie monstrualne gówno – skwitował Kormak.

– Bez obaw.

–  Znam was – nie poddawał się szczypior. – I  wiem, do czego

jesteście zdolni. Jak tylko zaczniecie w  siebie walić, żadne nie

przestanie, dopóki nie zobaczy przeciwnika na deskach. A  wtedy

może być już za późno, żeby…

Kormak urwał, kiedy Oryński położył dłonie na jego ramionach

i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Spokojnie – rzucił.

–  Spokojny to będę, jak któreś z  was zrezygnuje. Co wam tak

zależy na jednym czy drugim? Oboje mają niepoheblowane pod

strzechami.

– Nie zależy nam na klientach – odparł Kordian. – Przynajmniej nie

tak, jak na sobie.

– To o co chodzi?

–  O to, że jak jedno zrezygnuje, drugie będzie o  tym pamiętało do

końca życia.

Kormak wypuścił ze świstem powietrze, nie odzywając się. Nagle

zerknął w  bok i  jego ramiona lekko drgnęły, dzięki czemu Oryński

uzmysłowił sobie, że przygląda się im jeden z  przedstawicieli

handlowych.

Obaj cicho odchrząknęli, jakby zastano ich w  dość dwuznacznej

sytuacji.

– Oboje z Anką lubicie pralinowe merci, nie?

– No.

–  Więc wyobraź sobie, że oddaje ci swoje, ostatnie w  pudełku.

Bierzesz czy nie?

– Oczywiście, że nie.

–  Właśnie – odparł Kordian i  lekko rozłożył ręce. – A  w  tym

wypadku druga strona nie mogłaby odmówić, bo wydarzyłoby się to

bez jej wiedzy. Dajmy więc na to, że byś zasnął, a  ona wsunęłaby ci

to merci do ust. Obudziłbyś się i  automatycznie je zeżarł. I  już

zawsze byś pamiętał, że ci je oddała. A  ona też by o  tym nie

zapomniała. Może by ci tego nie wypominała, ale gdzieś z tyłu głowy

miałaby świadomość swojego poświęcenia. Ty tym bardziej. Więc


zacząłbyś podejmować inne decyzje, starałbyś się jakoś to

wynagrodzić… Rozpoczęłoby to błędne koło.

Kormak patrzył na niego z ogłupiałym wyrazem twarzy.

–  Stary… – zaczął w  końcu. – Po pierwsze, to absurdalne

porównanie.

– Nie tak bardzo, jeśli wziąć pod uwagę, że macie hopla na punkcie

pralinowych merci.

–  Bo są najlepsze – odburknął chudzielec. – Ale, po drugie,

rozwiązanie jest bardzo proste. Zamiast narażać się na to wszystko,

po prostu poszedłbym po nowe merci.

Oryński zgodził się lekkim ruchem głowy.

–  Tyle że klientów nie sprzedają w  sklepach. I  jeden drugiemu

nierówny.

Zanim Kormak zdążył odpowiedzieć, obaj dostrzegli pracownika

salonu, który wcześniej im się przypatrywał. Teraz stał tuż obok,

z  rękoma złożonymi w  coś, co niemal przypominało

charakterystyczną dla polityków piramidkę.

Najpierw bacznie zlustrował Kormaka, potem na dłużej zawiesił

wzrok na garniturze Oryńskiego. Ciekawe, na ile ci ludzie potrafią

rozszyfrować, jak zasobnym portfelem dysponuje potencjalny

nabywca.

Właściwie powinni szkolić takie umiejętności. Od tego zależy

przecież cała strategia podejścia do klienta.

– Mogę panom w czymś pomóc? – spytał z uśmiechem mężczyzna.

– Szukają panowie samochodu dla siebie?

– Słucham? – odparł Kordian.

– Czy auto będzie wspólne? Czy może tylko dla jednego z panów?

– Wspólne – rzucił szybko rozbawiony Kormak.

Oryński pokręcił głową.

– Tylko dla mnie – sprostował.

Pracownik salonu zerknął na chudzielca i  uśmiechnął się

porozumiewawczo, jakby chciał zakomunikować, że oczywiście, tak

się mówi.

Kormakowi zaś cała sytuacja zdawała się przynosić wiele

satysfakcji.
–  Co mógłby nam pan zaproponować? – odezwał się, jakby

rzeczywiście byli parą. – Co najbardziej do nas pasuje? To znaczy,

przepraszam, oczywiście do stojącego u mojego boku dżentelmena.

– Kormaczysko…

–  Czułości później – odparł szczypior. – Teraz wybierzmy ci

samochód, kochany.

– Dasz sobie spokój?

– Przepraszam. Wiem, że nie jesteś jeszcze gotowy…

– Może dać panom jeszcze chwilę? – spytał szybko sprzedawca.

–  Nie trzeba – odparł Kordian. – Chciałbym rzucić okiem na to, co

macie dostępne od ręki.

Mina pracownika salonu świadczyła, że to doskonały kierunek,

który mógłby obrać ktoś tylko wybitnie zaznajomiony z  rynkiem

motoryzacyjnym.

– Oczywiście – powiedział. – Przejdźmy na zewnątrz, panowie.

Kiedy ruszyli w  stronę drzwi, Kormak usiłował złapać Oryńskiego

za rękę, ale ten przywalił mu na tyle mocno, by była to pierwsza

i ostatnia próba.

– Mają panowie jakieś modele upatrzone? – odezwał się pracownik

salonu.

–  Pan, liczba pojedyncza – skorygował Kordian. – I  właściwie nie.

Jedno jest pewne: to auto musi mieć dobry silnik.

– Jak dobry?

Taki, żeby Chyłka nie suszyła mi głowy, odparł w duchu Oryński.

–  Chyba będziemy musieli celować w  którąś z  wersji M –

powiedział.

Mężczyzna rozejrzał się, zastanawiając przez moment.

– Myśleliśmy o M2 – dorzucił Kormak.

– Bardzo dobry wybór, choć z modelami gotowymi do odbioru może

w tym wypadku być pewien problem. To dość popularny wybór.

Rozmówca przez moment się namyślał. Ewidentnie nie miał na

stanie tego, czego szukali, więc najpewniej zastanawiał się, czy uda

mu się przekonać klientów do rozważenia któregoś z  droższych

modeli.

Stały tutaj em czwórki i  ósemki, za które trzeba było zapłacić od

pół miliona do pełnej bańki. Oryński nie miał zamiaru wydawać tyle
na coś, co służyłoby mu do przemieszczania się. M2 za jakieś

dwieście pięćdziesiąt tysięcy i  tak wydawało mu się absurdalnie

szalonym pomysłem.

Zrobili rundkę po parkingu, ale pracownik salonu wyraźnie

widział, że niczego nie wskóra.

–  Wejdźmy do środka – powiedział. – Sprawdzimy, czy w  innych

salonach nie ma tego, czego panowie poszukują.

Kormak posłał przyjacielowi pełne zadowolenia spojrzenie, a potem

weszli z  powrotem do budynku. Szybko okazało się, że interesujący

Kordiana samochód jest dostępny od ręki w Chorzowie.

Tyle że jako jasnoniebieski metalik, zupełnie nie w jego guście.

Pracownik od razu pomiarkował, że coś jest nie tak.

– Może gotów byłby pan rozważyć inne modele?

– Chętnie.

Zaczął przewijać stronę, a  Kordianowi rzuciło się w  oko jedno

z aut. Od razu wskazał je rozmówcy.

– To zwykła seria 2, choć z pakietem M sport.

– A lakier?

–  Pomarańczowy zachód słońca. Bardzo gustowny, moim zdaniem,

w dodatku idealnie konweniuje z sylwetką auta.

– Biorę.

Mężczyzna spojrzał na niego z  rezerwą, po czym przeniósł wzrok

na Kormaka, jakby to on w tym związku miał być rozsądną stroną.

–  Doskonale – powiedział, kiedy nie usłyszał żadnego sprzeciwu. –

Spójrzmy na specyfikacje techniczne.

Kiedy zaczął rozwodzić się na temat wyposażenia, czasu do setki

i dodatkowych usług, które można wziąć w  tym czy innym pakiecie,

Kordian się wyłączył.

Miał świadomość, że wybrał się na samochodowe łowy tylko po to,

by uniknąć rozmowy z  Chyłką na temat tego, co się stało. Byłaby

obwarowana tak dużą ilością ustawowych mielizn, że właściwie nie

wiedział, jak powinni ją prowadzić.

Nie będą mogli zamienić ani słowa na temat meritum sprawy. Mieli

do dyspozycji jedynie ogólniki – i  należało formułować je tak, by nie

zrobić nic, co mogłoby zaszkodzić ich klientom.


Prędzej czy później musieli jednak skonfrontować się ze

świadomością, że występują przeciwko sobie. Kiedy Kordian

opuszczał salon, wyciągnął telefon, by zadzwonić do Chyłki

i powiedzieć, że zaraz będzie.

– Zastanów się jeszcze – odezwał się Kormak, stając obok.

– Samochód jest okej. Więcej mi nie potrzeba.

Obaj wiedzieli, że nie o  tym mowa. Oryński nabrał tchu, a  potem

obrócił się do przyjaciela.

– Damy radę – zapewnił.

– A nie pamiętasz, co było ostatnio, jak starliście się w sądzie?

– Pamiętam. Ale to były zamierzchłe czasy. I inna sytuacja.

– Ta może przerodzić się w podobną.

– Nie przerodzi się – odparł Kordian.

– Jesteś tego pewien?

–  Tak – powiedział bez wahania, wybierając numer Joanny. – Bo

doskonale wiem, co trzeba zrobić, żeby to miało ręce i nogi.

Chudzielec nie wyglądał na przekonanego, ale Oryński właściwie

nie zamierzał go urabiać. Za jakiś czas zyska pewność, że wszystko

jest w porządku.

– I co? – odezwała się nerwowo Chyłka.

– Dwójka.

– M?

– Nie, ale z pakietem M sport.

Odpowiedziało mu nieco niezadowolone, acz zawierające

akceptację westchnienie.

– Silnik?

– Dwa zero. Dwieście czterdzieści pięć koni.

Przez chwilę na linii trwała cisza, a  Kordian musiał zerknąć na

wyświetlacz, by stwierdzić, czy coś nie przerwało połączenia. Trwał

w lekkiej niepewności, mimo że właściwie Joanna nie zawetowałaby

niczego, co wybrałby w tym miejscu.

– Może być – oznajmiła z pewną ulgą w głosie. – Kolor?

– Pomarańczowy zachód słońca.

– Oczywiście – mruknęła. – Żółtego nie mieli?

– Jakoś im wyszły.

– Trzy- czy pięciodrzwiowy?


–  Trzy – odparł Kordian. – Bombelki będziemy musieli wozić w  iks

piątce.

– Jednego – skorygowała Chyłka. – I nie będziemy go tak nazywać.

–  Dwa. Najpierw chłopczyk, a  po dwóch, trzech latach

dziewczynka.

– Zordon…

– Tak?

– Przy kolejach tego związku to ja za dwa, trzy lata będę w grobie.

– To się jeszcze zobaczy. A gdzie teraz jesteś?

Wydawało mu się, że w tle słyszał dźwięki jakichś rozmów i  szum,

ale były tak ciche, że nie był pewien.

– Siedzę we Flamingu.

Więc też potrzebowała trochę czasu do namysłu, inaczej nie

wylądowałaby sama w  lokalu przy Francuskiej. Zajęła pewnie

miejsce na zewnątrz, stąd te dźwięki.

– Jadłaś już? – spytał Oryński.

– Nie, czekam na ciebie.

– Aha.

–  Więc zapierdalaj, jakbyś właśnie się dowiedział, że wyszedł nowy

tom Harry’ego Pottera.

– Jasne – zapewnił Kordian, a potem skinął na przyjaciela.

Dotarcie z  Ostrobramskiej do serca Saskiej Kępy nie zajęło mu

wiele czasu. Wypatrzył Chyłkę w  ogrodzie, ale nawet gdyby w  jakiś

sposób się zakamuflowała, od razu wiedziałby, do którego stolika się

kierować. Stały na nim dwa kieliszki z tequilą.

– Patrón czy olmeca? – spytał.

– Spróbuj i sam powiedz.

Kordian usiadł przy stoliku na niewielkim białym podeście, upił

łyk i  przez moment trwał ze wzrokiem wbitym w  lampy zawieszone

nad nimi. Każda tequila smakowała dla niego tak samo.

Pora była jednak wczesna, okazja żadna. Chyłka prawdopodobnie

zdecydowała się na tańszą wersję.

– Olmeca – rzucił. – W dodatku nie reposado.

Joanna zmrużyła oczy.

– Pytałeś kelnera po drodze?


–  Nie. Wyczułem, że nie ma tej charakterystycznej dla patróna

nuty delikatnej dębiny. No i  brakuje wanilii na finiszu, a  smak nie

jest tak gładki, więc musi to być plata.

– Pytałeś kelnera.

Oryński zaśmiał się i  podniósł jedną z  kart dań leżących na stole.

Właściwie nie musiał tego robić – wiedział, że nie znajdzie tu wiele

pozycji przeznaczonych dla niego. Chyłka za to miała w  czym

wybierać – od żeberek, przez szpik, aż po polędwicę.

– Nie marszcz się jak Iron lub Maiden w kąpieli – odezwała się.

– Nie marszczę się.

– Marszczysz.

Tylko na moment uniósł wzrok znad menu.

– Jest tu tyle samo ryb, co mięs – zauważyła.

– Ale ja nie lubię troci ani okoni.

–  To weź, kurwa, kalmary – odparła Chyłka. – Albo te wegańskie

penisy.

– Panisse.

– Przecież mówię.

– To jest znane francuskie danie z mąki z ciecie…

– Wygląda jak ułożone na sobie penisy. I tak też się nazywa.

Kordian przesunął spojrzeniem po naturalnej osłonie z liści ponad

nimi, która praktycznie wszystkim na zewnątrz zapewniała cień. Po

ulicy obok przemknęło jakieś auto, a  jemu przez głowę przebiegła

myśl, że powinien celebrować takie momenty. W  najbliższym czasie

wszelkie sprzeczki, które będą odbywać, mogą nie mieć tak

pieszczotliwego charakteru.

– Dziabnę pizzę – oznajmił.

Joanna złowiła wzrokiem kelnera, a  potem jakąś przemożną siłą

niemal natychmiast go przyciągnęła.

–  Dla mnie będzie polędwica wołowa Rossini – oznajmiła. – A  dla

tego tutaj ślimaki z masłem.

– Niezupełnie. Dla mnie pizza, ymm…

Dopiero teraz zerknął na to, co znajdowało się na innej karcie.

– Vegana – wyręczyła go Joanna.

Zgodził się krótkim skinieniem głowy, bo właściwie najczęściej na

nią padało.
– I czas na wielką dolewkę – dodała, po czym opróżniła kieliszek.

Kelner zapewnił, że już przynosi, a  potem się oddalił. Chyłka

i Oryński spojrzeli na siebie w sposób, który zwiastował, że oboje są

gotowi zmierzyć się z  tym, nad czym samodzielnie głowili się od

momentu, kiedy opuścili kancelarię.

– Dobra, Zordon – zaczęła Joanna. – Musimy ustalić zasady gry.

– Pewnie.

– Żadnych forów, ale też żadnych świń.

– Tyle jest jasne.

–  Żadnego zatajania materiału dowodowego do ostatniej chwili

i krzywych usprawiedliwień.

Oryński pokiwał głową.

– Albo robimy to fair play, albo wcale.

– Wiadomo – przyznał.

– W domu w ogóle o sprawie nie gadamy – kontynuowała Chyłka. –

Nie ma co zaczynać tematu, bo cokolwiek powiemy, może podpaść

pod złamanie tajemnicy adwokackiej albo dać drugiej stronie jakąś

przewagę.

–  Pełna zgoda – odparł Kordian, odstawiając kieliszek. –

Oddzielamy jedno od drugiego grubą czerwoną linią. Jak tylko

wchodzimy do domu, temat nie istnieje.

– Nie, nie. Trzeba tę granicę wyznaczyć wcześniej.

– Okej. Gdzie?

–  Jak wjeżdżamy na Saską Kępę, nie gadamy o  tym. Kto się

odezwie w  temacie albo choćby blisko niego, ten nosi chrust przez

całą zimę.

– W porządku – powiedział Oryński, ściągając marynarkę. Zarzucił

ją na oparcie krzesła. – Co jeszcze?

Joanna przysunęła się do stołu i popatrzyła mu prosto w oczy.

–  Przede wszystkim nie damy temu nas podzielić – oznajmiła. –

Jasne?

– Jak Syriusz.

– Co?

– Najjaśniejsza gwiazda na nocnym niebie.

Chyłka machnęła ręką, nie odrywając oczu od Kordiana.


–  I zakład pozostaje w  mocy – dorzuciła. – Ten, kto wygrywa,

wybiera imię.

– Lub imiona.

–  Dwójka wchodzi w  grę, tylko jeśli ty będziesz nosił jedno, a  ja

drugie – odparła stanowczo Joanna. – Rozumiemy się?

– Ponegocjujemy.

Chyłka wyraźnie nie miała zamiaru tego robić. Rozejrzała się

ukradkowo po ogrodzie, jakby spodziewała się, że ktoś im się

przysłuchuje, a potem pochyliła się lekko nad stołem.

– Druga sprawa – oznajmiła. – Zaczynamy akcję kastracji.

– Już?

–  Nie ma czasu do stracenia, Zordon. Jak dobrze pójdzie,

uprzątniemy dwa gówna jednym pociągnięciem miotły.

Kordian docenił ten nieznany mu wcześniej frazeologizm lekkim

uśmiechem.

– A wybraliśmy już Kastratora?

– Tak.

– To chyba zapomniałaś to ze mną przedyskutować.

–  Bo nie ma czego – odparła stanowczo Joanna, a  potem sięgnęła

do torby przewieszonej przez oparcie krzesła. Wyciągnęła z  niej

tekturową teczkę i rzuciła na stół. – Patrz.

Oryński otworzył ją i  znalazł tam pojedynczą kartkę A4

z  przypiętym do niej zdjęciem. Ściągnął spinacz i  przesunął

wzrokiem po tekście. Było to ni mniej, ni więcej, tylko oględne CV.

Zdjęcie zaś przedstawiało ewidentnie zmęczonego życiem, zapitego

i zarośniętego mężczyznę.

– Wygląda idealnie – odezwała się Chyłka.

Kordian musiał się z nią zgodzić.

– Gdzie go znalazłaś?

– W izbie lordów przy Kolskiej.

– Nie będzie żadnych śladów świadczących o tym, że…

– Żadnych – ucięła.

Oryński nie był tego taki pewien. I  nie miał zamiaru odpuszczać,

dopóki tej pewności nie uzyska.

–  Wykorzystałaś jakąś przysługę albo starą znajomość w  tej izbie

wytrzeźwień?
Joanna uniosła brwi, jakby właśnie cisnął w  nią kawałkiem

wegańskiego odpowiednika mięsa.

–  Zordon – powiedziała. – Wiem, że za ciebie wyszłam, ale to nie

powód, żeby brać mnie za idiotkę.

– Znaczy…

–  Znaczy uruchomiłam Kormaka. Wyciągnął te dane z  ich

systemu, który podobno nie był zbyt dobrze zabezpieczony.

Oryński utkwił wzrok w mężczyźnie.

– Bezdomny? – spytał.

– Masz wszystko na wykazie.

„Imię i nazwisko: Marian Ładziak.

Data urodzenia: nieznana. Brak dokumentu tożsamości.

Adres zamieszkania: brak.

Powód zatrzymania: zatrzymany spał na przystanku,

w wydychanym powietrzu dwa promile”.

Wyglądało na to, że faktycznie mieli swojego człowieka. Chirurga,

który miał przeprowadzić Operację Usunięcia Klejnotów.

Warstwa brudu na jego twarzy świadczyła o  tym, że tułał się po

ulicach od dłuższego czasu. Dokumenty dowodziły, że od czasu do

czasu trafiał na izbę wytrzeźwień, kilkakrotnie był w  przytułku.

Nigdy jednak nie zabawił tam długo.

– Wiemy, gdzie go szukać? – zapytał Kordian.

– Chyba tak.

– Znaczy?

Chyłka zwlekała z  odpowiedzią, bo podszedł do nich kelner

z  zamówionymi daniami. Absolutne kluczowe było, by nikt

postronny nie usłyszał ani słowa o  planowanej akcji. Nie mogli też

wynająć żadnego człowieka, by ten szukał Mariana Ładziaka.

Musieli zająć się tym sami, bo nawet mały, pojedynczy ślad

pogrzebałby nie tylko plan, ale też ich kariery.

–  Sytuacja wygląda tak, że gościa zawinęli za spanie pod wiatą

autobusową przy Wiatracznej – powiedziała Joanna, patrząc

z zadowoleniem na swój talerz.

– Mhm.

– Policjantom powiedział, że wracał ze skupu złomu przy Igańskiej.

Kordian zerknął na pojedynczą kartkę A4 w teczce.


–  Nie wydrukowałam tego – wyjaśniła Joanna. – Ale w  notatce

służbowej krawężniki podkreślają, że facet był już zatrzymywany

w  okolicy. Miał sypiać też pod Żabką na Krypskiej. I  to tam

najczęściej go zgarniali.

– Więc Krypska na Pradze.

–  Zgadza się – powiedziała Chyłka, krojąc tak duży kawał mięcha,

jakiego Kordian nie zdołałby pochłonąć na dwa kęsy. – Zasadzimy się

tam na niego i będziemy czekać.

– I co potem?

– Nic – odparła z pełnymi ustami. – Zidentyfikujemy go, załatwimy,

co trzeba, i wyślesz tam Sebixa.

Kordian poczuł, że serce zabiło mu szybciej. Plan był tak szalony,

ale zarazem tak skrupulatnie ukuty, że w  gruncie rzeczy wydawał

się możliwy do realizacji.

Zajął się niespiesznie swoją pizzą, rozważając, gdzie ich to

wszystko zaprowadzi. Było kilka niebezpiecznych zaułków, w  które

nieopatrznie mogli trafić, ale jeśli się powiedzie…

– Wyczaimy, gdzie najczęściej można go spotkać – dodała Chyłka. –

Ja będę go obserwowała, ty wyślesz młodego Klejna. Zgramy to tak,

żeby znalazł go bez trudu.

– Okej.

–  No – skwitowała z  zadowoleniem. – To wcinaj tę pizzę i  idziemy

odpierdalać tarło.

Oryński niemal się zakrztusił.

– Uwielbiam, kiedy robisz się taka romantyczna.

Chyłka posłała mu spojrzenie spode łba.

– Szamaj – poradziła, wskazując pizzę widelcem.

Zrobił, jak poleciła, starając się przynajmniej częściowo dotrzymać

jej tempa. Przychodziło mu to z  trudem, jako że Joanna zwyczajowo

pochłaniała wszystko tak, jakby nie wymagało przeżuwania.

Wieczorem, przy dobrej muzyce, pili wino i  kochali się tak, jakby

nie wisiały nad nimi żadne ciemne chmury.

Temat zbliżającego się postępowania sądowego właściwie się nie

pojawiał. Przez kolejne tygodnie pracowali wyłącznie w  Skylight, nie

przynosząc do domu niczego, co wiązałoby się ze sprawami

zawodowymi.
Kordian wciąż bił się z  myślami i  poczuciem winy za to, że ma

więcej informacji niż Chyłka. Informacji, które stawiały sprawę

Rabant versus Brzostowska w całkowicie nowym świetle.

Nie mógł ich wyjawić. Gdyby to zrobił, zasadniczo pogrążyłby swoją

klientkę, a  to aż nadmiernie wyczerpywałoby znamiona działania

wbrew zasadom i przepisom.

Jakimś cudem udało mu się jednak odsuwać od siebie

świadomość, że chodzi z  asem w  rękawie. A  im więcej czasu mijało,

tym bardziej utrwalało się rozgraniczenie między pracą a  domem

i  tym łatwiej było Kordianowi jakoś pogodzić się z  gigantyczną

przewagą, jaką miał.

Kiedy pewnego dnia rozległ się dzwonek jego telefonu w  biurze,

a on zobaczył na ekranie, że dzwoni Chyłka, zawahał się. Od tygodni

nie kontaktowali się ze sobą, kiedy byli  w pracy. Nawet przyjeżdżali

osobno.

Joanna mogła dzwonić tylko w jednym celu.

–  Jestem na Krypskiej – oznajmiła. – Marian Kastrator stoi pod

Żabką.

– Uruchamiać Sebastiana?

– Natychmiast.

– Okej. Zostań na linii.

Oryński otworzył drzwi, szybko zatrzymał jednego z  młodszych

prawników i  polecił mu przyprowadzić Sebastiana Klejna. Aplikant

zjawił się dość szybko, jakby tylko czekał na wezwanie.

Kordian nie miał mu wiele do powiedzenia. Chodziło jedynie

o dostarczenie komuś koperty z ważnymi dokumentami.

–  Tylko tak, żeby nikt nie widział – zaznaczył. – Teoretycznie te

rzeczy w ogóle nie powinny krążyć niezabezpieczone. Jasne?

Sebastian lekko skinął głową. O  nic nie pytał, bo realny obieg

dokumentów w  kancelarii bynajmniej nie był obwarowany tymi

wszystkimi obostrzeniami, które widniały na papierze. A  aplikanci

często byli proszeni o to, by robić za kurierów.

Młody Klejn wyszedł z  dokumentami pod pachą, a  niecałe pół

godziny później Chyłka zaraportowała, że zjawił się we wskazanym

miejscu i zaczął wypatrywać osoby, którą opisał mu Kordian.

– Idzie do niego – oznajmiła Joanna.


– I? Wygląda, jakby coś podejrzewał?

–  Oczywiście, że coś podejrzewa, Zordon. Kazałeś mu przekazać

jakieś ściśle tajne materiały komuś, kto wygląda jak żul pod

sklepem.

Oryński lekko się uśmiechnął. Nie zająknął się słowem na temat

tego człowieka, niczego nie tłumaczył. To samo w  sobie pewnie

kazało aplikantowi sądzić, że chodzi o jakiegoś tajniaka.

– Daje mu kopertę – oznajmiła Chyłka.

– I? Jak wygląda Ładziak?

– Idealnie.

– To znaczy?

–  Jakby był tak porobiony, że nie ogarnia, dlaczego chłopak

w drogim garniturze coś mu wręcza.

Kordian odetchnął w duchu. Był to jeden z  kluczowych elementów

planu – gdyby Marian był trzeźwy i  zaczął się buntować, mieliby

gigantyczny problem.

– Dobra – dodała Joanna. – Sebix się ewakuuje, ewidentnie okolica

mu nie odpowiada.

– A Marian?

– Chyba jeszcze nie dotarło do niego, że coś dostał.

Nie szkodzi, skwitował w  duchu Oryński. Wystarczy, że otworzy

kopertę, a  potem wszystko wejdzie na dobre tory. Nie będzie już

odwrotu.

Czekał w  napięciu, niepewny, co zrobiłby na miejscu pijanego

bezdomnego gościa, który właśnie odkrył, że ma w  ręku jakieś

dokumenty.

– I? – rzucił nerwowo.

–  Nic nie da, jak będziesz tak dopytywał. Oprócz tego, że mnie

wkurwisz.

– Ciebie się nie da wkurwić.

– Co proszę?

– Tak samo jak morza nie da się zrobić mokrym.

Chyłka parsknęła cicho, a Kordian starał się skupić na wszystkim,

tylko nie na wizualizowaniu sobie sytuacji, która rozgrywała się pod

sklepem.

W końcu usłyszał to, na co czekał.


– Otworzył – oznajmiła Joanna.

Oboje natychmiast odetchnęli. Wystarczy, że przeczyta kartkę,

i  będą mieli w  garści zarówno jego, jak i  pozostałych niczego

nieświadomych uczestników tej gry.

– Czyta?

– Czyta – odparła Chyłka. – Mamy go, Zordon.

A więc przynajmniej na jednym froncie wszystko szło tak, jak

powinno.

Drugi okazał się jednak dla Oryńskiego bardziej skomplikowany.

Zrozumiał to w dniu, kiedy wyjechali z  domu dwoma samochodami,

praktycznie nie zamieniwszy słowa na parkingu.

Zaraz potem mieli zetrzeć się w sali sądowej.


10
 

Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia,

ul. Marszałkowska
 

Gmach nie był tak siermiężny jak w przypadku okręgówki, właściwie

przywodził na myśl jeden z  wielu biurowców powstałych

w  schyłkowym okresie PRL-u. Zwano go żyletkowcem, od

charakterystycznych okien – w  latach czterdziestych mieściło się

w  nim ministerstwo hutnictwa, a  to pierwotne przeznaczenie sporo

mówiło o  stylu architektonicznym, w  którym został wzniesiony.

Joanna nie pamiętała, kiedy była tu ostatnim razem – ale wydawało

jej się, że o miejsce parkingowe było wówczas nieco łatwiej.

Teraz musiała krążyć między Wspólną, Żurawią i  Nowogrodzką,

zanim w  końcu zrezygnowała z  dalszego polowania i  wjechała na

piętrowy parking Novotelu w pobliżu wejścia do sądu.

Ledwo znalazła wolne miejsce, zaklęła w  duchu. Tuż obok właśnie

parkował Kordian, a  ona liczyła na to, że trafią na siebie dopiero

w sądzie.

Od rana oboje zachowywali się co najmniej dziwacznie – zupełnie

jakby obawiali się, że nadmierna czułość w  domu poskutkuje zbyt

łagodnym podejściem w  sali rozpraw. Szczęśliwie nie musieli o  tym

gadać, jedno i drugie znało powód tej nagłej rezerwy.

Wyszli z aut i spojrzeli na siebie niepewnie.

– Śledziłaś mnie – odezwał się Oryński.

Joanna rozłożyła ręce.

– Tylko dlatego, że o to nietrudno – odparła. – Mandaryna rzuca się

w oczy z kilometra.

– Możemy tak o niej nie mówić?

– Nie.

– Chyłka…

– To nie jest pomarańcz, tylko kolor mandarynkowy.

–  Co nie zmienia faktu, że nie chcę, żeby mój samochód nazywał

się Mandaryna.
– To masz problem, bo właśnie tak się nazywa.

Kordian powiódł bezradnie wzrokiem po parkingu. W  końcu wyjął

z auta neseser, a potem machnął ręką.

– Wrócimy do tego – odezwał się.

– Bynajmniej.

– Na sali sądowej też będziesz taka uparta?

– Bardziej.

Uśmiechnęli się do siebie, ale niemal natychmiast miny im zrzedły.

Właśnie tego chcieli uniknąć, jakby z  jakiegoś powodu spoufalanie

się przed pierwszą rozprawą naprawdę godziło w  zasady etyki

adwokackiej.

W istocie zaś ludzie występujący przeciwko sobie w  sądach

niejednokrotnie się znali. Imprezowali razem, grali w  nogę czy

w  tenisa. Zdarzało się, że robili to nie tylko adwokat z  adwokatem,

ale też uczestnicy postępowania z sędziami.

Chyłka i  Kordian mieli jednak świadomość, że są na świeczniku.

Przyglądały im się nie tylko media i Okręgowa Rada Adwokacka, ale

także wszyscy w firmie. A jeśli chcieli wykosić z niej Klejna, należało

zadbać o odpowiednią renomę.

Kiedy podeszli pod wejście do sądu, Joanna dostrzegła

Brzostowską siedzącą na schodkach. Tuż przy niej stali

dziennikarze, kawałek dalej paparazzi. Nie rozmawiała z  nikim,

wpatrywała się w jakiś punkt w oddali.

– Twoja klientka już zaczęła robić cyrk – mruknęła Chyłka.

Oryński cicho zaklął, dotknął delikatnie dłoni Joanny, jakby chciał

ją w ten sposób pożegnać, a potem przyspieszył kroku.

Wprowadził Judytę do środka, zostawiając reporterów i  fotografów

na zewnątrz. Ci skupili się na zbliżającej się prawniczce, ale kiedy

zobaczyli, że jest tu sama, ich entuzjazm zmalał.

Chyłka wyciągnęła telefon i wybrała numer Rabanta.

– Już prawie jestem – odezwał się.

–  To się pospiesz. Spóźnienia są tu równie mile widziane, jak

konferencje prezesa Narodowego Banku Polskiego w  oczach

obywateli.

– Jadę, jadę.
Joanna rozejrzała się, ale nigdzie nie dostrzegła zbliżającego się

samochodu. Po prawdzie nie wiedziała, czym Paweł ma zamiar tutaj

dotrzeć. Kiedy przygotowywała go do procesu, dała mu jasno do

zrozumienia, że pod żadnym pozorem nie może zjawić się w  jednym

ze swoich sportowych aut. Byłby to marketingowy strzał w  stopę –

a  to, co pisała prasa, było w  przypadku tego procesu nie do

przecenienia.

– Miejsca pod sądem raczej nie znajdziesz – odezwała się. – Zostaw

auto w…

– Jadę uberem.

Prawie idealnie, skwitowała w  duchu Chyłka. Minimalnie lepszym

wyborem byłaby taksówka.

Po chwili tuż pod budynkiem sądu pojawił się czarny mercedes

klasy S, za którego kółkiem siedział kierowca sprawiający wrażenie,

jakby próbował dostać się na okładkę magazynu przedstawiającego

najnowsze trendy stylu smart casual.

Uwaga wszystkich natychmiast zwróciła się ku mężczyźnie, który

otworzył tylne drzwi auta.

– Panie Pawle! – krzyknął ktoś.

Tyle wystarczyło, by rozpętało się prawdziwe pandemonium.

Wszyscy natychmiast ruszyli w  kierunku aktora, podnosząc

mikrofony, aparaty i  telefony komórkowe. Ludzie zaczęli się

przekrzykiwać, zabiegając o  choć sekundową uwagę Rabanta. Ten

uśmiechał się szeroko i  unosił dłonie w  geście świadczącym o  tym,

że bardzo chciałby poświęcić wszystkim chwilę, ale niestety czas go

nagli.

– Ja pierdolę… – syknęła przez niemal zaciśnięte usta Joanna.

Najpierw luksusowe auto z  szoferem wyglądającym jak Daniel

Craig na wakacjach, teraz to. Najwyraźniej to nie Judyta miała

odstawić tu największą szopkę.

Chyłka starała się jakoś powstrzymać tłum, ale była na przegranej

pozycji. Ściana z  ludzi skutecznie uniemożliwiała jej dotarcie do

klienta, a  on nie potrafił się przez nią przebić. Unosił rękę i  patrzył

na Joannę, jakby dzięki temu mógł utorować sobie drogę.

Przeszło jej przez myśl, że zaraz będzie musiała poprosić o  pomoc

sądową ochronę. Na niewiele się to zda. Jeśli sytuacja była tu


podobna jak w  sądach okręgowych, okres przydatności do spożycia

w  przypadku ochroniarzy upłynął już jakiś czas temu. Choć

oczywiście zdarzały się wyjątki.

Co za cyrk, skwitowała w  duchu. Po minucie czy dwóch była już

bliska zawnioskowania o  eskortę policyjną, Rabantowi w  końcu

udało się jednak przebić. Kosztowało go to tylko kilka selfiaków, parę

min dla paparazzi i dwie, trzy wypowiedzi dla mediów.

Wszystko to nie służyło sprawie.

Kiedy w  końcu weszli do gmachu sądu, prawniczka głośno

odetchnęła.

– Nieźle – ocenił Paweł.

Joanna zgromiła go wzrokiem z  taką natarczywością, że odniosła

wrażenie, jakby momentalnie się skurczył.

– Co ty odpierdalasz?

– Co?

–  Nie mogłeś wziąć normalnego ubera? I  kierowcy, który bardziej

przypomina gościa z Parasite niż z Transportera?

Rabant uniósł brwi, jakby było to wybitnie idiotyczne pytanie.

–  Nie będę jeździł czymś, gdzie przed momentem siedział plebs –

oznajmił bez cienia wstydu.

Chyłka zamknęła oczy.

– Kyrie eleison – szepnęła.

– Co mówisz?

– Żebyś następnym razem włożył ryj w kaleson. Chodź.

Paweł nie skomentował, a  Joanna ruszyła przed siebie. Czuła się

tu nieswojo, wolałaby znaleźć się w  znajomych korytarzach sądu

okręgowego. Zatrzymała się przed wykazem sal i  zaczęła szukać tej,

w  której zgodnie z  wokandą za moment miała rozpocząć się

rozprawa.

Kiedy dotarła z  Rabantem na miejsce, drzwi były jeszcze

zamknięte. A tuż przed nimi stali Kordian i Brzostowska.

–  Od teraz odzywasz się tylko na sali sądowej – rzuciła Joanna do

swojego klienta. – I  tylko kiedy ja dam ci na to wyraźne

przyzwolenie. Jasne?

– Oczywiście.
Chyłka posłała mu krótkie spojrzenie, zbliżając się do Oryńskiego

i Judyty.

–  Jeśli chlapniesz cokolwiek przed procesem, choćby wydawało ci

się neutralne lub nawet korzystne dla ciebie, Zordon wykorzysta to

potem przeciwko tobie na sali sądowej.

– Rozumiem.

–  Nic nie rozumiesz, tylko potakujesz jak automat – odparła przez

zęby Joanna i zatrzymała swojego klienta, łapiąc go za ramię. – A na

szali jest twoja przyszłość, Rabant. Jeśli przegramy tę sprawę,

przepadnie nie tylko ta jedna rola, ale i cała kariera. W oczach opinii

publicznej będziesz skończony.

– Ale mówiłaś…

–  Mówiłam, że mamy wygraną w  kieszeni, jeśli chodzi o  zabójstwo

– ucięła Chyłka. – Ale nie zapominaj o  innych paszkwilach Judyty.

Jeśli sędzia nie przypierdoli jej porządnego wyroku, będziesz

postrzegany jako jeden z  tych skurwieli, którzy znęcają się nad

swoimi partnerkami. Daleko na takim wózku nie zajedziesz.

Paweł zerknął w kierunku Kordiana i Brzostowskiej, unikał jednak

nawiązania z nimi bezpośredniego kontaktu wzrokowego.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

–  To zdaj sobie jeszcze lepiej – poradziła Joanna. – Bo w  tej chwili

narobiłeś sobie problemów tym swoim wejściem.

Prawniczka zarzuciła lekko głową w  kierunku dwójki stojących

przy drzwiach osób.

–  Judyta zjawiła się tu pewnie piechtolotem, a  potem

melancholijnie przycupnęła na murku przy schodach, sprawiając

wrażenie bidulki, która ma przeciwko sobie nie tylko ludzi

z  showbiznesu, ale w  ogóle cały świat. A  ty wjechałeś tam, jakbyś

chciał to potwierdzić wszem wobec.

Rabant nabrał głęboko tchu, a  Joanna nie miała pojęcia, czy

przemówiła mu do rozsądku. Lata znajdowania się na szczycie

sprawiły, że jego pewność siebie już nie tylko ocierała się

o arogancję, ale też silnie w niej zakorzeniła.

Musiał się tego wyzbyć, jeśli chciał osiągnąć pełny sukces

w sądzie. Optyka będzie miała kluczowe znaczenie.

– W porządku – odezwał się. – Od teraz nic bez twojej wiedzy.


– Nic – podkreśliła Chyłka i zbliżyła się o krok. – Dzwonisz do mnie

nawet na zakupach.

– Okej.

–  I konsultujesz się nawet przed ściągnięciem z  półki sklepowej

srajtaśmy.

– Co?

–  Od dzisiaj nie używasz ani pięcio-, ani czterowarstwowej –

postanowiła. – Bierzesz trzywarstwową max.

– To chyba nie…

–  Wszystko ma znaczenie – rzuciła szybko. – Bo wszystko da się

rozdmuchać, nawet najmniejszą pierdołę.

Poczekała, aż potwierdzi choćby zdawkowym skinieniem, a  potem

ruszyła w  kierunku sali. Początkowo nie planowała tego robić,

zamierzała bowiem skonfrontować się z Zordonem dopiero w środku.

Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że gdyby chodziło o  kogoś

innego, już by tam stała.

I próbowałaby zdobyć nieco gruntu jeszcze przed startem.

Nie mogła pozwolić sobie, by ze względu na ich relację zmieniać

cokolwiek w swoim sposobie działania. Nie jeśli chciała pokonać tego

buraka gruntowego.

Oryński już otwierał usta, z pewnością po to, by zapytać, jak czuje

się przed nadchodzącą porażką, ale ni stąd, ni zowąd uprzedziła go

jego klientka.

–  Niezłe wejście – powiedziała, patrząc na Pawła. – Może udało ci

się zaskarbić sympatię jakiejś jednej trzeciej społeczeństwa, która

zarabia powyżej średniej krajowej. Choć wątpię. Raczej puściłeś oko

do dziesięciu procent wykręcających powyżej siedmiu tysięcy

miesięcznie.

Chyłka wstrzymała oddech, obawiając się reakcji klienta. Ten

jednak nawet nie spojrzał na Judytę.

– Nie masz ochoty pogadać? – zdziwiła się.

– Nie – odpowiedziała za niego Joanna.

–  W sumie się nie dziwię. Rzuciłeś już pod moim adresem

o kilkadziesiąt słów za dużo.

Minął moment, nim przestała świdrować go pełnym złości

spojrzeniem i przeniosła je na Chyłkę.


–  Wiesz, o  czym mówię, nie? Że mnie zajebie, jak tylko pójdę do

mediów. Że zniszczy moją karierę, że zadba o to, by nikt nigdy mnie

nie zatrudnił. Że ani się obejrzę, stracę mieszkanie i środki do życia.

Że…

–  Że jednorożce w  drodze ewolucji stały się końmi, żeby uniknąć

wymarcia?

Brzostowska nieznacznie się uśmiechnęła.

–  Z tych wszystkich teorii ta ostatnia ma największe poparcie

w  rzeczywistości – dodała Joanna. – Bo w  przeciwnym wypadku

ludzkość pewnie polowałaby na nie dopóty, dopóki by nie wyginęły.

– I to mówi ktoś, kto je mięso.

– Pasjami – odparła Chyłka.

– To może powinnaś przestać, jeśli dalej chcesz zajść w ciążę.

Joanna kątem oka dostrzegła, że Oryński drgnął nerwowo.

Właśnie takich sytuacji chcieli za wszelką cenę uniknąć.

–  Podobno nadmierne spożywanie czerwonego mięsa wpływa

negatywnie na płodność. Wprawdzie szczególnie u  mężczyzn, ale

u  kobiet chyba też. A  w  twoim wieku nie powinno się ignorować

takich rzeczy.

–  W każdym wieku za to powinno się ignorować bzyczenie takich

owadów jak ty – odparła Joanna, łapiąc za klamkę.

Miała zamiar zakończyć tę rozmowę tu i  teraz, drzwi były jednak

zamknięte.

–  Najlepiej by było, gdybyś zamroziła swoje komórki jajowe –

poradziła Judyta. – Czytałam ostatnio badania. Siedemdziesiąt

procent kobiet, które zrobiły to przed trzydziestym ósmym rokiem

życia, doczekało się dziecka. Ale u  ciebie szansa dawno przepadła,

prawda?

Kordian już nabierał tchu, ale Chyłka posłała mu ostrzegawcze

spojrzenie.

–  Po prostu się martwię – dodała Brzostowska. – Próbujecie już

dość długo. A tobie lat nie ubywa.

–  Tobie za to ubędzie. Więzienie ma to do siebie, że wyrywa je

z życia.

Judyta ani przez moment nie sprawiała wrażenia, jakby traktowała

wizję grożącej jej kary poważnie. Była trochę zbyt pewna siebie, co
w  połączeniu z  zachowaniem Kordiana utwierdzało Chyłkę

w przekonaniu, że powinna być ostrożna. I gotowa na wszystko.

– Może kontynuujmy tę rozmowę już na sali – odezwał się Oryński.

– Jasne – odparła Brzostowska, obracając się do niego. – Sorry, nie

chciałam…

– W porządku.

Zordon wyglądał, jakby nic się nie stało, ale Joanna potrafiła

wyczytać z  jego mowy ciała wszystko, co było jej potrzebne.

Najchętniej podprowadziłby swoją klientkę do okna, otworzył je

i zaraz potem dokonał aktu defenestracji.

Kiedy odszedł z nią kawałek, Chyłka przez moment miała nadzieję,

że faktycznie to zrobi.

– Coś cię bawi? – rozległ się głos Rabanta.

– Hę?

– Uśmiechasz się.

– Bo wyobrażam sobie defenestrację.

Paweł spojrzał na nią, jakby to określenie miało wiele wspólnego

z defekacją.

–  Od łacińskich słów de i  fenestra – wyjaśniła Joanna. – Chodzi

o wyrzucenie kogoś przez okno.

– To ma swoją nazwę?

–  Nie tylko nazwę, ale i  piękną tradycję – odparła prawniczka

i zmrużyła oczy. – Rzecz pojawia się już w Biblii, a najbardziej znane

są chyba defenestracje praskie i wrocławska.

– Super – rzucił Rabant. – A masz jakiś inny sposób na pokonanie

tej wariatki?

– To się okaże.

Nie na taką odpowiedź liczył, ale bynajmniej nie było to dla Chyłki

nic nowego. Każdy klient miał nadzieję, że tuż przed procesem

usłyszy znacznie bardziej krzepiące słowa.

– Ale jesteś dobrej myśli? – spytał.

–  Co do przyszłości gatunku ludzkiego? Niespecjalnie – odparła. –

Zrobiliśmy się coraz bardziej leniwi w  zdobywaniu pożywienia.

Najpierw porzuciliśmy polowania, potem samodzielne gotowanie,

a  teraz jesteśmy już nawet zbyt rozpuszczeni, żeby zamówić coś

z odbiorem własnym.
Paweł milczał.

– Co do sprawy, mam optymistyczniejsze założenie.

– Mhm…

–  Taka odpowiedź musi ci wystarczyć – dodała szybko Joanna,

słysząc, że ktoś otwiera drzwi do sali. – Przynajmniej do czasu, aż

dowiem się, jakiego asa w rękawie ma mój małż.

W jej tonie nieprzypadkowo zabrzmiała oskarżycielska nuta. Jeśli

Judyta rzeczywiście miała coś mocnego, to Rabant powinien o  tym

wiedzieć. I celowo zatajał to przed swoją obrończynią.

Weszli do sali jako pierwsi, tuż po tym, jak protokolant wywołał

sprawę. Chyłka znów czuła się nieswojo, zajmując miejsce nie po tej

stronie co zawsze. Dyskomfort pogłębił się, kiedy naprzeciwko niej

usiadł Zordon.

Zerknęli na siebie nieco niepewnie, dopiero bowiem w  tym

momencie urealniło się to, że muszą wystąpić przeciwko sobie.

Nieruchome spojrzenia przez chwilę zdawały się wyrażać więcej, niż

dwoje prawników zdążyło powiedzieć na temat tej sytuacji, od kiedy

tylko się rozpoczęła.

Rozprawie przewodniczył młody sędzia – chłopak, który wyglądał,

jakby jego miejsce powinno być jeszcze na studiach. Ilekroć Chyłka

trafiała na taki nowy narybek, boleśnie odczuwała prędkość

upływającego czasu.

Kiedy zaczynała, podobni wiekiem orzekający z  pewnością

przewijali się przez sale sądowe, tyle że nie wzbudzali w  niej wtedy

żadnego zdziwienia. Teraz miała wrażenie, że jest tylko o  krok od

trafienia na kogoś, kto mógłby być jej synem czy córką.

Potrząsnęła lekko głową.

Pieprzona Brzostowska.

–  Otwieram rozprawę przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-

Śródmieścia – odezwał się sędzia.

Rabant nachylił się ku swojej obrończyni.

– Co byś zrobiła na jego miejscu?

– Hm?

– Twojego męża.

Joanna zerknęła na sędziego, który był na tyle pochłonięty

odbębnianiem kolejnych punktów porządku dziennego, że mogła


spokojnie pozwolić sobie na cichą rozmowę z klientem.

–  Wniosłabym wzajemny akt oskarżenia – odparła bez wahania. –

I wedle wszelkiego prawdopodobieństwa tak się stanie.

– Co to takiego?

–  Istotna broń procesowa przy takich sprawach. Prawdę

powiedziawszy, Zordon powinien był zrobić to już dawno, bo

nieprzywracalny termin wygasa, kiedy sąd odczyta oskarżenie, czyli

za moment.

– Więc nie wniosą tego?

– Wniosą. Ja bym tak zrobiła.

– Ale…

–  Zordon czeka do ostatniej chwili, żeby wszystkich zaskoczyć.

Zgłosi to, kiedy sędzia po raz ostatni i  jedyny zapyta, czy są jakieś

wnioski.

Paweł nachylił się jeszcze bardziej, jakby poznawał jakąś sekretną

wiedzę na temat konstrukcji wszechświata.

– Ale o co mnie oskarżą?

– A ja wiem?

– O ten rzekomy gwałt?

Chyłka od razu pokręciła głową.

– Nie – odparła. – Są związani trybem prywatnoskargowym.

Nie miała zamiaru edukować klienta ani przedstawiać mu strategii

procesowej, której spodziewa się po stronie przeciwnej. Rabant trwał

jednak w nerwowym oczekiwaniu na coś więcej.

– Nie mogą oskarżyć cię o coś, co jest ścigane ustawowo.

– To co im zostaje?

–  Parę możliwości – powiedziała ciężko Joanna. – Ja poszłabym

w artykuł dwieście siedemnaście kk.

– Czyli?

– Naruszenie nietykalności cielesnej.

Paweł głośno westchnął, sprawiając, że sędzia w  końcu się nimi

zainteresował. Posłał im krótkie, badawcze spojrzenie, jakby sam nie

mógł zdecydować, czy ich zachowanie urąga powadze tej instytucji.

–  Zanim przejdziemy do odczytania prywatnego aktu oskarżenia…

– powiedział. – Czy są jakieś wnioski?


Chyłka skrzyżowała ręce na piersi i  odchyliwszy głowę, spojrzała

znacząco na Oryńskiego.

– Pani mecenas? – spytał przewodniczący.

Joanna się podniosła.

–  Tak, Wysoki Sądzie. W  imieniu pokrzywdzonego chciałabym

zgłosić wniosek o  wyłączenie zasady jawności rozprawy. Oskarżenia

padły publicznie, szkoda została wyrządzona, a zatem procedowanie

w  trybie niejawności nie może w  żaden sposób zaszkodzić mojemu

klientowi. Przeciwnie, może przynieść dla niego wyłącznie korzyść,

kiedy wykażemy, że w słowach oskarżonej nie ma ani krzty prawdy.

Sędzia przystał na ten wniosek, właściwie nie mając wielkiego

wyboru. Poszkodowany miał prawo domagać się uchylenia tej

zasady, jako że została ustanowiona po to, by go chronić.

Zaraz potem przewodniczący przeniósł wzrok na Oryńskiego.

– Panie mecenasie?

Kordian podniósł się tylko połowicznie.

– Dziękuję – powiedział. – Obrona nie zgłasza żadnych wniosków.

Kiedy siadając, puścił oko do Joanny, zrozumiała, że grubo się

pomyliła.

Mieli coś tak mocnego, że nie musieli bawić się we wzajemne

oskarżenie.
11
 

Sala rozpraw, ul. Marszałkowska


 

Pierwszy świadek został wezwany przez Kordiana – była to około

sześćdziesięcioletnia sąsiadka Judyty, która miała zeznawać na

okoliczność tego, że Rabant pojawiał się u Brzostowskiej dość często

i miał dostęp do mieszkania.

Pytania zaczęła zadawać Chyłka, wykazując właściwie wszystko to,

co powinna. Oryński nie poświęcał wielkiej uwagi odpowiedziom

kobiety, skupiając się na sędzim. Cholera, był młodszy od niego.

Jakie miał doświadczenie? I czy w ogóle jakiekolwiek?

Kordian liczył na to, że trafi im się kobieta, względnie jakiś starszy

mężczyzna, który nie będzie kojarzył najnowszych hitów Rabanta.

Ten chłopak jednak z pewnością się na nich wychował.

Nazywał się Antoni Derwich, skończył prawo na UW, dobrze zdał

egzaminy wstępne, a potem w sposób niewyróżniający się przemknął

przez aplikację prowadzoną przez KSSiP. Egzamin sędziowski zdał

o  tyle, o  ile. W  trakcie asesury nie zabłysnął niczym szczególnym,

mimo to uzyskał aprobatę KRS, a w rezultacie powołanie do zawodu

od prezydenta. Nikt raczej nie przepowiadał mu świetlanej kariery

w judykaturze.

Tymczasem w  sprawach takich jak ta wszystko zależeć będzie

właśnie od niego. Orzekał sam, jednoosobowo. I  miał praktycznie

nieograniczoną władzę.

–  Bardzo męczy panią Izę – odezwała się Brzostowska, wyrywając

Kordiana z zamyślenia.

– Słucham?

Judyta przysunęła się bliżej, a Oryński automatycznie miał ochotę

zwiększyć dystans między nimi. Gdyby tylko mógł, po tej wymianie

zdań na korytarzu sądowym pożegnałby się z  klientką. Najchętniej

rzucając jeszcze na odchodnym kilka cierpkich słów.

– Chyłka – wyjaśniła Brzostowska. – Mocno ją atakuje.


–  Taka jej rola. Gdyby było inaczej, cały ten proces nie miałby

sensu.

– Ale pani Iza się poci.

– Spoci się jeszcze bardziej – odparł pod nosem Oryński.

– Nie możesz czegoś zrobić?

– Oprócz podania jej chusteczki? Nie.

Judyta spojrzała na niego z pretensją, może nawet podejrzliwością,

zupełnie jakby chciała zasugerować, że sympatyzuje ze stroną

przeciwną.

–  Jeśli Chyłka wyjdzie poza zakres sprawy albo złamie jakieś

zasady postępowania karnego, sędzia ją upomni. Ja nie mam nic do

gadania.

– Jasne.

Kordian powstrzymał bezsilne westchnięcie i skupił się na tym, co

usiłowała osiągnąć Joanna.

Patrzyła na świadkinię jak na potencjalną ofiarę, a  kobieta

rzeczywiście w  dość zastraszającym tempie pozbywała się wody

z organizmu przez pory w skórze.

– Więc widywała pani mojego klienta jak często? – spytała.

– Ja… naprawdę nie wiem.

–  Raz na tydzień? Na miesiąc? Na trzy tygodnie? Raz na cztery

dni?

– Trudno mi tak po prostu…

– Mniej więcej.

Chyłka zerkała kontrolnie na Antoniego Derwicha, ale ten sprawiał

wrażenie, jakby bał się w  ogóle odezwać. Kordian słyszał o  sędziach

w  jego wieku, którzy dzielili i  rządzili na swojej sali sądowej. Ten

zdawał się do nich nie należeć.

Pani Iza tymczasem nie odpowiadała.

– To nie może nam pani powiedzieć niczego konkretnego? – rzuciła

Chyłka.

– Mogę, tylko…

– Tylko pani nie potrafi?

–  Staram się – odparła cicho kobieta. – Ale nie wiem, jak często

bywał. No, znaczy dość często.

– W skali istnienia wszechświata czy w skali miesiąca?


Świadkini otarła czoło.

– Słucham?

–  Zawęźmy chociaż jakoś tę perspektywę – odparła Joanna. – Bo

w  tej chwili równie dobrze moglibyśmy podziękować pani za całe to

tak zwane zeznanie i  poświęcić czas na zastanawianie się, dlaczego

w  ogóle obrona panią wezwała. Myślę, że efektywniej byśmy go

spędzili.

Kobieta z  trudem przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło.

Z  pewnością zdążyła już dziesięciokrotnie pożałować, że zgłosiła się

z jakimikolwiek informacjami.

–  To jak? – dodała Joanna. – Raz na tydzień? Raz na miesiąc?

Może chociaż tyle ustalimy, zanim przejdziemy do tego, kiedy

widziała go pani ostatnim razem?

Kobieta spojrzała na Kordiana w  poszukiwaniu ratunku, a  on

pożałował, że lepiej jej nie przygotował. Formalnie nie miał takiej

możliwości, w  praktyce jednak za pośrednictwem Judyty ustalił

z kobietą wszystko, co merytorycznie istotne.

Żałował tylko, że nie mógł dodać jej nieco otuchy. Musiała

wytrzymać. Jeszcze trochę.

– Kiedyś bywał może nawet codziennie, ale…

– Kiedyś, to znaczy kiedy?

– Cóż…

–  Za zamierzchłych czasów, gdy mój klient był z  pani sąsiadką

niefortunnie związany?

Wciąż zero jakiejkolwiek reakcji u przewodniczącego.

– Dobrze, mniejsza z tym – powiedziała w końcu Joanna, a kobieta

odetchnęła. – Przyjmijmy, że widywała go pani regularnie, ale nie

potrafi powiedzieć, w jakich interwałach. Tak?

– Tak.

Chyłka przechyliła głowę na bok.

– To jakieś pani hobby? – spytała.

– Słucham?

Joanna rozłożyła lekko ręce, manifestując oczywistość swojego

pytania i kierunku, który obrała.

–  Ja codziennie rano wychodzę do pracy, potem wracam, wyłażę

znów na jakieś zakupy, wracam, ewentualnie idę do knajpy, znowu


wracam… Trochę peregrynuję po mojej klatce schodowej, ale nie

potrafiłabym ocenić, że ktoś u kogoś często bywa.

Pani Iza milczała.

– Pasjonuje się pani staniem przy wizjerze czy jak?

– No, nie…

– To może ma pani psa z małym pęcherzem?

– Nie mam.

– Psa w ogóle czy ma pani takiego, który…

–  Wysoki Sądzie – włączył się w  końcu Oryński, obawiając się, że

Chyłka zaraz tak mocno wytrąci tę kobietę z równowagi, że cała jego

linia obrony się posypie.

Antoni Derwich zogniskował spojrzenie na Kordianie.

–  Tak, panie mecenasie? – spytał po chwili, jakby nie rozumiał,

dlaczego Oryński przerwał.

Kordian wstał.

–  Pani mecenas ewidentnie dręczy świadka, stara się wyprowadzić

go z  równowagi, zdeprecjonować wartość jego zeznań i  doprowadzić

do sytuacji, w której…

–  W której wszyscy uświadomimy sobie, że tracimy czas, bo

sytuacja jest jasna – wpadła mu w słowo Joanna.

Oryński znów skierował wzrok na sędziego.

–  W dodatku pani mecenas przerywa. Nie tylko teraz mnie, ale też

wcześniej świadkowi.

Oboje czekali na jakąś reakcję Derwicha, jemu jednak zdawało się

nie spieszyć do podejmowania decyzji.

– Proszę siadać – oznajmił w końcu i spojrzał na Chyłkę. – A panią

mecenas proszę o  większą powściągliwość w  przepytywaniu

świadka.

– Oczywiście, Wysoki Sądzie.

Kordian odniósł wrażenie, że Derwich o  moment za długo

spoglądał na Joannę. Oczywiście. Musiał ją znać, być może czuł się

nieco stremowany w towarzystwie kogoś, na kogo nie spodziewał się

trafić w rejonówce.

Idealnie, mruknął w duchu Oryński.

–  To może nam pani wyjaśnić, skąd ta wiedza o  przepływach

ludzkich na klatce schodowej? – zapytała Joanna.


– Po prostu od czasu do czasu widuję różne osoby.

–  Ale jak to? Drzwi pani otwiera, jak słyszy kroki? Podchodzi do

judasza i zerka, kontroluje?

– Nie wychodzę. Ale czasem patrzę, tak.

– To chyba niewiele pani widzi.

– A różnie to bywa…

– Może na balkonie pani tkwi, jak w tym filmie Łozińskiego? I stąd

tyle wie?

– Nie, raczej nie.

Chyłka wypuściła głośno powietrze i  podrapała się po karku,

zupełnie jakby powoli kończyła jej się energia przewidziana na

przesłuchiwanie tak opornego świadka.

– Czyli łypie pani przez wizjer.

– Tak, czasem patrzę.

– I widzi pani drzwi oskarżonej?

– Nie.

Joanna aż cofnęła głowę, kiedy to usłyszała.

– A jednak w zeznaniach stwierdziła pani, że mój klient miał klucz

– zauważyła. – Skąd taka wiedza, skoro nie widzi pani drzwi i  jak

pani przyznała, nie wychodzi na klatkę?

– Bo słyszałam.

– Co pani słyszała?

– Klucze.

Chyłka zrobiła długą pauzę, w  trakcie której pozwoliła sobie na

prawdziwe tournée wzrokiem po wszystkich, którzy znajdowali się

w sali sądowej.

– Klucze – powtórzyła.

– Tak.

– Słyszała pani klucze? – upewniła się Joanna.

Inny sędzia dawno by zaoponował, ten natomiast wciąż wydawał

się nieświadomy tego, na jak wiele pozwala sobie Chyłka. W  istocie

jednak w  trakcie asesury uczestniczył w  wystarczającej liczbie

rozpraw, by wiedzieć, że dawno powinien to przerwać.

Kordianowi przeszło przez myśl, że ten facet już wydał wyrok.

–  Najpierw zobaczyłam pana Pawła, a  potem usłyszałam klucze.

Nikogo innego wtedy na klatce nie było.


– A mogłaby pani opisać nam dokładnie ten dźwięk?

– Taki… metaliczny.

– Możemy nakłonić panią do próby imitacji tego dźwięku?

– Wysoki Sądzie… – zaoponował jeszcze raz Oryński.

–  Cofam – powiedziała szybko Chyłka, uśmiechając się do niego.

Potem znów wbiła nieruchome spojrzenie w  oczy świadkini. – Czyli

nie widziała pani w ogóle tych kluczy?

– Nie – przyznała pani Iza.

– Czyli mogły to być jakiekolwiek klucze? Albo w ogóle jakiekolwiek

metalowe przedmioty, które wydają podobny dźwięk?

– No… nie.

– Nie?

– Słyszałam, jak wkłada je do zamka i przekręca.

Joanna zagwizdała pod nosem. Spotkało się to jedynie z  nieco

bardziej surowym wzrokiem sędziego.

– Niezły ma pani słuch – oceniła.

– Dziękuję.

– Badała go pani kiedyś? – szepnęła Chyłka na tyle cicho, że nawet

Oryński ledwo ją usłyszał.

– Słucham?

Joanna w  odpowiedzi uniosła wysoko brwi. Wyglądała, jakby od

razu miała zamiar powtórzyć pytanie, mimo to zastygła w bezruchu,

kiedy tylko nabrała powietrza. Trwało to tylko moment, ale

wystarczająco długi.

Odczekała jeszcze chwilę, dając kobiecie szansę, by odpowiedziała.

Ta jednak tego nie zrobiła, co sprawiło, że sędzia musiał

zainterweniować.

– Proszę świadka o odpowiedź.

– Przepraszam, ale…

Pani Iza doskonale wiedziała, na jaką mieliznę wprowadziła ją

Chyłka. Ostatecznie nie mogła jednak wykaraskać się z niej inaczej,

jak robiąc wokół syf.

– Nie dosłyszałam pytania – oznajmiła.

Derwich zerknął na Chyłkę.

– Nie szkodzi, wycofuję – powiedziała. – I dziękuję, nie mam więcej

pytań, Wysoki Sądzie.


Była z  siebie wyraźnie zadowolona, a  Oryński się nie dziwił.

Joanna potrafiła poruszać się w  tej grze, nie tylko jeśli chodziło

o  prawo, ale także retorykę. Takich rzeczy powinno się uczyć na

uniwersytetach – tymczasem z  jakiegoś powodu zapomniano, że

młodzi adepci prawa powinni być zarówno specjalistami z  danej

gałęzi legislacji, jak i świetnymi oratorami.

– Panie mecenasie? – rzucił sędzia do Kordiana.

Ten skinął głową z  poprawnym uśmiechem i  spojrzał na kobietę

stojącą na miejscu dla świadków. Pani Iza otarła czoło i  wyraźnie

odetchnęła, uznając, że najtrudniejsze już za nią. Tak w istocie było.

Teraz wystarczyło, by zrobiła to, po co została wezwana.

–  Przede wszystkim dziękuję za cierpliwość – odezwał się Oryński.

– Z  doświadczenia wiem, że w  kontaktach z  mecenas Chyłką nigdy

jej za mało.

Joanna odchrząknęła i posłała mu krótkie spojrzenie spode łba.

–  Nie będę długo pani zatrzymywać – dodał. – Nie zamierzam też

wnikać w  to, jak często Paweł Rabant odwiedzał moją klientkę, czy

miał klucze ani jaki dźwięk wydawały. To wszystko nieistotne.

Pani Iza oddychała coraz bardziej miarowo i  pot powoli przestawał

się z  niej lać strumieniami. Mimo to na jej bluzce w  okolicach pach

widniały ciemne półokręgi.

Teraz będzie już z górki, zapewnił ją w duchu Kordian.

– Mam tylko jedno pytanie – oznajmił.

– Tak?

–  Otóż chciałbym się dowiedzieć, czy widziała pani Pawła Rabanta

w  sytuacji, która wskazywałaby na to, że ma wiedzę o  ojcostwie

dziecka. Czy przynosił jakieś pluszaki? A  może pomagał w  jakiś

sposób? Kupował pampersy albo jedzenie dla syna?

Kobieta już otwierała usta, ale Oryński nie miał zamiaru pozwolić

jej jeszcze odpowiedzieć. Należało skorzystać z  tego, że sędzia

nieprzesadnie przejmuje się zasadami procesowymi.

– Wie pani, dlaczego pytam?

– Chyba…

–  Bo Paweł Rabant twierdził, iż nie ma żadnej wiedzy o  ojcu

dziecka. Rzekomo nie miał pojęcia, że to on nim jest.


Kobieta pokiwała głową, a  Kordian pozwolił sobie na dłuższą

wymianę spojrzeń z  Chyłką. Znał minę, która gościła na jej twarzy.

Lekko zmrużone oczy i  delikatnie ściągnięte brwi dowodziły, że coś

przeczuwa.

Wiedziała, że coś jej grozi. Nie miała tylko pojęcia co.

– To jak? – wrócił do tematu Oryński. – Widziała pani kiedykolwiek

Pawła Rabanta z czymś, co sugerowałoby, że ma jakikolwiek kontakt

z dzieckiem? Że poczuwa się do odpowiedzialności?

–  Nie – odparła od razu świadkini. – Nie widziałam go z  niczym

takim. Ale nie mogę powiedzieć, że z nikim.

Kordian skrzyżował ręce na stole.

– Może pani rozwinąć?

– Widziałam go z dzieckiem – oznajmiła. – Niósł je na rękach.

Oryński zrobił wszystko, by wyglądać na przynajmniej trochę

zaskoczonego. W  istocie to właśnie o  tym dowiedział się od swojej

klientki niedługo przed tym, jak z Chyłką stanął przed wspólnikami.

– Ciekawe – odparł. – Pamięta pani może, kiedy to było?

– Oczywiście. Jak mogłabym zapomnieć?

Kordian wykonał zachęcający ruch ręką.

– To była ta noc, kiedy ten chłopczyk zginął – oznajmiła.


12
 

ul. Parkingowa, Śródmieście Południowe


 

Chyłka wyprowadziła swojego klienta z  sądu bocznym wyjściem,

a potem pociągnęła go w kierunku Wspólnej. Kiedy upewniła się, że

żaden z dziennikarzy się nie zorientował, przystanęła i rozejrzała się

w  poszukiwaniu dogodnego miejsca, by rozmówić się z  Rabantem.

Nie miała dużego wyboru – ograniczał ich czas, sędzia bowiem

zarządził tylko kwadrans przerwy.

W końcu posadziła go na schodkach pod gmachem ministerstwa.

Byli zasłonięci szpalerem niezbyt okazałych krzewów, które miały

przełamywać śródmiejską betonozę. Sama stanęła tuż przed nim

i spojrzała na niego z góry.

– Co to, kurwa, ma być? – syknęła.

Paweł powiódł wzrokiem na boki, jakby szukał drogi ucieczki.

– Kompletnie cię pojebało? – dodała.

– Ale…

– Na mózg ci padło? Popierdoliło cię do reszty?

– Nic nie zrobiłem – wydusił w odpowiedzi Rabant.

Joanna rozłożyła ręce i  przez moment trwała w  takiej pozie,

patrząc na niego jak na największego kretyna, z jakim w życiu miała

do czynienia.

– Jest naoczny świadek, człowieku – zagrzmiała. – Ktoś, kto widział

cię, jak nocą wynosiłeś to dziecko!

– Wiem, ale…

– Ale co, kurwa? – przerwała mu, pochylając się. – Nie wpadłeś na

to, że trzeba było powiedzieć o czymś takim swojemu obrońcy?

Rabant z trudem przełknął ślinę, a Chyłka wpatrywała się w niego

z  niedowierzaniem. Źle go oceniła? Najwyraźniej. Gdyby był

niewinny, nie miałby oporów, żeby przekazać jej wszystkie

informacje. Szczególnie te, które go pogrążały.

–  Czekaj, bo może nie rozumiesz – dodała. – Wyniosłeś dziecko,

a zaraz potem znaleziono je martwe.


Nie odpowiedział.

–  Jeśli dodamy do siebie te dwa pozornie niezwiązane ze sobą

wydarzenia, to przy wytężonej pracy dochodzeniowo-śledczej

naszych połączonych umysłów być może uda nam się zobaczyć, jak

widzi to sąd.

– Wiem, jak to wygląda.

Aż do teraz miała lichą nadzieję, że zaprzeczy i  w  jakiś sposób

dowiedzie, że kobieta kłamała albo się pomyliła.

Jego reakcja dowodziła, że nie ma sensu na to liczyć.

–  Więc byłeś tam tej nocy? – zapytała Joanna. – Po tym, jak

nawaliłeś się w Ćmie?

– Tak.

– I zabrałeś dziecko?

– Tak.

– No żeż ja pierdolę…

Obróciła się do tyłu, jakby chciała zaczepić któregoś

z przypadkowych przechodniów i poprosić go o pomoc.

– Dlaczego, do chuja wafla, mi o tym nie powiedziałeś?

– Bo wiem, jak to wygląda.

– O, naprawdę?

Paweł poruszył się nerwowo, szukając jakiegoś ułożenia ciała,

które zniwelowałoby przygniatający go dyskomfort.

– Nie zabiłem swojego syna – oznajmił stanowczo.

–  Jezusie na patyku… – jęknęła Chyłka. – To teraz przyznajesz, że

jest twój?

– Tak.

Joanna na moment schowała twarz w  dłoniach, jednocześnie

masując skronie. Momentalnie pomyślała o  wieczorze. O  powrocie

do domu, o  otwarciu butelki tequili i  z  pomocą jej oraz Zordona

zmazaniu z siebie brudu, który właśnie na nią spadał.

Odsunęła tę wizję, świadoma, do czego prowadzą podobne myśli.

Kiedy tylko zaczynała upatrywać w  alkoholu pomocnika w  radzeniu

sobie z problemami, to on stawał się problemem.

– Zrobiłem badania – oznajmił Rabant.

– Kiedy?

– Niedawno.
– I o tym też mi nie powiedziałeś?

– Jak widać.

Miała ochotę zdzielić go po twarzy, a  on najwyraźniej to zauważył,

bo lekko się spiął.

– To też wypadłoby jednoznacznie – dodał szybko.

–  Przed sądem? Owszem. Przede mną? Gówno cię to powinno

interesować. Nie jestem twoją publiką, rozumiesz? Jestem tym, kto

ją kształtuje.

Przekrzywił lekko głowę, a  Joanna nie mogła rozszyfrować, co

obecnie się w niej kłębi.

– Ale żeby to robić, muszę mieć pełną wiedzę. I byłam przekonana,

że to dla ciebie jasne.

– Myślałem, że…

– Że co? Że to nie wyjdzie na jaw?

Skinął głową z nieznacznym zakłopotaniem.

– Ja jebię – skwitowała Chyłka, po czym westchnęła i usiadła obok

niego. – Wy naprawdę myślicie, że jesteście bezkarni.

– Co?

– Gówno – odburknęła.

Tak działali ludzie jego pokroju. Jedni jeździli po pijaku, inni

zmuszali młode dziewczyny do seksu, jeszcze inni nie płacili danin

publicznych lub ukrywali dochody w  jakichś rajach podatkowych.

Uchodziło im na sucho, a  jeśli nawet coś wybijało, to szybko było

zamiatane pod dywan.

Nie tym razem, skwitowała w duchu Joanna.

–  Dobra – rzuciła. – Mamy jakieś dziesięć minut, żeby stworzyć

wiarygodną wersję.

– To trochę mało…

– No trochę tak – syknęła, nie patrząc na niego. – Mów, widział cię

tam ktoś jeszcze?

– Nie wiem.

–  To nie mogłeś się upewnić, skoro już miałeś zamiar popełnić

zabójstwo?

Paweł spojrzał na nią jedynie przelotnie.

– Nie zabiłem swojego syna – oświadczył.


–  Nie. Po prostu wyniosłeś go z  mieszkania, wsadziłeś do wózka,

a  potem pojechałeś w  środku nocy do zamkniętego parku

i zapomniałeś go stamtąd zabrać. Zdarza się.

Rabant zwiesił głowę i się nie odezwał.

–  Zdajesz sobie sprawę, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa

właśnie przegraliśmy? – spytała Joanna.

– Ale… przecież prokuratura…

–  Najwyraźniej nie ma pełnej wiedzy – ucięła Joanna. – Ale

zapewniam cię, że jak tylko dotrze do nich to, co przed momentem

odzordoniło się na sali sądowej, postawią ci zarzuty.

Paweł mocno potarł kark, wciąż wpatrując się w swoje buty.

– Mów – rzuciła Chyłka.

– Co?

– Wszystko. Od początku do końca.

Mieli już niecałe dziesięć minut, ale to musiało wystarczyć. Nie

mogła wrócić do sali z  pustymi rękami, bo Zordon rozniósłby ją

w drobny mak.

Powinna była się tego spodziewać. Wiedziała przecież, że ma coś

mocnego – i  to na tyle, że nie dostrzegała u  niego z  tego powodu

satysfakcji, tylko zakłopotanie i  niemal żal spowodowany tym, że

musi użyć tego przeciwko Joannie.

Wysłuchała do końca swojego klienta, starając się wyciągnąć z jego

wersji zdarzeń coś, co mogłoby odwrócić tę tragiczną sytuację.

Niespecjalnie miała z  czym pracować. Wyjaśnienia Rabanta były

dość spodziewane – i Zordon z pewnością był na nie gotowy. Główny

kłopot sprowadzał się do tego, że były to tylko słowa, niepoparte

żadnymi dowodami.

Chyłka zapatrzyła się na odnowioną fasadę kamienicy naprzeciwko

i  przez chwilę się nie odzywała. Zdawała sobie sprawę, że przerwa

w  rozprawie najprawdopodobniej się skończyła, ale nawet nie

zerknęła na zegarek.

– Nie wyglądasz najlepiej – ocenił Paweł.

Prawniczka się nie odezwała.

– O czym myślisz? – dodał.

–  O tym, czy spam dalej ląduje na mojej pierwszej, założonej

prawie dwadzieścia pięć lat temu skrzynce mailowej.


Rabant zerknął na nią z dezorientacją.

–  A jak ci się, kurwa, wydaje? – ciągnęła pod nosem. – Staram się

ułożyć jakikolwiek choćby hipotetycznie logiczny scenariusz,

w którym byłbyś niewinny.

– Jestem niewinny.

–  Świetnie. Rafał Brzozowski umie śpiewać, Justyna Żyła tańczyć,

a Karolina Pisarek pisać książki.

– Hę?

– Nikt ci w to, kurwa, nie uwierzy – syknęła Chyłka i raptownie się

podniosła. Wsparła się pod boki i powiodła wzrokiem dookoła.

Nie chciała przyznawać się do nawet częściowej porażki. Niełatwo

przychodziło jej choćby wzięcie pod uwagę, że należy się wycofać

i  przegrupować. W  tym wypadku jednak wydawało się, że nie ma

innego wyjścia.

– Słuchaj…

– Nie – uciął od razu Paweł.

Zrozumiał w mig, najwyraźniej sam ton głosu wystarczył.

–  Musisz rozważyć wycofanie tego oskarżenia – powiedziała mimo

to. – Normalnie bym tego nie proponowała, ale…

– Ale co? Przecież to będzie samobójstwo.

–  Niekoniecznie – odparła Joanna. – Tak się składa, że po drugiej

stronie mamy sensownego obrońcę, z którym być może uda nam się

dogadać.

– Jak?

– Niewykluczone, że możemy to jeszcze załatwić ugodą.

Paweł też się podniósł, a potem stanął tuż przed Chyłką.

– A ty na ich miejscu zgodziłabyś się na coś takiego?

Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią.

– Nie – przyznała. – Ale ja to ja.

– Znaczy?

–  Znaczy, że należę do osób, które traktują wyskakujące

notyfikacje w  telefonie jako przypomnienia, że trzeba wyjebać daną

aplikację.

Rabant zmrużył oczy, nie bardzo rozumiejąc.

–  Mam konfrontacyjne podejście do życia – wyjaśniła Joanna. –

Zordon nie.
–  Nawet jeśli… to Judyta się nie zgodzi. Zawzięła się, żeby mnie

zgnoić.

Fakt, trudno było sobie wyobrazić, by tak po prostu przystała na

propozycję. Ale nie było to niemożliwe.

–  Poza tym wyobrażasz sobie, jak to będzie wyglądało? – dodał

Paweł. – Opinia publiczna uzna, że wszystko, co mi zarzucała, to

prawda. Od początku do końca. Cały mój wizerunek zostanie

zbrukany, zmieszany z błotem. Prasa nie zostawi na mnie…

– W tej chwili to twoje najmniejsze zmartwienie.

Wciąż zdawał się nieświadomy tego, jak wielkie widmo problemu

nad nim zawisło.

–  Za zabójstwo grozi ci długa odsiadka – dodała Chyłka. – I  to nie

jest jakaś abstrakcyjna groźba, bo dziś stałeś się głównym

podejrzanym. Dość pewnym, jeślibyś mnie spytał.

Skrzywił się lekko.

–  W takim razie dobrze, że nie pytam – odparł. – I  nie ma mowy

o żadnym wycofaniu się. Nie zabiłem tego dziecka. Nie przyznam się

do czegoś, czego nie zrobiłem. Przeciwnie, wybronię się z  tego

zarzutu, z twoją pomocą czy bez.

– Bez raczej nie.

– Jeśli będę musiał…

–  Zamkniesz japę? – ucięła. – Mam zamiar doprowadzić tę sprawę

do końca. Dobro mojego przyszłego pasożyta jest na szali.

Rabant przez moment wyglądał, jakby miał zamiar dopytać,

ostatecznie jednak zrezygnował.

– Więc żadnej ugody?

Joanna cicho westchnęła.

– Ją w tej chwili powinniśmy traktować jako wygraną – skwitowała

gorzko.

– Nie ma mowy.

– Mówię ci, że musimy chociaż…

–  Nie – uciął od razu. – To będzie przyznanie się do winy. A  ja nic

nie zrobiłem.

Chyłka uniosła błagalnie wzrok, jakby niebiosa mogły rozstąpić się

i zesłać na nią jakieś niespodziewane błogosławieństwo.

– Znajdziemy dowód – dorzucił Paweł.


– Na co?

–  Na to, że nie zabiłem mojego syna. A  wtedy Judyta odpowie nie

tylko za to oskarżenie, ale też wszystkie inne. Nie rozumiesz? Sama

dała nam broń do ręki.

–  Jeśli masz na myśli pukawkę na wodę, to tak. Ale specjalnie

z nią nie poszalejemy.

Pokręcił raptownie głową, jakby nabierał przekonania, że

faktycznie są w stanie wygrać.

–  Jak pójdę na ugodę, potwierdzę wszystko. Że zabiłem to dziecko

i  że znęcałem się nad tą wariatką. A  jak tylko obalimy to pierwsze,

upadnie też i drugie. Wszyscy zobaczą, z kim…

–  Dobra – ucięła Chyłka. – Futurystyczne wizje będziesz snuł, jak

będzie czas. Teraz już go nie mamy.

Rzuciła okiem w kierunku budynku sądu i się zawahała. Ostatnia

próba.

– Jesteś pewien, że nie próbujemy się dogadać? – spytała.

Właściwie chciała, by udzielił twierdzącej odpowiedzi. Z  trudem

zniosłaby dojmujące uczucie porażki, gdyby było inaczej. Nawet jeśli

oznaczałoby to, że zrobiła dla swojego klienta najlepsze, co mogła.

– Jestem pewien – odparł. – Żadnego układania się z psychopatką.

– Okej.

Wraz z  Pawłem spóźnili się nieco, Antoni Derwich wciąż jednak

zdawał się mieć resztki wyrozumiałości w  stosunku do niej. Zresztą

mimo że wszyscy już się stawili, wciąż nie wznawiał posiedzenia.

Kordian skorzystał z  okazji i  podszedł do ławy oskarżenia. Stanął

obok i wsunął ręce do kieszeni, przyjmując dość nonszalancką pozę.

– Czego chcesz, dandysie? – rzuciła Joanna.

– Pogadać.

–  O tym, że każdy pies w  gruncie rzeczy jest albo suką, albo

sukinsynem?

– Hę?

– Takie są fakty. Nic na to nie poradzę.

Oryński potrząsnął głową i rzucił kontrolne spojrzenie na sędziego.

Potem nachylił się nieco nad Chyłką i Rabantem.

–  Fakty są takie, że przegraliście – odezwał się. – I  możecie się

ratować tylko w jeden sposób.


– Niszcząc przeciwnika?

– Próbując się dogadać – odparł cicho Kordian. – Nie rozmawiałem

jeszcze o tym z moją klientką, ale…

– Ale nie musisz – ucięła Joanna. – Nie planujemy żadnej ugody.

Oryński zmarszczył czoło, przyglądając jej się przez chwilę

w milczeniu.

–  Jasne – odparł, uznając, że to taktyka procesowa. – W  takim

razie…

– Mówię poważnie, Zordon.

– Mhm.

–  Nie interesuje nas nic poza całkowitą, niezaprzeczalną

i bezapelacyjną wygraną.

Nabrał głęboko tchu, jakby chciał wygłosić jedną ze swoich

przydługawych przemów na temat tego, że Chyłka wykazuje

tendencje autodestrukcyjne.

–  To chyba będzie musiało pozostać w  sferze marzeń – odparł

jednak tylko.

–  Marzenia to ja mam, zanim pójdę spać. Jak się budzę, są już

planami.

– I co niby planujesz?

– Rozjechać cię jak walec, mój drogi.

Oryński znów odwrócił się do sędziego. Ten sprawiał wrażenie,

jakby zebrał siły witalne niezbędne do tego, by kontynuować

rozprawę.

– Chyłka…

– Rób, co możesz, żeby się bronić – ucięła. – Bo jak z tobą skończę,

Zordon, to będziesz jak te pierogi, które dostaliśmy od Magdy,

zostawiliśmy w  pojemniku razem z  innymi rzeczami od niej

i odkryliśmy je po paru miesiącach.

Skrzywił się na samą myśl. Wprawdzie nie leżakowały tam chyba

aż tak długo, ale kiedy w  końcu zainteresowali się tym, co było

w torbie, okazało się, że pleśń założyła tam już własną cywilizację.

Kordian obejrzał się w kierunku publiczności.

–  Iza widziała twojego klienta z  dzieckiem w  noc zabójstwa –

oznajmił.

– Serio?
– Nawet jeśli uda ci się…

–  Kurde, Zordon – przerwała mu Joanna. – Szkoda, że wcześniej

mi o  tym nie powiedziałeś. Na przykład na etapie wzywania jej na

świadka.

– Wiesz, że nie mogłem.

–  Gówno nie mogłeś – odparowała ostro, a  cała wesołość zniknęła

z  jej twarzy. – Była umowa. Zero zatajania okoliczności, na które

wzywamy świadków.

– To było objęte tajemnicą adwokacką.

– Sracką.

Oryński pochylił się jeszcze bardziej.

–  Klientka wyraźnie życzyła sobie, żeby nie podawać tego faktu do

wiadomości publicznej ani…

– To wracaj do niej i sprawdź, czego sobie teraz życzy. Może trzeba

polecieć po jakieś frytki do Maka albo kawę do Starbucksa.

Kordian patrzył na nią w  milczeniu, choć Chyłka dostrzegała, że

coś ciśnie mu się na usta.

–  Zastanów się jeszcze – rzucił na odchodnym, a  potem odwrócił

się i odszedł.

Być może powinna.

Brnęła uparcie naprzeciw mocnemu sztormowi, mając do

dyspozycji jedynie nadzieję na to, że jakimś cudem uda jej się

przezeń przebić. Nie miała żadnych twardych dowodów

na  niewinność Rabanta. Żadnych faktów, którymi mogłaby  się

podeprzeć.

Pozostawała jej jedynie retoryka. I siła przekonywania.

Kiedy sędzia wznowił rozprawę, pani Iza znów zajęła miejsce dla

świadków. Tym razem wydawała się nieco pewniejsza siebie. Nie

spięła się tak, kiedy Chyłka posłała jej długie spojrzenie.

– Więc widziała pani mojego klienta – oznajmiła Joanna.

– Zgadza się.

– Jak wychodził z dzieckiem?

– Tak.

– Tamtej nocy, kiedy zginęło?

– To prawda.
Chyłka wydęła usta i przez chwilę patrzyła na nią obojętnie, jakby

nie były to zeznania destrukcyjne dla jej sprawy, ale zwykłe

oznajmienie, że na zewnątrz świeci słońce.

– Okej – rzuciła. – I co w związku z tym?

– Słucham?

– Wie pani, dokąd szedł?

– Nie.

– To może ma pani wiedzę na temat tego, co planował zrobić?

Pani Iza pokręciła głową, a  sędzia upomniał ją wyzutym z  emocji

głosem, by udzielała słownych odpowiedzi. Zaprzeczyła.

–  Dobra – kontynuowała Joanna, jakby była zdeterminowana, by

ustalić coś więcej. – W takim razie może orientuje się pani, dlaczego

pan Rabant w ogóle zabrał stamtąd swojego syna?

– Niestety nie.

– Nie domyśla się pani?

Kordian lekko rozłożył ręce, bezgłośnie apelując do sędziego, by nie

pozwolił na takie spekulacje. Skutek był podobny jak podczas

wszystkich innych prób wciągnięcia Derwicha w aktywny udział.

– Nie wiem, czy mogę tak po prostu…

–  A interesowała się pani tą sprawą? – przerwała jej Chyłka. –

Oglądała pani materiały w  telewizji? Może nawet widziała pani te

filmiki kręcone przez oskarżoną?

– Oczywiście.

– To chyba pani jednak może coś na ten temat powiedzieć.

Pani Iza kilkakrotnie zacisnęła usta, jakby starała się nerwowo

rozprowadzić szminkę na górnej i dolnej wardze.

–  Inaczej sformułuję pytanie – dodała Joanna. – Czy widziała pani

w  mediach, jak oskarżona mówi o  tym, że była tej nocy w  stanie

silnego odurzenia lekami, środkami niedozwolonymi oraz

alkoholem?

– Tak, widziałam.

–  Czy pani zdaniem w  takim stanie można sprawować właściwą

opiekę nad małym dzieckiem?

Kordian się podniósł.

– Wysoki Sądzie – powiedział. – Świadkini nie jest biegłą w zakresie

rodzicielstwa.
– Ale jest sąsiadką.

– I?

–  I może stwierdzić, czy jej zdaniem twoja klientka odpowiednio

zajmowała się dzieckiem.

–  Na jakiej podstawie? – odparował Oryński. – Kilku spojrzeń

rzucanych przez wizjer?

–  Czemu nie? Wcześniej wystarczyły, żebyś uznał, że to mój klient

jest winny śmierci swojego syna.

Kordian już otwierał usta, by zaoponować, ale sędzia w  końcu

zabrał głos.

– Pani mecenas – mruknął, po czym spojrzał na Kordiana. – Panie

mecenasie.

Oboje czekali, aż doda coś więcej, on jednak milczał. Najwyraźniej

było to wszystko, co zamierzał przekazać.

– Co z nim? – szepnął Paweł. – Jedzie na jakichś prochach?

Chyłka była bliska tego, by uznać tę wersję za najbardziej

prawdopodobną. Nie odzywała się jednak, wciąż czekając. Kordian

stał, ona siedziała, przez co sytuacja wydawała się jeszcze bardziej

osobliwa.

W końcu powoli się podniosła, chcąc zasugerować, że jest gotowa

na wymianę zdań z Wysokim Sądem.

–  Oczekuję od wszystkich stron postępowania pewnego

profesjonalizmu – oznajmił w  końcu Antoni. – A  to, co państwo

pokazują, niekoniecznie ma z nim wiele wspólnego.

Prawnicy skinęli głowami.

–  Pani mecenas, proszę kontynuować. I  już bez wykraczania poza

przedmiot zeznań.

– Oczywiście, Wysoki Sądzie.

Joanna miała wrażenie, że na ławie sędziowskiej można by

postawić akwarium ze śniętą rybą. Sprawdziłaby się w prowadzeniu

rozprawy być może lepiej.

– Czy pani zdaniem oskarżona właściwie zajmowała się dzieckiem?

– odezwała się.

Pani Iza zerknęła w kierunku kobiety.

Ciekawe.

– Trudno powiedzieć, nie widywałam ich często – odparła.


– A kiedy ich pani widywała, to jak się pani wydawało?

– Że… że może mogłaby…

– Tak?

– Bardziej interesować się dzieckiem.

– Proszę rozwinąć.

Wyraźnie nie chciała tego robić, ostatecznie jednak musiała

widzieć w  życiu dostatecznie dużo odcinków Sędzi Anny Marii

Wesołowskiej, by czuć odpowiedzialność za udzielenie wyjaśnień

zgodnych z prawdą.

–  Czasem odchodziła gdzieś na placu zabaw, zostawiając wózek

przy ławce – powiedziała.

– Na jak długo?

– Och, nie wiem…

– Parę minut? Paręnaście?

–  Raczej na parę – przyznała pani Iza. – Ale to i tak dużo. Ja bym

nie zostawiła swojego dziecka.

– Ja mojego też nie – odparła Joanna.

Poczuła na sobie wzrok Kordiana, nie miała jednak zamiaru

w jakikolwiek sposób reagować.

– Proszę nam powiedzieć, jeśli pani oczywiście ma taką wiedzę, jak

często dochodziło do podobnych sytuacji? – zapytała Chyłka.

– Cóż…

–  Ewentualnie do innych, które mogłyby godzić w  dobro dziecka –

dodała jeszcze Joanna. – Mam na myśli imprezy, sprowadzanie do

domu obcych mężczyzn i tak dalej.

Kobieta potrzebowała chwili, by się zastanowić, ale po jej minie

łatwo było wywnioskować, jaka będzie odpowiedź.

–  Pani Judyta dość często sprawiała wrażenie… jakby była pod

wpływem.

– Jak często?

– Znów trudno mi…

– Codziennie? Co dwa, trzy dni? Raz w tygodniu?

– Prawie codziennie – przyznała pani Iza.

Chyłka dostawała od niej więcej niż to, na co liczyła, choć Rabant

właściwie poświęcił dość dużo czasu na klarowanie, jak wielką

imprezowiczką była jego ekspartnerka.


– A jeśli chodzi o inne rzeczy?

– To rzeczywiście przychodzili jacyś panowie… może raz w tygodniu

nawet.

– A imprezy?

– Co weekend.

– Głośne?

–  Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadzały, ale inni czasem się

żalili…

– Więc dziecko z pewnością nie spało.

– Przypuszczam, że nie.

Idealnie, skwitowała w duchu Joanna i postanowiła ciągnąć temat

dalej. Jeśli prawo ani fakty jej nie sprzyjały, zostawało jej tylko to, by

jak najbardziej zamydlić obraz całej sprawy.

– Mój klient zjawiał się wcześniej? – spytała.

– Być może raz czy dwa.

Chyłka zgodziła się z nią, kiwając głową.

–  I kiedy to miało miejsce? W  ostatnim roku, półtora, może kilku

miesiącach?

– W ostatnich tygodniach.

– Zgadza się – odparła z zadowoleniem Joanna. – Bo właśnie wtedy

dowiedział się, że dziecko jest jego. Postanowił więc zrobić wszystko,

by zapewnić mu bezpieczeństwo i…

–  Wysoki Sądzie – zaoponował Kordian, podnosząc się. – Jeśli

niczego nie przegapiłem, to nie weszła w  życie żadna nowelizacja

Kodeksu postępowania karnego, która pozwalałaby oskarżycielowi

zeznawać w trakcie przesłuchania świadka.

Derwich westchnął ciężko, jakby poirytowany tym, że Oryński

w ogóle zawraca mu głowę.

– Proszę się streszczać, pani mecenas – polecił.

– Oczywiście, Wysoki Sądzie.

Joanna musiała przyznać, że dawno nie dostała tyle swobody na

sali sądowej. Być może nigdy. Przewodniczący nie pokusił się nawet

o to, by ją upomnieć.

– Dobrze – rzuciła, patrząc na panią Izę. – Mam jeszcze tylko jedno

pytanie.
Kobieta starała się trwać w  bezruchu, przywodząc na myśl

lekkoatletę czekającego na sygnał, by ruszyć przed siebie.

– Na podstawie tego, co widziała pani, od kiedy dziecko przyszło na

świat, jest pani sobie w  stanie wyobrazić, że mój klient zabrał

stamtąd syna dla jego dobra?

– No cóż…

– Tak?

– Wydaje mi się, że to możliwe.

Joanna wzruszyła ramionami, posyłając sędziemu krótkie

spojrzenie.

– Dziękuję – oznajmiła. – Nie mam więcej pytań.

Zordon skontrował kilkoma standardowymi pytaniami, których

Joanna się spodziewała – czy pani Iza widziała wtedy kogoś jeszcze,

czy słyszała jakiś inny głos. Wykazał tyle, ile musiał – czyli że osób

trzecich na klatce nie było.

Jego scenariusz był dość prosty, a przez to najbardziej wymowny –

skoro Rabant zabrał dziecko, to on je zabił.

Chyłka była gotowa obalić tę tezę, kiedy tylko miejsce na mównicy

zajmie Paweł. Przedstawił jej dość sensowną wersję tego, co się

wydarzyło, i przy odpowiednich chwytach retorycznych może uda jej

się przekonać sędziego, że nie miał nic wspólnego ze śmiercią syna.

Nawet jeśli nie było żadnych dowodów na poparcie słów Rabanta.

Derwich był przychylny, więc przynajmniej w  tym procesie

majaczyła gdzieś szansa na zwycięstwo. Gorzej będzie w karnym, bo

dowód przeciwko jej klientowi był więcej niż poszlakowy – a  już na

podstawie znacznie słabszych zapadły niekorzystne wyroki.

Zordon wykazał kilka oczywistych faktów: w  mieszkaniu Judyty

nigdy nie doszło do interwencji policjantów z wydziału ds. nieletnich

i  patologii. Żaden sąd rodzinny nie podjął decyzji o  umieszczeniu

małoletniego w  trybie interwencyjnym w  rodzinie zastępczej.

I wreszcie nikt nie postawił Brzostowskiej zarzutu narażenia dziecka

na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego

uszczerbku na zdrowiu.

W świetle prawa wszystko, co usiłowała wykazać Chyłka, było

całkowicie bezpodstawne.
Nie skontrowała, bo nie miała czym. Przeszło jej przez myśl, że

sytuacja nie rysuje się dla niej w  jasnych barwach, ale kiedy

skończyli ostatnią rundę pytań, stało się coś, czego się nie

spodziewała. Derwich poprawił łańcuch sędziowski, spojrzał na

prawników, a potem uniósł wzrok.

– Dobrze – odezwał się. – Skoro zwolniliśmy świadka i dopełniliśmy

wszystkich zasad i  standardów postępowania karnego, możemy

zająć się kwestią meritum.

Brzmiał, jakby ten cały czas wytrwał tylko po to, by nikt nie

zarzucił mu żadnego uchybienia.

– W przerwie skontaktowałem się z panią prokurator Elwirą Uptas,

jako że fakty, które wyszły na światło dzienne w  trakcie naszego

procedowania, mają bezpośredni wpływ na prowadzone przez panią

prokurator postępowanie.

Mimo że patrzył na Chyłkę, sędzia sprawiał wrażenie, jakby

odczytywał z kartki wcześniej przygotowany tekst.

–  Otrzymałem informację, że prokuratura nie zamierza zmieniać

swojej wersji – dodał Derwich. – A zatem nic nie wskazuje na to, by

panu Rabantowi miały zostać przedstawione zarzuty.

– Że co? – wypalił Kordian.

Wszyscy spojrzeli w jego kierunku.

–  Z naszego punktu widzenia wydaje się więc logiczne, że żadne

postępowanie dowodowe nie jest konieczne – ciągnął nierażony

Derwich. – Zostało ono przeprowadzone przez panią prokurator,

która oczywiście chętnie zjawi się tutaj, by złożyć zeznania.

Joanna potrzebowała chwili, by doszło do niej, że się nie

przesłyszała. Czy sędzia właśnie zasugerował, że przynajmniej

połowicznie sprawa jest załatwiona? Nie, nikt nie poważyłby się na

takie rzeczy przed wydaniem wyroku.

A jednak patrzył na Chyłkę w  dość oczywisty sposób. Uznawał, że

w  przedmiocie oskarżeń związanych z  zabójstwem dziecka nie ma

sensu dalej brnąć – a  zatem Judyta była winna zarzucanego jej

zniesławienia.

–  Do tego czasu, dla sprawności dalszego postępowania,

sugerowałbym skupić się na pozostałych kwestiach zawartych

w akcie oskarżenia.
Zrobił krótką pauzę i przesunął parę papierów na blacie.

–  A mianowicie na zarzutach, jakoby pan Rabant miał znęcać się

fizycznie i psychicznie nad oskarżoną.

Derwich podniósł wzrok i  zdawał się czekać na potwierdzenie

obydwu stron. Joanna lekko skinęła głową, wciąż zdezorientowana.

Tyle mu wystarczyło.

–  Świetnie – rzucił sędzia. – W  takim razie na dziś zamykam

rozprawę.

Kiedy Chyłka opuściła salę, automatycznie miała ochotę podejść

do Kordiana i zapytać, co o tym wszystkim sądzi.

W tej sytuacji było to jednak niemożliwe. Cokolwiek się działo,

praktycznie nie mogli komunikować się w tej sprawie.

–  Nieźle – odezwał się Paweł, a  ona uświadomiła sobie, że stoi

obok.

Korytarz powoli pustoszał, Zordon wyprowadził już swoją klientkę

na zewnątrz. Jakiś cudem cała jego linia obrony właśnie się

posypała.

Ale jakim?

Prokuratura miała naocznego świadka, który widział Pawła w  noc

zabójstwa. Co konkretnie zakładali? Że wyniósł dziecko, a  potem

ktoś mu je odebrał?

Joannie pozostawało tylko jedno, by zrozumieć, czego w  istocie

doświadczyła. Wyjęła telefon, a  potem wybrała numer Kormaka.

Zanim jeszcze się odezwała, zaoponował, nie chcąc mieszać się

w eskalujący konflikt zbrojny.

Chyłka już miała zamiar zacząć go przekonywać, kiedy dotarło do

niej, że nie może tego zrobić.

Jeśli nie myliła jej intuicja, to, co mógłby odkryć chudzielec, byłoby

najmniej problematyczne dla niego samego – dla niej zaś jak

najbardziej. Rozłączyła się, zanim sformułowała swoją prośbę,

a potem spojrzała na Pawła.

– Idziemy stąd – oznajmiła.

– Jestem za, bo…

– I jedziemy do ciebie.

– Do mnie? Po co?

– Zobaczysz.
Nie miała zamiaru ani tłumaczyć, ani przyjmować odmowy. Kiedy

dotarli do jego apartamentu w Śródmieściu, wjechali windą na górę,

a potem Rabant zaczął pokazywać jej mieszkanie.

–  Chuj mnie obchodzi twoja dupczarnia – ucięła. – Gdzie masz

laptopa?

Wskazał kuchnię. Weszła do środka i  zobaczyła zamknięty

komputer na stole. Otworzyła klapę i  poczekała, aż Paweł położy

palec na czytniku linii papilarnych.

– Loguj się na konto bankowe – poleciła.

– Co?

– Rób, co mówię, albo w tej chwili wypowiadam stosunek obrończy.

Rabant wahał się dość długo. Wymagał jeszcze kilkakrotnego

podkreślenia ultimatum, zanim w  końcu się zgodził. Zalogował się

i oddał laptopa Joannie.

Szybko przesunęła wzrokiem po wykazie ostatnich transakcji.

W końcu dostrzegła to, czego się spodziewała. Wskazała palcem

przelew wychodzący, opiewający na dwieście tysięcy złotych.

– Co to jest? – rzuciła.

– To…

– Nie pierdol, Rabant – syknęła przez zaciśnięte usta. – Tylko mów,

komu dałeś tę, kurwa, łapówkę.


13
 

ul. Argentyńska, Saska Kępa


 

Kordian chodził w tę i we w tę po salonie, starając się w jakiś sposób

uspokoić. Kiedy tylko odstawił Judytę do jej mieszkania i został sam

na sam ze swoimi myślami, sytuacja zrobiła się co najmniej

problematyczna.

Do tego stopnia, że zaczynały rozbrzmiewać mu w  głowie

podszepty, by sięgnąć po środki, które dawno odstawił.

W końcu rozległ się dźwięk otwieranego zamka, a Oryński zamarł.

Zerknął na zegarek. Cokolwiek robiła po rozprawie Joanna, zajęło jej

to sporo czasu. Nie odbierała telefonu, nie napisała nawet esemesa.

Kiedy weszła do salonu, sprawiała wrażenie, jakby nic się nie

wydarzyło.

– Gołąb obsrał ci Mandarynę – oznajmiła.

Kordian ściszył nieco muzykę, która do tej pory wypełniała

mieszkanie. Potrzebował dziś dużego kalibru, sięgnął po Illmatic

Nasa, album przez wielu uważany za jeden z  największych hip-

hopowych klasyków.

– To akurat najmniejszy z moich problemów – odparł.

– Racja. Ale zrobisz sobie kolejny, jak tego nie wyłączysz.

Przeszła do kuchni, a on zatrzymał muzykę i ruszył za nią.

– Tak po prostu? – spytał.

– Po prostu co?

– Będziesz udawała, że nic się nie stało?

Chyłka wyciągnęła z  szafki butelkę tequili i  uniosła ją,

jednocześnie rzucając pytające spojrzenie Kordianowi. Ten tylko

pokręcił głową.

– A co się stało? – spytała Joanna, nalewając tylko sobie.

– Twój klient jakimś cudem wygrzebał się z zabójstwa.

–  Nie potrzeba było żadnego cudu – oznajmiła, a  potem zawróciła

w kierunku salonu.
Przez moment wyglądała na zewnątrz przez drzwi tarasowe,

a  Oryński widział jej twarz wyłącznie w  odbiciu na szybie.

Przypuszczał, że zastanawia się, jak powinna to rozegrać. Zamiast

tego jednak rozsunęła drzwi i wyszła na taras.

Kordian poszedł za nią. Podczas gdy ona usiadła na rattanowym

krześle, on oparł się o balustradę i patrzył na nią w milczeniu.

–  Cuda trzeba zachować dla tych, którzy bez nich sobie  nie

poradzą – odezwała się w  końcu Joanna. – Rabant do nich nie

należy z tej prostej przyczyny, że jest niewinny.

– Chyba sobie jaja robisz.

–  Na razie nie. Ale jak będziesz tak poważny jeszcze przez chwilę,

to zacznę.

Oryński rozłożył ręce i oparł je na balustradzie.

– Twój klient zamordował własne dziecko – oznajmił.

– To chyba w jakimś alternatywnym wszechświecie.

Kordian prychnął nerwowo.

–  Chyłka – zaapelował. – Ta kobieta nie kłamała z  miejsca dla

świadków. Ona go tamtej nocy widziała.

–  A ja widziałam cię na podwórku – odparła Joanna, a  potem

wskazała wzrokiem właściwe miejsce. – Co, jak pokazuje

doświadczenie, wcale nie oznacza, że śmieci są wyniesione.

– Mówię poważnie…

–  Ja też. Te worki nie wymagają vacatio legis, żeby nabrać mocy

prawnej.

Milczał, wychodząc z założenia, że wszystko, co powie, tylko doleje

oliwy do ognia. Joanna miała zamiar stosować uniki aż do

momentu, kiedy przeciwnik opadnie z sił. Oryński nie miał zamiaru

na to pozwolić.

Odczekał chwilę, podczas gdy Chyłka upiła trochę tequili.

– Bronisz gościa, który udusił niemowlaka – rzucił w końcu.

– Naprawdę?

– Kurwa mać…

–  Pytam, bo jak ostatnio sprawdzałam, prokuratura nie postawiła

mu żadnych zarzutów.

Kordian rozłożył ręce.


–  I to naprawdę przesądza dla ciebie sprawę? – spytał. – Tak im

nagle ufasz, że przyjmujesz wszystko, co…

– To nie kwestia zaufania.

– A czego?

– Tego, że Rabant tego nie zrobił.

–  Skąd wiesz? – spytał Oryński, odpychając się od balustrady.

Podszedł do Chyłki, spojrzał na nią z góry, a potem usiadł na drugim

z krzeseł tarasowych. Od razu obrócił je w jej kierunku, czekając na

odpowiedź.

Na próżno. Joanna skwitowała ten wywód jedynie bezradnym

uniesieniem brwi.

–  Nic nie wiesz – dodał. – Po prostu chcesz wierzyć, że nie bronisz

dzieciobójcy. Ale tak jest, Chyłka. Nikt inny nie mógł zabić tego

dziecka.

Znów nie odpowiedziała.

–  Jak to sobie w  ogóle wyobrażasz? – ciągnął Kordian. – Jaką

konkretnie wersję Rabant ci sprzedał, co?

– Zdajesz sobie doskonale sprawę z tego, że nie mogę o tym mówić.

Oryński machnął ręką z irytacją.

–  Cokolwiek wymyślił, nie wierzę, że to łyknęłaś. Masz

świadomość, że to bzdury. I zakładam, że…

–  Zordon – ucięła stanowczo, również się do niego obracając. –

Jesteśmy w domu. Pacta sunt servanda.

Owszem, ustalali, że nie dopuszczą do tego, co właśnie próbował

zrobić. Sytuacja stała się jednak zbyt napięta, by mógł tak po prostu

o tym wszystkim zapomnieć.

–  Ta prokuratorka albo jest najciemniejszą oskarżycielką pod

słońcem, albo realizuje jakieś niejasne interesy – powiedział. –

A  może po prostu się na kogoś uwzięła, i  przez to nie może jasno

spojrzeć na sprawę.

Chyłka milczała.

– Co on ci powiedział? – nie poddawał się Oryński.

– Że tego nie zrobił.

– I tyle wystarczyło?

– Nie.
Wyraźnie nie miała zamiaru rozwijać, a  im dłużej trzymała się

etyki adwokackiej i  ogólnie przyjętych norm, tym bardziej docierało

do Kordiana, że przekraczał granice, do których nie powinien się

zbliżać.

Zanim zdążył dodać coś jeszcze, Joanna podniosła kieliszek,

a potem skierowała się do środka.

– Czekaj…

– Pogadamy w sądzie – oznajmiła.

Zaraz potem drzwi się zasunęły, a Kordian został sam.

Miała rację. Miała stuprocentową rację. Nie powinni w  ogóle

poruszać tego tematu – ale z  drugiej strony jak mogliby tego nie

robić?

Oryński wszedł za Joanną do środka i  zastał ją przy sprzęcie

grającym. Spodziewał się usłyszeć któryś ze znajomych dźwięków

otwierających tę czy inną płytę Iron Maiden, zamiast tego jednak do

jego uszu doszły nieznane gitarowe riffy.

Chyłka obejrzała się przez ramię.

– Electric Eye – oznajmiła.

– Hę?

– Taki kawałek Judas Priest. Z albumu Screaming for Vengeance.

Kordian się zawahał.

– Ale… dlaczego? – spytał.

– Bo nie chcę kalać tą atmosferą jakiegokolwiek kawałka Ironsów.

Przyznał jej w  duchu rację – i  jakimś cudem odnalazł w  tym

krótkim oznajmieniu szansę na to, by udało im się pogadać bez

łamania przepisów i narażania na szwank swojej relacji.

Przysiadł na oparciu fotela, wsłuchując się w  elektryczne gitary,

które zdawały się rozrywać powietrze na strzępy. Czuł, że Joanna

najchętniej podkręciłaby głośność i  pozwoliła, by wszyscy sąsiedzi

słuchali wraz z nimi.

– Wiesz coś? – odezwał się Kordian.

–  Wiem wiele, Zordon. Na przykład to, że przeszarżowałeś –

odparła. – Tak cię urzekła wersja Judyty, że nawet przez głowę nie

przeszło ci inne wyjaśnienie.

Oryński bynajmniej nie to miał na myśli.

– Rzuciłeś się na to jak świnia do gnoju – dodała Joanna.


–  Ja? To ty wierzysz w  jakieś absurdalne wyjaśnienia twojego

klienta.

– Nie są absurdalne.

– A jakie?

– Przekonujące – odparła ostro.

–  To może nie powinnaś ich zatrzymywać dla siebie, tylko

zaoszczędzić nam wszystkim czas i…

–  Trabant przedstawi je w  sądzie – ucięła stanowczo. –

I zapewniam cię, że jeśli był w stanie przekonać mnie, to pójdzie mu

jeszcze lepiej z Derwichem.

– Bo ma go w kieszeni?

– Co?

–  Ten sędzia ewidentnie działa na waszą korzyść. Pozwala ci na

wszystko, co tylko…

– Co ty konkretnie mi zarzucasz, Zordon?

–  Tobie? – spytał pod nosem. – Nic. Ale bezczynność bywa

największą zbrodnią przeciwko ludzkości.

Chyłka otworzyła szeroko oczy, patrząc na niego i  ewidentnie

spodziewając się, że wycofa się ze swoich słów. Kiedy tego nie zrobił,

poszła do kuchni.

Nie musiała długo czekać na Kordiana. Tym razem wyciągnął

kieliszek dla siebie i cierpliwie patrzył, jak Joanna uzupełnia swój.

–  Jeśli naprawdę masz jakiś solidny zarzut, zgłoś go w  sądzie –

poradziła.

Oryński nalał sobie i od razu pociągnął łyk.

– Wiesz dobrze, że tego nie zrobię.

– Bo nie masz żadnych dowodów, jedynie chore spekulacje.

– Nie – odparł twardo. – Bo nie mam zamiaru robić ci problemów.

–  Robisz samą swoją bytnością, upartością i  wierceniem mi,

kurwa, dziury w brzuchu.

Przechyliła tequilę tak szybko, że parę kropel pociekło jej po

policzku. Nerwowo otarła go wierzchnią stroną dłoni.

– Wiesz dobrze, że nie możemy o tym gadać – dodała.

– Możemy. Problem w tym, że nie potrafimy.

Posłała mu długie spojrzenie, w  którym kryło się niewyraźne

rozczarowanie. Nie odezwała się, a  Kordian odniósł wrażenie, że


w ostatniej chwili ugryzła się w język.

–  Nie mam na to siły – oznajmiła, a  potem dopiła tequilę

i odstawiła kieliszek do zlewu.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, skierowała się do sypialni.

Najwyraźniej nie było co liczyć na to, że uda im się kontynuować

temat.

Kordian opadł ciężko na krzesło przy stole, oparł łokcie na blacie

i  na moment schował twarz w  dłoniach. Chyłka musiała coś

wiedzieć. Coś więcej. Nie był gotów uwierzyć, że ot tak przyjęła

wersję Rabanta.

Co przekonującego mógłby jej powiedzieć? Że ktoś go znokautował

i odebrał mu dziecko? Że Judyta nagle otrzeźwiała, zabrała od niego

syna, a potem pojechała z nim w środku nocy na plac zabaw?

Cokolwiek dawało Joannie pewność siebie, nie mogło pochodzić od

jej klienta. Musiała dowiedzieć się czegoś z  prokuratury. Raczej nie

od Elwiry Uptas, ta kobieta nie podałaby jej żadnych informacji.

A więc Paderborn.

Kordian postanowił, że z  samego rana spróbuje coś z  niego

wyciągnąć. Jeśli ujawnił cokolwiek Joannie, jemu też będzie musiał.

Tymczasem jednak trzeba było przetrwać jakoś noc.

Kiedy Oryński wszedł do sypialni, Joanna czytała książkę przy

lampce nocnej. Nie podniosła wzroku, zdawała się w  ogóle nie

odnotować jego obecności. Położył się bez słowa, obrócił się plecami

do niej i  przez jakiś czas po prostu wsłuchiwał się w  przewracane

strony.

Nie wiedział nawet, kiedy zasnął. Gdy zbudził się rankiem, Chyłki

nie było w  łóżku, a  do niego dotarła bolesna świadomość, że nie

rzucili nawet zdawkowego „dobranoc”. Była to pierwsza taka

sytuacja.

Spodziewał się, że dom jest pusty, a Joanna wcześniej pojechała do

pracy. Wszedłszy do kuchni, zobaczył jednak, że na niego czeka.

Siedziała przy stole z nieruszoną kawą.

Oryński przesunął ręką po włosach, by jakoś je ułożyć, a  potem

zbliżył się i już miał odezwać.

– Okres mi się spóźnia – uprzedziła go Chyłka.

Kordian zamarł.
Nie spodziewał się tego. Nie teraz, nie w  takich okolicznościach.

Zamiast poczuć naturalny przypływ radości i  nadziei, odnotował

jedynie pochmurne myśli o  tym, że nie będą w  stanie cieszyć się

tym, o czym tak długo marzyli.

– Robiłaś test? – zapytał.

– Nie.

Czekała na niego, choć nie chciała tego przyznawać. Spojrzeli na

siebie, ale szybko odwrócili wzrok.

– Zrobisz?

– Taki mam zamiar.

Oryński obrócił się w kierunku łazienki.

– Bez obaw, Zordon. Poradzę sobie sama.

Na moment go zostawiła, a  on szybko zaparzył sobie kawy. Nie

mogła specjalnie się przydać, wszak i  bez niej był pobudzony tak,

jakby właśnie wciągnął ścieżkę gandalfa białego.

Czekał, raz po raz zerkając na zegarek. Niech chuj strzeli całą tę

sprawę, skwitował w  duchu. Nie powinni być teraz w  takiej

emocjonalnej konstelacji, powinni z  entuzjazmem wyczekiwać tego,

co nadchodziło. Tego, co miało zmienić ich życie.

Kordian pociągnął jeszcze łyk kawy, a potem zrobił kilka głębszych

wdechów i wydechów.

Sprawa się nie liczyła. Wygrana była bez znaczenia. A los Rabanta

czy Judyty w  żaden sposób nie mógł mieć precedencji nad ich

życiem.

Oryński odstawił kubek i  ruszył w  kierunku toalety. Zapukał

kilkakrotnie i przyłożył czoło do drzwi.

– Po co kołaczesz? – odezwała się ze środka Chyłka.

– Żeby przyspieszyć to, co się dzieje.

–  Nie przyspieszysz – odparła. – I  wolałabym, żebyś był teraz jak

„C” w „Ch”, Zordon. Niemy.

– Jasne.

Z trudem przełknął ślinę, starając się opanować narastające

emocje. Jak długo mogło to trwać? W  rzeczywistości pewnie

upłynęła tylko chwila, jemu jednak wydawało się, że czeka całą

wieczność.
W końcu drzwi się otworzyły, a  on cofnął się o  krok. Bał się

spojrzeć na twarz Joanny, wiedząc, że wyczyta z niej wszystko.

Utkwił wzrok w  teście ciążowym, który mu podała. Zerknął

w  miejsce oznaczone „C” i  „T”, gdzie w  przypadku wyniku

pozytywnego powinny pojawić się dwie bordowe kreski.

Zobaczył tylko jedną.

– Następnym razem – odezwała się Joanna, mijając go.

Został na korytarzu, kiedy ona weszła do kuchni i zaparzyła sobie

nową kawę. Uświadomił sobie, że pozwoliła tamtej wystygnąć, nie

upiwszy nawet łyku, bo nie była pewna, czy może się jej napić.

Zamknął oczy i przez jakiś czas trwał w bezruchu.

– Chyłka…

Chyba go nie usłyszała, w  każdym razie nie zareagowała w  żaden

sposób. Odwrócił się i wszedł do kuchni.

Chowała jakieś papiery do torebki, sprawiając wrażenie, jakby

wybitnie jej się spieszyło.

– Muszę się zbierać – oznajmiła.

– Poczekaj…

– Widzimy się w kancelarii.

Nie dała mu szansy, by ją zatrzymał, od razu ruszając w  stronę

wyjścia.

– Może powinniśmy…

–  Co? – przerwała mu, kładąc torebkę na szafce na buty. –

Zwiększyć częstotliwość parzenia się? W  tych okolicznościach jakoś

tego nie widzę.

Stanął obok, podczas gdy Joanna szybko wkładała szpilki.

– Miałem na myśli raczej to, żeby rozważyć pójście do kliniki.

– Jakiej?

Wzruszył lekko ramionami, bo „leczenie niepłodności” nie chciało

opuścić jego ust.

–  To po prostu trochę trwa, Zordon. Szczególnie jak masz trochę

dłuższą kadencję na tym świecie.

– Zakładasz, że problem leży po twojej stronie.

Posłała mu krótkie spojrzenie.

– A ja też powinienem zrobić sobie badania.

– To zrób, jak ci się nudzi.


– Mówię tylko, że…

– Że nie powinnam tego brać do siebie? – ucięła. – Nie biorę.

– Bierzesz.

Pokręciła głową z  dezaprobatą, a  jej wzrok był mu doskonale

znany. Mówił ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że nie ma zamiaru kopać

się z koniem.

–  Na razie – rzuciła, a  potem wyszła na korytarz i  zamknęła za

sobą drzwi.

Oryński trwał w  bezruchu, patrząc na nie, jakby miały się za

moment otworzyć. Wiedział doskonale, co Chyłka sobie zarzuca. Być

może nie przyznawała tego przed sobą, ale od kiedy zaczęli

podejmować próby, odczuwała nieustanną presję, silniejszą niż on.

Miała przekonanie, że powodzenie w  jakiś sposób determinuje jej

kobiecość i  dowodzi czegoś, co Kordianowi mimo najlepszych prób

trudno byłoby pojąć, bo rozumiały to tylko kobiety.

Nie wiedział, jak długo stał w korytarzu. Kiedy w końcu się ocknął,

dopił kawę, a potem przygotował się do wyjścia.

W drodze do pracy słuchał porannej audycji na antenie Radia

Nowy Świat, pozwalając Katarzynie Kasi i  Grzegorzowi

Markowskiemu podnieść się nieco na duchu. Kiedy dojeżdżał pod

Skylight, wybiła właśnie ósma i  rozpoczynało się krótkie pasmo

informacyjne.

Pierwszych wieści z  Polski i  ze świata nie odnotował. Od pewnego

czasu były jak szum w  tle – inflacja, stopy procentowe i  wojna

w  Ukrainie stały się tematami, które wtapiały się w  tło egzystencji

i gdzieś w nim znikały.

Kiedy jednak otwierał drzwi, nagle się ocknął.

–  Przełom w  sprawie znanego aktora, Pawła Rabanta – oznajmiła

profesjonalnym, wyzutym z  emocji głosem spikerka. – Prokuratura

podaje, że dziś rano zatrzymano podejrzanego o  zabójstwo rocznego

dziecka.
14
 

Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight


 

Otwierane bez pukania drzwi nigdy nie zwiastowały niczego dobrego

dla osoby, która się na to poważyła.

Mariusz Klejn przekonał się o  tym już w  momencie, kiedy

przestąpił próg i padło na niego ciężkie spojrzenie Joanny.

– Wiedziałaś o tym? – rzucił.

Chyłka wbijała w niego nieruchomy wzrok.

– Słyszysz, co do ciebie mówię?

– Nie. I wykurwiaj stąd w tej chwili.

– Co?

– Wypierdalaj z mojego biura, Klejn.

Zastanawiała się, ile razy będzie zmuszona sparafrazować tę myśl,

by jej sens dotarł do partnera zarządzającego.

Najwyraźniej sporo, bo zamiast się wycofać, podszedł do biurka.

– Wiedziałaś o tym czy nie? – powtórzył.

– O twoich problemach z trzymaniem moczu? Nie. Dopiero teraz je

odnotowuję.

Stał przed jej biurkiem nieruchomo, a  na jego twarzy nie drgnął

nawet jeden mięsień. Patrzył na nią z góry, czekając na odpowiedź.

–  Wiedziałaś, że prokuratura zatrzyma tego faceta, kiedy

decydowaliśmy o prowadzeniu obydwu spraw?

Joanna westchnęła.

– Nie.

– A jednak nie wydajesz się zaskoczona.

–  Bo Rabant mi o  nim powiedział. Dużo później, już w  trakcie

procesu, kiedy wyszło na jaw, że to on zabrał dziecko z domu.

Mariusz przysunął sobie krzesło, szurając nim głośno po podłodze,

a  potem usiadł naprzeciwko Joanny. Nie sprawiał wrażenia, jakby

miał zamiar odpuścić, dopóki nie pozna szczegółów.

Chyłka nie planowała dawać mu wszystkich. Jedynie tyle, by

łaskawie się odpierdolił. Po tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem


i dziś rano, potrzebowała spokoju. A  nie dało się go osiągnąć, kiedy

Klejn był w pobliżu.

– Co konkretnie powiedział ci Rabant? – spytał.

– Dowiesz się, jeśli prokuratura poda jego zeznania do wiadomości

publicznej.

Bezpośrednio tego nie zrobią, ale proces przeciwko sprawcy będzie

jawny. Każdy dowie się, co wydarzyło się tamtej nocy.

–  Nie mam zamiaru czekać – odparł Mariusz. – Kim jest ten

człowiek? Kacper Iwański?

– Nie wiem, nie znam go.

– Kurwa mać, Chyłka…

– Chcesz wiedzieć więcej, zapytaj mojego klienta. Może ci powie.

–  To także mój klient – odparował Klejn. – Bo gdybyś nie

zauważyła, to moja kancelaria.

Joanna uniosła brwi, jakby zaskoczył ją czymś, czego

w najśmielszych przypuszczeniach się nie spodziewała.

–  Dziwne – rzuciła. – Bo nie zauważyłam, żeby twoje nazwisko

wkradło się gdzieś między te dwa, które widnieją na szyldzie.

– To przetrzyj oczy, bo niebawem tam będzie.

Chyłka posłała mu wyjątkowo krótki i  ewidentnie nieszczery

uśmiech.

– Po moim rozkładającym się trupie – oznajmiła.

– Żaden problem.

–  Powiedział twój ojciec, kiedy wraz z  twoją matką ustalali, że ma

wyjąć w porę. A potem zobacz, co się stało.

Po Klejnie tradycyjnie spłynęło to jak po kaczce, przez co Joanna

autentycznie zatęskniła za Żelaznym. Takie rozmowy z  nim zawsze

przynosiły jej znacznie więcej satysfakcji. Być może nawet

podreperowałyby nieco jej humor.

– Mów – polecił Mariusz.

–  Mówiłam już. Na dwa różne sposoby, żebyś stąd wywalał

w podskokach. A mimo to…

Urwała, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

– Co jest, kurwa? – mruknęła pod nosem. – Bawicie się w dworzec

czy jak?
Do środka wszedł Kormak, ostrożnie stawiając pierwszy krok

i  kontrolując, czy nie spadną na niego gromy. Kiedy uzmysłowił

sobie, że ktoś jest już w  środku i  najpewniej przyjął je na siebie,

wszedł dalej.

– Mamy pewien problem – oznajmił.

Chyłka rozłożyła ręce.

–  Naprawdę nie mógłbyś przyjść do mnie kiedyś z  jakąś dobrą

nowiną? – jęknęła. – Na przykład, że partner zarządzający skoczył na

główkę na basenie i nie zauważył, że nie napełniono go wodą?

– Chciałbym.

Klejn obejrzał się przez ramię.

–  Ale tym razem wieści są trochę kłopotliwe – dodał szybko

chudzielec i podszedł z tabletem.

Położywszy go na biurku Chyłki, odsunął się nieco, a ona zerknęła

na ekran.

– Żartujesz sobie? – szepnęła.

– Nie.

Podniosła na moment wzrok.

– Nie do ciebie – rzuciła, a potem wróciła do tekstu.

Znajdował się na stronie TVN24, ale przypuszczała, że podobny

widnieje także wszędzie indziej. A  przynajmniej na wszystkich

portalach, które interesowały się sprawą ciała dziecka odnalezionego

w Łazienkach Królewskich.

– O co chodzi? – odezwał się Klejn.

– O to, że już nie musisz mnie pytać o szczegóły.

– Hm?

–  Trabant przedstawił wszystko w  wywiadzie – odparła Joanna,

obracając tablet ku partnerowi zarządzającemu.

Artykuł odnosił się głównie do rozmowy przeprowadzonej dla

„Gazety Wyborczej”, w  której Paweł Rabant dokładnie wyjaśniał, co

miało miejsce tamtej pechowej nocy. Chyłka jedynie przesunęła

wzrokiem po najważniejszych akapitach, było jednak jasne, że nie

zachował dla siebie niczego, czego mogłaby użyć w procesie jako asa

z rękawa.

– To wszystko prawda? – zapytał Klejn, nie podnosząc oczu.


–  Tak – odparła ciężko Joanna i  rozsiadła się na fotelu. – Trabant

zabrał dziecko, bo Judyta była dętką. Nie byłaby w  stanie zmienić

pieluchy, nakarmić go czy choćby umyć. Paweł uznał, że nie może

zostawić z nią syna.

Mariusz oddał tablet Kormakowi, który potwierdził odbiór krótkim

skinieniem głowy, po czym się ewakuował.

– Co on tam w ogóle robił? – spytał Klejn.

– Chciał z nią pogadać.

– O czym?

– O przyszłości dzieciaka.

Mariusz trwał z  kamiennym wyrazem twarzy i  nie sposób było

przesądzić, czy pokłada jakąkolwiek wiarę w  słowach klienta

Joanny. Bez znaczenia. I  tak nie miała zamiaru rozwodzić się nad

tym, co zrelacjonował jej Rabant.

–  Zastał ją jako trupa, więc wyszedł z  dzieciakiem – podjęła. – Na

parterze władował go do wózka, a potem wyjechał na zewnątrz. Pech

chciał, że napatoczył się wtedy Kacper Iwański.

– I co to za człowiek?

– Aktualny partner Judyty.

Klejn sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz usłyszał najbardziej

niestworzoną rzecz pod słońcem. W  istocie jednak trudno było

posądzać taką dziewczynę jak Brzostowska o  to, że długo będzie

sama.

–  Podejrzany typ – kontynuowała Chyłka. – Niejasne kontakty

w  półświatku, nieokreślone źródła dochodów i  przynajmniej kilka

zdarzeń w  CV, które powinny być zakwalifikowane jako rozbój lub

pobicie.

Mariusz patrzył na nią w milczeniu.

–  Gość poczuwa się jednak do roli głowy rodziny. Twierdzi, że dba

o Judytę, opiekuje się dzieckiem…

–  Zaraz – uciął Klejn. – To dlaczego ona o  nim słowem nie

wspomniała?

– Pytaj Zordona, to jego klientka.

– Ale chyba wie, że go zatrzymali? Znaczy wiedziała, że do tej pory

był podejrzany?
Joanna wzruszyła ramionami, nie mając zamiaru wikłać się w  tę

rozmowę. Kilka dość logicznych wniosków nasuwało  się jednak

samoczynnie.

–  Musiała wiedzieć – dodał Mariusz. – Przecież z  pewnością go

wzywali, żeby złożył zeznania. I pytali ją o alibi jej chłopaka.

Dla Chyłki wszystko to było równie oczywiste, jak teraz stawało się

dla Klejna.

–  Celowo o  nim nie wspominała… – kontynuował Mariusz – czyli

musi wierzyć w jego niewinność.

Jeśli rzeczywiście tak było, to Chyłka właściwie jej się nie dziwiła.

Z  punktu widzenia Judyty dziecko zaginęło, kiedy ona spała. Mógł

zabrać je zarówno jeden, jak i  drugi mężczyzna – a  znienawidzony

były stanowił znacznie lepszy wybór niż obecny partner, którego

zapewne darzyła jakimś uczuciem.

– Co stało się potem? – spytał Klejn. – Według Rabanta?

– Posprzeczali się.

– I?

– I Iwański wyjaśnił mu, że jeśli nie zostawi wózka, to będzie mógł

grać jedynie główne role w  filmach o  ludziach ze zdeformowanymi

twarzami.

Joanna przyjrzała się rozmówcy, lekko marszcząc brwi.

–  W sumie ty też byś mógł – oceniła. – Twój ryj wygląda, jakby

kiedyś się palił i próbowano ugasić go widelcem.

Klejn nie podjął rękawicy.

–  Więc wedle jego relacji to Kacper Iwański jako ostatni miał

kontakt z dzieckiem – powiedział.

– Brawo. Umiesz w dedukcję.

–  Ktoś go potem widział? Wiadomo, dlaczego miałby się dopuścić

zabójstwa?

–  A co mnie to obchodzi? – odparowała Chyłka. – Dla mnie jest

istotne to, co dla prokuratury.

– Czyli?

– Że mają właściwego człowieka.

Mariusz przekrzywił się na bok.

–  Ale mają jakieś dowody nieposzlakowe? – zapytał. – Odciski

palców, DNA? Ślady zapachowe? Cokolwiek?


– Nie wiem. Raczej tak, inaczej nie byliby tak pewni swego.

Cóż, pozostawała jeszcze kwestia prawdopodobnej łapówki, którą

Rabant komuś wręczył. Początkowo Joanna stawiała na sędziego,

ostatecznie jednak to nie on, ale Elwira Uptas była siłą sprawczą

obecnego stanu rzeczy.

–  Tyle wiem – zakończyła Joanna. – Co stało się po tym, jak mój

klient stracił z  oczu Iwańskiego i  dziecko, nie mam pojęcia. Mogę

tylko się domyślać, że facetowi odpadł dekiel. Może dał się ponieść

zazdrości, może był wstawiony albo naćpany. Istotne jest to, że

koniec końców zacisnął ręce na szyi niemowlaka, a potem go udusił.

Klejn wpatrywał się w  nią wzrokiem, który zazwyczaj

przyrównywała do jelenia gapiącego się nocą w  światła

nadjeżdżającego auta.

–  Krótko mówiąc, obstawiłeś złego źrebaka w  tym wyścigu –

oznajmiła.

– Co?

–  O ile mnie pamięć nie myli, a  zwykle tego nie robi, bo jest

niezawodna, to chciałeś bronić Judytę i pozbyć się Rabanta.

Mariusz nie odpowiedział.

–  Twój instynkt adwokacki działa tak niezawodnie, jak intuicja

marketingowa Antka Królikowskiego – dodała Chyłka. – A teraz won

stąd, piździelcu.

Ponownie nie doczekała się żadnej reakcji i  zatęskniła za

nerwowymi ruchami wykonywanymi przez Żelaznego. Dosrywanie

temu facetowi zasadniczo przestawało sprawiać jej jakąkolwiek

przyjemność.

Klejn w końcu się podniósł i niespiesznie ruszył do drzwi. Zawahał

się jednak przed ich otwarciem.

– Nie wydaje ci się to dziwne? – odezwał się.

–  Że weganie nie mają oporów przed jedzeniem owoców i  warzyw,

mimo że rosną one dzięki odchodom odzwierzęcym? Bardzo.

Mariusz obrócił się do niej, najwyraźniej nie mając zamiaru

wychodzić.

– Nie – odparł. – Że twój klient wcześniej nie powiedział ci o rzeczy

tak podstawowej jak fakt, że ktoś odebrał mu to dziecko?

Joanna ściągnęła lekko brwi.


–  To znaczy o  ile nie kłamiesz mi prosto w  twarz – dodał Klejn. –

I rzeczywiście dowiedziałaś się o tym dopiero niedawno.

– Tak było.

– Więc czemu nie podniósł tego wcześniej? Nie od razu?

Kiedy Mariusz postawił krok z  powrotem w  jej kierunku, Chyłka

westchnęła bezsilnie. Owszem, podobne myśli krążyły po jej głowie,

od kiedy tylko nowe fakty wyszły na jaw – nie miała jednak zamiaru

omawiać ich akurat z tym człowiekiem.

– Przecież widział jak na dłoni sprawcę zabójstwa – ciągnął Klejn. –

Miał praktycznie stuprocentową pewność co do tego, kto odebrał

życie jego synowi. A  mimo to nic nie powiedział? I  czekał aż do

momentu, kiedy prokuratura postawiła zarzuty temu Iwańskiemu?

To się nie klei.

– Widocznie kazali mu milczeć.

– Kto?

– Prokuratura.

Mariusz prychnął cicho.

– Nie przesłuchiwali go, nie mieli z nim żadnego kontaktu. Jakimś

cudem trafili na Kacpra Iwańskiego, mimo że twój klient nie złożył

zeznań. I  dlaczego tego nie zrobił? W  jakim świecie byłoby to choć

trochę logiczne?

Partner zarządzający zbliżył się już tak bardzo, że mógł położyć

ręce na biurku i pochylić się nad Chyłką.

– Gdybyś była ojcem, któremu odebrano dziecko, zachowałabyś się

w taki sposób? Szczególnie kiedy rano obudziłabyś się i  odkryła, że

ono nie żyje?

Klejn pokręcił głową, a  Joanna uświadomiła sobie, że chwilowe

otępienie wywołane nadmiarem emocji właśnie go opuszcza.

Zaczynał rozumieć, jak dziurawa jest wersja zdarzeń przedstawiona

przez Rabanta.

– I jakim cudem Iwański w ogóle odebrał mu niemowlaka? – dodał.

Joanna mimowolnie uciekła wzrokiem w bok.

–  Przecież ten facet trenuje teraz do jakiegoś filmu, w  którym ma

grać osiłka – kontynuował Mariusz. – Sama wiesz, jak wygląda.

Nie widział jeszcze Iwańskiego, skwitowała w  duchu. Kiedy tylko

rzuci okiem na faceta, który nie miał nawet w  połowie takiej masy
mięśniowej jak Paweł, zacznie jeszcze bardziej podawać w wątpliwość

przedstawiony scenariusz.

Zresztą nie tylko on.

– To jakiś absurd – podsumował Klejn. – A ja na twoim miejscu nie

byłbym taki pewny, że moja intuicja adwokacka zawiodła.

Nie czekał na odpowiedź. Sukinsyn był z siebie tak zadowolony, że

od razu opuścił biuro Joanny, zostawiając ją z  uporczywą

świadomością, że się nie pomylił.

Coś tu wyjątkowo śmierdziało. A  prokuratura zdawała się tego

całkowicie nieświadoma.

Chyłce pozostało tylko jedno.

Chwyciła za telefon i wybrała numer Paderborna. Jeśli nawet jakaś

łapówka trafiła do rąk oskarżycielki, to z  pewnością nie miała

wpływu na Olgierda. Przeciwnie, gdyby wyczuł, że cokolwiek jest nie

tak, interweniowałby bez wahania.

– Jeśli chcecie dać dziecku moje imię, to śmiało – powitał ją.

– Prędzej nazwę je Brajan.

–  To nie taki zły pomysł – przyznał Paderborn. – Ale może

pomyślicie o Brandonku?

Joanna głośno wypuściła powietrze nosem.

– Nudzi ci się w tej prokuraturze, co, Padre?

– Niespecjalnie.

– To przestań mitrężyć mój czas.

–  Prowadzę z  tobą normalną, uprzejmą, przyjacielską rozmowę –

odparł. – Tak jak przed chwilą robiłem to z twoim mężem.

Chyłka uśmiechnęła się lekko. Oczywiście.

–  I przypuszczam, że dzwonisz w  tej samej sprawie – kontynuował

Paderborn. – Czyli chcesz się dowiedzieć, co jest z nami nie tak.

–  Nadzieję na ustalenie tego dawno straciłam – odparła Joanna. –

Teraz wystarczy mi parę informacji o tym Iwańskim.

– Jasne.

– Skąd wasza pewność, że to on zabił dziecko?

Usłyszała ciche westchnienie, po którym nastąpiła chwila ciszy.

Mimo woli Chyłka zaczęła zastanawiać się nad tym, ile udało się

ustalić Zordonowi. Z  pewnością nie miał takiego doświadczenia

w wyciąganiu informacji z Padera jak ona.


–  Powiem ci to samo, co powiedziałem Kordianowi – odparł

prokurator. – Prokurator prowadząca postępowanie jest przekonana,

że mamy właściwą osobę.

– Ty też?

– Też.

Odpowiedź padła bez żadnego wahania, Olgierd nie potrzebował

nawet sekundy na zastanowienie.

Joanna trwała w bezruchu, przyciskając komórkę do ucha. Czyżby

się pomyliła? Nie było żadnej łapówki? Wszystko rozegrało się

w zgodzie z prawem?

– Przyznał się? – rzuciła.

– Hm?

– Iwański. Przyznał się do winy? Stąd wasza pewność?

–  Mogę powiedzieć ci tyle, że pojemność skokowa mojego auta

wynosi cztery i pół litra – odparł stanowczo Paderborn. – I  obawiam

się, że to wszystko.

– Daj spokój.

–  Możemy ciągnąć temat godzinami, ale o  sprawie dowiesz się

dopiero z procesu. Chyba że nagle stałaś się obrończynią Iwańskiego

i przysługuje ci prawo wglądu w materiały?

Joanna puściła to retoryczne pytanie mimo uszu, a  potem

mruknęła coś na pożegnanie i  się rozłączyła. Wyglądało na to, że

połowę walki z  Zordonem wygrała. Judyta odpowie za zniesławienie

w przedmiocie rzucania bezpodstawnych oskarżeń o zabójstwo.

Pozostawała jeszcze druga część, znęcanie się. Ale jeśli Rabant

załatwił ją równie sprawnie, jak tę pierwszą…

Chyłka przeklęła pod nosem i  odepchnęła się od biurka. Wstała

i zaczęła chodzić nerwowo po gabinecie.

Niech to chuj. Nawet nieświadoma część umysłu podpowiadała, że

Paweł dopuścił się jakiejś machinacji. Cała ta Elwira mogła brać

w  niej udział, Pader najwyraźniej pozostawał całkowicie

nieświadomy.

– Kurwa… – mruknęła Joanna, stając przy oknie. – Kurwa, kurwa,

kurwa…

Przesuwała wzrokiem po samochodach, które w szaleńczym pędzie

próbowały zdążyć na zielone światło przy skrzyżowaniu z  Alejami


Jerozolimskimi. Nie mogła się skupić, trudno było jej zebrać myśli.

Wiele by dała, żeby choć na moment zamienić swoją pracę na

zwykłą, fizyczną, niewymagającą wysiłku intelektualnego robotę.

W istocie nie chodziło o  zabrnięcie w  ślepą uliczkę życia

zawodowego. Miała tego pełną świadomość.

Westchnęła głośno, a  potem oparła się o  szybę i  wbiła wzrok

w  gmach Pałacu Kultury. Czas na kolejną wizytę u  ginekolożki

i  dodatkowe badania. Nie było sensu dłużej się oszukiwać,

że wszystko jest w porządku.

Trwało to zbyt długo. Czysty rachunek prawdopodobieństwa

dowodził, że dawno powinna zajść w ciążę.

Wróciła do biurka i  położyła rękę na klapie zamkniętego laptopa.

Przez chwilę zastanawiała się nad dwiema rzeczami, które w  jakimś

naturalnym odruchu miała zamiar zrobić.

Poczytać o  alternatywnych metodach zapłodnienia. A  zaraz potem

sprawdzić, jak wyglądają obecne przepisy adopcyjne.

Przełknęła ślinę, nie potrafiąc otworzyć macbooka. W  pewien

sposób byłoby to jak przyznanie się do porażki. Pogodzenie się

z faktem, że nie może zajść w ciążę w naturalny sposób.

Powoli uniosła klapę, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

– Nie ma mnie – rzuciła bezsilnie.

Mimo to drzwi się otworzyły, a  w  progu stanął Kordian. Chyłka

natychmiast się zmieszała, jakby przyłapał ją na czymś, na czym nie

powinien. Zerknął podejrzliwie na wpółotwarty laptop, a  potem

postąpił krok do przodu.

Joanna otworzyła usta, ale się nie odezwała. On też przez chwilę

milczał, jakby niepewny, jaki ton powinien przyjąć. W  końcu

zdecydował się na wręcz boleśnie profesjonalny.

– Miałem widzenie u Iwańskiego – oznajmił.

– Co proszę?

– Będę go bronić.

Chyłka głośno zamknęła macbooka.

– Zwariowałeś?

–  Nie – odparł. – Jego interesy są zbieżne z  tymi mojej klientki.

Obojgu zależy na zatrzymaniu prawdziwego zabójcy.


Jeśli istniała szansa, że choćby oględnie to przegadają, szybko

przepadła, gdy Oryński chwycił za klamkę.

– Iwański jest niewinny, Chyłka – dodał na odchodnym. – Wrabiają

go.
15
 

Salad Story, Złote Tarasy


 

Kordian stopniowo pochłaniał Sałatę Wege Miska, podczas gdy jego

aplikant próbował uporać się z  wrapem z  falafelami. Co rusz

wypadały mu kawałki awokado, cebuli lub sałaty, jakby po raz

pierwszy w życiu jadł coś podobnego.

Choć trudno było w  to Oryńskiemu uwierzyć, pozory w  tym

wypadku niekoniecznie myliły. Niewykluczone, że Sebastian Klejn

dostawał od ojca tak duże środki, że omijał jakikolwiek street food

szerokim łukiem.

Przez jakiś czas jedli w milczeniu, a ilekroć Kordian podnosił jakiś

wątek związany z pracą w kancelarii, młody adept prawa zdawał się

zająć nim tylko na jakiś czas. Potem coś innego absorbowało jego

myśli i niejako się wyłączał.

–  To skąd pan wie, że ten facet jest niewinny? – spytał w  końcu,

podnosząc wrapa tak, by kilka fasolek spadło mu na język, a  nie

tackę.

– Stąd, że nie chce, żebym go bronił.

Sebastian zastygł w tej dziwnej pozie i spojrzał na swojego patrona.

–  To nielogiczne – dodał Kordian. – Iwański powinien od razu się

zgodzić, szczególnie że zaproponowałem mu obronę pro bono.

– Poważnie? I mój ojciec się na to zgodził?

– Zapomniałem zapytać go o zdanie.

Młody Klejn uśmiechnął się i  wrócił do nieudolnych prób

pokonania wrapa. Znów zdawał się odpłynąć myślami tak daleko, że

nie bardzo wiedział, jak z tamtego miejsca wrócić.

–  Dla mnie to w  istocie jedna sprawa – ciągnął Oryński. – Jeśli

znajdę dowody na to, że Kacper Iwański jest niewinny, wygram też

proces w imieniu Judyty.

– Tylko że tam jest jeszcze wątek przemocy psychicznej, seksualnej

i…

– Wszystko po kolei.
Sebastian przełknął kęs i  odłożywszy jedzenie do papierka,

odetchnął wyraźnie zmęczony.

– No dobra – powiedział. – Ale to, że nie chce naszej pomocy, chyba

nie oznacza, że nic nie zrobił…

– Oznacza.

– Dlaczego?

–  Bo powinien się rzucić na taką okazję – odparł Kordian,

spokojnie opróżniając miskę.

Miejsce nie wyglądało na idealne na tego typu spotkania, ale

jedzenie było iście wyborne. Bez żadnego tłustego dressingu, same

zdrowe i  świeże składniki. Gdyby tylko w  okolicy kręciło się nieco

mniej osób, być może udałoby mu się…

Nie, nie było szans, by ściągnąć tutaj Chyłkę. Nie zamieni HRC na

nic innego. On zresztą także nie – potrzebował jednak miejsca, do

którego mógłby chodzić z  aplikantem. Przynajmniej dopóty, dopóki

ten nie wyleci w ramach Operacji Usunięcia Klejnotów.

–  Iwański ma teraz obrońcę z  urzędu – kontynuował Kordian. –

A  ja przyszedłem do niego z  ofertą reprezentacji przez jedną

z najlepszych kancelarii prawnych nie tylko w mieście, ale i w kraju.

W  dodatku tej samej, która broni jego dziewczyny. Mogliby razem

wystąpić przeciwko Rabantowi.

– No tak…

– Brzmi jak okazja, nie?

– Może – przyznał Klejn.

–  A mimo to Iwański w  ogóle nie chciał słyszeć, żebym go

reprezentował. Cała rozmowa trwała tylko tyle, ile potrzebował na

spławienie mnie.

Sebastian na powrót zajął się swoim wrapem.

– Czyli co? – zapytał.

– Ktoś nim steruje – odparł Kordian. – I najwyraźniej jasno dał mu

do zrozumienia, by nie zmieniał prawnika.

– Znaczy? Ktoś mu grozi? Ktoś go przekupił?

– Przekupił, żeby poszedł siedzieć? – jęknął Oryński.

Jego aplikant ewidentnie mówił z  punktu widzenia właściwego

osobom z  jego środowiska. Mieli wdrukowane przekonanie, że

pieniądze załatwią wszystko. Ale nie w  takim wypadku. Kordian nie


mógł wyobrazić sobie kwoty, za jaką ktoś byłby gotów dobrowolnie

trafić za kratki za zbrodnię, której nie popełnił.

– Sam nie wiem… – odezwał się po chwili Sebastian.

– Czego nie wiesz?

Młody Klejn otarł usta serwetką i  spojrzał na nią ze zdziwieniem,

jakby ostatnim, czego spodziewał się po wypadających kawałkach

jedzenia, było to, że zostanie po nich ślad.

–  To się nie trzyma kupy – oznajmił. – Może Iwański po prostu nie

chce, żebyśmy go reprezentowali. I nic więcej.

– Dlaczego miałby nie chcieć?

–  Może żeby nie komplikować sprawy. Może żebyśmy skupili się

wyłącznie na jego dziewczynie.

Jedno ani drugie nie przemawiało do Oryńskiego, ale jego myśli od

razu popłynęły w  kierunku powodu, dla którego  Sebastian forsuje

inną wersję.

–  A może po prostu zabił to dziecko i  nie chce dobrej obrony, bo

czuje, że musi ponieść konsekwencje.

– Aha.

– Nie jest pan przekonany – zauważył Klejn.

–  Niespecjalnie – przyznał Kordian. – Bo to wbrew instynktowi

samozachowawczemu. A  ten w  trakcie tymczasowego aresztowania

powinien wejść na najwyższe obroty.

Sebastian dokończył swojego wrapa, ponownie pogrążając się

w  głębokim zamyśleniu. Oryński miał nadzieję, że głowi  się nad

sprawą, ale od samego początku było chyba jasne, że tak nie jest.

– Problemy z dziewczyną? – rzucił.

– Słucham?

– Od kiedy tu przyszliśmy, bujasz w jakichś oparach.

Młody Klejn otarł usta i złożył jednorazową serwetkę.

– Nie mam czasu na dziewczyny – odparł.

Kordian bynajmniej się nie dziwił. Dobrze pamiętał swoją aplikację

i to, że „czas wolny” stanowił największy z oksymoronów.

– To o co chodzi? – zapytał.

– Sam nie wiem…

Ewidentnie nie tylko wiedział, ale nawet chciał się tym podzielić.

Inaczej w  ogóle nie ciągnąłby tematu, tylko szybko go zbył.


Wystarczyło nieco go przycisnąć, Oryński nie miał jednak pewności,

czy należy to robić.

Dotychczas ich relacja była w  stu procentach zawodowa.

Wprowadzenie choćby promila zażyłości mogłoby okazać się

problematyczne, szczególnie wziąwszy pod uwagę to, do czego

Sebastian miał im posłużyć w Operacji Usunięcia Klejnotów.

Kiedy jednak aplikant skierował na niego wzrok, widać było jak

dłoni, że czuje potrzebę, by się czymś podzielić.

– Mów – rzucił Oryński.

Sebastian otrzepał dłonie nad stołem.

– Nie bardzo wiem, jak inaczej to ująć, więc powiem chyba wprost.

– To zawsze najlepsze rozwiązanie.

Klejn chrząknął cicho i się rozejrzał.

– Mój ojciec zamierza wyjebać pana i Chyłkę z kancelarii.

– To akurat nic nowego.

– Ale teraz te zamiary są już dość… skonkretyzowane.

Oryński zmrużył oczy, przyglądając się chłopakowi. Było

absolutnie oczywiste, że Mariusz prędzej czy później będzie chciał

dokończyć to, co zaczął. Układ z  Żelaznym jedynie odsuwał wizję

wyrzucenia ich ze Skylight, ale jej nie przekreślał.

Tym bardziej Kordiana dziwiło, dlaczego Klejn zdecydował, by to on

został patronem syna. Nie miało to większego sensu, jeśli już teraz

planował pozbyć się jego i Chyłki.

–  Rozmawiał z  większością wspólników – podjął Sebastian. –

I zgromadził chyba już na tyle głosów, żeby w końcu to zrobić.

– Skąd wiesz?

–  Bo słyszę to i  owo. Poza tym nie jest tak, że o  niczym mi nie

mówi…

Dziwna konstrukcja zdania, uznał w  duchu Kordian. Zupełnie jak

eufemizm na to, że młody Klejn uczestniczy w tym, co próbuje zrobić

jego ojciec.

– Kazał ci na mnie donosić? – spytał wprost Oryński.

Chłopak skinął głową bez żadnego zażenowania.

– I co mu mówisz?

– Właściwie tylko o postępach w sprawie.


Kordian nie miał zamiaru pozorować zaskoczenia. Wyglądało na to,

że aplikant postanowił grać z  nim w  otwarte karty, więc planował

odpłacić się tym samym. A przynajmniej robić takie wrażenie.

– Zamierza wykorzystać tę sprawę, żeby nas wywalić, tak? – spytał

Oryński.

– Tak.

– W jaki sposób?

–  Chce pokazać, że przynoszą państwo więcej problemów niż

korzyści. I że z premedytacją wzięli państwo obydwie te sprawy, żeby

rozsadzić kancelarię od środka.

Kordian się uśmiechnął, a  potem nabił na widelec kilka liści

różnych sałat.

– Po co mielibyśmy to robić? – spytał.

–  Żeby się zemścić, zniszczyć firmę, a  potem pozbierać niedobitki

i założyć własną.

Oryński prychnął.

– Każdy głupi wie, że Żelazny & McVay to nasz dom.

– Najwyraźniej nie każdy – odparł Sebastian. – Bo wspólnicy chyba

to kupili. A  mój ojciec przekonał ich, że prowadzicie tę sprawę do

finału, którego nikt nie jest w  stanie przewidzieć. Robi z  siebie

i innych partnerów ofiary jakiejś waszej manipulacji.

Kordian wstrzymał oddech i  odłożył sztućce. Potrafił wyobrazić

sobie rozmowy, które musiały mieć miejsce za zamkniętymi

drzwiami. I właściwie nie dziwił się, że Klejn skorzystał z tej okazji.

– Poradzimy sobie – odparł.

– Pan nie rozumie…

Sebastian przysunął się bliżej, jakby zachodziło niebezpieczeństwo,

że ktoś podsłucha ich rozmowę i  doniesie o  wszystkim staremu

Klejnowi.

– On już wszystko przygotował – dodał aplikant. – To tylko kwestia

czasu.

Kordian znów badawczo przyjrzał się chłopakowi.

– I dlaczego mi o tym mówisz?

– Bo wydaje mi się, że…

– No?

– Że mój ojciec jakoś wywołał całą tę sytuację.


Oryński potrzebował chwili, by pojąć, co chłopak konkretnie ma

na myśli.

– Sugerujesz, że miał coś wspólnego ze śmiercią tego dziecka?

– Nie wiem – odparł młody Klejn. – Ale zdaję sobie sprawę, że byłby

do tego zdolny.

– Nie przesadzasz?

– Nie. Znam mojego ojca.

I najwyraźniej nie należał do jego największych fanów, co akurat

Kordian mógł bez problemu zrozumieć. Nie spodziewał się jednak, że

chłopak posunie się aż tak daleko.

– Słuchaj…

–  Mówię panu – uciął od razu Sebastian. – Słyszę czasem różne

rzeczy. I  to wszystko nie wygląda, jakby go zaskoczyło. Wręcz

przeciwnie.

–  Więc co konkretnie ci się wydaje? Że udusił niemowlaka,

żebyśmy z Chyłką prowadzili przeciwko sobie sprawy? To bez sensu.

Aplikant bezsilnie wzruszył ramionami, a  Kordian starał się

wyobrazić sobie jakikolwiek scenariusz, w którym Klejn mógłby mieć

coś wspólnego z  ostatnimi wydarzeniami. Nie było na to szans. Ani

wystarczającej motywacji. Owszem, chciał się ich pozbyć, ale nie był

to Messer czy Langer – mówili o  w  gruncie rzeczy normalnym

facecie, który styczność ze zbrodniami miał tylko wtedy, kiedy bronił

ludzi, którzy je popełniali.

Patrzyli na siebie z  Sebastianem, obaj nie wiedząc, w  jakim

kierunku powinni poprowadzić tę rozmowę.

– Jedno jest pewne – odezwał się w końcu młody Klejn. – Mój ojciec

już wmówił większości partnerów, że się państwo dogadali, łamiąc

nie tylko etykę adwokacką, ale też przepisy mówiące

o reprezentowaniu interesów swoich mandantów.

–  I jak zamierza obronić tę tezę po tym, jak jedno z  nas wygra

i kancelaria się nie rozpadnie?

–  Pewnie będzie mówił, że pod stołem podzielili się państwo

pieniędzmi, a rozsadzenie firmy od środka dopiero nastąpi.

Oryński pokręcił głową. Wszystko to z  jednej strony wciąż

wydawało się pozbawione sensu, z  drugiej jednak podobne plany

Klejna nie jawiły się jako coś niestworzonego. Być może nie był aż
tak skrzywiony, jak zdawał się rysować go Sebastian, ale

z pewnością postarał się zrobić użytek z obecnej sytuacji.

– Trzymaj rękę na pulsie – odezwał się Kordian.

– Dobrze.

– O ile oczywiście…

–  Nie jestem mu nic winny – przerwał od razu chłopak, jakby nie

chciał wikłać się w rozmowę o relacjach z ojcem. – A już z pewnością

nie lojalność.

Oryński nie drążył tematu, miał zresztą inny, znacznie ważniejszy

do omówienia z  chłopakiem. Musiał tylko odpowiednio go sprzedać.

Podciągnął rękaw marynarki i zaklął cicho, patrząc na zegarek.

– Wszystko w porządku? – zapytał aplikant.

– Nie wyrobię się do notariusza.

Klejn pytająco uniósł brwi, a Kordian zbył to machnięciem ręki.

–  Miałem towarzyszyć klientowi w  jakichś czynnościach. Niby nie

potrzebuje tam obecności swojego prawnika, ale wiadomo.

Sebastian pokiwał głową, jakby sam musiał latami zmagać się

z kaprysami mocodawców.

– Ale właściwie mógłbyś mnie zastąpić – dodał Oryński.

– Ja?

–  Nic skomplikowanego nie będzie się działo. Zresztą nawet gdyby

było inaczej, notariusz wszystko poprowadzi. Trzeba będzie tylko

sprawdzić z nim dokumenty.

Wyjaśnił mu to, co w  istocie było kolejnym etapem Operacji

Usunięcia Klejnotów. Sebastian niczego nie podejrzewał, zgodził się

od razu.

Kiedy opuścili Złote Tarasy, Kordian odesłał aplikanta do zleconych

mu spraw, a  sam zatrzymał się między budynkiem centrum

handlowego a Skylight. Wyciągnął telefon i wybrał numer Joanny.

Przez moment z  jakiegoś powodu miał przeczucie, że nie odbierze.

Szczęśliwie szybko znikło.

– Jesteś w pracy? – spytał.

– Nie.

– A gdzie?

– W klinice.

Kordian zacisnął usta.


– I nic nie mówiłaś? Pojechałbym z tobą.

– Mówiłam.

– Ale bez…

– Chcesz czegoś konkretnego, Zordon?

Tak. Bardziej niż czegokolwiek innego chciał, by ich stosunki

wróciły na poprzednie tory. I  by jak najszybciej zapomnieli o  całym

tym szambie, które w tej chwili wypełniało ich życie aż po korek.

– Rozmawiałem z Sebixem – oznajmił.

– I?

– Uważa, że Klejn kręci na nas bat.

– Nihil novi.

– Ale ma konkrety – dodał szybko Oryński.

Potem zrelacjonował jej wszystkie przypuszczenia,  które

sformułował Sebastian. Nie było dla niego żadną niespodzianką, że

Chyłka mniej więcej podzielała jego ocenę sytuacji.

–  Wygląda na to, że nie mamy wiele czasu – skwitował Kordian. –

Na moje oko Klejn spróbuje wysadzić nas z  siodła, jeszcze zanim

skończy się ta sprawa. Będzie mógł mówić, że w  ostatniej chwili

zapobiegł sabotażowi kancelarii.

Usłyszał ciche westchnięcie po drugiej stronie.

– Przyspieszymy Kastrację – postanowiła Joanna.

– Uda się?

– Musi – odparła bez wahania. – Wysłałeś go do notariusza?

– Tak.

– W takim razie jesteśmy na dobrym torze.

Oryński milczał, choć miał świadomość, że rozmówczyni czeka na

jakiekolwiek potwierdzenie.

– Co jest? – rzuciła podejrzliwie.

– Nic.

– Mów – poleciła. – Albo się rozłączam.

Nabrał płytko tchu, a potem obrócił się w kierunku Skylight.

– Sebastian dostanie rykoszetem – oznajmił.

– Żadna nowość. Zakładaliśmy to od początku.

–  Bo wychodziliśmy z  założenia, że będzie odwalał krecią robotę –

zauważył spokojnie Kordian. – A teraz wygląda na to, że…


– Nie lubi swojego ojca – ucięła Chyłka. – Zdarza się. To nie powód,

żebyś od razu zaczął się o  niego troszczyć jak o  nowe lotki do

badmintona od Kormaka.

Może miała rację. Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli, nie zniszczą

mu kariery, nie przekreślą jego zawodowej przyszłości. Owszem,

w  Żelaznym & McVayu nie będzie miał czego szukać, ale bez trudu

znajdzie pracę w innej kancelarii.

Jeśli. Jeśli wszystko pójdzie po ich myśli. A  takiej gwarancji nie

było.

Oboje zamilkli, a  Oryński spodziewał się, że Joanna rozważa to

samo. Właściwie nie było sensu dalej tego omawiać. Decyzję podjęli

już dawno, bo zasadzała się na prostym rozstrzygnięciu – on albo

oni.

– Rozmawiałaś już z ginekolożką? – odezwał się Kordian.

– Nie. Zapuszczam korzenie w poczekalni.

– Przyjechać?

– Lepiej zajmij się swoimi sprawami.

– To jest moja sprawa.

–  Mam na myśli te zawodowe – sprostowała Chyłka. – Bo jesteś

o krok od głośnego przerżnięcia w sądzie ze swoją żoną.

Kordian pozwolił sobie na niewielki uśmiech, bo wszystko to było

wypowiadane tonem, który nie miał w sobie żadnej agresji.

–  Jak ostatnim razem sprawdzałem, twój klient pozwał moją

klientkę za kilka rzeczy. A  tobie udało się na razie uporać tylko

z jedną.

Z głośnika telefonu dobiegło ciche westchnienie.

–  Rabant nigdy nie stosował wobec niej przemocy – oświadczyła

Joanna.

– Judyta twierdzi inaczej.

–  Bo ma nasrane pod sufitem – odparła twardo Chyłka. –

Przegapiłeś moment, w  którym oskarżyła swojego byłego, bo nie

chciała, żeby na aktualnego chłopaka padło podejrzenie?

– Nadal uważa, że…

– Na szczęście prokuraturze koło chuja lata, co ona uważa – ucięła

Joanna. – Dowody mówią same za siebie.

– Jakie dowody, Chyłka? Tu nie ma ani jednego.


Nie odpowiedziała, choć z pewnością miała w zanadrzu aż nadmiar

ripost. Najwyraźniej albo lekarka wezwała ją do gabinetu, albo

Joanna doszła do wniosku, że nie ma sensu wałkować po raz kolejny

tego samego. Rozstrzygną te sprawy w sądzie.

– Dobra, muszę kończyć – oznajmiła.

– Wołają cię?

–  Nie. Ale jak zaraz tego nie zrobię, to zacznę zastanawiać się nad

tym, jak wykazać przed sądem zupełny i trwały rozpad pożycia, żeby

szybko i sprawnie się z tobą rozwieść.

– Aha.

Znów ciche westchnięcie.

– Zapisać cię? – zapytała Chyłka.

– Skoro już i tak tam jesteś, to pewnie.

– Okej. Na kiedy?

– Na kiedy będzie wolny termin.

–  Jasne – odparła szybko. – Chcesz jakiś dodatkowy przegląd?

Prostata, te sprawy?

– Może jeszcze nie teraz.

– Nie warto zwlekać, Zordon.

–  Szczególnie przy moim poziomie stresu związanym z  sytuacją

małżeńską?

–  To akurat sprowadza na ciebie wyłącznie błogosławiony spokój –

odparowała Chyłka. – Przynajmniej w normalnych okolicznościach.

Kordian zgodził się cichym mruknięciem, a  chwilę później się

rozłączyli. Ilekroć pojawiały się takie, choćby pojedyncze, akcenty,

miał wrażenie, że wszystko będzie dobrze – i  że te wertepy na

wspólnej drodze są jedynie krótkim odcinkiem, który muszą przebyć,

by dotrzeć do celu.

Zaraz potem jednak znów się ścierali i  nie wiedział, czy nie

pozostawi to trwałych rys na ich związku.

Podobne scenariusze powtarzały się przez cały kolejny tydzień,

a  fakt, że Chyłka właściwie wygrała najważniejszy etap procesu,

bynajmniej nie pomagał. Tworzyło to dodatkowe napięcie między

nimi, którego nijak nie potrafili się pozbyć.

Wspólne oglądanie seriali sprowadziło się do wspólnego udawania,

że nie odnotowują momentów, w których normalnie jedno lub drugie


rzuciłoby jakiś komentarz. Czytanie książek w  łóżku do

niewygodnego milczenia, a  jakiekolwiek zbliżenia fizyczne

z powrotem do aktu, który miał przynieść określony rezultat.

Kordian miał świadomość, że długo tak nie pociągną.

W  przeddzień rozprawy trudno mu było sobie wyobrazić, co

musiałoby wydarzyć się w  sądzie, żeby ich relacje wróciły na

normalne tory.

Wciąż nie mógł pogodzić się z  tym, że na nich nie są. Nie

wyobrażał sobie, by kiedykolwiek tak się stało, a  jednak należało

zmierzyć się ze świadomością, że związek chwiał się i  zmierzał ku

nieuchronnemu wykolejeniu.

Poranek przed rozprawą był chyba najbardziej napiętym dniem,

jakiego kiedykolwiek doświadczyli. Chyłka szybko pojechała do

kancelarii, on przygotowywał się w  domu. Materiałów od Judyty

miał aż za dużo i przynajmniej część z nich musiała dać się przekuć

na celne ciosy.

Problem polegał na tym, że nic nie nadawało się na ten

nokautujący. Kordian był na przegranej pozycji i  po tygodniu

trwania na niej miał dość bolesną świadomość tego faktu.

Wszystko zmieniło się jednak tuż przed rozprawą, kiedy dostał

esemesa z nieznanego numeru.

Czytał treść dwukrotnie, nie dowierzając w to, co widzi.

„Kacper jest niewinny.

Rabant zapłacił 200 tys. świadkowi, który poświadczył, że widział,

jak Iwański wychodzi z  dzieckiem. W  rzeczywistości wrócił na górę,

a Rabant zabrał syna”.


16
 

ul. Żurawia, Śródmieście


 

Chyłka stała przed gmachem sądu całkowicie znieruchomiała. Wbity

w ekran komórki wzrok nie chciał się przesunąć, a ona nie do końca

rozumiała, co widzą jej oczy.

Esemes z nieznanego numeru.

Informacja o  tym, że Paweł przekupił kogoś, by ten zeznał

nieprawdę. I to za kwotę, którą doskonale kojarzyła.

– Niech go chuj… – zdołała wydusić.

Dał tę łapówkę, ale nie prokuratorowi ani sędziemu. Kupił sobie

zeznania, które pogrążały niewinnego człowieka i uniewinniały jego.

Joanna potrząsnęła głową i  się rozejrzała. Kto przysłał jej tę

wiadomość? I dlaczego?

Jej pierwszą myślą było to, że zrobił to Kormak. Ale jeśli tak, to

z  pewnością tę samą informację skierował do Zordona. I  nie

ukrywałby swojej tożsamości.

Nie, to bez sensu. Jej myśli zaczynały zmierzać w  absurdalnych

kierunkach.

Szczęśliwie nie miały czasu biec dalej, gdyż Chyłka dostrzegła

taksówkę podjeżdżającą pod sądowy gmach. Wyszedł z  niej Rabant,

umiarkowanie zadowolony, jakby czuł, że wygrał sprawę, ale nie

chciał się tym chełpić.

Skinęła na niego ręką i weszła do budynku. On zjawił się moment

później, pozwalając jeszcze kilku fotoreporterom, by zrobili mu

zdjęcia.

Ledwo przy niej stanął, pokazała mu otrzymanego esemesa.

Przebiegł wzrokiem po treści i aż się cofnął.

– Co to ma być? – rzucił.

– Ty mi powiedz.

Dopiero teraz zdawał się uświadomić sobie, że to nie żaden żart.

I że w tonie Joanny pobrzmiewają wyraźnie oskarżycielskie nuty.

– Kto to wysłał? – spytał ostro.


Chyłka nie odpowiedziała.

– Próbowałaś dzwonić pod ten numer?

– Próbowałam.

– I?

–  I jest już wyłączony – odparła, zbliżając się do swojego klienta. –

Niewielka strata, bo przypuszczam, że wszystkie odpowiedzi i  tak

mam przed sobą.

Większość ludzi wycofałaby się choć o pół kroku, widząc tak blisko

Chyłkę. Paweł trwał jednak niewzruszony.

– Nic takiego nie zrobiłem – rzucił. – I nie wiem, o co chodzi.

–  Tak? A  te dwieście tysięcy to, kurwa, wypadło jakiemuś

bezdomnemu z maybacha?

– Może. To tak samo prawdopodobne jak to, że…

– Czekaj, czekaj – ucięła Joanna.

Nagle wszystko zrozumiała. Przez moment miała ochotę zacisnąć

pięść i zwyczajnie przywalić temu człowiekowi.

– Ty skurwielu… – syknęła.

Nie wiedział, co odpowiedzieć.

–  Dlatego nie zająknąłeś się o  spotkaniu z  Iwańskim na klatce –

dodała. – Nie chciałeś, żeby wyszło, że tam byłeś, bo skaperowałeś

jakiegoś świadka… i  miał słowem nie wspomnieć o  tym, co tak

naprawdę się tam stało.

Rabant nie sprawiał wrażenia, jakby przyłapała go na kłamstwie.

W jego oczach kołatała jedynie coraz wyraźniejsza pretensja.

– Nie słyszysz, jak to brzmi? – rzucił. – Przecież to jakieś brednie.

Joanna planowała odpowiedzieć, kątem oka dostrzegła jednak

Zordona i  jego klientkę. Ona była skupiona na komórce, wyglądała,

jakby nigdy nic. Po nim zaś wszystko było widać jak na dłoni.

– Jeśli masz zamiar dalej tak… – kontynuował Paweł.

– Zaraz wracam – ucięła Chyłka, ruszając w kierunku Oryńskiego.

Kiedy przed sobą stanęli, do komunikacji nie były im potrzebne

słowa. Wszystko stało się jasne.

– Wiesz, od kogo ten esemes? – odezwała się Joanna.

– Nie.

– Kormak?
–  Pytałem. Mówi, że prędzej położyłby się na torach, niż wchodził

między nas.

Chyłka lekko skinęła głową, rozglądając się. Wiedziała, jakie

pytanie usłyszy od Zordona.

– To prawda? – odezwał się.

Wciągnęła głęboko powietrze nosem i  przytrzymała je w  płucach.

Jakiej odpowiedzi mogła mu udzielić? Z  punktu widzenia adwokata

tylko jednej. Z  perspektywy żony również. Problem polegał na tym,

że były przeciwstawne.

– Nie możesz mnie o to pytać, Zordon.

–  Nie tutaj – przyznał, po czym wskazał spojrzeniem drzwi. – Ale

tam z całą pewnością mogę to zrobić. A nawet powinienem.

– I zamierzasz?

– Nie mam wyjścia.

–  Masz – odparła. – Tak naprawdę nie wiemy, kto to wysłał ani

dlaczego. Nie mamy pojęcia, czy tkwi w tym ziarno prawdy, a  źródło

jest wiarygodne.

– Dlatego pozwolimy sądowi, by to zbadał.

Chyłka nie dawała po sobie poznać, że to ostatni scenariusz, do

jakiego była gotowa dopuścić. Miała jednak wrażenie, że Kordian

dostrzega to bez trudu.

Nie wiedział o  dwustu tysiącach, których brakowało na koncie

bankowym Rabanta. Gdyby było inaczej, już jechałby do

prokuratury.

Teraz tylko łowił. Być może z nadzieją, że uda mu się trafić na coś,

co spowoduje, że załatwią tę sprawę jeszcze przed wejściem na salę

sądową.

Kiedy tylko Joanna spróbowała postawić się w  jego pozycji,

zrozumiała, z  czym się w  tej chwili zmaga. Miał w  ręku argument,

którym natychmiast mógł zmienić losy całego procesu.

Wprowadzając ten jeden esemes do materiału dowodowego, pozbawi

Chyłkę gruntu pod nogami.

Wygra. Bezapelacyjnie wygra.

W starciu z innym prawnikiem z pewnością by się nie zastanawiał.

Nie marnowałby czasu ani energii na rozmowy ze stroną przeciwną,

tylko wszedłby na salę sądową i zrobiłby, co trzeba.


Teraz jednak szukał innego wyjścia.

– Rozmawiałaś z Paderem? – odezwał się.

– Tak.

– I? Dowiedziałaś się czegoś?

– Że jego samochód ma cztery i pół litra.

– Co?

–  Jeździ barracudą z  sześćdziesiątego szóstego, wyobrażasz sobie?

Nigdy bym go nie podejrzewała o  uwielbienie dla starych

amerykańskich pony carów. A tu proszę, jaka…

– Chyłka.

– No?

Kordian spojrzał na Rabanta, a potem na swoją klientkę. Wyraźnie

zainteresowała się tą niespodziewaną konwersacją tuż przed

rozpoczęciem procesu.

– Wiesz, że dostałem do rąk bombę atomową.

– To uważaj, żeby ci w twarz nie pierdolnęła.

– Daj spokój… – zaapelował cicho.

Joanna zbliżyła się do niego, by móc zniżyć głos jeszcze bardziej.

–  Równie dobrze to może być prowokacja – odezwała się. – Może

nawet przygotowana przez jakąś sprytną adwokatkę, która chce

rozgnieść cię na sali sądowej jeszcze mocniej.

Nie planował podejmować tej rękawicy, widziała to po jego minie.

Ona zaś nabrała tchu i  miała zamiar kontynuować, kiedy zdała

sobie sprawę, że popełniłaby tym samym procesowy błąd.

Jeśli Zordon za moment uzupełni materiał dowodowy o  esemesa,

będzie musiała użyć wszystkich argumentów na sali sądowej. Nie na

korytarzu.

– Rób, co uważasz za słuszne, buraku gruntowy – oznajmiła.

– Tyle że to…

Doskonale wiedziała, jak kończy się to zdanie. Kordian ujął lekko

jej rękę, a  stali na tyle blisko siebie, by nikt postronny tego nie

dostrzegł.

– Zdajesz sobie sprawę, co to dla ciebie oznacza – dodał.

Chyłka spojrzała w  jego oczy. Jeszcze kilkanaście minut temu

miała wygraną w  kieszeni. Rabant był w  oczach prokuratury


niewinny, Kacper Iwański wręcz przeciwnie. Zniesławienie było

oczywiste.

Ale czy dwieście tysięcy naprawdę wystarczyłoby, by kupić u kogoś

odsiadkę w więzieniu?

Joanna nie znała odpowiedzi na to pytanie.

Ścisnęła lekko dłoń Oryńskiego, a potem cofnęła rękę.

–  Umówiliśmy się, bakłażanie – powiedziała. – Żadnej taryfy

ulgowej.
17
 

Sala rozpraw, Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście


 

–  Proszę wstać, sąd idzie – oznajmił protokolant, po czym nastąpiła

zwyczajowa serenada drewnianych jęknięć, gdy z ław nagle podnosili

się wszyscy uczestnicy postępowania.

Antoni Derwich wszedł na salę bez dodatkowej pompy, machając

dłońmi tak, by dla zebranych stało się jasne, że mogą spocząć.

Szybko otworzył postępowanie przed sądem rejonowym, a  potem

powiódł zmęczonym spojrzeniem po adwokatach.

Myślał, że przyszedł dziś na gotowe. I  że dwójka prawników

postara się, by jak najszybciej to załatwić.

Nie spodziewał się żadnych wniosków dowodowych, a  już

z  pewnością nie takich, które mogły całkowicie odmienić bieg

postępowania.

Kordian był przekonany, że ma właśnie taki w swoim telefonie. Nie

mógł uwierzyć, że ktokolwiek chciałby w  ten sposób wprowadzić go

na minę. W esemesie, który dostał, musiało coś być.

Zgłosił wniosek, wyłuszczając, dlaczego robi to dopiero teraz,

a  potem obserwował reakcję sędziego. Zgodnie z  jego

przewidywaniami Derwich nie był ukontentowany.

–  Wysoki Sądzie… – zaapelowała Joanna, podnosząc się. –

Będziemy teraz uzupełniać materiał dowodowy o  wszystko, co

przyślemy sobie esemesami?

Antoni obrócił się w jej stronę.

– To nie ma żadnej wartości procesowej – ciągnęła Chyłka. – I zaraz

może okazać się, że to sama oskarżona kupiła nową kartę i…

–  Wysoki Sądzie – tym razem zaapelował Oryński. – Można by

pomyśleć, że skoro uczestniczymy w  procesie o  zniesławienie, takie

bezpodstawne zarzuty nie będą padać.

–  Nic nikomu nie zarzucam – odparowała Joanna. – Wykazuję

tylko absurd tego wniosku.

– To może wykażemy też inne okoliczności?


– Znaczy?

– Znaczy fakt, że nie tylko ja otrzymałem taką wiadomość.

Wyraźnie się tego nie spodziewała, a  on poczuł, że przekroczył

jakąś granicę. To, co padło w  nieformalnej rozmowie między nimi,

właściwie powinno tam zostać.

Było już jednak za późno, by się wycofał.

– Mecenas Chyłka także otrzymała takiego esemesa.

Derwich zmarszczył czoło, wciąż skupiając się na Joannie. Nawet

jeśli chciałby być jej przychylny, nie miał w  tej chwili zbyt dużego

pola manewru.

– To prawda, pani mecenas? – spytał.

– Tak.

Rabant świdrował wzrokiem stojącą obok niego prawniczkę, ta

jednak całkowicie go ignorowała.

–  Niczego to nie zmienia – dorzuciła. – Podobną wiadomość może

wysłać każdy. I jeśli na takich dowodach będziemy opierać się w tym

postępowaniu, to proponuję wezwać na świadka jasnowidza

Jackowskiego. Przepowie nam, jaki będzie finał sprawy,

i zaoszczędzimy wszystkim czasu i nerwów.

–  Nie wnioskuję o  opieranie się na czymkolwiek – sprostował

Kordian, patrząc na Chyłkę zamiast na sędziego. – Tylko o to, by sąd

zezwolił na wgląd w konto bankowe Pawła Rabanta.

Joanna rozłożyła ręce.

–  To jawne naruszenie nie tylko prywatności mojego klienta, ale

także tajemnicy bankowej.

–  Którą sąd może uchylić w  trybie artykułu sto pięć ustęp jeden

punkt dwa litera b Prawa bankowego.

– Na jakiej podstawie? Esemesa?

– Dwóch. Przesłanych zarówno jednej, jak i drugiej stronie.

Chyłka prychnęła cicho i rzuciła bezradne spojrzenie sędziemu.

–  Naprawdę tyle ma wystarczyć, by nasza prywatność stała się

tylko przelotną przeszkodą na drodze do pełnej ingerencji organów

państwa w sferę osobistą obywateli?

Kordian zdawał sobie sprawę, że przy normalnym sędzim takie

argumenty trafiłyby na jałowy grunt. W  tym wypadku jednak nie

miał pewności, jaki będzie rezultat.


–  Wymieniono konkretną kwotę – zauważył Oryński. – Wydaje się

wątpliwe, by był to zwykły strzał w ciemno.

– Więc co? Jeśli na koncie będzie brakowało stu dziewięćdziesięciu

dziewięciu tysięcy złotych, uznamy, że te wiadomości mijają się

z prawdą?

Chyłka patrzyła na sędziego, a  Kordian upomniał się w  duchu, że

on także na nim powinien koncentrować swoją uwagę. I zwracać się

do niego, nie tylko ze względu na zasady procesowe, ale także

psychologię.

–  Wysoki Sądzie, dążę do tego, że uchylenie tajemnicy bankowej

w tym wypadku byłoby całkowicie niecelowe, a  przez to stanowiłoby

nadużycie – kontynuowała pewnym głosem Joanna. – Co konkretnie

bowiem ma nam dać wgląd w  rachunek mojego klienta? Co, jeśli

zrobił przelew na mniejszą kwotę? Co, jeśli na większą? W  jaki

sposób miałoby to potwierdzić wręczenie lub nie jakiejkolwiek

korzyści finansowej? Wydaje się to całkowicie absurdalne

i pozbawione podstaw.

Kordian mimowolnie poluzował krawat.

– Przypomnę tylko, że nie prowadzimy postępowania co do winy za

przestępstwo zabójstwa – zauważył. – Wysoki Sąd rozstrzyga

w  przedmiocie zniesławienia, którego miała dopuścić się moja

klientka. A  jeśli rzeczywiście zeznania świadka, który wskazał

innego sprawcę, są nieprawdziwe, to…

–  To co? Wciąż nie będzie to dowód na to, że mój klient odebrał

życie własnemu dziecku.

–  Nie. Tyle że to nie my potrzebujemy takiego dowodu, ale

prokuratura w oddzielnym postępowaniu. Nas nie wiążą obecne tam

zasady dowodowe, musimy jedynie przesądzić, czy tezy mojej

klientki były uzasadnione.

– To to samo.

–  Niezupełnie – odparł Kordian. – Nikogo nie wsadzamy do

więzienia. Nikogo nie stawiamy w  stan oskarżenia za zabójstwo. To

wszystko należy do prokuratury. My mamy jedynie przesądzić, czy

moja klientka jest winna, czy nie.

– A żeby to zrobić…


– Musimy ustalić stan faktyczny, nie prawny – uciął Oryński. – Nie

musimy skazywać pana Rabanta na karę, by móc uznać, że moja

klientka na nią nie zasługuje.

–  Wystarczy – uciął w  końcu Derwich, poprawiając łańcuch

sędziowski.

Dwoje prawników umilkło, patrząc na przewodniczącego

wyczekująco. Z  perspektywy Oryńskiego nie było się nad czym

zastanawiać. Gość powinien dopuścić jego wniosek.

Wbrew temu, co mówiła Chyłka, wykazanie braku dwustu tysięcy

na koncie powinno wystarczyć, by wybronić Judytę przed zarzutami

oskarżenia. Wyrok w  żaden sposób nie wiązałby sądu okręgowego

w sprawie zabójstwa, a Derwich doskonale o tym wiedział.

Milczenie się przeciągało. Kordian próbował w  jakiś sposób

sprawić, by jego serce przestało bić tak szybko.

Miał jednak świadomość, że za moment wszystko się rozstrzygnie.

Jeśli sędzia dopuści wniosek, ma wygraną w  kieszeni. Jeśli nie,

Chyłka będzie triumfowała.

–  W porządku… – odezwał się w  końcu Derwich. – W  przedmiocie

zgłoszonego wniosku o  uchylenie tajemnicy bankowej sąd

postanawia o  dopuszczeniu go i  wystąpieniu do właściwej instytucji

o udzielenie wyciągu z konta oskarżyciela prywatnego.

Oryński odetchnął i z ulgą opadł na krzesło.

Judyta poklepała go po plecach, jakby właśnie wykręcił wyjątkowo

dobry wynik na maratonie. Nie było w  tym dużej przesady. Sprawa

właśnie przybrała zupełnie nowy obrót, a  jemu przemknęło przez

głowę, że najwyraźniej to na jego barki spadnie ciężar wyboru

imienia dla dziecka.

O ile staranie się o  nie wciąż było aktualne. Wzrok Chyłki zdawał

się sugerować, że może wnieść o odroczenie tej konkretnej sprawy.


18
 

Garaż podziemny, ul. Argentyńska


 

Czarna iks piątka wsunęła się w  wąski przesmyk na miejscu

parkingowym między masywnym filarem a  pomarańczowym bmw 2.

Chyłce niełatwo było wysiąść, a kiedy to robiła, posyłała nienawistne

spojrzenia stojącej obok Mandarynie.

Zabrała swoje rzeczy z  bagażnika, po czym ruszyła w  kierunku

wejścia na klatkę schodową. Zatrzymała się jednak po kilku krokach

i obejrzała przez ramię. Chwilę spędziła na patrzeniu za siebie.

Dwa samochody. Dwa miejsca parkingowe.

Kiedy kupowała to drugie, zrobiła to właściwie bez większej

refleksji. Chciała mieć więcej przestrzeni dla siebie, poza tym nie

wykluczała, że kiedyś wzbogaci się o  drugi samochód. Nigdy tak

naprawdę nie planowała, że ktoś będzie stale je zajmował.

W jakiś absurdalny sposób pożałowała wściekłego łypania na bmw

Zordona.

Pokręciła głową, składając to na karb tego, że się starzeje, a potem

ruszyła do mieszkania. Nie miała wielu zakupów, liczyła na to, że

większość rzeczy przytachał Kordian. Od paru dni wprawdzie nie

rozmawiali nawet o  tym, co trzeba kupić, ale pewne rzeczy nie

wymagały omówienia.

To, co wydarzyło się podczas ostatniej rozprawy, wzniosło między

nimi wysoki mur, którego żadne z  nich nie umiało przeskoczyć.

A  może nie chciało? Chyłka wciąż nie była pewna, czy to, co się

dzieje, jest niezależne od nich.

Kiedy weszła do domu, nie zastała nigdzie Zordona. Pochowała

parę artykułów spożywczych do lodówki, a  potem usiadła przy stole

w kuchni. Bez muzyki, bez rozłożonych przed nią papierów.

Poświęciła chwilę na to, by po prostu być tu i  teraz, bez

zastanawiania się nad taką czy inną przyszłością.

Ostatecznie  jednak wiedziała, że nie może pozwolić sobie na

mitrężenie czasu.
Otworzyła laptopa i  na głównej stronie NSI zobaczyła to, czego

obawiała się od paru dni. Reportaż na temat Pawła Rabanta.

Przez moment liczyła na to, że został zrobiony po łebkach i  nie

będzie z  niego wynikało absolutnie nic. Potem zobaczyła, kto jest

autorem. Zygfryd Flesiński.

Od razu nalała sobie tequili, świadoma, że kiedy Zygzak się za

kogoś bierze, właściwie można pakować manatki i  bookować sobie

najbliższy lot do któregoś kraju po drugiej stronie globu.

Napiła się, włączyła materiał i oparła łokcie na stole.

Po krótkim wstępie, który miał nakreślić ogólne fakty i  nikogo nie

zanudzić, Zygfryd przeszedł do rzeczy. Nie skupiał się na

postępowaniu karnym w  sprawie zabójstwa, jako że od ostatniej

rozprawy o  zniesławienie prokuratura nabrała wody w  usta. Nie

udzielała żadnych informacji, zasłaniając się dobrem prowadzonego

śledztwa. Nie było nawet wiadomo, czy zwolnili z  aresztu Kacpra

Iwańskiego.

Jedyne, co pozostawało mediom, to publiczny proces Rabant

versus Brzostowska. I Flesiński skrupulatnie z tego korzystał.

– W pierwszych etapach postępowania wszystko wskazywało na to,

że Judyta Brzostowska niesłusznie pomówiła swojego byłego

partnera – perorował. – Zaraz potem okazało się jednak, że ma

świadka. Sąsiadkę, która widziała, jak aktor opuszczał tamtej nocy

jej mieszkanie z dzieckiem.

Joanna upiła jeszcze łyk.

–  Sprawa przyjęła niespodziewany obrót, gdy zgłosił się kolejny

świadek. Ten również potwierdził, że pan Rabant był widziany

z  dzieckiem na klatce schodowej, tyle że w  towarzystwie innego

człowieka. Kacpra I., który miał zagrozić mu i  odebrać syna. Na

podstawie tych zeznań prokuratura postawiła Kacprowi I. zarzuty,

teraz jednak wyszło na jaw, że mogły być one bezpodstawne.

Zygzak kontynuował jeszcze przez moment, rozwodząc się nad

tym, że sąd uzyskał wgląd do konta bankowego Rabanta. I  że

brakowało na nim dwustu tysięcy złotych, które według

anonimowego informatora Paweł przekazał naocznemu świadkowi,

by spreparować zeznania.
–  Paweł Rabant prawdopodobnie zabrał dziecko, Kacper  I. zaś

wszedł do mieszkania, zaniepokojony tym, co dzieje się z  jego

partnerką – dodał Flesiński.

Chyłka zaklęła cicho i  dolała sobie tequili. Narracja była dla niej

i jej klienta wprost tragiczna.

–  Przypomnijmy, że Paweł Rabant od początku utrzymywał, iż nie

ma żadnej świadomości, że to on jest ojcem. W  toku postępowania

okazało się jednak, że taką wiedzę miał. Dlaczego ją ukrywał? Czego

się obawiał? Na to pytanie każdy może sam poszukać odpowiedzi.

–  Srał cię pies, Zygzak – syknęła Joanna i  raptownie przechyliła

kieliszek.

Otarła usta i  zamierzała od razu zatrzymać materiał.

Powstrzymała się w  ostatniej chwili, świadoma, że powinna być na

bieżąco z  tym, jak sprawę postrzega opinia publiczna. A  azymut

wyznaczały jej właśnie takie reportaże.

–  Wydaje się, że mamy do czynienia z  kolejnym przypadkiem

mężczyzny w pozycji siły, który stara się zrzucić całą winę na kobietę

– kontynuował Zygfryd. – Mężczyzny, któremu wydaje się, że dzięki

znajomościom i łapówkom może liczyć na bezkarność.

Niech to chuj, skwitowała bezgłośnie Joanna. Jeśli nawet NSI się

nie certoli, to wyraźny znak, że mają problem nie do przeskoczenia.

Zostali pogrzebani w mediach.

I niebawem to samo stanie się na sali sądowej.

Nie tylko do Joanny dotarła ta świadomość, Rabant bowiem

zadzwonił niedługo po tym, jak opublikowano materiał. Zordona

nadal nie było, mogła bez żadnego skrępowania rozmawiać

z klientem.

– Tylko spokojnie – rzuciła na powitanie.

–  Kurwa mać! – odparł Paweł, jakby umknął mu jej apel. –

Widziałaś, co na NSI napisał…

– Widziałam.

– Ten skurwiały kutasina ma czelność…

–  Robi, co do niego należy – ucięła Chyłka, nie mając zamiaru

wysłuchiwać utyskiwań człowieka, który prowadził ją po polu

minowym w  taki sposób, by nadepnęła praktycznie na każdą

pułapkę.
– Chuja tam! – uniósł się. – Pozwę tego jebanego…

– Nikogo nie będziesz pozywał.

Joanna usłyszała w  tle charakterystyczny dźwięk szkła

uderzającego o  szkło. Mogła wyobrazić sobie, że gwint zbyt szybko

przechylanej butelki rąbnął w  kant kieliszka. Najwyraźniej nie tylko

ona napełniała bak wyskokowym paliwem.

Zerknęła na pusty kieliszek, myśląc o tym, że powinna sobie dolać.

Udało jej się jednak opanować.

Bóg jej świadkiem, że gdyby nie kariera i  chęć szczera, by założyć

z Zordonem rodzinę, byłaby teraz alkoholikiem na pełny etat.

– To co zamierzasz z tym zrobić? – wysyczał Rabant.

– Nic.

– No to świetnie. Wprost idealnie.

Chyłka podniosła się i zaczęła chodzić po kuchni.

–  Nie kiwnę małym palcem lewej nogi, dopóki nie powiesz mi, co

tam się wydarzyło – oświadczyła.

– Już ci mówiłem.

– Zmieniając przy tym wersje częściej niż Wojewódzki samochody.

Odpowiedział jej dźwięk świadczący o  tym, że rozmówca właśnie

podjął ambitną próbę uporania się z całym kieliszkiem na raz. Zaraz

potem uderzył szkłem o jakąś drewnianą powierzchnię.

– Co stało się na klatce? – spytała stanowczo Joanna.

– To, co powiedziałem.

– Czyli gość o połowę węższy od ciebie zagroził ci i zabrał dziecko.

– Tak.

–  I możesz mi wyjaśnić, jak to zrobił? – rzuciła. – Pytam z  czystej

ciekawości, ale też ze względów pragmatycznych. Dobrze by było

wiedzieć, co trzeba zrobić, żeby taki byczek jak ty stchórzył.

– Nie stchórzyłem, po prostu…

Zawiesił głos, a Chyłka nie mogła przesądzić, czy to dlatego, że nie

ma ułożonej wersji, czy po prostu niełatwo mu się przyznać, że

komuś ustąpił.

– No? – ponagliła go.

– Miał nóż.

– Wow. Jaki?

– A skąd ja mam wiedzieć? – ofuknął ją. – Normalny.


–  Taki kuchenny? Może ceramiczny? Ostatnio kupiłam całkiem

niezły, w dodatku cały czarny. Tnie, aż miło.

–  Nie – odparł pod nosem Paweł. – Zwykły, taki jak w  sklepach

myśliwskich.

– Aha. I co ci nim zrobił?

Rabant zamilkł, ewidentnie nie mając zamiaru kontynuować tego

wątku. Musiał być świadomy, że cokolwiek by powiedział, brzmiałoby

to jak beznadziejna, sklecona na poczekaniu historyjka.

Gdyby od razu ją przedstawił, może Chyłka dałaby wiarę. Rzucał

jej jednak strzępy informacji, jakby nie wymyślił jeszcze całości.

A potem dokładał na poczekaniu kolejne cegiełki.

– Pięść przeciwko broni zawsze przegrywa – oznajmił po chwili.

–  A kamień przeciwko papierowi, choć nie wiadomo dlaczego.

Mimo to ludzie grają.

– Cóż. Ja nie miałem zamiaru.

– Nawet kiedy stawką był twój syn?

Paweł potrzebował kilku sekund na zastanowienie.

– Iwański twierdził, że zabiera go na górę. I że się nim zajmie.

Chyłka cicho gwizdnęła.

– Złoty człowiek – oceniła. – Najpierw grozi, ale potem zapewnia, że

włos młodemu z głowy nie spadnie. Też bym mu od razu uwierzyła.

– A pierdol się.

Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Rabant się rozłączył.

Chyłka spojrzała na gasnący wyświetlacz i  zasadniczo musiała

zapisać tę reakcję na jego korzyść. Nie przepadała za jakimikolwiek

konwenansami, a  każdy przypadek ich łamania brała za dobry

omen.

Odczekała chwilę, zanim znowu wybrała numer klienta.

– Mało ci jeszcze? – spytał Paweł.

– Tak. Potrzebuję informacji o tych dwustu tysiącach.

– Po co? I tak zaczniesz robić sobie jaja, a potem…

–  A potem wykorzystam ten sam intelekt, który pozwala mi na

ironię i sarkazm na najwyższym poziomie, żeby ci pomóc – przerwała

mu.

Machinalnie wstała i  podeszła do szafki, w  której kryła się przed

światem butelka napoju z  agawy. Nie wahała się ani przez moment,
szybko tłumiąc wszelkie myśli, które kazałyby jej nie otwierać

drzwiczek.

Moment później siedziała przy stole z pełnym kieliszkiem. Od jutra

przerzuci się na drinki, to wszystko wina tego, że piła czystą tequilę.

Jeśli rozcieńczy ją trochę grenadyną i sokiem, nie nakręci tej spirali.

–  Słuchaj, Rabant – podjęła. – Albo wreszcie dowiem się

wszystkiego odnośnie do tej kasy, albo zwyczajnie się nie

podniesiemy.

– Mówiłem już kilka razy, że…

–  Że dla mojego dobra nie możesz mi wyjawić, co stało się

z pieniędzmi – wyrzuciła na jednym oddechu. – Tak, wiem. A  ja już

kilka razy starałam się wbić do twojego zakutego łba, że obowiązuje

mnie tajemnica adwokacka. Przeliterować ci to?

– Nie musisz.

–  To mów, do kurwy nędzy – syknęła. – Zapłaciłeś mu za te

zeznania?

– Nie.

– To na co poszło dwieście tysięcy?

Chyłka była praktycznie pewna, że w  końcu usłyszy od Rabanta

prawdę. Znała tok myślenia klientów. Wiedziała, że na największą

szczerość zdobywają się dopiero, kiedy stoją pod ścianą. A  Paweł

właśnie do niej dotarł.

– Nie mogę ci tego powiedzieć – oznajmił.

– Bo?

– Bo tego nie obejmuje tajemnica adwokacka.

– Czyli pierzesz brudne pieniądze albo finansujesz terroryzm?

– Nie.

– W takim razie informacja będzie bezpieczna.

– Nie będzie – odparł stanowczo. – Bo nie ma związku z tą sprawą.

–  Nie szkodzi. Jeśli masz interes prawny w  zachowaniu tego

w tajemnicy, to moim obowiązkiem jest o niego dbać.

Rabant zamilkł, a Joanna miała nadzieję, że poświęca ten czas na

zastanawianie się, czy dotychczas dobrze robił.

Na co mógł wydać te dwieście tysięcy? Jeśli przekupił tego

świadka, to równie dobrze mógł się przyznać. Nie było sensu

w dalszym zaprzeczaniu.
Chyłka żałowała, że nie widzi jego twarzy. Może tym razem

aktorska maska na moment by opadła, a  ona mogłaby zobaczyć

prawdziwego człowieka. I zrozumieć, kogo tak naprawdę broni.

Dotychczas zakładała, że nie zabił tego dziecka.

Jeśli jednak świadek został opłacony, wszystko stawało pod dość

dużym znakiem zapytania. I  być może dlatego klient kręcił. Miał

świadomość, jak Joanna spojrzy na niego, gdy przyzna, że tamtej

nocy opuścił budynek z wózkiem.

– Mów – powtórzyła. – Co kupiłeś za tę kasę?

Usłyszała ciche westchnięcie, jakby sygnał poddania się.

– Milczenie – odparł w końcu Paweł.

– Czyje?

– Judyty.

Chyłka odsunęła od siebie kieliszek, czując, jak nieprzyjemny wąż

przesuwa się po jej kręgach.

– I o czym konkretnie miała milczeć? – odezwała się.

– O tym, że ją zgwałciłem.

Joanna zamarła, niepewna, czy nie znajduje się w  jakimś

koszmarze, z którego nie sposób się obudzić.

Była to pierwsza druzgocąca wiadomość tego dnia.

Druga dotyczyła tego, że oskarżyciel publiczny przystąpił do

postępowania o zniesławienie.

Tym samym Paweł Rabant stracił uprawnienia oskarżyciela

prywatnego.
 

Rozdział 3
 

Werdykt
 

1
 

Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia,

ul. Marszałkowska
 

Chyłka siedziała na murku przy schodach prowadzących do sądu

i  rozglądała się w  poszukiwaniu człowieka, na którego czekała.

Szczęśliwie się nie spóźnił. Przeciwnie, Olgierd Paderborn zjawił się

co do minuty o ustalonej porze.

Nie podniosła się, nie wyciągnęła ręki, nawet nie skinęła głową.

Poczekała w  milczeniu, aż po niepewnym zerknięciu na murek

prokurator zajął miejsce obok niej.

Z nesesera wyciągnął niewielkie czarne pudełko, a gdy je otworzył,

Joanna zobaczyła w  środku kilka rzeczy przywodzących na myśl

markery.

– Co to jest? – rzuciła.

– IQOS.

– Co?

– Podgrzewa tytoń, ale go nie…

–  Źle mnie zrozumiałeś – ucięła. – Doskonale wiem, co to jest.

Pytam tylko po to, żeby wyrazić swoje oburzenie.

– Cóż…

– To ani nie dymi, ani nie produkuje popiołu – zauważyła.

– Właśnie o to chodzi. Podgrzewa tytoń, ale go nie spala.


Chyłka trwała z nieruchomym wzrokiem wbitym w jego oczy.

– Nie włączaj tego przy mnie.

– Ale…

–  Jak chcesz rzucić, rzuć. Jak chcesz palić, pal – poradziła. –

Wszystko, co pośrodku, to takie rozwadnianie tequili. Niby można,

ale po co?

– Po to, żeby…

– Jak chcesz niszczyć zdrowie, rób to dobrze.

Paderborn zawahał się, jakby oceniał, czy bardziej opłaca mu się

zapalić, czy mieć święty spokój. Ostatecznie uznał, że ta druga

możliwość wiąże się z  większymi korzyściami, i  schował pudełko do

nesesera.

– A teraz gadaj, co tu robisz – dodała Joanna.

– Przystępuję do postępowania.

–  Tyle już wiem – odburknęła. – Więc pozwól, że kulturalnie

doprecyzuję: po kiego chuja?

– Po takiego, że tego wymaga prawo.

– Gówno prawda.

Olgierd obrócił się do niej i przez moment patrzył jej w  oczy, jakby

chciał w ten sposób pokazać, że nie ma nic do ukrycia.

–  Przepis stanowi jasno, że prokurator może dołączyć do sprawy,

kiedy ta dotyczy interesu społecznego – powiedział.

– W tym wypadku tak nie jest.

–  Jest. Zachodzą kumulatywnie następujące przesłanki:

przestępstwo zostało dostrzeżone przez media i  budzi duże

zainteresowanie opinii publicznej, sprawca działał w  miejscu

publicznym i skutkiem czynu jest istotna szkoda u pokrzywdzonego.

Chyłka westchnęła bezradnie.

–  Mój klient nie życzy sobie udziału oskarżyciela publicznego –

oznajmiła.

–  Może nie życzyć sobie też innych rzeczy. Nie znaczy to, że go nie

spotkają.

– Padre…

–  Nie ma nic do gadania – uciął. – Jak wiesz, decyzja prokuratora

jest podejmowana samodzielnie. Nie podlega badaniu przez sąd, nie

przysługuje na nią żadne zażalenie.


Inny prawnik być może postrzegałby tę sytuację jako uśmiech losu

– Paderborn miał narzędzia, które wykraczały dalece poza te,

którymi ona dysponowała. Problem polegał na tym, że był także

przełożonym kobiety, która w  tej chwili prowadziła postępowanie

w sprawie zabójstwa dziecka.

Zabójstwa, którego najbardziej prawdopodobnym sprawcą był

Paweł.

Być może dlatego Rabant absolutnie nie chciał słyszeć o  udziale

prokuratora i kazał Joannie zrobić wszystko, by ten w postępowaniu

się nie pojawił.

Niestety miała związane ręce.

–  Twój klient wchodzi w  rolę oskarżyciela posiłkowego – oznajmił

Paderborn. – Ale tylko formalnie.

– Zaraz, zaraz…

–  Spokojnie – dodał szybko Olgierd. – Nie zamierzam odsuwać cię

od sprawy, przeciwnie. Mówię „formalnie”, bo mam na myśli sytuację

korzystną dla ciebie.

– Znaczy?

–  Przepisy mówią o  tym, że to ja mam główne uprawnienia.

Formalnie.

– No. A nieformalnie?

– Będziemy działać jak równorzędni uczestnicy postępowania.

Chyłka lekko się skrzywiła.

– Jeśli chciałeś porwać się na próbę romansu, mogłeś postarać się

trochę bardziej – zauważyła. – I  nie przychodzić z  jakimś

podgrzewaczem tytoniu.

Paderborn skwitował to subtelnym uniesieniem brwi.

–  A jeżeli faktycznie chcesz tu być ze względu na jakiś ustawowy

obowiązek, to zastanów się dwa razy – dodała.

– Dlaczego?

– Bo występuje tu konflikt interesów.

– W takim razie ja go nie dostrzegam.

Joanna powiodła zniecierpliwionym wzrokiem po okolicy.

Reporterów jeszcze nie było, umówiła się z  Paderem na tyle

wcześnie, by móc spokojnie porozmawiać.

– Ta twoja Ermina zaraz postawi zarzuty mojemu klientowi.


– Elwira.

– Jeden pies albo właściwie to jedna…

– I skąd w ogóle taki wniosek?

– Stąd, że wypuściliście z aresztu śledczego Kacpra I.

Olgierd trwał z pogodnym wyrazem twarzy, jakby snuli rozważania

na temat wakacyjnych planów lub innych, równie przyjemnych

perspektyw.

–  Fakt, wyszedł – przyznał. – Nie było sensu trzymać człowieka,

który najpewniej nie miał nic wspólnego ze śmiercią dziecka.

– Mój klient twierdzi, że miał.

Masywne ramiona Paderborna lekko się uniosły.

–  I tak się składa, że to niejako będzie też twój klient – dodała

Joanna.

–  W żadnym wypadku. Wiesz dobrze, że po dołączeniu

postępowanie prowadzi się jak z urzędu i…

–  I co? – ucięła Chyłka, wskazując ręką budynek sądu. – Tu

będziesz ścigał Judytę za zniesławienie Rabanta, a  w  okręgówce

będziesz starał się doprowadzić do jego skazania za to samo

przestępstwo, o które został pomówiony?

– Nie.

Joanna skrzyżowała ręce na piersi i  popatrzyła na niego jak na

dziecko, które właśnie dostało jedną zabawkę i  od razu zamarzyło

o kolejnej.

– Tamto postępowanie prowadzi Elwira – zauważył.

– I naprawdę nie widzisz tu żadnego konfliktu?

–  Nie – odparł spokojnie Paderborn. – I  ty też nie, bo masz

świadomość, że prokuratura prowadzi różne sprawy. To zwyczajna

sytuacja. A  my tak czy inaczej kierujemy się zawsze dobrem

wymiaru sprawiedliwości.

–  Jasne. A  politykom zależy na dobru szarych obywateli –

mruknęła Chyłka i uniosła błagalnie wzrok.

Kiedy skierowała go z  powrotem na Olgierda, znów odniosła

wrażenie, że cała sytuacja sprawia mu wyraźną przyjemność.

–  Mogę wnieść o  przeniesienie sprawy do innej prokuratury –

zauważyła.

– Ty? Raczej strona przeciwna.


– Jej akurat zależy na tym, żebyś uczestniczył w postępowaniu.

Paderborn położył dłoń na piersi, jakby poczuł się urażony.

– Jesteś ich kretem – dorzuciła Chyłka.

– Naprawdę mnie ranisz.

– To się, kurwa, przyzwyczajaj – poradziła Joanna. – Bo zamierzam

to robić aż do końca tej sprawy, o ile się z niej nie ewakuujesz.

Olgierd machinalnie zerknął na neseser, w  którym schował IQOS-

a. Ręka lekko mu drgnęła, ale ostatecznie nie sięgnął po

wspomaganie i spoważniał nieco mimo jego braku.

–  Nie ewakuuję się – odparł. – I  zapewniam cię, że nie jestem

niczyim kretem. Są to dwa odrębne postępowania, a  ja nie mam

możliwości wymieniania się informacjami na ich temat z  Elwirą. –

Tym razem to on wskazał budynek sądu. – Tu sądzimy klientkę

Zordona. Przy alei Solidarności będzie sądzony twój klient. I tyle.

Gdyby te gwarancje dał jej jakikolwiek inny prokurator, zasadniczo

mogłaby zareagować tylko w  dwojaki sposób: albo się roześmiać,

albo pójść na zwarcie. W tym wypadku jednak musiała przyznać, że

trudno spodziewać się jakichkolwiek przekrętów.

Ze strony Padera wszystko będzie lege artis.

Z tą myślą wchodziła do sali sądowej jakąś godzinę później, kiedy

zdążyli omówić przynajmniej najważniejsze rzeczy. Zajęli miejsce

w  ławie oskarżenia, czekając na resztę. Zordon i  jego klientka się

spóźniali, Derwich też jeszcze się nie pojawił.

Paderborn skorzystał z okazji i nachylił się do Joanny.

– Jesteś pewna, że chcesz go bronić w okręgówce? – spytał.

Chyłka spojrzała na niego, a  potem na swojego klienta. Rabant

kompletnie ignorował prokuratora, jakby dzięki negowaniu jego

obecności mógł sprawić, że Olgierd zniknie.

– Jestem pewna – odparła.

– Gadałaś już z nim o tym?

– Mhm.

– Mhm? – przedrzeźnił ją. – Nie brzmi to jakoś specjalnie…

Urwał, kiedy rozległ się głos protokolanta wzywającego do tego, by

łaskawie podnieść się ze swoich miejsc i  oddać należy szacunek

sądowi. Antoni Derwich wszedł na salę niemal w  tym samym

momencie, co Kordian i Brzostowska.


Nie zwracając uwagi na sędziego, Joanna skupiała się na

Zordonie, na moment kompletnie wyłączając się z sądowego świata.

Widywali się coraz rzadziej. Mijali się, a nawet starali się wychodzić

z  domu o  różnych porach, by nie iść razem do garażu. Zamieniali

tylko konieczne minimum zdań i  chyba niewiele brakowało, by

w końcu padła propozycja, że Kordian będzie spał na kanapie.

O jakichkolwiek staraniach o  dziecko nie było już nawet mowy.

Kładli się do łóżka o  różnych porach, obracali do siebie plecami

i  zasypali właściwie bez słowa. Jeśli padło ciche „dobranoc”, było

dobrze.

Chyłka nie wiedziała nawet, że wybrał dziś granatowy garnitur

i bordowy krawat. Nie zorientowała się, że ma dwudniowy zarost. Nie

widziała, jak rano układał włosy, nie odnotowała, kiedy prasował

koszulę.

Ocknęła się, kiedy Paderborn lekko trącił ją łokciem.

– Wszystko okej? – szepnął.

– Nie. Nic nie jest okej.

– Chcesz, żebym…

–  Nie – ucięła szybko, choć nie miała pewności, co konkretnie

chciał zaproponować.

Wystąpienie o  odroczenie? Wzięcie na siebie przesłuchań? Bez

znaczenia. Tak czy inaczej musiała doprowadzić wszystko do końca.

I  to jak najszybciej, by wreszcie wziąć się do reperowania swojego

małżeństwa.

Derwich otworzył rozprawę, a potem wbił wzrok w  rozłożone przed

nim materiały. Nie odzywał się, jakby nie mógł przesądzić, w  jaki

sposób rozpocząć.

– Dobrze… – odezwał się w końcu, nieco za daleko od mikrofonu.

Wreszcie podniósł głowę i  spojrzał na Chyłkę i  Paderborna. Nie

wyglądał, jakby miał obiekcje. Przeciwnie, zdawał się zakładać, że

prokurator jest tu po to, by oskarżać Judytę, bez względu na to,

jakie inne zarzuty w  odmiennym postępowaniu zostaną postawione

Rabantowi.

Sięgnął po kilka standardowych formułek, które miały tłumaczyć

stronom obecność Olgierda, a  potem wrócił do studiowania swoich

materiałów.
–  Uzupełnimy dziś materiał dowodowy o  przesłuchanie pani

prokurator Elwiry Uptas – oznajmił. – Naturalnie nie będzie mogła

przekazać nam wszystkich szczegółów prowadzonego śledztwa, ale

mam nadzieję, że to, co powie, będzie wystarczające do przesądzenia

w naszej sprawie.

Joanna zerknęła na Zordona. Był wyraźnie zadowolony – i miał ku

temu powody. Taka sytuacja była dla niego korzystna.

–  Jak rozumiem, pan prokurator powstrzyma się od zadawania

pytań w tym wypadku? – dodał Antoni.

– Oczywiście, Wysoki Sądzie – odparł Paderborn.

– Świetnie. W takim razie wezwijmy panią Uptas.

Elwira nie pokusiła się o  żaden make-over. Stawiła się na miejscu

dla świadków w  całkowicie niemodnej garsonce, z  fryzurą tak

démodé, że mogłaby ubiegać się o  rolę w  Złotopolskich lub innym

tasiemcu z lat dziewięćdziesiątych.

Jako że prokurator zrezygnował z pytań, to Chyłka miała zadawać

je pierwsza jako pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego.

Po prawdzie nie miała żadnej dobrej strategii. Spodziewała się, że

Elwira wprowadzi ją na mieliznę i  w  żaden sposób nie zostawi drogi

ucieczki. Sytuacja była zwyczajnie zbyt beznadziejna dla Rabanta,

by cokolwiek wyczarować.

– Dzień dobry, pani prokurator – odezwała się Joanna.

– Dzień dobry.

– Świetnie pani dziś wygląda.

Uptas zerknęła na sędziego, spodziewając się pewnie jakiejś

reakcji. Nie doczekała się żadnej.

–  Szczególnie że gdy ostatnio się widziałyśmy, olśniewała pani

zupełnie inną kreacją à la worek na kartofle – dodała Chyłka. –

Wychodzi na to, że zmienia je pani równie często jak podejrzanych

w sprawie zabójstwa.

Elwira nie dała się sprowokować i odpowiedziała milczeniem.

–  Bo ostatnim razem była pani pewna, że to Kacper I. był winny,

prawda?

– Zgadza się.

– I co się wydarzyło?

– Poznaliśmy nowe fakty w tej sprawie.


– Jakie?

Znów rzuciła sędziemu kontrolne spojrzenie.

–  Obawiam się, że nie mogę udzielać wszystkich informacji –

zastrzegła.

– Więc proszę się nie obawiać i udzielić tych, które pani może.

– Oczywiście.

Chyłka ponaglająco uniosła brwi.

– Traktowaliśmy Kacpra I. jako podejrzanego, ponieważ…

–  Przepraszam – wpadła jej w  słowo Joanna. – Czy to był wtedy

jedyny podejrzany?

– Tak.

–  Nie rozpatrywali państwo innej kandydatury do tego

zaszczytnego tytułu?

– Nie.

Nie rozwijała, samodzielnie nie podejmowała wątku. Słuszna

strategia, uznała w duchu Joanna.

– Więc co się zmieniło? – powtórzyła.

–  To, że świadek, na podstawie którego zeznań postawiliśmy tezę

śledczą, okazał się niewiarygodny.

– Może pani rozwinąć?

Elwira łaskawie skinęła głową, skupiając się już wyłącznie na

sędzim.

–  Dotarły do nas informacje świadczące o  tym, że została mu

wypłacona określona kwota pieniędzy, która miała zagwarantować

złożenie fałszywych zeznań. Jak państwo wiedzą, to ta sama kwota,

której brakuje na rachunku bankowym pana Rabanta.

– Mniejsza o to – odparła Chyłka. – Tym zajmiecie się w oddzielnym

postępowaniu, nam zależy jedynie na ustaleniu, czy doszło do

zniesławienia, czy nie.

– Oczywiście.

Joanna czuła, że grzęźnie. Nawet najlepszy prawnik świata nie

zdołałby obrócić tej sytuacji na korzyść swojego klienta.

Musiała jednak spróbować.

– Jak dowiedziała się pani o tym, że ta rzekomo przekupiona osoba

poświadczyła nieprawdę?

– Z anonimowego źródła.


– To znaczy?

– To znaczy, że nie mogę go wyjawić.

Chyłka uśmiechnęła się, a potem wskazała siebie i Kordiana.

– Czyli też dostała pani esemesa?

– Jak mówiłam…

– W porządku. Czyli esemes – ucięła Joanna. – Tyle wystarczy, żeby

śledczy uznał, że ktoś kłamał?

Uptas wciąż sprawiała wrażenie, jakby nie dało się jej wyprowadzić

z  równowagi. Właściwie w  ogóle nie wyglądała na kogoś przejętego

swoją rolą w tym procesie. Być może Chyłka nie powinna się dziwić –

cała ta sprawa o  zniesławienie z  jej punktu widzenia nie miała

większego znaczenia.

– Mogę odpowiedzieć jedynie czysto hipotetycznie – zastrzegła.

– Śmiało.

–  W takim razie: nie. Jeden esemes nie wystarczyłby do uznania

zeznań za fałszywe.

– A co by wystarczyło?

– To zależy od okoliczności.

–  Okej – rzuciła pod nosem Joanna. – Czy w tym wypadku uznała

pani, że świadek kłamał?

– Tak.

– Na jakiej podstawie?

–  Anonimowej informacji – powtórzyła i  tym razem wyglądała,

jakby sprawiło jej to pewną przyjemność.

– Potwierdzonej w jakikolwiek sposób?

– W wystarczający.

– Konkretnie?

–  Konkretnie mogę powiedzieć jedynie tyle, iż świadek znikł. Nie

odbierał telefonu, nie zastano go pod adresem zamieszkania ani

zameldowania. Dalsze postępowanie wyjaśniające wykazało, że

posłużył się fałszywym dowodem osobistym.

O kurwa, jęknęła w  duchu Chyłka. Nie wiedziała, że sprawa była

tego kalibru. Najwyraźniej ten lewy świadek nie został skaperowany

na miejscu, tylko podstawiony. A to wyglądało zdecydowanie bardziej

jednoznacznie.
–  Wszystko to wskazuje na to, iż jego zeznania były

najprawdopodobniej fałszywe – ciągnęła Uptas, przejmując

inicjatywę. – A  w  każdym razie wystarcza do tego, by to Pawła

Rabanta uznać za głównego podejrzanego. Był widziany tej nocy

z dzieckiem i według samego Kacpra I., przeciwko któremu…

– Tak, tak – przerwał jej Chyłka. – Znamy tę historyjkę.

– Obawiam się, że to nie żadna historyjka.

– Dużo się pani obawia.

Elwira nie miała żadnej odpowiedzi.

–  Ale to tylko niewinny początek, bo prawdziwa obawa najdzie

panią, jak spotkamy się w postępowaniu w sądzie okręgowym.

Sędzia cicho chrząknął, w  końcu zaznaczając swoją obecność na

tyle, by przypomnieć o zasadach procesu.

Chyłka zerknęła na niego przepraszająco. Nie było sensu

antagonizować człowieka, który od początku z nią sympatyzował.

– Ma pani mecenas jeszcze jakieś pytania? – odezwał się.

– Tylko jedno.

– Więc proszę.

Derwich wskazał ręką prokuratorkę, a Chyłka nabrała tchu.

–  Będzie dość krótkie – zastrzegła. – Chciałam zapytać o  to, czy

mój klient zabił dziecko.

Kontrolująca dotychczas mowę ciała Uptas nerwowo się rozejrzała.

– Słucham?

– To bardzo proste pytanie.

– Tak, ale…

– Ale co? Nie jest pani pewna?

Elwira wiedziała doskonale, na jak niebezpiecznym gruncie się

znalazła. Niestety istniały sposoby, by z  niego uciec, a  ona mogła

z łatwością na nie wpaść.

–  Jeśli brakuje pani pewności, to nie mam więcej pytań – dodała

szybko Chyłka.

– Mam pewność co do tego, że zarzut stawiamy właściwej osobie.

Joanna zaklęła w myślach.

– Nie mogę przesądzić o winie, bo ta kompetencja należy do sądu –

ciągnęła Uptas. – Mogę jednak z  całą pewnością stwierdzić, że


dostępny materiał dowody przemawia na korzyść tezy, że to Paweł

Rabant dopuścił się zbrodni zabójstwa.

– Mimo że wcześniej twierdziła pani inaczej.

–  Nie mając wszystkich dowodów – doprecyzowała Elwira. – Teraz,

kiedy pojawiły się nowe, trwanie w  mylnej hipotezie śledczej byłoby

nie tylko błędem, ale także poważnym uchybieniem zawodowym.

Nie mijała się z  prawdą ani trochę. Jedynym, co w  tym wszystkim

dziwiło Chyłkę, był fakt, że prokuratura potrafiła przyznać się do

błędu. I  robiła to za pomocą jednej osoby, na którą można było

zrzucić całą odpowiedzialność.

– Jasne – rzuciła Joanna. – W takim razie obecna hipoteza zakłada

winę mojego klienta?

– Tak.

– Więc przesłuchała go już pani?

– Nie. Nie miałam jeszcze okazji.

– Wystąpiła pani o zastosowanie tymczasowego aresztowania?

– Nie.

– Czyli nie ma pani pewności, że to on jest sprawcą?

– Pewność uzyskam w momencie, kiedy sąd wyda wyrok skazujący

– skontrowała Uptas. – Natomiast w  tej chwili mam pewność co do

tego, że właśnie jemu należało postawić zarzut.

– Bez przesłuchania?

– Jak mówiłam…

– To trochę dziwne, nie uważa pani? – przerwała jej Chyłka.

– Nie.

–  Dla mnie jednak tak, bo gdybym uznała, że ktoś jest najbardziej

prawdopodobnym sprawcą, to wezwałabym go chociaż po to, by

usłyszeć jego wersję wydarzeń.

– Od tego jest sąd. A od przedstawienia jej pani.

Niech ją chuj, była całkiem niezła. Całe to jej emploi najwyraźniej

było tylko dla zmylenia przeciwnika, ewentualnie wynikało z tego, że

Elwirze nie zależało na niczym prócz solidnej argumentacji.

–  Zasadniczo się pani nie myli – zauważyła Joanna. – Więc

skorzystam z tej okazji i przedstawię tę wersję, o której mówimy.

– To chyba nie miejsce ani czas na to.

Chyłka spojrzała pytająco na sędziego.


– Wydaje się, że pani prokurator ma rację – odezwał się Derwich.

–  Doprawdy? Przecież przesłuchujemy ją na okoliczność tego, czy

mój klient popełnił czyn, o  który pomówiła go oskarżona, czy nie.

A  od tego, co sądzi na ten temat pani prokurator, bezpośrednio

zależy odpowiedź na to pytanie. Logiczne więc jest, że powinna

poznać jego wersję. A ja właśnie ją zaoferowałam.

Chyłka liczyła na to, że przy tak postawionej sprawie sędzia będzie

musiał się zgodzić. Odrębne postępowanie nie miało tu znaczenia –

dla Antoniego powinno liczyć się tylko to, co działo się na jego sali

sądowej.

Joanna miała ułożony cały scenariusz. Od momentu, kiedy

Rabant trafił na Kacpra Iwańskiego na klatce, aż po chwilę, gdy

dowiedział się o  śmierci dziecka. Wykorzystała podane przez niego

szczegóły, doprawiła je kilkoma szczyptami retoryki i  delikatnym

naciąganiem faktów i  otrzymała miksturę, która powinna zrobić

swoje.

–  Przykro mi, ale zasady Kodeksu postępowania karnego nie

stwarzają nam ku temu okazji – oznajmił Derwich.

Chyłka znieruchomiała.

–  Szansa na wygłaszanie swojej wersji będzie w  trakcie mów

końcowych – dodał Antoni. – A tymczasem skupmy się na pytaniach.

Ma pani mecenas jeszcze jakieś?

Joanna nie odpowiadała, zbyt mocno wytrącona z  równowagi tym,

że sędzia po raz pierwszy od początku tego procesu wystąpił

przeciwko niej.

– Więc?

– Nie, Wysoki Sądzie.

–  W takim razie dziękuję – odparł Derwich i  spojrzał na

Oryńskiego. – Panie mecenasie?

Kordian po żołniersku skinął głową i przeniósł wzrok na Uptas.

–  Pani prokurator, czy w sprawie zabójstwa małoletniego Szymona

Brzostowskiego jest rozważany jakikolwiek inny podejrzany poza

panem Pawłem Rabantem?

Elwira nachyliła się do mikrofonu.

– Nie – powiedziała.

– Dziękuję, nie mam więcej pytań.


2
 

ul. Żurawia, Śródmieście


 

Kordianowi trudno było nadążyć za Chyłką i  wciąż nie rozumiał,

jakim cudem porusza się w  takim tempie na szpilkach. Wydawało

się to przeczyć prawom fizyki.

Nie była świadoma, że idzie za nią, od kiedy opuściła sąd – a może

tylko takie wrażenie sprawiała.

W końcu dogonił ją kawałek za skrzyżowaniem z Kruczą, tuż przed

wejściem do Bułkę przez Bibułkę.

– Chyłka – rzucił.

Obejrzała się przez ramię, a  potem weszła do lokalu. Najwyraźniej

nie było dla niej niespodzianką, że się za nią ciągnął. Wewnątrz

kłębiło się sporo ludzi, ale Joannie udało się namierzyć stolik przy

oknie.

Kordian dołączył do niej z pewnym wahaniem.

– Czego? – rzuciła.

– Chciałem pogadać.

– A ja posiedzieć w milczeniu.

Oryński nie odpowiedział, przy stoliku bowiem pojawił się kelner

z kartą dań. Joanna nie musiała długo się zastanawiać.

– Jajecznica – rzuciła.

– Z bekonem, szynką czy…

– Z jednym i drugim. W dużych ilościach.

– Oczywiście.

Mężczyzna przeniósł wzrok na Kordiana, jakby tak szybki wybór

przez osobę mu towarzyszącą implikował, że jest równie obeznany

z menu.

– Bajgla poproszę – powiedział.

– Jakiego?

– Nowojorskiego – postanowiła za niego Joanna.

Kiedy kelner się oddalił, Chyłka posłała Oryńskiemu krótkie

spojrzenie.
– Z wędzonym łososiem – wyjaśniła.

– Okej.

Przez moment trwali w  jakimś niewygodnym zakleszczeniu,

unikając swojego wzroku niczym dwójka nastolatków, którzy po

kłótni nie chcą dłużej się na siebie boczyć, ale jednocześnie nie

wiedzą, jak wyciągnąć rękę na pojednanie.

– Wysłałem dziś rano Sebastiana do banku – odezwał się w końcu

Oryński.

– To dobrze. Wszystko załatwił?

– Mhm.

Chyłka w końcu zatrzymała wzrok na jego oczach.

– Dalej cię martwi, że będzie przypadkową ofiarą – oceniła.

– Tak.

– Na wojnie są straty, Zordon.

– Ale akurat tej można by uniknąć.

–  Niby jak? – odparła Joanna, przesuwając dłonią po stole. – Ktoś

musi się poświęcić dla sprawy. A  jak dobrze wiesz, Sebix to idealny

kandydat. Lepszego nie ma i nie będzie.

Kordian skrzywił się, ale nie skwitował.

–  Zresztą już za późno – dodała Chyłka. – Wysłałeś go do

podżabkowego Mariana, potem do notariusza. A  teraz był w  banku.

Załatwi jeszcze jeden punkt programu i  będziemy mieć wszystko,

czego potrzebujemy.

– No tak.

Joanna przysunęła się bliżej stołu i obniżyła głos.

– Nie odjeb czegoś w ostatniej chwili – rzuciła.

– Nie mam zamiaru.

–  Nie, ale już to rozważasz – zauważyła pewnym głosem. – Myślisz

sobie, że to wszystko niepotrzebne, że przesadziliśmy, że można było

załatwić to inaczej. Ale nie można było. Sam Sebix mówił ci, że jego

ojciec jest na jak najlepszej drodze, żeby się nas pozbyć. To jest

bardzo proste równanie, Zordon. On albo my. Kto pierwszy, ten

lepszy.

Właściwie trudno było z  nią polemizować. Abstrahując od tego, że

młody Klejn oberwie, cały ten plan mógł wyjść wszystkim jedynie na

dobre.
– Jeszcze kilka kroków i jesteśmy w domu – dodała Joanna.

– W tym względzie tak.

– Hę?

– Bo jeśli chodzi o…

– Poważnie? – ucięła. – Chcesz teraz gadać o procesie?

– Po to tu przyszedłem.

Zmierzyła go ostrzegawczym spojrzeniem, ale nic sobie z  tego nie

robił. Przeszło mu przez myśl, że może lepiej byłoby poczekać na

jedzenie. Głodna Chyłka była z pewnością bardziej niebezpieczna od

tej, która zdążyła wrzucić coś do żołądka.

Nie mieli jednak dużo czasu. Przerwa zarządzona przez Derwicha

kończyła się za niecałe pół godziny.

– Słuchaj…

– Nie smęć. Miałam zamiar zjeść w spokoju i się zastanowić.

–  To zastanów się nad tym – powiedział rezolutnym tonem i  też

przysunął krzesło bliżej stołu. – Przed momentem przegrałaś

rozprawę.

– Tylko w twoich fantasmagoriach.

–  Judyta wyjdzie dziś z  sądu wolna, proces się skończy –

kontynuował Oryński. – A  twój klient zostanie odmalowany

w  mediach jako najgorszy z  najgorszych. I  zaraz potem przy takiej

narracji zacznie się postępowanie w  sprawie zamordowania tamtego

dziecka.

Joanna chciała odpowiedzieć, ale zamilkła, gdy kelner wrócił z  ich

zamówieniami. Spojrzała niepewnie na bajgla, po czym zabrała się

do swojej jajecznicy.

– Nie opłaca ci się to – dodał Kordian.

Chyłka powoli podniosła wzrok.

–  Zordon – powiedziała. – Jeżeli zaczniesz mi pierdolić o  tłuszczu,

cholesterolu i  wielopierścieniowych węglowodorach aromatycznych,

wychodzę.

– Akurat nie to miałem na myśli, aczkolwiek…

–  Nawet nie próbuj – ucięła. – Wolę słuchać zapętlonej reklamy

Shopee niż twoich wywodów o zdrowym żarciu.

Nie miał żadnych wątpliwości, że Joanna w  istocie wolałaby, by

właśnie to okazało się tematem rozmowy.


– Jeszcze możemy spróbować się dogadać – oznajmił.

–  W sprawie opuszczania klapy od kibla? Nie sądzę. Poddałam się

już dawno temu.

– W sprawie Judyty i Rabanta.

Chyłka kontynuowała jedzenie, a  on nie bardzo wiedział, jak

zabrać się do wypchanego łososiem i dodatkami bajgla.

– Jeśli Paweł się wycofa, być może jakoś…

–  Teraz to już nie jego decyzja – ucięła Joanna. – Jest tylko

oskarżycielem posiłkowym.

Kordian spojrzał na nią z powątpiewaniem.

– Pader zrobi, co trzeba, jeśli pójdziesz do niego i…

– Nie zamierzam nic mu mówić.

Oczywiście Oryński się tego spodziewał. Miał jednak nadzieję, że

im dłużej potrwa rozmowa, tym bardziej uda mu się dotrzeć do

Chyłki.

– Nie masz jak się z tego wygrzebać – dorzucił.

– Zobaczymy.

–  Słyszałaś, co mówiła Elwira – ciągnął Kordian, nie zamierzając

się poddawać. – Nawet nie rozważają nikogo innego, bo zwyczajnie

brakuje alternatywy. Nie uwzięli się na twojego klienta, przeciwnie,

początkowo patrzyli na niego zbyt przychylnie. Kierują się wyłącznie

faktami, a one są takie, że…

– Że co? Że Rabant udusił swojego syna?

Kordian wzruszył ramionami.

–  Czy ty w  ogóle wiesz, o  czym mówimy? – dodała Joanna. –

O  zabiciu niemowlaka. Jakichkolwiek przewinień w  tym związku

Rabant by się dopuścił, naprawdę wygląda ci na kogoś, kto byłby

w stanie coś takiego zrobić?

– Nie. Ale nie on jeden.

Chyłka raptownie odłożyła sztućce.

– To żaden argument – odparowała.

– Ale jest nim to, że tamtej nocy zabrał dziecko.

– I zgodnie z jego słowami oddał je Kacprowi.

–  Czego nikt nie jest w  stanie potwierdzić – zauważył spokojnie

Kordian.
Wyraz twarzy jego żony jasno informował, że nie ma zamiaru po

raz kolejny wałkować tego, co przerobili na sali sądowej.

–  Mniejsza z  tym – oznajmiła. – Nawet gdyby był winny, to nie

przesądzałoby o wyniku naszej sprawy.

– W dużej mierze jednak…

–  W żadnej mierze – przerwała mu Joanna. – Twoja klientka

oskarżyła Rabanta także o  przemoc seksualną czy nawet wprost

gwałt. Jeśli nie uda jej się wykazać, że coś takiego miało miejsce, to

tak czy inaczej zostanie skazana. Bez względu na to, co stało się

z dzieckiem.

Naturalnie miała rację, tyle że Oryński nie oddzielał tych dwóch

spraw grubą linią. Przeciwnie, był przekonany, że jedna wpływa na

drugą – i sędzia będzie rozpatrywał je jako całość.

– Judyta ma dowody – odezwał się.

– Świetnie. Przedstaw je w sądzie.

–  Taki mam zamiar – odparł Kordian. – I  zaraz potem obalimy

także drugi zarzut. Moja klientka odejdzie wolna, a  twój klient

będzie tłumaczył się przed kamerami nie tylko z  zabójstwa, ale też

przemocy domowej.

– To się okaże.

– Chyłka…

– Bierz tego bajgla na wynos albo się nim udław, i daj mi spokój.

Przez moment łudził się, że to tylko zwyczajowy docinek. Po chwili

jednak zorientował się, że przynajmniej po części mówi poważnie.

Nie pozostało mu nic innego, jak zastosować się do ostatniej

sugestii.

–  Okej – powiedział. – W  takim razie dokończymy tę rozmowę

w sądzie.

Wstał od stołu, licząc na to, że Joanna rzuci ostatecznie jakąś

luźną uwagę, która sprawi, że obrócą to wszystko w niezbyt zabawny

żart. Ta jednak milczała.

– Tak czy inaczej dzisiaj to wszystko się skończy – odezwał się.

– Nie dla wszystkich.

Kordian zmarszczył czoło i zamiast ruszyć do wyjścia, z pietyzmem

przysunął swoje krzesło do stołu.

– Znaczy? – zapytał.
–  Znaczy, że Rabanta i  mnie czeka sprawa o  zabójstwo przed

okręgówką.

– Zamierzasz go bronić?

– Nie tylko zamierzam, ale będę to robić, Zordon.

Potarł mocno czoło i  rozejrzał się, jakby poszukiwał kogoś, kto

wspomoże go w tej konwersacji.

– Dlaczego?

– Bo na to zasługuje.

– Chyba żartujesz…

– Nie – odparła i na powrót zajęła się jajecznicą.

Miał nadzieję, aż rozwinie, ale najwyraźniej krócej niż na to

czekałby na Godota. Przestąpił z  nogi na nogę, a  potem złapał za

oparcie krzesła i się pochylił.

– Dobrze wiesz, że zapłacił dwieście tysięcy za…

– Doskonale wiem za co – ucięła Joanna.

Zawahała się, a potem spojrzała na niego w dość osobliwy sposób.

Zupełnie jakby pożałowała, że mu przerwała. Jakby stał się nagle

jakimś kazusem do rozwiązania. I jakby nie była pewna, czy on wie,

co za te pieniądze próbował kupić sobie Paweł.

Mrużyła oczy, przyglądając mu się badawczo.

– No co? – spytał.

–  Nic – odparła i  spojrzała w  stronę drzwi. – Powinieneś już iść.

Dokończymy to w sądzie.

Może powinien był zrobić to już wcześniej. A  może nawet nie

powinien w ogóle za nią iść. Mieli dbać o to, by nawet nie zbliżyć się

do łamania jakichkolwiek standardów zawodu, tymczasem ta

dyskusja właśnie ku temu prowadziła.

Kordian opuścił lokal i zatrzymał się na chodniku tuż za wyjściem.

Wodząc wzrokiem za przejeżdżającymi samochodami, zaczął powoli

jeść wypchaną dodatkami bułkę w kształcie pierścienia.

Są już blisko końca, powtórzył sobie w  duchu. Po tej rozprawie

wszystko wróci do normy.

Zanim to się jednak stanie, muszą zmierzyć się z  tym, co będzie

miało miejsce za moment na sali sądowej. Z ostatecznym starciem.

Wraz z  nadejściem tej myśli serce zabiło Zordonowi szybciej. I  nie

był to jego normalny, zdrowy rytm. Dłoń trzymająca bułkę opadła,


a on wbił pusty wzrok przed siebie, zdając sobie sprawę z tego, że za

moment będzie musiał wyprowadzić ostatnie, nokautujące ciosy

przeciwko osobie, którą kochał bezgranicznie.

– Zordon – rozległo się zza jego pleców.

Obrócił się raptownie, nieco przestraszony, jakby Chyłce udało się

wniknąć w jego głowę i podejrzeć myśli.

– Dzwonili z kliniki – odezwała się.

Kordian był zbyt zaplątany w  scenariuszach, które przed

momentem rozważał, by móc rozczytać z  twarzy Joanny cokolwiek.

Sam jednak fakt, że dzwonili do niej, zdawał się symptomatyczny.

– I? – spytał.

– Chcą z nami pogadać.

– Pogadać? Czyli co to znaczy?

– Nie pytałam. Mamy w tej chwili inne rzeczy.

– Ale…

–  Najpierw sąd – przerwała mu Chyłka, wskazując wzrokiem

właściwy kierunek. – Uporamy się z tym i pojedziemy do kliniki.

Oryński wstrzymał oddech, pozwalając, by dotarła do niego

świadomość tego, że najwyraźniej lekarka ma dla nich diagnozę.

Z  jednej strony chciał poznać ją już teraz, z  drugiej jednak Joanna

miała rację – nie mogli pozwolić sobie tuż przed wznowieniem

rozprawy na to, by ich myśli pochłonęło coś innego.

– Kończ bajgla i chodź – rzuciła.


3
 

Sala rozpraw, sąd rejonowy


 

Joanna usiadła obok Paderborna, żałując, że nie zjadła czegoś

lekkostrawnego. Żołądek robił jej fikołki, choć nie miało to nic

wspólnego z tym, co za moment wydarzy się na sali sądowej.

W klinice czekały na nich odpowiedzi. Nie wiedziała jakie, niczego

nie wyczuła po głosie dzwoniącej do niej kobiety. Zakończyła

rozmowę, zanim ta na dobre mogła cokolwiek powiedzieć.

Musiała tak postąpić. Gdyby zrobiła inaczej, gdyby okazało się, że

wieści są złe, nie dociągnęliby tego procesu do końca.

Starała się usunąć to z  myśli, kiedy na miejscu dla świadków

pojawiały się kolejne osoby. Byli to znajomi Judyty i  Pawła, którzy

nie wnosili wiele do sprawy. Żadne nie miało wglądu w  to, co działo

się za zamkniętymi drzwiami. Nikt nic nie widział, nikt nic nie

słyszał. Nikt nic nie wyłapał. Standard.

Przesłuchanie przyjaciółki Judyty, która spała z  Rabantem, jawiło

się jako nieco bardziej owocne, ale dziewczyna nie miała wiele do

powiedzenia. Jedynie to, że Brzostowska wyjawiła jej zamiar

publicznego oskarżenia Pawła, a ona go uprzedziła.

Wszyscy uczestnicy postępowania czekali na dwie ostatnie osoby,

które przedstawią swoje zeznania. Te, które miały na ten temat

najwięcej do powiedzenia.

Jako pierwszy miejsce na mównicy zajął Rabant. Tuż po nim miała

zrobić to Judyta.

Z ramienia oskarżycieli pytania miał w  tym pierwszym wypadku

zadawać Paderborn. Załatwił sprawę dość szybko, bo zasadniczo

wszystko było jasne. Paweł nakreślił obraz swojej byłej partnerki

w  dość jaskrawych barwach, ukazując ją jako osobę

niezrównoważoną, socjopatyczną i  skłonną do stosowania wobec

niego ustawicznej przemocy słownej.

–  Czy kiedykolwiek prowadziło to do ostrzejszego współżycia? –

spytał Olgierd.
– Nie, nigdy.

– Ale uprawiali państwo BDSM.

–  Zgadza się – przyznał Paweł. – Używaliśmy knebli, pejczów,

kajdanek, bata, wibratorów, kulek analnych czy dilatorów.

– Oboje mieli państwo takie preferencje seksualne czy ktoś musiał

kogoś przekonywać?

– Oboje.

– Czy dochodziło też do bicia? Może duszenia?

– Tak. Obustronnego.

–  Więc ta przemoc odbywała się w  ramach pewnej konwencji.

W łóżku.

–  Nie – odparł Rabant. – To, o  czym mówię, to dwie zupełnie inne

sprawy. Kiedy Judyta zaczynała się wyżywać, nigdy nie prowadziło to

do seksu. Przeciwnie. To były kłótnie, po których długo się do siebie

nie odzywaliśmy.

Paderborn umiał w pozory, skwitowała w duchu Joanna. Sprawiał

wrażenie nie osoby uczestniczącej w  postępowaniu, ale jakiegoś

bezstronnego dziennikarza, który stara się dotrzeć do prawdy

obiektywnej.

– O co się państwo kłócili? – zapytał.

–  O wszystko. Czasem po jakichś galach zarzucała mi niewierność

albo zabieganie o  wdzięki jakiejś innej kobiety. Potrafiła wściec się

o to, że z kimś rozmawiałem na afterparty przez chwilę. Albo o to, że

rzuciłem jakiś komentarz.

– Jaki?

Rabant wzruszył bezradnie ramionami, jakby temat był tak

szeroki, że nie uda mu się go nawet oględnie zarysować.

–  To nie miało znaczenia, wszystko zależało od jej humoru –

powiedział.

– Mógłby pan podać jakiś przykład?

Paweł przez moment się zastanawiał, a  przynajmniej wyglądał,

jakby to robił. W  rzeczywistości omówili tych zdarzeń przed

procesem tyle, by wybrać te, które zrobią na sędzim największe

wrażenie.

– Sam nie wiem – odezwał się Rabant. – Dajmy na to, że wróciła do

domu z nową fryzurą, a ja powiedziałem, że jej ładnie.


– I? Co w takiej sytuacji stawało się przyczynkiem do kłótni?

– Cokolwiek. Na przykład to, że nie użyłem słowa „pięknie”. Albo że

zabrzmiałem nieszczerze. Potrafiła zrobić mi o  to kilkugodzinną

aferę, która zawsze kończyła się tym, że wpędzała mnie w  jakieś

chore poczucie winy. I  żeby to wszystko się skończyło, to ja

musiałem przepraszać.

– Rozumiem. A inny przykład?

Paweł zmrużył oczy, znów zdając się meandrować po zakamarkach

pamięci.

– Nie wiem, dajmy na to, że oglądaliśmy w telewizji wywiad z jakąś

aktorką i  powiedziałem, że mogłaby trochę podszkolić się

z gramatyki. Judyta nie musiała nawet jej lubić, ba, czasem bywało,

że nagle się obruszała i stawała w obronie tych, za którymi sama nie

przepadała. Wściekała się, jakby od walki o  dobre imię tej osoby

zależało jej życie. I znów zaczynała się kilkugodzinna gehenna.

Paderborn w  końcu zerknął na oskarżoną. Zrobił to bez żadnej

oceny, całkiem neutralnie. Jakby przyglądał się jakiemuś zjawisku

z czysto naukowego punktu widzenia.

– To przy takich okazjach stosowała wobec pana przemoc słowną?

–  Tak. Wyzywała mnie od najgorszych skurwysynów, chujów i  tak

dalej. Powód nie był istotny, jak mówię, to mogło być cokolwiek.

Zaczynało się niewinnie, a  potem budowała wokół tego całą swoją

narrację. I  wciąż to robi, przecież nazwała mnie publicznie

dzieciobójcą i gwałcicielem.

Olgierd pokiwał głową, a  potem cicho westchnął. Wykonał swoją

robotę, a potem zajął miejsce. Przyszła kolej Chyłki.

– Jak pan na to reagował? – zapytała.

– Nijak. Sam sobie to wyrzucam.

– To znaczy?

–  Nie odpowiadałem na te zaczepki, nigdy nie byłem wobec niej

wulgarny.

– A w łóżku?

Rabant lekko się poruszył i  uciekł wzrokiem, pozorując lekkie

zażenowanie.

– Jeśli tego chciała, to tak.

– Ale poza tymi sytuacjami nie?


–  Nie – zapewnił. – Nigdy. Przy każdej tej kłótni udawało jej się

zepchnąć mnie do roli winnego. Sam ją przyjmowałem, chociaż nie

miałem powodu. I potem robiłem wszystko, by każda afera skończyła

się jak najszybciej. I  to chyba ją napędzało. Mogłem się postawić.

Może powinienem był.

Chyłka pokiwała głową, robiąc pauzę, by te ostatnie słowa mogły

osiąść w umyśle sędziego.

– To dlaczego pan tego nie zrobił? – spytała.

– Słucham?

– Dlaczego nigdy pan nie odpowiedział taką samą agresją?

– Bo nie jestem agresywnym człowiekiem.

–  I tyle? – spytała z  powątpiewaniem Joanna. – Mnie by to chyba

nie wystarczyło.

Paweł zawahał się, głośno wypuścił powietrze i  odwrócił wzrok od

Judyty.

–  Mnie być może też nie – przyznał. – Ale ją kochałem. Naprawdę

kochałem. I nie wyrządziłbym jej jakiejkolwiek krzywdy.

Chyłka powoli się podniosła, przeciągając kolejny moment

milczenia. Spojrzała na sędziego, podziękowała i  oznajmiła, że nie

ma więcej pytań.

Derwich zwrócił wzrok w kierunku Kordiana.

– Panie mecenasie? – spytał. – Jakieś pytania?

– Niewiele, Wysoki Sądzie.

– Zatem proszę.

Oryński odsunął się nieznacznie od ławy obrończej, a  potem

skrzyżował ręce na piersi i  przez chwilę po prostu przyglądał się

Rabantowi. Emanował pewnością siebie, która po raz pierwszy

w życiu napełniała Chyłkę niejaką obawą.

Na twarzy miał wypisaną jedynie powagę. Żadnego uśmiechu,

żadnej zapowiedzi lekkiego tonu. Joanna doskonale wiedziała, czego

się spodziewać. Miała nadzieję, że Paweł także.

– Uderzył pan kiedyś moją klientkę? – spytał Zordon.

– Jak mówiłem…

– Wystarczy odpowiedź „tak” lub „nie”.

– Jak mówiłem, w trakcie…


– To naprawdę kwestia zero-jedynkowa – uciął jeszcze raz Oryński.

– Albo ktoś wsiada do samochodu pod wpływem alkoholu, albo nie.

Motywacje, rodzaj wypijanych drinków czy nawet dobrowolność ich

spożywania nie mają nic do rzeczy.

Chyłka się podniosła.

– Wysoki Sądzie…

Derwich spojrzał na nią pytająco, jakby zaskoczony i niepewny, co

wzbudziło jej reakcję.

– Naprawdę musimy to przerabiać? – zapytała.

– Co konkretnie?

Chyłka wskazała Zordona niedbałym skinieniem głowy.

– Mecenas Oryński próbuje sprowadzić do wymiaru binarnego coś,

co binarne nie jest. Jeśli pozostajemy przy dość absurdalnej analogii

z  samochodem, to tak, jakby powiedzieć, że wejście na trzeźwo do

auta pijanego przyjaciela i  przestawienie go jest przestępstwem. Nie

jest, jeśli dostaliśmy kluczyki i  zostaliśmy poproszeni o  to, by to

zrobić.

Antoni nie wyglądał, jakby miał zamiar podjąć jakąkolwiek decyzję.

– Jeśli już musimy słuchać takich pytań, ewidentnie sugerujących

odpowiedź i  tym samym godzących w  zasadę wyrażoną w  artykule

sto siedemdziesiąt jeden paragraf cztery Kodeksu karnego, to

umożliwmy chociaż mojemu klientowi pełną odpowiedź.

–  Oczywiście – odparł sędzia, a  potem posłał Kordianowi znaczące

spojrzenie.

Oryński uniósł lekko ręce na znak, że się dostosuje. Przez moment

wyglądał dość przyjaźnie, jak on. Potem jednak na powrót pojawiła

się sroga maska.

–  Więc? – rzucił, patrząc na Rabanta. – Czy kiedykolwiek uderzył

pan moją klientkę?

– Jak już mówiłem, uprawialiśmy ostry seks.

– Wiązał się ze stosowaniem przemocy fizycznej?

Paweł znów nerwowo się poruszył, ale Chyłka miała świadomość,

że tylko gra. Dobrze przygotowała go na okoliczność tak

formułowanych pytań, bo doskonale wiedziała, jak będą brzmiały.

–  Czasem przyjemność czerpie się z  bólu – powiedział Rabant. –

Tak było w tym wypadku. Ale pańska klientka…


– Czyli odpowiedź brzmi: tak. Dziękuję. Kolejne pytanie.

– Ale pańska…

– Kolejne pytanie brzmi…

–  Zaraz – rzucił ostro Paweł. – Nigdy nie zrobiłem niczego, o  co by

mnie nie prosiła.

Chyłka zacisnęła pięść pod stołem, widząc, że Zordon dostał to,

o co grał. Niemal gwizdnął cicho.

–  Ach – odezwał się. – Więc Judyta prosiła pana, żeby pan ją bił?

Może nawet błagała?

– To nie… nie mówiłem w tym sensie.

– A w jakim?

– Takim, że sama tego chciała.

– Sama się prosiła?

– Używa pan słów, które zupełnie…

– Tylko pytam – zastrzegł Kordian. – Jak wyglądały te prośby? Były

zwerbalizowane? Czy może wystarczyło, że odpowiednio się ubrała?

Albo spojrzała na pana w określony sposób?

– Zaraz…

Rabant urwał, uzmysławiając sobie, na jak grząski grunt dał się

wprowadzić. Kurwa, miał omijać go szerokim łukiem, nie używać

takich terminów i  jak najprędzej pierzchnąć od tematu. Krótkie,

oszczędne odpowiedzi.

Spojrzał na Joannę, niepewny, jak kontynuować.

– Mieliśmy to omówione – odparł w końcu Paweł.

– Znaczy za każdym razem uzgadniali państwo, gdzie są granice?

– Tak.

Kordian uniósł brwi, a  potem powiódł wzrokiem po wszystkich

zajmujących ławę naprzeciwko.

– Ile razy dochodziło między państwem do takich zbliżeń? – spytał.

– Nie wiem.

– Dwa, trzy, może pięćdziesiąt albo sto? Bliżej dwustu?

– Może tak.

– Może kilkaset więc?

– Tak. Chyba tak.

– I za każdym razem omawiali państwo szczegóły?

– Nie, oczywiście, że nie.


– A mimo to przed momentem powiedział pan, że tak.

– Nie to miałem na myśli.

– A co?

Chyłce robiło się gorąco. Rabant świetnie radził sobie, kiedy

przebywał na znajomym, aktorskim terytorium. Jeśli dać mu tekst

do wykucia i  rolę do odegrania, nie było obaw, czy sobie poradzi.

Gorzej, kiedy musiał improwizować, jak teraz.

–  Chodzi mi o  to, że znaliśmy ogólne granice. Nie musieliśmy

omawiać wszystkiego przed seksem.

–  Jasne. Czyli nie było tak, że moja klientka przychodziła do pana

i mówiła, że dziś ma ochotę na BDSM?

– No cóż…

– Nie musiała tego komunikować werbalnie, by pan wiedział?

– Nie. Nie musiała.

–  Czyli wystarczyło, by ubrała się wyzywająco, i  już miał pan

sygnał, że może pozwolić sobie na bicie jej, tak?

– Nie.

– Jak to nie? Właśnie pan to potwierdził.

Paweł potarł nerwowo czoło i  znów poszukał ratunku u  Chyłki.

Miała ochotę zaoponować, ale właściwie nie było sensu. Kordian

rozjeżdżał jej klienta, pozostając w  szeroko pojmowanych granicach

zasad procesowych.

–  Po prostu dobrze się rozumieliśmy – dodał Rabant. – Nigdy nie

było żadnych nieporozumień.

– Nigdy nie usłyszał pan słowa „nie”?

– Nigdy. Gdyby tak było, od razu bym się wycofał.

– A przerwałby pan?

– Słucham?

– Gdyby w trakcie padło takie słowo.

– Oczywiście.

Kordian pokiwał głową, jakby dla niego także było to dość

oczywiste. Potem zaczął przesuwać kartki na stole. Kiedy podniósł

wzrok, Joanna wiedziała, że ma problem.

–  Więc jakieś dwa tygodnie przed rozstaniem nie doszło do

sytuacji, w której moja klientka w trakcie analnej penetracji zaczęła

się bronić?
Paweł powinien odpowiedzieć natychmiast. Mimo to się zawahał.

– Bronić się? – spytał. – Nie.

Dobrze, pochwaliła go w  duchu Joanna. Powtórz pytanie, udziel

konkretnej odpowiedzi, zyskaj trochę czasu. Nie dawaj mu nic ponad

to, o co cię pyta.

Oryński zerknął na swoją klientkę. Potem położył jej rękę na

ramieniu.

– Nie prosiła pana, by pan przestał?

– Nie prosiła.

– Nie mówiła, że nie chce tego?

– Mówiła tylko to, co było w tej konwencji przewidziane.

– Czyli?

Chyłka wiedziała, że musi interweniować natychmiast. Podniosła

się i posłała sędziemu długie spojrzenie.

– Wysoki Sądzie, te szczegóły…

–  Mają istotne znaczenie dla rozgraniczenia, czy doszło do gwałtu,

czy nie – uciął Kordian.

Trudno było z  nim polemizować – i  Joanna miała wrażenie, że

jeżeliby zaczęła, straciłaby w oczach Derwicha na wiarygodności.

– Proszę siadać – polecił. – A świadek odpowie.

Rabant zacisnął mocno usta.

– Przepraszam, ale nie pamiętam pytania – odparł.

–  Powtórzę – rzucił Kordian. – Co mówiła moja klientka podczas

tego zbliżenia, o którym rozmawiamy?

– Jeśli mamy na myśli to samo…

–  Analna penetracja dwa tygodnie przed rozstaniem. O  ile wiem,

była to jedyna taka sytuacja w tamtym czasie.

Paweł potwierdził lekkim skinieniem głowy.

– Więc? – dodał Zordon. – Co usłyszał pan od mojej klientki?

– Nie pamiętam dokładnych słów.

– Dlaczego?

– Słucham?

– Ma pan jakieś problemy z pamięcią?

– Nie.

– To może był pan wówczas pijany?

– Tak, przypuszczam, że tak.


Oryński trwał w  całkowitym bezruchu, niewzruszony. Wbijał

w  oczy Rabanta spojrzenie tak kategoryczne, że Chyłka na jego

miejscu czułaby się co najmniej nieswojo, nawet gdyby rozmowa

dotyczyła czegoś innego.

– Co mówiła?

– To, co wcześniej ustaliliśmy. Odgrywaliśmy gwałt.

– Odgrywali państwo gwałt.

– Tak.

– Wcześniej bywały takie gry?

– Nie. To był pierwszy raz.

Kordian wyprostował się i poprawił togę.

–  I twierdzi pan, że usłyszał pan z  ust mojej klientki tylko to, co

wcześniej państwo ustalili?

– Zgadza się.

– Ustalili werbalnie? Wszystko, co będzie mówiła?

– Cóż, nie, ale…

– Rozumiem. To jak ustala się takie rzeczy niewerbalnie?

Rabant z trudem przełknął ślinę.

–  Czy moja klientka mówiła w  trakcie stosunku, że nie chce tego?

Czy protestowała? Czy mówiła, by ją pan zostawił, i się wyrywała?

– Tak, ale…

– Ale wziął to pan za element gry.

– To był element gry.

– Według pana.

Krople potu w  końcu pojawiły się na twarzy Pawła, a  on

błyskawicznym ruchem starał się je ściągnąć, jakby istniała szansa,

że nikt tego nie zauważy.

– Ustaliliśmy to wcześniej – zapewnił.

– Niewerbalnie.

– Niech pan posłucha…

–  Słucham cały czas – zapewnił Kordian. – Problem w tym, że pan

nie słyszy, co mówi.

Sędzia powinien zareagować, ale najwyraźniej sam wpadł

w spiralę, w którą starał się wciągnąć ich wszystkich Zordon.

–  Ostatnie pytanie – dodał Oryński. – Czy po tym zdarzeniu

zapłacił pan mojej klientce dwieście tysięcy złotych?


Kurwa mać, a więc wiedział o tym. I w lokalu pozwolił jej sądzić, że

jest inaczej.

– Uchylam się od odpowiedzi.

–  Jasne. Czy te pieniądze miały zagwarantować milczenie mojej

klientki?

– Uchylam się od odpowiedzi.

Kordian po raz pierwszy lekko uśmiechnął się do sędziego

i rozłożył ręce.

– Dziękuję, nie mam więcej pytań.


4
 

Sala rozpraw, sąd rejonowy


 

Oryński widział, że jego klientka po przesłuchaniu Rabanta poczuła

się nieco pewniej. Właściwie nie powinna potrzebować tego

doświadczenia, by wiedzieć, że znajduje się na dość dobrej pozycji.

Od momentu, kiedy wyjawiła mu, że to ona otrzymała dwieście

tysięcy złotych od Pawła, wszystko się zmieniło. A  Kordian wiedział,

że sprawę ma wygraną.

Nie oznaczało to jednak, że nie zmagał się z trudnościami. Główna

sprowadzała się do wyrzutów sumienia wywołanych tym, że nie dał

po sobie niczego poznać w  rozmowie z  Chyłką. Teraz jednak

wszystko było już jasne. Nie pozostał im żaden as w rękawie, jedynie

otwarta walka.

Judyta zajęła miejsce dla świadków, unikając spojrzenia Rabanta

i  Joanny. Skupiała się na sędzim, zgodnie z  tym, co poradził jej

Kordian.

Paderborn zrezygnował z  pytań, cała odpowiedzialność zatem

spadła na Chyłkę. Nie było to nic niespodziewanego. Dla zwykłej

optyki procesowej lepiej było, by to kobieta przesłuchiwała kobietę.

Szczególnie w tego typu sprawie.

–  No dobrze… – rzuciła cicho Joanna, a potem powiodła wzrokiem

po zebranych. – Obawiam się, że małoletnich będzie trzeba wyprosić,

bo chciałabym zadać kilka pytań stricte łóżkowych.

Sędzia się nie odezwał, nikt się nie poruszył. Chyłka skinęła głową.

–  Okej – dodała. – Zacznijmy więc z  grubej rury. Czy kiedykolwiek

uzgadniała pani z  moim klientem, że chciałaby, by zadawał jej ból

w trakcie stosunku seksualnego?

Brzostowska wyglądała na umiarkowanie zażenowaną, co

właściwie niezbyt dobrze współgrało z  brakiem uprzedzeń, który

przejawiała do tej pory.

– Tak – przyznała.

– Raz czy dwa? Czy może więcej?


– Więcej.

– Kilkaset razy?

–  Może. Byliśmy razem dość długo, a  seks uprawialiśmy

codziennie.

Joanna zerknęła na swoje notatki, a potem podniosła spojrzenie.

– Dwa lata, tak?

– Zgadza się.

–  To daje nam trzysta sześćdziesiąt pięć dni i  kolejne trzysta

sześćdziesiąt pięć dni – podsumowała Chyłka. – W  przeciwieństwie

do Blanki Lipińskiej możemy po prostu użyć określenia „siedemset

trzydzieści dni”.

Judyta milczała, zawieszając wzrok gdzieś w  oddali, jakby chciała

zademonstrować, że jest ponad to, co dzieje się na sali sądowej.

– Swoją drogą, czytała pani jej książki albo widziała filmy?

– Oglądałam dwie pierwsze części – przyznała Brzostowska.

– I jak? Niezasłużenie pominięto je w nominacjach do Orłów?

Kobieta milczała, a  sędzia nadal sprawiał wrażenie kompletnie

niezainteresowanego tym, co działo się na sali.

– Wie pani, w jakim celu pytam? – dodała Joanna.

– Szczerze mówiąc, to chciałabym wiedzieć.

– Bo staram się ustalić, jak daleko się państwo posunęli.

Ktoś na publiczności cicho parsknął, doceniając dobór określenia.

– Czy mój klient celował piłką golfową między pani nogi? – spytała

Chyłka.

– Nie.

–  To może zamiast tego spenetrował panią jakimś elementem

sprzętu do golfa?

Kordian podniósł się, a  na dźwięk odsuwanego krzesła większość

zgromadzonych skierowała na niego wzrok. Nie zrobiła tego jedyna

osoba, na której uwadze mu zależało.

–  Wysoki Sądzie – rzucił Oryński. – Moja klientka przeszła

naprawdę sporo. Czy jest absolutnie konieczne, by…

– Przepraszam – wtrąciła szybko Joanna. – Zaraz dojdę do rzeczy.

Z boku znów doszło ciche parsknięcie.

– Proszę się pospieszyć – włączył się w końcu Derwich.


Oryński zajął z  powrotem swoje miejsce, a  Joanna skupiła się na

oskarżonej. Dała jej chwilę, by poczuła, jak niewygodna potrafi być

cisza na sali sądowej, kiedy to na jednej osobie koncentruje się całe

zainteresowanie.

–  Chciałam zapytać właściwie tylko o  to, czy poczynali sobie

państwo śmielej niż Laura i Massimo – oznajmiła.

– Tak.

– Nieźle – oceniła Chyłka. – Może pani podać jakieś przykłady?

–  Jeśli muszę… – odparła Judyta i  skierowała pytający wzrok

w stronę sędziego.

Ten nie odpowiedział, wiedząc być może, że Joanna szybko go

wyręczy.

– Obawiam się, że tak – powiedziała. – Bo tak jakby na tym polega

proces dochodzenia do prawdy.

– W porządku.

–  W takim razie proszę z  łaski swojej przytoczyć kilka najbardziej

nietypowych konwencji seksualnych, w których się państwo znaleźli.

– A co jest typowe?

Kordian kaszlnął cicho, zasłaniając dłonią usta. Uczulał Judytę, by

nie wchodziła w  tego typu polemikę z  Chyłką, bo może wyjść z  niej

jedynie jako przegrana.

– Dobre pytanie – odparła. – Co dla pani jest?

–  Wiele rzeczy. Ale z  pewnością nie to, kiedy jedna strona mówi

„stop”, a druga kontynuuje. A nawet nakręca się jeszcze bardziej.

Oryńskiemu spadł kamień z  serca. Dokładnie w  tę stronę miała

iść, właśnie na to poświęcili długie godziny przygotowań.

– Pani tak powiedziała? – zapytała Joanna.

– Tak.

– W tej sytuacji, o której mówimy, czy w jakiejś wcześniejszej?

– W tej.

– Przedtem nigdy czegoś takiego pani nie mówiła? – kontynuowała

Chyłka, przyglądając się oskarżonej jak swojej ofierze. – Nie

odgrywali państwo żadnej fantazji dotyczącej gwałtu?

– Nie.

– Nie było bicia, podduszania, nawet uderzania po twarzy?

– Były, ale…
– Czy to prawda, że niejednokrotnie robili to państwo na podłodze,

w pozycji, która przypominała gwałt?

Judyta rzuciła krótkie spojrzenie swojemu adwokatowi, przed

czym ją przestrzegał. Derwich nie jawił się wprawdzie jako

arcymistrz spostrzegawczości, ale nawet jemu mogło nie ujść, że

Brzostowska szuka jakichś instrukcji.

Nie musiała tego robić, na tę linię pytań również byli przygotowani.

Mieli pełną świadomość, że Rabant przekaże Chyłce wszystkie

szczegóły ich pożycia.

– To znaczy? – spytała Judyta, grając na czas.

–  Pani leżąca brzuchem na podłodze, mój klient na pani –

wyjaśniła Joanna.

– Tak, coś takiego miało miejsce.

–  Czy to prawda, że mój klient zrywał wtedy z  pani bieliznę,

dociskał ręką pani głowę do podłogi i nie pozwalał się poruszyć?

– Tak.

– Krępował pani ręce tak, by nie mogła pani z nim walczyć?

– Zgadza się.

Joanna lekko rozłożyła dłonie.

– I to według pani nie było odgrywanie gwałtu?

– Nie. Po prostu ostrzejszy seks.

–  Okej – rzuciła z  powątpiewaniem Chyłka. – A  bywały jeszcze

ostrzejsze zbliżenia?

– Bywały.

– I do czego się sprowadzały?

Brzostowska nie mogła od tego uciec. Gdyby pominęła jakikolwiek

scenariusz, Chyłka bez trudu wykazałaby, że poświadcza nieprawdę.

– Kilkakrotnie uprawialiśmy seks z użyciem noży.

– W jakim sensie?

Judyta westchnęła.

–  Chodziło z  jednej strony o  ból, z  drugiej o  krew. Często zresztą

robiliśmy to, kiedy miałam okres.

– Wróćmy do noży. Okaleczali się państwo?

– Nie były to zbyt głębokie rany, ale tak.

– Gdzie?
–  Czasem na plecach, na pośladkach, w  okolicach narządów

rodnych.

Brzostowska mówiła z  coraz mniej zaznaczonym zażenowaniem,

mimo że Oryński uczulał ją, by się pilnowała. Teraz wchodziła

jednak w  jakiś tryb, w  którym zdawała się szczycić tym, jak daleko

się posunęli.

– Kto kogo okaleczał? – zapytała Joanna.

– Robiliśmy to sobie obydwoje.

– Co jeszcze?

– A co konkretnie chce pani wiedzieć?

Chyłka wciąż mierzyła ją nieruchomym spojrzeniem.

–  Już mówiłam – odparła. – Jak daleko byli w  stanie państwo

wykroczyć poza ogólnie przyjęte granice.

Judyta się zawahała, chyba przypominając sobie, że powinna być

choćby nieco skonfundowana koniecznością podnoszenia takich

kwestii publicznie.

–  A ja powiedziałam, że nie wiem, o  jakich granicach pani mówi.

Wiązanie i  kneblowanie? Tak, robiliśmy to. Czasem Paweł zakładał

mi worek na głowę, a  potem bił mnie po twarzy i  jednocześnie

posuwał, doprowadzając niemal do omdlenia. To chce pani usłyszeć?

– Też – przyznała Joanna. – Ale interesuje mnie też to, czy się pani

rewanżowała.

Judyta zacisnęła usta.

– Tak – przyznała.

– W podobny sposób?

– Czasem.

–  Więc dusiła pani mojego klienta? I  używała wobec niego

przemocy fizycznej?

– Tak, ale…

–  Czy nie można więc uznać, że takie rzeczy były u  państwa na

porządku dziennym? – przerwała jej Joanna, coraz mocniejszym

głosem. – I że mój klient nie jest, jak pani sugeruje, żadnym sadystą,

ale masochistą. Zupełnie jak pani. I  zaspokajali się państwo

wzajemnie, działając w ramach pewnego porozumienia co do…

–  Wysoki Sądzie – wpadł jej w  słowo Kordian, podnosząc się. –

Moja klientka nie ma kompetencji do oceny, czy po stronie


oskarżyciela posiłkowego występuje sadyzm, czy masochizm. I  nie

czyni wobec tego żadnych sugestii. Mówi tylko, że nie wyraziła zgody

na stosunek seksualny.

Chyłka cicho zagwizdała i uniosła brwi. Ponownie nie spotkało się

to z  żadną reakcją Derwicha, Kordian zaś zrozumiał, że ostatnim

zdaniem wprowadził się na minę.

–  Nie wyraziła zgody? – zapytała Chyłka. – To ciekawe, zbadajmy

ten temat.

Zwróciła się szybko do Judyty, a  Oryński doskonale wiedział, co

oznacza ta determinacja. Joanna przechodziła do wyprowadzenia

najmocniejszego ciosu.

–  Tej nocy, o  której mówimy, nie przygotowała pani żadnego

osprzętu? Nie ubrała się pani w  strój, który normalnie wkładała

tylko przy tego typu zbliżeniach z moim klientem?

Judyta milczała.

– Więc?

– Tak było – przyznała w końcu Brzostowska.

– Przygotowała pani akcesoria i strój?

– Tak.

– Zamierzała pani uprawiać tej nocy z moim klientem ostry seks?

– Tak, ale…

– Co konkretnie pani zaplanowała?

Judyta była na granicy utraty cierpliwości, ale jakimś cudem

zdołała zachować równowagę.

–  Pozwoliłam przywiązać się do stołu – powiedziała. – A  potem

założyć opaskę na oczy.

– I jaką formę współżycia państwo ustalili?

– Miał zerżnąć mnie w usta – przyznała bez konfuzji Brzostowska.

Chyłka skinęła głową, jakby nigdy nic.

– Co potem?

– Miał zrobić to samo od tyłu.

– I tak się stało?

– Tak.

Joanna dała wszystkim czas, by ta odpowiedź osiadła w umysłach.

– To niech mnie pani poprawi, jeśli się mylę – podjęła. – Ale tamtej

nocy zaprosiła pani do siebie mojego klienta, przygotowała wszystko


do ostrego seksu, współżyła z nim, a po fakcie stwierdziła, że jednak

nie chciała?

Kordian westchnął głośno. Gdyby to Pader zadał takie pytanie,

prawdopodobnie mógłby pożegnać się na jakiś czas z robotą. Chyłce

jednak uszło to płazem, w  dodatku tworzyło kontekst, który mógł

przekonać sędziego.

– Nie po fakcie – odparła Judyta. – W trakcie.

– A, tak, powiedziała pani „stop”.

– Tak było.

–  To mieliście jakieś bezpieczne słowo, które przy całym tym

odgrywaniu ról sprawiało, że przestawaliście, tak?

– Nie.

– Nie ustaliliście nigdy takiego?

– Nie. Wydawało mi się, że nie ma takiej potrzeby.

– Bo jest pani gotowa absolutnie na wszystko?

–  Nie – zaprzeczyła po raz kolejny Brzostowska. – Bo byłam

przekonana, że mój partner nie jest.

Chyłka położyła dłoń na dłoni i  przechyliła głowę na bok, jakby

właśnie usłyszała najbardziej niestworzoną deklarację.

– Jasne – odparła. – W takim razie wróćmy do tamtej sytuacji, już

po penetracji oralnej. Pani leży przywiązana na stole, mój klient stoi

za panią, zgadza się?

– Zgadza.

– I mówi pani „stop”.

– Tak. Ile razy jeszcze…

– Krzyczała pani?

– Słucham?

– Czy pani krzyczała?

– Nie.

– Biła pani, starała się wyrwać?

– Nie. Byłam przerażona tym, co się dzieje.

– Na tyle, że zdołała pani wydusić jedynie „stop”?

– Tak.

– A nie miała pani knebla w ustach?

Judyta zamrugała nerwowo.

– Miałam, ale…
Urwała, kiedy Chyłka przechyliła się na bok i wyjęła z torby rzecz,

o  której rozmawiali. Położyła czarną, masywną kulę na blacie,

a potem wskazała ją wzrokiem.

– To takie akcesorium? – spytała niewinnym głosem.

Brzostowska nawet nie musiała się przyglądać. Wiedziała

doskonale, że Rabant kupił identyczne narzędzie.

– Nie mam pewności.

– To proszę wykonać rachunek prawdopodobieństwa.

Żuchwa Judyty wyraźnie drgnęła, kiedy ta zacisnęła mocno zęby.

Joanna zaś uniosła przedmiot, niby po to, by Brzostowska mogła

lepiej go zobaczyć. W  istocie chodziło jej tylko o  jedno – pokazanie

wszystkim, jak duża była to kula.

– Tak – przyznała Judyta. – To wygląda na taki sam knebel.

– Da się z tym w ogóle mówić?

– Niewyraźnie, ale tak.

–  Może źle to ujęłam – odparła Chyłka. – Da się zrozumieć

wypowiadane przez kogoś słowa?

Brzostowska głośno przełknęła ślinę.

– Czy wychodzi raczej niejasne mamrotanie? – dodała Joanna.

– Nie wiem.

Chyłka przytrzymała jej spojrzenie. Dostała właściwie wszystko,

czego potrzebowała w trakcie tego przesłuchania.

– Dziękuję – rzuciła do sędziego. – Nie mam więcej pytań.

Ten spojrzał na Kordiana, ale sprawiał wrażenie, jakby robił to

wyłącznie z  musu. Chciał jak najszybciej pozbyć się tej sprawy ze

swojej wokandy. I trudno było mu się dziwić.

Oryński skupił się na swojej klientce. Milczał z  kamiennym

wyrazem twarzy, zastanawiając się, czy wcześniej przygotowana linia

przesłuchania jeszcze się broni.

Godziny planowania, cyzelowania słów i  przewidywania

argumentów Chyłki. Wzmożony wysiłek, by zbić każdy fakt, który

podniesie. By zdjąć z  nich odium wyraźnej degrengolady jego

klientki, którym Joanna będzie starała się ją obarczyć.

Miał wszystko przygotowane. Zapamiętane. Na wyciągnięcie ręki.

Mimo to zerknął na notatki, zawahał się, a  potem obrócił kartkę.

Pieprzyć wszystkie te taktyki. Uznał, że jeśli ma wygrać ten proces,


zrobi to na gruncie zwykłej ludzkiej moralności.

– Może nam pani powiedzieć, dlaczego w trakcie stosunku zmieniła

pani zdanie? – spytał.

– Bo uznałam, że to niewłaściwe.

– Co?

– Nasze zbliżenie. To było złe.

– Dlaczego?

– Bo nie było w tym nic dobrego.

Judyta nie była przygotowana na tę improwizację. Miał jednak

zamiar poprowadzić ją za rękę aż do celu. Poprawił mankiety białej

koszuli, by nieco wystawały poza linię rękawów togi.

– Może pani wyjaśnić, dlaczego w ogóle tamtej nocy doszło do tego

stosunku? Bo to było zaplanowane, tak?

– Oczywiście…

–  To pani to zapoczątkowała, tak? A  przynajmniej tak wynikało

z tego, co udało się ustalić mecenas Chyłce.

Judyta pokiwała głową i głośno przełknęła ślinę.

–  Tak, to był mój pomysł. Ja zaproponowałam Pawłowi, żeby

przyszedł. I chciałam zrobić coś, żeby…

– Tak?

–  Żeby dał naszemu związkowi drugą szansę – dokończyła. – Taki

był mój plan.

–  Więc sama go pani tam ściągnęła. Sama pani chciała z  nim

współżyć.

– Zgadza się.

– Ale zmieniła pani zdanie w trakcie.

– Tak.

Oryński patrzył na nią dostatecznie długo, by odwróciła wzrok.

– Czyli można powiedzieć, że sprowokowała pani Pawła Rabanta do

tego gwałtu?

Judyta popatrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem, który

znikł równie szybko, jak się pojawił.

–  Tak chyba starała się wykazać to mecenas Chyłka – dodał

Kordian.

– Chyba tak.
–  Bo przecież zaproszenie do wspólnego spędzenia wieczoru to

prowokacja. Ubranie się w  taki, a  nie inny sposób to prowokacja.

W końcu pozwolenie, by doszło do seksu, to także jasna deklaracja,

że facet może pozwolić sobie na wszystko.

Chyłka powoli się podniosła, patrząc na sędziego.

– Wysoki Sądzie, z natury doceniam sarkazm, ale…

– Ale nie kiedy jest wymierzony w ciebie? – przerwał jej Oryński.

Joanna wciąż skupiała się wyłącznie na Derwichu, który sprawiał

wrażenie, jakby miał zamiar zaoponować.

– Przepraszam – odezwał się zawczasu Kordian. – Staram się tylko

wykazać, że cała ta linia przesłuchania doprowadziła nas jedynie do

tego, że jeśli jest prowokacja, to gwałt jest uzasadniony. To

kompletna…

–  Nikt tego nie powiedział, Wysoki Sądzie – wpadła mu w  słowo

Joanna. – Wykazaliśmy jedynie, że klientka mecenasa Oryńskiego

wyraziła zgodę. I nie wycofała jej w trakcie.

– Ciekawe, bo ja słyszałem coś całkowicie odwrotnego.

Derwich w  końcu uniósł dłonie, a  potem znaczącym ruchem

zasugerował, by dwójka prawników zajęła swoje miejsca.

–  Czas na wygłaszanie swoich tez będą jeszcze państwo mieli –

zawyrokował. – Teraz skupmy się na doprowadzeniu czynności do

końca.

Posłał pełne zniecierpliwienia spojrzenie Kordianowi, a  ten

potaknął krótko i obrócił głowę do swojej klientki.

– Ustalmy raz a porządnie – odezwał się. – Udzieliła pani zgody na

obcowanie płciowe?

– Tak.

– Wycofała ją pani w trakcie?

– Tak.

– I zakomunikowała to panu Rabantowi?

–  Zgadza się. Raczej trudno byłoby to pomylić z  czymkolwiek

innym.

– Bo?

–  Bo kazałam mu przestać – odparła Brzostowska i  posłała

nienawistne spojrzenie Chyłce. – I  nie, nie mogłam się wyrwać, nie

mogłam go uderzyć, nie mogłam krzyczeć. Bo byłam związana


i  zakneblowana. Zapewniam jednak, że zrobiłam wszystko, co

mogłam, żeby przestał.

– Jak zareagował?

– Podnieciło go to jeszcze bardziej.

– Może myślał, że to gra?

– Nie. Wiedział, że tego nie chcę.

– Skąd?

Judyta bezsilnie rozłożyła ręce, jakby musiała tłumaczyć dziesiąty

raz to samo. W  pewnym sensie tak było, Oryńskiemu jednak

zależało na tym, by z jej ust padły określone słowa.

–  Bo byliśmy razem przez dwa lata – powiedziała. – Dobrze się

znaliśmy.

–  No tak. Jak policzyła mecenas Chyłka, doszło do kilkuset

zbliżeń, prawda?

– Właśnie.

– I co ma pani na myśli, mówiąc, że się państwo znali?

Zgodnie z  instrukcjami Kordiana Brzostowska unikała dłuższego

patrzenia na kogokolwiek poza sędzią. Teraz jednak pozwoliła sobie

na to, by przez moment w milczeniu lustrować Rabanta.

–  Znaliśmy nasze ciała – powiedziała. – Bez problemu

rozpoznawaliśmy sygnały. Dlatego nie musieliśmy nic ustalać przed

zbliżeniem. Bo czytaliśmy się nawzajem idealnie.

–  Więc nie było szans, by pan Rabant pomylił tę sytuację

z odgrywaniem jakiejś roli?

– Nie.

–  I nie widzi pani żadnej możliwości, by pozostawał nieświadomy,

że wycofała pani zgodę na ten stosunek?

Nadal świdrowała go wzrokiem.

–  Najmniejszej – zapewniła. – Ten skurwysyn brutalnie mnie

zgwałcił i czerpał z tego jebaną przyjemność.


5
 

ul. Parkingowa, Śródmieście


 

Chyłka wróciła na niewysoki murek na skrzyżowaniu Parkingowej ze

Wspólną, tym razem w towarzystwie Paderborna. Od razu wyciągnął

IQOS-a, ale teraz nie oponowała. Przeciwnie, obserwowała

prokuratora, jakby analizowała zachowanie jakiegoś dziwnego

zwierzęcia.

W końcu dała mu spokój, skupiając się na tym, co mieściło się

w tej części Śródmieścia. Apteka, dwie restauracje, salon fryzjerski,

wydawnictwo. O ile pamiętała, jeden z  lokali był kiedyś przybytkiem

ze zdrowym żarciem, teraz mieściła się tam w  gruncie rzeczy

winiarnia. Dobra zmiana.

– Patrz – rzuciła, wskazując Olgierdowi drugą stronę ulicy.

Wypuścił dym i obejrzał się przez ramię.

–  Kancelaria prawna Kocur i  Wspólnicy spółka komandytowa –

oznajmiła. – Niezłe nazwisko dla wspólnika.

– Chyłka to to nie jest.

– Fakt – przyznała Joanna, a potem wzięła od Padera elektroniczne

urządzenie.

Przez moment się wahała.

– To nie gryzie – rzucił prokurator.

–  Tylko zatruwa ci płuca substancjami, których nie powinno się

tam tłoczyć.

– Chwalisz czy ganisz?

– Chwalę – odparła, wciąż przyglądając się IQOS-owi. – Co tam jest

w środku?

– Tytoń.

– Kurwa, Padre, co za niespodzianka. Jaki?

– Marlboro.

Wciąż nie była przekonana, czy zamierza spróbować. Nie chodziło

ani o awersję do nikotynowych nowinek, ani o to, że mogła być to dla

niej furtka prowadząca z powrotem do nałogu.


Joanna miała świadomość, że może być w ciąży.

Fakt, że ludzie z kliniki chcieli z nimi porozmawiać, mógł oznaczać

właściwie cokolwiek. W  pierwszej chwili naszły ją pesymistyczne

myśli. Zaraz potem jednak doszła do wniosku, że nie dała kobiecie

nawet cienia szansy, by ta okazała jakiekolwiek emocje. Równie

dobrze mogła dzwonić z dobrymi wieściami.

Nie teraz, upomniała się w  duchu. Będziesz myślała o  tym po

mowie końcowej.

Oddała Paderbornowi papierosa, a  potem poczekała cierpliwie, aż

skończy palić. Zagadywał ją o  to i  owo, ale odpowiadała jedynie

automatycznymi półsłówkami. Powtarzała w  głowie to, co zaraz

wygłosi w  sali sądowej, świadoma, że zależy od tego wygrana lub

przegrana.

Kordian dysponował mocnymi kartami. Ona jednak miała pomysł

na to, jak przedstawić je w niekorzystnym świetle.

Wszystko wciąż było możliwe przy odpowiednio nastawionym

sędzim. A Derwich z pewnością do nich należał.

Kiedy wszyscy wrócili na salę sądową, nie ulegało wątpliwości, że

Antoni liczy na krótkie i  konkretne mowy końcowe. Jeśli miał

kiedykolwiek styczność z  tymi, które wygłaszała dwójka adwokatów,

nie powinien się niczego obawiać.

Oboje wychodzili z założenia, że najgorsze, co można zrobić na sam

koniec procesu, to rozwlekać argumentację. Byli zwolennikami

krótkich, mocnych uderzeń.

Chyłka miała wyprowadzić swoje jako pierwsza.

Podniosła się i przeciągnęła dłonią po todze.

– Wysoki Sądzie – zaczęła. – Jak wszyscy wiemy, zniesławienie jest

przestępstwem formalnym. Nie jest istotny skutek tego czynu. Może

prowadzić do ubytku w  dobrym imieniu pokrzywdzonego, może

poniżyć go w  oczach opinii publicznej, ale wcale nie musi. Liczy się

jedynie to, czy obiektywnie taki efekt mógł wystąpić.

Zrobiła krótką pauzę i przelotnie spojrzała na Kordiana.

–  Mecenas Oryński z  pewnością podniesie, że mój klient niewiele

stracił – podjęła. – Nie odebrano mu roli, nie wypowiedziano

kontraktów reklamowych. To wszystko prawda. Ale powtórzmy: dla


rozstrzygnięcia, czy doszło do przestępstwa, ten skutek w  żadnym

wypadku wystąpić nie musi.

Widziała, że te słowa trafiły do Derwicha. Zresztą nawet, gdyby

było inaczej, miałby doskonałą świadomość tego, jak w  polskim

porządku prawnym skonstruowane jest zniesławienie. Były to

absolutne podstawy. Jej zależało jedynie na tym, by zawczasu zbić

argument Zordona.

Fakt, że przekreślił coś na kartce przed sobą, dowodził, że tak się

stało.

–  Zastanówmy się jednak, czy do zniesławienia w  ogóle doszło –

kontynuowała. – Mecenas Oryński powie, że nie, bo jego klientka

przedstawiła tylko stan faktyczny. Problem w  tym, że nie był zgodny

z prawdą.

Zaczerpnęła krótko tchu.

– Chciałabym przypomnieć Wysokiemu Sądowi, że prokuratura nie

postawiła żadnego zarzutu mojemu klientowi. Nie został za nic

skazany. Bez względu na to, czy znajduje się w  katalogu osób

podejrzanych, czy nie, nie uprawnia to nikogo do publicznego

twierdzenia, że odebrał życie swojemu dziecku. Powtórzę jeszcze raz:

nie został skazany. A dopóki tak się nie stanie, jest w  świetle prawa

człowiekiem niewinnym.

Rozłożyła lekko ręce, patrząc na sędziego.

–  Czego więcej potrzeba, by stwierdzić, że doszło do zniesławienia

w tej materii?

Liczyła na to, że Derwich też spojrzy na to w  ten sposób, ale nie

mogła mieć pewności. Wiedziała za to, że nie może pozwolić sobie na

dużo dłuższe przeciąganie mowy końcowej.

–  W sprawie rzekomego gwałtu sprawa jest równie klarowna –

podjęła. – Mój klient i  oskarżona za każdym razem odbywali

dobrowolne stosunki seksualne. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał.

Przeciwnie, to Judyta Brzostowska zaprosiła poszkodowanego do

domu, ona podała mu alkohol i  ona zainicjowała ostry seks,

w  którym mój klient wziął udział. Twierdzi, że w  trakcie zmieniła

zdanie, co z punktu widzenia linii obrony jest jedyną narracją, która

mogłaby ją uratować. Nic innego by się nie obroniło. Problem w tym,

że, jak sama przyznała, miała zakneblowane usta. Zakładając nawet


niestworzoną wersję, że faktycznie jej się… – Chyłka na moment

urwała i  uniosła wzrok – …odwidziało, to w  jaki sposób to

zakomunikowała? Pomrukami? W  sytuacji, w  której ta para się

znajdowała, nie mogło być to odczytane jako nagła zmiana zdania.

Skąd mój klient miałby zatem o  niej wiedzieć? Nie czytał jej

w myślach, nie miał powodu, by po kilkuset podobnych stosunkach

podejrzewać, że akurat w tym coś się zmieniło.

Joanna spojrzała na Brzostowską w  sposób, który jasno

sugerował, że mimo przedstawienia tego scenariusza traktuje go

jedynie w kategoriach science fiction.

–  I dlaczego nie poszła na policję? – dodała. – Dlaczego nie zrobiła

obdukcji? I  dlaczego wcześniej robiła sobie zdjęcia po co

brutalniejszych zabawach? Czyżby przygotowywała się do tego, by

uderzyć w mojego klienta?

Wiedziała, że te pytania powinny paść w trakcie przesłuchania, ale

wolała postawić je dopiero w  mowie końcowej – i  pozostawić bez

odpowiedzi. Tym bardziej że miała jeszcze jeden argument, którego

nie chciała ryzykować podczas wymiany ciosów z Zordonem.

–  Zastanówmy się nad tym, co stało się po fakcie. Czy wyrzuciła

mojego klienta z  mieszkania? Czy zaczęła na niego krzyczeć,

obarczać go winą o  to, co się stało? Czy zadzwoniła po jakąkolwiek

pomoc? Nie. Nie. I nie. Mój klient jasno poinformował mnie, że został

w mieszkaniu, a  oskarżona poszła pod prysznic. Czy tak zachowuje

się osoba, która została zgwałcona?

Chyłka bezsilnie westchnęła.

– Mecenas Oryński z  pewnością podniesie kwestię dwustu tysięcy,

które mój klient zapłacił Judycie Brzostowskiej za milczenie.

Całkiem słusznie, też zrobiłabym to na jego miejscu, starając się

przekonać Wysoki Sąd, że to o  czymkolwiek świadczy. Nie świadczy.

Paweł Rabant robił wszystko, by uwolnić się od tej toksycznej osoby.

I  żył ułudą, że te pieniądze okażą się wystarczające, by ten cel

osiągnąć. To próbował kupić.

Moment przerwy, by nabrać tchu.

–  Ale niech będzie – kontynuowała Joanna. – Załóżmy, że wersja

oskarżonej jest prawdziwa. I  że wymamrotała coś, co mój klient

mógłby postrzegać jako wycofanie zgody na dalsze współżycie.


Niełatwo było jej iść tym torem, ale zasady wykonywania zawodu

jej to nakazywały.

– Spójrzmy w przepisy – powiedziała. – Artykuł sto dziewięćdziesiąt

siedem paragraf jeden Kodeksu karnego. Kto przemocą, groźbą

bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania

płciowego, podlega karze pozbawienia wolności od lat dwóch do

dwunastu.

Chyłka poczuła nieprzyjemne uczucie w żołądku.

– Gdzie przemoc? – rzuciła.

Pozwoliła sobie na moment ciszy, zupełnie jakby ktoś mógł

odpowiedzieć.

–  Gdzie groźba bezprawna? – dodała. – Gdzie podstęp? Żaden

z  elementów warunkujących uznanie tego czynu za gwałt nie

wystąpił. Nawet gdyby mój klient chciał je stosować, nie miałby

okazji, bo, jak mówiłam, został tam zaproszony i  wciągnięty do

seksualnej gry. Jeśli ktoś wykazywał w  całej tej sytuacji większą

inicjatywę, a nawet podstęp, to raczej oskarżona.

Joanna znów rozłożyła ręce, ale teraz pozwoliła sobie na delikatny,

nieco bezsilny uśmiech.

–  Mówię o  tym wszystkim tylko dlatego, że ten absurdalny

scenariusz usłyszymy za moment z  ust mecenasa Oryńskiego.

Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że rzeczywistość była inna.

Zgoda nie została wycofana, a  oskarżona czerpała przyjemność ze

zbliżenia. Naprawdę mamy uwierzyć, że w  pewnym momencie po

prostu naszło ją, że już nie ma ochoty na dalsze obcowanie płciowe?

Mimo że wcześniej zgadzała się na znacznie ostrzejsze współżycie

kilkaset razy?

Chyłka pokręciła głową.

– Wedle obowiązujących przepisów ofiara gwałtu musi wykazać, że

sprzeciwiała się, biła ze sprawcą lub krzyczała. Tak stanowi prawo

i orzecznictwo. W tym wypadku zaś nie ulega wątpliwości, iż obrona

tego nie wykazała.

Krótki oddech. Tyle powinno wystarczyć.

–  Wysoki Sądzie, w  ocenie oskarżenia cały materiał dowodowy

zgromadzony w  niniejszej sprawie nie pozostawia najmniejszych

wątpliwości co do tego, iż doszło do przestępstwa zniesławienia,


zarówno w przedmiocie zarzutów o zabójstwo, jak i o gwałt. Mając to

na względzie, wnoszę o  uwzględnienie aktu oskarżenia w  całości.

Dziękuję.

Chyłka zajęła miejsce, wyprostowała się lekko i  spojrzała na

sędziego, starając się ocenić, czy podziela jej pogląd. Był obojętny,

jak zawsze.

Przeniosła wzrok na Kordiana, jakby wyzywała go, by podjął

rękawicę.
6
 

Sala rozpraw, sąd rejonowy


 

Oryński spodziewał się większości argumentów, które padły. Nie

zaskoczyło go też, w  jakich retorycznych ramach poruszała się

Chyłka – rzuciła kilka rzeczy, które mogły pozwolić sędziemu na

orzeczenie zgodnie z  aktem oskarżenia, jednocześnie nie wykroczyła

poza ogólnie przyjęte granice.

Kordian zamierzał jednak umieścić ją tam po fakcie. Podniósł się

energicznie, a potem splótł dłonie.

–  Wysoki Sądzie – zaczął. – Moja klientka oskarżyła publicznie

Pawła Rabanta o  zabójstwo swojego dziecka oraz gwałt na niej.

Zrobiła to z  pełną premedytacją i  przekonaniem. Dlaczego? Była

i  jest bowiem pewna, że jej obowiązkiem jest powiedzieć głośno

zarówno o jednej, jak i drugiej sprawie. Działa nie dla siebie, nie dla

wymierzenia sprawiedliwości; tym zajmie się prokuratura

w  oddzielnym postępowaniu. Zależy jej jedynie na dobru

publicznym. Na tym, by wszyscy wiedzieli, jakim człowiekiem jest

ten, którego w  tym postępowaniu nieco paradoksalnie określamy

mianem poszkodowanego.

Oryński zmrużył lekko oczy, patrząc na Pawła.

–  Nie stała mu się żadna krzywda – dodał. – Przeciwnie, to on jest

stroną, która krzywdzi. I  nie potrzebujemy wyroku sądowego

o  zabójstwo w  sprawie karnej, by to ustalić. Wystarczy nam stan

faktyczny, który wykazaliśmy dość jasno w  toku postępowania.

Paweł Rabant przyszedł do mieszkania mojej klientki i  zabrał

stamtąd dziecko. Potem był widziany na dole przez jej partnera,

który starał się odebrać niemowlaka. Nie udało mu się tego

dokonać, co nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto choć przez chwilę

mógł spojrzeć na pana Rabanta.

Kilka głów obróciło się w kierunku umięśnionego aktora.

–  Następnie tak zwany pokrzywdzony opuścił budynek wraz

z dzieckiem. Był to ostatni moment, kiedy widziano chłopca żywego.


I  jeśli to nie przesądza, kto jest odpowiedzialny za odebranie mu

życia, to szczerze mówiąc, nie wiem, jaki dowód miałby być

wystarczający. Ten z pewnością uprawdopodobnia sprawcę na tyle, iż

nie sposób traktować słów mojej klientki jako choćby namiastki

zniesławienia. Równie dobrze możemy uznać, że prokuratura

zniesławia każdego, komu publicznie stawia zarzut. A pozwolę sobie

zaznaczyć, że w tej chwili traktuje Pawła Rabanta jako podejrzanego.

Czy będziemy próbowali pociągnąć do odpowiedzialności prokurator

Elwirę Uptas? Wątpię. I  to nie tylko dlatego, że jest

funkcjonariuszem publicznym, ale także z  tego powodu, że

wskazanie sprawcy jest całkowicie uzasadnione.

Oryński odetchnął nieco w  duchu. Zanim zaczął, wydawało mu

się, że mimo dobrego przygotowania nie uda mu się zbić

argumentów Chyłki. Im bardziej jednak się rozkręcał, tym większą

pewność siebie odczuwał.

– Przejdźmy zatem do drugiej sprawy, gwałtu – kontynuował. – Nikt

z  nas nie jest idealny, nie powinniśmy więc wymagać perfekcji od

innych. Moja klientka w  rozmowach ze mną wielokrotnie

podkreślała, jak dużym błędem było w  jej przekonaniu to, by

próbować naprawić związek z  Pawłem Rabantem. Zaprosiła go

tamtej nocy, by właśnie tego dokonać. Użyła narzędzi, które

wcześniej się sprawdzały, które oboje znali. Możemy oceniać to do

woli, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Liczy się to, iż

zrozumiała swój błąd. Stało się to jednak za późno, kiedy pan

Rabant nie był już gotów przestać, dopóki się nie zaspokoił.

Kordian zerknął na Brzostowską, która trwała w  dziwnym

stuporze. Zdawała się robić wszystko, by nie słyszeć wypowiadanych

przez obrońcę słów.

–  Moja klientka protestowała – dodał Oryński. – Wyraziła jasny

sprzeciw i  zakomunikowała go w  sposób niebudzący żadnych

wątpliwości. Bez znaczenia jest to, czy miała zakneblowane usta, czy

nie, zresztą chyba wszyscy wiemy, że w  większości gwałtów sprawcy

nie pozostawiają ofiarom szans, by te protestowały. Nie znaczy to, że

do gwałtu nie doszło, prawda?

Kordian zawiesił to pytanie w  próżni, nawet nie patrząc na

sędziego. Chciał uniknąć wrażenia, że usilnie stara się go do


czegokolwiek przekonać.

–  Judyta Brzostowska próbowała się uwolnić, próbowała się

wyrwać. Dla sprawcy musiało być jasne, że dzieje się coś, co

znacznie różni się od tych kilkuset innych razy, kiedy dochodziło

między nimi do zbliżenia. Mimo to nie przestawał. Przeciwnie,

podnieciło go to jeszcze bardziej. I  ma to nie spełniać ustawowej

dyspozycji z  artykułu sto siedemdziesiąt jeden paragraf cztery

Kodeksu karnego? Nie jest to przemoc?

Oryński lekko rozłożył ręce, imitując wcześniejszą pozę Chyłki.

– Owszem, polskie prawo jest ułomne w kwestii gwałtu. Skupia się

przede wszystkim właśnie na stosowaniu przemocy, groźby lub

podstępu, nie podchodząc do sprawy od strony ofiary. Powinno

uwzględniać przede wszystkim działanie bez dobrowolnej

i  świadomej zgody na współżycie. Przypomnę, że Polska w  dwa

tysiące dwunastym roku przyjęła Konwencję o  zapobieganiu

i  zwalczaniu przemocy wobec kobiet i  przemocy domowej, czyli tak

zwaną konwencję stambulską. Ratyfikowała ją trzy lata później.

W  jej myśl gwałt definiuje właśnie to, co podniosłem, nie zaś

wystąpienie przemocy czy innych zewnętrznych elementów. Czy to

nie wystarcza do stwierdzenia, co miało miejsce? Nie rozważamy tu

prawnej kwalifikacji czynu popełnionego przez Pawła Rabanta. Nie

skazujemy go w  tym procesie na odpowiedzialność. Musimy jedynie

przesądzić, czy moja klientka go zniesławiła.

Kordian skupił się na sędzim, ale nie mógł nic wyczytać z  tej

obojętnej maski. Zdawało się, że Derwich ma tak samo

nonszalanckie podejście zarówno do wersji Chyłki, jak i jego.

–  Dlaczego w  takim razie moja klientka nie poszła na policję?

Dlaczego nie wyrzuciła pana Rabanta z  mieszkania? I  dlaczego, do

cholery, nie protestowała bardziej?

Sędzia w  końcu drgnął, jakby przez moment zastanawiał się, czy

nie upomnieć adwokata. Ostatecznie zrezygnował.

–  Co to za pytania, Wysoki Sądzie? – dodał Kordian. – Czy

naprawdę musimy w  ogóle je zadawać w  dwudziestym pierwszym

wieku? Jak można obwiniać ofiarę tak ohydnego czynu o jej reakcję?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Różni ludzie reagują na przeróżne

sposoby. Zgwałcone osoby niejednokrotnie mówią o tym, że w trakcie


ataku towarzyszyło im poczucie opuszczenia własnego ciała. Są

przerażone, boją się o  własne życie i  zdrowie. Czasem zwyczajnie

nieruchomieją, nie potrafiąc w  żaden sposób się bronić. Czy to ma

w jakiś sposób usprawiedliwiać czyn napastnika?

Wiedział, że nie musi udzielać odpowiedzi na te pytania. Gdyby to

zrobił, wywołałby efekt znacznie mniejszy, niż zamierzał.

–  Więcej, czasem kobiety nie zgłaszają się na policję, bo

paradoksalnie czują się winne. Przez podejście, które zaprezentowała

pani mecenas, boją się odpowiedzialności. I nieraz są przekonane, że

wina leży po ich stronie. Bo zbyt wyzywająco się ubrały, bo wypiły za

dużo, bo popatrzyły na kogoś w  taki czy inny sposób, bo flirtowały.

Bo zaprosiły kogoś do mieszkania i rozpoczęły zbliżenie.

Kordian urwał, patrząc na Rabanta. Marszczył lekko brwi,

wszystkie te słowa ewidentnie nie były mu obojętne. Oryński nie

miał jednak wątpliwości, że to wystudiowana, z  pewnością

przećwiczona przed lustrem poza.

Judyta zaś nadal zdawała się całkowicie odcinać od tego, co działo

się na sali sądowej.

–  Wyrok skazujący będzie utrwalał ten absurdalny stan rzeczy,

Wysoki Sądzie – ciągnął Oryński. – Stan rzeczy, na który nie

możemy pozostawać obojętni. Przejrzałem tylko kilkanaście

komentarzy pod jednym z  artykułów na temat tego procesu. To, co

zobaczyłem, było jednoznacznym odzwierciedleniem sytuacji,

o  której mówię. Padały określenia takie jak: „głowa pijana, dupa

sprzedana”, „jak suka nie da, pies nie weźmie”, „sprawił jej nagłą,

niespodziewaną przyjemność” i  „jeśli się opierała, to chyba o  szafę”.

Ale nie mówię tylko o  anonimowych ludziach w  internecie.

Wielokrotnie na polskich salach sądowych padały pytania o  to, ile

wypiła ofiara gwałtu, w co była ubrana, a  nawet czy nosiła makijaż.

Nie stać nas dłużej na to, by tkwić w  tej rzeczywistości. Czas

najwyższy ją zmienić. Mając to na względzie, wnoszę o uniewinnienie

Judyty Brzostowskiej. Dziękuję.

Kordian usiadł i  uniósł wzrok, starając się uniknąć spojrzenia

Chyłki. Wpadł w  pewien trans, nie trzymał się co do litery tego, co

wcześniej przygotował. Nie był pewien, jak mu poszło – i obawiał się,

że z twarzy Joanny właśnie to by wyczytał.


Zamiast na nią, zerknął na Judytę.

– W porządku? – spytał cicho.

Dopiero teraz się ocknęła.

– Tak – zapewniła. – Po prostu nie chciałam tego przeżywać jeszcze

raz.

Po raz pierwszy miał wrażenie, że przez noszoną przez nią maskę

zaczęła prześwitywać prawdziwa osoba.

Pytanie, co widział sędzia.

I komu uwierzył.
7
 

ul. Marszałkowska, Śródmieście


 

Chyłka chodziła tam i  z  powrotem po szerokim chodniku między

Żurawią i  Wspólną. Właściwie nie pamiętała, kiedy ostatnim razem

miała tyle wątpliwości związanych z tym, jaki będzie finał sprawy.

– Nie za dużo tych rundek jak na obcasy? – odezwał się Paderborn,

kiedy go mijała.

Zatrzymała się przy jednej z  ławek i  spojrzała na prokuratora

z  góry. Przywodził na myśl nonszalanckiego dandysa, który nie

przejmuje się absolutnie niczym, co trapi resztę ludzkości.

– A tobie jakoś nie za lekko? – odparowała.

– Nie.

–  Oczywiście. Macie to w  dupie, zaraz i  tak zajmiecie się moim

klientem w okręgówce.

Paderborn wzruszył ramionami.

– To nie moja sprawa.

– Ale wyglądasz, jakbyś tylko czekał, aż wyląduje w więzieniu.

Olgierd nieco spoważniał, jakby powiedziała coś, co trafiło w czuły

punkt zbudowanego z żelaznych zasad prokuratorskiego serca.

–  Nie znam akt – odparł. – Nie wiem, jakie są dowody. Nie mogę

więc przesądzić, czy Rabant to zrobił, czy nie.

– Ale?

–  Nie ma żadnego „ale” – zapewnił Paderborn. – Elwira prowadzi

postępowanie. Nie melduje mi o  niczym. Dla mnie Rabant to

oskarżyciel posiłkowy w naszej sprawie. Tylko tyle i aż tyle.

Joanna westchnęła nerwowo i usiadła na ławce.

– Ale wziąwszy pod uwagę…

– Więc jednak jest to, kurwa, „ale”.

– Nie w  tym sensie – zastrzegł Olgierd i  obrócił się do niej. – Chcę

tylko powiedzieć, że przy tym wszystkim, co się pojawiło w  tym

procesie, trudno będzie ci wybronić Rabanta w okręgówce.

– Ten wyrok nie będzie wpływał na tamten.


– Ale większość dowodów będzie taka sama.

Chyłka musiała przyznać mu rację. Pojawią się zeznania zarówno

Judyty, jak i  Kacpra Iwańskiego. A  ich wersje się pokrywały. Paweł

wyszedł tamtej nocy z dzieckiem.

Jedynym, co dawało mu szansę, był gość, który rzekomo widział,

jak Iwański odbierał dziecko i  wracał z  nim na górę. Gość, którego

tożsamości Joanna nie znała i nie potrafiła go znaleźć.

Prokuratura musiała szukać go ze zdwojoną mocą po tym, jak

okazało się, że nie było żadnej łapówki, a  pieniądze za milczenie

trafiły do Judyty. A może nie? Może zakładali, że Rabant tym razem

zapłacił komuś tak, by nie widać było tego w  rachunkach

bankowych.

Z punktu widzenia śledczych wydawało się to prawdopodobne.

Zresztą od samego początku tak ewidentny brak tych środków na

koncie powinien podawać w  wątpliwość, że to jakakolwiek łapówka.

Rabant mógł przelać dwieście tysięcy na jakiś lewy rachunek

Judyty, ale raczej nie zrobiłby tego, gdyby chodziło o kogoś innego.

Chyłka westchnęła. Wszystkiego się dowie, jak tylko uzyska dostęp

do akt. Na razie musiała się skupić na tym, co za moment wydarzy

się na sali sądowej. Wbiła wzrok w żyletkowiec i  przez chwilę trwała

w całkowitym bezruchu.

– Jak myślisz? – odezwała się.

– Hm?

Sądziła, że nie musi precyzować, Olgierd zdawał się jednak też

odpłynąć.

– Jaki wyrok wyda Derwich?

Paderborn przez moment się zastanawiał.

– Nie wiem – powiedział w końcu.

– Świetnie. Dzięki.

– Mówię poważnie. Oboje podnieśliście solidne argumenty, co tylko

pokazuje, jak różnie można oceniać takie sprawy.

–  Przynajmniej pod względem prawnym – zauważyła pod nosem

Joanna.

Prokurator pokiwał głową na boki.

– Pod faktycznym też – odparł.

– Znaczy?
– Jedynymi osobami w związku, które wiedzą, co tak naprawdę się

w nim dzieje, są one same. A czasem nawet one nie.

Było w  tym coś prawdziwego, uznała w  duchu Chyłka i  postarała

się nie odnosić tego do siebie i Zordona.

–  Nikt poza nimi nigdy się nie dowie, co tam zaszło. Ani ja, ani

sędzia. Czy Judyta rzeczywiście powiedziała „nie”? I  jeśli tak, to czy

zrobiła to w  sposób, który pozwalałby, żeby dotarło to do Pawła?

I  czy ma to znaczenie? Co, jeśli naprawdę nie odnotował tego

protestu?

Paderborn westchnął ciężko i ściągnął rękę z oparcia ławki.

–  To cholernie trudne rozważania dla każdego sędziego. A  ten ma

więcej doświadczenia w przeglądaniu TikToka niż aktów sądowych.

– Mhm – mruknęła tylko Chyłka.

Zaraz potem oboje zamilkli. Olgierd wyciągnął elektroniczny

osprzęt papierosowy, zerknął kontrolnie na Joannę, po czym

umieścił wkład i zapalił.

– Naprawdę chcesz go bronić? – spytał po chwili.

– Tak.

– Nawet jeżeli zabił to dziecko?

– Twierdzi, że nie.

– A ty mu wierzysz?

Chyłka miała świadomość, że nie rozmawia teraz z  prokuratorem,

który mógłby cokolwiek przekazać swojej podwładnej. Znała Padera

na tyle, by móc mówić otwarcie. Tyle że nie wiedziała, czy w  istocie

chce to robić.

– Więc? – dodał Olgierd.

– Przez większość czasu nie wierzę nawet sobie, Padre.

– To nie jest odpowiedź.

– Jest – odparła. – Tyle że wymijająca.

Prokurator uśmiechnął się i wypuścił dym.

– Jeśli nie on, to kto? – odezwał się.

– Dasz, kurwa, spokój?

– Staram się tylko prowadzić konwersację.

–  To prowadź ją z  jakimś wyimaginowanym przyjacielem –

odparowała Joanna. – Ja na razie mam dość tej sprawy. Chcę

usłyszeć wyrok, a potem zająć się innymi rzeczami.


Paderborn obrócił się do niej i znacząco uniósł brwi.

– Masz na myśli małe Chyłkozordonki? – spytał.

Joanna posłała mu długie i  bardzo wymowne spojrzenie. Starała

się nie dać po sobie poznać, w jak czuły punkt trafiło pytanie, które

w  gruncie rzeczy miało być jedynie elementem ich zwyczajowego

wbijania szpil.

Olgierd nie miał świadomości, jak głęboko weszła ta konkretna.

Tego dnia czekali z Zordonem na dwa wyroki. Przy czym ten drugi

mógł okazać się znacznie ważniejszy.

Paderborn najwyraźniej zobaczył, że coś jest nie tak, bo zmarszczył

czoło i otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale nie bardzo wiedział

co. Został wybawiony z  kłopotliwej sytuacji tylko dlatego, że Joanna

kątem oka dostrzegła Kordiana.

Zatrzymał się kawałek dalej, przy skrzyżowaniu ze Wspólną,

i świdrował ją wzrokiem.

– Zaraz wracam – oznajmiła Chyłka.

Podchodziła do Zordona niespiesznie, jakby wcale nie czuła

potrzeby, by znaleźć się jak najbliżej niego. W  rzeczywistości jednak

zmagała się z nią, od kiedy opuścili salę rozpraw. To, że występowali

przeciwko sobie, nie miało żadnego znaczenia. Potrzebowała go.

I wiedziała, że on jej także.

Zatrzymała się przed nim, nie do końca wiedząc, czy słusznie

zachowała pewien dystans.

– Sebix był w ZUS-ie – oznajmił Oryński.

– Kiedy?

– Jeszcze zanim zaczęła się rozprawa.

– Nasz człowiek zrobił, co trzeba? – zapytała Chyłka.

– Tak.

Odetchnęła cicho. Przynajmniej jedna rzecz, która tego dnia poszła

od początku do końca po jej myśli. Po ich myśli.

–  Więc załatwimy to gówno z  Judytą i  Rabantem, pojedziemy do

kliniki, a potem…

– Potem sobie odpoczniemy – przerwał jej Kordian.

– Nie ma czasu.

– Jest.
Joanna zbliżyła się o  krok. W  momencie, kiedy dotarły do niej

perfumy Zordona, poczuła przyspieszające bicie serca i  uczucie

przyjemnego gorąca, które po takim czasie powinno choć trochę

przygasać. W ich przypadku paliło się jednak wciąż z pełną mocą.

– Słuchaj… – zaczął Oryński.

– Nie ma mowy.

– Ale…

– Wiem, co chcesz powiedzieć, bakłażanie – ucięła jeszcze raz. – Ale

każdy dzień, który dajemy Klejnowi, to dzień, w  którym może

wysadzić nas z  siodła. A  dziś z  pewnością próżnować nie będzie.

Może nawet weźmie się do roboty w momencie, kiedy Derwich ogłosi

wyrok.

Kordian przygryzł wargę, a potem rozejrzał się po okolicy.

– Na miesiąc miodowy przyjdzie pora – odezwała się.

– Kiedy?

–  Jak wszystko załatwimy. Wybierzemy kierunek i  w  drogę. A  na

razie będziemy wracać na normalne tory małżeńskie w  trakcie

Operacji Usuwania Klejnotów – dodała Joanna.

– Genialny pomysł.

Chyłka wzruszyła ramionami, ignorując sarkazm.

–  Niektóre pary chodzą do kina, my spędzamy wolny czas na

wspólnym łamaniu ludzi i niszczeniu karier.

– Myślisz, że…

–  Myślę, że jak nie przestaniesz wątpić w  powodzenie planu, to

uznam, że wyszłam za intelektualnego szambonurka.

Kordian uśmiechnął się lekko i nie odezwał.

– No, co jest? – spytała Joanna. – Doświadczyłeś opadu szczęki?

–  Nie. Rozpływam się w  kolejnych pieszczotliwych określeniach,

którymi mnie błogosławisz co dnia.

Chyłka zbliżyła się do niego na tyle, że chyba wreszcie przestali

wyglądać jak dwójka prawników dyskutująca o  zawodowych

sprawach. Zaraz jednak się zmitygowała. Musieli uważać,

obiektywów reporterskich w  okolicy nie brakowało, a  migdalący się

pod sądem przedstawiciele przeciwnych stron postępowania byli

łakomym kąskiem.

– Wyjdziemy z tego? – odezwał się Kordian.


– Hm?

– Mam na myśli odbudowanie…

– Żeby coś odbudować, najpierw musiałoby być zniszczone, Zordon

– ucięła Joanna. – W naszym wypadku nigdy do tego nie doszło.

Przez moment po prostu patrzyli na siebie w sposób znany jedynie

im dwojgu. W  tym spojrzeniu były słowa, było ciepło, była bliskość.

Wszystko, czego potrzebowali, by w  pełni doświadczać scalającego

ich uczucia.

– Jest wyrok – rozległ się głos dochodzący od ulicy.

Oboje ocknęli się z krótkiego transu i w jednym momencie spojrzeli

na Paderborna.

–  Potrzebujecie jeszcze chwili na… cokolwiek robicie czy możemy

iść?

– Potrzebujemy na to całego życia – odparła Chyłka. – A i jego może

nie starczyć.

Prokurator wyraźnie nie wiedział, jak zareagować, rzadko bowiem

się zdarzało, by słyszał tak poważne deklaracje w  wykonaniu

Joanny. Ostatecznie skinął głową w  kierunku Żurawiej, po czym

cała trójka ruszyła ku wejściu. Niespiesznie, jakby wszyscy obawiali

się tego, co postanowił Derwich.

Przez moment Chyłce wydawało się, że całą drogę na salę sądową

przejdą w nerwowym milczeniu.

–  Obstawiamy? – odezwał się Oryński, najwyraźniej chcąc nieco

rozluźnić atmosferę.

– Mało ci jeszcze zakładów?

– Zakładów? – rzucił pod nosem Olgierd.

–  Mieliśmy mały układ – odparł Kordian. – Kto wygra, ten będzie

mógł wybrać imię dla dzieci.

– Dziecka.

– Zobaczymy.

Paderborn zmierzył ich wzrokiem i  otworzył usta, by jakoś

skomentować. Dość długo szukał jednak odpowiednich słów.

– Nie jesteście do końca normalni – ocenił w końcu.

– Tak bym tego nie ujęła.

– A jak?

– Że ubogacamy świat swoim połączonym jestestwem.


Stanęli przed salą sądową, ale nikt nie kwapił się, by otworzyć

drzwi. Wszyscy przez chwilę wstrzymywali oddech.

– Udźwigniecie to jakoś? – odezwał się Olgierd.

– W sensie?

– Że jedno z was wygrało z drugim?

Chyłka cicho prychnęła.

–  Proszę cię – rzuciła. – Codziennie ktoś w  tym związku wygrywa,

a ktoś przegrywa. Nad ranem trwa walka o każdy centymetr kołdry.

– Za dnia o to, kto pierwszy pije kawę – uzupełnił Kordian.

– Albo kto wkłada do zmywarki to czy tamto.

– Bądź kto wyciąga z niej rzeczy.

Joanna pokiwała głową ze śmiertelną powagą.

– Nie wspominając o czyszczeniu ekspresu do kawy – dorzuciła.

– Tudzież dolewaniu wody do zbiornika.

– Wszystko trzeba planować. Każdy krok ma znaczenie.

Olgierd machnął ręką, uznając, że para najwyraźniej nie dotrze do

meritum. Otworzył drzwi, przepuścił Chyłkę przodem, a  potem

razem z Kordianem wszedł do środka.

Mimo tych kilku luźno rzuconych uwag Joanna zastanawiała się

nad sensowną odpowiedzią na pytanie Paderborna. Nie ulegało

wątpliwości, że za moment coś zmieni się w  ich relacji. Do tej pory

nie znaleźli się w aż tak konfliktogennych okolicznościach. Teraz zaś

jedno faktycznie zostanie przegranym, a drugie triumfatorem.

Kto okaże się kim?

Chyłka patrzyła na Derwicha, starając się choćby oszacować

szanse. Na próżno. Sędzia niczego sobą nie zdradzał, nie patrzył

nawet na prawników. Wciąż wyglądał, jakby podchodził do tego

wszystkiego całkowicie bez emocji.

Może była to jakaś metoda. Może zbyt szybko przekreśliła tego

człowieka tylko dlatego, że nie angażował się w utarczki słowne i nie

wikłał emocjonalnie w  proces. Przyszedł tu wykonać zadanie.

I właśnie miał zamiar to zrobić.

Westchnął do mikrofonu, zapominając chyba, że jest włączony,

a potem przesunął parę kartek na stole.

Joanna nerwowo przestąpiła z  nogi na nogę, dopiero po fakcie

uświadamiając sobie, że to jedna z  nielicznych sytuacji, kiedy tak


dobitnie okazuje zdenerwowanie na sali sądowej. Zamknęła na

moment oczy, szukając w  wyobraźni jakiejś myśli, której uczepienie

się zapewniłoby jej nieco równowagi.

Wizyta w klinice. To tak naprawdę jest istotne.

To zaś, co tutaj się wydarzy, nie ma żadnego znaczenia.

Mimo najlepszych chęci nie mogła się do tego przekonać. Może

chodziło o  to, że faktycznie uważała Rabanta za niewinnego,

a  Zordon ewidentnie traktował identycznie swoją klientkę. A  może

wszystko zasadzało się na przekonaniu, że ten wyrok zmieni ich

relację w sposób dotychczas niespotykany.

Wciąż patrzyła na Antoniego Derwicha, ten jednak się nie spieszył.

Nie minęła się z  prawdą, kiedy na dole mówiła Zordonowi, że nie

ma czego naprawiać, bo nic nie zostało zniszczone. Mogło okazać się

jednak, że fundament ich związku za moment nadweręży się na tyle,

że trudno będzie go z powrotem wzmocnić.

Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, które z  nich lepiej

zniosłoby porażkę. Ona? Wydawało jej się, że tak. Z  drugiej strony

Kordian mógł myśleć podobnie. Zazwyczaj to sobie przypisywało się

największą zdolność do poświęcenia w związku.

Potrząsnęła lekko głową, starając się wejść na obiektywny grunt.

Prawda była taka, że oboje niejednokrotnie udowodnili, że są gotowi

dla siebie rzucić się w ogień.

–  Chcesz wiedzieć, na kogo stawiam? – szepnął Paderborn,

przechylając się lekko w jej stronę.

– Nie.

Odpowiedział jej krótkim spojrzeniem, a  ona zrozumiała, że

próbował jedynie czymś ją zająć.

Czas oczekiwania jednak się skończył.

Derwich poprawił sędziowski łańcuch, z  pewnością świadom

skierowanych na niego kamer. Kiedy podniósł głowę, mogły

zarejestrować jedynie kamienny wyraz twarzy i  pozornie całkowitą

obojętność.

Zaczyna się, pomyślała Joanna.

– Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej – odezwał się Derwich.

Ona czy Zordon?


–  Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia w  Drugim Wydziale

Karnym, w  składzie: sędzia sądu rejonowego Antoni Derwich,

protokolant Anna Dębowska. W  obecności prokuratora Prokuratury

Okręgowej w  Warszawie, Olgierda Paderborna, Joanny Chyłki oraz

Kordiana Oryńskiego…

Czuła, że serce podchodzi jej do gardła, trwała jednak

w całkowitym bezruchu, starając się nie zdradzać emocji.

– Po rozpoznaniu sprawy Judyty Brzostowskiej, oskarżonej o to, że

za pomocą środków masowego komunikowania w  postaci sieci

Internet pomówiła o zabójstwo i gwałt Pawła Rabanta…

Z tonu głosu sędziego nic nie wynikało. Nie patrzył na żadną ze

stron.

–  To jest o  czyn z  artykułu dwieście dwunastego paragrafu

drugiego Kodeksu karnego, orzeka, co następuje…

Joanna wstrzymała oddech, a  potem zerknęła na Oryńskiego. On

także sprawiał wrażenie, jakby jakaś przemożna siła złapała go

w kleszcze i zacisnęła je na klatce piersiowej.

–  Oskarżoną, Judytę Brzostowską, uznaje za niewinną

zarzucanych jej czynów.

Chyłka miała wrażenie, że opuszczają ją wszystkie siły, a  nogi za

moment się pod nią ugną.

– W przekonaniu sądu jej zachowanie nie wypełnia znamion czynu

zabronionego – dodał Derwich, po czym kontynuował

z wygłaszaniem uzasadnienia.

Podkreślał, że do rozstrzygnięcia nie było konieczne ustalenie

stanu prawnego i  że Judyta miała prawo sądzić, iż formułowane

przez nią zarzuty o  zabójstwo są prawdziwe i  służą dobru

publicznemu.

Derwich nie miał także wątpliwości, że doszło do gwałtu. Uznał

element przemocowy, podkreślając, że nie musiał on mieć wymiaru

fizycznego.

Joanna słuchała w  pewnym otępieniu, świadoma, że nie musi

przesadnie konotować w  głowie słów sędziego. Wszystko dostanie

potem na piśmie. Będzie mogła się do tego odnieść w  apelacji,

o której złożenie z pewnością będzie zabiegał Rabant.


Obróciła do niego głowę i  przekonała się, że jest jeszcze bardziej

zaskoczony niż ona. Sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar opuścić

salę sądową, jeszcze zanim Derwich skończy uzasadniać swoją

decyzję.

– Kurwa mać… – syknął.

– Spokojnie.

Popatrzył na Joannę z wściekłością, potem jednak zreflektował się,

że w  pomieszczeniu są dziennikarze. Szybko zmusił się do przyjęcia

obojętnej maski, przynajmniej na tyle, na ile było go na to stać.

Chyłka nie mogła jednak odpędzić się od wrażenia, że w jego oczach

zamigotało szaleństwo.

Wraz z  Paderbornem wysłuchali uzasadnienia do końca, po czym

rozprawa została zamknięta. Sędzia opuścił salę, a  Chyłka opadła

ciężko na krzesło.

Przegrała.

Musiała zmierzyć się ze świadomością, że poległa na całej linii, co

było o  tyle trudne, że gdzieś w  głębi ducha miała przekonanie

o właściwej argumentacji i sprzyjającym sędzim.

– Będziesz apelować? – rozległ się głos Paderborna.

Joanna podniosła głowę i  przekonała się, że nie usiadł na swoim

miejscu. Czytelny sygnał, że zamierzał jak najszybciej się

ewakuować.

– A jak ci się wydaje? – odparła.

– Jasne.

– I zakładam, że będę sama, bo ty odstąpisz od oskarżania.

Olgierd pokiwał głową.

–  Pokrzywdzony w  takiej sytuacji wraca do praw oskarżyciela

prywatnego – odparł, a potem wyciągnął rękę do Joanny.

Uścisnęła ją, nawet się nie podnosząc. Nie dziwiła się

Paderbornowi, właściwie od początku zakładała, że jeśli sprawa

upadnie w rejonówce, prokurator nie będzie chciał zajmować się nią

w apelacji.

Zanim rozpocznie się proces, postępowanie w  sprawie zabójstwa

ruszy już pełną parą. To tam wszystko się przesądzi, a  rozprawa

o zniesławienie będzie tylko jakimś mało znaczącym rykoszetem.


Chyłka kątem oka odnotowała, że Rabant rusza do wyjścia razem

z  Olgierdem. Nie rzucił słowa na do widzenia, nawet na nią nie

spojrzał. Na dobrą sprawę nie była nawet pewna, czy zamierza

odwoływać się do wyższej instancji.

Judyta tymczasem z  wdzięcznością obejmowała Oryńskiego po

drugiej stronie sali. Wyglądała, jakby kamień spadł jej z  serca,

i  ledwo przypominała tę wariatkę, którą poznali na początku całej

sprawy.

Kiedy wreszcie puściła Kordiana, ten natychmiast spojrzał na

Chyłkę. Wzruszyła ramionami, jakby nie istniał żaden hipotetyczny

komentarz, po który mogłaby sięgnąć. Zaczęła zbierać swoje rzeczy

i  niemal załadowała wszystko do torby, zanim Zordon do niej

podszedł.

Obok niego niespodziewanie stanęła Brzostowska.

– Naprawdę protestowałam – odezwała się.

Joanna krótko na nią spojrzała.

– Wiedział, że tego nie chcę.

– W porządku – odparła.

– Dalej mi nie wierzysz, prawda?

– A jakie to ma znaczenie? Liczy się to, w co wierzy sąd.

Zabrała torbę, a  potem skinęła głową na Kordiana. Oboje

w jednym momencie ruszyli w kierunku wyjścia.

– Wyjdziemy bocznym? – spytał Oryński.

– Ja tak. Ty idź od frontu, dziennikarze czekają.

Poczuła, że łapie ją za rękę i zatrzymuje. Rozejrzała się niepewnie,

bynajmniej niezachwycona tym, że stanęli na środku korytarza,

skupiając na sobie wzrok przechodzących prawników, interesantów

i innych uczestników postępowań.

– Idź – dodała.

– Odpuszczę sobie.

– Zordon, nawet nie…

– Judyta sobie poradzi, i pewnie chętniej zrobi one woman show –

przerwał jej. – Ja mam ważniejsze sprawy do roboty.

Uśmiechnął się blado, a  potem wskazał wzrokiem kierunek ku

wyjściu. Chyłka nie zamierzała protestować, oboje czekali


dostatecznie długo, by dowiedzieć się o  kwestiach znacznie

ważniejszych niż wynik jakiejkolwiek rozprawy.

Przeszli na wielopiętrowy parking nieopodal, a  Chyłka od razu

wypatrzyła bmw serii 2 w pomarańczowym lakierze.

– Mandaryna przynajmniej się wyróżnia – rzuciła.

– Przestaniesz tak na nią mówić?

– Nie. Sam już pewnie to robisz w myślach.

Jego mina dowodziła, że faktycznie tak jest, choć chyba nie był tym

do końca ukontentowany.

–  Lepiej uważaj – poradził. – Bo od dziś to ja mam władzę nad

imionami w tej rodzinie.

Chyłka skrzyżowała ręce na piersi i się nie odezwała.

– Za wcześnie? – spytał Zordon.

– Tak. To jeszcze otwarta rana.

– To ile mam odczekać?

– Przynajmniej do momentu, aż otworzymy tequilę i coś zjemy.

–  I potem będę mógł chełpić się do woli tym, że pokonałem cię

w sądzie?

Joanna zmrużyła oczy.

–  Tylko jeśli przez kilka następnych lat zamierzasz rozpatrywać

seks w kategoriach zagadnienia czysto teoretycznego – odparła.

– Daj spokój, powinienem móc chociaż przez chwilę…

– Dostaniesz pięć minut na brandzlowanie swojego ego. Pasuje?

–  Nie. Ty ani na moment nie przestałabyś mi dopiekać, że

przerżnąłem.

– Bo ja mogę.

–  Niby dlaczego? W  kwestiach niezwiązanych z  wynoszeniem

śmieci jest równouprawnienie.

–  Nie w  tym ustroju – odparła, zbliżając się do Kordiana. – Tu

panuje absolutystyczne jednowładztwo.

Oryński przyglądał jej się ostrożnie, jakby nie był pewien, z jakimi

intencjami skraca dystans między nimi.

– Na pewno nie w kwestii nadawania dzieciom imion – zauważył.

Znalazła się na tyle blisko, że mógł położyć dłonie na jej talii.

Chyłka niemal natychmiast poczuła się, jakby po przebywaniu


w  długiej śpiączce nagle podłączono ją do jakichś elektrod

i wybudzono.

– Co myślisz o Kordianie juniorze? – spytał Oryński.

– Że to świetny pomysł.

– Serio?

– No – potwierdziła. – O ile kupowalibyśmy świnkę morską.

Zordon parsknął cicho, a potem nagle zamarł, patrząc prosto w jej

oczy. W  jego wzroku były wdzięczność i  uwielbienie, choć Chyłka

nigdy nie mogła dojść do tego, z  czego konkretnie wynika jedno

i drugie.

Nieistotne. Nie musiała rozumieć.

Zbliżył się powoli, a  potem ją pocałował. Długo i  bez pośpiechu,

jakby chciał czerpać przyjemność z każdego ułamka sekundy, kiedy

ten pocałunek trwa. Były w nim ból i tęsknota wywołane tym, że tak

długo musieli na to czekać.

Joanna nie wiedziała, ile samochodów ich minęło ani jak wiele

upłynęło czasu. Przesuwała dłońmi po jego ciele, a  on tak samo

napawał się każdym centymetrem niej. Raz po raz przerywał, by na

nią spojrzeć, a  ona odnosiła wówczas wrażenie, jakby musiał

upewnić się, czy naprawdę tu jest.

W jednym z  tych momentów coś w  nich przeskoczyło.

Z  wytęsknionej, powolnie zaspokajanej potrzeby bliskości przeszli

w  nieokiełznany, dziki przymus zaspokojenia głodu bycia razem.

Rzucili się na siebie niemal jednocześnie.

Chyłka nawet nie odnotowała, że jej ręce przesunęły się

w kierunku paska od spodni. Ledwo zarejestrowała fakt, że Kordian

wsuwa dłonie pod jej spódnicę. Oboje stali się całkowicie owładnięci

fizyczną emanacją duchowego przeżycia, które ich połączyło.

Tylko klakson przejeżdżającego samochodu sprawił, że cudem się

ocknęli. Popatrzyli na siebie, cicho dysząc, a  potem oboje się

uśmiechnęli.

– Jedziemy? – spytał Kordian, z trudem przełykając ślinę.

– Ehe.

– Pamiętasz, gdzie zaparkowałaś?

Chyłka wciąż uspokajała oddech.


–  W tej chwili nie pamiętam nawet, jakie są zasady

odpowiedzialności karnej, Zordon.

– Aż tak?

Zdołała jedynie potaknąć głową. Potem nabrała głęboko tchu,

kładąc dłonie na klatce piersiowej Kordiana. Dotknął ich, a  potem

przesunął je za siebie i  mocno ją objął. Joanna pozwoliła sobie na

kolejny moment całkowitego oderwania od rzeczywistości. Tym

razem czuła się, jakby nagle znalazła się w  komorze sensorycznej

i nie docierały do niej żadne bodźce z otoczenia.

– Nie róbmy tego więcej – odezwał się Zordon.

– Masz na myśli przerywanie, kiedy się na siebie napalamy?

–  To też – odparł. – Ale przede wszystkim występowanie przeciwko

sobie. Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek formie.

Chyłka natychmiast chciała potaknąć, ale przez jakąś szczelinę

w  tym kokonie przeniknęła świadomość, że sprawa nie jest jeszcze

zakończona. I że nie mogła składać żadnych obietnic.

– Jest jeszcze apelacja – odezwała się.

– Wiem.

– Więc wiesz też, że…

–  Nie muszę reprezentować Judyty – uciął Oryński. – Szczególnie

że za moment pozbędziemy się Klejna i wszystkich problemów z nim

związanych. Żelazny wróci na swoje miejsce i  z  okazji długu

wdzięczności wobec nas pozwoli nam zasadniczo na wszystko.

Może miał rację. Było jednak zbyt wcześnie, by o  czymkolwiek

decydować.

Joanna odsunęła się tylko na tyle, by widzieć jego twarz. On zaś

trzymał ją za dłonie, jakby nie miał zamiaru pozwolić, by zwiększyła

dystans jeszcze bardziej.

Chyłka pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Co jest? – spytał Kordian.

– Niewiarygodne.

– Ale…

– Prędzej wyobraziłabym sobie siebie w różowych włosach na zlocie

k-popiar niż stojącą z jakimś gościem na parkingu i robiącą do niego

maślane oczy.
Oryński zmarszczył czoło i  zamilkł, jakby potrzebował chwili na

przeanalizowanie tego konstruktu myślowego.

– W sumie nie wyglądałabyś najgorzej – odparł.

Chyłka szturchnęła go, a  potem wskazała mu wzrokiem

Mandarynę.

–  Ostatni pod kliniką chodzi po zakupy do końca tygodnia –

rzuciła.

– Nawet nie wiesz, gdzie stoisz.

–  I dlatego masz jakiś cień szansy na wygraną, Zordon – odparła,

a potem pocałowała go i ruszyła w kierunku, gdzie, jak sądziła, stała

iks piątka.

Rano zbyt dużo myśli kłębiło jej się w  głowie, zresztą tradycyjnie

wyszła z  domu nieco za późno, w  efekcie nie spojrzała nawet, które

miejsce zajmuje.

Po kilku minutach krążenia po parkingu opadło ją nieracjonalne,

głębokie i całkowicie dewastujące psychikę przerażenie, że nigdy nie

znajdzie samochodu. Znali je tylko ludzie, którzy byli w  podobnych

sytuacjach. Ostatecznie jednak wypatrzyła czarne bmw na praskich

blachach i z ulgą weszła do środka.

Jechała w  kierunku kliniki tak, jakby chciała sprawdzić, czy

istnieje szansa wejścia iks piątką w  prędkość nadświetlną.

Balansowała na granicy otarcia lakieru, wpychając się między inne

auta, i  liczyła na farta, mijając ze zbyt dużą szybkością miejsca,

gdzie mogły stać suszarki.

Dotarła pod budynek parę minut przed Kordianem. Wyszła

z  samochodu, ale zostawiła drzwi otwarte, by słyszeć dźwięki

dobywające się z systemu audio.

Kiedy obok czarnego bmw zaparkowało pomarańczowe, wciąż nie

kwapiła się do tego, by zamknąć samochód.

– Jeden-jeden – rzuciła, kiedy Zordon wysiadł.

– Co?

– Ty wygrałeś w sądzie, ja w miejskim ruchu. Remis.

–  Niezupełnie. Triumfy na salach sądowych mnoży się przez jakiś

gazylion.

Spojrzeli na siebie, a  potem oboje w  jednym momencie przenieśli

wzrok na wejście do budynku. Doskonale zdawali sobie sprawę


z tego, co w istocie właśnie robili.

– Będziemy dalej przeciągać czy…

– Nie – ucięła Joanna. – Chodźmy. Czas poznać werdykt.


8
 

Młynów, Wola
 

Cały wystrój kliniki zdawał się zaprojektowany tak, by napełniać

pacjentów spokojem i  nadzieją. Jasne, ale bardzo ciepłe kolory,

żadnych krzykliwych elementów i  ogólne uczucie przytulności

sprawiały, że w  takich wnętrzach przebywało się po prostu

przyjemnie.

– Wszystko jakby ujebane w budyniu – odezwała się Joanna.

Oryński spojrzał na nią kątem oka, kiedy szli korytarzem w stronę

gabinetu, w którym czekała na nich lekarka.

– Będziesz robić obciach? – szepnął.

– Ja? Nie.

– Jakby co, to powiedz. Przygotuję się psychicznie.

–  Przygotuj się tylko na to, że jak wrócimy do domu, będziemy jak

dwa młode króliki. Bez względu na to, co nam tu powiedzą.

– Na to jestem gotowy zawsze.

Chyłka poklepała go po plecach z  dumą i  wdzięcznością, a  on

zapukał do drzwi gabinetu, po czym otworzył je i przepuścił Joannę.

Wewnątrz czekała na nich młoda, na oko trzydziestoletnia kobieta

w śnieżnobiałym, idealnie wyprasowanym stroju.

Oryński spodziewał się raczej kogoś starszego, choć sam nie

wiedział dlaczego. Chyłka właściwie nie mówiła mu nic na temat

lekarki, do której od jakiegoś czasu chodziła – może dlatego, że sama

dotychczas nie miała z  nią wielkiej styczności, zjawiając się tu

głównie po to, by wykonać kolejne zlecane badania.

W ostatnim czasie było ich całkiem sporo i  Kordian był właściwie

dość zaskoczony tym, jak wiele powodów niepłodności występuje

obecnie w  społeczeństwie. Niektóre rzucały się w  oczy same, inne

wymagały specjalistycznych testów.

Chyłka była już niemal po wszystkich. A  podczas tej wizyty

z pewnością omówią ich wyniki.


Oryński sam nie był pewien, czy jest na to gotowy. Zbliżanie się do

poznania werdyktów sądowych zawsze było nerwówką, ale ten wiązał

się z emocjami, które sprawiały, że wszystkie inne bledły.

Lekarka chyba zauważyła jego emocje, bo uśmiechnęła się

zapraszająco, podała mu rękę i  przedstawiła się jako doktor Marta

Baryska.

Chyłka usiadła na krześle po prawej stronie biurka, Kordian po

lewej. Założył nogę na nogę, potem zaraz je rozplótł, a  ostatecznie

ułożył w literę T. Po chwili opuścił obydwie stopy na podłogę.

– Dobrze… – odezwała się lekarka i spojrzała na dokumenty, które

miała przed sobą.

Studiowała je jedynie przez moment. Potem podniosła wzrok, znów

przywołała lekki uśmiech i położyła splecione dłonie na blacie.

– Zacznę od tego, od czego z panią Joanną…

– Lepiej jej nie panijoannować – uprzedził Chyłkę Kordian. – Czuje

się wtedy, jakby miała brać kąpiele w geriavicie.

– Mniej więcej – przyznała Joanna.

Doktor Marta uniosła lekko dłonie.

–  Rzeczywiście, przepraszam. Cały czas zapominam – powiedziała.

– W każdym razie warto na początku wyjaśnić pewne rzeczy, tytułem

wstępu. Przy wejściu z pewnością widział pan, że na naszym szyldzie

jest napisane: „klinika leczenia niepłodności”. To ważne, bo

odróżniamy bezpłodność od niepłodności. Tego pierwszego leczyć się

nie da, jest stanem, w  którym niemożliwe jest doczekanie się

potomstwa. To drugie zaś to choroba. Choroba, którą Światowa

Organizacja Zdrowia zaliczyła do cywilizacyjnych, ponieważ…

– Hola – ucięła Joanna, unosząc ręce. – Co to za pogadanka?

Baryska zdawała się nieco zbita z tropu.

– Po cholerę nam to mówisz?

Kordian poczuł na sobie wzrok Chyłki, sam jednak wbijał

nierozumiejące spojrzenie w lekarkę.

– Byłam przekonana, że…

– Że co?

Marta zmieszała się jeszcze bardziej.

– Nie dzwoniła do was moja asystentka? – spytała.

– Dzwoniła – odparła Joanna.


– I nie wyjaśniła wam, jaki jest powód spotkania?

Oryński dopiero teraz spojrzał na żonę.

–  Byliśmy rano mocno zakręceni – wyjaśniła Chyłka. – Właściwie

rozłączyłam się po tym, jak powiedziała, żebyśmy przyjechali.

Lekarka przerwała kontakt wzrokowy i opuściła oczy.

Tyle wystarczyło, by oboje na dobre zrozumieli, jaki był cel tej

wizyty.

Kordian mocno przesunął dłonią po czole, jakby nagle uderzył go

ból w skroniach. Chyłka trwała w bezruchu, całkowicie zastygła.

Cisza, która spowijała ich dwoje, trwała stanowczo zbyt długo.

– Przepraszam – odezwała się Marta. – W takim razie powinnam…

– Co jest nie tak? – ucięła Joanna.

– Posłuchajcie, powinniśmy…

– Które badanie? Co wykazało?

– Nie możemy tak po…

–  Mów – przerwała jej stanowczo Chyłka, przysuwając się do

biurka.

Baryska spojrzała najpierw na nią, potem na Kordiana. Widać było

po niej, że nie pozwoli żadnemu pacjentowi przejąć kontroli w  jej

gabinecie. Nie wyglądała arogancko, raczej jak osoba, która mimo

krótkiego stażu nauczyła się, że dla dobra ludzi, którzy do niej

przychodzą, to ona musi nadawać ton.

–  Posłuchajcie – powiedziała, rozplatając ręce. – Niepłodność to

z  jednej strony choroba jak każda inna. Z  drugiej różna od

wszystkich innych, bo jako jedyna nie dotyka jednej osoby, ale dwie.

Nie choruje na nią nigdy jeden partner, zawsze oboje.

Kordian obawiał się, że z  ust Chyłki zaraz padnie seria jak

z  kałasznikowa, po której wszelkie inwektywy, jakie Marta

dotychczas w  życiu słyszała, będą jawiły się niemal jak

komplementy.

Joanna jednak milczała.

– Chciałabym, żeby to było jasne – dodała Baryska. – Okej?

Kordian skinął głową, Chyłka nawet nie drgnęła. Ocknął się na

tyle, by przełożyć rękę przez oparcie. Dotknął pleców Joanny, a  ona

nagle się poruszyła, jakby poraził ją prąd. Zamrugała jednak tylko,

nie komentując krótkiego wywodu Marty.


–  Leczenie nie zawsze jest łatwe – ciągnęła lekarka. – Bywa, że

ludzie starają się latami, zmieniają kliniki i…

–  Dobra – ucięła w  końcu Chyłka. – Zaczynasz od umiarkowanie

chujowych wiadomości, żebyśmy lepiej znieśli diagnozę dotyczącą

nas. Punkt programu odhaczony, przejdź do rzeczy.

– Naprawdę dobrze by było, gdybyśmy…

– Zrywaj plaster na raz, nie na dwa – poradziła jej Joanna.

Lekarka patrzyła na nich bez przekonania, jakby rzeczywiście

uznawała, że bez odpowiedniego wstępu i  przygotowania ich do

poznania powodu wizyty mogliby sobie nie poradzić.

Do Kordiana dopiero teraz docierało, że de facto usłyszeli właśnie

diagnozę niepłodności.

Myśl ta torowała sobie drogę do jego głowy, ale coś sprawiało, że

pojawiały się bariery. Nie mógł tego zaakceptować. Wciąż liczył na to,

że ta rozmowa nagle skręci o  dziewięćdziesiąt stopni i  pobiegnie

w zupełnie innym kierunku.

Nie było jednak na to szans. Wzrok Marty mówił sam za siebie.

– Mimo wszystko powinniśmy najpierw porozmawiać o…

–  Nie – ucięła nieco ostrzej Chyłka. – Nie zrozum mnie źle, wiem,

po co to całe pierdolenie. Wszyscy się niepokoją, że sztuczna

inteligencja stanie się samoświadoma, podczas gdy zdecydowana

większość ludzi nie jest. Ale zapewniam cię, że masz przed sobą dwie

osoby z mniejszości.

Baryska westchnęła cicho i w końcu spasowała.

– To któreś z tych ostatnich badań? – dodała Joanna.

– Nie.

– Więc co?

Nie mogła dłużej przeciągać podawania informacji. Kordian

doceniał to, co usiłowała zrobić – przygotować odpowiedni grunt,

pokazując, że niepłodność nie jest żadnym wyrokiem. Że może być

leczona, a  osoby, które na nią cierpią, szczęśliwie doczekują się

potomstwa.

Prawda była jednak taka, że nie musiała im tego tłumaczyć. Oboje

nawet mimowolnie snuli myśli w  tym względzie, od kiedy zaczęli

bezskutecznie ubiegać się o dziecko.


–  Jak wiecie, zleciliśmy dość kompleksowe badania – podjęła

w  końcu Marta. – I  dzięki jednemu z  nich udało nam się ustalić,

dlaczego wasze starania nie zaowocowały ciążą.

Skończy się ta doskwierająca niewiedza, skwitował w  duchu

Kordian. Przynajmniej tyle. Będą wiedzieli dokładnie, na czym stoją.

Lekarka utkwiła w  nim wzrok, a  on nagle zrozumiał to, co miała

im do przekazania. Poczuł nieprzyjemne ciarki przesuwające się po

plecach.

–  Badanie seminologiczne wykazało bardzo słabe parametry

nasienia – odezwała się.

Kordian kątem oka poczuł, że Chyłka raptownie obraca się w  jego

kierunku.

– Wyniki nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że o poczęcie drogą

naturalną będzie niezwykle trudno. Właściwie jest to niemożliwe.

Oryński otworzył usta, ale nie potrafił się odezwać.

Miliard pytań pojawiło się w jego głowie. Żadne nie przybrało formy

na tyle zbornej, by mógł je zadać.

–  W takiej sytuacji naszą rekomendacją i  właściwie jedyną

możliwością jest przejście od razu do leczenia bardziej

zaawansowanego – ciągnęła Marta. – Czyli in vitro. W  waszym

przypadku mamy sytuację o  tyle dobrą, że prawo pozwala nam na

więcej możliwości. U kobiet powyżej trzydziestego piątego roku życia

można bowiem zapłodnić więcej komórek, więc rośnie szansa na

wyhodowanie nawet kilku zarodków, które mogą dać ciążę.

Normalnie przy transferze jednego zarodka prawdopodobieństwo

wynosi trzydzieści pięć procent w jednym cyklu. Widzicie więc, że…

Oryński zupełnie się wyłączył. To, co mówiła lekarka, było jedynie

szumem, który w jakiś sposób przybierał fizyczną postać i zdawał się

go oplatać. Poczucie paraliżu było tak duże, że przez chwilę

wydawało mu się, że traci kontrolę nad własnym ciałem.

– Zordon?

Baryska przerwała swój wywód, a  Kordian spojrzał na Chyłkę.

Wciąż nie miał pojęcia, co powiedzieć. Nie wiedział nawet, co czuć.

–  Domyślam się, że to dla pana trudne – odezwała się Marta. –

W  ogólnym odbiorze utożsamia się problemy z  płodnością

z  kobietami. Do tego stopnia, że nawet przy długich i  nieowocnych


staraniach o  dziecko to wyłącznie one przychodzą na badania.

Mężczyźni zakładają, że nie muszą nawet ich przeprowadzać.

– Cóż… ja…

Czekała na coś więcej, ale szybko zrozumiała, że to wszystko, co

Oryński jest w stanie w tej chwili z siebie wydusić.

–  Prawda jest jednak taka, że u  par, które do nas przychodzą,

problem rozkłada się pół na pół – kontynuowała lekarka. – W  tej

chwili mówimy już właściwie o  cichej pandemii męskiej

niepłodności. Przez ostatnie cztery dekady płodność spadła

o  sześćdziesiąt procent, to już naprawdę gigantyczne tąpnięcie

kwalifikujące ten problem do miana cywilizacyjnego.

– Ale… jak? – zapytał Kordian.

Baryska zmrużyła oczy, jakby nie do końca pewna, czego dotyczy

pytanie.

– Ma na to wpływ szereg czynników, ale przede wszystkim zatrucie

środowiska i  wszędobylskie chemikalia. Przyjmujemy je właściwie

w  każdy sposób, winne są i  kosmetyki, i  plastik, i  mnóstwo innych

rzeczy. Najgorszym elementem jest oczywiście BPA, czyli bisfenol A,

używany do utwardzania tworzyw sztucznych.

Oryński mimowolnie cofnął rękę z  oparcia krzesła, na którym

siedziała Joanna, a potem skrzyżował obydwie na piersi.

– Rozumiem – odparł.

Lekarka bacznie mu się przyglądała, najwyraźniej sama starając

się ocenić, czy rzeczywiście pojmuje, co starała się mu przekazać.

–  Zdaję sobie sprawę, że w  dzisiejszym świecie powszechnie się

o  tym nie mówi – ciągnęła. – Wciąż pokutuje apoteoza maczyzmu,

afirmacja źle pojmowanej męskości, w  myśl której nawet

przebadanie się w klinice jest dla wielu absurdalną oznaką słabości.

Kordian nie wątpił, że Baryska nie mija się z prawdą.

Z jednej strony sam nie miał nigdy choćby przelotnie takich myśli,

z  drugiej jednak nikomu nie powiedział o  tym, że się przebada.

Zupełnie jakby miało to ujmować mu jako mężczyźnie.

–  Przez tę presję społeczną taka diagnoza dla wielu z  pewnością

jest czymś, co godzi w  męskość – dodała Marta. – Zapewniam

jednak, że statystyki są po stronie rozumu. Niepłodność pośród par

naprawdę dzieli się po równo. Dotyczy obojga partnerów w  takim


samym stopniu, bez względu na to, po której stronie leży jej powód.

I  nie godzi to ani w  niczyją kobiecość, ani męskość. Przy czym, jak

mówię, przez milczenie w temacie i  pewne stereotypowe założenia to

ta druga zazwyczaj jest narażona na większy uszczerbek. Wśród

moich pacjentów to panowie zazwyczaj wymagają…

– Nie w tym wypadku – przerwał jej Oryński, w  końcu odzyskując

jaką taką równowagę umysłu.

Na twarzy Baryskiej nie dostrzegł najmniejszego przekonania. I nie

dziwił się. Musiała trafić na dostateczną liczbę niepłodnych

mężczyzn, by wypracować ogólny wzorzec zachowań.

Kordian przypuszczał, że dla zdecydowanej większości taka

diagnoza to niemal jak wyrok śmierci. W  pierwszej chwili sam to

odczuł. Lekarka miała rację, mówiąc, że temat z  jakiegoś powodu

stanowi tak duże tabu, że właściwie trudno odnieść go do siebie.

Czy jakiś celebryta kiedykolwiek przyznał publicznie, że jest

niepłodny? W  Polsce lub na świecie? Jeśli tak, to Oryński go nie

kojarzył. A  w  gruncie rzeczy chodziło przecież o  chorobę. Chorobę,

którą trzeba oswoić jak każdą inną, by móc z nią walczyć.

Ta świadomość docierała do niego coraz dobitniej, gdy początkowy

szok mijał. W  końcu na jego twarzy pojawił się niespodziewany,

blady uśmiech. Pokręcił głową, bardziej do siebie niż do Chyłki

i lekarki.

Ta druga uniosła brwi, nie bardzo wiedząc, co ma to oznaczać.

Spodziewała się pewnie mocniejszego wyparcia, podczas gdy

w istocie wydarzyło się coś dokładnie odwrotnego.

– Zordon? – powtórzyła Joanna.

Spojrzał w  jej oczy i  zobaczył w  nich jedynie żal i  smutek, które

natychmiast chciał wymazać.

– Mogę zostawić państwa na moment samych, jeśli…

– Nie trzeba – zapewnił Oryński.

–  Mimo wszystko dobrze powiedzieć otwarcie o  swoich uczuciach,

szczególnie kiedy…

– Jedyne, co czuję, to ulga.

Chyłka zmarszczyła czoło. Reakcji lekarki nie widział, bo nie

odrywał wzroku od Joanny. W końcu jednak zwrócił się z  powrotem

do Baryskiej.
–  Od jakiegoś czasu było jasne, że coś jest nie w  porządku –

powiedział. – I  jeśli pozwoliłaby mi pani wybierać, po której stronie

miałby leżeć problem, nie potrzebowałbym ani sekundy

zastanowienia, żeby wybrać siebie.

Joanna poruszyła się nerwowo, jakby nagle zrobiło jej się

wyjątkowo niewygodnie. Lekarka nie bardzo wiedziała, jak

zareagować, więc w milczeniu patrzyła na Kordiana.

– Jak duże mamy szanse przy in vitro? – zapytał Oryński.

–  Nie chciałabym wyrokować na tym etapie. Główna komplikacja

polega na tym, że plemniki są dość ruchliwe, ale właściwie

w  miejscu. Nie przemieszczają się na zbyt duże odległości, więc

trudno, by doszło do zapłodnienia komórki jajowej. Temu

problemowi zaradzimy dzięki transferom, więc ostrożnie mogę

powiedzieć, byśmy byli dobrej myśli. Są znacznie bardziej

skomplikowane trudności, które wiele par przezwycięża. Chciałabym

jednak uczulić was, że niezbędna w tym wszystkim jest cierpliwość.

Chyłka w końcu cicho odchrząknęła.

–  Tego ci u  mnie pod dostatkiem – zapewniła. – Trenuję na co

dzień.

– Tak się składa, że ja też – odgryzł się Kordian.

Lekarka uśmiechnęła się pod nosem.

– I tyle zasadniczo mi wystarczy, żeby wiedzieć, że sobie poradzimy

– zapewniła.

Nabrała głęboko tchu, a  potem przeszła do rzeczy. Opisywała

wszystkie zabiegi, które były przed nimi, nakreśliła listę leków, które

trzeba będzie zakupić i  przyjmować. Na koniec zostawiła kwestię

właściwie najmniej dla nich istotną – finanse.

–  Jest trochę za wcześnie, by mówić o  konkretach, ale wstępnie

szacowałabym koszt in vitro w  waszym przypadku na kilkadziesiąt

tysięcy złotych – oznajmiła.

Chyłka i  Kordian wymienili się krótkim spojrzeniem. Nie mieli

pojęcia, że zabieg kosztuje aż tyle.

– To jest refundowane przez NFZ? – spytał Oryński.

– Niestety nie. Kilka lat temu państwo wycofało się z finansowania

in vitro.

– Nie szkodzi – ucięła od razu Joanna.


Owszem, w  ich przypadku nie był to wydatek, który mógł położyć

ich domowy budżet. Ale ile było par w  innej sytuacji? Kordian bez

trudu mógł wyobrazić sobie, że starania o  dziecko mogły pochłonąć

nie tylko wszystkie oszczędności, ale także wpędzić wielu ludzi

w wieloletnie zobowiązania wobec banków.

Tyle kosztowało prawo do bycia rodzicem. Prawo, które powinno

być przyrodzone.

–  Ile jest takich par w  Polsce? – odezwał się Kordian. – Takich jak

my?

– Żartujesz sobie, Zordon? Ani jednej.

Oryński mimowolnie się uśmiechnął.

–  O wiele za dużo – odparła po chwili lekarka. – Od dziewięciu lat

mamy ujemny przyrost naturalny, obecnie możemy już śmiało mówić

o kryzysie demograficznym.

– To ile par? – spytał jeszcze raz Oryński.

–  Dane Ministerstwa Zdrowia mówią o  półtora milionie – odparła

Marta i  ciężko westchnęła. – A  więc bezpośrednio dotkniętych

problemem są trzy miliony osób w Polsce.

– I nigdzie nie można uzyskać finansowania?

–  Można. Od samorządów – odparła. – W  waszym przypadku nie

będzie o  to trudno, bo macie to szczęście, że mieszkacie w  dużym

mieście, które częściowo refunduje in vitro. To jednak niestety

wyjątek. Jeden z niewielu w Polsce.

Kordian starał się skupić na faktach, nie swoich emocjach.

W  gruncie rzeczy chyba po to zadawał te wszystkie pytania – nie

wykluczał, że to jakiś mechanizm obronny, który stara się chronić go

przed całkowitym zrozumieniem diagnozy.

Rozmawiali z  lekarką jeszcze przez chwilę, zanim ta w  końcu

uznała, że przekazała im wszystko, co powinna. Chyłka i  Oryński

spojrzeli na siebie, jakby chcieli się upewnić, że żadne z nich nie ma

więcej pytań. Potem opuścili klinikę.

Byli przekonani, że całą resztę tego przeklętego dnia spędzą na

próbie oswojenia tego wszystkiego, co usłyszeli.

Ledwo jednak zerknęli na wyciszone telefony na parkingu,

zrozumieli, że tak nie będzie. Na jednym i  drugim ekranie widniały

nieodebrane połączenia od Klejna.


– Myślisz, że…

– Tak – przerwała mu Joanna. – Dzwoń do Żelaznego.

Kordian spojrzał niepewnym wzrokiem na Chyłkę, podczas gdy ona

już wybierała inny numer. Od razu przełączyła na głośnik

i umieściła komórkę między nimi.

Mariusz Klejn odebrał natychmiast, jakby tylko na to czekał.

– Wydaje wam się, kurwa, że nie wiem, co robicie? – zagrzmiał.


9
 

Browary Warszawskie, Wola


 

Umówili się w  połowie drogi z  kliniki do Skylight. Rozmowa, którą

niespodziewanie będą musieli odbyć, nie mogła mieć miejsca

w  kancelarii – właściwie najlepiej byłoby spotkać się z  Klejnem

gdzieś na obrzeżach miasta, gdzie nikt nie mógłby ich namierzyć.

Ruchliwy food court wydawał się równie dobrym miejscem. Chyłka

i  Kordian usiedli w  Etno Cafe, a  potem zamówili sobie po shocie

Cold Brew Coffee. Pastelowy wystrój powinien działać kojąco, ale

w tej sytuacji było to właściwie niemożliwe.

Długo siedzieli w ciszy, wypatrując Klejna. Ten jednak najwyraźniej

miał większe problemy z przebiciem się tutaj od strony Śródmieścia.

– Skurwysyn… – odezwała się w końcu Joanna.

Oryński zerknął na macerowany na zimno kofeinowy shot.

– Mam na myśli Klejna. Młodego Klejna.

– Myślisz, że on…

–  A jak ci się wydaje? – ucięła nerwowo. – Zdradziecki kutasina

poszedł do ojca i powiedział, co mu zlecałeś.

Kordian pokręcił głową, wyraźnie niegotowy do przyjęcia tej wersji.

– Tyle że on nic nie wie.

– Najwyraźniej wie.

–  Ale co? – uparł się Oryński. – Dał kopertę żulowi pod Żabką,

a  potem towarzyszył mojemu klientowi u  notariusza, w  banku

i w ZUS-ie. To nie wystarczy, żeby poskładał do kupy całość.

– A jednak jakoś mu się udało.

– Nie wydaje mi się – nie dawał za wygraną Kordian.

– Bo w pewnym momencie z zupełnie niejasnych przyczyn uznałeś

go za swojego protegowanego i ulubionego pupila.

– Nie.

–  Tak – odparła stanowczo Joanna. – I  jesteś przekonany, że

nawiązałeś z nim jakąś relację.


Oryński rozejrzał się po lokalu, a  potem wbił wzrok w  otwartą

przestrzeń food hallu. Wciąż zdawał się nieobecny myślami, a  jego

głos był słabszy niż zwykle. Chyłka zazwyczaj potrafiła wyobrazić

sobie, co dzieje się w jego głowie, czasem nawet wejść w jego buty.

Tym razem miała z tym zbyt dużą trudność.

Zastanawiała się, jak zareagowałaby na jego miejscu. Czy tak jak

on poczułaby ulgę, że to ona, a nie druga strona była winna? Pewnie

tak. Na tym polegało przecież to najprawdziwsze, autentyczne

uczucie.

Zanim zdążyła na dobre to rozważyć, Kordian skinął głową

w  kierunku wejścia. Ku kafejce szybkim krokiem zmierzał ubrany

w  garnitur facet, któremu z  drogi odsuwali się inni. Mariusz wpadł

do środka, od razu namierzył dwójkę prawników i  podszedł do ich

stolika.

–  Wszystkiego się po was spodziewałem, to powinienem także,

kurwa, tego – syknął.

Joanna otworzyła szerzej oczy.

– Masz na myśli hiszpańską inkwizycję? – spytała.

– Co?

– Monty Python.

– Nie oglądam tego gówna.

– Też sobie tak mówię – odparła Chyłka. – A mimo to potem jakimś

cudem odnajduję się w  sytuacji, kiedy jednak muszę na ciebie

patrzeć.

Klejn odsunął krzesło po drugiej stronie stołu z  taką furią, że

Joanna miała wrażenie, jakby planował cisnąć nim na bok. Usiadł

naprzeciw nich, nabrał tchu i  milczał. Najwyraźniej emocje opadały

w nim dość niespiesznie.

– Co wy sobie, kurwa, wyobrażacie? – zagrzmiał.

– Głównie świat bez ciebie, Klejn.

– Wydaje wam się, że możecie tak po prostu wykorzystywać mojego

syna do realizowania swoich chorych pomysłów? – rzucił, jakby nie

dosłyszał uwagi Chyłki. – Popierdoliło was już naprawdę do cna?

Wyobrażacie sobie w ogóle, co próbowaliście zrobić?

Joanna niewinnie uniosła brwi, kątem oka dostrzegając, że Zordon

zdaje się kompletnie niezainteresowany rozgrywającą się przed nim


konfrontacją.

– Odbiło wam, kurwa, do reszty – dodał Mariusz.

Chyłka pozwoliła sobie na kolejny bezgrzeszny gest, wzruszając

ramionami.

–  Weź sobie Frappe Słony Karmel na uspokojenie – poradziła. –

Zordon próbował, ale zainterweniowałam w porę.

Klejn sprawiał wrażenie, jakby w  ogóle nie słyszał słów

wypływających z  ust prawniczki. Dopiero teraz rozejrzał się,

orientując się w ogóle, gdzie jest.

Przymknął oczy, podnosząc wzrok. Wyraźnie potrzebował chwili, by

uspokoić się i  dojść do wniosku, że cokolwiek chciał tu załatwić,

musiał podejść do tego inaczej.

–  Jest też coś, co nazywa się Kokoszanel – dodała Joanna. – Może

to ostudzi cię do poziomu, przy którym twoje wysrywy będą

uchodziły za coś, co przypomina cywilizowane wypowiedzi?

– I kto to, kurwa, mówi?

Chyłka zbliżyła się do stołu, patrząc na rozmówcę spod oka.

– Ja – odparła.

Przez moment Mariusz sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście

potrzebował jakiejś kawy mrożonej, by poradzić sobie z temperaturą

rozmowy. Ostatecznie odszedł na moment, pewnie nie tyle po to, by

faktycznie się czegoś napić, ile by dać sobie chwilę wytchnienia.

Chyłka skorzystała z okazji i obróciła się do Oryńskiego.

– Zordon?

Raptownie przesunął dłońmi po marynarce, jakby czyścił ją

z jakiegoś niewidzialnego pyłu.

– Obecny – odparł.

– Chyba tylko ciałem.

Zmarszczył czoło, wyraźnie nieświadomy tego, jak dalece odpłynął

myślami.

– Po prostu się…

–  Samobiczowałeś – wpadła mu w  słowo Joanna. – Tak to się

nazywa.

– Wcale nie.

–  Wcale tak – odparła, a  potem położyła rękę na jego udzie. –

I  znając ciebie, będziesz to robił aż do momentu, kiedy wytłumaczę


ci, jak skrajnie kretyńskie to z  twojej strony. A  mam zamiar to

zrobić, jak tylko uporamy się z Klejnem.

Kordian lekko rozchylił usta, jakby niepewny, czy w  ogóle

podejmować temat, kiedy do wykorzystania mają minutę, może dwie.

– Ale na razie potrzebuję cię tu i teraz – dodała Chyłka. – Jasne?

– Jasne.

–  I potem jeszcze będziemy się gzić – dodała. – A  dopiero później

pogadamy.

Oryński uniósł brwi.

–  Są priorytety – wyjaśniła. – Zresztą zapłodnienie pozaustrojowe

nie wyklucza chyba dalszych prób metodą klasyczną, nie?

– Chyba nie.

– Więc ustalone. Będziemy się rżnąć.

Kordian w końcu nie wytrzymał i cicho prychnął.

–  Koniec końców nie będziemy nawet wiedzieli, która metoda

poskutkowała – dopowiedziała Joanna. – I  ani się obejrzymy, mały

obsraniec będzie przez pół nocy ryczał jak ranny łoś, nie dając nam

zmrużyć oka.

– Kusząca perspektywa.

– To wyobraź sobie jeszcze niezliczoną ilość pieluch, którą będziesz

musiał zmienić.

– Ja?

– A kto? – burknęła Chyłka. – Chyba nie pozwolisz, żeby delikatne

dłonie twojej królowej parały się takimi rzeczami?

Przed udzieleniem odpowiedzi wybawił go Klejn, który wrócił

z  niewielką czarną kawą. Kiedy siadał przy stoliku, sprawiał

wrażenie nieco bardziej opanowanego. Wciąż jednak w  jego oczach

dało się dostrzec jedynie złość.

– Dobra – oznajmił. – Przejdźmy do rzeczy.

– Byle szybko, bo mamy z Zordonem robotę do wykonania.

Mariusz upił łyk kawy i odsunął filiżankę.

–  Wiem, co próbujecie zrobić – oświadczył. – A  raczej co

próbowaliście, bo cały wasz plan poszedł w cholerę.

– Naszym jedynym planem jest to, żeby kopulować jak chutliwce.

– Co?
–  Takie ssaki z  podrodziny niełazów – wyjaśniła Joanna. –

W  okresie godowym samce potrafią zapindalać samice nawet przez

czternaście godzin bez przerwy.

Kordian zerknął na Chyłkę z pytaniem w oczach.

– To jakieś wyzwanie? – odezwał się.

– Tylko jeśli podejmiesz.

Westchnął głośno i potarł kark.

– Sam nie wiem – odparł. – To nie są te myszy, które potem padają

trupem?

–  Dokładnie te same. Pracują tak ostro, że ich krew miesza się

z  testosteronem i  innymi hormonami. Futro zaczyna z  nich złazić,

doprowadzają się do stanu, kiedy organy wewnętrzne im krwawią.

Rozpoczynają się infekcje, ale system immunologiczny nie ma skąd

czerpać energii, więc chutliwce ostatecznie dostają gangreny. Ale

nawet w  stanie preagonalnym dalej szukają samic, które mogliby

zapłodnić. Na tym etapie te jednak raczej im uciekają.

– W sumie niedziwne.

–  W sumie nie – przyznała Chyłka, a  potem spojrzała na Klejna. –

Chcesz coś jeszcze wiedzieć?

Mariusz przez moment milczał.

– Tylko to, czy naprawdę myśleliście, że ujdzie wam to płazem.

–  Nie – odparła Joanna. – Jedziemy bez zabezpieczenia, więc

liczymy się z  przykrymi konsekwencjami tego, że zacznie we mnie

coś rosnąć, a  potem wyjdzie na zewnątrz i  podepcze całe nasze

dotychczasowe życie.

– Do kurwy nędzy…

– Lepiej bym tego nie ujęła.

Klejn wyraźnie nie wiedział, jak do nich podejść, by choćby zbliżyć

się do przyczyny, dla której chciał z  nimi rozmawiać. W  końcu

zrezygnował z prób dotarcia do Chyłki i skupił wzrok na Oryńskim.

– Mój syn mi o wszystkim powiedział.

–  Mnie mój też będzie mówił – odparł Kordian. – Tyle że znacznie

szybciej, bo będziemy darzyć się obopólnym zaufaniem

i szacunkiem.

Przez twarz partnera zarządzającego przemknął wyraz całkowitej

bezsilności. Mimo to się nie poddawał.


– Sebastian nie wiedział, co w istocie mu zlecasz. Ja tak.

– I co to niby takiego?

–  Zamierzaliście wmanewrować mnie w  przekręt finansowy –

odparł Klejn. – A ten człowiek pod Żabką…

–  Czekaj – przerwała mu Chyłka, wyciągając komórkę z  torebki.

Przez moment przesuwała po niej palcem, po czym obróciła ją

w stronę Mariusza. – Mówisz o tym facecie?

Zdjęcie przedstawiało młodego Klejna w  towarzystwie Mariana

Ładziaka. Bezdomnego, który z  punktu widzenia państwa

praktycznie nie istniał. Na fotografii był zarośnięty, nosił łachmany

i miał brodę tak obfitą, że jego twarz niemal pod nią nikła.

Klejn trwał ze wzrokiem wbitym w  ekran, a  Chyłka zaczęła

wyświetlać kolejne zdjęcia.

–  O, tutaj widać, jak twój syn wręcza mu jakąś kopertę –

oznajmiła.

– A na następnym, jak ten ją otwiera – uzupełnił Oryński.

–  I zaraz potem wyjmuje z  niej… o  Jezusie, co to jest? Całkiem

sporo banknotów.

– Trudno powiedzieć, ile konkretnie. Ale mnie to wygląda na ponad

dwa tysiące.

– Chyba tak. Koperta jest dość wypchana.

–  I oprócz kasy zawiera jakąś kartkę – dodał Kordian. – Czyżby to

były instrukcje?

– Możliwe. W końcu Sebix za coś mu zapłacił.

Klejn rozejrzał się nerwowo.

– Jesteście chorzy – oznajmił.

–  Na siebie wzajemnie – odparł Oryński. – Oprócz tego miewamy

jakieś dolegliwości, ale razem jesteśmy w  stanie poradzić sobie ze

wszystkim.

Joanna pokiwała głową, jakby było to całkowicie oczywiste. Kiedy

spojrzała na Kordiana, przekonała się, że nie rzucił tego ostatniego

zdania jedynie dla efektu. Uśmiechnął się lekko, jakby na

potwierdzenie.

–  Mój syn zezna, że to ty go tam wysłałeś – odezwał się Mariusz. –

I że kazałeś mu wręczyć tę kopertę żulowi.


– Po co od razu takie inwektywy? – zapytała Joanna. – Szczególnie

że na kolejnych zdjęciach pan Marian wygląda całkiem inaczej.

– Niech cię chuj.

Chyłka na moment obróciła telefon do siebie, po czym wybrała

odpowiednie ujęcie.

–  Tutaj jest już po fryzjerze, ogolony i  w  garniturze, który kupił za

dostarczone mu środki – oznajmiła. – A  obok stoi, niespodzianka,

Klejn junior.

Zordon zerknął na telefon i zmrużył oczy.

–  Chyba nie poznaje, że to ten sam człowiek, co pod sklepem –

ocenił.

–  Chyba nie – zgodziła się Chyłka. – Właściwie trudno mu się

dziwić. Marian wygląda zupełnie inaczej bez brody, kłaków i czapki.

A  wcześniej Sebix widział go tylko przez sekundę, może dwie. Nie

miał zamiaru choćby stać obok śmierdzącego, odpychającego faceta.

Co dopiero mu się przyglądać.

Mariusz milczał.

–  Tutaj są u  notariusza – podjął Kordian tonem lektora z  filmów

przyrodniczych. – Możemy obserwować, jak zbliżają się do drzwi

kancelarii, a Sebastian otwiera je przed mężczyzną, który, zdaje się,

jest jego klientem. Wprawne oko dostrzeże, że ten osobnik czuje się

nieswojo, zupełnie jakby nie był w swoim naturalnym habitacie.

–  Albo jakby robił coś nielegalnego – zauważyła Chyłka. – Tak czy

owak widać jak na dłoni, że mężczyzn łączy jakaś relacja.

–  Ale jaka? – spytał Oryński. – Przecież Mariana nie ma nigdzie

w kancelaryjnych papierach.

– Więc może to coś na boku?

–  Chyba tak – przyznał Kordian. – Szczególnie wziąwszy pod

uwagę, że to nieprzypadkowe spotkanie. Kolejne zdjęcia

przedstawiają tych dwóch dżentelmenów w  innych okolicznościach

przyrody.

– Masz na myśli wizytę w banku?

– Tak. A oprócz tego w ZUS-ie.

– W ZUS-ie? – spytała zdziwiona Joanna. – Co takiego mogliby tam

robić?

– Nie wiem. Trzeba by zapytać tego, kto robił te zdjęcia.


–  Racja – przyznał Kordian. – Szczęśliwie to człowiek, któremu

zleciłem obserwowanie Sebastiana.

– Ach, tak. Bo uznałeś, że został ci przydzielony, by szpiegować na

rzecz ojca i torpedować nasze sprawy.

– Zgadza się. Wynająłem więc osobę, która miała…

–  Dosyć tego – uciął ostro Klejn. – To się, kurwa, nie obroni

w żadnym sądzie.

Chyłka i Oryński w jednym momencie się uśmiechnęli.

–  I co konkretnie chcecie mi przypisać? – dodał Mariusz. – Jaki

przekręt finansowy wpadł wam do głowy?

Wskazał niedbałym ruchem telefon, a  Joanna spokojnie schowała

go z powrotem do torebki.

– Myślicie, że jak wzięliście jakiegoś frajera spod sklepu, ubraliście

go i  umyliście, a  potem zrobiliście mu tournée po wszystkich

miejscach, gdzie miałby dopełniać formalności związane

z  założeniem firmy, to cokolwiek osiągnięcie? Że uda wam się

popchnąć wersję, że założyłem spółkę na jakiegoś słupa? Rękami

mojego syna?

Oboje wzruszyli ramionami.

– Jeśli tak, to jesteście bardziej naiwni, niż myślałem.

– Staramy się tylko odkryć prawdę – odparła Joanna.

– I właśnie z tego powodu dotarliśmy do pana Mariana.

–  Po czym zapytaliśmy go wprost, za co mu płacono i  dlaczego

ciągano go po kancelariach, bankach i urzędach.

Kordian pokiwał głową ze śmiertelną powagą.

– Okazuje się, że faktycznie miał założyć spółkę jako słup – dodał.

– Która miała importować zza naszej wschodniej granicy paliwo.

– Miała, ale wiadomo, embargo.

– Aj – odparła Joanna. – Faktycznie. Poza tym wszystkie te daniny

publiczne…

– Powiedziano mu więc, że będzie importował to paliwo jako olej do

czyszczenia.

– I uniknie dzięki temu akcyzy i podatków – dopowiedziała Chyłka.

Dwoje prawników skrzyżowało ręce na piersi i  przyjrzało się

Klejnowi. Trudno było stwierdzić, co oprócz wściekłości odczuwa.


Nie zdążyli dopiąć sprawy na ostatni guzik. Zamierzali przepuścić

tym torem nieco pieniędzy, a potem z pomocą młodego Klejna wysłać

Mariana pod kilka bankomatów w  Warszawie. Zdjęcia z  wyciągania

gotówki miały postawić kropkę nad i.

Nawet bez tego dysponowali jednak całkiem sporym materiałem.

Kwestią otwartą pozostawało, czy Klejn jest tego samego zdania.

Chyłka przypatrywała mu się, bezskutecznie starając się to ustalić.

W końcu z  jego oczu zniknęła złość, a  zastąpiła ją chłodna

racjonalność. Joanna miała świadomość, że weszli w  potyczkę

z  profesjonalnym graczem. Owszem, na moment wybili go  z rytmu,

bo wykorzystali do swoich celów jego syna.

Ostatecznie jednak trudno było liczyć, że dzięki temu Klejn

wyląduje na deskach.

–  Całkowicie postradaliście rozum – odezwał się. – I  jeśli trzeba

wam tłumaczyć dlaczego, to może nie ma już dla was żadnego

ratunku.

Joanna nie zamierzała podejmować rękawicy, Kordian także

milczał. Dotarli do momentu, w  którym pełne satysfakcji milczenie

z ich strony mogło osiągnąć więcej niż cokolwiek innego.

–  Sebastian zezna, kto polecił mu dokonać tej płatności

i obsługiwać klienta.

Chyłka wydęła usta.

– No raczej – przyznała. – Na jego miejscu też starałabym się zwalić

na kogoś winę. A najchętniej na tego, kogo ojciec próbował wyrzucić

z kancelarii.

– Nikt w to nie uwierzy.

– Dlaczego? – spytała Joanna.

Klejn sądził, że będzie kontynuowała, ale powiedziała już wszystko,

co planowała.

– Chyba żartujesz…

–  Nie. To będzie słowo przeciwko słowu. Nie ma żadnego dowodu

na to, by Kordian cokolwiek mu zlecał.

– Oprócz tego, że w postępowaniu sądowym zostanie wezwany do…

–  Źle zrozumiałeś nasze intencje, Klejn – ucięła Chyłka, kładąc

ręce na stoliku. – Nie mamy zamiaru iść z  tym materiałem do

prokuratury. Pokażemy go jako kancelaryjną tajemnicę wyłącznie


wspólnikom podczas posiedzenia, na którym będą głosować twoje

odwołanie.

Kordian podciągnął lewy rękaw marynarki.

– Posiedzenia, które Żelazny zwołał na za godzinę.


10
 

ul. Grzybowska, Wola


 

Chyłka i  Oryński nie czekali na odpowiedź. Ledwo zrzucili na

obecnego partnera zarządzającego bombę, podnieśli się, a  potem

ruszyli bez słowa ku wyjściu. Dla Kordiana nie było jasne, czy Klejn

za nimi podąży, choć Joanna upierała się, że tak właśnie się stanie.

Przeszli przez food court, nie obejrzawszy się za siebie. Nikt za

nimi nie wołał, nikt nie próbował ich zatrzymać. Oryńskiego kusiło,

by choć kątem oka sprawdzić, czy Mariusz za nimi idzie.

Powstrzymał się jednak, a cierpliwość zaprocentowała.

Kiedy Klejn zatrzymał ich na chodniku przed Browarami,

znajdowali się w  znacznie lepszej pozycji niż jeszcze parę minut

temu. Cała dynamika układu uległa zmianie. I teraz to ich aktualny

szef musiał zabiegać o uwagę.

–  Chyba śnicie, jeśli wydaje wam się, że w  ten sposób cokolwiek

osiągnięcie – rzucił.

Dwoje prawników obróciło się, jakby zaskoczonych tym, że Mariusz

wyszedł tuż po nich.

– A ty chyba śnisz, jeśli myślisz, że będziemy ciągnąć tę rozmowę –

odparowała Joanna.

– Słuchaj…

–  Nie zrozumiałeś, Klejn. Wyszliśmy, bo jesteś ludzkim

odpowiednikiem łupiny popcornu, którą chce się jak najszybciej

usunąć spomiędzy zębów. Wózkiem sklepowym, który ktoś zostawił

na środku marketu. Stażystą w  pokoju socjalnym, który nigdy po

sobie nie sprząta. Gościem, który na przystanku puszcza muzykę

z telefonu i nie wie, że wynaleziono słuchawki.

Mariusz wciąż zdawał się kontrolować na tyle, by nie wikłać się

w  werbalną szermierkę z  Joanną. Słuszna strategia, choć tak czy

inaczej nie mogła daleko go zaprowadzić.

– Zapewniam was, że wspólnicy poznają prawdę – oznajmił.

– Tak? – spytała Chyłka, uśmiechając się. – W jaki sposób?


Nie miał dobrej odpowiedzi, a  jego chwilowe wahanie było jak

gwóźdź do jego własnej trumny.

–  Razem z  Sebastianem naświetlimy, co staraliście się zrobić –

powiedział.

– Powodzenia.

Klejn zbliżył się do nich, podczas gdy dwójka prawników wyglądała

czegoś w  kierunku Żelaznej. Gdyby Mariusz poświęcił chwilę na

spokojną refleksję, być może zrozumiałby, że wyszli tędy tylko po to,

by mógł łatwo za nimi pójść – w przeciwnym wypadku byliby już na

parkingu, bliżej swoich samochodów.

– To będzie wasze słowo przeciwko mojemu – rzucił.

– Niezupełnie – odparła Joanna.

–  Bo jest jeszcze ktoś, kto chętnie podzieli się swoją historią –

dodał Kordian.

Klejn natychmiast zrozumiał.

–  Marian już dostał zaproszenie do złożenia wizyty w  kancelarii –

podjęła Chyłka. – I  jeśli wspólnicy go przycisną, pewnie wszystko

wyśpiewa.

– Zapewniam cię, że właśnie tak będzie – syknął Mariusz.

–  Bardzo dobrze – podsumowała. – Bo widzisz, Klejn, ten facet

nigdy nie miał z nami żadnego kontaktu. Nie zna nas, nigdy nas nie

widział. Nawet o  nas nie słyszał, choć może nie tak łatwo w  to

uwierzyć.

Para adwokatów odczekała, aż sznur aut przejedzie w  kierunku

skrzyżowania z  Towarową, po czym ruszyła przejściem dla pieszych

na drugą stronę ulicy. Mariusz poszedł za nimi.

–  Namierzyliśmy go zupełnie anonimowo – uzupełnił Oryński. –

A wszelkich instrukcji udzieliliśmy mu na piśmie.

– Które dostarczył twój syn.

– Była tam wstępna zapłata i obietnica, że kasa będzie płynąć, jeśli

Marian postąpi zgodnie z instrukcjami.

– Pewnie cię nie zaskoczy, że skorzystał z okazji.

Klejn milczał.

– Kiepska sprawa – dodała Joanna. – To znaczy dla ciebie. Dla nas

idealna.

– Niczego nie udowodnicie.


–  Nie musimy – odparł Kordian. – Wystarczy, że stracisz zaufanie

wśród wspólników. Od razu przywrócą Żelaznego na właściwe mu

miejsce.

Chyłka zerknęła na niego z powątpiewaniem, marszcząc czoło.

– Po co od razu takie wielkie słowa? – spytała.

– A jak inaczej to określisz?

– Choćby tak, że Artur wróci do koryta.

Kordian wzruszył ramionami. Wciąż kierowali się ku bliżej

nieokreślonemu miejscu, Klejn jednak zdawał się tego całkowicie

nieświadomy. Prawdę powiedziawszy, Oryński spodziewał się, że

doświadczony adwokat nie da zepchnąć się aż tak do defensywy.

I być może się nie pomylił.

– Dobra – rzucił. – Dosyć tego.

Zatrzymał się, wyraźnie nie mając zamiaru dalej iść za dwójką

prawników. Nie pozostało im nic innego, jak stanąć obok, jeśli

planowali kontynuować tę rozmowę.

–  Wszyscy wiemy, że to tylko bezsensowne pierdolenie – odezwał

się.

–  Jeśli chodzi ci o  twój proces przekuwania myśli na słowa, to

zgadzam się w pełni – odparła Joanna.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

– Niespecjalnie.

Mariusz powiódł szybko wzrokiem dookoła, a  potem wsunął ręce

do kieszeni.

– Nie przepchniecie tego u wspólników – oznajmił.

– Zobaczymy.

– Nie – odparł stanowczo. – Zdajecie sobie doskonale sprawę z tego,

że taki zarzut wymaga porządnego dowodu. I  nie ulega wątpliwości,

że zdobylibyście go, gdybyście tylko puścili jakiś przelew w  całej tej

swojej konstrukcji. Ale nie zdążyliście, prawda? Sebastian w porę mi

o wszystkim powiedział.

Miał stuprocentową rację.

Oboje byli świadomi, że nawet przy wezwaniu Mariana na świadka

w  trakcie głosowania wniosku byłoby to słowo przeciwko słowu.

Dwóch Klejnów przeciwko nim.


– Gdyby było inaczej, nawet byście się ze mną nie spotykali – dodał

Mariusz. – Tymczasem macie gigantyczny problem. Bo wiecie, że

połowa ludzi w  kancelarii wam uwierzy, połowa nie. Będą domagali

się dowodu, a kiedy go nie dostaną, przejdzie im przez myśl, że może

faktycznie to wszystko ukartowaliście. A  jeśli tak, to jesteście parą

wyjątkowo makiawelicznych, bezwzględnych…

– Nie czas na komplementy, Klejn.

Adwokat zacisnął usta i zmierzył Joannę wzrokiem.

–  Chcecie się dogadać – ocenił, a  potem potrząsnął głową i  uniósł

dłoń. – Nie, nie chcecie. Musicie.

W tym względzie także się nie pomylił. I  powoli zdawał sobie

sprawę, że nabrał się na całe to przedstawienie, które odstawiali od

samego początku.

Prawda była taka, że bez jakiegoś porozumienia między nimi

obydwie strony traciły. Owszem, Chyłka i  Kordian stali na nieco

lepszej pozycji, może uda im się nawet podyktować warunki gry. Ale

musieli się dogadać.

–  Więc skończmy tracić czas – rzucił Mariusz. – Jaka jest wasza

propozycja?

– Żebyś zdechł.

Klejn w końcu zaczął sprawiać wrażenie, jakby miał dość. Mimo to

zamiast odpowiedzieć, po prostu cierpliwie czekał.

– Ewentualnie żebyś wymeldował się spod adresu w Skylight.

– A realnie?

– To jest całkiem realna wizja.

–  Bynajmniej – odparł, zbliżając się do pary prawników i  tym

samym znów przyznając, kto w  tym układzie sił ma obecnie

przewagę.

Przy podobnych negocjacjach wszystko miało znaczenie. To, kto

komu wskazywał krzesło, na którym powinna usiąść druga osoba.

To, kto proponował miejsce spotkania. Kto przesuwał się o  krok

w którymś kierunku, sprawiając, że druga strona musiała zrobić to

samo.

Chyłka i  Oryński prowadzili tę grę od momentu, kiedy opuścili

Browary. Rozpoczęcie pertraktacji od opuszczenia przez Klejna


kancelarii także było jej elementem – rzuceniem kotwicy

negocjacyjnej, którą Mariusz będzie musiał przeciągnąć.

– Czekam na jakąś sensowną propozycję – dodał.

– Już ją usłyszałeś.

–  Daj sobie, kurwa, spokój. Jest oczywiste, co realnie próbujecie

zrobić.

Chyłka spojrzała na Kordiana, jakby nie miała pojęcia, w  czym

rzecz, i to u niego szukała odpowiedzi.

To on miał odgrywać w tym przedstawieniu rolę bardziej skłonnego

do ustępstw. Tyle że pora na wejście w nią nie była jeszcze dobra.

–  Możemy kontynuować tę rozmowę przy wspólnikach – rzuciła

Joanna. – Dla mnie to jeden pies.

– Wtedy będzie już za późno, by o czymkolwiek rozmawiać – odparł

Klejn.

– To będziemy się napierdalać.

– I naprawdę tego chcesz?

– Jak mało czego.

Mariusz zbliżył się o  krok, a  Oryński drgnął i  posłał mu

ostrzegawcze spojrzenie.

– Zależy nam na tym samym – oznajmił Klejn.

–  Na chwilowym moratorium na karę pozbawienia wolności za

ciężki uszczerbek na zdrowiu, żebyśmy mogli zrobić z  tobą

porządek?

– Nie. Na tym, żeby nie eskalować tej sytuacji.

– Ja tam wolałabym eskalację.

– Gówno prawda – odparł przez zęby Klejn i w końcu skupił się na

Kordianie.

Musiał mieć świadomość jego planowanej roli. I  zastanawiał się

zapewne, dlaczego Oryński jeszcze jej nie podjął.

– Przejdziemy do konkretów czy będziemy dalej kręcić się w kółko?

– spytał.

– A jakie konkrety proponujesz? – odparł Kordian.

Adwokat płytko nabrał tchu.

–  Żelazny wróci na partnera zarządzającego – odparł. – Ale pod

warunkiem, że moje nazwisko znajdzie się na szyldzie.

Chyłka parsknęła.
– Może znaleźć się na nagrobku – oznajmiła. – I to dość szybko.

– Skończyłaś?

–  Zapewniam cię, że jak skończę, będziesz wiedział. Poznasz po

tym, że leżysz w ciemnym zaułku, nieprzytomny i ledwo żywy.

– I taka jest twoja odpowiedź?

– Mniej więcej.

Kordian odchrząknął cicho, znów przykuwając uwagę Klejna.

–  Żelazny wróci tak czy inaczej – zauważył. – Bez względu na to,

komu uwierzą wspólnicy, będą chcieli mieć na stanowisku

zarządczym kogoś, kto nie jest uwikłany w ten konflikt.

–  Oczywiście – rzucił pod nosem Mariusz. – O  to wam chodziło.

Dlatego nie zaangażowaliście go w ten cyrk.

Oryński wzruszył ramionami, bo właściwie nie wymagało to

potwierdzenia.

– Ale zapominacie, jak wiele mogę w tej kancelarii – dodał Klejn. –

Beze mnie nie przepchniecie Artura, bo zgłoszę innego kandydata.

Zacznę budować dla niego poparcie i  efekt będzie jedynie taki, że

doprowadzicie do pata.

Chyłka zdawała się całkowicie nieprzejęta, mimo że scenariusz był

całkiem realny. Zamiast odpowiedzieć, postukała palcem w  zegarek,

przypominając, że do rozpoczęcia posiedzenia jest coraz mniej czasu.

Mariusz przypatrywał im się przez chwilę w  milczeniu, a  Oryński

odniósł wrażenie, że udało mu się przejrzeć ich plany i oczekiwania.

Nie było to trudne. Wystarczyło, by Klejn odsunął emocje na bok.

–  Ale przecież macie pełną świadomość tego, co mogę zrobić –

zauważył.

– I tego, czego nie możesz – uzupełnił Oryński.

Mariusz zgodził się, potakując głową. Najwyraźniej w  końcu był

gotów zmierzyć się z sytuacją, w  której się znalazł. Odczekał chwilę,

jakby jakimś cudem mógł jeszcze zmienić obecną dynamikę.

Potem w  jego oczach dało się dostrzec jedynie to, że pogodził się

z losem.

–  W porządku – rzucił. – Mam dla was propozycję, którą będziecie

w stanie zaakceptować.

Przedstawienie jej nie zajęło mu wiele czasu.


11
 

Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay


 

Posiedzenie w  trybie przyspieszonym, czyli w  gruncie rzeczy bez

żadnego trybu, zwołał Artur Żelazny. Zdecydowana większość

wspólników nie miała pojęcia, w  jakim celu zostali wezwani –

spodziewali się jednak kolejnej odsłony potyczki na szczycie

kancelaryjnej władzy.

Już na wstępie było jednak widać, że za kulisami wydarzyło się

coś, co zmieniło rozkład sił na dwudziestym pierwszym piętrze

Skylight. Chyłka siedziała przy stole obok Klejna, raz po raz

wymieniali ciche uwagi. Brakowało napięcia, które w  innych

okolicznościach było nader wyczuwalne.

– Gotowy? – odezwała się cicho Joanna.

Klejn skinął głową z obojętnością.

– Gadałeś z McVayami?

– Tak.

– I?

– Wszystko zgodnie z planem.

– Nie mieli wątpliwości?

–  Żadnych – odparł Mariusz i  w  końcu zerknął na Chyłkę. – Wasi

klienci będą?

Joanna spojrzała na Oryńskiego, który stał kawałek dalej przy

ścianie, z komórką w ręku.

–  Rabant przyjdzie – zapewniła. – Ale Zordonowi chyba jeszcze nie

udało się skontaktować z wariatką. Jak tylko odpowie, da ci sygnał.

– W porządku.

Chyłka czuła się cokolwiek dziwnie, ustalając takie rzeczy nie

z  kim innym, jak tylko z  człowiekiem, który do niedawna wydawał

się najgorszym, co kiedykolwiek spotkało kancelarię. Teraz jednak

sytuacja była odmienna.

Potrzebowali siebie nawzajem, jeśli mieli zamiar sprawnie tutaj

funkcjonować. I wytrącić sobie z rąk narzędzia, które pozwoliłyby na


kolejne próby zagrożenia drugiej stronie.

Mariusz otworzył posiedzenie, a  potem podniósł się, rozpiął

marynarkę i poluzował nieco krawat.

–  Dziękuję za tak szybkie stawiennictwo – powiedział. –

I  zapewniam, że nie zabiorę wam dużo czasu. Porządek obrad

powstał właściwie ad hoc, ale ma tylko cztery krótkie punkty.

Pierwszym jest kwestia Harry’ego McVaya.

Kilku wspólników spojrzało na Klejna z  pewną dezorientacją,

większość jednak chyba się tego spodziewała. Od jakiegoś czasu

chodziły słuchy, że kancelaria nie może dłużej funkcjonować pod

szyldem, na którym znajdowała się nieżyjąca osoba.

– Z wieloma z was rozmawiałem na jego temat i mam świadomość,

że wszyscy w  tej sali ogromnie go cenili – kontynuował Mariusz. –

Był wybitnym prawnikiem.

– I wybitnym człowiekiem – dodała Chyłka.

Klejn rzucił jej krótkie spojrzenie z góry.

–  Wszyscy tu czujemy, że pamięć po nim powinna być

pielęgnowana i  że powinniśmy w  jakiś sposób dać wyraz temu, ile

zrobił dla tej kancelarii. Wydaje mi się jednak, że utrzymywanie jego

nazwiska w jej firmie nie jest właściwym rozwiązaniem.

Chyłka powiodła wzrokiem po zebranych, zaintrygowana, czy

ktokolwiek choćby drgnie. Żaden ze wspólników się nie poruszył.

–  Żelazny & McVay to marka, ale marki nierzadko przechodzą

proces rebrandingu – ciągnął Mariusz, nie odnotowując żadnego

sprzeciwu. – Łączą się, przekształcają, w  końcu całkowicie

odmieniają. I  wydaje mi się, że czas, byśmy my również się na to

zdecydowali. Proponuję, aby tę salę nazwać nazwiskiem Harry’ego,

a  w  centralnym miejscu korytarza, tuż pod naszym logo, umieścić

jego zdjęcie i krótką notę biograficzną.

Kontynuował jeszcze przez moment, mówiąc o  stronie

internetowej, jakimś funduszu powołanym jako spuścizna po

McVayu, a w końcu także o tym, że jego dzieci wyraziły zgodę na to,

by nazwisko znikło z szyldu.

Joanny przesadnie to nie dziwiło. Amelia i  Jakub mieli to

w  głębokim poważaniu, a  jedynym, kto mógłby zaprotestować, był

William. W świetle prawa człowiek, który odwalił kitę dawno temu.


Chyłka sama długo zastanawiała się nad tym, czego chciałby

Harry. I  nie miała żadnych wątpliwości, że podpisałby się pod

planem, który ułożyli z Klejnem.

–  Przy braku sprzeciwu poddaję zatem wniosek pod głosowanie –

oznajmił w końcu Mariusz. – Kto jest za?

Podniosły się niemal wszystkie ręce.

– Kto się wstrzymał?

Parę osób zasygnalizowało, że z  jakiegoś powodu podjęły właśnie

taką decyzję.

– Kto jest przeciw?

Nikt się nie poruszył.

–  W takim razie wniosek uznaję za przyjęty – powiedział Mariusz,

a potem rzucił kontrolne spojrzenie Oryńskiemu.

Ten szybko skinął do niego głową, tym samym potwierdzając, że

udało mu się ściągnąć Judytę.

–  Punkt drugi – kontynuował Klejn. – Jak doskonale wiecie,

w  ostatnim czasie uwikłaliśmy się w  dość kłopotliwą sytuację

sądową.

Kilka par oczu poszukało Joanny i  Kordiana, pozostali wspólnicy

jednak zdawali się niespecjalnie zainteresowani tym, jak na takie

słowa zareaguje najbardziej znana para w kancelarii.

–  Wspólnie z  mecenas Chyłką oraz mecenasem Oryńskim

omówiliśmy szczegółowo tę sytuację i  osiągnęliśmy konsens, w  myśl

którego oboje przestaną reprezentować swoich klientów – odezwał się

Mariusz. – Zarówno pani Brzostowska, jak i  pan Rabant są już

w  drodze do kancelarii i  tuż po zakończeniu naszego posiedzenia

zostaną dopełnione wszelkie formalności.

Klejn zrobił krótką pauzę i spojrzał na Joannę.

– Czy pani mecenas chce coś dodać?

Chyłka zmrużyła oczy.

– Tylko tyle, żebyś się streszczał.

Parę osób się uśmiechnęło, bo właściwie nie było czego tłumaczyć.

Wyjście z  tego bagna w  momencie, kiedy nie rozlało się jeszcze zbyt

szeroko, wszystkim musiało jawić się jako sensowne posunięcie.

Judyta z  pewnością będzie chciała jakiegoś odszkodowania,

Rabant zostanie zmuszony, by bronić się w  okręgówce przed


zarzutem zabójstwa i  ewentualnie gwałtu, jeśli prokuratura podzieli

zdanie Derwicha. Sprawa, która już traciła nieco zainteresowania

mediów, będzie ciągnęła się długo i  wiele korzyści z  niej nie

wypłynie.

Z Zordonem nie musieli długo rozważać tego, jak powinni postąpić.

Omawiali właściwie wszystkie scenariusze – że ona zrezygnuje

z  Rabanta, on będzie bronić Judyty; że on zrezygnuje z  niej, ona

zostanie z  nim, że oboje będą ciągnąć sprawy dalej – i  w  końcu, że

rozwiążą stosunek obrończy z obojgiem.

Ostatnie rozwiązanie było dla Chyłki i  Kordiana jedynym

sensownym. Nie mieli zamiaru pozwalać tej dwójce toksycznych

ludzi na to, by jeszcze raz zatruli im życie.

–  Czy ktoś z  zebranych ma obiekcje? – spytał Mariusz i  odczekał

chwilę, mimo że nie zanosiło się na żaden sprzeciw. – W takim razie

uznaję, że wniosek został przyjęty przez aklamację. Dziękuję

i przechodzę do trzeciego punktu zebrania.

Nawet nie siadał. Najwyraźniej faktycznie uznał, że to wszystko

może załatwić niemal na jednym wdechu.

–  I słowem krótkiego wstępu chciałbym jedynie powiedzieć, że

ostatnie miesiące w  roli partnera zarządzającego były dla mnie

zarówno zaszczytem, jak i  czasem wytężonej pracy. Podziwiam

mecenasa Żelaznego, że potrafił funkcjonować w  tej roli tak

sprawnie przez tyle lat bez przerwy. I myślę, że nikogo nie zaskoczę,

twierdząc, że najlepszym rozwiązaniem dla kancelarii będzie, jeśli

wróci on na to stanowisko.

Zaskoczenie było jednak wyraźne, a  banialuki plecione przez

Klejna wywołały przynajmniej kilka podejrzliwych spojrzeń.

Większość obecnych w  sali nie była w  ciemię bita i  doskonale

zdawała sobie sprawę, że wydarzyło się coś przynajmniej moralnie

szarego.

Mimo to głosowanie poszło gładko. Żelazny niniejszym wrócił na

swoje miejsce, a Klejn z uśmiechem uścisnął mu rękę.

–  Nie pozostaje mi nic innego, jak oddać panu mecenasowi

prowadzenie posiedzenia – oznajmił.

Artur się podniósł, zapiął marynarkę, a  potem poprawił jeden

i drugi mankiet koszuli, wodząc wzrokiem po prawnikach przy stole


konferencyjnym. Sprawiał wrażenie nieco zmęczonego działaniami

wojennymi generała, który oceniał stan swoich sił.

–  Dziękuję – rzucił bez nuty wdzięczności. – I  gratuluję

mecenasowi Klejnowi tego, co w  tym krótkim czasie udało mu się

osiągnąć. Cieszę się, że zastępował mnie prawnik tego kalibru.

Chyłka miała ochotę przewrócić oczami, w  ostatniej chwili się

jednak powstrzymała. Całe to prawniczo-kancelaryjne życie w  dużej

mierze obracało się wokół pozorów i  dętych teatrzyków. Zdążyła się

przyzwyczaić.

–  Przypadła mi zatem przyjemność, by poddać pod głosowanie

ostatni wniosek w  porządku obrad – dodał Żelazny. – Ma on

oczywiście związek z tym, od którego zaczęliśmy. W tej chwili bowiem

w  firmie kancelarii widnieje tylko jedno nazwisko. I  choć moim

zdaniem mogłoby tak zostać, chyba nie wszyscy tutaj by się zgodzili.

Artur ewidentnie liczył na choćby cichy śmiech, udało mu się

jednak wywołać tylko jeden blady uśmiech na twarzy Łukasza

Madeja, który był jego dobrym kumplem.

Żelazny odchrząknął z lekkim niezadowoleniem.

–  Po dość długim zastanowieniu chciałbym zaproponować, by ta

kancelaria od dziś nosiła trzy nazwiska.

Wspólnicy popatrzyli po sobie, rozległy się ciche komentarze.

– I nazywała się: Żelazny Chyłka Klejn – dodał Artur.

Joanna poczuła ciarki na plecach, trwała jednak w  absolutnym

bezruchu, nie poruszając nawet oczami. Wstrzymała oddech, jakby

zaczerpnięcie lub wypuszczenie powietrza miało sprawić, że ta

sytuacja straci na realności.

Nie pamiętała nawet, ile lat na to czekała.

Doskonale za to kojarzyła moment, kiedy po raz pierwszy

zobaczyła szyld „Żelazny & McVay” i w głębi duszy zrozumiała, że nie

spocznie, dopóki jej nazwisko nie znajdzie się obok tych dwóch.

Gdyby Harry żył, być może tak by się stało. Miała jednak

przeczucie, które powoli przechodziło w  głębokie przekonanie, że

McVay byłby z niej dumny.

Bezwiednie zamrugała, uzmysławiając sobie, że oczy jej się

zaszkliły. Kurwa mać. Nie był to przewidywany przez nią punkt

programu.
–  Jestem przekonany, że zarówno w  przypadku mecenas Chyłki,

jak i  mecenasa Klejna renoma mówi sama za siebie – kontynuował

Żelazny. – Ich nazwiska w  firmie kancelarii dadzą więcej niż

jakiekolwiek inne w  Warszawie. A  gdybyśmy mieli wymienić ich

sukcesy na salach sądowych, musielibyśmy siedzieć tutaj do jutra.

Artur spojrzał na jedno, potem na drugie. Niczym dobry wujek

lekko się uśmiechnął, a  potem położył dłonie na ramionach

obydwojga adwokatów.

– Zabieraj to – szepnęła przez zaciśnięte usta Joanna.

–  Są związani z  kancelarią od lat i  śmiało mogę powiedzieć, że

oddali jej wszystko – podjął Żelazny, cofając szybko rękę. – Poświęcili

jej więcej czasu niż my wszyscy razem wzięci. I  dziś nadszedł

moment, w którym mamy okazję im się za to odwdzięczyć.

Chyłka przypatrywała się tym wspólnikom, którzy jeszcze jakiś

czas temu głosowali za wyrzuceniem jej z  kancelarii. Unikali jej

spojrzenia, starali się też nie patrzeć na siebie wzajemnie, jakby

przez to ktoś mógł pomyśleć, że planują bunt.

Zdawali sobie sprawę z  tego, że Klejn nie pozwoliłby na poddanie

tych wniosków pod głosowanie, gdyby nie ustalił wcześniej

z  odpowiednią liczbą partnerów, jak zagłosują. Wszystko było

przesądzone, jeszcze zanim otworzyły się drzwi sali konferencyjnej,

która niebawem miała nosić imię Harry’ego McVaya.

Dawni oponenci Chyłki mogli zrobić tylko jedno: dostosować się

z  nadzieją, że zapomni o  ich wcześniejszych stanowiskach. I  liczyć

na to, że oddanie głosu na „tak” zmaże choć część ich winy.

– Z wielką przyjemnością zatem poddaję wniosek pod głosowanie –

dodał Artur. – Kto jest za zmianą brzmienia obecnej firmy na:

Żelazny Chyłka Klejn?

Jako pierwszy rękę podniósł Madej, zaraz potem Bruliński. Po nim

zrobili to wszyscy inni wspólnicy siedzący przy stole, ale nie tylko.

Chyłka kątem oka zauważyła, że Zordon też stoi z  podniesioną

dłonią. I szerokim uśmiechem.

–  Zamierzałem zapytać, kto się wstrzymał i  kto był przeciw, ale

widzę, że decyzja zapadła jednogłośnie – odezwał się Żelazny.

Chyłka i Klejn podnieśli się ze swoich miejsc, a Artur natychmiast

podał im rękę.
–  Gratulacje! – powiedział głosem, który nie pozostawiał

wątpliwości, że liczy na aplauz.

Szkoleni latami w  tego typu formalnych praktykach adwokaci

podnieśli się z  krzeseł niemal synchronicznie. Zaczęli klaskać,

przywołując na twarz najlepsze uśmiechy ze swojego repertuaru.

Zaraz potem rozpoczęły się pielgrzymki, by każdy mógł uścisnąć

dłoń i osobiście złożyć gratulacje nowym imiennym partnerom.

Chyłka miała nadzieję, że skończy się to jak najszybciej. Adwokaci

rzucali standardowe formułki, ona jedynie kiwała głową. Skupiała

się głównie na stojącym przy wyjściu Zordonie.

Przyglądał jej się z  wyraźną satysfakcją, zupełnie jakby udało jej

się zdobyć nagrodę Nobla w dziedzinie rozwoju zawodowego. Joanna

zaś czekała już wyłącznie na to, by do niego podejść i odebrać jedyne

gratulacje, które miały znaczenie.

Tymczasem musiała zmierzyć się z  tymi, których odbierać nie

chciała. Kiedy wianuszek prawników się rozpierzchł, Mariusz stanął

naprzeciwko niej, cały rozpromieniał i wyciągnął rękę.

– Serdeczne gratulacje – powiedział.

Joanna uścisnęła mu dłoń i  odwzajemniła się szerokim

uśmiechem.

– Zesraj się ogniem, Klejn.

Jeśli miał jakąś odpowiedź, to po nią nie sięgnął. Cofnął rękę,

a potem sprawnie ewakuował się z pola niedoszłej bitwy, zostawiając

Chyłkę w sali jedynie z Zordonem.

– Nigdy więcej – oznajmiła mężowi.

Kordian położył ręce na jej biodrach, a  potem przysunął się i  ją

pocałował. Kiedy zamknęła oczy, miała wrażenie, że zło całego

świata bezpowrotnie znika, a przyszłość rysuje się jedynie w jasnych

barwach.

–  Chyba nie ma ryzyka, że będziesz musiała przechodzić przez to

jeszcze raz – odparł Oryński.

–  Racja. Jak będę wywalać z  szyldu Żeleźniaka i  Klejna, zrobimy

głosowanie zdalne.

– Chcesz tam zrobić miejsce dla mnie?

– Jedyne miejsce, jakie ci robię, to to codziennie w łóżku.

Kordian zmrużył oczy, jakby niepewny, czy się nie przesłyszał.


– Ten skrawek na jego skraju nazywasz miejscem?

– Każdy ma tyle, na ile zasłużył.

– To nawet nie jest stały przydział – zaoponował.

– Hę?

–  Kurczy się w  ciągu nocy. Jak się kładziemy, mam jakąś jedną

trzecią dla siebie, a  potem przepychasz mnie coraz bardziej

i bardziej. Nad ranem wiszę już na granicy.

–  Widocznie przez sen mi cię brakuje – oznajmiła. – I  muszę się

przysunąć.

Uśmiechnął się i  pokręcił głową, najwyraźniej podzielając jej

zdanie, że właśnie został skutecznie spacyfikowany.

– Choćby za te figury retoryczne należało ci się to miejsce w firmie

– ocenił.

– Za nie należy mi się dużo więcej.

Chwyciła go za pasek od spodni, a potem przyciągnęła do siebie.

– Na przykład co? – spytał Oryński.

– Odpowiednie świętowanie sukcesu dziś wieczorem.

–  Okej – odparł. – Ale nie zapominajmy, że kilka godzin wcześniej

przegrałaś ze mną w sądzie.

– Niczego takiego nie kojarzę.

– To ci przypomnę.

–  Nie będziesz miał okazji, parszywcu – odparła, kładąc dłonie na

jego pośladkach.

Trwali tak przez moment, patrząc sobie w  oczy z  niewielkiej

odległości. W ich połączonych spojrzeniach nie było całego tego bólu

i  dystansu, które ostatnimi czasy toczyły ich związek. Przeciwnie.

Kołatały tam jedynie szczęście i  przekonanie, że są na drodze, na

której nie trafią więcej na żaden wybój.

–  Naprawdę musicie tutaj? – rozległ się głos dochodzący

z korytarza.

Oboje obrócili się w  stronę wyjścia, ale nie odsunęli od siebie.

W progu stała Judyta, z rękoma założonymi na piersi.

– I co było takiego pilnego? – dodała.

Kordian posłał krótkie spojrzenie Joannie, a  potem skinął na

swoją klientkę i ruszył na korytarz. Kiedy obracał się przez ramię, by

zerknąć jeszcze na żonę, Chyłka uniosła palec wskazujący.


– Czekaj – rzuciła.

Oryński niepewnie się zatrzymał, a ona przez moment się wahała.

– Ruszaj dalej – poleciła.

Kordian zmarszczył czoło, wyraźnie skonsternowany.

– O co chodzi? – spytał.

–  O nic – odparła Joanna. – Po prostu sprawdzam, jak to jest

wydawać ci polecenia służbowe jako twoja szefowa.

Oryński parsknął i  pokręciwszy głową, znikł razem ze swoją

klientką w  korytarzu. Chyłka nabrała głęboko tchu, a  potem

powiodła wzrokiem po pustej sali konferencyjnej.

Udało się.

Dopięła swego. Po tylu latach osiągnęła w  kancelarii to, na co

czekała.

Nie miała czasu na dobre oswoić się z  tą świadomością, bo zaraz

potem przez przeszklone ściany dostrzegła Rabanta. Ledwo ją

zobaczył, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

Czas na cieszenie się triumfem będzie później, skwitowała

w  duchu. Do zagospodarowania będą mieli z  Zordonem całą noc,

a  pewnie i  pierwsze godziny poranka, bo nie spodziewała się, by

szybko poszli spać.

–  Po co mnie tu ściągnęłaś? – odezwał się Paweł, podchodząc do

niej.

Chyłka wskazała mu jedno z odsuniętych krzeseł.

– Siadaj – zasugerowała.

– Postoję.

Najwyraźniej nie spodziewał się niczego dobrego, a  ton głosu

zdawał się to potwierdzać. Przeczuwał, że zamierza rozwiązać

stosunek obrończy? Nie, chyba nie. Nie miał powodu tak sądzić,

mimo przegranej rozprawy.

– O co chodzi? – zapytał. – Postawili mi zarzuty?

– Nie. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.

Paweł wyraźnie odetchnął, a  potem opadł ciężko na najbliższe

krzesło. Joanna zajęła to obok niego, przyglądając mu się. Przez

moment zupełnie ją ignorował, wbijając nieruchome spojrzenie

przed siebie.

– To i tak bez znaczenia – odezwał się.


– Co?

– Wszyscy uznają mnie za winnego.

Podnoszenie go na duchu było ostatnim, co zamierzała robić

Chyłka, ale Bogiem a  prawdą, należało mu się choćby parę słów

prawniczej otuchy.

– Dopóki żaden sąd tego nie zrobił, wszystko…

– Daj spokój – uciął Rabant. – Każdy wie, jaki wyrok dzisiaj zapadł.

Joanna świdrowała go wzrokiem tak długo, aż w  końcu na nią

spojrzał.

–  Judyta została uniewinniona – odezwała się. – To jedyne

rozstrzygnięcie, jakie nastąpiło, rozumiesz?

Paweł wzruszył ramionami.

– Skoro ona nie jest winna, ja jestem – odparł. – Proste jak budowa

cepa.

– Nie pod względem prawnym.

– A kogo to obchodzi?

–  Wszystkich, którzy mają coś we łbie – zauważyła Joanna. –

Jesteś niewinny, dopóki sąd nie postanowi inaczej.

Rabant znów zawiesił wzrok przed sobą. Położył łokcie na stole,

a potem schował twarz w dłoniach i zaczął mocno trzeć skronie.

–  Powiedz to moim producentom – mruknął. – Przed chwilą

dostałem telefon od mojej agentki. Twierdzi, że w  Netflixie już

szukają kogoś na moje miejsce. Chodzą słuchy, że odezwali się do…

– To spotkaj się z nimi – przerwała mu Joanna. – Ogarnij się tylko

wcześniej, przygotuj sobie dobrą przemowę i  przekonaj ich, że cały

ten szum medialny będzie na korzyść produkcji.

Rabant zaśmiał się cicho.

–  Gdyby chodziło o  jazdę po pijaku, to może – przyznał. – Chociaż

też różnie bywa. Ale mówimy o  zabiciu dziecka. O  uduszeniu

niemowlaka i  porzuceniu zwłok na jebanym placu zabaw

w Łazienkach Królewskich, Chyłka.

Na moment zamarł, jakby uświadomił sobie, że nie mówi o jakimś

hipotetycznym zdarzeniu, ale tym, co stało się z  jego synem.

Podniósł się raptownie, przeszedł po sali konferencyjnej i  w  końcu

zatrzymał się przy ścianie. Przez chwilę przyglądał się

przechodzącym prawnikom.
– Jestem, kurwa, skończony – powiedział. – Ta suka wygrała.

Chyłka zaklęła w  duchu, niepewna, jak poprowadzić tę rozmowę.

W normalnych okolicznościach dawno oznajmiłaby, co i jak, a potem

niezbyt wylewnie pożegnałaby klienta.

Rabanta znała jednak od lat. I  nigdy nie widziała go w  takim

stanie.

W sali panowała niewygodna cisza, a  Joanna powoli zaczęła

układać w głowie formułkę, którą za moment usłyszy jej klient.

Paweł przesunął ręką po włosach, po czym odwrócił się do Chyłki.

Patrzył na nią pustym wzrokiem pokonanego człowieka.

– Kto? – odezwał się słabo.

– Hm?

–  Kto go zabił, Chyłka? – spytał z  bólem w  głosie tak

przejmującym, że coś ścisnęło ją w klatce piersiowej.

Była wyczulona na ten ból. Ból utraty dziecka.

Dotychczas nie dostrzegała go w  zachowaniu Rabanta, teraz

jednak wydawało jej się, że wreszcie go zobaczyła.

Było już jednak za późno. Z  obroną przed zarzutami

i odnalezieniem sprawcy musiał poradzić sobie sam.


12
 

Gabinet Kordiana, Skylight


 

Judyta weszła do biura nieco skonsternowana, jakby wizyta

w Skylight była ostatnim, czego się jeszcze tego dnia spodziewała. Na

wejściu jednak o nic nie zapytała. Odezwała się dopiero, kiedy zajęła

miejsce na krześle przy niewielkim stoliku i założyła nogę na nogę.

– Masz coś do picia? – spytała.

– Wodę.

– A jakąś kawę? Może cappuccino?

–  Obawiam się, że okazja na nie przepadła w  momencie, kiedy

mijałaś Costę na dole.

Brzostowska westchnęła i rozplotła nogi.

–  Wezmę zaraz w  drodze powrotnej – oznajmiła. – Bo

przypuszczam, że szybko się uwiniemy?

Kordian cofnął się, a  potem zajął miejsce za biurkiem. Dopiero po

chwili uświadomił sobie, że wysyła jasny sygnał, machinalnie

budując dystans między sobą a klientką. Judyta zdawała się od razu

wyraźnie go odczytać.

– Możesz mi wyjaśnić, co tu robię? – dodała.

– Cóż, sprawa właściwie jest dość prosta.

Chyba po raz pierwszy wypowiadał komuś umowę i  na dobrą

sprawę nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Szczególnie

w  sytuacji, kiedy właściwie moment wcześniej wygrał z  tą klientką

rozprawę.

Nie czuł się jednak jak zwycięzca. Mimo wszystkiego, co udało się

wykazać na sali sądowej, nie mógł wykrzesać z  siebie odpowiednio

dużo sympatii ani do Judyty, ani do Rabanta. Przypuszczał, że

Chyłka ma podobnie. Ci ludzie swoim jestestwem naprawdę zaleźli

im za skórę – i  w  jakiś sposób sprawili, że całe to gówno, które

wylewali na siebie w związku, sięgnęło osób postronnych.

– Postawili zarzuty Pawłowi? – spytała Brzostowska.

– Jeszcze nie.
–  Kwestia czasu – odparła trochę nieobecnym głosem, przenosząc

wzrok na okno. – Ten człowiek odpowie za to, co zrobił.

Oryński nie zareagował, a  ona dopiero po chwili odnotowała, że

w  gabinecie z  jakiegoś powodu zaległa cisza. Ewidentnie liczyła na

to, że w jakiś sposób potwierdzi jej słowa.

– Co? – rzuciła. – Myślisz, że się wywinie?

– Szczerze mówiąc, nie wiem.

Judyta wciąż patrzyła na niego badawczo, nie mogąc przesądzić,

jaki w ogóle jest powód tej rozmowy.

– Ale coś jest nie tak – zauważyła.

– Jeśli chodzi o postępowanie prokuratorskie? Naprawdę nie wiem.

Ale chyba nic na to nie wskazuje, dowody są dość mocne.

– To o co chodzi?

Kordian zrzucił marynarkę i  zawiesił ją na oparciu krzesła. Miał

nadzieję, że dzięki temu opuści go uczucie gorąca, które zdawało się

powoli go oplatać.

Zostawiał tę kobietę tak naprawdę w  środku sprawy. Owszem,

wygrał proces, ale nie doprowadził wszystkiego do końca. Rabant ani

chybi będzie apelował, a  inny obrońca Brzostowskiej będzie musiał

na nowo zapoznać się ze sprawą i  poznać każdy jej szczegół. Czy

zapewni jej tak efektywną obronę? Oryński nie miał pewności.

W dodatku sama Judyta może złożyć kontrpozew. Jej były partner

publicznie nie szczędził jej cierpkich słów i  przynajmniej kilka razy

otarł się o to, co sam starał się jej zarzucić.

W tym postępowaniu także najlepiej byłoby dla niej, gdyby była

reprezentowana przez tego, kto rozpoczął całą sprawę.

– No? – ponagliła go. – Jest jakiś problem?

Kordian przeklął w  duchu zarówno siebie, jak i  dwójkę tych ludzi.

Odnosił wrażenie, jakby związanym z  nimi komplikacjom miało nie

być końca.

– Widzę, że jest – dodała Judyta.

– To prawda.

– Jaki?

Oryński nabrał tchu. Teraz albo nigdy, powiedział sobie bezgłośnie.

– Jestem zmuszony zrezygnować z dalszego reprezentowania cię.


Brzostowska natychmiast spochmurniała, jakby otrzymała

najbardziej niespodziewany z ciosów.

– Co? Dlaczego?

– Pewne ustalenia kancelaryjne…

–  Ktoś cię do tego zmusił? – ucięła, podnosząc się raptownie. –

Kurwa, wiedziałam. Wiedziałam, że jego znajomości w  końcu

przeważą. I  to nawet po wygranej sprawie? I  w  sytuacji, kiedy

prokuratura zaraz skaże go za zabicie mojego syna?

Właściwie zrobi to sąd, ale Oryński zachował tę myśl dla siebie.

Nie wiedział, jakich słów powinien użyć, by nieco ostudzić emocje

swojej klientki – a spodziewał się, że te będą tylko rosły.

Najwyraźniej jednak nieco się pomylił.

– Przecież to jakiś absurd… – dodała spokojniejszym tonem.

Usiadła z  powrotem przy stoliku, a  potem pochyliła się i  oparła

ręce na kolanach. Przez chwilę spoglądała na Kordiana w milczeniu.

– Nie możesz tak po prostu mnie zostawić – powiedziała.

– Obawiam się, że muszę.

– Bo? Czym ci zagrozili? Kto cię do tego zmusił?

Posłała mu pełne nieracjonalnej nadziei, błagalne spojrzenie, które

trudno było wytrzymać. Oryński jednak nie odwrócił wzroku.

I  doszedł do wniosku, że jedynym, co może zrobić, jest

przedstawienie prawdy.

– Nikt mi niczym nie groził – odparł.

Judyta potrząsnęła lekko głową.

– To o co chodzi?

– Po prostu nie mogę już cię reprezentować. Przykro mi.

– Ale dlaczego?

– To element wewnątrzkancelaryjnych ustaleń.

– Już to mówiłeś. Jakich?

– Nie mogę…

–  Jakoś do teraz nic ci nie przeszkadzało w  reprezentowaniu mnie

– ucięła. – Co się zmieniło?

– Nic.

– W takim razie…

– Oprócz sytuacji w firmie – dodał szybko Kordian.


Brzostowska początkowo wyglądała, jakby miała zamiar

odpowiedzieć i  dalej ciągnąć tę prowadzącą donikąd wymianę zdań.

Ostatecznie jednak zamilkła. Patrzyła na Oryńskiego w  sposób,

który sprawiał, że zrobiło mu się nieswojo.

Musiała to dostrzec, mimo to nie odwróciła wzroku. Świdrowała go

nim, zupełnie jakby mogła wejrzeć w jego duszę.

– Dotarłeś do czegoś – powiedziała.

– Słucham?

– Ustaliłeś coś więcej ponad to, co padło w sądzie.

Kordian ściągnął brwi, ale szybko się zmitygował i  przyjął

zawodową adwokacką maskę, która miała nie wyrażać żadnych

emocji.

–  Oczywiście – dodała Judyta i  prychnęła. – Powinnam była się

domyślić.

Znów się podniosła i  przeszła po pokoju. Minęła Kordiana, a  on

obrócił się do niej na krześle, kiedy stawała przy oknie. Widział

jedynie jej plecy.

– Kacper? – spytała.

Oryński nie odpowiedział.

– To on coś chlapnął, nie?

Zaśmiała się cicho, a  potem obejrzała się przez ramię, odrzucając

włosy gestem, którego z  pewnością używała w  trakcie sesji

zdjęciowych czy innych tego typu okazji.

– Dlatego rezygnujesz? – spytała. – Naprawdę?

Kordian wciąż milczał.

–  Bronisz przecież różnych ludzi. I  zawsze powtarzacie, że nie ma

dla was znaczenia, czy ktoś jest winny, czy nie.

– To prawda.

–  A jednak spierdalasz jak najdalej w  takim momencie? Kiedy

wszystko jest wygrane?

– Nie mam innego wyjścia.

Brzostowska pokręciła głową, a  potem odwróciła się i  zbliżyła do

biurka. Przysiadła na jego skraju, tuż przy Oryńskim, i spojrzała na

niego z góry.

– To co konkretnie wiesz? – rzuciła.

Wzruszył lekko ramionami.


–  Cokolwiek wiem, wiąże mnie tajemnica adwokacka – odparł

wymijająco. – I  będzie wiązała mnie także po rozwiązaniu stosunku

obrończego.

Wysunął jedną z  szuflad, po czym przez moment szukał w  niej

odpowiednich papierów. Kiedy je znalazł, położył na blacie i odsunął

się trochę od Judyty. Ona jednak zareagowała, zbliżając się.

– Paweł zasłużył na to, co go spotkało – powiedziała.

– Nie mnie to oceniać.

–  Ale mnie tak – syknęła. – Ten skurwysyn zmienił moje życie

w  piekło. Zrobił mi pierdolonego bachora i  uciekł, rozumiesz?

Zostawił mnie z tym gównem samą. I nie chciał zapłacić za aborcję.

Jezu.

To, co mówiła Judyta, mogło oznaczać tylko jedno. Oryński do tej

pory starał się nie dopuścić tej świadomości. Nie mógł jednak dłużej

się okłamywać.

Natychmiast przywołał z  pamięci fakt, że Brzostowska wiedziała,

gdzie zorganizować swoją małą konferencję prasową. I  że wiedziała

o  śmierci dziecka, jeszcze zanim NSI wyemitowała materiał.

Tłumaczyła się, że widziała to w  innych miejscach, gdzieś na

Facebooku, ale ktoś usunął post, obawiając się naruszenia prawa.

Teraz te eksplikacje stały się oczywiście bezsensowne.

–  Wiesz, ile po tych wszystkich zmianach w  prawie aborcyjnym

kosztuje usunięcie? Wszystko poszło w górę – rzuciła Brzostowska. –

W Polsce to w  ogóle bez sensu, trzeba jechać za granicę, jak chcesz

to zrobić w  cywilizowanych warunkach. Nie miałam takiej kasy.

Mówiłam mu. Powtarzałam, że nie urodzę tego jebanego dziecka.

Kordian odsunął krzesło w stronę okna.

–  To była jego wina, rozumiesz? – dodała Judyta. – Gdyby zrobił

tak, jak mówiłam, nie byłoby żadnego problemu. Miał kasę, co to dla

niego? Ale nie, mówił, że nie może, bo to, bo tamto. Bo jak to

wyjdzie, cała prawica go znienawidzi, a  do teraz tak sprawnie ich

urabiał. Filmy z  nim automatycznie dostawały kasę z  PISF-u,

w  mediach narodowych wystawiali mu pierdolone laurki. O  nie,

święty Paweł nie mógł pozwolić sobie na to, żeby zapłacić za aborcję.

Oryński miał ochotę jej przerwać. Nie chciał słyszeć tego, co

mówiła. Nie zamierzał radzić sobie ze świadomością tego, kogo


wybronił.

Mimo to wiedział, że musi poznać prawdę. A  Judyta sama była

gotowa mu ją wyjawić. Jednocześnie wciąż musiał pozorować, że

jakimś cudem udało mu się do niej dotrzeć samemu.

Brzostowska zaczęła mówić tylko dlatego, że była przekonana, iż

tak czy siak wszystko wie.

– Jak to zrobiłaś? – zapytał.

Judyta uniosła wzrok i głęboko westchnęła.

– A jak ci się wydaje?

– Nie wiem. Dlatego pytam.

– I po co ci to wiedzieć?

Kordianowi udało się zmusić do w  miarę obojętnego wzruszenia

ramion. Ton tej kobiety jasno dowodził, że temat nie był dla niej

przesadnie trudny. Uświadomienie jej, że powinno być inaczej, mogło

wszystko zmienić.

– Nie muszę znać szczegółów – odparł. – Ale dla ciebie może lepiej,

jeśli komuś o  tym powiesz. Komuś, kto nie może powtórzyć tego

komukolwiek innemu.

Judyta przewróciła oczami.

– Po co? – spytała. – Myślisz, że mam jakieś wyrzuty sumienia? Za

co? To dziecko było dla mnie martwe w  momencie, kiedy się o  nim

dowiedziałam. Usunęłam je już wtedy, rozumiesz?

Kordian skinął lekko głową, nie dając po sobie poznać, jak to

upiorne przyznanie się do winy ściska go za serce.

–  Nie chciałam go – dodała Brzostowska. – To nie było

błogosławieństwo, tylko przekleństwo.

– Dlaczego?

– Bo należało do tego sukinsyna.

– Tak bardzo go nienawidzisz?

– A nie powinnam? Nie słyszałeś, co mi robił?

Kordian nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to, co słyszał, było

w  dużej mierze grą prowadzoną przez osobę kompletnie szaloną

i  pozbawioną skrupułów. I  że jakąkolwiek motywację Judyta sobie

przypisuje, nie ma nic wspólnego z prawdą.

Sam fakt, że w jej przekonaniu mogło istnieć usprawiedliwienie dla

odebrania życia swojemu dziecku, mówił sam za siebie.


– Słyszałem – odparł Oryński. – Ale to chyba nie wszystko.

– Znaczy?

– W grę wchodziła też twoja kariera, prawda?

Brzostowska spojrzała na niego obojętnie i się skrzywiła.

– I tak straciłam dużo czasu – powiedziała. – Ty nigdy nie będziesz

miał takiego problemu. Nikt nie chce cię zatrudnić, jak jesteś

w ciąży, bo po co? Lepiej wziąć kogoś, kto nie będzie miał brzucha.

Kto nie będzie za dziewięć miesięcy zmuszony, żeby zrobić sobie

przerwę. I  kto nie pójdzie potem na macierzyński. Dla producentów

to same problemy. Nikt nie chce ich sobie robić. I  Paweł o  tym

wiedział. Mówiłam ci, że chciał mi złamać karierę, i  znalazł na to

idealny sposób.

Kordian zamknął na moment oczy. Boże.

– Jak to zrobiłaś? – spytał jeszcze raz.

Nie sprawiała wrażenia tego rodzaju psychopatki, która chciałaby

chwalić się swoim czynem. Raczej takiej, która była kompletnie

wyzuta z  emocji, niezdolna do jakichkolwiek uczuć wyższych.

Zamordowanie dziecka było dla niej czynnością zupełnie obojętną.

Brak tych cech sprawiał, że osobowości tak psychopatyczne jak

Judyta nie odczuwały żadnej odpowiedzialności za swoje czyny.

–  Kacper odebrał dziecko Rabantowi, tak? – dodał Kordian. – Tej

nocy, kiedy spotkali się na klatce?

Brzostowska potwierdziła skinieniem głowy.

– A ty nie byłaś wtedy naćpana, prawda?

–  Oczywiście, że nie – przyznała. – Ale zagrałam swoją rolę.

Przekonałam Pawła, że kompletnie odleciałam, więc przyjechał

i  zabrał dziecko. Kacper poczekał, aż sąsiadka zobaczy, że to on je

wynosi, a potem mu je odebrał.

– Jak?

–  Normalnie. Powiedział, że się nim zajmie. Przecież Paweł miał je

głęboko w dupie. Myślisz, że chciał się nim zaopiekować?

Judyta zaśmiała się i znów odrzuciła włosy do tyłu.

– Błagam cię – dorzuciła. – Łza mu nie pociekła, jak się dowiedział,

że nie żyje. Poczuł tylko ulgę. No a  potem strach, że ktoś może go

podejrzewać.

– A ten świadek?


– No, był.

Oryński dał jej chwilę na rozwinięcie.

– Pechowo jakiś typ widział, jak Kacper wraca z bachorem na górę.

Ale zajęliśmy się nim.

– W jaki sposób?

–  Kacper ma znajomych, którzy poszperali w  przeszłości tego

świadka. I  okazało się, że sam ma za uszami. Facet uciekał przed

jakimiś alimentami i  zarzutami o  przemoc rodzinną, żył pod

fałszywym nazwiskiem. Zmusiliśmy go, żeby spierdolił. Inaczej

ujawnilibyśmy, kim jest. Potem oczywiście wysłaliśmy wam esemesa

o tym, że został przekupiony.

Oryński wstrzymał oddech. Prokuratura zrozumiała całą tę

sytuację zupełnie na opak – głównie przez to błędne pierwotne

założenie, że dwieście tysięcy poszło na przekupienie świadka.

On także pozwolił, by to wpłynęło na jego dalszy osąd.

Teraz jednak świadomość, że wybronił dzieciobójczynię, torowała

sobie drogę do jego umysłu.

– Co stało się po tym, jak Iwański odebrał chłopca Rabantowi?

–  Nic – odparła obojętnie Judyta. – Poczekaliśmy, aż wszyscy

sąsiedzi pójdą spać, zabraliśmy wózek i  dziecko i  poszliśmy do

Łazienek.

– I jak przeszliście przez…

–  Kordian, litości – ucięła, gładząc uda. – To nie jest wysoki płot.

A od strony Parkowej masz wjazd, przy którym jest murek. Przejście

przez niego to żaden problem. Potem zostawiliśmy wózek w krzakach

na placu zabaw i  sobie poszliśmy. Tym starym placu, bo widziałeś,

że obok jest nowy. Całkiem niezły, opłacony z  ministerialnych

funduszy. Masz tam huśtawki i  zjeżdżalnie, ale też domki i  zestawy

do wspinaczki. Znacznie lepszy od tego pierwszego. Tam to już mało

kto w  ogóle chodzi, bo po co, jak obok jest wypasiony? Więc

mieliśmy pewność, że nikt nie znajdzie dziecka dość długo.

Oryński z  trudem przełknął ślinę. To, jak szybko Judyta

prześlizgnęła się przez temat, było druzgocące. I potwierdzało, że nie

ma najmniejszych wyrzutów sumienia.

– Pominęłaś coś – wydusił.

– Co?
– Powiedziałaś, że zostawiliście wózek i sobie poszliście.

– No tak.

– Ale było jeszcze coś, prawda?

Przez moment mrużyła oczy, a  potem zaskoczyła i  pstryknęła

palcami.

– A, tak. Masz na myśli to, że na szyi były ślady duszenia.

– Tak.

– To było trochę pechowe.

Kordian poczuł, że całkowicie zaschło mu w ustach.

–  Moja wina – przyznała Brzostowska. – Dzień wcześniej… nie

wiem, sama chciałam już to wszystko skończyć. Niepotrzebne to

było. Ale to chyba z emocji.

– Próbowałaś udusić swojego syna?

–  Poniosło mnie. Niepotrzebnie. Zostawiłam ślady i  widać było po

nich, że musiały to być palce kobiety. Kacper trochę poprawił, już

w rękawiczkach, żeby nic nie wyszło na żadnym badaniu.

Oryński podniósł się z  krzesła i  odszedł na środek pokoju. Nie

mógł zdzierżyć tak bliskiej odległości od tej kobiety.

Zwiesił głowę i przez moment trwał w bezruchu.

Mimowolnie wyobraził sobie, co przed śmiercią przeszło to dziecko.

Dzień wcześniej matka próbowała je udusić, nie chcąc dłużej czekać

na realizowanie swojego chorego planu. Potem jej partner zacisnął

ręce na szyi.

– Więc to Iwański? – odezwał się cicho Kordian.

– Co mówisz?

Oryński obrócił się do swojej klientki.

– To Kacper zabił twojego syna? Udusił go?

–  No tak – przyznała bezrefleksyjnie Judyta, a  dopiero potem się

zastanowiła. – Ale zaraz. Nie możesz tego wykorzystać, nie? Znaczy

Kacper to nie twój klient, więc…

–  Ty nim jesteś – uciął niechętnie. – Wszystko, czego się od ciebie

dowiem, jest objęte bezwzględną i  bezwarunkową tajemnicą

obrończą.

– To dobrze.

Nie oznaczało to jednak, że Oryński musi być w  stu procentach

bierny.
Owszem, nie mógł zrobić żadnego użytku ze swojej wiedzy. Nie

mógł nikomu nic powiedzieć ani wyjawić żadnego faktu.

Istniała jednak osoba, z którą mógł skomunikować się bez słów.

Osoba, która albo już zakończyła współpracę z  niewinnym

człowiekiem, albo za moment to zrobi.

Kordian miał nadzieję, że ta druga ewentualność jest prawdziwa.

– Przepraszam na chwilę – rzucił szybko.

– Dokąd idziesz?

– Jednak przyniosę ci to cappuccino.

Wypadł na korytarz, nie czekając na odpowiedź, a  potem

natychmiast podążył w  kierunku gabinetu Chyłki. Ruch był duży,

a  prawnicy tak zajęci swoimi sprawami, że nie dostrzegali

Oryńskiego, który za wszelką cenę starał się przebić przez masę

ludzką.

– Z drogi! – krzyknął.

Zadziałało tylko połowicznie. Udało mu się jednak utorować sobie

drogę na tyle, by pokonać kilka metrów. Nie pukał do drzwi gabinetu

Chyłki, od razu chwycił za klamkę. Dopiero po fakcie uświadomił

sobie, że się pomylił.

Joanna spotkała się z klientem w sali konferencyjnej.

–  Kurwa mać – syknął Kordian i  od razu ruszył we właściwym

kierunku.

Niemal odepchnął jednego z  praktykantów, który nie zdążył

uskoczyć przed zbliżającym się szybko Oryńskim. Ten modlił się

w duchu, by Chyłka nie zakończyła jeszcze rozmowy z Rabantem.

Nie mogła pod żadnym pozorem rozwiązać umowy. Nie mogła

zostawić tego człowieka na pastwę losu. Należało działać

natychmiast, zanim prokuratura postawi mu zarzuty i  niechybnie

wystąpi o tymczasowe aresztowanie.

A to mogła zrobić jedynie Chyłka.

Nikomu innemu Kordian nie mógłby odpowiednio zakomunikować

tego, co istotne.

Kiedy dotarł wreszcie do sali konferencyjnej, zobaczył, że Rabant

podnosi się ze swojego miejsca. Do kurwy nędzy, spóźnił się.

Mimo to raptownie otworzył drzwi i  wpadł do środka, z  trudem

łapiąc oddech.
– Zordon? – rzuciła niepewnie Joanna. – Co jest?

– Rozwiązaliście już umowę?

– Co?

– Rozwiązaliście czy nie?

– Nie – odparła Chyłka. – Ale właśnie…

– Nie możesz tego zrobić – uciął.

Stał w  milczeniu, czując, jak jego klatka piersiowa unosi się

i opada. Otarł czoło, starając się nie odrywać spojrzenia od Joanny.

Mogła zadać pytania, na które nie mógłby odpowiedzieć. Mogła

postarać się o to, by dodał coś jeszcze.

Zamiast tego jednak milczała.

Wiedziała doskonale, co oznacza ta złożona w  szaleńczym pędzie

wizyta.

– Okej – powiedziała tylko.

Kordian powoli skinął głową, a  potem cofnął się, czując na sobie

spojrzenie Chyłki. Zrozumiała wszystko, co powinna.


 

 
 

Epilog
 

ul. Argentyńska, Saska Kępa


 

Dochodziła pierwsza w  nocy, kiedy Chyłka opadła ciężko na łóżko

obok Kordiana. Od trzech nocy działali w  tak natężony sposób, że

trudno było jej dłużej ignorować ból mięśni ud. Potarła je, starając

się odzyskać oddech.

– Powinnaś pobiegać – powiedział Kordian.

– A ty się zamknąć.

– Poćwiczyłabyś trochę te partie. I poprawiłabyś kondycję.

– Ćwiczę, siedząc na tobie.

Kordian złożył poduszkę na pół i obrócił się w stronę żony.

–  Siedzenie zakłada brak ruchu – zauważył. – A  ty ruszasz się,

jakbyś…

–  Więc sam widzisz. Nie potrzeba niczego trenować, a  kondycyjnie

cię przewyższam.

– Tylko jeśli chodzi o przyjmowanie tequili.

Ledwo to powiedział, skrzywił się. Wzmianka ta stanowiła

całkowicie niepotrzebne przypomnienie o  tym, czego sobie od trzech

dni odmawiali. Oboje byli zgodni, że nie ma sensu pić, kiedy

wreszcie pojawiła się realna szansa na to, że zajdą w ciążę.

Chyłka podsunęła się do wezgłowia, nie fatygując się o  to, by

zakryć się kołdrą. Zamarzył jej się papieros, ale nie miała zamiaru

o tym wspominać.
– Może chociaż shota – odezwała się.

– Myślisz?

– Nie mamy jeszcze żadnego potwierdzenia z kliniki.

– Fakt – przyznał. – Ale tak czy inaczej będziesz musiała odstawić.

Dziś czy jutro to niewielka różnica.

Joanna posłała mu krótkie spojrzenie.

– Mylnie używasz liczby pojedynczej, mój drogi – oznajmiła.

– Ale…

– Skoro chcemy się trzymać wyrażeń takich jak „jesteśmy w ciąży”,

to będziemy też używać innych. Jak „nie pijemy alkoholu”.

– Ale…

– Ale wstawaj i przynieś butelkę, małżu.

Kordian uśmiechnął się bezradnie i  zaczął podnosić się z  łóżka.

Ledwo to zrobił, dłoń Joanny wylądowała na jego pośladku.

– Ruchy, Zordon – poleciła.

– Już się naruszałem.

–  Ty? Przez ostatnie kilkanaście minut to ja wykonywałam całą

ciężką robotę.

– Ale wcześniej przez dwie godziny kto to robił?

Joanna niewinnie wzruszyła ramionami.

–  Miałam niedobór zordonianu sekstynu – skwitowała, wskazując

mu wzrokiem kierunek. – A teraz nie gadaj, tylko zapierdalaj.

Po chwili wrócił z dwoma kieliszkami i  butelką espolón. Rozlał, po

czym oboje unieśli szkło.

– Za naszą progeniturę – powiedział.

– Idealnie.

Chyłka gwałtownie przechyliła kieliszek, opróżniając go w  całości.

Poczuła, jak ciepło tequili spływa po jej przełyku, i przeszło jej przez

myśl, że przy temperaturze towarzyszącej im tej nocy powinni raczej

wypić coś chłodnego.

Wciąż odbijali sobie wszystkie te momenty, kiedy byli zbyt daleko

od siebie. Lub kiedy zbliżali się nie dlatego, że oboje tego pragnęli,

ale z  uwagi na zadanie do wykonania. Teraz było zupełnie inaczej.

Sprawa Judyty i  Rabanta zapewniła im oczyszczenie, którego

najwyraźniej obydwoje potrzebowali.

Zordon polał następną kolejkę.


– Za Pawła też możemy chlapnąć – oznajmił.

– Ewentualnie.

– I może zanotuję sobie imię jako potencja…

– Nie ma mowy.

Oryński odstawił butelkę i spojrzał na nią przepraszająco.

– Nie masz nic do gadania, trucizno – oznajmił. – Imiona wybieram

ja.

– Imię. I tylko teoretycznie.

– Praktycznie też.

– Zobaczymy – odparła, a potem wypiła kolejną porcję.

Kiedy głęboko nabierała tchu, miała przyjemne wrażenie, jakby

powietrze było przesiąknięte łączącym ich uczuciem. Pościel wciąż

była lekko mokra od ich ciał, a  Joanna nadal czuła na sobie dotyk

dłoni Kordiana. Zamknęła oczy, ciesząc się wszystkim, co oferowała

ta chwila.

–  Ciekawe, czy USC klepnąłby Zordona – odezwał się Oryński. –

Może gdybyśmy trafili na dobrego urzędnika…

– Nie ma szans – ucięła Joanna. – Imię nie może być obraźliwe ani

ośmieszające. Nie powinno też budzić złych skojarzeń.

Kordian szturchnął ją lekko, a  ona otworzyła oczy i  spojrzała na

swojego męża. Tak naprawdę do szczęścia nie potrzebowała niczego

więcej. Nikogo więcej. Z jakiegoś powodu odczuwała jednak głębokie

przekonanie, że kiedy pojawi się dziecko, ich miłość stanie się

jeszcze pełniejsza.

Oryński przez moment mrużył oczy.

– Kordian junior – powiedział w końcu.

– Mówiłam ci. Nie możemy tak skrzywdzić dziecka.

– Hm…

– Poza tym junior źle się kojarzy.

–  W sumie racja – przyznał. – Poza tym będzie się wtedy czuł

jakimś kontynuatorem wszystkiego, co ze mną związane,

a  powinniśmy zostawić mu maksymalnie dużo swobody co do

wyboru drogi życiowej i…

– Nie za wcześnie na takie dywagacje, bakłażanie?

Obrócił się do niej, wyraźnie zaaferowany tokiem myśli, w  którym

się znalazł.
– Nie – odparł. – Trzeba ustalić najważniejsze rzeczy.

– Mhm.

– Na przykład co robimy w sprawie Kościoła?

– Nic. Stoi, jak stał przez ostatnie dwa tysiące lat.

–  Mam na myśli to, czy chrzcimy i  z  automatu wrzucamy go do

religijnej zbiorowości, która…

– Nie zaczynaj.

Oryński podłożył sobie rękę pod głowę, przypatrując się Chyłce.

– I jeśli tak, to w jakim wieku zabrać go pierwszy raz do kościoła?

Ile musi mieć lat, żeby widok przybitego do krzyża mężczyzny

z  otwartymi ranami na ciele, z  których leje się krew, nie skrzywiła

jego psychiki?

Joanna cicho westchnęła.

–  Twojej nie skrzywiło – zauważyła. – Ewidentnie zrobiło to coś

innego.

–  No nie wiem. To musi być traumatyczny widok dla każdego

małego dziecka. Weź takiego trzy- albo czterolatka, który nagle widzi

w gruncie rzeczy dość makabryczny obraz.

–  Ty zaraz zobaczysz znacznie bardziej makabryczny, w  lustrze –

odparła Chyłka. – Chyba że dasz mi spokój.

Kordian patrzył na nią nieruchomym spojrzeniem, a  jego myśli

ewidentnie meandrowały dalej.

– A jeśli będzie chciał zostać buddystą? – podjął. – Nie będzie miał

nam za złe, że od najmłodszych lat formowaliśmy tę dziecięcą

plastelinę na katolika, zanim w  ogóle miał okazję w  jakikolwiek

sposób zakomunikować, że…

– Ja tobie coś zakomunikuję, Zordon.

Zamrugał, jakby otrząsając się z transu.

– No?

–  Zaczynam się czuć przy tobie jak ogórek w  towarzystwie

śmietany.

Uśmiechnął się, a potem spróbował ująć jej rękę. Bezskutecznie.

–  Nie ma tak – odparła. – Albo twoje smęcenie, albo mizianie się

badylami. Wybieraj.

– To poproszę drugie.


Łaskawie przysunęła dłoń w jego stronę, a potem pozwoliła, by ich

palce się splotły. Trwali przez chwilę w milczeniu, jak dwójka świeżo

zakochanych nastolatków, którzy nie oczekują od życia niczego poza

swoją obecnością.

Chyłka nie wiedziała nawet, ile czasu upłynęło, nim Kordian się

odezwał.

– Załatwiłaś sprawę z Rabantem? – spytał.

– O tyle, o ile.

Mogła mówić bez obaw, że postawi go w  niewygodnej sytuacji.

Kilka dni temu rozwiązał stosunek prawny łączący go z  Judytą

Brzostowską i oboje mieli nadzieję, że więcej o niej nie usłyszą.

– Spotkałam się z Paderem i tą chodzącą reklamą zero waste.

– I?

– On wciąż dobrze ubrany, ona wciąż nie.

– A co powiedzieli?

– Że wybrali złe ścieżki zawodowe, że żałują znajdowania się po złej

stronie świata prawniczego i  że od kiedy nasza kancelaria nosi

nazwę Żelazny Chyłka Klejn, marzy im się praca w niej.

Kordian pokiwał głową z powagą.

– A oprócz tego?

– Że powinnam usunąć dwa pozostałe nazwiska z szyldu.

– I coś jeszcze?

Joanna osunęła się nieco i przyjęła wygodniejszą pozycję.

– W sprawie Rabanta wyjaśniałam im, co trzeba.

– Czyli?

– Że jest niewinny jak ocet jabłkowy.

– Uwierzyli?

– Padre, o dziwo, tak – odparła Chyłka i ciężko westchnęła. – Może

ma świadomość, że kiedy już przychodzę do niego przekonywać, że

mój klient nie popełnił zarzuconego czynu, to musi coś w tym być.

– A może po prostu wzięłaś jego reakcję trochę na wyrost.

–  Może – przyznała Joanna. – Ale przedstawiłam im też pewne

konkrety.

– Jakie?

– Te, których nie byłeś łaskaw mi dać.


Kordian obrócił jej dłoń, przyglądając jej się, jakby chciał wyryć

sobie w pamięci każdy jej element.

–  Niczego nie byłem łaskaw ci dać, bo wszystko było i  jest objęte

tajemnicą adwokacką.

– Oprócz znaczącego spojrzenia.

Wzruszył lekko ramionami.

– Nasza historia pokazuje, że czasem wystarcza.

–  W wypadku Padera i  Uptas nie wystarczyło – odparła Joanna. –

Ale pogłówkowałam trochę.

– Trochę? Znikłaś praktycznie na dwa dni.

Rzeczywiście tak było, ale to wymeldowanie się ze świata

przyniosło wymierne rezultaty. Chyłka przerobiła w  głowie każdy

scenariusz, przeanalizowała wszystkie zdarzenia, które miały

miejsce od początku tej sprawy, i przejrzała cały materiał dowodowy.

Wniosek nasuwał się tylko jeden.

–  Oznajmiłam tej dwójce prokuratorskich kreatur, że Judyta

i Iwański zabili dziecko.

– Aha.

– Nie skomentujesz inaczej?

– Nie. Mogę tylko przyjąć do wiadomości twoją tezę.

–  Okej – rzuciła. – W  każdym razie powiedziałam Paderowi, żeby

prześledził, co stało się z  kasą, którą Rabant zapłacił Brzostowskiej

za milczenie.

Kordian zmarszczył brwi, najwyraźniej nie spodziewając się, że

Chyłka pójdzie w  tym kierunku. Ewidentnie nie miał wiedzy o  tym,

co stało się z tymi pieniędzmi.

– Koniec końców Padre zainteresował się tym na tyle, żeby wezwać

Iwańskiego na przesłuchanie. Nic z  niego nie wyciągnął, ale chyba

pojawiła się wtedy u niego jakaś iskierka wątpliwości.

Nie było to łatwe w  tej sytuacji. Elwira z  pewnością nie byłaby na

to gotowa, na dobre uznawszy, że Kacper Iwański nie powinien być

przedmiotem śledztwa. Olgierda jednak   nie wiązały wcześniejsze

ustalenia.

–  Pamiętasz tego świadka, co to rzekomo widział, jak Iwański

wraca z dzieckiem na górę?

– Trudno, żebym nie pamiętał.


– Facet w pewnym momencie znikł.

– No, wiem.

–  Ale okazało się, że zanim to zrobił, odwołał swoje zeznania.

Twierdził, że pomyliły mu się dni. I dlatego puścili Iwańskiego.

Kordian spojrzał na nią w  sposób, który jasno sugerował, że jest

czymś zaskoczony. Albo Judyta nie powiedziała mu wszystkiego,

albo celowo minęła się z prawdą.

– Zapłacili mu? – jęknął.

–  Zgadza się – odparła Joanna. – Gość dostał równo połowę kwoty

haraczu, który Judyta wcześniej wymusiła na Rabancie.

Oryński trwał w bezruchu z uniesionymi brwiami.

– Nieźle – skwitował w końcu.

–  No, bardzo nieźle – odparła Chyłka. – Bo tym samym Padre

dostał dowód na to, że Rabant jest niewinny. Pozostało mu tylko

postawić kropkę nad i.

– I zrobił to?

– A jak ci się wydaje? – spytała Joanna, podczas gdy on przesuwał

dłonią po jej palcach. – Uruchomili całą machinę państwową

i  znaleźli tego świadka. Wezwali go i  przycisnęli na tyle mocno, że

w  końcu poszedł na układ. Przyznał, że dostał kasę od Judyty

i  Iwańskiego, żeby zmienić zeznania. I  że grozili mu ujawnieniem

problematycznych dla niego kwestii prawnych, gdyby kiedykolwiek

zdecydował się zażądać od nich więcej.

Na twarzy Oryńskiego zarysował się szeroki uśmiech.

–  Zaraz potem prokuratura wycofała zarzuty wobec Rabanta –

dodała Joanna. – Więc wygląda na to, że w  nadchodzących

miesiącach nie mam nic na wokandzie. I ty chyba też nie.

Kordian znów przyjrzał jej się badawczo.

– Sugerujesz to, co myślę, że sugerujesz?

–  Prawnik nie sugeruje – odparła. – Prawnik domaga się realizacji

swoich praw podmiotowych.

– I jakie tu konkretnie występują?

– Te związane ze zmianą miejsca przebywania po zawarciu związku

małżeńskiego.

Oryński sprawiał wrażenie, jakby właśnie rozbił jakąś kumulację.

– Niemożliwe – ocenił. – Wybrałaś już miejsce?


–  Mam kilka typów. I  jestem gotowa poddać je pod obrady przed

dokonaniem ostatecznego wyboru.

Kordian ożywił się jeszcze bardziej. Mieli właściwie jedyną,

niepowtarzalną szansę, by ruszyć w  tę podróż poślubną. Oboje byli

świadomi, że niebawem nadejdą kolejne sprawy, których przyjęcia

trudno będzie odmówić. Szczególnie wziąwszy pod uwagę to, że

kolejny klient będzie tym, którego obronę Joanna poprowadzi po raz

pierwszy jako imienny partner w kancelarii.

Nie wspominając o tym, że jeśli wszystko pójdzie po ich myśli także

w  sprawach innej natury, wszelkie wyjazdy przez kilkanaście

najbliższych lat będą odbywać się w powiększonym gronie.

– Masz gdzieś listę? – spytał Oryński.

– W głowie.

– To dawaj. Przejdziemy punkt po punkcie, analizując wszystkie za

i przeciw – rzucił rozentuzjazmowany. – I  od razu mówię, że atutem

Meksyku nie jest to, że rośnie tam agawa.

– Jest. Niewątpliwym, poza tym…

Chyłka urwała, kiedy z  szafki nocnej dobiegła głośna gitarowa

partia z Afraid to Shoot Strangers. Oboje odwrócili głowę w kierunku

dzwoniącego telefonu i się zawahali.

Z jakiegoś powodu Joanna poczuła niepokój. Zupełnie jakby istniał

cień niebezpieczeństwa, że kiedy wszystko zaczęło się układać,

wszechświat rzuci im pod nogi kłodę, na której się potkną.

– Pierdolę – oznajmiła. – Nie odbieram.

– To zobacz chociaż, kto dzwoni.

Chyłka westchnęła, a potem przechyliła się na bok. Miała nadzieję,

że nie będzie tego żałowała.

Ledwo zerknęła na wyświetlacz, całkowicie zastygła.

– I? – odezwał się Kordian.

Telefon wciąż dzwonił, mimo to Joanna się nie poruszała.

– No? – dodał Zordon. – Kto to?

Sięgnęła po komórkę, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.

– Wiktor Forst – odparła.

Wymienili się krótkimi spojrzeniami, które mówiły wszystko. Potem

Chyłka przesunęła palcem po wyświetlaczu.

– W końcu – rozległ się głos komisarza.


Wysłuchali wszystkiego, co miał do powiedzenia.

Natychmiast stało się jasne, gdzie spędzą miesiąc miodowy.

Ciąg dalszy w ósmym tomie serii z Wiktorem Forstem


 

 
 

Posłowie
 

Kilka dobrych lat czekałem na to, żeby napisać poprzednie zdanie.

Od kiedy Chyłka i  Forst objęli palmę pierwszeństwa w  najdłużej

trwających seriach, było dla mnie jasne, że ich losy przetną się

kiedyś na dłużej, niż miało to miejsce w  Trawersie czy później

w  Halnym. Gościnne występy Dominiki Wadryś-Hansen

w Ekstradycji także nie zaspokoiły tej twórczej potrzeby mocniejszego

połączenia losów tych dwóch cykli.

Kilkakrotnie się do siebie zbliżały, nigdy jednak nici nie splotły się

na tyle mocno, żebym czuł, że to właściwy moment. Teraz mam

przekonanie, że wreszcie nadszedł.

Ale zanim to się zdarzy, muszę jeszcze napomknąć o  paru

sprawach.

W kwestii prawnej definicji gwałtu i  jej wykładni starałem się

trzymać obowiązujących przepisów – i  jeśli po lekturze uznasz, że

wymagają one zmiany, to możemy stanąć w  jednym szeregu.

Obecnie, by skazać kogoś za to przestępstwo, należy udowodnić, że

doszło do niego wskutek „przemocy, groźby bezprawnej lub

podstępu”. Jest to w moim przekonaniu konstrukcja błędna i dalece

mijająca się z tym, co istotne – czyli pojęciem „zgody”.

To ona powinna być kluczowym elementem tej konstrukcji

prawnej. To jej udzielenie (bądź wycofanie) powinno warunkować,

czy do gwałtu w  istocie doszło. W  przeciwnym wypadku wciąż

będziemy świadkami historii, w których sprawcy odchodzą wolni.

Podczas rozprawy o  zniesławienie de facto nie rozpatrywaliśmy

meritum do tego stopnia, jak miałoby to miejsce, gdyby chodziło


o  zarzut gwałtu wobec Rabanta. Jeśli Judyta nie udowodniłaby, że

stosunek miał miejsce z  użyciem przemocy, groźby albo podstępu,

nie byłoby przesłanek do orzeczenia jakiejkolwiek kary dla sprawcy.

W tej historii wbrew pozorom trafił się dobry sędzia – taki, który

wyszedł poza przepisy i  ogólnie przyjętą wykładnię, bo w  gruncie

rzeczy nie orzekał co do gwałtu, ale zniesławienia.

W polskim prawie znane są niestety inne przypadki, co moim

zdaniem ma bezpośrednie przełożenie także na odbiór społeczny

samego przestępstwa zgwałcenia. Kiedy Zordon przytaczał

anonimowe komentarze z  internetu (typu „jak suka nie da, pies nie

weźmie”), nie korzystał z  wyobraźni autora. Wszystkie

z  przywołanych treści są cytatami z  komentarzy w  sieci, które

pojawiały się pod podobnymi artykułami.

Warto też odnotować, że pomimo przyjęcia i  ratyfikowania

konwencji stambulskiej Polska wciąż nie zmieniła przepisów

definiujących gwałt.

Starałem się też trzymać faktów, jeśli chodzi o  in vitro – zarówno

jeśli chodzi o  statystyki, jak i  stan prawny dotyczący procedury

pozaustrojowego zapłodnienia w  Polsce. Są aktualne na lipiec 2022

roku, ale mam nadzieję, że taki stan rzeczy nie będzie trwał.

W przypadku osób takich jak Chyłka i Zordon sfinansowanie całego

procesu nie jest obciążeniem nie do przejścia – w  większości

przypadków jednak in vitro pochłania całe życiowe oszczędności.

Nawet kilka tysięcy dofinansowania w  miastach nie jest

wystarczającą pomocą – a  pamiętajmy, że takie możliwości mają

ludzie tylko w największych metropoliach.

Skalę problemu dobrze obrazuje cykl reportaży Marty Abramczyk

pt. Usłyszeć mama, tata, które znaleźć można na TVN24 GO i  które

serdecznie polecam. Oby jednak takie materiały w  przyszłości nie

musiały powstawać – szczególnie że wszystkie te pesymistyczne

dane, które przewijają się w książce, naprawdę pochodzą z raportów

Światowej Organizacji Zdrowia.

Na koniec najważniejsze: podziękowania dla pewnej pary. Fakt

bowiem, że dwójka stażystów występujących na początku tej książki


nazywa się Anna Drzach i  Bartosz Suchy, nie jest przypadkowy. To

pewien people placement, który jest rezultatem jednej dość istotnej

kwestii – a  mianowicie tego, że rzeczona para, Anna Jach i  Bartosz

Przydatek, wzięła udział w  licytacji WOŚP, w  ramach której można

było umieścić się w  tej książce. Serdecznie dziękuję Wam za

wsparcie słusznej sprawy – i  to w  kwocie prawie trzydziestu tysięcy

złotych!

I to by było na tyle.

Do zobaczenia w Tatrach.

(Jakim cudem Chyłka to zdzierży, nie wiem).

Remigiusz Mróz

Warszawa–Opole, 1 lipca 2022 roku


 

 
 

Spis treści
 

Rozdział 1. Operacja Usunięcia Klejnotów

1. Noraobora, Kancelaria Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight

2. ul. Narbutta, Mokotów

3. Skylight, ul. Złota

4. Hard Rock Cafe, ul. Złota

5. Łazienki Królewskie, Ujazdów

6. ul. Argentyńska, Saska Kępa

7. Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight

Rozdział 2. Mandaryna

1. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay

2. Gabinet Mariusza Klejna, XXI piętro Skylight

3. ul. Złota, Śródmieście

4. Gabinet Chyłki, kancelaria Żelazny & McVay

5. Korytarz kancelarii Żelazny & McVay, XXI piętro Skylight

6. Jaskinia McCarthyńska, XXI piętro Skylight

7. ul. Złota, Śródmieście

8. Sala konferencyjna, XXI piętro Skylight

9. Salon BMW, ul. Ostrobramska

10. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska

11. Sala rozpraw, ul. Marszałkowska


12. ul. Parkingowa, Śródmieście Południowe

13. ul. Argentyńska, Saska Kępa

14. Gabinet Chyłki, XXI piętro Skylight

15. Salad Story, Złote Tarasy

16. ul. Żurawia, Śródmieście

17. Sala rozpraw, Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście

18. Garaż podziemny, ul. Argentyńska

Rozdział 3. Werdykt

1.Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia, ul. Marszałkowska

2. ul. Żurawia, Śródmieście

3. Sala rozpraw, sąd rejonowy

4. Sala rozpraw, sąd rejonowy

5. ul. Parkingowa, Śródmieście

6. Sala rozpraw, sąd rejonowy

7. ul. Marszałkowska, Śródmieście

8. Młynów, Wola

9. Browary Warszawskie, Wola

10. ul. Grzybowska, Wola

11. Sala konferencyjna, kancelaria Żelazny & McVay

12. Gabinet Kordiana, Skylight

Epilog

ul. Argentyńska, Saska Kępa

Posłowie

You might also like